You are on page 1of 361

Borys Sokołow

Postaci i realia „Mistrza i Małgorzaty“

Fragmenty II wydania „Encyklopedii Bułhakowa“

Ilustracja na okładce: Aleksander Botvinov


Творчество: ■ Alexander Botvinov (tvorchestvof.blogspot.com)

(Tłumaczenie własne)
Wersja I

Łódź, 2020-20121
Spis treści
Od tłumacza .............................................................................................................. 5
I. O powieści............................................................................................................. 8
II. Źródła i wpływy................................................................................................49
Demonologia....................................................................................................... 50
Źródła ........................................................................................................ 50
Przemiany ...................................................................................................53
Walka z religią........................................................................................... 56
Faust........................................................................................................... 59
Mówiąca halucynacja................................................................................. 62
Wolnomularstwo ...............................................................................................64
Fryderyk Nitsche ............................................................................................... 98
Chrześcijaństwo................................................................................................. 111
Henryk Sienkiewicz ........................................................................................ 145
III. Postaci i miejsca ...............................................................................................152
Woland, Mistrz i ich otoczenie ........................................................................ 153
Woland......................................................................................................... 154
Małgorzata..................................................................................................... 175
Mistrz ............................................................................................................179
Jeszua Ha-Nocri ........................................................................................... 205
Poncjusz Piłat...............................................................................................209
Józef Kajfasz..................................................................................................219
Juda z Kiriatu ............................................................................................... 222
Mateusz Lewita ...........................................................................................229
Afraniusz .......................................................................................................231
Azazello, demon pustyni, demon-zabójca .................................................. 232
Korowiow ................................................................................................... 236
Behemot........................................................................................................245
Hella ............................................................................................................ 248
Frieda ............................................................................................................251
Abadonna, demon wojny.............................................................................254
Literaci, krewni i znajomi................................................................................ 256

3
Michaił Aleksandrowicz Berlioz ................................................................ 257
Iwan Bezdomny ........................................................................................... 263
Aleksander Riuchin ..................................................................................... 273
Stiepan Bogdanowicz Lichodiejew............................................................ 277
Nikanor Iwanowicz Bosy............................................................................ 283
Alojzy Mogarycz ......................................................................................... 287
Arkadij Apollonowicz Semplejarow ......................................................... 295
Archibald Archibaldowicz ..........................................................................301
Baron Meigel ................................................................................................ 303
Żorż Bengalski ............................................................................................. 306
Andriej Fokicz Sokow ................................................................................ 308
Aleksander Nikołajewicz Strawiński .........................................................310
Miejsca ................................................................................................................311
Wielki Bal u Szatana.....................................................................................312
Dom Gribojedowa ......................................................................................342
Teatr Variete................................................................................................354
Fatalne mieszkanie....................................................................................... 360

4
Od tłumacza
Tłumaczenie jest w zasadzie ukończone w warstwie filologicznej, pozostał jedy-
nie problem redakcji, która jest bardzo skomplikowana przez strukturę „Ency-
klopedii“ i dlatego odkładam ją sobie na później.
Po pierwsze: Bory Sokołow stworzył coś w rodzaju słownika encyklopedyczne-
go (na kształt Słownika Encyklopedycznego Brockhausa i Efrona, na który wielokrot-
nie się powołuje). Taka budowa tekstu jest wygodna z uwagi na to, że czytelnik
nie musi niczego czytać po kolei — zagląda tam, gdzie akurat potrzebuje, otrzy-
mując pełną wiedzę w oczekiwanym zakresie. Z drugiej jednak strony powstaje
problem z usystematyzowaniem materiału wobec wielokrotnych powtórzeń,
wynikających z dość jednorodnego tematu oraz z tego, że niektóre te same cyto-
wania są wykorzystywane do zilustrowania odmiennych aspektów filozoficz-
nych i decyzji autora. W takiej sytuacji, wobec braku odsyłaczy, czytelnik zapo-
znaje się wielokrotnie z tym samym cytatem. Dla tłumacza natomiast jest to pro-
blem rozpoznania i nadania jednolitego kształtu powtarzającym się fragmentom i
ewentualnego rozważenia konieczności zbudowania systemu odwołań.
Po drugie: Wyjątkową trudność sprawiało tłumaczenie fragmentów, w których
Borys Sokołow przywołuje cytaty z utworów literackich, tak samego Bułhako-
wa, jak pisarzy zagranicznych w tłumaczeniach na rosyjski lub (rzadko) w orygi-
nale. Stosunkowo prosta sytuacja jest w przypadku polskich tłumaczeń, gdyż
większość utworów Bułhakowa została wiernie przeniesiona na polski przez
znakomite pióra (Lewandowska, Dąbrowski, Stiller i in.). Jednak przywołane
przez Borysa Sokołowa teksty służą ilustracji określonych sytuacji w prozie Buł-
hakowa lub objaśnieniu decyzji podejmowanych przez pisarza. I tu zaczynają się
schody, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy autor „Mistrza i Małgorzaty“ korzy-
stał z tłumaczenia rosyjskiego, a jeżeli tak, to jak się ono ma do oryginału i jakie
wywołało asocjacje. Najlepszym przykładem jest „Faust“, przywoływany przez
autora Encyklopedii w tłumaczeniach Borysa Pasternaka, które rzeczywiście od-
powiada wywodom Sokołowa, ale którego stosunek do niemieckiego wiersza
może być bardziej poetycki niż filologiczny, a wtedy w innym języku asocjacje

5/361
Od tłumacza

mogą słabnąć lub całkowicie znikać. Problem pogłębia to, że Polacy nie dorobili
się znośnego chociażby tłumaczenia poematu Goethego i w niektórych przypad-
kach trzeba wierzyć na słowo autorowi „Encyklopedii“. Polskie tłumaczenia
Fausta, zwłaszcza to w wykonaniu Zegadłowicza (piękne, notabene), dorzucają
do tego nowe problemy, ponieważ ich wysokiemu poziomowi poetyckiemu nie
zawsze towarzyszy wierność tekstowi. Nieco inaczej jest z tłumaczeniem Ko-
nopki, chociaż rezultat podobny: próby znalezienia rymu kończą niekiedy kata-
strofalnym odjazdem. W każdym przypadku związki wskazywane przez Sokoło-
wa nie zawsze są wyraźnie widoczne.
Po trzecie: Bułhakow pozostaje postacią enigmatyczną. Własne dzienniki znisz-
czył lub jemu zniszczyli i całe jego życie pozostało w powieściach oraz wspo-
mnieniach przyjaciół i znajomych (jak to wygląda, najlepiej widać w książce Ma-
rietty Czudakowej). W rezultacie mamy do czynienia z przypuszczeniami i
wnioskami z nich wyciąganymi. Nie daje to niestety pewności w tłumaczeniu, a
trzeba wiedzieć, że zdarzenia z życia i lektury miały olbrzymi wpływ nie tylko
na zarys postaci, ale także na użycie określonych słów i zwrotów w tekście po-
wieści.
Po czwarte: Mnóstwo Małych Błędów. Pozostawiłem sobie na później ujednoli-
cenie nazw, zrobienie korekty, zbudowanie indeksów etc. na czas, gdy zapomnę
wszystko i z przyjemnością przeczytam całość od nowa. W zasadzie bez proble-
mowa jest transkrypcja nazw i nazwisk pisarzy zachodnich, aczkolwiek ustalenie
„europejskiego“ nazewnictwa bywało kłopotliwe. W „Łajonsie“ na przykład
dość trudno doszukać się „Lyonsa“, prawda? Jeszcze gorzej było z nazwami geo-
graficznymi, zwłaszcza miejsc w starożytnej Palestynie... Największy kłopot
sprawia transkrypcja nazwisk rosyjskich, ponieważ zasady w tym zakresie zmie-
niały się kilkakrotnie w ostatnim czasie i nie jestem na bieżąco. Stąd dosyć swo-
bodne decydowanie, czy na przykład Jelena ma skrót J., czy — jak chcą ostatnio
wydawcy — nieco sztuczne Je. (Problem dyftongów jest zresztą szerszy).
Po piąte: Borys Sokołow konsekwentnie umieszcza daty urodzenia i śmierci przy
wszystkich nazwiskach, ile razy by nie wystąpiły, oraz daty pierwszych wydań
cytowanych książek. Doszedłszy do wniosku, że nikt nie będzie studiował tych
wszystkich XIX-wiecznych ramot mało znanych dzisiaj autorów, a specjaliści i
tak o nich wiedzą, równie konsekwentnie je poopuszczałem. Może nieelegancko,

6
Od tłumacza

ale Wikipedia (ru) wszystkich ich wymienia, więc nie ma problemu. Tu uwaga:
szukać trzeba w cyrylicy, bo inne wersje narodowe są głuche na historię rosyj-
skiej filozofii i myśli społecznej.
Po szóste: dla zamknięcia sprawy należałoby jeszcze zrobić przegląd wszystkich
pozostałych dzieł Bułhakowa wspomnianych w „Encyklopedii“ pod kątem ich
związków z „Mistrzem i Małgorzatą“. Na razie mam dosyć, więc być może tro-
chę się odwlecze.
Proszę zatem o wybaczenie nieuniknionych literówek, opuszczeń itp. braków.
Na razie jednak, jako człowiek zadowolony z tego, że ma już za sobą lwią część
pracy, puszczam ten tekst w obieg.

7
I. O powieści
„Mistrz i Małgorzata“ za życia Bułhakowa nie została ukończona ani opublikowa-
na. Po raz pierwszy pojawiła się w druku w czasopiśmie „Moskwa” w nr 11 z
1966 i nr 1 z 1967. Początek pracy nad powieścią datował Bułhakow w różnych
rękopisach na 1928 i 1929 rok. Najprawdopodobniej rok 1928 odnosi się do po-
wstania zamiaru powieści, a praca nad tekstem zaczęła się w 1929 r. Zgodnie z
pozostawionym w archiwum pisarza pokwitowaniem, 8 maja 1929 roku Bułha-
kow przekazał wydawnictwu „Niedra” rękopis „Furibunda”, podpisany pseudo-
nimem „K. Tugaj” (oczywiście pseudonim pochodził od nazwiska książąt w
opowiadaniu „Ogień w pałacu chanów”). To najwcześniejsza ze potwierdzo-
nych dat pracy nad książką. Ale można założyć, że powieść została rozpoczęta
kilka miesięcy wcześniej. Pozostało doniesienie nieznanego informatora OGPU
z 28 lutego 1929 roku, w której, oczywiście, mowa o przyszłym „Mistrzu i Mał-
gorzacie“:

Spotkałem się z Niekrasową, która mi powiedziała, że M. Bułhakow napisał po-


wieść, którą czytał w pewnym towarzystwie, tam mu powiedzieli, że w takiej postaci
jej nie przepuszczą, ponieważ jest nadzwyczaj ostra, wtedy on ją przerobił i myśli
opublikować, a w początkowej redakcji puścić w charakterze rękopisu między ludzi
i to jednocześnie z opublikowaniem wersji ocenzurowanej.

Prawdopodobnie zimą 1929 roku powstało kilka rozdziałów powieści, wyróż-


niających się jeszcze większą polityczną ostrością, niż fragmenty wczesnej redak-
cji. Możliwe, że oddana do „Nerdy” „Mania furibunda” była już złagodzonym
wariantem początkowego tekstu. Prawdopodobny jest też zamiar Bułhakowa
wydania rękopisu powieści w samizdacie. Z listu od nieznanej czytelniczki, któ-
ry autor „Mistrza i Małgorzaty“ otrzymał 9 marca 1936 roku, wiadomo, że wśród
przepisanych ręcznie i na maszynie tekstów krążyły wśród zainteresowanych
„Zmowa świętoszków”, „Psie serce” i „Fatalne jaja” z niewydrukowanym w
zbiorze „Nerdy” wariantem zakończenia. Niewykluczone, że właśnie sygnał od
agenta organów ścigania ostatecznie przerwał publikację „Manii furibundy”. W
pierwszej redakcji powieść miała warianty nazw: „Czarny mag”, „Kopyto inży-
niera”, „Żongler z kopytem”, „Syn W” (Wielara?), „Występy gościnne” (Wo-

8/361
O powieści

landa?). Pierwsza redakcja „Mistrza i Małgorzaty“. i M. była zniszczona przez au-


tora 18 marca 1930 r. po odbiorze wiadomości o zakazie sztuki „Zmowa świę-
toszków”. O tym Bułhakow zakomunikował w liście rządowi 28 marca 1930 r.:
„I osobiście ja, własnymi rękoma, wrzuciłem do pieca brudnopis powieści o dia-
ble...” Pracę nad powieścią wznowił w 1931 roku. Sporządzone zostały na brud-
no szkice, przy czym już tu figurowali Małgorzata i jej bezimienny towarzysz —
przszły Mistrz. W końcu 1932 lub na początku 1933 roku pisarz zaczął ponownie,
jak w latach 1929-1930, tworzyć fabularnie zakończony tekst. 2 sierpnia 1933 ro-
ku komunikował swojemu przyjacielowi, pisarzowi Wikientiemu Wieresajewo-
wi (Smidowiczowi):

Wstąpił we mnie... diabeł. Już w Leningradzie i teraz tutaj, dusząc się w moich po-
koiczkach, zacząłem zapełniać stronicę za stronicą na nowo tą swoją zniszczoną
trzy lata temu powieścią. Po co? Nie wiem. Sam z siebie się śmieję! Niech zginie w
Leto! Zresztą z pewnością prędko to porzucę.

Ale Bułhakow już więcej nie rzucał „Mistrza i Małgorzaty“ i z przerwami, wy-
wołanymi przez konieczność pisania zamówionych sztuk, inscenizacji i scenariu-
szy, kontynuował pracę nad powieścią praktycznie do końca życia. Druga redak-
cja, która powstawała aż do 1936 roku, miała podtytuł „Powieść fantastyczna” i
warianty tytułów: „Wielki kanclerz”, „Szatan”, „Oto i ja”, „Kapelusz z piórem”,
„Czarny teolog”, „On się zjawił”, „Podkowa cudzoziemca”, „On przybył”,
„Przybycie”, „Czarny mag” i „Kopyto konsultanta”.
Trzecia redakcja, zaczęta w drugiej połowie 1936 lub w 1937 roku, najpierw na-
zywała się „Książę ciemności”, lecz już w drugiej połowie 1937 r. pojawił się do-
brze znany teraz nagłówek „Mistrz i Małgorzata”. W maju lub czerwcu 1938 ro-
ku powstał pierwszy maszynopis fabularnie zakończonego tekstu. Autorska ko-
rekta maszynopisu zaczęła się 19 września 1938 roku i trwała z przerwami pra-
wie do samej śmierci pisarza. Bułhakow zaprzestał jej 13 lutego 1940 roku, mniej
niż cztery tygodnie przed śmiercią, na pytaniu Małgorzaty:

To znaczy, że za trumną idą literaci?

Fabularnie utwór był ukończony. Zostały tylko drobne niezgodności, jak ta, że
w rozdziale 13. Mistrz jest gładko wygolony, a w rozdziale 24. staje przed nami
z brodą, przy czym dosyć długą, bo jej nie golą, a tylko przycinają. Prócz tego, z

9
O powieści

powodu niedokończonej korekty, której część przechowywała tylko pamięć


trzeciej żony pisarza, jak również straty jednego z zeszytów, w którym zapisy-
wała ostatnie autorskie poprawki i uzupełnienia, pozostaje zasadnicza nieokreślo-
ność tekstu, od której każdy z wydawców musi uwalniać się po swojemu. Na
przykład, biografia Alojzego Mogarycza została wykreślona przez Bułhakowa, a
nowy jej wariant zapisany jedynie na brudno. Dlatego w jednych wydaniach
„Mistrza i Małgorzaty“ jest opuszczany, a w innych, w celu podwyższenia kom-
pletności fabuły, odtwarza się skreślony tekst.
23 października 1937 roku J. Bułhakow zapisała w dzienniku:

M.A. przez wszystkie te sprawy z cudzymi i swoimi librettami zastanawia się nad
odejściem z Teatru Wielkiego, poprawieniem powieści („Mistrz i Małgorzata”) i
przedstawieniem jej na górze”.

Tym samym powieść uzyskała status głównego dzieła życia, przeznaczonym by


określić los pisarza, chociaż w perspektywie czasu jej publikacja bynajmniej nie
była pewna. Przed zakończeniem maszynopisu Bułhakow pisał do żony do Lebie-
dianu 15 czerwca 1938 roku:

Przede mną 327 stron maszynopisu (około 22 rozdziałów). Jeżeli będę zdrowy, prze-
pisywanie prędko się zakończy. Zostanie najważniejsze — korekta autorska, duża,
złożona, uważna, możliwe, że z przepisywaniem pewnych stronic.
„Co będzie?” — pytasz. Nie wiem. Prawdopodobnie, włożysz go do biurka albo do
szafy, gdzie leżą moje zabite sztuki, i czasem będziesz przypominać sobie o nim.
Zresztą, nie znamy naszej przyszłości.
Swojego osądu tej rzeczy już dokonałem i jeżeli uda mi się jeszcze nieco poprawić
zakończenie, będę uważał, że zasługuje na korektę i na to, by spoczęła w ciemno-
ściach szuflady. Teraz interesuje mnie twoja ocena, a czy poznam osąd czytelników,
nikt nie wie.
Moja poważana maszynistka [siostra J. Bułhakow, O. Bokszańska — B.S.] bardzo
pomogła mi w tym, by mój sąd o powieści był najsroższy. Przez 327 stronic uśmiech-
nęła się jeden raz, na stronie 245. („Przesławne morze...”). Dlaczego to właśnie ją
rozśmieszyło, nie wiem. Nie jestem pewny tego, czy uda jej się odszukać jakąś głów-
ną linię w powieści, natomiast jestem pewny, że mam zapewnioną całkowitą dez-
aprobatę z jej strony. Co znalazło wyraz w zagadkowym zdaniu:
„Twoja powieść — twoja sprawa” (?!). Prawdopodobnie w ten sposób chciała po-
wiedzieć, że ona nie jest winna... Poczułem się źle i jeżeli będzie tak, jak, na przy-
kład, dzisiaj i wczoraj, to chyba nie będzie wyjazdu. [do Lebiedianu — B.S.] Nie

10
O powieści

chciałem ci o tym pisać, lecz nie wolno nie pisać. ...Ach, Kuka, z tak daleka nie wi-
dzisz, co z twoim mężem zrobiła, po straszliwym pisarskim życiu, ostatnia, już na
odchodnym, powieść”.
Prawdopodobnie autor, lekarz z wykształcenia, już czuł jakieś objawy fatalnej
choroby — nefrosklerozy, która zabiła jego ojca, A. Bułhakowa, a następnie pora-
ziła samego pisarza. Nieprzypadkowo na jednej ze stronic rękopisu „Mistrza i
Małgorzaty“ pojawiła się dramatyczna notatka: „Dopisać, zanim umrę!”
J. Bułhakow wspominała, że jeszcze latem 1932 roku, kiedy spotkali się ponow-
nie po prawie dwudziestomiesięcznej przerwie na żądanie jej męża J. Szyłow-
skiego, Bułhakow powiedział:

Daj mi słowo, że umierać będę na twoich rękach”. Jeżeli pomyśleć, że mówił to


człowiek ledwie czterdziestoletni, zdrowy, z wesołymi niebieskimi oczyma, rozpro-
mieniony szczęściem, to oczywiście wyglądało to bardzo dziwnie. I ja, śmiejąc się,
odpowiedziałam: „Oczywiście, oczywiście, będziesz umierać na moich...”
Powiedział wtedy: „Mówię bardzo poważnie, przysięgnij”. I w rezultacie przysię-
głam. I kiedy później, poczynając od 1935 roku, zaczął, nie wiadomo dlaczego,
przypominać mi tę przysięgę, niepokoiło mnie to i denerwowało. Mówiłam mu: „No
to chodźmy do kliniki, może coś ci jest?” Robiliśmy analizy, prześwietlenie; wszyst-
ko było bardzo dobrze. A kiedy przyszedł rok 1939, zaczął mówić: „No to przyszedł
mój ostatni rok”. I zazwyczaj mówił to publicznie. Miałam nieduży krąg przyjaciół,
ale bardzo dobrych i bardzo interesujących. To byli artyści — Dmitrijew, Wiljams,
Erdman. Był dyrygent Teatru Wielkiego, Mielik-Paszajew i jego dyrektor, Jakow Le-
ontjew1. Wszyscy oczywiście z żonami. I moja siostra Olga Bokszańska, sekretarz
MChAT, ze swoim mężem Kałużskim oraz kilku aktorów tego teatru: Konski, Jan-
szyn2, Rajewski, Pilawska. To było nieduże kółko dla takiego człowieka, jak Michaił
Afanasjewicz, lecz oni zbierali się u nas prawie codziennie. Siedzieliśmy wesoło za
naszym okrągłym stołem i u Michaił Afanasjewicza pojawiła się maniera mówienia
nagle, wśród wesołości: „Tak, wam to dobrze, wy wszyscy będziecie żyć, a ja wkrót-
ce umrę”. I zaczynał mówić o swojej przyszłej śmierci. Przy czym mówił to w tak ko-
micznym, humorystycznym tonie, że pierwsza się śmiałam. A za mną wszyscy pozo-
stali, bo nie można było utrzymać powagi. Pokazywał to wcale nie jak tragedię, a
podkreślał wszystko, co śmiesznego może towarzyszyć takiemu momentowi. I wszyst-
kie tak się przyzwyczailiśmy do tych opowiadań, że, jeśli tylko wpadał jakiś nowy
człowiek, patrzał na nas ze zdumieniem. A my wszyscy myśleliśmy, że to jest jedna z
tych śmiesznych bułhakowowskich opowieści, bo wyglądał tak zdrowo i był pełen
życia. Jednak rzeczywiście zachorował w 1939 roku. I kiedy okazało się, że choruje
1 W rzeczywistości zastępca dyrektora (B.S.).

2W 1936 kontakty z Janszynem zostały zerwane z powodu zajścia związanego ze „Zmową


Świętoszków (B.S.).

11
O powieści

na nefrosklerozę, to on to przyjął jako coś nieuchronnego. Jako lekarz znał przebieg


choroby i uprzedzał mnie o nim. W niczym się nie pomylił. Bardzo złe było to, że le-
karze, najlepsi lekarze Moskwy, których wołałam do niego, zupełnie go nie oszczę-
dzali. Zazwyczaj mówili: „No cóż, Michaile Afanasjewiczu, jest pan lekarzem, sam
pan wie, że to jest nieuleczalnie”. To okrutne, na pewno tak nie wolno mówić chore-
mu. Kiedy odchodzili, zajmowało mi wiele godzin przekonywanie, by uwierzył mnie,
a nie im. Zmuszanie go do wiary w to, że będzie żyć, że przetrwa tę straszną choro-
bę, pokona ją. Zaczynał znowu mieć nadzieję. W czasie choroby dyktował mi i po-
prawiał „Mistrza i Małgorzatę”, utwór, który kochał najbardziej ze wszystkich in-
nych. Pisał ją dwanaście lat. I ostatnie poprawki, które mi dyktował, zostały nanie-
sione w egzemplarzu, który znajduje się w Bibliotece Lenina bibliotece. Po tych po-
prawkach i uzupełnieniach widać, że jego rozum i talent nie słabły. To były błysko-
tliwe uzupełnienia do tego, co zostało napisane wcześniej.
Kiedy w końcowym okresie choroby już prawie stracił mowę, z jego ust wydobywały
się czasem tylko końcówki lub początki słów. Był wypadek, kiedy siedziałam koło
niego, jak zawsze, na poduszce na podłodze obok wezgłowia łóżka, dał mi do zrozu-
mienia, że coś mu jest potrzebne, że czegoś chce ode mnie. Proponowałam mu le-
karstwo, coś do picia — sok cytrynowy , lecz zrozumiałam, że nie w tym sprawa.
Wtedy domyśliłam się i zapytałam: „Twoje utwory?” Kiwnął w sposób oznaczający,
że i „tak”, i „nie”. Powiedziałam: „Mistrz i Małgorzata”? Bardzo ucieszony, dał
znak głową, że „tak”. I wycisnął z siebie dwa słowa: „żeby wiedzieli, żeby wiedzie-
li”.

Najwidoczniej w latach 30. Bułhakow w jakiś sposób przeczuwał własną śmierć


i dlatego traktował „Mistrza i Małgorzatę“ jako ostatnią, przedśmiertną powieść,
jako testament i swój główny przekaz dla ludzkości. Tu, podobnie jak biesiadne
rozmowy o śmierci, utrwalone przez żonę, tragiczny los Mistrza, skazanego na
szybkie zakończenie swojego ziemskiego żywota oraz męczarnia Jeszui Ha-No-
cri na krzyżu, nie są tak ciężkie i mroczne dla czytelnika w połączeniu z później-
szymi, wypełnionymi skrzącym humorem scenami moskiewskimi, groteskowymi
obrazami Behemota, Korowiowa, Azaziella i Helli. Jednak głównym wątkiem
była dla autora zamknięta w powieści oryginalna, syntetyczna koncepcja filozo-
ficzna i ostra satyra polityczna, ukryte przed oczami cenzury i nieprzychylnymi
czytelnikami, lecz zrozumiałe dla ludzi rzeczywiście mu bliskich. Jego kontakty
z O. Bokszańską nie były bynajmniej proste, dlatego pisarz obawiał się, że ona
odniesie się do „Mistrza i Małgorzaty“ nieprzychylnie i nie zrozumie głównej
myśli. Prawdopodobnie, Bułhakow nie wykluczał, że polityczne aluzje, zawarte
w „Mistrzu i Małgorzacie", jak i w opowiadaniach „Fatalne jaja” i „Psie serce”,
będą przyczyną przykrości. W związku z „Fatalnymi jajami” Bułhakow zapisał

12
O powieści

w dzienniku, w nocy na 28 grudnia 1924 roku swoje obawy po czytaniu powie-


ści na „Nikitinskich subbotnikach” (których publiczność autor ocenił mocno ne-
gatywnie): „Boję się, wylądowania za te osiągnięcia «w miejscu nie tak odle-
głym»3”. Prawdopodobnie, te same obawy pojawiały się niekiedy u Bułhakowa
w związku „Mistrzem i Małgorzatą”, co odbiło się w ironicznym zdaniu pod ad-
resem szwagierki: „ona jest niewinna”. Niektóre najbardziej politycznie oczywi-
ste wątki powieści Bułhakow zniszczył jeszcze na wczesnych stadiach pracy. Na
przykład 12 października 1933 roku J. Bułhakow zapamiętała, że po odebraniu
wiadomości o aresztowaniu swego przyjaciela, dramaturga Nikołaja Erdmana i
parodysty Władimira Massa „za jakieś satyryczne bajki” „Misza spochmurniał” i
w nocy „spalił część swojej powieści”. Ale i w ostatniej redakcji „Mistrza i Mał-
gorzaty” pozostało dosyć ostrych i niebezpiecznych dla autora miejsc. Pierwsze
czytanie powieści dla bliskich przyjaciół odbyło się w trzech turach, 27 kwiet-
nia, 2 i 14 maja 1939 roku. Byli obecni: dramaturg Aleksiej Fajko z żoną, kierow-
nik literacki MChAT Paweł Markow i jego kolega, Witalij Wilenkin, O. Bok-
szańska z mężem, , Piotr Wiljams z żoną, J. Bułhakow z synem Żenią. Małżonka
pisarza oddaje nastrój słuchaczy w zapisie, zrobionym następnego dnia po zakoń-
czeniu lektury, 15 maja 1939 r.:

Ostatnich rozdziałów słuchali zdrętwiali. Wszystkie ich nastraszyło. Pasza [Markow


— B.S.] na korytarzu z przestrachem zapewniał mnie, że w żadnym wypadku nie
wolno dawać do druku — mogą być okropne skutki... Zadzwonił i przyszedł Fajko
— mówi, że powieść jest czarująca i niepokojąca, że ma wiele pytań, i chce poroz-
mawiać.

Taki doświadczony wydawca jak redaktor almanachu „Nierda”, N. Angarski


(Klestow), był twardo przekonany w „nieprawomyślności” „Mistrza i Małgorza-
ty”. Jak zapisała J. Bułhakow 3 maja 1938 roku, kiedy autor przeczytał mu pierw-
sze trzy rozdziały powieści, Angarski od razu ocenił: „A tego drukować nie wol-
no”.
Unikalność „Mistrza i Małgorzaty” nie pozwala jednoznacznie określić powieści.
Bardzo dobrze to zauważył amerykański literaturoznawca M. Creps w swojej
książce „Bułhakow i Pasternak jak powieściopisarze: analiza powieści «Mistrz i
Małgorzata» oraz «Doktor Żywago»:

3 Aluzja do propozycji zsyłki Kanta na Sołowki [przyp. tłum.].

13
O powieści

Powieść Bułhakowa dla literatury rosyjskiej jest rzeczywiście w najwyższym stopniu


nowatorska i dlatego i niełatwa w ocenie. Ledwie krytyk zbliży się do niej ze starym,
standardowym systemem narzędzi i zaraz okazuje się, że coś jest z nią nie tak. Saty-
ryczny kostium dobrze pasuje do jednego obszaru, lecz pozostawia obnażonymi in-
ne, kryterium czarodziejskiej baśni daje się dopasować jedynie do szczególnych
przypadków, mających właściwie bardzo skromne znaczenie, zostawiając prawie ca-
łą powieść i głównych bohaterów za burtą. Fantastyka splata się z surowym reali-
zmem, mit ze skrupulatną historyczną wiernością, teozofia z demonizmem, roman-
tyzm z błazeństwem.

Jeżeli dodać jeszcze, że akcja scen jerozolimskich w opowieści Mistrza o Poncju-


szu Piłacie zamyka się w ciągu jednego dnia, wypełniając reguły klasyczne, to
można z całą pewnością powiedzieć, że w powieści połączyły się w jednolitą ca-
łość bodaj czy nie wszystkie istniejące na świecie rodzaje i kierunki literackie.
Tym bardziej, że dosyć są rozpowszechnione określenia „Mistrza i Małgorzaty”
jako powieści symbolicznej, postsymbolicznej lub neoromantycznej. Prócz tego,
bez problemu można ją nazwać powieścią postrealistyczną, ponieważ z moderni-
zmem, postmodernizmem i literaturą awangardową „Mistrza i Małgorzatę” różni
w szczególności to, że powieściową rzeczywistość, nie wykluczając współcze-
snych rozdziałów moskiewskich, Bułhakow buduje prawie bez wyjątku na pod-
stawie źródeł literackich, a infernalna fantastyka jest głęboko osadzona w ra-
dzieckiej przeszłości. Według brytyjskiej badaczki twórczości Bułhakowa, J.
Curtis, autorki książki „Ostatnie dziesięciolecie Bułhakowa: pisarz jako boha-
ter”, wydanej w 1987 roku, pisze:

[Powieść] „Mistrz i Małgorzata” ma właściwość bogatych złóż, w których zalegają


liczne, jeszcze nie ujawnione cenne minerały. Tak forma powieści, jak i jej zawar-
tość wyróżniają ją jako unikatowe arcydzieło; paralele do niej trudno znaleźć tak w
rosyjskiej, jak w zachodnioeuropejskiej tradycji literackiej.

Znany rosyjski myśliciel, Michaił Bachtin, którego teorię często stosowano do in-
terpretacji „Mistrza i Małgorzaty”, po raz pierwszy zapoznawszy się z tekstem
powieści jesienią 1966 roku, napisał o niej 14 września 1966 roku w liście do J.
Bułhakow:

Jestem całkowicie pod wrażeniem „Mistrza i Małgorzaty”. To wielki utwór o wyjąt-


kowej sile artystycznej i głębi. Jest mi on bardzo bliski duchem.

14
O powieści

Rzeczywiście, powieść w znacznej mierze odpowiadała cechom menippeańska


satyra (od nazwiska prekursora, starogreckiego poety z III w. p.n.e., Menippusa),
tak bliskiej badawczym zainteresowaniom M. Bachtina. Powieść Bułhakowa jest
menippeą o tyle, że łączy śmieszne i poważne, filozofię i satyrę, parodię i czaro-
dziejską infernalną fantastykę, a tak ceniona przez Bachtina karnawalizacja rze-
czywistości osiąga swoją kulminację w seansie czarnej magii w Teatrze Variete.
Chronologia zdarzeń tak w części moskiewskiej, jak w jerozolimskiej „Mistrza i
Małgorzaty” odgrywa kluczową rolę w zamyśle ideowym i kompozycji, ale do-
kładny czas akcji nigdzie w tekście powieści nie został określony wprost. W re-
dakcji z lat 1929-1930 zdarzenia w większości wariantów rozgrywały się w
czerwcu 1933 lub 1934 roku (tu, jak w powieści „Fatalne jaja”, przyjęty dystans
od czasu rozpoczęcia pracy nad utworem wyniósł 4 lata). W 1931 roku, z którego
pozostały szkice, początek akcji był odsunięte jeszcze dalszą przyszłość — do 14
czerwca 1945 roku Jednocześnie, już w redakcji z 1929 roku było obecne wio-
senne datowanie scen moskiewskich. Tam Iwan Bezdomny porwał karawan z
ciałem Berlioza, wjechał na Krymski most, zleciał z niego z rozrzuconymi rękami
do wody, a w ślad za nim spadł karawan z trumną, przy czym „nic nie pozostało
— nawet bąble, z którymi rozprawił się wiosenny deszcz”.
W najwcześniejszych wariantach „Mistrza i Małgorzaty” i moskiewskie, i Jero-
zolimskie sceny były przypisane do tych samych dni czerwca. Czerwcowa data
mogła być związana z chrześcijańskim świętem Dnia Wniebowstąpienia, który
wypadał w 1929 roku 14 czerwca. Prawdopodobnie dlatego wizyta bufetowego
Teatru Variete u Wolanda w redakcji 1929-193o odbyła się 12 czerwca, następ-
nego dnia po seansie czarnej magii, a więc szatan ze świtą i Mistrzem opuścił Mo-
skwę akurat w nocy z 13 na 14 czerwca.
Jednak miesiąc nisan, w którym w Ewangeliach przypadają zdarzenia Wielkiego
Tygodnia, ukrzyżowanie i zmartwychwstanie Jezusa, w różnych latach odpowia-
dał marcowi lub kwietniowi kalendarza juliańskiego (tak zwanego starego stylu),
lecz nigdy — czerwcowi. A wpasowanie moskiewskiej wizyty Wolanda ze
świtą w wielki tydzień było dla Bułhakowa niewątpliwie kuszącą możliwością.
Tymczasem, w XX wieku prawosławny Wielki Tydzień i Wielkanoc w żad-
nym roku nie wypadają w czerwcu. Gdy jeszcze w 1933 roku pozostawał chro-
nologiczny układ rozdziałów, zdarzenia w moskiewskich scenach w pierwszych

15
O powieści

rozdziałach były dopasowane czasowo do czerwca, ale w ostatnich Bułhakow


już zaczął poprawiać czerwcowe datowanie na majowe, wróciwszy do wiosen-
nego biegu akcji jednego z wariantów z 1929 roku. W ostatecznym tekście „Mi-
strza i Małgorzaty” nie ma dokładnej wskazówki, kiedy właściwie doszło do
spotkania Wolanda z literatami na Patriarszych Prudach, lecz okazuje się, że tę
datę łatwo daje się obliczyć.
Jeżeli opierać się z przypuszczenia, że moskiewskie sceny „Mistrza i Małgorza-
ty”, tak jak jerozolimskie, odbywają się w prawosławnym wielkim tygodniu, to
trzeba określić, kiedy Wielka Środa w XX w. wypada w maju w kalendarzu gre-
goriańskim, przyjętym w Rosji 14 lutego 1918 roku. Właśnie w środę, w ten
straszny majowy wieczór, Woland i jego świta przybyła do Moskwy. Otóż było
tak tylko w latach 1918 i 1929, 1 maja. Więcej w XX w. takiego połączenia, na
swój sposób symbolicznego, nie było. 1 maja to oficjalne radzieckie święto z hała-
śliwymi i licznymi pochodami. Jeszcze w 1918 r. filozof i teolog S. Bułhakow w
pracy „Na uczcie bogów” wyrażał oburzenie tak bluźnierczą zbieżnością i wyra-
żał ubolewanie, że inteligencja nie zareagowała należycie na odmowę władz
uszanowania uczuć wierzących tylko w tym jednym niefortunnym roku, a i wcze-
śniej grzeszyła obojętnością na sprawy wiary. Jednak 1918 rok jak czas akcji mo-
skiewskiej części „Mistrza i Małgorzaty” odpada — w powieści przedstawiona
jest ewidentnie nie epoka wojennego komunizmu, kiedy nie było nawet czer-
wońców, którymi tak szczodrze obdarzają słudzy Wolanda publiczność w Te-
atrze Variete. Wizyta szatana i jego świty w Moskwie ma miejsce w epoce nepu,
chociaż ta już się załamuje. Oczywiste więc, wszystko rozgrywa się w 1929 ro-
ku, kiedy Wielkanoc wypadała 5 maja.
Rok 1929 Stalin proklamował „rokiem wielkiego przełomu”, mającego skończyć
z nepem i zapewnić przejście do zwartej kolektywizacji i uprzemysłowienia. W
tym samym czasie złamał się i los Bułhakowa: wszystkie jego sztuki zostały zaka-
zane. Jeżeli rok 1918 był rokiem wojny domowej i czasem akcji pierwszej powie-
ści Bułhakowa, „Białej gwardii”, to inny rok tej samej fatalnej zbieżności socjali-
stycznego święta i Wielkiej Środy stał się chronologiczną osią „ostatniej schyłko-
wej” powieści. Do gorzkiej ironii można zaliczyć to, że opowiadanie zaczyna się
w dzień międzynarodowej solidarności pracujących. Ludzie w Moskwie okazują
się podzieleni jeszcze bardziej, niż kiedyś. A spieszący na pierwszomajową aka-
demię przewodniczący Massolitu Berlioz, dawno już myśli tylko o własnej po-

16
O powieści

myślności i pilnowaniu stanowiska, a nie o wyswobodzonej twórczości literac-


kiej.
Noc natomiast z 30 kwietnia na 1 maja to wspaniała Noc Walpurgii, wielki sabat
wiedźm na Łysej Górze, pochodzący jeszcze do pogańskiego, starogermańskie-
go, wiosennego święta urodzaju. I zaraz po tej nocy Woland ze świtą przybywa
do Moskwy.
W „Mistrzu i Małgorzacie” jest jeszcze wiele dowodów umieszczenia moskiew-
skich scen w okresie od środy do soboty Wielkiego Tygodnia 1929 roku (ostatni
lot Wolanda i jego towarzyszy oraz Mistrza i Małgorzaty odbywa się w nocy z
soboty 4. na niedzielę 5 maja). Jeden z takich dowodów można znaleźć w historii
Friedy. Tu źródłem Bułhakowa stała się książka szwajcarskiego psychologa i le-
karza, jednego z twórców seksuologii, Augusta Forela „Zagadnienia seksualno-
ści” z 1908 roku. W archiwum pisarskim pozostały wypisy z tej książki, odnoszą-
cej się do przypadków Szwajcarki Friedy Keller i Ślązaczki Koniecko. Frieda
Keller udusiła swojego nieślubnego, pięcioletniego syna. Koniecko zaś zadławiła
noworodka chusteczką do nosa. Autor „Mistrza i Małgorzaty” w obrazie Friedy
złączył losy obu kobiet, wziąwszy za podstawę historię pierwszej, lecz dodaw-
szy ważne szczegóły ze sprawy drugiej — chusteczkę do nosa jak narzędzie mor-
du i niemowlęcy wiek zamordowanego dziecka. Frieda Keller rodziła syna w
maju 1899 roku, a Bułhakow zmusił swoją Friedę do uduszenia chłopaka od razu
po urodzeniu, jak to zrobiła Koniecko. Ciekawie, że Frieda Kieller zabiła swoje
dziecko też w maju, w katolicką Wielkanoc 1904 roku i możliwe, że to było jed-
nym z powodów włączenia jej historii do powieści. Słowa Korowiowa o tym, że
oto już trzydzieści lat pokojówka podkłada chustkę Friedzie na stolik, jedno-
znacznie wskazuje na maj 1929 roku jako czas akcji w scenach moskiewskich.
Innym dowodem na to, że Woland zwiedza Moskwę właśnie na początku maja
jest i to, że Stiepan Lichodiejew, ujrzawszy opieczętowane drzwi Berlioza, od
razu myśli o swojej rozmowie z przewodniczącym Massolitu, która odbyła się,
„jak pamiętał, dwudziestego czwartego kwietnia wieczorem”. Rozmowa musia-
ła być niedawno, inaczej Stiopa chyba pamiętałby dokładnej daty. Jeżeli przyjąć
pierwszomajowy początek zdarzeń w „Mistrzu i Małgorzacie”, to rozmowa z
Berliozem, którą przypomniał sobie przestraszony zniknięciem sąsiada i pieczę-

17
O powieści

cią na jego drzwiach Lichodiejew, nie miała więcej niż tydzień i dyrektor Teatru
Variete nie zdążył jej zapomnieć.
W jednym z wariantów ostatniej redakcji powieści, napisanym w 1937 roku,
Woland odwodzi Iwana Bezdomnego od wysłania Kanta na trzy latka na Sołow-
ki, ponieważ „zesłanie go na Sołowki jest niemożliwe z tej przyczyny, że Kant
już od stu dwudziestu pięciu lat przebywa w miejscowościach znacznie bardziej
odległych od Patriarszych Prudów niż Sołowki”. Kant zmarł 12 lutego 1804 ro-
ku, tak że odbywające się na Patriarszych Prudach spotkanie okazuje się jedno-
znacznie dopasowane czasowo, gdy przyjmiemy, że [wcześniejsze] słowa o ma-
jowym wieczorze, dotyczą maja 1929 roku. W ostatecznym tekście Bułhakow
zamienił „sto dwadzieścia pięć lat” na „od stu z górą lat”, by uniknąć prostego
wskazania dokładnego czasu akcji, lecz zachował pośrednie wskazówki co do
Wielkiego Tygodnia.
W powieści są też oznaki końca epoki nepu. Dorożkarze na ulicach jeszcze sąsia-
dują z samochodami, jeszcze funkcjonują stowarzyszenia pisarskie (RAPP,
MAPP i t.d.), które rozwiązano dopiero w 1932 roku, a tutaj stały się wzorem
dla Massolitu, kwitnącego w momencie ukazania się Wolanda i jego kolegów.
Jednoczesnie znajdziemy w „Mistrzu i Małgorzacie” szereg anachronizmów w
odniesieniu do 1929 roku, na przykład wspomnienie trolejbusu, uwożącego wuja
Berlioza, Popławskiego, z fatalnego mieszkania do Dworca Kijowskiego. Trolej-
busy pojawiły się w Moskwie dopiero w 1934 roku, ale zostały włączone czysto
mechanicznie, razem z epizodem napisanym w środku lat 30.
Wskazówka ułatwiająca datowanie kryje się też w wieku autobiograficznego bo-
hatera — Mistrza. Był to „człowiek dokładnie lat trzydziestu ośmiu”, miał więc
tyle Bułhakow 15 maja 1929 roku, w tydzień po przekazaniu do „Nedry” frag-
mentu „Mistrza i Małgorzaty” i równo w dwa tygodnie po pojawieniu się Wo-
landa i jego kompanii na Patriarszych Prudach. Ciekawie, że w latach 1937 i 1939
roku, czytając rękopis, a następnie maszynopis „Mistrza i Małgorzaty” bliskim i
przyjaciołom, autor, jak wynika z dziennika J. Bułhakow, celowo lub mimo woli,
dopasował w czasie zakończenie lektury do 15 maja — własnych urodzin. Możli-
we, że tym samym pisarz zamierzał podkreślić nie tylko autobiograficzność, jak
również czas akcji moskiewskich scen powieści.

18
O powieści

W redakcji „Mistrza i Małgorzaty”, pisanej w 1929 roku, okres mijający od mo-


mentu sądu nad Jeszuą Ha-Nocri i kaźni do ukazania się w Moskwie Wolanda i
wydobycia Mistrza z kliniki, był ściśle określony. Tu Jeszua mówił Piłatowi, że
„tysiąc dziewięćset lat przeminie, zanim okaże się, ile też nakłamali, pisząc o
mnie”. Pojawienie się Wolanda, referującego swój wariant Ewangelii, i Mistrza,
prezentującego powieść o Poncjuszu Piłacie, zbieżną z opowiadaniem szatana,
akurat oznacza wyjaśnienie prawdy, odkrytej przez Jeszuę, lecz skażonej przez
gryzipiórków. Jeżeli moskiewskie sceny są datowane na 1929 rok, to 1900 lat po-
winno wskazywać, na to, że w Jeruszalaim był rok 29. W ostatecznym tekście
okres między częściami dawną i współczesną nie jest tak ścisły. Tu Woland w fi-
nale mówi Majstrowi i Małgorzacie, że Poncjusz Piłat niesie swoje brzemię „pra-
wie od dwóch tysięcy lat”. Ale i tu pozostało kilka pośrednich faktów, wskazują-
cych na rok 29 jako na datę scen jeruszalaimskich, a zatem i na 1900-letni odstęp,
oddzielający je od scen moskiewskich.
Z nadzwyczaj popularnej w drugiej połowie XIX i na początku XX w. książki
francuskiego historyka religii Ernsta Renana „Życie Jezusa”, z której wypisy po-
zostały w materiałach do „Mistrza i Małgorzaty”, Bułhakow wiedział, że strace-
nie Jezusa zbiegało się z żydowskim świętem Paschy, które obchodzono 14 dnia
nisana i które wypadało w piątek. Przesłuchanie Jeszui przez Piłata i kaźń w od-
bywają się właśnie tego dnia, zgładzenie Judy z Kiriatu — w nocy z piątku na so-
botę, 15 nisana, spotkanie zaś Piłata z Mateuszem Lewitą wypada na sobotni ra-
nek. Prócz tego, jak wspomina Mateusz, w środę, 12 nisana, Jeszua zostawił go u
ogrodnika w Betanii, następnie szło aresztowanie Ha-Nocri i jego przesłuchanie
w Sanhedrynie, o których tylko się wspomina, by zachować klasyczną jedność
czasu (jednego dnia) właściwej akcji. W ten sposób, wszystkie wypadki w Jeru-
szalaim i Moskwie mieszczą się w czterech dniach wielkiego tygodnia, od środy
do soboty.
Renan zaznaczał, że piątek, 14 nisana wypadał w latach 29. 33. i 36., które wobec
tego mogły być latami stracenia Jezusa. Francuski historyk przychylał się do tra-
dycyjnego 33 roku, licząc się z ewangelicznymi przekazami o trzyletnim naucza-
niu Jezusa i przyjmując, że bezpośrednio poprzedzało je nauczanie Jana Chrzci-
ciela, wypadające na 28 rok. Renan odrzucał rok 36 jako datę ukrzyżowania Jezu-
sa, ponieważ w tym roku jeszcze przed Paschą główne osoby — rzymski proku-
rator Poncjusz Piłat i żydowski arcykapłan Józef Kajfasz utracili swoje stanowi-

19
O powieści

ska. Wiek natomiast straconego historyk szacował na 37 lat. U Bułhakowa Jeszua


jest znacznie młodszy, a jego prorocza działalność trwa krótko. W tych okolicz-
nościach, jeżeli wiązać je z ewangelicznym datowaniem kazania Jana Chrzciciela
na 28 rok (zgodnie z badaniami historyków), wskazują na 29 rok jako na najbar-
dziej prawdopodobny czas akcji dla jeruszalaimskich scen „Mistrz i Małgorzaty”.
Autor wskazuje, że Ha-Nocri był człowiekiem „lat dwudziestu siedmiu”. Na-
uczał ewidentnie niedługo, bo chociaż jego krasomówstwo wysoko ocenił sam
Piłat, Jeszua zdążył porwać za sobą jednego tylko ucznia, a od wszystkowiedzą-
cego komendanta tajnej straży, Afraniusza, prokurator po raz pierwszy usłyszał o
Ha-Nocri dopiero po aresztowaniu. W trakcie opowieści Afraniusz wspomina,
że „piętnaście lat pracuje w Judei”, a służbę zaczął przy Waleriuszu Gratusie”4.
Z książki niemieckiego religioznawcy, A. Müllera, „Poncjusz Piłat, piąty proku-
rator Judei i sędzia Jezusa z Nazaretu” Bułhakow wynotował lata działalności tak
Piłata, jak i Waleriusa Gratusa. Ten ostatni rządził Judeją od 15 po 25 roku. Więc
jeżeli Afraniusz wygłasza swoje uwagi w 29 roku, to pierwszym rokiem jego
służby rzeczywiście powinien być pierwszy rok prokuratorstwa Waleriusa —
15 rok n. e.
Wypadki rozdziałów moskiewskich w satyrycznej, lekkiej formie odtwarzają
wypadki jeruszalaimskie po dziewiętnastowiekowej przerwie. W finale „Mi-
strza i Małgorzaty” w noc poprzedzającą Paschę, moskiewski i jeruszalaimskie
zdarzenia zlewają się w jedno. To jest jednocześnie i 5 maja 1929 roku i 16 nisana
29. (dokładniej to tego roku kalendarza żydowskiego, który pokrywa się z 29. ro-
kiem kalendarza juliańskiego) — dzień, kiedy powinien zmartwychwstać Jeszua
Ha-Nocri — i widzą go dopiero co ułaskawiony Poncjusz Piłat, Mistrz z Małgo-
rzatą i Woland ze swoimi pomocnikami. Staje się jednością przestrzeń moskiew-
skiego i jeruszalaimskiego świata, przy czym odbywa się to wszystko w zaświa-
towym królestwie, w którym panuje Woland, „książę ciemności”. Współcze-
sność jednoczy się z powieścią Mistrza o Poncjuszu Piłacie. Obaj bohaterowie
uzyskują życie w wieczności, jak to zostało przepowiedziane: Piłatowi — przez
wewnętrzny głos, który mówi o nieśmiertelności, a Mistrzowi — przez Wolan-
da, po przeczytaniu powieści o prokuratorze Judei. Powieść o Piłacie w scenie
ostatniego lotu zespala się z „ewangelią według Wolanda”, a sam Mistrz, przeba-
4 Valerius Gratus był prefektem Judei za panowania Tyberiusza, od 15 to 26 roku. Zastąpił An-

niusa Rufusa i został zmieniony przez Poncjusza Piłata [przyp. tłum].

20
O powieści

czając prokuratorowi, w tym samym momencie kończy własne opowiadanie, i


opowiadanie szatana. Zaszczuty w ziemskim życiu autor powieści o Poncjuszu
Piłacie uzyskuje nieśmiertelność w wiecznym schronieniu. Dystans 19. stuleci
niejako zwija się, dni tygodnia i miesiąca w dawnym Jeruszalaim i we współcze-
snej Moskwie zgadzają się jedne z drugimi. Taka zbieżność rzeczywiście poja-
wia się w odstępie 1900 lat, łączącym w sobie całkowitą liczbę 76-letnich cykli
księżycowo-słonecznych starogreckiego astronoma i matematyka Kalippa —
najmniejszych okresów czasu, zawierających równą liczbę lat kalendarza juliań-
skiego i żydowskiego. Dzień chrześcijańskiej Wielkanocy staje się dniem zmar-
twychwstania Jeszui w Niebie i Mistrza w Zaświatach Wolanda.
Trzy podstawowe światy „Mistrza i Małgorzaty” — dawne Jeruszalaim, Za-
światy i współczesna Moskwa nie tylko są związane ze sobą (rolę węzła odgry-
wa świat szatana), lecz również posiadają własne skale czasu. W Zaświatach
czas jest wieczny i niezmienny, jak nieskończenie trwająca północ na Wielkim
Balu u Szatana. W jeruszalaimskim świecie — jest czas przeszły, w moskiew-
skim — teraźniejszy. Te trzy światy mają trzy korelujące między sobą szeregi
podstawowych postaci, przy czym przedstawiciele różnych światów formują
triady, zjednoczone funkcjonalnym podobieństwem i podobnym współdziała-
niem z postaciami swojego świata, a w kilku przypadkach — portretowym po-
dobieństwem.
Pierwsza i najbardziej znacząca triada to prokurator Judei Poncjusz Piłat —
„książę ciemności” Woland — dyrektor kliniki psychiatrycznej profesor Stra-
wiński. W Jeruszalaim zdarzenia rozwijają się dzięki działaniom Poncjusza Piła-
ta. W Moskwie wszystko toczy się według woli Wolanda, który niepodzielnie
panuje w Zaświatach, przenikających do świata moskiewskiego wszędzie tam,
gdzie naruszane są moralne fundamenty. Strawińskiemu zaś w jego klinice bez-
względnie posłuszne muszą być postacie moskiewskiego świata, które padły ofia-
rą Wolanda i jego świty. Swoje świty mają także Piłat i Strawiński. Piłat próbuje
uratować Jeszuę, ale ponosi klęskę. Woland ratuje Mistrza, lecz tylko w swoich
Zaświatach, podczas gdy Strawiński nieskutecznie próbował uratować autora
powieści o Poncjuszu Piłacie w świecie moskiewskim. Władza każdego z tych
trzech jest na swój sposób ograniczona. Piłat nie może pomóc Jeszui, bo jest ma-
łoduszny. Woland tylko przepowiada przyszłość tym, z którymi się spotyka i
budzi piekielne skłonności u swoich ofiar. Strawiński zaś nie ma siły, aby zapo-

21
O powieści

biec zagładzie Mistrza na ziemi lub przywrócić psychiczny spokój Iwanowi Bez-
domnemu.
Między postaciami pierwszej triady istnieje portretowe podobieństwo. Woland
— „Lat na oko ponad czterdziestu” i „Gładko wygolony ”. Strawiński — „do-
kładnie, po aktorsku ogolony człowiek lat czterdzieści pięć”. Szatan ma tradycyj-
ny, charakterystyczny znak szczególny: niejednakowe oczy.

Prawe oko czarne, lewe nie wiedzieć czemu zielone” [...] „prawe ze złotą iskrą na
dnie, świdrujące każdego do dna duszy, a lewe — puste i czarne, niby wąskie igielne
ucho, jak wejście w bezdenną studnię ciemności i cieni”.

Profesor zaś to człowiek z „przeszywającym spojrzeniu”. Zewnętrzne podobień-


stwo Strawińskiego z Piłatem zauważa przy pierwszym spotkaniu z profesorem
Iwan Bezdomny, żywo wyobrażający sobie prokuratora Judei zgodnie z opo-
wiadaniem Wolanda. Bezdomny zwraca uwagę i na to, że dyrektor kliniki, po-
dobnie jak rzymski prokurator, mówi na łacinie.
Druga triada: Afraniusz, pierwszy pomocnik Poncjusza Piłata, — Korowiow-
Fagot, pierwszy pomocnik Wolanda — lekarz Fiodor Wasiljewicz, pierwszy
pomocnik Strawińskiego. Związek między Afraniuszem i Fagotem kształtuje się
na zasadzie nadzwyczajnego związku ich nazwisk. W haśle „Fagot” w Encyklo-
pedycznym Słowniku Brockhausa i Efrona5 wskazuje się na to, że wynalazcą tego
muzycznego narzędzia był włoski mnich Afranio. Między postaciami jest i ze-
wnętrzne podobieństwo. Afraniusz miał „małe źrenice pod opuszczonymi, nieco
dziwnymi, jak gdyby opuchniętymi powiekami”, w szparkach tych oczu „jaśniała
dobroduszna chytrość” i w ogóle komendant tajnej straży „był człowiekiem we-
sołym”. Korowiow miał „oczka małe, ironiczne i półpijane”. Był niespożytym
żartownisiem, swoimi dowcipami karząc tych, którzy rozgniewali Wolanda.
Afraniusz natomiast, na tajne polecenie Piłata, karze śmiercią Judę z Kiriatu za
zdradę. Podobnie zgodne są i inne epizody z udziałem Afraniusza i Korowiowa.
I tak Piłat, po tym jak aluzjami dał do zrozumienia, że Judę trzeba zabić, przypo-
mina sobie, że pewnego razu Afraniusz pożyczył mu pieniądze dla obdarzenia

5 Энциклопедический словарь Брокгауза и Ефрона — pierwsza rosyjska encyklopedia


powszechna wydana w latach 1890–1907 w 82 tomach podstawowych i 4 tomach uzupełnia-
jących. Bułhakow miał własny komplet. We wszystkich dalszych przypadkach odesłania do te-
go słownika, jego nazwa została skrócona do „Brockhaus“

22
O powieści

tłumu ubogich w Jeruszalaim. Ten epizod został zmyślony przez prokuratora, by


upozorować przekazywane komendantowi tajnej straży wynagrodzenie za przy-
szły mord zwrotem starego długu. Korowiow urządza deszcz pieniędzy w Te-
atrze Variete, lecz czerwońce, którymi na życzenie Wolanda obdarza publicz-
ność, są tak samo pozorne, jak monety, podobno pożyczone przez Afraniusza Piła-
towi dla jeruszalaimskiej czerni, i zmieniają się w zwykłe papierki. Lekarz Fio-
dor Wasiljewicz, trzeci członek triady, wykazuje podobieństwo tak do Afraniu-
sza, jak i do Korowiowa. Afraniusz w czasie kaźni Jeszui i Fiodor Wasiljewicz
w czasie pierwszego przesłuchania Iwana Bezdomnego zasiadają na jednako-
wych wysokich taboretach na długich nóżkach. Korowiow nosi pince-nez i wą-
sy, lekarz — okulary i wąsy oraz bródkę w klin.
Trzecia triada: centurion Marek Szczurza Śmierć — dowódca wydzielonej cen-
turii, Azazello — demon-morderca, Arczibald Arczibaldowicz — dyrektor re-
stauracji w Domu Gribojedowa. Wszyscy trzej wykonują katowskie funkcje,
ostatni, co prawda, tylko w wyobraźni narratora „Mistrza i Małgorzaty”, kiedy
przekształca się z dyrektora restauracji w kapitana pirackiego brygu na morzu
Karaibskim, wciągającego na reję pechowego odźwiernego. „Chłodny i zdecydo-
wany kat”, Marek Sczurza Śmierć ma zatem swojego odpowiednika w nowocze-
snym świecie, figurę dość humorystyczną. Członkowie tej triady są również po-
dobni wizerunkowo. Marek Sczurza Śmierć i Arczibald Arczibaldowicz są wy-
socy i barczyści. Centurion, ukazując się po raz pierwszy, zasłania sobą słońce, a
dyrektor restauracji staje przed czytelnikami jako piekielna mara. Obaj mają sze-
rokie skórzane pasy z bronią (dyrektor restauracji, co prawda, jedynie jako urojo-
ny pirat). Azazello, jak Sczurza Śmierć — ma zeszpeconą twarz i nosowy głos.
W przypadku win całej trójki katów występują okoliczności łagodzące. Marek
Sczurza Śmierć w przekonaniu Jeszui jest złym człowiekiem z powodu oszpece-
nia i Ha-Nocri nie wini centuriona za swoją śmierć. Azazello zabija zdrajcę, baro-
na Meigela w zaświatach, wiedząc wcześniej, że za miesiąc i tak zakończy mu się
ziemska droga. Arczibald Arczibaldowicz zaś dokonuje tylko urojonego strace-
nia.
Czwarta triada to zwierzęta, w mniejszym lub większym stopniu obdzielone ce-
chami ludzkimi: Banga, ukochany pies Piłata — kot Behemot, ukochany błazen

23
O powieści

Wolanda — milicyjny pies Askaro6, nowoczesna kopia psa prokuratora. Banga,


jedyna istota rozumiejąca i współczująca Piłatowi, w moskiewskim świecie prze-
radza się w psa niechby i znakomitego, ale milicyjnego. Podkreślmy, że imię Ban-
ga jest domowym przezwiskiem drugiej żony Bułhakowa, Luby Biełozierskiej,
które powstało drogą ewolucji różnych pieszczotliwych imion: Luba — Lubania
— Luban — Banga (wszystkie je spotykamy w listach Bułhakowa do L. Bieło-
zierskiej i w jej pamiętnikach).
Piąta triada jest jedyną w „Mistrzu i Małgorzacie” utworzoną przez kobiety: Ni-
sa — agentka Afraniusza, Hella — agentka i służąca Korowiowa, Natasza — słu-
żąca Małgorzaty. Nisa wabi w pułapkę Judę z Kiriatu, Hella zwabia barona Me-
igela na zgubny dla niego bal u szatana i razem z zamienionym w wampira admini-
stratorem Warionuchą omal nie doprowadza do zguby dyrektora finansowego
Teatru Variete, Rimskiego. W fatalnym mieszkaniu gra rolę pokojówki Koro-
wiowa, porażając pechowych gości swoim ekstrawaganckim wyglądem (dużą
szramą na szyi, i skąpym odzieniem — tylko zalotnym koronkowym fartuszkiem
i białym czepkiem). Hella jest według Wolanda „roztropna, pojętna, i nie ma ta-
kiej usługi, której nie potrafiłaby wykonać”. Te same cechy przejawia Natasza,
która zdecydowała się towarzyszyć swojej pani nawet na Wielkim Balu u Szata-
na.
Na tym wyczerpują się triady Wolanda, Piłata, Strawińskiego i członków ich
otoczenia. W tej grupie triad postaci współczesnego świata nie mają żadnych
istotnych negatywnych cech, a postaci z zaświatów i jeruszalaimskie wzbudzają
raczej uśmiech lub współczucie.
Postaci negatywne, dążące do zniszczenia Jeszui Ha-Nocri i Mistrza, tworzą
dwie triady. Szóstą w ogólnym rachunku formują: Józef Kajfasz, „pełniący obo-
wiązki przewodniczącego Sanhedrynu, arcykapłan judejski”, Michaił Berlioz —
przewodniczący Massolitu i redaktor „opasłego“ literackiego czasopisma oraz
nieznajomy z Torgsinu, podający się za cudzoziemca. W Jeruszalaim Kajfasz robi
wszystko, co w jego mocy, aby doprowadzić do śmierci Jeszui. Berlioz, dzie-
więtnaście wieków po nim, niejako powtórnie zabija Chrystusa, twierdząc, że
nigdy nie było Go na świecie. Strawiński myli przewodniczącego Massolitu ze

6W oryginale Tuzbubien to as dzwonkowy; dzwonek (jeżeli ktoś jeszcze oprócz stareńkich


graczy pamięta tę nazwę) to oczywiście karo [przyp. tłum.].

24
O powieści

znanym francuskim kompozytorem, zmieniając niejako ofiarę Wolanda w fałszy-


wego cudzoziemca. A takim udawanym cudzoziemcem jest kupujący ryby w
Torgsinie, nawet zewnętrznie bardzo podobny do Berlioza — „nie kompozyto-
ra”.
Przewodniczący Massolitu

ubrany w szary letni garnitur, był niski, ciemnowłosy, zażywny, łysawy, swój zupeł-
nie przyzwoity kapelusz zgniótł wpół i niósł w ręku; jego starannie wygoloną twarz
zdobiły nadnaturalnie duże okulary w czarnej rogowej oprawie..

A oto portret torgsinowskiego „cudzoziemca”:

Wygolony aż do siności, niziutki i całkowicie skwadratowany mężczyzna w okula-


rach w rogowej oprawie, w nowiuteńkim, niewymiętym jeszcze kapeluszu bez zacie-
ków na wstążce, w jesionce lila i w rudych rękawiczkach glace.

Kajfasza, Berlioza i oszukańczego cudzoziemca w liliowym płaszczu czekał zły


los. Żydowskiemu arcykapłanowi Piłat przepowiada nadchodzącą zagładę z rąk
rzymskich legionów i podrzuca mu notatkę, opisującą kompromitujący go zwią-
zek z Judą z Kiriatu. Berlioz ginie pod kołami tramwaju według dokładnej prze-
powiedni Wolanda, by następnie pojawić się w zaświatach na Wielkim Balu u
Szatana. Udającego cudzoziemca klienta Torgsinu, czeka mniejsze nieszczęście
— ląduje w beczce ze śledziami, do których kupna się zabierał, a na nadzwyczaj-
ne zjawisko, w osobach Korowiowa i Behemota, zareagował tak samo, jak Ber-
lioz — próbą wezwania milicji, ale już bardzo czystym rosyjskim. Pozorny cu-
dzoziemiec jest tak samo śliski i pozbawiony ludzkich cech, jak te śledzie, z któ-
rymi znalazł się w jednej beczce. Berliozowi natomiast Bułhakow gotuje śmier-
telną zgubę i tym samym zapewnia jakie-takie odkupienie. Kajfasza jednak malu-
je nie tylko czarnymi kolorami, ponieważ przewodniczący Sanhedrynu to czło-
wiek twardy, dumny i nieustraszony. W tej triadzie współczesność znajduje się
w stadium ostatecznego upadku w porównaniu z dawnymi czasami.
Siódmą triadę także utworzą wrogowie Jeszui i Mistrza: Juda z Kiriatu — zajmu-
jący się wymianą pieniędzy i szpieg Józefa Kajfasza, baron Meigel — urzędnik
Komisji Widowisk „na stanowisku oprowadzającego cudzoziemców po god-
nych uwagi miejscach w tej stolicy”, Alojzy Mogarycz — dziennikarz, informują-
cy czytelników o nowościach literackich. Wszyscy trzej są zdrajcami. Juda zdra-

25
O powieści

dza Jeszuę, Mogarycz — Mistrza, a Meigel próbuje (choć nie zdąża) zdradzić
Wolanda razem z wszystkimi uczestnikami Wielkiego Balu u Szatana — przy
czym jego dostanie się w ręce „księcia ciemności” jest pewne od samego począt-
ku. Judę i Meigla za zdradę dosięga śmierć. Mogarycz zaś zostaje przez Wolanda
wyrzucony w samych kalesonach z Moskwy (podobnie jak wcześniej Stiopa Li-
chodiejew) i ląduje w pociągu do Wiatki (jeszcze jeden znak czasu — w 1934 ro-
ku Wiatkę przemianowano na Kirow, ale pomimo, że scena z Mogaryczem była
pisana w końcu lat 30., autor pozostawił dawną nazwę, podkreślając tym samym,
że akcja rozgrywa się przed rokiem 1934). Wszelako Alojzy pomyślnie powraca
i wznawia swoją działalność, zastąpiwszy Rimskiego na posadzie dyrektora fi-
nansowego Teatru Variete. Współczesności szatan nie ma siły naprawić, bo tego
mogą próbować jedynie sami ludzie, w których Woland tylko obnaża istniejące
wady, różniące ich z zaświatami.
Ósmą i ostatnią, triadę tworzą uczniowie Jeszui i Mistrza, a wcześniej — Kajfa-
sza i Berlioza: Mateusz Lewita — przyszły ewangelista i były poborca podatko-
wy, który został jedynym uczniem Ha-Nocri, poeta Iwan Bezdomny — przyja-
ciel Berlioza i członek Massolitu, który został jedynym uczniem Mistrza, a póź-
niej przerodził się w profesora instytutu historii i filozofii, Iwana Ponyriowa, po-
eta Aleksander Riuchin — członek Massolitu, przyjaciel Bezdomnego, niefortun-
nie próbujący dorównać Puszkinowi i okropnie zazdroszczący mu sławy. Mate-
usz Lewita, według słów Jeszui, niedokładnie zapisywał to, co ten mówił. W po-
emacie Bezdomnego wygląd Jezusa jest mocno zniekształcony, na co wskazuje
„ewangelia według Wolanda”. Nieudolne natomiast wiersze Riuchina, który pi-
sze ogniste poematy rewolucyjne, lecz w rewolucję dawno już nie wierzy, profa-
nują puszkinowską tradycję słowa poetyckiego.
Pierwowzorami Riuchina i Bezdomnego zostali poeci, odpowiednio, Władimir
Majakowski i Aleksandr Biezymienski, którzy kłócili się i wyśmiewali nawza-
jem w epigramach (do oba Bułhakow odnosił się źle z powodu ich krytycznych
opinii o „Dniach Turbinów”). Kłótnia Bezdomnego z Riuchinem parodiuje kłót-
nie Biezymienskiego z Majakowskim. Riuchinowi nie udaje się uwolnić od „na-
uk”, Berlioza i wpada w okres nieprzerwanego pijaństwa. Bezdomny zaś w epi-
logu „Mistrza i Małgorzaty” nie jest już członkiem Massolitu (od wizyty Wolan-
da w Moskwie mija już kilka lat i prawdopodobnie Bułhakow w ten sposób daje
do zrozumienia, że Massolit, jak i jego prototyp — Rapp — został już rozwiąza-

26
O powieści

ny). Jednak profesor Iwan Ponyriow na zawsze porzucając poezję, jednak nie
uchronił się od zarazka akademickiej wszechwiedzy, podobnie jak Mateusz Le-
wita, który po śmierci Jeszui trzyma się swojej nietolerancji dla innych i przeko-
nania, że tylko on jeden potrafi poprawnie objaśnić naukę Ha-Nocri. Ateista
Iwan Bezdomny pod wpływem prób, którym poddawał go Woland, uwierzył w
diabła. Podobnie Mateusz w czasie kaźni na Golgocie wyrzekł się Boga i zwrócił
o pomoc do szatana. Bezdomny jest niejako przypisany do zaświatów — króle-
stwa Wolanda — i corocznie jest tam przenoszony we śnie w noc wiosennej peł-
ni księżyca, ponownie spotykając Mistrza i Małgorzatę.
Dwie tak mocno związane ze sobą postaci powieści jak Jeszua Ha-Nocri i Mistrz
utworzą nie triadę, a diadę. Mistrz należy jednocześnie do obu światów: współ-
czesnego i pozaziemskiego. Pojawia się na Wielkim Balu u Szatana w świątecz-
ną, wiecznie trwającą północ i towarzyszy Wolandowi w ostatnim locie. Jeszua
Ha-Nocri składa siebie w ofierze w imię przekonania, że wszyscy ludzie są do-
brzy, płacąc życiem za wolę mówienia prawdy i tylko prawdy. Mistrz natomiast
w wielkim akcie twórczym pisze powieść o Poncjuszu Piłacie, lecz załamuje się
z powodu prześladowań i traci zainteresowanie dla artystycznej prawdy, a zaj-
muje go jedynie poszukiwanie spokoju. W ten sposób, i tu moskiewska postać
okazuje się mniej wartościowa w porównaniu z jeruszalaimską.
Małgorzata, w odróżnieniu od Mistrza, zajmuje unikalne miejsce, nie mając analo-
gii wśród innych postaci powieści. Tym samym Bułhakow podkreślił niepowta-
rzalność miłości bohaterki do Mistrza i uczynił ją symbolem miłosierdzia oraz
wiecznej kobiecości, która zajmuje ważne miejsce w nauce o Sofii (Mądrości Bo-
żej), kultywowanej przez takich filozofów jak W. Sołowiow, S. Bułhakow i P.
Floreński. Miłość Małgorzaty staje się najwyższą wartością w świecie.
Trzy światy „Mistrza i Małgorzaty” mają wiele równoległych epizodów i opi-
sów. Marmurowe schody między dwiema ścianami róż, po których schodzi Pon-
cjusz Piłat ze świtą i członkami Sanhedrynu po zatwierdzeniu wyroku na Jeszuę,
powtarzają się na Wielkim Balu u Szatana: po nich wstępują złowrodzy goście
Wolanda. Tłum morderców, katów, trucicieli i rozpustników zmusza do wspo-
mnienia jeruszalaimskiego tłumu, słuchającego wyroku i towarzyszącego kara-
nym śmiercią na Golgotę, jak również tłum moskiewski przy kasach Teatru Va-
riete. Poncjusz Piłat i inni, którzy wysłali na śmierć Jeszuę Ha-Nocri, niejako od

27
O powieści

razu znaleźli się we władzy „księcia ciemności” i powinni zająć miejsce wśród
gości diabelskiego balu. Moskiewski tłum natomiast, rwący się na seans czarnej
magii profesora Wolanda, również oddał się w ręce „księcia ciemności” i przy-
płacił to „pełnym zdemaskowaniem”: w najbardziej nieodpowiednim momencie
ufni widzowie tracą podarowane przez Korowiowa modne francuskie toalety i
stają przed otoczeniem w negliżu. Zaznaczmy, że tak w Moskwie, jak w Jerusza-
laim nieznośnie piecze słońce — przejaw bliskiego ukazania się diabła. Wycho-
dzi na to, że sam szatan kierował Poncjuszem Piłatem, kiedy ten zatwierdzał fa-
talny wyrok. Prawie dosłownie zgadzają się opisy jeruszalaimskiej i moskiew-
skiej burzy. W Jeruszalaim

Ciemność, która nadciągnęła znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone


przez procuratora miasto. Zniknęły wiszące mosty łączące świątynię ze straszliwą
wieżą Antoniusza, otchłań zwaliła się z niebios i pochłonęła skrzydlatych bogów po-
nad hipodromem, pałac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary, karawanse-
raje, zaułki, stawy… Jeruszalaim, wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie ist-
niało.

W Moskwie zaś

Ciemność, która nadciągnęła od zachodu, okryła ogromne miasto. Zniknęły mosty,


pałace. Wszystko zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało.

W całkowitej zgodności z realiami geograficznymi na oba miasta burza zwala się


z zachodu, ale jest w tym jednocześnie dokładne odwzorowanie demonologicz-
nej tradycji, zgodnie z którą, zachód, jako strona świata, jest związany z diabłem.
Moskiewska i jeruszalaimska burza uosabiają tę rolę sił zła, która odbija się w epi-
grafie do „Mistrza i Małgorzaty”, zaczerpniętym z „Fausta”:

…Więc kimże w końcu jesteś?


— Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro.

Burza w Jeruszalaim skraca męki Jeszui Ha-Nocri: z jej powodu Piłat poleca usu-
nąć straże i dobić ukrzyżowanych. Ale do ukarania Jeszui śmiercią skłonił proku-
ratora sam diabeł, tak że posłana przez Wolanda na apel Mateusza chmura jedynie
zmniejsza zło uczynione przez szatana — przynosi dobro jedynie częściowe.
Również moskiewska chmura gasi trwające w mieście pożary, ale są to pożary
spowodowane przez Korowiowa z Behemotem — satelitów Wolanda. Na

28
O powieści

skrzydłach chmury szatan i jego świta opuszczają Moskwę, unosząc ze sobą w za-
światy, do wiekuistego schronienia, Mistrza i Małgorzatę. Tam autor powieści o
Poncjuszu Piłacie ponownie odzyska możliwość tworzenia. Lecz ci, kto pozba-
wili Mistrza normalnego życia w Moskwie, zaszczuli, wygonili z mieszkania i
zmusili do szukania przystani u diabła, działali z podpuszczenia Wolanda. To
wynika jasno ze słów „księcia ciemności” w chwili opuszczania Moskwy:

— No i jak — z wysokości swego wierzchowca zwrócił się do mistrza Woland —


wszystkie rachunki wyrównane? Pożegnałeś się?
— Tak, pożegnałem się — odpowiedział mistrz, i, już uspokojony, śmiało i otwarcie
popatrzył w twarz Wolanda.
Potem nad miastem pojawił się ciemny punkt i zaczął zbliżać się z niezmierną pręd-
kością. Za chwilę punkt błysnął, zaczął rosnąć. Słychać było, jak powietrze jęczy i
warczy.
— Eche-che — powiedział Korowiow — najwyraźniej chcą nam powiedzieć, że je-
steśmy spóźnieni. A nie mógłbym gwizdnąć drugi raz?
— Nie — odpowiedział Woland — nie pozwalam. — Podniósł głowę, spoglądając
na punkt rosnący z magiczną prędkością i dodał: — Ma mężną twarz, wykonuje
swoją pracę poprawnie i nasza praca skończona. Pora na nas!
I wówczas przetoczył się ponad wzgórzami straszliwy, podobny dźwiękowi trąb głos
Wolanda:
— Czas już! — a także przenikliwy gwizd i śmiech Behemota.

Woland nie pozwala Korowiowowi zniszczyć świstem posłanego przeciw nim


samolotu myśliwskiego i poleca swojej świcie opuścić Moskwę, ponieważ jest
pewny, że to miasto i kraj pozostaną w jego władzy, póki tu panuje człowiek z
mężnym licem, który „poprawnie wykonuje swoją pracę” . Ten człowiek to Józef
Stalin. Oczywiście, taka prosta aluzja, że „wielki wódz i nauczyciel”, przywód-
ca partii komunistycznej oraz absolutny, bezlitosny dyktator, korzysta z dobrego
nastroju diabła, musiała 15 maja 1939 roku przerazić słuchaczy ostatnich rozdzia-
łów „Mistrza i Małgorzaty“ (a przecież powieść Bułhakow zabierał się wysłać na
górę, to jest Stalinowi!). Ciekawie, że to miejsce w nie mniejszym stopniu stra-
szyło kolejnych wydawców powieści. Chociaż cytowany fragment istniał w
ostatnim maszynopisie i nie został usunięty przez kolejną korektę, nie dostał się
do podstawowego tekst w żadnym z dotychczasowych wydań.

29
O powieści

We wszystkich trzech głównych światach „Mistrza i Małgorzaty” można zauwa-


żyć jedną bardzo ważną cechę. Praktycznie żadna z podstawowych postaci nie
jest związana z innymi przez pokrewieństwo, osobowość albo ślub. Wspomina
się ojca Jeszui, którego ten nie pamięta, męża Małgorzaty i żonę Mistrza, żony i
mężów niektórych innych, zwłaszcza drugorzędnych, postaci, wuja Berlioza i je-
go żonę, która uciekła do Charkowa z baletmistrzem, lecz wszyscy oni są dalecy
od czynnego uczestnictwa. W odróżnieniu od wielu znanych na całym świecie
utworów przedstawiających rodzinne kroniki (jak „Wojna i pokój”, „Budden-
brokowie” czy „Saga rodu Forsyte’ów”) w „Mistrzu i Małgorzacie” za podstawę
rozwoju fabuły służą związki między bohaterami, wynikające przede wszystkim
z ich położenia w starożytnym, piekielnym i współczesnym społeczeństwie. W
Jeruszalaim wszyscy: Jeszua, Piłat, Kajfasz, Juda z Kiriatu, Afraniusz, i Mateusz
Lewita są niejako pozbawieni związków rodzinnych, chociaż te, w rzymskim i
żydowskim społeczeństwie w I wieku n. e., odgrywały wyjątkowo dużą rolę.
W tym samym czasie Imperium Rzymskie i Judea były społeczeństwami nad-
zwyczaj zhierarchizowanymi, i zupełnie oczywiste jest, że w jeruszalaimskich
scenach „Mistrza i Małgorzaty” kontakty pomiędzy głównymi osobami objaśnia
się ich pozycją w miejscowej hierarchii, skonfrontowaną z losem Jeszui Ha-No-
cri. Na przykład: Piłatowi są podporządkowani Afraniusz i Marek Sczurza
Śmierć, Afraniuszowi — jego agenci Tolmaj i Nisa, jak również bezimienni mor-
dercy Judy, a centurionowi Markowi — legioniści jego centurii i kaci, przepro-
wadzający kaźń. Wszyscy oni na rozkaz prokuratora Judiei wpierw będą karać
śmiercią Jeszuę i dwóch rozbójników, a następnie zamordują Judę.
Sam zaś Juda znajduje się na służbie u żydowskiego arcykapłana i na jego polece-
nie donosi na Jeszuę. Inna sprawa, że przy tym jest opętany namiętnością do pie-
niędzy i Nisy (pieniądze są dla niego środkiem do kupienia jej miłości), ale uko-
chana Judy wykonuje polecenie Afraniusza i sama zdradza zdrajcę, wabiąc go w
fatalną pułapkę. Józef Kajfasz znajduje się na samym szczycie żydowskiej hierar-
chii, lecz nad nim jest jeszcze wyższa władza rzymskiego prokuratora. A nad pro-
kuratorem Poncjuszem Piłatem, najpotężniejszym rzymianinem w Judei, jest
wyższa władza nie miłego, lecz chytrego i bezlitosnego cezara Tyberiusza. Dla-
tego też prokurator tchórzy i, obawiając się doniesienia Kajfasza do Rzymu, po-
stępuje przeciw swojemu sumieniu, zatwierdzając wyrok na niewinnego i bar-
dzo sympatycznego mu osobiście człowieka.

30
O powieści

Społeczna pozycja Mateusza Lewity jest rozdwojona: z jednej strony jest Ży-
dem, zobowiązanym do bezwzględnego posłuszeństwa wobec Sanhedrynu i
Kajfasza, z drugiej zaś — zbiera podatki dla Rzymian i chociaż znajduje się u
nich na jednym z najniższych stopni, to jednak rzymskiej hierarchii i dlatego jest
niezależny od hierarchii żydowskiej. Mateusz jest w licznych aspektach obcy
wyznawcom judaizmu, lecz także bynajmniej nie jest swój dla Rzymian, chociaż
posada powinna zapewnić mu zamożność (pieniądze stały się mu nienawistne do-
piero po spotkaniu z Jeszuą). Położenie pomiędzy rzymskim i żydowskim świa-
tem ułatwia mu przyjęcie nowej nauki, twierdzącej, że nie będzie władzy cezara
i każdą w ogóle władzę zastąpi królestwo prawdy, dobra i sprawiedliwości.
Sam Jeszua Ha-Nocri to człowiek stojący poza wszelką hierarchią, zwykły włó-
częga. Jego nauki sprzeciwiają się wszelkiej hierarchii, wynoszą na pierwszy
plan naturę człowieka jako takiego. Nieprzypadkowo pierwszym i jedynym za
życia założyciela zwolennikiem tej nauki staje się Matusz Lewita, którego poło-
żenie w społecznej hierarchii jest raczej nieokreślone. Jest mu w ten sposób psy-
chologicznie lżej wyjść ze starej hierarchii i zająć miejsce w nowej wspólnocie,
na początku słabej i składającej się wszystkiego z dwu członków. Nawiasem mó-
wiąc, pierwszymi chrześcijanami rzeczywiście zostawali ludzie podobni do Je-
szui i Mateusza, i tu autor „Mistrza i Małgorzaty” nie zgrzeszył przeciw praw-
dzie historycznej. Relacje Jeszui Ha-Nocri i Mateusza Lewity, nauczyciela i
ucznia, powstają na uznaniu moralnego autorytetu tego pierwszego i jego kazań
bez większego przymusu. Jednak w osobie Mateusza można już dostrzec nadcho-
dzącą transformację tej nauki, z której w przyszłości powstanie mocno zhierarchi-
zowany kościół chrześcijański. Pierwszy i jedyny uczeń Jeszui przyjął za własną
i wciela w życie skrajną nietolerancję oraz dąży do twardego podzielenia wszyst-
kich ludzi na przyjaciół i wrogów — a przecież to jest fundament nowej hierar-
chii, układanej według stopni przywiązania do nauczania, według czystości po-
stępowania za dogmatami wiary. A przecież nowa religia wywoła nie mniej
straszne wojny, niż bywały wcześniej i stanie się powodem do niszczenia inno-
wierców. I to przewiduje Mateusz Lewita, kiedy mówi Piłatowi, oskarżającemu
go o okrucieństwo, że „krew jeszcze się poleje”. Tu znajduje zakończenie ważny
dla Bułhakowa temat „ceny krwi”, który ze wzburzeniem wykładał w „Czer-
wonej koronie”, „Białej gwardii”, „Dniach Turbinów” i „Biegu”. Autor „Mistrza

31
O powieści

i Małgorzaty“ dochodzi do przekonania, że niczyja ofiara — niestety — nie zmu-


si ludzi do zaprzestania rozlewu krwi bliźnich.
Wieczna, raz na zawsze dana, sroga hierarchia panuje również w zaświatach.
Wolandowi podlega cała jego świta. Najbliższy diabłu jest Korowiow-Fagot,
pierwszy wśród demonów, główny pomocnik szatana. Fagotowi podlegają Aza-
zello i Hella. Dość szczególną pozycję ma kot-wilkołak Behemot, ukochany bła-
zen i swego rodzaju faworyt „księcia ciemności” (w podobny sposób w świecie
Jeruszalaim związany jest z Piłatem jego ukochany pies Banga).
Współczesny moskiewski świat również jest hierarchiczny. Wyraźne podległo-
ści widać w Massolicie zarządzanym przez Berlioza, w Teatrze Variete, w klini-
ce Strawińskiego. Tylko związek dwójki, na której cześć nazwana jest powieść,
został oparty na miłości, nie zależności. Mistrz nie należy do potężnej hierarchii
świata literackiego, około-literackiego lub ponad-literackiego i dlatego jego ge-
nialna powieść nie może ujrzeć światła dziennego. W społeczeństwie, zbudowa-
nym na twardej hierarchii partyjnej, nie ma miejsca dla Mistrza, któremu obce są
polityczne koniunktury. Podobnie Jeszua, chociaż nieznany, to jednak odmawia-
jący posłuchu żelaznym regułom hierarchii, pokojowy wyznawca buntowniczej
idei, że „na świecie nie ma złych ludzi”, skazany jest na zagładę. Powieść Bułha-
kowa, nieprzypadkowo nazwana „Mistrz i Małgorzata“ stwierdza wyższość
prostych ludzkich uczuć nad wszelkimi społecznymi relacjami. W świecie, gdzie
rolę i działania człowieka ustala jego pozycja społeczna, istnieje przecież dobro,
prawda, miłość i twórczość, lecz muszą skrywać się w zaświatach i szukać obro-
ny u samego diabła — Wolanda. Autor powieści sądził, że społeczeństwo praw-
dy i sprawiedliwości można zbudować jedynie w oparciu o te skarby humani-
zmu.
Troistość świata „Mistrza i Małgorzaty“ można odnieść do przekonań znanego
rosyjskiego filozofa religii, teologa i naukowca-matematyka, Pawła Floreńskiego.
W pisarskim archiwum pozostała jego książka „Wielkości urojone w geometrii” ,
na której autor „Mistrza i Małgorzaty“ naniósł liczne uwagi. Bułhakow był także
dobrze zaznajomiony z główną pracą Floreńskiego „Filar i podpora prawdy”,
obecną w szczególności w bibliotece przyjaciela pisarza, P. Popowa. W tym
utworze filozof rozwijał myśl o tym, że „troistość jest najogólniejszą charaktery-
styką bytu”, wiążąc ją z chrześcijańską Trójcą. W „Wielkościach urojonych w

32
O powieści

geometrii” Floreński osobno wydzielił Niebo jako obszar, gdzie powinny dzia-
łać prawa pozornej przestrzeni. Troista struktura „Mistrza i Małgorzaty" w
znacznym stopniu jest odbiciem tych idei filozofa. U Bułhakowa postaci współ-
czesnego i nieziemskiego świata są niejako skarykaturowane, poprzez ukazanie
ich w zdegradowanym obrazie bohaterów dawnego, ewangelicznego świata,
przekształcającego się w finale „Mistrza i Małgorzaty“ w ponadziemski, gdzie
ułaskawiony Piłat spotyka się nareszcie z Jeszuą, lecz dokąd nie jest dane dostać
się Mistrzowi i Małgorzacie, uzyskującym swoje ostateczne schronienie zaświa-
tach. Pozorna przestrzeń u Bułhakowa to także siedziba sił ciemności, dokąd po-
wraca Woland ze swoją świtą.
Floreński w „Filarze i podporze prawdy” podkreśla, że „liczba trzy, która w na-
szym rozumieniu opisuje Boga, jest właściwa wszystkiemu temu, co posiada
względną kompletność — charakterystyczną dla bytów samych w sobie. Rze-
czywiście liczba trzy pojawia się wszędzie jako jakaś podstawowa kategoria ży-
cia i myślenia”. W charakterze przykładu podaje: trójwymiarowość przestrzeni;
trzy podstawowe kategorie czasu: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość; obec-
ność trzech osób w gramatyce praktycznie wszystkich języków; trzyosobowa ro-
dzina uważana za pełną; trzypunktowe rozwinięcie dialektyczne: teza, antyteza,
synteza; obecność w każdej osobowości trzech współrzędnych ludzkiej psychi-
ki: rozumu, woli i uczucia. Można tutaj dodać szeroko znany w lingwistyce fakt,
że nigdy nie zapożyczano z innych języków nazw pierwszych trzech liczebni-
ków: jeden, dwa i trzy oraz tę bezsporną okoliczność, że w literaturze pięknej
trylogii jest znacznie więcej niż tetralogii i dzieł dwutomowych.
Floreński udowodnił, że troistości jako podstawowej kategorii bytu nie można
logicznie wyprowadzić z żadnych założeń i dlatego odnosił ją do pierwotnego
trójjedności Boga. Podkreślmy, że troistość jest obecna nie tylko w chrześcijań-
stwie, lecz również w przytłaczającej większości innych religii świata. Jeżeli zaś
podejść do problemu z punktu widzenia nauki, a nie wiary, to troistość bytu moż-
na, przede wszystkim, objaśnić troistością człowieczeństwa, która, z kolei, naj-
prawdopodobniej jest związana z asymetrią funkcji półkuli mózgu. Przecież licz-
ba trzy to najprostsze wyrażenie asymetrii wśród liczb całkowitych według
formuły 3=2+1, podczas gdy najprostszą formułą symetrii jest 2=1+1. Troistość
myślenia sprowadza się do tego, że otaczającą rzeczywistość człowiek przyjmuje
jak trzyskładnikową. W związku z tym można wskazać także, że przytłaczającą

33
O powieści

większość historycznych i historiozoficznych teorii, próbujących objaśnić zjawi-


ska rzeczywistości, nie odnosząc się bezpośrednio do myślenia jednego człowie-
ka, wszystkie jednakowo zawierają w sobie potrójną strukturę. Dlatego prawdo-
podobnie nie są poprawne, ponieważ oddają nie właściwości objaśnianego, a
właściwości myślenia, nieznane właściwie twórcom tych teorii. W charakterze
przykładu podajmy, że w historii różnych cywilizacji, jak i w życiu człowieka,
zawsze wydziela się młodość, dojrzałość i starość (lub urodziny, rozkwit i upa-
dek). W samej rzeczy dana periodyzacja nie ma związku z istnieniem tej czy in-
nej cywilizacji, a tylko ze sposobem jego interpretacji przez historyka lub filozo-
fa. Jeszcze jeden przykład to wydzielenie Id, Ego i Superego przez Zygmunta
Freuda. Wychodzi na to, że dla objaśnienia rzeczywistości adekwatnie do niej
samej, musimy abstrahować od właściwości naszego myślenia. W „Mistrzu i Mał-
gorzacie“ artystyczna interpretacja rzeczywistości według świadomej woli auto-
ra została ukształtowana w troistą strukturę, która stała się podstawą kompozycji
powieści. Jednak sama nie niesie religijnej treści.
Wiele właściwości troistości, wykazanych przez Floreńskiego, znalazło się w
„Mistrzu i Małgorzacie“. I tak, autor „Filaru i podpory prawdy” pisał:

„...Prawda jest jedynym bytem o trzech hipostazach... Dlaczego akurat hipostazy


są trzy? — zapytacie. Mówię o liczbie „trzy”, jako immanentnej Prawdzie, we-
wnętrznie nierozłącznej. Nie może być mniej od trzech, ponieważ tylko trzy hiposta-
zy wiecznie tworzą siebie nawzajem, tak że są wiecznie tą samą esencją. Tylko w
jedności trzech każda hipostaza otrzymuje absolutne potwierdzenie, ustanawiające
ją jako taką. Poza Trójcą nie ma ani jednej, nie ma Podmiotu Prawdy. A więcej
trzy? — Tak, być może i więcej niż trzy, jeżeli przyjmiemy więcej nowych hipostaz
do wnętrza troistego bytu. Ale te nowe hipostazy już nie są sednem, na którym utrzy-
muje się Podmiot Prawdy, i dlatego nie są wewnętrznie niezbędne dla jego absolut-
ności; one są umownymi hipostazami, mogącymi być i nie być w Podmiocie Praw-
dy... Wśród trzech hipostaz każda stoi bezpośrednio obok innej, a relacja dwóch mo-
że powstać tylko za pośrednictwem trzeciej. Wśród nich absolutnie nie do pomyśle-
nia jest pierwszeństwo. Lecz każda czwarta hipostaza wnosi w stosunek do siebie
pierwszych trzech taki lub inny porządek i stawia hipostazy w niejednakowej pozycji
w stosunku do siebie, jako hipostazy czwartej...
Innymi słowami, Trójca może się obyć bez czwartej hipostazy, podczas gdy czwarta
nie może istnieć samodzielnie. Taki jest ogólny sens liczby trzy”.

34
O powieści

Dla Bułhakowa Trójca też okazuje się odpowiednikiem Prawdy; na niej nie tylko
zbudowana jest przestrzenno-czasowa struktura „Mistrza i Małgorzaty“, ale
również opiera się koncepcja etyczna powieści. W „Mistrzu i Małgorzacie“ jest
czwarty, pozorny świat i odpowiednie dla niego postaci. Ten świat, w pełnej
zgodności z przemyśleniami Floreńskiego, nie ma struktury i samodzielnego zna-
czenia. Pozorny świat powieści — to nowa hipostaza we wnętrzu współczesne-
go moskiewskiego świata, związana przestrzennie z Teatrem Variete i fatalnym
mieszkaniem nr 50 w domu 302-bis na Sadowej. Postacie urojonego świata do-
pełniają triady pierwsze trzech światów, tworząc z nimi tetrady: 1) Piłat — Wo-
land — Strawiński — dyrektor finansowy Variete Rimski; 2) Afraniusz — Ko-
rowiow — lekarz Fiodor Wasiliewicz — administrator Warionucha; 3) Marek
Sczurza Śmierć — Azazello — Arczibald Arczibaldowicz — dyrektor Stiepan
Lichodiejew; 4) Banga — Behemot — Tuzbubien — kot, aresztowany pomyłko-
wo w Armawirze (w Epilogu); 5) Nisa — Hella — Natasza — sąsiadka Berlioza
i Lichodiejewa, Annuszka-Dżuma, 6) Józef Kajfasz — Michaił Berlioz — niezna-
jomy w Torgsinie, podający się za cudzoziemca — Żorż Bengalski, konferansjer
Teatru Variete, 7) Juda z Kiriatu — Baron Meigel — Alojzy Mogarycz — Timo-
fiej Kwascow, mieszkaniec domu 302-bis na Sadowej; 8) Mateusz Lewita —
Iwan Bezdomny — Aleksander Riuchin — Nikanor Iwanowicz Bosy, przewod-
niczący wspólnoty w domu 302-bis na Sadowej.
W urojonym świecie, w całkowitej zgodności z założeniami opracowanymi
przez Floreńskiego w dziele „Wielkości urojone w geometrii”, bohaterowie re-
alizują pozorne działania z pozornymi rezultatami. Wydaje się, że Rimski kieruje
wszystkim, co dzieje się w Teatrze Variete po zniknięciu jego dyrektora — to
Rimski komunikuje gdzie trzeba o tajemniczych mieszkańcach fatalnego mieszka-
nia i o podejrzanym seansie czarnej magii cudzoziemca na gościnnych występach.
Jednak w rzeczywistości władza Rimskiego jest urojona i na bieg zdarzeń w ża-
den sposób nie wpływa. Dyrektor finansowy nie ma mocy zapobieżenia, na przy-
kład, zniknięciu administratora Warionuchy lub skutkom niefortunnego seansu.
Kiedy Piłat oczekuje przyjścia naczelnika tajnej straży Afraniusza z doniesieniem
o zamordowaniu Judy z Kiriatu, wydaje mu się, że „ktoś siedzi na tym pustym
tronie” w chwili, kiedy „nadeszła świąteczna noc” i „grały swój koncert wie-
czorne cienie”. Prokuratorowi przywidział się obraz jego podwładnego, którego
w rzeczywistości w fotelu nie było. W taką samą noc, poprzedzającą święto wio-

35
O powieści

sennej pełni księżyca, Rimski, jak Piłat na Afraniusza, z niewytłumaczalną trwo-


gą czeka na powrót swojego pomocnika Warionuchy, który wypełnia funkcje do-
nosiciela, jak Juda z Kiriatu. Na koniec, dyrektor finansowy dostrzega administra-
tora Teatru Variete siedzącego w fotelu w jego, Rimskiego, gabinecie. Jednak za-
raz wyjaśnia się, że w fotelu siedzi nie dawny Warionucha, a wampir nie rzuca-
jący cienia — pozornie podobny do administratora. W odróżnieniu od Afraniu-
sza, który z powodzeniem zorganizował mord Judy z Kiriatu, Warionucha zada-
nie dane przez Rimskiego zawalił — nie dotarł do właściwego urzędu: zamiast
do GPU administrator trafia do szaletu, gdzie pobili go Azazello z Behemotem, a
Hella zmieniła w wampira. A świeżo powołany wampir opowiadając fantastycz-
ne szczegóły wizyty w „organach“, próbuje zmusić Rimskiego do uwierzenia, że
wszystko przedstawia się pomyślnie, .
Armawirskiego kota przyjmują za towarzysza Wolanda, czarodziejskiego kota
Behemota, umiejącego chodzić na dwu łapach, płacić za siebie w tramwaju i mó-
wić ludzkim głosem. Dlatego nieszczęśliwe zwierzę prowadzą na milicję ze
skrępowanymi przednimi łapami. Jednak złapany kot okazuje się najzwyklejszym
zwierzakiem i w kota-wilkołaka przekształca się tylko w wyobraźni niezupełnie
trzeźwego obywatela.
Odojcowskie imię Stiopy Lichodiejewa — Bogdanowicz [dany przez Boga] —
jest oczywistą parodią. Nie Bóg, a czart zwalił pijaka i rozpustnika na głowy pra-
cowników Teatru Variete. Nieprzypadkowo Rimski wciąż rzuca diabłami pod
jego adresem. Twarz Lichodiejewa niekiedy wygląda tak samo potwornie, jak i
okaleczonego na wojnie Marka Sczurzej Śmierci, jednak tu jestto pozorna ułom-
ność, skutek nieprzerwanego opilstwa, w którym pogrążony jest Stiopa. Licho-
diejew jest dyrektorem Teatru Variete — podobnie jak Arczibald Arczibaldo-
wicz jest dyrektorem restauracji w domu Gribojedowa. Bez większego proble-
mu mogliby zamienić się miejscami. Artystyczna dusza Arczibald Arczibaldo-
wicz byłby na miejscu w Teatrze Variete, a opój i żarłok Stiopa Lichodiejew
czułby się wygodnie na posadzie dyrektora restauracji (nie na darmo w epilogu
został kierownikiem wielkiego rostowskiego sklepu spożywczego, podczas gdy
Arczibald Arczibaldowicz zdołał porzucić Dom Gribojedowa na chwilę przed
fatalnym pożarem). Stiopa Lichodiejew to w istocie pozorny dyrektor Teatru
Variete, od którego nic nie zależy, i zaraz na samym początku odpowiednik Li-
chodiejewa w zaświatach, Azazello, na rozkaz Wolanda wyrzuca go do Jałty.

36
O powieści

Podobnie jak Nisa, która wabi w śmiertelną pułapkę Judę, Annuszka przypadko-
wo (lub za namową Wolanda?) rozlewa na tory olej, powodując śmierć Berlioza.
Annuszka jest tylko pozornym, bezwolnym pomocnikiem sił piekielnych, pod-
czas gdy Nisa działa na zwykłe polecenie Afraniusza.
Konferansjer Żorż Bengalskiego, jak i Michaił Berlioz, stracił głowę, lecz jego za-
głada jest jedynie pozorna, ponieważ pod koniec seansu czarnej magii głowa kon-
feransjera wraca na miejsce. Zresztą jest ona Bengalskiemu w pracy do niczego
nie potrzebna — do tego stopnia mechaniczne, wyuczone i głupie są wszystkie
jego pointy.
Sąsiedzi będą uważać, że donos na przewodniczącego wspólnoty mieszkaniowej
Nikanora Bosego złożył Timofiej Kwascow. Lecz w rzeczywistości Kwascow
jest zdrajcą pozornym, ponieważ paskudny dowcip zrobił Bosemu Korowiow,
który jedynie podał się za Kwascowa. Ukarany przez nieczystą siłę Nikanor Iwa-
nowicz uwierzył od razu i w Boga, i w diabła i, podobnie, Iwan Bezdomny uwie-
rzył w rzeczywistość Wolanda, a następnie w historię Jeszui i Piłata. Podobnie
jak Bezdomny w postaci Ponyriowa, Bosy żałuje i wyrzeka się swojej przeszło-
ści... lecz tylko we śnie, a ten sen karykaturalnie wyprzedza następujący bezpo-
średnio po nim sen Bezdomnego, w którym sąsiad przewodniczącego wspólnoty
mieszkaniowej w klinice Strawinskogo widzi kaźń Jeszui. A po powrocie do
wykonania dawnych obowiązków, Nikanor Iwanowicz, który pozostał łapów-
karzem i grubianinem, ze swojego snu wyniósł tylko niewytłumaczalną niena-
wiść do artysty Kurolesowa, nienawiść zupełnie urojoną, ponieważ ten nigdy w
życiu nie spotkał przewodniczącego i nic złego mu nie zrobił.
Urojony świat jest stworzony niejako przez działania Wolanda i szczególne rela-
cje, charakterystyczne dla zaświatów. I rzeczywiście: Teatr Variete, gdzie ludzi
obdarzają urojonymi pieniędzmi i ciuchami, a także fatalne mieszkanie, rozrastają-
ce się do „diabli wiedzą jakich rozmiarów” w czasie Wielkiego Balu u Szatana
— to część współczesnego moskiewskiego świata, ukazana w obrazach ludzkich
wad.
Inne światy „Mistrza i Małgorzaty“ odbijają się w urojonym świecie jak w ol-
brzymim, krzywym lustrze. Imię i imię odojcowskie Bezdomnego (Iwan Nikoła-
jewicz) nieomal powtarza się w odwróconym imieniu i imieniu odojcowskim Bo-
sego (Nikanor Iwanowicz). Imię Bengalskiego (Żorż) jest pochodzenia francu-

37
O powieści

skiego, podobnie jak nazwisko przewodniczącego Massolitu (Berlioz). Konferan-


sjer to taki sam „pozorny cudzoziemiec”, jak i dwu innych członków odpowied-
niej tetrady, przy czym pozorność imienia jest tu oczywista, bo Żorż Bengalski to
na pewno pseudonim sceniczny.
Floreński w „Filarze i podporze prawdy” doszedł do wniosku:

Osobowość, stworzona przez Boga — to znaczy święta i niewątpliwie cenna przez


swoje wnętrze — osobowość ma wolną wolę, realizującą się jako system działań...

Taką jedyną twórczą osobowością w świecie jeruszalaimskim pozostaje Jeszua, a


w moskiewskim — Mistrz. Floreński stwierdził, że

... człowiek otrzymuje z powrotem to, co z siebie daje; kiedy w miłości oddaje się
całkowicie, wtedy otrzymuje siebie, lecz odnowionego, zagłębionego w drugim czło-
wieku, a to oznacza, że podwaja swój byt.

Małgorzata uzyskuje życie pośmiertne za swoją miłość do Mistrza, ten z kolei —


za swój twórczy zamysł, który przeobraził się w genialną powieść o Poncjuszu
Piłacie, a Jeszua Ha-Nocri — jako jedyny zasługujący na wyższy, rajski byt — za
swoje bezwarunkowe i ofiarne przywiązanie do Prawdy.
W „Mistrzu i Małgorzacie“ odbija się jeszcze jedna zasada, sformułowana przez
Floreńskiego. W „Wielkościach urojonych w geometrii” podkreślił:

Jeżeli patrzymy na przestrzeń przez niezbyt szeroki otwór w przegrodzie, sami będąc
od niego w pewnej odległości, w polu widzenia mamy także płaszczyznę tej przegro-
dy; jednak oko nie może akomodować się jednocześnie do oglądanej przestrzeni, i
do przegrody.
Dlatego, kiedy koncentrujemy uwagę na obrazie za przegrodą, sam otwór jest dla
oka zarazem i widoczny, i niewidoczny... Patrzenie przez szkło okienne jeszcze do-
bitniej prowadzi do tego rozdwojenia: na równi z samym pejzażem obecnie widzimy
także szyby, ujrzane wcześniej niż pejzaż za nimi, później już niewidoczne, chociaż
rejestrowane przez oko lub potwierdzane dotykiem, na przykład, gdy styka się z nimi
czoło... Kiedy oglądamy przezroczyste ciało, mające znaczną grubość, na przykład
akwarium z wodą, szklany zwarty sześcian (kałamarz) lub podobne przedmioty, na-
sza świadomość nadzwyczaj nerwowo rozdziela się pomiędzy różnie w niej umiej-
scowione, lecz jednorodne z wyglądu (i w tym kryje się źródło niepokoju) obie ścia-
ny przezroczystego przedmiotu. W naszej świadomości przedmiot ten przenosi się
pomiędzy postrzeganiem go jako „coś“, to jest przedmiot, i jako przezroczyste
„nic“. „Nic“ dla wzroku, jest „czymś“ dla dotyku; jednak to „coś“ przekształca się
we wspomnienie wzrokowe, w coś niejako doświadczonego wzrokiem.

38
O powieści

Przezroczystość to urojenie... Kiedyś stałem w Siergijewsko-Posadskiej cerkwi Bo-


żego Narodzenia7, prawie na wprost zamkniętych carskich wrót. Przez wycięty w
nich ornament widziałem tron, a same drzwi, oddzielnie, były widoczne przez rzeź-
bioną miedzianą kratę kazalnicy. Trzy warstwy przestrzeni; jednak każda z nich mo-
gła być wyraźnie widoczna jedynie przez specjalne skupienie wzroku i wówczas
dwie pozostałe otrzymywały w świadomości szczególne położenie: w porównaniu z
tą widzianą wyraźnie, oceniane były jako na pół istniejące ...

Opisana zasada w „Mistrzu i Małgorzacie“ przejawia się, w szczególności wte-


dy, kiedy przed Wielkim Balem u Szatana Małgorzata ogląda kryształowy globus
Wolanda.

Małgorzata pochyliła się w stronę globusa i zobaczyła, że kwadracik ziemi powięk-


sza się, nabiera wyrazistych barw i przekształca się, jak gdyby w mapę plastyczną.
Potem zobaczyła także wstążeczkę rzeki i jakąś osadę nad tą rzeką. Dom wielkości
ziarnka grochu rozrósł się, był teraz jak pudełko zapałek. Nagle dach owego domu
bezgłośnie wzleciał w kłębach czarnego dymu ku górze, ściany domu runęły i z pię-
trowego pudełeczka nie pozostało nic oprócz garstki popiołu, z której walił czarny
dym. Nachyliwszy się jeszcze bliżej, Małgorzata zobaczyła maleńką figurkę leżącej
na ziemi kobiety, a obok niej, w kałuży krwi, maleńkie dziecko z rozrzuconymi racz-
kami.
Ten efekt dwupłaszczyznowego obrazu wzmacnia niepokój Małgorzaty, porażo-
nej grozą wojny.
Potrójny świat „Mistrza i Małgorzaty“ może służyć za osobliwą ilustrację do zja-
wiska, przeanalizowanego i objaśnionego przez Floreńskiego. Kiedy czytelnik
zapoznaje się z ożywionym światem dawnej legendy, realnym i prawie dotykal-
nym, zaświaty i współczesna Moskwa stają się niekiedy jak na pół istniejące (cho-
ciaż przy tym świat Wolanda często zdaje się istnieć realniej od rzeczywistego).
Wyobrażone przez Mistrza Jeruszalaim po wielokroć daje się odczuwać jak rze-
czywistość, a miasto, w którym żyje on sam, nierzadko wydaje się urojone.
Prócz idei Floreńskiego, potrójne światy „Mistrz i Małgorzaty“ mają swoje źró-
dło w książce Dmitrija Mereżkowskiego „Tajemnica Trójcy. Egipt i Babilon” –
pierwszej części trylogii o pochodzeniu chrześcijaństwa. Ostatnia część tej trylo-

7W Ławrze Troicko-Sergijewskiej w Sergijew Posadzie, drugim po kijowskiej Ławrze Pie-


czerskiej monastyrze o tak wysokiej randze (tj. ławry) w Europie Wschodniej. Zrujnowana
przez Stalina , a miasto przemianowane na Zagorsk. Odbudowana, znajduje obecnie na liście
dziedzictwa UNESCO [przyp. tłum.].

39
O powieści

gii, „Nieznany Jezus”, wpłynęła na autorskie podejście do idei chrześcijaństwa w


„Mistrzu i Małgorzacie“, a druga część, „Tajemnica Zachodu. Atlantyda – Euro-
pa”, odbiła się w sztuce „Adam i Ewa”. W „Tajemnicy Trójcy” Mereżkowski
twierdził:

O czwartym wymiarze wie coś Einstein, lecz być może więcej wiedzą Orfeusz i Pita-
goras, a Hierofant w «Boskiej Tetradzie» opiewa czwórkę jako «liczbę liczb i zaczą-
tek wiecznego istnienia»…

Pitagorasa i Orfeusza objaśnia Szelling:

Nad trzema boskimi osobami, Ojcem, Synem i Duchem Świętym, unosi się sam Bóg
w swojej jedności, tak że tajemnica Boga i świata wyraża się algebraicznie: 3+1=4
(«Filozofia objawienia» Szellinga). Co oznacza: w Bogu — Trzy, a w świecie —
Cztery; Trójca Święta w metafizyce jest „czwartym wymiarem” w metageometrii…
„Albowiem trzej są, którzy świadectwo dają na niebie: Ojciec, Słowo i Duch Święty,
a ci trzej jedno są. A trzej są, którzy świadectwo dają na ziemi: Duch i woda, i krew,
a ci trzej jedno są“. (List św. Jana pierwszy 5, 7-8).
To znaczy: boska Trójca w niebie, a na ziemi – ludzka. Jednak pojęcie Trójcy jest
niemożliwe bez pojęcia Jedności. A tajemnica Jedności to tajemnica boskiego Ja...
Między Jednostką a Społeczeństwem leży rodząca, rozmnażająca się ludzkość — jak
przerzucony nad przepaścią most. Most upadł, i przepaść zieje: na jednym brzegu
— indywidualizm, a na drugim — bezosobowa społeczność — socjalizm.
Socjalizm i seksualizm: w naszej niby-chrześcijańskiej współczesności jest ateistycz-
ny socjalizm, a w pogańskiej starożytności był religijny seksualizm — dwie równe
siły; pierwsza burzy, druga tworzyła.
Istota socjalizmu jest bezbożna — bezosobowa i bezpłciowa. „Proletariusze” —
„płodzący”, to określenie od łacińskiego proles — „potomstwo”, „płód”. Ciałem
płodzą, a duchem są kastratami; ni mężczyźni, ni kobiety, a straszni „towarzysze“,
bezpłciowe i bezosobowe mrówki ludzkiego mrowiska, ściśnięte kulki „prasowane-
go kawioru” (Hercen).

U Bułhakowa moskiewski świat jest ową niby-chrześcijańską, ateistyczną współ-


czesnością, w której wszystkie postaci są jałowe i dziwnie pozbawione charakte-
ru. W odróżnieniu od nich, zaświaty Wolanda uosabiają pradawny „religijny sek-
sualizm“, którego emanacją stają się seksualne orgie Wielkiego Balu u Szatana.
Ten świat jest jedynym widocznym kreatywnym zaczynem w powieści. Charak-
terystyczne, że Małgorzata uzyskuje seksualny pierwiastek tylkow świecie Wo-
landa. W świecie jeruszalaimskim natomiast Jeszua jest wyraźnie aseksualny, jak

40
O powieści

aseksualne, według przemyśleń Mereżkowskiego, jest prawdziwe chrześcijań-


stwo, gdzie ciało i krew przemieniają się w ducha.
Mereżkowski kontynuował:

Tajemnica Jedności zawiera się w Osobowości, tajemnica Dwójki – w płci, a tajem-


nica Trójcy — w czym?
Trzy jest pierwszym liczebnikiem Mnogości – Społeczeństwa. Tres faciunt colle-
gium. Trzech tworzy zgromadzenie – społeczeństwo. Bo gdzie są dwaj albo trzej ze-
brani w imię moje, tam jestem pośród nich. [Ewangelia wg św. Mateusza, 18,20] On
Jeden wśród Dwóch – w płci, wśród Trzech – w Społeczeństwie.
Lub, mówiąc językiem geometrii: człowiek w jednym wymiarze, w linii, jest w ru-
chomym punkcie osobowości; człowiek w dwu wymiarach, w płaszczyźnie jest w ru-
chomej linii płci, rodu, rozmnażania; a człowiek w trzech wymiarach, w ciele ludz-
kości, jest w ruchomej płaszczyźnie społeczeństwa: Ja, Ty i On.
Jak łatwo nakreślić, lecz jak trudno zrozumieć ten schemat Boskiej Geometrii (po-
dobna Boska Geometria skrywa się także w Wielościach urojonych w geometrii Flo-
reńskiego – B. S.). Można ją pojąć nie abstrakcyjnie — umysłem — a przez do-
świadczenie religijne — w «czwartym wymiarze», w metageometrii.

Czwarty wymiar jest według Mereżkowskiego miejscem przebywania Boskiego


Ducha. Rozwijając tę myśl, Bułhakow wynajduje piąty wymiar — mieszkanie
diabła. Dlatego Korowiow wyjaśnia Małgorzacie jak fatalne mieszkanie prze-
kształciło się w ogromną salę balową:

Ci, którzy są otrzaskani z piątym wymiarem, bez trudu mogą powiększyć lokal do
potrzebnych rozmiarów. Powiem więcej, łaskawa pani — do czort wie jakich roz-
miarów!

Autor „Tajemnicy Trójcy” pisał:

Człowiek, nawet nieświadomy istnienia Trójcy, żyje w Niej jednak, podobny rybie w
wodzie i ptakowi w powietrzu.
Jakby nie łamać sobie głowy, podlegamy logice aż do szaleństwa: póki myślimy –
myślimy potrójnie, ponieważ potrójne są podstawowe kategorie ludzkiego myślenia
– przestrzeń i czas. Trzy wymiary przestrzeni: linia, płaszczyzna, ciało; trzy wymia-
ry czasu: teraźniejszość, przeszłość, przyszłość.
Potrójne są wszystkie przesłanki naszego doświadczenia. Już u Demokryta i Lukre-
cjusza pojęcie substancji włącza pojęcie atomów z ich wzajemnym ciążeniem (+a) i
odpychaniem (-a); dwoma przeciwnymi pierwiastkami, łączącymi się w trzecim
(±a), właśnie w tym, co nazywamy „materią”.

41
O powieści

Trójca a prawo fizycznej polaryzacji: dwa bieguny, anoda i katoda, zamykają się w
obwód elektryczny. Według Heraklita: „Sternikiem wszystkiego jest Błyskawica...”
(Fragm., 64). Jednocząca Błyskawica Trójcy.
Trójca a prawa reakcji chemicznych, co Goethe nazywał „pokrewieństwem z wybo-
ru” ciał chemicznych, Wahlverwandsshaft: dwa „przeciwnie–podobne” ciała łączą
się w trzecim.
Trójca a prawa życia organicznego: zewnętrzna symetryczność, dwoistość organów
(dwoje uszu, dwoje oczu, dwie półkule mózgu) i wewnętrzna jedność funkcji biolo-
gicznej. Lub jeszcze głębiej: dwie płcie, dwa bieguny i między nimi — wieczna iskra
życia — Heraklitowa Błyskawica.
Wreszcie Trójca a cała światowa Ewolucja: dwa przeciwne procesy — Integracja i
Podział — łączą się w jednoczącym procesie Ewolucji.
Tak „trzykrotnie błyskające Światło” kłuje, oślepia człowieka, a on zamyka oczy,
nie chce widzieć. Wszystko popycha go w stronę Trójcy, jak poganiacz osła kłując
go ostrym szpikulcem, to człowiek opiera się, prąc przeciw ostrzu.
Chce pozostać suchym w wodzie i dusi się w powietrzu. Ryba zapomniała, co to ta-
kiego woda, i ptak, co to takiego powietrze. Jakże im przypomnieć?
Przypominać o rozumie w domu wariatów jest niebezpiecznie. Wszyscy wariaci w
głos krzyczą: „Monizm! Monizm!” Lecz czymże jest monizm — pojedynczością bez
Trójjedności, częścią bez całości? Zaczynają od monizmu, a kończą nihilizmem, dla-
tego że Duch i Materia potwierdzają się w troistości, a pojedynczości, monizmie —
tylko materia: wszystko pojedyncze, wszystko bezduszne, wszystko to śmierć i ni-
cość. Nasza skłonność do monizmu jest ukrywaną — chociaż teraz już prawie nie
ukrywaną — skłonnością do marności.
Przez dwadzieścia pięć wieków filozofii, od Heraklita do naszych czasów, nigdy ni-
komu, prócz kilku „szaleńców”, nie przychodziło do głowy to, o czym teraz mówię.
Czy to nie cud z cudów diabelskich? Ile filozoficznych systemów — i ani jednego
„troistego“! (Ściśle biorąc, troistość jest obecna u współczesnego Mereżkowskiemu
Floreńskiego, lecz, jak i u autora „Tajemnicy Trójcy”, jego filozofia nie układa się
w system filozoficzny — B.S.). Monizm, dualizm, pluralizm — wszystko, wszystko,
tylko nie to. Jakby myśl nasza odżegnywała się od tego tak samo nieugięcie, jak
geometria Euklidesowa od czwartego pomiaru, a ciało nasze — od śmierci.
Trzy to liczba zaklęta. Kto ją wymawia, chociażby szeptem, ten obrusza na siebie
wszystkie siły piekła, a kamienne bryły napierają na niego jak poduszki, by ten szept
zadusić.
Pod „trzykrotnie błyskającym Światłem“ ryczy, szczerzy zęby, wije się stary pies,
Mefistofeles: pamięta, że już raz spaliła go ta Światłość, i wie, że spali go znowu.
I wszyscy my, psią sierścią obrośnięci, dzieci Mefistofelesa, wijemy się: my też wie-
my, że spopieli nas Błyskawica Trójcy.

42
O powieści

W czasie burzy w „Mistrzu i Małgorzacie“ stapiają się wszystkie trzy światy.


Iwan Bezdomny w domu wariatów ma sen: scenę kaźni Jeszui, kończącą się bu-
rzą. Właśnie tu, w „domu smutku”, pechowy poeta poznaje prawdę, przekonany
przez genialnego Mistrza. I od sceny burzy zaczyna się czytanie, odrodzonego z
popiołów z woli Wolanda, zeszytu spalonej powieści. W tym momencie główni
bohaterowie powieści przebywają niejako w trzech światach. Właśnie wrócili
do Moskwy, lecz jednocześnie pozostają w zaświatach, ponieważ znajdują się w
mocy szatana i jego świty. A czytanie powieści o Poncjuszu Piłacie będzie prze-
nosić ich do świata Jeruszalaim.
Także w finale burza poprzedza odejście Małgorzaty i Mistrza do świata Wolan-
da, gdzie ponownie spotykają się z Piłatem i Jeszuą. A czy wierny pies Banga, sie-
dzący u nóg prokuratora w ostatnim kamiennym schronieniu Poncjusza Piłata, nie
jest jednocześnie skrytym ucieleśnieniem Mefistofelesa-Wolanda?
Być może „jednocząca Błyskawica Trójcy” — to także miłość-błyskawica, łączą-
ca Mistrza i Małgorzatę, i ta błyskawica, która migocze nad Jeruszalaim w chwili
śmierci Jeszui.
Słowa Mereżkowskiego o rybie, która zapomniała, co to takiego woda, najpraw-
dopodobniej natchnęły Bułhakowa do napisania tego zdania w znakomitym liście
do rządu 28 marca 1930 r.:

…Jeżeli którykolwiek z pisarzy zamyśliłby udowadniać, że ona [wolność słowa —


B.S.] jest mu niepotrzebna, upodobniłby się do ryby, publicznie zapewniającej, że
nie potrzebuje wody”.

Przecież Mereżkowski w ten właśnie sposób ilustrował brak wolności ducha


współczesnej ludzkości.
W „Tajemnicy Trójcy” szczególna uwaga została poświęcona staroegipskiemu
bogowi, Ozyrysowi i babilońskiemu Tammuzowi. W „Mistrzu i Małgorzacie“
Berlioz w rozmowie z Bezdomnym przed pojawieniem się Wolanda, wspomina
„o łaskawym bogu egipskim Ozyrysie, synu Nieba i Ziemi, o sumeryjskim bogu
Tammuzie, o Marduku i nawet o mniej znanym groźnym bogu Huitzilopochtli8,

8 Polscy tłumacze powieści nie dali się zwieść oryginalnej pisowni Bułhakowa — Viciliputzli
— i napisali poprawnie „Huitzilopochtli“, nie dając polskiemu czytelnikowi szansy na odkry-
cie tej subtelnej zmiany, o której pisze Borys Sokołow [przyp. tłum.].

43
O powieści

którego niegdyś wielce poważali meksykańscy Aztekowie“ — i którego figurki


lepili z ciasta. W drugiej książce z trylogii, w „Tajemnicy Zachodu”, Mereżkow-
ski pisze o azteckim bogu, tylko nazwanym nieco inaczej — bóg Słońca Vicilo-
pohtli — przy czym opisuje krwawe ofiary (w czasie których także przygotowy-
wali figurki bóstwa z mąki kukurydzianej):

W nocy, przy świetle pochodni, kapłan, okryty z głową w czarną odzież, podobną do
mniszego habitu, wnosi wyznaczoną ofiarę po stopniach piramidy świątynnej, na
szczyt z kaplicą boga Słońca Vicilopothli (Huitzilopochtli), związaną układa na
wklęsłym kamieniu ofiarnym, tak że nogi zwisają z jednej strony, a głowa i ręce — z
drugiej, otwiera jej pierś krzemiennym nożem — kamień jest stary, świętszy od żela-
za — wyjmuje jeszcze żywe, drgające serce, pokazuje Nocnemu Słońcu — niewi-
docznemu, wszechwidzącemu — spala je na ofiarnym ogniu, smaruje krwią wargi
srogiego byka i skrapia nią ściany świątyni.

U Bułhakowa przewodniczący Massolitu niejako poświęca się groźnemu meksy-


kańskiemu bogu. W drodze do fatalnego tramwajowego turnikietu przyświeca
mu zachodzące, „nocne” słońce w zapadającym zmierzchu. Berlioz ginie od żela-
za tramwajowych kół na kamiennym ołtarzu — kocich łbach, a ostatnie, co wi-
dzi, to rozpadający się na kawałki księżyc. Tramwaj nie tylko odciął głowę nie-
szczęśliwcowi, lecz również zgruchotał klatkę piersiową, dokładnie jak u ofiar
Viciliputzli. W prosektorium natomiast otwartych, zmętniałych oczu martwego
Berlioza już nie raziło ostre światło sztucznego słońca — mnóstwa tysiącświeco-
wych lamp. Słońca, nawiasem mówiąc, zrodzonego z fantazji Bułhakowa —
przecież tak jaskrawo nie oświetlają ani jednego prosektorium na świecie.
„Mistrz i Małgorzata“ jest powieścią satyryczną, filozoficzną, a w scenach z Jeru-
szalaim — także epicką. Jednocześnie to powieść miejska, która stała się wspania-
łym pomnikiem Moskwy, wielu budynków i ulic, które w naszej świadomości
wiążą się teraz z „Mistrzem i Małgorzatą“. Paradoks polega na tym, że sam Bułha-
kow do końca życia potrafił pokochać Moskwy, oddając pierwszeństwo rodzin-
nemu Kijowowi. To się utrwaliło w szczególności w dzienniku siostry Bułhako-
wa, Nadieżdy, po spotkaniu z bratem 7 stycznia 1940 roku, już w czasie jego
śmiertelnej choroby:

Rozmawialiśmy o [jego] niechęci do Moskwy: nawet kobiece głosy mu się nie podo-
bają (moskiewski kontralt).

44
O powieści

Widocznie powieściopisarzowi pozostało upodobanie do specyficznego połu-


dnioworosyjskiej wymowy, charakterystycznej dla Kijowa z jego wczesnej mło-
dości9. Być może dlatego też moskiewskie pejzaże w powieści rysowane są z
pewną ironią, a bohaterowie-moskwiczanie to postaci karykaturalne lub humory-
styczne.
Podkreślmy, że akcja moskiewskich scen powieści bezpośrednio poprzedza waż-
ną reformę kalendarzową, przeprowadzoną w ZSRR w marcu 1930 roku. Trady-
cyjny siedmiodniowy tydzień został zastąpiony na pięciodniowym, a w listopa-
dzie 1931 roku — sześciodniowym (pięć dni robotniczych, szósty wolny), w
związku z czym dawne nazwy dni zastąpiono państwowo-kancelaryjnymi termi-
nami: „pierwszy dzień sześciodniówki”, „drugi dzień sześciodniówki” itd. Po-
wrót do dawnego tygodnia i nazw jego dni nastąpił dopiero w czerwcu 1940 ro-
ku. Celem tych operacji było dążenie radzieckiej władzy do zerwania z kalenda-
rzem ściśle związanym z religią chrześcijańską. Bułhakow zaś swoją powieścią
niejako odbudowywał ciągłość kultury w tak ważnym wymiarze ludzkiego bytu,
jak czas.
W „Mistrzu i Małgorzacie“ odbija się kampania antyreligijna, rozwinięta w ra-
dzieckich gazetach przed wielkim tygodniem 1929 roku. Na przykład, „Wie-
czorna Moskwa” umieściła 29 kwietnia artykuł M. Szeina „Maskarada. Klasowy
wróg pod sztandarem religii”. W powieści wspomina się podobny z tytułu arty-
kuł „Wróg pod skrzydłami redaktora”, skierowana przeciw powieści Mistrza o
Poncjuszu Piłacie. Tekst jest pióra krytyka Arymana, którego nazwisko (lub
pseudonim) przywodzi na myśl nosiciela zła w religii zoroastryjskiej. W artykule
Szeina, w szczególności informowano, że jesienią 1928 roku w Briansku „miej-
scowy prawosławny archijerej był gościem honorowym na nabożeństwie w sy-
nagodze w Jom Kippur”. W tym samym numerze gazety, w artykule E. Garda
„Szkic z natury w byłej bożej willi”, opowiadano o tym, że w budynku cerkwi
zorganizowano wystawę Ludowego Komisariatu Zdrowia. To wywołało zdzi-
wienie staruszek, które z przyzwyczajenia zaszły do świątyni, a „na ścianach, za-
miast postnych świętych wisiały obrazy i eksponaty na bojowy temat: — Jak być
zawsze zdrowym”. W „Mistrzu i Małgorzacie“ Woland i jego świta zajmują fa-
9 Chodzi oczywiście o wymowę rosyjską. Nie od rzeczy jest wspomnieć, że na przełomie
XIX wieku Ukraińców dzielił silny spór o tożsamość — część tęskniła za pełną autonomią,
część natomiast popierała ideę wielkoruską i tę wspierał Bułhakow [przyp. tłum.].

45
O powieści

talne mieszkanie i odprawiają tam „czarną mszę”, przy czym Azazello mówi o
Stiepanie Lichodiejewie, że „taki on dyrektor, jak ja archijerej!”. Kiedy w miesz-
kaniu pojawia się bufetowy Teatru Variete, Sokow, zastaje tam niejako kościelną
atmosferę: światło padające z okien podobne do cerkiewnego, unosi się zapach
kadzidła, a stół przykrywa kościelny brokat. W redakcji z 1929 roku bufetowy
po niefortunnej wizycie u Wolanda udawał się do świątyni, która okazała się za-
mieniona w salę aukcyjną sprzedającą muzealne eksponaty w rodzaju futra cara
Aleksandra III. Przy tym, jak w notatce Garda, „w świątyni nie było ani jednego
świętego oblicza. Zamiast nich, gdzie nie rzucić okiem, wisiały wyłącznie
świeckie obrazy”.
Co ciekawe, 12 czerwca 1929 roku, jak zakomunikowała następnego dnia „Praw-
da”, referaty sekretarza CKK, jawnie antyreligijnego publicysty, Jemieliana Jaro-
sławskiego i N. Bucharina otworzyły w Moskwie wszechzwiązkowy zjazd bez-
bożników. W pierwszej redakcji „Mistrz i Małgorzata“, datowanej na rok 1929,
do 12 czerwca były dopasowane czasowo wszystkie cudy, które nastąpiły po se-
ansie czarnej magii w Teatrze Variete. W ostatecznym tekście zastąpił je, ale te-
go samego dnia, Wielki Bal u Szatana. Można przypuścić, że i we wczesnej re-
dakcji podobny bal lub sabat także bezpośrednio następował po czarnej magii i
wypadał 12 czerwca, parodiując zjazd biezbożników.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną okoliczność. 1 maja 1929 roku, sądząc z wiado-
mości prasowych, w Moskwie nastąpiło silne ocieplenie, nadzwyczajne dla tej
pory roku. W „Mistrzu i Małgorzacie“ Bułhakow transformował to zjawisko na
niesłychanie gorący wieczór pierwszego dnia, kiedy Woland ze świtą przybyli
do Moskwy. Pisarz uważał, że szatan tradycyjnie jest związany z piekielnym pło-
mieniem i dlatego wysoka temperatura poprzedza jego nadejście.
W liście do Jeleny Bułhakow, pisanym z 6-7 sierpnia 1938 roku, autor komuniko-
wał:

Przypadkowo natknąłem się na artykuł o fantastyce Hoffmanna. Zachowałem go dla


ciebie, wiedząc, że porazi cię tak samo jak mnie. Miałem rację w „Mistrzu i Małgo-
rzacie”! Pojmujesz, co jest warta ta świadomość — mam rację!”

Mowa jest o artykule literaturoznawcy i krytyka Izraela Mirimskiego „Społeczna


fantastyka Hoffmanna”, opublikowanym w 5 numerze czasopisma „Nauka Lite-
racka” z 1938 roku (ten numer pozostał w archiwum Bułhakowa). Pisarz był za-

46
O powieści

dziwiony, w jakim stopniu charakterystyka twórczości Ernsta Teodora Amade-


usza Hoffmanna przystaje do „Mistrza i Małgorzaty“. Przyjaciel Bułhakowa, dra-
maturg Siergiej Jermolinski wspominał, jak pisarz nabrał go na artykuł Mirimskie-
go:
Pewnego razu przyszedł do mnie i uroczyście ogłosił:

— Napisali! Rozumiesz, napisali! I z daleka pokazał mi numer czasopisma, w któ-


rym jeden z artykułów był przez niego gęsto zakreślony czerwonym i ciemnoniebie-
skim ołówkiem.
— „Szeroka publiczność chętnie go czytała, lecz krytyka zachowała wyniosłe mil-
czenie” — czytał Bułhakow i, przerzucając się z jednego cytatu na drugi, kontynu-
ował: — „Do jego nazwiska przykleiły się i ciągle są używane przezwiska w rodzaju
spirytysta, wizjoner i, na koniec po prostu wariat... Jednak miał on nadzwyczaj
trzeźwy, praktyczny umysł i przewidział fałszywe sądy swoich przyszłych krytyków.
Na pierwszy rzut oka jego twórczość zdaje się pełna sprzeczności, obrazowanie
zmienia się od wielkiej groteski do normalnego, realistycznego obiektywizmu. U nie-
go czart przechadza się po ulicach miasta...” — Tu Bułhakow aż ręce uniósł w za-
chwycie: — Ot, jaki krytyk! Jak on świetnie odczytał moją powieść! Nie wydaje ci
się? — I kontynuował: — „On zmienia sztukę w bojową wieżę, z której pomocą ar-
tysta tworzy satyryczną rozprawę ze wszystkim, co potworne w naszej rzeczywisto-
ści“... — Czytał Bułhakow, nieznacznie zmieniając tekst.

Według Jermolińskiego, w tym artykule „były zawarte uwagi w niezwykły spo-


sób dotyczące” autora „Mistrza i Małgorzaty“. W pracy Mirimskiego Bułhakowa
pociągało także opisanie stylu niemieckiego romantyka. Pisarz podkreślił następu-
jące słowa: „Styl Hoffmanna można określić jako realno-fantastyczny. Połączenie
realizmu z fantastyką, zmyślonego z rzeczywistym...”
Bułhakow ewidentnie odnosił do swojego Mistrza i takie stwierdzenie Mirim-
skiego:

...Jeżeli geniusz zamyka się w świecie rzeczywistym, to prowadzi go to w błoto fili-


sterstwa, „uczciwego”, urzędowego obrazu myśli; jeżeli zaś nie poddaje się rzeczy-
wistości do końca, to kończy przedwczesną śmiercią lub szaleństwem.

Ten ostatni wariant dotyka bohatera „Mistrza i Małgorzaty“. Twórca podkreślił


także myśl o tym, że

47
O powieści

śmiech Hoffmanna wyróżnia się nadzwyczajną różnorodnością swoich form; poru-


sza się pomiędzy dobrodusznym humorem a drażniącą, wywrotową satyrą, od nie-
szkodliwej szarży do cynicznej, potwornej groteski.

Rzeczywiście, w „Mistrzu i Małgorzacie“ szatan wychodzi na ulice Moskwy, a


dobroduszny śmiech nad godną współczucia publicznością na seansie czarnej ma-
gii w Teatrze Variete, gdzie oderwana głowa bezmyślnego konferansjera Żorża
Bengalskiego na koniec pomyślnie wraca na miejsce, łączy się z satyrycznym de-
maskowaniem radzieckiego związku literatów, którego kierownik, Michaił Ber-
lioz, ginie na torach tramwajowych, a jego głowa znika bez śladu.
Słowa Wolanda „Rękopisy nie płoną” i zmartwychwstanie z popiołów „powie-
ści w powieści” — opowiadania Mistrza o Poncjuszu Piłacie — to ilustracja sze-
roko znanego łacińskiego przysłowia: „Verba volant, scripta manent” [Słowa ula-
tują, pismo pozostaje]. Ciekawie, że tej maksymy często używał Sałtykow-
Szczedrin, jeden z ukochanych pisarzy Bułhakowa. To, że imię szatana w „Mi-
strzu i Małgorzacie“ praktycznie współbrzmi ze słowem „volant”, najprawdopo-
dobniej jest nieprzypadkowe. O tym, że słowa rzeczywiście ulatują, świadczy
szum, podobny do dźwięku wydawanego przez machnięcie ptasich skrzydeł. Po-
jawia się w czasie szachowej partii Wolanda i Behemota po akademickiej prze-
mowie tego ostatniego na temat sylogizmów. Puste słowa rzeczywiście nie pozo-
stawiły po siebie śladu, a potrzebne były kotu do odwrócenia uwagi obecnych od
oszukańczej kombinacji ze swoim królem. Powieści Mistrza natomiast, z pomocą
Wolanda, sądzone jest długie życie. Sam Bułhakow, który zniszczył pierwszą
redakcję „Mistrza i Małgorzaty“, przekonał się, że zapisanego tekstu już nie da
się wrzucić z pamięci i w rezultacie zostawił potomnym w spadku rękopis wiel-
kiego utworu.

48
II. Źródła i wpływy
Demonologia

Źródła
Demonologia to dział średniowiecznej teologii w zachodnich odłamach chrześci-
jaństwa, rozpatrujący problemy związane z demonami i ich relacjami z ludźmi.
Określenie „demonologia“ składa się z greckiego „daimon“ — zły duch (w an-
tycznej Grecji słowo to jeszcze nie miało tyle negatywnej otoczki, co teraz) oraz
„logos“ — słowo, znaczenie. Literalnie ujmując jest to „nauka o demonach“.
Wiedzę zaczerpniętą z demonologii Bułhakow wykorzystał w znacznym zakre-
sie w „Mistrzu i Małgorzacie“. Źródłami wiedzy w tym obszarze były dla niego
poświęcone tej kwestii artykuły z Brockhausa, książka M. Orłowa „Historia sto-
sunków człowieka z diabłem“ oraz Aleksandra Amfiteatrowa „Diabeł w życiu,
legendzie i literaturze średniowiecza“.
Z pierwszych dwóch pozycji zachowały się w archiwum Bułhakowa liczne wy-
pisy z odsyłaczami. Z pracy Amfiteatrowa bezpośrednich wypisów nie ma, ale
wiele fragmentów powieści wskazuje na ich pochodzenie z „Diabła...“ — szcze-
gólnie te o demonie Astarocie (jak Bułhakow nazywa Wolanda we wczesnej re-
dakcji powieści). Jednocześnie częste odwołania do ksiąg Amfiteatrowa w in-
nych dziełach Bułhakowa (np. w powieści „Maria Łusiewa za granicą“ lub w
„Niezwykłych przypadkach doktora“), czytelne paralele do powieści fantastycz-
nej Amfiteatrowa „Ognisty kwiat“ (Жар-цвет) i rozważania o diable w „Mistrzu
i Małgorzacie“ pozwalają uznać, że z pracami Amfiteatrowa Bułhakow był do-
brze zaznajomiony.
Z artykułów „Słownika encyklopedycznego“ Bułhakow zaczerpnął imię Helli i
mnóstwo detali oraz osób uczestniczących w Wielkim Balu u Szatana i poprze-
dzającego go sabatu (bardzo przydał się tutaj artykuł „Sabat czarownic“. Z arty-
kułu „Astrologia“ natomiast zaczerpnięte zostały ważne szczegóły przepowiedni
losu Michała Berlioza, ujawnionej przez Wolanda na Patriarszych Prudach:

Zmierzył Berlioza spojrzeniem, jakby zamierzał uszyć mu garnitur, wymruczał przez


zęby coś w rodzaju: „raz, dwa, ...Merkury w drugim domu... księżyc wzeszedł...
Demonologia

sześć – nieszczęście... wieczór – siedem..” – i głośno, radośnie oznajmił: – Utną pa-


nu głowę!10

Zgodnie z regułami astrologii, dwanaście domów to dwanaście części ekliptyki.


Położenie ciał niebieskich w każdym z domów określa takie a nie inne zdarzenia
w losie ludzkim.
Merkury w drugim domu oznacza szczęście w handlu. Berlioz zostanie najwi-
doczniej ukarany za to, że do świątyni literatury wprowadził handlarzy — człon-
ków „Massolitu“, zainteresowanych wyłącznie korzyściami materialnymi: dacza-
mi, stypendiami twórczymi, wczasami i sanatoriami (o takich wczasach myśli
Michał Aleksandrowicz w ostatnich chwilach swego życia).
Nieszczęście w szóstym domu zwiastuje nieudane małżeństwo. Z dalszego toku
powieści dowiadujemy się, że żona Berlioza uciekła do Charkowa z wędrow-
nym baletmistrzem. W redakcji z 1929 roku Woland otwarcie mówi o Księżycu,
który „opuścił piąty dom“. To znowu oznajmiało o braku dzieci, nic więc dziw-
nego, że jedynym spadkobiercą przewodniczącego „Massolitu“ okazuje się ki-
jowski wujek, do którego Woland proponuje wysłanie telegramu o śmierci człon-
ka rodziny.
Siódmy dom, to dom śmierci i znalezienie się tutaj ciała niebieskiego, z którym
wiąże się los pisarskiego urzędnika, oznacza dla Berlioza zgubę, która dokonuje
się jeszcze tego wieczoru.
Z książki Orłowa czerpie Bułhakow imię Behemota, liczne szczegóły sabatów
pochodzące od różnych narodów, genezę Wielkiego Balu u Szatana, niektóre epi-
zody biografii Korowiowa-Fagota i in. Z pomocą „Historii...“ rozjaśnimy sobie
także, na przykład, opowieść o garniturze przewodniczącego Komisji Wido-
wisk, Prochora Pietrowicza.
Pusty garnitur pojawia się po tym, jak naczelnika, zbyt często powołującego się
na czartów, rzeczywiście porywa nieczysta siła w postaci Behemota, kota-wilko-
łaka. Pomimo tego garnitur nie opuszcza gabinetu i spieszy się z wypełnianiem
wszystkich zadań przepadłego Prochora Pietrowicza: przyjmuje interesantów,
wydaje dyrektywy (które aprobuje właściciel garnituru po swoim powrocie).

10Wszystkie fragmenty „Mistrza i Małgorzaty“ w tłumaczeniu Ireny Lewandowskiej i Witol-


da Dąbrowskiego.

51
Demonologia

Ten symbol biurokratyzmu przypomina bohatera opowiadania Jurija Tynjanova


„Podporucznik Kiże“ (1928) albo „gumowego Połychajewa“ z powieści „Złote
cielę“11 Ilfa i Pietrova (1931), posiadającego zbiór cliché zawczasu przygotowa-
nych rezolucji, natychmiast wykorzystywanych przez jego sekretarkę.
Jednakże pusty garnitur ma jeszcze inne piekielne korzenie. W książce Orłowa
opowiada się o pewnym szesnastowiecznym, niemieckim dworzaninie,

„który miał wyjątkowo głupi zwyczaj przywoływania diabła we wszystkich możli-


wych okolicznościach. Pewnej nocy, jadąc w towarzystwie służącego bezludną dro-
gą, został nagle otoczony przez cały tłum złych duchów, które go pojmały. Jednak
słudze, człowiekowi bogobojnemu, zrobiło się żal pana i objąwszy go ciasno zaczął
odmawiać modlitwę. Diabły wrzeszczały na niego, każąc porzucić pana, ale niczego
nie mogły zrobić i w ten sposób sługa uratował swego pana-bezbożnika“.

Został także opisany przypadek pewnej saksońskiej panienki, przysięgającej swe-


mu biednemu narzeczonemu: „Jeśli wyjdę za innego, to niech mnie diabli tego
samego dnia porwą. Niewiasta oczywiście złamała słowo, przedkładając bogacza
nad biedaka“. W czasie przyjęcia weselnego na dziedziniec wjechało dwóch nie-
znanych gospodarzom jeźdźców. Przyjęto ich jak gości i wprowadzono ich do
sali, gdzie trwała uczta. Gdy wszyscy wyszli zza stołu i zaczęli tańczyć, jednego
z nieznajomych poproszono o zatańczenie z panną młodą. Ten podał jej rękę i po-
prowadził w tańcu wokół sali, a w chwilę potem, na oczach męża, rodziny, przy-
jaciół i pozostałych biesiadników, objął ją i z gromkim okrzykiem wyprowadził
na dziedziniec, z którego oboje unieśli się w powietrze. W mgnieniu oka zniknę-
li wszystkim z oczu i w tym samym czasie przepadł także drugi nieznajomy i ich
konie. Rodzice biedaczki, przekonani, że gdzieś w pobliżu spadła na ziemię, po-
szukiwali jej cały dzień, żeby ją pochować, ale nie znaleźli. Następnego dnia
znowu pojawili się nieznajomi jeźdźcy i oddali odzież oraz biżuterię oblubieni-
cy, mówiąc, że Bóg oddał im we władanie jedynie jej ciało i duszę, a odzież i
resztę nakazał zwrócić. Co powiedziawszy, znowu zniknęli wszystkim z oczu.
U Bułhakowa w roli sługi bezbożnego pana występuje sekretarka Prochora Pie-
trowicza, Anna Ryszardowna, jednak jako kochanka szefa ani trochę nie wygląda
11Druga część opowieści o przygodach „Wielkiego Kombinatora“ Ostapa Bendera (pierwsza
to „Dwanaście krzeseł). Połychajew jest naczelnym dyrektorem „Herkulesa“, firmy, której ca-
ła działalność koncentruje się na obronie posiadanej siedziby — byłego hotelu — i sporach z
władzami komunalnymi.

52
Demonologia

na bogobojną chrześcijankę. Dlatego też nie udaje się jej go uratować przed nie-
czysta siłą. Przewodniczący Komisji Widowisk z przyzwyczajenia jest niemiły
dla Behemota oraz kłamie, że jest zajęty i nie może go przyjąć. Za to łgarstwo, a
nie tylko za chamstwo, bohater Bułhakowa zostaje ukarany, znikając na oczach
zdumionej sekretarki dokładnie tak, jak saksońska kłamczucha. Przy tym pomoc-
nik Wolanda nie pokusił się o rzeczy, a nawet o duszę, zabierając ze sobą (a i to
na krótko) ciało Prochora Pietrowicza, amatora cielesnych uciech.

Przemiany
Epizod z wizytą Azazella u profesora Kuźmina także ma odniesienia w „Histo-
rii...“. Orłow przywołuje mnóstwo przykładów przeobrażeń diabelskich, w tym
przypadek profesora uczelni wirtemberskiej w XVI w.
Kiedyś ktoś głośno zastukał w jego drzwi.

Służący otworzył i ujrzał człowieka w dziwnej odzieży. Na pytanie czego mu trzeba,


człowiek ten odpowiedział, że chce rozmawiać z profesorem, a ten polecił go wpu-
ścić. Gość nie zwlekając zadał profesorowi kilka trudnych teologicznych pytań, na
które ten, zaprawiony w podobnych dysputach, natychmiast udzielił odpowiedzi.
Natychmiast też padły jeszcze trudniejsze pytania, a profesor powiedział: „Każesz
mi teraz ciężko pracować, a ja nie mam czasu. Weź tę książkę, a w niej znajdziesz
wszystko, co cię interesuje“. Jednak kiedy gość wziął książkę, uczony ujrzał, że za-
miast dłoni ma łapę ze szponami, jak u drapieżnego ptaka. Poznawszy, że ma do
czynienia z diabłem, powiedział: „A więc to ty? Posłuchaj, co o tobie powiadają“. I
otworzywszy Biblię, wskazał słowa w Księdze Rodzaju: „Wprowadzam nieprzyjaźń
między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiaż-
dży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę“12. Wściekły diabeł zniknął w wielkim pomie-
szaniu i gniewie, ale przy tym wywołał straszny huk, rozbił kałamarz i rozlał atra-
ment, pozostawiając po sobie ciężki smród, który długo jeszcze się utrzymywał.

Azazello w „Mistrzu i Małgorzacie“ wywołuje wielkie zamieszanie, kiedy, prze-


mieniony we wróbla, paskudzi do kałamarza i rozbija szkło w ramce z fotografią,
a później przybiera postać siostry miłosierdzia z ptasią łapką i męskim głosem.
Kuźmin, jak profesor z Wirtembergii, początkowo odmawia przyjęcia bufetowe-
go Sokova z Variete, tłumacząc się brakiem czasu, ale machinacji diabelskich w
tajemniczym wróblu i pielęgniarce — nie dostrzega.

12 Księga Rodzaju 3:15; wszystkie cytaty za Biblią Tysiąclecia.

53
Demonologia

Profesor u Bułhakowa ponosi karę za wymuszenie. Chociaż chorych nie miał tego
dnia nazbyt wielu, najpierw był gotów przyjąć bufetowego dopiero 19., to jest
po szesnastu dniach i dopiero słowa o śmiertelnej chorobie każą mu obejrzeć So-
kova. Kuźmin w niczym nie może choremu pomóc, ale bierze honorarium w
trzech diabelskich czerwońcach, które zmieniają się w etykietki Abrau-Diurso13.
Za urojoną pomoc otrzymuje urojone pieniądze.
Orłow opisuje przypadek pewnego szesnastowiecznego włoskiego młodzieńca,
który na obrzeżach Rzymu

spotkał diabła, który przybrał wygląd brudnego, niechlujnego mężczyzny w starej,


obszarpanej odzieży, z potarganymi włosami i brodą oraz bardzo złym obliczem.

W takim stanie, a jedynie bez brody, widzi Małgorzata Wolanda przed Wielkim
Balem:

Dwoje oczu wpiło się w twarz Małgorzaty. Prawe, ze złotą iskierką na dnie, prze-
świdrowywało każdego na wylot, lewe, puste i czarne, było jak wąskie ucho igielne,
jak otwór bezdennej studni ciemności i cieni. Twarz Wolanda była wykrzywiona,
prawy kącik jego ust opadał ku dołowi, wysokie łysiejące czoło bruździły głębokie,
równoległe do ostrych brwi, zmarszczki.
...Woland leżał wyciągnięty na pościeli, ubrany tylko w długą nocną koszulę, brud-
ną i zacerowaną na lewym ramieniu.

Orłow rozwija pojęcie dobra i zła w duchu całkowicie pozytywistycznym:

Wśród niezliczonego mnóstwa bytów otaczających człowieka w życiu, na początku


musiał rozdzielać te, które są mu przychylne od szkodliwych. Tak pojawiły się pier-
wotne pojęcia dobrych i złych duchów, i jak wiadomo niewielka tylko liczba religii
nie rozróżnia dobrych bóstw od złych, bogów od demonów.
W pełni i z największą siłą ten dualizm wyraża się w religii dawnych Persów, którzy
zawarli swoją wiedzę w znamienitej Aweście. Tu ujrzymy jaskrawą personifikację i
ucieleśnienie pierwiastka dobra w Ormuździe i złego — w Arymanie. W ten sposób
zło, zły duch, nabył pełne prawo obywatelstwa w przedstawieniach religijnych ludu.
Za każdym razem, gdy społeczeństwo zmienia swoją pradawną religię na nową, po-
jawia się zawsze jedno i niezmienne zjawisko: bogowie starej wiary zostają demo-
nami nowej i razem z tym cały dawny obrządek zamienia się w obliczu nowej wiary
w czarną magię i czarnoksięstwo. Tak stało się z pierwotną religią Ariów, zapisaną
w Wedach.

13 Osada i winnice nad jeziorem Abrau, obecnie już ze 150-letnią tradycją w produkcji wina.

54
Demonologia

Dawne indyjskie bóstwa (Deva i Devi) zmieniły się w złe demony (Daeva) Avesty.
Podobny los czekał boginie i bogów starożytnej Grecji i Rzymu w oczach ojców ko-
ścioła chrześcijańskiego. W ten sposób i nasza Europa, ku swemu wielkiemu utra-
pieniu, odziedziczyła z czasów pierwotnych pogan bezsensowną wiarę w zabobony i
nieczystą siłę.
Nowa wiara, chrześcijaństwo, wszelkimi metodami zwalczała te zabobony. Istotę
wrogiego zderzenia między pogańskim i chrześcijańskim spojrzeniem na diabła ła-
two jest sobie uświadomić i zrozumieć. Poganin nie tylko wierzy w złego ducha, ale
także mu służy. Zły duch jest dla niego takim samym bóstwem, jak dobry. A przy tym
nie wydaje się, aby z dobrym wiązała się potrzeba szczególnego postępowania i zaj-
mowania się nim ze specjalną gorliwością — korzystne nastawienie dobroczynnych
bóstw do człowieka jest oczywiste. Co innego bogowie zła. Tych trzeba przeciągnąć
na swoją stronę, bo nie można od nich oczekiwać niczego innego, jak tylko przykro-
ści i szkody. Dlatego kult złego ducha był w pierwotnym społeczeństwie znacznie
głębszy, ogólnie i w szczegółach, niż dobrego. I tak narodziło się czarnoksięstwo,
jako pośrednictwo pomiędzy ludźmi i światem bogów.
Chrześcijaństwo nie stało w kwestii złego ducha po przeciwnej stronie. Uznając for-
malnie jego istnienie, nie próbując go unicestwić, ujęło tę sytuację w dogmat, ogła-
szając złego ducha „szatanem“, to jest przeciwnikiem, wrogiem błogosławionego
boga, odwrotnością boskości. Bogu należy się pokłon, szatanowi co najwyżej
strach. Odcięcie się od szatana oznacza przypodobanie się bogu, a każda próba
zwrócenia się do szatana jako wyższego ducha staje się odstępstwem.
I tak lud, ciągle jeszcze przesiąknięty duchem swojego dawnego pogaństwa, za nic
nie mógł lub nie chciał, zrozumieć i przyjąć tego nowego spojrzenia na duchy mro-
ku i zła: dla niego wciąż jeszcze były bogami, służył im i kadził im w oczekiwaniu
wdzięczności. Oto w czym tkwi sedno konfliktu pomiędzy tym ludowym nastawie-
niem a chrześcijaństwem, którego głosiciele i obrońcy przez stulecia prowadzili
wojnę ze starymi pogańskimi wyznaniami.

Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie“ ukazał dualizm starych religii, gdzie do-


brym i złym bóstwom należał się taki sam pokłon. Jeden z prześladowców Mi-
strza nieprzypadkowo ma nazwisko Arymana — nosiciela pierwiastka zła z reli-
gii zoroastryjskiej.
Akurat w latach powstawania ostatniej powieści Bułhakowa lud pod naciskiem
władzy zmieniał swoją pradawną religię na nową — komunistyczną, głoszącą, że
Jezus Chrystus jest postacią mityczną, płodem wyobraźni. Ślepe podążanie za tą
urzędową wersją skończyło się dla Berlioza karą zupełnego unicestwienia w pa-
miętnej scenie na Balu u Szatana.

55
Demonologia

Walka z religią
Głosiciele idei komunistycznych — wierząc w nie albo stosując koniunkturalnie
— wiedli z chrześcijaństwem wieloletnią wojnę, którą obserwował także Bułha-
kow. W zapiskach w dzienniku 5 stycznia 1925 roku przekazał swoje obserwa-
cje po lekturze fragmentów czasopisma „Bezbożnik“:

Rzecz w zamyśle: można tego dowieść dokumentalnie — Jezusa Chrystusa przedsta-


wiają jako łajdaka i oszusta, właśnie Jego. Na to przestępstwo nie ma kary.

Chrystusa rzeczywiście ukazywali tak, jak wczesne chrześcijaństwo pogańskich


bożków, czyniąc z nich demony i złe duchy. W „Mistrzu i Małgorzacie“ poeta
Bezdomny przedstawia w swoim poemacie Jezusa jako ze wszystkim niesympa-
tyczną postać, jest parodystycznie nakłaniany przez Wolanda do obalenia postu-
latu: „Odrzucenie szatana oznacza służenie i podobanie się Bogu”.
Po śmierci Berlioza Iwan jest zmuszony do uwierzenia w diabła, a przez to dosta-
je dowód realnego istnienia Jeszui Ha-Nocri.
Ideę „dobrego diabła“ Bułhakow zasięgnął z Amfiteatrowa. W cytowanym dzie-
le o diable w literaturze średniowiecznej jego autor pisze:

...Nie da się nie zauważyć, że pojęcie i obraz złego ducha odróżnianego od dobrego,
pojawia się w mitologii biblijnej nie wcześniej niż w czasach niewoli (mowa o babi-
lońskiej niewoli Żydów). W Księdze Hioba Szatan występuje się jeszcze wśród nie-
biańskich aniołów i bynajmniej nie przedstawia się jako przeciwnik Boga i niszczy-
ciel jego dzieła. Jest jedynie sceptykiem, duchem małej wiary, przyszłym Mefistem,
którego bliskość człowieczym wątpliwościom i protestom przeciw losowi tak wabiło
licznych poetów i filozofów.
Jego władza pochodzi jeszcze z nadania boskiego i ma, konsekwentnie, boski cha-
rakter: jest jedynie służbą, wynikającą z wyższej woli. W nieszczęściach Hioba jest
niczym więcej jak tylko narzędziem. Odpowiedzialność za nieuchronność niezrozu-
miałych i nagłych cierpień sprawiedliwych, bóstwo bierze na siebie własnymi usta-
mi w słynnym rozdziale, w którym nawet nasz myśliciel Łomonosow został poetą.
Diabeł z Księgi Hioba jest sceptykiem, który źle myśli o człowieku i zazdrości mu w
obliczu Najświętszej Świętości, ale w końcu jest tylko sługą wykonującym takie zle-
cenia, których Najwyższa Świętość nie może, by tak rzec, bezpośrednio dotknąć, bo
to zrujnowałoby jej doskonałość. To faktotum niebios od złych uczynków. Jeszcze
wyraźniej widać rolę takiego posłusznego posłańca w znakomitym epizodzie z Księ-
gi Królewskiej, opowiadającym o duchu, który przyjął od Boga zlecenie zniszczenia

56
Demonologia

króla Achaba przez oszustwo14. Ten duch nie nosi nawet przydomków zła, ciemno-
ści, diabła itp. Jest aniołem, jak wszyscy inni, jak ten straszny anioł, który w ciągu
jednej nocy dokonuje nieprawdopodobnych rzezi: mordu egipskich pierworodnych,
eksterminacji hord Sennacheriba itp.“.

U Bułhakowa Woland także wypełnia poruczenie lub raczej prośbę Jeszui, aby
zabrał do siebie Mistrza i Małgorzatę. Szatan w tej powieści jest sługą Ha-Nocri
„od takich zleceń do których Najwyższa Światłość nie może dotykać się bezpo-
średnio“. Nie na darmo Woland mówi do Mateusza Lewity: „Nic dla mnie nie
jest trudne“. Wysoki etyczny ideał Jeszui może się chronić jedynie w niebiosach,
a ziemską egzystencję genialnego Mistrza musi ratować od zguby jedynie szatan i
jego świta, nie ograniczani tym ideałem w swoich czynach.
Twórca, taki, jakim jest Mistrz — bardzo podobny do Fausta — zawsze należy i
do Boga, i do diabła.
Amfiteatrow zwrócił uwagę na apokryficzną Księgę Enocha, gdzie

w starszej jej części najpierw dźwięczy myśl o bliskości człowieka i diabła, którego
wina jest wyobrażona jako odstępstwo od boskości na rzecz człowieczeństwa, ponie-
chanie nieba dla ziemi. Diabły Enocha — anioły upadłe z powodu miłości do ludz-
kich córek, pozwalające spętać się przez cielesność i uczucia. Ten mit zawiera w so-
bie głęboką myśl — nie ma w naturze bytów złych i demonicznych z urodzenia; takie
byty, to jest realizowane myśli i czyny są owocem ewolucji człowieka.

W „Mistrzu i Małgorzacie“ Woland i podległe mu demony istnieją jako odbicie


ludzkich wad przejawiających się w kontakcie z Behemotem, Korowiowem-Fa-
gotem, Azazello. Ten ostatni, demon pustyni, pochodzi od „Azazela, demona
bezwodnych miejsc“, jak został oznaczony w materiałach do powieści, przygoto-
wanych przez Bułhakowa. O Azazelu pisze też Amiteatrow w „Diable...“:

Żydzi zbyt długo byli koczownikami na palącej pustyni, żeby nie zrodził się wśród
nich mit o panującym tam złym duchu Azazelu — być może jako odprysku egipskie-
go Seta, któremu przypisywano władzę nad półwyspem synajskim. Sławetny obyczaj
oddawaniu na ofiarę owemu Azazelowi „kozła ofiarnego“ obciążonego grzechami
Izraela, jest ogólnie znany. Utrzymał się w judaizmie prawie do upadku niepodle-
głego państwa żydowskiego i umierając zetknął się z chrześcijańskim symbolem-an-
tytezą, barankiem, który wziął na siebie grzechy świata.

14 Pierwsza Księga Królewska 22:20 i nast.

57
Demonologia

Autor „Diabła...“ dodaje, że apokryficzna książka „Bereshitt Rabban“ uważa te-


go Azazela za najgorszego z aniołów, których urzekły ziemskie kobiety i przez to
stali się demonami. Nauczył kobiety przystrajania się klejnotami i biżuterią oraz
stosowania kosmetyków. U Bułhakowa Azazello pełni funkcję demona-zabójcy,
sprawcy przemocy, biorącego na siebie związane z nią grzechy. Daje też Małgo-
rzacie magiczny krem, który zamienia ją w czarownicę. I wreszcie to Azazello
bezpośrednio zabiera Mistrza ze jego piwnicy na Arbacie na lot do ostatecznego
schronienia, a Mistrz jest moskiewskim odpowiednikiem Jeszui, baranka, który
wziął na siebie grzechy ludzkości.
Amfiteatrow zauważa: „Wydawałoby się, że już sama kontradykcja między kon-
cepcją „złego ducha“ z jednej strony i „dobra” — z drugiej, powinna powstrzy-
mać ludzi przed stworzeniem idei «dobrego diabła» w kontraście do «złego», ale
nie tylko lud lecz także teologowie nie mogli oprzeć się pokusie otwarcia drzwi
temu prymitywnemu pomysłowi”.
Jeden z tych dobrych czartów w nagrodę za służbę w klasztorze poprosił o „ko-
lorowe szaty z dzwoneczkami” i tak ubrany jest przyszły Azazello we wcze-
snym wydaniu „Mistrza i Małgorzaty”. Autor „Diabła...“ cytuje popularną w
Niemczech opowieść o Fauście, w której prowadzi on długą rozmowę teologicz-
ną z Mefistofelesem. Demon bardzo dokładnie i zgodnie z prawdą opowiada o
pięknie, w jakie strojny był jego pan, Lucyfer, w niebie i które utracił z powodu
swojej hardości w czasie buntu aniołów; o kuszeniu ludzi przez diabły; o piekle i
jego strasznych mękach.

Faust: Gdybyś nie był diabłem, a człowiekiem, co byś zrobił, żeby zadowolić Boga i
pozostać ulubieńcem ludzi?
Mefistofeles, z uśmiechem: Gdybym był do ciebie podobnym człowiekiem, wysła-
wiałbym Boga i modlił się do niego do ostatniego tchu i robiłbym wszystko, co tylko
ode mnie zależy, aby go nie urazić i nie wywołać jego gniewu. Przestrzegałbym jego
nauk i prawa. Przyzywałbym, wychwalał i czcił tylko jego, aby zasłużyć na wieczne
szczęście po śmierci.

Woland jest równie pełen szacunku dla Jeshui Ha-Nocri, a pozwala sobie na
drwiny tylko z jego ograniczonego ucznia, Mateusza Lewity. Amfiteatrow
wspomina także o „cudownej małoruskiej opowieści o diabełku, zakochanym w
młodej dziewczynie, która zostaje wiedźmą nie z własnej chęci, ale dziedzicząc
po matce i pomagającym tej biednej istocie nie tylko w rozwodzie z czarnoksię-

58
Demonologia

stwem, ale także oddającym się zamiast niej w ofierze swoim mściwym towarzy-
szom... W ten sposób nawet najwyższy poziom chrześcijańskiej miłości i chęć
oddania duszy za przyjaciół są dostępne ludowym czartom. Co więcej, istnieją
diabły, które swoimi dobrymi cechami znacznie przewyższają ludzi, a spektakl
ludzkiej podłości i okrucieństwa prowadzi ich do szczerego oburzenia i przera-
żenia ”.

Faust
U Bułhakowa Małgorzata zostaje wiedźmą nie na osobistą prośbę, ale na zew
krwi, jako prapraprawnuczka jednej z królowych Francji o imieniu Małgorzata
— Nawarskiej (1492-1549) lub Valois15 (1553-1615). Pogłoska obie wiąże z nie-
czystymi siłami. Do tego w „Notatniku“ Amfiteatrowa wspomina się „utwory
obu Małgorzat Valois“ — autentyczne pomniki „miłości”, jak rozumiało to naj-
lepsze, najbardziej elitarne i wykształcone społeczeństwo Francji XV-XVII
wieku, a zdaniem autora, jest to

taki zapaszek, którego nie tylko w rosyjskich zabytkach literatury, ale być może na-
wet w ustnych obscenicznych i błazeńskich opowieściach nie znajdziesz. A poza tym
jest to zapaszek ordynarny, niezłagodzony, bez wymówek i złudzeń. Nieprzyjemna
woń uczuć i języka.

Być może był to jeden z powodów, dla których Bułhakow uczynił francuskie kró-
lowe miłymi diabłu. Woland i jego świta, podobnie jak „dobre diabły“ Amfite-
atrowa, karzą zło, karzą Berlioza, Popławskiego, Lichodejewa, Mogarycza i in-
nych, dalece nieporządnych przedstawicieli mieszkańców Moskwy.
Według Amfiteatrowa „najbardziej szanowanym, słodkim i sympatycznym dia-
błem, który kiedykolwiek wydostał się z piekła na świat, jest oczywiście Astarot
z parodii poematu rycerskiego Luigiego Pulciego (1432-1484) „Morgante”
(1482)16. Tutaj dobry magik Malagigi, aby pomóc Rolandowi i innym rycerzom-

15 Znana jako Marguerite de France [przyp. tłum.].

16Długi utwór (ponad 30000 wersów!) bazuje na Pieśni o Rolandzie i późniejszych opracowa-
niach losów Rolanda i bitwy w wąwozie Roncevaux. Głównymi bohaterami poematu są Or-
lando i Rinaldo, paladyni Karola Wielkiego oraz tytułowy Morgante, olbrzym. Negatywnym
bohaterem, źródłem wszelkich nieszczęść, jest Ganelon Moguntczyk, który z Saracenami spi-
skuje przeciwko szlachetnym rycerzom [przyp. tłum.].

59
Demonologia

paladynom, przywołuje diabła Astarota, któremu „wyrywa się, że Bóg Syn nie
wie wszystkiego, co wie Bóg Ojciec”. Malagigi jest zdziwiony i pyta dlaczego.
Teraz diabeł rozpoczyna bardzo długą przemowę, w której w uczony i w pełni
ortodoksyjny sposób rozprawia o Św. Trójcy, stworzeniu świata i upadku anio-
łów. Malagigi zauważa, że kara, która spotkała upadłe anioły nie za bardzo pasuje
do nieskończonego bożego miłosierdzia. To doprowadziło demona do wściekłe-
go oburzenia:

Nieprawda! Bóg zawsze był jednakowo miłosierny i sprawiedliwy dla wszystkich


stworzeń. Upadli nie mają co się żalić, chyba że na siebie.

Astarot objaśnia rycerzowi Rinaldo „najciemniejsze dogmaty wiary“, przy czym


daje do zrozumienia, że prawdziwą wiarą jest chrześcijaństwo. Jej prawa są ja-
sne, sprawiedliwe i mocno utwierdzone.
Po przybyciu do Roncevaux Astarot żegna się z rycerzami słowami w pełni ich
usprawiedliwiającymi:

Uwierzcie: nie ma świecie zakątka bez szlachetności, ona jest i w piekle.

Rinaldo rozpacza po rozłące z Astarotem jak po utracie rodzonego brata.

Tak — powiada — jest w piekle i szlachetność, i przyjaźń, i delikatność!

Przypuszczalnie pod wpływem poematu Pulciego i tekstów Amfiteatrowa Buł-


hakow w materiałach przygotowanych do pierwszych redakcji „Mistrza i Małgo-
rzaty“ pozostawił Astarota jako jedno z możliwych imion przyszłego Wolanda.
Szatan w powieści odnosi się z szacunkiem do chrześcijaństwa, nie walczy z
nim, a wypełnia te funkcje, których Jeszua i jego uczeń nie mogą realizować i mu-
szą powierzać siłom z zaświatów. Wobec Mistrza i Małgorzaty Woland i jego
świta zachowują się szlachetnie i w pełni elegancko.
Bułhakow uwzględnia także uwagi Amfiteatrowa do kolejnych fragmentów
„Fausta“:

Jako czart w roli kaznodziei prawiącego morały o życiowej mądrości ukazuje się w
„Fauście“ Mefistofeles, po diabelsku okpiwający studenta, który przyszedł do Fau-
sta po radę w sprawie wyboru drogi kariery... W następstwie diabelskiej porady stu-
dent — w drugiej części „Fausta“ — zostaje takim marnym „privat-dozentem“, że
samemu diabłu robi się wstyd, jakiego też mianował profesora.

60
Demonologia

W „Mistrzu i Małgorzacie“ poeta-bezbożnik Iwan Bezdomny zmienia się z


ucznia Berlioza w ucznia Wolanda i Mistrza (dla którego postaci pierwowzorem
był Faust). Idąc za radą szatana, w finale rzeczywiście przeistacza się w podob-
nego, lichego profesora Iwana Nikołajewicza Ponyriowa, niezdolnego do ponie-
sienia dzieła genialnego Mistrza.
Amfiteatrow rozróżnia także „diabłów-pokutników“. Ci — „wielce rozmnoże-
ni w poezji — potrafią znaleźć zbawienie w miłosierdziu bożym i powrócić do
raju, jakby to rzec — na poprawkową służbę“. Takim diabłem jest dla niego
przede wszystkim Abbadona, opłakujący śmierć Chrystusa na Golgocie w po-
emacie „Der Messiah“ Friedricha Gottlieba Klopstocka (1724-1803). Ten po-
emat także stanowił dla Bułhakowa źródło dla wizerunku Abadonny, który cho-
ciaż występuje jako bezstronny demon wojny, to zdejmuje też swoje ciemne oku-
lary przed śmiercią zdrajcy, barona Meigla, pozwalając w ten sposób ukarać zło.
U Amfiteatrona wyliczane są różne określenia szatana, używane w Średniowie-
czu: „syn smutku, tajemnicy, cienia grzechu, zagłady i żalu“. Mateusz Lewita u
Bułhakowa nazywa Wolanda „duchem zła i władcą cieni“, na co diabeł zauważa,
że „Przecież cienie rzucają przedmioty i ludzie“.
W zakończeniu swej książki Amiteatrow stwierdza:

„Rozwój społeczeństwa dokonuje się przez wzrost moralności; wzrost moralności


oznacza zmniejszanie poziomu lęku przed zagrożeniem z zewnątrz i podnoszenie się
poczucia odpowiedzialności. Oto dlaczego z nowoczesnych systemów prawnych zni-
ka kara śmierci i wiele okrutnych kar, zwyczajnych w dawnych czasach. Dlatego też
ginie wiara w diabła-dręczyciela i w piekło, pełne osądzonych grzeszników, dla któ-
rych nie ma przebaczenia. Średniowieczni sędziowie, za najmniejszą winę, grożą
śmiercią, a duchowni — piekłem i obaj mają w tym słuszność, ponieważ wszelkie in-
ne argumenty były nieprzekonujące w społeczeństwie porywczym, niewybrednym,
ciemnym i nielękającym niczego oprócz śmierci i pozagrobowej zapłaty, wyobrażo-
nej z czysto pogańskim materializmem. Wzrost etyki jednocześnie gasi potrzebę ist-
nienia i kary śmierci, i diabła. Królestwo strachu zmienia się w królestwo rozumu.
Rządy despotyczne przechodzą w rządy liberalne. Przed nami świta zorza ustroju
socjalistycznego... Wielki etyczny despota, diabeł, nie ma co robić w tych warun-
kach i ginie, jak królowie przeszłych reżimów, odchodzący z woli ludu w ostateczne
i haniebne zapomnienie.

Zakończył zaś swoją pracę słowami włoskiego badacza Arturo Grafa, którego
książka o diable stała się podstawą dzieła: „Dzieło rozpoczęte przez Chrystusa

61
Demonologia

osiemnaście wieków temu (Włoch pisał w końcu XIX w.), zakończyła cywiliza-
cja. Ona zwyciężyła piekło i na zawsze odkupiła nas od diabła“.

Mówiąca halucynacja
Amfiteatrów tworzył swojego „Diabła...“ w 1911 roku, jeszcze przed I Wojną
Światową i Rewolucją Październikową. Także przed I Wojną Światową po-
wstała książka Orłowa. Bułhakow pracował nad „Mistrzem i Małgorzatą“, kiedy
nad Rosją wzeszła już zorza socjalizmu i ukazała się cała uroda nowego ustroju,
aż do procesów politycznych, przypominających średniowieczne procesy cza-
rownic (uczestnicy jednego z tych procesów są obecni na Wielkim Balu u Szata-
na). O królestwie prawdy i sprawiedliwości mówi Jeszua Ha-Nocri, ale Pon-
cjusz Piłat przerywa mu krzykiem: „Ono nigdy nie nastanie!“
Kiedy Bułhakow pisał swoją powieść, Związek Radziecki, jak żaden inny kraj
wcześniej, reprezentował odnowione przez socjalizm królestwo strachu, i dlate-
go pojawienie się diabła w Moskwie było zupełnie właściwe. Moskiewskie sce-
ny „Mistrza i Małgorzaty“ rozgrywają się dokładnie w dziewiętnaście wieków
po straceniu Chrystusa, i Bułhakow z zupełnym brakiem optymizmu — inaczej
niż Amfiteatrow, Graf, Orłow i Amerykanin Charles Lee (na którego „Historię
inkwizycji“ powołuje się autor „Historii stosunków człowieka z diabłem“) —
zapatrywał się na zanikanie społecznych korzeni mistycyzmu. W liście do rządu
z 28 marca 1930 roku pisarz osobno wskazał na

...czarne i mistyczne barwy..., w których przedstawiam niezliczone ułomności nasze-


go bytu

w jego satyrycznych opowiadaniach. Ten sam kolor jest obecny i w ostatniej po-
wieści.
Ważnym źródłem dla „Mistrza i Małgorzaty“ stały się nie tylko badania Amfitie-
atrowa nad diabłem, lecz również jego powieść „Ognisty Kwiat“. Już tutaj za-
warty jest opis moskiewskiej kliniki psychiatrycznej, w której zamknięto obłąka-
nego, przysięgłego pełnomocnika Pietrowa. Chorego męczą przywidzenia —
kochanka Anna, która popełniła samobójstwo z powodu ożenku Pietrowa. Jego
przyjaciel, Aleksiej Debrianski, zaraża się od Pietrowa obłędem, i po śmierci Pie-
trowa zjawa Anny prześladuje już Debrianskiego. Aleksiej wie o śmierci swoje-
go przyjaciela po ocknięciu się ze snu, chociaż nikt nie mógł mu o niej powie-

62
Demonologia

dzieć. U Bułhakowa obudzony Iwan Bezdomny czuje, że Mistrz i Małgorzata już


nie żyją.
Amfiteatrow szczegółowo opisał truciznę „Aqua tofana“, szczególnie podkreśla-
jąc, że zazwyczaj podawana była w zupie. U Bułhakowa pani Tofana zjawia się
na Wielkim Balu u Szatana dzięki artykułowi o „Aqua tofana“ w Brockhausie, ale
szczegółów z zupą, wymienianych w „Mistrzu i Małgorzacie“, już w Słowniku
nie ma — najprawdopodobniej „Ognisty Kwiat“ skłonił Bułhakowa do szukania
dodatkowych wiadomości o tej truciźnie.
Drugorzędne postaci z Amfitieatrowa — dyżurny na korytarzu lecznicy, Kar-
pow i stary zakrystian Aojzy, prawdopodobnie dali swoje imiona gońcowi Te-
atru Variete Karpowowi i Alojzemu Mogaryczowi.
Amfiteatrów, jako przekonany pozytywista, uważał, że wszystkie „mistyczne“
zjawiska poddają się ściśle naukowemu zaliczeniu na koszt chorej wyobraźni,
hipnozy lub chorób psychicznych, rodzących przywidzenia. Zwolennik naturali-
zmu Emila Zoli, wiele utworów, w rodzaju „Ognistego kwiatu“ i rzeczy o dia-
ble, pisał jako antykulturowe, wyrażając w nich swoje przekonania w kwestiach
diabelskich w całkowitej zgodności z poetyką naturalistyczną. W „Ognistym
kwiecie“ profesor-psychiatra mówi do Diebrianskiego:

Omamy dźwiękowe — to połowa problemu, ale jeżeli już zaczęły się wzrokowe...

W „Mistrzu i Małgorzacie“ Behemot przedstawia się jako „mówiąca halucyna-


cja“ . Jednak w zgodzie z poetyką Bułhakowa, racjonalne objaśnienie (w rodzaju
hipnozy i schizofrenii) nie tłumaczy nadprzyrodzonych zdarzeń.

63
Wolnomularstwo
Wolnomularstwo (masoneria, także Franko-masoneria) pojawiło się w począt-
kach XVIII w. (według innych danych w wieku XVII) w Wielkiej Brytanii i ro-
zeszło się stamtąd po całym świecie, łącznie z Rosją. Nazwę nadano mu dla upa-
miętnienia budowniczych świątyni Salomona. Masoneria jest dziedziczką trady-
cji średniowiecznych cechów rzemieślniczych (w tym oczywiście budowla-
nych) oraz zakonów rycerskich i kościelnych. Pierwotne organizacje masońskie
— loże, jednoczyły się w krajach i w grupach krajów, zwanych prowincjami. W
wąskim sensie wolnomularstwo obejmuje zaprzysiężonych członków lóż, w sze-
rokim natomiast wolnomularzami są również bliskie im w rytuałach oraz poglą-
dach religijno-etycznych bractwa różokrzyżowców, iluminatów, martynistów,
członków hermetycznego zakonu Złotej Zorzy (gdzie silne były wpływy teozo-
ficzne) i in.
Zgodnie z wolnomularską legendą, król Salomon, zawładnąwszy tronem Dawi-
da, zajął się budowaniem świątyni i pałacu królewskiego. W tym celu zawarł po-
rozumienie z królem sąsiedniego Tyru, Hiramem. Hiram dostarczył Salomonowi
całej armii murarzy i cieśli, na których czele stał główny mistrz budowniczych
świątyń Dionizosa, Hiram Abiff — najzręczniejszy i o najwyższych umiejętno-
ściach budowniczy z żyjących na świecie. Pod swoim zarządem miał 183 600
rzemieślników, nadzorców i pracowników. Hiram Abiff znał tajniki rzemiosła i
sekretne słowa, które pomagały nieomylnie oszacować wyniki pracy każdego bu-
downiczego. Pewnego razu trzej czeladnicy chcieli zmusić go do wyjawienia se-
kretów i napadli Abiffa w świątyni, gdzie modlił się przy niedokończonym ołta-
rzu. Kiedy Wielki Mistrz odmówił ujawnienia tajemnicy, zabili go cyrklem,
ekierką i młotkiem (te trzy przedmioty stały się symbolami masonerii).
Celem wolnomularstwa jest samodoskonalenie moralne i bratnia pomoc między
członkami lóż oraz osiągnięcie duchowego braterstwa całej ludzkości. Zdaniem
masonów, tajniki świata i Boga mogą otworzyć się wyłącznie przed człowiekiem
doskonałym i wtajemniczonym. W masonerii istnieje złożona hierarchia stopni
wtajemniczenia, z których najwyższym jest Wielki Mistrz (lub Wielki Nauczy-
ciel). Masoni ściśle chronią sekretów swoich rytuałów i doktryny. Podkreślmy

64/361
Wolnomularstwo

także, że przytłaczająca większość masońskich łóż nie przyjmuje kobiet oraz


przedstawicieli wyznań innych niż chrześcijańskie, dlatego legendy o istnieniu
lóż żydowskich, tak zwanych „żydo-masonów”, są pozbawione podstaw histo-
rycznych.
Ojciec autora „Mistrza i Małgorzaty”, A. Bułhakow, private-docent w katedrze
historii zachodnich wyznań w Kijowskiej Akademii Teologicznej, poświęcił ma-
sonerii specjalny artykuł pt. „Nowoczesna Franko-masoneria. (Próba charaktery-
styki)”, opublikowany w 12 zeszycie „Prac Kijowskiej Akademii Teologicznej”
z 1903 roku. Tam, opierając się na książce niemieckiego badacza I. R. Findela
„Historia Franko-masonerii”, podkreślał:

Oczywiście, każdy Franko-mason powie: „Nikt z nas nie ma zamiaru ukrywać swo-
jej działalności ani nikt z nas nie będzie zwodzić nikogo co do jej celów“; tym nie-
mniej podtrzymujemy pogląd, że Franko-masoneria, mimo publikacji statutów, mi-
mo mnóstwa książek, napisanych przez przyjaciół, zwolenników i wrogów, dotych-
czas pozostaje nieznanym bytem historycznym, którego opisania można dokonać tyl-
ko w przybliżeniu. Przyczyną jest istnienie, podobnie jak i w zakonie jezuitów, ele-
mentów, których znajomość jest dostępna jedynie bardzo ograniczonej liczbie całko-
wicie wtajemniczonych członków,

ponieważ

w ramach Franko-masonerii są dwie kategorie zwolenników: 1) ci, którzy nie znają


ostatniego słowa ani ostatecznego celu stowarzyszenia (Ordens) i 2) prawdziwi
Franko-masoni, którzy dobrze wiedzą, co mówią i co robią”. Ojciec pisarza powtó-
rzył też rozpowszechnione antysemickie przekonanie, że „obecnie loże Franko-ma-
sonerii wypełnione są Żydami; zrozumiałą jest zatem sprawą, że nie można oczeki-
wać od nich niczego dobrego dla chrześcijaństwa.

Autor „Współczesnej Franko-masonerii” odnosił się do wolnomularstwa dosyć


nieprzyjaźnie, uznając ostatecznie masonów za wrogów prawosławnej cerkwi.
Postawił pytanie: „jak Franko-masoneria odnosi się do kościoła Chrystusowe-
go?” i stwierdził, że

odpowiedzi na to pytanie sami Franko-masoni udzielają takiej:

„Zgodnie z pryncypiami, nie odnosząc się do dogmatów, stowarzyszenie Franko-


masońskie powstrzymuje się od wszelkiego udziału w sporach religijnych, wywoły-
wanych przez różne partie; uczy szanować i czcić wszelkie wyznania, lecz przede
wszystkim troszczy się o to, by jego członkowie w swoim życiu okazywali miłość i to-

65
Wolnomularstwo

lerancję jeden drugiemu. Masoneria zajmuje się tylko człowiekiem, starając się zro-
bić ze swoich członków dobrych ludzi, a jednocześnie czyni z nich dobrych człon-
ków dla ich wspólnot religijnych... Okazywana podobno chrześcijaństwu wrogość
jest wymysłem, opartym na kłamliwych wiadomościach i nieznajomości prawdziwe-
go charakteru masonerii. Jednak masoneria... nie popiera religijnej obojętności...
opierając się na wiecznych początkach wszelkich wierzeń ma na uwadze jedynie
moralną godność swoich zwolenników, pozostawiając każdemu pełną swobodę w je-
go prywatnych poglądach”.
Na podstawie tych słów można postawić tezę, że Franko-masoneria z dowolnego
Żyda, buddysty, bramina, poganina, mahometanina, łacinnika, protestanta lub pra-
wosławnego przygotowuje do bycia dobrym Żydem, dobrym mahometaninem, do-
brym poganinem, dobrym łacinnikiem, dobrym protestantem, dobrym prawosław-
nym. Jednak, oczywiście, taki wniosek byłby bezsensowny, dlatego, że postawienie
go zawiera w sobie kłamliwą tezę, widoczną chociażby w tym, że bycie dobrym Ży-
dem lub mahometaninem oznacza bycie wrogiem wszelkiej innej wiary albo ludzie
powinni postępować obłudnie, skrywając swoje poglądy; lecz hipokryzja chyba nie
może istnieć w planach prawdziwej Franko-masonerii, ukierunkowanej na wycho-
wanie moralnych istot; hipokryzja jest jedną z najbardziej niemoralnych wad, więc
w najlepszym wypadku jej członkowie mogą pozostawać obojętnymi na zagadnienia
wiary, ale przecież obojętność na wiarę ojców potępia się wszędzie… Z tego widać,
że prawdziwa Franko-masoneria nie popiera religijnej obojętności. Jakże wyplątuje
się zatem z tego kłopotu? Ona, jak widać, dąży do stworzenia nowej wiary, umac-
niającej się na wiecznych podstawach wszystkich wierzeń, na tym powszechnym po-
czątku, które można znaleźć we wszelkiej religii, to jest na wierze w najwyższy byt,
Jedyną Istotę, Budowniczego Wszechświata”.

Tu Bułhakow senior, nolens volens, przesadza w ocenie stopnia indyferencji religij-


nej masonerii. Masoni rzeczywiście nie dodawali znaczenia międzywyznanio-
wym różnicom w ramach chrześcijaństwa (dlatego, na przykład, wielu Rosjan
mogło w XVIII i XIX w. swobodnie wstępować do francuskich i niemieckich
lóż, w których większość członków była protestantami i katolikami). Jednak w
lożach masońskich nigdy nie było innowierców — zwolenników religii nie-
chrześcijańskich, którzy zachowaliby przywiązanie do buddyzmu, islamu lub ju-
daizmu po wstąpieniu do loży. Ideał wolnomularstwa opiera się na przykaza-
niach jednakich dla wszystkich chrześcijańskich wyznań.
A. Bułhakow w swoim artykule przekazuje także informacje o stopniach wtajem-
niczenia i o masońskim rytuale wyświęcenia. Postrzega masonerię, jako jakiś gi-
gantyczny krąg, zamykający kilka hierarchicznych kręgów adeptów:

66
Wolnomularstwo

Z tego związku — mówią Franko-masoni — nie wyłącza się ten, kto wierzy inaczej,
a tylko ten, kto chce innego i żyje inaczej. Taki jest Franko-masoński zakon. Jest
najszerszym zjednoczeniem, najskrajniejszym kręgiem, zamykającym w sobie
wszystkie mniejsze kręgi i, prócz tego, najwyższą formą społecznego życia, a to w
tym sensie, że prócz niego nie istnieją inne moralno-religijne związki, mające u
swoich podstaw to, co jest wspólne dla prawdziwie dobrych ludzi.

Autor „Współczesnej Franko-masonerii” zastrzegał się, że aby ściśle wiedzieć,


czego właściwie chrześcijanie mogą spodziewać się po masonerii

samemu trzeba stać w centrum wolnomularstwa, osiągając w tym celu najwyższe


stopnie wtajemniczenia, do których trzy niższe (ucznia, czeladnika i mistrza) są tyl-
ko przedsionkiem; członkowie tych stopni znają jedynie kilku swoich przewodników,
a tymi z kolei kierują członkowie wyższych lóż: obrzędu szkockiego, różokrzyżow-
ców (Rose-Croix) i niewidocznych (Arriere Loges). Żeby osiągnąć ten poziom, trze-
ba mieć 33. stopień wtajemniczenia, a osiągający go stają na czele stowarzyszenia.

A. Bułhakow szczegółowo opisał obrzęd wyświęcania na stopień mistrza:

Wyświęcanie „mistrza“ polega na symbolicznym odtworzeniu zdarzeń zawartych w


legendzie o Hiramie, budowniczym świątyni Salomona. Według procedury wtajem-
niczany powinien zająć w trumnie miejsce zabitego Mistrza, który nie chciał zdra-
dzić czeladnikom świętego słowa. Czeladnik, kandydujący do stopnia mistrza, po
przesłuchaniu i przeglądzie oraz przysiędze zachowania milczenia, kładzie się cere-
monialnie do trumny. Wszyscy uczestnicy obrzędu i miejsce zgromadzenia mają
mroczny wygląd: ubrani w czarne habity z lazurowymi pasami, ozdobionymi masoń-
skimi znakami słońca, księżyca i siedmiu gwiazd. Leżący w trumnie nowicjusz
przedstawia skrytego w ziemi zamordowanego Hirama, który zabrał do grobu świę-
te słowo, z którego pomocą tworzył cuda budowlanej sztuki. Zabitego szukają i, na-
reszcie, znajdują i starają się unieść, lecz zauważają, że jego ciało już odpadło od
kości. Wtedy unosi go mistrz prowadzący, trzykrotnie całuje i cicho mówi mu:
„Masbena“ [mistrzowskie słowo, symbol śmierci Hirama — B. S.] i głośno wy-
krzykuje: „Chwała Wielkiemu Budowniczemu Wszechświata. Mistrz został odnale-
ziony!“ Po tym wszyscy obecni siadają, a nowy mistrz składa następującą przysię-
gę: „W obecności Wielkiego Budowniczego Świata i przed bardzo godnymi mistrza-
mi, którzy mnie słuchają, uczciwie przysięgam i przyjmuję zobowiązanie, by działać
zgodnie z wolnomularskimi ideałami, które były i będą mi podane; by kochać na-
ukową prawdę, która jest źródłem wszelkiego dobra, unikać kłamstwa — źródła
wszelkiego zła; by szukać wszelkich sposobów samokształcenia, dla oświecenia
swojego ducha i wzmacniania swojego rozumu. Obiecuję kochać swoich braci, i
przychodzić z pomocą w potrzebie dzieciom wdowy nawet z niebezpieczeństwem dla
swojego życia. Prócz tego, obiecuję nigdy nie zdradzić komukolwiek powierzonych
mi tajemnic stopnia mistrzowskiego“. I teraz następuje właściwe wyświęcenie.

67
Wolnomularstwo

A. Bułhakow podkreślił, że analogicznie odprawiane są obrzędy wyświęcania


uczniów i czeladników i że „przypominają egipskie misteria”.
Nie ma danych do przypuszczeń, że Michaił Bułhakow należał do jakiejś masoń-
skiej (lub podobnej) organizacji. Z jego znajomych tylko reżyser J. Zawadski, dla
którego Bułhakow pisał „Niemądrego Jourdena”, był przed rewolucją różokrzy-
żowcem, a po 1917 roku należał do mistycznego kółka, zbudowanego na masoń-
skim wzorcu — nie ma jednak dowodów, że do tego kółka, składającego się z lu-
dzi teatru, należał też Bułhakow. Ponadto, na posiedzeniach literackiego kółka
„Nikitinskije subbotniki” w latach 20. Bułhakow mógł spotykać jednego z wo-
dzów rosyjskich różokrzyżowców, poetę Borysa Zubakina.
Co natomiast jest pewne, to znajomość artykułu ojca o masonerii i wykorzystanie
zawartych tam wiadomości dla rozwinięcia linii genialnego Mistrza i jego ucznia,
Iwana Bezdomnego. Pisarz zasięgał też informacji o wolnomularstwie z innych
źródeł. I tak wypisy, które pozostały w archiwum Bułhakowa z książki M. Orło-
wa „Historia stosunków człowieka z diabłem“, odnoszą się do pseudomasoń-
skich obrzędów, opisanych w pracy „Diabeł w XIX stuleciu”, autorstwa „Do-
cteur’a Bataille“17. Charakterystyczne, że prezentację tej części opracowania Or-
łow ulokował w końcowym, czwartym rozdziale książki, zatytułowanym „De-
monizm w ostatnim stuleciu”. Właśnie z tego rozdziału pochodzą wypisy Bułha-
kowa o demonie Behemocie.
W książce Taksila i Hacksa dokonała się dziwaczna synteza demonologicznych i
masońskich legend z fantazją autorów. Hacks, okrętowy lekarz, który długo pły-
wał po morzach południowych, był w Chinach, Indiach i Ameryce, podobno
spotkał w czasie wędrówek Włocha, niejakiego Carbuccio, który chciał bliżej
zapoznać się z wolnomularstwem i za dwieście franków zdołał kupić dyplom
wysokiego masońskiego stopnia „wielkiego komandora świątyni”, co otworzyło
przed nim wrota wielu tajnych masońskich łóż. I oto, co ten „dobry katolik” opo-
wiedział Hacksowi:

17 Pod tym kolektywnym pseudonimem ukryli się: znany francuski publicysta Gabriel Antoine Jogand-
Pages (używający też indywidualnego pseudonimu „Leo Taxil“) przekonany ateista i przeciwnik chrze-
ścijaństwa oraz jego przyjaciel Charles Hacks. Taksil w kwietniu 1885 roku pozornie ukorzył się przed
papieżem Leonem XIII za swoje antykościelne teksty i obiecał zdemaskować knowania masonów, którzy
podobno czczą diabła. Po publikacji książki „Diabeł w XIX stuleciu” (ukazywała się w kilka częściach)
Taksil ujawnił w kwietniu 1897 roku, że książka jest mistyfikacją, za co został wykluczony z kościoła
[przyp. tłum. — źródło: Wikipedia (fr)].

68
Wolnomularstwo

W czasie ostatniej podróży do Kalkuty Carbuccio odwiedził tamtejsze masońskie


stowarzyszenie, tak zwanych Re-Teurgistów-Optymatów. Odwiedzał ich już wcze-
śniej, lecz tym razem sam Wielki Mistrz i wszyscy mu podlegli witali gościa szcze-
gólnie uroczyście. Kilka dni wcześniej otrzymali od Alberta Pike’a, znakomitego za-
łożyciela amerykańskiego Palladyzmu... szczególną rangę, umożliwiającą odpra-
wianie ceremonii magicznych. W związku z tym wydarzeniem masoni z Kalkuty aku-
rat w czasie przybycia do nich Carbuccia przygotowywali się do specjalnego zgro-
madzenia, w którego trakcie miało być po raz pierwszy wykorzystane przysłane
przez Pike’a zaklęcie. Nie doszło jednak do tego w zapowiedzianym terminie z po-
wodu braku jakichś nadzwyczaj istotnych dodatkowych elementów, których niecier-
pliwie oczekiwano z Chin. Co to miało być, Carbuccio nie wiedział. Zdołał zrozu-
mieć, że oczekiwane rzeczy mogły być zdobyte jedynie w Chinach i że tam po nie po-
jechał jeden z miejscowych masonów, Shackleton.
Shackleton niebawem przybył ze swoim drogocennym bagażem i po otwarciu kufer-
ka Carbuccio nie bez drżenia ujrzał wewnątrz trzy ludzkie czaszki. Zaraz mu wyja-
śniono, że to czaszki trzech katolickich misjonarzy, niedawno zabitych w Chinach.
Wyciągnąwszy czaszki ze skrzynki, Wielki Mistrz zwrócił się do braci takimi słowa-
mi:
— Bracia! Nasz brat Shackleton całkowicie i dokładnie wypełnił honorowe polece-
nie, które mu wydaliśmy. Widział się z naszymi braćmi, chińskimi zwolennikami ma-
sonerii kabalistycznej, i przy ich poparciu zdobył te trzy czaszki, które tu widzicie.
To czaszki mnichów z misji Kuangsi, których nasi chińscy bracia osobiście ukarali
śmiercią, przedtem poddając wielkim torturom, chociaż, niestety, owe tortury i tak
były niedostateczne dla tych nikczemnych kaznodziejów rzymskiego przesądu. Na-
stępnie czaszki trafiły do miejscowego tao-tai (gubernatora), dla poddania ich zwy-
czajowym procedurom. Nasz brat tao-tai uprzejmie nam je odstąpił. Widniejąca tu-
taj jego pieczęć usuwa wszelkie wątpliwości, co do ich autentyczności.
Całą tę mowę Wielki Mistrz wypowiedział wesołym głosem i zaprezentował obec-
nym listek ryżowego papieru, na którym była odciśnięta pieczęć — imperialny smok
z pięcoma pazurami — której w Chinach mogą używać jedynie wyżsi dostojnicy.
Widząc te okropne przedmioty i słuchając nie mniej okropnej mowy, Carbuccio był
gotowy zapaść się pod ziemię, lecz było już późno, aby się wycofać; teraz dopiero
pojął, jak wielki ciężar zwalił na swoją uczciwą katolicką duszę, wmieszawszy się w
to masoństwo. Jednak nic już nie można było zrobić poza wypiciem tej czary gory-
czy do dna.
Tymczasem czaszki uroczyście położono na stole. Mistrz ceremonii loży rozmieścił
obecnych wokół tego stołu w formie trójkąta, którego kąt ostry był zwrócony do
wschodniej strony sali. Wtedy Wielki Mistrz wziął w ręce sztylet, podszedł do stołu i,
uderzając sztyletem każdą czaszkę, mówił: „Niech będzie przeklęty Adonai! Niech
będzie błogosławione imię Lucyfera!

69
Wolnomularstwo

Po tych okrzykach nieszczęsny Carbuccio stracił ostatnie resztki wątpliwości w to,


czy znajduje się wśród wielbicieli diabła. I pod groźbą srogiej śmierci musiał brać
udział we wszystkim, że oni zamierzali robić.
W ślad za Wielkim Mistrzem zadawali pchnięcia nożem w czaszki i wznosili okrzyki
wszyscy obecni, w tym, co oczywiste, Carbuccio. Czaszki przekształciły się w stertę
odłamków, które zebrali i rzucili w płomień prażaka, ustawionego przed statuą Ba-
fometa, upiększającej wschodni narożnik sali.

Następnie w fotelu Wielkiego Mistrza pojawia się sam Lucyfer, oświetlony


„oślepiająco jaskrawym światłem” („Lucyfer” po łacinie oznacza „niosącego
światło”). Przedstawieniem Szatana był

nagi mężczyzna, któremu z wyglądu można było dać 35-38 lat. Był wysokiego wzro-
stu, bez wąsów i brody, szczupły, ale nie chudy. Twarz ładna, o subtelnych rysach, z
wyrazem godności. W spojrzeniu wyrażał się jakiś smutek. Kąty warg były z lekka
uniesione przez melancholijny uśmiech... był obnażony, a jego ciało, zgrabne, jak u
Apollina, było oślepiające białe z lekkim różowym odcieniem. Przemówił najczyst-
szym angielskim, a czarujący dźwięk jego głosu na zawsze pozostał w pamięci Car-
buccia.

Dalej Lucyfer bierze za ręce Shackletona, ten wydaje nieludzki krzyk, wszystko
pogrąża się w ciemności, szatan znika, a w fotelu zostaje martwy Shackleton.
Orłow przytacza jeszcze szereg innych epizodów z „Diabła w XIX stuleciu”,
związanych z przygodami dr Bataille’a, odwiedzającego różne sekty masonów-
czcicieli-diabła. Tam, w szczególności, ogląda statuę głównej świętości maso-
nów — bóstwa Bafometa, przedstawianego w postaci kozła. Hacks był także w
masońskiej świątyni w Charleston, należącej do loży Pike’a:

Sanktuarium masonów w Charlston ... należy do najważniejszych świątyń tej sekty.


W planie ogólnym główny kościół jest olbrzymim kwadratem, którego środek zajmu-
je okrągły labirynt. Wokół labiryntu, znowu na planie kwadratu, biegną szerokie ko-
rytarze, a w nich otwierają się drzwi, prowadzące do różnych pomieszczeń. Prawą
stronę budynku zapełniają pomieszczenia zwykłej loży szkockiego rytu, ale lewa
strona należy do Palladystów — czcicieli diabła. Największa świętość znajduje się
w tyle świątyni, naprzeciw głównego wejścia. Wybudowano tu na planie trójkąta
równoramiennego przestronną salę, z niezwykle grubymi ścianami. Do miejsca te-
go, zwanego Sanctum Regnum (Święte Cesarstwo), prowadzą jedne tylko drzwi z li-
tego żelaza, nadzwyczaj masywne i trwałe. I oto tu, we wschodnim szczycie trójkąta,
stoi główna relikwia czcicieli diabła — ta sama statua Bafometa, którą według tra-
dycji, wręczył Templariuszom sam Szatan.

70
Wolnomularstwo

Inna relikwia to

złoty fotel, bardzo interesujący przedmiot; o jego pochodzeniu istnieje następująca


opowieść. Pierwotnie ten fotel był prostym, dębowym meblem, na którym Albert Pi-
ke siedział przewodnicząc Radzie Naczelnej. Kiedy Pike zakładał Palladyzm i pisał
jego statut — oczywiście za namową i pod dyktando samego szatana — to ta praca
szła mu doskonale aż do pewnego punktu. Kiedy doszedł do tego fatalnego miejsca,
pióro w jego dłoni złamało się na pierwszej linijce. Pike wziął inne, lecz spotkał je
ten sam los. Zmienił papier, ale pióra łamały się, jedno po drugim. Pragnąc zrozu-
mieć, co się dzieje, Pike uciekł się do zaklęć, ale nikt mu się nie objawił, tylko jakiś
głos głośno krzyknął mu prosto w ucho, by natychmiast udał się do Charleston. Gdy
tam przyjechał, opowiedział o swoich kłopotach przyjacielowi, doktorowi [Alberto-
wi] Mackeyowi, również czcicielowi diabła. Obaj natychmiast udali się do świątyni,
zamknęli się tam w sali, gdzie stał dębowy fotel i oddali się płomiennej modlitwie,
prosząc Lucyfera, by pokonał czary wrogów, które, jak myślał Pike, przeszkadzały
mu pisać statut. Ukończywszy modlitwę ujrzeli, że fotel z drewnianego nagle staje
się złoty. Na fotelu leżał rękopis, a w sali utrzymywał się silny zapach płonącej siar-
ki — jawny znak piekielnych odwiedzin. Na fotelu ujrzeli bardzo dobrze im znany
hieroglif, przedstawiający podpis Belzebuba. Rękopis był napisany przepięknym
charakterem pisma, jasnozielonym atramentem. Tekst był po łacinie i zawierał tłu-
maczenia na angielski, hiszpański, francuski, niemiecki, portugalski i holenderski.
Na końcu widniał piękny podpis Belzebuba, oślepiająco czerwony.

Później, w trakcie zboru, braciom-masonom ukazał się w złotym fotelu także sam
Belzebub, który przewodniczył zgromadzeniu.
Trzecią świętością świątyni w Charleston, według zapewnień Bataille’a, była
czaszka Jacquesa de Molay, ostatniego wielkiego mistrza zakonu templariuszy,
rycerza świątyni Salomona spalonego na stosie we Francji 18 marca 1314 roku
pod zarzutem herezji i zadawania się z diabłem. Historia tej czaszki jest zgodna z
opowiadaniem Bataille’a, a w przekazie Orłowa, była następująca:

Jak wiadomo, głównym przestępstwem i zbrodnią templariuszy było to, że w czasie


swych nieustannych wojen ze Wschodem uzbierali niezliczone bogactwa, którymi
zawładnęli do spółki papież z królem po tym, jak wykończyli zakon. Lecz to niejako
na boku. Sedno w tym, że czaszka spalonego Molaya pozostała cała i nieuszkodzo-
na. Pytanie, dlaczego stała się relikwią i kiedy trafiła do Palladystów, współcze-
snych miłośników Lucyfera? Otóż dlatego, że templariusze byli rzeczywistymi czci-
cielami diabła, o czym przede wszystkim świadczy statua Bafometa, przechowywana
w Charleston, która trafiła tam także od templariuszy. Masoni sądzą lub, lepiej,
święcie wierzą, że Jacques Molay nie spłonął całkowicie. Kat został przekupiony
przez przyjaciół Molaya i urządził wszystko tak, że kiedy Molaya zadusił dym,

71
Wolnomularstwo

zmniejszył ogień i ostatecznie spaleniu uległ jedynie korpus, głowa ocalała, a opali-
ły się tylko włosy i broda. Kat zręcznie ukrył ocalałe szczątki i później oddał tym,
którzy go przekupili. Następnie czaszka została oczyszczona i razem ze statuą Bafo-
meta wysłana do Szkocji.

Obrzęd z czaszką Molaya przebiegał następująco:

W opisywany dzień [18 marca] nieopodal granitowego piedestału z czaszką został


postawiony fotel, na którym usadowił się dr Mackey — bardzo ważna postać wśród
Palladystów, którzy uważają, że w niego przeniosła się dusza ostatniego arcymi-
strza templariuszy. [...] Starzec przez godzinę wygląda jak martwy, a potem szczęśli-
wie zmartwychwstaje. Gdy tylko stary Mackey pogrążył się w swoim kamiennym
śnie, czaszka na granitowej kolumnie nagle rozświetliła się, jak gdyby wewnątrz za-
płonęła elektryczna lampa. Wszystkie światłą w sali zostały natychmiast zgaszone.
Światło z czaszki, stając się coraz silniejsze i ostrzejsze, rozchodziło się w całym po-
mieszczeniu. Jego jasność rosła z minuty na minutę, a po jakimś czasie z oczodołów
bluznęły dwa potężne snopy płomieni... to był prawdziwy żywy ogień; buchnął z
czaszki z głośnym świstem i wyciem, jak płomień z rury rozpalonego pieca.

Nawet kulawe streszczenie Orłowa jasno ukazuje karykaturalność i humor w


książce „Diabeł w XIX stuleciu”, którą na serio mogli potraktować najwyżej
prostoduszni księża i mnisi. Z Taksila i Hacksa Bułhakow zaczerpnął ideę połą-
czenia masonerii z czcią dla szatana i sparodiowania masońskiego obrzędu, który
zresztą u autora „Mistrza i Małgorzaty” wypełnia się także filozoficzną treścią (w
scenie Wielkiego Balu u Szatana).
Jednocześnie pisarz na pewno znał naukowe opracowania o masonerii, zwłaszcza
solidną, dwutomową „Masonerię w przeszłości i obecnie”, wydaną w latach
1914-1915 pod redakcją S. Mielgunowa i N. Sidorowa. Tam w artykułach „Struk-
tury masonerii” i „Rytuały wolnomularskie” autorstwa sekretarz Wielkiej Loży
„Astrea” w Moskwie, Tiry Sokołowskiej, opisane są rytualne praktyki masoń-
skie. Bułhakow miał okazję zapoznać się z przedstawieniem świętej legendy ma-
sońskiej, opisanej przez interpretację dywanu Joannitów 3. stopnia:

Na czarnym polu wyszyte są srebrne łzy, trumna zabitego mistrza ze złożoną na niej
gałązką akacji i napisem M.V.N.; czaszka i skrzyżowane piszczele, węgielnica, cyr-
kiel i młotek, jak również palica i przymiar. Sensem całego dywanu jest smutek po
zniknięciu prawdy ze społeczeństwa ludzkiego. Powstanie podania o zamordowaniu
wielkiego mistrza, budowniczego świątyni Salomona, Hirama, Hirama Abifa albo
Adonirama, datuje się na XVII lub początek XVIII wieku; podanie ma kilka różnych
wersji, lecz istota jest jedna: burzyli się leniwi, niecierpliwi i zachłanni czeladnicy,

72
Wolnomularstwo

pragnąc nie według zasług, a siłą dopiąć wyższej płacy, którą otrzymywali tylko Mi-
strzowie, to znaczy bardzo dobrzy pracownicy.
„Ponieważ Hiram, wielki budowniczy świątyni Salomona, miał takie mnóstwo
pracowników, pobierających wynagrodzenie, że nie mógł ich wszystkich spamię-
tać, poszczególnym z nich (według hierarchii w rzemiośle) podał tajemne hasło i
znak, żeby przy wypłacie można było łatwiej ich rozpoznać”.
Adoniram padł pod uderzeniami kielni, węgielnicy i młotka (według innych kilofa,
cyrkla i palicy), lecz nie zdradził tajemnicy. Akacja jest symbolem wieczności ducha
i dobrych dokonań; litery M.V.N. oznaczają ulotność ciała jako powłoki ducha;
czaszka i piszczele należy rozumieć tak:
„nie żeby obraz śmierci nas przerażał, proponuje się to smutne znamię, lecz by-
śmy swej pozycji w Zakonie nie cenili wyżej, aniżeli swego życia, które zobowiąza-
ni jesteśmy ofiarowywać dla pomyślności Zakon oraz dla pomyślności i bezpie-
czeństwa braci”.
W późniejszych interpretacjach zabity mistrz uosabiał wszystkich męczenników za
idee.

W „Rytuałach wolnomularskich” opisano rytuał wyświęcania na różne stopnie:

Rytuały trzech najniższych stopni, to jest Joannitów, były nieporównanie prostsze od


wszystkich pozostałych stopni. Na stopniach ucznia, czeladnika i mistrza Joannitów
przeważała symbolika etycznych początków wolnomularstwa, pierwiastki równości,
braterstwa, wszechludzkiej miłości i niesprzeciwianie się złu18. Rytuały wysokich
stopni, to jest rytu św. Andrzeja (albo szkockiego), symbolizowały walkę o ideały si-
łą, sławę męczeństwa za ideę, bezlitosne okrucieństwo dla wrogów i zdrajców.
W joannickiej loży pierwszego stopnia uczniowskiego pieścił spojrzenie błękit tka-
nin i złoto symboli. Ściany przesłonięte są niebieskimi tkaninami, zawieszonymi na
złotym sznurze, związanym w duży węzeł, dokładnie na środku wschodniej ściany. W
tym samym miejscu, na podwyższeniu o trzech stopniach, stoi tron, masoński ołtarz,
a za nim fotel przełożonego loży. Tron przykrywa lazurowe, jedwabne przykrycie z
gęstymi złotymi frędzlami. Baldachim nad tronem i fotel wielkiego majstra, także
obity niebieskim jedwabiem, zdobionym złotymi gwiazdami, wśród których, w bla-
sku złotych promieni, migocze trójkąt ze świętym imieniem Wielkiego Budowniczego
Wszechświata. Na tronie leży Biblia otwarta na pierwszym rozdziale Ewangelii we-
dług św. Jana. Obnażony miecz, złoty cyrkiel i węgielnica mocno odcinają się od
potiemniełych liściach świętej książki; miecz jest ustalony pierwszym; on jak nie do-
puszcza stronicom przewrócić się, zasłonić się.

18W religijno-filozoficznym nauczaniu Lwa Tołstoja oznacza to odrzucenie siłowej reakcji na


zło, a pokonywanie go pokorą i pokojowym podejściem [za: Bolshoi Tolkovyi slovar russkovo jazy-
ka, pod red. S.A. Kuzniecova, wyd. „Norint”, Sankt-Petersburg, 2000 r.].

73
Wolnomularstwo

Drewniane, wyściełane fotele i krzesła są pokryte białym lakierem, dla Wielkich Mi-
strzów obite błękitnym aksamitem, dla pozostałych braci białym atlasem. W łożach
z ograniczonymi środkami finansowymi, tkaniny bywały tańsze lub nawet zupełnie
zastąpione przez pomalowanie drewna na odpowiednie kolory. Stoły administrato-
rów loży miały trójkątny kształt i były pomalowane niebieską farbą. Na środku pod-
łogi leży symboliczny dywan [podobny do opisanego wyżej]. W złoconych trójkąt-
nych świecznikach płonęło dziewięć żółtych woskowych świec. Świece rozświetlają
miękkim światłem wschód, południe i zachód; północna część sali pozostaje w pół-
mroku. Duża, sześcioramienna gwiazda zwisa z sufitu nad dywanem; jest ze złoco-
nego brązu i wisi na suto złoconym łańcuchu z matowych romboidalnych ogniw z
błyszczącymi ostrymi ściankami.
Bracia odziani są w niebieskie kabaty i białe skórzane fartuchy, maleńkie żelazne
kielnie wiszą na białych paskach u trzeciej zapinki kabata, wszystkie dłonie w bia-
łych rękawiczkach. Wielkiego Mistrza wyróżnia niebieski kapelusz, upiększony
przez złote słońce lub białe pióro. Jego fartuch jest podbity i obszyty niebieskim je-
dwabiem, na wierzchu są naszyte trzy duże, niebieskie rozety. Na zapince kabata, na
niebieskiej wstążeczce, wisi złota kielnia, a na szyi, na znak władzy — kluczyk z ko-
ści słoniowej i na znak podporządkowywania prawu zakonu — złota węgielnica. W
prawej dłoni trzymał okrągły, kościany młotek.

Jak dokonywało się przyjęcie profana w poczet uczniów?

Wyrażający stanowczą wolę zostania wolnomularzem — objaśniają masońskie sta-


tuty — powinien zapewnić sobie rekomendację któregoś z członków loży, do której
pragnął być przyjęty i za jego pośrednictwem złożyć prośbę do Wielkiego Mistrza.
Prośbę wręczano nie osobiście Mistrzowi, a w obecności braci. Po zakończeniu za-
jęć w loży, wśród zgromadzenia zaczynał krążyć specjalny puchar, do którego wrzu-
cano prośby. Wszystkie prośby i oświadczenia odczytywał na głos sekretarz i jeżeli
zdarzało się oświadczenie woli profana, jego nazwisko wywieszano w głównej sali
loży, gdzie pozostawało na widoku dwa tygodnie. W ciągu tych dwóch tygodni do
obowiązku wszystkich członków loży leżało rozpatrzenie się w moralności, charak-
terze, cnotach obywatelskich i rodzinnych kandydata. Poręczyciel zaś, którym w
większości przypadków był ten, który rekomendował laika, miał obowiązek spowo-
dowania takich zmian w jego usposobieniu, „żeby nie pozostały w nim żadne skłon-
ności, sprzeczne ze wszystkim, co usłyszy przy swoim przyjęciu”. Po upływie obo-
wiązkowego terminu, jeżeli nie było żadnych negatywnych informacji, następowało
głosowanie. Już jedna czarna kula mogła odłożyć w czasie przyjęcie i wznowienie
rozpatrzenia, a jeśli zastrzeżenia przekazane Mistrzowi okazywały się nieznaczne,
miał on władzę zamienienia czarnej kuli na białą. Przy pojawieniu się trzech czar-
nych kul zazwyczaj rezygnowano z przyjęcia kandydata i jedynie po upływie znacz-
nego czasu, niekiedy kilku lat, chętny mógł ponowić starania. Wieść o głosowaniu
przyjęcia profana natychmiast rozchodziła się w całym bractwie wolnomularskim, a
w razie przychylnego wyniku wszyscy członkowie loży, a czasem i loże zaprzyjaźnio-

74
Wolnomularstwo

ne, byli zapraszani na uroczyste wyświęcanie na pierwszy stopień uczniowski u Jo-


annitów”.

Sokołowska szczegółowo opisuje obrzęd wyświęcania, „jaki praktykowano w


Rosji w XVIII wieku, w związku Wielkiej Loży Narodowej i w wielu lożach
początku XIX wieku”. [...]

W wyznaczonym dniu i godzinie poręczyciel zasłoniwszy profanowi oczy wiózł go do


siedziby loży, gdzie wszyscy zaproszeni masoni już na nich czekali. Po przyjeździe
profana natychmiast prowadzono do tak zwanej „czarnej kaplicy”, gdzie pozosta-
wiano w samotności, uprzedziwszy, że ma prawo zdjąć nałożoną na oczy opaskę tyl-
ko wtedy, kiedy ucichną wszelkie dźwięki, nie słychać będzie nawet najmniejszego
odgłosu oddalających się kroków.
Czarna kaplica lub inaczej kaplica refleksji, była niewielka i bez okien; drzwi, przez
które był wprowadzany adept i którymi wyszedł poręczyciel, nie było widać: tak bie-
gle były zamaskowane. Strop pozwalał stanąć wyprostowanym zaledwie średniego
wzrostu człowiekowi. Pomalowane, albo obite tkaninami pomieszczenie było jedno-
licie czarne, co ukrywało jego rzeczywisty rozmiar, tym bardziej, że było skąpo
oświetlone. Z sufitu zwisał trójrożny świecznik, którego trzy cienkie świece dawały
„trójdzielne światło”. W jednym kącie — czarny stół i dwa krzesła. Na stole — ludz-
kie piszczele i czaszka, z której oczodołów wydobywał się niebieskawy płomień pło-
nącego spirytusu. W tym samym miejscu — Biblia i klepsydry. W przeciwległym ką-
cie — ludzki szkielet z umieszczonym nad nim napisem: „też taki będziesz”. W dwu
pozostałych kątach dwie trumny — w jednej biegle podrobiony nieboszczyk z prze-
jawami gnicia, druga pusta.

Ciemność, śmierć, gnicie, nikłe światło, czasomierze i otwarta Biblia — to wi-


dział każdy wtajemniczany, kiedy po raz pierwszy zdejmował z oczu opaskę w
masońskim bractwie. Po kwadransie wchodził mistrz ceremonii, który zdziwio-
nemu, przerażonemu lub zobojętniałemu profanowi objaśniał, mniej lub bardziej
kwieciście, znaczenie czarnej kaplicy, często w takich słowach:

Siedzisz w ponurej świątyni, oświetlonej słabym światłem, przeświecającym przez


smutne szczątki nietrwałej istoty ludzkiej i z pomocą tego małego światełka nie wi-
dzisz więcej, jak tylko mrok, a wśród niego otwarte Słowo Boże. Zapewne przypo-
mniałeś sobie te słowa Pisma Świętego: „Światłość jest w ciemności, ale ciemność
jej nie ogarnia”. Powłoka cielesna gnije, pogrążona w mroku, ale wewnątrz niej tli
się niezniszczalna iskra, umieszczona tam przez Najwyższą Istotę, która jest źródłem
niezniszczalnego życia i dzięki której istnieje wszechświat. Wstępując do nas aby
dostąpić oświecenia, otrzymałeś na początek obrazowe pouczenie, że każdy, kto pra-
gnie światła, musi najpierw zobaczyć otaczającą go ciemność, oddzielić ją od praw-

75
Wolnomularstwo

dziwego światła i zwrócić na nią całą uwagę. Opaska założona na oczy miała za za-
danie odciąć cię od rzeczy zewnętrznych, które niepomiernie zaprzątają naszą uwa-
gę i pomóc zwrócić się do wnętrza, do źródła twojej istoty i błogostanu.

Cele zakonu są trojakie: zachowanie i przekazanie potomności uzyskanej tajem-


nej wiedzy, wspomaganie rozwoju braci, rozwój własny, rodziny i całej ludzko-
ści. Statut wymaga spełnienia 7 powinności: posłuszeństwa, samopoznania, od-
rzucenie pychy, miłowania ludzi, hojności, skromności, pokochania śmierci.
Nauczyciel szczegółowo wyjaśnia znaczenie tych obowiązków, ich nierozdziel-
ność, a następnie natychmiast żąda dowodu na spełnienie pierwszego, trzeciego i
piątego. Na znak posłuszeństwa, adept powinien pozwolić sobie na zawiązanie
oczu; na znak odrzucenia pychy — zdejmuje wierzchnią odzież, która wyróżnia
nas w ziemskim życiu; na znak hojności oddaje wszystkie pieniądze i biżuterię.
Dotykając końcem szpady nagiej lewej piersi kandydata, nauczyciel wyprowa-
dza go z czarnej kaplicy.
„Droga cnoty jest trudna” — tymi słowami prawie zawsze zaczynał nauczyciel i
przewodnik podczas przejścia do loży. Był to niezwykły widok: półnagi mężczy-
zna z zawiązanymi oczami, niepewnie stąpający, mimo życzliwie prowadzącej
go ręki, kierowany przez przewodnika pretensjonalnie odzianego w strój zdo-
biony różnymi naszyciami i wstążkami, w okrągłym kapeluszu i opończą narzuco-
ną na ramiona. Przewodnik trzyma w wyciągniętej ręce długą, lśniącą szpadę,
której koniec delikatnie dotknął nagiej piersi adepta. Jeden niepewny krok, nie-
ostrożność i zranienie jest nieuniknione, a tymczasem ścieżka jest nierówna — a
to „kamienista stromizna”, a to śliskie stopnie prowadzące gdzieś „w nieznane”
głębiny. „Jeśli to tylko możliwe poddawany próbie powinien mieć trudną drogę
— czytamy w statucie, aby prowadząc go przez przeszkody poddawać próbie je-
go ducha i wolę”.
Po tym dają się słyszeć rytualne śpiewy, a następnie „trzykrotnym stuknięciem w
drzwi, przewodnik prosi o wpuszczenie do loży. Śpiew cichnie, drzwi się uchy-
lają i brat-odźwierny pyta: „Kto zakłóca nasz pokój?” Wprowadzający w imie-
niu kandydata odpowiada: „Wolny mąż, który chce być przyjęty do czcigodnego
Zakonu Wolnomularzy”.

76
Wolnomularstwo

Następnie Wielki Mistrz zadaje całą serię pytań, które, tak samo jak odpowiedzi,
są przekazywane przez odźwiernego odpowiadającemu na nie przewodnikowi
kandydata.
„Nazwisko? Wiek? Miejsce urodzenia? Wyznanie? Miejsce zamieszkania? Pozy-
cja społeczna?” Ostatnia odpowiedź jeszcze nie przebrzmiała, gdy Wielki
Mistrz zawołał: „Wpuście go!”
Następnie przewodnik odsuwa się od wtajemniczanego, a nieco później
odźwierny ujmuje prawą ręką nagą szpadę i kierując jej koniec w lewą pierś kan-
dydata, prowadzi go ku dywanowi i tam zostawia, ustawiając jego stopy pod ką-
tem prostym. Wtajemniczany musi odpowiedzieć na sześć pytań:

Czy przyrzekasz uznawać, kochać i lękać się Istoty Najwyższej, która jest źródłem
wszelkiego porządku?
Czy uznajesz Jej Słowa zapisane w Objawieniu za przewodnik na drodze do od-
wiecznej doskonałości?
Czy zgadzasz się wiernie przestrzegać i wykonywać Jej polecenia i poświęcić całe
życie na ich spełnienie?
Czy uznajesz wszystkich ludzi za swoich braci?
Czy uważasz, że służenie im i czynienie im dobra jest wypełnianiem woli Bożej i
osobistym twoim błogosławieństwem?
Czy zgadzasz się uznać wypełnianie tych powinności za swój główny cel?
Czy słowo, które dałeś, jest dla ciebie święte?

Po otrzymaniu twierdzących odpowiedzi, Wielki Mistrz ogłasza:

Słyszycie, drodzy bracia, ​jak mocne są przekonania ​tego wolnego człowieka. Dobro-
wolnie zgadza się poświęcić się wypełnianiem naszych powinności. Czy zgadzacie
się przyjąć go między siebie?

Zgromadzeni wyrażają zgodę, kończąc trzykrotnym Niech tak będzie.


Wielki Mistrz poleca odźwiernemu odbyć z kandydatem trzy symboliczne po-
dróże po obszarze loży:
1) z zachodu przez północ, wschód i południe ponownie na zachód;
2) przez południe, wschód i północ;
3) jeszcze raz jak w 1).

77
Wolnomularstwo

W każdej podróży prowadzący cichym głosem poucza kandydata o trudnościach


drogi do cnoty i mądrości, o niezbędnej odwadze i stałości w podążaniu drogą, z
której nie można zawrócić nie tracąc honoru.
Następnie podchodzą do Wielkiego Mistrza, który odbiera od kandydata zobo-
wiązanie do skromności i posłuszeństwa:

Niczego o Zakonie nigdy nie zdradzić nikomu, nie przekonawszy się w wyniku solen-
nej próby, że jest prawdziwym masonem; na zawsze pozostać wiernym loży, ze skraj-
nym posłuszeństwem odprawiać jej obrzędy, dobro jej po wsze czasy chronić od
wszelkiej szkody zgodnie z możliwościami i w godzinie próby poświęcić jej wszyst-
kie siły; wszystkim ludziom, zwłaszcza zaś braciom, we wszelkich przypadkach po-
magać, nigdy się ich nie wyrzekać, chyba że taka pomoc sama może przynieść szko-
dę twojemu morale i honorowi.

Wielki Mistrz objaśnia wagę ślubowania; jeszcze nie jest za późno na cofnięcie
decyzji o przystąpieniu do święceń, lecz raz złożony ślub związuje z brater-
stwem i daje mu pełnię władzy w karaniu za niedotrzymanie słowa. Jednak po-
szukujący światła jest nieustraszony; upiera się przy chęci wyświęcenia, i Wielki
Mistrz woła: „Zegnij kolana przed ołtarzem naszym i podaj prawą rękę”. Lewe
obnażone kolano kandydat wspiera na poduszce, leżącej przed ołtarzem, prawą
rękę kładzie na Ewangelii otwartej na pierwszym rozdziale według św. Jana. Do
obnażonej piersi przystawiają mu rozwarty cyrkiel, a on przyrzeka przyjąć na sie-
bie wszystkie zobowiązania z całą ich sile i wszystkie wymagania święcie wy-
pełnić.

Przyrzekam święcie tak czynić, bo tak dla mnie ważne jest miano człowieka honoru.

Kandydata podnoszą, do języka przykładają mu pieczęć milczenia. „Spójrz na nas


po raz pierwszy” — mówi uroczyście Wielki Mistrz; zdejmują opaskę i w pół-
mroku loży, oświetlonej tylko przez płomień płonącego na ołtarzu spirytusu, wta-
jemniczany widzi błyszczące miecze, skierowane w jego stronę.

Czy widzisz wymierzoną w siebie broń na wypadek, gdybyś sprzeniewierzył się swo-
jemu zobowiązaniu? Nie mamy zamiaru splamić twoją krwią rąk naszych, bo czeka
cię sąd dalece straszniejszy. Los krzywoprzysięzcy jest w rękach Boga.

78
Wolnomularstwo

Głośno i trzykrotnie rozbrzmiewają w loży powtórzone przez braci ostatnie sło-


wa. Ponownie zawiązują oczy wtajemniczanemu i loża rozbłyska światłem, gdy
Wielki Mistrz mówi:

Jak zemsta jest przeznaczona dla przestępcy, tak błogosławionym należy się światło.
Ujrzyj je!

Opaska zostaje zdjęta, zapalają się jaskrawym światłem zimne ognie i szybko ga-
sną przy okrzyku:

Tako przemija światło i wszystkie radości, lecz zachowujący wolę Bożą pozostają w
nim na wieki!

Wszyscy bracia podnoszą miecze wysoko nad głowami.

Uważamy, że cała ziemska wielkość, wszystkie zmysłowe rozrywki i przyjemności są


niczym, bez większej wartości i siły, jak ten płomień, który na chwilę cię oślepił i jak
dym po nim, który już się rozwiał.
Przypieczętuj swój ślub, łącząc twoją krew z krwią wszystkich braci.

Badany ponownie pada na kolana przed ołtarzem; sam musi przyłożyć cyrkiel do
swej nagiej piersi, mistrz rytuału przystawia kielich na krew, a Mistrz, uderzając
młotkiem w główkę cyrkla, mówi trzykrotnie:

W imię Wielkiego Budowniczego świata; na mocy mojej mocy i godności, którą


otrzymałem; za zgodą wszystkich obecnych tutaj i na całym świecie rozproszonych
braci, przyjmuję cię, abyś stał się uczniem wolnomularzy.

I wyciągając obie ręce nad ołtarzem, kładzie je na ramionach przyjmowanego, mó-


wiąc:

Pan, Bóg twój, będzie twoją wartością i częścią twojej wartości.

Wszyscy bracia natomiast wołają:

Pan błogosławi sprawiedliwym, a karze niegodziwych.

Wielki Mistrz kończy rytuał przejścia:

Wiedz, że wszystko, co dotąd zależało od twojej dobrej woli, przestrzeganie siedmiu


wskazanych ci cnót, stało się twoim obowiązkiem. Twój los został ustalony!

79
Wolnomularstwo

Nowo przyjętego wyprowadzają, aby zwrócić mu ubranie i ponownie wiodą do


loży, aby wyjaśnić znaczenie ceremonii, wręczyć kielnię, fartuch, rękawiczki i
charakterystyczny znak loży oraz objaśnić symbole przedstawione na dywanie.
Nauczyciel wyjaśnia sekretne znaczenie przyjęcia:

Ścieżka od czarnej kaplicy do loży jest drogą od ciemności do światła, od brzydoty


do piękna, od słabości do siły, od ignorancji do mądrości, od ziemskiej niedoli do
błogiej wieczności. Dobry posłaniec, przewodnik i obrońca — to iskra Boskości w
ludzkim sumieniu, to głos patrona Zakonu, Jana Chrzciciela, wzywający do skruchy,
głos słyszany w sercu każdego, to jest łaska Najwyższego otrzymana po próbach i
przeszkodach, smutki ziemskiego życia, prowadzące do bram Edenu w gromadzie
wybranych i dlatego wszyscy wtajemniczeni znajdują się w świetle jasnej loży i tyl-
ko wtajemniczany tonie w ciemności z zasłoniętymi oczami. Podróże po loży są tymi
samymi smutkami ziemskiego życia, ale zamykając krąg z wtajemniczanym, nauczy-
ciel zapoznaje jego ducha z koncepcją wieczności. Wtajemniczany musi ślepo wie-
rzyć słowu Wielkiego Mistrza, kiedy od niego wymagana jest przysięga na Pismo
Święte, ponieważ jego oczy przesłaniają zasłony ziemskich namiętności, złudzeń,
które uniemożliwiają mu ujrzenie Świętego Skarbu Mądrości, księgi słów Boga. Jed-
nak, gdy tylko, jako dowód ślepej wiary w Opatrzność, zostanie złożona przysięga
na tę jedyną odczuwaną, tajemniczą, niepoznaną księgę, zasłona spada, a on już
rozpoznaje swoje otoczenie; jest świadomy wstydu zła i świętości dobra. Wreszcie
pozwolili mu ujrzeć pełne światło, a on widzi, że cała chwała ziemi przemija jak
dym; widzi całą strukturę świątyni mądrości, pojmuje tajemnicę bytu, tajemnicę ży-
cia i śmierci, zalicza się do zastępów wybranych, oświeconych duchów w głębi
wiecznego Dobra.

Sekretarz odczytuje zapis o poszukiwaniu drogi do wstąpienia do Zakonu i o


przyjęciu nowo wyświęconego, który ze zdziwieniem słyszy, że w kronice Za-
konu zapisane zostało całe jego dawne życie.
„Ani jedna linia życia ludzkiego, ani myśl, ani jego czyny, wszystkie pozostają,
niewymazane, w wielkiej księdze bytu. Wszystko jest w niej zapisane” — mówi
sekretarz.
Sekretarza zastępuje mistrz ceremonii, który wręcza przyjętemu: biały, skórzany
fartuch, jako oznakę przynależności do braterstwa wolnomularzy, budującego
wielką świątynię ludzkości; srebrną kielnię, niepolerowaną, „ponieważ wypole-
ruje ją pilne używanie do ochrony serc od napaści rujnującej siły wad”; parę bia-
łych męskich rękawic — na przypomnienie tego, że tylko czyste myśli, uczciwe

80
Wolnomularstwo

życie, dają nadzieję wzniesienia świątyni mądrości; parę damskich rękawic, któ-
re doradza się oddać wybrance serca, cnotliwej kobiecie.

Niektórzy, ignoranci lub krótkowzroczni, nie dopatrują się w tym obrzędzie ukrytego
sensu — mówi mistrz ceremonii — lecz ja ci, drogi bracie, muszę powiedzieć, że po-
winniście wybrać sobie współpracownicę, przyjaciółkę, zaręczyć się i połączyć się
czystym i świętym ślubem z Mądrością, z niebiańską Sofią. I tak zostanie waszą nie-
rozłączną towarzyszką, jedyną waszą wybranką.

Zarówno Wielki Mistrz, jak i wprowadzający kandydata wygłaszają przemó-


wienia, piękne mowy o trzech wielkich filarach, na których spoczywa świątynia
mądrości. Mówią o mądrości, sile i pięknie. Mówią też o niezmierzonej miłości
do całej ludzkości. „Pokonamy ciemność światłem” — woła Wielki Mistrz, a
bracia trzykrotnie biją brawo na znak wspólnoty myśli.
Zgrabny chór braci w harmonii, przy dźwiękach instrumentów, cichymi, uroczy-
stymi melodiami uspokaja namiętności. Jasne myśli przetwarzają się w niejasne
marzenia.
Podobnie jak A. Bułgakow, Sokołowska nie daje opisu obrzędu wyświęcenia na
czeladnika (lub towarzysza), przechodząc od razu do stopnia mistrza:
Przy przyjmowaniu na ten stopień cała loża obleka się w czarne tkaniny; na ścia-
nach — czaszki i piszczele z napisem „pamiętaj o śmierci”, na podłodze czarny
dywan z naszytymi złotymi łzami, a na jego środku otwarta trumna; trójświeco-
we lichtarze trzymają ludzkie szkielety, których zawsze stawia się trzy. Po pra-
wej stronie ołtarza, na sztucznie usypanym ziemnym pagórku migocze złota gałąź
akacji. Wszystko bracia są ubrani w czarne kabaty, w czarne, długie opończe i
okrągłe kapelusze z opuszczonymi rondami. Cały wystrój symbolizował głęboki
żal: to była żałoba po zabitym wielkim budowniczym świątyni Salomona, Adoni-
ramie, lub Hiramie, lub Hiram-Abifie. Obrzęd wyświęcania przedstawiał mord
na Adoniramie, przy czym wtajemniczany odgrywał jego rolę.
Legenda o mordzie wspaniałego mistrza-budowniczego tłumaczyła się tak: upa-
dek Adam był potrójny, na duchu, duszy i ciele; najpierw zawiodła go wyobraź-
nia, później zasnął, a na koniec uległ namowom gada. Adam, który łączył w sobie
pierwiastki męskie i żeńskie, nie miał ciała w sensie ziemskim, przemijającej ma-
terii, a uległszy pokusie węża, to jest łącząc się z materią, stracił podobieństwo
do swego Stwórcy i przyjął postać śmiertelnej istoty.

81
Wolnomularstwo

Jednakże została mu pozostawiona pamięć o pięknie Raju i wyższej boskiej świa-


domości, a w sercu, wraz ze źródłem życia, przechował wiązkę światła, która
oświetlała opuszczony raj i nadal udzielała mu błogosławieństwa wszechwiedzy.
Adam przekazał dzieciom tę wiązkę światła, jednak w miarę tego, jak się rozmna-
żali, coraz więcej w nich było cząstek materii i promień tracił swoją jasność; tyl-
ko niektórzy wybrani mężowie, których męczyła tęsknota za utraconym Ede-
nem, przechowali w sercach jasny płomień błogosławieństwa. Lęk, aby znajo-
mość wyższych sakramentów nie straciła się na wieki z biegiem czasu, skłoniła
niektórych z wybranych do zamknięcia ich w symbole. Symbole te, jako bezcen-
ny nośnik świętej wiedzy Adama sprzed grzechu, przekazuje się mędrcom wy-
bieranym w długich próbach.
Mędrzec Salomon był jednym z wybrańców i zamyślił wznieść wielką świątynię
i tak ją zbudować, symbolicznie przekazywała potomnym boską wiedzę —
wszystkim którzy pożądali prawdy. Do budowy świątyni powołano 130000 ro-
botników z różnych narodów, lecz pracami kierował Adoniram, uczeń egipskich
mędrców, który też posiadł znajomość „boskiej prawdy”.
Adoniram rozdzielił pracowników na trzy stopnie: uczniów, czeladników i maj-
strów. Do każdego stopnia były przypisane charakterystyczne znaki, słowa i
przepisy. Aby ich praca była świadoma, Adoniram zapoznawał pracowników z
wiedzą wybranych mędrców, przedstawiał im symbole i objaśniał; poziom
udzielanej wiedzy był współmierny do stopni pracowników.
Mistrzowie otrzymywali najwyższą płacę, co sprowokowało trzech czeladni-
ków do wydobycia oszustwem lub siłą mistrzowskiego hasła od Adonirama.
Pewnego razu wieczorem, kiedy świątynia był już pusta, Adoniram przyszedł na
zwyczajową kontrolę. U południowych drzwi podszedł do niego jeden ze spi-
skowców i nie uzyskawszy hasła, uderzył młotkiem; u północnych drzwi inny
czeladnik zadał uderzenie kilofem; wtedy Adoniram, przewidując swoją śmierć,
postarał się uchronić przed profanami mistrzowskie słowo i wrzucił do studni
złoty trójkąt, symbol doskonałości ducha, bożego pierwiastka. Na trójkącie było
tajemne przedstawienie imienia Jehowy. Wtedy trzeci czeladnik rzucił się na ge-
nialnego architekta i zadał mu śmiertelny cios cyrklem u wschodnich drzwi.
Mordercy unieśli i pochowali ciało Adonirama.

82
Wolnomularstwo

Salomon, kiedy dowiedział się o zagładzie swojego pomocnika, bardzo się w za-
smucił i nakazał znaleźć ciało Wielkiego Mistrza. Na znak swojej niewinności,
robotnicy przybyli w białych rękawicach. Ciało odnaleziono, ponieważ ziemia
była świeżo skopana, a wetknięta w nią gałąź akacji, którą mordercy zaznaczyli
sobie miejsce pochówku Adonirama, aby następnie przenieść i ukryć zabitego w
odleglejszym miejscu — pozieleniała.
Mistrzowie obawiając się, że dawne mistrzowskie słowo już straciło znaczenie,
stając się, być może, jawnym dla wielu, „zdecydowali zastąpić je pierwszym,
które ktoś z nich wymówi po odkryciu ciała zamordowanego mistrza”. W tej
chwili ciało się odkryło i, gdy ujrzeli przejawy gnicia, rozbrzmiał wśród obec-
nych okrzyk: „Ciało odpada od kości”. I to wyrażenie zostało hasłem mistrzow-
skiego stopnia.
W mistrzowskim obrzędzie trzema uderzeniami młotka powala się wtajemni-
czanego i kładzie do trumny, uderzenia zazwyczaj zadaje Wielki Mistrz, a cza-
sem, zgodnie z opowieścią o Adoniramie, rolę buntujących się czeladników od-
grywa odźwierny z wprowadzającym i w trakcie obchodu pomieszczeń loży, na
południu, północy i wschodzie będą uderzać kandydata, z lekka dotykając go
swoimi młotkami. Złożonego do trumny okrywają czerwoną, niejako zakrwa-
wioną tkaniną, a na sercu składają złoty trójkąt z imieniem „Jehowa” i gałąź akacji
lub tarniny (w starożytności poświęconej słońcu, jako źródłu życia), a w głowach
i nogach trumny umieszczają cyrkiel i węgielnicę. Wtajemniczanego pięciokrot-
nie wydobywają z trumny — to pięciokrotne podniesienie oznacza konieczność
doskonalenia wszystkich pięciu zmysłów.
W rytuale czytamy:

mistrzowski stopień powinien wzbudzać dobre myśli. Wszystkie hieroglify ukazują


przyszłe życie pod pokrywą śmierci; wzgląd na wszystko, co ukazuje nam mistrzow-
ska loża, powinien wywołać w nas poruszenie, a ono jest początkiem mądrości; po-
ruszenie, podobnie jak złote łzy przeciekające przez mroczny dywan, powinno prze-
bić się przez naszą zmysłowość i odrodzić nasze duchowe siły. Kim jest Adoniram?
Czy nie jest to jakaś istota, skryta w człowieku, istota wiecznie żywa, głos, który
wzmacnia w ten sposób te twoje działania, które odnoszą się do czegoś wiecznego,
stałego, i który przestrzega cię przed myśleniem o sprawach daremnych i przemija-
jących? Lecz głos ten milknie pod uderzeniami trzech łotrów: dumy, interesowności
i żądza!

83
Wolnomularstwo

Nadzwyczaj złożone jest to objaśnienie obrzędu mistrzowskiego stopnia, lecz ry-


tuał tego stopnia, tak jak był praktykowany w rosyjskich łożach, symbolizował i
pochwalał odwagę, gotowość ofiarowania wszystkich dóbr ziemskich w walce o
rozpowszechnianie światła, pogardę śmierci i pragnieniu wiecznego życia nie-
śmiertelnego ducha. Symboliczny obrzęd zabicia i zmartwychwstania mistrza
oznaczał także, że trzeba umrzeć w grzechu, żeby odrodzić się do życia ducho-
wego; nowe hasło mistrzowskie „ciało odpada od kości” oznaczało właśnie, że
duch powinien oddzielić się od wszystkiego co próchnieje, co grzeszne i zniko-
me, żeby uzyskać mądrość.

Czy nie jest oczywiste także w zewnętrznej, naturalnej śmierci, że gnicie nie łączy
się z życiem; grzech, namiętności — to nie jest sedno, a proch i odpadki, ciało
próchnieje

— mówi nauczyciel wtajemniczanemu na mistrza.


Mistrzowski stopień miał jeszcze innego rodzaju znaczenie: wtajemniczony cał-
kowicie wyrzekał się swojej osobowości, zupełnie oddawał się służeniu organi-
zacji. W zamian za to, po zdobyciu wieloletniego doświadczenia podczas pobytu
wśród mistrzów, otrzymywał władzę kierowania lożą, „jako Adoniram robotni-
kami”: organizował braci, zwoływał posiedzenia, zakładał nowe loże; jako ten,
który posiadł tajniki trzech symbolicznych stopni, miał wstęp do wszystkich lóż
na tym poziomie na całym świecie. W systemach wielostopniowych władza jo-
annickiego majstra była bardziej ograniczona. Godne uwagi, że charakter niebie-
skiej, joannickiej masonerii, jasno, że nie można lepiej, został wyrażony w opo-
wiadaniu o śmierci Adonirama: ona nie przeciwstawia się złu siłą, nie unika go i
poświęca się. Joanniccy masoni rozpowszechniali swoje idee intensywnie, lecz
trzymając się tej zasady.
Jednocześnie Sokołowska twierdzi, że najwyższe stopnie i związane z nimi
struktury wolnomularskie, zajmowały się „ostrą propagandą siłowej walki ze
złem”. Dla przykładu autorka opisuje tak zwany stopień „Kadosz”19: „Ostatnim
stopniem masońskich schodów w „starym szkockim rytuale”, był 30., noszący na-
zwę „Rycerz białego i czarnego orła, Wielki Wybraniec, Kadosz”.

19 Kadosz (lub ha-Kadosz) – w judaizmie jedno z


imion Boga, oznaczające po hebrajsku „Świę-
ty”. Kadosz to również żydowski męczennik za wiarę.

84
Wolnomularstwo

Pod nazwą „Kadosz” masoni rozumieli „jedynych, wybranych nadludzi, oczysz-


czonych z paskudnych przesądów”. Nie ma dokumentu opisującego „straszne ta-
jemnice wolnomularskie, w którym nie wprowadzano by stopnia „Kadosz” jako
przykładu . Ten stopień dlatego zwracał na siebie uwagę, że przygotowywał
wtajemniczanych do pomsty za naruszanie praw ludzkich i był daleki od miłują-
cych pokój niebieskich łóż...
W obrzędach XIX wieku, kolor tkanin i symbolicznych ozdób lóż był kolorem
smutku, krwi i śmierci. Lożę urządzano purpurowymi tkaninami, haftowanymi
w „złote języki płomieni i srebrne łzy”. Tron Wielkiego Komandora, potężnego
władcy, był prawie zupełnie skryty pod ciężkim, czarnym aksamitem baldachi-
mu, a spojrzenie przykuwały „krwistoczerwone teutońskie krzyże”, którymi ob-
siany był baldachim. Ani iskrzący się złotem i błękitem święty trójkąt z okiem
opatrzności, ani płonąca gwiazda z wieloznaczną literą „H” nie wieńczyły balda-
chimu; nad nim natomiast panował zwieńczony złotą koroną dwugłowy orzeł z
rozpostartymi skrzydłami.
To był groźny orzeł nieugiętej walki, trzymający w jego zaciśniętych szponach
miecz. Na piersi orła, w niedużym trójkącie wypisane było święte imię „Ado-
naj”...
Szaty Wielkiego Komandora była królewskie, purpurowe, lecz go przykrywała
je czarna toga, ozdobiona na wysokości serca czerwonym krzyżem; koronę —
wieniec mądrości, Komandor wkładał na głowę na uroczystych spotkaniach loży.
Wszyscy rycerze ubrani byli w krótkie, czarne dalmatyki, przepasane czerwo-
nymi pasami ze złotymi frędzlami; w niektórych lożach dalmatyki bywały białe z
czarną obwódką, a pasy czarne ze srebrnymi frędzlami; na piersi i na plecach bia-
łych kaftanów naszywano czerwony ortodoksyjny krzyż. W najbardziej trady-
cyjnych lożach rycerze białego i czarnego orła nosili odzież średniowiecznych
Rycerzy Świątyni i pełną zbroję — od hełmu do ostróg — dokładną kopię rycer-
skiego wyposażenia. Większość lóż jednak wolało dalmatyki, a rycerze nosili
czarne kapelusze z opuszczonymi rondami. Ozdobą kapeluszy było złote słońce i
czerwone litery N. A., skrót od „Nekam Adonai” (Pomsta Boża).
Na czarnych, jedwabnych wstążkach, noszonych przez pierś i na szyi, na fartu-
chach i charakterystycznym teutońskim krzyżu, były umieszczone dewizy nie-

85
Wolnomularstwo

ugiętej walki na śmierć i życie z wrogami masońskich ideałów, wszystko to sym-


bolizowało smutek, krew i śmierć.
Kolor odzieży wtajemniczanego był szary lub czarny. Bosy, ze pętlą na szyi, po-
woli postępował za przewodnikiem i wchodził do zaciemnionej sali, w której
dymiły i nierówno migotały pochodnie w rękach nieruchomo stojących rycerzy.
Zapalona pochodnia tkwiła również w prawej ręce przewodnika, w lewej trzy-
mał wolny koniec sznura, zarzuconego na szyję wtajemniczanego. Rozbrzmiewał
niegłośny szczęk i ponownie cichł: to rycerze wyciągali i opuszczali do pochew
miecze, jakby pragnęli powitać wtajemniczanego, lecz powstrzymywała ich
ostrożność, lęk przed spotkaniem zdrajcy zamiast brata i przyjaciela.
Wtajemniczanego poddawano różnym próbom w celu przekonania się o jego nie-
ustraszoności i oddaniu zakonowi: na palenisku srebrzył się w kociołku stopiony
ołów (w rzeczywistości rtęć), kandydat otrzymywał polecenie włożenia ręki w
rozpaloną masę. „Co znaczy ręka w porównaniu z życiem, jakie ofiarował nasz
Wielki Mistrz?” — wołano. Były i inne próby.
Po odebraniu przysięgi i różnych ceremoniach ubierano wstępującego do loży w
rytualną odzież i wręczano mu Kadosz, charakterystyczną ozdobę w kształcie
czerwono emaliowanego, ośmiokątnego krzyża z macicy perłowej lub z perłową
elipsą w centrum. Na jednej stronie elipsy widniał czarny obraz przebitej sztyle-
tem trupiej czaszki, aby przypominać rycerzom o przysiędze niecofania się przed
groźbą śmierci, jaką mogli napotkać na drodze do oznaczonego celu. Litery „J.
M.” na drugiej stronie elipsy oznaczały Jacquesa Molaya, ostatniego arcymistrza
Templariuszy. Tego głęboko czczonego arcymistrza (jak symbolu niezachwianej
wierności danemu ślubowi), przedstawia się przy wstępowaniu do loży w obra-
zie ilustrującym jego drogę na szafot w 1314 roku. Lina wokół szyi kandydata i
płonące pochodnie w rękach braci-masonów przypominają o szubienicach i sto-
sach, na które byli skazywani templariusze wraz ze swoim Wielkim Mistrzem.
„Wieczna sława męczennikowi za prawdę” — wykrzykiwali bracia na zakoń-
czenie obrzędu, witając przyjętego do swego grona rycerza czarnego i białego or-
ła... Winowajcom zaś zagłady średniowiecznych templariuszy, Filipowi Piękne-
mu i papieżowi Klemensowi V, wielcy wybrańcy przysięgali „oddać sprawiedli-
wość za ich czyny”. Lecz król i papież, którzy już wiele wieków temu stanęli

86
Wolnomularstwo

przed sądem wyższym niż ziemski, symbolizują walkę na śmierć i życie przeciw
„despotyzmowi władzy cywilnej i kościelnej”.
Jednak wymagań Kadosz nie wyczerpywało przygotowanie nieustraszonego
kandydata do walki z mrokiem fanatyzmu i przemocy: „wykuwała się silna wola,
duch uwalniał się od przesądów, szlifował się rozum”. Wielcy wybrańcy nazy-
wali siebie „synami świata”, „synami słońca”, przed którymi odkryta jest najwyż-
sza wiedza, Gnosis, tajemnica bytu.
Ważne epizody „Mistrza i Małgorzaty”, w których uczestniczą: Iwan Bezdom-
ny, Mistrz, Woland, Korowiow i Małgorzata, takie jak sceny z Wielkiego Balu u
Szatana, są karykaturą obrzędów masońskich. Iwan Bezdomny, którego Mistrz w
finale nazywa swoim uczniem — to niejako profan, próbujący uzyskać najniższy
masoński stopień ucznia (nawiasem mówiąc, w historii chrześcijaństwa, tak samo
jak demonologii, Iwan Nikołajewicz na początku powieści jest rzeczywiście zu-
pełnym laikiem). W pogoni za Wolandem traci swoje wierzchnie ubranie, jak ka-
że masoński rytuał przyjęcia do loży:

Poeta był bosy, miał na sobie białe pasiaste kalesony i rozdartą białawą tołstojow-
ską20 koszulę, do której przypięty był na piersi agrafką papierowy święty obrazek
przedstawiający niezidentyfikowanego świętego. Iwan trzymał w dłoni zapaloną
świeczkę, a na jego prawym policzku widniało świeże zadrapanie.

W tym stroju Iwan Bezdomny pojawia się w Domu Gribojedowa. Przypięta do


koszuli ikonka to ukryta parodia masońskiego obrzędu dotykania piersi wtajemni-
czanego klingą lub cyrklem (w redakcji z 1929 roku poeta przyczepiał ikonkę
wprost do gołego ciała). Klinika Strawińskiego, dokąd później dostanie się Iwan,
przypomina uczniowską lożę masońską, gdzie „drewniane fotele i krzesła są la-
kierowane na biało”, a wtajemniczanego wprowadzają do półciemnego przed-
sionka. W lecznicy Bezdomnego sanitariusze wiozą przez korytarz, oświetlany
jedynie przez „ciemnoniebieskie, nocne lampy”. Pytania, które zadaje lekarz
Iwanowi Nikołajewiczowi są powtórzeniem tych, które zadaje Wielki Mistrz
kandydatowi na ucznia:

Wypytywano Iwana dosłownie o wszystko, co dotyczyło jego dotychczasowego ży-


cia, włącznie z tym, jaki był przebieg szkarlatyny, na którą chorował przed piętna-

20Autor sugeruje, że „tołstojowka” mogłaby być aluzją do nauk Lwa Tołstoja w kwestii nie-
zwalczania zła przemocą — co było również zgodne z regułami masońskimi [przyp. tłum.].

87
Wolnomularstwo

stoma laty. Opisano Iwana na całą stronicę, przewrócono arkusz na drugą stronę i
kobieta w bieli przeszła do pytań o jego krewnych. Można było dostać kręćka — kto
umarł, kiedy i na co, czy nie pil, czy nie chorował na choroby weneryczne i tak dalej
w tym stylu. Wreszcie poprosili, by opowiedział, co zaszło wczoraj na Patriarszych
Prudach, ale nie czepiali się zanadto, komunikat o Poncjuszu Piłacie przyjęli bez
zdziwienia..

Ostatnie pytanie — to niejako parodia pytania Wielkiego Mistrza o szacunek, lęk


i miłość dla Najwyższego, przytoczonego w artykule Sokołowskiej. U Bułhako-
wa miejsce Najwyższej Istoty zajmuje Woland. [...] Realistycznie opisane przez
byłego lekarza procedury medyczne w „Mistrzu i Małgorzacie” okazują się pa-
rodią obrzędu wyświęcania ucznia w masonerii (znowu według Sokołowskiej).
W wariancie powieści, datowanym na 1933 rok, oślepły Iwanuszka Bezdomny
pojawia się na sabacie, który wtedy był odpowiednikiem Wielkiego Balu u Sza-
tana z ostatniej redakcji. Podobne oślepienie, tylko pozorne, dotyka ucznia w ma-
sońskim obrzędzie wyświęcania. W epilogu Iwan Bezdomny staje się człowie-
kiem nauki, profesorem Ponyriowem i tym samym realizuje podkreślane w arty-
kule A. Bułhakowa umiłowanie prawdy naukowej przez masonów. W wariancie
z 1933 roku Woland obiecuje oślepłemu Iwanowi przywrócenie wzroku po ty-
siącu lat od chwili, gdy poeta uwierzył w istnienie Jeszui Ha-Nocri i zapragnął
go zobaczyć. W masonerii uczeń składając przysięgę dowodzi wiary w Opatrz-
ność i w rezultacie opaska spada z jego oczu, pozwalając uświadomić sobie hańbę
zła i świętość dobra.
Obrzęd wyświęcania na mistrza loży został sparodiowany w scenach Wielkiego
Balu u Szatana. Mistrz, wydobyty przez Wolanda z kliniki Strawińskiego, otrzy-
muje od diabła z powrotem spalony rękopis powieści o Piłacie, na podobieństwo
mitu szerzonego przez Bataille’a, jakoby Albert Pike otrzymał rękopis masoń-
skiego statutu od samego Lucyfera. Zawarty w powieści obraz dobra i prawdy
w nauce Jeszui Ha-Nocri także zgadza się z masońskimi ideałami. W nim niejako
ukazuje się najwyższa prawda masońskiego pierwszego Wielkiego Mistrza, Hi-
rama. Autor opowieści o Piłacie całkowicie oddaje się swojemu utworowi, wy-
rzekając się osobistego życia, jak zalecał statut masonerii wtajemniczonemu na
stopniu mistrzowskim. Podobnie jak wiedza o „boskiej prawdzie” posiadana
przez Hirama-Adonirama, u Bułhakowa ta sama wiedza jest prerogatywą Jeszui
Ha-Nocri i Mistrza. Pozorną śmierć i zniknięcie bez śladu ciała Mistrza oraz jego

88
Wolnomularstwo

ukochanej w epilogu bułhakowowskiej powieści też można umieścić w kontek-


ście mistrzowskiego rytuału, gdzie wtajemniczany najpierw odgrywa złożonego
do trumny Hirama, a potem podnosi się i wymawia przysięgę mistrza.
Masońska symbolika jest obecna także w postaci przewodniczącego Massolitu,
Berlioza (jeden raz w tekście nazywa się go „sekretarzem” Massolitu i tytuł ten,
tak samo jak „przewodniczący”, jest terminem nie tylko biurokratycznym, ale
również masońskim). „Massolit” można rozszyfrować także jako „Masoński so-
jusz literatów”. Berlioz i inni członkowie związku niejako rozpowszechniają
nową, lecz kłamliwą wiarę, dążąc przez to wyłącznie do osobistego dobrobytu i
pomnożenia majątku (dążenie masonów do powiększania stanu posiadania
wszystkich członków podkreślał w szczególności A. Bułhakow). Zagłada prze-
wodniczącego i pojawienie się jego głowy na Wielkim Balu u Szatana parodiuje
opowiadanie Bataille’a o straceniu Jacquesa de Molay, cudownego uratowania je-
go głowy z ognia (podkreślmy, że według ówczesnej praktyki ciało przewodni-
czącego Massolitu powinno być skremowane) i wykorzystywaniu czaszki arcy-
mistrza templariuszy w rytuale amerykańskich masońskich czcicieli diabła. Ży-
wy ogień, wydobywający się z oczodołów czaszki w fantastycznym opowiada-
niu Bataille’a, przekształcił się w „żywe, pełne myśli i cierpienia” oczy głowy
Berlioza na balu u Wolanda. Samą myśl, aby uczynić diabła przywódcą masonów,
Bułhakow mógł także zaczerpnąć z Bataille’a, który z Lucyfera uczynił wielkim
mistrzem masonów. Woland w „Mistrzu i Małgorzacie“ realizuje funkcje maso-
na najwyższego stopnia, Wielkiego Komandora. Umeblowanie fatalnego miesz-
kania przed Wielkim Balem przypomina umeblowanie loży masońskiej przed ob-
rzędem wyświęcenia — bezgraniczna ciemna sala, oświetlona przez świece.
Święty egipski żuk — skarabeusz — na piersi Wolanda ma przypominać sobie
wykazanej przez A. Bułhakowa związków masońskiego obrzędu z misteriami
starożytnego Egiptu i o wskazaniu przez T. Sokołowską na to, że Hiram-Adoni-
ram był uczniem egipskich mistrzów. Oczy Wolanda: prawe ze złotą iskrą na
dnie, świdrujące każdego do dna duszy, i lewe — puste i czarne, podobne igiel-
nemu uchu, jak wejście do bezdennej przestrzeni pełnej ciemności i cieni, uosa-
biają tę studnię, do której przeczuwający śmierć mistrz Hiram wrzucił złoty trój-
kąt z „tajemnym imienia Jehowy”, symbol bożego początku i doskonałości ducha.
Szata Wolanda — czarna chlamida i szpada u boku — dokładnie odpowiada stro-
jowi Wielkiego Komandora w obrzędzie wyświęcania na 30. stopień Kadosz, lub

89
Wolnomularstwo

stopień rycerza białego i czarnego orła. Na początku Balu szatan występuje w sa-
mej bieliźnie, jak wtajemniczany, a wygląd Wielkiego Komandora przyjmuje za-
raz po zabójstwie barona Meigla, którego purpurowa krew tryska na wykroch-
maloną koszulę i kamizelkę — tradycyjny strój masona. Biegnące natomiast w nie-
skończoność schody, po których Małgorzata wchodzi na salę balową, przypomi-
nają tajemnicze schody o czternastu stopniach, budowane w przedsionku loży
Kadosz i symbolizujące, zgodnie z Sokołowską, połączenie „ziemskiej marności”
z niebieską wielkością, nieznajomości z wszechwiedzą (po tych schodach obo-
wiązkowo powinien był wschodzić wtajemniczany). W czasie Wielkiego Balu u
Szatana Małgorzata opiera się na lewym kolanie, jak kandydat otrzymujący ma-
soński stopień. Tu mamy, z jednej strony, parodię masońskiej tradycji, ponieważ
statuty osiemnasto- i dziewiętnastowieczne, które badali A. Bułhakow i T. Soko-
łowska, nie dopuszczały kobiet do członkostwa w lożach, ale z drugiej — do-
strzegamy wiedzę autora „Mistrza i Małgorzaty” o praktyce rosyjskiej masonerii
początków XX w., kiedy nieliczne jeszcze kobiety już wkraczały do wolnomu-
larstwa. Oprócz Sokołowskiej, masonką była, na przykład, znana społeczna dzia-
łaczka i publicystka socjalistyczna, J. Kuskowa, przy czym o jej przynależności
masońskiej było dość szeroko wiadomo. Czaszka Berlioza gra rolę krwawego pu-
charu, do którego ścieka krew wtajemniczanego i łączy się z krwią braci-maso-
nów. Czarne fraki gości na Wielkim Balu u Szatana odpowiadają czarnemu
odzieniu obecnych przy obrzędzie wyświęcania mistrza.
Związek Mistrza i Małgorzaty odpowiada zawartemu w masońskim obrzędzie
życzeniu uczniowi „wybrania sobie przyjaciółki, zaręczenia się z nią i połączenia
się czystym i świętym ślubem z przemądrą, niebieską panną Sofią”. Żart tkwi w
tym, że uosabiająca wieczną kobiecość i boską mądrość Małgorzata musiała zostać
wiedźmą, by połączyć się z Mistrzem.
Ostateczną nagrodą Mistrza nie jest światłość, a spokój, co także wiąże się z sym-
boliką masońską, ponieważ masoni uważają się za „synów światła”. W finale
„Fausta” ofiarowanie bohaterowi życia w światłości jest zgodne z masońską tra-
dycją (Goethe, jak wiadomo, był masonem). Jednak zgodnie z filozoficzną kon-
cepcją Bułhakowa, Mistrz jej nie dostępuje.
Z Korowiowem wiąże się wyświęcanie na stopień Kadosz — rycerza białego i
czarnego orła. Nieprzypadkowo w czasie wizyty bufetowego Variete, Sokowa

90
Wolnomularstwo

w fatalnym mieszkaniu, Hella po raz pierwszy nazywa pierwszego pomocnika


Wolanda rycerzem. Szczegółom umeblowania, które widzi wchodzący, odpo-
wiadają parodystyczne opisy obrzędu wyświęcania właśnie na rycerski stopień
Kadosz:

Kiedy bufetowy wszedł tam, dokąd go zaproszono, zapomniał nawet o sprawie, z


którą przyszedł, tak bardzo zadziwiło go urządzenie pokoju. Przez witrażowe szyby
wielkich okien (kaprys zaginionej bez śladu wdowy po jubilerze) wpadało niezwy-
kłe, jakby cerkiewne, światło. Mimo że dzień był ciepły i wiosenny, w wielkim staro-
świeckim kominku płonęły polana. Ale w pokoju bynajmniej nie było gorąco, prze-
ciwnie, owionęła wchodzącego jakaś piwniczna wilgoć. Na tygrysiej skórze przed
kominkiem, dobrodusznie mrużąc oczy w blasku ognia, siedział czarny kot. Był tu
także stół, na którego widok bogobojny bufetowy wzdrygnął się — stół nakryto cer-
kiewnym złotogłowiem. [we wczesnej redakcji mowa była wprost o „wyszytych na
brokacie odwróconych krzyżach”, co tym samym wzmacniało podobieństwo z teu-
tońskimi krzyżami na aksamitnym pokryciu baldachimu w czasie wyświęcania ry-
cerza czarnego i białego orła — B.S.] Na obrusie ze złotogłowiu stało mnóstwo pę-
katych, omszałych, zakurzonych butelek. Pomiędzy butelkami lśniło naczynie, od ra-
zu było widać, że naczynie to jest ze szczerego złota. Przed kominkiem niski, rudy, z
nożem za pasem przypiekał na długiej stalowej szpadzie kawałki mięsa, krople soku
spadały w ogień i dym buchał w przewód kominowy.

Sokow dostrzega i inne przedmioty, charakterystyczne dla stopnia Kadosz:

Wielki, mroczny przedpokój był całkowicie zawalony dziwnymi przedmiotami i ubio-


rami. Z oparcia krzesła zwisał na przykład czarny płaszcz na płomieniście czerwo-
nej podszewce, na stoliku przed lustrem leżała długa szpada o lśniącej rękojeści ze
złota. Trzy szpady o srebrnych rękojeściach stały w szaragach, zupełnie jakby to by-
ły jakieś parasole czy laski. Zaś na jelenich rogach wisiały berety z orlimi piórami..

Szpady to współczesne odwzorowanie mieczy rycerzy czarnego i białego orła.


Z orłem kojarzą się i orle pióra beretów, a czarno-czerwony płaszcz Wolanda od-
powiada szacie Wielkiego Komandora. Próbom, którym poddawani są wtajem-
niczani na stopień Kadosz ku czci straconych templariuszy, odpowiadają przeży-
cia Sokowa w fatalnym mieszkaniu. Zgodnie z opisem Sokołowskiej, kandydato-
wi na rycerza czarnego i białego orła wkładali na szyję sznur, jako wspomnienie
rycerzy Świątyni, zgładzonych na szubienicach. Pod bufetowym Variete z trza-
skiem załamuje się taboret, co symbolizuje stołek, wybijany spod nóg wieszane-
go, a płonący kominek to stos na których palono templariuszy. Tych prób An-
driej Fokicz nie wytrzymuje. Zgodnie z Sokołowską, rycerzom stopnia Kadosz

91
Wolnomularstwo

zalecano unikanie siedmiu wad: „dumy, skąpstwa, nieumiarkowania, pożądania,


interesowności, próżniactwa i gniewu”. Woland przepytuje Sokowa w ten spo-
sób, żeby wykryć obecność lub nieobecność wszystkich tych grzechów; wyja-
śnia się, że pożądanie, nieumiarkowanie, duma i próżniactwo są obce Sokowowi
— nie pije wina, nie interesuje się kobietami, nie jada smacznie i drogo, nie umie
weselić się i próżniaczo spędzać czasu. Za to bufetowy cierpi na skąpstwo i ego-
izm, oburzając się na przykład na pytanie Wolanda: „Kiedy Małgorzata pan za-
miar umrzeć?”
Sokow, jak i inne postacie „Mistrza i Małgorzaty”, nie przechodzą prób, które po-
winni przejść kandydaci na różne stopnie masońskie. Żaden z pseudomasońskich
obrzędów w „Mistrzu i Małgorzacie“ nie zostaje doprowadzony do końca. Wo-
land i jego czeladnicy są przedstawieni jak posiadacze wyższych stopni wolno-
mularskich, dla których najważniejsza jest według Sokołowskiej „walka ze
złem”. Szatanowi i jego świcie zwłaszcza właściwa jest pomsta — charaktery-
styczny rys stopnia Kadosz. Karzą Berlioza, barona Meigela i Alojzego Mogary-
cza. Ten ostatni jest podobny do czeladnika, zdradzieckiego zabójcy Wielkiego
Mistrza Hirama. Mogarycz zdążył nawet przeprowadzić w suterenie Mistrza ja-
kieś prace budowlane:

— Wstawiłem wannę… — szczękając zębami, darł się Mogarycz i z przerażenia za-


czął bredzić od rzeczy: — Samo pobielenie… zaprawa…

W czasie ostatniego lotu Fagot odzyskuje wygląd rycerza czarnego i białego orła.
W wariancie z 1936 roku on wyglądał następująco:

Księżyc lał jaskrawe światło, które teraz grało na złotych zapięciach kaftana na rę-
kojeści szpady, na gwiazdach ostróg. Nie było żadnego Korowiowa, w pobliżu Mi-
strza galopował, kłuł ostrogami boki konia rycerz we fioletach. Wszystko w nim by-
ło smutne, i Mistrzowi wydało się nawet, że pióro z beretu też zwisa smutno.

Tu Korowiow upodabnia się do tych rycerzy czarnego i białego orła, którzy, we-
dług słów Tiry Sokołowskiej, nieco zmodernizowali rycerskie stroje, włożyw-
szy krótkie czarne dalmatyki i pasy ze srebrnymi lub złotymi frędzlami oraz czar-
ne kapelusze, ozdobione przez złote słońce (u Bułhakowa zamiast kapelusza jest
beret z orlim piórem). W ostatecznym tekście rycerski strój Fagota przekształcił
się w tradycyjną rycerską zbroję, jak to było w większości lóż stopnia Kadosz; a

92
Wolnomularstwo

grzech, za który odprawiał pokutę, został wprost związany z tematem światła i


ciemności:
Zamiast tego, który opuścił Worobiowe Góry w podartym stroju cyrkowca, ga-
lopował teraz, cicho podzwaniając złotym łańcuchem uździenicy, ciemnofioleto-
wy rycerz o mrocznej twarzy, na której nigdy nie zagościł uśmiech. Wspierał
brodę na piersi, nie patrzył na księżyc, nie interesowała go ziemia, pędząc obok
Wolanda, rozmyślał o jakowychś swoich sprawach.
— Dlaczego on się tak zmienił? — przy akompaniamencie świszczącego wiatru
cicho zapytała Wolanda Małgorzata.

— Rycerz ten zażartował kiedyś niefortunnie — odpowiedział Woland, odwracając


ku Małgorzacie twarz i spokojnie płonące oko. — Kalambur o świetle i ciemności,
który wymknął mu się podczas pewnej rozmowy, był nie najlepszej próby. I przyszło
rycerzowi żartować więcej i dłużej, niż przypuszczał. Ale dziś jest noc dokonywania
rozrachunków. Rycerz swój rachunek spłacił i zamknął.

Tu w charakterze symbolu smutku, żałoby i śmierci wybrano nie czerń, przyjętą


w loży stopnia Kadosz, a fiolet, też symbol smutku tradycyjny dla zachodniego
chrześcijaństwa. Ponieważ rycerze białego i czarnego orła nazywali siebie „syna-
mi światła” i „synami słońca”, kalambur co do słońca i ciemności był dla nich rze-
czą naganną i mógł być zaliczony do pychy — jednej z siedmiu wad zakazanych
dla stopnia Kadosz. Za karę Korowiowa zmienili w błazna.
Podkreślmy, że jedno z zajęć, które proponuje Mistrzowi Woland, by „jak Faust
zasiadł nad retortą i żywił nadzieję, że uda mu się stworzyć nowego homunculu-
sa”, chociaż odnosi się do odpowiedniego epizodu „Fausta”, ma, tak samo zresztą
jak u Goethego, zabarwienie masońskie. Sokołowska w artykule „Systemy wol-
nomularskie” opowiada o tak zwanym „teoretycznym stopniu masońskim”, który
„jest pośrednim ogniwem pomiędzy wolnomularzami i wybranymi braćmi spo-
śród wyżej oświeconych”, to jest „wewnętrznym zakonem”... Do grona filozo-
fów-teoretyków wybierano wyjątkowo godnych wychowanków najlepszej ma-
sońskiej szkoły, joannickich mistrzów; chociaż zanim stawali się „do filozoficz-
nych prac zdolnymi” musieli jeszcze przejść jeden lub dwa (zależnie od systemu)
stopnie szkockiej masonerii.
W rosyjskich archiwach pozostały liczne listy przedmiotów zajęć masonów na
stopniach teoretycznych, lecz wiele z nich spisano szyfrem i trudno poddaje się

93
Wolnomularstwo

interpretacji: nie zawsze jest możliwe znalezienie granicy pomiędzy alegorią a


rzeczywistością. Do takich, na przykład, należą bardzo szczegółowe opisy
„stworzenia homunkulusa w kryształowych retortach z majowej rosy i ludzkiej
krwi”... [Ten proces należy pojmować jako metaforę połączenia pierwiastka mę-
skiego i żeńskiego, krwi i rosy, w celu stworzenia Androgina — dwupłciowej
doskonałej istoty — B.S.]. Woland zatem faktycznie obiecuje Mistrzowi promo-
cję na kolejny stopień — filozofa-teoretyka. Charakterystyczne, że moskiewskie
sceny „Mistrza i Małgorzaty” rozgrywają się w maju, tak że jeden ze składników
homunkulusa okazuje się pod ręką. Innym składnikiem oczywiście powinna stać
się krew zabitego na Wielkim Balu, barona Meigla. Według stwierdzenia obec-
nych, ta krew „dawno wsiąknęła w ziemię”, tak że mogła połączyć się z majową
rosą i tym samym umożliwić stworzenie homunkulusa. Lot Mistrza przez czarne
nocne niebo do ostatniego schronienia wśród skał (przypominają się tutaj za-
czerpnięte z Schuberta „Czarne skały — mój spokój”, wypowiedziane w czasie
ostatniego lotu przez Korowiowa w wariancie z 1931 roku), gdzie bohater powi-
nien osiągnąć stopień filozofa-teoretyka, kojarzy się z mrocznym urządzeniem
teoretycznych lóż. T. Sokołowska stwierdziła: „W przeciwieństwie do jasnego,
pogodnego wystroju lóż joannickich i nieco dziwacznego, czerwonego —
szkockich, te przeznaczone na spotkania braci-teoretyków, były mroczne, obite
czarnym suknem i czarnym jedwabiem”. Ponieważ teoretyczny stopień zajmo-
wał miejsce pomiędzy najniższym, wolnomularstwem joannickim i wyższym,
według rytu św. Andrzeja, niedostatek nagrody udzielonej bohaterowi Bułhako-
wa, może znaleźć tu swoje objaśnienie. Jak uprzedzał Woland Mistrza we wcze-
snej redakcji: „Nie wzniesiesz się wyżej, nie będziesz słuchać mszy...” Ostatnie
schronienie, gdzie twórca powieści o Poncjuszu Piłacie będzie mógł rozkoszo-
wać się spokojem, znajduje się na granicy światła i ciemności. Ukochany Małgo-
rzaty nie osiąga stopnia rycerzy czarnego i białego orła — „synów światła”, ale
znajduje się powyżej posiadaczy stopni joannickich, przed którymi, według So-
kołowskiej, „otwarte były tylko symbole krystaliczne czystej nauki moralnego
doskonalenia i służenia na pożytek cierpiącej ludzkości”. Takim „nagim świa-
tłem”, mówiąc słowami Wolanda, potrafi rozkoszować się jedynie jednowymia-
rowo myślący Mateusz Lewita, nie tylko uczeń Jeszui Ha-Nocri, lecz również
niejako posiadacz najniższego, uczniowskiego stopnia masońskiego. Mistrz Buł-
hakowa jest powyżej tak prymitywnego rozumienia jasnego pierwiastka, ale sam

94
Wolnomularstwo

jest niezdolny do walki i zemsty, chociaż gotów jest uznać zdolność zła do stwo-
rzenia dobra. I dlatego nie jest w stanie osiągnąć wyższego stopnia według rytu
szkockiego.
Godne uwagi jest również to, że Bułhakow używał terminologii masońskiej w
swojej korespondencji. W szczególności, w liście do filozofa i literaturoznawcy,
Popowa, z 19 marca 1932 roku, mając na myśli śmierć wielkiego poety Aleksan-
dra Puszkina, stwierdził:

Kiedy sto lat temu zabili komandora naszego rosyjskiego zakonu pisarzy, w jego cie-
le znaleźli ciężką pistoletową ranę. Kiedy za sto lat będą przebierać jakiegoś potom-
nego przed odprawieniem w daleką drogę, znajdą kilka szram od fińskich noży. I
wszystkie na plecach. Zmieniają się narzędzia!

Tu pisarz czyni aluzję do krytycznej recenzji dramaturga Wsiewołoda Wisz-


niewskiego, który zerwał inscenizację „Zmowy świętoszków” w leningradzkim
teatrze dramatycznym. Siebie i Puszkina Bułhakow widział na wyższym stopniu
pisarskiego zakonu.
Symbolikę wolnomularską w „Mistrzu i Małgorzacie“ autor łączył z chrześcijań-
skim mitem. Brylantowy trójkąt na papierośnicy Wolanda, pokazanej literatom
na Patriarszych Prudach — to jawny masoński znak, uosobienie złotego trójkąta,
który zabity mistrz Hiram-Adoniram wrzucił do głębokiej studni. W wypisach z
książki brytyjskiego historyka i teologa, biskupa F. Farrara21 „Życie Jezusa Chry-
stusa”, pozostałych w archiwum pisarza, można przeczytać:

By pokazać im [głównym kapłanom, pisarzom, rabinom, przedstawicielom wszyst-


kich rang Sanhedrynu — B.S.], że samo proroctwo Pisma ich demaskuje, Chrystus
zapytał, czy nigdy nie czytali w Piśmie (Ps. 117 [118]) o kamieniu, który odrzucony
przez budowniczych, cudownym zrządzeniem Bożym stał się kamieniem węgielnym?
Jak mogli nadal pozostawać budowniczymi, kiedy cały ich plan został odrzucony i
zmieniony? Czy dawne mesjanistyczne proroctwo nie pokazuje jasno, że Bóg we-
zwie innych budowniczych do stworzenia swojej świątyni? Gorze tym, którzy poty-
kali się, jak to było z nimi, o ten odrzucony kamień; lecz nawet i teraz jeszcze był
czas na uniknięcie ostatecznej zagłady tych, na których może spaść ten kamień. Od-
rzucać Go w Jego człowieczeństwie i rezygnacji już znaczyło cierpieć godną pożało-
wania zgubę; lecz okazać się odrzucającym Go, kiedy On przyjdzie w sławie, nie
znaczyłoby to ‹ostatecznie zginąć przed obliczem Pana›? Siąść na ławie sądowej i

21 W dalszym ciągu będzie występował jako „Farrar“ lub „Życie Chrystusa“

95
Wolnomularstwo

potępiać Go — znaczyło ściągać zgubę na siebie i na lud; lecz być osądzonym przez
Niego — czy nie będzie oznaczać być ‹startym na proch›? (Dan. 2, 34-44).

Masoni umieścili wśród swoich nauk i tę przypowieść, wskutek czego masoński


trójkąt na papierośnicy Wolanda mógł być objaśniony przez autora „Mistrza i
Małgorzaty” jako kamień węgielny.
Słowa Iwana Bezdomnego: „Wysłać by tego Kanta za takie dowody na trzy lata
na Sołowki!” niespodziewanie okazują się związane z wolnomularstwem. Wio-
sną 1926 r. leningradzkie OGPU aresztowało członków masońskiego kółka mar-
tynistów na czele z Borysem Kiriczenko, noszącemu pseudonimy Astromow i
Watson. Ten były gwardyjski oficer stał się w czasie rewolucji doradcą praw-
nym Smolnego. Był sekretarzem generalnym „Autonomicznej rosyjskiej masone-
rii”, a w chwili aresztowania służył jako finansowy wizytator gubernialnego wy-
działu oświaty. Szczegółowy raport ze sprawy Kiriczenki-Astromowa i jego ko-
legów, skazanych przez kolegium GPU na 3 lata obozu, został wydrukowany w
wieczornym wydaniu „Krasnoj gaziety” z 15 czerwca 1928 roku. Tam w szcze-
gólności, wśród członków astromowskiego kółka wspomina się „zwolenników
Kanta, wyrzuconych z partii”. W ten sposób, jeżeli nie sam Immanuel Kant, to je-
go zwolennicy-masoni w SSSR w końcu 20-ch lat mieli wszystkie szanse zna-
leźć się w Sołowieckim obozie koncentracyjnym. Zauważmy, że w ostatnim lo-
cie Mistrz leci w osiemnastowiecznym stroju, upodabniającym go tak do Kanta,
jak i posiadacza masońskiego stopnia filozofa-teoretyka.
W artykule „Krasnoj gaziety” wskazywało się, że Astromow był hipnotyzerem i
razem z innym masonem, Gredigerem twierdził, że żyją już dwa tysiące lat. Wo-
landa, zachowującego się w znacznej mierze jak posiadacz najwyższego stopnia
masońskiego, uważają za hipnotyzera, a żyje on już co najmniej dziewiętnaście
wieków, skoro był obecny przy przesłuchaniu Jeszui Ha-Nocri przez Poncjusza
Piłata. Autorzy artykułu, znani dziennikarze bracia Tur (Leon Tubielski i Piotr
Ryżej) pisali, że kierownicy leningradzkich masonów

przedstawiali masonerię jako nurt filozoficzny i kontemplacyjny, kulturalno-etyczny


związek zawodowy, nie mającym nic wspólnego z rozpolitykowaną masonerią za-
chodnią. Co więcej, Astromow [nawiasem mówiąc, uczestnik szturmu na Pałac Zi-
mowy w październiku 1917 rroku — B.S.] deklarował masonerię, jako sputnika
WKP(b) i „dowodził” historycznej wspólnoty celów autonomicznego rosyjskiego
wolnomularstwa i... partii komunistycznej.

96
Wolnomularstwo

Po aresztowaniu Astromow nawet napisał list do Stalina, przedstawiając te idee,


ale nie otrzymał odpowiedzi. Niewykluczone, że sprawa kółka Astromowa, któ-
ra ukazała żywotność masonerii w radzieckich warunkach, była jednym z pobu-
dzających motywów dla Bułhakowa, aby szeroko wykorzystać masoński rytuał
w „Mistrzu i Małgorzacie“.

97
Fryderyk Nitsche
Niemiecki filozof, wywarł znaczny wpływ na twórczość Bułhakowa. Urodzony
15 października 1844 r. w pruskiej wsi Rokken, niedaleko granicy z Saksonią w
rodzinie luterańskiego pastora, stracił ojca mając 4 lata. W 1864 r. ukończył
Pfortę22, szkołę w Naumburgu. Później przez pięć lat studiował na uniwersyte-
tach w Bonn i w Lipsku na wydziałach filologicznych, a latach 1869-1879 był
profesorem klasycznej filologii na uniwersytecie w Bazylei. W 1879 roku musiał
zaprzestać nauczania z powodu nagłego pogorszenia wzroku i bardzo silnych bó-
lów głowy — przejawów nadchodzącego szaleństwa. W początkach stycznia
1889 roku podobnie jak ojciec popadł w szaleństwo. Po krótkim pobycie w klini-
ce profesora Binswangera w Jenie, do końca swoich dni mieszkał u matki w Na-
umburgu. Zmarł w Weimarze, 25 sierpnia 1900 roku.
Podstawowe prace23 Nitschego to: Narodziny tragedii, czyli Hellenizm i pesymizm
(Narodziny tragedii albo Grecy i pesymizm); Ludzkie, arcyludzkie; Jutrzenka; Wiedza ra-
dosna; Tako rzecze Zaratustra (To rzekł Zaratustra); Poza dobrem i złem; Zmierzch bo-
żyszcz (Zmierzch bożków); Antychryst (Antychrześcijanin); Ecce Homo; Wola mocy i in.
Według M.A. Blumenkranca, Nitsche „należał do tej niezbyt licznej plejady my-
ślicieli o nieakademickim spojrzeniu, których filozofia powstawała w heroicznej
walce z tragizmem śmierci i losu”. Te słowa w całości odpowiadają twórczości
Bułhakowa.
W utworach i pozostawionych przez Michaiła Bułhakowa listach, nazwisko Nit-
schego nie zostało ani razu wymienione, ale według świadectwa jego siostry,
Nadieżdy, przyszły autor „Mistrza i Małgorzaty” we wczesnej młodości intere-
sował się Ntschem, a krótko przed śmiercią przyznał się swojemu przyjacielowi,
Siergiejowi Jermolińskiemu:

„Jeżeli życie ci się nie udało, pamiętaj zadbać o to, aby udała ci się śmierć“. To po-
wiedział Nitsche bodajże w „Zaratustrze”. Zwróć uwagę, jakie to wyniosłe brednie!

22 Pforta albo Schulpforta — szkoła ulokowana w pocysterskim klasztorze Pforta, niedaleko


Naumburga w Saksonii-Anhalt [przyp. tłum.].
23 Wszystkie tytuły według wydań polskich [przyp. tłum.].

98/361
Fryderyk Nitche

Marzy mi się czasem, że śmierć jest przedłużeniem życia. Jedynie nie potrafimy so-
bie przedstawić, jak to się odbywa… Przecież nie mówię o życiu pozagrobowym, nie
jestem teozofem ani człowiekiem religijnym, uchowaj Boże. Lecz zapytam cię: cóż z
tobą będzie po śmierci, jeżeli życie ci się nie udało? Głupiec Nitsche… — westchnął
z bólem. — Nie, zdaje się, że ze mną jest już bardzo niedobrze, skoro mówię o takich
rzeczach… Prawda?..”

Trudno uwierzyć, że osobowość i twórczość filozofa, nie tylko nazwisko, lecz


również cytat z głównego dzieła, które pisarz wspomniał na łożu śmierci, nie od-
biły się w filozoficznej warstwie powieści Bułhakowa.
Można przypuścić, że Bułhakow zaznajamiał się z utworami i biografią Nitschego
bezpośrednio, jak i przez teksty ludzi kultury rosyjskiego Srebrnego Wieku, dla
których twórca „Zaratustry” był postacią symboliczną. Na przykład, co pisał filo-
zof Władimir Sołowiow w artykule „Literatura czy prawda?” (1900):

Sam Nitsche, zamierzając być rzeczywistym nadczłowiekiem, był jedynie nadfilolo-


giem. Przy swoim wyjątkowym talencie gabinetowego naukowca, który nie doświad-
czył żadnego życiowego dramatu (jak widać z jego biografii), Nitsche odczuwał ja-
ko ciężar nie granice ludzkiej, ziemskiej natury — o której, poza książkami, miał tyl-
ko bardzo jednostronne i elementarne pojecie — a zaciskające granice filologii lub
tego, co nazwał Historie. Jego własna historia była jedynie odtwarzaniem pierw-
szego monologu Fausta — walką żywej, lecz chorej i bezsilnej duszy z ciężarem nie-
ogarnionej książkowej uczoności. Pozostając jednakże filologiem, i nazbyt filolo-
giem, Nitsche zechciał poza tym stać się „filozofem przyszłego”, prorokiem i zało-
życielem nowej religii. Takie zadanie nieuchronnie prowadziło do katastrofy, ponie-
waż dla filologa bycie założycielem religii jest tak samo nienaturalne, jak dla tytu-
larnego radcy zostanie królem hiszpańskim… Nie znajdując żadnej religijnej rzeczy-
wistości ani w sobie, ani ponad sobą, bazylejski profesor stworzył słowną figurę,
nazwał ją „Zaratustra” i obwieścił ludziom końca wieku — oto współczesny nad-
człowiek! Filologia triumfuje już w samej nazwie. Prawdziwy nadczłowiek nosił
proste imię, zwyczajne w jego kraju, które należało do innych znanych ludzi jego lu-
du (Jezus Nawin [Jozue], Jezus syn Josedecha, Jezus syn Syracha). Lecz „nadczło-
wiek”, stworzony przez bazylejskiego profesorem, nie mógł być Heinrichem, Fridri-
chem lub Ottonem, on musiał zostać Zaratustrą — nawet nie Zoroastrem, ale wła-
śnie Zaratustrą, by zapachniało lingwistyką, przy czym śmiały i niemiecki polihistor
nawet nie pomyślał, że jego bohaterowi grozi nieuchronne niebezpieczeństwo w po-
staci uznania za kobietę przez rosyjskiego tłumacza.

Nietrudno zauważyć, że ta charakterystyka prawie w całości pasuje do bułhako-


wowskiego Mistrza. Jest historykiem, który pracuje w muzeum, to znaczy, że w
istocie jest gabinetowym naukowcem. Zostawszy pisarzem, Mistrz staje się filo-

99/361
Fryderyk Nitche

logiem. Opisuje nie realne wypadki ostatniego dnia życia Jeszui Ha-Nocri, a two-
rzy genialny tekst, zbieżny z „ewangelią według Wolanda”. Kreując swoją histo-
rię Jeszui i Poncjusza Piłata, pozostaje filologiem. Podobnie jak Nitsche, popra-
wia tradycję i zastępuje zwykłe imiona i nazwy lingwistycznie poprawnymi: Je-
zusa z Nazaretu — Jeszuą Ha-Nocri, Jerozolimę — Jeruszalaim itd.
Andriej Biełyj w artykule „Fridrich Nitsche” zwrócił uwagę na to, że

...Samotność powoli i dokładnie zamykała go w objęciach. Każda nowa książka od-


cinała go od kolejnej garstki zwolenników. I oto został w pustce, kryjąc się przed
ludźmi.

Podobnie ma samotny Mistrz, zmuszony do lęku przed ludźmi przez historię,


która przydarzyła się jego jedynej, genialnej książce.
Biełyj wskazał na ścisły związek Nitschego z Goethem:

Dla Nitschego nieprzekraczana otchłań oddzielała staroaryjskich tytanów od no-


woaryjskiej kultury. A jakaż przepaść rozwiera się między genialnym lirycznym wes-
tchnieniem Goethego (tego samego wielkiego liryka) a grzmotem pioruna jakiegoś
Szankary czy Patandżali! Po Nitschem tej przepaści już nie ma. „Zaratustra” jest
prawnym następcą goethowskiej liryki; lecz następcą „Wedanty”24 też… „Nowe
imię”… nadał Nitsche; przy tym zupełnie formalnie: termin „nadczłowiek” zapoży-
czył z cudzej terminologii (u Goethego).

Co do zapożyczenia: mowa o miejscu z monologu „Fausta” w pierwszej części


nieśmiertelnego poematu:

I oto zdaje mi się, że sam jestem bogiem i widzę, znaki świata odczytując, Wszech-
świat od krańca do krańca25.

U Bułhakowa Mistrz jest nowym Faustem (tak właśnie nazywał się bohater w
brudnopisach „Mistrza i Małgorzaty”), podobnie jak Nitsche z jego „Zaratustrą”,
swoją powieścią o Piłacie i Jeszui odbudowuje związek między Wschodem i Za-
chodem, między pradawną tradycją Wschodu i współczesną kulturą europejską.
Polemizując z Nitschem, w artykule „Ruch okrężny” Biełyj twierdził:

Nie Zaratustra dotarł do naszej duszy, ale pajac, kretyn, wyrodek. Patologiczny gry-
mas obrócił w nas nawet najwyższe wartości.
24 Jeden z 6 klasycznych bramińskich systemów filozoficznych [przyp. tłum.].

25 Fragment nieodnaleziony w polskich przekładach Konopki i Zegadłowicza [przyp. tłum.].

100/361
Fryderyk Nitche

W „Mistrzu i Małgorzacie“ ten patologiczny grymas uosabiają pomocnicy Wo-


landa, Korowiow i Azaziello.
Bułhakow prawdopodobnie znał pracę Grigorija Raczyńskiego „Tragedia Nit-
schego: doświadczenie psychologii osobowości”. Tam znajdujemy cytat Nitsche-
go o jego nauczycielu Arturze Schopenhauerze:

Mówiąc pewnego razu o wielkim ojcu duchowym, Nitsche znalazł dla jego charakte-
rystyki błyskotliwe porównanie. Pamiętacie nieśmiertelną grawiurę Albrechta
Dürera: rycerza ze śmiercią i diabłem — rycerz, „ubrany w ciężką zbroję, z twar-
dym, żelaznym spojrzeniem, umiejący znaleźć swoją straszną drogę; nie zepchną go
z drogi okropni towarzysze: bez nadziei, lecz spokojnie jedzie naprzód — samotnie,
ze swoim koniem i wiernym psem.

A przecież opisanie tej grawiury przez Nitschego bardzo przypomina finał „Mi-
strza i Małgorzaty”. Tuż obok diabła-Wolanda i śmierci, która okryła swoim
płaszczem głównych bohaterów powieści, pędzi zmieniony w rycerza Koro-
wiow:

Należy wątpić, czy ktokolwiek poznałby w tym, który pędził teraz tuż obok Wolanda,
po prawej ręce Małgorzaty, Korowiowa-Fagota, samozwańczego tłumacza tajemni-
czego i niepotrzebującego bynajmniej żadnych tłumaczy konsultanta. Zamiast tego,
który opuścił Worobiowe Góry w podartym stroju cyrkowca, galopował teraz, cicho
podzwaniając złotym łańcuchem uździenicy ciemnofioletowy rycerz o mrocznej twa-
rzy, na której nigdy nie zagościł uśmiech. Wspierał brodę na piersi, nie patrzył na
księżyc, nie interesowała go ziemia, pędząc obok Wolanda, rozmyślał o jakowychś
swoich sprawach.
— Dlaczego on się tak zmienił? — przy akompaniamencie świszczącego wiatru ci-
cho zapytała Wolanda Małgorzata.
— Rycerz ten zażartował kiedyś niefortunnie — odpowiedział Woland, odwracając
ku Małgorzacie twarz i spokojnie płonące oko. — Kalambur o świetle i ciemności,
który wymknął mu się podczas pewnej rozmowy, był nie najlepszej próby. I przyszło
rycerzowi żartować więcej i dłużej, niż przypuszczał. Ale dziś jest noc dokonywania
rozrachunków. Rycerz swój rachunek spłacił i zamknął

Pies również jest obecny w tej scenie. Podróżująca kompania widzi Piłata, sie-
dzącego w samotności na płaskim górskim szczycie w towarzystwie wiernego
Bangi.
U Nitschego znajdujemy też oryginalną charakterystykę Kanta, która mogła
wpłynąć na tekst „Mistrza i Małgorzat”. Autor „Antychrysta” twierdził:

101/361
Fryderyk Nitche

Cnota powinna być naszym odkryciem, naszą głęboko osobistą obroną i potrzebą:
we wszelkim innym sensie jest tylko niebezpieczeństwem. Co nie warunkuje naszego
życia, to jej szkodzi: cnota tylko z poczucia szacunku dla tego pojęcia, jak chciał te-
go Kant, jest szkodliwa. „Cnota”, „obowiązek”, „dobro samo po sobie”, dobro bez-
osobowe i powszechne — wszystko to chimery, w których wyraża się upadek, skraj-
ną życiową bezsilność, królewiecka chińszczyzna. Najgłębsze prawa zachowania i
wzrostu wiodą akurat do odwrotności: by każdy znajdował w sobie swoją cnotę,
swój kategoryczny imperatyw. Lud zmierza do zagłady, jeżeli miesza swój obowią-
zek z pojęciem obowiązku w ogóle. Nic nie burzy tak głęboko, tak porywająco, jak
wszelki „bezosobowy” obowiązek, wszelka ofiara składana molochowi abstrakcji.
— Czyż nie odczuwa się kategorycznego nakazu Kanta, jako niebezpiecznego dla
życia!... Tylko instynkt teologa wziął go w obronę! — Postępek, do którego zmusza
instynkt życia, zawiera dowód swojej prawidłowości w przyjemności, którą spra-
wia; a ten nihilista z chrześcijańsko–dogmatycznymi podrobami przyjmuje przyjem-
ność za sprzeciw… Czy nie działa rujnująco człowieka zmuszanie go do pracy, my-
ślenia, odczuwania bez wewnętrznej konieczności, bez głębokiego osobistego wybo-
ru, bez przyjemności, do działania jak automat „obowiązku”? To akurat recepta
dekadencka, nawet idiotyzm… Kanta został idiotą. — A był współczesny Goethemu!
I tego fatalnego pająka uważało się za niemieckiego filozofa! — Nadal się uważa!...
Wystrzegam się stwierdzenia, że myślę o Niemcach… Czy Kant nie widział w rewo-
lucji francuskiej przejścia nieorganicznej formy państwa w organiczną? Czy zadał
sobie pytanie o zjawisko, którego nie można w pełni objaśnić inaczej niż przez mo-
ralne nastroje ludzkości, tak, by przez nie raz na zawsze udowodnić „skłonność
ludzkości do dobra”? I odpowiedź Kanta: „To rewolucja”. Błędny instynkt w ogól-
ności i w szczegółach, sprzeciwianie się naturze jako instynkt, niemiecka dekaden-
cja jako filozofia — oto cały Kant.

U Bułhakowa Iwan Bezdomny, niejako uosabiający stworzoną przez rewolucję


„organiczną formę państwa”, proponuje wysłać Kanta na trzy lata na Sołowki.
Tak wygląda ciągle nieziszczona kantowska idea pierwotnej cnotliwości ludzi,
„skłonności ludzkości do dobra”. Jeszua głoszący w powieści Mistrza, że „nie ma
złych ludzi na świecie”, jak się zdaje, zaraził swoją nauką zaledwie dwóch ludzi
– Mateusza Lewitę i Poncjusza Piłata. Jednak pierwsza myśl, która przychodzi
do głowy tym neofitom, to myśl o zamordowaniu zdrajcy, Judy z Kiriatu, to jest
o dokonaniu tego, co Jeszua traktuje jako bezwzględne zło. Prawda, że w „Mi-
strzu i Małgorzacie” na idiotę wychodzi nie Kant, a Iwan Bezdomny, który nie
przyjął przedstawionych mu dowodów „nadzwyczajnego zjawiska”: istnienia
Boga i Diabła.

102/361
Fryderyk Nitche

Nitsche na nowo spojrzał na problem religii. Niemiecki filozof proklamował


śmierć Boga i jednocześnie mówił o połączeniu się duszy i ciała. Ponieważ „ciało
to wielki rozum”. Na miejsce Boga postawił niepojętego przez rozum nadczło-
wieka: jest on „sensem ziemi” i posiada bezgraniczną wolę władzy. Wola wła-
dzy to źródło życia, a cnota — to „wola zagłady i strzała tęsknoty”. Nadczło-
wiek tylko jest zdolny zwrócić ludzkości zatracony w religii sens istnienia. I
śmierć dla Nitschego jest aktem ważnym i wolnym — jak życie. A tak mocno
dźwięczy ta myśl, że przypomniała się Bułhakowowi w godzinę śmierci:

Wielu umiera zbyt późno, a niektórzy — za wcześnie. A mimo to dziwnie brzmi na-
uka: „umrzyj w porę!” Umrzyj w porę — tak uczy Zaratustra.
Oczywiście, kto nigdy nie żył w porę, jak mógłby w porę umrzeć? Lepiej mu było ni-
gdy się nie rodzić! — Tak radzę zbytecznym ludziom. Lecz nawet zbyteczni ludzie
pysznią się jeszcze swoją śmiercią, i nawet najbardziej pusty z orzechów chce, by go
rozgryźć…
Pokazuję wam doskonałą śmierć: dla żyjących staje się ostrogą i świętym ślubem.
Własną śmiercią umiera ten, kto przebył swoją drogę, umiera zwycięsko, otoczony
przez tych, którzy mają nadzieję i składają święte śluby…
I każdy pragnący sławy powinien umieć w porę honorowo się pożegnać i poznać
trudną sztukę odchodzenia w porę…
U jednych najpierw starzeje się serce, u innych — rozum. Niektórzy bywają starusz-
kami we wczesnej młodości; lecz kto jest młody późno, ten będzie młody na długo .
Komuś nie udaje się życie: jadowity robak ogryza mu serce. Niech więc postara się,
by tym lepiej udała mu się śmierć.

Na podobieństwo zorzy wieczornej, w śmierci powinny płonąć duch i cnota. Ta-


ka śmierć przybliża pojawienie się nadczłowieka. Zmarli wiecznie powracają na
ziemię poprzez nowe urodziny. „Moglibyście przetworzyć siebie w ojców i
przodków nadczłowieka; i niech to będzie waszym najlepszym zadaniem!” —
zwraca się Nitsche do ludzi ustami swojego Zaratustry, mającego mało wspólne-
go z założycielem zaratusztrianizmu. Nie wolno tworzyć Boga, lecz silna wola
pomoże stworzyć nadczłowieka.
Mistrz u Bułhakowa to w radzieckim społeczeństwie człowiek zbędny. Lecz w
dniu śmierci został wywyższony i otrzymał w nagrodę spokój i możliwość two-
rzenia — odradzania się w nowych artystycznych obrazach. Mistrz ukończył

103/361
Fryderyk Nitche

swoją drogę, stworzył powieść o Jeszui i Piłacie, a teraz jego śmierć stała się
zwycięstwem nad berliozami i łatuńskimi.
Nieprzypadkowo Bułhakow w ostatnich tygodniach życia przypomniał sobie sło-
wa Nitschego o udanym życiu i udanej śmierci. Końcowe stronice „Mistrza i Mał-
gorzaty” nasączone są ukrytymi cytatami z „Zaratustry”. Oto, na przykład, zna-
komity monolog:

O bogowie, o, bogowie moi! Jakże smutna jest wieczorna ziemia! Jakże tajemnicze
są opary nad oparzeliskami! Wie o tym ten, kto błądził w takich oparach, kto wiele
cierpiał przed śmiercią, kto leciał ponad tą ziemią dźwigając ciężar ponad siły. Wie
o tym ten, kto jest zmęczony. I bez żalu porzuca wtedy mglistą ziemię, jej bagniska i
jej rzeki, ze spokojem w sercu powierza się śmierci, wie bowiem, że tylko ona przy-
niesie mu spokój.

A u Nitschego czytamy:

Zaświaty stworzyło cierpienie i niemoc, a także to krótkie szaleństwo szczęścia, któ-


rego doświadczają tylko cierpiący więcej od wszystkich.
Zmęczenie wywołuje chęć osiągnięcia końca jednym skokiem, skokiem śmierci,
biedne niedouczone zmęczenie, które nie ma woli chcieć więcej: to ono stworzyło
wszystkich bogów i pozaziemskie światy.

Mistrz i jego wierna przyjaciółka zostają obdarzeni „krótkim szaleństwem szczę-


ścia” w chwili przejścia w zaświaty. A my i tak pozostajemy w niewiedzy, czy
Bułhakow wierzył w istnienie zaświatów, czy za Nitschem uważał, że są stwo-
rzone tylko przez cierpienie tych, którzy umęczyło życie.
Charakterystycznie, że Nitsche nie mówił „Boga nie ma”, a „Bóg umarł”. Nie był
ateistą. Bóg dla niego to jakiś wyższy byt, lecz pozbawiony nieśmiertelności. W
procesie historycznym koniecznie powinien być zastąpiony przez inną nadistotę,
zrodzoną wśród samego ludzkiego społeczeństwa. Nitsche uważał imperatyw
kategoryczny Kanta za zbyt naiwny, ponieważ nie można wiedzieć, przez jakie
zachowania ludzkość jako całość uzyska najlepszy wynik, i nie wiadomo, z jakie-
go punktu widzenia ten wynik należy oceniać. Kantowskiemu zaplanowanemu i
powszechnemu kierowaniu Nitsche przeciwstawiał konieczność znajomości
uwarunkowań kulturowych jako naukowych kryteriów dla ustanowienia uni-
wersalnych celów. Ta znajomość, w przekonaniu filozofa, jest zasadniczo nieosią-
galna, dlatego potrzebę pocieszania człowieka i uświadamiania sobie celu istnie-

104/361
Fryderyk Nitche

nia powinna zaspokajać nie religia, a sztuka i nowa filozofia, która rozwinęła się z
mocy sztuki. Ta filozofia jest zdolna uwolnić człowieka od religijnych chimer.
„Sztuka podnosi głowę, kiedy religie upadają” — pisał Nitsche. Z tym stwier-
dzeniem niewątpliwie nie zgodzi się żaden chrześcijański myśliciel, przekonany,
że oryginalna wysoka sztuka zawsze jest uduchowiona przez chrześcijańskie ide-
ały. Jednak obydwie postawy są w całości produktem wiary, a nie rozumu, ponie-
waż jedne i te same zjawiska Nitsche i jego oponenci oceniają wychodząc z róż-
nego rozumienia religijności w sztuce.
U Nitschego Zaratustra obwieszcza: „Oręduję za Bogiem u diabła…” U Bułhako-
wa taką rolę odgrywa Mateusz Lewita, podejmując na prośbę Jeszui starania u
Wolanda, aby Mistrz został nagrodzony spokojem.
Kiedy Bułhakow mówił Jermolińskiemu, że nie jest ani człowiekiem kościoła, ani
teozofem, to niewątpliwie miał na myśli następujący fragment książki „Tako rze-
cze Zaratustra”:

Tą radą służę królom, kościołom oraz wszystkiemu, co na uwiąd starości i cnoty


cierpi — pozwólcie się tylko wywrócić! Abyście znowuż do życia powrócili, a do
was — cnota! —
Tak oto mówiłem przed psem ognistym; wówczas mrukliwie przerwał mi i zapytał:
„Kościół? Co to jest?”
„Kościół? — odpowiedziałem — To rodzaj państwa, a przy tym najkłamliwszy. Lecz
milcz, obłudny czarcie! Wiesz to lepiej od innych!
„Kościół, odpowiedziałem, jest rodzajem państwa i to najbardziej zakłamanym.
Lecz milcz, ty psie obłudny! Znasz przecie najlepiej to wszystko, co twego jest po-
kroju!
Państwo jest, jako ty, psem obłudnym; jako ty, głosi się ono chętnie dymem i rykiem
— aby, jako ty to czynisz, wzbudzić mniemanie, iż przemawia z brzucha rzeczy
wszelkich.
Gdyż chce być ono najważniejszym zwierzęciem na ziemi; i ludzie wierzą mu.26

Stąd zapewne wzięły się i słowa Jeszui o nadchodzącym królestwie dobra i spra-
wiedliwości, gdzie nie będzie ani władzy cezarów, ani żadnej innej, w tym, jak
należy się domyślać — także kościelnej.
Nitsche wykrzykuje:
26 Tu i dalej tłumaczenie Wacława Berenta [przyp. tłum.].

105/361
Fryderyk Nitche

O samotności! Ojczyzno ty moja, samotności! Za długom ja przebywał na głuchej


obczyźnie , abym bez łez do ciebie miał powracać!
Pogróźże mi palcem, jako matki grożą, uśmiechnij mi się, jako matki uśmiechać się
zwykły, i rzeknij: „Któż to to był, co niegdyś jak wichura stąd się wyrwał? — co,
rozstając się, wołał: za długo siadywałem przy boku samotności, otom milczeć się
oduczył! Teraz nauczyłeś się chyba tego?
O Zaratustro, wiem ci ja wszystko: wiem, że pośród wielu bardziej byłeś opuszczo-
ny, niźli u mnie!

Podobnie Mistrz: niedobrze czuje się w tłumie, a samotność znosi zupełnie po-
godnie aż do chwili, gdy w duszy osiedla mu się strach przed aresztowaniem.
N. twierdził ustami swojego Zaratustry: „Dobrzy ludzie nigdy prawdy nie mó-
wią; dla ducha jest takowa dobroć chorobą“. Z nim polemizuje Jeszua, przekona-
ny, że „prawdę mówić jest lekko i przyjemnie” i że złych ludzi nie ma na świecie.
U Nitschego natomiast panuje inna moralność: „W najlepszym jest jeszcze coś
wstrętnego; i najlepszy jest czymś, co przezwyciężonym być winno!”. Lecz mię-
dzy pisarzem i filozofem jest też niewątpliwe podobieństwo. Według Bułhako-
wa, talent jest wynagradzany, niechby pośmiertnie i przez pozaziemskie siły, ale
za to wieczną ziemską sławą. Także i według Nitschego należy skruszyć tablicę,
na której zapisano: „Mądrość męczy, nic jej nie wynagradza; nie powinieneś jej
pragnąć!”
Zgadzają się Bułhakow i Nitsche w swoim stosunku do ludu. Autor „Mistrza i
Małgorzaty” mógłby podpisać się pod tymi słowami Zaratustry:

Nie są to już czasy królów: co się dziś narodem zwie, nie zasługuje na królów.

W głównym dziele Nitschego znajdujemy jeszcze dialog Zaratustry z Życiem,


nadzwyczaj przypominający opis wieczystego schronienia Małgorzaty i Mistrza:

O, Zaratustro! nie trzaskajże tak strasznie swym biczyskiem! Wiesz przecie: hałas
myśli zabija. A nawiedzają mnie właśnie łagodne myśli.
Jesteśmy oboje prawdziwie dwoje „nicdobrego“ i „niczłego“. Poza rubieżą dobra i
zła znaleźliśmy swą ziemię obiecaną i swe łany zielone; — my oboje tylko! Wypada
nam być w zgodzie!
A jeśli się nie kochamy całą duszą, — to czyliż mamy się dlatego wciąż trapić wza-
jemnie, że się nie kochamy całą duszą?

106/361
Fryderyk Nitche

Bułhakowscy bohaterowie znajdują się na takiej wyspie błogości, gdzie Mistrz, z


dala od tłumu, może realizować nowe zamierzenia. Oboje z Małgorzatą się ko-
chają. Oboje są zmęczeni światem, lecz u Mistrza jest wieczna miłość, a u Zaratu-
stry — miłość do wieczności.
Harmonia bytu, uważał Nitsche, jest nieosiągalna, ponieważ człowiek jest istotą
nielogiczną od dnia stworzenia i dlatego jest nieskłonny do sprawiedliwości,
stronniczy w sądach i ocenach. Rzecz najważniejsza dla filozofa to prawda arty-
styczna, estetyczna, triumf piękna i woli władzy, co wcale nie prowadzi do
szczęścia w mieszczańskim rozumieniu. Ponieważ poznanie pomnaża ból, ten,
kto dąży w życiu do szczęścia i zadowolenia, musi unikać spotkania z najwyższą
kulturą. Nitsche przeczył moralności i każdej stałej regule, jako ograniczające nie
tyle rozum człowieka, co jego wolę: „Wolność od wszelkiego rodzaju przekonań
— to siła, to zdolność niezależnego patrzenia”. Nadczłowiekowi, a również i
zwyczajnemu człowiekowi w drodze do nadczłowieczeństwa, wszystko wol-
no. Bułhakow zaś, w ślad za Dostojewskim, zawsze myślał o cenie łez dziecka, i
właśnie przestraszony chłopiec zmusza Małgorzatę do zaprzestania obracania w
ruinę siedziby znienawidzonych literatów, którzy zaszczuli Mistrza.
Filozofia Nitschego podobna jest filozofii Karola Marksa w swym dążeniu do
zbudowania takiego społeczeństwa, gdzie ludzie będą jak bogowie i zamiast bo-
gów. Tylko ateizm Nitschego nie jest tak totalny, a ziemskim rajem mogą rozko-
szować się tylko nadludzie. U Marksa zaś raj osiągalny jest dla wszystkich, a Bóg
nie umarł, bo nigdy nie istniał. Marksizm zamierza budować społeczeństwo przy
pomocy planowego zarządzania, odrzucanego przez nitscheanizm. Zauważymy,
że słuszność Nitschego w tym punkcie potwierdza niepowodzenie planowej
ekonomiki w naszym kraju27. Bułhakow pisał „Mistrza i Małgorzatę” już po
„wielkim powstaniu czerni i niewolników”, które próbowało urzeczywistnić
marksistowską teorię. I Woland w ślad za Nitschem przekonuje Berlioza i Bez-
domnego — za pomocą nagłej zagłady przewodniczącego Massolitu — o nie-
możności planowania ludzkiego życia nawet na godziny i minuty, nie mówiąc już
o „śmiesznie krótkim okresie” tysiąca lat.

27To jest w ZSRR. Pozostawiam ten dziecinny nieco passus k woli dokładności, bo skądinąd
wiadomo, że to, co działo się w tamtym kraju, nie miało nic wspólnego ani z planem, ani z go-
spodarką i nie można w związku z tym mówić o powodzeniu lub niepowodzeniu praktycznej
realizacji teorii Marksa [przyp. tłum.].

107/361
Fryderyk Nitche

Nitsche zastanawia się: „Jak prześcignąć człowieka?”, Bułhakow zaś chce tylko,
by człowiek pozostawał człowiekiem. W jego czasach i to było niemałym wy-
czynem. Przecież autor „Mistrza i Małgorzaty” żył wtedy, kiedy „mali ludzie sta-
li się panami”, kiedy berliozy, łatuńscy i nimi podobni „głoszą pokorę, skrom-
ność, rozsądek, gorliwość, ostrożność oraz nie kończące się «i tak dalej» małych
cnót”. Mistrz, jak i sam Bułhakow, są tych „cnót”, pozbawieni i nie ma dla nich
miejsca w świecie radzieckiej literatury.
Zaratustra proklamuje: „Serce posiada, kto trwogę zna, lecz ją zmaga; kto prze-
paść widzi, lecz widzi ją z dumą”. Mistrz, w odróżnieniu od swego twórcy, nie
potrafił pokonać strachu, i otwarta otchłań pozbawiła go woli życia.
W powieści Bułhakowa widzimy, co byłoby, gdyby narzucił sobie czystość ten,
którego, [jak u Nitschego], „ojcowie zabawiali się kobietami, tęgim winem i ło-
wami na dziki”. Przekształciłby się w ciułacza — bufetowego Sokowa, który z
zachłanności schodzi z drogi kobietom, unika wina oraz smacznego jadła i które-
go Woland w dosłownym sensie wsadza w kałużę.
Nitsche twierdził:

Spłoszeni, zawstydzeni, niezręczni, podobni do tygrysa, gdy mu się skok nie udał:
tak oto wy, ludzie wyżsi, przemykaliście mi się na ubocze. Nie udał wam się rzut.
Aliści, gracze moi, cóż na tym zależy! Nie nauczyliście się grać i szydzić zarazem,
Jak grać i szydzić należy! Czyż nie siedzimy stale przy wielkim stole gry i szyder-
stwa?
A gdy wam rzecz wielka chybiła, czyście wy przeto — chybieni? A skoroście wy na-
wet chybieni, czyż chybionym jest przeto — człowiek? Gdy wszakże człowiek jest
chybiony: hejże! hejże więc!

Te sądy Bułhakow sparodiuje w scenie po Wielkim Balu u Szatana:

Kiedy Małgorzata wypiła drugi kieliszek, świece w lichtarzach rozjarzyły się ja-
śniej, na kominku przybyło płomieni. W ogóle nie zaszumiało jej w głowie. Gryząc
białymi zębami mięso, upajała się wyciekającym sokiem, a jednocześnie przygląda-
ła się, jak Behemot smaruje musztardą ostrygę…
— Połóż jeszcze na to winogrono — trącając kocura w bok, cicho powiedziała Hel-
la.
— Proszę mnie nie pouczać — odparł Behemot — nie pierwszy raz siedzę przy stole,
spokojna głowa!

108/361
Fryderyk Nitche

— Ach, jak miło się je kolację tak właśnie, zwyczajnie, przy kominku — skrzeczał
Korowiow — W szczupłym gronie…
— Nie, Fagocie — protestował kocur — bal ma także swoje uroki, ma rozmach…
— Nie ma w nim żadnych uroków ani żadnego rozmachu — powiedział Woland — a
te kretyńskie niedźwiedzie i tygrysy w barze swoim rykiem o mało nie przyprawiły
mnie o migrenę.
— Tak jest, messer — powiedział kot — jeśli uważasz, że nie ma rozmachu, ja także
niezwłocznie zacznę być tego samego zdania.
— Uważaj! — ostrzegł go Woland.
— Żartowałem — z pokorą wyjaśnił kocur, a co do tygrysów, to każę je usmażyć.
— Tygrysy są niejadalne — powiedziała Hella.
— Tak sądzisz? W takim razie posłuchajcie — zaczął kot i mrużąc oczy z zadowole-
nia, opowiedział, jak to kiedyś błądził po pustyni przez dziewiętnaście dni, żywiąc
się jedynie mięsem upolowanego tygrysa. Wszyscy z zainteresowaniem wysłuchali
tej zajmującej opowieści, a kiedy Behemot skończył, zawołali chóralnie:
— Łgarstwo!
— A najciekawsze w tym łgarstwie jest to — powiedział Woland — że jest to łgar-
stwo od pierwszego do ostatniego słowa.
— Ach tak? Łgarstwo? — zawołał kot i wszyscy sądzili, że zacznie protestować, ale
on tylko cicho powiedział: — Historia nas rozsądzi.

Wcześniej, przed balem, Woland nazywa Behemota „Hansem przeklętym“, to


jest błaznem, kiedy czarny kot oszukuje przy partii szachów. U Bułhakowa ty-
grysy, „którym nie udał się skok”, okazują się nie symbolem wielkich ludzi, nie
tymi którzy zostali nadludźmi, a uosobieniem błazeńskiego kłamstwa.
Ogólnie rzecz biorąc, Mistrz u Bułhakowa jest portretem samego Nitschego, w
postaci najbardziej zbliżonej do Zaratustry, ale odbitego w krzywym zwiercia-
dle radzieckiej rzeczywistości i surowych realiów XX wieku. Bohater powieści
tworzy swój wariant „Tako rzecze Zaratustra” — powieść o Poncjuszu Piłacie i
Jeszui Ha-Nocri. Ale odpowiednik boskiego kaznodziei w „Ewangelii według
Wolanda” głosi równość i naturalną dobroć wszystkich ludzi na świecie, czyli
rzeczy wprost przeciwne tym, których broni nitscheański Zaratustra. Zagłada Je-
szui jest nieuchronna w świecie, gdzie dobra jest tyle samo, ile zła, lecz jego ży-
cie i śmierć stają się moralnym i estetycznym absolutem. Mistrz natomiast to nad-
człowiek z uwagi na swój talent pisarski, lecz mały człowiek z powodu braków

109/361
Fryderyk Nitche

swojej psychiki — nieobecności silnej woli i umiejętności dostosowania się do


nieprzychylnego środowiska społecznego. Bułhakow, w odróżnieniu od Nitsche-
go, nie wierzył udaną śmierć, ale wierzył w udane, twórcze życie. Główną na-
grodą — pośmiertna sława. Otrzymał ją Mistrz i sam Bułhakow, którego „schył-
kowa powieść” zdobyła niespodziewanie wszechświatowe uznanie ćwierć wie-
ku po śmierci autora.

110/361
Chrześcijaństwo
[...]28 W jeruszalaimskich scenach powieści Bułhakow zapisał oryginalną, arty-
styczną wersję powstawania Chrześcijaństwa. W okresie prac nad powieścią, w
latach 1920-1930, w Rosji Radzieckiej panowała oficjalnie przyjęta tak zwana
mitologiczna teoria pochodzenia Chrześcijaństwa, według której Jezus był tylko
mitem, zrodzoną w świadomości wyznawców, a nie realną, historyczną postacią.
Zwolennikiem tej teorii w powieści jest przewodniczący Massolitu, Michaił
Aleksandrowicz Berlioz, przekonującego poetę Iwana Bezdomnego w rozmowie
na Patriarszych Prudach, że Jezusa Chrystusa nie było na świecie. W rozwijają-
cej się dyskusji z Wolandem Berlioz odrzuca wszystkie istniejące dowody istnie-
nia Boga, których, według zagadkowego profesora-cudzoziemca, „jak wiadomo,
istnieje dokładnie pięć”. Przewodniczący Massolitu sądzi, że

Żaden z tych dowodów nie ma najmniejszej wartości i ludzkość dawno odłożyła je


ad acta. Przyzna pan chyba, że w kategoriach rozumu nie można przeprowadzić
żadnego dowodu na istnienie Boga.

Woland w odpowiedzi zauważa co to jest powtórzenie myśli wielkiego nie-


mieckiego filozofa Immanuela Kanta, który

najpierw doszczętnie rozprawił się z wszystkimi pięcioma dowodami, a następnie,


jak gdyby szydząc z samego siebie, przeprowadził własny, szósty, dowód.
— Dowód Kanta — z subtelnym uśmiechem sprzeciwił się wykształcony redaktor —
jest również nieprzekonujący. I nie na darmo Schiller powiada, że rozważania Kan-
ta na ten temat mogą zadowolić tylko ludzi o duszach niewolników, a Strauss je po
prostu wyśmiewa.

Ten dialog ma niewątpliwe źródło w artykule „Bóg“ P. Wasiljewa w Brockhau-


sie, gdzie Kant jest twórcą piątego kolejnego dowodu istnienia Boga — moralne-
go, uzupełniającego cztery wcześniejsze — historyczny, kosmologiczny, teolo-

28 Usunąłem około półstronicowy tekst streszczający istotę chrześcijaństwa, historię Ewange-


lii etc. jako zbyt banalny dla osób wychowanych w tej kulturze, a obliczony, jak sądzę na poin-
formowanie ateizowanego od stulecia radzieckiego czytelnika, dla którego może okazać się
prawdziwą nowością [przyp. tłum.].

111/361
Chrześcijaństwo

giczny i ontologiczny. Interesujące, że w pierwszej redakcji powieści (1929-


1930), dowód Kanta był piątym, a Wolanda — przepowiednia śmierci Berlioza
— występował jako szósty, rozstrzygający.
Jak podkreśla Brockhaus w haśle „Bóg”, Kant uważał, że „w naszym sumieniu ist-
nieje bezwarunkowe pożądanie moralnego prawa, którego nie tworzymy sami i
który nie powstaje w wyniku porozumienia, jak na przykład powszechny dobro-
byt”. Jednocześnie, niemiecki filozof nie uznawał za „możliwe znalezienie dowo-
du na istnienie Boga w obszarze czystego rozumu”. Bułhakow w procesie pracy
nad „Mistrzem i Małgorzatą”, zwróciwszy się do pracy Kanta „Jedyny możliwy
dowód na wykazanie istnienia Boga”29, odkrył, że tu filozof obalił jeszcze jeden
dowód — logiczny, piąty w ogólnym rachunku. Dlatego w ostatecznym tekście
powieści moralny dowód z piątego stał się szóstym.
W artykule w Brockhausie napisano to, co Berlioz niemal dosłownie powtarza:

Ponieważ Kant dowodzi istnienia osobowego Boga, wystąpili przeciw niemu wszy-
scy panteiści: Fichte, Schelling i Hegel, ganiąc go dość gwałtownie. Schiller mówi,
że Kant głosi moralność, przydatną tylko niewolnikom, Strauss natomiast kpiąco za-
uważa, że Kant do swojego systemu, z ducha przeciwnemu deizmowi, dobudował iz-
debkę, gdzie ulokował Boga”.

Bułhakow celowo otwiera przed czytelnikami Brockhausa, który jest głównym


źródłem erudycji Berlioza. Pisarz z ironią mówi o wykształceniu redaktora (we
wczesnej redakcji wymienia redagowane przez Berlioza czasopismo — „Bogobo-
riec” — przez analogię do realnie istniejącego „Bezbożnika”), jasno dając do zro-
zumienia, że ani Immanela Kanta, ani Fridricha Schillera, ani Dawida Fridricha
Straussa przewodniczący Massolitu w rzeczywistości nie czytał.
Berlioz twierdzi, że o Jezusie „nigdy ani słowem” nie wspomina znakomity Józef
Flawiusz. W rzeczywistości, jak wiadomo, w zachowanych „Dawnych dziejach
Izraela“ Flawiusz pisze o Jezusie, lecz nie nazywa go Mesjaszem, bo było to nie-
wykonalne dla prawowiernego Żyda, którym był rzymski historyk. Ta okolicz-
ność pozwalała zwolennikom szkoły mitologicznej uważać to miejsce za później-
szą wstawkę chrześcijańskich redaktorów. Ale już za życia Bułhakowa istniał do-
wód autentyczności wiedzy Józefa Flawiusza o Jezusie, co z kolei potwierdzało
jego historyczność.

29 Der einzig mögliche Beweisgrund zu einer Demonstration des Daseins Gottes (1763).

112/361
Chrześcijaństwo

Jeszcze w 1912 roku rosyjski naukowiec, profesor uniwersytetu w Derpt (obec-


nie Tartu w Estonii) Aleksander Wasiliew opublikował we francuskim czasopi-
śmie „Patrologia Wschodu” tekst i tłumaczenie kroniki biskupa Agapiusa z Man-
big30 — chrześcijańskiego biskupa i arabskiego historyka z X wieku. W tej kro-
nice cytowana jest także poświęcona Jezusowi część pracy Flawiusza, przy czym
Agapius wykorzystuje syryjskie tłumaczenie z niezachowanego do naszych cza-
sów oryginału greckiego. W jego interpretacji owo miejsce odczytane zostało na-
stępująco:

Żył wówczas mądry człowiek, zwany Jezusem. Życie prowadził godne i słynął ze
swojej cnoty. I wielu ludzi spośród Żydów i innych ludów stało się jego uczniami;
Piłat skazał go na śmierć przez ukrzyżowanie. Jednak ci, którzy stali się jego
uczniami, nie wyrzekli się jego nauki. Twierdzili, że ukazał się im trzeciego dnia po
ukrzyżowaniu i że był żywym. Wierzą, że był Mesjaszem, którego przyjście zapowia-
dali prorocy.

Jak widać, tego, że Jezus był Mesjaszem, Flawiusz nie potwierdza, a jedynie po-
wołuje się na pogląd rozpowszechniony wśród jego uczniów.
Sam Wasiliew, po 1917 roku na stałe w Uniwersytecie Wisconsin, który specjali-
zował się w historii Bizancjum, nie wątpił, jak i przytłaczająca większość rosyj-
skich i zagranicznych badaczy, z wyjątkiem radzieckich oficjalnych historyków i
filozofów, w historyczność Jezusa Chrystusa. W przypisie do swojego tłuma-
czenia kroniki Agapiusa wskazał, że omawiany fragment pochodzi z dzieła Józefa
Flawiusza, ale nigdzie więcej o tym swoim odkryciu nie wspominał. Do świata
nauki tekst Agapiusa trafił szerzej dopiero w 1971 roku, kiedy belgijski badacz
Ch. Pine, opierając się na publikacji Wasiliewa, jeszcze raz wyciągnął wniosek o
tym, że wiadomość arabskiego historyka pochodzi z oryginalnej wersji „Daw-
nych dziejów Izraela”. Ale nie można wykluczyć, że z odkryciem Wasiliewa z
racji swoje specjalności zapoznali się profesorowie Kijowskiej Akademii Teolo-
gicznej, którzy utrzymywali związki z rodziną Bułhakowów także po śmierci oj-
ca pisarza. Możliwe, że od nich sam autor „Mistrza i Małgorzaty” dowiedział się
o potwierdzeniu autentyczności informacji Józefa Flawiusza o Jezusie i specjal-
nie zmusił Berlioza do zniekształcenia zawartości „Dawnych dziejów Izraela”.

30Lepiej, zdaje się, znany pod arabskim nazwiskiem Mahbub ibn Qustantin. Zachodnioeuro-
pejska Wikipedia, w odróżnieniu od rosyjskiej, nie potrafiła go zidentyfikować — najwidocz-
niej nie istnieje poza dziełami naukowymi [przyp. tłum.].

113/361
Chrześcijaństwo

Charakterystyczne, że Bułhakow nic nie mówi o tym, że słowa o Jezusie są póź-


niejszą wstawką redakcyjną. Z całą pewnością pisarz wiedział o fałszywości te-
go twierdzenia i dlatego Berlioz wygłasza oczywistą nieprawdę o nieobecności u
Józefa Flawiusza wzmianki o Chrystusie.
Godne uwagi, że Farrar zamieszcza kompletny, sporny tekst z Flawiusza. Ten
fragment był obecny w rosyjskim tłumaczeniu Farrara, wydanym w 1893 roku,
przy czym, co interesujące, wszystko podejrzane miejsca, i akurat te, które były
odczytane inaczej lub były nieobecne w kronice Agapiusa, zostały ujete w na-
wias.

A oto owo znaczące miejsce (Dawn. XVII, 3, 3): Wtenczas żył Jezus, mądry człowiek
(jeśli tylko możemy nazywać go człowiekiem), ponieważ był sprawcą cudownych
czynów (nauczycielem ludzi, z przyjemnością przyjmujących prawdę), i przyciągnął
do siebie wielu tak Żydów, jak i Greków. (Nazywali go Chrystus). I kiedy Piłat, na
nalegania naszych przywódców, skazał go na krzyż, ci, którzy go kochali, nie porzu-
cili go. (Ponieważ ukazał im się na trzeci dzień znowu żywy, tak jak boskie proroc-
twa mówiły o nim odnośnie do tej i mnóstwa innych cudownych zdarzeń). Pokolenie
chrześcijan, tak nazwanych po nim, nie zniknęło do tej chwili.

Farrar odnosił się do Flawiusza, bardzo krytycznie i nieprzyjaźnie, z powodu ży-


dowskiej wiary tamtego i rozwiązłego, jak na chrześcijańskie zasady, trybu ży-
cia, uznaje i to miejsce (Dawn., XX, 9, 1), gdzie mówi się o Jakowie, „bracie Jezu-
sa, zwanego Chrystusem”, za „także podejrzanej autentyczności” (ponieważ pra-
wowierny Żyd nie mógł nazwać Jezusa „Chrystusem“).
Interesujące, że w tłumaczenie „Życia Jezusa Chrystusa”, dokonane w 1904 roku
przez M. Fiwiejskiego i opublikowane jako załącznik do czasopisma „Russkij pa-
łomnik”31, kilkadziesiąt razy ingerowała redakcja, usuwając fragmenty, „z który-
mi nie może pogodzić się prawosławny chrześcijanin”, w tym obszerny cytat z
„Dawnych dziejów Izraela”, z którego pozostała tylko uwaga o prawdopodobnej
fałszywości tego świadectwa, które w najlepszym przypadku „jest dopiskiem”.
Podobny los spotkał twierdzenie Farrara o tym, że ze strony autora Flawiusza
„milczenie o takim zjawisku, jak chrześcijaństwo, nie tylko było zamierzone, lecz
również nierzetelne”. Właśnie z tłumaczenia Fiwiejskiego pozostały liczne wy-
pisy w archiwum Bułhakowa.

31 Rosyjski pielgrzym [przyp. tłum.].

114/361
Chrześcijaństwo

Jednak autor „Mistrza i Małgorzaty” na pewno znał też opublikowane w 1893 ro-
ku tłumaczenie A. Łopuchina, ponieważ w słowach Wolanda o psie, dzielącym z
Piłatem karę nieśmiertelności32, jak i w ostatnich słowach Małgorzaty do Mi-
strza33 słychać wyraźne paralele z cytatami z Flawiusza u Farrara. Woland speł-
nia prośbę Jeszui Ha-Nocri, aby zabrać razem z Mistrzem do wiekuistego schro-
nienia „tę, która go kochała i cierpiała przez nego”.
Berlioz twierdzi, że

...owo miejsce w księdze piętnastej, w rozdziale czterdziestym czwartym słynnych


„Roczników” Tacyta, gdzie wspomina się o straceniu Chrystusa, jest po prostu póź-
niejszą wstawką apokryfistów.

Tu przewodniczący Massolitu jest dokładny w przedstawieniu argumentów


zwolenników szkoły mitologicznej, ale ta argumentacja autora powieści nie
przekonała. Pisarz także zapoznał się z zagadnieniem autentyczności informacji
Tacyta. W związku z pożarem Rzymu w 64 roku, za panowania Nerona, który,
by odwlec od siebie podejrzenia o podpalenie, oskarżył chrześcijan, autor „Rocz-
ników” wskazał, że założyciel chrześcijaństwa ma na imię Chrystus i został stra-
cony za panowania Tyberiusza z wyroku Poncjusza Piłata. W archiwum pisar-
skim pozostała kopia łacińskiego tekstu z Tacyta (możliwe, że z artykułu „Piłat”
w Brockhausie) i jego francuskie tłumaczenie z należącego do pisarza wydania
„Roczników”.
Dużą rolę w traktowaniu wczesnej historii chrześcijaństwa w powieści „Mistrz
i Małgorzata” odegrała sztuka Siergieja Czewkina „Jeszua Hanocri. Bezstronne
odkrycie prawdy” z 1922 roku. Druzgocąca recenzja poety Siergieja Gorodec-
kiego, opublikowana w 1923 roku w czasopiśmie „Krasnaja niwa”, stała się pod-
stawą do analizy poematu Bezdomnego o Jezusie Chrystusie dokonanej przez
Berlioza.
W sztuce odnajdziemy liczne paralele z jeruszalaimską częścią „Mistrza i Małgo-
rzaty”. W szczególności, z tego źródła Bułhakow zasięgnął zasadę odmiennej od
ewangelicznej transkrypcji imion i nazw geograficznych. Została ona wyłożona
przez Czewkina w posłowiu pod wielomównym nagłówkiem „Końcowe wes-
tchnienie ubolewania”:
32 ... cóż, ten, który kocha, powinien dzielić los tego, kogo kocha.

33 Wiem, że wieczorem odwiedzą cię ci, których kochasz...

115/361
Chrześcijaństwo

Wszystkie imiona osób, jak również wszystkie wspominane imiona i wypadki są ze-
brane z różnych, lecz wyłącznie naukowych źródeł, a więc w tym sensie są wiary-
godne. Charaktery osób rozwinąłem oczywiście samowolnie, lecz w ścisłej zgodno-
ści z materiałem pozostawionym przez historię... Dążąc do stworzenia realistycznej
podstawy, przede wszystkim musiałem odtworzyć rzeczywiste imiona i dlatego przy-
jąłem oryginalnego żydowskiego Nakdimona, a nie greckiego Nikodema, Szaula, a
nie Pawła lub Szawła itd.”.

Czewkin ze goryczą podkreśla, że okoliczności nie pozwoliły mu napisać dla Ro-


sjan książki, „jakie napisali: dla Francuzów Renan, a dla Niemców Strauss, ale
bliższą prawdy”, rzeczy w typie takich utworów francuskich pisarzy, jak „Sa-
lambo” Gustawa Flauberta lub „Tais” Anatola France’a, powieści „artystyczno-
naukowej”, w której można byłoby „nareszcie odtworzyć oryginalne życie rabi-
na Jeszui, zdumiewająco prawdziwe epizody błyskające tu i ówdzie w kano-
nicznych poematach, w apokryfach, w Talmudzie czy u Celsusa”. Autor „Jeszua
Hanocri” chciał zebrać „te skrzące się perły rzeczywistości” i zbudować z nich
prawdę. Ze wszystkich swoich poprzedników Czewkin, jak i Bułhakow, najwy-
żej stawiał Farrara, który „dzięki swojemu wszechstronnemu wykształceniu
mógł wysłuchać i drugiej strony, to jest Talmudu, z jego usuniętymi [z Ewangelii
— B.S.] miejscami”.
W sztuce Czewkina transkrypcja objęła zgodne z rzeczywistym brzmieniem je-
dynie imiona hebrajskie i niektóre słowa, a tradycyjne — „Jerozolima” i „cezar”
— pozostały bez zmian. Bułhakow natomiast grecką „Jerozolimę” poprawnie
przekształcił się w hebrajskie „Jeruszalaim”, a łacińskie „cezar” i „centurion” sta-
li się „kesarem” i „kenturionem” w całkowitej zgodności z pierwszowieczną wy-
mową. W tekście sztuki pozostały nietłumaczone i nieobjaśnione niektóre zwro-
ty hebrajskie i łacińskie — „szolom-alejchem”, „atrium”, „kwiryta” i in. Za po-
mocą takich zabiegów Czewkin dążył do oddania językowego kolorytu epoki i
odróżnić narzecza, którymi mówią poszczególne postaci. W „Mistrzu i Małgo-
rzacie” wiele podobnych słów pozostało w podobnej pozycji — „pretorianie”,
„sanhedryn”, “kohorta”, lecz ich znaczenie wynika oczywiście z kontekstu, i sa-
me te terminy są dość powszechnie znane. Bułhakow unika niektórych, jak się

116/361
Chrześcijaństwo

wyraża Czewkin — „żupielnych”34 słów, takich jak „am-haaretz” lub „szolom-


alejchem”, a czytelnicy zawsze wiedzą, w jakim języku mówi w danej chwili ta
lub inna postać w Jeruszalaim.
Sztuka Czewkina była nasycona wyrażeniami potocznymi. Na przykład,
odźwierny świątyni mówił, że Jeszua „zaczął z kilkoma oberwańcami ze swojej
bandy gromić sprzedawców dewocjonaliów. W pierwszej redakcji „Mistrza i
Małgorzaty”, styl scen w Jeruszalaim był innego, świetnego od surowego, wycy-
zelowanego stylu ostatecznego tekstu. Pierwsze warianty pierwotnych wersji
powieści zbliżały się stylem do satyrycznych opowiadań i felietonów Bułhakowa
z lat 20. Znalazły się tu anachronizmy, obliczone na uzyskanie efekt komicznego.
Na przykład, Poncjusz Piłat groził Kajfaszowi wysłaniem do Rzymu „telegra-
mu” ze skargą, a Jeszua, mówiąc o dobrych ludziach, którzy fałszywie objaśnili je-
go nauki, podkreślił, że „na uniwersytetach się nie uczyli”. Do tekstu zostały
wprowadzone liczne wyrażenia potoczne, podkreślające oczywistą konwencję
zdarzeń w Jeruszalaim. I tak, uwolniony rozbójnik Bar Rabban wesoło mówił do
Jeszui: „Capnęli cię w porę, Naazarejczyku”, a Jeszua w odpowiedzi nazywał go
„mój dobry bandyta” (w sztuce Czewkina Jeszua nazwał setnika Petroniusza
„swoim dobrym wojownikiem”).
Niewykluczone, że znajomość „Jeszui Hanocri” stała się dodatkowym bodźcem
dla Bułhakowa, by sięgnąć do pracy Farrara. Niektóre imiona ze sztuki, po
sprawdzeniu w źródłach, przeszły do „Mistrza i Małgorzaty“. W szczególności
Juda, syn Szymona z Keriotu, został Judą z Kiriatu (we wczesnych redakcjach —
Judą z Keriotu), a imię Jeszui Hanocri zostało praktycznie bez zmian.
Takie osoby ze sztuki Czewkina, jak trybun legionu Korneliusz Sabin i centurion
oddziału pomocniczego Petroniusz, w sposób widoczny różnymi swoimi cecha-
mi obdarzyły postaci z Jeruszalaim — komendanta tajnej straży Afraniusza, pro-
kuratora Judei Poncjusza Piłata i centuriona wydzielonej centurii, Marka Sczurzą

34 Nie udało mi się dojść znaczenia. Wielki słownik rosyjski pod red. Kuzniecowa oraz równie

znakomity słownik rosyjsko-polski pod redakcją Dworeckiego notują jedynie „żupiel“ — coś,
co wywołuje trwogę, a pierwotnie (Kuzniecow) oznaczało płonącą siarkę lub smołę przyszy-
kowaną w piekle dla grzeszników. Tłumacz Google podsuwa „fałszywe“, które znaczeniowo
może być najbliżej, chociaż „am-haaretz“ i „szolom-alejchem“ realnie istnieją. Wydaje się, że
chodzi o użycie słów i określeń wprowadzanych do tekstu dla wywołania efektu egzotyki, ale
językowo bez znaczenia, a samo określenie „żupielny“ nie ma wiele wspólnego z „żupiel“.

117/361
Chrześcijaństwo

Śmierć. Sabin w „Jeszua Hanocri” faktycznie wykonuje funkcje naczelnika tajnej


policji. Nieprzypadkowo twierdzi:

...Moi informatorzy donieśli mi, że już od kilku dni miasto jest niespokojne jak za-
trwożone mrowisko. Pojawił się jakiś nowy rabin-kaznodzieja. Jedni nazywają go
prorokiem, inni — oszustem. Na ogół wszyscy Żydzi są przeciw niemu, lecz w wśród
niższych warstw ludności, dzięki zręcznej propagandzie osiąga duże sukcesy.

We wczesnej redakcji Poncjusz Piłat nazywał Judę z Kiriatu „agentem”, a w


ostatecznym tekście nazywał Jeszuę Ha-Nocri kłamcą, a dopiero później uzna-
wał, że kaznodzieja jest wiarygodnym mówcą. Prokurator u Bułhakowa cytował
słowa wyroku Sanhedrynu, że Jeszua przybył do Jeruszalaim konno na ośle, że to-
warzyszyły mu tłumy motłochu wiwatującego na jego cześć, jakby był jakimś
prorokiem. Jednak, gdy u Czewkina Hanocri rzeczywiście jest zręcznym dema-
gogiem i oszustem, dążącym do podburzenia tłumu i wywołania powstania, by sa-
memu zasiąść na tronie Judei, to oskarżenia przeciw bohaterowi Bułhakowa oka-
zują się całkowicie fałszywe (nie miał nawet osła).
Centurion Petroniusz u Czewkina (i podobny mu centurion Marek Sczurza
Śmierć), jest okrutny dla podwładnych, chociaż sam jest długoletnim żołnierzem.
Grozi Judzie: „Słuchaj, Żydzie, ty, chyba nigdy nie poczułeś na karku pięści
rzymskiego żołnierza lub pałki na swoich plecach”, a kiedy „dobija“ Jeszuę na
krzyżu, czyni to tak, by ukrzyżowany pozostał żywy i można mu wierzyć, gdy
mówi: „Wiem, jak uderzyć, i umiem uderzyć”. Można przypomnieć sobie, jak w
czasie przesłuchania Jeszui Ha-Nocri u prokuratora Marek Sczurza Śmierć bar-
dzo umiejętnie uderza więźnia: „Ruch centuriona był lekki i niedbały, ale zwią-
zany człowiek natychmiast zwalił się na ziemię, jakby mu ktoś podciął nogi“.
Powieść „Mistrz i Małgorzata” otwarcie polemizuje ze sztuką Czewkina, przede
wszystkim potraktowaniem postaci Jeszui. Hanocri w sztuce jest przezornym po-
litykierem, próbującym wykorzystać jeruszalaimską czerń dla swoich korzyści i
skrajnie nienawidzącym przeciwników. Oto jego odpowiedź na twierdzenie fa-
ryzeuszy, że nowy prorok zaprowadzi w Izraelu „królestwo wszetecznic”: „Nie
królestwo wszetecnic, a prawdy i sprawiedliwości, w którym nie będzie miejsca
dla nikogo, kto obraża lud Izraela“. Nie darmo woźny świątynny mówi o Jeszui,
że „wstąpił w niego szatan”. Ha-Nocri Bułhakowa też wypowiada słowa o przy-
szłym cesarstwie „prawdy i sprawiedliwości”, lecz zostawia to cesarstwo

118/361
Chrześcijaństwo

otwartym dla wszystkich, twierdząc tylko, że w nim „nie będzie władzy ani ce-
zarów, ani żadnej innej”. Wszystkich ludzi uważa za dobrych, nawet zdrajcę Ju-
dę, nawet kata Szczurzą Śmierć.
Ciekawe, że u Czewkina Jeszua, przeżywszy grozę ukrzyżowania, uratowany
tylko dzięki udziałowi Pietroniusza, w finale rewiduje swoje przekonania. Oto
jego monolog, skierowany do centuriona:

Więcej nie chcę. Mam dość. Gdyby cały świat zaproponował mi wszystkie królew-
skie trony, z odrazą z nich zrezygnuję. Masz rację, jesteś dobrym żołnierzem, a pro-
rocy to ciemni marzyciele i kłamcy. Oszukali mnie. Dwa razy ze względu na niedo-
rzeczne marzenie zapuszczałem się w otchłań śmierci. I mam tego dość.

Jeszua Czewkina rezygnuje z ambitnych zamiarów, chociaż ciągle uważa się za


niewinną ofiarę „ciemnych marzycieli i kłamców”.
Jeszua u Bułhakowa to marzyciel i filozof, głoszący powszechną miłość i toleran-
cję. We wczesnej redakcji „Mistrza i Małgorzaty” Ha-Nocri jeszcze posiadał
pewne cechy postaci ze sztuki, i jego dobroć nie była absolutna. Tam Jeszua z
wielką pewnością siebie twierdził, że ma monopol prawdy, proponując Piłato-
wi: „...Chodź ze mną na łąki, nauczę cię prawdy, a sprawiasz wrażenie człowie-
ka pojętnego”. Już ukrzyżowany, gdy jeden ze zbójów chce, by wyprosił za nie-
go u centuriona przyśpieszenie śmierci, Ha-Nocri przekonuje nieszczęśliwego,
że wystąpi również za drugiego ukrzyżowanego — „nie zrobię inaczej”.
U Czewkina ważną przyczyną współczucia Piłata dla aresztowanego staje się to,
że prokurator widzi możliwość wykorzystania Jeszui w charakterze prowokato-
ra dla osłabienia znienawidzonych saduceuszy z Kajfaszem na czele i wzmocnie-
nia niezgody wśród Żydów. O tym Poncjusz Piłat otwarcie mówi swojemu
przyjacielowi Aeliusowi Lamii:

Kiedy go przesłuchiwałem, wyplatał jakieś brednie o nowym cesarstwie, zasiedlo-


nym przez stoików. Niewątpliwie to jest fanatyk, maniak, a być może zwyczajny sza-
leniec. W każdym razie, widzę, że wsadził kij w mrowisko. Hmm... tacy ludzie są dla
nas użyteczni. Prowokując rozruchy, pomagają dzielić i rządzić. Nie należy jedynie
spuszczać ich z oczu i w porę podcinać im skrzydła.

W „Mistrzu i Małgorzacie” temat prowokacji jest obecny w przemowie arcyka-


płana Józefa Kajfasza, twierdzącego, że nowy kaznodzieja poprowadziłby lud
pod rzymskie miecze. Zauważmy, że w pierwszej redakcji powieści podkreślo-

119/361
Chrześcijaństwo

no także „prowokacyjną” rolę Jeszui w stosunku do Piłata: powoli, lecz słusznie i


bodaj czy nie roztropnie Ha-Nocri odciął prokuratorowi wszystkie możliwości
jednoczesnego poszanowania litery prawa i uratowania aresztowanemu życia,
zmusiwszy Piłata do zatwierdzenia wyroku śmierci.
Prawdopodobnie chronologia akcji w Jeruszalaim wskazuje dokładne zaznajo-
mienie się przez Bułhakowa ze sztuką „Jeszua Hanocri” . Czewkin, opisując trzy
ostatnie dni pobytu Jeszui w Jerozolimie, podkreślał, że „fabuła rozwija się w
pełnej zgodności z zapisami kanonicznymi”. Akcja sztuki zaczyna się wczesnym
rankiem 13. nisana, wyrok, stracenie i zdjęcie z krzyża ma miejsce 14., a „zmar-
twychwstanie” — ukazanie się Jeszui swoim zwolennikom — 16. Prócz tego, w
pierwszym akcie mówi się o awanturze, urządzonej przez Jeszuę w świątyni na
dzień przed początkiem zdarzeń przedstawionych w sztuce, t. j. 1135. nisana. U
Bułhakowa sąd Piłata i stracenie też ma miejsce 14. nisana, przy czym przy okazji
kaźni dowiemy się ze wspomnień Mateusza Lewity o wypadkach związanych z
aresztowaniem Ha-Nocri, które dokonało się 12. nisana. Czewkin całkowicie
opuścił dzień 15. nisana, by od razu opowiedzieć o tym, jak przebiegło pozorne
zmartwychwstanie Hanocri. Bułhakow zaś, by zakończyć powieść niedzielą 16.
nisana (i prawosławną Wielkanocą 5. maja), przesunął sceny jeruszalaimskie o je-
den dzień naprzód w porównaniu ze sztuką. Tu najwidoczniej uwzględnił spo-
rządzony przez Czewkina godzinowy rozkład dnia 14. nisana:

Jeszua został ukrzyżowany w przybliżeniu o 1 po południu. Wiosną słońce wschodzi


w Palestynie koło 6 rano. Sąd w Sanhedrynie odbył się za dnia, to znaczy w przybli-
żeniu miedzy 6 a 8. O 8 przyszli do Piłata. Odległość to tylko kilka kroków. O 9 po-
szli do Heroda, spędzili u niego do półtorej godziny i ruszyli w drogę powrotną...
Około 11. znaleźli się u Piłata. Spory, rozpatrzenie, wyrok, przygotowanie krzyża,
pochód na Golgotę, wykopanie [dołu pod krzyż] itd. Jeszua nie mógł być ukrzyżo-
wany wcześniej niż po dwunastej — i to mówią Łukasz (23,44) oraz Jan (19,14) — a
około 5-6 już był zdjęty. Nie mógł umrzeć tak szybko i Piłat doskonale to wiedział.

W powieści wszystkie te wypadki toczą się w tych samych dokładnie odcinkach


czasowych, ale ponieważ odpadła wizyta u Heroda i Ha-Nocri zostaje doprowa-
dzony do prokuratora tylko jeden raz, to Piłat ogłasza wyrok „około dziesiątej
rano”. Kaźń natomiast, jak i u Czewkina, trwa niewiele dłużej niż cztery godzi-

35 Tak w oryginale. Według mnie dzień przed 13. to 12, ale w opisie Bułhakowa dwa zdania ni-

żej mamy to samo.

120/361
Chrześcijaństwo

ny — „kiedy nadeszła czwarta godzina męki”, Mateusz Lewita przeklął Boga i


zwrócił się o pomoc do diabła, co dało natychmiastowy efekt — ukazanie się
„między czwartą a piątą godziną kaźni” chmury burzowej i przybycie na Łysą
Górę posłańca od Piłata z poleceniem uśmiercenia ukrzyżowanych.
U Czewkina Petroniusz uderza Jeszuę, rzekomo go dobijając, a w rzeczywisto-
ści tylko upuszczając trochę krwi. Setnik zrozumiał, że Piłat współczuje skazań-
cowi i — jak w „Mistrzu i Małgorzacie”, gdzie Afraniusz przez aluzje uzgadnia z
prokuratorem zamordowanie Judy — Pietroniusz daje do zrozumienia swojemu
dowódcy, że Jeszua pozostanie wśród żywych. Ten Jeszua Hanocri, którego wi-
dzimy w sztuce, wyniosły, samolubny i obojętny na los innych, nie powinien
umrzeć. W tym przypadku dramaturg postępował za indyjskimi legendami,
zgodnie z którymi Jezus Chrystus w podobnych okolicznościach uniknął śmierci
na krzyżu, a potem przedostał się do Indii, gdzie umarł w głębokiej starości. W
obrazie Jeszui Czewkin umieścił człowieka, który

dąży do tronu, kierowany skłonnościami, jakie przejawiali, przejawiają i będą prze-


jawiać po wsze czasy i u wszystkich ludów wszyscy tyrani i uzurpatorzy.

Śmierć przynajmniej dałaby bohaterowi Czewkina jakieś oczyszczenie. U Bułha-


kowa Jeszua też nie umiera na krzyżu własną śmiercią. Pisarz uwzględnił to, że
w ciągu 4-5 godzin ukrzyżowany nie mógł zginąć od spiekoty i pragnienia. Rze-
czywiście dobija go kat po tajemnym poleceniu prokuratora, pragnącego zmniej-
szyć cierpienia Ha-Nocri. Lecz śmierć niewinnego Jeszui staje się dla sumienia
Poncjusza Piłata ciężarem ponad siły i doprowadza go do skruchy.
Czewkin dążył do całkowitego uwzględnienia całej informacji o Jezusie Chry-
stusie, zawartej zarówno w Ewangeliach kanonicznych oraz innych źródłach. W
swojej sztuce racjonalnie objaśnił wszystkie cudy, w tym również „zmar-
twychwstanie”. Dramaturg, zgodnie z ewangeliczną tradycją, zmusił nawet Piła-
ta do obmycia rąk przed Żydami. Prawie wszyscy badacze zgodzili się co do te-
go, że na takie poniżenie przed podbitym ludem rzymski zarządca nigdy by nie
poszedł. Ale w sztuce Czewkina temu epizodowi nadano ironiczny odcień: pro-
kurator zwyczajnie umył ręce przed śniadaniem.
Bułhakow również dążył do oczyszczenia Ewangelii ze zdarzeń jego zdaniem
niewiarygodnych. Piłat w powieści zwyczajnie pociera dłonie, kiedy zaczyna ro-
zumieć nieuchronność stracenia Jeszui. Autor „Mistrza i Małgorzaty” opuścił

121/361
Chrześcijaństwo

niektóre mniej dla niego ważne szczegóły ewangelicznej fabuły, koncentrując ak-
cję wyłącznie wokół Piłata i Ha-Nocri i wobec tego w powieści występuje
znacznie mniej osób, niż w sztuce, chociaż zazwyczaj w powieściach liczba po-
staci przewyższa tę w dramacie scenicznym.
Podkreślmy, że nietradycyjne potraktowanie zachowań ucznia zdradzającego Je-
szuę u Czewkina, znalazło częściowe odzwierciedlenie u Bułhakowa w obrazie
Judy z Kiriatu, podczas gdy w Poncjuszu Piłacie znajdziemy odczuwalny
wpływ poematu Pietrowskiego „Piłat”. Ważną rolę w potraktowaniu chrześci-
jaństwa odegrało znane Bułhakowowi opowiadanie Anatola France’a „Prokura-
tor Judei”. Należy podkreślić, że to opowiadanie wspomniane zostało w sztuce
Czewkina: dramaturg osobno wspomina, że jedna z postaci — Aelius Lamia,
przyjaciel Piłata — całkowicie została zaczerpnięta stamtąd i humorystycznie
przeprasza „mesje Anatola” za to, że z powodu zamieszania w łączności poczto-
wej pomiędzy Rosją i Francją nie mógł poprosić go o zgodę. Bułhakowa niewąt-
pliwie pociągał w opowiadaniu France‘a, zarysowany z pewną autorską sympa-
tią, obraz Piłata, tak samo jak i wiele szczegółów rzymskiego życia w tamtej epo-
ce. Oto, na przykład, szczegółowy opis kolacji Poncjusza Piłata i Aeliusa Łamii:

Dwa tylko łoża czekały na biesiadników. Na stole, bez przepychu lecz godnie nakry-
tym, stały srebrne półmiski, na których ułożone były bekasy w miodzie, kwiczoły,
ostrygi z Lucrinu36, minogi z Sycylii.37

Wydaje się, że to właśnie miejsce zaciekawiło Bułhakowa, o czym świadczy py-


tanie, zapisane w materiałach do „Mistrza i Małgorzaty”: „Czy Piłat mógł jeść
ostrygi?” oraz wypisy z rosyjskiego wydania książki francuskiego uczonego Ga-
stona Boissiera „Religia rzymska od czasów Augusta do Antoniuszy”38. Historyk
pisze o tym, co jedli Rzymianie, i o „libacjach na cześć imperatora”. Nie ma tu
prostego potwierdzenia, że ostrygi wchodziły w skład rzymskiej diety. Mówiło
się tylko, że u Rzymian były rozpowszechnione półmiski z owocami morza. Bois-
sier podaje także, że obiady kolegiów kapłańskich, weteranów i in. często wy-
36 Lago di Lucrino, jezioro w Kampanii [przyp. tłum.].

37 Tłum. Jan Sten (brak daty i miejsca wydania). Książka dostępna w księgarni internetowej
Virtualo w ramach serii „Bezpłatna Klasyka na e-Czytnik“ — przyp. tłum.
38 Tytuł oryginału La religion romaine, d'Auguste aux Antonins. Marie-Louis-Antoine-Gaston Bois-

sier — historyk, profesor Szkoły Normalnej i sekretarz Akademii Francuskiej. Wikipedia


(ang.) (Uwaga: polska strona Wikipedii podaje mylące informacje). [przyp. tłum.].

122/361
Chrześcijaństwo

różniały się obfitością i luksusem. Prawo przeciw luksusowi wymagało, by


przed początkiem podobnego obiadu każdy gość przysięgał, że koszt ucztowania
nie przekroczy 120 złotych39 na wszystkie dania, „oprócz chleba, wina i wa-
rzyw”, i że na stole „znajdą się tylko lokalne wina”. Jeżeli Bułhakow sięgał także
do innych źródeł, to musiał uzyskać pewność, że rzymianie rzeczywiście jedli
ostrygi. Znany rzymski poeta z I w. n. e. Marcjalis podkreślał, że lukrińskie ostry-
gi są bardzo wytwornym daniem na proszonym obiedzie. Prawdopodobnie wła-
śnie z tego źródła France wziął ostrygi na wieczerzę Piłata i jego przyjaciela. Ko-
lacja Piłata i Afraniusza jest skromniejsza. Prokurator i komendant tajnej policji,
leżąc za małym stołem, piją wino i jedzą chleb, gotowane warzywa, mięso i owo-
ce. Z konkretnych dań wspomniane są tylko ostrygi — symbol afektacji i symbol
egzotyki. Sycylijskie minogi, są na właściwym miejscu w opowiadaniu France‘a,
dziejącym się na Sycylii, ale w Judei wyglądałyby zbyt ekstrawagancko. Ta
przesadna obfitość szczegółów mogłaby tylko odwrócić uwagę czytelników
„Mistrza i Małgorzaty” od wina, które piją rozmówcy. Z tym winem wiążą się
liczne asocjacje.
U nóg Poncjusza Piłata widzimy kałużę czerwonego wina z rozbitego dzbana —
przypominanie o dopiero co rozlanej niewinnej krwi Jeszui Ha-Nocri. Epizod, z
którym związane powstawanie tej kałuży, ma jawną paralelę w sztuce Czewki-
na. U Bułhakowa

Sługę, który przed burzą nakrywał stół dla procuratora, nie wiedzieć czemu zmie-
szało spojrzenie hegemona, zdenerwował się myśląc, że zrobił coś nie tak, jak nale-
żało, a rozgniewany na niego procurator rozbił dzban o mozaikową posadzkę i po-
wiedział:
— Czemu nie patrzysz w twarz, kiedy podajesz? Czy coś ukradłeś?
Czarna twarz Afrykanina poszarzała, w jego oczach widać było śmiertelną trwogę,
zadygotał i o mało nie zbił drugiego dzbana, lecz gniew procuratora dlaczegoś mi-
nął równie szybko, jak nim owładnął.

39 Fragment niejasny. W tekście mowa o jednym gościu, więc kwota w złotych jest co najmniej

niewyobrażalna: aureus (złoty) — moneta na stałe wprowadzona do biegu za Augusta i używa-


na aż do czasów Konstantyna Wielkiego — miał równowartość 100. sesterców (to jest ok.
200 euro) i w związku z tym jeden biesiadnik mógł przejeść 24000 euro. W oryginale francu-
skim mowa jest o „écu“, złotej monecie wartej na początku XIX wieku około 24 euro. W
przybliżeniu daje to kwotę kilkakrotnie niższą, bo około 2900 euro na osobę, ale i tak pozosta-
je poważnym wydatkiem (nie mówiąc już o tym, gdzie pomieścić tyle jedzenia).

123/361
Chrześcijaństwo

U Czewkina saduceusze upijają Sabina żydowskim czerwonym winem, starając


się o aresztowanie Jeszui. Pijany Sabin, który naruszył prawo (pijąc zamiast swo-
jego, włoskiego, wina, obce, żydowskie), gniewa się na niewolnika, który widzi
go w nieodpowiednim stanie:

Sabin: ...Naśmiewasz się, bydlaku!


Niewolnik (z przestrachem): Cieszę się, panie, że widzę cię w dobrym humorze.
Sabin (z całą siłą uderzywszy niewolnika w twarz): Masz się cieszyć tylko wtedy,
kiedy ci każę... Na zdrowie, szanowny Józefie.

U Czewkina i Bułhakowa zgadzają się nie tylko okoliczności tej awantury i jej
symbolika, lecz również motywacje psychologiczne. Sabin zabiera się do naru-
szania rzymskich praw, by w interesie wpływowego ugrupowania arystokracji
żydowskiej aresztować człowieka, który władzy Rzymu nie wyrządził szkody.
Tu czerwone wino również jest symbolem krwi, która dopiero będzie rozlana.
Trybun legionu obawia się, że niewolnik domyślił się treści zawiązanej zmowy i
to wyzwala w nim nagły wybuch gniewu. Ale, otrzeźwiawszy, rozumie, że słu-
żący niczego wiedzieć nie może, i się uspokaja . Bułhakowowski Piłata, który
wysłał na stracenie niewinnego Ha-Nocri, dręczy niepokój. Wydaje mu się, że
otoczenie wie o tym przestępstwie i potępia go. Prokurator podejrzewa nawet
swojego niewolnika i (na pierwszy rzut oka) wpada w furię bez przyczyny, ale
orientuje się, że ten nic nie wie o historii z Jeszuą — i gniew przechodzi Piłatowi
tak szybko, jak się zaczął.
Toast prokuratora w „Mistrzu i Małgorzacie“: „Za nas, za ciebie, cezarze, ojcze
Rzymian!...” — to dosłowny cytat z pracy Boissiera, gdzie z powołaniem się na
wielkiego Owidiusza, umieszczono zdanie, tradycyjnie wygłaszane przez Rzy-
mian w czasie tak zwanych „świąt pokrewieństwa”40 przy libacjach na cześć im-
peratora. Z tej samej książki Bułhakow zaczerpnął wiele cech dla scharakteryzo-
wania Poncjusza Piłata jako typowego Rzymianina epoki powstawania chrześci-
jaństwa. G. Boissier podkreślał:

Rzymska religia nie tylko nie popierała pobożności, lecz można nawet powiedzieć,
że odnosiła się do niej negatywnie. Rzymski lud stworzony był do działania; marzy-
cielskość, mistyczne kontemplacje były mu obce i podejrzane. Najwyżej stawiano:
40 Nie udało mi się zidentyfikować tego święta. Być może chodzi o Parentalia — święta ku czci
przodków — obchodzone dniach 13-21 lutego [przyp. tłum.].

124/361
Chrześcijaństwo

spokój, porządek i precyzję, a wszystko, co podniecało i mąciło duszę, nie zdobywa-


ło uznania.

Takim człowiekiem czynu, przeciwnym ideałom chrześcijaństwa, jawi się nam


Piłat Bułhakowa, nie akceptujący religii żydowskiej, ale także z podejrzliwością
odnoszący się do prawdy Jeszui. U France‘a i Czewkina Piłat występuje przede
wszystkim jako przekonany wielbiciel filozofii epikurejskiej. U Bułhakowa pro-
kurator Judei jest surowy, po wojskowemu przyziemny, niechętny filozofii, lecz
zdolny do oszacowania rozumu Ha-Nocri i siły jego nauki. W rozmowie Afraniu-
sza i Piłata autor „Mistrza i Małgorzaty” skorzystał z jeszcze jednej oficjalnej
rzymskiej formuły:

— Ręczyć można — czule spoglądając na procuratora, odpowiedział gość — za


jedną, jedyną rzecz na tym świecie — za potęgę wielkiego cezara.
— Oby bogowie zesłali mu długie życie! — natychmiast podchwycił Piłat. — I pokój
powszechny.

Dalej idzie rzymska przysięga na Lary i ucztę dwunastu bogów, którymi prokura-
tor wzmacnia swoje życzenie jak najszybszego wyjechania ze znienawidzonego
Jerszalaim. Jest w tym również jego podświadomy, nie wyrażony wprost, żal, że
nie udało się opuścić miasta wcześniej, przed sądem i śmiercią Jeszui. Wszystkie
występujące w tym dialogu realia przeciwnej chrześcijaństwu religii rzymskiej,
pochodzą z książki Boissiera, a w szczególności z tego miejsca, gdzie przytoczo-
ne są słowa znanego rzymskiego teologa Tertuliana o tym, że chrześcijanie na
swoich zgromadzeniach modlili się za imperatora i prosili swojego Boga o obda-
rzenie go:

długim życiem, uznaną przez wszystkich władzą, kochającą rodziną, dzielnym woj-
skiem, wiernym senatem, uczciwymi poddanymi i powszechnym pokojem.

W „Mistrzu i Małgorzacie” Afraniusz i Piłat nieco karykaturalnie upodobniają


się do pierwszych zwolenników nowej religii. Planowany przez nich mord na
Judzie z Kiriatu to na razie pierwszy i jedyny wynik zapowiadanego przez Je-
szuę królestwa dobra, demonstrujący bezpłodność jego apeli, aby uważać za do-
brych wszystkich ludzi, w tym i zdrajcę Judasza. Prokurator roztropnie opuszcza
słowa oficjalnej modlitwy o wiernych i uczciwych poddanych. Przecież on i
Afraniusz zamyślili w istocie zdradę — zamordowanie człowieka, który doniósł

125/361
Chrześcijaństwo

na winnego złamania „prawa o obrazie majestatu” — ważnej części imperialnego


kultu. To prawo karało wszystkich, którzy zwątpili w boskość rzymskiego ceza-
ra, a w czasach Tyberiusza, kiedy rodziło się chrześcijaństwo, było szeroko wy-
korzystane do prześladowania nieposłusznych. Śmierć Judy z Kiriatu nie zdejmu-
je jednak ciężaru z sumienia prokuratora. Jeszua Ha-Nocri — okazało się — miał
rację. Uratować duszę Piłata może nie nowe morderstwo, a głęboki żal z powo-
du doprowadzenia do skazania na śmierć niewinnego.
W opowiadaniu France’a Piłat i Lamia piją wino z Falernus, wysławiane jeszcze
przez Horacego. Bułhakow niewątpliwie zwrócił uwagę na następujące rozwa-
żania G. Boissiera:

A kto wie, czy nie panowało w tej karczmie niewolników więcej szczerej wesołości,
niż przy stole pana, gdy nalewał przyjaciołom swoje pięćdziesięcioletnie falerno lub
częstował cekubskim41 cynarem?

Brockhaus podkreśla, że falerneńskie jest jednym z najlepszych włoskich win,


ustępującym tylko cekubskiemu. Najprawdopodobniej i jedno, i drugie było wi-
nem białym, ale Bułhakow świadomie wyrzekł się tego szczegółu ze względu na
symbolikę i dlatego prokurator z Afraniuszem piją wino czerwone, chociaż na-
zwane „caecubum, trzydziestoletnie” (leżakowane krócej jednak, niż falerneń-
skie w Boissiera). Mistrza i Małgorzatę Azazello truje czerwonym falerneńskim,
nieistniejącym w naturze. I chociaż Piłat na kolacji z dowódcą tajnej straży pró-
buje wydawać się uprzejmym i wesołym, to w samej rzeczy, w pałacu prokurato-
ra, dręczonego przez męki sumienia, ani falerneńskie, ani cekubskie nie mają mo-
cy stworzenia tej atmosfery wesołości, która panuje w karczmie prostaczków.
W „Prokuratorze Judei” główny bohater w następujący sposób wykłada historię
powstania samarytan:

Człowiek z ludu, mową wpływowy, jakich niemało bywa w Syrii, nakłonił Samary-
tańczyków, by zbrojno zebrali się na górze Gazim, która w tym kraju uchodzi za
miejsce święte. Obiecał on ukazać im na oczy naczynia święte, które za dawnych
czasów Ewandra i Eneasza, praojca naszego, ukryć tam miał bohater głośny, a ra-
czej bożek jakiś miejscowy, zwany Mojżeszem. Na to zapewnienie Samarytanie po-
wstali. Zawiadomiono mię zawczasu, więc mogłem też ubiec ich; górę samą kaza-
łem obsadzić oddziałami piechoty, a konnicę na czatach rozstawiłem w okolicy.

41 Caecubum — miasto i region w Lacjum.

126/361
Chrześcijaństwo

Te środki ostrożności były bardzo pilne. Już bowiem powstańcy oblegali gród Tyra-
thaba, położony u stóp góry Gazim. Rozproszyłem ich z łatwością i stłumiłem bunt
w zarodku. Następnie, by dać groźny przykład, a bez wielkich ofiar, wydałem katom
przywódców ruchawki.42

W „Mistrzu i Małgorzacie” Piłat pojawił się w Jeruszalaim w związku z wybu-


chającymi tam zamieszkami, a kaźń zorganizowano dla przestraszenia ich uczest-
ników. Bohater France’a wspomina, że nieustannie musiał tasować wojska z po-
wodu rozruchów. Także Piłat u Bułhakowa mówi Kaifaszowi:

Przypomnij sobie, że to z waszego powodu musiałem zdjąć ze ściany tarcze z impe-


ratorskimi buńczukami, wysyłać wojska, musiałem, jak widzisz, sam przyjechać, by
zobaczyć, co się tu u was wyprawia!

Otoczenie Łysej Czaszki u Bułhakowa dokładnie powtarza otoczenie góry Ga-


zim w „Prokuratorze Judei”: u szczytu znajdują się oddziały rzymskiej piechoty,
a zbocza chroni syryjska kawaleryjska ala. Jeszua, według Piłata, ma wielki dar
wymowy, dlaczego tłumy gamoni chodziły za nim, słuchając kazań o dobrych lu-
dziach. To być może wiąże się z tym, że, zgodnie z zeznaniem Ha-Nocri, jego oj-
ciec według pogłosek był Syryjczykiem. Bułhakow uwzględnił charakterystykę
Syryjczyków z opowiadania France‘a.
Przeczucie nieśmiertelności u Piłata w „Mistrzu i Małgorzacie” też, zapewne jest
ukrytym cytatem z „Prokuratora Judei”, gdzie Lamia mówi do swojego rozmów-
cy:

Śmieję się — rzekł Lamia — bo zabawna myśl przeszła mi przez głowę. Pomyśla-
łem, że kiedyś Jowisz żydowski przybyć mógłby do Rzymu, by tu ścigać cię swą ze-
mstą. Czemużby tak być nie mogło? Azja i Afryka dały nam już bogów niemało.
Wzniesiono już w Rzymie świątynie dla Izydy i dla szczekającego Anubisa. Spoty-
kamy w zaułkach i nawet w kamieniołomach zamiejskich Dobrą Boginię Syryjską
jadącą na ośle. A czyż nie pamiętasz, że za rządów Tyberiusza pewien młody szlach-
cic podał się za rogatego Jowisza Egipcjan i w tym przebraniu pozyskał względy
jednej niewiasty znakomitego rodu, zbyt cnotliwej, by coś bogu odmówić miała.
Strzeż się, Pontiuszu, by niewidzialny Jowisz żydowski pewnego ranka nie wylądo-
wał w Ostii!!43

42 A. France, op. cit. [przyp. tłum.].

43 Ibid. [przyp. tłum.].

127/361
Chrześcijaństwo

U Bułhakowa wszakże, nieśmiertelność Piłata związana jest nie z wiecznym


prześladowaniem przez żydowskiego Boga, a z tą wieczną „sławą”, która zosta-
nie przy prokuratorze przez stulecia po wyroku na Jeszuę Ha-Nocri. Piłat prze-
widuje tu swoją nieśmiertelność i w finale powieści ciężko cierpi z jej powodu.
U France’a zaś emerytowany prokurator Judei i jego przyjaciel bardzo ironicznie
odnoszą się do możliwości „bożej kary” — wiecznych prześladowań ze strony
Żydów i ich Boga. Bułhakow jest otwarcie polemiczny w odniesieniu do swoje-
go francuskiego poprzednika. Bohater „Prokuratora Judei” przypomniał sobie o
wielu ważnych wypadkach swojego burzliwego życia, lecz nie odnalazł w pa-
mięci historii Jezusa Chrystusa, chociaż Lamia wprost o niego zapytał. U Bułha-
kowa zaś Poncjusz Piłat całe pozostałe życie męczy się z powodu roli odegranej
w sprawie Jeszui Ha-Nocri.
Jeżeli lekko ironiczny styl opowiadania Wolanda o Jeszui i Piłatem w pierwszej
redakcji „Mistrza i Małgorzaty” był bliski stylowi France‘a, to później ujawniwi-
ły się różnice. Jak podkreślał w swoim czasie znany duński krytyk Georg Bran-
des, w po raz pierwszy tłumaczonym na rosyjski w 1908 r. krytycznym szkicu
„Anatol France”, u tego pisarza

przede wszystkim rzuca się w oczy ironia, czyniąca z niego następcę Renana. Lecz
ironia France‘a, przy wszystkich podobieństwach, jest inna. Rienan, jak pisarz —
historyk lub krytyk — mówi zawsze w swoim imieniu, a przez wymyślone osoby w je-
go filozoficznych dramatach — a jeszcze bardziej w jego filozoficznych dialogach
— mówi on sam. Ironia France’a natomiast zawiera się w potocznym języku. Renan
się ukrywa, France — przeistacza. Pisze, przyjmując punkt widzenia dawnego
chrześcijaństwa lub średniowiecznego katolicyzmu, i z tego, co mówi, jasno wynika,
co myśli”.

Ostatecznie ironia w scenach z Jeruszalaim okazała się niepotrzebna, a zasada


przeistoczenia przyjęta i wykorzystana: Piłat, Jeszua i inne postacie myślą i dzia-
łają jak ludzie antyczni, lecz jednocześnie przypominają ludzi współczesnych,
będąc bliscy i zrozumiali dla czytelnika w XX wieku.
Stosunek do historii jest u France’a bardzo osobliwy. Jak podkreślał Brandes

wśród licznych innych spraw, France nie wierzy w naukową historię. Historia odda-
je przypadki przeszłości. Lecz czym jest zdarzenie? Wybijającym się faktem. Kto
ocenia, czy taki a taki fakt jest wybitny lub nie? Ocenia historyk — samowolnie i
według swego gustu. Prócz tego, fakt zawsze jest bardzo złożony. Czy historyk

128/361
Chrześcijaństwo

przedstawia go w całej jego rzeczywistej złożoności? To jest niemożliwie. A więc


przedstawia wycinek. Dalej, fakt historyczny jest otoczony faktami niehistorycznymi
lub nieznanymi. Jakże może historyk przedstawić wszystkie ich sprzężenia?

Bułhakow nie tak sceptycznie jak France odnosił się do możliwości nauki, w
szczególności w kwestii rozwiązania skomplikowanego problemu rekonstrukcji
historii początków chrześcijaństwa. Jednocześnie autor „Mistrza i Małgorzaty”
postępował w zgodzie z zasadą artystycznego przekształcania faktu historyczne-
go, siłą wyobraźni niejako odgadując te wypadki, o których milczą źródła. Bułha-
kow dzieło literackie na temat wczesnej historii chrześcijaństwa powierzył sta-
raniom historyków. W przygotowawczych materiałach do powieści zapisywał
pytania, które pojawiały się w procesie pracy, w rodzaju tych, jakim ostatecznie
prokuratorem Judei był Piłat, jakiego koloru było falerneńskie wino, kiedy był
ukrzyżowany Jezus Chrystus, jaki jest rosyjski ekwiwalent nazwy legionu Ful-
minata, jaka jest lokalizacja Golgoty i etymologia tej nazwy (okazała się Łysą
Czaszką), gdzie znajdowała się rezydencja prokuratora Judei itp. Pisarz chciał
być dokładnym w szczegółach historycznych, proponując jednocześnie zupełnie
niekanoniczne potraktowanie okresu powstania chrześcijaństwa i biografii Jezu-
sa Chrystusa.
W przedstawianiu antycznego świata z początków chrześcijaństwa Bułhakow
starał się osiągnąć obiektywność. Mógłby podpisać się pod słowami Boiassiera z
przedmowy do „Religii rzymskiej”, o tym, że

w zakresie zagadnień będących przedmiotem naszego badania przesądy były tak


silne, że niektórzy historycy, zależnie od swoich poglądów, proponowali w dobrej
wierze zupełnie różne rozstrzygnięcia w ocenie jednych i tych samych dokumentów.
Jedni bardzo chętnie wymieniają wszystkie te przestępstwa, o których dowiadujemy
się z opowiadań dawnych pisarzy, i dochodzą do tego, że zaprzeczają cnotom po-
gańskiego społeczeństwa, zapominając, że istnieją w tych sprawach liczne świadec-
twa ojców kościoła.
Inni na odwrót, zwracając swoją uwagę na wielkie zasady, proklamowane przez fi-
lozofów, i nie zajmując się pytaniem, czy znalazły one swoje zastosowanie w życiu,
rysują ówczesną epokę w najbardziej pasjonujących obrazach, stawiają antyczną
mądrość tak wysoko, że przewrót, dokonany przez chrześcijaństwo, wygląda na nie-
potrzebny lub raczej — że żadnego takiego przewrotu nie było, a nowa religia nie
jest inna, lecz stanowi naturalne przedłużenie dawnych religii i filozofii.

129/361
Chrześcijaństwo

Podobne przesadne zachowania przeczą zdrowemu rozsądkowi i są obalane przez


historię. Moją jedyną troską jest zebranie, w takim stopniu, w jakim to możliwe,
więcej faktów, przedstawić je bez wypaczeń, zachowując ich prawdziwy charakter i
sens, tak by każdy, czytając tę książkę, mógł łatwo skonstruować swój pogląd.

Autor „Mistrza i Małgorzaty” znał prace niemieckiego historyka i filozofa Artura


Drewsa, jednego z najbardziej skrajnych zwolenników szkoły mitologicznej, cał-
kowicie zaprzeczającej historyczności Jezusa Chrystusa. W archiwum pisarskim
pozostały wypisy na temat etymologii imienia Jeszua Ha-Nocri. Znał też Bułha-
kow klasyczne dzieła historyka Ernesta Renana: „Życie Jezusa” i „Antychryst”.
Z tych źródeł również zostały poczynione liczne wypisy, odnoszące się szczegól-
nie do proroctwa Poncjusza Piłata wygłoszonego wobec Józefa Kajfasza i do sze-
regu szczegółów postaci Afraniusza i Judy z Kiriatu. Renan udowadniał histo-
ryczność Jezusa, lecz zaprzeczał jego boskiej naturze. W przeciwieństwie do
francuskiego historyka, Farrar w swoim „Życiu Jezusa Chrystusa”, tak aktywnie
wykorzystanym przez Bułhakowa, potwierdzał zarówno historyczność Jezusa,
jak i jego boskość. Z książki Farrara autor „Mistrza i Małgorzaty” wziął wiele de-
tali życia codziennego w Palestynie w epoce początków chrześcijaństwa. Pozo-
stał na przykład wypis odnoszący się do imienia „Tolmaj”. We wczesnej redakcji
„Mistrza i Małgorzaty” tak nazywa się dowódca tajnej straży — przyszły Afra-
niusz — a w ostatecznym tekście ten z podwładnych Afraniusza, który kierował
pochówkiem ciała Jeszui Ha-Nocri i uśmierconych wraz z nim rozbójników Ge-
stasa i Dismasa (imiona tych ostatnich Bułhakow zasięgnął z pracy Nikołaja Mak-
kawiejskiego „Archeologia cierpień pana naszego, Jezusa Chrystusa”, opubliko-
wanej w „Pracach Kijowskiej Akademii Teologicznej” za rok 1891). Farrar są-
dził, że Tolmajem był ojciec apostoła Bartolomeja, którego imię można tłumaczyć
jako „syn Tolmaja”. Samo imię „Tolmaj” najprawdopodobniej przeszło do po-
wieści Bułhakowa z „Herodiady“ Flauberta, poświęconej historii Jana Chrzcicie-
la. Tam Tolmaj jest jednym z zaufanych tetrarchy Heroda Antypasa. Z „Herodia-
dy” prawdopodobnie pochodzi i taki znaczący szczegół szaty Poncjusza Piłata,
jak czerwone podbicie białego płaszcza — przepowiednia przyszłego rozlewu
niewinnej krwi. U Flauberta syryjski namiestnik Witeliusz „zachował swoją
purpurową szarfę, przecinająca przez środek jego lnianą togę”.
Z Farrara Bułhakow zapożyczył wspomnienie o trzydziestu tetradrachmach (za-
chował się odpowiedni wypis). Angielski historyk wskazywał, że w czasach

130/361
Chrześcijaństwo

Chrystusa ewangeliczne szekle (srebrniki) nie były w rzeczywistości w obiegu,


„lecz Żydzi mogli płacić syryjskimi lub fenickimi tetradrachmami, które miały tę
samą wagę”. Pisarz postępował za Farrarem tam, gdzie ten poprawiał w szczegó-
łach kanoniczne Ewangelie. Brytyjski biskup szeroko korzystał z Talmudu i innej
żydowskiej literatury o Jezusie, a uzyskane dane zgromadził w specjalnym za-
łączniku. W tych materiałach twierdzi się, że Jezusa miał tylko pięciu uczniów,
łącznie z apostołem Mateuszem i autorem apokryficznej Ewangelii Nikodema
(Nakdima ben Goriona), a nie dwunastu, jak chcą kanoniczne Ewangelie. Oczy-
wiście nie bez wpływu Farrara Bułhakow zmniejszył liczbę uczniów swojego Je-
szui do jednego — Mateusza Lewity.
W materiałach przygotowawczych pozostały też wypisy w sprawie dwóch
przeciwstawnych poglądów co do tego, czy Jezus Chrystus znał grekę. Farrar
uważał, że „Zbawca, prawdopodobnie, mówił po grecku”, a Rienan — że „mało
także prawdopodobne, aby Jezus znał grecki”. Bułhakow przedłożył pogląd an-
gielskiego historyka, ponieważ zgodnie z nim można było postać Jeszui Ha-Nocri
uczynić wyrazistszą i głębszą. Pisarzowi potrzebny był zaznajomiony z grecką
tradycją święty bohater, w odróżnieniu od Renana, który nadał swemu Jezusowi
cechy patriarchalności i w większej mierze wskazywał na rolę żydowskiej religii
i jej oddziaływania na życie w rodowodzie nowej nauki.
Bułhakowowska pozycja w kwestii pochodzenia chrześcijaństwa była najbliższa
prezentowanej przez niemieckiego historyka i teologa D. Straussa, który w swo-
im „Życiu Jezusa” nie wątpił w historyczność Jezusa, lecz sądził, że w przekazie
kolejnych pokoleń jego historia przekształciła się w mit. Z książki Straussa Bułha-
kow wypisał opowiadanie o tym, że

przyczyną ciemności, którą jedynie Łukasz opisuje mniej więcej dokładnie jako za-
ćmienie słońca, nie mogło być naturalne zaćmienie: wówczas była wielkanocna
pełnia księżyca... To samo zdarzyło się ze słońcem w czasie zamordowania Cezara...

W ten sposób niejako potwierdzało się, że prawdziwą przyczyną nagłego nadej-


ścia ciemności była najprawdopodobniej chmura burzowa, jak to opowiada po-
emat Gieorgija Pietrowskiego: „Nawisła chmura ciemna i zakryła wysoki lazur”.
W „Mistrzu i Małgorzacie” przed samą śmiercią Jeszui widoczna jest „groźna i
nieodparta chmura burzowa nadciągająca niebem od zachodu”.

131/361
Chrześcijaństwo

Z pracą Straussa, prawdopodobnie, związana jest konstrukcja sceny przesłucha-


nia Jeszui przez Piłata. Niemiecki historyk uważał, że

ogólnie biorąc, czwarty Ewangelista... bardzo dokładnie opisał scenę przesłuchania


u Piłata, nawet nadając jej charakter dramatyczny i nieomal teatralny. I tak na
przykład podaje, że Żydzi, wobec nadchodzącej Paschy, „nie weszli do pretorium”
do Piłata, by „się nie skalać”, i że chociaż Jezus został doprowadzony do pretora,
to sam Piłat niejednokrotnie „wychodził do Żydów dla negocjacji” i nareszcie sam
„wyprowadził” z pretorium Jezusa. Jednak naszemu Ewangeliście niewątpliwie
sprawiłoby kłopot pytanie, kto mianowicie opowiedział mu, stojącemu prawdopo-
dobnie razem z innymi Żydami przed siedzibą pretora, o czym właściwie rozmawiał
Piłat z Jezusem wewnątrz.
Bułhakow, podobnie jak Strauss, próbował obrać Ewangelie z późniejszych
warstw mitologicznych. Historyk wątpił w to, żeby rzymski prokurator Judei
mógł umyć ręce przed jerozolimską czernią, aby zademonstrować, że potępia
uśmiercenie niewinnego. Strauss krytykował także fragment Ewangelii według
Mateusza, zawierający wieszczy sen żony Piłata, która prosiła męża o nie wyrzą-
dzanie zła Jezusowi. Zdaniem niemieckiego historyka, opowiadanie o żonie pro-
kuratora Judei powiela legendę o innym śnie — żony Juliusza Cezara, wzywają-
cej męża do nieopuszczania domu w dzień zamachu na jego życie. Tych niewiary-
godnych zdaniem Straussa epizodów nie ma w ostatniej redakcji „Mistrza i Mał-
gorzaty”.
Jednocześnie Strauss uznał za całkowicie realne odbijające się w Ewangeliach
motywy nienawiści do Jezusa ze strony żydowskich władz, które ujrzały w jego
nauce niebezpieczną konkurencję dla pozycji religii żydowskiej i jej kapłanów.
Duchowieństwo żydowskie próbowali przedstawić Jezusa przed rzymskim pro-
kuratorem jako człowieka politycznie niegodnego zaufania i, zdaniem niemiec-
kiego historyka, dążyli do udowodnienia, że

politycznie niebezpiecznymi momentami są: popularność, z której korzysta Jezus w


społeczeństwie, uwaga, z jaką lud przysłuchuje się jego kazaniom i ten szacunek,
który mu okazano przy wjeździe do Jerozolimy. Pod tym względem ewangeliczne
opowiadanie jest historycznie całkowicie prawdopodobne.

Wszystkie te wątki zostały zachowane w „Mistrzu i Małgorzacie”. Podkreślmy,


że wersja o pozdrowieniach, które podobno wykrzykiwał tłum przy wejściu Je-
szui do Jeruszalaim, jest obecna tylko w oficjalnym protokóle, przedstawionym

132/361
Chrześcijaństwo

przez Sanhedryn i obala ją sam Ha-Nocri. W archiwum Bułhakowa pozostał wy-


pis z książki Heinricha Graetza „Historia Żydów” z podkreśleniem „całkowitej
niewiarygodności informacji o uroczystym wkroczeniu do Jerozolimy” Jezusa
Chrystusa oraz cytat z książki komunisty Henri Barbussse’a „Jezus przeciw
Chrystusowi”: “Myślę, że w rzeczywistości ktoś przyszedł — mało znany ży-
dowski prorok, który nauczał i został ukrzyżowany”. Z pracy Barbusse‘a dostało
się do powieści także miasto Gamala jako miejsce urodzenia Jeszui Ha-Nocri.
Francuski pisarz, chociaż przekonany ateista, niemniej dopuszczał, że Jezus ist-
niał, chociaż później jego postać zmitologizowały Ewangelie.
Dla zbudowania jeruszalaimskich scen „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakow w pełni
wykorzystał informacje zawarte tak w kanonicznych Ewangeliach, jak i w apo-
kryfach. Z tych ostatnich największe znaczenie dla jego pracy nad powieścią mia-
ła ewangelia według Nikodema. W Brockhausie „Ewangelia Nikodema“ jest opi-
sana jako utwór zawierający wiele materiałów dotyczących Poncjusza Piłata.
Tam też znajdujemy odwołanie do pracy I. Porfiriewa „Apokryficzne opowieści
o nowotestamentowych postaciach i zdarzeniach w rękopisach biblioteki Soło-
wieckiej”44. Bułhakow najwidoczniej zaznajomił się i z artykułem w Brockhau-
zie, i z książką Porfirjewa.
Do pierwszej redakcji „Mistrza i Małgorzaty” była włączona historia Weroniki
— wdowy, uzdrowionej przez Jeszuę, która później podała mu swoją chustkę,
gdy był w drodze na miejsce kaźni. Porfiriew, powołując się na apokryf „Acta
Sanctorum”, szczegółowo opowiada o Weronice:

Kiedy Zbawca szedł na śmierć na krzyżu, niewiasta z Jerozolimy, Weronika, podała


mu swoje nakrycie głowy, by mógł otrzeć nim pot i krew. Zwrócił jej płótno, lecz na
nim, na znak Jego miłości, odbiło się Jego oblicze. Nie ma wątpliwości, że mowa tu
o tej samej Weronice, która w innych opowieściach przedstawiana jest jako niewia-
sta cierpiąca z powodu krwotoków, którą uzdrowiło dotknięcia szaty Zbawcy.

Weronika figuruje też w Ewangelii Nikodema, a w łacińskiej opowieści o śmier-


ci Piłata jej historia bezpośrednio wiąże się z losem prokuratora Judei. Imperator
Tyberiusz, który cierpiał na nieuleczalną chorobą (zgodnie z Ewangelią Nikode-
ma miał na twarzy „ropiejący strup”, którego żaden lekarz nie mógł wyleczyć),

44Mowa o słynnej bibliotece Monastyru Sołowieckiego, założonej w XVI w. przez ihumena


Dosyteusza.

133/361
Chrześcijaństwo

dowiedział się, że „w Jerozolimie pojawił się lekarz o imieniu Jezus”, i posłał po


niego swojego zaufanego Woluziana. Wysłannik jednak po przyjeździe dowie-
dział się, że Piłat już skazał Jezusa na ukrzyżowanie jako podburzającego lud. W
powrotnej drodze zausznik Tyberiusza spotkał Weronikę, która opowiedziała
mu o swoim uzdrowieniu i o tym, że ma u siebie wizerunek Jezusa na płótnie,
którego ujrzenie, natychmiast przywróci Tyberiuszowi zdrowie. Woluzian za-
brał Weronikę do Rzymu i obraz Jezusa przyniósł cezarowi ulgę. Tyberiusz
uniósł się gniewem na Piłata, który skazał na śmierć niewinnego Jezusa, wezwał
prokuratora do Rzymu i zamierzał go stracić, lecz

Piłat, dowiedziawszy się o tym, sam zadał sobie śmierć własnym nożem. Ciało Piła-
ta wrzucili do Tybru, lecz ten go nie przyjął; potem wyrzucali je w innych miej-
scach, aż znaleźli głęboką studnię, otoczoną górami, gdzie dotychczas spoczywa.

Niewykluczone, że we wczesnych stadiach pracy nad powieścią pisarz zamierzał


szczegółowo zarysować dalszy los Poncjusza Piłata, co spowodowało wyczerpu-
jące opracowanie historii Weroniki w redakcji z 1929 roku. Wtedy Woland na
Patriarszych Prudach opowiadał literatom o losie chrześcijańskiej świętości —
chuście Weroniki, która podobno leży na morskim dnie, gdzie dostała się około
1203-4 roku. Widocznie, Bułhakow wiązał historię relikwii z czwartą wyprawą
krzyżową, która zakończyła się zdobyciem i złupieniem Konstantynopola. Naj-
prawdopodobniej, źródłem była tu kronika Roberta de Clari „Zdobycie Kon-
stantynopola”. Ten pomnik łacińskiej literatury został w 1865 roku przetłuma-
czony na rosyjski w ramach gimnazjalnych wypisów z historii Średniowiecza.
W „Zdobyciu Konstantynopola”, opowiada się w szczególności o rozkradaniu
przez krzyżowców chrześcijańskich relikwii, które zachowały się w licznych
kościołach miasta. Robert de Clari, który sam brał udział w wyprawie, wspo-
mniał wśród innych osobliwości kawałek płótna z odbitą na nim twarzą Chrystu-
sa. Gdzie indziej kroniki opowiadają o całunie, na którym podobno też pozostał
obraz Jezusa. Te relikwie, zwłaszcza pierwszą, autor „Mistrza i Małgorzaty”,
według wszelkiego prawdopodobieństwa, utożsamił ze znakomitą chustą Wero-
niki. Po zdobyciu Konstantynopola ona, jak i wiele innych relikwii, przepadła
nie wiadomo gdzie. Jedyna data w kronice de Clari’ego — 1203 rok — to czas,
kiedy, zdaniem kronikarza, zaczął się marsz (w rzeczywistości — w 1202 roku) i
doszło do pierwszego szturmu i okupacji Konstantynopola przez krzyżowców.
Jednak Bułhakow szybko oczywiście odkrył, że do grabieży doszło dopiero po

134/361
Chrześcijaństwo

drugim szturmie, który miał miejsce za w 1204 roku, kiedy chusta Weroniki w
rezultacie burzliwych zdarzeń rzeczywiście mogła znaleźć się na dnie morza.
Prawdopodobnie dlatego pisarz poprawił w brudnopisie 1203 rok na 1204 —
poprawną datę zniknięcia relikwii. Jednakże w ostatecznym tekście „Mistrza i
Małgorzaty” autor powieści zrezygnował z historii Weroniki. Możliwe, że wią-
że się to z dążeniem do uwolnienia powieści od budzących wątpliwość świa-
dectw o dokonanych przez Jezusa cudach. Jednocześnie pisarz zachował wiele
szczegółów, pochodzących z nowotestamentowych apokryfów. Na przykład,
Poncjusz Piłat w ostatniej redakcji nazywa Jeszuę Ha-Nocri wielkim lekarzem i
przypomina sobie o ropiejącym wrzodzie na czole Tyberiusza.
W archiwum Bułhakowa pozostał wypis z Farrara o tym, że skoro owoce drze-
wa figowego, zwane bakkurotami, były zwykłym daniem na paschalnej kolacji,
więc na pewno znalazły się i na potajemnej wieczerzy ewangelicznej. Z tym wy-
pisem sąsiaduje inny — z pośmiertnie wydanego dziennika znanego archeologa,
odkrywcy Kodeksu Synajskiego45, biskupa Porfirego Uspieńskiego — „Księga
mego życia”. Zawiera on opis podróży po świętych miejscach. Uwagę autora
„Mistrza i Małgorzaty” przyciągnął zapis z 29 marca 1844 roku o tym, że w gó-
rach Betlejem figowce „dopiero co zaczęły wypuszczać liście, chociaż owoce już
mają wielkość oliwek”. Dalej biskup pisze, że w dolinach proces dojrzewania
przebiega znacznie szybciej, dlatego jeszcze na 24 dni przed wyprawą do Betle-
jem, w drodze do Kafarnaum, widział „figi znacznie lepiej rozwinięte”. Bułha-
kow mógł być zatem pewny, że w okolicach Jerozolimy, położonej w dolinie Jor-
danu, te owoce w drugiej połowie kwietnia, kiedy toczy się akcja w Jeruszalaim,
już zupełnie dojrzały i rzeczywiście mogli się nimi raczyć Jeszua Ha-Nocri i jego
jedyny uczeń. To podobieństwo do potajemnej wieczerzy utrwaliło się w zapi-
skach Mateusza Lewity, które czyta Poncjusz Piłat: „Śmierci nie ma... Wczoraj
jedliśmy słodkie wiosenne bakkuroty46...”
W „Mistrzu i Małgorzacie” pojawiają się interesujące odwołania do książki zna-
nego rosyjskiego pisarza, poety i myśliciela Dmitrija Mereżkowskiego „Jezus

45 Niestety, Wikipedia jest innego zdania, podając za odkrywcę Kodeksu Tischendorfa.

46 To jest słodkie, wiosenne figi, a nie chleb świętojański, jak chcą Irena Lewandowska i Wi-
told Dąbrowski. Jednak nie ma czemu się dziwić, bo bez objaśnień Borysa Sokołowa i tekstu
biskupa nie da się tego fragmentu poprawnie przetłumaczyć.

135/361
Chrześcijaństwo

Nieznany”, która wyszła w Belgradzie w 1932 roku. Tak jak Bułhakow, Mereż-
kowski mocno krytykował mitologiczną teorię pochodzenia chrześcijaństwa:

Czym jest mitomania? Pseudonaukową formą religijnej niechęci do Chrystusa i


chrześcijaństwa, niejako skurczem wnętrzności, wyrzucających z siebie lekarstwo
lub truciznę. „Nie może świat mieć was w nienawiści, ale mnie ma w nienawiści; bo
ja świadectwo daję o nim, że złe są uczynki jego“. (Jan, 7, 7). Oto dlaczego w samą
wigilię największego zła — wojny, świat go znienawidził tak, jak jeszcze nigdy. I na-
zbyt jest zrozumiałe, że wszędzie, gdzie tylko pragnęli skończyć z chrześcijaństwem,
„naukowe odkrycie”, że Chrystus to mit, zostało przyjęte z takim zachwytem, jakby
tylko na to czekali.

W „Jezusie Nieznanym” nastroje mitologów można scharakteryzować jako pró-


„skradzenia Zbawcy uratowanego świata, dokonania drugiego mordu na Chrystu-


sie, tylko gorszego: w pierwszym, na Golgocie, zabito tylko Jego ciało, a w tym
drugim i ciało, i duszę; w pierwszym został zamordowany tylko Jezus, a w drugim
— i Jezus, i Chrystus... Gdyby próba ta się udała, to całe chrześcijaństwo — sam
Kościół, ciało Chrystusa — rozsypywałoby się, jak zjedzona przez mole odzież.

W pierwszej redakcji “Mistrza i Małgorzaty”, która powstawała w 1929 roku,


„powtórnego” zamordowania Chrystusa, dokonują Berlioz i Bezdomny, twier-
dząc, że nigdy nie było go na świecie i jest to także zilustrowane konkretnym
czynem. Iwanuszka, podpuszczony przez Wolanda, zaciera stopą obraz Jezusa,
narysowany na piasku, za co został ukarany obłędem. Mereżkowski w swojej
książce podkreślał, że od ukrzyżowania i Zmartwychwstania do 1932 roku minę-
ło dokładnie 1900 lat, odnosząc to zdarzenie do 31-32 roku. Właśnie taki odstęp
czasu między straceniem Jeszuy a współczesnością, Bułhakow zaznaczył w jed-
nym z najwcześniejszych szkiców powieści, na trzy lata przed ukazaniem się „Je-
zusa Nieznanego”. Mereżkowski zaznacza, że Ewangelie według Mateusza,
Marka i Łukasza określają czas nauczania Jezusa Chrystusa na 4 do 6 miesięcy,
lecz obliczył, że w rzeczywistości te miesiące zawierają w sobie także dwuletnią
przerwę, o której mówi Ewangelia według Jana. Jednocześnie autor „Jezusa Nie-
znanego” odrzuca pogląd znanego lekarza, myśliciela i noblisty, Alberta Schweit-
zera, który napisał w „Historii życia Jezusa”, że nauczanie trwało zaledwie kilka
tygodni. W „Mistrzu i Małgorzacie” od samego początku został odrzucony trady-
cyjny 33 rok, a czas akcji w Jeruszalaim jest osadzony w roku 29, co, w ślad za

136/361
Chrześcijaństwo

Schweitzerem, sprowadza działalność Jeszui Ha-Nocri do tygodni, a nie do mie-


sięcy. Mereżkowski „Życie Jezusa” Renana nazywa „ewangelią według Piłata” i
zamierza odtworzyć „Ewangelię według Jezusa”, opisującą oryginalny bieg zda-
rzeń. Bułhakow zaś starszą wersję „Mistrza i Małgorzaty” pisał jak „ewangelię
według Wolanda”, tak właśnie nazywając odpowiedni rozdział w pierwszej re-
dakcji powieści. Było jeszcze wiele innych zbieżności, które na pewno zwracały
uwagę Bułhakowa przy zaznajamianiu się z tekstem „Jezusa Nieznanego”. Obaj
pisarza rozwijali tezę o współczuciu Piłata dla Jezusa, opierając się, w szczegól-
ności, na „Życie Jezusa” niemieckiego teologa, jednego z założycieli szkoły mito-
logicznej, Dawida Friedricha Straussa. Lecz jeszcze dziwniejsza jest następująca
zbieżność. Mereżkowski sądził, że w czasie przesłuchania Jezusa, Piłat miał pa-
skudne samopoczucie „z powodu pogody”: „łamanie w kończynach, ciężar w gło-
wie i w całym ciele to żar, to dreszcze”. To wzmacnia nieprzyjemne odczucie
prokuratora, że „sprawa Jezusa jest nikczemna” i wywołuje lęk, że jej rozwiąza-
nie „w zgodzie ze sprawiedliwością” wywoła doniesienie żydowskich kapła-
nów do imperatora na Kapri („wiedział, jak niebezpieczne może być dla niego
oskarżenie o «obrazę majestatu»”). U Bułhakowa Piłat cierpiał na okropny ból
głowy już w pierwszym wariancie zdarzeń, napisanym w 1929 roku. Tylko że
tam jeszcze nazywa się to nie zagadkowym greckim słowem „hemikrania“, a jego
zwykłym francuskim odpowiednikiem — „migrena“. Piłat Bułhakowa, tak jak
Piłat Mereżkowskiego, nienawidzi Jerozolimy i Żydów. Taka zbieżność nie jest
niczym dziwnym, ponieważ o tym nastawieniu piątego prokuratora Judei infor-
mowały wszystkie źródła. Dziwi co innego. Mereżkowski, gromadząc informa-
cje rzymskich historyków o tym, że Poncjusz Piłat popełnił samobójstwo, otwie-
rając sobie żyły w kąpieli, wypowiedział myśl, że prokurator w chwili, kiedy po-
jął, że wyrok śmierci na Jezusa jest nieuchronny, poczuł

straszny, zupełnie nieziemski smutek, być może ten sam, z jakim będzie patrzeć na
wodę, mętniejącą od krwi z otwartych żył.

Już w pierwszej redakcji „Mistrza i Małgorzaty” Piłat po odmowie Kajfasza zli-


towania się nad Jeszuą

rozejrzał się, obrzucił spojrzeniem świat i wpadł w przerażenie. Nie było ani słońca,
ani róż, ani palm. Płynęły purpurowe męty, a w nich, zataczając się, nurkował sam
Piłat, zielone wodorosty oblepiały mu oczy, a on myślał: „Dokąd mnie niesie?...”

137/361
Chrześcijaństwo

Później prokurator grozi arcykapłanowi nadchodzącymi nieszczęściami: “...Wy-


pijecie to piwo47, Kajfaszu, wypije lud Jeruszalaimski, i to niemały puchar”. Przy
tym prokurator zapewniał rozmówcę, że podsłuchać ich może „najwyżej diabeł z
rogami... druh serdeczny wszystkich religijnych fanatyków, którzy zaszczuli
wielkiego filozofa...” Mereżkowski trzy lata później pisał:

Gorszą połowę swego charakteru rezerwował Piłat dla Żydów, a ci swoją — dla
niego; on dla nich był „psem nieobrzezanym”, „wrogiem Boga i ludzi”, a oni dla
niego — plemieniem „trędowatym” lub „diabelskim“. Rządzić nimi to jak rządzić
gniazdem szerszeni. To natomiast, że później tacy światli i miłosierni ludzie Rzymu
jak Tytus, Wespazjan i Trajan, zamierzali zniszczyć całe żydowskie plemię, wydusić
doszczętnie to gniazdo, zburzyć Jerozolimę tak, by nie został z niej kamień na ka-
mieniu, zaorać to miejsce i solą posypać tę ziemię, gdzie ona stała, by nic na niej
nie urosło — to, być może, już wyczuł Piłat.

Bułhakow jeszcze w 1929 roku poczynił wypisy u Renana, z „Antychrysta”, o


ostatniej wyprawie Tytusa (39-81), która zakończyła się zdobyciem Jerozolimy
w 70 roku, i wykorzystał je w kolejnych redakcjach powieści dla skonkretyzo-
wania grożeń wskazanych przez Piłata. Mereżkowski uważał, że przebieg roz-
prawy w Sanhedrynie i u Piłata potajemnie obserwował arcykapłan Annasz, teść
i poprzednik Kajfasza oraz główny oskarżyciel i przyczyna zguby Jezusa. U Buł-
hakowa zaś w przesłuchaniu Jeszui Ha-Nocri potajemnie uczestniczy sam Wo-
land, obecny także później, przy ogłaszaniu wyroku .
Zbieżność w traktowaniu historii Jezusa przez dwóch pisarzy wywołuje zdzi-
wienie, jeżeli uwzględnimy, że pracowali niezależnie, samodzielnie zapoznając
się z danymi źródłowymi. Jednak szereg konkretnych zbieżności z książką Me-
reżkowskiego pojawił się w „Mistrzu i Małgorzacie” w połowie lat 30., prawdo-
podobnie pod wpływem „Jezusa Nieznanego”. Mereżkowski uznał, że zamiast
Judasza Iskarioty był Judasz z Keriotu — i właśnie tak zaczął nazywać się bułha-
kowowski bohater w drugiej redakcji scen w Jeruszalaim, powstającej jesienią
1933 roku. Juda z Kiriatu pojawił się dopiero w ostatecznym tekście powieści.
W „Jezusie Nieznanym” w następujący sposób została opisana chmura, która
okryła niebo w dzień sądu i kaźni Chrystusa:

Nagle nastąpiła w połowie dnia ciemność nieprzenikniona jak w głęboką noc —


„mrok ogarnął całą ziemię“ (Mk. 15, 33). Słońce tego ranka wzeszło mętne, złowro-

47 Wiem, że to anachronizm, ale nic lepszego na razie nie przyszło mi do głowy [przyp. tłum.].

138/361
Chrześcijaństwo

gie, jak zawsze przed południowo-wschodnim wiatrem, hamsinem... Dopiero co sę-


dziowie wyszli z izby sądowej i spojrzawszy w niebo, pomyśleli: „Hamsin w pierw-
szym dniu Paschy to niedobry znak!” „Żółty gorszy od Czarnego” — mawia lud, co
znaczy: „cichy, żółty diabeł hamsinu jest gorszy od czarnego diabła burzy”. Przela-
tujący bardzo wysoko w niebie i prawie niesięgający ziemi wiatr z Pustyni Arabskiej
pędzi po niebie obłoki niewidocznego pyłu; tylko w zębach chrzęści, przeszkadza w
oddychaniu i powoduje, że oczy pieką. Gdzieś, bardzo daleko od mknącego, czarne-
go samumu, trwa burza piaskowa, hamsin — jak żółty, słaby, lecz wciąż straszny
cień. Ściele się po ziemi i po niebie, jak dym pożaru, mętna żółta mgła, a matowo-
czerwone, pozbawione promieni słońce wisi w niej krwawą kulą... Jakby po licu zie-
mi i niebie przechodził złowieszczy cień zbliżającego się ostatecznego chaosu i
Końca.

W 1938 roku, w tekście powieści pojawiła się czarno-żółta chmura:

Na niebie, od zachodu podnosiła się groźnie i nieustannie, ścierając z nieba słońce,


burzowa chmura. Na jej krańcach już zaczynała się burzyć biała piana, czarny dy-
miący brzuch połyskiwał żółto. Wiatr, który zerwał się nagle, gnał po drogach pro-
wadzących do Jeruszalaim, wirujące słupy pyłu.

Ta zesłana przez Wolanda chmura uosabia i czarny samum, i jego żółty cień —
hamsin, symbolizując pierwotny chaos i bliski koniec cierpień Jeszui.
Cytat z „Fausta: „…Więc kimże w końcu jesteś?“..., przeszedł do powieści Buł-
hakowa, jako epigraf, także z „Jezusa Nieznanego”. W rozdziale „W stronę
Ewangelii” Mereżkowski wyprowadza swoje tłumaczenie i niemiecki oryginał:

Diabeł służy Bogu na przekór sobie, jak pewnego razu wyznał Faustowi Mefistofe-
les, jeden z bardzo mądrych diabłów:
Ja — jestem częścią tej Siły,
Co wiecznie czyni dobro, pragnąc zła.
Ein Teil von jener Kraft
Die stets das Boese will und stets das
Gute schafft.
Do najważniejszego jednakże się nie przyznał — że dla niego to mimowolne służe-
nie Bogu jest piekłem.
Rosyjscy komuniści, małe diabły, „antychrysty”, służą teraz Chrystusowi, jak daw-
no nikt nie służył. Starcie z Ewangelii pyłu wieków, rutyny; odnowienie, jakby wczo-
raj była napisana, uczynienie „przerażającą”, „zadziwiającą” — jaką nie była od
pierwszych dni chrześcijaństwa — czyli rzecz najpotrzebniejszą teraz Ewangelii, ro-

139/361
Chrześcijaństwo

syjskie komuniści robią tak, że gorzej się nie da, oduczając od niej ludzi, chowając
ją, zakazując i niszcząc. Gdyby tylko wiedzieli, co robią — lecz nie dowiedzą się te-
go do swego końca. Jedynie takie małe głupie diabły, jak te (mądre i chytre we
wszystkim, tylko nie w tym), mogą mieć nadzieję na zniszczenie Ewangelii tak, by
zniknęła na zawsze z ludzkiej pamięci, teraźniejszy, duży diabeł — Antychryst — jest
mądrzejszy: „Do Chrystusa podobny we wszystkim”.
Nie, ludzie nie zapomną Ewangelii: przypomną sobie — przeczytają — nie umiemy
wyobrazić sobie, jakimi oczyma, z jakim zdziwieniem i przestrachem, i jaki będzie
wybuch miłości do Chrystusa. Czy był już taki dzień, kiedy On żył na ziemi? Być
może, eksplozja pójdzie od Rosji — i zakończy świat.

Interesujące, że w 1938 roku, gromadząc materiały do „Mistrza i Małgorzaty”


Bułhakow wypisał akurat ten sam tekst niemieckiego oryginału „Fausta”, co
umieszczony w „Jezusie Nieznanym”. Łatwo się przekonamy, że pierwsze linijki
tłumaczenia u Bułhakowa i Mereżkowskiego są zgodne, przy czym dodany został
nieobecny u Goothego zaimek „Ja”. Niemieckie „stets” dokładniej należałoby
przełożyć jako „zawsze” lub „wciąż”, podczas gdy „wiecznie” — to „ewig”.
Ale Bułhakow w ślad za Mereżkowskim wykorzystał nie tak oczywiste tu
„wiecznie”, zbliżywszy, to prawda, swoje tłumaczenie do dosłownego: unikając
zwrotu imiesłowowego i dwukrotnie przekładając „stets” jako „wiecznie”. Me-
reżkowski poprawnie — w rozdziale „Jezus i diabeł” — wprowadza niemiecki
tekst i swoje tłumaczenie innego zdania, które znalazło się w epigrafie do „Mi-
strza i Małgorzaty”: „Kim żeś ty?”, bardzo zbliżonego do przekładu Bułhakowa.
Zwrot ku ewangelicznej fabule miał ten sam pobudzający motyw u obydwu pisa-
rzy: triumf państwowego ateizmu w ZSRR, prześladowania cerkwi, faktyczny
zakaz Ewangelii i pielęgnowanie szkoły mitologicznej w badaniach początków
chrześcijaństwa. Ciekawie, że obraz Poncjusza Piłata u Mereżkowskiego i Bułha-
kowa jest praktycznie identyczny. Autor „Jezusa Nieznanego” zauważył:

Bardzo zdziwiłby się, prawdopodobnie, Piłat, lecz, być może, niezbyt by się ucieszył,
gdyby dowiedział się o tej przyszłej sławie swojej; zdziwiłby się, prawdopodobnie,
jeszcze bardziej, gdyby, pojąwszy, co znaczy „chrześcijanin”, dowiedział się, że
chrześcijanie będą uważać go za swego... Nie, Piłat nie jest „świętym”, lecz rów-
nież nie jest łotrem: w najwyższym stopniu jest przeciętnym człowiekiem swoich cza-
sów. „Oto człowiek!..” — można by powiedzieć o nim samym. Prawie miłosierny,
prawie okrutny; prawie szlachetny, prawie podły; prawie mądry, prawie szalony;
prawie niewinny, prawie przestępczy; wszystko — prawie, i nic — zupełnie: wieczne
przekleństwo „przeciętnych ludzi”.

140/361
Chrześcijaństwo

Tyle że Bułhakow obdziela swojego Piłata znacznie głębszymi mękami sumienia


za swoje czyny. Autor „Mistrza i Małgorzaty” zapożycza u Mereżkowskiego
pewne realia epoki, w rodzaju mozaiki w pretorium, gdzie prowadzi przesłucha-
nie prokurator, lub przenośne krzesełko centuriona, na którym w czasie kaźni
siedzi Afraniusz. Polecenie prokuratora aby zdjąć pęta z rąk Jezusa — także po-
chodzi z „Jezusa Nieznanego”. Jednak już Woland silnie odróżnia się od diabła
Mereżkowskiego. Realizacja próśb-poleceń wydanych mu przez Jeszuę nie jest-
bynajmniej dla niego męką, a warczy Woland raczej dlatego, by ukryć zgodność
jego celu z celami Jeszui. Mereżkowski sądził, że odtworzenie prawdziwej
Ewangelii — według Jezusa — oznacza wiarę w Boga-człowieka, dojrzenie jego
Niebiańskiej i Ziemskiej twarzy i życie według Jego zasad. Dlatego pisarz był
przekonany, że odrzucanie przez władze Ewangelii jedynie zbliży ludzi do wia-
ry w ewangeliczną prawdę i tym samym do osiągnięcia ideałów chrześcijańskich
w skali całej ludzkości. Epilog „Mistrza i Małgorzaty” jest daleko bardziej pesy-
mistyczny: wszystko wraca na dawne tory. I Ha-Nocri dla Bułhakowa jest bar-
dziej nie Bogiem-człowiekiem, a po prostu Człowiekiem.
Niewykluczone, że z książką Mereżkowskiego Bułhakow zapoznał się za pośred-
nictwem amerykańskiego dziennikarza Eugena Lyonsa — korespondenta „Uni-
tedPress” w Moskwie w latach 1928-1934 i tłumacza na angielski sztuki „Dni
Turbinów”. W swojej książce „Nasi sekretni sojusznicy. Ludy Rosji”, gdzie,
nawiasem mówiąc, po raz pierwszy zostało użyte bardzo później popularne wy-
rażenie „homo sovieticus”, Lyons zaliczył Mereżkowskiego do tych Rosjan, któ-
rzy wnieśli znaczny wkład do kultury światowej. Amerykanin prawdopodobnie
uważnie śledził twórczość Mereżkowskiego i z pewnością mógł mieć egzem-
plarz „Jezusa Nieznanego”, którego pierwsze wydanie ukazało się w Belgradzie
w 1932 roku. W dzienniku Jeleny Bułhakow48 utrwalone zostały spotkania Buł-
hakowa z Lyonsem: 3, 8 i 15 stycznia 1934 roku, w czasie których została uzgod-
niona i podpisana umowę na tłumaczenie „Dni Turbinów”. W tym czasie Bułha-
kow mógł otrzymać także egzemplarz „Jezusa Nieznanego”.
Jeruszalaimskie sceny „Mistrza i Małgorzaty” zawierają przedstawienie wcze-
snej historii chrześcijaństwa, bardzo dalekie od wersji ewangelicznej. Jeszua Ha-
48 Fragmenty dziennika w tłumaczeniu Margarity Bartosik zgodnie z wydaniem polskim
(„Dziennik Mistrza i Małgorzaty“ — Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza S.A.,
2013).

141/361
Chrześcijaństwo

Nocri, jak niejednokrotnie podkreśla pisarz, to człowiek, a nie Syn Boży. Nie
czyni cudów ukazanych w Ewangeliach, i nie otrzymał łaski Zmartwychwstania.
Powstaje pytanie o stosunek Bułhakowa do chrześcijaństwa i wiary w Boga w
ogóle, bo trzeba przyjąć, że na tak swobodne traktowanie tekstu ewangelicznego
chyba nie pozwoliłby sobie prawowierny chrześcijanin — prawosławny, kato-
lik, a nawet przedstawiciel któregoś z licznych wyznań protestanckich.
Pozycja autora „Mistrza i Małgorzaty” w kwestiach wiary wielokrotnie zmienia-
ła się w ciągu jego życia. 25 marca 1910 roku siostra Bułhakowa, Nadia, zapisała
w swoim dzienniku:

Teraz o religii... Nie, czuję, że jeszcze nie mogę! Nie mogę jeszcze pisać. Nie jestem
bigotką, jak mówi Misza. Raczej idealistką, optymistką... Nie wiem... — Nie, zanim
we wszystkim się nie rozpatrzę, nie mogę pisać. A te spory, gdzie Iwan Pawłowicz
[Woskresienski, drugi mąż matki pisarza — B.S.] i Misza bronili teorii Darwina i
gdzie całkowicie byłam po ich stronie — czy to nie przyznanie z mojej strony, czy
nie przemówiłam już głośno, o czym milczałam nawet przed samą sobą, że odpo-
wiedziałam Miszy na jego pytanie: „Czy Chrystus to według ciebie Bóg? — „Nie!”
...Boję się zdecydować, jak Misza” [późniejszy przypis: „niewiara“. — B.S.].

W 1940 roku w następujący sposób podsumowywała spory tych lat, poświęcane


Darwinowi i Nitschemu:

1910 r. Misza nie przystąpił w tym roku do komunii. Widocznie ostatecznie rozstrzy-
gnął dla siebie zagadnienie religii — nie wierzy. Porwał go Darwin. Znajduje po-
parcie u Iwana Pawłowicza.

Ponieważ ten zapis powstał w 1940 roku, wkrótce po śmierci brata, z którym
często rozmawiała w ostatnich miesiącach jego życia, pojawiło się u niej wraże-
nie, że pisarz umarł jako niewierzący (nie został obrzędowo opłakany) i że decy-
zje podjęte w 1910 roku w kwestiach wiary, były ostateczne. W rzeczywistości
w stosunku do religii Bułhakow przeszedł złożoną ewolucję. Po wojnie i rewolu-
cji, prawdopodobnie, pod ciężarem przeżytych prób i widzianych na własne
oczy cierpień ludzi powrócił do wiary. 26 października 1923 roku pisarz przy-
znał się w swoim dzienniku:

Przejrzałem „Ostatniego Mohikanina”, którego niedawno kupiłem do swojej biblio-


teki. Jakiż urok w tym starym, sentymentalnym Cooperze. Jest tam Dawid, który bez
przerwy wyśpiewuje psalmy, i zwraca moje myśli ku Bogu.

142/361
Chrześcijaństwo

Być może, silnym i śmiałym nie jest on potrzebny, lecz takim, jak ja, żyć z myślą o
nim jest lżej. Skomplikowane problemy ze zdrowiem, przewlekłe. Zupełnie jestem
rozbity. To może przeszkodzić mi w pracy i dlatego, bojąc się o siebie, mam nadzieję
w Bogu.

Oczywiście, w wielkiej modlitwie Jeleny Turbiny w powieści „Biała gwardia”,


która powstawała w pierwszej połowie lat 20., wyraziła się odzyskana przez
Bułhakowa wiara w Boga. Ale najwidoczniej wkrótce jego przekonania przybra-
ły inny kierunek. W liście do rządu 28 marca 1930 roku autor, który dopiero co
zniszczył brudnopis pierwszej redakcji powieści, wskazywał na

czarne i mistyczne kolory (JESTEM MISTYCZNYM PISARZEM), w których przed-


stawiam niezliczone ułomności naszego bytu, jad, którym nasączony jest mój język,
głęboki sceptycyzm w stosunku do procesu rewolucyjnego, zachodzącego w moim
zacofanym kraju, i sprzeciw wobec Wielkiej Ewolucji, a nade wszystko — przedsta-
wiam straszne rysy mojego ludu, te rysy, które na długo przed rewolucją doprowa-
dziły do największych cierpień mojego nauczyciela, M. Sałtykowa-Szczedrina.

Te słowa o sobie jako „pisarzu mistycznym” są ulokowani w ewidentnie ironicz-


ny kontekście, co, to oczywiste, byłoby nie do pomyślenia dla prawdziwego mi-
styka. Także i w sztuce „Adam i Ewa”, którą pisał w 1931 roku, dramaturg jakby
przeczył istnieniu Boga: w rezultacie przeżytej katastrofy uwierzył tylko pisarz-
koniunkturalista Ponczik-Niepobieda, który wcześniej pracował w gorąco znie-
nawidzonym przez Bułhakowa „Bezbożniku”. 5 stycznia 1925 r. w swoim dzien-
niku pisarz napisał bardzo niepochlebnie o tym sławnym czasopiśmie, wiążąc je-
go istnienie z przewagą Żydów wśród pracowników:

Kiedy uważnie przejrzałem u siebie w domu wieczorem numery „Bezbożnika”, by-


łem wstrząśnięty. Istota nie w bluźnierstwie, chociaż ono, oczywiście, niezmierne,
jeżeli mówić o zewnętrznej stronie. Rzecz w założeniu, które można udokumento-
wać: Jezusa Chrystusa przedstawia się jako rodzaj nikczemnika i oszusta, właśnie
jego. Nietrudno się domyślić, czyja to robota [podobne traktowanie obrazu Jezusa
w licznym przypomina Talmud — B.S.]. Za to przestępstwo nie ma kary.

Ponczik spokojnie zwraca się ku państwowemu ateizmowi, kiedy niebezpie-


czeństwo minęło, zwyciężyła światowa rewolucja i życie wróciło na dawne to-
ry. Znacznie sympatyczniejsza jest dla Bułhakowa postać byłego chuligana Mar-
kizowa z „Adam i Ewy”, porażonego widokiem zagłady Leningradu i wyrzeka-
jącego się z tego powodu wiary w Boga:

143/361
Chrześcijaństwo

Markizow: Spójrzcie w okno, obywatelu, a zobaczycie, że najmniejszego boga tam


nie ma. To prawda.
Ponczik: No a któż, jeśli nie groźny bóg, ukarał grzeszną ziemię?
Markizow (słabo): Nie, to gaz puścili i stratowali ZSRR za komunizm...

Jak widać, wstrząsy końca lat 20., związane z „rokiem wielkiego przełomu”,
1929 — kiedy nie tylko wykończono NEP, ale również Bułhakowa pozbawiono
możliwości drukowania, a wszystkie jego sztuki zdjęto z repertuaru — odsunęły
autora „Mistrza i Małgorzaty” od Boga, który nie potrafił go obronić przed napa-
ściami wszechmocnego komunistycznego państwa.
W 1940 roku, na krótko przed śmiercią, Bułhakow rozmawiał o „wiecznych py-
taniach” ze swoim przyjacielem, dramaturgiem Siergiejem Jermolińskim49. W tej
rozmowie pisarz niedwuznacznie odrzuca kościelne chrześcijaństwo, życie poza-
grobowe i mistykę. Pośmiertna zapłata martwi go jedynie w kontekście nie-
przemijającej sławy. Bułhakow, któremu prawie żadnego z głównych utworów
nie wydano za życia, bał się, że po śmierci może czekać go całkowite zapomnie-
nie, a jego nie dotrze do czytelników (i widzów).
W co i jak wierzył Bułhakow nie do końca jest jasne i dzisiaj, kiedy opublikowa-
no już wszystkie z pewnością świadectwa w tej sprawie. W 1967 roku trzecia
żona pisarza wspominała:

Czy wierzył? Wierzył, lecz, oczywiście, nie po kościelnemu, a po swojemu. W każ-


dym razie w ostatnich czasach, kiedy chorował, wierzył — za to mogę ręczyć.

Nie można wykluczyć, że Bułhakow wierzył w Los lub Przeznaczenie, przychy-


lał się do deizmu, uznając Boga za pierwotny impuls życia lub odnajdywał Go w
przyrodzie, jak panteiści. Jednak zwolennikiem chrześcijaństwa autor „Mistrza i
Małgorzaty” ewidentnie nie był i to i odbiło się w powieści.

49 Patrz rozdział „Fryderyk Nitsche“

144/361
Henryk Sienkiewicz
Henryk Sienkiewicz wywarł widoczny wpływ na twórczość autora „Mistrza i
Małgorzaty“, chociaż samo jego nazwisko spotyka się w utworach Bułhakowa za-
ledwie raz. W „Białej gwardii” przy opisie chłopskich powstań na Ukrainie w
1918 r. autor pisze:

A w pięknej polskiej stolicy, pokazała się zjawa: Henryk Sienkiewicz stał w obłoku i
jadowicie się uśmiechał.

Ten tekst, poza wszelką wątpliwością, wziął się z początkowych wierszy


„Ogniem i mieczem”, powieści opowiadającej o powstaniu Chmielnickiego na
Ukrainie, tragicznie zapisanego w pamięci Polaków i Żydów:

W Warszawie widywano też nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach; od-
prawiano więc posty i dawano jałmużny, gdyż niektórzy twierdzili, że zaraza spad-
nie na kraj i wygubi rodzaj ludzki.

Jednak na tym paralele z twórczością Sienkiewicza bynajmniej się nie wyczerpu-


ją. Jeżeli przeczytać pierwsze zdania powieści „Ogniem i mieczem”:

Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały
jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia.
Współcześni kronikarze wspominają, iż z wiosną szarańcza w niesłychanej ilości
wyroiła się z Dzikich Pól i zniszczyła zasiewy i trawy, co było przepowiednią napa-
dów tatarskich. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca, a wkrótce potem ko-
meta pojawiła się na niebie,

to jasna stanie się geneza początku „Białej gwardii”:

Wielki i straszny był rok 1918 od narodzin Chrystusa, a drugi od początku rewolu-
cji. Lato było niezwykle słoneczne, a zima śnieżna. Wysoko w niebie stały dwie
gwiazdy: gwiazda pasterska, wieczorna Wenus i czerwony, drżący Mars.

Jeszcze jeden epizod „Białej gwardii” na pewno ma związek z „Ogniem i mie-


czem”. To sen Aleksieja Turbina, który nagle zobaczył w raju pułkownika husarii
Naj-Tursa, któremu sądzone było później zginąć od kul Kozaków Petlury, i

145/361
Henryk Sienkiewicz

wachmistrza Żylina, jeszcze w 1916 r. poległego razem ze szwadronem biało-


grodzkich huzarów. Naj-Turs

był w dziwnej postaci: miał błyszczący hełm, kolczugę i opierał się na mieczu o dłu-
gości, jakiej żadna armii nie widziała od wypraw krzyżowych. Niebiański blask ota-
czał Naja jak obłok.

A ze słów Żylina, który sam „jak ogromny witeź unosił się” w świecącej kolczu-
dze, dowiemy się, że w raju Naj-Turs służył „w pułku krzyżowców”. U Sienkie-
wicza do raju dostanie się rycerz-bohater, Longin Podbipięta. Podobieństwo
zwiększa się, jeżeli przypomnimy sobie, że niezbędnym towarzyszem Podbipię-
ty jest gigantyczny miecz, taki sam, jaki ma Naj w raju, i że, podobnie jak w
przypadku bohatera Sienkiewicza, którego nagie zwłoki odbili koledzy — przy-
jaciele Naja znajdują jego obnażone ciało w kostnicy. Naj-Turs,

rycerz bez skazy i zmazy, to obraz odległy, abstrakcyjny. Ideał rosyjskiego oficera.
Był taki, jakim powinien być w moim pojęciu rosyjski oficer

— jak w końcu lat 20. określił go Bułhakow w rozmowie z przyjacielem, filozo-


fem i literaturoznawcą, P. Popowem. Taki sam był Podbipięta — ideał polskiego
rycerza-szlachcica. Zagłada obu to złowrogi symbol. Do tego i Podbipięta, i Naj-
Turs mają łacińskie imiona — Longin (długi) i Feliks (szczęśliwy), ale długie i
szczęśliwe życia nie było im dane.
W „Białej gwardii” przedstawienie buntu chłopskiego na Ukrainie kojarzy się
nie tylko z „Ogniem i mieczem”, lecz również z „Wirami”. Tu Sienkiewicz pod
wrażeniem zdarzeń z rewolucji 1905 roku i stopniowego zanurzania się całego
świata w wir wojennej konfrontacji, która doprowadziła na koniec do pierwszej
wojny światowej, genialnie przewidział wstrząsy i cierpienia, które przypadły
w udziale ludzkości w XX w. Ukazał niebezpieczeństwo doktryn, mogących
prowokować masową żywiołową eksplozję oburzenia czerni, jak również obo-
jętność nosicieli tych doktryn na los ludu, na życie ludzi, w których imieniu wy-
stępują. Bohaterka powieści, 16-letnia skrzypaczka Marynia Zbystowska ginie w
czasie rewolucyjnych zamieszek, broniąc swoich skrzypiec. Ta śmierć staje się
niejako konsekwencją nihilistycznych idei, głoszonych przez zakochanego w
Maryni i popełniającego po jej śmierci samobójstwo, studenta Laskiewicza.
Szlachcic Groński, wyrażający myśli Sienkiewicza, powiada do nihilisty:

146/361
Henryk Sienkiewicz

Wy jesteście jak owoc z jednej strony zielony, z drugiej gnijący. Wy jesteście chorzy.
To chorobą tłumaczy się ten bezgraniczny brak logiki, polegający na tym, że krzy-
cząc przeciw wojnom robicie wojnę, krzycząc przeciw sądom wojennym skazujecie
bez żadnych sądów; krzycząc przeciw karze śmierci, wtykacie ludziom w ręce brow-
ningi, mówicie: «zabij!». Tą także chorobą tłumaczą się wasze szalone porywy i
wasza zupełna obojętność na to, co dalej będzie, jak również na los tych nieszczę-
snych ludzi, z których robicie swe narzędzia. Niech mordują, niech ograbiają kasy,
a czy potem zawisną na stryczkach, czy staną się łajdakami – mniejsza wam o to.
Wasze nihil pozwala wam pluć na krew i na etykę. Wy otwieracie na rozcież drzwi
nawet znanym łajdakom i pozwalacie im reprezentować nie własne łajdactwo, ale
waszą ideę. Wy, ogólnie mówiąc, nosicie w sobie zatratę i Polskę łączycie z zatratą.
W waszej partii są niechybnie ludzie poświęcenia i dobrej wiary, ale ślepi, którzy w
swej ślepocie służą komu innemu, niż myślą.

Pogrzeb Maryni natomiast symbolizuje nadchodzącą zagładę nowoczesnej cywi-


lizacji w oceanie przemocy. Idący za trumną Maryni dr Szremski rozmawia ze
Świdwickim:

— Ach, panie, co to za straszna jakaś pomyłka!


A Świdwicki wybuchnął:
— To nie jest żadna pomyłka. To logiczne następstwo czasów, które nadchodzą i w
których takie wypadki staną się zwykłym, codziennym biegiem rzeczy.
— Jak to pan rozumie?
— Tak, jak należy rozumieć. Ta trumna ma większy sens, niż się zdaje. To zapo-
wiedź. Pomyłka? Nie! Oto grzebiemy dziś harfę, która chciała grać dla ludzi, a któ-
rą podeptał brudnymi nogami motłoch... Poczekaj pan!... Niech tak dalej pójdzie, a
za dziesięć czy dwadzieścia lat, kto wie, czy nie będziem tak grzebać nauki, sztuki,
kultury, ba, całej cywilizacji. [...]
Doktór żuł przez jakiś czas w milczeniu słowa Świdwickiego, wreszcie zawołał:
— Ach, oświaty, oświaty, oświaty!
Świdwicki zaś zatrzymał się, chwycił Szremskiego za klapę od surduta i potrząsnąw-
szy swą koźlą brodą, rzekł:
— Posłuchaj pan ateisty, a przynajmniej człowieka, który z żadną religią nie ma nic
do czynienia: oświata bez religii wyhoduje tylko złodziei i bandytów. [...]
Świdwicki zniżył tylko głos, ale nie przestał gadać.
— Tak, panie... Wielu ludzi myśli tak samo jak ja, tylko nie ma odwagi głośno tego
powiedzieć. Zresztą, powtarzam, że to mi wszytko jedno, bo co do nas – zginęliśmy
bez ratunku. U nas są tylko wiry... I to nie wiry na toni wodnej, gdzie poniżej jest
głębia spokojna, ale wiry z piasku. Teraz wicher dmie od Wschodu i jałowy piasek

147/361
Henryk Sienkiewicz

zasypuje naszą tradycję, naszą cywilizację, naszą kulturę – całą Polskę – i zmienia
ją w pustynię, na której giną kwiaty, a żyć mogą tylko szakale.

Nad tym wszystkim dźwięczy marsz żałobny Chopina.


U Bułhakowa w „Białej gwardii” taką samą złowrogą przepowiednią staje się
pogrzeb oficerów, wymordowanych przez chłopów. Ten pogrzeb obserwuje
Aleksiej Turbin, wzywając do zrobienia wszystkiego, „by nasi bogobojni nie za-
chorowali na moskiewską chorobę”, tę samą socjalistyczną chorobę, która porazi-
ła Laskiewicza w „Wirach“. Bułhakow podzielał zdanie autora powieści co do
tego, że ratunek może przynieść oświata. W okresie pisania „Białej gwardii”
wierzył w Boga i myśl Sienkiewicz o konieczności łączenia oświaty z religią była
mu wtedy bliska.
Nieprzypadkowo właśnie emocjonalna modlitwa Jeleny Turbin prowadzi do
uzdrowienia ciężko chorego Aleksieja i symbolizuje możliwość nadejścia wy-
zdrowienia Rosji z bolszewizmu. Postać Sienkiewicza, ukazująca się w obłoku
nad Warszawą w „Białej gwardii” to wizerunek autora nie tylko „Ogniem i mie-
czem”, lecz również „Wirów”. A zaraz po tym widmie pojawia się historia star-
ca Diegtiarienki,

pełnego zapachu bimbru i słów strasznych, kraczących, lecz składających się w jego
ciemnych ustach w coś nadzwyczajnego, przypominającego deklarację praw czło-
wieka i obywatela. Za chwilę zaś ten Diegtiarienko-prorok leżał i wył, a ludzie z
czerwonymi kokardami na piersi chłostali go wyciorami. I najchytrzejszy mózg by
zwariował nad tą sprzecznością: jeżeli czerwone kokardy, to w żadnym wypadku
niedopuszczalne są wyciory, a jeżeli wyciory — to nie czerwone kokardy...

To jest apel z ideami „Wirów”, gdzie uwidacznia się pełna kontradykcja czer-
wonych rewolucyjnych kokard z przemocą i terrorem.
Niewielki ślad „Ogniem i mieczem” znajdziemy też w sztuce „Bieg”. To nazwi-
sko jednego z głównych bohaterów, „potomka Zaporożców”, generała Czarno-
ty, które w oczywisty sposób pochodzi od epizodycznej postaci powieści Sien-
kiewicza, realnie istniejącego pułkownika Czarnoty, generalnego oboźnego w za-
poroskim wojsku Chmielnickiego.
Jednak znacznie więcej istotnych związków z powieścią Sienkiewicza ukrywa
się w „Mistrzu i Małgorzacie“, w nagrodzie danej Mistrzowi. W „Ogniem i mie-
czem“ jedną z postaci jest historyczna również osoba — prawosławnego wyzna-

148/361
Henryk Sienkiewicz

nia magnat, Adam Kisiel, wojewoda bracławski i jeden z przywódców „partii


pokoju” w Polsce. Nieskutecznie próbując pogodzić Chmielnickiego z królem i
niesprawiedliwie napadany przez obie walczące strony, wykrzykuje:

...niech Bóg sądzi intencje i niech da choć grobowiec spokojny tym, którzy za życia
cierpią nad miarę...

U Bułhakowa narrator prawie tymi samymi słowami opisuje ostatni lot Mistrza:

Wie o tym ten, kto błądził w takich oparach, kto wiele cierpiał przed śmiercią, kto
leciał ponad tą ziemią dźwigając ciężar ponad siły. Wie o tym ten, kto jest zmęczony.
I bez żalu porzuca wtedy mglistą ziemię, jej bagniska i jej rzeki, ze spokojem w ser-
cu powierza się śmierci, wie bowiem, że tylko ona przyniesie mu spokój.

Jeszcze jedną ważną swoją myśl włożył Sienkiewicz w usta Kisiela:

... dla obu stron rozbrat — to zguba.

Woland, demonstrując Małgorzacie klęski wojny na swoim czarodziejskim glo-


busie, twierdzi, że

...obie strony osiągają zawsze jednakowe wyniki.

Autor „Ogniem i mieczem” ukazuje całą grozę wojny w epilogu, odtworzywszy


rzeź, urządzoną przez polskie wojska Tatarom i Kozakom pod Beresteczkiem w
1651 r.:

I nastał dzień gniewu, klęski i sądu… Kto nie był zduszon lub się nie utopił, szedł
pod miecz. Spłynęły krwią rzeki tak, że nie rozpoznałeś, czy krew, czy woda w nich
płynie. Obłąkane tłumy jeszcze bezładniej zaczęły się dusić i spychać w wodę, i to-
pić… Mord napełnił te okropne lasy i zapanował w nich tym straszliwiej, że potężne
watahy poczęły się bronić z wściekłością. Toczyły się bitwy na błotach, w kniejach,
na polu. Wojewoda bracławski przeciął odwrót uciekającym. Próżno król rozkazy-
wał powstrzymywać żołnierzy. Litość zgasła i rzeź trwała aż do nocy, rzeź taka, ja-
kiej najstarsi nie pamiętali wojownicy i na której wspomnienie włosy stawały im
później na głowach.
Gdy wreszcie ciemności okryły ziemię, sami zwycięzcy byli przerażeni swym dzie-
łem. Nie śpiewano Te Deum i nie łzy radości, lecz łzy żalu i smutku płynęły z dostoj-
nych oczu królewskich. [...]
Wojny domowe [...] ciągnęły się jeszcze długo. Przyszła potem zaraza i Szwedzi. Ta-
tarzy stale prawie gościli na Ukrainie, zagarniając tłumy ludu w niewolę. Opusto-
szała Rzeczpospolita, opustoszała Ukraina. Wilcy wyli na zgliszczach dawnych

149/361
Henryk Sienkiewicz

miast i kwitnące niegdyś kraje były jakby wielki grobowiec. Nienawiść wrosła w
serca i zatruła krew pobratymczą — i żadne usta długo nie mówiły: „Chwała na
wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.“

Tu Sienkiewicz ukazuje nieusuwalność przemocy: nawet zwolennik pokoju, wo-


jewoda bracławski Adam Kisiel jest zmuszony wziąć udział w rzezi. Z epilo-
giem „Ogniem i mieczem” korespondują końcowe wiersze „Białej gwardii”:

Rozkwitła ostatnia noc. Nad ranem cała ciężka granatowa czerń osłaniającej świat
kurtyny Boga okryła się gwiazdami. Wyglądało na to, że na niezmierzonych wysoko-
ściach za tym granatowym podniebiem odprawiano przed carskimi wrotami cało-
nocne nabożeństwo. Zapalano świece na ołtarzu, ich płomyki przebijały przez za-
słonę tworząc całe krzyżyki ze świateł, krzewy, kwadraty. Nad Dnieprem z grzesznej
i skrwawionej, i śnieżnej ziemi wspinał się w czarne, mroczne wyżyny północny
krzyż Włodzimierza. Z daleka wydawało się, że ramiona krzyża zniknęły – zlały się z
pionem, krzyż przemienił się w ostry wzniesiony do ciosu miecz.
Ale miecz to niestraszny. Wszystko przeminie. Cierpienia, męki, krew, głód i mór.
Sczeźnie miecz, ale gwiazdy pozostaną także i wtedy, kiedy nawet cień naszych ciał i
spraw nie pozostanie już na ziemi. Nie ma człowieka, który by tego nie wiedział.
Czemuż więc nie chcemy zwrócić ku nim naszych oczu? Czemu?

Charakterystycznie, że tu u Bułhakowa jest obecny i ogień kościelnych świec, i


krzyż przekształcający się w miecz. Jak u Sienkiewicza — krew, głód i mór, i ra-
tunek we wznoszonej do gwiazd w wysokim niebie modlitwie, której słowa
przeszkadza wymówić utrwalona w gniewie uczestników wojny domowej nie-
nawiść jednych do drugich. Sienkiewicz był przeciw przemocy, opierając się na
doświadczeniu historycznym, Bułhakow — na osobistych przeżyciach w czasie
dwu wojen — pierwszej światowej, a zwłaszcza domowej.
Jeszcze jeden obraz z historycznej trylogii Sienkiewicza odbił się w utworach
Bułhakowa — Azja z „Pana Wołodyjowskiego”, syn Tuhaj-beja, rzeczywistego
tatarskiego przywódcy, zabitego pod Beresteczkiem (sam Tuhaj-bej jako bohater
drugiego planu występuje w „Ogniem i mieczem”). Azja służy Polakom, ale
zdradza ich i pali miasteczko, w którym stoi dowodzona przez niego tatarska
chorągiew. U Bułhakowa w opowiadaniu „Ogień w pałacu chanów” ostatni
przedstawiciel książęcego rodu Tuhaj-bejów, opętany, jak jego literacki pierwo-
wzór, pragnieniem zniszczenia i zemsty, podpala swoją zmienioną w muzeum
siedzibę, żeby nie mógł z niej skorzystać burzący się lud. Zaznaczmy, że w 1929
roku jeden z rozdziałów pierwszej redakcji „Mistrza i Małgorzaty“ — „Mania fu-

150/361
Henryk Sienkiewicz

ribunda — oddany 8 maja do specjalnej publikacji w almanachu „Niedra”, autor


podpisał pseudonimem „K. Tuhaj”.
Bułhakowa i Sienkiewicza łączy sprzeciw wobec przemocy — zaprzeczanie ce-
lowości rewolucyjnego przekształcania społeczeństwa w przeciwieństwie do
powolnej ewolucji i stopniowej edukacji ludu — oraz konserwatywne przywią-
zanie do tradycji kulturalnej i sprzeciw wobec licznych estetycznych nowinek
końca przełomu wieków.
Obaj pisarze ukazywali to niebezpieczeństwo, które niesie żywioł, wyzwalany
w czasie buntów i wojen. I Sienkiewicz, i Bułhakow uznawali za niezbędne po-
łączenie oświaty z odnową moralną, przy czym ten pierwszy pod taką odnową
rozumiał katolickie chrześcijaństwo. Bułhakow w „Białej gwardii” był w tym
miejscu bardzo bliski polskiemu pisarzowi, zastąpiwszy jedynie katolicyzm —
prawosławiem. W „Mistrzu i Małgorzacie“ autor, w imię późniejszej duchowej
ewolucji, w obrazie Jeszui Ha-Nocri ucieleśnia etyczny ideał, wywodzący się z
chrześcijańskich przykazań, lecz bezpośrednio niezwiązany z Bogiem, ponieważ
Jeszua u Bułhakowa nie jest Synem Bożym, a człowiekiem.

151/361
III. Postaci i miejsca

152/361
Woland, Mistrz i ich otoczenie

153/361
Woland
Postać stojąca na czele sił zaświatowych. Woland to diabeł, szatan, „książę ciem-
ności”, „duch zła i władca cieni” (wszystkie te określenia spotkamy w tekście po-
wieści). Woland jest mocno wzorowany na Mefistofelesie z „Fausta” Goethego i
z opery Charlesa Gounoda. Samo imię Wolanda pochodzi z poematu Goethego,
gdzie wspomina się go tylko raz, a w rosyjskich przekładach zazwyczaj opusz-
cza. Za Wolanda podaje się Mefistofeles w scenie Nocy Walpurgii, żądając od
nieczystych ustąpienia z drogi: „Idzie wielmożny Woland!”. W prozatorskim
przekładzie A. Sokołowskiego, którego tekst Bułhakow znał, to miejsce wygląda
tak:

Mefistofeles: Dokąd też cię poniosło! Widzę, że muszę zastosować tutaj swoje pra-
wa gospodarza. Hej, wy! Miejsce! Idzie pan Voland!

W komentarzu tłumacz następująco objaśnił niemieckie zdanie „Junker Voland


kommt!”:

Junker oznacza wybitną osobę (szlachcica), a Voland było jednym z imion diabła.
Źródłowe słowo ‹Faland› (oszust, chytrus) było używane już w bardzo starych tek-
stach w sensie ‹czart›.

Bułhakow wykorzystał i to ostatnie imię: po seansie czarnej magii urzędnicy Te-


atru Variete próbują przypomnieć sobie imię maga: „W... Wydaje się, że Wo-
land. A może, i nie Woland? Może Faland”.
W redakcji z lat 1929-1930 nazwisko Wolanda jest zapisane alfabetem łacińskim
na jego wizytówce: „Dr Theodor Voland”. W ostatecznym tekście Bułhakow z
alfabetu łacińskiego zrezygnował: Iwan Bezdomny na Patriarszych Prudach za-
pamiętuje tylko inicjał nazwiska — W („podwójne V”). Taka zamiana oryginal-
nego V jest nieprzypadkowa. Niemieckie „Voland” wymawia się jak Foland, a
po rosyjsku początkowe „F“ w takim połączeniu wywołuje komiczny efekt, i
wymawia się z trudem. Niewiele lepiej byłoby z niemieckim „Faland”. Z rosyj-
ską wymową („Fałand“) sprawa przedstawiała się dobrze, lecz powstawało nie-
stosowne skojarzenie ze słowem „fał“ (linka, która służy do podciągania żagli) i
niektórymi jego gwarowymi pochodnymi. Ponadto Fałanda nie spotkamy u Go-

154/361
Woland

ethego, a Bułhakow właśnie z „Faustem” pragnął związać swojego szatana, niech-


by nawet o imieniu niezbyt znanym rosyjskim czytelnikom. Rzadkie imię po-
trzebne było dlatego, by niewprawieni w demonologii nie mogli od razu domy-
ślić się, kto to taki.
J. Bułhakow odtworzyła w dzienniku czytanie początkowych rozdziałów ostat-
niej redakcji „Mistrza i Małgorzaty“ 27 kwietnia 1939 r.:

Wczoraj był u nas Fajko z żoną50, Paweł Markow51 i Wilenkin52. Misza czytał „Mi-
strza i Małgorzatę“ od początku. Wrażenie olbrzymie. I zaraz poprosili o wyznacze-
nie dnia na dalszy ciąg. Misza zapytał po czytaniu — a kim jest Woland? Wilenkin
powiedział, że domyślił się, ale za nic nie powie. Zaproponowałam mu napisanie na
kartce, ja też napiszę i zamienimy się zapiskami. Tak zrobiliśmy. On napisał ‹sza-
tan›, a ja ‹diabeł›. Później Fajko zechciał także zagrać. I napisał na swojej kartce:
‹nie wiem›. dałam się złapać i napisałam mu, że ‹szatan›.

Bułhakow był niewątpliwie zadowolony z eksperymentu. Nawet taki wykwali-


fikowany słuchacz jak Fajko nie od razu odgadł. Zagadka cudzoziemskiego pro-
fesora, który pojawił się na Patriarszych Prudach od samego początku zatem bę-
dzie trzymać w napięciu większość czytelników „Mistrza i Małgorzaty“. Pod-
kreślmy, że we wczesnych redakcjach Bułhakow próbował dla przyszłego Wo-
landa imion Azazello i Weliar.
Literacki rodowód Wolanda wywodzi Bułhakow wielopłaszczyznowo. Diabeł
w „Mistrzu i Małgorzacie“ ma oczywiste portretowe podobieństwo z Eduardem
Eduardowiczem von Mandro — piekielną postacią z powieści A. Biełego „Mo-
skiewski dziwak”, podarowanej Bułhakowowi przez autora. Według objaśnień
Biełego w przedmowie do powieści „Maski” z tej samej epopei „Moskwa”, co i
„Moskiewski dziwak”, Mandro — to połączenie „swego rodzaju markiza de Sa-
de i Cagliostro XX wieku”. W przedmowie zaś do „Moskiewskiego dziwaka”
autor twierdził, że „w osobie Mandro przejawia się temat „Żelaznej stopy“ Jacka
Londona (ciemiężycieli ludzkości). Bieły infernalność swojej postaci wszelkimi
sposobami maskuje, pozostawiając czytelnika w niewiedzy, czy Mandro jest sza-
tanem. Bułhakow prawdziwe oblicze Wolanda skrywa tylko na samym początku
powieści, żeby czytelnika zaintrygować, a później już zwyczajnie oświadcza
50 Dramaturg Aleksander Fajko.

51 Kierownik literacki MChAT.

52 Witalij Wilenkin, kolega Markowa z MChAT.

155/361
Woland

ustami Mistrza i samego Wolanda, że na Patriarszych Prudach rzeczywiście poja-


wił się szatan. Wersja z hipnotyzerami i masową hipnozą, której jakoby poddał
moskwian Woland i jego satelici, też jest obecna w „Mistrzu i Małgorzacie“. Jed-
nak jej celem nie jest maskowanie. W ten sposób Bułhakow wyraża zdolność i
dążenie powszechnej radzieckiej świadomości do racjonalnego objaśniania każ-
dego niewytłumaczalnego zjawiska otaczającego świata, aż do masowych repre-
sji i znikania ludzi bez śladu. Autor niejako mówi: niech i sam diabeł przybędzie
do Moskwy ze swoją piekielną świtą, czynniki miarodajne i marksistowscy teo-
retycy, jak przewodniczący Massolitu, Michaił Berlioz, natychmiast znajdą na to
zupełnie racjonalne założenie, nie przeczące nauce Marksa-Engelsa-Lenina-Stali-
na, i przede wszystkim {rzecz najważniejsza}, będą umieli przekonać o tym
wszystkich, w tym także tych, którzy doświadczyli na sobie oddziaływania nie-
czystej siły. Bułhakow nie mógł znać teorii fałszowania sformułowanej przez wy-
bitnego austriackiego filozofa Karla Rajmunda Poppera, bo pojawiła się już po
śmierci twórcy „Mistrza i Małgorzaty“. Popper udowodnił, że marksistowska
teoria, tak samo jak i psychoanaliza Zygmunta Freuda, są w stanie objaśnić w
swoich terminach każde zjawisko i każdy rezultat każdego procesu, tak że w za-
sadzie nie można zaproponować jakiejś procedury ich doświadczalnego spraw-
dzenia. W „Mistrzu i Małgorzacie“ Bułhakow niejako satyrycznie wyprzedził
Poppera.
Podobnie Mandro, Woland, według twierdzenia Korowiowa-Fagota, posiada
willę w Nicei. W tym szczególe odbija się nie tylko znajomość z „Moskiewskim
dziwakiem” i symboliczne znaczenie Nicei jak uzdrowiska, gdzie odpoczywają
bogacze z całego świata, lecz również część bułhakowowskiej biografii. Wiosną
1934 roku, przed rozpoczęciem pracy nad scenariuszem filmowym „Martwych
dusz”, pisarz z żoną złożyli prośbę o zgodę na dwumiesięczny wyjazd za granicę,
do Francji. 28 kwietnia w liście do swego przyjaciela P. Popowa Bułhakow
dzielił się z nim starymi marzeniami:

Dawno już mi się marzyła i śródziemnomorska fala, i paryskie muzea, i cichy hotel,
i żadnych znajomych, i fontanna Moliera, i kawiarnie, i — słowem, możliwość uj-
rzenia tego wszystkiego. Dawno już z Lusią rozmawiamy o tym, jaką podróż można
byłoby opisać!

Początkiem przyszłej książki miał być szkic „Był maj”. 10 maja 1934 r., jeszcze
pełen nadziei na wyjazd, Bułhakow, jak utrwaliła następnego dnia w dzienniku

156/361
Woland

żona, na idiotyczną ofertę reżysera filmu „Martwe dusze”, I. Pyriewa : „Pojecha-


libyście do fabryki, popatrzyli...”, żartobliwie odpowiedział: „W fabryce hałas, a
ja jestem zmęczony, chory. Wy mnie lepiej wyślijcie do Nicei”. Po poniżającej
odmowie zgody na wyjazd autor „Mistrza i Małgorzaty“ wpadł w depresję. Z
marzeniem o Nicei wypadło rozstać się na zawsze. Za to Woland otrzymał teraz
willę w tym uzdrowisku.
Nieortodoksyjność Wolanda przejawia się w tym, że będąc diabłem, został wy-
posażony w niektóre atrybuty jawnie boskie. Bułhakow dobrze znał Farrara
„Życie Jezusa Chrystusa” i do tej książki w sposób oczywisty odwołuje się epi-
zod, kiedy bufetowy Variete, Sokow, dowiaduje się od Wolanda o swojej nie-
uleczalnej chorobie i szybkiej śmierci, lecz mimo wszystko rezygnuje z wydawa-
nia swoich niemałych oszczędności. U Farrara czytamy:

Jakże przy całej swojej krótkości bogata jest opowiedziana przez niego... mała przy-
powieść o bogatym głupcu, który w swoim zachłannym dążeniu do zbawienia i za-
spokojenia egoistycznych interesów, zamierzał uzyskać jedno i drugie, i, zupełnie
zapominając o istnieniu śmierci i że dusza nie może żywić się chlebem, myślał, że je-
go duszy na długo wystarczy tych „płodów”, „dóbr” i „spichlerzy” i że wystarczy
jej tylko „jest, pić i weselić się”, lecz któremu, jak straszne echo, zagrzmiał z nieba
wstrząsającego i pełnego ironii wyrok: ‹Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej
duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?› [Łk 12 16-21].

W „Mistrzu i Małgorzacie“ Woland w podobnej scenie rozsądza o przyszłości


bufetowego, kiedy staje się jasne, że

Umrze on za dziewięć miesięcy, w przyszłym roku, w lutym, na raka wątroby w klini-


ce Pierwszego Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego na sali numer cztery“.
— Dziewięć miesięcy... — w zadumie liczył Woland. — Dwieście czterdzieści dzie-
więć tysięcy... Po zaokrągleniu wypada dwadzieścia siedem tysięcy na miesiąc...
niewiele, ale na skromne utrzymanie wystarczy53...
– Zresztą nie radziłbym panu kłaść się do kliniki – mówił dalej artysta. – Co za sens
umierać na szpitalnej sali, gdzie słychać tylko jęki i rzężenie śmiertelnie chorych?
Czy nie lepiej wydać ucztę za te dwadzieścia siedem tysięcy, a potem zażyć trucizną
i przenieść się na tamten świat przy dźwiękach strun, wśród oszołomionych winem
pięknych kobiet i wesołych przyjaciół?

53 Dla porównania: płaca Bułhakowa jako konsultanta-libriecisty teatru Bolszoj w końcu lat 30.

wynosiła 1000 rubli miesięcznie. [B.S.]

157/361
Woland

W odróżnieniu od bohatera ewangelicznej przypowieści Sokow nie rozkoszuje


się ziemskimi radościami, lecz nie ze względu na ratowanie duszy, a tylko z natu-
ralnego skąpstwa. Woland ironicznie proponuje mu upodobnienie się do „boga-
tego głupca”. Także i Berlioz, myślący tylko o doczesnych dobrach w rodzaju
przyszłego wyjazdu na odpoczynek do Kisłowodska, nie skupił uwagi na ostrze-
gawczym głosie Wolanda, przekonującego literatów, że „Chrystus istniał” i że
człowiek „jest śmiertelny niespodziewanie”, i natychmiast wypróbował dowód
na sobie: przewodniczącemu Massolitu, w całkowitej zgodności ze słowami sza-
tana, tramwaj odciął głowę. W miejscu bogatego hedonisty pojawił się złodzieja-
szek-sknera i literat-koniunkturalista.
Posługując się cytowaną wyżej (w rozdziale „Wolnomularstwo”) książką bisku-
pa Farrara można zrozumieć jedno ze znaczeń brylantowego trójkąta na papiero-
śnicy Wolanda, symbolizującego kamień węgielny — odrzucony przez budow-
niczych kamień, który w nowym planie boskim stał się zwornikiem54. Przebieg
zdarzeń w „Mistrzu i Małgorzacie“ całkowicie odpowiada przypowieści, obja-
śnionej przez Farrara. Michaił Berlioz i Iwan Bezdomny, siedząc na ławce („ła-
wie sądowej”), ponownie, po upływie dziewiętnastu stuleci, sądzą Chrystusa i
odrzucają jego boskość (Bezdomny) i samo jego istnienie (Berlioz).
Trójkąt Wolanda — to jeszcze jedno ostrzeżenie dla przewodniczącego Massoli-
tu, przypominanie przypowieści o budowniczych świątyni Salomona, zwłaszcza
w połączeniu ze słowami: „Cegła... nigdy nikomu nie spada na głowę ni z tego, ni
z owego... Pan umrze inną śmiercią”. Berlioz na ostrzeżeniu nie skupił uwagi, nie
uwierzył w istnienie Boga i diabła, a jeszcze przyszedł mu do głowy pomysł
zniszczenia Wolanda przy pomocy donosu — i przepłacił to szybką śmiercią.
Także słuchacze Chrystusa i ich potomni, jak podkreślał Farrar, nie uniknęli mę-
czarni zagłady po zdobyciu Jerozolimy przez wojska Tytusa w 70 roku n. e., co
przyrzekł przewodniczącemu Sanhedrynu Józefowi Kajfaszowi prokurator Pon-
cjusz Piłat. Bezdomny po śmierci Berlioza uwierzył w Wolanda i historię Piłata i
Jeszui Ha-Nocri, ale potem zgodził się z oficjalną wersją, że szatan i jego świta to
tylko hipnotyzerzy. Poeta Iwan Bezdomny przekształcił się w profesora Iwana
Nikołajewicza Ponyriowa, karykaturalnie odzyskującego swój dom (nazwisko

54Pełny tekst przypowieści o kamieniu tutaj został pominięty wobec pełnego cytatu w roz-
dziale „Wolnomularstwo“.

158/361
Woland

jest związane ze stacją Ponyri w obwodzie kurskim) i niejako stawszy się „in-
nym” budowniczym, W tym samym kontekście trzeba przyjmować też słowa
Wolanda o nowym budynku, które będzie zbudowany w miejscu spalonego do-
mu Gribojedowa — symbolu nowoczesnej radzieckiej literatury. Ale świątynię
nowej literatury czeka powstanie w wyniku kreacji nie Boga, a Wolanda. Nowy
budowniczy Ponyriow w ogóle wyrzekł się poezji i został zarozumiałym akade-
mikiem.
Pamiętajmy, że w symbolice masońskiej trójkąt pochodzi od legendy rozwijają-
cej przypowieść o świątyni Salomona. Trójkąt Wolanda ma zatem związek tak-
że z masonerią. Podkreślmy, że masonem jest też bohater „Moskiewskiego dzi-
waka”, Mandro. Podobnie jak Eduard Eduardowicz, Woland przez źródła lite-
rackie powiązany jest z postacią znanego osiemnastowiecznego awanturnika,
okultysty i alchemika, hrabiego Alessandro Cagliostro, za którego podawał się
Włoch Giuseppe Balsamo. Epizod ze spaleniem domu Gribojedowa i słowami
Wolanda o nieuchronnym wzniesieniu w przyszłości nowego budynku na jego
miejscu, bardzo przypomina jedną ze scen zbeletryzowanej opowieści Michaiła
Kuzmina „Cudowne życie Józefa Balsamo, hrabiego Cagliostro“, która znacząco
posłużyła Bułhakowowi za wzór przy pisaniu „Moliera”. U Kuzmina nieznany
młody człowiek w szarym płaszczu spotyka młodego Józefa Balsamo i pyta go,
wskazując ładny różowy budynek:

— Czy chciałbyś mieć taki dom?


Chłopak nie lubił, kiedy obcy mówili mu „ty” i przy tym zupełnie nie był przygoto-
wany na takie pytania; dlatego przemilczał i tylko powiódł oczami po różowym bu-
dynku. Nieznajomy kontynuował:
— Jednak o ile pięknej jest wybudować taki dom, aniżeli go posiadać.
Chłopak nadal milczał.
— Jak dobrze byłoby wybudować przepiękny, jasny dom, który pomieściłby wszyst-
kich ludzi i w którym wszyscy byliby szczęśliwi.
— Domy budują murarze!
— Tak, mój chłopcze — domy budują murarze. Zapamiętaj, co ci powiem, ale mnie
samego zapomnij.
Przy tym nieznajomy nachylił się do Józefa, jakby właśnie po to, by ten dobrze go
sobie obejrzał. Jego twarz była doskonała i chłopak niejako po raz pierwszy zrozu-
miał, że są twarze zwykłe, potworne i piękne. Młody człowiek wymamrotał:

159/361
Woland

— Choćbyś nie wiem jak wytrzeszczał oczy, i tak zapomnisz to, czego nie trzeba pa-
miętać!

Kara dosięgła Dom Gribojedowa, gdzie panoszył się Massolit, za to, że okupują-
cy go literaci nie łączą, a rozdzielają i deprawują ludzi swoimi kłamliwymi ko-
niunkturalnymi utworami, czyniąc nieszczęśliwym genialnego Mistrza.
Człowiek w szarym u Kuzmina jest ewidentnie piekielnikiem, i w całkowitej
zgodności z tradycją przedstawiania diabła Woland pojawia się to w szarym
ubraniu, to w czarnych trykotach operowego Mefistofelesa.
Na Patriarszych Prudach, w rozmowie z Wolandem, Bezdomny został obdzielo-
ny tymi samymi cechami naiwnego dziecka,co i chłopak Balsamo w rozmowie z
nieznajomym. W finale zapomina o spotkaniu na Patriarszych Prudach, a Mistrz
w ostatnim schronieniu zapomina o ziemskim życiu. Po słowach o murarzach bu-
dujących domy trzeba przypomnieć sobie masonerię, ponieważ masoni to wol-
nomularze, budowniczowie świątyni Salomona, a Woland także okazuje się
związany z masońską symboliką i rytuałami. Jednak celem Wolanda jest nie tylko
zbudowanie nowej świątyni literatury, gdzie wszystkie zjednoczą się i będą
szczęśliwi, lecz przebudzenie literatów i nakłonienie do twórczości, której plon
może dogadzać tak Bogu, jak i diabłu.
Hrabia Cagliostro stał się bohaterem znanego wiersza Karoliny Pawłowej
„Rozmowa w Trianon”. Jak powiedziała nam druga żona Bułhakowa, L. Bieło-
zierska, nazwisko poetki było słyszalne w tym kręgu przyjaciół i znajomych, w
których obracał się pisarz w latach 20. „Rozmowa w Trianon” zbudowana jest
w formie rozmowy księcia Honoriusza Mirabeau i hrabiego Cagliostro w przed-
dzień Rewolucji Francuskiej. Cagliostro jest sceptycznie nastawiony do oświe-
ceniowego optymizmu Mirabeau:

Obalając dawne prawa,


Ludu wstaną miliony,
I krwawe przyjdą terminy;
Lecz znane mi te burze,
Od czterech tysiącleci
Pamiętam gorzką naukę.
I obecnego pokolenia

160/361
Woland

Ucichną groźne wichrzenia;


Uwierz, hrabio tłumowi,
Znowu będą potrzebne więzy,
I znowu zrzucą je Francuzi
W następstwie dziedzicznych praw.

Woland też krytykuje państwowy optymizm po marksistowsku „oświeconego“


Berlioza z pozycji znawcy tysiącleci ludzkiej historii:

— Przepraszam — łagodnie powiedział nieznajomy — po to, żeby czymś kierować,


trzeba bądź co bądź mieć dokładny plan, obejmujący jakiś możliwie przyzwoity
okres. Pozwoli więc pan, że go zapytam, jak człowiek może czymkolwiek kierować,
skoro pozbawiony jest nie tylko możliwości planowania na choćby śmiesznie krótki
czas, no, powiedzmy, na tysiąc lat, ale nie może ponadto ręczyć za to, co się z nim
samym stanie następnego dnia?

Jak i Cagliostro, Woland. wskazuje na nieprzewidywalność skutków ludzkich


działań, często doprowadzających do rezultatów wprost przeciwnych tym, któ-
rych się spodziewano, zwłaszcza w długoterminowej perspektywie. Diabeł
przekonuje literata, że człowiekowi nie jest dane przewidzieć swojej przyszło-
ści, lecz Berlioz, prawowierny marksista, nie zostawia w życiu miejsca na zjawi-
ska nieprzewidziane, przypadkowe i za swój wulgarny determinizm płaci w do-
słownym sensie głową.
Między Cagliostro z „Rozmowy w Trianon” i Wolandem jest portretowe podo-
bieństwo. Cagliostro

Był synem Południa,


Na oko dziwny człowiek:
Wysoki stan, jak szpada giętki,
Na ustach chłodnym uśmieszek,
I bystre spojrzenie zmrużonych oczu.

Woland — „...był ani mały, ani olbrzymi, tylko po prostu wysoki”, niejedno-
krotnie kierował na Berlioza przeraźliwe, zielone oko i dziwnie się uśmiechał.
Bezdomnemu przez mgnienie wydaje się, że laska Wolanda przekształciła się w
szpadę, i na szpadzie opiera się Woland w czasie Wielkiego Balu u Szatana, kie-

161/361
Woland

dy Małgorzata spostrzega, że „skórę na twarzy Wolanda jakby na wieki spaliła


opalenizna”. To rzeczywiście robi z szatana podobnym do mieszkańca ciepłych,
południowych krajów.
Podobnie jak Woland na Patriarszych Prudach, piekielny Cagliostro Pawłowej
przypomina sobie, jak był obecny na sądzie nad Chrystusem:

Byłem w dalekiej Galilei;


Widziałem, jak zeszli się Żydzi
Sądzić mesjasza swojego;
W nagrodę za słowa zbawienia
Słyszałem krzyki opętania:
„Ukrzyżuj go! Ukrzyżuj go!”
Stał tam majestatyczny i niemy,
Kiedy blednący hegemon
Zapytał czernię, zalękniony:
„Kogo mam uwolnić według prawa?“ —
„Puść rozbójnika Barabasza!”
Zagrzmiał tłumu szalony ryk.

Zaznaczmy, że także w opowiadaniu Wolanda, który potajemnie uczestniczył w


przesłuchaniu Jeszui przez Piłata i był obecny na tarasie w czasie ogłoszenia wy-
roku, prokuratora nazywa się hegemonem i utrzymuje motyw „tchórzostwa” Pi-
łata, chociaż boi się on nie tłumu, a donosu Józefa Kajfasza do cezara Tyberiusza.
W redakcji z 1929 roku dialog Wolanda i Berlioza był jeszcze bliższy monologo-
wi Cagliostro:

— Proszę powiedzieć — niespodzianie zapytał Berlioz — to znaczy, że według pana


okrzyków „ukrzyżuj go” nie było?
Inżynier uśmiechnął się wyrozumiale:
— Takie pytanie w ustach maszynistki z WSNCh55 byłoby oczywiście na miejscu, ale
w waszych?... Zlitujcie się! Chciałbym ujrzeć, jak jakiś tłum wtrąca się do sądu
sprawowany przez prokuratora, i to jeszcze takiego jak Piłat! Wyjaśnię na koniec
przez porównanie. Toczy się sprawa w trybunale rewolucyjnym na Bulwarze Prie-

55 Najwyższa Rada Gospodarki Narodowej (Высший Совет Народного Хозяйства).

162/361
Woland

czistienskim56 i nagle, wyobrażacie sobie, publiczność zaczyna wrzeszczeć: „roz-


strzelaj, rozstrzelaj go!” Momentalnie ich wyrzucają z sali sądowej i po sprawie. I
po co oni mają wrzeszczeć? Stanowczo im jest wszystko jedno, kogo powieszą lub
rozstrzelają. Tłum jest tłumem — we wszystkich czasach to czerń, Władimirze Miro-
nowiczu!”

Tu ustami Wolanda Bułhakow polemizuje z „Rozmową w Trianon”. Autor „Mi-


strza i Małgorzaty“, mając własne doświadczenie rewolucji i wojny domowej,
doszedł do wniosku, że czerń sama w sobie niczego nie rozwiązuje, ponieważ
kierują nią realizujący własne cele wodzowie, czego nie uświadamiała sobie jesz-
cze Pawłowa i inni rosyjscy inteligenci połowy XIX wieku, widzący lud, tłum,
jako samodzielny, żywiołowy czynnik postępu i wynik historycznych zdarzeń.
Inżynier Woland także parodiuje liczne apele na wiecach i w gazetach o zasto-
sowanie najwyższych kar dla wszystkich oskarżonych na inscenizowanym pro-
cesie grupy inżynierów, oskarżonych o sabotaż. Ten proces (tak zwana „sprawa
szachtinska”57) odbył się w Moskwie w maju-lipcu 1928 roku, a pięcioro oskarżo-
nych skazano na rozstrzelanie.
Obraz Wolanda jest polemiczny w stosunku do tego spojrzenia na diabła, które
pojawiło się w książce „Filar i podpora prawdy” filozofa i teologa P. Fłorien-
skiego:

Grzech jest bezpłodny, dlatego że nie jest życiem, a śmiercią. A śmierć wlecze swój
upiorny byt dzięki Życiu i na konto Życia; odżywia się Życiem i istnieje tylko o tyle,
że Życie daje jej pożywkę. To, co posiada śmierć, to tylko zepsute przez siebie życie.
Nawet na „czarnej mszy”, w samym gnieździe satanizmu, Diabeł ze swoimi wielbi-
cielami nie mógł wymyślić nic innego, jak bluźnierczo sparodiować tajemnice litur-
gii, robiąc wszystko na odwrót. Jaka pustka! Jakie niszczycielstwo! Jakie płytkie
„głębiny”!

To ma być dowód, że w rzeczywistości nie ma nawet w myślach diabła bajro-


nowskiego, lermontowskiego, czy wrubielewskiego, niczego majestatycznego i
królewskiego, a jest jedynie żałosna „boża małpa”... W redakcji z lat 1929-1930
Woland jeszcze w znacznym stopniu był taką „małpą”, posiadającą poniżające ce-
chy: chichotał, mówił „z przebiegłym uśmieszkiem”, używał prymitywnych wy-
56 Tu, roztropnie, podana jest nazwa związana z tradycją chrześcijańską — na Prieczistience w

latach 20. rzeczywiście mieścił się sztab Moskiewskiego Okręgu Wojennego, którego dowód-
cą był drugi mąż J. Bułhakow, J. Szyłowski, a przy sztabie powinien działać trybunał. [B. S.]
57 Oficjalnie: sprawa o kontrrewolucję gospodarczą w Donbasie [przyp. tłum.].

163/361
Woland

rażeń, wyzywając, na przykład, Bezdomnego „świńskim kłamcą”, a a do bufeto-


wego Variete Sokowa mówił, udając skargę: „Ach, co za hołota ci ludzie w Mo-
skwie!” — i płaczliwie błagał na kolanach: „Nie niszczcie sieroty”. Jednak w
ostatecznym tekście Woland zmienił się w majestatycznego i królewskiego, bli-
skiego tradycji lorda Byrona, Goethego, Lermontowa i tego, który ilustrował je-
go „Demona”, artysty malarza Michaiła Wrubiela.
Woland różnym osobom podaje różne wyjaśnienia celu swojego pobytu w Mo-
skwie.
Berliozowi i Bezdomnemu mówi, że przybył, by zapoznać się ze znalezionymi
rękopisami Herberta z Aurillac, średniowiecznego naukowca, który nawet gdy
już został papieżem Sylwestrem II, łączył swoje obowiązki z zainteresowaniem
białą (naturalną) magią, która w odróżnieniu od czarnej, przynosiła ludziom do-
bro. W redakcji z lat 1929-1930 Woland określał siebie jako specjalistę białej ma-
gii, jak Herbert de Aurillac (w ostatecznym tekście Woland mówi już o magii
czarnej).
Współpracownikom Teatru Variete i przewodniczącemu Nikanorowi Bosemu
Woland objaśnia swoją wizytę zamiarem wystąpienia z seansem czarnej magii.
Bufetowy Sokow dowiaduje się, już po skandalicznym przedstawieniu, że szatan
po prostu chciał zobaczyć mieszkańców Moskwy w masie, a najdogodniej było
zrobić to w teatrze.
Małgorzacie Korowiow komunikuje przed balem, że celem wizyty Wolanda i je-
go świty w Moskwie jest urządzenie właśnie tego balu, a jego gospodyni powin-
na koniecznie nosić imię Małgorzata i być królewskiej krwi. Według jego twier-
dzenia, ze stu dwudziestu jeden Małgorzat nie nadawała się żadna oprócz boha-
terki powieści.
Woland ma wiele twarzy, co przynależy diabłu, i w rozmowach z różnymi ludź-
mi zakłada różne maski, dając zupełnie niepodobne odpowiedzi o celu swojej mi-
sji. Tymczasem, wszystkie podawane wersje służą tylko maskowaniu prawdzi-
wego zamiaru — wydostania z Moskwy genialnego Mistrza i jego ukochanej
oraz odzyskanie rękopisu powieści o Poncjuszu Piłacie. Sam seans czarnej magii
częściowo był potrzebny Wolandowi dlatego, by Małgorzata, usłyszawszy o
zdarzeniach w teatrze Variete, była przygotowana do spotkania z jego posłań-
cem, Azazellem. Przy tym szatańska wszechwiedza u Wolanda jest całkowita:

164/361
Woland

on i jego ludzie doskonale są poinformowani tak o przeszłym, jak i o przyszłym


życiu tych, z którymi się stykają, znają także tekst powieści Mistrza, dosłownie
zbieżny z „ewangelią Wolanda”, tą samą, która była opowiedziana pechowym li-
teratom na Patriarszych Prudach. Nieprzypadkowo Azazello przy spotkaniu z
Małgorzatą w ogrodzie Aleksandrowskim cytuje jej fragment powieści o Poncju-
szu Piłacie, czym skłania ostatecznie ukochaną Mistrza, by zgodziła się spotkać z
potężnym „cudzoziemcem”. Dlatego zdziwienie Wolanda, kiedy po balu „do-
wiaduje się” od Mistrza jaki jest temat jego powieści — to zaledwie kolejna ma-
ska.
Ukazanie się Wolanda i jego świty na Patriarszych Prudach jest opisane przez au-
tora w tradycji Ernsta Teodora Amadeusza Hoffmanna, twórcy filozoficzno-mi-
stycznej fantastyki, pierwszego wśród plejady niemieckich romantyków, autora
ostrych satyr na mieszczan. Woland, Korowiow i Behemot dosłownie „utkali się
z powietrza”. Tu przypomina się felieton „Stolica w notesie”, z 1923 roku, za-
wierający konkretne wskazanie literackiego źródła: „... Z powietrza utkał się mi-
licjant. Stanowczo to było hoffmannowskie coś”. Scena na Patriarszych Prudach
odwołuje się do „Diablich eliksirów” Hoffmanna. Opowieść zaczyna się w alei
parkowej, kiedy „purpurowe, jak żar, słońce zachodzi za górskie grzbiety”. Au-
tor zaprasza czytelnika do dotrzymania mu towarzystwa na kamiennej ławie pod
osłoną platanów, gdzie „spojrzałbyś, jak ja, z tęsknotą ku błękitnym górom, pię-
trzącym się w przedziwnych kształtach przy ujściu słonecznej doliny“. Narrato-
rem w „Diablich eliksirach” jest wydawca zapisków, pozostawionych przez
mnicha-kapucyna, Medarda. Ustami tego narratora Hoffmann rozważa:

Nasze, jak je zazwyczaj nazywamy, marzenia i fantazje są może tylko symbolicznym


objawieniem istoty tajemniczych nici, którzy ciągną się przez całe nasze życie i
związują razem wszystkie jego przejawy; i pomyślałem, że skazany na zagładę bę-
dzie ten, kto wyobrazi sobie, że ta wiedza uprawnia go do zerwania siłą tajnych nici
i zmierzenia się z mroczną siłą, panującą nad nami.

Wydawca ostrzega czytelnika:

Jesteś cały przeniknięty tajemniczym drżeniem, zrodzonym z cudów życia i legend


tutaj ucieleśnionych; zdaje ci się, że wszystko to istotnie dokonuje się na twoich
oczach — i wszystkiemu jesteś gotów wierzyć. Gdybyś w takim oto nastroju zaczął
czytać opowiadanie Medarda, dziwnych przywidzeń tego mnicha zapewne nie zali-
czyłbyś wtedy do bezładnej gry rozgorączkowanej wyobraźni...

165/361
Woland

W „Mistrzu i Małgorzacie“ zdarzenia zaczynają się w godzinie niesłychanie go-


rącego zachodu, kiedy „słońce rozprażywszy Moskwę, zapadało w gorącym su-
chym pyle gdzieś za Sadowoje Kolco ”. Przed ukazaniem się Wolanda i jego świ-
ty, Berlioza ogarnia „nieuzasadniony strach“ — nieuświadomione przeczucie
szybkiej zagłady. W redakcji z 1929 roku Woland mówi, że „Mojra, córa nocy,
doprzędła swoją nić“ i napomyka, że „tajemnicza nić” losu przewodniczącego
Massolitu wkrótce się przerwie. Berlioz jest zgubiony, ponieważ zadufany są-
dził, że jego wiedza pozwala bezkarnie przeczyć istnieniu i Boga, i diabła, a lu-
dzie sami układają sobie życie. Woland przedstawił mu „siódmy dowód” na coś
przeciwnego: literata dosięgnął los w osobie Annuszki-Dżumy, która rozlała olej
słonecznikowy na tory, i dziewczyny-tramwajarki, która nie mogła z tego powo-
du zahamować wozu.
Woland jest nosicielem losu i tu Bułhakow znajduje się w nurcie dawnej tradycji
rosyjskiej literatury, która wiązała los, fatum, nie z Bogiem, a z diabłem.
Najjaskrawiej przejawiło się to u Lermontowa w opowiadaniu „Fatalista” —
składniku powieści „Bohater naszych czasów”. Tam porucznik Wulicz spiera się
z Pieczorinem, czy „człowiek może arbitralnie rozporządzać swoim życiem, czy
każdemu z nas zawczasu wyznaczona została fatalna chwila”. Kiedy na dowód
strzela do siebie z pistoletu, zdarza się niewypał. Pieczorin przepowiada Wuli-
czowi szybką śmierć, i tej jeszcze nocy dowiaduje się, że porucznika zarąbał pi-
jany Kozak, który wcześniej gonił za świnią i rozrąbał ją na dwoje. Oszalały mor-
derca zamknął się w chacie, i Pieczorin, zdecydowany wypróbować los, wdziera
się do niego. Kula Kozaka zrywa mu epolet, lecz odważny oficer chwyta mor-
dercę za ręce, i ci, którzy wpadli za nim, rozbrajają go ostatecznie. Jednak Pieczo-
rin fatalistą mimo wszystko nie zostanie: „Kocham wątpić we wszystko: ta
skłonność nie przeszkadza stanowczości charakteru; przeciwnie, co do mnie, za-
wsze śmiało idę naprzód, kiedy nie wiem, co mnie czeka”.
Tu niejako mamy wersję ewangelicznej przypowieści o diabłach, które, wycho-
dząc z człowieka, weszły w stado świń. Stado następnie rzuciło się z urwiska i
zginęło. Rozrąbawszy świnię, Kozak wypuścił z niej diabła, który wszedł w nie-
go, uczynił szalonym i pchnął do bezsensownego mordu. Właśnie diabeł żąda dla
siebie duszy fatalisty Wulicza, kiedy na pytanie porucznika: „Kogo tu, braciszku,
szukasz?”, Kozak odpowiada: „Ciebie!” i zabija nieszczęśnika. Tym samym Ler-

166/361
Woland

montow mówi nam, że ręką losu, niosącego zagładę człowiekowi, kieruje nie
Bóg, a diabeł. Bóg zaś daje wolną wolę, żebyśmy swoimi działaniami, śmiałymi,
stanowczymi i oszczędnymi, zapobiegali diabelnemu losowi, jak to udaje się Pie-
czorinowi w finale „Fatalisty”.
U Bułhakowa Woland, jak wcześniej piekielny Rok w „Fatalnych jajach”, uosa-
bia los, karzący Berlioza, Sokowa i innych, przekraczających normy chrześcijań-
skiej moralności. To pierwszy diabeł w światowej literaturze, który karze za
nieprzestrzeganie przykazań Chrystusa.
Woland ma jeszcze jeden pierwowzór — ze współczesnej Bułhakowowi wersji
„Fausta”, napisanej przez literata i dziennikarza Emila Mindlina. Początek po-
wieści „Powrót doktora Fausta“ (dalszego ciągu nie było; już po drugiej wojnie
światowej autor napisał nową redakcję, dotychczas nieopublikowaną), został
wydrukowany w 1923 roku, w tym samym, drugim tomie almanachu „Wozroż-
dienie“ [Odrodzenie], co opowiadanie „Notatki na mankietach” (egzemplarz alma-
nachu pozostał w archiwum Bułhakowa). W „Powrocie doktora Fausta” akcja
rozgrywa się w początkach XX w., przy czym Faust, w znacznym stopniu pro-
totypowy w stosunku do Mistrza z wczesnej redakcji „Mistrza i Małgorzaty”,
mieszka w Moskwie, skąd później wyjeżdża do Niemiec. Tam spotyka Mefisto-
felesa, na którego wizytówce kursywą czarno na białym wydrukowano: „Profe-
sor Mefistofeles” — dokładnie tak samo jak na karcie Wolanda — „Profesor Wo-
land”. W redakcji z 1929 roku tekst pisany jest alfabetem łacińskim, w ostatecz-
nej redakcji nie jest cytowany: literaci na Patriarszych Prudach widzą nazwisko
na wizytówce, lecz go nie zapamiętują. Portret Wolanda w wielu szczegółach
powtarza portret Mefistofelesa z powieści Mindlina:

Ze wszystkiego... najcharakterystyczniejsza była twarz, a w twarzy — nos, ponieważ


jego forma była nadzwyczaj precyzyjna i wśród nosów nie nazbyt powszechna.
Formalnie był to trójkąt prostokątny, z przeciwprostokątną zwróconą ku górze, przy
czym kąt prosty wypadał nad górną wargą, która za nic nie łączyła się z dolną, lecz
wisiała na własną rękę... Jegomość miał w najwyższym stopniu cienkie nogi w czar-
nych (całych, bez cerowań) pończochach, obute w czarne aksamitne pantofle, i taki
sam płaszcz na ramionach. Faustowi wydawało się, że kolor jego oczu zmieniał się
bezustannie.

Z takim akurat operowym obliczem Woland staje przed odwiedzającymi fatalne


mieszkanie, a w jego postaci zachowały się te same nieprawidłowości, co u Mefi-

167/361
Woland

stofelesa Mindlina wraz z różnicą w kolorze oczu, która pojawia się jeszcze u po-
rucznika Myszłajewskiego w „Białej gwardii”: „Prawe w zielonych iskierkach,
jak uralski szmaragd, a lewe ciemne...” Ze wspomnień pierwszej żony Bułhako-
wa, T. Łappy wiadomo, że pierwowzorem Myszłajewskiego był przyjaciel pisa-
rza z wczesnej młodości, Nikołaj Syngajewski, ale, najprawdopodobniej, oczy
miał tego samego koloru, a Bułhakow i Myszłajewskiemu, i Wolandowi dał różne
oczy, tradycyjne u diabła, by podkreślić piekielne pochodzenie bohaterów.
U Mindlina Mefistofeles — to nazwisko, a imiona profesora z Pragi (takiego sa-
mego cudzoziemca w Niemczech, jak Woland w Rosji) brzmią Konrad-Christo-
forus. W redakcji z 1929 roku Woland miał na imię Teodor, co wydrukowano na
jego wizytówce. Ciekawie, że oba imiona okazują się paradoksalnie związane z
Bogiem. Christoforus to — z greckiego — Niosący Boga, co u Mindlina ma zna-
czenie karykaturalne. W „Powrocie doktora Fausta” Mefistofeles z Bogiem nie
ma związku i proponuje Faustowi udział w organizacji kolektywnego samobój-
stwa ludzkości, z którego powodu powinni pojechać do Rosji. Możliwe, że jako
samobójstw wystąpiła pierwsza wojna światowa, ale nie należy wykluczyć alu-
zji do Rewolucji Październikowe i dlatego dalszego ciągu powieści świat już nie
zobaczył. Teodor natomiast to starogrecki „Boży Dar”.
Tutaj to już nie tylko parodia, lecz również wskazanie związku Wolanda z Je-
szuą Ha-Nocri, który rozstrzyga o losie „Mistrza i Małgorzaty“, lecz o dokonanie
ostatecznego ruchu prosi Wolanda. Podobne wzajemne dopełnianie Boga i diabła
występuje, w szczególności, w „Obrazach z podróży” — podstawowym publi-
cystycznym utworze Henryka Heinego. Walka między partiami konserwaty-
stów i liberałów w Wielkiej Brytanii została tu alegorycznie przedstawiona jako
walka Boga i diabła. Heine ironicznie zauważa, że „Pan Bóg stworzył zbyt mało
pieniędzy” — czym tłumaczy się istnienie światowego zła. Woland pozornie
uzupełnia pozorny niedostatek pieniędzy, obdarzając tłum czerwońcami, prze-
kształcającymi się później w zwykłe papierki. W „Obrazach z podróży” Heine
rysuje jaskrawy obraz tego, jak Bóg pożyczył przy stworzeniu świata pieniądze
od diabła pod zastaw Wszechświata. W rezultacie Pan Bóg nie przeszkadza
swojemu wierzycielowi

szerzyć nędzy i zła. Jednak czart ze swojej strony jest bardzo zainteresowany tym, by
świat niezupełnie zginął — ponieważ w tym przypadku straci zastaw — i dlatego
wystrzega się przekraczania granicy, a Pan Bóg, który też nie jest głupi i dobrze

168/361
Woland

wie, że na korzyściach czarta utrzymuje się jego tajna gwarancja, więc często do-
puszcza do tego, że oddaje mu władzę nad całym światem i pozwala czartu stworzyć
rząd.

A wtedy:

Samiel staje na czele piekielnego wojska, Belzebub zostaje kanclerzem, Vitzliputzli


— sekretarzem stanu, Stara Babcia dostaje kolonie itd. Ci sojusznicy zaczynają go-
spodarować po swojemu, a ponieważ, mimo złej woli w głębi serca, ze względu na
własną korzyść muszą dążyć do światowego dobra, a ten przymus wynagradzają so-
bie tym, że dla dobrych celów stosują najnikczemniejsze środki.

We wczesnej redakcji „Mistrza i Małgorzaty“ wspomina się kanclerza nieczystej


siły, a w przygotowawczych materiałach do powieści zostały wypisane z książki
Orłowa imiona różnych demonów i szatanów, w tym wspominani przez Heine-
go: Samiel, Belzebub oraz „Addramalech — wielki kanclerz piekła”. Jeden z de-
monów wymienionych w „Obrazach z podróży“ — Vitzliputzli — pozostał i w
ostatecznym tekście powieści, gdzie on okazuje się ścisłe związki z Korowio-
wem-Fagotem.
Heine ironicznie ogrywał to miejsce z „Fausta”, które stało się mottem do „Mi-
strza i Małgorzaty“. U niego jest na odwrót: piekielne siły muszą dążyć do do-
brych celów, lecz aby to osiągnąć, stosują same podłe środki. Niemiecki roman-
tyk śmiał się ze współczesnych polityków, którzy proklamują dążenie do świa-
tow,ego dobra, lecz w codziennej swojej działalności wyglądają bardzo niesym-
patycznie.
Woland u Bułhakowa, jak bohater Goethego, pragnąc zła, powinien osiągać do-
bro. Żeby zatrzymać przy sobie Mistrza z jego powieścią, karze literata-koniunk-
turalistę Berlioza, zdrajcę barona Maigla i mnóstwo drobnych złodziejaszków, w
rodzaju złodzieja-bufetowego Sokowa, czy kanciarza Nikanora Bosego. Jednak
dążenie do oddania autora powieści o Poncjuszu Piłacie w ręce sił z zaświatów
jest tylko formalnie złe, ponieważ bierze się z błogosławieństwa i na polecenie
Jeszui Ha-Nocri, uosabiającego siły dobra. Jednak, jak u Heinego, dobro i zło u
Bułhakowa tworzy się, ostatecznie, rękoma samego człowieka. Woland i jego
świta tylko dają możliwość przejawienia się tym wadom i cnotom, które drzemią
w ludziach. Na przykład, okrucieństwo tłumu w odniesieniu do Żorża Bengal-
skiemu w Variete zmienia się w miłosierdzie i początkowe zło, kiedy nieszczę-

169/361
Woland

śliwemu konferansjerowi postanowili urwać głowę, staje się niezbędne dla prze-
jawu dobra — litości dla tego, który stracił głowę.
Dialektyczna jedność, wzajemne dopełnienie dobra i zła najpełniej zawiera się w
słowach Wolanda, zwróconych do Mateusza Lewity, który odmówił pozdro-
wienia „duchowi zła i władcy cieni”:

To, co powiedziałeś, powiedziałeś w sposób zdający się świadczyć, że nie uznajesz


cieni ani zła. Bądź tak uprzejmy i spróbuj przemyśleć następujący problem – na co
by się zdało twoje dobro, gdyby nie istniało zło i jak by wyglądała ziemia, gdyby z
niej zniknęły cienie? Przecież cienie rzucają przedmioty i ludzie. Oto cień mojej
szpady. Ale są również cienie drzew i cienie istot żywych. A może chcesz złupić całą
kulę ziemską, usuwając z jej powierzchni wszystkie drzewa i wszystko, co żyje, po-
nieważ masz taką fantazję, żeby się napawać niezmąconą światłością? Jesteś głupi.

Tu oprócz „Obrazów z podróży“ przychodzi do głowy „Ogród Epikura”, filo-


zoficzny traktat Anatola France’a, w którym twierdzi się:

Zło jest potrzebne. Gdyby nie istniało, nie byłoby także dobra. Zło jest jedyną przy-
czyną istnienia dobra. Bez zguby nie byłoby odwagi, bez cierpienia — współczucia.
Na co nadałaby się ofiarność i poświęcenie przy powszechnym szczęściu? Czy moż-
na pojąć cnotę, nie znając wady, miłość i piękno, nie znając nienawiści i brzydoty.
Tylko złu i cierpieniu zawdzięczamy to, że nasza ziemia może być zamieszkała, a ży-
cie warte jest przeżycia. Dlatego nie trzeba skarżyć się na diabła. On stworzył przy-
najmniej połowę wszechświata. I ta połowa tak gęsto zlewa się z drugą, że jeżeli po-
ruszyć pierwszą, to uderzenie sprawi równą szkodę i drugiej. Z każdą wykorzenioną
wadą ginie odpowiadająca jej cnota.

To miejsce w „Ogrodzie Epikura”, zostało oczywiście napisane nie bez wpływu


„Obrazów”, ale ono ma jeszcze jedno, znacznie bardziej egzotyczne źródło, zna-
ne, najwidoczniej, Heinemu, lecz zupełnie nieznane Bułhakowowi — powieść
skandalicznie znakomitego i czytanego przez Anatola France’a, Donatiena Al-
phonsa François, Markiza de Sade, „Nowa Justyna”, gdzie, razem z Wolterem,
autor retorycznie pyta:

... Czy nie mają ludzie, posiadający filozoficzny sposób myślenia, prawa powie-
dzieć, w ślad za aniołem Jefradem z [wolterowskiego] „Zadiga”, że nie ma takiego
zła, które nie rodziłoby dobra, i że, opierając się na tym, można czynić zło, kiedy tyl-
ko się zechce, ponieważ ono w gruncie rzeczy jest niczym innym, jak jednym ze spo-
sobów czynienia dobra? I czy nie będzie powodu przyłączyć się do tego, że jest bez
znaczenia, czy ten lub inny człowiek jest dobry albo zły, bo jeżeli nieszczęścia prze-

170/361
Woland

śladują cnotę, a rozkwit wszędzie towarzyszy wadzie i o ile wszystkie rzeczy są rów-
ne w oczach przyrody, to czy nieskończenie mądrzej nie jest zająć miejsce wśród ło-
trów, którzy kwitną, aniżeli wśród ludzi dobrodusznych, którym zgotowano porażkę?

Wolter, na którego powoływał się de Sade, stawiał jednak dobro wyżej zła, cho-
ciaż uznawał, że na świecie łotrów jest o wiele więcej niż pobożnych ludzi:

— Jak to! — rzekł Zadig. — Jest tedy koniecznym, aby istniały zbrodnie i nieszczę-
ścia? I aby te nieszczęścia spadały na zacnych ludzi?
— Źli — odparł Jefrad — są zawsze nieszczęśliwi: służą na to, aby doświadczać ma-
łą liczbę sprawiedliwych, będących na ziemi; nie ma zaś złego, z którego by się nie
rodziło dobro.
— Ale — rzekł Zadig — gdyby istniało tylko dobro, a zło wcale?
— Wówczas — odparł Jefrad — ziemia ta byłaby inną ziemią; związek wydarzeń
byłby innym porządkiem mądrości, a porządek ten, który byłby doskonałym, może
istnieć jedynie w wiekuistym mieszkaniu najwyższej Istoty, do której zło nie może się
zbliżyć. Istota ta stworzyła miliony światów, z których żaden nie może być podobny
do drugiego. Ta olbrzymia rozmaitość jest właściwością Jej potęgi. Nie ma dwóch
listków na ziemi, ani dwóch światów w nieskończonych przestworach nieba, które
by były podobne do siebie. Wszystko, co widzisz na tym atomie, na którymś się uro-
dził, miało się spełnić w swoim miejscu i w oznaczonym czasie, wedle nieodmien-
nych wyroków tego, który ogarnia wszystko. Ludzie myślą, iż to dziecię, które zginę-
ło właśnie, wpadło do wody przypadkiem, i że takim samym przypadkiem dom spło-
nął: ale nie ma w świecie przypadku; wszystko jest próbą albo karą, albo nagrodą,
albo przewidywaniem.

Wolter, który stylizował swój utwór na „wschodnie opowiadanie” z „perskiego


życia”, dualizm dobra i zła przyjął ze staroperskiej religii — zoroastryzmu, gdzie
bóg świata Ormuzd, lub Ahura Mazda, wspominany w powieści, znajduje się w
stanie stałego, skomplikowanego współdziałania z bogiem ciemności Arymanem,
lub Angra Mainju. Obaj uosabiają dwa „wieczne początki” natury. Ormuzd nie
może odpowiadać za zło, które rodzi się z Arymana i jest zasadniczo nieusuwal-
ne na tym świecie, a walka między nimi jest źródłem życia. Wolter umieszcza
pobożnych ludzi pod opieką naczelnej istoty — twórcy innego doskonałego
świata.
De Sade równouprawnił dobro i zło w przyrodzie. Do dobrego, jak udowadnia
w „Nowej Justynie” i innych swoich powieściach, człowieka można skłonić nie
dzięki jego pierwotnej skłonności do dobra, a tylko zasugerowawszy odrazę do

171/361
Woland

zła. Prawie wszyscy bohaterowie, gotowi czynić zło ze względu na chęć osią-
gnięcia przyjemności, w powieściach de Sade’a giną.
France, podobnie do de Sade’a, z wolterowskiej koncepcji wyłączył naczelną
istotę, a dobro i zło zrównał w ich znaczeniu. Takiego równouprawnienia dobra
i zła broni Woland u Bułhakowa, przy czym autor „Mistrza i Małgorzaty“, w od-
różnieniu od Woltera, nie był twardym deterministą, dlatego Woland karze Ber-
lioza akurat za lekceważenie przypadku.
Woland wykonuje polecenia Jeszui Ha-Nocri — w taki oryginalny sposób Bułha-
kow urzeczywistnia uzupełnianie się dobrego i złego początku. Ta idea, według
wszelkiego prawdopodobieństwa, była podpowiedziana przez urywek o Jezy-
dach z pracy włoskiego misjonarza Maurizio Garzoni, który pozostał wśród ma-
teriałów do puszkinowskiej „Podróży do Erzurum”. Tam mówi się, że „Jezydzi
uważają, że bóg rozkazuje, lecz realizację swoich nakazów powierza diabłu”.58
Jeszua przez Mateusza Lewitę prosi Wolanda, aby zabrał do siebie „Mistrza i
Małgorzaty“. Z punktu widzenia Ha-Nocri i jego jedynego ucznia, nagroda, którą
obdarza się Mistrza, jest nieco ułomna — „on nie zasłużył na światłość, on zasłu-
żył na spokój”. A z punktu widzenia Wolanda, spokój przewyższa „zwykłą
światłość”, ponieważ stwarza możliwość kreacji, o czym szatan przekonuje auto-
ra powieści o Poncjuszu Piłacie:

... – Po cóż iść za tropem tego, co się już skończyło?... – o, po trzykroć romantyczny
mistrzu, czyż nie chcesz we dnie przechadzać się ze swoją przyjaciółką pod drze-
wami wiśni, które właśnie zaczynają okrywać się kwiatem, a wieczorami słuchać
muzyki Schuberta? Czyż nie będzie ci miło pisać gęsim piórem przy świecach? Czyż
nie chcesz jak Faust zasiąść nad retortą i żywić nadzieję, że uda ci się stworzyć no-
wego homunculusa?

Woland, jak Jeszua, pojmuje, że „światłością” zdolny jest rozkoszować się tylko
oddany, lecz dogmatyczny Mateusz Lewita, a nie genialny Mistrz. Właśnie Wo-
land z jego sceptycyzmem i wątpliwościami, widzący świat ze wszystkimi jego
sprzecznościami (jakim widzi go prawdziwy artysta malarz), najlepiej może za-
pewnić głównemu bohaterowi godną nagrodę.
Słowa Wolanda w Variete:

58Ten fragment po raz pierwszy został włączony do pism zbiorowych Puszkina w 1931 roku i
chyba nie uszedł uwadze twórcy sztuki „Aleksander Puszkin” — [B.S.].

172/361
Woland

– Masz rację. Ludność tego miasta bardzo się zmieniła... zewnętrznie, mam na my-
śli... zresztą i samo miasto... O ubraniach nie ma nawet co mówić, ale pojawiły się
te... jak im tam... tramwaje, automobile... [...] ale sprawa niepomiernie istotniejsza:
czy mieszkańcy tego miasta zmienili się wewnętrznie?

dziwnie współbrzmią z myślą jednego z założycieli niemieckiego egzystencjali-


zmu, Martina Heideggera, wyrażonej w pracy „Źródło dzieła artystycznego”:

Samoloty i odbiorniki radiowe, prawda, należą teraz do zbioru najbliższych nam


rzeczy, lecz kiedy myślimy o rzeczach ostatnich, przypominamy sobie co innego. A
te ostatnie — to Śmierć i Sąd.

Jednak, chociaż składające się na tę pracę referaty zostały wygłoszone w latach


1935-1936, w druku praca Heideggera ukazała się dopiero po drugiej wojnie
światowej. Czysto teoretycznie Bułhakow mógł dowiedzieć się o „Źródłach“ za
pośrednictwem kogoś ze słuchaczy (przyjaźnił się z filozofem P. Popowem), a
być może skrót referatu pojawił się w którymś z czasopism naukowych (słowa
Wolanda o urządzeniach technicznych zostały dopisane dopiero w ostatnim sta-
dium pracy nad powieścią w końcu lat 30.). Jednak, najprawdopodobniej, w jakiś
magiczny sposób zbiegły się myśli pisarza i filozofa. Ciekawe, że i dalsze rozwa-
żania Heideggera, bezpośrednio następujące po słowach o Śmierci i Sądzie, znaj-
dują paralelę w działaniach Wolanda:

Ogólnie rzecz biorąc, słowem „rzecz” określamy wszystko, co tylko nie jest w ogóle
niczym. Wtedy zgodnie z takim znaczeniem także twórczość artystyczna jest rzeczą,
skoro jest czymś, co istnieje.

Woland w dosłownym sensie odradza spaloną powieść Mistrza; produkt twór-


czości artystycznej, przechowywany tylko w głowie twórcy, materializuje się
ponownie, przekształca w dotykalną rzecz.
W materiałach do „Mistrza i Małgorzaty“ pozostała nota poświęcona hrabiemu
Cagliostro:

Cagliostro, 1743-1795, urodzony w Palermo. Hrabia Aleksander Józef Balsamo Ca-


gliostro-Feniks.

Pierwotnie, w wariancie z 1938 roku, Cagliostro był gościem na Wielkim Balu u


Szatana, ale z ostatecznego tekstu Bułhakow usunął hrabiego Feniksa, żeby pier-
wowzór nie dublował Wolanda. Zauważmy, że żaden z literackich i realnych

173/361
Woland

pierwowzorów Wolanda nie jest ani wspomniany, ani nie jest postacią w powie-
ści.
Woland, w odróżnieniu od Jeszui Ha-Nocri, będzie uważać wszystkich ludzi nie
za dobrych, a za złych. W celu jego misji w Moskwie zawiera się ukazanie po-
kładów zła w ludziach. Woland i jego świta prowokują Moskwiczan do niesto-
sownych zachowań, przekonując o pełnej bezkarności, a następnie, paradoksal-
nie, sami ich karzą.
Ważnym literackim prototypem Wolanda stał się „Ktoś w Szarym“ — „On“ ze
sztuki Leonida Andriejewa „Życie człowieka”. Podkreślmy, że ta postać jest
wspomniana w dobrze znanej autorowi „Mistrza i Małgorzaty” książce Siergieja
Bułgakowa59 „Na uczcie bogów” , a sztuka Andriejewa dostarczyła wielu szcze-
gółów pomysłowi Wielkiego Balu u Szatana. W prologu „Życia człowieka”
„Ktoś w Szarym“ symbolizujący Los (oraz „księcia ciemności”), mówi o Czło-
wieku:

Wleczony przez nieubłagany czas, bezsprzecznie przejdzie wszystkie stopnie ludzkie-


go życia, od dołu do góry, od góry do dołu. Ograniczonym spojrzeniem nigdy nie
ogarnie kolejnego stopnia, na który już wznosi się jego słaba noga; ograniczone
poznanie nigdy nie pozwoli mu wiedzieć, co niesie nadchodzący dzień, nadchodząca
godzina — minuta. I w ślepej niewiedzy swojej, męczony przez przeczucia, wzbu-
rzony przez nadzieję i strach, sumiennie domknie krąg żelaznego przeznaczenia.

Woland przepowiada zagładę ograniczonemu poznawczo Berliozowi, szarpa-


nemu przez niespokojne przeczucia, i udziela „ostatniego schronienia” Mistrzo-
wi, którego „ograniczone spojrzenie” nie pozwoli ujrzeć światła Boskiego Obja-
wienia i spotkać się z Jeszuą Ha-Nocri.

59Siergiej Nikołajewicz Bułgakow (1871-1944) — rosyjski filozof, kaznodzieja, teolog, pra-


wosławny duchowny, ekonomista. Jeden z założycieli i wykładowca instytutu teologicznego
św. Siergieja w Paryżu. Wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z ukraińsko-tatarską rodziną
Michaiła.

174/361
Małgorzata
Głównym pierwowzorem Małgorzaty została trzecia żona pisarza, Jelena Bułha-
kow. Przez nią Małgorzata ma też związki z bohaterką sztuki „Adam i Ewa“ —
Ewą Wojkiewicz. J. Bułhakow zapisała w swoim dzienniku 28 lutego 1938 r.:

M.A. czytał pierwszy akt swojej sztuki «Adam i Ewa», napisanej w 1931 roku... W
niej nasz trójkąt — M. A., J. A. [drugi mąż Jeleny Bułhakow, J. Szyłowski — B.S.] i
ja.

W sztuce Bułhakow stał się pierwowzorem akademika Aleksandra Jefrosimowa,


a Szyłowski — męża Ewy, inżyniera Adama Krasowskiego. Prawdopodobnie
dlatego mężem Małgorzaty również został inżynier.
W planie literackim bohaterka ma bezpośredni związek z Małgorzatą z „Fausta”.
Pewne szczegóły obrazu Małgorzaty można także znaleźć w powieści Emiliana
Mindlina „Powrót doktora Fausta”. Na przykład złota podkówka, którą Małgo-
rzacie darowuje Woland, jest oczywiście związana z nazwą szynku „Złota pod-
kowa” w tym utworze (tu Faust po raz pierwszy spotyka Małgorzatę).
Jedna z ilustracji do „Powrotu doktora Fausta” także znalazła swoje odbicie w
bułhakowowskiej powieści. W archiwum pisarza pozostał egzemplarz almana-
chu „Wozrożdienie” z powieścią Mindlina, gdzie między stronicami 176 i 177
znajduje się akwaforta I. Niwinskiego „W pracowni artysty”. Na ilustracji
przedstawiona jest czarnowłosa, krótko ostrzyżona, półnaga modelka przed lu-
strem, przy czym na lewym przedramieniu ma narzucony czarny płaszcz z jasnym
podbiciem, a w prawej ręce trzyma czarne pończochy i czarne pantofle na obcasie
i z ostrymi noskami, włosy ma krótkie i czarne. Tak widzi siebie Małgorzata w
lustrze, kiedy naciera się czarodziejskim kremem Azazella.
Z obrazem Małgorzaty w powieści związany jest motyw miłosierdzia — wsta-
wia się za nieszczęśliwą Fridą. Słowa Wolanda, skierowane w związku z tym
do Małgorzaty

Mam chyba tylko jedno wyjście — zaopatrzyć się w szmaty i pozatykać nimi wszyst-
kie szpary w ścianach mej sypialni. ...Mówię o miłosierdziu... niekiedy najzupełniej

175/361
Małgorzata

nieoczekiwanie i zdradliwie wciska się ono w najmniejsze szczeliny. Dlatego wła-


śnie mówiłem o szmatach…

— każą przypomnieć sobie następujący fragment z powieści Fiodora Dostojew-


skiego „Sen wujaszka”: „Lecz zwyciężyła życzliwość dla ludzi, która, jak po-
wiada Heine, wszędzie wtyka nos”.
Słowa Dostojewskiego z kolei pochodzą z „Obrazów z podróży” Heinego,
gdzie miłosierdzie jest związane przede wszystkim z postacią dobrodusznego
markiza Humpelino, posiadacza bardzo długiego nosa. Myśl Dostojewskiego z
„Braci Karamazow“, że łzy dziecka są najwyższą miarą dobra i zła, ilustruje epi-
zod, kiedy Małgorzata, demolująca dom Dramlitu, spotyka w jednym z mieszkań
przestraszonego czteroletniego chłopczyka i zaprzestaje pogromu.
Bułhakow podkreśla także związek Małgorzaty z francuskimi królowymi, które
nosiły imię Małgorzata. (Szczegóły tych relacji znajdziemy w rozdziale poświę-
conym Balowi u szatana). Obie historyczne Małgorzaty — de Valois i Nawarska
— opiekowały się pisarzami i poetami, a Małgorzata z powieści kocha genialnego
pisarza — Mistrza (we wczesnych redakcjach zwanego Poetą). Jest symbolem
tej wiecznej kobiecości, o której śpiewa mistyczny chór w finale „Fausta”:

Przemijające — odblaskiem pełni;


niedosiężone — tutaj się spełni;
niewysłowione — tutaj się głosi;
wieczna kobiecość zbawia i wznosi.

W tej ostatniej scenie Gretchen wykrzykuje:

O, Promienista!
Matko przeczysta!
Ku memu szczęściu
wzrok Twój się zwraca!
Umiłowany,
już nie stroskany
do mnie z dni dawnych powraca. [...]
Już w duchów przystanął zachwycie,
wszedł w przebyt niepojęty!

176/361
Małgorzata

Zaledwie przeczuł nowe życie,


rozgorzał w glorii rzeszy świętej.
Spójrz! — Zrzuca więzy swej ziemskości
i odzież starą zmienia —
już w eterycznej świetlistości
jutrznianą młodość wypromienia.
Zwól, niech go wiedza ma pokrzepia,
jeszcze go nowy dzień oślepia.

Faust i Małgorzata jednoczą się na niebiosach, w światłości. Wieczna miłość


Gretchen pomaga jej ukochanemu odzyskać nagrodę — tradycyjny świat, który
go oślepia, i dlatego ona musi stać się jego przewodnikiem. Małgorzata u Bułha-
kowa też swoją wieczną miłością pomaga Mistrzowi — jak nowemu Faustowi
— odzyskać to, na co on zasłużył. Jednak w tym przypadku nagrodą nie jest świa-
tłość, a spokój, i w królestwie spokoju, w ostatnim schronieniu u Wolanda lub na-
wet dokładniej — na granicy obu tych światów, Małgorzata staje się przewodni-
kiem i obrońcą swojego ukochanego:

Będziesz zasypiał wdziawszy swoją przybrudzoną wieczystą szlafmycę, będziesz za-


sypiał z uśmiechem na ustach. Sen cię wzmocni, przyjdą ci po nim do głowy mądre
myśli. I już nie będziesz umiał mnie wypędzić. Ja zaś będę strzegła twego snu. Tak
mówiła Małgorzata, idąc z mistrzem w kierunku ich wieczystego domu i wydawało
się mistrzowi, że słowa Małgorzaty szemrzą tak samo, jak szemrał i szeptał stru-
mień, od którego się oddalali, i świadomość mistrza, niespokojna, pokłuta igłami
świadomość, gasła.

Te zdania Jelena Bułhakow pisała pod dyktando śmiertelnie chorego autora .


Podkreślmy, że motyw miłosierdzia i miłości w obrazie Małgorzaty jest zdecy-
dowanie inny niż u Goethego, gdzie przed siłą miłości „ugięła się natura szata-
na... on nie zniósł jej ukłucia. Miłosierdzie zwyciężyło” i Faust osiągnął świa-
tłość. U Bułhakowa miłosierdzie okazuje Friedzie Małgorzata, a nie sam Woland.
Miłość w żaden sposób nie wpływa na naturę szatana, ponieważ w istocie los ge-
nialnego Mistrza został ustalony przez Wolanda już wcześniej. Zamiar szatana
zgadza się z nagrodą, o którą dla Mistrza prosi Jeszua Ha Nocri, a Małgorzata jest
jej częścią.

177/361
Małgorzata

Małgorzata nie jest wiedźmą lub, przynajmniej, nie jest wiedźmą prawdziwą,
czego dowodzi epizod z chłopczykiem. W książce Cezarego Lombroso „Kobie-
ta występna i prostytutka” Bułhakow znalazł fragment:

W Lotaryngii pewna kobieta o imieniu Amere stanęła przed sądem za to, że, rzuciw-
szy czary na pewne dziecko, spowodowała, że wypadło z okna. Na torturach przy-
znała się, że pozostaje w związku z diabłem, którego obraz nawet wskazała w jakimś
miejscu na ścianie, ku wielkiej zgrozie sędziów, niczego wszakże nie dostrzegają-
cych.

Małgorzata zaś, w odróżnieniu od rzeczywistej wiedźmy, robi wszystko, by


dziecko nie ucierpiało.

178/361
Mistrz
Historyk, który został pisarzem. Mistrz to w większej części bohater autobiogra-
ficzny. W okresie objętym przez powieść, kiedy stanął w lecznicy przed Iwa-
nem Bezdomnym, miał lat trzydzieści osiem — to dokładnie wiek Bułhakowa w
maju 1929 roku (38 lat skończył 15., 10 dni po tym, jak Mistrz i jego ukochana
opuścili Moskwę).
Kampania prasowa przeciw Mistrzowi i jego powieści o Poncjuszu Piłacie przy-
pomina prasową kampanię przeciw Bułhakowowi w związku z opowiadaniem
„Fatalne jaja”, sztukami „Dni Turbinów”, „Bieg”, „Mieszkanie Zojki”, „Purpu-
rowa wyspa” i powieścią „Biała gwardia”. W szczególności, w pisarskim archi-
wum pozostały wycinki z gazety „Raboczaja Moskwa” z 15 listopada 1928 roku,
gdzie pod nagłówkiem „Walnijmy w bułhakowszczyznę!” podano wystąpienia z
13 listopada w moskiewskim komitecie partii na zebraniu komunistów pracują-
cych w sektorze sztuki. Na wstępie przewodniczący komitetu do spraw arty-
stycznych, P. Kierżencew (Lebiediew), oskarżył ówczesnego przewodniczące-
go głównego komitetu sztuki o pobłażanie Bułhakowowi:

Nadaremnie próbował tow. Świderski zrzucić z siebie winę za inscenizację „Biegu”.


Nadaremnie apelował do wyższych instancji o decyzję — a oni, darujcie, pozwalali.
Zebranie pozostało przy swoim zdaniu, które jeszcze bardziej się umocniło, kiedy
tow. Świderski, przyparty do muru, oświadczył:
— Osobiście popieram inscenizację „Biegu”, bo chociaż w tej sztuce jest wiele nam
obcego, to tym lepiej, można będzie dyskutować.

W „Mistrza i Małgorzatę“ uderzyć, i mocno uderzyć w piłatczyznę i w tego, któ-


remu przyszło do głowy... ją drukować” — proponuje krytyk Mstisław Ławro-
wicz, potępiając Mistrza i redaktora, który odważył się opublikować fragment
powieści o Piłacie. Podkreślmy, że w 1934 roku Bułhakow zdołał jednak opubli-
kować fragment „Biegu”. Kampania przeciw tej sztuce rozwinęła się jesienią
1928 roku. Kampania przeciw utworowi Mistrza także wypada na jesień 1928
roku, ponieważ w tekście wskazuje się, że powieść „została dokończona w
sierpniu”, następnie przepisana na maszynie, oddana redaktorowi, który czytał ją
dwa tygodnie, następnie poszła publikacja fragmentu i artykuł dyskredytujący,

179/361
Mistrz

po których w „połowie października” Mistrz został aresztowany i po trzech mie-


siącach, „w połowie stycznia” 1929 roku, znalazł się w klinice profesora Stra-
wińskiego, ponieważ okazał się niezdolny do życia. Ciekawie, że zmasowany
atak na „Bieg” zaczął się również dokładnie w trzy miesiąca przed chwilą, gdy
Mistrz znalazł się w lecznicy — w połowie października 1928 roku. U Strawiń-
skiego przebywał cztery miesiące, to jest dokładnie do początku maja 1929 roku.
Oczywiste jest, że aresztowanie Mistrza Bułhakow chronologicznie dopasował
do początku kampanii przeciw swojej najlepszej sztuce. [...] Podkreślmy, że po
zakazie „Biegu” w 1929 roku Bułhakow znalazł się w takim samym położeniu
bez wyjścia, jak i Mistrz, kiedy wszystkie jego sztuki były zakazane, a prozaicz-
ne utwory nie ukazywały się w druku. W powieści zmusił swego autobiogra-
ficznego bohatera do szukania schronienia w klinice psychiatrycznej, a swojego
wyjścia poszukiwał w liście do Stalina.
Jednocześnie Mistrz ma wiele innych, najbardziej niespodziewanych pierwo-
wzorów. Jego widok: „ciemnowłosy, starannie wygolony, o ostrym nosie i prze-
rażonych oczach... kosmyk włosów opadał mu na czoło”, wykazuje niewątpliwe
podobieństwo z Mikołajem Gogolem. Ze względu na niego Bułhakow przy
pierwszym ukazaniu kazał mu się ogolić, chociaż później kilka razy osobno wspo-
minał, że Mistrz ma brodę, którą mu w klinice przycinają dwa razy dziennie za
pomocą maszynki (śmiertelnie chory pisarz nie zdążył już ostatecznie zredago-
wać tekstu swojej ostatniej powieści).
Zwrócone do Mistrza słowa Wolanda: „Więc co panu wypełni życie? Przecież
grozi panu nędza?” — to parafraza znanej wypowiedzi poety i dziennikarza Mi-
kołaja Niekrasowa, adresowanego do Gogola, odnoszącej się do 1848 roku. Fra-
za ta pojawiła się w 6 numerze czasopisma „Sovriemiennik” z 1855 roku „Notat-
ki i myśli nowego poety o rosyjskim dziennikarstwie” znanego krytyka I. Pana-
jewa, który wydawał wspólnie z Niekrasowem to znakomite czasopismo: „Lecz
trzeba z czegoś żyć”. Spalenie przez Mistrza własnej powieści jest związane nie
tylko ze spaleniem przez Bułhakowa w marcu 1930 roku wczesnej redakcji przy-
szłej powieści, lecz również ze spaleniem przez Gogola drugiego tomu „Mar-
twych dusz”.

180/361
Mistrz

Słowa Mistrza

wie pan, nie znoszę hałasów, awantur, przemocy ani niczego w tym guście. Zwłasz-
cza nienawidzę, kiedy ludzie krzyczą — wszystko jedno, czy krzyczą z bólu, czy z
gniewu, czy z jakiegokolwiek innego powodu,

prawie dosłownie oddają sentencję doktora Wagnera z „Fausta”:

Lecz od rozrywek prostego ludu


Trzymam się, ja — doktor, na stronie.
Za co chłopstwo się nie weźmie,
Natychmiast bójka, szum i zgiełk.
Te skrzypce, galimatias, kręgle,
I krzyk nieznośny nam60.

i zawierają wyczuwalne akcenty z wystąpienia Poety w prologu „Fausta”:

Nie mów mi o tłumie, co winien


tego, że niepewność nas ogarnia.
Ona zasysa, jak trzęsawisko,
Zakręca, jak wir.
Nie, poprowadź mnie na te szczyty,
Dokąd natchnienie woła,
Tam, gdzie bożą stworzone ręką
schronienie marzeń, sanktuarium spokoju.
Co te miejsca w twej duszy odcisną,
Niech nie rwie się od razu na usta.
Marzenia próżność światowa rozwieje,
Stratuje zabieganie.
Niech myśl twoja, kiedy dojrzeje,
Pozostanie nieskończenie czysta.
Zewnętrzny blask nie jest wart wspomnienia,
A prawda przetrwa pokolenia61.
60 Z przekładu Borysa Pasternaka; fragmentu nie ma w polskim przekładzie.

61 Przekład jak wyżej — polskie tłumaczenia są nieadekwatne.

181/361
Mistrz

Tu znajdujemy prawie dokładnie opisane ostatnie schronienie Mistrza, w którym


nareszcie odzyskuje pożądany spokój. Nieprzypadkowo w szkicach wczesnej re-
dakcji powieści był Faustem i Poetą. Jedyna różnica w tym, że „wiekuistą przy-
stań” Mistrza stworzyła nie boża, a diabelska ręka, chociaż Woland działa na zle-
cenie Jeszui Ha-Nocri. Przed opuszczeniem Mistrza, szatan pyta go:

Czyż nie będzie ci miło pisać gęsim piórem przy świecach? Czyż nie chcesz jak
Faust zasiąść nad retortą i żywić nadzieję, że uda ci się stworzyć nowego homuncu-
lusa?

Ale u Goethego to nie Faust, a Wagner stwarza homunkulusa. Jeżeli w stosun-


kach z Wolandem i w swojej miłości do Małgorzaty Mistrz powiela Fausta, to je-
go przywiązanie do humanistycznej wiedzy, zamiar powieści o Poncjuszu Piła-
cie i dążenie do stworzenia homunkulusa różni go od Wagnera, miłośnika książ-
kowej mądrości, a nie doświadczonej wiedzy. Mistrz, według własnych słów,
prawdę w swoim utworze odgadł, a nie poznał.
W formowaniu obrazu Mistrza, oprócz „Fausta”, znaczną rolę odegrała współ-
czesna Bułhakowowi wariacja na ten temat. Kolega Bułhakowa z pracy w „Na
kanunie” Emilian Mindlin napisał powieść „Powrót doktora Fausta”, której po-
czątek był opublikowany w 1923 roku w drugim tomie almanachu „Wozrożdie-
nie”, razem z opowiadaniem Bułhakowa „Notatki na mankietach” (ten tom alma-
nachu, który faktycznie ukazał się w druku dopiero na początku sierpnia 1924 ro-
ku, pozostał w archiwum pisarza). Dalszego ciągu powieści, najprawdopodob-
niej zatrzymanej przez cenzurę, nie było. Mindlin przeniósł swojego Fausta do
początków XX w. i zakwaterował „w dawnym warsztacie, w jednym z zauł-
ków Arbatu, ulubionej przez niego dzielnicy hałaśliwej Moskwy”. Bohater
„Powrotu doktora Fausta” jest rozczarowany w możliwościami poznawczymi:

I cóż to jest wiedza? Co można wiedzieć o przyczynach tej niesamowicie szybkiej


zmiany zjawisk, światów, systemów?
Nie zmiany praw. Jednak co można wiedzieć o prawach?
Poczuł dobitnie, realnie, ogarnięty grozą, że nic nie wie, że jak dawniej — jak i w
dzieciństwie (łączka, gry, dom i matka z białymi bułkami) — nieruchoma, nietknięta
tajemnica, od której nie sposób się uwolnić i trzeba w jej otoczeniu wieść niespo-
kojny żywot.

182/361
Mistrz

W rezultacie Faust wyjeżdża „daleko od Moskwy, daleko od nieco obcej mu Ro-


sji, do małego i cichego miasteczka Schwittau”, gdzie ma nadzieję cieszyć się ci-
chym i spokojnym życiem, nie wracając więcej do nauki. W miejscowej piwnicy
Pfeifera, wielce przypominającej znakomitą piwnicę Auerbacha z Goethego,
Faust spotyka „profesora Mefistofelesa”, jak napisano na wizytówce, podobnej
do tej, którą okazuje szatan Berliozowi. Bohater Mindlina nie rozpozna swojego
starego znajomego przy pierwszym spotkaniu u Pfeifera, chociaż wszystkie atry-
buty Mefistofelesa profesor posiada:

Znudzony, siedzący samotnie Faust zainteresował się nim od razu. Gość miał nie-
bywale chude nogi w czarnych (całych, niecerowanych) pończochach, obute w czar-
ne aksamitne pantofle, i taki sam płaszcz na ramionach. Faustowi wydało się, że ko-
lor oczu zmieniał mu się nieustannie”. Mefistofeles zamienia podaną mu wodę to w
wino, to w piwo.

Ostatecznie

Pfeifer z przestrachem upuścił dzban i krzyknął:


— Pan jest diabłem, łaskawy panie!
Ludzie za stołami poruszyli się, niektórzy wstali.
Nieznajomy zdjął beret.
— Nazywam się Konrad-Christofor Mefistofeles. Jestem profesorem uniwersytetu w
Pradze. Przepraszam pana, gospodarzu, jeżeli pana zaniepokoiłem! Jestem gotów
zapłacić panu za szkody — proszę pozwolić... Troszkę pożartowałem... Niech pan
wierzy, po prostu przeprowadziłem pewien eksperyment. Sprawdzałem siłę hipnozy,
która okazała się mocniejsza od pańskiego wzroku. W kubkach rzeczywiście była
woda.

— o czym wszyscy obecni natychmiast się przekonują.


Dowcip Mefistofelesa jeszcze bardziej ściąga na niego uwagę Fausta, który
przedstawia się jako doktor chemii, przyjezdny z Moskwy, i zaprasza profesora
do swego stolika. Mefistofeles oświadcza, że

ten żart i podobne mu dowcipy zabierają mi niemało czasu i spokoju... Jednak w ży-
ciu nie pozostaje nic innego, jak tylko żartować! Rozumie pan, nie dlatego, że nud-
no... Istnieją przyczyny, utrzymujące mnie jeszcze na ziemi i zmuszające do ciągnię-
cia tego głupiego, bezsensownego i przeklętego ludzkiego życia, co powoduje, że
nie pozostaje mi nic więcej, jak żartować, żartować z nudów, ze złości, ze złości...

183/361
Mistrz

Faust sprzeciwia się tej tezie, życie nie wydaje mu się bezsensowne i głupie, a
chociaż on sam przez swoich sześćdziesiąt lat nie znalazł szczęścia, to

gdybym otrzymał ponownie do dyspozycji tak hojną ilość czasu, tym razem wyko-
rzystałbym go lepiej i z powodzeniem przeżył swoje życie!

Tu Mefistofeles obiecuje udowodnić swojemu rozmówcy, że na ziemi nie ma


możliwości osiągnięcia szczęścia (zupełnie jak w puszkinowskiej formule: „Na
świecie nie ma szczęścia, jest tylko spokój i wola”). Faust zaś twierdzi, że
„szczęście może zawierać się w samym procesie dążenia do szczęścia”.

— Przemawia przez pana rozpacz, profesorze — powiedział Faust — jestem prze-


konany, że to rozpacz. Pana z pewnością (jestem prawie pewien) nadmiernie coś
martwi!

Mefistofeles odpowiada z przykrością:

— Pan jest poetą... tak — jest pan poetą! Wszyscy ludzie to poeci. Gospodarz Pfe-
ifer również. Poezja to kokaina!..”

I zagadkowy profesor wykłada Faustowi swoje marzenie:

...Ach, marzę o jednym — o powstaniu człowieka przeciw ludzkiemu życiu, przeciw


oszustwu, w którym są pogrążeni, przeciw roli, którą odgrywają na ziemi. Lecz nie o
verbalnym, faryzeuszowskim powstaniu, lecz o skutecznym, aktywnym!.. Marzę o
powstaniu ludzkiej woli. Na przykład, — tu Mefistofeles nachylił się nad samym
uchem Fausta — na przykład, o organizacji samobójstwa całej ludzkości...

Mefistofeles namawia Fausta, aby został jego wspólnikiem w organizacji takiego


samobójstwa, a kiedy ten odmawia, proponuje mu ostateczny dowód na bezsens
istnienia. Faust, nie przestaje wątpić:

— Chyba nie! Prawda, rozczarowałem się możliwościami nauki... i nie wiem jesz-
cze, na czym polega sens życia, lecz czuję, że on istnieje!
— Tak czują wszyscy, i nikt nie zna tego sensu!
Mefistofeles doprowadza ostatni argument:
Drogi Fauście, jeżeli pokażę panu świat nie taki, jaki widzicie, ale taki, jakim jest w
rzeczywistości? Cóż zatem? Chce pan?!
— Co? Co?

184/361
Mistrz

— Być ze mną! — Mefistofelesa zmrużył oczy, aż źrenice zniknęły — chce pan? Ze-
mścimy się na tym, kto szydzi z człowieka, zemścimy się, jeżeli przekonamy ludzkość
do pozbawienia się życia! Zaprzeczenia sobie! Będziecie pan ze mną?!
— A jak pan tego dokona? Mnie pan nie przekonał.
— Pokażę panu to, na co nigdy nie pozwoli wam wasza nauka!
Ciepło jego oddechu otuliło głowę Fausta. Słowa profesora z Pragi odurzały...
— Chcę, chcę — wyszeptał — chcę!

Faust narzeka na swoją starość. Mefistofeles obiecuje zwrócić mu młodość. Na-


reszcie dochodzi do rozpoznania:

...Mefistofeles zbliżył twarz do twarzy Fausta. Oczy mu migotały, to ciemnoniebie-


sko, to czerwono. Cienkie brwi uniosły się do góry.
— Naprawdę mnie nie poznajesz? — zapytał cicho, patrząc prosto w oczy Fausta.
Faust drgnął. Ten zrozumiał i odpowiedział:
— Poznaję! Będę twój... Lecz spełnij obietnicę!..

Mefistofeles zwraca Faustowi młodość, czyniąc go dwudziestopięciolatkiem.


Odmłodniały bohater pożąda miłości i obaj opuszczają Schwittau. W sąsiednim
zabytkowym miasteczku Litlie, w szynku „Złoty podkowa” Faust spotyka ru-
dowłosą córkę gospodarza, Margot. Tym kończy się pierwsze osiem rozdziałów
powieści Mindlina, akurat gdy fabuła powtarza historię Małgorzata (Gretchen)
Goethego.
Podobieństwo z „Powrotem doktora Fausta” widać gołym okiem, tak w obrazie
Wolanda, jak i w obrazie Mistrza. Faust Mindlina mieszka w jeden z zaułków
Arbatu, a Mistrz

w jednym z zaułków w pobliżu Arbatu odnajął od przedsiębiorcy budowlanego dwa


pokoje w suterenie niewielkiego, stojącego w ogrodzie domku.

Mefistofeles nazywa Fausta poetą, a przyszły Mistrz w brudnopisach także na-


zywał się Poetą. Najprawdopodobniej, w najwcześniejszej redakcji „Mistrza i
Małgorzaty”, powstającej w 1929 roku i ocalałej jedynie we fragmentach, funkcje
Mistrza spełniał naukowiec, humanista, o imieniu Fiesia. Bułhakow obdarzył go
fenomenalną wiedzą w zakresie demonologii Średniowiecza i Odrodzenia oraz
profesurą na wydziale historyczno-filologicznym, co w jeszcze większym stop-
niu niż Mistrza zbliża Fiesię do doktora Wagnera z „Fausta”. Fiesia, podobnie

185/361
Mistrz

jak Mistrz w ostatecznej redakcji powieści, schodzi z drogi tłumowi i w ogóle


prostakom, przedkładając nad takie spotkania spędzanie czasu w swoim mo-
skiewskim gabinecie lub za granicą. Za rządów władzy radzieckiej, oskarżyli
Fiesię w prasie o to, że szydził z chłopów ze swojej podmoskiewskiej posiadło-
ści.

I tu po raz pierwszy miękki i cichy Fiesia huknął pięścią w stół i powiedział (a... za-
pomniałem uprzedzić, że po rosyjsku mówił źle... silnie grasejując):
— Ci zbóje najwidoczniej chcą mnie zabić... i objaśnił, że on nie tylko nie szydził z
chłopów, lecz nawet ich nie widział, „ani jednej sztuki”.
I Fiesia powiedział prawdę. On rzeczywiście ani jednego chłopa nie widział na
oczy. Zimą siedział w Moskwie w swoim gabinecie, a latem wyjeżdżał za granicę i
nie widział nigdy własnej podmoskiewskiej wsi. Pewnego razu o mało co tam nie
pojechał, lecz zdecydował się najpierw zasięgnąć wiedzy z solidnego źródła i zapo-
znał się z rosyjskim ludem czytając „Historię Pugaczowa” Puszkina. Po czym na-
tychmiast zrezygnował z wyjazdu, wykazawszy niespodziewaną dla siebie stanow-
czość. Pewnego razu zresztą, wróciwszy do domu dumnie oświadczył, że widział
prawdziwego rosyjskiego chłopka, jak na Ochotnych Rjadach kupował kapustę. Był
w uszance i nie zrobił na nim wrażenie zwierzęcia.
Po jakimś czasie Fiesia otworzył gazetę i zobaczył swojego znajomego chłopka, co
prawda bez uszanki. Podpis pod staruszkiem głosił: „Hrabia Lew Nikołajewicz Toł-
stoj”.
Fiesia był potrząśnięty.
— Przysięgam na Matkę Boską — zaklinał się — Rosja to nadzwyczajny kraj! Hra-
biowie wyglądają w niej jak wykapani chłopi! I tu Fiesia nie skłamał.

Wspomnienie o powstaniu Jemieljana Pugaczowa, które tak nastraszyło Fiesię,


można odnieść do planowanego przez Mefistofelesa w „Powrocie doktora Fau-
sta” kolektywnego samobójstwa ludzkości, którego wspólnikiem powinien być
główny bohater. Oczywiście u Mindlina w charakterze takiego samobójstwa mo-
gła wystąpić w kolejnych rozdziałach pierwsza wojna światowa albo Rewolucja
Październikowa, sądząc bowiem z nagłówków, Faust razem z Mefistofelesem
wracał do Moskwy w okresie rewolucji lub tuż po niej.
We fragmencie o Fiesi czuje się parodię stwierdzenia Lenina, który Lwa Tołsto-
ja nazwał pierwszym chłopem w rosyjskiej i światowej literaturze („przed hra-
bią oryginalnego chłopa w literaturze nie było... Kogo w Europie można posta-
wić obok niego... Nie ma kogo”). Tę opinię przekazał Maksym Gorki w szkicu

186/361
Mistrz

„W. I. Lenin”. Możliwe, że to samo źródło ma grasejowanie bohatera, upodabnia-


jące go do wodza bolszewików.
Ta parodia nakłada się na inną. Epizod spotkania Fiesi z Tołstojem jest niejako lu-
strzanym odbiciem sytuacji z felietonu Aleksandra Amfiteatrowa „Moje spotka-
nie z Lwem Tołstojem”, opublikowanym w 1909 roku. Bohater felietonu, tytu-
larny radca Wospariajew, uznaje spotkanego w pociągu brodatego rosyjskiego
chłopa za hrabiego Tołstoja. Fiesia, na odwrót, uważa Tołstoja za chłopa, w cał-
kowitej zgodzie z leninowskim pasażem. U Amfiteatrowa bohater powołuje się
na portrety pisarza, obficie publikowane w gazetach w 1908 roku w związku z
jego 80. urodzinami: „Ależ to... on! on! niewątpliwie! Jego portrety są mi, jak
każdemu przyzwoitemu inteligentowi, chwała Bogu, dobrze znane!”, i te portre-
ty wprowadzają go w błąd. Fiesia zaś, gdy tylko zobaczył portret, przekonał się
o swoim błędzie i pośrednio potwierdza swój początkowy pogląd na to, że lud
to zwierzęta, który sformułował po zaznajomieniu się z „Historią Pugaczowa”.
Prawdopodobnie w pierwszej redakcji „Mistrza i Małgorzaty” problem relacji
inteligencji z ludem i bolszewikami musiał odbić się w obrazie Fiesi. W później-
szych redakcjach, temat, który w oczywisty sposób nie mógł przejść przez cen-
zurę, w obrazie Mistrza ukrył się w podtekstach, a na pierwszy plan wyszły
wzajemne stosunki twórcy ze światem literatury, za którymi wyczuwa się ra-
dziecką władzę jako sprawcę zamknięcia Mistrza.
Byłoby logiczne, gdyby Fiesia, który, sądząc z ocalałych fragmentów, bezpośred-
nio stykał się z nieczystą siłą i według wszelkiego prawdopodobieństwa brał
udział w sabacie lub czarnej mszy, spotkał po drodze Wolanda, który zwracał mu
młodość, jak Mefistofeles Faustowi. W związku z tym pojawia się zagadnienie
wieku Fiesi, nigdzie nie wymienionego we fragmentach pierwszej redakcji po-
wieści. Można jednak poczynić w tej kwestii pewne przypuszczenia.
Wspomniany artykuł z oskarżeniem Fiesi, jak podkreślono w tekście, pojawił się
dziesięć lat po rewolucji, to jest w 1927 roku, a akcja powieści, zaczynająca się
spotkaniem Wolanda z literatami na Patriarszych Prudach, toczy się kilka miesię-
cy lub nawet rok do półtora później, w latach 1928-1929 lub jeszcze później (w
jednym z fragmentów przywołany jest fantastyczny, 1935 rok). Przerwana wy-
prawa Fiesi na wieś na pewno wypada na okres przed rewolucją 1905 roku, po-
nieważ wobec powstałego w jej wyniku bałaganu i zamieszek krewni chyba nie

187/361
Mistrz

zalecaliby Fiesi wyprawy na zapoznawanie się z chłopami. Prócz tego, wszyst-


kie te wypadki zdarzyły się już po ożenku Fiesi i uzyskaniu przez niego profesu-
ry. Niewątpliwe, jest to, że z Lwem Tołstojem Fiesia spotkał się w przeddzień
jednego z jubileuszy pisarza — 70-, 75- lub 80-lecia urodzin, to jest, odpowied-
nio, 28 sierpnia 1898, 1903 lub 1908 roku — albo 50-lecia pracy literackiej, 6
września 1902 roku. Właśnie wtedy prasa drukowała portrety Tołstoja.
Spotkanie Fiesi z chłopem-hrabią zdarzyło się zimą, ponieważ tylko zimę boha-
ter spędzał w Moskwie, a i strój Tołstoja był ewidentnie zimowy. W przed-
dzień wszystkich wyliczonych dat tylko zimę 1897/1898 pisarz spędził w Mo-
skwie.
Biorąc pod uwagę, że najbliższy przyjaciel Bułhakowa, filozof i literaturoznawca
P. Popow zajmował się twórczością Tołstoja i był ożeniony z jego wnuczką An-
ną Tołstoj, autor „Mistrza i Małgorzaty” na pewno był dobrze zorientowany w
szczegółach biografii Tołstoja.
Jeżeli przyjąć, że spotkanie Fiesi i Tołstoja w powieści przypada na zimę
1897/1898 i że profesury chyba nie mógł osiągnąć przed trzydziestką, to w koń-
cu lat 20. bohater wczesnej redakcji „Mistrza i Małgorzaty” rzeczywiście powi-
nien mieć około 60 lat — tyle samo, ile miał Faust u Goethego i Mindlina. Możli-
we, że z tej przyczyny w tekście nie wspomina się o służbie wojskowej Fiesi,
chociaż kraj przeżył wojnę światową. Z rachunku wynika, że przed 1914 rokiem
nie podlegał już poborowi. W ostatecznym tekście powieści Mistrz z naukowca-
historyka przekształca się w pisarza (możliwe, że tu Bułhakow przypomina wła-
sną pracę nad „Kursem historii ZSRR” ze względu na otrzymane 100 tysięcy ru-
bli nagrody — właśnie taką sumę wygrywa Mistrz na loterii). Prawdopodobnie i
we wczesnej redakcji Fiesi sądzone było odmłodnieć i stać się literatem. Prze-
cież i Faust Mindlina, zrezygnowawszy z prób naukowego poznania świata, za-
bierał się do badania ludzkiej natury jako poeta (nie darmo tak go nazywa Mefi-
stofeles).
Mistrz Bułhakowa jest filozofem i dlatego jest obdarzony podobieństwem do
Immanuela Kanta. Ma z założycielem niemieckiej filozofii wspólne elementy ży-
ciorysu. A tak, na przykład, charakteryzował Kanta poświęcony mu artykuł w
Brockhausie, napisany przez filozofa religii, Władimira Sołowiowa:

188/361
Mistrz

Poglądy i życie Kanta stanowią absolutnie jednolity obraz, charakteryzowany przez


niezmienną przewagę rozumu nad afektami, a moralnego obowiązku nad namiętno-
ściami i najniższymi interesami. Pojmując swoje naukowo-filozoficzne powołanie
jako najwyższy obowiązek, Kant niewątpliwie podporządkował mu całą resztę...
Bardzo skłonny do serdeczności w kontaktach, Kant uznał, że rodzinne życie jest
przeszkodą w pracy umysłowej — i pozostał na zawsze samotnym. Przy szczególnej
namiętności do geografii i podróży, nie wyjeżdżał z Królewca, by nie przerywać re-
alizacji swoich obowiązków. Chorobliwy z natury, siłą woli i prowadząc zdrowe ży-
cie osiągnął to, że dożył późnej starości, ani razu nie chorując. Potrzebom serca
dawał niezbędną satysfakcję w przyjaźni z ludźmi, którzy nie przeszkadzali, a pod-
trzymywali go w jego pracy. Najważniejszym z przyjaciół był kupiec Grün, który z
najwyższymi zdolnościami praktycznymi łączył tak wielki umysł, że cała „Krytyka
czystego rozumu” została przedstawiona mu do wstępnej aprobaty. Przyjaźnie
usprawiedliwiały też się jedyną słabość, na jaką pozwalał sobie Kant — kochał
przyjemności stołu w małym gronie przyjaciół.

Dokładnie tak samo na radości rodzinnego życia obojętny jest Mistrz. Nie pamię-
ta imienia swojej żony, nie chce mieć dzieci, a kiedy pozostawał w związku mał-
żeńskim i pracował jako historyk w muzeum, to według własnych słów, żył „sa-
motnie, nie mając krewnych i prawie nie mając znajomych w Moskwie” (w
ostatnich słowach ukryta jest aluzja do tego, że Mistrz urodził się poza Moskwą,
jak i sam Bułhakow, kijowianin). Miłość Mistrza do Małgorzaty — w znacznym
stopniu nie jest ziemska, to miłość odwieczna, o której wspomina ten sam Soło-
wiow, w żaden sposób nie ukierunkowana na stworzenie rodziny.
Mistrz uświadamia sobie swoje pisarskie powołanie (jak Kant — filozoficzne i
naukowe) — rzuca służbę i w piwnicy na Arbacie zasiada do pisania powieści o
Poncjuszu Piłacie. Mistrz, podobnie jak niemiecki filozof, ma tylko jednego i je-
dynego przyjaciela, nie licząc ukochanej — dziennikarza Alojzego Mogarycza,
który zdobył Mistrza nadzwyczajnym połączeniem wielkiej miłości do literatury
i wybitnych praktycznych zdolności. Mogarycz ocenia powieść Mistrza jak
Grün — „Krytykę czystego rozumu”. Jedynie rezultat jest prosto przeciwny.
Grün swoimi uwagami rzeczywiście pomagał przyjacielowi poprawić tekst, a
Mogarycz ściśle określał, jakie fragmenty powieści są absolutnie nie do przyjęcia
dla radzieckiej cenzury i krytyki, a na koniec doniósł na autora, by zawładnąć je-
go mieszkaniem w zaułku Arbatu.
Los Mistrza — to niejako „negatyw” losu Kanta, i nie tylko w tym, że najlepszy
przyjaciel okazał się zdrajcą. W odróżnieniu od niemieckiego filozofa, autor po-

189/361
Mistrz

wieści o Piłacie nie ma siły, aby na własną rękę przezwyciężyć swoje psychiczne
cierpienie, jak Kant pokonał w swoim czasie cierpienie fizyczne. Psychiczne cier-
pienia złamały Mistrza i swojego utworu, w odróżnieniu od autora trzech wiel-
kich „Krytyk”, nie ujrzał w druku. Ponownie odzyskać powieść i połączyć się ze
swoją romantyczną ukochaną Mistrz może tylko w wiekuistym schronieniu u
Wolanda. W wariancie tekstu z 1936 roku Mistrz był w jeszcze większym stop-
niu obdarzony cechami Kanta. Szatan tak zarysował przygotowaną mu nagrodę:

Będziesz żył w ogrodzie i każdego ranka, wychodząc na taras, ujrzysz jak gęste dzi-
kie wino oplata twój dom, jak wspina się po ścianie. Czerwone wiśnie będą obsy-
pywać gałęzie drzew... Świece będą płonąć, kwartety grać, jabłkami będą pachnieć
pokoje w domu. Z pudrowanym harcapem, w starym, zwykłym kaftanie, stukając la-
ską, będziesz spacerował i myślał.

Tu rzuca się w oczy oczywiste podobieństwo z opisowym portretem autora


„Krytyki czystego rozumu”, danym przez Heinego w jego książce „Przyczynek
do historii religii i filozofii w Niemczech”:

Pora wstawania, poranna kawa, pisanie, wygłaszanie wykładów, obiad, spacery —


wszystko dokonywało się w określonej porze i sąsiedzi wiedzieli doskonale, że na
zegarze jest wpół do czwartej, bo Immanuel Kant w swoim szarym surducie, z trzci-
nową laską w ręce właśnie wychodzi z w domu i kieruje się do małej alei, którą na
pamiątkę po nim dotychczas nazywa się Aleją Filozofii. Osiem razy chodził nią co-
dziennie tam i z powrotem, o każdej porze roku, a jeśli niebo było pochmurne lub
szare chmury zapowiadały deszcz, pojawiał się jego służący, stary Lampe, z niepo-
kojem i opiekuńczością postępował za nim z długim parasolem pod pachą, jako
symbolem przewidywania.
Jakże dziwny jest kontrast między zewnętrznym życiem tego człowieka a jego wy-
wrotową, światy kruszącą myślą.

W ostatecznym tekście “Mistrza i Małgorzaty” podobieństwo Mistrza z Kantem


pozostało, lecz stało się mniej widoczne. Tu Woland zwraca się do bohatera tak:

... O, po trzykroć romantyczny mistrzu, czyż nie chcesz we dnie przechadzać się ze
swoją przyjaciółką pod drzewami wiśni, które właśnie zaczynają okrywać się kwia-
tem, a wieczorami słuchać muzyki Schuberta? Czyż nie będzie ci miło pisać gęsim
piórem przy świecach? [...] Tam, tylko tam! Tam czeka już na was dom i stary sługa,
goreją świece, które wkrótce pogasną, ponieważ już niebawem powitacie świt.

190/361
Mistrz

W ostatnim locie Mistrz przyjmuje wygląd osiemnastowiecznego filozofa:

Jego włosy bielały teraz w poświacie księżyca, zbijały się z tyłu w powiewający na
wietrze warkocz. Kiedy wiatr odrzucał płaszcz z jego nóg, Małgorzata widziała to
zapalające się, to znów gasnące gwiazdeczki ostróg na botfortach. Podobnie jak
młodziutki demon mistrz leciał, nie spuszczając oczu z księżyca, ale uśmiechał się
do tego księżyca, jak do kogoś dobrze znanego i kochanego, i zgodnie ze zwycza-
jem, którego nabrał w sto osiemnastce, coś tam sam do siebie mamrotał.

W „Mistrzu i Małgorzacie”, jak w książce Heinego, wątpliwościom podlega je-


dynie religijna, a nie etyczna strona kantowskiej filozofii. Podobnie jak w życio-
rysach, kontrast jest także w nagrodzie, otrzymanej przez Mistrza: zewnętrzny
spokój ostatecznego schronienia i napięta praca twórcza, tworzenie nowych
utworów, pełna swoboda twórcza przy niemożliwości pokazania plonu swojej
pracy czytelnikom.
Mateusz Lewita w rozmowie z Wolandem ze smutkiem napomyka: „On nie za-
służył na światłość, on zasłużył na spokój”. Dla szatana, twierdzącego, że „napa-
wać się niezmąconą światłością” może tylko głupiec, podobny jego rozmówcy,
nagroda dla Mistrza jest niewątpliwie więcej warta od tradycyjnego świata, po-
darowanego Faustowi przez Goethego. O tym Woland przekonuje Mistrza, kie-
dy ten, zakończywszy swoja powieść, uwolnił Poncjusza Piłata na spotkanie z
Ha-Nocri:

— Mam iść tam, za nim? — ujmując cugle, niespokojnie zapytał mistrz.


— Nie — odpowiedział mu Woland. — Po cóż iść za tropem tego, co się już skończy-
ło?

Mistrz nie może także wrócić do opuszczonej przez nich Moskwy:

— Także nie — odparł Woland. Głos jego nabrał mocy i popłynął nad skałami. —
Romantyczny mistrzu, ten, którego tak pragnie ujrzeć wymyślony przez ciebie, a
przed chwilą również przez ciebie samego uwolniony twój bohater, przeczytał twoją
powieść. — I Woland zwrócił się do Małgorzaty: — Małgorzato! Nie sposób nie
uwierzyć, że usiłowałaś obmyślić dla mistrza jak najlepszą przyszłość, ale dopraw-
dy to, co wam proponuję, to, o co prosił dla was Jeszua, jest jeszcze lepsze!

Diabeł opisuje radości wiekuistej przystani, gdzie Mistrz będzie mógł stworzyć
nowego homunkulusa i pisać gęsim piórem przy świecach. Małgorzata kończy myśl
Wolanda:

191/361
Mistrz

— Posłuchaj, jak cicho — mówiła do mistrza Małgorzata, a piasek szeleścił pod jej
bosymi stopami. — Słuchaj i napawaj się ciszą. Popatrz, oto jest już przed tobą twój
wieczysty dom, który otrzymałeś w nagrodę. Widzę już okno weneckie i dzikie wino,
które wspina się aż pod sam dach. Oto twój dom, oto twój wieczysty dom. Wiem, że
wieczorem odwiedzą cię ci, których kochasz, którzy cię interesują, ci, co nie zakłócą
twojego spokoju. Będą ci grali, będą ci śpiewali, zobaczysz, jak jasno jest w pokoju,
kiedy palą się świece. Będziesz zasypiał wdziawszy swoją przybrudzoną wieczystą
szlafmycę, będziesz zasypiał z uśmiechem na ustach. Sen cię wzmocni, przyjdą ci po
nim do głowy mądre myśli. I już nie będziesz umiał mnie wypędzić. Ja zaś będę
strzegła twego snu.

Ci, których kocha Mistrz — to wymyśleni przez niego bohaterowie. Otrzymuje


możliwość wiecznego tworzenia, uwalnia się od Poncjusza Piłata i pamięci o
przeżytych cierpieniach, przekraczając strumień, jak Leto, rzekę zapomnienia:

i świadomość mistrza, niespokojna, pokłuta igłami świadomość, gasła. Ktoś uwal-


niał mistrza, tak jak on sam dopiero co uwolnił stworzonego przez siebie bohate-
ra…

Tu Bułhakow należy do światowej tradycji, postrzegającej spokój jako jedną z


wyższych ludzkich wartości. Można przypomnieć sobie na przykład „Ogniem i
mieczem”, gdzie Adam Kisiel, wojewoda bracławski, z żalem wykrzykuje:

... Niech bóg osądzi nasze czyny i niech ześle, chociażby po śmierci, spokój tym, któ-
rzy za życia cierpieli ponad miarę.

Takim właśnie spokojem został nagrodzony Mistrz:

... kto wiele cierpiał przed śmiercią, [...] bez żalu porzuca wtedy mglistą ziemię, jej
bagniska i jej rzeki, ze spokojem w sercu powierza się śmierci, wie bowiem, że tylko
ona przyniesie mu spokój.

Wiersz Puszkina „Czas już, mój przyjacielu, czas! O spokój serce prosi...”, który
podpowiedział Bułhakowowi tytuł 30. rozdziału „Mistrza i Małgorzaty” — za-
wiera w sobie formułę „na świecie nie ma szczęścia, ale jest spokój i wola”, pasu-
jącą do nagrody, którą otrzymał Mistrz. Podobnie jak autor wiersza, Bułhakow
mógłby powiedzieć o sobie:

Dawno, zmęczony niewolnik, zamyśliłem ucieczkę


W odległe schronienie pracy i czystej radości.

192/361
Mistrz

Takim jest wiekuista przystań bohatera. Charakterystyczne, że właśnie w 30.


rozdziale Małgorzata ostatecznie decyduje się powierzyć los swój i Mistrza dia-
błu:

diabli wiedzą, co to ma znaczyć, i diabli, wierz mi, wszystko załatwią! — Oczy jej
zapłonęły nagle, zerwała się, zatańczyła w miejscu, zaczęła wołać: — Jestem szczę-
śliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, że zawarłam z nim pakt!

To trzykrotnie powtórzone zdanie dźwięczy jak zaklęcie, a po nim pojawia się


pomocnik Wolanda, Azazello, i za pomocą trucizny zapewnia Mistrzowi i Mał-
gorzacie pośmiertny spokój. W drugiej redakcji powieści, w 1934 roku, dwo-
istość położenia Mistrza w czasie ostatniego lotu była wyraźnie podkreślona —
„poeta” (tak nazywał się wtedy przyszły Mistrz) był jednocześnie i martwy i
żywy:

Nad nierozpoznanymi równinami galopowali nasi jeźdźcy. Księżyc nie świecił i


nadchodził świt. Woland leciał strzemię w strzemię z poetą.
— Proszę mi powiedzieć — pytał poeta — kim jestem? Rozpoznałem pana, ale prze-
cież to sprzeczne z naturą, bym ja, żywy człowiek z krwi i kości, przekraczał razem z
wami granice tego, co nosi nazwę widzialnego świata?
— O, gościu drogi! — swoim głębokim głosem odpowiedział jego towarzysz z gaw-
ronem na ramieniu [to słowa arii Konczaka z opery Borodina „Kniaź Igor′” —
B.S.] — jakże nauczyli was liczyć się ze słowami! Czy to nie wszystko jedno — żywy,
czy martwy!

[tu wyczuwa się ton dziennika Bułhakowa i zapisu z nocy z 20 grudnia 1924 ro-
ku, dotyczącego polemiki wokół książki Lwa Trockiego „Lekcja Października”:
„... publika, oczywiście, ni cholery nie pojmuje z tej książki i jest jej dokładnie
wszystko jedno — Zinowjew, Trocki, Iwanow czy Rabinowicz”. — B.S.].

— Nie, zupełnie nic nie pojmuję — powiedział poeta, potem drgnął, puścił grzywę
konia, przesunął po ciele rękoma i zaczął chichotać. — Ależ jestem głupcem! — wy-
krzyknął — rozumiem! Wypiłem truciznę i przeszedłem do innego świata! — Od-
wrócił się i krzyknął do Azazella: — Otrułeś mnie!
Azazello uśmiechnął się do niego z końskiego grzbietu.
— Rozumiem: jesteśmy martwi, ja i Małgorzata — przemówił poeta w podnieceniu.
— Lecz proszę mi powiedzieć...
— Messer... — podpowiedział ktoś.

193/361
Mistrz

— Co teraz będzie ze mną, messer?


— Otrzymałem w pana sprawie polecenie. Niezwykle korzystne. W ogóle mogę panu
pogratulować — odniósł pan sukces. Otóż, polecono mi...
— Czy panu można coś kazać?
— O, tak. Polecono was zabrać...

W ostatecznym tekście drugie życie Mistrza po otruciu nabiera bardziej literac-


kiego charakteru: autor upodabnia się do postaci z własnej powieści, podobnie,
jak w bohaterów jego utworu przekształcają się widziani przez Mistrza i Małgo-
rzatę w czasie ostatniego lotu — Jeszua Ha-Nocri i Poncjusz Piłat.
Bułhakow zapoznał się też z interpretacją puszkinowskiego „spokoju i woli” do-
konaną przez Aleksandra Błoka w artykule „O przeznaczeniu poety”:

One są niezbędne poecie dla uzyskania harmonii. Jednak spokój i wolę też można
odebrać. Nie zewnętrzny spokój, a twórczy. Nie dziecięcą wolę, nie wolność należy
liberalizować, a twórczą wolę, ukrytą wewnętrzną swobodę. I poeta umiera, dlate-
go, że oddychać już nie ma czym; życie straciło sens.

Autor artykułu atmosferę, która powstała wokoło Puszkina, przeniósł na własne


położenie w porewolucyjnej Rosji, niejako przeczuwając szybką śmierć w ciągu
pół roku z powodu „braku powietrza” — twórczej swobody. W tym samym po-
łożeniu znajdował się Bułhakow, oraz stworzony przez jego fantazję Mistrz.
„Twórczy spokój” Błoka, bohater u Bułhakowa może odzyskać dopiero w osta-
tecznym schronieniu na granicy świata i ciemności, ziemskiego i nieziemskiego
bytu.
Po odpowiedź na pytanie, dlaczego Mistrz w powieści zostaje nagrodzony nie
światłem, a spokojem, można zwrócić się również do Farrara. Biskup opisuje
Chrystusa jako Mesjasza i nosiciela światła oraz tego, który wciąż szuka odosob-
nienia i spokoju:

Wieść o tym cudownym zdarzeniu [uzdrowieniu wielu chorych] rozniosła się po ca-
łej Galilei i Perei, dotarła nawet do odległej Syrii (Mat. 4, 24), i można wyobrazić
sobie, jak mocno zmęczony Zbawca potrzebował później dłuższego spokoju. Lecz
najlepszym i najprzyjemniejszym dla niego odpoczynkiem było odosobnienie i mil-
czenie, gdzie, nie niepokojonego przez nikogo, mógł być sam na sam ze swoim oj-
cem niebieskim. Równina Genesaret była jeszcze otulona przez głęboką ciemność,
następującą przed świtem, kiedy niezauważony przez nikogo Jezus wstał i odszedł
na pustkowie, i tam wzmacniał ducha cichą modlitwą. Chociaż dzieło, dla którego

194/361
Mistrz

został posłany, często wymagało spędzania czasu wśród tłoczącego się i podnieco-
nego tłumu, nie lubił ludzkiego hałasu i unikał nawet wdzięczności i podziękowań
od tych, którzy czuli w Jego obecności niejako odnowienie całej swojej istoty. Jed-
nak nie dawano mu nawet na krótki czas pozostać w spokoju i odosobnieniu. Lud go
nie odstępował; Szymon ze swoimi przyjaciółmi prawie uganiali się za nim niestru-
dzenie, pragnąc widzieć go i słyszeć. Nawet chcieli prawie siłą zatrzymać go przy
sobie, ale jakoś pokonał ich upór.

W tym samym miejscu historyk dodaje, że Chrystus uzdrawiał „bez bojaźni i


spokojnie, lecz nie był w tym wolny od boleści i cierpienia”. Mistrz, poznawszy
cierpienie, też szuka spokoju i odosobnienia, a ze względu na nie jest gotowy na-
wet pozostać w domu boleści. Schodzi z drogi tłumowi i boi się ludzkiego krzy-
ku. Podobnie jak Chrystus u Farrara w odosobnieniu i milczeniu pozostaje sam
na sam z ojcem niebieskim, Mistrz pozostaje sam na sam z pomysłem powieści o
Poncjuszu Piłacie.
Mistrz stając we śnie przed ukochaną przebywa na zesłaniu:

Przyśniła się Małgorzacie jakaś okolica, której nie znała — beznadziejna, posępna,
pod pochmurnym niebem wczesnej wiosny. Przyśniło jej się strzępiaste, rozpędzone,
popielate niebo, a pod tym niebem niema chmara gawronów. Jakiś koślawy mostek,
pod mostkiem mętna wiosenna rzeczułka. Smętne, nędzarskie, na wpół nagie drze-
wa. Samotna osika, a dalej — pośród drzew za jakimś warzywnikiem — domek z
bierwion: ni to kuchnia w ogrodzie, ni to łaźnia, ni to diabli wiedzą co! Wszystko
naokoło jakieś nieżywe i tak przygnębiające, że aż ciągnie, żeby się powiesić na tej
osice koło mostku. Wiatr nie powieje, obłok nie drgnie, żywej duszy. Piekielne zaiste
miejsce dla żywego człowieka!
I oto, wyobraźcie sobie, otwierają się drzwi tego domku z bierwion i staje w nich
on. To dość daleko, ale widać go wyraźnie. Jest obdarty, trudno się zorientować, co
właściwie ma na sobie. Potargany, nieogolony. Oczy smutne, pełne lęku. Przywołuje
ją ruchem ręki, wzywa do siebie. Małgorzata, zachłystując się martwym powie-
trzem, pobiegła ku niemu, skacząc z kępy na kępę, i wtedy się obudziła.

Motyw „martwego powietrza” zmusza do wspomnienia słów Błoka o braku po-


wietrza dla poety. Słowa zaś o piekielnym miejscu dla żywego człowieka ewi-
dentnie pochodzą z ostatnich zdań książki markiza Astolphe’a de Custin „Listy z
Rosji”:

...Trzeba było poznać ową nieustaną samotność, to ponure więzienie, która nazywa
się Rosją, żeby poczuć całą wolność z jakiej korzysta się w innych krajach Europy,
bez względu na wybraną przez nie formę rządów.

195/361
Mistrz

... Zawsze dobrze jest wiedzieć, że istnieje społeczeństwo, gdzie szczęście jest nie-
możliwe w żadnej postaci, bo zgodnie z prawem swojej natury człowiek nie być mo-
że jest szczęśliwy bez wolności.

Jednak Bułhakow umieścił tu także oryginalne losy swoich znajomych, ludzi


twórczych, należących do teatralnego świata. Miejscowość, w której Małgorzata
widzi Mistrza leży ewidentnie na północy. A wśród jego pierwowzorów był
dobry znajomy Bułhakowa, Siergiej Topleninow, jeden z wybitniejszych twór-
ców teatralnych Moskwy, w połowie lat 30. zesłany na półtora roku do Wielska,
w obwodzie Archangielskim.
Zaznaczmy, że opis sutereny Mistrza to w głównej części opis willi braci Tople-
ninów (Zaułek Mansurowski 9). Tam mieszkał dramaturg Siergiej Jermolinski
(pierwowzór Alojzego Mogarycza). Podpiwniczenie zajmował S. Topleninow,
a Bułhakow w latach 1929-1930, w trudnym okresie swojego życia, często do
niego zachodził, niekiedy pozostając na noc albo pozując do portretów (w ar-
chiwum artysty malarza pozostały dwa z nich). We wspomnieniach Jewgienii
Własow, wdowy po starszym z braci, aktorze Władimirze Topleninowie, Bułha-
kow, kiedy gościł u Topleninów, często pisał powieść przy świetle świecy i
trzasku drewna w piecu, jak to robi Mistrz w swojej suterenie. Także najbliższy
Bułhakowowi filozof i literaturoznawca P. Popow, który żył niedaleko od Arba-
tu w Zaułku Ciesielskim (nr 10, m. 35), został na pewien czas wygnany z Mo-
skwy, a jego mieszkanie znalazło odzwierciedlenie w suterenie Mistrza.
W drugiej redakcji powieści — z 1934 roku — w scenie ostatniego lotu Koro-
wiow proponował Mistrzowi, aby wpadł do kawiarni „odświeżyć się, że tak
powiem, po riazańskich cierpieniach”, a „tęsknota nagle ścisnęła serce poety”. To
była aluzja do jeszcze jednego zesłańca, którego biografia niespodziewanie
skrzyżowała się z bułhakowowską. W archiwum Bułhakowa pozostały dwa listy
od artysty Nikołaja Biezekirskiego, zesłanego do Riazania. W liście z 19 kwietnia
1929 roku Bieziekirski, który znał Bułhakowa z pracy w Lito (dziale literackim)
Gławpolitproswieta w końcu 1921 r., tak opowiadał swoją smutną historię:

...Przez pewien czas sam był pan we okropnym materialnym położeniu, a więc szyb-
ciej zrozumie pan moje obecne położenie: zostałem administracyjnie zesłany na 3
lata. Przyczyna jest dla mnie dotychczas dość mglista — sędzia śledczy z GPU
oskarżał mnie o kontrrewolucyjne rozmowy w jednym z domów, gdzie często bywa-
łem, no i w rezultacie jestem w Riazaniu, straciłem stanowisko w Moskwie, nie je-

196/361
Mistrz

stem już członkiem związku zawodowego i in., a tu nie mogę nigdzie znaleźć pracy i
teraz jestem w takim położeniu, że muszę zahaczyć się gdziekolwiek!

Autor „Mistrza i Małgorzaty” swojego Mistrza ulokował w szpitalu psychia-


trycznym, ale w podtekst wprowadził motyw zsyłki, wyraźniej obecny w od-
rzuconej redakcji.
Mimo całej wartości darowanego Mistrzowi twórczego spokoju, w powieści po-
jawia się jasny dla samego Bułhakowa niedostatek tej nagrody. Przede wszyst-
kim mówiło się o tym we wczesnych redakcjach. W szkicu z 1933 roku Woland
informował Mistrza:

— Nie wzniesiesz się na wysokości. Nie będziesz słuchać mszy. Lecz będziesz żył
romantycznie...

A w wariancie 1936 r. słowa diabła dźwięczały następująco:

Zostałeś nagrodzony. Podziękuj brodzącemu w piasku Jeszui, którego stworzyłeś,


lecz więcej nigdy go nie wspominaj. Zostałeś zauważony i otrzymasz to, na co za-
służyłeś. Będziesz mieszkał w ogrodzie i każdego ranka, wychodząc na taras, uj-
rzysz jak gąszcz dzikiego wina oplata twój dom... Zniknie z pamięci dom na Sado-
wej, straszny Bosy, ale przestaniesz myśleć o Ha-Nocri i o hegemonie, któremu
przebaczono. To już nie na twój rozum. Skończyła się męka. Nigdy nie wzniesiesz się
wyżej, nie spotkasz Jeszui i nie opuścisz swojego schronienia.

Tutaj pisarz najpewniej podąża za ideą rosyjskiego filozofa religii L. Szestowa.


W swojej pracy „Potestas Clavium” (Moc kluczy) twierdzi, że

poszczególna ludzka dusza... rwie się w przestworza, daleko od domowych pieleszy,


wytworów umiejętnych rąk znakomitych filozofów... Ona nie umie zdać sobie spra-
wy z tego, że rozum, który uznał swoje ubogie doświadczenie za naukę o życiu,
oszukał ją.
Nagle dary rozumu — spokój, cisza, przyjemności — stają się wstrętne. Ona chce
tego, co rozumowi się nawet nie śniło. Ogólnie — nie potrafi już żyć według wymy-
ślonego dla wszystkich szablonu. Wszelka wiedza ją męczy — właśnie dlatego, że
jest to wiedza, a więc uogólnione ograniczenie.

Szestow podkreślał różnicę między wyższym, nadprzyrodzonym światem Bo-


skiego Objawienia lub Losu, dostępnym niewielu, i niższym, naturalnym świa-
tem rozumu, powyżej którego nie wznoszą się ci, którzy dążą do poznania rze-
czywistości jedynie racjonalnymi metodami. Mistrz, autor genialnej powieści, za

197/361
Mistrz

pośrednictwem pisarskiej intuicji, lecz ściśle historycznie, to znaczy racjonalnie,


odtworzył losy Poncjusza Piłata i Jeszui Ha-Nocri. Złamany przez nieprzychylne
okoliczności życiowe, pożąda jedynie „darów rozumu” — ciszy i spokoju. Wyż-
szy świat pozostaje dla niego niedostępny. We śnie Iwana Bezdomnego, Mistrz i
Małgorzata pojawiają się w promieniach najniższego, naturalnego światła — w
świetle księżyca, tak, jak ułaskawionemu Poncjuszowi Piłatowi dana jest moż-
liwość wzniesienia się po księżycowej drodze do Jeszui Ha-Nocri, nosicielowi
światłości, i dokończenia dawnej rozmowy. Mistrz pożąda spokoju, a skruszony
Poncjusz Piłat marzy o zdjęciu ciężaru przestępstwa z duszy, i dla niego sprawa
losu będzie wychodzić na pierwszy plan. Mistrzowi zaś los jego nieśmiertelnej
powieści staje się obojętny. Ukochany Małgorzaty przyzna się Wolandowi:
„Nienawidzę tej powieści”.
Spaleniu rękopisu i jego cudownemu odrodzeniu z popiołów za sprawą Wolan-
da, towarzyszy popularny aforyzm: „Rękopisy nie płoną!”, być może przejęty w
z książki M. Szczełkunowa „Sztuka druku w jego historycznym rozwoju”, z któ-
rej wypisy znaleziono w archiwum pisarskim. Tam podkreślano, że „jeżeli duszą
książki jest jej treść, to ciałem — papier, na którym została wydrukowana”. Spa-
lenie powieści Mistrza, jak i rezygnacja autora z walki, nie mogą zniszczyć „nie-
śmiertelnej duszy” utworu — wysoką opowieści o Jeszui i Piłacie.
Liryczny monolog narratora “Mistrza i Małgorzaty”

O bogowie, o, bogowie moi! Jakże smutna jest wieczorna ziemia! Jakże tajemnicze
są opary nad oparzeliskami! Wie o tym ten, kto błądził w takich oparach, kto wiele
cierpiał przed śmiercią, kto leciał ponad tą ziemią dźwigając ciężar ponad siły. Wie
o tym ten, kto jest zmęczony... itd.

— przeniesiony na los Mistrza, pochodzi nie tylko od cytowanego wyżej mono-


logu Adama Kisiela z powieści Sienkiewicza, lecz również od innych źródeł.
Może nawet okazać się, że znalazły tu miejsce przeżycia samego pisarza w czasie
ostatniej choroby, ale, według J. Bułhakow, konstrukcja tego monologu znacznie
wyprzedziła śmiertelne cierpienia. Jawne natomiast są odwołania do wiersza
Nikołaja Gumilewa „Twórczość”:

Z mojego zrodzeni słowa,


Giganci pili wino
Całą noc, a było ono

198/361
Mistrz

purpurowe i straszne.
O, gdyby krew moją pili,
Mniej bym opadł z sił,
I palce zorzy brodziły
Po mnie, kiedy zasnąłem.
Obudziłem się już wieczorem.
Wstawała mgła od błot,
Niespokojny i ciepły wiatr
Dyszał z południowych wrót.
I tak mnie to nagle zabolało,
Tak żal się zrobiło dnia,
Tej drogi swobodnej
Beze mnie przemierzonej...
Pomknąć by tropem światła!
Lecz nie mam siły podrzeć
Mojego złowrogiego
Zeszytu nocnych przywidzeń .

Zgadza się nie tylko uczucie lotu i związany z nim obraz tajemniczych mgieł,
wstających od błot, nie tylko smutny wieczorny pejzaż, lecz również to, że
Mistrz, w którego niejako wciela się autor-narrator „Mistrza i Małgorzaty” w li-
rycznym monologu, nie może odejść w światłość, ponieważ nie jest w stanie od-
ciąć się od twórczości. Dlatego dosłownie materializuje się ponownie pozostała
w jego głowie powieść o Poncjuszu Piłacie — „zeszyt nocnych przywidzeń”.
Dopiero po zakończeniu powieści sceną przebaczania Piłatowi w ostatnim locie
ta historia opuszcza pamięć bohatera, zwalniając ją dla ucieleśnienia nowych za-
miarów. Podobieństwo twórczych odczuć Gumilewa i Bułhakowa tu niewątpli-
wie.
Spokój Mistrza jest przeciwstawiony spokojowi Judy z Kiriatu i Józefa Kajfasza,
kupionemu za cenę życia i cierpień innych ludzi. Można wskazać na niewątpli-
wie znany Bułhakowowi list Gogola do matki M. Gogol-Janowskiej (z domu
Kosiarowskiej) z 8 czerwca 1833 roku:

199/361
Mistrz

Po co nam pieniądze, skoro ich cenę stanowi twój spokój? Na te pieniądze... tak mi
się zdaje, będziemy patrzeć takimi oczyma, jak Juda na srebrniki: za nie sprzedana
zostanie twój spokój i, być może, część samego życia, dlatego że troski je skracają.

Niewykluczone, że jednym z pierwowzorów poprzednika Mistrza z wczesnej


redakcji — naukowca Fiesi — został filozof i teolog, jak również znany nauko-
wiec — matematyk i fizyk — prawosławny ksiądz Paweł Fłorienski, którego
twórczość autor „Mistrza i Małgorzaty” dobrze znał. Fiesia, posiadając obszerną
w wielu z wielu dziedzin, zwłaszcza interesował się sztuką, historią, filozofią i
literaturą epoki Odrodzenia. Porwany przez mistykę, staje się uczestnikiem saba-
tu. Fiesia jest autorem takich prac, jak „Kategorie przyczynowości a przypadko-
wość związku”, „Historia jak agregat biografii”, „Ronsard i Plejada” oraz prac
badawczych i dysertacji o sztuce, a także estetycznej świadomości włoskiego
Odrodzenia. Po rewolucji wykłada na kursie w Chumatie (mistrzowskich
warsztatach artystycznych) „Humanistyczny krytycyzm jak taki”, w dywizji
kawaleryjskiej — „Chłopskie wojny w okresie Reformacji”, w Akademii Sztuk
Pięknych prowadzi kurs „Sekularyzacja etyki jak nauki”, a w jeszcze innym miej-
scu wygłasza referat „Wielorakość formy i proporcjonalność części”.
Fłorienski, jak bohater Bułhakowa posiadał szeroką znajomość filozofii, historii
literatury i sztuki. Był autorem magisterskiej dysertacji „O duchowej Prawdzie”,
przekształconej później w znakomitą książkę „Filar i podpora prawdy. Doświad-
czenie prawosławnej teodycei” , która odegrała dużą rolę w powrocie części in-
teligencji do religii w przeddzień rewolucji. Po Październiku Fłorienski wykła-
dał na raz w wielu instytucjach. W Moskiewskiej Akademii Teologicznej pro-
wadził kurs historii filozofii, we Wchutemasie (wyższej uczelni artystyczno-
technicznej) — miał wykłady z teorii perspektywy, był redaktorem encyklope-
dii technicznej i matematycznej. Fłorienski był stanowczym przeciwnikiem filo-
zofii i estetyki Odrodzenia, ale, ogólnie biorąc, elementy magii, mistyki i naturali-
zmu paradoksalnie zbliżały jego przekonania do tej epoki. Możliwe, że Bułha-
kow specjalnie obdarzył Fiesię cechami wprost przeciwnymi tym, które wyka-
zywał pierwowzór: podkreśloną światową orientację badań (przypadek, w od-
różnieniu od autora „Ostoi”, pojmuje jak prostą przyczynę, nie wiążąc jej z aktem
Boga) i głębokim zainteresowaniem włoskim Odrodzeniem i podobnymi do nie-
go zjawiskami w kulturze innych krajów, jak poezja Pierre’a Ronsarda, lidera
„Plejady” — francuskiej szkoły poezji. Mistycyzm zbliża Fiesię z Fłorienskim,

200/361
Mistrz

ale u tego pierwszego jest on związany z zachodnioeuropejską tradycją demono-


logiczną, a u drugiego — z prawosławną. Fłorienski został aresztowany po raz
pierwszy w maju 1928 roku w ramach kampanii OGPU walki z religijnymi dzia-
łaczami i przedstawicielami rosyjskiej arystokracji, którzy zgromadzili się po re-
wolucji w Sergiyev Posadzie. W związku z tym w gazetach pojawiły się na-
główki: „Klasztor św. Sergiusza — schroniskiem byłych książąt, przemysłow-
ców i żandarmów!” albo „Szachowscy, Olsufjewowie, Trubeccy i in. prowadzą
religijną propagandę!”. Fiesię zaś w prasie oskarżyli o to, że przed rewolucją
szydził z chłopów w swojej podmoskiewskiej posiadłości, a teraz uwił gniazdko
w Chumacie. Ponownie Fłorienski został aresztowany w lutym 1933 roku i już
do domu nie wrócił. Ciekawe, że epizod z aresztowaniem Mistrza po raz pierw-
szy pojawił się w drugiej redakcji powieści, u schyłku jesieni 1933 roku.
Ostateczne schronienie Mistrza wśród mnóstwa literackich asocjacji przypomina
także kwitnącą wyspę z powieści Charlesa Maturina „Melmot Wędrowiec”,
gdzie ukochana Melmota, piękna Immali, prosi go o pozostanie na zawsze, by nie
wracał

do tego świata zła i zgryzoty. Tu kwiaty zawsze będą kwitnąć, a słońce świecić tak
samo jasno, jak w ten dzień, kiedy pierwszy raz cię ujrzałam. Po co ci wracać do
świata, gdzie ludzie muszą myśleć i gdzie są nieszczęśliwi?

Wspomnienie przez Mistrza w rozmowie z Iwanem Bezdomnym „tej gazetowej


wkładki”, gdzie był wydrukowany fragment powieści o Poncjuszu Piłacie wy-
wołujący burzę krytyki jest aluzją do publikacji 1 października 1932 roku urywka
ze sztuki „Bieg” w leningradzkiej „Krasnoj gazetie”. Podkreślmy jeszcze raz, że
właśnie kampania rozwinięta przeciw „Biegowi”, doprowadziła ostatecznie do
wyrzucenia z repertuaru teatrów wszystkich sztuk dramaturga.
Finał losu Mistrza polemizuje z losem Fausta, gdzie aniołowie unoszą w świat
nieśmiertelną duszę głównego bohatera:

Wyzuty ze złych obierzy, szlachetny duch wśród ludzi, „zbawion być może, kto się
dążeniem wieczystym trudzi”. A jeśli miłość ma go w swej pieczy płynąca z góry,
witać go będą słowem serdecznym anielskie chóry.

U Bułhakowa zaś Mistrzowi przygotowano tylko Limb, przestrzeń między Pie-


kłem i Rajem, gdzie mieszkają duszyczki niemowląt, zmarłych bez chrztu, i mi-

201/361
Mistrz

mowolni grzesznicy. W poemacie Goethego Aniołowie z Faustem mijają Limb,


rzucając się ku rajskim wysokościom, skąd spoglądają dusze niewinnych chrześci-
jańskich błogosławionych młodzianków. [...]
Mistrza, w odróżnieniu od Fausta, do skalistego schronienia niosą nie Aniołowie,
a Woland ze swoją świtą. U Goethego miłość zmienia naturę szatana i zmusza go
do nieprzeszkadzania dobru:

O, miłujące służki święte!


Te róże z waszych rąk wyrosłe,
pomogły siły zmóc przeklęte,
zakończyć dzieło wzniosłe!
Skarb wielki, dusza zratowana!
Sypiemy — źli uchodzą zgrają,
trafiamy — diabły uciekają —
skruszona moc szatana!
Zamiast piekielnej, zwykłej kary,
miłosną gniemy złych udręką;
nawet szatański mistrz ów stary
na wskroś rażony męką!
Zwycięstwo‼

W „Mistrzu i Małgorzacie” zaświatowe siły w osobie Wolanda nie tylko nie


przeszkadzają dobru, lecz po prostu wykonują prośbę Jeszui Ha-Nocri by nagro-
dzić Mistrza spokojem.
Wiekuista przystań Mistrza przypomina słowa Eklezjasty:

w czasie, gdy trząść się będą stróże domu, i uginać się będą silni mężowie, i będą
ustawały [kobiety] mielące, bo ich ubędzie, i zaćmią się patrzące w oknach; i za-
mkną się drzwi na ulicę, podczas gdy łoskot młyna przycichnie i podniesie się do
głosu ptaka, i wszystkie śpiewy przymilkną; odczuwać się nawet będzie lęk przed
wyżyną i strach na drodze; i drzewo migdałowe zakwitnie, i ociężałą stanie się sza-
rańcza, i pękać będą kapary; bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu
i kręcić się już będą po ulicy płaczki; zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się
czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie; i
wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał.
(Koh. 12. 3-7).

202/361
Mistrz

W finale powieści Bułhakowa, kiedy „nie było już ani skał, ani płaskiego szczytu,
ani Jeruszalaim”, Mistrz i Małgorzata „zobaczyli oboje przyobiecany świt. Za-
częło świtać natychmiast, przy północnym księżycu”. Główni bohaterowie
przechodzili „w blasku pierwszych promieni poranka przez omszały kamienny
mostek. Przeszli przezeń. Strumień został za plecami wiernych kochanków, szli
piaszczystą drogą” do wiecznego domu — miejscu pobytu duszy Mistrza, jego
nieśmiertelnego geniusza.
W opisie tej nagrody, która czeka na Mistrza w wiekuistej przystani, być może
odbija się urywek „Jesieni” Puszkina:

Na koń wskakuję. Polem i po łące,


Wstrząsając grzywą, gna. Też lubi chłód.
I dźwięcznie pod kopytem jego lśniącym
Przemarza dudni gruda, trzeszczy lód.
Lecz gaśnie krótki dzień. I na miesiące
Kominek będzie buchać ogniem - lub
Tlić się powoli. Z książką przy nim siadam
Albo w zadumę nieskończoną wpadam.
Wtedy o świcie zapominam. Śnię,
Uśpiony słodkim rozmarzeniem swojem.
Poezja we mnie budzi się i zwie,
Lirycznym dusza wzbiera niepokojem
I drży. I dźwięczy, i już wreszcie chce
Wyrazić się, wytrysnąć żywym zdrojem.
I oto rojem niewidzialnych gości
Schodzą się dawne sny, marzenia mej młodości
Już prąd natchnienia śmiałe myśli niesie
I rymy w locie im naprzeciw mkną,
Palce do pióra, pióro pisać rwie się,
Za chwilę - wiersze świeżą trysną krwią...62

62 Przekład Juliana Tuwima.

203/361
Mistrz

Po Wielkim balu u szatana Korowiow przekonuje Małgorzatę i swoich kolegów


o tym „jak miło się je kolację tak właśnie, zwyczajnie, przy kominku... W szczu-
płym gronie…” A w finale Mistrza okrąża niewidzialny rój gości – postaci przy-
szłych utworów.
Wskażmy także, że historia Mistrza, jak i historia Fausta, poza wszystkim wciela
też rytuały masonerii.
Mistrz za pomocą poetyckiej intuicji odgaduje ewangeliczną prawdę, zaciemnio-
ną przez pracę wielu pokoleń naukowców, którzy próbowali racjonalnie objaśnić
niemieszczące się w ramach rozumu najwyższe duchowe pobudki. Mistrz po-
twierdza postulat, sformułowany przez niemieckiego poetę-romantyka, Novalisa
w pośmiertnie opublikowanych „Fragmentach”: „Poeta rozumie naturę lepiej,
niż rozum naukowca”.

204/361
Jeszua Ha-Nocri
Jezus Chrystus z Ewangelii. Nazwisko „Jeszua Ha-Nocri” Bułhakow spotkał w
sztuce Siergieja Czewkina „Jeszua Hanocri. Bezstronne odkrycie prawdy”, a na-
stępnie sprawdził je w pracach historyków.
W archiwum Bułhakowa pozostały wypisy z wydanej w 1909 roku (a przetłu-
maczonej na rosyjski w 1924) książki niemieckiego filozofa [Christiana Heinri-
cha] Arthura Drewsa „Mit o Chrystusie”. Jej autor twierdzi, że w staro-żydow-
skim słowo „nacar” lub „nacer”, oznacza odrost lub gałązkę, a „Jeszua” albo „Jo-
zue” to „pomoc Jahwe” lub „pomoc Boga”. Co prawda, w innej swojej pracy,
„Zaprzeczenie historyczności Jezusa w przeszłości i współcześnie”, która poja-
wiła się po rosyjsku w 1930 roku, Drews oddawał pierwszeństwo innej etymo-
logii słowa „nacer“ (jeszcze jeden wariant to „nocer”) — „strażnik”, „pasterz”,
przyłączając się do poglądu brytyjskiego historyka-biblisty Williama Smitha, że
jeszcze przed naszą erą wśród Żydów istniała sekta nazarejczyków, którzy upra-
wiali kult boga Jezusa (Jozuego, Jeszui) „ha-nocri”, tj. „Jezusa-stróża”.
Podczas gdy Drews i inni historycy szkoły mitologicznej starali się udowodnić,
że przezwisko Jezusa z Nazaretu (Ha-Nocri) nie ma charakteru geograficznego i
w żaden sposób nie jest związane z Nazaretem, który, według nich, jeszcze nie
istniał w czasach ewangelicznych, to Farrar, jeden z najbardziej uznanych adep-
tów szkoły historycznej, obstawał przy tradycyjnej etymologii. Z jego książki
Bułhakow dowiedział się, że wspominane w Talmudzie jedno z nazwisk Chry-
stusa — Ha-Nocri oznacza Nazarianin. Hebrajskie „Jeszua” Farrar tłumaczył, ina-
czej niż Drews, na: „ten, którego zbawieniem jest Jehowa”. Z Nazaretem angiel-
ski historyk wiązał miasto En-Sarid, które adaptował też Bułhakow, zmuszając
Piłata do ujrzenia we śnie „ubogiego z En-Sarid”. W czasie przesłuchania Jeszui
przed prokuratorem natomiast, jako miejsce urodzenia wędrownego filozofa po-
daje się miasto Gamala, które wspomina Henri Barbuse w książce „Jezus przeciw
Chrystusowi”. Wypisy z tej pracy, która wyszła w ZSRR w 1928 roku, także
znalazły się w archiwum Bułhakowa. Ponieważ istniały różne, wzajemnie
sprzeczne etymologie słów „Jeszua” i „Ha-Nocri”, Bułhakow nie starał się od-
krywać ich znaczenia w tekście „Mistrza i Małgorzaty”, a z powodu niedokoń-

205/361
Jeshua Ha-Nocri

czenia powieści pisarz nie dokonał także ostatecznego wyboru miejsca urodzenia
Jeszui.
W portrecie Jeszui Bułhakow uwzględnił następującą informację Farrara:

Kościół pierwszych wieków chrześcijaństwa, zaznajomiony z wytworną formą, w


którą geniusz pogańskiej kultury wcielał w życie swoje pojęcia o młodych bogach
Olimpu, ale także uświadamiając sobie fatalne zepsucie tego zmysłowego obrazu,
ze szczególnym uporem starał się uwolnić od tego ubóstwienia cielesnych cech i
przyjmował za ideał Jezusa obraz cierpiącego oraz poniżanego męczennika lub pe-
łen zachwytu opis Dawida osoby pogardzanej i znieważanej przez ludzi. Jego pięk-
no, mówi Klemens Aleksandryjski, tkwiło w jego duszy, ale na zewnątrz był chudy.
Justyn Filozof opisuje go jako człowieka pozbawionego piękna, sławy i honoru.
Ciało jego, mówi Orygenes, było małe, źle zbudowane i brzydkie. „Jego ciało —
mówi Tiertulian — nie miało ludzkiego piękna, a tym bardziej niebiańskiej wspania-
łości“.

Angielski historyk powołuje się również na opinię greckiego filozofa z II wieku.


Celsusa, który z tradycji prostoty i brzydoty Chrystusa uczynił podstawę do za-
przeczania Jego boskiemu pochodzeniu. Jednocześnie Farrar obalił stwierdzenie
oparte na błędzie łacińskiego tłumaczenia Biblii (Wulgaty), że Chrystus, który
wyleczył wielu z trądu, sam był trędowaty.
Autor „Mistrza i Małgorzaty“ uznał wczesne dowody pojawienia się Chrystusa
za wiarygodne i uczynił ze swojego Jeszui człowieka chudego i niepozornego, ze
śladami przemocy fizycznej na twarzy: mężczyzna, który stanął przed Poncju-
szem Piłatem,

Człowiek ów odziany był w stary, rozdarty, błękitny chiton. Na głowie miał biały
zawój przewiązany wokół rzemykiem, ręce związano mu z tyłu. Pod jego lewym
okiem widniał wielki siniak, w kąciku ust miał zdartą skórę i zaschłą krew. Patrzył
na procuratora z lękliwą ciekawością.

Bułhakow, w przeciwieństwie do Farrara, podkreśla w każdy możliwy sposób,


że Jeszua jest człowiekiem, a nie Bogiem i dlatego obdarzony jest brzydkim, nie-
zapomnianym wyglądem. Angielski historyk był przekonany, że Chrystus „nie
mógłby się ukazać, nie mając powierzchowności proroka i arcykapłana”. Autor
„Mistrza i Małgorzaty” wziął pod uwagę słowa Farrara, że przed przesłuchaniem
u prokuratora Jezus Chrystus został dwukrotnie pobity. W wersji z 1929 roku Je-

206/361
Jeshua Ha-Nocri

szua bezpośrednio zwrócił się do Piłata: „Tylko nie bij mnie mocno, bo byłem już
dziś dwukrotnie bity…”
Po biciu, a tym bardziej podczas egzekucji, obraz Jezusa nie mogło zawierać zna-
ków wielkości tkwiącej w proroku. Na krzyżu objawia się raczej brzydota: „...
odsłoniła się zapuchnięta od ich ugryzień twarz powieszonego, twarz o obrzę-
kłych powiekach, twarz nie do poznania”, a „jego oczy, jasne zazwyczaj, były te-
raz zmętniałe”. Brzydota zewnętrzna Jeszui kontrastuje z pięknem jego duszy i
czystością jego wyobrażeń o triumfie prawdy i dobrych ludziach (a złych, jego
zdaniem, nie ma na świecie), podobnie jak zdaniem Klemensa z Aleksandrii, du-
chowe piękno Chrystusa stoi w opozycji do jego zwykłego wyglądu.
W wyglądzie Jeszui odzywają się przemyślenia żydowskiego publicysty Arka-
dija (Abrahama-Uriaha) Kovnera, którego polemiki z Dostojewskim była szero-
ko znane. Prawdopodobnie Bułhakow znał książkę Leonida Grossmana poświę-
coną Kovnerowi — „Spowiedź pewnego Żyda”. W szczególności zacytowano
tam list Kovnera, napisany w 1908 roku, krytykujący rozumowanie pisarza Wasi-
lija Rozanowa na temat istoty chrześcijaństwa. Kovner stwierdził, odnosząc się
do Rozanowa:

Bezsporne jest, że chrześcijaństwo odegrało i odgrywa ogromną rolę w historii kul-


tury, ale wydaje mi się, że osobowość Chrystusa nie ma z tym prawie nic wspólne-
go. Nie wspominając o tym, że jego osoba jest bardziej mityczna niż rzeczywista, że
wielu historyków wątpi w samo jego istnienie, że w żydowskiej historii i literaturze
nawet o tym się nie wspomina, że sam Chrystus wcale nie jest założycielem chrze-
ścijaństwa, skoro to ostatnie zostało uformowane w religię i kościół dopiero kilka
wieków po Jego narodzinach — nie mówiąc zatem o tym wszystkim, to przecież on
sam nie uważał siebie za zbawiciela rasy ludzkiej.
Dlaczego ty i twoi krewni (Mereżkowski, Bierdiajew i in.) czynicie Chrystusa cen-
trum świata, Bogiem-człowiekiem, świętym ciałem, jedyną jasnością itp.? Nie moż-
na przecież założyć, żebyście, ty i twoi bliscy, szczerze wierzyli w te wszystkie cuda,
o których mówią Ewangelie, w rzeczywiste zmartwychwstanie Chrystusa. A jeśli
wszystko w Ewangelii o cudach jest alegoryczne, to skąd się wzięła deifikacja do-
brej, idealnie czystej istoty, takiej, których jednak historia świata zna wiele? Ilu do-
brych ludzi zginęło za swoje idee i wierzenia? Ilu z nich przeszło wszelkiego rodzaju
męki w Egipcie, Indiach, Judei, Grecji? W jakim sensie Chrystus jest wyższy, bar-
dziej święty niż wszyscy męczennicy? Dlaczego stał się Bogiem-człowiekiem?
Jeśli chodzi o istotę idei Chrystusa wyrażonych w Ewangelii, o jego pokorę, jego
błogostan, to wśród proroków, braminów, stoików znajdziesz więcej niż jednego mę-

207/361
Jeshua Ha-Nocri

czennika w takim stanie. I znowu dlaczego sam Chrystus jest zbawicielem ludzkości
i świata?
I nikt z was nie wyjaśnia: co się działo ze światem przed Chrystusem? Ludzkość ży-
ła jakoś przez wiele tysiącleci bez Chrystusa, a teraz cztery piąte ludzkości żyje po-
za chrześcijaństwem, a więc bez Chrystusa, bez Jego odkupienia, to znaczy w ogóle
go nie potrzebując. Czy wszystkie niezliczone miliardy ludzi zginęły i skazane są na
śmierć tylko dlatego, że urodzili się przed Chrystusem-Zbawicielem, czy też dlatego,
że mając własną religię, swoich proroków, swoją etykę, nie uznają boskości Chry-
stusa?
W końcu dziewięćdziesiąt dziewięć procent chrześcijan do tej pory nie ma pojęcia o
prawdziwym, idealnym chrześcijaństwie, którego źródłem jest Chrystus. Przecież
dobrze wiesz, że wszyscy chrześcijanie w Europie i Ameryce są bardziej czcicielami
Baala i Molocha niż Chrystusa; że nadal mieszkają w Paryżu, Londynie, Wiedniu,
Nowym Jorku, Petersburgu, tak jak poganie mieszkali w Babilonie, Niniwie, Rzy-
mie, a nawet Sodomie... Jakie rezultaty przyniosła świętość, światłość, boskość, od-
kupienie Chrystusa, jeśli jego czciciele nadal pozostają poganami?
Miejcie odwagę i odpowiedzcie jasno i kategorycznie na wszystkie te pytania, które
dręczą nieoświeconych i wątpiących sceptyków, i nie chowajcie się pod bezsensow-
nymi i niezrozumiałymi okrzykami: boski kosmos, Bóg-człowiek, zbawiciel świata,
odkupiciel ludzkości, jednorodzony itp. Pomyśl o nas głodnych i spragnionych spra-
wiedliwości, i mów do nas ludzkim językiem.

Jeszua Ha-Nocri rozmawia z Piłatem w całkowicie ludzkim języku i pojawia się


tylko w swojej ludzkiej, a nie boskiej postaci. Wszystkie cuda Ewangelii i zmar-
twychwstanie pozostają poza powieścią. Jeszua nie działa jako twórca nowej re-
ligii, ta rola jest zarezerwowana dla Mateusza Lewity, który „niedokładnie zapi-
suje” słowa nauczyciela. Dziewiętnaście wieków później nawet wielu z tych,
którzy uważają się za chrześcijan, nadal jest poganami. To nie przypadek, że we
wczesnych wersjach powieści jeden z duchownych prawosławnych zorganizo-
wał sprzedaż kościelnych kosztowności bezpośrednio w kościele, a drugi, ksiądz
Arkady Elladow, wzywał Nikanora Bosego i innych aresztowanych do zdawa-
nia waluty. Później te epizody zniknęły z powieści się z powodu oczywistej
nieprzyzwoitości.
Jeszua jest Chrystusem oczyszczonym z mitologicznych pokładów, dobrym, czy-
stym człowiekiem, który umarł za swoje przekonanie, że wszyscy ludzie są do-
brzy. A kościół może zostać założony tylko przez Mateusza Lewiego, okrutnego
człowieka, jak go nazywa Poncjusz Piłat, który wie, że „jeszcze krew się poleje”.

208/361
Poncjusz Piłat
Rzymski namiestnik Judei w końcu lat 20. i początku 30. n. e. Na pierwszy rzut
oka Piłat u Bułhakowa jest człowiekiem bez życiorysu, lecz w gruncie rzeczy
wszystko zostało ukryte w tekście. Kluczem jest wspomnienie bitwy pod Idi-
stawizo, gdzie przyszły prokurator Judei dowodził turmą [oddziałem] kawalerii
i uratował od śmierci okrążonego przez Germanów olbrzyma Marka Szczurzą
Śmierć. Idistawizo (ze starogermańskiego — Dolina Dziewic, i tak wspomniana
u Bułhakowa) — to równina nad Wezerą w Niemczech, gdzie w 16 roku rzym-
ski wódz Giermanik, bratanek imperatora Tyberiusza, pokonał Arminiusza,
przywódcę niemieckiego plemienia Cherusków. Słowo „turma” pomaga określić
etniczne pochodzenie Piłata. Z artykułu w Brockhausie pisarz wiedział, że turma
to część szwadronu (ali) rzymskiej kawalerii, przy czym sama kawaleria w okre-
sie imperialnym wyjątkowo rekrutowała żołnierzy spoza obywateli rzymskich.
Ala była nazywana od narodowości, z której ją sformowano. W artykule Słow-
nika przytoczono przykład ali niemieckiego plemienia Batawów. Rzymscy kawa-
lerzyści rekrutowali się z tej miejscowości, w której pobliżu odbywały się dzia-
łania bojowe lub kwaterowały wojska. Dlatego u Bułhakowa syryjska ala w Ju-
dei jest zupełnie prawdopodobna. Piłat jako służący w kawalerii bez wątpienia
nie był Rzymianinem z urodzenia, a najprawdopodobniej pochodził z plemienia
germańskiego. Znacząca część Chewrusków nie uznawała władzy Arminiusza i
walczyła przeciw niemu razem z Rzymianami. Sam Arminiusz, jak podaje Słow-
nik, „w młodości służył w rzymskich legionach, brał udział w marszach przeciw
zbuntowanym mieszkańcom Panonii i otrzymał tytuł ekwity“. Piłat u Bułhakowa
nieprzypadkowo nosi ten sam tytuł.
Niemieckie pochodzenie Poncjusza Piłata potwierdza się w powieści wieloma
szczegółami. Uwaga, że prokurator był synem króla-astrologa i młynarki Piły,
wzięła się ze średniowiecznej legendy z okolic Mainz, o królu-astrologu Acie i
córki młynarza Piły, którzy żyli w Nadrenii. Pewnego razu At, akurat w podró-
ży, dowiedział się z gwiazd, że poczęte przez niego natychmiast dziecko stanie
się człowiekiem potężnym i znakomitym. Do króla przyprowadzili pierwszą ko-

209/361
Poncjusz Piłat

bietę, która się trafiła — młynarkę Piłę. Urodzony przez nią chłopak otrzymał na-
zwisko od złożonych nazwisk rodziców.
Bułhakow znał z poemat Gieorgija Piotrowskiego „Piłat”, gdzie autor podkreśla
niemieckie pochodzenie Piłata. W poemacie Piotrowskiego Jezus darzy prokura-
tora współczuciem — jak w „Mistrzu i Małgorzacie”, a ten nie widzi żadnego
zagrożenia dla porządku społecznego w naukach proroka.
Piotrowski przeciwstawia nowego kaznodzieję judejskiemu duchowieństwu:

...Łagodny Jezus — odnowiciel religii,


Polityce obcy, groźny dla faryzeuszy.

Otrzymawszy doniesienie, prokurator wzywa Jezusa i poucza go:

Posłuchaj, Nazarejczyku, już trzy lata,


Pozwalam ci mówić
I nie żałuję: mowa twoja jest mądra dla ludu,
Godny jesteś innych rozumu uczyć.
Czytałeś-li kiedy Sokratesa czy Platona —
Majestatem nauki wszystkich do siebie ściągasz,
Ponad wszystkich filozofów jesteś, ponad ich prawa...
Nienawiść do siebie nauczaniem wzbudziłeś,
I nie dziw się im, wrogom twoim zaciętym,
Wielu ich i Sokrates by ich nie pogodził.

Piłat zapewnia Jezusa, że ten powinien był zmiękczyć swoje kazania „dla spoko-
ju” społecznego, lecz słyszy w odpowiedzi:

To, co niosę ludziom,


Nie jest niezgodą i wojną, lecz pokojem i miłością;
Urodziłem się w dniu, kiedy pokój i wolność
Dał August światu rzymskiemu; izraelska krew
z różnych rozleje się powodów, ale nie z mojego.

Po aresztowaniu Jezusa z przyczyny donosu Judasza, „sanhedryn, dostojnicy...


wszyscy pragnęli zemsty”. A Poncjusz Piłat

210/361
Poncjusz Piłat

tchórzostwa swojego nie umie przezwyciężyć,


Wyczuwa, że los mści się na prawych,
I prawdę teraz boi się uznać.

Prokurator do końca próbuje uratować Jezusa, lecz nadaremnie:

W czym cała jego wina?...


Czy ludowi przewodzi?...
Czyżby chciał za cezara panować?
Czyż jest buntownikiem albo mącicielem?
Boicie się Go i staracie się zabić?...
Kogo mam wypuścić w paschalnym darze?
Jego czy Barrabana?
Tego, Barabana chcemy! — tłum zawrzasnął,
Przywództwem kupione ma to swoje prawo.
Zamilkły głosy: Piłat gniewem dyszy...
Zawisła chmura ciemna i zakryła niebo...
Patrzy na tłum, szepty ich słyszy,
I ma świadomość ciszy przed burzą.

U Bułhakowa Poncjusz Piłat dokładnie tak samo odkrywa u Jeszui Ha-Nocri zna-
jomość prac greckich filozofów, pisarza umieszcza tu unikatowy, spotykany
wcześniej, zdaje się, jedynie u Piotrowskiego motyw tchórzostwa Piłata: proku-
rator w „Mistrzu i Małgorzacie”, tak samo jak i w poemacie, widzi bezsens
oskarżenia o „obrazę majestatu”, którą przypisują Ha-Nocri, i próbuje przekonać
Judejczyków do uwolnienia właśnie jego, a nie Barrabana. A po ogłoszeniu wyro-
ku nadciąga chmura, i Piłat czuje zbliżającą się burzę.
U Piotrowskiego Jezus zapowiada, że krew Judejczyków rozleje się nie z jego
winy. U Bułhakowa prokurator grozi arcykapłanowi, że Jeruszalaim zostanie
zdobyte i zniszczone przez rzymskie legiony. Tu pisarz podąża za tekstem fran-
cuskiego historyka Ernesta Renana, który w książce „Antychryst” opisuje zdo-
bycie Jerozolimy przez przyszłego imperatora Tytusa w 70 r. (stąd obietnica po-
dejścia pod mury miasta całego legionu Fulminata (Błyskawic) i arabskiej konni-
cy). W poemacie męki sumienia Piłata z powodu doprowadzenia do kaźni Jezusa

211/361
Poncjusz Piłat

wzmacniają się przez to, że prokurator już wcześniej dokonał zdrady z tchórzo-
stwa. U Piotrowskiego Piłat -Cherusk ma na imię Ingomar:
Ojciec z Cheruskami odszedł razić wrogów,
A synowi polecił strzec siostry i matki,
Zagroził mu przekleństwem po wsze czasy,
Gdyby w obronie ich ziemi nie stanął.
Dawno to było. Ojciec nie powrócił,
A dorosły Ingomar jego testament zapomniał.
Za złoto i poklask z wrogiem się zbratał,
I życie oszczędzając, przed siłą ustąpił.
Wykazywał się młodzieniec żołnierską zręcznością,
Szczycił się pochwałami najlepszych wojaków,
I dawne jego imię zginęło bezpowrotnie
A nazwisko Piłat zawdzięczał celności oka.

Przez poemat Piotrowskiego Bułhakow zapoznał się z tą średniowieczną nie-


miecką legendą o pochodzeniu Piłata i wykorzystał ją w powieści: prokurator
nazywa się u niego Jeźdźcem Złotej Kopii, oczywiście zarówno z powodu cel-
ności, jak i miłości do złota. W archiwum pisarskim pozostały wypisy z książki
niemieckiego religioznawcy, Artura Drewsa, „Mit o Chrystusie” z etymologicz-
nym związkiem „Piłat — kopijnik”. Pamięć o dawnej zdradzie wzmacnia psy-
chiczne męki tego, kto wbrew przekonaniu wysłał na śmierć Jeszuę. Ha-Nocri
zaś, zauważywszy cierpienia Piłata z powodu bólu głowy, oświadcza, że nie
chce być jego mimowolnym katem. Niemieckie pochodzenie Piłata u Bułhakowa
podkreśla jego funkcjonalny związek z Wolandem, też Niemcem z imienia i po-
chodzenia (od Mefistofelesa z Goethego).
Historyczny Piłat korzystał z protekcji wszechmocnego faworyta cesarza Tybe-
riusza — Luciusa Aeliusa Sejana. W archiwum Bułhakowa pozostały materiały o
upadku Sejana, oskarżonego o spisek i zabitego w więzieniu na rozkaz Tyberiu-
sza 18 października 31 roku. Chronologicznie to zdarzenie jest późniejsze od zda-
rzeń w Jeruszalaim. Jeżeli zatem patron Piłata żył, to stają się niezrozumiałe oba-
wy prokuratora przed donosem Kajfasza i gniewem imperatora — dlatego pisarz
wyłączył Sejana z grona możliwych postaci powieści.

212/361
Poncjusz Piłat

Poncjusz Piłat kończy życie w całkowitej zgodności z jeszcze jedną legendą, też
związaną ze światem niemieckim. W artykule „Piłat” w Brockhausie z losem
prokuratora Judei wiązała się nazwa góry w szwajcarskich Alpach63, gdzie jej
imiennik „ponoć dotychczas pojawia się w Wielki Piątek i myje ręce, nadaremnie
starając się oczyścić z zarzutu współudziału w okropnym przestępstwie”.
Czytelnicy „Mistrza i Małgorzaty” widzą go siedzącego w świetle wielkanocnej
pełni księżyca na płaskim górskim szczycie, pragnącego spokoju, wybawienia od
mąk sumienia i przebaczenia. Ten spokój niósł ludziom Jezus w poemacie Pio-
trowskiego i nim na koniec nagrodzeni zostają u Bułhakowa i prokurator Judei, i
„po trzykroć romantyczny”, nieszczęśliwy w ziemskim życiu, Mistrz.
Piłat w „Mistrzu i Małgorzacie” w sposób nadprzyrodzony przewiduje nadcho-
dzącą własną nieśmiertelność, związaną ze stojącym przed nim biednym włóczę-
gą, Jeszuą Ha-Nocri. Kiedy prokurator zaczyna uświadamiać sobie, że będzie
musiał zatwierdzić wyrok śmierci Sanhedrynu, po raz pierwszy nawiedza go

„myśl jakaś zupełnie głupia, o jakiejś tam nieśmiertelności, przy czym ta nieśmier-
telność, nie wiedzieć czemu, była przyczyną niezwykłego smutku”.

Po zatwierdzeniu wyroku

pozostał niepojęty smutek, niepojęty, bo przecież niczego nie mogła tu wyjaśnić inna
myśl, która przebiegła jak błyskawica i natychmiast zagasła, krótka myśl: „Nie-
śmiertelność… nadeszła nieśmiertelność…” Kto ma zostać nieśmiertelnym? Tego
procurator nie zrozumiał, ale myśl o owej zagadkowej nieśmiertelności sprawiła, że
mimo upału zrobiło mu się zimno.

Takie podejście do ewangelicznego tematu było artystycznie nowatorskie w re-


alizacji. Możliwe, że z powieści Bułhakowa przeszło do libretta bardzo popular-
nej rock-opery „Jesus Christ Superstar”, Tima Rice’a i Andrew Lloyd Webbera
z 1968 roku. Tu Piłat w przeddzień przesłuchania śni o Jezusie i nienawidzącym
proroka tłumie.

63 Pilatus (fr. Le Pilatus albo Le Pilate) — rozległy masyw górski w Alpach Urneńskich, części

Alp Zachodnich. Leży w Szwajcarii na granicy kantonów Obwalden, Lucerna i Nidwalden.


Góruje nad Jeziorem Czterech Kantonów. Zamykając od strony południowej panoramę wi-
doczną z Lucerny, stanowi charakterystyczną dominantę w krajobrazie centralnej Szwajcarii
— Wikipedia [przyp. tłum.].

213/361
Poncjusz Piłat

Dalej widzę jak miliardy opłakują tego człowieka, a potem słyszę, jak wspominają
moje imię, przeklinając mnie”

— wykrzykuje operowy prokurator. I u Bułhakowa, i u Rice‘a odpowiednie epi-


zody biorą się z ewangelicznej opowieści o ostrzeżeniu prokuratora przez żonę,
która radzi mężowi nie robić krzywdy pobożnemu człowiekowi, bo inaczej Piła-
towi przyjdzie cierpieć za swoje nieostrożne działania.
W obrazie Piłata u Bułhakowa widzimy człowieka, dręczonego mękami sumie-
nia za to, że wysłał na śmierć niewinnego. W finale powieści Piłat uzyskuje
przebaczenie. Ta postać jest genetycznie związana z bohaterami autobiograficz-
nego opowiadania „Czerwona korona” — autorem, cierpiącym z powodu śmier-
ci brata, i bezimiennym generałem, wysyłającym go do boju i winnym dokonania
straceń bez sądu. Jeszcze jednym poprzednikiem Piłata w twórczości pisarza jest
generał Chłudow ze sztuki „Bieg”. Tu dla kata uosobieniem mąk sumienia staje
się powieszony na jego poleceniu ordynans Krapilin, którego zjawa prześladuje
Chłudowa we śnie i na jawie. W „Mistrzu i Małgorzacie” Piłat nie może uwolnić
się od przywidzenia skazanego na śmierć Jeszui, o spotkaniu z którym na księży-
cowej ścieżce marzył prokurator (do czego dzięki Mistrzowi dochodzi w finale).
Związek z epoką wojny domowej w obrazie Piłata, podkreślający jego pokre-
wieństwo z Chłudowem, odbija się w wielu szczegółach. Jest tu związek języka
z realiami bytu oddziałów rzymskich (kaligi, manipuł, centuria, kohorta, purpu-
rowa, ala, legion, nazwy oddziałów) oraz współczesnych (buty z cholewami,
pluton, pułk, koszary, żołnierze). W redakcji z 1929 roku paralele z wojną do-
mową były liczniejsze i bardziej oczywiste. Był tu „adiutant” Piłata, którego pro-
kurator nazywał „rotmistrzem”. Piłata tytułowali „Wasza Ekscelencjo”, wspo-
minany był „szwadron”, „ordynans trybuna kohorty” itd.
Obraz Piłata u Bułhakowa jest polemiczny w stosunku do opowiadania Anatola
France‘a „Prokurator Judei”. W „Mistrzu i Małgorzacie” stracenie Jeszui Ha-No-
cri staje się głównym zdarzeniem w życiu Piłata, a pamięć o skazanym nie daje
prokuratorowi spokoju przez resztę życia. Główny bohater „Prokuratora Judei”
przeciwnie, zupełnie nie pamięta ani samego Jezusa Chrystusa, ani jego stracenia.
We wczesnej redakcji „Mistrza i Małgorzaty” występuje także żona Poncjusza
Piłata, Claudia Procula. Jej imię, nieobecne w kanonicznych Ewangeliach, wspo-
mina apokryficzna Ewangelia Nikodema i książka niemieckiego religioznawcy

214/361
Poncjusz Piłat

R. Müllera „Poncjusz Piłat: piąty prokurator Judei i sędzia Jezusa z Nazaretu”.


Przypuszczalnie z tej książki Bułhakow zrobił wypis o Claudii Proculi z odsyła-
czem do Nikodema. Jednak później autor „Mistrza i Małgorzaty” usunął małżon-
kę prokuratora, pozostawiając go w zupełnym osamotnieniu, z jedynym druhem
— oddanym mu psem. To kolejna różnica w stosunku opowiadania France’a, któ-
rego Piłat oddaje się rozkoszom życia i przyjacielskiemu obcowaniu z Aeliusem
Lamią. Piłatowi Bułhakowa pozostaje dręczyć się mękami sumienia w pojedyn-
kę, co wzmacnia jego skruchę.
Z pracy R. Müllera Bułhakow zaczerpnął jeszcze kilka innych szczegółów. Nie-
miecki naukowiec twierdził, że Piłat był piątym prokuratorem Judiei (niektóre
inne źródła wskazywały, że szóstym). Autor „Mistrza i Małgorzaty” dowiedział
się od Müllera o okresie rządów poprzednika Piłata, Valeriusa Gratusa. Stąd też
została adaptowana legenda o Pile i Acie (Atusie), która znalazła odbicie w mate-
riałach do powieści: „Atus — król (Maintz) i córka młynarza, Piła. Piła–Atus–
Pont–Piąty! prokurator!” „Pont” w tym przypadku wskazuje na jeszcze jedną
legendę, przytoczoną przez rosyjskiego uczestnika soboru florenckiego, metropo-
litę Isidora, wiążącą urodziny Piłata z miastem Pont niedaleko Bambergu w
Niemczech.
Kiedy Afraniusz mówi Piłatowi, że służy w Judei już piętnaście lat, a zaczął przy
Valeriusie Gratusie, to całkowicie odpowiada to prawdzie historycznej, jeżeli
przyjąć za czas akcji w Jeruszalaim rok 29, a za początek służby Afranija — 15,
pierwszy rok prokuratorstwa Gratusa (można przypuścić, że jako nowy prokura-
tor, Gratus chciał mieć nowego człowieka na tak delikatnym posterunku jak na-
czelnik tajnej straży). Z książki Müllera Bułhakow wypisał po niemiecku także
przysłowie o górze Pilatus: „Kiedy Piłat włoży czapkę [obłoków], pogoda [bę-
dzie] dobra”. W „Mistrzu i Małgorzacie” w finale główni bohaterowie widzą Pi-
łata wśród gór, w których można znaleźć podobieństwo i z Alpami, i z dobrze
znaną Bułhakowowi z lat 1920-1921 Stołową Górą, u której podnóża leży Wła-
dykaukaz.
Ciekawie, że szwajcarska legenda o śmierci Piłata była wykorzystana w ojczy-
stej literaturze na długo przed Bułhakowem. Nikołaj Karamzin jeszcze w końcu
XVIII w. w szwajcarskiej części „Listów rosyjskiego podróżnika“ patetycznie
wykrzykiwał: „Nie ujrzę już ciebie, ojczyzno Piłata Ponckiego! Nie wejdę na tę

215/361
Poncjusz Piłat

wysoką górę, na tę wysoką wieżę, gdzie tego nieszczęśliwy siedział w zamknię-


ciu; nie zajrzę w tę okropną przepaść, w którą rzucił się z rozpaczy!”
Wariant tej legendy Bułhakow znalazł także w książce I. Porfiriewa „Apokry-
ficzne opowieści o nowotestamentowych postaciach i zdarzeniach w rękopisach
biblioteki Sołowieckiej”. Opowiada się tam, że cesarz Tyberiusz, uzdrowiony z
„ropiejącego strupa” na czole po dotknięciu chustą Weroniki, rozgniewał się na
Piłata, za to, że skazał na śmierć tak wspaniałego lekarza. Cesarz wezwał go do
Rzymu z zamiarem ukarania śmiercią, lecz

Piłat, dowiedziawszy się o tym, sam zadał sobie śmierć własnym nożem. Ciało Piła-
ta wrzucili do Tybru, lecz ten go nie przyjął; potem wyrzucali je w innych miej-
scach, aż znaleźli głęboką studnię, otoczoną górami, gdzie dotychczas spoczywa.

Charakterystyczne, że we wszystkich legendach ostatnie schronienie Piłata znaj-


duje się w górach. Za tą tradycją podążał także Bułhakow.
W postaci Piłata odnajdziemy jasny związek z ideami Lwa Tołstoja. Bułhakow
— według świadectwa pisarza Emiliana Mindlina, który dobrze znał autora „Mi-
strza i Małgorzaty” w latach 20. — pewnego razu oświadczył: “Po Tołstoju nie
wolno żyć i działać w literaturze tak, jak njgdy go nie było”. Bułhakow niewąt-
pliwie znał nie tylko z utwory Tołstoja, ale także wspomnienia o wielkim pisa-
rzu i myślicielu. Uwagi Bułhakowa, w szczególności, nie mogły ujść pamiętniki
redaktora czasopisma „Życie”, Władimira Posse, po raz pierwszy opublikowane
w 1909 roku w nr 4 petersburskiego „Nowego czasopisma dla wszystkich” pod
tytułem „Spotkania z Tołstojem”. W 1929 roku, kiedy zaczęła się praca nad „Mi-
strzem i Małgorzatą”, znacznie uzupełniony wariant tych wspomnień wyszedł w
książce W. Posse’go „Moje życie”. Zostało tam przytoczone opowiadanie Toł-
stoja o strażniku, przysłanym na prośbę Sofii Andrejewnej [żony Tołstoja,
S. Biers — B.S.] dla ochrony Jasnej Polany:

Obecność strażnika, widocznie, bardzo męczyła Lwa Nikołajewicza.


— Podszedłem do strażnika — opowiadał Lew Nikołajewicz — i pytam go: „Co tam
u ciebie wisi u boku? To nóż?”
— Jaki nóż? To nie nóż, a tasak.
— Cóż ty nimi będziesz robić? Chleb ciąć?
— Jaki tam chleb?!

216/361
Poncjusz Piłat

— No tak, chłopa, który cię chlebem żywi.


— No, może i tak, będę ciąć chłopa.
— Przecież ty też jesteś chłopem. Jakże ci nie wstyd ciąć swojego brata chłopa?
— Chociaż wstyd, to ciąć będę, bo mam taką posadę.
— Po co zatem nająłeś się na taką posadę?
— A dlatego, że wszyscy dają mi miesięcznie szesnaście rubli, a tu dają mi trzydzie-
ści dwa ruble, dlatego i poszedłem na tę posadę.
— Odpowiedź strażnika — z uśmiechem zauważył Tołstoj — objaśniła mi wiele nie-
zrozumiałych rzeczy w życiu. Weźmy chociażby Stołypina. Dobrze znałem jego ojca
i jego niegdyś kołysałem na kolanach. Być może, i jemu jest wstyd wieszać,64 a wie-
sza, dlatego że taką ma posadę. A na tę posadę poszedł, dlatego że dają mu nawet
nie szesnaście rubli, a jakieś marne grosze — osiemdziesiąt tysięcy rocznie.
I tacy są wszyscy ci przyzwoici ludzie, z tak zwanego towarzystwa. Mili, uprzejmi,
grzeczni dopóki sprawa nie dotyczy posady, a na posadzie — bydlaki i kaci. Taki, na
przykład, był znany szef żandarmów Mieziencew, zabity za swoje okrucieństwa
przez rewolucjonistów.65 A poza posadą był przemiły i dobroduszny człowiek; do-
brze go znałem.

Piłat u Bułhakowa mówi „człowiekowi z nożem” — wykonującemu funkcje kata


centurionowi Markowi Szczurza Śmierć (który u boku ma wprawdzie, nie tasak,
ale krótki rzymski miecz):

Ty, Marku, także masz podłą służbę. Żołnierzy czynisz kalekami…

Prokurator próbuje przekonać sam siebie, że właśnie posada zmusiła go do wy-


słania na stracenie niewinnego Jeszui, że to z powodu złej posady wszyscy w Ju-
dei szepczą, że on jest „okrutnym potworem”. W finale, kiedy Małgorzata i
Mistrz widzą siedzącego w fotelu na płaskim górskim szczycie Poncjusza Piłata,
Woland odpowiada na pytanie Małgorzaty, że prokurator

...mówi... ciągle to samo. Powtarza, że nawet przy księżycu nie może zaznać spoko-
ju i że przyszło mu zagrać niedobrą rolę.

64 Stołypin, jako ówczesny premier wprowadził dla stłumienia rewolucyjnych wystąpień po-
lowe sądy wojenne, często orzekające karę śmierci [przyp. B.S.].
65 Generał-adiutanta N. Mieziencewa zabił sztyletem rewolucjonista-narodnik i pisarz S.

Stiepniak [przyp. B.S.].

217/361
Poncjusz Piłat

Jak Tołstoj, Bułhakow twierdził, że żadnymi służbowymi obowiązkami nie wol-


no usprawiedliwić przestępczej przemocy. Dla Piłata słowa o posadzie są tylko
próbą uspokojenia chorego sumienia. Ciekawie, że w świetle tołstojowskich
słów o Stołypinie, który gotów jest wieszać za wysoką pensję, rozważania Piłata
o złej posadzie można odczytać też jako skrytą aluzję do szeroko znanego łapów-
karstwa piątego prokuratora Judei (zresztą, jeżeli pod tym względem był gorszy
od innych rzymskich namiestników, to tylko niedużo). Wiadomo, że Piłat na ko-
niec został zdjęty ze stanowiska także z powodu nadmiernego zdzierstwa podat-
kowego. Bułhakow silnie go uszlachetnił w porównaniu z prototypem, dlatego
jego łapownictwo i zachłanność ukryły się w podtekstach.

218/361
Józef Kajfasz
Kapłan żydowski, przewodniczący Sanhedrynu. Postać Kajfasza jest zaczerpnię-
ta z Ewangelii, gdzie przewodzi sądowi nad Jezusem. W synodalnym przekła-
dzie Ewangelii na rosyjski, Kajfasz jest Kajafą i ten wariant występuje we wcze-
snych redakcjach powieści. Groźba Poncjusza Piłata wobec Kajfasza ma źródło
w pracy francuskiego historyka Ernesta Renana „Antychryst”, gdzie opowiada
się o zdobyciu i zburzeniu Jerozolimy przez wojska Tytusa w 70 roku [ery
chrześcijańskiej]. W archiwum Bułhakowa zachował się wypis z tej książki z
wyliczeniem legionów, które brały udział w oblężeniu i szturmie miasta. Renan
pisał, że „z Tytusem szły cztery legiony: 5. Masedonisa, 10. Fretensis, 12. Fulmi-
nata, 15. Arollinaris, nie licząc licznych pomocniczych wojsk, dostarczonych
przez jego syryjskich sojuszników, i mnóstwa Arabów, którzy pojawili się, li-
cząc na grabież”. Prokurator przepowiada kapłanowi: „nie jedną kohortę zoba-
czysz w Jeruszalaim, o, nie jedną! Przyjdzie pod mury miasta cały Legio Fulmina-
ta, przyjdzie arabska konnica, a wtedy usłyszysz gorzki płacz i narzekania!”.
Prawdopodobnie odbija się w tym odmalowany przez francuskiego historyka i
robiący duży wrażenie obraz ostatnich dni Jerozolimy:

...Zacięta walka toczyła się we wszystkich podwórzach i na wszystkich gankach


przed cerkwią. Straszna rzeźnia odbywała się wokoło ołtarza, konstrukcji w typie
ściętej piramidy, zwieńczonej platformą i wznoszącej się przed świątynią; trupy za-
bitych na platformie staczały się po stopniach i tworzyły sterty u stóp budynku.
Strumienie krwi płynęły ze wszystkich stron; niczego nie było słychać, prócz prze-
raźliwych krzyków zabijanych, których, umierając, przeklinali niebiosa. Był jeszcze
czas na to, by ukryć się w górnym mieście, lecz wielu wolało zginąć, uważając
śmierć w obronie sanktuarium za godną pozazdroszczenia; inni rzucali się w pło-
mienie, rzucali się na rzymskie miecze lub popełniali samobójstwo. Kapłani, którym
udało się wejść na dach świątyni, wyrywali dachówki razem z ołowianym mocowa-
niem i rzucali je w dół na Rzymian, kontynuując to, dopóki płomień ich nie pochło-
nął. Duża liczba Żydów zebrała się wokoło „świętej świętych”, idąc za słowami
proroka, który zapewnił ich, że nastała właśnie ta chwila, kiedy Bóg pokaże im dro-
gę ocalenia. Jedna z galerii, w której okryło się około sześciu tysięcy nieszczęśliw-
ców (prawie bez wyjątku kobiet i dzieci), została spalona razem z nimi. W tamtej
chwili z całej świątyni ocalały tylko dwie bramy i część przegrody oddzielającej

219/361
Demonologia

miejsce przeznaczone dla kobiet. Rzymianie wnieśli swoje orły na miejsce, gdzie
znajdowało się sanktuarium i pokłonili się im zgodnie ze swoim obyczajem”.

Być może, z tym opisem związane są słowa Kajfasza, że Bóg obroni lud żydowski
i osłoni cezar, słowa, które w oczach czytelników powieści zostają obalone nie
tylko przez proroctwa Piłata, lecz również przez rzeczywisty smutny los Jerozo-
limy w ciągu kilku dziesięcioleci, o których opowiada się w „Antychryście”.
Strumienie krwi kojarzą się z obietnicą Piłata napojenia Jeruszalaim nie wodą, a,
jak należy się domyślać, krwią.
Złowrogie słowa Poncjusza Piłata skierowane do Kajfasza:

A więc wiedz, arcykapłanie, że nie zaznasz odtąd spokoju! Ani ty, ani twój lud! — i
Piłat wskazał w dal, w prawo, tam gdzie jaśniała na wzgórzu świątynia. — To ci
powiadam ja, Piłat z Pontu, Jeździec Złotej Włóczni!

mają swoim źródło nie tylko w scenie zburzenia świątyni z książki Renana, lecz
również opowiadanie Anatola Fransce’a „Prokurator Judei”. Tam Piłat mówi o
przyszłym losie Judejczyków, którzy doprowadzili ostatecznie do jego usunięcia
ze stanowiska:

Nie da się nimi rządzić, będziemy zmuszeni ich zniszczyć. Wiecznie niepokorni, pie-
lęgnując rewoltę w swoich gorących umysłach, powstaną przeciw nam z wściekło-
ścią, przy której gniew Numidyjczyków i zagrożenia ze strony Partów okażą się ka-
prysami dziecka... Poskromić tego ludu się nie da. Trzeba go zniszczyć. Trzeba ze-
trzeć Jerozolimę z powierzchni ziemi. Jestem już stary, lecz być może nastąpi taki
dzień, kiedy ujrzę, jak padają jej mury, jak płomień pożera domy, mieszkańcy giną
od miecza, a świątynia jest zrównana z ziemią. I wtedy będę nareszcie pomszczony.

Piłat France’a wini Żydów jedynie za swoją dymisję. Bułhakow składa winę nie
na lud żydowski ogólnie, ale na jego przywódcę, Kajfasza, a winą jest stracenie
Jeszui Ha-Nocri, którego dopiął kapłan. Prokurator mówi wprost: przypomnisz
sobie wtedy jak to uratowaliście Bar Rabbana i pożałujesz, że posłałeś na śmierć
filozofa z jego pokojowym przekazem!
Jednak pisarz każe swojemu Piłatowi grozić przyszłymi karami nie tylko prze-
wodniczącemu Snhedrynu, lecz również całemu żydowskiemu ludowi, niejako
wywracając do góry nogami dopisywaną kapłanowi w Ewangeliach podłą mą-
drość, zgodnie z którą lepiej niech zginie jeden dobry człowiek, niż cały naród.
Tę tezę Kajfasz zwalcza, twierdząc:

220/361
Demonologia

Tyś go chciał wypuścić po to, by podburzał lud, by natrząsał się z religii i przywiódł
lud pod rzymskie miecze! Ale ja, arcykapłan judejski, póki życia mego, religii naszej
hańbić nie pozwolę i lud mój osłonię!”

Tu Kajfasz w zamaskowany sposób cytuje słowa Jezusa z Ewangelii według Ma-


teusza: „Nie pokój wam przyniosłem, lecz miecz”, traktując je nie przenośnie, jak
w ewangelicznym tekście (gdzie Chrystus w ten sposób tylko stwierdza prymat
swojej nauki nad rodzinnymi, społecznymi lub innymi więzami), a dosłownie, ja-
ko dążenie do przywiedzenia Żydów pod miecze Rzymian.
Podkreślmy, że w materiałach do „Mistrza i Małgorzaty” pozostał wypis z „Hi-
storii Żydów” Heinricha Graetza o tym, że Jezus „został postawiony przed San-
hedrynem, lecz nie Wielkim, a przed Małym, który miał 23 członków i prze-
wodniczącego kapłana, Józefa Kajfasza”. Dlatego wyrok na Jeszuę wydają w po-
wieści Mały Sanhedryn i Kajfasz.

221/361
Juda z Kiriatu
Nazwisko postaci pochodzi od ewangelicznego Judasza Iszkarioty, który zdra-
dził Jezusa za trzydzieści srebrników. Bułhakow zmienił Judasza Iszkariotę w Ju-
dasza z Kiriatu, stosując zasadę transkrypcji imion ewangelicznych, zastosowaną
w sztuce Siergieja Czewkina „Jeszua Hanocri“. Bezstronne odkrycie prawdy”.
U Czewkina był Juda, syn Szymona z Keriotu, a Bułhakow zrobił swojego boha-
tera Judaszem z Kiriatu. Czewkin bardzo nietradycyjnie potraktował zachowa-
nia Judasza, wyprzedziwszy rozwój jego postaci w literaturze i sztuce XX w.,
w szczególności, w znanej rock-operze „Jezus Christ Superstar” z 1969 roku i z
libriettem Tima Rice’a. Autor „Jeszui Hanocri” podkreślał:

Historia uczy, że jeżeli z jakieś wojującej organizacji jeden z jej członków przecho-
dzi na stronę wroga lub zwyczajnie opuszcza organizację, to zawsze w grę wchodzi
dotknięta ambicja, rozczarowanie do idei i celów organizacji lub osobowości przy-
wódcy (może też być pradawna walka za samicę) — niekiedy występują wszystkie te
czynniki razem w różnych kombinacjach. Niekiedy rzeczywiście dołącza do tego in-
teresowność, lecz nie jako przyczyna, a skutek.

W sztuce Czewkina zdrada Judasza jest właśnie takim połączeniem powodów,


przy czym jako jeden z podstawowych motywów występuje tu zazdrość o sym-
patię jaką Jeszua cieszy się u siostry Łazarza, Marii. U Bułhakowa Judasz, wyda-
wałoby się, zdradza Jeszuę Ha-Nocri z powodu namiętności, o której naczelnik
tajnej straży Afraniusz tak mówi Piłatowi: „On ma jedną namiętność, prokurato-
rze… Namiętność do pieniędzy”. Jednak i tu interesowność ostatecznie okazuje
się tylko skutkiem. Judasz kocha Nizę i naiwnie marzy o dorobieniu się, aby za-
brać ją od obmierzłego męża. Jego ukochana okazuje się wszakże agentem Afra-
niusza i sam zdradza tego, który wcześniej zdradził Jeszuę.
Wypis z Farrara dotyczący nazwy miasta Kiriat w archiwum Bułhakowa odnosi
się do fragmentu, w którym Farrar, wykorzystując w charakterze źródła Księgę
Jozuego, pisze: „Kiriat jest nazwą miasta na południowej granicy Judei”. Odpo-
wiedni fragment Biblii66 brzmi tak: …a miastami tymi były Gibeon, Kefira, Beerot i
66Sokołow cytuje w tym miejscu synodalne tłumaczenie rosyjskie, ja posługuję się tłumacze-
niem Brytyjskiego i Zagranicznego Towarzystwa Biblijnego [przyp. tłum.].

222/361
Józef Kajfasz

Kiriat-Jearim (Joz 9, 17). Czewkin i Bułhakow przejęli od Farrara dekodowanie


przydomku „Iszkariota“, ale różnie transkrybowali nazwę miasta. Pierwszy,
oczywiście, korzystał z angielskiego oryginału, a drugi, sądząc po pozostałych w
archiwum wypisach — z tłumaczenia M. Fiwiejskiego, wydanego w 1904 roku,
gdzie odpowiedni fragment brzmiał: „Oto były przydziały plemion synów ży-
dowskich: w bezpośrednim sąsiedztwie z Judeą na południu: …Gacor-Chadafa,
Kiriat, Checron, inaczej Gacor”.
Z książki Farrara zapożyczone są informacje o wysokości nagrody Judasza: trzy-
dzieści tetradrachm — taką właśnie kwotę wymienia w powieści przed śmier-
cią. Angielski historyk twierdził, że w czasach Chrystusa nie było w obrocie
szekli, „ale Żydzi mogli płacić syryjskimi lub fenickimi tetradrachmami, które
miały identyczną wagę”.
Bułhakow stał się autorem oryginalnego traktowania fabuły ewangelicznej,
wprowadzając do powieści epizod zabójstwa Judy na polecenie Piłata. W scenie
zagłady zdrajcy pisarz wykorzystał szereg szczegółów ze szkicu rosyjskiego pi-
sarza Aleksandra Fiedorowa „Gietsemani”, opublikowanego w kwietniu 1911 ro-
ku w petersburskim czasopiśmie „Nowoje słowo”. Fiedorow opisuje w nim
swoje wrażenia ze zwiedzania ogrodu Getsemani w księżycową wiosenną noc.
Przy tym występuje tam wiele realiów, które odbiły się w powieści Bułhakowa:
tureckie koszary na miejscu pałacu Piłata (w „Mistrzu i Małgorzacie“ obok pała-
cu ulokowały się rzymskie koszary); karawany Arabów-pielgrzymów na wiel-
błądach, które ani trochę nie zmieniły się od czasów Chrystusa; brama i ogrodze-
nia; przeprawa przez potok Cedron. W samym ogrodzie autora „Getsmani” śle-
dziło dwóch rozbójników i uratowała go tylko obecność przewodnika. Od niego
też Fiedorow dowiedział się, że niedawno został tu zamordowany mnich pra-
wosławny, Pafnucy. Pisarz twierdzi, że dowiedziawszy się o mordzie, powtó-
rzył w pamięci całą historię Jezusa, która mu się natychmiast przypomniała. O Ju-
dzie natomiast mówi następująco:

Nie należy mierzyć wielkości boskiej ofiary, lecz zimny dreszcz przebiega na myśl o
tym, że za nią i przed nią stoi zdrada. Ona szydzi bezpłodnością, dźwiękiem srebrni-
ków odpowiada na modlitwę, w której paciorkami różańca są krwawe krople potu.
Szpieguje chwalebne czyny i na każdym kroku zdradzieckimi uderzeniami noża pod-
cina ich korzenie. Powiesił się Juda, lecz za nim stali kapłani. Siła zdrady jest w
nich. I w zastępstwie jednej złamanej klingi zawsze znajdzie się inna, by z ciemności
razić bohatera”.

223/361
Józef Kajfasz

Bułhakow prawdopodobnie nie bez wpływu szkicu Fiedorowa wybrał ogród


Getsemani na miejsce mordu. W powieści Judę razi w ciemności zdradziecka
klinga mordercy, jednak tak Juda, jak i jego literacki prototyp z „Getsemani”, są
zaledwie narzędziami w rękach Kajfasza. Piłat przez zamordowanie zdrajcy nie
tylko nie może odpokutować swojego grzechu, ale nie jest także w stanie wy-
rwać korzeni spisku. Członkowie Sanhedrynu na ostatek starają się o dymisję
prokuratora i w powieści Piłat przeczuwa taki wynik.
Uwagę Bułhakowa niewątpliwie przyciągnęły też słowa Fiedorowa o tym, że

„w okresie dwóch tysiącleci na ziemię zeszły ulewy krwi, kości padały jak chrust, a
dzikie wojenne burze szalały już w czasach Chrystusa. Jerozolima padała i powsta-
wała wiele razy, lecz w Getsemani rosną te same szaroniebieskie oliwki, te same
czerwone cyklameny kołyszą się wśród kamieni, jak ogniste motyle. I ludzie zostali
ci sami”.

U Bułhakowa pierwsze krople krwi, którą przelano w ogrodzie Getsemani po


kaźni Jeszui Ha-Nocri — to krople krwi Judy. Ze wspomnianym wyżej fragmen-
tem u Fiedorowa współbrzmią słowa Mateusza Lewity do Poncjusza Piłata o
tym, że „jeszcze krew się poleje”, jak również uwaga Wolanda na seansie czarnej
magii w Variete o tym, że od czasów Jezusa ludzie niewiele się zmienili.
Epilog „Mistrza i Małgorzaty” współbrzmi z Wniebowstąpieniem Chrystusa w
wyobraźni Fiedorowa:

Chmury i księżyc dodają jeszcze więcej uroku temu, że widzę, zgaduję, prawie poj-
muję. Szerzej rozpostarła się srebrzyście-niebieska przestrzeń między ziemią i
chmurami; nieskończenie długim pasem, ograniczonym przez chmury i ziemię,
świeci ona i niejako płynie, jak jasna rzeka. Z lewej strony, pod tą rzeką światła,
jest jeszcze więcej jaskrawej przestrzeni, fosforyzującej i błyszczącej, zupełnie jak
zwierciadło księżyca, który wychyla się zza chmur.

W epilogu „Mistrza i Małgorzaty” Iwan Bezdomny, były poeta, który stał się
profesorem historii, widzi we śnie Jeszuę rozmawiającego z Piłatem. Przy tym
księżycowy promień zaczyna wrzeć, chlusta zeń

...księżycowa rzeka, rozlewa się na wszystkie strony. Księżyc panoszy się, igra, księ-
życ tańczy i figluje. Wówczas ucieleśnia się w owym strumieniu kobieta niezwykłej
piękności i za rękę prowadzi do Iwana obrośniętego człowieka...

— Mistrza. Ta dwójka pociesza byłego poetę, po czym

224/361
Józef Kajfasz

...księżyc zaczyna szaleć, zwala potoki światła wprost na Iwana, rozbryzguje to


światło na wszystkie strony, w pokoju wzbiera księżycowa powódź, blask faluje,
wznosi się coraz to wyżej, zatapia łóżko.
To właśnie wtedy Iwan ma we śnie taką szczęśliwą twarz.

[Góra Oliwna] i ogród Getsemani z miejsca Wniebowstąpienia u Bułhakowa


przekształcił się w miejsce zabójstwa Judy. Autor „Mistrza i Małgorzaty” połą-
czył rozważania Fiedorowa o Judzie z opowieścią o dwóch rozbójnikach ogro-
dzie Getsemani i zamordowaniem ojca Pafnucego.
Jeszcze w 1924 roku w felietonie „Purpurowa wyspa” pojawiła się scena zamor-
dowania murzyńskiego wodza Riki-Tiki, który przechodzi na stronę obcych na-
pastników przeciw rodzonej wyspie. Bardzo to przypomina scenę zamordowa-
nia Judy:

Murzyn w jednej chwili wciągnął nóż i w natchnieniu wbił go Riki-Tiki, nadzwyczaj


celnie uderzając pomiędzy 5 i 6 żebro z lewej strony.
— Pomo… — stęknął wódz — ...cy dokończył już nie na tym świecie, a przed tronem
Najwyższego.
— Hurra!!! — wrzasnęli Etiopczycy.

W „Mistrzu i Małgorzacie“

W tej że chwili za plecami Judy wzniósł się nóż i wbił się pod łopatkę zakochanego.
Juda zatoczył się do przodu, wyrzucił w powietrze dłonie o zakrzywionych palcach.
Człowiek, który stał z przodu, przejął Judę na swój nóż — wbił go w serce Judy aż
po rękojeść.

— Ni…sa… — nieswoim, wysokim i czystym młodzieńczym głosem, ale pełnym wy-


rzutu basem wyrzekł Juda i nie wydał już żadnego dźwięku. Ciało jego uderzyło o
ziemię tak mocno, że aż jęknęła.

Kiedy Afraniusz relacjonuje zabójstwo Judy Piłatowi, podkreśla, że „Zamor-


dowano go nadzwyczaj umiejętnie”. Na pytanie prokuratora: „Możemy więc być
pewni, że on nie zmartwychwstanie? — naczelnik tajnej straży odpowiada filo-
zoficznie: — O nie, procuratorze. Powstanie z martwych, kiedy zagrzmi nad
nim trąba mesjasza, na którego wszyscy tu czekają. Ale nie wcześniej“.
Epizod z zabójstwem Judy rozwiązuje się jako epiczne przekształcenie karyka-
turalnego opisu zamordowania zdrajcy Riki-Tiki (murzyni oskarżają wodza o to,

225/361
Józef Kajfasz

że ich z wyrachowaniem zapędził pod ogień brytyjskiej ciężkiej artylerii). Obaj


zostają zabici umiejętnym uderzeniem noża w serce, ogłuszające „hura” Eiopczy-
ków z okazji zagłady Riki-Tiki przekształca się w „Mistrzu i Małgorzacie“ w
huk, który wydaje ziemia po upadku Judy. Jednakowo wygląda podzielono na
dwie części ostatnie słowo, które wymawiają ofiary, przy czym Riki-Tiki koń-
czy je już na tamtym świecie. A Juda czeka na zmartwychwstanie, kiedy nad nim
zagrzmi trąba Mesjasza. Karykaturalny mord w felietonie przekształca się w
epickie mord Judy w „Mistrzu i Małgorzacie“.
Judę ostatecznie gubi miłość do Nisy, której imię wymawia pełen wyrzutu w
ostatnich chwilach życia. Nóż mordercy wznosi się nad Judą „jak błyskawica”,
przypominając słowa Mistrza, którymi ten oddaje powstanie miłości między nim
i Małgorzaty:

Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca,
i poraziła nas oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty!

Jednak, jeżeli Nisa zdradza swojego ukochanego, to Małgorzata do końca pozo-


staje wierna Mistrzowi i chcąc go ratować, gotowa jest nawet sprzedać duszę
diabłu.
Juda, obdarzony przez los powierzchownością pięknego mężczyzny: „młody
człowiek ze starannie przystrzyżoną bródka, w białym opadającym na ramiona
kefi, w nowym, odświętnym błękitnym tallicie obramowanym u dołu kutasika-
mi, w nowiuteńkich poskrzypujących sandałach“ — „przystojny młodzieniec o
orlim nosie”. Tu posiada wiele cech Jezusa z książki Farrara, w tym szczegóły
ubrania: białe kefi, błękitny płaszcz „tallit”. Angielski historyk sądził, że

...możemy z pełnym czci przekonaniem wierzyć, że w ciele, które zamykało w sobie


przedwieczną boskość i nieskończoną świętość, nie mogło być niskie lub odpychają-
cego, a przeciwnie, było w nim „coś niebiańskiego”, jak mówi święty Hieronim.
Wszelkie prawdziwe piękno jest tylko „sakramentem dobroci”, i sumienie tak nie-
winne, duch tak pełen harmonii, życie tak wielkie i szlachetne nie mogły nie wyra-
żać się w powierzchowności, nie mogły nie odbijać się w twarzy syna człowieczego.
Na temat piękna Jego powierzchowności nigdzie nie znajdujemy najmniejszej wska-
zówki... lecz z drugiej strony, nigdzie nie spotykamy, nawet w mowie jego wrogów,
ani jednego słowa lub aluzji, które mogłyby odnosić się do braku urody.

226/361
Józef Kajfasz

Farrar w głębi duszy wierzył, że powierzchowność Chrystusa „nie mogła nie za-
wierać cech wielkiego proroka i arcykapłana”, chociaż odrzucał późniejsze apo-
kryficzne rysopisy Jezusa jak zbyt już idealne, święte i nieziemskie:

Nikifor, przedstawiając opis, otrzymany od Jana Damasceńskiego w ósmym stule-


ciu, mówi, że Jezus podobny był do Marii Panny, że był ładny i zdumiewająco wyso-
kiego wzrostu, z jasnymi i lekko wijącymi się włosami, których nigdy nie dotykała
ręka Jego Matki, miał ciemne brwi, owalną twarz o bladym i smagłym odcieniu, ja-
sne oczy, nieco przygarbioną postać i spojrzenie, w którym wyrażała się cierpli-
wość, szlachetność i mądrość”.

Jeszcze mniej wiarygodnie wyglądał portret Chrystusa w liście jakiegoś wymy-


ślonego „przewodniczącego ludu jerozolimskiego”, Lentulusa, do senatu rzym-
skiego:

Ma falujące włosy, a nawet kręcone, winnego koloru, które połyskują spadając na


ramiona i dzielą się pośrodku głowy według zwyczaju nazarejczyków. Jego czoło
jest czyste i równe, a twarz bez znamion i zmarszczek, lecz zabarwiona rumieńcem.
Jego nos i usta są nieskazitelne, ma gęstą brodę tego samego orzechowego koloru
jak włosy, niezbyt długą, lecz rozwidloną. Oczy ma niebieskie i bardzo jasne.

Brytyjski biskup miał nadzieję, że ten opis „zawiera w sobie chociaż słaby odgłos
przekazów, pochodzących z czasów Ireneusza, Papiasza i apostoła Jana.
Bułhakow całkowicie odrzucił świadectwa o zewnętrznym, fizycznym pięknie
Jezusa. Za to został nim obdzielony w powieści zdrajca — Juda, aby jeszcze bar-
dziej kontrastowała brzydota duszy tej postaci. Autor „Mistrza i Małgorzaty”
mądrze ubrał Judę w niebieski tallif i białe kefi. Zgodnie z symboliką kwiatów,
opisanej w książce P. Floreńskiego „Filar i podpora prawdy”, biały kolor „zna-
mionuje cnotę, radość lub prostotę”, a niebieski — „niebiańską kontemplację”.
Juda rzeczywiście prostoduszny i naiwny, szczerze cieszy się z trzydziestu te-
tradrachm, licząc, że kupi za nie miłość Nisy, lecz ta jego naiwność, zgodnie z
porzekadłem, jest gorsza od złodziejstwa.
Niektóre ważne szczegóły, związane z fabularną linią Judy, Bułhakow zasięgnął
z pracy Renana „Życie Jezusa” , przeciw któremu występował Farrar. Na przy-
kład, wspomnienie w dialogu Jeszui z Piłatem , że Juda w czasie rozmowy z Ha-
Nocri „zapalił świeczniki”, ma związek z opowiadaniem Renana o kanonach ży-
dowskiego sądownictwa:

227/361
Józef Kajfasz

...Kiedy kogokolwiek oskarżają o „zgorszenie”, chowają dwóch świadków za para-


wanem i starają się ulokować podejrzanego w przyległym pomieszczeniu, skąd
świadkowie mogą go usłyszeć, nie będąc zauważeni. Obok niego zapalają dwie
świece, by upewnić się, że świadkowie go widzą.

Juda przy skrytych w swoim domu świadkach roztropnie prowokuje Jeszuę Ha-
Nocri do wypowiedzi, które mogą być uznane za obrazę majestatu. Dlatego po
słowach, że „Człowiek wejdzie do królestwa prawdy i sprawiedliwości, w któ-
rym niepotrzebna już będzie żadna władza”, mających znamiona przestępstwa,
Ha-Nocri został natychmiast aresztowany przez ukrywające się w pomieszcze-
niu straże.

228/361
Mateusz Lewita
Jedyny uczeń Jeszui Ha-Nocri, Mateusz Lewita pochodzi od Ewangelisty Mate-
usza, któremu tradycja przypisuje autorstwo najdawniejszych spisanych świa-
dectw z życia Chrystusa, składających się na podstawę trzech Ewangelii: Mate-
usza, Łukasza i Marka, zwanych synoptycznymi.
Bułhakow w powieści niejako rekonstruuje proces tworzenia owych świadectw
przez Mateusza — pierwotnego wypaczania historii Jeszui Ha-Nocri i Poncjusza
Piłata, pomnożonego następnie w kanonicznych Ewangeliach. Sam Jeszua pod-
kreśla, że Mateusz „niedokładnie zapisuje to, co mówię”. Według stwierdzenia
Ha-Nocri:

... chodzi za mną taki jeden z kozim pergaminem i bez przerwy pisze. Ale kiedyś zaj-
rzałem mu do tego pergaminu i strach mnie zdjął. Nie mówiłem dosłownie nic z te-
go, co tam zostało zapisane. Błagałem go: spal, proszę cię, ten pergamin! Ale on mi
go wyrwał i uciekł.

Rękopisy Mateusza Lewity i Mistrza nie płoną, lecz zawierają nie prawdziwą, a
zniekształconą wiedzę. To pierwotne wypaczenie idei Jeszui przez Mateusza
prowadzi do przyszłego rozlewu krwi, o czym uczeń Ha-Nocri uprzedza Pon-
cjusza Piłata, mówiąc, że „jeszcze krew się poleje”.
Podkreślmy, że w pierwszej redakcji powieści Mateusz zapisywał słowa i czyny
Jeszui do notesu. W przygotowawczych materiałach do ostatniej redakcji „Mi-
strza i Małgorzaty” pozostały wypisy z książki M. Szczełkunowa „Sztuka dru-
karstwa w jego historycznym rozwoju”, gdzie podkreślono, że pierwsze książki
w Rzymie pojawiły się dopiero w drugiej połowie I w., i że wszystkie były
zszyte z papirusu, a nie z papieru, który pojawił się w Europie jeszcze później.
Podstawowymi materiałami piśmiennymi w imperium rzymskim za czasów Jezu-
sa Chrystusa pozostawały pergamin i papirus. W ostatecznym tekście powieści
Mateusz Lewita pisze na zwitku pergaminu, który, w odróżnieniu od długo-
wiecznego papirusu, nie mógł przetrwać stuleci i wpłynąć na treść Ewangelii.
Przekleństwa Lewity rzucane na Boga, mają niespodziewane źródło — powieść
Władimira Zazubrina (Zubcowa) „Dwa światy” o wojnie domowej na Syberii.

229/361
Mateusz Lewita

Uczeń Jeszui, bezsilny wobec cierpień Nauczyciela na krzyżu, przekonawszy się


o nieskuteczności swoich modlitw, przeklina Boga i niejako oddaje się pod opie-
kę diabła:

Byłem w błędzie! — krzyczał zupełnie zachrypnięty Lewita. — Ty jesteś Bogiem zła!


A może twoje oczy całkiem już przesłonił dym z ofiarnych ołtarzy świątyni, a twoje
uszy nie słyszą już niczego prócz dźwięku trąb kapłanów? Nie jesteś wszechmogący!
Jesteś Bogiem nieprawości! Przeklinam cię, Boże łotrów, opiekunie zbójców, na-
tchnienie zbrodniarzy!

Główny bohater powieści Zazubrina, podporucznik białej armii, obserwując


cierpienia i zagładę cofających się oficerów i uchodźców, przeklina przed ikoną
Boga-ojca:

Widzisz? Widzisz nasze męki, złośliwy starcze? Jak głupi byłem, kiedy wierzyłem w
twoją mądrość i dobroć. Cierpienia ludzi sprawiają ci radość. Nie, nie wierzę w cie-
bie. Ty jesteś bogiem kłamstwa, przemocy i oszustwa. Jesteś bogiem inkwizytorów,
sadystów, katów, rozbójników i morderców! Tyś jest ich patronem i obrońcą.

Zwrócenie się Mateusza Lewity do diabła okazuje się skuteczne: nad Jeruszalaim
nadciąga z zachodu burza, który zmusza Poncjusza Piłata do zwinięcia wart i do-
bicia ukrzyżowanych. Kiedy Lewita później przynosi Wolandowi wiadomość o
zdecydowanym losie Mistrza i Małgorzaty, nazywa diabła magiem zła i władcą
cieni, zapomniawszy o swoim wcześniejszym pozyskaniu jego protekcji, czym
wywołuje ironiczne pytanie szatana: „Skoro przybyłeś do mnie, to dlaczego mnie
nie pozdrowiłeś, były poborco podatków?“ Teraz jednak Mateusz Lewita nie
pragnie, by diabeł cieszył się dobrym zdrowiem, i w swojej wersji historii Jeszui
Ha-Nocri wprost zaprzecza udziałowi w niej „księcia ciemności”, który przecież
był i na tarasie u Poncjusza Piłata, i w ogrodzie, kiedy ten rozmawiał z Kajfa-
szem, i przy ogłoszeniu wyroku, i w czasie kaźni, kiedy usłyszał przekleństwa
Mateusza pod adresem Boga i zareagował na nie.

230/361
Afraniusz
Naczelnik tajnej straży, bezpośrednio podlegający prokuratorowi Judei, Poncju-
szowi Piłatowi. Pierwowzorem Afraniusza został Afraniusz Burr, o którym
szczegółowo opowiada francuski historyk religii Ernesta Renan w książce „An-
tychryst”67. Wypisy z tej książki pozostały w archiwum Bułhakowa. Renan pisał
o „szlachetnym” Afraniuszu Burre, zmarłym w 62 roku, który zajmował stanowi-
sko prefekta pretorianów (ten urzędnik wykonywał między innymi funkcje poli-
cyjne) i, według słów historyka, „powinien odpokutować żałosną śmiercią swoje
przestępcze życzenie czynienia dobra, układając się w tym samym czasie ze
złem”. Będąc dozorcą więziennym apostoła Pawła, Afraniusz obchodził się z nim
po ludzku, chociaż, jak pisze Renan, wcześniej „Paweł nie miał z nim żadnych
bezpośrednich kontaktów. Jednak możliwe, że życzliwe podejście do apostoła
wynikało z dobroczynnego wpływu, jaki ten sprawiedliwy i cnotliwy człowiek
rozsiewał wokół siebie”. Co do „żałosnej śmierci”, to chodzi o wiadomość w
„Rocznikach” Tacyta o szeroko rozpowszechnionym wśród ludu poglądzie, że
Afraniusz został otruty na rozkaz Nerona. Afraniusz i Poncjusz Piłat także pró-
bują zrobić dobrą rzecz, nie zrywając ze złem. Piłat lituje się na Jeszuą Ha-Nocri,
lecz, obawiając się donosu, zatwierdza wyrok śmierci. Afraniusz z obowiązku
kieruje kaźnią, a później, po aluzyjnym poleceniu prokuratora, zabija donosiciela,
Judę z Kiriatu. Afraniusz i Piłat bardzo osobliwie przyjęli kazanie Ha-Nocri o
tym, że, wszyscy ludzie są dobrzy, ponieważ pierwsze, co robią po śmierci Je-
szui, to zamordowanie Judy, a więc wyrządzenia bezwzględnego zła.
U Renana w „Antychryście” wspomina się o stanowisku prefekta policji w Judei
— otrzymał je od cesarza Wespazjana w czasie pierwszej wojny żydowskiej je-
den z jego judzkich zwolenników, Tyberiusz Aleksander. Afraniusz faktycznie
jest naczelnikiem policji Judei, zwanej w powieści tajną strażą.

67Ernest Renan jest autorem wielotomowej „Historii początków chrześcijaństwa“, której 4


tom jest tak właśnie zatytułowany.

231/361
Azazello, demon pustyni, demon-zabójca
Imię Azazella Bułhakow utworzył od kontrkulturowego bohatera apokryficznej
Księgi Enocha, Azazela, upadłego anioła, który nauczył ludzi wytwarzać broń i
ozdoby. Dzięki niemu kobiety posiadły „lubieżną sztukę“ malowania twarzy.
Dlatego właśnie to Azazello daje Małgorzacie krem, magicznie zmieniający jej
powierzchowność. W książce Porfiriewa „Apokryficzne opowieści o nowote-
stamentowych postaciach i zdarzeniach w rękopisach biblioteki Sołowieckiej“,
znanej najprawdopodobniej autorowi „Mistrza i Małgorzaty“, podkreśla się
szczególności, że Azazel „nauczył ludzi robić miecze, szpady, noże, tarcze, zbro-
je, lustra, bransolety i różne ozdoby; nauczył podkreślać brwi, używać kamieni
szlachetnych i wszelkiego rodu ozdób, aż ziemia się zgorszyła“.
Bułhakowa pociągało połączenie w jednej postaci zdolności do uwodzenia i mor-
du. Właśnie za perfidnego uwodziciela Małgorzata uważa Azazella w czasie ich
pierwszego spotkania w Ogrodzie Aleksandryjskim. Jednak główne zadania
Azazella w powieści wiążą się z przemocą. To on wyrzuca Stiepana Lichodieje-
wa do Jałty, wypędza z przeklętego mieszkania Popławskiego, wuja Michaiła
Berlioza, i zabija z rewolweru barona Meigla.
We wczesnych redakcjach mord na baronie dokonywał się za pomocą noża, jako
bardziej pasującego do wynalazcy wszelkiej używanej w świecie białej broni.
Jednak w ostatecznym tekście Bułhakow uwzględnił fakt rozstrzelania barona
Szteigera [patrz „Baron Meigel“], które miało miejsce w okresie powstawania
powieści i Azazello używa broni palnej.
Azazello także wynalazł krem, który daje Małgorzacie. Krem też ma taką nazwę
— „Krem Azazello“. Czarodziejski krem nie tylko powoduje, że bohaterka staje
się niewidzialna i zdobywa umiejętność latania, ale zostaje również obdarzona
nową, czarodziejską urodą. A do przeklętego mieszkania Azazello wchodzi
przez lustro,to jest przy pomocy swojego własnego wynalazku.
W niektórych ocalałych fragmentach redakcji z 1929 roku imię Azazalla nosi sza-
tan — przyszły Woland. Tu Bułhakow uwzględnił oczywiście wskazówki Por-
firiewa, że u muzułmanów Azazel jest wyższym aniołem, który po swoim upad-

232/361
Azazello

ku został szatanem. Azazello wtedy i później, aż do 1934 roku, nazywał się Fiel-
lo. Możliwe, że to imię (z łaciny „syn“) pojawiło się pod wpływem informacji
Porfiriewa, że w Księdze Henocha są dwa łacińskie imiona Mesjasza: Fillius ho-
minis (syn człowieczy) i Fillius mulieris (syn kobiety). Imię Fiello uwypukla za-
leżność Azazello od przyszłego Wolanda (wtedy jeszcze Azazella), a z drugiej
strony prześmiewczo przyrównuje go do Mesjasza.
W Księdze Henocha, zgodnie z przekładem Porfiriewa, Pan Bóg mówi do ar-
chanioła Rafaela:„Zwiąż Azazela, rzuć go w ciemność i wypędź na pustynię“. W
tym przypadku Azazello występuje na podobieństwo kozła ofiarnego z kano-
nicznej Księgi Kapłańskiej (16:6 i nast.), gdzie Azazel jest kozłem odkupienia,
biorącym na siebie winy całego żydowskiego narodu68. U Porfiriewa cytuje się
także słowiański apokryf o Abrahamie: „przybył diabeł Azazel, w postaci nie-
czystego ptaka, i zaczął kusić Abrahama: co ci Abrahamie po świętych wysoko-
ściach; tam nie jedzą ani piją, nie ma u nich pożywienia człowieczego, ogniem się
żywią i tobie każą“. Dlatego w ostatnim locie Azazello odzyskuje wygląd demo-
na pustyni. Azazello w postaci „nieczystego ptaka“ (wróbla) staje przed profeso-
rem Kuźminem, przeobrażając się następnie w dziwną siostrę miłosierdzia z pta-
sią łapą zamiast ręki i martwym, demonicznym spojrzeniem.
W widoczny sposób apokryf o Abrahamie odbija się w brudnopisowym szkicu
datowanym na 1933 rok:

Spotkanie poety z Wolandem.


Małgorzata i Faust.
Czarna msza.
Nie wzniesiesz się na wysokości. Nie będziesz słuchać mszy, ale będziesz słuchać
romantycznych...
Małgorzata i kozioł.
68 W tym miejscu tekst jest nieco bałamutny. Zgodnie z przekładem Biblii Tysiąclecia: „(7)
Weźmie dwa kozły i postawi je przed Panem, przed wejściem do Namiotu Spotkania. (8) Na-
stępnie Aaron rzuci losy o dwa kozły, jeden los dla Pana, drugi dla Azazela. (9) Potem Aaron
przyprowadzi kozła, wylosowanego dla Pana, i złoży go na ofiarę przebłagalną. (10) Kozła
wylosowanego dla Azazela postawi żywego przed Panem, aby dokonać na nim przebłagania, a
potem wypędzić go dla Azazela na pustynię“. Jak wynika z powyższego, Azazela być może
wypędzono na pustynię, jak później wypędzano kozła, ale to nie on był kozłem ofiarnym, a je-
dynie przyjmował go w ramach ofiary [przyp. tłum.].

233/361
Azazello

Wiśnia. Rzeka. Marzenie. Wiersze. Historia ze szminką“.

W tym szkicu diabeł nie wpuszcza Mistrza (Poety, Fausta) na „święte wysoko-
ści“, gdzie nie ma „pożywienia człowieczego“, a wysyła go do ostatniego, roman-
tycznego schronienia artysty, z ziemskimi płodami (wiśniami) i rzeką, z której
można napić się wody. Azazello oczywiście zmieniony jest w kozła, to znaczy
odzyskuje swój tradycyjny wygląd, a w charakterze cudownego kremu występu-
je pomadka, którą też dał ludziom Azazel.
Fabuły z maścią Azazella, zmieniającą kobietę w wiedźmę, i z przeobrażeniem
Azazella we wróbla, mają dawne mitologiczne korzenie. Można przywołać „Lu-
cjusza czyli Osła“ Lukiana z Samosat i „Metamorfozy“ współczesnego mu Apule-
jusza.
U Lukiana żona Hypparchosa rozebrała się,

...później obnażona podeszła do światła i wziąwszy dwie drobiny kadzidła, rzuciła je


w ogień lampki i długo wypowiadała zaklęcia. Potem otworzyła solidnych rozmia-
rów szkatułkę, w którym znajdowało się mnóstwo puzderek i wyjęła jedno z nich. Co
w nim było, nie wiem, lecz po zapachu wydawało się, że masło. Nabrawszy go, cała
się nim natarła, zaczynając od palców stóp. Nagle zaczęły jej wyrastać pióra, nos
stał się kruczy i krzywy — słowem, otrzymała wszystkie właściwości i wygląd pta-
ków: stała się niczym innym, jak krukiem. Kiedy ujrzała, że cała jest pokryta pióra-
mi, zakrakała straszliwie i podskoczywszy jak wrona, wyleciała przez okno.

Dokładnie tak samo Małgorzat naciera się kremem Azazella, lecz przekształca się
nie w kruka, a w wiedźmę, również uzyskując zdolność latania. Sam Azazello w
gabinecie profesora Kuźmina obraca się najpierw we wróbla, a następnie w ko-
bietę w czepku siostry miłosierdzia, lecz z męskimi ustami, przy czym usta te są
„krzywe, od ucha do ucha i z jednym kłem“. Tu porządek przemiany jest od-
wrotny niż u Lukiana i malejący — zamiast kruka, wróbelek. Ciekawie, że epi-
zod z ukaraniem profesora Kuźmina przez Azazella Bułhakow podyktował w
styczniu 1940 r. po wizycie u profesora W. I. Kuźmina, który nieskutecznie le-
czył autora z nefrosklerozy i skrywał przed pisarzem, że pozostało mu niewiele
życia.
Bułhakow opisując Małgorzatę nacierającą się kremem Azazella, ukazuje prze-
mianę czarodziejki Pamfili, którą obserwuje Lucjusz w „Metamorfozach“ Apule-
jusza:

234/361
Azazello

Naprzód rozdziewa się Pamfila zupełnie z szat, po czym otwiera małą skrzyneczkę, z
której dobywa liczne puszeczki i pudełeczka. Z jednego z nich zdejmuje nakrywkę,
wygrzebuje z niego jakąś maść, którą długo w dłoniach rozcierała, i wreszcie wy-
smarowuje nią siebie całą od paznokci nóg aż do koniuszków włosów na głowie;
wreszcie długo i potajemnie szepce coś z latarnią swą i poczyna wstrząsać się w dy-
gotaniach i dreszczach. Rozpływają się jakoś miękko kształty jej członków, ocieniają
się gładziuchnym puszkiem, okrywają się potem tęgimi lotkami, twardnieje dziób
zakrzywiony, ściągają się szpony ostre jak haki – i oto staje się puszczykiem Pamfi-
la. Teraz wydaje żałosny krzyk i zrazu próbując lotu od ziemi się odbijać zaczyna,
po czym, w powietrze się wzbiwszy, co siły już w skrzydłach na świat wylatuje.

Jeszcze jeden epizod z „Metamorfoz“ odbił się w „Mistrzu i Małgorzacie“, w sce-


nie zamordowania barona Meigla.
U Bułhakowa

„baron zaczął się przewracać na wznak, szkarłatna krew buchnęła z jego piersi, za-
lała wykrochmaloną koszulę i kamizelkę. Pod bijący jej strumień Korowiow pod-
stawił czaszkę, po czym napełnioną podał Wolandowi“.

U Apulejusza tak samo odbywa się pozorny mord na jednej z postaci, Sokratesie:

i odgiąwszy głowę Sokratesa na prawy bok, [Meroe] wbiła mu w lewą stronę szyi
cały mieczyk aż po rączkę, a podstawiwszy szybko mały mieszek skrzętnie schwytała
doń buchającą krew, tak że nawet jedna kropla jej nie uszła i nie zostawiła nigdzie
śladu.

W obu przypadkach krew zabitych zbiera się nie tylko dla ukrycia śladów prze-
stępstwa, lecz również dla przygotowania magicznych substancji.

235/361
Korowiow
Korowiow-Fagot jest najstarszym z podległych Wolandowi demonów, czartem
i rycerzem, przedstawiającym się Moskwiczanom jako tłumacz przy profesorze-
cudzoziemcu i były regent chóru kościelnego. Nazwisko Korowiow skonstru-
owano na wzór nazwiska postaci powieści Aleksego Tołstoja „Upiór”, radcy sta-
nu Tielajewa, który okazuje się rycerzem Amwrosijem i wampirem. Ciekawie,
że Amwrosij jest jednym z gości restauracji w Domu Gribojedowa, wychwala-
jącym jakość jej kuchni na samym początku rozdziału „Zdarzyło się w Gribojedo-
wie“. W finale wizyta Behemota i Korowiowa w tej restaurację kończy się poża-
rem i zagładą Domu Gribojedowa, a w końcowej scenie ostatniego lotu Koro-
wiow, jak Tielajew u Tołstoja, przemienia się w rycerza.
Korowiow związany jest też z utworami Fiodora Dostojewskiego. W epilogu
„Mistrza i Małgorzaty” wśród aresztowanych z powodu podobieństwa nazwisk
jest „czterech Korowkinów”. Tu od razu przypomina się opowiadanie „Wieś
Stiepanczikowo i jej mieszkańcy”, w którym figuruje niejaki Korowkin. Wuj
narratora, pułkownik Rostaniew, zalicza go do bliskich sobie ludzi. Pułkownik

nagle zaczął mówić, nie wiadomo z jakiego powodu, o jakimś panu Korowkinie,
nadzwyczajnym człowieku, którego spotkał przed trzema dniami gdzieś na trakcie i
którego odwiedzin wyczekiwał teraz z ogromną niecierpliwością69.

Dla Rostaniewa Korowkin to „rzadki okaz; uczony, prawdziwy uczony! ...


Człowiek nad wyraz szlachetny!“. I oto przed gośćmi pojawia się dawno ocze-
kiwany Korowkin „w nietrzeźwym stanie ducha”. Jego ubranie składa się ze
znoszonych i uszkodzonych fragmentów strojów, które niegdyś stanowiły zupeł-
nie przyzwoitą odzież i przypomina ubranie Korowiowa. Korowkin jest podob-
ny do bohatera Bułhakow również z powodu wyraźnych oznak pijaństwa na fi-
zjonomii i w wyglądzie:

Był to niewysoki, ale krępy jegomość, może czterdziestoletni, o ciemnych, szpakowa-


tych włosach, ostrzyżonych na jeża, o purpurowej okrągłej twarzy, z małymi prze-

69Przekład Jerzego Jędrzejewicza (przejrzał i poprawił Zbigniew Podgórzec). Opowiadanie


opublikowane w tomie „Wieczny mąż“.

236/361
Korowiow

krwionymi oczami, w wysokim włochatym halsztuku, spiętym z tyłu na klamerkę, we


fraku niezwykle zniszczonym, okrytym pierzem i źdźbłami siana oraz mocno rozdar-
tym pod pachą, w pantalon impossible i z niemożliwie zatłuszczoną czapką, którą
trzymał z dala od siebie. Jegomość ten był kompletnie pijany.

A ot portret Korowiowa:

...przezroczysty, nad wyraz przedziwny obywatel. Malutka główka, dżokejka, kusa


kraciasta marynareczka utkana z powietrza… Miał ze dwa metry wzrostu, ale w
ramionach wąski był i chudy niepomiernie, a fizys, proszę zauważyć, miał szyder-
czą.
...wąsiki jak kurze piórka, maleńkie ironiczne i na wpół pijane oczka, a kraciaste
porcięta podciągnięte są tak wysoko, że widać brudne białe skarpetki.

Mamy tu pełny kontrast cech fizycznych — Korowkin niski, tęgi i barczysty, Ko-
rowiow zaś wysoki, chudy i wąski w ramionach — ale przy tym zgadza się nie
tylko zaniedbanie stroju, lecz również maniera mowy. Korowkin zwraca się do
gości:

— Atande, łaskawy panie — przerwał mu Korowkin — pozwoli pan, że się przed-


stawię: jestem dziecię natury... Ale co ja widzę? Tu są damy? — dodał, z filuternym
uśmiechem patrząc na wujaszka. — Ale to nic! Śmiało i odważnie!... Przedstawimy
się również płci pięknej... Piękne panie! — zaczął, z trudem obracając językiem i
utykając na każdym słowie. — Widzicie nieszczęśnika, który... no, i tak dalej... Resz-
ty wypowiedzieć nie można... Muzyka! Polkę!
— A czy nie zechciałby pan zdrzemnąć się trochę? — spytał Mizynczykow, spokojnie
podchodząc do Korowkina.
— Zdrzemnąć się? Pan mnie obraża!
— Bynajmniej. Po podróży, wie pan, to dobrze robi...
— Za nic na świecie! — odpowiedział oburzony Korowkin. — Myślisz, że jestem pi-
jany? Wcale nie... A zresztą... gdzie tu jest sypialnia?
— Chodźmy, zaraz tam pana zaprowadzę.
— Dokąd? Do szopy? Nie, bracie, ten kawał ci się nie uda! Już tam nocowałem... A
zresztą, prowadź... Z porządnym człowiekiem wszędzie można iść... Poduszki nie
trzeba: żołnierz obejdzie się bez poduszki. Tylko mi, bracie, sprokuruj jakieś legowi-
sko... A poza tym — dodał zatrzymując się — jesteś, widzę, swój chłop... sprokuruj
mi również... tego... rumu, rozumiesz? Tylko tyle, żeby klina klinem wybić... tylko je-
den, uważasz, kieliszeczek...
— Dobrze, dobrze! - odpowiedział Mizynczykow.

237/361
Korowiow

— Dobrze... Ale zaraz, czekaj no, muszę się przecie pożegnać. Adieu, mesdames i
mesdemoiselles. Panie, że tak powiem, przebiły... serce... No, ale o tym potem! Póź-
niej wszystko wyłuszczę... tylko proszę mnie obudzić, jak się zacznie... albo nawet
pięć minut przedtem... beze mnie proszę nie zaczynać! Słyszą państwo? Nie zaczy-
nać.

Obudziwszy się zaś, Korowkin, według słów lokaja Widoplasowa

zaczął lamentować na różne sposoby. Wołał: „Jak się teraz pokażę damom z towa-
rzystwa?” A potem dodał: „Nie jestem godzien nosić miana człowieka”. I wciąż tak
rozpaczliwie przemawiał, dobierając wyszukanych słów..

Prawie taki samo mówi Korowiow, zwracając się do Michaiła Berlioza, robiąc z
siebie podchmielnogo regenta:

— Szukacie wyjścia, obywatelu? — zardzewiałym tenorem zasięgnął informacji


kraciasty typ. — Tędy, proszę. Prosto, a traficie, gdzie należy. Dalibyście za dobrą
radę na ćwiartkę na wzmocnienie zdrowia byłego regenta chóru cerkiewnego.

Jak bohater Dostojewskiego, Korowiow prosi o trunek dla podratowania zdro-


wia. Jego mowa, jak i mowa Korowkina, staje się urywana i niezbyt zborna, cha-
rakterystyczna dla pijanego. Właściwą Korowkinowi intonację obłudnego sza-
cunku Korowiow zachowuje i w rozmowie z Nikanorem Bosym, i zwracając się
do dam na seansie czarnej magii w Variete. „Maestro! Rżnijcie marsza!” Koro-
wiowa ewidentnie odpowiada „Muzyka! Polkę!”, Korowkina. W scenie zaś z
wujem Berlioza, Popławskim, Korowiow łkając i starannie dobierając słowa, od-
grywa komedię boleści.
„Wieś Stiepanczikowo i jej mieszkańcy” jest także parodią na osobowość i
utwory Gogola. Na przykład wuj narratora, pułkownik Rostaniew, jest karyka-
turą Maniłowa z „Martwych dusz”, Foma Fomicz Opiskin — samego Gogola, a
Korowkin — Chlestakowa z „Rewizora” i Nozdriewa z „Martwych dusz” jed-
nocześnie, a z tymi Małgorzata też pośrednio jest związany i Korowiow. Z dru-
giej strony, obraz Korowiowa przypomina koszmar „w spodniach w dużą krat-
kę” ze snu Aleksieja Turbina w „Białej gwardii”. Ten koszmar z kolei, jest gene-
tycznie związany z obrazem liberała i wyznawcy idei zachodnich Karamzinowa
z „Diabłów“ Dostojewskiego. Korowiow — to także zmaterializowany czart z
rozmowy Iwana Karamazowa z nieczystym w „Braciach Karamazow”.

238/361
Korowiow

Między Korowkinem i Korowiowem jest wiele podobieństw i jedna zasadnicza


różnica. Jeżeli bohater Dostojewskiego to rzeczywiście pijaczyna i drobny sza-
chraj, zdolny oszukać grą w uczoność tylko nadzwyczaj prostodusznego wuja
narratora, to Korowiow jest czartem wysnutym z upalnego moskiewskiego po-
wietrza (niesłychany w maju upał w momencie jego ukazania jest jednym z trady-
cyjnych przejawów zbliżania się nieczystej siły). Pomocnik Wolanda tylko z ko-
nieczności nakłada różne maski: pijaka-regenta, błazna, zręcznego oszusta, kom-
binatora-tłumacza przy znakomitym cudzoziemcu i in. Dopiero w ostatnim locie
Korowiow staje się tym, kim jest naprawdę, mrocznym demonem, rycerzem Fa-
gotem, nie gorzej od swojego pana znającym cenę ludzkiej słabości i cnoty.
Rycerstwo Korowiowa ma wiele literackich odniesień. W ostatnim locie figlarz
Korowiow przeobraża się w mrocznego, ciemno-fioletowego rycerza z nigdy
nie uśmiechającą się twarzą.

Rycerz ten zażartował kiedyś niefortunnie — odpowiedział Woland, odwracając ku


Małgorzacie twarz i spokojnie płonące oko. — Kalambur o świetle i ciemności, któ-
ry wymknął mu się podczas pewnej rozmowy, był nie najlepszej próby. I przyszło ry-
cerzowi żartować więcej i dłużej, niż przypuszczał.

— tak Małgorzacie opowiada Woland historię kary Korowiowa. Osobliwym


prototypem rycerza Fagota został, według wszelkiego prawdopodobieństwa,
bakałarz Sanson Karrasko, jedna z ważnych postaci bułhakowowskiej insceniza-
cji „Don Kichota”.
Karrasko, starając się zmusić Don Kichota do powrotu do domu, przyjmuje wsz-
czętą przez niego grę i podając się za rycerza Białego Księżyca, zwycięża rycerza
Smutnego Oblicza w pojedynku, wymuszając na powalonym obietnicę powrotu
do rodziny. Ale Don Kichot, wróciwszy do domu, nie może przeżyć katastrofy
swojej fantazji, która stała się dla niego samym życiem, i umiera. Sanson Karra-
sko, rycerz Białego Księżyca, staje się mimowolnym sprawcą zagłady rycerza
Smutnego Oblicza. Książę mówi Sansonowi po zranieniu Don Kichota, że
„dowcip zaszedł zbyt daleko”, a umierający hidalgo nazywa Karrasko „rycerzem
najlepszym z wszystkich”, lecz „rycerzem okrutnym ”.
Don Kichot, któremu zmącił się rozum, symbolizuje jasną stronę, prymat uczucia
nad rozumem, a bakałarz-racjonalista, na przekór swoim zamiarom — ciemną.
Niewykluczone, że właśnie rycerz Białego Księżyca został ukarany przez Wo-

239/361
Korowiow

landa wiekami wymuszonej arlekinady za tragiczny żart z rycerza Smutnego Ob-


licza, który zakończył się śmiercią szlachetnego kawalera. Zauważmy, że Sanson
Karrasko jest związany z nocnym ciałem astralnym — księżycem — uosobieniem
sił zaświatowych. W noc pełni księżyca wykonuje swój ostatni lotu także rycerz
Fagot, który razem z Wolandem i pozostałymi członkami świty powraca do swo-
jego świata — świata nocy.
Rycerskie oblicze Korowiowa ma jeszcze jeden, demoniczny pierwowzór.
W cytowanej „Historii stosunków człowieka z diabłem”, opowiedziana jest hi-
storia dwóch rycerzy.
Jeden z nich, hiszpański szlachcic, zakochany w mniszce, po drodze na spotkanie
z nią powinien przejść przez klasztorny kościół. W jaskrawo oświetlonej nawie
rycerz natyka się na mszę żałobną. Szlachcicowi podają nazwisko zmarłego i oka-
zuje się, że to jego własne. W odpowiedzi rycerz śmieje się, wskazawszy, że
mnisi mylą się, bo on, chwała Bogu, jest żywy i zdrów. Jednak objęty nagłym
strachem, wybiega z kościoła. Doganiają go dwa olbrzymie czarne psy i zagryzają
na śmierć.
Drugi rycerz, Falkenstein, pewnego razu zwątpił w potęgę i samo istnienie de-
monów, a ze swoimi wątpliwościami zwrócił się do mnicha, niejakiego Filippa.
Ten narysował szpadą czarodziejski krąg i zaklęciami wywołał czarta — ol-
brzymiego i okropnego czarnego diabła, który pojawił się z szumem i hukiem.
Rycerz nie wyszedł poza granice czarodziejskiego kręgu i pozostał przy życiu,
„tylko twarz pokryła mu się bladościa i pozostała taka do końca życia”.
W Korowiowie odbijają się obrazy obydwu rycerzy. Pierwszy rycerz został
ukarany za szyderstwo z przepowiedni jego śmierci (za to samo został ukarany
Michaił Berlioz), a drugi — za zwątpienie w istnienie demonów, przy czym jego
twarz na wieki pozostaje blada, podczas gdy twarz rycerza Fagota będzie za-
wsze mroczna. W jednym z wcześniejszych wariantów sceny ostatniego lotu
Korowiow

zerwał z nosa pince-nez i rzucił je w księżycowe morze. Z głowy spadła mu dżokej-


ka, zniknęła nikczemna marynareczka i byle jakie portki. Księżyc lał wściekłe świa-
tło, które grało teraz na złotych zapinkach kaftana, na rękojeści [miecza], na
gwiazdach ostróg. Nie było żadnego Korowiowa, w pobliżu Mistrza pędził, kłując

240/361
Korowiow

ostrogami końskie boki, fioletowy rycerz. Wszystko w nim było smutne, i Mistrzowi
wydało się nawet, że pióro z beretu także zwisa smutno.

Tu Korowiow jest podobny tak do hiszpańskiego szlachcica z książki Orłowa,


jak i rycerza Białego Księżyca. Pomocnik Wolanda paradoksalnie uzyskuje po-
stać rycerza Smutnego Oblicza. Podkreślmy także, że kolor fioletowy w tradycji
katolickiej jest kolorem żałoby.
Przemiana Korowiowa w rycerza jest prawdopodobnie związana z żartobliwą
„legendą o okrutnym rycerzu”, zawartą w powieści przyjaciela Bułhakowa, pisa-
rza Siergieja Zajaickiego, „Biografia Stiepana Aleksandrowicza Łososinowa”. A
oto ta legenda:

W pewnym zamku, wiszącym nad przepaścią, na bardzo stromej i niewygodnej dla


piechurów skale, mieszkał baron, który wyróżniał się niesamowitym okrucieństwem,
które wyładowywał nie tylko na swoich służących i krewnych, lecz również na bez-
bronnych zwierzętach... Nie zdarzyło się, by, napotkawszy na drodze krowę, rycerz
ów odmówił sobie przyjemności skaleczenia jej szpadą albo złapawszy kota, nie
przywiązał mu do ogona długiego sznura i nie kołysał go nad otchłanią.

Uzdrowienie rycerza z jego okrutnego dziwactwa odbywa się u Zajaickiego w


takich komicznych okolicznościach:

Pewnego razu rycerz spacerował ze swoim paziem wzdłuż brzegu rzeki tak samo
burzliwej, jak wąskiej i wachlował się szerokim kapeluszem z piórem, ponieważ
dzień był gorący. Nieco wcześniej odciął głowę owcy, która pasła się na łączce, i je-
go okrucieństwo poszukiwało teraz nowego ujścia. Nagle jego oczy skupiły się na
jednym miejscu, przyjmując wyraz najgłębszego zaskoczenia, graniczącego ze zgro-
zą, i rycerz, wskazując na owo miejsce prawą ręką, zaczął krzyczeć:
— Co to jest?
Paź spojrzał we wskazanym kierunku i zdrętwiał: przepiękna dama stała na brzegu,
podejmując próbę wykąpania się w rzece, przy czym jej złocona karoca ze wstydli-
wie odwracającym się woźnicą stała tuż obok na zielonym pagórku.
— Co to jest? — powtórzył baron, nie opuszczając ręki.
— To dama, szlachetny baronie — odpowiadał paź, drżąc od strachu o nieszczęśli-
wą, a na pewno i za siebie.
— Tak, lecz cóż to takiego? — nie przestawał krzyczeć rycerz.
Podszedł bliżej do nieznajomej, która w tym czasie usunęła ostatnią przeszkodę mię-
dzy sobą i promieniami słońca i nagle upadł na kolana, niby oślepiony przez blask,
zasłonił opończą. Kiedy wstał, jego twarz była jasna i miła. Podchodząc do piękno-

241/361
Korowiow

ści, która tymczasem z przestrachu weszła do wody, uprzejmie zaprosił ją na obiad


do swego zamku i zaproponował jej natychmiastowe zaprzestanie kąpieli, nie rozu-
miejąc, że to on zmusza ją do siedzieć w wodzie przez tak długi czas. Piękności z
trudem udało się przekonać go do oczekiwania w karocy, co on nareszcie zrobił, da-
jąc w ten sposób dziewicy możliwość ubrania się bez przeszkód. Wracając do swego
zamku w karocy damy, baron z lekka obejmował ją w pasie i bez przerwy błagał
furmana, aby nie poganiał biednych koni batem, a przy spotkaniu ze stadem krów
nie tylko nie próbował żadnej przebić szpadą, lecz wyciągnąwszy z okna rękę,
pieszczotliwie poklepywał najbliższe zwierzęta. Tak, kończy legenda, działa siła ko-
biecości. Na skutek dziwnego zbiegu okoliczności baron od dziecka nie tylko nie wi-
dział kobiet, lecz nawet nie podejrzewał ich istnienia, co zupełnie umknęło jego
krewnym. Pierwsze zaś spotkanie z kobietą zmieniło krwiożerczego lwa w łagodne
cielę”.

U rycerza Fagota, jak i u „okrutnego rycerza” w powieści Zajaickogo, jest paź.


W tej roli występuje kot-wilkołak Behemot, zmieniający swój wygląd w ostat-
nim locie:

Także i Behemotowi noc oderwała jego puszysty ogon, odarła go z futra, rozrzuciła
strzępy sierści po mokradłach. Ten, który zabawiał księcia ciemności jako kot, ob-
jawiał się teraz jako szczuplutki chłopak, demon-paź, najwspanialszy błazen, jakie-
go znał świat.

Charakterystycznie, że leciał bok o bok z Korowiowem, którego podłe żarty ze


zwierzętami jako „okrutnego rycerza”, prawdopodobnie zadowoliłyby Wolan-
da. Ale stosunek rycerza do kąpiącej się damy, która zdejmowała ostatnią zasłonę
między swoim ciałem i promieniami słońca i niby błyskiem światła oślepiła boha-
tera legendy, diabłu mógłby się nie spodobać. Przecież Woland ze wszystkich sił
przeszkadzał Małgorzacie wykazać się dobroczynnym kobiecym wpływem po
Wielkim Balu u Szatana, w szczególności w stosunku do Fridy.
Po tym, jak Korowiow „wysnuł się z powietrza” na Patriarszych Prudach, Mi-
chaił Berlioz w rozmowie z Iwanem Bezdomnym wspomniał „o mniej znanym
groźnym bogu Huitzilopochtli, którego niegdyś wielce poważali meksykańscy
Aztekowie”. Huitzilopochtli kojarzy się z Korowiowem nieprzypadkowo. To
nie tylko bóg wojny, któremu Aztekowie składali ofiary w ludziach, lecz rów-
nież, zgodnie z niemieckimi legendami o doktorze Fauście — duch piekła i
pierwszy pomocnik szatana. W charakterze pierwszego pomocnika Wolanda
występuje w „Mistrzu i Małgorzacie“ Korowiow.

242/361
Korowiow

Jedno z nazwisk Korowiowa — Fagot pochodzi od nazwy instrumentu muzycz-


nego, wynalezionego przez włoskiego mnicha Afranio. Dzięki tej okoliczności
ostrzej zarysowuje się funkcjonalny związek między Korowiowem i Afranijem.
Korowiow jest nawet w jakimś stopniu podobny do fagotu — długiej, trzykrot-
nie złożonej rurki. Bohater Bułhakowa jest chudy, wysoki i w pozornym
upodobnieniu, wydaje się gotowy do złożenia się w troje przed rozmówcą (by
potem spokojnie mu napsocić).
Niewykluczone, że Korowiow miał także realny pierwowzór wśród znajomych
Bułhakowa. Druga żona pisarza L. Biełozierska w pamiętnikarskiej książce „O,
słodyczy wspomnień” opisuje ślusarza-hydraulika Agieicza, kochanka ich pomo-
cy domowej, Marusi (w mieszkaniu na Dużej Pirogowskiej, 35a), która następnie
wyszła za niego za mąż i, według pamiętnikarki,

wiele razy przybiegała do mnie po pociechę. Kilka razy nawiedzał nas i pijany
Agieicz. Alkohol nastawiał go świątobliwie: podchmielony przypominał sobie, że we
wczesnej młodości śpiewał w chórze kościelnym (według ustnego świadectwa au-
torki wspomnień, Agieicz był regentem chóru — B.S.) i zaczynał śpiewać psalmy.
Odprawić go w takim przypadku było bardzo trudno. „Boginie, tylko posłuchajcie...
— i zaczynał swoich śpiewy...

Według słów Biełozierskiej, Agieicz był w tym mistrzem. Można pomyśleć, że


emerytowany regent-hydraulik wpłynął na postać Korowiowa, który podaje się
za byłego regenta i daje się poznać na Patriarszych Prudach jako pijaczyna. Inna
rzecz, że zamiast psalmów Korowiow wykonuje z pracownikami filii komisji
widowisk „Sławne morze, święty Bajkał“, ale jest też wszechstronnym mi-
strzem, jak Agieicz, tyle, że w dziedzinie wymyślania wszelakich świństw. In-
tonacja i frazeologia Korowiowa, kiedy zwraca się do Małgorzaty: „Ach, królo-
wo — filuternie terkotał Korowiow — kwestie krwi to najzawilsze problemy
na świecie!“ — przypomina zwracanie się Agieicza do L. Biełozierskiej.
Możliwe, że epizod z chóralnym kółkiem, śpiewającym „Przesławne morze”,
nawiązuje do innej „bajkalskiej” pieśni. 18 grudnia 1933 r. J. Bułhakow umieściła
w dzienniku następujący zapis:

...Późnym wieczorem Ruben Simonow zaciągnął nas do siebie. Byli tam też inni
wachtangowcy, atmosfera była bardzo bezpośrednia i wesoła. Simonow i Rapoport
śpiewali w duecie „Po dzikich stepach Zabajkala...” (Jeden ze śpiewających udaje,

243/361
Korowiow

że nie zna słów, zgaduje, stale się myli: „na spotkanie — ojciec rodzony... — popra-
wia się: matka!“) itd.
Simonow odwiózł nas do domu swoim samochodem — jadąc po chodnikach — aż
dziw, że dojechaliśmy!

U Korowiowa chór śpiewa harmonijnie i poprawnie, tylko w żaden sposób nie


może przestać. To, że pijany kierownik teatru imienia Wachtangowa, Simonow,
pomyślnie dowiózł pisarza i jego żonę do domu, mogło być ocenione przez J. Buł-
hakow jako protekcja Boga lub diabła.
Czart Korowiow, grający pijaka-regenta, miesza wśród urzędników komisji wi-
dowisk, zmuszając ich do oddawania się śpiewowi chóralnemu w godzinach pra-
cy. Bułhakow wyśmiał przywiązanie przedstawicieli władzy radzieckiej wszyst-
kich poziomów do tego rodzaju sztuki również w powieści „Psie serce”, a w li-
ście do siostry, Nadii 24 marca 1922 roku opowiadał o urządzaniu się w domu nr
10 na Sadowej, gdzie wtedy zamieszkiwał w mieszkaniu, które następnie stało
się „fatalnym mieszkaniem“:

...Dom należy już do „mieszkaniowej spółdzielni robotniczej”, a w zarządzie wciąż


ta sama zgrana kompania, od 4 do 7 jak dawniej odbywająca posiedzenia w pokoju
na lewo od wejścia.

(Zebrania, zapewne, były okraszone przez znienawidzony śpiew chóralny).


Interesujące, że rycerskość Korowiowa ma związek z posiadaniem jednego z
wyższych stopni w masonerii: Kadosz albo Rycerza Białego i Czarnego Orła.

244/361
Behemot
Kot-wilkołak i ukochany błazen Wolanda. Imię Behemot zostało zaczerpnięte z
apokryficznej księgi Henocha. W opracowaniu I. Porfiriewa „Apokryficzne
opowieści o nowotestamentowych postaciach i zdarzeniach w rękopisach biblio-
teki Sołowieckiej”, wspomina się morskiego potwora Behemota, który wraz z
żeńskim Lewiatanem mieszka na niewidocznej pustyni „na wschód od ogrodu, w
którym żyją wybrani i święci”.
Wiadomości o Behemocie autor „Mistrza i Małgorzaty“ zasięgnął także z książki
M. Orłowa „Historia stosunków człowieka z diabłem”, z której wypisy pozosta-
ły w jrgo archiwum. Tam, w szczególności, opisana jest sprawa żyjącej w XVII
w. przeoryszy klasztoru w Loudun, Jeanne des Anges, która została opętana
„przez siedmiu diabłów: Asmodeusza, Amona, Grezila, Lewiatana, Behemota,
Baalama i Izakarona”, przy czym „piątym diabłem był Behemot z rangi Tronów.
Przebywał w łonie przeoryszy, a na znak swojego wyjścia z niej miał podrzucić
ją na arszyn wzwyż. Jego obrazem jest potwór ze słoniową głową, z trąbą i kła-
mi. Ręce miały wygląd ludzkich, a olbrzymi brzuch, króciutki ogonek i grube
tylne łapy hipopotama, usprawiedliwiały noszone przez niego imię”.
U Bułhakowa Behemot stał się olbrzymich rozmiarów kotem-wilkołakiem, a we
wczesnej redakcji był podobny do słonia: „Na wezwanie, z czarnej paści komin-
ka wylazł czarny kot na grubych, jakby nadmuchanych łapach...” Bułhakow
uwzględnił także to, że podobny do słonia demon ma ludzkie ręce i dlatego na-
wet pozostając kotem, bardzo zręcznie wręcza konduktoce monetę, by kupić bi-
let.
Według świadectwa drugiej żony pisarza, L. Biełozierskiej, realnym pierwo-
wzorem był ich domowy kot Fluszka — ogromne, szare zwierzę. Bułhakow tyl-
ko przemalował go na czarno, ponieważ właśnie czarne koty tradycyjnie uważa-
ne są za powiązane z nieczystą siłą.
W finale Behemot jak i inni członkowie świty Wolanda ginie przed wschodem
słońca w górskiej wyrwie w pustynnej miejscowości przed ogrodem, gdzie, w

245/361
Behemot

całkowitej zgodności z treścią księgi Henocha, przygotowano wieczne schronie-


nie dla „pobożnych i wybranych” — dla Mistrza i Małgorzaty.
W czasie ostatniego lotu Behemot przekształca się w szczupłego młodzieńca-pa-
zia, lecącego obok odzianego w ciemne fiolety rycerza „z mrocznym i nigdy nie
uśmiechającym się obliczem” — Korowiowem-Fagotem. Tu najwidoczniej zna-
lazła odbicie żartobliwa „legenda o okrutnym rycerzu” z powieści „Biografia
Stiepana Aleksandrowicza Łososiowa”, którą napisał przyjaciel Bułhakowa, pi-
sarz Siergiej Zajaicki. W tej legendzie, na równi z okrutnym rycerzem, który
wcześniej nie widział kobiet, figuruje też jego paż. Rycerz u Zajaickiego miał
namiętnie odrywać głowy zwierzętom, u Bułhakowa ta funkcja — ale jedynie w
odniesieniu do ludzi — zotała powierzona Behemotowi, który odrywa głowę
konferansjera Teatru Variete, Żorża Bengalskiego.
Behemot w tradycji demonologicznej to demon żądań żołądka. Stąd jego nad-
zwyczajne obżarstwo w Torgsinie, kiedy bez różnicy łyka wszystko, co nadaje
się do jedzenia. Bułhakow ironizuje na temat odwiedzających sklep walutowy,
w tym na temat siebie samego. Za walutę otrzymaną od zagranicznych reżyse-
rów, dramaturg z żoną czasem robili zakupy w Torgsinie. Ludźmi owładnął de-
mon Behemot i teraz śpieszą nakupić delikatesów, podczas gdy poza granicami
stolicy ludność żyje o głodzie. „Politycznie szkodliwa” mowa Korowiowa-Fago-
ta, broniącego Behemota: „biedny człowiek cały dzień reperuje prymusy; on
zgłodniał... a skąd ma wziąć walutę?” — spotyka się ze współczuciem tłumu i
prowokuje bunt. Dobroduszny, biednie, lecz czysto ubrany staruszek wsadza
pseudo-cudzoziemca w liliowym płaszczu do beczki z kierczeńskimi śledziami.
Scena, kiedy przedstawiciele władzy próbują aresztować Behemota w fatalnym
mieszkaniu, a ten ogłasza, że kot to „dawne i nietykalne zwierzę”, urządzając ka-
rykaturalną strzelaninę, pochodzi, najprawdopodobniej, z filozoficznego traktatu
„Ogród Epikura” Anatola France’a. Jest tam opowiadanie, jak myśliwy Aristid
uratowało szczygły, które wykluły się w krzaku róż u niego pod oknem, wy-
strzeliwszy do kota, który się do nich podkradał. France ironicznie zauważa, że
Aristid sądził, że jedynym przeznaczeniem kota jest łowienie myszy i bycie tar-
czą strzelniczą. Jednak z punktu widzenia kota, mającego się za koronę stworze-
nia, a szczygły za należny sobie łup, postępek myśliwego nie znajduje usprawie-
dliwienia. Behemot również nie pragnie stać się żywą tarczą strzelniczą i uważa

246/361
Behemot

się za istotę nietykalną. Możliwe, że epizod ze szczygłami podpowiedział Bułha-


kowowi scenę z nieskuteczną próbą ujęcia kota za pomocą sieci do połowu pta-
ków.

247/361
Hella
Członkini świty Wolanda, kobieta-wampir. Imię Helli Bułhakow znalazł w ar-
tykule „Czarodziejstwo” w Brockhausie, gdzie podano, że na Lesbos tym okre-
śleniem nazywano przedwcześnie zmarłe dziewczęta, które po śmierci stawały
się wampirami. Kiedy Hella razem z zamienionym przez nią w wampira admini-
stratorem Variete, Warionuchą, próbuje wieczorem po seansie czarnej magii na-
paść na dyrektora finansowego, Rimskiego, na jej ciele ukazują się ślady trupiego
rozkładu:

Dyrektor rozejrzał się rozpaczliwie, cofnął się w stronę wychodzącego na ogród


okna i w tym zalanym księżycową poświatą oknie zobaczył przywierającą do szyby
twarz nagiej dziewczyny i obnażoną, przesuniętą przez lufcik rękę, która starała się
odsunąć dolną zasuwkę ramy. [...]
Warionucha [...] syczał i cmoktał, i mrugał do dziewczyny w oknie.
Dziewczyna zaczęła się spieszyć, wsunęła w lufcik rudą głowę, rękę wyciągnęła jak
mogła najdalej, zaczęła drapać paznokciami dolny baskwil i potrząsać ramą. Dłoń
jej wydłużyła się, jak gdyby była z gumy, i przybrała trupio zielonkawą barwę.
Wreszcie zielone palce trupa uchwyciły rączkę baskwila, przekręciły ją i okno zaczę-
ło się otwierać.
Okno otworzyło się na oścież, ale zamiast nocnego chłodku i aromatu lip wtargnęła
do pokoju piwniczna woń. Nieboszczka weszła na parapet. Rimski wyraźnie widział
ciemne plamy rozkładu na jej piersiach.
I właśnie wtedy dobiegło radosne, nieoczekiwane pianie koguta z ogrodu, z tego ni-
skiego budyneczku za strzelnicą, w którym trzymano biorące udział w programie
ptaki. Tresowany kogut grzmiał gromko, donośnie, obwieszczał, że od wschodu nad-
ciąga nad Moskwę świt.
Dzika wściekłość wykrzywiła twarz dziewczyny, nieboszczka bluznęła ochrypłym
przekleństwem, a Warionucha przy drzwiach zaskowyczał i spadł spod sufitu na
podłogę.
Kogut zapiał po raz wtóry, dziewczyna zgrzytnęła zębami, zjeżyły jej się na głowie
rude włosy. Za trzecim pianiem odwróciła się i wyleciała z pokoju. Warionucha
podskoczył, wyciągnął się w powietrzu poziomo, co go upodobniło do fruwającego
Kupidyna, przeleciał ponad biurkiem i powoli wypłynął przez okno.

248/361
Behemot

Prawdopodobnie odbiło się tutaj kijowskie doświadczenie Bułhakowa, zawarte


w powieści „Biała gwardia”. Tam Nikołka Turbin w poszukiwaniu trupa puł-
kownika Naj-Tursa znalazł się w kostnicy, gdzie ujrzał, jak stróż Fiodor

...chwycił za nogę trupa kobiety, a ona, śliska, ze stukiem spełzła, jak po maśle na
podłogę. Nikołce wydała się niesamowicie ładna, jak wiedźma, i lepka. Oczy miała
otwarte i zwrócone prosto na Fiodora. Nikołka z trudem odwrócił oczy od szramy,
opasującej ją, jak czerwona wstążka...

Taka sama szrama opasuje szyję Helli, która jest przez to spokrewniona z Małgo-
rzatą z „Fausta, nieszczęśliwą ukochaną głównego bohatera poematu, ukaraną
śmiercią za zamordowanie dziecka (jej historia powtarza się w historiii Friedy).
Hella swobodnie lata, tym samym zyskując podobieństwo do wiedźm, i z
wiedźmą porównuje się nieznaną kobietę z kostnicy w „Białej gwardii”.
To, że krzyk koguta zmusza Hellę i jej pomocnika Warionuchę do ucieczki jest
całkowicie zgodne z szeroko uznawanym w przedchrześcijańskiej tradycji wielu
narodów, związkiem koguta ze słońcem — on swoim śpiewem zwiastuje przyj-
ście świtu ze wschodu i wtedy siła nieczysta, w tym wampiry, uchodzą na za-
chód, pod protekcję diabła.
Charakterystyczne cechy zachowania wampirów — zgrzytanie zębami i cmoka-
nie — Bułhakow przypuszczalnie przejął z powieści Aleksieja Tołstoja,
„Upiór”, gdzie głównemu bohaterowi grozi zagłada ze strony upiorów, a dziew-
czyna-wampir pocałunkiem zamienia w wampira swojego ukochanego — stąd,
oczywiście, fatalny dla Warionuchy pocałunek Helli.
Hella, jedyna ze świty Wolanda, jest nieobecna w scenie ostatniego lotu. Jelena
Bułhakow uważała, że jest to rezultat niedokończonej pracy nad „Mistrzem i
Małgorzatą“. We wspomnieniu W. Łakszyna, kiedy wskazał nieobecność Helli
w ostatniej scenie: „Jelena Siergiejewna spojrzała na mnie zmieszana i nagle wy-
krzyknęła z niezapomnianą ekspresją: „Misza zapomniał o Helli!!!”. Jednak nie
wykluczone, że Bułhakow świadomie usunął Hellę ze sceny ostatniego lotu jako
najmłodszego członka świty, wykonującego tylko pomocnicze funkcje w Varie-
te, w fatalnym mieszkaniu i na Wielkim Balu u Szatana. Wampiry są tradycyjnie
najniższą kategorią nieczystej siły. Ponadto Hella nie ma w kogo się przekształcić
w ostatnim locie — ona przecież, jak i Warionucha, zamieniwszy się w wampira
(ożywionego nieboszczyka), zachowała swój pierwotny wygląd. Kiedy noc

249/361
Behemot

„zdemaskowała wszystkie oszustwa”, Hella mogła stać się jedynie na powrót


martwą dziewczyną. Możliwe także, że nieobecność Helli oznacza jej natych-
miastowe zniknięcie (z powodu zbyteczności) po zakończeniu misji Wolanda i
jego świty w Moskwie.

250/361
Frieda
Jako uczestniczka Wielkiego Balu u Szatana, Frieda prosi Małgorzatę o wsta-
wiennictwo przed księciem ciemności i zakończenie jej męki: ot trzydziestu lat
Friedzie podkładają w nocy na stół chustkę, którym ona zadusiła swojego nie-
mowlę. Frieda Keller, pierwowzór Friedy, to młoda szwaczka ze szwajcarskie-
go kantonu St. Gallen, urodzona w 1879 roku. Zarabiała wszystkiego 60 fran-
ków miesięcznie. Jak pisze Forel w „Zagadnieniach seksualności“:

W pogoni za większymi zarobkami w niedziele pomagała w kawiarni, gdzie żonaty


gospodarz uporczywie przyczepiał się do niej ze swoimi zalotami. Wkrótce zaczęła
pracę w nowym sklepie z comiesięczną pensją 80. franków, lecz, kiedy miała 19 lat,
właściciel kawiarni, który dawno już na nią nastawał, porwał ją pod jakimś pretek-
stem do piwnicy i tu zmusił, by mu się oddała, co powtórzyło się jeszcze dwa razy.
W maju 1899 roku urodziła chłopca w szpitalu w St. Gallen.

Frieda Keller ulokowała dziecko w przytułku, skąd trzeba było je zabrać po


osiągnięciu wieku pięciu lat. Forel daje jaskrawy obraz psychicznego stanu Fridy
w dniach, które poprzedzały tragedię:

I oto w wielkanocny poniedziałek 1904 roku, to jest w chwili, kiedy dziecko miało
opuścić przytułek, jedna tylko myśl powoli, lecz złowrogo zaczyna opanowywać jej
chaotyczny i przerażony umysł, myśl, będąca jedynym przebłyskiem w jej rozpaczli-
wym położeniu — myśl o konieczności uwolnienia się od dziecka.

Na kilka dni przed wizytą w przytułku

widziano ją miotającą się po mieszkaniu w poszukiwaniu za jakimś sznurkiem. Jej


wygląd zewnętrzny mówił o depresji. Wreszcie się zdecydowała. Siostry wiedziały,
że dziecko zostanie wysłane do ciotki z Monachium, która czeka na nią w Zurychu.
Schwyciwszy dziecko za rękę, poszła z nim do lasu Hagenbach. Tu w ustroniu długo
rozmyślała, nie ważąc się na swój okropny zamiar. Lecz, według jej słów, jakaś nie-
wiadoma siła pchała ją naprzód.
Wykopawszy mogiłkę rękoma, zadławiła dziecko sznurkiem, a przekonawszy się o je-
go śmierci, zakopała zwłoki i okrężnym drogą wróciła w rozpaczy do domu. 1
czerwca powiadomiła przytułek o pomyślnym przybyciu dziecka do Monachium, 7
czerwca trup małego po silnym deszczu został znaleziony na powierzchni ziemi

251/361
Abadonna

przez jakichś włóczęgów, 11 tego miesiąca Frieda zapłaciła ostatnią ratę należności
przytułkowi, a 14 została aresztowana.
Frieda nie przestawała usprawiedliwiać swojego postępku niezdolnością do utrzy-
mania dziecka, jak również koniecznością utrzymania w tajemnicy hańby jej wymu-
szonego macierzyństwa i pozamałżeńskiego dziecka. Według świadectwa tych, któ-
rzy ją znali, wyróżniała się łagodnością, dobrocią, zamiłowaniem do pracy i skrom-
nością, kochała dzieci. Do wykonanego z premedytacją czynu przyznała się sama,
przy czym nie powiedziała niczego w celu uzyskania złagodzenia kary. Takie wypad-
ki według miejscowego prawa zasługują na wyrok śmierci, który też został jej ogło-
szony. Frieda Keller straciła przy tym przytomność. Naczelna Rada kantonu St. Gal-
len większością głosów przy jednym sprzeciwie zamieniła jej karę śmierci na doży-
wotnią katorgę.

W uzupełnieniu, dołączonym w 1908 roku, Forel opowiedział o pobycie Friedy


w więzieniu:

Początkowo spędziła 6 miesięcy w izolacji. Później zatrudniono ją jako praczkę w


pralni więziennej, gdzie wyróżniała się dobrym zachowaniem. W inteligenckich
kręgach miasta St. Gallen zaczyna wzrastać sympatia dla niej...

To pozwoliło autorowi „Zagadnień seksualności“ wyrazić nadzieję, że „biedną


Friedę Keller” wkrótce zwolnią.
W tym samym uzupełnieniu Forel pokrótce opowiada historię 19-letniej robotni-
cy ze Śląska, Konetzko, która w podobnych okolicznościach urodziła dziecko 25
lutego 1908 roku, „przy czym udusiła niemowlę, wsunąwszy mu w usta i nos
zwiniętą chustkę”. Sąd uwzględnił okoliczności łagodzące i skazał Konetzko na
dwa lata więzienia, co dało Forelowi powód do okrzyku oburzenia : „Co za ła-
skawość! Ten szczyt miłosierdzia pachnie ironią” — ponieważ, jak uważał
szwajcarski naukowiec, „częściej rzeczywistym mordercą jest nie matka, która
faktycznie zabija dziecko, lecz łajdak ojciec, który opuszcza ciężarną lub nie chce
uznać dziecka”.
Bułhakow skleił w obrazie Friedy bohaterki obu historii. Frieda z powieści, po-
siadając podstawowe linie biograficzne Friedy Keller, zabija swoje dziecko jesz-
cze w niemowlęctwie i przy pomocy chusteczki do nosa, podobnie jak Konetz-
ko. W ten sposób to zdarzenie zostaje przeniesione na maj 1899 roku — do cza-
su, kiedy Frieda Keller rodziła. Wówczas informacja Korowiowa na Wielkim
Balu u Szatana o tym, że oto już trzydzieści lat pokojówki podkładają na stoliku

252/361
Abadonna

Friedy chustkę, którą zadusiła niemowlę, okazuje się absolutnie dokładna, ponie-
waż moskiewska część zdarzeń „Mistrza i Małgorzaty” w rozwijają się akurat w
maju 1929 roku.
Dla autora powieści epizod z Friedą ważne było właśnie niewinne niemowlę i
jego cierpienia jako ostateczna miara dobra i zła. Jednocześnie pisarz, podobnie
jak Forel, mimo całej grozy przestępstwa, nazwał (ustami Małgorzaty) głównym
winowajcą — gwałciciela, ojca dziecka. Bułhakow uwzględnił także podane
przez szwajcarskiego naukowca dane o odchyleniach psychicznych, potwierdzo-
nych u Friedy Keller. W szczególności Forel podkreślał, że cierpiała na bóle gło-
wy z powodu zapalenia mózgu, które przeszła w dzieciństwie. Chustka, którą
Frieda widzi każdego wieczora na swoim stoliku to nie tylko symbol gnębiących
ją wyrzutów sumienia („i krew niewiniątek przed oczami“70, by użyć puszki-
nowskiej frazy z „Borysa Godunowa”), lecz również przejaw obecności u niej
chorobliwego natręctwa myśli.
Prawdopodobnie Frieda Keller została w końcu zwolniona i, najprawdopodob-
niej, przeżyła autora „Mistrza i Małgorzaty”. Konetzko natomiast odsiedziała re-
latywnie niski wyrok. Bułhakow jednak ulokował Friedę wśród zmarłych, jak
gdyby orzeczony wyrok śmierci został wykonany.
Uwagę pisarza przyciągnął niewątpliwie fakt, że swojego przestępstwa Frieda
Keller dokonała w okresie Wielkanocy 1904 roku i do tego jeszcze w maju (cho-
dzi o Wielkanoc katolicką), co odpowiadało wielkanocnemu okresowi akcji „Mi-
strza i Małgorzaty”. Nie uszły jego uwagi również słowa o tym, że jakaś nieznana
i nieprzezwyciężalna siła pchała szwaczkę z St. Gallen do przestępstwa. U Fore-
la w roli tej siły występuje psychoza Friedy, dla której dziecko podświadomie
stało się symbolem nieszczęścia i hańby. Autor „Zagadnień seksualności” pisał:

Mimo miłości do dzieci, Frieda swojego dziecka nie kochała... nigdy go nie pieściła,
nie tuliła, nie całowała i, będąc w innych przypadkach dobrą i uczynną kobietą, nad
wyraz obojętnie odnosiła się do własnego dziecka.

U Bułhakowa kusicielem Friedy domyślnie jest diabeł, który wzywa ją później


na swój bal. Ale Frieda, dzięki miłosierdziu Małgorzaty, otrzymuje przebacza-
nie, do którego wzywał także Forel.
70и мальчики кровавые в глазах — tłumaczenie własne, nie znalazłem polskiego tekstu
[przyp. tłum.].

253/361
Abadonna, demon wojny
Swoje imię demon zawdzięcza powieści „Abadonna“ pisarza i historyka N. Po-
lewoja, a zwłaszcza wierszowi poety Wasilija Żukowskiego „Abbadona“ będą-
cego wolnym tłumaczeniem epilogu poematu „Mesjasz“ niemieckiego romantyka
Friedricha Gotlieba Klopstocka.
Bohaterem wiersza Żukowskiego jest starotestamentowy upadły anioł, który sta-
nął na czele buntu przeciw Bogu i za karę został zrzucony na ziemię. Abbadona,
skazany na nieśmiertelność, daremnie szuka śmierci:

Wtem przesłoniła słońce zbłąkana w otchłani planeta; przyszła jej godzina zagła-
dy... już dymiła się i czerwieniała... Wzniósł się do niej Abbadona mając nadzieję
zginąć z nią razem ... Wnet w pył się zamieniła, lecz, ach!.. nie zginął Abbadona!.

W „Mistrzu i Małgorzacie“ ulegająca zagładzie planeta staje się kryształowym


globusem Wolanda, gdzie giną ludzie, płoną bombardowane i ostrzeliwane do-
my, a Abbadona bezstronnie pilnuje, by cierpienia dla wojujących stron były
jednakowe. W tym wyrażała się antywojenna postawa Bułhakowa, widoczna już
w opowiadaniu „Nadzwyczajne przygody doktora“, a zbudowana na jego do-
świadczeniu lekarza wojennego z pierwszej wojny światowej i wojny domowej.
Wojna, rozpętana przez Abbadonę i rozgrywająca się przed oczami Małgorzaty,
jest zupełnie konkretnym konfliktem. Na globusie Wolanda „kawałek ziemi, któ-
rego boki obmywa ocean“ i który stał się teatrem wojny, jest Półwyspem Pire-
nejskim, gdzie w Hiszpanii trwała krwawa wojna domowa. Po raz pierwszy epi-
zod z Abbadoną i globusem pojawił się w wariancie z 1937 roku, kiedy wojna w
Hiszpanii niezmiennie była obecna w kronice filmowej i wiadomościach radio-
wych (Woland narzeka na niewyraźne głosy spikerów i dlatego sprawił sobie
kryształowy globus — pierwowzór telewizora, ale żywy).
Bułhakow wykazywał stałe zainteresowanie wypadkami w Hiszpanii i z nimi
związana jest jedna z jego ostatnich publikacji prasowych. 26 grudnia 1936 roku
„Literaturnaja gazieta“ wydrukowała kilka listów radzieckich pisarzy w związ-
ku z zatopieniem płynącego do Hiszpanii statku handlowego „Komsomolec“
przez nieznaną łódź podwodną. Był tu i list Bułhakowa, w którym przyłączał

254/361
Frieda

swój głos do tych, którzy wypowiadali się za skierowaniem na wody hiszpańskie


floty wojennej (pytanie co do takiego postępowania postawiła redakcja): „Ra-
dzieckie okręty wojenne będą umiały i konwojować statki handlowe, i wywołać
szacunek dla flagi Związku Radzieckiego, a w razie ostateczności przypomnieć,
w jakim stopniu głębokie i niebezpieczne są wody, po których pływają podżega-
cze wojenni“. Przy tym zauważa: „w moim głębokiemu przekonaniu, słowa obu-
rzenia w niczym tu nie pomogą".
Chociaż list i jego treść w większości były zadane zawczasu, nie można wątpić,
że odzwierciedliły własne przekonania pisarza: wojnę można zatrzymać nie sło-
wami oburzenia, a przez zastosowanie siły przeciw agresorowi.
Prawdopodobnie, tu leży odpowiedź na pytanie, dlaczego Woland odnosi się tak
beznamiętnie do rezultatów pracy Abbadony i nie podziela oburzenia Małgorza-
ty na okropne skutki wojny, w szczególności zagładę niewinnych dzieci. Szatan
sugeruje bohaterce, że słowa w tym przypadku są bezużyteczne. Przecież Abba-
dona jest ślepy, zawsze w czarnych okularach i nie może okazywać względów
żadnemu z uczestników wojny.
Swoje okulary Abbadona zdejmuje tylko jeden raz — w czasie egzekucji barona
Meigla — bo właśnie tego zdrajcę i konkurenta szatana, zagrażającego światu
Wolanda, trzeba było zniszczyć.
Imię Abadonna pochodzi od hebrajskiego Awaddon. Tak nazywa tego anioła
Apokalipsa. Wspomina się go w „Białej gwardii“, gdzie poeta Rusakow — pa-
cjent Aleksieja Turbina — syfilityk, który naczytał się Objawienia Jana Teologa,
łączy tego anioła z postacią dowódcy bolszewików, Trockiego, którego imię po-
winno brzmieć „po żydowsku Awaddon, a po grecku Apollo, to znaczy niszczy-
ciel“.
Dosłownie Awaddona tłumaczy się, jako „kres bytu". Niewykluczone, że poja-
wiający się w „Białej gwardii“ związek dowódcy Armii Czerwonej z Awaddo-
ną, zrodził myśl, aby w „Mistrzu i Małgorzacie“ nazwać Abadonnę demonem
wojny.
Demon ten przypomina Trockiego, ponieważ Abbadona jest chudym człowie-
kiem w okularach, a jego praca tak samo dokładna, jak działalność Trockiego jako
komisarza wojennego. I obaj zachowują obojętność wobec ofiar konfliktów.

255/361
Literaci, krewni i znajomi

256/361
Michaił Aleksandrowicz Berlioz
Przewodniczący Massolitu, zrzeszenia literatów, które urzęduje w Domu Gri-
bojedowa. Przez oczywistą analogię do Mastkomdramu (Warsztat komunistycz-
nej dramaturgii) Massolit można rozszyfrować jak Warsztat (lub Mistrza) socja-
listycznej literatury. Organizacja, na której czele stoi Berlioz, parodiuje realnie
istniejące w latach 20. i na początku 30. organizacje literatów i dramaturgów.
Oprócz Mastkomdramu był to Rapp (Rosyjskie Stowarzyszenie Proletariackich
Pisarzy), Mapp (Moskiewskie Stowarzyszenie Proletariackich Pisarzy) i inne,
zorientowane na popieranie postulatów komunistycznej ideologii w literaturze i
sztuce.
Niektóre cechy Berlioza przypominają znanego poetę, autora antyreligijnych
wierszy, w tym „Ewangelii według Demiana”, Demiana Biednego (Jefima Pri-
dworowa). Berlioz, jak Biedny,

był niski, ciemnowłosy, zażywny, łysawy, swój zupełnie przyzwoity kapelusz zgniótł
wpół i niósł w ręku; jego starannie wygoloną twarz zdobiły nadnaturalnie duże oku-
lary w czarnej rogowej oprawie.

Do portretu autora „Ewangelii według Demiana” dodano tu rogowe okulary, a


tradycyjny dla Biednego kapelusz Fedora71 po sezonie zimowym został zmienio-
ny na letni (chociaż letniego nakrycia głowy zazwyczaj tak nie nazywają).

71Polskie „kanoniczne“ tłumaczenie Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego mówi o


kapeluszu „zgniecionym w pół“, ale w rzeczywistości wyrażenie „pirożkom“ nie odnosi się do
pieroga jako takiego, ale do wgniecenia w główce kapelusza. W opisywanej epoce odchodziły
do historii meloniki, a pojawił się model „Fedora“ i z całą pewnością nosił go Berlioz jako czło-
wiek elegancki i pozostający w zgodzie z modą. Podobno poprawnie przełożył ten fragment
jedynie tłumacz angielski — co raczej oczywiste. Nowe tłumaczenie Krzysztofa Tura mówi o
„kapeluszu z «łezką» na główce, niesionym w ręku“, ale moim zdaniem „Fedora“ jest dosłowna
(ten „krój“ kapelusza obowiązuje do dzisiaj), jednowyrazowa i najlepiej obrazuje ten element
sylwetki kierownika Massolitu. À propos tłumaczenia: chwalony przeze mnie Krzysztof Tur
dla odmiany nie poradził sobie z „abrikosovoj“ (kupowaną przez literatów w budce na Patriar-
szych), która jest wodą gazowaną o smaku morelowym, a nie sokiem [przyp. tłum.].

257/361
Michaił Berlioz

Od Biednego Berlioz otrzymał erudycję, a rogowe okulary wiążą go nie tylko z


oszukańczym cudzoziemcem z Torgsinu, lecz także z jeszcze jednym realnym
prototypem — przewodniczącym Rappu, Leopoldem Awerbachem. Aluzja do
tego nazwiska pojawia się w ukrytej formie w epizodzie, w którym Woland czę-
stuje Berlioza i Iwana Bezdomnego właśnie tym gatunkiem papierosów, które pa-
li Bezdomny — „Naszą marką”. W związku z tym pojawia się asocjacja ze sceną
w piwnicy Auerbacha w „Fauście”, gdzie Mefistofeles natychmiast stawia przed
gośćmi ten gatunek wina, którego akurat pragną.72 Zgodność nazwisk literata i
szynkarza jest poza sporem.
„Nowy testament bez skazy ewangelisty Demiana” Demiana Biednego opubli-
kowano w „Prawdzie” na przełomie kwietnia 1925 roku, a jego zakończenie
brzmiało następująco:

Dokładny sąd o Nowym testamencie:

Jezusa Chrystusa nigdy nie było na


świecie,
Tak, że nie było komu umierać i
zmartwychwstawać,
Ani o kim pisać Ewangelii.

Dokładnie tak samo Berlioz przekonuje Iwana Bezdomnego, że

...istota rzeczy zasadza się nie na tym, jaki był Jezus, dobry czy zły, ale na tym, że
Jezus jako taki w ogóle nigdy nie istniał i w s z y s t k i e opowieści o nim to po pro-
stu zwyczajne mitologiczne wymysły...

W archiwum pisarza pozostały wycinki z „Prawdy” z felietonami Biednego.


Woland przepowiada Berliozowi zgubę w całkowitej zgodności z kanonami
astrologii (patrz też rozdział „Demonologia“). Szatan podkreśla obecność Mer-
kurego w drugim domu ekliptyki. To oznaczało, że przewodniczący Massolitu
ma powodzenie w handlu. Berlioz rzeczywiście wprowadził handlarzy do świą-
tyni literatury i miał szczęście w interesach — w otrzymywaniu korzyści mate-

72Ze swej strony dodam, że podobne zdarzenie ma miejsce u E.T.A. Hoffmanna, w opowiada-
niu „Wybór narzeczonej“: pewien uczony, a odpalony, konkurent do ręki, otrzymuje na pocie-
chę iście diabelski prezent: książkę, która ma same puste strony, ale zapełniające się na żądanie
treścią dowolnego dzieła, które akurat chciałoby się przeczytać [przyp. tłum.].

258/361
Michaił Berlioz

rialnych w zamian za przekonania i wyrzeczenie się wolności twórczej (jego


ostatnie minuty osładza marzenie o wyjeździe na odpoczynek do Kisłowodska).
Za to należała się kara. W redakcji z 1929 roku Woland podkreślał, że „księżyc
odszedł z piątego domu” (w ostatecznym tekście zostało nieokreślone „księżyc
odszedł...”73). To wskazywało na brak potomstwa, to jest bezpośrednich spadko-
bierców. Rzeczywiście, jedynym jego spadkobiercą pozostaje kijowski wuj, do
którego Woland oferuje się wysłać telegram. Nieszczęście w szóstym domu, o
którym mówi szatan, oznacza niepowodzenie w małżeństwie, i rzeczywiście, jak
wyjaśnia się później, małżonka Berlioza uciekła do Charkowa z baletmistrzem.
Siódmy dom, dokąd tego wieczora przenosi się ciało niebieskie, związane z Ber-
liozem — to dom śmierci. Dlatego przewodniczący Massolitu ginie pod kołami
tramwaju od razu po rozmowie z diabłem.
Przepowiednia losu Berlioza może mieć odniesienie do „Diablich eliksirów“
Hoffmanna, gdzie narrator zaprasza czytelnika do towarzyszenia mu na kamien-
nej ławie pod osłoną platanów: „tam spojrzałbyś, jak ja z tęsknotą ku błękitnym
górom, piętrzącym się w przedziwnych kształtach” i stwierdza, że

to, co zwykliśmy nazywać snem i ułudą, jest może symbolicznym poznaniem tajemni-
czego wątku, który ciągnie się przez całe nasze życie, spajając je we wszystkich jego
przemianach; lecz biada temu, kto sądzi, że przez owo poznanie zdobył moc starga-
nia tej nici przewodniej i podjęcia jej wraz z ciemną potęgą, co nad nami włada…
[tłum. Ludwik Eminowicz]

Woland uprzedza Berlioza o tych „tajemniczych niciach”, nad którymi człowiek


nie ma władzy:

...ten, który jeszcze niedawno sądził, że o czymś tam decyduje, spoczywa sobie w
drewnianej skrzynce, a otoczenie, zdając sobie sprawę, że z leżącego żadnego po-
żytku mieć już nie będzie, spala go w specjalnym piecu.
A bywa i gorzej — człowiek dopiero co wybierał się do Kisłowodska — tu cudzozie-
miec zmrużonymi oczyma popatrzył na Berlioza — zdawałoby się głupstwo, ale na-
wet tego nie może dokonać, bo nagle, nie wiedzieć czemu, poślizgnie się i wpadnie
pod tramwaj! Czy naprawdę uważa pan, że ten człowiek sam tak sobą pokierował?
Czy nie słuszniej byłoby uznać, że pokierował nim ktoś zupełnie inny?

Tak jest rzeczywiście w oryginale. W tłumaczeniu nie wiadomo dlaczego „wzeszedł“ — co


73

w horoskopie nie ma sensu.

259/361
Michaił Berlioz

Przewodniczący Massolitu, który odrzuca istnienie i Boga, i diabła, i nie przy-


wykł się do nadzwyczajnych zjawisk, jest zgubiony, ponieważ zadufany wy-
obraził sobie, że można lekceważyć znaki losu. Do tego Berlioz i tak nie dowie-
dział się, kto stał przed nim na Patriarszych Prudach.
Epizod z odciętą głową Berlioza ma mnóstwo literackich paraleli, poczynając od
pozbawienia głowy Jana Chrzciciela. Tu można przywołać, w szczególności, go-
tycką powieść angielskiego pisarza Charlesa Maturina „Melmot Wędrowiec”,
który stał się ważnym źródłem wątku związanego z umieszczeniem poety Iwan
Bezdomnego w domu wariatów [patrz: Iwan Bezdomny].
W czasie Wielkiego Balu u Szatana odcięta przez tramwajarkę głowa Berlioza
przekształca się w puchar, który trzyma kobieta — Małgorzata. Pije z czaszki
krew, która przekształciła się w wino, przy czym Korowiow przekonuje ją:

Proszę się nie bać, królowo, krew dawno już wsiąkła w ziemię. Tam, gdzie ją rozla-
no, dojrzewają już winne grona.

Odcięta głowa Berlioza przypomina także „Głowę profesora Dowella” znanego


rosyjskiego pisarza-fantasty Aleksandra Bielajewa. Marie Loran, bohaterka tego
opowiadania, w 1937 roku przerobionego na powieść, widzi w laboratorium pro-
fesora Kerna głowę Dowella, przymocowaną do kwadratowej szklanej płyty,
przy czym „głowa uważnie i boleśnie spoglądała na Loran, mrugając powiekami”.
U Bułhakowa na Wielkim Balu

powieki zabitego uniosły się i Małgorzata drgnęła — na martwej twarzy zobaczyła


żywe, pełne myśli i cierpienia oczy.

Dowell umarł (na astmę), a potem jego głowa została wskrzeszona (podobnie jak
głowa przewodniczącego Massolitu) i pomagała w diabelskich doświadczeniach
profesora Kerna. W „Mistrzu i Małgorzacie” głowa Berlioza zmartwychwstaje
jedynie po to, by wysłuchać zakończenia wywodu Wolanda, rozpoczynającego
się przepowiednią zgonu literata pod tramwajem na Patriarszych Prudach:

— Wszystko się sprawdziło, prawda? — ciągnął Woland patrząc w oczy głowy. —


Głowę odcięła kobieta, posiedzenie nie doszło do skutku, a ja mieszkam w pańskim
mieszkaniu. To fakt. A fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem. Nas jednak in-
teresuje to, co będzie dalej, a nie ów dokonany już fakt. Zawsze był pan zagorzałym
głosicielem teorii, według której po odcięciu głowy życie człowieka się urywa, czło-
wiek zamienia się w popiół i odchodzi w niebyt. Miło mi zakomunikować panu w

260/361
Michaił Berlioz

obecności mych gości, aczkolwiek mogą oni posłużyć jako dowód prawdziwości
zgoła innej teorii, że teoria pańska jest równie solidna, jak błyskotliwa. Zresztą
wszystkie teorie są siebie warte. Jest między nimi i taka, która głosi, że każdemu bę-
dzie dane to, w co wierzy. Niech się zatem tak stanie.
Pan odchodzi w niebyt, a ja, wznosząc toast za istnienie, z radością spełnię ten kie-
lich, w który pan się przekształci.

Berliozowi nie było dane „życie po śmierci” nie tyle z powodu jego niewiary
(przecież na Wielkim Balu u Szatana w istnienie diabła, zdaje się, uwierzył), ile z
powodu tego, że po przewodniczącym Massolitu (w odróżnieniu od Mistrza),
nie zostało na Ziemi nic wartościowego. U Bielajewa mózg genialnego Dowella
może istnieć i bez cielesnej powłoki, a dla Berlioza życie zamyka się w material-
nych jedynie dobrach i istnienie jego głowy (lub duszy) bez ciała traci wszelki
sens.
U Bielajewa i Bułhakowa występują również inne zgodne szczegóły. Profesor
Dowell, ocknąwszy się, widzi, że jego głowa leży na kuchennym blacie, a obok,
na wyższym stole prosektoryjnym, spoczywa jego pozbawione głowy ciało z
otwartą klatką piersiową, z której wyciągnięto serce. Dokładnie tak samo w „Mi-
strzu i Małgorzacie“ w prosektorium widzimy na jednym stole odciętą głowę
Berlioza, a na drugim — jego ciało ze zgniecioną klatką piersiową.
Profesor Kern, któremu do doświadczeń potrzebna była para trupów, rozważa
prawie tak samo, jak Woland w rozmowie z Berliozem:

Każdego dnia zgodnie z niezachwianymi prawami przyrody w mieście ginie w wy-


padkach ulicznych kilkoro ludzi, nie licząc wypadków w fabrykach i na budowach.
Ale ci zgubieni, pełni życia, pełni sił i zdrowia ludzie dzisiaj spokojnie zasną, nie
wiedząc, co ich oczekuje jutro. Jutro rano wstaną i, wesoło podśpiewując, będą się
ubierać, by iść, jak sądzą, do pracy, a w rzeczywistości — naprzeciw swojej nie-
uchronnej śmierci. W tym samym czasie w innym końcu miasta, tak samo beztrosko
podśpiewując, będzie ubierać się ich mimowolny kat: szofer lub motorniczy. Potem
ofiara wyjdzie ze swojego mieszkania, kat wyjedzie z przeciwnego końca miasta ze
swojego garażu lub tramwajowej zajezdni. Pokonując ruchu uliczny, będą zbliżać
się jeden do drugiego, nie znając się, aż do fatalnego punktu przecięcia swych dróg.
Potem przez jedną krótką chwilę któryś z nich się zagapi — i gotowe. Na statystycz-
nych rachunkach określających liczbę ofiar ruchu ulicznego przybędzie jedna kost-
ka. Tysiące przypadków prowadzą do tego fatalnego punktu przecięcia, a jednak
wszystko to nieuchronnie się dokona — ze ścisłością mechanizmu zegarowego,
wpuszczającego na mgnienie oka na jedną płaszczyznę w tym samym czasie dwa
wektory, poruszające się z różną prędkością.

261/361
Michaił Berlioz

Dokładnie tak samo Woland przepowiada Berliozowi, że jego mimowolnym ka-


tem będzie „rosyjska kobieta, komsomołka” prowadząca tramwaj, a nie wrogo-
wie-intierwenci, jak sądzi uczony przewodniczący Massolitu.
Różnica między powieściami Bielajewa i Bułhakowa tkwi w tym, że „Głowa
profesora Dowella” to fantastyka naukowa, a „Mistrz i Małgorzata” — fantastyka
czarnoksięska. Dlatego u Bielajewa znajdziemy szczegółowe objaśnienie, za po-
mocą jakich metod i narzędzi można doprowadzić do funkcjonowania głowy
zmarłego profesora bez ciała, a samą przypadkową śmierć człowieka traktuje się
jak statystyczną prawidłowość. A u Bułhakowa śmierć Berlioza i zniknięcie jego
głowy, ponownie pojawiającej się i ożywającej dopiero na Wielkim Balu u Szata-
na, przedstawiona jest jako rezultat działania sił z zaświatów.
Przekształcenie głowy w czaszkę-puchar, z którego pije się krew zamienioną w
wino, odbywa się pełnej zgodzie z prawami sabatu. W materiałach przygoto-
wawczych do pierwszej redakcji powieści z 1929 roku pozostały wypisy z „Sa-
batu czarownic”, artykułu etnografa L. Szternberga w Brockhausie: „Końska
czaszka, z której piją”. W materiałach źródłowych mówi się, że uczestnicy saba-
tu „jedzą końskie mięso, a napoje piją z krowich kopyt i końskich czaszek”.
Podkreślmy też, że Berlioz odgrywa rolę podobną do roli mistrza loży w masone-
rii, a jeden z wariantów dekodowania skrótu „Massolit“ to Masoński Sojusz Li-
teratów.

262/361
Iwan Bezdomny
Iwan Nikołajewicz Ponyriow, poeta, przekształcający się w epilogu w profesora
Instytutu Historii i Filozofii. Jednym z pierwowzorów Iwana Bezdomnego był
poeta Aleksander Biezymieński, którego pseudonim stał się nazwiskiem i został
sparodiowany w pseudonimie Bezdomnego. W redakcji „Mistrza i Małgorzaty”
z 1929 roku wspomina się pomnik „znakomitego poety Aleksandra Żytomirskie-
go, który otruł się w 1933 roku filetem z jesiotra”, przy czym pomnik znajdował
się naprzeciwko Domu Gribojedowa. Gdy wiemy, że Biezymieński pochodził z
Żytomierza, aluzja staje bardziej oczywista niż w tekście ostatecznym, gdzie
komsomolski poeta został związany tylko z obrazem Bezdomnego. Biezymieński
ostro napadł na „Dni Turbinów”, a jego sztuka „Wystrzał” sparodiowała utwór
Bułhakowa. Wystrzał” został wyśmiany w epigramie Majakowskiego napisanym
w grudniu 1929 lub styczniu 1930 roku, gdzie o Biezymieńskim mówi się dość
brutalnie: „Zabierzcie ode mnie tego brodatego komsomolca!..” Kłótnia Biezy-
mieńskiego i Majakowskiego została przeniesiona jako spór Iwana Bezdomnego z
poetą Aleksandrem Riuchinem (którego pierwowzorem był Majakowski).
Przepowiednia Wolanda, że Iwan znajdzie się w domu obłąkanych, wywodzi
się z powieści angielskiego pisarza Charlesa Maturina „Melmot Wędrowiec“74.
Tam jeden z bohaterów, niejaki Stenton, spotyka się z Melmotem, który sprzedał
duszę diabłu. Melmot przepowiada, że do ich następnego spotkania dojdzie w
murach domu obłąkanych, dokładnie o północy. Dodajmy, że we wczesnej redak-
cji „Mistrza i Małgorzaty” w klinice psychiatrycznej profesora Strawińskiego
przed Iwanem znalazł się nie Mistrz, jak w ostatecznym tekście, a Woland. Sten-
ton, pewny siebie i sądzący, że nie ma potrzeby wierzyć w informacje posłańca
szatana, rzeczywiście wkrótce zostaje przez swoich bliskich oddany do domu
wariatów z powodu

stałego wspominania o Melmocie, nierozsądnej pogoni za nim, dziwnego zachowa-


nia w teatrze i szczegółowych opisów ich niezwykłych spotkań, podawanych z naj-
głębszym przekonaniem.

74 Melmoth the Wanderer [przyp. tłum.].

263/361
Iwan Bezdomny

W lecznicy Stenton najpierw awanturuje się, lecz później konstatuje, że

najlepszym dla niego będzie udawanie pokornego i spokojnego w nadziei, że z bie-


giem czasu albo nikczemnicy, w których rękach teraz się znalazł, zmiłują się nad
nim, albo, przekonawszy ich o tym, że jest człowiekiem nieszkodliwym, uzyska dla
siebie pobłażanie, które później, być może, ułatwi mu ucieczkę.

Bohater Maturina w domu obłąkanych ma dwóch bardzo nieprzyjemnych sąsia-


dów, z których jeden wciąż wyśpiewywał operetkowe kuplety, a drugi, prze-
zywany „Szalona pałka”, bez przerwy powtarzał w malignie:

Ruth, siostro moja, nie wystawiaj mnie na próbę tą cielęcą głową75, bo płynie z niej
krew; błagam cię, rzuć ją na podłogę, nie przystoi kobiecie trzymać jej w rękach,
nawet jeżeli bracia piją tę krew.

I pewnego razu o północy u Stentona w lecznicy pojawia się Melmot.


Nieszczęsne przypadki pechowego bohatera Maturina u Bułhakowa dokładnie
powtarza Iwan Bezdomny. Poeta goni Wolanda; po opowiadaniu o spotkaniu na
Patriarszych Prudach z „obcym profesorem”, który podobno rozmawiał z Pon-
cjuszem Piłatem, Iwana biorą za obłąkanego i zamykają w klinice Strawińskiego.
Tam poeta ostatecznie dochodzi do tych samych wniosków i zachowań, co Sten-
ton w „Mielmocie Wędrowcu”. Sąsiadami Iwana w klinice są: przewodniczący
komuny mieszkaniowej Nikanor Iwanowicz Bosy, deklamujący we śnie monolog
puszkinowskiego „Skąpego Rycerza“, i konferansjer Variete, Żorż Bengalski,
bredzący o swojej głowie, odciętej w czasie seansu czarnej magii.
W losie poety Iwana Bezdomnego, który w epilogu powieści jest już profesorem
instytutu historii i filozofii, Iwanem Ponyriowem, Bułhakow niejako zawarł od-
powiedź na przypuszczenia jednego z poważnych filozofów-euroazjatów76 i ge-
nialnego językoznawcy, księcia Nikołaja Trubeckiego, który w 1925 roku, w ar-
tykule „My i inni”, opublikowanym w berlińskim „Jevrazijskom Vriemiennikie”,
wyrażał nadzieję, że

Pozytywne znaczenie bolszewizmu jest być może w tym, że, zdjąwszy przebranie i
ukazawszy wszystkim diabła w jego niezamaskowanej postaci, dał wielu pewność je-
75 Mowa o głowie Karola I, ściętego w czasie wojny domowej — [B.S.].

76Zostawiłem „euroazjatów“ ponieważ nie sposób przetłumaczyć „jevrazijcev“. Chodzi o


nurt myśli filozoficznej powstały w środowisku emigracji rosyjskiej w latach 20. i 30. XX
wieku, badający wpływy euro-azjatyckie na kulturę rosyjską.

264/361
Iwan Bezdomny

go istnienia i doprowadził ich do wiary w Boga. Oprócz tego, bolszewizm swoim


bezmyślnym (wskutek braku zdolności twórczych) gmeraniem w życiu, głęboko
przeorał rosyjskie odłogi, wywlókł na powierzchnię warstwy, które leżały w dole, a
zepchnął te leżące na powierzchni.
I kiedy do kształtowania współczesnej kultury narodowej może będą potrzebni nowi
ludzie, znajdą się oni właśnie wśród tych, których bolszewizm przypadkowo wyniósł
na powierzchnię rosyjskiego życia. W każdym razie, stopień przydatności do sprawy
tworzenia kultury i związki z pozytywnymi duchowymi początkami, utrwalonymi w
rosyjskiej przeszłości, posłużą do ich naturalnego doboru.
Ci, stworzeni przez bolszewizm, którzy tych cech nie posiadają, okażą się niezdolni
do życia i naturalnie zginą razem z bolszewizmem, zginą nie w wyniku jakiejś in-
terwencji, ale z powodu tego, że przyroda nie cierpi nie tylko pustki, lecz również
czystego rujnowania i negacji oraz żąda kreatywności, a prawdziwa, pozytywna
twórczość jest możliwa tylko przy zaakceptowaniu podstawowych wartości narodo-
wych i przy odczuwaniu religijnego związku człowieka i narodu z Twórcą Wszech-
świata.

Przy spotkaniu z Iwanem, wtedy jeszcze Bezdomnym, Woland wzywa poetę


najpierw do uwierzenia w diabła, licząc, że ten tym samym przekona się o praw-
dziwości historii Piłata i Jeszui Ha-Nocri, i w następstwie uwierzy i w istnienie
Zbawiciela.
W całkowitej zgodności z myślami Trubeckiego poeta Bezdomny odzyskał swo-
ją „małą ojczyznę”, stając się profesorem Ponyriowem (nazwisko pochodzi od
stacyjki Ponyri w guberni kurskiej) i niejako wracając tym samym do początków
narodowej kultury. Jednak nowego Iwana zaraziła bakteria wszechwiedzy. Ten
człowiek, wyniesiony przez rewolucję na powierzchnię życia społecznego, jest
najpierw znanym poetą, a później — znanym naukowcem.
Uzupełnił swoją wiedzę, przestawszy być tym dziewiczym młodzieńcem, który
próbował zatrzymać Wolanda na Patriarszych Prudach, ale w istnienie diabła
oraz autentyczność historii Piłata i Jeszui Iwan wierzył, póki szatan i jego świta
byli w Moskwie, a także póki jeszcze jako poeta obcował z Mistrzem, którego
zalecenia solennie wypełnił, rezygnując w epilogu powieści z twórczości po-
etyckiej. (Jednak w podobny sposób Stiopa Lichodiejew z rekomendacji Wolan-
da przestał pić portwein i przeszedł na czystą wódkę, smorodinówkę).
Iwan Ponyriow jest przekonany, że nie ma ani Boga, ani diabła, a on sam w prze-
szłości został ofiarą hipnotyzera. Dawna wiara ożywa w profesorze tylko raz na

265/361
Iwan Bezdomny

roku, w noc wiosennej pełni księżyca, kiedy śni o straceniu Jeszui, przyjmowa-
nym jako światowa katastrofa. Widzi Jeszuę i Piłata, spokojnie rozmawiających
na szerokiej, zalewanej przez światło księżycowe drodze, widzi i rozpoznaje Mi-
strza i Małgorzatę. Sam Iwan Bezdomny jest niezdolny do oryginalnej twórczo-
ści, a prawdziwy twórca — Mistrz — musi szukać obrony i azylu u Wolanda.
Tu przejawił się głęboki sceptycyzm Bułhakowa w stosunku do możliwości
przekształcenia w lepszych tych, którzy zostali wtłoczeni w kulturę i życie spo-
łeczne przez październikowy przewrót. Autor „Mistrza i Małgorzaty” nie wi-
dział w radzieckiej rzeczywistości takich ludzi, których pojawienie się przepo-
wiadał i których miał nadzieję ujrzeć książę Trubecki i jego współwyznawcy.
Wyhodowani przez rewolucję, ci wywodzący się z ludu poeci-samorodki, zda-
niem pisarza byli zbyt dalecy od odczuwania „religijnego związku człowieka i
narodu z Twórcą Wszechświata”, a utopią okazała się idea, że to oni będą mogli
stać się twórcami nowej narodowej kultury. Ten, który przejrzał na oczy i prze-
kształcił się z Bezdomnego w Ponyriowa, odczuwa podobny związek jedynie
we śnie.
Przekształcenie Iwana z poety w jedynego ucznia Mistrza, w profesora, który
zapomniał i o poezji, i o Mistrzu, oddaje jedna z fabuł „Fausta” — historia Stu-
denta, który przyszedł uczyć się u Fausta, a stał się godnym uczniem Mefistofele-
sa. Zauważmy, że Iwan jest uczniem nie tylko Mistrza, lecz również Wolanda,
ponieważ właśnie szatan opowiada mu historię Poncjusza Piłata i Jeszui Ha-No-
cri oraz zmusza do uwierzenia w istnienie nieczystej siły. Uczeń u Goethego
przyznaje się:

Mówiąc otwarcie — uciekłbym już chętnie;77


te stare mury pleśnią obleczone,
ta cela na mnie patrząca niechętnie,

77 Fragment „Fausta“ w tłumaczeniu Emila Zegadłowicza. Pojawia się tu problem zgodności


tłumaczenia z oryginałem. Borys Sokołow posługuje się przekładem Borysa Pasternaka i do nie-
go odnoszą się uwagi co do wykorzystania tekstu Goethego przez Bułhakowa. Nie ma nato-
miast pewności, z czego w rzeczywistości korzystał autor „Mistrza i Małgorzaty“. Wątpli-
wość budzi zwłaszcza „tęsknota za domem“, której ani nie przejawia Iwan, ani też nie ma jej w
tym fragmencie u Goethego — przypuszczalnie Pasternak wywiódł ją z miłych słów o zapo-
biegliwej matce.

266/361
Iwan Bezdomny

ani zieleni, kwiatów, ani drzewa,


sale posępne pełne złowrogiego cienia —
umysł się trwoży i serce omdlewa.

Iwan znalazł się w zamknięciu w klinice Strawińskiego, a za oknem pokoju miał


niedostępne: rzekę, zieloną trawę i sosnowy bór. Tu też doznaje zamroczenia:
płacze i w żaden sposób nie potrafi wyłożyć na papierze historii swojego spotka-
nia z Wolandem oraz zasłyszanego opowiadania o prokuratorze Judei. Następ-
nym zdarzeniem jest diabelski spokój — Iwan przestaje martwić się o uśmierco-
nego Berlioza:

Rzeczywiście, jest o czym mówić — redaktor miesięcznika literackiego wpadł pod


tramwaj! No i co, może miesięcznik przez to przestanie wychodzić? Zresztą, co tu
poradzisz? Człowiek jest śmiertelny i, jak to ktoś słusznie powiedział, to, iż jest
śmiertelny, okazuje się niespodziewanie. No, więc niech mu ziemia lekką będzie!
No, to będzie inny redaktor, może nawet jeszcze wymowniejszy od poprzednika!

Iwan przemieniając się w Ponyriowa, niejako uwalnia się od tęsknoty za domem,


właściwej bohaterowi Goethego. Uczeń twierdzi:

Trzy lata — czasu mało —


a wszystko by się wiedzieć chciało;
drogowskaz jakiś, jakaś rada,
a wszystko jaśniej się układa.

Te słowa sparodiuje Bułhakow, zmuszając Iwana do zaproponowania: „Najlepiej


byłoby posłać tego Kanta na trzy lata na Sołowki za te jego dowody!” Woland
zaś wpada w zachwyt na tę propozycję, zauważając, że „tam jest jego miejsce!” i
przypominając sobie rozmowę z Kantem przy śniadaniu:

Jak pan tam, profesorze, sobie chce, ale wymyślił pan coś, co się kupy nie trzyma.
Może to i mądre, ale zbyt skomplikowane. Wyśmieją pana.

Chodzi tu o bardzo specyficzne kształcenie Kanta — w obozie koncentracyjnym


na Sołowkach — a trzy lata to akurat okres nauki średniowiecznych studentów,
o którym mówi bohater „Fausta”. Moralny dowód istnienia Boga, przedstawiony
przez Immanuela Kanta, za podstawę uznaje nasze sumienie, dane przez Boga ja-
ko rodzaj kategorycznego nakazu — nie robić innemu tego, czego nie chciałbyś

267/361
Iwan Bezdomny

wypróbować na sobie. Jasno, że to jest nie do przyjęcia dla szatana. Mefistofeles


po słowach Studenta o twardych podstawach wzywa ucznia do niehonorowania
przysięgi Hipokratesa, a oddania się w zamian medycynie innego rodzaju:

O! medycynę ogarniesz z łatwością,


trza jeno poznać świat, rozmaitość dróg,
a potem, potem skumasz się z nicością,
bo, widzisz, tak woli Bóg.
A to bałamucenie naukowe
— panie Macieju — wciąż dokoła —
po prawdzie nie jest zbytnio zdrowe,
każdy wie tyle, ile pojąć zdoła;
ten jeno dufność pokłaść może w sile,
kto umie dobrze wykorzystać chwilę. [...]
A tyś młodzieńcze, chłop na schwał,
do przygód zęby ci się szczerzą,
byłeś ty jeno wiarę w siebie miał,
a wszyscy ci uwierzą.
Lecz przede wszystkim kaptować kobiety!
Przy czym ta wiedza będzie nie od rzeczy,
że to ich „ach” i „och”, „niestety” —
jednym lekarstwem skutecznie się leczy.
Naucz się gędzić mową wdzięczną, ładną,
a już ci one same w potrzask wpadną.

Propozycja wysłania Kanta na resocjalizację na Sołowki zgrabnie odzwierciedla


osobiste doświadczenie pisarza. Jelena Bułhakow 11 grudnia 1933 roku utrwaliła
w dzienniku, jak daleki krewny, A. Ziemski (mąż siostry Bułhakowa, Nadii),

powiedział o M. A. — posłaliby go na trzy miesiące na Dnieprostroj, i nie dali jeść,


wtedy by się zmienił. Misza na to: — Jest jeszcze inny sposób — żywić śledziami i
nie dawać pić.

268/361
Iwan Bezdomny

Bułhakow w wypowiedzi Iwana zmienił się w Kanta (tego filozofa akurat wielo-
ma swoimi cechami i biografią przypomina Mistrz), trzy miesiące przeszły w trzy
lata, a Dnieprostroj — w Sołowki. (Prawda, że o karmieniu autora „Krytyki czy-
stego rozumu” śledziami, poeta powiedzieć już nie zdążył). Obcowanie zaś z
medycyną dla Iwana okazało się o wiele mniejszą przyjemnością niż dla Ucznia
pouczanego przez Mefistofelesa: przyszły profesor Ponyriow znalazł się w domu
wariatów.
Uczeń słucha przebranego w kostium Fausta diabelskiego nauczyciela:

Lecz przede wszystkim uczeń nowy


musi być pilny i obowiązkowy;
pięć godzin dziennie, punktualność, praca —
oto, co kształci, uczy i popłaca:
przygotować się w domu, lekcję ogarnąć pamięcią,
by tym łatwiej ku szkolnym zbliżyć się pojęciom,
poznać, że to, co mówi profesorska władza,
jota się w jotę z twoją książką zgadza;
a co dyktować będą — niech twa ręka kryśli,
jakby to sam Duch święty dyktował swe myśli.

i odpowiada:

O tym mi, mistrzu, nie mów, z tym z góry się liczę,


czarne na białym — to są właściwe zdobycze.

Bezdomny w klinice Strawińskiego za wysokim ogrodzeniem nieskutecznie pró-


buje oddać na papierze „objawienie” Piłata i Jeszui, które „podyktował” mu na
Patriarszych Prudach Woland w roli „ducha świętego”.
Student się zwierza :

Nie umiem się uporać z myślami swojemi —


chciałbym wiedzieć to wszystko, co jest tu na ziemi
i tam na niebie; pojąć w pełni, co się mieści
w słów tych: — przyroda, wiedza — nieznanej mi treści.

269/361
Iwan Bezdomny

a później przekształca się w Bakałarza, pewnego siebie, wszystkowiedzącego sa-


mochwałę:

Jedna młodość świat ten zbawi!


Nie było świata — jam go stworzył,
jam słońcu morskie drzwi otworzył
i dla mnie księżyc począł świecić,
dla mnie się rodzi noc i dzień —
ziemia się dla mnie pragnie kwiecić,
dla mnie jest światłość, dla mnie cień!
I na mój rozkaz z nocnych mroków
gwiazdy na niebie się ziskrzyły —
i jam cię, człeku, wydarł z oków,
jam ciebie natchnął, skrzepił w siły.
Wolność jest we mnie, w moim duchu —
i sam oświecam żwawy krok,
który mnie wiedzie w życiu, w ruchu —
świt mam przed sobą! — Za mną mrok!

Mefistofelesa poraża wulgarność jego ucznia:

Samochwale! Pyszałku! Leć w szale pustoty!


Jakżebyś, bratku, zsmętniał, gdybym rzekł najprościej:
że nie zmylisz mądrości takiej ni głupoty,
której już nie wymyślił ktoś w dawnej przeszłości;
więc ni zasługą to, ni winą.
Zresztą — czy krócej trwać, czy dłużej,
jakoś się przecie sczyści wino
niech jeno moszcz się w beczce burzy.

Były Uczeń w zapale wykrzykuje: „Zechcę, i czart pójdzie na marne”, na co Me-


fistofeles zauważa: „Podstawi ci nóżkę, nie kracz”. W „Mistrzu i Małgorzacie”
Woland akurat „podstawia nóżkę” Iwanowi, przenosząc go do domu wariatów.
6 grudnia 1829 roku, w rozmowie ze swoim sekretarzem i biografem, autorem

270/361
Iwan Bezdomny

„Rozmów z Goethem w ostatnich latach jego życia”, Johannem Peterem Ecker-


manem, twórca „Fausta” w następujący sposób skomentował postać Bakałarza:

W nim uosobiona została ta pretensjonalna pewność siebie, która jest zwłaszcza


właściwa młodemu wiekowi i którą w tak jaskrawych wzorach mieliście możliwość
obserwować u nas w pierwszych latach po wojnie wyzwoleńczej [mowa o wojnie
państw niemieckich przeciw Napoleonowi w latach 1813-1815 — B.S.]. We wcze-
snej młodości każdy myśli, że świat zaczął istnieć praktycznie razem z nim i że
wszystko istnieje, w gruncie rzeczy, tylko ze względu na niego.

U Bułhakowa, w odróżnieniu od bohatera Gothego, Iwan, którego jeszcze nie


obarcza praktycznie żadna wiedza, lekkomyślnie odrzuca istnienie nie tylko Bo-
ga, lecz również diabła i za to poniesie karę. Bakałarz po prostu zaprzecza pożyt-
kowi otrzymanych nauk, absolutyzując własną wolną wolę:

Znam skądś wnętrze tej komnaty —


ach — to tutaj — młodzian skromny
przyszedłem kiedyś przed laty,
ze strachu ledwie przytomny,
gdzie ten starzec, szelma szczwana,
wtajemniczał mnie w wiedzy arkana.
Coś tam z książek połapali,
trochę szklili, trochę zgadli,
no i tak jak z nut kłamali —
sobie i mnie życie kradli;
ale mnie nie okłamali!

Iwan w przeciwieństwie do niego, staje się w epilogu powieści doświadczonym


profesorem, przeczącym istnieniu diabła, podczas gdy Bakałarz uważa, że uczyni
nieczystą siłę podległą swojej woli. Autor „Mistrza i Małgorzata”, w porówna-
niu z Goethem, swojego ucznia wyniósł z bakałarza do profesora. Brał tu pod
uwagę tradycyjne w Rosji postrzeganie tego bohatera „Fausta”. Aleksander Am-
fiteatrow w swojej książce „Diabeł w obyczajach, legendzie i literaturze Śre-
dniowiecza” pisał:

271/361
Iwan Bezdomny

Postępując według diabelskich rad, Uczeń zmienił się — w drugiej części „Fausta”
— w tak bardzo trywialnego privatdozenta, aż samemu czartowi zrobiło się wstyd,
że wyprowadził go na takiego „profesora mianowanego”.

Iwan być może nie jest tak trywialny, jak Bakałarz u Goethego, lecz pewność
nowo upieczonego profesora Ponyriowa, że „wszystko już wie”, że „wszystko
zrozumiał”, pozbawia Iwana zdolności do oryginalnej twórczości, do wspinania
się na szczyty poznania tak, jak genialny Mistrz nie może podnieść się do wyso-
kości etycznego postępowania Jeszui Ha-Nocri . „Poobijana pamięć” obydwóch
jednakowo cichnie, i budzi się tylko w czarodziejską noc wiosennej pełni księży-
ca, kiedy Iwan i Mistrz spotykają się ponownie. Profesor Iwan Nikołajewicz Po-
nyriow — to rzeczywiście „profesor mianowany”, typowy „czerwony profe-
sor”, odrzucający duchowy początek w twórczości i, w odróżnieniu od Bakała-
rza jest zwolennikiem wiedzy wyłącznie empirycznej, dlaczego wszystkie prze-
szłe zdarzenia, łącznie ze spotkaniami z Wolandem i Mistrzem, Iwan Bezdomny
w epilogu objaśnia hipnozą.

272/361
Aleksander Riuchin
Poeta, członek „Massolitu“. Pierwowzorem postaci był Włodzimierz Majakow-
ski, z którym Bułhakow grywał w bilard. Na ten temat zachowały się wspomnie-
nia przyjaciela pisarza, dramaturga S.A. Jermolińskiego:

Jeżeli w sali bilardowej znajdował się akurat Majakowski i wchodził do niej Bułha-
kow, za nimi rzucali się ciekawscy. No chyba — Bułhakow i Majakowski! Z tego mo-
gła być awantura. Grali, skoncentrowani i rzeczowi, każdy starał się błysnąć ude-
rzeniem. Majakowski, o ile pamiętam, grał lepiej.
— Od dwu band na środek — mówił Bułhakow.
Chybienie.
— Bywa — współczuł Majakowski, przechadzając wokoło stołu i wybierając wy-
godną pozycję. — Dorobicie się ostatecznie na swoich ciociach Mania i wujach
Waniach, wybudujecie dom za miastem i ogromny własny bilard. Na pewno odwie-
dzę i potrenuję.
— Wielkie dzięki. Jaki tam dom!
— A czemu nie?
— Och, Włodzimierzu Włodzimierzowiczu, proszek na pluskwy też panu nie pomoże,
śmiem zapewnić. Dom podmiejski z własnym bilardem wybuduje na naszych ko-
ściach pański Prisypkin.
Majakowski zrobił wielkie oczy i, przesuwając papierosa w kącik ust, kiwnął głową:
— Absolutnie. Zgadzam się.
Niezależnie od wyniku żegnali się po przyjacielsku. I wszyscy rozchodzili się zawie-
dzeni.

Te bilardowe pojedynki w „Krużkie“ — klubie pracowników sztuki w Zaułku


Staropimienowskim — jednak jako znacznie mniej idylliczne, opisała druga żona
Bułhakowa, Lena Biełozierska, która wyjaśniła, dlaczego Bułhakow grał z Maja-
kowskim „z takim kamiennym, zamkniętym obliczem“. Autor „Pluskwy“ umie-
ścił Bułhakowa w „Słowniku martwych słów“ — słów, które wyjdą z użycia w
fantastycznej, komunistycznej przyszłości, wzywał do ignorowania „Dni Turbi-
nów“ i twierdził w wierszu „Twarz klasowego wroga, «Burżuj-Nuwo»“, że
neo-burżuj:

273/361
Aleksander Riuchin

…Na lożę
w oknie
teatralnych kas
wskazując
malowanym pazurem,
daje
społeczne zamówienie
na „Dni Turbinów“
— Bułhakowom.

Po raz pierwszy Bułhakow ukazał Majakowskiego jako nazbyt swobodnego i


poufałego poetę Władimira Barguzina w nieukończonej powieści z 1929 roku
„Do tajnego przyjaciela“, gdzie Barguzin z wyższością traktuje powieść autobio-
graficznego bohatera. Rewolucyjna twórczość Majakowskiego kojarzy się tu z
huraganowym wiatrem — barguzinem. W „Mistrzu i Małgorzacie“ kłótnia Riu-
china z Iwanem Bezdomnym parodiuje rzeczywiste stosunki Majakowskiego z
poetą Aleksandrem Biezymienskim, który był jednym z pierwowzorów Bezdom-
nego. Pejoratywna opinia o Biezymienskim znalazła się w wierszu „Jubileuszo-
wy“:

No, a cóż ten Biezymienski?!


Tak…
Niczego sobie…
ersatz-kawa.

W epigramie z 1930 r. charakterystyka Biezymienskiego była niemniej ostra:

Zabierzcie ode mnie


tego
brodatego komsomolca!

Wiersz Riuchina, poświęcony świętu pierwszomajowemu, w którym napada


Bezdomnego, to, najprawdopodobniej, wiersz Majakowskiego na 1 maja 1924 r.
Rozważania Riuchina. na temat Puszkina (Bułhakow karykaturalnie nadał boha-
terowi imię wielkiego poety):

274/361
Aleksander Riuchin

Oto przykład prawdziwej kariery... – w tym momencie Riuchin wstał w całej okaza-
łości i nawet rękę wzniósł, nie wiadomo dlaczego nacierając na człowieka z żeliwa,
który nic mu nie zawinił – a przecież wszystko, co robił w życiu, cokolwiek się z nim
działo, wszystko to obracało się na jego korzyść, wszystko to przyczyniało mu sławy.
Ale co on właściwie takiego zrobił? Nie pojmuję... Czy coś naprawdę niezwykłego
jest w tych słowach: «Zamieć mgłami niebo kryje...»? Nie rozumiem!... Miał szczę-
ście, miał po prostu szczęście! — nagle jadowicie stwierdził Riuchin i poczuł, że
ciężarówka drgnęła — strzelał do niego ten białogwardzista, strzelał, zgruchotał mu
biodro i w ten sposób zapewnił nieśmiertelność…

— to odgłos poświęconego Puszkinowi wiersza Majakowskiego „Jubileuszo-


wy“. Bułhakow sparodiował zamiar poufałego przywitania się z Puszkinem:

Aleksandrze Siergiejewiczu,
czy mogę się przedstawić?
Majakowski.
Podajcie rękę!
Oto moja pierś.
Słuchajcie,
to już nie stuk, a jęk.

Riuchin też podnosi rękę, stojąc pełnym wzrostem i zwracając się do pomnika
Puszkina na Bulwarze Twerskim. Rękę wznosi raczej nie dla uścisku, a w bez-
silnej złości, zrodzonej z zawiści, prawie jak do uderzenia. Autor „Mistrza i Mał-
gorzaty“ szydzi z następujących słów Majakowskiego:

Na Bulwarze Twerskim
Bardzo się do was przyzwyczaili.
No, dalej,
podsadźcie na piedestał.
Mnie
pomnik za życia
należy się po randze.
Podłożyć by dynamitu
i dalej — niech spada!

Słowa natomiast o „białogwardziście Dantesie“ nasunął inny wers Majakow-


skiego:

275/361
Aleksander Riuchin

Sukinsyn Dantes!
Wielkopański szkodnik.
My byśmy go zapytali:
— A kim twoi rodzice?
Co robiłeś przed 17. rokiem?
I tyle byśmy tego Dantesa widzieli.

W wariancie z lat 1929-1930 Bułhakow ironicznie dawał do zrozumienia, że


Riuchin jest właśnie „lewym“ poetą, jak Majakowski: „Iwanuszka szedł płacząc i
próbował ugryźć w rękę to prawego Panteleja, to lewego poetę Riuchina“78...

Gra słów nie do przetłumaczenia: Pantelej szedł z prawej strony Iwana, a Riuchin z lewej.
78

W wersji ostatecznej gryzienie zmieniło się na plucie, a „lewy“ poeta zniknął zupełnie.

276/361
Stiepan Bogdanowicz Lichodiejew
Dyrektor Teatru Variete i mieszkaniec fatalnego mieszkania w redakcji z 1929
roku nazywał się Garasej Piedułajew i miał, swój pierwowzór we władykauka-
skim znajomym Bułhakowa, kumyku79 Tuadżynie Pejzułajewie, współautorze
sztuki „Synowie mułły”, (historię pracy nad nią znajdziemy w „Zapiskach na
mankietach” i „Cyganerii”.
W pierwszej redakcji „Mistrza i Małgorzaty” Woland wyrzucał Garaseja Piedu-
łajewa na Władykaukaz. Wówczas ten bohater przelatywał nad dachem domu
302-bis na Sadowej i naraz dostrzegał duży, przepiękny ogród, a za nim „piętrzą-
cą się wysoko na niebie ciężką górę z płaskim jak stół szczytem” (wyniosłą Sto-
łową Górę, u której podnóża leży Władykaukaz). Przed oczami Garaseja poja-
wiał się

...prospekt, po którym wesoło podzwaniał mały tramwaj. Wtedy, odwracając się w


niewyraźnej nadziei ujrzenia swego domu na Sadowej, Garasej przekonał się, że to
mu się w żaden sposób nie uda: z tyłu nie było nie tylko domu — nie było też samej
Sadowej... Garasej zalał się dziecięcymi łzami i przysiadł na jakimś postumencie, a
wokół słyszał jednostajny szum ogrodu.
Wyszedł z tego ogrodu karzeł w czarnej... marynarce i w zakurzonym cylindrze. Na
jego babskim, bezwłosym obliczu odmalowało się zdumienie na widok płaczącego
mężczyzny.
— A wam co jest, obywatelu? — zapytał Garaseja, rozglądającego się z szaleń-
stwem w oczach.
Dyrektora karzeł nie zaskoczył.
— Co to za ogród? — zapytał tylko.
— Trek — ze zdziwieniem odpowiedział karzeł.
— A wy kto?
— Jestem Pulz — zapiszczałem tamten.
— A co to za góra? — zainteresował się Garasej.
— Stołowa.

79Kumycy — naród zamieszkujący środkowe obszary Dagestanu, mówiący językiem pocho-


dzenia tureckiego.

277/361
Stiepan Lichodiejew

— To w jakim ja jestem mieście?


Złość wypełzła na twarzyczkę cudaka.
— A wy co się, obywatelu, naigrawacie? Myślałem, że poważnie rozmawiamy!...

Liliput oburzony odchodzi od Garaseja, a ten wtedy krzyczy:

— Nieduży człowieku!... Zatrzymaj się, zlituj się!.. Ja... wszystko zapomniałem, ni-
czego nie pamiętam, powiedz, gdzie jestem, co to za miasto.
— Władykaukaz — odpowiedział karzeł.
Tu Garasej pochylił się, spełzł z postumentu i, uderzywszy głową w ziemię, i leżał
cicho, rozrzuciwszy ręce.
Mały człowieczek zerwał z głowy cylinder, zamachał nim i zaczął piskliwie krzy-
czeć:
— Milicja, milicja!

Tu znalazły miejsce wrażenia Bułhakowa z gościnnego występu trupy liliputów


we Władykaukazie. W kolejnych redakcjach Lichodiejew podawał się za Stiopę
Bombiejewa lub Lichodiejewa, lecz aż do 1937 roku wyrzucali go z fatalnego
mieszkania do Władykaukazu.
W 1936 roku T. Pejzułajew zmarł w Moskwie. Możliwe, że dowiedziawszy się
o śmierci pierwowzoru, Bułhakow zdecydował się usunąć szczegóły, łączące z
nim Lichodiejewa. W ostatniej redakcji powieści Azazello na rozkaz Wolanda
wysyła pechowego dyrektora Variete już do Jałty. Tu staje się oczywisty zwią-
zek Lichodiejewa z bohaterem opowiadania Michaiła Zoszczenki „Trzęsienie
ziemi”, Snopkowym, który

całą Jałtę... przeszedł w samych kalesonach. Nikt akurat się nie zdziwił z powodu
trzęsienia ziemi, a pewnie kiedy indziej też by się nie zdumiał.

W odróżnieniu od bohatera „Trzęsienia ziemi”, Lichodiejew swoim ukazaniem


w niekompletnym stroju wywołuje w Jałcie zamieszanie.
Zresztą on też występuje jako ofiara żywiołu, tylko nie trzęsienia ziemi, a ciem-
nych sił. Charakterystyczne, że w zdarzeniach, w których brali udział Snopko-
wy i Lichodiejew, są podobne w wiele drobnych szczegółach. Bohater Bułhako-
wa jest karany, między innymi, za pijaństwo: przed wymuszoną podróżą do Jałty
w bieliźnie i bez butów, wypił zbyt dużo wódki i portwajnu (jego przejścia

278/361
Stiepan Lichodiejew

wyprzedzają fabułę znanego filmu Eldara Riazanowa „Ironia losu [w Polsce wy-
świetlany jako Szczęśliwego Nowego Roku — przyp. tłum.], gdzie zamiast Jałty fi-
guruje Leningrad). Dokładnie tak samo bohater Zoszczenki w przeddzień trzę-
sienia ziemi (chodzi o wielkie krymskie trzęsienie ziemi 11 września 1927 roku w
okręgu jałtańskim) „wykończył półtorej butelki rosyjskiej gorzkiej”, następnie
zasnął, został obrabowany i rozebrany do kalesonów. Po ocknięciu i przemasze-
rowaniu dziesięciu wiorst od miasta,

przysiadł na kamieniu i zamartwia się. Okolicy nie poznaje, a myśli też mu żadne
nie wpadają do głowy. A serce i ciało coraz chłodniejsze. I strasznie chce się żreć.
Dopiero nad ranem Iwan Jakowlewicz Snopkow dowiedział się nareszcie co i jak.
Zapytał przechodnia.
Przechodzień mu mówi:
— A ty co się tu, na przykład, w kalesonach włóczysz?
Snopkow zaś na to:
— Sam nie mam pojęcia. Niech pan będzie tak uprzejmy i powie mi, gdzie to ja się
właściwie znajduję?
No i zaczęła się rozmowa. Przechodzień mówi:
— A do Jałty będzie ze trzynaście wiorst. Jakeś ty tu wylądował!80

Podobnie w ostatecznym tekście Bułhakow opisuje pobyt Lichodiejewa w Jał-


cie:

Kiedy ostrożnie otworzył oczy, poczuł, że siedzi na czymś kamiennym. Dookoła coś
szumiało. Kiedy otworzył oczy szerzej, zrozumiał, że słyszy szum morza, co więcej
— fale kołyszą się tuż u jego stóp, a on sam, krótko mówiąc, siedzi na końcu mola,
ma nad głową błękitne połyskujące niebo, za plecami zaś białe, rozrzucone na
wzgórzach miasto.
Nie mając pojęcia, jak się postępuje w takich wypadkach, Stiopa wstał i na dygocą-
cych nogach pomaszerował molem ku brzegowi.
Na molo stał jakiś człowiek, palił papierosa i spluwał na fale. Popatrzył dziko na
Stiopę i przestał pluć.
Wtedy Stiopa wykonał następujący numer: upadł na kolana przed nieznajomym na-
łogowcem i zapytał:
— Błagam, niech mi pan powie, co to za miasto?

80 Przekład Witolda Malesy-Bonieckiego; [Cyt za: Przekrój, 20 maja 1984 — przyp. tłum.].

279/361
Stiepan Lichodiejew

— Gotów! — powiedział bezduszny palacz.


— Nie jestem pijany — ochryple powiedział Stiopa — coś się ze mną stało… jestem
chory… Gdzie ja jestem? Co to za miasto?
— No, Jałta…
Stiopa cicho westchnął, upadł bokiem na ziemię, uderzając głową o nagrzane ka-
mienie mola. Świadomość opuściła go.

Gwarowy styl81 narratora zgadza się w oba przypadkach, ale już reakcje bohate-
rów na zdarzenia są wprost przeciwne. Samo słowo „Jałta” uspokaja Snopkowa,
dowiadującego się, że w swoich wędrówkach nie zaszedł znowu tak daleko od
domu. Lichodiejew na odwrót — wpada w przerażenie. Dyrektor Teatru Varie-
te nie jest w stanie pojąć, jak przez jedną chwilę znalazł się półtora tysiąca kilo-
metrów od Moskwy. Różne są też ośmieszane obiekty.
U Zoszczenki mamy opowiadanie humorystyczne, biczujące pijaństwo. Jego bo-
hater to prosty szewc, a „Trzęsienie ziemi” to niejako ilustracja znanego porze-
kadła „pijany jak szewc”. U Bułhakowa natomiast to Lichodiejew jest postacią sa-
tyryczną.
Pijaństwo nie jest jedyną ani bynajmniej główną wadą dyrektora Variete. Zosta-
je ukarany przede wszystkim za to, że zajmuje nienależne sobie miejsce. We
wczesnych redakcjach Lichodiejew był nazwany po prostu „czerwonym dyrek-
torem”. Tak popularnie określano mianowanych, partyjnych pracowników, któ-
rych „stawiano“ na czele zespołów teatralnych w celu sprawowania funkcji ad-
ministracyjnych i kontrolnych. Przy tym „czerwony dyrektor”, z zasady, ze sztu-
ką teatralną nic wspólnego nie miał. I dlatego w Epilogu Lichodiejew otrzymuje
odpowiedniejsze dla swojej namiętności do trunków i przekąsek stanowisko kie-
rownika dużego sklepu spożywczego w Rostowie.
W obrazie Lichodiejewa odbija się felieton Bułhakowa „Czara życia”. Uwaga
Wolanda: „Czuję, że po wódce pił pan portwajn. Na litość, któż tak postępuje!”
wyrosła z sentencji jednego z bohaterów tego felietonu:

Znacie portwajn moskiewski? Człowiek się nim nie upija, a rozum mu odchodzi.

Lichodiejew po obudzeniu, przypomina sobie jedynie, że całował jakąś damę i że


jechał taksówką z Chustowem, autorem skeczów. W „Czarze życia” jeden z bo-
81 Niestety, obydwa tłumaczenia są zbyt literackie — radość sprawia dopiero oryginał.

280/361
Stiepan Lichodiejew

haterów, Pał Wasilicz, obejmuje i całuje nieznaną damę, a potem pamięta tylko,
że jechali taksówką. Po ocknięciu natomiast, nie jest w stanie, podobnie jak Stio-
pa, podnieść się z łóżka.
Lichodiejew wiąże się także z kolejnym felietonem „Dzień naszego życia”. Jego
bohater wraca do domu po pijatyce i plączącym się językiem wygłasza ostatni
monolog przed zapadnięciem w półsen:

Co ja takiego miałem zrobić? A tak, położyć się... Właśnie. Kładę się... lecz błagam
obudźcie mnie, obudźcie koniecznie, niech mnie diabli, dziesięć po piątej... nie, pięć
po dziesiątej... Zaczynam nowe życie... Jutro.

Lichodiejew jakoby wyznacza spotkanie Wolandowi na dziesiątą, a następnie


dyrektora rzeczywiście „diabeł wziął” i wyrzucił z Moskwy do Jałty. W epilogu
Lichodiejew zaczyna „nowe życie”: rezygnuje z portwajnu i pije tylko wódkę,
nalewkę na pączkach czarnych porzeczek, dosłownie poszedł za radą Wolanda,
„stał się milczący i unika kobiet”.
Ironia zawiera się również w imieniu odojcowskim — Bogdanowicz, ponieważ
raczej nie Bóg, a czart przyniósł Stiopę do Teatru Variete, gdzie doprowadza
podwładnych do płaczu i dlatego na przypuszczenie administratora Warionuchy,
że może Lichodiejew, jak Berlioz, wpadł pod tramwaj, dyrektor finansowy Rim-
ski odpowiada: „To byłoby wcale nie najgorzej...”
Podejrzana rozmowa z Berliozom „na jakiś nieistotny temat”, która odbyła się,
„jak pamięta, dwudziestego czwartego kwietnia”, którą dyrektor Teatru Variete
kojarzy z pieczęcią na drzwiach Berlioza i możliwym aresztowaniem przewodni-
czącego Massolitu, pochodzi z korespondencji Bułhakowa ze starym znajomym.
19 kwietnia 1929 roku napisał do niego z Riazania aktor, Nikołaj Bezekirski. Po-
znał Bułhakowa jesienią 1921 roku, w czasie pracy w dziale literackim zarządu
politycznego Gławpolitproswieta82. Bezekirski komunikował:

Będzie pan prawdopodobnie bardzo zdziwiony tym, że pisze mało znany panu czło-
wiek, lecz wspominając naszą krótką znajomość zawartą w trudnym czasie i wie-
dząc, że przez pewien czas sam był pan w okropnym położeniu materialnym, liczę,
że szybciej zrozumie pan moje obecne położenie: zostałem wyrzucony na 3 lata mi-

82 Główny Komitet Polityczno-Oświatowy RSFR.

281/361
Stiepan Lichodiejew

nus 6 guberni83. Przyczyna tego jest dla mnie dotychczas dość mglista — sędzia
śledczy GPU oskarżył mnie o kontrrewolucyjną rozmowę w pewnym domu, w któ-
rym często bywałem, no i w rezultacie jestem w Riazaniu, straciłem pracę w Mo-
skwie, nie jestem członkiem związku itd. Tutaj nie mogę nigdzie znaleźć pracy i je-
stem teraz w takim położeniu, że przyjmę każdą!

Sądząc po tym, że drugi i ostatni ze znanych listów Bezekirskiego do Bułhakowa


— z wyrazami wdzięczności za pomoc — napisany 26 kwietnia 1929 roku na
pocztówce dotarł do adresata według stempla pocztowego 28 kwietnia, to nie-
zachowany list Bułhakowa do Bezekirskiego musiał być napisany i wysłany 24
kwietnia 1929 roku, akurat tego dnia, kiedy miała miejsce rozmowa Lichodieje-
wa z Berliozem. Data 24 kwietnia jest także jednym z pośrednich dowodów, że
akcja „Mistrza i Małgorzaty” rozgrywa się w Moskwie nie później niż na począt-
ku maja, inaczej Lichodiejew chyba nie potrafiłby przypomnieć sobie dokładnego
dnia „podejrzanej rozmowy”. Ponieważ wypadki w powieści są dopasowane w
czasie akurat do 1929 roku, Bułhakow świadomie wykorzystał datę swojego listu
do Bezekirskiego w epizodzie z rozmową Lichodiejewa i przewodniczącego
Massolitu. Podkreślmy także, że zdarzenie z zesłanym do Riazania aktorem było
wykorzystane w sylwetce Mistrza w jednej z redakcji powieści, gdzie wspomi-
nane były „riazanskie cierpienia” bohatera.

83„Minus“ to system ograniczania praw skazanych. Spis „minusów“ prowadziło oczywiście


GPU. „Minus tri“ oznaczało zakaz zamieszkania w Moskwie, Piotrogrodzie i Charkowie. Mi-
nus 6 guberni to zakaz pobytu w 6 guberniach wg wspomnianej listy.

282/361
Nikanor Iwanowicz Bosy
Przewodniczący wspólnoty mieszkańców w domu 302-bis na Sadowej, gdzie
mieści się fatalne mieszkanie we wczesnej redakcji powieści nazywał się Niko-
dem Poroty, przywodząc na myśl Nikodema, autora apokryficznej ewangelii,
który nadzwyczaj dokładnie relacjonuje historię Poncjusza Piłata.
Nikanor Bosy kończy długą listę oszukańczych zarządców domów, występują-
cych w twórczości Bułhakowa, poczynając od „kędzierzawego przewodniczą-
cego” we „Wspomnieniu...”, poprzez Szwondera w „Psim sercu”, Alliluję-Por-
tupiej w „Mieszkaniu Zojki”, Bunszej-Koreckiego w „Błogości” i „Iwanie Wasi-
liewiczu”.
Przewodniczący wspólnoty w domu 302-bis dosyć daleko odszedł od swojego
głównego pierwowzoru — kierownika domu nr 50 na Sadowej, karaima K. Sa-
kizczi — przekształcony w Rosjanina, a za sprawą Wolanda nawrócony na wia-
rę chrześcijańską:

— Boże Wielki, Boże Wszechmogący! — zaczął mówić Bosy — ty wszystko widzisz,


dobrze mi tak! Żadnej waluty na oczy nie widziałem, nie mam zielonego pojęcia, o
jakiej walucie mowa! Pan Bóg mnie pokarał za grzechy — ciągnął z uczuciem na
przemian to zapinając, to rozpinając koszulę, to znów żegnając się znakiem krzyża.
— Brałem! Brałem, ale brałem nasze, radzieckie! Meldowałem za pieniądze, nie
przeczę, zdarzało się...
Poproszony, żeby nie udawał durnia, tylko opowiedział, skąd się wzięły dolary w
przewodzie wentylacyjnym, Bosy padł na kolana, zachwiał się i rozwarł usta, jak
gdyby zamierzał połknąć klepki parkietu.
— Jeśli chcecie — beknął — ziemię będę jadł na dowód, że nie brałem! A Koro-
wiow to diabeł!
Wszelka cierpliwość ma swoje granice, więc za biurkiem podniesiono głos, dając
Bosemu do zrozumienia, że pora już by zacząć mówić po ludzku.
Wówczas pokój, w którym stała owa kanapka, zadygotał od dzikiego wrzasku Nika-
nora Iwanowicza, który zerwał się z klęczek:
— To on! To on, tam, za szafą! O, jak zęby szczerzy! I binokle te same… Łapcie go!
Gdzie kropidło? Wyświęcić lokal!

283/361
Nikanor Bosy

Krew odpłynęła z twarzy Nikanora Iwanowicza. Dygocąc czynił w powietrzu znak


krzyża, rzucał się ku drzwiom i znów zawracał, zaintonował jakąś modlitwę, a
wreszcie zaczął mówić zupełnie od rzeczy.

Powoływanie się na diabła — Korowiowa — u sędziego śledczego wyraźnie


przypomina poszukiwanie czarta przez Iwana Karamazowa w czasie przesłu-
chania w „Braciach Karamazow” Dostojewskiego, przy czym obaj bohaterowie
jednakowo wariują. U Bułhakowa mamy do czynienia z karykaturalnym obrazem
z Dostojewskiego: w czarta, a przez niego i w Boga, uwierzył nie wykształcony,
zwalczający religię nihilista, a półanalfabeta i krętacz, zarządca domu.
Sen Nikanora Bosego, w którym ten widzi siebie w pomieszczeniu bardzo oso-
bliwego teatru (gdzie nieogolonych mężczyzn zmuszają do oddawania waluty i
kosztowności), jest echem osobistych przeżyć bliskiego przyjaciela Bułhakowa,
filologa N. Lamina. Jak wspomina druga żona Lamina, N. Uszakowa

Nikołaja Nikołajewicza też ciągali. Nie wiem dlaczego uznali, że u nas coś znajdą.
Być może, dlatego, że wcześniej wzywali pierwszą żonę Nikołaja Nikołajewicza —
Aleksandrę Lamin, ze znanej kupieckiej rodziny Prochorowów, a prócz niej już za-
mknęli jej ciotkę. Nikołaj Nikołajewicz przesiedział około dwóch tygodni.

Kampanię odbierania ludziom waluty, złota i klejnotów policja polityczna roz-


poczęła w 1929 roku. Podejrzanych „waluciarzy” przetrzymywano w celach
więziennych, czasem po kilka tygodni, w nadziei, że ci „na ochotnika” wydadzą
chociażby część tego, co mają. Przy tym zatrzymani dostawali słone jedzenie i
bardzo mało wody.84
Bułhakow oczywiście kojarzył to nie tylko z gogolowskim Horodniczym, który
w „Rewizorze” praktycznie stosuje podobne metody w stosunku do kupców,
lecz również z cierpieniami Lamina i innych „waluciarzy”. N. Uszakowa za-
świadczyła, że ciotka jej męża, Prochorowna,

długo już u nich siedziała. Szukali jakiegoś naszyjnika lub kolii... nie pamiętam, czy-
je to było i u kogo schowane. I Nikołaja Nikołajewicza bez przerwy o to pytali, lecz
on wszystkiemu zaprzeczał i mówił, że nic nie wie. A pierwszą żonę Nikołaja Nikoła-
jewicza też tam wzywali i też o kolię pytali, lecz oni zawczasu się umówili, żeby do
niczego się nie przyznawać. Nawet nie wspomniał o ciotce, aż urządzili im konfron-
tację. Wtedy przekonał się, że o niej wiedzą. Potem zrobili nam rewizję, lecz oczywi-
84 Stąd zapewne opisana w rozdziale „Iwan Bezdomny“ riposta Bułhakowa na sugestię wysła-
nia go na Dnieprostroj „dla poprawy“ [przyp. tłum.].

284/361
Nikanor Bosy

ście niczego nie znaleźli i wynieśli wszystkiego dwa tanie świecidełka ze szkiełkami
zamiast kamieni, a Nikołaja Nikołajewicza wypuścili. I oto Bułhakow o wszystkim
szczegółowo opowiedział w tym rozdziale o śnie Nikanora Iwanowicza — prawie
co do słowa.

Możliwe, że aresztowanie Lamina nastąpiło jesienią 1931 roku. 26 października


tego roku Bułhakow komunikował w liście do swojego przyjaciela, filozofa i lite-
raturoznawcy, Popowa: „Kola [Lamin] prowadzi się przyzwoicie, lecz w tych
dniach się przeziębił”. Słowa o przeziębieniu mogły być aluzyjną wiadomością o
zatrzymaniu. Pierwszy wariant rozdziału o śnie powstał we wrześniu 1933 roku.
Wtedy nazywał się „Zamek cudów”. 17 i 27 września, sądząc po zapisach Jeleny
Bułhakow, pisarz czytał go Laminowi. Później przerabiał rozdział wielokrotnie i
częściowo zniszczył, prawdopodobnie z powodu ostrej, politycznej zawartości.
Ale i w ostatecznym tekście pozostała historia ciotki Porochownikowej na Prie-
czistienkie, ukrywającej walutę i kosztowności. Nazwisko Porochownikowa
współbrzmi z Prochorow.
W pierwszym wariancie rozdziału „Ostatni lot”, napisanym w lipcu 1936 roku,
Woland uprzedza Mistrza:

Zginie z pamięci dom na Sadowej i straszny Bosy, ale również zginie pamięć o Ha-
Nocri i o ułaskawionym hegemonie.

Najprawdopodobniej, głównie Bosy miał być figurą wysoce złowrogą — nie tyl-
ko łapówkarzem, lecz również szantażystą i donosicielem. Możliwe, że odgry-
wał wobec Mistrza tę samą rolę, która w ostatecznym tekście przypadła w udzia-
le Alojzemu Mogaryczowi. Wtedy oczywiście Bosy został przeorientowany na
członka z szajki zarządu wspólnoty mieszkańców w domu nr 50 na Sadowej, o
której Bułhakow pisał do siostry Nadii 1 grudnia 1921 roku:

Niedawno dostałem wycisk od paczki z zarządu naszego domu. „A. M. [chodzi o


męża Nadii Bułhakow, Ziemskiego — B.S.] nie było przez trzysta sześćdziesiąt pięć
dni, trzeba go wypisać. I wy też nie wiadomo skąd się wzięliście” itd. itd. Nie wda-
jący się w żadną wojnę, dyplomatycznie wyniosły, w wystarczającym stopniu bez-
czelny i nazbyt swobodny ton, w szczególności ze strony S., dozorcy. Wreszcie od-
czepili się. Andrieja postanowili nie wypisywać... S. doprowadził mnie do białej go-
rączki, lecz powstrzymałem się, bo nie czułem się zbyt pewnie. Jednym słowem,
tymczasem się odczepili.

24 marca 1922 roku pisarz komunikował siostrze:

285/361
Nikanor Bosy

...Dom należy do „mieszkaniowej spółdzielni robotniczej“, a w zarządzie cała szaj-


ka w komplecie, posiedzenia jak dawniej od 4 do 7 w pokoju na lewo od wejścia.

Bosemu przydzielono tylko jedną namiętność — do jedzenia i trunków. Od uko-


chanego zajęcia odrywają go pracownicy GPU. W ostatecznym tekście Nikanor
nie jest już figurą złowrogą, a w większej mierze humorystyczną.
Repertuar, który serwowano waluciarzom i Bosemu, pochodzi z okólnika, pod-
pisanego przez szefa GPU, Henryka Jagodę, 4 sierpnia 1924 roku. Mowa w nim
o tym, że ówczesny repertuar teatrów obozowych i więziennych

w żadnej mierze nie odpowiada zadaniom resocjalizowania więźniów; inscenizacje


przepełnione są sentymentalizmem, pornografią i elementami negatywnie wpływa-
jącymi na psychikę więźniów.

Sam Jagoda wiedział dokładnie, o czym pisze. Po aresztowaniu 28 marca 1937 ro-
ku, znaleziono u niego przy okazji rewizji dużą kolekcję pornografii, w szczegól-
ności 11 filmów i 3904 fotografie. Jednak co innego on sam i przyjaciele czekiści
(oraz inni przedstawiciele radzieckiej elity), a co innego „zeki“, których należy
karmić tylko „ideologicznie konsekwentną”, kulturalną produkcją, bez żadnych
tam sentymentalizmów lub sprośności.
W „Mistrzu i Małgorzacie” sparodiowany został taki „poprawny” więzienny re-
pertuar. Prezes-łapówkarz Nikanor Bosy razem z kompanią aresztowanych walu-
ciarzy, wysłuchuje w celach wychowawczych „Skąpego rycerza”. Prawda, że
przy bliższym spojrzeniu, w nieśmiertelnych puszkinowskich linijkach wycho-
dzi na jaw skryty podtekst, odnoszący się do zupełnie niedawnych wypadków
rewolucji i wojny domowej. Dramatyczny artysta Sawwa Potapowicz Kurole-
sow, czytający monolog rycerza, w brudnopisach powieści nazywał się o wiele
bardziej aluzyjnie — Ilja Władimirowicz Akulin. Gołym okiem widać związek
z założycielem radzieckiego państwa, Uljanowem-Leninem.
Prototyp Nikanora Bosego tkwi w opowiadaniu „Wspomnienie...”:

Przewodniczący zarządu domu, gruby człowiek w kolorze miedzi, w barankowej


czapce i z barankowym kołnierzem, siedział wsparty na łokciach i miedzianymi
oczyma patrzał na dziury w moim kożuszku.
W „Mistrzu i Małgorzacie” przewodniczący wspólnoty to „grubas o purpurowej
fizjonomii” (kolor wywołany obecnością dolarów w wentylacji i aresztem).

286/361
Alojzy Mogarycz
Pierwowzorem dziennikarza, który napisał donos na Mistrza i zamieszkał na-
stępnie w jego suterenie w jednym z arbatskich zaułków był przyjaciel Bułhako-
wa, dramaturg Siergiej Jermolinski. W 1929 roku Jermolinski poznał Marię Czi-
miszkian, która przyjaźniła się w tym okresie z Bułhakowem i jego drugą żoną L.
Biełozierską. Po jakimś czasie młodzi ludzie pobrali się i zajęli pokój w domu
pod 9 w Zaułku Mansurowskim, należącym do rodziny teatralnego makieciarza,
Siergieja Topleninowa, jednego z pierwowzorów Mistrza. Ten drewniany do-
mek stał się z kolei pierwowzorem mieszkania Mistrza i Małgorzaty.
A Mistrz tak opowiada Iwanowi Bezdomnemu historię swojej przyjaźni:

Tak więc w owym przeklętym okresie [szczucia Mistrza za powieść o Piłacie] otwo-
rzyła się kiedyś furtka naszego ogródka, poranek, pamiętam, był nadzwyczaj sympa-
tyczny, jesienny. Jej nie było w domu. Przeszedł przez furtkę mężczyzna, wszedł do
domu z jakąś sprawą do właściciela, potem wszedł do ogródka i jakoś bardzo szyb-
ko zawarł ze mną znajomość. Powiedział mi, że jest dziennikarzem. I proszę sobie
wyobrazić, że tak bardzo korzystne zrobił na mnie wrażenie, że dotąd czasem tęsk-
nie go wspominam. Od słowa do słowa, zaczął do mnie zaglądać. Dowiedziałem się,
że jest kawalerem, że mieszka w sąsiedztwie w takim samym mniej więcej lokalu, ale
że mu tam ciasno, i tak dalej. Nie zapraszał jakoś do siebie. Żonie mojej wyjątkowo
się nie spodobał. Ja jednak wziąłem go w obronę. Żona moja powiedziała:
— Rób, co ci serce dyktuje, ale ja ci mówię, że ten człowiek zrobił na mnie jak naj-
gorsze wrażenie.
Wyśmiałem ją. Zaraz, ale co mnie właściwie w nim tak ujmowało? Idzie o to, że
człowiek, który w głębi siebie nie kryje niespodzianki, z reguły nie bywa interesują-
cy. A Alojzy Mogarycz (bo, zapomniałem powiedzieć, że mój nowy znajomy miał na
imię Alojzy) niespodziankę taką w sobie krył. Słowo daję, że człowieka tak niepo-
spolitego rozumu, jak Alojzy nie spotkałem nigdy przedtem i jestem przekonany, że
nigdy już nie spotkam. Jeśli nie pojmowałem znaczenia jakiejś gazetowej notatki,
Alojzy wyjaśniał mi ją dosłownie w mgnieniu oka, było przy tym oczywiste, że to wy-
jaśnienie przychodzi mu bez najmniejszego trudu.
Podobnie było z problemami życia codziennego. Ale to jeszcze nie wszystko. Podbił
mnie Alojzy swoją namiętnością do literatury. Nie dał za wygraną, dopóki mnie nie
uprosił, bym mu przeczytał od deski do deski moją powieść, po czym wyraził się o
niej nader pochlebnie, ale wstrząsająco wiernie, jakby był przy tym obecny, zrela-
cjonował wszystkie uwagi redaktora o mojej książce. Miał sto trafień na sto możli-

287/361
Alojzy Mogarycz

wych. Nie dość tego, bardzo dokładnie wytłumaczył mi – i czułem, że się nie myli,
dlaczego to moja powieść mianowicie nie mogła ukazać się drukiem.
Mówił bez ogródek: „taki to a taki rozdział nie przejdzie…”

Ciekawie, że Jermolinskij w chwili zawierania znajomości z Bułhakowem rze-


czywiście był jeszcze kawalerem. Według wspomnień Mariki Czimiszkian, wła-
śnie autor „Mistrza i Małgorzaty“ namawiał ją: „Wyjdź, wyjdź za Jermolinskie-
go, to dobry chłopak“. W odróżnieniu od samego Bułhakowa, jego druga żona L.
Biełozierska do Jermolinskiego odnosiła się bez sympatii, czego nie skrywała w
opublikowanych pamiętnikach. Pisała wprost:

Przechodzę do jednej z najnieprzyjemniejszych stronic moich wspomnień — do oso-


by Siergieja Jermolinskiego, o którym po jego wystąpieniu w prasie (mam na myśli
czasopismo ‹Teatr›, nr 9 z 1966 roku ‹O Michaile Bułhakowie›) można odnieść fał-
szywe wrażenie.
Latem 1929 roku poznał naszą Marikę i zakochał się w niej. Kiedyś wieczorem przy-
jechał po nią. Zebrała swój skromny bagaż. Było mi smutno. Marusia płakała, sto-
jąc przy oknie.
Jermolinski przeżył z Mariką 27 lat, co nie przeszkodziło mu w tych właśnie wspo-
mnieniach wymienić ją, jako „bardzo miłą dziewczynę z Tbilisi“, nie nazywając jej
(i to po dwudziestu-siedmiu latach wspólnego życia!) swoją byłą żoną.
Szkoda, że dla pamiętnikarzy nie istnieją specjalne testy, określające prawdomów-
ność i szczerość autora. Źle wypadłby Jermolinski przy badaniu wykrywaczem
kłamstw. Pomijam wszystko jego wycieczki w psychologię: on wielu rzeczy nawet i
nie podejrzewa, chociaż pretenduje do roli zausznika M. Bułhakowa, który w rzeczy-
wistości nigdy szczególnej sympatii do Jermolinskiego nie miał, a przyjaźnił się z
Mariką [to świadectwo L. Biełozierskiej jest zgodne z przytoczonym wspomnie-
niem Czimiszkian — B.S.]… Czytając to „dzieło“ w czasopiśmie „Teatr“ — nieste-
ty, żywo napisane — wiele razy zdumiewałam się brakiem zasad autora. Nie jest
moim zamiarem obalanie punkt po punkcie wszystkich insynuacji i przeinaczeń Jer-
molinskiego, lecz coś powiedzieć jednakże trzeba. Chociaż jego wspomnienie jest
przepełnione cytatami (Mandelsztam, dwukrotnie Hercen, Priszwin, Hemingway,
Zabołocki, Wiaziemski, Gogol, Puszkin, Gribojedow), ja jednakże dodam jeszcze je-
den cytat z „Mądremu biada“: „Wszystko tu jest, jeżeli nie ma oszustwa“. Otóż jest
oszustwo! I jeszcze jakie. Poczynając do kompozycji: pierwsze miejsce zajmuje sam
Jermolinski, drugie — niech już będzie — oddane umierającemu Bułhakowowi, a
trzecie — nie wiadomo dlaczego — zajął Fadiejew, figura na literackim firmamen-
cie znaczna.

288/361
Alojzy Mogarycz

Zdaniem Biełozierskiej, Jermolinski „w swojej dwulicowej manierze zapomina


to, co mu niewygodnie pamiętać“.
Jak Mogarycz z Mistrzem, Jermolinski poznał się z Bułhakowem w 1929 roku,
kiedy rozwinięta przeciw pisarzowi kampania w prasie osiągnęła apogeum i
wszystkie jego sztuki zostały zdjęte.
Wspomnienia Jermolinskiego obficie zapełnione cytatami, udowadniają, że ich
autor, jak Mogarycz, był dobrze zorientowany w literaturze. Pamiętnikarz (rów-
nież jak Mogarycz), na przekór twierdzeniom L. Biełozierskiej, przynajmniej, w
drugiej połowie lat 30. rzeczywiście stał się „zaufanym“ Bułhakowa, czego do-
wodzi dziennik trzeciej żony pisarza, Jeleny Bułhakow, która 5 grudnia 1938 ro-
ku pisze:

Wczoraj w ciągu dnia M. A. zachodził do Siergieja Jermolinskiego pograć w sza-


chy, który oprócz tego, że kręci się w świecie filmowym, wiele słyszy i dowiaduje z
wszelkich rozmów, pogłosek, plotek i nowinek. Jest pośrednikiem między M. A. i
światem zewnętrznym.

Sądząc po intonacji tego i innych zapisów, Jelena Bułhakow odnosiła się do Jer-
molinskiego z rezerwą, lecz, najwyraźniej, bez tej nienawiści, co L. Biełozierska.
W „Mistrzu i Małgorzacie“ w stosunku do Mogarycza głównej bohaterki autor
oddał w zasadzie emocje L. Biełozierskiej, która była żoną Bułhakowa w 1929 ro-
ku, kiedy powstają moskiewskie sceny powieści i kiedy rzeczywiście autor za-
warł znajomość z Jermolinskim. Małgorzata, dowiedziawszy się o zdradzie Mo-
garycza, omal nie wydrapała mu oczu.
Niewykluczone, że właśnie Jermolinskiego miał na myśli autor, kiedy komuniko-
wał swojemu przyjacielowi filozofowi i literaturoznawcy P. Popowowi 24 mar-
ca 1937 r.:

Niektóre życzliwe mi osoby wybrały dość dziwny sposób pocieszania. Nieraz słysza-
łem już obłudnie słodkie głosy: „Nie ma problemu, po waszej śmierci wszystko wy-
drukują!“ Jestem im bardzo wdzięczny, oczywiście!

(zgodnie z dziennikiem Jeleny, Jermolinski odwiedził ich w przeddzień, 22 mar-


ca). Dokładnie tak samo o niemożliwości publikacji powieści za życia autora,
mówi Mistrzowi Alojzy Mogarycz.

289/361
Alojzy Mogarycz

16 maja 1939 roku Bułhakow podpisał żonie swoją fotografię: „Oto jak może wy-
glądać człowiek, który grzebał się kilka lata z Alojzym Mogaryczem, Nikanorem
Iwanowiczem i innymi“. Tu pisarz wskazywał nie tylko na zmęczenie dziesię-
cioletnią pracą nad powieścią, lecz również na długotrwałe obcowanie z prze-
niewiercami typu Mogarycza, którego obraz w tym czasie jeszcze nosił ogólny i
zbiorowy charakter, bez konkretnych szczegółów.
Historia znajomości Mistrza z Mogaryczem była zapisana już w czasie śmiertel-
nej choroby autora — zimą z 1939 na 1940. 5 marca 1940 roku Jelena Bułhakow
zapisała w dzienniku:

Wizyta Fadiejewa. Rozmowa trwała ile mógł. Do mnie: „On jest moim przyjacie-
lem“. W stronę Siergieja Jermolinskiego: „Zdradził mnie, czy nie zdradził? Nie, nie
zdradził? Nie zdradził!.

Słowa Bułhakowa niewątpliwie odnosiły się do Jermolinskiego, który rzeczywi-


ście był jego przyjacielem, a nie do Aleksandra Fadiejewa, pierwszego sekretarza
związku radzieckich pisarzy, który poznał się z Bułhakowem dopiero 11 listopa-
da 1939 roku, kiedy jako przewodniczący odwiedził chorego członka Związku.
Przyjacielem Bułhakowa Fadiejew nie był i zdradzić go mimo najlepszych chęci
nie mógł.
Podejrzewający Jermolinskiego o zdradę, autor „Mistrza i Małgorzaty“, jak wyni-
ka z cytowanego wyżej rozmowy, odrzucił podejrzenia na pięć dni przed śmier-
cią.
Prawdopodobnie, w związku z tym opowiadanie Mistrza o znajomości z Moga-
ryczem Bułhakow wykreślił, ale nowego wariantu już nie zdążył napisać (nie-
wykluczone także, że tekst skreśliła Jelena Bułhakow).
Jako powód do podejrzeń posłużyła opinia Jermolinskiego o sztuce „Batum“ wy-
dana już po jej zakazie. Sytuację utrwaliła żona w dzienniku 18 sierpnia 1939 ro-
ku:

Dzisiaj wpadł Siergiej Jermolinski, nieomal z pociągu, dopiero co przyjechał z Ode-


ssy i dowiedział się (o zakazie „Batuma“). Poprosił Miszę o przeczytanie sztuki. Po
zakończeniu mocno go ucałował. Uznał sztukę za nadzwyczajną. Mówi, że postać
bohatera jest tak zbudowana, że gdy on schodzi ze sceny, czekasz z utęsknieniem, by
jak najszybciej pojawił się znowu. W ogóle mówił wiele i zachwycał się, jak facho-
wiec, świadomy wszystkich trudności zadania i wirtuozerii w ich realizacji.

290/361
Alojzy Mogarycz

Bułhakow nie oszukiwał się co do artystycznej wartości sztuki i wyczuł hipokry-


zję, chociaż wywołaną przez zbożny cel pocieszenia wstrząśniętego katastrofą z
„Batumem“ dramaturga, u którego już zaczynała się śmiertelna choroba.
Prawdopodobnie, autor „Mistrza i Małgorzaty“ uznał, że jeżeli Jermolinski
zwiódł go teraz, to mógł zwodzić i wcześniej. W podnieconej świadomości cho-
rego Bułhakowa rodziło się podejrzenie, że przyjaciel mógł donosić na niego do
NKWD, i to podejrzenie zmaterializowało się w postaci Alojzego Mogarycza.
Zachowanie Jermolinskiego w ostatnich tygodniach życia Bułhakowa, wiele go-
dzin z poświęceniem spędzonych u łoża chorego, rozproszyło oczywiście podej-
rzenia, lecz na napisanie nowego tekstu już zabrakło sił.
Najprawdopodobniej, Jelena Bułhakow wiedziała, kto był pierwowzorem Moga-
rycza. 17 listopada 1967 roku zapisała w dzienniku swoją rozmowę z Jermolin-
skim w związku z jego wspomnieniem w czasopiśmie „Teatr“ (wtedy Jelena
Siergiejewna gromadziła wspomnienia o Bułhakowie):

Jeżeli chcesz, bym przyjęła twój artykuł w całości, zmień wypowiedzi Miszy z bez-
pośrednich w pośrednie. Nie oddajesz jego intonacji, jego sposobu mówienia, jego
słów. Słyszę, jak mówi Jermolinski, a nie Bułhakow. I, mówiąc otwarcie, zupełnie
nie podobają mi się dwie sceny, jedna to rozmowa jakbyś był dziennikarzem, a dru-
ga — gra w paleszan. Przy czym nie mogę sobie przypomnieć, gdzie wtedy byłam,
że nie pamiętam tej gry!.

„Gra w paleszan“ — to opowiadanie ze wspomnień Jermolinskiego o biesiadnej


improwizacji na temat spektaklu „Bohaterowie“ w Teatrze Kameralnym, we-
dług Demiana Biednego. Do inscenizacji zaproszono artystów z Palecha. Bułha-
kow i jego koledzy „osobiście“ odegrali, jak Paleszanie wracają do domu po kla-
pie sztuki.
Jelena Bułhakow w notatce z 2 listopada 1936 roku scharakteryzowała „Bohate-
rów“ jako „zawstydzający spektakl“, a 14 listopada z satysfakcją konstatowała:

W gazecie decyzja Komitetu Sztuki: „Bohaterów“ zdejmuje się „...za znęcanie się
nad chrztem Rusi“...,

a także przytoczyła komentarz Bułhakowa:

Tairow ma ciężki ból głowy, zapewniam cię.

291/361
Alojzy Mogarycz

Prawdopodobnie nie miała ochoty jeszcze raz wspominać tego spektaklu,


zwłaszcza że w trakcie kampanii, która zaczęła się w prasie w związku z „Boha-
terami“, ponownie zaczęli wyciągać „Purpurową wyspę“. Także zawarta w
opowiadaniu Jermolinskiego drwina (autorstwa Bułhakowa) z oficjalnej „naro-
dowości“ mogła wdowie wydać się niebezpieczna. Co zaś dotyczy epizodu z
Jermolinskim w roli dziennikarza, to trzeba go przedstawić w całości:

Bywałem u niego [w czasie ostatniej choroby — B.S.] codziennie. Próbując odtwo-


rzyć fakty z jego życia, zaproponowałem grę w natrętnego dziennikarza, który przy-
czepił się z pytaniami do znakomitego pisarza.
— Kręcisz — powiedział, ale grę zaakceptował.
Później zabawa go rozbawiła, a ja w żartobliwej formie zapisałem kilka takich roz-
mów, które składały się z pytań i odpowiedzi. Kilka kartek przypadkowo pozostało.
Oto ten zapis.
On: Nie rozumiem jednakże, drogi kolego, czemu się mnie uczepiliście?
Ja: Ludzkość jest ciekawa każdego szczegółu waszego życia.
On: Zgadzam się, skoro tak. Jednak mam obowiązek, jako człowiek szlachetnego
charakteru, uprzedzić was... — tu szelmowsko zmrużył oczy i wesoło dodał: — Ja,
mój drogi, nie jestem ‹naszym› człowiekiem.
Ja: Może akurat macie w tym jakiś szczególny interes?
On (z niekłamanym oburzeniem): To odrażające, co mówisz, kochany! Ja jestem
swój człowiek, a nie nasz — sam to wymyśliłem i przemyślałem.
Ja: Przepraszam, nie zrozumiałem.
On: Wczoraj pytaliście mnie o początek mojej pisarskiej drogi.
Ja: Oczywiście. Zamieniam się w słuch.
On: Właśnie wtedy podłożyłem sobie pierwszą świnię.
Ja: W jaki sposób udało się to zrobić?
On. Młodość! Młodość! Poszedłem ze swoim pierwszym utworem do jednej z bardzo
szanowanych redakcji niemodnie ubrany. Wystarałem się o jakiś garniturek, co sa-
mo po sobie było wtedy dziwaczne, zawiązałem pod szyją fantazyjną kokardę i, usa-
dowiwszy się przy biurku redaktora, podrzuciłem monokl i zręcznie złapałem go
okiem. Gdzieś tu nawet poniewiera się fotografia — jestem na niej z monoklem w
oku, włosy starannie zaczesane do tyłu [mowa o znanej fotografii 1926 roku —
B.S.]. Redaktor patrzył na mnie wstrząśnięty. Jednak nie poprzestałem na tym. Z
kieszonki w kamizelce wyciągnąłem ‹cebulę› po dziadku, nacisnąłem zameczek i
mój rodzinny breguet odegrał coś podobnego do ‹Chwała naszemu Panu w Syjo-
nie›. ‹No i?› — powiedziałem pytająco, spojrzawszy na redaktora, przed którym we-

292/361
Alojzy Mogarycz

wnętrznie drżałem, prawie ubóstwiając. ‹No i — odpowiedział zachmurzony redak-


tor. — Weźcie wasz rękopis i zajmijcie się wszystkim, czym chcecie, tylko nie litera-
turą, młody człowieku›. Powiedziawszy to wstał demonstrując swój potężny wzrost i
dając do zrozumienia, że audiencja skończona. Wyszedłem i, na odchodnym, usły-
szałem wyraźnie, jak powiedział do swego ruchliwego sekretarza: ‹Nie nasz czło-
wiek›. Bez wątpienia odnosiło się to do mnie.
Ja: I uważacie, że to zdarzenie odegrało fatalną rolę we wszystkich późniejszych re-
lacjach z redakcjami.
On: Spójrz, kochany, na to szerzej. Rzecz w moim charakterze. ‹Cebula› i monokl
były zaledwie źle przemyślaną próbą fizycznego przystosowania, pokonania nie-
śmiałości i znalezienia sposobu wyrażenia swojej niezależności.
Ja: Idźmy dalej. Co przywiodło was d teatru?
On: Pragnienie pieniędzy i sławy. Ukryte marzenie, aby wyjść na oklaski, tkwiło we
mnie od dziecka. W snach widziałem swoją długą chwiejącą się postać z rozczo-
chranymi włosami, stojącą na scenie, a wdzięczny reżyser rzuca mi się na szyję i
obcałowywuje pod ryk pełnej zachwytu widowni.
Ja: Przepraszam, ale na premierze ‹Turbinów› kurtyna podnosiła się szesnaście ra-
zy, bez przerwy krzyczeli ‹Autor!›, a wy nawet nosa nie wysunęliście.
On: Francuzi mawiają: ‹dają nam spodnie, kiedy już nie mamy zadka›, przepra-
szam za niestosowne wyrażenie. (Podejrzliwie): A wy nie z prasy francuskiej?
Ja: Nie.
On (przymilnie): To może z jakiejś innej zagranicznej, co?
Ja: Nie, nie... Ja z rosyjskiej.
On: Nie z ryskiej, biało-emigranckiej? (I podniósł pięść, wygrażając).
Ja: Uchowaj Boże! (Opędzałem się przerażony). Ja z przepięknej, niepowtarzalnej,
naszej ‹Wieczornej›!
On: Hura! Tiupa! Lusia! Wódkę na stół! Niech ten pan wypije na swoją cześć! Zu-
pełnie mi nie grozi żadne niebezpieczeństwo wydrukowania o mnie choćby jednej
linijki!

Oczywiście Bułhakow w następstwie żartobliwych pytań Jermolinskiego


uświadomił sobie zupełnie poważnie i powziął podejrzenie co do przyjaciela, że
ten próbuje wysondować jego poglądy i przekazać raport „ulubionym organom“.
A w stronniczym przekazie bardzo groźnie mogło zabrzmieć i uznanie pisarza za
„nie naszego człowieka“, i słowa o niechęci do wychodzenia do widzów w
związku z odbiorem „Dni Turbinów“ oraz portkach pojawiających się wtedy,
kiedy już nie ma „tyłka“.

293/361
Alojzy Mogarycz

Jelena Bułhakow doskonale zdawała sobie sprawę, że właśnie w związku z tą


rozmową Mogarycz został dziennikarzem. Jermolinskij natomiast nie wiedział,
że w powieści jest tak czytelnie opisana historia znajomości Mistrza z Alojzym,
ponieważ ten fragment nie znalazł ani w publikacji prasowej „Mistrza i Małgo-
rzaty“ (1966-1967), ani w maszynopisie przygotowanym w latach ´60 przez
wdowę po pisarzu. Epizod z Mogaryczem pojawił się dopiero w wydaniu po-
wieści z 1973 roku, przygotowanym przy współudziale Jeleny Bułhakow (która
jednak wydrukowanej książki już nie doczekała).
Obawy Bułhakowa co do Jermolinskiego były bezpodstawne. W grudniu 1940
roku został aresztowany i w przesłuchaniach jego związki z NKWD w żaden
sposób się nie przejawiły. W żartobliwej rozmowie z Jermolinskim Bułhakow
opowiadał o przygodach ze swoim opowiadaniem „Fatalne jaja“. Na przesłucha-
niu w NKWD 14 grudnia 1940 roku Siergiej Aleksandrowicz nazwał je „najbar-
dziej reakcyjnym utworem Bułhakowa“ ze wszystkich mu znanych, ponieważ
ujawniała się w niej niewiara „w twórcze siły rewolucji". Według stwierdzenia
Jermolinskiego: „Sam Bułhakow uważał, że opowiadanie odegrało negatywną ro-
lę w jego literackiej karierze — zaczął być uważany za pisarza reakcyjnego“.
Dedykacja z egzemplarza, który pozostał w archiwach NKWD, potwierdzała
zeznanie:

Drogiemu przyjacielowi Sierioży Jermolinskiemu. Przechowaj pamięć o mnie! Oto


te nieszczęsne „Fatalne jaja“.
Twój szczerze oddany M. Bułhakow. Moskwa. 4. IV. 1935 r.

Opowiadanie wywołało czujność cenzury i skomplikowało publikację innych


utworów (z większych rzeczy pisarza za jego życia w ZSRR niczego nie dru-
kowano).
Imię Alojzy dla Mogarycza autor „Mistrza i Małgorzaty“, mógł zapożyczyć z po-
wieści Aleksandra Amfiteatrowa „Ognisty kwiat“ (patrz: Demonologia), gdzie
nosi je stary kasztelan polskiego hrabiego Waleriana Giczowskiego. To może
wskazywać także na realny pierwowzór: Jermolinski był rodem z Wilna i nosił
nazwisko polskiego pochodzenia.

294/361
Arkadij Apollonowicz Semplejarow
Przewodniczący „komisji akustycznej teatrów moskiewskich”. Nazwisko
„Semplejarow” zostało wywiedzione od nazwiska dobrego znajomego Bułhako-
wa, kompozytora i dyrygenta Aleksandra Afanasjewicza Spendiarowa. Druga
żona pisarza, L. Biełozierska wspomina o znajomości ze Spendiarowem i jego ro-
dziną w początkach 1927 roku i cytuje fragment dziennika jego córki, Mariny:

Byliśmy z tatą u Bułhakowów. Luba Jewgieniewna zapytała wcześniej, jakie jest


ulubione danie papy. Powiedziałam: ‹Jarząbki z czerwoną kapustą›. Od rana szuka-
łam taty, by podać mu adres Bułhakowów... Pamiętam jego głos w telefonie: ‹To ty,
Mariuszka? No i czego potrzebujesz? Dobrze, podaj adres... Dobrze, przyjdę, dzie-
cino›. Kiedy przyszłam, Michaił Afanasjewicz, Lubow Jewgieniewna i tata siedzieli
za stołem. Tata siedział plecami do światła, na tle choinki. Poraziło mnie, że jest ta-
ki smutny, nieobecny. Był zatopiony w sobie, w swoich mrocznych myślach i, nie wy-
chodząc z tego swojego mrocznego świata, mówił, patrząc w talerz, o nagromadzo-
nych przykrościach. Potem, jakoś niespodzianie dla nas wszystkich, przeszedł na
wychwalanie Armenii. Czuło się, że w zatłoczonej Moskwie tęsknił do niej.

Sama L. Biełozierska pisała o pierwowzorze Siemplejarowa tak:

Aleksander Afanasjewicz spodobał mi się, lecz wydawał się niezwykle niespokojny i


dlatego jakiś nieobecny.

Właśnie tak wygląda Siemplejarow po skandalu w Teatrze Variete, gdzie Koro-


wiow zdemaskował jego miłosne przygody.

Małżonka Arkadija Apołłonowicza, która podniosła słuchawkę, odpowiedziała po-


sępnie, ze Arkadij Apołłonowicz niedomaga, spoczął właśnie i nie może podejść do
telefonu.

Jego rozmowa z przedstawicielem urzędu, który miał krótką, lecz groźną nazwę
(we wczesnych redakcjach powieści nazywał się GPU), bardzo przypomina
rozmowę M. Spendiarowej z ojcem:

— Tak, tak, tak, oczywiście... rozumiem... już jadę“.


Głównym pierwowzorem Siemplejarowa, w pewnym stopniu zamaskowanym
przez osobę Ormianina Spendiarowa, był Gruzin, Awel Sofronowicz Jenuki-

295/361
Arkadij Semplejarow

dzie, w latach 1922-1935 sekretarz prezydium CIK85 i przewodniczący rządo-


wej komisji do spraw kierowania teatrami: Bolszoj i MChAT. Dla sztuki teatral-
nej ta komisja była tak samo bezużyteczna, jak i komisja akustyczna Semplejaro-
wa, ale stanowiła dodatkową barierę dla wystawiania „ideologicznie szkodli-
wych“ spektakli. Jenukidzie zasiadał także w kolegium Narkomprosu i pań-
stwowej komisji oświaty, które pracowały w domu nr 6 na Czistych Prudach.
Znajdowała się tam także akustyczna komisja Semplejarowa.
Jenukidzie był nieobojętny na wdzięki aktorek, zwłaszcza podległych jego komi-
sji teatrów, co stało się przyczyną jego upadku w ramach kolejnej „czystki“ na
wyższych poziomach władzy. 7 czerwca 1935 roku plenum CK WKP(b) przyję-
ło rezolucję, której jeden z punktów brzmiał tak: „Za rozkład polityczny i moral-
ny, byłego sekretarza CIK SSSR, tow. A. Jenukidzie skreśla się ze składu CK
WKP(b)“.
16 grudnia 1937 r. A. Jenukidzie w towarzystwie innych oskarżonych, w tym B.
Szteigera, był skazany przez wojenne kolegium naczelnego sądu ZSRR za „zdra-
dę Ojczyzny, działalność terrorystyczną oraz systematyczne szpiegostwo na
rzecz jednego z obcych państw“ i rozstrzelany (myślący współcześni chyba nie
wierzyli w te fantastyczne oskarżenia).
Semplejarow już w 1931 roku figurował w spisie postaci przyszłej powieści.
Wtedy nazywał się Pafnucy Arkadjewicz Semplejarow. W scenie seansu czarnej
magii w Teatrze Variete po raz pierwszy pojawił się w wariancie z końca 1934
roku. Możliwe, że satyryczne przedstawienie w tym obrazie A. Jenukidzie zo-
stało wywołane przez to, że właśnie do niego Bułhakow w końcu kwietnia 1934
roku skierował prośbę o dwumiesięczny wyjazd za granicę, a sekretarz CIK, jak
utrwaliła w dzienniku 4 maja 1934 roku trzecia żona pisarza, nie zaryzykował
samodzielnego podjęcia decyzji, ale opatrzył podanie dekretacją: „Skierować do
CK“.
W rezultacie wyjazd się nie odbył, a odmowa przyszła w poniżającej formie86.

85 Centralny Komitet Wykonawczy — najwyższe gremium rządzące ZSRR pomiędzy zjazda-

mi partii. Istniało od 1922 do 1938, kiedy został zastąpiony przez Radę Najwyższą.
86 Po długiej zwłoce, obiecankach-cacankach, wielu wizytach w CIK i prawie teatralnych

sztuczkach, wszyscy w MChAT dostali oficjalnie, w teatrze, paszporty na wyjazd do Paryża,


a Bułhakow — białą karteczkę z odmową [przyp. tłum.].

296/361
Arkadij Semplejarow

„Zdemaskowanie” Semplejarowa na seansie czarnej magii stało się osobliwą ze-


mstą Bułhakowa, spełnioną jeszcze na długo przed upadkiem Jenukidzego. Jednak
w epilogu, napisanym już po straceniu pechowego sekretarza CIK i przewodni-
czącego komisji kontrolującej dwa główne teatry kraju, autor „Mistrza i Małgo-
rzaty” w istotny sposób złagodził dolę bohatera w porównaniu z pierwowzo-
rem: Semplejarow zostaje kierownikiem punktu skupu runa leśnego w Briansku,
ponieważ: „nie radził on sobie z akustyką i choć wiele robił, by ją udoskonalić,
nie poprawiła się ani na jotę“. Była to pośrednia aluzja do bezpłodnej nakazowo-
rozdzielczej działalności Jenukidzego w charakterze rządowego zarządcy te-
trów Bolszoj i MChAT.
Imię i imię odojcowskie Semplejarowa — Arkadij Apołłonowicz — można
przetłumaczyć jako „pastuch Apollina”, ponieważ „Arkadij” oznacza pastucha
— to ironiczna aluzja do służenie bogu-patronowi sztuki (imię postaci w brud-
nopisie z 1931 r. — Pafnucy — ze staroegipskiego tłumaczy się jako „należący do
boga”).
Podkreślmy, że Semplejarow jest genetycznie związany z postacią ze sztuki
„Adam i Ewa” — wszechmocnym patronem literata-koniunkturalisty Ponczika-
Niepobiedy, Apołłonem Akimowiczem, który żąda od niego „świętej ofiary” zu-
pełnie jak bóg Apollo. Tę samą funkcję wypełnia w „Mistrzu i Małgorzacie“
Semplejarow.
Prawdopodobnie istniał jeszcze jeden niespodziewany pierwowzór. W liście do
Jermolinskiego 14 czerwca 1936 roku, od razu po przybyciu do Moskwy po ki-
jowskich gościnnych występach MChAT, Bułhakow opowiada między innymi:

Kiedy pociąg ruszył, a ja może ostatni raz spojrzałem na Dniepr, wszedł do prze-
działu kolporter i sprzedał Lusi [Jelenie Bułhakow — B.S.] 4. numer „Teatru i dra-
maturgii”. Widzę, że blednie, czytając. W każdym akapicie o mnie. Lecz co piszą!
Szczególną nikczemnością odznaczył się Meyerhold. Ten człowiek jest pozbawiony
zasad w takim stopniu, że wydaje się, jakby nie nosił spodni. Chodzi po białym świe-
cie w kalesonach87.

Ten epizod jest opisany także w dzienniku Jeleny Bułhakow pod datą 12 czerwca
1936 roku:

87 Aluzja do „sankiulotów“, bojowników rewolucji i niszczycieli dawnej kultury francuskiej..

297/361
Arkadij Semplejarow

W drodze powrotnej, kupiliśmy w pociągu numer czasopisma ‹Teatr i dramaturgia›.


W artykule wstępnym ‹Molier› został nazwany ‹fałszywką niskiej próby›. Później
jeszcze kilka świństw, w tym bardzo nieładny wypad Meyerholda pod adresem Mi-
chaiła. A przecież Meyerhold tak prosił go o sztukę — dowolną.

Kupiony numer „Teatru i dramaturgii”, był poświęcony dyskusji na zebraniu pra-


cowników teatrów moskiewskich, które odbyło się 26 marca 1936 roku na kan-
wie kilku artykułów „Prawdy” o sprawach sztuki, w tym artykułu „Zewnętrzny
blask i fałszywe wnętrze”, z którego powodu zdjęto w MChAT „Zmowę świę-
toszków” („Moliera”). Wsiewołod Meyerhold stwierdził:

Teatralna społeczność oczekuje, bym w swoim wystąpieniu od krytyki innych te-


atrów przeszedł do rozwiniętego samokrytycyzmu... Jest taki Teatr Satyry, właściwy
merytorycznie... W tym teatrze śmiech przeradza się w szczerzenie zębów. Zaczynają
w nim poszukiwać autorów, którzy, z mojego punktu widzenia, w żadnej mierze nie
powinni być do niego wpuszczeni. Tutaj, na przykład, przelazł Bułhakow.

Możliwe, że słowa Meyerholda jakoś wpłynęły na zdjęcie w Teatrze Satyry


„Iwana Wasiliewicza” już po próbie generalnej. Twórca „nowej sztuki” tu ra-
czej nie mścił się na Bułhakowie za niepochlebną opinię w „Fatalnych jajach“
(„Teatr imienia spokojnego Wsiewołoda Meyerholda, poległego, jak wiadomo,
w 1927 roku przy inscenizacji puszkinowskiego ‹Borysa Godunowa›, kiedy po-
spadały trapezy z gołymi bojarami”) — przecież i po tym prosił wyklętego dra-
maturga o sztuki do wystawienia. Głównym celem Meyerholda było zaprezen-
towanie solidarności z partyjnym organem prasowym w beznadziejnej próbie ra-
towania swojego teatru. Nie uratował. W grudniu 1937 roku teatr Meyerholda
został zamknięty, a sądząc po zapisach w dzienniku żony, Bułhakow nad tym nie
ubolewał. Za to w monologu Semplejarowa pojawiła się jawna parodia wystą-
pienia Meyerholda. W wersji z 1934 roku, przemowa bohatera brzmiała następu-
jąco:

— Jednakże sprawilibyście nam przyjemność, obywatelu artysto... demaskując


technikę masowej hipnozy, w szczególności te banknoty...
— Pardon — odezwał się kratkowany — to nie hipnoza, wypraszam sobie. I w szcze-
gólności, demaskować tu nie ma co...
— Przepraszam — powiedział Arkadij Apołłonowicz — jednakże jest to nadzwyczaj
pożądane. Masowa widownia...

298/361
Arkadij Semplejarow

W ostatecznym natomiast tekście Siemplejarow wyrażał się prawie tak samo, jak
Meyerhold w trakcie dyskusji w marcu 1936 roku:

Masowy odbiorca domaga się wyjaśnień.

Na Meyerholda jest też zorientowany opis otoczenia Semplejarowa w Variete:

Semplejarow przebywał w loży wraz z dwiema damami – jedna z nich była leciwa,
drogo i modnie ubrana, druga, młodziutka i bardzo ładna, ubrana była skromniej.
Ta pierwsza, jak się niebawem przy spisywaniu protokołu wyjaśniło, była małżonką
Semplejarowa, druga zaś – jego daleką krewną, początkującą, acz rokującą wielkie
nadzieje aktorką, która przyjechała z Saratowa i zatrzymała się w mieszkaniu prze-
wodniczącego i jego połowicy.

Meyerhold, z pochodzenia jak wiadomo powołżański Niemiec, utrzymywał z


Saratowem ścisłe związki, zapraszając na przykład do stałej współpracy w Te-
atrze Rewolucji znanego później reżysera A. Rooma. Bułhakow sparodiował sło-
wa Meyerholda w tym, że zażądano od niego samokrytyki, a w meyerholdow-
skim wydaniu zastąpiła ją krytyka innych.
Semplejarowa publicznie przyłapują na miłosnych przygodach i, nie na wprost,
jako ofiarę francuskiej mody, lecz obrazowo, obnażają go publicznie do kaleso-
nów. Słowa o młodej saratowskiej krewnej-aktorce są prawdopodobną aluzją do
tego, że krewni pierwszej żony Meyerholda, Olgi (z domu Munt), siostra Maria i
jej mąż, aktor i artysta malarz Michaił Michajłow, byli właścicielami posiadłości
Łopatino w guberni saratowskiej, gdzie przed rewolucją Meyerhold często spę-
dzał lato. Prócz tego druga żona Meyerholda, aktorka jego teatru, Zinaida Rajch,
była o dwadzieścia lat młodsza od męża, dokładnie tyle, ile rzekoma krewna z
Saratowa była młodsza od Semplejarowa.
Imiona i imiona odojcowskie Arkadija Apołłonowicza w „Mistrzu i Małgorza-
cie“ i Apolla Akimowicza w „Adamie i Ewie” mogło zasugerować Bułhakowo-
wi jedno domowe wydarzenie: według wspomnień drugiej żony pisarza L. Bie-
łozierskiej, jej instruktorem jazdy konnej był Konstantin Apołłonowicz.
Jednym z literackich źródeł do postaci Semplejarowa jest senator Apołłon Apoł-
łonowicz Ableuchow z powieści Biełego „Petersburg”. Sam Biełyj w książce
„Artyzm Gogola” cytował następującą charakterystykę swojego bohatera:
„Apołłon Apołłonowicz był naczelnikiem urzędu: no tego… jak mu tam — sło-

299/361
Arkadij Semplejarow

wem, był naczelnikiem urzędu dobrze wam znanego“. Dalej urząd okazuje się
„pierwszym departamentem”, z którym wojuje „departament dziewiąty”. Apoł-
łonowi Apołłonowiczowi proponują odpowiedzialne stanowisko i udaje się „w
dniu nadzwyczajnym” do „nadzwyczaj ważnego miejsca”. „Zachowuje się nie
jak typowy, gogolowski urzędnik, bo nie stosuje całej gamy uścisków dłoni: od
absolutnej pogardy, przez nieuwagę, do ugrzecznienia… On gra tylko jedną nutę
— pogardy”. Na tej samej stronie Biełyj cytuje tekst „Płaszcza”, który posłużył
jako źródło obrazu Ableuchowa: „Dla uniknięcia… przykrości… departament, o
którym mowa,… nazwiemy pewnym departamentem; …więc w pewnym depar-
tamencie służył pewien urzędnik”; „pewna znacząca osoba niedawno stała się
znaczącą, ale wcześniej nie była znaczącą”; „przyjęcia… u znaczącej osoby były
solidne, majestatyczne, lecz nie nazbyt skomplikowane… „Surowość, surowość i
surowość”, mówił i przy tym… spoglądał bardzo znacząco”.
Apołłon Apołłonowicz odziedziczył cechy nie tylko „znaczącej osoby”, lecz
również jej ofiary — poniżanego Akakija Akakijewicza, z którym łączy go
współbrzmienie imienia i imienia odojcowskiego oraz te poniżenia, które musi
znieść w powieści. Semplerajow niewątpliwie, jest „znaczącą osobą”, chociaż
stoi na czele anegdotycznej Komisji Akustycznej. Bułhakow wszelkimi sposo-
bami podkreśla powagę i surowość swojego bohatera, który, jednocześnie, znaj-
duje się w dosłownym sensie pod pantoflem i żony, i kochanki, przy czym pierw-
sza z nich, jak się zdaje, tłucze go pantoflem, a druga — parasolką. To poniżanie
wysokiego urzędnika jest w większej mierze zapożyczone przez Bułhakowa nie
u Gogola, a u Biełego.

300/361
Archibald Archibaldowicz
Dyrektor restauracji w Domu Gribojedowa, którego pierwowzorem był Jakow
Daniłowicz Rozental o przezwisku „Broda”, w latach 1925-1931 dyrektor restau-
racji w Domu Hercena [Giercena] (w powieści sparodiowanego jako Dom Gri-
bojedowa), w Domu Związku Pisarzy (ul. Worowskiego 56) oraz w Domu Pra-
sy (Bulwar Suworowski 8). Później Rozental został kierownikiem restauracji
Klubu Pracowników Teatrów, mieszczącego się w Zaułku Staropimienowskim
(obecnie Worotnikowskim) pod 7. O prototypie Archibaldowicza pozostały
barwne wspomnienia twórcy Klubu, B. Filippowa:

Restauracja klubu TR rozwijała się dzięki entuzjazmowi ulubieńca wszystkich muz


J. D. Rozentala, przez aktorów zwanego „Brodą“, co usprawiedliwiał obfity zarost
okalający jego wschodnią twarz. We wspomnieniach przyjaciół i znajomych nie-
zmiennie legendarnego dyrektora, który przepracował dziesięć lat w restauracji aż
do wojny, miał imponujący wzrost, reprezentacyjną powierzchowność i gęstą, czar-
ną asyryjską, stożkowatą, długą po pierś, brodę.

O Rozentalu pozostały ciepłe słowa w pamiętnikach znanego piosenkarza i jed-


nego z pionierów radzieckiego jazzu, Leonida Utiesowa:

...Pamiętam „Brodę“ — tak nazywaliśmy niezapomnianego J. D. Rozentala. Mówi-


liśmy: idziemy do „Brody“, dlatego że czuliśmy się pożądanymi gośćmi tego go-
ścinnego człowieka. On nie tylko znał cały teatralny światek, lecz także smak każde-
go z nas, umiał spowodować, że tu właśnie odpoczywaliśmy przy winach i przeką-
skach. To wszystko działo się w końcu lat dwudziestych, ale i w sześćdziesiątych
elegancka figura Brody była znana gościom WTO: pracował tam w ostatnich latach
życia i był dobrą duszą domu.

W czasie pierwszej wojny światowej Rozental był oficerem intendentury, na-


stępnie pracował w Kijowie, a do Moskwy przedostał się w końcu 1921 roku, w
tym samym czasie, co Bułhakow. On rzeczywiście mógł surowo obejść się z ja-
kimś winnym czegoś kelnerem, jak Archibaldowicz w „Mistrzu i Małgorzacie“.
Jego portret pozostaje w idealnej zgodzie z portretem pierwowzoru:

Wszedł na werandę piękny czarnooki mężczyzna ze spiczastą bródką, we fraku i


ogarnął władczym spojrzeniem swoje włości. A mówili, a mówili mistycy, że był
czas, kiedy mężczyzna ten nie chodził we fraku, tylko przepasywał się szerokim pa-

301/361
Archibald Archibaldowicz

sem skórzanym, zza którego sterczały rękojeści pistoletów, a jego włosy jak krucze
skrzydło przewiązywał szkarłatny jedwab i po Morzu Karaibskim płynął pod jego
dowództwem bryg pod czarną trumienną banderą z trupią czaszką.

Możliwe, że jest tu też aluzja do wojennej służby Rozentala, która obfitowała,


według wspomnień znajomych, w nadzwyczajne przejścia. Natomiast mistyczne
cechy wyglądu Archibaldowicza pochodzą, prawdopodobnie, od jego literackie-
go pierwowzoru — piekielnej postaci z powieści Biełego „Moskiewski dzi-
wak”, Eduarda Eduardowicza von Mandro, człowieka o nieokreślonym, zagad-
kowym pochodzeniu, który ostatecznie okazuje się Żydem-podrzutkiem (przod-
kami zaś Rozentala byli Żydzi sefardyjscy). Z imieniem bohatera Biełego jest też
związane imię postaci „Mistrza i Małgorzaty“ — angielskie Archibald przez ana-
logię z angielskim Edwardem (Mandro podaje się za Szkota), i podobnie, jak u
Biełego, powtórzone w imieniu odojcowskim.
Jeszcze innym prawdopodobnym pierwowzorem literackim Archibaldowicza
jest postać z powieści Meyrinka „Noc Walpurgii“, restaurator Wencla Bzdinka.
W dzienniku Jeleny Bułhakow pozostał zapis z 11 sierpnia 1939 roku, dotyczący
Rozentala:

Dzisiaj spotkałam znajomego ... „Słyszałem, że M. A. napisał cudowną sztukę”88.


Słyszał nie w Moskwie, a gdzieś na południu.
Zabawna historia: Biuro Zamówień Jelisiejewa. I dowiaduję się tam o tym samym
— od Fanny Nikołajewny. — A kto pani powiedział? — Jakow Daniłycz. Mówił, że
sztuka wstrząsająca.
Jakow Daniłycz jest kierownikiem restauracji w Żurgazie. Słyszał oczywiście od
klientów. To zabawne: kierownik restauracji zamawia w sklepie produkty i przy tym
rozmawia o sztuce, i to tak, jakby osobiście jej słuchał.

Prawdopodobnie pod wpływem tego epizodu i późniejszego tragicznego dla


dramaturga zakazu „Batuma”, Bułhakow kilkakrotnie pogarszał obraz Archibal-
dowicza w ostatecznym tekście „Mistrza i Małgorzaty“.
Jeżeli w wariancie z 1934 roku opuszcza on Dom Gribojedowa przed samym po-
żarem z pustymi rękoma, to w ostatniej redakcji dyrektor restauracji wynosi dwa
kradzione jesiotry.

88 “Batum” — B.S.

302/361
Baron Meigel
Ta postać ma kilka literackich i co najmniej jeden rzeczywisty pierwowzór po-
śród współczesnych Bułhakowa. Ten prawdziwy, to pochodzący z Kijowa były
baron Borys Siergiejewicz Szteiger, który w latach dwudziestych i trzydzie-
stych XX wieku pracował w Moskwie jako pełnomocnika Kolegium Ludowego
Komisariatu Obrony RFSRR do spraw Stosunków zagranicznych. W tym sa-
mym czasie Szteiger był pracownikiem OGPU-NKWD. Monitorował obywa-
teli radzieckich, którzy mieli kontakt z obcokrajowcami i zdobywał od zagra-
nicznych dyplomatów informacje, które mogłyby być interesujące dla sowiec-
kich agencji bezpieczeństwa. 17 kwietnia 1937 roku został aresztowany w ra-
mach sprawy byłego sekretarza Jenukidze. 16 grudnia 1937 roku, wraz z innymi
oskarżonymi w tej sprawie, były baron został skazany przez Kolegium Wojsko-
we Sądu Najwyższego ZSRR na karę śmierci pod fałszywym zarzutem zdrady,
działalności terrorystycznej i systematycznego szpiegostwa na rzecz jednego z
obcych państw. Werdykt został natychmiast wykonany.
W dzienniku trzeciej żony pisarza Szteiger jest wspominany kilkakrotnie, a
przede wszystkim 3 maja 1935 roku. Opisując przyjęcie u radcy ambasady ame-
rykańskiej, Wileya, zauważa, że ​

oczywiście obecny był baron Szteiger — to nieodzowna cecha takich wieczorów,


«nasz domowy GPU», jak nazywa go ponoć żona Bubnowa.

Zauważmy, że A. Bubnow był wówczas Ludowym Komisarzem Edukacji, tj.


bezpośrednim przełożonym Szteigera i jego żona wiedziała dokładnie, o czym
mówi.
W tym samym wpisie z 3 maja 1935 roku znalazła się uwaga, że ​dzień wcześniej
odwiedził ich tłumacz Emmanuel Żuchowicki, który wraz z sekretarzem amba-
sady amerykańskiej Charlesem Boolenem pracował nad tłumaczeniem na język
angielski sztuki „Mieszkanie Zojki” i ...„Źle się wyrażał o Szteigerze”. Zapewne
Żuchowicki, którego wszyscy podejrzewali — i to bez żadnych wątpliwości —
o współpracę z NKWD, widział w byłym baronie groźnego rywala. Szteiger
wraz z małżeństwem Bułhakowów był również w ambasadzie amerykańskiej 23

303/361
Archibald Archibaldowicz

kwietnia 1935 roku na wielkim przyjęciu, wydanym przez ambasadora W. Bullit-


ta. Przyjęcie to przerodziło się w „Mistrzu i Małgorzacie“ w „Wielki Bal u Sza-
tana“, gdzie barona spotyka śmierć. Opisując przyjęcie u Bullitta, Bulhakowa
wspomina również Szteigera:

...Wyjechaliśmy wpół do szóstej w jednym z samochodów, po wcześniejszym zapro-


szeniu do siebie niektórych z dyplomatów amerykańskich... Razem z nami wsiadł do
samochodu nieznany nam, ale znany całej Moskwie i wydaje się, że zawsze widzia-
ny wśród obcokrajowców, Szteiger89.

Wygląda na to, że było to pierwsze spotkanie Bułhakowów ze słynnym baronem,


o którym pisarz i jego żona słyszeli dużo wcześniej. Nie mieli wątpliwości, że
Szteiger wsiadł z nimi do tego samego samochodu tylko w celu szpiclowania (i
napisania donosu), usiłując zorientować się, jakie wrażenia wywarło przyjęcie.
Interesujące, że we wcześniejszym wariancie „Mistrza i Małgorzaty“ jest już
obecna, napisana pod koniec 1933 roku, scena śmierci barona (co prawda wtedy
zamiast Wielkiego Balu u Szatana w przeklętym mieszkaniu odbył się znacznie
mniej znaczący sabat). Bułhakow przewidział śmierć Szteigera na cztery lata
przed jego rozstrzelaniem, ale scena zabójstwa znalazła się w tekście dopiero w
1939 roku, podczas choroby Bułhakowa i po egzekucji Szteigera.
Szpicel i donosiciel Meigel miał też literackie prototypy. Samo nazwisko jest
nieco zmienionym nazwiskiem rodu baronów Maydel, zaliczanego do szlachty w
nadbałtyckich prowincjach Rosji. Bułhakow przerobił prawdziwe nazwisko tak,
aby kojarzyło się z magią, podkreślając piekielną osobowość barona. Najprawdo-
podobniej jego pierwowzorem był również komendant Twierdzy Pietropaw-
łowskiej, baron Igor Maydel, którego Lew Tołstoj uwiecznił w „Zmartwych-
wstaniu“ jako komendanta, barona Kriegsmoutha. We wspomnieniach Stiepana
Bersa (brata Zofii Tołstoj z domu Bers — żony Lwa Tołstoja), opublikowanych
w 1894 roku, znajduje opis relacji szwagra z wizyty u Igora Maydela w twier-
dzy:

Lew Nikołajewicz opowiadał mi z obrzydzeniem, jak komendant twierdzy entuzja-


zmował się nowym układem izolatek, okładaniem ścian grubym filcem, aby zapo-
biec rozmowom za pomocą stukania w ściany, o testowaniu tych innowacji itp. Toł-
stoj był zaskoczony obojętnością i systemowym okrucieństwem ze strony inteligent-

89 [Razem z nami...] Tego fragmentu brak w wydaniu polskim [przyp. tłum.].

304/361
Archibald Archibaldowicz

nych przecież władz. Lew Nikołajewicz ujął to w ten sposób: «Komendant dokładnie
o wszystkim meldował przełożonym, ale dokładał entuzjazm, bo przez to pokazywał
swoje zaangażowanie».

W „Mistrzu i Małgorzacie“ Meigel jest pracownikiem Komisji Widowisk i zapo-


znaje obcokrajowców z atrakcjami stolicy, tak jak Szteiger odpowiadał za sto-
sunki Ludowego Komisariatu Oświaty z zagranicą. Przewodniczący Komisji
Akustycznej, Semplejarow, miał wzorzec w postaci A. Jenukidze, który zajmo-
wał podobne stanowisko jako szef organu kontrolującego główne teatry w kraju,
a Szteiger najwyraźniej był blisko niego.
Igor Maydel ukazał „widoki” swojej ponurej instytucji Lwu Tołstojowi. Inteli-
gentny, znający języki, miły w obejściu, świecki baron Meigel jest całkowicie
obojętny na los ofiar swoich donosów, czy to wybitnych obcokrajowców, czy
zwykłych obywateli radzieckich. W ten sam sposób „inteligentny” i „entuzja-
styczny” strażnik więzienny Maydel starał się zrobić dobre wrażenie na słynnym
pisarzu, okazując jednocześnie całkowitą obojętność dla więźniów — ofiar jego
„ulepszeń”.

305/361
Żorż Bengalski
Bengalski to rozpowszechniony pseudonim estradowy. Niewykluczone, że tu
Bułhakow orientował się na jedną z epizodycznych postaci powieści Fiodora So-
łoguba „Marny diabeł” — dramatycznego artystę Bengalskiego. Możliwe, że bez-
pośrednim pierwowzorem został jeden z konferansjerów moskiewskiego music-
hallu (do którego bardzo jest podobne Variete) — Gieorgij (lub Żorż) Razdol-
ski. Jednak Bengalski miał też inny pierwowzór, bardzo dobrze znany Bułhako-
wowi. To jeden z dwóch kierowników MChAT, Władimir Niemirowicz-Dan-
czenko, uwieczniony w „Opowieści teatralnej” jako jeden z dwóch dyrektorów
Niezależnego Teatru — Arystarch Płatonowicz, który prawie bez przerwy
przebywa za granicą.
Bułhakow Niemirowicza-Danczenki nie lubił i nie skrywał tego, zwłaszcza w li-
stach do swojej trzeciej żony, Jeleny, której siostra, Olga Bokszańska, była sekre-
tarką Danczenki. W liście z 2 czerwca 1938 roku autor „Mistrza i Małgorzaty”,
który dyktował szwagierce powieść, obawiał się, że Niemirowicz-Danczenko
zarzuci swoją sekretarkę pracą i tym samym zatrzyma wydanie najważniejszego
dla Bułhakowa utworu:

Będąc w pełnym zachwytu nastroju [mowa o Bokszańskiej — B.S.] nazywa Niemi-


rowicza «Ten stary cynik!» i zanosi się rozkosznym śmiechem.
Oto styl, od którego słabo się robi!
No i tak, pisałem ci, żebyś nie myślała o teatrze i Niemirowie, a sam o nim. Jednak
czy można było pomyśleć, że i powieści będzie potrafił wyrządzić szkodę.

A 3 czerwca 1938 roku Bułhakow komunikował żonie:

Szykowne zdanie [Bokszańskiej — B.S.]: «Powinieneś pokazać powieść Władimi-


rowi Iwanowiczowi». (To w chwili szczególnego rozkojarzenia i zamyślenia).
Jakże, jakże! Wprost palę się z niecierpliwości do pokazywania powieści człowie-
kowi bez wyższych aspiracji intelektualnych.

W „Opowieści teatralnej“ Arystarch Płatonowicz znajduje się w Indiach i posy-


ła listy z brzegów Gangesu. A ta rzeka akurat przepływa przez terytorium Ben-

306/361
Żorż Bengalski

galu — historycznej dzielnicy Indii. To prawdopodobnie jest jedna z przyczyn,


dla której konferansjer Variete otrzymał nazwisko Bengalskiego i jest przedsta-
wiony w powieści jako cynik i drobnomieszczanin (człowiek bez wyższych
aspiracji intelektualnych).
W pozornej zagładzie Bengalskiego, któremu kot Behemot oderwał głowę, lecz
później, po prośbach miłosiernych widzów, zwrócił ją na miejsce, prawdopodob-
nie odbija się scena pozornego mordu na Sokratesie z „Metamorfoz” Apulejusza,
który następnie pomyślnie ożywa [patrz też cytat w zakończeniu noty o Azazel-
lo]. Behemot natomiast

dziko zawył, przekręcił tę głowę raz, przekręcił drugi i oderwał ją od pulchnego


karku,

a później, kiedy głowa wróciła na miejsce, wszystkie ślady krwi cudownym spo-
sobem zniknęły.

307/361
Andriej Fokicz Sokow
Bufetowy Teatru Variete. W usta Sokowa włożone zostały nieśmiertelne w Ro-
sji słowa o „jesiotrze drugiej świeżości”. Latem 1995 roku zdarzyło mi się prze-
czytać ogłoszenie w jednym z moskiewskich kiosków: „Piwo drugiej świeżo-
ści”.
Epizod, kiedy Sokow dowiaduje się od Wolanda o swojej chorobie i bliskiej
śmierci, lecz rezygnuje z oferty przehulania swojego niemałego majątku —
uzbieranego wcale nie pobożnymi metodami, a w całości za pomocą „jesiotra dru-
giej świeżości” — na życiowe uciechy, jest ewidentnie inspirowany przez „Ży-
cie Chrystusa”. Tam została przytoczona opowiedziana przez Jezusa przypo-
wieść, która „przy niewielkich rozmiarach jest bogata w znaczenia”. Jest to krót-
ka przypowieść o bogatym głupcu, który w swej chciwości, będąc w swej pysze
pewnym zbawienia, nie odstąpił od pomnażania korzyści, a zupełnie zapomniał,
że istnieje śmierć i że dusza nie może odżywiać się chlebem. Myślał, że jego du-
szy na długo wystarczy tych „płodów”, „dóbr” i „spichlerzy” i że pozostanie jej
tylko „jest, pić i weselić się”, jednak jak straszne echo, zagrzmiał z nieba wstrzą-
sający i pełnego ironii wyrok:

Nierozumny człowieku, jeszcze tej nocy będzie ci życie zabrane! Do kogo należeć
będzie wtedy to, coś nagromadził? (Ewangelia według Łukasza, XII, 16-20).

A tak wygląda przepowiednia, dana bufetowemu:

...Umrze on za dziewięć miesięcy, w przyszłym roku, w lutym, na raka wątroby w kli-


nice Pierwszego Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego na sali numer cztery.
Bufetowy zżółkł na twarzy.
— Dziewięć miesięcy… — w zadumie liczył Woland. — Dwieście czterdzieści dzie-
więć tysięcy… Po zaokrągleniu wypada dwadzieścia siedem tysięcy na miesiąc…
niewiele, ale na skromne utrzymanie wystarczy… Do tego jeszcze te dziesiątki…
— Zresztą nie radziłbym panu kłaść się do kliniki — mówił dalej artysta. — Co za
sens umierać na szpitalnej sali, gdzie słychać tylko jęki i rzężenie śmiertelnie cho-
rych? Czy nie lepiej wydać ucztę za te dwadzieścia siedem tysięcy, a potem zażyć
trucizną i przenieść się na tamten świat przy dźwiękach strun, wśród oszołomionych
winem pięknych kobiet i wesołych przyjaciół?

308/361
Andriej Sokow

U Bułhakowa z Sokowa ironizuje nie Bóg, a diabeł, a poza tym, w odróżnieniu od


bohatera ewangelicznej przypowieści, bufetowy Teatru Variete jest skąpy i nie
rozkoszuje się życiem. Autor, zastąpiwszy Boga diabłem, a bogacza-hedonistę
złodziejaszkiem-sknerą, parodiuje ewangeliczną przypowieść.
Już we wczesnej redakcji Woland przepowiadał Sokowowi śmierć w ciągu ro-
ku, lecz nie podawał dokładnej daty. Luty przyszłego roku jako czas śmierci bufe-
towego pojawił się w tekście powieści w styczniu 1940 roku, tak samo jak i jego
wizyta u profesora Kuźmina. Śmiertelnie chory pisarz wprowadził tu realnego
profesora W. Kuźmina, który bezskutecznie leczył go w końcu 1939 roku z dzie-
dzicznej nefrosklerozy. Przywołując luty, Bułhakow niejako przepowiadał wła-
sną śmierć, lecz pomylił się o kilka dni: zmarł 10 marca 1940 roku (według chro-
nologii „Mistrza i Małgorzaty” Sokow umiera dziesięć lat wcześniej — w lutym
1930 roku).

309/361
Aleksander Strawiński

Aleksander Nikołajewicz Strawiński


Profesor, dyrektor kliniki psychiatrycznej, którego pierwowzorem był prawdo-
podobnie profesor Grigorij Iwanowicz Rossolimo — dyrektor kliniki 1. MGU
[Pierwszego Państwowego Uniwersytetu Moskiewskiego — przyp. tłum.], kie-
rujący laboratorium psychologii eksperymentalnej przy instytucie neurologii.
Ma też Strawiński swój prototyp literacki — jest nim doktor-psychiatra Rawino
z opowiadania Aleksandra Bielajewa „Głowa profesora Dowella” z 1925 roku,
ale lepiej znany z wersji powieściowej, która pojawiła się w 1937. Prawdopo-
dobnie nazwisko Rawino także pochodziło od Rossolimo. Doktor Rawino, czło-
wiek o demonicznym wyglądzie, stoi na czele kliniki, która, jak klinika Strawiń-
skiego, w wielu szczegółach realizuje funkcje więzienia (a Strawiński przypomi-
na Wolanda). Najprawdopodobniej, nazwisko Rawino natchnęło Bułhakowa,
który znał opowiadanie Bielajewa i już nazwał jedną ze swoich postaci Micha-
iłem Aleksandrowiczem Berliozem, do dania innemu bohaterowi nazwiska Stra-
wiński i utworzenia tym samym osobliwego literackiego pomnika na cześć
dwóch znanych kompozytorów.
Co do lokalizacji kliniki Strawińskiego, to badacze umieszczają ją na miejsce
Chimkinskiego Szpitala Miejskiego nr 1 (ul. Prawobierieżnaja 6a). Od 1928 roku
tu znajdował się moskiewski szpital dzielnicowy z dużym oddziałem neurolo-
giczno-psychiatrycznym. Klinika mieściła się w modernistycznej willi (z cecha-
mi rycerskiego zamku), zbudowanej na zamówienie kupca Patrikiejewa przez
znakomitego architekta F. Szechtela w 1908 roku. Z budynku Strawińskiego, po-
dobnego do zabytkowego zamku, otwierał się widok na „wesoły sosnowy las” za
rzeką. Taki sam las leży na drugim brzegu rzeki Moskwy naprzeciw szpitala
Chimkinskiego. Droga ze śródmieścia do lecznicy prowadzi po Szosie Lenin-
gradzkiej i tak samo jest w przypadku kliniki Strawińskiego. Jeszcze przed re-
wolucją Patrikiejew otworzył w willi Szechtela najnowocześniejszy wtedy
szpital, do którego wyposażenie zamawiano w najlepszych firmach niemieckich i
szwajcarskich. Takie najnowsze wyposażenie ma też klinika Strawińskiego.

310/361
Miejsca

311/361
Wielki Bal u Szatana
Bal, wydany przez Wolanda w fatalnym mieszkaniu o nieskończenie trwającej
północy z piątku 3. na sobotę 4 maja 1929 roku. Według wspomnień trzeciej żo-
ny pisarza (w zapisie W. Czebotariewej) w opisie Wielkiego Balu u Szatana zo-
stały wykorzystane wrażenia z przyjęcia wydanego 22 kwietnia 1935 r. przez
ambasadę amerykańską. Ambasador William Bullitt zaprosił pisarza z żoną na
uroczystą kolację. O historii powstania Wielkiego Balu u Szatana Jelena Bułha-
kow tak opowiadała W. Czebotariewej:

Najpierw powstał mały bal. Odbywał się w sypialni Wolanda, to jest w pokoju Stio-
py Lichodiejewa. I strasznie mi się podobał. Jednak następnie, już w czasie choroby
[więc, nie wcześniej niż na jesieni 1939 roku; poza tym zachował się jeszcze wa-
riant z 1938 roku — B. S.] Michaił Afanasjewicz napisał duży bal. Długo nie godzi-
łam się, że duży bal był lepszy od małego... I pewnego razu, kiedy wyszłam z domu,
on zniszczył rękopis z pierwszym balem. Zauważyłam, lecz nic nie powiedziałam...
Michaił Afanasjewicz całkowicie mi ufał, ale to on był Mistrzem i nie mógł dopuścić
przypadkowości lub błędu i dlatego zniszczył ten wariant. A w luksusie dużego balu
odbiło się, jak mi się zdaje, przyjęcie u Williama Bullitta, amerykańskiego ambasa-
dora w ZSRR.
Raz na rok Bullitt wydawał duże przyjęcie w związku ze świętem narodowym. Za-
praszano także literatów. Pewnego razu otrzymaliśmy takie zaproszenie. Na wizy-
tówce Bullitta było dopisane atramentem: „frak lub czarna marynarka”. Miszę drę-
czyło, że ten dopisek tylko z jego powodu i bardzo starałam się w krótkim czasie
„stworzyć” frak. Jednak krawiec nie mógł znaleźć czarnego jedwabiu dla wykoń-
czenia, i wypadło iść w garniturze. Przyjęcie było luksusowe, zwłaszcza pozostała
mi w pamięci ogromna sala, w którym był basen i masa egzotycznych kwiatów.

To przyjęcie Jelena Bułhakow szczegółowo opisała w dzienniku pod datą 23


kwietnia 1935 roku, charakterystycznie nazwawszy je „balem”:

Bal u amerykańskiego ambasadora. M. A. w czarnym ubraniu. Ja mam wieczorową


ciemnoniebieską suknię z jasnoróżowymi kwiatami. Pojechali około dwunastej.
Wszyscy we frakach, było tylko kilka smokingów i marynarek.
Afinogenow w marynarce, z jakiegoś powodu z laską. Bierseniew z Hiacyntową,
Mieyerhold i Rajch. Wł. Iw. z Kotikiem [chodzi o W. Niemirowicza-Danczenkę z
swoją sekretarką O. Bokszańską, siostrą J. Bułhakow — B. S.]. Tairow z Alicją Ko-

312/361
Wielki Bal u Szatana

onen. Budionny, Tuchaczewski, Bucharin w staromodnym surducie, pod rękę z żoną,


też staromodną. Radek w jakimś turystycznym ubraniu. Bubnow w mundurze...
W sali kolumnowej tańczą, z góry różnokolorowe reflektory. Za siatką — ptaki —
masa — fruwają. Orkiestra, ściągnięta ze Sztokholmu. M. najbardziej zachwyca się
frakiem dyrygenta — do pięt.
Kolacja w specjalnie dostosowanej na czas balu sali jadalnej willi ambasadorskiej,
podawana na osobnych stolikach. W kątach pokoju jadalnego — nieduże pastwiska,
a na nich — koźlęta, owieczki, niedźwiadki. Na ścianach — klatki z kogutami. O
trzeciej zagrały harmonie i koguty zaśpiewały. Styl russe. Masa tulipanów, róż — z
Holandii. Na górnym piętrze — szaszłykarnia. Czerwone róże, czerwone francuskie
wino. W dole — wszędzie szampan, papierosy.
Chcieliśmy odjechać o trzeciej, ale Amerykanie nie puścili, a sekretarze, Fimonwill
(atache) i Word, bez przerwy byli przy nas. Koło szóstej wsiedliśmy do ambasador-
skiego cadillaca i pojechaliśmy do domu. Przywieźliśmy olbrzymi bukiet tulipanów
od Boolena [sekretarza ambasady — B.S.].

Dla na poły spalonego literata, jakim był Bułhakow, przyjęcie w amerykańskiej


ambasadzie było zdarzeniem prawie nieprawdopodobnym, porównywalnym z
balem u szatana. Radziecka namacalna propaganda tych lat często przedstawiała
„amerykański imperializm” jako diabelstwo. W Wielkim Balu u Szatana realne
elementy urządzenia rezydencji amerykańskiego ambasadora łączą się ze szczegó-
łami i obrazami pochodzenia czysto literackiego.
W celu zmieszczenia Wielkiego Balu u Szatana w fatalnym mieszkaniu, należało
powiększyć je do nadprzyrodzonych rozmiarów. Jak objaśnia Korowiow,

tym, którzy dobrze są zaznajomieni z piątym wymiarem, nic nie przeszkadza rozcią-
gnąć pomieszczenie do pożądanych granic.

Tu przypomina się Wellsa „Niewidzialny człowiek”, gdzie główny bohater,


Griffin, opowiada o swoim wynalazku, pozwalającym osiągnąć niewidzialność:

Znalazłem ogólną zasadę barw i łamania się światła — formułę, wyraz geometrycz-
ny, mający cztery wymiary. Zwyczajni głupcy, nie, nawet zwyczajni matematycy nie
potrafią zrozumieć, co znaczy taka ogólna formuła dla zajmującego się fizyką mole-
kularną.

Bułhakow idzie dalej od angielskiego fantasty, powiększywszy liczbę wymia-


rów z dosyć tradycyjnych czterech (można przypomnieć sobie stereotypowe:
„świat w czwartym wymiarze”) do pięciu. W piątym stają się widoczne gigan-

313/361
Wielki Bal u Szatana

tyczne sale, gdzie odbywa się Wielkiego Balu u Szatana, a sami uczestnicy balu,
na odwrót, pozostają niewidoczni dla otaczających ich ludzi, w tym agentów
GPU, dyżurujących pod drzwiami fatalnego mieszkania.
Obficie upiększywszy sale balowe różami, Bułhakow uwzględnił złożoną i wie-
loraką symbolikę, związaną z tym kwiatem. Pisarz bez wątpienia znał artykuł z
Brockhausa o różach w etnografii, literaturze i sztuce. Tam podkreślono, że w
kulturalnej tradycji starożytnych i średniowiecznych społeczeństw zachodnioeu-
ropejskich róże występowały jako uosobienie tak żałoby, jak i miłości oraz czy-
stości. Róże były od dawna włączone do symboliki kościoła katolickiego. Jeszcze
u wybitnego teologa Amwrosija Milańskiego róża przypominała o krwi Zbawcy.
U innych duchowych i świeckich pisarzy Europy Zachodniej róża jest rajskim
kwiatem, symbolem czystości i świętości, symbolem samego Chrystusa lub Naj-
świętszej Marii Panny.
W tym samym okresie róże pozostawały obce Rosjanom i wschodniosłowiań-
skiej tradycji kulturalnej, praktycznie nie pojawiając się w narodowych obrzę-
dach i poezji, a pewne znaczenie zdobyły nie wcześniej niż w XIX w. W końcu
XIX i na początku XX w. róże były ważnym motywem w znanej Bułhakowowi
prozie i poezji rosyjskich symbolistów. We wspomnianym artykule „Słownika”
wspomina się także o starorzymskich rosaliach (niekiedy używa się nazwy rosa-
tio), kiedy różami upiększano groby. Tamże mówi się o pojawiającym się w tym
samym okresie zwyczaju upiększania tymi kwiatami przez Rzymian świątyń,
pomników, wianków w religijnych procesjach i na ślubach. Mowa jest też o fe-
stiwalach róż w maju, w okresie ich kwitnięcia.
Z uwzględnieniem tego wszystkiego, róże na Wielkiego Balu u Szatana można
uznać za symbol miłości Małgorzaty do Mistrza i przepowiednię ich szybkiej
śmierci. Róże są tu i alegorią Chrystusa, pamięcią o rozlanej krwi, i zapowiedzią
nadchodzącego mordu na baronie Meiglu (zgodnie z dawnymi mitami, róże po-
wstały z kropel krwi Wenus lub Adonisa). Obfitość róż — kwiatów, obcych
właściwie rosyjskiej tradycji, podkreśla cudzoziemskie pochodzenie Wolanda i
jego świty oraz dodaje Wielkiemu Balowi u Szatana elementu parodii katolickiej
mszy.
W materiałach do ostatniej redakcji powieści, odnoszących się do lat 1937-1938,
pozostał następujący zapis:

314/361
Wielki Bal u Szatana

Ściana róż mleczno-białych, żółtych, szkarłatnych jak krew, liliowo-różowych i


ciemno-różowych, purpurowych i jasno-różowych.

Najprawdopodobniej, tu znalazły odbicie wrażenia z przyjęcia w ambasadzie


amerykańskiej.
Wybór Małgorzaty na królową Wielkiego Balu u Szatana i jej podobieństwo do
jednej z francuskich królowych, które żyły w XVI w., także jest związane ze
„Słownikiem”.
Zachowały się wypisy Bułhakowa z artykułów poświęconych dwóm francuskim
królowym, które nosiły imię Małgorzata — Nawarskiej i de Valois. Małgorzata
de Valois wyszła w 1572 roku za księcia Nawarry — przyszłego króla Francji,
Henryka IV, przy czym ich bardzo wystawny ślub zakończył się nocą św. Bar-
tłomieja, inaczej nazywaną „paryskim krwawym ślubem”, kiedy zginęły tysiące
protestantów-hugenotów.
Grubas, którego spotkała Małgorzata w drodze na bal, nazwał ją „najjaśniejszą
królową Margo” i „mieszając zdania rosyjskie z francuskimi, wymamrotał jakąś
bzdurę o krwawym weselu swego paryskiego przyjaciela Guessarda, o konia-
ku…” Tu Bułhakow ukazuje stopień zamroczenia grubasa, ponieważ Guessard —
to wspominany w artykule o Małgorzacie Valois w „Słowniku“ wydawca jej li-
stów, który żył w Paryżu w połowie XIX wieku. Rozmówca Małgorzaty po pi-
janemu połączył dwa wypadki, rozdzielone prawie trzema wiekami — noc św.
Bartłomieja z 24 sierpnia 1572 r. i wydanie listów królowej Francji przez Gues-
sarda. Wielki Bal u Szatana został, okazuje się, skojarzony z rzezią hugenotów
dokonaną przez katolików.
Historyczna Małgorzata de Valois pozostała bezdzietna, więc Małgorzata nie mo-
gła być jej potomkinią. Dlatego Bułhakow związał królową Wielkiego Balu u
Szatana z inną francuską królową — młodszą o prawie stulecie Małgorzatą Na-
warską, która miała następców. To ona była „najjaśniejszą królową” — znaną pi-
sarką, autorką zbioru „Heptameron”, napisanego w duchu „Dekamerona”. Pod-
kreślmy, że w nowelach „Heptamerona” występują umowni narratorzy, deklaru-
jący swój zamiar opowiadania o wyłącznie prawdziwych zdarzeniach, których
byli świadkami lub o których słyszeli od zasługujących na zaufanie osób. Do-
kładnie takiego samego narratora spotkamy u Bułhakowa.

315/361
Wielki Bal u Szatana

Obie historyczne Małgorzaty opiekowały się pisarzami i poetami, a bułhako-


wowska Małgorzata okazuje się związana z genialnym Mistrzem, którego po
Wielkim Balu stara się wydostać z lecznicy.
Jeszcze jednym źródłem jest opis balu w Pałacu Michajłowskim, przekazany w
książce markiza Astolfa de Custin „Listy z Rosji. Rosja w 1839 roku”90

...Światło poszczególnych grup kolorowych lampionów malowniczo odbijało się na


kolumnach pałacu i na drzewach w ogrodzie, w którego głębi kilka orkiestr woj-
skowych wykonywało muzykę symfoniczną. Grupy drzew, oświetlonych przykrytym
od góry światłem, wywoływały czarujące wrażenie, tak, że nic nie może być fanta-
styczniejsze od jasno oświetlonej zieleni na tle cichej, przepięknej nocy.

...Wnętrze wielkiej galerii, gdzie tańczono, urządzone było z bajkowym zbytkiem.


Tysiąc pięćset skrzyń i donic z najrzadszymi roślinami tworzyło wonny bukiet. W
jednym z kątów sali, w gąszczu egzotycznych roślin, widniał basen ze świeżą i prze-
zroczystą wodą, z której tryskał bez przerwy strumień. Ten wodotrysk oświetlony pę-
kami świec, lśnił jak diamentowy pył i odświeżał powietrze...

Blask tej czarodziejskiej galerii ustokrotniało także mnóstwo luster, jakiego nie wi-
działem jeszcze nigdzie... Nie wiadomo było, gdzie jesteśmy, zniknęły granice,
wszystko stawało się przestrzenią, światłem, złoceniami, kwiatami, refleksami, ilu-
zją…

Podobny obraz widzi Małgorzata na Wielkim Balu u Szatana, czując się jak w
tropikalnym lesie, wśród setek kwiatów i różnokolorowych fontann, i słuchając
muzyki najlepszych na świecie orkiestr.
Przedstawiając Wielki Bal u Szatana, Bułhakow uwzględnił także tradycje rosyj-
skiego symbolizmu, w szczególności „Północną symfonię” A. Biełego. Wielki
Bal u Szatana, nazwany został „balem wiosennej pełni księżyca, lub balem stu
królów”, u Biełego zaś, w zaświatach, w związku z wniebowstąpieniem kró-
lewny, urządzana jest uczta dobrych północnych królów. Wiele szczegółów luk-
susowego basenu na Wielkiego Balu u Szatana zapożyczone zostało ze „Zwro-
tu”, trzeciej księgi symfonii, gdzie opisany został marmurowy basen moskiew-
skich łaźni, ozdobiony metalowymi wizerunkami mieszkańców morskich głębin.

Cytat za książką w formacie epub wydaną przez Virtualo w ramach „Bezpłatnej serii na
90

Twój e-czytnik“.

316/361
Wielki Bal u Szatana

Wielki Bal u Szatana, oprócz A. Biełego, ma swoje źródła w utworze jeszcze jed-
nego autora, bliskiego symbolistom. Jest nim sztuka Leonida Andrejewa, „Życie
człowieka”, z sukcesem wystawiona w MChAT. Na scenie wciąż jest obecna,
milcząca (wygłasza kwestie tylko w prologu i epilogu), osoba w szarościach —
nazywana „On“ — uosobienie Losu albo „księcia ciemności”. U Bułhakowa po-
dobny do niego jest Woland w scenie Wielkiego Balu u Szatana, główni zaś bo-
haterowie „Życia człowieka” — Mężczyzna i Kobieta bardzo przypominają Mi-
strza i Małgorzatę. Mężczyzna to twórcza osobowość, której życie przesuwa się
przed widzami od urodzenia do śmierci, zaznająca i biedy, i bogactwa, ale za-
wsze kochany przez Kobietę. Idea Wielkiego Balu u Szatana mogła zrodzić się z
następującego dialogu:

Mężczyzna: ... Wyobraź sobie, że to jest wspaniały, luksusowy, zdumiewający, nad-


przyrodzony, piękny pałac.
Kobieta: Wyobraziłam sobie.
Mężczyzna: Wyobraź sobie, że jesteś królową balu.
Kobieta: Gotowe.
Mężczyzna: I podchodzą do ciebie markizy, hrabiowie, lordowie. Jednak odma-
wiasz im i wybierasz tego, jak mu tam — w trykotach. Księcia. Co ty na to?
Kobieta: Nie lubię książąt.
Mężczyzna: Ach tak! A kogo kochasz?
Kobieta: Utalentowanych artystów malarzy.
Mężczyzna: Stało się. Podszedł. Mój Boże — flirtujesz z pustką? Kobieta!
Kobieta: Wyobrażam sobie.
Mężczyzna: No zgoda. Wyobraź sobie zdumiewającą orkiestrę. Oto turecki bęben:
bum-bum-bum!...
Kobieta: Mój miły! Toż tylko w cyrku zbierają publiczność dźwiękami bębna, a w
pałacu...
Mężczyzna: A niech to diabli! Przestań sobie to wyobrażać, a wyobraź sobie, że
otacza cię śpiew skrzypiec. Ot czule nawołuje flet. Huczy jak żuk gruby kontrabas...
Kobieta: Jestem królową balu.

A cała scena poświęcona balowi odbywa się „w najlepszym pokoju obszernego


domu”, którego dorobił się Mężczyzna. I bal powstaje w jego głowie przed samą
śmiercią.

317/361
Wielki Bal u Szatana

Wielki Bal u Szatana można przedstawić jako wytwór wyobraźni Małgorzaty,


zamierzającej skończyć ze sobą. Do niej, jako królowej balu podchodzi wielu
znakomitych wielmożów-przestępców, lecz ponad wszystkich Małgorzata
przedkłada swojego ukochanego — genialnego pisarza, Mistrza. Zauważmy, że
Wielki Bal u Szatana poprzedza seans czarnej magii w podobnym do cyrku Te-
atrze Variete, gdzie w finale muzycy grają marsza (a w utworach tego rodzaju za-
wsze wielka jest rola właśnie bębnów).
Żywe szachowe figury, którymi grają Woland i Behemot przed balem, najpraw-
dopodobniej powstały nie bez wpływu powieści znanego ekonomisty-agrariusza
Aleksandra Czajanowa „Wenediktow albo godne pamięci zdarzenia mojego ży-
cia”. Ta książka, według świadectwa drugiej żony Bułhakowa, została podaro-
wana pisarzowi w 1926 roku przez artystkę N. Uszakową, żonę jego przyjaciela
Lamina (to ona ilustrowała „Wenediktowa”).
W powieści Czajanowa narrator nosił nazwisko Bułhakow i bardzo przypominał
kronikarza-narratora pierwszej redakcji „Mistrza i Małgorzaty”, która powsta-
wała w latach 1929-1930. W powieści Czajanowa, tak jak u Bułhakowa, opo-
wiada się o zwiedzaniu Moskwy przez szatana — tyle, że w początkach XIX w.
Główny bohater, Wenediktow, w klubie londyńskich diabłów obserwuje czar-
ną mszę i gra w żywe karty:

Pornograficzna sztuka całego świata zbladła przy przedstawieniach, które drgały w


moich rękach. Te krągłe biodra i piersi, gotowe pęknąć, gołe brzuchy — zalewały
krwią moje oczy, a ja ze zgrozą poczułem, że te przedstawienia żyją, oddychają, po-
ruszają się pod moimi palcami. Rudy szturchnął mnie w bok. Był mój ruch. Bankier
otworzył mi waleta pik — odrażającego Murzyna, którego dopadły jakieś pożądliwe
skurcze — przebiłem go damą atutową, i oboje, sczepiwszy się, potoczyli, koziołku-
jąc, w podniecających ruchach, a bankier rzucił mi kilka iskrzących się trójkątów.

Stawkami w tej grze były ludzkie dusze w kształcie złotych trójkątów.


W swoich „żywych szachach” Bułhakow orientował się także na „Legendę o
arabskim astrologu” z książki Waszyngtona Irvinga, „Alhambra”, w której astro-
log demonstruje sułtanowi Aber Abusowi żywe szachowe figurki, a ich ruch
oznacza, że wrogowie już idą na podległą sułtanowi Granadę. Astrolog proponu-
je do wyboru: zmusić wrogów do cofnięcia się bez rozlewu krwi przez dotknię-
cie figurek tępym końcem kopii lub sprowokowanie krwawej rzezi przez do-

318/361
Wielki Bal u Szatana

tknięcie ich ostrzem. Sułtan wybiera rozlew krwi, co oznacza wymordowanie lu-
dzi, których oznaczają figurki. W ten sposób, szachowa partia Behemota i Wolan-
da zaczyna wiązać się z wojną domową w Hiszpanii, której klęski Małgorzata
widzi natychmiast na kryształowym globusie Wolanda. Na tym „kawałku ziemi,
którego bok obmywa ocean”, gdzie pod czujnym okiem demona wojny, Abadon-
ny, wojują republikanie i zwolennicy monarchii. Ta wojna jest niejako uwarun-
kowana (zakładając, że akcja moskiewskiej części powieści rozgrywa się w 1929
roku — na 7 lat od jej faktycznego początku) przez żywe szachy i globus szatana.
Można przypuszczać, że w szachowej partii Behemota i Wolanda waży się rów-
nież dalszy los Mistrza i Małgorzaty.
Kolejność gości, którzy defilują przed Małgorzatą na balu, również jest nieprzy-
padkowa. Pochód otwiera „pan Jacques z małżonką”, „jeden z bardzo interesują-
cych mężczyzn”, „fałszerz pieniędzy, zdrajca, lecz bardzo utalentowany alche-
mik”, który „wsławił się tym... że otruł królewską kochankę”. Mowa o znanym
francuskim mężu stanu z pierwszej połowy XV wieku, Jacquesie Le Kiorie. W
artykule „Alchemia” w Brockhausie napisano, że Kiorie był alchemikiem i razem
z królem Karolem VII puszczał w obieg fałszywą monetę.
W artykule natomiast bezpośrednio poświęconym tej postaci, twierdzi się, że
zarządzał francuskimi finansami, a dorobiwszy się, stał się wierzycielem wpły-
wowych ludzi królestwa, przy czym „dłużnicy postarali się uwolnić od niego
przy pierwszej okazji”, oskarżywszy w fałszowanie pieniędzy i otrucie królew-
skiej kochanki Agnes Sorel oraz o zdradę państwa. Kiorie został aresztowany,
pozbawiony swojego wielomilionowego majątku i wygnany z Francji. Jednocze-
śnie w artykule podkreśla się, że Kiorie rzeczywiście był dobrym finansistą, a po
jego wydaleniu papież Kalikst III powierzył mu dowództwo nad częściowo flo-
ty w wojnie przeciw Turcji. Dzieci Kioriego, po przedśmiertnej prośbie ojca,
otrzymały od Karola VII zwrot części skonfiskowanego mienia, co pośrednio
świadczyło o niedorzeczności wysuniętych przeciw finansiście oskarżeń.
W archiwum Bułhakowa pozostały wypisy z Brockhausa, poświęcone „panu Ja-
ques’owi”: „fałszerz pieniędzy, alchemik i zdrajca. Bardzo ciekawa osobowość.
Otruł królewską kochankę”. Bułhakow niewątpliwie wiedział, że realny Kiorie
nie był taką złowrogą figurą i że oskarżenia przeciw niemu pozostały nieudo-
wodnione i powstały przede wszystkim z pomówień wielkich dłużników, ale na

319/361
Wielki Bal u Szatana

Wielkim Balu u Szatana świadomie wkłada w usta Korowiowa-Fagota negatyw-


ną ogólnie biorąc charakterystykę Kiorie jako człowieka wielu talentów. Jest w
tym podkreślenie związku talentu z nieczystą siłą (w taki związek zazwyczaj
wierzył lud i w Średniowieczu, i później). Na balu szatan i jego świta okazują
protekcję, tak przestępcom, jak i nadzwyczajnym osobistościom z przeszłości,
których bezskutecznie oskarżono o różne przestępstwa. W naturze tych, którzy
stają przed Małgorzatą, dobro i złośliwość okazują się ciasno splecione ze sobą.
Historyczny Jacques le Kiorie umarł śmiercią naturalną, ale na Wielkim Balu u
Szatana zostaje przedstawiony jako powieszony. Jego egzekucja, najprawdopo-
dobniej, było potrzebna Bułhakowowi dla zagęszczenia atmosfery balowego
zjazdu. W samej rzeczy Le Kiorie był trucicielem pozornym, jak i idący za nim
earl Robert Dudley Leicester („Hrabia Robert był kochankiem królowej i otruł
swoją żonę”).
Na jego temat także zachowały się wypisy z Brockhausa. Podkreślono w nich, że
Leicester był faworytem królowej Elżbiety I, marzył o ślubie z nią i dlatego

intrygował przeciw małżeńskim ofertom, które nadesłały dwory austriacki i francu-


ski; podejrzewano go o otrucie żony, Amy Robsart, lecz tego podejrzenia, na którym
Walter Scott osnuł powieść „Kenilworth”, nie można uznać za udowodnione.

Oficjalnych oskarżeń o otrucie żony nigdy przeciw Leicesterowi nie wytoczono


i hrabia umarł naturalną śmiercią, chociaż za nadużycia nieraz podlegał niełasce.
Bułhakow, w ślad za Walterem Scottem, zrobił Leicestera winnym zamordowa-
nia Amy Robsart i ukarał śmiercią, jak i „pana Jacquesa”. W „Mistrzu i Małgorza-
cie” pozorne przestępstwo przekształciło się w rzeczywiste, a za nie należy ka-
rać śmiercią. Charakterystyczne, że na balu u szatana Leicester pojawia się sa-
motnie, ponieważ jego królewskiej kochance nie przypisano przestępstw.
Przed Małgorzatą defiluje jeszcze jeden „czarodziej i alchemik” — niemiecki
imperator Rudolf II, który, jak zapewnia „Słownik“ w artykule „Alchemia”,

był mecenasem wędrownych alchemików, a jego rezydencja stała się centrum al-
chemii tego czasu.

Jednocześnie, w artykule poświęconym imperatorowi, twierdzi się, że Rudolf II

320/361
Wielki Bal u Szatana

wyróżniał się gnuśnym, apatycznym charakterem, był nadzwyczaj podejrzliwy i


skłonny do melancholii,

a jego charakterystycznymi cechami były

samolubstwo, tchórzostwo i ordynarność.

Bułhakow przeciwstawił działalność znakomitego alchemika, która sprzyjała po-


stępowi wiedzy, tradycyjnemu obrazowi przeciętnego rządzącego, zmuszonego
w końcu życia do zrzeczenia się tronu.
Długi szereg alchemików, przedstawionych na Wielkim Balu u Szatana, zaczyna
się jeszcze w czasie spotkania Wolanda z literatami na Patriarszych Prudach.
Tam szatan twierdzi, że

W waszej bibliotece narodowej znaleziono oryginalne rękopisy Herberta z Aurillac,


z dziesiątego wieku.

Z Brockhausa Bułhakow dowiedział się w szczególności, że Herbert z Aurillac,


przyszły papież Sylwester II,

w 967 r. udał się do Hiszpanii, gdzie zapoznał się z arabską wiedzą i nawet, jak po-
daje średniowieczna legenda, studiował na uniwersytetach w Kordobie i Sewilli
arabską sztukę czarnoksięską.

Co do jego działalności naukowej, to, jak podkreślono w tym samym źródle,


Herbert z Aurillac, posiadając encyklopedyczną wiedzę,

jako naukowiec... chyba nie miał sobie równego pomiędzy współczesnymi.

Otwiera galerię utrwalonych w “Mistrzu i Małgorzacie” średniowiecznych my-


ślicieli i mężów stanu, z których wielu dopisywano stosunki z diabłem i różne
przestępstwa, a najczęściej trucicielstwo, ale ostatnimi domniemanymi trucicie-
lami okazują się na balu współcześni Bułhakowa.

Po schodach wchodzili dwaj ostatni goście!


— O, to ktoś nowy — mrużąc zza szkiełka oko, mówił Korowiow. — Ach, tak, tak.
Któregoś dnia odwiedził go Azazello i przy koniaku podsunął mu pomysł, jak się po-
zbyć pewnego człowieka, którego rewelacji na swój temat nadzwyczaj tamten się
obawiał. Polecił więc swemu znajomemu, który był od niego uzależniony, spryskać
ściany gabinetu trucizną...

321/361
Wielki Bal u Szatana

– Jak się nazywa? – zapytała Małgorzata.


– Ach, doprawdy, sam jeszcze nie wiem – odparł Korowiow. – Trzeba zapytać Aza-
zella.
– A kto to ten drugi?
– To właśnie jego posłuszny podwładny.

Podstawę tego epizodu stanowiły materiały z przeprowadzonego w marcu 1938


roku procesu tak zwanego „spisku prawicowo-trockistowskiego”, w którego
trakcie oskarżono działaczy partyjnych i państwowych: Bucharina, Rykowa,
Kriestinskiego, Jagodę i inych. Zgodnie z zeznaniami Pawła Bułanowa, osobiste-
go sekretarza Henryka Jagody w okresie jego kierowania NKWD, po wyzna-
czeniu Nikołaja Jeżowa we wrześniu 1936 roku na stanowisko ludowego komi-
sarza spraw wewnętrznych [Narkoma], Jagoda podobno obawiał się, że ten bę-
dzie mógł ujawnić jego rolę w organizacji mordu na przywódcy leningradzkich
bolszewików, S. Kirowie w grudniu 1934 roku i zdecydował się zorganizować
zamach na Jeżowa. Oto, co twierdził na rozprawie były sekretarz Jagody:

Kiedy on [Jagoda] został zdjęty ze stanowiska narkoma, przedsięwziął zatrucie ga-


binetu i tej części pokoi, które łączą się z gabinetem w budynku NKWD, gdzie powi-
nien pracować Nikołaj Jeżow. Wydał mi osobiście bezpośredni rozkaz przygotowa-
nia trucizny, a mianowicie użycie rtęci rozpuszczonej w kwasie. Ja ani w chemii, ani
w medycynie zupełnie się nie orientuję i, być może, plączę się w nazwach, lecz pa-
miętam, że ostrzegał przed kwasem siarkowym, w związku z oparzeniami, oparami i
coś w tym duchu. To było 28 września 1936 roku. Spełniłem to polecenie Jagody i
zrobiłem roztwór. Opryskiwanie gabinetu, w którym powinien siedzieć Jeżow i przy-
ległych pokoi, chodników, dywanów i portier wykonał Sawołajnienow [pracownik
NKWD — B.S.] w obecności mojej i Jagody”.

Jagoda i Bułanow, jak i większość innych oskarżonych, zostali skazani na karę


śmierci i rozstrzelani 15 marca 1938 roku. W latach 1939-1940 ustalono w spra-
wie Jeżowa, że swoje „otrucie” zorganizował sam, prawdopodobnie, aby dopi-
sać Jagodzie jeszcze jedno okropne przestępstwo i podnieść własny prestiż. Na
rozkaz Jeżowa naczelnik wydziału kontrwywiadu NKWD, N. Nikołajew-Żu-
rid, skonsultowawszy się ze specjalistami w sprawie działania rtęci, wtarł jej
roztwór w obicie miękkich mebli w gabinecie narkoma, a następnie oddał kawa-
łeczek tkaniny do analizy laboratoryjnej. O przygotowanie zamachu Nikołajew i
Jeżow oskarżyli współpracownika sekretariatu NKWD Sawołajnena, któremu

322/361
Wielki Bal u Szatana

podrzucili pojemnik z rtęcią. Bity w trakcie przesłuchania Sawołajnen do wszyst-


kiego się przyznał.
Bułhakow widział całą anegdotyczność i farsowość historii opowiadanej przez
Bułanowa, podpowiedzianej przez sędziów śledczych, a wydobytej ze średnio-
wiecznych legend o wielkich otruciach. Jeszcze 8 czerwca 1937 roku w dzienni-
ku trzeciej żony pisarza pojawił się zapis dotyczący jednego z przyszłych oskar-
żonych w procesie, kremlowskiego lekarza D. Pletniewa:

Jakaś straszna historia z profesorem Pletniewem. W „Prawdzie“ artykuł bez podpi-


su: „Profesor — gwałciciel-sadysta“. Podobno w 1934 roku przyjął pacjentkę, któ-
rą ugryzł w pierś, rozwinęła się jakaś nieuleczalna choroba. Pacjentka go prześla-
duje. Brednie.

Jednak te brednie zupełnie poważnie zostały powtórzone w sądzie, gdzie Plet-


niewowi, Jagodzie i innym oskarżonym zarzucono także trucie i nieprawidłowe
leczenie szefa OGPU, Mienżynskiego, jednego z bliskich Stalinowi działaczy,
Kujbyszewa i pisarza Maksyma Gorkiego.
Ciekawe, że epizod z nieprawidłowym leczeniem Gorkiego znalazł później od-
bicie w satyrycznej powieści Georga Orwella „Folwark zwierzęcy”, gdzie
wspólniczki plemiennego odyńca Śnieżki (tj. Trockiego) — dwie owce —
oskarżają się o uśmiercenie starego barana, oddanego plemiennemu odyńcowi —
dyktatorowi Napoleonowi (tj. Stalinowi). Barana specjalnie zmuszali do biegania
wokół ogniska, nie zwracając uwagi na jego kaszel (właśnie o to oskarżyli leka-
rzy, którzy leczyli Gorkiego z gruźlicy). Podobnego pochodzenia była historia z
planowaniem zamachu na Jeżowa. Pozorność przygotowywanego zatrucia jest
specjalnie podkreślona w tekście “Mistrza i Małgorzaty” okolicznością, bo po-
mysł otrucia zawadzającej wpływowej osobistości podszepnął naczelnikowi
przy koniaku demon-morderca Azazello.
I Jagoda, i Bułanow byli trucicielami pozornymi, a cały proces ewidentnie przy-
pominał średniowieczne sądy nad wiedźmami, które oskarżało się o kontakty z
nieczystą siłą. Nieprzypadkowo Bułhakow nie podaje nazwisk ostatnich gości
Wielkiego Balu u Szatana, jak również tego, kogo zabierali się truć. Po potępie-
niu Jagody i Bułanowa zabroniono wspominać o nich w prasie. Ten sam los po
kilku miesiącach dotknął wszechmocnego Jeżowa, zdjętego ze stanowiska szefa

323/361
Wielki Bal u Szatana

NKWD w końcu 1938 roku pod kłamliwym zarzutem zdrady kraju i rozstrzela-
nego 4 lutego 1940 roku, krótko przed śmiercią samego Bułhakowa.
Ciekawe, że epizod z Jagodą, Bułanowem i Jeżowem jest już obecny w tekście
napisanym w połowie 1938 roku, ale nazwiska Jeżowa i tam się nie wspomina.
Autor niejako przewidział nędzny koniec Jeżowa i nadchodzący zakaz wspomi-
nania jego nazwiska.
Podkreślmy także, że figura Jagody pojawia się w ostatnim już projekcie śmier-
telnie chorego Bułhakowa. Pozostał po tej sztuce jedynie zapis:

Zamiar powstały jesienią 1939 r. Pisanie zaczęte 6. I. 1940 r. Sztuka


Szafa, wyjście. Jaskółcze gniazdo. Alhambra [oczywiście, tu pojawia się tytuł książ-
ki Irvinga, odniesiony także do dosłownego znaczenia tego słowa — łukowatego
wejście do pałacu — B.S.]. Muszkieterzy. Monolog o bezczelności. Granada, zagła-
da Granady. Ryszard I.
Nie idzie pisanie, głowa jak kocioł!... Choruję, choruję.

Później J. Bułhakow tak przekazała z pamięci sedno tego zamiaru:

Pierwsza scena. Gabinet. Olbrzymie biurko. Dywany. Wiele książek na półkach. Do


gabinetu wchodzi pisarz — młody człowiek nazbyt swobodnego typu. Wprowadza
go żołnierz (NKWD) i wychodzi. Pisarz ogląda pokój. W tej chwili półka na książki
szybko się obraca, i w takim wejściu pojawia się człowiek w mundurze NKWD (Ry-
szard Ryszardowicz [Jagoda]). Zaczyna się rozmowa. Początkowo oszołomiony pi-
sarz dochodzi do siebie i zaczyna skarżyć się na swoje położenie, wskazuje na swój
geniusz, prosi, żąda pomocy, zapewnia, że może być bardzo pożyteczny. Ryszard w
odpowiedzi wypowiada monolog o bezczelności, ale później dochodzą do porozu-
mienia. Pisarz kupiony, obiecuje napisać sztukę na zadany temat. Ryszard obiecuje
pomoc, poparcie sztuki, obecność na premierze. Koniec sceny.
Druga scena. Mansarda, na której pisarz mieszka ze swoją żoną. Żona jest rozdraż-
niona. Wchodzi pisarz, na zewnątrz ożywiony, lecz wewnętrznie zmieszany — oddał
pozycję. Opowiada, że papuga na ulicy wyciągnęła dla niego los „ze szczęściem”.
Potem opowiada o rozmowie z Ryszardem. Kłótnia z żoną. Ona odchodzi od niego.
Pisarz zostaje sam. To go w jakiejś mierze urządza. Pełen nadziei, zaczyna obmy-
ślać przyszłą sztukę.
Trzecia scena (drugi akt). Za kulisami teatru. Staruszkowie i młodzież (charaktery
opisane na korzyść młodzieży). Pojawia się pisarz. Rozmowy o rolach, o próbach.
Czwarta scena. Tamże. Próba generalna. Za kulisy przychodzi Ryszard. Zaprasza
czołowych aktorów i autora do siebie na daczę — po premierze.

324/361
Wielki Bal u Szatana

Piąta scena (trzeci akt). Zamiejska dacza. Ogród. Ściana z róż na tylnym planie.
Noc. Wpierw ogólne rozmowy. Potem na scenie pozostają Ryszard i kobieta (żona
lub krewna znakomitego pisarza) [aluzja do kochanki Jagody, synowej Gorkiego,
Nadieżdy Pieszkow, znanej pod przezwiskiem „Timosza — B.S.]. Rozjaśnienie. Ry-
szard, straciwszy głowę, odsłania się całkowicie, opowiada, że za granicą ma ol-
brzymie kapitały. Błaga ją by z nim uciekła za granicę. Kobieta chłodna, oszczędna,
rozpala go, lecz prostej odpowiedzi nie daje, chociaż nie rezygnuje też ostatecznie.
Ryszard pozostaje sam. Jest wzburzony. Nagle w ciemności, z różanych krzewów,
rozlega się trzask zapałki. Słychać głos: «Ryszard!...» Ryszard ze zgrozą poznaje ten
głos. Człowiek z fajką w dłoni. Krótki dialog, z którego Ryszard nie może się zorien-
tować — czy człowiek z fajką był wcześniej w ogrodzie? «Ryszardzie, masz przy so-
bie rewolwer?» «Tak». «Daj mi». Ryszard podaje. Człowiek z fajką trzyma przez pe-
wien czas rewolwer w dłoni. Potem powoli mówi: «Weź. Może ci się przydać». Od-
chodzi. Kurtyna.
Szósta scena (czwarty akt). Za kulisami teatru. Ogólny wstrząs — wiadomość o
aresztowaniu Ryszarda. O jego samobójstwie... O tym, że on — to wróg... Sztuka le-
ci do wszystkich diabłów. Autor wylatuje z teatru.
Siódmy obraz. Mansarda. Jest tam żona pisarza. Pojawia się zniszczony autor.
Wszystko zginęło. On błaga o przebaczenie, zapomnienie. Zapewnia, że trzeba cier-
pliwie zaczekać na kolejny przypadek...
Ryszard — Jago. Pisarz — typu W. Przydarza mu się romans z jedną z aktorek te-
atru”.

Zupełnie prawdopodobnie, że w swoim zapisie w czasie przedśmiertnej choro-


by Bułhakow mimo woli przesunął czas powstawania pomysłu z wiosny na je-
sień. W dzienniku żony zapisano 18 maja 1939 roku:

Misza zamyślił sztukę („Ryszard Pierwszy“). Opowiedział — niezwykle interesują-


ca, czysto „Bułhakowowska sztuka”.

Tu w roli „szekspirowskiego łotra” typu Ryszarda I i Jago ewidentnie występuje


Henryk Jagoda. Młody znany pisarz — to dramaturg Władimir Kirszon, wystę-
pujący w opowiadaniu „Był maj” w charakterze dopiero co powracającego zza
granicy, „młodego człowieka, oślepiająco pięknego”, Polijewkta Edwardowicza,
który nazbyt swobodnie rozmawia z autorem, wskazując mu jak trzeba popra-
wiać sztukę.
Kirszon rzeczywiście był o jedenaście lata młodszy od Bułhakowa i zginął w
wieku 36 lat, w szczytowym okresie „jeżowszczyzny”. Korzystał z fatalnej, jak
się okazało, protekcji Jagody, a w swoich sztukach wysławiał OGPU i NKWD.

325/361
Wielki Bal u Szatana

Nieudolne sztuki Kirszona z powodzeniem wypierały z repertuaru MChAT


dzieła Bułhakowa.
Jelena Bułhakow ściśle wiązała Kirszona z Jagodą, zapisawszy w dzienniku 4
kwietnia 1937 roku:

Kirszon przepadł na ogólnomoskiewskim zebraniu pisarzy przy wyborach prezy-


dium. I chociaż jasne, że to jest związane z upadkiem Jagody, to jednak przyjemnie,
że jest też Nemezis itd.”.

W zapisie z 10 marca 1938 roku, w dniach procesu „spisku prawicowo-trocki-


stowskiego”, w zamaskowanej formie wyraziła wątpliwość w realność niektó-
rych oskarżeń, przedstawionych Jagodzie:

Co za potwór ten Jagoda. Lecz jedno trudno pojąć — jak mógł Gorki, taki psycho-
log, nie czuć — kto go otacza. Jagoda, Kriuczkow! Pamiętam, jak M. A. raz wrócił z
domu Gorkiego (zdaje się, że to było w 1933 roku. Gorki mieszkał wtedy, jeżeli się
nie mylę, w Gorkach) i na moje pytania: no jak tam? co u nich słychać? — odpo-
wiedział: tam za każdymi drzwiami o, takie ucho! — i pokazał ucho na pół arszyna.

W podobny sposób szpicle okrążają fatalne mieszkanie, co widzi Małgorzata,


idąc na Wielki Bal u Szatana.
Epizod z rewolwerem wiąże się z redaktorem „Ogon’ka“ i „Krokodiła”, dzien-
nikarzem Michaiłem Kolcowem, który swojemu bratu, artyście malarzowi Bory-
sowi, opowiadał o tym, jak po zwrocie z Hiszpanii Stalin przy spotkaniu zapytał
go, czy ma rewolwer, a otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, żartobliwie po-
wiedział: „Ale nie zamierzacie się z niego zastrzelić?”
Wkrótce, w grudniu 1938 roku, Kolcow został aresztowany i rozstrzelany. 22
grudnia 1938 roku Jelena Bułhakow zapisała w dzienniku:

W Moskwie już od kilku dni plotkują o tym, że Kolcow aresztowany.

Jeszcze jeden oskarżony na procesie „spisku prawicowo-trockistowskiego“ poja-


wia się w fatalnym mieszkaniu przed balem. To zamieniony w wieprza Nikołaj
Iwanowicz. On ma nie tylko nazwisko i nazwisko odojcowskie po Bucharinie,
lecz został również obdzielony pewnym portretowym podobieństwem z pe-
chowym bolszewickim liderem:

326/361
Wielki Bal u Szatana

Nikołaj Iwanowicz, widoczny przy księżycu do ostatniego guzika na szarej kamizel-


ce, do ostatniego włosa w jasnej, w klin przyciętej bródce.

Bucharin był na przyjęciu w amerykańskiej ambasadzie 22 kwietnia 1935 roku.


Zgadza się też jego ogólny staromodny wygląd. Bucharin, według świadectwa
Jeleny Bułhakow, był w staromodnym surducie, Nikołaj Iwanowicz występuje
ze staromodnymi pince-nez i w kamizelce.
Pożądliwość próbującego skusić służącą Małgorzaty, Nataszę, karze się prze-
kształceniem w wieprza — parodiując szeroko znane donżuaństwo Bucharina.
Ten w swojej autobiografii przyznał się, że w dzieciństwie uważał się za anty-
chrysta, i Bułhakow zmienił swojego Nikołaj Iwanowicz w wieprza, ewidentnie
orientując się na znane opowiadanie z Ewangelii Łukasza o diabłach, które wy-
szły z człowieka i weszły w stado świń, które następnie rzuciły się do jeziora i
utonęły.
Bułhakow w scenie przed początkiem balu jedynie parodiuje egzekucję Nikołaja
Iwanowicza, zmienionego w „środek transportu” dla Nataszy. Woland wysyła
wieprza do kucharzy, lecz kiedy Małgorzata lęka się, myśląc, że go tam zarżną,
wyjaśnia, że wieprza po prostu przetrzymają w kuchni — honoru zaproszenia na
bal jednak nie dostąpi.
Nikołaj Iwanowicz nie jest łotrem, lecz nie jest też nazbyt lotny ani zdolny do
prawdziwej miłości (nieprzypadkowo żąda potwierdzenia, że był na balu u sza-
tana, by usprawiedliwić się przed zazdrosną małżonką). Woland okazuje miło-
sierdzie Stalina, który oszczędził swojego dawnego ulubieńca, Bucharina.
W czasie Wielkiego Balu u Szatana przed Małgorzatą przechodzą nie tylko do-
mniemani truciciele i mordercy, lecz również prawdziwi łotrzy wszystkich cza-
sów i ludów. Ciekawe, że mężczyźni trują na niby, kobiety — na prawdę.
Jako pierwsza pojawia się „pani Tofana”. Wiadomości o tej znakomitej Włoszce
autor „Mistrza i Małgorzaty“ zasięgnął z artykułu „Aqua tofana“ w Brockhausie.
Wypisy z tego artykułu pozostały w archiwum Bułhakowa. Informowano w nim,
że w 1709 r. Tofana została aresztowana, poddana torturom i zaduszona w wię-
zieniu (ta wersja znalazła się w tekście „Mistrza i Małgorzaty“. Jednak w Słowni-
ku podano też, że według innych danych sycylijska trucicielka jeszcze w 1730 ro-
ku siedziała w lochu i, prawdopodobnie, zmarła śmiercią naturalną.

327/361
Wielki Bal u Szatana

Kolejna trucicielka to markiza, która „otruła ojca, dwóch braci i dwie siostry,
szło o spadek”. W nieco wcześniejszym wariancie Wielkiego Balu u Szatana, z
1938 roku, Korowiow wymienia markizę po nazwisku:

Markiza de Brenwille... Otruła ojca, dwóch braci oraz dwie siostry i zawładnęła
spadkiem... Panie de Godin, czy pan nas widzi?

W materiałach przygotowawczych do „Mistrza i Małgorzaty“ pozostał tytuł ar-


tykułu w Brockhausie, poświęcony markizie de Brenville. Ta znana we Francji
trucicielka, działając razem ze swoim kochankiem Jean-Baptiste de Godin de Sa-
int-Croix

otruła swojego ojca, dwu swoich braci i swoje siostry, by przywłaszczyć cały ich
majątek

i została ukarana śmiercią za swoje przestępstwa w 1676 roku


Na balu Małgorzata widzi znakomitych rozpustników i rajfurki, dawnych i
współczesnych. Jest tu i moskiewska krawcowa, która organizowała w swojej
pracowni dom schadzek (Bułhakow wprowadził pomiędzy uczestniczki balu
pierwowzór głównej bohaterki swojej sztuki „Mieszkanie Zojki”), i Waleria
Messalina, trzecia żona rzymskiego imperatora Klaudiusza, następcy również
obecnego na balu Gajusa Cezara Kaliguli.
Imiona Kaliguli i Messaliny stały się pospolitymi określeniami okrutnych lubież-
ników. Kaligulę zabili żołnierze gwardii pretoriańskiej, Messalina zaś pod nie-
obecność Klaudiusza zawarła związek małżeński ze swoim kochankiem Gajusem
Silliusem i za próbę wyniesienia go na tron została ukarana śmiercią.
Jest wśród gości i „pani Minkina” — gospodyni i kochanka wszechmocnego
urzędnika cara Aleksandra I, hrabiego A. Arakczejewa — Anastazja Minkina.
Epizod zamordowania w 1825 roku tej okrutnej kobiety, która dręczyła chłopów
i z zazdrości oszpeciła rozżarzonymi szczypcami twarz pokojówki, co sprowo-
kowało chłopską zemstę, zawiera poświęcony Minkinie artykuł w Brockhausie,
gdzie także podkreślono, że

chłopi uważali ją za czarownicę, ponieważ przez systematycznie zorganizowane


szpiegostwo, dowiadywała się o ich najtajniejszych zamierzeniach.

To też, dodatkowo, dostarczyło motywu do goszczenia jej na balu.

328/361
Wielki Bal u Szatana

Na balu jest też Maluta Skuratow (Grigorij Łukianowicz Skuratow-Bielski),


najbliższy wspólnik cara Iwana Groźnego we wszystkich jego okrucieństwach,
który zginął w 1573 r. przy oblężeniu Weissenstein [dzisiaj Pajda w Estonii —
przyp. tłum.], a car, odprawiając rytuały żałobne po zabitym ulubieńcu, nakazał
stracenie na mękach wszystkich jeńców. Słownik Brockhausa informuje, że

pamięć o Malucie Skuratowie i jego zbrodniach pozostała w narodowych pieśniach


i nawet samo imię stało się pospolitym określeniem łotra.

Jeszcze w sztuce „Bieg” Bułhakow sparodiował imię, imię odojcowskie i nazwi-


sko Maluty Skuratowa w nazwisku generała Grigorija Łukianowicza Czarnoty
[Czarnota — Bielski], którego pierwowzorem był też pospolity oprawca — J.
Słaszczew.
To, że na Wielkim Balu u Szatana przed Małgorzatą defiluje sznur morderców,
trucicieli, katów, rozpustników i rajfurek, nie jest przypadkiem. Bohaterka drę-
czy się z powodu zdradzenia męża i, podświadomie, swoje przewinienie stawia
w jednym rzędzie z największymi przestępstwami przeszłości i teraźniejszości.
Obfitość trucicielek i trucicieli, rzeczywistych i pozornych — to odbicie myśli
Małgorzaty o możliwym wspólnym z Mistrzem samobójstwie przy pomocy tru-
cizny. Jednocześnie ich otrucie, dokonane przez Azazella, można uważać za po-
zorne, a nie rzeczywiste, ponieważ praktycznie wszyscy truciciele na balu są
mordercami pozornymi.
Jest też inne objaśnienie epizodu z samobójstwem Mistrza i Małgorzaty. Wo-
land, poznając bohaterkę ze znakomitymi łotrami i rozpustnikami, wzmacnia jej
wyrzuty sumienia. Jednak Bułhakow niejako pozostawia alternatywną możli-
wość: Wielki Bal u Szatana i wszystkie związane z nim wypadki rozgrywają się
jedynie w chorej wyobraźni Małgorzaty, zamęczającej się z powodu braku wia-
domości o Mistrzu oraz winy wobec męża i podświadomie myślącej o samobój-
stwie. Podobne alternatywne objaśnienie w odniesieniu do moskiewskich przy-
gód szatana i jego pomocników autor proponuje w epilogu powieści, jasno dając
do zrozumienia, że ono bynajmniej nie wyczerpuje toczących się zdarzeń. Tak
więc, zgodnie z autorskim zamiarem, żadne racjonalne objaśnienie Wielkiego Ba-
lu u Szatana, nie może być kompletne.
Szczególną rolę na balu odgrywa Frieda, ukazująca Małgorzacie wariant losu te-
go, kto przekroczy zarysowaną przez Dostojewskiego granicę łez niewinnego

329/361
Wielki Bal u Szatana

dziecka. Frieda niejako powtarza los Małgorzaty z „Fausta” i staje się lustrzanym
odwzorowaniem Małgorzaty. W jej biografii odbijają się losy dwu kobiet z
książki szwajcarskiego psychiatry i działacza społecznego Augusta Forela „Za-
gadnienia seksualności“, jednej z pierwszych prac w tej dziedzinie. W archiwum
Bułhakowa pozostał z niej wypis:

Frieda Keller — zabiła swoje dziecko. Konietzko zadusiła niemowlę chusteczką do


nosa.

W obrazie Fridy stapiają się obie te historie.


Prawdopodobnie z pracy Forela w znacznym stopniu zapożyczone są końcowe
sceny Wielkiego Balu u Szatana. Szwajcarski profesor wspomina o „balu nagich
lub półnagich”, urządzanym corocznie w Paryżu „przez artystów malarzy i ich
modelki w towarzystwie najbliższych przyjaciół” i kończący się „seksualną or-
gią”. Dlatego na Wielkim Balu u Szatana wszystkie kobiety, podobnie jak mo-
delki na paryskim balu, są nagie. Poza tym Paryż jest miastem, w którym żyły
Małgorzaty: de Valois i Nawarska, z którymi związana jest królowa Wielkiego
Balu u Szatana.
Autor przedmowy do jednego z rosyjskich wydań „Zagadnień seksualności“, dr
W. Posse, (jego wspomnienia o Lwie Tołstoju posłużyły za jeden z wątków
opracowania wizerunku Poncjusza Piłata) tak charakteryzował autora książki:

Forel nie jest Wagnerem z Goethego, chociaż i nie jego Faustem; w nim jest jedna
dusza, obca metafizyce i wroga mistyce, dusza, w której miłość do prawdy zlewa się
z miłością do ludzi.

Te słowa można w całości zastosować i do Bułhakowa.


Małgorzata okazuje Fridzie miłosierdzie, do którego wzywał Forel w odniesie-
niu do Friedy Keller. I znowu Bułhakow karze gościa Wielkiego Balu u Szatana
surowiej, niż to było w życiu.
W przypisie z 1908 roku Forel podaje, że inteligenckie koła kantonu St. Gallen
w całości sympatyzują ze skazaną i wyrażał nadzieję, że „biedną Friedę Keller”,
której wyrok śmierci zastąpiono dożywociem, wkrótce wypuszczą na wolność.
Bułhakow zaś swoją Friedę, jak i Goethe swoją Małgorzatę, ukarał śmiercią, by
dać jej możliwość pokazania się na Wielkiego Balu u Szatana. Samo zmartwych-

330/361
Wielki Bal u Szatana

wstanie nieboszczyków na bal skłania do przypomnienia sobie wiersza A. Biełe-


go „I znowu, i znowu, i znowu”.
U Bułhakowa

nagle coś huknęło w przepastnym kominku i wyskoczyła stamtąd szubienica, na któ-


rej dyndał rozsypujący się w proch wisielec. Wisielec ów urwał się ze stryczka,
upadł na posadzkę i oto wyskoczył z niego piękny rudy młodzian we fraku i w la-
kierkach. Wybiegła z kominka mała, na wpół zetlała trumna, otworzyło się wieko i
wypadły z niej inne zwłoki. Piękny młodzian poskoczył ku nim z galanterią i podał
im ramię. Ze zwłok tych uformowała się ruchliwa kobieta w czarnych pantoflach i z
czarnymi piórami na głowie, i oboje pośpiesznie zaczęli wstępować na schody.

U Biełego:

Z rozłupanych starych trumien


Przelatuje przechodzącym na wylot strumieniem —
Nieboszczyków, Nieboszczyków, Nieboszczyków —
Zmartwychwstający, radosny rój!

Na Wielkim Balu u Szatana, w szczytowym okresie balowego zjazdu, z kominka


wyłania się ława trumien, z których wyskakują zmartwychwstałe i weselące się
trupy.
W pierwszych dwu redakcjach „Mistrza i Małgorzaty“, które powstały w latach
1929-1936, zamiast Wielkiego Balu u Szatana w fatalnym mieszkaniu odbywał
się sabat. W materiałach do „Mistrza i Małgorzaty“ zachowały się wypisy z
książki M. Orłowa „Historia stosunków człowieka z diabłem”, ze wskazaniem
stronic: „Antesser. Sabatowe zabawy (str. 36). Trociny i dzwon ” (37). Ta uwa-
ga Bułhakowa dotyczyła opisu szwedzkiego sabatu według materiałów z procesu
czarownic z 1670 roku:
Szwedzkim zwyczajem, czarownicy i wiedźmy udawali się na sabat na miotłach
i kijach, i nie za pomocą czarodziejskich maści, a po prostu wychodzili na rozstaj-
ne drogi, jak w naszych rosyjskich opowieściach. Niedaleko tych rozstajów znaj-
dowała się głęboka i mroczna jaskinia. Wiedźmy stawały przed tą jaskinią i trzy-
krotnie wykrzykiwały: „Antesser, przyjdź i unieś nas na Blockulę”.

331/361
Wielki Bal u Szatana

Ta Blockula była górą91, odpowiadającą niemieckiej Brocken lub Łysej Górze z


naszych legend. Antesser zaś to imię demona, który zarządzał sabatową zabawą.
Ten demon przybywał na wezwanie swoich wielbicieli ubrany w szary kaftan,
czerwone spodnie z kokardami, sawantki i spiczasty kapelusz. Miał też dużą rudą
brodę. Chwytał wszystkich swoich gości i natychmiast przenosił ich na Blocku-
lę, w czym mu pomagał tłum czartów, lecących za nim. Wszystkie te czarty miały
postać kozłów, a goście pędzili na sabat, siedząc na nich okrakiem. Wiele
wiedźm prowadziło ze sobą na sabat dzieci. Ci drobni uczestnicy dostawali się
na sabat w szczególny sposób, a mianowicie: kozłom wiedźmy wtykały kopie
[Chyba w zad? — przyp. tłum.]. i dzieciarnia siadała okrakiem na tych drążkach.
Po przybyciu na Blockulę sprawy toczyły się zwykłym porządkiem, tj. sabat
przebiegał jak wszędzie. W szwedzkim sabacie jest kilka właściwości, które cza-
sem, ale tylko czasem, wspominane są w opowieściach u innych ludów. Szwedz-
kie wiedźmy w czasie sabatu nakłuwały palce i cieknącą krwią podpisywały
umowę z diabłem, który w ślad za tym chrzcił je już w imię swoje, przy czym
dawał im miedziane wióry, które powstają przy obtaczaniu dzwonów. Wiedź-
my rzucały te wióry w wodę, wymawiając przy tym takie zaklęcia na własną du-
szę:
„Jak te trociny nigdy nie wrócą do dzwonu, z którego są zdarte, tak niech i dusza
moja nigdy nie zobaczy Królestwa Niebieskiego“.
Zauważmy jeszcze, że według szwedzkich wierzeń główną przynętą na saba-
tach jest jedzenie. Można byłoby pomyśleć, że Szwedzi są wielkimi żarłokami,
lecz, zdaje się, tego u nich nie stwierdzono i tylko do trunków, o ile nam wiado-
mo, podchodzą poważnie.
Na szwedzkich sabatach biesiada jest główny numerem w programie rozrywek.
Narodowe opowieści wymieniają nawet pełne menu sabatowego stołu: kapu-
śniak ze słoniną, owsiana kasza, krowie masło, mleko i ser. Menu na swój sposób
charakterystyczne. Zapewne niezbyt dobrze powodziło się ludowi, skoro ma-
rzył o takich ucztach jak o czymś osiągalnym tylko przy pomocy sprzedaży duszy
91Inne źródła twierdzą, że chodzi o wyspę, a ponieważ są szwedzkie, raczej im uwierzmy.
Blockula została opisana [patrz: Wikipedia (en)] jako „delikatna wielka łąka, której końca nie
widać”. Na tej łące stał dom otoczony pomalowanym na wiele kolorów płotem. [...] We-
wnątrz znajdował się duży otwarty pokój z długim stołem, przy którym wszyscy zasiadali.
Niedaleko, w innym pokoju znajdowało się wiele „pięknych i delikatnie posłanych łóżek”.

332/361
Wielki Bal u Szatana

diabłu! Po uczcie wiedźmy biły się między sobą dla zabawy, a gospodarz, diabeł
Antesser, jeżeli bywał w dobrym humorze, brał udział w tych niewinnych roz-
rywkach i własnoręcznie chłostał wiedźmy prętami, śmiejąc się przy tym na całe
gardło. Czasem, będąc w wyjątkowo dobrodusznym nastroju, krzepił swoich go-
ści grą na harfie. Z małżeństw demona z wiedźmami, rodziły się według
szwedzkich podań ropuchy i węże.
Podkreślmy jeszcze jeden ciekawy szczegół szwedzkich opowieści. Czasem dia-
beł obecny na sabacie, bywał chory. Czym właściwie była i jak się objawiała ta
choroba, o tym historia milczy, natomiast opowiada się, że goście sabatu gorliwie
go pielęgnowali i leczyli, stawiając bańki. Swoim posłusznym zwolennikom
szwedzki czart rozdawał posłusznych niewolników w rodzaju różnych zwierząt
— jednemu wronę, drugiemu kota. Zwierzęta można było posyłać dokąd się po-
trzebowało i z dowolnym poleceniem, a one wszystko dokładnie wykonywały.
Wiele szczegółów szwedzkiego sabatu Bułhakow wykorzystał przy opisie
Wielkiego Balu u Szatana i poprzedzającego go sabatu na brzegu rzeki92, w któ-
rym brała udział Małgorzata. Dla lotu na bal zastosuje wspominane przez Orłowa
tradycyjne „środki transportu” — czarodziejski krem i szczotkę. Za to Natasza
bierze transport ulubiony przez szwedzkie wiedźmy — przekształconego w dia-
bła-wieprza „sąsiada z dołu”, Nikołaja Iwanowicza. Także choroba diabła, cha-
rakterystyczna dla szwedzkich opowieści, jest ogrywana. W ostatecznym tek-
ście „Mistrza i Małgorzaty“ przed początkiem Wielkiego Balu u Szatana:

Woland leżał wyciągnięty na pościeli, ubrany tylko w długą nocną koszulę, brudną i
zacerowaną na lewym ramieniu. Jedną gołą nogę podkulił pod siebie, drugą wycią-
gnął i wsparł na ławeczce. Hella nacierała właśnie kolano tej ciemnej nogi jakąś
dymiącą maścią.

Dalej diabeł komunikuje Małgorzacie, że zdaniem doradców ma reumatyzm, ale

podejrzewam jednak nie bez podstaw, że ten ból w kolanie to pamiątka po pewnej
czarującej wiedźmie, z którą zawarłem bliższą znajomość w roku 1571 w Brocken-
hill, na Diabelskiej Katedrze.

Tu Bułhakow zastąpił szwedzką Blockulę na pojawiającą się w niemieckich le-


gendach i w „Fauście“, Broken [lub niekiedy Brockenberg].

92 No to chyba jednak nie góra? Tu Bułhakow prowadzi z Sokołowem [przyp. tłum.].

333/361
Wielki Bal u Szatana

Najwyraźniej Bułhakow przymierzał wypisane przez siebie imię Antesser jako


możliwe imię diabła w swojej powieści, ponieważ rosyjskim czytelnikom było
prawie nieznane, jednak później zatrzymał się na Wolandzie, bezpośrednio
związanym z poematem Goethego.
Na pewno też autor „Mistrza i Małgorzaty“ zwrócił uwagę na to, że w opisie
szwedzkiego sabatu u Orłowa użyta jest nazwa „bal“, i możliwe, że już wtedy,
w 1929 roku, pojawił się pomysł Wielkiego Balu u Szatana.
Wolandowi, w całkowitej zgodności ze szwedzką tradycją, usługują zwierzęta
— kot Behemot i gawron, wykonując różne polecenia. W szczególności, szofer-
gawron dostarcza Małgorzatę na bal. U Bułhakowa szatan ma też służącą,
wiedźmę Hellę, która „jest roztropna, pojętna, i nie ma takiego polecenia, którego
nie potrafiłaby wykonać”.
Bułhakow uwzględnił też zapisane przez Orłowa szwedzkie podanie, że obfite
jedzenie jest jedną z pociągających właściwości sabatu. Jedynie tradycyjnie pro-
stą i niezbyt wykwintną kuchnię północnoeuropejskich chłopów zastąpiło sma-
żone mięso, ostrygi, kawior i ananasy, jak na przyjęciu w amerykańskiej ambasa-
dzie.
Po Wielkiego Balu u Szatana odbywają się też sabatowe zabawy — „niewinne
rozrywki”, kiedy walkę między sobą pozorują Hella i Behemot.
Woland, w odróżnieniu od Antessera ze szwedzkich opowieści, nie nosi rudej
brody, za to do szwedzkiego diabła podobny jest Maluta Skuratow: Małgorzata
widzi jego twarz „obramowaną przez rzeczywiście ognistą brodę”. Prawdopo-
dobnie, Bułhakow zatrzymał swój wybór na szwedzkim sabacie jako na znacznie
mniej znanym rosyjskim czytelnikom, ponieważ szczegółowo opisany jest tylko
w książce Orłowa.
Podkreślmy, że w tekście z 1933 r., w całkowitej zgodności ze szwedzkim poda-
niem, na sabacie były również dzieci, a sabatowe zabawy były ukazane szczegó-
łowiej i w erotycznej atmosferze:

...Na poduszkach, rozłożył się nagi kędzierzawy chłopak, a na nim siedziała okra-
kiem, czuląc się, wiedźma, z chyboczącymi się w uszach kolczykami i zabawiała się
tym, że pochyliwszy lichtarz, skapywała chłopakowi stearynę na brzuch. Ten wy-
krzykiwał i szczypał wiedźmę, oboje śmiali się, jak oszalali... Przed Małgorzatą na
stoliku pojawiły się grona winogron, a ona rozchichotała się — nóżkę wazy stanowi-

334/361
Wielki Bal u Szatana

ło złote prącie. Śmiejąc się, Małgorzata dotknęła go, a ono ożyło w jej dłoni93. Za-
nosząc się śmiechem i śliniąc, Małgorzata odsunęła rękę. Teraz przysiedli się do
niej z dwu stron — jeden kosmaty z palącymi oczyma, przylgnął do lewego ucha i
szeptał uwodzicielskie sprośności, drugi, we fraczku, przywarł do prawego boku i
zaczął czule obejmować w talię. Przed Małgorzatą usadowiła się w kucki dziewczy-
na i zaczęła całować jej kolana.
— Jak, wesoło! Jak, wesoło! — krzyczała Małgorzata — i wszystko zapomnisz. —
Milcz, bałwanie! — mówiła do szepczącego i zaciskała mu gorące usta, lecz jedno-
cześnie sama podstawiała ucho.

Później, ustępując przed wewnętrzną cenzurą, Bułhakow przerobił scenerię balu


na zupełnie niewinną (taki szczery opis wtedy — w latach 30. — nie miał już
szansy zaistnienia w druku). W ostatecznym tekście powieści chłopaka zabawia-
jącego się z wiedźmą zastąpił Behemot, w scenie ostatniego lotu przekształcający
się w szczupłego młodzieńca-pazia.
Informacja Orłowa o tym, że z małżeństwa diabła z wiedźmą przychodzą na
świat ropuchy i żmije, pojawia się jako obecność na sabacie na brzegu rzeki (oczy-
wiście Dniepru pod Łysą Górą niedaleko Kijowa) żab o tłustych pyskach, przy-
grywających na fujarkach.
Do sceny sabatu i dalej — Wielkiego Balu u Szatana — Bułhakow poczynił wy-
pisy z artykułu „Sabat czarownic” z Brockhausa. Tam, w szczególności, mówiło
się o bardziej tradycyjnej wersji tego przedsięwzięcia, niż w opowiadaniu M.
Orłowa o Antesserze. W artykule, napisanym przez znanego etnografa L.
Szternberga, podkreślono, że „przed lotem wiedźmy smarują się czarodziejskimi
maściami”, a dla samego lotu korzystają „z mioteł, pogrzebaczy, wideł do kocioł-
ków, łopat, grabi i ze zwykłych kijów”. Autor „Sabatu czarownic” wskazywał,
że wiedźmy i czarty, które w narodowych podaniach są uczestnikami tego dia-
belskiego zbiegowiska, pochodzą od pogańskich bogów i bogiń, w tym od staro-
germańskiej Frei, tradycyjnie przedstawianej jako jadąca okrakiem na wieprzu.
Bułhakow sparodiował Freję, dowożąc na bal służącą Małgorzaty, Nataszę, na
wieprzu. Obraz sabatu w tekście poprzedzającym ostateczny, bardziej odpowia-
dał niemieckiemu podaniu, opisanemu przez Szternberga:

Wśród mnóstwa wiedźm, wilkołaków i dawno zmarłych kobiet (dusze zmarłych w


świcie Odyna), którzy zlecieli się na sabat, każde ze swoim ukochanym czartem,

93 Jak na żywych diabelskich kartach w „Wenediktowie” — B.S)

335/361
Wielki Bal u Szatana

przy świetle płonących pochodni zasiada na dużym kamiennym stole sam szatan w
postaci kozła, z czarną ludzką twarzą... Później następuje wściekły bezwstydny ta-
niec wiedźm z czartami, po którym następnego dnia widoczne są ślady kopyt kro-
wich i kozich.

W tekście z 1933 roku na sabacie w fatalnym mieszkaniu dużą rolę odgrywał ko-
złonogi (w ostatecznym tekście figuruje tylko w poprzedzającym bal sabacie na
brzegu rzeki), a Małgorzata widzi „skaczące we wściekłej polce pary”. Co inte-
resujące, we wczesnej redakcji na sabat Małgorzata dostanie się przez kominek.
W ostatecznym tekście przez kominek przybywają na bal wszyscy goście (prócz
Małgorzaty), i paszcza kominka odpowiada tej mrocznej i głębokiej jaskini ze
szwedzkich podań, skąd udają się na sabat jego uczestnicy. Stąd i porównanie z
bezdenną jaskinią ciemnego oka Wolanda, którym patrzy na Małgorzatę przed
balem.
Dopuszczalne jest przyjęcie, za ocalałymi rękopisami z 1933 roku, że sabat w fa-
talnym mieszkaniu trwał do wpół do dwunastej, a następnie rozpoczynał się mały
bal u szatana, przy czym część rękopisu z opisem balu, zgodnie ze wspomnienia-
mi Jeleny Bułhakow została zniszczona.
Podkreślmy, że w Wielkim Balu u Szatana uczestniczą muzyczni geniusze, bez-
pośrednio nie pozwiązani swoją twórczością z motywami infernalnymi. Małgo-
rzata spotyka tu „króla walca”, Johanna Straussa oraz belgijskiego skrzypka i
kompozytora Henri Vietana [Vieuxtemps], a w orkiestrze grają najlepsi muzycy
świata. Tym samym Bułhakow ilustruje ideę, że każdy talent w jakimś stopniu
pochodzi od diabła, a „król walca” jest niewypowiedzianie zadowolony, kiedy
go wita Małgorzata — królowa Wielkiego Balu u Szatana.
To, że Bułhakow nie wierzył w autentyczność oskarżeń, przedstawionych
uczestnikom politycznych procesów lat 30., którzy pojawiają się na Wielkim Ba-
lu u Szatana, udowadnia wspomnienie Walentego Katajewa, który przyjaźnił się
z Bułhakowem w pierwszej połowie lat 20., zanim rozstali się z powodu niefor-
tunnych starań o rękę Leli, siostry Bułhakowa:

W 1937 roku spotkaliśmy się jakoś przy pomniku Gogola. Akurat wtedy aresztowali
marszałków. Pamiętam, omawialiśmy to, i powiedziałem mu, sprzeciwiając się:
— Przecież oni zdradzili nasze wojenne plany!
Odpowiedział bardzo poważnie i twardo:

336/361
Wielki Bal u Szatana

— O tak, planów zdradzać nie wolno.

Oczywiste, że dla Bułhakowa, w odróżnieniu od Katajewa, fałszywość wersji o


„spisku marszałków”, podobnie jak o knowaniach Jagody, Bucharina i pozosta-
łych, była oczywista.
Wielki Bal u Szatana ma według wszelkiego prawdopodobieństwa jeszcze jedno
niespodziewane źródło, ściśle powiązane z działalnością podwładnych i towa-
rzyszy broni R. Jagody. Chodzi o tak zwaną „Komunę Bokija”.
Gleb Iwanowicz Bokij — prawdziwy czekista, kat z rękami unurzanymi po łok-
cie we krwi, został rozstrzelany w 1937 roku. Niektórzy jego współpracownicy
podlegali represjom już po zgładzeniu „bat′ki Bokija” i w czasie przesłuchań
składali na jego temat niezwykle interesujące zeznania. Na przykład niejaki N.
Klimienkow na przesłuchaniu 29 września 1938 r. zakomunikował:

„...Od 1921 roku pracowałem w specwydziale NKWD. Na jego czele stał wtedy Bo-
kij Gleb Iwanowicz, który po pewnym czasie wyznaczył mnie na stanowisko naczel-
nika 2. oddziału specwydziału.
W tym czasie już istniała stworzona przez Bokija tak zwana ‹Letniskowa komuna›,
przy czym jej istnienie dokładnie ukrywano przed pracownikami wydziału i wiedzie-
li o tym tylko stojący najbliżej Bokija...
Ten zakomunikował mi kiedyś, że stworzył w Kuczino ‹Letniskową komunę›, do któ-
rej należą dobrani przez niego, Bokija, ludzie, i zaproponował abym pojechał razem
z nim na letnisko. Później bywałem bardzo często na daczy w Kuczino, chociaż
„prawnie” i nie byłem członkiem „komuny”, ponieważ nie płaciłem 10 procent
pensji na jej fundusz, ale wiem wszystko o prowadzonej tam działalności antyra-
dzieckiej.
Przy pierwszych odwiedzinach w ‹Letniskowej komunie› podano mi jej regulamin,
zgodnie z którym w przeddzień każdego wolnego dnia każdy członek „komuny” je-
dzie na daczę i przyjechawszy tam, zobowiązany jest wykonywać wszystkie ustalone
przez Bokija zalecenia.
Zalecenia te sprowadzały się do picia dzień i noc, aż do kolejnego dnia pracy.
Te pijackie orgie bardzo często były okraszone bójkami, przechodzącymi w ogólną
bijatykę. Przyczynami tych bójek, z zasady, było to, że mężowie zauważali puszcza-
nie się swoich żon z obecnymi tu mężczyznami, wykonującymi inne „zalecenia bat′ki
Bokija”.

337/361
Wielki Bal u Szatana

W tym wypadku chodziło o łaźnię, która była bez przerwy rozpalona. Według zale-
ceń Bokija uczestnicy po sporej ilości trunków partiami kierowali się do łaźni, gdzie
uprawiali grupową rozpustę.
Pijaństwom z zasady towarzyszyły dochodzące do dzikości wyczyny i obrzydliwe
dowcipy: pijanym mazali narządy płciowe farbą albo musztardą. Śpiących często
„chowali” żywcem; pewnego razu zdecydowali się pogrzebać, zdaje się, Filippowa
i o mało go nie zasypali w jamie żywego. Wszystko to robiło się w popim stroju, któ-
ry specjalnie dla ‹letniska› sprowadzono z Sołowek. Zazwyczaj dwóch-trzech prze-
bierało się w te popie sukienki, i zaczynało się „pijane nabożeństwo”...
Na daczę przyjeżdżali członkowie ‹komuny› z żonami. Razem z nimi zapraszane były
i obce kobiety, w tym i prostytutki. Kobiety spijali do nieprzytomności, rozbierali ich
i wykorzystali po kolei, pozostawiając zawsze kilka z nich Bokijowi.
Rozpusta doprowadziła do tego, że w wyniku zazdrości w ‹Letniskowej komunie› do-
szło do kilku samobójstw: Jewstafiew — były naczelnik oddziału technicznego —
rzucił się pod pociąg, zginął także Majorow, z którego żoną współżył Bokij, z tego
samego powodu zastrzelił się zastępca naczelnika 5. oddziału, Barinow...
Co miesiąc zbierano składki członkowskie w wysokości 10% miesięcznej pensji, co
bynajmniej nie starczało na pokrycia wszystkich wydatków. ‹Deficyt› pokrywał Bo-
kij z otrzymywanych przez wydział środków na potrzeby operacyjne. ‹Deficyt› po-
krywano także spirytusem z laboratorium chemicznego, wypisywanym jakoby dla
potrzeb technicznych. Ten spirytus ukradziony przez Bokija państwu, wzbogacało
się na ‹Letniskowej komunie› jagodami i wypijało...
W końcu 1925 roku liczba członków komuny powiększyła się do takiego stopnia, że
zaczęła tracić swój konspiracyjny charakter. W samym wydziale coraz częściej do-
chodziło do awantur między członkami ‹Letniskowej komuny› i sekretarzem wydzia-
łu, wypłacającym pensje. Ci pierwsi nie chcieli płacić „składek członkowskich“, a
sekretarz zarzucał im korzystanie ze wszystkich przyjemności na daczy, a płacić nie
chcą...

Zeznania „darmozjada” Klimienkowa w całości potwierdził pełnoprawny czło-


nek „komuny”, „doktor” Goppius:

Każdy członek komuny był zobowiązany wypić przy stole pierwsze pięć szklaneczek
wódki, po czym członkowi komuny pozostawiano prawo: pić albo nie pić — według
uznania. Obowiązkowe było także odwiedzanie łaźni razem przez mężczyzn i kobie-
ty. W tym brały udział wszystkie członkinie komuny, w tym dwie córki Bokija. To na-
zywało się w statucie komuny — ‹kultem zbliżenia do natury›. Uczestnicy zajmowali
się także pielęgnacją ogrodu warzywnego. Obowiązkowo mężczyźni i kobiety na te-
renie daczy chodzili nago i półnago...

338/361
Wielki Bal u Szatana

Atmosfera „komuny” czekistów przez swoją parodię nabożeństwa i chrześcijań-


ski pogrzeb, w rezultacie którego jeden z uczestników omal nie zginął, bardzo
przypomina atmosferę Wielkiego Balu u Szatana.
Bułhakow oczywiście nie mógł znać zeznań aresztowanych w latach 1937-1938
członków komuny, ale zgodnie z opinią Klimienkowa, w połowie lat 20. zdarze-
nia na daczy Bokija przestały być tajemnicą dla otoczenia. A przecież w Kuczinie
mieszkało lub odpoczywało wielu przedstawicieli kół literackich i teatralnych,
na przykład, A. Bieły. Od nich autor „Mistrza i Małgorzaty“ mógł dowiedzieć się
o charakterze „komuny”. Pojawiający się na balu czekiści, Jagoda i Bułanow, są tu
bez wątpienia obecni nieprzypadkowo. I reguły Balu, o których mówi Koro-
wiow, zgadzają się z prawami „komuny” Bokija. Spirytusem, ale czystym, bez
żadnych jagód, Woland częstuje Małgorzatę. Urządza swego rodzaju pogrzeb
Michaiła Berlioza i Meigla, tylko nieboszczycy są tu rzeczywiści, a nie senne pi-
janice, i myśl o samobójstwie powraca do Małgorzaty, kiedy uświadamia sobie,
że do przeszłości nie ma powrotu, a Woland nie śpieszy się zaproponowaniem
przewidywanej nagrody.
Goście Wolanda są natomiast tak pijani, a kobiety tak obnażone, jak na daczy u
Bokija. Prawda, że musztardą Behemot nie smaruje narządów płciowych pecho-
wych pijaków, ale ich osobliwy środek zastępczy — ostrygę, którą natychmiast
zjada. Możliwe, że czekiści wydawali się Bułhakowowi współczesnymi odpo-
wiednikami nieczystej siły. I rzeczywiście, orgie Bokija i jego podwładnych na-
wet prześcignęły to, co odbywało się na zrodzonym w pisarskiej fantazji Wiel-
kim Balu u Szatana.
Sam Bokij był osobowością w tamtych czasach prawie legendarną, a pogłoski o
jego wyczynach mogły dotrzeć do Bułhakowa. W latach 1918-1919, będąc na-
czelnikiem Piotrogrodzkiej Czeki, Gleb Iwanowicz, wspólnie z Dzierżyńskim,
wielkim „Żelaznym Fieliksem”, szefem wszech-rosyjskiej „czerezwyczajki”,
rozwinął nie najgorszy interes na zakładnikach. W ramach „czerwonego terroru”
aresztowano wszystkich przedstawicieli klas posiadających, jak również byłych
oficerów i urzędników i rozstrzeliwano przy pierwszej nadarzającej się okazji za
prawdziwe lub zmyślone akcje terrorystyczne „białych“. Bokij zaproponował
ściąganie z zamożnych zakładników okupu. Kto zapłacił, był uczciwie przepra-
wiany przez czekistów przez fińską granicę. Otrzymane kwoty Bokij, Dzierżyń-

339/361
Wielki Bal u Szatana

ski i jeszcze kilku wysoko postawionych czekistów częściowo dzielili między


siebie, a częściowo wykorzystywali na potrzeby Czeki. Jednak na Bokija donio-
sła jego zastępczyni, W. Jakowlewa. Wybuchł skandal. „Żelaznego Fieliksa” nie
ruszyli, a Bokija zesłali na front wschodni i w 1920 roku został naczelnikiem
Turkiestańskiej Czeki. Na tej posadzie Bokij, wykazawszy niesamowite okru-
cieństwo, całkowicie zrehabilitował się za dawne grzechy. Czekista-uciekinier,
Gieorgij Agabekow, w październiku 1930 roku pisał w paryskiej gazecie „Le
Matin“:

W Taszkiencie spotkałem Bokija, współczesnego potwora. W 1919 i 1920 roku do te-


go stopnia terroryzował Taszkient, że jeszcze i teraz mówią o nim ze zgrozą. Otóż,
ten człowiek, legendarny z powodu swojego okrucieństwa, jest teraz naczelnikiem
specjalnego działu GPU, gdzie jest stróżem bardzo ważnych tajemnic.

Rzeczywiście, w 1921 r. Bokij stanął na czele bardzo ważnego Specjalnego (Szy-


frowego) Wydziału OGPU, przez który przechodziła ważna korespondencja
partyjna i rządowa oraz który zajmował się także przechwytywaniem i dekodo-
waniem wiadomości rządowych i wywiadowczych innych państw. Co cieka-
wie, Bokij od 1909 r. był różokrzyżowcem, a po rewolucji razem z zastępcą nar-
koma spraw zagranicznych, Borysem Stomoniakowem, kierownikiem wydziału
organizacyjno-administracyjnego CK WKP(b), Iwanem Moskwinem i profeso-
rem Aleksandrem Barczenką — specjalistą od okultyzmu i parapsychologii —
organizowali „Jedyne Robotnicze Braterstwo” — tajne stowarzyszenie, zbu-
dowane na wzór loży masońskiej. Barczenko konsultował Bokija w odniesieniu
do znachorów, szamanów, mediów i hipnotyzerów, których próbowali wcią-
gnąć do współpracy z OGPU, a później z NKWD, w celu odkrywania zagra-
nicznych tajemnic i demaskowania „wrogów ludu”. W laboratorium Barczenki
urządzono specjalny „czarny pokój” w budynku NKWD (Zaułek Furkassowski
1), gdzie często zaglądał Bokij. Pewnego razu sprawdzali tam zdolności medium,
Walentina Smyszlajewa — aktora i reżysera 2. MChATu, który podobno prze-
powiedział rok i przyczynę śmierci (1935, rak wątroby) przywódcy Polski, Józe-
fa Piłsudskiego. Jak widać, ta przepowiednia odbiła się proroctwie Wolanda co
do daty i przyczyny śmierci bufetowego Sokowa.
Ze Smyszlajewym Bułhakow znał się bardzo dobrze. Właśnie na Smyszlajewa
powoływał się reżyser W. Meyerhold, kiedy 26 maja 1927 roku prosił Bułhako-
wa o przekazanie jego teatrowi nowej sztuki (prawdopodobnie, mowa była o

340/361
Wielki Bal u Szatana

„Biegu”): „Smyszlajew mówił mi, że macie już nową sztukę i że nie będziecie nic
przeciw temu, żeby poszła w moim teatrze”. Smyszlajew do tego należał przed
rewolucją do tej samej loży różokrzyżowców nie tylko z Bokijem, ale również z
reżyserem Jurijem Zawadskim, dla którego teatru-studio Bułhakow napisał
„Niemądrego Jourdina”. Przez Smyszlajewa lub Zawadskiego pisarz mógł się
dowiedzieć także o orgiach, urządzanych przez Bokija i innych czekistów. Po
aresztowaniu Gleba Iwanowicza 16 maja 1937 roku, udział w „Jedynym Robot-
niczym Braterstwie” stał się jednym z punktów oskarżenia. Rozstrzelano go 15
listopada 1937 roku za to, że zbyt wiele wiedział i był człowiekiem Jagody, z któ-
rego pupili oczyszczał resort nowy narkom, N. Jeżow.

341/361
Dom Gribojedowa
W budynku, w którym mieści się Massolit — wielka literacka organizacja na cze-
le z Michaiłem Berliozem — Bułhakow odtworzył tak zwany Dom Hercena
(Bulwar Twerski 25), gdzie w latach 20. mieściły się liczne organizacje literackie
(w szczególności RAPP i MAPP), na których wzór stworzony został fikcyjny
Massolit. Skrót nie został rozwinięty w powieści, ale najbardziej prawdopodob-
nym wydaje się Mistrzowski (Warsztat) Socjalistycznej Literatury, przez analo-
gię do istniejącego w latach 20. stowarzyszenia dramaturgów Mastkomdram
(Warsztat komunistycznego dramatu).
W restauracji Domu Gribojedowa pojawiają się cechy nie tylko restauracji w
Domu Hercena, lecz również restauracji Klubu Pracowników Teatrów, których
kierownikiem w różnym czasie był Jakow Rozental — pierwowzór Archibalda
Archibaldowicza (patrz). Restauracja Klubu Pracowników Teatrów, który
znajdował się w Zaułku Staropimienowskim, na wiosnę i lato przenosiła się do
filii, którą był ogródek zabytkowej willi na Bulwarze Strastnym 11, gdzie mieści-
ło się zrzeszenie prasowe „Żurgaz”. W tym zjednoczeniu Bułhakow zamierzał
wydawać swojego „Moliera”.
W ogrodzie „Żurgazu”, dokąd dostać się można było tylko na specjalne wej-
ściówki, grała znakomita orkiestra jazzowa Aleksandra Cfasmana, która często
wykonywała popularnego w latach 20. i 30. fokstrota „Alleluja“ amerykańskiego
kompozytora Vincenta Youmansa (w archiwum Bułhakowa pozostały jego nuty).
„Alleluja” gra orkiestra restauracji Domu Gribojedowa zanim dociera tam wia-
domość o śmierci Berlioza oraz jazzband na Wielkim Balu u Szatana. Ten fokstrot
symbolizuje parodię chrześcijańskiego nabożeństwa w podobnej do piekła re-
stauracji Domu Gribojedowa. Możliwe też, że był wykonywany 22 kwietnia
1935 roku na przyjęciu w ambasadzie amerykańskiej.
Dom Hercena został sparodiowany jako Dom Gribojedowa, ponieważ nazwisko
znanego dramaturga Aleksandra Gribojedowa jest „gastronomiczne“ i wskazuje
na główną namiętność członków Massolitu — żeby sobie dobrze podjeść. Jednak
rzeczywisty Domu Hercena i nazwisko Gribojedowa mają pewien związek po-

342/361
Dom Gribojedowa

średni, która może skłonił Bułhakowa do nadania budynkowi nazwiska autora


„Mądremu biada“. W tym domu w 1812 roku urodził się pisarz i publicysta Alek-
sander Hercen, pozamałżeński syn wielkiego właściciela ziemskiego I. Jakowle-
wa, brata właściciela domu, senatora A. Jakowlewa. Syn senatora Aleksiej, ku-
zyn A. Hercena, jest wspominany w „Mądremu biada“ przez księżnę Tugo-
uchowską jako dziwak, który „rang nie uznaje! To chemik, botanik, książę Fio-
dor, mój bratanek!”
W „Mistrzu i Małgorzacie“ opowiedziana jest historia Domu Gribojedowa:

Dom ów nazywano „Domem Gribojedowa”, ponieważ jego właścicielką była nie-


gdyś jakoby ciotka pisarza Aleksandra Gribojedowa94 Była jego właścicielką czy
też nie była – tego dokładnie nie wiemy, zdaje się nawet, że Gribojedow nie miał
chyba żadnej takiej ciotki–posiadaczki... Dom ów wszakże takie nosił miano. Co
więcej, pewien blagier moskiewski opowiadał, że jakoby na pierwszym piętrze tego
domu, w okrągłej sali kolumnowej, znakomity pisarz miał czytać tej właśnie rozpar-
tej na kanapie ciotce fragmenty „Mądremu biada”. A zresztą diabli to wiedzą, może
i czytał, nie jest to takie ważne!

Wielu literatów Massolitu, okupujących Dom Gribojedowa, ma swoje pierwo-


wzory.
Krytyk Mstisław Ławrowicz — to karykatura (przez krople laurowo-wiśnio-
we) pisarza i dramaturga Wsiewołoda Witaljewicza Wiszniewskiego, jednego z
gorliwych prześladowców Bułhakowa, który wiele uczynił dla zerwania insce-
nizacji „Zmowy świętoszków“ w leningradzkim Wielkim Teatrze Dramatycz-
nym.
Wiszniewskij zainspirował postać innego gościa restauracji Domu Gribojedowa
— „pisarza Johanna z Kronsztadtu”: to aluzja do scenariuszy „My z Kronsztad-
tu” i „My — rosyjski lud”, napisanych przez Wiszniewskiego i wiążących dra-
maturga z innym prototypem Johanna z Kronsztadtu — znanym kościelnym dzia-
łaczem i kaznodzieją, zaliczonym przez rosyjską cerkiew prawosławną do świę-
tych — ojcem Joannem Kronsztadtskim (I. Siergiejewem).
O. Joann był prałatem katedry Kronsztadtskiej i członkiem honorowym czarno-
secinnego „Sojuszu ludu rosyjskiego”. W 1882 r. założył Dom Pracowitych w

Właścicielem Domu Hercena był wuj Hercena. Sam Hercen w „Rzeczach minionych i roz-
94

ważaniach“, swego kuzyna, Aleksieja, przedstawia jako „Chemika“.

343/361
Dom Gribojedowa

Kronsztadtcie, gdzie urządził warsztaty rzemieślnicze, prowadził wieczorne


kursy zawodowe, szkołę dla trzystu dzieci, bibliotekę, sierociniec, kuchnię lu-
dowa i instytucje wspomagające potrzebujących. Dom Gribojedowa jest parodią
Domu Pracowitych. Kuchnia ludowa przekształciła się w luksusową restaurację.
Biblioteka w Domu Gribojedowa nie występuje — członkom Massolitu nie jest
potrzebna, bo przecież koledzy Berlioza to nie czytelnicy, a pisarze. Zamiast zaś
instytucji wspierających są tu oddziały, związane szczególnie z odpoczynkiem i
rozrywkami: „Sekcja wędkarsko-urlopowa”, „Jednodniowe delegacje twórcze.
Proszę się zwracać do M. Podłożnej”, „Pieriełygino“ (parodia letniskowego
osiedla literatów Pieriediełkino), „Kasa”, „Repartycje i rozliczenia tekściarzy es-
tradowych”, „Problemy mieszkaniowe”, „Pełnoterminowe urlopy twórcze od
dwu tygodni (opowiadanie – nowela) do jednego roku (powieść, trylogia) Jałta,
Suuk-su, Borowoje, Cichisdziri, Machindżauri, Leningrad (Pałac Zimowy) —
nazwy uzdrowisk i miejscowości turystycznych mówią same za siebie — „Sala
bilardowa” itd.
Nieprzypadkowo w Domu Gribojedowa tak dużo miejsca zajmuje luksusowa
restauracja. Obżarstwo było jedną z niewielu namiętności, której chętnie odda-
wali się oficjalnie uznani radzieccy literaci. Przewodniczący Głównej Komisji
Repertuarowej w latach 1932-1937, dramaturg i krytyk teatralny Osaf Litowski,
był jednym z najbardziej nieprzejednanych przeciwników Bułhakowa i czynnie
sprzyjał zakazowi wszystkich jego sztuk. W swojej wspomnieniowej książce
„Tak było” z przyjemnością przytacza dialog „czerwonego hrabiego” Aleksego
Tołstoja z aktorem Teatru Rewolucji (obecnie Teatru im. Majakowskiego) M.
Sztrauchem na premierze pewnej przeciętnej sztuki:

Pewnego razu po obiedzie u mnie Aleksiej Nikołajewicz poszedł do Teatru Rewolu-


cji na premierę dość słabej sztuki „Oszczerstwo”… Kiedy w pierwszym antrakcie
Maksim Sztrauch zapytał, jak mu się podobała sztuka, Tołstoj odpowiedział na pyta-
nie pytaniem i zapytał, czy jadł kiedyś obiad u Litewskiego.
— Jeżeli, Maksimie Maksimowiczu, nie jedliście obiadu, to bardzo wam go reko-
menduję. To prawdziwe gościnny człowiek, typowy żydowski właściciel ziemski. A
jak karmi! Mniam… — mruknął Tołstoj i cmoknął koniuszki palców.

Nazwisko Litowskiego zostało skarykaturowane w nazwisku krytyka Łatuń-


skiego, członka Massolitu. Dwunastu zaś członków kierownictwa nadaremnie
oczekujących w Domu Gribojedowa na swojego przewodniczącego to dwuna-

344/361
Dom Gribojedowa

stu karykaturalnych apostołów nowej komunistycznej wiary. Zabity Berlioz po-


wtarza los Jezusa Chrystusa, tyle że śmierć cierpi jak Jan Chrzciciel — zaczyna-
jąc od ucięcia głowy.
„Bosman Żorż” — to nie tylko parodia George Sand — pod takim pseudonimem
pisze obecna na posiedzeniu w Gribojedowie „moskiewska kupiecka sierota”
Nastasja Niepriemienowa, autorka morskich opowiadań batalistycznych. Pier-
wowzorem jest jedna ze współczesnych Bułhakowowi, dramaturg Sofja Alek-
sandrowna Apraksina-Ławrinajtis, która pisała pod pseudonimem „Siergiej Mia-
tieżny”. Jak świadczą zapisy w dzienniku J. Bułhakow, Apraksina-Ławrinajtis
znała się z Bułhakowem i w marcu 1939 r. nieskutecznie próbowała dać mu swoje
libretto dla teatru Bolszoj. 5 marca Jelena Siergiejewna zapisała:

Dzwonek.
— Jestem pisarką, spotykałam się wcześniej z Michaiłem Andriejewiczem i dobrze
go znam...
— Z Michaiłem Afanasjewiczem?
Zakrztusiła się. Nazwisko nieczytelne. Słowem, napisała libretto. Chce, by M. A. je
przeczytał”.

8 marca pisarka zadzwoniła powtórnie i „okazała się Siergiejem Miatieżnym“.


Podkreślmy, że w przeciwieństwie do pseudonimu „S. Miatieżny”, Bułhakow
dobrze zapamiętał nazwisko Apraksiny-Ławrinajtis, ponieważ pochodząca od
niej barwna bohaterka pojawiała się już we wczesnych redakcjach „Mistrza i
Małgorzaty” pod pseudonimem „Bosman Żorż” i w prawie apokaliptycznym
wieku 66 lat. Innym prototypem „Bosmana Żorża”, najprawdopodobniej, stała
się Larysa Rejsner, pisarka i aktywny uczestnik wojny domowej, w czasie której
razem ze swoim mężem, Fiodorem Raskolnikowem pracowali w charakterze po-
litruków na statkach czerwonej floty. Wrażenia z tego okresu znalazły się w
morskiej prozie Larysy. Stała się pierwowzorem kobiety-komisarza w sztuce
Wsiewołoda Wiszniewskiego „Tragedia optymistyczna”. F. Raskolnikow, je-
den z dowódców radzieckich sił morskich, a później dyplomata, w końcu lat 20.
był przewodniczącym Głównej Komisji Repertuarowej i redaktorem czasopi-
sma „Krasnaja Now”. W tym czasie Bułhakow nie bał się poddać publicznej kry-
tyce sztuki Raskolnikowa „Robespierre” (w wspomnieniach Jeleny Bułhakow,

345/361
Dom Gribojedowa

autor sztuki był tak wściekły na te krytykę, że jej mąż nawet obawiał się strzału
w plecy).
Beletrysta Bieskudnikow we wczesnej redakcji był przewodniczącym sekcji
dramaturgów, przy czym pojawiał się w Domu Gribojedowa „w dobrym garni-
turze z paryskiego materiału i solidnym obuwiu, też francuskiej produkcji”. Te
szczegóły wiążą opisaną postać z bohaterem opowiadania „Był maj” młodym
dramaturgiem Polijewktom Eduardowiczem, który dopiero co wrócił zza grani-
cy i wszystko na sobie miał obce. Oczywiście, Polijewkt Eduardowicz i Bie-
skudnikow mieli ten sam pierwowzór — pisarza i dramaturga Władimira Kir-
szona, prześladowcę i konkurenta Bułhakowa.
Scena, kiedy Korowiowa i Behemota nie puszczają do Gribojedowa z powodu
braku legitymacji członkowskich — to nie tylko życiowy opis realnych mo-
skiewskich zdarzeń w ogródkowej restauracji „Żurgaz”, lecz również odwoła-
nie do zupełnie konkretnego źródła literackiego. W powieści Anatola France‘a
„Na białym kamieniu”, bohater, który jest socjalistą, nie może dostać się do re-
stauracji, ponieważ żądają od niego legitymacji jakiejś spółdzielni. Myśl, że jest
nienaturalne uznawanie człowieka za zdolnego do pracy twórczej jedynie na
podstawie jego przynależności do organizacji literackiej, współbrzmi, okazuje
się z tradycją. France przewidział, że w społeczeństwie przyszłości urzeczy-
wistnianie socjalistycznego ideału doprowadzi do hipertroficznego rozwojowi
produkcji maszynowej i prymitywnej „urawniłowki“, nie zostawiającej prze-
strzeni dla oryginalnej twórczości. Bułhakow tworzył już w społeczeństwie so-
cjalistycznym i Dom Gribojedowa z panoszącym się Massolitem to złośliwa sa-
tyra na to społeczeństwo, w którym pisarza określa kawałek tektury w oprawce
z drogiej skóry „ze złotą szeroką obwódką”.
Behemot i Korowiow przedostali się do restauracji podając nazwiska pisarza i
dziennikarza Iwana Panajewa oraz krytyka i historyka literatury Aleksandra
Skabiczewskiego, przy czym te nazwiska okazują się wymienne: „Korowiow
przy nazwisku „Panajew” podpisał „Skabiczewski”, a Behemot przy Skabi-
czewskim — „Panajew”. Obaj oni uosabiali powierzchowną, niepogłębioną kry-
tykę kierunku demokratycznego, niezdolną do ogarnięcia sedna zjawisk, lecz do-
syć popularną w pierwszych latach po rewolucji wśród radzieckich literatów.
Taka natomiast ścisła hierarchia, jak w napisanej przez Skabiczewskiego „Histo-

346/361
Dom Gribojedowa

rii literatury najnowszej“ (wydanej w 1891 roku), jest zachowana w Massolicie.


Skabiczewski i Panajew w pełni odpowiadają formalnym kryteriom bywalcom
Domu Gribojedowa. „Literackie wspomnienia” Skabiczewskiego, ostatni raz
wznowione w pełnej edycji w 1928 r., w przeddzień początku pracy Bułhakowa
nad powieścią „Mistrz i Małgorzata”, stały się ważnym źródłem dla opisu pożaru
Domu Gribojedowa i innych pożarów w Moskwie (Torgsinu na Smoleńskim
Rynku i domu 302-bis na Sadowej). Skabiczewski opowiadał o epidemii poża-
rów w Petersburgu w 1862 roku, uwiecznionej także w powieści Fiedora Do-
stojewskiego „Diabły”. Autor “Literackich wspomnień” jaskrawymi barwami
odmalował pożar dworu Apraksina95, który miał miejsce w dzień Zesłania Du-
cha Świętego, 28 maja 1862 roku:

W historyczny dzień Apraksinowskiego pożaru publiczność w Ogrodzie Letnim,


dzięki dobrej pogodzie, było zgromadzona szczególnie licznie. I oto o godzinie pią-
tej, w samym środku najlepszej zabawy, ze wszystkich krańców ogrodu naraz roz-
brzmiały krzyki:
— Ratujcie się, palimy się, Apraksin cały w ogniu!..
Zaczęła się straszliwa panika. Publiczność, w zgrozie, rzuciła się do wyjść z ogrodu,
i u każdych wrót powstał śmiertelny ścisk, w którym wiele kobiet poniosło śmierć.
Korzystający z tego zamieszania złodziejaszki („mazurki“) już nie tyle kradli, ile po
prostu zrywali z kobiet biżuterię z kawałkami sukien i krwią z rozerwanych uszu. To
dało powód do przypuszczeń, że podpalenie było dziełem rabusiów, dokonanym w
specjalnym celu pożywienia się na konto spacerujących w Ogrodzie Letnim wystro-
jonych kupieckich żon i córek. Inni twierdzili, że pożar zaczął się w kaplicy, ponie-
waż kupcy i ich kobiety przesadzali i naustawiali taką masę świeczek ze względu na
święto, że od żaru wszystko dookoła się zapaliło.
Pierwsze, co rzuciło się w oczy, kiedy przepłynęliśmy jolką Newę — to był wygląd
Newskiego Prospektu: wszystkie sklepy bez wyjątku były zamknięte, nie widać było
ani jednego ekwipażu wzdłuż całej alei, ani jednego pieszego na chodnikach. Mia-
sto całkowicie wymarło. Jeszcze nigdy nie widziałem tak bezludnego Newskiego, na-
wet w głuchą noc, o trzeciej, czy czwartej nad ranem: było dziwnie strasznie. Na
Placu Kazańskim naszym oczom ukazał się wysoki pagórek, usypany z kawałków
różnych towarów.
Przeszliśmy następnie Gostinyj Dwor, skręciliśmy na plac Teatru Aleksandryjskiego
i przez Zaułek Teatralny, wyszliśmy na Plac Czernyszewa. I tu pożar stanął przed
nami we całej swojej wspaniałej grozie.

95 Dwór Apraksina był największym stołecznym skupiskiem hal targowych.

347/361
Dom Gribojedowa

Już nie pamiętam, jak przedostaliśmy się z ojcem przez plac w duszącym dymie, nie-
znośnym żarze, obsypywani przez popiół z płonących papierów, wydostający się z
okien ministerstwa spraw wewnętrznych. Dopiero przechodząc przez Most Czerny-
szewa, mieliśmy możliwość obejrzenia się i zdania sobie sprawy z tego, co się dzie-
je.
Z jednej strony, z okien ministerstwa wiły się olbrzymie snopy płomienia, na na-
szych oczach zajmowała się jedna sali po drugiej, a kiedy ogień przedostawał się do
nowego pokoju, z trzaskiem sypały się szyby i w oknach pojawiały się języki płomie-
nia.
Z drugiej strony ogień, przeskoczywszy Fontankę, pożerał wysokie ściany drewnia-
nego dworu. Wspaniale przy tym, że akwarium niedaleko Mostu Czernyszewa oca-
lało nietknięte, pomimo tego, że znajdowało się na drodze ognia. Nie ograniczając
się do nabrzeży Fontanki, ogień dotarł przez Zaułki Czernyszewa i Lesztukowa pra-
wie do Pięciu Kątów, pożarłszy wiele dziesiątków domów...
Po wyjściu na nabrzeże Fontanki, poszliśmy wzdłuż niego w kierunku mostu Sie-
mienowskiego. Dwory Szczukina i Apraksina w tym czasie były zwartym morzem
płomieni na powierzchni kwadratowej wiorsty. Budynków nie było już widać: jeden
buszujący płomień, coś niby Piekło Dantego. Żar był prawie nieznośny, ponieważ
wiatr wiał w naszą stronę. Obok nas przemknął kłusem z przeciwka imperator, oto-
czony przez świtę. Za nim tłumnie biegli ludzie. Wśród tłumu chodziły pogłoski, że
rozwścieczona czerń wrzuciła kilku ludzi w ogień, podejrzewając w nich podpala-
czy.
Skręciwszy następnie na Grochową i Sadową, przeszliśmy na tyły pożaru, obok pa-
lących się hal targowych. Tu było lżej iść, ponieważ wiatr wiał w przeciwną stronę,
i mogliśmy omijając zatarasowane ulice podchodzić do samych hal. Wybrawszy się
następnie znowu na Newski, obeszliśmy w ten sposób cały pożar i skierowaliśmy się
do domu.
Wieczorem wybuchło w mieście jeszcze kilka pożarów w różnych okolicach, tak że
niebo ze wszystkich stron było w łunach. Pożary te były pozostawione same sobie,
ponieważ wszystkie siły były skupione na głównym ogniu, ponieważ zagrożony był
Gostinyj Dwor, bank i biblioteka publiczna, lecz jeżeli wszystkie te budynki się ura-
towały, to tylko dzięki przeciwnemu kierunkowi wiatru.
Następnie przeszły jeszcze dwa lub trzy dni, w których wybuchały po trzy-cztery po-
żary na dobę. Doszło do takiej paniki, że w kancelarii [generał-gubernatora] Suwo-
rowa urzędnicy porzucali zajęcia i zamierzali rozejść się po domach. Jednak ani
jednego więcej wielkiego pożaru już nie było. Wkrótce też pogoda się zepsuła, przy-
szły deszcze i jednocześnie ustały pożary, co świadczy o tym, że ich główną przyczy-
ną nie było nic innego, jak susza.

348/361
Dom Gribojedowa

Petersburskie pożary z 1862 r. zostały także opisane we „Wspomnieniach” wdo-


wy po I. Panajewie, Awdotii, (mąż zmarł 18 lutego 1862 roku, na kilka miesięcy
przed początkiem plagi pożarów). Bułhakow, niewątpliwie znał obie książki i to
stało się jeszcze jedną przyczyną wymienności nazwisk „Skabiczewski” i „Pana-
jew” w scenie na werandzie Domu Gribojedowa.
Świadectwo Awdotii Panajew w wielu punktach zgadza się z pamiętnikiem
Skabiczewskiego:

W dzień [Zesłania] Ducha [Świętego]... we drzwiach pokoju, gdzie siedziałam przy


pracy, pojawił się Andriej, mój lokaj, i wystraszonym głosem powiedział: „Awdotio
Jakowlewna, Petersburg ze wszystkich stron podpaliły!”
Mignęła mi myśl, że Andriej nagle zwariował; mimo woli zajrzałam mu prosto w
oczy, lecz nie znalazłam w nich niczego dzikiego, tylko straszne przerażenie, a on
pośpieszył dodać:
— Pani będzie łaskawa sama wyjść na podjazd, a zobaczy pani, co się dzieje.
Wyszłam na podjazd i naprawdę zdumiał mnie obecny tam zgiełk. Ekwipaże pędziły
w kierunku Newskiego, w dorożkach siedziało i stało po kilku pasażerów. Tłumy
biegły środkiem ulicy, a na chodniku przy każdym domu stali mieszkańcy; przy na-
szym podjeździe także stała grupa służących i mieszkańców. Na wszystkich twarzach
widniało przerażenie. I rzeczywiście, można było przestraszyć się podskakujących
powozów, biegnącego tłumu i krzyku furmanów. Do tego wszystkiego wichura zry-
wała z głów kapelusze, pył jak słup podnosił się z jezdni i oślepiał oczy.

Dalej Panajewa przytacza opowiadanie obrabowanej kupieckiej swatki:

— I, mateczko, akuratne światu widowisko się zdarzyło; męska połowa jak rzuciła
się precz z ogrodu, a za nią nasza siostra. We wrotach taki stał się ścisk, że śmierć,
a złodziejskie nasienia dawaj ciągnąć z nas, co się da. Ze mnie hołota dywanową
chustkę, a z Marji Sawisznej — bezcenny szal z broszką zerwała. Krzyczałyśmy,
krzyczałyśmy, ale komu było nas, słabych kobiet, bronić! Z szyi córki Marji Sawisz-
nej zerwali perły. Oto w jakie spustoszenie całe kupiectwo popadło, o ślubach teraz
mowy nie ma, a naszej siostrze przyjdzie z głodu pomrzeć.

Panajewa podaje różne pogłoski i opisuje, jak na jej oczach tłum schwytał dwóch
młodych ludzi, pomagających strażakom gasić pożar, podejrzewając w nich pod-
palaczy: „Dobrzy sobie, te zuchy — wieczorem podpalili, a teraz dla odwróce-
nia uwagi taszczą wodę i się podśmiewają”, przy czym „jakaś starsza kobieta w
chustce, która stała koło mnie, przeżegnała się i z radością powiedziała „Chwała,
Ci, Boże, że złapali tych antychrystów, bo znowu by się paliło”. O podpalenia

349/361
Dom Gribojedowa

podejrzewali Polaków, studentów i „nihilistów” i bodaj czy nie nieczystą siłę.


Kiedy rozmowa zeszła na to, że

mieszkańcy mają prawo zażądać od dozorców, by zamknęli bramy [...] furman auto-
rytatywnie zauważył:
— Nie pomoże! Podpalacze, uważacie, mają takie coś: pomażą tym ścianę w domu,
a on za godzinę przecudownie się zapali. Wiadomo — wszystkie Polaki podpalają.

Wiele szczegółów pożarów — w Domu Gribojedowa i w innych miejscach Mo-


skwy — Bułhakow zaczerpnął ze wspomnień Panajewej. Podobnie jak pozorni
podpalacze w czasie petersburskiego pożaru w 1862 roku, współczesny podpa-
lacz Korowiow pomaga strażakom gasić Gribojedowa i w rezultacie budynek
pali się do szczętu. Do podpaleń Behemot i Korowiow wykorzystują benzynę z
prymusa jako mieszankę zapalającą.
W czasie polowania na Wolanda i jego świtę w epilogu powieści, oszalały tłum
chwyta setki kotów oraz wszystkich ludzi z nazwiskami chociaż trochę przypo-
minającymi Korowiowa i Wolanda. Wśród zatrzymanych znalazł się człowiek z
polskim nazwiskiem — kandydat nauk chemicznych Wietczynkiewicz, co jest
odgłosem plotek podawanych przez Panajewą — że podpalenie urządzili Polacy.
Dokładnie tak samo jak Awdotia Jakowlewna, która najpierw podejrzewa swo-
jego lokaja o obłęd, a następnie w jego oczach dostrzega zupełną normalność,
Aleksander Riuchin, spojrzawszy prosto w oczy Iwana Bezdomnego, dochodzi
do wniosku, że jest on zupełnie zdrów i niepotrzebnie został przywieziony do
kliniki psychiatrycznej profesora Strawińskiego.
Kiedy Mistrz i Małgorzata po podpaleniu ich arbatskiej sutereny wsiadają razem
z Azazello na czarne konie, by opuścić Moskwę, kucharka, kiedy ich zobaczyła,
„chciała podnieść rękę, aby uczynić znak krzyża świętego“, jak kobieta z opo-
wiadania Panajewej, lecz pomocnik Wolanda zagroził, że jej tę rękę utnie.
Jeszcze więcej od szczegółów moskiewskich pożarów Bułhakow wziął od Ska-
biczewskiego. Woland, podobnie jak autor „Literackich wspomnień”, wykorzy-
stał jako synonimy słowa „tłum” i „czerń” we wczesnej redakcji „Mistrza i Mał-
gorzaty”, kiedy mówił do Berlioza i Bezdomnego, że „tłum — w każdym czasie
to masa, czerń...”

350/361
Dom Gribojedowa

W wariancie z 1931 r. Iwan Bezdomny, znalazłszy się w szpitalu psychiatrycz-


nym (wtedy nazywał się to „Porzuconym“, to „Bezrodnym“ [Bezimiennym]),
proroczo zapowiedział:

— Niech więc ginie czerwona stolica, ja, w roku 1943 od narodzenia Chrystusa
zrobiłem wszystko , by ją uratować! Jednak... jednak zwyciężyłeś mnie, synu zagła-
dy, i uwięziłeś mnie, zbawcę... — Podniósł się, wyciągnął ręce, jego oczy zmętniły i
stały się nieziemsko piękne. — I zobaczę ją w ogniu pożarów — kontynuował Iwan
— w dymie ujrzę szaleńców, biegających po Bulwarach...

We wszystkich redakcjach powieści, prócz ostatniej, skala pożarów wywoła-


nych w Moskwie przez pomocników Wolanda, zbliżała się do skali petersbur-
skich pożarów w opisie Skabiczewskiego, przy czym było wiele ofiar. Jedynie w
ostatniej redakcji „Mistrza i Małgorzaty” spaliło się wszystkiego kilka budyn-
ków, wokół których toczyła się akcja, i obeszło się bez ofiar. Pożar w powieści
zniszczył te domy, które stworzyła fantazja pisarza, w tym Dom Gribojedowa,
pozwalając uważać wszystko za miniony sen, który nie zostawił żadnych śladów
w realnym życiu.
W czasie wybuchu pożaru w Domu Gribojedowa

Jak gdyby rozwarta paszcza o czarnych brzegach pojawiła się w płótnie i zaczęła
się rozpełzać na wszystkie strony. Ogień przedarł się przez nią i wzbił się aż do sa-
mego dachu domu Gribojedowa. Leżące na oknie w pokoju redakcji na pierwszym
piętrze teczki z papierami nagle się zapaliły, od nich zajęła się zasłona, a wtedy
ogień buzując, jak gdyby go ktoś rozdmuchiwał, słupami ruszył w głąb ciotczynego
domu.
W kilka sekund później wyasfaltowanymi ścieżkami prowadzącymi do sztachet bul-
waru, skąd w środę wieczorem przyszedł nieznajdujący u nikogo zrozumienia pierw-
szy zwiastun nieszczęścia, poeta Iwan Bezdomny, biegli oderwani od obiadu pisa-
rze, Zofia Pawłowna, Pietrakowa, Pietrakow.

U Skabiczewskiego podobny jest obraz pożaru budynku ministerstwa spraw


wewnętrznych, kiedy popiół z papierów obsypuje obserwatora, a tłum spacero-
wiczów, jak goście restauracji, w panice opuszcza Ogród Letni. Korowiow i Be-
hemot z wyglądu bardzo przypominają „mazurków“, którym fama, według świa-
dectwa autora „Literackich wspomnień”, dopisywała podpalanie w celu skorzy-
stania w powstałej z okazji do rabowania mienia spacerujących w ogrodzie. U
Bułhakowa łup Behemota i Korowiowa z pożaru Gribojedowa jest niewielki:

351/361
Dom Gribojedowa

nadpalony fartuch kucharski, „nieduży landszafcik w złoconej ramie” i cały łosoś.


Niedużo więcej — dwa duże jesiotry — wyniósł dyrektor restauracji Archibald
Archibaldowicz (jak i u Skabiczewskogo, ogień oszczędzał ryby).
W Petersburgu palą się tereny handlowe — Apraksin i Gostinyj, u Bułhakowa
ofiarą pożaru pada Torgsin na Smoleńskiej.
Podobnie jak Skabiczewski, Woland widzi przy pożarze przedstawiciela naj-
wyższej władzy — Stalina — konstatując w ostatecznym tekście „Mistrza i Mał-
gorzaty”: „Ma mężną twarz, wykonuje swoją pracę poprawnie i nasza praca
skończona“.
Jak petersburskie pożary z 1862 roku, moskiewskie pożary zatrzymuje zesłana
przez Wolanda burza z silną ulewą.
W wariancie z 1934 roku Małgorzata i Mistrz obserwowali pożar prawie taki
sam, jak Awdotia Panajew. U Bułhakowa:

Pierwszy pożar podpełzł pod nogi poety na Wołchonce. Płonął tam dwupiętrowy
dom naprzeciwko muzeum. Ludzie w rozpaczy biegali po jezdni, na której poniewie-
rały się w pełnym nieładzie rozbite meble, pokruszone doniczki.

A we wspomnieniach Panajewej czytamy:

W jednym z domów, na w połowie zawalonej ścianie pokoju jakimś cudem ocalał


duży portret w złoconej ramie [czy nie stąd uratowany przez Behemota landszafcik?
— B.S.]. Cała jezdnia była zawalona przez wyrwane ramy okienne, zniszczone me-
ble i sprzęty domowe.

U Skabiczewskiego petersburski pożar jest porównany do „Piekła“ Dantego. Na


początku „Mistrza i Małgorzaty” do piekła porównuje się Dom Gribojedowa, co
już zapowiada jego zagładę w ogniu pożaru. Podpisując się jako „Panajew” i
„Skabiczewski”, Korowiow i Behemot przypominają o wielkich petersburskich
pożarach, których opisy są podpisane przez tych autorów, ale na przewidywa-
nym zagrożeniu skupił uwagę tylko przenikliwy Archibald Archibaldowicz.
Jeszcze jedno miejsce w pamiętnikach Skabiczewskiego przyciągnęło prawdopo-
dobnie uwagę autora Mistrza i Małgorzaty” — opowiadanie o studenckich wie-
czorkach:

352/361
Dom Gribojedowa

...Upijali się bardzo szybko i nie mijała nawet godzina od początku pijatyki, jak za-
czynała się straszna sodoma ogólnego opętania: ktoś wycinał hołubce, ktoś walczył
z kolegą; mniej oszołomieni kontynuowali jakiś filozoficzny spór, przy czym plączą-
ce się języki niosły niewyobrażalne bzdury; na koniec spierający wymieniali się
swoimi poglądami...
[Może dlatego Behemot i Korowiow tak lekko zamieniają się nazwiskami
„Panajew” i „Skabiczewski — B.S]...”

W restauracji Domu Gribojedowa panuje podobna rozpasana wesołość:

Pokryte kropelkami potu twarze zajaśniały, wydawało się, jak gdyby ożyły wymalo-
wane na suficie konie, lampy jak gdyby zaświeciły jaśniej i nagle obie sale poszły w
tany, jakby się zerwały z łańcucha, a za nimi poszła w tany i weranda.

Skabiczewski twierdził: „Żadnych kłótni po pijanemu nie mieliśmy”. W Domu


Gribojedowa ma miejsce nie tylko kłótnia, lecz również bójka Iwana Bezdomne-
go z członkami Massolitu, w tym ze swoim przyjacielem-poetą Aleksandrem
Riuchinem. We wczesnych redakcjach „Mistrza i Małgorzaty” z reakcji otocze-
nia wynikało, że kłótnie po pijanemu w restauracji Domu Gribojedowa wcale
nie były rzadkością. Bułhakow namacalnie demonstruje upadek literackich oby-
czajów z czasów Skabiczewskiego.
W Domu Gribojedowa słychać też echa „Mądremu biada“. Zofia Pawłowna z
dzieła Gribojedowa przekształca się w kontrolerkę, sprawdzającą legitymacje
pisarskie wchodzących. Słowa zaś Wolanda o nowym budynku, który na pewno
zostanie zbudowany w miejscu spalonego, mogą być ironicznym odniesieniem do
znakomitego stwierdzenia Czackiego: „Domy nowe, ale przesądy — stare”.
Pożary Domu Gribojedowa i innych budynków w Moskwie każą przypomnieć
sobie myśl rosyjskiego filozofa L. Szestowa, zapisaną w pracy „Ateny i Jerozoli-
ma”:

Moskwa spłonęła od świeczki za kopiejkę, a Rasputin i Lenin — takie same świeczki


— spalili całą Rosję”.

Pożary w „Mistrzu i Małgorzacie” symbolizują smutne skutki rewolucji dla Ro-


sji, do której wodzów, Lenina i jego towarzyszy, podobny jest Woland i jego
świta, występujący w roli podpalaczy.

353/361
Teatr Variete
Wyimaginowany teatr, z którym w strukturze utworu związana jest urojona
przestrzeń. We wczesnych redakcjach powieści występuje „teatr Cabaret”.
Odbywa się tu seans czarnej magii Wolanda z „obowiązkowym zdemaskowa-
niem“. Zdemaskowanie96 odbywa się dosłownie, ponieważ paryskie kreacje
otrzymane od Wolanda w zamian za skromne moskiewskie sukienki znikają po
seansie w mgnieniu oka i nie wiadomo gdzie.
Prototypem Teatru Variete został Moskiewski Music-hall, który istniał w latach
1926-1936, i mieścił się nieopodal fatalnego mieszkania, przy Sadowej 18. Obec-
nie znajduje się tu Moskiewski Teatr Satyry. Przed rokiem 1926 dawał w tym
budynku przedstawienia cyrk braci Nikitinów, przy czym siedzibę zbudowano
specjalnie dla nich w 1911 roku, według projektu architekta Niłusa. Cyrk Nikiti-
nów wspomniany jest też w „Psim sercu”. Podkreślamy ten związek, gdyż pro-
gram Teatru Variete zawierał kilka numerów czysto cyrkowych — jak „cuda
techniki rowerowej rodziny Juli”, dla której prototypem była znakomita rodzina
cyrkowych akrobatów rowerowych Poldi, z sukcesem występująca na scenie
Moskiewskiego Music-hallu.
„Deszcz pieniędzy”, wysypany na widzów Variete przez pomocników Wolan-
da, ma bogatą tradycję literacką. W drugiej części „Fausta” Mefistofeles, znajdu-
jąc się razem z Faustem na dworze imperatora, wytwarza papierowe pieniądze,
które okazują się fikcją. Innym możliwym źródłem — jest miejsce w „Obrazach
z podróży“ Heinego, gdzie niemiecki poeta w satyrycznym tonie daje alegorycz-
ny opis walki politycznej pomiędzy liberałami i konserwatystami, przedstawio-
nej jako opowiadanie pacjenta Bedlama97. Światowe zło narrator objaśnia tym, że
„Pan Bóg stworzył zbyt mało pieniędzy”. Woland i jego pomocnicy, rozdając
tłumowi papierowe czerwońce, niejako uzupełniają pozorny brak gotówki. Jed-

96 Gra słów polegająca na tym, że w oryginale mamy „razobłaczenie“ czyli rozebranie, analizę.
Tłumacze — i starzy, i nowy — nie poradzili sobie, przez co zniknęła jedna ładna, dowcipna
kombinacja [przyp. tłum.].
97 Z ang. „bałagan“ albo „dom wariatów“.
Teatr Variete

nak diabelskie czerwońce szybko przekształcają się w zwykły papier, a widzo-


wie Teatru Variete stają się ofiarami oszustwa.
Pozorne pieniądze są dla Wolanda tylko sposobem ujawnienia psychiki tych, z
którymi styka się szatan i jego świta. Jednak epizod z deszczem czerwońców w
Teatrze Variete ma także bliższe w czasie źródło literackie — fragmenty drugiej
części powieści Władimira Zazubrina „Dwa światy”, które publikowało w 1922
roku czasopismo „Syberyjskie ognie”. Tam chłopi — członkowie komuny — po-
stanawiają znieść i zniszczyć pieniądze, nie czekając na dekret radzieckiej wła-
dzy. Jednak wkrótce okazuje się, że pieniądze w kraju nie będą zniesione, i wte-
dy tłum wyzywa kierowników komuny od oszustów, grozi sądem i chce dopiąć
niemożliwego — odzyskać już zniszczone banknoty. W Teatrze Variete sytu-
acja jest niejako lustrzana. Obecni na seansie czarnej magii wpierw otrzymują
„jakby pieniądze“ (tak nazywał się jeden z rozdziałów wczesnej redakcji powie-
ści), które przyjmują za rzeczywiste. Kiedy zaś pozorne pieniądze przekształcają
się w bezwartościowe papierki, bufetowy Sokow żąda od Wolanda zastąpienia
ich prawdziwymi czerwońcami.
Dziarskie słowa marsza, którym Korowiow nakazuje orkiestrze zakończyć skan-
daliczny seans, to parodia kupletów z popularnego w XIX wieku wodewilu
„Lew Gurycz Siniczkin albo Prowincjonalna debiutantka” Dmitrija Leńskiego:

Jego ekscelencja
Nazywa ją swoją
I nawet protekcją
Ją otacza.

U Bułhakowa kuplety są jeszcze bardziej humorystyczne, a adresowane są bezpo-


średnio do przewodniczącego komisji akustycznej, Arkadija Apołłonowicza
Semplejarowa, który żądał zdemaskowania czarnej magii, lecz sam został zdema-
skowany:

Jego ekscelencja
Kochał domowe ptaszynki
I protegował
Ładne dziewczynki!!!

355/361
Teatr Variete

Nie można wykluczyć, że scena z ptakami została podpowiedziana przez „ptasie


nazwisko” autora (Worobiowa98), który pisał pod pseudonimem Leński, jak i
głównego bohatera wodewilu.
Teatr Variete w „Mistrzu i Małgorzacie” ma dość głębokie estetyczne korzenie.
W 1914 r. manifest jednego z założycieli futuryzmu włoskiego pisarza Filippo
Tommazo Mariniettiego „Music-hall” był opublikowany w rosyjskim tłumacze-
niu w 5 numerze czasopisma „Teatr i sztuka” pod nazwą “Pochwała teatru Varie-
te” (prawdopodobnie ta transformacja nazwy podpowiedziała Bułhakowowi za-
stąpienie rzeczywistego Moskiewskiego Music-hallu wymyślonym Teatrem Va-
riete). Marinietti w szczególności twierdził:

Teatr Variete burzy wszystko, co uroczyste, święte, poważne w sztuce. Sprzyja przy-
szłemu zniszczeniu nieśmiertelnych utworów, zmieniając i parodiując je, przedsta-
wiając je bez wszelkiego zadęcia, bez emocji, jako rzecz powszednią... Trzeba abso-
lutnie zniszczyć wszelką logiczność w spektaklach variete, wyraźnie przesadzić w
ekstrawagancji, wzmocnić kontrasty i pozostawić władzę na scenie wszelkim za-
chowaniom nienormatywnym... Przerywajcie śpiewakom. Towarzyszcie śpiewanym
romansom obelżywymi i obraźliwymi słowami... Zmuście widzów parteru, lóż i gale-
rii do wzięcia udziału w tym działaniu... Systematycznie profanujcie klasyczne sztu-
ki, przedstawiając, na przykład, wszystkie greckie, francuskie i włoskie tragedie
jednocześnie, tego samego wieczora, w skróconej formie i komicznie splątane... Po-
pierajcie wszelkimi sposobami amerykańskich komików, ich groteskowe zachowa-
nia, rażące ruchy, nieopanowane wybryki, bezmierną szorstkość, kamizelki napeł-
nione wszelkiego rodzaju niespodziankami i spodnie głębokie jak okrętowe ładow-
nie, z których razem z tysiącem przedmiotów dobywa się wielki futurystyczny
śmiech, zdolny odnowić oblicze świata.

Bułhakow nie darzył sympatią futuryzmu i innych teorii „lewej sztuki”, odrzucał
inscenizacje Meyerholda i projekt pomnika Trzeciej Międzynarodówki W. Ta-
tlina. W powieści „Fatalne jaja” ironicznie wspomina się

Teatr imienia zmarłego Wsiewołoda Meyerholda, zabitego jak wiadomo w 1927 ro-
ku przy inscenizacji puszkinowskiego „Borysa Godunowa”, przez spadające trape-
zy z gołymi bojarami.

98 Od worobiej — wróbel. Nazwisko bohatera wodewilu natomiast, Siniczkin, pochodzi od si-


nicy — sikorki. Cudzysłów wstawiony przez Borysa Sokołowa przy ptasim nazwisku jest wy-
raźną aluzją do tytułu humoreski Czechowa „Końskie nazwisko“.

356/361
Teatr Variete

Autor “Mistrza i Małgorzaty” ściśle podąża za wszystkim rekomendacjami zna-


komitego Włocha. Teatru Variete rzeczywiście burzy wszystko, co święte i po-
ważne w sztuce. Program jest pozbawiony logiki, co uosabia, w szczególności,
konferansjer Żorż Bengalski, plotący bzdury i wyróżniający się, na podobień-
stwo amerykańskich komików, niezręcznością i chamstwem. Woland i jego po-
mocnicy rzeczywiście zmuszają całą widownię do określenia losu pechowego
Bengalskiego, a następnie do łowienia spadających papierowym deszczem czer-
wońców. Korowiow powoduje, że marszowi towarzyszą ekstrawaganckie,
dziarskie kuplety i wydobywa ze swoich kieszeni mnóstwo przedmiotów, wy-
wołujących wśród publiczności „wielki futurystyczny śmiech”: od zegarka dy-
rektora finansowego Variete, Rimskiego i czarodziejskiej talii kart po diabelskie
czerwońce i sklep z paryską modą. A ile jest wart kot Behemot, bez problemu pi-
jący wodę ze szklanki lub odrywający głowę uprzykrzonemu konferansjerowi.
Woland, organizując doświadczenie z pieniędzmi i pechowym Żorżem Bengal-
skim, wypróbowuje moskwiczan, ocenia, w jakim stopniu zmienili się oni we-
wnętrznie, po swojemu dąży do „odnowienia oblicza świata”.
A Bułhakow rękoma nieczystej siły karze wszystkich widzów Teatru Variete za
poniżenie wysokiej sztuki w duchu apelu Mariniettiego, manifestu, obracającego
się w seans czarnej magii.
Dyrektor Lichodiejew zostaje wyrzucony ze swojego mieszkania, administrator
Warionucha staje się ofiarą wampirzycy Helli i sam zostaje wampirem, z trudem
uwalniając się w finale od tej nieprzyjemnej posady. Ten sam Warionucha z Hellą
nieomal zabijają Rimskiego, który jedynie cudem unika losu administratora.
Ukarana zostaje publiczność, która straciła nie tylko piekielne ciuchy, ale i swoje
własne, moskiewskie.
Paradoks polega na tym, że Bułhakow, nie współczując futuryzmowi i innym kie-
runkom „lewej” sztuki, w „Mistrzu i Małgorzacie” oraz w innych swoich utwo-
rach, szeroko wykorzystał groteskę, odważnie mieszał rodzaje i tradycje różnych
literackich kierunków i stylów, swobodnie lub mimo woli podążając za teorią
Mariniettiego.
Autor powieści kochał też klaunów-ekscentryków. W „Stolicy w notesie” z za-
chwytem wspomina klauna Łazarenkę, który w cyrku Nikitinów — dwa kroki
od teatru Meyerholda — oszałamia publiczność strasznymi salto-mortale. Bułha-

357/361
Teatr Variete

kow był tylko przeciw temu, by klaunada podmieniała wysoką sztukę, lecz nie
sprzeciwiał się, jeżeli jedna z drugą łączyły się organicznie . W „Mistrzu i Małgo-
rzacie” poważne filozoficzne rozważania harmonijnie sąsiadują z buffonadą, a w
tym i Teatrem Variete.
Wiele realiów seansu czarnej magii nie wymyślił Bułhakow, ale zaczerpnął je z
życia. I tak 4 sierpnia 1924 roku jednego z kierowników GPU, Henryk Jagoda
(pojawiający się w charakterze gościa na Wielkim Balu u Szatana), rozesłał se-
kretny okólnik, głoszący:

Główny Komitet Repertuarowy w okólniku nr 1606 z 15 /VII br. wydał dyrektywę


wszystkim komitetom obwodowym i gubernialnym… o tym, by dając zezwolenie na
seanse tak zwanych „jasnowidzów”, „czytających w myśli”, „fakirów” itd. stawiali
w umowach warunki, aby: 1) na wszystkich afiszach znalazła się informacja, że se-
krety doświadczeń zostaną ujawnione, 2) w ciągu każdego seansu lub po jego za-
kończeniu, wyraźnie i zrozumiale wyjaśniono audytorium na czym polegają triki,
żeby wśród lokalnej ludności nie pojawiła się wiara w zaświaty, nadprzyrodzoną si-
łę i „proroków”.
Miejscowe organy GPU mają pilnie śledzić realizacją wskazanych umów, a w razie
odbiegania od nich i niepożądanych wyników, zakażą podobnych seansów.

A przecież wielu czytelników „Mistrza i Małgorzaty” myślało, że tekst afisza


„Dzisiaj i codziennie w teatrze Variete ponadprogram: Profesor Woland. Seanse
czarnej magii z pełnym jej zdemaskowaniem”, podobnie jak pojawienie się po
skandalicznym seansie ludzi z solidnego urzędu na Łubiance, jest całkowicie pło-
dem fantazji autora. W rzeczywistości obowiązkowego demaskowania wszel-
kiej „magii” na scenie lub estradzie, czujnie pilnował tak poważny urząd, jak
GPU.
Diabelny sklep z francuska modą w czasie seansu czarnej magii w znacznym stop-
niu został zaczerpnięty z opowiadania popularnego w początkach XX w. pisarza
Aleksandra Amfitieatrowa „Piterskie przemytniczki”, gdzie w domu jednej z ty-
tułowych bohaterek działa nielegalny sklep z modnymi damskimi strojami z
przemytu.
Epizod z moskiewskimi damami, które uległy pokusie na nowomodne paryskie
ciuchy, a później znalazły się na ulicy w samych koszulach nocnych, ma zupełnie
konkretne współczesne źródło. 17 września 1937 roku J. Bułhakow zapisała w
dzienniku w związku z dopiero co zakończoną wyprawą trupy MChAT do Pa-

358/361
Teatr Variete

ryża: „Nasze aktorki, niektóre wskutek zupełnej naiwności, kupiły długie strojne
koszule nocne i ubrały się w nie, uznając, że są to suknie wieczorowe. No, szyb-
ko im dali do zrozumienia…“
Epizod z czerwońcami za jedno ze źródeł miał szkic „Legenda Agryppy”, napi-
sanego przez pisarza i poetę-symbolistę Walerego Briusowa, dla rosyjskiego
tłumaczenia książki J. Orsier „Agryppa z Nettesheim: Znakomity awanturnik
XVI w.”. Tam podkreślono, że średniowieczny niemiecki naukowiec i teolog
Agryppa z Nettesheim był zdaniem współczesnych czarodziejem; podobno

często, w czasie swoich przejazdów... płacił w hotelach pieniędzmi, które miały


wszystkie cechy prawdziwych. Oczywiście, po odjeździe filozofa monety zmieniały
się w obornik. — Pewnej kobiecie Agryppa podarował kosz złotych monet; następ-
nego dnia z tymi monetami zdarzyło się to samo: kosz zapełniał koński obornik.

Po Wielkim Balu u Szatana Azazello daje paczkę czerwońców złej sąsiadce Ber-
lioza, Annuszce-Dżumie, która mimo woli doprowadziła do śmierci przewodni-
czącego Massolitu i która próbowała ukraść podarowaną Małgorzacie złotą pod-
kówkę — symbol nie tylko szczęścia, lecz również diabelskiego kopyta. Te pie-
niądze zmieniają się w dolary, które u Annuszki rekwiruje milicja. Dla bohaterki
waluta okazała się tak samo bezużyteczna, jak obornik dla kobiety, pozornie ob-
darowanej przez Agryppę.

359/361
Fatalne mieszkanie
Mieszkanie nr 50 w domu 302-bis na ulicy Sadowej ulicy, w którym osiedla się
Woland i jego świta staje się miejscem kontaktu zaświatów ze współczesnym
światem moskiewskim. Pierwowzorem stało się mieszkanie nr 50 w domu przy
Sadowej 10, gdzie Bułhakow mieszkał w latach 1921-1924. Prócz tego, niektóre
elementy rozkładu fatalnego mieszkania odpowiadają przestronniejszemu miesz-
kaniu 34 w tym samym domu, które pisarz zajmował w okresie od sierpnia do li-
stopada 1924 roku. Wymyślony numer 302-bis — to zaszyfrowany numer 10 bu-
dynku-pierwowzoru, według formuły 10=(3+2)x2. W tym numerze mieści się
także związek z nieczystą siłą (po ukraińsku „bis” to „diabeł”). Prócz tego, fan-
tastycznie wysoki numer (na żadnej z Sadowych w Moskwie nie było i nie ma
domu o takim wysokim numerze) podkreśla nierealność tego, co się dzieje, po-
dobnie jak nieprawdopodobnie wysoki (412.) numer komisariatu milicji, która
wydała dowód osobisty wujowi Berlioza, Maksymilianowi Popławskiemu.
Mieszkanie nr 50 zostało utrwalone również w innych opowiadaniach i felieto-
nach: „Nr 13. — Dom Elpit-Rabkommuna”, „Psalm”, „Jezioro samogonu”,
„Wspomnienie...” i in.
Pierwsza żona Bułhakowa T. Łappa wspominała mieszkanie 50 i pierwowzór
tej, która doprowadziła do śmierci Berlioza — Annuszki-Dżumy:

To mieszkanie nie było takie, jak pozostałe. Ten dom był kiedyś internatem; mieszka-
nie miało korytarz z pokojami na prawo i lewo. Według mnie, pokoi było siedem,
plus kuchnia. Łazienki, oczywiście, żadnej nie było i kuchennego wejścia też. Mieli-
śmy piękny pokój; jasny, z dwoma oknami. Od wejścia był czwarty, przedostatni,
dlatego że w pierwszym mieszkał jakiś komunista, dalej milicjant z żoną, potem Du-
sia obok nas (miała jedno tylko okno), a potem już my, a za nami był jeszcze jeden
pokój. W zasadzie, w mieszkaniu mieszkali robotnicy. Po przeciwnej stronie koryta-
rza, mieszkała jedna Annuszka Goriaczewa. Miała syna, którego bez przerwy biła, a
on wrzeszczał. I w ogóle, tam działy się rzeczy niewyobrażalne. Kupią bimbru, napi-
ją się, obowiązkowo zaczynają się bić, kobiety wrzeszczą: „Ratujcie! Pomóżcie!”
Bułhakow, oczywiście, wyskakuje, biegnie wzywać milicję. Milicja przychodzi, a oni
zamykają się na klucz i siedzą cicho. No to jego nawet grzywną chcieli ukarać.
Fatalne mieszkanie

W odróżnieniu od korytarzowej struktury nr 50, w mieszkaniu nr 34 było pięć


pokoi, z których dwa zajmował bogaty finansista Artur Manasiewicz z żoną, jesz-
cze jeden — ich służąca, czwarty — Aleksandra Kibiel z synem Wowką, którzy
zostali prototypami bohaterów opowiadania „Psalm”, a piąty — w miejsce syna
Manasiewicza, przyszłego pisarza Władimira Lowszyna — zajęli Bułhakow i
Łappa. W fatalnym mieszkaniu, w odróżnieniu od mieszkania nr 50, mieszkali lu-
dzie stosunkowo inteligentni (oboje partyjni), przypominający dyrektora Teatru
Variete ze służącą Grunią i przewodniczącego Massolitu, mającego identyczne z
Bułhakowem inicjały i zawód.

361/361

You might also like