You are on page 1of 164

Heidi Rice

Uwierzyć sercu
Tłumaczenie: Ewelina Grychtoł

HarperCollins Polska sp. z o.o.

Warszawa 2022
Tytuł oryginału: A Forbidden Night with the Housekeeper

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2020 by Heidi Rice

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,

Warszawa 2022

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin

Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji

części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek

podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –

jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi

znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i

zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym

do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą

być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books

S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7635-1

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek

/ Woblink
RODZIAŁ PIERWSZY

Cara Evans stała przy grobie, słuchając monotonnego

głosu księdza. Nie znała francuskiego na tyle dobrze, żeby

zrozumieć wszystkie słowa mowy pożegnalnej, ale i bez tego

była wstrząśnięta utratą swojego pracodawcy, winiarza

Pierre’a de la Mare’a. Męża, poprawiła się w myślach.

Dziwnie jej było nazywać Pierre’a mężem. Był tak stary,

że mógłby być jej dziadkiem. Pobrali się zaledwie trzy dni

wcześniej, a teraz została wdową.

„Wyjdź za mnie, Caro. Okaż litość staremu człowiekowi,

który nie chce umrzeć w samotności”.

Czuła na sobie spojrzenie małej grupy przyjaciół

i wspólników Pierre’a, którzy stawili się na pogrzebie. Niemal

słyszała ich myśli.

„Materialistka. Oportunistka. Dziwka”.

Ale ona nie zamierzała czuć się winna, że przyjęła

oświadczyny Pierre’a. Nie zrobiła tego, żeby przejąć jego

majątek. Miała dostać tylko niewielki udział w spadku, który

pokryje jej zaległe wypłaty. Reszta miała zostać przeznaczona

na pokrycie długów.

Pod koniec była bardziej jego opiekunką niż gospodynią.

Kąpała Pierre’a, karmiła go, pomagała mu się ubierać.

Wieczorami prowadzili niekończące się rozmowy na wszelkie

możliwe tematy, od Simone Signoret, jego ulubionej


francuskiej aktorki, po ostatnie doniesienia na temat Maxima

Duranda, winiarza miliardera, który był właścicielem całej

ziemi otaczającej dużo mniejszą winnicę Pierre’a.

Była dla Pierre’a bardziej przyjaciółką niż kimkolwiek

innym. Ich relacja nigdy nie miała wymiaru erotycznego, choć

prędzej by umarła, niż pozwoliła, żeby ktokolwiek się o tym

dowiedział. Strach i niepewność ścisnęły jej pierś. Będzie

tęsknić za Pierre’em, ale przede wszystkim będzie tęsknić za

La Maison de la Lune. Ten stary, kamienny wiejski domek,

w którym mieszkała przez ostatnie jedenaście miesięcy, stał

się jej pierwszym prawdziwym domem.

Nigdy nie została tak długo w jednym miejscu, nigdzie nie

czuła się tak bezpieczna, nigdzie dotąd nie zapuściła korzeni.

Świadomość, że wkrótce będzie się musiała wyprowadzić,

była niemal nie do zniesienia.

Westchnęła. Robiła to tyle razy, że powinna się już

przyzwyczaić. Dlaczego tym razem było trudniej?

Zmrużyła oczy, mimo oślepiającego słońca usiłując skupić

wzrok na zbliżającym się dużym czarnym SUV-ie. Chmura

pyłu unosiła się za nim, kiedy podskakiwał na wyboistej

drodze ku rodzinnemu cmentarzowi w rogu posiadłości de la

Mare.

W pierwszej chwili pomyślała, że kolejny daleki znajomy

Pierre’a przybył, żeby ją osądzać. Ale kiedy samochód się

zatrzymał, ujrzała na boku karoserii logo Durand Corporation.

Mężczyzna, który z niego wsiadł, był wysoki i umięśniony.

Miał na sobie wytarte dżinsy, wysłużone obuwie robocze

i niechlujny biały T-shirt. Cara rozpoznała go natychmiast.

Maxim Durand, miliarder i sąsiad Pierre’a, oraz jeden


z najsłynniejszych playboyów we Francji. Kto inny

wyglądałby tak władczo i bezwzględnie w roboczym stroju?

I kto inny byłby na tyle arogancki, żeby przyjść na pogrzeb

prosto z winnicy?

Dreszcz niepokoju przebiegł jej po kręgosłupie. Co rywal

Pierre’a robił na jego pogrzebie? Tej dwójki zdecydowanie nie

łączyła sympatia, a przynajmniej nie ze strony Pierre’a. Jej

pracodawca często mówił o Durandzie, wyrażając się o nim

z pogardą i zaskakującym jadem. Wobec niej Pierre zawsze

był czarujący i opiekuńczy, więc tym bardziej dziwiła ją jego

obsesja na punkcie rywala. Za każdym razem, kiedy

w winnicy stało się coś złego – pożar, wiosenna powódź,

odejście któregoś z robotników – Pierre oskarżał Duranda,

jakby ten był osobiście odpowiedzialny za wszystkie jego

nieszczęścia. Prywatnie Cara uważała, że Pierre ma paranoję.

Owszem, Durand zajął całą ziemię otaczającą posiadłość

Pierre’a, ale nigdy nie próbował przejąć jego winnicy. Teraz

jednak zaczęła się zastanawiać. Czy to możliwe, że Pierre miał

rację? Czy Durand czekał, aż Pierre umrze, zanim zrobi

pierwszy ruch?

Durand zatrzasnął drzwi jeepa i jakby nigdy nic

pomaszerował prosto do nagrobka. Zdecydowanie nie

wyglądał, jakby był w żałobie.

Gdy Durand pochylił głowę, by na nią spojrzeć, Cara

pokryła się rumieńcem. Jego oczy były skryte za okularami

przeciwsłonecznymi, ale miała nieodparte wrażenie, że ocenia

jej czarną sukienkę retro, którą znalazła na targu dzień

wcześniej. Sukienka była trochę za ciasna, ale z szeroką

spódnicą i dopasowanym stanem wyglądała bardzo elegancko.

Tak jej się przynajmniej do teraz wydawało. Taksujące


spojrzenie Duranda paliło jej skórę, sprawiając, że czuła się

bardziej rozebrana niż elegancka.

Ale nie odezwał się do niej. Zamiast tego podszedł do

grobu i powiedział coś do Marcela Carona, prawnika Pierre’a.

Ksiądz wreszcie skończył mówić i podał jej szpadel. Cara

pochyliła się, żeby symbolicznie przysypać grób ziemią.

Oczyma duszy widziała, jak ciasny dekolt opina jej piersi.

– Ucałuj ode mnie Simone, Pierre – szepnęła. Oddała

szpadel księdzu i w duchu pożegnała przyjaciela.

Przełykając łzy, odwróciła się od grobu i ruszyła w dół

wzgórza ku La Maison de la Lune. Na życzenie Pierre’a

zdecydowała się nie urządzać stypy, ale po pogrzebie była

umówiona z Marcelem, który miał jej dać czek na kwotę

przewidzianą w testamencie. Cara już otworzyła dla niego

jedno z najlepszych win de la Mare i zostawiła je, żeby

pooddychało, tak jak nauczył ją Pierre.

Kiedy mijała pozostałych żałobników, słyszała wrogie

szepty, ale nikt do niej nie podszedł.

Musiała się spakować i zdecydować, co dalej. Jeśli

posiadłość zostanie sprzedana, nowy właściciel raczej nie da

jej zbyt wiele czasu. Chciała odejść sama z podniesionym

czołem, a nie zostać wyrzucona. A obecność Duranda na

pogrzebie, w stroju roboczym, sugerowała, że nie zamierza

stać bezczynnie.

Czy powinna pojechać do Paryża? Do Londynu? Może do

Madrytu? Nigdy nie była w Hiszpanii.

Ale choć starała się wykrzesać choć trochę entuzjazmu na

myśl o nowych przygodach, przede wszystkim czuła się


zmęczona i przybita.

Chrzanić to. Nie będzie się dzisiaj pakować. Kiedy Marcel

wyjdzie, usiądzie na tarasie, będzie popijać wino Pierre’a

i cieszyć się magią winnicy, którą pokochała. Winnica stała się

rzadką oazą spokoju i bezpieczeństwa pośród chaosu jej

koczowniczego życia.

Wciąż myślała o spotkaniu z Durandem, po którym nadal

niepokojąco mrowiła ją skóra i czuła dziwne gorąco

w podbrzuszu. Musiał być jakiś racjonalny powód, dla którego

zrobił na niej aż takie wrażenie. Durand miał władzę

i bogactwo, był niesławnym kobieciarzem i emanował

zwierzęcym magnetyzmem, któremu niewiele kobiet byłoby

w stanie się oprzeć. A ona wciąż była dziewicą! Odkąd

osiągnęła pełnoletniość, nigdzie nie zagrzała miejsca na tyle

długo, żeby zbudować bliską relację z mężczyzną – nie licząc

Pierre’a. Ale Pierre nie był silnym, charyzmatycznym

mężczyzną w kwiecie wieku. Biorąc pod uwagę jej

niedoświadczenie, nic dziwnego, że zainteresowanie Duranda

nieco… wytrąciło ją z równowagi.

Dobra wiadomość była taka, że się nie znali i nigdy się nie

poznają, więc to dziwne odurzenie przeminie. Durand zaś

stanie się właścicielem dwustuletniej winnicy de la Mare,

produkującej najlepsze wino w regionie, i pięknego, starego

kamiennego domu, który był jej pierwszym prawdziwym

domem.

Ale tego wieczoru winnica i La Maison de la Lune

należały do niej. I nie potrzebowała niczyjej zgody, żeby się

nimi cieszyć.
– Ile czasu upłynie, zanim posiadłość zostanie wystawiona

na sprzedaż? – spytał Maxim Durand, odprowadzając

wzrokiem gosposię de la Mare’a.

Jej krągłości kołysały się z gracją w dopasowanej

sukience, czarny jedwab błyszczał złociście w świetle

zachodzącego słońca, a czerwona poświata nadawała jej

włosom odcień nasyconego złota.

Maxim już jakiś czas temu słyszał, że starzec sprawił sobie

nową gosposię. Spodziewał się, że będzie młoda i ładna, ale

nie aż tak młoda, żeby być jego wnuczką. Ile mogła mieć lat?

Najwyżej dwadzieścia parę. To by znaczyło, że jest dekadę

młodsza od niego i aż czterdzieści lat młodsza od de la

Mare’a. Czy ten staruch nie miał ani grama wstydu?

Mimo jej młodego wieku Durand domyślał się, że

dziewczyna była kimś więcej niż opiekunką dla starego

kobieciarza. De la Mare zapewne użył swojego uroku, żeby

zaciągnąć ją do łóżka, tak samo jak tyle kobiet przed nią.

Ale gdy odchodziła w cień drzew z dumnie uniesioną

głową, nie czuł niechęci, lecz pożądanie i niechętny podziw.

Co takiego było w tej kobiecie, co ujęło go od pierwszego

wejrzenia? Może rumieniec, który pojawił się na jej

policzkach, kiedy podziwiał jej imponujące piersi? A może

chodziło po prostu o to, że przez nawał pracy już prawie trzy

miesiące nie spał z kobietą? Tak czy owak, nie podobało mu

się to. Teraz, kiedy de la Mare wreszcie dokonał żywota,

Maxim zamierzał zdobyć to, co mu się należało, a nie

pozwalać sobie na rozproszenia.

– Pański pośpiech jest niestosowny, monsieur Durand –

odszepnął prawnik. – Monsieur de la Mare zmarł zaledwie


kilka dni temu.

– To sprawa biznesowa, nie osobista – skłamał gładko

Durand. – Chcę zostać poinformowany, jak tylko

nieruchomość zostanie wystawiona na sprzedaż.

Dostatecznie długo czekał, żeby dostać posiadłość de la

Mare w swoje ręce. Nie zniżyłby się do handlowania ze

starym prykiem, ale dopilnował, żeby nikt inny nie próbował

kupić od niego ziemi za jego życia. Teraz de la Mare wyzionął

ducha, a jego winnica znalazła się w zasięgu ręki.

– To nie takie proste. Musimy się spotkać dziś wieczorem

w La Maison de la Lune na odczytaniu testamentu – odparł

Marcel Caron. – Właściwie dobrze się składa, że pan

przyszedł, jako że Monsieur de la Mare prosił o pańską

obecność.

– Co? – Maxim skupił uwagę na prawniku, zapominając

o dziewczynie, która już i tak zniknęła za zakrętem. Z trudem

opanował szok i bezwzględnie stłamsił naiwną nadzieję.

Wiedział, że w testamencie nie będzie nic dla niego.

– Monsieur de la Mare zażyczył sobie pańskiej obecności

na dwa dni przed śmiercią, w chwili spisywania testamentu.

– Dlaczego w ogóle spisał testament? – parsknął Maxim,

głosem ochrypłym z gniewu. – Z tego, co wiem, nie miał nic

oprócz długów, i żadnych potomków, którym mógłby je

przekazać.

Lub żadnych, do których by się przyznał.

Przełknął odwieczną gorycz ściskającą go za gardło.

Towarzyszyła mu, odkąd był małym chłopcem, a jego matka

przywiązywała go do łóżka, żeby nie pobiegł do La Maison de


la Lune w desperackiej próbie zobaczenia się z człowiekiem,

który nie chciał go widzieć.

– Nie słyszał pan?

– Nie słyszałem o czym? Ledwie wczoraj wróciłem

z Włoch i spędziłem cały dzień w polu.

– Panienka Evans, gospodyni La Maison, i Monsieur de la

Mare wzięli ślub trzy dni temu.

Paląca gorycz przeszyła trzewia Maxima. Przed oczami

stanęła mu twarz matki, delikatna, zmartwiona i wyczerpana.

Tak wyglądała, kiedy ostatni raz się widzieli, tego ranka, kiedy

opuścił Burgundię jako wściekły i poniżony piętnastolatek.

– Merde – mruknął Maxim, czując, jak narasta w nim

zimna furia.

Ta mała angielska dziwka nie tylko pieprzyła się z de la

Mare’em, ale też zdołała nakłonić starego łajdaka, żeby zrobił

to, na co nie namówiła go dotąd żadna kobieta. Stanął z nią na

ślubnym kobiercu.
ROZDZIAŁ DRUGI

– Madame de la Mare, dziękujemy za przyjęcie nas w tym

trudnym czasie.

Nas?

Cara skinęła na powitanie wytwornemu prawnikowi

Pierre’a, Marcelowi, który stanął w drzwiach domu godzinę

po pogrzebie.

– Dobrze cię widzieć, Marcel. Czy… czy ktoś jeszcze do

nas dołączy? – spytała. Zaraz jednak odpowiedź stała się

oczywista, ponieważ przed dom zajechał czarny SUV Maxima

Duranda.

Przebrał się z brudnego T-shirtu i dżinsów, które miał na

pogrzebie, w czarne spodnie i białą lnianą koszulę

z podwiniętymi rękawami. Nie miał też okularów

przeciwsłonecznych, co sprawiło, że jego wzrok był jeszcze

bardziej przeszywający. Dzięki Bogu Cara przebrała się po

pogrzebie, ale teraz pożałowała, że nie założyła czegoś

bardziej formalnego niż szorty i cienka bawełniana koszula.

Marcel często odwiedzał dom, zwłaszcza w ciągu ostatnich

tygodni, i Cara dawno przestała się przy nim krępować. Ale

Durand nie był przyjacielem czy nawet znajomym.

– Bon soir, madame de la Mare. Marcel zaprosił mnie na

prośbę pani męża – odezwał się Durand, pozdrawiając ją

ledwie zauważalnym skinieniem głowy. Jego perfekcyjna,


choć niepozbawiona akcentu angielszczyzna, tak samo jak

jego spojrzenie, były pełne ledwo skrywanej pogardy.

Cara zdusiła w sobie panikę i to dziwne, upajające uczucie,

które wbrew jej nadziejom wcale nie przeminęło. Dopiero

teraz widziała, jak potężnym mężczyzną jest Durand. Jego

szerokie barki ledwo mieściły się w drzwiach, a czubek jej

głowy był na wysokości jego obojczyków.

Dlaczego Pierre poprosił o jego obecność? To nie miało

sensu. Ten testament miał być tylko formalnością, szansą,

żeby Pierre opłacił jej zaległe pensje. Czyż nie?

Czy Durand już kupił posiadłość? Czy to w ogóle

możliwe? Czy będzie musiała wyjechać jeszcze dzisiaj lub

jutro z samego rana? Myślała, że będzie miała jeszcze

przynajmniej kilka dni.

I dlaczego nie mogła powstrzymać tego gorącego ściskania

głęboko w brzuchu? To było jeszcze gorsze niż zobaczenie go

na cmentarzu z odległości kilku metrów. Stojąc tuż przed nią,

Maxim Durand był żywiołem, który zdawał się panować nad

jej zmysłami w sposób równie niewytłumaczalny, co

niezaprzeczalny.

Nie chciała zapraszać go do swojego domu. Swojego

sanktuarium.

Ale Marcel i Durand stali na jej progu, a ona wiedziała, że

nie ma wyboru. Poczuła się tak samo jak wtedy, kiedy była

małą dziewczynką i dowiadywała się, że po raz kolejny będzie

musiała zostawić całe swoje życie za sobą i przenieść się do

nowej rodziny.

Bezsilna.
– Rozumiem – skłamała. – Proszę, wejdźcie – szepnęła

i trzęsącym się ramieniem otworzyła drzwi na pełną

szerokość.

Obcasy Duranda stukały na kamiennej posadzce, kiedy ją

mijał. Jej nozdrza wypełnił zapach drogiego mydła

sandałowego z lekką domieszką słonego zapachu męskiego

ciała. Nie czekając na zaproszenie ani wskazówki, Durand

ruszył korytarzem w stronę salonu na tyłach domu, gdzie Cara

przygotowała lekką kolację dla siebie i Marcela. Do jej

niepokoju i dziwnego pobudzenia dołączyło ukłucie gniewu.

To jeszcze był jej dom, nie jego.

Był tak wysoki, że musiał schylić głowę, żeby wejść do

dużego przestronnego pokoju, zalanego światłem

zachodzącego słońca. To, że zdawał się dokładnie wiedzieć,

gdzie przygotowała jedzenie i wino, tylko bardziej wytrąciło

Carę z równowagi. Skąd Durand znał rozkład pomieszczeń?

Czyżby był tu wcześniej? Pierre na pewno nigdy nie

wspominał, że miał okazję poznać swoje nemezis, choć

rozmawiali o nim nieskończoną ilość razy.

Cara zawsze zakładała, że obsesja Pierre’a na punkcie

Duranda jest spowodowana wyłącznie stopniowym,

trwającym przez lata zagarnianiem okolicznej ziemi. Teraz

jednak zaczęła w to wątpić. Czyżby antypatia Pierre’a miała

też inne, bardziej osobiste podłoże?

Durand stał plecami do zastawionego serem, bagietkami

i owocami stołu i patrzył przez okno na winnicę de la Mare.

Nogi miał rozstawione, a ramiona skrzyżowane na piersi.

Koszula opinała się na jego szerokich ramionach, a podwinięte

rękawy odsłaniały opalone bicepsy. Słońce zaszło przed


godziną, ale wciąż było na tyle jasno, by można było dojrzeć

poskręcane korzenie wiekowych winorośli, dziedzictwa

rodziny de la Mare.

Postawa Duranda była nonszalancka, dominująca, jakby to

miejsce już należało do niego. Jednocześnie emanował

napięciem niczym tygrys gotowy do skoku.

Cara sięgnęła po karafkę z winem, skrywając drżenie rąk.

– Pierre poprosił, żebym podała dzisiaj Montramere

Premier Cru – powiedziała, wyjmując dodatkową szklankę

z barku.

Ale kiedy zaczęła nalewać wino, Durand ją powstrzymał.

– Nie nalewaj mi. Wolę nie mieszać przyjemności

z interesami.

Jeśli Cara miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy

konflikt między nim a Durandem był natury osobistej, to

właśnie zostały rozwiane.

– Dobrze, monsieur Durand – zdołała wykrztusić,

nalewając po kieliszku dla siebie i Marcela. Podniosła wino do

ust, udając niewzruszoną obecnością Duranda. – Za Pierre’a –

dodała. – I za wina de la Mare.

Twarz Duranda pozostała bez wyrazu. Cara zauważyła

jednak mięsień drgający w jego szczęce.

– Aux vignes, mais pas à l’homme.

Być może sądził, że go nie rozumie, ale udało jej się

złapać ogólny sens.

„Za wina, ale nie za człowieka”.


– Za Pierre’a – powiedział prawnik, unosząc kieliszek

i ignorując zaczepny komentarz Duranda. Upił łyk

doskonałego wina i westchnął z ukontentowaniem. –

Magnifique. – Wskazał przystawione do stołu krzesła. –

Proponuję usiąść i skosztować specjałów, które przygotowała

dla nas madame de la Mare, podczas gdy ja przybliżę

postanowienia testamentu monsieur de la Mare.

– Nie chcę siadać – oświadczył Durand – ani jeść. Chcę

mieć to z głowy.

Prawnik skinął głową i otworzył walizkę, wyjmując

laptop.

Cara usiadła naprzeciwko Marcela z mocnym

postanowieniem, żeby ignorować nieproszonego gościa.

Wyglądało na to, że jako wdowie po Pierze nie należał jej się

żaden szacunek. W jednym zgadzała się z Durandem: chciała

mieć to za sobą tak szybko, jak to możliwe, żeby pozbyć się

tego człowieka z domu.

Przez kilka boleśnie długich minut Marcel stukał

w laptopa i rozkładał na stole dokumenty. Durand stał w rogu

pokoju niczym ponury cień, pochłaniając uwagę Cary.

Cara wzięła duży łyk pachnącego Pinot Noir. Nie

obchodziło jej, że nie docenia należycie wyrafinowanych nut

goździków, dymu i białego pieprzu w doskonałym winie.

Jedyne, czego chciała, to zapomnieć o Durandzie i dziwnych

uczuciach, jakie w niej wywoływał. I dowiedzieć się, czy

Pierre zostawił jej dość dużo, żeby udało jej się przetrwać

następny miesiąc, zanim znajdzie kolejną pracę.

– Żeby uniknąć prawniczego bełkotu, podsumuję główne

postanowienia testamentu – oznajmił Marcel, podając po


jednej kopii testamentu jej i Durandowi, który nie ruszył się,

żeby go podnieść.

– Monsieur de la Mare pozostawił nieruchomość znaną

jako La Maison de la Lune oraz otaczające ją winnice swojej

żonie. Niestety, jako że posiadłość ma liczne długi, rozumiał,

że madame de la Mare będzie musiała sprzedać jej część lub

całość. Nie miał z tym problemu, pod jednym wszakże

warunkiem. Madame de la Mare nie może sprzedać żadnej

części posiadłości Maximowi Durandowi, Durand

Corporation, jej oddziałom ani żadnym firmom, w której

Maxim Durand lub Durand Corporation ma jakikolwiek

udział.

– C’est pas vrai! – krzyknął Durand, sprawiając, że Cara

aż podskoczyła. Sama jeszcze nie do końca wierzyła w to, co

właśnie usłyszała. Dlaczego Pierre to zrobił? Choć kochała

winnicę, musiała przyznać, że Durand zająłby się nią dużo

lepiej. Żaden inny winiarz w okolicy jej nie kupi, wiedząc, że

narazi się na zemstę Duranda.

Durand w kilku krokach przemierzył pokój, przeklinając

po francusku. Sprawiał wrażenie, jakby zupełnie stracił nad

sobą kontrolę.

– To jakiś nonsens – warknął. – On nie może powstrzymać

mnie przed kupieniem winnicy. Dostatecznie długo na nią

czekałem. Poza tym, kim ona, do diabła, jest? – Zgromił ją

wzrokiem. – Nic nie wie o uprawie winorośli.

Cara wzdrygnęła się. Coś w furii Duranda i wściekłości

w jego wzroku wydawało się bardzo osobiste.

Tu nie chodziło o winnicę. Zaczęła to podejrzewać już na

pogrzebie, a teraz nabrała pewności. Między Durandem


a Pierrem było coś dużo głębszego, niż zwykła rywalizacja.

Skręciło ją w żołądku. Czy Pierre ją wykorzystał? Musiał

wiedzieć, że jego prośba wystawi ją na gniew Duranda.

– Nie… nie rozumiem – wyjąkała. Czuła się zdradzona.

Pierre dostatecznie dużo nasłuchał się o jej dzieciństwie

i młodości, by wiedzieć, jak bardzo nienawidziła konfliktów. –

Dlaczego Pierre miałby to zrobić?

– Nie jestem w stanie powiedzieć, madame de la Mare –

odparł Marcel, ostrożnie spoglądając na Duranda. –

Odradzałem mu ten pomysł, ale Pierre był nieugięty. Nie

wyjaśnił mi powodów swojej decyzji, ale sądzę, że było dla

niego ważne, żeby mogła pani pozostać w La Maison de la

Lune. I żeby została pani właścicielką winnicy.

– Nie może zostać właścicielką winnicy – prychnął

gniewnie Durand. – Winnica jest moja. Należy do mnie, nie do

jakiejś angielskiej salope, która jest tu od ledwie kilku

miesięcy.

Cara zerwała się z krzesła, słysząc jego szyderczy

komentarz. Zacisnęła pięści, zdeterminowana, by mu się

postawić. Nie obchodziło jej, że jest większy, bardziej

rozwścieczony i o wiele bardziej onieśmielający od niej. To,

że był bogaty i potężny, i posiadał każdy hektar ziemi

w zasięgu wzroku, nie znaczyło, że mógł ją obrażać.

– Winnica nie należy do pana, panie Durand – powiedziała

z całą godnością, jaką udało jej się wykrzesać. – I wygląda na

to, że nigdy nie będzie do pana należeć – dodała,

bezwzględnie zduszając ukłucie wyrzutów sumienia.

Nie zasługiwała na to dziedzictwo.


Była przyjaciółką Pierre’a, to prawda, ale znali się

zaledwie od roku. Nie była członkiem rodziny ani nawet jego

żoną, nie w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Teraz cała

sytuacja była dla niej krystalicznie jasna i oczywista. Pierre

posłużył się nią w swojej wojnie z Durandem. Jak mógł chcieć

dla niej dobrze, jeśli od początku zamierzał użyć jej przeciwko

Durandowi, z całą jego władzą i wpływami? Musiał wiedzieć,

że stawia ją na z góry przegranej pozycji. Owszem, był ciężko

chory, ale nigdy nie był głupi.

Czyżby nienawidził Duranda bardziej, niż kochał winnicę?

Całkiem możliwe. Czy nienawidził Duranda bardziej, niż

zależało mu na niej? Bez wątpienia. I to zabolało ją bardziej,

niż byłaby gotowa przyznać.

– Co zrobisz z winnicą de la Mare? – spytał Durand

z pogardą wypisaną na przystojnej twarzy. – Jak zamierzasz

o nią dbać i się nią opiekować? Jak zamierzasz wydobyć z niej

to, co najlepsze? – Zmierzył ją wzrokiem tak szyderczym, że

zdawał się palić. – Nic nie wiesz – odparł na swoje własne

pytanie – ale wciąż myślisz, że możesz zabrać to, co mi się

należy, bo rozłożyłaś nogi przed tym staruchem, comme une

pute?

„Jak dziwka”.

– Monsieur Durand! Nie ma potrzeby używać takiego

języka! – oburzył się prawnik.

Ale Cara nie słyszała Marcela. Słyszała tylko dudnienie

własnego serca. Nie obchodziło jej, co sądzi o niej Durand, co

sądzi o niej ktokolwiek. W takim razie dlaczego jego pogarda

przedarła się przez jej opanowanie i dotarła do zranionej


dziewczynki, która zniosła tyle wyzwisk? I dlaczego jego furia

sprawiała, że to dziwne uczucie w jej ciele tylko się nasiliło?

– Nie jestem dziwką. Jestem jego żoną – odparła drżącym

głosem. – Nie masz więcej praw do winnicy ode mnie.

– Tak sądzisz? – Durand zrobił krok w jej stronę, stając na

tyle blisko, że poczuła bijące od niego gorąco, zobaczyła jego

ściśniętą szczękę i niepohamowaną furię w błyszczących

brązowych oczach. Ale w ich ciemnej głębi było coś jeszcze,

co jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Coś gorącego

i żywiołowego, co sama czuła głęboko w dole brzucha.

– Mam wszelkie prawo do tej winnicy! Opiekowałem się

nią, podlewałem, chroniłem przed mrozem, ogniem

i zgnilizną, oczyszczałem z insektów, aż moje palce nie

zaczęły krwawić! – oznajmił z pasją równą tej, która

wypełniała przestrzeń między nimi. Pasją, do której Cara nie

chciała się przyznać, ale której nie mogła zaprzeczyć. –

Pracowałem na tych polach przez godziny, kiedy nie sięgałem

jeszcze głową ponad winorośle. I wtedy obiecałem sobie, że

kiedyś będą moje.

Nikt nie znał dokładnie pochodzenia Duranda. Cara

słyszała plotki, że jego matka była biedna, a jego ojciec nigdy

się nie ujawnił. Że zaczynał z niczym, by ciężką pracą dorobić

się milionów. Ale nikt nie podejrzewał, że pochodził

z Burgundii, a na pewno nie z tych okolic.

– Masz na myśli, że pracowałeś dla Pierre’a, a on ci nie

zapłacił? – spytała drżąco. – Nie… nie wierzę ci.

To nie mogła być prawda.


Pierre był skomplikowanym człowiekiem, może bardziej

skomplikowanym, niż sądziła, ale nie był potworem. Chyba?

– Oui, zapłacił mi – warknął Durand. – Pieniędzmi, które

jego zdaniem byłem mu winien za samo moje istnienie. A ja

dobrowolnie dla niego pracowałem, aż zdałem sobie sprawę,

że widział we mnie wyłącznie darmową siłę roboczą. Że nigdy

nie zamierzał mnie uzn… – Przerwał i przez jego twarz

przemknął szczególny wyraz. Była w nim furia, ale też ból

i rozczarowanie.

Cara rozpoznała te uczucia, ponieważ jako dziecko

doświadczyła tego samego. W dniu, kiedy ojciec zawiózł ją do

domu dziecka i powiedział jej, że nie może się nią dłużej

zajmować.

To był ostatni raz, kiedy się z nim widziała.

Gdy echo tych wstrząsających emocji przebrzmiało, coś

innego zwróciło jej uwagę. Dlaczego Pierre miałby uważać, że

Durand jest mu coś winien za to, że się urodził?

A potem po raz pierwszy zauważyła złote obwódki wokół

brązowych tęczówek Duranda.

– Jesteś jego synem – wyszeptała. Teraz, kiedy wiedziała,

wydawało jej się to oczywiste. Powinna była odgadnąć

prawdę, gdy tylko Durand przekroczył próg jej domu.

Czy raczej jego domu.

Czy żył tu i pracował w dzieciństwie, dla Pierre’a, który

nigdy nie przyznał się do ojcostwa?

Fala współczucia dla tego twardego, nieugiętego

mężczyzny niemal zwaliła ją z nóg. Teraz rozumiała, dlaczego

winnica tyle dla niego znaczyła. Oraz dlaczego tak bardzo


nienawidził, lub chciał nienawidzić, Pierre’a, tak jak ona

chciała nienawidzić swojego ojca. Za to, że ją porzucił.

Jednocześnie ze współczuciem wezbrało w niej pożądanie

silniejsze niż kiedykolwiek. Zrozumienie dla jego nieszczęścia

ostatecznie zrównało z ziemią bariery, którymi usiłowała się

od niego oddzielić, odkąd po raz pierwszy poczuła na sobie

jego wzrok.
ROZDZIAŁ TRZECI

– Co powiedziałaś?

Maxim był w takim szoku, że znajomość angielskiego na

moment go opuściła – tak jak wściekłość na ojca, który po raz

kolejny odmówił mu jego dziedzictwa. Powiedział za dużo,

o wiele za dużo, ale ona wciąż nie powinna była tak łatwo się

domyślić. Nikt dotąd nawet nie podejrzewał, że cokolwiek

łączy go z Pierre’em de la Mare’em.

– Jesteś… jesteś synem Pierre’a – wyjąkała. Na jej twarzy

malowało się współczucie – Twoje oczy… są dokładnie takie

jak jego.

To nie było pytanie.

– Co to za brednie? – prychnął, instynktownie

zaprzeczając. Ale jego głos był ochrypły ze wstydu i goryczy,

które mu towarzyszyły, odkąd stał się nastolatkiem. Odkąd

zrozumiał, że człowiek pokroju Pierre’a de la Mare nigdy nie

uznałby bękarta za syna.

Nie chciał jej współczucia. Chciał tylko winnicy. Winnicy,

w której przez lata wylewał ostatnie poty, wierząc, że jego

ojciec go kocha lub chociaż szanuje.

„Nawet jeśli cię spłodziłem, jak twierdzi moja matka,

naprawdę myślisz, że syn kurwy mógłby nosić nazwisko de la

Mare? Nawet jeśli ma talent do winiarstwa”.


Słowa, które ojciec wypowiedział do niego w dniu

piętnastych urodzin, rozbrzmiały mu w głowie. To właśnie

wtedy zebrał się na odwagę, żeby powiedzieć Pierre’owi, że

wie, co ich łączy. Że jest dumny, mogąc przejąć po nim

schedę. Tego dnia ojciec roześmiał mu się w twarz

i powiedział, że niczego po nim nie przejmie. Że zawsze

będzie tylko robotnikiem, pracownikiem, bękartem.

Pierre de la Mare nigdy nie był jego ojcem, niezależnie od

tego, co mówiła matka. Po latach wreszcie zrozumiał, że

łączące ich więzy krwi dla jego ojca nie mają żadnego

znaczenia.

Zmusił się, żeby uspokoić oddech, nie poddać się

mieszance wstydu i gniewu, które budziła w nim jej litość.

– Widzę w tobie jego odbicie – szepnęła, zaglądając mu

w oczy. – Pierre cały czas o tobie mówił, wydawał się mieć

obsesję na twoim punkcie. Myślałam, że to dlatego, że

osiągnąłeś tak wielki sukces. Ale teraz widzę, że to było dużo

bardziej osobiste.

Na dźwięk jej łagodnych słów Maxima skręciło z furii.

– Na swój sposób, chociaż się ciebie bał, myślę, że był też

z ciebie dumny – dodała.

Ten komentarz był jak cios w brzuch. Czy ona mówiła

poważnie? Czy to był jakiś chory żart? Naprawdę sądziła, że

obchodzi go, co de la Mare myślał o nim albo jego firmie?

Przestał zabiegać o aprobatę ojca przed szesnastoma laty.

Tamtej nocy uciekł z winnicy i opuścił Burgundię, by po

latach mieszkania na obrzeżach posiadłości ojca i żebrania

o jego uwagę nareszcie stać się kowalem własnego losu.


Kiedy powrócił, nikt go nie rozpoznał – nikt, prócz de la

Mare’a. Podobało mu się trzymane się na uboczu

i jednocześnie udaremnianie każdej próby ojca, by wydobyć

winnicę z długów. Nawet nie musiał brudzić sobie rąk – stary

głupiec sam doprowadził rodzinny biznes do bankructwa.

A kiedy de la Mare przyszedł do niego, błagając o pomoc

i pożyczkę, bo sądził, że Maxim wciąż pragnie jego uznania –

on z wielką przyjemnością roześmiał mu się w twarz.

Na tamtym spotkaniu obiecał de la Mare’owi, że po jego

śmierci wykupi winnicę i dopilnuje, by nazwisko Durand,

nazwisko jego matki, nazwisko biedoty zastąpiło nazwisko de

la Mare. A dziedzictwo, którego ojciec niegdyś mu odmówił,

obróciło się w nicość.

Stary łajdak poślubił tę kobietę w ostatecznej próbie

odebrania Maximowi tego, co mu się należało. I choćby za to

powinien jej nienawidzić.

Chociaż…

Bez makijażu twarz dziewczyny – opalona skóra, wysokie

kości policzkowe, intensywnie niebieskie oczy – prezentowała

się jeszcze bardziej zachęcająco. Była piękną kobietą. Fakt, że

poślubiła jego ojca, nie pozbawiał jej fizycznego uroku.

Zaśmiał się gorzko, zdecydowany przełamać czar, który

z taką łatwością na niego rzuciła.

– Naprawdę myślisz, że obchodzi mnie, co ten łajdak

o mnie myślał?

Dziewczyna zamrugała, wyraźnie wstrząśnięta

wściekłością w jego głosie. Maxim zaś poniewczasie zdał


sobie sprawę, że tym samym przypadkiem przyznał się do

swojego powiązania z de la Mare’em.

– Czy to prawda, monsieur Durand? – odezwał się

prawnik, o którego obecności Maxim zdążył zapomnieć. –

Pierre de la Mare był pana biologicznym ojcem?

Maxim spojrzał na starszego mężczyznę, który wydawał

się głęboko wstrząśnięty.

Mógłby dalej zaprzeczać. Nie chciał, żeby ten fakt stał się

powszechnie znany. Ale, czując na sobie spojrzenie

dziewczyny, odkrył, że nie chce kłamać. Kłamstwo

wskazywałoby, że ta relacja jest dla niego w jakiś sposób

ważna, podczas gdy od dawna uważał ją za nic nieznaczący

przypadek.

– Moja matka była jedną z kochanek de la Mare’a –

powiedział beznamiętnie. – Mieszkaliśmy w tym domu,

dopóki się nią nie znudził. – Wzruszył ramionami. – Potem

pozwolił nam mieszkać w małej chacie na skraju posiadłości.

Ale kiedy podrosłem, de la Mare zażądał, żebym dla niego

pracował w zamian za ten przywilej, ponieważ moja matka

była zbyt słaba, by pracować w winnicy. – Na myśl

o szczegółach tego paktu z diabłem, o którym dowiedział się

dopiero jako piętnastolatek, zrobiło mu się niedobrze. Jakimż

był głupcem, sądząc, że ojciec uczy go sztuki winiarskiej, by

pewnego dnia przejął po nim winnicę! – Nie mam jednak

zamiaru rozgłaszać powiązania, z którego ani trochę nie

jestem dumny. Jeśli nie zachowacie tej informacji dla siebie,

czeka was proces. – Odwrócił się do wdowy po de la Marze.

Nazywanie jej wdową wydawało się absurdalne; jej młoda

twarz wydawała się zaskakująco niewinna jak na kogoś, kto


poszedł do łóżka ze starcem, żeby położyć rękę na jego

spadku. Zrozumienie i współczucie w jej wzroku wbrew

rozsądkowi wydawały się szczere. – Proszę sobie to wziąć do

serca, madame de la Mare – dodał.

Dziewczyna nie wydawała się urażona.

– Oczywiście – odparła. – Pana związek z Pierre’em jest

sprawą osobistą. Rozumiem to.

Wątpił, żeby rozumiała. Być może sądziła, że będzie miała

większą szansę zatrzymać posiadłość, jeśli nikt się nie dowie

o jego pokrewieństwie z de la Mare’em. Jeśli tak, to się

myliła. Nie musiał być synem de la Mare’a, żeby przejąć jego

ziemię i dopełnić zemsty na człowieku, który go spłodził.

– Jeśli chciałby pan zakwestionować testament w oparciu

o tę informację, musiałby pan poddać się badaniu DNA –

wtrącił wyraźnie przestraszony prawnik. Musiał wiedzieć, że

Maxim ma dość pieniędzy, żeby procesować się z nim przez

lata.

– Oczywiście, że chcę zakwestionować ten testament –

prychnął. – Ale żeby to zrobić, nie muszę nikomu

udowadniać, że jestem synem de la Mare’a. Muszę tylko

dowieść, że w chwili spisania testamentu był niepoczytalny. –

Pozwolił, by jego wzrok padł na stojącą przed nim kobietę.

Zafascynowało go delikatne unoszenie się i opadanie jej piersi

pod bawełnianą koszulą. Rysujące się pod nią sutki sprawiły,

że poczuł w lędźwiach znajome gorąco. Wiedział, że powinien

je zignorować, nie chciał zadowalać się resztkami po de la

Marze, ale na widok jej przyspieszonego oddechu jego

pożądanie jeszcze wzrosło.


Czyżby ona czuła to samo? Tę chemię między nimi, która

zszokowała go na cmentarzu?

– Sądzę, że nietrudno byłoby przekonać sędziego, że de la

Mare był omamiony urokiem swojej świeżo poślubionej żony,

kiedy spisywał ten testament – powiedział ochryple. – Razem

z jego niedorzecznymi postanowieniami.

Szczerze mówiąc, wątpił, że dziewczyna miała cokolwiek

wspólnego z testamentem. De la Mare zapewne planował to

posunięcie od czasu ich ostatniego spotkania i znalazł w niej

chętną wspólniczkę. Ale to nie czyniło jego instynktownej,

niekontrolowanej reakcji na nią ani trochę mniej

niezrozumiałą. Ani też mniej irytującą.

Cara zaczerwieniła się, a jej oddech stał się płytszy. Sutki

stwardniały tak bardzo, że musiały boleć. Czując pulsowanie

w lędźwiach, Maxim wyobraził sobie, jak podnosi jej

koszulkę, żeby ustami złagodzić jej udrękę. Odetchnął

głęboko, a jego nozdrza wypełnił zapach jej podniecenia.

Była niesamowita. Piękna, pociągająca i wyraźnie

niezdolna do ukrycia swojego seksualnego apetytu. Jej

niewinność, mimo że fałszywa, niewątpliwie dodawała jej

uroku.

Nie mógł winić starego łajdaka, że się na nią połakomił.

– Monsieur Durand, zapewniam, że testament jest ważny.

Monsieur de la Mare był w pełni władz umysłowych, kiedy go

sporządzał – powiedział prawnik. – A madame de la Mare aż

do teraz nie była świadoma jego postanowień, zgodnie

z życzeniem mojego klienta.


– Jeszcze zobaczymy – odparł Maxim, nie spuszczając

oczu z dziewczyny. Ile ona mogła mieć lat? Na pewno nie

mniej niż dwadzieścia kilka, ale w tym stroju mogłaby

spokojnie uchodzić za nastolatkę. A jego ojciec był po

sześćdziesiątce.

Przez kilka sekund zastanawiał się nad tą różnicą wieku.

Jak bardzo musiała być zdesperowana, żeby rozłożyć nogi

przed starcem? I jak mógł mieć jej to za złe, kiedy on sam

w młodości robił rzeczy, z których nie był dumny, by

przetrwać?

Spojrzał na stół dekoracyjnie zastawiony lokalnymi serami

i owocami. Dręcząca go żądza zelżała na tyle, by wreszcie

zaczął myśleć, jeśli nie jasno, to przynajmniej logicznie.

Rozwiązanie problemu było proste. Czemu wcześniej o tym

nie pomyślał? Jeśli poślubiła starego człowieka, żeby przejąć

jego majątek, to z pewnością dało się ją kupić.

– Właściwie to chętnie zostanę na kolacji – oznajmił. –

Przy okazji moglibyśmy dokładniej przedyskutować tę

sprawę.

– Obawiam się, że muszę już iść – wtrącił Marcel Caron. –

Żona czeka na mnie z obiadem.

Cara uniosła brwi i przez jej twarz przemknął wyraz

niepokoju. Wyraźnie nie cieszyła jej perspektywa pozostania

sam na sam z Maximem.

Dobrze. Wreszcie udało mu się zyskać przewagę. Teraz

powinien rozegrać to z bezwzględną skutecznością – i przestać

myśleć o jej sterczących sutkach.


Maxim podszedł do kredensu i nalał sobie lampkę wina de

la Mare, by zająć czymś ręce. Oraz skoncentrować się na tym,

co chciał osiągnąć – czyli na położeniu ręki na winnicy de la

Mare’a, a nie na ponętnej wdowie po nim.

Dziewczyna wyglądała, jakby była bliska paniki. Czy to

jego się bała, czy też pożądania, które zdradzało jej ciało?

Świadomość, że jej jeszcze trudniej przychodziło

kontrolowanie swoich reakcji, sprawiła mu satysfakcję. Mógł

sprawić, że jej strach zadziała na jego korzyść. Jeśli tylko nie

straci głowy.

– To może być moja ostatnia szansa, by zjeść posiłek

w domu, w którym się urodziłem – dodał, zanim udało jej się

wymyślić uprzejmą wymówkę.

W rzeczywistości La Maison nie budził w nim żadnego

sentymentu. Ledwo pamiętał pierwsze lata, które tu spędził.

Dużo bardziej zapadła mu w pamięć praca w winnicy od świtu

do zmierzchu, czekając i marząc, że pewnego dnia ojciec

zobaczy i doceni jego ciężką pracę. A w dniu, kiedy wreszcie

postanowił osobiście mu powiedzieć o łączącym ich

pokrewieństwie, kazano mu czekać na progu, ponieważ jego

status był zbyt niski, by wpuszczono go do domu.

Ale jego sentymentalny komentarz odniósł pożądany

skutek. Dziewczyna skinęła głową ze zrozumieniem.

– Rozumiem, monsieur Durand.

Prawnik spakował laptop i dokumenty.

– Jeśli którekolwiek z państwa będzie miało dodatkowe

pytania, proszę śmiało dzwonić do mojego biura. – Dał im po

wizytówce. – Mam nadzieję, że rozwiążemy tę sprawę jak


cywilizowani ludzie. – Zaśmiał się nieco nerwowo. – Sądzę,

że omówienie sytuacji na osobności, w przyjaznej atmosferze,

jest doskonałym pomysłem. Choć monsieur de la Mare

zabronił sprzedaży winnicy Durand Corporation, to nie widzę

powodu, dla którego madame de la Mare nie miałaby ci jej

wydzierżawić, Maxim, jeśli chcesz dalej produkować

Montremare Premier Cru, by uhonorować rodzinną tradycję.

Maxim prawie się zakrztusił słoną kostką Brie de Meaux,

którą włożył sobie do ust. Szybko popił ją słynnym winem

ojca.

– To ciekawa możliwość – zdołał wykrztusić, myśląc, że

Caron jest kompletnym kretynem.

Nie miał najmniejszego zamiaru kontynuować rodzinnej

tradycji. I nie chciał wydzierżawić winnicy, tylko mieć ją na

własność. Tylko wtedy mógłby unicestwić dziedzictwo rodu

de la Mare. Oraz dopełnić zemsty na człowieku, który go

odrzucił.

Ale nie miał zamiaru zdradzać swoich planów ani

prawnikowi, ani dziewczynie. Już i tak pozwolił sobie na

zdecydowanie zbyt wiele szczerości. Zwykle nie był

człowiekiem, który łatwo poddaje się emocjom. Wręcz

przeciwnie – był znany z chłodnego, beznamiętnego podejścia

do interesów. Ale teraz nie czuł się chłodny ani beznamiętny.

Musiał znaleźć jakiś sposób, żeby wykorzystać ten stan ducha

w negocjacjach z dziewczyną.

Kiedy prawnik wyszedł, wdowa ostentacyjnie usiadła na

przeciwległym końcu stołu. Bez apetytu ugryzła winogrono.

Była równie podniecona, co zdenerwowana. Dobrze –


przynajmniej nie tylko on czuł się wytrącony z równowagi

przez ten niewygodny pociąg.

– Ile miałeś lat – spytała – kiedy Pierre zażądał, żebyś dla

niego pracował?

– Dziesięć. Jedenaście. Nie pamiętam dokładnie. – Maxim

nieco sztywno wzruszył ramionami. Znów widział w jej

oczach to cholerne współczucie. – To nie było takie złe –

mruknął. – Lubiłem tę pracę. I pokochałem tę winnicę.

Cara znów się zarumieniła.

– Przepraszam. To musi być dla ciebie trudne, że zawarł tę

klauzulę.

– Wcale nie. Niczego innego się po nim nie spodziewałem,

madame… – Przerwał. Nie podobało mu się nazywanie jej

nazwiskiem tego łajdaka. – Quel est ton prénom?

– Jak mam na imię? – powtórzyła, a on zdał sobie sprawę,

że znowu przeszedł na francuski. Dlaczego tak trudno było mu

się przy niej skupić? – Cara. Cara Evans. Czy raczej, Cara de

la Mare – dodała niepewnie.

– Cara Evans brzmi lepiej – orzekł Maxim, dziwnie

zadowolony z jej wahania.

Jej rumieniec pociemniał, co do reszty wytrąciło go

z równowagi.

– Byłaś żoną tego starucha tylko przez kilka dni – dodał. –

Myślę, że nie musisz przyjmować jego nazwiska.

– Proszę, nie mów tak o nim. Przykro mi, że nie był dla

ciebie dobrym ojcem. Ale Pierre był moim przyjacielem.


Przyjacielem. Ładny eufemizm na mężczyznę, z którym

miała romans.

– Nie rozumiesz – prychnął, zirytowany ciepłem w jej

głosie. Dlaczego nie mogła zrozumieć, że nie potrzebuje jej

współczucia? Cokolwiek jego ojciec zrobił mu wieki temu, nie

miało to żadnego związku z tym, kim był teraz. – Nie

obchodzi mnie, czy był dla mnie dobrym ojcem. Czy też

jakimkolwiek ojcem – dodał, pragnąc jej to unaocznić.

Oderwał kawałek świeżej bagietki i posmarował ją brie.

Odgryzł kęs i pozwolił, by słony, kremowy ser rozpuścił się na

jego języku. Za wszelką cenę chciał wyglądać nonszalancko,

choćby miał się udławić. W pewien sposób wciąż wstydził się

za tamtego chłopca – jak słaby i głupi musiał być, by

potrzebować aprobaty mężczyzny, który nic do niego nie czuł!

Ale Cara Evans musiała zrozumieć, że po tamtym

zdesperowanym dziecku nie zostało ani śladu.

– Świetnie poradziłem sobie sam – kontynuował. – To, że

ojciec mnie odrzucił, ponieważ byłem bękartem, nauczyło

mnie walczyć o to, co mi się należy. Już nigdy nie pozwolę,

żeby ktoś mi to odebrał.

Cara szerzej otworzyła oczy, ale zamiast lęku, który

zamierzał wzbudzić zawoalowaną groźbą, wciąż były pełne

tego cholernego współczucia.

– Pierre cię odrzucił, ponieważ byłeś nieślubnym

dzieckiem? – szepnęła. – To okropne. Tak mi przykro.

Sięgnęła przez stół w instynktownym geście pocieszenia.

Dotyk jej dłoni był jak płomień palący jego skórę i jego dumę.

Maxim błyskawicznie obrócił rękę i chwycił ją za nadgarstek.


– Nie żałuj tamtego chłopca – powiedział. Myślał, że jej

strach i zaskoczenie sprawią mu przyjemność, ale to było nic

w porównaniu z elektryzującym dotykiem jej skóry. – Już

dawno go nie ma.

Cara szarpnęła i puścił jej rękę, zirytowany nieustającym

pulsowaniem krwi w lędźwiach.

Mógłby mieć każdą kobietę, jakiej chciał. Dlaczego, do

cholery, miałby chcieć tej kobiety – kobiety, która jeszcze

niedawno grzała łoże jego ojca?

Ale nawet zadając to pytanie, wpatrywał się w jej usta.

Małymi białymi ząbkami przygryzała dolną wargę i na myśl

o tym, że on też mógłby ją ugryźć, jego oddech przyspieszył.

Potem mógłby wpleść palce w jej jedwabiste włosy i…

Arrête.

Odpędził erotyczną wizję, która jeszcze bardziej rozpaliła

jego pragnienie, żeby zamienić malujący się na jej twarzy

niepokój w grymas rozkoszy.

– Litowanie się nad mężczyzną, którym się stałem, jest

poważnym błędem, Cara – zakończył, ale sam już nie

wiedział, co mówi.
ROZDZIAŁ CZWARTY

Cara.

Sposób, w jaki Maxim Durand wypowiedział jej imię,

samo w sobie wydawało się pieszczotą. Ale namiętność

w jego oczach była równie przerażająca, co ekscytująca.

Cara potarła nadgarstek w miejscu, gdzie jego dotyk palił

jej skórę, desperacko usiłując opanować doznania, które objęły

panowanie nad jej ciałem.

– Nie lituję się nad tobą – powiedziała.

Wątpiła, żeby ktokolwiek kiedykolwiek się nad nim

litował, mimo jego tragicznego dzieciństwa. Nie był osobą,

która wzbudza litość; był na to zbyt potężny, opanowany,

władczy.

Chociaż…

Nie potrafił ukryć swojej reakcji na nią, tak samo jak ona

nie potrafiła ukryć reakcji na niego. Dlaczego sama ta myśl

przyprawiała ją o zawroty głowy?

Żeby zyskać trochę czasu na zastanowienie, włożyła sobie

do ust winogrono i zmusiła się, by je połknąć. Jednak

myślenie, kiedy czuła na sobie jego wzrok, było niemal

niemożliwe.

Maxim Durand był nieślubnym synem Pierre’a, który

odrzucił go w najokrutniejszy możliwy sposób. Choć dla niej


Pierre zawsze był czarujący, wiedziała, jak bezwzględny

potrafił być w sprawach biznesowych. Trudno też było kłócić

się z oczywistym wnioskiem, jaki wypływał z postanowień

testamentu. Zapisał jej winnicę nie po to, żeby jej pomóc, ale

żeby zranić syna.

Może powinna oddać Durandowi winnicę? Po wszystkim,

co przeszedł, czy naprawdę miała prawo mu jej odmówić?

– Ile?

Poderwała głowę i napotkała intensywne, złotobrązowe

spojrzenie Duranda.

– Przepraszam?

– Ile chcesz, żeby zniknąć? Jestem bogatym człowiekiem

i potrafię być bardzo hojny. Niewątpliwie jesteś kobietą, która

docenia wartość pieniądza, i szanuję to… – Spuścił wzrok na

jej piersi, po czym podniósł go. Pogarda w jego spojrzeniu

zszokowała ją.

Cara wyprostowała się.

– Nie chcę twoich pieniędzy – odparła dumnie.

– Naprawdę? – Durand uśmiechnął się cynicznie. – Nawet

gdybym ci zaproponował za zniknięcie pół miliona euro, co

znacznie przekracza wartość tej nieruchomości?

– Tak. – Cara odkryła, że wstrzymuje oddech, i wypuściła

powietrze z płuc.

Nie chciała jego pieniędzy. Jeszcze chwilę temu

zastanawiała się, czy nie dać mu winnicy. Ale nie chciała

opuszczać La Maison de la Lune.


Nie chciała znikać. Znowu. Ile razy musiała to robić

w przeszłości, bo tak zdecydowali za nią inni? Niezależnie od

pobudek, Pierre dał jej dom, który pokochała. I zasłużyła sobie

na niego.

– Chcę dalej tutaj mieszkać, tak jak planował Pierre. Ale

z radością oddam ci winnicę w dzierżawę, zgodnie z sugestią

Marcela.

Uśmiech spełzł mu z twarzy.

– Nie chcę jej dzierżawić. Chcę ją mieć. I nie możesz tu

zostać, ponieważ zamierzam zrównać ten dom z ziemią.

– Ale… Co? Dlaczego? – Cara zerwała się z krzesła,

wstrząśnięta nie tylko samym pomysłem, ale też absolutną

pewnością w jego głosie. – Dlaczego miałbyś zrobić coś

takiego?

Durand też wstał, gniewnie marszcząc brwi.

– Nie muszę ci się tłumaczyć.

Skrzyżowała ramiona na piersi, usiłując opanować drżenie

kończyn, a zarazem ukryć zdradziecko sterczące sutki.

– No cóż, nie możesz wyburzyć La Maison de la Lune,

ponieważ należy do mnie.

– A kiedy udowodnię, że testament jest nieważny, będzie

należeć do mnie.

Mówił poważnie. Cara wpatrywała się w niego, usiłując

zrozumieć, dlaczego miałby zrobić coś tak okropnego. Po co

mścić się na nieżyjącym człowieku?

– Nie możesz tego zrobić – błagała. – La Maison jest taki

piękny… – Potoczyła wzrokiem po starych meblach,


wysłużonych fotelach i masywnym stole. Spojrzała na okno,

za którym rozciągał się przepiękny widok nie tylko na

winnicę, ale też na otaczający ją wiekowy las i strumień

błyszczący w blasku księżyca. – Zasługuje, żeby zostawić go

dla przyszłych pokoleń.

– Nie, nie zasługuje. Liczy się tylko winnica.

Durand obszedł stół i stanął przed nią.

– Gdybyś cokolwiek wiedziała o winiarstwie, Cara,

zrozumiałabyś – powiedział, znów wypowiadając jej imię jak

pieszczotę. Zamiast gniewu, jego głos zdawał się teraz nieść

mroczną obietnicę. – Ziemia tutaj jest wyjątkowa, bogata

w złożone minerały, które nadają winogronom specyficzny

posmak.

Jego gardłowy głos odbijał się echem w najgłębszych

zakamarkach jej ciała. Cara nie wiedziała, co się z nią dzieje,

ale czuła się, jakby po raz pierwszy w życiu ktoś naprawdę ją

widział.

Ujął jej twarz w dłonie, sprawiając, że zadrżała. Powinna

się cofnąć, uciec od tej rozpalającej namiętności, ale czuła się

uwięziona i umierająca z pożądania. Gorąco spomiędzy jej ud

rozeszło się po całym jej ciele.

– Kiedy winorośle będą moje – wymruczał – będę mógł je

rozkrzewić i posadzić, by stworzyć nowe wino, jeszcze lepsze

niż Montremere.

Cara oddychała ciężko. Oblizała suche wargi, a jego oczy

pociemniały na ten widok. Jego żądza jeszcze wzmogła jej

podniecenie. Uniosła się na palcach i pocałowała go, a on


oddał pocałunek, przyciskając jej twarz do swojej. Dziko,

władczo, namiętnie.

Cara jęknęła głośno, a on wykorzystał jej rozchylone usta

i wsunął w nie język. Cara przylgnęła do niego i zadrżała,

niemal boleśnie świadoma ciepła jego ciała, dotyku jego piersi

na jej nabrzmiałych piersiach. Ocierała się o jego umięśniony

tors jak domagająca się pieszczot kotka.

Eksplorował językiem jej usta, a ona odwzajemniała się

nieśmiałymi liźnięciami. Nie miała pojęcia, co robi; wiedziała

tylko, że potrzebuje więcej jego smaku, jego namiętności, jego

ciepła. Wsunął palce w jej włosy i wyjął spinki, które

rozsypały się na podłodze.

Wreszcie odsunął głowę. Zmierzył ją nieco oszołomionym

spojrzeniem i zaklął po francusku.

– Pragnę cię – szepnął ochryple. – Chociaż wiem, że nie

powinienem. To jakieś szaleństwo.

Szczerość tych słów poruszyła ją.

Byli w domu Pierre’a. Domu, który Durand chciał

zniszczyć. Nie powinna go pragnąć, a on nie powinien pragnąć

jej. Ale ten fakt nie miał szans w starciu z pożądaniem

tętniącym w jej żyłach, podsycanym poczuciem zjednoczenia

przez wspólny ból. I zanim zdążyła się powstrzymać,

wypowiedziała słowa, które dźwięczały jej w głowie, odkąd

po raz pierwszy zobaczyła go tego popołudnia.

– Ja też cię pragnę.

Durand zmarszczył brwi i zesztywniał. Przez jedną,

straszną chwilę Cara myślała, że jej odmówi. On jednak po

chwili wahania otrząsnął się i porwał ją na ręce.


– Bien – wymruczał.

Cara otoczyła ramionami jego szyję, usiłując złapać

oddech, kiedy on wyszedł z pokoju na korytarz i zaczął

wchodzić po schodach, przeskakując po dwa stopnie.

– Pokaż mi pokój, w którym nie spałaś z de la Marem –

zażądał głosem nieznoszącym sprzeciwu

Odpowiedź była prosta. Cara wskazała swoją własną

sypialnię, tę, w której mieszkała, odkąd została gosposią

Pierre’a.

Durand kopniakiem otworzył drzwi, łokciem włączył

światło i postawił ją obok wąskiego łóżka. Obsypał

pocałunkami jej policzek, brodę, obojczyk. Przycisnął do

siebie jej ciało, aż poczuła dowód jego żądzy na swoim

rozedrganym brzuchu.

Wsunął dłonie pod jej koszulę, odnalazł zapięcie stanika

i odsunął się, by obserwować jej reakcję, kiedy jego kciuki

odnalazły jej sutki. Ich czubki stwardniały jeszcze bardziej,

kiedy bawił się nimi, głaszcząc i szczypiąc.

– Muszę cię zobaczyć – wychrypiał.

Cara skinęła głową, nie wiedząc, czy to pytanie, czy

rozkaz. Ale zanim miała szansę się nad tym zastanowić,

pozbawił ją koszulki i stanika, tak że stanęła przed nim naga

od pasa w górę.

– Très belle – wymruczał, sprawiając, że po raz pierwszy

w życiu naprawdę poczuła się piękna.

Położył jedną jej pierś na swojej dłoni i pochylił się, by

wziąć do ust nabrzmiały sutek. Cara wsunęła palce w jego

włosy, a jego pieszczota wydarła z jej ust udręczony jęk.


Drażnił się z nią i torturował, okrążając sutek językiem,

przygryzając jego twardy czubek, a potem biorąc go głęboko

do ust. Jej jęki zamieniły się w łkanie, a palce zacisnęły się

w pięści na jego jedwabistych lokach, przyciągając go bliżej.

Ogień buzował między jej udami, grożąc, że pochłonie ją całą.

– Proszę… potrzebuję… – Czego potrzebowała? Sama nie

wiedziała.

– Powiedz, co lubisz – wydyszał jej do ucha, przyciskając

lędźwie do rozpalonego serca jej żądzy.

– Potrzebuję… zobaczyć cię nago – zdołała wydusić,

zaskoczona własną śmiałością.

Durand zaśmiał się ochryple.

– Mais oui, Cara.

Złożył ostatni pocałunek na jej piersi i odsunął się, by

zdjąć koszulę. Jego pierś była równie szeroka, umięśniona

i piękna, jak reszta jego ciała. Cara pożerała go wzrokiem,

bezwstydnie roznegliżowanego w żółtym świetle lampy.

Skrzyżowała ramiona na piersi i z walącym sercem patrzyła,

jak rozpina spodnie. W ślad za nimi poszły bokserki. Carze

zaparło dech. Nigdy dotąd nie widziała nago mężczyzny o tak

perfekcyjnym ciele, a na pewno nie z pełną erekcją. Jak coś

tak dużego miało się w niej zmieścić? Ale choć wezbrała

w niej panika, jej mięśnie zacisnęły się wyczekująco.

Nie wiedziała, czy to przetrwa, ale chciała spróbować.

– Cara? – szepnął Durand, podnosząc jej podbródek, by na

niego spojrzała. – Ça va? – upewnił się, spoglądając na nią

uważnie.

Skinęła głową.
– Czy mogę… czy mogę go dotknąć?

W jego ciemnych oczach błysnęło rozbawienie.

– Oczywiście. Nie musisz prosić o pozwolenie.

Cara znów skinęła głową, w duchu przeklinając swoje

niedoświadczenie. Nie chciała, żeby wiedział, że będzie jej

pierwszym kochankiem. Nie chciała, żeby się domyślił, ile to

dla niej znaczy.

Wyciągnęła rękę i dotknęła go, z ciekawością badając jego

jedwabistą miękkość. Jęknął gardłowo, kiedy przesunęła

kciukiem po jego czubku, zbierając kroplę wilgoci. Chwycił ją

za nadgarstek.

– Arrête, Cara. Doprowadzasz mnie do szaleństwa –

powiedział, podnosząc jej palce do ust. Kiedy je pocałował, aż

zaparło jej dech. Jak to możliwe, że mogła być aż tak

podniecona?

Durand puścił jej dłoń.

– Rozbierz się, ma petite – powiedział ochryple. – Nie dam

rady dłużej czekać, aż znajdę się w tobie.

Cara drżącymi rękami sięgnęła do guzików, ale z jakiegoś

powodu nie mogła sobie z nimi poradzić. Durand odsunął jej

ręce, uklęknął przed nią i sprawnie zsunął jej szorstkie,

dżinsowe spodenki na ziemię. Znów wziął ją w ramiona

i bardzo łagodnie położył na łóżku.

Uklęknął nad nią, szerokimi barkami zasłaniając światło,

i znów odnalazł ustami jej wargi. Teraz jego pocałunki były

bardziej niecierpliwe, naglące. Pozwoliła, by chwycił ją za

biodra, klękając między jej udami.


– Rozłóż nogi – rozkazał, a ona posłuchała, instynktownie

przyciskając uda do jego pasa. Tak bardzo pragnęła poczuć go

w sobie, że była gotowa go błagać.

Wszedł w nią jednym, silnym ruchem. Jej przyjemność

momentalnie przesłonił rozdzierający ból. Zesztywniała,

przygryzając wargę i wbijając paznokcie w jego plecy, za

wszelką cenę powstrzymując okrzyk bólu, który by ją

zdradził.

Ale nie udało jej się go oszukać. Podniósł głowę i spojrzał

na nią oskarżycielsko.

– Jesteś dziewicą?

Cara odwróciła wzrok. Chciała skłamać, ale nie potrafiła

wykrztusić słowa.

Durand chwycił jej podbródek i zmusił ją, by na niego

spojrzała.

– Powiedz mi, jak to możliwe?

Maxim za nic nie mógł się skoncentrować. Ledwo był

w stanie mówić, wciąż czując jej ciało zaciśnięte wokół niego

jak imadło. Miał przemożną ochotę się poruszyć, wejść

jeszcze głębiej, sprawić, że znów będzie jęczeć i błagać. Ale

się powstrzymał.

Cara patrzyła na niego szklanymi oczami, nie

odpowiadając na jego oskarżenie. Jednak poczucia winy, które

malowało się na jej twarzy, nie dało się z niczym pomylić.

Istniało tylko jedno wytłumaczenie: to małżeństwo było

oszustwem. Podstępem idącym dalej, niż początkowo sądził.

Powinien to przerwać. Ale wciąż czuł jej ciało mocno

zaciśnięte na nim, a nieubłagana żądza pulsowała w jego


lędźwiach.

– Sprawiam ci ból? – zapytał. Motywy jej działania, jej

współudział w planie jego ojca – to wszystko powoli

przestawało go obchodzić.

Pokręciła głową.

– Jesteś bardzo duży, ale już tak nie boli.

Maxim położył rękę na jej gorącym ze wstydu policzku.

Zauważył łzę w kąciku jej oka i otarł ją kciukiem.

– Dlaczego płaczesz?

– Nigdy się tak nie czułam – powiedziała, patrząc na niego

z rozbrajającą szczerością.

Maxim poczuł ukłucie paniki, ale zignorował je. To był

tylko seks. I niewiarygodna chemia, która eksplodowała

między nimi, odkąd pierwszy raz ją zobaczył.

Wysunął się z niej i pchnął jeszcze raz, powoli, ostrożnie,

czując, jak jej mięśnie stopniowo się rozluźniają. Jęknęła

i wbiła palce w jego ramiona, jakby był jedynym punktem

zaczepienia w targającym nią sztormie. Kiedy pchnął jeszcze

raz, wygięła się i wyszła mu naprzeciw. Zaczął poruszać

biodrami, z początku wolno, by dać jej czas na

przyzwyczajenie. Ale gdy jej jęki zamieniły się w krzyki,

a krzyki w łkanie, szaleństwo przejęło nad nim władzę. I zdał

sobie sprawę z jednej, niesamowitej rzeczy.

Był pierwszym mężczyzną, któremu się oddała.

Jego ruchy straciły płynną grację, stały się szybkie,

gorączkowe. Wbił palce w jej biodra, zdeterminowany

wytrzymać, aż pierwsza osiągnie szczyt. Wreszcie jej ciało się


wyprężyło, a z gardła wydobył się krzyk. A kiedy Maxim

pozwolił, by fala orgazmu porwała i jego, w jego głowie raz

po raz rozbrzmiewało jedno słowo: moja.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Cara leżała bezwładnie na plecach, wpatrując się

w pęknięcie na suficie. Otaczał ją piżmowy zapach seksu

i potu. Ciężkie ciało Maxima Duranda wgniatało ją

w wysłużony materac, a jego gruby członek wciąż pulsował

w jej wrażliwym wnętrzu.

Wzięła drżący oddech i przygryzła dolną wargę, by

powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy.

Co ona zrobiła? I dlaczego?

Jak mogła przespać się z największym rywalem swojego

męża w dniu jego pogrzebu? Z człowiekiem, który groził, że

zniszczy La Maison de la Lune?

Poruszyła się pod ciężkim ciałem Duranda, delikatnie

spychając jego łopatkę, która wbijała jej się w obojczyk.

Musiała za wszelką cenę od niego uciec, schować się, zwinąć

w kłębek i umrzeć.

Jęknął gardłowo i poruszył się, a ona jęknęła mimo woli,

czując jego ruch w sobie. Natychmiast zawstydziła się

swojego nowo budzącego się pożądania.

– Pardon – mruknął, staczając się z niej.

To, co Pierre zrobił Maximowi, było złe. Ale to, co ona

właśnie zrobiła, było jeszcze gorsze.

Kiedy chciała wstać, niespodziewanie chwycił ją za rękę.


– Dokąd idziesz?

– Muszę się umyć – wyjąkała, czując, jak palą ją policzki.

Nagle stała się boleśnie świadoma ściekającej jej po udach

wilgoci.

Nie założył prezerwatywy. A ona go o to nie poprosiła.

Zdusiła nowy przypływ paniki. Nie mogła teraz martwić

się konsekwencjami. Zajmie się nimi później. Najpierw

musiała uciec przed tym jego przeszywającym spojrzeniem.

Przemyśleć, ocenić swoją sytuację. Teraz w jej głowie

panował taki chaos, że ledwie mogła oddychać, nie

wspominając o logicznym myśleniu.

Czy mogła tu zostać? Czy zasługiwała, żeby mieszkać

w domu Pierre’a po tym, jak przespała się z jego wrogiem?

Ale jak mogłaby odejść, kiedy tylko ona pozostała, by bronić

La Maison de la Lune przed zniszczeniem?

Szarpnęła się, ale Maxim uparcie trzymał ją za nadgarstek.

– Proszę, muszę…

– Pozwól, że pomogę ci się umyć. – Usiadł, spuścił długie

nogi na ziemię i wstał jednym płynnym ruchem, wciąż mocno

trzymając ją za ramię.

Podczas gdy ona była rozgorączkowana i zżerało ją

poczucie winy, on zdawał się opanowany i nieporuszony tym,

co właśnie się stało. Jej panika wzrosła.

– Co? – Odwróciła wzrok, nie chcąc przyjąć do

wiadomości, że jego nagła i boleśnie intymna propozycja

natychmiast na nowo ją podnieciła.


Jak to możliwe, że jej ciało wciąż go pragnęło, skoro to, co

zrobili, było złe? Złe na tylu płaszczyznach. Nigdy nie

uważała dziewictwa za coś szczególnie istotnego. Ale w takim

razie dlaczego tak długo je zachowała? I jakim cudem ten

mężczyzna zdołał tak szybko przełamać jej lęk przed

intymnością?

Maxim pomógł jej wstać i położył dłoń na jej policzku.

– Zraniłem cię, Cara?

Pokręciła głową, przełykając łzy, których nie mogła mu

pokazać.

Nawet się nie waż płakać – mówiła sobie. To nic nie

znaczy. To był błąd.

Gardło ścisnęło jej się boleśnie.

Nie błąd. Szaleństwo. I niesamowita głupota.

Jemu na tobie nie zależy. Zależy mu tylko na winnicy i na

zemście na Pierze. A tobie nie zależy na nim. Nawet go nie

znasz. Musisz być lojalna wyłącznie wobec La Maison.

Durand planował zniszczyć La Maison, a ona nie mogła do

tego dopuścić. To czyniło ich wrogami, niezależnie od tego, co

właśnie zrobili.

– Naprawdę, muszę… – Nie potrafiła znaleźć właściwych

słów. Była tak zawstydzona, że ledwo była w stanie mówić.

Powinna zażądać, żeby wyszedł, ale była tak roztrzęsiona

i wytrącona z równowagi, że nie potrafiła złożyć zdania.

– Oddychaj, Cara – powiedział, znów przejmując kontrolę.

Splótł z nią palce i zaprowadził ją do łazienki. Zdjął

szlafrok z haka na drzwiach i podał jej go, a ona zarzuciła go


na ramiona, żałośnie wdzięczna za osłonę. Jeszcze większą

wdzięczność poczuła, kiedy wziął ręcznik ze sterty przy

umywalce i owinął go sobie wokół bioder.

Spuścił klapę od sedesu.

– Siadaj.

Cara przycupnęła na krawędzi, usiłując odzyskać

równowagę. Ale zamiast tego była w stanie tylko na niego

patrzeć, oczarowana jego pewnymi, precyzyjnymi ruchami.

Znalazł mydło i gąbkę, napuścił wodę do umywalki,

a potem namoczył i namydlił gąbkę.

Przykucnął przed nią i odsunął jej szlafrok, odsłaniając

zaciśnięte kurczowo nogi. Położył ciepłą rękę na jej kolanie

i podniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy.

– Rozłóż nogi, Cara – wymruczał, i Cara przypomniała

sobie, jak chwilę wcześniej wydał jej dokładnie takie samo

polecenie. Opuściła rękę i pozwoliła mu rozsunąć swoje

kolana.

Umysł ją dokładnie, ostrożnie, wycierając świadectwo jej

niewinności i ich zbliżenia z delikatną precyzją. Jej uda

zadrżały z nowo obudzonego pożądania, którego nie potrafiła

dłużej ukrywać. Maxim dotknął zaczerwienionej skóry na jej

biodrze w miejscu, w którym ściskał ją w ogniu namiętności.

– Zraniłem cię, ma petite – szepnął, wyglądając na

szczerze zmartwionego.

– W porządku. To nie boli.

Ku jej zaskoczeniu pochylił się i pocałował podrażnioną

skórę.
– Przyjmij moje przeprosiny – wymruczał.

Skinęła głową.

Odłożył gąbkę do umywalki, zsunął jej kolana razem

i zasłonił szlafrokiem jej nagość. Spojrzał na nią i uśmiechnął

się z żalem.

– Choć chętnie zabrałbym cię z powrotem do łóżka, nie

chcę cię znów zranić.

– Nie zraniłeś…

Położył palec na jej ustach.

– Nie kłam, Cara. Jest między nami dostatecznie dużo

kłamstw.

Cara spuściła wzrok na swoje splecione dłonie.

– Wiem.

Co z nią było nie tak? Jeden akt czułości i już była gotowa

znowu się na niego rzucić, chociaż wiedziała, że to złe. Czy aż

tak bardzo brakowało jej czułości?

Maxim położył palec pod jej brodą i zmusił ją, żeby na

niego spojrzała.

– Teraz musisz mi powiedzieć, dlaczego byłaś nietknięta.

– Byłam… – Odetchnęła drżąco. – Pierre i ja nie byliśmy

tego rodzaju małżeństwem.

Durand wyprostował się i spojrzał na nią nie tyle

podejrzliwie, co bez przekonania.

– Jest tylko jeden rodzaj małżeństwa, Cara. Taki, w którym

mąż sypia ze swoją żoną.


Cara poczuła, jak po jej szyi rozlewa się gorący rumieniec.

Pulsowanie między udami nie pomagało jej się skupić.

– Pierre był starszym człowiekiem. Nie był zdolny do… –

Ścisnęło jej się gardło. – Nawet gdybym chciała, to byliśmy

po prostu przyjaciółmi. Powiedział, że chce się ze mną ożenić,

żeby zapewnić mi byt po swojej śmierci. – Nie wspomniała

o zaległych pensjach, ponieważ wtedy poczułaby się jeszcze

bardziej żałosna. – To nigdy nie była erotyczna relacja.

Maxim patrzył na jej zwichrzone blond włosy, czując

dziwną ulgę.

„Nawet gdybym chciała”.

Czyli nigdy nawet nie rozważała przespania się z jego

ojcem. Dobrze wiedzieć.

Za to jego pogarda dla tego człowieka przybrała na sile.

Żałował, że Pierre de la Mare nie żyje, ponieważ

z przyjemnością zadusiłby go własnymi rękami.

De la Mare wykorzystał Carę Evans, żeby się na nim

zemścić. Ale Maxim wątpił, żeby chodziło tylko o to. Ten drań

zawsze miał oko do pięknych kobiet. Pojęcie tej pięknej

młodej kobiety za żonę zapewne w jakiś chory sposób podbiło

jego ego, nawet jeśli nie był w stanie skonsumować związku.

A to zostawiało Maxima z problemem.

Zawsze planował zrównać La Maison z ziemią, jak tylko

zakupi nieruchomość. To właśnie obiecał de la Mare’owi, to

była ważna część zemsty za jego okrucieństwo. Ale jak

mógłby z czystym sumieniem wyrzucić tę dziewczynę

z domu? Czy to nie znaczyłoby, że jest takim samym draniem


jak jego ojciec? Zwłaszcza po tym, jak przed chwilą odebrał

jej niewinność?

Co gorsza, nie zabezpieczył się. Co go opętało? Nawet

o tym nie pomyślał. Nigdy nie był tak nieostrożny

i impulsywny, nawet jako nastolatek. Nie miał najmniejszego

zamiaru zostać rodzicem z przypadku, ponieważ doskonale

wiedział, co czuje dziecko takiego rodzica. Niechciane,

niekochane, nieważne.

Ironia tej sytuacji była tak oczywista, że niemal zabawna.

Istniało zagrożenie, że spłodzi z wdową po ojcu niechciane

dziecko i tym samym powtórzy jego zbrodnię.

– Czy stosujesz antykoncepcję, Cara? – zapytał.

Podniosła głowę, a jej żałosne spojrzenie wystarczyło za

odpowiedź.

– Kiedy ostatni raz miałaś okres?

Cara zaczerwieniła się, co Maxim uznałby za urocze,

gdyby możliwe konsekwencje ich lekkomyślności nie były tak

ponure.

– Kilka dni temu.

– W takim razie przynajmniej nie jesteś w połowie cyklu.

Wciąż jednak istniała szansa, że ich głupota będzie miała

dużo wyższą cenę, niż którekolwiek z nich było gotowe

zapłacić. I istniał tylko jeden sposób, by się upewnić, że to się

nie stanie.

Weźmie sobie Carę Evans za kochankę. W ten sposób

będzie mógł dopilnować, żeby podjęła niezbędne środki


ostrożności, i zapewni jej miejsce, w którym będzie mogła

zamieszkać, kiedy zburzy La Maison. Château Durand.

Co dziwne, perspektywa zamieszkania z Carą wcale nie

wydawała mu się nieprzyjemna. Nigdy dotąd nie zaprosił

kobiety, żeby z nim zamieszkała. Nie miał czasu na romanse

i nie widział sensu w długofalowych zobowiązaniach. Ale

z Carą z kilku powodów było inaczej.

Nie tylko musiał zapobiec ciąży i znaleźć jej nowy dom,

ale też była jego pierwszą dziewicą. Łączyła ich niesamowita

chemia i nie widział powodu, żeby się nią nie nacieszyć.

Zaprosi Carę, by zamieszkała w Château Durand, a kiedy ich

wzajemne pożądanie się wyczerpie, wykupi od niej ziemię za

cenę, którą już wcześniej jej zaproponował.

– Jeśli… – Westchnęła. – Jeśli wpadniemy, zajmę się

tym – powiedziała niepewnie.

Nie patrzyła mu w oczy i Maxim odkrył, że wraca jego

zwykły cynizm. Może i wyglądała na niewinną, ale on nie

miał zamiaru wierzyć kobiecie obiecującej, że „zajmie się

tym”, jak eufemistycznie to ujęła.

Był zamożnym człowiekiem, a ona już raz poślubiła

mężczyznę, którego nie kochała. Co, jeśli zamierzała jego też

wmanewrować w małżeństwo?

Co dziwne, ten pomysł nie oburzył go tak, jak powinien.

Ale podejrzewał, że jego wspaniałomyślność minie, kiedy

resztki endorfin opuszczą jego organizm.

– Jeśli wpadniemy, to jest to tak samo mój problem, jak

twój – oświadczył. – Sądzę, że najlepszym rozwiązaniem

byłoby, gdybyś zamieszkała w Château Durand. Dopilnuję,


żeby jak najszybciej odwiedził cię lekarz, by zapobiec

ewentualnej ciąży.

– Proponujesz mi pracę? Jako gosposi? – Jej głos był

podejrzliwy, ale pełen nadziei. – To… to niesamowite i to

mogłoby rozwiązać nasze problemy – kontynuowała, podczas

gdy Maxim zastanawiał się, jakim cudem doszło do

nieporozumienia. Skąd pomysł, że planuje ją zatrudnić? –

Chętnie oddam ci moje prawa do posiadłości de la Mare, jeśli

tylko zgodzisz się jeszcze raz przemyśleć plany wyburzenia

La Maison. Wiem, że potrzebujesz winnicy, ale musi być jakiś

sposób, żeby uratować…

– Nie proponuję ci pracy, a moje plany związane z La

Maison się nie zmienią – przerwał Maxim, dając wyraz

swojemu zniecierpliwieniu. – Nie potrzebuję gosposi, a ty nie

będziesz potrzebować pracy, ponieważ otrzymasz hojne

wynagrodzenie.

– Ale za co będziesz mi płacił, jeśli nie będę dla ciebie

pracować? – Cara wydawała się zdezorientowana.

Maxim zmarszczył brwi. To chyba niemożliwe, żeby była

aż tak naiwna?

– Cara – westchnął, opanowując zniecierpliwienie. Jej

dezorientacja była w pewien sposób urocza. – Nie będę ci za

nic płacił. Po prostu będę cię utrzymywał, podczas gdy ty

będziesz moją kochanką.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Twoją kochanką? – wykrztusiła z przerażeniem Cara,

wstrząśnięta nie tylko propozycją Maxima Duranda, ale też

bezpośredniością, z jaką ją przedstawił. Tak jakby dawanie

kobiecie, z którą się sypia, „hojnego wynagrodzenia” było

całkowicie normalne.

Może i było normalne w świecie, w którym żył Maxim

Durand.

Co ona wiedziała o tym świecie? O świecie wystawnych

przyjęć i niesamowitych wydarzeń, eleganckich bali i drogich

kolacji na Lazurowym Wybrzeżu, w londyńskich hotelach i na

egzotycznych plażach? Być może kobietom, które

towarzyszyły mu przy tego typu okazjach, nie przeszkadzało,

że na koniec to Durand płaci rachunek. Miały własne

pieniądze, własny status.

Tymczasem ktoś taki jak ona, kto przez całe życie walczył

o godność i szacunek, byłby w takim układzie całkowicie

zależny. Nie tylko zależny, ale też posiadany. Bez pracy, bez

własnych pieniędzy nie byłaby niczym więcej jak jego

własnością.

– Tak – odparł, marszcząc brwi, co jeszcze bardziej ją

podminowało. – Maîtresse. Czy „kochanka” nie jest w tym

wypadku właściwym określeniem?


– Tak, ale nie mogę… nie chcę być twoją kochanką –

wyjąkała. Czuła się teraz jeszcze bardziej naga i zawstydzona

niż wtedy, kiedy leżała pod nim, wciąż czując echa orgazmu.

– Dlaczego nie? – Wydawał się kompletnie zbity z tropu.

Czy naprawdę nie widział, jak obraźliwa była jego

sugestia? Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wcześniej nazwał ją

dziwką. Wybaczyła mu jego obelgi, kiedy poznała naturę jego

relacji z Pierre’em i powody, dla których tak bardzo zależało

mu na winiarni de la Mare. Trudno było mieć mu za złe te

okrutne słowa, kiedy zaledwie chwilę wcześniej dowiedział

się, że jego ojciec znowu go odrzucił, tym razem zza grobu.

A Cara doskonale rozumiała, jakie to uczucie, ponieważ sama

doznała odrzucenia jako dziecko.

Ale teraz ból, który sprawiły jej jego słowa, wrócił ze

zdwojoną mocą. Czy naprawdę tak właśnie o niej myślał?

– Łączy nas rzadka chemia. Nie bądźmy głupi. Cieszmy

się nią, póki możemy.

Wziął ją za rękę i pomógł jej wstać. Otoczył ramionami jej

talię i pocałował ją w szyję. Zadrżała z pożądania, którego nie

mogła ukryć, ale tym razem odnalazła w sobie siłę, by położyć

ręce na jego nagiej piersi i go odepchnąć.

– Maxim, proszę, przestań.

Puścił ją, ale zaśmiał się przy tym cynicznie.

– Dlaczego mam przestać, kiedy czuć w powietrzu, jak

bardzo wciąż mnie pragniesz?

Cara mocniej zawiązała szlafrok, świadoma swojej nagości

pod nim i jego nagości pod ręcznikiem – i łatwości, z jaką

mógł obrócić jej ciało przeciwko niej. Czuła się nie tylko
zraniona, obrażona i bezbronna, ale też głupia. Śmiał się z jej

naiwności, i miał rację. Poszła z nim do łóżka, nie

zastanawiając się nad konsekwencjami. Oddała mu swoje

dziewictwo, kompletnie nieświadoma tego, jaką daje mu tym

samym władzę. I była równie naiwna, sądząc, że porzuci na jej

prośbę przygotowywaną od dekad zemstę.

– Myślę, że powinieneś wyjść – zdołała wykrztusić,

prostując się. Z radością przywitała ukłucie gniewu, które

pomogło jej opanować nerwy.

Uśmiech zamarł na jego ustach.

– Co to za idiotyzm, Cara?

Na dźwięk swojego imienia ścisnęło jej się serce. Jakaś jej

część chciała przystać na tę propozycję, wziąć bliskość, którą

jej proponował. Ale gorzkie doświadczenia nauczyły ją, że

najłatwiejszy wybór zawsze okazuje się tym najgorszym.

Podniósł rękę do jej policzka, ale ona cofnęła się, unikając

jego dotyku.

– Proszę, Maxim. Muszę pomyśleć.

– Nad czym tu myśleć? Jesteś teraz moja, będziesz

potrzebowała lekarza i nowego domu. To najlepsze

rozwiązanie.

Gniew zapłonął w jej piersi.

– Chyba najlepsze dla ciebie. – Na jej policzki znów

wystąpił rumieniec, ale w tej chwili prędzej by umarła, niż

pozwoliła się zawstydzić. Nie tylko ona poddała się swojej

żądzy. – Nie chcę być twoją… twoją konkubiną.


– Co to za niedorzeczne określenie? Konkubiną? Co to

w ogóle znaczy?

– To znaczy, że miałbyś mnie na własność.

– Utrzymywałbym cię, a nie miał na własność – odparł

przez zaciśnięte zęby, z wyraźnym trudem zachowując

opanowanie. – Mieszkałabyś w Château Durand, ale mogłabyś

go opuszczać, kiedy byś chciała.

– Ale mój dom jest tutaj, Maxim, i nie chcę go

opuszczać – odparła, desperacko usiłując sprawić, żeby ją

zrozumieć. Jeśli nie widział, że utrzymując ją, byłby jej

właścicielem, może zrozumie coś innego. – I nie chcę, żebyś

go zniszczył tylko dlatego, że możesz. Rozumiem, że miałeś

skomplikowaną relację z Pierre’em, ale La Maison zapisał

mnie. Możesz wziąć sobie winnicę. Na pewno uda nam się

jakoś obejść testament Pierre’a. Ale nie mogę pozwolić, żebyś

zniszczył jego dom. Tyle przynajmniej jestem mu winna.

Kiedy tylko wymieniła imię Pierre’a, wiedziała, że

popełniła błąd. Maxim spochmurniał, a w jego oczach

błysnęła żelazna determinacja.

– Nie jesteś nic winna temu łajdakowi. Wykorzystał cię,

żeby się na mnie zemścić. Jeśli tego nie rozumiesz, to jesteś

jeszcze bardziej naiwna, niż myślałem. I nie zmienię zdania co

do La Maison. Powiedziałem mu, że zniszczę to miejsce, jak

tylko wyzionie ducha, i zamierzam dotrzymać słowa.

– Powiedziałeś mu? – Szok przyszedł pierwszy. – Kiedy

mu powiedziałeś? – spytała z przerażeniem, zaczynając

rozumieć, o co tu naprawdę chodzi. Determinacja Maxima,

żeby zniszczyć La Maison, nie miała nic wspólnego z jego

biznesem. To był kolejny sposób, żeby zemścić się na


nieżyjącym ojcu. Czyżby Maxim specjalnie ją uwiódł? Czy

namiętność między nimi była w ogóle prawdziwa? Czy też

przespanie się z nią zaledwie kilka godzin po pogrzebie było

koleją formą zemsty?

– A jakie to ma znaczenie? – warknął z irytacją. – Oddałaś

mi swoje dziewictwo. Twoja lojalność wobec niego należy do

przeszłości.

– Tu nie chodzi o moją lojalność! – krzyknęła z rozpaczą

Cara. Dlaczego mu zaufała? Mężczyźnie, którego ledwie

znała. Mężczyźnie, któremu na niej nie zależało, który nawet

nie udawał, że mu na niej zależy. Sądziła, że jest między nimi

jakaś więź, wspólne cierpienie, ale to była tylko wygodna

wymówka.

– Cała to rozmowa to jakieś szaleństwo – prychnął. –

Pierre nie żyje. Potrzebujesz nowego domu, ponieważ La

Maison wkrótce zniknie z powierzchni ziemi. Dorośnij

i przestań gadać od rzeczy.

Zanim Cara zdążyła przetrawić jego despotyczną

odpowiedź, wyszedł z łazienki i zrzucił ręcznik. Cara stała jak

skamieniała w drzwiach łazienki i patrzyła, jak się ubiera.

Nie zadawszy sobie trudu, żeby zapiąć koszulę, wrócił do

niej i położył rękę na jej policzku. Pocałował ją głęboko, a jej

zdradzieckie usta otworzyły się instynktownie i zdradzieckie

ciało przylgnęło do niego. Położyła ręce na jego brzuchu,

nieskutecznie usiłując odnaleźć w sobie siłę, żeby go

odepchnąć.

Kiedy wreszcie się odsunął, oboje dyszeli.


– Twoje ciało wie, że należysz do mnie, nawet jeśli ty nie

chcesz tego zaakceptować – oświadczył. – Kiedy będziesz

gotowa, żeby stawić czoło rzeczywistości, przyjdź do mnie.

Będę czekał.

Cara stała jak zaczarowana i słuchała, jak jego kroki

cichną na korytarzu. „Twoje ciało wie, że należysz do mnie”.

Nie groźba, ale obietnica. Obietnica, której nie potrafiła

odmówić.
ROZDZIAŁ SIÓDMY

„Madame de la Mare, mam nowe informacje związane

z testamentem pani męża. Czy mogę przyjść rano do La

Maison, żeby przedyskutować sytuację?”.

Kiedy Cara się obudziła, wiadomość od Marcela czekała

na jej telefonie. Odpisała, że będzie gotowa się z nim

zobaczyć za pół godziny. Ku jej zaskoczeniu, było już po

dziesiątej.

Podniosła swoje obolałe ciało z łóżka. Spała tej nocy

niespokojnie i gorączkowo, śniąc o Maximie Durandzie.

Pulsowanie między udami nieustannie ją dręczyło.

Wzięła długi prysznic w płonnej nadziei, że pozwoli jej

rozjaśnić myśli, i ubrała się w swoje zwykłe szorty i T-shirt.

Wróciła do sypialni i zmieniła pościel, odwracając wzrok od

plam krwi – pamiątki po utraconej niewinności. Nie

utraconej – wyrzuconej. Zaniosła pościel do pralni i wcisnęła

do przedpotopowej pralki. Włączyła ją i słuchała, jak stary

mechanizm budzi się do życia. Gdyby tylko mogła równie

łatwo zmyć swoją głupotę i wspomnienie zakazanej nocy

z Maximem!

Właśnie piła drugą filiżankę kawy, kiedy usłyszała

samochód Marcela na podjeździe. Z lekkim niepokojem

przypomniała sobie jego wiadomość. Założyła, że chodzi

o jakąś formalność, ale jeśli tak, to dlaczego zależało mu, żeby

zobaczyć się z nią tak wcześnie? Czyżby Maxim już podjął


kroki prawne przeciwko testamentowi Pierre’a? Pewnie

powinna się była tego spodziewać, ale po zeszłej nocy miała

cień nadziei, że poczeka, że wypracuje z nią jakiś kompromis.

Kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła wyraz twarzy Marcela,

wiedziała, że nie chodzi o formalność.

– Madame de la Mare, jest problem z testamentem –

zaczął. – Tego ranka kancelaria Maxima Duranda

opublikowała oburzające oświadczenie, które musimy

natychmiast omówić. Czy mogę wejść?

– Tak, tak, oczywiście. – Cara przepuściła go w wejściu. –

Jakie oświadczenie? – spytała. Czuła się, jakby się znalazła

w koszmarze. Na samą myśl o tym, co mógł zrobić Maxim,

skręcało ją w żołądku.

– Durand złożył oświadczenie, że zeszłego wieczoru

doszło między wami do zbliżenia i przy tej okazji odkrył, że

była pani dziewicą. – Zwykle spokojny prawnik aż

poczerwieniał z gniewu. – Durand i jego prawnicy domagają

się anulowania małżeństwa na podstawie tego, że nie zostało

skonsumowane. Oczywiście wedle francuskiego prawa

małżeństwo nie musi zostać skonsumowane, żeby było ważne,

ale on usiłuje dowieść, że pani i pani męża nie łączyły żadne

seksualne relacje. To może już mieć jakieś znaczenie w sądzie.

Ale co jeszcze bardziej oburzające, opisał to wszystko

w oświadczeniu prasowym. Maxim Durand jest… – Zwykle

dobroduszny Marcel zmełł w ustach przekleństwo. – Jest tylko

jedno wyjście: natychmiast zaprzeczyć jego kłamstwom

w pisemnym oświadczeniu, które także opublikujemy

w prasie.
Pod Carą ugięły się kolana. Jej filiżanka spadła na

podłogę, ale nawet nie usłyszała trzasku pękającej porcelany.

Straszna prawda zaczęła przesączać się do jej umysłu jak

wirus. To była jej wina. Była nie tylko głupia i naiwna, ale

zwyczajnie okłamywała samą siebie. Uroiło jej się, że Maxim

nie byłby aż tak okrutny, tak bezduszny. Że nie posunąłby się

do zniszczenia jej reputacji tylko po to, by dokonać zemsty.

– Nie możemy mu zaprzeczyć – wyszeptała, ocierając

łzy. – Wszystko, co powiedział, jest prawdą.

– Maxim, czy to nie jest gość z działu komunikacji? –

spytał z wyraźnym rozbawieniem Victor Dupont, menedżer

Maxima. – Co on robi tutaj, gdzie trzeba ciężko pracować?

Maxim podniósł głowę znad winorośli, które właśnie

poddawał inspekcji, i otarł pot z czoła.

– Tak, to chyba on – stwierdził. Victor miał prawo być

rozbawiony, Rick Carson wyglądał absurdalnie, przedzierając

się w garniturze między rzędami winorośli.

Spędzenie całego dnia w polu wydawało się dobrym

sposobem, żeby wypocić niesłabnące pożądanie i dyskomfort

związany z decyzją, której musiał dokonać tego ranka.

Zwołał swój sztab prawników wcześnie rano, po całej

nocy zastanawiania się nad najlepszym rozwiązaniem sytuacji

z Carą Evans, która uparcia odmawiała rozważenia jego

propozycji. Czuł się źle, podpisując to oświadczenie, ale ona

naprawdę nie dawała mu wyboru. Musiał złamać jej

wyimaginowaną lojalność wobec de la Mare’a, a problem

możliwej ciąży nie dawał mu czasu, żeby zrobić to łagodnie.

Chciał umieścić ją bezpiecznie w Château Durand i rozpocząć


proces zakupu posiadłości de la Mare’a przed zaplanowanym

na przyszły tydzień wyjazdem do Kalifornii. Do czasu jego

powrotu jej upór zelżeje i zacznie dostrzegać korzyści płynące

z bycia jego kochanką.

Prawda była taka, że kiedy poprzedniej nocy wspomniała

o jego ojcu, kompletnie stracił nad sobą panowanie. Zaślepiła

go zazdrość, co nie miało zbyt wiele sensu. Ale niewiele

z tego, co działo się między nim a Carą Evans, miało sens.

Po bezsennej nocy spędzonej na wspominaniu ich

wspólnego wieczoru doszedł do kilku ważnych wniosków. Po

pierwsze, nie musiał być zazdrosny o swojego ojca. Starzec

nie tylko nie żył, ale też Cara nigdy mu się nie oddała.

Możliwe też, że za bardzo się pospieszył, nastając na

wyburzenie La Maison. Obiecał to de la Mare’owi, ponieważ

wściekł się, że ten miał czelność prosić go o pomoc. Jego

głównym celem było jednak stworzenie własnego dziedzictwa

i założenie winnicy, która zrodzi lepsze wino, niż

kiedykolwiek zdołał stworzyć de la Mare. Jeśli Cara zgodzi się

zamieszkać w Château Durand, być może mógłby okazać

wspaniałomyślność?

Kiedy Carson dotarł do niego i Victora, był zlany potem.

– Maxim, czemu ty nigdy nie odbierasz telefonu? – spytał

z pretensją.

Maxim wzruszył ramionami.

– Nie mam go przy sobie – odparł. Specjalnie zostawił go

w samochodzie, żeby skupić się wyłącznie na pracy i nie

myśleć o Carze. – A o co chodzi?


– Potrzebujemy cię w biurze. Internet huczy. Dziennikarze

z miejscowych gazet koczują pod biurem i całkiem możliwe,

że historia przedostanie się do mediów krajowych.

– Jaka historia? – warknął Maxim, zirytowany i zbity

z tropu. Nie podobało mu się, że jest karcony przez

podwładnego.

– Historia, którą twój sztab opublikował o dziewiątej

trzydzieści rano… – Carson przerwał, żeby nabrać tchu. – Ta,

w której kwestionujesz ważność małżeństwa Pierre’a de la

Mare na podstawie tego, co zaszło między tobą a Madame de

la Mare…

– C’est quoi ça? – krzyknął Maxim, czując, jak jego

irytacja zmienia się w powódź rozżarzonego do białości

gniewu. – Nigdy nie wydałem takiego polecenia.

Czyżby ktoś w Brocard et Fils, jego kancelarii,

opublikował szczegóły oświadczenia, które podpisał tego

ranka? Gorący jak lawa ogień wezbrał w jego piersi. Rzucił

trzymaną w ręce gałązkę Victorowi, który złapał ją w locie.

– Dokończ to, Victor. Ja muszę lecieć.

Jego menedżer skinął głową.

Maxim pomaszerował przez pole ku swojemu

samochodowi, z każdym krokiem coraz bardziej zionąc furią.

– Ale jeśli ty nie wydałeś polecenia, to kto je wydał? –

spytał Carson, podbiegając, żeby nadążyć za jego długimi

krokami.

– Nie wiem, ale się dowiem – warknął Maxim przez

zaciśnięte zęby.
Wskoczył za kierownicę SUV-a, napędzany wściekłością

na kretyna, który to zrobił. Jednocześnie czuł lęk, od którego

żołądek podchodził mu do gardła.

Cara.

Owszem, wybrał opcję nuklearną, żeby zmusić ją do

zaakceptowania rzeczywistości, ale nigdy nie planował

publicznie jej poniżyć. A upublicznienie szczegółów ich

pierwszej wspólnej nocy, które w zaufaniu zdradził swojemu

prawnikowi, będzie miało dokładnie taki efekt.

Poprzedniej nocy widział wstyd w jej oczach. Wstyd,

który jego zdaniem nie miał najmniejszego sensu – chemia

między nimi była tak silna, że to, co się stało, było

nieuniknione. I było dobre, dla nich obojga. Tak dobre, że nie

potrafił przestać myśleć o tym, kiedy znowu znajdzie się z nią

w łóżku.

Czy to dlatego postanowił ją zmusić, żeby się

zdecydowała? Nie po to, żeby zapobiec ciąży, ale dlatego, że

jej pragnął?

Potrząsnął głową. Bez przesady. Jak bardzo by jej nie

pragnął, to było tylko pożądanie, a pożądanie zawsze kiedyś

przemija.

Ale gdy włożył kluczyki do stacyjki, przed oczami stanęła

mu twarz Cary. Widział ją, z dłońmi zaciśniętymi na kolanach,

kiedy mył ją tak delikatnie, jak tylko potrafił. I po raz

pierwszy od dawna ścisnął mu się żołądek, a serce załomotało

mu w piersi. Rozpoznał to uczucie: to samo dręczyło go

jeszcze przez długie lata po tym, jak opuścił Burgundię.

Poczucie winy.
Włączył silnik, obejrzał się do tyłu i wcisnął pedał gazu.

Carson uskoczył w ostatniej chwili, a ziemia obsypała jego

wymięty garnitur.

Maxim ruszył ku posiadłości de la Mare’a, psychicznie

przygotowując się na coś, czego nie robił od dnia, w którym

powiedział matce, że opuszcza Burgundię…

Musi przeprosić kobietę.

Dziesięć minut później dotarł do La Maison. Przed domem

ujrzał lokalną ekipę telewizyjną. Kiedy tylko wysiadł

z samochodu, dopadła go reporterka z mikrofonem. Wcisnęła

mu mikrofon w twarz, wyrzucając z siebie potok pytań na

temat jego skandalicznej „schadzki” z madame de la Mare.

– Sans commentaires – warknął, odsuwając ją sobie

z drogi. Zabębnił w drzwi domu.

– Cara, otwórz drzwi. Muszę z tobą porozmawiać.

Po pięciu ciągnących się w nieskończoność minutach

drzwi się otworzyły, a Marcel Caron zgromił go spojrzeniem.

– Ty? Co ty tu robisz? Nie spowodowałeś już dość…

– Tais-toi! – przerwał Maxim, przepchnął się obok niego

i zatrzasnął drzwi. – Nie zamierzam dawać tym pasożytom

więcej tematów do plotek.

– Trudno mi uwierzyć, że nagle zaczęło ci zależeć na

dyskrecji – zadrwił prawnik. – Biorąc pod uwagę, ile zła udało

ci się już…

– Gdzie jest Cara? – przerwał niecierpliwie Maxim. Nie

miał czasu na pasywno-agresywne komentarze prawnika.


Wszedł do salonu i natychmiast uderzyła go panująca

w nim pustka. Gdzie się podziało ciepło, drobiazgi nadające

temu miejscu przytulną, osobistą atmosferę? Bukiet dzikich

kwiatów w słoiku na kominku? Zapach rozmarynu i lawendy?

Erotyczny zapach Cary, który drażnił jego zmysły

i doprowadzał go do szaleństwa?

– Cara?! – krzyknął. Tępy ból w piersi mieszał się ze

złowieszczym przeczuciem w jego żołądku. – Skończ się

ukrywać, musimy porozmawiać.

– Odeszła – przerwał ze znużeniem prawnik. – Wyjechała

rano, zanim te hieny nas wywęszyły, dzięki Bogu.

Maxim okręcił się na pięcie.

– Dokąd pojechała?

– Nie wiem. – Mężczyzna podniósł plik dokumentów

z otwartej aktówki leżącej na stole. – Ale zostawiła ci to.

Maxim spojrzał podejrzliwie na dokumenty i wcisnął ręce

do kieszeni. Cokolwiek to było, nie chciał ich.

Cara odeszła? Nie kontaktując się z nim? Nie dając mu

szansy, żeby się wytłumaczył?

– Weź je. – W głosie Marcela znów zabrzmiało

oskarżenie. – Tego właśnie chciałeś, czyż nie?

Maxim poczuł w żołądku ukłucie żalu. Cokolwiek

zawierały te dokumenty, nie takiego rozwiązania się

spodziewał.

Co, jeśli nigdy więcej nie weźmie jej w ramiona? Nie

usłyszy jej jęków? Jej łkania? Nie poczuje jej ciała przy

swoim?
Ale co najbardziej go zaskoczyło, to że wcale nie utrata

możliwości sypiania z nią najbardziej go zabolała.

Co, jeśli nigdy więcej nie ujrzy jej szczerej, ufnej twarzy?

Rumieńców, które pojawiały się na jej policzkach, kiedy była

podniecona? Co, jeśli nigdy więcej nie usłyszy jej

dźwięcznego, zmysłowego głosu?

Caron westchnął ciężko i rzucił dokumenty na stół,

wyrywając Maxima z zamyślenia.

– Zrzekła się wszelkich praw do posiadłości de la Mare.

Jutro przekażę te dokumenty do sądu, a posiadłość zostanie

wkrótce wystawiona na sprzedaż, by pokryć długi. – Prawnik

spojrzał mu prosto w oczy. – Wiedziałem, że jesteś

bezwzględnym człowiekiem, ale nie sądziłem, że aż tak

bezwzględnym.

Maxim mógł się bronić. Nigdy nie zamierzał upublicznić

tego oświadczenia i nie uwiódł Cary z rozmysłem. Ale nie

obchodziło go, co o nim myśli Marcel Caron. Groźba krytyki,

publicznej czy prywatnej, nigdy nie powstrzymała go od

robienia tego, co musiał zrobić, żeby rozwijać swoją firmę

i niszczyć przeciwników. Aż do teraz.

Co uczyniło rozchodzące się po jego ciele odrętwienie

jeszcze bardziej niewytłumaczalnym. Jak to możliwe, że

obchodziło go, co Cara o nim myśli?

– Proszę. – Prawnik podniósł zapieczętowaną kopertę. –

Zostawiła ci też to.

Maxim wyrwał kopertę z jego rąk i rozerwał ją.

„Maxim,
zrozumiałam, że to, co stało się wczoraj, było dla Ciebie

tylko środkiem do osiągnięcia celu. Byłam naiwna, sądząc, że

było w tym coś więcej.

Mam nadzieję, że uda Ci się wreszcie osiągnąć spokój.

Żegnaj,

Cara”.

List wypadł z rąk Maxima. Odrętwienie zastąpił gniew.

Nie tylko na siebie, ale też na Carę.

Czy naprawdę sądziła, że to zaplanował? Że uwiódł ją,

żeby zdobyć posiadłość? Że upadł tak nisko, żeby użyć

swojego ciała, by osiągnąć cele?

I ten nonsens na końcu listu. Zatarg z ojcem wcale nie

mącił jego spokoju. Był doskonale spokojny. Dlaczego mu nie

uwierzyła?

– Natychmiast powiedz, dokąd pojechała – rozkazał,

skupiając swój gniew na jedynej osobie w pobliżu. Musiał ją

za wszelką cenę znaleźć, odzyskać. Pozbyć się ten pustki.

– Już powiedziałem, że nie mam pojęcia – odparł Marcel.

Choć Maxim podejrzewał, że mężczyzna prędzej by umarł,

niż ją wydał, podejrzewał też, że nie kłamie.

– Sądzę, że nawet ona nie wiedziała – dodał Caron. –

Z ogromnym trudem namówiłem ją, żeby wzięła chociaż

kilkaset euro, by kupić bilet na pociąg i przetrwać do czasu

znalezienia nowej pracy.

– Ona nie ma pieniędzy? – Gniew Maxima wzrósł. – Jak

może nie mieć pieniędzy? Przecież pracowała dla de la


Mare’a. Chyba coś oszczędziła? – Z tego, co widział, ona i de

la Mare żyli bardzo skromnie.

– Pierre nie płacił jej od miesięcy – wyjaśnił Marcel,

a jego gniew wystrzelił w stratosferę. – Tak ją przekonał, żeby

za niego wyszła. Najwyraźniej powiedział jej, że jeśli zostanie

jego żoną, będzie mógł oddać jej w spadku zaległe pensje ze

swojej emerytury. Gdybym wcześniej o tym wiedział,

powiedziałbym jej, że on nie pobierał żadnej emerytury.

– Co za drań. – Maxim pomaszerował z powrotem do

drzwi. Poczucie winy nie pomagało mu w opanowaniu gniewu

na Carę i jej kompletnie bezsensowne posunięcia.

Jego ojciec zawsze był draniem. Nic dziwnego, że ten

przebiegły oszust znalazł sposób, żeby nie zapłacić gosposi

i podstępem nakłonić ją do małżeństwa w żałosnej próbie

powstrzymania Maxima.

Ale jeśli Cara jest bez grosza, to dlaczego nie przyjęła jego

propozycji? I dlaczego tak łatwo skapitulowała? Musiała był

szalona.

Rozumiał dumę, ale dumy nie można zjeść. Duma nie

zapewnia dachu nad głową. Naprawdę myśl o byciu jego

kochanką była tak odpychająca, że wolałaby umrzeć z głodu?

Przepchnął się między czekającymi reporterami, ignorując

błysk fleszy i natarczywe pytania. Wsiadł do SUV-a,

przełączył telefon na tryb głośnomówiący i, wyjeżdżając

z podwórza, zaczął wydawać rozkazy.

Musiał znaleźć Carę Evans.

Dręczyło go nie tylko poczucie winy i straty, ale też

przerażające uczucie déjà vu. Usłyszał w głowie głos matki,


głos, który nawiedzał jego sny lata po jej śmierci.

„Maxim, nie wyjeżdżaj. Nie mogę bez ciebie żyć”.

Dodając gazu na wiejskiej drodze, pozwolił, żeby jego

furia zagłuszyła wspomnienia. Ściągnie Carę z powrotem

i zmusi ją, żeby posłuchała głosu rozsądku.

To nie był koniec. To nie mógł być koniec.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Pięć miesięcy później

– Powinnaś zobaczyć te tłumy! Przysięgam, że widziałam

więcej gwiazd filmowych niż w multipleksie.

– To fajnie. – Cara uśmiechnęła się słabo do swojej nowej

koleżanki, Dory, której podekscytowanie ich najnowszym

zleceniem byłoby zaraźliwe, gdyby tylko Cara nie była tak

wyczerpana. Udało jej się dopiąć zamek krótkiej, czarnej

kelnerskiej spódniczki, ale nie udało jej się zabezpieczyć go

guzikiem. Zapinając białą koszulę, napotkała kolejny problem.

Materiał rozchodził się na jej wiecznie rosnącym brzuchu.

Jak długo będzie w stanie ukrywać swój stan? Co zrobi,

kiedy ten dzień nadejdzie? Ta praca pozwalała jej zaledwie

utrzymać się na powierzchni, a i tak musiała brać każdą

możliwą zmianę.

Zatrzasnęła drzwi szafki i wsunęła stopy

w dziesięciocentymetrowe szpilki, których zażądał

zleceniodawca, luksusowy hotel nad brzegiem Tamizy.

Przeciągnęła się, usiłując złagodzić ból w dole pleców.

Przycisnęła dłoń do brzucha i jej panika ustąpiła. Wezbrała

w niej fala miłości, którą już teraz czuła do dziecka. To

dziecko było jej i tylko jej, będzie mogła je kochać i troszczyć

się o nie tak, jak nigdy nie miała szansy kochać i troszczyć się

o nikogo innego.
– Który to miesiąc, skarbie? – szepnęła Dora.

Cara obróciła głowę i napotkała zatroskane spojrzenie

koleżanki. Cofnęła rękę, a panika znów chwyciła ją za gardło.

– Skąd wiedziałaś? – wykrztusiła.

– Masz ten sam rozmarzony wyraz twarzy co ja, kiedy

nosiłam moją dwójkę – odparła z uśmiechem Dora. – A ten

twój brzuszek jest coraz trudniejszy do przeoczenia.

– To naprawdę jest aż tak oczywiste? – wyszeptała Cara. –

Nie mogę pozwolić, żeby menedżerka się dowiedziała.

– Nie masz kogoś, kto mógłby ci pomóc, kochana?

Cara potrząsnęła głową, wdzięczna, że Dora nie zadała

oczywistego pytania – co z ojcem?

– Wezmę twoje drinki. Ty możesz wziąć moje kanapki,

okej? Są lżejsze.

– Dziękuję. – Cara zamrugała, wzruszona jej życzliwym

gestem.

– Może znajdziesz mu dzisiaj bogatego tatusia? – Dora

wyszczerzyła zęby, wspinając się schodami technicznymi ku

wielkiej sali balowej, gdzie miało się odbyć przyjęcie z okazji

walentynek. – Na tym przyjęciu będzie mnóstwo

superbogatych facetów.

– Byłoby fajnie – odparła Cara, zmuszając się do

uśmiechu, choć w rzeczywistości była przerażona. Był jeden

superbogaty facet, którego za wszelką cenę nie chciała

spotkać.

Weszła do kuchni, wzięła pierwszą tacę kanapek i wyszła

na salę balową.
Ze sklepionego sufitu zwieszały się ogromne kryształowe

żyrandole. Skomplikowane aranżacje róż i lilii

w kryształowych wazonach spowijały salę odurzającym

zapachem, który mieszał się z wszechobecną wonią drogich

perfum i wód kolońskich. Przez szmer rozmów przebijały się

delikatne dźwięki muzyki klasycznej, a pod ścianami

ustawiono półki zastawione rzędami oprawnych w skórę

książek – ukłon w stronę historycznej roli pomieszczenia,

które niegdyś służyło za bibliotekę. Wielodzielne okna

wychodziły na nabrzeże Tamizy, obramowując

majestatycznego Big Bena i fioletowo podświetlone London

Eye na przeciwnym brzegu. Pomieszczenie było

naszpikowane mężczyznami we frakach i smokingach

i kobietami w sukniach każdego możliwego koloru, których

klejnoty migotały w przyćmionym świetle.

Serce Cary zatrzepotało, gdy chłonęła splendor tej sceny.

Z profesjonalnym uśmiechem wmieszała się w tłum, niosąc

tacę z delikatną pieczoną jagnięciną z sosem tamaryndowym.

Każda z mijanych przez nią osób należała do świata, do

którego ona nigdy nie będzie należeć. Bogatego, pięknego,

aroganckiego i uprzywilejowanego. Świata Maxima.

Przeniosła ciężar tacy na drugie ramię, pamiętając

o ciążowym brzuchu, który pod nią chowała. Odepchnęła od

siebie smutek, który nieodmiennie wzbudzało w niej

wspomnienie Maxima i ich wspólnie spędzonej nocy. Kiedy

lekarz potwierdził jej ciążę, zadręczała się wszystkimi

oczywistymi pytaniami, jakie zadaje się w takich sytuacjach.

Czy mężczyzna nie zasługuje na to, by wiedzieć, że

zostanie ojcem?
I czy dziecko nie zasługuje na to, by znać tatę?

Mimo swojego późniejszego zachowania tamtej nocy

Maxim okazał jej czułość. A po tym, jak zareagował na

testament Pierre’a, widziała, że skrywa w sobie wrażliwość.

Ale potem pomyślała o swoim ojcu i o tym, jak łatwo się

jej pozbył. A także o okrucieństwie, z jakim pozbył się jej

Maxim. I wiedziała, że podjęła właściwą decyzję.

To nie były normalne okoliczności, a Maxim nie był

normalnym mężczyzną. Nie tylko był bogaty i potężny, ale też

dowiódł już swojej bezwzględności. Wyraźnie dał też do

zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty zostać ojcem.

– Maxim, skarbie, co ty tu robisz? Przyjęcie jest w środku!

Maxim odwrócił się od Tamizy i ujrzał swoją partnerkę,

Kristin Delinski, kroczącą w jego stronę wybiegowym

krokiem. Bez emocji pomyślał, że w tej krótkie skórzanej

spódniczce jej nogi musiały zamarzać. Odetchnął głęboko

chłodnym nocnym powietrzem; powietrzem, którego zaczął

potrzebować, jak tylko zjawił się na tym spędzie. Nie po raz

pierwszy zastanowił się, co go opętało, żeby przyjść na to

wydarzenie i jeszcze zaprosić na nie Kristin.

Zmierzył wzrokiem jej idealnie umalowaną twarz,

przyjmując od niej kieliszek szampana. Pewnie w jakimś

momencie miał pomysł, żeby pójść z nią do łóżka, ale

w chwili, kiedy wsiadła do jego samochodu, wiedział, że to się

nie stanie. Pociąg, który kiedyś czuł do niej i do innych kobiet,

z którymi umawiał się na przygodny seks, zniknął,

zdmuchnięty huraganem, który uderzył w jego życie seksualne

pięć miesięcy temu i ani myślał dać mu spokój.


Kiedy wreszcie zdoła zapomnieć tamtą noc?

Cara Evans zniknęła. Szukał jej przez całe miesiące, ale

każdy trop prowadził donikąd. Ta kobieta była duchem.

– Są walentynki i nigdy nic nie wiadomo… – Kristin

zatrzepotała grubo pomalowanymi rzęsami. – Jeśli się

postarasz, może ci się poszczęści.

– Zapamiętam – mruknął Maxim i napił się szampana. Nie

dorównywał najlepszym szampanom Durand, ale nie był taki

zły.

Problem w tym, że nie miał najmniejszej ochoty, żeby

poszczęściło mu się z Kristin, mimo jej prowokującej

pewności siebie, która niegdyś czyniła ją pociągającą

rozrywką przy okazji jego pobytów w Londynie. Teraz ledwo

pamiętał te spotkania. Przysłaniał je obraz innej kobiety,

o błyszczących błękitnych oczach i miękkiej skórze, która

pachniała dzikimi kwiatami i podnieceniem, o sutkach

błagających o…

Merde! Przestań o niej myśleć. Odeszła. Nie chciała cię.

Kristin powiodła palcem po jego szczęce, przerywając

strumień myśli.

– Max, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytała, używając

zdrobnienia, którego nienawidził.

Non.

Maxim otworzył usta i już miał powiedzieć jej prawdę,

kiedy jakiś ruch na drugim końcu balkonu przyciągnął jego

uwagę.
Kelnerka w białej koszuli i krótkiej czarnej spódniczce

wyszła z sali balowej, by poczęstować inną parę gości

kanapkami. Jej pełne kształty ledwo się mieściły

w dopasowanym mundurku. Pożądanie zaskwierczało na

zakończeniach nerwowych Maxima i z wrażenia aż zakręciło

mu się w głowie. Chwycił nadgarstek Kristin i odsunął jej rękę

z twarzy, żeby móc lepiej przyjrzeć się kelnerce.

Czy to była ona? Czy to możliwe, żeby to była ona? Czy

też umysł znów płatał mu figle?

W ciągu ostatnich pięciu miesięcy z dziesięć razy

wydawało mu się, że ją widzi. Włosy Cary, jej figura, jej

delikatna twarz nawiedzały go na ulicach Paryża, Rzymu

i Johannesburga – ale za każdym razem, kiedy się oglądał,

żeby przyjrzeć się bliżej, okazywało się, że widzi obcą

kobietę.

Za to tym razem, kiedy przyjrzał jej się bliżej, wrażenie

tylko się wzmogło.

Jasne włosy kelnerki były upięte w luźny kok, błyszczący

złotem w świetle balkonowej lampy. Maxim zacisnął palce na

nadgarstku Kristin, przypominając sobie, jak jedwabiste

w dotyku były włosy Cary, kiedy wsuwki rozsypały się po

podłodze La Maison.

– Max, o co chodzi? – spytała z poirytowaniem Kristin. –

Dlaczego tak patrzysz na kelnerkę? Znasz ją?

– Oui – wymruczał Maxim, ale nie mówił już do swojej

partnerki. Patrzył, jak dziewczyna obraca się i rusza w ich

stronę z tacą.
– Lève la tête – szepnął, rozkazując jej, żeby podniosła

głowę. Ale to, jak jego ciało reagowało na jej obecność,

wystarczyło za dowód. Znalazł ją. Nareszcie.

Tak jak pięć miesięcy wcześniej, Cara instynktownie

posłuchała jego polecenia. Podniosła wzrok i ich spojrzenia się

spotkały. Stanęła jak wryta. Przez jej twarz przemknęło

zaskoczenie, a następnie panika i poczucie winy. Potem

przeniosła wzrok na Kristin i to, co Maxim zobaczył w jej

oczach – zazdrość, żal? – sprawiło, że adrenalina napłynęła do

jego żył.

Miał odpowiedź, której szukał przez pięć miesięcy. Dalej

go pragnęła.

Taca z hukiem spadła na kamienną posadzkę, sprawiając,

że wszyscy, łącznie z Carą, podskoczyli. Wciąż nie ruszyła się

z miejsca. Jej ciało trzęsło się, jakby była w transie.

Maxim sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i podał Kristin

kilka banknotów.

– Sama wrócisz do domu – mruknął, wkładając portfel

z powrotem do kieszeni marynarki. Wzrok cały czas miał

utkwiony w swojej zbiegłej kochance.

– No wiesz, Max, naprawdę…

Ale Maxim nie słyszał jej oburzonej odpowiedzi. Ruszył

przed siebie, ku Carze, pożerając wzrokiem każdy centymetr

jej ciała.

Było w niej coś innego. Figura? Dlaczego wydawała się

pełniejsza, niż zapamiętał? Cofnęła się o krok i na jej twarz

padło światło lampy.

Maxima przeszył dreszcz niepokoju.


Skąd się wzięły te cienie pod jej oczami? Dlaczego mimo

krągłości wydawała się tak krucha i delikatna?

Wezbrała w nim czułość i opiekuńczość, do których nie

sądził, że jest zdolny.

– Cara – odezwał się ochryple, podnosząc rękę w geście

przywołania. Bał się, że jeśli zrobi szybszy ruch, dziewczyna

zniknie i to wszystko okaże się snem.

Jak spłoszony jeleń okręciła się na pięcie i zniknęła w sali

balowej.

– Cara, reviens ici! – krzyknął, ale on już wmieszała się

w tłum.

Maxim zaczął się przepychać między gośćmi, nie

przejmując się rozlanymi drinkami, oburzonymi spojrzeniami

i głośnymi pretensjami. Kiedy zauważył jej złote włosy

znikające za drzwiami dla personelu na końcu sali, zalała go

fala ulgi.

To nie był sen. To była prawda. Ona była prawdziwa.

Raz przed nim uciekła. Drugi raz jej nie pozwoli.

Cara zrzuciła buty i przebiegła obok stanowisk dla

kelnerów czekających na napełnienie tac. W panice

zapomniała o wyczerpaniu.

Maxim! Maxim był tutaj i ją znalazł!

– Cara, wszystko w porządku? – spytała ze strachem Dora,

ale Cara tylko potrząsnęła głową i pobiegła po schodach

w kierunku szatni.

Maxim, który przyszedł z inną kobietą. Kristin Delinski,

światowej sławy supermodelką, którą Cara natychmiast


rozpoznała. Kiedyś lubiła czytać gazety plotkarskie, ale

ostatnio unikała ich jak ognia.

Dobry Boże, dlaczego płaczesz? Oczywiście, że jest z inną

kobietą. Pewnie miał setki innych kobiet od tamtej nocy,

wszystkie piękniejsze i bardziej utalentowane od ciebie.

Jej menedżerka, Martha Simpson, właśnie wychodziła

z szatni.

– Cara, dokąd ty idziesz? Jesteś w pracy jeszcze przez

dwie godziny!

– Przepraszam, muszę lecieć – odkrzyknęła i wyminęła

kobietę, nie czekając na odpowiedź. I tak nie będzie mogła

wrócić, teraz, kiedy wiedział, gdzie pracuje.

Trzęsącymi się z pośpiechu rękami chwyciła swoją

torebkę, wrzuciła do niej szpilki i rozwiązała fartuszek.

Właśnie sięgała po płaszcz, kiedy usłyszała czyjeś kroki.

Głęboki głos sprawił, że podskoczyła.

– Cara, dlaczego uciekłaś?

Dźwięk jej imienia, wypowiedzianego z jego zmysłowym

francuskim akcentem, obudził w niej milion sprzecznych

emocji. Bez namysłu odwróciła się do niego; potrzeba, żeby

go zobaczyć, przezwyciężyła jej instynkt samozachowawczy.

Kiedy jego wzrok padł na jej brzuch, którego nie skrywał

już fartuszek, zrozumiała swój błąd.

Maxim powoli podniósł na nią wzrok, w którym błyszczał

gniew, oskarżenie i coś, czego nie rozumiała – ponieważ

dziwnie przypominało cierpienie.

– Czy to moje dziecko?


Cara chciała zaprzeczyć, ochronić siebie i swoje dziecko

przed tym cynicznym spojrzeniem i kryjącym się za nim

okrutnym, bezwzględnym mężczyzną. Mężczyzną, któremu

zawsze będzie bardziej zależeć na zemście niż na kimś takim

jak ona. Ale mgnienie bólu w jego spojrzeniu sprawiło, że

kłamstwo utkwiło jej w gardle.

Położyła dłoń na brzuchu i w duchu przeprosiła dziecko,

po czym wypowiedziała jedyne słowa, jakie chciały jej przejść

przez gardło.

– Tak. Tak, to twoje dziecko.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Maxim był w szoku. Albo przynajmniej tak mu się

wydawało. Czuł tyle emocji naraz, że trudno mu było je

kontrolować, nie wspominając o ich zidentyfikowaniu czy

rozróżnieniu.

Cara nosiła jego dziecko.

Jedyne, czego nie czuł, to żalu – żalu, że ją znalazł.

W przypadku człowieka, który nigdy nie zamierzał być ojcem,

nie miało to zbyt wiele sensu, ale nie było sensu zaprzeczać

przypływowi czułości, który go zaślepił, gdy tylko rozpoznał

Carę na balkonie.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał z gniewiem, pod

którym skrywał ból.

Cara podniosła głowę. Wyczerpanie w jej oczach sprawiło,

że Maxim bezwiednie zacisnął pięści. Wyglądała, jakby ledwo

trzymała się na nogach. Od jak dawna tak pracowała?

– Bo nie chciałam, żebyś wiedział.

Równie dobrze mogła uderzyć go w brzuch. Maxim zrobił

krok do przodu i chwycił ją za ramię.

– Nosisz moje dziecko i nie zamierzalaś mi powiedzieć?

Nigdy? – spytał z niedowierzaniem. W jego głosie mimo woli

zabrzmiał ból i szok zdrady. Owszem, nie rozstali się

w przyjaźni, ale nie zasłużył na coś takiego.


Cara wyrwała ramię.

– To moje dziecko, Maxim. Zdecydowałam, że chcę je

mieć. Nie musisz być tego częścią.

– Oszalałaś? – Wzrok Maxima powędrował na jej

brzuch. – To moja krew. Naprawdę myślisz, że bym je

porzucił?

Cara spuściła wzrok.

– Mężczyźni tak robią – szepnęła.

Maxim zaklął pod nosem.

– Nie ten mężczyzna – powiedział, bardziej sfrustrowany

niż kiedykolwiek wcześniej. Czy naprawdę nigdy nie uwolni

się od zbrodni tego łajdaka? To byłoby niemal śmieszne,

gdyby nie było tak niesprawiedliwie.

Cara podniosła wzrok. Poczucie winy w jej oczach

mieszało się z żalem i zwątpieniem.

– Nie chcę się z tobą kłócić – powiedziała, obronnym

gestem, zasłaniając brzuch.

Przed kim ona się, do diabła, broniła? Przed nim?

Jakiekolwiek zbrodnie popełnił tamtej nocy, co zrobił albo

czego nie dopełnił, to ona podjęła decyzję, żeby nie mówić mu

o jego dziecku.

– Zasługuję na lepszą odpowiedź. Nie miałaś prawa

ukrywać przede mną, że zostanę ojcem.

Cara podniosła wyżej głowę. Buntowniczy błysk w jej oku

był lepszy niż wyczerpanie, żal czy poczucie winy.

– Nie sądziłam, że chciałbyś wiedzieć.


– Kiedy dałem ci powód, żeby tak myśleć? – warknął

Maxim, prawie dusząc się z gniewu. – Zaprosiłem cię do

Château Durand, zaoferowałem ci moje wsparcie.

– I dałeś jasno do zrozumienia, że ciąża byłaby dla ciebie

problemem! – krzyknęła Cara w odpowiedzi. – Problem do

rozwiązania… – Jej błękitne oczy pociemniały ze smutku.

– Bo wtedy to był problem! – huknął Maxim, nie potrafiąc

dłużej opanować gniewu. Zaraz się jednak opamiętał i ściszył

głos. Krzyczenie na nią nie było rozwiązaniem. – Ale wybór

zawsze był twój – dodał. Czy naprawdę musiał mówić to na

głos? – Ale to, co mówiłem wtedy, nie ma teraz nic do rzeczy.

To dziecko jest faktem.

Cara skinęła głową; poczucie winy w jej oczach dało mu

nieco satysfakcji.

– Dobrze – powiedziała tylko.

Jakaś jego część wciąż miała jej za złe, że uciekła, nie

dając mu szansy na wyjaśnienia. Szansy, żeby zmienił zdanie

co do przeklętego domu. Ale opiekuńcza strona jego natury,

która obudziła się przy niej, nieco przygasiła jego złość. Od

miesięcy wyglądał jej w każdym tłumie i mimo

najszczerszych wysiłków nie potrafił o niej zapomnieć. Jak

bardzo szokujące by nie były wieści o jej ciąży i jak

krzywdząca by nie była jej decyzja, żeby mu o niej nie mówić,

teraz przede wszystkim musiał się nią zaopiekować

i dopilnować, żeby więcej przed nim nie uciekła.

Dlatego zrobił to, co podpowiadał mu instynkt, i położył

dłoń na jej policzku.


Poderwała głowę, ale nie strąciła jego ręki, kiedy pogładził

kciukiem jej dolną wargę. Pragnienie, żeby znów posmakować

tych ust, było zniewalające. Najwyższym wysiłkiem woli

zmusił się, żeby mu się nie poddać. Zaspokojenie pożądania

teraz nie wchodziło w grę.

– Wyglądasz na wyczerpaną – szepnął. – Wszystko

w porządku?

– Po prostu jestem zmęczona. To była długa noc. –

Znużenie i rezygnacja w jej głosie ścisnęły jego serce. Tym

razem Maxim nawet nie próbował kontrolować rozczulenia.

Czekała ich długa rozmowa. I pewnie też długa kłótnia.

I nie miał pojęcia, jak poradzić sobie z wiadomością, że będzie

ojcem. Ale teraz Cara wyglądała, jakby ledwo się trzymała na

nogach.

Odsunął ją, wyjął jej płaszcz z szafki i otulił ją nim.

Następnie wyjął torebkę z jej rąk.

– Chodź, pojedziemy do mojego hotelu.

– Nie trzeba, mieszam w Londynie. Mogę wrócić do domu

metrem – odparła, sięgając po swoją torebkę. Maxim cofnął ją

poza jej zasięg. Zmarszczyła brwi. – Jeśli mi powiesz,

w którym hotelu się zatrzymałeś, jutro mogę przyjść

i porozmawiamy o dziecku – dodała nieco niepewnie.

Maxim parsknął śmiechem.

– Naprawdę uważasz, że byłbym tak głupi, żeby znowu

spuścić cię z oka?

Cara nie odpowiedziała, widocznie oszołomiona jego

odpowiedzią. Maxim nie rozumiał, dlaczego się dziwi.

Dlaczego miałby jej zaufać po tym, co zrobiła ostatnio?


Chwycił ją za łokieć, wyprowadził z szatni i wyszedł z nią

na ulicę. Gwizdnął na taksówkę i pomógł jej wsiąść. Od jego

hotelu dzieliło ich zaledwie kilka przecznic, ale nie zamierzał

ryzykować.

Cara odsunęła się na drugi koniec kanapy i wbiła wzrok

w ciemność za oknem. Maxim zauważył, jak ociera z policzka

samotną łzę. Po kilku minutach jej twarz oświetliły neony

hotelu Strand, słynnego sześciogwiazdkowego hotelu w stylu

art déco, przed którym zaparkował taksówkarz.

Maxim wysiadł, zapłacił taksówkarzowi, a kiedy tylko

Cara wygramoliła się z taksówki, znów chwycił ją za łokieć.

Pomachał na gońca hotelowego.

Nastolatek podbiegł do nich.

– Tak, panie Durand?

– Niech do mojego apartamentu natychmiast przyjdzie

lekarz położnik. Poproś konsjerża, żeby znalazł najlepszego

położnika dostępnego o tej godzinie. Pieniądze nie grają roli. –

Maxim podał chłopcu dwudziestofuntowy napiwek.

Ramię Cary napięło się, kiedy poprowadził ją w stronę

windy, ale nie próbowała się opierać.

– Mam już lekarza prowadzącego, Maxim – powiedziała

z takim zmęczeniem w głosie, że Maxim nie mógł dłużej

powstrzymywać swoich instynktów. Wziął ją na ręce i zaniósł

do windy, ignorując jej protesty.

– Bien – powiedział, naciskając guzik w windzie. – Teraz

będziesz miała dwóch lekarzy.

– Pańska dziewczyna jest zdrowa, ale niedożywiona

i wyczerpana, panie Durand. Podałam jej witaminy, ale teraz


przede wszystkim potrzebuje odpoczynku. I kogoś, kto

dopilnuje, żeby jadła trzy pełne posiłki dziennie.

Zrezygnowanie z pracy fizycznej też byłoby dobrym

pomysłem – powiedziała znacząco lekarka.

Maxim zignorował jej wyrzut. Nie obchodziło go, co myśli

o nim lekarka; najważniejsze, że z Carą wszystko w porządku.

Lekarka spakowała narzędzia do torby.

– Pańskie dziecko w tej chwili z pewnością jest bardziej

żywotne niż jego matka. Ma mocny, regularny puls

i zadziwiająco mocno kopie.

– Kopie? – wykrztusił w oszołomieniu Maxim. Aż do teraz

starał się za dużo nie myśleć o dziecku.

Lekarka uśmiechnęła się.

– Pana dziecko jest bardzo duże i aktywne jak na swój

wiek. Cara powiedziała, że ominęła ostatnie badania

prenatalne… – Lekarka westchnęła, zatrzaskując torebkę. –

Podobno zaspała. – Znów spojrzała na niego oskarżycielsko,

pewnie zastanawiając się, dlaczego mężczyzna tak bogaty jak

on pozwolił matce swojego dziecka pracować do późna

w nocy za minimalną pensję.

Maxim starał się nie przejmować tym, co myślała o nim

lekarka. Cara nie będzie więcej ryzykować zdrowia, łapiąc się

najgorszych prac. Może wcześniej nie chciała, żeby ją

utrzymywał, ale teraz wszystko się zmieniło. Teraz był za nią

odpowiedzialny i nie miał najmniejszego zamiaru unikać tej

odpowiedzialności. W tej kwestii Cara nie będzie miała

wyboru.
Zamieszka z nim w Burgundii i jak najszybciej się

pobiorą. Zastanowił się nad plusami i minusami tego

rozwiązania i doszedł do wniosku, że nic innego by go nie

satysfakcjonowało. Nie mógł mieć pewności, że Cara sama

o siebie zadba, i nie mógł dopuścić, żeby to dziecko urodziło

się bez jego nazwiska.

Lekarka podała mu wizytówkę.

– Jeśli zechciałby pan jutro przywieźć ją do kliniki, to

będziemy mogli zrobić porządne badanie krwi i badanie

ultrasonograficzne. Ale w tej chwili sugerowałabym przede

wszystkim pozwolić jej się porządnie wyspać.

Sugestia lekarki była jasna: żadnego seksu. Być może

czytała w gazetach plotkarskich o jego „niezaspokojonym

apetycie”. Jak na ironię, od poznania Cary pięć miesięcy temu

nawet nie dotknął innej kobiety.

– Proszę się nie martwić, nie zamierzam dzisiaj żądać od

Cary seksu – powiedział, chowając wizytówkę lekarki.

Wzięcie Cary na ręce wzbudziło w nim całą masę uczuć,

sprzecznych i niezrozumiałych. Na pewno nie zabrakło jednak

wśród nich przypływu pożądania. Jak to możliwe, że tak łatwo

się przy niej podniecał, kiedy była taka delikatna? Wyczerpana

ciążą, której nie udało mu się zapobiec. Może wcale aż tak się

nie różnił od swojego ojca? Ta myśl sprawiła, że zrobiło mu

się niedobrze. Nie było opcji, żeby porzucił matkę swojego

dziecka, tak jak jego ojciec porzucił jego matkę.

– Panie Durand, proszę mnie źle nie zrozumieć. – Ku jego

zaskoczeniu, lekarka odwróciła się w drzwiach i spojrzała na

niego ze zrozumieniem. – Nie chciałam sugerować, że

stosunek seksualny między wami byłby niebezpieczny. Wiele


par uprawia seks jeszcze w trzecim trymestrze. Tak jak

powiedziałam, pani Evans jest zdrowa. Po prostu potrzebuje

odpoczynku. Mimo wszystko sądzę, że byłoby dobrze, gdyby

przyszedł pan z nią jutro do kliniki na Harley Street, żebyśmy

mogli zrobić USG.

– Czy to konieczne? – spytał Maxim, nie potrafiąc ukryć

niepokoju.

– Niekonieczne, ale wskazane – odparła lekarka, dotykając

jego ramienia. – Żeby uspokoić was oboje. Często się zdarza,

że mężczyźni doświadczają spadku libido, kiedy ich partnerka

zachodzi w ciążę. Ale mogę pana zapewnić, że zmiany

zachodzące w ciele Cary są całkowicie naturalne.

– Okej – odparł Maxim, czując się jak oszust. Lekarka źle

go zrozumiała. Utrata libido nie była tu problemem. – Jutro

przyjdę z Carą do kliniki – dodał niechętnie.

Nie chciał jeszcze myśleć o dziecku, ale upewnienie się, że

ciąży nic nie zagraża, ma sens, zwłaszcza biorąc pod uwagę

pożądanie, które jeszcze chwilę temu widział w jej oczach.

Będzie mieszkać w jego domu z jego obrączką na palcu

przez cztery długie miesiące, zanim dziecko się urodzi.

Szanse, że utrzymają ręce przy sobie, były znikome.

Nie zamierzał spuścić Cary z oka, póki nie zgodzi się

zrobić tego, co dla niej najlepsze.

Póki nie zgodzi się wziąć z nim ślubu.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Cara otworzyła oczy i odkryła, że znajduje się w ogromnej

sypialni. Przez złote kotary łóżka z kolumienkami, w którym

spała, przeświecały promienie słońca.

Czy ja śnię? – zastanowiła się, czekając, aż jej oczy

przyzwyczają się do półmroku.

To nie był zatłoczony pokój w Leyton, gdzie hałas z ulicy

trząsł szybami i budził ją każdego ranka. Wciąż bolały ją stopy

od obcasów, ale oprócz tego czuła się lekka i wypoczęta.

Kiedy ostatni raz obudziła się tak wyspana?

Usiadła, zrzucając z siebie kołdrę. Wyglądało na to, że ma

na sobie tylko majtki i stanik. Gdzie się podziała jej puchata

piżama?

Wreszcie mgła snu opadła, a wspomnienia poprzedniego

dnia napłynęły do jej umysłu szerokim strumieniem. Maxim.

Maxim odnalazł ją poprzedniej nocy i przyprowadził tutaj.

Maxim, z jego ciemnymi oczami, gniewnym głosem

i zapachem drzewa sandałowego. Maxim, z jego silnymi,

a zarazem delikatnymi rękami, którymi położył ją do łóżka,

rozebrał i przykrył kołdrą.

Zadrżała, choć w pokoju panowała doskonale przyjemna

temperatura.

„To moja krew. Naprawdę myślisz, że bym je porzucił?”


Założyła, że jeśli Maxim kiedykolwiek dowie się

o dziecku, wpadnie we wściekłość. Tymczasem tym, co

ujrzała w jego oczach, był ból.

Oceniła go i wydała wyrok. Jej decyzja, żeby uciec, była

rozsądna, ale w chwili odkrycia ciąży wszystko się zmieniło.

Położyła rękę na okrągłym brzuchu i poczuła ruchy dziecka.

– Dzień dobry, maluszku – wymruczała tak samo, jak

robiła to każdego ranka. Pozwoliła, by łza spłynęła jej po

policzku. – Przepraszam – szepnęła, ocierając łzę wierzchem

dłoni.

Uciekanie zawsze było jej ulubioną praktyką, ponieważ

łatwiej było zacząć nowe życie niż stawić czoło problemom.

Kiedy lekarz potwierdził, że spodziewa się dziecka, powinna

była zrozumieć, że czas przestać uciekać. Teraz jednak nie

było sensu się tym zadręczać. Maxim odnalazł ją i wydawał

się bardziej rozwścieczony tym, że mu nie powiedziała, niż

samym faktem posiadania dziecka.

„To zawsze był twój wybór”.

Zsunęła nogi z łóżka na miękki dywan i podeszła do fotela

obitego haftowanym jedwabiem, gdzie ktoś położył dla niej

puchaty szlafrok. Założyła go i odsłoniła zasłony. Za nimi

odkryła wyjście na balkon, z którego rozciągał się przepiękny

widok na Tamizę.

Wcisnęła ręce do kieszeni szlafroka i obejrzała się na

łóżko. Poduszka obok niej była gładka i nietknięta. Maxim nie

dołączył do niej w nocy.

Przypomniała sobie jego dotyk poprzedniego wieczoru.

Nie niecierpliwy i łakomy, ale delikatny i nieerotyczny. Coś ją


ścisnęło w żołądku.

Na miłość boską, Cara! Oczywiście, że nie jest już tobą

zainteresowany. I dlaczego miałabyś chcieć, żeby było

inaczej? Jesteś w ciąży i nie potrafisz mu się oprzeć.

W przeciwnym razie nigdy byś się w to nie pakowała!

Położyła ręce na brzuchu, w duchu przepraszając rosnące

w niej życie.

Nie jesteś problemem, maluszku. I nigdy nim nie będziesz.

Za to prawie wszystko inne w jej życiu nim było.

Poprzedniego wieczoru straciła pracę. Martha nigdy nie da

jej kolejnego zlecenia po tym, jak uciekła w połowie zmiany.

Za to Maxim, jak to Maxim, wziął sprawy we własne ręce –

czy raczej ramiona. Była zbyt zmęczona, żeby się sprzeciwić.

Ale tego ranka będzie się musiała nauczyć stawiać na swoim.

Odgarnęła włosy z twarzy. Pozycja słońca nad Tamizą

sugerowała, że jest jeszcze wcześnie. Przede wszystkim

musiała wziąć prysznic i znaleźć swoje ubrania – potem

będzie mogła stawić czoło Maximowi. I przyznać się do błędu,

który popełniła, ukrywając przed nim ciążę.

Powiedziała sobie, że nie tylko ona jest winna temu, co się

stało. To on postanowił wykorzystać ich wspólną noc

w cynicznej próbie odebrania jej nieruchomości. To on był tak

owładnięty żądzą zemsty, że postanowił rzucić ją mediom na

pożarcie.

Maxim nie był bez winy. Kiedy tylko się umyje i ubierze,

będzie gotowa mu to przypomnieć – i to dosadniej niż

poprzedniej nocy.
Dwadzieścia minut później Cara była czysta i sucha.

Niestety wciąż miała tylko szlafrok i wczorajszą bieliznę,

ponieważ nie udało jej się znaleźć ubrań. Ani butów. Nawet jej

płaszcz zniknął.

Czy Maxim je ukradł? A może ukrył? Żeby mieć pewność,

że nie ucieknie…

Zebrawszy swoją nowo odkrytą odwagę, zacisnęła pasek

szlafroka i otworzyła drzwi sypialni.

Na widok ogromnego, luksusowo urządzonego salonu

zaparło jej dech. Z początku nie zauważyła go wśród całego

tego przepychu, ale potem z kanapy dobiegł ją cichy szmer.

Dopiero wtedy zauważyła parę długich, opalonych nóg

przewieszonych przez kremowy jedwabny podłokietnik.

Z zaciśniętym gardłem obeszła kanapę i zobaczyła

Maxima w pełnej okazałości, rozciągniętego na poduszkach

i zajmującego całą dostępną przestrzeń. Cienki koc

przykrywał dolną połowę jego ciała.

Serce mocniej zabiło jej w piersi. Przyglądała mu się

łakomym wzrokiem, korzystając z tego, że on nie mógł jej

widzieć. Jego pierś była równie szeroka i umięśniona, co w jej

pamięci, a jego płaski brzuch unosił się i opadał w regularnym

rytmie. Jego zwykle zaczesane włosy były zmierzwione,

a brodę pokrywał jednodniowy zarost.

Cara sądziła, że mężczyźni wyglądają mniej

onieśmielająco, kiedy śpią. Ale nie Maxim.

Drżąco wypuściła powietrze.

Maxim musiał ją usłyszeć, bo niespodziewanie otworzył

oczy i spojrzał prosto na nią, sprawiając, że się cofnęła.


– Bonjour, Cara – powiedział. Ziewnął i usiadł na kanapie.

Jego ruchy były zarazem leniwe i precyzyjne.

Dlaczego miała wrażenie, że weszła do jamy wilka?

Znowu.

Jej napięcie jeszcze wzrosło, kiedy odrzucił koc,

odsłaniając długie nogi o mocnych udach. Nie mogła nie

zauważyć twardego kształtu rysującego się pod jego

bokserkami. Na sam widok poczuła gorące pulsowanie w dole

brzucha.

Maxim odepchnął włosy z twarzy i uśmiechnął się do niej

cierpko.

– Nie zwracaj uwagi. Mam go każdego ranka. Zwłaszcza,

kiedy śnię o tobie.

Rumieniec wypełzł na policzki Cary, sprawiając, że

poczuła się boleśnie niedoświadczona… a jednocześnie głupio

podekscytowana.

O co chodziło? Przecież nie chciała, żeby o niej śnił…

prawda?

– Gdzie są moje ubrania, Maxim? – wypaliła, wytrącona

z równowagi nie tylko intymnością tej chwili, ale też swoją

niedorzeczną reakcją.

Musiała natychmiast wyjść. Będą mogli porozmawiać,

kiedy odzyska równowagę. Kiedy nie będzie stać w jego

apartamencie, świadoma swojej nagości pod szlafrokiem

i jego porannej erekcji.

Zamiast odpowiedzieć, Maxim wstał i przeciągnął się.

Cara usłyszała, jak strzelają mu stawy, i zrobiło jej się przykro

na myśl, że z jej powodu spędził całą noc na kanapie.


– Zutylizowałem je – wyjaśnił bez śladu skruchy.

Jej ciepłe uczucia natychmiast wyparowały.

– Co zrobiłeś?! – Chciała być oburzona jego arogancją, ale

zamiast tego poczuła się tylko jeszcze bardziej naga. –

Dlaczego?

– Żebyś nie uciekła, kiedy spałem. – Wzruszył ramionami.

– Ale… To… Nie miałeś prawa! – wydyszała. Wreszcie

udało jej się wzbudzić w sobie trochę gniewu. Musiała kupić

te ubrania z własnych pieniędzy.

– Oczywiście, że miałem prawo. Nie zamierzam pozwolić

ci zniknąć, dopóki nie ustalimy kilku rzeczy.

– Ale ja nie zamierzałam znikać – odparła, nie mogąc

uwierzyć w jego arogancję. I zastanawiając się, jakie to rzeczy

mieli ustalić. – Wieczorem powiedziałam ci, że wrócę, żeby

z tobą porozmawiać.

Tym razem nawet się nie wysilił, żeby jej odpowiedzieć.

Sceptycznie uniósł brew; jego mina mówiła: „Czy uważasz

mnie za idiotę?”.

Brak zaufania z jego strony sprawiał, że Cara miała ochotę

krzyczeć. Ale musiała mu przyznać trochę racji, biorąc pod

uwagę swoje ostatnie zniknięcie.

– Te ubrania były moją własnością. Zapłaciłam za nie

i potrzebuję ich, ponieważ dzisiaj będę musiała znaleźć nową

pracę. Także wielkie dzięki – odparła, usiłując ukryć panikę za

ścianą sarkazmu.

Okazanie słabości Maximowi Durandowi nie było dobrym

pomysłem. Poprzedniej nocy nie zdołała przed nim ukryć


swojego wyczerpania, a on zdusił jej protesty i zniszczył jej

własność.

Jego cyniczne spojrzenie zniknęło, ale w chwili, kiedy

myślała, że wreszcie udało jej się zbić jego argumenty,

odezwał się głosem tak spokojnym, pragmatycznym

i nieznoszącym sprzeciwu, że minęło kilka chwil, zanim

dotarła do niej bezczelność jego wypowiedzi.

– Nie będziesz potrzebować tych ubrań, ponieważ kupię ci

lepsze. I nie potrzebujesz pracy, ponieważ weźmiemy ślub

najszybciej, jak to możliwe, za dziesięć dni.

– Oszalałeś?

Maxim patrzył, jak rumieńce Cary ciemnieją, a ostrożna

nieufność w jej oczach zmienia się w panikę.

No dobrze, może to nie był najlepszy sposób, żeby jej się

oświadczyć. Cara zrobiła kolejny krok do tyłu, jakby miała

przed sobą niebezpieczne zwierzę, szykujące się do ataku.

Miała prawo mu nie ufać. Jego emocje nigdy dotąd nie

były tak gwałtowne, tak niekontrolowane. Kiedy otworzył

oczy i ujrzał ją przed sobą, z mokrymi włosami i kształtnymi

krągłościami pod szlafrokiem, musiał zdusić pierwotną żądzę,

by wyskoczyć z łóżka i rzucić się na nią.

– Pozwól, że wytłumaczę – powiedział, robiąc krok w jej

stronę. – Małżeństwo jest oczywistym rozwiązaniem.

Zrobiła kolejny krok do tyłu.

– Nie dotykaj mnie, Maxim. Mówię poważnie. – Uniosła

ręce w geście poddania, jednocześnie zerkając na drzwi

apartamentu. – Muszę wyjść. Nie mogę…


Rzuciła się do drzwi. Maxim bez namysłu przeskoczył nad

kanapą i chwycił ją za nadgarstek, zatrzymując w miejscu.

Szamotała się, usiłując wyrwać rękę.

– Puść mnie, Maxim! Chcę wyjść!

– Przestań ze mną walczyć, Cara. Zrobisz sobie krzywdę –

powiedział, zamykając ją w mocnym uścisku, by zdławić jej

opór.

Odetchnął jej zapachem, zapachem dzikich kwiatów

i kobiecego ciała. Zapachem, który doprowadzał go do

szaleństwa poprzedniego wieczoru, kiedy ją rozbierał,

zmuszając się, żeby nie dotykać jej więcej, niż to było

konieczne.

Wreszcie przestała się szamotać. Oparła czoło o jego pierś

i usłyszał zduszone łkanie.

Czuł się jak barbarzyńca, jak zwierzę. Jej bolesne łkanie,

drżący oddech i bezradność, która musiała się pod nimi kryć,

wystawiały na próbę jego spokój i opanowanie. Ale nie mógł

jej puścić, nie w tym stanie. Gdyby pozwolił jej odejść,

mógłby nigdy więcej jej nie odnaleźć i musiałby żyć ze

świadomością, że jest tam gdzieś, walcząc o przetrwanie,

kiedy on miał środki, żeby się nią zaopiekować. Kiedyś

zawiódł swoją matkę. Nie zamierzał zawieść i jej.

– Już dobrze, Cara – wyszeptał łagodnie w jej włosy. –

Nigdy bym cię nie skrzywdził. Masz moje słowo. Ale nie

mogę pozwolić ci odejść, dopóki nie obiecasz, że za mnie

wyjdziesz.

W odpowiedzi Cara tylko pociągnęła nosem. Na ten

dźwięk Maximowi ścisnęło się gardło. Odgarnął mokre włosy


z jej policzka i ujął jej twarz w dłonie, skłaniając ją, żeby

spojrzała mu w oczy. Jej policzki były suche, ale widział

wilgoć w bezdennej głębi jej niebieskich oczu.

Gorąco napłynęło do jego lędźwi, ale zmusił się, żeby się

opanować. Teraz powinien przede wszystkim ją pocieszyć.

Lekko pocałował Carę w czoło i wypuścił ją z ramion.

Ku jego uldze nie ruszyła się z miejsca. Zamiast próbować

uciec, przycisnęła ręce do brzucha, jakby usiłowała opanować

emocje przetaczające się przez jej ciało.

Emocje, które Maxim rozpoznał, ponieważ sam czuł to

samo.

– To małżeństwo będzie ograniczone czasowo – oznajmił

ochryple, usiłując skupić się na planach, które stworzył

w nocy. Szczegółowych, praktycznych, rozsądnych planach,

które następnie wyrzucił do kosza swoimi idiotycznymi

żądaniami.

Cara patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nic nie

powiedziała ani nie poruszyła się, więc Maxim kontynuował.

Starał się brzmieć bardziej, jakby ją przekonywał, niż jakby jej

rozkazywał, co także było dla niego nowym doświadczeniem.

– Chcę, żeby dziecko miało moje nazwisko i moją

protekcję. Chcę, żebyś mieszkała w Burgundii w moim

château, żebyś była otoczona najlepszą możliwą opieką.

Koniec z pracą, koniec z głodem, koniec z wyczerpaniem.

Zapewnię… – Przerwał, opanowując wrodzoną skłonność do

rozkazywania. – Chcę zapewnić ci wszystko, czego

potrzebujesz, kiedy będziesz nosić to dziecko. To dla mnie

bardzo ważne.
Wbrew jego oczekiwaniom Cara nie odmówiła z miejsca.

– Dlaczego? – spytała tylko.

– Dlaczego tego chcę? – upewnił się nieco zdziwiony

Maxim. Czy to nie było oczywiste? – Bo to bez sensu, żebyś

narażała swoje życie, żeby przetrwać, kiedy ja mam pieniądze,

których potrzebujesz

– Dlaczego uważasz, że moje życie jest

w niebezpieczeństwie?

Maxim zmarszczył brwi. Czy to było podchwytliwe

pytanie? Ale Cara nie sprawiała wrażenia, jakby chciała go

podejść; wyglądała na szczerze zagubioną. Najwyraźniej

naprawdę musiał udzielić oczywistej odpowiedzi.

– Ciąża i poród są niebezpieczne, Cara. Urodzenie dziecka

może… – Odetchnął i zmusił się, by odepchnąć wspomnienia,

które paliły jego gardło jak kwas. – Urodzenie dziecka może

osłabić kobietę, zwłaszcza jeśli nie ma zapewnionej właściwej

opieki. Nie powinniśmy byli uprawiać seksu bez

prezerwatywy. – Pozwolił, by jego wzrok powędrował na jej

ciążowy brzuch, a poczucie winy, które do tej pory od siebie

odsuwał, zaczęło go przerastać. – Przez moją lekkomyślność

jesteś narażona na to niebezpieczeństwo. Dlatego moim

obowiązkiem jest zapewnić ci odpowiednią opiekę, dopóki

dziecko się nie urodzi.

Był gotów błagać, grozić, szantażować. Cara musiała

zrozumieć, że małżeństwo jest jedynym wyjściem.

– Maxim, nie jestem w żadnym prawdziwym

niebezpieczeństwie – powiedziała łagodnie Cara. – A nawet


gdybym była, to ty nie jesteś za mnie odpowiedzialny.

Podjęłam świadomą decyzję, żeby urodzić to dziecko.

Zdawała sobie sprawę, że pod wieloma względami nie

doceniła Maxima. To, że czuł się aż tak odpowiedzialny za jej

zdrowie, było grubą przesadą, ale ona swoją głupią, upartą

dumą tylko pogorszyła sytuację.

Powinna była się z nim skontaktować, jak tylko odkryła,

że jest w ciąży. Gdyby przyjęła jego wsparcie, nie musiałaby

się zapracowywać na śmierć. Miał pełne prawo sądzić, że nie

jest w stanie sama o siebie zadbać.

– Ta kłótnia nie ma sensu, Cara. – Maxim spojrzał na jej

brzuch. – Fakty są takie, że jesteś w ciąży i urodzisz moje

dziecko. Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.

Serce boleśnie ścisnęło jej się w piersi.

– Nie stanie mi się krzywda, Maxim – powiedziała,

starając się za bardzo nie rozczulać nad jego determinacją,

żeby się o nią troszczyć. – Jestem ciężarna, a nie chora.

– Ciąża jest niebezpieczna. Moja matka…

Przerwał i odwrócił głowę, ale było za późno. Cara

zdążyła zobaczyć agonię w jego oczach, kiedy wspomniał

o swojej matce.

– Co się stało z twoją matką, Maxim?

Maxim odsunął się jeszcze bardziej.

– Nieważne.

Ale Cara widziała, że to ważne. Czy to dlatego tak bardzo

mu zależało, żeby się z nią ożenić i się o nią zatroszczyć?


– Czy twoja matka… źle znosiła ciążę? – spytała

łagodnie. – Czy to dlatego moja cię przeraża?

Maxim przejechał dłonią po włosach. Echo dawnej traumy

w jego oczach wystarczyło Carze za odpowiedź.

– Byłem dużym dzieckiem – powiedział po chwili

milczenia. – Ona była małą kobietą. A on odmówił zapłacenia

za opiekę, której potrzebowała. – Odwrócił wzrok. Jego głos

był pełen goryczy. – A ja nie byłem jedynym dzieckiem,

którego poczęciu nie udało mu się zapobiec. Dwa razy

poroniła, zanim się jej pozbył.

– Maxim, tak mi przykro – szepnęła Cara, dotykając jego

ramienia. Czy widział te poronienia na własne oczy? Sądząc

po cieniu traumy w jego oczach, musiało tak być. – Żałuję, że

nie wiedziałam, jaki naprawdę był Pierre – dodała,

uświadamiając sobie, jaka była naiwna, stając w obronie

swojego byłego pracodawcy. – Nigdy nie zgodziłabym się go

poślubić.

– Nie winię cię – odparł Maxim i Cara widziała, że mówi

szczerze. – Mój ojciec przez całe życie manipulował

kobietami. Był w tym bardzo dobry. – Zamrugał. Po rumieńcu

na jego policzkach Cara widziała, jak trudno mu było mówić

o relacji swoich rodziców. – Moja matka nigdy nie przestała

go kochać, mimo tego, jak ją traktował. – Odetchnął drżąco. –

Ale to w tym momencie nie jest istotne. Najważniejsze, że ty

nie będziesz cierpieć tak jak ona. Gdybym na to pozwolił,

byłbym nie lepszy od niego.

Cara skinęła głową. Poprzedniego dnia powiedział, że nie

jest taki, jak jego ojciec, ale dopiero teraz naprawdę pojęła, ile

to dla niego znaczy.


– Rozumiem.

– Nie zdecydowałbym się na rodzicielstwo, Cara. – Jego

głos nie był oskarżycielski, ale tak pełen żalu, że poczuła

przenikliwy ból w sercu. – Ale nie byłem dość ostrożny,

a teraz ty musisz stawić czoło konsekwencjom mojej

lekkomyślności. – W jego ustach to dziecko brzmiało jak

straszliwe brzemię. Cara pomyślała ponuro, że dla niego

pewnie nim było. – Wiem też, jak to jest, nie mieć opieki,

nazwiska i pieniędzy ojca. Nie mogę pozwolić, żeby moje

dziecko spotkał ten sam los.

Cara znów skinęła głową, myśląc, że dobry ojciec

powinien zapewnić też coś więcej. Kiedy jej matka zmarła,

zwróciła się do ojca po wsparcie nie tylko finansowe, ale

przede wszystkim emocjonalne. A on jej go nie dał. Porzucił

ją, ponieważ była za dużym kłopotem, a on nigdy tak

naprawdę jej nie kochał. Tak samo jak Pierre de la Mare

porzucił Maxima.

– Czy byłbyś w stanie dać temu dziecku coś więcej,

Maxim? – spytała. Bała się mieć nadzieję, ale jeszcze bardziej

się bała nie zapytać.

– Co masz na myśli? – Maxim wydawał się naprawdę

zbity z tropu jej pytaniem. Serce podeszło jej do gardła.

– Czy myślisz, że byłbyś w stanie dać temu dziecku coś

więcej niż swoje nazwisko i opiekę?

Maxim zmarszczył brwi.

– Wątpię, żeby to było możliwe. Tak jak powiedziałem,

nigdy nie planowałem być ojcem, ponieważ nie sądzę, żebym

mógł być w tym szczególnie dobry.


Powiedział to ze spokojną pewnością siebie, ale nadzieja

Cary nie chciała umrzeć. To nie brzmiało, jakby kategorycznie

wykluczał taką możliwość, prawda?

Owszem, żadne z nich nie zaznało ojcowskiej miłości, ale

to nie znaczyło, że ich dziecku też musiało jej brakować. Już

teraz tak bardzo je kochała! Małżeństwo, o jakim mówił

Maxim, nie wystarczyło do stworzenia prawdziwej rodziny –

ale to, że tak bardzo zależało mu na zapewnieniu jej i dziecku

bezpieczeństwa, było jakimś początkiem.

Maxim został odrzucony, tak samo jak ona. Doskonale

wiedziała, jak to boli. Jak odbiera wiarę w siebie, jak sprawia,

że człowiek zaczyna wątpić, czy kiedykolwiek będzie jeszcze

w stanie kogoś pokochać. Ale ona w ciągu ostatnich pięciu

miesięcy odkryła w sobie niewyczerpaną studnię miłości.

Nigdy by nie przypuszczała, że jest zdolna tak kochać.

Dla Maxima dziecko jeszcze nie było prawdziwą, żywą

osobą. Ale Cara pamiętała, jak się nią zaopiekował ich

pierwszej nocy i wiedziała, że nie jest całkowicie nieczuły.

Dostatecznie się naoglądał toksycznej relacji swoich rodziców,

żeby nie wierzyć w miłość, ale to nie znaczyło, że pewnego

dnia nie mógł się stać dobrym ojcem.

– Czy to dlatego tak bardzo chciałeś zniszczyć La Maison?

Przez to, co spotkało w tym domu ciebie i twoją matkę? –

spytała łagodnie. Wspomnienie tamtej zdrady wciąż bolało,

ale może ta zdrada nigdy nie była wymierzona w nią, ale

w jego przeszłość – w człowieka, który tak perfidnie

wykorzystał jego matkę, a potem pozbył się ich obojga.

– Co? Nie. – Maxim wyglądał na wstrząśniętego. – To

była pomyłka. Jakiś praktykant w kancelarii adwokackiej


zapomniał usunąć oświadczenie z załącznika, wysyłając do

prasy informację, że zamierzam zakwestionować testament.

Nigdy nie upubliczniłbym celowo szczegółów naszego życia

seksualnego. I nie jestem tak szalony, żeby obwiniać budynek

za cierpienie mojej matki.

Cara się uśmiechnęła. Ból, który towarzyszył jej bez

przerwy od tamtego dnia, zniknął.

– Dobrze wiedzieć.

– Teraz chyba rozumiesz, że musimy się pobrać, Cara?

Francuskie „r” w jej imieniu sprawiło, że resztki jej oporu

wyparowały. Cisza panująca w pomieszczeniu zdawała się

wibrować, a pociąg, który Cara czuła od czasu ich pierwszego

spotkania, był silniejszy niż kiedykolwiek.

– Épouse-moi, Cara – wymruczał gardłowo Maxim.

„Wyjdź za mnie, Cara”.

Jednym krokiem pokonał dzielącą ich przestrzeń

i pocałował ją w szyję, wyczuwając jej słabość

i wykorzystując ją. Cara przylgnęła do niego z cichym jękiem.

Przeszyło ją podniecenie; jej wrażliwe sutki natychmiast

stwardniały, a w podbrzuszu poczuła rozkoszne ciepło, ale

zanim zdążyła poddać się żądaniom swojego ciała, poczuła

w brzuchu znajomy ruch.

Maxim odskoczył, wyraźnie wstrząśnięty.

– C’est le bébé?

Cara skinęła głową, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu

na widok jego przerażonej miny.

– Tak, lubi kopać.


Wiedziona instynktem, rozwiązała szlafrok, ujęła

bezwładną rękę Maxima i przycisnęła ją sobie do brzucha.

Dziecko natychmiast zareagowało, wyraźnie niezadowolone

z ograniczenia przestrzeni życiowej.

Maxim spojrzał na nią w oszołomieniu.

– Il est très fort, ce bébé – szepnął. – Nie boli cię to?

– Nie – zaprzeczyła Cara ze smutnym uśmiechem,

wiedząc, że jego pytanie było podyktowane lękiem. – Lekarka

powiedziała, że po prostu jest wyjątkowo aktywne. To

zupełnie naturalne i oznacza, że dziecko zdrowo się rozwija.

Maxim zdawał się jej nie słyszeć. Wpatrywał się w jej

brzuch tak intensywnie, jakby próbował dojrzeć ukryte w nim

dziecko.

Puścił jej brzuch i skinął głową.

– Doktor Karim poradziła, żebyśmy przyszli rano do jej

kliniki na badanie USG – powiedział. Zerknął na zegarek. –

Konsjerż może przynieść dla ciebie nowe ubrania, a kiedy się

ubierzesz, pojedziemy na Harley Street.

Cara westchnęła. Doktor Karim była wspaniała, ale ona

nie potrzebowała drogiej lekarki z Harley Street, kiedy miała

wspaniałych lekarzy w swoim lokalnym publicznym szpitalu.

Ale teraz, kiedy wiedziała, jak ważne jest dla Maxima

zapewnienie jej najlepszej możliwej opieki, nie miała serca mu

odmówić.

– Pewnie powinnam być wdzięczna, że zgodziłeś się

dostarczyć mi ubrania – zażartowała, usiłując nieco

rozładować atmosferę. Może była naiwna i zbyt


optymistyczna, ale to, że troszczył się o dobro dziecka,

wydawało się dobrym znakiem.

– Owszem, powinnaś. To bardzo wspaniałomyślne z mojej

strony – wymruczał, znów biorąc ją w ramiona – ponieważ

zdecydowanie wolę cię nago.

Cara zaśmiała się krótko i ochryple, znów czując

w podbrzuszu znajome ciepło. Maxim przytknął czoło do jej

czoła.

– Cara, musisz za mnie wyjść. Proszę, zgódź się.

Tym razem to nie był rozkaz. Jego głos był spięty,

ostrożny, zatroskany. Dziecko kopnęło w brzuchu Cary, prawie

jakby wyrażało swoją zgodę.

– Nie czuję się… nie czuję się komfortowo z myślą, że

będziesz mnie utrzymywał – zdołała wykrztusić przez

ściśnięte gardło.

Rozumiała, dlaczego mu na tym zależało. Nie próbował

odebrać jej niezależności, chciał się tylko o nią zatroszczyć,

w przeciwieństwie do jego ojca, który nie zatroszczył się

o jego matkę.

– Dobrze, Maxim – szepnęła, zdecydowana skupić się na

nadziei zamiast na lęku. – Wyjdę za ciebie.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Czy chcecie poznać płeć dziecka?

Maxim zamrugał. Ledwo usłyszał pytanie doktor Karim,

zafascynowany obrazem na ekranie i głośnym, miarowym

dźwiękiem dobiegającym z aparatury do USG. Jego dziecko.

Nie abstrakcyjne, ale realne, namacalne… i tak przerażające,

że ledwo mógł oddychać.

– Potrafi pani powiedzieć, jakiej jest płci? – ucieszyła się

Cara. – Podczas ostatniego badania jeszcze nie widzieli.

– Udało się złapać bardzo dobre zdjęcie genitaliów, więc

mogę określić płeć ze sporą dozą prawdopodobieństwa –

odparła lekarka. – Ale to, czy chcecie wiedzieć już teraz,

zależy tylko od was.

– Maxim? Co myślisz? – spytała Cara, zarumieniona

z ekscytacji.

Nie miał dla niej odpowiedzi. Nie wiedział, czy wytrzyma,

jeśli to się stanie jeszcze bardziej realne. Zaczynał się pocić,

niebieskie ściany gabinetu wydawały się zamykać wokół

niego, a wspomnienie tamtego dnia sprzed lat raz po raz

przelatywało mu przez głowę.

„Nie opuszczaj mnie, Maxim. Potrzebuję cię”.

Jak miał ochronić tę małą, bezbronną istotkę, skoro nie

udało mu się ochronić własnej matki?


Zakaszlał, odpędzając mroczne wspomnienia.

– Nie mam zdania – powiedział. – Ty możesz

zdecydować. – Co za różnica, jakiej płci jest dziecko, jeśli

nigdy nie będzie mógł być częścią jego życia?

Radość w oczach Cary przygasła. Maxim bezwzględnie

zdusił w sobie wyrzuty sumienia. Już jej powiedział, co może

dać, a czego nie.

– No dobrze, w takim razie chciałabym wiedzieć –

szepnęła, odwracając się z powrotem do lekarki.

Doktor Karim uśmiechnęła się i wskazała coś na

monitorze.

– Oczywiście nie jestem pewna na sto procent, ale sądzę,

że mamy tu penis – powiedziała z uśmiechem.

– Chłopiec? – szepnęła Cara z przejęciem, które tylko

zwiększyło ciężar w piersi Maxima. Obróciła się i chwyciła go

za rękę. – Słyszałeś, Maxim? Będziemy mieli syna!

Skinął głową i podniósł jej palce do ust. Ledwo był

w stanie mówić przez duszący go wstyd.

– Powinienem już iść – powiedział. – Żeby dokończyć

przygotowania.

– Przygotowania? – Cara zmarszczyła brwi.

– Muszę dzisiaj wrócić do Francji. Ty pozostaniesz

w hotelu w Londynie do czasu ślubu, który weźmiemy

w merostwie w Auxerre za dziesięć dni. – Żałował decyzji,

żeby towarzyszyć jej podczas tej wizyty. Nie przypuszczał, że

dziecko będzie się dało rozpoznać na tak wczesnym etapie. –


Widzimy się na lotnisku w Burgundii. Pamiętaj, żeby

odpoczywać.

– Nie będziemy się widzieć przez dziesięć dni?

Maxim zmusił się, by zignorować rozczarowanie w jej

oczach.

– Tak, obawiam się, że przygotowanie dokumentacji

potrwa właśnie tyle.

I był za to żałośnie wdzięczny.

Początkowo planował wziąć ślub w Londynie, ale nawet

teraz był zbyt świadom krągłej figury Cary pod szpitalną

koszulą. Wciąż za bardzo jej pragnął, nawet wiedząc

o rosnącym w niej życiu. Potrzebował tej dziesięciodniowej

separacji, żeby się upewnić, że jego pożądanie jest pod jaką

taką kontrolą.

– Musisz odpoczywać – powiedział do Cary. –

Dziękujemy, pani doktor – dodał, zwracając się do lekarki.

Pożegnał się, pocałował Carę w czoło i uciekł z dusznego

pomieszczenia, zostawiając za sobą strach, wspomnienia

i bezustanny głód. Miał dziesięć dni, żeby się pozbierać

i zamknąć ziejącą czeluść, która otworzyła się w nim na widok

jego dziecka. I dziesięć dni, żeby wymyślić, jak przetrwa

cztery miesiące małżeństwa bez rzucania się na matkę swego

syna przy każdej możliwej okazji.


ROZDZIAŁ DWUNASTY

Kawalkada czarnych SUV-ów wspięła się na wzgórze.

Carze zaparło dech w piersiach, kiedy w dali ukazał się dom

Maxima. Kamienne mury Château Durand dominowały nad

otaczającym krajobrazem niczym dumne świadectwo

bogactwa i potęgi mężczyzny, którego właśnie poślubiła

w ratuszu Auxerre.

Podczas swojego pobytu w Burgundii nigdy nie wypuściła

się na teren Durand Corporation, ale nieraz słyszała plotki

o zrujnowanym château, które kupił Maxim Durand

i ogromnym nakładem kosztów przywrócił mu dawną

świetność. Nic jednak nie mogło jej przygotować na splendor

posiadłości, przez którą jechali od dwudziestu minut.

Przejechali przez bramę w wysokim kamiennym murze,

minęli kilka ceglanych budynków gospodarczych i znaleźli się

w przepięknym, idealnie utrzymanym ogrodzie w stylu

francuskim. Sam dom, czy raczej rezydencja, majaczył na

końcu podjazdu. Trzy piętra smukłych łukowych okien

o zielonych okiennicach. Wisteria i bluszcz pięły się po

kamiennej elewacji, którą zdobiły kute żelazne balkony

i strzeliste wieżyczki. To był pałac godny króla.

Cara zerknęła na swojego męża, który był zajęty rozmową

przez telefon. Może i Maxim nie urodził się królem, ale

idealnie pasował do tej roli.


Czy naprawdę ledwie dziesięć dni temu zgodziła się za

niego wyjść? Ostatnie półtorej tygodnia minęło jak sen. Każdy

dzień stawiał przed nią nowe wyzwanie: spotkania

z prawnikami Maxima i analizowanie szczegółów umowy

przedmałżeńskiej; zabiegi stylistek i kosmetyczek; przymiarki

u krawcowej, która przygotowała dla niej całą nową garderobę

w rekordowo krótkim czasie; spotkanie z Dorą, której szczęka

opadła do samej ziemi, kiedy usłyszała, kogo Cara ma

poślubić.

Ale nocami Cara tęskniła za Maximem, czując się samotna

i nie na miejscu w hotelowym łóżku.

Jej rozgorączkowany umysł analizował każdy szczegół ich

relacji, zwłaszcza ostatnie spotkanie w gabinecie doktor

Karim. Lęk, który zauważyła na jego twarzy na widok

dziecka, nie dawał jej spokoju.

Za to kiedy tego ranka przyjechał po nią na lotnisko, nie

było w nim śladu po tamtym lęku. Może go sobie wyobraziła?

Na pewno nie było czasu, żeby o to zapytać, ponieważ

prosto z lotniska zawiózł ją do merostwa, a następnie wsadził

na pokład helikoptera, który przetransportował ich prosto do

winnicy.

Wyjęła swój nowy smartfon z kieszeni lnianych spodni.

Reszta jej nowej garderoby spoczywała w ręcznie robionych

walizkach, na których wygrawerowano jej inicjały.

Jej nowe inicjały. Cara Evans Durand.

Odetchnęła drżąco i wyjrzała przez okno samochodu.

Przejeżdżali akurat obok dużego basenu w cieniu drzew,

przykrytego na zimę. Nigdy nie postawiła stopy w tak


luksusowym miejscu, nie wspominając o tym, żeby w nim

mieszkać.

Samochód zatrzymał się, a Maxim pożegnał swojego

rozmówcę. Wysiadł i otworzył drzwi po stronie Cary, zanim

zdążyła zrobić to sama.

– Witaj w Château Durand, Cara – powiedział

z uśmiechem. Pstryknął palcami i podbiegło do nich dwóch

lokajów.

– Twoja nowa francuska położna i jej zespół czekają, żeby

cię zbadać – powiedział Maxim, kiedy lokaje zaczęli

wypakowywać jej bagaże. Położył rękę na jej plecach

i poprowadził ją ku marmurowym schodom, wiodącym do

château. Jego dotyk sprawił, że przeszedł ją dreszcz.

– Ale wczoraj byłam na badaniu u doktor Karim…

– To tylko formalność – zapewnił Maxim, głaszcząc ją po

plecach. – Jeśli lekarka będzie usatysfakcjonowana, to

odpocznij w swoich pokojach przed wieczorem.

Swoich pokojach? Dlaczego miałaby potrzebować więcej

niż jednego? I co miało się stać wieczorem? Czy mówił

o skonsumowaniu ich małżeństwa?

Maxim zerknął na zegarek.

– Czy osiemnasta ci odpowiada?

– Na seks?!

Maxim uśmiechnął się.

– Mówiłem o weselu, Cara.

– Och… rozumiem – wyjąkała, czując się jak idiotka.

Napalona idiotka. – Ale… myślałam, że już po wszystkim?


Dotąd sądziła, że Maxim postanowił ograniczyć się do

szybkiej ceremonii w ratuszu Auxerre. Prawdę mówiąc, jej

beznamiętna, urzędowa natura ucieszyła ją. Już i tak

dostatecznie trudno będzie jej pamiętać o czysto

pragmatycznej naturze ich małżeństwa, mieszkając w pełnym

przepychu domu Maxima.

– Wzięliśmy ślub, a teraz czas na wesele. Personel

przygotował bankiet w sali balowej château.

– Jak to?

Bankiet?

Jakim cudem Maxim zorganizował to wszystko w mniej

niż tydzień? I dlaczego?

Założyła, że nie będą robić zbędnego zamieszania. Im

mniej prawdziwe wydawało się to małżeństwo, tym lepiej.

Jednak najwyraźniej Maxim miał inny pomysł.

– Nie martw się, stylistka zapewniła mnie, że w twojej

garderobie znajduje się odpowiednia sukienka.

Naprawdę? Czy wśród setek stylizacji, które przymierzyła,

była jej suknia ślubna? Dlaczego nikt jej o tym nie

powiedział?

Maxim przedstawił Carę pracownikom. Kolejno uścisnęła

ich dłonie i przywitała się z nimi swoim łamanym francuskim.

To wszystko wydawało jej się coraz bardziej nierealne.

Od środka château robiło nie mniejsze wrażenie niż na

zewnątrz. Maxim poprowadził ją przez zapierające dech

w piersiach salony, w których obok bezcennych antyków stały

ultranowoczesne meble, surowe i onieśmielające. Weszli po

szerokich schodach na pierwsze piętro i znaleźli się


w amfiladzie przestronnych, jasno urządzonych pokoi, gdzie

już czekała lekarka i dwie pielęgniarki, które Maxim ściągnął

dla niej z Paryża.

– Poczekaj, Maxim. – Cara chwyciła go za rękaw

garnituru. – Czy na bankiecie będzie dużo ludzi?

– Trochę miejscowych dygnitarzy, moich kolegów

i znajomych – odparł. – Nie więcej niż setka ludzi.

Setka ludzi? Carze zrobiło się niedobrze.

Maxim zaśmiał się pobłażliwie, co wcale jej nie pomogło

opanować panikę. Położył dłoń na jej policzku.

– Nie martw się. Będzie po wszystkim szybciej, niż

myślisz.

A później… co? Czy skonsumują związek? Jeśli Cara

miała być szczera, myślała o tym o wiele za dużo.

Przestań myśleć o seksie. Wesele na sto osób będzie

dostatecznym wyzwaniem.

– Ale… nigdy nie byłam na bankiecie – wyjąkała Cara,

ignorując podniecenie.

Maxim pogłaskał ją po szyi i pocałował w czoło.

– Nie panikuj, Cara, wszystko będzie dobrze. Mój

asystent, Jean-Claude, zaprosił Marcela Carona w twoim

imieniu, więc będziesz tam miała znajomą twarz. Marcel

zaproponował, że zaprowadzi cię do ołtarza. Co ty na to?

– Nie mam nic przeciwko… chyba – powiedziała Cara,

zaskoczona, że Maxim kłopotał się zaproszeniem Marcela. –

Ale naprawdę…
– Ciii. – Uciszył ją kolejnym pocałunkiem. – Jako żona

musisz się przyzwyczaić do brania udziału w takich

wydarzeniach.

Musi? Nie miała pojęcia, że oczekuje się od niej, że będzie

się zachowywać jak prawdziwa żona. Myślała, że ma po

prostu tu mieszkać do narodzin dziecka.

– Ale… – Cara znów spróbowała mu się zwierzyć ze

swoich lęków, ale on znów ją pocałował.

– Nie bój się, Cara. Kiedy ceremonia się zacznie, nie

odstąpię cię na krok.

Cara stała na progu swoich pokoi, patrząc, jak Maxim

zbiega ze schodów. Jednego była pewna: towarzystwo

Maxima na pewno jej nie uspokoi.

– Ta femme est très belle, Maxim.

Słysząc przyciszony komplement swojego menedżera

i drużby, Maxim obejrzał się przez ramię.

Małą kaplicę wypełniły dźwięki „Kanonu D-dur”

Pachelbela, który wybrała wynajęta przez Maxima

organizatorka wesel. Maxim patrzył jak urzeczony, jak Marcel

Caron prowadzi do ołtarza jego pannę młodą. Cara szła

z pochyloną głową, ozdobioną wysoko upiętymi lokami,

w które wpleciono małe niebieskie kwiatki. Jej prosta, ale

niezwykle elegancka jedwabna suknia mieniła się odcieniami

różu i złota w migotliwym świetle świec.

Duma i pożądanie wezbrały w Maximie niczym fala

przypływu. Ten ślub miał być tylko przedstawieniem na

użytek jego biznesu, prasy i lokalnej społeczności, ale teraz,


gdy pożerał wzrokiem idącą ku niemu przepiękną kobietę,

trudno się było trzymać zamierzonego planu.

Zauważył, że jej palce zbielały na okazałym bukiecie,

który ściskała. Uświadomił sobie, że choć faktycznie była

niesamowicie piękna, była też bardzo zdenerwowana.

Kiedy się zrównali, Marcel podał mu drżącą rękę Cary.

Maxim chwycił ją i podniósł do ust.

– Nie bój się, Cara – szepnął, całując jej kostki. – Zaraz

będzie po wszystkim, a potem będziemy się mogli umówić na

seks.

To miał być żart, próba rozładowania napięcia, ale kiedy

jej policzki pokryły się znajomym rumieńcem, a gorąca krew

napłynęła do jego lędźwi, nie było mu do śmiechu.

Ujął jej ramię i stanęli naprzeciw księdza, który

pobłogosławił ich związek. Ale Maxim ledwo zwracał uwagę

na jego słowa, o wiele zbyt świadomy ciała stojącej obok

niego Cary, w którym dojrzewało jego dziecko.

To małżeństwo miało dobiec końca, kiedy tylko dziecko

się urodzi. Nie mógł dać jej więcej; jego paniczna reakcja

w gabinecie położnej była tego najlepszym dowodem. Ale gdy

stał z nią w świetle świec, czując na sobie wzrok wszystkich

ludzi, którzy liczyli się w jego życiu, nie potrafił opanować

wrażenia doniosłości tej chwili.

Kiedy ksiądz pozwolił im się pocałować, Maxim wziął

Carę w ramiona i wycisnął na jej ustach gorący pocałunek,

zapominając o wszystkich dookoła i o powodach, dla których

brali ślub. Czuł tylko jej subtelny, kwiatowy zapach,


mieszający się z zapachem jej podniecenia, był świadom tylko

jej miękkiego, uległego ciała poddającego się jego woli.


ROZDZIAŁ TRZYNASTY

– Przepięknie pani wyglądała, madame.

– Dziękuję, Antoinette – odparła Cara, patrząc, jak jej

nowa pokojówka wyjmuje wsuwki z jej wyrafinowanego

koka.

Była zmęczona i cieszyła się, że uroczystości,

a przynajmniej te, w których musiała wziąć udział, dobiegły

końca. Westchnęła, kiedy ciężkie loki opadły jej na plecy.

– Czy madame życzy sobie, żebym przygotowała dla niej

kąpiel? – zapytała Antoinette perfekcyjną angielszczyzną.

– Tak, byłoby cudownie – odparła Cara, wciąż

nieprzyzwyczajona do tego, że ktoś jej usługuje.

Batalion stylistek i kosmetyczek, które miały przygotować

ją do ślubu, osiągnął zdumiewające rezultaty. Dzięki nim

przynajmniej wyglądała na pannę młodą z wyższych sfer. Ale

w rzeczywistości, gdy szła do ołtarza prowadzona przez

Marcela Carona, przy dźwiękach urzekająco pięknej muzyki

klasycznej, czuła się jak oszustka. Jej sukienka była tak

przylegająca, że nie było szans, żeby ktoś przeoczył jej

ciążowy brzuch. Nie wstydziła się swojej ciąży, ale czuła się,

jakby miała na szyi tabliczkę z napisem „panna młoda

z brzuchem”.

Ale kiedy Maxim chwycił ją za rękę i podniósł ją do ust,

tremę zastąpił bardziej cielesny strach. W tej sekundzie po raz


pierwszy w życiu czuła się naprawdę piękna… i przeraziło ją

to, ponieważ nie mogło być prawdą.

Ale jeszcze bardziej przerażało ją, jak bardzo chciała

wyglądać pięknie, dla niego.

Spojrzała na siebie w lustrze.

Nie mogła sobie pozwolić, żeby pójść tą drogą. Wiedziała,

co się stanie, jeśli spróbuje się zmienić dla Maxima. Dawniej

próbowała się zmienić dla każdej z rodzin adopcyjnych, które

brały ją pod opiekę. Ale to nigdy nie działało.

Wypuściła drżący oddech i usłyszała, jak Antoinette

beztrosko nuci pod nosem, przygotowując dla niej kąpiel.

Z łazienki doleciał ją słodki zapach róży i lawendy. Cara

rozpoznała melodię, którą nuciła Antoinette – zmysłową

melodię ich pierwszego walca. Mimo woli przypomniała sobie

więcej szczegółów wieczoru. Romantyczną salę balową,

oświetloną tysiącami świec i udekorowaną bukietami

egzotycznych kwiatów. Walc z Maximem, który objął ją

silnymi ramionami i poprowadził do tańca tak pewnie, że nie

potknęła się ani razu.

Panika jeszcze mocniej chwyciła ją za gardło. Jak mogła

czuć się tak kochana, tak podziwiana, kiedy nic z tego nie było

prawdą? Wszystko, co robił Maxim, było na użytek

publiczności, więc dlaczego miała wrażenie, że jest inaczej?

Czy naprawdę była aż tak samotna, że romantyczny teatrzyk

i pożądanie w jego brązowych oczach zdołały ją omamić?

Odepchnęła od siebie te wspomnienia. Musiała za wszelką

cenę pozostać realistką albo to uczucie ją zniszczy. Tak samo,

jak tyle razy została zniszczona jako dziecko.


Sięgnęła po leżącą na toaletce szczotkę i jej dłoń zderzyła

się z ręką Antoinette, która właśnie wróciła z łazienki.

Pokojówka roześmiała się.

– Czy madame życzy sobie, żebym uczesała jej włosy?

Cara uśmiechnęła się w lustrze do młodej kobiety, która

była dużo bardziej wyrafinowana od niej samej.

– Będzie w porządku, jeśli zrobię to sama?

– Oczywiście. – Antoinette uśmiechnęła się. – Czy

madame życzy sobie, żebym wyszła na czas kąpieli?

Cara skinęła głową. Desperacko potrzebowała chwili

samotności, żeby poukładać myśli, zanim… No, zanim

przyjdzie Maxim.

– Czy mam wrócić, żeby pomóc pani przygotować się do

nocy poślubnej?

– Myślę, że sobie poradzę – wykrztusiła zawstydzona

Cara. – Ale bardzo dziękuję za pomoc.

Pokojówka uśmiechnęła się szeroko.

– Cała przyjemność po mojej stronie, madame. Myślę, że

monsieur Durand dokonał doskonałego wyboru.

Przed wyjściem Antoinette rozłożyła na łóżku delikatną

jak mgiełka koronkową koszulę.

– La couturière uszyła ją dla pani specjalnie na tę okazję.

Ale ponieważ monsieur Durand nie spuszczał wzroku

z madame przez całą noc, pewnie nie przyda się na długo –

zażartowała.
– Tak… dziękuję, Antoinette. – Rumieniec palił Carę

w policzki, a pulsowanie między nogami, które nigdy całkiem

nie ustawało, przybrało na sile.

Wyczesała ostatnie kwiaty z włosów, drżącymi palcami

odłożyła szczotkę na toaletkę i weszła do łazienki. Wanna na

lwich nóżkach stała pośrodku przestronnego pomieszczenia,

naprzeciwko wysokiego okna porte-fenêtre, wychodzącego na

ogród i rozciągające się za nim winnice. Zdjęła szlafrok

i weszła do parującej, pachnącej wody.

Maxim dyskretnie zapukał do apartamentu Cary. Nie

doczekał się żadnej reakcji. Czyżby już spała?

Ale gdy się zastanawiał, czy nie wrócić do swojego

własnego apartamentu po drugiej stronie korytarza, erotyczne

napięcie mocno zacisnęło na nim szpony.

Za każdym razem, kiedy wdychał jej zapach, za każdym

razem, kiedy widział jej rumieniec, jego pożądanie rosło.

Pierwszy taniec, kiedy wtuliła się w niego i pozwoliła mu się

prowadzić, był nieznośną torturą. W jego świeżo poślubionej

żonie nie było nic, co by go nie podniecało.

Ale czy naprawdę powinien się temu dziwić? Szukał jej

przez pięć długich miesięcy, a potem zmusił się, żeby się z nią

rozstać na dziesięć długich dni. Przez cały ten czas marzył

o niej dniem i nocą. Nie był człowiekiem przyzwyczajonym

do odmawiania sobie czegoś, czego zapragnął, a ostatnio

pragnął wyłącznie Cary. Czy można mu się dziwić, że chciał

skonsumować ich małżeństwo?

Zapukał jeszcze raz i ostrożnie otworzył drzwi. Jego

oczom ukazała się sypialnia oświetlona strumieniem światła


spod drzwi łazienki. Na pustym łóżku leżało coś niewielkiego

i koronkowego.

Na samą myśl o krągłościach Cary, ledwo mieszczących

się w skąpej koszuli, poczuł przypływ podniecenia.

Z łazienki doleciał go plusk wody i odurzający zapach

kwiatów. Zaklął pod nosem i ruszył w jej stronę, wiedziony

żądzą, która od miesięcy doprowadzała go do szaleństwa.

Stanął w drzwiach łazienki i chłonął widok swojej żony

leżącej w wannie. Jej ciężkie piersi były wilgotne, a mokre

kosmyki przylegały do jej wysokich policzków.

Warknął.

Cara natychmiast obróciła się i to, co zobaczył w jej

oczach – oszołomione pożądanie, naga żądza – odbiło się

echem w jego lędźwiach.

– Maxim? – odezwała się, nieśmiało zasłaniając

ramionami swoje wspaniałe piersi. – Jesteś tutaj.

Maxim słyszał nieufność w jej głosie, widział nieśmiałość

w jej rumieńcu. Do diabła, dlaczego jej niewinność czyniła ją

jeszcze bardziej pociągającą? To nie miało sensu. Zawsze

wolał asertywne, pewne siebie kochanki, które potrafiły mu

powiedzieć, co lubią. Tymczasem rozkosz Cary była jak

czekający na odpakowanie prezent. W jakiś sposób on przy

niej także czuł się niewinny, jakby po raz pierwszy odkrywał

granice swojej rozkoszy.

– Chcesz, żebym wyszedł? – zapytał, choć to było

najtrudniejsze pytanie, jakie zadał w życiu. Obawiał się, że

jeśli mu odmówi, popadnie w szaleństwo.

Po chwili wahania pokręciła głową.


W duchu podziękował sile, która akurat nad nim czuwała.

I pomodlił się, by udało mu się potraktować jej

niedoświadczenie i błogosławiony stan z delikatnością, na jaką

zasługiwała, choć przeciwstawienie się trawiącej go żądzy już

teraz było ponad jego siły.

Przyszedł mu do głowy pewien pomysł mający w sobie

jednocześnie coś z zabawy i z gry wstępnej.

– Czy chciałabyś, żebym umył ci plecy? – zapytał, starając

się utrzymać lekki ton, choć w rzeczywistości czuł coś

zupełnie przeciwnego.

– Hm… – Cara przygryzła wargę. – To byłoby miłe, jeśli

naprawdę chcesz.

Maxim zaśmiał się ochryple.

– J’en susi certain, Cara.

Usiadł na pozłacanym krześle w rogu łazienki,

rozsznurował buty i zaczął się rozbierać.

– Maxim, co ty robisz? – dobiegł go zszokowany głos

Cary.

– Dołączam do ciebie w kąpieli – odparł, zsuwając

bokserki i obserwując jej reakcję na widok jego stalowej

erekcji. W jej oczach błysnęło pożądanie, zmieszane

z paniką. – Tylko tak mogę to zrobić, jak należy.

Wszedł do wanny i usiadł za Carą, dotykając jej pleców.

Zadrżała i poruszyła się, instynktownie się o niego ocierając.

Oui, zdecydowanie doprowadzi go do szaleństwa, ale to

będzie tego warte.


Namydlił dłonie i położył jej na ramionach. Zaczynając od

karku, zaczął masować spięte mięśnie, które, ku jego

zadowoleniu, zaczęły się rozluźniać. Cara wciąż zasłaniała

piersi, ale coraz mniej kurczowo, aż wreszcie pozwoliła, by

opuścił jej ramiona.

Położył ręce na jej piersiach i pochylił się, by patrzeć, jak

jej sutki twardnieją pod jego pieszczotą.

– Maxim… to nie są moje plecy – wyjąkała, ale pożądania

w jej głosie nie dało się z niczym pomylić.

– Owszem, ale potrzebują mojej uwagi – odparł

łobuzersko Maxim, desperacko chcąc utrzymać atmosferę

beztroskiej zabawy. – Dbanie o to, żebyś była dokładnie

umyta, jest moim obowiązkiem jako twojego męża.

–Naprawdę? – wykrztusiła. Jej ciało wreszcie rozluźniło

się na tyle, by się o niego oprzeć.

Nie potrafiąc dłużej znieść napięcia, Maxim pochylił się

nad jej ramieniem.

– Odwróć się do mnie, ma femme – wyszeptał jej do ucha,

trzymając w rękach jej ciężkie piersi.

Spełniła jego polecenie, a on pocałował ją w usta. Ich

języki splotły się ze sobą. Maxim pierwszy podniósł głowę,

a jej cichy jęk rozczarowania podziałał na jego rozpalone

zmysły jak syrena alarmowa. Wstał, wziął Carę na ręce

i wyszedł z wanny, trzymając ją w ramionach.

– Maxim, uważaj, możesz się poślizgnąć! – ostrzegła,

ściskając jego ramiona.

Maxim pocałował jej różowy nosek i zaśmiał się z jej

troski. Dieu, czy mogłaby być bardziej urocza?


Wytarł stopy w matę łazienkową i przeszedł do sypialni.

– Weź ręcznik – zakomenderował, kiedy przechodzili obok

sterty ręczników na toaletce w łazience.

Postawił ją przed łóżkiem z kolumienkami, wziął od niej

puszysty ręcznik i osuszył ją. Nie pominął okazji, żeby

podziwiać przy tym jej ciało, które ciąża uczyniła tylko

bardziej pociągającym. Jej piersi były większe i jędrniejsze,

a jej biodra jeszcze pełniejsze niż przedtem. Zastanowił się,

czy jest bardziej wrażliwa.

Odrzucił ręcznik i opadł na kolana, nagle nie mogąc się

doczekać, by jej skosztować.

– Maxim! – Cara chwyciła go za ramiona. Jej ciało tak

drżało, jakby stała na porywistym wietrze. – Co ty robisz?

Maxim podniósł głowę i uśmiechnął się, widząc

oszołomienie i pożądanie na jej twarzy. Musnął palcami jej

wargi i zdecydował, że posmakuje jej innym razem. Teraz

mógłby nie wytrzymać napięcia.

– Upewniam się, że jesteś na mnie gotowa – odparł.

Cara wzdrygnęła się i jęknęła głośno.

– Jestem bardzo gotowa.

– Bien. – Maxim wstał i oblizał wargi, patrząc, jak jej

źrenice się rozszerzają. Zrobił, co mógł, żeby jej nie

pospieszać, ale nie mógł dłużej czekać.

– Wejdź na łóżko, Cara, i uklęknij na czworaka – rozkazał

ochryple.

Wydawała się zdezorientowana, więc ujął jej łokieć,

pomógł jej wejść na łóżko, a potem obrócił ją na brzuch


i podniósł je biodra. Wszedł w nią bez pośpiechu, wypełniając

ją całą. Zaczął się w niej poruszać, naznaczając ją jako swoją.

Przypomniał sobie słowa przysięgi, którą składali sobie

w merostwie – tym razem wydały mu się wiążące

i prawdziwe. Zbyt prawdziwe.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Kiedy Cara obudziła się następnego ranka, przez

niezasłonięte okna wpadały jasne promienie słońca. A łóżko

obok niej było puste.

Poprzedniej nocy starała się przekonać siebie samą, że

wszystkie jej uczucia do Maxima są jedynie wynikiem

wyrzutu endorfin. Hormonów, które przez jej ciążę przybrały

na sile. Nie powinna się ich bać, ponieważ w rzeczywistości

były tylko reakcją chemiczną, której nie mogła kontrolować.

Ale leżąc w łóżku, nie mogła przestać myśleć o pustej

przestrzeni obok siebie i o dręczących ją pytaniach.

Dokąd poszedł? Czy wrócił do swojego apartamentu?

Dlaczego nie został?

Odepchnęła od siebie pytania, by nie pozwolić, żeby czuły

punkt w jej piersi zamienił się w tępy ból bycia niechcianą,

który towarzyszył jej przez całe dzieciństwo.

Wzięła szybki prysznic i znalazła w garderobie parę

dżinsów i ładną niebieską bluzkę. Niezauważona, wyszła ze

swojego apartamentu i zeszła na parter, gdzie pałacowy

personel krzątał się, sprzątając po bankiecie. W tłumie

zauważyła Antoinette.

– Antoinette, bonjour! – zawołała, ciesząc się na widok

znajomej twarzy. Nie nadawała się do wydarzeń towarzyskich,

ale za to znała się na sprzątaniu. Może mogłaby pomóc?


Przynajmniej zajęłaby myśli czymś innym niż poprzednia noc

i nieobecność Maxima w jej łóżku rano.

Antoinette podeszła. Wyglądała na zmartwioną.

– Najmocniej przepraszam, madame! Monsieur Durand

polecił, żeby pani nie przeszkadzać.

– W porządku, jestem rannym ptaszkiem.

– Nie spodziewaliśmy się, że pani wstanie tak wcześnie.

Przepraszam, że nie było mnie przy pani, żeby pomóc

w porannych czynnościach.

– Nic się nie stało, Antoinette, naprawdę – odparła Cara,

czując, że się rumieni. Czy wszyscy wiedzieli, co robili

w nocy? – Wiesz może, gdzie jest Monsieur Durand? –

spytała, czując się trochę głupio.

Antoinette entuzjastycznie skinęła głową.

– Monsieur Durand jest w pokoju śniadaniowym.

Pokojówka zaprowadziła Carę do dużej szklarni.

Kolorowe egzotyczne rośliny kontrastowały z pustymi

zimowymi ogrodami na zewnątrz, spowitymi poranną mgłą.

Cara zrobiła kilka kroków w głąb i zauważyła Maxima

siedzącego przy kutym żelaznym stoliku w alkowie,

popijającego kawę i czytającego coś na telefonie.

Jej mąż. Jej kochanek.

Emocje, które tak bardzo usiłowała kontrolować w nocy,

wróciły jak fala przypływu, prawie zwalając ją z nóg. Jak to

możliwe, że były teraz jeszcze silniejsze? I jak niby miała je

powstrzymać?
Odchrząknęła i Maxim podniósł wzrok znad telefonu.

Pożądanie błysnęło w jego oczach, ale zanim zdążyła na nie

odpowiedzieć, zmarszczył brwi.

– Cara, dlaczego jesteś na nogach tak wcześnie? – zapytał.

Wcale nie brzmiał, jakby się cieszył na jej widok. – Po

ostatniej nocy potrzebujesz snu.

Pytania, o której wyszedł i gdzie zamierzał spać

w przyszłości, zamarły jej na ustach. To nie do końca była

reprymenda, ale niewiele się od niej różniła. Serce zabiło jej

mocniej na wspomnienie ostatniej nocy, ale zmusiła się, żeby

do niego podejść.

– Nie jest aż tak wcześnie – odparła na swoją obronę.

Maxim wstał i odsunął jej krzesło.

– Usiądź – powiedział i nieuważnie cmoknął ją

w policzek. Wydawał się rozkojarzony, ale dotyk jego ust i tak

sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Zmusiła się, żeby go

zignorować. Jej reakcja na niego jest fizyczna, nie

emocjonalna. Dlaczego nie mogła tego raz na zawsze

zapamiętać?

– Co chciałabyś zjeść na śniadanie? Polecę, żeby kucharz

przygotował to dla ciebie – powiedział, siadając.

– Nie jestem głodna.

– Cara. – Maxim zmarszczył brwi. – Musisz jeść.

Skinęła głową, przypominając sobie jego obsesję na

punkcie jej zdrowia.

– W takim razie poproszę o crosissanta.


– To nie wystarczy – zdecydował. Podniósł telefon

i zamówił całą listę śniadaniowych dań.

– Nie jestem pewna, czy dam radę to wszystko zjeść –

odezwała się, kiedy się rozłączył.

Maxim nie wydawał się zbyt zadowolony z jej

odpowiedzi, ale skinął głową.

– Na twoim telefonie jest aplikacja, poprzez którą możesz

się komunikować z personelem. Jeśli będziesz czegokolwiek

potrzebować, po prostu daj im znać. Zatrudniłem też

dietetyczkę, która pomoże dobrać dla ciebie posiłki

odpowiednie dla kobiet w ciąży.

– Okej. – Cara chciała być zadowolona z jego troskliwości,

ale zamiast tego czuła się nieco sfrustrowana.

Gdzie się podział mężczyzna, który tak namiętnie się z nią

kochał? I gdzie się podziała kobieta, która potrafiła sprawić, że

ten władczy, pewny siebie mężczyzna był zdany na jej łaskę?

Znów czuła się nie na miejscu – tak samo, jak za każdym

razem, kiedy trafiała do nowej rodziny adopcyjnej,

zdesperowana, żeby się dopasować, żeby znaleźć sobie

miejsce.

– Dobrze, że przyszłaś – odezwał się Maxim ku jej

zaskoczeniu. – Pewnie się już dzisiaj nie zobaczymy, bo

zamierzam spędzić cały dzień w winnicy.

– Ale jest niedzielna! – wyrwało się Carze. I jest nasz

miesiąc miodowy!, chciała dodać, ale zaraz przypomniała

sobie, że to przecież nie jest prawdziwe małżeństwo.

Mimo to jego rychłe wyjście do pracy sprawiło, że poczuła

się dziwnie osamotniona. Miała nadzieję, że rano będą mieli


okazję porozmawiać, że będą się poznawać i może

przedyskutują jej rolę w château. Czego właściwie oczekiwał

od swojej żony? Chciała się czuć przydatna.

Uśmiechnął się pobłażliwie.

– Tak, ale winorośl niestety nie respektuje weekendów.

– Kiedy wrócisz?

– Wieczorem. Nie czekaj, mogę być późno.

– Okej – zgodziła się Cara, ignorując absurdalne uczucie

opuszczenia.

– Przy okazji, w marcu wyjadę na tydzień do Toskanii –

kontynuował Maxim, ocierając usta chusteczką. –

Chciałabym, żebyś pod koniec wyjazdu do mnie dołączyła

i towarzyszyła mi na balu wyprawionym na cześć człowieka,

który, mam nadzieję, sprzeda mi swoją winnicę.

Na myśl, że zamierzał zostawić ją na tydzień, serce

podeszło Carze do gardła.

– Bal?

– Tak. Jean-Claude zajmie się wszystkimi

przygotowaniami, a couturière przygotuje dla ciebie

odpowiednią kreację.

To powiedziawszy, Maxim położył rękę na jej dłoni.

Ciepło jego szorstkiej skóry sprawiło, że przeszyło ją znajome

podniecenie.

– Nie panikuj, Cara, masz kilka tygodni, żeby się

przygotować. – Uścisnął jej palce i podniósł je do ust. Dotyk

jego warg i łobuzerski uśmiech przyspieszyły bicie jej serca.


– Ostatnia noc sprawiła mi niewymowną przyjemność –

powiedział niskim, zmysłowym głosem. – Czy życzysz sobie,

żebym przyszedł do ciebie dzisiaj wieczorem, jeśli nie będzie

za późno?

– Tak, to by było… – Cara zawahała się. Fajne? Cudowne?

Ekscytujące? Wszystko to i jeszcze więcej? – Bardzo chętnie –

wykrztusiła, wytrącona z równowagi swoją kompletną

niezdolnością do odmowy.

Kiedy puścił jej rękę, zacisnęła dłonie na kolanach.

Jak on to robił? Jak to możliwe, że jednocześnie ją

przerażał i podniecał? Czy aż takie pożądanie było normalne?

W nocy usiłowała przekonać samą siebie, że tak, ale w jej

reakcji na niego nie chodziło tylko o endorfiny. Dlaczego na

myśl, że przez cały dzień się nie zobaczą, czuła taką pustkę?

– Czy jest coś, czym chcesz, żebym się dzisiaj zajęła? –

zapytała.

Znów zmarszczył brwi.

– Zajęła?

– To znaczy, jako twoja żona – dodała. Jeśli będzie miała

zajęcie, na pewno poczuje się mniej nie na miejscu. –

Chciałabym się na coś przydać.

Na pewno nie chciała spędzić całego dnia, nic nie robiąc.

Wtedy na pewno będzie myśleć o małżeństwie, które nie było

prawdziwym małżeństwem, i tęsknić za mężem, który nie był

jej prawdziwym mężem.

Maxim parsknął pełnym niedowierzania śmiechem.


– Nie ma nic, czym powinnaś się zająć, Cara. Jesteś moją

żoną. Służba jest tu po to, żeby ci usługiwać, a nie na odwrót.

Jakby na zawołanie zjawiła się parada lokajów niosących

zamówione przez Maxima śniadanie. Rozłożono przed nią

ilość jedzenia wystarczającą do nakarmienia kilku osób:

maślane pieczywo, świeże owoce, chleb, ser, a nawet puszysty

omlet. Smakowite zapachy napełniły pomieszczenie,

sprawiając, że zaburczało jej w brzuchu.

– Bon appétit. – Maxim uśmiechnął się i wstał, zerkając na

zegarek. – Muszę już iść. Mam nadzieję, że wieczorem się

zobaczymy – powiedział, pochylając się, żeby cmoknąć ją na

pożegnanie. – Jedz – dodał. – Potrzebujesz jedzenia. – Czy

troszczył się tylko o nią, czy także myślał o dziecku? – I nie

kłopocz się niepotrzebną pracą. – Lekko ugryzł ją w ucho,

sprawiając, że mimowolnie westchnęła. Zaśmiał się

ochryple. – Potrzebujesz odpoczynku, ponieważ kiedy wrócę,

zamierzam cię bardzo wymęczyć.

Zanim Cara zdążyła zebrać myśli, jego już nie było.

Zajęła się przepysznym omletem, wiedząc, że Maxim ma

rację co do jej żywienia, i spróbowała opanować melancholię.

W miarę, jak pochłaniała swoje śniadanie, w jej głowie zaczął

formować się plan.

Maxim nie powiedział, że nie może znaleźć tu sobie

zajęcia. Powiedział tylko, że nie musi.

Po zjedzeniu omleta i większości owoców wstała i poszła

na poszukiwanie Antoinette.

Nienawidziła konfrontacji, ale nie potrzebowała

pozwolenia Maxima, żeby znaleźć dla siebie jakąś rolę na


następne kilka miesięcy. Koniec końców to ona miała

zadecydować, co znaczyło być żoną Maxima Duranda.


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

– Twoja żona jest przepiękną kobietą, Durand.

– Mhm. – Maxim ledwo zauważył komentarz swojego

rywala, Giovanniego Romana. Odkąd pół godziny wcześniej

Cara zjawiła się na balu Donatiego, jego puls nie zwolnił ani

na chwilę.

Jego żona była we Włoszech już od kilku godzin, ale

z rozmysłem postanowił nie odbierać jej osobiście

z pobliskiego hotelu. Wiedział, że jeśli zobaczy się z nią

w pokoju hotelowym po siedmiu dniach rozłąki,

prawdopodobnie wcale nie pójdą na bal.

Wyglądała oszałamiająco w błyszczącej, niebieskiej

satynowej sukni. Jej blond loki były wysoko upięte

brylantowymi spinkami, które błyszczały w świetle żyrandola.

Odkąd się z nią przywitał, nie potrafił oderwać od niej

wzroku.

Byli małżeństwem już prawie od miesiąca i musiał

przyznać, że z zaskakującą łatwością wpasowała się w rolę

pani château. Z początku nie był zachwycony jej decyzją,

żeby zaprzyjaźnić się z personelem i wziąć na siebie

obowiązki gospodyni, ale z czasem pogodził się z faktem, że

jego żona potrzebuje jakiegoś zajęcia. Jak się okazało, Cara

cechowała się zdumiewającą etyką zawodową i była niezdolna

do bezczynności.
Dlatego pobłażał jej pod warunkiem, że nie podejmie się

żadnych zadań, które wymagałyby fizycznego wysiłku.

Poinformował też personel, że jeśli pozwolą jej zrobić

cokolwiek cięższego niż podniesienie dzbanka z herbatą,

czeka ich zwolnienie.

Przez ostatnie tygodnie zaczął zauważać jej obecność na

wiele sposobów, których się nie spodziewał: drobne gesty,

małe zmiany, które czyniły dom przyjemniejszym miejscem

do życia. Wiązki świeżych kwiatów w wazonach, uśmiechy

pracowników, którzy wydawali się uwielbiać swoją nową

panią, drobne domowe decyzje, które Cara zaczęła

podejmować za niego, pozwalając mu skupić się na pracy.

Seks z nią nieodmienne był uzależniający. To, z jaką

niechęcią opuszczał ją każdego ranka, powoli zaczynało go

martwić. Po ślubie obiecał sobie, że nie będzie spędzał z nią

całych nocy, ale za każdym razem coraz trudniej mu było ją

opuścić. Zaplanował wyjazd do Włoch dokładnie po to, żeby

przerwać ten zwyczaj i odbudować dystans między nimi, który

znacznie się zmniejszył przez ten miesiąc małżeństwa.

Patrzył na Carę, stojącą kilka metrów od niego przy

bufecie i rozmawiającą z elegancką

siedemdziesięciopięcioletnią żoną Donatiego, i był zmuszony

przyznać, że jego plan zupełnie nie wypalił.

Oczekiwanie buzowało w jego żyłach jak ładunek

elektryczny. Ten wieczór był ważny dla jego firmy. Tego

wieczoru miał dobić targu z Eduardem Donatim i sprzątnąć

Romanowi sprzed nosa najlepszą winnicę w Toskanii, ale

zamiast tego potrafił myśleć tylko o wzięciu swojej żony

w ramiona.
Była jak narkotyk, bez którego coraz trudniej przychodziło

mu żyć. Odseparował się od niej na tydzień, żeby odzyskać

nad sobą kontrolę, a skończyło się czymś dokładnie

odwrotnym. Przez cały tydzień myślał wyłącznie o niej.

– Ciąża jej służy. Kiedy dziecko ma się urodzić?

Maxim spojrzał na Romana, który ku jego irytacji

uśmiechał się drwiąco.

– Latem – odparł lakonicznie. Niepokój, jaki zwykle czuł

na myśl o dziecku, nasilił się.

Poślubił Carę, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo i dać

synowi swoje nazwisko, ale za każdym razem, kiedy myślał

o dziecku, ciężar wyrzutów sumienia w jego brzuchu rósł,

a przed oczami stawała mu twarz matki.

„Nie opuszczaj mnie, Maxim”.

Odsunął traumatyczne wspomnienie. Znowu.

To samo wspomnienie, które dopadło go w gabinecie

położnej, a potem wróciło, kiedy wychodził z apartamentu

Cary w ich noc poślubną. Dlaczego tak trudno było mu ją

opuścić? Ich fizyczna relacja była bardziej intensywna niż

cokolwiek, czego wcześniej doświadczył, ale to nie powinno

uczynić go ślepym na fizyczne ograniczenia tego małżeństwa.

Nie mógł pozwolić, żeby stała się od niego tak samo zależna,

jak jego matka, albo ją też zawiedzie.

– Nie wydajesz się zbyt uradowany perspektywą

ojcostwa – skomentował Romano, wciąż z tym drwiącym

uśmiechem. – Rozumiem, że ciąża była planowana?

– Nie przypominam sobie, żeby to była twoja sprawa. –

Maxim zacisnął pięści w kieszeniach, walcząc z pokusą, żeby


zedrzeć z twarzy rywala uśmieszek zadowolenia.

– Czyli temu nie zaprzeczasz? – parsknął Romano

z nieskrywaną pogardą. – Muszę przyznać, że podziwiam

twoje oddanie dla winorośli, Durand.

– O czym ty mówisz? – warknął Maxim. Romano

wystawiał opanowanie, z którego Maxim zawsze był tak

dumny, na ciężką próbę. Nie był bandytą, jak tylu ludzi

twierdziło, kiedy pierwszy raz ośmielił się wejść w branżę

winiarską. Ignorował ich wyzwiska, zdeterminowany nie

potwierdzać tych opinii, ale podejście Romana naprawdę

zaczynało go irytować.

– Och, myślę, że wiesz – odparł Romano ze złośliwym

uśmieszkiem.

Tego było już za wiele.

– Naprawdę? – Ręce Maxima wystrzeliły, żeby chwycić

Romana za fraki i postawić go przed sobą twarzą w twarz. –

Chyba jednak będziesz musiał powiedzieć mi to twarzą

w twarz – syknął, nie przejmując się zdławionymi okrzykami

gości.

– Mówię tylko, że zapłodnienie gorącej wdówki po de la

Marze, zanim jego prochy zdążyły ostygnąć, było sprytnym

i na pewno bardzo przyjemnym sposobem, żeby przejąć jego

ziemię.

Oskarżenie Romana przecięło resztki samokontroli

Maxima jak zardzewiały nóż. Jego pięść wystrzeliła i zetknęła

się ze szczęką Romana. Chwilowy ból w kostkach był wart

zobaczenia, jak mężczyzna poleciał do tyłu i ciężko

wylądował na plecach.
– Nigdy więcej nie mów o mojej żonie – warknął Maxim,

rozprostowując palce. Przez czerwoną mgłę gniewu patrzył,

jak Romano ostrożnie porusza szczęką.

– Dobry prawy sierpowy, Durand.

– Durand? Co tu się dzieje? – Przerażony krzyk Donatiego

nie zdołał uspokoić Maxima ani złagodzić jego wściekłości na

Romana. Ten człowiek insynuował, że Maxim był dziwką,

a co gorsza, że Cara też nią była. Kobieta, która była niewinna,

dopóki jej nie dotknął.

– Maxim, wszystko w porządku? – Zatroskany głos Cary

przywołał go do rzeczywistości.

Obrócił się i zobaczył przed sobą jej zmartwioną,

współczującą twarz. Gniew wyparował i zastąpiło go coś dużo

bardziej niepokojącego. Ujął jej policzki i pocałował ją,

a pulsowanie krwi w uszach zagłuszyło szepty tłumu

i Donatiego grożącego, że odwoła sprzedaż.

Podniósł głowę i chwycił ją za rękę. Musieli za wszelką

cenę stąd wyjść, by mógł wreszcie zaspokoić głód.

Obrócił się do Donatiego.

– Wychodzimy. Jeśli chcesz sprzedać winnicę Romanowi,

to twoja decyzja, Eduardo. Ale nikt nie będzie obrażał mojej

żony.

Wymaszerował z sali balowej w stronę swojego

czekającego samochodu, ciągnąc za sobą Carę. Potknęła się,

więc przystanął i wziął ją na ręce. Tłum rozstąpił się przed

nimi, a oburzone szepty tylko podsyciły jego adrenalinę.

Do diabła z nimi.
Nie obchodzili go. Nie mógł czekać, nie mógł się

zatrzymać – potrzebował jej. Jego desperacja wzrosła, gdy

poczuł, jak lgnie do niego swoim miękkim ciałem, a jej zapach

wypełnił mu zmysły.

– Maxim, co powiedział Romano? – zapytała Cara,

przytulając się do szyi męża i starając się ignorować

wpatrujących się w nich ludzi.

Od chwili, gdy zjawiła się na balu, wiedziała, że coś jest

nie tak. Maxim był podminowany i niecierpliwy; biła od niego

jakaś nerwowa energia. Choć dotyk jego dłoni na jej talii

spowodował znajomy przypływ endorfin, uprzejmie witając

się z obcymi ludźmi, czuła się bardziej jak dekoracja,

akcesorium. W dodatku nadal nie potrafiła ustalić, jakie

właściwie jest jej miejsce w jego życiu. Przez ostatnie trzy

tygodnie ze wszystkich sił starała się być przydatna

w château – i udało jej się, mimo początkowych obiekcji

Maxima. Odkryła, że podoba jej się bycie gospodynią Château

Durand. W tym przynajmniej mogła pomóc Maximowi.

W tym była dobra.

Może Maxim nigdy nie powiedział, że docenia jej wkład.

Może nawet nie zauważył zmian, jakie wprowadziła –

ostatecznie, spędzał w château bardzo niewiele czasu. Ale ona

zauważała, i cieszyło ją to. Dlatego czuła, że ten wieczór jest

krokiem w tył.

A teraz Maxim kogoś uderzył.

– Ten drań cię obraził – warknął Maxim, wychodząc przez

główne drzwi palazzo. Polecił wyraźnie zdziwionemu

lokajowi sprowadzić limuzynę, która minutę później

zatrzymała się przed nimi.


– Co powiedział? – spytała Cara, wytrącona z równowagi

nie tylko samym komentarzem, ale też tym, jak jej serce

zatrzepotało na myśl, że Maxim uderzył kogoś w jej obronie. –

Przecież nawet mnie nie zna.

Maxim postawił ją na ziemi, ale zamiast pozwolić jej

wsiąść do limuzyny, chwycił ją za biodra i przyciągnął do

siebie.

– Nieważne. Nie będzie tego powtarzał – powiedział, po

czym przycisnął usta do jej warg.

Jego namiętny pocałunek stłumił cichy okrzyk

zaskoczenia. Jego ręce wodziły po jej nagich plecach. Jak

zawsze zareagowała instynktownie, oddając jego pocałunek

z żarliwością.

To przynajmniej było coś, co rozumiała. Co wiedziała, jak

robić.

Maxim oderwał się od niej z trudem.

– Wsiadaj do samochodu. Nie mogę dłużej czekać, żeby

cię mieć.

Niecierpliwość i pożądanie w jego głosie sprawiły, że jej

podniecenie wystrzeliło w kosmos. Wgramoliła się do

samochodu.

– Zawieź nas do castillo. I nie przeszkadzaj nam –

powiedział Maxim do kierowcy, po czym przyciskiem

podniósł ekran, pogrążając ich w cieniu.

Samochód pomknął w noc.

Maxim posadził sobie Carę na kolanach. Dosiadła go,

chwytając go za silne ramiona. Jej uda zadrżały, gdy wsunął


ręce pod jej spódnicę.

– Uwolnij mnie, Cara – rozkazał, wsuwając palce w jej

koronkowe majtki.

Cara trzęsącymi się z niecierpliwości rękami mocowała się

z jego rozporkiem. Wreszcie odnalazła zamek i rozsunęła go.

Maxim jęknął gardłowo, gdy wzięła jego twardą męskość

w dłoń. Zapragnęła wziąć ją do ust, ale kiedy odchyliła się do

tyłu, robiąc sobie miejsce, mocno chwycił ją za biodra.

– Nie dzisiaj, Cara. Dzisiaj muszę być w tobie.

Skinęła głową. Teraz pragnęła tego równie desperacko, jak

on. Maxim rozerwał jej majtki, pokonując ostatnią przeszkodę,

zacisnął ręce na jej talii i nabił ją na siebie.

Zadrżała, czując w sobie jego potężną erekcję. Przylgnęła

do niego, wbijając paznokcie w jego marynarkę i z trudem

znosząc fale rozkoszy, grożące jej unicestwieniem. To było za

dużo, a jednocześnie nie dość.

Trzymając ją mocno za biodra, Maxim pomógł jej

odnaleźć rytm. Ich ciężkie oddechy sprawiły, że okna

samochodu zaszły parą. Wibrowanie silnika odbijało się

echem w jej ciele, gdy fale spełnienia przetaczały się przez

nią. Była pewna, że nie zniesienie tego więcej, i jednocześnie

czuła kolejny zbliżający się orgazm. Maxim uwolnił jej pierś

i wziął ją do ust, po raz kolejny posyłając ją na drugą stronę.

Opadła na niego, w oddali słysząc jęk jego spełnienia.

Gdy spróbowała uwolnić się z jego ramion, poczuła, jak

dziecko porusza się w jej brzuchu, zaznaczając swoją

obecność. Chwyciła się za brzuch. Maxim natychmiast

zesztywniał.
– Wszystko w porządku? – wyszeptał w ciemności.

– Tak, po prostu… dziecko się poruszyło.

Maxim ostrożnie zdjął ją z siebie i poprawił stan jej sukni.

Dopiero wtedy Cara uświadomiła sobie, że samochód stoi

w miejscu. Poprawiła sukienkę, boleśnie świadoma nagłej

oziębłości męża.

Maxim zastukał w ekran.

– Jesteśmy gotowi, żeby wysiąść.

Kierowca otworzył drzwi po stronie Cary i pomógł jej

wysiąść, nie patrząc na nią. Musiał odgadnąć, co robili, ale

z jakiegoś powodu nie przeszkadzało jej to. Dlaczego mieliby

się wstydzić swojej namiętności?

Maxim wysiadł i okrążył samochód, a następnie wziął ją

za rękę i poprowadził do hotelu. W ciszy wjechali windą na

górę. Kiedy dotarli do drzwi, Maxim puścił jej dłoń.

– Zobaczymy się w château za kilka dni – oznajmił.

– Nie wchodzisz?

– Mam własny apartament.

To było jak cios w brzuch. Cara zakładała, lub chociaż

miała nadzieję, że będą dzielić sypialnię i rano obudzi się obok

Maxima.

Maxim zawsze wychodził po tym, jak skończyli uprawiać

seks, ale wiedziała, że jest to dla niego coraz trudniejsze.

Każdej nocy dłużej trzymał ją w ramionach, a ona cieszyła się,

widząc postępy. Łudziła się, że skoro przez siedem dni nawet

nie rozmawiali, to przynajmniej spędzą ze sobą noc.


– Maxim, poczekaj – powiedziała, łapiąc go za ramię. –

Czy zrobiłam coś nie tak?

Maxim położył palec na jej ustach, a przez jego twarz

przemknął żal.

– Cara. Byłaś cudowna. Jesteś idealną żoną.

Jeśli tak, to dlaczego teraz czuła się mniej jego żoną niż

jeszcze tydzień temu? Przełknęła niepokój ściskający jej

gardło i zmusiła się, by zadać dręczące ją pytanie.

– W takim razie dlaczego nie chcesz zostać ze mną

w łóżku przez całą noc?

– Nie mogę zostać. – Ujął jej policzek, podrażniony od

jego zarostu, i pogłaskał go kciukiem. – Gdybym to zrobił,

wyczerpałbym ciebie i dziecko.

To była wymówka, której używał już wcześniej, a ona jej

nie kwestionowała, znając jego lęki. Ale tym razem nie

zdołała się powstrzymać.

– Nie wyczerpałbyś nas. Oboje jesteśmy zdrowi i w dobrej

formie.

Maxim spuścił wzrok na jej brzuch, dobrze widoczny

w przylegającej sukni.

– Potrzebujesz odpoczynku – odparł. – Jutro musisz sama

wrócić do Château Durand.

– Nie wracasz ze mną do domu? – wykrztusiła Cara

w przypływie paniki.

Maxim uniósł brwi i Cara uświadomiła sobie, że mimo jej

wysiłków wciąż nie uważa château za dom.


– Muszę odzyskać sympatię Donatiego i załatwić kilka

innych spraw. Ale za parę dni się zobaczymy.

Podniósł do ust jej odrętwiałe palce i wycisnął na nich

pocałunek. Ten szarmancki gest sprawił, że zachciało jej się

płakać.

– Au revoir, Cara – wymruczał i odszedł, zostawiając ją

stojącą na progu apartamentu.

Patrzyła, jak odchodzi, kołysząc szerokimi ramionami pod

szytą na miarę marynarką. Marynarką, którą jeszcze kilka

minut temu ściskała tak mocno, jakby zależało od tego jej

życie.

Ile razy w życiu została odrzucona? I dlaczego tym razem

to bolało bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?

Oparła się o drzwi, mruganiem odpędzając łzy

i przełykając ślinę. Wreszcie była zmuszona zaakceptować

prawdę, której próbowała zaprzeczać od tygodni. Za każdym

razem, kiedy Maxim brał ją z taką namiętnością, za każdym

razem, kiedy trochę dłużej zostawał w jej łóżku, kiedy się do

niej uśmiechał… ona zakochiwała się w swoim tymczasowym

mężu coraz bardziej.

Weszła do apartamentu, zrzuciła buty i spojrzała na łóżko

z czterema kolumienkami, w którym miała samotnie spędzić

noc. Jej uczucia do Maxima przerażały ją. Ale kiedy położyła

się i wdychała jego zapach na swojej skórze, przyszło jej do

głowy, że może Maxim też ucieka od swoich uczuć do niej?

Obróciła się na bok i zwinęła w kłębek, przytulając swój

cenny brzuch.
Kiedy Maxim wróci do château, będzie musiała znaleźć

odwagę, by mu powiedzieć, co czuje. By zażądać od niego

tego, na co długo myślała, że nie zasługuje. Jego miłości.


ROZDZIAŁ SZESNASTY

– Gdzie damy ten pęk? – zapytała Antoinette z oczami

błyszczącymi podekscytowaniem.

Cara uśmiechnęła się do niej, czując się jak niegrzeczna

uczennica, która zamierzała coś nabroić. Nie, żeby jako

uczennica kiedykolwiek była niegrzeczna. Za bardzo się bała,

że jeśli będzie sprawiać kłopoty, jej najnowsza rodzina

adopcyjna odda ją z powrotem do domu dziecka.

Powiedziała sobie, że nie jest już tym przerażonym

dzieckiem, i chwyciła za wstążkę pęk złotych i srebrnych

balonów, które Antoinette i dwóch lokajów pomagali jej

nadmuchiwać.

– Przysuńcie drabinę. Damy je tam – powiedziała,

wskazując gzyms nad stołem, który nakryła razem

z Antoinette.

Maxim miał wrócić za niecałą godzinę. Ostatecznie został

we Toskanii jeszcze cały tydzień, twierdząc, że musi naprawić

sytuację z Donatim. Ucieszyło to Carę teraz, kiedy rozumiała,

że on też przed nią ucieka. I wiedziała, że nie może mu dłużej

na to pozwalać.

Przełknęła lęk. Jego nieobecność pozwoliła jej zebrać

odwagę, ale też dała jej szansę, żeby pokazać mu swoje

uczucia.
– Ostrożnie, madame – ostrzegła Antoinette, mocno

trzymając drabinę.

– Będę ostrożna – obiecała Cara, stając na palcach, żeby

przypiąć balony do gzymsu.

Chciała, żeby ta mała uroczystość była gotowa na przyjazd

Maxima. Zapewne nie życzył sobie zamieszania – nawet jej

nie powiedział, że tego dnia są jego urodziny. Ale jako ktoś,

kto rzadko miał szansę świętować urodziny, podejrzewała, że

jemu też brakowało tego w dzieciństwie. Wiedziała, że on

i jego matka żyli w skrajnym ubóstwie, a w wieku piętnastu lat

poszedł do pracy. Jej dzieciństwo było smutne, ale jego

dzieciństwo praktycznie nie istniało. Jak inaczej miałaby mu

pokazać, że go kocha, niż świętując z nim ten wyjątkowy

dzień?

To małżeństwo nie musiało być końcem. Mogło być

początkiem. Wciąż mieli dwa i pół miesiąca, zanim dziecko

się urodzi, i już czuła się częścią tego miejsca.

– Co myślisz? – zapytała pokojówkę, odchylając się, by

podziwiać swoje dzieło.

Antoinette przechyliła się, rozluźniając uchwyt na

drabinie.

– Cara, descends tout de suite! – Krzyk Maxima,

rozkazującego jej zejść, tak przestraszył Carę, że aż

podskoczyła.

Drabina przechyliła się w bok. Antoinette krzyknęła.

Jak w zwolnionym tempie Cara poczuła, że drabina usuwa

jej się spod stóp. Patrzyła, jak Maxim biegnie w jej stronę

z twarzą wykrzywioną w wyrazie bólu i paniki.


Silne ramiona chwyciły ją, w ostatniej chwili ratując przed

upadkiem. Wzięła drżący oddech ulgi, czując znajomy zapach

mydła sandałowego i słonego potu.

Maxim. Maxim ją ocalił.

Jej mąż zaklął, a ona chwyciła go za szyję i wtuliła twarz

w jego pierś.

– Cara, co ty wyprawiasz? Oszalałaś? – krzyknął drżąco

Maxim.

Ale gdy spojrzała w jego ciemne oczy i ujrzała w nich

troskę, w jej sercu wezbrała miłość i nadzieja. Dlaczego tak

długo czekała z wyznaniem mu swoich uczuć?

– Przepraszam, Maxim. Po prostu… Są twoje urodziny

i chcieliśmy zrobić ci niespodziankę.

– Chcieliście… co? – Maxim rozejrzał się po salonie

udekorowanym balonami, transparentem, który zrobiła

poprzedniego dnia z Antoinette, i pysznym croquembouche,

który kucharz przygotował na jej polecenie. Na małym stoliku

pod ścianą, obok zebranych przez nią kwiatów, leżał

zapakowany w papier prezent, który uszyła dla niego na

szydełku.

Maxim odstawił ją na ziemię i szeroko otwartymi oczami

patrzył na efekt jej wysiłków. Wyglądał na wstrząśniętego

i wcale nieuradowanego.

Cara powiedziała sobie, że miał prawo być w szoku. Oboje

byli w szoku.

– Wszystko w porządku, madame? – spytała Antoinette,

wciąż trzymająca drabinę. – Przepraszam, że za słabo panią

trzymałam.
– Nie martw się, Antoinette, nic się… – zaczęła Cara, ale

Maxim jej przerwał.

– Sortez – warknął, sprawiając, że obie kobiety

podskoczyły. – Zwalniam cię. Nigdy więcej nie chcę cię tu

widzieć.

Pokojówka wybiegła z płaczem.

– Maxim, daj spokój. – Cara dotknęła jego ramienia. – Nie

możesz zwolnić Antoin…

Maxim okręcił się i chwycił ją za ramiona.

– Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś? – spytał łamiącym się

głosem.

– Maxim, co się dzieje? – Niepokój zacisnął się na jej

sercu jak imadło.

Maxim przejechał ręką po włosach.

– Nie miałaś prawa.

– Po prostu chciałam zrobić coś dla ciebie po tym, ile ty

zrobiłeś dla mnie – wykrztusiła drżąco.

– Każdy mężczyzna by to zrobił. Dla dobra swojego

dziecka – odparł urywanym głosem.

– Nie, Maxim. – Ze wszystkich sił starała się zachować

spokój, opanować burzę emocji zalewających jej serca. Strach,

panikę, ale przede wszystkim miłość.

– Ale masz rację. Tak naprawdę zrobiłam to z innego

powodu – wyznała, czując, jak prawda wyrywa się z jej

piersi. – Chciałam świętować z tobą twoje urodziny, ponieważ

cię kocham. I chcę, żeby nasze małżeństwo było prawdziwym

małżeństwem, a ten zamek naszym prawdziwym domem.


Maxim wpatrywał się w nią nieruchomo. Słowa popłynęły

z jej ust, słowa, o które nie prosił, słowa prawdy o jej

przeszłości.

– Spędziłam całe dzieciństwo w rodzinach zastępczych –

wykrztusiła. – Niektóre były dobre, inne nie. Ale w żadnej nie

zostałam na długo. Kiedy dorosłam, zaczęłam podróżować po

Europie, szukając czegoś, co wreszcie znalazłam w La Maison

de la Lune. Najpierw myślałam, że chodzi o moją przyjaźń

z Pierre’em, ale tak naprawdę to było coś dużo prostszego – to

miejsce stało się moim domem. Odkryłam, że nie potrzebuję,

żeby ktoś stworzył mi dom. Mogę stworzyć go sama. Ale

z tobą… – Przełknęła wzruszenie. – Z tobą odkryłam, że

potrzebuję czegoś więcej niż domu. Potrzebuję rodziny. I choć

nigdy tego nie powiedziałeś, wiem, że dla ciebie to też jest

ważne. Inaczej nie zareagowałbyś tak gwałtownie, kiedy się

dowiedziałeś, że zostaniesz ojcem. Nie byłbyś tak

zdeterminowany, żeby się o mnie zatroszczyć. – Słyszała

bolesną nadzieję w swoim głosie, mimo jego niewzruszonego

spojrzenia. – Możemy sprawić, że to miejsce będzie naszym

domem, Maxim, a nasze małżeństwo będzie prawdziwym

małżeństwem. Musimy się tylko przyznać, że tego

potrzebujemy.

Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu miała nadzieję,

że uda im się ułożyć razem życie. Ale kiedy ujrzała

niewzruszone spojrzenie Maxima, ostatni promyk nadziei

zgasł.

– To małżeństwo nigdy nie będzie prawdziwe.

– Dlaczego nie? – W jej głosie zabrzmiała rozpacz.

– Ponieważ nigdy nie odwzajemnię twojej miłości.


– Nie musisz mnie kochać, Maxim – spierała się, usiłując

ratować marzenie, które już umarło. – Musisz tylko otworzyć

serce na miłość.

– Nie mogę.

Cara skinęła głową, powoli i ostrożnie, bojąc się, że pod

ostatecznością tego stwierdzenia rozpadnie się na tysiąc

kawałków. Zniknie, czując się tak niepotrzebna, niechciana,

niewidzialna, jak przez całe swoje dotychczasowe życie.

Nie prosiła, żeby ją pokochał. Prosiła tylko o nadzieję, że

pewnego dnia mógłby ją pokochać. Ale on nie chciał nawet

spróbować. Wszystko, co kiedykolwiek mogłaby mu dać, nie

wystarczyło.

Mała dziewczynka wewnątrz niej krzyczała z bólu. Ale

kobieta po prostu skinęła głową.

– Dobrze.

Musiała wyjść. Nie mógł zobaczyć, jak się poddaje, nie

mógł się dowiedzieć, jak bardzo bolało ją jego odrzucenie.

– Tak będzie najlepiej – powiedział sztywno Maxim.

Nie. Wcale nie.

– Potrzebuję przez chwilę zostać sama – szepnęła.

Ruszyła w stronę wyjścia, ale Maxim chwycił ją za

nadgarstek.

– Cara, przepraszam. Myślałem, że rozumiesz, że nie

mogę ci tego dać.

W jej piersi rozgorzał gniew. Uczepiła się go. Cokolwiek,

tylko nie ból.


– Kiedyś powiedziałeś mi, Maxim, że nie potrzebujesz

mojego współczucia – wykrztusiła. – Ja twojego też nie.

Doprowadziła do tego, pozwalając, by dał jej tak niewiele.

Jeśli ten ból czegokolwiek ją nauczył, to żeby nigdy więcej nie

zadowolić się ochłapem uczucia, od nikogo.

– Dokąd idziesz? – zawołał za jej plecami.

– Do moich pokoi. Byłabym wdzięczna, gdybyś nie

przeszkadzał mi tej nocy – powiedziała. Jej głos wydawał się

dolatywać z daleka. Po raz pierwszy ucieszyła się, że mają

oddzielne sypialnie.

Nie mogła go zmusić, żeby ją pokochał. I nie chciała.

Uwiódł ją seksem, a ona mu na to pozwoliła, łudząc się, że jest

w tym coś więcej. Teraz mogła tylko czekać, aż czas uleczy jej

głupie, złamane serce.

– Nie rób nic głupiego, Cara. Rano możemy o tym

porozmawiać.

Cara powlokła się do swoich pokoi. Nie zostało nic,

o czym mogliby porozmawiać.


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

– Monsieur Durand, madame poprosiła, żebym to panu

przekazał.

Maxim podniósł wzrok znad nietkniętego śniadania i ujrzał

przed sobą młodą pokojówkę, której po namyśle zdecydował

się nie zwalniać, ponieważ nic z tego nie było jej winą. W ręce

trzymała kopertę.

Była dziesiąta rano, a on przez całą noc ledwo zmrużył

oko. Milion razy chciał pójść do Cary, pocieszyć ją i błagać

o wybaczenie za surowe słowa. Trzymać ją w ramionach

i ulżyć jej cierpieniu. Ale wiedział, że nie może tego zrobić.

To tylko dałoby jej fałszywą nadzieję.

– Merci, Antoinette – powiedział, odbierając od niej

kopertę. – Czy moja żona już wstała?

– Pani wstała kilka godzin temu. Wyszła około dziewiątej.

– Jak to wyszła? – Maxim znieruchomiał. – Dokąd poszła?

– Nie wiem – odparła Antoinette. – Poprosiła, żebym nie

dawała panu tego listu przed dziesiątą. Powiedziała, że jedzie

na przejażdżkę.

O nie. Nie, nie, nie.

Maxim rozerwał kopertę i rozłożył list.

„Maxim,
Przepraszam, że nie mogę być żoną, której potrzebujesz.

Sądzę, że w tych okolicznościach najlepiej byłoby, gdybyśmy

się rozstali.

Nie mogę znieść życia z tobą ze świadomością, że nic do

mnie nie czujesz. Mam nadzieję, że jesteś w stanie to

zrozumieć.

Cara”.

Maxim zerwał się z krzesła. Panika ściskała go za gardło,

ale zmusił się, by myśleć logicznie. Jeśli wzięła jeden z jego

samochodów, to będzie mógł go namierzyć przez nadajnik

GPS. Pobiegł do garażu, z każdym krokiem modląc się, żeby

nie zdążyła jeszcze dojechać do dworca.

Nie mógł jej znowu stracić. Co on narobił?

Cara skręciła w dróżkę między drzewami wiodącą ku La

Maison de la Lune. Od godziny jeździła bez celu, usiłując

zebrać myśli przed powrotem do domu. Nie domu, pomyślała

ponuro. Do Château Durand, żeby porozmawiać z Maximem

o rozwodzie.

Nie była pewna, jak to się właściwie stało, że przyjechała

właśnie tutaj. Dom pewnie już dawno był zburzony, ale miała

nadzieję, że samo znalezienie się w tym miejscu nieco ukoi jej

ból i pozwoli spojrzeć na jej małżeństwo z perspektywy.

Wbrew wszystkiemu wciąż nie mogła uwierzyć, że

bliskość, która zdawała się rosnąć między nią a Maximem, od

początku była złudzeniem.

Skręciła między drzewa, w duchu przygotowując się na

widok pustej działki. Ale zamiast tego dojrzała między


gałęziami kształt, na widok którego jej zmęczone serce

skoczyło do gardła.

Dom, który niegdyś tak kochała, dalej stał. Okiennice były

zamknięte, drzwi zabite, a posadzone przez nią rośliny

uschnięte, ale sam budynek wyglądał tak samo jak w chwili,

kiedy go opuściła.

Zaparkowała na podjeździe i potarła zmęczone oczy.

Czyżby śniła?

Dlaczego Maxim nie zniszczył domu? Tak bardzo mu na

tym zależało, a ona, gdy poznała pełną skalę okrucieństwa

Pierre’a, nie mogła go za to winić.

W takim razie dlaczego nikt go nie tknął, a sądząc po

zamiecionych z podjazdu liściach, wręcz się nim opiekował?

Wysiadła z samochodu, podeszła do drzwi i oparła

policzek o stare drewno. Mieszkała tu z Pierre’em przez całe

miesiące, ale jedyne, co pamiętała z życia w tych ścianach, to

noc spędzona z Maximem. Pożądanie, panika, radość i ból.

Ale przede wszystkim czułość, na myśl o której po jej

policzkach znów popłynęły łzy.

Usłyszała warkot silnika, zagłuszający wesoły śpiew

szczygła. Odwróciła się i ujrzała samochód Maxima, który

zahamował z piskiem opon i wyskoczył, trzaskając drzwiami.

– Cara… jesteś tu… nie uciekłaś? – Jego wzrok był

błędny.

Cara otarła łzy.

– Oczywiście, że nie – odparła, nieco zaskoczona. – Po

prostu potrzebowałam chwili dla siebie.


Nagle znalazła się w jego ramionach.

– Ne me quitte pas, ne me quitte jamais – wyszeptał

błagalnie w jej włosy.

„Nie zostawiaj mnie, nigdy mnie nie zostawiaj”.

– Maxim? – Cara odsunęła się, by spojrzeć mu w oczy. –

Nie uciekłabym. Nie teraz.

Maxim opadł przed nią na kolana, objął jej udo

i przycisnął głowę do jej brzucha.

– Myślałem, że mnie opuściłaś.

Cara zanurzyła palce w jego włosach i uniosła jego twarz.

W jego oczach było coś, co sprawiło, że serce wezbrało jej

wzruszeniem.

– Maxim, dlaczego nie zniszczyłeś La Maison?

– Nie mogłem – odparł z bolesną szczerością. W jego

wzroku było uczucie, którego nigdy dotąd nie pozwolił jej

ujrzeć. – Po tym, jak odeszłaś, to było jedyne, co mi o tobie

przypominało. – Zaklął i zwiesił głowę. – Kiedy cię straciłem,

zemsta nagle wydała mi się nieistotna. Nie chcę znowu cię

stracić. Nie mogę.

Serce skoczyło jej w piersi. Czyżby się pomyliła, poddając

się tak wcześnie? Czy pomyliła się, wierząc jego słowom

zamiast swojemu sercu?

Położyła dłonie na jego policzkach i zmusiła go, żeby

znowu na nią spojrzał.

– Maxim, nie musisz mnie tracić. Kocham cię –

powtórzyła, zmuszając się, by uczucia w jego oczach nie

złamały jej postanowienia. Tym razem nie mogła zadowolić


się czymkolwiek. Musiała mieć absolutną jasność. – Ale

wczoraj bardzo jasno powiedziałeś, że nigdy nie

odwzajemnisz mojej miłości. Czy tak jest naprawdę?

Maxim z rozpaczą pokręcił głową.

– Skłamałem – wyznał, wstając z ziemi. – Ponieważ

jestem tchórzem. – Położył rękę na jej dłoni i przycisnął je

obie do jej brzucha. – Ponieważ boję się tego, co czuję do

ciebie i naszego dziecka. Boję się, że nie dam sobie rady. Że

zawiodę cię tak samo, jak zawiodłem moją matkę.

Cara wyglądała na tak wstrząśniętą, że od samego

patrzenia na nią Maximowi łamało się serce. Wciąż go

kochała, ale jakże mógł przyjąć jej miłość? Jakże mógł na nią

zasługiwać po tym, co zrobił własnej matce?

– Jak zawiodłeś swoją matkę, Maxim? – zapytała. Jej

pełne współczucia spojrzenie wydarło z niego prawdę, która

nigdy dotąd nie padła z jego ust.

– Była wątła i delikatna. Moje narodziny i liczne

poronienia zraniłby ją psychicznie i fizycznie. Miała wahania

nastrojów, dni, w których ledwo była w stanie funkcjonować.

W te dni musiałem dla niej gotować, rozmawiać z nią,

wyciągać ją z łóżka. To się stało w moje piętnaste urodziny,

kiedy powiedziałem mojemu ojcu, że wiem, że jestem jego

synem. Byłem taki podekscytowany! Sądziłem, że jestem już

mężczyzną. Sądziłem, że mnie zechce. Ale tak się nie stało.

A ja byłem tak zrozpaczony, zraniony i zły, że wyżyłem się na

niej. Odszedłem, choć mnie błagała, żebym tego nie robił.

Choć wiedziałem, że sama nie da sobie rady. Pięć miesięcy

później nie żyła.


Umilkł i czekał, aż miłość w oczach Cary zgaśnie, zmieni

się w pogardę. Ale ciepło w jej spojrzeniu nawet nie

zamigotało. Po prostu przyjęła jego wyznanie i otoczyła go

ramionami, wyciągając go z ciemności z powrotem w światło.

– Maxim, to jakieś szaleństwo. Nie jesteś odpowiedziany

za jej śmierć. Byłeś jej synem, a nie jej ojcem. Cokolwiek

zrobiłeś czy nie zrobiłeś, nie jesteś odpowiedzialny za jej ból,

jej delikatność i jej depresję. – Spojrzała na dom, który ocalił,

by przypominał mu o ich wspólnie spędzonej nocy. – Jeśli

ktokolwiek jest odpowiedzialny, to twój ojciec. Nie zasługiwał

na takiego syna jak ty.

Jej wiara w niego zdawała się przesączać w jego ciało.

– Czy możesz dać mi drugą szansę? – zapytał. – Żeby to

małżeństwo stało się prawdziwym małżeństwem, a ja

prawdziwym ojcem dla naszego syna? I żebym nauczył się

ciebie kochać?

Jej uśmiech ukoił jego duszę.

– Tak. Ale najpierw musisz mi coś obiecać. Chcę, żebyś

został ze mną w łóżku do rana.

– Tylko tyle? – Maxim zamrugał, zaskoczony nie tylko

skromnością jej wymagań, co radością, którą poczuł na myśl

o obudzeniu się z jej miękkim ciałem w swoich ramionach.

Skinęła głową.

Maxim odrzucił głowę i roześmiał się. Świadomość, że ją

odnalazł i nigdy więcej jej nie straci, sprawiła, że rozpierało

go szczęście.

– Moja piękna żono – wymruczał, pochylając głowę, by ją

pocałować. – Obiecuję, że będę cię trzymał przez całą noc,


każdej nocy, przez resztę naszego życia.
SPIS TREŚCI:

OKŁADKA

KARTA TYTUŁOWA

KARTA REDAKCYJNA

RODZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ PIĄTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

You might also like