Professional Documents
Culture Documents
Powiedziane, napisane
Szaleństwo
Szaleństwo
i literatura
Michel Foucault
Powiedziane, napisane
Warszawa 1999
Podstawa przekładu:
Dits et ecrits. 1954-1988, vol. I-IV,
Editions Gallimard, Paris 1994.
Editions etablie sous la direction
de Daniel Defert et Franęois Ewald
ISBN 83-87045-45-4
Przedmowa
już żadne dzieło, które nie zechce być czystą paplaniną. Język
zajął więc pozycję suwerenną; dochodzi do nas zewsząd,
z miejsca, gdzie nikt nie zabiera głosu, lecz staje się dziełem
tylko wówczas, gdy, wracając do źródeł własnego dyskursu,
mówi w stronę owej nieobecności. W tym znaczeniu każde
dzieło jest próbą wyczerpania języka; eschatologia stała się
w naszej epoce strukturą doświadczenia literackiego, którego
wagi nie można już przecenić. Jak powiedział Rene Char: „Gdy
zachwiała się zapora ludzka, wchłonięta przez bezmierną lukę
po boskości porzuconej, słowa w oddali, słowa, które nie
chciały zginąć, próbowały oprzeć się potężnemu pchnięciu.
Rozstrzygały się tu losy dynastii ich sensu. Pobiegłem na sam
koniec tej nocy dyluwialnej” (przeł. A. Międzyrzecki).
W zdarzeniu tym Hólderlinowi przypadła rola szczególna
i wyjątkowa: stworzył on i ukazał więź między dziełem
a nieobecnością dzieła, między odejściem bogów a utratą
języka. Pozbawił artystę insygniów władzy, dzięki którym
panował on nad czasem, odpędzał niepewność, a wszelkim
zdarzeniom pozwalał mówić. Epickiej jedności, panującej
jeszcze u Vasariego, język Hólderlina przeciwstawił pęknięcie
właściwe każdemu dziełu naszej kultury, pęknięcie, które łączy
je z własną nieobecnością i rozpuszczeniem w szaleństwie,
towarzyszącym mu od zawsze. To właśnie język Hólderlina
pozwolił nam, pozytywistycznym czworonogom, wspiąć się na
niedostępne zbocze szczytu, który on sam osiągnął i na którym
wytyczył granicę, i tam zastanawiać się nad psychopatologią
poetów.
dziwych iluzji nie różnią się, ze swej natury czy z racji swych
funkcji, tak bardzo od marzeń, w jakie uwięziona dusza Sofy
wprowadziła pocałunkiem niewinne serce Zejnidy. Udzielają
analogicznej lekcji: obrazy rozpłomieniają serca tak samo jak
to, co sobą przedstawiają, i nawet największa sztuczność nie
rodzi fałszywych namiętności, gdy ofiarowuje prawdziwą
rozkosz; natura podporządkowuje się mechanizmom prag
nienia, jeśli umie ono stworzyć cudowne maszyny, rozsnuwają
ce bezgraniczną tkaninę prawdy i fałszu.
To maszyneria całkowicie odmienna od koła elektrycznego
opisanego na końcu Pauliski. Dwie nagie, związane plecami ofiary,
opozycyjne i komplementarne (niczym dwa bieguny: jasnowłosa
Polka i ciemnowłosa Włoszka, uczuciowa i namiętna, cnotliwa
i rozpustna, płonąca z miłości i trawiona pożądaniem), rozdziela
tam, gdzie stykają się ich ciała, jedynie cienkie koło ze szkła. Gdy
koło zostaje wprawione w ruch, snopom iskier towarzyszą
cierpienia i krzyki. Rozpięte ciała elektryzują się, napinają się
mięśnie. Pragnienie, zgroza? Na dole skrajnie wyczerpany rozpustą
prześladowca odbiera poprzez plaster wosku, na którym zasiada,
fluidy płynące z młodych torturowanych ciał. I wówczas Salviati
czuje, jak powoli przenika go wielkie, majestatyczne pragnienie,
które przyobiecuje jego ofiarom kaźń bez końca.
Na pierwszy rzut oka ta dziwna maszyna nie jest zbyt
skomplikowana: niczym proste ujęcie dyskursywne pragnienia
wtrąca ona swój obiekt w cierpienie pomnażające jego wdzięk,
przez co obiekt ów podtrzymuje to pragnienie — i tym samym
własne cierpienia — na zasadzie zacieśniających się kręgów,
które zbiegną się w finalnym rozbłysku. Jednak maszyna
Pauliski ma większe i osobliwsze moce. W przeciwieństwie do
machiny-machinacji utrzymuje między partnerami możliwie
największy dystans, który pokonać może jedynie nieuchwytny
fluid. Fluid ów wydobywa z ciała, które cierpi (i właśnie
dlatego, że cierpi), pożądliwość — mieszaninę młodości,
fizycznej doskonałości i nieopanowanego drżenia. Otóż spraw
cą {agent) tej mieszaniny jest prąd elektryczny, wywołujący
u ofiary fizyczne symptomy pragnienia. Pożądliwość, którą
fluid przenosi na prześladowcę, jest pragnieniem prześladowa
nego — tymczasem bezwładny i wyczerpany oprawca traktuje
to pragnienie, które od razu uznaje za własne, jak pierś przy
Cóż za okrutna wiedza 43
II
III
IV
brzucha i mieć tak ciężkie powieki, by nie przedarł się przez nie
najmniejszy promień słońca. Pragnąłby wieść żywot „stworze
nia”: zwierzęcia, rośliny, komórki. Pragnąłby być materią. W tym
śnie rozumu i niewinności pragnień, które stałyby się czystym
ruchem, w końcu połączyłby się z bezmyślną świętością rzeczy.
Gdy jest już blisko spełnienia swych pragnień, budzi się
nowy dzień, oblicze Chrystusa rozbłyskuje w słońcu, święty
Antoni pada na kolana i znów zaczyna się modlić. Czy dlatego,
że przezwyciężył pokusy, czy też dlatego, że został przez nie
pokonany? Czy karą jest rozpoczęcie kolejnego cyklu? Czy
może odnalazł on czystość dzięki niemocie materii? A może
stał się rzeczywiście świętym, dotykając w niebezpiecznej
przestrzeni książek pulsującej bezgrzeszności rzeczy, mogąc
już teraz, dzięki modlitwie na klęczkach i lekturze, spełnić się
w bezmyślnej świętości, którą w międzyczasie osiągnął?
Bouvard i Pecuchet także zaczynają od nowa: u kresu prób nie
zamierzają już (są do tego zmuszeni) czynić tego, co przedsię
wzięli, by stać się tym, kim byli. Po prostu i zwyczajnie są: każą
sporządzić wielki podwójny pulpit, który pomoże im odnaleźć
siebie samych, by znów zabrać się za to, co robili przez
dziesiątki lat: za kopiowanie. Kopiowanie czego? Książek, ich
książek, wszystkich książek. Tą książką jest bez wątpienia
Bouvard i Pecuchet'. kopiować bowiem to nie robić nic, to być
książką kopiowaną, stać się drobniutką wypustką podwojonego
języka, dyskursem zawiniętym do spodu, niewidzialną egzys
tencją przekształcającą przechodnie słowo w nieskończoną
wrzawę. Święty Antoni zwyciężył wieczną Księgę, stając się
bezgłośnym ruchem materii; Bouvard i Pecuchet zwyciężają
wszystko, co obce jest książce i się jej opiera, stając się ciągłym
ruchem księgi. Książkę, którą otworzył święty Antoni, uwal
niając drzemiące w niej pokusy, dwaj jegomoście rozkładają
w nieskończoność: bez złudzeń, bez zachłanności, bez grzechu,
bez pragnień.
nie ujawnia, ani nie zdaje sprawy z narodzin dzieła (lub czegoś,
co za sprawą geniuszu bądź przypadku mogłoby zostać dzie
łem); określa ono pustą formę, skąd bierze się to dzieło, to
znaczy miejsce, gdzie bez przerwy jest nieobecne, gdzie nigdy
się go nie znajduje, ponieważ nigdy się tam nie znajdowało.
Tam, w owej bezbarwnej okolicy, w tej istotnej kryjówce,
odsłania się bliźniacza niewspółmiemość szaleństwa i dzieła
— to ślepa plamka ich wzajemnych możliwości i nieustannych
ekskluzji.
Chociaż od Raymonda Roussela, od Artauda, to również
miejsce, dokąd zbliża się język literatury. Ale nie zbliża się doń
jak ku czemuś, co należałoby wypowiedzieć. Czas wreszcie
przejrzeć na oczy — języka literatury nie określa ani to, co
zostało powiedziane, ani nadające mu znaczenie struktury. Ma
on własną istotę, i o tę istotę pytać trzeba. Cóż to za istota
dzisiaj? Bez wątpienia ma coś wspólnego z autoimplikacją,
z sobowtórem, z pustką, jaka się w nim rozwiera. W tym sensie
istota literatury, jaka powstaje od Mallarmego po nasze dni,
podbija region, gdzie od czasów Freuda rozgrywa się doświad
czenie szaleństwa.
W oczach nieznanej jeszcze przyszłej kultury — a być
może jest ona tuż-tuż — będziemy uważani za tych, którzy
zbliżyli najbardziej jak to tylko możliwe dwa nigdy rzeczywiś
cie nie wygłoszone zdania, dwa zdania równie sprzeczne
i niemożliwe do wypowiedzenia, jak sławne „kłamię”; oba
zarysowują pustą autoreferencję — „piszę” i jestem niepo
czytalny”. Tym samym zajmiemy miejsce obok tysiąca innych
kultur, które zbliżały Jestem szaleńcem” do Jestem głupcem”,
Jestem bogiem”, Jestem znakiem”, a nawet Jestem prawdą”,
jak to działo się przez cały XIX wiek do czasów Freuda. A jeśli
kultura ta będzie miała zamiłowanie do historii, przypomni
sobie, że Nietzsche popadając w obłęd istotnie obwieścił (było
to w 1887 roku), iż jest prawdą (dlaczego jestem tak mądry,
dlaczego jestem tak światły, dlaczego tak dobre piszę książki,
dlaczego jestem przeznaczeniem), a w niecałe pięćdziesiąt lat
później Roussel w przededniu samobójstwa stworzył, w Jak
napisałem niektóre ze swych książek, ułożoną systematycznie,
bliźniaczą opowieść o swoim szaleństwie i o metodach pisania.
I bez żadnego wątpienia dziwić się będą, że mogliśmy dostrzec
160 Powiedziane, napisane. Szaleństwo i literatura
Kłamię, mówię
Doświadczenie zewnętrza
Refleksja, fikcja
rządek prawa nigdy nie był tak suwerenny, skoro ogarnia teraz
to, co chce nim wstrząsnąć. Ten, kto, wbrew niemu, chce
ustanowić nowy porządek, zorganizować drugą policję, powo
łać inne państwo, zawsze napotka tylko milczące i nieskoń
czenie uprzejme przyjęcie ze strony prawa. Prawdę mówiąc,
ono się nie zmienia: raz na zawsze zstąpiło do grobu i każda
z jego postaci będzie tylko metamorfozą tej śmierci, która nie
ma końca. Pod maską przeniesioną z tragedii greckiej — wraz
z groźną i litościwą matką jak Klitajmestra, zmarłym ojcem,
siostrą pogrążoną w żałobie, podstępnym i wszechmocnym
dziadkiem — Sorge jest uległym Orestesem, Orestesem zaję
tym wymykaniem się prawu, by tym lepiej mu się podporząd
kować. Jako że uparcie chce żyć w zadżumionej dzielnicy, jest
on także bogiem, który godzi się umierać pomiędzy ludźmi,
który jednak nie umiera i pozostawia nie spełnioną obietnicę
prawa, uwalniając milczenie, które rozdziera przejmujący
krzyk: gdzie jest prawo, co czyni prawo? I gdy wskutek nowej
metamorfozy lub nowego zanurzenia we własnej tożsamości
jest kobietą, która w osobliwy sposób przypomina jego siostrę,
uznany, nazwany, wykryty, poważany i wyszydzany, to on,
posiadacz wszelkich imion, przekształca się w coś, co nie daje
się nazwać, w nieobecną nieobecność, w bezkształtną obecność
pustki i niemą grozę tej obecności. Być może jednak ta śmierć
Boga jest zaprzeczeniem śmierci (hańba rzeczy bezsilnej
i lepkiej, która wiecznie pulsuje); a czyn, który łagodnieje, by ją
zabić, uwalnia w końcu jej język; język ten nie ma już nic do
powiedzenia prócz „mówię, teraz mówię” prawa, które trwa
w nieskończoność, wskutek samej proklamacji tego języka na
zewnątrz jego niemoty.
Eurydyka i Syreny
Towarzysz
zaimek osobowy bez osoby, twarz bez wyrazu i bez oczu, inny,
który jest tym samym. Czy to w tym rozdarciu i w tym
powiązaniu tkwi sekretnie zasada przyciągania? Czy w chwili,
gdy, jak sądziliśmy, prowadzeni byliśmy poza siebie przez
niedostępną dal, całkiem zwyczajnie w cieniu całego swego
nieuchronnego pchnięcia ciążyła ta posępna obecność? Puste
zewnętrze przyciągania jest być może tożsame z całkiem
bliskim zewnętrzem sobowtóra. Towarzysz byłby zatem przy
ciąganiem sięgającym szczytu udawania: udawanego, gdyż
podaje się ono za czystą bliską obecność, uporczywą, przełado
waną, niczym postać w nadmiarze; udawanego także dlatego,
że raczej odpycha, niż przyciąga, gdyż trzeba je trzymać na
dystans, gdyż stale istnieje zagrożenie wchłonięcia przez nie
i skompromitowania wraz z nim w bezmiernym pomieszaniu.
Odkąd towarzysz ma znaczenie zarazem jako wymóg, jakiemu
nigdy nie można sprostać, i ciężar, od jakiego chcielibyśmy się
uwolnić, nieodparcie jest się z nim związanym trudnym do
zniesienia pokrewieństwem, a jednak należałoby się jeszcze
doń zbliżyć, znaleźć z nim więź, która nie jest ową nieobecnoś
cią więzi, jaką jest się doń przywiązanym zgodnie z po
zbawioną oblicza postacią nieobecności.
Nieograniczona odwracalność tej postaci. A przede wszyst
kim, czy wspólnik jest ukrytym przewodnikiem, prawem
jawnym, choć niewidzialnym jako prawo, czy stanowi tylko
ciężką masę, inercję, która pęta, sen, który grozi ogarnięciem
wszelkiej czujności? Zaledwie wszedł do domu, do którego
przyciągał go na wpół zarysowany gest, dwuznaczny uśmiech,
Tomasz otrzymał dziwnego sobowtóra (czy to on, zgodnie ze
znaczeniem tytułu, jest „dany przez Pana”?): jego z pozoru
poraniona twarz jest tylko szkicem postaci wytatuowanej na
nim samym i mimo grubych uchybień zachowuje coś jak
„refleks antycznego piękna”. Czy zna on lepiej niż inni sekrety
domu, jak będzie twierdził pod koniec powieści, a jego pozorna
głupota jest tylko niemym oczekiwaniem pytania? Czy jest
przewodnikiem, czy więźniem? Czy należy do niedostępnych
mocy, które rządzą domem, czy jest tylko domownikiem?
Nazywa się on Dom. Niewidzialny i milczący każdorazowo,
gdy Tomasz mówi do osób trzecich, wkrótce zniknie całkiem:
gdy ostatecznie Tomasz z pozoru wszedł do domu, gdy sądzi,
Myśl zewnętrza 193
V. Gonitwa myśli
M. Foucault: Otóż to. Skoro świat Geneta jest, jaki jest, nie
mogę zrozumieć (nawet jeśli ograniczymy się tylko do zasad
niczego schematu jego twórczości), jak to się dzieje, że może
on ścierpieć, aby jego dzieło, które w pewnym momencie
mogło przecież pozostać jego własnym dziełem, było wy
stawiane w teatrze Recamier. Moim zdaniem teatr Recamier
Panów Renauda i Barraulta jest sceną w najwyższym stopniu
konformistyczną. Kiedy wystawiano tam Ścisły nadzór, można
było zobaczyć rozebranego ładnego chłopaka i oklaskujące go
młode pary paryżan. Nie rozumiem, w jaki sposób daje się to
pogodzić z twórczością Geneta. Przed chwilą wspominałem
o metamorfozie, jaka nastąpiła w funkcjonowaniu pisania.
Skoro problemu nie stanowi tu psychika pisarza Geneta, nie
rozumiem, jak to się dzieje, że Genet nie przestał pisać, widząc,
jak jego dzieło jest degradowane do poziomu striptizu ładnego
chłopaka. Kiedy bowiem napisał Ścisły nadzór, był to akt
prawdziwie dywersyjny. A fakt, że istnieje możliwość adapta
cji jego dzieła na spektakl kabaretowy, nie świadczy o tym, że
w dziele tym zawiera się pewien brak, wewnętrzna słabość,
wskazuje to raczej na niezwykłą moc zawłaszczającą burżuazji.
Krótko mówiąc, oznacza to, że przeciwnik, z którym powinniś
my stoczyć walkę, jest bardzo silny, a literatura jest słabą
bronią.
lub poddaj się i zgódź się być mną”. Aleksyna, jak sądzę, nie
chciała ani jednego, ani drugiego. Obce jej było to cudowne
pragnienie dołączenia do „drugiej płci”, odczuwane przez
pewne osoby, które czują się zdradzone przez anatomię lub
uwięzione w niesprawiedliwej tożsamości. Wierzę, że od
powiadało jej w tym jednopłciowym świecie uczuć i miłości
być inną, nigdy nie będąc „innej płci”. Ani kobietą kochającą
mężczyzn, ani mężczyzną ukrytym wśród kobiet. Aleksyna
była pozbawionym tożsamości przedmiotem wielkiego pożą
dania kobiet; dla samych zaś kobiet stanowiła nie lada atrakcję,
pociągającą ich kobiecość, tak że nic nie zmuszało ich do
wyjścia z zupełnie kobiecego świata.
Ci, którzy opisują przemianę płci, przez większość czasu
należą do świata zdecydowanie biseksualnego. Ułomność ich
tożsamości tłumaczy się pragnieniem przejścia na drugą stronę,
na stronę tej płci, którą pragną zdobyć lub do której pragną
przynależeć. Tu intensywna monoseksualność życia szkolnego
i religijnego służy objawieniu czułych, słodkich przyjemności,
jakie odkrywa i wyzwala nietożsamość seksualna, gdy zbłądzi
między podobne sobie ciała.
życia, techne tou biou, bez askesis, którą należy rozumieć jako
pracę nad samym sobą: była to jedna z podstawowych zasad,
którym hołdowali od dawna pitagorejczycy, sokratycy, cynicy.
Wydaje się, że spośród wszystkich form tego tóttó'ł^ń((w skład
którego wchodziły wstrzemięźliwość, rozpamiętywanie, rachu
nek sumienia, medytacja, milczenie i słuchanie kogoś innego)
pisanie — dla samego siebie i dla drugiego — dość późno
zaczęło odgrywać znaczącą rolę. W każdym razie teksty
z czasów cesarstwa mówiące o pracy nad sobą odwołują się
często do pisania. Należy czytać, powiada Seneka, ale też pisać.
Epiktet zaś, który skądinąd nauczał tylko ustnie, wielokrotnie
kładzie nacisk na rolę pisania jako ćwiczenia osobistego:
należy „rozmyślać (meletan)'', pisać (grapheiri), ćwiczyć (gum-
nazein). „Oto na takim rozmyślaniu, na takim pisaniu, na takiej
lekturze niechże mnie śmierć zaskoczy” (Epiktet, Diatryby,
przeł. L. Joachimowicz, Warszawa 1961, ks. III, 5, s. 230).
Albo: „Tego rodzaju myśli snuć trzeba we dnie, tego rodzaju
myśli snuć trzeba w nocy. O takich sprawach należy pisać,
o takich sprawach należy czytać, o takich sprawach należy
rozmawiać — samemu z sobą, jak również z innymi. [...] I jeśli
ci kiedyś przydarzy się coś, cośmy zwykli nazywać potocznie
przeciwnością, to natychmiast i w pierwszym rzędzie ducha ci
doda ta świadomość, że owa przeciwność nie spadła na ciebie
znienacka, wbrew twoim przewidywaniom” (Diatryby, III, 24,
s. 319). W tekstach Epikteta pisanie zwykle pojawia się
w połączeniu z „rozmyślaniem”, z tym ćwiczeniem myśli,
która przywołuje to, co stało się już jej własnością, która odsyła
do jakiejś zasady, reguły lub przykładu, zastanawia się nad
nimi, przyswaja je i w ten sposób gotowa jest stawić czoło
światu. Okazuje się jednak także, że pisanie wiąże się z ćwicze
niem myśli na dwa różne sposoby. Jeden z nich przybiera formę
serii „linearnej”: zmierza od medytacji do czynności pisania
i dalej, do gymnazein, czyli do realnego ćwiczenia i do próby:
praca myśli, praca pisania, praca rzeczywista. Drugi sposób
posiada strukturę koła: medytacja poprzedza notatki, które
umożliwiają lekturę prowadzącą na powrót ku medytacji.
W obu wypadkach, niezależnie od tego, jak wyglądałby cykl
ćwiczeń lub gdzie miałyby one miejsce, pisanie stanowi
najważniejszy etap w procesie, do którego zmierza wszelka
306 Powiedziane, napisane. Szaleństwo i literatura
Hypomneumata
Korespondencja
Anty-Hermes*
KOMENTARZ
POWRÓT MOWY
— ręka rękę myje. Dziś z kolei trudno nam czytać Roussela bez
książki Foucaulta pod ręką1617 .
Co urzekło filozofa i historyka medycyny w tej niezwykłej
twórczości? Odpowiedź jest stosunkowo prosta: język. Ściślej
zaś trzy podstawowe, ściśle ze sobą powiązane wątki, odnale
zione — bądź tylko, jak chce Leiris, zaprojektowane — przez
Foucaulta w tekstach Roussela. Oto, pokrótce, one. Język,
w przeciwieństwie do tego, co widzialne, jest zastraszająco
niewystarczający (rzeczy postrzegane są dlatego, że brakuje
słów zdolnych je szczelnie zasłonić), co oznacza, że relacja
między słowami i rzeczami nabiera znamion gry, w której
„wskazują się [one] nawzajem i rozmijają, zdradzają i masku
ją” [RR, 190]. Język w ujęciu Foucaulta nie jest strukturalisty-
cznym systemem, którego poszczególne jednostki nabierają
znaczeń w autonomicznej grze powtórzeń, różnic i substytucji,
jest natomiast, jak pisze jeden z komentatorów, afold within the
world'1. Ten niesystemowy stosunek słów i rzeczy, ta „nieroz-
dzielna, lecz wieloznaczna sieć” \RR, 154] możliwa jest tylko
dlatego, że między słowami a rzeczami zieje otchłanna prze
paść, w której wszelkie wyjaśnienie, wszelka próba pokrycia
słowami rzeczywistości prowadzi do nieskończonej regresji.
Język nie pozwala na przypisanie mu jakichkolwiek źródeł:
(„Wszystko jest wtórne [...], wszystko jest powtórzeniem [...].
Wszystko od zawsze już się rozpoczęło” [RR, 67]) i dlatego
dyskurs opisujący „maszynerie językowe” musi zastąpić her-
meneutyczny projekt głębokiego rozumienia tekstu, gdyż ma
on tylko do czynienia ze zwierciadlaną strukturą języka,
odsyłającego pozornie w głąb siebie, a faktycznie rozpraszają
cego spojrzenie hermeneuty po powierzchni lustra.
Fakt, że dzisiejsza literatura fascynuje się bytem mowy, nie jest ani
znakiem jakiegoś końca, ani potwierdzeniem jej radykalizacji: jest
bez konkluzji i bez obrazu, bez prawdy i teatru, bez dowodu, bez
maski, bez potwierdzenia, wolny od jakiegokolwiek centrum,
uwolniony od ojczyzny, który jednak ustanawia własną przestrzeń
jako zewnętrze, ku któremu, spoza którego mówi [MZ, 182],
33
P. Ricoeur, De l'interpretation. Essai sur Freud, Paris 1965.
Anty-Hermes 361
PRAWDA SYMBOLI
PORZĄDEK DYSKURSU
46
Tamże, s. 218-219.
Anty-Hermes 377
PODSUMOWANIE
Przedmowa
Preface, w: Foucault, Folie et deraison. Histoire de la folie
a l’age classiąue, Plon, Paris 1961, s. I—XI (tekst nie
umieszczony w polskim wydaniu Historii szaleństwa...).
Podstawa przekładu: Dits et ecrits. 1954—1988, t. I,
s. 159-167;
Ojcowskie „nie”
Le „non" du pere, „Critique”, nr 178, marzec 1962,
s. 195—209. Podstawa przekładu: Dits et ecrits. 1954—1988,
t. I, s. 189-203;
Cóż za okrutna wiedza
Un si cruel savoir, „Critique”, nr 182, lipiec 1962, s. 597-611.
Podstawa przekładu: Dits et ecrits. 1954-1988,1.1, s. 215-228;
Przedmowa do transgresji
Preface a la transgression, „Critique”, nr 195—196, sier-
pień-wrzesień 1963, s. 751-769. Podstawa przekładu: Dits
et ecrits. 1954—1988, t. I, s. 233—250;
Język bez końca
Le langage aFinfini, „Tel quel”, nr 15, jesień 1963, s. 44-53.
Podstawa przekładu: Dits et ecrits. 1954—1988,1.1, s. 250-261;
Dystans, aspekt, źródło
Distance, aspect, origine, „Critique”, nr 198, listopad 1963,
s. 931-945. Podstawa przekładu: Dits et ecrits. 1954-1988,
t. I, s. 272-285;
388 Powiedziane, napisane. Szaleństwo i literatura
Biblioteka i wyobraźnia
Un „fantastique ” de bibliotheque, „Cahiers de la compagnie
Madeleine Renaud-Jean-Louis Barrault”, nr 59, marzec
1967, s. 7—30. Podstawa przekładu: Dits et ecrits.
1954—1988, t. I, s. 293-325;
Proza Akteona
Laprose d’Acteon, „La Nouvelle Revue franęaise”, nr 135,
marzec 1964, s. 444—459. Podstawa przekładu: Dits et ecrits.
1954—1988, t. I, s. 326-337;
Język przestrzeni
Le langage de 1’espace, „Critique”, nr 203, kwiecień 1964,
s. 378-382. Podstawa przekładu: Dits et ecrits. 1954—1988,
t. I, s. 407—412;
Szaleństwo, nieobecność dzieła
La folie, l’absence d’oeuvre, „La Table ronde”, nr 196:
Situation de la psychiatrie, maj 1964, s. 11—21. Podstawa
przekładu: Dits et ecrits. 1954—1988, t. I, s. 412-420;
Obowiązek pisania
L 'obligation d 'ecrire, w: Nerval est-il le plus grandpoete du
XIX* siecle?, „Arts: lettres, spectacles, musique”, nr 980,
11—17 listopada 1964, s. 7. Podstawa przekładu: Dits et
ecrits. 1954—1988, t. I, s. 437;
Zaplecza fabuły
L’arriere-fable, „L’Arc”, nr 29: Jules Verne, maj 1966,
s. 5—12. Podstawa przekładu: Dits et ecrits. 1954—1988,1.1,
s. 506-513;
Myśl zewnętrza
La pensee du dehors, „Critique”, nr 229, czerwiec 1966,
s. 523—546 (Sur Maurice Blanchot). Podstawa przekładu:
Dits et ecrits. 1954—1988, t. I, s. 518—539;
Kim jest autor?
Qu ’est~ce qu ’un auteur?, „Bulletin de la Societe franęaise de
philosophie”, R. 63, nr 3, lipiec-wrzesień 1969, s. 73—104.
Podstawa przekładu: Dits et ecrits. 1954—1988, t. I,
s. 789-821;
Siedem uwag w sprawie siódmego anioła
Sept propos sur le septieme ange, w: J.-P. Brisset, La
Grammaire logique, Tchou, Paris 1970, s. 9-57. Podstawa
przekładu: Dits et ecrits. 1954-1988, t. II, s. 13—25;
Źródła tekstów 389
Przedmowa ............................................................................ 5
Ojcowskie „nie” ...........................................................15
Cóż za okrutna wiedza ................................................ 31
Przedmowa do transgresji ...........................................47
Język bez końca ...........................................................67
Dystans, aspekt, źródło ................................................ 81
Biblioteka i wyobraźnia................................................ 97
Proza Akteona ................................................................ 131
Język przestrzeni ...........................................................145
Szaleństwo, nieobecność dzieła..................................... 151
Obowiązek pisania...........................................................161
Zaplecza fabuły................................................................ 163
Myśl zewnętrza................................................................ 173
Kim jest autor?................................................................ 199
Siedem uwag w sprawie siódmego anioła . . . .221
Szaleństwo, literatura, społeczeństwo............................. 237
Sade, kapral seksu............................................................. 267
Żywoty ludzi niegodziwych...........................................273
Prawdziwa płeć................................................................ 293
Sobąpisanie ..................................................................... 303
Archeologia namiętności................................................ 321
BFG 17281