You are on page 1of 202

Dla A. i R.

Wspólników w zbrodni
Ci diabelni Polacy
Wielka kariera i bolesny upadek cesarskiej córki

Stoły uginały się pod ciężarem półmisków wypełnionych dziczyzną i najprzeróżniejszym


ptactwem. Pyszniły się na nich ogromne kołacze, sterty podpłomyków, garnce tłustej kaszy. Nad
sztukami pieczonego mięsiwa unosił się zapach ziół i drogich korzeni. Dało się wyczuć woń pieprzu,
szafranu, nawet imbiru. Mocny miód i jęczmienne piwo lały się strumieniami, a słudzy, dźwigający
wielkie tarcze, na których prezentowano kolejne dania, niestrudzenie przeciskali się między ławami, by
ucztującym nie zabrakło żadnego ze specjałów. Z dalszych miejsc dobiegały odgłosy mlaskania
i siorbania. Ci jednak, którzy siedzieli u szczytu głównego stołu – w migotliwym blasku paleniska
i niemalże u boku jej książęcej mości – zamarli w bezruchu. Ich pani, z blaskiem zainteresowania
w oczach, wsłuchiwała się w nabierającą tempa opowieść. Oni zaś nie zamierzali narażać się na jej
gniew, gdyby zdarzyło się, że za sprawą łakomstwa zagłuszą słowa przybysza1.
Mężczyzna stojący naprzeciwko księżnej nie był tutejszym, ale też nie można go było nazwać
obcym. Mówił piękną polszczyzną, choć z wyraźnym, południowym akcentem. Posturą nie
imponował. Towarzyszący mu rycerze byli szersi od niego w barach i przerastali go nawet o głowę2.
Nie miał też tubalnego głosu, ale za to – cechował go ten nieuchwytny pierwiastek charyzmy
i szlachectwa, właściwy wielkim monarchom i wodzom. Gdy otwierał usta, momentalnie budził
respekt i skupiał na sobie uwagę. Choć może w mniejszym stopniu wynikało to z dynastycznych
korzeni, a w większym z tego, że potrafił zajmująco opowiadać.
– Várkony nad Tiszą – wypowiedział powoli obcą dla Polaków, chrobotliwą nazwę. – Zacny
dwór myśliwski, ale i wy macie równie okazałe, o czym wiem, bo przecież nie raz z wami polowałem.
I nie raz przynosiłem zwierzynę na te stoły.
Wśród biesiadników odezwały się pełne aprobaty szmery. Tu i ówdzie starsi wojownicy unieśli
kufle, na wspomnienie dawnych wypraw.
– Nad Tiszę nie jechałem jednak na łowy – ciągnął przybysz. – Nie, nie, jeśli tam polowano, to
nie na niedźwiedzie czy dziki, lecz na moją głowę. A łowczym był mój kochany braciszek, którego co
poniektórzy z was mogą pamiętać. A kto nie pamięta młokosa Andrása, ten zna imię jego królewskiej
mości Andrzeja Pierwszego. Serce miałem ciężkie jak z żelaza, ale cóż było czynić? Król wezwał na
naradę, odmowa nie wchodziła w rachubę…
Dla efektu mężczyzna przerwał, nabrał powietrza. Gdy zaczął znowu mówić, robił to z takim
przejęciem, jakby wciąż był na Węgrzech i dopiero zmierzał przed oblicze najbliższego krewniaka.
– Siodłam konia, jadę niby w obstawie, a i tak bezbronny. Na miejscu w bród rycerzy. Choć
może raczej powinienem rzec – wrogów. Wchodzę do komnaty na spotkanie brata, patrzę przed się,
a tam na ziemi kobierzec, szkarłatny jak krew… Dywan jak dywan, myślę w pierwszej chwili. Ale na
nim leży, nie kłamię was, królewska korona. Obok zaś piękna klinga. Brat, w monarszych szatach, już
się zrywa mnie witać. Ślepia ma takie małe, rozbiegane, prawie mu łzy do nich napływają… Mówi, że
to wszystko pomyłka, nieporozumienie, że zaraz sobie wyjaśnimy, co trzeba, i znowu będzie między
nami przyjaźń…
Według słów kontrowersyjnej kroniki książę nie był w 1060 roku zdolny decydować o własnym
losie. Prawdziwą władzę dzierżyła jego matka.
Archiwum autora/domena publiczna
Ci, których zawczasu wtajemniczono w sprawę, wybuchli gromkim śmiechem. Po sali rozeszło
się parę przekleństw, zbyt wulgarnych, by mogły przeniknąć do kronik. Mówca tymczasem
przyhamował opowieść; zaczął się jak gdyby delektować wypowiadanymi słowy. Powtarzał je, rozbijał
na sylaby.
– Pomyłka? – drwił. – Nieporozumienie? Wolne żarty! Najpierw, zgodnie z prawem przodków,
z mym dziedzictwem i krwią, brat przyznaje mi prawa do korony i następstwa po sobie…. A potem
przez pomyłkę – teraz mężczyzna już niemal krzyczał – po kryjomu koronuje swojego synalka! Mówi,
że zrobił to tylko dlatego, bo zmusili go Niemcy, że nie miał wyjścia… Że chodziło o pokój
w królestwie. I że gdyby mógł, to zapytałby mnie zawczasu, ale tak się nie złożyło!
Już nikt nie siorbał i nie szeptał. Uwaga była zupełna. A mężczyzna z Węgier, świadomy, że ma
salę w garści, zmierzał do finału.
– No ale od czego są drugie szanse. Brat mówi, że nic nie chce czynić ponad moją głową.
Chociaż już zrobił synka królem, już go wyswatał… Ale teraz chce być uczciwy i oddać decyzję
w moje ręce! Dlatego zdjął koronę i odpasał miecz. Ja mam rozstrzygać. Jeśli schylę się po koronę, to
wrócimy do dawnego układu, a ja – tak jak być powinno – zostanę kolejnym królem. Jeśli jednak
chwycę za miecz, będzie to znaczyć, że przyznałem Andrásowi rację. Że akceptuję tę zdradę i potulnie
wracam do domu… Dla dobra rodu! Kłamstwa i dyrdymały. A jednak ręka mi nawet nie drgnie…
Biorę miecz.
Zdziwienie odmalowuje się na twarzach zebranych, zewsząd sypią się pytania. Mężczyzna zaś
powtarza:
– Tak, biorę miecz. Biorę, bo wiem, co naprawdę szykuje mi András. Mam swoich ludzi
w cieniu, znam jego spisek… Wiem, że za drzwiami już czekają siepacze, gotowi mnie zgładzić, jeśli
tylko spróbuję sięgnąć po koronę. Rodzony brat szykuje mi śmierć! Chwytam więc za miecz i godzę
się na wszystko. Godzę się, bo wiem, gdzie mam prawdziwych przyjaciół i gdzie mogę prosić
pomocy3.
Mężczyzna znowu zamilkł, rozejrzał się po biesiadnikach. Twarze wojowników pałały złością
i oburzeniem. Nawet słudzy, obciążeni jadłem, przystanęli, pragnąc wiedzieć, co nastąpi dalej. Mówca
na moment skupił wzrok na nastoletnim księciu Bolesławie – nowym władcy, ledwie gotowanym do
rządów po przedwczesnej śmierci swego ojca. Potem jednak znowu spojrzał na postać zasiadającą na
tronie pośrodku sali. Nie na Bolesława, bo ten siedział z boku, ale na jego matkę i wdowę po zmarłym
odnowicielu państwa Piastów. Księżną Marię Dobroniegę.
– Czcigodna szwagierko – przemówił ponownie. – Kraj ten jest mi drugim domem. Tu
dzieliłem z twym mężem wojenną chwałę i łupy. Tu poślubiłem córę waszego wspaniałego rodu i tu
znalazłem wytchnienie od tułaczki. Tu urodzili się moi synowie, ty zaś łaskawie ich piastowałaś…
Teraz tylko tu mogę prosić, by nie godzono się na hańbienie mego imienia. Moje prawa zostały
pogwałcone. Mój honor podważono. Odpowiedzią może być tylko wojna.
Doradcy księżnej pochylili głowy, rozgorzała zażarta dyskusja, z której tylko strzępy docierały
do uszu przybysza. Ktoś powiedział, że młody książę wciąż nie jest gotowy, by prowadzić wojów do
walki. Kto inny – że całe państwo nie ma sił, by występować przeciw wrogom. Takiej wyprawy nie
podejmowano przecież od pokolenia, a czasy podbojów i łupieżczych ekspedycji bezpowrotnie
przeminęły. Zbyt wielkie ryzyko, zbyt mało rycerzy, za słaby pretekst, by ruszać do boju… Maria
Dobroniega słuchała z nieprzeniknionym obliczem. Wreszcie uniosła dłoń, a wokół ponownie zapadło
milczenie.
Spojrzała na krępego węgierskiego księcia i pretendenta do tronu: Belę z rodu Arpadów.
Powiodła wzrokiem po swych przybocznych, po drużynie syna i najlepszych polskich wojownikach.
Gdy wreszcie przemówiła, z jej ust wydobył się głos nieznoszący sprzeciwu. Nie pytała, nie
podsuwała sugestii. Rozkazywała.
– Wrócił nasz brat i przyjaciel. Dzisiaj będziemy pić i dziękować Bogu za to spotkanie. Jutro…
Jutro naostrzymy miecze.
Zwrotnica dziejów

Gall Anonim – autor najstarszej polskiej kroniki – nic nie wiedział o znamiennym dniu z 1060
roku, który popchnął historię państwa Piastów na zupełnie nowe tory. Ogółem o początku panowania
Bolesława, dawniej nazywanego Śmiałym, a w ostatnich dekadach raczej Szczodrym, dziejopisarz był
w stanie powiedzieć zaskakująco niewiele. Odnotował, że umarł jeden książę, a na jego miejsce wszedł
kolejny – „mąż hojny a wojowniczy”4. To już w gruncie rzeczy wszystko. Dalej w relacji Galla
pojawiają się konkretne wojny, dokonania, a zwłaszcza potknięcia władcy. Nie ma za to ani słowa
o tym, jak stawiał swoje pierwsze kroki. Tym bardziej zaś: kto popchnął go do działania.
Na szczęście istnieje inna księga mogąca rzucić światło na kluczowy punkt zwrotny. To tak
zwana kronika węgiersko-polska. Jej nieznany autor tworzył ponad sto lat po sławnym Gallu –
w pierwszych dekadach XIII wieku. Opierał się jednak na znacznie starszych, dziś już zaginionych
tekstach. Między innymi na tajemniczych krakowskich zapiskach, rzucających światło na tradycje
polskiego dworu. Zaczerpnięte z nich fakty łączył z danymi pochodzącymi z tekstów węgierskich.
Efekt pracy dzisiaj budzi zażarte spory między naukowcami. Niektórzy twierdzą, że kronika
węgiersko-polska to tylko „groch z kapustą”5. Niezdarna mieszanina półprawd i zmyśleń, przepełniona
absurdalnymi pomyłkami. W ostatnich dekadach coraz częściej jednak do głosu dochodzą badacze
widzący w kontrowersyjnym kodeksie nowe źródło wiedzy o najdawniejszej Polsce. Trudne w ocenie,
zwodnicze, ale zdolne zdradzić nieznane skądinąd szczegóły6. A zwłaszcza: odsłaniające te aspekty
początków państwa, o których Gall wolał milczeć.
Maria Dobroniega na współczesnym portrecie. Namalował ją Mihail Dvoeglazov na
zamówienie ukraińskiego prezydenta Wiktora Juszczenki.
W obowiązującej, mniszej relacji Bolesław Szczodry wstępuje na tron jako dojrzały,
samodzielny mężczyzna. Kronika węgiersko-polska widzi w nim jednak młodzieńca wyraźnie
zdominowanego przez matkę. W centrum uwagi znajduje się nie on sam, ale polska księżna. Autor nie
podaje właściwego imienia kobiety, nie można jednak mieć wątpliwości, o kogo chodzi. To Maria
Dobroniega. Córka zjednoczyciela Rusi Włodzimierza Wielkiego i wieloletnia małżonka księcia Polski
Kazimierza zwanego Odnowicielem. Kobieta, która uratowała dynastię przed wymarciem i zapewniła
mężowi nieodzowny sojusz ze wschodnim sąsiadem. W książkach (o ile w ogóle się ją wspomina)
występuje zwykle jako postać kompletnie bierna. Matka dzieciom i towar na małżeńskiej giełdzie.
Pośredniczka paktu, która sama w żaden sposób na niego nie wpłynęła7. Kronika węgiersko-polska
przedstawia ją jednak zupełnie inaczej.
Po obraniu opowieści z matactw, konfabulacji i oczywistych błędów zostaje w niej czytelny
opis konkretnej politycznej narady, do której musiało dojść we wczesnych miesiącach 1060 roku. Było
to pierwsze znaczące wydarzenie za panowania Bolesława: osiemnastolatka, którego wyniesiono do
władzy przed dwoma laty. Autor opowiadał o tym, jak na polski dwór przybyło poselstwo z Węgier,
z księciem Belą na czele. Gość prosił o pomoc zbrojną. Przyjął go zaś nie sam książę, ale „księżna
w towarzystwie swego syna Bolesława”8. Nawet zasłużony biograf przyszłego króla Tadeusz
Grudziński przyznawał, że chłopaka – który z uwagi na wiek powinien uchodzić już za w pełni
samodzielnego mężczyznę – ukazano w roli właściwej dziecku. Nie on decydował i chyba nawet:
niespecjalnie liczono się z jego wolą. Był tylko uczniakiem, przysłuchującym się naradzie księżnej
matki z urzędnikami9.
Wiadomość tak bardzo zaskoczyła wczesnych badaczy księgi, że… postanowiono wykreślić ją
z pierwszego przekładu dzieła. Gdy w początkach XIX wieku wydano drukiem kronikę węgiersko-
polską, role uczestników narady zostały odwrócone. Decydował Bolesław, a matka tylko mu
towarzyszyła10. Nie sposób jednak ukryć prawdziwej treści łacińskiego oryginału. A tym samym:
zatuszować faktu, że nie kto inny, a Maria Dobroniega podjęła jedną z najważniejszych decyzji swojej
epoki.
Ona wysłała syna na pierwszą wojnę i ona przesądziła o losach całego jego panowania. A także:
o losach dziewczynki, która kilkadziesiąt lat później miała zostać polską władczynią. Zdaniem wielu –
najgorszą w historii.
Ręka królewny i kawałek królestwa

Sama zmiana na tronie, do której doszło w roku 1058, nie zapowiadała otwarcia nowego
rozdziału. Książę Kazimierz odszedł w wieku niewiele ponad czterdziestu lat. Pozostawił kraj biedny,
osłabiony, ledwie zaczynający stawać na nogi po największej katastrofie w jego dziejach. Dwie dekady
wcześniej państwo – nadwyrężone wikińskim najazdem i serią wojen z zachodnim sąsiadem – ze
szczętem upadło. Bunt możnych doprowadził do przegnania księcia i obalenia prawowitej dynastii.
Rebelia rozprzestrzeniała się jak niekontrolowany pożar. Upadały kolejne bastiony władzy, ludność
występowała przeciw urzędnikom i kapłanom. Nikt nie ściągał danin i nie bronił granic. Sąsiedzi
upadłego mocarstwa szybko zwęszyli okazję do łatwej zdobyczy. „Każdy od swej strony gnębił Polskę
i każdy do swego władztwa przyłączał miasta i grody graniczne lub zdobywszy, równał je z ziemią” –
notował Gall Anonim. Państwo, do niedawna budzące postrach w Europie, bez przeszkód
rozszarpywali wrogowie: Pomorzanie, Prusowie, Rusini. Największych spustoszeń dokonali jednak
Czesi. Książę Pragi zebrał potężną armię i w 1038 roku przekroczył Karpaty, by burzyć, palić, porywać
ludność, a zwłaszcza: rabować. Najeźdźcy ogołocili Poznań, Gniezno, pewnie też Kraków. Skala
zniszczeń była wprost apokaliptyczna. Dawne rezydencje piastowskich władców legły w gruzach.
Polska została „w zupełności niemal obrana z bogactw i ludzi”. Czesi nie oszczędzali nawet kościołów
i katedr. Wykradli najcenniejsze relikwie, a świątynie zostawili w takiej ruinie, że zdaniem kronikarza
„dzikie zwierzęta założyły w nich swe legowiska”.
Kazimierz, wsparty przez matkę Rychezę – pierwszą królową Polski i świetnie ustosunkowaną
niemiecką arystokratkę – zdołał odzyskać kraj. Czy też raczej ponurą skorupę, która z niego została.
Ponieważ na miejscu wielkopolskich grodów napotkał głównie zgliszcza, był zmuszony przenieść
ośrodek swej władzy do mniej zrujnowanego Krakowa. To dlatego ten właśnie gród w przyszłości
zyskał rangę polskiej stolicy. Resztę panowania książę poświęcił mozolnej odbudowie i walce
o utracone ziemie. Nie mógł nawet marzyć o bogactwach swych przodków i o politycznej
niezależności. Wyrzekł się też korony, którą posiadał jeszcze jego ojciec i którą do końca życia
szczyciła się matka. Gdy umierał, przyszłość Polski wciąż rysowała się w ciemnych barwach11.
Wydawało się, że miną kolejne dekady, nim Piastowie odważą się znowu wychylić nos poza granice
ojczyzny i wmieszają się do wielkich rozgrywek, toczonych na międzynarodowej szachownicy. Stało
się zupełnie inaczej. I to wcale nie dlatego, że tak dyktowały polityczne interesy. Chodziło o rodzinę12.
Także ta historia miała swój początek przed dwiema, a na dobrą sprawę niemal trzema
dekadami. Na parę lat przed tym, jak Kazimierz stracił tron i był zmuszony salwować się ucieczką,
w podobnej sytuacji znalazło się trzech węgierskich młodzieńców, uwikłanych w rozgrywkę o władzę.
Starzejący się król Madziarów Stefan – dzisiaj nazywany Świętym albo Wielkim – był człowiekiem
ogromnego sukcesu. Zdołał zjednoczyć rozległy, nawet o połowę większy od Kazimierzowej Polski
kraj i zaszczepić w nim chrześcijaństwo. Zaprowadził rządy twardej ręki, uchodził za wybitnego
prawodawcę, a także sprawnego wodza. I tylko nie miał komu przekazać schedy. Jedyny syn
węgierskiego króla zginął podczas polowania, rozszarpany przez dzika. Następny w kolejce do korony
był kuzyn Stefana, Wazul. On jednak też wyzionął ducha, nim zdążył zgłosił pretensje do władzy. Tym
razem na pewno nie był to wypadek. Mężczyznę pojmano, wyłupiono mu oczy, a uszy zalano wrzącym
ołowiem. Według niemieckich zapisków z epoki decyzję o torturach wydał sam król Stefan. Na
Węgrzech przetrwała jednak zupełnie inna tradycja. Tutaj po latach twierdzono, że Wazula pozbył się
nie zniedołężniały, stojący nad grobem monarcha, lecz jego młodsza, żądna władzy małżonka
Pochodząca nie skądinąd jak z Niemiec Gizela13.
Tylko nieliczni wierzyli, że zniedołężniały król Stefan wydał rozkaz zgładzenia własnego
następcy. Czy to jego niemiecka żona stała za brutalną zbrodnią?
Wazul umarł w okropnych męczarniach i pewnie ten sam los szykowano jego trzem
nastoletnim synom. Chłopcy zdołali jednak wymknąć się z zasadzki i uciec z kraju. Przez jakiś czas
biedowali na czeskim dworze, gdzie przyjęto ich z wyraźną rezerwą. Potem przenieśli się do Polski.
Musiało się to zdarzyć chyba na samym początku panowania Kazimierza – około 1034 roku.
Najstarszy i najmłodszy z rodzeństwa – książęta Andrzej oraz Lewente – także tutaj nie zagrzali
miejsca. Po nie więcej jak kilku latach wyruszyli w dalszą drogę, tym razem do Kijowa. Twierdzili, że
nie chcą być dłużej darmozjadami14. Niewykluczone jednak, że widzieli już, iż władza wymyka się
polskiemu księciu z rąk, i woleli nie ryzykować własnymi głowami w razie wybuchu wojny domowej.
Dla trzeciego z braci, Beli, dalsza ucieczka nie wchodziła jednak w rachubę. On miał doskonałe
powody, by pozostać w Polsce, nawet w najgorszych okolicznościach.
Wszystko wskazuje na to, że jedna Niemka przetrąciła chłopakowi życiorys, inna zaś –
pomogła mu wygrzebać się z bagna. Jeśli Bela rozgościł się w Polsce około roku 1034, to o jego losach
nie decydował osiemnastoletni Kazimierz, ale raczej jego matka – królowa wdowa Rycheza. Może
i Gall Anonim milczał na temat ambicji Marii Dobroniegi, ale o jej teściowej wprost pisał, że
znalazłszy się w podobnej sytuacji, przejęła stery rządów w państwie i zepchnęła w cień młodego
księcia. To by zaś oznaczało, że właśnie Rycheza skłoniła Belę do przyjęcia chrześcijaństwa, pozwoliła
mu dołączyć do zbrojnej drużyny syna, a wreszcie – zaprowadziła go na ślubny kobierzec. To była
historia jak z bajki. A zarazem: propagandowy majstersztyk. Po tym, jak Bela zwyciężył w pojedynku
z pomorskim watażką, Rycheza wyraziła zgodę na jego ślub z własną córką. Królowej zależało na
poprawie wizerunku osłabionego wojnami kraju. Chciała dać sygnał najemnikom, że warto zaciągać
się do służby nad Wisłą i ryzykować życiem dla polskich władców. Ci bowiem wykazywali się
honorem i hojnością niespotykanymi gdziekolwiek indziej. Rolą Beli było tylko dobrze się
prezentować. I niedoszły królewicz ochoczo wziął na siebie to zadanie. Nie narzekał, bo przecież
otrzymał rękę najprawdziwszej królewny. Nie towarzyszyła jej wprawdzie „połowa królestwa”, ale też
nie można powiedzieć, że księcia pozostawiono z pustymi rękoma15.
Autorzy węgierskich kronik zanotowali, iż Bela otrzymał w Polsce „rozległe ziemie”. Zapewne
został namiestnikiem któregoś z grodów lub może nawet jednej z prowincji. Nie godziło się przecież,
by mąż królewny żył w domu teściowej i stale był na jej garnuszku. Kiedy kraj pogrążył się w anarchii,
Bela miał już ponad dwadzieścia lat. Tego, co było dalej, można się tylko domyślać. Czy książę
wykroił dla siebie skrawek państwa i bronił go tak długo, aż powrócił prawowity władca? A może
miesiące zawieruchy przetrwał w kryjówce bądź na trakcie, stale unikając osaczenia przez
buntowników i schodząc z drogi najeźdźcom? Wiadomo tylko tyle, że zarówno on, jak i jego żona
przetrwali aż do czasu, gdy Kazimierz znów wkroczył do Polski. I na czele zbrojnego oddziału
zapewnionego przez matkę zaprowadził nowy ład16.
Małżeństwo Beli okazało się chyba udane, choć na jego temat dysponujemy tylko strzępami
informacji. Nawet imię królewny, którą wydano za węgierskiego uciekiniera, budzi wątpliwości.
Historycy znad Balatonu bez dobrego powodu od stuleci określają Piastównę mianem Rychezy –
odruchowo przyjmując, iż nazywała się tak samo jak matka. Żona Beli prędzej jednak miała na imię
Adelajda. Takie miano przewija się na kartach chaotycznej kroniki węgiersko-polskiej. Autor obdarzył
nim córkę Mieszka I i stwierdził, iż kobieta została wydana za węgierskiego dynastę. Ta informacja nie
odpowiadała faktom. Bardzo jednak możliwe, że kronikarz po prostu pomylił pokolenia. I pisał nie
o dziecku Mieszka I, ale Mieszka II – czyli o tej Piastównie, która poślubiła księcia Belę. Hipoteza
wydaje się tym bardziej prawdopodobna, że królowa Rycheza miała dobre powody, by nazwać córkę
właśnie Adelajdą. Imię to nosiła jedna z jej sióstr: chyba najbliżej z nią związana z całego rodzeństwa
przełożona klasztoru w Nivelles w obecnej Belgii17.
Nie wiadomo, czy małżonkowie się dogadywali, czy pojawiło się między nimi jakieś uczucie.
O sukcesie związku świadczy głównie liczne potomstwo: trzech synów i nawet pięć córek. A także
fakt, iż mąż ochoczo przejął kulturę żony i w niej też pozwalał dorastać swoim potomkom. Dwaj
pierwsi synowie Adelajdy przyszli na świat w Polsce. O jednym z nich kronikarz wprost stwierdził, iż
był tu chowany tak, że „pod względem obyczajów i sposobu życia niejako stał się Polakiem”. Podobnie
musiało być z drugim18.
Wprawdzie epoka Rychezy dobiegła końca (po buncie królowa już nigdy nie wróciła do kraju,
a swoich dni dożywała w Niemczech), ale Bela nie stracił łaski polskiego dworu. Najwidoczniej mógł
liczyć na przychylność księcia Kazimierza i jego małżonki – poślubionej około 1041 roku Marii
Dobroniegi. Synowie szwagierek byli w podobnym wieku. Pierworodny Adelajdy był najwyżej
o jakieś trzy, cztery lata młodszy od pierwszego dziecka polskiej władczyni – księcia Bolesława.
Chłopcy wspólnie dorastali, pobierali najwcześniejsze nauki, razem się bawili. Dla następcy tronu
i jego braci trudno było przecież o lepsze towarzystwo od równie wysoko urodzonych krewniaków.
Drogi chłopców i ich rodziców rozeszły się dopiero w roku 1048. Wtedy bowiem Bela
niespodziewanie dostał szansę, by wrócić do domu.
Niebezpieczne związki

Na Węgrzech historia nie tyle się toczyła, co raczej – miażdżyła swymi kołami kolejnych
bohaterów. Po śmierci wielkiego Stefana ambitna królowa Gizela dopięła celu. Na tronie osadziła
upatrzonego kandydata: syna weneckiego doży Piotra Orseolo. Nie był on Węgrem i nawet nie
próbował za takowego uchodzić, choć miał matkę Węgierkę. Nigdy też nie zyskał aprobaty poddanych.
Nie został namaszczony na króla, nie mógł liczyć na poparcie możnych. Gizela oczekiwała, że
niepewny swej pozycji, zagubiony obcokrajowiec stanie się powolnym narzędziem w jej rękach. Piotr
jednak także dla niej okazał się rozczarowaniem. Szybko wyzwolił się spod wpływów królowej,
uwięził ją i ograbił z majątku. Po paru latach przepędzono go, a na tronie zasiadł niejaki Samuel Aba.
Człowiek bliżej nieznany, też niekoniecznie Węgier. Być może dowódca wojskowy albo namiestnik
jednej z dzielnic. Przede wszystkim zaś: domniemany szwagier zmarłego monarchy. To ostatnie było
niejako konieczne. Na Węgrzech władzę w tym czasie przekazywały kobiety. Orseolo rządził za
sprawą dziedzictwa swojej matki, będącej siostrą wielkiego Stefana. Samuel z kolei dorwał się do tronu
dzięki żonie, należącej do tego samego rodzeństwa.
Niemal natychmiast wyszło na jaw, że bardziej nadawałby się on na kata niż na króla. Wielki
okrutnik nie utrzymał się u władzy. Wkrótce Piotr wrócił, pod sztandarami najsilniejszego z władców
Europy: cesarza Henryka III. Nie tylko pokonał, ale też osobiście zabił Samuela, po czym niemieckimi
mieczami utorował sobie drogę do tronu. Ledwie jednak ludzie imperatora się wycofali (zabierając ze
sobą Gizelę), a władza Piotra znowu zachwiała się w posadach. Stało się to, co musiało się stać.
Przeciwko królowi obrócili się nawet jego najbliżsi doradcy. Rada monarsza wezwała do powrotu
i objęcia władzy najstarszego z synów Wazula. W kraju zapanował chaos, który jeszcze się wzmógł,
gdy wyznawcy dawnych bożków – węszący słabość dworu – wzniecili rebelię przeciw
chrześcijaństwu. Węgrami wstrząsały dwie wojny równocześnie. Zginęła większość episkopatu, wielu
księży, a wreszcie: Piotr Orseolo. Zdetronizowany król został pojmany przez wrogów, poddany
torturom, oślepiony, a być może też wykastrowany. Wkrótce zmarł na skutek odniesionych ran19.
Był rok 1047, a koronę w niepewne ręce uchwycił życiowy włóczęga i polityczny amator –
Andrzej z rodu Arpadów. O rządzeniu niewiele wiedział, ale przynajmniej orientował się, jak nikłe ma
szanse na przetrwanie. Z ostatnich trzech królów jeden zginął w bitwie (bądź został stracony
bezpośrednio po niej), jednego zamordowano. Na Stefana też próbowano zorganizować zamach. Co
zaś do jego przedwcześnie zmarłego syna: zarówno wśród historyków, jak też ludzi jego epoki nie
brakowało takich, którzy twierdzili, iż nie tyle zginął w starciu z dzikiem, co raczej został zgładzony,
a wszelkie ślady zbrodni umiejętnie zatarto20. Jeśli Andrzej chciał uniknąć losu wszystkich
poprzedników, pilnie potrzebował wsparcia. Jego młodszy brat Lewente zmarł (lub raczej zginął) już
w tym samym, 1047 roku. Zresztą jako zatwardziały poganin na niewiele mógłby się przydać.
Zostawał Bela. Nowy król (koronowany przez zaledwie trzech biskupów, którzy uniknęli rzezi) szybko
wezwał go do ojczyzny. W zamian za wsparcie przekazał bratu jedną trzecią królestwa. Zagwarantował
też, że po swojej śmierci pozostawi tron właśnie Beli, potem zaś odziedziczą go synowie Adelajdy.
Obietnica przyszła Andrzejowi bez trudu, bo choć był żonaty od około dekady, to nie doczekał się
żadnego męskiego potomka21.
Współpraca układała się bez zarzutu. Jedno zagrożenie zbliżało do siebie braci i cementowało
ich relacje. Wkrótce jednak za sprawą kobiety ta sama groźba miała stworzyć między nimi niemożliwą
do zasypania przepaść. Naczelnym, niekwestionowanym wrogiem tak dla Andrzeja, jak i dla Beli byli
Niemcy. Król Stefan godził się na współpracę z nimi, otaczał przybyszami z Rzeszy, wziął sobie
niemiecką żonę. Sprawnie lawirował między kontrolowanym poddaństwem i realną niezależnością.
Piotr Orseolo poszedł jednak o krok dalej. Wielu poddanych powiedziałoby, że dla odzyskania władzy
zaprzedał duszę diabłu. O ile oczywiście godziło się nazywać diabłem jego cesarską mość Henryka III.

W Niemczech święta włócznia (u dołu) uchodziła za naczelny symbol władzy, w Polsce także (u
góry). Tylko Węgrzy oddali własny egzemplarz włóczni, by udobruchać swoich nowych panów.

Archiwum autora/domena publiczna

Wenecjanin publicznie pokłonił się przed imperatorem, odebrał z jego rąk koronę i złożył mu
hołd, oficjalnie potwierdzając, iż jest niemieckim wasalem, a Królestwo Węgier formalnie podlega
i będzie podlegać Rzeszy. Zrobił to wszystko na oczach własnych dostojników i poddanych. Mało
tego: swoje cmokierstwo posunął do tego stopnia, że oddał Henrykowi III jeden z najważniejszych
symboli władzy na Węgrzech. Wręczył mu swój egzemplarz tak zwanej świętej włóczni, uważanej za
potężną relikwię, przynależną wyłącznie namaszczonym monarchom. Stefan otrzymał włócznię od
cesarza Ottona III – chłopca przepojonego wizją zjednoczonej Europy, za sprawą którego Węgry stały
się królestwem. Teraz ten nieodzowny rekwizyt władzy (uważany za przedmiot ważniejszy nawet od
samej korony!) trafił w ręce cesarza. Ten zaś ochoczo przyjął prezent i odesłał go do Rzymu22.
Węgrzy nie zamierzali godzić się na rolę niemieckiego podnóżka. Henryk III natomiast ani
myślał zapominać o złożonym sobie hołdzie i obietnicach poddaństwa. Fakt, że król, którego przywiózł
nad Balaton, został zabity przez własnych poddanych, nie ostudził jego ambicji. Cesarz oczekiwał, że
w takim razie nowy monarcha przejmie zobowiązania poprzednika. I tak samo padnie na kolana przed
zwierzchnikiem chrześcijańskiego świata. Wojna była nieunikniona i toczyła się całymi latami, ze
zmiennym szczęściem. Niemcy mieli przewagę w ludziach i uzbrojeniu, a i tak Węgrzy dzielnie
stawiali im czoła, choć niekoniecznie w otwartym polu. Gdy cesarska flota wsparła blokadę jednego
z pogranicznych fortów nad Dunajem, pojedynczy węgierski nurek nocą przedziurawił kadłuby
wrogich łodzi i posłał na dno całą armadę. Gdy zaś jeden z niemieckich dowódców zdobył ważne
miasto Győr i wysłał do Henryka list w tej sprawie, Węgrzy przechwycili wiadomość i sfałszowali
odpowiedź. Tak umiejętnie podszyli się pod cesarza, że generał uwierzył, iż wolą władcy jest, by…
natychmiast zwinął wojska i wrócił do ojczyzny.
Konflikt przeciągał się, było jednak jasne, że Węgrzy nie będą zdolni bronić się bez końca. Na
kartach zachowanych kronik odbijają się sprzeczne ambicje i interesy stron. Wedle jednej z relacji sam
Henryk III zaczął prosić o rozejm, gdy jego wycieńczonym wojskom zabrakło żywności. Miał nawet
składać solenne przyrzeczenia, że już nigdy nie wyprawi się przeciw Węgrom. Inne, bardziej
wiarygodne źródło sugeruje, że jako pierwszy ugiął się Andrzej. Podjął pertraktacje nie z kim innym,
a z samym papieżem Leonem IX. Ojciec święty osobiście przybył do oblężonej Bratysławy i dał się
przekonać, że Węgrzy przyjmą każde warunki zakończenia wojny, o ile tylko cesarz odstąpi od ich
pogranicznego grodu. Pod wpływem Leona zawarto zawieszenie broni. To jednak zostało niemal
natychmiast zerwane przez samych Węgrów. Głęboka nieufność obu stron wykluczała jakikolwiek
kompromis. Konflikt udało się tylko na moment wygasić, było jednak jasne, że wkrótce ponownie
rozgorzeje23. Wyłącznie zmiana na szczycie mogła otworzyć drogę do dialogu. Tak też się stało.
Jesienią 1056 roku cesarz udał się na polowanie, które nigdy nie doszło do skutku. Wciąż
młody (nie miał nawet czterdziestu lat), a do tego niezwykle energiczny monarcha niespodziewanie
zachorował i umarł. Tron odziedziczył po nim syn i imiennik Henryk IV – wówczas zaledwie
sześcioletni chłopaczek. Było oczywiste, że miną całe lata, nim nowy monarcha będzie zdolny wziąć
na siebie władcze obowiązki. W międzyczasie najpotężniejszym państwem chrześcijańskiego świata
miała rządzić kobieta: cesarzowa matka Agnieszka z Poitou.
Nie jest jasne, dlaczego całą władzę w Rzeszy oddano właśnie w ręce tej kobiety. Być może
decyzję podjął jeszcze Henryk. Albo ostatkiem sił, na łożu śmierci, albo nawet wcześniej –
przewidująco rysując możliwe scenariusze na przyszłość. Nie można też wykluczyć, że do wyniesienia
Agnieszki wystarczył sam precedens. Kilkadziesiąt lat wcześniej, w łudząco podobnych
okolicznościach, regencję objęła matka Ottona III – cesarzowa Teofano. Następnie zaś sprawowała ją
przez całą pierwszą dekadę życia swojego syna24.
Nie wiadomo, jak w pierwszej chwili przyjęto awans imperatorowej Agnieszki ani nawet – czy
książęta i panowie Rzeszy złożyli jej należną przysięgę wierności. Z całą pewnością można za to
stwierdzić, że władczyni nie była żadną figurantką. Wspierana przez papieża i grupę wpływowych
dostojników przejęła realną kontrolę nad krajem. Choć chyba sama nie czuła, iż jest do tego
wystarczająco przygotowana. Regentka miała około trzydziestu lat, a u boku niemieckiego władcy
spędziła trzynaście z nich. Towarzyszyła mężowi we wszystkich podróżach, była wtajemniczana
w kluczowe rozstrzygnięcia, a może nawet wpływała na decyzje Henryka. Mąż często wspominał
o niej w swoich dokumentach, twierdząc, że ten czy inny przywilej wydał za namową Agnieszki. Na
kilka miesięcy przed śmiercią przyznał nawet żonie bezpośrednią zwierzchność nad Bawarią. Nie
wydaje się jednak, by władczyni skorzystała z nowo zdobytej władzy. Nigdy samodzielnie nie
odwiedziła nadanego księstwa i nie wydała w nim żadnych własnych rozporządzeń. Chyba tylko
pobierała z Bawarii dochody.
Jeśli za życia Henryka Agnieszka zwracała uwagę monarszego otoczenia, to nie politycznymi
ideami, ale – wielką dewocją. Uchodziła za kobietę niezwykle oddaną Bogu, niemalże ascetkę.
Z podziwem, a chyba też pewną zgrozą, opowiadano, że nawet z własnego wesela kazała przepędzić
grajków i żonglerów, by nie zakłócali pobożnej ceremonii. Poza tym twierdzono – nie do końca
sprawiedliwie – że władczyni była postacią cokolwiek bezbarwną. Historycy uważają z kolei, iż nie
przejawiała talentów przywódczych, co miało wyjść na jaw zaraz po przejęciu przez nią tronu.
Regentce zarzuca się, że asekurancko kontynuowała politykę męża, otaczała się jego
doradcami, unikała wyrażania własnego zdania i podejmowania trudnych decyzji. W opinii wielu
naukowców jako kobieta nie czuła się pewnie na swoim miejscu i nie umiała stanąć na wysokości
zadania. To jednak wniosek krzywdzący, a po części też zwyczajnie błędny. Agnieszka okazała się
zdolna do refleksji obcej większości mężczyzn postawionych w podobnej sytuacji. Rozumiała własne
ograniczenia. Ponieważ nie była pewna swej pozycji i nie w pełni wierzyła własnym instynktom,
postanowiła działać z rozwagą i wyczuciem. Kontynuowała sprawdzoną linię wyznaczoną przez męża,
w międzyczasie ucząc się i wyciągając wnioski. Gdy zaś trzeba było działać szybko i zdecydowanie,
nie bała się wcale odchodzić od Henrykowych metod. Rozsądnie dokładała starań, by w trudnym
okresie regencji unikać nowych wojen. Za wszelką cenę usiłowała też udobruchać wewnętrznych
wrogów – nawet jeśli wymagało to nadwyrężania cesarskiej kiesy i majestatu25.
Tam gdzie zmarły Henryk szedł na spięcie, ona szukała porozumienia. Zawsze jednak starała
się zachować twarz i zadbać o pozycję imperium. Tak było również w relacjach z Węgrami. Bardzo
szybko po przejęciu władzy Agnieszka otworzyła negocjacje z Andrzejem. Rozwiązanie, które
zaproponowała, było nieszablonowe i zaskakujące. Zarazem jednak – dawało szanse na zaspokojenie
doraźnych aspiracji obydwu stron. Zwłaszcza zaś: na dalsze umocnienie Niemców i skłócenie
węgierskich dynastów.
Przed paroma laty, ku wielkiej radości króla i zdziwieniu jego otoczenia, Andrzej doczekał się
syna. Chłopcu nadano imię Salomon. I choć przywodziło ono na myśl słynącego z mądrości biblijnego
króla, to początkowo nic nie zapowiadało, że potomek Andrzeja też doczeka się monarszej sakry.
W mocy pozostawało porozumienie zawarte między synami Wazula. Po śmierci Andrzeja korona
miała przejść w ręce Beli. Tematem dyskusji było co najwyżej to, co nastąpi w wypadku, gdy umrze
także młodszy z braci. Możliwe, iż wtedy (ale dopiero wtedy!) do dziedziczenia miał zostać
dopuszczony Salomon. O dziwo, narodziny dziecka wcale nie zaburzyły braterskich relacji. Andrzej
otwarcie akceptował, że nie zdoła przekazać tronu pierworodnemu. A Bela najwyraźniej wierzył jego
zapewnieniom. Autor węgierskiej Kroniki ilustrowanej z patosem podkreślił, iż między dynastami
nadal „panowały zgoda i spokój”. I było tak aż do czasu, gdy w sprawę wmieszała się niemiecka
imperatorowa.
Agnieszka wyszła z propozycją, która mogła przydać Andrzejowi, a zwłaszcza jego synowi,
ogromnego splendoru. Zaproponowała traktat pokojowy przypieczętowany małżeństwem między
małym Salomonem i jedną z jej własnych córek. Takiego zaszczytu – bo spowinowacenie się z domem
cesarskim niewątpliwie uchodziło za zaszczyt! – nie dostąpił wcześniej żaden z węgierskich władców.
Nawet żona wielkiego Stefana była zaledwie córką księcia Bawarii i daleką krewniaczką cesarzy26.
Andrzej tymczasem dostał szansę na wejście do matrymonialnej pierwszej ligi. Nic jednak za darmo.
Agnieszka niewątpliwie uzależniła związek od utrzymania przynajmniej nominalnej zwierzchności
Rzeszy nad Węgrami. O niemieckie wpływy na wschodzie miała zresztą w przyszłości dbać jej córka
oraz sprowadzeni z nią dworzanie i dostojnicy. Na taki warunek Andrzej przystał bez szemrania, bo
w efekcie mógł niewielkim kosztem stroić się w piórka zwycięzcy. Dochodziło jednak drugie, o wiele
ważniejsze żądanie. Cesarzówna nie mogła wyjść za dzieciaka bez perspektyw. Aby przypieczętować
związek, węgierski król musiał wpierw zerwać umowę z bratem. A do tego: natychmiast, jeszcze za
swojego życia przeprowadzić koronację syna na króla Węgier27.
Nie sposób stwierdzić, czy Andrzeja dręczyły jakiekolwiek rozterki. Nawet jeśli, to szybko je
uciszył i zgodził się zdradzić brata. Ludzie Angieszki zapewnili go rzecz jasna, że w razie potrzeby
imperium przyjdzie mu z pomocą. I że Bela z pewnością nie zdecyduje się na żadną reakcję, choćby
z samego strachu przed niemiecką interwencją.
Po cichu cesarzowa tylko liczyła na to, że dojdzie do rozłamu między węgierskimi
przywódcami i do konfliktu, który na długie lata unieszkodliwi niesfornego sąsiada. Miała zupełną
rację. Nie przewidziała jednak, że Bela wciąż trzyma w zanadrzu atutową kartę. I że nie zawaha się nią
zagrać.
Miała być cesarzem

Królewicz Salomon przyszedł na świat w roku 105328. Gdy cztery lata później podjęto
pertraktacje w sprawie jego ożenku, wciąż był tylko brzdącem, niemającym bladego pojęcia o intrydze,
której bohaterem się stał. Tego samego z pewnością nie można było powiedzieć o dziewczynie
typowanej na narzeczoną przyszłego władcy. Cesarzówna nosiła imię Judyta i w czasie, gdy
przymierzano się do wydania jej za mąż, miała już około jedenastu lat. Za sobą zaś dzieciństwo,
w którym stale dawano jej do zrozumienia, że nie jest tym, kogo oczekiwali rodzice.
Judyta była trzecim dzieckiem Henryka i drugim z jego związku z Agnieszką z Poitou. Przede
wszystkim zaś: była trzecią córką. Niemiecki monarcha od przeszło dekady bezskutecznie starał się
o syna i następcę. Gdy w 1045 roku zamiast wyczekiwanego chłopca urodziła się córka, nazwana
Adelajdą, na włosku zawisł najważniejszy projekt polityczny króla. Henryk właśnie wyruszał do
Włoch, by jak jego poprzednicy osadzić na tronie Piotrowym własnego papieża, a następnie – przyjąć
z jego rąk cesarską koronę. Pałał nadzieją, że wyprawi się nie tylko w towarzystwie żony, ale też syna,
a może nawet – koronuje go z sobą, tak by zagwarantować, że tron (dopiero od pokolenia zajmowany
przez nową dynastię salicką) pozostanie w rękach jego rodu. Rozczarowanie było ogromne. Ale nie
można go nawet porównywać z tym, które nastąpiło w rok później29.
Agnieszka ponownie była w ciąży. Oboje zaś, świeżo wyniesieni do rangi pary cesarskiej,
wciąż przebywali w Italii. Imperator rozdawał księstwa i rozstrzygał spory między włodarzami
południowych Włoch. Imperatorowa natomiast oczekiwała na męża, i na poród, w Rawennie. Trudno
było o lepsze, bardziej przepojone symboliką miejsce dla narodzin przyszłego monarchy. Rawenna
stanowiła przecież dawną stolicę cesarstwa rzymskiego. To był ostatni bastion antyku, który
z sukcesem stawiał opór najeźdźcom, gdy sam Rzym leżał już w gruzach. Zarazem był to też wspaniały
ośrodek wschodniej kultury, ze świątyniami pamiętającymi czasy Teodoryka i Justyniana,
z olśniewającymi mozaikami i zamysłem architektonicznym, który zainspirował samego Karola
Wielkiego. I który legł u podstaw projektu Akwizgranu, uważanego za duchową stolicę odrodzonego,
średniowiecznego cesarstwa30.
Cesarzowa czuła, że w takim miejscu nie tylko może, ale wręcz musi urodzić następcę tronu
i przyszłego imperatora. Na ilustracji: jedna ze sławnych bizantyjskich mozaik zachowanych
w Rawennie.

Archiwum autora/domena publiczna

Gdyby teraz, w Rawennie, przyszedł na świat chłopiec, wciąż dałoby się – jakby rzutem na
taśmę – wynieść go do najwyższej władzy i zapewnić mu dziedziczenie nie tylko Niemiec, ale też
najcenniejszego tytułu w znanym świecie. Miejsce narodzin tylko wzmacniałoby prawa dziecka do
władzy i potęgowało przekonanie, iż jest ono od kolebki przeznaczone do zwierzchnictwa nad
chrześcijaństwem. W takich okolicznościach, i w tym uświęconym punkcie na mapie imperium,
narodziny chłopca wydawały się nie tylko konieczne, ale wręcz nieuniknione. Zamiast nowego cesarza
urodziła się jednak cesarzówna. Judyta.
Stało się to wczesną wiosną, a w każdym razie przed 7 kwietnia 1047 roku31. Zdruzgotani
rodzice nie zważali na zagrożenia, jakie dla niemowlęcia niosła wielomiesięczna podróż. Kiedy tylko
Agnieszka doszła do siebie, cesarska para wyruszyła do domu. W maju monarsza kawalkada była
w Weronie, a w lipcu – po przebyciu krętych, niebezpiecznych przełęczy Alp – nawet nie
w Niemczech, ale aż w Lotaryngii. W ciągu pierwszego półrocza swojego życia Judyta przemierzyła
tysiąc kilometrów32. Rozczarowanie, jakie sprawiła rodzicom, utrzymywało się jeszcze długo. Dopiero
w roku 1050 urodził się Henryk IV. Mimo to cesarz wciąż mógł mieć pretensje do córki, która nie
okazała się synem. Z tego powodu, że urodziła się kobietą, Henryk III stracił szansę na koronowanie
następcy. Królewicz został wyniesiony na tron Niemiec, ale za życia ojca nie trafiła się już okazja, by
uczynić go cesarzem. Później też, w warunkach regencji, w obliczu wojen i sporów z papieżem, nie
było to możliwe. A Henryk IV czekał na cesarską sakrę niemal ćwierć wieku – do 1084 roku.
O młodości Judyty i jej wychowaniu wiadomo bardzo niewiele. Dwie starsze siostry
cesarzówny przeznaczono – zgodnie z tradycją – do kariery duchownej. Pierwsza córka Henryka III,
Beatrycze, już w wieku siedmiu lat została opatką… i to nie jednego, ale dwóch klasztorów. Potem
dodano jej zresztą jeszcze trzeci. Podobnie potoczyła się kariera drugiej z rodzeństwa, Adelajdy.
A właściwie to nawet nie podobnie, ale wprost identycznie: gdy dziewczyna miała szesnaście lat,
a Beatrycze przedwcześnie zmarła, przejęła po niej opactwa33. Bardzo możliwe, że także w Judycie
widziano początkowo kandydatkę na mniszkę. Na pewno odebrała doskonałe wykształcenie. Potrafiła
czytać, znała psałterz na wyrywki, obcowała z traktatami religijnymi, a może też z literaturą dworską.
Nie zdążyła za to przyjąć żadnych ślubów, a u schyłku panowania ojca, bądź już po przejęciu tronu
przez matkę, dostrzeżono, iż może się okazać cennym politycznym narzędziem.
Późne węgierskie kroniki – te same, które przekonywały odbiorców, iż to Henryk III błagał
Andrzeja o pokój – twierdziły też, że Judyta miała w dzieciństwie innego narzeczonego. Podobno jej
rękę obiecano „synowi francuskiego króla” i dopiero Andrzej zmusił Niemców do zerwania zaręczyn
i do oddania dziewczynki jego własnemu następcy. Relacja ociekała propagandą, a o wcześniejszym
związku Judyty wspomniano w niej tylko po to, by dowieść, że władca Węgrów miał pełną kontrolę
nad sytuacją. Średniowieczni duchowni spisujący dzieła historyczne uwielbiali ten motyw.
Niezależnie, czy były ku temu jakiekolwiek podstawy, czy nie, z ochotą prezentowali królewny w roli
niewolnic, popychadeł lub wprost ofiar porwania, tak by tym sposobem przydać (wątpliwej) męskości
ulubionym bohaterom. Szymon z Keza, XIII-wieczny kapłan stojący za tą konkretną relacją, na pewno
nie pogardziłby rzeczonym trikiem. Ogółem nie ma wątpliwości, że koloryzował. Ale to jeszcze nie
znaczy, że zmyślił wszystko, łącznie z samą informacją o pierwszym narzeczeństwie Judyty34.
Francuskiego projektu nie można zupełnie wykluczyć. Matka dziewczynki pochodziła
z Akwitanii i trudno byłoby się dziwić, gdyby chciała wydać ją za krajana. Były ku temu też przesłanki
czysto polityczne. Królowie Niemiec i Francji stale rywalizowali o wciśniętą między ich państwa
Lotaryngię. I wciąż szukali złotego środka, mogącego odsunąć w czasie widmo walnej konfrontacji.
Małżeństwo Henryka z Agnieszką zostało odebrane przez Francuzów jako prowokacja. Niewykluczone
więc, że z córki tego związku próbowano uczynić rękojmię przyszłego pokoju. Jeśli o ślubie istotnie
dyskutowano, to potencjalnym narzeczonym był Filip I. W przyszłości dostąpił on zaszczytu koronacji,
Judycie przeszła więc koło nosa szansa na zostanie partnerką jednego z zamożniejszych i bardziej
wpływowych ludzi na kontynencie. Być może żałowała, że związek z Filipem nie wypalił. Jeśli tak
było, to niepotrzebnie pluła sobie w brodę. Król dał się poznać jako zwyczajny łajdak. Gdy znudziła
mu się żona – zamiast Judyty poślubił holenderską hrabiankę Bertę – porzucił ją i ogłosił rozwód,
argumentując, że kobieta… „za bardzo się roztyła”. I mówił to, choć sam był już tak spasiony, że nie
był nawet w stanie wsiąść na konia35.
Węgrzy, tak często oskarżani o podstępy i manipulacje, w 1057 roku nawet nie próbowali
zwodzić cesarskiego dworu. Gdy Angieszka zaproponowała ślub ze swoją córką, natychmiast
przystąpili do koniecznych przygotowań. Niezwłocznie odbyła się wymagana przez imperatorową
koronacja pięcioletniego Salomona. Decyzję o niej podjął sam Andrzej, nie pytając brata o zdanie.
Jeden z kronikarzy twierdził jednak, że następnie król zaprosił Belę na planowaną uroczystość. Być
może przekonał krewniaka, że nic się nie zmieniło. Że ceremonia to tylko teatrzyk, odgrywany, by
omamić Niemców, a ich umowa o dziedziczeniu pozostanie w mocy. To by tłumaczyło wściekłość Beli
podczas koronacji. Niespodziewanie w jego towarzystwie zaczęto odśpiewywać hymn ułożony
specjalnie na tę okazję. Proklamowano w nim, iż chłopiec obejmie władzę nad krajem i podporządkuje
sobie całą dynastię…36 Teraz książę wiedział już, że wyprowadzono go w pole. Nie był jednak w stanie
powtrzymać biegu wypadków.
Wkrótce dwaj monarchowie, starszy i młodszy, wyruszyli ku niemieckiej granicy. Dla ich
prestiżu było sprawą najwyższej wagi, by nie przekraczali linii oddzielającej Węgry od Rzeszy. Na
takim posunięciu ciążyłby potężny, symboliczny ładunek. Król zmierzający do cesarza (albo jak w tym
przypadku: cesarzowej) ustawiał się w roli petenta i unaoczniał swoją poślednią pozycję. Tak samo nie
można było dopuścić, by imperatorowa Agnieszka wkroczyła w ziemie Madziarów. Średniowiecze nie
znało pojęcia wizyt dyplomatycznych. Cesarz mógł odwiedzać kraj jako jego suweren lub – jako
najeźdźca, na czele orężnej ekspedycji. Dobrze widać to na przykładzie polskiej historii. Nie licząc
wymykającej się schematom podróży Ottona III do Gniezna w roku tysięcznym, nigdy więcej, aż do
1990 roku nie zdarzyły się pokojowe odwiedziny niemieckiego przywódcy u polskiego
odpowiednika37. Aby obie strony wyszły z rozmów z twarzą i uniknęły jasnych deklaracji co do skali
przyszłej zależności Węgier od zachodniego sąsiada, należało rozmawiać na samej granicy. Tak też
uczyniono. Pertraktacje odbyły się „nad rzeką Morawą”, oddzielającą dwa państwa. Musiało to być
nieopodal Bratysławy, o którą jeszcze kilka lat wcześniej toczyły się zacięte walki. Nie wiadomo
natomiast, po której stronie rzeki paktowano. Może – jak często czyniono w tej epoce – znaleziono
jakąś wysepkę, pozwalającą spotkać się na neutralnym gruncie.
Relacje z wydarzeń przetrwały w kilku różnych rocznikach spisanych wkrótce po fakcie.
Wszystkie są jednak niezwykle zdawkowe. Agnieszka przybyła razem z synem – małoletnim królem
Henrykiem IV. Zarówno jej, jak i węgierskim władcom towarzyszyli wysocy dostojnicy.
Porozumienie, już wcześniej zadzierzgnięte, bez dalszych przeszkód doprowadzono do skutku. 20
września 1058 roku jedenastoletnia Judyta została narzeczoną pięcioletniego Salomona38. Związek
miał zostać przypieczętowany, gdy tylko chłopiec osiągnie wiek pozwalający na jego skonsumowanie.
Do tego zaś czasu – jak należy przypuszczać, znając obyczaje XI stulecia – Judyta miała wychowywać
się na węgierskim dworze. Rzecz jasna w otoczeniu licznych rodaków, wyprawionych na wschód, by
pilnowali jej edukacji, bezpieczeństwa i… politycznych interesów Rzeszy.
Wojna czterech kobiet

To nie była Francja. I Judyta nie mogła mieć co do tego żadnych wątpliwości. Oglądała kraj
spustoszony przez wojny, wciąż na poły pogański i zamieszkany przez ludzi, którzy dopiero przed
paroma pokoleniami odrzucili koczowniczy tryb życia. Surowi w obyciu Węgrzy nie kryli pogardy dla
luksusów ani przywiązania do swobody, jaką mogły dać tylko chyży wierzchowiec i otwarta równina.
Język – wyzuty z wszelkich podobieństw z jej ojczystą mową i z łaciną, w której się kształciła –
brzmiał tajemniczo i groźnie39. Dworzanie wprawdzie usłużnie słuchali jej poleceń i spełniali
zachcianki, ale dziewczyna nie miała wątpliwości, że tak układni są tylko, kiedy na nich patrzy.
Promieniowała od nich nieufność, czy wręcz wrogość. Do niej, do tego, co reprezentowała. Ale i do
wszelkich „obcych”, myślących, że będą rozpychać się łokciami w madziarskich pałacach.
W pamięci miejscowych wciąż żywe były wydarzenia sprzed dekady. „Wszystkich Niemców
i Włochów, którzy piastowali rozmaite urzędy i po całym kraju byli rozproszeni, wydali na śmierć” –
opowiadano o rebeliantach, którzy u schyłku panowania Piotra Orseolo usiłowali obalić przyniesioną
z Zachodu religię. Masakra odbiła się głośnym echem także w samej Rzeszy. Piszący na bieżąco
kronikarz Herman Kulawy donosił w podobnym tonie, iż obcokrajowców przebywających na
Węgrzech „grabiono, przepędzano i mordowano”40. Opiekunowie Judyty bez wątpienia stale mieli się
na baczności. Niejeden spał ze sztyletem pod siennikiem. Cesarzównę utwierdzano jednak
w przekonaniu, że jej samej nic nie grozi. Judyta z pewnością zastanawiała się, czy kiedykolwiek zdoła
uznać to dziwne i obce miejsce za swój dom. Ale jako córka imperatorskiego rodu, przepojona dumą
i pewnością siebie właściwymi najbliższym krewniakom króla królów, nie mogła się wahać co do
czekającej ją przyszłości. Wiedziała, że wizja matki zostanie wcielona w życie. Wolą cesarstwa było
uczynić ją monarchinią. I tak musiało być, niezależnie, czy Węgrom się to podobało, czy też nie.
Na Węgrzech wszystko było dla Judyty obce. Język, kultura, obyczaje. Dziewczyna doskonale
wiedziała, że nie jest u siebie.

PxHere, lic. CC0

O podobnej śmiałości Andrzej mógł tylko marzyć. Każdy dzień udowadniał królowi, że
koszmarnie przeliczył się w swoich rachubach. Zgodnie z epizodem naświetlonym przez rodzime
kroniki – zresztą jednym z najsłynniejszych w całej wczesnej historii Węgier41 – władca zaprosił brata
na negocjacje i dał mu wybór między koroną a mieczem. Potem niewątpliwie żałował, że uwierzył
obietnicom Beli, zamiast zgładzić go na miejscu, jak miał w planach. Brat udawał, że akceptuje zmianę
zasad dziedziczenia, potem jednak uciekł prosto do Polski. Sam nic nie był w stanie zdziałać. Ale
wykorzystał koneksje swojej żony i przyjaźń, którą darzyła go polska władczyni Maria Dobroniega. Po
kilku tygodniach, a najdalej miesiącach, był z powrotem na Węgrzech. Ze sobą ciągnął trzy hufce
najprzedniejszej piastowskiej konnicy. Nie wiadomo, ilu to było żołnierzy. W każdym razie
wystarczająco wielu, by wpędzić króla w panikę. Szeregi Beli, umocnionego sojuszem i potrafiącego
grać na antyniemieckich nastrojach, pęczniały z dnia na dzień. Dołączali do niego możni z księstwa,
którym zarządzał, ale też – bezpośredni poddani Andrzeja, oburzeni złamaniem dynastycznej umowy
i obraniem kursu na cesarstwo. Monarcha, który dopiero co chodził dumny jak paw, obnosił się ze
związkami z imperatorową i dawał wyraz swej potędze, został zepchnięty do zupełnej defensywy. Jeśli
chciał się uratować, musiał wybłagać wsparcie od Agnieszki z Poitou. Był już tylko pionkiem w cudzej
grze, choć grano o głowę jego i jego syna.
To była wojna czterech kobiet. O dalszych losach Węgier miały zdecydować dwie obce
władczynie, wspierające dwie kandydatki na przyszłe królowe. Maria Dobroniega stanęła w obronie
swej szwagierki Adelajdy, choć nie leżało to w interesie jej kraju i groziło destrukcyjnym starciem
z Niemcami. Agnieszka natomiast zgodziła się wesprzeć świeżo nabyte roszczenia swej córki Judyty.
Dla niej była to decyzja nie mniej trudna niż dla jej polskiej odpowiedniczki. Cesarzowa ułożyła się
z Węgrami po to, by rozbroić konflikt i zabezpieczyć prawą flankę, a nie żeby grzęznąć w cudzych
wojnach. Wysłanie silnego kontyngentu na wschód groziło zdestabilizowaniem sytuacji w samej
Rzeszy, wciąż niepotrafiącej pogodzić się z przejęciem tronu przez kobietę. Z drugiej strony
porzucenie Andrzeja na pastwę losu – a tym samym zaprzepaszczenie szansy na uzależnienie
Madziarów i na tron dla cesarzówny – stałoby się perfekcyjnym argumentem dla opozycji. Agnieszka
oczami wyobraźni już widziała swoich wrogów, jak na każdym możnowładczym zjeździe rozprawiają
o jej niemocy, asekuranctwie czy wręcz tchórzostwie… Fakt, że w całą sprawę wmieszali się Polacy,
wykluczał, iż Andrzej sam poradzi sobie z wrogami. Scenariusz, który jeszcze do niedawna wydawał
się ze wszech miar kuszący – niech Węgrzy upuszczą sobie krwi, a osłabiony król stanie się
bezwolnym narzędziem w niemieckich rękach – przestał wchodzić w rachubę. Trzeba było działać.
Agnieszka szukała złotego środka. Chciała jednocześnie zjeść jabłko (a więc pokonać Belę
i stłumić jego rebelię) i wciąż je mieć (czyli nie ponieść żadnych kosztów i nie narażać na szwank
własnej pozycji). Wydawało jej się, że to właśnie czyni. Ogłosiła przystąpienie do wojny, tyle że w jej
imieniu miały walczyć obce wojska. Zażądała zbrojnej interwencji od księcia Czech – będącego
cesarskim lennikiem i zobowiązanego wspierać orężnie swego suwerena. Z Rzeszy wysłano tylko
skromne oddziały pomocnicze. Bardziej wojskowych doradców ze świtą niż prawdziwą armię. Ludzie
ci mieli rozbić obóz blisko granicy i czekać na przybycie czeskich posiłków. A dopiero następnie –
stawić czoła wrogom.
Sytuacja była dramatyczna. Andrzej, nigdzie nie czując się bezpiecznie, cały swój monarszy
skarb odesłał na przechowanie do Austrii. Rozstał się też z żoną i synem. To oni wyruszyli na dwór
cesarski, by prosić Agnieszkę o uszanowanie sojuszu. Jeśli do Niemiec wyjechał mały Salomon, to
niewątpliwie zrobiła to także Judyta. Jej pobyt na Węgrzech potrwał nie dłużej niż półtora roku.
I wcale nie było jasne, że zdoła tam wrócić, bo konflikt potoczył się zupełnie nie po myśli Niemców.
Książę Pragi Spitygniew nie przybył na umówione miejsce. I w żadnym razie nie był to
przypadek. Teutoni nie mogli tego wiedzieć, ale na Czechów spadł atak z drugiej strony, który związał
ich siły i uniemożliwił podjęcie wyprawy. Kiedy trzy polskie hufce wspierały Belę na Węgrzech, reszta
piastowskich wojsk – dowodzona osobiście przez młodego księcia Bolesława – uderzyła na
pograniczny gród Hradec. Atak odparto, ale też dokładnie tego oczekiwali Polacy. Gra toczyła się nie
o fortecę, ale o czas. Nim Spitygniew zdołał zabezpieczyć północną rubież i przerzucić oddziały na
drugi kraniec księstwa, wojska Beli przystąpiły do decydującej ofensywy. Przeciwko sobie miały tylko
przerzedzone siły tracącego popularność Andrzeja i jego nielicznych niemieckich sojuszników. Do
starcia doszło w wąskim przesmyku zwanym „bramą królewską”. Bitwa trwała cały dzień i stopniowo
przeradzała się w bezwzględną rzeź. Ranny Andrzej spadł z konia i został stratowany. Skonał tego
samego dnia. Główni dowódcy niemieckich sił – ważny biskup, wpływowy margrabia, bogaci komesi
– znaleźli się w niewoli u Beli. Sukces buntownika był zupełny. Książę natychmiast ruszył ku
węgierskiej stolicy i 6 grudnia 1060 roku dokonał własnej koronacji42.
Nikt nie odważył się zaprotestować i przypomnieć, że kraj ma już króla – siedmioletniego
Salomona. O sierocie i jego narzeczonej wolno było tylko milczeć. A Judyta, której przyszłość właśnie
stanęła pod znakiem zapytania, mogła co najwyżej wycedzić przez zęby: wszystko przez tych
przeklętych Polaków.
Daleka droga do tronu

Na Marię Dobroniegę i piastowski dwór niewątpliwie złorzeczyła też cesarzowa Agnieszka.


Polska interwencja stała się gwoździem do trumny jej politycznej kariery. Klęska rozzuchwaliła
przeciwników kobiecych rządów. Jeden z kronikarzy podkreślał, że książęta Rzeszy nie zamierzali
dłużej tolerować „haniebnej sytuacji”. „Intrygowali między sobą, a powinności wobec królestwa
wypełniali z oporem. Byli gotowi sięgnąć po każdy środek, byle usunąć syna spod wpływów matki
i zagarnąć władzę nad państwem”. Agnieszka przeczuwała, że koniec jest bliski, ale robiła, co w jej
mocy, by zapobiec katastrofie. Rozdała trony Bawarii i Karyntii, co miało stanowić symbol nowego
otwarcia. A przede wszystkim: dowód na to, iż władczyni skupia pełnię uwagi na konieczności
ufortyfikowania granicy z Węgrami. Ten krok przysporzył jej paru zwolenników, ale tylko
rozwścieczył tych możnowładców, którzy już sprzeciwiali się regencji. Na domiar złego dramatycznie
komplikowała się sytuacja we Włoszech. Po całych dekadach uzależnienia od cesarstwa na tron
Piotrowy wyniesiono kandydata, który nie miał poparcia Rzeszy. Agnieszka nie tylko nie zdołała
zażegnać sporu, ale wręcz – doprowadziła do schizmy w Kościele i powołania konkurencyjnego
(anty)papieża. I to mimo że nie miał on żadnych szans na dotarcie do Rzymu.
Wymierzona w regentkę konspiracja zataczała coraz szersze kręgi. Dołączył do niej nawet…
książę Bawarii, świeżo mianowany przez Agnieszkę. Pierwsze skrzypce w spisku grał jednak potężny
arcybiskup Kolonii Annon. To on wziął na siebie najtrudniejsze zadanie. Postanowił osobiście porwać
małoletniego króla. Do dzieła przystąpił zaraz po Wielkanocy 1062 roku. Nie przeprowadził szturmu
na zamek władcy ani nie zaatakował jego monarszej kawalkady. W ogóle nie sięgał po broń. Jako
najważniejszy dostojnik kościelny w kraju miał swobodny dostęp do cesarskiego dworu i zamierzał to
wykorzystać. Nikt nie nabrał podejrzeń, gdy arcybiskup przybył na zorganizowany przez regentkę
bankiet i wdał się w rozmowę z niespełna dwunastoletnim Henrykiem IV. Według spisanej zaraz po
wydarzeniach relacji zaproponował chłopcu, że oprowadzi go po swojej „wspaniałej łodzi”, cumującej
w pobliskiej przystani. Król, znudzony długimi przemówieniami i zabawą w towarzystwie dorosłych,
ochoczo przystał na ten pomysł. Kiedy dotarło do niego, co się dzieje, było już zbyt późno. Chłopiec
próbował wyrwać się z łap porywaczy; w panice wyskoczył nawet za burtę łodzi i usiłował wpław
dotrzeć do brzegu. Został jednak wyłowiony z rzeki i związany. Następnie Annon przewiózł go na
swój biskupi dwór i zmusił Agnieszkę do odstąpienia mu regencji. Odtąd to on był wychowawcą
i opiekunem króla. W praktyce zaś – władcą Niemiec43.
Henryk III z żoną w modlitewnym pokłonie przed Matką Boską. Cesarzowa Agnieszka nie była
wcale niezdarna i pozbawiona politycznych talentów. Jak daleko by zaszła, gdyby Polacy nie pomogli
jej obalić?
Archiwum autora/domena publiczna
Takiego zbiegu wydarzeń nikt nie mógł się spodziewać. Piastowskich wojowników nie było na
statku Annona i nie stali oni nad Agnieszką, gdy ta w desperacji zrzekała się swych uprawnień. Nie
ulega jednak wątpliwości, że pośrednio to właśnie polski dwór – osłabiony, zmarginalizowany, do
niedawna budzący co najwyżej litość sąsiadów – obalił niemiecką cesarzową44. Tym samym Maria
Dobroniega dokonała tego, o czym najwięksi z polskich wodzów mogli tylko marzyć. Bo choć
poszczególni Bolesławowie przez lata opierali się niemieckiej nawale, to jednak nigdy nie dostali
szansy, by szafować tronem Rzeszy. Wdowa po Kazimierzu Odnowicielu przeciwnie: wykorzystując
sojusznicze porozumienie, moment słabości domu salickiego, a może zwłaszcza swą ogromną
zuchwałość, zachwiała układem sił w chrześcijańskim świecie.
Polskiej interwencji w sprawy cesarstwa nie można było zignorować. Ale też Annon nie miał
żadnych powodów, by karać sąsiada za doprowadzenie do jego własnego awansu. Relacje z państwem
Piastów udało się dyskretnie załagodzić. Książę Bolesław zasłaniał się zapewne swoim młodym
wiekiem i nieznajomością reguł polityki. A także brakiem osobistego udziału w interwencji na
Węgrzech. On przecież tylko wysłał posiłki wujowi. I nie mógł przewidzieć, że ten wykorzysta polskie
wojska przeciwko Niemcom. Gdyby zaś wszystkie te argumenty nie wystarczyły, zawsze można było
dodać, iż decydowała książęca matka. Nie zaś sam władca, dopiero teraz przejmujący pełnię
rządów…45
Polacy mogli kluczyć. Węgrom jednak żadne tłumaczenia by nie pomogły. Na szali znajdował
się prestiż dynastii i samego regenta. Jeśli Annon chciał ugruntować własną pozycję, to musiał
dowieść, że jest zdolny zwyciężyć tam, gdzie zawiodła jego poprzedniczka. Elity Rzeszy nie
zamierzały zresztą dłużej tolerować nikczemnego aktu nieposłuszeństwa. Królową Węgier miała być
monarsza siostra Judyta. Należało więc zwrócić tron jej mężowi. I uczynić z niego niemieckiego
pachołka.
Karna ekspedycja ruszyła już we wrześniu kolejnego, 1063 roku. Tym razem salicki dwór nie
zamierzał wysługiwać się sojusznikami. Zgromadzono armię na tyle silną, by mogła samodzielnie
stawić czoła Węgrom. Przypadkiem bądź nie, wybrano też idealny moment na interwencję. Kiedy
niemieccy pancerni ruszyli w stronę Dunaju, polskie wojska prowadziły boje na Pomorzu. I nie było
szans, by Bolesław zdołał je wycofać, a następnie przerzucić żołnierzy za Karpaty na tyle szybko, żeby
mogli dołączyć do wuja, nim dojdzie do decydującej bitwy.
Niemcy byli zdeterminowani i pewni swego. Na czele armii jechał sam Henryk IV. Oficjalnie
to on dowodził żołnierzami i prowadził ich przeciw wrogom. W rzeczywistości jednak trzynastolatek
tylko przysłuchiwał się rozkazom generałów i wyciągał wnioski na przyszłość. Jego obecność
stanowiła symbol. Była to przecież pierwsza wojna nowego króla oraz jego pierwsza wyprawa poza
granice kraju. Wśród wojska znajdował się także nieznacznie młodszy, teraz już dziesięcioletni
Salomon. Przede wszystkim jednak żołnierzom towarzyszyła kobieta, za którą mieli przelewać krew.
Szesnastoletnia, a więc wedle reguł epoki zupełnie dorosła, Judyta.
Sytuacja sprzed trzech lat uległa odwróceniu. Teraz to Bela znajdował się w potrzasku, choć
napastnicy wcale nie mogli być pewni, że zdołają rozgromić jego siły. Węgierski król rozumiał
w każdym razie chwiejność swej pozycji. Raz po raz wysyłał na zachód posłów. Oferował, że odda
Salomonowi jedną trzecią państwa – tę samą część, nad którą w przeszłości sam sprawował kontrolę.
Potem chyba posunął się jeszcze dalej. Według jednej z kronik stwierdził, iż jest gotów zrzec się
korony i przekazać władzę przegnanemu chłopcu. Sam zaś miał pokornie wrócić do swej z dawna
wydzielonej prowincji. Nawet jeśli taka propozycja padła, to dla Niemców było jasne, że Bela tylko gra
na zwłokę. I wcale nie zamierza zginać przed nimi karku46.
Książę liczył najwidoczniej, że opóźni inwazję na tyle, by zebrać wszystkie wojska. Lub nawet
– doczekać polskiej pomocy. Nie sposób powiedzieć, czy był choćby w części gotów do konfrontacji.
Walne starcie nigdy bowiem nie nastąpiło. Wedle jednej wersji wydarzeń Bela od dłuższego czasu
ciężko chorował i wreszcie wyzionął ducha zaraz przed planowaną bitwą. Drugi scenariusz brzmi
o wiele bardziej fantastycznie. Ponoć kiedy Bela przebywał w swoim dworze w Dömös, „zawalił się
pod nim tron”. Ciężko rannego czy wręcz „półżywego” władcę zdołano przewieźć bliżej miejsca
zgrupowania wojsk, tam jednak, podczas postoju nad strumieniem, król umarł. Było to zrządzenie tak
korzystne dla najeźdźców, że nie sposób wykluczyć morderstwa. Czy to przez stopniowe podtruwanie
władcy, czy też – za sprawą sprowokowanej „katastrofy” budowlanej.
Przy życiu pozostali trzej synowie Beli. Ci jednak byli dopiero nastolatkami i nie zdołali
opanować chaosu, który rozprzestrzeniał się z prędkością huraganu. Armia zmarłego króla poszła
w rozsypkę. A młodzi dynaści byli zmuszeni salwować się ucieczką, zupełnie jak Salomon trzy lata
wcześniej. I jak ich własny ojciec przed trzema dekadami. Nie licząc jednej przygranicznej potyczki,
Niemcy odnieśli w pełni bezkrwawe zwycięstwo.
Judyta wreszcie mogła dostąpić zaszczytu, na który czekała od pięciu lat. To jednak wymagało
od niej czegoś więcej niż tylko pięknej sukni i udziału w podniosłej ceremonii. Armia Rzeszy, upojona
tak prostym sukcesem przy zerowych stratach, skierowała się prosto na Białogród Królewski.
Najważniejsze miasto w kraju i duchową stolicę, gdzie koronowano każdego z węgierskich
monarchów. Tam, na nic nie czekając, zorganizowano huczny ślub Salomona z cesarzówną47.
Wprawdzie chłopiec ledwie wchodził w drugą dekadę życia, ale ze względów politycznych nie można
było dłużej czekać. Najwidoczniej przyjęto też, że dzieciak podrósł już na tyle, by stawać na ślubnym
kobiercu. I że będzie on w stanie przypieczętować ważność związku w królewskiej łożnicy.
W połowie XI wieku kościelne reguły odnośnie zawierania małżeństw dopiero się rodziły.
Wydaje się jednak, że w środowiskach dworskich już wtedy obowiązywała zasada dobrze znana
z późniejszego średniowiecza. Uważano, że ślub staje się prawdziwie ważny dopiero w momencie
skonsumowania związku. Nie wystarczały symboliczne pokładziny ani żadne półśrodki. W tym
konkretnym przypadku tylko stosunek seksualny między dziesięcioletnim królem i jego szesnastoletnią
wybranką mógł sprawić, że Salomon stanie się w pełni mężem cesarskiej córki. Ona zaś – będzie
mogła bez żadnych wątpliwości tytułować się węgierską królową48.
Autorzy roczników spisywanych w pobliskiej Bawarii podkreślali, że przy okazji monarszego
ślubu rozrywkom nie było końca. Bawili się jednak głównie Niemcy. I to w znacznym stopniu kosztem
swoich gospodarzy. Salomon – a właściwie ludzie z jego otoczenia – obsypywali sojuszników iście
królewskimi darami. Te były tak obfite, że może słuszniej byłoby nazywać je łupem bądź wojenną
kontrybucją. W hojności brylowała zwłaszcza węgierska królowa matka. Było powszechnie wiadomo,
że mały monarcha czepia się sukni swojej rodzicielki – pochodzącej z Kijowa Anastazji, która
opiekowała się nim przez lata pobytu w Niemczech, a teraz wspólnie z wychowankiem powróciła na
Węgry. Królowa (może z własnej inicjatywy, a może przymuszona przez „wybawicieli”) poszła
w ślady nieszczęsnego Piotra Orseolo. Do upadku tamtego monarchy doprowadziło publiczne
ukorzenie się przed Teutonami i poniżający zwrot świętej włóczni. Teraz Anastazja wyzbyła się
innego, nie mniej cennego reliktu. Księciu Bawarii podarowała wspaniałą klingę, o której mówiono, że
to miecz samego Attyli. Koczowniczego wodza, którego Węgrzy uważali za swego protoplastę.
Ten gest miał uświetnić, a w praktyce zatruł jeszcze jedną uroczystość, do której doszło
w Białogrodzie. Henrykowi nie wystarczyło to, że wydał siostrę za mąż. Nastolatek pragnął wystąpić –
jak na przyszłego cesarza przystało – w roli rozdawcy koron. Oczywiście Salomon był już monarchą,
a nawet został nim ściśle na życzenie Niemców. Teraz jednak sojusznicy doszli do wniosku, że dawna
koronacja chłopca nie jest wystarczająco wiążąca. I że trzeba ją powtórzyć… przy udziale
niemieckiego władcy.
Bawarskie roczniki informowały, że „imperator” (który oczywiście imperatorem wcale jeszcze
nie był) „przemówił do wszystkich Węgrów w imieniu swego szwagra króla Salomona i odnowił pokój
z nimi”. Następnie zaś doprowadził do koronacji chłopca i „wyniósł go na tron”. Nie wiadomo, czy
trzynastoletni Henryk osobiście włożył złotą obręcz na skronie swego dziesięcioletniego wasala. Tym
trudniej stwierdzić, czy ceremonia, w której główne role odgrywało dwoje przystrojonych dzieci,
istotnie wyglądała na akt stanowienia władzy, nie zaś: niepoważną zabawę. Arcybiskup Annon
w każdym razie dołożył starań, by dla każdego było jasne, iż to znajdujący się pod jego opieką Henryk
podarował Salomonowi diadem. Dworscy propagandyści utrwalili właściwy obraz wydarzeń.
W jednym z niemieckich źródeł stwierdzono wręcz z dumą, że oto Henryk IV „podbił ową prowincję”.
Zupełnie jakby Węgry nie były krajem, ale przygranicznym skrawkiem ziemi, który można było za
jednym pociągnięciem włączyć w granice cesarstwa…49
Poza Salomonem koronowano też jego świeżo poślubioną małżonkę, Judytę. Być może
dziewczyna odetchnęła z ulgą, czując, że najtrudniejszy etap ma wreszcie za sobą. Jej spokój nie trwał
jednak długo. A winni raz jeszcze byli Polacy.
Dwa sznurki pajacyka

Historia znowu zatoczyła koło. Synowie przedwcześnie zmarłego Beli – starszy Gejza
i młodszy Władysław – poszli w ślady ojca. Urodzeni nad Wisłą, doskonale władający polszczyzną
i blisko spokrewnieni z księciem Bolesławem, wiedzieli, że jeśli gdzieś otrzymają wsparcie, to tylko
w (niemalże) rodzinnym Krakowie. Nie zawiedli się, choć trudno stwierdzić, czy tym razem o pomocy
zdecydowała księżna matka, czy też – jej w pełni usamodzielniony syn. Niektórzy historycy nawet
w wydarzeniach rozgrywających się paręnaście lat później dostrzegają rękę starej władczyni50. Nic nie
stoi na przeszkodzie założeniu, iż także w 1063 roku Maria Dobroniega popychała Bolesława do
działania. A nawet jeśli decydował wyłącznie syn, to i tak szedł posłusznie szlakiem uprzednio
wytyczonym przez matkę.
Niemieccy rocznikarze podkreślali, że Salomon został przyjęty przez poddanych
z entuzjazmem; że jednomyślnie okrzyknięto go nowym królem i skwapliwie zaakceptowano wszelkie
decyzje Henryka. Radość trwała jednak tylko dopóty, dopóki dbali o nią uzbrojeni po zęby najeźdźcy.
Ledwie wrogie kolumny wycofały się z kraju, a z węgierskich twarzy natychmiast starto uśmiechy.
Zmarły Bela uchodził za króla sprawiedliwego, charyzmatycznego, obdarzonego żelazną wolą.
Panował krótko, a i tak zdążył podnieść kraj z ruiny. Dzięki sprawnym reformom sprawił, że sakwy
kupców znowu zapełniły się srebrem. Był wyrozumiały, potrafił wybaczać wrogom. Wprost polecił, by
nie czynić żadnej krzywdy żonom oraz dzieciom możnowładców, którzy opowiedzieli się po stronie
jego konkurentów. Wsłuchiwał się też w petycje poddanych, a ważne kroki podejmował przy udziale
delegatów poszczególnych osad, miast i prowincji. Co nawet ważniejsze: respektował własne
obietnice. Jak stwierdził jeden z węgierskich historyków, był człowiekiem „drobnej postury, ale
wielkich osobistych zalet”51. Teraz jego miejsce miał zająć dzieciak zbyt młody, by realnie rządzić,
i od kołyski nawykły do lizania butów obcym. Trudno się było cieszyć z takiego rozstrzygnięcia. Tym
trudniej, że zaraz po wycofaniu się Niemców do kraju wkroczyli polscy rycerze. A na ich czele: dwaj
synowie Beli i piastowskiej królewny Adelajdy52.
Prawda o śmierci króla Beli I do dzisiaj nie jest znana. Czy wychowany w Polsce władca padł
ofiarą otrucia, czy też naprawdę zawalił się pod nim tron, na którym zasiadał?
Archiwum autora/domena publiczna
Nowa wojna wydawała się nieunikniona. Zamiast jednak zbierać armię i umacniać mury
zamku, Salomon… podwinął ogon i uciekł. Oczywiście to nie dzieciak decydował o rejteradzie.
W jego imieniu polecenia wydawała zapewne matka. Najważniejszy był jednak głos niemieckich
opiekunów młodej królowej Judyty. Postanowiono wycofać się do położonego zaraz przy granicy
z Niemcami fortu Moson i tam czekać na ponowne przybycie posiłków. A gdyby arcybiskup Annon
odmówił pomocy – uciekać aż do Rzeszy. W ciągu paru tygodni synowie Beli zajęli większość kraju,
a nieliczni stronnicy Salomona tylko schodzili im z drogi. Nie wiadomo, jak to wszystko przeżywała
Judyta. Groziło jej w każdym razie, że zyska sobie niechlubny tytuł najkrócej panującej królowej
w dziejach Węgier. Od koronacji cesarzówny do jej realnego upadku nie minął chyba nawet miesiąc.
Ostatni bastion obsadzono żołnierzami, przygotowano zasieki, ufortyfikowano bramy. Ale też
bodaj już załadowano wozy monarszym majątkiem, by w razie konieczności natychmiast zarządzić
wyjazd za granicę. Przewaga wroga była miażdżąca. I podobnie jak przed laty, nie chodziło o same
posiłki, lecz o poparcie poddanych. Nic nie stało na przeszkodzie, by pierworodny Beli, Gejza, ruszył
na Białogród i przywdział królewską koronę. Triumfujący książę niespodziewanie wykonał jednak
woltę o sto osiemdziesiąt stopni. Zamiast naśladować ojca i narażać się na kolejną konfrontację
z Rzeszą, postanowił przerwać diabelski krąg niszczycielskich wojen i sąsiedzkich interwencji. Przy
pośrednictwie jednego z biskupów zgodził się na kompromis. Bolesny dla niego, ale dający szansę na
uniknięcie dalszego rozlewu krwi. I na zakończenie węgierskiego konfliktu tylko przy udziale samych
Węgrów.
Gejza wiedział, że Niemcy nie zgodzą się na żadne rozwiązanie, które pozbawiałoby korony
cesarską siostrę. Sam Salomon nic nie znaczył. Ale za sprawą żony jego pozycja była zabetonowana.
Usunięcie małego króla prędzej czy później musiało skutkować niemiecką ekspedycją zbrojną. Wyjście
było tylko jedno. Gejza zgodził się zaakceptować rządy kuzyna, zwrócić mu stolicę i przyjąć jego
zwierzchność. Postawił jednak dwa warunki. Pierwszy był jasny jak słońce. Syn Beli miał otrzymać
jedną trzecią państwa – tak jak przed laty jego ojciec z rąk stryja. Z tej prowincji mniejszą część
zamierzano też wydzielić młodszemu Belowicowi, Władysławowi. O wiele bardziej osobliwie brzmiał
drugi z warunków. Gejza zażądał, by Salomona… po raz kolejny ukoronowano na króla. Konkretnie
zaś: on sam chciał (podobnie jak Henryk przed paroma miesiącami) wręczyć chłopcu monarsze
insygnia i wynieść go do władzy.
„[Kuzyni], wspólnie z całym dworem, świętowali w Peczu Zmartwychwstanie Pańskie” –
donosiła miejscowa kronika. – „Tam też w niedzielę wielkanocną [1064 roku], w obecności możnych,
król Salomon został godnie ukoronowany ręką księcia Gejzy”. Trzy koronacje tego samego chłopca,
liczącego sobie ledwie jedenaście lat? Coś takiego nie zdarzyło się nigdy wcześniej ani nigdy później
w dziejach Węgier. Także w skali całej Europy był to niewątpliwy fenomen. Nie był to jednak absurd.
Łatwo zrozumieć, jaki zamysł kierował Gejzą. Książę w pewnym sensie konspiracyjnie mrugał okiem
do całego węgierskiego narodu. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: patrzcie, poddaję się władzy tego
młokosa, ale tak naprawdę to ja zapewniłem mu tron. Ode mnie dostał koronę i tylko dzięki mojej
dobrej woli będzie rządzić. Tak więc nie traktujcie zbyt poważnie mojego poddaństwa. Tyle kwestie
osobiste. Dochodziły jeszcze cele czysto polityczne. Występując w roli koronatora, Gejza nie tylko
podważał, ale wprost ośmieszał niedawne czyny cesarzątka Henryka. Jeśli korony mógł rozdawać
prosty książę, to jaką wagę należało przywiązywać do podobnego aktu dokonanego z woli „króla
królów”? Zresztą nowa koronacja na dobrą sprawę unieważniała dwie poprzednie. Za jej sprawą
pokazywano, że to, co stało się z polecenia Niemców, albo wręcz pod ich batogiem, nie miało żadnego
znaczenia. I że dopiero ceremonia zorganizowana dobrowolnie przez samych Węgrów mogła
zaprowadzić w kraju pokój53.
Co na to wszystko Judyta? Mogłoby się wydawać, że powinna rozdzierać szaty, protestować,
grozić wojną. Przecież właśnie poniżono jej brata i podkopano fundamenty, na których wspierała się jej
własna pozycja. Koronowany pajac, za którego sznurki mieli pociągać niemieccy dygnitarze,
niespodziewanie stał się prawdziwym, akceptowanym królem. W sytuacji, gdy członkowie dwóch linii
dynastii doszli do zgody, czołobitna zależność od Rzeszy traciła rację bytu. A Niemców, od których
roiło się w otoczeniu nastoletniej królowej, zapewne zaczęto natarczywie zachęcać do jak najszybszego
wyjazdu.
Oczekiwano oporu królowej. Nic jednak nie słychać o jej sprzeciwie. Judyta okazała się
pragmatyczką. Jako cesarzówna lepiej od kogokolwiek innego rozumiała, co naprawdę dzieje się na
imperialnym dworze. Wiedziała, że jej bratu pozwalają odgrywać rolę króla, ale nic poza tym. Młody
Henryk był marionetką w nie mniejszym stopniu niż do niedawna Salomon. Chłopak nadal znajdował
się w arcybiskupiej niewoli. Prawdziwa władza spoczywała zaś w rękach człowieka, który obalił matkę
Judyty i zmusił ją do wyrzeczenia się wpływu na sprawy państwa54. Opierając się na niemieckich
doradcach i posiłkach z Rzeszy, młoda królowa wpędzała samą siebie w zależność od największych
wrogów swojej rodziny. Nowe otwarcie w karierze Salomona także dla niej stanowiło szasnę na
samodzielność. I nie zamierzała jej zaprzepaścić.
Zdaniem węgierskich historyków królestwo Arpadów szło pod prąd fali opanowującej resztę
kontynentu. W Niemczech, w Polsce, w Czechach, stopniowo spychano na margines wpływowe
kobiety. Władczynie, opatki klasztorów i księżniczki rozdające karty w polityce niemal od połowy X
stulecia. Na Węgrzech tymczasem właśnie rozpoczynała się dekada damskich rządów. Salomon nadal
we wszystkim słuchał matki. I nie tylko jej. Panuje przekonanie, że kluczową doradczynią
małoletniego króla została także jego młoda żona55. Judyta była już na tyle dojrzała i doświadczona, by
owinąć sobie chłopaczka wokół palca. A jeśli wierzyć anonimowemu mnichowi z Prüfening, była też
kobietą „piękną i szlachetną”56. Wprawdzie relacja brzmi schematycznie, a autor raczej nigdy nie
widział królowej na oczy, ale wydaje się jasne, iż pewna doza zalotności i seksapilu mogła znacząco
wpłynąć na gotowość nastoletniego monarchy do słuchania sugestii swojej połowicy.
Wytworzyła się sytuacja co najmniej osobliwa. Królowa i jej teściowa – zamiast rywalizować
o wpływy i honory, jak działo się na każdym innym dworze z dwiema monarchiniami – najwidoczniej
podjęły zgodną współpracę. Cel był jasny: utrzymać Salomona w ryzach, a królestwo w pokoju. Może
zresztą na małostkowe spory i ambicjonalne przepychanki zwyczajnie zabrakło czasu. Już pierwszego
dnia po koronacji stało się jasne, że panie mają przed sobą iście syzyfową pracę.
W relacji z wielkanocnej ceremonii podano podniośle: „Kiedy zastępy Węgrów przekonały się
na własne oczy o porozumieniu między królem a księciem oraz o ich wzajemnej miłości, chwaliły
Pana, będącego zaczątkiem pokoju, zaś wielka radość zapanowała w całym państwie”57.
W rzeczywistości droga do pojednania okazała się o wiele bardziej kręta. A nieufność niemalże
przyniosła nową wojnę.
Obaj dynaści pozostali na noc w Peczu i zapewne wspólnie biesiadowali, by uczcić zawarte
porozumienie. Tam też musiały przebywać królowa matka Anastazja oraz młodsza monarchini Judyta.
Kiedy wszyscy udali się już na spoczynek, doszło do potwornego kataklizmu. Autor węgierskiej
Kroniki ilustrowanej donosił: „Z nagła płomienie ogarnęły świątynię, pałace i wszystkie pobliskie
budynki, i zwaliły się one na gruz w straszliwej pożodze”. Zapanowała panika, ogień szalał bez
przeszkód, a „okropny dźwięk spadających i rozbijanych dzwonów” przeszywał powietrze. Tylko
cudem zarówno Salomon, jak i Gejza uszli z pożaru. Przeżyły także dwie królowe, w porę
wyprowadzone z wypełnionych dymem pomieszczeń. Liczba ofiar nie jest znana, można jednak
spokojnie założyć, że wielu dworzan nie miało tego szczęścia, co jaśnie państwo. Kuzyni pospiesznie
opuścili pełne trupów rumowisko. Dla obu było jasne, co właśnie nastąpiło. Salomon miał pewność, że
Gejza usiłował uśmiercić go w najohydniejszy możliwy sposób. Gejza natomiast nie miał wątpliwości,
że to Salomon – czy też raczej jego protektorzy – dokonali na niego zamachu.
Na szczęście w otoczeniu obu młodzieńców znaleźli się ludzie zdolni zachować zimną krew
i trzeźwe spojrzenie. Kronika wspomina o „wiernych pośrednikach” czy też „posłańcach”.
Niewykluczone jednak, że chłodnym rozsądkiem wykazały się zwłaszcza królowe Judyta i Anastazja.
W każdym razie obu dynastów udało się udobruchać i przekonać, iż „nie było tu występnych intencji
i pragnienia zdrady”. A pożar przytrafił się wyłącznie „przez zrządzenie losu”58.
Odtąd współpraca króla z księciem układała się niemal bez zarzutu. Młody Salomon,
kontrolowany przez dwie zdeterminowane kobiety, posłusznie współpracował z Gejzą. Ten drugi
wszedł chyba nawet w rolę monarszego mentora. Kuzyni wspólnie brali udział w państwowych
uroczystościach, razem wyprawili się przeciwko Czechom, a wreszcie – ramię w ramię stawili czoła
najazdowi koczowniczych Pieczyngów i rozgromili ich w walnej bitwie pod Kerlés. Choć kronikarz
zanotował przy tej okazji, że Salomon – w przeciwieństwie do krewniaków – okazał się wodzem
„nieuważnym”, „rozgorączkowanym” i pozbawionym zrozumienia strategii59.
Niezmącony pokój między kuzynami panował przez siedem lat. Tak długo, jak Salomon słuchał
matki i żony. Kiedy jednak postanowił wybić się na samodzielność i dowieść, że lepiej wie, jak należy
rządzić i obchodzić się z rodziną, nastąpiła nowa katastrofa.
Dwa miecze w jednej pochwie

W 1071 roku Salomon był już osiemnastolatkiem. Nie zamierzał pozwalać, by nadal widziano
w nim maminsynka i pantoflarza. Nie zamierzał tym bardziej, że zewsząd docierały do niego drwiące
komentarze i poniżające plotki. Nawet w jego najbliższym otoczeniu do głosu dochodzili ludzie zajadle
sprzeciwiający się „babskim” wpływom. Podjudzali oni króla, by pokazał żonie oraz matce, gdzie ich
miejsce. A zarazem – sugerowali, że oni sami z chęcią zajmą stołki dwóch kobiet jako nowi zausznicy
monarchy…
Najgłośniej i najskuteczniej szczuł niejaki hrabia Vid. To on sączył królowi truciznę do uszu,
przekonując go, iż prawdziwą władzę przejmie tylko wtedy, gdy odrzuci mrzonki o pokoju. I wbrew
sugestiom żony oraz matki pozbędzie się kuzyna Gejzy. „Dwa ostre miecze nie mogą być trzymane
w tej samej pochwie” – przekonywał pragnącego dowieść swej wartości młodzieńca. – „Tak samo wy
dwaj nie możecie rządzić jednym królestwem”60.
Władza wymykała się Judycie z rąk, ona jednak niekoniecznie zdawała sobie z tego sprawę.
Dwudziestoczteroletnia królowa miała wszelkie powody, by wierzyć, że Salomon wciąż chodzi na jej
pasku. Chłopak nadal współpracował z kuzynem. Mało tego: właśnie przymierzali się do największego
i najniebezpieczniejszego przedsięwzięcia przynajmniej od czasu ostatniej wojny z Niemcami. Król
i książę doszli do przekonania, że za niszczycielskimi najazdami koczowników, które od paru lat
nękały królestwo, stało tak naprawdę cesarstwo bizantyńskie. I że to Grecy – kontrolujący w tym
czasie ogromną część Bałkanów – skłonili nomadów do uderzenia na Panonię. Niezależnie, czy tak
było, czy też dynaści uwierzyli bezpodstawnym pogłoskom, podjęto decyzję o ataku na Belgrad.
Potężną bizantyńską twierdzę, broniącą drogi ku Konstantynopolowi.
Jeszcze dekadę czy dwie wcześniej podobny najazd musiałby uchodzić za misję samobójczą.
Bizancjum było przecież jednym z dwóch najpotężniejszych mocarstw w tej części świata. Ale
właśnie: było, w czasie przeszłym. Teraz kraj znajdował się w stanie rozkładu, a na dworze cesarskim
toczono gry bardzo podobne do tych, które wstrząsały Niemcami. Także w Konstantynopolu dopiero
co rządy przejęła kobieta – imperatorowa Eudoksja. I tak samo jak cesarzowa Agnieszka szybko
straciła realny wpływ na władzę. Zamętowi wewnętrznemu towarzyszyła jeszcze idąca fatalnie wojna
z Turkami. Do innej konfrontacji, dwa i pół tysiąca kilometrów dalej, państwo nie było zdolne.
A przynajmniej: tak zdolne jak za czasów świetności61.
Wojna wymagała od Węgrów pełnej mobilizacji. Nawet w tej chwili konfrontacja przypominała
starcie Dawida z Goliatem. Przeciwko najeźdźcom rzucono jedną z najniebezpieczniejszych broni
średniowiecza. Bizantyńska flota rzeczna raziła Węgrów „greckim ogniem”. Tajemniczą substancją,
która zapewniła Konstantynopolowi niezliczone zwycięstwa i którą częstokroć porównuje się do
napalmu. Według historyków była to niezwykle destrukcyjna mieszanka na bazie ropy naftowej.
Okręty wyposażano w specjalne pompy i dysze, pozwalające dosięgać wrogów nawet z odległości
pięćdziesięciu metrów. W X stuleciu opracowano też ręczne miotacze, do użycia na lądzie. „[Ogień]
spada na twarze wrogów jak płomienna trąba powietrzna” – pisała z dumą pewna bizantyńska
cesarzówna, żyjąca kilka dekad przed Judytą62.
„Matka króla Salomona przeklina klęczącą Judytę za zdradę małżeńską”, obraz z 1857 roku.
W rzeczywistości, jeśli stara królowa kogoś przeklinała, to tylko syna. Z synową natomiast nawiązała
owocną współpracę.

Archiwum autora/domena publiczna

Straty musiały być znaczne, ale Salomon i Gejza nie ustępowali. Udało im się przedrzeć przez
wrogi kordon i dotrzeć pod wały Belgradu. Miasto i dolny zamek względnie szybko wpadły w ręce
napastników. Główna twierdza przetrwała jednak szturm. Rozpoczęto oblężenie, ale obrońcy mieli
zapasy żywności, dostęp do wody i pod dostatkiem broni. Przez dwa miesiące nie udało się złamać ich
oporu. Dopiero wtedy pewna węgierska kobieta – pojmana i przetrzymywana przez Bizantyńczyków –
odwróciła uwagę swoich oprawców i zaprószyła w twierdzy ogień. Dzień był wietrzny, płomienie
z łatwością ogarnęły zabudowania i fortyfikacje. Obrońcy, wystawieni na atak i pozbawieni dachu nad
głową, nie mieli wyjścia. Zgodzili się zawrzeć zawieszenie broni na zasadach korzystnych dla
Węgrów. Postawili jeden tylko warunek. Poddali się nie królowi, ale księciu Gejzie, którego uważali za
człowieka bardziej honorowego i pewniejszego partnera do rozmów.
Pod nieobecność Judyty i królowej matki nikt nie był w stanie udobruchać rozwścieczonego
monarchy. Salomon, prowokowany przez doradców i już od dawna utwierdzany w przekonaniu, iż
Gejza knuje przeciw niemu, uznał ten układ za akt zdrady. W odpowiedzi dał pokaz małostkowości
i publicznie poniżył kuzyna. Choć bez pomocy krewniaka nigdy nie pokonałby Bizantyńczyków, to
teraz zagarnął należną Gejzie część łupów. I przekazał zdobycz… hrabiemu Vidowi63.
Zanim dynaści wrócili do domu, sprawy zaszły już za daleko. Duma i godność Gejzy zostały
urażone i dyskretne negocjacje nie mogłyby wystarczyć do przywrócenia zgody. Zresztą Salomon
wcale nie zamierzał się cofać i słuchać żony. Teraz za jego sznurki pociągał Vid, a królowa tylko
bezradnie patrzyła, jak wali się to, na co pracowała przez ostatnią dekadę. Salomon nie tylko parł do
konfrontacji, ale robił to w sposób skrajnie niezdarny. Usiłował wciągnąć kuzyna w zasadzkę, a gdy to
się nie udało – uknuł spisek na jego życie. Zamach miał nastąpić w trakcie polowania. „Pod osłoną
nocy, po cichu, zakradniemy się i przypuścimy atak. I wyłupimy mu oczy” – zdecydowano na
potajemnej naradzie z udziałem króla. A przynajmniej na naradzie, która w założeniu miała być tajna.
W praktyce treść ustaleń natychmiast dotarła do uszu Gejzy. Wojny domowej nie można już było
uniknąć.
Przewaga monarchy była wyraźna. Gejzie brakowało posiłków z zagranicy, a poddani, dobrze
pamiętający skutki bratobójczych walk, które przed laty wstrząsały królestwem, tym razem niechętnie
gromadzili się pod jego sztandarami. W pierwszej bitwie Salomon łatwo rozgromił siły konkurenta.
Stało się to podobno dzięki zdradzie w szeregach Gejzy. Jednak nawet w momencie triumfu młody król
nie zdołał należycie pokierować własnymi oddziałami. Na skutek „praktycznego nieporozumienia”
jego żołnierze… wymordowali agentów, którzy doprowadzili do klęski kuzyna. Druga, tym razem
walna bitwa wymagała skrupulatnych przygotowań i zebrania pełnych sił. Hrabia Vid przekonał jednak
Salomona, że nie ma na co czekać. I że Gejza ma pod swoją komendą tylko zbieraninę
bezwartościowych wieśniaków. Niecierpliwy, pyszałkowaty król posłuchał rad i ruszył do boju, mimo
że nie wszystkie jego oddziały zdążyły dotrzeć na miejsce zbiórki. Nadal posiadał przewagę. Nie miał
natomiast za grosz talentów dowódczych.
Bitwa pod Mogyoródem rozegrała się 14 marca 1074 roku. Oddziały Vida zostały rozbite już
w pierwszym natarciu, a sam hrabia postradał życie. Salomon usiłował przechylić szalę zwycięstwa na
swoją stronę, uderzając prosto na chorągiew Gejzy. Wtedy jednak okazało się, że książę… zamienił się
sztandarami ze swoim bratem Władysławem. I że sam przebywa w zupełnie innym punkcie pola bitwy.
Zdezorientowany i pozbawiony najbliższego doradcy król szybko pozwolił się zepchnąć do defensywy.
Jego oddziały rozgromiono, a Salomon rzucił się do ucieczki. Gejza tymczasem nie miał litości.
Monarsze wojska zostały unicestwione64.
Paniczny odwrót musiał trwać przynajmniej trzy, cztery dni. Wreszcie Salomon dotarł tam,
skąd wyruszył przed przeszło dziesięcioma laty. Nie do swej stolicy i królewskiego pałacu, ale – prosto
do pogranicznego fortu Moson, położonego o rzut kamieniem od Niemiec. Na miejscu czekały już na
niego matka i żona. Żadna z kobiet nie szczędziła nieudacznikowi cierpkich słów. Anastazja otwarcie
beształa chłopaka za szczeniacką nieodpowiedzialność i wprost popisową indolencję. Dała mu odczuć,
że złamał życie nie tylko sobie i żonie, ale też jej samej. Salomon wpadł w furię. Zamachnął się na
matkę, chcąc ją spoliczkować lub może uderzyć pięścią w twarz. Zrobił to przy świadkach, zupełnie
nie licząc się z tym, jak podobny atak zostanie odebrany przez dworzan, poddanych i potomnych.
Ciosu nie zdołał wyprowadzić, ale nie dlatego, że się zawahał. Judyta w ostatniej chwili dopadła do
męża, chwyciła jego rękę i spacyfikowała niedojdę, który nigdy nie dorósł do bycia królem65.
Na dobrą sprawę właśnie w tamtej chwili małżeństwo cesarzówny z Salomonem dobiegło
kresu. Formalnie nadal obowiązywało, odtąd było jednak tylko coraz mniej przydatną fikcją.
Szachy z papieżem

Ze związku Judyty z Salomonem najprawdopodobniej nie urodziło się żadne dziecko66. Nie
wiadomo, co było przyczyną stanu rzeczy, który w innych okolicznościach musiałby doszczętnie
podkopać pozycję królowej. A który na Węgrzech – gdzie to kobieta przez długi czas uchodziła za
szarą eminencję – co najwyżej wystawiał króla na pośmiewisko. Być może Salomon był niezdolny do
spłodzenia potomka. Może Judyta wzdragała się przed cielesnym zbliżeniem z mężem, którego poznała
jako dzieciaka i w którym widziała prędzej niesfornego podopiecznego niż materiał na kochanka. Może
wreszcie do faktycznego rozpadu związku doszło na tyle wcześnie, że królowa nie zdążyła zajść
w ciążę. Bo nie można wykluczyć, że Judyta przestała odwiedzać monarszą łożnicę, odkąd tylko
Salomon przestał słuchać jej politycznych dyrektyw.
Teraz w każdym razie już niemal nic nie trzymało małżonków przy sobie. Spoiwem nie były
dzieci i nie mogła nim być dłużej korona. Gejza bez większego trudu opanował całe Węgry i sam
ogłosił się nowym królem. W pierwszej chwili cieszył się wątłym poparciem, a wielu poddanych
wyczekiwało powrotu może i ofermowatego, ale legalnego władcy. Salomon, zamiast wyzyskać
przychylne mu nastroje, tylko dołożył starań, by… wepchnąć własnych stronników w ramiona Gejzy.
Zdecydował się na krok, który nie przyszedłby do głowy nawet wysługującemu się Niemcom Piotrowi
Orseolo. W błagalnej petycji skierowanej do szwagra, króla Henryka IV, zaoferował, że o ile tylko
Teutoni przywrócą go do władzy, to odda im na własność sześć najpotężniejszych twierdz na
Węgrzech. A całe swoje państwo przekaże Rzeszy w lenno, ostatecznie wyrzekając się jakiejkolwiek
niezależności67.
To było samobójcze posunięcie. Ale chyba też jedyne zdolne skłonić Niemców do interwencji.
Sytuacja na Zachodzie prezentowała się diametralnie inaczej niż przed dekadą. Henryk dorósł i przejął
osobiste rządy. Annon natomiast, dawniej uchodzący za niekoronowanego satrapę, niemal zupełnie
zniknął. Jego miejsce w gronie doradców króla zajęli inni hierarchowie Kościoła. Skutków
arcybiskupich rządów nie dało się jednak wymazać równie łatwo, jak samego metropolity. Szczególnie
że konkurenci Annona też usiłowali stłamsić wszelkie ambicje władcy, tak by ten nie stanął im na
drodze do bogactwa i politycznych wpływów.
Henryk IV, przez lata trzymany w złotej klatce, wyrósł na człowieka upartego,
niezdyscyplinowanego i kłótliwego. Ale też zwyczajnie samolubnego. Podczas gdy jego poprzednicy
ochoczo wspierali politycznych partnerów, widząc w tym okazję do podkreślania własnej pozycji
i wzmocnienia sojuszy, Henryk każdy pakt traktował czysto jednostronnie. Oczekiwał posiłków
i wsparcia, ale sam nie chciał nic dawać w zamian. Jak ognia unikał zagranicznych interwencji
i mieszania się w cudze wojny68. Jeśli miał złapać wabik, to trzeba było zarzucić mu naprawdę
apetyczną przynętę. To właśnie – nie licząc się ze zdaniem poddanych i z przyszłością królestwa –
zrobił w 1074 roku Salomon. Henryk istotnie dał się skusić. W sierpniu wyruszył na Węgry,
przekonany, że czeka go nie wojna, lecz igraszka. Salomon wmówił swojemu mocodawcy, że
dysponuje ogromnym poparciem i że sami poddani ochoczo zwrócą mu tron i koronę, o ile tylko
Henryk wykurzy ze stolicy jego konkurenta. Niemiecki władca srogo się zawiódł. Pogłoski
o obietnicach Salomona zdążyły rozejść się po kraju, umacniając władzę Gejzy i rozpalając pragnienie
oporu. Po paru tygodniach stało się jasne, że ekspedycja jest skazana na porażkę. Wróg stosował
taktykę spalonej ziemi. Niemcom kończyły się zapasy, a wieśniacy ukrywali przed nimi zboże.
Zaczynały padać konie, zaś pierwsi rycerze umierali z głodu i chorób. Henryk nie zamierzał dłużej tego
znosić. Oficjalnie ogłosił, iż jednak nie będzie przyjmował oferowanego mu węgierskiego lenna.
I zarządził jak najszybszy odwrót.
Iluminacja ze sławnego Kodeksu Uty, jednego z najpiękniejszych przykładów kobiecej
aktywności w świecie średniowiecznej sztuki.

Archiwum autora/domena publiczna


Salomon nie tylko niczego nie ugrał, ale jeszcze – stracił to, co dotąd trzymał w garści.
Rozżalony Henryk oskubał go ze znacznej części pogranicza, które resztką sił kontrolował wygnaniec,
by w ten sposób powetować sobie niespełnione obietnice sześciu zamków i nowego lenna. Przegnany
monarcha przynajmniej utrzymał Moson oraz Bratysławę. Na tym śmiesznie małym terenie,
obejmującym nie więcej niż kilkanaście znaczących osad, nadal tytułował się królem, a nawet bił
własne monety. I to mimo że nie było ludzi, którzy mogliby nimi płacić. Podporządkowując się w pełni
Henrykowi, zyskał przynajmniej pewność, że na jakiś czas będzie mógł pozostać na rubieży. Stracił za
to żonę. Kronikarz Berthold z Reichenau donosił, że Henryk nie był w stanie wspomóc „Salomona
obalonego za to, że dopuścił się bezczelnych i haniebnych występków”. Dodał, że król powrócił do
Wormacji i że „zabrał ze sobą siostrę, królową Judytę”.
Dokładny moment wyjazdu Judyty nie jest znany. Prawdopodobnie jej podróż nastąpiła nawet
wcześniej, niż twierdził Berthold – u schyłku wiosny bądź wczesnym latem 1074 roku. Możliwe
nawet, że to sama monarchini wyruszyła do brata, by przekazać mu błagalne umizgi swojego męża.
Potem zaś postanowiła nie wracać na Węgry. Inaczej niż w roku 1063, nie było jej w szeregach
niemieckiej armii, nie zagrzewała żołnierzy do boju i nie stanowiła dla nich żywego symbolu, za który
wyruszali do obcego kraju. Może zbyt dobrze rozumiała, iż wyprawa musi zakończyć się klęską.
A może raczej bała się… że dojdzie do zwycięstwa. Piotr Orseolo odzyskał przecież tron za sprawą
interwencji jej ojca. A zaraz potem został oślepiony, pozbawiony genitaliów i zamęczony na śmierć.
Los Salomona, skłonnego występować w roli cesarskiego podnóżka, mógł wyglądać podobnie.
Niewykluczone więc, że Judyta wolała przeczekać parę miesięcy i upewnić się, iż w ogóle będzie mieć
do czego wracać. Jej własna głowa znaczyła przecież dla niej znacznie więcej niż czerep Salomona69.
Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko. Nie było po co jechać na wschód. Podczas gdy
Salomon wegetował w ponurym Mosonie, stale wypatrując oddziałów wroga, jego żona założyła swoją
nową rezydencję w Bawarii. Ratyzbona, gdzie osiadła, należała do najwspanialszych miast
w Niemczech. Wielu średniowiecznych autorów uważało ją za najludniejszą metropolię kraju. Zarazem
była to jedna z ulubionych rezydencji królów i cesarzy. Już wnuk Karola Wielkiego, Ludwik
Niemiecki, uznał to miasto za swoją stolicę. W tutejszych wspaniałych pałacach i kościołach gościł
posłów przybywających z Bizancjum. Tu też, w 845 roku, podporządkował sobie czternastu czeskich
wodzów i zmusił ich do przyjęcia chrześcijaństwa. Doceniając wielką rolę Ratyzbony, dawni historycy
twierdzili nawet (zresztą błędnie), że do miasta pofatygował się także władca Wielkopolski Mieszko I.
I że tam, a nie na ziemiach własnego państwa, odrzucił wiarę przodków i przyjął sakrament chrztu70.
Fakt, że Ratyzbona tętniła życiem i że zawsze pełno było w niej ludzi władzy, zjeżdżających na
spotkania możnych oraz audiencje z królem, niewątpliwie wpłynął na decyzję Judyty, by osiedlić się
właśnie tutaj. W bawarskim mieście mogła liczyć na najdostojniejsze towarzystwo, świetne rozrywki
i opiekę brata. Królowa na pewno brała też pod uwagę, że Ratyzbona leży nad Dunajem – podobnie jak
Bratysława, Moson i najważniejsze grody Węgier. Jeśli chciała trzymać rękę na pulsie, to nie było
miejsca lepiej skomunikowanego z królestwem, z którego ją przepędzono. I ze smutnym skrawkiem
ziemi, na którym niepewnie utrzymywał się jej mąż. Był też chyba jeszcze jeden powód, nawet jeśli
drugorzędny. W Ratyzbonie, jak mało gdzie indziej, doceniano kobiety i pozwalano im się realizować.
To tutaj przed paroma dekadami powstała bogato ilustrowana księga w złotej, wysadzanej drogimi
kamieniami oprawie, którą historycy uważają za „najważniejsze dzieło iluminatorskie tych czasów”.
Ewangeliarz nosi miano Kodeksu Uty, powstał bowiem na zlecenie reformatorki miejscowego Kościoła
– Uty, przełożonej klasztoru Niedermünster. Bardzo możliwe, że pracowały nad nim same mniszki.
Skądinąd wiadomo, że właśnie kobiety z jednego z ratyzbońskich klasztorów przygotowały też
wspaniałe płaszcze dla cesarza Henryka II i jego żony. Pisząc o nich, badacze nie szczędzą pochwał.
Szaty uchodzą za jedne z najpiękniejszych reliktów elitarnej mody wczesnego średniowiecza.
Ratyzbona była więc ośrodkiem kobiecego rzemiosła i miastem rozsmakowanym w sztuce. Tu też
znajdował się jeden z najlepszych ośrodków kształcenia, gdzie panie z wybitnych rodów zyskiwały
edukację na poziomie niedostępnym nawet samym cesarzom71.
Przebywając w Ratyzbonie, Judyta nie musiała daleko szukać partnerek do rozmów. Przede
wszystkim zaś – nie brakowało jej potencjalnych pomocnic. Może i królowa miała już serdecznie dość
swojego małżonka, ale dźwiganiem korony na pewno jeszcze się nie zmęczyła. Chciała wrócić na tron.
A jeśli brat nie zamierzał jej w tym dopomóc, to była skora działać nawet wbrew niemu. W Ratyzbonie
przebywała rzecz jasna na koszt Henryka. Król musiał łożyć niemałe sumy, by zapewnić swej siostrze
życie na takiej stopie, do jakiej przywykła. I takiej, która nie przynosiła uszczerbku monarszemu
majestatowi. Opłacał jej dwór, kuchnię, drogie zachcianki. Mimo to Judyta nie wahała się pertraktować
nawet z zaciekłymi wrogami swojego dobroczyńcy. Wszystko, byle wrócić do władzy72.
Właśnie w tym czasie rozgorzał spór, który wkrótce miał zmienić obraz chrześcijańskiego
świata. Dziecięce perypetie Henryka mogłyby sugerować, że to Kościół wiódł prym w Niemczach i że
nawet cesarz musiał podporządkowywać się swoim biskupom. Sytuacja była bardziej złożona.
Hierarchowie rzeczywiście należeli do najpotężniejszych ludzi w Rzeszy. Zarazem jednak byli oni
członkami tej samej klasy politycznej i trybami w tej samej machinie państwa co świeccy książęta. Za
rzecz oczywistą uznawano, że nie kto inny, a tylko król (czy też cesarz) powinien decydować
o obsadzie stolic kościelnych. Mało tego. Tylko on miał rozstrzygać, jaki kandydat zasiądzie na tronie
Piotrowym.
Nie zawsze chętnie i nie zawsze bez rozlewu krwi, ale już od całych stuleci papieże
akceptowali, że są nie tyle zwierzchnikami chrześcijańskiej wspólnoty, co raczej – wykonawcami woli
swoich niemieckich hegemonów. Przynajmniej tych, którzy byli na tyle silni i zdeterminowani, by
osobiście wyprawić się do Włoch i objąć władzę nad Rzymem. Z takim podziałem ról nie godził się
jednak nowy ojciec święty. Pontyfikat Grzegorza VII rozpoczął się w roku 1073. O jego wyborze
zdecydowali nie król z doradcami, ale rzymski lud i kolegium kardynałów. Nie próbowano nawet
zachowywać pozorów. Grzegorz nie szukał akceptacji ze strony Henryka ani nie zaprzątał sobie głowy
informowaniem o czymkolwiek niemieckiego dworu. Natychmiast przystąpił za to do radykalnych,
wywrotowych reform. Potępił kupczenie kościelnymi urzędami, wezwał do zachowywania celibatu
i ogłosił, że tylko on sam ma prawo mianować i usuwać wszelkich biskupów. Kto zaś się temu
sprzeciwi, ryzykuje ekskomuniką.
Henryk, związany wojną domową w Saksonii i walkami na Węgrzech, dążył do kompromisu.
A przynajmniej pozorował, że jest skłonny do ustępstw. Grzegorz tymczasem ani myślał zwalniać.
Twierdził, że nie tylko podlegają mu wszyscy ludzie Kościoła, ale też – wszyscy legalni królowie.
Prawdziwa władza może bowiem pochodzić tylko od Boga i jego namiestnika na ziemi. Dla cesarstwa
taka wizja stanowiła ogromne zagrożenie czy wprost uzurpację. Władcy Niemiec sami przecież rościli
sobie prawo do nominalnej zwierzchności nad całą Europą…
Trudno się dziwić, że Gejza szybko wystąpił do Rzymu o zatwierdzenie swoich rządów
i koronacji. Nie mógł przecież o to samo prosić Henryka. Bardziej zaskakuje postawa Salomona. Po
zakończonej niepowodzeniem niemieckiej ekspedycji także on zwrócił się do Grzegorza VII i to mimo
że tylko dzięki poparciu Rzeszy utrzymywał się na powierzchni73. A jedna decyzja rozwścieczonego
Henryka łatwo mogła go utopić. Najbardziej zdumiewające były jednak poczynania Judyty.
Cesarzówna z rozmysłem grała na dwa fronty. A do swoich działań zaprzęgła nawet matkę –
cesarzową Agnieszkę z Poitou, która przeżyła arcybiskupa Annona, odzyskała cząstkę dawnych
wpływów, a od dziesięciu lat mieszkała w samym Rzymie, nieopodal papieskiej rezydencji.
Judyta musiała w pełni zdawać sobie sprawę, że działa wbrew intencjom Henryka, a nawet na
jego szkodę. Mimo to pod koniec 1074 roku zwróciła się do matki, by ta rozpoczęła w jej imieniu
pertraktacje z ojcem świętym. Cel: powstrzymać Grzegorza przed wydaniem jakiejkolwiek decyzji na
korzyść Gejzy. I skłonić go, by potwierdził, że jedynym prawowitym królem Węgier jest Salomon,
a królową – ona sama. O tym, że rozmowy się odbyły, świadczy list, który w styczniu kolejnego roku
papież skierował do Judyty74. Dokument ten dowodzi też, że misji nie udało się zrealizować. Grzegorz
rościł sobie prawo do zwierzchnictwa nad Węgrami i wzywał Salomona, by ten ukorzył się,
a zwłaszcza – wyrzekł się Niemców. Tego było zbyt wiele. Salomon nie był szaleńcem i nie zamierzał
przeć do otwartej konfrontacji z Henrykiem. Tym bardziej nie planowała tego robić Judyta. Zresztą:
bardzo możliwe, że ona tylko grała na czas. I że tak naprawdę chodziło jej o opóźnienie działań kurii…
i o zaszantażowanie brata, by ten zmontował kolejną ekspedycję na Węgry.
Bajeczka godna króla

Nadzieje królowej się nie ziściły. Henryk IV ani nie miał ochoty, ani tym bardziej możliwości
wszczynać nowej wojny. Jego konflikt z papieżem właśnie wchodził w decydującą fazę. W styczniu
1076 roku synod zwołany przez króla ogłosił, iż Grzegorz VII utracił prawo do tytułowania się
następcą świętego Piotra. Sam Henryk podpisał akt detronizacji ojca świętego, zarzucając mu, że nie
został wybrany z łaski Bożej, ale dochrapał się swojej pozycji „na drodze rabunku”. Teraz zaś był już
nie papieżem, lecz tylko „fałszywym mnichem”. W odpowiedzi Grzegorz ekskomunikował króla
i zwolnił jego poddanych z przysięgi wierności. Decyzję wydał w towarzystwie cesarzowej matki
Agnieszki. Ona zaś… w pełni go poparła. Znana jest relacja imperatorowej z uroczystości, podczas
której papież rzucił klątwę na króla. Kobieta, niegdyś prowadząca własną wojnę ze stolicą Piotrową,
teraz ostrzegała, że ze strony jej syna Kościołowi grozi „wielkie niebezpieczeństwo” i że Henryk
zbłądził, bo „zbyt wiele wiary pokładał w słowach głupców”. Dlatego też słusznie został „zdzielony
ostrzem anatemy” i „odarty z monarszej godności”75.
Decyzja, która w innych okolicznościach mogłaby przejść bez echa, unaoczniła słabość rządów
Henryka. Stało się tak tym bardziej, że w oczach poddanych – a chyba też samego króla – Bóg
wyraźnie stanął po stronie ojca świętego. Dowiedziawszy się o swojej ekskomunice, Henryk
postanowił jeszcze podbić stawkę: i w odpowiedzi obłożyć klątwą papieża, który „ośmielił się wykląć
króla i swego pana”. Znalazł tylko jednego hierarchę gotowego rzucić anatemę na zwierzchnika
Kościoła. Biskup Utrechtu Wilhelm wywiązał się z powierzonego zadania. Ale nie doczekał się
odpłaty, bo już miesiąc później umarł „nagłą i bolesną śmiercią”. Wcześniej zaś jego katedra została
rażona piorunem i spłonęła. Trudno było kogokolwiek przekonać, iż doszło do zwyczajnego wypadku.
Pożar bowiem wybuchł dokładnie w Wielkanoc76…
Książęta Rzeszy wyczuli idealną okazję do pognębienia pozbawionego autorytetu monarchy,
który rozgniewał nie tylko papieża, ale i – samego Wszechmogącego. Dwudziestosześcioletni
niemiecki król stanął w obliczu zmasowanej rebelii. Bunt, którego zarzewiem stała się Saksonia, mógł
doprowadzić go do utraty tronu i do upadku całej dynastii. Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień.
A głębia kryzysu była oczywista nie tylko dla króla, ale też dla jego siostry.
Salomon w rzeczywistości nigdy nie wyglądał tak godnie i królewsko, jak na tej rycinie Josefa
Kriehubera. U schyłku życia wzbudzał co najwyżej politowanie.

Archiwum autora/domena publiczna


Właśnie w tych pełnych napięcia dniach Judyta niespodziewanie postanowiła odnowić relacje
z mężem. Wciąż mieszkała w Ratyzbonie, lecz w czerwcu 1076 roku udała się z wizytą do
maciupeńkiego królestwa Salomona. Bardzo możliwe, że był to jej pierwszy wyjazd do Mosonu, odkąd
opuściła tę fortecę w przededniu Henrykowej interwencji. O tym, że do podróży doszło, wiadomo, bo
po drodze zdarzył się bardzo niefortunny dla niemieckiego króla wypadek. Jak donosiły kroniki, Judyta
„powracająca do kraju swego męża” na życzenie brata transportowała niezwykle ważnego
i kłopotliwego pasażera. Biskup Burchard z Halberstadtu uchodził za „lidera całej rebelii” wymierzonej
w Henryka. Monarcha zdołał go schwytać, ale nie mógł zwyczajnie go zabić. Pomyślał więc, że
wreszcie wykorzysta do czegoś niezdarnego Salomona. Skrępowany Burchard miał zostać dostarczony
do Mosonu i tam – z dala od jakichkolwiek sojuszników – przetrzymywany choćby do samej śmierci.
I wszystko poszłoby po myśli Henryka, gdyby nie fakt, że jego siostra zupełnie nie sprawdziła się
w roli strażnika więziennego. Biskup zdołał oswobodzić się z więzów, dobiec do burty statku, którym
płynęli, i wskoczyć do Dunaju. Nie tylko nie utonął w mętnych, pełnych wirów nurtach rzeki, ale
wkrótce wrócił do swojej diecezji. I postarał się, by bunt możnych tylko przybrał na sile77.
Transport więźnia mógł być pretekstem do wyjazdu, ale na pewno nie jego istotnym powodem.
Tym bardziej nie wydaje się możliwe, żeby Judyta zatęskniła za partaczem, który kompromitował się
każdą swoją polityczną decyzją. I że zapragnęła znowu paść w jego ramiona. Prędzej szukała drogi
ucieczki. Na wypadek, gdyby jej brata odsunięto od władzy, wolała mieć pewność, że znajdzie
schronienie choćby w Mosonie. Nawet to było lepsze od wpadnięcia w łapy nieobliczalnych
opozycjonistów.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Henryk stoi na przegranej pozycji. Wreszcie
zrozumiał to także sam król. Nie miał innego wyjścia, jak tylko uznać zwierzchność papieża i boso, we
włosiennicy, pomaszerować pod mury położonej na północy Włoch Kanossy, gdzie trzy dni czekał, aż
Grzegorz łaskawie wpuści go przed swoje oblicze.
Pokutna pielgrzymka brata dla Judyty oznaczała kres marzeń o odzyskaniu władzy na
Węgrzech. Było tak tym bardziej, że ojciec święty niedawno ogłosił, iż za sprawą nieudolnych rządów
Salomon sam sprowadził na siebie hańbę i niejako wyrzekł się prawa do kierowania poddanymi.
Jednocześnie Grzegorz wyraził też zgodę, by Gejza legalnie przejął stery królestwa 78. Nie było
żadnych widoków na odmianę żałosnej sytuacji. Ale przynajmniej udało się uratować niemiecki ród
panujący. A Judyta mogła bezpiecznie wrócić do Ratyzbony.
Nie wiadomo, jak długo królowa zabawiła u męża. Wojna domowa w Niemczech trwała
jeszcze przez całe lata, jednak Henryk stopniowo przejmował inicjatywę i coraz pewniej stawał na
nogi79. Nie było powodu, by dłużej gnić w Mosonie. A tym bardziej, żeby ponownie tam jechać.
Salomon bowiem nie dawał już żadnych nadziei.
Król Gejza zmarł w 1077 roku, ale jego konkurent nawet nie próbował wykorzystać tego
momentu na triumfalny powrót do władzy. Okazał się zbyt letargiczny i niezdecydowany. Korona
natychmiast przeszła w ręce drugiego z Arpadów urodzonych w Polsce: Władysława tradycyjnie
nazywanego Świętym. Nowy król szybko skrzyknął żołnierzy i uderzył na Moson. Wprawdzie Henryk
ruszył swojemu pionkowi z symboliczną pomocą, ale mimo to malowany król stracił główną twierdzę.
Odtąd panował już wyłącznie nad Bratysławą80. Choć „panował” to chyba o wiele za mocne słowo.
Mieszkał tam i czekał na nieunikniony koniec. Ten nie nastąpił, ale tylko dlatego, że ze względów
prestiżowych i pod naciskiem doradców (przywiązanych do idei legalności władzy) Władysław rzucił
mu szalupę ratunkową.
Salomon, wystarczająco pognębiony przez ostatnie lata, zgodził się abdykować. W 1080 bądź
1081 roku zaakceptował władzę Władysława Świętego, w zamian otrzymując gwarancję „dochodów
wystarczających na pokrycie wydatków właściwych królowi”. Z perspektywy Judyty układ był
kompromitacją, choć oczywiście jej samej nikt nie mógł zmusić do odstąpienia monarszego tytułu. Dla
Salomona jednak to było rozstrzygnięcie najlepsze z możliwych. Wprawdzie wyrzekł się władzy
i prestiżu, ale mógł znowu żyć na iście królewskiej stopie. Pośród luksusów, w towarzystwie licznego
dworu i we wspaniałych pałacach, udostępnionych mu przez kuzyna. A przynajmniej… mógłby to
wszystko robić, gdyby nie był sobą. On jednak ledwie opuścił Moson, a już zaczął knuć przeciwko
Władysławowi. Chciał pozbawić go władzy, a najlepiej – też życia. I rzecz jasna spiskował tak
nieudolnie, że wszystko zaraz się wydało. Nowy król Węgier chyba właśnie na to czekał. Teraz mógł
umyć ręce, bo przecież (jak stwierdził jeden z historyków) „nie miał innego wyjścia, jak tylko uwięzić
Salomona”. Uciążliwy konkurent trafił do twierdzy w Wyszehradzie. Nie mógł już udawać króla, bić
monet i przymierzać korony, jak w czasie pobytu w niemal równie klaustrofobicznym Mosonie.
Trzymano go w ścisłej izolacji. Choć przynajmniej łaskawie zapewniono mu jedną osobę do
towarzystwa, aby nie popadł w szaleństwo na skutek ciasnoty i samotności81.
Salomon tkwił w celi co najmniej przez kilkanaście miesięcy. Na tyle długo, by zdążył
skruszeć. I by dla każdego stało się zupełnie jasne, że jest człowiekiem nieodpowiedzialnym,
nierozważnym i niezdatnym do rządzenia, niezależnie od tego, czy godził się ze swoją abdykacją, czy
nie. W międzyczasie Władysław ugruntował własną pozycję. Wprowadził drakońskie prawa,
spacyfikował przeciwników i obrał zdecydowany kurs na papiestwo. Nie tylko uznał prymat Grzegorza
VII, ale nawet związał się z antykrólem Rudolfem, którego niemieccy opozycjoniści pragnęli wynieść
na tron zamiast Henryka. Tak jak władca Rzeszy występował przeciwko jego rodzinie w imieniu
siostry, tak teraz on poślubił córkę Rudolfa i wysłał posiłki nowemu teściowi. Słowem: odpłacał
pięknym za nadobne82.
W 1083 roku za zgodą ojca świętego węgierski król doprowadził też do kanonizacji swojego
wielkiego poprzednika – Stefana. Wprawdzie za panowania sławnego monarchy oślepiono,
torturowano i zgładzono jego własnego dziadka Wazula, ale Władysław i tak wiedział, że nikt nie
nadaje się lepiej na patrona państwa. Przy okazji uroczystości król – teraz już zupełnie pewien, że jego
władzy nic nie zagraża – wielkodusznie uwolnił Salomona. Wykazał się dobrocią i sprawiedliwością.
I rzecz jasna zrobił to publicznie, tak aby poddani mogli go wychwalać, a mnisi – uwiecznić jego
łaskawość w księgach83.
Król wiedział, że kuzyn zaraz znowu wplącze się w jakieś intrygi. Ale miał też pewność, że ten
nie zdoła mu jakkolwiek zaszkodzić. Salomon, jak należało podejrzewać, spuścił uszy po sobie i uciekł
prosto do Ratyzbony. Tam zamierzał prosić o wsparcie żonę i szwagra. Pewnie już po drodze rachował,
jakie skarby i ile zamków obieca Henrykowi, by ten znowu zebrał armię w jego imieniu. Sześć fortec
i obietnica poddaństwa raczej by nie wystarczyły; to już przerabiano. Ale przecież mógł oddać
Niemcom znacznie więcej. Wszystko poza swoją koroną, jeśli zajdzie taka potrzeba…
Trzydziestoletni tułacz nie miał ani silnych praw do tronu, ani jakichkolwiek stronników. Mimo
to pozostawał optymistą. Spodziewał się radosnego powitania po długiej rozłące. Judyty nie widział
bodaj od siedmiu lat. Pamiętał ją niemal jako dziewczynę. Teraz była stateczną i dostojną
trzydziestosześcioletnią damą. O tym, jak się zmieniła, jak wyglądała i co miała do powiedzenia, już
się jednak nie przekonał. Kobieta w ogóle nie chciała go dopuścić przed swoje oblicze. Dla niej
małżeństwo z Węgrem to był miniony i zamknięty rozdział. Rana, którą szkoda było rozdrapywać. Na
audiencję nie zgodził się także król Henryk. A bawarscy dygnitarze dali chyba Salomonowi do
zrozumienia, że nie jest na ich ziemiach mile widzialnym gościem84.
Obalony król mimo to nie był gotów zaakceptować, że wszystko zostało stracone. Skoro
Niemcy nie chcieli mu pomóc, postanowił poszukać bardziej… egzotycznego partnera. Uciekł na
Bałkany do tych samych koczowników, którym przed laty stawiał czoła na bitewnych polach. Udało
mu się dotrzeć do obozu kumańskiego wodza Kuteska. Obiecał mu całą Transylwanię, o ile ten
pomoże mu wrócić do władzy. Zgodził się nawet poślubić córkę Kuteska i uczynić z niej węgierską
królową. Słowem: najprawdziwsza bajka. Księżniczka, połowa królestwa… i żona w separacji, tysiąc
kilometrów dalej, niewiedząca, że mąż przyprawia jej rogi. Dobito targu, a Kutesk wkroczył na Węgry,
by palić, łupić i żądać tronu dla Salomona. Jego hordę bez trudu rozpędzono. Salomon natomiast
uciekał, aż się kurzyło. Potem razem z nomadami wplątał się w kolejną wojnę. Nie udało mu się
z silnym wrogiem, więc wybrał jeszcze silniejszego. I w 1087 roku zginął w bitwie z Bizantyńczykami.
Losy króla wydawały się tak nieprawdopodobne i osobliwe, że wprost nie mieściło się
w głowie, iż dał się zarżnąć w przypadkowym starciu. Kronikarze, zamiast zaakceptować żałosny
koniec Salomona, dopisywali do jego historii kolejne rozdziały. Twierdzili, że cudem przeżył, po czym
został pustelnikiem, pędzącym żywot wypełniony „modlitwą, postami, pracą i skruchą”. Według innej
wersji był tułaczem i w mniszych szatach dotarł z powrotem na węgierski dwór. Zwiódł nawet swojego
następcę i przyjął z jego rąk jałmużnę, jak zwyczajny żebrak. Poza tym odwiedził żonę, doszedł do
Chorwacji, a wreszcie zmarł nad brzegiem Adriatyku, w kilkadziesiąt lat później… O ile zmarł
w ogóle. Bo równie dobrze tułał się bez końca. Ale to była tylko piękna opowiastka85.
Nie potrafiła godnie służyć

O ostatnim, niedoszłym spotkaniu małżonków informował w swojej kronice Bernold


z Konstancji. Człowiek, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że cechował się
bezstronnością i przywiązaniem do faktów. Ten ksiądz z południowych Niemiec należał do najbardziej
zajadłych papieskich propagandystów. Był też nieprzejednanym stronnikiem opozycji. Za pióro
chwytał nie po to, by na chłodno relacjonować rzeczywiste zdarzenia, ale – żeby dowodzić
degrengolady cesarskiego dworu i świętych praw Grzegorza VII do zwierzchności nad okręgiem
ziemskim. Wyciągał na światło dzienne te detale, które mogły zaszkodzić renomie Henryka IV. Nic nie
było dla niego nienaruszalne, a ataki na rodzinę króla wydawały się najlepszym sposobem, by
obrzydzić poddanym jego samego.
Rozstanie Judyty i Salomona miało w opinii Bernolda czysto osobiste, zakropione skandalem
podłoże. Jak wyjaśniał autor, uwolniony z niewoli ekskról:
(…) Udał się do Ratyzbony do swojej żony, która jednak nie była temu rada, bo ani ona, ani on
nie dotrzymywali wierności małżeńskiej, lecz owszem nie wahali zdradzać się nawzajem przeciw
przykazaniom boskim86.

Kronikarz podkreślił, że nawet wcześniej – przed uwięzieniem Salomona – Judyta wbrew


przysiędze małżeńskiej żyła w rozłące z mężem, utrzymywana przez brata. Ponieważ zaś nie chciała
kończyć swoich romansów i zrywać z rozpustą, toteż w 1083 roku nie wróciła do równie rozwiązłego
męża. Plotka podważała autorytet królewskiej siostry, ale nie była niczym niezwykłym. Wpisywała się
w ramy krwiożerczej papieskiej agitacji tego okresu. Można by nawet powiedzieć, że Bernold…
oszczędził Judytę. Inne ustępy z jego kroniki pokazują, że potrafił uderzać o wiele mocniej.
Kiedy dziesięć lat później do kościelnej frondy przystąpiła nawet żona Henryka IV Eupraksja,
propagandysta jako pierwszy poinformował o tym, jakie zarzuty monarchini miotała przeciw swej
gorszej połówce. Relacjonował, że Henryk zmuszał kobietę do „niesłychanych aktów lubieżności” i do
partycypowania w orgiach z udziałem „tak wielkiej liczby mężczyzn”, że nawet wrogowie powinni jej
współczuć. Władca miał też wysyłać żonę do łożnicy własnego, nastoletniego syna i przymierzać się
do złożenia jej w ofierze podczas czarnej mszy ku czci szatana. O tym wszystkim Eupraksja osobiście
poinformowała dwustu biskupów zebranych na synodzie w Konstancji. A Bernold już się postarał, by
jej słowa, odpowiednio podkręcone, obiegły cały obszar cesarstwa87.
Ian Robinson, jeden z najlepszych biografów Henryka IV, podkreślał, że taka już była „natura
jedenastowiecznej propagandy”. Polemiści nie mieli w zwyczaju zważać na to, „co zostało bądź nie
zostało uczynione”. Z pełną premedytacją i bez jakichkolwiek hamulców „sięgali po fikcję, byle
wpłynąć na odbiorców”88.
Od wdów oczekiwano, że będą prowadzić cnotliwe życie wypełnione modlitwą i pokutą. Kobiety
wychodzące ponownie za mąż niezmiennie budziły zgorszenie.
Archiwum autora/domena publiczna
Wiadomości o orgiach i czarnych mszach Henryka to niewątpliwe „fake newsy”. Nie takie
znowu różne od tych, które w ostatnich latach opanowały Facebooka i cały internet. Co jednak
z wiadomością o romansach przegnanej węgierskiej królowej? Czy Bernold bazował na prawdziwych
doniesieniach i tylko rozdmuchał je tak, by nadać seksualny kontekst całej historii Judyty? A może
raczej sfabrykował oskarżenie, tak samo jak Eupraksja swoje? Naukowcy od przeszło stulecia toczą
w tej kwestii zażarte spory. Niektórzy twierdzili, że doniesieniom kronikarza z Konstancji nie można
dawać żadnej wiary. „Notatka ma wybitnie paszkwilancki i trącący radością zniesławienia charakter” –
podkreślał w połowie XX wieku historyk Kościoła i ksiądz Józef Umiński. – „Dla człowieka tego
pokroju, co Bernold, sam fakt przymusowej rozłąki króla Salomona z żoną był już dostateczną
podstawą do złośliwych posądzeń”89. Inni nie tylko ufali dziejopisowi, ale nawet – widzieli w jego
doniesieniach dowód występnych skłonności Judyty, które w przyszłości miały haniebnie zaciążyć na
losach jej kolejnej przyszywanej ojczyzny90.
Jeśli spojrzeć na sprawę ze zdrowym dystansem i spokojem, to całe pytanie wyda się dość
bezprzedmiotowe. A spór – pozbawiony podstaw. W gruncie rzeczy nie ma znaczenia, czy Judyta
zachowała wierność małżeńską, czy też nie. Jej związek z Salomonem zawsze stanowił mniej bądź
bardziej oczywistą fikcję. U jego podstaw stały czysto polityczne przesłanki. A różnice wieku,
charakterów czy nawet bystrości z góry wykluczały, że między małżonkami zaiskrzy i że połączy ich
cokolwiek poza wspólnym interesem. W pierwszych latach po ślubie Salomon był tylko dzieckiem.
W ostatnich – nie było go w ogóle. Jeśli ktoś chce, to może Judytę potępiać. Ale chyba nie powinien
się dziwić, jeśli królowa dyskretnie szukała innego towarzystwa91.
Nie wydaje się, by na średniowiecznych dworach zdrada małżeńska zdarzała się rzadziej niż
w kolejnych epokach. Po prostu nieco bardziej się z nią kryto z uwagi na panujące obyczaje i nakazy
religii. Skoki w bok tolerowano w przypadku władców. Mało tego: w wielu kręgach nawet tej doby
romanse uchodziły za dowód męskości i siły monarchów. Królowych za równorzędne czyny nigdy
jednak nie chwalono. Znane są natomiast niezliczone przykłady władczyń oskarżanych, tak samo jak
Judyta, o cudzołóstwo i potępianych w czambuł, bo ważyły się „wiarołomnie splamić” mężowskie
łoże.
Niekiedy za zbrodnię uchodziło nawet samo spojrzenie na przystojnego mężczyznę. O królowej
Longobardów Gundeberdze opowiadano, że została uwięziona po tym, jak zwróciła uwagę na pewnego
sługę o „pięknej budowie” ciała, ten zaś zaproponował jej, że zostanie jej kochankiem. Gdy odmówiła,
mężczyzna oskarżył ją przed mężem o zdradę stanu. Judycie Bawarskiej, żonie cesarza Ludwika
Pobożnego, zarzucano, że sypiała z jednym z najbliższych doradców męża. A do „rozwiązłości” miał
ją popchnąć brak żaru w monarszej sypialni. Ludwik „zaczął najpierw stygnąć, potem zaś robić się
zimny”, jej wzrok powędrował więc ku jego bardziej filuternemu towarzyszowi. Była też historia
Fredegundy – żony króla Neustrii. Podobno jej romans wydał się przez zwykłą nieostrożność. Pewnego
dnia mąż wrócił przed czasem z polowania. Zaszedł ją od tyłu, gdy myła włosy, i zalotnie pacnął ją
kijkiem w pośladek. Kobieta, przekonana, że małżonek jest z dala od zamku, odruchowo
odpowiedziała: „Co robisz, Landeriku?”. Tyle że Landerik to było imię jej kochanka, nie zaś króla92.
Wraz z upływem wieków oskarżanie władczyń o cudzołóstwo już zupełnie weszło kronikarzom
w krew. I stało się bodaj ulubionym uzasadnieniem męskich porażek. Próżno szukać lepszego
przykładu niż Anglia. W późnym średniowieczu obalono łącznie sześciu władców tego państwa. I w
każdym bez wyjątku przypadku (sic!) autorzy przekonywali, że miała z tym związek seksualna
swoboda królowej…93 Ani w tych epizodach, ani w historii Judyty nie ma sensu szukać istotnego tła
oskarżeń. Prawdziwie ważny jest inny fakt. Nie ulega wątpliwości, iż o żonie Salomona rzeczywiście
wygadywano niestworzone rzeczy. I że plotkował o niej nie sam Bernold, ale też cała Ratyzbona i pół
cesarstwa.
W kilku różnych tekstach podano, że Henryk zaczął się rozglądać za nowym kandydatem na
męża dla Judyty. Nie jest jasne, kiedy dokładnie król przystąpił do działania. Może dopiero po tym, jak
dobiegły go wieści o śmierci nieszczęsnego Salomona. Ale równie dobrze: już we wcześniejszych
latach, gdy stało się jasne, że jego szwagier – odkrywający w sobie naturę stepowego wojownika – nie
zamierza wracać do cywilizacji. I że on, w przeciwieństwie do Judyty, nie tyle padł ofiarą plotek, co
z całą pewnością był cudzołożnikiem.
Benedyktyn Herbord z Bambergu stwierdził: „Siostra cesarza przebywała podówczas w jego
domu. A ponieważ [Henryk] nie mógł jej chować uczciwie, więc troskliwie szukał przyzwoitej
sposobności oddalenia jej od siebie”. Podobna wzmianka zachowała się też w zapiskach anonimowego
mnicha z Prüfening. Człowieka niewątpliwie dobrze poinformowanego, bo jego klasztor leżał na
przedmieściach Ratyzbony. A więc w najlepszym miejscu, by zdobyć wiadomości o królowej Judycie.
Autor podkreślał, że Henryk miał kłopot z siostrą, gdyż ta „nie potrafiła godnie służyć”. Dlatego też
spieszno mu było do wydania jej za mąż, tak aby ktoś inny przejął jego balast94.
O co chodziło obu autorom? Dla przeciwników Judyty rzecz jest jasna jak słońce. Wyimki
stanowią ich zdaniem kolejne dowody na złe prowadzenie się władczyni. Obrońcy królowej są z kolei
podzieleni. Cytowany już ksiądz Umiński twierdził, że problem leży nie w średniowiecznych tekstach,
ale w tym, jak zostały one przełożone z łaciny na język polski. Jego zdaniem Herbord nie miał wcale
na myśli kłopotów z konduitą królewskiej siostry, ale… z pieniędzmi. Król, przytłoczony wojną
domową i sporem z papieżami, po prostu nie chciał dłużej łożyć na Judytę. Bo jej „godne chowanie”
kosztowało go prawdziwą fortunę95. W ostatnich latach pojawiło się inne, bardziej prawdopodobne
tłumaczenie. Takie, które nie wymaga powielania archaicznych schematów, wedle których każda
kobieta to tylko koszt i ból głowy dla mężczyzny.
Zdaniem wrocławskiego badacza Przemysława Wiszewskiego rozwiązanie zagadki jest bardzo
proste. Henryk istotnie nie potrafił „godnie chować” siostry. Czyli: nie był w stanie uchronić jej przed
pomówieniami, hańbiącymi insynuacjami i paszkwilami. Jej dobre imię mógł uratować tylko w jeden
sposób. Ponownie wydając ją za mąż za jak najlepszego kandydata96.
Judyta była córką, a teraz także siostrą cesarza – bo Henryk wreszcie zdołał wyprawić się do
Włoch i przywdziać imperialną koronę. Do jej ręki wcale jednak nie ustawiały się kolejki królów,
książąt i baronów. Monarchini była wdową, a z tym w średniowieczu wiązało się pewne odium. Nie
brakowało teologów twierdzących, że wszystkie ponowne śluby noszą znamiona grzechu i że
owdowiawszy, kobieta powinna oddawać się modlitwom, osiąść w klasztorze, a nie wracać do pełni
życia97. Nie pomagały pogłoski na temat Judyty ani fakt, że Henryk wciąż był uwikłany w tłumienie
rebelii i zyskał sobie renomę niezbyt wartościowego sojusznika. Wreszcie ogromne znaczenie miał
wiek królowej. Właśnie stuknęła jej czterdziestka. I ktokolwiek chętny ją poślubić musiał się liczyć
z tym, że nowa małżonka nie powije mu żadnych dzieci.
Wobec braku innych możliwości Henryk spojrzał w kierunku co najmniej zaskakującym. Na
pewno dla niego i dla jego otoczenia. Przede wszystkim zaś dla samej panny (nie)młodej.
Judyta nie bez powodu tkwiła w przekonaniu, że u zarania wszystkich jej życiowych bolączek
stali Polacy. To oni pomogli przepędzić jej teścia, opóźnili o całe lata jej ślub, a następnie – pognębili
Salomona i zmusili go do podzielenia się władzą z kuzynami. Wydaje się, że maczali palce także
w niedawnym osadzeniu na tronie Władysława Świętego. A przynajmniej Gall Anonim twierdził, że
dojście do władzy nowego króla było wyłączną zasługą Bolesława Szczodrego 98. Dla Judyty sprawa
była jasna. Gdyby nie piastowski dwór, Węgrami nie wstrząsałyby coraz to nowe wojny domowe.
A autorytetu Salomona (i jej własnego!) nikt by nie kwestionował.
Rządzący Polską Bolesław był solą w oku cesarzówny. Na samo wspomnienie dynastii Piastów
musiała miotać pod nosem przekleństwa. Tak było aż do roku 1088. A więc do czasu, gdy brat
poinformował ją, że oto… zostanie nową polską władczynią.
Zawsze winne są kobiety

Książę Bolesław spełnił wszelkie nadzieje pokładane w nim przez matkę. Jeśli istotnie właśnie
Maria Dobroniega wydała rozkaz o pierwszym wymarszu na Węgry w roku 1060, to całe panowanie
nowego polskiego władcy musiało się jawić jako realizacja wizji zrodzonej w jej umyśle. Gall Anonim
o wpływach księżnej matki nic nie wiedział. Podkreślił, że Bolesławem kierowała nie ona, ale „pewien
nadmiar ambicji i próżności”99. To było niewątpliwie prawdą. Książę uchodził za człowieka
pyszałkowatego i chorobliwie pragnącego sukcesów. Najlepiej czuł się nie w pałacowych salach, ale
w siodle, u boku swoich żołnierzy. Prowadził krwawe boje na Pomorzu, igrał z Czechami, dwa razy
wysyłał kontyngenty na Ruś. W roku 1069 sam wyruszył na czele wojsk do Kijowa i – podobnie jak
jego wielki pradziad oraz imiennik, Bolesław Chrobry – triumfalnie wkroczył do ruskiej stolicy,
uchodzącej za jedno z najwspanialszych i największych miast w tej części świata. Występował
w interesie swojej ciotki: przepędzonej księżnej kijowskiej Gertrudy. Ale możliwe, że walczył też za
matkę. Maria Dobroniega wywodziła się z linii zwierzchnich władców Rusi i choć od dziesiątków lat
nie mieszkała nad Dnieprem, to w sprawach ojczyzny wciąż nie wyrzekła ostatniego słowa. I musiała
mieć własne zdanie co do tego, kto powinien zasiadać na stolcu niegdyś należącym do jej ojca100.
Przede wszystkim jednak Bolesława pchały własne aspiracje.
Polski władca widział siebie w dumnej roli rozdawcy tronów i dysponenta koron. Jak niemieccy
i bizantyńscy cesarze w czasach świetności ich imperiów obalał konkurentów i wynosił do władzy
swych podopiecznych i powinowatych. Wprawdzie Gejza, którego zaprowadził na Węgry, szybko
zawarł kompromis z Salomonem i zrzekł się prymatu, a Izjasław osadzony przez niego w Kijowie
zaraz na nowo spadł ze stołka, ale Piast i tak wierzył, że jest w stanie w pojedynkę rozstrzygać o losach
wielkich tego świata. Miał się za demiurga polityki, choć formalnie był zaledwie szeregowym
księciem101. Brak monarszej sakry coraz bardziej uwierał chełpliwego wodza. Nie mieściło mu się
w głowie, że królem może być nieudaczny Salomon, podczas gdy on sam rządzi nie z łaski Bożej, ale
tylko dzięki prawom przodków. Wreszcie powiedział: dość. W Boże Narodzenie 1076 roku koronował
się na króla Polski. Dawniej twierdzono, że zrobił to za zgodą, a może nawet z poduszczenia Grzegorza
VII. Dzisiaj wiadomo już jednak, że Bolesław nikogo nie pytał o zdanie. Nie zwrócił się
o błogosławieństwo do ojca świętego ani nawet nie zadzierzgnął z nim żadnych bliższych relacji. Tym
bardziej nie słał petycji do pognębionego króla Niemiec, który właśnie zmierzał boso do Kanossy, by
prosić o zdjęcie rzuconej nań klątwy. Od lat Bolesław utwierdzał się w przekonaniu, że tylko jeden
człowiek jest godzien decydować, czy Polska ma prawo powrócić do rangi królestwa. On sam.
Niemieccy kronikarze, skoncentrowani na wojnie domowej i pokutnej pielgrzymce króla,
niemal przegapili huczną ceremonię, do której doszło u wschodniego sąsiada. Bernold z Konstancji, tak
cięty na własnego władcę i łapczywy na wszelkie plotki godzące we wrogów, akt wyniesienia
Bolesława skomentował w jednym zdaniu. Zupełnie wyzutym z emocji. „Książę Polaków koronował
siebie na króla” – stwierdził zdawkowo. Więcej szczegółów podał tylko Lampert z Hersfeldu.
Wychowanek nieżyjącego już arcybiskupa Annona, mnich i zapiekły wróg dynastii salickiej. Choć
autor ten stał murem za papieżem Grzegorzem i popierał ekskomunikę rzuconą na władcę, to dla
polskiego księcia, który zapragnął być królem, nie miał żadnych ciepłych słów. Stwierdził, że Bolesław
koronował się „uniesiony pychą” i że dokonał aktu uzurpacji, wykorzystując chwilę słabości
niemieckiego dworu. Nie stawał się w efekcie monarchą, ale wichrzycielem. Bo jako dawny
„trybutariusz królów teutońskich” otwarcie wystąpił przeciw prawom przysługującym wyłącznie
zwierzchnikom cesarstwa.
Lampert złorzeczył przeciw Bolesławowi, zarazem jednak nie podważał niezwykłego rozmachu
i przepychu towarzyszących uroczystości. Podał nawet – chyba z przesadą – że koronację
przeprowadziło aż piętnastu biskupów. Ogromna liczba, biorąc pod uwagę, że w Polsce było łącznie
tylko pięciu hierarchów Kościoła102. Dalszych szczegółów kronikarz już nie posiadał, a przynajmniej
nie uznał ich za warte przekazania. Ponieważ milczą także inne źródła, i ponieważ ceremonii nie
odnotowało żadne z polskich dzieł tej epoki, trudno powiedzieć więcej o przebiegu koronacji. Tym
bardziej nie jest znany jej drugi główny bohater. A konkretnie: bohaterka.
Bolesław niewątpliwie koronował się wspólnie ze swoją żoną. Jedyną królową w historii
Polski, której imię i pochodzenie pozostają zupełną zagadką. O istnieniu tajemniczej władczyni
poinformował tylko Gall Anonim. Zrobił to lakonicznie i pominął jakiekolwiek szczegóły, które
mogłyby pozwolić zidentyfikować kobietę. Nie ma co się dziwić. W całej kronice tego mnicha tylko
trzy panie zostały obdarzone imieniem. Na tę oznakę indywidualizmu jego zdaniem zasługiwali co do
zasady wyłącznie mężczyźni103.
Do wesela musiało dojść w latach 60. XI wieku, gdy książę był jeszcze młokosem. Wiadomo,
że władczyni urodziła syna i że przeżyła ślubnego o przynajmniej kilka lat. Byli ze sobą przeszło
dekadę, a może nawet dwie. I to już właściwie wszystko, co da się powiedzieć. Następcy Galla
Anonima w ogóle nie interesowali się postacią Bolesławowej żony. Wspomniał o niej dopiero Jan
Długosz – człowiek tworzący przeszło trzysta lat później i znany z tendencji do zmyśleń oraz do
łączenia faktów w istocie niemających ze sobą nic wspólnego. Długosz ni stąd, ni zowąd stwierdził, że
Bolesław pojął za żonę „córkę księcia Rusi, jedynaczkę, której przypadła w spadku po ojcu wielka
część kraju”. Podał kilka dat z jej życia, a także imię kobiety: Wyszesława. Problem w tym, że żadne
wiarygodne źródła nie potwierdzają istnienia takiej postaci. Nie wiadomo, kto dokładnie miałby być jej
ojcem, a wiadomość o rzekomym spadku i jedynactwie brzmi wybitnie bałamutnie. Bo czy to możliwe,
że wszystkie kroniki przegapiły istnienie księżniczki dysponującej tak bajeczną schedą?
Nieszczególnie. Zwłaszcza że na Rusi nie godzono się z dziedziczeniem tronów i ziem przez kobiety.
Nie da się zupełnie wykluczyć, że Długosz dysponował jakimiś dzisiaj zaginionymi zapiskami.
Sam związek z jednym z ruskich domów dobrze by się wpisywał w ogólną politykę Bolesława,
zwłaszcza biorąc pod uwagę rodowód jego matki. Niemal wszyscy historycy, którzy badali ten temat,
sądzą jednak, że kronikarzowi nie można dawać wiary. I że Wyszesława to tylko owoc jego wybujałej
wyobraźni.
W ostatnich latach żony Bolesława próbowano szukać też w Czechach (to by oznaczało, że była
córką Brzetysława – tego samego księcia, który okrutnie spustoszył Polskę w 1038 roku) i w Danii (z
którą król chyba na moment związał się sojuszem). Jeden badacz próbował też przemianować ją
z Wyszesławy na Agnieszkę. Ale jego karkołomne i dość fantazyjne wywody spotkały się tylko
z szyderstwami. Wobec braku tropów naukowcy są zdani co najwyżej na luźne domysły. „Trudno dziś
rozstrzygnąć, czy pamięć królowej przyćmiły tragedie rodzinne, wybryki porywczego męża,
opieszałość kronikarzy, czy też najzwyklejszy przypadek” – stwierdził z rezygnacją profesor Krzysztof
Benyskiewicz. Niezależnie od tego, co było przyczyną, efekt jest oczywisty. Drugą polską królową
zupełnie wymazano z historii104.
Bolesław stale dowodził, że Polak potrafi. I że zbiedniałe, wyniszczone państwo Piastów i tak
może się rozpychać łokciami na mapie Europy. Wielka zapalczywość i pełne przekonanie o własnej
nieomylności pchały go do kolejnych sukcesów. Niewątpliwie sprzyjało mu szczęście. Zwłaszcza
jednak – okoliczności, na które nie miał wpływu. Łatwo było mu się szarogęsić w sytuacji, gdy każde
z ościennych państw zżerały wewnętrzne konflikty. Raz nawet, na początku lat 70., Henryk IV
zapragnął utrzeć nosa zbyt pewnemu siebie Piastowi. Zanim jednak dotarł z wojskami do Odry,
poddani wypowiedzieli mu posłuszeństwo. Musiał czym prędzej wracać i gasić płomień rebelii. Sekret
Bolesławowych triumfów krył się też w pieniądzach. Książę, a następnie król, nie wahał się
inwestować fortuny w kolejne ekspedycje, interwencje i w zjednywanie sobie poddanych. Problem
w tym, że płacił majątkiem, którego nie posiadał. Na dobrą sprawę budował mocarstwo na kredyt.
Wincenty Kadłubek twierdził, że to wiarołomstwo polskich kobiet sprawiło, że dotąd
dobroduszny Bolesław stał się tyranem i mordercą. Gdyby nie one, nigdy nie zabiłby biskupa
Stanisława.

Archiwum autora/domena publiczna


„Rex largus”, a więc: król hojny, szczodrobliwy. Tak nazywał go już Gall Anonim, natomiast
kolejny kronikarz, tworzący na przełomie XII i XIII stulecia biskup Wincenty Kadłubek, wprost
stwierdził, że Bolesław nosił przydomek Szczodrego. Chyba trafniej byłoby go jednak nazywać
rozrzutnym. Według nowego odczytania tekstu Gallowej kroniki nawet najsłynniejsza anegdota
o hojności króla jest tak naprawdę zawoalowaną drwiną z władcy. Człowieka, który rozdawnictwo
dóbr posunął do absurdu. I u którego rzekomy altruizm mieszał się z czystą podłością. Kronikarz
opowiadał o tym, jak to Bolesław, pewnie po powrocie z Rusi, wystawił na widok publiczny uwiezione
skarby. Wśród ludzi przybywających, by podziwiać potęgę króla i jego bogactwo, znalazł się także
pewien zagraniczny kleryk. Na widok niezmierzonych gór złota i klejnotów aż jęknął – nawet nie
z zachwytu, ale z zazdrości. Ten osobliwy skowyt dotarł do uszu władcy, który pomyślał, że
widocznie… jego „komornicy” biją jakiegoś nieszczęśnika, niechcącego uiścić podatków.
Zaintrygowany Bolesław zaczął rozglądać się za sprawcą zamieszania. Gdy wyszło na jaw, że to tylko
zbiedniały kandydat na księdza, któremu oczy aż się błyszczały na myśl o monarszych skarbach,
postanowił okazać mu swą szczodrobliwość. A zarazem zabawić się jego kosztem.
Pozwolił, by kleryk zabrał ze sobą tyle kosztowności, ile tylko zdoła udźwignąć. Gdy zaś
mężczyźnie rozdarł się płaszcz, w który próbował pakować precjoza, podarował mu własny. I dociążył
go tak bardzo, że kleryk aż krzyczał, iż kark mu się złamie pod ogromnym ciężarem. Do niedawna
twierdzono, że zakończenie historii było czystą pochwałą monarchy. „Król wzrósł w sławę,
a wzbogacony biedak odszedł” – miał skwitować kronikarz. Wydaje się jednak, że ostatnie słowo,
zapisane po łacinie w dość niejednoznaczny sposób, należy odczytać odmiennie. I że Gall Anonim tak
naprawdę powiedział: „Król wzrósł w sławę, a wzbogacony biedak umarł”. Innymi słowy, monarcha
dla własnej uciechy zabił kleryka, łamiąc mu kości pod ciężarem skarbów105.
Na co dzień jednak nie mordował, a tylko – rozdawał. Za sprawą hojności zjednywał sobie
posłuszeństwo dworzan, doradców, żołnierzy. Pacyfikował nastroje wśród możnych
i podporządkowywał swej woli Kościół. Tyle tylko, że z czasem rozdawał pieniądze, które były coraz
mniej warte. W początkach panowania Bolesław bił monety w jednej czwartej złożone ze srebra. Ich
jakość stopniowo się jednak pogarszała, tak że w późnych latach nie były to już nawet pieniądze
srebrne, ale „miedziane z domieszką srebra”. Zdaniem specjalistów jedne z najgorszych, a może nawet
najgorsze w całym chrześcijańskim świecie106. Płacąc takim ersatzem, król tylko narażał się na
śmieszność. I na gniewne pomruki dostojników, przyzwyczajonych, że przez przeszło dekadę
zamykano im usta cennym kruszcem…
Jeden z historyków pisał wręcz o „bankructwie wielkomocarstwowej polityki Szczodrego
w najdosłowniejszym tego słowa znaczeniu”. Finansowy kryzys niewątpliwie podkopał pozycję
władcy. I wyciągnął na jaw inne źródła niezadowolenia. Król szczególnie hojnie obdarowywał Kościół,
którego struktury udało się odtworzyć po latach zamętu, zapoczątkowanego czeskim najazdem.
Całkiem możliwe, że to wyróżnianie kleru było zadrą dla świeckich możnowładców, boleśnie
odczuwających własne zubożenie. Kraj zmierzał do ruiny, a tymczasem władca coraz usilniej
pokazywał, że marzą mu się rządy twardej ręki. Ignorował napomnienia dostojników, zepchnął w cień
radę książęcą, a wreszcie – z wielką ostentacją i nie szczędząc dalszych kosztów, samowolnie wyniósł
się do rangi królewskiej. Nie było wątpliwości co do tego, że w koronie widzi więcej niż ozdobę, a w
monarszym tytule – rzecz znacznie ważniejszą niż prosty symbol. Poddanym kazał zaciskać pasa, sam
natomiast nie zamierzał tolerować już żadnych protestów…107
Dokładnych źródeł rodzącej się rebelii można się tylko domyślać. Gall Anonim nie wspomniał
ani słowem o buncie. Wincenty Kadłubek wprawdzie opowiedział o spisku możnych przeciwko
królowi, ale to nie ich obciążył odpowiedzialnością. Zgodnie z duchem czasów stwierdził, że
wszystkiemu były winne… kobiety. I ich niezdolność do wytrwania w cnocie i dochowania wierności
mężom.
Tak jak angielscy kronikarze upadek każdego władcy uznawali za owoc rozwiązłości jego
żony, tak polski dziejopis – będący biskupem Krakowa i naczelnym mizoginem kraju – obciążył winą
za rebelię nawet nie jedną damę, ale… wszystkie Polki. Twierdził, że kiedy wojska przebywały na Rusi
– zapewne łatając budżet drogą bezprzykładnej grabieży – pozostawione w domach żony wojowników
nie zdołały utrzymać na wodzy swej lubieżności. Po kilku miesiącach w pustych, zimnych łożach
zaczęły oddawać się własnym służącym i niewolnikom.
Gdy król bardzo długo przebywa to w krajach ruskich, to prawie że poza siedzibami Partów,
słudzy nakłaniają żony i córki panów do ulegania swoim chuciom. Jedne znużone wyczekiwaniem na
mężów, inne doprowadzone do rozpaczy, niektóre przemocą dają się porwać w objęcia czeladzi.

Wieści o masowej rozpuście – o haniebnym odwróceniu ról i o tym, że niewolnicy zaczęli


zajmować domy rycerzy i tytułować się panami dam, które posiedli – szybko dotarły do Kijowa.
Kadłubek twierdził, że właśnie one doprowadziły do rozłamu między królem i jego wojownikami.
Wielu żołnierzy bez zastanowienia porzuciło wodza i ruszyło w drogę powrotną, by ratować dobytek
i odbijać żony z rąk rozzuchwalonych, bezwstydnych służących. Król poczuł się zdradzony i żalił się,
że podkomendni „nie tyle opuścili go wśród wrogów, ile dobrowolnie na pastwę wrogów wydali”.
W tym momencie w Bolesławie coś pękło. Na skutek podłości kobiet przemienił się ze sprawiedliwego
i szczodrobliwego króla w nienawistnego tyrana. Dla wiarołomnych matron nie miał żadnej litości.
Kronikarz twierdził, że „nawet te niewiasty, którym mężowie przebaczyli, z tak wielką prześladował
potwornością, że nie wzdragał się przed przystawianiem do ich piersi szczeniąt, po odtrąceniu
niemowląt”. Późniejsi autorzy w swoich oskarżeniach posunęli się nawet dalej. Po paru stuleciach
plotka tak bardzo się rozrosła i zmutowała, że zaczęto nawet opowiadać o tym, iż dla ukarania kobiet
król… wdał się w romans ze swoim wierzchowcem. Posiadał „klacz zdobioną purpurą i bisiorem”,
z którą pokazywał się publicznie dla „okazania pogardy” niewiernym damom. Miał nawet… „zażywać
tejże klaczy”, tym samym dowodząc, że żadnej kobiety nie potrzebuje. Przede wszystkim jednak
brutalnie i bez pardonu tępił możnych oraz rycerzy, którzy odstąpili od niego w chwili próby108.
Biskupia opowieść była oczywiście stekiem bzdur, znacznie więcej mówiącym
o średniowiecznych uprzedzeniach wobec kobiet niż o buncie przeciw Bolesławowi. Bardzo możliwe,
że wszystkie detale przekazane przez Wincentego Kadłubka były fikcją. Nie da się jednak wykluczyć,
że do relacji trafiło kilka drobnych odprysków prawdy. Kto wie, czy nie było tak, że możnowładcy –
już wcześniej spiskujący przeciw monarsze – istotnie opuścili go w potrzebie. Możliwe też, że król,
stojący w obliczu buntu, rzeczywiście „zamienił miód na piołun”. I w miejsce polityki opartej na
darach oraz przekupstwie zaprowadził bezprzykładne represje, dotykające nie tylko winnych, ale
i przypadkowe, postronne osoby.
Bliżej znany jest tylko jeden akt tej krwawej historii. W 1079 roku król kazał aresztować,
a następnie stracić krakowskiego ordynariusza Stanisława ze Szczepanowa. Oprawca miał za zadanie
poćwiartować hierarchę: a więc kolejno odcinać mu kończyny, dbając przy tym, żeby jak najdłużej
zachował świadomość i cierpiał. Wincenty Kadłubek twierdził, że jego poprzednik zginął, bo ośmielił
się przeciwstawić monarszym bestialstwom. Tworzący znacznie wcześniej Gall Anonim znał jednak
inną wersję wydarzeń. Z jego relacji jasno wynika, że Stanisław był „zdrajcą” – zapewne członkiem
lub zwolennikiem sprzysiężenia wymierzonego we władzę królewską. Gdy jego udział w spisku
wyszedł na jaw, a może gdy biskup podjął otwartą próbę obłożenia króla ekskomuniką, Bolesław
postanowił uczynić z niego przykład. Przeliczył się jednak, podobnie jak Henryk IV w swoim sporze
z papieżem. Egzekucja nie tylko nie uspokoiła nastrojów, ale wręcz wzmocniła frondystów109.
W ciągu paru czy najwyżej parunastu miesięcy było po wszystkim. Bolesława zmuszono do
ucieczki z kraju. Razem z żoną i synem wyruszył na Węgry, przekonany, że tamtejszy król ochoczo
udzieli mu wsparcia w walce z wrogami. Jeśli wierzyć Gallowi Anonimowi, przed mniej więcej dekadą
pyszałkowaty Piast publicznie wytargał za brodę swojego protegowanego, księcia Kijowa. Wtedy był
jednak u szczytu potęgi i nikt nie mógł się sprzeciwić takiemu popisowi monarszej buty. Teraz polski
król znalazł się na dnie. A mimo to już przy powitaniu obraził gospodarza, od którego zależały jego
dalsze losy. Przepełniony dumą nie chciał zejść z konia i to z siodła witał się ze stojącym
Władysławem Świętym – tak jakby był jego panem, nie zaś uciekinierem zdanym na łaskę
węgierskiego władcy. Kronikarz twierdził, że w ten sposób ściągnął na siebie gniew Węgrów. Już
wkrótce – w roku 1081 lub może 1082 – spotkał go taki sam los jak niemal wszystkich królów
w państwie Madziarów. Zginął w podejrzanych i na pewno nie naturalnych okolicznościach.
Odpowiedzialnością za jego śmierć obciążano Władysława Świętego, węgierskie kliki
możnowładcze czy nawet… Salomona, który akurat chwilowo przebywał na wolności i zdołał
porozumieć się z kuzynem. Tak naprawdę tylko jeden człowiek miał jednak interes w tym, by jak
najszybciej pozbyć się polskiego monarchy. Ten, kto zajął jego miejsce i zasiadł na krakowskim
tronie110.
Chorobliwe rozmiary

Już samo imię dynasty musiało budzić obrzydzenie u królowej Judyty. Nazywał się Władysław
Herman. Drugi człon nie budził zastrzeżeń. Herman to było nawiązanie do potężnego arcybiskupa
Kolonii (i poprzednika Annona) noszącego to samo imię. Metropolita był bratem pierwszej polskiej
królowej Rychezy, a przede wszystkim – człowiekiem, który pomógł uratować państwo Piastów
w 1039 roku. Kiedy młody książę Kazimierz, skazany na tułactwo i poniewierkę, zaczął zbierać siły
potrzebne, by powrócić do kraju, arcybiskup przekazał mu kilkuset swoich żołnierzy. Potem zaś
ogromnie dopomógł w odbudowie Polski, a zwłaszcza – w odtwarzaniu struktur lokalnego Kościoła111.
Piastowie mieli doskonałe powody, by pamiętać o wsparciu niemieckiego hierarchy. A jednak
Władysław Herman niemal nigdy nie posługiwał się swoim drugim imieniem. W rozlicznych źródłach
pojawia się jako Władysław. Jego pełne miano za życia trafiło wyłącznie do pojedynczego znanego
tekstu – oficjalnych dworskich roczników. Potem zaś wymieniono je dopiero w układanych za granicą
nekrologach112.
Polska nie miała wcześniej żadnego księcia ani króla o imieniu Władysław, a przynajmniej
źródła nie przechowały pamięci o takiej postaci. To zaś tworzy osobliwą zagadkę. W średniowieczu
imion nie nadawano bez powodu. Stanowiły wyraz rodowej tradycji, podkreślały szacunek do wielkich
przodków, były oznaką nadziei i pragnień wiązanych z danym dzieckiem, a nawet swoistymi
zaklęciami, czerpiącymi z obrządków znacznie starszych niż chrześcijaństwo. Wiadomo, czemu
Bolesław był Bolesławem (nawiązanie do pierwszego króla, który z kolei nosił imię po swoim czeskim
dziadku). Łatwo też zrozumieć miano Judyty. Nawet jeśli nie okazało się ono skutecznym talizmanem.
Imię władczyni należało do najpopularniejszych w otoczeniu imperialnego dworu i najbardziej
kojarzonych z władzą oraz monarszym majestatem. Od Judyt jakby odruchowo oczekiwano, iż będą
rządzić. Takie imię nosiła zmarła niedawno (i pochodząca rzecz jasna z Rzeszy) księżna Czech. Inna
Judyta – frankijska księżniczka – była swego czasu królową Wesseksu. Nawet syn Karola Wielkiego
cesarz Ludwik Pobożny miał żonę Judytę. Już wtedy, w pierwszej połowie IX stulecia, miano
imperatorowej było kojarzone z biblijnym wzorcem. Twierdzono, że pani Franków „nie na marne”
została nazwana tak samo jak sławna bohaterka Starego Testamentu.
Biblijna Judyta stała się wzorem dla dziewic, żon, ale też… bezwzględnych polityczek, chętnych
zmierzać do celu po trupach. Obraz Carla Nuvolonego z XVII wieku.

Archiwum autora/domena publiczna


Judyta to nie żadna marginalna postać świętego tomu, ale protagonistka całej księgi, której
nazwę zaczerpnięto od jej imienia. Zarazem to persona co najmniej niejednoznaczna. I dość
ekscentryczny ideał dla pań średniowiecza. Biblijna Judyta była piękną i zamożną wdową z (fikcyjnej)
Betulii. Kiedy jej miasto zostało oblężone przez Asyryjczyków, kobieta wzięła na siebie zadanie
odparcia wrogiego najazdu. Zauroczyła generała nieprzyjacielskiej armii, przez cztery dni przebywała
w jego namiotach, a gdy ten stracił czujność i upił się w jej towarzystwie… odcięła mu głowę i wróciła
do swoich. Czerep kazała wywiesić na murach miasta, przez co oblegający stracili rezon i odstąpili od
walki.
Średniowieczni autorzy wychwalali ją jako przykład kobiety zdolnej w momencie próby
„podbijać to, co nie dawało się podbić, i zdobywać niezdobywalne”. Ale królowa Judyta, którą
w dzieciństwie na pewno karmiono opowieściami o biblijnej imienniczce, z brutalnej historii mogła też
wyciągnąć bardziej bezpośrednie wnioski. Że dla własnej korzyści, i dla politycznego interesu, wolno
się posuwać choćby do skrytobójstwa. O ile oczywiście zrobi się to zręcznie i – nomen omen –
z głową.
Ta lekcja już wkrótce miała jej się przydać. Trudniej było się natomiast wzorować na drugim
schemacie wiązanym z Judytą z Betulii. Ludzie średniowiecza lubili widzieć w tej kobiecie nie tylko
krwiożerczą mścicielkę, ale też… cnotliwą, żyjącą w czystości wdowę, która skusiła wrogiego generała
swą urodą, ale nigdy nie uległa jego chuciom. Niektórzy pisarze posuwali się nawet do nazywania jej
dziewicą. Powszechnie też czyniono z niej pouczający przykład dla dziewcząt (na przykład tych, które
z mieczem w dłoni broniły się przed przemocą seksualną) i dla małżonek (które powinny żyć
w seksualnym umiarkowaniu). Przede wszystkim zaś dla wdów, takich jak dawna monarchini
Węgier113. Choć akurat o niej historycy piszą, że nie tyle szła śladem religijnej ikony, co raczej była
„kobietą wyzwoloną, choć niezbyt szczęśliwą”114. A przynajmniej jako taką przedstawiały ją źródła.
Imię Władysława nie miało chyba podobnego ładunku znaczeń. Pewien badacz przypuszczał,
że mogło się w nim kryć nawiązanie do panującego w zamierzchłej przeszłości księcia Lędzian. Bliżej
nieznanego władcy, od którego swą nazwę wziął też Włocławek. Inni dość karkołomnie łączyli
Władysława z księciem Rusi Włodzimierzem Wielkim. Choć przecież mamy tu do czynienia z dwoma
kompletnie różnymi imionami115. Jest też pewna mniej rozpowszechniona teoria. Wprawdzie
niemożliwa do sprawdzenia, ale bardzo kusząca. Według niej piastowski książę nieprzypadkowo nosił
to samo miano co znienawidzony przez Judytę król Węgier – Władysław Święty. Obaj dynaści przyszli
na świat w Polsce i to w bardzo bliskim czasie. Ich ojcowie – Kazimierz Odnowiciel i książę Bela –
byli towarzyszami broni, przyjaciółmi, od niedawna też powinowatymi. Możliwe więc, że porozumieli
się i celowo nadali urodzonym równocześnie synom jedno imię, być może czerpiące z tradycji
Arpadów. W ten sposób pragnęli potwierdzić, iż doszło do połączenia dwóch dynastii i że
zadzierzgnięto więź niemożliwą już do zerwania116. Jeśli tak było, to imię przyszłego męża musiało –
ilekroć je słyszała – kierować myśli Judyty ku jej naczelnemu wrogowi. I ku tym dokładnie latom,
które uczyniły z niej kobietę „niezbyt szczęśliwą”.
Polski książę w roku 1088 był mężczyzną w średnim wieku. Liczył sobie prawdopodobnie
czterdzieści cztery lata, był więc o kilka wiosen starszy od Judyty. O ile jednak losy cesarzówny można
odtworzyć w sporych szczegółach, o tyle początki kariery potomka Piastów niemal zupełnie nikną
w ciemnościach. Był młodszym bratem księcia (a następnie króla) Bolesława Szczodrego i już sam ten
fakt spychał go na margines dziejów. Nie okazał się – jak Bela, Gejza czy Władysław Święty – rzutkim
politykiem i żądnym władzy pretendentem do tronu. W przeciwieństwie do węgierskich powinowatych
przez całą młodość siedział cicho jak mysz pod miotłą. Zupełne milczenie kronik na jego temat każe
się domyślać, że nie kwestionował zasad starszeństwa i nie domagał się urzędów, majątku oraz wpływu
na sprawy państwa. Jeśli nawet okazywał jakieś niezadowolenie, to jego ściszone pomruki nie
przetrwały próby czasu. Oporu nie stawił nawet, kiedy brat przywdział królewską koronę, co musiało
ostatecznie przekreślić nadzieje Władysława na odziedziczenie ojcowizny. Aż do roku 1079 – a więc
do połowy trzeciej dekady życia! – książę na dobrą sprawę nie istniał117. I nawet wtedy nie wkroczył
z przytupem na arenę historii. Gall Anonim nie zająknął się o udziale Władysława w buncie przeciw
bratu. Także Wincenty Kadłubek milczał na ten temat, choć przecież on nie ukrywał istnienia
możnowładczego spisku. Znany jest tylko efekt rebelii: gdy Bolesława usunięto z drogi, to zgodnie
z kronikarską notatką „sam jeden panował książę Władysław”.
Nie był na pewno liderem sprzysiężenia przeciw bratu. Nie popychał do aktów
nieposłuszeństwa krakowskiego biskupa, nie podjudzał dygnitarzy, chyba nawet nie wiedział, że coś
się szykuje. W tryby wielkiej polityki wpadł ku własnemu zaskoczeniu. Można przypuszczać, że nie
tyle działał, co raczej dał się sprowadzić do roli szmacianej lali, za której sznurki pociągali rebelianci.
Widocznie uznano, że młodszy, nieobeznany z intrygami Piastowic może się stać wygodnym
narzędziem w rękach dotychczasowej opozycji. Nie przegnano go razem z bratem i szwagierką.
Przeciwnie: wepchnięto go na tron w miejsce Bolesława. Miał uchodzić za symbol nowego otwarcia.
Przede wszystkim zaś miał się słuchać. I nie stać na drodze karierom ludzi, którzy przepędzili króla118.
Pozycja Władysława Hermana była w najlepszym razie wątła. Przez całe lata nie zdołał nawet
zapełnić wakatu, który powstał w krakowskiej katedrze po śmierci Stanisława. Okazał się zbyt słaby
i niezdecydowany, by przemóc opór kapituły i wynieść do rangi biskupa własnego kandydata119. Miał
za sobą niedawnych buntowników. Ale przeciw: wszystkich tych, którzy popierali przegnanego króla,
którzy nie godzili się z uzurpacją lub zwyczajnie bali się powrotu nieobliczalnego władcy. Tak długo,
jak żył Bolesław, jego własna przyszłość rysowała się w ponurych barwach. Gdyby Węgrzy udzielili
królowi pomocy, nie miałoby znaczenia, czy Władysław Herman przejął władzę niechętnie, pod
naciskiem możnych, czy nawet wbrew sobie. Zostałby uwięziony, a pewnie też poddany torturom
i posłany na szafot. Nie tylko w kraju Madziarów brutalnie rozprawiano się z konkurentami. A sam
Bolesław już pokazał, że nie ma dla niego środków zbyt bezdusznych i brutalnych. Jeśli zabił biskupa,
który spiskował, to dlaczego nie miałby pozbawić członków, oślepić i stracić także brata, który wbił
mu nóż w plecy?
W interesie Władysława leżało powiedzenie „b”, nawet jeśli „a” wyrzekł nie on, ale ludzie,
którzy teraz uwłaszczali się na urzędach i zagarniali majątki króla. Czy to jednak znaczy, że nowy
książę wydał rozkaz zamordowania brata? Wątpliwe. Jeśli nie miał tyle werwy, by wystąpić przeciw
Bolesławowi, to także w tym momencie próby nie był raczej w stanie przemóc swych rozterek.
Skrytobójców wynajęli dawni opozycjoniści. A on tylko nie zrobił nic, by ich powstrzymać120.
Pełnoprawnym władcą stał się z chwilą, gdy do Polski dotarły wieści o przedwczesnym zgonie
wygnańca. Ale nawet wtedy nie był zdolny wyswobodzić się spod wpływów otoczenia. Historycy
przez całe stulecia oceniali Władysława Hermana jak najgorzej. Mówiono, że był księciem
niedołężnym, nieporadnym, niezdolnym przeforsować jakiejkolwiek decyzji. Pozwalał, by postronni
„obracali nim, na którą stronę chcieli”. Uchodził za abnegata i „sterowaną marionetkę”. Cechować miał
go „brak woli, posunięty do chorobliwych wprost rozmiarów”. Słowem był – jak stwierdził w XIX
wieku Stanisław Smolka – „typowym safandułą”, fajtłapą121.
W ostatnich latach do tego obrazu zaczęto dodawać pewne półcienie. Nowi biografowie
Władysława Hermana podkreślają, że władca nie był jednak zupełnym nieudacznikiem. I że
przynajmniej po części padł ofiarą wrogiej propagandy. Gall Anonim był mu wyraźnie niechętny.
W sytuacji zaś, gdy niemal cała wiedza o Władysławie pochodzi z jego kroniki, trudno po tysiącu lat
oddzielać kłamstwa i wyolbrzymienia od realnych zdarzeń122. Ale jeszcze trudniej robić z księcia
kogoś, kim nie był. Władcę utalentowanego i samodzielnego. Fakty mówią za siebie. Po 1079 roku
Polska znów spadła do rangi petenta. A pojednawcza polityka Władysława Hermana, zamiast
niezmąconego pokoju, przynosiła coraz to nowe koszty i kompromitacje.
Łatwo zrozumieć, że książę zrezygnował z korony. Gdyby podobnie jak brat samowolnie
wyniósł się do rangi króla, nie mógłby liczyć, że Henryk IV przejdzie nad tym aktem niesubordynacji
do porządku dziennego. Władca Niemiec tytułował się już cesarzem, a jego pozycja była
nieporównywalnie silniejsza niż przed dekadą. Zresztą korona, której blask uwiódł nieżyjącego króla,
niekoniecznie kusiła też jego następcę. Jak stwierdził Adam Krawiec, jeden z najlepszych znawców
życiorysu Władysława Hermana, ten miał wszelkie powody, by podejrzewać, iż „nad polską koroną
ciąży jakieś fatum”. Każdy wódz, który ośmielił się przyozdobić swe skronie złotą obręczą, marnie
kończył. Bolesław Chrobry wyzionął ducha już w kilka tygodni po przyjęciu monarszej sakry. Mieszko
II utrzymał się u władzy przez kilka krótkich lat, po czym zegnano go z tronu, wtrącono do lochu
i wykastrowano. Umarł przedwcześnie, kto wie, czy nie na skutek samobójstwa. Wreszcie był
Bolesław Szczodry. Czy też, jak dawniej go określano, Śmiały. Bo istotnie ośmielił się wynieść
samego siebie na szczyt szczytów. Po czym doznał tym boleśniejszego upadku123.
Za zrzeczeniem się korony mogła przemawiać swoista przesądność. Albo też: zwykły „realizm
polityczny”. Tym mianem dałoby się określić całą politykę Władysława Hermana. Książę nie mieszał
się w sprawy sąsiadów, a tam, gdzie Bolesław zrobił krok naprzód, on truchcikiem cofał się na
bezpieczne pozycje. Nie tylko zawarł pokój z Czechami, ale i zgodził się wrócić do haniebnego
zobowiązania, z którym jego poprzednik zerwał całe lata czy wręcz dekady wcześniej. Zaczął
mianowicie płacić południowym sąsiadom trybut – albo mówiąc dosadniej: haracz – ze Śląska.
Kraina ze stolicą we Wrocławiu należała do Piastów już od schyłku X stulecia. Brzetysław
zagarnął ją jednak przy okazji swego apokaliptycznego najazdu na Polskę w roku 1038. Kazimierz
Odnowiciel rychło odbił utracone ziemie, ale był zmuszony przystać na poniżający kompromis
narzucony przez cesarstwo. Niemcy pozwolili mu zachować Śląsk tylko pod warunkiem, że co roku
będzie uiszczać Czechom sowitą rekompensatę. Miał płacić 500 grzywien srebra i 30 złota. Kwota była
ogromna. W Polsce nie było złóż pozwalających uzyskać taki urobek, a władcy zwyczajnie nie
dysponowali tą ilością kruszcu. Dla porównania rocznie cztery razy mniej srebra zużywano na bicie
wszystkich polskich monet. Była to też suma pozwalająca naprawdę wiele zdziałać. Według dobrze
poinformowanej kroniki zdarzyło się, że za 500 grzywien niemiecki cesarz zgodził się wmieszać do
czeskiej wojny domowej. Tymczasem Polacy taką kwotę mieli uiszczać raz po raz, od równo
ćwierćwiecza… Starczyłoby spokojnie na dwadzieścia wojen!
Bolesław przestał płacić niegodziwy okup, gdy tylko pewnie rozsiadł się na tronie. Władysław
Herman wprost przeciwnie. Niemal natychmiast wznowił transporty srebra124. Czesi i Niemcy prędko
podziękowali mu za ten służalczy akt.
Henryk IV od lat korzystał ze zbrojnego wsparcia księcia Pragi Wratysława i – w typowy dla
siebie sposób – nie dawał nic w zamian. Wreszcie w roku 1085 zgodził się wynagrodzić sojusznikowi
wszystkie poniesione trudy i przelaną krew. Przystał na awans niemający precedensu we wcześniejszej
historii. Podczas synodu zwołanego do Moguncji, w obecności czterech metropolitów i dwunastu
biskupów umieścił „ręką swoją” na skroniach Wratysława „obręcz królewską i rozkazał arcybiskupowi
trewirskiemu imieniem Egilbert, aby go w jego stołecznej Pradze pomazał i koronę włożył mu na
głowę”. W efekcie Czechy doczekały się pierwszego króla. Już sam ten fakt byłby prestiżowym ciosem
dla Władysława Hermana – odtąd jedynego niekoronowanego władcy w polsko-niemiecko-czeskim
trójkącie. Wydaje się jednak, że w Moguncji wydano jeszcze jedną, potencjalnie śmiertelnie
niebezpieczną decyzję. Czeski kronikarz Kosmas, żyjący w tym czasie, a może nawet biorący udział
w wiekopomnym synodzie, zanotował, że Wratysławowi nadano dwa tytuły. Z woli imperatora został
królem nie tylko Czech, ale też – Polski.
Nie da się dzisiaj odgadnąć, co dokładnie kryło się za tą niecodzienną decyzją. Czy Wratysław
przymierzał się do wojny z Polską, a Henryk niniejszym aprobował jego ewentualne zdobycze? Czy
nowy król roił sobie, że za wstawiennictwem imperatora zdoła legalnie przejąć rządy w nadwiślańskim
państwie? A może chodziło tylko o swoisty symbol – rangę zwierzchnika Słowiańszczyzny, którą
swego czasu inny cesarz, Otton III, próbował nadać Bolesławowi Chrobremu? 125
Coraz większą popularnością cieszy się względnie świeża teoria, zaproponowana przez
historyka z Brna i rozwinięta przez polskich naukowców. Z jednej strony sugeruje ona, że Henryk IV
posunął swoje wystąpienie przeciw Polsce znacznie dalej i że otwarcie poniżył ród Piastów. Z drugiej:
pozwala rozwikłać jedną z największych zagadek tej epoki.
Przeszło pięćdziesiąt lat przed tym, jak Wratysław otrzymał koronę, polski król Mieszko II
Lambert utracił własną. Gdy został zmuszony do panicznej rejterady i uwięziony za granicą, jego żona,
królowa Rycheza, w desperacji wywiozła królewskie insygnia do Rzeszy. Złożyła symbole władzy
monarszej u stóp cesarza, prosząc go o schronienie i o obronę przed buntownikami, którzy przepędzili
męża. Władczyni liczyła, że insygnia wrócą do Piastów i że imperator zechce zaaprobować koronację
jej potomka Kazimierza, gdy ten już zastąpi pohańbionego ojca. Nadzieje nigdy się nie ziściły, a po
polskiej koronie słuch zaginął126. Według wspomnianej hipotezy złota obręcz Bolesława Chrobrego
i Mieszka Lamberta wcale jednak nie przepadła ani jej nie przetopiono. Przeleżała pół wieku
w cesarskim skarbcu, po czym… przypomniał sobie o niej Henryk IV. Kazał odkurzyć koronę
i właśnie ją – ten namacalny symbol ambicji oraz osiągnięć polskiego rodu – włożył na skronie swego
wasala, Wratysława II. Może już sam ten fakt wystarczył świadkowi ceremonii do stwierdzenia, że
niniejszym jego pan został królem zarówno Czech, jak i Polski. A może cesarz istotnie po wbiciu noża
jeszcze go przekręcił. I naprawdę ogłosił, że ten, kto nosi polską koronę, ma prawo do zwierzchności
nad Polakami.
Za takim przebiegiem wypadków przemawia kilka zagmatwanych argumentów, zbudowanych
na wyimkach z ówczesnych kronik. Najbardziej przekonujący dowód można jednak zobaczyć na
własne oczy. W Znojmie na Morawach znajduje się jeden z najcenniejszych zabytków państwa
Przemyślidów. Teraz to samotna, romańska rotunda. Kiedy jednak stawiano ten kościółek w XI wieku,
stanowił kaplicę miejscowego pałacu książęcego. Nie wyróżniał się niczym aż do początków wieku
XII. Wtedy dokonano jego gruntownego remontu. Panujący na skrawku Moraw książę Konrad II
właśnie żenił się z córką samego księcia Serbii. Aby uświetnić ceremonię i dać wyraz swym władczym
aspiracjom, kazał ozdobić świątynię imponującą serią malowideł. Do dzisiaj wokół kopuły kościoła
widnieją wizerunki kilkudziesięciu postaci, ustawionych w kilku rzędach. To cały poczet czeskich
i morawskich książąt. W zaszczytnym gronie szczególną uwagę zwraca sylwetka Wratysława II.
A zwłaszcza – korona umieszczona na jego głowie. Nie przypomina ona w niczym koron, jakich
używano w czasach, gdy powstały freski. Ma archaiczny styl, pasujący raczej do epoki Ottonów. Albo
więc malarza poniosła fantazja i przejawiał on dziwne zamiłowanie do staroci, albo raczej – oddał
prawdziwy wygląd korony Czechów, która w związku z tym musiała powstać o wiele wcześniej niż
w roku 1085. I która wyglądała łudząco podobnie do tej polskiej.
Jeśli twórcy hipotezy mają rację, to Wratysław zagarnął polskie symbole władzy. A potem
przekazał je następcom. W efekcie także kolejny król Czech, Władysław II, panujący w czasie, gdy
powstawały znojemskie freski, przywdział koronę Chrobrego127.
Trudno o czytelniejszą oznakę zupełnego bankructwa ugodowej polityki Władysława Hermana.
Polski książę na gwałt potrzebował porozumieć się z Niemcami, udobruchać Węgrów (u których
zgładzono jego poprzednika) i oddalić widmo czeskiej inwazji. Czas naglił, tym bardziej że także ze
wschodu nie mógł oczekiwać pomocy. Henryk IV właśnie zaręczył się z kijowską księżniczką
Eupraksją. Tą samą, która w przyszłości oskarży go o orgiastyczne ciągoty i satanizm. A która w roku
1088 zdawała się gwarantować, że w razie konfliktu z Polską Rusini zachowają neutralność. Bądź
nawet uderzą na piastowskie tyły.
Osaczony książę desperacko wyczekiwał jakiejkolwiek pomocy. I ten jeden jedyny raz brak
ambicji zadziałał na jego korzyść. Otrzymawszy koronę, czeski Wratysław zaczął obnosić się z własną
niezależnością, ignorować polecenia Niemców i snuć wielkie plany na przyszłość. Szybko rozzłościł
Henryka IV. Ten przecież oczekiwał, że awans wasala w niczym nie zmieni ich dotychczasowych
relacji. A może nawet skłoni Czechów, by jeszcze chętniej umierali w interesie Rzeszy. Nazbyt
butnemu władcy Pragi należało utrzeć nosa, nim napyta sobie biedy i w czymkolwiek zaszkodzi
cesarstwu. Wzrok Henryka padł na człowieka, którego wywyższenie nie groziło podobnymi
perturbacjami. I który zwyczajnie nie wydawał się zdolny do pychy. Aby pokazać Wratysławowi,
gdzie jego miejsce, imperator posłał emisariuszy do Polski. I niespodziewanie zaproponował
nieporadnemu Władysławowi Hermanowi rękę własnej siostry128.
Konkurent Attyli

Gall Anonim w tej sprawie kręcił tak, że chyba aż mu nos zaczął rosnąć od nadmiaru
niepotrzebnych i zwyczajnie małostkowych zmyśleń. Twierdził, iż doskonale wie, dlaczego Władysław
Herman poślubił cesarzównę. Miał to zrobić nie ze względów politycznych, a nawet nie dla chwały
własnej i swojego rodu. Ożenił się, bo… „był człowiekiem ociężałym i chorym na nogi”. A więc:
pilnie potrzebującym w domu kobiecej pomocy129.
Na szczęście o sprawie pisał nie tylko stronniczy mnich o nieznanym imieniu. O ile
w odniesieniu do innych piastowskich małżeństw jesteśmy skazani głównie na domysły, to kulisy
zawarcia tego konkretnego związku są wyjątkowo dobrze naświetlone. A to przez to, że w roli
pośrednika wystąpił pewien młody ksiądz. Człowiek, który na razie niewiele znaczył, ale za
kilkadziesiąt lat miał zrobić naprawdę oszałamiającą karierę. Otton pochodził ze szwabskiej rodziny,
a ponieważ cały majątek po ojcu odziedziczył jego starszy brat, to chłopaka odesłano do szkoły
kościelnej. Chyba już jako kleryk zaczął brać udział w dyplomatycznych poselstwach. Jeździł do
Słowian, a nawet nauczył się ich języka. Poznał też polskiego księcia Władysława Hermana. W efekcie
powierzono mu pierwszą naprawdę ważną misję. Miał doprowadzić do ślubu Piasta z cesarską siostrą.
I zrobić to tak, by kontrahent nie odniósł wrażenia, iż stronie niemieckiej zależy na związku.
W przyszłości Otton zostanie prawdziwym człowiekiem orkiestrą. Budowniczym, kanclerzem,
biskupem oraz misjonarzem. Będzie nadzorować prace przy wspaniałej katedrze w Spirze
i pertraktować z samym papieżem w sprawie ostatecznego porozumienia na linii cesarz–ojciec święty.
Do historii przejdzie jednak przede wszystkim jako „apostoł Pomorza”. Duchowny, który ponoć
osobiście ochrzcił, bagatela, dwadzieścia tysięcy osób i ustanowił kościoły w dziewięciu miastach
dotąd pogańskiej krainy. Wszystko to zaś uczynił bez rozlewu krwi130.
Życiorys kaznodziei, nazywanego zwykle Ottonem z Bambergu, budził ogromne
zainteresowanie. Do spisywania faktów z jego biografii i cudów, których rzekomo dokonywał, zabrało
się aż trzech średniowiecznych duchownych. I każdy z nich zwrócił baczną uwagę na genezę
opowieści. Biskupie origin story. A tym samym: także na niezastąpioną rolę, jaką w życiu świętego
odegrała królowa Judyta.
Zadanie wyswatania Władysława Hermana z cesarską siostrą powinno być rzeczą najprostszą
na świecie. Polski książę znajdował się pod ścianą i nie tylko dawano mu szansę na wyswobodzenie się
z matni, ale też – okazję do wielkiego prestiżowego awansu. Wątpliwości co do dobrego prowadzenia
się Judyty nie powinny mieć żadnego znaczenia w sytuacji, gdy Władysław Herman dostępował
zaszczytu wejścia do najbliższej rodziny imperatora. Podobny wyczyn nie udał się żadnemu z jego
poprzedników. Mieszko I musiał odeprzeć cesarską interwencję, by wywalczyć sobie chociażby prawo
do poślubienia córki jednego z niemieckich margrabiów. Bolesław Chrobry wziął za czwartą żonę
córkę pretendenta do tronu Rzeszy. Tyle że pretendenta już nieżyjącego od półtorej dekady. Najdalej
zaszedł Mieszko II Lambert. Poślubił dziewczynę, w której żyłach buzowała krew cesarzy. Ale nawet
ona – pierwsza polska królowa Rycheza – była wyłącznie siostrzenicą, nie zaś siostrą imperatora.
Potulny i pokorny Władysław Herman mógł prześcignąć ich wszystkich. Tyle tylko, że on nie był
władny decydować o własnym losie131.
Pejzaż okolic Ratyzbony na rycinie z XIX wieku. Podobnym widokiem cieszyła oczy Judyta
przez długie dekady, które spędziła nad Dunajem. Teraz spoglądała na powoli sunący nurt rzeki po raz
ostatni.

Archiwum autora/domena publiczna

Mnich Herbord nie zostawił suchej nitki na polskim księciu. Wprost stwierdził, że w pierwszej
kolejności Otton był zmuszony pertraktować nie z nim, ale z „możnymi tej ziemi”. A więc zapewne
z tymi samymi ludźmi, którzy przed laty pozbyli się króla Bolesława, teraz zaś kierowali jego
niepewnym następcą. Właśnie ich należało przekonać, że wyciągną korzyści ze związków z Rzeszą.
To, co opłacało się księciu, dla cynicznych dostojników mogło być przecież wprost toksyczne. Nie po
to obalili pyszałkowatego monarchę, by teraz dopuszczać do tego, by kolejny Piast obrastał w piórka.
Nie po to też zrywali z mocarstwową polityką dawnego króla, żeby po latach wylądować pod władzą
innego hegemona – na dodatek dyrygującego nimi nie z Krakowa, ale z odległej Ratyzbony czy
Goslaru. Otton musiał wprawnie rozgrywać interesy poszczególnych rozmówców. Słodził jednym,
innych pewnie przekupywał. I przy każdej okazji podkreślał, że Polska to nie Węgry. A małżeństwo
z cesarzówną nie oznacza wcale, że kraj znajdzie się pod buciorem imperatora. Wiązała się z nim co
najwyżej symboliczna podległość. A tej przecież potulny Władysław Herman i tak nie kwestionował…
Zaradny, złotousty ksiądz dopiął celu. Temat ślubu trafił pod obrady rady książęcej. O zdanie
zapytano też chyba wreszcie samego Władysława Hermana. Na koniec zaś odbył się wiec, na którym
dostojnicy tak pokierowali rycerstwem, by wyraziło zgodę na monarszy związek132.
Hagiograf twierdził, że na tym kończyła się rola przyszłego apostoła Pomorza. Ale chyba nie
miał racji. Żeby ślub doszedł do skutku, należało przekonać jeszcze jedną osobę. Cesarską siostrę,
która dotąd wiodła pełne komfortu i zbytku, ale też swobody życie w jednym z najwspanialszych miast
Rzeszy. Teraz zaś oczekiwano, że wyruszy do kraju, z którym miała jak najgorsze skojarzenia.
Dla Niemców tej epoki Polska to była wielka enigma. Nieznana ziemia, uchodząca za na poły
barbarzyńską, zacofaną i skutą lodem dzicz. Państwo – jak nagminnie pisano – północy, choć przecież
leżało wprost na wschód od Rzeszy. Nigdy wcześniej, a chyba też nigdy później księstwo Piastów nie
budziło tak małego zainteresowania wśród Germanów. Nie było już kronikarzy pokroju Widukinda,
Thietmara czy choćby Wipona, którzy we wcześniejszych dekadach rozpisywali się o polskich
stosunkach i o dokonaniach (bądź częściej: szachrajstwach i rzekomych występkach) władców znad
Wisły. O tym, co teraz działo się w Krakowie czy Poznaniu, nie tylko nie wiedziano, ale też – nie
chciano wiedzieć. Niemcy, ślepi na wszystko poza ich własnymi rebeliami i utarczkami z papiestwem,
zachowywali się tak, jakby za Łabą i Odrą były tylko puszcze. Posępne, nieprzebyte bory, z których
w najmniej odpowiednich momentach wypadały zgraje nieokrzesanych wojowników, by udaremniać
cywilizacyjną misję imperium133.
Kolportowano co najwyżej plotki, często przybrane w szaty rycerskich opowieści. Nie można
na przykład wykluczyć, że do uszu Judyty dotarły historie o Władysławie Hermanie zupełnie obce
polskim odbiorcom. Już ponad sto lat temu odkryto, że książę trafił do wersów jednej
z najsławniejszych sag rycerskich – tak zwanej Pieśni o Nibelungach. Występował też w późniejszych
eposach i to jako… przeciwnik samego Attyli!134
Trudno ustalić źródło tych fantastycznych opowieści, choć wzmianka o sławnym wodzu
Hunów – którego Węgrzy uważali za swego praojca – musi budzić zadumę w kontekście ślubu
Władysława Hermana z byłą żoną madziarskiego władcy. W każdym razie poza relacjami
o Władysławie-nieudaczniku funkcjonowały też widocznie legendy o nim jako wielkim rycerzu. Może
Otton karmił nimi Judytę, by przemóc opór cesarzówny przed niepewnym małżeństwem. A może
w ogóle nie było takiej potrzeby. I siostrze cesarza wystarczyło dać do zrozumienia, że stanie na
ślubnym kobiercu z człowiekiem, który odsunął od władzy jej arcywroga Bolesława Szczodrego…
Jeśli Judyta uwierzyła w bajki o Władysławie Hermanie, to tym większy musiał spotkać ją
zawód, gdy dotarła już do swej nowej ojczyzny. Nie potrzebowała wiele czasu, by przekonać się, iż
wpadła znów w te same sidła. Dla niej polski książę to był – kropka w kropkę – Salomon. Ta sama
chwiejna natura, ten sam brak charyzmy. I tylko zero aspiracji, podczas gdy w nieszczęsnym
węgierskim królu stale kotłowały się wielkie pragnienia. Zbieżne były jednak zwłaszcza perspektywy.
Władysław Herman, podobnie jak Salomon wiele lat wcześniej, stał nad przepaścią i nawet nie zdawał
sobie z tego sprawy. Inna była natomiast Judyta. Tym razem nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek
odebrał jej tron i należną władzę. Nawet jeśli w tym celu musiała ubroczyć sobie ręce krwią.
1 Dobór potraw na podstawie: M. Miśkiewicz, Życie codzienne mieszkańców ziem polskich we
wczesnym średniowieczu, Warszawa 2010, s. 19–28; H. Lis, P. Lis, Kuchnia Słowian. O żywności,
potrawach i nie tylko…, Kraków 2009. Przenoszenie dań na tarczach widać na tzw. tkaninie z Bayeux,
wykonanej w tej samej epoce. Zob. E.C. Pastan, A Feast for the Eyes. Representing Odo at the Banquet
in the Bayeux Embroidery, „The Haskins Society Journal”, t. 22 (2012), s. 83–121.
2 O posturze Beli: Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings. Their Policies and
Their Relations with Rome, New York 1981, s. 80.
3 Fabularyzowaną relację ze spotkania między królem Andrzejem i księciem Belą oparłem na tradycji
węgierskiej. Zob. P. Engel, The Realm of St. Stephen. A History of Medieval Hungary 895–1526,
London–New York 2001, s. 31; S.A. Sroka, Początki państw. Węgry, Poznań 2015, s. 183–184; L.
Kontler, Millennium in Central Europe. A History of Hungary, Budapest 1999, s. 60; N. Delestowicz,
Bolesław II Szczodry. Tragiczne losy wielkiego wojownika 1040/1042–2/3 IV 1081 albo 1082, Kraków
2016, s. 24–25.
4 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 22.
5 G. Labuda, Mieszko II król Polski (1025–1034). Czasy przełomu w dziejach państwa polskiego,
Kraków 1992, s. 179.
6 Obrona wartości kroniki i jej analiza: R. Grzesik, Kronika węgiersko-polska. Z dziejów polsko-
węgierskich kontaktów kulturalnych w średniowieczu, Poznań 1999; tenże, Nowe wydanie Kroniki
węgiersko-polskiej, „Studia Źródłoznawcze. Commentationes”, t. 50 (2012), s. 99–105. Zob. też: tenże,
Historiografia węgierska [w:] Vademecum historyka mediewisty, red. J. Nikodem, D.A. Sikorski,
Warszawa 2012, s. 180–181; B. Kürbis, Kronika węgiersko-polska [w:] Słownik starożytności
słowiańskich, t. 3, red. W. Kawalenko, G. Labuda, T. Lehr-Spławiński, Wrocław 1964, s. 522.
7 O Marii Dobroniedze pisałem znaczniej szerzej w książce: K. Janicki, Damy ze skazą, Kraków
2016. Tam dalsza literatura. Zob. też: K. Benyskiewicz, Władysław Herman. Książę Polski 1079–1102,
Kraków 2014, s. 57 i n.
8 Kronika węgiersko-polska, rozdz. 13. Wiek Bolesława: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów,
Poznań 2004, s. 153.
9 T. Grudziński, Bolesław Szczodry. Zarys dziejów panowania. Część 1, Toruń 1953, s. 39–40. Por.
K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 69–70.
10 Kronika węgierska na początku wieku XII, Kronika czeska na początku wieku XI w łacińskim
języku pisane, tłum. H. Kownacki, Warszawa 1923, s. 81.
11 Najazd Brzetysława: M. Matla, Początki państw. Czechy, Poznań 2014, s. 222–223; taż, W. Baran-
Kozłowski, Gall i Kosmas o wydarzeniach końca lat 30. XI wieku w Polsce: wyprawa Brzetysława
w wersji „polskiej” i „czeskiej” [w:] Wielkopolska–Polska–Czechy. Studia z dziejów średniowiecza
ofiarowane Profesorowi Bronisławowi Nowackiemu, red. J. Jaskulski, Z. Górczak, Poznań 2009, s. 33–
46. Panowanie Kazimierza Odnowiciela: S. Kętrzyński, Kazimierz Odnowiciel (1034–1058), Kraków
2010; tenże, Polska X–XI wieku, Warszawa 1961; K. Dróżdż, Kazimierz Odnowiciel. Polska w okresie
upadku i odbudowy, Wodzisław Śląski 2009.
12 A. Krawiec, Król bez korony. Władysław I Herman książę polski, Warszawa 2014, s. 24–25.
13 G. Györffy, Święty Stefan I. Król Węgier, Warszawa 2003, s. 451 i n.; L. Veszprémy, Vazul [w:]
Korai magyar történeti lexikon (9–14. század), red. G. Kristó, P. Engel, F. Makk, Budapest 1994, s.
721–722; G. Labuda, Mieszko II król Polski (1025–1034), Poznań 2008, s. 98–99.
14 Za przyjazdem braci do Polski w tym czasie opowiadają się historycy węgierscy: G. Kristó, F.
Makk, Az Árpád-ház uralkodói, Könyvek 1996, s. 76. Por. J. Dowiat, Bela I węgierski w Polsce
(1031/32–1048), „Przegląd Historyczny”, t. 56 (1965), s. 1–23; G. Labuda, Mieszko II król Polski, dz.
cyt., s. 98–99, 140–147.
15 Ten hipotetyczny przebieg wypadków zarysowałem pierwotnie w książce: K. Janicki, Damy ze
skazą, Kraków 2016, s. 307 i n.
16 J. Dowiat, Bela I węgierski w Polsce, dz. cyt., s. 12–13; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház
uralkodói, dz. cyt., s. 76.
17 K. Jasiński, Rycheza, żona króla polskiego Mieszka II, „Herald. Historia, Genealogia, Heraldyka”,
nr 8 (1994), s. 13; tenże, Rodowód pierwszych Piastów, Wrocław 1992, s. 150 przyp. 2. Na temat
dalszych losów Adelajdy: O. Balzer, Genealogia Piastów, Kraków 1895, s. 92.
18 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 28. O „spolonizowaniu się” Beli też: J. Dowiat, Bela
I węgierski w Polsce, dz. cyt., s. 8 i n.
19 P. Engel, The Realm of St. Stephen, dz. cyt., s. 29–30; Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century
Hungarian Kings, dz. cyt., s. 56–73; G. Györffy, Święty Stefan I, dz. cyt., s. 452 i n.; S.A. Sroka,
Początki państw. Węgry, dz. cyt., s. 170–175; D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in
Medieval Hungary under the Árpád Dynasty (1000–1301), Leiden–Boston 2016, s. 91.
20 Emeryk i jego śmierć: G. Györffy, Święty Stefan I, dz. cyt., s. 447–449; S.A. Sroka, Początki
państw. Węgry, dz. cyt., s. 156–157. Podejrzenie zamachu: Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century
Hungarian Kings, dz. cyt., s. 66.
21 D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 73; P. Engel, The
Realm of St. Stephen, dz. cyt., s. 30–31.
22 P. Engel, The Realm of St. Stephen, dz. cyt., s. 29; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz.
cyt., s. 58.
23 D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 91–93; Z.J.
Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 74–75; S.A. Sroka, Początki państw.
Węgry, dz. cyt., s. 182.
24 G. Althoff, Otto III, Pennsylvania 2003, s. 40–52. O Ottonie III i jego matce pisałem szeroko także
w książkach Żelazne damy (Kraków 2015) i Damy ze skazą (Kraków 2016).
25 I.S. Robinson, Henry IV of Germany 1056–1106, New York 2004, s. 23, 27–30; W. Schlesinger,
Agnes [w:] Neue Deutsche Biographie, t. 1 (1953), [https://www.deutsche-
biographie.de/gnd118647318.html] (dostęp 13 marca 2019); M. Black-Veldtrup, Kaiserin Agnes
(1043–1077). Quellenkritische Studien, Köln 1995; Agnes of Poitou [w:] Women Rulers Throughout
the Ages. An Illustrated Guide, red. G.M. Jackson, Santa Barbara 1999, s. 11; H. Fuhrmann, Germany
in the High Middle Ages, c. 1050–1200, New York 1995, s. 52 i n. Wesele Agnieszki i Henryka:
Deutschlands Geschichtsquellen im Mittelalter bis zur mitte des dreizehnten Jahrhunderts, Berlin
1874, s. 332; T. Struve, Die Salier, das Reich und der Niederrhein, Köln–Weimar 2008, s. 62.
26 Przynajmniej w momencie ślubu. Jej brat Henryk II został później władcą Niemiec i cesarzem.
27 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 75; I.S. Robinson, Henry IV
of Germany, dz. cyt., s. 34–35; N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 22–23 (zwł. przyp.
24).
28 Rocznik pożoński, pod rokiem 1053; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 77.
29 Polityka włoska Henryka III: G.A. Loud, Southern Italy in the Eleventh Century [w:] The New
Cambridge Medieval History, t. 4: c. 1024–1198, cz. 2, red. D. Luscombe, J. Riley-Smith, New York
2008, s. 105; G. Tabacco, Northern and Central Italy in the Eleventh Century [w:] tamże, s. 78; W.
North, Henry III (1028/1046–1056) [w:] Key Figures in Medieval Europe. An Encyclopedia, New
York–London 2006, s. 317–318.
30 Rola i symbolika Rawenny: J.W. Barker, Ravenna [w:] Medieval Italy. An Encyclopedia, New
York–London 2003; J. Herrin, Ravenna. Its Role in Earlier Medieval Change and Exchange, London
2016; D.M. Deliyannis, Ravenna in Late Antiquity, New York 2010.
31 Data i miejsce narodzin: O. Balzer, Genealogia Piastów, dz. cyt., s. 105; I.S. Robinson, Henry IV
of Germany, dz. cyt., s. 19; A. Kamieński, Judyta Maria [w:] Słownik władców polskich, red. J.
Dobosz, Poznań 1997, s. 185. W starszej niemieckiej literaturze pojawia się także konkurencyjna data
1054 – dzisiaj już raczej zarzucona.
32 C.M. Ryley, The Emperor Henry III [w:] Cambridge Medieval History, t. 3: Germany and the
Western Empire, red. H.M. Gwatikin i in., Cambridge 1922, s. 293.
33 J.A. MacNamara, Sisters in Arms. Catholic Nuns Through Two Millennia, Harvard 1996, s. 225
i n.; M. Black-Veldtrup, Die Töchter Heinrichs III. und der Kaiserin Agnes [w:] Vinculum Societatis.
Festschrift für Joachim Wollasch, red. F. Neiske, Sigmaringendorf 1991, s. 36 i n.
34 Kronika Szymona z Keza, rozdz. 57. O kronice i autorze: L. Veszprémy, Simon of Kéza [w:]
Encyclopedia of the Medieval Chronicle, red. G. Dunphy, C. Bratu, [http://dx.doi.org/10.1163/2213-
2139_emc_SIM_000090] (dostęp 23 maja 2019).
35 Relacje Henryka III z Francją: W. North, Henry III, dz. cyt., s. 317. Berta i Filip: C.B. Bouchard,
The Kingdom of the Franks to 1108 [w:] The New Cambridge Medieval History, t. 4: c. 1024–1198, cz.
2, dz. cyt., s. 126.
36 Węgierska kronika ilustrowana, rozdz. 64.
37 J. Strzelczyk, Otton III, Wrocław 2000, s. 243–244 przyp. 5.
38 Roczniki altajskie większe, pod rokiem 1058; Kronika węgierska złożona w XIV wieku, rozdz. 91;
Kronika Szymona z Keza, rozdz. 57; D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval
Hungary, dz. cyt., s. 73; I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 35.
39 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 63.
40 G. Labuda, Mieszko II król Polski, dz. cyt., s. 86; Hermann Kulawy, Kronika, pod rokiem 1046.
41 D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 74. Zob. też
przyp. 3 i: D. Lengyel, Korona i miecz. Opowieści z dziejów Węgier, Warszawa 1990.
42 T. Grudziński, Bolesław Szczodry. Zarys dziejów panowania, dz. cyt., s. 42–60; G. Kristó, F.
Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 87; P. Engel, The Realm of St. Stephen, dz. cyt., s. 31; D.
Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 75; S.A. Sroka, Początki
państw. Węgry, dz. cyt., s. 184–185; N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 31–51.
43 I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 35–46; J. Rotondo-McCord, Body Snatching and
Episcopal Power. Archbishop Anno II of Cologne (1056–75), Burials in St. Mary’s ad Gradus, and the
Minority of King Henry IV, „Journal of Medieval History”, t. 22, nr 4 (1996), s. 298–299 i n.; Lampert
z Hersfeldu, Annały, pod rokiem 1062.
44 Bezpośredni związek między porażką na Węgrzech a upadkiem Agnieszki dostrzega: I.S.
Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 36.
45 T. Grudziński, Bolesław Szczodry. Zarys dziejów panowania, dz. cyt., s. 64 i n.
46 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 78; S.A. Sroka, Początki
państw. Węgry, dz. cyt., s. 187–190; N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 57–60, 62–65; T.
Grudziński, Bolesław Szczodry. Zarys dziejów panowania, dz. cyt., s. 78–92.
47 Kronika węgierska złożona w XIV wieku, rozdz. 97; Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century
Hungarian Kings, dz. cyt., s. 79–80; D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval
Hungary, dz. cyt., s. 75, 124; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 87; I.S.
Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 53; N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 60–
61.
48 Zob. np. M. Michalski, Coitus albo consensus, czyli co stanowi o ważności małżeństwa. Relacja
z pewnej dyskusji z XI–XIII wieku [w:] Nihil superfluum esse. Prace z dziejów średniowiecza
ofiarowane prof. Jadwidze Krzyżaniakowej, red. J. Strzelczyk, J. Dobosz, Poznań 2000, s. 159 i n.;
R.M. Karras, Sexuality in Medieval Europe, London–New York 2017, s. 79 i n.; J.A. Brundage, Law,
Sex, and Christian Society in Medieval Europe, Chicago–London 1987, s. 89 i n.
49 I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 53; S.A. Sroka, Początki państw. Węgry, dz. cyt.,
s. 189; D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 75–76; N.
Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 62; T. Grudziński, Bolesław Szczodry. Zarys dziejów
panowania, dz. cyt., s. 77.
50 Kronika Szymona z Kezy, pod rokiem 1063; N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 61,
258; T. Grudziński, Bolesław Szczodry. Zarys dziejów panowania, dz. cyt., s. 64 i n.
51 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 79–80.
52 S.A. Sroka, Początki państw. Węgry, s. 190; N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 67.
53 D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 44, 76–79; Z.J.
Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 81–82; Kronika węgierska złożona
w XIV wieku, rozdz. 97.
54 Rządy Annona: I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 45–51.
55 F. Makk, Salamon [w:] Korai magyar történeti lexikon (9–14. század), dz. cyt., s. 77; S.A. Sroka,
Początki państw. Węgry, dz. cyt., s. 191.
56 P. Wiszewski, Domus Bolezlai. W poszukiwaniu tradycji dynastycznej Piastów (do około 1138
roku), Wrocław 2008, s. 352.
57 Kronika węgierska złożona w XIV wieku, rozdz. 97.
58 Węgierska kronika ilustrowana, rozdz. 70; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s.
89.
59 D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 79–80; G. Kristó,
F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 90; S.A. Sroka, Początki państw. Węgry, dz. cyt., s. 191–
193.
60 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 84; D. Zupka, Ritual and
Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 67.
61 G. Ostrogorski, Dzieje Bizancjum, Warszawa 2008, s. 333–338; L. Garland, Eudokia
Makrembolitissa (1059–78+) [w:] taż, Byzantine Empresses. Women and Power in Byzantium AD
527–1204, London–New York 1999, s. 168–179.
62 J. Haldon, Wojny Bizancjum. Strategia, taktyka, kampanie, tłum. N. Radomski, Poznań 2019, s. 62
i n.; J. Haldon, M. Byrne, A Possible Solution to the Problem of Greek Fire, „Byzantinische
Zeitschrift”, t. 70 (1977), s. 91 i n.
63 F. Curta, Southeastern Europe in the Middle Ages, 500–1250, New York 2006, s. 252; D. Zupka,
Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 80; Z.J. Kosztolnyik, Five
Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 83; P. Engel, The Realm of St. Stephen, dz. cyt., s. 31;
G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 91; S.A. Sroka, Początki państw. Węgry, dz.
cyt., s. 193–194.
64 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 84–87; P. Engel, The Realm
of St. Stephen, dz. cyt., s. 31–32; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 93; S.A.
Sroka, Początki państw. Węgry, dz. cyt., s. 194–196.
65 Węgierska kronika ilustrowana, rozdz. 85–87; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz.
cyt., s. 94; D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 82; S.A.
Sroka, Początki państw. Węgry, dz. cyt., s. 196.
66 G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 96; K. Jasiński, Rodowód pierwszych
Piastów, dz. cyt., s. 194 przyp. 60.
67 D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 82; Z.J.
Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 87; I.S. Robinson, Henry IV of
Germany, dz. cyt., s. 99.
68 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 132; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s.
247.
69 Kronika Bertholda z Reichenau, pod rokiem 1074; T. Grudziński, Bolesław Szczodry. Zarys
dziejów panowania, dz. cyt., s. 177–198; N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 168–169;
Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 88; P. Engel, The Realm of St.
Stephen, dz. cyt., s. 32; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 94; S.A. Sroka,
Początki państw. Węgry, dz. cyt., s. 196.
70 M. Black-Veldtrup, Kaiserin Agnes, dz. cyt., s. 296; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów. Rola
społeczna piastowskich żon i córek do połowy XII wieku – studium porównawcze, Toruń 2013, s. 394;
A. Carr, Regensburg [w:] Medieval Germany. An Encyclopedia, red. J.M. Jeep, New York–London
2001; E.J. Goldberg, Struggle for Empire. Kingship and Conflict under Louis the German, 817–876,
Ithaca–London 2006, s. 139; J. Dowiat, Chrzest Polski, Warszawa 1997, s. 78 i n. Znaczenie
Ratyzbony w czasach Judyty: G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 395 przyp. 313.
71 A. Cohen, Abbess Uta of Regensburg: Patterns of Patronage Around 1000, „Aurora. The Journal
of the History of Art”, t. 3 (2003), s. 34–49; G. Swarzenski, Die Regensburger Buchmalerei des X. und
XI. Jahrhunderts, Verlag von Karl W. Hiersemann, Leipzig 1901, s. 16 i n.; D. Ganz, Pictorial Textiles
and their Performances. The Star Mantle of Henry II [w:] Dressing the Part: Textiles as Propaganda
in the Middle Ages, red. K. Dimitrova, M. Goehring, Brepols, Turnhout 2014.
72 J. Umiński, Rzekoma rozwiązłość Judyty Salickiej, drugiej żony Włodzisława Hermana, „Nasza
Przeszłość”, t. 3 (1947), s. 181 i n. O „skłonności Judyty do intryg”: S. Rosik, Bolesław Krzywousty,
Wrocław 2013, s. 42.
73 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 88–89; The Correspondence
of Pope Gregory. Selected Letters from the Registrum, oprac. E. Emerton, New York 1932, s. 48–49.
74 M. Black-Veldtrup, Kaiserin Agnes, dz. cyt., s. 43 i n.
75 O udziale Agnieszki: I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 125 i n., 148–149; M. Black-
Veldtrup, Kaiserin Agnes, dz. cyt., s. 54, 98.
76 Początki i przebieg tzw. sporu o inwestyturę: E.W. Wies, Cesarz Henryk IV. Canossa i walka
o panowanie nad światem, tłum. P. Kaczorowski, Warszawa 2000; U. Blumenthal, Gregor VII. Papst
zwischen Canossa und Kirchenreform, Darmstadt 2001; The Investiture Controversy. Issues, Ideals,
and Results, red. K.F. Mirrison, New York 1971.
77 Lampert z Hersfeldu, Annały, pod rokiem 1076; I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s.
152; K. Leyser, Communications and Power in Medieval Europe. Gregorian Revolution and Beyond,
London–Rio Grande 1994, s. 26 i n.
78 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 90.
79 I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 143 i n.
80 D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 85.
81 P. Engel, The Realm of St. Stephen, dz. cyt., s. 33; Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century
Hungarian Kings, dz. cyt., s. 93; D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary,
dz. cyt., s. 85; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 95.
82 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 94; E. Hlawitschka, Zur
Herkunft und zu den Seitenverwandten des Gegenkönigs Rudolf [w:] Die Salier und das Reich, t. 1, red.
S. Weinfurter, Sigmaringen 1991, s. 175 i n.
83 D. Zupka, Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 85–86; Z.J.
Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 94; P. Engel, The Realm of St.
Stephen, dz. cyt., s. 33; G. Klaniczay, Holy Rulers and Blessed Princesses. Dynastic Cults in Medieval
Central Europe, New York 2002, s. 123 i n.
84 Bernold z Konstancji, Kronika, pod rokiem 1084.
85 Kronika Szymona z Keza, rozdz. 61; Bernold z Konstancji, Kronika, pod rokiem 1087; D. Zupka,
Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary, dz. cyt., s. 64; P. Engel, The Realm of St.
Stephen, dz. cyt., s. 33; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói, dz. cyt., s. 95–97; F. Curta,
Southeastern Europe in the Middle Ages, dz. cyt., s. 300; G. Klaniczay, Holy Rulers and Blessed
Princesses, dz. cyt., s. 148. Co ciekawe, niektórzy współcześni autorzy wciąż wierzą w „bajki”
o Salomonie: Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings, dz. cyt., s. 94.
86 Bernold z Konstancji, Kronika, pod rokiem 1084; L. Melve, Inventing the Public Sphere. The
Public Debate during the Investiture Contest (c. 1030–1122), Leiden–Boston 2007, s. 244 i n.; J.
Umiński, Rzekoma rozwiązłość Judyty Salickiej, dz. cyt., s. 181–182.
87 Bernold z Konstancji, Kronika, pod rokiem 1095; I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s.
289–291; G. Meyer von Knonau, Jahrbücher des Deutschen Reiches unter Heinrich IV. und Heinrich
V., t. 4, Leipzig 1903, s. 423 i n.; E.W. Wies, Cesarz Henryk IV, dz. cyt., s. 208 i n.; G. Pac, Kobiety
w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 182.
88 I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz. cyt., s. 290.
89 J. Umiński, Rzekoma rozwiązłość Judyty Salickiej, dz. cyt., s. 183. Por. K. Benyskiewicz,
Władysław Herman, dz. cyt., s. 170–172; K. Maleczyński, Judyta Maria (Zofia) [w:] Polski słownik
biograficzny, t. 11, Kraków 1964–1965, s. 316.
90 T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, oprac. A. Gieysztor, wyd. 2, Warszawa 1970, s.
336 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 21.
91 Por. np. K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 172.
92 Przykłady za: G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 157–176.
93 J. Laynesmith, Telling Tales of Adulterous Queens in Medieval England from Olympias of
Macedonia to Elizabeth Woodville, [w:] Every Inch a King. Comparative Studies on Kings and
Kingship in Ancient and Medieval Worlds, red. L. Mitchell, C. Malville, Brill, Leiden–Boston 2013, s.
195. Por. M.R. Evans, Inventing Eleanor. The Medieval and Post-Medieval Image of Eleanor of
Auitaine, Bloomsbury Publishing, London–New York 2014, s. 20; P. MacCracken, The Romance of
Adultery. Queenship and Sexual Transgression in Old French Literature, Philadelphia 2013, s. 20 i n.
94 G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 181–183; J. Umiński, Rzekoma rozwiązłość Judyty
Salickiej, dz. cyt., s. 182; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 242–243.
95 Przeciwnicy: T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 120; J. Powierski, Kryzys
rządów Bolesława Śmiałego. Polityka i jej odzwierciedlenie w literaturze średniowiecznej, Gdańsk
1992, s. 305; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 42; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty,
Wrocław 1975, s. 21. Obrońca: J. Umiński, Rzekoma rozwiązłość Judyty Salickiej, dz. cyt., s. 182–184.
96 P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 355 i n.
97 J.A. Brundage, Law, Sex, and Christian Society, dz. cyt., s. 61 i n.
98 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 27; S.A. Sroka, Początki państw. Węgry, dz. cyt., s.
202–203.
99 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 22.
100 N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 258. O wysokich wpływach Marii Dobroniegi
nawet u schyłku życia: S. Trawkowski, Władysław I Herman [w:] Poczet królów i książąt polskich, red.
A. Garlicki, Warszawa 1978, s. 66.
101 O wojnach, podbojach i ambicjach Bolesława pisałem więcej w: K. Janicki, Bolesław Śmiały.
Rozdawca tronów, kreator królów [w:] Polscy bogowie wojny. Najwspanialsi dowódcy w dziejach,
Kraków 2019, s. 39–56. Zob. też: P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., 243 i n.
102 Samowolna koronacja: N. Delestowicz, Bolesław II Szczodry, dz. cyt., s. 239 i n.; T. Grudziński,
Polityka papieża Grzegorza VII wobec państw Europy Środkowej i Wschodniej (1073–1080), Toruń
1959, s. 112; K. Skwierczyński, „O, majestacie królewskiej potęgi!” – koronacja Bolesława II
Szczodrego [w:] Gnieźnieńskie koronacje królewskie i ich środkowoeuropejskie konteksty, red. J.
Dobosz, M. Matla, L. Wetesko, Gniezno 2011, s. 103–113; tenże, Recepcja idei gregoriańskich
w Polsce. Do początku XIII wieku, Wrocław 2005, s. 63 i n.
103 G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 27–30.
104 K. Benyskiewicz, Tajemnica żony Bolesława Szczodrego [w:] W kręgu Bolesława Szczodrego
i Władysława Hermana, Wrocław 2010, s. 53–66; T. Jurek, Agnes Regina. W poszukiwaniu żony
Bolesława Szczodrego, „Roczniki Historyczne”, t. 72 (2006), s. 95–104; K. Jasiński, Rodowód
pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 155–156; O. Balzer, Genealogia Piastów, dz. cyt., s. 98; T. Jurek,
recenzja: KRZYSZTOF BENYSKIEWICZ, W kręgu Bolesława Szczodrego i Władysława Hermana,
„Roczniki Historyczne”, t. 76 (2010), s. 301–302.
105 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 26; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 248–
251.
106 S. Suchodolski, Numizmatyka średniowieczna. Moneta źródłem archeologicznym, historycznym
i ikonograficznym, Warszawa 2012, s. 335–338; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 61; K.
Skwierczyński, „O, majestacie królewskiej potęgi!”, dz. cyt., s. 112 i n.
107 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 60; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., 249; T.
Grudziński, Bolesław Śmiały-Szczodry i biskup Stanisław, Warszawa 1982, s. 178 i n.
108 Wincenty Kadłubek, Kronika polska, ks. II, rozdz. 20; K. Benyskiewicz, Król Bolesław II
Szczodry i jego historiograficzne przypadki [w:] tenże, W kręgu Bolesława Szczodrego i Władysława
Hermana, Wrocław 2010, s. 88–100; T. Grudziński, Bolesław Śmiały-Szczodry i biskup Stanisław, dz.
cyt., s. 177 i n.
109 Wincenty Kadłubek, Kronika polska, ks. II, rozdz. 18–20; Gall Anonim, Kronika polska, ks. I,
rozdz. 27; E. Skibiński, Biskup i monarcha [w:] Docendo discimus. Studia historyczne ofiarowane
Prof. Zbigniewowi Wielgoszowi, red. K. Kaczmarek, J. Nikodem, Poznań 2000, s. 102 i n.; T.
Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 226 i n.; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt.,
s. 47, 63; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 251–254; M. Plezia, Dookoła sprawy świętego
Stanisława. Studium źródłoznawcze, Bydgoszcz 1999; R. Grodecki, Sprawa św. Stanisława, Kraków
1979; T. Grudziński, Bolesław Śmiały-Szczodry i biskup Stanisław, dz. cyt.
110 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 28; J. Mularczyk, Jak zginął Bolesław Szczodry,
„Kwartalnik Opolski”, t. 3 (1993); T. Grudziński, Bolesław Śmiały-Szczodry, dz. cyt., s. 191 i n.; J.
Banaszkiewicz, Czarna i biała legenda Bolesława Śmiałego [w:] tenże, Takie sobie średniowieczne
bajeczki, Kraków 2012, s. 27 i n.; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 111–115; K.
Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 154; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 254
i n.
111 O zasługach Hermana dla Polski pisałem już w: K. Janicki, Damy ze skazą, Kraków 2016, s. 332
i n. Drugie imię Władysława Hermana: B. Zientara, Kazimierz I Odnowiciel [w:] Poczet królów
i książąt polskich, red. A. Garlicki, Warszawa 1978, s. 50.
112 K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 170 przyp. 13; K. Benyskiewicz,
Władysław Herman, dz. cyt., s. 62–63.
113 Stary Testament, Księga Judyty, Jdt 10–12; G. Pac, Biblical Judith in the Ideology of Queenship
of the Early Middle Ages, „Quest”, nr 6 (2009), s. 75–89.
114 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 22.
115 J. Powierski, O pochodzeniu imienia Władysław w dynastii piastowskiej. Przyczynek do
stosunków polsko-ruskich w X–XI w., „Zeszyty Naukowe Wydziału Humanistycznego UG”, t. 14
(1984); K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 158–159; K. Benyskiewicz, Władysław
Herman, dz. cyt., s. 59–60.
116 S. Kętrzyński, Polska X–XI wieku, Warszawa 1961, s. 619–621; J. Hertel, Imiennictwo dynastii
piastowskiej we wczesnym średniowieczu, Warszawa 1980, s. 126 i n.
117 O. Balzer, O następstwie tronu w Polsce, Kraków 1897, s. 10; K. Benyskiewicz, Władysław
Herman, dz. cyt., s. 84. Wiek Władysława Hermana: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz.
cyt., s. 159–162.
118 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 30; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, Poznań
2017, s. 62–63. Udział (bądź nie) Władysława Hermana w spisku przeciw bratu: A. Krawiec, Król bez
korony, dz. cyt., s. 47–59, 66–69; S. Trawkowski, Władysław I Herman, dz. cyt., s. 66–67; G. Labuda,
Święty Stanisław biskup krakowski, patron Polski. Śladami zabójstwa – męczeństwa – kanonizacji,
Poznań 2000, s. 77 i n.; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 90–104; T. Wojciechowski,
Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 254 i n.; G. Labuda, Korona i infuła. Od monarchii do
poliarchii, Kraków 1996, s. 219.
119 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 79–80; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt.,
s. 65–66; J. Dobosz, Monarchia i możni wobec Kościoła w Polsce do początku XIII wieku, Poznań
2006, s. 158.
120 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 114; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s.
95; R. Grodecki, S. Zachorowski, J. Dąbrowski, Dzieje Polski średniowiecznej, t. 1, Kraków 1995, s.
127.
121 M. Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, Warszawa 1986, s. 126–127; S. Smolka, Szkice
historyczne, t. 2, Warszawa 1883, s. 213–214; P. Jasienica, Polska Piastów, Warszawa 1975, s. 117; T.
Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 290; T. Grudziński, Bolesław Śmiały-Szczodry,
dz. cyt., s. 155. Por. K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 10–12; K. Szkaradek-Krotoski,
Święty Stanisław biskup i jego zatarg z królem Bolesławem Śmiałym, Lwów 1905, s. 75.
122 Bardziej pozytywny obraz Władysława Hermana w: A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt.; K.
Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt.; P. Wiszewski, Władysław Herman [w:] S. Rosik, P.
Wiszewski, Poczet polskich królów i książąt. Od Mieszka I do Władysława Laskonogiego, Wrocław
2005, s. 127–148. Kwestia wiarygodności Galla Anonima w odniesieniu do Władysława Hermana: S.
Trawkowski, Władysław I Herman, dz. cyt., s. 64; J. Nikodem, Parens tanti peuri. Władysław Herman
w Gallowej wizji dziejów dynastii, „Kwartalnik Historyczny”, t. 117 (2010), s. 14–22.
123 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 82–85; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 39.
124 Geneza trybutu: K. Dróżdż, Kazimierz Odnowiciel. Polska w okresie upadku i odbudowy,
Wodzisław Śląski 2009, s. 112; Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 1. Trybut za Władysława
Hermana: K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 106; R. Kiersnowski, Pieniądz kruszcowy
w Polsce wczesnośredniowiecznej, Warszawa 1960, s. 305; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s.
25; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 61.
125 J. Powierski, Kryzys rządów Bolesława Śmiałego, dz. cyt., s. 265; A. Krawiec, Król bez korony,
dz. cyt., s. 102–107; M. Urbański, Wratysław II [w:] Kto rządził Polską? Nowy poczet władców od
początków do XXI wieku, Warszawa 2007, s. 82; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s.
263–288; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 39–40; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty,
dz. cyt., s. 18.
126 O oddaniu polskich insygniów pisałem szeroko w książce: K. Janicki, Damy ze skazą, Kraków
2016. Tam dalsza literatura.
127 W. Mitschke, Polska korona królów czeskich, „Studia Źródłoznawcze”, t. 44 (2006); M. Wihoda,
Polská koruna českých králů, „Český Časopis Historický”, t. 102 (2004), s. 721–744; K. Benešovská, I.
Muchka, J. Kotalík i in., Ten Centuries of Architecture: Architecture of the Romanesque, Praha 2001, s.
98; K. Dvořáková, Dating the Romanesque Mural Paintings and the Ducal Rotunda of St. Catherine in
Znojmo: New Discoveries, „Interdisciplinaria Archaeologica”, t. 1 (2010), s. 99–104.
128 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 127–129, 245; A. Krawiec, Król bez korony,
dz. cyt., s. 130–131; K. Maleczyński, Judyta Maria (Zofia), dz. cyt., s. 316.
129 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 1; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s.
241; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 178 i n.
130 J. Strzelczyk, Apostołowie Europy, Poznań 2010, s. 228 i n.
131 P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 352 i n. O randze małżeństwa z Judytą: A. Krawiec,
Król bez korony, dz. cyt., s. 124; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 22.
132 Pośrednictwo Ottona w zawarciu ślubu: Herbord, Dialog o życiu św. Ottona biskupa
bamberskiego, ks. III, rozdz. 33; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 127–129; W. Benyskiewicz,
Władysław Herman, dz. cyt., s. 241 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 20.
Mgławicowy charakter polskiej podległości: M. Friedberg, Kultura polska a niemiecka. Elementy
rodzime a wpływy niemieckie w ustroju i kulturze Polski średniowiecznej, t. 1, Poznań 1946, s. 94; A.
Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 134–136.
133 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 231–232, 238. Por. A.F. Grabski, Polska
w opiniach obcych X–XII w., Warszawa 1964; A. Pleszczyński, The Birth of a Stereotype. Polish
Rulers and their Country in German Writings c. 1000 A.D., Boston–Leiden 2011.
134 S. Zakrzewski, Źródła podań tyniecko-wiślickich, „Kwartalnik Historyczny”, t. 28 (1914), nr 3–4,
s. 459–462; R. Grzesik, Attyla a Słowianie. Przyczynek do wyobrażenia o kontaktach huńsko-
słowiańskich w średniowiecznych źródłach narracyjnych, „Roczniki Historyczne”, t. 59 (1993), s. 33
i n.; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 17.
CZARNA WDOWA
Judyta Salicka na polskim tronie

Mężczyzna zmrużył oczy, niepewny, czy właściwie zrozumiał dobiegające go słowa. Jej
książęca – albo, jak sama twierdziła, królewska – mość trzymała się na dystans. Może po to, by nie
ryzykować zetknięcia z plebsem, a może z samego respektu bądź strachu przed jego profesją. Mówiła
po niemiecku, z ciężkim akcentem. Tylko od czasu do czasu, z wahaniem dorzucała pojedyncze
wyrazy w języku Słowian.
– Der Bär? Oder das Wildschwein? – wyrzekła w zamyśleniu, chyba bardziej do samej siebie
niż do skrytego w cieniu rozmówcy.
– Jaśnie pani raczy pytać o niedźwiedzie? – odparł, nie wiedząc, czy to już rozkaz, czy tylko
kurtuazyjny wstęp do rozmowy. Niewielu miał niemieckich mocodawców i żadnej wiedzy
o obyczajach dam przybyłych z Rzeszy. Czyżby cesarscy lubili pogawędzić o zwierzynie
przywiezionej z polowania, zanim – po przełamaniu pierwszych lodów – zlecą zgładzenie
niewygodnego konkurenta? A może przeciwnie: od razu, bez próżnych wstępów, przechodzili do
rzeczy?
– Tak, niedź… niedzie… die Bären. Doniesiono mi, że jesteście dyskretni, a ja nie chcę
żadnych śladów. A już na pewno żadnych, które prowadziłyby do mnie.
Czekała na odpowiedź, ale on nawet nie otworzył ust. Wiedział, że to niepotrzebne. Gdyby
władczyni miała choćby cień wątpliwości co do jego dyskrecji i subtelności, nigdy nie doszłoby do
tego spotkania. Królowa była na miejscu, a tym samym – wiedziała, że on podoła wyznaczonej misji.
Budowa monumentalnych świątyń ciągnęła się przez lata, a często nawet dekady. Miniatura ze
Złotego Kodeksu Gnieźnieńskiego: księgi, którą część historyków wiąże z osobą Judyty Salickiej.
Archiwum autora/domena publiczna
Ciszę, która na moment wypełniła nawę katedry, rychło przerwał świst wiatru. Podmuchy
wpadały przez puste otwory okien. W szaleńczym tańcu przeskakiwały między pnącymi się ku niebu
ścianami i potężnymi filarami, zamieniając się w przeraźliwy, złowieszczy skowyt.
– Wypadki chodzą po ludziach. Ilu to królów zginęło na polowaniach? Ilu królewskich synów?
– podjęła monarchini, próbując przekrzyczeć wycie wiatru. Rozmówca wiedział już, że ma do
czynienia z kobietą, którą życie nauczyło ostrożności. Gdy tylko mogła, ograniczała się do pytań.
W końcu jeśli z jej ust nie padły żadne żądania, to nie można jej było pociągnąć do odpowiedzialności
za to, co miało nastąpić.
– Wielu było takich nieszczęśników, wasza wysokość – odparł mężczyzna po krótkim namyśle.
– Ale też do wielu uśmiechnęła się fortuna. I nawet gdy niepostrzeżenie pozbawiono ich obstawy czy
dziwnym zrządzeniem odebrano miecze, a na nich rzucały się zwierzęta rozjuszone i śmiertelnie
groźne, oni umykali przed sądem ostatecznym. Nad bestią nikt nie zapanuje. Może rozszarpać
człowieka, ale może też w decydującej chwili odstąpić od ataku…
Świątynia tonęła w ciemnościach. Zausznicy, których przyprowadziła ze sobą królowa,
trzymali w dłoniach kaganki, ale migotliwe płomienie rozświetlały przestrzeń na zaledwie kilka
kroków. W bezksiężycową, pochmurną noc katedra robiła wrażenie przepastnej, wprost nieskończenie
wielkiej budowli. Na krawędzi pola widzenia majaczyły rusztowania i sterty świeżo obrobionych
kamieni. To nie był jeszcze dom Boży, a tylko wielki plac budowy. Oczko w głowie księcia
Władysława, pragnącego wystawić w ulubionym grodzie świadectwo swej wiary. Prace posuwały się
naprzód z mozołem, a końca wciąż nie było widać. Ponieważ zaś konstrukcja wymagała ogromnej
ilości budulca, drogiego szkła, żelaza, a nawet srebra czy złota, toteż nikt nie ważył się wkraczać na jej
teren bez wyraźnej zgody władcy. Trudno było sobie wyobrazić lepsze miejsce na nocną rozmowę –
bezpieczne od jakichkolwiek wścibskich uszu, w tym także: tych należących do samego Władysława
Hermana. Judyta osobiście wybrała ten punkt spotkania. Teraz zaś przez głowę przeszła jej nowa i, jak
sama stwierdziła, błyskotliwa, myśl. Czy kościół nie mógłby stać się także inspiracją? Receptą na jej
własne, naglące problemy?
– Stryj mojego pierwszego męża… – przemówiła znowu – niech mu ziemia ciężką będzie,
Salomona, rzeczywiście z polowań wracał cały. Tak się jednak dziwnie złożyło, że zaraz przed walną
bitwą z mym bratem zawalił się pod nim jego własny tron… Czyż katastrofy budowlane też nie chodzą
po ludziach? Zwłaszcza w kraju, w którym, jak teraz w Polsce, stawia się tyle nowych świątyń?
Na twarzy mężczyzny odmalował się wyraz zdziwienia. A może raczej był to cień podziwu?
Dla ludzi jego profesji świat był mały, a najbardziej zuchwałe ze spisków stanowiły temat słuchanych
z atencją relacji. On nie tylko znał losy nieszczęsnego króla Beli, ale też drugi, mniej
rozpowszechniony rozdział tej historii.
– Najjaśniejsza pani ma zupełną rację. Ale czy czasem nie było tak, że boginie losu
w dwójnasób sprzysięgły się przeciw węgierskiemu królowi? Czy już zawczasu nie doznał on
nieszczęśliwego zatrucia pokarmowego, które zabiłoby go nawet bez pomocy kamieni?
Królowa, dotąd poważna i pogrążona w myślach, po raz pierwszy się uśmiechnęła. To był
grymas wilczycy; groźny, nienawistny. Taki, który niejednego człowieka przyprawiłby o bladość
i zlałby go zimnym potem. Judyta skinęła głową, odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Na odchodnym
rzuciła tylko:
– Cóż to za czasy, gdy młodzież ciągle pije i ucztuje. Taki tryb życia naprawdę źle się może
skończyć…1
Zapomniana stolica

Żaden średniowieczny autor nie zdradził dokładnej daty ślubu polskiego księcia z cesarską
córką, siostrą i koronowaną królową. Nie podano dnia, w którym rozpoczęły się weselne uroczystości –
choć to akurat nie powinno dziwić. Autorzy tworzący przed niemal dziesięcioma wiekami rzadko
grzeszyli tak wielką precyzją. Bardziej zaskakuje, że skrybowie nie odnotowali także daty rocznej.
W efekcie można się tylko domyślać, że Judyta została polską księżną jeszcze w roku 10882.
Milczały nawet annały spisywane w Krakowie, w otoczeniu piastowskiego dworu. I to mimo że
na ich karty trafiało w tych latach multum wiadomości z prywatnego życia książąt. Wbrew pozorom
ten bezgłos sporo zdradza. Można z niego wysnuć wniosek, że Judyta wcale nie dotarła tam, gdzie
spodziewała się dotrzeć: do starego, potężnego grodu, który od kilku dekad uchodził za najważniejszą
siedzibę polskich monarchów. I w którym całkiem niedawno wystawiono okazały pałac, dysponujący
obszerną salą tronową, a nawet… ogrzewaniem podłogowym3. Ze wszystkich polskich warowni chyba
tylko Wawel pozwalał z należytą pompą przyjąć tak wspaniałego gościa. Mimo to królowa znalazła się
tam co najwyżej przejazdem. Po czym ruszyła dalej na północ.
Jeśli roczniki przegapiły przybycie szacownej persony, to widocznie ślub odbył się w zupełnie
innym miejscu. Rozwiązanie zagadki jest chyba tylko jedno. Judyta wyszła ponownie za mąż nad
Wisłą. Tyle że w osadzie, która w niczym nie przypominała grodu Kraka4.
Władysław Herman miał powody, by unikać Krakowa. To tutaj, na tym samym wzgórzu, na
którym stała władcza rezydencja, pojmano, a pewnie też zgładzono biskupa Stanisława. Tutaj
przyczajeni w cieniu spiskowcy ukartowali swą rebelię i stąd przepędzili króla. Tu znajdowało się
gniazdo węży, nieustannie knujących przeciw władzy. I zdolnych usunąć Władysława Hermana tak
samo, jak usunięto jego brata. Książę na Wawelu czuł się nieswojo i niepewnie. Oczywiście
przyjeżdżał tu, a u zarania swoich rządów bił nawet monety z napisem „Kraków”. Doglądał spraw
państwa, wydawał sądy, przypominał o swym (fantomowym) majestacie5. Potem jednak czym prędzej
wracał do domu.
Gall Anonim wprost stwierdził, że książę „zawsze najchętniej przemieszkiwał na swym
Mazowszu”. Komentarz odnosił się wprawdzie do ostatnich lat panowania Władysława Hermana, ale
zdaniem historyków można go spokojnie rozciągnąć na całą jego karierę. Panuje powszechne
przekonanie, że już po śmierci ojca w roku 1058 książę dostał w swoje ręce północno-wschodnią
rubież kraju. Nie był tam oczywiście władcą samodzielnym, a tylko wykonawcą woli potężnego brata.
Czy wręcz namiestnikiem panującym z jego nadania. Ktoś postronny mógłby nawet stwierdzić, że
Władysława Hermana zesłano na Mazowsze, jak do swoistego więzienia dla niewygodnych dynastów6.
To była kraina sprzeczności. Z jednej strony prowincja ludna i coraz bardziej zamożna. Przed
laty, gdy państwo polskie upadło, a wrogie inwazje spustoszyły najważniejsze grody księstwa,
Mazowsze jako jedyne uniknęło katastrofy. Tutaj osiedlali się uchodźcy, tu szukano schronienia,
a jeden z dawnych urzędników dworu, cześnik Miecław, ogłosił się nawet nowym suwerenem. Wykroił
dla siebie własne, niezależne państwo i przez niemal dekadę stawiał opór siłom piastowskiej
rekonkwisty. Zostały po nim umocnione grody, może jakiś napoczęty pałac, ale przede wszystkim –
poczucie buntu i niezależności wśród samych Mazowszan, którzy zasmakowali w posiadaniu
odrębnego kraju7.
Oddelegowany na północ książęcy brat dostał za zadanie jednocześnie karmić lokalną dumę
i ukracać niebezpieczne aspiracje. Przeciwko sobie miał wrogów wewnętrznych, ale też – groźnych
najeźdźców. Bo Mazowsze stanowiło zarazem swoisty mur, oddzielający kraj Piastów od ziem
nieobliczalnych, pogańskich ludów. Gall Anonim pisał, że dalej rozciągały się tereny „najdzikszych
barbarzyńców”. Każda ich ekspedycja na piastowskie włości musiała wpierw przebić się przez
Mazowsze. Wiecznie zagrożone i zapewniające pozór bezpieczeństwa reszcie kraju8.
Podczas gdy w centralnych prowincjach odrzucano już relikty pogaństwa, na Mazowszu wciąż
mocno trzymały się dawne wierzenia. Kiedy Wielko- i Małopolska usiane już były gęstą siecią
imponujących (i świeżo odnowionych) warowni, które potwierdzały władzę książąt oraz potęgę rodu,
tutaj grody były nieliczne i skromne. Mazowsze tkwiło jeszcze w minionej, grubiej ciosanej epoce. To,
co inni nazwaliby zacofaniem, najwyraźniej przypadło jednak do gustu Władysławowi Hermanowi.
Zadomowił się na swoim wygnaniu i nie chciał go opuszczać nawet po tym, jak został zwierzchnim
księciem Polski. Kiedy tylko mógł, gnał do Płocka – grodu, który w wieku XI uchodził za naczelny
ośrodek krainy. A teraz zaczął wręcz urastać do rangi nieoficjalnej stolicy całego państwa Piastów.

Nie takiej stolicy spodziewała się Judyta. I nie takiego męża. Władysław Herman
w wyobrażeniu Jana Matejki.

Ogółem wczesne średniowiecze nie znało stolic – przynajmniej nie w takim rozumieniu, jakie
funkcjonuje dzisiaj. W czasach pozbawionych sprawnego aparatu państwowego, zawiłej drabiny
urzędniczej, a zwłaszcza sowitych zapasów żywności władcy kursowali wraz ze swoją świtą od grodu
do grodu, doglądając poszczególnych ziem, tłumiąc oznaki niezadowolenia i przejadając zawartość
spichrzy. Rzadko przebywali w danym punkcie dłużej niż kilka tygodni bądź najwyżej miesięcy. Mimo
to w każdym kraju dało się wskazać jedną naczelną rezydencję monarchy. Za panowania Mieszka I czy
Bolesława Chrobrego w Polsce był to chyba Poznań – nie zaś Gniezno, jak twierdzili dawni historycy.
Kazimierz Odnowiciel przeniósł punkt ciężkości do Krakowa, który w przyszłości miał zyskać rangę
symbolicznego serca kraju. Zanim jednak do tego doszło, centrum na krótko wywędrowało jeszcze do
Płocka9. To tam, na sam skraj chrześcijańskiej cywilizacji, zawieziono też w 1088 roku królową
Judytę. I na pewno nie była zachwycona tym, co ukazało się jej oczom.
Płock był klaustrofobiczny, ciasno zabudowany, przytulony do ziemi. Cały gród zajmował
niespełna dwa hektary. Okalały go grube na kilka metrów obwałowania i szeroka fosa, niekoniecznie
wypełniona wodą. W przeciwieństwie do wielkich fortec Wielkopolski warownia nie dzieliła się na
części. Była zbyt mała, by na jej obszarze dało się wyodrębnić osobny gródek dla władcy i jego
przybocznych. Książęce zabudowania musiały w efekcie sąsiadować z domostwami prostych grodzian.
Płock nie miał historii pokrytej patyną i niknącej w mrokach dziejów. Wystawiono go na
surowym korzeniu zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej. Mimo to musiało już w nim zalatywać
wrośniętym brudem i zbutwiałym drewnem. Na obszarze przymałej osady archeolodzy namierzyli
przynajmniej jedno śmietnisko. Na miejscu dawnych domów zostały wprawdzie tylko ślady po
piwnicach i pojedyncze belki, ale udało się ustalić, że nie były to konstrukcje cieszące oko ani –
szczególnie trwałe. Stawiano je na trzy, góra cztery dekady, po czym burzono i zastępowano nowymi,
równie mizernymi chatynkami. Gród sprawiał wrażenie wielkiej prowizorki. Ale też może nie
ogromnego (bo i w jaki sposób), lecz nad wyraz ruchliwego placu budowy.
Władysław Herman stawiał tu właśnie aż trzy kamienne kościoły. Katedrę dla nowo
ufundowanego biskupstwa, która w skali nie ustępowała tej wawelskiej. A do tego mniejszy kościółek
zaraz przed nią i położoną bardziej na uboczu rotundę. Musiał też chyba mieć jakiś pałac dla siebie,
albo właśnie go budować – bo takie inwestycje często ciągnęły się dekadami. Pomimo długich starań
archeologom nie udało się jednak namierzyć żadnego śladu po książęcej rezydencji. Małe są też
nadzieje, że zmieni się to w przyszłości. Teren grodu został wyrównany i ogołocony już
w średniowieczu. Na dodatek wiele reliktów zniszczył pierwszy archeolog, w połowie XX wieku
badający początki Płocka. Nie tylko nagminnie podfałszowywał on wyniki wykopalisk i zmyślał
nieistniejące konstrukcje, ale na dodatek – zasypał miejsca, gdzie pracował, w żaden sposób ich nie
zabezpieczając. W efekcie dzisiejsi naukowcy nie mają nawet jak weryfikować wielu spośród jego
karkołomnych wywodów.
W tej sytuacji można się co najwyżej domyślać tego, jak wyglądał nowy dom Judyty. Nie miała
tu na pewno przestrzeni i prywatności, do których przywykła w Ratyzbonie. Płock nie mógł też się
nijak równać z królewskimi pałacami Węgier. Na dodatek, uszy władczyni całymi dniami
bombardowała kakofonia dźwięków. Okrzyki murarzy i tragarzy, skrzypienie rusztowań, a do tego –
hałasy dobiegające z warsztatów rzemieślniczych. Wypada bowiem dopowiedzieć, że na tych
skromnych dwóch hektarach, które zajmował gród, poza aulą księcia i trzema kościołami, znajdowały
się też paleniska do przetopu żelaza i miejsca obróbki narzędzi oraz broni…10
Cesarzówna czuła się tu nie jak w stolicy wielkiego kraju, ale jak w podrzędnej osadzie
targowej, która nie zadowoliłaby nawet trzeciorzędnego niemieckiego barona. Ona na pewno nie
rozkochała się w Płocku. Choć ten mógł stać się dla niej najlepszym symbolem, potwierdzającym, że
oto z córki cesarza i królowej stała się żoną prostego księcia… Nie miała jednak czasu, by oswajać się
z szokiem i ze swoją nową rolą. Ledwie dotarła do Polski, a stało się dla niej jasne, że prawa męża do
tronu wcale nie są pewne. I że właśnie rośnie mu (a odtąd także jej) śmiertelnie niebezpieczna
konkurencja.
Złote dziecko

Nieubłagany upływ czasu strącał z politycznej szachownicy potężne figury i wprowadzał na nią
nowe, nieprzewidywalne pionki. Judyta nie zdążyła już poznać szarej eminencji piastowskiego dworu,
która przed laty posyłała na Węgry polskie hufce. Maria Dobroniega dożyła iście matuzalemowego
wieku. Obarczona klątwą długowieczności była zmuszona patrzeć, jak pierworodny syn zbiera owoce
jej własnych ambicji i pragnień, które w nim rozbudziła. Z dumą przyglądała się koronacji Bolesława,
pchała go do ostatniej wyprawy na Ruś… a potem bezradnie śledziła jego upadek. Odeszła dopiero 13
grudnia 1087 roku – w pięć lat po zamordowanym królu i zaraz przed tym, jak Polska powitała nową
władczynię. Była kobietą niemal osiemdziesięcioletnią – być może najstarszą ze wszystkich polskich
księżnych i królowych tej epoki11.
Zgon Marii Dobroniegi dla nikogo nie był zaskoczeniem. Judyta musiała o nim słyszeć. Jechała
do państwa Piastów z dozą ulgi (bo uniknęła przewidywanego zwarcia z teściową) i z przekonaniem,
że będzie tu jedyną monarchinią. Na dodatek królową w kraju bez króla. Niedoczekanie. Ku osłupieniu
nie tylko Judyty, ale też całego dworu, do Polski niedawno przybyła jeszcze jedna koronowana
władczyni. Anonimowa żona Bolesława Szczodrego, która od 1079 roku przebywała z nim na
Węgrzech. I w przeciwieństwie do króla banity uniknęła skrytobójczej śmierci12.
Dumny Piast musiał być dla swojego węgierskiego gospodarza utrapieniem. Podobno wprost
mówił o Władysławie Świętym, że ten jest „jego królem”. I przy każdej okazji – nawet publicznie –
wytykał mu, że bez polskiej pomocy nigdy nie dostąpiłby zaszczytu koronacji. „Ja go osadziłem na
tronie” – miał utrzymywać, zresztą z pewną przesadą. – „Nie godzi się więc, bym mu, jak równemu,
cześć okazywał”13. Przedwczesny zgon polskiego króla był Arpadowi wręcz na rękę. Bolesławem nie
dało się sterować, a jakakolwiek pomoc dla niego nie wróżyła namacalnych profitów. Monarcha był
przecież znany z pychy, nie zaś z okazywania wdzięczności. Sytuacja uległa radykalnej odmianie, gdy
tylko Bolesława zepchnięto ze sceny. Teraz Władysław Święty mógł układać się bezpośrednio
z wdową po polskim władcy. I z jej obiecującym podopiecznym. Nastoletnim królewiczem Mieszkiem,
który na mocy samego rodowodu miał najsilniejsze prawa do piastowskiego tronu.
Zdaniem Galla Anonima Władysław Święty nie tylko przygarnął chłopca, ale wręcz
„wychowywał go i kochał jakby własnego syna”. Nie trzeba się nawet domyślać, jakie snuł wobec
niego plany. Jako na poły Polak, świetnie znający nadwiślańskie obyczaje, zamierzał zrobić dokładnie
to, z czego do niedawna słynęli Piastowie. Wmieszać się z przytupem w nie swoje sprawy.
Nie znamy tylko szczegółów. Czy Władysław Święty przymierzał się do wojny z Polską? Czy
planował zbrojnie złamać opór imiennika, który wbrew zaklęciom ojców wcale nie stał się dla niego
bratem i dozgonnym sprzymierzeńcem? A może od początku szykował tylko ofensywę
dyplomatyczną? Mógł być przecież przekonany, że Władysław Herman zlęknie się i przystanie na
układ podobny do tego, który przed laty wprowadzono na Węgrzech – podział kraju między niego
i uzależnionego od Madziarów bratanka.
Nie da się ustalić odpowiedzi na te pytania, bo potulny książę nawet nie próbował
przeciwstawiać się groźbom. Był rok 1086. Niemiecki cesarz właśnie koronował władcę Pragi na
polskiego króla. Pokój z Wratysławem wisiał na włosku, niechęć Teutonów była oczywista, z Rusi nie
należało się spodziewać żadnej pomocy. A teraz jeszcze Węgrzy straszyli walną konfrontacją
i usunięciem uzurpatora, by zrobić miejsce dla prawowitego następcy tronu. O małżeństwie
z cesarzówną polskiemu księciu na tym etapie nawet się nie śniło. Przyparty do muru, zgodził się
sklecić dla samego siebie trumnę.
Trucicielstwo stanowiło stały oręż w średniowiecznym arsenale środków politycznych. Także
w rękach kobiet. Legendarna żona Popiela mordująca krewniaków na obrazie Konstantego Górskiego.

Archiwum autora/domena publiczna

Wyraził zgodę na to, by dobiegający dorosłości Mieszko wrócił do kraju. Wykroił dla niego
jedną z dzielnic państwa. Niektórzy historycy twierdzą, że młokosowi przypadł w udziale tylko jakiś
skrawek wschodniego pogranicza. Inni: że Mieszko dostał całą Małopolskę z Krakowem i że między
innymi dlatego książę zwierzchni nie mógł urządzić własnego wesela na Wawelu. Po prostu to nie on
tam rezydował14. Mało tego. Władysław Herman doprowadził nawet do ślubu bratanka z bliżej
nieznaną „ruską dziewczyną”. Nie wiadomo, czy podjęto w tej kwestii ścisłe decyzje, wszystko jednak
wskazywało na to, że sprawa dziedziczenia również została zamknięta. Jeśli do kraju wrócili królowa
z królewiczem i jeśli oddano im już fragment władztwa, to należało oczekiwać, że w przyszłości w ręce
Mieszka trafi także reszta Polski. Wątpliwości mógł budzić co najwyżej horyzont czasowy. Czy
Mieszko, który w roku 1088 był już dziewiętnastolatkiem, zamierzał czekać na tron aż do śmierci
stryja? A może oczekiwał, iż Władysław Herman usunie się w cień, gdy tylko on sam wyjdzie z lat
młodzieńczych?15
Kiedy Judyta przybyła nad Wisłę, książę zwierzchni stał już na szafocie. Bezradnie
i bezczynnie czekał na to, co przyniesie przyszłość. A przynajmniej tak należałoby rozumieć zaistniałą
sytuację. Niektórzy badacze twierdzą, że Władysław Herman ten jeden raz wykazał się cynizmem
i dalekowzrocznością. Nie tyle wiązał na siebie sznur, co raczej – brał udział w wyrachowanej grze,
której nie powstydziłby się sam Niccolò Machiavelli. Ich zdaniem polski władca zezwolił na powrót
Mieszka tylko po to, by następnie go zgładzić i w efekcie usunąć ostatnią przeszkodę na drodze do
w pełni legalnych rządów. Te opinie przydają księciu charakteru, zarazem jednak nie mają żadnego
oparcia w faktach. Mało tego: wprost przeczą one wymowie kronik i zwykłej logice. Bo czy gdyby
Władysław Herman naprawdę planował skrytobójstwo, to zwlekałby z nim tak długo? Kiedy Judyta
została polską księżną, Mieszko przebywał nad Wisłą od dwóch lub trzech wiosen. Zdążył ugruntować
własną pozycję i skupić wokół siebie dawnych akolitów ojca. Zdobył też zapewne nowych
protektorów, na skutek już zawartego ślubu. Najlepszy moment do ofensywy przeciw niemu przeminął.
Najwidoczniej Władysław Herman nie miał odwagi przystąpić do działania wtedy, gdyby było to
względnie proste. W letargu trwał aż do swego ślubu. Albo więc prestiżowe małżeństwo ośmieliło
księcia… albo raczej to świeżo wyniesiona na tron władczyni postanowiła zrobić użytek z tego, czego
lata pobytu na Węgrzech nauczyły ją o pozbywaniu się konkurentów. Zwłaszcza że z Władysławem
Świętym miała rachunki do wyrównania16.
Jakkolwiek było, dopiero rok 1089 przypieczętował los Mieszka. Jak rzadko w tej epoce,
wiemy nawet, w jaki dokładnie sposób się z nim rozprawiono. Zamachowcy pozostali w cieniu, nie
ulega za to wątpliwości, że ich mocodawca nie zamierzał dopuścić do niepowodzenia. Kazał zgładzić
księcia, nawet jeśli przy okazji mieliby zginąć też wszyscy jego przyboczni… Gall Anonim,
ewidentnie widzący w Mieszku kandydata na króla, pisał z nieskrywanym żalem:
Młodzieniaszek, gołowąs a piękny, tak właściwie i tak rozumnie postępował, tak przestrzegał
starego obyczaju przodków, że cały kraj z niezwykłym uczuciem upodobał go sobie. Lecz wrogi los
w boleść zamienił wesele i w kwiecie wieku przeciął nadzieję pokładaną w jego zacności.

Powiadają mianowicie, że jacyś wrogowie trucizną zgładzili tak pięknie zapowiadającego się
chłopca. Niektórzy zaś z tych, którzy z nim pili, zaledwie uszli niebezpieczeństwu śmierci.

Kronikarz ogrom uwagi poświęcił konsekwencjom śmierci królewicza i uroczystościom


towarzyszącym jego pochówkowi. Odmalowywał obraz jak gdyby pierwszej wielkiej żałoby
narodowej w historii kraju. Utrzymywał, że cała Polska opłakiwała dynastę, którego jej odebrano.
Zalani łzami chłopi porzucali pługi, zrozpaczeni robotnicy upuszczali narzędzia… Dzieci, niewolnicy,
słudzy – wszyscy ciągnęli na miejsce pogrzebu, by żegnać niedoszłego monarchę. Jeśli wierzyć
Gallowi Anonimowi, to nawet zgon wielkiego protoplasty mocarstwowej Polski, Bolesława
Chrobrego, nie wywołał podobnego szoku. Oczywiście tak do końca wierzyć mu nie można.
Dramatyzował i upiększał swoją opowieść. Zarazem jednak – oddawał chyba emocje panujące
w kręgach władzy. I potwierdzał, że Mieszko był już istotnie o krok od przejęcia schedy po ojcu. Ten
zaś, kto go zgładził, przystąpił do działania w ostatnim możliwym momencie.
Autentyczna była z pewnością rozpacz matki zamordowanego. To właśnie opis pogrzebu
stanowi jedyne źródło zdradzające cokolwiek na temat zagadkowej królowej. Gall Anonim pisał
o nieznanej z imienia kobiecie: „Na koniec biedna matka, gdy w sarkofagu składano szczątki
nieodżałowanego chłopca, przez godzinę leżała jakby umarła, bez tchu i bez życia, i dopiero po
egzekwiach biskupi ocucili ją wachlarzami i zimną wodą”.
Kronikarz do znudzenia powtarzał, iż „nigdzie śmierć jakiegokolwiek króla czy księcia nie była
opłakiwana tak długo i żałośnie”. Wszystko zaś dlatego, że zawistne boginie losu, Parki, przecięły
chłopcu „nić żywota”, a przez to nie pozwoliły, by doścignął bądź nawet przewyższył w zasługach
swych wspaniałych przodków17.
W rzeczywistości nikt nie sądził, że to postacie rzymskiej mitologii uśmierciły Bolesławowego
syna. Choć w tym osobliwym raporcie ze zbrodni zgadzała się przynajmniej płeć sprawcy.
Wygląda na to, że Judyta usunęła mężowskiego konkurenta i własną współzawodniczkę.
O wdowie po Bolesławie nikt się już później nie zająknął. Może na nowo przegnano ją z kraju, a może
raczej – osadzono w jakimś pilnie strzeżonym klasztorze. Jej kariera polityczna była w każdym razie
skończona. Kresu dobiegły też węgierskie próby mieszania się do spraw państwa Piastów. Judyta
ukróciła je, nim przyniosły prawdziwe owoce – nie zamierzała bowiem pozwalać, by jakikolwiek
Arpad ponownie mylił jej szyki. Zrobiła to dokładnie w ten sam sposób, w jaki z politycznymi
konkurentami rozprawiano się na samych Węgrzech. Wszystko w myśl prostej zasady, która
w przyszłości stanie się nawet mottem jednej z jej następczyń. Królowa może być tylko jedna18.
Mała stabilizacja

Nie wiadomo, jak wyglądało wesele monarchini. Czy tylko wyrecytowała należne przysięgi,
czy też dano jej zasmakować władzy? Czy została posadzona na tronie, a poddani złożyli przed nią
pokłon? A może dokonano jakiejś namiastki królewskiego namaszczenia? Słowem: czy w Płocku
nastąpiła ceremonia dająca się odczytać jako inauguracja panowania nowej władczyni – a nie tylko
przyjazd książęcej żony? Nawet jeśli tak, to Judycie wciąż było mało. Nie wystarczał jej status, jaki
mógł jej zagwarantować nowy małżonek. Dlatego nadal – mimo śmierci pierwszego męża, emigracji
z Węgier i wyrzeczenia się jakiegokolwiek wpływu na swe dawne włości – tytułowała się królową.
Zresztą nie tylko! Pojedyncze zachowane źródła wskazują, że kazała określać się ściśle mianem Regina
Poloniae. Królowej Polski. Pisano tak o niej w dokumentach i w niemieckich księgach. Nawet
niechętny Judycie Gall Anonim i tak nazywał ją „królową”19. Wyłącznie ten przepojony ostentacją
tytuł wystarczał do zaspokojenia ambicji kobiety przyzwyczajonej do najwyższych honorów.
Dworzanie skwapliwie godzili się na osobliwe wywyższenie. I tym samym jeszcze bardziej
podkopywali pozycję własnego wodza. Władysław Herman był już nie tylko ostatnim
niekoronowanym władcą w regionie. Niniejszym stracił symboliczny prymat nawet we własnym domu.
Czy godził się z tą degradacją? Chyba nie tylko na nią przystał, ale też… od pierwszych chwil
starał się wykazać przed nową małżonką. Nie chciał, by cesarzówna widziała w nim schorowanego
niedojdę. Ledwie Judyta przybyła do Polski i ogłosiła się nową królową, a on – znany domator,
pacyfista i gnuśnik – ogłosił, że wyrusza na wojnę, by podbijać i łupić wrogów. Dokładnie taki ciąg
zdarzeń znał Gall Anonim. Informował, że dopiero „zjednoczony związkiem małżeńskim” z rodem
imperatora książę uderzył z impetem i niespotykaną dla siebie zapalczywością na Pomorzan. Chęć
dowiedzenia własnej wartości najwyraźniej dodała mu skrzydeł. Był to bowiem jedyny przypadek, gdy
Władysław Herman zupełnie pobił nadbałtyckie plemiona, podporządkował je sobie
i „nieposłuszeństwo ich zniszczył pod swymi stopami”20. Znając ten epizod, tym prościej uwierzyć, że
zainspirowany nowym małżeństwem władca oddał rej partnerce i przystał na jej propozycję
rozprawienia się z kłopotliwym bratankiem. Szczególnie że cesarskie koneksje Judyty osłaniały Polskę
przed zbrojną odpowiedzią Węgrów na podstępny mord.

Pierwszy zachowany dokument w dziejach Polski. Bez królowej Judyty prawdopodobnie nigdy
by nie powstał.

Archiwum autora/domena publiczna


Chyba także później książę i królowa dobrze się dogadywali. Tyle tylko, że… raczej nie po
polsku. Judyta na pewno nie znała miejscowego języka. Nie miała też powodów, by pospiesznie
pobierać lekcje nadwiślańskiej mowy. Było to zbędne, bo u schyłku XI wieku na piastowskim dworze
rozplenił się inny język. Nie chodzi – jak można by podejrzewać – o łacinę, dla której miejsce było
głównie na kartach ksiąg i w słowach modlitw, ale o niemczyznę. Za sprawą duchownych, dyplomatów
i kupców już wcześniej mowa ta powszechnie gościła na uliczkach polskich grodów. Po przybyciu
Judyty na płocki dwór stała się zaś niemalże drugim obowiązującym językiem. XIX-wieczny
mediewista Tadeusz Wojciechowski, który z autopsji znał programową germanizację prowadzoną
przez Prusaków, pisał wręcz o… niemieckiej „inwazji” kulturowej, do której miało dojść za czasów
Judyty.
Po niemiecku szwargotał wcale liczny orszak królowej. Potem zaś tylko coraz szerzej
otwierano drzwi dla użytkowników tego języka. O wpływach monarchini najlepiej świadczą świetne
kariery Niemców w Polsce tego okresu. Na lata panowania Władysława Hermana przypada działalność
przynajmniej pięciu niemieckich duchownych, wyniesionych na polskie stolice biskupie. Ekhard,
Henryk, Michał, Swidger, Franko… To oni mieli rządzić polskim Kościołem. Po części już przed
przybyciem Judyty. Ale jej przyjazd niewątpliwie wygładził ścieżki ich awansów i sprawił, że tym
chętniej i otwarciej posługiwali się własną mową w otoczeniu księcia21.
Judyta nie musiała spieszyć się z edukacją tym bardziej, że językiem polskim władał jej
najbliższy współpracownik. Prawą ręką królowej, jej kapelanem, niezawodnym doradcą i człowiekiem
do zadań specjalnych został ten sam duchowny, który doprowadził do skutku monarsze małżeństwo.
Autorzy żywotów są zgodni, że przyszły apostoł Pomorza Otton z Bambergu wyjechał razem z Judytą
do Polski. I miał tu tyle roboty, że wprost nie wiedział, w co ręce włożyć. Odbywał poselstwa
w imieniu swojej pani, pertraktował z polskimi możnowładcami i duchownymi, a także jeździł na dwór
cesarski, dbając o utrzymanie kontaktu królowej z bratem. Załatwiał na równi sprawy prywatne i te
o randze państwowej. Podkreślano – może nie do końca zgodnie z duchem hagiograficznej literatury –
że służba Judycie pozwoliła Ottonowi zbić niemały majątek. Przynosiła też namacalne korzyści
polityczne. Według zachowanych relacji przyszły biskup prowadził na przykład specjalną szkołę dla
dzieci polskich dostojników. Kształcił tym samym nowe pokolenie lokalnych elit na taką modłę, jaką
wyznaczyła królowa. Dokładał starań, by synowie urzędników oraz możnych byli wychowywani
w wiernopoddańczym szacunku względem swojej pani i nabywali przekonań zbieżnych z jej własnymi.
Z kolei rodzice uczniów, wdzięczni za najlepszą możliwą edukację latorośli, tym chętniej mieli
wspierać posunięcia cesarskiej siostry.
Judyta sowicie wynagradzała kapelana. I to nie tylko złotem. W przeciwieństwie do
samolubnego brata potrafiła odwdzięczać się z nawiązką zasłużonym dla siebie ludziom, nawet jeśli
przynosiło to szkodę jej samej. Herbord z Bambergu zdradził, że usługi wykonywane dla królowej
doskonale wzbogaciły CV wciąż względnie młodego Ottona. W efekcie ksiądz zwrócił na siebie uwagę
samego imperatora. A wreszcie – za zgodą swej pani – przeszedł na bezpośrednią służbę Henryka IV.
Judyta z żalem żegnała powiernika, którego darzyła bezgranicznym zaufaniem. Nie próbowała go
jednak zatrzymywać. Wypłaciła mu hojną odprawę, a pewnie też wystawiła przed bratem najlepsze
możliwe referencje. Na dobrą sprawę to właśnie ona utorowała duchownemu drogę do dalszej, świetnej
kariery. Jest wielce prawdopodobne, że gdyby nie jej wsparcie, to Otton nigdy nie zostałby kanclerzem
imperatora, biskupem ani – sławnym misjonarzem. Chociaż o tym wątku i zasługach władczyni
dzisiejsi badacze losów świętego dziwnym trafem nie wspominają…22
Judyta nie zwalniała tempa, choć dokładny katalog jej osiągnięć budzi kontrowersje. Niektórzy
historycy twierdzą, że była jedną z najbardziej hojnych wspomożycielek Kościoła. Wybijającą się
ponad kobiety tej epoki „panią fundatorką”, z niezwykłą pompą wspierającą rozliczne biskupstwa
i klasztory. Inni podważają jej dary, twierdząc, że wiele z nich mylnie przypisano tej akurat władczyni.
Nawet jednak ci badacze, którzy dali się poznać z hiperkrytycyzmu, przyznają, że Judyta „wyniosła
z domu zarówno wzory pobożności, jak i władczej ostentacji”. Słowem: wiedziała, czego oczekuje się
po królowej, i nie zamierzała zaniedbywać żadnego z wymagań, nawet jeśli w Polsce nikt jej nie
koronował23.
Pielęgnowała wizerunek własny, lecz także – mężowski. To zaś wymagało nie tylko
rozdmuchiwania zalet pary książęcej (czy też książęco-królewskiej), ale też rozładowywania
nieuniknionych kryzysów. Do szczególnie kłopotliwego, a zarazem wprost kuriozalnego skandalu
doszło już w pierwszych latach panowania Judyty. Jeden z nestorów badań nad państwem Piastów
Aleksander Gieysztor rekonstruował go następująco.
Bliżej nieokreślony dostojnik polskiego Kościoła wypożyczył z katedry w Bambergu dwa
drogocenne krzyże. Były one odlane ze złota i prawdopodobnie wysadzane drogimi kamieniami.
Możliwe też, że zawierały relikwiarze ze szczątkami świętych. Nie wiadomo, po co do Polski
sprowadzono te skarby ani co przekonało bamberskiego biskupa do oddania ich w depozyt. Być może
krzyże miały uświetnić jakąś dworską bądź kościelną uroczystość o najwyższej randze. W każdym
razie Bamberg oczekiwał ich pilnego zwrotu. Dostojnik zgodził się na to, po czym… zaczął cierpieć na
nagłe i poważne problemy z pamięcią. Zwlekał z odsyłaniem skarbów, a wreszcie doszedł do wniosku,
że są u niego tak długo, że właściwie należałoby przyjąć, iż bardziej należą się jego placówce niż
niemieckiej katedrze. Chodziło o któregoś z biskupów czy może opatów. W każdym razie o człowieka
zbyt potężnego, by książę mógł zwyczajnie skonfiskować mu kłopotliwą zdobycz. Władysław Herman,
ponaglany przez cieszącego się wielkim prestiżem na cesarskim dworze ordynariusza Bambergu,
bezskutecznie słał prośby do „zapominalskiego” hierarchy24. Konflikt nabrzmiewał i potrzeba było
nowego podejścia. Bardzo możliwe, że wyszła z nim sama królowa. Zaproponowała, by… zapłacić
złodziejowi za skradzione krzyże. A potem tak obrócić całą sprawę, by bądź co bądź ograniczonym
kosztem podbudować renomę rodu panującego.
Kryzys przeszedł do historii, ponieważ w otoczeniu księcia sporządzono specjalne pismo,
objaśniające tło sprawy. To pergamin osobliwy, a zarazem absolutnie bezcenny. Uznaje się go za
najstarszy zachowany w całości i w oryginale dokument polskiego dworu. Z kolei dołączony do niego
woskowy odcisk uchodzi za pierwszą (choć uszkodzoną) polską pieczęć. Zdaniem wielu historyków
pismo, podobnie jak cała akcja, powstało z inicjatywy Judyty. Może nawet spisał je jeden z kapelanów
królowej.
W tekście Władysław Herman chełpił się: „Wiadomo niech będzie wszystkim wiernym
w Chrystusie, tak obecnym, jako i przyszłym, iż ja Władysław z Bożej łaski książę polski dwa złote
krzyże okrągłe, kościołowi bamberskiemu niesłusznie zabrane w mojej ziemi, za moje pieniądze
wykupiłem”. Od przechwałek zaraz zaś przeszedł do otwartych i dość osobliwych żądań. Stwierdził, że
dokonał swego czynu dla zbawienia własnego oraz „swojej żony Judyty”. I dodał, iż niniejszym
przekazuje skarby prawowitym właścicielom, ale pod warunkiem, że… bamberczycy przyswoją sobie
niezawodną maksymę: dobry zwyczaj nie pożyczaj.
Zwróciłem [je] z zastrzeżeniem, aby te krzyże, oprócz niezbędnej potrzeby, ani przez biskupa,
ani przez nikogo innego wymienionemu kościołowi nie były zabrane, lecz mają być zachowane na część
tegoż kościoła i na świadectwo mojej ofiary.

Dalej Władysław Herman przypominał, że na mocy przeprowadzonych negocjacji ma otrzymać


„za te krzyże i za inną ofiarę” specjalną prebendę. A tym samym: modlitewną opiekę bamberskiej
kapituły, która miała pomóc mu w osiągnięciu zbawienia. I która stanowiła zaszczyt, zwykle
przyznawany tylko samym królom i cesarzom Niemiec25.
Wydaje się nieprawdopodobne, by równie chełpliwe żądania przeszły przez usta zahukanemu
Władysławowi Hermanowi. Ewidentnie posunięciami kierował nie on, ale osoba przekonana, iż
zwyczajnie należy jej się imperialny majestat. Ktoś, kto miał się urodzić jako cesarz...
Judyta nie tylko osiągnęła pełen sukces i została inspiratorką pierwszego dokumentu w dziejach
państwa Piastów. Stała też za pierwszym znanym… lapsusem dyplomatycznym w naszej historii.
Pismo zawierało rażący błąd, którego dałoby się uniknąć, zadając kilka dyskretnych pytań bamberskim
emisariuszom. Na negocjacje do Polski przyjechało dwóch mężczyzn wysłanych przez okradzionego
biskupa. Obaj nosili mitry, więc autorzy dokumentu doszli do wniosku, iż… także oni są biskupami.
Nikt się nie zadumał nad tym dziwacznym rozmnożeniem dostojników (trzech biskupów na jedną
katedrę?!) i nikt nie drążył kwestii. Po prostu w dokumencie napisano, że dwóch biskupów przyjechało
po krzyże należące do trzeciego. Adresat tekstu musiał mieć z tego niezły ubaw. W rzeczywistości
wysłał bowiem nad Wisłę zwyczajnych prałatów. Tyle że korzystających z papieskiego przywileju,
który pozwalał im nosić elementy biskupiego stroju26.
O pomyłce szybko pewnie zapomniano i musiało minąć osiemset lat, nim dostrzegli ją
naukowcy. Ważniejsze, że cała akcja na stałe odmieniła postrzeganie Władysława Hermana. Nawet
gdy ten umarł, w nekrologu bamberskiej katedry podkreślono, że oto odszedł dobroczyńca, który
odzyskał dwa krzyże27. Judyta mogła czuć się dumna. Szkoda tylko, że innych kryzysów nie dało się
wygasić równie łatwo.
Najgorsza klątwa

Początek lat 90. XI wieku uchodzi za okres prestiżowej kontrofensywy po latach porażek
i poniżeń. Wraz z Judytą do Polski zawitała mała stabilizacja. Nie na długo jednak. Królowa
dostrzegała zarysy nowej, nadciągającej katastrofy. Nie mniej groźnej od wizji zagarnięcia tronu przez
krnąbrnego bratanka władcy. I nawet trudniejszej do uniknięcia.
Tym razem Judycie ciążył osobisty bagaż Władysława Hermana. A że rozchodziło się
o najbliższą rodzinę księcia małżonka, to też monarchini nie mogła ponownie sięgnąć po truciznę
i usunąć każdego, kto stał jej na drodze. Należało działać o wiele subtelniej. Miało się jednak dopiero
okazać, czy Judyta jest do tego zdolna.
Trudno byłoby sobie wyobrazić, że jako mężczyzna mniej więcej czterdziestopięcioletni
Władysław Herman nie miał żadnego życia prywatnego aż do czasu zaślubin z Judytą. Rzecz jasna
miał i to równie zawiłe, jak ona sama. Dziwny paradoks historii sprawił, że o intymnych perypetiach
księcia da się dzisiaj powiedzieć więcej niż o początkach jego kariery politycznej. Jeden historyk
zażartował nawet, że wyłącznym świadectwem działalności Władysława Hermana przez pierwsze
czterdzieści lat życia był… jego pierworodny syn.
Nie da się powiedzieć, kiedy dokładnie książę zawarł swój pierwszy poważny związek. Znawcy
tematu proponują bardzo różne rozwiązania zagadki. Według niektórych stało się to w pierwszej
połowie lat 70., gdy Władysław Herman był mniej więcej trzydziestolatkiem. Inni wiążą rzecz dopiero
z koronacją Bolesława Szczodrego – i sugerują, że do jej czasu starszy brat robił, co mógł, by
potencjalny konkurent pozostał w stanie bezżennym28. O wiele więcej wiadomo o tym, co ludzie
średniowiecza sądzili na temat relacji łączących Władysława Hermana i jego wybrankę. Nie mieli
o nich do powiedzenia nic dobrego. Już Gall Anonim i czeski kronikarz Kosmas utrzymywali, że
książę miał za życia brata nie tyle żonę, co „konkubinę”. Wincenty Kadłubek, nigdy niezadowalający
się półsłówkami, enigmatyczną wzmiankę rozwinął w otwarty atak na księcia. Stwierdził, że ten sypiał
nawet nie z kochanką, ale z „nierządnicą”29. Jego wersję (późną i zwyczajnie złośliwą) należy z gruntu
odrzucić, ale także bliższe czasom Władysława Hermana wzmianki budzą wątpliwości.
Zapomniane, nieszczęśliwe władczynie. Żona Bolesława Szczodrego, domniemana Wyszesława
(z lewej) i Judyta Czeska według Teofila Zychowicza.

Archiwum autora/domena publiczna

Trzeba na nie spojrzeć podejrzliwie, bo w XI stuleciu granica między legalnymi małżeństwami


i konkubinatami była płynna i niezbyt czytelna. Wśród mieszkańców Europy – a zwłaszcza państw
względnie świeżo schrystianizowanych – wciąż dominowało przekonanie, że ślub jest sprawą dwojga
ludzi, nie zaś Kościoła. Związki zawierano według tradycyjnych rytów, bez obecności księży
i religijnych ceremonii. Mimo to były uznawane za małżeństwa, a nie za konkubinaty czy akty
rozpusty. Tak rzecz wyglądała również w Polsce. Zdaniem specjalistów nad Wisłą nadal odwoływano
się do tradycyjnej instytucji „małżeństwa przez zamieszkanie”. A więc w pełni legalnego związku,
który opierał się wyłącznie na tym, że „kobieta wprowadzała się do mężczyzny i żyli odtąd razem, bez
odbywania specjalnych obrzędów”.
Za związkami sakramentalnymi opowiadali się – co zrozumiałe – przede wszystkim kapłani.
Zwyczajnie leżało to w ich interesie. A ponieważ wszystkie kroniki wzmiankujące istnienie
„konkubiny” księcia wyszły spod ręki ludzi Kościoła, toteż wypada potraktować ich insynuacje ze
zdrowym dystansem. Władysław Herman wedle wszelkiego prawdopodobieństwa miał nie nałożnicę,
ale żonę. Tyle że ślub obył się bez pompy i z pominięciem dworskich czy religijnych ceremonii30. Stało
się tak zapewne pod naciskiem władcy zwierzchniego, któremu nie było na rękę oficjalne poszerzanie
grona pretendentów do tronu. Miał już własnego syna, Mieszka, i nie chciał pozwolić, by ewentualny
potomek Władysława Hermana stał się dla niego rywalem. Jeśli na zawarcie ślubu cichaczem wyraziła
zgodę także rodzina panny młodej, to widocznie nie był to związek o randze międzynarodowej.
Władysław Herman nie żenił się z potomkinią któregoś z ościennych rodów panujących, ale z jakąś
względnie dobrze urodzoną, polską dziewczyną. Także to leżało w interesie Bolesława Szczodrego,
który nie chciał pozwolić, by brat wybił się na niezależność.
Imię i pochodzenie partnerki Władysława Hermana stanowią tajemnicę. Tylko jedna bardzo
późna kronika próbowała wiązać kobietę z Prawdzicami. Rodem rycerskim, który w XIV wieku zyskał
sobie spore wpływy na Mazowszu. Ale który w stuleciu XI być może nawet nie istniał. Kiedyś ukuto
też teorię, wedle której kobieta była krewniaczką biskupa Stanisława. Tego samego, który zbuntował
się przeciw Bolesławowi Szczodremu i postradał wszystkie członki. Ani te propozycje, ani wszelkie
inne, pojawiające się zwłaszcza w starszej, podatnej na buńczuczne tezy literaturze, nie mają podstaw.
Władysław Herman pojął za żonę anonimową Polkę. Ta zaś, chyba przed rokiem 1075, urodziła mu
syna: Zbigniewa31. Potem natomiast zniknęła z areny dziejów równie cicho i dyskretnie, jak na nią
wkroczyła.
Być może zmarła jeszcze przed rokiem 1079. Prędzej jednak została usunięta z drogi, gdy
Władysław Herman niespodziewanie zasiadł na tronie. Polityczne okoliczności wymagały, by książę
zawarł związek zapewniający mu właściwy prestiż, a zwłaszcza – sojuszniczą pomoc. Kimkolwiek
była matka Zbigniewa, na pewno nie mogła dać mężowi tego, czego pragnął. Szybko ją odprawiono,
co chyba tylko utwierdziło postronnych w przekonaniu, że związek nigdy nie stanowił prawdziwego
małżeństwa32. Na jej miejsce weszła czeska księżniczka. Nosiła to samo imię co siostra cesarza
i przegnana węgierska królowa: Judyta. I podobnie jak ona była kobietą z gruntu nieszczęśliwą. Choć
z zupełnie innych przyczyn.
Nie licząc krótkiej wzmianki o tym, że czeska Judyta miała na swojej służbie pewnego bardzo
utalentowanego i „pięknego ciałem” rycerza (który następnie został zabity przez jej brata – króla
Wratysława – krzyczącego „co powiesz teraz, skurwysynu!?”33), kronikarze całe życie księżnej
sprowadzali do jednego tylko wątku. Była dla nich tą władczynią, która mimo usilnych starań nie
potrafiła urodzić księciu dzieci. „Ponieważ była niepłodna” – pisał o niej Kosmas – „zawsze siebie
samą umartwiała. Oddawała się Bogu ze łzami jako żywa ofiara, rozdając jałmużny, pomagała
wdowom i sierotom, sypiąc bardzo hojnie złoto i srebro po klasztorach, polecała się modlitwom
kapłanów, aby przez wstawienie się świętych z łaski Bożej otrzymała potomstwo, którego natura jej
odmówiła”. Wszystko na marne34.
Ślub zawarto zapewne zaraz po tym, jak pyszałkowaty Bolesław poszedł na wygnanie. Młoda,
najwyżej dwudziestoparoletnia Judyta przybyła do Polski w 1080 lub najpóźniej 1081 roku35. Dla jej
własnej pozycji, ale też dla samego księcia – pragnącego uporządkować swą sytuację osobistą – sprawą
najwyższej wagi było to, by jak najszybciej urodziła syna. Potomka, którego wspaniałego rodowodu
nikt nie będzie władny kwestionować. Noce mijały na usilnych staraniach, a dni na błagalnych
modlitwach i aktach publicznej pokory, które wystawiały księżną jeśli nie na pośmiewisko, to
przynajmniej na pogardliwe, pełne politowania szepty. Bezpłodność Judyty (najwidoczniej
„zdiagnozowana” już po kilku miesiącach małżeństwa) podważała samą jej zdatność do bycia księżną.
Budziła też obawy, że władca rychło odprawi ją i znajdzie sobie lepszą małżonkę. Zwłaszcza że relacje
z Czechami stawały się coraz bardziej napięte, Wratysław przymierzał się do koronacji na króla Polski,
a sojusz z nim rychło stał się niewiele znaczącą wydmuszką. Bezdzietność stanowiła brzemię
zwłaszcza dla Judyty, ale także mąż nie mógł przejść nad nią do porządku dziennego. Liczne
potomstwo stanowiło dla ludzi tej epoki dowód siły i męskości księcia. Elizabeth Ward, ekspertka od
spraw małżeńskich epoki karolińskiej, twierdzi, że w świetle kronik „seksualna dysfunkcja wewnątrz
małżeństwa królewskiego skutkowała polityczną dysfunkcją w cesarstwie”. Takie przekonanie
panowało w państwie Franków w początku IX wieku, ale chyba też w Polsce w stuleciu XI. Nad Wisłą
do głosu mogły zresztą dojść oskarżenia zupełnie swoiste – wysnute z okoliczności przejęcia tronu
przez nowego księcia. Bo czy jego bezdzietność nie była czasem oznaką boskiej kary? Czy niniejszym
Wszechmogący nie okazywał Władysławowi Hermanowi swego niezadowolenia? Dla tych, którzy
widzieli w nowym władcy uzurpatora, argument mógł stanowić wyjątkowo wygodny oręż. Bo czy
książę niezdolny spłodzić syna (kto wie, czy nie impotent, a na pewno grzesznik, na którego Bóg
Ojciec zsyłał gromy) miał prawo sprawować władzę? Czy można było pozwolić, by państwem rządził
ktoś, kto nie potrafił zapanować nawet nad sytuacją we własnej sypialni?36
Poniżający i niebezpieczny stan rzeczy trwał aż do końca roku 1085. Podobno ratunek
przyniosła dopiero porada jednego z polskich biskupów. Miał on przekonać księżną, że „jest pewien
święty w ziemi francuskiej, koło Marsylii, w miejscu, gdzie Rodan wpada do morza”, który „ma tak
wielkie wobec Boga zasługi, że każdy, kto pobożnie mu zaufa, z pewnością otrzyma to, o co go
poprosi”. Chodziło o świętego Idziego i klasztor Saint-Gilles, w którym znajdowały się jego relikwie.
Hierarcha podkreślił wielką moc tego patrona. Ale przestrzegł też władczynię, że Idzi nie weźmie się
do pracy za darmo. Jak donosił Gall Anonim, „przekazano rodzicom pozbawionym dziedzica, by
przetopili stos złota w wyobrażenie człowieka” i by tę drogocenną figurkę czym prędzej wysłali do
francuskich mnichów. Zdesperowana Judyta była gotowa spróbować wszystkiego. Wykonano posążek,
który musiał kosztować krocie. Na pewno nie była to statua ze szczerego złota. Takie wyobrażenie,
wykonane na podobieństwo żywego dziecka i w skali 1:1, wymagałoby około ośmiuset kilogramów
złota. Ale nawet posążek pozłacany z wierzchu dało się zrobić z nie mniej niż kilku kilogramów
kruszcu. A więc ilości podobnej do kwoty corocznego trybutu dla Czechów37.
Cena była piorunująca, a i tak ją uiszczono. I wedle kronik święty uznał zapłatę za
wystarczającą. „Jeszcze mnisi w Prowansji nie skończyli postu, a już matka w Polsce cieszyła się
z poczęcia syna” – podkreślał Gall Anonim. 20 sierpnia 1086 roku księżna urodziła kolejnego
Bolesława. Nazwanego zapewne na cześć przegnanego i zabitego stryja. Można przypuszczać, że taka
decyzja zapadła, bo książę desperacko pragnął udobruchać władcę Węgier, z którym właśnie się
układano w sprawie powrotu królewicza Mieszka do Polski. Nie wiadomo, czy matka miała na nią
jakikolwiek wpływ. Modlitwy do Idziego jej samej nie zapewniły w każdym razie pomyślności.
Zmarła w kilka miesięcy później, zapewne na skutek komplikacji poporodowych. Jeśli wierzyć
Gallowi, odeszła równo „w noc Bożego Narodzenia”38.
Drugiej, niemieckiej Judycie księżna zostawiła w spadku dwa istotne problemy. Po pierwsze:
ból głowy związany z imieniem. Wprawdzie zgon Judyty pierwszej i przybycie drugiej do Polski
dzieliło kilka wiosen, ale mimo to zbieżność imienia wprowadzała niemały zamęt. Nawet dzisiaj
historycy toczą zażarte spory w kwestii tego, które zasługi należy przypisać której żonie księcia.
Wzmianki o darowiznach, fundacjach i dokonaniach dotyczą każdorazowo po prostu „Judyty”.
W efekcie nie wiadomo, które pochodzą z czasów nieszczęśliwej czeskiej księżniczki, a które –
dopiero z lat panowania jej następczyni39.
Niewykluczone, że ten problem próbowano rozwiązać już za życia Judyty drugiej. Zachował się
jeden tekst, w którym królowa został określona nie jako Judyta, lecz – Judyta Maria. Źródło wprawdzie
jest odosobnione, ale dość wiarygodne. Na jego podstawie już przeszło sto lat temu genealodzy doszli
do wniosku, że księżna miała tak naprawdę dwa imiona. Z tym że Marią zaczęła się chyba określać
dopiero za bytności w Polsce, by odróżnić się od poprzedniczki40. Zresztą nieskutecznie, bo i tak ją
mylono, a wydłużone miano najwidoczniej się nie przyjęło. Temat jest o tyle zawiły, że w świetle
zachowanych źródeł władczyni zupełnie nie przywiązywała się do własnych imion. W niemieckich
zapiskach była Judytą, ale już w węgierskich tekstach ze średniowiecza występowała jako… Zofia.
Z tego względu specjaliści znad Balatonu także utrzymują, że królowa nosiła dwa imiona. Tyle że nie
była (jak zdaniem Polaków) Judytą Marią, lecz Judytą Zofią41.
Czy to znaczy, że cesarzówna swobodnie zmieniała swoje personalia, zależnie od kraju,
w którym przebywała? W młodości była Judytą, potem Zofią, a wreszcie – przynajmniej na moment –
Judytą Marią? Być może. Chociaż zbyt mało zachowało się dowodów, by udzielić zdecydowanej
odpowiedzi.
Władczyni miała prawo oczekiwać, że sam czas zatrze pamięć po jej poprzedniczce. Więcej
kłopotu sprawiał drugi z problemów odziedziczonych po Czeszce. Syn zmarłej dynastki, mający
wszelkie widoki na spadek po ojcu. Królowa ewidentnie nie nabrała sympatii do pasierba.
Charakterystyczna rzecz, że w sławnym dokumencie dla katedry w Bambergu stwierdzono, iż
drogocenny dar miał na celu wyproszenie zbawienia dla Władysława Hermana i dla Judyty.
O dzieciach księcia nie było w nim w ogóle mowy. Okruchy faktów przechowane w kronice Galla
Anonima zdają się nawet wskazywać, że Judyta szybko usunęła Bolesława z głównej rezydencji
księcia. I że chłopiec wychowywał się gdzieś z dala od Płocka42. Bolesław był zresztą zmartwieniem,
ale nie najpilniejszym.
Judyta, wbrew powszechnym obawom i rozsądnym przewidywaniom, nie powtórzyła losu
imienniczki borykającej się z bezpłodnością. Miała wprawdzie przeszło czterdzieści lat, ale mimo to
zaszła w ciążę zaraz po przybyciu do Polski. Jest rzeczą oczywistą, jakie były jej oczekiwania.
Zamierzała urodzić syna, który w przyszłości zapewni jej dalszy wpływ na władzę. I który zostanie –
jak na potomka cesarzy przystało – księciem, a nawet królem Polski. To, co było uzurpacją
w przypadku Bolesława Szczodrego, jej dziecku należałoby się przecież z racji samego pochodzenia.
Syn królowej na razie był tylko dzieckiem wyczekiwanym i wymarzonym. Ale nie chodził
jeszcze po świecie. Mimo to Judyta zachowywała się tak, jakby już należało projektować jego
przyszłość. Zamierzała za wszelką cenę oczyścić pole dla przyszłego władcy43. Ze zrobieniem
porządku z Bolesławem można było poczekać. W roku 1088 szkrab miał przecież dopiero dwa lata.
Biorąc pod uwagę poziom medycyny, powszechność chorób i niebezpieczeństwa wieku dziecięcego,
nie było nawet pewne, czy dotrwa do dorosłości. Co innego Zbigniew. Starszy syn księcia już w chwili
przyjazdu Judyty do Polski był nastolatkiem. I z każdą kolejną wiosną coraz głośniej upominał się
o udział w schedzie po ojcu.
Macocha i bękart

Czy Władysław Herman tak samo kochał obu swoich synów? Źródła milczą na ten temat.
Wiadomo natomiast, że sam fakt przyjścia na świat Bolesława nie sprawił, że książę zapomniał
o pierworodnym. O interesy nowo narodzonych potomków – o to, by nawet raczkując, wyprzedzali
w dynastycznym wyścigu starszych braci przyrodnich – zawsze dbały matki. To księżne i królowe
przekonywały mężów, by wywyższali dzieci z nowego związku, kosztem tych, których rodzicielka nie
żyła lub została odsunięta. To one podkładały nogę malcom mogącym zaszkodzić ich progeniturze. Za
kwilącym w kołysce Bolesławem nikt jednak nie mógł się wstawić. Czeska Judyta zbyt szybko umarła,
a sam książę nie miał powodów, by odmiennie traktować swoich potomków. Do odepchnięcia
Zbigniewa mogłyby go przekonać co najwyżej argumenty prestiżowe. Ale zahukany i niepewny książę
nie zwracał chyba na nie aż tak bacznej uwagi.
Jak długo Władysław Herman był wdowcem, Zbigniewa wychowywano na pełnoprawnego
członka dynastii. Nabierał ogłady, stawiał pierwsze kroki w polityce, uczył się fachu żołnierskiego.
Ojciec trzymał go blisko i dawał dworzanom do zrozumienia, że Zbigniew to krew z jego krwi; książę
oraz potencjalny następca tronu. Jeśli ktoś wątpił w perspektywy chłopca, to usta musiała mu zamknąć
podniosła ceremonia zorganizowana z polecenia władcy. Dzięki kronice Galla Anonima wiemy, że
Zbigniew został pasowany na rycerza44. Dziejopis nie powiedział na ten temat nic więcej. Ale też nie
musiał.
Królowa Judyta (z monarszym berłem w dłoni) u boku swego drugiego, niekoronowanego
męża. Rycina Ksawerego Pillatiego.

Archiwum autora/domena publiczna

Mogłoby się wydawać, że sprawa nie jest godna uwagi. Większość historyków kwituje ją
krótko. Jeśli Zbigniewa pasowano, to widocznie był on przeznaczony do życia świeckiego
i pozwolono, by dołączył do grona książęcych wojowników. Tymczasem chodziło o znacznie, znacznie
więcej! Ceremonię przypasania miecza łatwo zbagatelizować, bo w kolejnych wiekach stała się czymś
powszechnym i niemal obowiązkowym. W późnym średniowieczu, zwłaszcza na zachodzie Europy,
pasowano na masową skalę. Wystarczyło urodzić się w odpowiedniej rodzinie, posiadać ziemię po ojcu
i przychylnego suwerena. Ceremonia przystąpienia do stanu rycerskiego nie była już nawet
przywilejem, ale – wprost obowiązkiem, potwierdzającym zobowiązania wobec władcy. A także
swoistym rytuałem przejścia od dzieciństwa do dorosłości. Traktowanym nie tak znowu inaczej niż bar
micwa w kulturze żydowskiej, bierzmowanie w katolicyzmie czy też… uroczyste „osiemnastki”
w czasach nam współczesnych45.
Nie należy jednak mylić realiów wieku XIV z tym, co działo się trzy stulecia wcześniej. Za
czasów Władysława Hermana przypasanie miecza stanowiło obrządek rzadki, elitarny i niezwykle
znaczący. Zaszczytu zostania rycerzem mogli dostąpić właściwie tylko władcy, ich synowie
i ewentualnie najwyżej postawieni wasale. Ceremonia nawiązywała wprost do karolińskich rytów
obejmowania władzy. Traktowano ją nawet jako swoistą drugą koronację: tyle że przeprowadzaną nie
w obliczu i na użytek Kościoła, ale dla zyskania posłuchu wśród kasty możnowładczej. Z tego
rozwiązania robiono użytek zwłaszcza za panowania władców, którzy wstępowali na tron jako małe
dzieci. Brat Judyty, Henryk IV, został pasowany na rycerza w roku 1065, co symbolicznie otwierało
jego samodzielne, dorosłe rządy. Podobnie rzecz się miała z królem Francji Filipem I. Tym samym,
z którym rzekomo za młodu próbowano wyswatać cesarzównę. Monarcha, nazywany Filipem
Kochliwym, został koronowany jako siedmiolatek, w 1059 roku. Rządy w jego imieniu długo jednak
sprawowała matka – pochodząca z Rusi Anna z rodu Rurykowiczów. Lata bezwolnego dzieciństwa
należało czytelnie oddzielić od okresu stuprocentowego panowania. Dlatego też pod koniec lat 60. XI
wieku nastoletni Filip został pasowany na rycerza. Jeszcze bardziej znamienny jest przykład sławnego
Wilhelma Zdobywcy. W odniesieniu do niego kronikarze wprost pisali, iż nie za sprawą ceremonii
wyniesienia na tron (odbytej, gdy był dzieckiem), ale dopiero na skutek uroczystego przypasania
miecza zdołał zawładnąć krajem i pohamować spadające na jego ziemie nieszczęścia.
Pasowanie na rycerza musiało mieć namacalne i natychmiastowe konsekwencje. Towarzyszyło
przejęciu jeśli nie pełni władzy, to przynajmniej kontroli nad jedną z prowincji państwa. Mogło też
poprzedzać pierwszą wyprawę zbrojną księcia w roli samodzielnego dowódcy lub jego dynastyczne
małżeństwo. Ewentualnie stanowiło ryt potwierdzający, iż dany syn został uznany za oficjalnego
następcę tronu46.
Nie wiadomo, któremu z tych celów służyło przypasanie miecza Zbigniewowi. Może
wszystkim po trochu. Wchodzący w dorosłość książę otrzymywał własne włości, zbrojną drużynę,
perspektywę rychłego ożenku… I pewność, że ojciec nie odstawi go na boczny tor. Ta ostatnia zresztą
szybko się rozwiała.
Nie da się stwierdzić, kiedy dokładnie doszło do ceremonii. Być może jeszcze przed tym, jak do
kraju przybyła nowa macocha chłopca. Ewentualnie – już na jej oczach, w pierwszych miesiącach
pobytu Judyty nad Wisłą. Nie da się też określić dokładnego wieku Zbigniewa. Przykłady z zagranicy
pozwalają podejrzewać, że w momencie pasowania książę miał od czternastu do może siedemnastu lat.
Królowa wiedziała w każdym razie, że czas nagli. Zwłaszcza że brutalny zgon Mieszka Bolesławowica
– przez wielu uważanego za przyszłego króla – postawił na porządku dziennym sprawę następstwa
Zbigniewa po ojcu47. Nie na długo jednak.
O tym, jak wielki wpływ Judyta zyskała na męża i jak szybko owinęła go sobie wokół palca,
nic nie świadczy lepiej niż tempo upadku pierworodnego syna księcia. Władczyni konsekwentnie
drążyła temat. Przekonywała Władysława Hermana, że syn zrodzony z prostej kobiety, na dodatek
odsuniętej od dworu, przynosi hańbę jemu i całej dynastii Piastów. Nie godziło się, by ona – córka
cesarza, uważająca samą siebie za potomkinię krzewiciela cywilizacji Karola Wielkiego – znosiła odór
pospólstwa, rozsiewany przez rzekomego rycerzyka. Jeśli Władysław Herman chciał zyskać sobie
posłuch sąsiadów, awansować w oczach imperatora i zapewnić świetlaną przyszłość państwu, miał
tylko jedną opcję do wyboru. Wszelkie prawa do tronu powinien przelać wyłącznie na przyszłych
synów nowej żony48.
O talentach Judyty wiele mówi to, że zwyciężyła, choć poza emocjonalnymi frazesami nie
miała żadnych mocnych argumentów. Status Zbigniewa wcale nie wołał o pomstę do nieba.
Z perspektywy ojca chłopak w żadnym razie nie był bękartem. A gdyby nawet uznano go za takowego,
to i tak nie przyniosłoby mu to ogromnej hańby, jak chciała królowa. Wyobrażenie o bastardach jako
dzieciach drugiej kategorii – pozbawionych praw i wstydliwie trzymanych na uboczu – to kolejna
kalka myślowa, zapożyczona z o wiele późniejszej epoki. Czasy Judyty i Władysława Hermana można
by wręcz uznać za epokę bękartów. W Norwegii tron niedawno przejęli dwaj nieślubni synowie
zmarłego władcy – Magnus i Olaf. Czescy książęta nawet nie próbowali ukrywać, że wywodzą się od
Ołdrzycha i Bożeny. Czyli kobiety, o której kronikarz pisał, że była prostą chłopką i że książę natknął
się na nią podczas polowania, gdy ta prała ubrania przy studni. Stracił dla kobiety głowę, a że była
mężatką, to… zwyczajnie ją porwał. To zaś oznaczało, że jego syn – wielki grabieżca Brzetysław,
który spustoszył Polskę w roku 1038 – zasiadł na tronie jako bastard. I nikomu to nie wadziło. We
Włodzimierzu na Rusi rządził zrodzony z nieformalnego związku książę Mścisław. Także Wilhelm
Zdobywca był bękartem. Nie przeszkodziło mu to w podbiciu Anglii, choć wiadomo, że na punkcie
swojego pochodzenia był cokolwiek przeczulony. Obrońcy jednej z wrogich twierdz drwili z niego, że
jest „synem śmierdzącej córki garbarza i wynosiciela szczyn”. W odpowiedzi król kazał pojmać
trzydziestu dwóch członków garnizonu i odrąbać im nogi oraz ręce49. Nawet jeśli Zbigniew też miał
pewne kompleksy, związane z pochodzeniem i losami matki, to formalnie nic nie stało mu na drodze
do tronu. Nic poza nienawistną macochą.
Judyta przekonała męża, by… bardziej zadbał o edukację młodego księcia. Zamiast przejąć
rządy nad częścią państwa, Zbigniew został „oddany na naukę”50. Sam ten fakt nie był niczym
dziwnym. Wbrew dawnym wyobrażeniom polskich dynastów tej epoki kształcono w piśmie
i modlitwach. Czytali nie tylko synowie przeznaczani do święceń duchownych, ale też ci, którym
wieszczono karierę polityczną. Pradziadek Zbigniewa, król Mieszko II, budził podziw biegłością
w łacinie, a nawet w grece. Wiadomo też o dobrej edukacji dziadka Kazimierza51. Mimo to przypadek
samego Zbigniewa był zupełnie swoisty. Chłopaka wysłano bowiem do szkoły jako człowieka niemal
dorosłego. Na dodatek miał się kształcić aż w dalekim Krakowie – a więc na drugim krańcu państwa.
Co z oczu, to z serca? Tak najwidoczniej sądziła Judyta. I miała rację. Przedłużająca się rozłąka
z synem sprawiała, że Władysław Herman stawał się coraz bardziej podatny na argumenty królowej.
Uwierzył, że Zbigniew to nie nadzieja na przyszłość, ale problem do rozwiązania. Szczególnie że
zdaniem władczyni mógł już wkrótce podjąć próbę wysiudania taty z tronu. Pasowanie na rycerza
książę zwierzchni puścił w niepamięć i coraz chętniej rozprawiał o tym, by pierworodnego wyświęcić
na księdza. A w każdym razie: by usunąć go z drogi. Wszelkie decyzje w tej sprawie zostawił jednak
w rękach obrotnej małżonki.
Judyta nie dała się dwa razy prosić. Gall Anonim ujął rzecz zupełnie czytelnie. „Macocha
odesłała go do Saksonii, do klasztoru mniszek” – pisał o perypetiach Zbigniewa. Wiadomo nawet,
dokąd dokładnie trafił niewygodny książę. Królowa niczego nie pozostawiła przypadkowi. Jej starsza
siostra Adelajda zarządzała opactwami w Kwedlinburgu i Gandersheimie. Uchodziła za kobietę
niezwykle dystyngowaną, ale też – pełną wyrachowania i zimnego cynizmu. Jeden z kronikarzy
twierdził, że to ona osobiście zleciła morderstwo jednego z liderów opozycji przeciw bratu –
margrabiego Miśni Ekberta. Nie miała skrupułów i wiedziała, jak utrzymać w ryzach chłopaczka, który
chciał rządzić, a zamiast tego trafił do klasztornej celi. Zresztą zdaniem niektórych historyków właśnie
ona podsunęła Judycie pomysł, by w taki, a nie inny sposób rozprawić się ze Zbigniewem52.
Gra o wszystko

Zbigniew mógł trafić do Kwedlinburga już w roku 1090 lub nawet 1089. Dziwne musiało to
być więzienie. Macocha dbała o pozory. Oficjalnie książę nie został wydziedziczony. Dostąpił wręcz
zaszczytu, bo wyekspediowano go do jednego z najważniejszych ośrodków nauki i modlitwy
w chrześcijańskim świecie. Był to wprawdzie klasztor żeński, ale prowadzono przy nim specjalną
szkołę dla chłopców. To nie płeć zesłańca budziła konsternację, tylko jego zaawansowany wiek.
Placówka, do której przymusowo zapisano księcia, stanowiła odpowiednik dzisiejszych szkół
podstawowych. Nie była przeznaczona dla kandydatów na kleryków, ale – dla dzieci. W efekcie niemal
dorosły Zbigniew siedział w jednej ławce z siedmio- bądź ośmioletnimi chłopaczkami. A lekcje, które
pobierał, raczej nie dawały mu żadnej nowej wiedzy53.
Pierwszy element wielkiego planu królowej można było uznać za zrealizowany. Gorzej rzecz
się miała z drugim. Zapewne jeszcze przed tym, jak księcia wsadzono na koń i pognano na Zachód,
Judyta urodziła. I doznała takiego samego rozczarowania jak jej właśni rodzice w 1047 roku. Na świat
nie przyszedł następca tronu, ale dziewczynka. Nie wiadomo, jakie dano jej imię i jak wyglądało jej
dzieciństwo. Nie była w każdym razie tym, kogo oczekiwała monarchini54. Różnica między Judytą
a dawno nieżyjącą cesarzową Agnieszką polegała jednak na tym, że ta druga po 1047 roku mogła
wciąż próbować i czekać, aż Bóg obdarzy ją łaską. Judycie zaś zwyczajnie kończył się czas. Nie miała
kolejnych lat na starania. Nie wiedziała nawet, czy okrutny los nie zakpi z niej już teraz. Nie dało się
przecież stwierdzić, czy para książęca doczeka się jeszcze jakiegokolwiek dziecka.
Według najnowszego stanu badań płodność kobiet zaczyna wyraźnie spadać już na początku
czwartej dekady życia. Każdy organizm funkcjonuje inaczej, ale statystycznie rzecz biorąc,
prawdopodobieństwo doczekania się dziecka zmniejsza się z miesiąca na miesiąc.
Trzydziestopięcioletnia kobieta ma wciąż mniej więcej 75% szans, że w przeciągu roku zajdzie
w ciążę. W przypadku czterdziestolatek ten udział wynosi już tylko 50%. Potem zaś staje się jeszcze
mniejszy55. Podane liczby dotyczą epoki rozwiniętej medycyny, dobrej higieny, nowoczesnego
położnictwa i obfitej, zróżnicowanej diety. Wszystkie te czynniki wpływają na prawdopodobieństwo
zajścia w pierwszą ciążę i na to, że towarzyszące jej komplikacje nie uniemożliwią kolejnych porodów.
W średniowieczu szanse doczekania się dziecka po czterdziestym roku życia były radykalnie mniejsze.
A po czterdziestym piątym – bliskie zera, choć historia zna nieliczne wyjątki od tej reguły.
Kiedy na świat przyszła pierwsza córka ze związku Judyty i Władysława Hermana, królowa
miała już czterdzieści jeden, a może nawet czterdzieści dwa lata. A jednak wbrew wszelkim obawom,
czy wręcz na przekór rachunkowi prawdopodobieństwa, szybko zaszła w kolejną ciążę. Gra o wszystko
toczyła się więc nadal. A nawet stawała się coraz bardziej zacięta56.
„Usunięcie z kraju Zbigniewa okazało się niezbyt fortunnym rozwiązaniem” – stwierdził
oględnie jeden z biografów Władysława Hermana57. Trudno o większe niedopowiedzenie. Już śmierć
królewicza Mieszka wstrząsnęła polskimi elitami, podkopała zaufanie do dworu i stała się amunicją dla
stronnictw niechętnych władzy. Teraz natomiast usunięto jedynego człowieka dającego nadzieję, że
wyrwie ster rządów z rąk ociężałego ojca. Zrobiono to z pogwałceniem obyczajów, a nawet zasad
zwykłej przyzwoitości. Opozycja miała doskonałe powody, by twierdzić, że nie można ufać księciu,
który jednego dnia uroczyście pasuje pierworodnego syna na rycerza, a nazajutrz – dochodzi do
wniosku, że zrobi z niego klechę. Czy w kraju kierowanym przez takiego człowieka ktokolwiek mógł
czuć się bezpieczny? Czy można było spać spokojnie, jeśli prawa ręka władcy nie wiedziała, co czyni
lewa? I jeśli obydwiema poruszał już nie sam książę, ale jego żądna władzy, nieznająca polskiej
kultury i tradycji żona?
Wszelkie znaki na niebie i ziemi zdawały się mówić, że Władysław Herman pcha Polaków na
krawędź przepaści. I to zupełnie dosłownie. Gall Anonim zrelacjonował dziwy, do których miało dojść
podczas nowej wojny z Pomorzanami. Po odosobnionym sukcesie, odniesionym w bezpośrednim
następstwie ślubu z Judytą, książę nie zdołał ponownie przemóc wroga. Postępował nawet nie tyle
nieudolnie, co wprost głupio. Przyłączył część wrogiego terytorium do własnego kraju, a nawet
narzucił mu swoich namiestników. Potem jednak wydał rozkaz, by spalić i zrównać z ziemią
„wszystkie warownie” w głębi podbitego obszaru. Ogień podłożono wszędzie w tym samym dniu i o
tej samej porze. Reakcję można było przewidzieć. Pomorzanie, oszołomieni tępym sadyzmem nowego
reżimu, natychmiast podnieśli żagiew buntu. Rychło doszło do niezwykle krwawej bitwy. I choć
kronikarz nie napisał wprost, że Polacy ponieśli klęskę, to ogromne straty w piastowskich szeregach
uznał za wyłączną winę księcia. Ten bowiem, nierozsądnie i wbrew nakazom Kościoła, kazał
podkomendnym walczyć w trakcie Wielkiego Postu.
Jeden z najwspanialszych ośrodków religijnych Rzeszy dla Zbigniewa stał się ponurym
więzieniem. Klasztor w Kwedlinburgu na współczesnej fotografii.

Nad Władysławem Hermanem i jego wojskiem zawisło – przynajmniej w opinii Galla


Anonima, ale pewnie też wszelkich przeciwników księcia – nieszczęsne fatum. Gdy władca obległ
Nakło, jego żołnierzy zaczęły atakować nocne widziadła. Osobliwe cienie czy to sunące po niebie, czy
też śledzące ich zza ściany lasu. Wojownicy, znani z bezwzględności, uzbrojeni po zęby i naznaczeni
bliznami z niejednej potyczki, teraz trzęśli się ze strachu niczym małe dzieci. Lęk w szeregach
najeźdźców ośmielił obleganych, tak że ci zdołali dokonać wypadu na obóz wroga i spalili wszystkie
piastowskie machiny oblężnicze. Poniżony Władysław Herman nie miał innego wyjścia, jak tylko
zarządzić odwrót. A dla postronnych stało się jasne, że oto sam Bóg odwrócił się od grzesznego
i nieudolnego księcia58.
Władysław Herman, zdruzgotany porażkami i cierpiący na ból opuchniętych nóg, zaszył się
w pałacu. Schorowany, a może po prostu ogarnięty nasilającym się kryzysem wieku średniego, coraz
bardziej gnuśniał. Nie baczył na groźne pomruki wrogów i na to, że swą biernością rozzuchwala
opozycjonistów. Gdy on kurczył się i znikał, Judyta tylko zyskiwała za znaczeniu. Cóż jednak z tego,
jeśli w kraju już wrzało. Odzywały się głosy, by uwolnić księcia Zbigniewa, a zwłaszcza by ukrócić
wszechwładzę ludzi, którzy panowali w imieniu zahukanego Władysława Hermana59.
Chodziło o królową, ale też o pierwszego urzędnika dworu. Człowieka, który stopniowo stawał
się najbliższym powiernikiem oraz sprzymierzeńcem Judyty i który w Polsce zaczynał znaczyć nawet
więcej niż sam książę. Palatyna Sieciecha.
Późniejsza (i grubymi nićmi szyta) tradycja jego rodu twierdziła, iż wywodził się z książąt
plemiennych, którzy przed wiekami szli łeb w łeb z początkującą dynastią Piastów. Niektórzy
historycy widzą w nim raczej potomka jakiegoś wyrachowanego zawadiaki, który podobnie jak
Miecław zdobył wielkie wpływy w latach upadku państwa, a potem zdołał dogadać się z księciem
zwierzchnim i wejść do jego entourage’u. Byli też tacy, którzy – za sprawą dosłownego odczytania
kroniki węgiersko-polskiej – wierzyli, że czołowym członkiem dworu był już ojciec Sieciecha. I że to
on doradzał Marii Dobroniedze, by wysłała wojska na Węgry w roku 1060.
Nie tylko rodowód, ale też początki kariery Sieciecha owiane są tajemnicą. Jedni mówią, że
należał do spiskowców, którzy przegnali, a potem zabili Bolesława Szczodrego. Inni – że wypłynął
dopiero w następstwie buntu przeciw królowi i stopniowo wykroił dla siebie udział we władzy,
kosztem chwiejnego Władysława Hermana. Wątpliwości nie brakuje, bo Gall Anonim napomknął
o urzędniku dopiero w odniesieniu do przełomu lat 80. i 90. XI wieku. Wówczas Sieciech był już szarą
eminencją. A nie mógł przecież stać się nią cichcem i z dnia na dzień.
Sieciech pełnił funkcję zarządcy dworu, a więc – jak mówiono, czerpiąc z rzymskiej
nomenklatury – komesa pałacowego bądź palatyna. On decydował, kogo dopuścić przed oblicze
księcia, kogo odprawić z Płocka i jakie sprawy zataić przed władcą lub oddać pod debatę rady
książęcej. Nie był pierwszym człowiekiem na takim stanowisku. Skupił jednak w swoich rękach
władzę wprost bezprecedensową. Dbał o bezpieczeństwo księcia, nadzorował skarbiec, pilnował
poboru podatków i trzymał w ryzach członków administracji państwa. Wchodził też w role tradycyjnie
przynależne tylko i wyłącznie samemu władcy. W imieniu swojego pana ferował wyroki jako
najwyższy sędzia, mianował nowych urzędników, a nawet powoływał zarządców grodów
i namiestników prowincji państwa. Słynął z nepotyzmu, najlepsze stołki rezerwując dla swoich
krewniaków. Nie szukał poklasku, a od sztuki kompromisu bardziej cenił rządy twardej ręki.
W jego gestii znalazły się nie tylko sprawy wewnętrzne, ale i dyplomacja. Wiadomo, że
wysyłał poselstwa zagraniczne, zupełnie jakby sam zasiadał na tronie. Kierował również armią. Był tak
zwanym wojewodą (czyli tym, kto „wodzi wojowników”), wyposażonym we własną drużynę
zbrojnych, ale też naczelnym komendantem, coraz częściej wychodzącym w pole nie u boku, lecz
w zastępstwie szybko starzejącego się Piasta60.
Dla każdego, kto sprzeciwiał się kierunkowi, w jakim zmierzały sprawy w państwie, Sieciech
był źródłem całego zła. Gall Anonim pisał o nim, że choć był „rozumny” i przystojny, to na skutek
zaślepienia chciwością „wiele popełniał czynów okrutnych i nie do zniesienia”.
To on usuwał ze stanowisk ludzi, do których nie miał absolutnego zaufania. Nic nie robił sobie
z tego, że w efekcie wpływowi arystokraci tracili prestiżowe urzędy na rzecz nuworyszy. Ludzi znikąd,
ale za to bezgranicznie wiernych. On, w obliczu narastającego fermentu, przepędzał z kraju
niewygodnych notabli. On wreszcie więził tych, którzy zaleźli mu za skórę, i bez mrugnięcia okiem
sprzedawał ich handlarzom niewolników. Czy też raczej: on w zmowie z królową. Bo pierwszy polski
kronikarz nie miał wątpliwości, iż w każdym niecnym czynie Sieciecha swoje palce maczała również
Judyta. I vice versa61.
Królowa i jej palatyn

Kontrast nie mógłby być bardziej rażący. O pierwszej żonie Władysława Hermana, Judycie,
tyle że Czeskiej, Gall Anonim pisał z podziwem, że „wielu chrześcijan wykupywała za własne
pieniądze z niewoli u Żydów”. Miał tu na myśli pochodzących zwłaszcza z Andaluzji żydowskich
kupców, którzy już od kilku stuleci kontrolowali wprawdzie nie tak prężny jak dawniej, ale wciąż
intratny handel żywym towarem. Judyta Salicka odwrotnie niż poprzedniczka: nie tylko nie ratowała
niewolników, ale sama bogaciła się na sprzedawaniu ludzi62.
Kronikarz wprost pisał o królowej i palatynie jako o duecie mającym zbieżne cele. I razem,
rzecz jasna po trupach, zmierzającym do ich osiągnięcia. Nawet gdy dłuższy fragment poświęcił
intrygom samego palatyna, zamknął go komentarzem wprost zdradzającym, że miał na myśli więcej
niż jedną osobę. „Tyle niech wystarczy, co powiedziano o Sieciechu i o królowej” – stwierdził63.
A czytelnicy mieli już sami dopowiedzieć, że za każdym łajdactwem urzędnika stała także przesadnie
ambitna władczyni. To zresztą nie wszystko. Gall Anonim bał się pisać wprost, ale ewidentnie sądził,
iż Sieciecha i Judytę łączyło więcej niż wspólny interes. Odnośne rozdziały kroniki pełne są insynuacji,
które od całych stuleci rozpalają wyobraźnię historyków. Już Stanisław Smolka, tworzący u schyłku
XIX wieku, połączył elementy układanki w całość:
[Gall Anonim] nie mówi jasno, co wojewodę do królowej zbliżyło, zawsze jednak stawia ich
razem i w „machinacyach” Sieciecha przeważny udział przyznaje Judycie. Wspomina wyraźnie
o urodziwej Sieciecha postaci. Mówi i o tym, że Herman był już stary, ociężały i na nogi chorował.
Królowa przeszła burzliwe chwile, zanim została Hermana małżonką, ale zaledwie trzydziesty rok
[życia] przekroczyła, któż więc wie, czy jej z Sieciechem nie łączył węzeł silniejszy od politycznej
rachuby64.

Historyk wyraźnie odmłodził monarchinię. To, czy skończyła ona lat trzydzieści czy
czterdzieści, nie ma jednak decydującego znaczenia. Późniejsi badacze już wprost zarzucali Judycie, że
przyprawiła mężowi rogi. I że wdała się w niemal jawny i hańbiący zarówno ją samą, jak i księcia
romans z urzędnikiem. Na dowód przytaczali znane ataki na jej prowadzenie się w poprzednim
małżeństwie. Twierdzili, że jeśli jako żona Salomona królowa miała na boku kochanków, to nie byłaby
w stanie pohamować swoich żądz także podczas pobytu nad Wisłą. Nie zważali ani na fakt, że
węgierski związek Judyty rozpadł się na wiele lat przed zgonem Salomona, ani na propagandowy
charakter kierowanych pod jej adresem ataków. Tadeusz Wojciechowski, historyk skądinąd wybitny,
ale na pewno nie żaden feminista, tak bardzo zawierzył niemieckim zapiskom oraz pomówieniom
Galla, że całe małżeństwo Władysława Hermana z Judytą uznał za sprawę bardzo „śmieszną
i przykrą”. A nie za źródło prestiżu i politycznych możliwości65.
Królowa Judyta konsekwentnie dyktowała mężowi, jak ma obchodzić się z synami i… z całym
krajem. Na rysunku A. Gawińskiego z początku XX wieku dosłownie stoi za Władysławem Hermanem.

Archiwum autora/domena publiczna


Jak wyglądała rzeczywistość? Niezależnie co wpierał sobie autor pierwszej polskiej kroniki i w
co wierzyli przeciwnicy królowej jeszcze za jej panowania, romans Judyty i Sieciecha na początku lat
90. XI stulecia jest rzeczą zupełnie nie do pomyślenia. Królowa w tym czasie nieustannie była w ciąży,
w połogu lub starała się o dziecko. Wszystkie swoje nadzieje pokładała w narodzinach męskiego
potomka, od których zależała jej przyszłość. Była o wiele zbyt zręczną i przewidującą polityczką, by
szkodzić własnym perspektywom. A przecież jakikolwiek romans groziłby podważeniem legalności
syna Judyty i odsunięciem go od dziedziczenia. Musiałby też zatruć relacje królowej z Władysławem
Hermanem w czasie, gdy ten był może odrętwiały, ale nie ogarnięty zupełnym paraliżem. Nawet
ostatnia oferma na tronie nie zignorowałaby takiego skandalu. I nie tolerowałaby kochanka królowej
w roli urzędnika numer jeden66.
Nie słychać o żadnych zadrażnieniach w trójkącie Władysław Herman – Sieciech – Judyta. I nic
dziwnego. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa palatyn nie był kochankiem władczyni, ale
wygodnym narzędziem w jej rękach. Nieprzypadkowo wpływy Sieciecha zwielokrotniły się właśnie na
przełomie lat 80. i 90. Judyta, wydana za człowieka chorągiewkę, pozbawionego woli i jasnego celu,
szybko zrozumiała, że potrzebuje silnego sojusznika, myślącego tak samo jak ona. Kogoś wyzutego
z moralnych rozterek, łakomego na chwałę, bogactwa, a zwłaszcza – ślepo pragnącego władzy. Poza
tym zaś będącego mężczyzną. A więc nienarażonego, w przeciwieństwie do niej samej, na oskarżenia,
że próbuje zaprowadzać (zawsze traktowane z odrazą i podejrzliwością) „babskie porządki”67.
Sieciech – już wcześniej cieszący się znacznymi wpływami – był naturalnym kandydatem na
politycznego partnera królowej. A w jego niesławnych czynach, przez kronikarza uznanych za pasmo
najgorszych niegodziwości, można się dopatrzyć oczywistych dyrektyw Judyty. Historycy coraz
głośniej podkreślają, że brutalne represje wobec możnowładców, likwidacja konkurentów i obsadzanie
stanowisk ludźmi znikąd, nawet przedstawicielami kasty służebnej, to były zagrania rodem z Niemiec.
Te same pociągnięcia, które Gall Anonim zarzucał Sieciechowi, parę lat wcześniej, z wielkim
sukcesem, wdrażał w Rzeszy Henryk IV. Za ich sprawą spacyfikował saską rebelię, zwalczył
separatyzmy i (przynajmniej chwilowo) ugruntował swoją władzę. Wszystko to działo się na oczach
Judyty, przebywającej przecież w jednej z głównych siedzib dworu imperialnego. Królowa z uwagą
śledziła rozwój wypadków. A gdy została polską władczynią, zaraz zaczęła wcielać lekcje w życie.
Bezeceństwa Sieciecha były w rzeczywistości szeroko zakrojonym planem królowej,
zmierzającej do umocnienia pozycji Władysława Hermana. A tym samym: także swojej własnej
i swojego przyszłego syna68. Projekt miał wszelkie szanse się powieść. Judyta jednak, zawsze aż do
skrajności żądna rezultatów, także tym razem działała zbyt pospiesznie i zbyt radykalnie. Otwierała
kolejne fronty, nie bacząc na to, ilu ma już przeciwników. Aż wreszcie natrafiła na oponenta, który nie
zamierzał przed nią ustępować. I potrafił zgromadzić wokół siebie wszystkich pozostałych.
Czechy były naturalnym miejscem azylu dla polskich rebeliantów. Ci, których przepędzono
z kraju lub którzy zdołali uciec przed represjami, zgodnie obierali kurs na Pragę. Nad Wełtawą rosła
kolonia malkontentów, marzących o pomście za poniesione krzywdy. I o obaleniu znienawidzonego
duetu. Ich knowania wolno było ignorować tak długo, jak długo nie znajdowały posłuchu u silniejszych
graczy. To jednak mogło się zmienić niemal z dnia na dzień. Relacje między Piastami i Przemyślidami
dawno nie były tak napięte. Jeśli wojna jeszcze nie wybuchła, to było to tylko zasługą nowego
małżeństwa księcia i stale uiszczanego trybutu ze Śląska. Wratysław nie zamierzał ryzykować
zadrażnień z cesarstwem na skutek zbrojnej konfrontacji z siostrą imperatora. A poza tym co roku
otrzymywał swoje transporty złota i srebra, w umówionej wysokości. Na tyle dużej, by równoważyć
potencjalne łupy i polityczne korzyści z wyprawy na północ69.
Niepewny pokój trwał dopóty, dopóki żył pierwszy czeski król. Kiedy jednak Wratysław
wyzionął ducha w 1092 roku, polski dwór natychmiast zaprzestał płacenia poniżającego trybutu. Czy
też: zaprzestali Judyta i Sieciech, bo trudno podejrzewać Władysława Hermana o równie odważną
i obarczoną ryzykiem decyzję. Do jakiegoś stopnia sama sytuacja wymuszała radykalne kroki.
Z różnych źródeł wiadomo, że kolejny, 1093 rok był jednym z najbardziej nieurodzajnych w tym
stuleciu. W Saksonii szerzyła się fala głodu, na Rusi uskarżano się na szalejące epidemie. U podstaw
tych klęsk leżały anomalie pogodowe, niosące nieurodzaj, biedę, a w konsekwencji choroby. Jeśli
problemy dotknęły dwóch sąsiadów Polski, to także kraj Piastów raczej się przed nimi nie ustrzegł.
Trybut, w każdym roku uciążliwy, teraz mógł się stać wprost śmiertelnie niebezpiecznym obciążeniem.
Przestano płacić, bo nie było czym. A zresztą: nie wydawało się, by Czesi byli w stanie jakkolwiek
zagrozić Polakom. Ta ostatnia rachuba okazała się zupełnie chybiona70.
Na praskim tronie zasiadł brat Wratysława – książę Konrad, będący postacią cokolwiek
bezbarwną i niewiele bardziej energiczną od sąsiada rezydującego w Płocku. Z tym księciem dałoby
się utrzymać pokój. Konrad zmarł jednak już po paru miesiącach, a władza przeszła w ręce młodego,
porywczego i pragnącego się wykazać Brzetysława II. Już samo imię nowego księcia Pragi
wskazywało, gdzie będzie on szukać łupów i poklasku. Tak samo jak dziadek, który przed dekadami
zrównał Polskę z ziemią, także on ostrzył sobie zęby na dobytek Piastów. W odpowiedzi na
wstrzymanie trybutu zorganizował ekspresowy wypad zbrojny na Śląsk. A potem kolejny i kolejny. Jak
donosił kronikarz Kosmas, w 1093 roku wojska Brzetysława II tak bardzo spustoszyły prowincję
„częstymi napadami”, że „z tej strony rzeki Odry, aż do Głogowa, nie licząc jedynego grodu Niemczy,
nie ostał się żaden człowiek”. Wszystkich wypędzono, wzięto w niewolę lub wymordowano, a wsie
puszczono z dymem. Judyta i Sieciech mogli tylko bezradnie słuchać raportów o wielkiej rzezi.
Reakcja nie wchodziła w rachubę, bo najazdy stanowiły zaledwie uwerturę wielkiej ofensywy
czeskiego księcia71.
Brzetysław, zamiast toczyć krwawe i niedające gwarancji zwycięstwa bitwy, postanowił
wysłużyć się polskimi opozycjonistami. Pomógł zbiegom się zorganizować, zapewnił im fundusze
i poparcie, a przede wszystkim – postawił przed nimi człowieka, który mógł się stać żywym symbolem
buntu. Od Galla Anonima wiadomo, że z poduszczenia księcia wynajęto „jakichś ludzi”, którzy „z
czeską chytrością” i „po kryjomu wydobyli Zbigniewa z klasztoru mniszek”72. Zmarły Wratysław
nigdy nie pozwoliłby sobie na podobną zniewagę. Wysłać szpiegów do Niemiec i wykraść księcia
znajdującego się pod opieką samej siostry imperatora? To był policzek dla cesarza i dla całego domu
salickiego. Brzetysław nie bał się jednak przekraczać swojego Rubikonu. Nie łączyły go z Rzeszą tak
silne więzy jak poprzednika. Nie marzył też o koronie, a przede wszystkim – dobrze wiedział, że w tym
konkretnym momencie Henryk IV to lew, który może ryczeć, ale nie ma już zębów ani pazurów.
W Rzeszy dopiero co rozgorzała nowa rebelia, groźniejsza od wszystkich poprzednich. Przeciwko
cesarzowi wystąpili jego rodzony syn i własna żona. To przy tej okazji Henrykowi zaczęto zarzucać, że
organizuje czarne msze i satanistyczne orgie. Armie imperatora zostały pobite we Włoszech, jego
potomek koronował się na króla Italii, a sam Henryk został osaczony przez wrogów na południe od Alp
i przez kolejne cztery lata nie był w stanie wrócić do Niemiec73.
Trudno było sobie wymarzyć lepszy moment na przeciwstawienie się niemieckiemu władcy.
Judyta nawet nie próbowała błagać brata o pomoc. A naprawdę pilnie potrzebowała wsparcia.
Rebelianci szybko przeciągnęli na swoją stronę książęcego namiestnika sprawującego władzę na
Śląsku – komesa Magnusa. Przyjmuje się powszechnie, że człowiek ten był wysoko urodzonym
przybyszem ze Skandynawii. Jednym z tysięcy wikingów, którzy szukali chwały i zarobku, najmując
się na usługi polskim książętom. Werbowano ich, ponieważ uchodzili za ludzi nie tylko sprawnych
w walce, ale też ślepo lojalnych, bo nieuwikłanych w lokalne koterie i sieci interesów. O samym
Magnusie Gall Anonim twierdził, że nosił on nawet tytuł książęcy. Wedle jednej z najnowszych
hipotez był nieślubnym synem Harolda II – krótko panującego króla Anglii, pokonanego i zabitego
w sławnej bitwie pod Hastings w 1066 roku. W następstwie starcia wyspiarskie królestwo wpadło
w ręce Normanów, a sam Magnus był zmuszony uchodzić i szukać nowego zajęcia. Angaż znalazł na
polskim dworze i z czasem awansował aż do rangi zarządcy zamożnej dzielnicy74. Teraz jego
chwalebny rodowód bardzo ułatwił zadanie opozycjonistom. Ci grali na urażonym poczuciu godności
namiestnika. „Tobie, Magnusie, któremu tytuł książęcy więcej przynosi chluby niż władzy, żałośnie
współczujemy, skoro masz tylko trudy związane z władzą, ale nie władzę samą, bo nie śmiesz
wydawać rozkazów ludziom Sieciecha” – prowokowali go w przesłanej do Wrocławia petycji.
A zarazem proponowali mu, jak może wyplątać się z żenującej sytuacji. Wystarczy, że przyjmie „pod
swą tarczę” Zbigniewa i w jego imieniu dołączy do buntu. Nie tyle przeciw księciu zwierzchniemu,
który otworzył mu drogę do kariery, co – przeciw Sieciechowi i królowej, a w interesie prawowitego
następcy tronu.
Zbigniew był już wówczas dorosłym mężczyzną – przynajmniej wedle standardów epoki.
Mimo to nic nie słychać o tym, by w ogóle dopuszczano go do głosu. Okazał się, podobnie jak jego
ojciec przed nim, tylko wygodną marionetką. Symbolem, który osłaniał rebeliantów przed
oskarżeniami, iż łamią prawo boskie i próbują podważać odwieczną pozycję Piastów jako polskich
„panów przyrodzonych”75. Ze Zbigniewem w swoich szeregach mogli mówić, że nie dążą do obalenia
porządku, ale do powszechnie upragnionej sanacji.
Argumenty przemówiły do Magnusa. W efekcie Śląsk nie tylko został spustoszony przez
Czechów, ale też praktycznie odpadł od Polski. I to bez choćby jednego strzału z łuku. Kronikarz
donosił, że Władysław „zasmucił się” rebelią syna. Co innego „Sieciech z królową”. Oni – jak
twierdził Gall Anonim – wielce „się przerazili”76.
Reakcję Judyty łatwo zrozumieć. Misterna konstrukcja, którą konsekwentnie stawiała od chwili
przybycia do Polski, okazała się zaledwie domkiem z kart. Zabicie królewicza Mieszka tylko
rozsierdziło opozycję. Wygnanie Zbigniewa zamiast go zneutralizować, uczyniło z niego wroga numer
jeden. A represje wobec przeciwników królowej odbiły się tak szerokim echem, że nawet najwierniejsi
pomagierzy rządzącego duetu wyrażali gotowość dołączenia do buntu. Jakby tego było mało,
ostateczny cel całej walki stawał się coraz mniej oczywisty.
Judyta urodziła po raz drugi. I znowu na świat nie przyszedł syn, ale kolejna niechciana córka.
Dano jej imię Agnieszka (po cesarskiej babce) i w przyszłości miała zostać ksienią klasztoru
w Gandersheimie. Kariera zaszczytna, ale w żaden sposób nie realizująca matczynych ambicji. Na
przekór wszystkiemu i wszystkim Judyta znowu zaszła w ciążę. W stanie brzemiennym znalazła się
jako kobieta mniej więcej czterdziestopięcioletnia. Mimo niebezpiecznego wieku donosiła i urodziła
zdrowe dziecko. Tyle że to również była dziewczynka. Niemal nieznana księżniczka, wraz z którą
przepadły wszystkie marzenia Judyty77.
Początek końca

Trzeci poród nastąpił chyba w roku 1092 roku78. W każdym razie jeszcze zanim Zbigniew
niespodziewanie wyszedł na wolność: to wydarzenie jest bowiem zgodnie datowane na rok 1093.
Wojna domowa nie miała już żadnego sensu, bo i samo wydziedziczenie księcia traciło podstawy.
Mimo to konfrontacji nie udało się powstrzymać. Wybuch konfliktu nie tylko nie umocnił pozycji
Judyty i Sieciecha, ale w dalszym stopniu podkopał ich i tak nadwątlony autorytet. Wojska wysłane, by
stłumić w zarodku śląską rebelię, odmówiły starcia z rodakami. A poseł oddelegowany na pertraktacje
do Wrocławia nie tylko niczego nie osiągnął, ale niemal został ukamienowany przez grodzian,
niechcących słuchać żadnych argumentów wysuwanych na obronę Sieciecha. Sytuacja stawała się
rozpaczliwa. Każdy dzień trwania rebelii groził jej rozlaniem się na kolejne prowincje. Nawet w sercu
państwa nie można było być dłużej pewnym lojalności wojowników. Żadna bitwa i żadne oblężenie nie
wchodziły w rachubę. Królowa nie miała innego wyjścia, jak tylko schować dumę i cofnąć własne
decyzje. Gall Anonim podał szokującą informację, iż na pomoc wezwano nie kogo innego, a… księcia
Czech, Brzetysława. Dzięki zapiskom praskiego kanonika Kosmasa łatwiej zrozumieć ten osobliwy
czy wręcz kompromitujący krok. Okazuje się, że polski dwór pokornie i pospiesznie spłacił trybut: na
dodatek w podwójnej kwocie, bo także za rok poprzedni. W zamian Judyta oczekiwała, iż Czesi
rozbroją pułapkę, którą na nią zastawili. Bez skutku. Brzetysław zainkasował sztaby srebra, ale wedle
polskiej kroniki układy z nim przyniosły „więcej hańby i szkody niż sławy i zysku”79.
Królowa i Sieciech, stojący już na skraju przepaści, byli gotowi układać się choćby z samym
diabłem, byle uniknąć katastrofy. W ogarniętych własną wojną Niemczech nie mieli czego szukać. Na
Pomorzu byli wyłącznie wrogowie; z Rusią stosunki też układały się nie po ich myśli. Zostawały
wyłącznie… Węgry. Kraj, z którym spodziewano się wojny, odkąd tylko królewicz Mieszko zginął
skrytobójczo otruty. Na południe od Karpat nadal rządził Władysław Święty. Naczelny, osobisty wróg
Judyty, który jeszcze dziesięć lat wcześniej trzymał w więzieniu jej pierwszego męża. Władczyni –
nadal przecież tytułująca się królową, na wspomnienie swoich węgierskich początków – nie
spodziewała się, że kiedykolwiek przyjdzie jej pertraktować z tym człowiekiem. Ale desperackie
okoliczności wymagają desperackich kroków.
Kronikarz odnotował, że Władysław Święty przybył na pomoc Judycie i palatynowi. I że
niemal natychmiast po przekroczeniu granicy zmienił front. Być może na miejscu powziął nowe
informacje o tym, jak zginął Mieszko, a przede wszystkim – kto odpowiadał za jego zgon. W każdym
razie zamiast oblegać Wrocław, przypuścił atak na drużynę Sieciecha. Próbował pojmać urzędnika
i wywieźć go w kajdanach na Węgry. Wielmoża tylko cudem uniknął zasadzki. Przewaga
„sprzymierzeńców” była jednak miażdżąca. Zamiast stawiać czoła madziarskim zastępom, Sieciech
uciekał, aż się kurzyło. Przystanął dopiero, gdy dotarł do Wielkopolski. A cały Śląsk pozostawił na
pastwę rebeliantów i obcych grabieżców80.
To był już koniec wojny – jednej z najbardziej żałosnych w całej wczesnej historii państwa
polskiego. Para książęca nie miała innego wyjścia, jak tylko uznać wszystkie pretensje Zbigniewa.
Książę na powrót stał się legalnym synem i naczelnym następcą tronu. Oddano mu też w zarząd Śląsk
– co stanowiło tylko formalne przypieczętowanie dotychczasowego stanu rzeczy. Prawda była bowiem
taka, że we Wrocławiu nikt już się nie liczył z rozkazami płynącymi z Płocka81.
Porażka nie mogłaby być bardziej oczywista. Judyta jednak nie zamierzała ani się z nią godzić,
ani akceptować tego, że jej własne, wszechwładne rządy dobiegają końca. Zamiast odsunąć się w cień
i przeczekać kryzys, rzuciła się do działania ze zdwojoną mocą. Jej partnerstwo z palatynem przetrwało
najtrudniejszą próbę. Mało tego. Wydaje się, że Sieciech i królowa tylko zbliżyli się do siebie na
skutek grożącego im obojgu ryzyka. Jeśli ich relacja kiedykolwiek wyszła poza płaszczyznę czysto
polityczną, to właśnie teraz. Na tym niebezpiecznym, przepojonym dramatycznym wyczekiwaniem
i straceńczą desperacją etapie. Już po tym, jak Judyta urodziła ostatnie dziecko i wyzbyła się nadziei na
przedłużenie rodu, a ze Zbigniewem zawarto zgniły kompromis, stale grożący nową wojną. Choć
wypada uczciwie podkreślić, że nawet w odniesieniu do okresu po roku 1093 na romans między Judytą
i palatynem nie ma absolutnie żadnych dowodów.
Pokój nie mógł się utrzymać, bo też nie zadowalał w pełni żadnej ze stron. Rebelianci nie
zdołali doprowadzić do usunięcia Sieciecha. Zbigniew odzyskał prawa, ale nie obalił znienawidzonej
macochy. A Władysław Herman, osobiście dotknięty zdradą syna i przytłoczony skalą kryzysu, nie
zdecydował się zmienić kursu. Rządy Zbigniewa na Śląsku – czy też raczej rządy frondystów
i Magnusa – trwały około trzech lat. Zbyt krótko, by malkontenci zdołali ugruntować swą władzę, ale
dostateczne długo, by Judyta i Sieciech ostatecznie owładnęli słabnącym księciem zwierzchnim.
Władysław Herman ze skamieniałym sercem zgadzał się na wszystko, co szykowano Zbigniewowi.
I już nawet nie udawał, iż jest panem sytuacji.
W niebezpieczeństwie znalazł się nie tylko Sieciech, ale też książęcy syn Bolesław. Tutaj
wspólnie w walce w wyobrażeniu XIX-wiecznego artysty.

Archiwum autora/domena publiczna

Sieciech metodycznie szykował nową wojnę. Pacyfikował sytuację w poszczególnych


prowincjach, zabezpieczał tyły, weryfikował lojalność własnych wojsk82. Judyta też nie siedziała
z założonymi rękoma. Wydaje się, że na nią spadł obowiązek sprowadzenia pomocy z zagranicy.
Królowa raz jeszcze zwróciła się w znane sobie strony. I ponownie poniosła sromotną porażkę. Tym
razem jednak na jej drodze nie stanęły resentymenty z dawnych czasów, lecz cynizm rodzonego brata.
Henryk IV nigdy nie był skłonny pomagać komukolwiek. Ale w roku 1096 przeszedł samego siebie.
Wiadomo, że polski dwór zwrócił się o pomoc do młodego węgierskiego dynasty Almosa, od niedawna
sprawującego kontrolę nad północnym pograniczem kraju. Mężczyznę łączył świeży sojusz z Piastami.
Mimo to odmówił on udzielenia pomocy sprzymierzeńcowi. A ponieważ zachował się list wysłany do
Almosa przez samego cesarza, to wiemy, że Węgier wystawił Polaków do wiatru na wyraźną prośbę
Henryka IV. Brat Judyty dziękował mu za to, że nie udzielił wsparcia swojemu „krewniakowi
i przyjacielowi” Władysławowi Hermanowi, a tym samym zachował siły potrzebne, by służyć
wsparciem samemu imperatorowi83.
Nie sposób stwierdzić, czy Judyta kiedykolwiek dowiedziała się o niedźwiedziej przysłudze,
którą brat wyświadczył jej w chwili najgłębszego kryzysu. Może Henryk milczał, a może wprost
przeciwnie: otwarcie oznajmił siostrze, że już wystarczająco wiele razy próbował osadzić ją na tronie.
I że teraz jest zdana tylko i wyłącznie na siebie.
Królowa i palatyn nie mieli innego wyjścia, jak tylko uderzyć na wroga własnymi siłami. Na
czele armii postawiono Władysława Hermana, by symbolicznie dokonał rekonkwisty zbuntowanej
prowincji. Rebelianci zostali wzięci z zaskoczenia. Wojska księcia, tym razem złożone z ludzi
pewnych i niewahających się przelewać braterskiej krwi, podeszły pod sam Wrocław. Udało się zająć
szereg okolicznych grodów, ale brakowało ludzi potrzebnych, by zamknąć stolicę Śląska w pierścieniu
oblężenia. Ingerencja Henryka IV i spowodowana nią nieobecność sojuszników pozwoliła
Zbigniewowi uratować się z zasadzki. Pretendent do tronu „niepewny wierności pospólstwa i własnego
życia, zbiegł pod osłoną nocy”. Uciekał z taką samą determinacją jak Sieciech przed paroma laty.
I nawet w podobnym kierunku. Dotarł aż na przeciwległą rubież państwa – do położonej na Kujawach
Kruszwicy.
Natychmiast wyszło na jaw, jak niewielkie skutki przyniosła wizerunkowa ofensywa Sieciecha.
Palatyn spędził ostatnie lata na „kuszeniu” możnych i rycerzy „obietnicami oraz darami”. Ale wcale
nie sprawił, że przestano gardzić rządami jego i ambitnej królowej. Kruszwiczanie w okamgnieniu
zgodzili się podporządkować Zbigniewowi – wreszcie występującemu samodzielnie i osobiście
pragnącemu sięgnąć po władzę. Młody książę zdołał nawet przeciągnąć na swoją stronę Pomorzan.
Niewiele baczących na jego polityczne plany, ale skorych do odegrania się na Władysławie Hermanie.
Rebelia rozgorzała z nową siłą. I kres mogła jej położyć tylko walna bitwa. Nie pierwsze starcie
między najbliższymi krewniakami w polskiej historii, ale pierwszy odnotowany przypadek, gdy syn
wystąpił zbrojnie przeciw ojcu.
Batalia rozegrała się na przedpolu Kruszwicy. Może nawet znana jest jej dokładna lokalizacja,
bo na miejscu niegdysiejszego mostu prowadzącego do grodu odkopano całą masę szkieletów,
noszących ślady udziału czy to w orężnej walce, czy to może w rzezi. Osobliwe cmentarzysko datuje
się właśnie na schyłek XI stulecia. A jego charakter w pełni odpowiada opisowi dramatycznego starcia
pozostawionemu przez Galla Anonima. W myśl relacji kronikarza, we wszelkich zdarzeniach
dopatrującego się boskiej ręki, „sprawiedliwy Sędzia rozsądził sprawę między ojcem i synem”.
„Wszechmogący” nie tylko „wytępił nieprzeliczone mnóstwo” rebeliantów, ale też sprawił, że „śmierć
zabrała bardzo niewielu” żołnierzy wiernych dworowi. Łącznie zaś miano przelać w tym miejscu tyle
krwi i tyle trupów zrzucić do sąsiadującego z grodem akwenu, że „od tego czasu żaden dobry
chrześcijanin nie chciał jeść ryby z owej wody”84.
Bunt Zbigniewa był skończony. A Judyta i Sieciech mogli mieć poczucie, że wreszcie wyszli
z gęstwiny na słońce. W rzeczywistości koniec był już bardzo bliski, królowa wierzyła jednak, że ma
przed sobą raczej nowy początek. I trudno tylko z całą pewnością stwierdzić, co naprawdę planowała.
Bo gdyby wziąć na wiarę wszystkie wiadomości podawane przez późniejsze kroniki, to cesarską siostrę
należałoby uznać za jeden z najczarniejszych, najbardziej niegodziwych charakterów w polskich
dziejach.
Ostatni gambit

Zbigniewa nie zgładzono. Był rok 1096 lub może 1097, a młody książę trafił do niewoli. Nie
ma żadnych wątpliwości co do tego, kto naprawdę decydował o jego losie. Władysław Herman
otwarcie przeklął swojego syna i oddał go w ręce Sieciecha. Zbigniew został zamknięty w jednym
z grodów należących do palatyna. Tam znajdował się na łasce urzędnika, a tym samym – swej
macochy, od zawsze szykującej jego zgubę. Nie ma wątpliwości, że był brutalnie torturowany85. Mógł
się też spodziewać, że rychło padnie ofiarą wyjątkowo nieszczęśliwego wypadku lub tragicznego
zatrucia pokarmowego. Albo że cudzymi rękoma popełni samobójstwo. Dni jednak mijały, a nic
takiego nie następowało.
Gall Anonim, w ślad za nim zaś całe pokolenia historyków, twierdził, że Sieciechowi nie
wystarczała rola szarej eminencji. Wzorem frankijskich majordomów (którzy najpierw zawładnęli
dworem, a następnie obalili prawowitych władców i zajęli ich miejsce jako nowa dynastia Karolingów)
zmierzał do pałacowego przewrotu. Nie chciał rządzić w imieniu Władysława Hermana, ale – zamiast
niego86. Stopniowo zagarniał przywileje przynależne tylko i wyłącznie władcom. W jego ambicje,
graniczące z szaleństwem, wierzą zwłaszcza znawcy średniowiecznych monet. Numizmatycy ustalili,
że Sieciech nie tylko bił własny pieniądz, ale robił to na zawrotną skalę. Łącznie wprowadził do obiegu
nawet sto tysięcy monet opatrzonych własnym imieniem. Badaczom nie mieści się w głowach, że to
olbrzymie przedsięwzięcie mogło być powodowane wyłącznie urzędniczą pychą. Ponieważ pieniądze
stanowiły naczelny symbol władzy w tej epoce, to też widzi się w nich dowód na to, że Sieciech
stopniowo ustawiał się w roli konkurenta prawowitych książąt. I to za cichym przyzwoleniem
zniedołężniałego Władysława Hermana.
Jego mennicze inicjatywy uchodzą za „ewenement w skali całego polskiego średniowiecza”.
A przecież nie tylko w tym obszarze był rodzynkiem i prekursorem. Sieciech to także pierwszy
możnowładca w dziejach państwa Piastów, o którym można z całą pewnością powiedzieć, że stawiał
świątynie i obdarowywał Kościół. A więc robił to, co dotąd było wyłącznym obowiązkiem (i
uprawnieniem) księcia87. Już zachowywał się jak władca. Musiał tylko jeszcze nim zostać.
Wedle relacji Galla Sieciech przymierzał się ni mniej, ni więcej, tylko do fizycznego
wytępienia rodu Piastów i do założenia nowej dynastii. A ponieważ Judyta jawi się w kronice jako jego
stała współpracownica czy nawet mocodawczyni, to szybko zaczęto wyciągać wniosek, iż także ona
brała udział w spisku, chętna poślubić swego kochanka i utrzymać się na tronie. Już nie jako żona
Władysława Hermana, ale – nowego księcia Sieciecha88.
Niektóre fakty zdają się potwierdzać prawdziwość tego makiawelicznego portretu królowej.
Nawet najbardziej zaślepiona żądzą władzy pięćdziesięciolatka nie mogłaby wierzyć, że zdoła jeszcze
zajść w ciążę i doczekać się syna, w którego obronie powinna zwalczać konkurentów. Mimo to Judyta
nie zarzuciła dawnych metod i planów. Dotąd zasadzała się zwłaszcza na Zbigniewa. Kiedy jednak ten
wpadł już w jej sidła, zwróciła baczniejszą uwagę na młodego Bolesława.
Bolesław od dziecka kochał polowania na grubego zwierza. Jego obsesja stwarzała idealną
okazję do działania tym, którzy nie chcieli dopuścić, by młody książę przejął tron Piastów.

Archiwum autora/domena publiczna

W osobliwy sposób wychowywano tego chłopca. Już jako siedmiolatek towarzyszył oddziałom
Sieciecha w wojnie z bratem i niemal trafił do niewoli, gdy razem z palatynem był zmuszony uciekać
przed węgierskim wojskiem. Także później nie bardzo baczono na jego bezpieczeństwo. Kronikarz
twierdził, że mały Bolesław samowolnie wyruszał na polowania, a nawet dołączał do zbrojnych
wypadów, i to mimo że nie umiał jeszcze „o własnych siłach dosiąść lub zsiąść z konia”. Czynił to
„wbrew woli ojca” czy wręcz „bez jego wiedzy”. Stale narażał życie, zupełnie jakby nikt nie
sprawował nad nim opieki89. Jeśli słuszny jest domysł, że Judyta usunęła chłopca z dworu, to także ona
musiała odpowiadać za to, że dopuszczano do wszelkich jego wariackich wybryków. Ewidentnie
chciała się go pozbyć. W historii brakuje tylko dwóch węży podrzuconych do kołyski, by uznać, że
królowa traktowała księcia niczym bogini Hera niechcianego pasierba Heraklesa.
Przez dłuższy czas władczyni zostawiała sprawę w rękach losu, nieco mu tylko pomagając.
Bolesław stale był narażony na niebezpieczeństwo. A jednak – uparcie nie chciał umrzeć. Z każdej
eskapady wracał z głową na karku, (względnie) cały i zdrowy. Wreszcie Judyta powiedziała dość. Nie
znaczy to, że zrezygnowała ze swoich zbrodniczych planów. Przeciwnie: wygląda na to, że
postanowiła, iż fortunę jednak trzeba wyręczyć.
W bliżej nieokreślonym czasie, ale z pewnością już po uwięzieniu Zbigniewa, doszło do
epizodu, który wstrząsnął dworem. Z pozoru był to dziwny, niewyjaśniony wypadek. Ale wyglądał
raczej jak nieudana (choć bardzo przemyślna) próba zamachu na księcia. Gall Anonim opowiadał, jak
to młody Bolesław, „siedząc w lesie przy śniadaniu, ujrzał ogromnego dzika, przechodzącego
i chowającego się w gęstwinę leśną”. Ponieważ księcia jak zwykle nie pilnowano, „natychmiast zerwał
się od stołu, pochwycił oszczep” i popędził w zarośla. Dopadł do zwierzęcia i już zamachnął się do
ataku, gdy nagle spośród drzew wyłonił się jeden z jego rycerzy. Mężczyzna, zamiast wspomóc
dynastę, chwycił za jego oszczep i próbował wyrwać broń z rąk Bolesława, pozostawiając go na
pastwę bestii. Chyba tylko cudem chłopak zdołał odepchnąć napastnika, utrzymać oszczep w dłoni
i zabić dzika. Był tak wymęczony czy może nawet pokiereszowany, że do przytomności doprowadzono
go dopiero „długim wachlowaniem”.
Nie ma wątpliwości, że książę znalazł się o krok od śmierci. Rycerza, który niemal wpędził go
do grobu, rzecz jasna poddano przesłuchaniu. Ten jednak nie puścił pary z ust. Konsekwentnie
twierdził, „iż sam nie wiedział, co robił”. I że wcale nie realizował niczyich rozkazów90.
Jeśli istotnie go nasłano, to mógł za tym stać chyba tylko rządzący Polską duet. A zwłaszcza
Judyta, zdolna (i chętna) czerpać z doświadczeń wyniesionych z Węgier. Czyli z kraju, w którym
podejrzane wypadki na polowaniach były szokująco częste. Podczas łowów – a konkretnie na skutek
bezpośredniego starcia z dzikiem! – zginął już syn świętego Stefana książę Emeryk. Oficjalnie bez
udziału osób trzecich, ale zdaniem niektórych badaczy – raczej w bardzo sprawnie i dyskretnie
przeprowadzonym zamachu91. Takim, który inspirował kolejne pokolenia. Warto też przypomnieć, że
pierwszy mąż Judyty, Salomon, znalazł się na drodze do upadku wtedy, gdy powziął decyzję
o wyeliminowaniu swojego kuzyna Gejzy. A jak zamierzał pozbyć się konkurenta? Rzecz jasna
w trakcie polowania.
Jemu się nie udało, ale Judyta mogła sądzić, że w przeciwieństwie do męża zdoła
przeprowadzić rzecz cichaczem i uzyskać upragniony rezultat. Usunąć polskiego księcia tak samo, jak
zginął węgierski królewicz Emeryk. Przeliczyła się, ale przynajmniej człowiek, którego wyznaczyła do
udziału w akcji, okazał się bezwzględnie lojalny. I jej (domniemana) odpowiedzialność nigdy nie
wyszła na jaw.
Jeśli istotnie to ona pociągała za sznurki, to trzeba zapytać: właściwie dla jakiego celu? Dawni
historycy, widzący w niej kobietę zdecydowanie młodszą, niż była w istocie, mogli sobie wyobrażać, iż
Judyta marzyła o zapoczątkowaniu nowej dynastii u boku Sieciecha. Inaczej jednak należy
interpretować czyny kobiety trzydziestoletniej, a inaczej – pięćdziesięciolatki. Zwłaszcza w epoce,
w której względnie rzadko dożywano siódmej dekady życia. Matka królowej, cesarzowa Agnieszka,
zmarła w wieku pięćdziesięciu kilku lat. Jej babka ojczysta odeszła dokładnie jako
pięćdziesięciotrzylatka. Siostra, potężna Adelajda zawiadująca saskimi klasztorami, też właśnie
wyzionęła ducha. A ledwie stuknęła jej pięćdziesiątka92. Judyta miała wszelkie powody, by wieszczyć,
że również przed nią zostało tylko kilka ostatnich lat życia. To nie był czas na burzenie starego
porządku i budowę innego świata. Niezależnie, o czym w skrytości serca marzył sam Sieciech, to
w przypadku Judyty nowe otwarcie oznaczało okazję, by zadbać o godny epilog własnej historii.
Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa królowa nie chciała odchodzić na emeryturę. Zbyt
wiele lat spędziła w bezruchu na cudzym dworze, by teraz rezygnować ze świeżo zyskanego splendoru
i wpływu na władzę. Chciała utrzymać się u steru rządów, niezależnie od tego, jak rychło umrze jej
nieudolny, słabujący małżonek. Pragnęła też – a to rzecz nie mniej ważna – zachować posiadane
skarby i rezydencje. Nie zaś wegetować w murach tego czy innego „wdowiego” klasztoru.
Cel mogła oczywiście osiągnąć, wchodząc w konszachty z Sieciechem i przyjmując jego plan
maksimum jako swój własny. Urzędnik musiałby tylko zagwarantować jej godne miejsce u swojego
boku po przejęciu władzy w kraju. Takiego scenariusza nie da się zupełnie wykluczyć. Nie wydaje się
on jednak prawdopodobny i to z oczywistych względów. Dla samej Judyty to po prostu nie był dobry
projekt. Wiązało się z nim ogromne ryzyko i wiele niewiadomych. Nawet gdyby palatyn sięgnął
szczytu, to królowa nie mogła być tak naiwna, by wierzyć, że jako świeżo wywyższony książę pozwoli
jej zachować godność i pozycję władczyni. Przecież jeśli jego celem było utworzenie nowej dynastii, to
powinien jak najszybciej wynieść na tron małżonkę zdolną rodzić następców tronu. A nie tolerować
posuniętą w latach, już mu niepotrzebną i zwyczajnie awanturniczą królową93.
Jeśli Judyta chciała zapewnić sobie godną starość, to należało pertraktować nie
z pyszałkowatym urzędasem, ale z człowiekiem, który rzeczywiście miał prawo do tronu. Najlepiej
z takim, którego już trzymała w garści i któremu mogła dyktować warunki. Fakt, że pognębiony
Zbigniew nie zgnił w swoim lochu, da się wytłumaczyć w jeden prosty sposób. Najwidoczniej udało
się z nim dojść do porozumienia. To zaś, co nastąpiło potem, dobitnie potwierdza, że z księciem nie
negocjowali ani ojciec, ani palatyn. Do swoich racji przekonała go macocha. Ta sama kobieta, która
polowała na niego od całej dekady. Ale która też była najprędzej władna odwołać obławę. A więc
przekonać męża do autentycznej zgody z synem i palatyna do podporządkowania się przyszłej władzy
Zbigniewa. W zamian oczekiwała, że jej własne możliwości nie zostaną w żadnym stopniu
poskromione, ani za życia Władysława Hermana, ani tym bardziej po jego śmierci.
Judyta jawi się jako architektka zdarzeń, bo wiemy, że raz jeszcze sięgnięto do wzorców, które
najlepiej znała właśnie ona. Zamach na młodego Bolesława miał pewien madziarski posmak. To
jednak, co zrobiono ze Zbigniewem, było już autentyczną kalką nie tak znowu dawnych poczynań
węgierskiego dworu. Judyta potraktowała buntowniczego pasierba dokładnie tak, jak przed laty
postąpiono z jej pierwszym mężem.
Gdy na jaw wyszły intrygi Salomona przeciw Władysławowi Świętemu, został on na
kilkanaście miesięcy uwięziony w monarszej twierdzy. Na wolność wyszedł zaś z okazji podniosłej,
kościelnej uroczystości. Fakt, że publicznie okazano mu łaskę, uświetnił kanonizację króla Stefana.
Judyta dobrze pamiętała, że ta ceremonia tylko podniosła autorytet władcy, a rebeliant, choć
oswobodzony, więcej mu już nie zaszkodził. Doświadczenie mówiło, że taki manewr jest zwyczajnie
skuteczny. A poza tym powtórzenie go mogło dać królowej osobistą satysfakcję. Bo przecież ustawiało
ją na pozycji, o której przed piętnastoma laty mogła tylko skrycie marzyć…
Zbigniew chyba zbyt wiele miał w sobie żółci, by szybko ulec namowom macochy. Może
zresztą sama Judyta wolała poczekać, aż będzie pewna, że zdrajca skruszał i że wypaliły się w nim
ostatnie iskierki ambicji. W każdym razie w niewoli książę przebywał dłużej niż węgierski król-
rebeliant. Dokładne daty budzą kontrowersje. Większość historyków stoi dziś jednak na stanowisku, że
Zbigniew tkwił w zamknięciu aż do roku 1099. A więc: przynajmniej dwa lata. Wypuszczono go tak
samo jak Salomona – przy okazji kluczowej, kościelnej uroczystości. Na Węgrzech religijnym
wydarzeniem numer jeden było wyniesienie na ołtarze najsławniejszego z królów. W Polsce też
wyszukano pretekst o podobnej randze. Prawdopodobnie właśnie w roku 1099 doszło do konsekracji
nowej katedry w Gnieźnie – a więc symbolicznie najważniejszej świątyni w kraju. Gall Anonim pisał,
że to wówczas pozwolono, by Zbigniew wyszedł na słońce. Książę „odzyskał łaskę, którą utracił”94.
Opozycjoniści się radowali, książę pokornie przysięgał, że wytrwa w posłuszeństwie. A Judyta
w myślach już poklepywała samą siebie po ramieniu za ten polityczny majstersztyk.
Testament klęski

Królowa musiała być bardzo pewna swego. Możliwe nawet, że to właśnie świeżo zawarty układ
ze Zbigniewem ośmielił ją do zorganizowania zamachu na Bolesława. Starszy z książęcych synów
zdawał się już tylko wrakiem człowieka. Był złamany, zlękniony i karny. Młodszy tymczasem nawet
jako dwunasto- czy trzynastolatek okazywał się zupełnie niemożliwy do poskromienia. Niecierpliwy
i porywczy, zawsze prędzej chwytał za miecz, niż myślał. Marzący o wojaczce i wielkich czynach,
zupełnie nie panował nad swoimi emocjami. A przede wszystkim łatwo dawał się sterować każdemu,
kto skłaniał go do nieposłuszeństwa95. Dla Judyty to było dziecko z piekła rodem. A zarazem dzika
karta, mogąca pokrzyżować jej misterne plany. W sytuacji, gdy miała już upatrzonego kandydata do
tronu (paradoksalnie tego samego, któremu przed laty sama odebrała prawo dziedziczenia), nie
potrzebowała dłużej tolerować niepewnego młokosa. Z myślą o Zbigniewie gotowa była skreślić
Bolesława. Tym większy musiał być jej szok, gdy wyszło na jaw, że postawiła na niewłaściwego
konia. I że starszy z książąt wcale nie wyrzekł się nienawiści do kobiety, w której widział sprawczynię
wszystkich swoich nieszczęść.
Wypadki potoczyły się w piorunującym tempie. Gall Anonim informował, że bezpośrednio „po
poświęceniu bazyliki gnieźnieńskiej i po odzyskaniu łaski ojcowskiej przez Zbigniewa książę
Władysław [Herman] powierzył obu synom swe wojsko i wysłał ich na wyprawę na Pomorze”. Dla
braci była to chyba pierwsza od całych lat okazja do rozmowy. Nic nie przemawiało za tym, że dojdą
do porozumienia. Wychowywali się osobno, dzieliły ich wiek, atawistyczne pragnienie rywalizacji
i zbieżne, a przez to stojące we wzajemnym konflikcie pragnienia. A jednak przeszło dwudziestoletni
Zbigniew i trzynastoletni Bolesław momentalnie znaleźli wspólny język. To, co miało być
symbolicznym gestem dobrej woli pary książęcej, a nawet użyteczną demonstracją (bo przecież
Zbigniewa wysłano na ekspedycję zbrojną przeciwko jego niedawnym pogańskim sojusznikom!), stało
się pierwszym gwoździem do politycznej trumny Judyty. Cyniczny Zbigniew momentalnie omotał
impulsywnego młodszego braciszka. Nie dotarli nawet do granic państwa. Wspólnie zawrócili z drogi
i pociągnęli z armią prosto na siedzibę ojca.
Zbigniew, który już przed laty, w Kruszwicy, dowiódł, że jest obdarzony niemałą dozą
charyzmy, także teraz z łatwością porwał prostych żołnierzy. Zrzucił maskę bojaźliwości i lokajstwa,
założoną na użytek macochy. Znowu był wodzem. A wojownicy, którzy przysięgali wierność
Władysławowi Hermanowi, pod jego wpływem wypowiedzieli księciu posłuszeństwo. Gall Anonim
nie chciał podać dokładnego przebiegu wypadków. Może go nie znał lub bał się reakcji mocodawców,
a może – bo takie sugestie też padają – odnośny fragment jego kroniki został po fakcie ocenzurowany.
W efekcie wiadomo tylko, że sukces braci okazał się zupełny, a Judycie nie było dane w żaden sposób
zareagować na zdradę nowego protegowanego.
Na wieść o odstępstwie żołnierzy i w obawie przed kolejną wojną domową Władysław Herman
przyjął wszystkie żądania synów. „Natychmiast” – jak stwierdził Gall Anonim – „podzielił między
nich królestwo”, a w swoich rękach zostawił tylko nominalną zwierzchność i kilka głównych grodów
państwa96. To był wielki sukces żądnych władzy braci, ale przede wszystkim: triumf opozycji, która
znowu podniosła łeb po kilku latach letargu. Już od czasu kryzysu, który zmiótł z tronu Bolesława
Szczodrego, możnowładcze koterie pragnęły tak spętać władców, by ci wyrzekli się swych uprawnień
i podzielili wpływami z elitą kraju. Rosnącym w siłę posiadaczom ziemskim państwo osłabione
i podzielone dawało znacznie większe możliwości awansu i napychania własnych kufrów złotem niż
kraj silny i zarządzany z brutalną wydajnością. Po latach starań frondyści wreszcie uzyskali to, o czym
marzyli. Wszystkie przedsięwzięcia Judyty, zmierzające do wzmocnienia dworu, ustabilizowania
państwa i podniesienia autorytetu księcia, przyniosły skutek wprost odwrotny od zamierzonego. Tylko
przyspieszyły one upadek. Za ich sprawą Polska ostatecznie weszła na drogę, która w perspektywie
miała doprowadzić dawne mocarstwo do zupełnego rozłamu i degrengolady.
Judyta nie miała wyjścia. Musiała walczyć do końca, nawet jeśli czekał ją powrót nie z tarczą,
lecz na tarczy. Tutaj: jej domniemana sylwetka na obrazie Aleksandra Lessera.

Archiwum autora/domena publiczna


Już Jan Długosz twierdził, że nie kiedy indziej, a właśnie za panowania Władysława Hermana
rozpoczęło się rozbicie dzielnicowe. W jego opinii koronę i jedność państwa utracono na skutek
śmierci świętego biskupa Stanisława. Była to zasłużona kara za najgorszy z grzechów: mord na
pomazańcu bożym97. Kronikarz miał rację o tyle, że istotnie iskra rzucona w 1079 roku rozpoczęła
pożar, który stopniowo stawał się niemożliwy do opanowania. Do wydarzenia, po którym nie było już
chyba odwrotu, doszło dwie dekady później. W 1099 roku Władysław Herman nie tylko oddał synom
niemal cały kraj, ale też ogłosił swój testament, realizujący wszystkie pragnienia opozycji. Potwierdził,
że również po jego zgonie państwo ma pozostać rozdarte na dwie równe części: bez księcia
zwierzchniego i jednego ośrodka decyzji, chyba że o wyniesieniu któregoś z braci ponad drugiego
zdecydują sami możnowładcy. Niniejszym elity uzyskały bezprecedensowy wpływ na władzę.
I pomnożone perspektywy zysków, bo przecież dwa dwory to dwa razy więcej urzędów, stanowisk
i intryg. A dwa razy słabszy książę z natury jest chętniejszy do ustępstw i do dzielenia się swym
majątkiem98.
Malkontenci dostali wszystko, a jednak wciąż było im mało. Bez większego trudu przekonali
młodego, podatnego na podszepty Bolesława, że teraz jego życie jest zagrożone, nawet bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej. I że Sieciech (a zapewne też rozżalona i nieprzewidywalna macocha) dążą
„wszelkimi sposobami do wygubienia całego jego rodu, a najbardziej jego samego, jako dziedzica
królestwa”. Podejrzenia nie były zupełnie pozbawione podstaw, tym łatwiej więc udało się
zmanipulować księcia. Gdy zaś do otwartego buntu zapalił się już sam Bolesław, to zaraz dołączył do
niego i Zbigniew. Zbyt dobrze wiedzący, do czego jest zdolna Judyta, i świadomy, że przed zemstą
macochy może go uchronić tylko jej ostateczne i zupełne pognębienie99.
W tej grze wszystkie chwyty były dozwolone. Kronika Kosmasa zdradza, że Bolesław był
nawet gotów zaprzedać się Czechom. Jeszcze w 1099 roku złożył hołd Brzetysławowi, zgodził się
zostać jego podwładnym i dostojnikiem czeskiego dworu. W zamian dostał pieniądze potrzebne do
zorganizowania buntu. Jak zawsze celujący w krętactwach, książę Pragi oddał mu zresztą nie własne
srebro, ale część trybutu uiszczanego przez Polaków. Tym samym rebelia syna została sfinansowana
z pieniędzy ojca, przeciwko któremu występował. Trudno byłoby sobie wyobrazić bardziej
makiaweliczne zagranie100.
Ogniskiem insurekcji ponownie stał się Śląsk, a wybuchła ona zapewne w roku 1100. Tym
razem nie było już żadnych wątpliwości co do tego, że rebelianci są górą. Nawet samo to słowo –
rebeliant – nie oddaje wcale ich prawdziwej rangi. Na mocy decyzji Władysława Hermana do synów
w pełni legalnie należała większość państwa. W efekcie młodzieńcy kontrolowali też przeważającą
część armii. Nie czekając na nic, wyruszyli przeciw wojskom pognębionego ojca. Pod Żarnowcem na
Śląsku doszło do poniżających dla księcia (w cudzysłowie) zwierzchniego negocjacji. Prawie
sześćdziesięcioletni, sterany życiem władca zgodził się na wszystkie nowe żądania. Przez moment
wydawało się, że już w tym ponurym obozowisku dobiegnie końca historia Sieciecha i królowej
Judyty. Władysław Herman pojednał się z synami. Poprzysiągł im, że usunie palatyna i nigdy więcej
nie przywróci go do jakichkolwiek godności. Zapewne złożył też zapewnienie, iż pozbędzie się
wielkiej mącicielki Judyty. A w każdym razie: nie pozwoli jej ponownie zabierać głosu i mieszać się
do spraw państwa.
Nie wiadomo, gdzie w tym czasie przebywała królowa. Dobrze znane są natomiast posunięcia
Sieciecha. Mężczyzna, zwęszywszy, co się dzieje, uciekł z obozu i czym prędzej ruszył do swoich
majątków na Mazowszu. Powziąwszy wiadomość o tej rejteradzie, synowie Władysława Hermana
zażądali od niego testu lojalności. Książę miał się do nich przyłączyć, po czym wspólnie z nimi
wyruszyć w pogoń za urzędnikiem. Sieciecha zamierzano pojmać. Choćby siłą, jeśli nie pozostawi
książętom innego wyjścia.
Władysław Herman przystał na warunki. Potem jednak zrobił rzecz zupełnie niespodziewaną.
Zdaniem jednego z biografów wykonał „najbardziej odważny manewr w swoim życiu”. Ponoć wykazał
się wielką samodzielnością i wolą walki. Ale może raczej: tylko potwierdził, jak bardzo jest
uzależniony od Judyty i od Sieciecha. Nawet w chwili, gdy już wszystko wydawało się stracone, dalej
tańczył tak, jak grała jego żona. W efekcie kres znów został odsunięty w czasie. Choć nie bez nowych
kompromitacji.
Kiedy połączone wojska książąt znalazły się o rzut kamieniem od rezydencji Sieciecha
(nazwanej, jakże skromnie, Sieciechowem), Władysław Herman dowiódł, że bynajmniej nie jest tak
zniedołężniały i osowiały, jak się wszystkim wydawało. Kronikarz relacjonował: „Sam książę w nocy,
gdy sądzono, że spoczywa w swym łożu, bez wiedzy kogokolwiek ze swoich, z trzema tylko
najbliższymi dworzanami, potajemnie wymknął się spośród wojska i z drugiej strony Wisły przepłynął
w łódce do Sieciecha”.
W obozie zapanowała konsternacja. Nie na długo jednak. Opozycjoniści skupieni wokół
młodych książąt postanowili kuć żelazo, póki gorące. Szybko ogłoszono, że podobnego, haniebnego
kroku mógł się dopuścić wyłącznie człowiek szalony. Jeśli Władysław Herman pomimo złożenia
przysięgi uciekł do Sieciecha (a może też: do żony), to widocznie był już zupełnie niepoczytalny.
Kierując się tym wnioskiem, zdecydowano o formalnej detronizacji Piasta.
Walka toczyła się nadal, choć nawet dla dworu musiało być jasne, że książę, palatyn i królowa
stoją na straconej pozycji. Niedługo doszło do ponownego spotkania wojsk i do kolejnych pertraktacji.
Władysław Herman, dalej uważający się za księcia zwierzchniego, ale świadomy, że z dnia na dzień
traci resztki poparcia, znowu zgodził się usunąć Sieciecha. I znowu za nic miał własne słowo. Wymógł
wprawdzie, by synowie zwrócili mu zajęte grody w Małopolsce, ale sam „nie dotrzymał zawartego
układu”.
Gall Anonim, w tym przypadku nawet bardziej enigmatyczny niż zwykle, dał przynajmniej do
zrozumienia, że w tle wszystkich wykrętnych machinacji stała królowa Judyta. Równo trzy zdania po
wzmiance o złamaniu nowego układu stwierdził, iż niniejszym kończy opowieść o „Sieciechu i o
królowej”101.
Władczyni grała swoją ostatnią partię szachów. I znów próbowała czerpać z doświadczeń
własnej rodziny. Jej brat Henryk IV wprost słynął ze swobodnego podejścia do składanych przysiąg.
Był gotów iść do Kanossy we włosienicy i błagać papieża o litość, tylko po to, by wbić mu nóż
w plecy, gdy tylko pewniej stanie na nogi. Judyta liczyła, że poniżający układ pod Żarnowcem
i kolejne porozumienie, zawarte w Płocku, uda się obrócić w jej własne Kanossy. Niezbyt chwalebne,
ale na dłuższą metę nieistotne potknięcia na drodze od ostatecznego celu. Końcowy sukces był dla niej
ważniejszy od jakichkolwiek kłamstw, obietnic i ofiar koniecznych do jego osiągnięcia.
W roku 1100 królowa nie mogła jeszcze tego wiedzieć, ale jej losy rzeczywiście zmierzały do
takiego samego rozwiązania co historia Henryka IV. Cesarski brat Judyty zdołał przetrwać spór
z najsławniejszym ze średniowiecznych papieży. Stłumił też rebelię pierworodnego syna Konrada,
a może nawet przyczynił się do jego śmierci. Wedle oficjalnej wersji królewicz, który podniósł rękę na
ojca, odszedł zmożony gorączką. Krążyły też jednak pogłoski, iż zabito go przy użyciu trucizny. Mimo
jego zgonu pozycja Henryka IV stale była zagrożona. Wreszcie wystąpił przeciw niemu także drugi
z potomków. Henryk V zepchnął ojca do defensywy, podstępnie go uwięził i zmusił do abdykacji.
Wedle pewnej relacji seria buntów i niepowodzeń pogrążyła cesarza w tak wielkiej rozpaczy, że podjął
nawet próbę samobójczą. Powstrzymali go jednak właśni dworzanie102.
Przeciw imperatorowi jednocześnie walczył tylko jeden z jego synów. Władysław Herman
i Judyta musieli natomiast zmagać się z obydwoma potomkami księcia naraz. Żadna doza
zapalczywości i determinacji nie mogła pozwolić w nieskończoność odwlekać nieuniknionego.
Wreszcie książę skapitulował. Sieciecha naprawdę wypędzono i to w sposób tak „obrzydliwy”, że Gall
wolał o nim milczeć103. Królowa natomiast zupełnie zniknęła z kart historii.
Każdy umiera sam

Władysław Herman formalnie nadal był księciem, nikt już jednak nie liczył się z jego zdaniem.
Nie pozwolono nawet, by mianował jakiegokolwiek nowego palatyna na miejsce skazanego na banicję
Sieciecha. Taki urzędnik wydawał się zupełnie zbędny. W końcu Władysław Herman nie panował już
niemal nad niczym poza swoim ulubionym Płockiem. Synowie traktowali go jak nominalnego
zwierzchnika wyłącznie tak długo, jak tata był ich w stanie czymkolwiek obdarować. Nastoletni
Bolesław wymusił na przykład na Władysławie Hermanie, by ten pasował go na rycerza, podobnie jak
Zbigniewa dekadę wcześniej. Książę nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. I znieść nowe
poniżenia, bo w samym środku tej pompatycznej ceremonii klakierzy otaczający następcę tronu zaczęli
wykrzykiwać: „Dotąd Polska była deptana przez wrogów, dopiero przez tego chłopca zostanie
odnowiona!”104.
Później tak mało zważano na to, co dzieje się z władcą, że synowie nie pospieszyli do jego
rezydencji nawet na wieść o tym, że schorowany książę jest o krok od śmierci. Ostatnie słowa
i rozstrzygnięcia ojca nie mogłyby im być bardziej obojętne. Władysław Herman zmarł 4 czerwca 1102
roku. Kronikarz otwarcie przyznał, że przez pięć dni trzeba było odprawiać modły nad jego
niepogrzebanymi zwłokami, nim dwaj nowi zwierzchnicy kraju raczyli zjawić się w Płocku
i przystąpić do organizacji pogrzebu105. Czy była tam obecna także królowa Judyta? Na ten temat Gall
Anonim nie zająknął się ani słowem.
Informacja o upadku Sieciecha stanowi zarazem ostatnią polską wzmiankę na temat żony
Władysława Hermana. Kronikarz milczał jak zaklęty i tak samo milczeli też autorzy roczników
spisywanych w otoczeniu dworu. W tym bezcennym tekście odnotowano daty śmierci Judyty Czeskiej
i Marii Dobroniegi. Ale nie Judyty Salickiej. Niektórzy badacze wyciągali z nagłego zejścia ze sceny
najprostszy możliwy wniosek. Jeśli królowa zniknęła około 1100 roku, to widocznie wtedy właśnie
zmarła. Jeszcze przed mężem, a może nawet przed ostatecznym upadkiem rebelii. Nie musiała to nawet
być śmierć naturalna. Taka przecież, w tej brutalnej, bezwzględnej epoce, wcale nie była standardem.
Dokładnie w 1100 roku w zamachu zginął czeski książę Brzetysław II, który tyle krwi napsuł Judycie.
Skrytobójca rzucił się na władcę, gdy ten wracał z polowania, i choć Brzetysławowi towarzyszył
niemały orszak, to zdołał go dopaść, przebić jego pierś oszczepem, a nawet – zniknąć w zaroślach106.
Także zgon Władysława Hermana tak szybko po przegranej w starciu z synami zrodził wątpliwości:
przynajmniej u tworzącego w kilka stuleci później Jana Długosza. Sławny kronikarz twierdził, iż
zlokalizował stare zapiski, w myśl których księcia „podstępnie zgładzono” – a więc zapewne otruto.
Wprawdzie historycy widzą w tej relacji typowy popis Długoszowej fantazji, ale nie można wykluczyć,
że w czasach bliższych tym wydarzeniom istotnie krążyła plotka, iż Władysław Herman zszedł z tego
świata z cudzą pomocą. A więc tak samo jak jego brat, bratanek i krakowski biskup Stanisław107.
Karol Maleczyński – najbardziej ceniony biograf następcy tronu, Bolesława III – był
przekonany, że Judyta nie tylko zmarła jeszcze przed mężem, ale też: że wpierw wygnano ją z kraju
wspólnie z Sieciechem, jako naczelną sprawczynię zamętu. Jest to pomysł niemal zupełnie
odosobniony. Trudno go obronić, bo Judyta mimo wszystko wciąż była siostrą cesarza i małżonką
księcia. Nie można jej było oficjalnie przepędzić, bez narażania się na gniew imperatora i oburzenie
skłóconych, ale jednak zawsze czułych na punkcie uprawnień Rzeszy niemieckich elit108.
O żadnej reakcji na banicję królowej nie słychać. Widocznie takiej kary nigdy nie zarządzono.
Zresztą dzisiaj dominuje inny pogląd. Większość znawców tematu stoi na stanowisku, że Judyta
przebywała w Polsce przynajmniej tak długo, jak żył jej małżonek. Wprawdzie była już niewiele
więcej niż więźniarką w klaustrofobicznym płockim grodzie, ale status Władysława Hermana wciąż
dawał jej przynajmniej gwarancję bezpieczeństwa. To by oznaczało, że tylko ona była przy łożu
władcy, gdy ten konał. Potem przez wiele dni czekała, aż pasierbowie przybędą na pogrzeb, a wreszcie
– miała możność z odrazą obserwować, jak ci wszczynają awantury o podział spadku wprost nad
ciałem niekochanego ojczulka. Nawet Gall Anonim był zmuszony przyznać, że pochówek wypadł
tylko „dość dostojnie”. I że było to zasługą arcybiskupa, który powściągnął zapalczywość dwóch
nowych książąt109.

Dumna królowa Judyta prowadzi pasierba przed oblicze ojca, by ten pasował go na rycerza.
Twórcę tej XIX-wiecznej ryciny, Antoniego Oleszczyńskiego, ewidentnie poniosła fantazja.

Archiwum autora/domena publiczna

W roli mediatora nikt na pewno nie chciał widzieć Judyty. Ona nie miała nad Wisłą już nic do
ugrania. I nic jej tu nie zatrzymywało. Zabrała swoje córki (przynajmniej dwie młodsze, bo pierwsza
mogła już zostać wcześniej zaręczona110) i jakąś część ruchomości, którą udało się uchronić przed
zachłannym wzrokiem nowych książąt. Majątki ziemskie, których jeszcze jej nie skonfiskowano,
rozdała Kościołowi. Zachował się ślad po szczególnie hojnej darowiźnie, którą królowa przekazała
opactwu w Tyńcu. Podkrakowski klasztor dostał od niej dwadzieścia pięć wsi i kilkudziesięciu
niewolników. Była to donacja tak spektakularna, że pamiętano o niej jeszcze w stuleciu XIV. A Judyta,
niezbyt słusznie, została nawet uwieczniona pod mianem współfundatorki opactwa. Z jej strony był to
ostatni już akt monarszej ostentacji. Ale też wyraz typowego dla niej cynizmu. Bo jak twierdził jeden
z historyków: skoro dobra te nie mogły jej się już przydać w życiu doczesnym, to „było rozsądnie”
zainwestować je w perspektywę życia pośmiertnego. I za sprawą mniszych modlitw zapewnić sobie
wstęp do nieba111.
Gdy wszystkie dyspozycje zostały już wydane, Judyta ruszyła do domu. Dalsze losy wdowy
odnotowano wyłącznie w niemieckich źródłach. Konkretnie zaś cztery różne nekrologi klasztorne
wzmiankowały jej zgon. Stąd wyciąga się wniosek, że Judyta wyjechała do Rzeszy i osiadła w jednym
z żeńskich klasztorów należących do rodziny cesarskiej. Pisano o niej w Ratyzbonie i okolicach,
zapewne więc wróciła do punktu wyjścia: tego samego miejsca, z którego kilkanaście lat wcześniej
wyprawiła się do Polski. Zdołała jeszcze zadbać o losy drugiej córki, odesłanej do klasztoru
w Gandersheimie. Może też zapośredniczyła małżeństwo najmłodszej z potomkiń. Dziewczyny
wydanej za „kogoś ze swych rodaków”, a według popularnej (choć wątpliwej) hipotezy – konkretnie za
trzeciorzędnego możnowładcę z czesko-bawarskiego pogranicza Dypolda z Vohburga. Związek niemal
nie do pomyślenia, biorąc pod uwagę, że panna młoda była wnuczką cesarza. A jednak już tak nisko
upadły wpływy i autorytet Judyty112.
Nie da się stwierdzić, jak długo jeszcze żyła pognębiona królowa. Może kilka, najwyżej
kilkanaście lat od zgonu męża. W nekrologach odnotowano wyłącznie dzień śmierci: 14 marca.
Tajemnicą pozostaje także miejsce jej pochówku113. Gdziekolwiek pogrzebano kości Judyty, musiały
zaznać więcej spokoju niż szczątki męża oraz poprzedniczki. Dobrze wiadomo, co stałoby się
z grobowcem królowej, gdyby – w myśl tradycji – spoczęła u boku małżonka. Jakieś dwadzieścia lat
później Pomorzanie wtargnęli do Płocka, splądrowali katedrę i odnaleźli sarkofagi Władysława
Hermana oraz Judyty Czeskiej. Najeźdźcy otworzyli dwa monarsze groby, wydobyli z nich
kościotrupy, odcięli im głowy, wyłamali zęby, a wreszcie – rozsypali szczątki na trakcie114. Taki był
koniec apatycznego księcia i nieszczęśliwej księżnej. I tak samo wyglądałby kres historii drugiej
z Judyt, gdyby tylko było jej dane dożyć swoich dni w Polsce.
1 Fikcyjna scena, bazująca na informacjach o rzeczywiście przeprowadzonych lub domniemanych
zamachach. Budowa katedr w tej (czy też nieznacznie późniejszej) epoce: J. Gimpel, The Cathedral
Builders, London 1993; A. Erlande-Brandenburg, Cathedrals and Castles: Building in the Middle
Ages, New York 1995.
2 Data ślubu: O. Balzer, Genealogia Piastów, Kraków 1895, s. 106; T. Wojciechowski, Szkice
historyczne XI wieku, oprac. A. Gieysztor, wyd. 2, Warszawa 1970, s. 222 i n.; K. Benyskiewicz,
Władysław Herman. Książę Polski 1079–1102, Kraków 2014, s. 73; S. Trawkowski, Władysław
I Herman [w:] Poczet królów i książąt polskich, red. A. Garlicki, Warszawa 1978, s. 69; K. Jasiński,
Rodowód pierwszych Piastów, Poznań 2004, s. 169–170.
3 O krakowskiej rezydencji pisałem szeroko w: K. Janicki, Damy ze skazą, Kraków 2016, s. 355 i n.
Tam dalsza literatura.
4 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 73.
5 Z. Dalewski, Władza, przestrzeń, ceremoniał. Miejsce i uroczystość inauguracji władcy w Polsce
średniowiecznej do końca XIV w., Warszawa 1996, s. 67.
6 H. Łowmiański, Początki Polski, t. 6, cz. 1, Warszawa 1985, s. 114 i n.; A. Krawiec, Król bez
korony. Władysław I Herman książę polski, Warszawa 2014, s. 27–28; P. Wiszewski, Władysław
Herman [w:] S. Rosik, P. Wiszewski, Poczet polskich królów i książąt. Od Mieszka I do Władysława
Laskonogiego, Wrocław 2005, s. 128–129; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, Wrocław 2013, s. 37.
7 O Miecławie i walkach z nim pisałem w: K. Janicki, Damy ze skazą, Kraków 2016, s. 313 i n. Zob.
też: S. Suchodolski, Prosperity Mazowsza w XI wieku w świetle źródeł numizmatycznych [w:] Cultus et
cognitio. Studia z dziejów kultury średniowiecznej, red. S.K. Kuczyński, Warszawa 1976, s. 537 i n.
8 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 7; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 28–30, 39; T.
Kiersnowska, O pochodzeniu rodu Awdańców [w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. 5, red.
S.K. Kuczyński, Warszawa 1992, s. 68–71; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, Poznań 2017, s.
55.
9 G. Labuda, Jak i kiedy Kraków został stolicą Polski piastowskiej, „Rocznik Krakowski”, t. 52
(1986), s. 6; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 72–73; A. Krawiec, Król bez korony, dz.
cyt., s. 78; M.R. Pauk, Płock i Spira. Piastowska imitatio imperii na przełomie XI i XII wieku? [w:]
Świat średniowiecza. Studia ofiarowane Prof. Henrykowi Samsonowiczowi, red. A. Bartoszewicz i in.,
Warszawa 2010, s. 504.
10 M. Trzeciecki, Początki Płocka [w:] Płock wczesnośredniowieczny, red. A. Gołembnik, Warszawa
2011, s. 55–100; tenże, Gród na Wzgórzu Tumskim [w:] tamże, s. 101–148; A. Bukowska, Relikty
architektury wczesnośredniowiecznej – formy i datowanie [w:] tamże, s. 151 i n.; M. Trzeciecki,
Relikty architektury kamiennej na Wzgórzu Tumskim w Płocku – wyniki badań weryfikacyjnych [w:]
Architektura romańska w Polsce. Nowe odkrycia i interpretacje, red. T. Janiak, Gniezno 2009; M.
Dulinicz, Czy Płock był stolicą Mazowsza na przełomie X i XI wieku?, „Spotkania Bytomskie”, t. 3
(1999), s. 155 i n.; M.R. Pauk, Płock i Spira, dz. cyt., s. 506–507. Nieodwracalnych zniszczeń dokonał
W. Szafrański. Por. jego „ustalenia”: tenże, Płock we wczesnym średniowieczu, Wrocław 1983; tenże,
Wczesnośredniowieczna architektura kamienna w Płocku, „Archeologia Polski”, t. 11 (1966), s. 213
i n.
11 Śmierć Marii Dobroniegi: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 139; G. Pac,
Kobiety w dynastii Piastów. Rola społeczna piastowskich żon i córek do połowy XII wieku – studium
porównawcze, Toruń 2013, s. 318.
12 Powrót żony Bolesława wraz z synem: S. Trawkowski, Władysław I Herman, dz. cyt., s. 68; Z.
Kozłowska-Budkowa, W dziewięćsetlecie śmierci Bolesława Szczodrego. Zapiski z nekrologów i grób
królewski, „Studia Źródłoznawcze”, t. 28 (1983), s. 385.
13 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 28.
14 T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 289; K. Benyskiewicz, Mieszko
Bolesławowic. 1069–1089. Źródła i tradycja historiograficzna, Kraków 2005, s. 150.
15 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 29; K. Benyskiewicz, Mieszko Bolesławowic, dz. cyt.,
s. 84–87; tenże, Władysław Herman, dz. cyt., s. 116–133; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 99–
101; J. Powierski, Kryzys rządów Bolesława Śmiałego. Polityka i jej odzwierciedlenie w literaturze
średniowiecznej, Gdańsk 1992, s. 276 i n.; E. Skibiński, Przemiany władzy. Narracyjna koncepcja
Anonima tzw. Galla i jej podstawy, Poznań 2009, s. 125; P. Wiszewski, Domus Bolezlai.
W poszukiwaniu tradycji dynastycznej Piastów (do około 1138 roku), Wrocław 2008, s. 258 i n.; K.
Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, Wrocław 1975, s. 16.
16 T. Grudziński twierdził, że Władysław Herman „oswoił się” z obecnością Mieszka: tenże,
Bolesław Śmiały-Szczodry i biskup Stanisław, Kraków 2010, s. 155. Podobnie: K. Benyskiewicz,
Władysław Herman, dz. cyt., s. 133. Warianty spisku: A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 98–101;
N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 84–87. O tym, że ślub z Judytą „ośmielił”
Władysława Hermana: S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 41. Wpływ Judyty na męża: K.
Maleczyński, Judyta Maria (Zofia) [w:] Polski słownik biograficzny, t. 11, Kraków 1964–1965, s. 316.
17 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 29; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 260.
18 Por. J. Kurtyka, Sieciech [w:] Polski słownik biograficzny, t. 36, 1995–1996
[https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/sieciech], s. 2 (numeracja stron według wydruku wersji
elektronicznej, dostęp 20 sierpnia 2019); T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s.
289 (też podejrzewał udział kobiety, tyle że… żony Mieszka). Śmierć żony Bolesława: K. Jasiński,
Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 156. O „nie lada temperamencie” Judyty Salickiej: S. Rosik,
Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 42.
19 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 4. Por. G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s.
390.
20 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 1; B. Śliwiński, Pomorze w polityce i strukturze
państwa wczesnopiastowskiego (X–XII w.), „Kwartalnik Historyczny”, t. 57 (2000), s. 23 i n.; P.
Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 268.
21 T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 333; A. Gieysztor, O kilku biskupach
polskich XI wieku [w:] Europa – Słowiańszczyzna – Polska, red. J. Bardach, Poznań 1970, s. 321 i n.;
K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 249–252; Z. Kozłowska-Budkowa, Franco [w:]
Polski słownik biograficzny, t. 7, Kraków 1948–1958, s. 92; M.R. Pauk, Płock i Spira, dz. cyt., s. 519–
520. O wpływach języka niemieckiego na dworze: S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 83. Por.
I. Kąkolewski, Niemcy [w:] Pod wspólnym niebem. Narody dawnej Rzeczypospolitej, red. M.
Kopczyński, W. Tygielski, Warszawa 2010, s. 81 i n.
22 Żywot z Prüfening Ottona biskupa bamberskiego, tłum. J. Wikarjak [w:] Pomorze Zachodnie
w żywotach Ottona, Warszawa 1979, s. 51–53; J. Strzelczyk, Apostołowie Europy, Poznań 2010, s.
228; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 41–42; K. Stopka, W cieniu katedr – szkoła katedralna
gnieźnieńska w wiekach średnich [w:] 1000 lat Archidiecezji Gnieźnieńskiej, red. J. Strzelczyk, J.
Górny, Gniezno 2000, s. 219. O pozycji Ottona na dworze: M.R. Pauk, Płock i Spira, dz. cyt., s. 521
i n.; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 353. i n.
23 J. Dobosz, Monarchia i możni wobec Kościoła w Polsce do początku XIII wieku, Poznań 2006, s.
165–169; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 236–264. Por. uprzedzone opinie, jakoby od
przybycia Judyty na polskim dworze „zaczęły się niesnaski”: G. Labuda, Władysław Herman [w:]
Słownik starożytności słowiańskich, t. 6, red. G. Labuda, Z. Stieber, Wrocław 1977, s. 519.
24 A. Gieysztor, Bamberg i Polska w XI i XII wieku, „Studia Źródłoznawcze”, t. 15 (1971), s. 75.
25 Dokument, kontekst: K. Jasiński, Dokument Władysława Hermana dla katedry bamberskiej,
„Sprawozdania Towarzystwa Naukowego w Toruniu”, t. 23 (1969); F. Piekosiński, Najdawniejszy
dokument polski, „Wiadomości Numizmatyczno-Archeologiczne”, t. 13 (1902), s. 499 i n.; A. Krawiec,
Król bez korony, dz. cyt., s. 88–89, 147–152; T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt.,
s. 279; R. Michałowski, Princeps fundator. Studium z dziejów kultury politycznej w Polsce X–XIII
wieku, Warszawa 1993, s. 106 i n.; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 387. Udział Judyty:
K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 249; R. Michałowski, Princeps fundator, dz. cyt., s.
106 i n.; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 94–95.
26 A. Gieysztor, Bamberg i Polska, dz. cyt., s. 74; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 49; P.
Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 95, 505.
27 T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 279–280.
28 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 35–37; R. Grodecki, Zbigniew książę Polski [w:] Studja
staropolskie. Księga ku czci A. Brücknera, Kraków 1928, s. 76; K. Benyskiewicz, Władysław Herman,
dz. cyt., s. 77 i n.
29 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 3–4; Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 16;
Wincenty Kadłubek, Kronika polska, ks. II, rozdz. 22.
30 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 31; M. Koczerska, Zawarcie małżeństwa wśród szlachty
w Polsce późnego średniowiecza, „Przegląd Historyczny”, t. 66 (1975), s. 5 i n.; S. Rosik, Bolesław
Krzywousty, dz. cyt., s. 55; S. Trawkowski, Władysław I Herman, dz. cyt., s. 67; G. Labuda, Zbygniew
[w:] Słownik starożytności słowiańskich, t. 7, red. G. Labuda, Z. Stieber, Wrocław 1982, s. 108; N.
Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 56–58.
31 Pochodzenie matki Zbigniewa: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 163. Data
narodzin: K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 80; R. Grodecki, Zbigniew książę Polski,
dz. cyt., s. 76; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 56.
32 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 34–35; R. Grodecki, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 79
i n.; T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 270–271; S. Rosik, Bolesław
Krzywousty, dz. cyt., s. 54–55; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 163.
33 Kosmas, Kronika Czechów, ks. II, rozdz. 40.
34 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 30; Kosmas, Kronika Czechów, ks. II, rozdz. 36; G.
Pac, Gentrix Iudith nomine. Judyta Czeska i jej miejsce w Kronice Galla Anonima na tle
porównawczym [w:] Christianitas Romana. Studia ofiarowane prof. Romanowi Michałowskiemu, red.
K. Skwierczyński, Warszawa 2009, s. 133 i n.; tenże, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 37, 107–
108; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 262 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz.
cyt., s. 15.
35 O. Balzer, Genealogia Piastów, dz. cyt., s. 185–186; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 93–
94; J. Dobosz, Monarcha i możni wobec Kościoła w Polsce do początku XIII wieku, Poznań 2002, s.
159; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 164; K. Benyskiewicz, Władysław Herman,
dz. cyt., s. 106–108.
36 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 109; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s.
119; D. Bagi, Królowie węgierscy w Kronice Galla Anonima, Kraków 2008, s. 124 i n.; G. Pac,
Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 173 i n.
37 Gall Anonim, Kronika polska, ks. I, rozdz. 30; Kosmas, Kronika Czechów, ks. II, rozdz. 36; A.
Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 109–111; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 266.
38 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 1. Data narodzin i śmierć Judyty: K. Maleczyński, W
sprawie daty urodzin Bolesława Krzywoustego, „Kwartalnik Historyczny”, t. 50 (1936), s. 442 i n.; K.
Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 164–168; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz.
cyt., s. 116; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 7–12. Imię syna: tamże, s. 13–15; K.
Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 17; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 114–
115; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 184–185.
39 Zob. przyp. 23.
40 O. Balzer, Genealogia Piastów, dz. cyt., s. 105; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz.
cyt., s. 169. Kontekst religijny: M.R. Pauk, Płock i Spira, dz. cyt., s. 515.
41 H. Bühler, Die Wittislinger Pfründen – ein Schlüssel zur Besitzgeschichte Ostschwabens im
Hochmittelalter, „Jahrbuch des Historischen Vereins Dillingen”, t. 71 (1969), s. 21. Por. O. Balzer,
Genealogia Piastów, dz. cyt., s. 105.
42 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 74 przyp. 216.
43 N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 100; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s.
46–47.
44 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 17. Por. K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz.
cyt., s. 80; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 73.
45 M. Keen, Chivalry, New Haven–London 1990, s. 64 i n.; J. Rajman, Pasowanie na rycerza [w:]
tenże, Encyklopedia średniowiecza, Kraków 2006; R.A. Johnston, Knights [w:] taż, All Things
Medieval. An Encyclopedia of the Medieval World, Santa Barbara 2011, s. 431.
46 Z. Dalewski, Pasowanie na rycerza książąt polskich we wcześniejszym średniowieczu. Znaczenie
ideowe i polityczne, „Kwartalnik Historyczny”, t. 104 (1997), s. 18 i n.
47 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 137.
48 Por. S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 46–47; M.R. Pauk, Płock i Spira, dz. cyt., s. 517.
49 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 32; W. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 136
przyp. 63. Ołdrzych: K. Janicki, Damy ze skazą, dz. cyt., s. 195. Wilhelm Zdobywca: D. Schmidt, The
Measure of a King. Forging English Royal Reputations 1066–1272, praca doktorska obroniona w 2014
r. na Uniwersytecie w Giessen, s. 76; M. Kelly, The Fall of Saxon England, Lulu, 2015, s. 32.
50 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 4; R. Grodecki, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 81.
Data wydarzenia: K. Benyskiewicz, Mieszko Bolesławowic, dz. cyt., s. 188. Wpływ Judyty: S. Rosik,
Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 56; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 22.
51 O wykształceniu wcześniejszych polskich władców pisałem w: K. Janicki, Damy ze skazą, dz. cyt.,
s. 96 i n., 242 i n.
52 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 4; R. Grodecki, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 81;
K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 23; tenże, Judyta Maria (Zofia), dz. cyt., s. 316.
Siostra Judyty Adelajda: T. Vogthern, Die salischen Äbtissinnen des Reichsstifts Quedlinburg [w:] Von
sacerdotium und regnum, Köln 2002, s. 415 i n.; K. Benyskiewiecz, Władysław Herman, dz. cyt., s.
137 przyp. 68.
53 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 37; M.P. Heinrich, The Canonesses and Education in the
Early Middle Ages, Washington 1924, s. 100 i n.
54 O. Balzer, Genealogia Piastów, dz. cyt., s. 123; K. Jasiński, Małżeństwa córek Władysława
Hermana, „Acta Universitatis Wratislaviensis”, t. 76 (1989), s. 52; tenże, Rodowód pierwszych
Piastów, dz. cyt., s. 194–196.
55 A.K. Wesselink, K.J. Rothman, E.E. Hatch i in., Age and Fecundability in a North American
Preconception Cohort Study, „American Journal of Obstetrics & Gynecology”, 25 września 2017, s. 1–
8. Zaokrąglone dane za: Fertility Cliff: Is it Real?, transkrypt rozmowy z dr L. Wise w podcaście
„Science VS”, 25 kwietnia 2019, [https://docs.google.com/document/d/e/2PACX-
1vShYkwYDaXngTNr-
0DyORmvxKZ6rFGOzD9ROnLSLo6Gld7Lh43hP2Yr4wON_zxrPIL0uqEqVc3UbbW6/pub#ftnt26]
(dostęp 3 maja 2019).
56 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 42.
57 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 139.
58 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 171–175; S. Kętrzyński, O rzekomej wyprawie
Włodzisława Hermana na Szczecin w r. 1091, „Kwartalnik Historyczny”, t. 14 (1900), s. 17 i n.; N.
Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 88–94; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 269.
59 N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 101; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 3–4; K.
Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 25.
60 J. Kurtyka, Sieciech, s. 1–3; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 183–184, 190–191; S.
Smolka, Mieszko Stary i jego wiek, Warszawa 1881, s. 176; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz.
cyt., s. 103 i n.
61 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 16; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s.
170–173; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 2; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 151–153
i n.; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 273 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz.
cyt., s. 21.
62 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 1, 4; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 38; G.
Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 103; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 273.
63 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 17.
64 S. Smolka, Szkice historyczne, t. 2, Warszawa 1883, s. 26–27. Insynuacje Galla: G. Pac, Kobiety
w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 154–155, 179–180; P. Żmudzki, Władca i wojownicy. Narracje
o wodzach, drużynie i wojnach w najdawniejszej historiografii Polski i Rusi, Wrocław 2009, s. 422.
65 T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 336 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III
Krzywousty, dz. cyt., s. 21; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 170–171. Por. S. Rosik,
Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 48.
66 Nieprawdopodobieństwo romansu: G. Labuda, Władysław i Zbigniew. U genezy podziałów
dzielnicowych w Polsce w drugiej połowie XI wieku [w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. 6,
red. S.K. Kuczyński, Warszawa 1994, s. 12. Por. G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 164,
170–171.
67 S. Gawlas, O kształt zjednoczonego Królestwa. Niemieckie władztwo terytorialne a geneza
społeczno-ustrojowej odrębności Polski, Warszawa 2000, s. 73; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt.,
s. 184–185, 192; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 6; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 51–52.
68 S. Gawlas, O kształt zjednoczonego Królestwa, dz. cyt., s. 73; K. Benyskiewicz, Władysław
Herman, dz. cyt., s. 139; M.R. Pauk, Płock i Spira, dz. cyt., s. 517.
69 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 196; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s.
102–103; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 32.
70 J. Powierski, Pierwszy bunt Zbigniewa a zewnątrzpolityczne położenie Polski w latach 1092–1094,
„Studia Bałtyckie. Historia”, t. 1 (1996), s. 78; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 3–4; S. Rosik, Bolesław
Krzywousty, dz. cyt., s. 61 (tam też o związku tej decyzji z Judytą).
71 Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 4; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s.
95–97.
72 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 4; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 57; P.
Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 274.
73 I.S. Robinson, Henry IV of Germany 1056–1106, New York 2004, s. 275 i n.
74 T. Jurek, Kim był komes wrocławski Magnus? [w:] Venerabiles, nobiles et honesti. Studia
z dziejów społeczeństwa Polski średniowiecznej, red. A. Radzimiński, A. Supruniuk, J. Wroniszewski,
Toruń 1997, s. 181–192.
75 J. Nikodem, Nieskruszony syn marnotrawny. Gall Anonim o dwóch powrotach Zbigniewa do
Polski, „Studia Periegetica”, t. 4 (2010), s. 66; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 275.
76 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 4; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 194–199;
K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 140–142; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski,
dz. cyt., s. 105–107; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 56–57; G. Pac, Kobiety w dynastii
Piastów, dz. cyt., s. 153.
77 J. Hertel, Imiennictwo dynastii piastowskiej we wcześniejszym średniowieczu, Warszawa 1980, s.
144 i n.; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 197.
78 K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 202.
79 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 5; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 199–207; J.
Powierski, Pierwszy bunt Zbigniewa, dz. cyt., s. 86–90; G. Labuda, Korona i infuła. Od monarchii do
poliarchii, Kraków 1996, s. 16; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 108–110.
80 T. Wojciechowski, Szkice historyczne XI wieku, dz. cyt., s. 290; K. Benyskiewicz, Władysław
Herman, dz. cyt., s. 151–158; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 4; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz.
cyt., s. 58.
81 S. Trawkowski, Władysław I Herman, dz. cyt., s. 73 i n.; R. Grodecki, Zbigniew książę Polski, dz.
cyt., s. 85 i n.; G. Labuda, Władysław i Zbigniew, dz. cyt., s. 16 i n.; N. Delestowicz, Zbigniew książę
Polski, dz. cyt., s. 110–112.
82 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 5; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s.
113; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 4; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 35.
83 K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 248; I.S. Robinson, Henry IV of Germany, dz.
cyt., s. 305; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 119–120.
84 Wincenty Kadłubek, Kronika polska, ks. II, rozdz. 22; Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz.
5; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 210–212; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s.
143–144; H. Łowmiański, Początki Polski, dz. cyt., s. 119; J. Nikodem, Nieskruszony syn
marnotrawny, dz. cyt., s. 67 i n.; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 116–118; P.
Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 276.
85 Datacja wydarzeń: G. Labuda, Władysław i Zbigniew, dz. cyt., s. 17; K. Benyskiewicz, Władysław
Herman, dz. cyt., s. 149; J. Sochacki, Polsko-czeski konflikt o Śląsk w ostatnim dziesięcioleciu XI w.
[w:] Biskupi, lennicy, żeglarze, red. B. Śliwiński, Gdańsk 2003, s. 260 i n. Niewola: Gall Anonim,
Kronika polska, ks. II, rozdz. 5. Tortury: E. Skibiński, Przemiany władzy, dz. cyt., s. 135.
86 S. Smolka, Mieszko Stary i jego wiek, dz. cyt., s. 177; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 6. Por. P.
Żmudzki, Władca i wojownicy, dz. cyt., s. 428; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 170,
417 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 31.
87 Monety Sieciecha: S. Suchodolski, Numizmatyka średniowieczna. Moneta źródłem
archeologicznym, historycznym i ikonograficznym, Warszawa 2012, s. 323 i n.; tenże, Czy monety
palatyna Sieciecha świadczą o jego dążeniu do przejęcia władzy w Polsce?, „Acta Universitatis
Wratislaviensis. Historia”, t. 171 (2005), s. 365–374; S. Trawkowski, Charakter denarów palatyna
Sieciecha [w:] Moneta mediaevalis. Studia numizmatyczne i historyczne, red. B. Paszkiewicz,
Warszawa 2002, s. 283 i n. Inna działalność: J. Dobosz, Monarcha i możni, dz. cyt., s. 257 i n.; J.
Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 3.
88 R. Grodecki, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 81; tenże, Dzieje Polski do r. 1194 [w:] R.
Grodecki, S. Zachorowski, J. Dąbrowski, Dzieje Polski średniowiecznej, t. 1: Do roku 1333, Kraków
1995, s. 128; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 6.
89 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 12–13; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 75
i n. Por. J. Banaszkiewicz, Młodzieńcze gesta Bolesława Krzywoustego, czyli jak zostaje się
prawdziwym rycerzem i władcą [w:] Theatrum ceremoniale na dworze książąt i królów polskich, red.
M. Markiewicz, R. Skowron, Kraków 1999, s. 11 i n. Judyta jako „zła macocha”: P. Wiszewski,
Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 290.
90 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 11; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 75.
Historycy, którzy wierzą w tę próbę zamachu, zwykle wiążą ją z Sieciechem. Zob. np.: K.
Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 31, 45; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s.
283. Por. R. Grodecki, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 88. Udział Judyty: K. Maleczyński, Judyta
Maria (Zofia), dz. cyt., s. 316.
91 Z.J. Kosztolnyik, Five Eleventh Century Hungarian Kings. Their Policies and Their Relations with
Rome, New York 1981, s. 66.
92 W. Schlesinger, Agnes [w:] Neue Deutsche Biographie, t. 1 (1953), [https://www.deutsche-
biographie.de/gnd118647318.html] (dostęp 13 marca 2019); H. Wolfram, Conrad II, 990–1039.
Emperor of Three Kingdoms, University Park 2006, s. 346; T. Vogthern, Die salischen Äbtissinnen, dz.
cyt.
93 Por. S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 50–51.
94 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 5; Z. Dalewski, Rytuał i polityka, dz. cyt., s. 94 i n.; K.
Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 157–163; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s.
65–66. Data wydarzenia: J. Powierski, Data konsekracji katedry gnieźnieńskiej (1 V 1099) na tle
sytuacji politycznej Polski, Rusi i krajów sąsiednich, „Roczniki Historyczne”, t. 60 (1994), s. 95 i n.; A.
Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 227–230.
95 F. Stefczyk, Po upadku Bolesława Śmiałego, „Ateneum”, t. 12 (1887), s. 108; J. Kurtyka, Sieciech,
dz. cyt., s. 5; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 286 i n.
96 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 7; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s.
167–168; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 124–132; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s.
4–5; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 66–67; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz.
cyt., s. 37–45. Podejrzenie, że tekst ocenzurowano: A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 234; P.
Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 278–281.
97 Jan Długosz, Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. III, pod rokiem 1081.
98 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 8; Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 16; A.
Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 236–246; R. Grodecki, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 89 i n.;
G. Labuda, Władysław i Zbigniew, dz. cyt., s. 18 i n.; S. Trawkowski, Władysław I Herman, s. 75; N.
Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 134–139; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty,
dz. cyt., s. 36.
99 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 16; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 248–249;
K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 174–176; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski,
dz. cyt., s. 139 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 45 i n.
100 Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 9; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 251; S.
Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 68; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 36
i n., 46.
101 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 16–17; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 252–
260; P. Wiszewski, Władysław Herman, dz. cyt., s. 140; Z. Dalewski, Rytuał i polityka, dz. cyt., s. 95–
96; K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 182–188; N. Delestowicz, Zbigniew książę
Polski, dz. cyt., s. 148 i n.; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 5; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt.,
s. 70; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 288–289.
102 A. Murray, Suicide in the Middle Ages, t. 1: The Violent against Themselves, Oxford–New York
1998, s. 49 i n.
103 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 16. O tendencji Galla do pomijania i przekłamywania
faktów: A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 16; E. Skibiński, Przemiany władzy, dz. cyt., s. 127;
K. Benyskiewicz, Władysław Herman, dz. cyt., s. 179; J. Kurtyka, Sieciech, dz. cyt., s. 5.
104 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 17, 18, 21; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s.
260–263; R. Michałowski, Restauratio Poloniae w ideologii dynastycznej Galla Anonima, „Przegląd
Historyczny”, t. 76 (1985), s. 470 i n.; Z. Dalewski, Pasowanie na rycerza książąt polskich, dz. cyt., s.
22 i n.; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 79; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 291
i n.
105 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 21.
106 Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 13.
107 Jan Długosz, Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. IV, pod rokiem 1102; A.
Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 268.
108 K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 22; tenże, Judyta Maria (Zofia), dz. cyt., s.
316. Por. S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 52; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s.
257–258.
109 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 21; A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 270; P.
Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 295; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 50.
110 K. Jasiński, Małżeństwa córek Władysława Hermana, dz. cyt., s. 53–57; G. Labuda, Szkice
historyczne X–XI wieku. Z dziejów organizacji Kościoła w Polsce we wczesnym średniowieczu, Poznań
2004, s. 260.
111 G. Labuda, Uzupełnienia do genealogii Piastów, w szczególności śląskich, „Sobótka”, t. 18
(1963), s. 4; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 254–261.
112 Druga córka: M. Black-Veldtrup, Die Töchter Heinrichs III. und der Kaiserin Agnes [w:]
Vinculum Societatis. Festschrift für Joachim Wollasch, red. F. Neiske, Sigmaringendorf 1991, s. 57; J.
Hertel, Imiennictwo dynastii piastowskiej, dz. cyt., s. 144 i n.; M.R. Pauk, Płock i Spira, dz. cyt., s. 520;
K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 197–198. Trzecia córka: H. Polaczkówna,
Przyczynek do „Genealogii Piastów”, „Miesięcznik Heraldyczny”, t. 11 (1932), s. 85 i n. Por. K.
Jasiński, Małżeństwa córek Władysława Hermana, dz. cyt., s. 57 in.
113 Data śmierci i miejsce pochówku: G. Labuda, Uzupełnienia do genealogii Piastów, dz. cyt., s. 4;
K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 169–170; O. Balzer, Genealogia Piastów, dz.
cyt., s. 106; M.R. Pauk, Płock i Spira, s. 508; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 389–390.
114 Ebon, Żywot św. Ottona, ks. III, rozdz. 13; P. Wiszewski, Domus bolezlai, dz. cyt., s. 425–433; P.
Wiszewski, Zemsta, zemsta na wroga… czy wyzwanie. Rzecz o obcinaniu głów zmarłym i społecznym
wymiarze emocji (Ebo, III, 13) [w:] Cor hominis. Wielkie namiętności w dziejach, źródłach i studiach
nad przeszłością, red. S. Rosik, P. Wiszewski, Wrocław 2007, s. 61 i n.; S. Rosik, Bolesław
Krzywousty, dz. cyt., s. 220–221.
CENA KOBIECEGO HONORU
Księżna Zbysława i zbrodnia bratobójstwa

Było ich tak wielu, że strażnicy nie mieli innego wyjścia, jak tylko unieść włócznie, zastawić
bramę i własnymi ciałami dać odpór gwałtownemu ludzkiemu potokowi, zmierzającemu z podgrodzia
na wawelskie wzgórze. Ci rośli, zaprawieni w boju mężczyźni nie po raz pierwszy bronili dostępu do
książęcej rezydencji. Mieli za sobą starcia z barbarzyńskimi hordami, z drużynami wrogich książąt i z
pospolitymi bandytami. Ale nigdy wcześniej nie stawali naprzeciw… rozśpiewanej, napastliwej zgrai
poetów i żonglerów.
– Księżna pani pragnie ujrzeć każdego z was! – wykrzyknął w desperacji jeden z wartowników,
zaraz po tym, jak przegonił akrobatę próbującego wspiąć się po palisadzie grodu. I drugiego, który, nie
wiedzieć czemu, wierzył, że jest tak gibki, by przecisnąć się między olbrzymimi palami, z jakich
składały się pradawne fortyfikacje.
Tłum zamarł na moment, pełny nadziei, że droga przed monarsze oblicze wreszcie stanie
otworem. Strażnik nie miał innego wyjścia, jak tylko wylać na zgromadzonych kubeł zimnej wody.
– Księżna czeka, to prawda. Ale książę… Książę nie jest dzisiaj w humorze – skwitował,
niemalże przepraszająco.
Być może jedyny znany wizerunek Zbysławy. Scena dworska z roku 1104 na obrazie Wojciecha
Gersona.

Archiwum autora/domena publiczna

Na wzgórzu, po drugiej stronie omszałych umocnień, w najlepsze trwały przedstawienia. Nie


z taką jednak pompą, jakiej oczekiwali goście. Zwłaszcza zaś – nie w takiej liczbie, która dałaby
zajęcie setkom wędrownych minstreli, którzy ściągnęli nad Wisłę, by obłowić się przy okazji
książęcego wesela. Mężczyzna w pstrokatym stroju właśnie żonglował nożami, podczas gdy zaraz
obok jego kolega popisywał się umiejętnościami strzeleckimi. Byli też siłacze podnoszący niesamowite
ciężary i treserzy dzikich zwierząt, prowadzący na postronkach wilki, a nawet niedźwiedzie. Zewsząd
odzywały się salwy śmiechu i burze oklasków. Tylko młody książę Bolesław siedział markotny, ze
skwaszoną miną i kuflem miodu w ręku.
– Nie tak to miało wyglądać, nie tak… – mamrotał do samego siebie, wyraźnie już wstawiony.
Zbysława nie wiedziała, co o tym myśleć. Ten chłopak to była dla niej chodząca zagadka.
Wybuchowy, nieustępliwy, brutalny, a nagle – pełen melancholii. Zdawała sobie sprawę, że jeszcze
zdąży poznać go na wylot. Po raz pierwszy spotkali się przed ledwie paroma tygodniami. Parę dni
minęło, odkąd została jego żoną i polską władczynią. Wiedziała też, że jeśli chce wkraść się w łaski
męża, to nie znajdzie lepszego momentu. Bolesław potrzebował wsparcia, dobrego słowa, może nawet
porady. Ona zaś od dawna marzyła o tym, by – na wzór potężnych przodkiń – zostać nie tylko
malowaną księżną, ale też najbliższą, najbardziej zaufaną pomocnicą wodza.
– Panie… – zaczęła niepewnie, delikatnym, pełnym uległości głosem. – Nic to, że nie przybył.
Może zdrowie nie pozwoliło, może poganie go oblegli… Wierzę, że nie było w tym żadnej złej woli.
– Syn wszetecznicy – odburknął Bolesław. – Zrodzony przez dziwkę.
Zbysława na moment zamarła. W oddali dostrzegła zwiadowców, przeciskających się przez
posterunek rozstawiony przy bramie. Jeśli chciała udobruchać męża, musiała szybko podwoić wysiłki.
Przewidywała, że świeżo przybyli wojownicy zaraz porwą go ze sobą. Bolesław zniknie z nimi
w którejś chacie, a ona ujrzy go dopiero o poranku, pewnie tak skacowanego, że lepiej będzie schodzić
mu z drogi.
– Mężu miłościwy, nawet jeśli on rzuca wierutne kłamstwa, jeśli to jest zamierzona obraza…
Cóż z tego! Prędzej dam sobie oko wyłupić, niż pozwolę, by zepsuł nasze wesele. Ręczę zresztą, że to
już koniec. Powiedział swoje, pogardził naszym jadłem…
Na moment ucichła, wyczekując jakiejkolwiek reakcji. Bolesław tkwił jednak nieruchomo,
wpatrzony w resztki mętnego trunku. Ostrożnie objęła go dłonią, przysunęła się bliżej. I tak stanowczo,
jak tylko była w stanie, zapowiedziała:
– To koniec. Zrobił swoje i wrócił do tej samej nory, z której wypełznął!
Naprzeciw monarszego stołu właśnie stanęli wymęczeni zwiadowcy. Zbysława spojrzała na
nich i cały rumieniec odpłynął z jej twarzy. Teraz była blada jak czyszczony pergamin. Mężczyźni
wyglądali upiornie. Brudni, utytłani krwią, ledwie trzymający się na nogach... Przynajmniej jeden nosił
świeże rany. To nie byli koledzy do kufla, ale wojownicy, którzy ledwo uszli spod wrogich toporów.
– Wasza wysokość – przemówił dowódca. – Wróg przekroczył granicę. Płoną wsie, wojska lada
dzień oblegną nasze grody. Wojna.
Bolesław uniósł wzrok. Popatrzył jednak nie na przybyłych, lecz na małżonkę.
– Mówiłaś, że oko dasz wyłupić? Na pewno własne?1
Wielkie polskie wesele

W Polsce panował spokój. Ale to był spokój na beczce z prochem2. Sytuacja była niezdrowa,
żeby nie powiedzieć – toksyczna. W myśl haniebnego testamentu zmarłego władcy kraj pękł na dwie
niemal równe części. Szesnastoletni Bolesław został księciem południa. Objął we władanie Małopolskę
i Śląsk, wraz z zamożnymi grodami położonymi na przecięciu szlaków handlowych: Krakowem,
Wrocławiem, Sandomierzem. Miał więcej srebra i poddanych, ale też więcej bólu głowy. Stale liczył
się z czeskim zagrożeniem, a z połowy swojego terytorium zmuszony był uiszczać poniżający trybut.
Zbigniew tymczasem dostał w swoje ręce północ: Mazowsze i Wielkopolskę. Ziemie bardziej
wyniszczone i zacofane, ale za to dające przynajmniej pozór wyższości. Starszy brat przejął w końcu
i stolicę swego ojca, Płock, i pradawne grody w Poznaniu, Gnieźnie czy Gieczu, gdzie przed dwoma
wiekami narodziła się Polska. Poczucie prymatu nie równało się jednak prawdziwej zwierzchności. Od
1102 roku nie istniało już państwo Piastów, ale dwa niezależne i tylko pozornie ze sobą związane
kraiki. Bracia natomiast, których dotąd łączyły nienawiść do macochy i pogarda względem ojca,
momentalnie zaczęli skakać sobie do gardeł.
Być może istniała jeszcze szansa na kompromis. Na to, by do głosu doszły trzeźwe głowy, by
książęta ochłonęli, a wojownicy odłożyli miecze. Jeśli taka perspektywa w ogóle się rysowała, to tylko
przez kilka pierwszych miesięcy po śmierci Władysława Hermana. Wszystko zostało zaprzepaszczone
z początkiem 1103 roku. Bratobójcza wojna stała się nieunikniona. I to za sprawą jednej konkretnej
kobiety.
Bolesław na gwałt potrzebował wsparcia. Wiele wskazuje na to, że dla umocnienia swej pozycji
wykorzystał kontakty zadzierzgnięte jeszcze przez ojca i przez znienawidzoną królową Judytę3.
W efekcie zaraz po objęciu władzy zdołał dopiąć negocjacje w sprawie własnego ślubu. A tym samym:
także układu sojuszniczego. Szczegóły zdradza Powieść minionych lat, redagowana na Rusi niemal
równocześnie z wydarzeniami. Zgodnie z tym tekstem rok 1102 pełen był niesłychanych dziwów.
Autor kroniki pisał, że już w styczniu na niebie przez trzy doby utrzymywała się „jakby łuna od pożaru
od wschodu i południa, i zachodu, i północy, i było takie światło całą noc, jakby od Księżyca w pełni
świecącego”. Na początku lutego pojawiło się „znamię na Księżycu”. Potem zaś – także na Słońcu.
„Ogrodziło się było Słońce trzema tęczami, i były inne tęcze grzbietami ku sobie” – podkreślano. – „I
widząc te znamiona, prawowierni ludzie ze wzdychaniem modlili się do Boga i ze łzami”.
Autor dzieła strawił tak wiele miejsca na komentarze do niebiańskich fenomenów, że nie
zostało mu już zapału do pisania o polityce. Nowy pakt z sąsiadem zamknął w jednym zdaniu. „Tegoż
roku wydana była córka [wielkiego księcia kijowskiego] Światopełka do Lachów za Bolesława” –
stwierdził. Odnotował przynajmniej imię dziewczyny (Zbysława) oraz dokładną datę wyjazdu z Rusi
(16 listopada). Wszystko inne to już jednak tajemnica. Nie wiadomo, ile lat miała księżniczka.
Historycy domyślają się tylko, że zgodnie z obyczajem epoki była młodsza od kawalera lub była jego
rówieśnicą. Należałoby więc uznać ją za nastolatkę. W innych kwestiach nie ma pola nawet do takich
dywagacji. Nie sposób stwierdzić, jak wyglądała Zbysława, bo żaden tekst nie zawiera choćby
sentencjonalnej pochwały jej urody. Tym bardziej nie jest znany charakter czy sposób bycia
dziewczyny4.
W Polsce nie interesowano się samą księżniczką, ale tylko splendorem, który wiązał się z jej
przybyciem. Bolesław, trzymający rękę na swojej części ojcowskiego spadku, zorganizował wesele,
jakiego kraj jeszcze nie widział. A przynajmniej: jakiego nie odnotowano w żadnym tekście. Żenił się
tak, jakby był królem, nie zaś podrzędnym panem na dwóch dzielnicach. Huczna ceremonia odbyła się
w 1103 roku. Zapewne jeszcze przed roztopami, gdy łatwo można było ściągnąć gości, spraszanych
z najdalszych stron kraju, a może nawet z zagranicy. Zabawy rozciągnięto nie na kilka dni, jak zwykle
czyniono, ale – na przeszło trzy tygodnie.
„Przez osiem dni przed ślubem i tyleż dni po oktawie zaślubin bez przerwy rozdawał waleczny
Bolesław podarunki” – donosił Gall Anonim. – „Jednym mianowicie szuby i futra kryte suknem
i obramowane złotą frędzlą, książętom szaty, naczynia złote i srebrne, innym miasta i zamki, innym
wreszcie wsie i włości”. Niesamowita hojność księcia oszałamiała przybyszy. A przecież nie chodziło
tylko o wspaniałe prezenty. Dwadzieścia cztery dni zabaw to także co najmniej dwadzieścia cztery
wielkie uczty. Tysiące upolowanych ptaków, setki ubitych wieprzy i byków, dziesiątki jeleni, odyńców
czy nawet niedźwiedzi… Do tego nieprzebrana liczba beczek wina i miodu, najlepsi kuglarze,
najsprawniejsi muzykanci5.
Zbysława jechała do Krakowa z przekonaniem, że stanie u boku zdezorientowanego,
zahukanego młodzieniaszka. Tymczasem trafiła na dwór ociekający złotem i w sam środek jednej
z najdroższych oraz najbardziej ostentacyjnych zabaw tej epoki. Jakby tego było mało, ona sama stała
się główną bohaterką wspaniałej uroczystości.
Musiała być zachwycona. Przede wszystkim jednak pod wrażeniem byli goście: możnowładcy,
urzędnicy, dowódcy wojsk… A także członkowie najświetniejszych rodów z Małopolski, Śląska i z
dzielnic podległych Zbigniewowi. O to właśnie chodziło młodemu księciu. Zaraz pojawiły się
porównania do jego sławnych imienników. Zwłaszcza do Bolesława Pierwszego wtedy nazywanego
Wielkim, a w znacznie późniejszych tekstach Chrobrym. Koronowanego monarchy, który uczynił
Polskę mocarstwem, a którego bogactwo było wedle legend tak wielkie, że za jego czasów srebro stało
się równie powszechne i tanie co słoma. Nowy Bolesław był gotów roztrwonić fortunę, byle pokazać
poddanym, że tylko on jest zdolny przywrócić Polsce dawną chwałę i pójść w ślady najwspanialszego
z władców6. Ta demonstracja wymagała wielomiesięcznych przygotowań. Książę chciał dopiąć
wszystko na ostatni guzik. A mimo to idealne wesele zamieniło się w perfekcyjną katastrofę.

Nowi książęta skoczyli sobie do gardeł już nad ostygłym ciałem swego ojca. Na zdjęciu:
grobowiec Władysława Hermana w Płocku.

Archiwum autora/domena publiczna

Zbigniew, dotąd zachowujący przynajmniej pozory braterstwa i przyjaźni, uznał, że miarka się
przebrała. Nie zamierzał godzić się z dostojnym, kłującym w oczy ślubem Bolesława. Gdy dostał
zaproszenie, wprost odmówił udziału w weselu. To było jak siarczysty policzek wymierzony panu
młodemu. Postawa sprzeczna z regułami dyplomacji, obraźliwa, wręcz prowokacyjna. Zwłaszcza że
rezydujący w Płocku książę nawet nie szukał wymówek. Już sam ten krok wystarczyłby do
ostatecznego zatrucia wzajemnych relacji. A jednak Zbigniew uczynił znacznie więcej. Kiedy
Bolesław przygotowywał swoje wielkie polskie wesele, on obmyślał, jak by je tu zepsuć. Młodszy
z książąt hojnie sypał groszem, by idealnie ugościć przybyszy. Starszy z równą determinacją, a pewnie
też nie mniejszym kosztem, szukał sposobów na pognębienie brata i nowej bratowej w najważniejszych
dla nich chwilach.
Nie wyruszył na nich zbrojnie. Otwarta agresja przyniosłaby mu hańbę i bez wątpienia
podkopałaby jego pozycję. Zamiast więc wbijać bratu nóż w plecy… lepiej zapłacić komuś innemu, by
zrobił to samo. Przekupił nowego czeskiego księcia, Borzywoja. W zamian za wozy wypełnione
srebrem oczekiwał przede wszystkim punktualności. Nie zawiódł się. Od Galla Anonima wiadomo, że
dokładnie w tym czasie, gdy w Krakowie trwały zabawy weselne, czeskie wojska wkroczyły na Śląsk.
Borzywój „rozpuścił zagony po ziemi wrocławskiej, by zbierać łupy i jeńców oraz wzniecać pożary”.
Czynił tak wielkie zniszczenia, a od żołnierzy oczekiwał takiej bezwzględności, że miały minąć całe
lata, nim udało się usunąć ślady ekspedycji7. Dla Bolesława najbardziej dotkliwe były jednak jej
doraźne skutki. Nim uczty dobiegły końca, na Wawel przybyli posłańcy z minorowymi wieściami.
Teraz już nikt nie pytał, czy na tronie zasiada nowy Bolesław Chrobry. Zastanawiano się za to,
czy poniżony młokos w ogóle zdoła utrzymać się u władzy. I czy spartaczone, zakończone
kompromitacją wesele nie okaże się wstępem do bolesnego upadku.
Pokój Zbysławy

Zbigniew obraził mu żonę, poniżył go, zepsuł mu ślub, a do tego zgrywał świętoszka i do końca
twierdził, że z najazdem nie ma nic wspólnego. Dzisiaj wiadomo, że kłamał, bo fakt przekupstwa
odnotowano nie tylko w polskiej, ale i w czeskiej kronice. Dla Bolesława wina tym bardziej musiała
być oczywista. Zbigniew wcale zresztą nie zacierał śladów. A gdy młodszy brat poprosił go o wsparcie
przeciw najeźdźcom, rzecz jasna odmówił8.
Ruszyły przygotowania do konfrontacji między Piastami. A nowa księżna Zbysława, chcąc nie
chcąc, stała się pretekstem do konfliktu i jego chodzącym uzasadnieniem. Początkowo do przelewania
krwi znajdywano jeszcze zastępców. Bolesław zdołał rozbroić czeskie zagrożenie i sprzymierzyć się
z Węgrami. Potem zaś uderzył na wiecznie kłopotliwych Pomorzan. Miał wszelkie powody, by
podejrzewać brata o konszachty z pogańskimi plemionami. Mógł nawet sądzić, że Zbigniew płaci
Pomorzanom, tak samo jak opłacał się Czechom. Książę nie spodziewał się pomocy ze strony brata, ale
też – nie zdołał przewidzieć, jak daleko ten jest gotów się posunąć dla przejęcia pełni władzy. Starszy
Piast podstępem skłonił część Bolesławowych wojsk do rozejścia się i powrotu do domów.
Osamotniony książę wpadł następnie w zasadzkę wroga i to jeszcze na polskim terytorium. O mało nie
postradał życia. I na pewno nie był tak naiwny, by sądzić, że stało się to za sprawą nieszczęśliwego
przypadku9.
Niewypowiedziana, podjazdowa wojna trwała przez mniej więcej trzy lata. Wprawdzie nie
zachowały się na ten temat ścisłe informacje, ale można uznać za pewnik, iż Bolesław sięgał po
zagrania równie nieczyste, co jego konkurent. Obie strony były gotowe do starcia, nikt jednak nie
chciał wydać rozkazu do ataku. Ofensywa przeciw rodakom groziła wizerunkową katastrofą, a może
nawet buntem żołnierzy, jak za czasów wojny domowej między Zbigniewem i jego świętej pamięci
ojczulkiem. Każdy z braci liczył na to, że drugiemu puszczą nerwy. Obaj woleli stanąć w roli ofiary
broniącej się przez podstępną napaścią, nie zaś napastnika podważającego testament zmarłego księcia.
Ale przecież ktoś musiał pierwszy rozesłać wici i wymaszerować w pole.
Wszystkie nici prowadzą do Zbysławy. Bez niej pokój między braćmi nie byłby możliwy. Ale czy
do wojny w ogóle by doszło, gdyby nie przyjazd Rusinki nad Wisłę? Miniatura z jednego ze
wspaniałych złotych kodeksów z XI wieku: Ewangeliarza płockiego.

Archiwum autora/domena publiczna

Wreszcie w 1106 roku Bolesław skierował do Zbigniewa prowokacyjne, wręcz obelżywe


poselstwo. Insynuował bratu, że choć jest dojrzalszy, to zrzuca na młodszego „cały trud wojen”
i zapomina się troszczyć o „sprawy królestwa”. Butnie stwierdził: „przynajmniej nie szkodź, jeśli nie
chcesz pomagać!”. Niby zapewniał, że jest skłonny podporządkować się zasadzie starszeństwa, ale…
tylko pod warunkiem, że Zbigniew naprawdę zacznie się zachowywać jak na księcia zwierzchniego
przystało. A ponieważ taki scenariusz nie mieścił mu się w głowie, toteż poselstwo zamknął przeciwną
propozycją: „Jeśli przypadkiem wolałbyś żyć spokojnie, niż brać na siebie tak wielki trud, powierz
mnie wszystko, a z łaską Bożą będziesz bezpieczny”.
Emisariusze bez wątpienia złożyli ofertę swego pana przy świadkach. Przynajmniej
w otoczeniu rady książęcej i najważniejszych doradców, a może nawet na oczach całego dworu. To
była demonstracja wymagająca bezwzględnej odpowiedzi. Zbigniew uwięził posłów i wezwał swoje
wojska. Ale to nie on wypowiedział wojnę. Młodszy z braci wszystko miał przygotowane. Kiedy
w Płocku debatowano, czy konflikt da się ponownie odsunąć w czasie, on stał już obozem z własnymi
wojownikami. I w tym jakże dogodnym momencie ogłosił, iż właśnie wszedł w posiadanie tajnych
listów Zbigniewa, zdradzających jego konszachty z ościennymi krajami i dowodzących najgorszych
aktów zdrady. „Przeczytawszy je, zdumiał się każdy rozumny człowiek, a cały lud biadał nad
niebezpieczeństwem” – relacjonował później Gall Anonim. – „Bolesław [zaś] postanowił wypędzić
Zbigniewa”.
Nie wiadomo, czy epistoły naprawdę przechwycono. Afera listowa mogła się opierać na
zwyczajnym fałszerstwie. Nie wiadomo też, czy wszyscy żołnierze uwierzyli w rozgłaszane wśród nich
sensacje i czy istotnie ogarnęła ich wściekłość. Bolesław nie zamierzał w każdym razie dłużej czekać.
A każdemu, kto ośmieliłby się zwątpić, mógł powiedzieć, że przecież walczy o honor swojej żony,
straszliwie poniżonej w dniach własnego ślubu.
Kości zostały rzucone. I choć bukmacherzy postawiliby w tej wojnie raczej na Zbigniewa –
starszego, bardziej doświadczonego, znanego z przebiegłości i otoczonego wianuszkiem sojuszników –
to szala zwycięstwa niespodziewanie przechyliła się na stronę Bolesława. Młodszy książę po krótkim
oblężeniu zajął Kalisz, a następnie uderzył na Spicymierz i pojmał przebywającego tam arcybiskupa
gnieźnieńskiego. Szybko obsadził też samo Gniezno. Zbigniew został zepchnięty do defensywy,
a dotąd wspierający go Czesi w kluczowym momencie odmówili pomocy. Nie miał innego wyjścia, jak
tylko się wycofać. Gall Anonim szydził, że „uciekał niczym jeleń”.
Bolesław tymczasem parł naprzód. Sam nie był zdolny przemóc sił wroga. Miał jednak asa
w rękawie: swoją żonę Zbysławę. Nie wiadomo, co księżna sądziła o całej wojnie. Czy bała się
o męża? Wierzyła w zwycięstwo? A może pragnęła zemsty za to, co nastąpiło w 1103 roku? Nie
uzyskamy odpowiedzi na żadne z wymienionych pytań. Da się tylko stwierdzić, że za sprawą
małżeństwa z kijowianką Bolesław zyskał żołnierzy koniecznych do pobicia Zbigniewa. Ojciec
Zbysławy lojalnie przysłał swoje wojska, by wsparły ofensywę na Mazowsze. Od Galla Anonima
wiadomo, że dopiero po ich przybyciu młodszy z Piastów ośmielił się przeprawić przez Wisłę. Potężne
polsko-ruskie zastępy momentalnie złamały wolę wrogów. Zbigniew też „upadł na duchu” i uciekł w…
najbardziej niespodziewanym kierunku10.
Rejterada Piasta tylko potwierdza, że księżna Zbysława odgrywała kluczową rolę w całym
konflikcie. Zbigniew zrobił rzecz bez precedensu. Zamiast udać się do swoich sojuszników i wybłagać
odsiecz, rączo pogalopował prosto w objęcia wroga. Powieść minionych lat informowała, że jeszcze
w tym samym 1106 roku przybył do Kijowa, na dwór księcia Światopełka. A więc: do ojca
spotwarzonej Zbysławy. Wiadomo, że zwrócił się o wstrzymanie ofensywy i o zapośredniczenie
pokoju z konkurentem. Ale chyba wcale nie to było jego głównym celem. Jeśli osobiście i w
szaleńczym pośpiechu przebył blisko dziewięćset kilometrów (w tym zdradliwe bagna i przepastne,
dziewicze bory), to nie zrobił tego tylko z myślą o pozyskaniu mediatora. Chciał twarzą w twarz błagać
Światopełka o wybaczenie. I tak szczerze, jak tylko był w stanie, przeprosić go za obrazę, której
dopuścił się w roku 1103: najpierw odmawiając udziału w weselu Zbysławy, a następnie –
napuszczając wrogów na jej męża.
Charyzma księcia znów dała o sobie znać. Musiało to wymagać nadludzkiego wysiłku, ale
Zbigniew zdołał udobruchać najpotężniejszego z książąt Rusi. Najwyraźniej przeprosiny zgodziła się
też przyjąć sama Zbysława. I choć kroniki nie informowały o tym wprost, to właśnie ją należałoby
uznać za prawdziwą sprawczynię nowego porozumienia. Pod naciskiem Rusinów Bolesław zgodził się
okazać łaskę bratu. Pozwolił przegranemu pozostać w Polsce, a nawet przystał na to, by Zbigniew
nadal rządził Mazowszem. Tyle że w roli jego wasala, nie zaś równorzędnego, udzielnego księcia11.
Wielka mediatorka

Księżna szybko pożałowała swojej wyrozumiałości. Pomagając w zawarciu pokoju, tylko


wystawiła się na pośmiewisko. Nie da się z całą pewnością stwierdzić, który z braci jako pierwszy
sprzeniewierzył się postanowieniom paktu. Gall Anonim, relacjonujący wydarzenia z perspektywy
Bolesława, utrzymywał, że to Zbigniew – nawykły do zdrady i spisków – momentalnie okazał swe
szatańskie oblicze. Wbrew przyrzeczeniom nie przybył ze swoim wojskiem na Pomorze, gdzie jego
nowy suweren toczył boje z poganami. Zwolennicy Zbigniewa – który nie doczekał się własnego
kronikarza – powiedzieliby pewnie, że rzecz wyglądała odwrotnie. Bolesław tylko szukał pretekstu,
a może nawet sfingował całą sprawę, tak by zyskać okazję do nowego ataku na Mazowsze. Tym razem
nie okazał żadnego wahania. Wojenne werble zagrały już na przełomie 1107 i 1108 roku.
Gall Anonim pisał o wypadkach tak, jakby historia rodzinnego konfliktu właśnie doczekała się
finału. „Bolesław więc widząc, że brat wcale nie dochowywał wiary w niczym, co przyrzekł
i zaprzysiągł, i ponieważ jako szkodliwy i występny całemu krajowi zawadzał, wypędził go całkowicie
z królestwa polskiego, a tych, którzy mu stawiali opór i bronili grodu na pograniczu kraju, pokonał” –
relacjonował. Na koniec dorzucił zaś: „Tak to skończyło się władztwo Zbigniewa, a całe królestwo
polskie zostało zjednoczone pod panowaniem Bolesława”12. W rzeczywistości jednak to nie był kres
epopei, a tylko zamknięcie jej pierwszego rozdziału.
Zbigniew zrobił to, co na jego miejscu uczyniłby każdy przepędzony pretendent do tronu.
Uciekł do sąsiadów, by podjudzać ich do ataku na Polskę. Tym razem nie tłukł się na wschód, ale
w przeciwnym kierunku. Po krótkim pobycie w Czechach (i udziale w wyprawie łupieżczej na Śląsk)
dotarł na dwór młodego, początkującego króla Niemiec Henryka V. I utrafił w perfekcyjny moment.
Hegemon Rzeszy był niemalże rówieśnikiem polskiego księcia Bolesława. Obaj przejęli władzę
w podobnym czasie, obaj buntowali się wcześniej przeciw swoim ojcom. Oczywiste podobieństwa
życiorysów wcale jednak nie zbliżały do siebie Piasta i Salijczyka. Wręcz przeciwnie. Książę rządzący
Krakowem doprowadzał króla Niemiec do szewskiej pasji.
Tak samo jak nie ma darmowych obiadów, tak też nie ma bezinteresownych sojuszników.
Pomoc z Rusi Bolesław uzyskiwał dzięki żonie. Drugi sprzymierzeniec potrzebny do pobicia
Zbigniewa był jednak o wiele bardziej wymagający. W zamian za posiłki z Węgier Piast zgodził się
wysłać własne wojska za Karpaty. Mniej lub bardziej świadomie poszedł w ślady swego imiennika,
Bolesława Szczodrego. A może przede wszystkim: w ślady babki Marii Dobroniegi.
Zbigniew był zapalczywy… zupełnie jak jego macocha. Nie zamierzał tanio sprzedać skóry.

Archiwum autora/domena publiczna


Pozwolił, by polscy żołnierze starli się z Teutonami, a nawet pomógł nowemu władcy Węgier,
Kolomanowi, w odparciu niemieckiej ofensywy. To była idealna kalka wydarzeń z lat 60. XI stulecia.
I tylko pointa historii okazała się z gruntu inna niż za czasów Marii Dobroniegi i cesarzowej Agnieszki.
Koloman zachował tron, a następnie… dogadał się z Niemcami za plecami Polaków. Pod naciskiem
cesarstwa zerwał sojusz z Piastem i wystawił sprzymierzeńca do wiatru. Henryk V nie zdołał dotąd
wykazać się w walce, a przegrana z Węgrami narażała na szwank jego i tak marną renomę. Nie ma
jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło… Wszelkie wizerunkowe straty król zamierzał sobie
powetować w walce z osamotnionym i osłabionym wojną domową Bolesławem. W 1109 roku
zarządził karną ekspedycję na Polskę. A że właśnie napatoczył mu się przegnany Zbigniew, to i jego
postanowił przyjąć pod swoje skrzydła13.
Henryk nie występował w obronie przegnanego Piasta, ale też nie zamierzał zaglądać w zęby
darowanemu koniowi. Uznał roszczenia księcia i zgodził się przywrócić go do władzy. Najazd był
zupełnym zaskoczeniem dla Bolesława. I szybko przerodził się w jedną z najbardziej dramatycznych
konfrontacji w całej polsko-niemieckiej historii. To właśnie wtedy doszło do sławnej obrony Głogowa.
Niemcy, zdeterminowani za wszelką cenę zdobyć fortecę zagradzającą im drogę w głąb kraju, posunęli
się nawet do przywiązywania polskich jeńców do machin oblężniczych, tak by odegrali rolę żywych
tarcz. Załoga, której książę Bolesław groził szubienicą, gdyby zgodziła się skapitulować, nie miała
innego wyjścia, jak strzelać do własnych synów i braci. Przetrwano nieprzyjacielskie natarcia i próbę
szturmu. „Do walki z wrogiem stanęło nie tylko rycerstwo, ale cała ludność” – podkreślał Gall
Anonim. – „Zawzięci chłopi znosili drobniejsze oddziały niemieckie, nękali wroga po lasach
i bagnach”.
Szanse na niemiecki triumf kurczyły się z każdym dniem. A król Henryk po prostu gotował się
z wściekłości. Złotousty Zbigniew omamił go wizją własnych wpływów i możliwości. Zapewniał, że
Polacy powitają go z otwartymi ramionami; że bez wahania poddadzą mu się jako swemu
prawowitemu panu. Nic takiego nie następowało. Zbigniew cieszył się na Śląsku nie większą sympatią
niż nieszczęsny król Salomon, kiedy poprzedni władca Niemiec przywiózł go „w teczce” nad Balaton.
Salijczyk nie miał innego wyjścia, jak tylko dogadać się z wrogiem. Być może ściągnął z Polski
symboliczny trybut, może też uzyskał od Piasta jakiś przydatny wizerunkowo gest. Mniejsza
o szczegóły. Ważne, że odwołał inwazję i… bez wahania pozbył się bezużytecznego Zbigniewa14.
Czy to był koniec awanturniczej odysei pierworodnego syna Władysława Hermana?
Niedoczekanie. Zahartowany wieloletnimi walkami z macochą Zbigniew także teraz nie zamierzał
odpuścić. Raz jeszcze zaszył się w Czechach. Choć słowo „zaszył” nie oddaje w pełni obrazu sytuacji.
Książę nie marnował czasu na wylizywanie ran i nie próbował się ukrywać. Natychmiast zaoferował
swój miecz i swoje talenty dowódcze. Był gotów na wszystko, byle wziąć odwet na bracie, który
pozbawił go dziedzictwa.
Znowu okoliczności mu sprzyjały. Władcy Pragi ochoczo korzystali z każdej okazji do
wmieszania się w polskie sprawy. Nie znaczy to jednak, że brakowało im własnych problemów. Odkąd
tylko umarł król Wratysław, kraj stale znajdował się w stanie wrzenia. Żaden kolejny książę nie był
w stanie utrzymać się na tronie dłużej niż kilka lat. Borzywoj – ten sam, który w zamian za łapówkę
Zbigniewa wtargnął na Śląsk i zepsuł wesele Zbysławy – został obalony i przegnany. Następujący po
nim Światopełk zginął w zamachu. I to w Polsce, bo wrogowie dopadli go akurat wtedy, gdy z czeską
armią wspierał oblężenie Głogowa. Teraz na tronie zasiadł Władysław… Ale nie miał czasu cieszyć się
awansem, bo już w roku 1110 wybuchła wojna polsko-czeska.
Bolesław popisał się posuniętym do skrajności cynizmem. Bratu nie był w stanie wybaczyć, ale
względem jego dawnego czeskiego sojusznika nie okazał się równie pamiętliwy. Doszło do wprost
kuriozalnego odwrócenia sojuszy. Borzywoj znalazł schronienie na polskim dworze. Zbigniew siedział
zaś w Pradze. Zbrojny konflikt rozgorzał, bo polski książę chciał osadzić w Czechach swojego
niegdysiejszego wroga, a władca Czech – zamontować w Krakowie człowieka, który w przeszłości
ochoczo układał się z jego własnymi przeciwnikami.
To był ciąg dalszy tej samej historii, zapoczątkowanej spektakularnym i spartaczonym ślubem
Zbysławy. Po siedmiu latach wciąż wybrzmiewały konsekwencje faktu, że Zbigniew odrzucił
zaproszenie na zabawę. Węgry, Ruś Kijowska, Niemcy, Pomorzanie, a teraz Czesi… Połowa
kontynentu została już wmieszana w konflikt, u którego podstaw stała obraza polskiej księżnej.
Wojna 1110 roku okazała się niezwykle zażarta. Bolesław odnosił spore sukcesy, ale nie zdołał
złamać oporu wroga. Przede wszystkim zaś nie był w stanie złamać Zbigniewa. Przegnany książę był
u boku czeskiego księcia, maszerował na czele armii, bił się na polu najważniejszej bitwy. Wszystko
wskazywało na to, że nie odpuści, niezależnie od tego, jak zakończy się obecny zatarg. Zamierzał
występować przeciw Bolesławowi aż do skutku15.
Konflikt między braćmi trwałby pewnie nadal i tylko zmienialiby się w nim statyści,
angażowani do boju przez obie strony. Spiralę przemocy niespodziewanie udało się jednak przerwać.
Stało się to na skutek starań konkretnej kobiety. I to jakiej! Pierwszej czeskiej królowej w dziejach,
ciotki obu skłóconych książąt i jednej z najwybitniejszych polityczek tej doby.
Wszystko, co wiemy o Świętosławie Swatawie, potwierdza, jak wielką była indywidualnością.
Córka Marii Dobroniegi, prawdopodobnie młodsza od dwóch swoich braci, którym dane było zasiąść
na polskim tronie – Bolesława Szczodrego i Władysława Hermana. Zdaniem większości historyków
urodziła się po roku 1045. W chwili swojego ślubu, w roku 1062, wciąż była zaledwie nastolatką.
Z woli książęcego brata, a może przede wszystkim decyzją ciągle potężnej matki, wydano ją za władcę
Pragi: świeżo wyniesionego na tron Wratysława II. Małżeństwo natychmiast okazało się wielkim
nieporozumieniem, przynajmniej na płaszczyźnie politycznej. Sojusz, który miało przypieczętować,
albo w ogóle nie doszedł do skutku, albo rozpadł się zaraz po weselu. Nie udało się usunąć żadnego ze
źródeł polsko-czeskiego konfliktu, a Bolesław Szczodry stale prowokował swojego południowego
sąsiada. Na tym tle tym bardziej musi imponować sukces Świętosławy Swatawy. Kobieta nie tylko
uniknęła przegnania z dworu, ale też szybko zdobyła niezwykle silną pozycję. Już Jan Długosz
przypuszczał, że to właśnie ona około 1080 roku przekonała męża do zawarcia nowego paktu
z Polakami. Ona też miała wyswatać swojego drugiego brata Władysława Hermana z własną pasierbicą
Judytą. Na te propozycje nie ma twardych dowodów, ale wielu dzisiejszych historyków zgadza się
z krążącym od stuleci domysłem16.
Wpływy czeskiej władczyni wzrosły jeszcze w roku 1085, gdy wyniesiono ją do rangi
królowej. I co niezwykle znaczące, fakt ten nie umknął uwadze świadków ceremonii. W przypadku
pierwszych polskich władczyń możemy się tylko domyślać, w jakich okolicznościach zostały one
koronowane. Ani w odniesieniu do Rychezy, małżonki Mieszka II, ani tym bardziej nieznanej
z imienia partnerki Bolesława Szczodrego nie zachowała się żadna wzmianka o obrzędzie, na mocy
którego stały się monarchiniami. W Czechach rzecz wyglądała zgoła inaczej. Kronikarz Kosmas
wprost pisał, że najdostojniejszy z niemieckich purpuratów, arcybiskup Trewiru, przyozdobił koroną
nie tylko skronie Wratysława, ale też „jego małżonki Swatawy”. Poza tym dziejopis zaznaczył, iż
władczyni przystąpiła do ceremonii ubrana „w suknię królewską”. Choć niestety nie wyjaśnił, jaka
dokładnie garderoba kryła się za tym szumnym określeniem.
Podobnie jak mąż, Świętosława Swatawa miała zdobyć dwa tytuły. Przypuszcza się, że decyzją
cesarza została koronowana na władczynię Czech, ale też Polski. Wielu znawców tematu twierdzi
nawet, że to właśnie monarchini stanowi klucz do rozwiązania zagadki polskiej korony Wratysława.
Jeśli władca Pragi mógł sobie rościć prawa do polskiego tronu, to tylko za sprawą swego małżeństwa.
Ponieważ poślubił Piastównę, a w żyłach jego synów krążyła krew Bolesławów i Mieszków, pozwalał
sobie snuć wielkie plany względem nadwiślańskiego państwa. Prawie stulecie wcześniej Bolesław
Chrobry na krótko przejął czeski tron, choć tylko po kądzieli wywodził się z domu Przemyślidów.
Dlaczego więc nie mogłoby dojść do realizacji odwrotnego scenariusza? Z perspektywy Wratysława
i Świętosławy Swatawy, ich potomkowie mieli nie mniejsze prawa do zwierzchności nad Polską niż
Zbigniew i Bolesław III17.
Buńczuczne projekty nie doczekały się realizacji. Ale też nic nie wiadomo o tym, by Swatawa
kiedykolwiek zrzekła się tytułu polskiej królowej. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zachowała
pozycję szarej eminencji dworu aż do śmierci Wratysława w 1092 roku. Potem zaś dowiodła, że nigdy
nie była tylko piękną twarzyczką u boku króla, ale kobietą niezależną i niezwykle utalentowaną.
Pozycja monarchini, jak niemal wszystkich władczyń tej epoki, była bezpośrednio związana
z jej płodnością. Kosmas chwalił Świętosławę Swatawę za to, że zapewniła mężowi aż czterech synów:
„mężów dobrej zdatności, Bolesława, Borzywoja, Władysława i Sobiesława”. To, co było atutem za
życia króla, mogło się jednak stać najgorszym przekleństwem z chwilą jego zgonu. Po Wratysławie
czeski tron przejął najpierw brat zmarłego, a następnie syn – tyle że z pierwszego małżeństwa.
Świętosława Swatawa straciła punkt oparcia. Mimo to nie opuściła Czech i nie pozwoliła się pognębić.
Zdołała zachować majątki przynależne jej jako wdowie i odpierała wszelkie ataki kierowane pod jej
adresem. Utrzymała się w kraju także po tym, jak przegnano dwóch spośród jej synów. A że cieszyła
się dobrym zdrowiem i długowiecznością, to doczekała tego, co było właściwie nie do uniknięcia
w każdej wielodzietnej rodzinie książęcej. Wojny domowej między jej własnymi potomkami.
W 1110 roku wciąż żyło trzech spośród czterech synów Świętosławy Swatawy. Na praskim
tronie zasiadał średni potomek Władysław. Natomiast najstarszy żyjący syn Borzywoj i najmłodszy
z rodzeństwa Sobiesław walczyli z nim pod sztandarami polskiego księcia Bolesława. Odurzeni
nienawiścią bracia nie byli skłonni podjąć negocjacji. Tym bardziej nikt nie godził się na rozmowy pod
patronatem najeźdźców. Sprawę dodatkowo komplikował fakt, że jednocześnie toczyły się dwie wojny
domowe – nie tylko między czeskimi, ale też polskimi książętami18.
Istniał tylko jeden człowiek zdolny przeciąć ten węzeł gordyjski. Świętosława Swatawa
znajdowała się w unikalnej pozycji. Dla Polaków była Polką, a dla Czechów – Czeszką. Zarówno
w Pradze, jak i w Krakowie uchodziła za nestorkę dynastii. Ostatnią przedstawicielkę wymierającego
pokolenia, które obu krajom zapewniło królewskie korony. Sama, jako kobieta przeszło
sześćdziesięcioletnia, nie miała już nic do ugrania. Darzona powszechnym szacunkiem i ceniona za
swe polityczne osiągnięcia, a do tego mająca zasługi dla obydwu dworów (bo przecież Bolesław III
nigdy by się nie urodził, gdyby nie jej matrymonialne pośrednictwo!), wszystkim stronom konfliktu
jawiła się jako osoba bezstronna i marząca tylko o pokoju. Wprost wymarzona mediatorka.
Kronikarz Kosmas informował, że to właśnie „wskutek starań królowej Swatawy” czescy
książęta zasiedli do pertraktacji. Wprawdzie nie przedstawił dokładnego przebiegu rozmów, ale
skądinąd dobrze wiadomo, do jakich środków odwoływała się stara królowa. Potrafiła manipulować
synami, wzbudzać w nich wstyd, litość, a nawet upokarzać ich poprzez wytknięcie, że postępują wbrew
przykazaniom Bożym. Przy innej okazji napominała jednego ze swoich potomków:
Ja, chociaż jestem twoją matką i królową, pokorna i trwożliwa przychodzę do twoich kolan
i przed tobą za bratem twoim padam na drżące już kolana, na których ciebie malutkiego sadzałam. Nie
żądam bowiem czegoś, co mogłoby nie być dozwolone, lecz tego, co i Bogu się podoba, i ludziom jest
przyjemne.

Podoba się bowiem Bogu, tak jak sam mówił: „Czcij ojca twego i matkę twoją”. [Żądam więc]
abyś spokojnie przyjął moje starcze prośby i błagam, abyś nie okrył wstydem tej pełnej zmarszczek
i łzami zlanej twarzy.

Monarchini nie przebierała w środkach. A jej synowie nie mieli innego wyjścia, jak tylko
przystać na zaproponowany kompromis. W końcu łamanie Dekalogu, ignorowanie błagań matki, która
ich piastowała, i „okrywanie wstydem” jedynej czeskiej królowej żadnemu z nich nie przyniosłoby
chwały i poklasku…19
Kosmasa interesował tylko czeski wymiar porozumienia. Wydaje się jednak więcej niż pewne,
że pod patronatem Świętosławy Swatawy dyskutowano także o bratobójczym konflikcie między
Piastami. I znaleziono rozwiązanie20. Choć dla niemal wszystkich byłoby lepiej, gdyby tak się nie stało.
Krzywe usta

„Dwa kocury w jeden worek schwytane nie mogą być razem”. Tak, z typowym dla siebie
dowcipem, Kosmas skomentował całą trudną relację Zbigniewa i Bolesława21. A to, co nastąpiło
w roku 1111, tylko potwierdza, jak wiele miał słuszności.
Wypadki toczyły się ekspresowo. Zaraz po tym, jak doszło do zgody między synami
Świętosławy Swatawy, Zbigniew skierował poselstwo do swojego brata. Gall Anonim oznajmił wprost,
że stało się to w związku z kongresem pokojowym. Zapewne więc książę tylko realizował decyzje
powzięte na zjeździe dynastów. Porozumienie zapośredniczone przez ciotkę musiało zakładać, że jako
człowiek przegrany i świadomy swej porażki Zbigniew zwróci się do dawnego konkurenta o łaskę i o
jakikolwiek ochłap z pańskiego stołu. Bolesław natomiast – w swej wielkiej wyrozumiałości –
z powrotem przyjmie marnotrawnego brata na łono rodziny. Wprawdzie już bez prawa do
jakiejkolwiek cząstki ojcowskiego dziedzictwa, ale przynajmniej z gwarancją bezpieczeństwa. I z
ofertą pracy, bo Zbigniew miał dostać w zarząd przynajmniej kilka grodów22.
Średniowiecze kochało spektakle. Publiczne pokazy szczodrobliwości, szlachetności
i miłosierdzia kształtowały wizerunek władców i budowały ich prestiż. W cenie była spontaniczność.
Akty dobroci powinny przecież wypływać z serca i nie wymagać namysłu. Prawdziwie honorowy,
wielkoduszny władca wybaczał konkurentom i wspierał biednych dlatego, że tak podpowiadało mu
sumienie. Ciżba dawała wiarę swoim królom i książętom. Ale tak naprawdę w tej epoce niemal nic nie
było dziełem przypadku. Jeśli podczas koronacji nowego monarchy do jego stóp rzucali się szlochający
włóczędzy z błaganiem o wsparcie, to zawczasu ich selekcjonowano. Jeśli książę publicznie pomagał
zbiedniałej wdowie, to oczywiście tylko, jeśli już znał jej sytuację i wiedział, że opłaca mu się wystąpić
w jej obronie. Jeśli w ramach praktyk modlitewnych obmywał stopy żebrakom, to rzecz jasna jego
ludzie dbali, by te nie były nazbyt brudne i śmierdzące… Jednym słowem: teatr23. I jak w każdym
teatrze sukces zależał od tego, czy każdy z aktorów był w stanie trzymać się zadanej roli. Bolesław
tymczasem zwyczajnie nie mógł stłumić swych instynktów.
Niemal natychmiast po powrocie do kraju Zbigniew został pojmany i uwięziony. Niektórzy
twierdzą, że stało się to już po kilku dniach. Zdaniem innych: minęło parę tygodni. W żadnej z polskich
kronik tej epoki nie odnotowano wprost, co nastąpiło potem. Gall Anonim pisał wykrętnie, że „nie
można się dziwić, jeśli młodzian w kwiecie wieku, uniesiony zapalczywością, a także za radą
podszepniętą przez ludzi rozumnych – popełni jakiś wielki nawet występek, by w ten sposób uniknąć
niebezpieczeństwa śmierci i rządzić w dalszym ciągu bezpieczny od wszelkich zasadzek”. Wincenty
Kadłubek był tylko nieco mniej enigmatyczny. Zamiast rozwiązania zagadki zaserwował czytelnikom
zestaw odwołań do antycznej literatury, z których dałoby się złożyć w całość najwyżej jakiś pozór
odpowiedzi. Na tym trzeba by poprzestać, gdyby nie wścibstwo Kosmasa. Czeski kronikarz – mający
polskich przodków, a jednak darzący Polaków jadowitą wrogością – nie przepuszczał żadnej okazji do
zmieszania Piastów z błotem. Dlatego też wprost poinformował, co stało się ze Zbigniewem. Książę
został sprowadzony do kraju i natychmiast pozbawiony oczu24.
Kara oślepienia nie była w tej epoce niczym rzadkim. Stosowano ją nagminnie zwłaszcza
wobec politycznych konkurentów. Za kradzieże odrąbywano ręce, cudzołóstwo mogło skutkować
kastracją (choć bardzo rzadko skutkowało…), a morderstwa karano na gardle. Jeśli jednak całą
przewiną uwięzionego było występowanie po niewłaściwej stronie politycznej szachownicy, to
szczególnie powinien się on był obawiać wyłupienia gałek ocznych. Nie brakuje przykładów ani
z Polski, ani tym bardziej z areny międzynarodowej. Pierwszy koronowany Piast, Bolesław Chrobry,
oślepił dwóch stronników swojej macochy Ody: Odylena i Przybywoja. A potem także czeskiego
księcia Bolesława Rudego, który stał mu na drodze do praskiego tronu. Panuje pogląd, że oczu
pozbawiono również Sieciecha po tym, jak upadł jego duumwirat z królową Judytą. Jeśli tak było, to
nikt nawet nie ważył się zaprotestować25. Kara oślepienia miała zbyt długi rodowód i zbyt silnie
umocowanie w tradycji.

Dwaj książęcy bracia twarzą w twarz. Czy to Zbysława popchnęła męża do krwawej rozprawy
ze Zbigniewem?

Archiwum autora/domena publiczna

U samego zarania epoki panowało przekonanie, że tylko tyrani – królowie niezdolni zapanować
nad swymi emocjami i niesługujący, by rządzić – posuwali się do karania wrogów pozbawieniem oczu.
O władcy Franków Chilperyku, który ferował takie wyroki, pisano w efekcie, że był wręcz… nowym
wcieleniem Nerona. Obyczaje szybko jednak ewoluowały. Już w wizygockim zwoju prawa z VII
stulecia oślepienie stanowiło karę właściwą dla tych, którzy ośmielili się zbuntować przeciw królowi.
Stulecie później zasadę na dobre upowszechnił Karol Wielki. I zupełnie zmienił jej postrzeganie.
O pierwszym cesarzu odrodzonego imperium zachodniego wiadomo, że kazał wyłupiać oczy
wszystkim przywódcom rebelii przeciw sobie. Nie tylko nie spadło na niego za to żadne odium, ale
nawet chwalono go, że… okazywał wyrozumiałość. Bo oślepił, a przecież mógł zabić.
Kolejny imperator Ludwik Pobożny skazał na oślepienie grupę możnowładców
podejrzewanych o zdradę, a także swojego bratanka Bernarda. Karol Łysy posunął się nawet dalej:
i pozbawił oczu rodzonego syna, Karlomana. Powód? Potomek chciał rządzić, a nie robić karierę
w Kościele. Tortura stawała się niemalże zwyczajnym, politycznym narzędziem26.
W Czechach książę Ołdrzych oślepił swojego brata Jaromira. Na Węgrzech Koloman (ten sam,
z którym układał się polski Bolesław) pozbawił wzroku własnego brata, Almosa. Mało tego! Kazał też
wyłupić oczy jego synowi: zaledwie czteroletniemu Beli, który mimo to w przyszłości zasiadł na
węgierskim tronie. I zapisał się w tradycji jako Bela II Ślepy27.
Bolesław podążał szlakiem wytyczonym przez przodków i sąsiadów. A w gruncie rzeczy także
(lub nawet przede wszystkim) przez macochę. Przed laty życie młodego księcia znajdowało się
w stałym niebezpieczeństwie tylko z tego względu, że był potomkiem władcy i pragnął przejąć tron po
ojcu. Spiski i próby zamachów nie przekonały dynasty, by samemu rządzić z otwartą przyłbicą
i dobrodusznością. Judyta Salicka dołożyła starań, by pozbawić chłopca opieki i oddalić go od dworu.
A jednak ten zimny chów stał się dla Bolesława źródłem niejednej nauki. Książę przejął po swojej
dręczycielce bezwzględność i gotowość dążenia do celu po trupach. I tylko nikt nie wykształcił w nim
dyskrecji. A zwłaszcza nieodzownej umiejętności trzymania agresji na wodzy.
Samym faktem oślepienia brata mógłby zrazić wielu opozycjonistów, ale nikogo by nie
zszokował. Jego olbrzymi błąd leżał gdzie indziej. Wszystko wskazuje na to, że Bolesław złożył
Zbigniewowi przysięgę. Oficjalnie, w oczach Boga i ludzi, zagwarantował konkurentowi, że włos nie
spadnie mu z głowy. I że w Polsce będzie mógł się czuć w pełni bezpieczny. Potem zaś pokazał, że
własny honor ma w głębokim poważaniu. Kosmas twierdził wręcz, że całe porozumienie z bratem
stanowiło kłamliwy i cyniczny wybieg. Bolesław zgodził się na mediację ciotki od razu z myślą, że
uwięzi i okaleczy brata. Ani przez moment nie zamierzał respektować powziętych decyzji. Słowem:
dopuścił się krzywoprzysięstwa.
To był jeden z najcięższych, najbardziej hańbiących grzechów, jakimi mógł się splamić władca.
W prawie kanonicznym ustawiano go w tym samym szeregu co morderstwo czy cudzołóstwo. Każdy
krzywoprzysięzca zasługiwał na potępienie, a nawet na męki piekielne. Zwłaszcza jednak ten, który
swe przyrzeczenie potwierdził kościelną ceremonią. To już przecież nie było kłamstwo, ale wręcz akt
bluźnierstwa przeciw Stworzycielowi! Jeśli Bolesławowi wydawało się, że jako władca może pozwolić
sobie na wszystko, to poddani, hierarchowie Kościoła i ościenni władcy bardzo szybko wyprowadzili
go z błędu. Książę stał się pariasem; jego reputacja była w strzępach, jego słowa straciły jakąkolwiek
wartość. A sytuacja już krytyczna przerodziła się w iście katastrofalną, gdy Zbigniew – w następstwie
tortur, którym go poddano – zaniemógł i znalazł się na granicy życia i śmierci.
Zapewne właśnie w tym momencie zrodził się przydomek Bolesława. Zaczęto mówić o nim:
Krzywousty. Dawniej panował pogląd, iż określenie to nawiązywało do wyglądu księcia. Zdaniem
jednych Piast miał widoczny tik nerwowy, który sprawiał, iż niekontrolowanie drgały mu wargi. Inni
twierdzili, że był obciążony wrodzoną wadą lub nawet genetycznym defektem, który wykrzywiał jego
twarz. Wreszcie domyślano się też, iż podczas jednego z licznych polowań lub jednej z bitew,
w których zawsze walczył w pierwszej linii, Bolesław odniósł ciężką ranę twarzy. Nawet gdy ta się
zabliźniła, pozostała mu po niej pamiątka w postaci „krzywych ust”.
Wszystkie te propozycje dzisiaj brzmią już mocno nieprzekonująco. Przed ćwierćwieczem
badaczka Elżbieta Kowalczyk wykazała, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa przydomek wcale
nie odnosił się do „skazy fizycznej” księcia, lecz do jego najcięższego grzechu. Bolesław stał się
Krzywoustym, bo dopuścił się bluźnierczego aktu krzywoprzysięstwa28.
Skompromitowany władca musiał natychmiast przystąpić do działania, jeśli chciał zachować –
nomen omen – twarz. Inni książęta i królowie postawieni w podobnej do niego sytuacji uciekali zwykle
pod parasol ochronny swoich małżonek. We wczesnej historii państwa Piastów to władczynie były
najlepszymi ekspertkami od kryzysowego zarządzania wizerunkiem. Druga towarzyszka życia twórcy
Polski Mieszka I, Oda Dytrykówna, pomogła księciu odbudować relacje z Rzeszą po dwóch wojnach,
a nawet sprawiła, że na Zachodzie zaczęto go postrzegać jako członka niemieckiej arystokracji.
Królowa Rycheza przeszczepiała nad Wisłę wzorce zachodniej kultury dworskiej, by przydać
splendoru swojemu teściowi, mężowi, a wreszcie – synowi. Fakt, że w 1025 roku dwóch Piastów
koronowało się na królów, był w ogromnym stopniu jej zasługą. Nawet Judyta Salicka, na którą
potomni z taką zapalczywością rzucali gromy, za życia niejednokrotnie przynosiła korzyści image’owi
Polski. Wystarczy przypomnieć choćby fakt zręcznego rozbrojenia skandalu wynikłego na tle
kradzieży bamberskich krzyży.
Nie każda księżna czy królowa była jednak zdolna skutecznie pielęgnować mężowski
wizerunek. Znaczenie miały osobiste predyspozycje, edukacja czy znajomość dworskich obyczajów.
Ale nic nie było w stanie zastąpić najważniejszego: koneksji. Nieprzypadkowo w roli opiekunek
piastowskiej marki występowały przede wszystkim władczynie wywodzące się z Niemiec. Mające
kontakty na dworze cesarskim, rodzinne związki z zachodnią arystokracją, wpływy w klasztorach
Rzeszy i protegowanych na wysokich stołkach w hierarchii Kościoła29. Młoda, pochodząca z Rusi
i nieznająca łacińskiej kultury, a co dopiero niemieckiego języka Zbysława nie dysponowała żadnym
z tych atutów. Jeśli Krzywousty chciał uniknąć losu swojego poprzednika, zuchwałego króla Bolesława
II, to nadeszła pora, by sam zakasał rękawy. A przy okazji: ściągnął możliwie najlepszego specjalistę
z zagranicy.
Martwa księżna i jej kronikarz

Księgi z wytycznymi dla spowiedników zalecały, by krzywoprzysięstwo karać nawet


dziesięcioletnią ciężką pokutą. Bolesław nie mógł zgodzić się na tak surowy wyrok. To by przecież
oznaczało, że na całą dekadę zostanie zepchnięty na margines życia publicznego i obdarty z uprawnień
przynależnych władcy. Z drugiej strony – nie mógł też zignorować swojego postępku. Zarzucił na
siebie szorstkie pokutne wory, zaległ w popiele na posadzce kościoła i „wśród strumieni łez oraz łkań”
błagał Boga o łaskę. Ponieważ nie był recydywistą (a przede wszystkim: ponieważ był ich
chlebodawcą), biskupi wymierzyli mu najniższą możliwą karę. Potem zaś przy każdej nadarzającej się
okazji – z powodu dowolnego większego święta czy konsekracji kościoła – „odpuszczali mu cokolwiek
z pokuty”, niby to na mocy „swej władzy kanonicznej”. Stanęło na tym, że Bolesław miał się
umartwiać tylko przez czterdzieści dni. Na ten czas „wyrzekł się obcowania i rozmowy z ludźmi,
ziemię miał za stół, trawę za ręcznik, czarny chleb za przysmaki, a wodę za nektar”. Na koniec
zmuszono jeszcze ślepego, półżywego Zbigniewa, by pojednał się z bratem, który kazał go okaleczyć.
Sprawa zdawała się zamknięta, a Bolesław, czujący, że ma już wszystko pod kontrolą, wyjechał na
pertraktacje z królem Węgier Kolomanem. Ledwie jednak odbył zjazd z sąsiadem, a dotarły do niego
minorowe wieści. Zbigniew skonał. To zaś oznaczało, że na księcia spadła odpowiedzialność już nie
tylko za złamanie przysięgi, lecz także kłamliwy podstęp prowadzący do morderstwa.
Bolesław nie miał innego wyjścia, jak wznowić pokutę30. Odbył pielgrzymkę po Węgrzech,
wszędzie rozdając jałmużnę, obdarowując kościoły i recytując psalmy. I tylko z poszczeniem miał
coraz większy problem. Zaczął objadać się mięsem, a książęcym kapelanom nie zostawało nic innego,
jak udzielić mu dyspensy. Ponoć z tego względu, że dla sprostania trudom podróży konieczna była
lepsza dieta…
Krzywousty odwiedził grób świętego Stefana, a także świeżo ufundowane i cieszące się
wielkim wsparciem madziarskich monarchów opactwo w Somogyvár. Przypuszcza się, że to właśnie
tam – pewnie pomiędzy wcinaną potajemnie potrawką z dzika i potrzebnym dla utrzymania formy
udkiem kuropatwy – polski władca zetknął się z tajemniczym, wędrownym pisarzem. Człowiekiem,
którego imię zniknęło w pomroce dziejów i którego znamy wyłącznie jako Anonima. Czy też raczej:
Galla Anonima31.
Niewiele pewnego da się powiedzieć o tym literacie. Wiadomo, że był mnichem
benedyktyńskim i że nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Dawniej odzywały się głosy, iż
pochodził z samych Węgier i był albo Madziarem, albo nawet Słowianinem. Dzisiaj jednak już niemal
nikt nie wraca do tamtych koncepcji. Panuje przekonanie, że Anonim zjeździł spory szmat ziemi.
I tylko wciąż nie da się dociec, skąd dokładnie wyruszył na swoją wędrówkę. Od parunastu lat w cenie
jest teoria, w myśl której enigmatyczny pisarz był Włochem. Konkretnie zaś wenecjaninem, osiadłym
uprzednio w klasztorze na wyspie Lido. Pomysł zrodził się po tym, jak Kronikę polską Galla Anonima
porównano ze spisanym pod Wenecją żywotem świętego Mikołaja. To drugie, krótkie dziełko powstało
około roku 1100. I jest ono wprost łudząco podobne do najstarszego wykładu historii państwa Piastów.
Przeprowadzona w XXI wieku komputerowa analiza obu utworów wykazała, że nie mogły one
powstać niezależnie od siebie. Zachodzi zbieżność stosowanych rymów, przyjętej rytmiki, stylu,
a nawet wykorzystywanego słownictwa. Wszystko to skłoniło profesora Tomasza Jasińskiego –
najbardziej zdeterminowanego spośród obecnie żyjących badaczy tematu – do przyjęcia, że obydwa
utwory wyszły spod tej samej ręki. I że Gall Anonim był w rzeczywistości Italusem Anonimem32.
Historyk poświęcił tematowi liczne artykuły, wywiady, a nawet całe książki. Wcale jednak nie
przekonał innych specjalistów. Sceptycyzm jest zupełnie uzasadniony. Gdyby Gall Anonim naprawdę
pochodził z Lido i miał za sobą wielomiesięczną, a nawet wieloletnią pracę nad biografią Mikołaja,
należałoby sądzić, że także w swojej polskiej kronice wspomni choć w paru słowach o coraz
popularniejszym świętym, którego szczątki niedawno sprowadzono z Azji Mniejszej. Tymczasem
Kronika polska nie zawiera ani jednej skromnej wzmianki o biskupie Miry. Żartem można
dopowiedzieć, że cała misterna teoria rozpada się na kawałki, bo tajemniczy anonim nie wierzył
w świętego Mikołaja.
Jak w takim razie wytłumaczyć podobieństwa? Najprawdopodobniej Gall nie tyle był mnichem
z Lido, co raczej… lubił ułatwiać sobie pracę. Może znał żywot świętego Mikołaja, dysponował kopią
księgi albo nawet – miał za sobą pobyt bądź edukację pod Wenecją. Kiedy przyszło mu pisać całkiem
obszerne dzieje polskich książąt, postanowił zaczerpnąć z dobrych przykładów, a nawet przenieść
najzręczniej sformułowane rymy, słowa i fragmenty do własnego tekstu. Dzisiaj uznalibyśmy go
pewnie za plagiatora. Ale w wieku XII właśnie tak tworzyło się literaturę33.
Bez modlitw i błagań Judyty Czeskiej prowansalscy mnisi nigdy nie dowiedzieliby się
o problemach polskiego dworu. A Gall Anonim – być może w ogóle nie dotarłby nad Wisłę.

Archiwum autora/domena publiczna


Według odmiennej, względnie świeżej teorii Anonim wywodził się z Bambergu. Niemiecki
historyk Johannes Fried (mediewista wybitny, ale niepotrafiący powstrzymać się od stawiania
buńczucznych, wywrotowych tez) twierdził nawet, że był to człowiek z bezpośredniego otoczenia
słynnego biskupa Ottona. A może nawet – apostoł Pomorza we własnej osobie. To by zaś oznaczało, że
dawny kapelan oraz powiernik królowej Judyty zrobił woltę o sto osiemdziesiąt stopni. I po latach najął
się do spisywania historii, w której monarchini odgrywała rolę jednego z najgorszych
szwarccharakterów. Ten nieprawdopodobny zwrot akcji sprawił, że propozycję powszechnie
odrzucono34. Nie można natomiast wykluczyć, iż kronikarz istotnie był Niemcem. Niedawno pojawił
się pomysł demaskujący nie tylko jego pochodzenie, ale nawet imię. Pewien historyk – tym razem
Polak – zwrócił uwagę, że autor nazywał samego siebie „Pielgrzymem”. To fakt dobrze znany, ale
zdaniem tego konkretnego naukowca Gall nie miał na myśli religijnej tułaczki, lecz swoje personalia.
Nazywał się Pilgrim, a pochodził z któregoś z klasztorów Saksonii, Karyntii albo Bawarii35.
Inne koncepcje zakładają, że Anonim przybył na przykład z Flandrii albo Walonii. Nie ma co
jednak zaprzątać sobie głowy skrajnymi rozwiązaniami. Prawda jest taka, że za najbardziej wiarygodną
wciąż uchodzi ta teoria, którą ukuto jako pierwszą. Już w XVI stuleciu humanista Marcin Kromer
stwierdził: „Niniejszą historię napisał Gall, mnich jakiś zapewne”. Pod wpływem tej krótkiej uwagi
pierwszego kronikarza zaczęto określać mianem Galla Anonima. Za francuskim rodowodem
rzeczywiście sporo przemawia. Od dawna wskazuje się też konkretne opactwo, z którego mężczyzna
wyruszył na tułaczkę po Europie. Zgromadzenie doskonale znane średniowiecznym Polakom i mające
niezwykle bliski związek z jedną z już nieżyjących polskich władczyń.
Kronikarz wielokrotnie dawał wyraz swojemu ogromnemu przywiązaniu do świętego Idziego.
Zdarzyło mu się nawet stwierdzić, że do opisywania polskich dziejów skłoniło go nie co innego, a fakt
cudownych narodzin księcia Bolesława, które zapośredniczyli prowansalscy mnisi. Autor dobrze znał
historię poczęcia Krzywoustego, a także stosunki panujące w klasztorze Saint-Gilles. Wypada dodać,
że opactwo w węgierskim Somogyvárze – gdzie w 1111 roku miał przebywać Anonim – stanowiło
niejako filię prowansalskiej placówki. Założono je z pomocą opiekunów grobu Idziego, a pierwsi
sprowadzeni do niego mnisi byli Francuzami.
Jaki obraz można ułożyć ze wszystkich tych elementów układanki? Wygląda na to, że Gall
Anonim miał pewne związki z Wenecją, ogółem jednak był członkiem opactwa świętego Idziego 36.
Nie wiemy, w jakim był wieku, kiedy zetknął się z Bolesławem Krzywoustym. Jest jednak jak
najbardziej możliwe, że przebywał w Saint-Gilles już w roku 1084. To by zaś oznaczało, że był
świadkiem poselstwa przysłanego przez księżnę Judytę – czeską żonę Władysława Hermana, cierpiącą
z powodu swej bezpłodności. Mnich oglądał niesamowite dary władczyni, w tym drogocenną złotą
figurkę upragnionego dziecka. Potem brał udział w solennych modłach zanoszonych do patrona
klasztoru. Gdy zaś z Polski przyszły wieści o narodzinach następcy, mógł mieć poczucie, iż niniejszym
przyłożył rękę do najprawdziwszego cudu…
Jeśli tak było, to u podstaw związków Galla Anonima z państwem Piastów leżało nie spotkanie
z pokutującym władcą, ale – desperackie przedsięwzięcie dawno nieżyjącej matki księcia. W 1111
roku mnich miał wreszcie okazję zobaczyć dziecię, którego narodziny sam pomógł wymodlić. Nic
dziwnego, że z chęcią wysłuchał składanej mu propozycji. Zgodził się przybyć do Polski i stworzyć
dzieło wychwalające monarchę oraz wykładające właściwą wizję rodzimych dziejów. Taką, w której
Krzywousty przedstawiał sobą nie zbrodniarza i kłamcę, lecz Marsowego syna, wodza ponad wodzów
i jedyną nadzieję kraju.
Podobnie jak wszystko inne, co wiąże się z Gallem Anonimem, tak i dokładny zamysł stojący
za jego kroniką rodzi niekończącą się litanię pytań i wątpliwości. Gdybania można jednak uciąć
i ograniczyć się do stwierdzenia, że mnich został nadwornym propagandystą. Być może najął go sam
książę, a może raczej jego kanclerz lub szerzej rzecz biorąc – członkowie episkopatu. Na pewno
przedsięwzięcie, którego się podjął, nie należało do łatwych. Kronikarz uskarżał się, że polscy księżą
próbują mu podstawić nogę, był zmuszony odpierać rozmaite ataki, a nawet wyrażał obawę, że
pomimo ogromu wykonanej pracy nie doczeka się obiecanego honorarium. Mimo to mężczyzna zrobił,
co do niego należało. W ciągu kilku lat spisał księgę, która mogła być czytana na samym dworze lub
w zorganizowanej przy nim szkole pałacowej.

Początek kroniki Galla Anonima w jednym z jej najstarszych zachowanych rękopisów (XIV
wiek).
Archiwum autora/domena publiczna
Z perspektywy polskiego księcia był to przede wszystkim panegiryk na jego cześć 37. Gall
Anonim dołożył starań, by podważyć prawa Zbigniewa do tronu, a także – na ile było to możliwe –
oczyścić patrona z zarzutów, jakoby dopuścił się zbrodni. Dziejopis cierpliwie tłumaczył, że Zbigniew
sam podłożył głowę pod topór (czy też raczej oko pod rozpalony pręt…), bo wracając do Polski, nie
okazał wystarczającej pokory. Bezczelnie najął muzykantów i zmierzał do ojczyzny przy radosnym
akompaniamencie bębnów i cytr. Słowem: zachowywał się prowokacyjnie! Potem zaś (jak rzekomo
opowiadano) miał zacząć szukać skrytobójcy, który zdoła dotrzeć przed oblicze Bolesława i pozbawi
życia prawowitego władcę.
Gall Anonim niby twierdził (jak często miał w zwyczaju), że nie dał wiary pogłoskom, ale
mimo to… zrelacjonował je w najdrobniejszych szczegółach. Przedstawił czytelnikom cały misterny
(choć rzekomy) plan zdradzieckiego Zbigniewa. Podał nawet, że niezdolny do pokory książę zamierzał
wynieść mordercę „na jedno z najwyższych dostojeństw” czy wręcz wydzielić mu cząstkę państwa,
o ile tylko ten wywiąże się z powierzonego zadania. „Dlatego też nie można się bardzo dziwić, jeśli
młodzian w kwiecie wieku, zasiadający na tronie, uniesiony zapalczywością, a także za radą
podszepniętą przez ludzi rozumnych, popełnił jakiś choćby wielki występek, by w ten sposób uniknąć
niebezpieczeństwa śmierci i rządzić w dalszym ciągu bezpieczny od wszelkich zasadzek” –
przekonywał kronikarz. A nawet zachęcał odbiorców, by chwalili Bolesława, jako że ten „godnie
pokutował i należycie się upokorzył”38.
Na kartach księgi odmalowano też wszystkie wcześniejsze perypetie i osiągnięcia księcia.
W tym może przede wszystkim jego spór z macochą oraz sprzymierzonym z nią palatynem. W rękach
Galla znalazło się całe dziedzictwo Judyty Salickiej. I zgodnie z oczekiwaniami mocodawców, autor
doszczętnie je rozdeptał. To, że do historii przeszła jednowymiarowa sylwetka królowej jako wielkiej
intrygantki i rozpustnicy romansującej z urzędnikiem własnego męża, było wyłączną „zasługą”
Anonima. Podobnie jak to, że z rodzimej pamięci wygumkowano wszelkie sukcesy i przymioty Judyty,
a nawet podstawowe szczegóły jej życiorysu.
Żadna inna kobieta nie spotkała się ze strony dziejopisa z równie ostrym potępieniem. Polskie
księżne, królowe i księżniczki Gall Anonim głównie… ignorował. Żonę Bolesława Szczodrego, jak
wiadomo, wspomniał tylko w półsłówkach. Równie mało miał do powiedzenia o partnerce Kazimierza
Odnowiciela, Marii Dobroniedze. Były też władczynie, o których milczał jak zaklęty. W świetle jego
zapisków nie da się na przykład w ogóle stwierdzić, jak wyglądała sytuacja rodzinna Zbigniewa. Czy
od dawna dorosły książę kiedykolwiek się zaręczył? Wziął ślub? Dziwne, gdyby tego nie zrobił. Ale
żadne okruchy prawdy nie przetrwały do naszych czasów39.
Ogółem w całej kronice, obejmującej przeszło dwa wieki historii, autor wymienił z imienia
tylko… trzy kobiety. Ten zaszczyt spotkał Dobrawę, którą słusznie zapamiętano jako osobę
odpowiedzialną za ochrzczenie męża i za wciągnięcie Polski w krąg zachodniej cywilizacji. Nawet tej
postaci Gall Anonim poświęcił jednak zaledwie pojedynczy ustęp w swojej księdze. Naprawdę dużo
miał za to do powiedzenia o Judycie Czeskiej. Znał jej imię, ofiary, cierpienia, a nawet rzekomą treść
listu, który władczyni skierowała do opactwa Saint-Gilles. Wychwalał księżną także w słowach
wiersza otwierającego całą kronikę:
Matka zaś Judyt imieniem
Za dziwnym losu zrządzeniem.
Tamta Judyt kraj zbawiła,
Gdy Holoferna zabiła –
Ta zaś porodziła syna,
Który wrogom karki zgina.

Judyta Czeska nie przetrwała w polskiej świadomości. Dzisiaj stanowi jedną z absolutnie
najsłabiej znanych i budzących najmniejsze zainteresowanie władczyń. Ogromny paradoks,
zważywszy, że bez niej – bez jej poselstwa do Prowansji i bez niezwykle kosztownych darów dla
świętego Idziego – pierwsza polska kronika mogłaby w ogóle nie powstać. Pośrednio więc to chyba
właśnie Judycie zawdzięczamy niemal całą wiedzę o początkach kraju, o pierwszych Piastach,
najstarszych wojnach, podbojach i osiągnięciach… Przynajmniej sam Gall Anonim był świadomy
zasług żony Władysława Hermana. Na kartach jego dzieła Judyta jawi się ni mniej, ni więcej, tylko
jako najważniejsza kobieta w Polsce od zarania czasu.
Zostaje jeszcze trzecia pani, której imię zdradził czytelnikom kronikarz. Kto konkretnie?
Można by zgadywać, że jeśli o kimś Gall po prostu musiał wspomnieć, to o tej polskiej władczyni,
którą poznał osobiście. Mnich przez kilka lat przebywał w otoczeniu książęcego dworu, zadomowił się
w Krakowie, stykał się z kapelanami, doradcami i krewnymi Krzywoustego. Niewątpliwie wszedł
wtedy w kontakt także z książęcą małżonką Zbysławą. A jednak… wcale nie pochwalił się tym przed
czytelnikami. O władczyni wspomniał anonimowo i tylko w paru słowach, przy okazji opisu
spartaczonego wesela. Potem już do niej nie wracał. Najwidoczniej Zbysława w ocenie dziejopisa nie
zasługiwała ani na pochwały, ani na posiadanie imienia. Zamiast niej jako trzecią damę o konkretnej
tożsamości Gall wymienił… legendarną żonę założyciela rodu Piastów, Rzepichę. A więc kobietę,
która w rzeczywistości nawet nie istniała40.
Grzeszne małżeństwo

Rzecz dziwi tym bardziej, że ze Zbysławą pisarz musiał mieć do czynienia nawet częściej niż
ze swoim mecenasem. Gall był statecznym gryzipiórkiem. Sam podkreślał, że siedzi nad pergaminami,
by nie zatracić „wprawy w dyktowaniu”. A także – by nie jeść „darmo polskiego chleba”41. Nie był
żołnierzem ani ryzykantem. Nic nie wskazuje na to, by osobiście wlókł się za księciem, gdy ten
wyruszał na wrogów. Zostawał w tym czy innym głównym grodzie, za bezpiecznymi palisadami
i grubym kościelnym murem. Potem zaś słuchał rozgorączkowanych relacji rycerzy, by wykrzesać
z nich chwalebną opowieść, pełną nieprawdopodobnych sukcesów i aktów Bożej opatrzności. Z dala
od kolejnych otwieranych frontów tkwiła też księżna pani. Życie Zbysławy z Krzywoustym można
zamknąć w jednym słowie: samotność.
Bolesław „jak lew ryczący obiegał Polskę”. Nigdzie nie był w stanie zagrzać miejsca. Kusiły go
bitewny zgiełk i niebezpieczne łowy na grubego zwierza. Nie przyhamował nawet po tym, jak pozbył
się konkurenta do tronu. Potrzebował wyzwań, zastrzyku adrenaliny, ryzyka sprawiającego, że krew
szybciej zakrąży mu w żyłach. W efekcie Zbysława nie tylko nie mogła liczyć na towarzystwo męża,
ale też stale drżała o jego zdrowie i życie. Krzywousty bez zastanowienia nadstawiał karku, a przecież
bez niego pozycja księżnej musiałaby zawisnąć na włosku42.
Nie da się odtworzyć myśli, obaw i aspiracji Zbysławy. Wiadomo jednak, że księżna miała
niebagatelny wpływ na rozwój wypadków w kraju, a zwłaszcza na losy nieszczęsnego Zbigniewa. Brat
był początkowo jedynym potencjalnym następcą Bolesława. Pozbycie się go musiałoby postawić dom
panujący, a zapewne też Polskę, w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wiecznie nienasyceni
możnowładcy o niczym przecież nie marzyli bardziej niż o rozdarciu kraju na kawałki. Sytuacja
zmieniła się jednak diametralnie już w roku 1105. Księżna urodziła syna, któremu dano na imię
Władysław43. Właśnie ten radosny fakt ośmielił Bolesława do wojny z bratem, a następnie – do
krwawej rozprawy z nim.
Jak Zbysława zapatrywała się na to, że Zbigniewa oślepiono i wpędzono do grobu? Rysują się
dwie z gruntu sprzeczne możliwości. Być może sytuacja tylko dodała jej zgryzot. Teraz przecież
wyłącznie od tego, jak zadba o małe dziecko, o jego zdrowie i przyszłość, zależały dalsze losy dynastii
i kraju… Ciężar odpowiedzialności mógł spędzać księżnej sen z powiek. Ale równie dobrze mogło być
zupełnie inaczej.
Gdy chodziło o zasady małżeństw, Gall Anonim nie akceptował żadnych kompromisów. Nawet
dyspensa samego papieża nie przekonała go, by przychylniej spojrzał na księżną Zbysławę.

Archiwum autora/domena publiczna

Nic nie stoi na przeszkodzie przyjęciu, że Zbysława była kobietą równie ambitną
i zdeterminowaną, co Judyta Salicka, Rycheza, Maria Dobroniega czy choćby Dobrawa. Nie da się też
wykluczyć, że była okrutnie pamiętliwa. Kto wie, czy to nie ona sama przekonała męża, by pojmał
i poddał torturom Zbigniewa. Starszy z Piastów nie tylko przecież zniszczył jej wesele, ale też podeptał
warunki pokoju zawartego pod jej patronatem. A przynajmniej sytuacja tak mogła wyglądać w oczach
władczyni. Przede wszystkim jednak Zbigniew stanowił przeszkodę. Usunięcie go z drogi
gwarantowało, że to dziecko Zbysławy zasiądzie na tronie.
Jeśli księżna wykazała się bezwzględnym cynizmem i bezduszną żądzą władzy – a więc
cechami bardzo częstymi wśród władczyń tej epoki – to fakt ten mógł już na stałe zaciążyć na jej
relacjach z mężem. O podszeptach Zbysławy nie wiedział nikt poza Bolesławem. Nikt też nie
pociągnął jej do odpowiedzialności, podczas gdy sam książę był zmuszony tarzać się w brudzie, pościć
i szorować nogi biedakom. Jeśli wszystkie poniżenia, które spotkały go w roku 1111, były efektem
żoninych rad, to łatwo zrozumieć, dlaczego relacje między małżonkami doznały nagłego oziębienia.
A tym samym: dlaczego Bolesław nie chciał, by w poświęconej mu kronice opisywano zasługi księżnej
pani.
W efekcie Zbysława stanowi jedną z najmniej znanych i najbardziej tajemniczych władczyń
państwa Piastów, mimo że żyła w momencie nieskąpo oświetlonym dziejopisarskimi zapiskami. Mówi
się o niej, że to postać „ledwo zauważalna”. I podkreśla, że stosunek Galla Anonima do niej „musiał
być chłodny”44.
Kronikarz odpowiadał na oczekiwania mocodawców. Ale chyba też osobiście korciło go, by
wymazać Zbysławę z polskiej tradycji. Gall Anonim to ogółem postać pełna sprzeczności. Z jednej
strony człowiek, który sam podkreślał, że „spisuje wojny królów i książąt, a nie ewangelię”45. Ktoś, kto
lubił epatować przemocą, omawiał najkrwawsze starcia, przypominał brutalne tortury i relacjonował
pikantne plotki. Zarazem jednak mnich z krwi i kości, niebędący w stanie wyzbyć się swojego
rodowodu. Dziejopis miał klasztorne wykształcenie, był przedstawicielem Kościoła i jako taki
okazywał się w pewnych kwestiach wprost obsesyjnie konserwatywny. Dużo więcej zainteresowania
niż całemu życiorysowi Dobrawy bądź Zbysławy okazał na przykład tematowi… zawierania
małżeństw w niewłaściwych dniach. Twierdził, że „bardzo nie podoba się Bogu łączenie zaślubin
Bożych z cielesnymi”. W rozwlekłym rozdziale przestrzegał, że nie wolno w tym samym dniu
konsekrować świątyń i robić rzeczy brudnej i bezecnej. Bo przecież połączenie małżonków musiało
prowadzić – o zgrozo – do nocy poślubnej. Gdy taka koniunkcja miała miejsce w miejscowości Ruda,
rzekomo „wynikło tam i zabójstwo, i jeden z kapłanów dostał obłędu, a także sami zaślubieni
niefortunnym połączyli się związkiem i nie jest tajnym, że nawet pierwszej rocznicy zaślubin nie
doczekali”46.
Fiksacja na punkcie małżeństw była ogółem powszechna u księży żyjących na przełomie XI
i XII stulecia. Już na przykładzie matki Zbigniewa mogliśmy poznać, jak niewiele było trzeba, by
kobieta została uznana przez kapłanów za nałożnicę lub nawet prostytutkę. Biskupi i teolodzy pragnęli
kontrolować każdy aspekt relacji damsko-męskich. Restrykcyjnie dozowali chociażby… prawo do
uprawiania seksu. Zbliżenie było surowo zakazane przez zdecydowaną większość roku. Nie wolno
było oddawać się cielesnym uciechom przez łącznie sto dwadzieścia dni poprzedzających główne
święta: Wielkanoc, Boże Narodzenie, święto Podniesienia Krzyża. Zakaz obejmował także wszystkie
środy, piątki, niedziele i dni ważnych uroczystości kościelnych, które przypadały nawet po parę razy
w tygodniu.
Z roku na rok ograniczano możliwości zawierania tradycyjnych, niejako świeckich ślubów.
W taki związek był jeszcze w stanie wejść za młodu Władysław Herman. Ale to, co z trudem dało się
przeprowadzić w latach 70. XI wieku, było zupełnie nie do pomyślenia trzydzieści lat później.
Przynajmniej w rodzie panującym. Małżeństwo księcia wymagało aprobaty Kościoła. Ta tymczasem
stawała się coraz trudniejsza do uzyskania. Biskupi chcieli decydować nie tylko o tym, co czyniono
w małżeństwie, ale też – kogo wolno było wziąć za męża lub żonę. Początkowo hierarchia kościelna
zakazywała ślubów w przypadkach, gdy zachodził czwarty stopień pokrewieństwa między panną
młodą i kawalerem. Już ta restrykcja ogromnie utrudniała zawieranie związków dynastycznych.
Z czasem zakaz rozszerzono jednak na siedem stopni. A tym samym na prawie każdą osobę, z którą
dało się wykazać jakąkolwiek relację rodzinną. Rzecz dotyczyła nie tylko kuzynów czy stryjów, ale
łącznie… nawet trzech tysięcy bliższych, dalszych i wprost absurdalnie dalekich krewnych panny
młodej bądź pana młodego!
Jeśli kiedykolwiek w przeszłości dwie dynastie połączyły się sojuszem, to jakikolwiek nowy
związek między nimi był niedozwolony. Czy też raczej: wymagał specjalnej dyspensy od władz
kościelnych. W ten sposób biskupi i papieże zaczęli rościć sobie prawo do zatwierdzania bądź
odrzucania właściwie wszystkich małżeństw politycznych na kontynencie. Hierarchowie widzieli
w nowych regułach cenne narzędzie pomnażania własnych wpływów. Szeregowi mnisi i księża
podchodzili jednak do sprawy o wiele bardziej pryncypialnie. Zakaz to zakaz – utrzymywali. Ich
zdaniem nawet dyspensa od samego następcy świętego Piotra nie mogła w pełni uzasadnić i oczyścić
występnego stadła47.
Do grona radykałów należał także Gall Anonim. O życiu polskiej władczyni nie miał ochoty
pisać, ale za to wyjawił, że jej związek z księciem nie mógł się podobać Bogu. Babką Zbysławy była
Gertruda. Piastowska księżniczka, którą przed laty Bolesław Szczodry wspierał w jej walce
o utrzymanie się na kijowskim tronie. Prababką księżnej była z kolei pierwsza polska królowa
Rycheza. Czyli… prababka Bolesława Krzywoustego. Jakby tego było mało, babka męża, Maria
Dobroniega, sama była ruską księżniczką. A jej rodzice byli jednocześnie pradziadkami Zbysławy.
Genealogiczne równanie dawało w opinii Galla oczywisty wynik: grzech, grzech i jeszcze raz grzech!
Kronikarz podkreślał, że w roku 1103 konieczna była interwencja samego biskupa Krakowa.
Zwrócił się on bezpośrednio do Stolicy Apostolskiej – a więc do papieża Paschalisa II, który wcześniej
„konsekrował go w Rzymie”. Biskup Baldwin przekonywał zwierzchnika Kościoła, że ślub z Rusinką
jest nieodzowny z uwagi na „brak oświecenia w wierze i na konieczności polityczne”. Nie wiadomo,
czy hierarcha na myśli miał „nieoświecenie” Zbysławy (należącej dotąd do schizmatyckiego zdaniem
katolików Kościoła wschodniego), czy też całej Polski. Ważne, że zdołał odnieść sukces. Ojciec
święty, pewnie dodatkowo zachęcony hojną darowizną w złocie bądź srebrze, zgodził się usunąć
przeszkodę.
Udzielił dyspensy, która przekonała poddanych księcia. Ale nie wystarczyła do uśpienia obaw
Galla Anonima. Kronikarz z jawnym obrzydzeniem stwierdził, że ślub i tak był „niezgodny z kanonami
i z ogólną praktyką”. I dodał, że nie będzie zagłębiać się w tę ohydną kwestię tylko z tego względu, iż
„nie ma na celu rozpatrywania kwestii grzechu czy sprawiedliwości, lecz przedstawienie wątłą mową
czynów królów i książąt polskich”48.
Księga tylko dla kobiet

Babka Gertruda samym swoim istnieniem napytała biedy Zbysławie. Zarazem jednak wiąże się
z nią pewien niezwykły przedmiot, który dzisiaj stanowi ostatni fizyczny ślad po tajemniczej księżnej.
Oraz po całej linii piastowskich żon i córek.
Księgi stanowiły w tej epoce jedne z najcenniejszych i najbardziej luksusowych obiektów.
Wielki koszt wiązał się z przygotowaniem lub zakupieniem każdego kodeksu. Biblioteki były
nieliczne, a dostęp do nich rezerwowano tylko dla wybrańców. Wielu ludzi, którzy szczycili się
biegłością w piśmie, przez całe życie miało okazję zapoznać się z nie więcej niż parunastoma
tomiszczami. Nie brakowało też „literatów”, którzy przeczytali wyłącznie jedną książkę: Biblię. Inni
raz po raz katowali sam tylko psałterz.
Ksiąg brakowało zwłaszcza na obrzeżach łacińskiej cywilizacji. O ile w Anglii czy Francji
popularne średniowieczne dzieła zachowały się w dziesiątkach egzemplarzy, o tyle w Polsce nawet
najważniejsze i najsławniejsze z ksiąg mają co najwyżej kilka kopii. Tyczy się to także kroniki Galla
Anonima. Dzisiaj jest ona znana z zaledwie trzech późnych odpisów, z których najstarszy powstał
ćwierć tysiąclecia po zaginionym oryginale! Książki nie tylko czytano, ale też pisano… od deski do
deski. Jeden średniowieczny kodeks mógł zawierać kilka albo i kilkanaście różnych dzieł. Gdy któreś
z nich uznano za dłużej niepotrzebne, pergamin był czyszczony i ponownie zapisywany. Gdy zabrakło
miejsca na stronach, do tego samego grzbietu wszywano nowe karty. Nic dziwnego. Ceny książek
potrafiły oszołomić nawet największych bogaczy49.
Gertruda i jej ukochany syn Piotr u stóp Chrystusa. Jedna z pięknych miniatur ozdabiających
słynny modlitewnik.
Archiwum autora/domena publiczna
Tylko o nielicznych transakcjach z czasów naszych bohaterek mamy ścisłe informacje. W XI
stuleciu zdarzyło się chociażby, że hrabina Andegawenii zakupiła zbiór kościelnych kazań za
bagatela… trzysta owiec, a także pełne korce odpowiednio pszenicy, żyta i prosa oraz pewną liczbę
kunich skórek50. To i tak była okazja. Kobieta płaciła za treść, a nie za kunszt skrybów. Istniały też
księgi, na które mogli sobie pozwolić wyłącznie książęta i królowie, a i to przy niemałych
wyrzeczeniach. Za wyraz szczególnego bogactwa uchodziły zwłaszcza tak zwane złote kodeksy.
Drogocenne woluminy, w których zamiast atramentem tekst pisano roztopionym złotem i które
oprawiano przy użyciu najcenniejszych kruszców i szlachetnych kamieni. Do Polski sprowadzono na
przełomie wieków XI i XII aż pięć takich monarszych kodeksów. Dwa z nich były nie tylko pisane
złotem, ale na dodatek ich pergamin zabarwiono na czerwono przy użyciu niezwykle kosztownej
purpury. To, w jaki sposób poszczególne złote kodeksy dotarły nad Wisłę, stanowi nierozwiązaną
zagadkę i temat niekończących się sporów między historykami. Niemal każdy zgadza się jednak, że
przynajmniej część spośród tych wspaniałych zabytków przywiozły ze sobą lub ściągnęły z zagranicy
małżonki Piastów: zwłaszcza dwie Judyty poślubione Władysławowi Hermanowi51.
Trudno przejść do porządku dziennego nad księgami ze złota. Ale absolutnie najciekawszy ze
wszystkich polskich kodeksów wcale nie należał do tego ostentacyjnego zestawu. Tak zwany psałterz
Egberta to zabytek o znacznie starszym rodowodzie. Powstał już u schyłku X wieku w jednym
z najlepszych skryptoriów cesarstwa, ulokowanym na wyspie Reichenau (obecne pogranicze
niemiecko-szwajcarskie). Następnie zaś odbył wprost nieprawdopodobną wędrówkę po kontynencie.
W 993 roku tom trafił w ręce właśnie wydanej za mąż siostry cesarza Ottona III – Matyldy. Księga
stanowiła prezent ślubny. Naprawdę piękny, bo choć na pierwszy rzut oka prezentowała się
niepozornie (miała format 19 x 24 centymetry, a więc niewiele większy od książki, którą, drogi
czytelniku, trzymasz właśnie w ręku), to jednak wypełniały ją miniatury uważane za najświetniejsze
przykłady sztuki iluminatorskiej swoich czasów.
Matylda została żoną niemieckiego arystokraty, na razie więc tom przemierzył tylko kilkaset
kilometrów. Nie pozostał jednak na długo w rękach cesarzówny. Historia powtórzyła się w roku 1013.
Kiedy na ślubnym kobiercu stanęła córka Matyldy, Rycheza, na pożegnanie dostała od matki ten sam
wspaniały psałterz. Psałterz już raz dodawał otuchy pannie młodej; teraz miał to zrobić ponownie.
Potomkini imperatorów zabrała kodeks do Polski. Potem zaś znowu do Niemiec, gdy zmuszona była
uchodzić z kraju w następstwie przegnania męża, Mieszka II. A wreszcie – raz jeszcze nad Wisłę: gdy
tron przejął jej syn Kazimierz Odnowiciel.
Tom, już dwukrotnie grający rolę prezentu ślubnego, odegrał ją także w trzecim pokoleniu.
Około roku 1043 za mąż, za potencjalnego następcę kijowskiego tronu, została wydana córka Rychezy,
Gertruda. W ekwipażu królewny księga wywędrowała aż na Ruś. Nowa właścicielka traktowała dar
odziedziczony po matce i babce z wielkim pietyzmem. Zarazem jednak nie bała się… uzupełniać
leciwej publikacji. Na jej polecenie do psałterza wszyto cztery nowe składki i to w taki sposób, by
poprzedzały dotychczasowy tekst dzieła. Nie wiadomo, kiedy dokładnie do tego doszło. Niektórzy
badacze twierdzą, że Gertruda pochyliła się nad starodawną księgą, gdy okoliczności polityczne
zmusiły ją do ucieczki z Rusi i do tułaczki po Niemczech. Pojawiają się nawet sugestie, że ingerencję
w zabytek przeprowadzono dokładnie w czasie, kiedy przegnana kijowska kniahini przebywała
w dawnych włościach swojej matki – w nadreńskim Brauweiler lub jego okolicach. Inni są zdania, że
księżna zaczęła przerabiać kodeks dopiero u schyłku życia. Po śmierci męża, gdy znajdowała się pod
opieką kolejno dwóch swoich synów. Prace trwały w każdym razie przez lata i dały efekt zupełnie
unikatowy – nie tylko na tle polskiego piśmiennictwa, ale też całej literatury XI stulecia.
Klasyczny ottoński psałterz ozdobiono nowymi miniaturami, o typowo wschodniej stylistyce,
przywodzącej na myśl bizantyńskie ikony. Wśród licznych ilustracji znalazł się chociażby zbiorowy
portret ruskiej rodziny książęcej. Widać tam trzy postacie, wszystkie pogrążone w modlitwie do
górującego nad nimi swą monstrualną sylwetką świętego Piotra. Na stojąco przedstawiono parę
panującą. To ulubiony syn Gertrudy, książę Jaropełk Piotr i jego żona, Irena. Sama księżna matka
i właścicielka księgi została za to ukazana w pozie największego religijnego oddania. Na kolanach,
z czołem przy samej ziemi i z twarzą ukrytą w dłoniach… Na innych kunsztownych obrazach widać
między innymi sceny narodzin Chrystusa i ukrzyżowania, a także tronującą Matkę Boską
z Dzieciątkiem. Najciekawsze nie są jednak obrazy, lecz teksty.
Nowe karty pergaminu zostały zapełnione obfitym zbiorem modlitw o wyraźnie osobistym
charakterze. Odnoszą się one bezpośrednio do życiowych bolączek, rozterek i pragnień samej Gertrudy
oraz do wyzwań stojących przed jej ukochanym synem. Niektóre zawierają nawet imiona – zwłaszcza
Jaropełka Piotra (tutaj występującego tylko pod łacińskim mianem), ale też samej właścicielki kodeksu.
„Wstaw się za mną, służebnicą Twoją Gertrudą” – biegła prośba zawarta w jednym z pacierzy. Dalej
zaś kniahini błagała siły niebiańskie, by sprawiły, że książę Piotr stanie się „szczerze przychylny”
matce. I żeby „serce miłosierne zwrócił ku niej”52.
Księżna występowała nawet w pierwszej osobie. „Ja, Gertruda” – przedstawiała się Bogu. Nie
ma żadnych wątpliwości co do tego, że władczyni nadzorowała prace nad kodeksem i że następnie –
jako kobieta doskonale wykształcona – samodzielnie z niego korzystała. Niektórzy znawcy tematu
twierdzili jednak, że zrobiła znacznie więcej. Zwracano uwagę, iż pismo, którym zanotowano
modlitwy, jest nieco nierówne i niewprawne. Miejscami litery są szersze, gdzie indziej ściśnięte czy
wprost nagryzmolone. Skryba miał wyraźny problem z rozplanowaniem miejsca, ze zmieszczeniem się
przed ilustracjami czy wreszcie z zawarciem założonego tekstu w całości na danej stronie. „Zła jakość
zapisu zdaje się przemawiać za wykluczeniem udziału zawodowego kopisty [w pracy nad księgą]” –
stwierdziła Teresa Michałowska. Zdaniem tej badaczki nie można wykluczyć, że to Gertruda – własną
ręką i według swojego zamysłu – spisywała modlitwy. Inna naukowczyni, Małgorzata Malewicz,
posunęła się nawet dalej. Stwierdziła wprost, że „rękopis Gertrudy” to „najwcześniejszy zabytek
piśmiennictwa polskiego”. Najstarsze zachowane dzieło autorstwa Polaka, a zarazem dowód, że
kobiety znad Wisły już od najbardziej zamierzchłych czasów uczestniczyły w tworzeniu wielkich dzieł
kultury53.
Czy tak było w istocie? Inni badacze wyrażali i wyrażają wątpliwości. Jedno wiadomo na
pewno. Kodeks – teraz będący już nie psałterzem Egberta, ale modlitewnikiem Gertrudy – stał się
przedmiotem o wielkiej osobistej wadze. Fizycznym wyrazem lęku i skruchy samotnej owdowiałej
kobiety, stale drżącej o przyszłość rodziny i powodzenie synów. Księżna nie chciała rozstawać się
z tym artefaktem. Nie znaczy to, że zerwała z tradycją: wedle zachowanych informacji mężowi rodziła
samych synów, nie miała więc komu przekazać najcenniejszego ze swoich przedmiotów. W efekcie
modlitewnik wypuściła z rąk dopiero w roku 1103. Była wtedy już kobietą bardzo leciwą. Miała około
osiemdziesięciu lat i wiedziała, że nie zostało jej wiele czasu, nim przyjdzie jej dołączyć do matki
i babci. Zamierzała dochować wiary ich intencjom. I tak jak one przekazywały księgę dzieciom, tak
ona wręczyła ją wnuczce. Wyjeżdżającej do Polski Zbysławie.
Niezwykły kodeks trafił zapewne do Krakowa. Nie wiadomo, czy małżonka Krzywoustego
znała choćby podstawy łaciny. W związku z tym nie da się stwierdzić, czy potrafiła osobiście korzystać
z otrzymanego prezentu. Nie wiadomo też, czy w pełni rozumiała jego wagę. Sama w każdym razie już
nie oddała rekwizytu potwierdzającego cesarski rodowód przodkiń w kolejne ręce54.
Nie wiadomo, czy Zbysława ponownie zaszła w ciążę i czy urodziła kolejne dziecko poza
znanym już synem Władysławem. Być może komplikacje towarzyszące pierwszemu porodowi
wykluczyły nowe poczęcie. Może doszło do martwych urodzeń albo kolejne dzieci umierały
w niemowlęctwie. Tworzący po kilkudziesięciu latach mnich Herbord uważał w każdym razie, że
Bolesław Krzywousty doczekał się z pierwszą żoną tylko jednego jedynego dziecka. Dawniej krążyły
teorie przypisujące księżnej drugiego syna (który szybko wyzionął ducha) i nieznaną z imienia córkę,
wydaną za mąż na Ruś. Dzisiaj obie propozycje są dość powszechnie odrzucane55. Wniosek? Zbysława
nie miała córek, a więc nie miała również nikogo, komu mogłaby przekazać księgę. Brakło jej też
czasu, by – podobnie jak babka – oddać prezent w ręce przedstawicielki kolejnego pokolenia.
Antenatki Zbysławy okazywały się kobietami niezwykle zdrowymi i długowiecznymi. Ona sama nie
miała jednak podobnego szczęścia.
Zniknęła bez śladu

Nikt nie zauważył śmierci Zbysławy. A w każdym razie: nikt nie uznał jej za fakt godny
komentarza. Polskie roczniki, znające daty odejścia wielu władczyń, na temat żony Krzywoustego
milczały jak zaklęte. Zupełnie tak samo jak o królowej Judycie. Dopiero Niemiec Herbord, mający
o sprawie w najlepszym razie mgliste pojęcie, stwierdził, że związek okazał się krótkotrwały. I że
księżna zmarła już po „kilku” latach56.
Jako kolejny wypowiedział się w XV stuleciu Jan Długosz. I jak zawsze twierdził, że ginące
w pomroce dziejów wydarzenia zna na wylot. Zapisał, iż księżna zmarła dokładnie w roku 1108.
A więc jeszcze zanim doszło do zawarcia porozumienia pod patronatem Świętosławy Swatawy i zanim
Zbigniew został zwabiony do Polski prosto na tortury. Problem w tym, że Długoszowi zwyczajnie nie
można dawać wiary. Dzisiaj panuje powszechne przekonanie, że kronikarz nie dysponował żadnym
zaginionym źródłem, a o Zbysławie nie wiedział więcej od XXI-wiecznych naukowców. Po prostu
kronikarz nie lubił zostawiać białych plam i wychodzić na ignoranta. W efekcie zmyślił taką datę, która
w jego opinii brzmiała najbardziej prawdopodobnie57.
Przestrzelił i to znacznie. Zbysława musiała jeszcze żyć w roku 1109, bo nadal obowiązywał
sojusz, którego była rękojmią. W obliczu niemieckiej inwazji Bolesław Krzywousty wysłał umyślnych
jeźdźców do Kijowa, by prosili tam o pilne wsparcie zbrojne. Nie wiadomo, czy ruski władca zdążył
dotrzeć nad Wisłę, nim Teutoni zarządzili odwrót. Przynajmniej był gotów to zrobić: i po raz trzeci
udzielić pomocy córce58.
Ciąg dalszy opowieści wydaje się zupełną zagadką. Niesłusznie. Klucz do odsłonięcia sekretu
leży w dziele tego samego kronikarza, który dołożył starań, by usunąć pamięć po Zbysławie. Gall
Anonim nie skupiał się na księżnej, ale wydaje się rzeczą absolutnie nieprawdopodobną, by mógł
zupełnie pominąć jej śmierć. Gdyby przebywał w Polsce, kiedy Zbysława wyzionęła ducha,
zasugerowałby przynajmniej, że u podstaw tragedii leżała grzeszność związku z nią lub sam fakt, iż
kobieta była schizmatyczką… Nic takiego nie zrobił, a informacje o księżnej urywają się w momencie
narodzin jej syna. Najwidoczniej więc żona Bolesława Krzywoustego zmarła już po tym, jak Galla
usunięto z piastowskiego dworu59.

Bolesław Krzywousty ani myślał siedzieć w prowincjonalnym Płocku, jak jego ojciec. Siedzibą
księcia i jego małżonki stał się wzniesiony pół wieku wcześniej pałac na Wawelu.

Rysunek wykonany przez Adama Spodaryka na podstawie artykułu dr hab. Klaudii Stali
Losy księżnej i kronikarza nie mogłyby się bardziej różnić. A jednak zakończenie miały
łudząco podobne. Gall Anonim także zniknął bez śladu i bez wyjaśnienia. Swoje dzieło doprowadził do
roku 1114. Tekst urywa się nagle, bez żadnej pointy. W ostatnich zdaniach dziejopis relacjonował
ucieczkę Pomorzan, którzy pod naporem wojsk Krzywoustego byli zmuszeni porzucić jeden ze swoich
grodów. Na pewno nie tak miał brzmieć finał dumnej opowieści60.
Jak zwykle: jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to musi chodzić o pieniądze. Jeszcze we wstępie do
trzeciej (nieukończonej) księgi kroniki autor uskarżał się, że wciąż nie dostał wynagrodzenia. Kwestię
poruszył także w prologu do całego dzieła. Najwidoczniej bez skutku. Długo robił za sam dach nad
głową i wyżywienie, lata jednak mijały, a jego żal tylko rósł. Wreszcie powiedział: dość. Zwinął
warsztat, zabrał jeden egzemplarz dzieła ze sobą i zapewne wyruszył z powrotem do rodzimego
klasztoru. Chciał poinformować braci, że Polska to już nie to, co kiedyś. I że czasy księżnej Judyty,
która obsypywała ich złotem, bezpowrotnie przeminęły61.
Mniejsza o to, kiedy dokładnie wyjechał. Daty ostatnich zdarzeń wymienionych w kronice
pozwalają w miarę pewnie wskazać moment śmierci Zbysławy. Księżna odeszła w 1114 roku, zapewne
w jego drugiej połowie. Nie później, bo też Krzywousty nie był skłonny do długiej i solennej żałoby.
Już w kolejnym roku zapraszał gości na nowe wesele. A nad Wisłę zmierzała kolejna Niemka
z najprzedniejszego rodu.
1 Scena fikcyjna. Dworskie rozrywki, wędrowni minstrele, oprawa wesel: R.A. Johnston, Ministrels
and Troubadours [w:] taż, All Things Medieval. An Encyclopedia of the Medieval World, Santa
Barbara 2011, s. 494 i n.; C.A. Tuczay, Medieval Magicians as Entertainers [w:] Pleasure and Leisure
in the Middle Ages and Early Modern Age, red. A. Classen, Berlin–Boston 2019; Minstrels [w:] The
Middle Ages. An Encyclopedia for Students, red. W.C. Jordan, t. 3, New York 1996, s. 143–144.
2 Parafraza słynnych słów Edwarda Gierka o sytuacji w Polsce w 1970 roku. Zob. A. Paczkowski,
Strajki, bunty, manifestacje jako „polska droga” przez socjalizm, Poznań 2003, s. 91.
3 O zaręczynach jeszcze za życia ojca: J. Powierski, Data konsekracji katedry gnieźnieńskiej (1 V
1099) na tle sytuacji politycznej Polski, Rusi i krajów sąsiednich, „Roczniki Historyczne”, t. 60 (1994),
s. 91–92; A. Krawiec, Król bez korony. Władysław I Herman książę polski, Warszawa 2014, s. 224–
225.
4 Powieść minionych lat, pod rokiem 6610 (1102); K. Kollinger, Ruskie posiłki dla Bolesława III
w 1109 r., śmierć Zbysławy i trwałość sojuszu polsko-ruskiego w latach 1102–1114, „Ruthenica”, t.
VII (2008), s. 41; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, Wrocław 2013, s. 95 i n.; K. Jasiński, Rodowód
pierwszych Piastów, Poznań 2004, s. 188–189.
5 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 23; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 85.
Termin wesela: K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, Wrocław 1975, s. 52.
6 Por. J. Adamus, O monarchii Gallowej, Warszawa 1952, s. 72.
7 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 24.
8 Tamże; Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 16; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s.
96–98; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, Poznań 2017, s. 173–174; P. Wiszewski, Domus
Bolezlai. W poszukiwaniu tradycji dynastycznej Piastów (do około 1138 roku), Wrocław 2008, s. 299.
9 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 32; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 99–102;
N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 175, 184 i n.; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz.
cyt., s. 305; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 56 i n.
10 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 36–38; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s.
104–107; K. Kollinger, Ruskie posiłki dla Bolesława, dz. cyt., s. 41; E. Kowalczyk-Heyman, Zbigniew
i Bolesław – czytanie Anonima zwanego Gallem [w:] Causa creandi. O pragmatyce źródła
historycznego, red. S. Rosik, P. Wiszewski, Wrocław 2005, s. 259 i n.; N. Delestowicz, Zbigniew
książę Polski, dz. cyt., s. 187–192; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 310; K. Maleczyński,
Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 61 i n.
11 Powieść minionych lat, pod rokiem 6614 (1106); Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 38;
K. Kollinger, Zbigniew u wielkiego kniazia Światopełka. Analiza przekazu „Powieści minionych lat”
z roku 6614, „Przegląd Wschodni”, t. 10 (2007), s. 725–741; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt.,
s. 107–108; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 193; P. Wiszewski, Domus Bolezlai,
dz. cyt., s. 309.
12 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 41; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 109; N.
Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 195; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz.
cyt., s. 68.
13 Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 27; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 111–112;
A.F. Grabski, Polska sztuka wojenna w okresie wczesnofeudalnym, Warszawa 1959, s. 180 i n.; N.
Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 181 i n.; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s.
319 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 69.
14 Gall Anonim, Kronika polska, ks. III, rozdz. 2–5, 8–10, 12, 15; Kosmas, Kronika Czechów, ks. III,
rozdz. 27; K. Maleczyński, Wojna polsko-niemiecka 1109 r., Wrocław 1946; P. Żmudzki, Władca
i wojownicy. Narracje o wodzach, drużynie i wojnach w najdawniejszej historiografii Polski i Rusi,
Wrocław 2009, s. 270 i n.; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 114–119; A.F. Grabski, Polska
sztuka wojenna, dz. cyt., s. 183–192; G. Labuda, O stosunkach prawnopublicznych między Polską
a Niemcami w połowie XII wieku, „Czasopismo Prawno-Historyczne”, t. 25 (1973), s. 38 i n.; N.
Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 198–201; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s.
320–324.
15 Gall Anonim, Kronika polska, ks. III, rozdz. 17, 19, 21–23; Kosmas, Kronika Czechów, ks. III,
rozdz. 28–32, 35–36; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 121–127; A.F. Grabski, Polska sztuka
wojenna, dz. cyt., s. 197–203. Zabójstwo Światopełka: P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 327.
16 O. Balzer, Genealogia Piastów, Kraków 1895, s. 186; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów,
dz. cyt., s. 176–177; Jan Długosz, Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. III, pod
rokiem 1083; K. Benyskiewicz, Władysław Herman. Książę Polski 1079–1102, Kraków 2014, s. 109–
110; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 70–71; N. Delestowicz, Świętosława
(Swatawa) – czeska królowa z dynastii piastowskiej, „Kwartalnik Prawo – Społeczeństwo –
Ekonomia”, nr 4 (2015), s. 4–9.
17 Kosmas, Kronika Czechów, ks. II, rozdz. 38; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s.
177; K. Szkaradek-Krotoski, Święty Stanisław biskup i jego zatarg z królem Bolesławem Śmiałym,
Lwów 1905, s. 161 i n.; N. Delestowicz, Świętosława (Swatawa), dz. cyt., s. 9–10; A. Krawiec, Król
bez korony, dz. cyt., s. 102 i n.
18 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 127–129; N. Delestowicz, Świętosława (Swatawa), dz.
cyt., s. 10–11.
19 Porozumienie z 1111 roku: Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 37. Przykład późniejszej
retoryki: Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 58. Rola Świętosławy Swatawy w porozumieniu:
N. Delestowicz, Świętosława (Swatawa), dz. cyt., s. 11–12.
20 Tak twierdzili: S. Zakrzewski, Okres do schyłku XII w. [w:] Historya polityczna Polski, t. 1, oprac.
S. Zakrzewski, S. Zachorowski, O. Halecki, Kraków 1920, s. 88; M. Gumplowicz, Zür Geschichte
Polens in Mittelalter. Zwei kritische Untersuchungen über die Chronik Baldwin Gallus, Innsbruck
1898, s. 94.
21 Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 13; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 94.
22 Gall Anonim, Kronika polska, ks. III, rozdz. 25; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 137
i n.
23 Por. G. Althoff, Potęga rytuału. Symbolika władzy w średniowieczu, Warszawa 2011; H. Wolfram,
Conrad II, 990–1039. Emperor of Three Kingdoms, University Park 2006, s. 43 i n.; P. Bluc, Pułapki
rytuału. Między wczesnośredniowiecznymi tekstami a teorią nauk społecznych, Warszawa 2001, s. 72
i n.
24 Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 34; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 142 i n.;
J. Bieniak, Polska elita polityczna [w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. 2, red. S. Kuczyński,
Warszawa 1982, s. 48 przyp. 154.
25 Odylen i Przybywój: K. Janicki, Żelazne damy. Kobiety, które zbudowały Polskę, Kraków 2015, s.
287 i n. Bolesław Rudy: M. Matla, Początki państw. Czechy, Poznań 2014, s. 175 i n. Sieciech: R.
Grodecki, S. Zachorowski, J. Dąbrowski, Dzieje Polski średniowiecznej, t. 1, Kraków 1995, s. 110.
Inne polskie przykłady: K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 65.
26 G. Bührer-Thierry, „Just Anger” or „Vengeful Anger”? The Punisment of Blinding in the Early
Medieval West [w:] Anger’s Past. The Social Uses of an Emotion in the Middle Ages, red. B.H.
Rosenwein, Ithaca–London 1998, s. 75–90. Por. M. Firth, Allegories of Sight. Blinding and Power in
Late Anglo-Saxon England, „Ceræ. An Australasian Journal Of Medieval And Early Modern Studies”,
t. 3 (2016).
27 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 142; G. Kristó, F. Makk, Az Árpád-ház uralkodói,
Könyvek 1996, s. 161; D. Bagi, Królowie węgierscy w Kronice Galla Anonima, Kraków 2008, s. 55
i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 72 i n.
28 Kosmas, Kronika Czechów, ks. III, rozdz. 34; E. Kowalczyk, Krzywousty – Skaza fizyczna czy
moralna, „Kwartalnik Historyczny”, t. 101 (1994), s. 3–14;. Zob. też: J. Hertel, Imiennictwo dynastii
piastowskiej we wcześniejszym średniowieczu, Warszawa 1980, s. 162 i n.; N. Delestowicz, Zbigniew
książę Polski, dz. cyt., s. 207–208; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 184–185.
29 O wizerunkowych zasługach wcześniejszych władczyń pisałem w książkach Żelazne damy
(Kraków 2015) i Damy ze skazą (Kraków 2016). Przewaga Niemek: Por. G. Pac, Kobiety w dynastii
Piastów. Rola społeczna piastowskich żon i córek do połowy XII wieku – studium porównawcze, Toruń
2013, s. 573–574.
30 Przebieg zdarzeń za: E. Kowalczyk, Krzywousty – Skaza fizyczna czy moralna, dz. cyt., s. 6 i n.; S.
Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 143–152. Zob. też: S. Kętrzyński, Ze studiów genealogicznych,
„Miesięcznik Heraldyczny”, nr 13 (1934), s. 65; R. Grodecki, Rządy juniorów [w:] Polska, jej dzieje
i kultura od czasów najdawniejszych do chwili obecnej, t. 1: Od pradziejów do roku 1572, red. S. Lam,
W. Antoniewicz, Warszawa 1927, s. 84; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 337 i n.; K.
Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 76 i n. Poglądy na temat tego, czy Zbigniew umarł,
są różne. Stanowisko na tak: S. Zakrzewski, Okres do schyłku XII w., dz. cyt., s. 88. Omówienie
tematu: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 182–183; N. Delestowicz, Zbigniew
książę Polski, dz. cyt., s. 208–209.
31 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 16; D. Bagi, Królowie węgierscy w Kronice Galla
Anonima, dz. cyt., 169 i n.
32 T. Jasiński, O pochodzeniu Galla Anonima, Kraków 2008; tenże, Kronika Polska w świetle
unikatowej analizy komputerowej najnowszej generacji, Poznań 2011. Starsze koncepcje: D. Bagi,
Królowie węgierscy w Kronice Galla Anonima, dz. cyt., s. 15 i n.; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz.
cyt., s. 16.
33 P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 134 i n.; D. Bagi, Królowie węgierscy w Kronice Galla
Anonima, dz. cyt., s. 176 i n.; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 20. Plagiat w średniowieczu:
G. Constable, Forgery and Plagiarism in the Middle Ages, „Archiv für Diplomatik”, t. 29 (1983), s. 1–
41; M. Randall, Pragmatic Plagiarism. Authorship, Profit, and Power, Toronto 2001, s. 36.
34 Teoria: J. Fried, Czy Gall Anonim pochodził z Bambergu?, „Przegląd Historyczny”, t. 101 (2010),
s. 483–501. Krytyka: A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 13 przyp. 13; S. Rosik, Conversio gentis
Pomeranorum. Studium świadectwa o wydarzeniu (XII wiek), Wrocław 2010, s. 169.
35 J. Wenta, Kronika tzw. Galla Anonima. Historyczne (monastyczne I genealogiczne) oraz
geograficzne konteksty powstania, Toruń 2011, s. 73 i n.
36 P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 151–152.
37 Propagandowy zamysł stojący za kroniką: Z. Dalewski, Rytuał i polityka. Opowieść Galla
Anonima o konflikcie Bolesława Krzywoustego ze Zbigniewem, Warszawa 2005, s. 7–8; A. Krawiec,
Król bez korony, dz. cyt., s. 14; J. Adamus, O monarchii Gallowej, dz. cyt., s. 37; S. Rosik, Bolesław
Krzywousty, dz. cyt., s. 17–19; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 134–137.
38 Gall Anonim, Kronika polska, ks. III, rozdz. 25; J. Nikodem, Parens tanti peuri. Władysław
Herman w Gallowej wizji dziejów dynastii, „Kwartalnik Historyczny”, t. 117 (2010), s. 183; S. Rosik,
Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 141 i n.; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 205 i n.;
P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 334–337.
39 Wątpliwe teorie na ten temat: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 183; A.
Gieysztor, O kilku biskupach polskich XI wieku [w:] Europa – Słowiańszczyzna – Polska, red. J.
Bardach, Poznań 1970, s. 321; J. Bieniak, Polska elita polityczna, dz. cyt., s. 53.
40 Gall Anonim, Kronika polska, skrót. G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 28–30; tenże,
Gentrix Iudith nomine. Judyta Czeska i jej miejsce w Kronice Galla Anonima na tle porównawczym
[w:] Christianitas Romana. Studia ofiarowane prof. Romanowi Michałowskiemu, red. K.
Skwierczyński, Warszawa 2009; J. Chodor, Wizerunek kobiet w kronikarstwie Europy Środkowo-
Wschodniej (XI–XII wiek) [w:] Uniwersalizm i regionalizm w kronikarstwie Europy Środkowo-
Wschodniej, red. U. Borkowska, Lublin 1996, s. 268 i n.
41 Gall Anonim, Kronika polska, ks. III, list; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 147.
42 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 36; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., 308–309,
311–313.
43 K. Jasiński, Rodowód Piastów śląskich, t. 1, Wrocław 1973, s. 39 i n. Ambicje możnowładców
por. G. Labuda, Władysław Herman, dz. cyt., s. 520.
44 G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 186, 573.
45 Gall Anonim, Kronika polska, ks. III, list. Por. S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 17.
46 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 33.
47 J.A. Brundage, Law, Sex, and Christian Society in Medieval Europe, Chicago–London 1987, s.
140 i n.; B. Bouchard, Consanguinity and Noble Marriages in the Tenth and Eleventh Centuries, „
Speculum”, t. 56 (1981), s. 268 i n.; R.M. Karras, Sexuality in Medieval Europe, London–New York
2017, s. 82 i n.
48 Gall Anonim, Kronika polska, ks. II, rozdz. 23; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s.
185–186; N. Delestowicz, Zbigniew książę Polski, dz. cyt., s. 172; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz.
cyt., s. 297–298. Niechęć Galla do „schizmatyków”: K. Kollinger, Ruskie posiłki dla Bolesława, dz.
cyt., s. 48–49; A.F. Grabski, Polska w opiniach obcych X–XII w., Warszawa 1964, s. 48.
49 P.B. Newman, Daily Life in the Middle Ages, Jefferson–London 2018, s. 171 i n.; M. Bishop, The
Middle Ages, Boston–New York 2001, s. 259 i n.; R. Heck, O świadomości historycznej w Polsce
średniowiecznej, „Przegląd Humanistyczny”, t. 21, nr 4 (1997), s. 19 i n.
50 S.G. Bell, Medieval Women Book Owners [w:] Women and Power in the Middle Ages, red. M.
Erler, M. Kowaleski, Athens–London 1988, s. 154. Por. G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s.
296 i n.
51 A. Krawiec, Król bez korony, dz. cyt., s. 89–91; R. Michałowski, Princeps fundator, dz. cyt., s.
97–105; M. Matla, Czy Bolesław Śmiały uświetnił swoją koronację fundacją złotego kodeksu? [w:]
Gnieźnieńskie koronacje królewskie i ich środkowoeuropejskie konteksty, red. J. Dobosz, M. Matla, L.
Wetesko, Gniezno 2011, s. 139; M.R. Pauk, Płock i Spira. Piastowska imitatio imperii na przełomie XI
i XII wieku? [w:] Świat średniowiecza. Studia ofiarowane Prof. Henrykowi Samsonowiczowi, red. A.
Bartoszewicz i in., Warszawa 2010, s. 507; G. Labuda, Ewangeliarz emmeramski. Czas sporządzenia
w Ratyzbonie – czas przeniesienia do Krakowa [w:] Cultus et cognitio. Studia z dziejów kultury
średniowiecznej, red. S.K. Kuczyński, Warszawa 1976, s. 313 i n.; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów,
dz. cyt., s. 293–295.
52 O Kodeksie Gertrudy i jego wędrówce pisałem już w Damach ze skazą (Kraków 2016). Zob. też:
D. Leśniewska, Kodeks Gertrudy. Stan i perspektywy badań, „Roczniki Historyczne”, t. 59 (1995); T.
Michałowska, Ego Gertruda, Warszawa 2001; E. Skibiński, Modląca się księżna Gertruda – władczyni
między światem a Bogiem [w:] Duchowość i religijność kobiet dawniej i dziś, red. E. Pakszys, L.
Sikorska, Poznań 2000; Gertruda Mieszkówna i jej modlitwy, red. B. Listkowska, A. Andrzejuk,
Warszawa 2010; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 298 i n.; P. Wiszewski, Domus
Bolezlai, dz. cyt., s. 84–90.
53 M. Malewicz, Rękopis Gertrudy Piastówny – najwcześniejszy zabytek piśmiennictwa polskiego,
„Materiały do filozofii średniowiecznej w Polsce”, t. 5 (1972), s. 23–70; T. Michałowska, Ego
Gertruda, dz. cyt., s. 52 i n.
54 G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 300–301.
55 K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 204–207; O. Balzer, Genealogia Piastów,
dz. cyt., s. 135–137.
56 K. Kollinger, Ruskie posiłki dla Bolesława, dz. cyt., s. 42–44; S. Kętrzyński, Na marginesie
Genealogji Piastów, „Przegląd Historyczny”, t. 29 (1930/1931), s. 195 i n.; K. Jasiński, Rodowód
pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 189; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 320.
57 Jan Długosz, Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. III, pod rokiem 1108; K.
Kollinger, Ruskie posiłki dla Bolesława, dz. cyt., s. 50. Za wczesną śmiercią Zbysławy i tak opowiadali
się: K. Maleczyński, Wojna polsko-niemiecka 1109 r., dz. cyt., s. 39 przyp. 30; K. Ratajczak, Edukacja
kobiet w kręgu dynastii piastowskiej w średniowieczu, Poznań 2005, s. 63.
58 K. Kollinger, Ruskie posiłki dla Bolesława, dz. cyt., s. 47–48; Z.S. Pietras, Bolesław Krzywousty,
Warszawa 2000, s. 112; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 312.
59 K. Kollinger, Ruskie posiłki dla Bolesława, dz. cyt., s. 50–51; B. Włodarski, Ruś w planach
politycznych Bolesława Krzywoustego (1102–1138), „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Mikołaja
Kopernika w Toruniu. Nauki Humanistyczno-Społeczne”, t. 20 (1966), s. 45; K. Jasiński, Rodowód
pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 189–190; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 520 i n.
60 Gall Anonim, Kronika polska, ks. III, rozdz. 26; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 152–
153; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 339 i n.
61 Gall Anonim, Kronika polska, ks. III, list. Por. P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 136
przyp. 522, 147.
MATKA DYNASTII I NARZĘDZIE SZATANA
Salomea z Bergu w walce o synów i przyszłość kraju

Choć w sali płonął ogień, przez kamienne ściany do wnętrza wdzierał się dojmujący jesienny
chłód. Może zresztą już tu był, promieniując od mężczyzny leżącego w bogato zdobionym,
zarzuconym pierzynami i kożuchami łożu.
Nie był stary, przynajmniej nie tak bardzo, jak niektórzy z jego przodków, gdy przychodziło im
rozliczyć się z życia. Ciało miał jednak wychudłe; twarz zapadniętą i wysuszoną na skutek długiej
choroby. Nabierał powietrza z coraz wyraźniejszym trudem, wielkimi haustami, zupełnie jakby
ostatkiem sił utrzymywał się na powierzchni wzburzonego morza. Każdemu z oddechów towarzyszył
przeraźliwy, chrapliwy świst. Nie były już równe i miarowe. I dla wszystkich było jasne, że nie zostało
ich wiele.
– Niech przysięgną… na pismo… – wyszeptał cicho. Oczy miał zaszklone, wzrok nieobecny.
Leżał w sali wypełnionej ludźmi. Byli tu wszyscy jego synowie. Najstarszy, Władysław, wiercił się
niespokojnie, raz po raz przestępował z nogi na nogę. Ktoś mógłby pomyśleć, że nie był już w stanie
dłużej czekać na to, co należało mu się od chwili narodzin. Ale może raczej… nie mógł zdzierżyć
presji. Od trzydziestu trzech lat był następcą tronu. Dzisiaj miał na nim zasiąść i udowodnić, że jest
zdolny nie słuchać, lecz rządzić.
Stojąca obok żona Władysława, Agnieszka z rodu Babenbergów, nie zdradzała żadnych
rozterek. Dumnie wyprostowana, odziana w najzacniejsze suknie. Ona wiedziała, że poradzi sobie
w każdej roli. Ba, że wreszcie dostanie dokładnie to, na co zasłużyła. Do Polski jechała przecież nie po
to, żeby być czyjąkolwiek ozdobą, lecz – by wydawać rozkazy. Niewzruszona, wręcz ukontentowana
świdrowała wzrokiem konającego teścia. Dopiero gdy usłyszała wezwanie do złożenia przysięgi,
wzdrygnęła się, twarz skrzywiła jej się w grymasie… odrazy? A może rozczarowania. Bo do ostatniej
chwili liczyła, że książę zamknie oczy bez jednego słowa.
Wincenty Kadłubek nazywał go „najszczęśliwszym ojcem”. Nic dziwnego. Przy łożu
umierającego Bolesława tłoczyły się dzieci i wnuczęta. Obraz Józefa Peszki.

Archiwum autora/domena publiczna

Pozostali synowie Bolesława ani myśleli zwlekać. Wystąpili naprzód, w pełnej gotowości, jak
do wojskowego apelu. Dwaj nastolatkowie, od których oczekiwano, że wejdą w role w pełni dorosłych
mężczyzn. A do tego ledwie kilkuletni zalękniony chłopaczek, zbyt młody, by naprawdę rozumieć, co
się wokół dzieje. Nic zresztą nie musiał wiedzieć. Starczyło, że nad wszystkim czuwała kochająca
matka. W żałobnych szatach siedziała na uprzywilejowanym miejscu przy samym łożu księcia, z jego
drżącą ręką schwyconą we własne dłonie. Od całych dekad druga persona dworu. Teraz zaś, gdy po
męża zmierzała kostucha, pierwsza. Niezależnie od tego, co sądzili na ten temat pasierb i synowa.
Podniosła dłoń i wskazała na drzwi do sąsiedniej komnaty. Zaufani słudzy natychmiast zerwali
się z miejsc, by przynieść przygotowany zawczasu testament monarchy. Minęli synów Bolesława,
dwóch jego małych wnuków, gromadę córek… Książę ostatkiem sił uniósł głowę, spojrzał na dzieci
z drugiego małżeństwa, potem na Władysława i na Agnieszkę. Kaszlnął, z wielkim trudem nabrał
powietrza i powiedział tak głośno i stanowczo, jak tylko był w stanie:
– Słuchajcie matki… we wszystkim1.
Sztuka wręczania prezentów

Z rodziną najlepiej wychodzi się na… malowidłach w drogich kodeksach. W 1115 roku nikt nie
był bardziej świadomy tej prawdy niż leciwa czeska królowa Świętosława Swatawa.
Sześćdziesięcioletnią wdowę darzono szacunkiem i ulegano jej namowom. Respekt kończył się jednak,
gdy tylko odwracała wzrok. Bilans pokojowych inicjatyw monarchini nie rysował się optymistycznie.
Bratankowie, których nakłaniała do zgody, rzeczywiście zakończyli konflikt. Ale tylko z tego względu,
że jeden okaleczył drugiego. Synowie królowej też nie mieli zadatków na pacyfistów. Ledwo matka
przestała ich rugać, a już rozpętali nową wojnę domową. Raz jeszcze jeden brat wygnał drugiego; raz
jeszcze w całą sprawę wmieszali się Polacy… I raz jeszcze zwołano kongres pokojowy – niewątpliwie
przy udziale Świętosławy Swatawy2.
Przysięgi i zobowiązania nic nie dały. Trzeba więc było wytoczyć znacznie cięższe działa.
I zawrzeć pakt niemożliwy do zerwania na skutek zwykłej zachcianki. A zarazem: dający pewność, że
Polacy przestaną się mieszać do czeskich spraw, Czesi natomiast nie będą już wpychać nosa w polskie
interesy. Średniowiecze znało tylko jedno remedium na podobne bolączki. Dynastyczne małżeństwo.
Władca Czech Władysław parę lat wcześniej poślubił niemiecką arystokratkę Rychezę. Była
ona córką hrabiego na Bergu – zamku na południu kraju, położonego w połowie drogi między
Stuttgartem i Monachium. Przede wszystkim jednak była najstarszą z trzech córek. Jej dwie nastoletnie
siostry wciąż czekały na odpowiednich kandydatów do swojej ręki. To zaś dawało świetną okazję
polityczną praskiemu dworowi. Władysław czeski szybko znalazł męża dla drugiej z rodzeństwa Zofii.
Został nim jego dotychczasowy konkurent, a przez chwilę także więzień – rządzący na Morawach
członek bocznej linii Przemyślidów, Otton Czarny. Ślub gwarantował, że dalecy krewniacy nie wejdą
w nowy konflikt.
Zostawała jeszcze trzecia dziewczyna: Salomea. Władysław zaproponował teściowi, że po raz
kolejny go wyręczy i sam wyswata swoją szwagierkę. Hrabia Bergu, widać niemający ani wprawy, ani
serca do rozgrywek na małżeńskiej giełdzie, ochoczo wyraził zgodę. Nowe pertraktacje z Polakami
akurat zbiegły się ze śmiercią księżnej Zbysławy. Nie należało marnować okazji. Czeski dwór
zaproponował, by Bolesław czym prędzej poślubił Salomeę. Tym samym trzej władcy mieli zostać
szwagrami. A ich żony miały odtąd dbać o utrzymanie pokoju na sudeckiej granicy3.
Nikt nie opisał książęcego wesela ani nie podał jego dokładnej daty. Tylko w przybliżeniu
można stwierdzić, że Krzywoustego wyswatano w pierwszych dwóch miesiącach 1115 roku. O pannie
młodej też niewiele da się powiedzieć. Na pewno była znacznie młodsza od kawalera. Bolesław liczył
sobie już prawie trzydzieści wiosen. Salomea natomiast była nastolatką. Ostatni zrekonstruowany
szczegół: do Polski rzecz jasna nie jechała w pojedynkę ani z pustymi rękoma. Towarzyszyły jej
niemieckie dwórki i pokojówki. Imię jednej z nich – towarzyszącej księżnej też w kolejnych latach –
przetrwało nawet do naszych czasów: Bilihilt. Przede wszystkim jednak hrabianka wiozła drogocenny
dar dla przyszłego męża. W Bergu najwidoczniej dobrze zdawano sobie sprawę z zamiłowania, jakim
wcześniejsi polscy władcy darzyli księgi. Właśnie specjalny kodeks kazano więc przygotować dla
Krzywoustego. Jak widać, już w XII wieku obowiązywała reguła, którą dzisiaj wielu Polaków kieruje
się przy okazji Bożego Narodzenia i urodzin: nie wiesz, co dać, to daj książkę. Byle nie wyglądała na
taką z przeceny. Salomea przywiozła kodeks wprawdzie nie ozdobiony klejnotami i pracami
najlepszych iluminatorów, ale za to dobrany ściśle pod gusta odbiorców. Hrabianka (zapewne za radą
rodziców lub opiekunów) zwróciła się do związanego z jej rodziną klasztoru w Zwiefalten, by ten
przygotował kopię posiadanego żywota świętego Wojciecha. Męczennika uchodzącego za patrona jej
nowej ojczyzny4.
Prezent musiał sprawić, że polskim biskupom oczy aż zabłysły z zachwytu. Trudniej natomiast
stwierdzić, czy ucieszył się także sam Bolesław. Krzywousty to jeden z nielicznych polskich władców
tej epoki, o których nie mamy żadnych wiadomości, iż umieli czytać. W piśmie byli szkoleni Mieszko
II i Kazimierz Odnowiciel. Być może książkowej wiedzy liznął też Chrobry. Ale trzeci Bolek? On
chyba na litery spoglądał z odrazą. Przyrodniego brata Zbigniewa wprost wyśmiewał, że na skutek
chodzenia do szkoły bardziej się nadaje na klechę niż na księcia. Sam zaś przy każdej okazji chwytał za
miecz, nie zaś za psałterze. Jeśli nawet czytał, to wolał się nikomu z tym nie zdradzać. A to, że
swojemu nadwornemu kronikarzowi nie był łaskaw zapłacić za spisany panegiryk, potwierdza, że
jakakolwiek fascynacja słowem pisanym była u niego w najlepszym razie tylko chwilowym kaprysem5.
Bolesław Krzywousty nie mógł sobie wymarzyć korzystniejszego politycznie małżeństwa.
Salomea z Bergu na rycinie Teofila Zychowicza.

Archiwum autora/domena publiczna

Władca mógł być zawiedzony upominkiem. Ale na pewno nie owocami samego małżeństwa.
Pakt przyniósł zamierzone skutki. Po całym stuleciu wypełnionym polsko-czeskimi utarczkami na
południu wreszcie zapanował pokój. I to na dobrze ponad dekadę! Na tym zresztą korzyści się nie
kończyły. Ród Salomei nie zapisał się w historii złotymi zgłoskami, ale na początku XII wieku
wydawał się mieć ku temu wszelkie predyspozycje. Hrabiowie Bergu to była sama śmietanka
niemieckiej arystokracji. Ludzie potężni, wpływowi i blisko związani z dworem cesarskim. Historyk
Grzegorz Pac podkreśla, że choć Krzywousty był księciem, to wobec panów na Bergu mógł się czuć
„jak zwyczajny prowincjusz”. Inni naukowcy twierdzili nawet, że zaszczytny związek między
Bolesławem i Salomeą musiał zostać zapośredniczony przez samego władcę Rzeszy Henryka V. W roli
swata obsadzano też dawnego kapelana Judyty Salickiej, a teraz biskupa Bambergu, Ottona. W każdym
razie gra toczyła się – zarówno w roku 1115, jak i później – na najwyższym szczeblu. Salomea
otwierała mężowi drzwi, które dotąd były przed nim zamknięte na cztery spusty. I dodawała mu
splendoru, którego tak bardzo potrzebował od chwili krwawej rozprawy z bratem.
„Małżeństwo układało się dobrze” – podkreślał biograf Krzywoustego6. Salomea cieszyła się
szacunkiem, który rósł niemal z roku na rok. Nic dziwnego, że jej pozycja się umacniała. Księżna raz
po raz zachodziła w ciążę, rodząc władcy kolejne dzieci. A zwłaszcza kolejnych synów, stanowiących
dla ogółu dowód wielkiej męskości Bolesława i wielkiej łaski, jaką obdarzały go niebiosa. Bóg mu
w dzieciach wynagrodził – zgodnie twierdzili dworzanie i poddani księcia.
Dwanaście nagród

Wielodzietne małżeństwa nie należały w średniowiecznej Polsce do rzadkości. Ale takie,


w których na świat przychodziło kilkanaścioro córek i synów, to już był niewątpliwy ewenement.
Z całej epoki Piastów historia zapamiętała wyłącznie trzy niebudzące wątpliwości przypadki.
Rekordzistką okazała się żyjąca w XIII stuleciu czeska królewna Anna. Jako małżonka Henryka
Pobożnego – znanego ze starań o koronę, ale zwłaszcza ze sromotnej klęski pod Legnicą, kiedy to
dosłownie stracił głowę w konfrontacji z Mongołami – urodziła aż piętnaścioro dzieci. Co najmniej
dwunastu potomków doczekała się na przełomie XIV i XV wieku Aleksandra Olgierdówna. Siostra
sławnego Jagiełły i żona władcy Mazowsza Siemowita IV. Imponująca liczba, zwłaszcza jeśli wziąć
pod uwagę, że małżeństwo stanowiło dla Siemowita wyłącznie niechcianą nagrodę pocieszenia.
Wcześniej bowiem książę ten bezskutecznie usiłował porwać i zmusić do ślubu ze sobą małą Jadwigę
Andegaweńską7.
Równie owocny okazał się tylko związek Bolesława Krzywoustego z Salomeą. Hrabianka
Bergu także urodziła przynajmniej dwanaścioro córek i synów. Może nie najwięcej w średniowiecznej
Polsce, ale jednak liczbę niespotykaną w całym okresie przed rozbiciem dzielnicowym. W ciążę nowa
władczyni zaszła natychmiast po ślubie. Jeszcze przed końcem roku 1115 urodził się pierworodny syn
księżnej, Leszek. Minął ledwie rok, a na świat przyszła pierwsza córka – Ryksa. Po niej była kolejna,
nieznana z imienia dziewczynka, a następnie chłopiec – Kazimierz.
W roku 1121 lub 1122 Salomea urodziła syna Bolesława. Jednego z naprawdę nielicznych
polskich książąt, o których wyglądzie cokolwiek wiadomo. Piastowica zapewne już za życia nazywano
Kędzierzawym. W przeciwieństwie do ojcowskich krzywych ust, ten przydomek nie budzi żadnych
kontrowersji. Zdaniem biografki księcia wołano tak na niego po prostu z tego względu, że „miał mocno
kręcone włosy”.
Karta ze Złotego Kodeksu Gnieźnieńskiego z końca XI wieku.

Archiwum autora/domena publiczna

Po Bolku przyszła kolej na Mieszka. Wkroczył na scenę dziejów około 1123 roku. Jeszcze za
życia zaczęto nazywać go Mieszkiem Starym, choć na razie był przecież najmłodszy. Zresztą nie jest
wcale pewne, że jego przydomek odnosił się kiedykolwiek do wieku. Wielu badaczy twierdziło, że
słowo „stary” należy rozumieć nieco inaczej. I że w tym kontekście oznaczało ono człowieka
„poważnych obyczajów”. Spokojnego, szanowanego, pełnego majestatu… i pewnie już w dzieciństwie
sprawiającego matce mniej problemów niż bracia8.
Salomea nie pozwalała, by ciąże, połogi i konieczność opieki nad rosnącą gromadką potomstwa
sprawiły, że zgnuśnieje i straci kontakt z zewnętrznym światem. Księżna miała własne cele i całkiem
radykalne przekonania. Widziała siebie zwłaszcza w roli dobrodziejki Kościoła. Sam ten fakt nie
powinien dziwić. Tyle że Salomea podchodziła do sprawy z gruntu inaczej niż jej poprzedniczki.
A władczynie panujące wiek albo dwa wcześniej bez wątpienia uznałyby ją za anarchistkę czy wprost
heretyczkę.
Żona Krzywoustego ochoczo przyjęła wizję reformy klasztorów, która właśnie zataczała coraz
szersze kręgi w Niemczech. Rzecz jest o tyle zaskakująca, że zmiany, zapoczątkowane w opactwie
w Hirsau w Schwarzwaldzie, obmyślono tak, by uderzyły… zwłaszcza w ludzi pokroju samej Salomei.
Klasztory tradycyjnie podlegały świeckiej władzy i to w sposób zupełnie dosłowny. Książęta,
hrabiowie czy choćby podrzędni możnowładcy zakładali je nie tylko w celu zapewnienia sobie
modlitewnej opieki, ale też po prostu po to, by mieć gdzie wysyłać córki, wdowy i odsuniętych od
dziedziczenia synów. Dom modlitwy skrojony pod potrzeby arystokratów nie mógł być miejscem
ponurym i męczącym. W efekcie surowe reguły benedyktyńskie traktowano z coraz większym
dystansem. Nocne modły były ignorowane, by wysoko urodzeni mnisi nie musieli przerywać snu. Od
postów się wymigiwano, bo przecież księżniczka czy brat barona chcieli się najeść, a nie tylko marzyć
o soczystej pieczeni. Szorstkie włosienice też poszły w odstawkę, ustępując miejsca zbytkownym
i wygodnym strojom… Tym bardziej nie mogło być mowy o codziennej, wytrwałej pracy – czy to
umysłowej, czy tym bardziej fizycznej.
Klasztory, mające być miejscami pokuty, modlitwy i pełnego oddania Bogu, stopniowo stawały
się luksusowymi hotelami dla elity elit. Nowa reforma zakładała odrzucenie wszystkich tych
obmierzłych naleciałości. Opactwa zaczęto manifestacyjnie wyrywać spod kontroli świeckich
patronów. A zarazem: wprowadzać w nich nowe, niezwykle restrykcyjne reguły. Zasad były setki
i regulowały one absolutnie każdy aspekt życia mnichów. Treść, długość i charakter modłów, program
dnia, materiał i krój habitów, dozwolone zajęcia, godziny odpoczynku, nakład codziennej pracy…9
Dlaczego Salomea opowiedziała się za tym wywrotowym projektem? Być może uległa świeżej
modzie, bo kontrowersyjne zmiany z czasem ogarnęły około dwustu klasztorów w samych tylko
Niemczech. Może wierzyła – jak wielu jej współczesnych – że oczyszczone z grzechu opactwo
będzie… skuteczniejsze duchowo. A modły zamawiane u jego mnichów w większym stopniu wpłyną
na jej własną doczesną fortunę i na szanse doczekania się nagrody w niebie10. Może wreszcie ochocze
wsparcie dla reformy mówi coś o tym, jak księżna wyobrażała sobie rządzenie i jak podchodziła do
swoich poddanych. Reforma zakładała przecież absolutną, bezkompromisową kontrolę, pełne
posłuszeństwo podwładnych i surowe kary za każde naruszenie reguł. Kto wie, czy promując te
„innowacje” w klasztorach, Salomea nie marzyła po cichu, że uda się je wprowadzić także na dworze.
Albo i: w całym kraju.
Istnieje też wyjaśnienie, które nie wymaga ustawiania księżnej w roli niespełnionej autokratki.
Żona Krzywoustego mogło być po prostu… swego rodzaju XII-wieczną feministką. I molem
książkowym wierzącym, że dostęp do sztuki pisania i czytania nie powinien zależeć od płci, lecz od
chęci i predyspozycji. Rzadko się o tym wspomina, ale reforma z Hirsau miała też wyraźny wymiar
równościowy. Pod jej wpływem zaczęto organizować mieszane – niejako koedukacyjne – klasztory,
w których przebywali jednocześnie mnisi i mniszki. Co ważne, te drugie nie były służącymi od czarnej
roboty. Dawano im szanse, by realizowały się tak samo jak mężczyźni. Nagle ogromna liczna kobiet,
a nie tylko najwyżej urodzone panie, zaczęła obcować z kulturą i przepisywać księgi. O niejakiej
Diemut z klasztoru w bawarskim Wessobrunn wiadomo, że własnoręcznie skopiowała nawet
czterdzieści siedem kodeksów, z których paręnaście przetrwało do naszych czasów. Całe damskie
skryptorium funkcjonowało w austriackim Admont. Wiele woluminów sporządziła także niejaka
Leukardis, będąca siostrą we wspólnocie Mallersdorf pod Ratyzboną. Wiadomo wreszcie o Mahtilt ze
Zwiefalten, która zbierała pochwały za przepisanie „licznych dzieł”11. Na nią warto zwrócić
szczególnie baczną uwagę. Zwiefalten to klasztor blisko związany z rodziną Salomei. Właśnie w nim
księżna zamówiła prezent ślubny dla Bolesława – nowy egzemplarz żywota świętego Wojciecha.
Sylwetka pisarki aktywnej w tej właśnie wspólnocie pozwala się domyślać, że książka – jedno
z najstarszych dzieł w dziejach Polski – też wyszła spod ręki kobiety.
Salomea pomogła wprowadzić reformy na wzór Hirsau wszędzie w Polsce, gdzie było to
możliwe. Rewolucja zawitała do Tyńca, do związanych z nim klasztorów, do Mogilna. Wpływała nie
tylko na obyczaje i dyscyplinę duchownych, ale nawet… na architekturę i to niekoniecznie
benedyktyńską. „Hirsaugijskimi” wzorami kierowano się zarówno przy budowie kościoła
w Trzemesznie, jak i przy wznoszeniu wciąż istniejącej – w niemal niezmienionej postaci! – kolegiaty
w Kruszwicy. I wszystko to, zdaniem wielu naukowców, stanowiło przynajmniej po części zasługę
niezwykle obrotnej Salomei12.
Księżna wykazywała się inicjatywą, ale przede wszystkim wielką hojnością. Mamy na ten
temat dokładne dane, bo Salomea miała jednocześnie… skłonność do zażartej rywalizacji. Stale
utrzymywała kontakt z siostrami żyjącymi na czeskim i morawskim dworze. Trzy hrabianki nie tylko
skutecznie dbały o zachowanie pokoju i rozbrajały wszelkie konflikty, lecz również – ścigały się
w hojności i monarszej ostentacji. Wszystkie okazywały łaskę tej samej instytucji. Na przemian
obsypywały darami opactwo w Zwiefalten, tak jakby żadna nie chciała dopuścić, by inna z sióstr zajęła
pierwsze miejsce w rankingu zamożności i szczodrobliwości.
Konkurencja była ostra. A jednak nietrudno wskazać, kto okazał się zwycięzcą. Polska księżna
zdystansowała pozostałe hrabianki o kilka długości. Lista darów jest imponująca. Księżna przekazała
mnichom między innymi dwa drogocenne płaszcze ze swojej garderoby. Poleciła, by przerobiono je na
szaty liturgiczne. Wcześniej jednak musiały służyć samej władczyni i sporo mówią o tym, w jak
zbytkownych i godnych podziwu kreacjach występowała ona w otoczeniu dworu. Pierwszy ze strojów
był szkarłatnej barwy, wyszywany złotymi haftami. Najwidoczniej księżna gustowała w szlachetnym
kruszcu: drugi płaszcz cały przetkano złotem i obszyto złotymi gwiazdami. Do klasztoru Salomea
kazała zawieźć także trzy piękne, pokryte wzorami zasłony: „jedną z jedwabną lamówką, drugą
wyszywaną w białe lwy, trzecią czerwoną, w białe liście”. Co więcej, na zlecenie księżnej wykonano
(albo zakupiono) złotą stułę i dwie jedwabne alby. Do tego dochodził ciężki i niezwykle drogi dzban ze
srebra oraz złocona (bo jakże by inaczej) skrzynka wykonana z kości słoniowej.
Te prezenty potwierdzają bogactwo samej księżnej. Jest też jednak druga lista, dowodząca… jej
ogromnego wpływu na męża. Bolesław miał interes w tym, by wspierać polskie klasztory, albo
ostatecznie niemieckie, ale mające wpływy na dworze cesarskim. Tymczasem gros swojej uwagi
poświęcił dość prowincjonalnemu Zwiefalten. Za namową żony wysłał tam „w złocie, srebrze,
palliach, a szczególnie w licznych rzeczach z cennych futer” dary o łącznej wartości siedemdziesięciu
grzywien. Z tym nie mogły się równać ani hojność władcy Czech, ani tym bardziej gest pana na
fragmencie Moraw13.
Pobożne rozrywki

Bolesław ulegał sugestiom żony, spełniał jej zachcianki, a chyba też – zwyczajnie lubił jej
imponować. Zarazem jednak nie pozwalał, by Salomea próbowała go zmieniać. Wciąż był tym samym
człowiekiem co u zarania kariery. Porywczym, nieustępliwym, brutalnym i nieliczącym się
z konsekwencjami. Słowem: niezmiennie był Krzywoustym. Na Pomorzu nie tylko walczył
i dokonywał podbojów, ale też… dopuszczał się oczywistych zbrodni wojennych. Już Gall Anonim,
bez żadnej odrazy czy choćby zaskoczenia, przyznawał, że wódz niezmiennie łamał przysięgi.
Zdarzyło się, że obiecał poddającym się wrogom, iż zapewni im bezpieczeństwo. Potem jednak
pozwolił, by jego ludzie – „pamiętni tylu śmierci, zdrad i podstępów” – wymordowali wszystkich
bezbronnych jeńców. To nie był dla dziejopisa problem, bo przecież mógł udawać, że Bolesław nie
wydał rozkazu, a tylko przypatrywał się rzezi. Poza tym zaś chodziło o pogan. A więc stworzenia,
które w oczach katolickich duchownych tego okresu więcej miały wspólnego ze zwierzętami niż
z ludźmi. Książę był krwiożerczy w towarzystwie wojów, ale też wtedy, gdy przebywał w pałacu.
Nawet nie myślał odchodzić od metod, które przed laty ściągnęły na niego powszechne potępienie.
Gdy w 1118 roku poróżnił się z najwyższym urzędnikiem dworu, wojewodą Skarbimirem, kazał
wyłupić mu oko. Tylko jedno, bo drugie możnowładca stracił w walce z Pomorzanami, gdy
impulsywny książę pognał żołnierzy na silniejszego wroga. Być może kara była słuszna. Ale chyba
nieprzemyślana, bo już po paru latach Skarbimir wrócił do łask. A nawet odzyskał – pomimo zupełnej
ślepoty – najwyższy stołek w kraju14.
Porywczość księcia najwidoczniej nie raziła Salomei. Nic nie wiadomo o jej protestach. Źródła
tym bardziej nie mówią o próbach udobruchania męża przez połowicę, gdy ten organizował nowe
nagonki na prawdziwych bądź wyimaginowanych wrogów. Książę i księżna najwidoczniej nadal
dobrze się dogadywali i cieszyli swoim (rzadkim, ale jednak) towarzystwem. Mimo upływu lat ich
związek zachowywał wymiar fizyczny. W naszych czasach nie jest to rzeczą oczywistą dekadę czy
dwie po ślubie. Tym bardziej nie było w głębokim średniowieczu, gdy niemal każdego księcia otaczał
wianuszek kochanek i nieoficjalnych konkubin.
Być może małżonkowie byli w stanie unikać zadrażnień, bo każde miało własne pasje.
Bolesław lubił zdobywać i mordować. A Salomea? Ona okazała się zamiłowaną i niezwykle
konsekwentną kolekcjonerką. Tak jak niektórzy obsesyjnie zbierają znaczki albo wydają fortunę na
dzieła sztuki, ona z pasją gromadziła… święte relikwie.
To osobliwe zajęcie miało historię niemal równie długą, jak samo chrześcijaństwo. Już pierwsi
wyznawcy nowej religii wierzyli, że zwłoki świątobliwych członków społeczności wymagają
niezwykłego szacunku, a nawet czci. Miały je przepełniać mistyczna moc oraz łaska. Zwłaszcza
szczątki męczenników naznaczone były świętością, w której udział mógł mieć każdy, kto wszedł
z nimi w styczność. To przekonanie sprawiło, że zwłoki zaczęto dzielić, rozsyłać do poszczególnych
gmin, otaczać kultem. Z każdym kolejnym stuleciem zjawisko tylko przybierało na sile. Relikwie – za
które zaczęto uznawać także każdy przedmiot związany ze świętym – stanęły u podstaw całego ruchu
pielgrzymkowego. Tysiące ludzi były gotowe przemierzać kontynent wszerz i wzdłuż, byle zetknąć się
z doczesnymi pozostałościami patronów uważanych za szczególnie przychylnych i wpływowych.
Wierzono, że bliskość relikwii potrafi odmienić życie. Przynieść szczęście, zdecydować o urodzeniu
zdrowego potomka, zagwarantować urodzaj na polach i zdrowie trzody w zagrodzie. Ich dotknięcie
pozwalało natomiast odzyskać zdrowie albo wręcz… życie. Bo o cudach zmartwychwstania, zwłaszcza
małych dzieci, donoszono właściwie bez przerwy.
Wokół zbiorów relikwii wyrastały fortuny klasztorów, miast i całych regionów. Duchowni
prześcigali się w zbieraniu artefaktów uważanych za szczególnie cenne. W najzamożniejszych
opactwach przechowywano ich dziesiątki bądź nawet setki. Kwitł intratny handel relikwiami,
zwłaszcza że od VIII wieku obowiązywała zasada, w myśl której konsekracja żadnej świątyni nie
mogła się odbyć bez umieszczenia w niej świętych szczątków. Za kupczeniem szły fałszerstwa. Nowe
relikwie wytwarzano na wprost przemysłową skalę. Proceder rozwijał się tak prężnie, że jeden
z papieży był zmuszony ogłosić, iż nie jest to efekt wielkiego oszustwa, lecz… kolejny cud!
Autentyczne relikwie były bowiem nie tylko zdolne uzdrawiać czy ożywiać, ale też bez końca się
dzielić. Tak że w efekcie mogło istnieć dwadzieścia prawdziwych stóp tego samego męczennika albo
dwieście jego palców.
Kolekcjonerstwo stało się prawdziwą obsesją księżnej. Żadna inna władczyni średniowiecznej
Polski nie zebrała tylu relikwii co ona.

Archiwum autora/domena publiczna

W cenie były oczywiście relikwie unikatowe, a najlepiej – także pomysłowe. Potrafiące działać
na wyobraźnię tłumów i mające za sobą pociągającą historię. Świątynia pod wezwaniem świętego
Jerzego w Rzymie szczyciła się, iż jest w posiadaniu miecza, którym jej patron zgładził smoka. Pewien
francuski kościół poszedł nawet dalej. Wystawiano w nim miecz i puklerz, których archanioł Michał
miał użyć w starciu z samym diabłem. W Perugii przechowywano obrączkę ślubną Maryi Panny, a w
Wenecji… taboret, na którym ponoć lubiła przesiadywać. Na potrzeby relikwiarskiego biznesu
eksploatowano jednak przede wszystkim życiorys samego Chrystusa. Każdy klasztor pragnął wejść
w posiadanie odcisku boskiej stopy, Jezusowego napletka albo… słoju z jego oddechem. Marzyli
zresztą także pojedynczy ludzie. O ile maluczkim musiało wystarczać podziwianie relikwii z oddali,
o tyle władcy i arystokraci sami kolekcjonowali święte przedmioty, w pełnym przekonaniu, że
dopomogą im one w doczesnym życiu i ułatwią wędrówkę na drugą stronę. Jeśli dysponowało się
wystarczającą fortuną, można było wejść w posiadanie cząstki nieba. Albo nawet: chwycić Pana Boga
(lub przynajmniej któregoś z apostołów) za nogi.
Relikwie umieszczano w zbrojach, by zapewnić sobie zwycięstwo na bitewnym polu, lub
w zamkowych murach, by uchronić je przed zburzeniem przez wroga. Prywatne kolekcje rosły do
wprost monstrualnych rozmiarów. Być może największą ze wszystkich zgromadził król Hiszpanii Filip
II. Mówiono, iż ma ona 7421 różnych relikwii. W tym jedenaście nienaruszonych, całych ciał, sześćset
nóg i rąk, prawie trzysta pięćdziesiąt żył i trzysta głów. Ten imponujący zbiór powstał jednak już
w wieku XVI. A więc w czasach, gdy obsesja na punkcie świętych przedmiotów sięgnęła szczytów
absurdu. I gdy o relikwie wprost się potykano. Wtedy to Jan Kalwin utyskiwał, że do udźwignięcia
wszystkich istniejących odłamków Krzyża potrzeba by trzystu ludzi. I to mimo że Chrystus niósł
narzędzie swej kaźni w pojedynkę…
Wiele wydarzeń sprawiało, że na rynek trafiały nowe relikwie, a kolekcjonerzy zyskiwali
szanse pomnożenia swoich zbiorów. Na skutek złupienia Konstantynopola w 1204 roku Europę zalała
najprawdziwsza fala świętych szczątków. Kilkadziesiąt lat wcześniej podobny efekt przyniosła druga
wyprawa krzyżowa do Ziemi Świętej15. Co jednak ważne, wszystkie te epizody, przynoszące przełom
w obrocie relikwiami, nastąpiły już po czasach księżnej Salomei. Za jej życia relikwie trudniej było
zdobyć i okazywały się o wiele droższe. Wprawdzie klasztory posiadały ich prawdziwe zatrzęsienie,
jednak w prywatnych rękach święte szczątki wzbudzały podziw, nawet gdy kolekcje zawierały ledwie
kilka obiektów. Do zaspokojenia pragnień księżnej tyle by jednak nie wystarczyło. Jak wielu innych
hobbystów, Salomea połknęła haczyk, i zwyczajnie nie była w stanie pohamować swojej pasji.
W efekcie stworzyła być może największy zbiór relikwii we wczesnej historii Polski. A na pewno:
największy, o którym przetrwały informacje.
Co znajdowało się w jej kolekcji? Pewnie łatwiej byłoby stwierdzić, czego w niej nie było.
Wiadomo o dziewięćdziesięciu różnych relikwiach należących do księżnej. To tylko te święte
przedmioty, które na starość Salomea odda mnichom z ulubionego Zwiefalten. Można podejrzewać, że
władczyni dysponowała też dziesiątkami albo i setkami innych relikwii, które wolała zostawić przy
sobie aż do końca bądź którymi obdarowała członków rodziny i polskich duchownych. Inni
beneficjenci nie byli w każdym razie na tyle skrupulatni, by wynotować, co przeszło w ich ręce. Do
dyspozycji mamy tylko odosobnioną niemiecką relację.
Jeśli o rękach mowa, to także one były w zbiorach księżnej. Wiadomo o dłoni „pierwszego
męczennika Szczepana ze skórą, ciałem i paznokciami”, ale za to – bez kciuka. Salomea miała też
fragment rzekomego łańcucha świętego Piotra i duży (czego nie omieszkali podkreślić obdarowani nim
mnisi) odłamek Krzyża Świętego. Wygląda na to, że księżna ze szczególnym zamiłowaniem zbierała
zęby. Przechowywała między innymi ząb Jana Chrzciciela, świętego Pankracego i świętej Cecylii.
Druga jej domniemana obsesja: święte płyny. Księżna miała „kroplę krwi Pańskiej”, ale też… kroplę
mleka dziewicy Maryi. Jej zdaniem rzecz jasna prawdziwą16.
Przekleństwo Bolesławów
Dziwna, niewytłumaczalna klątwa już trzeci raz z rzędu zawisła nad Polską. Czujny obserwator
piastowskich dziejów mógłby odnieść wrażenie, że nie tyle polski tron czy polska korona są skażone
osobliwym przekleństwem, ale że to ciąży na… samym imieniu rodzimych książąt. Piętnem
naznaczony był każdy z Bolesławów: Chrobry, Szczodry, wreszcie Krzywousty. Każdy okazał się
władcą pyszałkowatym, niespokojnym, niezdolnym do zgody i wszędzie szukającym wrogów. Każdy
wreszcie zapłacił za swą zuchwałość wygórowaną cenę. Albo pozostawił słony rachunek do
uregulowania synom.
Krzywousty, tak samo jak stryj i jak prapradziadek, z czasem coraz mniej zważał na przyjaźnie
i pakty. Walczył z każdym. Łupił pogańskie Prusy, ścierał się z niegdyś przyjaznymi mu Rusinami,
wdawał się w utarczki z królestwem Węgier. Pokój zachowywał tylko na granicy czeskiej. A i to nie
z uwagi na własny zmysł polityczny, lecz wyłącznie za sprawą siostrzanego porozumienia trzech
hrabianek Bergu. Gdyby nie żona, także tam szukałby łupów oraz chwały17.
Polskie rubieże przypominały nieustannie płonącą cyrkową obręcz. Gorąco było na każdym
froncie. Ale nigdzie temperatura nie sięgała takich rekordów jak na północy. Podbój Pomorza stał się
największym pragnieniem, wręcz fiksacją księcia. I oto kolejny punkt klątwy. Tak samo jak za
panowania poprzednich wielkich Bolesławów, długo wydawało się, że cel jest w zasięgu wzroku. I że
zuchwałość uda się przekuć w wiekopomny, niezaprzeczalny triumf.
Nikt nie zliczył wypraw, nie oszacował przelanej krwi i poniesionych strat. Może Bolesław
wyruszał na Pomorze kilkanaście razy, może kilkadziesiąt. Wojna była tak długa i zażarta, że zlała się
w jeden ciąg potyczek i bestialstw. Książę zwoził z Pomorza nieprzebrane skarby i gnał na swe ziemie
kolumny obszarpanych niewolników; wrogowie odpowiadali własnymi, nie mniej bezwzględnymi
ekspedycjami… Żadna ze stron nie zamierzała akceptować porażki. Wreszcie jednak górę wzięła
piastowska zapalczywość. Najpóźniej do 1119 roku Krzywousty podbił całą wschodnią część krainy
i włączył ją w granice swego państwa. Do 1122 roku pokonał też Pomorzan zachodnich, a ich księcia
zmusił do złożenia sobie hołdu i do wypłacania Polsce stałego trybutu. Pod zwierzchność Bolesława
przeszły Kołobrzeg, Białogród, Szczecin, Wolin, a także rozliczne grody Pomorza Przedniego, dzisiaj
leżące w głębi niemieckiego terytorium18.
Sukces imponował, lecz Krzywousty nie zamierzał spoczywać na laurach. A tym bardziej:
szukać kompromisu z kimkolwiek. W 1123 roku wyprawił się na bliżej nieokreślone wyspy na
Bałtyku. Ciągnął też z armiami w głąb Połabia – a więc na ziemie z dawien dawna odgradzające
państwo Piastów od Rzeszy Niemieckiej. I od zawsze uważane za strefę saskich interesów. Na jego
korzyść – tak samo jak na rzecz każdego z wcześniejszych Bolesławów – działały spory wewnątrz
imperium. Saksonia od lat stanowiła najbardziej buntowniczą prowincję Niemiec. Teraz rządził nią
Lotar z Supplinburga – potężny właściciel ziemski, jeden z najbogatszych ludzi w kraju i…
najsławniejszy ze zdrajców. Lotar najpierw pomógł Henrykowi V dojść do władzy i odebrał z jego rąk
tytuł książęcy, potem zaś zbuntował się i w praktyce odciął prowincję od reszty państwa. Ambicje miał
niemal bezgraniczne. Na liście jego pragnień był także podbój Połabia oraz zachodniego Pomorza.
Konfrontacja Lotara z Krzywoustym okazała się nieunikniona. I niespodziewanie… nieudana.
W wyścigu do władzy na pograniczu zwyciężył Piast19.
To był triumf w każdym wymiarze. Pieniężny, polityczny, ale chyba przede wszystkim –
wizerunkowy. Godność księcia Saksonii została zdeptana, a tymczasem Bolesław grzał się w blasku
własnej chwały. Razem z nim nowo zdobytą reputacją delektowała się też księżna Salomea. Paręnaście
lat wcześniej polski książę uchodził za grzesznika i czarną owcę wśród dynastów. Wstyd było
wychodzić za niego za mąż, a jeszcze większy – tłumaczyć jego potknięcia, kłamstwa i szachrajstwa.
To wszystko polska władczyni miała już jednak za sobą. Cała zachodnia Europa żyła ideą krucjat.
Wszędzie rozprawiano o walce z poganami, o nawracaniu niewiernych i rozszerzaniu granic królestwa
Bożego na ziemi. Bolesław ani myślał wyprawiać się do Ziemi Świętej, a i tak zaczęto w nim widzieć
krzyżowca i wykonawcę woli niebios. Powód był prosty: Piast przekonał księcia Pomorzan, by przyjął
wielką misję chrystianizacyjną, zorganizowaną pod wspólnym patronatem papieża i polskiego dworu.
Mało tego. Polski władca znalazł też idealnego człowieka do realizacji wiekopomnego zadania.
Uderzył nie gdzie indziej, a do… dawnego kapelana i powiernika swojej znienawidzonej macochy.
W ten właśnie sposób biskup Bambergu Otton został „apostołem Pomorza”.

Pycha znów kroczyła przed upadkiem. Pasmo sukcesów Bolesława Krzywoustego ustąpiło
miejsca całej serii poniżających katastrof.

Archiwum autora/domena publiczna

Zadbano o odpowiednią scenę do ogłoszenia misji i o to, by rzecz odbyła się z wielką pompą
oraz z dbałością o wszelkie detale. Wyprawę zainicjowano na synodzie w Wormacji w 1124 roku. Byli
tam najważniejsi notable Rzeszy i najpotężniejsi ludzie Kościoła. Był też sam cesarz Henryk V.
Suweren imperium nie należał do ludzi szczególnie pamiętliwych. Pomimo dawnych sporów
z Polakami ochoczo przyjął pomysł ekspedycji i udzielił jej swojego błogosławieństwa. W innych
okolicznościach próbowałby pewnie uzurpować sobie prawo do udziału w pobożnej inicjatywie.
W 1124 roku pozwolił jednak, by to Bolesław spił całą śmietankę sukcesu. Za nagrodę wystarczała mu
widocznie świadomość, że Piast ponownie utrze nosa jego konkurentowi – wiecznie sprawiającemu
kłopoty Lotarowi z Supplinburga.
Cesarz był gotów pozostać w cieniu. Czy to samo tyczyło się księżnej Salomei? Nie przetrwał
żaden ślad po jej udziale w przygotowaniach do pomorskiej misji. Wszystko jednak, co wiadomo
o pobożności władczyni i o jej zaangażowaniu w sprawy Kościoła, każe się domyślać, że i tym razem
nie przyglądała się biernie wydarzeniom. Trzeba przecież było przygotować przedpole, przekonać do
poparcia projektu niemieckich możnowładców i olśnić czołowych hierarchów. Nikt nie nadawał się do
tego zadania lepiej niż pochodząca z Rzeszy hrabianka, promotorka klasztornych reform, a do tego
wielka kolekcjonerka świętych przedmiotów. Jeśli istotnie księżna grała w sprawie drugie lub nawet
pierwsze skrzypce, to musiała być także obecna przy powitaniu w Polsce biskupa Bambergu. To była
kolejna demonstracja obliczona na oszołomienie członków dworu i zagranicznych gości. W spektakl
zaangażowano całą rodzinę książęcą. Bamberski mnich Ebon relacjonował, iż władca wyszedł witać
misjonarza boso, niczym żebrak i pokutnik. Na miejsce ściągnięto rzecz jasna duchownych i grodzian,
tak by każdy mógł na własne oczy oglądać spotkanie najbogobojniejszego z książąt z człowiekiem
przyjmowanym „niczym anioł Boży”. Na życzenie Krzywoustego przyprowadzono też jego małych –
„ssących jeszcze mleko” – synów. Kazano im nie tylko paść na twarz przed Bożym sługą, ale i…
całować ślady biskupich stóp. W przedstawieniu własną rolę musiała mieć i Salomea. Ale jaką – nie
sposób odgadnąć. Ebon, jak większość kronikarzy tej epoki, nie interesował się niczym, co dotyczyło
kobiet.
Misja przyniosła nadspodziewanie obfite owoce. Mieszkańcy Pomorza – od lat grabieni,
porywani, mordowani i przepędzani z domów – nie mieli siły ponownie stawiać oporu. Wieści o tym,
że do ich osad ciągną polskie oddziały, tym razem eskortujące grupę księży, wywoływały panikę.
Wielu chłopów uciekało do lasów, inni błagali o litość. Oficjalnie wszystkim zostawiano wolną wolę.
Mogli przyjąć Słowo Boże lub nadal trwać w błędach pogaństwa. Ale ten wybór był czystą fikcją. Brak
chrztu groził jeśli nie śmiercią, to zaprzedaniem w niewolę. Jeśli nie przy tej ekspedycji, to gdy tylko
polskie hufce ponownie wkroczą na Pomorze… Zastępy wyznawców Chrystusa pęczniały z dnia na
dzień. Do Niemiec docierały wieści o wielkim triumfie, pospiesznie zaczęto organizować nowe
kościelne struktury. Prestiż Bolesława i jego wpływy na ościennych dworach sięgnęły zenitu20.
Powszechnym szacunkiem darzono też Salomeę. Teraz żadne plany i marzenia nie wydawały się
niemożliwe. Kto wie, czy Krzywousty nie zaczął się po cichu przymierzać do królewskiej koronacji.
Może nawet podjął rozmowy w tej sprawie z cesarzem Henrykiem. Salomea tymczasem miała
wszelkie powody, by wierzyć, że czeka ją nagroda nie tylko na ziemi, ale i w niebie. W obliczu
nawrócenia Pomorzan mogła widzieć siebie w roli kanonizowanej świętej. Pierwszej polskiej
władczyni, która dostąpi tego zaszczytu…21
Małżonkowie byli na szczycie. Tym boleśniejszy okazał się więc ich upadek. Wystarczyło, że
wyjęto jedną kartę, a cała misterna konstrukcja polityczna, którą układali od dekady, momentalnie się
rozsypała. W 1125 roku niespodziewanie umarł cesarz Henryk V. Nie miał żadnych legalnych dzieci,
wraz z nim wygasła więc dynastia salicka. Już sam ten fakt stanowił trzęsienie ziemi. Najsilniejszy
wstrząs miał jednak dopiero nadejść. W efekcie burzliwych negocjacji na niemiecki tron wyniesiono
Lotara z Supplinburga. Tym samym władcą Rzeszy został ten jeden człowiek, z którym polska para
książęca nie miała absolutnie żadnych szans na porozumienie22.
Wszelkie polskie postępy na Pomorzu niemal natychmiast zakwestionowano. Drugą misję
chrystianizacyjną Otton z Bambergu podjął już nie pod patronatem Piastów, ale – na życzenie i pod
opieką króla Lotara. Z nagłego osłabienia pozycji Krzywoustego doskonale zdawał sobie sprawę książę
Pomorza Zachodniego. Szybko rozluźnił związki z dotychczasowym suwerenem i wszedł w kontakty
z władcą Rzeszy. Jeśli Bolesław zachował nad nim władzę, to czysto symboliczną i w praktyce
ocierającą się o fikcję. Do tematu polskiej zwierzchności nad nowo zakładanymi biskupstwami nawet
już nie wracano. Ambicje i dalekosiężne plany straciły jakiekolwiek znaczenie w sytuacji, gdy pod
znakiem zapytania stanęło samo istnienie polskiego Kościoła. Żądny zemsty za wszystkie porażki
i poniżenia Lotar nie zamierzał się godzić na żadne półśrodki. Przez kilka lat zbierał stronników
i konsekwentnie podkopywał pozycję nadwiślańskich hierarchów. Planu nie zarzucił nawet, gdy
wyruszył do Italii, by koronować się na imperatora. 4 czerwca 1133 roku papież Innocenty II włożył na
jego skronie cesarski diadem. Tego samego dnia, jakby dla uświetnienia ceremonii, ojciec święty
wydał bullę likwidującą niezależność polskiego Kościoła. Odtąd wszyscy duchowni w państwie
Piastów mieli podlegać arcybiskupowi Magdeburga23.
Opactwo na Wzgórzu Świętego Michała w Bambergu, z którym związany był święty Otton,
istnieje nadal. Tak wyglądają jego obecne zabudowania.

Fot. Berthold Werner

To była ogromna kompromitacja. Potencjalne straty – nie tylko wizerunkowe, ale też
polityczne, bo przecież ludzie Kościoła należeli do najpotężniejszych person w kraju – aż trudno było
sobie wyobrazić. Krzywousty nie był jednak w stanie odpowiedzieć na tę potwarz. Prowadził
równoczesne walki na przynajmniej dwóch frontach. Jego sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Ale
w nawet gorszej znalazła się księżna Salomea.
Głowa dla księżnej

Ein Unglück kommt selten allein24. A więc: nieszczęście rzadko przychodzi w pojedynkę.
Salomea na własnej skórze przekonała się, jak wiele słuszności mieli twórcy tej starej niemieckiej
maksymy. Nagle wszystko przestało iść po myśli księżnej. Ona zaś stanowczo za długo bagatelizowała
skalę katastrofy.
Wpływy Salomei na cesarskim dworze rozwiały się dokładnie z chwilą, gdy Henryk V wydał
z siebie ostatnie tchnienie. Hrabiowie Bergu dogadywali się z dotychczasowym władcą, a nawet mogli
liczyć na jego łaskę i hojność. Tym samym także przed Salomeą wrota do cesarskich pałaców stały
otworem. Lotar to był jednak bohater z zupełnie innej bajki. Nowy król nie zamierzał wchodzić
z krewniakami polskiej władczyni w żadne dysputy. Widział w nich robactwo, a nie politycznych
partnerów. Rodzina momentalnie znalazła się w opozycji. Zarazem jej możliwości tak bardzo się
skurczyły, że nie dało się marzyć o żadnym korzystnym sojuszu między polskim dworem i panami na
Bergu25.
Salomea nie mogła dłużej być łączniczką między Piastami a elitą Rzeszy. Mało tego. Przestała
też stanowić zaporę przed wojną z Czechami. Jeszcze w tym samym 1125 roku zmarła księżna Pragi
Rycheza. A więc najstarsza siostra polskiej władczyni. Po paru miesiącach, wiosną 1126 roku,
wyzionęła ducha także trzecia z hrabianek Bergu: księżna ołomuniecka Zofia. Siostrzany pakt,
gwarantujący pokój na linii Karpat, odszedł w niebyt. Między sąsiadami natychmiast pojawiły się
niesnaski i zadrażnienia. Tym poważniejsze, że zabrakło również starej pani, która dotąd łagodziła
spory i wiodła prym w sztuce kompromisu. Czeska księżna matka, Świętosława Swatawa, miała już
niemal osiemdziesiąt lat. Zbyt wiele, by mogła rzucić się w wir negocjacji i zapośredniczyć nowy pakt
między dwiema dynastiami. Nawet jeśli przymierzała się, by ostatkiem sił podjąć taką próbę, to brakło
jej czasu. 1 września 1126 roku zasnęła, by już więcej się nie obudzić26.
Teraz głosem rozsądku mogła się stać tylko księżna Salomea. Ona jednak wolała dolewać oliwy
do ognia, zamiast gasić wybuchające pożary. Ledwie kostucha zabrała ze sobą wszystkie potężne
kobiety Czech, a w Gnieźnie doszło do osobliwego epizodu, który ostatecznie zatruł relacje między
państwami. Z wydarzeniem wiąże się o wiele więcej pytań niż odpowiedzi. Wydaje się jednak, że
jedna konkretna postać musiała maczać palce w tym, co nastąpiło: ostatnia żyjąca hrabianka Bergu.
Co popchnęło polską władczynię do działania? Być może był to jeden z tych (dzisiaj
niespotykanych, ale kiedyś całkiem częstych) przypadków, gdy zgubne owoce wydało… nadmierne
zamiłowanie do książek. Salomea była kobietą doskonale wykształconą, jednak pobyt nad Wisłą nie
dawał jej wielu okazji do obcowania z literaturą. Na dworze książęcym istniał księgozbiór, wątpliwe
jednak, by obejmował więcej niż garstkę pozycji. Własną biblioteką dysponowała też krakowska
katedra. Jej katalog z 1110 roku (swoją drogą najstarszy w Polsce i jeden z pierwszych w tej części
Europy) wymieniał przeszło pięćdziesiąt kodeksów. Tyle że były to niemal wyłącznie księgi
liturgiczne27. Jeśli księżna pragnęła poczytać coś do poduszki, to musiała sama zaopatrzyć się
w lektury.
W średniowieczu nie istniały powieści, a legendy i baśnie tylko z rzadka przelewano na
pergamin. Salomea mogła oczywiście – dla lepszego zrozumienia nowej ojczyzny – poczytać kronikę
Galla Anonima. Trudno byłoby jednak nazwać to zajęcie rozrywką. Dla przyjemności dziewięćset lat
temu pochłaniano przede wszystkim… żywoty świętych. Opowieści moralizatorskie i uduchowione,
ale zarazem pełne niespodziewanych zwrotów akcji, emocjonujących zdarzeń i niesamowitych,
nadprzyrodzonych czynów. Jedną taką księgę Salomea sama przywiozła do Polski: hagiografię
świętego Wojciecha. Niewątpliwie ją przewertowała. A może nawet – wobec pustki panującej na
pałacowych półkach – wielokrotnie wracała do tej konkretnej lektury, ucząc się niemal na pamięć
ścieżki życiowej pierwszego polskiego męczennika.
Wiedziała, że imiennik jej męża, sławny Bolesław Chrobry, wykupił ciało zamordowanego
świętego, płacąc za nie tyle złota, ile ważyło. Wiedziała też, że szczątki stały się najcenniejszą
i najpotężniejszą z polskich relikwii. To właśnie pielgrzymka do zwłok Wojciecha stanowiła powód
głośnej na cały chrześcijański świat wizyty cesarza Ottona III w Polsce. Nad relikwiami
zorganizowano zjazd gnieźnieński. Za ich sprawą powstało polskie arcybiskupstwo, a Bolesław
otrzymał obietnicę, iż zostanie wyniesiony do rangi króla… Salomea znała wszystkie te fakty. Zarazem
jednak miała też bolesną świadomość, że sama nigdy nie zdoła wejść w posiadanie obdarzonych
nadludzką mocą szczątków świętego Wojciecha. Kiedy w 1038 roku Czesi splądrowali Polskę, zabrali
ze sobą także ciało męczennika. Wywieziono je do Pragi, umieszczono w tamtejszej katedrze,
a samego Wojciecha ogłoszono nowym patronem państwa Przemyślidów.
Polscy władcy niewątpliwie podejmowali próby odzyskania bezcennego łącznika ze światem
nadprzyrodzonym. Wszystkie starania spełzały jednak na niczym. Po stu latach wydawało się pewne,
że kości męczennika nie wrócą już do Gniezna. Sama Salomea była natomiast zmuszona spojrzeć
prawdzie w oczy. Może i miała w swej kolekcji setki relikwii, ale ta jedna, której pragnęła najbardziej,
pozostawała poza jej zasięgiem… Przynajmniej do roku 1127.
Władczyni nie zamierzała przepuszczać okazji, jaką stanowił dla niej zgon sióstr. Ledwie
umarły księżne Czech i Ołomuńca, a w gnieźnieńskiej katedrze nastąpił cud, na który czekano od
wieku. Zgodnie z informacją zawartą w spisywanych na bieżąco rocznikach „odnaleziono głowę
świętego Wojciecha”. Więcej szczegółów zdradziły czeskie źródła. Zgodnie z nimi „w roku od
wcielenia Pańskiego 1127, 23 lutego znaleziona była w Gnieźnie głowa świętego męczennika na tym
prawie miejscu, gdzie tenże był pogrzebany”.

Relikwiarz zawierający cudownie odnalezioną głowę świętego Wojciecha. Czy dla jednej
relikwii Salomea była gotowa rozpętać wojnę?

Archiwum autora/domena publiczna

Wiadomość odbiła się szerokim echem. Nie wiadomo jednak, jak należy ją interpretować.
Nasuwa się kilka ewentualności. Być może w Gnieźnie naprawdę dokonano odkrycia, na przykład
w toku przebudowy katedry lub w związku z otwarciem podziemnych krypt. Ktoś natrafił na nieznaną
czaszkę, a dalsze zdarzenia (znaki na niebie? nagłe ozdrowienie chorych? nieznany, ale upraszany
u świętego Wojciecha sukces dworu?) sprawiły, iż uwierzono, że nie jest to zwyczajny czerep, ale
najświętsza z relikwii, należąca do samego misjonarza Prusów. Między odnalezieniem szczątków
a ogłoszeniem tego faktu mogły minąć miesiące albo i lata. Tak długo bowiem, jak żyły siostry
Salomei, władczyni nie chciała czynić nic na ich szkodę i zachowywała całą sprawę w sekrecie.
Alternatywa zakłada, że dokonano rozmyślnego fałszerstwa. Czaszka została podrzucona,
a następnie zainscenizowano jej odnalezienie. Mogło się to dziać na polecenie arcybiskupa albo nawet
na rozkaz dworu. Niewykluczone, że Salomea w pełni zdawała sobie sprawę z tego, że relikwia nigdy
nie stanowiła części ciała Wojciecha. Ale to jeszcze nie znaczy, że bogobojna księżna miała poczucie,
iż uczestniczy w kłamstwie bądź dopuszcza się grzechu. Wypada przypomnieć, że w XII stuleciu
panowało powszechne przekonanie, iż relikwie potrafią się mnożyć i dzielić. Łatwo sobie wyobrazić,
że księżna – we własnym mniemaniu – tylko pomogła losowi, ale zrobiła to tak, by nadal mieć
poczucie, iż zdobyła najprawdziwszą głowę Wojciecha. Tyle że jedną z odtąd dwóch istniejących…
Jeden szczegół nie ulega wątpliwości. To, co dla Polaków było cudem, Czesi odczytali jako
bezczelną prowokację. W Pradze szybko zorganizowano uroczystość odnowienia i przyozdobienia
grobu Wojciecha. A po pewnym czasie… także tam cudownie odnaleziono czerep świętego. Przede
wszystkim jednak cała awantura przyspieszyła, a na pewno ułatwiła wybuch nowej wojny28.
Czesi zawarli sojusz z Węgrami i wspólnie podjęli zmasowaną kampanię przeciw Polsce.
Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie działali z własnej inicjatywy. Profesor Karol Maleczyński,
autor klasycznej biografii Bolesława Krzywoustego, był przekonany, że południowi sąsiedzi państwa
Piastów weszli w zmowę z Lotarem z Supplinburga. A wielka antypolska koalicja obejmowała
wszystkie katolickie kraje graniczące z domeną Bolesława29.
Polska para książęca znalazła się w potrzasku. Bolesław szukał wyjścia z matni z mieczem
w dłoni. Salomea natomiast – ze skrybami i emisariuszami u boku. Księżna musiała mieć poczucie, że
jest winna kryzysowi w niemal tym samym stopniu, co jej porywczy mąż. Nie tylko nie poskromiła
Bolesława, ale wręcz sama wzięła z niego przykład. Dla zaspokojenia własnych pragnień dała wrogom
pretekst do ataku. Wzbogaciła swoją świętą kolekcję o nowy skarb, ale jakim kosztem?
Nad przeszłością można było biadać, ale nie dało się jej zmienić. Należało więc przede
wszystkim zapytać: jaka istnieje droga ratunku? W odniesieniu do kolejnych lat wiadomo, iż Salomea
wywierała bezpośredni wpływ na losy swoich dzieci, zwłaszcza zaś córek. Jeśli robiła to około roku
1140, to chyba także dekadę wcześniej. Posiadanie licznego potomstwa dawało możliwość zawierania
sojuszy potwierdzanych małżeństwami. Te zaś nigdy jeszcze nie były równie potrzebne, co w obliczu
starcia z wielką koalicją wrogów.
Księżna nie miała już wpływów w otoczeniu niemieckiego tronu, ale nadal dysponowała
koneksjami, prestiżem i szlachetnym rodowodem. Wszystkie te czynniki pomogły wynegocjować dwa
pakty. Z pozoru były one zbawienne i otwierały drogę do nowego otwarcia na politycznej
szachownicy. Co innego w praktyce. Fortuna nadal nie sprzyjała polskiej władczyni. A nieszczęścia
mnożyły się równie ochoczo, jak kości męczenników i odłamki Krzyża Pańskiego.
W 1129 roku wydano za mąż Ryksę – najstarszą, trzynastoletnią córkę Salomei. Wydawało się,
że znaleziono dla niej wprost perfekcyjnego kawalera. Ze wszystkich państw otaczających Rzeszę
tylko jedno miało zbieżne z Polską interesy i mogło się stać cennym partnerem w walkach z Lotarem
z Supplinburga: Dania. Ryksa została żoną tamtejszego następcy tronu, Magnusa. Sojusz doszedł do
skutku. Tyle że nie przetrwał nawet dwóch lat.
Aklimatyzacja nie była potrzebna. Ryksa musiała czuć się w Danii jak w rodzinnych
pieleszach. Trafiła do pałacu, w którym panowała ta sama atmosfera strachu i podejrzliwości co na
Wawelu. I do rodziny, w której wewnętrzne spory rozwiązywano identycznie jak nad Wisłą. Drogą
fizycznej eliminacji. Mąż Piastówny miał wpływowego kuzyna, który rościł sobie prawa do tronu.
Królewicz widział tylko jedno wyjście. Na jego rozkaz konkurent został zamordowany. I zupełnie jak
w Polsce, kiedy Szczodry stracił krakowskiego biskupa albo gdy Krzywousty oślepił swego brata:
sytuacja zaraz wymknęła się spod kontroli. Krewniacy zabitego ogłosili rebelię przeciw Magnusowi
i jego ojcu. A że mieli słuszny powód do buntu, toteż zdołali zgromadzić pod swymi sztandarami
ogromne zastępy malkontentów. Już w 1131 roku Półwysep Jutlandzki pogrążył się w wojnie,
a Magnus stracił jakąkolwiek wartość jako polski sprzymierzeniec. W 1134 roku porzucono nawet
pozory współpracy z Piastami. Zdesperowany duński królewicz złożył hołd lenny Lotarowi, uznając się
za sługę i wasala cesarstwa. Poniżający akt w niczym mu zresztą nie pomógł. Dwa miesiące później
królewicz stracił życie w bitwie. Z kolei jego ojciec, duński król Niels, zginął z ręki zamachowca30.
Polsko-skandynawski pakt przeciw imperium okazał się żałosnym nieporozumieniem,
a tymczasem wrogowie Piastów tylko nasilali szykany i ataki. Jeśli ognia nie udało się zwalczyć
ogniem, to trzeba było chociaż spróbować kompromisu. Perspektywy znów rysowały się obiecująco.
Wykorzystując wszelkie znajomości Salomei i jej krewniaków, polski dwór zdołał nawiązać kontakt
z jednym jedynym człowiekiem zdolnym udobruchać cesarza. Konrad z Plötzkau miał niewiele ponad
dwadzieścia lat, ale cieszył się sporą sympatią niemieckiego króla. Przede wszystkim zaś: właśnie
został mianowany margrabią Marchii Północnej, a więc nominalnym zwierzchnikiem na poły
pogańskiego północnego Połabia. Ziem, które od lat stanowiły kość niezgody między Krzywoustym
i Lotarem.
Dochodząc do porozumienia z młodym Konradem, Salomea mogła położyć kres wojnom. Nie
wiadomo, po jakie sięgnęła argumenty i jakich środków była zmuszona użyć. W każdym razie Konrad
dał się przekonać do współpracy z Polakami. Zgodnie z wiadomością anonimowego saskiego
kronikarza w 1131 roku doszło do zaręczyn margrabiego z nieznaną z imienia, młodszą córką polskiej
księżnej. Rozpoczęto przygotowania do ślubu. Szybko jednak trzeba było je wstrzymać. Lotar ogłosił
wyprawę do Włoch, a Konrad wyruszył razem z nim, by pomóc królowi zostać cesarzem. Był
zaufanym towarzyszem broni swego suwerena, a odtąd także agentem polskich interesów.
A przynajmniej miał odegrać tę drugą rolę. Nie zdążył. Już po paru miesiącach został ugodzony strzałą
w bitwie z Normanami i wyzionął ducha31.
Pechowa księżna nie miała pola manewru. Nadziei nie pokładano już dłużej w jej projektach
i dzieciach, ale w innej kobiecie rodem z Niemiec. O wiele lepiej urodzonej, bardziej wpływowej i…
mocniej zapamiętanej przez polską historię. Tyle że wyłącznie od złej strony.
Młoda tygrysica

Judyta Salicka nie pozostawiła upragnionego syna, a jej córki rychło opuściły Polskę, by nigdy
już do niej nie powrócić. A jednak niesławna królowa nie wyrzekła jeszcze ostatniego słowa. Ćwierć
wieku po tym, jak zniknęła z kart dziejów, do Polski zawitała arystokratka, w której żyłach płynęła
krew tych samych przodków i w której buzowały te same, iście imperialne pragnienia.
Dziewczyna miała na imię Agnieszka: tak samo jak niegdysiejsza niemiecka cesarzowa, którą
pozbawiono tronu po tym, jak dała się poniżyć Polakom. Zbieżność to nie żaden przypadek. Nowa
Agnieszka była po kądzieli wnuczką cesarza Henryka IV i prawnuczką nieszczęsnej regentki Rzeszy.
Jednocześnie była więc także wnuczką cioteczną Judyty Salickiej.
Urodziła się około roku 111032. Zapewne zbyt późno, by mogła poznać daleką krewniaczkę.
A na pewno, by mogła czegokolwiek się od niej nauczyć. Zamiast na długie rozmowy przy pałacowym
kominku i na bezpośrednie porady od doświadczonej antenatki musiała zdać się tylko na rodzinne
opowieści lub relacje dawnych współpracowników królowej. Niewiele, zwłaszcza jeśli wziąć pod
uwagę, że czekała ją wyprawa życia. Około 1125 roku Agnieszka wyruszyła do Polski, by zawalczyć
o to samo, do czego dążyła babka cioteczna: zasiąść na tronie, pognębić rywali męża i przekazać pełnię
władzy własnym potomkom.
Matczyny rodowód czynił z Agnieszki jedną z najlepszych partii na kontynencie. Ale także ojca
dziewczyna miała niczego sobie. Był nim Leopold III z rodu Babenbergów. Margrabia Austrii, dzisiaj
uznawany za świętego patrona tego kraju, a za życia chwalony jako świetny gospodarz, dobroczyńca
i sprawny polityk. To, że cesarz Henryk V był jego szwagrem, długo pozwalało Leopoldowi grać
w pierwszej lidze niemieckiej polityki. A po 1125 roku sprawiło, że natychmiast stał się on jednym
z najbardziej zapiekłych wrogów nowego porządku33.
Nie jest zupełnie jasne, co zbliżyło go do Polaków. Dawniej twierdzono, że związał się
z piastowskim dworem niedługo po tym, jak wygasła dynastia salicka, a tron Rzeszy przeszedł w ręce
Lotara z Supplinburga. Więcej jednak przemawia za alternatywnym scenariuszem. Relacje nawiązano
chyba jeszcze, zanim umarł Henryk V. Niezależnie jak było, w 1125 roku Leopold i Krzywousty
znaleźli się na jednym wózku. A Agnieszka stała się szansą na ratunek dla Polski.
Młodą margrabiankę wydano za mąż za Władysława34. Pierworodnego syna polskiego księcia,
a zarazem jedyne znane dziecko ze związku ze Zbysławą. Już sam ten fakt musiał przyprawiać
Salomeę o ciarki. Księżna doczekała się gromadki własnych synów, ale żaden z nich nawet nie zbliżał
się do dorosłości. Tymczasem pasierb był człowiekiem pełnoletnim, a ojciec darzył go zaufaniem
i miłością. Władysław został pasowany na rycerza, otrzymał własny dwór, drużynę zbrojną, a pewnie
też zarząd nad jedną z dzielnic państwa35. Krzywousty widział go w roli przyszłego księcia
zwierzchniego. Ogromna przewaga wieku groziła, że w razie śmierci władcy następca z łatwością
wydziedziczy braci przyrodnich i pozbędzie się macochy. A więc zrobi dokładnie to, co każdy
wcześniejszy Piast w podobnej sytuacji.
Salomea od początku miała świadomość ryzyka, ale też: była całkowicie bezsilna. Bolesław
doskonale pamiętał, z czym był zmuszony się zmagać jako młodzieniec. Nawet całe dekady później
wciąż przeklinał imię swojej macochy. I nie zamierzał pozwalać, by jego żona okazywała pasierbowi
taką samą wzgardę i nienawiść, z jakimi on spotykał się ze strony Judyty Salickiej. Księżna miała
związane ręce. Wypadki na polowaniu, trucizny, zesłanie do klasztoru, nieudolni i nieuważni
opiekunowie… Żadna z tych sprawdzonych opcji nie wchodziła w rachubę. Salomea musiała działać
o wiele subtelniej od poprzedniczki. Zapewne przez lata starała się tłumić ambicje pasierba, popychać
go w stronę nieróbstwa, letargu i dobrodusznej współpracy z rodzeństwem. Słowem, chciała zabić
w nim to wszystko, co czyniło skutecznego księcia. I pewnie nawet odniosłaby skutek, gdyby nie nagłe
pojawienie się Agnieszki Babenberg.
Już samo małżeństwo pasierba z margrabianką ogromnie podbiło stawkę niebezpiecznej gry.
Władysław dostał żonę godną księcia samowładcy czy wręcz króla. Związek z potomkinią cesarzy
potwierdzał, że jest mu pisane sprawować zwierzchność nad braćmi i nad krajem. A koneksje z jednym
z najpotężniejszych rodów Rzeszy zapewniały, że w razie konfliktu z resztą rodziny otrzyma zbrojne
i polityczne wsparcie. Największe zagrożenie leżało jednak nie w randze małżeństwa, lecz w osobie
panny młodej. Agnieszka była ledwie nastolatką, ale za wiekiem nie szły zahukanie, obawy i respekt
dla starszych. Przeciwnie. Dziewczyna chciała mieć wszystko i nie zamierzała czekać na okazję do
awansu. Kronikarz Wincenty Kadłubek nazwał ją wprost „tygrysicą”. I w typowy dla siebie sposób
podkreślił: „Niełatwo panować nad żoną, skoro raz jej pozwoli się zapanować”. Władysław pozwolił
na to natychmiast i bez najmniejszego oporu. Agnieszka natomiast zaraz pokazała, że „jej duma nie
poprzestanie na zwycięstwie, dopóki wszystkich najoporniejszych karków nie podda pod swoje rządy”.
Tak Agnieszkę Babenberg i jej męża Władysława wyobrażano sobie na przełomie XVI i XVII
stulecia. Rycina z Kroniki polskiej Marcina Bielskiego.

Archiwum autora/domena publiczna

Trudno przewidzieć, jak potoczyłyby się losy kraju i dynastii, gdyby żona następcy tronu
zdołała zrobić to, czego od niej oczekiwano. Zatrzymać wojnę lub zapewnić Polakom zwycięstwo. Nic
takiego jednak nie nastąpiło. Sojusz z Babenbergami przyniósł wątłe skutki. Tak bardzo, że pewien
historyk podejrzewał nawet margrabiankę o… kolaborację z wrogiem. Doszło do sytuacji
niezrozumiałej i wybitnie kłopotliwej. Jeden z braci Agnieszki dołączył do antypolskiej koalicji. I nie
da się wykluczyć, że żona następcy tronu celowo blokowała wszelkie przedsięwzięcia, które mogłyby
mu zaszkodzić36.
Niespodziewanie kryzys zaczął działać na korzyść księżnej Salomei. Władczyni nie zdołała
cofnąć kraju znad przepaści, ale też – nie straciła prymatu na rzecz młodszej, wyrywnej i lepiej
ustosunkowanej synowej. Nawet jeśli Krzywousty przez jakiś czas wierzył, że dzięki Babenbergównie
zyska więcej niż za sprawą żony, to przebieg konfliktu wymusił na nim zmianę zdania.
Klęska była już nieunikniona. Czesi bezkarnie pustoszyli Śląsk w roku 1132, 1133 i 1134.
Jakby tego było mało, do finału zmierzała też wroga ofensywa dyplomatyczna. Król Węgier i książę
Czech solidarnie oddali swój spór z Polską pod arbitraż cesarza. I było absolutnie oczywiste, po czyjej
stronie stanie władca Rzeszy. Niezależny polski Kościół formalnie już nie istniał, a w lutym 1135 roku
na Małopolskę spadł niszczycielski najazd Połowców… Krzywousty nie był zdolny do stawiania
dalszego oporu. Zostało tylko jedno wyjście: kapitulacja.
W 1135 roku polski książę zgodził się podporządkować Lotarowi, złożyć mu hołd, a do tego
zapłacić trybut we wprost oszałamiającej kwocie. Sześć tysięcy grzywien srebra od ręki i po pięćset
w każdym kolejnym roku37. Dla niego gra była skończona. Dla Polski to był kres epoki podbojów. Ale
dla Salomei właśnie pojawiło się otwarcie, dające szansę na zrealizowanie najważniejszego
z projektów.
Ostatnia wola

Bolesław osiągnął pięćdziesiąty rok życia. Był niemal w tym samym wieku co jego ojciec, gdy
ten wypuścił berło z dłoni i pozwolił, by synowie rozdarli między siebie Polskę. Krzywousty nie
musiał się obawiać rebelii potomków. Mimo to miał pełną świadomość, że historia zatoczyła koło. I że
znalazł się w sytuacji łudząco podobnej do tej, która spotkała odrętwiałego i bezsilnego Władysława
Hermana.
Książę całe życie spędził w siodle, wśród smrodu niemytych ciał i żołnierskiego potu. Za dnia
słuchał szczęku broni i pojękiwań jeńców. Wieczorami zasiadał przy ognisku, by wśród rechotu
wojowników dzielić łupy i wymieniać frontowe opowieści. Zasypiał zaś w blasku pożarów, które sam
kazał rozniecić. Zawsze w pędzie, stale w obliczu ryzyka lub na cudzej ziemi, na którą ostrzył sobie
zęby. Bolesław nie znał innej egzystencji38. Przez cztery dekady – odkąd tylko po raz pierwszy sięgnął
po włócznię i wyruszył na grubego zwierza – nie wytracał impetu. Aż do teraz. Po 1135 roku był
zmuszony zatrzymać się w miejscu. Wojny ustąpiły układom. Żołnierze powrócili do domów;
Bolesław natomiast osiadł w pałacu, który musiał być dla niego złotą, ale nieznośną w swej ciasnocie
klatką. I zniknął. Tak samo jak ojciec.
Nic nie słychać o jego dalszych przedsięwzięciach i planach. Ogółem wieści z Polski, dotąd
płynące wąskim, ale nieprzerwanym strumieniem, stopniowo wysychają. Po 1135 roku piastowski
dwór już tylko pertraktuje z sąsiadami. A więc robi to, do czego Bolesław nigdy nie miał serca, a tym
bardziej smykałki. W 1137 roku udaje się zamknąć konflikt z Czechami. Pokój zostaje zaprowadzony
na granicy węgierskiej i na całej północno-zachodniej rubieży. Pomorze Zachodnie, o które książę
walczył przez pół życia, ostatecznie zrzuca polską zwierzchność i przechodzi pod dyktat cesarza.
Przynajmniej arcybiskupstwo gnieźnieńskie – na mocy nowej bulli papieskiej z roku 1136 – odzyskuje
suwerenność. Ogółem jednak bilans panowania wygląda marnie. Łupy zwiezione znad Bałtyku
przepadają na rzecz zachłannego i żądnego rewanżu Lotara. Skarbiec świeci pustkami. A wszelkie
polskie sukcesy ostatniego półwiecza zostają zmazane i unieważnione. Państwo zachowuje
przynajmniej jedność. Ale już nie na długo39.
Historycy dość zgodnie twierdzą, że starzejący się Bolesław stopniowo wypuszczał z rąk
władzę i poddawał się wpływom otoczenia. Rosła zwłaszcza pozycja Salomei40. Aktywnej
i zdeterminowanej tym bardziej, że los wciąż starał się podciąć jej skrzydła. Pierwsi synowie księżnej
przyszli na świat już przed dwiema dekadami. W tym momencie powinni mieć własne dwory, zakładać
rodziny i występować o udział w ojcowiźnie. Ani najstarszy Leszek, ani drugi z kolei Kazimierz nie
mogli jednak tego zrobić. Obaj zmarli, jeszcze zanim osiągnęli pełnoletność. Dla Salomei była to
osobista tragedia. Wprawdzie wysoka śmiertelność dzieci stanowiła ponury, nieodłączny aspekt życia
w średniowieczu, ale w tym konkretnym przypadku dysponujemy namacalnym dowodem na miłość
matki do synów, których przedwcześnie jej odebrano. Salomea zadbała, by wiadomości o zgonie obu
chłopców dotarły do Zwiefalten i by wpisano je do klasztornego nekrologu. Odtąd, po kres czasów,
mnisi mieli obowiązek odprawiać modły za małych dynastów i błagać Boga, by zapewnił im miejsce
u swojego boku41. Tragedia była tym większa, że groziła katastrofą matce i całemu rodzeństwu. Bez
Leszka i Kazimierza nie było nikogo zdolnego stawić opór ambicjom Władysława, a zwłaszcza
Agnieszki Babenberg. Księżna nie miała innego wyjścia, jak tylko osobiście zadbać o perspektywy
pozostałych potomków.
Gromadka dzieci Salomei stale się powiększała. Po roku 1125 na świat przyszła Gertruda,
a około 1130 – Henryk. Urodziły się także Dobroniega Ludgarda, Judyta i Agnieszka. Ostatni był
Kazimierz: przejmujący imię po wcześnie zmarłym bracie. On został powity w roku 1138, a więc aż
dwadzieścia trzy lata po ślubie rodziców42.
Salomea była boleśnie świadoma, jak wiele będzie musiało minąć czasu, nim nowo narodzeni
synowie zdołają dołączyć do konkurencji z bratem przyrodnim. W kołysce i pieluchach nie byli dla
Władysława żadnym zagrożeniem. Nadzieje należało wiązać tylko z dwójką najstarszych żyjących
potomków. Bolesław Kędzierzawy miał w 1135 roku około trzynastu lat. Mieszko (nie taki) Stary –
mniej więcej dwanaście. I obaj musieli ekspresowo wydorośleć. W minionych pokoleniach Piastowie
mieli w zwyczaju zakładać rodziny w wieku dwudziestu paru lat. Krzywousty stanął na ślubnym
kobiercu jako niespełna siedemnastolatek, ale to był oczywisty wyjątek od reguły. Teraz, za sprawą
księżnej matki, aberracja miała się stać nowym zwyczajem. Bo Salomea oczekiwała, że jej synowie
ożenią się nawet wcześniej. Przede wszystkim zaś: pomogła im znaleźć partnerki na tyle szacowne, by
mogły stanowić przeciwwagę dla żądnej władzy Babenbergówny. Bolesław Kędzierzawy w 1136 roku
związał się z ruską księżniczką Wierzchosławą. Mieszko Stary zawarł natomiast małżeństwo z córką
króla Węgier, Elżbietą43.
Zostawała już tylko jedna, ale za to najważniejsza kwestia do rozwiązania. Ustalenie reguł
dziedziczenia. Nigdy wcześniej w polskich dziejach nie zdarzyło się, by do udziału w spadku po
księciu aspirowało tak wielu potomków. Krzywousty miał sześciu żyjących synów. Nie wróżyło to
dobrze perspektywom dzieci z drugiego małżeństwa. U zarania polskiej historii Bolesław Chrobry bez
wielkiego trudu przegnał macochę i pozbył się dwóch młodych braci przyrodnich. Mieszko II Lambert
też usunął dwóch konkurentów, i to mimo że nie był nawet najstarszym z rodzeństwa. Historia uczyła,
że im więcej jest braci, tym mniejsze są ich udziały w ojcowiźnie. A więc: tym prościej rozpędzić
pretendentów na cztery wiatry44. Jeśli Salomea chciała uchronić własną progeniturę przed podobnym
losem, to musiała zupełnie zmienić reguły gry. Nawet jeśli miałoby to wystawić państwo na śmiertelne
niebezpieczeństwo.
Za granicą wiedziano, jak sobie radzić z podobnymi kryzysami. Przykład płynący z Czech
pokazywał, że przy licznym rodzeństwie da się zachować jedność kraju. Ale wcale nie mógł uspokoić
księżnej mającej na uwadze wyłącznie dobro juniorów. Wielki łupieżca Brzetysław I podzielił swą
domenę między czterech synów, zadbał jednak, by młodsi z nich dostali tylko skromne wycinki
państwa. Właściwe Czechy miały należeć do księcia zwierzchniego, a juniorzy bili się o udziały
w Morawach. W efekcie ani nie mogli na równej stopie konkurować z princepsem, ani marzyć
o łatwym przejęciu władzy z jego rąk45.
Salomei ten model nie mógł zadowolić. Wszystkie swoje wysiłki, cały czar i talenty polityczne
skupiła na przekonywaniu męża do przyjęcia zupełnie innych rozwiązań. Takich, które zapewniłyby
młodszym książętom pozycję równą, a nawet silniejszą od tej, jaką miał się cieszyć pierworodny
Władysław. I które ją samą ustawiałyby w roli szarej eminencji. Jeden z biografów Bolesława
Krzywoustego wprost przyznał, że postanowienia, które przyjęto, „były w znacznej mierze skutkiem
intryg małżonki [władcy]”46. Miał rację. Ale jednak nie docenił ogromnej skali przedsięwzięcia, które
wzięła na siebie księżna.
Bolesław zmuszony był przywyknąć do życia w bezruchu i letargu. Miniatura ze złotego
Ewangeliarza płockiego.

Archiwum autora/domena publiczna

To nie była zwyczajna pałacowa intryga. Dla dobra potomstwa Salomea zburzyła reguły
wywodzone z niepamiętnych czasów i zdołała wprowadzić zasady zupełnie na nowo organizujące
Polskę. Najsłynniejszy testament w dziejach kraju – statut Krzywoustego, o którym uczą wszystkie
podręczniki – był głównie jej dziełem. Tym samym także ona okazała się matką rozbicia
dzielnicowego. Choć wcale nie dążyła do unicestwienia kraju.
O przełomowym dokumencie wiadomo zaskakująco niewiele. Jego tekst zdeterminował losy
całych pokoleń, ale sam, o dziwo, nie przetrwał próby czasu. Nie jest nawet zupełnie pewne, czy
postanowienia kiedykolwiek przelano na pergamin. Raczej tak, bo obeznana w piśmie Salomea nie
pozwoliłaby na żadne niejasności. I nie otwierałaby drogi do podważania uprawnień swoich synów.
Zapewne również jej pomysłem było wystaranie się o aprobatę Stolicy Apostolskiej. Imprimatur ojca
świętego zwiększało szanse na to, że statut istotnie wejdzie w życie. I zapewniało instancję, do której
w przyszłości mogliby się odwołać pokrzywdzeni synowie księżnej.
Wysłanie dokumentu do papieża to był jednak głównie symbol. Jeśli Salomea chciała
doprowadzić rzecz do końca, to musiała przeciągnąć na swoją stronę przede wszystkim
możnowładców. Szybko znalazła wspólny język z najpotężniejszymi rodami. Jej plan odpowiadał
marzeniom notabli. Księżna oferowała powrót do tego, co członkowie elit wywalczyli już u schyłku
życia Władysława Hermana i co później odebrał im wojowniczy Bolesław. Do państwa podzielonego
na części, a odtąd także upstrzonego konkurującymi dworami, z których każdy wymagał obsady
i każdy dawał okazję do robienia kariery… Cena testamentu była sroga. Dla dobra synów księżna
zgodziła się na ponowne osłabienie dynastii i na dalsze rozzuchwalenie możnowładztwa. To nie był
jednak moment na przepychanki. Zdrowie Bolesława załamało się. Przedwcześnie postarzały,
zgnębiony książę znalazł się na łożu śmierci. Może testament ogłoszono wcześniej, a może dopiero
wtedy: z końcem października w roku 1138.
Zachowała się wyłącznie jedna i do tego bałamutna relacja z wydarzeń. Biskup Wincenty
Kadłubek pisał o sprawie tak, jak gdyby był na miejscu. W rzeczywistości tworzył jednak przeszło
pięćdziesiąt lat później, a większą wagę przywiązywał do pouczania odbiorców niż do przekazywania
niewątpliwych faktów. Dziejopis twierdził, że książę uporządkował sprawy dziedziczenia dopiero, gdy
„uczuł zbliżający się dzień śmierci”. Tak na pewno nie było. Prawdzie odpowiada co najwyżej
stwierdzenie, że konający Piast zebrał wokół siebie potomków i że przekazał im swą wolę, gdy uczuł,
że nie ma już szans na powrót do formy. Kadłubek nazwał go „najszczęśliwszym księciem, a jeszcze
szczęśliwszym ojcem”. O ile pierwszy tytuł łatwo wyśmiać, o tyle ten drugi brzmi całkiem
przekonująco. Władca odchodził otoczony gromadką synów, córek, synowych, a nawet wnucząt.
Podczas gdy jego własny ojciec umierał w samotności, on zamykał powieki w sali przepełnionej
najbliższymi. W ostatnich chwilach mógł wierzyć, że przekazuje im wolę, która pozwoli zachować
pokój. I że jego małżonka dopilnuje, by nikt nie ważył się złamać testamentu.
Każdy z synów otrzymał własną, rozległą dzielnicę. Czy też: prawie każdy. Władysław miał
rządzić na Śląsku, Bolesław Kędzierzawy odziedziczył Mazowsze, Mieszko Stary – Wielkopolskę
i przypuszczalnie Kujawy. Dla wciąż nieletniego Henryka przeznaczono Sandomierszczyznę. I tylko
najmłodszy Kazimierz został pominięty. Według jednych dlatego, że testament ułożono jeszcze przed
rokiem 1138, gdy przyszedł na świat. Zdaniem innych: bo był pogrobowcem i w momencie śmierci
męża Salomea wciąż nosiła go w łonie47.
Rozkochany w antycznych metaforach Kadłubek przyrównał podział Polski do kwadrygi,
a więc rydwanu zaprzęganego w cztery konie. Trudno jednak mówić o magii parzystych liczb
i symbolizmie kryjącym się za czwórką… W rzeczywistości istniała jeszcze piąta dzielnica. Serce
kraju, a więc ziemie sieradzka i łęczycka, przeszły w posiadanie kobiety typowanej na pośredniczkę
między braćmi i gwarantkę nowego porządku. Słowem, był to bastion Salomei48.
W przeciwieństwie do ojca, Bolesław zdołał zachować władzę nad całością państwa. Salomea
nie zamierzała jednak pozwolić, by przekazał spadek wyłącznie najstarszemu z synów.

Archiwum autora/domena publiczna

Nad wszystkimi odłamkami kraju miał, przynajmniej oficjalnie, panować książę zwierzchni.
Dla niego, poza ziemią dziedziczną, przeznaczona była też Małopolska ze stołecznym Krakowem oraz
ta część Pomorza, która pozostała przy Polsce. Rolę najważniejszego z braci przyjął, jak z dawna
przewidywano, Władysław. Testament spisany pod dyktat macochy stanowił jednak dla niego,
a zwłaszcza dla ambitnej żony, tęgą porażkę. Książę nie tylko musiał godzić się z potężną konkurencją
braci, dla których był ledwie symbolicznym zwierzchnikiem, ale też… z ulotnością własnej władzy.
Prawdziwa innowacja nie leżała w wydzieleniu juniorom większych dzielnic, ale w tym, że
przyjęto zupełnie nową metodę wyboru przyszłych monarchów. Dotąd książęcy diadem przechodził
z ojców na synów. W 1138 roku, pod niewątpliwym wpływem Salomei, wprowadzono jednak regułę
senioratu. Zwierzchność nad Polską miał każdorazowo obejmować najstarszy członek rodu. Po
Władysławie na tronie powinien zasiąść nie jeden z jego synów, ale brat – Bolesław Kędzierzawy. Gdy
ten zemrze – należało wynieść do władzy Mieszka Starego. I tak dalej, i tak dalej, zawsze według daty
urodzenia49. Księżna matka gwarantowała w ten sposób, że jej potomkowie nie zostaną zepchnięci na
margines historii. I że oni także, a nie tylko pasierb, z czasem dostąpią najwyższego z zaszczytów.
Ulubienica niebios

Biskup Kadłubek, z typowym dla siebie brakiem realizmu, stwierdził, że Bolesław –


rozstrzygnąwszy kwestie dziedziczenia – wdał się jeszcze w dłuższą dysputę o pozycji juniorów, rzucił
niejasne proroctwo do rozszyfrowania przez przyszłe pokolenia, a na koniec przytomnie, ze spokojem
stwierdził: „Teraz jednak muszę już udać się tam, dokąd nikt nie wybiera się bez zbawiennego
wiatyku”. Zgodnie z tymi słowy przyjął komunię, po czym: jak na komendę zasnął w Panu50.
Śmierć męża nie położyła kresu karierze Salomei. Wprost przeciwnie. Księżna osiągnęła
dokładnie to, co sobie zamierzyła: stała się może nie oficjalną, ale faktyczną liderką połowy kraju.
Najpotężniejszą kobietą w Polsce, z którą liczyć musieli się nawet pasierb i synowa. Za pozycją szły
honory, ale też niemałe zmartwienia i morze obowiązków. Najstarsi potomkowie Salomei wciąż byli
ledwie młokosami. Bolesław Kędzierzawy miał w chwili śmierci ojca szesnaście, siedemnaście lat.
Mieszko był przynajmniej o rok młodszy, a Henryk – niedługo miał wejść w drugą dekadę życia.
Biograf Krzywoustego, Stanisław Rosik, stwierdził, że władczyni dowiodła, iż stanowi „silną
osobowość” i że w następstwie śmierci męża okazała się zdolna „stabilizować rozrośnięty dom
[Piastów] przed kryzysami wewnętrznymi”51. Ten drętwy, formalny komentarz wypada przetłumaczyć.
Salomea znalazła się pośród gromady buzujących testosteronem, ulegających hormonom i nagle
awansowanych do roli władców chłopaczków. Utrzymanie tej obleczonej w karmazyny bandy
w ryzach wymagało żelaznej woli, silnej ręki i ogromnego autorytetu. Na potknięcia i pobłażliwość nie
było miejsca. Księżna matka zbyt dobrze wiedziała, że jej konkurentka, Agnieszka Babenberg,
z miejsca wyczuje krew. I jakąkolwiek oznakę rozłamu między młodszymi dynastami obróci na swoją
korzyść.
Konfliktów rzecz jasna nie dało się uniknąć. Chłopcy, dziedziczący po ojcu zapalczywość
i ambicję, zaraz zaczęli skakać sobie do gardeł. Co jednak z tego, jeśli matka stale czuwała. Każdy spór
godziła; każdą kłótnię przecinała, zwaśnionych braci odsyłając do ich narożników. A jeśli było trzeba,
to – jak na dobrego rodzica przystało – chowała zabawki, którymi książęta nie umieli się grzecznie
dzielić. Dobrze znany jest jeden taki przypadek. Między Bolesławem Kędzierzawym i Mieszkiem
Starym doszło do zwady o cenną pograniczną wieś Kwieciszewo. Na spornym obszarze znajdowały się
targ, kościół i karczma. Obaj Piastowie mieli chrapkę na tę zdobycz. Ale matka nawet nie chciała
słyszeć o żadnych awanturach. Nakazała synom, by oddali miejscowość w jej ręce. Następnie zaś
przekazała ją Kościołowi. Źródło konfliktu zniknęło, a książęta dostali gorzką nauczkę, że na swarach
więcej mogą stracić, niż zyskać52.
Władczyni stale pokazywała, że ma w sobie nieprzebrane pokłady energii i determinacji. Była
kobietą mniej więcej czterdziestoletnią, ale działała z werwą godną dwudziestolatki. Konsekwentnie
budowała własne stronnictwo polityczne. Tak długo, jak żył Krzywousty, wszelkie jej inicjatywy
i sukcesy szły na wspólne konto. Dopiero teraz Salomea miała szansę naprawdę rozwinąć skrzydła
i zadbać o to, by jej miano zapisało się w annałach. Znamy imiona przynajmniej paru ludzi, którymi się
otoczyła. Do obozu księżnej matki należeli Zbylut, Wszechbor i Degno. Może dworzanie, urzędnicy
dworu albo dostojnicy z otoczenia synów. W każdym razie członkowie elit blisko zaangażowani w jej
nowe projekty53.
Przedsięwzięcia z pozoru szły utartym torem. Towarzyszyły im jednak rozmach i inwencja tak
charakterystyczne dla dawnej hrabianki Bergu. Przykładowo księżna wsparła obfitymi darami klasztor
w Mogilnie. I nie byłoby w tym ani nic dziwnego, ani nawet specjalnie interesującego, gdyby nie fakt,
że dobrodziejka jednocześnie ogłosiła, iż… weszła w osobisty kontakt z zaświatami. Mnichów
poinformowano, że otrzymają nowe włości, bo ich najjaśniejsza pani doznała sennej wizji. Pod osłoną
nocy przybył do niej zmarły mąż. Odziany w żałobne łachmany, zabiedzony i pełen desperacji żalił się,
że za życia nie zrobił nic dla patrona Mogilna, a więc świętego Jana. A w każdym razie: nic „godnego
służby Bożej”. Osobliwa relacja zdradza, jak Salomea postrzegała męża, czy też przynajmniej jego
moralną kondycję. Właśnie przecież wszem i wobec doniosła, że zmarły polski władca wcale nie trafił
do nieba i że zmuszony jest pokutować za to, co uczynił za życia. Tym samym Krzywousty stał się
pierwszym monarchą w dziejach kraju, o którym powzięto nadprzyrodzoną informację, że wcale nie
był miły Bogu. I nie dostąpił zbawienia.
Szok musiał być olbrzymi. Ale cały epizod nawet więcej niż o małżeńskich relacjach u schyłku
związku mówi o Salomei, zwłaszcza zaś o jej poczuciu własnej wyjątkowości. Bogobojna księżna była
kobietą swoich czasów. Trudno podejrzewać, że zmyśliła całą wizję dla własnych korzyści i dla
podbudowania swej reputacji. Wielka kolekcjonerka relikwii, która każdego dnia wchodziła
w styczność ze szczątkami świętych Pańskich i z tym, co zostało na łez padole po samym Chrystusie
i Jego ukochanej matce, najwidoczniej doszła do przekonania, że dosłownie jest w stanie dotknąć
nieba. I że jej pobożność wreszcie nagrodzono mocą, z dawna przynależną prorokom, pustelnikom
i ulubieńcom Boga. Prośba cierpiącego męża rzecz jasna została spełniona. Ale nie zupełnie
bezinteresownie. W zachowanym dokumencie Salomea stwierdziła, że przekazuje mnichom dary na
poczet… własnego zbawienia. Dopiero na drugim miejscu wymieniła męża. Na koniec zaś „wszystkich
swoich synów i ich następców”54.
Salomea dobrze wiedziała, jakie obowiązki spadły na nią już tylko z tego względu, że została
wdową. Kobiety statystycznie żyją dłużej od mężczyzn. To stwierdzenie jest prawdziwe dzisiaj, a tym
bardziej było w XII stuleciu. Według danych z Francji tego okresu ponad 62% pań przeżywało swoich
mężów. Przeciętnie dołączały do nich dopiero po niemal dekadzie! Miały więc dziesięć lat na to, by
zadbać o modlitwę i pamięć po małżonkach. Znawcy tematu są właściwie zgodni. Od wysoko
urodzonych dam tej epoki oczekiwano, że we wdowieństwie poświęcą się kultywowaniu rodowej
tradycji i dbaniu o niebiańską nagrodę dla krewniaków, którzy już odeszli55. Polska księżna matka
robiła to, ale też miała o wiele większe ambicje. I więcej spraw do załatwienia, których nikt inny nie
mógł wziąć na siebie.
Testament, do którego Salomea przekonała Krzywoustego, dawał szanse synom, ale milczał na
temat córek. Nic nie wiadomo o tym, by ojciec w jakikolwiek sposób zabezpieczył swoje żeńskie
latorośle. Może tylko – jak czyniono w kolejnych wiekach – wyznaczył pewną część majątku
i ruchomości na ich przyszłe posagi. Reszta leżała w gestii matki.
Księżna była pewna, że z niebiosami ma bezpośredni kontakt. I że mąż, niezdolny do udziału
w boskiej chwale, potrzebuje jej pomocy w dostaniu się do raju.

Archiwum autora/domena publiczna


Zapewne jeszcze u schyłku życia Krzywoustego rozwiązano kwestię nieszczęsnej Ryksy.
Piastówny wydanej za duńskiego królewicza, która momentalnie wpadła w tryby wojny domowej
i wróciła do rodziców, gdy jej mąż zginął z rąk konkurentów. Obyczaje były dla niej bezlitosne. Jako
kobieta, która miała już jednego męża, niewiele się liczyła na małżeńskiej giełdzie. Bez znaczenia były
jej wiek, uroda i zdolność do rodzenia dzieci. Odium wdowieństwa nie dało się zmyć. Poszukiwania
nowej partii dla Ryksy zajęły nawet kilka lat i zakończyły się tylko połowicznym sukcesem.
Księżniczka wyszła za pośledniego ruskiego władykę bez własnej prowincji. Włodzimierza
Wsiewołodowicza, świeżo przepędzonego z Nowogrodu. Na moment warto wybiec w przyszłość, bo
i dalsze życie Piastówny nie było usłane różami. Włodzimierz umarł po paru latach, ona zaś wzięła
ślub po raz trzeci. I był to związek co najmniej egzotyczny. Wybrankiem trzydziestoparoletniej
Piastówny został skandynawski władca Swerker. A więc dokładnie ten sam człowiek, który przed laty
pognębił i zastąpił na tronie jej pierwszego duńskiego męża Magnusa.
Nie są znane losy anonimowej córki, którą swego czasu zaręczono z Konradem z Plötzkau.
Odnośnie księżniczki Judyty można się domyślać, że matka bezskutecznie próbowała wydać ją za
węgierskiego królewicza Gejzę. Potem być może podjęła negocjacje w sprawie połączenia jej węzłem
małżeńskim z synem margrabiego Brandenburgii. Związku nie przypieczętowano jednak za życia
księżnej. Podobnie rzecz się miała z Dobroniegą Ludgardą. Niewykluczone, że Salomea układała się
w jej sprawie, ale dziewczyna dopiero po śmierci rodzicielki związała się z innym niemieckim
arystokratą Dytrykiem z Miśni. Dumna księżna wolałaby chyba zresztą nie wiedzieć o tym, co pisane
było córce. Mąż Dobroniegi Ludgardy szybko znalazł sobie kochankę, która nawet urodziła mu syna.
I choć związek małżeński też przyniósł mu dzieci, to Dytryk bezkarnie porzucił żonę i na jej miejsce
przyjął dotychczasową konkubinę56.
Złota pani

Nie licząc partnerki trzech awanturników Ryksy, najwięcej ze wszystkich potomkiń Salomei
wiadomo o Gertrudzie. Dziewczynce, której chyba już w chwili narodzin wyznaczono osobliwą,
jedyną w swym rodzaju misję. To ona miała zakończyć trwającą od niemal stu pięćdziesięciu lat
wędrówkę najbardziej niezwykłej księgi znajdującej się w posiadaniu Piastów. Sławny kodeks
pierwszej królowej Rychezy – tak zwany psałterz Egberta – był przekazywany z pokolenia na
pokolenie przez kolejne kobiety związane z dynastią. Kiedy jednak Zbysława przedwcześnie zmarła,
unikatowy artefakt, powstały na skrzyżowaniu dwóch cywilizacji, utknął na Wawelu. To, co nastąpiło
później, świadczy o wielkiej trwałości związanej z nim tradycji. Znana miłośniczka literatury Salomea
musiała być pod ogromnym wrażeniem kodeksu, który niespodziewanie przeszedł w jej ręce. Z pasją
chłonęła podniosłe modlitwy i delektowała się wspaniałymi ilustracjami – zarówno tymi, które wyszły
spod ręki ottońskich iluminatorów, jak i skrajnie odmiennymi od nich grafikami z kręgu ruskiej
kultury. Przede wszystkim jednak księżna musiała być urzeczona osobistymi modlitwami dawnej
właścicielki i współtwórczyni księgi – wielkiej księżnej kijowskiej Gertrudy. Salomea zgłębiła losy
krewniaczki męża, a tym samym: zrekonstruowała też historię samej księgi, teraz uważanej przede
wszystkim za „modlitewnik Gertrudy”. Wiedziała, co musi zrobić: dać psałterzowi drugie życie. I takie
zakończenie historii, któremu przyklasnęłyby Matylda, Rycheza, Gertruda i Zbysława.
Wybitny badacz średniowiecza Stanisław Kętrzyński twierdził, że Salomea nieprzypadkowo
nadała jednej ze swoich córek imię dawnej kniahini Rusi. Wśród przodkiń polskiej księżnej matki nie
udało się namierzyć żadnej Gertrudy. Także Bolesław Krzywousty nie miał babki ani prababki
noszącej to miano. Trop wiedzie tylko w stronę księgi i związanej z nią dynastki. Rozwiązanie
zagadki? Salomea ochrzciła własną potomkinię Gertrudą, bo chciała przekazać jej bezceny tom.
A następnie: odesłać ją do ukochanego klasztoru, w którym kodeks mógłby znaleźć ostatnią,
bezpieczną przystań.
Księżniczka Gertruda trafiła do szwabskiego Zwiefalten w 1138 lub 1139 roku. W każdym
razie bezpośrednio po śmierci ojca i zapewne z dodatkowym zadaniem modlitwy za jego poczerniałą
duszę. W szwabskiej wspólnocie miała pozostać po kres swoich dni. Tak długo, jak żyła, rodzinny
kodeks stanowił jej osobistą własność. Nie tylko dbała o księgę, ale wzorem poprzedniczki przystąpiła
też do jej rozwijania. Albo własną ręką, albo z pomocą innych mniszek uzupełniła zawarty
w modlitewniku kalendarz o dwadzieścia pięć notatek, przypominających daty śmierci jej krewnych.
Wypisała dawnych hrabiów Bergu i ojca. Zwłaszcza zaś przeróżne, w większości niemożliwe do
zidentyfikowania kobiety.
Po śmierci mniszki księga pozostała w Zwiefalten. Ale nie na zawsze, jak pewnie życzyłaby
sobie księżna Salomea. Przynajmniej najważniejszy cel udało się spełnić. Dynastyczna pamiątka
przetrwała próbę czasu. Na początku XIII stulecia przekazano ją do klasztoru we włoskim Cividale
i właśnie tam znajduje się aż do teraz57.
Cofnijmy się jednak z powrotem do czwartej dekady XII wieku. Matka już się postarała, by
młodą Gertrudę przyjęto w nowym domu z otwartymi ramionami. Według klasztornych zapisków,
razem z najcenniejszym skarbem, jaki stanowiła sama księżniczka, władczyni posłała mnichom także
inne, „wielkie dary” w srebrze, szatach i precjozach. To był zresztą dopiero początek. Jakieś dwa lata
później Salomea skierowała do Zwiefalten osobiste zaproszenie. Chciała, by bracia złożyli jej wizytę,
a zwłaszcza – by przyjechał do niej niejaki Otton ze Steusslingen. Człowiek, którego z estymą
określała mianem „mistrza” i który za młodu pełnił chyba rolę jej nauczyciela. Mnisi wysłuchali
prośby. I zdecydowanie się nie zawiedli.
Wyszło na jaw, że księżna otrzymała w spadku po mężu ogromny majątek. Można by
oczekiwać, że konający władca zapisze przyszłej wdowie tylko określone kwoty, zapewniające jej
godną egzystencję. Najwidoczniej nie tak się stało. Czy to na mocy decyzji Krzywoustego, czy też
tylko dzięki własnym wpływom Salomea uwłaszczyła się na książęcym skarbcu58. Z perspektywy
całego kraju pałacowe rezerwy nie robiły wrażenia. Co innego: z perspektywy jednej kobiety.
Władczyni z dnia na dzień stała się prawdziwą krezuską, podczas gdy Władysław, okrzyknięty
księciem zwierzchnim, zmuszony był klepać biedę.
Zwiefalten na fotografii z początku XX wieku. Nauki pobierane tutaj w dzieciństwie już na
zawsze odcisnęły piętno na życiu Salomei.

Archiwum autora/domena publiczna

Wiadomo o tym, bo około 1141 roku księżna matka przeprowadziła demonstrację, przy której
bladły wszystkie dawne akty hojności i nawet najbardziej ostentacyjne pokazy bogactwa. Po pierwsze,
to właśnie wtedy wdowa przerzedziła swoją kolekcję relikwii. Dzięki relacji spisanej przez
zwiefalteńskich mnichów wiadomo, że do Polski przybyło trzech członków konwentu. Salomea
osobiście ich powitała, a nawet razem z nimi podróżowała po kraju, sypiając „na zmianę w chatach
i namiotach”. Wreszcie kawalkada stanęła w Małogoszczy na obecnej Kielecczyźnie. Księżna wezwała
gości i poleciła im, by zamknęli się w miejscowym kościele wraz z jej zaufanym dworzaninem.
Słysząc tę propozycję, mnisi niemal wpadli w popłoch. Przebywali w obcym kraju, który w ich oczach
wciąż stanowił oazę zacofania i barbarzyństwa. Pod wpływem stereotypów zaraz pomyśleli, że oto
nadciąga atak pogan i że grozi im utrata życia. W rzeczywistości księżna upraszała tylko o zachowanie
środków ostrożności. Mnisi mieli bowiem zobaczyć to, nad czym mozoliła się przez całą swoją karierę.
Sługa Salomei dostarczył do świątyni ciężkie, okute skrzynie, wypełnione relikwiami. Przybyszom
polecił natomiast, by wybrali z nich te święte szczątki, które tylko uznają za najbardziej wartościowe.
Wszystkie je mieli zabrać ze sobą i w imieniu polskiej władczyni ofiarować klasztorowi.
Na relikwiach nie koniec. Księżna miała dla mnichów dary, których nie powstydziłby się nawet
sam cesarz. I przy których hojność jej zmarłych sióstr jawiła się raczej jako skąpstwo. Lista prezentów
ciągnęła się bez końca. Masywny złoty krzyż, pozłacany kielich ze srebra, taki sam dzban
o niebagatelnej wadze, cenny łańcuch, dalmatyka „w całości utkana ze złota”, również złota chusta,
przetykana złotą nicią stuła z manipularzem, wspaniała zasłona z jedwabiu, „przepiękny kryształ”, dwa
drogocenne futra, „jedno szare, jedno z gronostajów”, „mitra biskupia z rękawiczkami”, trzy cenne
rumaki, ornat ze złotym (bo jakim innym) haftem, strój liturgiczny dla subdiakonów „czarny,
ozdobiony złotem”, skrzynka z kości słoniowej, dwie uncje czystego złota, dwieście grzywien srebra
i tak dalej, i tak dalej…
Natychmiast stało się jasne, że klasztor wysłał nad Wisłę o wiele za skromną delegację. Serca
się krajały, ale rozlicznych darów mnisi po prostu nie byli w stanie zabrać ze sobą do Szwabii.
W Polsce zostały między innymi „wielki, spisany złotem psałterz” (a więc jeden ze sławnych złotych
kodeksów, którymi szczycił się dwór książęcy) oraz „zasłona i kobierzec tak wielkie, że dwa konie
z trudem mogłyby je udźwignąć”59. Przede wszystkim jednak została tu najmłodsza z córek księżnej
Agnieszka. Salomea pragnęła wysłać ją do Zwiefalten, by wspólnie z przebywającą tam już siostrą
błagała Boga o wieczyste ocalenie dla nieszczęsnego ojca. Plan w ostatniej chwili zarzucono. A dzięki
trzem mnichom na gościnnych występach w państwie Piastów doskonale wiemy, dlaczego tak się stało.
Na drodze pragnieniom matki, a (w rozumieniu ludzi tej epoki) także zbawieniu zmarłego wodza
stanęła… Agnieszka Babenberg.
Instrument diabła

Dla Salomei sprawą najwyższej wagi było zachowanie pokoju. Funkcję (oficjalnej bądź nie)
regentki pełniła tylko za swych najmłodszych synów. Względną kontrolę sprawowała najwyżej nad
połową kraju, podporządkowaną jej potomstwu. Czuła się jednak nadal księżną całej Polski. I wciąż
wierzyła, że wywalczony przez nią testament nie tylko zabezpieczy dzieci, ale też – pozwoli utrzymać
kraj w jednym kawałku60.
Z pozoru Agnieszka miała dokładnie to samo pragnienie. Uratować zwartą, silną i gotową
Polskę. Diabeł jak zawsze tkwił jednak w szczegółach. Dosłownie diabeł, bo w późniejszych tekstach
Babenbergównę nazywano ni mniej, ni więcej, tylko instrumentum dyabuli. Narzędziem szatana61.
Wiele wskazuje na to, że naczelny seksista kraju Wincenty Kadłubek swoje miażdżące opinie
o kobietach opierał na jednym tylko przykładzie. Pluł na rozliczne księżne, w tym także te, które nie
istniały… nigdzie poza jego bujną wyobraźnią. O żadnej damie – ani o fikcyjnej protoplastce
wszystkich trucicielek, żonie Pompiliusza, ani nawet o Rychezie, która w jego opinii występnie czyhała
na życie własnego następcy – nie wypowiadał się jednak z takim jadem, złością i obelżywą satysfakcją,
jak o Agnieszce Babenberg. Nigdy nie poznał księżnej, ale też nie musiał. Od dziecka chłonął jej
czarną legendę. Słuchał, jak starsi opowiadają o wielkiej zaciekłości, chełpliwej dumie
i nieprzejednanej mściwości sławnej Niemki. Obraz kobiety, która żyła jeszcze, gdy on był
nastolatkiem, został z nim na zawsze. I stał się formą, która pomogła ukształtować przyszłego biskupa
i kronikarza. To, czego Kadłubek dowiedział się o Babenbergównie, wystarczyło mu, by nabrać
podejrzeń względem całej płci pięknej. Za tworzenie literatury zabrał się, by krzewić dzieje ojczyste
i dawać upust swoim politycznym aspiracjom. Ale też po to… by ostrzec Polaków przed tym, do czego
są zdolne kobiety. Zwłaszcza kiedy odda się im do ręki zbyt wielką (zdaniem mężczyzn) władzę.
Każdy mędrzec wie, że jeśli spłodzi syna, to będzie musiał przystawić go do „piersi
najdzikszego potwora”, by chłopiec wzrastał w siłę. Tę osobliwą dygresję krakowski dziejopis rzucił
zaraz po tym, jak zamknął temat testamentu Bolesława Krzywoustego. Tylko z pozoru dwie kwestie
były pozbawione związku. Kadłubek wyjaśniał, że wcale nie radzi podrzucać dzieci wilczycom,
sprowadzać lwów z dalekiego Południa ani wyszukiwać ukrytych po pieczarach smoczyc. Zbędny trud,
bo przecież najdzikszym ze zwierząt jest to, które zarazem stanowi „najłagodniejszą bestię spośród
wszystkich”. Kobieta. „Wszelka łagodność niewieścia jest nad wszelką srogość bardziej zawzięta i nad
wszelką zawziętość sroższą” – skwitował biskup mizogin. A na myśli miał rzecz jasna Agnieszkę
Babenberg62.
Nazywała go „półmężem” i „półksięciem”. Agnieszka Babenberg podjudza męża przeciw
braciom na rysunku A. Gawińskiego z początku XX wieku.

Archiwum autora/domena publiczna


O początkach rządów nowego księcia zwierzchniego kronikarz wypowiadał się krótko, acz
dosadnie. Mężczyzna miał zadatki, ale… miał też połowicę. I to ona wiodła go ku zgubie.
Po ojcu następuje Władysław. Tym smutniejsze były jego rządy, im więcej oddawał się rozkoszy
w objęciach żony.

Kadłubek wyraził własne zdanie. Ale też poparł je słowami, które Agnieszka miała miotać pod
adresem męża. Chwiejnego, niemrawego pionka. Safanduły, który o wiele za bardzo wdał się
w dziadka oraz imiennika. A może po prostu nie chciał być grabarzem ojcowskiego testamentu i nie
rwał się do prześladowania własnych braci. Kropla drąży jednak skałę. Agnieszka zaś okazała się
kobietą na równi cierpliwą i nieustępliwą. Tak długo sączyła Władysławowi truciznę do uszu, aż ten
uwierzył, że w drwinach ślubnej odbijają się jego własne frustracje.
Władczyni nazywała męża „półksięciem”, a nawet „półmężem”, bo przecież tylko na to
zasługiwał człowiek „zadowalający się czwartą cząstką” królestwa. Ponieważ zaś „ten, co rządzi, bez
trudu potrafi przekonać podwładnego”, toteż rozpychająca się łokciami dynastka stopniowo wyzuła
księcia z wszelkich rozterek. Pod jej wpływem Władysław „sam w sobie bardzo ludzki, wyzbył się
ludzkości”. Czy też po prostu: zaczął robić to, co do niego należało. I co uczyniłby każdy sprawny
polityk na jego miejscu. Zdecydował, że zaatakuje zbrojnie braci, wydziedziczy ich i przegna z kraju.
Dla siebie, żony, a zwłaszcza dla własnych, dorastających synów zagarnie zaś wszystko, czego ojciec
mu poskąpił63.
Wojna zbliżała się z każdym dniem. Jeszcze w 1138 roku można było mieć nadzieję, że walnej
konfrontacji uda się uniknąć. W 1141 nikt nie był tak naiwny, by dalej wierzyć w szanse porozumienia.
Na drodze do rozlewu krwi stała tylko jedna przeszkoda. Potężna, ustosunkowana, doświadczona
politycznie i dysponująca niebagatelnym majątkiem Salomea z Bergu. Póki żyła księżna matka,
perspektywy młodszej konkurentki nie rysowały się jasno.
Agnieszka i Władysław na gwałt zaczęli się zbroić. Nie obeszło się bez cynicznych szachrajstw
i oczywistych machlojek. Książę na ogromną skalę bił monety, tylko po to, by… co paręnaście
miesięcy je skupować i zmuszać poddanych do wymiany denarów na nowe. Z pozoru tyle samo warte,
ale zawierające coraz mniej kruszcu. Zewsząd odzywały się głosy protestu, ale skarbiec zaczynał się
zapełniać. Jednocześnie wydłużała się też ławka rezerwowych. A więc: lista sąsiadów
sprzymierzonych z Władysławem, a zwłaszcza z jego żoną. Zasługą władcy był chyba pakt z księciem
Kijowa. Dwa kolejne, kluczowe układy zapośredniczyła jednak sama Agnieszka. Jakiekolwiek
zagrożenie ze strony Czech znikło, gdy na praskim tronie zasiadł mąż jej siostry. Jeszcze ważniejsza
okazała się zmiana na niemieckim dworze. Lotar z Supplinburga umarł, a nowym królem i kandydatem
na cesarza został… przyrodni brat Agnieszki, Konrad64.
Salomea nie zamierzała bezradnie czekać, aż ruszy wroga ofensywa. W 1141 roku zwołała do
Łęczycy generale colloquium. Wielki zjazd polskich książąt, na który przybyli władcy poszczególnych
dzielnic, ich małżonki, dworzanie i doradcy… I na który ani Agnieszka, ani Władysław nie otrzymali
zaproszenia. Właśnie na rodzinnym spotkaniu w Łęczycy zapadła decyzja, by ostatniej córki Salomei
nie wysyłać do klasztoru, ale poszukać dla niej narzeczonego na Rusi. Związek małżeński miał pomóc
w rozerwaniu pierścienia wrogów, którym Władysław zdołał otoczyć konkurentów. Na zjeździe odbyto
też pierwszą naradę wojenną. Pod okiem wprawnej matki zaplanowano przyszłe posunięcia i podjęto
przygotowania do obrony przed seniorem. Słusznie, bo ani Władysław, ani jego żona nie zamierzali
dłużej czekać65.
Atak ruszył z dwóch kierunków. Na Mazowsze uderzyły nie tylko siły pary książęcej, ale też –
ruskie posiłki. Ufortyfikowany Czersk obrócono w zgliszcza. Kijowianie uprowadzili tabuny
niewolników. Potem jednak natarcie ugrzęzło, a juniorzy dali odpór wrogom. Dokładny przebieg
zdarzeń nie jest znany. Łatwo się jednak domyślić, kto sprawił, że ledwie rozpoczęta wojna zaraz
została wstrzymana. To księżna Salomea zmusiła pasierba i synową, by się cofnęli.
Impas trwał przez kolejne miesiące i lata. Nawet to, że książę zwierzchni został szwagrem
władcy Rzeszy, nie wystarczało do podważenia autorytetu wielkiej wdowy. To raczej Salomea
z mistrzowskim wyczuciem kwestionowała pozycję Władysława. Skupiła wokół siebie opozycję,
patronowała spiskom i gwarantowała, że w przyszłych walkach poddani opowiedzą się nie po stronie
zwierzchnika kraju, lecz „małoletnich braciszków, których z okrutną zaciekłością prześladowano”66.
Wbrew wszelkim przewidywaniom i na przekór logice Salomea utrzymała kontrolę nad
sytuacją. Jej synowie – dopiero co czujący, że na szyjach zaciskają im się pętle – odetchnęli z ulgą.
I właśnie wtedy nadeszła najgorsza z możliwych wiadomości. 27 lipca 1144 roku księżna matka
niespodziewanie umarła67. Wojna, której tylko ona była w stanie postawić tamę, natychmiast
rozgorzała na nowo. I każdy sądził, że z konfrontacji tylko jeden władca może wyjść zwycięsko. Czy
raczej – jedna władczyni.
1 Prawdziwy obraz śmierci Bolesława nie jest znany. Pewną inspirację stanowił dla mnie Kosmasowy
opis zgonu księcia Brzetysława I: Kronika Czechów, ks. II, rozdz. 13.
2 Domniemana rola Swatawy: N. Delestowicz, Świętosława (Swatawa) – czeska królowa z dynastii
piastowskiej, „Kwartalnik Prawo – Społeczeństwo – Ekonomia”, nr 4 (2015), s. 12.
3 V. Novotný, České dějiny, t. 1, Praha 1912, s. 497; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, Wrocław 2013,
s. 129; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, Wrocław 1975, s. 121; J. Bieniak, Polska elita
polityczna (cz. II) [w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. 3, red. S. Kuczyński, Warszawa 1985,
s. 50–51.; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, Poznań 2004, s. 190–191; S. Wieczorek,
Zwiefalten i Polska w pierwszej połowie XII wieku, „Kwartalnik Historyczny”, t. 103 (1996), s. 40; K.
Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 313.
4 Data ślubu i wiek Salomei: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 190; J. Bieniak,
Polska elita polityczna (cz. II), dz. cyt., s. 50 i n.; G. Labuda, Uzupełnienia do genealogii Piastów,
w szczególności śląskich, „Sobótka”, t. 18 (1963), s. 9. Otoczenie hrabianki: G. Pac, Kobiety w dynastii
Piastów. Rola społeczna piastowskich żon i córek do połowy XII wieku – studium porównawcze, Toruń
2013, s. 275; S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 27, 48–49. Prezent: P. Wiszewski, Domus
Bolezlai. W poszukiwaniu tradycji dynastycznej Piastów (do około 1138 roku), Wrocław 2008, s. 398;
G. Labuda, W sprawie autorstwa i miejsca napisania „Żywotu pierwszego” Świętego Wojciecha,
„Studia Źródłoznawcze”, t. 42 (2004), s. 119.
5 Por. P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 403; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 80–
81.
6 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 129, 276; M. Dworsatschek, Władysław II Wygnaniec,
Kraków 2009, s. 36–37; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 291; S. Smolka, Mieszko Stary
i jego wiek, Warszawa 1881, s. 208; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 313–314; A.
Gąsiorowski, Salomea [w:] Słownik starożytności słowiańskich, t. 5, red. G. Labuda, Z. Stieber,
Wrocław 1975, s. 25.
7 Zestawienie rekordów wielodzietności za: K. Jasiński, Rozważania o Piastach (Ze studiów nad
genealogią Piastów). Cz. 2, „Herald”, nr 7 (1993), s. 13–15. O Siemowicie IV pisałem więcej
w książce: K. Janicki, Damy polskiego imperium, Kraków 2017, s. 253 i n. O żonie Henryka
Pobożnego w artykule: Anna Przemyślidka. Żadna władczyni w epoce Piastów nie urodziła tak wielu
dzieci, „WielkaHISTORIA.pl”, 22 sierpnia 2019, [https://wielkahistoria.pl/?p=3939] (dostęp 24
sierpnia 2019).
8 Daty narodzin za: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, Wrocław 1992, s. 209–245.
Przydomek Kędzierzawego: M. Biniaś-Szkopek, Bolesław IV Kędzierzawy – książę Mazowsza
i princeps, Poznań 2009, s. 73. Przydomek Starego: O. Balzer, Genealogia Piastów, Akademia
Umiejętności, Kraków 1895, s. 553.
9 A.I. Beach, The Trauma of Monastic Reform. Community and Conflict in Twelfth-Century
Germany, Cambridge 2017; S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 25; E. Ferro, A Converts´
Saint? Mary Magdalene and the Hirsau Reform Movement, „Mittelalter. Interdisziplinäre Forschung
und Rezeptionsgeschichte”, 8 września 2016, [http://mittelalter.hypotheses.org/8710] (dostęp 26
sierpnia 2019); Religious Orders [w:] Encyclopedia of Theology. A Concise Sacramentum Mundi, red.
K. Rahner, New Delhi 2004, s. 1411 i n.
10 G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 289.
11 F.J. Griffiths, Education, monastic [w:] Women and Gender in Medieval Europe. An Encyclopedia,
red. M. Schaus, New York–London 2006, s. 242; C.K. Święcki, Książki i literatura w Niemczech
okresu średniowiecza, [https://www.academia.edu/36302889/] (dostęp 26 sierpnia 2019), s. 153, 287,
409; A.I. Beach, Women as Scribes: Book Production and Monastic Reform in Twelfth-Century
Bavaria, Cambridge 2004.
12 M. Derwich, Monastycyzm benedyktyński w średniowiecznej Europie i Polsce. Wybrane problemy,
„Acta Universitatis Wratislaviensis. Historia”, t. 135 (1998), s. 186 i n.; P. Wiszewski, Domus Bolezlai,
dz. cyt., s. 461–462; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 277–290; J. Płocha, Najdawniejsze
dzieje opactwa benedyktynów w Mogilnie, Wrocław 1969, s. 28, 133 i n.; S. Wieczorek, Zwiefalten
a Polska, dz. cyt., s. 41 i n.
13 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 271–272, 276–277; J. Dobosz, Monarchia i możni
wobec Kościoła w Polsce do początku XIII wieku, Poznań 2006, s. 185; G. Pac, Kobiety w dynastii
Piastów, dz. cyt., s. 273 i n.; S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 31 i n.
14 P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 314 i n.; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 167.
Skarbimir i jego bunt: J. Bieniak, Skarbimir [w:] Polski słownik biograficzny, t. 38 (1997–1998),
[https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/skarbimir] (dostęp 24 sierpnia 2019). O postrzeganiu pogan:
S. Rosik, The World of Paganism in Gallus’ Narrative [w:] Gallus Anonymous and His Chronicle in
the Context of Twelfth-Century Historiography, red. K. Stopka, Kraków 2010, s. 91 i n.; A.
Pleszczyński, Niemcy wobec pierwszej monarchii piastowskiej (963–1034). Narodziny stereotypu,
Lublin 2008, s. 39 i n.
15 W. Bonser, The Cult of Relics in the Middle Ages, „Folklore”, t. 73 (1962), s. 234–256; C.W.
Bynum, P. Gerson, Body-Part Reliquaries and Body Parts in the Middle Ages, „Gesta”, t. 36 (1997); C.
Freeman, Holy Bones, Holy Dust. How Relics Shaped the History of Medieval Europe, Yale 2012.
16 S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 29–33.
17 Herbord, Dialog o życiu św. Ottona biskupa bamberskiego, ks. II, rozdz. 5; S. Rosik, Bolesław
Krzywousty, dz. cyt., s. 190–191. Por. J. Powierski, Wiarygodność przekazu Herborda o antypolskim
sojuszu pomorsko-ruskim w czasach Bolesława Krzywoustego, „Acta Universitatis Nicolai Copernici.
Historia”, t. 24 (1990).
18 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 171–188; A.F. Grabski, Polska sztuka wojenna
w okresie wczesnofeudalnym, Warszawa 1959, s. 167–181; B. Miśkiewicz, Wojny o zjednoczenie
Pomorza Zachodniego z Polską za pierwszych Piastów [w:] Z dziejów wojennych Pomorza
Zachodniego. Cedynia 972–Siekierki 1945, red. B. Miśkiewicz, Poznań 1972, s. 99 i n.; P. Wiszewski,
Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 365.
19 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 189–190; Ebon, Żywot św. Ottona, ks. III, rozdz. 4.
Lotar z Supplinburga: H. Vollrath, The western Empire under the Salians [w:] The New Cambridge
Medieval History, t. 4: c. 1024–1198, cz. 2, red. D. Luscombe, J. Riley-Smith, New York 2008, s. 68
i n.
20 J. Strzelczyk, Apostołowie Europy, Poznań 2010, s. 230–233; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz.
cyt., s. 183, 197–209; S. Rosik, Conversio gentis Pomeranorum. Studium świadectwa o wydarzeniu
(XII wiek), Wrocław 2010; D. Bagi, Królowie węgierscy w Kronice Galla Anonima, s. 44 i n.; P.
Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 11–12, 359 i n.
21 Dlaczego Bolesław Krzywousty się nie koronował: S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s.
251; J. Mitkowski, Bolesław Krzywousty, Warszawa 1981, s. 96. Kobieca droga do świętości: J.T.
Schulenburg, Hagiography [w:] Women and Gender in Medieval Europe, dz. cyt., s. 347 i n.
22 B.A. Pavlac, Lothar III (1075–1137) [w:] Medieval Germany. An Encyclopedia, red. J.M. Jeep,
New York–London 2001.
23 J. Strzelczyk, Apostołowie Europy, dz. cyt., s. 233–237; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s.
214 i n., 227–230; S. Rosik, Conversio gentis Pomeranorum, dz. cyt., s. 496 i n.
24 E. Strauss, Dictionary of European Proverbs, London–New York 1998, s. 110.
25 K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 313–314.
26 Siostry Salomei: Z. Karešová, J. Pražák, Královny a kněžny české, Praha 1996, s. 140; V. Vaníček,
Soběslav I. Přemyslovci v kontextu evropských dějin 1092–1140, Praha–Litomyšl 2007. Świętosława
Swatawa: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 177; N. Delestowicz, Świętosława
(Swatawa) – czeska królowa z dynastii piastowskiej, „Kwartalnik Prawo – Społeczeństwo –
Ekonomia”, nr 4 (2015), s. 14 i n.
27 A. Vetulani, Krakowska biblioteka katedralna w świetle swego inwentarza z r. 1110, „Slavia
Antiqua”, t. 4 (1953), s. 163–192; Z. Budkowa, Początki piśmiennictwa w Polsce X–XI w., „Analecta
Cracoviensia”, t. 7 (1975), s. 240 i n.
28 M. Starnawska, Świętych życie po życiu. Relikwie w kulturze religijnej na ziemiach polskich
w średniowieczu, Warszawa–Siedlce 2008, s. 317 i n.; R. Grzesik, Święty Wojciech
w środkowoeuropejskiej tradycji hagiograficznej i historycznej, „Studia Źródłoznawcze”, t. 40 (2002),
s. 52; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 271; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 391–
392; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 272 i n. O świętym Wojciechu i jego
szczątkach pisałem też w: K. Janicki, Żelazne damy, Kraków 2015.
29 K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 221. Por. S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz.
cyt., s. 226–227.
30 J. Jochens, Coronation [w:] Medieval Scandinavia. An Encyclopedia, red. P. Pulsiano, K. Wolf,
New York 2016, s. 108; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 316; S. Rosik, Bolesław
Krzywousty, dz. cyt., s. 223–224; T. Nyberg, Early Monasticism in Scandinavia [w:] Scandinavia and
Europe. Contact, Conflict and Coexistence, Turnhout 2004, s. 200–202; J. Morawiec, Sojusz z Danią
w pomorskich planach Bolesława Krzywoustego, „Przegląd Zachodniopomorski”, t. 61 (2017), s. 199
i n.
31 O. v. Heinemann, Konrad von Plötzkau [w:] Allgemeine Deutsche Biographie, t. 16, Leipzig 1882,
s. 604–605; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 224; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów,
dz. cyt., s. 217–218.
32 K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 204.
33 H. Dienst, Leopold III [w:] Neue Deutsche Biographie, t. 14, Berlin 1985, s. 277–280; H.J.
Olszewsky, Leopold III [w:] Biographisch-Bibliographisches Kirchenlexikon, t. 4, Herzberg 1992, s.
1507 i n.
34 J. Bieniak, Polska elita polityczna (cz. II), dz. cyt., s. 57 i n.; M. Dworsatschek, Władysław II
Wygnaniec, dz. cyt., s. 40–41; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 217–218; K. Maleczyński,
Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 315.
35 M. Dworsatschek, Władysław II Wygnaniec, dz. cyt., s. 34–35.
36 Wincenty Kadłubek, Kronika polska, ks. III, rozdz. 26. Pozycja Agnieszki i domniemane początki
konfliktu z Salomeą: K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 315; M. Dworsatschek,
Władysław II Wygnaniec, dz. cyt., s. 90. Zdrada ze względu na brata: S. Rosik, Bolesław Krzywousty,
dz. cyt., s. 226.
37 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 225–226, 231–243; T. Grudziński, Pertraktacje
merseburskie z 1135 r., „Kwartalnik Historyczny”, t. 75 (1968), s. 273 i n.; Z. Dalewski, Zjazd
w Merseburgu w 1135 roku [w:] Ludzie, Kościół, wierzenia. Studia z dziejów kultury i społeczeństwa
Europy Środkowej, red. W. Iwańczak, S.K. Kuczyński, Warszawa 2001; G. Labuda, O stosunkach
prawnopublicznych między Polską a Niemcami w połowie XII wieku, „Czasopismo Prawno-
Historyczne”, t. 25 (1973), s. 25 i n.; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 203–248.
38 P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 312 i n.
39 K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 203 i n.; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz.
cyt., s. 244–245; J. Dobosz, Monarchia i możni wobec Kościoła w Polsce, dz. cyt., s. 222 i n.
40 A. Gąsiorowski, Salomea, dz. cyt., s. 25; K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 312.
41 K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 209, 219–222; G. Pac, Kobiety w dynastii
Piastów, dz. cyt., s. 347; S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 34.
42 K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 247–269.
43 A. Marzec, Bolesław Kędzierzawy [w:] Piastowie. Leksykon biograficzny, red. K. Ożóg, S. Szczur,
Kraków 1999, s. 89. K. Ożóg, Mieszko III Stary [w:] tamże, s. 107. Rola Salomei: K. Maleczyński,
Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 319.
44 O tych rozgrywkach o władzę pisałem szeroko w książkach Żelazne damy (Kraków 2015) i Damy
ze skazą (Kraków 2016). Tam dalsza literatura.
45 Kosmas, Kronika Czechów, ks. II, rozdz. 13; S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 282–283;
M. Matla, Początki państw. Czechy, Poznań 2014, s. 237 i n.
46 K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 314. Por. M. Dworsatschek, Władysław II
Wygnaniec, dz. cyt., s. 38; J. Bieniak, Polska elita polityczna (cz. II), dz. cyt., s. 51; B. Snoch,
Protoplasta książąt śląskich, Katowice 1985, s. 52; K. Buczek, Jeszcze o testamencie Bolesława
Krzywoustego, „Przegląd Historyczny”, t. 60 (1969), s. 625.
47 Data narodzin Kazimierza: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 264–265.
48 Dzielnica Salomei: G. Labuda, Testament Bolesława Krzywoustego [w:] Opuscula Casimiro
Tymieniecki septuagenario dedicata, Poznań 1959, s. 193; B. Snoch, Protoplasta książąt śląskich, dz.
cyt., s. 40; s. E. Burzyński, Wokół zabiegów o władzę zwierzchnią w Polsce w latach 1138–1146,
„Słupskie Studia Historyczne”, t. 11 (2004), s. 31; K. Buczek, Jeszcze o testamencie Bolesława
Krzywoustego, dz. cyt., s. 622–623, 630; A. Gąsiorowski, Salomea, dz. cyt., s. 25.
49 Treść statutu Krzywoustego, ogólny kontekst: S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 272–277
i n.; G. Labuda, Testament Bolesława Krzywoustego, dz. cyt., s. 127 i n.; J. Spors, Podział dzielnicowy
Polski według statutu Bolesława Krzywoustego ze szczególnym uwzględnieniem dzielnicy seniorackiej,
Słupsk 1978; M. Derwich, Testament Bolesława Krzywoustego w polskiej historiografii
średniowiecznej, „Acta Universitatis Wratislaviensis. Historia”, t. 33 (1980), s. 113 i n.; A. Jureczko,
Testament Krzywoustego, Kraków 1988, s. 11–12; J. Osiński, Statut Bolesława Krzywoustego, Kraków
2014; M. Dworsatschek, Władysław II Wygnaniec, dz. cyt., s. 48–68. Data śmierci Krzywoustego: K.
Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 187.
50 Wincenty Kadłubek, Kronika polska, ks. III, rozdz. 26.
51 S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 277.
52 G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 272; M. Derwich, Monarchia i możni wobec
Kościoła, dz. cyt., s. 296; K. Buczek, Jeszcze o testamencie Bolesława Krzywoustego, dz. cyt., s. 621.
53 Otoczenie królowej: G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 271; J. Dobosz, Dokument
Mieszka III Starego dla kanoników regularnych w Trzemesznie (28 kwietnia 1145 r.) [w:] Gniezno.
Studia i materiały historyczne, t. 4, red. J, Topolski i in., Gniezno 1995, s. 89–95. Śmierć mężów jako
początek kobiecej kariery: P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 530. Pozycja i aktywność
Salomei: E. Burzyński, Wokół zabiegów o władzę zwierzchnią w Polsce, dz. cyt. s. 34; R. Grodecki, S.
Zachorowski, J. Dąbrowski, Dzieje Polski średniowiecznej, t. 1, Kraków 1995, s. 138.
54 J. Dobosz, Monarchia i możni wobec Kościoła, dz. cyt., s. 188 i n.; P. Wiszewski, Domus Bolezlai,
dz. cyt., s. 479–480; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 264–265, 340–342; B. Kürbis,
Najstarsze dokumenty opactwa benedyktynów w Mogilnie (XI–XII w.), „Studia Źródłoznawcze”, t. 13
(1968), s. 27 i n.; S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 50–51. Por. Jean-Claude Schmitt,
Duch, żywi i umarli w społeczeństwie średniowiecznym, Gdańsk–Warszawa 2002, s. 158 i n.
55 Statystyka: R. Hajdu, The Position of Noblewomen in the Pays Des Costumes, 1100–1300,
„Journal of Family History”, t. 5 (1980), s. 129 i n. Oczekiwania wobec wdów: G. Pac, Kobiety
w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 290.
56 A. Marzec, A. Waśko, Ryksa [w:] Piastowie. Leksykon biograficzny, dz. cyt., s. 87; A. Marzec,
Dobroniega-Ludgarda [w:] tamże, 95; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 251–258;
O. Balzer, Genealogia Piastów, dz. cyt., s. 170 i n.
57 Z. Kozłowska-Budkowa, S. Kętrzyński, Gertruda (zm. 1160) [w:] Polski słownik biograficzny, t. 7,
Kraków 1948–1958, s. 407; K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 245–246; O. Balzer,
Genealogia Piastów, dz. cyt., s. 155; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 299; B. Kürbis,
Opracowanie [w:] Modlitwy księżnej Gertrudy z Psałterza Egberta z Kalendarzem, wyd. M.H.
Malewicz, B. Kürbis, Kraków 2002, s. 32 i n.; S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 35–40, 49;
P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 530.
58 S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 49.
59 Tamże, s. 30–33, 42–44, 49–50; G. Pac, Kobiety w dynastii Piastów, dz. cyt., s. 273 i n.; B. Snoch,
Protoplasta książąt śląskich, dz. cyt., s. 41; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 530. Edukacja
Salomei w Zwiefalten: S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 276.
60 Pozycja Salomei: K. Maleczyński, Bolesław III Krzywousty, dz. cyt., s. 314. Regencja: E.
Burzyński, Wokół zabiegów o władzę zwierzchnią w Polsce, dz. cyt., s. 33–34; K. Buczek, Jeszcze
o testamencie Bolesława Krzywoustego, dz. cyt., s. 622–627.
61 Wzmianka w kronice polsko-śląskiej. Por. M. Dworsatschek, Władysław II Wygnaniec, dz. cyt., s.
87 przyp. 150.
62 Wincenty Kadłubek, Kronika polska, ks. III, rozdz. 27; M. Dworsatschek, Władysław II
Wygnaniec, dz. cyt., s. 88–90; J. Malinowska, Wizerunek kobiety w kronice mistrza Wincentego, „Acta
Universitatis Lodziensis. Folia Historica”, t. 64 (1999), s. 5–21. Por. G. Wojciech-Masłowska, Między
strachem a miłością. Jakich kobiet mężczyźni bali się w średniowieczu [w:] Scriptura custos memoriae:
Prace historyczne, red. D. Zydorek, Poznań 2001.
63 Wincenty Kadłubek, Kronika polska, ks. III, rozdz. 26; M. Dworsatschek, Władysław II
Wygnaniec, dz. cyt., s. 86–87; B. Zientara, Władysław II Wygnaniec [w:] Poczet królów i książąt
polskich, red. A. Garlicki, Warszawa 1984, s. 90 i n; E. Burzyński, Wokół zabiegów o władzę
zwierzchnią w Polsce, dz. cyt., s. 34.
64 S. Suchodolski, Polityka mennicza a wydarzenia polityczne w Polsce we wczesnym średniowieczu
[w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. 6, Warszawa 1994, s. 43–47; M. Dworsatschek,
Władysław II Wygnaniec, dz. cyt., s. 41, 85, 91–92; A. Gąsiorowski, Władysław II (czeski) [w:] Słownik
starożytności słowiańskich, t. 4, Wrocław 1977, s. 517.
65 A. Gąsiorowski, Salomea, dz. cyt., s. 25; M. Dworsatschek, Władysław II Wygnaniec, dz. cyt., s.
93–94; P. Wiszewski, Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 530; E. Burzyński, Wokół zabiegów o władzę
zwierzchnią w Polsce, dz. cyt. 34 i n.; S. Wieczorek, Zwiefalten i Polska, dz. cyt., s. 51–52.
66 M. Dworsatschek, Władysław II Wygnaniec, dz. cyt., s. 100–115. O tym, że właśnie Salomea
powstrzymywała walną konfrontację: S. Rosik, Bolesław Krzywousty, dz. cyt., s. 277; H. Łowmiański,
Początki Polski, t. VI, cz. 1, Warszawa 1985, s. 149.
67 Śmierć i miejsce pochówku Salomei: K. Jasiński, Rodowód pierwszych Piastów, dz. cyt., s. 191;
M.R. Pauk, Płock i Spira. Piastowska imitatio imperii na przełomie XI i XII wieku? [w:] Świat
średniowiecza. Studia ofiarowane Prof. Henrykowi Samsonowiczowi, dz. cyt., s. 509; P. Wiszewski,
Domus Bolezlai, dz. cyt., s. 475; E. Burzyński, Wokół zabiegów o władzę zwierzchnią w Polsce, dz.
cyt., s. 36.
Nota autora

Historia średniowiecza to zbiór pytań, propozycji i dociekań. Ale nie – stanowczych


odpowiedzi. Tak jest na pewno w przypadku wczesnych dziejów Polski, naświetlonych zaledwie
garstką zdawkowych, a często też tendencyjnych źródeł. Tym bardziej ocenę tę należy odnieść do
początków Węgier, o których różni kronikarze pisali wprawdzie ze szczegółami, ale też… z ogromną
fantazją. Zaprzeczając sobie wzajemnie, zmyślając kluczowe fakty i fałszując nawet tak podstawowe
detale, jak daty śmierci władców, przyczyny ich zgonu albo relacje pokrewieństwa.
Są etapy zamierzchłej historii, nad którymi naukowcy pochylają się od wieków, formułując
coraz dokładniejsze hipotezy i szukając spójnego obrazu wypadków. Są też jednak okresy, które wciąż
czekają na pionierów, chętnych wyruszyć na ich podbój. Pogrążone w niemal zupełnych ciemnościach,
pełne mętnych przypuszczeń i powszechnie ignorowane. Za taki wypada uznać czasy Judyty Salickiej,
Zbysławy i Salomei z Bergu.
Żadna z tych władczyń nie doczekała się własnej biografii, a ich mężowie tylko z rzadka budzą
zainteresowanie badaczy. Rekonstruując dzieje zapomnianych księżnych, nie mogłem bazować na
powszechnie przyjętych opiniach i wnioskach. Tych po prostu wciąż nie wypracowano. Nawet
kluczowe fakty i daty częstokroć budzą wątpliwości, a główni bohaterowie zdarzeń zmieniają się
zależnie od tego, kto o nich pisze. Nieskazitelny heros z jednej biografii może być najgorszym
szwarccharakterem innej. I wciąż nie wiemy, która z interpretacji jest bliższa prawdy.
Przygotowanie nawet popularnonaukowego szkicu poświęconego żonom Władysława Hermana
i Bolesława Krzywoustego wymaga iście detektywistycznego podejścia. Niemal każdy akapit Dam
przeklętych należałoby opatrzyć zastrzeżeniami: „być może tak było”, „prawdopodobnie”, „zachowane
kroniki sugerują, że”, „według jednej z możliwości”. Jeśli nie zawsze sięgam po podobne zwroty, to
nie z braku ostrożności, ale – z przekonania, że nie należy utrudniać Czytelnikowi lektury.
Damy przeklęte nie są pracą naukową. Jest to jednak książka oparta na źródłach historycznych
i na dostępnej literaturze, dotyczącej wczesnych dziejów Polski, Węgier, Niemiec i Czech. Dołożyłem
starań, by każde przedstawione w niej wydarzenie i każda interpretacja posiadały naukowy fundament.
Oceny zachowań i charakteru bohaterów, a także fabularyzowane sceny wzbogacające poszczególne
rozdziały stanowią jednak tylko jedną z możliwych wizji. Alternatyw nie brakuje. Zwłaszcza że w ślad
za średniowiecznymi kronikarzami Judytę Salicką wciąż przedstawia się jednowymiarowo, jako podłą
intrygantkę i rozpustną, „złą Niemkę”. O Salomei nie pisze się natomiast niemal w ogóle. I to mimo że
miała kluczowy wpływ na losy Polski.
Podjąłem, być może karkołomną, próbę rzucenia światła na sylwetki obu tych niezwykłych
kobiet, a także kilku innych, dzisiaj niemal zapomnianych postaci. Czy była to próba udana – niech
ocenią Czytelnicy.
Damy przeklęte nie mogłyby powstać, gdyby nie prace badawcze takich naukowców, jak
między innymi: Krzysztof Benyskiewicz, Janusz Bieniak, Pál Engel, Tadeusz Grudziński, Kazimierz
Jasiński, Krzysztof Kollinger, Adam Krawiec, Karol Maleczyński, Teresa Michałowska, Grzegorz Pac,
Ian Robinson, Stanisław Rosik, Przemysław Wiszewski i Dušan Zupka. Jak zawsze ogromnie dziękuję
za wsparcie i dobre rady Rafałowi Kuzakowi. Doktorowi Michaelowi Morysowi-Twarowskiemu
natomiast – za merytoryczną weryfikację tekstu i szereg cennych sugestii, które pozwoliły go (mam
nadzieję!) udoskonalić.
Podczas prac nad książką dołożyłem starań, by dotrzeć do wszystkich istotnych materiałów.
Publikacja na pewno jednak – jak każda książka historyczna – zawiera braki lub przekłamania.
Czytelników pragnących podzielić się swoimi uwagami lub sugestiami zachęcam do kontaktu pod
adresem: janicki@wielkahistoria.pl lub za pośrednictwem wydawnictwa.
Wybrana bibliografia

Edycje źródeł

Bernold z Konstancji, Kronika: Kronika Bertholda z Reichenau: Die Chroniken Bertholds von
Reichenau und Bernolds von Konstanz 1054–1100 [w:] Monumenta Germaniae Historica. Scriptores
Rerum Germanicarum. Nova Series, t. 14, Hannover 2003.
Ebon, Żywot św. Ottona: Żywot św. Ottona biskupa bamberskiego, oprac. J. Wikarjak,
Warszawa 1969.
Gall Anonim, Kronika Polska: Anonim tzw. Gall, Kronika polska, tłum. R. Grodecki, wstęp
i oprac. M. Plezia, Wrocław 2008.
Herbord, Dialog: Dialog o życiu św. Ottona biskupa bamberskiego, oprac. J. Wikarjak,
Warszawa 1974.
Jan Długosz, Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego: Jana Długosza Roczniki
czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 3–4: 1039–1139, oprac. D. Turkowska, M.
Kowalczyk, przeł. J. Mrukówna, Warszawa 2009.
Kosmas, Kronika Czechów: Kosmas, Kosmasa Kronika Czechów, tłum. M. Wojciechowska,
Wrocław 2006.
Kronika Bertholda z Reichenau: Die Chroniken Bertholds von Reichenau und Bernolds von
Konstanz 1054–1100 [w:] Monumenta Germaniae Historica. Scriptores Rerum Germanicarum. Nova
Series, t. 14, Hannover 2003.
Kronika Szymona z Keza: Simon of Kéza, The Deeds of the Hungarians, oprac. i tłum. L.
Veszprémy, F. Schaer, Budapest–New York 1999.
Kronika węgierska złożona w XIV wieku: Chronici Hungarici, compositio saeculi XIV, oprac.
A. Domanovsky [w:] Scriptores rerum Hungaricarum, t. 1, Budapest 1937.
Kronika węgiersko-polska: Żywot św. Stefana króla Węgier czyli Kronika węgiersko-polska,
tłum. R. Grzesik, Warszawa 2003.
Mnich z Prüfening, Żywot Św. Ottona: Żywot z Prüfening Ottona biskupa bamberskiego, tłum.
J. Wikarjak [w:] Pomorze Zachodnie w żywotach Ottona, Warszawa 1979.
Powieść Minionych Lat: Najstarsza kronika kijowska. Powieść minionych lat, oprac. F. Sielicki,
Wrocław 2005.
Rocznik pożoński: Annales Posonienses, oprac. W. Arndt [w:] Monumenta Germaniae
Historica. Scriptores (SS), t. 19, Hannover 1866.
Roczniki altajskie większe: Annales Altahenses maiores, oprac. W. Giesebrecht, E. v. Oefele
[w:] Monumenta Germaniae Historica. Scriptores rerum Germanicarum, t. 4, Hannover 1891.
Węgierska kronika ilustrowana: The Illuminated Chronicle. Chronicle of the Deeds of the
Hungarians from the Fourteenth-Century Illuminated Codex, oprac. J.M. Bak, L. Veszprémy,
Budapest–New York 2018.
Wincenty Kadłubek, Kronika Polska: Mistrz Wincenty, Kronika polska, tłum. B. Kürbis,
Wrocław 2008.
LITERATURA

Adamus J., O monarchii Gallowej, Warszawa 1952.


Bagi D., Królowie węgierscy w Kronice Galla Anonima, Kraków 2008.
Balzer O., Genealogia Piastów, Kraków 1895.
Beach A.I., Women as Scribes: Book Production and Monastic Reform in Twelfth-Century
Bavaria, Cambridge 2004.
Benyskiewicz K., Mieszko Bolesławowic. 1069–1089. Źródła i tradycja historiograficzna,
Kraków 2005.
Benyskiewicz K., Tajemnica żony Bolesława Szczodrego [w:] tenże, W kręgu Bolesława
Szczodrego i Władysława Hermana, Wrocław 2010.
Benyskiewicz K., Władysław Herman. Książę Polski 1079–1102, Kraków 2014.
Bieniak J., Polska elita polityczna (cz. II) [w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. 3, red.
S. Kuczyński, Warszawa 1985.
Bieniak J., Polska elita polityczna [w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. 2, red. S.
Kuczyński, Warszawa 1982.
Black-Veldtrup M., Die Töchter Heinrichs III. und der Kaiserin Agnes [w:] Vinculum
Societatis. Festschrift für Joachim Wollasch, red. F. Neiske, Sigmaringendorf 1991.
Black-Veldtrup M., Kaiserin Agnes (1043–1077). Quellenkritische Studien, Köln 1995.
Bonser W., The Cult of Relics in the Middle Ages, „Folklore”, t. 73 (1962).
Brundage J.A., Law, Sex, and Christian Society in Medieval Europe, Chicago–London 1987.
Buczek K., Jeszcze o testamencie Bolesława Krzywoustego, „Przegląd Historyczny”, t. 60
(1969).
Bührer-Thierry G., „Just Anger” or „Vengeful Anger”? The Punishment of Blinding in the
Early Medieval West [w:] Anger’s Past. The Social Uses of an Emotion in the Middle Ages, red. B.H.
Rosenwein, Ithaca–London 1998.
Burzyński E., Wokół zabiegów o władzę zwierzchnią w Polsce w latach 1138–1146, „Słupskie
Studia Historyczne”, t. 11 (2004).
Chodor J., Wizerunek kobiet w kronikarstwie Europy Środkowo-Wschodniej (XI–XII wiek) [w:]
Uniwersalizm i regionalizm w kronikarstwie Europy Środkowo-Wschodniej, red. U. Borkowska, Lublin
1996.
Dalewski Z., Pasowanie na rycerza książąt polskich we wcześniejszym średniowieczu.
Znaczenie ideowe i polityczne, „Kwartalnik Historyczny”, t. 104 (1997).
Delestowicz N., Bolesław II Szczodry. Tragiczne losy wielkiego wojownika 1040/1042–2/3 IV
1081 albo 1082, Kraków 2016.
Delestowicz N., Świętosława (Swatawa) – czeska królowa z dynastii piastowskiej, „Kwartalnik
Prawo – Społeczeństwo – Ekonomia”, nr 4 (2015).
Delestowicz N., Zbigniew książę Polski, Poznań 2017.
Dobosz J., Monarchia i możni wobec Kościoła w Polsce do początku XIII wieku, Poznań 2006.
Dowiat J., Bela I węgierski w Polsce (1031/32–1048), „Przegląd Historyczny”, t. 56 (1965).
Dworsatschek M., Władysław II Wygnaniec, Kraków 2009.
Engel P., The Realm of St. Stephen. A History of Medieval Hungary 895–1526, London–New
York 2001.
Fuhrmann H., Germany in the High Middle Ages, c. 1050–1200, New York 1995.
Gawlas S., O kształt zjednoczonego Królestwa. Niemieckie władztwo terytorialne a geneza
społeczno-ustrojowej odrębności Polski, Warszawa 2000.
Gąsiorowski A., Salomea [w:] Słownik starożytności słowiańskich, t. 5, red. G. Labuda, Z.
Stieber, Wrocław 1975.
Gieysztor A., Bamberg i Polska w XI i XII wieku, „Studia Źródłoznawcze”, t. 15 (1971).
Grabski A.F., Polska sztuka wojenna w okresie wczesnofeudalnym, Warszawa 1959.
Grabski A.F., Polska w opiniach obcych X–XII w., Warszawa 1964.
Grodecki R., S. Zachorowski, J. Dąbrowski, Dzieje Polski średniowiecznej, t. 1, Kraków 1995.
Grodecki R., Zbigniew książę Polski [w:] Studja staropolskie. Księga ku czci A. Brücknera,
Kraków 1928.
Grudziński T., Bolesław Szczodry. Zarys dziejów panowania. Część 1, Toruń 1953.
Grudziński T., Bolesław Śmiały-Szczodry i biskup Stanisław, Warszawa 1982.
Grzesik R., Nowe wydanie Kroniki węgiersko-polskiej, „Studia Źródłoznawcze.
Commentationes”, t. 50 (2012).
Hertel J., Imiennictwo dynastii piastowskiej we wcześniejszym średniowieczu, Warszawa 1980.
Janicki K., Bolesław Śmiały. Rozdawca tronów, kreator królów [w:] Polscy bogowie wojny.
Najwspanialsi dowódcy w dziejach, Kraków 2019.
Jasiński K., Małżeństwa córek Władysława Hermana, „Acta Universitatis Wratislaviensis”, t.
76 (1989).
Jasiński K., Rodowód pierwszych Piastów, Poznań 2004.
Jasiński K., Rozważania o Piastach (Ze studiów nad genealogią Piastów). Cz. 2, „Herald”, nr 7
(1993).
Jasiński T., O pochodzeniu Galla Anonima, Kraków 2008.
Johnston R.A., All Things Medieval. An Encyclopedia of the Medieval World, Santa Barbara
2011.
Jurek T., Agnes Regina. W poszukiwaniu żony Bolesława Szczodrego, „Roczniki Historyczne”,
t. 72 (2006).
Jurek T., Kim był komes wrocławski Magnus? [w:] Venerabiles, nobiles et honesti. Studia
z dziejów społeczeństwa Polski średniowiecznej, red. A. Radzimiński, A. Supruniuk, J. Wroniszewski,
Toruń 1997.
Karras R.M., Sexuality in Medieval Europe, London–New York 2017.
Kętrzyński S., Gertruda (zm. 1160) [w:] Polski słownik biograficzny, t. 7, Kraków 1948–1958.
Kollinger K., Ruskie posiłki dla Bolesława III w 1109 r., śmierć Zbysławy i trwałość sojuszu
polsko-ruskiego w latach 1102–1114, „Ruthenica”, t. 7 (2008).
Kollinger K., Zbigniew u wielkiego kniazia Światopełka. Analiza przekazu „Powieści
minionych lat” z roku 6614, „Przegląd Wschodni”, t. 10 (2007).
Kontler L., Millennium in Central Europe. A History of Hungary, Budapest 1999.
Kosztolnyik Z.J., Five Eleventh Century Hungarian Kings. Their Policies and Their Relations
with Rome, New York 1981.
Kowalczyk E., Krzywousty – Skaza fizyczna czy moralna, „Kwartalnik Historyczny”, t. 101
(1994).
Krawiec A., Król bez korony. Władysław I Herman książę polski, Warszawa 2014.
Kristó G., Makk F., Az Árpád-ház uralkodói, Könyvek 1996.
Kurtyka J., Sieciech [w:] Polski słownik biograficzny, t. 36, 1995–1996
[https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/sieciech].
Labuda G., Korona i infuła. Od monarchii do poliarchii, Kraków 1996.
Labuda G., Testament Bolesława Krzywoustego [w:] Opuscula Casimiro Tymieniecki
septuagenario dedicata, Poznań 1959.
Labuda G., Uzupełnienia do genealogii Piastów, w szczególności śląskich, „Sobótka”, t. 18
(1963).
Labuda G., Władysław Herman [w:] Słownik starożytności słowiańskich, t. 6, red. G. Labuda, Z.
Stieber, Wrocław 1977.
Labuda G., Władysław i Zbigniew. U genezy podziałów dzielnicowych w Polsce w drugiej
połowie XI wieku [w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. 6, red. S.K. Kuczyński, Warszawa
1994.
Labuda G., Zbygniew [w:] Słownik starożytności słowiańskich, t. 7, red. G. Labuda, Z. Stieber,
Wrocław 1982.
Leśniewska D., Kodeks Gertrudy. Stan i perspektywy badań, „Roczniki Historyczne”, t. 59
(1995).
Łowmiański H., Początki Polski, t. 6, cz. 1, Warszawa 1985.
Maleczyński K., Bolesław III Krzywousty, Wrocław 1975.
Maleczyński K., Judyta Maria (Zofia) [w:] Polski słownik biograficzny, t. 11, Kraków 1964–
1965.
Maleczyński K., Wojna polsko-niemiecka 1109 r., Wrocław 1946.
Malinowska J., Wizerunek kobiety w kronice mistrza Wincentego, „Acta Universitatis
Lodziensis. Folia Historica”, t. 64 (1999).
Matla M., Początki państw. Czechy, Poznań 2014.
Medieval Germany. An Encyclopedia, red. J.M. Jeep, New York–London 2001.
Medieval Italy. An Encyclopedia, New York–London 2003.
Medieval Scandinavia. An Encyclopedia, red. P. Pulsiano, K. Wolf, New York 2016.
Michałowska T., Ego Gertruda, Warszawa 2001.
Michałowski R., Princeps fundator. Studium z dziejów kultury politycznej w Polsce X–XIII
wieku, Warszawa 1993.
Mitschke W., Polska korona królów czeskich, „Studia Źródłoznawcze”, t. 44 (2006).
Nikodem J., Nieskruszony syn marnotrawny. Gall Anonim o dwóch powrotach Zbigniewa do
Polski, „Studia Periegetica”, t. 4 (2010).
Nikodem J., Parens tanti peuri. Władysław Herman w Gallowej wizji dziejów dynastii,
„Kwartalnik Historyczny”, t. 117 (2010).
Pac G., Biblical Judith in the Ideology of Queenship of the Early Middle Ages, „Quest”, nr 6
(2009).
Pac G., Gentrix Iudith nomine. Judyta Czeska i jej miejsce w Kronice Galla Anonima na tle
porównawczym [w:] Christianitas Romana. Studia ofiarowane prof. Romanowi Michałowskiemu, red.
K. Skwierczyński, Warszawa 2009.
Pac G., Kobiety w dynastii Piastów. Rola społeczna piastowskich żon i córek do połowy XII
wieku – studium porównawcze, Toruń 2013.
Pauk M.R., Płock i Spira. Piastowska imitatio imperii na przełomie XI i XII wieku? [w:] Świat
średniowiecza. Studia ofiarowane Prof. Henrykowi Samsonowiczowi, red. A. Bartoszewicz i in.,
Warszawa 2010.
Piastowie. Leksykon biograficzny, red. K. Ożóg, S. Szczur, Kraków 1999.
Płock wczesnośredniowieczny, red. A. Gołembnik, Warszawa 2011.
Powierski J., Data konsekracji katedry gnieźnieńskiej (1 V 1099) na tle sytuacji politycznej
Polski, Rusi i krajów sąsiednich, „Roczniki Historyczne”, t. 60 (1994).
Powierski J., Kryzys rządów Bolesława Śmiałego. Polityka i jej odzwierciedlenie w literaturze
średniowiecznej, Gdańsk 1992.
Powierski J., Pierwszy bunt Zbigniewa a zewnątrzpolityczne położenie Polski w latach 1092–
1094, „Studia Bałtyckie. Historia”, t. 1 (1996).
Ratajczak K., Edukacja kobiet w kręgu dynastii piastowskiej w średniowieczu, Poznań 2005.
Robinson I.S., Henry IV of Germany 1056–1106, New York 2004.
Rosik S., Bolesław Krzywousty, Wrocław 2013.
Rosik S., Conversio gentis Pomeranorum. Studium świadectwa o wydarzeniu (XII wiek),
Wrocław 2010.
Rotondo-McCord J., Body Snatching and Episcopal Power. Archbishop Anno II of Cologne
(1056–75), Burials in St. Mary’s ad Gradus, and the Minority of King Henry IV, „Journal of Medieval
History”, t. 22, nr 4 (1996).
Schlesinger W., Agnes [w:] Neue Deutsche Biographie, t. 1 (1953), [https://www.deutsche-
biographie.de/gnd118647318.html].
Skibiński E., Przemiany władzy. Narracyjna koncepcja Anonima tzw. Galla i jej podstawy,
Poznań 2009.
Smolka S., Mieszko Stary i jego wiek, Warszawa 1881.
Smolka S., Szkice historyczne, t. 2, Warszawa 1883.
Snoch B., Protoplasta książąt śląskich, Katowice 1985.
Sroka S.A., Początki państw. Węgry, Poznań 2015.
Strzelczyk J., Apostołowie Europy, Poznań 2010.
Suchodolski S., Czy monety palatyna Sieciecha świadczą o jego dążeniu do przejęcia władzy
w Polsce?, „Acta Universitatis Wratislaviensis. Historia”, t. 171 (2005).
Suchodolski S., Numizmatyka średniowieczna. Moneta źródłem archeologicznym, historycznym
i ikonograficznym, Warszawa 2012.
The New Cambridge Medieval History, t. 6: c. 1024–1198, cz. 2, red. D. Luscombe, J. Riley-
Smith, New York 2008.
Trawkowski S., Charakter denarów palatyna Sieciecha [w:] Moneta mediaevalis. Studia
numizmatyczne i historyczne, red. B. Paszkiewicz, Warszawa 2002.
Trawkowski S., Władysław I Herman [w:] Poczet królów i książąt polskich, red. A. Garlicki,
Warszawa 1978.
Umiński J., Rzekoma rozwiązłość Judyty Salickiej, drugiej żony Włodzisława Hermana, „Nasza
Przeszłość”, t. 3 (1947).
Vademecum historyka mediewisty, red. J. Nikodem, D.A. Sikorski, Warszawa 2012.
Vogthern T., Die salischen Äbtissinnen des Reichsstifts Quedlinburg [w:] Von sacerdotium und
regnum, Köln 2002.
Wieczorek S., Zwiefalten i Polska w pierwszej połowie XII wieku, „Kwartalnik Historyczny”, t.
103 (1996).
Wies E.W., Cesarz Henryk IV. Canossa i walka o panowanie nad światem, tłum. P.
Kaczorowski, Warszawa 2000.
Wiszewski P., Domus Bolezlai. W poszukiwaniu tradycji dynastycznej Piastów (do około 1138
roku), Wrocław 2008.
Wiszewski P., Władysław Herman [w:] S. Rosik, P. Wiszewski, Poczet polskich królów
i książąt. Od Mieszka I do Władysława Laskonogiego, Wrocław 2005.
Wiszewski P., Zemsta, zemsta na wroga… czy wyzwanie. Rzecz o obcinaniu głów zmarłym
i społecznym wymiarze emocji (Ebo, III, 13) [w:] Cor hominis. Wielkie namiętności w dziejach,
źródłach i studiach nad przeszłością, red. S. Rosik, P. Wiszewski, Wrocław 2007.
Wojciech-Masłowska G., Między strachem a miłością. Jakich kobiet mężczyźni bali się
w średniowieczu [w:] Scriptura custos memoriae: Prace historyczne, red. D. Zydorek, Poznań 2001.
Wojciechowski T., Szkice historyczne XI wieku, oprac. A. Gieysztor, wyd. 2, Warszawa 1970.
Women and Gender in Medieval Europe. An Encyclopedia, red. M. Schaus, New York–London
2006.
Women and Power in the Middle Ages, red. M. Erler, M. Kowaleski, Athens–London 1988.
Zakrzewski S., Okres do schyłku XII w. [w:] Historya polityczna Polski, t. 1, oprac. S.
Zakrzewski, S. Zachorowski, O. Halecki, Kraków 1920.
Zupka D., Ritual and Symbolic Communication in Medieval Hungary under the Árpád Dynasty
(1000–1301), Leiden–Boston 2016.
Żmudzki P., Władca i wojownicy. Narracje o wodzach, drużynie i wojnach w najdawniejszej
historiografii Polski i Rusi, Wrocław 2009.
Indeks osób

Adelajda, córka Henryka III


Adelajda, przełożona klasztoru w Nivelles
Adelajda, żona Beli I
Agnieszka Babenberg, żona Władysława Wygnańca
Agnieszka z Poitou, cesarzowa
Agnieszka, córka Bolesława Krzywoustego
Aleksandra Olgierdówna, żona Siemowita IV
Almos, węgierski królewicz
Anastazja, królowa Węgier
Andrzej I, król Węgier
Anna Rurykowiczówna, królowa Francji
Anna, żona Henryka Pobożnego
Annon, arcybiskup Kolonii
Attyla, wódz Hunów
Baldwin, biskup krakowski
Beatrycze, córka Henryk III
Bela I, król Węgier
Bela II Ślepy, król Węgier
Benyskiewicz Krzysztof
Bernard, bratanek Ludwika Pobożnego
Bernold z Konstancji, kronikarz
Berta, królowa Francji
Berthold z Reichenau, kronikarz
Bilihilt, dwórka Salomei z Bergu
Bolesław I Chrobry, król Polski
Bolesław II Szczodry, król Polski
Bolesław III Krzywousty, władca Polski
Bolesław IV Kędzierzawy, polski książę
Bolesław Rudy, władca Czech
Bolesław, syn Wratysława II
Borzywoj, władca Czech
Bożena, żona Ołdrzycha
Brzetysław I, władca Czech
Brzetysław II, władca Czech
Burchard z Halberstadtu, biskup
Chilperyk, władca Franków
Degno, polski możny
Diemut, mniszka z klasztoru w Wessobrunn
Dobroniega Ludgarda, córka Bolesława Krzywoustego
Dypold z Vohburga, niemiecki możnowładca
Dytryk z Miśni, niemiecki arystokrata
Ebon, kronikarz
Egilbert, arcybiskup trewirski
Ekbert, margrabia Miśni
Ekhard, biskup
Elżbieta, żona Mieszka Starego
Emeryk, węgierski królewicz
Eudoksja, bizantyjska cesarzowa
Eupraksja, cesarzowa
Filip I, król Francji
Filip II, król Hiszpanii
Franko, biskup
Fredegunda, królowa Neustrii
Fried Johannes
Gall Anonim, kronikarz
Gejza I, król Węgier
Gejza, węgierski królewicz
Gertruda, córka Bolesława Krzywoustego
Gertruda, księżna kijowska
Gieysztor Aleksander
Gizela, królowa Węgier
Grudziński Tadeusz
Grzegorza VII, papież
Gundeberda, królowa Longobardów
Harold II, król Anglii
Henryk II, cesarz
Henryk III, cesarz
Henryk IV, cesarz
Henryk V, cesarz
Henryk Pobożny, polski książę
Henryk Sandomierski, polski książę
Henryk, biskup
Herbord z Bambergu, kronikarz
Herman Kulawy, kronikarz
Idzi, święty katolicki
Innocenty II, papież
Irena, żona Jaropełka Piotra
Izjasław, książę kijowski
Jadwiga Andegaweńska, królowa Polski
Jan Długosz, kronikarz
Jaromir, władca Czech
Jaropełk Piotr, książę włodzimiersko-wołyński
Jasiński Tomasz
Judyta Bawarska, cesarzowa
Judyta Czeska, księżna Polski
Judyta Salicka, królowa Węgier, księżna Polski
Judyta, córka Bolesława Krzywoustego
Judyta, królowa Wesseksu
Justynian, cesarz Bizancjum
Kalwin Jan
Karloman, syn Karola II Łysego
Karol Wielki, cesarz
Karol II Łysy, cesarz
Kazimierz I Odnowiciel, książkę Polski
Kazimierz II Sprawiedliwy, polski książę
Kazimierz, tzw. Starszy syn Bolesława Krzywoustego
Kętrzyński Stanisław
Koloman Uczony, król Węgier
Konrad I Brneński, władca Czech
Konrad II, książę Moraw
Konrad II Salicki, cesarz
Konrad III Hohenstauf, król Niemiec
Konrad z Plötzkau, margrabia Marchii Północnej
Kosmas, kronikarz
Kowalczyk Elżbieta
Kromer Marcin, kronikarz
Kutesk, kumański wódz
Lampert z Hersfeldu, kronikarz
Leon IX (właśc. Bruno, hrabia Egisheim-Dagsburg), papież
Leopold III Babenberg, margrabia Austrii
Leszek, syn Bolesława Krzywoustego
Leukardis, mniszka z klasztoru w Mallersdorf
Lewente, węgierski książę
Lotar z Supplinburga, cesarz
Ludwik I Pobożny, cesarz
Ludwik Niemiecki, król wschodniofrankijski
Machiavelli Niccolò
Magnus Silny, król Szwecji
Magnus, komes wrocławski
Magnus, król Norwegii
Mahtilt ze Zwiefalten, mniszka
Maleczyński Karol
Malewicz Małgorzata
Maria Dobroniega, księżna Polski
Matylda, siostra Ottona III
Michał, biskup
Michałowska Teresa
Miecław, cześnik Mieszka II
Mieszko I, władca Polski
Mieszko II, król Polski
Mieszko III Stary, polski książę
Mieszko, syn Bolesława Szczodrego
Mścisław, książę włodzimierski
Neron, rzymski cesarz
Niels, król Danii
Oda Dytrykówna, księżna Polski
Odylen, stronnik Ody Dytrykówny
Olaf, król Norwegii
Ołdrzych, władca Czech
Otton II Czarny, książę ołomuniecki
Otton III, cesarz
Otton z Bambergu, biskup
Otton ze Steusslingen, mnich
Pac Grzegorz
Paschalis II (właśc. Rainierus), papież
Piotr Orseolo, król Węgier
Przybywoj, stronnik Ody Dytrykówny
Robinson Ian
Rosik Stanisław
Rudolf Szwabski, antykról niemiecki
Rycheza, królowa Polski
Rycheza, księżna Czech
Ryksa, córa Bolesława Krzywoustego
Salomea z Bergu, księżna Polski
Salomon, król Węgier
Samuel Aba, król Węgier
Sieciech, palatyn Władysława Hermana
Siemowit IV, władca Mazowsza
Skarbimir, wojewoda
Smolka Stanisław
Sobiesław I, władca Czech
Spitygniew, książę Pragi
Stanisław ze Szczepanowa, biskup krakowski
Stefan Wielki, król Węgier
Swerker I Starszy, król Szwecji
Swidger, biskup
Szymon z Keza, kronikarz
Światopełek, władca Rusi Kijowskiej
Świętosława Swatawa, królowa Czech
Teodoryk, król Ostrogotów
Teofano, cesarzowa
Thietmar, kronikarz
Umiński Józef
Uta, przełożona klasztoru Niedermünster
Vid, węgierski hrabia
Ward Elizabeth
Wazul, węgierski książę
Widukind z Korbei, kronikarz
Wierzchosława, żona Bolesława Kędzierzawego
Wilhelm Zdobywca, król Anglii
Wilhelm, biskup Utrechtu
Wincenty zwany Kadłubiem, kronikarz
Wipon, kronikarz
Wiszewski Przemysław
Władysław I Herman, władca Polski
Władysław I Święty, król Węgier
Władysław I, władca Czech
Władysław II, król Czech
Władysław II Jagiełło, król Polski
Władysław Wygnaniec, polski książę
Włodzimierz Wielki, władca Rusi Kijowskiej
Włodzimierz Wsiewołodowicz, książę nowogrodzki
Wojciech, święty katolicki
Wojciechowski Tadeusz
Wratysław II, król Czech
Wszechbor, polski możny
Wyszesława (domniemane imię żony Bolesława Szczodrego)
Zbylut, polski możny
Zbysława, żona Bolesława Krzywoustego
Zofia, żona Ottona Czarnego

You might also like