Professional Documents
Culture Documents
5
Ale ja nie chcę być klaunem. Nie jestem nim, nie potrafię rozśmie-
szać. Jestem politykiem i mam rozwiązywać problemy, z którymi bory-
kają się moi wyborcy. Oni mnie wynajęli do skutecznego działania, to
prosty outsourcing – obywatele w każdej chwili mogą przecież wynająć
do tej pracy kogoś zupełnie innego. Polityk, tak jak klaun, też musi tra-
fiać w sedno problemu. Musi leczyć choroby, które wyniszczają orga-
nizm państwa. Musi używać wszelkich dostępnych metod, żeby je zwal-
czać. Jeśli zawodzą inne, niech nawet sięga po terapię śmiechem – byleby
nie przekraczał norm prawa i dobrego wychowania.
Kiedy oglądam swoje fotografie, po które tak chętnie sięgają gazety
i telewizje, widzę stale te same ujęcia: koszulka z napisem, wibrator
z pistoletem, gęba z jęzorem i świeczka z Giertychem. Ten wizerunek
przypomina nagrobek: człowiek ma go na zawsze i nie może przeciwko
niemu zaprotestować. Kiedy jednak widzę te zdjęcia, to w przeciwień-
stwie do licznej rzeszy polityków i dziennikarzy odczytuję skrywające
się za nimi problemy, a nie jednodniowego newsa rodem z portalu
pudelek.pl. Koszulka „Jestem gejem, jestem z SLD” to wołanie o tole-
rancję w kraju, w którym wszystko miało być na modłę małej grupki
polityków. Wibrator i pistolet – to wyraz skrajnej bezradności posła
wobec politycznej machiny kolesiostwa, dającej ochronę pospolitemu
draństwu. Kiedy widzę na fotografiach swój wywalony jęzor – w tle gło-
wy mam absurd, którym było (niedoszłe na szczęście) morderstwo na
lekturach Gombrowicza. Świeca przy fotelu Giertycha – moje symbo-
liczne pożegnanie z tałatajstwem w polityce.
Można to oczywiście prezentować inaczej. Przez bibułkę chwytać.
Przez szybkę lizać. Można. Tak samo jak można wejść na sejmową try-
bunę i w czasie oraz trybie przewidzianym przez regulamin pleść bania-
luki; za to nikt nie skazuje polityków na środowiskowy ostracyzm. Moż-
na zanieść te banialuki prosto do telewizji, mówić, co ślina na język
przyniesie podczas konferencji prasowych – media to wezmą, przez
kwadrans na czerwonych paskach u dołu ekranów będzie widniał ślad
nowej, krótkoterminowej sensacji.
Wszyscy zwracają uwagę na sensację, mało kto chce dostrzegać pro-
blem. Odsuwanie problemów, unikanie ich poprzez stygmatyzację ludzi
zgłaszających swoje wątpliwości to zmora polskiej polityki. Łatwiej mi
6
dać etykietę trefnisia, niż zwolnić z pracy policjantów, którzy tolerowali
gwałty w lubelskiej komendzie policji, o czym mówiłem, o czym pisałem
do wszystkich świętych, bez skutku. Łatwiej przyprawić mi gębę idioty
apelującego o solidarność z SLD, niż zastanowić się nad brakiem tole-
rancji w państwie. Łatwiej wreszcie nazwać mnie klaunem, niż odpowie-
dzieć na ważne pytanie, do jakich granic zdrowie głowy państwa winno
być przedmiotem publicznej debaty. Czy katar, migrena, choroba Alzhei-
mera to jedyne wypadki, w których można o to zdrowie dopytywać?
Nie wynajęto mnie – mówię o wyborcach, którzy świadomie zdecy-
dowali o moim wyborze – bym unikał trudnych pytań i problemów. Nie
jestem politykiem, który złamie własną osobowość w imię tak zwanej
politycznej poprawności. Bo kto tę poprawność reprezentuje? Kto usta-
nawia jej kanony? Andrzej Lepper w roli koalicjanta partii, która chciała
stać na straży moralności? Minister Tomasz Lipiec? Minister Ziobro?
Sam Jarosław Kaczyński, atakujący „niemieckie radio RMF FM”?
Wiem, znam to, słyszałem: zajmując się polityką, muszę zrezygnować
z pewnych zachowań, które politykowi nie przystoją. Wziąć do ręki wi-
brator – taki gest przysługuje zapewne jedynie Teresie Orlowski; w kra-
ju nad Wisłą to występek przeciwko obyczajności politycznej. Ale widać
dopuszczalne jest wkładanie do ust kobiety penisa i przytykanie jej do
głowy pistoletu – to przypadek z lubelskiej policji – gdyż takich zacho-
wań ani politycy, ani media nie piętnowali… Hipokryzja czystej wody…
W lipcu 2007 roku zacząłem pisać własny blog. Miała to być forma
komunikacji z wyborcami, sposób codziennego kontaktowania się poli-
tyka z ludźmi ciekawymi jego pracy, życia, przemyśleń. Przyjąłem za
cel: być sobą, nie udawać, pisać to, co w każdym momencie czuję – bez
względu na polityczną poprawność i własną pozycję w polityce. Taki
dziennik nosi wszelkie znamiona ekshibicjonizmu, mam tego świado-
mość, bo kiedy piszę o narodzinach Franka lub o ćwiczeniach jogi, po-
zwalam czytelnikom wejść za próg mojego domu. I oni tam wchodzą:
jedni, by porozmawiać, inni, by pokrzyczeć, jeszcze inni – po prostu
z butami. To ryzyko każdego polityka: brak prywatności. W dzienniku
internetowym ryzyko rośnie z każdą opublikowaną informacją. Media
robią z tych zapisków sensację dnia, to ich sposób na kolejny czerwony
pasek. Media i politycy dają blogom drugie życie, dodając nowe znacze-
7
nie słowom już wypowiedzianym. Dzięki nim można wpaść w pułapkę
narcyzmu – wszak niemal każde zdanie z politycznego magla (ten z tym,
ta z tamtym…) zapisane w blogu przeradza się po chwili w news dnia.
Nie fakt, o którym piszę w blogu, staje się przedmiotem dziennikarskich
dociekań i komentarzy, lecz sam blog. Nie problem jest ważny, lecz czło-
wiek, który o nim mówi.
Media wciągają nas w tę walkę w politycznym kisielu, a my, politycy,
z rozkoszą bierzemy w niej udział.
Dlatego równie szybko, jak podjąłem decyzję o publikowaniu w sieci
codziennych notatek, zdecydowałem o ich unicestwieniu. Nie chcę być
dostawcą marnych newsów, którymi karmi się opinię publiczną, nie się-
gając do istoty sprawy. Chyba jednak wolę tradycyjną formę komuni-
kacji: rozmowę, twarzą w twarz, z patrzeniem prosto w oczy wyborcy,
przeciwnikowi i sojusznikowi politycznemu, dziennikarzowi.
Publikuję w tej książce większość swoich internetowych notatek,
chcąc zatrzymać ulotność ich formy i czasu, w którym powstawały. Jed-
ne z nich są poważne, inne zupełnie nie, jedne prezentują poglądy od-
powiadające chwili, w której je publikowałem, inne zaś mają bardziej
uniwersalny wymiar. Jest tu „sporo Palikota” – dziwnych lub prozaicz-
nych obsesji, które targają mną tak samo jak wszystkimi Polakami. Jest
tu trochę wina, polityki, Lubelszczyzny, odrobina ironii i politycznych
wspomnień obejmujących czas budowy IV RP wraz z jej żarliwymi bu-
downiczymi. Jest Kaczyński, Tusk, Rokita (w dwóch wcieleniach), jest
mój Franek, pupa Gombrowicza i gęba Giertycha, jest Biłgoraj i są
Dzierwany. Czego tu nie ma?…
Wiem, znam to, słyszałem: polityk powinien wydawać poważne
memuary, a prawdę ujawniać dopiero po własnej śmierci. Ale ja mam
inaczej.
Prawda?
Janusz Palikot
Rozdział 1: Tak się zaczęło
9
Tak się to zaczęło – od wpisu, który pozwolił na rozszyfrowanie ta-
jemniczego pojęcia pepepe.pl, będącego głównym hasłem kampanii
reklamowej. Pepepe… Poletko Pana Pe…
Przestaliśmy rozmawiać
Absurdut
10
na Lubelszczyźnie. I chyba też załamała mnie własna naiwność – ja, na-
iwny Janusz Palikot, wierzyłem, że sejm będzie izbą debat, merytorycz-
nych sporów, ścierania się argumentów, licytowania pomysłami i wojny
na koncepcje, idee. Tymczasem sejm i cała polska przestrzeń polityczna
stały się na moich oczach areną wojny na maczugi. Wojny między różny-
mi odmianami politycznego chamstwa. Wojny leni z politrukami.
Nie pamiętam ani jednej debaty, w której skrzyżowałyby się poważne
wizje nowoczesnej Polski. Pamiętam ujadanie. Pamiętam groźby, wy-
zwiska, darcie pierza, wymyślne epitety. Nie pamiętam, byśmy podjęli
dużą dyskusję o podatkach czy choćby o systemie służby zdrowia, który
można uleczyć – ale na drodze twardych reform, a nie unikania odpo-
wiedzialności.
Dokąd doszliśmy? Wszyscy – z wszystkimi – skłóceni. Już nie wystar-
cza, że premier atakuje łże-elity, wykształciuchów, już przywykliśmy, że
nie ma zgody na żadne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, że moż-
na bezkarnie pomiatać ludźmi przed kamerami CBA, że można trzymać
na bruku pielęgniarki i obrażać lekarzy, a jednocześnie pod strajkowym
straszakiem godzić się na wszystkie żądania górników i kolejarzy. Już
nas nie dziwi, że codziennie ktoś ładuje do naszych głów kolejne nazwi-
ska ubeków, prawdziwych ubeków, farbowanych ubeków i prawdopo-
dobnych ubeków. To już norma. To już norma, że telewizyjne doniesie-
nia zaczynają się od słów: dzisiaj X opluł Y…
Przez dwa tygodnie próbowałem – w reklamach radiowych, na bill-
boardach, w Internecie, w bezpośredniej korespondencji – zwrócić uwa-
gę opinii publicznej – Państwa uwagę! – na całkowitą dewaluację słów
używanych w debacie publicznej. Parlament przeistoczył się w papla-
ment, odnowa moralna w dewolucję, w której nikt już nie pamięta, o co
chodziło rewolucjonistom. Obywatele stali się UBywatelami – wszyscy
jesteśmy podejrzani przez Macierewicza! Polityka tak mocno dotyka
Polaków, że mówią o niej: bolityka. Bracia bliźniacy, którzy rządzą Pol-
ską, już nie są papużkami nierozłączkami. Stali się symbolem pogróżek
nierozłączek, zwyczajowo towarzyszących każdemu sporowi polityczne-
mu, który sami wzniecają.
Politycy nie komunikują się już za pomocą normalnych słów. Mieli
być cudotwórcami – są chudotwórcami. Mieli tworzyć koalicję – tworzą
11
koalizję, w ciągłym sporze między sobą. Mieliśmy tworzyć sejm, ciało
ustawodawcze – a zajmujemy się pustawodawstwem… Tworzymy złe
prawo, tworzymy je na chybcika i pod bieżące potrzeby historyczno-ide-
owych i psychologicznych kompleksów, którymi żywią się koalicjanci.
1 lipca 2007
181 komentarzy
Rozdział 2: Jestem z Biłgoraja
13
stalgiczną. Że trzeba by dołożyć do tych polskich Kresów nutę nowoczes-
ności w postaci poprawionej infrastruktury, w postaci remontów i inwe-
stycji, które zapewnią regionowi rozwój, ale utrwalając jej charakter,
serdeczność i otwartość ludzi, spokój, klarowność poglądów…
Jestem politykiem, moje hasło wyborcze brzmiało najpierw „Więcej
dla Lubelszczyzny”, a później „Wszystko dla Lubelszczyzny”. Wszystko,
bo warto skorzystać z dość rzadkiej okazji, kiedy władza państwowa i sa-
morządowa pochodzą z tego samego politycznego pnia, bo warto się
poświęcić dla ludzi, których się zna i ceni, bo warto zamienić własny
czas na aktywność skierowaną ku innym. I wreszcie – warto zrobić
wszystko, jak najwięcej, żeby ślad po nas jakiś pozostał, żebyśmy w roli
polityków „spisali się”, a nie – „popisali”…
Zaczynamy!
14
gospodarstwach, na tak zwanej ścianie wschodniej, ciągle jest wiele wol-
nych rąk do pracy, co daje fizyczną możliwość produkcji.
Zaczynamy więc od wsi Bukowa pod Biłgorajem, a w następnych mie-
siącach i latach chcemy ten model powielić w innych miejscach regio-
nu. Marzy mi się stworzenie polskiej marki premium w żywności i roz-
powszechnienie jej w Europie. Istotą tego działania jest z jednej strony
kontrolowana jakość, a z drugiej – skala produkcji, pozwalająca na regu-
larne dostawy do sieci dużych sklepów. Wszystko to zajmie kilka lat,
a sukces przedsięwzięcia zależy od dobrego zarządzania marką i od
utrzymania niezmiennie wysokiej jakości.
To jedno z moich zobowiązań wyborczych z 2005 roku. Zaczynam
w tej samej wsi, w której dwadzieścia lat temu stworzyłem jeden z pierw-
szych punktów skupu palet, od których produkcji zaczęła się moja dro-
ga w biznesie. Gdzieś tutaj tkwią również moje korzenie ze strony babki
po ojcu.
Myślę, że nastał czas, by na polskiej wsi tworzyć produkty o wysokiej ja-
kości oraz zdrowym, ekologicznym pochodzeniu i by przedstawić je świa-
tu nie jako ofertę dobrej jakości za niską cenę – a takie myślenie nadal
dominuje wśród liderów opinii w tym środowisku – ale wręcz odwrotnie:
jako produkt ekskluzywny i nietani. Czas na slogan: Ten produkt dużo
kosztuje, ponieważ jest polski!!! Dobre, ekskluzywne i drogie – bo polskie!
17 lipca 2007
29 komentarzy
Lublin
Od kilku lat myślę i robię, co się da, aby wyrwać Lublin z biedy i za-
stoju. Budowanie fabryk i nowoczesne zarządzanie nimi jest jeszcze
możliwe, gdyż, przy wszystkich oporach materii, oznacza ono w mia-
rę samodzielne popychanie wielu spraw. Przedsiębiorczość kwitnie, gdy
chcą tego sami przedsiębiorcy, gdy pokonują bariery, bo sami czują taką
potrzebę. Bardzo trudno jest – dużo trudniej! – przełamać marazm
i opór w działaniach społecznych i politycznych.
15
Dlatego szlag mnie trafia, że od kwietnia leży w Ministerstwie Gospo-
darki dokumentacja dotycząca utworzenia strefy ekonomicznej w Lub-
linie, a rząd ani myśli ją zatwierdzić. Mamy kilkunastu inwestorów i rychłą
perspektywę utworzenia kilku tysięcy miejsc pracy, ale przede wszyst-
kim mamy dobrą wiadomość dla wszystkich: że w Lublinie coś się ru-
szyło, że idziemy do przodu. To dla mieszkańców równie ważne jak same
miejsca pracy. To daje nadzieję.
A nadzieję trzeba w Lublinie przywrócić tak samo, jak przywrócono
ją we Wrocławiu. To niewiarygodne, ale dziesięć lat temu większość
młodych ludzi chciała z Wrocławia wyjeżdżać, a dziś media z dumą in-
formują, że właśnie tam odnotowuje się największy poziom lokalnego
patriotyzmu, czyli woli pełnego utożsamiania się mieszkańców z miej-
scem, w którym żyją.
Obawiam się, że we wrześniu rząd PiS wciąż jeszcze nie wyda daw-
no obiecanej decyzji dotyczącej utworzenia lubelskiej strefy, że nadal
zbywać się nas będzie byle pretekstami, ukrywając właściwy, politycz-
ny powód urzędniczego zaniechania: bo prezydent Lublina jest z PO.
Jakież to miałkie, jakie krótkowzroczne i małoduszne – poświęcać roz-
wój miasta w imię kompletnie niezrozumiałych, doraźnych interesów.
Ta zasada: żadnej przychylności rządu dla miast i regionów zarzą-
dzanych przez opozycję, jest koszmarem polskiej polityki i kładzie się
cieniem na równomierności rozwoju państwa. Jakbyśmy chcieli po-
głębiać jego podział, Polskę A i Polskę B zastępując podziałem na Pol-
skę Rządową i Polskę Opozycyjną, Polskę z pieniędzmi i Polskę z figą
z makiem.
18 sierpnia 2007
30 komentarzy
16
blicznego. Te doświadczenia powinny mnie skłaniać do rezygnacji
z kandydowania, do zajęcia się ukochaną żoną i moimi synami, w tym
też synem, który za dwa tygodnie przyjdzie na świat.
Kiedy jednak myślę o Lublinie i o całym naszym regionie, to wciąż
jeszcze chce mi się starać, działać, być aktywnym, i chcę nadal się łu-
dzić, że gdy wygramy te wybory, to nie tylko w całym kraju sprawy
pójdą w lepszym kierunku, ale także my, na Lubelszczyźnie, wreszcie
ruszymy z miejsca.
Wierzę w to, że skończą się blokady ze strony rządu dla lubelskiej
strefy ekonomicznej, że wreszcie przestaną nam blokować decyzję przy-
znania środków na remont Teatru w Budowie, czyli Centrum Spotkania
Kultur, że wreszcie rozpocznie się budowa drogi Biłgoraj–Lublin i że
zaczniemy rozwiązywać wiele innych, setki innych problemów. To, co
przeżyłem przez te dwa lata, nakazuje myśleć, że większości spraw i tak
się nie da załatwić. Warto jednak próbować!
Czy można nie spróbować? Nie, nie można! Cokolwiek Państwo
o tym napiszecie, twierdzę, że jako polityk i jako mieszkaniec Lubel-
szczyzny inaczej zachować się nie mogę. To kwestia wiarygodności, am-
bicji, chęci dokończenia zaczętych spraw dla dobra publicznego, a także
odpowiedzialności za własne słowa: w poprzedniej kampanii zapo-
wiadałem wszak – Więcej dla Lubelszczyzny! Teraz trzeba powiedzieć
inaczej. Wszystko dla Lubelszczyzny! Bo jeśli nie teraz, jeśli nie w ocze-
kiwanym przeze mnie układzie politycznej symbiozy rządu z samorzą-
dem, to kiedy?
22 sierpnia 2007
50 komentarzy
Złoci ludzie
17
Spotkałem ich wielu w swoim życiu. Takim człowiekiem na pewno
jest Stefan Szmidt i jego żona Alicja Jachiewicz. Stefan stworzył w Nad-
rzeczu koło Biłgoraja wspaniały prywatny ośrodek kultury, który w tej
małej wsi mógł zorganizować dziesiątki wydarzeń na najwyższym w na-
szym kraju poziomie artystycznym. Ochman, Zapasiewicz, Olejniczak,
Duda-Gracz – to tylko część artystów, którzy tu występowali. Nie oni
jednak są w Nadrzeczu najważniejsi, tylko te tłumy, które przychodzą
jakby uwiedzione przez gospodarzy, urzeczone nimi. I ta szczególna
atmosfera emanującej zewsząd energii, święta, ekscytacji i nawet nabo-
żeństwa – to wspaniały dar ofiarowany tym, którzy do Nadrzecza dotrą.
Żona opowiedziała mi artykuł z ostatnich „Wysokich Obcasów” o za-
konnicy, która pomaga prostytutkom. To szczególny przypadek, gdzie
spotykają się świętość i przekleństwo. Prostytutki to bardzo często oso-
by, które chcą zniszczyć siebie, gdyż wcześniej ktoś brutalnie odebrał
im godność. Gwałcone w młodości przez najbliższych, molestowane,
bite. Nie zasługują, w swojej ocenie, na jakikolwiek szacunek. I akt pro-
stytucji jest dla nich takim psychologicznym potwierdzeniem, że nie
należy im się szacunek. Ta siostra leczy je najprostszymi środkami:
uwagą, cierpliwością, szacunkiem właśnie i okazywaną im ludzką mi-
łością. Nie widziałem jej, ale pewnie jest złota. Wyobrażam sobie, jak
siedzi na Dworcu Centralnym w Warszawie i swoimi dobrymi oczami
przemienia ten świat na trochę lepszy.
26 sierpnia 2007
28 komentarzy
18
Przepraszam, że w powodzi tak zwanych wielkich spraw o randze od-
powiadającej rangą majestatowi IV RP – jak aresztowania, podsłuchy i woj-
ny na magnetofony – stawiam sprawę tak siódmorzędną dla rządu i Mi-
nisterstwa Kultury, jak remont MCK. Chciałbym jednak wiedzieć, czy to,
co widzę i słyszę, to jest objaw polityki PiS wobec Lubelszczyzny, czy
może szerzej – wobec całej polskiej kultury. Czy kultura w państwie PiS
podlega politycznej reglamentacji?
Czy znają Państwo choć jeden przykład działań rządu na rzecz ziemi
lubelskiej związany z potrzebą rzeczywistego rozwiązywania naszych
problemów, który nie byłby obliczonym na propagandowy efekt poli-
tycznym wsparciem dla lokalnie ustawionych kolegów? Paradoksalnie,
brak tych działań odbija się przecież na przyszłych notowaniach Prawa
i Sprawiedliwości. Im bardziej będzie ograniczane wsparcie dla regionu,
tym mniejsze szanse na wyborcze zwycięstwo PiS w kolejnych wybo-
rach. Ale kto u Kaczyńskiego taką zależność rozumie?
31 sierpnia 2007
30 komentarzy
Nie wiem, czy dobrze zrobiłem. Parę tygodni temu zdecydowałem się
– namawiany przez władze klubu sportowego Motor Lublin oraz pre-
zydenta Wysockiego – na finansowe wsparcie tego klubu. Myślałem,
że może warto podjąć takie wyzwanie i choć nie jestem mocno zagorza-
łym kibicem piłki nożnej, to jednak – chciałem pomóc. To klub z wiel-
kimi tradycjami i ogromną grupą wiernych kibiców, i wobec nich właś-
nie czułem się szczególnie zobowiązany. Miałem nadzieję, że wsparcie
udzielane Motorowi zaprocentuje dobrymi wynikami, awansem, szko-
leniem młodzieży.
Dzisiaj, przyznaję, mam coraz większe wątpliwości, czy jest sens tra-
cić pieniądze, skoro ani władze klubu, ani służby porządkowe, policja
czy wreszcie prokuratura i sądy nie potrafią zaprowadzić spokoju na
lubelskich trybunach. W ostatnią niedzielę znów doszło do ordynar-
19
nych bijatyk tak zwanych kibiców, po raz kolejny próbujących udowod-
nić, kto naprawdę rządzi w Lublinie.
W Lublinie tymczasem rządzą władze samorządowe, od zaprowadze-
nia porządku na imprezach sportowych są wynajęci ochroniarze i poli-
cja, od sądzenia winnych są sądy – tu nie ma miejsca na żadne wątpli-
wości, a już tym bardziej na rządy kiboli! To nie oni powinni decydować
o atmosferze na meczach Motoru! Dobrym przykładem może być Lech
Poznań, gdzie sprawnie zaprowadzono trwały porządek i zadbano o zna-
komitą oprawę widowiska sportowego. Tam na trybunach zasiada po-
nad dwadzieścia tysięcy widzów, na mecze przychodzą całe rodziny,
ludzie dobrze się bawią i świętują sukcesy Kolejorza. W Lublinie jest na
odwrót: garstka ludzi terroryzuje stadion, a władze klubu, porządkowi
oraz policja zachowują bierność.
Do bezczynności władz policji już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Mia-
łem nadzieję, że przynajmniej władze klubu dobrze wypełnią swoje za-
dania… Niestety…
Oczywiście, mógłbym stawiać pytania o działania policji, o zwle-
kanie z interwencjami, o brak skuteczności w identyfikacji sprawców
zajść. Mógłbym pytać, dlaczego nie można zrealizować bezpośrednio
przy stadionie idei sądów dwudziestoczterogodzinnych. Mógłbym py-
tać, co na to władze miasta, co na to zarząd klubu… Ale przychodzi mi
tylko z żalem stwierdzić, że krótkowzroczność włodarzy lubelskiego
sportu może mieć smutne skutki. Od Motoru odwrócą się prawdziwi
kibice, którzy nie chcą obserwować wojen na noże, odwrócą się sponso-
rzy, a z dobrymi wynikami przyjdzie się pożegnać… Taka może być
smutna konsekwencja ostatnich zdarzeń. I przyznam, że coraz częściej
zastanawiam się – po co mi to było, dla kogo? Dla grupy bandziorów?
Jaki jest sens?
4 września 2007
26 komentarzy
20
Stare Miasto w Lublinie
Tak naprawdę lękam się tylko jednego: czy Stare Miasto w Lublinie
zachowa swój niepowtarzalny urok. Tę mieszaninę zaniedbania, orygi-
nalności, włoskiej inspiracji i prowincjonalnego zdobnictwa. Nasze mia-
sto jest w tym wszystkim niepowtarzalne. Wyjątkowe. Jakże często
jednak zdarza się, że gdy na koncie samorządu pojawiają się wreszcie
środki finansowe, to brak poszanowania dla historii i nadmierna inge-
rencja domorosłych polityków, którzy usiłują zdominować urbanistów,
niweczą urok niejednego miejsca. Ileż polskich wsi padło ofiarą nagłego
przypływu środków i ileż miast zostało bardzo oszpeconych w latach
dziewięćdziesiątych? Beton, asfalt, jednolitej konstrukcji elewacje, jed-
nakowa kostka na chodnikach… Lublin, właśnie dlatego, że biedny,
wciąż ma szansę nie popełnić cudzych błędów.
5 września 2007
32 komentarze
Droga Lublin–Warszawa
21
ska. To pokazuje nam kierunek rozwoju i stan zapóźnienia jednocześ-
nie. Już dawno powinniśmy przyjąć zasadę obligującą wszystkie rządy
do jednakowo silnych starań – że infrastruktura jest najważniejsza.
(Swoją drogą, mój samolot przyleciał do Polski ponad dwa tygodnie
temu i do dziś trwają procedury związane z dopuszczeniem go do ru-
chu. I tak jest z wieloma sprawami w Polsce: niby wzięliśmy je w swoje
ręce, ale administracja ciągle nie daje nam z nich korzystać).
6 września 2007
48 komentarzy
Rusztowanie
22
kontrolę państwa nad obywatelem, to jedna z naszych podstawowych
powinności.
7 września 2007
38 komentarzy
Targ w Jarosławiu
9 września 2007
45 komentarzy
Dożynki
23
spotykać się, dotykać życia na gorąco, bezpośrednio – dopiero z takiej
perspektywy widać, jak wiele mamy do zrobienia i jak wiele spraw zanie-
dbano. Mówiąc językiem ludzi, u których dzisiaj gościliśmy, w Polsce zabra-
kło gospodarza. Ci, którzy sprawowali władzę, tylko mówili o silnym pań-
stwie. W gębie mocni, w praktyce – pozostawiali problemy codziennego
życia Polaków na uboczu, zafascynowani magią sprawowanej władzy.
10 września 2007
25 komentarzy
Stefan Szmidt
12 września 2007
26 komentarzy
Konopnica
24
Co mnie jednak dziwi najbardziej, to przede wszystkim fakt, że ten
stan rzeczy w jakimś sensie ludziom odpowiada. Tak jakby ich życie
zyskało dodatkowy cel i sens przez to, że znajdują się właśnie w ogniu
takiego konfliktu. Dlaczego ten wymiar „treści” zajmuje tak łatwo miej-
sce w naszej egzystencji, a wszystkie bardziej wycyzelowane jakości tak
łatwo poddają się i znikają? Nieułożona ta polska dusza i jednocześnie
jak ogień przelotna, i trwała.
13 września 2007
40 komentarzy
Międzyrzec Podlaski
14 września 2007
24 komentarze
25
Co tam, panie, dla Lubelszczyzny?
26
watelskie to społeczeństwo ludzi aktywnych, czynnych, potrafiących
działać w ramach struktur, które sami tworzą.
5. Duma z życia na Lubelszczyźnie. Zanim inni zachwycą się naszą
Małą Ojczyzną, my sami musimy uwierzyć i dokładnie poznać piękno
świata, w którym na co dzień żyjemy. To najmniej skażona gleba w Unii
Europejskiej, czyste powietrze, zapasy dobrej wody pitnej, mała liczba
przestępstw, wysoki wskaźnik urodzeń, mimo wszystko umiarkowane
korki, piękne lasy i rzeki, ale także tradycja Pierwszej Rzeczpospolitej,
wielokulturowej, tolerancyjnej i królewskiej, której tyle śladów jest
w Lublinie, Zamościu, Kazimierzu.
6. Mozolna praca każdego dnia, aby trochę poprawiać wszystko, co
się da!
19 września 2007
49 komentarzy
Klątwa
27
ratować jego duszę, kochanka-gosposia-matka wrzuca dzieci do ognia,
a wieś ją kamienuje. W pewnych momentach za sprawą genialnych
śpiewów wiejsko-greckiego chóru oraz szumu przetaków biłgorajskich
tekst uzyskuje ten antyczny wymiar, który jest zawsze oznaką wielkiego
teatru. Aktorzy wchodzą w trakcie głoszonych kwestii na stare pnie
drzew i wówczas przywołują w naszej wyobraźni greckie kolumny.
To dobry spektakl, choć zabrakło mi w nim jeszcze jakiegoś dystansu
do tekstu i do sentymentu, który w nim dominuje. Wyspiański też inte-
lektualnie nie był chyba zdolny do ogarnięcia całej kwestii zawartej
w pytaniach: Czy miłość może być grzeszna? Jaka jest relacja pomiędzy
uczuciem a sumieniem? Wolność a ofiara? Niemniej jednak to dobra
robota. I Bogu niech będą dzięki.
5 października 2007
24 komentarze
Polska Toskania
28
Dziś odwiedzam Frampol, Terespol, Biłgoraj i Aleksandrów w ramach
naszej politycznej akcji „Gmina”. To z kolei miejsca, nad którymi unosi
się duch opowieści Singera: świat dybuków, rabinów, komentarzy i za-
gadek teologicznych. Niesamowity świat.
13 października 2007
98 komentarzy
Wieża Babel
16 października 2007
33 komentarze
Nie blokować!
29
miasto musi wybudować sporo mieszkań zastępczych, aby ruszyć z re-
montem budynków, które pozostają jego własnością. Ale to również się
zmieni, kiedy wzrost koniunktury przyciągnie nowych inwestorów do
Lublina. Pozostaje polityczna troska, aby polskie piekło, czyli wzajemne
blokowanie, które tak znakomicie opisał Gombrowicz w Trans-Atlanty-
ku, nie wzięło góry. To zadanie dla liderów politycznych.
19 października 2007
21 komentarzy
23 października 2007
47 komentarzy
Kobiety
30
kiej okazał się aż tak istotny? Zdaje się, że tak. Kobiety też głosowały
częściej niż mężczyźni, i to w całym kraju. Wszak Polska jest kobietą!
25 października 2007
38 komentarzy
Cmentarze
31 października 2007
77 komentarzy
Zachęta
31
Do tego obok znajduje się zaniedbany park ludowy; kolejne znako-
mite miejsce do działań w plenerze. Powstał więc pomysł na projekt
partnerstwa publiczno-prywatnego, w którym miasto jako właściciel
parku oraz sejmik samorządowy jako właściciel Targów wspólnie z To-
warzystwem Zachęty Sztuk Pięknych w Lublinie stworzyłyby galerię.
I to prawie bez pieniędzy. Remont parku dla potrzeb galerii to świet ny
projekt z wykorzystaniem pieniędzy europejskich, cała inicjaty wa
spina się zatem nie tylko pod względem merytorycznym, ale także finan-
sowym. Tak właśnie trzeba widzieć polską kulturę: szeroko, komple-
mentarnie, przyszłościowo. I wszystko – pod kątem możliwości absorp-
cji funduszy unijnych, tak potrzebnych Lubelszczyźnie! A zatem: do
dzieła!
14 listopada 2007
9 komentarzy
18 listopada 2007
5 komentarzy
Do piachu
32
To opowieść o końcu wojny: oddział AK przedstawiony bez brązu,
dość brutalnie, wulgarnie, z wszystkimi mechanizmami wieloletniego
życia w lesie, bez kobiet, w ciągłym strachu, a pod koniec wojny również
w poczuciu absurdu i braku możliwości wyjścia z niego. Przedstawienie,
jak to u Opryńskiego i Mazurkiewicza, biologiczne, fizyczne i pełne ga-
gów. Duże tempo i świetne aktorstwo.
Obserwując te puste rytuały, które mają wystarczyć za cały sens woj-
ny, myślałem o Afganistanie i Iraku, gdzie nasi żołnierze walczą w nie
swojej sprawie. Ale też o ostatnich dwu latach w Polsce. Zdumiewające,
jak prawdziwa to historia!
19 listopada 2007
10 komentarzy
Sandomierz
33
Cóż z tego, skoro wszystkie te budynki były… zamknięte: Dom Dłu-
gosza czynny dla turystów do godziny 15.00!, katedra do 14.00!, zamek
– w remoncie!, dzwonnica – zamknięta na głucho! Udało nam się wejść
do Collegium, gdzie znajduje się absolutnie fenomenalna klatka scho-
dowa w formie elipsy, ponoć jedyna taka w Polsce. Wprawdzie gdy wcho-
dziliśmy, jakaś wychodząca nauczycielka odburczała nam, że „szkoła
nie jest do zwiedzania” (!!!!!!), ale nie zważając na nic, weszliśmy –
niczym sowieccy żołnierze – i popatrzyliśmy na nią od środka! Bez-
czelni turyści…
Kiedyż dożyjemy czasów, że muzea będą czynne nie od 9.00 do 15.00,
lecz od 10.00 do 18.00?! Tak jak wszędzie na świecie! Kiedy dożyjemy
czasów, że każdy turysta będzie oznaczał najzwyklejszą szansę, a nie
śmiertelną katastrofę?
22 listopada 2007
29 komentarzy
Droga Frampol–Szczebrzeszyn
9 grudnia 2007
7 komentarzy
34
Informacje, obsesje, propaganda
10 grudnia 2007
9 komentarzy
Kable kamery
35
szopkę. Zawieszono je wzdłuż elewacji, w poprzek placu: białe, ohydne
kable. Włażące w oczy, rażące. Jakby nie można było powiesić zamiast
nich świątecznych dekoracji! Bałagan zamiast bożonarodzeniowej atmo-
sfery… A wszystko to skrajnie nieudolne, źle przygotowane. Prezyden-
towi jednak nie mówmy, ani mru-mru, bo zaraz się z tego afera zrobi, że
poseł wybrzydza, wszak rzecz dzieje się pod jego domem! Cóż z tego,
że na najważniejszym placu miasta…
11 grudnia 2007
7 komentarzy
Jestem z Biłgoraja
8 stycznia 2008
42 komentarze
36
My i Żydzi
6 lutego 2008
37 komentarzy
Rozdział 3: Paplament i okolice
39
Obserwuję w ostatnich latach generalną ucieczkę od zasadniczego
zadania sejmu, czyli stanowienia prawa, w kierunku telewizyjnego
show, którego stajemy się mimowolnymi aktorami już w pierwszym
dniu po zaprzysiężeniu. Liczą się tylko te debaty, które pokaże telewi-
zja. Liczą się tylko tematy medialne. Liczą się tylko te postaci, które
codziennie rano lub wieczorem zapraszane są do studiów radia i telewi-
zji, by popolitykować odrobinę, dociąć przeciwnikowi, a nie jasno wyło-
żyć własne racje. Sejm staje się areną walki politycznej obliczonej nie na
osiągnięcie wewnętrznego sukcesu (jedna partia pokonuje drugą w gło-
sowaniu), lecz na uzyskanie odpowiedniego efektu medialnego. Jesteś
w mediach – jesteś dobrym posłem. Nie ma cię – nie istniejesz. A prze-
cież znam kolegów parlamentarzystów, z wszystkich partii, którzy po-
trafią pracować jak mrówki, szukać rozwiązań, myśleć kategoriami pań-
stwa – i ani im w głowie biegać po telewizjach. Zresztą rzadko bywają
zapraszani; dziennikarze stawiają na sprawdzone konie.
Przyglądam się Polsce współczesnej, za rządów Platformy. Nuda, jak
to w polityce. I… tak właśnie miało być! Kiedy czytam swoje blogowe
notatki z drugiego półrocza 2007 roku, widzę, jak wiele jest w nich emo-
cji, nerwów, wątpliwości. Ile sporów przeżyliśmy, beznadziejnych kłótni
o trzeciorzędne sprawy, ile słów rozmieniliśmy na drobne! I w imię
jakich racji? W imię Rzeczpospolitej z czwartym numerkiem. W imię
politycznej przygody Jarosława Kaczyńskiego, który nie potrafił poha-
mować swoich ambicji i we właściwym czasie nie umiał skonstruować
koalicji z Platformą Obywatelską. W imię histerycznych ataków mini-
stra Ziobry na wszystko, co się rusza i nie ma znaczka PiS, w imię so-
juszu z Lepperem i Giertychem, w imię wewnętrznych rozgrywek na
szczytach Prawa i Sprawiedliwości.
Mieliśmy do czynienia z erupcją chorych ambicji, pospolitego kna-
jactwa, podsłuchów, podżegania, donosów i akcji politycznych o wątp-
liwym rodowodzie. Mieliśmy do czynienia z próbą budowy nowego
państwa na fundamencie z kompleksów elity władzy, budowy państwa
bez poczucia humoru, państwa sztywniaków, biurokratów i agentów.
Przeżyliśmy tę próbę – zmęczeni, źli na siebie, zwaśnieni. To zresztą
największy grzech Kaczyńskiego: że skłócił Polaków. Że nie prowadził
narodowej dyskusji o najważniejszych sprawach w sposób spokojny, to-
40
nując emocje i szukając merytorycznych argumentów, a nie haków
i inwektyw.
Kiedy czytam własne komentarze i – zwłaszcza – komentarze inter-
nautów, dziwię się sam sobie: tak było? Naprawdę tak było? Żyliśmy
w kraju, w którym wrogiem władzy stawał się Witold Gombrowicz,
a najbliższym jej sojusznikiem ksiądz Tadeusz Rydzyk? To wszystko
działo się naprawdę?
41
W latach mojej młodości dodawało się – jeden z pałą, drugi z dzidą.
Ale to były podwórkowe gry.
2 lipca 2007
3 komentarze
Kaczyński antyreformator
42
wych w Polsce. Tymczasem bardzo pilnie potrzebna jest zmiana funk-
cjonowania sądów administracyjnych, skrócenie okresu oczekiwania na
orzeczenia w ważnych dla obywateli sprawach – ale to jest za trudne!
Jedyne, co się udało, to częściowo wyeliminowanie nomenklatury post-
komunistycznej z administracji. Ale i to przy ogromnych stratach
w sprawności MSZ i służb specjalnych. To niewiele. To prawie nic.
3 lipca 2007
41 komentarzy
Blef Religi
43
z podobnego kryzysu. Utrzymanie zaproponowanego przez Religę za-
kresu usług z koszyka to dalsza zapaść lecznictwa i wielomiesięczne
oczekiwanie na leczenie.
Nie ma rady, trzeba więc wartość tego, co ostatecznie znajdzie się
w koszyku, zmniejszyć o dziewięć miliardów złotych. Nie ma tych pie-
niędzy!
I właśnie te wyrzucone z koszyka usług medycznych świadczenia mu-
szą być sfinansowane przez pacjentów. Jak? Poprzez system ubezpie-
czeń. Aby otrzymać określone usługi, pacjenci powinni się ubezpieczać,
wówczas koszt leczenia rozłożony byłby w czasie, a państwo mogłoby –
według ściśle określonych zasad – refinansować ten ciężar osobom naj-
słabszym ekonomicznie. Wówczas pewnie nie dziewięć, lecz – powiedz-
my – trzy miliardy złotych wystarczyłyby do finansowego zamknięcia
całego systemu. Taką sumę można by zaś bez problemu uzyskać, zmie-
niając listę leków refundowanych i prywatyzując część szpitali. Obniżone
koszty funkcjonowania całego systemu pozwoliłyby na wzrost wynagro-
dzeń i pielęgniarek, i lekarzy.
Religa miał świetną sytuację także dlatego, że dzisiaj, po tygodniach
strajku lekarzy i pielęgniarek, większość ludzi rozumie, że nie ma całko-
wicie bezpłatnej służby zdrowia. I ta większość przyjęłaby nowy system
z ulgą, ci zaś, którzy kosztów leczenia lękają się najbardziej, mieliby
szansę otrzymania pomocy z budżetu państwa. Mógł więc Zbigniew
Religa przejść do historii, ale wolał zostać popularny. Zamiast reformy
będziemy mieli wkrótce noszonego na rękach ministra. I widmo kolej-
nych problemów – ciągle przed nami. Czy Religa rozumie, co stracił?
4 lipca 2007
32 komentarze
Choroba na sprzedaż
Kiedy parę dni temu pilot powiedział mi, że jego zdaniem z tą cho-
roba Religi to pewnie nieprawda, takie zagranie pod strajkujących leka-
rzy i pielęgniarki, pomyślałem, że w Polsce ludzie gotowi są uznać, iż
44
nawet za rakiem stoi jakiś układ. Kiedy jednak zobaczyłem dziś w gaze-
tach, że Zyta Gilowska jest chora i leży w szpitalu, to pomyślałem: kto
wie, może jednak pilot miał rację? Strajkujący domagają się pieniędzy
– to stwarza zagrożenie dla budżetu! – więc Zyta idzie na zwykły prze-
gląd, w jej wypadku zastawki, a spece od promocji budują przez te sko-
jarzenia przychylność wobec pani wicepremier i budżetu.
Brrrr! Jeśliby miało tak być, to rzeczywiście politycy powariowali. Lo-
gicznie rzecz biorąc, teraz – gdy trzeba podjąć decyzję o podwyżkach –
powinien zachorować premier! Na co zachoruje Kaczyński? Miał już
rękę złamaną – wzorem Leszka Millera, który na negocjacje z Unią jeź-
dził na wózku. Wówczas zresztą jedyny raz wzrosła sympatia społeczna
dla premiera. Mógłby zachorować na kręgosłup, ale na to nie zgodzą się
jego PR-owcy. Złe skojarzenie: PiS nie może być bez kręgosłupa! Nie
wchodzi też w grę zapalenie opon mózgowych, świnka, półpasiec (bo
premier nigdy nie zatrzymuje się w pół drogi), nie wchodzi w grę cho-
roba „na lewą goleń” (bo to już było) ani zapalenie ucha (bo zapalenie
ucha przypisane jest Macierewiczowi), ani nawet na odciski nie zacho-
ruje, bo i tak wożą go w lektyce.
Na cóż więc mógłby zachorować premier?
Doszedłem do tego pytania i widzę, jak mocno się zagalopowałem!
Premier?! Jarosław Kaczyński? Miałby być chory?! Kto?! Nasz premier
– chory? O ja naiwny! Naiwny po stokroć! Taki premier nie może być
chory, musi być silny. Stalowy musi być. Mógłby być jedynie porwany
przez siły ciemności, wessany przez układ, napadnięty przez szatana –
tak! Ale nie chory! IV RP nie może być chora. To już raczej cały świat
się rozchoruje! Na złość premierowi…
5 lipca 2007
19 komentarzy
Milczenie w PiS
45
partii. To zdarzyło się tuż po przegranych przez PiS głosowaniach, gdy
dyskutowano nad zmianami w konstytucji, obejmującymi ochronę życia
od chwili poczęcia. Jurek był wówczas marszałkiem sejmu. Drugim po
prezydencie człowiekiem w państwie!!! Nie miał szansy zabrać głosu,
ponieważ głos ów nie mieścił się w głównym nurcie debaty – a szerokość
i głębokość tego nurtu wyznacza w PiS właśnie premier Kaczyński.
Paweł Zalewski został zawieszony w prawach członka PiS, ponieważ
na zamkniętym posiedzeniu komisji spraw zagranicznych skrytykował
minister Fotygę i poświęcił jej trzy zdania w radiu TOK FM, czyniąc to
– jak podano – „z pozycji Platformy Obywatelskiej”. Zanim został zawie-
szony, pełnił funkcję wiceszefa partii, jest szefem komisji spraw zagra-
nicznych!!!
To szokujące, że najważniejsi ludzie w państwie muszą milczeć, żeby
nie wylecieć z własnej formacji. Nieprawdopodobne, jak wąski może
być nurt debaty politycznej w rządzącej nami partii. I aż dziw bierze,
jak łatwo lider PiS karze członków własnego stronnictwa za posiadanie
poglądów – bez sprzeciwu pozostałej części kolektywu.
Tymczasem prezydent Lech Kaczyński nie milczy. Nie milczy w wy-
wiadzie telewizyjnym, zrywając znajomość z Zalewskim. I nikt nie stawia
mu pytania: Dlaczego, panie prezydencie, wpisuje się pan w partyjną
linię sekowania ludzi, którzy krytycznie patrzą na politykę zagraniczną
IV RP? Nie milczy na spotkaniu w Brukseli – choć i tak najważniejsze
decyzje podejmowane są za jego plecami – i nie potrafi później odpo-
wiedzieć na pytania o prawdziwą wartość osiągniętego kompromisu.
Nie milczał też, kiedy parę miesięcy temu mówił, że homoseksualiści
mają się w Polsce bardzo dobrze i pełnią wysokie funkcje publiczne.
Kogo miał na myśli? Członków gabinetu swojego brata?
O tę kwestię, tak jak o poprzednie, nikt w PiS-ie nie zapyta. To jasne.
W Prawie i Sprawiedliwości można tylko milczeć – albo zginąć.
7 lipca 2007
26 komentarzy
46
Koniec Leppera – koniec rządu, koniec parlamentu?
9 lipca 2007
159 komentarzy
Śluby Częstochowskie
47
oszukał go w biznesie, i o jego żonie, tej czarownicy, którą chętnie wrzu-
ciłby do garnka z ukropem i ugotował z trupem Leppera, kiedy premier
go wreszcie załatwi.
Kaczyński mówi: Patrząc na Was widzę, że Polska jest dziś tutaj, w tym
tłumie. Tłum szaleje. Wy jesteście Polską. Innej Polski nie ma! Wiwaty
zagłuszają jego głos. Podnosi rękę, ludzie milkną. Więc spokojnie i dobit-
nie cedzi: A ci, którzy w to nie wierzą, będą martwi. Tłum domaga się
krwi. Premier podnosi rękę i zapewnia, że dostaną to, o co proszą. Od-
wraca się i pozdrawia przewodniczącego, jak nazywają Leppera. Lepper
nie może uwierzyć w to, co go czeka, choć to tak oczywiste, i zachwycony
macha ręką ze wzgórza. Tłum wiwatuje i fetuje premiera stutysięcznym
krzykiem swych gardeł: Idź na całość! Idź na całość!
10 lipca 2007
23 komentarze
Oszukany Lepper!
48
Czy wolno tak postępować? Czy sztuczność tej prowokacyjnej sytu-
acji nie rzutuje jednak na ocenę, iż tak samo sztuczna może być wina
zatrzymanych? Panom R. i K. zafundowano pewien proces doświad-
czalny: jak zachowa się człowiek, mając perspektywę zarobienia w lekki
sposób trzech milionów złotych? To był test – i oni tego testu nie zali-
czyli. Ale czy wcześniej prowadzili takie doświadczenia sami na sobie?
Brali w łapę? Czy może jednak ulegli subtelnej grze dobrze wyszkolo-
nych prowokatorów?
Jestem ostatnim, który będzie bronił Leppera. Lokuję swoje miejsce
wśród tej grupy posłów, których obraża jego obecność w parlamencie
i rządzie. Kiedy jednak przyglądam się „Leppergate”, to widzę, że jesz-
cze nic prawdziwego się nie wydarzyło. To były intencje, zbadano ła-
pówkarską inklinację!
Ale swoją drogą, tylko Jarosław Kaczyński mógł doprowadzić do sytu-
acji, że trzeba się zastanawiać nad przypadkiem Leppera… I jakaż to
żałosna niesprawność: szukać tak głębokiej prowokacji, aby zamknąć
kogoś takiego jak Andrzej Lepper! Boże, zlituj się nad nami i zrób coś
z tymi partaczami!
12 lipca 2007
34 komentarze
Koledzy z rządu
49
Jaka jest puenta? To oni właśnie rządzą, czyli spotykając się, dyskutu-
ją o tym, co zrobić, aby Polska rosła w siłę, a ludziom się żyło dostat-
niej.
I jak dobrze, że tak dobrze się dogadują.
14 lipca 2007
25 komentarzy
50
butny wyraz twarzy, kiedy opowiadał o udanej akcji zatrzymania podej-
rzanego – obalił jeden z tysięcy amerykańskich adwokatów i wyśmiał
amerykański sąd. To kolejny wyraz merytorycznej słabości gwiazdy PiS.
Gwiazdy na pokaz. Ziobro miał być ozdobą Czwartej, a będzie pośmie-
wiskiem Piątej RP – i jak znam życie, wydatnie pomogą mu w tym jego
partyjni koledzy. Kogoś przecież trzeba będzie obwinić za porażkę wy-
borczą kamaryli Kaczyńskiego…
22 lipca 2007
105 komentarzy
31 lipca 2007
26 komentarzy
51
Dlaczego Lepper przegrał?
2 sierpnia 2007
33 komentarze
52
Zemsta spotu
53
bory więc będą pewnie szybciej niż później, bo smak publicznych pie-
niędzy, którym PiS napawa się od lat, jest ważniejszy niż honor i poczu-
cie wstydu, że postępowało się wbrew przepisom ustaw o finansowaniu
partii politycznych – wbrew prawu i sprawiedliwości. Obłuda nie po-
płaca: pluszak ze spotu wstydzi się dziś za Jarosława Kaczyńskiego
i przezornie znika, kiedy na ekranie pojawia się logotyp PiS… Wcześniej
– pokazując obywatelom tyłek.
4 sierpnia 2007
36 komentarzy
Polityka konkretów
PiS obiecał Polakom trzy miliony mieszkań w ciągu czterech lat. Bu-
duje się obecnie pięćdziesiąt pięć tysięcy mieszkań i domów (dane za rok
2006). Trudno zakładać, że za rok czy dwa zyskamy zdolność budowania
sześciuset tysięcy rocznie. To niewykonalne z wielu powodów. Nie ma
tylu wolnych działek, brakuje firm budowlanych i robotników, ogromnie
podrożały materiały budowlane, a i Polacy jeszcze nie zarabiają tyle, aby
nagle znalazło się sześćset tysięcy rodzin, które stać będzie na tak po-
ważną inwestycję, jaką jest zakup mieszkania lub budowa domu.
Realnie można zapewne obiecać podwojenie, czyli budowę stu dzie-
sięciu tysięcy mieszkań rocznie, a zatem mniej więcej pięćset tysięcy
w ciągu pełnej kadencji sejmu. Aby to się stało, trzeba zrewolucjonizować
prawo budowlane, otworzyć rynek pracy przez zmianę polityki wizowej
na przykład wobec obywateli Ukrainy. Konieczne jest też utrzymanie
tempa wzrostu gospodarki, a to wymaga prywatyzacji, deregulacji, uela-
stycznienia kodeksu pracy, rozbicia monopoli urzędniczych i dalszego
otwierania gospodarki. A jednocześnie – dyscypliny budżetowej, racjonali-
zowania wydatków oraz mądrych sposobów wykorzystania środków unij-
nych… a to niestety jest nudne i nie nadaje się na wyborcze plakaty.
Prawo i Sprawiedliwość nie prowadzi polityki konkretów. Uprawia po-
litykę sloganów. Rządzą nami specjaliści od sloganów, nie konkretów.
5 sierpnia 2007
23 komentarze
54
Achy i ochy
7 sierpnia 2007
10 komentarzy
Geniusz Wałęsy
55
Wałęsa powiedział: „Kaczyńscy? Ich trzeba pozostawić samym sobie.
Sami się wykończą. Daję im dwa lata!”.
11 sierpnia 2007
36 komentarzy
SLD miało cały czas bardzo duże poparcie pomimo różnych afer i błę-
dów, dopóki Kaczmarek (Wiesław) nie zaczął sypać – walczyć w roz-
grywce wewnątrz partii za pomocą prasy. Z tego wzięła się afera Rywina
i rychły koniec całej formacji. Dziś inny Kaczmarek (Janusz) stawiany
jest pod ścianą i odmawia mu się nawet prawa powrotu do zawodu pro-
kuratora.
Jaki wypływa z tego wniosek? Aresztowanie Kaczmarka po powrocie
z urlopu, aby uczynić go kompletnie niewiarygodnym, jest bardzo
prawdopodobne, ale wówczas trzeba się liczyć z ostrym kontrata-
kiem i w konsekwencji – z powtórką z lekcji SLD. Czy każda formacja
ma swojego Kaczmarka? Kto nim jest w PO? Dlaczego pewnego typu
silni przywódcy (Miller, Kaczyński) atakują boleśnie własny obóz, gdy
wszystko się sypie?
13 sierpnia 2007
16 komentarzy
Co to jest prawda?
56
pierwszy, na tyle zmienia rzeczywistość medialną, że zmienia warunki
dotarcia do prawdy. I choć jest to w tym sensie myślenie typowe dla
wszystkich rewolucjonistów, to jednak ujęcie można uznać za bardzo
świeże.
Ziobro, niestety, nie dość że wypowiedział się jako drugi, to jeszcze
zostawił nas ze wszystkimi wątpliwościami. Po co poszedł do Leppera
sam, wiedząc, że jest akcja CBA? Dlaczego od razu nie ujawnił taśmy?
Dlaczego nagrywał kolegów w rządzie (Kaczmarka, Wassermanna)?
Czy to było standardem w rządach PiS – nagrywać się wzajemnie na
prawo i lewo? I jak to naprawdę było z Blidą? Miał twarde czy mięk-
kie argumenty? Dzwonił przerażony wpadką do Kaczmarka (ten po-
daje: 5–8 razy) czy nie dzwonił? Wpływał na przebieg śledztw czy nie
wpływał?
Wydaje się, że gdyby Ziobro mówił dobrze, nie przeszkodziłby mu
fakt, że mówił jako drugi. Ale mówił niezbyt jasno, uciekał wzrokiem
przed kamerami i niewielu przekonał. To o niczym nie przesądza, ale
w tej rzeczywistości pomówień definicja prawdy sformułowana przez
posłankę Beger wydaje się prawdziwa.
14 sierpnia 2007
92 komentarze
Zdrada
57
Giertycha i Leppera jest też niezwykła inflacja słów oraz ogromna mi-
litaryzacja języka polityki.
15 sierpnia 2007
29 komentarzy
Delegalizacja PiS!
21 sierpnia 2007
44 komentarze
58
A wyborcy? I tak już nadali naszym obradom jedynie słuszną nazwę:
kabareton.
24 sierpnia 2007
19 komentarzy
24 sierpnia 2007
19 komentarzy
59
podstawnie. Zbigniew Ziobro i Jarosław Kaczyński muszą stanąć przed
Trybunałem Stanu!
25 sierpnia 2007
74 komentarze
Manichejczycy
26 sierpnia 2007
34 komentarze
60
cych, w którym byle żart zagranicznej gazety staje się przedmiotem
histerycznej reakcji najwyższych urzędników, w którym ksiądz – właści-
ciel medialnego imperium miota antysemickie oskarżenia, a prokuratu-
ra tego nie-widzi-nie-słyszy-nie-mówi-nic… Dziwny, niezrozumiały kraj
w samym środku Europy… Czy Kaczyński uruchomi tamten bismar-
ckowski mechanizm? Czy może tym razem niebo zlituje się na nami?
29 sierpnia 2007
44 komentarze
30 sierpnia 2007
18 komentarzy
61
Czy i co wiedział Lech Kaczyński?
1 września 2007
23 komentarze
2 września 2007
27 komentarzy
62
Koniec sejmu piątej kadencji
8 września 2007
61 komentarzy
Oligarcha Rydzyk
63
To ojciec Dyrektor. Jego nie dotyczą reguły demokracji, znajduje się
poza wszelką kontrolą. Swój posłuch u wiernych skutecznie zamienia
na wpływy polityczne i na pieniądze. Jednak jest!
15 września 2007
77 komentarzy
20 września 2007
53 komentarze
64
Dzień Zbigniewa Ziobry
21 września 2007
71 komentarzy
65
dzie tego nie lubią i jednak oczekują dla siebie szacunku. Pogarda wo-
bec innego człowieka zawsze rodzi się z kompleksu niższości i z gdzieś
głęboko doświadczonego upokorzenia. Mogłaby wzbudzić współczucie,
ale nie wtedy, gdy przybiera formę lekceważenia innych.
2. Ziobro. Minister, który nie tylko nie zdołał przeprowadzić żadnej
akcji, ale też nie wprowadził żadnego sensownego prawa. Zajął się spra-
wami karnymi, które stanowią zaledwie dziesięć procent spraw sądo-
wych, i w dodatku przyjął złe rozwiązania. Nie dlatego jednak Ziobro
stanie się jednym z powodów przegranej PiS-u w wyborach, ale dlatego,
że wykorzystuje prokuraturę i służby specjalne do zwalczania opozycji.
Ludzie już wyraźnie widzą, że prawdziwe intencje Ziobry to nie zwalcza-
nie przestępczości, ale zwalczanie opozycji. A ponieważ to rdzeń poli-
tycznej oferty PiS, skutki obnażenia owych intencji okażą się zabójcze.
3. Dzielenie kościoła. PiS podzielił całe polskie społeczeństwo, tak jak
kiedyś zrobili to komuniści z PZPR. Polska po zwycięstwie Solidarności
i po wielu pielgrzymkach Jana Pawła II została ponownie zjednoczona. To
jedno z najwspanialszych naszych przeżyć. Teraz w ciągu ostatnich lat ten
mit jedności został zburzony. W efekcie dążenia do całkowitego rozłamu
PiS zaangażował politycznie Rydzyka, a w konsekwencji podzielił Kościół
w Polsce. Ten fakt bardzo sprzyja rosyjskim służbom wywiadowczym, ale
też realnie grozi utratą przez hierarchię jedności nauczania w Kościele.
Dlatego PiS nie uzyska tak jednoznacznego wsparcia jak dwa lata temu.
4. Nadmierny populizm. Populizm w tej skali, czyli każdego dnia, jest
niewiarygodny. Polskie społeczeństwo różni się jednak od społeczeństw
Ameryki Łacińskiej. I wyraźnie widzi, pomimo swoich krótkotrwałych
korzyści, że władza chce je kupić.
5. Wstyd. Polska nie zasługuje na takie ośmieszanie w Europie, jakie
fundują nam bracia Kaczyńscy. Jesteśmy zbyt dumnym i pewnym swe-
go narodem, a oni nas kompromitują swoją karykaturalnością, niepo-
radnością i brakiem europejskiej ogłady. W Europie nikt ich nie lubi.
Polska z twarzą braci Kaczyńskich nigdy by nie weszła do Europy… Oni
w ogóle nie dają się lubić.
22 września 2007
59 komentarzy
66
Ręczne sterowanie prokuraturą
23 września 2007
32 komentarze
Nelly Rokita
24 września 2007
49 komentarzy
67
Giertych
28 września 2007
66 komentarzy
30 września 2007
23 komentarze
Debata
68
liśmy, znamy od dawna. Nawet to, że Kwaśniewski jest trochę sympa-
tyczniejszy. Prawdziwego sporu o przyszłość nie było. Ta debata nie
wyznaczyła nowego obszaru politycznej polaryzacji i nie dała istotnych
przesłanek do zmian na scenie politycznej. Swoją drogą tylko w Polsce
jest możliwa debata zastępcza. Wszyscy czujemy, że wybór dotyczy PO
i PiS, a politycy i media organizują debatę nie na temat. Jakże to przy-
pomina minione, komunistyczne czasy.
2 października 2007
85 komentarzy
Chamstwo
4 października 2007
40 komentarzy
Kara śmierci
69
wom: tak, jestem za karą śmierci! Pani Elżbieta Kruk jest za karą śmier-
ci i obwieszcza to równie lekko, jakby mówiła: tak, lubię ciepłe bułki na
niedzielne śniadanie… Smacznego, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie
to zdziwienie, ten szok, konsternacja…
Kara śmierci na śniadanie.
9 października 2007
62 komentarze
Mundurki
10 października 2007
30 komentarzy
70
staje być królem. Dlatego PiS przegra wybory, a Kaczyński zaczyna
właśnie chorować.
15 października 2007
48 komentarzy
Teraz My
16 października 2007
84 komentarze
Karły moralne
18 października 2007
65 komentarzy
71
Przeciw, a nawet za
19 października 2007
30 komentarzy
Młodzież
26 października 2007
44 komentarze
Minął chyba pewien okres w polskiej polityce, który się zaczął od afe-
ry Rywina. I trwał do ogłoszenia wyników ostatnich wyborów. Ta dia-
gnoza społeczna i ten rząd polityków od Kaczyńskiego przez Rokitę do
Millera i Leppera. Obecne zachowanie obu Kaczyńskich to tylko powta-
rzanie poprzednich form, które już dziś są trochę śmieszne, a na pewno
72
anachroniczne. To może być okres przejściowy, zanim do końca wyłoni
się kształt obecnej sytuacji, albo może to być faktyczny początek czegoś
całkiem nowego, czegoś, co wyraziło się w tej fali nowych wyborców.
Więcej zwykłego życia – tak bym to chyba wstępnie widział. Rozwój,
poprawa jakości życia w każdym roku. Nowoczesna komunikacja. Pragma-
tyzm w stosunkach wewnętrznych i zewnętrznych. Mniej ideologii. Czy
polskiej duszy to wystarczy? Myśląc o zmarłych, można by się wahać…
4 listopada 2007
19 komentarzy
6 listopada 2007
32 komentarze
Kalisz
73
Uśmiech, z którym Ryszard Kalisz opowiadał o tej sytuacji, powodu-
je, że skłaniam się do tego drugiego wariantu. Czy ktoś jeszcze w dzisiej-
szym sejmie ma taki dystans do samego siebie?
8 listopada 2007
32 komentarze
Gabinet Wassermanna
25 listopada 2007
5 komentarzy
Cięcie po skrzydłach
26 listopada 2007
11 komentarzy
Zabici miłością
Politycy PiS wyglądają trochę jak bokserzy, którzy weszli na ring, pró-
bują ustawić się i atakować przeciwnika, a tu – nie ma przeciwnika, nie
74
ma ringu, ktoś się do nich uśmiecha i proponuje wspólne wypicie her-
baty… Zabici, znokautowani miłością.
27 listopada 2007
13 komentarzy
Szczekacze i mózgowcy
2 grudnia 2007
7 komentarzy
Zwierzę polityczne
8 grudnia 2007
10 komentarzy
75
Oligarcha do kwadratu
15 grudnia 2007
28 komentarzy
6 stycznia 2008
14 komentarzy
Gnioty 2007
76
1. Wyliczone przez Giertycha kłamstwa Jacka Kurskiego (sukcesy
PiS-u w sprawach, w których, jak się okazało, PiS i Kurski głosowali
przeciw).
2. Pijaństwo Kwaśniewskiego: „Ludwiku Dorn, Sabo, nie idźcie tą
drogą!”.
3. Torebka posłanki Szczypińskiej – podróbka markowej firmy, kupio-
na od Wietnamczyków.
4. Taśmy Rydzyka: „Ty czarownico, sama się poddaj eutanazji” (wy-
powiedź o żonie prezydenta, w czasie wykładów).
5. Taśmy Oleksego: „Dużo czytam i będę, k…a, jak brzytwa” (nagrane
przez Gudzowatego w czasie popijawy).
6. Konferencja Kamińskiego w sprawie Sawickiej: „Teraz każdy bę-
dzie wiedział na kogo głosować…”.
7. Konferencja posła Palikota: „Co to jest PiS? To: Penis i Spluwa”
(o gwałtach w lubelskiej policji i politycznym kryciu komendantów
przez partię rządzącą).
8. Seksafera w Samoobronie.
9. Leszek Miller w Samoobronie – jak kończy mężczyzna?
10. Jarosław Kaczyński o wyborach: „Jeśli oni wygrają, to będzie dru-
gi 13 grudnia!”.
11. Jarosław Kaczyński o pielęgniarkach: „Niejedzenie kolacji to jesz-
cze nie głodówka”.
12. Anna Fotyga – za całokształt.
13. Radek Sikorski: „Dorżniemy watahę” (o utrzymującym się popar-
ciu dla PiS).
14. Nelly Rokita – za rolę przekupki w polityce.
15. Jan Rokita – za intuicję polityczną.
16. Roman Giertych – za krucjatę przeciwko Gombrowiczowi.
17. Groźby Krauzego wobec mediów: „Pozwę przed sąd, jeśli dzienni-
karze będą mnie nazywali Ryszardem K.”.
31 grudnia 2007
349 komentarzy
77
Plebiscyt Gniot 2007 – podsumowanie
78
Dziękuję Państwu za udział w zabawie. Jutro moja prywatna lista
ubiegłorocznych politycznych gniotów.
2 stycznia 2008
23 komentarze
79
Rydzyka, któremu za półdarmo, w ostatnim tchnieniu rządów, PiS ofia-
rował dzierżawę gruntów w toruńskim porcie? Czyż nie było gniotem
niemal każde publiczne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, w którym
gloryfikował on nieistniejącą jeszcze Czwartą RP i potępiał w czambuł
wszystko, co wydarzyło się w Trzeciej? Czyż nie na miano gniota zasłu-
gują te wypowiedzi, w których prezes Kaczyński zapowiadał 13 grudnia
jako datę rozpoczęcia wojny PO z narodem? Czyż wreszcie nie były
gniotem niezrozumiałe dla opinii publicznej roszady kadrowe (dobra
czterdziestka ministrów!), wyrzucanie i przyjmowanie Leppera, robienie
wrogów z Dorna, Zalewskiego i Ujazdowskiego – tylko za to, że mieli
odwagę pytać?…
Kaczyński ma opinię sprawnego polityka, czasami wręcz – wizjone-
ra. Ten mit jego sprawności upadł w chwili, gdy nastąpiła wyborcza
klapa PiS. Gniotem jest więc polityka, w imię której szef partii naj-
pierw chowa się za plecami podstawionego PR-owca (Marcinkiewicza),
a potem przejmuje ster rządów i nie wykonawszy ani pół reformator-
skiego zadania – oddaje pole przeciwnikom, podając się do dymisji.
Gniotem i dowodem na polityczną słabość Kaczyńskiego jest jego wi-
zja państwa, w którym wszyscy warczą na siebie – podjudzani przez
rządowe agencje do zadań specjalnych. Gniotem jest brak zrozu-
mienia Jarosława Kaczyńskiego dla istoty współczesnych mediów –
wszędzie upatrywał on (jak Gomułka) spisków, knowań i niemieckich
sabotażystów…
A zatem – gniotem numer jeden roku 2007 była polityczna działal-
ność Jarosława Kaczyńskiego, wspierana siłami intelektu ministra Zio-
bry, wicepremierów Giertycha i Leppera (toż on właśnie wyniósł ich na
polityczne ołtarze!). I tytuł ten przyznaję Kaczyńskiemu oraz jego partii
wbrew pięciu milionom wyborców PiS, którzy odpływają właśnie do
Platformy – widząc… różnicę.
Gniot numer dwa? Przypadki Aleksandra Kwaśniewskiego, czyli jak
za pomocą jednego wywiadu w „Vanity Fair”, kilku kijowskich stakan-
czikow, filipińskiego wirusa i psa Saby pogrzebać własną reputację
i zdołować polską lewicę… Platforma powinna zaprosić byłego prezy-
denta na dobrą wódkę – za wsparcie w kampanii wyborczej i za przeka-
zanie jej solidnej porcji wyborców.
80
Gniot numer trzy? Wypowiedź – wyjątkowo chamska skądinąd – księ-
dza Rydzyka podczas jednego z nagranych wykładów. To już nie tylko
kwestia tego, co człowiek duchowny mówi o drugim człowieku, o kobie-
cie – to także kwestia jego stosunku do Żydów, wyłożona kawa na ławę,
wprost, bez zahamowań. Podczas WYKŁADU! (Oleksy mówił głupoty po
pijanemu, w prywatnej rozmowie…)
Jeszcze raz wyróżnię byłego premiera – gniot numer cztery: debata
Kaczyńskiego z Tuskiem, czyli jak Jarosław Wielki przegrał bitwę z po-
mocnikiem Kwaśniewskiego. Zanim do debaty doszło – mieliśmy do
czynienia z pokazem arogancji i lekceważenia przeciwnika… Po de-
bacie, w której pomocnik ograł samego Wodza, Kaczyński zwinął się
w trąbkę i… przegrał wybory.
I na koniec gniot numer pięć: akcje Zbigniewa Ziobry z użyciem dyk-
tafonów, prezentacji multimedialnych, niszczarek i filmów nakręconych
kamerami CBA – służące autopromocji, podnoszące temperaturę narcy-
zmu ich bohatera i nieposzerzające naszej wiedzy o prawnych aspek-
tach przestępstw, o kulisach zbrodni czy wadach systemu prawnego.
Ziobro promował siebie, własną formację polityczną i dawał wytłuma-
czenia jej fobiom – żenujące to było.
Ale… rok 2007 mamy już na szczęście za sobą. I Gnioty 2007 –
również!
3 stycznia 2008
20 komentarzy
Rozdział 4: Policjanci z Lublina,
wibrator i pistolet
83
Seks, pałka i honor
84
Na dziesiątki moich pism minister odpisywał, że wszystko jest w po-
rządku i że incydenty – incydenty! – nie zmieniają dobrego obrazu lu-
belskiej policji.
I co teraz: kolejne kłamstwa czy może pistolet przystawiony do włas-
nej głowy, a nie do głowy ofiary?
27 lipca 2007
50 komentarzy
Molestowanie
85
Dowiedziawszy się o sprawie, dobry poseł, nie zagłębiając się w szcze-
góły (kolejne genialne słowo uproszczenie), pisze interpelację i domaga
się wyciągnięcia konsekwencji wobec wszystkich: sprawców i ich przeło-
żonych. Gdy mnie więc zapytała osoba bliska jednej z pokrzywdzonych:
„Co zrobiłeś pośle (w domyśle: ośle)?”, odparłem: „Napisałem interpe-
lację”. „To ja mam w dupie twoją interpelację, drogi pośle-ośle – odpo-
wiedziała. – Tej dziewczynie zmarnowali życie i tego żadne interpelacje
nie odwrócą!”.
Ale…… to nie wypada…… aby poseł……! Takie rzeczy……! Pokazy-
wał……! Mówił……! Nie przystoi!!!
28 lipca 2007
49 komentarzy
Akcja
86
Mam nadzieję, że odwołanie ministra Kaczmarka – niezależnie od
okoliczności, w jakich nastąpiło – wywoła w obecnej władzy refleksję
nad stanem zachowań komendantów, nad definicją służby policyjnej:
czy ma ona służyć obywatelom, stawać w ich obronie, czy jest tylko
mechanizmem politycznego układu, który trwa i trwa, niezależnie od
wydarzeń, szkód i tragedii mu towarzyszących…
10 sierpnia 2007
23 komentarze
87
jakiegoś czysto ludzkiego odruchu, wyrazić oburzenia z powodu działań
lubelskich policjantów. Nie, Wy jedynie uważacie, że nie można tego
publicznie omawiać. Nie liczy się wydarzenie, lecz jego medialny kon-
tekst, sposób prezentacji. Że poseł źle, niegodnie wygląda z wibratorem
w ręku. To jest dla Was szokujące – ten kawałek plastiku w rękach poli-
tyka, a nie penis brutalnie wpychany w usta niewinnej kobiety.
Cóż za filisterstwo, cóż za zakłamanie! Jesteście jak ta ubrana na ró-
żowo dama, z różowymi paznokciami, różową torebką i bukietem różo-
wych róż, oburzająca się na to, że ktoś w jej towarzystwie powiedział
„gówno”. I niedostrzegająca, że sama wygląda jak pretensjonalna idiot-
ka. Ale przecież spora część z Was robi to, co robi – pisze – za pienią-
dze… W ramach szlachetnej działalności partyjnej i w ramach zapowie-
dzianej przez PiS walki ideologicznej na forum Internetu – codziennie
wchodzicie na mój blog i blogi innych swoich konkurentów i przywołu-
jecie wszystko, co tylko może szkodzić przeciwnikowi.
Czyż jednak zaangażowanie w tę sprawę, tak intensywne, że nieomal
nie możecie żyć bez wibratora, czyż to nie dowód jakiejś sublimacji?
Sublimacji erotycznej… Gdy Was tak czytam i śledzę Wasze zaangażo-
wanie w tę sprawę, to myślę, że nie tylko o pieniądze tu chodzi, że Wy
po prostu uwielbiacie mieć usta pełne wibratora. Że bez niego, bez lu-
bieżnego wspomnienia o nim, wręcz nie możecie zasnąć. I kiedy teraz
prowokacyjnie zamieściłem, jako propozycję w zabawie na wybór gnio-
ta roku 2007, swoją konferencję z wibratorem, jak dzieci rzuciliście się
do głosowania, nie wiedząc, że Wasze rozpalone oczy i gorące, buchają-
ce komentarze mówią wszystko. Was to podnieca – samo użycie słowa
„wibrator” – tak samo pewnie, jak policjanta podniecało wpychanie pe-
nisa i wymachiwanie pistoletem.
To zakłamanie Dzieci Neostrady, siedzących na codziennych dyżu-
rach przed monitorami komputerów i pisujących komentarze na poli-
tyczne zlecenie i za partyjne lub nawet (jak mówią słuchy) publiczne
pieniądze, mało mnie dziwi, bardziej – smuci. Gdzieś obok Was prze-
chodzi zwykła ludzka wrażliwość, zwykłe zrozumienie i rozróżnienie
wagi spraw: czym jest gwałt, a czym jest dramatyczna próba publiczne-
go wezwania do napiętnowania gwałtu. Was gwałt nie razi – co zresztą
jest ciekawe w kontekście i prawa, i sprawiedliwości, i katolickiej moral-
88
ności. Razi Was i podnieca kawał plastiku. I jest Wam tym łatwiej, że
chowacie się za anonimowością Internetu: nikt z Was, lubieżni hipokry-
ci, nie ma odwagi stanąć naprzeciw mnie i pod własnym nazwiskiem
powiedzieć: tak, panie Palikot, ja mam inne zdanie.
Ten filister tchórzem jest podszyty – panowie partyjni komentatorzy.
5 stycznia 2008
Rozdział 5: Zabiebrzony w Dzierwanach
Nad Biebrzą
91
czasem Biebrza to coś zupełnie niesamowitego, to krajobraz z innej pla-
nety! Brakuje pojęć, ram, klisz, aby to jakoś przyswoić. Po prostu… trze-
ba się zabiebrzyć.
To swoje się-zabiebrzanie pokazuję w galerii FotoPalikot. Od kilku lat,
w kwietniu i marcu, spędzam nad Biebrzą każdy wolny dzień. Jej rozle-
wiska mają wówczas miejscami dwadzieścia pięć kilometrów szerokości
i ciągną się właściwie na całej długości rzeki, kilkadziesiąt kilometrów.
Nieprawdopodobny jest błękit wody i przebijająca z niego zieleń. Hałas
tysięcy gęsi podnoszących się do lotu lub jazgot wszystkich ptaków naraz
– dzielnie szukających kawałków lądu i grzebiących w wodzie dziobami.
Prawdziwa przygoda zaczyna się jednak wówczas, gdy zaczynam tro-
pić lornetką wybrane gatunki ptaków. Wówczas świat zmienia perspek-
tywę i cały znajduję się wewnątrz tego świata. Mścichy, Zajki, łódka na
bobra, lot balonem nad rozlewiskami, marsz przez czerwone bagno,
podglądanie cietrzewi, spływy tratwą lub kajakami, letni spływ tratwą,
na której się śpi i biwakuje – to przeżycia absolutnie kultowe. Z pozio-
mu wody szuwary stanowią ścianę nieprzebytej zieleni. Na brzeg na
ogół nie można wejść, bo też, prawdę mówiąc, nie ma po co. Są takie
odcinki, gdzie przez dwa, trzy dni nie ma możliwości opuszczenia tra-
twy. Trzeba płynąć. Co pewien czas pojawiają się tak zwane dołki – głę-
bokie miejsca, w których można pływać. Woda Biebrzy jest pełna torfu,
ciemnobrązowa, żywa i jednocześnie spokojna. W porównaniu z Bie-
brzą Rospuda i Czarna Hańcza to dziecinna zabawa.
Ten świat ma jedną wspólną, wyjątkową cechę: jest prawdziwy, nieuda-
wany. W nim każde pojęcie ma swój właściwy, nadany przez przyrodę
sens. Zupełnie inaczej niż w życiu publicznym, którego stałem się częścią.
1 lipca 2007
58 komentarzy
Dzierwany, 2 lipca
92
absurdalnie wysokie ceny wynajmu samolotów w Polsce. Jeśli przepisy
pozwolą, spróbuję wynajmować go innym ludziom po niskich cenach
i rozbujać ten rynek usług w Polsce. Kto pierwszy zaoferuje cenę prze-
lotu niewiele większą od przejazdu luksusowym samochodem z kie-
rowcą, ten otworzy i podbije rynek przewozów pasażerskich małymi
samolotami.
Na razie jednak – zamiast samolotu – rower. Wreszcie nie pada! Wsta-
ję tu wcześniej od żony i albo spaceruję do bobrów (jezioro w lesie
z ogromnymi żeremiami), albo jeżdżę rowerem, czasem kąpiel w jezio-
rze, choć teraz jest za zimno. Trasa wokół jeziora Jaczne (dwadzieścia
cztery metry głębokości) do Smolnik i przez las starą krzyżacką drogą
z średniowiecza do domu zajmuje mniej więcej czterdzieści minut, ale
w terenie pagórkowatym, więc wracam zmęczony.
Mamy, które były u nas przez tydzień, leniwie spacerują przed do-
mem. Krowy cicho muczą w oddali. Śniadanie na zewnątrz – jak zawsze
przez całe lato. Dziś jajecznica z kurkami. W sklepie w Suwałkach jest
świeża sielawa, więc na obiad ryby w głównej roli, a przedtem kwiat
cukinii opiekany w białku. Do tego białe wino. Ale wcześniej – podczy-
tuję blogowe komentarze. Dużo ich! I dziwnie się czuję, bo obiecałem
sobie samemu pełną szczerość we wpisach, a w konsekwencji narażam
się na złośliwości, przekleństwa, zgryźliwe komentarze. Może więc nie
powinienem pisać o białym winie, o samolocie ani nawet o sielawie?
Może lepiej podać: siedzę przed drewnianym, sypiącym się domkiem
Funduszu Wczasów Pracowniczych i grzebię patykiem w ziemi – w po-
czuciu braku sensu istnienia?
Nie, chyba nie tego Państwo oczekują. To powinna być szczera roz-
mowa, szczera wymiana informacji – o tym, co robię-robimy, co myślę-
-myślimy, czym żyję-żyjemy. Tak to zostawmy. I tę sielawę, i ten samo-
lot, i Dzierwany.
2 lipca 2007
27 komentarzy
93
Woda w Jacznie
15 lipca 2007
19 komentarzy
Grzyby!
94
Jedzenia surowych grzybów nauczyłem się w Piemoncie: cienko kro-
jone prawdziwki polane oliwą i odrobina czerwonego pieprzu. Teraz
chętnie sam eksperymentuję. Ponieważ prawdziwki obrodziły, to pra-
wie codziennie jemy pastę; grube rurki gotowane al dente dodajemy do
wcześniej cienko pokrojonych prawdziwków i świeżego czosnku. Doda-
jemy oliwę i świeży pieprz – i mamy absolutnie niezwykłe, pełne sma-
ków danie.
A dziś znalazłem na brzegu lasu trzy kanie. Kania smażona w panier-
ce z jajka, mąki i bułki tartej jest po prostu nokautująca. Czy ktoś jeszcze
może się zatem dziwić, że zamiast pisania o polityce wolę czasami pisać
o grzybach?
19 lipca 2007
19 komentarzy
Gadające krowy
20 lipca 2007
11 komentarzy
95
Praca, praca, praca
25 lipca 2007
19 komentarzy
Ptaki
W tym roku sezon na drapieżniki. Prawie nie jeżdżę nad Bieb rzę,
żona jest już w ósmym miesiącu ciąży, musimy oszczędzać ją i dziec-
ko, a ja chcę być jak najbliżej nich. Siedzę więc w Dzierwanach i oglą-
dam drapieżniki. To jedyne, co jest dostępne bez łażenia po la sach,
chaszczach i bagnach. Dominują błotniaki, dwie pary krążą nad na-
szą polaną. Teraz już z młodymi, więc krążą w trójkach. Wspaniale
dają się nosić wiatrom i atakują z bardzo dużej wysokości. Nie wiem,
czy stawowe czy łąkowe, ale przychylam się do wersji, że jednak
łą kowe.
Krótkie wycieczki do innych dolin dają szansę spotkania jedynie kani,
myszołowa i orlików. Dlatego zupełnie niespodziewane wydało mi się
spotkanie, rzadkiego bardzo, orła przedniego. Na czym to polega, że
orzeł jednak zwala z nóg?! To przekleństwo dla istot podrzędnych, gdy
w ich otoczeniu nagle zjawia się gość rzadki, o urodzie tak wielkiej, że
96
wszystko inne wydaje się nawet nie kopią, lecz jakimś rodzajem niedo-
pracowania, jakiegoś wycofania się. Teraz obojętnie patrzę na loty błot-
niaków albo na sowę. Cóż – orzeł! To jest ptak!
6 sierpnia 2007
14 komentarzy
Pan Marian
7 sierpnia 2007
46 komentarzy
Supraśl
97
informacji o kosztach i źródłach finansowania remontu. To dopiero
barbarzyństwo!
8 sierpnia 2007
38 komentarzy
Powrót
10 sierpnia 2007
66 komentarzy
Dupowo RP
98
miennym znaczeniu – wraz z napływem ludności innego pochodzenia.
Tak jakby ostatnią zemstą wobec tych, którzy i tak zniknęli, było jesz-
cze obraźliwe przekształcenie nazwy miejsca, w którym kiedyś żyli.
I jak to zawsze w zemstach: wrogów już nie ma, ale my wciąż tkwimy
w Gównie.
Wpis powyższy dedykuję niektórym komentatorom tego dziennika.
11 sierpnia 2007
40 komentarzy
Kamienie
15 sierpnia 2007
7 komentarzy
Listopadowe Dzierwany
99
wód widać tylko na wsi. W mieście stają się jednak brudne. Zachwyca-
jące są omszałe gałęzie drzew owocowych, nasączone wilgocią. Resztki
owoców kaliny, jabłka uderzają siłą czerwieni. A najpiękniejsza jest
przeorana ziemia, mieniąca się wszystkimi możliwymi tonami. Ziemia
tłusta od kolorów, oleista do refleksów.
1 listopada 2007
18 komentarzy
Kolory listopada
3 listopada 2007
5 komentarzy
Święta w Dzierwanach
22 grudnia 2007
3 komentarze
100
Kolacja wigilijna
25 grudnia 2007
41 komentarzy
To jest trochę tak jak na Syberii albo w Laponii: nisko, szare niebo
i ogromny pas bieli obejmujący całość lasu. Jeziora stalowe w odcieniu.
Gadające od mrozu drzewa i dobra widoczność. Dni bardzo krótkie,
więc biel szadzi jest na wagę słońca. Dodaje energii. Drewniane chaty
i gdzieniegdzie szczekające psy. Suwalszczyzna, po raz pierwszy od pię-
ciu lat, odkąd tu przyjeżdżam, jest biegunem zimna. Codzienne spacery
są jak sesja jogi – wprowadzają ład do duszy.
27 grudnia 2007
8 komentarzy
101
Karma dla kotów
30 grudnia 2007
39 komentarzy
102
Ślozy pociekły
29 grudnia 2007
12 komentarzy
Rozdział 6: Ja w nerwowej sprawie
105
Najpierw igrzyska, potem życie?
106
linii kolejowych powinna stać się bezwzględnym priorytetem w strategii
rozwoju naszego kraju. A nie jest. Mam wrażenie, że władza więcej uwagi
poświęciła samej sobie i konkurentom politycznym niż podstawom budo-
wy nowoczesnej gospodarki. Że więcej czasu i zaangażowania kosztowało
ją utworzenie CBA niż decyzja o modernizacji sieci transportowych. Że
euforię w związku z EURO 2012 skierowano na debatę o personalnej ob-
sadzie komitetu zarządzającego tym projektem zamiast na stworzenie
podstaw prawnych przyśpieszających budowę szybkich tras i kolei.
Tragedia pod Grenoble zasmuciła nas wszystkich, ale przecież takie
tragedie, w mniejszej jednorazowo skali, zdarzają się każdego dnia. Wie-
lu z nich można by uniknąć, gdybyśmy listę politycznych priorytetów
ustawili na odwrót: najpierw życie, później igrzyska…
22 lipca 2007
27 komentarzy
Wszystko na sprzedaż
23 lipca 2007
44 komentarze
Wiadomości
107
by!!!). W jednej z informacji doniesiono, że polscy górnicy zostali fan-
tastycznie przyjęci w Anglii. Doceniono ich kwalifikacje! Już uczą się
angielskiego! Hurra! Sukces! Pytani górnicy mówią o tym, jak wysokie
są ich zarobki i o ile bezpieczniej jest w angielskich kopalniach.
Przeraziłem się, że pewnie na górnicze saksy wyjechało kilka, a może
nawet kilkanaście tysięcy osób! Ale gdzież tam! Wstrząsnęła mną infor-
macja, że chodzi o… dwudziestu sześciu górników!!!! Tylko! A przekaz
miał wymowę taką, jakby cały naród został wyróżniony. W głównych
wiadomościach! O dwudziestu sześciu emigrantach powiedzieli, doda-
jąc tej garstce wyjątkowego splendoru! Boże, zmiłuj się nad nami!
Te kompleksy, które każą doszukiwać się jakiejś sprawy polskiej w tym,
że garstka ludzi pracuje… dobrze! Po prostu: dobrze. Doprawdy, to że-
nujące i jakże pomniejszające wartość nas wszystkich! A przy tym ani
słowa o problemach polskiej emigracji: podwójnych podatkach, rozbiciu
rodzin, braku infrastruktury umożliwiającej codzienny kontakt z admi-
nistracją państwa – mamy tylko jedną placówkę konsularną w Londy-
nie, tylko jedną!
Kiedy trochę ochłonąłem po tych prowincjonalnych ekscesach dzien-
nikarzy, pomyślałem, że oto właściwie obejrzałem instrukcję zachęcają-
cą Polaków do wyjazdu. Informowano tylko o zaletach, ani słowem zaś
o wadach takiej sytuacji. We Francji jest nie do pomyślenia, żeby media
promowały ideę wyjazdu Francuzów na saksy do Anglii – i odwrotnie;
to dyshonor dla kraju, gdy uciekają zeń najlepsi specjaliści – tamtejsi
dziennikarze to wiedzą. Ale tam media mają odpowiednią miarę do
zdarzeń i rzeczy – los małej grupki normalnie, czyli dobrze pracujących
emigrantów nie jest tematem w zachodnich telewizjach…
W telewizji publicznej pracują chyba koledzy sędziego Kryże, pa-
miętający jeszcze gierkowską propagandę. Im się wydaje, że propagan-
da przypisująca każdy oczywisty sukces matce partii należy do naj-
skuteczniejszych… Politycznym kolegom sędziego Kryże gratulujemy
„Wiadomości”.
9 sierpnia 2007
47 komentarzy
108
Stan wojenny 13 grudnia 1981
26 września 2007
80 komentarzy
Wojna z biurokracją
To się w Polsce jeszcze nie udało, choć próbowało już wielu. Balcero-
wicz, Hausner, Kluska to tylko niektóre nazwiska. Wszyscy oni chcieli
ograniczyć biurokrację i wszyscy ponieśli sromotną porażkę.
Na świecie też wszyscy walczą z biurokracją, niektórym jednak ta
sztuka nawet się udaje. Najważniejszym warunkiem zmiany jest oczy-
wiście odejście od szalonego zamiaru ograniczenia biurokracji przez
biurokrację. Rząd nie zmniejszy liczby przepisów, może to zrobić
tylko parlament. Drugim wielkim błędem poprzedników były próby
systemowego ograniczenia biurokracji, które są trudne intelektual-
nie i często prowadzą do wyczerpania energii mobilizacji na początku
wojny.
Technika, którą trzeba zastosować w wojnie z biurokracją, przypo-
mina trochę technikę nalotów dywanowych na wybrane cele, ale bez
rozpoczynania wojny pozycyjnej. Likwidacja tylko tych przepisów,
które się da zlikwidować bez brania jeńców, czyli poprawiania ustaw.
Atakujemy wyłącznie te, które na zasadzie wielkiego leja możemy
zniszczyć całkowicie. W konsekwencji wielomiesięcznego bombardo-
wania może uda się otworzyć kilka frontów. I wyjąć całe obszary spod
109
nadmiernej regulacji urzędników. To pewnie jedna z najważniejszych
wojen w tej kadencji.
27 października 2007
28 komentarzy
23 grudnia 2007
97 komentarzy
110
Pytania znamy, trzeba teraz poszukać odpowiedzi. Jeśli dopuszcza-
my choć jeden przypadek sztucznego zapłodnienia, to tak naprawdę
ostatecznie przygotowujemy decyzję o całkowitej swobodzie, która wcześ-
niej czy później nastąpi. To jednak nie zwalnia nas z obowiązku opano-
wania tego procesu i ucywilizowania go. Chyba że przyjmiemy w tej
sprawie stanowisko Kościoła o całkowitym zakazie, co pewnie byłoby
trudne, bo wielu ludzi takiego rozwiązania nie zaakceptuje. Pewnie
więc trzeba będzie przyjąć jakieś dość surowe ramy dopuszczania do
zapłodnienia in vitro: minimalizowanie liczby zapładnianych komórek,
zakaz interwencji genetycznej w skład embrionu i tym podobne.
W całej, nieśmiałej na razie, dyskusji w tej kwestii widzę dwa lęki:
o życie płodów i o naturę człowieka. Troskę o życie, o życie ludzkie
łatwiej uznać, aczkolwiek wbrew pozorom kryją się w niej wszystkie
wielkie problemy tożsamości. Pasjonujące jest to drugie wyzwanie. Czy
człowiek z wymienionym sercem, sztucznymi żyłami, sztuczną nogą lub
ręką jest wciąż tylko lekką modyfikacją, czy bramą pomiędzy całkowicie
„naturalnymi” ludźmi a człowiekiem modyfikowanym genetycznie i po-
chodzącym z zapłodnienia in vitro?
Co nas przeraża w tym, że będziemy się rodzić według standardów
lepszej selekcji? To tylko dalszy ciąg ewolucji! Czy z tego, że będziemy
starannie dobrani genetycznie, wynika, że znika tajemnica naszego ist-
nienia? Czy w kryjącej się tu możliwości wielokrotnego zmieniania włas-
nego potencjału czai się groza utraty podmiotowości i zamienienia czło-
wieka w produkt? Przecież kwestii woli i sumienia to nie zmienia. A może?
Może te kategorie należą tylko do człowieka, tak jak go dziś pojmujemy,
i stąd ten lęk przed światem bez reguł etycznych, gdzie rządzi jedynie
bezwzględna trafność w doborze kodu genetycznego?
Jeśli nasze normy etyczne są obiektywne, to przeżyją i tę próbę, a je-
śli nie są, to też i nie żal… W każdym razie myśl o przeszczepie wątroby
czy serca była dla naszych przodków szokująca, a nawet dziś wielu z nas
lęka się i nie daje zgody na pobranie organów po swojej śmierci. Być
może nasze lęki będą dla następnych pokoleń tak samo niezrozumiałe
i śmieszne, jak dla niektórych z nas są lęki naszych babek. Ponoć po
przeszczepie serca zmienia się człowiekowi charakter – czy już to nie
jest tak naprawdę wyzwaniem, które nas przerosło?
111
PS. Informuję ponadto, że nasz kraj nie ratyfikował również Protoko-
łu nr 12 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (o dyskryminacji),
Protokołu dodatkowego do Konwencji Praw Człowieka (możliwość skar-
gi w sprawach dyskryminacyjnych) oraz Konwencji Praw Osób Niepełno-
sprawnych ONZ… Uff…
28 grudnia 2007
13 komentarzy
4 stycznia 2008
66 komentarzy
Rozdział 7: Jazda na Platformie
113
Pisałem o Platformie niezbyt często, koncentrując się na pokazywa-
niu jej kolorytu oraz problemów, z którymi przyszło nam się mierzyć.
Czasem, nie ukrywajmy, Platforma i ja mieliśmy do siebie uzasadnione
żale, ale jak to w dobrej rodzinie – szybko dochodziliśmy do porozu-
mienia. W polityce nazywa się to konsensusem, ale ja powiedziałbym
raczej – dawaliśmy sobie łapę na zgodę, często pozostając przy własnych
zdaniach, ale szanując zdanie partnera. Ogromnie to cenne w polityce.
I coraz rzadsze.
Bitwa o Anglię
114
rodzina i tu liczy się przede wszystkim na prestiż otoczenia. Ale pytani
o to emigranci nie kwapią się do inwestowania w Polsce. Z kilku powo-
dów. Nikt ich tu nie chce. Władza polityczna nie zrobiła niczego dla
ściągnięcia tych ludzi do Polski i zachęcenia ich do inwestowania w oj-
czyźnie. Urzędy są nastawione wrogo i korupcyjnie. Procedury są ana-
chroniczne, zbiurokratyzowane i przewlekłe, a takie na przykład po-
zwolenie budowlane załatwia się ponad rok!!!!
Klimat dla inwestycji polskich emigrantów w Polsce jest dzisiaj taki,
że – jak mówią ankietowani – nawet aniołom opadają skrzydła…
Równie ważne jak klimat są także podatki. Wskutek różnicy w opo-
datkowaniu większość pieniędzy emigracji jest nielegalnie wwożona
do kraju. Nie zarabia na tym ani polski system podatkowy, ani per saldo
sami obywatele wskutek zmniejszonych wpływów do budżetu.
Co trzeba zrobić, aby polska emigracja wróciła do kraju? Aby chcia-
ła tu powracać, inwestować, rozwijać się? W moim przekonaniu plan
polityczny sprzyjający temu procesowi może być niewiarygodnie
prosty:
1. Likwidacja pozwoleń na budowę.
2. Rozbicie monopoli urzędniczych.
3. Abolicja podatkowa.
4. Zmiany w systemie podatkowym.
5. Kampania społeczna zachęcająca do powrotu i inwestowania
w Polsce.
Zlikwidujmy pozwolenia!
115
a nie kontrolują i limitują ich działania. Obywatel zaś odpowiada w du-
chu kodeksu cywilnego i karnego za zagrożenie życia czy też urucho-
mienie budowy niezgodne z planem przestrzennym.
116
Podatki inaczej!
Kampania społeczna!
4 lipca 2007
47 komentarzy
117
Nos Donalda Tuska
118
ka, to poszła za Ameryką”. I patrząc na nas, dodał: „Tylko się nie gnie-
wajcie, ja wam tylko prosto mówię, co myślę”…
Bronek czujnie nie dał się sprowokować, zaczął coś swoim zwyczajem
mądrze i historycznie tłumaczyć. Ja zaś w pewnym momencie powie-
działem: „To i ja ci coś powiem – Rosja to było, jest i będzie gówno. Gaw-
no! Tylko się nie gniewaj, wiesz, bo ja tak tylko po prostu ci mówię… co
myślę”. I tak sobie we trójkę gawędziliśmy, budując przyjaźń polsko-
-postradziecką. I popijając jakimś bimbrem z soku z sosny. Kiedy następ-
nego dnia wyruszyłem z moim przewodnikiem na polowanie, miałem
nie tylko kaca, ale i najzwyklejszego pietra, czy aby nie zginę za karę
gdzieś w tych bagnach.
Wtedy jednak zdarzył się cud opisany później na łamach „Łowca Pol-
skiego”. Ja, debiutant, zobaczyłem walkę kogutów o samicę głuszca.
Rzecz, której prawie nie zdarza się widzieć, i to najlepszym, najbardziej
doświadczonym myśliwym. Głuszca podchodzi się wiele godzin od dru-
giej do czwartej, piątej nad ranem. Posuwać się można tylko w trakcie
określonej fazy pieśni godowej, kiedy ptak głuchnie. Nazywa się ją szli-
fowaniem, w odróżnieniu do pierwszej fazy pieśni, zwanej korkowa-
niem. Tak więc zmarznięty i zdumiony oglądałem walkę kogutów, a po-
tem ustawiłem się do strzału do koguta, który przegrał. Wówczas zleciał
mi pod lufę trzeci, i tego zastrzeliłem. Jako jedyny więc – ja, debiutant
– wróciłem z polowania z ptakiem na flincie.
Z takim to doświadczeniem politycznym szedłem stremowany na
spotkanie z Donaldem Tuskiem do restauracji „Rozmaryn” w Sopocie.
W maju 2005 roku, jeszcze przed wstąpieniem do Platformy Obywatel-
skiej. Pamiętam, że wypiliśmy butelkę czerwonego Lange z Piemontu.
Donald miał wówczas 4–6 procent poparcia jako kandydat na prezyden-
ta. Pamiętam, że powiedziałem mu wówczas, iż moim zdaniem wygra
i zostanie prezydentem.
W trakcie rozmowy zaproponował, abyśmy przeszli na „ty”. Odpowie-
działem, że to nie ma sensu, gdyż za parę miesięcy będzie Prezydentem
RP i znów będziemy musieli ponownie przechodzić na „pan”. Odparł: to
wówczas przejdziemy ponownie na „pan”…
Wyszedłem z tego spotkania zauroczony. Z wielu powodów. Byłem
pod wrażeniem jego dowcipu, lekkości, skromności i charme’u. Ale
119
przede wszystkim z powodu… jego nosa! Donald Tusk zna się na wi-
nach! Ma nosa! Odróżnia nie tylko dobre i złe, co wbrew pozorom nie
jest łatwe, lecz opisuje bukiet, chwyta niuanse leżakowania i trafia
w sedno, jeśli chodzi o pochodzenie. To w Polsce całkowita rzadkość,
a w polityce poza nim prawie nie występuje.
Nieraz myślę o tamtym Donaldzie, który z dystansem patrzył na to, co
mu los przyniesie. Jeszcze wolny od tej konieczności, która jest dziś jego
mozołem. Choć wciąż jest na fali z trzydziestoprocentowym poparciem
dla swojej partii, choć wciąż jest w grze, jako punkt odniesienia dla mi-
lionów Polaków – ja nadal postrzegam go bardziej przez pryzmat tamtej
elegancji, skromności i luzu niż dzisiejszego przywództwa. Piszę to, świa-
dom trudności jego wyborów i jego rozdarcia pomiędzy nosem do wina
a obowiązkami wobec Państwa. I myślę, że wówczas było mu łatwiej, lżej,
że miał wokół siebie zwartą grupę nastawionych na wspólny sukces
przyjaciół, że w tym wszystkim było mniej kunktatorstwa, a więcej du-
cha, aspiracji oraz – mówiąc slangiem – ikry. Tamten Donald i ówczesny
„Rozmaryn” były dla mnie cichym synonimem nadziei – podobnie jak
dla młodego myśliwego pierwszy ustrzelony głuszec i dla lokalnego dzia-
łacza samorządowego znajomość z „samym” Henrykiem Wujcem.
Nostalgicznie wyszło. Ale to wszystko wina oddalenia. Im dalej od
Warszawy, tym mniej głupich myśli. Może właśnie dlatego – wbrew opi-
nii publicznej – dobrze by było, gdybyśmy już pojechali z sejmu na za-
służone (lub nie) wakacje. Przecież im dalej od Warszawy, tym mniej
głupich myśli…
5 lipca 2007
39 komentarzy
Co zrobi Platforma?
120
się dwóch podejrzanych o korupcję ministrów, w tym jeden w randze
zastępcy premiera. Ale na to nie liczę, honor nie należy do najważniej-
szych przymiotów tej władzy. Wystarczy spojrzeć na syndrom „taśm
Rydzyka” – honorowi faceci, gdy ktoś obraża ich żony lub najbliższych,
piorą po gębie, a nie chowają się za kotarą kolejnej afery…
Co teraz? Koalicja mniejszościowa? Wejście PSL do rządu? Czy może
jednak – Platforma i PiS? Teraz czy potem, po wyborach? Trudno jed-
nak wyobrazić sobie współrządzenie Platformy z PiS-em. Za dużo narosło
animozji, za dużo różnic, wypowiedzianych nie w porę słów i dwuznacz-
nych gestów. To niemożliwe, żeby w tej kadencji obie partie wróciły do
stołu rozmów, dogadały się, zaczęły wspólne rządy.
Rząd mniejszościowy? Taki długo nie wytrzyma. Pozostają wybory,
ale jeśli wybory, jeśli wygra je PO, to rząd ciągle blokowany będzie przez
Lecha Kaczyńskiego, prezydenta wrogiego wobec Platformy, prezyden-
ta PiS, a nie tak zwanych Wszystkich Polaków. Rządzenie z tak wrogo
nastawionym prezydentem oznacza brak możliwości skutecznej napra-
wy państwa i jego rozwoju.
Tak więc po wyborach… POPiS? Uważam, że to jednak mało prawdo-
podobne. Po zażartej walce w kampanii, której przedsmak mamy już
w tej chwili, oglądając spoty reklamowe obu partii, po spodziewanej
agresji obu zwaśnionych stron, po „kurszczyźnie” wspieranej siłami Bie-
lana i Kamińskiego – trudno się spodziewać pokojowej debaty. Dopro-
wadziliśmy do swoistego pata, do sytuacji, w której dla tych dwóch po-
łączonych partii nie ma dobrych rozwiązań…
Nie ma wyjścia. Trzeba dążyć do wyborów, a później jakoś składać
rząd – najlepiej bez PiS i bez SLD. Dokładnie tak! Trzeba walczyć o naj-
wyższą stawkę, o samodzielny rząd Platformy Obywatelskiej. To będzie
ciężkie, ale nie jest wykluczone. W każdym razie: Polska bez jednego
Kaczyńskiego będzie przyjemniejsza, bardziej uśmiechnięta i bardziej
nowoczesna.
Tak więc rząd! Rząd! Rząd za wszelką cenę! Polska tego rządu potrze-
buje. O taki rząd powinniśmy walczyć i wbrew niedowiarkom mamy
nań wielką szansę. Najpierw trzeba jednak dokonać strategicznego wy-
boru, powiedzieć Polakom wprost: Platforma Obywatelska zamierza –
osiągnąwszy sukces wyborczy – rządzić samodzielnie. Bez przystawek
121
lewicowych, bez fałszywych przyjaciół z prawicy. Powiedzieć, że chce-
my rządzić, bo mamy program, bo wiemy, gdzie nasi przeciwnicy popeł-
niali błędy, bo umiemy ich nie powielać, bo nastał wreszcie czas, by
w sejmie pojawiła się silna, aktywna partia, która nie boi się najwięk-
szych wyzwań.
Taką partią jest PO. Ale najpierw musimy wyznaczyć sobie ten cel:
chcemy objąć władzę – po skompromitowanej koalicji PiS, Samoobrony
i LPR, po latach marazmu zafundowanego nam przez SLD/LiD, po la-
tach wchodzenia w dziwne kompromisy. Powiedzmy to otwarcie, bo
w końcu po to tworzy się partię, żeby dojść do władzy i zrealizować
proponowany wyborcom program.
10 lipca 2007
41 komentarzy
Polityka konkretna
122
wane interesowi społecznemu. Ktoś nas, parlamentarzystów, nazwał
niedawno „pracownikami tymczasowymi”. Święta racja – tymczasowi,
do wynajęcia na cztery lata, powinniśmy iść do władzy wyłącznie po to,
by zrealizować zapowiedzi sprzed wyborów. W makro- i mikroskali.
I właśnie dlatego tak bardzo cenię sobie spotkania podobne do wczo-
rajszych. Nie ma na nich wielkiej polityki, którą interesują się głównie
media i sami posłowie, są za to konkrety, na które czekają nasi wyborcy.
18 lipca 2007
17 komentarzy
123
twarzy, a jeśli już, to jest nią młodziutkie oblicze Sierakowskiego, który
znikomo wpływa na bieg zdarzeń po lewej stronie sceny politycznej.
Inni przywódcy Platformy: Zdrojewski, Grabarczyk, czy spoza PO: Dut-
kiewicz? Czy oni są nowocześni? Czy są zdolni do rywalizacji z Sarkozym
i Merkel, i Blairem, i Brownem? Czy potrafią dorównać ich poziomowi?
Czy jednak my sami nie jesteśmy nazbyt zakompleksieni, aby oczeki-
wać od swoich przywódców umiejętności prawdziwego rywalizowania
ze światem? I może stąd bierze się ta ostrożność Komorowskiego i Tu-
ska?… Ale z drugiej strony Tusk wywodzi się ze środowisk liberalno-
-demokratycznych, a Komorowski ma za sobą wielusetletnią tradycję
własnej szlacheckiej rodziny. Mogliby więc obaj znaleźć w sobie dość
determinacji, aby wyleczyć nas z kompleksów, poprowadzić Polskę ku
rzeczywistym, nie zaś kosmetycznym przemianom. A jednak… nadal
trochę się lękają.
20 lipca 2007
44 komentarze
PiS nie myśli o gospodarce, i całe szczęście, bo ona rozwija się włas-
nym torem: im mniej ingerencji państwa – a szczególnie państwa jed-
nopartyjnego monopolu – tym lepiej dla gospodarki. Jest jednak taka
dziedzina życia gospodarczego, w której ustawodawcza ingerencja pań-
stwa byłaby ogromnie oczekiwana, a z przyczyn, które trudno rozpo-
znać, od kilku lat żaden parlament nie potrafi tej interwencji podjąć.
Myślę tu o potrzebie zmiany ustawy kominowej, obowiązującej w sied-
miuset pięćdziesięciu pięciu spółkach, która w archaiczny sposób de-
graduje menedżerów zarządzających firmami należącymi do Skarbu
Państwa, ograniczając ich płace i w żaden sposób nie wiążąc wynagro-
dzeń z osiąganymi przez te spółki wynikami finansowymi. W efekcie –
zarządy państwowych firm tracą wszelką motywację do działania, trud-
no do nich pozyskać najlepszych menedżerów z międzynarodowym czy
choćby tylko korporacyjnym doświadczeniem. Skutkiem jest także dys-
124
proporcja wynagrodzeń zarządów w sektorze prywatnym i państwo-
wym, najbardziej widoczna w bankowości: prezes największego polskie-
go banku państwowego zarabia pięćdziesiąt trzy razy mniej niż jego
odpowiednik w największym banku prywatnym.
Mało który z najlepszych polskich menedżerów garnie się dzisiaj do
pracy w spółkach Skarbu Państwa, bo tam pracuje się za karę i uścisk
dłoni ministra, a nie za tak zwane prawdziwe pieniądze. Prawda jest taka:
czy państwowa firma wygeneruje miliard złotych straty, czy też miliard
złotych zysku, zarządzający nią menedżer otrzyma w nowym roku (z klu-
cza wynikającego z ustawy kominowej) kilkaset złotych podwyżki. W każ-
dym przypadku! Nie ma kontraktów menedżerskich, nie ma premii zwią-
zanych z wynikami działalności gospodarczej, jest urawniłowka, w myśl
której prezesi firmy zatrudniającej dwadzieścia tysięcy pracowników
i szefowie spółeczki mającej pięćdziesiąt osób, zarabiają tak samo: sześ-
ciokrotność średniej płacy w gospodarce.
Czy można się zatem dziwić, że szukają źródeł dodatkowego zarob-
ku? Że biorą na swoje barki pracę w radach nadzorczych – żeby doro-
bić – że są podatniejsi na korupcję i coraz częściej po prostu uciekają
z tego biznesu? Jeśli po sąsiedzku, u prywatnego właściciela, dostają
kilka razy więcej?…
Jak tę sprawę załatwić? Przepchnąć wreszcie projekt zmiany ustawy
kominowej, nad którą prace stoją w miejscu od kilkunastu miesięcy.
Nikt – nawet posłowie PO, członkowie komisji skarbu państwa – nie
chce twardo powiedzieć: uwolnijmy płace menedżerów, dajmy im zada-
nia, oczekujmy wyników, rozliczajmy ich, kontrolujmy, ale też pozwól-
my im zarabiać. Wówczas wyniki spółek państwowych będą coraz lep-
sze, rząd (każdy rząd, także ten, który stworzy PO!) skorzysta z prawa
poboru dywidendy i wzbogaci budżet państwa, a do firm trafiać będą
wreszcie najlepsi menedżerowie. Problem w tym, że przyjęcie takiej
ustawy wymaga dziś politycznej odwagi, pójścia na przekór taniemu
populizmowi, a przed wyborami…
No właśnie, kto chciałby podjąć takie ryzyko przed wyborami?
27 lipca 2007
41 komentarzy
125
Sto dni
126
i rozwiązania. Nie ma sensu powtarzać truizmów, że ważne jest również
usprawnienie sposobu zarządzania państwem, organizacja przetargów
na wykonywanie działań służących administracji (np. transport VIP-ów
nie musi być w rękach nieefektywnych służb publicznych) czy choćby
reorganizacja i łączenie ministerstw. Tanie państwo serwowane nam
przez PiS wcale nie okazało się tanie…
20 sierpnia 2007
32 komentarze
Geniusz Rokity
17 września 2007
51 komentarzy
Londyn
127
stawili się i zwolennicy, i przeciwnicy, a sala reagowała niezwykle żywo.
I to właśnie, gdy porównuję spotkania w Polsce z tym w Londynie, spra-
wiło mi prawdziwą niespodziankę. Polacy na emigracji otwierają się,
mówią, co myślą, co czują. Ci sami, a zupełni inni. Jakby w tej wolności,
którą tam mają, czuli się pewniej, bezpieczniej. To było fantastyczne,
choć trudne spotkanie.
30 września 2007
26 komentarzy
Stefan Niesiołowski
Wiele by o nim mówić, ale mnie najbardziej wzrusza sposób, w jaki on…
je: łapczywie, szybko i do końca. Talerz jest tak czysty, że nie trzeba go
potem myć… Tych sześciu lat komunistycznego więzienia nie da się wy-
mazać, nie da się zapomnieć. Kochany Stefanie, jak Ci się odwdzięczyć?
1 października 2007
54 komentarze
Radek Sikorski
128
przygotował właśnie Sikorski i w tymże roku miałby być powołany ostat-
ni poborowy.
Tarcza amerykańska to problem i interes amerykański, nie powinni-
śmy w tej sprawie prowadzić polityki na kolanach wobec Amerykanów,
w czym tak lubują się Kaczyńscy. Powinniśmy uzyskać od nich umowę
rządową dotyczącą współpracy wojskowej, jak to ma chociażby Izrael,
Japonia czy Turcja. A także system obrony rakietowej i łączne wydatki
na naszą rzecz na poziomie mniej więcej miliarda dolarów.
Nie ma też żadnych powodów, aby przedłużać pobyt naszych wojsk
w Afganistanie i Iraku, gdzie z ogromną nadwyżką wykonaliśmy zobowią-
zania sojusznicze. W czerwcu 2008 roku wojsko powinno wrócić do kraju.
11 października 2007
45 komentarzy
11 listopada 2007
10 komentarzy
129
prostu nie ma. Urzędnicy tłumaczą to dużymi kosztami, komplikacja-
mi prawnymi, protestami obywateli i innymi trudnościami. Brak tych
planów ogranicza inicjatywę lokalnych społeczności, uniemożliwia roz-
wój firm czy wręcz blokuje budownictwo mieszkaniowe. A przecież ich
uchwalanie to jedna z najważniejszych powinności samorządów!
Jeśli jednak taka sytuacja miałaby się utrzymywać dłużej, to rodzi
się pytanie, czy nie należałoby nałożyć ustawowych kar finansowych
na te gminy, które spóźniają się z uchwalaniem planów przestrzen-
nego zagospodarowania. Kara za zaniechanie lub spowalnianie wyko-
nywania obowiązków na rzecz obywateli. Taką ustawę musiałby przy-
jąć sejm, a ten jest pełen… samorządowców, którzy zapewne podniosą
głośne larum.
A to tylko jeden z wielu przykładów trudności, na które natrafić musi
sejmowa komisja likwidująca rodzimą biurokrację…
15 listopada 2007
12 komentarzy
Pakiet Kluski
16 listopada 2007
33 komentarze
130
Rok Chopina
23 listopada 2007
11 komentarzy
Nie potrafi ukryć emocji; na jego twarzy widnieje ten grymas zado-
wolenia, maska wstąpienia. Tak wyglądają twarze posłów poprzedniej
kadencji i obecnej, gdy przestępują przez ten próg ław rządowych. Czym
jest byt i człowiek, gdy gęba tak wszechmocna go spotyka: mgnieniem
tylko, impresją uwagi?
24 listopada 2007
9 komentarzy
Skala działania
131
dowej, sądów, szkolnictwa, ZUS, NFZ, KRUS itp. Dzienna wartość długu
publicznego przypadająca na statystycznego Polaka to około 5,26 zł…
Nie spierając się z Jankowiakiem o precyzję jego wyliczeń, warto po-
przez tę informację pokazać, w jakiej skali trudności operuje rząd i jak
ważna może się okazać każda forma ucieczki do przodu. My właściwie
nie mamy innego wyjścia. Albo znajdziemy sposób wyrugowania zbęd-
nych wydatków związanych z utrzymaniem aparatu państwowego, roz-
bijemy biurokratyczną paranoję i pozwolimy ludziom korzystać z wol-
ności gospodarczej, zwiększając przychody do budżetu i poprawiając,
poprzez reformy, strukturę jego kosztów – albo pójdziemy na politycz-
ne dno, jak wszystkie wcześniejsze ekipy, które nie uporały się z cięża-
rem finansów publicznych.
Materialny status lekarzy, pielęgniarek czy nauczycieli zależy właśnie
od tego, czy w wojnie o zwiększenie wpływów do budżetu – w wojnie
o prawdziwą wolność gospodarczą – i w krucjacie przeciwko biurokracji
rząd odniesie sukces. W tym sensie wspólnota celów rządu i ogromnej
części pracowników sfery budżetowej jest oczywista.
29 listopada 2007
21 komentarzy
ZUS
1 grudnia 2007
8 komentarzy
132
Tyrania nadopiekuńczości
20 grudnia 2007
12 komentarzy
Komisja
12 stycznia 2008
19 komentarzy
133
zjeżdżając razem z Emilem i Olkiem – mogę więc powiedzieć, że jadę
w miejsce, z którym wiąże mnie sentyment i wspomnienie pierwszych
kroków… Może też nauczę się milczeć… Jak mawiał Hemingway: Czło-
wiek uczy się mówić przez rok, a milczeć przez lat pięćdziesiąt.
Później już tylko „Przyjazne Państwo”: komisja bardzo liczy na uwagi,
przemyślenia i propozycje internautów! A ja jestem pewien, że nas Pań-
stwo nie zawiodą.
18 stycznia 2008
36 komentarzy
9700
134
Komisja „Przyjazne Państwo” powinna mieć jak największą wiedzę
o złych przepisach i fatalnych obyczajach biurokratycznych w Polsce. To
bezcenny materiał dla każdego z jej członków i każdy sposób pozyskania
tego materiału uważam za dobry. Jeśli czytelnicy blogów klikają na link
Przyjaznego Państwa, jeśli wchodzą na jego stronę pod wpływem donie-
sień na portalach internetowych, jeśli szukają i znajdują, a potem sami
uczestniczą w wielkiej narodowej ankiecie – to czyż nie jest to dowód
triumfu zbiorowej mądrości nad jednodniowymi sensacjami? Nas, człon-
ków komisji, bardzo cieszy każdy nowy wpis w ankietach „Przyjaznego
Państwa”, bardzo nas cieszy, że internauci… dokładają nam roboty.
21 stycznia 2008
26 komentarzy
Piekarz
135
stron Ministerstwa Finansów (dziękuję internautom!). Nie komentuję
zawartych tam informacji, chciałbym jedynie, abyście Państwo poznali
także rację drugiej strony, urzędników fiskusa. I proszę, żeby nikt nie
miał wątpliwości: nie wycofuję swojego poparcia i deklaracji, ale patrzę
na sprawę legnickiego piekarza z nieco innej perspektywy.
24 stycznia 2008
24 komentarze
Cienka kapitalizacja
25 stycznia 2008
9 komentarzy
136
NIP i REGON
25 stycznia 2008
5 komentarzy
Ustawy i rozporządzenia
137
lepiej aby nie było, jak ta o największych sklepach, gorzej, gdy to doty-
czy oczekiwanej ustawy o podpisie elektronicznym. Standaryzacja pra-
wa to jeden z wielkich projektów do zrobienia w Polsce.
26 stycznia 2008
9 komentarzy
Siedem razy
31 stycznia 2008
20 komentarzy
138
rackiem Obamą. Ten kandydat Partii Demokratycznej w najbliższych
wyborach prezydenckich w Stanach reprezentuje taki poziom infantyl-
ności i populizmu, że w nieunikniony sposób przypomina horyzonty
Leppera. Jakże nam jeszcze daleko do tego wymiaru uproszczenia świa-
ta, który jest osnową wyborów amerykańskich. Mój syn Olek słusznie
dziś przy śniadaniu powiedział, że wcześniej czy później czeka nas wy-
bór pomiędzy większym a mniejszym śniadaniem jako istota wyborów
politycznych, i rzewnie przypomniał czasy mojego pokolenia, w którym
przynajmniej podział na komunę i resztę znaczył jednak coś więcej niż
kiełbasa czy śledź liczony w metrach.
27 stycznia 2008
10 komentarzy
Ja, prezydent
30 stycznia 2008
56 komentarzy
Notowania
139
Notowania PO wzrosły dlatego, że PiS przystąpił do surowych ocen
rządu. Liderzy opozycji nie wytrzymali. Ten powyborczy udawany spo-
kój na twarzy był dla nich jak plecak z kamieniami. Nie wytrzymali
nawet stu dni, ruszyli do ataku i podniecali niepokoje społeczne, nie
widząc, że każda agresywna wypowiedź Kaczyńskiego to kolejne punk-
ty dla PO. Żeby pogorszyć notowania partii rządzącej, PiS musiałby
zamilknąć. A żeby obóz władzy prawdziwie pogrążyć, Kaczyński mu-
siałby zniknąć.
PiS to takie swoiste monstrum; im bardziej jest aktywne, tym więcej
przybywa rycerzy z zamiarem ścięcia mu głowy. Czy Jarosławowi Ka-
czyńskiemu, temu wielkiemu strategowi, wystarczy samozaparcia, by
zakończyć swoje polityczne istnienie – dla dobra własnej formacji? Czy
też będzie jak w dowcipie o złotej rybce, którą złapał polski chłop i na
pytanie: „Jakie masz życzenie?”, zażądał, aby sąsiadowi zdechła krowa?
7 lutego 2008
33 komentarze
Rozdział 8: Pupa, pupa, pupa
141
Rita Gombrowicz
142
dziesto-, dwudziestopięcioprocentowy, pomnażany później przez ani-
matorów działań kulturalnych.
Z całego morza wydarzeń w tamtych miesiącach pamiętam Ritę w Ka-
zimierzu, Jabłonnej, Lublinie i Warszawie. Zawsze elegancką, skromną,
uważną i w jakiś sposób szlachetną wobec tego, co jej przypadło: wdowy
po Wieszczu. Pamiętam jej uśmiech pogodny, gdy po odsłonięciu tabli-
cy na Chocimskiej, gdzie Gombro napisał Ferdydurke, zamiast przemó-
wień ważnych osób zdumionym dziennikarzom ukazał się Marcin Bor-
nus-Szczyciński i zaśpiewał w gregoriańskim hard rocku starodawną
pieśń na pożegnanie wielkiego Polaka. Wielki Gombro też pewnie tego
słuchał!
Któż by jednak przypuszczał, że tamte obchody i przypomnienie
dzieła Gombrowicza, na rok przed dokonaniem obecnego, głębokiego
politycznego zwrotu, będą aż tak symboliczne? W zasadzie wciąż trwa
ten sam spór pomiędzy rozumieniem Polski przez własną wolność a ro-
zumieniem własnej wolności przez Polskę. Jak widać, miał Gombro-
wicz nosa nie tylko w sprawie Rity. Ale żeby to wiedzieć i czuć, proszę
Pana Ministra Edukacji, trzeba postrzegać świat w odrobinie szerszej
perspektywie niźli ta, którą znajduje Pan na czubku szabli Pana Woło-
dyjowskiego.
6 lipca 2007
19 komentarzy
Cytat z Gombrowicza
8 lipca 2007
18 komentarzy
143
Wszyscy jesteśmy Gombrowiczami
144
wek ni marszów protestacyjnych: zostawiam to Solidarności, z nadzieją,
że kiedyś obudzi się z letargu.
Ja po prostu rozdam Gombrowicza.
Zamówiłem w Wydawnictwie Literackim dodruk trzech tysięcy eg-
zemplarzy Ferdydurke. Od środy – do końca lipca – będę ją rozdawał
wszystkim, którzy myślą podobnie jak ja. Jak my. I mam nadzieję, że
każdy z obdarowanych Gombrowiczem przekaże jego dzieło – po prze-
czytaniu – kolejnym TAK SAMO MYŚLĄCYM. I że z trzech tysięcy ksią-
żek zrobią się wkrótce trzy miliony czytelników. I że te trzy miliony
powiedzą w wyborach za dwa lata: kołtunom precz!
9 lipca 2007
87 komentarzy
145
cji!!! Chyba żadna inna książka w naszej literaturze nie jest tak aktualna
dziś, jak właśnie Trans-Atlantyk. Kiedy w wyniku globalizacji i wrasta-
nia w Unię oraz w wyniku ogromnej przemiany naszego świata od
1989 roku jesteśmy trochę jak transatlantyk – ogromny statek w morzu
wolnego świata – wówczas jak nigdy dopadają nas pytania o relacje po-
między jednostką a ogółem. Odbiliśmy od dobrze znanego brzegu: my–
–oni, Polska–Niemcy, komunizm – wolny rynek i tym podobne. W tych
prostych opozycjach jednoznaczna była rola pojedynczego człowieka,
pojedynczego Polaka; ma służyć Ojczyźnie, bez wyzwolenia Polski nikt
się nie wyzwoli, chyba że ucieknie, a to nie jest przecież wyzwolenie.
Teraz zaś bardziej służy Polsce sukces każdego z nas niż cokolwiek
innego, a ten pojedynczy sukces wymaga sprostania nowemu, nowoczes-
nemu światu! Trzeba być otwartym, ufnym, skłonnym do współpracy
z wieloma ludźmi o odmiennych horyzontach.
Czyż nie jest tak, że sytuacji nas przerastającej możemy dać radę tyl-
ko w wymiarze pojedynczego człowieka, że żadne zaklęcia ogólne nic
nie pomogą w obliczu wyzwań, przed którymi stoi dziś każdy z nas?
I dopiero to indywidualne zwycięstwo może być podstawą naszego
zwycięstwa, do zwycięstwa naszego narodu?!
Jak sprostać wyzwaniom, które kryją się w naszym romantycznym
dziedzictwie, w naszej niechęci do pieniądza i dóbr materialnych w świe-
cie tak konsumpcyjnym, jak obecny? Nieuchronne zderzenie jest przed
nami, z ogromnym ryzykiem, czyli odrzuceniem nieprzystawalnej tra-
dycji narodowej. I tylko mądra adaptacja, o którą pokusił się Gom-
browicz i inni, może nam pomóc. Zamykanie oczu i zaklinanie świata
w dawnych formułach nic natomiast nie da!
16 lipca 2007
33 komentarze
146
ły się dzieci z półkolonii, a że bawiąc się świetnie, bawiły się głośno, to
i mieszanina Gombrowicza z dziecięcymi zgadywankami wypadła cał-
kiem okazale. W pewnym momencie obie imprezy jakoś tak dziwnie się
wymieszały i można było sądzić, że to dzieciaki żądają przywrócenia
Ferdydurke, a my wszyscy pozostali bawimy się w zielonego węża z gło-
wą smoka.
Było znakomicie, znów ponad pół tysiąca podpisów pod żądaniem
powrotu Gombro do szkół, znów setki rozdanych egzemplarzy jego
książki i tyleż rozdanych t-shirtów. Naszych gości bawiła grupa mimów
z teatru TeatrAkt. Wśród wielu zacnych odwiedzin wspomnieć należy
wizytę łódzkich parlamentarzystów – był i nawet robił miny senator
Stefan Niesiołowski i posłowie PO na czele z Cezarym Grabarczykiem,
był Jan Tomaszewski, przyszli miejscy radni i przedstawiciele władz
miejskich, działacze młodzieżówki PO (wspierający nas nie tylko w akcji
ulotkowej), a przede wszystkim – setki mieszkańców Łodzi i okolic. Przy
okazji oczekiwania na darmową zupkę zajrzało też do nas kilkanaścioro
bezdomnych; wszyscy od tego momentu paradowali w koszulkach z cy-
tatami z Ferdydurke.
Najlepszy prezent sprawił nam w tym dniu premier Jarosław Ka-
czyński. Nie mogąc doszukać się w dwunastu właśnie minionych
miesiącach swojego premierostwa żadnych spektakularnych sukce-
sów, dziś akurat ogłosił, że zmieni rozporządzenie swojego wyższego
kolegi Giertycha i przywróci Gombrowicza do szkół. Ha! Wreszcie jest
sukces, Panie Premierze, i ja tego sukcesu szczerze Panu gratuluję:
lepiej późno niż wcale. Co prawda słyszałem te zapowiedzi już parę
razy wcześniej i nawet się na nie nabierałem, ale rozumiem, że dekla-
racja złożona w rocznicę objęcia urzędu ma moc podwójną i liczy się
podwójnie.
Można zatem powiedzieć, że w Łodzi pokonaliśmy Giertycha Kaczyń-
skim. Ale… To przecież nie koniec akcji i zabawy z przypominaniem
Gombrowicza. Już wkrótce spotkamy się w kolejnych miastach…
19 lipca 2007
27 komentarzy
147
Gombrowicz nie zniszczy koalicji
25 lipca 2007
20 komentarzy
148
tekstów Gombrowicza, a wicepremier kilkakrotnie to lekceważył. Na ko-
niec zawarto zgniły kompromis, który polega na tym, że obowiązkowe
są tylko fragmenty dzieł Gombrowicza, i to jedynie Ferdydurke. Jak ro-
zumiem: całość jest zbyt wybuchowa. Pewnie jutro Giertych przestanie
być ministrem edukacji, jest więc szansa na kolejną zmianę. Dlatego to
robimy – przypominając kolejnemu ministrowi, ktokolwiek nim będzie,
że mistrzowie tworzą dzieła do czytania w całości, a nie wyrywkowo,
pod dyktando polityków. Rzekłbym: po to właśnie nadają im pełne tytu-
ły – jak Ferdydurke – by je czytać w całości, a nie skrótem…
Jak by to miało brzmieć w spisie lektur? Ferdydur? Ferdy? Czy może
– według wielkiego językoznawcy Giertycha – wystarczy samo Fe? Jakże
bliskie mydełku „Fa”…
Rita Gombrowicz była bardzo młodą kobietą, gdy poznała Witolda po
jego powrocie do Europy. Dwudziestosześcioletnią. Poznali się we Fran-
cji, gdzie Gombrowicz ostatecznie postanowił zamieszkać. Krótko żyli
razem, kilka lat zaledwie. W ich dawnym mieszkaniu w Vence znajduje
się dziś muzeum Gombrowicza, a na miejscowym cmentarzu bardzo
skromny grób. Nie ma pomników i nie ma prochów w ojczyźnie.
Cieszę się, że jutro będzie z nami – ona, a także księżna Irina Wittgen-
stein, wielka admiratorka i promotorka polskiej kultury w Niemczech.
12 sierpnia 2007
20 komentarzy
Rozdział 9: Gęba liberała
151
Socjaliści wszelkiej maści i ja
5 lipca 2007
23 komentarze
152
Oszczędzać
2 sierpnia 2007
21 komentarzy
Co zrobić z administracją?
153
Szczytem nieporozumienia jest pani Elżbieta Jakubiak jako szefowa
Euro 2012. To oznacza nieuniknioną klapę tej imprezy. Powierzenie in-
westycji wartej wiele miliardów euro rocznie, wyznaczenie ogromnej licz-
by skomplikowanych zadań osobie, która nigdy niczym nie zarządzała, to
naprawdę lekkomyślność. I nawet najbardziej sympatyczna twarz nie
zmieni tej oceny – to lekkomyślność, która może nas dużo kosztować.
Co zrobić? Oczywiście – zlikwidować ustawę kominową, o czym pisa-
łem kilka dni temu. Wprowadzić zasady kontraktów menedżerskich
w instytucjach najbardziej istotnych dla prawidłowej organizacji Euro
2012 oraz innych dużych projektów inwestycyjnych, jak choćby w kolej-
nictwie. Dzięki temu będzie można zatrudniać najlepszych na rynku,
a nie tylko tych, którym się nie udało i który dlatego dziś biedują w admi-
nistracji. Żeby nie zwiększać budżetów poszczególnych instytucji, wpro-
wadzimy prostą regułę: zmiany mają powodować, że mimo wysokich
wynagrodzeń dla specjalistów koszty jednostek nie wzrosną. W Polsce
tysiące menedżerów przeprowadziło tak zwaną restrukturyzację firm
i wiedzą, co zrobić, aby działać taniej i szybciej. Oni potrzebują swobo-
dy działania i godziwej zapłaty za rzeczywiste wyniki swojej pracy.
Oczekują też stosownego dystansu ze strony polityki i polityków: mene-
dżer nie może być własnością zwycięskich ugrupowań politycznych!
Druga zasada, która bardzo pomoże, to oczywiście wprowadzenie
konkurencji w administracji. Tam, gdzie tylko się da, niech istnieją moż-
liwości wyboru. Niepotrzebny jest monopol sanepidu i innych specjal-
nych administracji. Zadania zleca określony minister i różne instytucje,
firmy czy organizacje pozarządowe rywalizują o to, która podpisze umo-
wę; przez to oczywiście podnosi się jakość usług. Trzecia zasada systemu
uzdrowienia administracji to zewnętrzne audyty jako coroczny, bez-
względny wymóg. Ale mają to być audyty sprawności, a więc nie NIK-u,
tylko innych instytucji, które zwyczajowo robią to dla biznesu. I na ko-
niec – publiczny dostęp do wszystkich informacji. Tak, by wszyscy wie-
dzieli, gdzie się dokonał postęp, gdzie jest regres – zupełnie inaczej, niż
jest dziś, gdy wiele faktów zna tylko pan premier. Jeśli w ogóle zna.
To tyle. Tylko tyle!
3 sierpnia 2007
23 komentarze
154
Rozrzutność
155
gwarancji zatrudnienia, za co również zapłacą wszyscy inni obywatele.
Przypominająca czasy PRL-u arogancja władzy, traktującej pieniądze
budżetowe jako pieniądze „rządowe”, i fałszywie rozumiana przez PiS
solidarność społeczna nie jest przypadkowa. To sposób funkcjonowania
obecnej władzy.
6 sierpnia 2007
22 komentarze
17 sierpnia 2007
21 komentarzy
156
Rokity liberalnej czy nawet libertyńskiej Platformie Palikota. W ostat-
niej „Europie”, w wywiadzie ze Stefanem Niesiołowskim, Cezary Mi-
chalski, skądinąd głęboki umysł i znakomity publicysta, określa mnie
mianem „strasznego liberała”. Na szczęście roztropny senator Niesio-
łowski nie podejmuje tego fałszywego wątku.
Nie wypieram się oczywiście swoich liberalnych przekonań, ale nie
mogę pozostać obojętny wobec związanych z tym przekłamań, także
dotyczących kwestii obecnych w znacznie szerszym kontekście – kre-
owania w mediach i w społeczeństwie zarówno przez partię Jarosława
Kaczyńskiego, jak i, niestety, przez niektórych dziennikarzy negatyw-
nego wizerunku tak zwanych liberałów, przypisywania im wszelkich
możliwych niegodziwości. Podejrzewam bowiem, że tego rodzaju prze-
kłamania będą wykorzystywane w kampanii wyborczej nie tylko do
bezpośredniego ataku wobec mojej osoby, bo ja sobie sam dam radę, ale
także wobec całej formacji politycznej, z którą głęboko się utożsamiam
i która ma do spełnienia ważne dla wszystkich Polaków zadania.
W odniesieniu do mojej osoby taka łatka ultraliberała jest zresztą en-
tuzjastycznie przyklejana wraz ze wspomnieniem słynnej konferencji
prasowej z pistoletem i wibratorem w moich dłoniach. Jeśli miałby to
być wyraz moich poglądów ideowych, to uważam sam przykład za kom-
pletnie nietrafiony: szokując opinię publiczną widokiem dwóch obojęt-
nych mi narzędzi, chciałem potrząsnąć świadomością odbiorców i jak
najgłośniej krzyczeć w proteście przeciwko zakłamaniu władzy. Tej sa-
mej władzy, która na prawicowych sztandarach wyniosła zasady prawa
i sprawiedliwości, a która nie potrafi – nie chce – rozprawić się z ludźmi,
którzy je (w Lublinie) łamią. To był akt desperacji posła, który działając
w imieniu swoich wyborców, nie może się doczekać reakcji urzędników
państwowych na ewidentne, udowodnione przypadki ignorowania pra-
wa przez komendantów policji. Czy to przykład utraliberalizmu Paliko-
ta? Nie. Jeśli już – to raczej wyraz poczucia bezradności w zderzeniu
z machiną administracji PiS.
Kilka miesięcy temu, wraz z profesorem Maciejem Bałtowskim,
ekonomistą o liberalnych poglądach, autorem cenionych książek o pol-
skiej prywatyzacji i transformacji gospodarczej, przygotowaliśmy ob-
szerny dokument do użytku wewnątrzpartyjnego pod tytułem „Uwol-
157
nijmy energię Polaków. Propozycje programowe dla Platformy Oby-
watelskiej”. Nasze opracowanie miało być rzeczywiście swego rodzaju
liberalną odpowiedzią na przedstawiony w styczniu 2007 roku przez
Jana Rokitę projekt programu dla PO zatytułowany „Głęboka przebu-
dowa państwa”, który uważaliśmy i uważamy nadal – tak jak i wielu
członków Platformy – za zbyt bliski koncepcji programowej PiS-u i zbyt
odległy od wolnościowo-obywatelskich idei leżących u genezy PO. Ale
naszej propozycji programowej w żadnej mierze nie można określić
mianem ultraliberalnej.
Jestem zwolennikiem wolności gospodarczej, ponieważ wierzę, że
tylko poprzez nieskrępowaną erupcję energii i przedsiębiorczości milio-
nów obywateli możliwe jest sprostanie wyzwaniom, które staną w naj-
bliższych dziesięcioleciach przed Polską. Doświadczenia wielu krajów
świata wskazują wyraźnie, że wolność gospodarcza jest nie tylko warun-
kiem postępu ekonomicznego i wzrostu dobrobytu mieszkańców, ale
także warunkiem istnienia ustroju demokratycznego i ładu społeczne-
go. Trzeba pamiętać, że współcześnie, w warunkach globalnej gospo-
darki i nadzwyczaj łatwych transferów kapitałów, w tym szczególnie
kapitału wiedzy, wolność gospodarcza staje się pojęciem wielowymiaro-
wym – oznacza już nie tylko wolność (łatwość) dostępu do rynku czy
wolność stanowienia cen, nie tylko wolność decydowania o swojej włas-
ności i jej nienaruszalność, ale także wolność od urzędu czy wolność od
nieprzyjaznego otoczenia biznesowego.
W naszych propozycjach programowych pisaliśmy, że odtworzenie
kapitału społecznego zaufania, tak nadszarpniętego w ostatnich dwóch
latach, warunkuje utrzymanie długookresowego rozwoju kraju. Pisaliśmy
o prawie obywateli do dobrej administracji i rzetelnego sądu, o wyko-
rzystywaniu szans młodego pokolenia, o aktywizacji środowisk lokal-
nych i wspieraniu przez państwo organizacji pozarządowych. Postulowa-
liśmy budowanie Polski otwartej na świat, silnej siłą swoich obywateli,
bez kompleksów walczących o pozycję w Europie odpowiadającą na-
szym aspiracjom i możliwościom. Zastanawialiśmy się wreszcie, jak
zwiększyć obywatelską aktywność Polaków, jak „odsłonić talenty” tkwią-
ce w każdym z nas i stworzyć państwo służebne wobec obywatela, a nie
państwo podejrzliwe i represyjne. Pytam retorycznie: czy „straszny libe-
158
rał” te właśnie problemy stawiałby w centrum swoich politycznych za-
interesowań?
Liberalizm nie ma ostatnio w Polsce dobrej passy. Stał się synoni-
mem rozpasanej wolności i podejrzanych interesów, obelgą miotaną
pod adresem przeciwników politycznych. A przecież liberalizm w naj-
lepszym tego słowa znaczeniu jest wielkim osiągnięciem cywilizacyjnym
ludzkości, zakorzenionym w myśli Locke’a i Monteskiusza, w koncepcjach
J. S. Milla, w zdroworozsądkowej tradycji angielskich wigów. Jak poka-
zuje dwudziestowieczna myśl katolicka ( Jacques Maritain, Jan XXIII,
Jan Paweł II), jest on również w pełni zgodny z religią chrześcijańską, co
więcej, czerpie wiele z jej źródeł. Nie sposób pominąć spuścizny ideowej
chrześcijańskiego liberalizmu lorda Actona i naszej własnej filozofii dia-
logu księdza profesora Józefa Tischnera.
Nie jestem liberalnym fundamentalistą nawet w sferze gospodarczej.
Nie absolutyzuję wolnego rynku i biorę pod uwagę jego zawodność. We
współczesnym świecie mechanizm wolnej konkurencji nie jest jedynym,
choć niewątpliwie wciąż pozostaje najważniejszym regulatorem gospo-
darki. Nie należy zapominać jednak o czynnikach globalnych, politycz-
nych (i to przede wszystkim ze szczebla ponadpaństwowego), ekolo-
gicznych czy społecznych, które niekiedy oddziałują na gospodarkę
w stopniu równie silnym jak bodźce rynkowe.
Ale jednocześnie mam głębokie przekonanie, pewność nawet, że mo-
dernizacja Polski jest możliwa jedynie na podstawie ideałów liberalnej
demokracji i wolnego rynku, czyli ustroju, w którym wolność jednostki
ludzkiej jest fundamentem społecznym, a indywidualna przedsiębior-
czość – źródłem dobrobytu. Ustroju, w którym jedynym ograniczeniem
wolności obywatela jest wolność współobywateli. Liberalna demokracja
– nie mam co do tego wątpliwości – jest absolutnie niezbędna, aby spro-
stać wyzwaniom zewnętrznym i nadrobić dystans dzielący nas od bo-
gatych tego świata. Dlatego jestem w Platformie Obywatelskiej, partii
liberalno-konserwatywnej, która powinna propagować i kultywować
nie tylko wolność gospodarczą, ale także wartości, które leżą u podstaw
szeroko rozumianej kultury liberalnej: prawa obywatelskie, neutralność
światopoglądową państwa, tolerancję, otwartość, dialog, dążenie do
konsensu, indywidualną odpowiedzialność.
159
Teza o dwóch Polskach, Polsce liberalnej, tej gorszej, i Polsce solidar-
nej, tej lepszej, jest perfidną manipulacją polityczną stworzoną przez
PiS na użytek poprzedniej kampanii wyborczej i teraz ponownie wycią-
ganą przed oblicza wyborców. Wszyscy, bez względu na to, skąd przy-
chodzą i jakie mają przekonania – młodzi i starzy, przedsiębiorcy i wy-
kluczeni społecznie, ludzie pracy umysłowej i fizycznej – mogą i muszą
znaleźć swoje miejsce w Polsce. Odtworzenie wspólnoty społecznej, za-
chwianej w ostatnim czasie, uważam za jedno z zasadniczych zadań
politycznych, które powinna realizować Platforma Obywatelska po zwy-
cięstwie wyborczym.
Prawdziwa wolność i prawdziwa solidarność nie dają się przeciwsta-
wić. Wolność i solidarność są jak orzeł i reszka, dwie strony tej samej
monety. Jeśli dla doraźnych korzyści politycznych wolność przeciwsta-
wiana jest solidarności, oznacza to występowanie przeciw nauce Jana
Pawła II zawartej w wielkim wołaniu: „Nie ma wolności bez solidarno-
ści!”, z którym zwrócił się do nas w 1987 roku.
20 sierpnia 2007
34 komentarze
160
życia. Za udawanie kara grozi straszna – głębokie uczucie niesmaku.
Cytat z Gombrowicza: macie wówczas pełno mojego trupa w ustach!
Mam też takie przekonanie, że im głupsze, tym ciekawsze (im mądrzej,
tym głupiej!). A zatem do boju!!! Atakujcie! Wyklinajcie! Odsądzajcie
od czci i od wiary swojego posła. Bo to przecież trochę tak, jak byście
i Wy robili politykę… ;-)
26 grudnia 2007
25 komentarzy
Celnicy
28 stycznia 2008
38 komentarzy
Rozdział 10: Poza wszystkim
163
Widziane z Ameryki
164
małych, płytkich statków (bez regulacji, betonowania brzegów – jak
w wypadku Renu – za to z systemem zbiorników retencyjnych).
2. Stworzenie szlaku wodnego z zachodu na wschód, czyli rozbudo-
wa i dobudowa kanałów oraz remont szlaków wodnych, pozwalający na
połączenie Augustowa z Berlinem; po stronie niemieckiej takie projekty
mają przychylność władz, we wschodnich landach od kilku lat kopie
się kanały rzeczne, widząc w nich alternatywę dla zatłoczonych dróg
i szlaków kolejowych.
3. Budowa kanału przez Mierzeję Wiślaną, łączącego Zatokę Gdańską
z Zalewem Wiślanym; ten projekt od lat ma swoich wiernych sojuszni-
ków, choć siła ich politycznego przebicia ciągle jest niewystarczająca.
4. Energia atomowa – tutaj na dwoje babka wróżyła; niektórzy uwa-
żają, że elektrownia atomowa w Polsce stworzy poważne zagrożenie dla
przyrody, inni kontrargumentują, że nie ma łatwiejszego sposobu na
zmniejszenie emisji dwutlenku węgla. W naszym kraju jest jeszcze je-
den argument przemawiający na korzyść energetyki atomowej: unieza-
leżnienie się od surowców energetycznych ze wschodu.
5. Wsparcie i promocja zdrowej żywności. Z jednej strony tworzymy
politykę chroniącą Ziemię przed chemią i innymi nieczystościami,
a z drugiej – jest to znakomita metoda wsparcia małych i średnich go-
spodarstw. Przedsięwzięciom w tej materii towarzyszyć powinno two-
rzenie systemu oznaczania żywności.
6. Inwestowanie w kolej elektryczną jako główny środek transportu,
a nie w autostrady. Niestety, w Polsce to ciągle mało popularny kieru-
nek myślenia, który ograniczono do sloganu „Tiry na tory” i z którego
niewiele dotychczas wyniknęło. Tutaj warto by pójść pod prąd żąda-
niom Unii Europejskiej, lansującej koncepcję połączeń wschód–zachód,
podczas gdy zdecydowana większość ładunków towarowych przewożo-
na jest w Polsce w relacji południe–północ.
7. Podniesienie poziomu wód gruntowych przez budowę nowych
zbiorników wodnych, głównie stawów, które nie ingerują tak mocno
w przyrodę jak sztuczne zbiorniki i tamy rzeczne.
7 lipca 2007
10 komentarzy
165
Sztuczne dziecko
Jakiś czas temu moja żona, która jest w ciąży, przeczytała w gazecie
tekst, który ją zbulwersował. Za osiemdziesiąt tysięcy dolarów można
kupić sobie własne dziecko. Kobieta, która się na to decyduje, oddaje
kilka komórek jajowych, do których dobiera się plemniki z banku sper-
my z pełną wiedzą o ojcu i przewidywanych cechach dziecka. Następnie
po zapłodnieniu przewozi się komórki jajowe na Cypr, gdzie dokonuje
się wyboru płci dziecka. Niepotrzebne jaja się niszczy.
Prawo na Cyprze pozwala na takie działania. Wówczas, już po doko-
nanym wyborze, umieszcza się płód w kobiecie wynajętej do noszenia
ciąży. Najczęściej są to Ukrainki. I tak w komfortowych warunkach, na
jakie nigdy taka osoba nie mogłaby sobie pozwolić, nosi ona obce dziec-
ko aż do urodzenia, a po trzech miesiącach karmienia – oddaje je for-
malnej matce. W tym czasie matka może kontynuować swoją, jak to
określono, karierę.
To przerażające, prawda? W pierwszej chwili wydaje nam się wzięte
z księżyca. Ale gdy poszukamy odpowiedzi na pytanie, jak to się zaczęło,
rzecz wyda się mniej szokująca. Zaczęło się więc od tego, że starano się
pomóc matkom, które nie mogą donosić swoich ciąż, oraz tym, które nie
mogą znaleźć partnera. Potem wygoda i rynek zamieniały to, co miało
pomagać, w nihilistyczny produkt. Czasy, gdy trudno będzie odróżnić
człowieka urodzonego od fachowo wyprodukowanego brojlera, nadcho-
dzą. Czy to koniec naszego gatunku? Nie, to kolejna zasadnicza modyfi-
kacja. Dla nas nie do przyjęcia! Dla następnych pokoleń niezauważalna.
21 lipca 2007
37 komentarzy
Filozofia po rosyjsku
166
•
28 lipca 2007
15 komentarzy
Autorytet
Nie opiera się na sile. Nic nie wiąże go z władzą, a jednak to jego lu-
dzie słuchają: ma posłuch, szacunek i zaufanie. Jest stary, prawie odcho-
dzi z tego świata. Dokonał wielu rzeczy, dlatego rozumie więcej. Jest
w nim i mądrość, i czyny, i cnota. Do niczego nie pretenduje.
167
mówi – oznacza zawsze, że musimy się na coś zdobyć, sięgnąć wy-
żej, że potrzebny jest jakiś większy wysiłek, że to jest dla nas ważne.
Trafia w sedno. Nie ma żadnych korzyści z tego, kim jest. Jest kimś
więcej niż bohater, przywódca, specjalista. Jego wiedza wynika z do-
robku życia.
Tak, taki jest!
30 lipca 2007
60 komentarzy
Obłoki
Wilno, 1935
3 sierpnia 2007
12 komentarzy
168
Przyjaciel
4 sierpnia 2007
7 komentarzy
Ironia
13 sierpnia 2007
8 komentarzy
169
Według Anaksymandra
30 sierpnia 2007
12 komentarzy
Agresja i ubliżanie
3 września 2007
19 komentarzy
Resentyment
170
mu stłumieniu i nie zostają rozładowane, pociągając za sobą pewne
trwałe skłonności do określonego rodzaju złudzeń co do wartości…”
Max Scheler
25 września 2007
51 komentarzy
Egzystencjalizm
3 października 2007
58 komentarzy
Baśnie litewskie
Szykując się do akcji czytania bajek dla dzieci przez polityków, przej-
rzałem kupione kilka tygodni temu, z myślą o Franku, baśnie litewskie.
Baśń o stworzeniu Ziemi to jedna z wielu tysięcy prób wyjaśnienia stwo-
rzenia świata.
Otóż Bóg zmęczony wędrówką z diabłem przez morze postanowił od-
począć, wyjął trochę ziemi spod paznokcia i na tak uformowanej wyspie
– zasnął. Diabeł postanowił Boga utopić, więc ciągnął go w kierunku
morza. I tak razem z Bogiem ciągnął Ziemię, aż powstał świat, w którym
żyjemy. Przekładając to na język teologiczny: świat powstał, gdyż zło
rozprzestrzeniło dobro.
171
Czy to jest też teologiczna perspektywa udziału braci Kaczyńskich
w polityce?
8 października 2007
43 komentarze
Eleusis
21 października 2007
26 komentarzy
172
Duch heglizmu, z którego wylągł się marksizm, krąży po umysłach
kierownictwa PiS-u. Mówiąc po heglowsku: plecy świadomości są w dia-
lektycznym zwarciu z rzeczywistością…
22 października 2007
33 komentarze
Uczta Babette
29 października 2007
24 komentarze
173
Polityka (robienie polityki) i doświadczenie polityczne to dwie skłó-
cone siostry.
2 listopada 2007
7 komentarzy
Niebo
10 listopada 2007
5 komentarzy
Zdania
Każdy ma kilka takich zdań, nad którymi przez całe życie rozmyśla.
Pamiętam swoje zdziwienie, gdy po raz pierwszy, pewnie dwadzie-
ścia lat temu, przeczytałem u Nietzschego: „Grecy na uroczystościach
Olimpii niczego nie przeżywali”. Nie mogłem pojąć życia bez przeży-
wania! My, ludzie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, bez
przerwy coś przeżywamy. Grecy tkwili w bycie i nie widzieli swojej
sytuacji, swojego położenia. Ich nie dotyczy prze-żywanie, lecz tylko
samo życie.
W wykładach o Nietzschem pisze Heidegger: „Grecy nie mieli na
szczęście żadnych przeżyć, natomiast tak źródłowo wyrosłą, jasną
wiedzę i taką namiętność dla wiedzy, że w tej jasności wiedzy nie
174
potrzebowali żadnej «estetyki»…” I jeszcze, na koniec, cytat z Nie-
tzschego: „niemożliwe jest żyć prawdą, że już «wola prawdy» jest
symptomem zwyrodnienia”. Prawda, która jest relacją pomiędzy sta-
nem mojego umysłu a rzeczywistością, to porzucenie życia – bycia.
To degeneracja!
2 grudnia 2007
7 komentarzy
Polska – Niemcy
3 grudnia 2007
13 komentarzy
Życie partii
4 grudnia 2007
7 komentarzy
175
Muttavali
13 grudnia 2007
2 komentarze
Nastawienie polityczne
13 grudnia 2007
13 komentarzy
Wczorajszy „Przekrój”
176
Szczypińskiej. O tym, że jedyny trwały związek zbudował Dorn z Sabą.
I dlaczego? Jak to się stało, że tak dziecinne emocje rządziły naszym
krajem przez dwa lata?… To dopiero narodowa Ferdydurke.
14 grudnia 2007
21 komentarzy
15 grudnia 2007
4 komentarze
Zbudziłem się rano o 6.30. Franek też wstał, więc zeszliśmy przed ko-
minek, który już się palił. On gapił się w ogień, a ja przeglądałem tom
Leśmiana. To wybór wierszy z 1947 roku, który kupiłem dwa tygodnie
temu na aukcji u Osełki, warszawskiego antykwariusza. Wydać szalone-
go Leśmiana zaraz po wojnie? Kogo to podkusiło i dlaczego taki wybór?
Z tyłu jeszcze dym powstania i swąd palonych ciał, a tu harce w malino-
wym chruśniaku? Ale nie, wyboru dokonała wojenna ręka i wierszy ta-
kich w tym zbiorze nie ma. Jest Leśmian pełen harców – ale z nicością, ze
śmiercią, z niebytem. To wiersze kołowrotu istnienia i nieistnienia. Wier-
sze koślawego niemieszczenia się w bycie. Wydane w Krakowie przez Jani-
nę Mortkowiczową (a więc przeżyła). Ktoś je kupił na prezent gwiazdkowy
24 grudnia 1947 roku z taką właśnie dedykacją: „Drogiemu Olkowi Zocha”.
Ten, który prezent otrzymał, nie czytał go prawie wcale i z wyjątkiem
pierwszych stron książka jest jak nowa. Jakby nie wystarczyło impetu
177
na czytanie wówczas, w latach czterdziestych, gdy już zbliżała się heka-
tomba komunizmu.
Gdy podczytywałem te wiersze, rzuciły mi się w oczy Heideggerow-
skie określenia:
– o stodole: kto ją tak stodolił,
– o wiatraku: gdybyś się uczłowieczył,
– o topolach: tyś je posadził, a kto je w niebo roztopolił.
Może cały kryzys podmiotowości i przedmiotowości potrzebował aż
wojny, aby się uwidocznić?
„Patrzący z Lublina” zaczął płakać, więc czas kończyć.
23 grudnia 2007
16 komentarzy
26 grudnia 2007
26 grudnia 2007
13 komentarzy
178
Ból w jodze, ból w życiu
2 lutego 2008
24 komentarze
Rozdział 11: O jedno pytanie za daleko
181
stawiany za wzór odwagi i braku pruderii przez innych, miotałem się
między uczuciem zrozumienia dla poruszonego prezydenta a racjonal-
ną potrzebą poznania prawdy, jaka towarzyszy mi od zawsze. Wyobraź-
my sobie hipotetycznie, że prezydent cierpiałby na silną alergię, której
ataki nie pozwalałyby mu na udział w uroczystościach państwowych.
Wyobraźmy sobie, że prezydent cierpiałby na mało efektowne zakaże-
nie grzybicze, które stałoby się przeszkodą w jego udziale w ważnym
spotkaniu międzynarodowym. Wyobraźmy sobie nawet, że prezydent
cierpiałby na uzależnienie od leków przeciwbólowych, kaszki manny,
gier komputerowych czy na jakąkolwiek inną niezbyt istotną, acz do-
kuczliwą przypadłość. Czy pytanie o nią byłoby niestosownością, gdyby
huczał na ten temat cały polityczny światek, łącznie z najbliższym oto-
czeniem głowy państwa? Czy byłoby naganne zapytać – panie prezy-
dencie, czy to prawda, że ma pan alergię na kurz? Dziwne pytanie, ja to
wiem, ale przecież wcale nie niedorzeczne, jeśli zważyć, że alergia może
mieć wpływ na udział głowy państwa w spotkaniach, konferencjach czy
innych formach sprawowania urzędu.
Ponieważ alkoholizm jest chorobą, pytanie wydało mi się tym bar-
dziej na miejscu. Myślę, że towarzyszące mu reakcje i komentarze,
w połowie negatywne, a w wielu sondażach internetowych zdecydo-
wanie korzystne dla mnie, stanowiły mocny dowód hipokryzji polskich
elit politycznych. Ci sami ludzie, którzy zajmowali się rozpowszech-
nianiem plotek, teraz zaczęli oficjalnie potępiać fakt ich upublicz-
nienia. Ci sami ludzie, którzy z niedowierzaniem w głosie pytali „Czy
naprawdę?”, teraz odpowiadali z przekonaniem – „Ależ nie, to wy-
kluczone!”.
OK, można powiedzieć, że dostałem nauczkę: nie wolno traktować
serio pogłosek roznoszonych przez polityków, bo mogą się za nimi kryć
fałsz i nieczyste intencje. Ale sprawa dostępu obywateli do informacji
o zdrowiu głowy państwa ma nadal wymiar nieokreślony. Czy będziemy
wiedzieli o chorobie prezydenta – kimkolwiek on będzie – zanim leka-
rze położą go do szpitala? Czy możemy liczyć na doroczny komunikat
w tej sprawie? Czy możemy pytać, a jeśli tak, to do jakiej granicy pytań
możemy się posunąć? Czy to konieczność pytać „intymnie”, w pisemnej
formie, czy też można dopytywać się publicznie?
182
Odpowiedzi na te pytania nie padły. Co gorsza, wielu publicystów
zaczęło lekceważyć znaczenie problemu, odsyłając mnie już to do cyr-
ku, już to do szpitala dla obłąkanych i nadając ton reakcjom opinii pub-
licznej. Bodaj tylko Janina Paradowska trzeźwo oceniła sytuację, mó-
wiąc, że każdy z sejmowych sprawozdawców kłamie, jeśli twierdzi, że
nie słyszał… I tylko Dariusz Prosiecki w TVN24 miał odwagę zapytać
o istotę problemu i zwrócić uwagę, że w dojrzałej demokracji amery-
kańskiej zdrowie głowy państwa stanowi przedmiot normalnych analiz,
dociekań, wątpliwości i komunikatów… Kilka osób nieśmiało też doda-
ło, że to media powinny stawiać podobne pytania…
A więc jest gorzej, niż myślałem. Sami tworzymy tematy tabu, sami
sobie ograniczamy listę sposobów służących poznaniu mechanizmów
rządzenia państwem, sami sobie zamykamy usta, uznając prawo do po-
wielania plotek i kontestując przywilej poznawania prawdy.
183
malne stanowisko Kancelarii Prezydenta i opinię lekarzy dbających
o zdrowie głowy państwa. Czy doczekamy się wyjaśnień?
13 stycznia 2008
397 komentarzy
184
międlenie ich w gabinetowych i korytarzowych dyskusyjkach. Być może
jeszcze nie jesteśmy gotowi do podobnej debaty – jeśli kogoś razi moja
otwartość, to przepraszam. Ale całą resztę, zwłaszcza polityków, dopin-
guję: żądajcie prawdy, jakakolwiek ona jest. Jesteśmy nieustannie pod-
dawani różnym testom i wszystkie nasze sprawy muszą być transpa-
rentne dla opinii publicznej. Także w kwestii nadużywania alkoholu!
Także wtedy, albo zwłaszcza wtedy, kiedy dotyczy to osób piastujących
najważniejsze stanowiska w państwie.
13 stycznia 2008
207 komentarzy
Pod prąd
185
by dobre świadectwo kancelaryjnym urzędnikom: są otwarci, nie boją
się trudnych pytań, sprawnie odpowiadają w każdej sytuacji, dostarcza-
jąc społeczeństwu wiedzy na temat życia i zdrowia głowy państwa.
Stało się jednak inaczej, wbrew moim intencjom. Stało się też nieste-
ty tak, że jeśli w przyszłości polityk zdobędzie informację o pogorszeniu
się zdrowia prezydenta, premiera czy marszałka, to zamiast ją ujawnić
– dla dobra publicznego – będzie milczał w obawie przed środowisko-
wym i medialnym ostracyzmem.
Powiedziałem i napisałem „przepraszam”, nie chcąc brnąć głębiej
w bezsens tego skandalu. Ale problem nie znika – nie znika problem
dostępu obywatela do pełnej wiedzy o funkcjonowaniu głowy państwa,
nie znika też spór o stosunek do zasady transparentności życia poli-
tycznego. I tak jak kilka dni temu dziennikarze wraz z politykami rzucili
się na newsa w sprawie roszczeń mojej byłej żony, to choć sam czułem
się podle jako człowiek, występując w roli polityka, musiałem udzielać
odpowiedzi. Sami się na to skazaliśmy – ja, Suski, Kaczyńscy, Tusk, Bo-
rowski, każdy z polskich polityków. I dobrze nam tak.
Dotknąłem ważnej sprawy, choć może w polskiej demokracji – zbyt
wcześnie. Dlatego z przykrością odbieram opinie wielu zacnych ko-
mentatorów, w tym Piotra Zaremby i Macieja Rybińskiego, widzących
w moim działaniu jakąś nikczemność (nie widzieli jej, gdy ich gaze-
ty ukamienowały doktora G., smutne…). Dlatego z przykrością, choć
bez żalu, czytałem tysiące komentarzy na mój temat w Internecie.
I z tym większą przyjemnością chciałbym podziękować wszystkim, któ-
rzy w ostatnich dniach zachowali spokój, trzeźwą ocenę sytuacji i którzy
myśleli podobnie jak ja.
Odkładam na bok podobne tematy, być może nadal będziemy o nich
plotkowali w zaciszu sejmowych korytarzy… Chcę zająć się pracą komi-
sji „Przyjazne Państwo” i udowodnić niedowiarkom, że można zmieniać
Polskę także wówczas, kiedy idzie się pod prąd.
15 stycznia 2008
150 komentarzy
186
Życzę spokojnego dnia!
16 stycznia 2008
46 komentarzy
Rozdział 12: Franek i inni
27 sierpnia 2007
47 komentarzy
Urodziny mamy
189
teściowie, wnuki. Podczas takich spotkań właściwie o niczym poważ-
nym się nie mówi, niczego specjalnie się nie analizuje, ot, opowiadamy
żarty, anegdoty. Wszyscy się śmieją, choć różnie się nam w życiu po-
wodzi. Mama – zachwycona liczbą gości i wrzawą, a jednocześnie umę-
czona przygotowaniami. I myślę, że tak jak w bardzo wielu polskich
domach, przy takich okazjach nie rozmawiamy o polityce, nie potrzebu-
jemy jej. To ona nas potrzebuje, ale… nie dostanie tego od nas!
27 sierpnia 2007
21 komentarzy
Cud narodzin
Niby wszystko się wie. Widzi się go na USG, słyszy na KRC, czuć, jak
rusza się w brzuchu, widać brzuch, a mamie coraz ciężej go nosić, nieraz
kopie w nocy i w dzień, a jednak gdy się nagle pokaże, jest to cud! I to
zdziwienie – że on się tam zmieścił i że jest taki „gotowy”. Nasza wyobraź-
nia jest jednak przestrzenna i wszelkie domysły za sprawą skomplikowa-
nych urządzeń, choć dają się pojąć, nie przekuwają się na wyobraźnię. Tej
potrzebny jest zmysłowy konkret. Owa nieufność wobec wszystkiego, co
nazbyt abstrakcyjne, wydaje mi się też podstawą zdrowego rozsądku.
28 sierpnia 2007
40 komentarzy
Chrzciny
6 października 2007
45 komentarzy
190
Sam na sam z Frankiem
7 listopada 2007
15 komentarzy
191
Franek i jego ręka
13 listopada 2007
15 komentarzy
PESEL
192
dem z Schengen – i będziemy mogli jeździć bez paszportu, ale Franek,
nie mając ani numeru PESEL, ani paszportu, będzie podróżował z nami
niezgodnie z prawem. Ot, polska biurokratyczna rzeczywistość…
20 listopada 2007
15 komentarzy
Joga
Od kilku tygodni mamy z żoną w domu zajęcia z jogi. Niby nic się nie
robi, bo nie dźwiga się ciężarów, a pot leje się strumieniami. Tak wielkie
siły tkwią w nas, że napięcie ciała w pewnym kierunku skutkuje ogrom-
nym wysiłkiem. W jodze jednak nie pot i wysiłek mięśni, ale oko we-
wnętrzne, którym coraz bardziej ogarnia się siebie, jest najważniejsze.
Uruchomienie energii społecznej to zajęcie podobne do sesji jogi. Tyle
że w dużo większej skali.
17 grudnia 2007
15 komentarzy
193
ki nie ma narzędzi, aby poradzić sobie z tą sprawą, która jest jak kotlet
odgrzewany od lat. To mi przypomina zdanie Jana Kotta o istocie trage-
dii: sednem tragedii są zmarli, którzy nie chcą odejść, a ich ostatnim
pokarmem są jeszcze żywi.
Tyle moich komentarzy w sprawie, która na komentarz nie zasłu-
guje.
10 stycznia 2008
37 komentarzy
Rozdział 13: Palikotówki
Orzechówka
19 lipca 2007
23 komentarze
195
Przepis na żurawinówkę
18 lipca 2007
17 komentarzy
Kozaki w sherry
19 sierpnia 2007
29 komentarzy
Rozdział 14: Notatki z podróży
197
Na Bukowinie
198
świata, jesteśmy praktycznie… nigdzie, wszędzie i nigdzie. Rumunia
tymczasem to skarb ukryty głęboko. Zaskakujący jest rozwój Bukaresz-
tu czy Cluj, zaskakujące dla Polaków – z powodu naszych uprzedzeń –
mogą być czystość i porządek w dużych miastach. Ale Bukowina zaska-
kuje nas po wielekroć. Ze względu na nasze oczekiwanie piękna, naszą
wrażliwość słowiańską, nasze wyobrażenia o Rumunii. Polecam Pań-
stwu Bukowinę.
9 lipca 2007
10 komentarzy
199
dowanej kulturze duchowej: pewność i świeżość w jednym. Są takie
wina, rzadziej zdarzają się tacy ludzie.
13 lipca 2007
25 komentarzy
Tu i teraz
14 lipca 2007
22 komentarze
Australia
200
farmach w domach z dziewiętnastego wieku. Raz czy dwa razy w ma-
łych hotelikach. Polowaliśmy na jaszczurki, nurkowaliśmy na niezna-
nych rafach, oglądaliśmy z pikujących w dół samolotów wieloryby i gi-
gantyczne manty. Jedliśmy śniadanie z kangurem, który przysiadł się
do stołu, rozmawialiśmy z Aborygenami. Podróżowaliśmy na quadach
wzdłuż ruchomych wydm, oglądaliśmy plantacje rozgwiazd i niezwykłe
winnice. Przede wszystkim zaś otwieraliśmy oczy na najbardziej zdu-
miewający typ człowieka, jakim jest Australijczyk.
Jedzie się drogami szutrowymi i przez wiele godzin nie widać niczego
poza buszem i kangurami, których są tysiące. Z rzadka przebiegnie jesz-
cze struś emu. Przy drogach co dwie, trzy godziny jazdy stoją wystawio-
ne przez farmerów skrzynki, a na nich owoce lub warzywa, najczęściej
pomidory. Przy nich cena: dolar za kilogram – i skarbonka, do której
należy wrzucić należność. Nie ma człowieka, który by tego pilnował.
Farmer pod wieczór podjedzie i zabierze resztę pomidorów i pieniądze.
W Australii się nie kradnie! Tutaj jeden człowiek ufa drugiemu.
Niejeden raz do miejsc, w których nocowaliśmy, dojeżdżał jeszcze
ktoś. Najczęściej emeryci w przyczepach – po zakończeniu kariery
sprzedają swoje domy, kupują nowy samochód z przyczepą i ruszają
w podróż na dwa, trzy lata dookoła Australii. Po zakończeniu tej wy-
prawy kupują dom w miejscu, które spodobało im się najbardziej,
i tam czekają na śmierć. To trochę jak u Aborygenów: ten ruch, ta
bezdomność.
Kiedy tacy ludzie podejdą to twojego ogniska, mówią tylko, jak się
nazywają, jak długo są w trasie i gdzie teraz jadą. I wspólnie milczy się
przy ognisku albo patrzy w niewiarygodnie rozgwieżdżone niebo. To
jest niezwykłe, z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że postę-
puje tak mniej więcej trzydzieści procent emerytów: jadą, zatrzymują
się, milczą.
Jest takie miejsce, gdzie znajduje się ogromny klif. Pod nim moż-
na łowić niesamowite okazy wielkich ryb. Czasami jednak przychodzi
ogromna fala i zabiera do morza wszystkich rybaków. Nigdy nie wiado-
mo, kiedy to się stanie, ale stanie się na pewno. Ale ktoś wciąż próbuje
wbrew wszelkim oznaczeniom i sygnałom. Pewnie w Europie postawili-
byśmy bramę ze strażnikiem, aby ludzie nie mogli tego robić. A tu nie.
201
Tu wierzy się w człowieka i zostawia mu wybór, czy chce, czy też nie
chce iść na spotkanie z nieskończonością.
29 lipca 2007
34 komentarze
Migawki
1 sierpnia 2007
13 komentarzy
Kilimandżaro
202
ścieżkę. Jesteśmy powiązani sznurem. Za lekko się ubrałem, trochę mar-
znę. Po pięciu godzinach docieramy na szczyt krateru wulkanu, którym
jest Kilimandżaro: a tam jednocześnie oślepiający błysk słońca i lodow-
ca. Dochodzi się doń w brzasku wschodu słońca nad Afryką.
Ginący z roku na rok lodowiec ma około ośmiu metrów wysokości.
Naszym przewodnikiem jest Leszek Cichy. To nie wymaga szczególnej
kondycji, a jedynie odporności psychicznej na domniemany ból i mdło-
ści. Bagaż niosą tragarze. Wejście trwa mniej więcej pięć dni. Zaczyna
się w temperaturze afrykańskiej dżungli, a kończy dużym mrozem.
Po zejściu na dół polecieliśmy nad ocean do Zanzibaru, aby tam
odpocząć. Po morzu pływały łódki o kształtach przypominających te
z greckich waz. Żagle płócienne. Ich lekkość, antyczność formy była
zachwycająca. Nigdzie na świecie nie widziałem niczego podobnego.
Szkoda, że nie mogę znaleźć zdjęć…
Zanzibar jest arabski, a Tanzania afrykańska i oba te kraje wydały mi
się zamożne – w sensie braku głodu, żebractwa – i spokojne na tle
wszystkich innych miejsc środkowej i południowej Afryki. Nie widzia-
łem tam biedy takiej jak w Azji czy Ameryce Środkowej. Żyją skromnie,
ale nie głodują i nie cierpią.
5 sierpnia 2007
6 komentarzy
Śmierć i architektura
203
wody są niczym zaproszenie do spaceru pod powierzchnię, do nieprze-
niknionej głębi. Pałac odbijający się w powierzchni wody i trwający
w swym kształcie w ruchu rozmywających go fal to przypomnienie, że
materia jest nietrwała, że pozostaje tylko jej kształt i że wbrew nasze-
mu staraniu o zachowanie substancji pozostaje jedynie istota: idea pa-
łacu – a nie sam pałac. I to studium czasu, przypominające machinę,
która pożera materię, jest być może ukrytym przeżyciem, nieodwracal-
nie związanym z linią wody i marmuru.
9 stycznia 2008
18 komentarzy
Rozdział 15: A tak się to skończyło
Przestałem pisać swój blog w lutym 2008 roku. Być może jest to zaję-
cie lepsze dla polityków, którzy znajdują się w opozycji – mogą ustawić
się w roli recenzentów i dzień po dniu krytykować swoich przeciwni-
ków. Być może jest to zajęcie, w którym najlepiej czują się desperaci –
obojętni na zgryźliwe i obraźliwe komentarze czytelników. I wreszcie,
być może jest to zajęcie dla osób z mniejszym temperamentem, które
mają gorszy niż ja dostęp do źródeł ciekawych informacji. Nie wiem.
Pewnie można by ciągnąć w nieskończoność codzienne obnażanie się
na oczach publiczności, blokując – dla własnego dobra psychicznego –
możliwość dopisywania komentarzy, ale wówczas cała internetowa za-
bawa straciłaby swój sens, a ja zapewne straciłbym zapał. Znam polity-
ków, którzy z pisania przerzucili się na wideoblogi, ale ta forma komu-
nikacji wydaje mi się jeszcze bardziej ekshibicjonistyczna – już widzę
siebie w roli gwiazdy wideobloga, kiedy budzę się rano po nieprzespa-
nej nocy z Frankiem…
Właśnie, Franek! Może to Franek powinien wygłaszać regularne ko-
mentarze w technice wideo? Ma świeże spojrzenie, potrafi olewać naj-
bardziej spektakularne wygibasy polityków i na dokładkę – nie ma na
niego (jeszcze) żadnego haka, żadnej teczki i najmniejszego donosu!
Blog Franka Palikota. To jest przyszłość!
205
Ostatni taki zapis
11 lutego 2008
122 komentarze
Spis treści
Od autora 5
© by Janusz Palikot
© by wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2008
ISBN 978-83-7453-861-9