You are on page 1of 28

Wywiad z Christiną

z koletywu
Ungdomshuset

Wydawnictwo Czarny Sztandar


Łódź, 2009
Na początek opowiedz nam proszę, czym był Ungdomshuset

A
i podsumuj walkę jaka toczyła się wokół niego od chwili, kiedy
dowiedzieliście się, że będzie sprzedany, a wy eksmitowani, do
momentu, w którym dostaliście do ręki klucze do nowego domu.

masz dwie i pół godziny? (śmiech) Ok, spróbuję się


streścić. Ungdomshuset był... był centrum
społecznym, był autonomicznym domem zarządzanym
zgodnie z zasadami demokracji bezprośredniej, który na politycznej
mapie umieścilibyśmy daleko po lewej stronie. Był domem
politycznie ukierunkowanym ogólnie na skrajną lewicę, nie był
domem stricte anarchistycznym czy socjalistycznym. Był
przestrzenią spotkań, miejscem, z którego ludzie mogli korzystać,
ale nie miał określonych grup przypisanych do konkretnych pokoi.
Był bardziej przestrzenią działania i miejscem, gdzie ludzie mogli
się spotykać. Mieliśmy koncerty, mieliśmy café z książkami,
mieliśmy kuchnie, mieliśmy bar, mieliśmy imprezy benefitowe,
mieliśmy warsztaty. Nawet kilka różnych – narzędziownię, czy
warsztat rowerowy. Mieliśmy też pokój z sitodrukiem. Różne grupy
uczestniczyły w działaniach wokół domu. Grupa kucharska, grupa

T
barowa, grupa gar­kuchni...

Kolektywy?

ak, kolektywną przestrzeń wokół działalności, ale nie


dla grup z zewnątrz. Skupialiśmy się głównie na
działaniach wokół samego domu. Mieliśmy też sale
prób... To był dom wykorzystywany przez skrajną lewicę do
różnych rzeczy – seminariów, forów dyskusyjnych, debat, pokazów
filmów... co tylko chcesz. Więc to było w '99... Muszę zacząć od
początku. Dom został oddany ruchowi squatterskiemu w 1982, po
długiej aktywności w squattingu w latach siedemdziesiątych
i osiemdziesiątych. Został podarowany ruchowi squatterskiemu po
negocjacjach z radą miasta. Grupa nazwana „Grupą inicjatywy”
(śmiech) zebrała się i zdecydowała, że chce domu, i że będą o

‐4‐
niego walczyć. Więc po tym, jak obiecali miastu że powstrzymają
się od squatowania, w październiku 1982 budynek został
przekazany ruchowi, który korzystał z niego od tego czasu. Był to
stary dom robotniczy, należał do ruchu robotniczego. Został przez
niego zbudowany i wykorzystywany jako przestrzeń spotkań. Wiele
osób się tam przewinęło. Między innymi Międzynarodowy Dzień
Kobiet został uchwalony właśnie w Ungdomshuset. Wyszło stamtąd
kilka strajków i tak dalej. W 1999 rada miasta zdecydowała się
sprzedać dom – mimo, że wcześniej dali go nam – bez podania
nam ­ tak my to widzimy ­ prawnych podstaw do tego. Oni
zadecydowali by sprzedać dom, a my zaczęliśmy mobilizację na
rzecz jego ratowania. Skończyło się tym, że sprzedali go
ostatecznie w 2001, przez pośrednika, Faderhuset [duń. Dom Ojca
– przyp. tłum.], który pozwał nas do sądu, który miał zdecydować o
tym, kto ma mieć prawo korzystania z budynku. Oczywiście my
twierdziliśmy, że prawo to przysługuje nam, bo nie złamaliśmy
żadnego z punktów oryginalnego porozumienia z 1982.
Przegraliśmy, bo w roku 1997 zostało zawarte inne porozumienie,
które miało być tymczasowe. Zawarliśmy je, bo potrzebowaliśmy
wsparcia finansowego od miasta. Dostaliśmy wsparcie, ale
musieliśmy podpisać to porozumienie, które oni wykorzystali żeby
anulować poprzednie, co jak się okazało mogli zrobić w świetle
prawa – podobno. Oni zdecydowali, że mogli, my jednak wciąż
uważamy, że było inaczej. Dlatego zaczęliśmy mobilizację, która
tym razem okazała się skuteczna. Ewikcja miała miejsce
pierwszego marca 2007.

‐5‐
C
Ok, a co z walką, która miała miejsce po ewikcji, a która
trwała do momentu, aż dostaliście nowy dom?

óż, chyba chciałabym najpierw się trochę cofnąć w


czasie do miesięcy poprzedzających ewikcję, bo ta
mobilizacja naprawdę załapała i ludzie zaczęli
zauważać, że tym razem sytuacja jest poważna i że budynek
faktycznie będzie eksmitowany. Chodzi mi o to, że żyliśmy pod
groźbą ewikcji od 8 lat, ale w tym momencie do ludzi dotarło, że to
teraz, że nadszedł ten czas, zaczęliśmy robić kampanię. Wchodziło
w to wiele różnych rzeczy, jak koncerty benefitowe i wystąpienia
publiczne. Wspierało nas kilka osób, znanych osób, czy zespołów,
które zaczynały w Ungdomshuset, politycy, jebani aktorzy filmowi
i taki szajs. Osobistości wychodzące na scenę odebrać Duńską
Nagrodę Muzyczną w koszulkach Ungdomshuset! Knajpy dookoła
Kopenhagi udzielały nam wsparcia, wydawały oświadczenia.
Robiliśmy też petycje i umieszczaliśmy listy ze wsparciem na
naszej stronie głównej. Pokazywaliśmy się też często w mediach,
dawaliśmy wywiady. Naprawdę wciskaliśmy naszą sprawę przed
oczy ludziom, którzy powinni o niej wiedzieć. Mocno
wykorzystywaliśmy media, żeby nasza kampania przyniosła skutek.
Mieliśmy pewną przewagę. Dom był nasz od 25 lat, miał też swoją
historię. Poparły nas wszystkie związki zawodowe ­ ich historia też
wiązała się z tym domem, a dzięki nam miejsce to działało już od
ponad 100 lat. Uważali, że to historyczne miejsce, które nie
powinno wpaść w łapy prawicowym fundamentalistom.

B
No właśnie, czy oni przypadkiem nie byli zamieszani w jakieś
afery pedofilskie i przekręty z kasą?

yło wiele skandali wokół tej sekty, prawicowej


chrześcijańskiej sekty. Mają duchową przywódczynię,
która twierdzi, że utrzymuje kontakty z Bogiem, który...
Cokolwiek ona powie, jest Słowem Bożym, więc nikt nie może tego

‐6‐
podważyć. Ostatnio wyniknęła jakaś afera finansowa z ich
udziałem, cały czas są oskarżani o kazirodztwo, wykorzystywanie
seksualne dzieci i ich bicie. Ogólnie krążą historie o tym, jak robią
ludziom pranie mózgu, wpędzają ich w zasraną umysłową czarną
dziurę. Mówię, że gdy dziecko się rodzi, to ma w sobie diabła i że
musisz to dziecko napierdalać, aż diabeł z niego wyjdzie. Dlatego
dzieciaki gadają różne głupoty, bo są opętane przez diabła. Ruth
powtórzyła to ostatnio w jakimś wywiadzie. Na naszą korzyść
działał ten fakt – to, że oni są pojebani. W całej Danii znajdziesz
niewiele osób, które by twierdziły inaczej. Oni to maximum 120
osób. Nawet główny duński kościół, Chrześcijański Kościół Danii
nas poparł. Poparło nas wielu księży, organizowali nawet pod
swoimi kościołami marsze poparcia dla nas. Mieliśmy duże
poparcie, bo, jak mówiłam, mieliśmy przewagę dzięki temu, że nasz
dom był historycznym budynkiem i szerokie spektrum ludzi miało
z tym miejscem coś wspólnego. Byliśmy otwartym domem, więc
były tam nie tylko punki, z domem były związane osoby z poli­
tycznych elit (z lewej strony), ale też jebani żonglerzy, artyści,
muzycy, punki i hip­hopowcy. Z domem wiązali się zupełnie różni
ludzi i nie sądzę, żeby udało ci się znaleźć w całej Kopenhadze
i okolicy jakiekolwiek środowisko twórcze, które nigdy nie miało
kontaktów ze środowiskiem Ungdomshuset. Nie znajdziesz
żadnego lokalu muzycznego w Kopenhadze, w którym nie
pracowaliby ludzie którzy kiedyś byli bezpośrednio zaangażowani
w Ungdomshuset. Bo to był taki plac zabaw, gdzie mogłeś uczyć
się różnych rzeczy. Przez wiele lat naszego istnienia oferowaliśmy
edukację, której nie znajdziesz nigdzie indziej, chyba, że masz
mnóstwo forsy. Wiele osób zauważało ten fakt. Z tego powodu
dostaliśmy wiele wsparcia od wielu różnych ludzi. Tak naprawdę
z tego punktu widzenia odnieśliśmy duży sukces. W pewnym
momencie ktoś przeprowadził ankietę i 65% mieszkańców
Kopenhagi odpowiedziało, że powinniśmy zatrzymać dom. Kiedy
wybierano burmistrza, głosowało na nią 23% mieszkańców
Kopenhagi. I ona rządzi Kopenhagą.

‐7‐
A 65% twierdziło, że powinniśmy zachować Ungdomshuset. Jeśli
tak to zestawisz, to jest to dość dużo. Mieliśmy szerokie poparcie,
bo istnieliśmy od wielu pokoleń i mieliśmy szeroki wachlarz działań.
Więc od tego czasu aż do ewikcji mieliśmy ogromne poparcie
w społeczeństwie. W pewnym momencie zdecydowaliśmy, że jest
tylko jeden sposób na przejście przez to wszystko – ewikcję,
kampanie, spotkania. W tym czasie trwały negocjacje, które dawały
nam szansę na budynek zastępczy. Zdecydowaliśmy, a była to
najtrudniejsza decyzja, jaką musiałam podjąć w całym moim życiu,
że jeśli zaproponują nam budynek zastępczy, to wyniesiemy się
dobrowolnie z Jagtvej 69. Obiecaliśmy sobie, że musimy zrobić
wszystko tak, że jak już będzie po wszystkim i spojrzymy sobie
w oczy, to będziemy mogli powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, co
było możliwe. Bez kłócenia się, bez sporów, bez psucia stosunków
z przyjaciółmi. Wymagało to mnóstwa pracy, ale w końcu się udało.
Bo obiecaliśmy sobie, że jak się nie uda, jak nas wyrzucą i nie
będziemy mieli nowego budynku, to będziemy mogli szczerze
powiedzieć, że więcej zrobić się nie dało. Tak, żeby nikt nigdy nie
mógł powiedzieć „mogliście zrobić to i to, i wtedy na pewno by się
wam udało”. I że to jedyny sposób, aby wziąć ludzi, którzy przez
większość czasu siedzą przy stole i piją herbatę i wyjść z nimi na
ulicę z kamieniem w ręku. Bo uznaliśmy, że jeśli nie da się inaczej,
jeśli nie będzie żadnego innego wyjścia, to pozostanie nam tylko
przemoc. I tak się stało. Chcieliśmy próbować wszystkich
możliwych sposobów, ale jeśli miasto nie chce z nami rozmawiać,
to sami dokonują za nas wyboru. Tak więc poparcie rosło cały
czas. Nasz ruch stawał się coraz większy i większy. Straciliśmy
dużo, to prawda, ale i zyskaliśmy niemało. Gnębiliśmy miasto przez
wiele dni. Po ewikcji ludzie wychodzili na ulice codziennie, przez
kilka tygodni. Oczywiście, dużo osób było na nas złych, za to że
niszczymy miasto, ale my wciąż trzymaliśmy się razem, wiedząc że
jest czas na rozmowy i jest czas na działanie. Jeśli chodzi
o rozmowy, to wyczerpaliśmy wszystkie dostępne możliwości.
Przez te półtora roku, które minęły od ewikcji, zorganizowaliśmy

‐8‐
prawie setkę demonstracji, pisaliśmy petycje, udzielaliśmy
wywiadów dla radia i telewizji, byliśmy na spotkaniach, dawaliśmy
wykłady, produkowaliśmy koszulki, naklejki, plakaty i robiliśmy różne
akcje – karnawałowe i bojowe. Walczyliśmy na ulicach, walczyliśmy
w radzie miasta, byliśmy na spotkaniach z politykami. I wciąż
trzymamy się razem, wciąż się zgadzamy, a teraz mamy nowy
budynek.

D
OK, pytanie nr 2. Walka o nowy budynek trwała w sumie 16
miesięcy...

okładnie 69 tygodni!

T
Poważnie?!

ak! Dokładnie 69 tygodni. Klucze do nowego budynku


dostaliśmy w czwartek*. Siedemdziesiąt demonstracji,
co czwartek.

W związku z tym kolejne pytanie, odnośnie tych 16 miesięcy –

S
69 tygodni. Co znaczyły dla Ciebie i sceny w Kopenhadze. Jak na nie
patrzysz z dzisiejszego punktu widzenia?

posób, w jaki na nie patrze wynika w dużej mierze z


tego, o czym wspomniałam wcześniej. Zdecy­
dowaliśmy się trzymać się razem i to co się później
działo pokazało, udowodniło, że trzymanie się razem
i szukanie płaszczyzn porozumienia daje nam ogromną siłę.
Szerokie spektrum ruchu – to naprawdę działa. Fakt, że odkryliśmy,
że mamy wspólną agendę... sprawił, że szłam w demonstracjach
razem z hipisami, komunistami, anarchistami, socjalistami,
dzieciakami ze szkół i dorosłymi, ludźmi zaangażowanymi

‐9‐
politycznie i apolitycznymi; z punkami i hip­hopowcami i prawie że
z jebanymi japiszonami. Myślę, że te doświadczenia pokazały nam,
jak ważna jest umiejętność porozumienia się i zauważania
wspólnej sprawy. W jedności siła. Pokazało też coś więcej i myślę,
że wiele osób wyciągnęło z tego naukę. Otóż, patrząc wstecz na
czasy, kiedy ja zaczynałam się wkręcać w tą scenę, widzę różnice
w strategii. Wtedy robiąc demonstrację, spodziewałeś się czarnego
bloku i ludzi chcących walczyć z policją. Ale w praktyce miałeś sto
osób zamaskowanych, ze sprzętem i gotowych do akcji. Jeśli nie
stoi za wami dwa tysiące osób, wśród których możesz się potem
schować, wtedy nie będzie to skuteczna walka uliczna.
Potrzebujemy różnych strategii, żeby odnieść zwycięstwo. Myślę,
że to również pokazuje nam, jak ważna jest umiejętność
współpracy. Teraz znajdujemy się na końcu okresu przejściowego
– nie wprowadziliśmy się jeszcze zupełnie do nowego budynku
i wiele rzeczy dopiero zacznie się tam dziać. Wtedy okaże się, że w
wielu sprawach się nie zgadzamy i mam nadzieję, że ta nauka
pomoże nam pokonać przyszłe nieporozumienia i spory. Myślę, że
i z tym sobie poradzimy, bo wiele osób naprawdę wyciągnęło wiele
z tych doświadczeń, nauczyli się że robiąc coś razem, jesteśmy
o wiele silniejsi. Jednak dopiero ruszamy, więc to się jeszcze okaże.
W latach, kiedy zaczynałam moją działalność polityczną, pójście na
demonstrację oznaczało, że powiesz „Wow! Jest nas pięćset osób,
to zajebiście dużo! Demonstracja to sukces, bo wszyscy
spodziewali się góra stu osób”. A my robiliśmy demonstracje, gdzie
było po piętnaście tysięcy ludzi, idących ramie w ramie we wspólnej
sprawie. Bo nie odrzucaliśmy się nawzajem. I myślę, że to jest
podstawowa nauka płynąca z tych 16 miesięcy.

‐ 10 ‐
Powiedz coś o nowym budynku i ludziach, którzy w nim
działają. Jak podoba Ci się sam budynek – jesteś rozczarowana, czy
raczej odwrotnie? Pewnie czujesz ulgę, że pewną walkę macie już za

C
sobą. Co z projektami, które tam ruszą? Powiedz, co się tam dzieje i
co dziać się będzie?

óż, przez cały czas braliśmy pod uwagę wiele różnych


budynków. Długo szukaliśmy doskonałego miejsca,
ale tak naprawdę nie mieliśmy możliwości znalezienia
dokładnie tego, co sobie wymarzyliśmy, bo taki budynek po prostu
nie istnieje na terenie Kopenhagi. Chcielibyśmy zostać w Nørrebro,
co było jednym z naszych podstawowych żądań, ale okazało się,
że w całej dzielnicy nie ma odpowiednio dużego budynku, który by
stał pusty. Więc jako alternatywę mieliśmy czekanie i czekanie,

T
w nieskończoność, aż coś się zwolni – co nie było prawdopodobne.
Więc w ostateczności musieliśmy wycofać się z jednego z naszych
żądań. Nie było ono zresztą dla nas najważniejsze.

eraz mamy budynek... właściwie są to dwa połączone


budynki, z całkowitą powierzchnią równą tej ze starego
Ungdomshuset. Jeden z tych budynków służył
wcześniej za dom kultury, robili tam dużo wystaw... Teraz miasto
buduje dla nich nowe miejsce, a na stare przenosimy się my. Nie
podoba nam się to do końca, ale nie mamy za bardzo na to
wpływu. W pewnym momencie dyskutowaliśmy o budynku po
szkole, który nam się bardzo podobał. Byłby to niesamowity
projekt, ale musieliśmy odpuścić z powodu nastawienia sąsiadów,
którzy bardzo nas tam nie chcieli. Organizowali demonstracje i kilka
firm groziło, że pozwą miasto, jeśli da nam ono ten budynek. Więc
i rada miasta nie bardzo nas tam widziała. Oczywiście, władze nie
chciały nas nigdzie... Ale nagle okazało się, że opinia sąsiadów nie
ma żadnego znaczenia, jeśli znajdzie się miejsce, gdzie będziemy
najmniej niewygodni. I znów decyzja podjęta przez polityków jest
dużo ważniejsza niż to, co myślą okoliczni mieszkańcy. Myślę, że

‐ 11 ‐
to dobrze obrazuje sposób ich działania. Na ile liczy się nasz głos,
a na ile ich. Więc w ostatecznym rozrachunku nie bardzo cieszy
nas fakt, że wylądowaliśmy w środku takiej sytuacji. Bo to, że ludzie
muszą się wynieść ze swojego miejsca i przenosić się gdzie indziej
w dużej mierze nie było naszą decyzją. Jednocześnie wychodzi to
im na dobre, bo dostaną lepsze i większe pomieszczenia, nowy
budynek i bibliotekę. A oni cieszą się, że ich stary budynek
weźmiemy my. Więc, powiedziawszy co musiało być powiedziane,
mogę stwierdzić, że cieszymy bardzo z powodu tego nowego
miejsca i myślę, że jest ono bardzo obiecujące. Pierwszą część
dostaliśmy już do ręki – nie jest to dokładnie połowa, bo ma tylko
około 600m2, a druga część jest dwa razy większa, tak że w sumie
mamy dwa tysiące metrów kwadratowych. Do drugiego budynku na
razie nie mamy wstępu, dostaniemy go dopiero w styczniu. Zrobimy
tam dużą halę koncertową, taką naprawdę wielką, z balkonem.
Będzie mnóstwo miejsca na wszystko, co sobie wymyślimy. Nad
tym pomieszczeniem są jeszcze dwa piętra pełne pokoi, gdzie
ulokują się różne inicjatywy. Co tam będzie, jeszcze nie wiem – nie
chcieliśmy o tym decydować wcześniej, bo chcieliśmy żeby ten
proces był maksymalnie demokratyczny. Zależało nam też na tym,
żeby te decyzje były podjęte przez ludzi, którzy będą korzystać
z tych pomieszczeń, więc zanim do tego dojdzie, zdecydowaliśmy
się nie podejmować decyzji. Było to dość frustrujące, bo
wiedzieliśmy, że dostaniemy budynek, a nie mogliśmy sobie
dyskutować co gdzie będzie. Więc robimy to teraz, i potrwa to
jeszcze długo. Na razie ruszyliśmy z kilkoma rzeczami –
zbudowaliśmy małą scenę, bar, robimy też kuchnię
i przygotowujemy kawiarnio­czytelnię, ale co się ostatecznie będzie
działo w tym budynku i jak będzie on wyglądał – to się dopiero
okaże. Postanowiliśmy, że zanim otworzymy drzwi do nowego
Domu Młodzieży, spędzimy miesiąc na remontach
i przygotowaniach – bo teraz jest to pusta skorupa. W dodatku jest
to komunalna pusta skorupa i tak właśnie wygląda. Nie jest tam
bardzo przytulnie i jeszcze nie wygląda jak nasze miejsce. Zatem

‐ 12 ‐
mamy miesiąc na wprowadzenie się i podjęcie pierwszych decyzji.
Jedyne co zdecydowaliśmy do tej pory, to to że zachowamy pięć
zasad podstawowych ze starego Ungdomshuset, tzn. żadnego
rasizmu, seksizmu, homofobii, heteroseksizmu i twardych
narkotyków. I tyle. To zabraliśmy ze sobą ze starego domu,
wszystko inne musimy wypracować od nowa. Bo nie możesz
przenieść 25 lat podejmowanych decyzji do zupełnie nowego
budynku z zupełnie nowymi ludźmi.

A propos zupełnie nowych ludzi, zauważyłem pewną rzecz.


Scena w Kopenhadze, scena anarchopunkowa... Przeciętny wiek
uczestników zdaje się być coraz niższy, w budynku, jak i na ulicach

P
widzi się coraz młodszych ludzi. Genralnie, patrząc na inne miejsca,
wydaje mi się że scena u Was jest najmłodsza. Jak radzicie sobie
z sytuacją, kiedy duża część osób ma po 12­14 lat?

o pierwsze nie wiem, czy bym się zgodziła, że wiek się


obniżył. Scena stała się większa, co przyciągnęło
wielu młodych, ale włączyły się też i starsze osoby.
Uważaliśmy zawsze że na naszej scenie brakuje raczej osób
starszych, które w pewnym wieku uciekają od nas. W wieku 30 lat
ludzie mówią „Ok, ta scena jest dla mnie za młoda. Ja odpadam
i idę się zestarzeć.” Teraz wiele osób po trzydziestce wciąż trzyma
się z nami. Wróciło wiele osób, które były aktywne w starym
Ungdomshuset. Jednocześnie przychodzi wiele młodych osób,
których świadomość polityczna nie jest godna zaufania. Dość duża
część z nich to dzieci starych działaczy, jak hippisów czy
squattersów. Ludzie zaczynają mieć własne dzieci, które dzisiaj są
już dostatecznie duże, by same zaczęły squattować. Oczywiście
ludzie tak młodzi to dużo ciężkiej pracy. Ale... widzisz, jak byłeś na
70 demonstracjach, co czwartek, i masz jeszcze robotę, szkołę
i inne zajęcia... te dzieciaki ich nie mają. Przychodzą co czwartek,
więc widzisz je co tydzień. Wielu z moich przyjaciół nie
przychodziło na wszystkie demonstracje, bo mieli inne zajęcia.

‐ 13 ‐
Dlatego wydaje się, że tych dzieciaków jest tak dużo. Zajmują dużo
przestrzeni, krzyczą głośniej i grają ostrzej. Rozmawialiśmy bardzo
dużo na ten temat, jak sobie z nimi radzić, a jednocześnie nie
zmienić ich w mniejsze wersje nas samych, ale pozwolić być
dzieciakami, jednocześnie ucząć ich odpowiedzialności. I jak
mówiłam, mają duża świadomość polityczną, dużo myślą i zadają
dużo pytań, jednocześnie dobrze się bawiąc. Jeśli tylko jedna
trzecia z nich zostanie w ruchu, to myślę, że następne pokolenie
będzie sobie radzić wcale nieźle.

Kolejne pytanie z cyklu prowokacji: w jakim stopniu ruch

M
anarchistyczny w Kopenhadze jest wynikiem mody, która wyrosła
wraz z końcem istnienia starego Ungdomshuset, a w jakim składa się
z ludzi świadomych o co i dlaczego walczą?

yślę, że jeśli jest jedna rzecz, której nie udało się


nam zrobić podczas walki o nowy Ungdomshuset, to
fakt, że nie mieliśmy czasu na zajmowanie się
konkretnym ruchem politycznym, w moim wypadku
anarchistycznym. Byliśmy zbyt zaabsorbowani tworzeniem
szerokiego ruchu, który nie był stuprocentowo anarchistyczny.
Z drugiej strony, jeżeli ja jako anarchistka pasuję do tego ruchu,
i każdy inny też pasuje... w jakiś sposób przez to ten ruch staje się
anarchistyczny, jeśli wiesz co mam na myśli. Po prostu nie
mieliśmy czasu. Już jakiś czas wcześniej, kiedy zaczynała się
kampania ratowania Ungdomshuset, musieliśmy zawiesić działania
naszej Federacji Anarchistycznej, bo 90% osób było zajęte walką
o Ungdomshuset, a uznaliśmy, że ratowanie budynku jest
ważniejsze, niż nasza praca w Federacji. Myślę, że wiele grup
musiało tak postąpić i straciło wiele przez te szalone godziny walki
o Ungdomshuset, a później – nowy budynek. Myślę jednak, że ze
starego Ungeren wynieśliśmy wiele wartości, wartości politycznych.
Dzięki nim ludzie mieli swoje zdanie w wielu sprawach, na przykład
w sprawie zasad podstawowych. Nadało to kulturalno – polityczny

‐ 14 ‐
ton naszej walce. Dużo o tym rozmawialiśmy i cieszy mnie, że dużo
osób wie, czemu robi to co robi, ale jest jeszcze wiele rzeczy,
których nie wiedzą i to jest problem. Wiele razy jednak byłam
pozytywnie zaskoczona przez ludzi których znałam jako zupełnie
apolitycznych przed ewikcją, którzy później czytali dużo książek
i zyskali dużą świadomość. Więc, pomimo że nie wszyscy są
straceni, to jest na pewno część, która idzie za falą: ma odpowiedni
„mundurek”, odpowiedni t­shirt... Na pewno jest jakiś odsetek takich
osób i nie bardzo mamy co z tym zrobić. Mam jednak nadzieję, że
kiedy nadejdzie czas, to będziemy mogli przeznaczyć energię,
którą do tej pory wkładaliśmy w walkę o nowy dom, na inne
aktywności. Mamy teraz na pewno duże zaplecze osób chętnych
do działania, teraz jednak musimy skupić się na projektach
politycznych, na przykład walce o prawa imigrantów. Wiele osób
mocno się w to wkręca i kilka z tych nowych grup ma już na koncie
pewne sukcesy. Tworzą się kolejne grupy. Myślę, że mamy duży
potencjał. Zobaczymy.

Myślę, że kolejne pytanie trochę się do tego odnosi. Obiły mi

T
się o uszy plany założenia organizacji anarchistycznej w Kopenhadze,
która miałaby też wydawać regularne czasopismo. Jak Ci się te plany
podobają i jaką wróżysz im przyszłość?

ak jak powiedziałam, teraz jest najlepszy moment na


rozkręcanie działalności i edukacji politycznej. Właśnie
tego w tej chwili potrzebujemy. Dla wielu osób te
tematy stały się interesujące ­ dużo ludzi bardzo chce dowiedzieć
się więcej i tylko czekają na kogoś, kto będzie mógł podzielić się
swoją wiedzą. Wiele osób wręcz prosi: „Daj mi cokolwiek, chcę
chłonąć wszystko, co ruch polityczny ma do zaoferowania!”. Poza
tym... nie jestem zmęczona Ungdomshuset, ale... kurwa, nie mogę
się doczekać aż będę mogła wziąć się za coś innego, za coś co nie
wymaga maszerowania 15 kilometrów co czwartek i organizowania
co chwilę koncertów benefitowych, dzięki którym stać nas na

‐ 15 ‐
cokolwiek. Rozumiesz o co mi chodzi? Wiele osób, zwłaszcza tych
młodych, czuje się jakby właśnie zobaczyło skarb na końcu tęczy.
Więc chociaż wcześniej o tym pomyśle nie słyszałam i dopiero ty
mi o nim mówisz, to przyznaję, że mi się bardzo podoba. Pewna
grupa ludzi, włączając mnie samą, zanim zawiesiliśmy Federację
Anarchistyczną, chcieliśmy zrobić to samo, ale wtedy nie było
czasu ani miejsca. Myślę, że pomysł jest zajebisty i wielu ludziom
bardzo się spodoba.

Wracając do budynków – czym ten nowy będzie się różnić od


starego? O ile stary Ungeren, przynajmniej takie odniosłem wrażenie,
był dość mocno subkulturowy, to z tego co zrozumiałem, nowy ma być
bardziej otwarty na różnych ludzi i grupy. Oczywiście, nie znaczy to,
że wcześniejszy Dom był apolityczny, ale jednak było to miejsce

B
punkowe. A nowy... są plany kawiarnio­czytelni, biblioteki i tego
rodzaju miejsc. Czy budynek na Dortheavej 61 będzie bardziej
przyjazny dla osób spoza subkultury?

udynek na pewno będzie inny, zdecydowanie. Musi


być, inaczej byłoby to śmieszne. Jesteśmy mieszaniną
różnych ludzi. Część z nas nie postawiła nigdy stopy
w starym budynku, a część była tam w '82, kiedy miasto go nam
dało. Ludzie są inni, więc budynek będzie inny. To znaczy,
fundamenty mamy takie same. Ogólna idea i nawet podstawowe
zasady pozostały niezmienione. Jak wcześniej wspomniałam, te
rzeczy wzieliśmy ze sobą ze starego budynku. Ale działania...
potrzeby są inne i inni są zaangażowani w to ludzie, którzy mają
własne idee. Nie jesteśmy też partią polityczną, raczej forum
politycznym, które nieustannie się zmienia i rozwija. W związku
z tym Ungdomshuset też musi się zmienić. Nie powiedziałabym
jednak, że Ungdomshuset był miejscem subkulturowym, raczej
kontrkulturowym. I to się nie zmieni. Myślę, że wiele osób,
zwłaszcza przyjezdnych, widziało w nim dom punkowy, bo pod
koniec istnienia kładliśmy akurat na to duży nacisk. Odnosi się to

‐ 16 ‐
zwłaszcza do międzynarodowej uwagi, nakręcanej głównie przez
anarchopunkową załogę. Wiele osób znało Dom dzięki festiwalowi
K­Town, który miał właśnie taki charakter. Przy tym był
wydarzeniem międzynarodowym, bo i my jesteśmy
międzynarodową ekipą. Ale nie wszystkie działania miały takie tło,
więc prawdopodobnie dlatego tak to wyglądało. Po prostu, jak
robiliśmy festiwal jazzowy, to nie wysyłaliśmy zaproszeń
z plakatami na Köpi i Blitz **. Myślę, że zakres naszych działań
zawsze był szeroki. Mieliśmy tam żonglerów razem z jazzmanami,
punkami i anarchistami. Jeśli o to chodzi, to wciąż jesteśmy taką
mieszaniną, z tą różnicą, że teraz skład uległ zmianie – przyszli
nowi ludzie, pojawiły się nowe potrzeby. Myślę, że mogę spokojnie
powiedzieć, że to będzie inny dom.

N
Kolejne pytanie, tym razem krótkie. Czy w nowym budynku
będzie przestrzeń mieszkalna? Czy ktoś wprowadzi się na stałe?

ie. Nasza umowa zabrania ludziom się wprowadzać.


W starym budynku było podobnie. Przez pewien czas
funkcjonował tam kolektyw mieszkaniowy, a pod
koniec istnienia Ungdomshuset był też kolektyw ze względów
bezpieczeństwa, bo zdecydowaliśmy się być w środku podczas
ewikcji. Ale do tego czasu tak naprawdę nikt tam nie mieszkał, bo
zabraniał tego nasz kontrakt. W nowym budynku ludzie będą
nocować, ale bardziej by o niego dbać, zanim się zabarykadujemy,
żeby nikt nie mógł wrzucić bomby zapalającej, niż jako kolektyw
mieszkaniowy.

‐ 17 ‐
W takim razie wracamy do ruchu. Prawdopodobnie jest to
fałszywy osąd, ale zdaje się, że ludzie tutaj mocno koncentrują się na

N
kwesti przestrzeni alternatywnych, jednocześnie nie poświęcając
uwagi na inne sprawy. Czy myślisz, że jest to problem, który może
poważnie zagrozić ruchowi?

ie, nie powiedziałabym tak. Myślę, że nie jest to żadne


zagrożenie. Koncentracja na kwestii wolnych
przestrzeni i ich obrony wynika z faktu, że nad dwoma
takimi głównymi miejscami w Kopenhadze wisiała przez ostatnie
lata groźba ewikcji. Teraz kolej na Christianię, to ostatnia stara
wolna przestrzeń w mieście. Dla nas kluczowe jest założenie, że
wolne przestrzenie umożliwiają ludziom organizowanie , spotykanie
się i prowadzenie mobilizacji. Nie chodzi tylkoo przestrzeń
mieszkaniową, ale też o możliwość spotkania ludzi myślących
podobnie, jak my, o możliwość zorganizowania akcji, zrobienia
wykładu, koncertów benefitowych, podnoszenia świadomości
wśród ludzi, którzy chcą ją rozwijać. Ponadto w naszej działalność
to, że mamy takie miejsca jest tak naprawdę niezbędne. Fakt, że
nie musimy płacić za wynajem sali, za każdym razem, kiedy robimy
koncert, powoduje, że koncerty przynoszą zyski, które
przeznaczamy na różne inicjatywy. Te wolne przestrzenie to także
miejsca, gdzie możemy uskuteczniać naszą działalność polityczną.
Dlatego przywiązujemy do nich taką wagę. Główną wolną
przestrzenią w Kopenhadze, poza Ungdomshuset, jest Christiania
– miasto w mieście, zarządzane zgodnie z zasadami demokracji
bezpośredniej. Mieszka tam tysiąc osób i mają niehierarchiczną
strukturę zarządzania, a nawet własną walutę. Tak naprawdę
możesz tam mieszkać i nie mieć żadnego kontaktu z wydarzeniami
na zewnątrz, co nie jest możliwe nigdzie indziej. To miejsce jest
niesamowicie ważne z wielu względów, dlatego tak się na tym
skupiamy. Musimy to robić, żeby mieć możliwość realizowania się
w innych obszarach. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać, tak
jak mówisz, ale jeśli spojrzysz na to wszystko dokładniej, to

‐ 18 ‐
zauważysz, że dzieje się tak nie bez przyczyny. Gdybyśmy nie
mieli tej przestrzeni, to wszystkie nasze fundusze by musiały iść na
znajdowanie miejsc tymczasowych, za każdym razem, kiedy
chcielibyśmy cokolwiek zrobić.

H
Teraz pytanie z szerszej perspektywy. Jakie jest według
Ciebie znaczenie walki, którą tu stoczyliście dla międzynarodowego
ruchu squatterskiego i anarchistycznego?

mmm... Myśllę, że to dopiero się okaże, że na efekty


musimy jeszcze poczekać. Oczywiście wiem, co
chcielibyśmy ludziom przez to przekazać, co byśmy
chcieli, żeby ludzie w tym zobaczyli. Główna nauka jest taka, że
warto się organizować, że działając razem mamy szanse, że trzeba
poszerzać ruch, włączać nowych ludzi, poszerzając swoją
perspektywę patrzenia i wybór środków. Używać różnych środków,
w Danii mówi się: „stawiać na kilka konii”, to jest używać
jednocześnie wszystkich dostępnych możliwości. Że opłaca się być
upartym... i trzymać się razem. Jeśli mam być całkowicie szczera,
to jest też coś, z czego nie jestem bardzo dumna, ale jednocześnie
jest to warte wspomnienia. Chodzi o rzecz, którą też robiliśmy, taki
polityczny przekręt. O jaki przekręt chodzi? Pozwól, że wytłumaczę
to na przykładzie. Wyobraź sobie naukowaca, który, gdy ludzie
przychodzą do niego z uwagą, że bieguny topnieją a globalne
ocieplenie wymyka się spod kontroli, to on odpowiada (bo taką ma
pracę), że to bardzo dobrze! Przekręca sytuację tak, żeby
wyciągnąć same pozytywy. „Pamiętajmy o tych wszystkich
ludziach, którzy umierają z zimna!” I tak wykręca kota ogonem,
podkreślając pozytywne strony zjawiska i wygrywając dyskusję.
Tak zwane pozytywne myślenie. Dużo rzeczy, które zrobiliśmy to
był taki właśnie polityczny przekręt. Używaliśmy tych samych
tricków, co politycy – naprawdę! Jak powiedziałam, nie jestem
z tego do końca dumna. Przynajmniej odniosło to swój skutek.
Stało się tak dlatego, że nasi przeciwnicy byli zupełnie na to

‐ 19 ‐
nieprzygotowani. Po duńsku powiedzielibyśmy, że złapaliśmy ich
z opuszczonymi tarczami. Nigdy by się czegoś takiego nie
spodziewali. Podczas trwania walki wielu analityków mówiło „Wow,
nieźli są w tym! Nagle nauczyli się rozmawiać z prasą, nagle mają
przygotowane argumenty!”. Prasa zawsze była czymś, co
ignorowaliśmy całkowicie. Wychodziliśmy z założenia, że oni nie
chcą nam pomóc. Jebać ich. Nie gadamy z nimi. Jak już ktoś coś
powiedział, to było to krótkie i bardzo niegrzeczne. Ale teraz
naprawdę udało nam się wykorzystać media na naszą korzyść.
Doszliśmy do wniosku, że czasem należy z nimi rozmawiać,
a czasem nie. Jak się nie da, to niech spierdalają, a jak się da – to
ich wykorzystujemy. Zrobiliśmy też trick, jaki robią niektórzy politycy
– olewaliśmy niektóre rozgłośnie, dopóki nie zaczęły z nami
rozmawiać na naszych warunkach. Zależało im na tym, żeby mieć
historię, więc się podporządkowywali. Ale przekręty miały miejsce
też wśród nas samych. Na przykład – idziesz na spotkanie, a tam
dziesięć osób, zamiast spodziewanej setki. Na następnym dużym
zebraniu i mówisz „Taaa... mieliśmy to jebane spotkanie, i przylazło
tylko dziesięć osób, a powinniście przyjść wszyscy, to wasz jebany
obowiązek rewolucyjny, i to jest strasznie do dupy, że jest nas tak
dużo, a dziesięć osób musi tyrać za was, lenie. Wstydźcie się!
Następne spotkanie we wtorek, obecność obowiązkowa!”. Możesz
być pewien, że we wtorek nikt nie przyjdzie. Bo właśnie udało ci się
stworzyć najgorszą możliwą atmosferę. Ale jeśli zamiast tego
powiesz „Mieliśmy spotkanie – załóżmy, że spotkanie było do dupy,
ale i tak mówisz – przyszło dziesięć osób, mieliśmy kupę super
pomysłów, mamy dobry początek i w ogóle jest zajebiście. Oto, co
zdecydowaliśmy, oto co robimy za tydzień. Ale wciąż potrzebujemy
więcej osób, spotkania są co wtorek, więc wpadajcie wszyscy,
będzie zajebiście!” to masz szanse, że przyjdzie parę nowych
osób. Nie mówisz im, że spotkanie było gównem i było do dupy, bo
nikt nie przyszedł. Możesz powiedzieć „przyszło dziesięć osób”
z dużym entuzjazmem, albo w tonie samobójczym. Ten drugi to
dziesięć osób, ale ten pierwszy – setka. Rozumiesz, co mam na

‐ 20 ‐
myśli. To trick psychologiczny, który stosowaliśmy wobec samych
siebie. Jak mówiłam, nie jestem z tego powodu całkiem dumna, ale
chyba musieliśmy to robić. Tworzenie odpowiedniej atmosfery
wokół tego wszystkiego, czy twierdzenie publicznie, że grupy się
dogadują, kiedy jednak nie do końca tak jest, bywa czasem
konieczne. Inaczej ruch przestanie się rozwijać, bo ludzie będą
widzieli tylko negatywne strony. Któryś z nazistów powiedział, że
jak coś powtórzysz dostateczną ilość razy, to stanie się to prawdą.

G
Chyba Goebbels.

oebbels? Możliwe. Ale chodzi o to, że do pewnego


stopnia... Widzisz, jeżeli będziesz ludziom powtarzał,
że dany projekt jest fajny, to ma on większe szanse
na powodzenie! A jeśli cały czas będziesz jęczeć, że pomysł jest
beznadziejny i bez szans – to prawdopodobnie nic z niego nie
wyjdzie. Więc pomimo tego, że siedząc na wielu spotkaniach
miałam złe przeczucia, że nic nie wyjdzie, to zachowywałam je dla
siebie. Oczywiście samo to nie stanowi gwarancji sukcesu, ale jest
wartościowym doświadczeniem. Jedną z rzeczy, którymi
chciałabym się podzielić ze sceną za granicą. I to zarazem jedna
z rzeczy, którym zawdzięczamy nasz sukces. Tak jak to, że
dotrzymaliśmy danej sobie obietnicy – że zrobimy to wszystko
razem, z naszymi głowami uniesionymi i w dobrym nastroju. Więc
choć może czasem wyglądało to inaczej, to jednak trzymaliśmy się
tego. Może to pewien rodzaj manipulacji, ale czy było to coś złego?
Sprawa była słuszna i nie kłamaliśmy. W końcu nie zawsze trzeba
mówić całą prawdę. Chciałabym też, żeby ludzie mogli nauczyć się
od nas organizowania się i tworzenia woli organizacji. Tego, że
warto być upartym i jak bardzo opłacalne jest odrabianie swojej
cholernej pracy domowej. Za każdym razem, kiedy idziesz udzielić
wywiadu i wiesz jakie padnią pytania, a masz na nie przygotowaną
odpowiedź, to jeśli dobrze się przygotujesz, wtedy będziesz
zawsze o krok przed swoimi przeciwnikami. To zapewnia

‐ 21 ‐
zwycięstwo. Ale jest to brudna sztuczka i nie gwarantuję, że
zawsze będzie działać. Tym razem zadziałało, bo mieliśmy po
swojej stronie element zaskoczenia. Myślę, że szukanie nowych
sposobów i rozwiązań, to dobra strategia. Bo jeśli masz za sobą
mnóstwo demonstracji z czarnym blokiem w ilości 50 osób, to może
czas pomyśleć o czymś innym? Jeśli na twoje demonstracje nie
przychodzi nigdy więcej niż 50 osób, to może coś robisz nie tak?

T
Co będzie się działo w Kopenhadze w najbliższym czasie?
Zbliża się Szczyt Klimatyczny ONZ w grudniu 2009. Co poza tym?

ak, to najbliższe duże wydarzenie. Mamy oczywiście


nowy dom i walkę o Christianię, wchodzącą w fazę,
gdzie wszystko może się rozstrzygnąć. Większość
negocjacji i dyskusji z politykami kończy się fiaskiem. To długa
i skomplikowana walka, nie będę zagłębiać się w szczegóły, ale
generalnie chodzi o to, że chcą „znormalizować” Christianię,
pozbyć się nielegalnych budynków i zrobić miejsce na nowe domy,
z właścicielami i udziałowcami. Ogólnie chcą zrobić z Christianii
dzielnicę, jak każda inna. Miasto postawiło ich przed kompromisem,
z którego oni wybrnęli w taki sposób, że inwestorzy wycofują się
z planów budowy czegokolwiek – od początku mówili, że zaczną
coś robić na terenie Christianii tylko i wyłącznie, jeśli mieszkańcy
Christianii wyrażą na to zgodę. Christiania stoi jednak przed dużo
większym przeciwnikiem, niż my – oni mają przeciwko sobie
państwo duńskie, nie tylko miasto Kopenhagę. To zupełnie inna
rzecz. Rada miasta w Kopenhadze składa się głównie
z socjaldemokratów, a rząd Danii to faszyści. Plany normalnizacji
Christianii leżą na razie w gruzach, ale państwo chce ich
eksmitować. Jak oni to sobie wyobrażają? Mieli takie problemy
żeby oczyścić jeden budynek, w którym było 30 osób. Więc jak
spróbują z całą dzielnicą z tysiącem ludzi? W czasach dużo
mniejszego napięcia niż teraz Christiania mogła zorganizować
demonstrację z 20,000 uczestników. Tym razem, w razie potrzeby,

‐ 22 ‐
zmobilizują pół Danii. Stoją przed bardzo długą i skomplikowaną
walką i na pewno będzie się działo więcej. Już teraz często
dochodzi do starć z gliniarzami, którzy naprzykrzają się ludziom, są
demonstracje. Kolejną dużą sprawą jest nadchodzący szczyt
klimatyczny ONZ. Już zaczęliśmy mobilizować ludzi do przyjazdu.
Mamy regularne spotkania. Postaramy się, żeby przyjechało
przynajmniej tyle ludzi, co na szczyt Unii Europejskiej. To tyle, jeśli
chodzi o przewidywania na najbliższy czas.

Jak reagują ludzie zupełnie spoza sceny na to, co się dzieje


w mieście w związku z Ungdomshuset? Z jednej strony cały dym,
palenie śmietników i niszczenie ulic ­ wiadomo, że nie wszyscy muszą
się z tego powodu cieszyć. Z drugiej mamy wszystko to, co

L
Ungdomshuset sobą reprezentuje – centrum kultury, miejsce, gdzie
mogą przyjść dzieciaki, na pewno lepszy sposób na spędzanie wolnego
czasu niż siedzenia na ławce na dzielni i wciąganie spida...

udzie są wkurwieni. Dużo ludzi jest bardzo


wkurwionych. Nawet część osób, które nas na początku
popierały, zmieniła nastawienie przez te wszystkie walki
uliczne. Nie znaczy to, że odnieśliśmy jakąś znaczącą porażkę.
Wciąż mamy wielkie poparcie, ale nasi przeciwnicy są teraz
bardziej radykalni, bardziej zorganizowani. Osiedla organizowały
demonstracje przeciwko nam. W sumie, po ewikcji, oszacowano
straty spowodowane przez nas na – ile to było... ­ 170 milionów
koron ***. Rozjebaliśmy rzeczy za 170 mln. koron. A do tego
dochodzą koszta działań policji. To dużo pieniędzy. A policjanci
w pewnym momencie ogłosili publicznie: „Nie możemy już tak
dłużej. Nie mamy środków. Dajcie im ten dom”. Myślę, że to był
pierwszy raz w moim życiu, kiedy usłyszałam, że policja mówi
publicznie, że nie stać ich na coś, że ludzie odchodzą z pracy, że
nie są w stanie czegoś zrobić. Musieli zlikwidować kilka jednostek.
Nie mieli dosyć ludzi, żeby zająć się wszystkimi demonstracjami,
które robiliśmy. Wiele osób gniewa się na nas za to. Był pogląd, że

‐ 23 ‐
w momencie, kiedy dostaniemy klucze do nowego budynku
i zrobimy przyjęcie z okazji otwarcia, wtedy ktoś powinien nam
wręczyć rachunek. Jednak większość ludzi wierzy nam, kiedy
mówimy, że robiliśmy na ulicach to, co robiliśmy, bo byliśmy
sfrustrowani i wściekli, że nikt z nami nie chce rozmawiać.
Większość ludzi, nawet tych, którzy uważają, że to co zrobiliśmy
jest do dupy, rozumie dlaczego to zrobiliśmy. To bardzo ważne.
Obiecaliśmy sobie, patrząc sobie w oczy, że zawsze kiedy coś
zrobimy, to będziemy wiedzieli dlaczego, tak by nie było co do tego
wątpliwości ani dla nas, ani dla ludzi z zewnątrz. Przyczyny
naszego działania są jasne, ale ci, którzy nas nie lubili już
wcześniej, teraz nie lubią nas jeszcze bardziej. Mimo to, sądzę, że
spotykamy się z dużym zrozumieniem i poparciem, i że ludzie są
zadowoleni, że w końcu dostaliśmy miejsce, gdzie będziemy mogli
zająć się czymś twórczym: „Całe to wybijanie okien i atakowanie
policji było złe. Teraz niech mają nowy dom, gdzie będą mogli
zająć się robieniem dobrych rzeczy. To zrozumiałe”.

C
Zmieńmy trochę temat. Jak wygląda dzisiaj scena
muzyczna – punkowa – w Kopenhadze?

hyba wygląda całkiem nieźle. Jednak teraz starciliśmy


wiele możliwości, przynajmniej jeśli chodzi o scenę
D.I.Y. Opieraliśmy się w dużej mierze na salach prób,
które mieliśmy w Ungdomshuset. Po ewikcji wiele kapel miało
problemy ze znalezieniem nowych. Nawet teraz, półtora roku po
tym wydarzeniu, nie mogą znaleźć sal. Ja sama czekam w kolejce
na takie miejsce od momentu, kiedy wyszłam z więzienia, i wciąż
nie ma nic na horyzoncie. Bardzo ciężko jest znaleźć salę prób. I to
chyba mocno osłabił dynamikę punkowej sceny D.I.Y. Z drugiej
jednak strony wciąż jest wiele zespołów, które udzielają się bardzo
aktywnie. Wiele zespołów jeździ w trasy. W tym roku mamy
zaplanowane kilka wydawnictw zespołów, które jeżdżą po Europie
Wschodniej, Zachodniej, Południowej, po Stanach, Japonii,

‐ 24 ‐
Australii... Scena jest bardzo silna. Mamy tu taki festiwal, który
odbywał się jeszcze za czasów starego Ungdomshuset. To lokalna
impreza, gdzie grają tylko kapele z okolicy. I w tym roku był większy
niż kiedykolwiek wcześniej. To dobry znak, coś rusza się do
przodu. Jest też dużo młodych kapel punkowych. Właściwie to jest
ich całe mnóstwo. Niektóre są bardzo obiecujące. Tak naprawdę to
mają one swoją własną scenę, z którą my nie mamy wiele
wspólnego. Ich rodzice wspierają ich we wszystkim. Wydali nawet
składankę z kawałkami jakiś 20 kapel kinder­punkowych. To
naprawdę niesamowitę. Część z tych dzieciaków ma 9 lat! A ich
rodzice ich całkowicie wspierają. Nie grają co prawda koncertów,
ale ćwiczą i grają. To nowe pokolenie.

N
Mówiąc o trasach w Europie Wschodniej... Kiedy znów nas
odwiedzicisz w Łodzi z którąś z Twoich kapel? Ostatni koncert
Skarpretter, mimo że nieduży, był świetną zabawą.

ie wiem, czy przyjedziemy ze Skarpetami czy NDT. Bo


z NDT chcemy zjechać cały zasrany świat. Teraz
jedziemy do Meksyku i będziemy tam grać, a jak mnie

T
wpuszczą, to zagramy też w USA.

Hmmm...

aaa... Przejdę przez granicę z Meksyku, więc w razie


czego najwyżej cofną mnie tam, a nie do Danii. Mam
więc nadzieję, że zagramy u was niedługo! Naprawdę
podoba nam się granie w Europie Wschodniej, poznaliśmy tak
mnóstwo przyjaciół. Im dalej na wschód pojedziesz, tym bardziej
ludzie się cieszą z koncertów. To dlatego, że mało kto tam dociera.
Dla nas, jako kapeli zaangażowanej politycznie to dużo lepszy
sposób na działalność przez muzykę, niż granie kolejnego koncertu
na Köpim, gdzie co sobotę jest wielki koncert z 250 kapelami, które
zawsze układają sobie trasę przez Berlin. Myślę, że lepiej jest
spotykać się z nowymi ludźmi, wymieniać doświadczeniami. Ja

‐ 25 ‐
pierdolę, wiem gdzie jest najlepszy falafel na Nørrebro, czy gdzie
sprzedają wegańskie hot­dogi w Berlinie, ale chyba jednak
ważniejsza jest wiedza o warunkach politycznych z jakimi spotykają
się Ukraińskie punki. W końcu to nie wakacje, tylko projekt
polityczny.

S
Najbardziej podoba mi się ta część, gdzie mówisz „Zagramy
u was niedługo”.

poko, resztę szajsu możesz wyciąć. [śmiech]

T
Przyszedł czas na ostatnie pytanie. Czy w ruchu jest wciąż
dużo osób, które zaczynały w latach osiemdziesiątych? Jak oni widzą
obecną sytuację?

ak! Jest ich dość dużo. Mówię „dużo”, ale nie wiem ile
dokładnie. W każdym razie jest ich dużo. Jeszcze gdy
stał stary Ungdomshuset, była grupa ludzi, którzy
często się spotykali, znali się jeszcze ze starych squatów. Myślę,
że głównie z Allotrii, budynku zasquatowanego przed
Ungdomshuset. Wiele z nich stworzyło razem grupę o nazwie Siwy
Blok ­ taki podstarzały czarny blok. Część z nich ma dzieciaki
i zaczęła się ustatkowywać. Niektórzy z przerażeniem zauważyli,
jak bardzo się sami utemperowali, więc wracają do działania.
Zaczęli przychodzić na demonstracje, spotykać się, znajdować
starych przyjaciół i znajdować sobie miejsce na tej nowej scenie.
Nie wiem, czy potrwa to długo, ale cały siwy blok przyłączył się do
akcji Rodzice Przeciwko Przemocy Policji – obserwują oni działania
policji podczas demonstracji. Zaczęli działać jeszcze przed ewikcją.
Wiele z tych osób wkręciło się w takie grupy i znalazło w nich
poczucie jedności i przyjaźni. Przychodzą też na imprezy i na
koncerty, czasem organizują gigi i benefity. Także duża część tej
ekipy wciąż tu jest – część z nich pewnie ze względu na przyjaciół.

‐ 26 ‐
Wiem też, że wyrażają się z ogromnym uznaniem o naszych
działaniach, bo sami robili to 25 lat temu i wiedzą, jakich nakładów
pracy one wymagają. Dobrze też radzą sobie z trzymaniem się w
tle... To znaczy uczestniczą we wszystkim, ale na takich samych
prawach, jak wszyscy inni, a nie: „My, w '82 to robiliśmy to tak
i srak...”. Uważam, że to bardzo ważne. Czy to koniec pytań...?

C
Na to wygląda, ale pozostało jeszcze jedno. Co chcesz
powiedzieć naszym czytelnikom?

hyba powiem tylko: tak trzymać i nie poddawać się!

N
OK! Wielkie dzięki za rozmowę.

ie ma za co. Ostrzegałam na początku, żę lubię dużo


gadać!

*Ungdomshuset został eksmitowany w czwartek, pierwszego marca 2007.


** Wolne przestrzenie w Berlinie i Oslo.
*** Ponad 80 mln pln.

‐ 27 ‐

You might also like