Professional Documents
Culture Documents
INWESTOR
XXI WIEKU TOM III
OD PODSTAW PO SZCZYT INTELIGENCJI INWESTOWANIA
INTELIGENTNY
INWESTOR
XXI WIEKU TOM III
OD PODSTAW PO SZCZYT INTELIGENCJI INWESTOWANIA
www.inteligentnyinwestor.pl
Autor: Trader21
WYDANIE II
INDEPENDENT TRADER
2020
O autorze
W 2008 roku wycofał się z biznesów, po czym zaczął podróżować po świecie. Poznawanie
innych kultur pozwoliło mu otworzyć umysł oraz całkowicie inaczej spojrzeć na otaczającą
nas rzeczywistość. W ciągu kilku kolejnych lat mieszkał m.in. w Indonezji, Singapurze
i na Kostaryce. Ostatecznie w 2012 roku osiadł na Majorce. Wtedy też założył bloga
IndependentTrader.pl, gdzie zaczął publikować artykuły o tematyce inwestycyjnej.
str. 4
Ludzie popadają w szaleństwo stadami, zaś zmysły odzyskują powoli,
jeden po drugim.
Charles MacKay
Jim Rogers
str. 5
Spis treści
I. Budowa portfela
1. Obywatelstwo str. 93
2. Rezydencja podatkowa str. 94
3. Spółki zagraniczne str. 96
4. Jak w pełni wykorzystać dywersyfikację geograficzną? str. 98
5. Rachunek w banku str. 98
6. Konto brokerskie str. 99
7. Metale szlachetne str. 100
str. 6
IV. Psychologia inwestowania
str. 7
str. 8
I Budowa
portfela
Wiedza na temat różnych grup aktywów, ich wycen oraz specyfiki jest bardzo cenna. Nie
gwarantuje ona jednak sukcesu, przynajmniej dopóki nie nauczycie się, w jaki sposób
połączyć poszczególne elementy, tak aby stworzyć portfel inwestycyjny.
Budowa portfela inwestycyjnego – to brzmi poważnie i wiele osób pewnie myśli w tym
momencie, że to ponad ich możliwości. Nic bardziej mylnego. Stworzenie portfela, który
w długim terminie przyniesie nam zadowalający zwrot przy małych wahaniach, jest
naprawdę proste. Niestety potężna grupa złożona z analityków, ekonomistów, maklerów
i polityków chce, byście myśleli, że to zadanie Was przerasta. Dlaczego? Zastanówcie się
– jeśli co dziesiąty Polak miałby wiedzę wystarczającą do stworzenia portfela, to mógłby:
d) pomóc sąsiadom.
Co więcej, z rynku zniknęłoby 95% funduszy aktywnie zarządzanych, które nie dość, że
wypadają dużo gorzej niż średnia dla rynku, to jeszcze pobierają 3% opłaty za zarządzanie
– niezależnie, czy wypracują zysk, czy stratę.
Załóżmy teraz, że nasz horyzont inwestycyjny wynosi 20 lat, a początkowy budżet to 100
tys. USD. Dalej przyjmijmy, że portfel, który będziecie w stanie stworzyć po przeczytaniu
tego działu, przynosi Wam 10% zysku rocznie. Porównajmy to z funduszem aktywnie
str. 9
zarządzanym, który również wypracowuje 10% średniorocznego zysku. W przypadku
samodzielnie osiągniętego wyniku co roku odejmujemy 0,5%, czyli tyle, ile kosztuje
nas utrzymanie ETF-u. Ostatecznie zostaje 9,5% czystego zysku. Z kolei w przypadku
funduszy aktywnie zarządzanych odejmujemy 3%, więc wynik spada już do 7%. Różnica
niby niewielka 7% vs. 9,5%. Zobaczcie jednak, jak wpłynie na nasz portfel w dłuższym
terminie.
str. 10
2. Po co nam łączenie aktywów?
Być może zdarzyło się Wam usłyszeć, że tworzenie odpowiednio ułożonego portfela
inwestycyjnego to strata czasu, ponieważ inwestując w długim terminie wystarczy po
prostu skupić się na rynku akcji. To mit, z którym chciałbym się rozprawić na samym
początku działu.
Wystarczy wyciągnąć wnioski z przeszłości. Cofnijmy się do roku 1968, kiedy akcje w USA
były niewyobrażalnie drogie. Widać to chociażby na poniższej grafice, która pokazuje
wyceny amerykańskich spółek na tle akcji z innych krajów rozwiniętych (im wyżej, tym
większe przewartościowanie akcji w USA).
Grafika mówi wiele zarówno o sytuacji z 1968 roku, jak i obecnych wycenach. To jednak
nie koniec podobieństw z obecną sytuacją. Wówczas także mieliśmy na rynku grupę
wyjątkowo popularnych spółek, które zdaniem ekspertów miały rosnąć
w nieskończoność. Były to m.in. Coca-Cola, Johnson & Johnson czy Kodak. W przypadku
tych spółek standardem był wskaźnik cena/zysk na poziomie 70. W końcu jednak doszło
do sytuacji, w której optymizm oraz kredyt zaciągnięty na zakup akcji były tak wysokie, że
zabrakło paliwa do dalszych wzrostów. Zaczęły się spadki.
Trzy lata później prezydent Richard Nixon zdecydował się zerwać ostatnią nić pomiędzy
dolarem a złotem. Rozpoczęła się dekada wysokiej inflacji, w trakcie której najlepszą
str. 11
inwestycją były metale szlachetne i surowce. Gotówka i obligacje traciły na wartości
w szybkim tempie, a akcje poruszały się w trendzie bocznym (górny wykres). Po
uwzględnieniu inflacji okazało się, że w latach 68–82 ceny akcji spadły o 75% (dolny wykres).
str. 12
Posłużę się jeszcze drugim, bardziej współczesnym przykładem. Pod koniec lat 90. w USA
trwała mania wokół spółek technologicznych. Indeks Nasdaq rósł w niebywałym tempie,
a połowa Amerykanów była giełdowymi ekspertami od spółek technologicznych czy
start-upów. W końcu jednak bańka pękła. Ktokolwiek zainwestował w akcje na przełomie
1999 i 2000 roku, musiał czekać piętnaście lat na odrobienie strat – i to nie licząc inflacji.
Ilu wytrwało? Co najwyżej ułamek procenta inwestorów. Reszcie puściły nerwy i zapewne
pozbyli się akcji na przełomie 2002 i 2003 roku.
Angażowanie całego kapitału w akcje jest bardzo złym pomysłem. Po pierwsze, to aktywa
o wysokiej zmienności. Jeśli trafi się słaby rok, to spadki notowań rzędu 30–40% mogą
całkowicie zniechęcić do inwestowania. Po drugie, jak wynika z powyższych przykładów,
możecie trafić na początek bardzo słabego okresu dla akcji. Wówczas nawet Wasza
wytrwałość nic nie pomoże. Stracicie kapitał i wyjdziecie z rynku po kilku latach. Uznacie,
że od dziś przenosicie wszystkie oszczędności na lokatę. Zważywszy na obecne otoczenie
(negatywne realne stopy procentowe), będzie to kolejna zła decyzja. Alternatywa?
Zbudowanie portfela opartego na solidnych fundamentach. Pora na szczegóły.
str. 13
Benjamin Graham był inwestorem, a nie spekulantem. Na bazie jego potężnej wiedzy
powstała biblia inwestowania, czyli książka „Inteligentny Inwestor”, o której wspominałem
w I tomie.
Przykład: jeśli zaczynamy inwestycje, mając 100 tys. zł i tracimy 50%, to po roku mamy już
tylko 50 tys. zł. Aby odrobić straty musimy wypracować 100% zysku (z 50 tys. zł na 100 tys.
zł). Resztę podobnych sytuacji pokazuje tabela.
Nie muszę dodawać, że strata kilkudziesięciu procent w jednym roku dla wielu osób
oznaczałaby koniec przygody z giełdą ze względu na słabą psychikę.
Graham wychodził z założenia, że aktywa te nie mogą stanowić mniej niż 25% portfela.
Nie ustalał zatem żadnych ścisłych zasad, a inwestor miał dopasować proporcje
do siebie. Im większa odporność na wahania, tym większy udział akcji. Różnicę
w zmienności pokazuje poniższa tabela. Przedstawiłem w niej różnicę (w punktach
procentowych) pomiędzy najlepszym i najgorszym wynikiem w latach 1972–2018
dla portfeli o różnych proporcjach. Z kolei w ostatniej kolumnie podany został
średnioroczny zysk portfela w analizowanym okresie.
str. 14
Jak widać, im większy udział obligacji, tym mniejsza zmienność (maleją różnice
pomiędzy najlepszym i najgorszym rokiem). Trochę zamieszania wprowadza tutaj
jeden rok, kiedy portfel złożony z samych obligacji wypracował 40% zysku. Był to
jednak wyjątek od reguły. Generalnie większy udział obligacji oznacza mniejszą
zmienność, a w długim terminie – mniejszy zysk.
Portfel Grahama miał jeszcze jedną bardzo ważną zasadę, która jest ignorowana przez
większość inwestorów na świecie. Zakładał bowiem tzw. rebalansowanie. Wytłumaczę
Wam to na przykładzie portfela złożonego po połowie z akcji i obligacji.
Zgodnie z założeniami Grahama za każdym razem, kiedy udział akcji w portfelu spadał
poniżej 45% bądź rósł powyżej 55%, inwestor powinien dokonać takich zmian, aby
proporcje ponownie wynosiły 50:50. Tym samym Graham dokupował część aktywów,
które w ostatnim czasie staniały, i sprzedawał nieco tych, które niedawno podrożały.
Brzmi logicznie, prawda? A jednak jest to całkowicie sprzeczne z myśleniem większości
inwestorów, którzy dokupują, kiedy coś rośnie!
Benjamin Graham zakończył działalność na Wall Street w latach 60. Jak na tamte czasy
jego podejście z uzupełnianiem portfela o taniejące akcje lub obligacje wyglądało
naprawdę innowacyjnie. Niestety, już po przejściu Grahama na emeryturę okazało się, że
jego strategia ma też słabe strony. Otóż portfel złożony z akcji i obligacji nie jest odporny
na okresy bardzo wysokiej inflacji, a właśnie z takim otoczeniem mieliśmy do czynienia
w latach 70. W trakcie tamtej dekady akcje kilkukrotnie rosły i spadały, ale nawet w fazach
wzrostów cały zysk z inwestycji był pożerany przez inflację. W wartościach realnych
str. 15
inwestorzy tracili na akcjach i obligacjach niemal rok w rok! Portfel, który miał przynosić
bezpieczeństwo i chronić inwestorów przed emocjami, okazał się całkowicie bezbronny
w obliczu wysokiej inflacji.
Muszę tutaj podkreślić, że tworzenie portfela z jakichkolwiek dwóch innych grup aktywów
również jest w długim terminie skazane na porażkę. Dlaczego? Problem tkwi w korelacji.
Wyjaśnię Wam dokładnie, co mam na myśli. Korelacja pomiędzy dwoma aktywami może
wynosić od 1 do −1, gdzie 1 oznacza, że dwa aktywa rosną lub spadają jednocześnie z taką
samą siłą. Z kolei −1 oznacza, że poruszają się zawsze w przeciwnych kierunkach.
Dla przykładu między złotem i srebrem występuje bardzo silna dodatnia korelacja
wynosząca ok. 0,8. Bardzo rzadko zdarza się, aby złoto i srebro poruszały się
w przeciwnych kierunkach. Ktoś mógłby zatem wpaść na pomysł, aby stworzyć portfel
z dwóch grup aktywów, których korelacja jest bliska −1. W ten sposób w momencie, kiedy
jedna grupa zaliczyłaby stratę, wciąż mielibyśmy w zanadrzu drugą, która notowałaby
wzrosty. Niestety, patrząc w dłuższej perspektywie czasowej, korelacja między dwoma
aktywami bywa zmienna. Potwierdza to przypadek amerykańskich akcji i obligacji.
Korelacja pomiędzy nimi została przedstawiona na poniższym wykresie.
Biorąc pod uwagę wyłącznie początek XXI wieku, moglibyśmy stwierdzić, że akcje
i obligacje poruszają się w tym samym kierunku. Niekoniecznie musi tak to wyglądać,
czego potwierdzeniem są poprzednie dekady.
Źródło: RBA
str. 16
Problemy związane z portfelem Grahama i zmieniającą się korelacją rozwiązała
przedstawiona w latach 80. strategia Harry’ego Browne’a.
W 1970 roku Harry Browne napisał książkę „Jak zarobić na nadchodzącej dewaluacji?”.
Wykazał się wówczas jednocześnie niesamowitą wiedzą oraz świetnym wyczuciem czasu.
Kiedy wszyscy zachwycali się jeszcze rynkiem akcji, Browne doszedł do wniosku, że czeka
nas okres wysokiej inflacji, w którym najlepiej poradzą sobie aktywa materialne. Rok
później zerwano link dolara do złota i doszło do silnej dewaluacji amerykańskiej waluty.
W górę poszybowały ceny metali szlachetnych i surowców. Ktokolwiek zastosował się do
rad Browne’a, zaliczył wspaniałe zwroty z inwestycji.
Na początku lat 80. sytuacja się odwróciła. Inwestorzy byli zniechęceni do akcji i obligacji,
które miały za sobą fatalną dekadę. Wszyscy byli pod wrażeniem wzrostu ceny złota.
Z kolei Browne doszedł do wniosku, że okres dewaluacji minął, i zabrał się za stworzenie
portfela, który będzie radził sobie dobrze niezależnie od otoczenia.
Co miał na myśli mówiąc „otoczenie”? Po pierwsze chodziło o to, aby stworzyć portfel,
który będzie radził sobie niezależnie od tego, czy w danym momencie gospodarka pięknie
się rozwija, czy też się kurczy. Po drugie portfel miał również przynosić dobre rezultaty
zarówno w okresach rosnącej inflacji (związanej zazwyczaj z luźną polityką monetarną),
jak i deflacji.
a) Okres prosperity – czas, w którym gospodarka rozwija się w dobrym tempie, zyski
przedsiębiorstw rosną, co przekłada się na wzrosty cen akcji. W społeczeństwie dominuje
optymizm, w związku z czym mało kto jest zainteresowany inwestowaniem w złoto.
Z biegiem czasu coraz mniej osób pamięta o ostatniej bessie, więc tłum inwestuje na
rynkach akcji i obligacji, obniżając udział gotówki w portfelach.
str. 17
c) Okres wysokiej inflacji – oznacza szybką utratę siły nabywczej przez walutę. W tym
czasie akcje często notują wzrosty w ujęciu nominalnym, ale po uwzględnieniu inflacji
okazuje się, że przyniosły straty. Źle wypadają również obligacje i gotówka. Z kolei polisą
ubezpieczeniową w takich okresach jest złoto, które bardzo mocno zyskuje na wartości.
Harry Browne wyszedł z założenia, że podczas tworzenia portfela należy brać pod uwagę
każdy z powyższych podpunktów. W trakcie analiz wyróżnił co najmniej pięć cech „złej
dywersyfikacji”. Oto one:
1. Zbyt duża ekspozycja portfela na jedną grupę aktywów (zazwyczaj tę, która najbardziej
podoba się inwestorowi).
2. Duży udział aktywów wystawionych na ten sam typ ryzyka (dywersyfikacja w postaci
akcji z różnych branż to tylko iluzja dywersyfikacji).
str. 18
Jak widać, Browne rozdzielił kapitał równomiernie pomiędzy cztery aktywa: akcje,
obligacje, gotówkę i złoto. Co dokładnie kryje się pod tymi nazwami? W przypadku
akcji może chodzić o główny indeks dla rynku w Stanach Zjednoczonych bądź indeks
odwzorowujący globalny rynek akcji. Wszystko zależy od tego, z jakiej perspektywy
sytuację analizuje inwestor i z jakiego kraju pochodzi. Na potrzeby książki wziąłem
pod uwagę rynek w USA, ponieważ jest on większy niż wszystkie pozostałe
giełdy razem wzięte. Amerykańskie akcje dobrze odwzorowuje ETF SPY.
W jaki sposób policzyć wynik dla gotówki? Najlepiej poprzez wykorzystanie wyników
krótkoterminowych (maksymalnie dwanaście miesięcy) obligacji USA, czyli tzw. T-Bills.
Tutaj ekspozycję zapewnia nam ETF SHV.
Z kolei w przypadku złota zawsze zwracam uwagę na metal w formie fizycznej, ale w tej
sytuacji chodzi nam o instrument, który pozwoli śledzić ruchy notowań metalu. Najlepiej,
jeśli będzie to ETF w pełni zabezpieczony złotem. Jednym z takich funduszy jest PHYS,
stworzony przez Erica Sprotta.
Pamiętajcie, że przy strategii Browne’a w naszym portfelu zawsze znajdą się takie aktywa,
które akurat zaliczają słaby okres. To nas nie interesuje! Liczy się wyłącznie ostateczny
wynik portfela osiągnięty przy maksymalnie ograniczonej zmienności.
Nawet gdybyśmy wzięli pod uwagę najgorszy możliwy okres, czyli czas pomiędzy marcem
a październikiem 2008 roku, to zobaczymy, że strata wyniosła wówczas 13%. To oczywiście
str. 19
dużo, ale w tym samym czasie, inwestując wyłącznie w akcje, stracilibyśmy ok. 30%.
Dodatkowo portfel Browne’a odrobił całą stratę w ciągu kolejnych jedenastu miesięcy.
Nieźle jak na najbardziej dramatyczny moment na przestrzeni niemal 50 lat.
Zauważcie, że w najgorszym dla siebie roku złoto traciło 33%, natomiast akcje 37%.
Nawet pozornie bezpieczne obligacje zaliczyły spadek o 12% w jednym roku. Tymczasem
umiejętne połączenie tych aktywów pozwoliło zminimalizować zmienność na całym
portfelu. Zwroty modelu Browne’a znajdują się w kolumnie „Wynik”. Pomimo ograniczenia
zmienności (co może uchronić nas od nerwów i głupich decyzji), w długim terminie model
Browne’a (kolor czarny na wykresie) wypracował naprawdę dobre wyniki, nawet na tle
akcji.
str. 20
Na przestrzeni niemal 50 lat akcje poradziły sobie najlepiej. Jednocześnie towarzyszyła
im zmienność, z którą nie poradziłaby sobie zdecydowana większość inwestorów. Na
drugim miejscu uplasował się model Browne’a. Podium zamyka złoto, które okazało się
minimalnie lepsze od inwestycji w obligacje.
Obecna różnica między wynikiem akcji i modelu Browne’a bierze się z tego, iż jesteśmy
u schyłku bardzo długiej, 10-letniej hossy. W kolejnych latach powinniśmy mieć
tzw. powrót do średniej, czyli akcje powinny wypadać gorzej na tle portfela Browna.
Taki portfel, złożony z trzech grup aktywów, z jednej strony daje nam szansę na większe
zyski, z drugiej zaś zwiększa zmienność. Z pewnością nie jest to dobry wybór dla inwestora,
który nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. Potwierdzają to wyniki dla wspomnianego
portfela za okres 1972–2019.
Średnioroczny zysk to 9,5% (przy 8,4% dla tradycyjnego modelu Browne’a), co i tak jest
bardzo dobrym rezultatem. Trzeba jednak brać pod uwagę, że najgorszy rok oznaczał
w tym przypadku spadek o 10,5%. Z kolei w najgorszym okresie (grudzień 1980 – marzec
1982) wartość portfela stopniała o 20%! Z mojego doświadczenia wynika, że przy takich
spadkach wielu inwestorów zaczyna podejmować nierozważne decyzje, przede wszystkim
pozbywając się aktywów, które właśnie mocno staniały.
Spośród modeli zbieżnych ze strategią Browne’a na uwagę zasługuje także portfel Marca
Fabera. Swoją drogą Marc to bardzo ciekawa postać i jeśli ktoś z Was go nie zna, to
zdecydowanie powinien nadrobić braki. Faber jest reprezentantem Austriackiej Szkoły
str. 21
Ekonomii, która pozwala patrzeć na rynki finansowe trzeźwym okiem. Zazwyczaj jej
przedstawiciele wyróżniają się pesymizmem, ale akurat u niego nie jest to odczuwalne.
W obecnych czasach bardzo często mamy do czynienia z analitykami, którzy są dobrze
zorientowani w jednej dziedzinie. Faber potrafi analizować rynek jako całość. Dodatkowo
jego zaletą jest ponad 40 lat obecności na rynkach, co sprawia, że pamięta bessę na rynku
obligacji. Dlaczego zwracam na to uwagę? Bo 98% analityków tego okresu nie pamięta,
w związku z czym wyklucza spadki cen na rynku obligacji! Czy chcielibyście być klientem
takiego „specjalisty”?
Wróćmy jednak do portfela Fabera. Podobnie jak w przypadku Browne’a składa się on
z 4 grup aktywów, ale gotówkę zamieniamy na nieruchomości (REIT-y).
Druga zmiana polega na tym, że sporą część kapitału przeznaczonego na akcje Faber
inwestuje w najtańsze rynki na świecie (co jest dobrym pomysłem, za chwilę więcej na ten
temat). W związku z tym szczegółowe wyliczenia wyników portfela są mocno utrudnione.
Zadania tego podjął się jednak Meb Faber (zbieżność nazwisk przypadkowa). W swoim
opracowaniu „Global Asset Allocation” wyliczył szacowany średnioroczny zysk portfela
Marca Fabera za lata 1973–2013. Wyniósł on 9,7%, podczas gdy akcje z USA wypracowały
10,2%.
Aby zaktualizować dane, mój zespół wyliczył wyniki portfela Fabera w kolejnych pięciu
latach. Na potrzeby kalkulacji 25% portfela stanowiły najtańsze rynki akcji, 25% obligacje
w postaci ETF-u TLT, 25% złoto w postaci ETF-u PHYS oraz 25% nieruchomości w postaci
ETF-u RWO (fundusz dający ekspozycję na REIT-y).
str. 22
To kolejne potwierdzenie, że podobne średnioroczne stopy zwrotu (9% vs. 10,2%) mogą być
osiągane przy różnej zmienności. Wszystko zależy od tego, na ile skutecznie zarządzamy
portfelem i czy potrafimy trzymać się obranej strategii.
Wynik Marca Fabera zachęca do naśladowania, dlatego też chciałbym zwrócić Wam uwagę
na jedną rzecz. Spośród czterech grup aktywów w portfelu Fabera, w przypadku trzech
mamy do czynienia z bańką spekulacyjną. Mam na myśli akcje, obligacje i nieruchomości.
Faber tego nie ignoruje i otwarcie przyznaje, że metale szlachetne stanowią u niego
ok. 30% portfela, a w przypadku nieruchomości inwestuje głównie w Singapurze, gdzie
REIT-y są najtańsze. Przestrzegam przed odwzorowywaniem portfela Fabera z użyciem
amerykańskich akcji, obligacji i nieruchomości. Może się to bardzo źle skończyć.
Kolejny model portfela permanentnego nosi nazwę MOAR. Jego autorem jest Michael
O’Higgins, amerykański analityk i doradca inwestycyjny. Portfel O’Higginsa również dzieli
się na cztery grupy aktywów. Prezentują się one następująco:
Jak widać, część akcyjna składa się wyłącznie z najtańszych rynków akcji. To tzw. Dogs of
the World. Jak je wyszukać? Po pierwsze bierzemy pod uwagę kraje, które odznaczają się
najniższymi wskaźnikami P/E, CAPE, P/BV, P/S. Z I tomu książki wiecie już, że takie rynki
mają największy potencjał do wzrostu. Po drugie muszą to być giełdy, które w ostatnich
miesiącach lub latach doznały bardzo silnych spadków. To bardzo ważne, aby pamiętać
o obu tych wymogach, inaczej rynek może Was złamać. Wiem coś o tym. W 2016 roku
zakupiłem ETF na Nigerię, która była wówczas jedną z najtańszych giełd. Po roku
w końcu zaczęły się wzrosty. Inwestycja przyniosła ok. 50% zysku, po czym pozbyłem się
jej z portfela. Kilka tygodni później (po korekcie) uznałem, że skoro Nigeria wciąż jest
bardzo tania (P/E = 9), to warto zakupić ją ponownie. Mój błąd. Nigeria była tania, ale
str. 23
zaliczyła także ponad 40% wzrostu w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Efekt był taki, że
w kolejnych miesiącach wspomniany ETF potaniał o blisko 35%.
Wróćmy jednak do portfela MOAR. Najtańsze rynki świata mamy już omówione, natomiast
najważniejsza różnica między strategią O’Higginsa a poprzednimi portfelami to zasada
25–40–55. Odnosi się ona przede wszystkim do części złożonej z akcji.
W przypadku wzrostów na rynkach akcji portfel MOAR jest rebalansowany tak samo jak
u Fabera i Browne’a. Wszystkie aktywa po roku ponownie mają mieć po 25% udziałów
w portfelu. Sytuacja zmienia się, kiedy w danym roku akcyjna część portfela przynosi
stratę. Wówczas powiększamy ekspozycję na najtańsze rynki akcji do 40%, a pozostałe
elementy portfela redukujemy do 20%. Jeśli kolejny rok także okazuje się stratny dla akcji,
ich udział rośnie do 55%, a reszta aktywów po 15%.
Skąd tak radykalne podejście? Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież 55% portfela
zainwestowane w akcje wystawia nas na ogromne ryzyko. Analizy Michaela O’Higginsa
pokazują jednak, że na przestrzeni 84 lat trzynaście razy zdarzyło się, że najtańsze rynki
świata zaliczyły stratę w ujęciu rocznym. Z kolei pięć razy doszło do sytuacji, w której
Dogs of the World traciły przez dwa lata z rzędu. Nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby ten
okres trwał dłużej. Spójrzcie na poniższą tabelę – w przypadku każdego roku wzięto
pod uwagę kraj, który dopiero co zanotował największe spadki. Zazwyczaj wyniki
takiego rynku były świetne już w kolejnych dwunastu miesiącach. Jeśli nie, to odbicie
przychodziło w następnym roku. Jedynym wyjątkiem jest Finlandia, która została wybrana
nieco na siłę (w tamtym okresie nie było rynku, który zaliczyłby znaczące spadki).
Źródło: thepermanentportfolio.com
str. 24
Jest to spójne z tym, o czym pisałem w I tomie – bessa trwa najczęściej 1 - 1,5 roku.
Dlatego też duże zwiększenie ekspozycji na akcje tuż po kilkunastu miesiącach spadków
przynosi zazwyczaj bardzo dobre rezultaty.Stosowanie metody 25–40–55 uczy nas bycia
chciwymi, kiedy wszyscy dookoła się boją. Takie zachowanie zwiększa nasze szanse na
dobry wynik, bowiem najsilniejsze wzrosty na rynkach akcji mają miejsce na samym
początku hossy, tuż po solidnych spadkach. Każdy inwestor musi jednak uczciwie ocenić
swoją odporność psychiczną. Zadajcie sobie pytanie: czy kiedy akcje będą stanowić 40%
Waszego portfela i przyniosą stratę, to będziecie w stanie dokupić kolejne 15%? Jeśli
macie wątpliwości, to MOAR nie jest dla Was. W tym wypadku jedynie ścisłe trzymanie się
zasad wyznaczonych przez O’Higginsa daje naprawdę duże szanse na sukces.
Nie zapominajmy, że poza akcjami mamy tutaj jeszcze inne grupy aktywów. Jeśli chodzi
o część związaną z metalami szlachetnymi, to autor portfela bierze pod uwagę platynę
lub złoto. Osobiście uważam, że notowania platyny są zbyt mocno uzależnione od decyzji
politycznych (walka z silnikami diesla). W związku z tym ta część portfela powinna być
według mnie oparta na złocie, a nie na platynie.
Jak widzicie, portfel MOAR ze względu na skład (akcje, obligacje, metale szlachetne,
gotówka) jest bardzo zbliżony do modelu PPT Harry’ego Browne’a. Z drugiej strony sposób
zarządzania portfelem wygląda nieco inaczej.
Okazało się, że w ciągu tych blisko 50 lat portfel stworzony przez Michaela O’Higginsa
generował średnioroczny zysk rzędu 11,7%, z kolei akcje przynosiły 10,4%. Ten ponad
1% różnicy w dłuższym terminie zupełnie zmienia ostateczny wynik z inwestycji, co
widać na wykresie. Trzeba jednak pamiętać, że portfel MOAR charakteryzuje się mniejszą
zmiennością niż sam rynek akcji, ale też zdecydowanie większą niż opisane wcześniej
modele PPT, dlatego nie powinni stosować go inwestorzy o słabszych nerwach.
str. 25
Źródło: opracowanie własne
Do tej pory przedstawiłem kilka portfeli, które w trakcie ostatnich niemal 50 lat
wypracowały bardzo dobre wyniki. Jednocześnie strategie Browne’a, Fabera i O’Higginsa
są na tyle proste, że zdecydowana większość inwestorów jest w stanie je zastosować.
str. 26
Portfel zaproponowany przez Michaela O’Higginsa wypada lepiej niż strategie
Browne’a i Fabera. Różnica jest wyraźna, co w dużym stopniu wynika z faktu, że MOAR
jest najbardziej nastawiony na wykorzystywanie okazji rynkowych (dokupowanie akcji po
spadkach według zasady 25–40–55). Właśnie ta różnica sprawia, że jest najbliższy moim
preferencjom. Nie działam jednak identycznie jak O’Higgins – mój portfel ma trochę więcej
elementów, o czym wspomnę za chwilę.
Jedną z głównych zalet modeli PPT jest ich prostota oraz oszczędność czasu. Zaglądamy
do portfela raz na rok i przeprowadzamy konieczne zmiany. W moim przypadku wygląda
to jednak nieco inaczej. Codziennie mam styczność z rynkami finansowymi, co sprawia,
że mogę reagować na rynkowe wydarzenia. Efekt jest taki, że nie działam zgodnie
z narzuconym schematem. Mój portfel jest bardziej elastyczny. Podobnie jest zresztą
w przypadku wielu osób zajmujących się na co dzień inwestowaniem.
Ponadto nie mógłbym tak po prostu kierować się modelami PPT, ponieważ brakuje mi
w nich pewnych elementów, które zwiększają potencjał do zysku (a także zwiększają
zmienność). Pora, żebym opisał te aspekty, które odróżniają mój portfel od opisanych
wyżej modeli PPT. Dzięki temu będziecie mogli samodzielnie zdecydować, czy chcecie
kierować się prostymi i skutecznymi schematami, czy może ułożycie portfel trochę inaczej.
str. 27
Shorty
Rynki finansowe, poza możliwością gry na wzrosty, dają nam również szanse by zarabiać
na spadkach cen aktywów. Gdybym miał wybierać, wolałbym cały budżet przeznaczyć
na akcje czy nieruchomości i patrzeć jak idą w górę. Czasem jednak na giełdzie jest po
prostu drogo, a optymizm inwestorów nie ma solidnych podstaw. W takiej sytuacji zdarza
mi się grać na spadki. Pozycje krótkie (tzw. shorty) nigdy nie stanowią jednak dominującej
pozycji w moim portfelu. Przede wszystkim dlatego, że grając na spadki mam przeciwko
sobie inflację. Po drugie banki centralne są bardzo zdeterminowane, by podtrzymywać
wysokie ceny aktywów. Dlatego też, jeśli rozważacie otwieranie shortów, to tylko wtedy,
gdy na rynkach mamy połączenie wysokich wycen i optymizmu.
Pamiętajcie, że niezwykle trudno jest trafić w szczyt dla danych aktywów. Zazwyczaj po
otwarciu shorta jeszcze przez jakiś czas obserwujemy wzrosty. Jeśli nie jesteście odporni
na taką sytuację, a uważacie, że rynek będzie spadał – po prostu zwiększcie udział gotówki
w portfelu i nie bierzcie się za grę na spadki.
Surowce
Jednym z głównych minusów modeli PPT jest brak surowców. Oczywiście Browne czy
Faber zawarli w swoich strategiach ekspozycję na rynek akcji, który po części tworzą
także spółki surowcowe. Dla mnie to jednak za mało. Z ostatnią bańką na rynku surowców
mieliśmy do czynienia w 2008 roku. Od tego czasu minęło aż jedenaście lat. Spadki cen,
do których doszło w międzyczasie, stworzyły naprawdę ciekawe okazje inwestycyjne.
O niskim poziomie wycen surowców niech świadczy poniższe porównanie cen akcji
i surowców (im niższy poziom na wykresie, tym tańsze są surowce względem akcji).
str. 28
Grafika pokazuje, że surowce są bardzo tanie względem akcji. Z podobnymi wycenami
mieliśmy do czynienia w 1969 oraz 1999 roku. W obu tych przypadkach na rynkach
finansowych rządziły akcje, zwłaszcza wąska grupa najmodniejszych spółek. Co działo
się dalej?
Po 1969 roku nadeszły lata wysokiej inflacji, przed którą ani akcje, ani obligacje nie były
w stanie się obronić. W latach 70. zyskiwały aktywa materialne, głównie metale szlachetne
i surowce. Z kolei po 1999 roku doszło do pęknięcia bańki na rynku akcji w USA. Ówczesne
szczyty zostały na dobre pokonane dopiero czternaście lat później! Dla odmiany surowce
na początku roku 2000 były tak tanie, że ich spadki okazały się minimalne. Dla
potwierdzenia przedstawiam grafikę porównującą indeks S&P 500 (kolor czarny) oraz
indeks surowców CRB za okres 2000–2008.
O ile rynek akcji spadł o ok. 50% (spółki technologiczne dużo więcej), o tyle indeks CRB
potaniał jedynie 10%. Tanie aktywa po raz kolejny okazały się źródłem bezpieczeństwa.
Źródło: stockcharts.com
Po bessie 2000–2003 nastąpiła zmiana warty. Akcje długo dochodziły do siebie, a surowce
rosły w szybkim tempie. Przypominam, że widoczne tutaj wzrosty CRB zostały ograniczone
contangiem. W rzeczywistości surowce urosły dużo bardziej!
Teraz widzicie, dlaczego w obecnych realiach (tanie surowce, drogie akcje i obligacje)
portfel pozbawiony surowców nie ma dużego sensu. Z drugiej strony pamiętajmy, że
surowce surowcom nierówne. Wśród nich możemy znaleźć zarówno takie, które od odbicia
w 2016 roku mocno podrożały, jak również i takie, które wciąż wyglądają niezwykle
atrakcyjnie. Do pierwszej grupy należy większość metali przemysłowych.
str. 29
Dużo pozytywniej odnoszę się do surowców, które są na dnie lub blisko dna. Przede
wszystkim mam tutaj na myśli spółki produkujące uran oraz przedsiębiorstwa związane
z surowcami rolnymi. W obu tych przypadkach poprzednie lata były naprawdę trudne,
co sprawiło, że na rynku zostali głównie producenci, którzy działają na odpowiednio dużą
skalę i radzą sobie w kryzysowych sytuacjach. Dla nich ewentualny kryzys gospodarczy
nie będzie szokiem, ponieważ poprzednie lata zmusiły ich już do ostrego cięcia kosztów.
Drugim rozwiązaniem mogą być ETN-y, czyli fundusze inwestujące w kontrakty terminowe
na konkretne surowce (np. ropa, bawełna czy aluminium). Niestety w ich przypadku
mamy do czynienia z contangiem, które obniża wynik z inwestycji. Dlatego też koniecznie
sprawdzajcie aktualne contango dla surowców wchodzących w skład danego ETN-u.
Jak to zrobić, wyjaśnię Wam w ostatnim tomie książki. Jeśli contango przekracza 3–4%,
odpuśćcie sobie taką inwestycję. Pozostaje Wam wówczas analizowanie konkretnych
spółek. Starajcie się szukać przedsiębiorstw, które mogą pochwalić się:
Reagowanie na nastroje
Opisane wyżej surowce zapewne dałoby się zawrzeć w jakimś prostym modelu portfela
inwestycyjnego. Zupełnie inaczej jest z transakcjami, które wykonuję, reagując na to, co
str. 30
dzieje się na rynku. Ich nie da się ująć w żadną prostą strategię.
Na przykład, jeśli indeks Optix dla giełdy w USA wynosi 85, oznacza to, że mniej więcej
85% inwestorów uważa, że czekają nas dalsze wzrosty. Skoro tak sądzą, to siedzą już na
rynku zapakowani w akcje. Innymi słowy: optymizm jest tak wysoki, że zaczyna brakować
kupujących. W tym momencie prawdopodobieństwo spadków jest ogromne, a zatem
otwarcie pozycji short ma tutaj uzasadnienie.
Tak samo działa to w drugą stronę: jeśli indeks Optix dla jakiejś grupy aktywów wynosi
20, to mamy do czynienia ze skrajnym pesymizmem – tylko 20% spodziewa się wzrostów,
z kolei aż 80% obawia się spadków. Najczęściej wśród tych 20% optymistów są inwestorzy
długoterminowi, którzy nawet przy silnych spadkach nie pozbędą się aktywów. Można więc
powiedzieć, że potencjał do spadków jest bardzo niewielki, ponieważ brakuje inwestorów,
którzy zamierzają pozbywać się aktywów. Właśnie w takich momentach lubię grać na
wzrosty.
Oczywiście oprócz odpowiednich nastrojów każde zagranie musi mieć też uzasadnienie
w fundamentach. Jeśli mam shortować jakieś aktywa, to muszą być one drogie pod kątem
wskaźników P/E, P/BV czy CAPE. Jeśli chcę wykorzystać pesymizm wokół jakiejś grupy
aktywów i zagrać na ich wzrosty, to muszą one być fundamentalnie tanie bądź mieć przed
sobą świetne perspektywy.
Uznałem, że skoro skala spadków była tak duża i ludzie są totalnie zniechęceni do giełdy,
to prawdopodobnie znajdujemy się blisko dołka. Zdecydowałem się wrócić na rynek.
Trzy tygodnie później uczestniczyłem w konferencji na GPW. W jej trakcie okazało się,
str. 31
że aż 82% inwestorów oczekuje dalszych spadków. Utwierdziło mnie to w przekonaniu,
że wcześniejsze zakupy były dobrą decyzją. Mniej więcej od tego momentu indeksy WIG-
Banki oraz WIG-Nieruchomości zaczęły odrabiać. W ciągu dwóch lat banki zyskały 110%,
a deweloperzy 60%.
Źródło: stooq.pl
Nastroje rynkowe sprowokowały mnie do działania także pod koniec 2015 roku. Był to
czwarty z rzędu rok spadków ceny złota. Ze szczytu na poziomie 1950 USD kruszec spadał
najpierw na 1300 USD, potem na 1200 USD. W trakcie spadków dwukrotnie dokonałem
zakupów GDXJ, czyli ETF-u na spółki wydobywające metale szlachetne. Pierwszy zakup
miał miejsce, gdy cena spadła o 80% w porównaniu z rokiem 2011, a drugi - gdy spadek
przekroczył 85%. Kupiłem ETF na spółki wydobywcze, którego cena zmienia się jak złoto
na sterydach, a ceny kruszcu nadal spadały.
Źródło: sentimenttrader.pl
str. 32
Ostatecznie czemu akurat po moich zakupach trend miałby się odwrócić? W każdym razie
cena złota nadal spadała i pod koniec 2015 roku znalazła się na poziomie 1050 USD. Był to
moment, w którym większość ekspertów spodziewała się dalszego zjazdu w okolice 700–
800 USD. GDXJ kosztował 18 USD, co oznaczało spadek o 90% od szczytu! Nastawienie
do złota w tamtym okresie dobrze pokazuje wykres na poprzedniej stronie (nastroje
odzwierciedla niebieska linia).
Jak widać, Optix wynosił 21, a więc zaledwie 1/5 inwestorów spodziewała się wzrostów
ceny złota. Właśnie wtedy zdecydowałem się przeznaczyć na GDXJ dużo większą część
portfela, niż pierwotnie planowałem. W okolicy 20 USD dokupiłem III transzę GDXJ
i czekałem. Nie trwało to długo. W styczniu 2016 roku doszło do odbicia cen metali i wielu
surowców. Co za tym idzie, GDXJ także wystrzeliło w górę. I to jak! Zerknijcie na wykres:
Źródło: stockcharts.com
Nie chcę żebyście pomyśleli, że macie celować w wejście w dołku bądź rozpoczęcie
shortowania na samej górce. Tak się nie da – kto mówi inaczej, ten jest kłamcą. Wyobraźcie
sobie, że cena GDXJ spadała przez ok. 250 tygodni. Jakie jest prawdopodobieństwo, że
zakupów dokonacie akurat w tygodniu, w którym cena osiąga minimum?
str. 33
Oczywiście takie działanie dotyczy osób, które mogą poświęcić rynkom finansowym
więcej czasu. Jeśli jednak ktoś z Was prowadzi firmę bądź też dobrze płatna praca zajmuje
mu większość dnia, najlepiej oprzeć inwestycje na którymś z opisanych wyżej modeli PPT
lub posiłkować się informacjami, które wysyłam w ramach „Kopiowania ruchów Tradera”.
Tym przykładem chciałem pokazać Wam, że jeśli macie już pewne doświadczenie
i dysponujecie sporą ilością czasu na analizy, to nie musicie ograniczać się wyłącznie do
jednego modelu portfela. Pamiętajcie jednak, by nie popaść w skrajność – w portfelu
musi znaleźć się miejsce dla różnych grup aktywów. Dodatkowo jedna grupa nie może
zdominować reszty.
Ostatni przykład odnosi się do sytuacji skrajnych, kiedy rynek przez jakiś czas totalnie
szaleje. W takich momentach zdarza mi się wykorzystywać bardzo zmienny i ryzykowny
instrument, jakim są opcje. Robię to, aby zwiększyć szanse na duży zysk, ale pamiętam,
by wartość takiej pozycji nie przekraczała 1% mojego portfela. Ostatecznie w przypadku
opcji czymś normalnym jest strata czy zysk rzędu 40–60%. Trzeba się pilnować.
str. 34
Źródło: stockcharts.com
Nie muszę dodawać, że przy odpowiednio zakupionej opcji może to oznaczać wzrost rzędu
kilkuset procent.
Kiedy wiosną 2019 roku po raz kolejny mieliśmy do czynienia z okresem skrajnego
optymizmu, zauważyłem, że także smart money korzystają z tego, że VIX jest na skrajnie
niskim poziomie. Pokazuje to poniższy wykres, na którym pozycje netto smart money
oznaczono na zielono.
Źródło: finviz.com
str. 35
Czerwonymi kółkami zaznaczono okresy, kiedy na rynku dominował skrajny optymizm.
Było tak pod koniec 2017 roku, we wrześniu 2018 roku oraz na początku 2019 roku. Za
każdym razem VIX spadał w okolice 10–15 punktów. Były to jednocześnie momenty,
w których smart money zaczynali ostro powiększać pozycje na wzrosty VIX. Niedługo
później dochodziło do wybicia indeksu zmienności.
Kiedy zauważyłem tę prawidłowość, sam również postanowiłem zakupić opcję call na VIX.
Było to jeszcze w marcu 2019 roku. Dwa miesiące później zamknąłem ją z 15-procentowym
zyskiem.
Rzadko zdarza się, aby inwestorzy poświęcali większą uwagę gotówce w portfelu. Dyskusje
odnoszą się głównie do tego, które akcje należy posiadać, bądź też jakie aktywa nabyć
poza akcjami (obligacje, nieruchomości itd.). Z kolei bardzo rzadko możemy poczytać
o tym, jaki jest optymalny poziom gotówki w portfelu.
W przypadku wcześniejszych modeli gotówka albo nie była uwzględniana, albo zajmowała
konkretną część portfela, np. 25% w przypadku Harry’ego Browne’a.
Jeśli akcje są drogie, RSI dla głównych indeksów wynosi ok. 70 lub więcej, a na rynku
dominuje optymizm, to zdecydowanie jest to czas, aby trzymać w portfelu dużo gotówki
(o ile banki centralne akurat nie odpaliły gigantycznego dodruku). Przez „dużo” mam na
myśli 20-30%, a w skrajnych przypadkach nawet ponad 40% portfela w gotówce.
Dla odmiany, jeśli jesteśmy po spadkach, akcje stają się tanie, a inwestorzy nie chcą słyszeć
o nowych zakupach, to jest to ciekawy moment do wejścia na rynek. Jeśli jest NAPRAWDĘ
tanio (P/E dla rynków wschodzących wynosi 5–7, a dla USA ok. 10), to jest to sytuacja,
w której warto zapakować się w akcje i zostawić dosłownie kilka procent gotówki.
Dlaczego ten temat jest tak istotny? Średnioroczny zwrot z akcji na przestrzeni ostatnich
str. 36
dekad to 9–10%. Aby generować lepsze wyniki, trzeba postępować według wielu zasad,
z których jedna z ważniejszych brzmi: trzymaj się gotówki, kiedy jest drogo, inwestuj,
kiedy inni nie chcą słyszeć o akcjach.
Posiadanie dużej ilości gotówki umożliwi Wam dokonywanie zakupów pod koniec bessy
lub na początku hossy, kiedy aktywa są skrajnie tanie. To klucz do świetnych wyników,
ponieważ wybicie w pierwszym roku po bessie niemal zawsze jest bardzo silne.
Przeanalizujmy przykłady z XXI wieku, kiedy to dwukrotnie mieliśmy do czynienia z silnymi
spadkami na rynkach.
Najpierw lata 2000–2002, kiedy doszło do pęknięcia bańki spekulacyjnej na rynku akcji
w USA. Indeks S&P 500 stracił wówczas ok. 50%. Z kolei już w roku 2003 akcje dały zarobić
26,4% i to pomimo faktu, że pierwszy kwartał rynek zakończył na minusie.
Źródło: stockcharts.com
Historia powtórzyła się przy okazji kolejnej bessy. Rynek zaczął obsuwać się jeszcze w 2007
roku, a w 2008 roku doszło do naprawdę mocnych spadków. Akcje stały się tanie, a poziom
pesymizmu był gigantyczny. Banki centralne uruchomiły skup aktywów. W efekcie indeks
S&P 500 w 2009 roku dał zarobić 23,5%.
str. 37
Źródło: stockcharts.com
Oczywiście zwrot za 2009 rok mógłby wynosić blisko 50%, gdyby ktoś zakupił akcje
w marcu, jednak takie gdybanie nie ma sensu. Nigdy nie celujcie w dołek, bo w 95%
przypadków się to nie uda. Obserwujcie, co się dzieje, sprawdzajcie wyceny, czytajcie
dane dotyczące nastrojów. Jeśli rynek jest po silnych spadkach, a Wy macie gotówkę,
to skupujcie najciekawsze aktywa w transzach, nigdy naraz. Zawsze może się okazać, że
rynek po Waszych zakupach stracił kolejne 10%.
Tymczasem większość inwestorów bardziej interesuje się spółkami, które Buffett trzyma
w portfelu. Wszystko dlatego, że przeciętny inwestor nie potrafi zarządzać gotówką. Jego
strategia jest prosta: wybrać spółki i zarobić – jak najszybciej, jak najwięcej. Efekt jest
taki, że inwestorzy trzymają niewielkie pozycje gotówkowe, nawet gdy akcje są bardzo
drogie. Kiedy dochodzi do spadków, pojawia się strach i zaczyna ucieczka od aktywów.
Udział gotówki w portfelach nagle zaczyna rosnąć, mimo że akcje stają się coraz tańsze.
Potwierdzają to dane z Amerykańskiego Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych
(AAII). W górnej części wykresu widzicie indeks S&P 500, a w dolnej – poziom gotówki
w portfelach indywidualnych inwestorów.
str. 38
Źródło: sentimenttrader.com
Na czerwono zaznaczyłem dane ze stycznia 2018 roku. Był to moment, kiedy rynek
przeszedł z powolnych wzrostów do prawdziwego rajdu. Ceny rosły w szybkim tempie,
a wśród inwestorów panował skrajny optymizm. Nastroje były tak dobre, że udział gotówki
w portfelach indywidualnych inwestorów spadł do 13% (najniższy poziom od 18 lat!).
Większość pakowała środki w akcje.
Wtedy też uznałem, że na rynku mamy do czynienia z manią. Zamknąłem pozycje na rynki
w Rosji, Nigerii i Turcji. Sprzedałem akcje Mosaic Company oraz PotashCorp. Zaledwie
trzy tygodnie później na rynku doszło do 10-procentowej korekty. Przecena nie była może
powalająca, ale moim celem jest żebyście zobaczyli, że również w przypadku gotówki
należy postępować dokładnie odwrotnie, niż robi to większość. Z pewnością nie ma nic
przyjemnego w trzymaniu 25% portfela w gotówce, kiedy media informują o kolejnych
rekordach giełdy. To naprawdę trudne do wytrzymania. W długim terminie jednak takie
podejście jest najlepszym rozwiązaniem.
str. 39
pracę (bo przegapił okazję do zarobienia na wzrostach). Wniosek? Jeśli trzymacie środki
w funduszu inwestycyjnym i są to całe Wasze oszczędności, to wybraliście najgorsze
z możliwych rozwiązań.
str. 40
bankierów centralnych. Jedno mogę polecić z całą pewnością: nie ograniczajcie pozycji
gotówkowej do zera, póki atmosfera wokół akcji nie będzie dramatyczna, a dziennikarze
nie będą ogłaszać „końca rynku akcji”, jak to było w 1979 roku (okładka na poprzedniej
stronie).
Wybrane akcje
Będąc u progu nowej hossy (tzn. kiedy spadki trwają kilkanaście miesięcy, a gospodarka
jest na dnie), warto przypomnieć sobie gdzie kapitał kierował się w poprzednim cyklu.
Jeśli dominowały Stany Zjednoczone, to w ich przypadku spadki były największe (jak
w latach 2000–2002) i inwestorzy są chwilowo zniechęceni do tamtejszej giełdy. W takich
okolicznościach warto inwestować na rynkach wschodzących. Dla odmiany, jeśli mamy
sytuację jak w 2009 roku (tuż po bessie, największe spadki na rynkach EM), wówczas warto
zwrócić uwagę na rynki rozwinięte.
str. 41
Cykliczność przepływów kapitału jest prawdopodobnie jeszcze ważniejsza, kiedy akcje są
drogie. Z jednej strony wciąż chcemy mieć jakąś małą ekspozycję na akcje, z drugiej zaś,
chcemy zapewnić sobie maksimum bezpieczeństwa. Dlatego też warto sprawdzić, które
rynki w trakcie trwającej hossy radziły sobie najgorzej i wciąż są wycenione stosunkowo
atrakcyjnie. Jeśli weźmiemy pod uwagę obecny cykl, to widać wyraźnie, że rynek w USA
ma za sobą silne wzrosty, a rynki EM prezentowały się dość przeciętnie.
Źródło: stockcharts.com
Przekłada się to również na wyceny, które w przypadku USA są znacznie wyższe. Wychodzi
na to, że rynki wschodzące mają większy potencjał do wzrostów w kolejnych latach.
Z kolei spółki value zazwyczaj odznaczają się dużą stabilizacją, zwłaszcza na tle spółek
growth. Często działają w nudnych branżach, gdzie zapewniły sobie ugruntowaną
pozycję. Ich notowania zachowują się dużo spokojniej, niż jest to w przypadku spółek
growth. Przedsiębiorstwa typu value cieszą się zainteresowaniem zwłaszcza wśród
długoterminowych inwestorów.
str. 42
Podobnie jak w przypadku USA i rynków wschodzących także spółki growth i value
nie notują równomiernego napływu kapitału. Jeśli w trakcie jednej hossy lepiej radzą
sobie tzw. spółki prowzrostowe, to w kolejnym cyklu dominują przedsiębiorstwa z tzw.
wartością wewnętrzną.
Co ciekawe, te zmiany są silnie skorelowane z przepływami USA vs. EM. Jeśli w danym
cyklu kapitał płynie głównie do Stanów Zjednoczonych, to na amerykańskiej giełdzie
dominują spółki growth. Z kolei w okresie dominacji rynków wschodzących lepiej radzą
sobie spółki value. Na poniższym wykresie możecie zobaczyć różnicę między indeksami
spółek growth i value (im wyżej, tym droższe spółki growth względem value).
Źródło: stockcharts.com
str. 43
Źródło: stockcharts.com
Wykres obejmuje okres od czerwca 2000 roku do marca 2003. Wówczas powstały ETF-y
dla spółek growth i value. Był to również koniec hossy internetowej. W trakcie kolejnych
niespełna trzech lat spółki growth (na niebiesko) straciły 57%, a spółki value – niecałe 20%.
Warto przypomnieć, że aby odrobić stratę rzędu 57%, trzeba wygenerować zysk 132%.
Z kolei przy stracie 20% potrzeba nam odbicia 25% i już wychodzimy na zero. To kolejny
przykład, że warto trzymać się niedowartościowanych i lekceważonych aktywów.
Jeśli chodzi o typy spółek, bardzo często pojawia się również rozróżnienie pomiędzy
spółkami technologicznymi a sektorami o nieco bogatszej tradycji (budownictwo,
przemysł). Zazwyczaj po angielsku określa się to jako „technology vs. real economy”. Taki
podział jest jednak na tyle zbliżony do „growth vs. value”, że nie ma sensu rozpisywać się
szczegółowo na ten temat.
Kolejny podział odnosi się do tego, jak spółki (czy też dane branże) reagują na wahania
koniunktury gospodarczej.
Pierwsza grupa to tzw. spółki cykliczne. Ich wyniki są silnie skorelowane ze wzrostem
gospodarczym. Jeśli gospodarka danego kraju kwitnie, spółki cykliczne zazwyczaj radzą
sobie znakomicie. Dla odmiany, jeśli nadchodzi recesja, to te same przedsiębiorstwa notują
bardzo duże spadki zysków lub generują straty.
Jakie sektory oraz działające w nich spółki możemy zaliczyć do cyklicznych? Z pewnością
str. 44
są to technologie, przemysł, finanse i sektor dóbr luksusowych.
Drugą grupę stanowią spółki, których produkty i usługi nie odczuwają aż tak silnych wahań
popytu, nawet w czasie recesji. W związku z tym ich wyniki utrzymują się na podobnych
poziomach, a ewentualna regularna dywidenda jeszcze bardziej stabilizuje notowania.
Spółki z tej grupy określa się mianem „defensywnych”. Działają one w następujących
sektorach: dobra podstawowe, opieka zdrowotna i sektor użyteczności publicznej.
Dla ułatwienia w każdym przypadku indeks S&P 500 oznaczony jest na czarno. Pozostałe
kolory dotyczą indeksów dla poszczególnych sektorów.
Na początek bessa pomiędzy marcem 2000 roku a marcem 2003 roku w wykonaniu
spółek cyklicznych (kolor pomarańczowy – sektor wydobywczy, kolor złoty – finanse, kolor
brązowy – dobra luksusowe, kolor szary – technologie).
Źródło: stockcharts.com
Jak widać, sektory cykliczne radziły sobie dobrze, a za zdecydowaną większość spadków
odpowiadały spółki technologiczne. Można powiedzieć, że w tamtym momencie bańkę
tworzyły głównie spółki z jednego sektora i to na nich skupiali się inwestorzy.
str. 45
Źródło: stockcharts.com
Jak widać, zarówno sektor dóbr podstawowych (na zielono), opieki zdrowotnej (na
czerwono), jak i użyteczności publicznej (na niebiesko) wypadły wyraźnie lepiej od indeksu
S&P 500.
Jak było przy okazji kolejnej bessy (lipiec 2007 – marzec 2009)? Ponownie wykres
porównujący główny indeks i spółki cykliczne.
Źródło: stockcharts.com
str. 46
Spółki cykliczne spadały podobnie jak indeks (ok. 50%) bądź znacznie silniej (−82%
w przypadku sektora finansowego). Przy takich stratach, większość inwestorów
w popłochu ucieka z rynku. Inni podejmują duże ryzyko, licząc, że szybko wyjdą na zero.
Tylko małej części udaje się przetrwać i wyjść na plus w kolejnych latach.
Źródło: stockcharts.com
Ponownie wszystkie indeksy okazały się lepsze od S&P 500. Straty nie były małe, ale
nawet najgorszy sektor defensywny (−40%) stracił mniej niż najlepszy sektor cykliczny
(−47%).
str. 47
Źródło: stockcharts.com
O ile główny indeks urósł znacząco, bo aż o 330%, o tyle wynik ten i tak wygląda dość
marnie przy dobrach luksusowych (757%), technologiach (582%) czy finansach (561%).
W tym gronie jedynie sektor wydobywczy radził sobie słabiej od rynku, co w dużej mierze
było związane z bessą na rynku surowców (przede wszystkim lata 2011–2016).
Źródło: stockcharts.com
Sektor opieki zdrowotnej wygenerował wzrosty lepsze niż S&P 500, natomiast różnica nie
jest tutaj zbyt duża. Gorzej od rynku spisały się dobra podstawowe i przedsiębiorstwa
użyteczności publicznej.
str. 48
d) Różne rodzaje ETF-ów i indeksów
Poza wymienionymi wyżej grupami akcji (growth vs. value, defensywne vs. cykliczne)
jest jeszcze wiele innych kryteriów rozróżniania spółek. Z pomocą przychodzi nam tutaj
specjalna podstrona na portalu Seeking Alpha.
Plusem tego źródła jest fakt, że szybko możemy dowiedzieć się, które ETF-y w ostatnim
roku wypadały dość kiepsko na tle konkurencji. Jak wiecie z rozdziału poświęconego
portfelowi MOAR, jeśli ETF jest fundamentalnie tani, a przy okazji silnie potaniał w ciągu
ostatniego roku, to mamy spore szanse na bardzo dobry wynik w kolejnych latach. Tutaj
z pomocą przychodzi nam właśnie strona Seeking Alpha. Wystarczy rzut oka i już wiemy,
którym branżom czy rynkom warto poświęcić najwięcej uwagi, a których powinniśmy
unikać (są po silnych wzrostach). Na poniższej grafice widzimy ETF-y dające ekspozycję
na odnawialne źródła energii oraz branże związane z konsumpcją. Są one uszeregowane
według wyników za ostatni rok.
Źródło: seekingalpha.com
Szybki rzut oka pozwala stwierdzić, że spółki związane z kolektorami słonecznymi w ciągu
ostatniego roku dały zarobić prawie 40%, z kolei od początku roku kalendarzowego – aż
57%! W przypadku tego ETF-u potencjał do wzrostów został zatem mocno ograniczony.
str. 49
e) Wybór rynków akcji na podstawie CAPE
Teoretycznie mógłbym przedstawić Wam mój aktualny portfel, abyście sugerowali się nim
przy własnych inwestycjach. To byłoby wygodne rozwiązanie – mniej czasu poświęcanego
przeze mnie na pisanie i mniej czasu poświęcanego przez Was na naukę.
Niestety, droga na skróty często nie jest dobrym rozwiązaniem. Nie chodzi mi nawet o to,
że po wydaniu książki sytuacja na rynku może się szybko zmienić. Najważniejszy jest fakt,
że mój portfel dla części z Was mógłby być katorgą. Dlatego też po prostu zwrócę Wam
uwagę na kilka aspektów, które są kluczowe podczas odpowiedzi na pytanie: jaki portfel
będzie dla mnie odpowiedni?
Zmienność a zyski
ETF GDXJ daje ekspozycję na spółki wydobywające złoto i srebro. Jego specyfikę
i perspektywy opisywałem w II tomie książki. Kilka stron wcześniej widzieliście wspaniałe
wybicie, jakie GDXJ zanotował za sprawą wzrostów cen metali na początku 2016 roku.
Wzrosty sięgnęły prawie 200% na przestrzeni kilku miesięcy! W tamtym okresie nie było
aktywów, które przynosiłyby lepsze wyniki. Okazało się, że moja strategia trzymania dużej
ilości GDXJ w portfelu była słuszna. Skupmy się jednak na tym, co poprzedzało wybicie.
Mam na myśli bessę w metalach szlachetnych, która doprowadziła do drastycznej
przeceny GDXJ. Doszło do niej w latach 2011-2016, kiedy to fundusz stracił 88%.
str. 50
Załóżmy, że widząc spadki GDXJ, wykazaliście się cierpliwością i dokonaliście zakupu
dopiero w grudniu 2014 roku, nabywając jednostkę ETF-u za 21 USD (czyli 85% poniżej
szczytu!). Okazałoby się, że przez kolejny rok Wasza inwestycja straciła 24%. Czy to dużo?
Zakładając, że zainwestowaliście 30 000 zł, strata wyniosłaby 8200 zł. Sporo.
Z drugiej strony w tym samym okresie inwestycja w złoto przyniosłaby najpierw 10%
straty, a potem 33% wzrostu w pierwszym półroczu 2016 roku. Problem polega na tym,
że mniej odporni inwestorzy nie wytrzymaliby roku spadków z GDXJ. Być może porzuciliby
inwestycję w najgorszym momencie (tracąc 1/4 kapitału). W takiej sytuacji błędem byłoby
wybranie aktywów, których zmienność była ponad ich siły. W jaki sposób można uodpornić
się na duże wahania na giełdzie? Jest kilka elementów, które mogą pomóc inwestorom
w tej kwestii. Oto one.
Edukuj się!
To wszystko bardzo istotne kwestie. Wiedza na ich temat w większości przypadków daje
inwestorom spokój i pozwala im uniknąć emocjonalnych reakcji. Przykładem niech będzie
ostatni z wymienionych punktów – poznanie specyfiki aktywów.
str. 51
Weźmy pod uwagę dwóch przykładowych inwestorów.
Inwestor nr 2 ma dużą wiedzę o giełdzie. Jest świadomy wyceny ETF-u oraz jego
zmienności. Zdaje sobie sprawę, że jeśli cena miedzi zmieni się o 1%, to notowania
producentów miedzi zmienią się o 2–3%, czasami bardziej.
Dwa dni później z Chin (odpowiadających za połowę konsumpcji miedzi) docierają nieco
słabsze dane gospodarcze. Informacje szybko odbijają się na cenach miedzi, która w kilka
dni spada o 4,5%. Z kolei ETF dający ekspozycję na producentów miedzi spada o 13%.
Inwestor nr 1 będzie w szoku, zwłaszcza jeśli zainwestował dużą część swojego portfela.
Nie rozumie, dlaczego notowania spadły tak bardzo, przecież na świecie nie zdarzyło
się nic nadzwyczajnego. Podejrzewa, że coś może być nie tak z wybranym przez niego
instrumentem. Decyduje się sprzedać ETF, nim straci więcej.
Inwestor nr 2 z pewnością nie jest zachwycony całą sytuacją. Rozumie jednak, że ETF
zareagował zgodnie ze swoją specyfiką. Jego wskaźnik RSI wynosi teraz ok. 30. Wychodzi
zatem na to, że ETF jest fundamentalnie tani, a krótkoterminowo – bardzo tani. Dodatkowo
wokół miedzi zapanował akurat skrajny pesymizm, który zazwyczaj trwa bardzo krótko.
Inwestor nr 2 rozumie, że to najgorszy moment na sprzedaż. Aby się uspokoić, przypomina
sobie, dlaczego podjął decyzję o zakupie ETF-u. Wie, że nie była ona przypadkowa.
Dzięki temu łatwiej jest mu przejść przez spadki.
Druga kwestia związana z edukacją dotyczy tego, czy jest ona kontynuowana, czy też
inwestor zamierza poświęcić 2–3 miesiące na naukę (jak niektórzy moi kursanci), zbudować
portfel, a potem skupić się na swojej pracy.
Jeśli ktoś wybiera taką „jednorazową” edukację, to lepiej, żeby w inwestycjach oparł się
na którymś z wymienionych modeli PPT. Takie rozwiązanie wymaga od inwestora jedynie
tego, żeby raz do roku przysiadł do portfela, sprawdził wynik i dokonał takich zmian, aby
str. 52
proporcje aktywów były odpowiednie.
Oczywiście sytuacja wygląda inaczej, jeśli ktoś ma czas, by na bieżąco się edukować,
sprawdzać wyceny i obserwować poczynania banków centralnych. Taki inwestor stale się
rozwija i z czasem dochodzi do momentu, w którym jest w stanie nieco aktywniej działać
na rynku, np. reagować na różne niespodziewane wydarzenia. Z myślą o takich osobach
stworzyłem „Kopiowanie ruchów Tradera”, czyli specjalną usługę dla absolwentów mojego
kursu. Zainteresowane osoby dostają mailowo informacje na temat każdej zmiany w
moim portfelu.
Moim zdaniem to bzdura. Skład portfela inwestycyjnego powinien być uzależniony głównie
od wspomnianej wyżej wiedzy, a także od nawyków i sposobu myślenia danej osoby. Co
mam na myśli?
Wyobraźcie sobie 30-latka, osobę pracującą w dużej korporacji, działającą cały czas
na wysokich obrotach. W jego życiu dużo się dzieje, ważny jest nieustanny rozwój,
pokonywanie kolejnych szczebli w karierze oraz stopniowe powiększanie majątku. Ze
względu na rosnące oszczędności decyduje się on na założenie konta brokerskiego. Przy
okazji stara się zgłębiać temat. Na portalu dla inwestorów wyczytał, że średni zysk rynku
akcji za ostatnie dziesięć lat to 15%. Uznaje więc, że jest to plan minimum. Ma pewną
wiedzę, więc nie kupuje pojedynczych akcji, ale ETF-y na konkretne sektory, które jego
zdaniem mają świetne perspektywy.
Po dokonanych zakupach codziennie sprawdza stan konta. Mija miesiąc, a konto jest
zaledwie 0,5% na plusie. Inwestor zaczyna się niecierpliwić, bo nie tak to sobie wyobrażał.
Czyta o innych rozwiązaniach, zwraca uwagę na spółki, które rosną w szybkim tempie.
str. 53
Dochodzi do wniosku, że część nudnych ETF-ów trzeba zamienić na akcje popularnych
przedsiębiorstw.
Dla kontrastu weźmy pod uwagę inwestora, który zbliża się do sześćdziesiątki. Udało
mu się odłożyć środki, które powinny pozwolić mu spokojnie spędzić dwadzieścia lat na
emeryturze. Jak wiadomo, lokaty oferują odsetki niższe od inflacji, więc inwestor trzyma
swoje środki głównie na giełdzie. Nie ma zbyt wielkiej wiedzy na temat rynku akcji, ale stara
się ograniczać koszty transakcji, inwestując z wykorzystaniem ETF-ów. Do inwestowania
podchodzi spokojnie i zdaje sobie sprawę, że co jakiś czas trafia się słabszy rok.
Mamy zatem dwie postacie. Nie wiem, jak będą różniły się ich wyniki po roku. Wiem jednak,
kto wypadnie lepiej w dłuższej perspektywie czasowej. Będzie to ten starszy, 60-letni
inwestor. Skąd mogę to wiedzieć?
Jak widać, wiedza może wspierać naszą odporność psychiczną, ale złe nawyki i błędne
przekonania mogą ją osłabiać. Dlatego też postanowiłem, że ostatni dział tomu, który
trzymacie w ręku, będzie dotyczył psychologii inwestowania. Nie omijajcie tego tematu.
Błędy opisane w części poświęconej psychologii mogą pomóc w rozwoju zarówno
początkującym, jak i doświadczonym inwestorom.
Jeśli okaże się, że Wasza odporność psychiczna jest wystarczająca, a do tego ciągle się
edukujecie, nie ma powodu, byście nie mogli aktywnie inwestować na rynkach z użyciem
większości swoich środków. Jeśli jednak któryś z tych elementów (wiedza lub psychika)
szwankuje, to ograniczcie budżet inwestycyjny lub też działajcie zgodnie z którymś
z portfeli PPT.
str. 54
Weryfikuj portfel w kontekście sytuacji życiowej
Poza wiedzą i sferą mentalną, jest jeszcze jeden istotny czynnik. Chodzi o sytuację
życiową każdego z nas. Objaśnię to pokrótce na przykładach. Przyjrzymy się sytuacji trójki
inwestorów.
Jacek ma 33 lata i jest przedsiębiorcą. Prowadzi firmę z branży IT. Zarobione środki dzieli
pomiędzy giełdę a spłacanie kredytu, który pochłania 1500 zł miesięcznie.
Jeśli zakładamy, że każda z tych osób inwestuje aktywnie, to ich portfele nie
powinny wyglądać tak samo. Kuba jest bardzo silnie uzależniony od sytuacji na rynku
nieruchomości. Ewentualna recesja może spowodować, że jego majątek szybko skurczy
się o 25%. Dlatego też na giełdzie powinien unikać inwestowania w REIT-y. Znaczącą część
w jego portfelu powinny stanowić aktywa, które w przeciwieństwie do nieruchomości
dobrze radzą sobie w warunkach deflacji, czyli gotówka i obligacje.
Gotówka powinna mieć także spory udział w portfelu Jacka, który musi spłacać kredyt
niezależnie od koniunktury. Dopiero po odłożeniu ok. 30 tys. zł (raty kredytu na kolejne
dwadzieścia miesięcy) Jacek może zacząć myśleć nad inwestycjami.
Z kolei portfel Janiny z pewnością musi mieć sporą ekspozycję na aktywa rosnące
w okresie wysokiej inflacji, głównie chodzi o aktywa materialne. W takiej sytuacji zysk
z inwestycji pozwoli jej m.in. pokryć wzrost kosztów wynajmu mieszkania.
Jak widać, każda sytuacja jest inna. Części przypadków przyjrzę się dokładniej w trakcie
„Case study” w IV tomie książki.
W każdym z modelowych portfeli udział akcji wynosi minimum 25%. Tym dziwniejszy
może wydawać się fakt, że w chwili, kiedy piszę tę książkę, akcje w moim portfelu zajmują
10%. Czy jestem aż tak negatywnie nastawiony na kolejne miesiące? Nie do końca.
str. 55
Jak się okazuje, często problem dotyczy tego, w jaki sposób klasyfikujemy dane aktywa.
Ostatecznie w moim portfelu znajdują się np. akcje Mosaic Company (surowce rolne),
Gazpromu (surowce energetyczne) czy też ETF na spółki wydobywające złoto i srebro. Ktoś
mógłby zatem powiedzieć: to wszystko są akcje! Skoro tak, to udział akcji w moim portfelu
nagle rośnie do 30%.
Ja jednak wolę być w tej kwestii dość drobiazgowy i dzielić portfel na akcje, surowce,
metale szlachetne, obligacje, waluty oraz pozycje short. Dlaczego? Żeby uniknąć
nieporozumień. Kiedy słyszymy o części portfela dedykowanej akcjom, to zazwyczaj
mamy na myśli główne indeksy w poszczególnych krajach czy regionach. One faktycznie
zachowują się w dość podobny sposób.
Źródło: stockcharts.com
Różnica jest widoczna gołym okiem. Akcje w USA jako całość spisywały się bardzo dobrze,
producenci nawozów słabo, a spółki wydobywające złoto i srebro – beznadziejnie.
Oczywiście był to też okres tuż po pęknięciu bańki w surowcach, co spotęgowało różnicę
w wynikach. Inflacja spowalniała, a globalna gospodarka rozwijała się (głównie za sprawą
Azji).
str. 56
Do rozjazdu pomiędzy szerokim rynkiem akcji a producentami surowców dochodzi
także w warunkach bardzo wysokiej inflacji. Amerykańskie Stowarzyszenie Inwestorów
Indywidualnych przeanalizowało zachowania poszczególnych aktywów w latach 1970–
2015. Kiedy wzięli pod uwagę wyłącznie okresy z ponadprzeciętną inflacją, okazało się,
że surowce wypracowywały 15% zysku rocznie – i to już po uwzględnieniu inflacji! Dla
porównania w przypadku dużych i małych spółek z USA było to odpowiednio 6% i 4,5%.
Podobnie sprawy mają się w przypadku producentów metali szlachetnych. Kiedy inflacja
idzie w górę i staje się wyższa od oprocentowania lokat, ludzie rzucają się na złoto i srebro.
Rosną ceny metali, a jeszcze bardziej - notowania ich producentów. Dobitnie udowodniły
to lata 70. Wspominałem Wam już, że akcje nominalnie poruszały się wówczas w trendzie
bocznym, ale realnie zanotowały ogromne straty. Z kolei złoto radziło sobie znakomicie
i rosło w szybkim tempie. W efekcie indeks producentów złota wzrósł w tym okresie
o niemal 1000%!
Źródło: goldchartsrus.com
Jeśli cofniemy się w czasie o kilka kolejnych dekad, okaże się, że w trakcie niepewności na
giełdzie producenci metali szlachetnych mogą zachowywać się zupełnie inaczej niż reszta
rynku. Mam na myśli lata 1929–1935, czyli okres Wielkiego Kryzysu w USA. Do października
1929 roku rynek akcji rósł jak na drożdżach. Później zaczęły się duże problemy i coraz
więcej osób uciekało do aktywów materialnych, przede wszystkim do złota.
str. 57
Przykładem tego, co się wówczas działo, jest porównanie spółki wydobywczej Homestake
Mining oraz indeksu Dow Jones.
Jakby tego było mało, sytuacja nie uwzględnia dywidend. Akcje Homestake w 1929 roku
były do kupienia po 80 USD. Z kolei w 1935 roku spółka wypłacała 56 USD dywidendy! Nie
trzeba zatem dodawać, że realnie Homestake Mining w tym tragicznym dla USA okresie
dało zarobić znacznie więcej niż 520%.
Podsumowując, pytanie nie brzmi, ile procent akcji trzymamy w portfelu, ale jakie
akcje. Dlatego tak bardzo rozgraniczam producentów metali szlachetnych czy surowców
od ETF-ów dających ekspozycję na całe rynki. Jeśli czeka nas scenariusz inflacyjny, to
aktywa materialne poradzą sobie nieporównywalnie lepiej niż główne indeksy. Jeśli
natomiast dojdzie do typowo deflacyjnego krachu, mnóstwo osób przypomni sobie
o złocie i będziemy mieć częściową powtórkę z czasów Wielkiego Kryzysu. Nie ukrywam,
że scenariusz nr 2 jest mniej prawdopodobny – determinacja banków centralnych do
ratowania rynków jest zbyt duża, byśmy mieli zobaczyć na giełdzie spadki przekraczające
70%.
Inflacja towarzyszy nam przez większość czasu, natomiast nie zawsze utrzymuje się ona na
stałym poziomie. Czasem spada, a czasem zaskakuje swoimi wzrostami. Z perspektywy
inwestora to bardzo duża różnica, ponieważ jedne aktywa radzą sobie znakomicie,
gdy inflacja spada, a drugie zyskują, kiedy zaczyna wymykać się spod kontroli banków
centralnych.
Zacznijmy od akcji, ponieważ to z nimi wiążą się pewne błędne przekonania inwestorów.
Panuje opinia, że akcje są dobrym zabezpieczeniem przed inflacją. W teorii brzmi to nawet
przekonująco: skoro inflacja rośnie, to przedsiębiorstwa uwzględniają ją i podnoszą ceny
swoich dóbr i usług. W efekcie zyski spółek powinny rosnąć wraz ze wzrostem inflacji. Przy
str. 58
wzroście zysków powinna rosnąć także cena akcji, co miałoby zapewniać nam ochronę
przed inflacją. Jak jest w rzeczywistości?
Jeśli weźmiemy pod uwagę lata 70., kiedy to inflacja wzrosła bardzo mocno i utrzymywała
się przez całą dekadę, to przekonamy się, że doszło do rozjazdu między zyskami spółek
a ich notowaniami. Na przestrzeni dziewięciu lat (od początku 1971 roku do końca 1979
roku) zyski firm z indeksu S&P 500 wzrosły o 48%. Niestety, z notowaniami stało się
odwrotnie. Wyceny największych amerykańskich spółek stopniały o niemal 40%. Dobrym
zobrazowaniem tamtego okresu jest wykres wskaźnika cena/zysk, który w latach 1971-
1979 spadł o 57%. Na koniec lat 70. akcje w USA stały się bardzo tanie.
Źródło: macrotrends.net
W rzeczywistości akcje radzą sobie lepiej, kiedy inflacja spada bądź utrzymuje się na
podobnym poziomie. Potwierdza to kolejny wykres, na którym roczne zwroty z akcji (kolor
czerwony) prezentują się zadowalająco w przypadku okresów spadającej i stabilnej inflacji
(odpowiednio lewa i środkowa część grafiki).
str. 59
Źródło: raport „In Gold We Trust” autorstwa Incrementum
Jednocześnie grafika potwierdza to, o czym wspomniałem już, opisując model Harry’ego
Browne’a. Jeśli mamy do czynienia z rosnącą inflacją (prawa część grafiki), to akcje i
obligacje (fixed income – kolor ciemnoszary) radzą sobie bardzo słabo.
Co się okazało? Spośród kilkunastu grup aktywów, tylko cztery radziły sobie dużo
lepiej w okresach zaskakująco wysokiej inflacji. Były to: surowce, złoto, akcje w krajach
rozwijających się i obligacje krajów z całego świata. Ostatnia grupa może być zaskoczeniem,
str. 60
przy czym kluczowy wpływ na jej wynik miał zapewne wzrost cen obligacji z rynków
wschodzących (głównie gospodarek uzależnionych od surowców). Ostatecznie im wyższe
ceny surowców, tym większe zyski przedsiębiorstw z krajów emerging markets. Im większe
ich zyski, tym wyższe wpływy do budżetów tych państw, co daje im stabilizację finansową.
Oczywiście w międzyczasie w krajach rozwijających się rośnie poziom zatrudnienia
i mamy do czynienia z wysokim wzrostem gospodarczym oraz umocnieniem się waluty.
Nie powinien zatem dziwić fakt, że przy nadspodziewanie wysokiej inflacji akcje i obligacje
z krajów EM zyskują na wartości.
Podsumowując, w okresach spadającej i stabilnej inflacji bardzo dobrze radzą sobie akcje
i obligacje. Jeśli mamy do czynienia z kryzysem i deflacją, najlepiej wypada gotówka.
Z kolei kiedy inflacja przybiera wysokie wartości, dobrze sprawdzają się surowce i metale
szlachetne. W kontekście metali szlachetnych muszę jednak zaznaczyć jedną istotną
kwestię. W niektórych przypadkach pomimo wysokiej inflacji mamy również wysokie
stopy procentowe, dzięki czemu lokaty oferują zadowalające oprocentowanie. Wówczas
część inwestorów nawet nie pomyśli o złocie. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, kiedy
stopy procentowe są niższe niż inflacja. Mówimy wówczas o negatywnych realnych stopach
procentowych. Takie okresy zostały zaznaczone na grafice kolorem błękitnym. Jak widać,
w tym czasie cena złota silnie rosła.
str. 61
Drążąc ten temat dalej, ktoś mógłby stwierdzić: przecież w strefie euro mamy inflację oraz
zerowe stopy procentowe, a jednak złoto nie rośnie.
Gdzie tkwi błąd? Obserwujemy wyłącznie dolarową cenę złota. Tymczasem jeśli spojrzymy
na kraje, w których inflacja wyraźnie przewyższa stopy procentowe, to zobaczymy, że
złoto jest blisko historycznych szczytów. Na kolejnym wykresie przedstawiona została
cena złota wyrażona w euro.
Źródło: stockcharts.com
a) złoto jest nieustannie demonizowane, a jego cenę regularnie zbijają banki inwestycyjne;
str. 62
Następnie zostają zaskoczeni przez wydarzenia, które, jak się wydaje, były niemożliwe do
przewidzenia. Spadki, panika, bankructwa firm, problemy z płynnością, zamachy stanu,
wojny, głód.
Tymczasem…
Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie – George Santayana
Tak się składa, że polityką, giełdą, psychologią czy ekonomią rządzą pewne prawa, które
pozostają niezmienne. W efekcie co jakiś czas we wszystkich tych obszarach mamy do
czynienia z sytuacjami podobnymi do tych z przeszłości.
Wiem, że analiza zdarzeń historycznych to dość trudny temat, na który wielu z Was brakuje
czasu i sił. Ostatecznie po 8–10 godzinach pracy łatwiej jest wieczorem zasiąść do jakiegoś
ciekawego kryminału niż wspomnień któregoś z polityków. Dlatego też postaram się
opisać trochę wniosków, które sam zdołałem wyciągnąć na bazie przeczytanych książek
i artykułów. Moje przemyślenia powinny pomóc Wam w zarządzaniu portfelem.
Przedstawiciele banków centralnych oraz ważniejsi politycy mają bardzo duży wpływ
na rynki finansowe. W przypadku tych pierwszych można nawet stwierdzić, że ich
wypowiedzi są jednym z elementów prowadzenia polityki monetarnej. W przypadku tych
drugich wypowiedzi są podstawą działania – politycy skupiają się głównie na gadaniu.
str. 63
kontrolą. Robią tak niezależnie od tego, jak źle wygląda sytuacja. Chodzi o to, by uniknąć
paniki wśród społeczeństwa, a jeśli to niemożliwe, to odsunąć ją w czasie. Oczywiście
bankierzy i politycy robią to bardzo chętnie – któż nie chciałby korzystać z przywilejów,
będąc u władzy, a ewentualny kryzys przerzucić na następców.
Źródło: dircon.co.uk
1. Za naszych czasów nie dojdzie już do żadnego krachu – John Maynard Keynes, brytyjski
ekonomista, 1927 rok.
2. Mogę jedynie wyrazić sprzeciw wobec osób, które twierdzą, że jesteśmy świadkami
szaleństwa tłumu, a dobrobyt w naszym kraju zakończy się w najbliższym czasie – E.H.H.
Simmons, prezydent nowojorskiej giełdy, 12 stycznia 1928 roku.
3. Żaden z Kongresów USA nie działał w czasach, które cechowały się tak dobrymi
perspektywami jak obecne. W kraju panuje spokój i zadowolenie, mamy za sobą rekordowo
str. 64
długi okres dobrobytu – Calvin Coolidge, prezydent USA, 4 grudnia 1928 roku.
4. Spadki cen akcji są możliwe, ale o żadnym krachu nie może być mowy – Irving Fischer,
wpływowy amerykański ekonomista, 5 września 1929 roku.
5. Te spadki nie będą miały dużego wpływu na przedsiębiorstwa – Arthur Reynolds, dyrektor
Continental Illinois Bank of Chicago, w pierwszym dniu krachu.
12. Nie ma powodów do niepokoju – Andrew Melion, sekretarz skarbu, luty 1930 roku.
Jak widzicie, każda z tych wypowiedzi (oprócz ostatniej) była obliczona na utrzymanie
spokoju w społeczeństwie. Dla ludzi będących u władzy jest to kluczowe – sytuacja nie
może się wymknąć spod kontroli, a tłum nie może wyjść na ulice.
Teraz rzućmy okiem na coś bardziej aktualnego, czyli poprzednią hossę trwającą w latach
2003-2007. Stała ona pod znakiem gigantycznych wzrostów na rynkach wschodzących
oraz na rynku nieruchomości. Już w 2005 roku stało się jasne, że ceny domów i mieszkań
są bardzo wysokie, a rynek zaczynają przejmować spekulanci (nabywali domy tylko
po to, by za chwilę odsprzedać je drożej). Co wówczas mówili bankierzy centralni? Ben
Bernanke po objęciu stanowiska prezesa FED-u (2006 rok) zaczął zauważać, że wzrost cen
nieruchomości spowalnia. Za każdym razem dodawał jednak, że oczekuje się poprawy
sytuacji w kolejnych kwartałach bądź też wymieniał czynniki, które miały doprowadzić do
poprawy w gospodarce. W połowie 2007 roku Bernanke jasno dawał do zrozumienia, że
ewentualne spadki w obszarze nieruchomości nie będą mieć większego wpływu na resztę
gospodarki. Podkreślał również, że w 2008 roku tempo rozwoju USA powinno znowu
wrócić do długoterminowej linii trendu.
str. 65
Następczyni Bernanke, czyli Janet Yellen, w tamtym okresie również starała się
marginalizować znaczenie bańki w nieruchomościach. W październiku 2006 roku
stwierdziła, że jest to stosunkowo mała część gospodarki i ewentualne spadki cen domów
i mieszkań nie będą wymagały interwencji banku centralnego.
Już pod koniec 2008 roku stało się jasne, że Bernanke i Yellen nie mieli racji. W związku
z tym można było wyciągnąć jeden z dwóch wniosków: albo na prezesa FED-u wybiera się
kompletnych kretynów, albo Bernanke i Yellen chcieli po prostu jak najdłużej trzymać ludzi
w nieświadomości.
Końcowy wniosek: politycy ani bankierzy centralni w 95% przypadków nie troszczą
się o obywateli. Jeśli trwa hossa, to działają w swoim interesie, czyli utrzymują lub
pompują optymizm. Kiedy dochodzi do spadków, starają się tonować nastroje, aby nie
dopuścić do większej paniki. Jeśli inwestujecie aktywnie, nie dajcie się nabrać na ich
hurraoptymistyczne opowieści. Nie chodzi mi o to, byście byli wiecznie wycofani
i przygotowani na najgorsze. Celem jest przytomna ocena sytuacji.
Temat ten omówiłem obszernie w I tomie książki, odnosząc się do migracji kapitału
pomiędzy rynkiem w USA a rynkami wschodzącymi. Efektem tego zjawiska jest
powstawanie gigantycznych baniek spekulacyjnych na danym rynku podczas
co drugiej hossy.
str. 66
1994 – bańka na rynkach EM,
2000 – bańka w USA,
2007 – bańka na rynkach EM,
2018 – bańka w USA.
W tym miejscu chciałbym jednak zwrócić Waszą uwagę zwłaszcza na nowe giełdy. W ich
przypadku społeczeństwo jest zupełnie pozbawione wiedzy, jak zachowują się akcje.
Do czego to prowadzi? Tłum jest jeszcze silniej przekonany, że wzrosty, które trwają, będą
trwały wiecznie. Wobec tego ludzie rzucają się na akcje. Jeśli zwykli inwestorzy mają
dodatkowo do dyspozycji tani kredyt na zakup akcji, to możemy być pewni, że będziemy
świadkami powstania gigantycznej bańki.
W 1988 roku wiele gospodarek otworzyło się na świat. Zazwyczaj oznaczało to również
otwarcie giełd funkcjonujących na zdrowych, rynkowych zasadach. Na nowe giełdy
dość szybko napłynął kapitał zagraniczny, co podniosło notowania lokalnych indeksów.
Społeczeństwa z rynków wschodzących chętnie przyłączyły się do hossy. Efekt? Poniżej
widzicie grafikę pokazującą wartość indeksu rynków wschodzących w stosunku do
amerykańskiego indeksu S&P 500. Im wyżej, tym droższe są rynki wschodzące względem
USA. Średnia to 0,6, natomiast odchylenie standardowe wynosi ±0,2.
Źródło: goironhorse.com
str. 67
Jak widać, w latach 1988–1994 rynki wschodzące silnie drożały względem USA.
Ostatecznie wartość wzrosła do 1,2, czyli trzy odchylenia standardowe powyżej średniej.
Nigdy wcześniej ani później rynki wschodzące nie były tak drogie w stosunku do
Stanów Zjednoczonych.
Ten scenariusz będzie się co jakiś czas powtarzał. Schemat zawsze jest ten sam. Kraj, który
otwiera się gospodarczo na świat, doświadcza na początku najszybszego tempa rozwoju
gospodarczego. Zagraniczni inwestorzy, wiedząc o tym, szybko pojawiają się z kapitałem.
Ich fundusze podbijają notowania, co w końcu przykuwa uwagę zwykłych ludzi, którzy
chcą skorzystać na hossie. Efektem jest bańka spekulacyjna. Warto mieć ten temat na
uwadze i obserwować rynki, które otwierają się na inwestycje zagraniczne. Zazwyczaj dają
okazję do wypracowania świetnych wyników.
Zazwyczaj takie stanowiska słyszy się tuż przed jakimś poważnym kryzysem (albo
przynajmniej przed początkiem problemów jednego sektora gospodarki). Chwilę później
optymizm zostaje zweryfikowany przez niezmienne prawa ekonomii. Na przykład dzisiaj
nikt nie potrafi sobie wyobrazić świata bez dolara jako waluty rezerwowej. Tymczasem
z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że amerykańska waluta za 30 lat nie
będzie pełniła kluczowej roli w globalnej gospodarce. Co na to wskazuje? Historia i prawa
ekonomii.
O tym, że poszczególne waluty pełniły rolę rezerwowej ok. 100 lat, pisałem już w I tomie
książki. Taka wymienność walut wynikała z dylematu Triffina, który również opisałem
w I tomie.
Obecnie jednak jest skrajnie nieprawdopodobne, aby dolar został zastąpiony inną walutą
narodową, jak euro czy juan. Zapewne przejdziemy do systemu opartego na SDR-ach.
str. 68
Stanowią one połączenie kilku walut narodowych. A zatem waluta jednego kraju nie
będzie już samodzielnie pełnić roli waluty rezerwowej.
Co to oznacza dla naszego portfela? W ciągu kolejnej dekady rola dolara zostanie znacząco
okrojona, co wywoła wzrost ceny surowców i metali szlachetnych. Kończąca się era
dolara to jeden z ważnych powodów, dla których moja ekspozycja na aktywa materialne
jest tak duża. Z drugiej strony nie sposób stwierdzić, czy odejście od dolara nastąpi
w nadchodzących latach, czy poczekamy na to aż dekadę.
Złudzenie, jakoby prawa ekonomii dało się oszukać, umocniło się w latach 2009–2019.
Wśród części inwestorów pojawiło się przekonanie, że za pomocą skupu aktywów przez
banki centralne oraz poprzez utrzymywanie bardzo niskich stóp procentowych hossa na
giełdzie może trwać wiecznie.
Co to oznacza dla naszego portfela? W warunkach rosnącej inflacji świetnie radzą sobie
metale szlachetne i surowce. Z kolei w ujęciu realnym tracą akcje i obligacje.
Póki co większość ludzi żyje przekonaniem, że banki centralne mają wszystko pod
kontrolą. Pięćdziesiąt lat temu panowała podobna opinia. Ostatecznie okazało się,
że rozwój na kredyt dobiegł końca i Stany Zjednoczone musiały ogłosić techniczne
bankructwo (zniesienie wymienialności dolara na złoto). W najbliższych latach czegoś
takiego nie będzie. Zamiast tego będziemy świadkami ratowania systemu gigantycznym
dodrukiem. Z jakim skutkiem? Trudno to przewidzieć. Będzie to jednak okres, w którym
wzrost niepewności przełoży się na wzrost ceny złota.
Wniosek: nie ma czegoś takiego jak „nowa ekonomia”. Prawa ekonomii działają
tak, jak było to zawsze. Inżynieria finansowa może jedynie odsunąć to w czasie.
Niestety sami bankierzy centralni nie wiedzą, w którym momencie ich metody
str. 69
przestaną być skuteczne.
Odniosłem się tutaj głównie do roku 1969, natomiast trzeba podkreślić, że wywołanie
inflacji może się nie udać. Możemy mieć wtedy do czynienia z typowo deflacyjnym krachem,
jak w 1929 roku. Również i w tamtym przypadku złoto poradziło sobie wyśmienicie.
Każdy okres na giełdzie charakteryzuje się aktywami, które cieszą się wyjątkową
popularnością. Z drugiej strony w każdej sytuacji są również i branże czy rynki
albo kompletnie zapomniane, albo wręcz znienawidzone przez inwestorów, którzy
bezskutecznie trzymali w nich kapitał przez lata.
Odrzucone przez inwestorów sektory czy rynki w końcu odbijają. Dzieje się tak z kilku
powodów:
b) Kończą się chude lata dla danej branży – załóżmy, że mamy nadpodaż platyny. Wraz
ze spadkiem ceny metalu obrywają również notowania producentów. Z czasem niektórzy
z nich ogłaszają bankructwa. Dochodzi do naturalnej selekcji: spółki, które skutecznie
ograniczają koszty, zostają na rynku. Inni upadają. Podaż platyny się zmniejsza. Cena
metalu przestaje spadać. Jak widać, działają standardowe prawa ekonomii i w tym
wypadku to one sprawiają, że po kilku chudych latach producenci platyny wracają do łask.
str. 70
Jeśli skupimy się na punkcie b), to znajdziemy wiele cech wspólnych z obecną sytuacją na
rynku uranu. Oczywiście duży udział w spadku cen surowca miały Fukushima oraz histeria
w mediach. Dodatkowo jednak na rynku wciąż mieliśmy do czynienia z obecnością uranu
pochodzącego z głowic rozbrojonych w latach 90. Efekt był taki, że cena surowca spadła
i to do absurdalnych poziomów (40% poniżej minimalnych kosztów wydobycia). Od roku
2011 zbankrutowało 90% producentów uranu! Najwięksi producenci jak Kazatomprom czy
Cameco zdecydowali się ograniczyć wydobycie o 10–20%.
Co będzie dalej? Biorąc pod uwagę fakt, że wiele kluczowych państw stawia na budowę
elektrowni atomowych, popyt na uran będzie rósł, a surowca na rynku będzie coraz
mniej. Nie pozostanie to bez wpływu na cenę. Ostatecznie dojdzie do bardzo
dużych wzrostów. Będzie to zarazem powtórka z lat 2003–2007, kiedy to cena uranu
wręcz eksplodowała.
Źródło: indexmundi.com
Czy odrodzenie zapomnianych aktywów jest regułą, która zawsze się sprawdza?
Absolutnie nie. Właśnie dlatego wyżej wspomniałem, że liczą się fundamenty. Świat
ciągle się zmienia, ludzie korzystają z nowych technologii, a stare czasem odchodzą
w zapomnienie i już nigdy nie odzyskują swojej popularności. Musimy szukać takich branż
czy surowców, które nie są zagrożone wyparciem lub znacznym spadkiem popytu.
str. 71
spalinowymi. Na ten moment „wygranymi” tej zmiany są m.in. kobalt czy lit, z kolei przy
okazji rewolucji motoryzacyjnej spada popyt na platynę.
Wniosek: szukajmy takich branż, które są lekceważone bądź też od kilku lat przeżywają
trudny okres. Obserwujmy, co się wokół nich dzieje, sprawdzajmy fundamenty oraz
nastroje. Od czasu do czasu powinna trafić się okazja, która poprawi nasze
wyniki inwestycyjne.
Niestety, ten sam trend jest widoczny w przypadku banków centralnych interweniujących
na rynkach finansowych. Dotyczy to praktycznie wszystkich rozwiniętych regionów
świata, ale najbardziej USA i Japonii. Przy każdych kolejnych problemach na giełdzie, banki
centralne interweniują na coraz większą skalę. Zwróćcie uwagę na Stany Zjednoczone.
Rok 1998 – upadek funduszu Long Term Capital Management. Jego założycielami byli
nobliści Myron Scholes i Robert Merton. Fundusz miał funkcjonować w oparciu o ich
model. Przy kapitale 4,7 mld USD trzymano pozycje o łącznej wartości 129 mld USD.
Innymi słowy, stosowano 25-krotną dźwignię finansową. Kryzys w Rosji sprawił, że
fundusz stracił kilka miliardów i upadł (wiedza teoretyczna noblistów okazała się być
bezużyteczna). Aby uchronić rynek przed większymi perturbacjami, postanowiono
dokonać bailoutu.
Rok 2001 – pęknięcie bańki dot-comów na giełdzie w Stanach Zjednoczonych. Akcje, które
miały rosnąć wiecznie, straciły po kilkadziesiąt procent lub zupełnie zniknęły z giełdy.
str. 72
Całe to „wirtualne bogactwo” stopniało w bardzo krótkim czasie. Aby ratować sytuację,
postanowiono obniżyć stopy procentowe do poziomów najniższych od 70 lat. Ich wysokość
spadła z 6,5% do zaledwie 1%.
Mógłbym tutaj po raz kolejny opisywać, co działo się w Japonii czy Europie, ale chodzi
mi o rosnącą rolę banków centralnych w rzekomym stabilizowaniu rynków finansowych.
Stabilizacja to bardzo przyjemne słowo, dlatego tak często stosuje się je do wciskania
ludziom kitu. Prawda jest taka, że banki centralne jedynie odkładają poważny kryzys
w czasie, a im dłużej to robią, tym ciemniejsze chmury zbierają się nad rynkami
i globalną gospodarką.
Czy zatem banki centralne odpuszczą sobie interwencje? Do końca 2018 roku można się
było w tej kwestii łudzić. Prezes FED-u Jerome Powell przekonywał, że do złagodzenia
polityki monetarnej może dojść dopiero w przypadku problemów gospodarczych
bądź też bardzo dużych spadków na giełdzie. Okazało się, że 20-procentowa przecena
między październikiem a grudniem była wystarczająca do tego, aby Rezerwa Federalna
złagodziła swoje działania. Najpierw wycofano się z redukcji bilansu i wstrzymano dalsze
podwyżki stóp procentowych. Później FED podjął decyzję o rozpoczęciu obniżek stóp
procentowych (były to pierwsze obniżki od 10 lat). Ostatecznie zdecydowano się również
na powrót do QE, czyli dodruku, aby „stabilizować” rynki finansowe.
str. 73
Ta historia jednoznacznie pokazuje, że interwencjonizm banków centralnych będzie rósł
do czasu aż:
lub
Pod koniec każdej hossy na rynku jest mnóstwo aktywów, których wyceny są oderwane
od rzeczywistości. Czasami dzieje się tak, ponieważ popularność spółki lub grupy spółek
jest tak wielka, że nikogo nie obchodzi, ile wynosi P/E, CAPE czy P/BV. Mania sprawia, że
inwestorzy nie przejmują się nawet danymi gospodarczymi, które zapowiadają recesję.
Są również i takie przypadki, gdy wskaźniki dla przedsiębiorstw prezentują się wyjątkowo
dobrze. Biorąc pod uwagę słabnące dane z gospodarki, informacje podawane w raportach
spółek są wręcz podejrzane. Po czasie okazuje się, że faktycznie było coś na rzeczy. Za
wspaniałymi wynikami i wskaźnikami stoi czasem kreatywna księgowość, czyli takie
przedstawianie danych finansowych, aby wyglądały one na lepsze niż są w rzeczywistości.
Wszystko po to, by pokazać jak najlepsze wyniki i przekonać do siebie inwestorów (bądź
utrzymać ich zaufanie).
Jak to się kończy? Zawsze w podobny sposób. Gdy tylko pojawia się spowolnienie, wyniki
załamują się tak drastycznie, że firmy mają problem już nie tylko z wygenerowaniem zysku,
ale i z obsługą zadłużenia. Zawieszają wykup obligacji, negocjują z bankami. Ostatecznie
zawsze dochodzi do spektakularnego bankructwa, które nasila spadki cen akcji. W 2001
roku w efekcie stosowania kreatywnej księgowości nieoczekiwanie zbankrutował Enron
- energetyczny gigant. Chwilę później Arthur Andersen - firma doradcza z tzw. wielkiej
piątki, która prowadziła audyty dla Enronu. Siedem lat później upadł Lehman Brothers -
bank inwestycyjny z ponad 150-letnią historią. Pogrążyły go straty na bezwartościowych
kredytach hipotecznych z najwyższym możliwym ratingiem AAA. Dziś podobną sytuację
str. 74
mamy w przypadku kanadyjskich banków, Tesli czy Netflixa. Tesla, mimo że była liderem
na rynku samochodów elektrycznych regularnie przepala kapitał, co skutecznie maskują
zabiegi mistrza PR Elona Muska. Netflix natomiast w drastycznym tempie zwiększa
zadłużenie, nie biorąc pod uwagę faktu, że zbliża się spowolnienie ani że rośnie mu
potężna konkurencja ze strony Amazona, Apple’a, Google’a czy HBO.
Analizując daną spółkę, nigdy nie zwracam uwagi na rekomendacje polskich biur
maklerskich ani dużych banków inwestycyjnych. Po prostu dobrze wiem, w jaki sposób są
one tworzone.
Jeśli ceny akcji spadają, a spółka jest silnie niedowartościowana, to biuro maklerskie
najczęściej obniża swoje prognozy z powodu dominującego trendu spadkowego. Efekt jest
taki, że analitycy wyłącznie zaburzają nasze spojrzenie na rynek. Jeśli zwracamy uwagę
na to, co mówią, możemy podjąć mnóstwo złych decyzji. A już z pewnością nie unikniemy
dużych strat, kiedy rynek wchodzi w bessę. Dlaczego? Bessę zapowiadają słabnące dane
gospodarcze. W tym okresie ceny akcji wciąż jeszcze rosną. Skoro notowania idą w górę, to
co robią analitycy? Wieszczą wzrosty dla większości akcji.
Świetnym przykładem takiej sytuacji był początek 2019 roku. W tamtym czasie
gwałtownie załamały się prognozy przychodów na kolejne kwartały (kolor niebieski).
Mimo to analitycy podwyższali docelowe wyceny spółek (kolor czerwony).
str. 75
Źródło: sentimenttrader.com
Innymi słowy, wyniki analityków mogą wyglądać nieźle, dopóki rynek rośnie. W tym
czasie analitycy są najlepiej nastawieni do spółek, które rosną najbardziej. Czyli dokładnie
do tych samych, które ucierpią najmocniej podczas spadków. Scenariusz ten powtarza
się przy okazji każdej hossy. Oczywiście są również tacy analitycy, którzy patrzą na
rynek obiektywniej. Niestety szansa, że natrafimy na taką wypowiedź jest bliska zeru.
Jeżeli bowiem poglądy danej osoby nie odpowiadają establishmentowi ani sektorowi
finansowemu, autora szybko blokuje się w głównych kanałach informacyjnych. Pozostaje
Wam zatem żmudne przetrząsanie internetu albo skupienie się wyłącznie na płatnych
raportach. Polecam zdecydowanie drugie rozwiązanie. Pytanie tylko, czy przestawiliście
się już mentalnie, aby płacić za wiedzę, bo z mojego doświadczenia wynika, że większość
ludzi ma z tym problem.
str. 76
o ustroju demokratycznym ludzie mogą wyrazić swoje rozczarowanie także poprzez
głosowanie. To sytuacja, w której znacząco rosną szanse polityków grających na emocjach,
odwołujących się np. do dumy i godności wyborców.
Sukces takich polityków nie musi od razu oznaczać gorszych perspektyw danego kraju.
Wszystko zależy od tego, jak dany polityk i partia chcą przywracać godność obywatelom.
Jeśli chcą zrobić to poprzez przywrócenie im wolności – wówczas taki kraj może faktycznie
rosnąć w siłę. Niestety najczęściej to „przywracanie godności” polega na tym, że rządzący:
W tym przypadku wyższe zadłużenie najczęściej szybko odbija się na wartości waluty.
Wzrost zadłużenia z reguły przekłada się także na wyższe oprocentowanie obligacji,
czyli państwo musi płacić wyższe odsetki od długu. Trzeba na to skądś wziąć pieniądze.
Najłatwiej jest zrobić to poprzez podniesienie opodatkowania. To gotowy przepis na
spowolnienie gospodarki.
Dziś biali farmerzy są mordowani w RPA. Moim zdaniem nowe prawo pozbawiające ich
str. 77
majątków oznacza niemal pewny upadek tego kraju w kolejnych latach.
Wniosek: strzeżcie się inwestowania w kraje i waluty, nad którymi kontrolę mają lub mogą
mieć populiści. Odnoszę się tutaj zarówno do tak skrajnych przykładów jak powyższe, jak
i do państw, w których populiści realizując socjalistyczne obietnice, stopniowo prowadzą
kraje na dno. Mam na myśli chociażby Europę Zachodnią. W związku z tym boję się trzymać
większą ilość środków w euro.
Kiedy w 1933 roku Stany Zjednoczone tkwiły jeszcze w Wielkim Kryzysie, prezydent
Franklin D. Roosevelt szykował się do wprowadzenia reform mających rzekomo poprawić
sytuację gospodarczą. Potrzebował do tego dużych środków. W związku z tym już miesiąc
po rozpoczęciu prezydentury ogłosił, że Amerykanie mają oddać całe swoje złoto do
Banku Rezerwy Federalnej. Każdemu obywatelowi, który dał się wystraszyć (lub władze
wiedziały o jego złocie) za jedną uncję kruszcu wypłacano 20,6 USD. Już po konfiskacie
metalu podjęto decyzję o natychmiastowej dewaluacji dolara. Od stycznia 1934 roku
uncja złota była warta 35 USD. Oznacza to, że względem poprzedniego roku siła nabywcza
dolara spadła o 40%.
Czego uczy nas ta sytuacja w kontekście budowy portfela? Po pierwsze nabywania metali
szlachetnych w sposób anonimowy. Po drugie dywersyfikacji geograficznej, bo nigdy nie
wiemy w którym kraju politykom strzeli coś do głowy. Po trzecie stosowania optymalizacji
podatkowej. Nie wierzcie w to, że politykom kiedykolwiek będzie dość. Zawsze będą
chcieli więcej Waszych pieniędzy po to, by móc więcej obiecać w wyborach i utrzymać się
przy władzy.
„Złoto i wolność gospodarcza są niepodzielne. Bez standardu złota nie istnieje żadna
str. 78
możliwość ochrony oszczędności przed ich utratą w wyniku inflacji. Złoto jest symbolem
bezpieczeństwa praw własności.
To jest brudny sekret etatystów przeciwko złotu. Deficyt to po prostu narzędzie konfiskaty
bogactwa. Złoto jest przeszkodą w tym podstępnym procederze. Jest obrońcą praw
własności. Ten, kto to pojmie, nie będzie miał żadnych trudności ze zrozumieniem wrogości
polityków wobec standardu złota.
W przypadku braku standardu złota nie ma sposobu, aby chronić oszczędności przed
konfiskatą przez inflację. Nie ma bezpiecznego sposobu przechowywania wartości. Gdyby
był, rząd zdelegalizowałby tą możliwość, jak to miało miejsce w przypadku złota.”
Po objęciu funkcji w banku centralnym Alan Greenspan nie chciał już pamiętać tych słów.
To w pewien sposób łączy się z punktem nr 1, czyli „nie ufaj bankierom ani politykom”.
Temat dywersyfikacji jest jednak nieco szerszy niż mogłoby się wydawać. Zacząć trzeba
od tego, że dywersyfikacja jest konieczna, ponieważ nie jesteśmy jasnowidzami i nie
wiemy, co wydarzy się w przyszłości. To podstawowa kwestia, z którą wielu inwestorów
wydaje się nie zgadzać. Widzą kilka spółek, które pięknie rosną i pokazują dobre wyniki,
więc pakują w nie cały swój kapitał. Tym samym uznają, że nie może wydarzyć się NIC, co
mogłoby zatrzymać te spółki.
Mógłbym dopisać tutaj kolejne piętnaście punktów, więc zapamiętajcie: nie możemy
przewidzieć tego, co przyniesie przyszłość. Jeśli ktoś mówi Wam, że potrafi to zrobić – jest
oszustem. To samo mówi m.in. Warren Buffett, który swój portfel dzieli na akcje i gotówkę.
Być może przepowiadanie przeszłości jest łatwiejsze, kiedy wiesz co planuje rząd i bank
centralny. Buffett ma ten przywilej. Z drugiej strony jego portfel cierpiał mocno w latach
70. (wysoka inflacja) oraz na początku XXI wieku (pęknięcie bańki w USA).
Kiedy w 2008 roku rynek akcji przeżywał trudne chwile, Buffett wiedział jakie działania
zostaną podjęte przez rząd i banki centralne. W takiej sytuacji, nawet notując 40% straty,
podejmowanie dalszych działań jest ułatwione. My nigdy nie będziemy w takiej sytuacji.
I dlatego dywersyfikacja ograniczająca spadki jest nam bardzo potrzebna. Nie tylko po
to, by ograniczyć skalę spadków, ale też po to, by nie wystawiać swojej psychiki na ciężką
próbę, co mogłoby sprowokować złe decyzje.
W przeszłości, rozmawiając z nowymi klientami, często pytałem, jak zachowają się, kiedy
portfel straci 15%. Większość odpowiadała bez zawahania, że wytrzyma. Nieco później
zdałem sobie sprawę, że to tylko procenty i całą sytuację trzeba przedstawić inaczej.
Mianowicie:
Załóżmy, że Twój budżet wynosi milion złotych. W pewnym momencie tracisz 150 tys. zł.
Jak to na Ciebie wpłynie?
Widzicie? Te 150 tys. zł to właśnie te niewinnie brzmiące 15%. Kiedy operujemy na kwotach,
wszystko zaczyna wyglądać poważniej. Jeszcze trudniej jest, gdy to wszystko dzieje się
naprawdę. Dlatego przy okazji portfela Browne’a podkreślałem, że jego największa strata
w jednym roku wyniosła zaledwie kilka procent. Trzeba jednak dodać, że to, co przedstawił
Browne to tylko część dywersyfikacji portfela. Pora na kolejne elementy.
Dolar pełni kluczową rolę w obecnym systemie. Wyjaśniłem tę kwestię obszernie w I tomie
książki.
str. 80
Inwestując globalnie powinniśmy to robić głównie z perspektywy dolara, gdyż to właśnie
w nim jest denominowana większość potrzebnych aktywów (zatem unikamy opłaty za
przewalutowanie przy zawieraniu transakcji).
Sami widzicie, że tworząc portfel, należy uwzględnić to, jak nasze aktywa reagują na
zmiany wartości dolara oraz jakie są perspektywy dla USD. Zacznijmy od sytuacji,
w której zamierzamy inwestować globalnie, ale środki wciąż trzymamy w
złotówkach. Kluczowa jest ocena aktualnego kursu USDPLN.
Scenariusz nr 1: Drogi dolar względem złotówki. W takiej sytuacji zakup dolarów najlepiej
podzielić na części (chyba że budżet jest mniejszy niż 10 000 USD, wówczas nie ma to
większego sensu). Dokonujemy zakupu pierwszej partii dolarów, licząc na to, że niebawem
złoty się umocni i kolejne dolary kupimy po bardziej okazyjnej cenie.
Źródło: stockcharts.com
Scenariusz nr 2: Dolar jest tani względem złotego. Wówczas kupujemy dolary za całość
str. 81
lub większą część naszego budżetu. Jeśli dysponujemy dużymi środkami, to wiadomo,
że wszystkich od razu nie wykorzystamy. Dlatego też za część gotówki nabywamy
krótkoterminowe obligacje USA. Dzięki temu posiadamy nie gotówkę, lecz papiery
wartościowe i możemy być pewni bezpieczeństwa środków (gotówka u brokerów jest
chroniona tylko do określonej kwoty).
Przyjmijmy, że mamy już środki na koncie. Około 80% środków jest w dolarach, reszta
w metalu fizycznym. Powstaje pytanie, jak bardzo powinniśmy trzymać się dolara.
Wszystko zależy od sytuacji rynkowej. Jeśli akurat zaczyna się hossa, a wyceny wskazują,
że wzrosty będą najsilniejsze na rynkach wschodzących, to nie powinniśmy bać się dużej
ekspozycji na zagraniczne waluty (np. poprzez zakup ETF-ów na rynki EM).
Jeśli jednak na rynkach jest już drogo, to nasze działanie powinno być bardziej ostrożne.
Każdy wzrost niepewności może wywoływać aprecjację (umocnienie) dolara. Na przykład
nasza inwestycja w ETF na Rosję pozornie będzie trafiona i spółki rosyjskie urosną o 5%,
ale ostatecznie wyjdziemy na zero, ponieważ rubel osłabił się 5% względem dolara.
W takich momentach lepiej trzymać się dolara.
Zostawmy jednak akcje i popatrzmy na portfel jako całość. Jeśli dolar się umacnia, to na
naszą korzyść działa trzymanie środków w tej walucie. Im większa część portfela, tym
lepiej.
Jeśli dolar słabnie, to ratuje nas przede wszystkim ekspozycja na metale szlachetne,
surowce oraz emerging markets. Są to aktywa odwrotnie skorelowane z USD.
Wniosek końcowy jest taki, że obserwowanie dolara i cykli jest kluczowe dla naszego
portfela.
Nie czytajcie tego fragmentu, jeśli nie przeczytaliście działu „Historia się rymuje”. Wielu
osobom wyprowadzanie części portfela poza system wydaje się śmieszne. Uważają, że
w taki sposób działać mogą tylko inwestorzy, którzy są skrzywieni „teoriami spiskowymi”.
W rzeczywistości część majątku poza systemem trzymają najczęściej osoby, które
wyciągnęły wnioski z przeszłości.
Na Cyprze pułapką były banki, ale przecież problemem okazać mogą się również brokerzy.
Istnieje długa lista firm, które znikały z rynku, a wraz z nimi także pieniądze klientów
(najczęściej nie udawało się ich odzyskać).
Niezależnie od tego, jak dobrze przeanalizujemy sytuację banku czy brokera, zagrożenie
istnieje zawsze. Tym ważniejsze jest, aby część środków była bezpośrednio pod naszą
opieką. Najłatwiej jest postąpić w ten sposób ze złotem lub frankiem szwajcarskim.
Jeśli chodzi o metal, polecane przeze mnie monety jednouncjowe nie zajmują zbyt
dużo miejsca, a więc ich przechowywanie jest ułatwione. Podobnie sytuacja wygląda
w przypadku szwajcarskiej waluty – w obiegu są banknoty o nominale 1000 CHF, co także
ułatwia przechowywanie gotówki w formie fizycznej.
c) Dywersyfikacja geograficzna
Ostatni rodzaj dywersyfikacji dotyczy państw, w których działają wybrane przez nas
spółki. Inwestując w kopalnie złota, możemy wybrać producenta działającego zarówno
w Kanadzie, jak i RPA. W razie większego budżetu metale możemy przetrzymywać np.
w Szwajcarii czy Singapurze.
Nie jestem aż tak radykalny jak Katusa, rzadko zdarza mi się kategorycznie wykluczać
inwestycje w danym regionie świata. Z drugiej strony, budując portfel, mam świadomość,
że dobra spółka nie gwarantuje mi zysku. Przedsiębiorstwo musi działać w otoczeniu,
które daje możliwość rozwoju.
Dywersyfikację geograficzną można rozumieć też szerzej, tzn. brać pod uwagę kwestie
takie jak obywatelstwo czy rezydencja podatkowa. To już jednak temat, który nie jest
ściśle związany z budową portfela, dlatego też postanowiłem omówić go w osobnym
dziale poświęconym dywersyfikacji geograficznej.
str. 84
str. 85
str. 86
II Dywersyfikacja
geograficzna
Większość z nas działa zgodnie z prawem. Absolutnie przestrzegam przed jego łamaniem.
Jestem jednak zwolennikiem wykorzystywania prawa, jak tylko się da. Zwyczajnie
uważam, że skoro prawo międzynarodowe, nadrzędne wobec prawa krajowego, umożliwia
mi korzystanie z różnych jurysdykcji, to szkoda by było z tego nie skorzystać, zwłaszcza że
często przynosi to wymierne korzyści.
Z moich obserwacji wynika, że 95% społeczeństwa woli postawę w stylu „nie robię nic
złego, nie mam nic do ukrycia, to czego miałbym się obawiać”. Otóż dla mnie największym
zagrożeniem nigdy nie byli konkurenci ani kontrahenci, lecz niedouczeni i często zawistni
urzędnicy oraz politycy. Zastanówcie się przez chwilę, jak oceniacie pracę tych dwóch
grup? Czy są w 100% uczciwi i bezstronni, czy może zdarza im się działać dla określonych
grup interesu? Czy organy państwa działają sprawnie i stoją na straży praworządności
i bezpieczeństwa? Śmiechu warte.
Właśnie dlatego uważam, że trzymanie 100% majątku w jednym kraju jest skrajnie
nieodpowiedzialne, a skoro prawo pozwala na pewną dywersyfikację, to należy trochę
się pomęczyć tak, aby część naszych aktywów była całkowicie niezależna od tego, co
dzieje się w kraju, w którym mieszkamy. Nie chodzi tutaj absolutnie o czarnowidztwo,
ale o przygotowanie się na trudne czasy z myślą, że one nie nadejdą. Dom ubezpieczacie
nie dlatego, że podejrzewacie, że jutro może spłonąć, lecz dlatego, że gdyby (odpukać) do
tego doszło, będziecie mieli kapitał z polisy na wybudowanie nowego. O to właśnie chodzi
w dywersyfikacji geograficznej. Jeżeli w Polsce czy innym kraju, w którym mieszkacie,
stanie się coś, co dziś trudno przewidzieć, Wy i Wasza rodzina będziecie mieli kapitał na
nowy start.
Jeżeli kogoś to nie przekonuje, to przytoczę kilka historyjek, które może rzucą trochę inne
światło na to, co chcę Wam przekazać:
a) Nieruchomości na Ukrainie
W latach 2004–2014 mimo wielu problemów z korupcją kraj ten rozwijał się w przyzwoitym
tempie. Bezrobocie było na niskim poziomie, rosły zarobki, a wraz z nimi ceny
nieruchomości. Chwilę później konflikt z Rosją sprawił, że waluta straciła 70% w stosunku
do dolara czy euro, a stopy procentowe podniesiono do 30%. Raty kredytowe wzrosły
trzykrotnie. Na rynku nieruchomości mieliśmy rzeź, bo inaczej nie da się tego nazwać.
str. 87
W 2015 roku ceny spadły o 65–80% względem tych z 2011 roku. Przypadek ten jest mi
dobrze znany, ponieważ zarówno w 2011, jak i 2015 dużo czasu spędziłem w Kijowie.
Wiadomo jednak, że złotówka bardzo szybko straci 30–60% siły nabywczej. Rynek
nieruchomości zostanie dosłownie zalany ofertami sprzedaży. Zabraknie jednak
kupujących, gdyż każdy rozsądny będzie wolał poczekać na rozwój sytuacji. Chcecie być
w gronie Polaków określanych jako „mądry po szkodzie”? A może uważacie, że do takich
sytuacji nie dojdzie, bo jesteśmy w Europie? Dla przypomnienia w środku Europy zaledwie
dwadzieścia lat temu doszło do ludobójstwa. Jednocześnie władze Europy nie zrobiły nic
konkretnego, aby zatrzymać przemoc. Mowa o krajach byłej Jugosławii i tym, co działo się
po jej rozpadzie.
c) Przykład RPA
Republika Południowej Afryki przez lata była podzielona pomiędzy białych potomków
kolonialistów z Wielkiej Brytanii oraz lokalną czarną ludność. Od czasu zakończenia
apartheidu obu grupom udawało się współistnieć. Kilka lat temu sytuacja się zmieniła.
Obecny prezydent uparcie dąży do wyrzucenia białych z kraju, obwiniając ich za wszelkie
zło. Biali farmerzy są pozbawiani ziemi bez jakichkolwiek rekompensat. Co gorsza, bardzo
często są bestialsko mordowani. Władza nic nie robi, aby temu przeciwdziałać, ani nawet
nie potępia takich działań, co prowadzi do eskalacji przemocy. Ziemię i fabryki przejmują
czarni bez wykształcenia czy doświadczenia, które pozwoliłoby skutecznie zarządzać
majątkiem. Efekt będzie taki sam, jak w innych krajach afrykańskich. Totalna destrukcja
gospodarki, chaos i głód w perspektywie kilku lat.
Wierzcie mi, wielu białych znajdujących się dziś w bardzo trudnej sytuacji dużo by dało,
aby cofnąć czas i zawczasu przenieść chociaż część majątku do aktywów poza krajem.
To, że mam tragiczne zdanie na temat polskich urzędników, nie bierze się znikąd. Kilka
lat temu mój dziadek w wieku ponad 80 lat dostał wezwanie do skarbówki. Urzędnik
stwierdził, że ma udowodnić pochodzenie środków, za które kupił działkę ponad cztery
lata temu. Zeznania kilku osób opisujących okoliczności nie wystarczyły. Domiar 75% od
kwoty wyliczonej przez idiotę, bo inaczej tego nie można nazwać. Do zapłaty 80 tys. zł.
Mając sporo doświadczenia i dostęp do doradców podatkowych, powiedziałem, że się tym
zajmę, aby zaoszczędzić dziadkowi nerwów.
- ile osób ma środki, aby zapłacić podatek nim zablokują im konta, zabiorą wynagrodzenie,
zniszczą nerwy im oraz bliskim;
Jeśli pozostawicie cały kapitał w kraju, na wyciągnięcie ręki klakierów systemu, macie
dużo mniejsze szanse na wygraną.
Chwilę później któryś z urzędników, starosta zapewne, poprosił kolegę (szefa prokuratury)
o zbadanie sprawy. Prokuratura nie znalazła żadnych uchybień ani w samej decyzji, ani
w procesie jej wydania, ani u osoby, która ją wydała, ale zastępca prokuratora złośliwie
wystąpiła o unieważnienie decyzji – o to tylko chodziło. Skoro starostwo nie mogło,
niech prokuratura się tym zajmie. Dwukrotnie próbowałem spotkać się z prokuratorem
oraz zastępcą, który prowadził postępowanie, lecz żaden z nich nie był zainteresowany
wyjaśnieniem sprawy. Dostali zlecenie i w ramach koleżeńskiej przysługi mieli je wykonać.
Ich wniosek został dwukrotnie oddalony w SKO. Chwilę później wniosek dosłownie
zmasakrował sędzia WSA. W tym czasie nie mogłem sprzedawać działek, a ludzie, którzy
kupili je w dobrej wierze, nie mogli się na nich budować. Prokuratura miała odwołać się do
NSA, wiedząc, że przegra, ale dopiero za dwa lata, bo tyle czeka się na rozprawę. Skończyła
mi się cierpliwość.
To jest właśnie kwintesencja tego, jak działa „państwo” polskie oraz jak bezkarne czują
się urzędnicze miernoty. Teraz wyobraźcie sobie, że takich spraw są setki, jeżeli nie
tysiące. Dziś tylko na fali podejrzenia urzędnik może zablokować Wam czy Waszym firmom
konta na trzy dni z opcją przedłużenia do trzech miesięcy. Obejrzyjcie sobie film „Układ
str. 90
zamknięty” i zastanówcie się, czy wolicie łudzić się, że jeśli działacie zgodnie z prawem,
nic Wam nie grozi, czy może lepiej przygotować się zawczasu na nierówną walkę, ale na
Waszych zasadach.
f) Gigantyczna inflacja
g) Cypryzacja oszczędności
W 2012 roku na Cyprze bankructwo banku przełożyło się na zapaść całego systemu. Po raz
pierwszy przetestowano procedurę bail-in, w której bankrutującą instytucję finansową
wyratowano środkami ulokowanymi na kontach oszczędnościowych. Posiadacze
oszczędności w zamian otrzymali akcje upadającego banku, które sami wiecie, ile
mogą być warte. Media głównego nurtu mówiły, iż bank przejął wyłącznie oszczędności
należące do rosyjskich oligarchów. Jest to bzdura. Gdyby tak było, tysiące Cypryjczyków
nie protestowałoby pod parlamentem tygodniami. Swoją drogą politycy po raz kolejny
pokazali prawdziwą twarz, masowo wyciągając środki z londyńskiego oddziału banku
str. 91
na kilka dni przed bankructwem. Zwykli ludzie aż do końca nie wiedzieli, co ich czeka
(a konkretnie do momentu, w którym usłyszeli, że z kont mogą wyciągnąć co najwyżej
kilkaset euro na zaspokojenie podstawowych potrzeb). Przejęcie oszczędności sprawiło,
że cypryjska gospodarka kurczyła się przez kolejne dwa lata w tempie ok. 6% rocznie,
a bezrobocie wzrosło z 6% do 17%.
Jak to mówił Alexis de Tocqueville: „Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości,
której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”.
Sądzicie, że na tym się zatrzyma? Moim zdaniem to dopiero początek tego, co nas czeka
w przyszłości. Cała UE idzie w kierunku zwiększenia kontroli nad jednostką, na co pozwala
legislacja wprowadzona po WTC czy atakach w Londynie i Madrycie. Ponoć żadnego
kryzysu nie można zmarnować. Rosnący socjalizm sprawia, że coraz więcej drenuje się
ludzi pracowitych a tym samym równa się wszystkich w dół. Gdy tylko kończą się środki
na realizacje obietnic wyborczych, szuka się pieniędzy, gdzie tylko można. Opodatkowuje
się nieruchomości, przy czym nakazuje się zapłatę podatku za pięć lat wstecz jak
w Grecji, a podobno prawo nie działa wstecz. Przejmuje się oszczędności jak na Cyprze.
Podnosi się podatek do 75% jak we Francji, aby starczyło kasy dla imigrantów z Afryki,
którzy już pokazali, że dawniej bezpieczną Szwecję można zmienić w „No Police Zone”.
Mało. Wyeliminujmy gotówkę i obniżmy stopy do -5%, wywołując jednocześnie inflację,
dzięki czemu z naszych kont zniknie realnie kilkanaście procent w ciągu roku. Jeżeli
to nie wystarczy, przytniemy jednorazowo oszczędności 10-procentowym specjalnym
podatkiem. Nie przejmujcie się jednak. Uderzy on wyłącznie w tych, którzy mają na
kontach powyżej 10 tys. EUR. Na pewno je ukradli, bo przecież nie zarobili ich uczciwie…
Rozumiecie już, jaki jest sens dywersyfikacji geograficznej? Jeżeli czytacie III tom, to
macie już wystarczającą wiedzę, aby wszelkie piramidy finansowe czy oszustwa rodem
z Ambergold rozpoznać na pierwszy rzut oka. Wiedza niekoniecznie ochroni Was jednak
str. 92
przed działaniami socjalistycznych rządów. Piszę o tym, gdyż badania dowodzą, że im
młodsze osoby, tym większe upodobanie do socjalizmu. Niestety, ale u najmłodszych
wyborców dominuje przekonanie w stylu „nam się należy i rząd powinien nam to
zapewnić”. Przy takim podejściu partie polityczne będą prześcigać się w obietnicach,
komu dają więcej.
1. Obywatelstwo
Zacznę od obywatelstwa, gdyż część osób błędnie uważa, że drugi paszport rozwiąże wiele
problemów. Otóż nie do końca. Paszport niemiecki na pewno ułatwia nam podróżowanie
bez konieczności uzyskania wizy wjazdowej do wielu krajów. W razie dużych problemów,
takich jak zawieszenie strefy Schengen, do czego pewnie za jakiś czas dojdzie, paszport
austriacki bardzo ułatwiłby wyjazd z Polski czy pozostanie w innym kraju przez dłuższy
czas, ale nic ponadto.
- Luksemburg;
- Szwajcaria i Szwecja ex aequo;
- Belgia, Irlandia;
- Włochy, Portugalia, Finlandia;
- Hiszpania, Francja;
- Singapur, Czechy, Nowa Zelandia, Islandia.
Stany Zjednoczone znalazły się na 27. pozycji, ex aequo z Chile. Polska uplasowała się na
42. pozycji na 199 krajów.
str. 93
2. Rezydencja podatkowa
Rezydencja podatkowa jest dużo ważniejsza niż obywatelstwo. Określa bowiem, w którym
kraju powinniśmy płacić podatki oraz do prawa którego kraju musimy się stosować.
Ostatecznie w każdym państwie prawo różni się nieznacznie, co może mieć z kolei
kluczowe znaczenie, zwłaszcza jeżeli posiadamy spółki zarejestrowane w różnych krajach.
a) Zacznijmy od sprawdzenia, czy w którymś kraju spędziliśmy więcej niż 183 dni w danym
roku kalendarzowym. Jeżeli tak, to tu znajduje się nasza rezydencja podatkowa i właśnie
tu powinniśmy płacić podatki oraz stosować się do przepisów prawa podatkowego. Trochę
inaczej wygląda sytuacja, jeżeli dużo przemieszczamy się pomiędzy różnymi krajami. Jeśli
w żadnym kraju nie spędziliśmy więcej niż sześć miesięcy w danym roku kalendarzowym,
to pod uwagę bierzemy nasze centrum życiowe.
b) Przez centrum życiowe rozumiemy kraj, w którym mamy nieruchomości, gdzie mieszka
nasza rodzina, dzieci, gdzie mamy zarejestrowaną indywidualną działalność gospodarczą
itd. Ta kwestia jest dość skomplikowana i zależy w większości przypadków od umów
pomiędzy różnymi państwami. W niektórych przypadkach dla danego kraju najważniejsze
jest prowadzenie działalności gospodarczej, a w przypadku innego - posiadane
nieruchomości. Jeszcze w innych kluczowa jest rodzina. Lawirując pomiędzy dwoma
krajami, musimy dobrze znać zapisy umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania.
Uwaga, niektóre kraje jako kluczowe kryterium służące określeniu, gdzie mamy rezydencję
podatkową, stosują zasadę 183 dni, inne centrum życiowe. Dlatego też czasami określenie,
gdzie powinniśmy płacić podatki, może nastręczać trochę problemów.
d) Jest jeszcze jeden zapis dla wnikliwych, stosowany w sytuacji, w której mamy podwójne
obywatelstwo. Mianowicie organy podatkowe dwóch krajów mogą porozumieć się ze
sobą i ustalić, w którym kraju powinniśmy płacić podatki. Nie stosuje się tego jednak
w praktyce, gdyż każdy kraj dąży do tego, aby przyciągnąć do siebie możliwie jak najwięcej
podatników.
Rezydencja podatkowa jest dla nas kluczowa. Po pierwsze determinuje to, w którym kraju
płacimy podatki. Po drugie i najważniejsze określa normy prawne dotyczące posiadanych
przez nas spółek, ulokowanych zazwyczaj w jurysdykcjach „atrakcyjnych podatkowo”.
str. 94
Może być tak, że korzystamy zgodnie z prawem z różnych rozwiązań podatkowych (spółki
offshore, trusty czy fundacje), po czym przeprowadzamy się do drugiego kraju, w którym
stosowane przez nas rozwiązania są niezgodne z prawem i surowo karane. Zwracajcie
na to uwagę. Osobiście jestem zwolennikiem bardzo szerokiego wykorzystywania prawa
na naszą korzyść, lecz nigdy nie powinniśmy go łamać, licząc na to, że jakoś to będzie
i nikt się nie dowie. W dobie powszechnej inwigilacji w walce z urzędami jesteście
na straconej pozycji.
str. 95
3. Spółki zagraniczne
Jeśli posiadamy bowiem spółkę w typowym raju podatkowym, jak Seszele, Brytyjskie
Wyspy Dziewicze czy w innych krajach wpisanych na czarną listę, to mamy przechlapane.
Jeżeli Polska lub Unia Europejska nie ma z jakimś krajem podpisanej umowy o unikaniu
podwójnego opodatkowania, lub umowy o wymianie informacji podatkowych, jako
właściciele firmy powinniśmy zapłacić podatek w Polsce. Jeszcze raz przypomnę: jesteśmy
zobowiązani do zapłaty 19% podatku od dochodów spółki. Nie spółka, lecz my. Dlatego
osoby korzystające z tego typu struktur zazwyczaj ukrywają je przed fiskusem. Jeżeli
się uda, dobrze. Moim zdaniem środki zaoszczędzone w tym przypadku nie są jednak
warte ryzyka oraz nerwów związanych z ewentualną kontrolą. Korzystając z rozwiązań,
które ewidentnie są sprzeczne z prawem, w razie jakiejkolwiek kontroli jesteśmy skazani
na porażkę i jedyne, o co możemy walczyć, to ograniczenie kar nałożonych przez
administrację skarbową. Uważajcie na to, bo w sieci ciągle można znaleźć oferty różnych
kancelarii podatkowych, które chętnie założą Wam spółkę w jednym z rajów podatkowych,
twierdząc, że nie łamiecie prawa, a jeśli już, to na pewno nikt się o tym nie dowie.
Biorąc pod uwagę utworzenie spółki w innym kraju, musimy zacząć od przeanalizowania
przepisów odnośnie do CFC (Controlled Foreign Companies), czyli zagranicznych jednostek
kontrolowanych. Chodzi o określenie, czy my jako właściciele spółki powinniśmy zapłacić
za nią podatek w Polsce (skoro spółka nie płaci podatku wcale lub prawie wcale).
str. 96
W przypadku rajów podatkowych i państw, z którymi Polska lub UE nie ma podpisanej
umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, sprawa jest prosta. Ich właściciele lub
tzw. ostateczni beneficjenci są zobowiązani do zapłaty podatku od dochodów spółki
w Polsce.
c) 50% lub więcej udziałów spoczywa w rękach jednej osoby lub osoby posiadające udziały
są ze sobą powiązane, licząc do drugiej grupy pokrewieństwa (m.in. brat, siostra, rodzice,
dzieci, dziadek, wnuk). Jeżeli prowadzimy spółkę, w której mamy z rodzonym bratem po
49% udziałów i nasz księgowy 2%, to podlegamy pod przepisy o CFC, bo sumując udziały
w ramach I lub II grupy pokrewieństwa mamy łącznie więcej niż 50%.
Ogólnie rzecz biorąc, w zupełnie legalny sposób możecie korzystać ze spółek w Estonii,
Wielkiej Brytanii, Singapurze czy wielu innych krajach. Ważne jest, aby robić to z głową.
Nie ma bowiem struktury idealnej. Estonia dobrze nadaje się do gromadzenia kapitału
oraz inwestowania nadwyżek. Dzięki spółce zarejestrowanej w Wielkiej Brytanii można
bardzo obniżyć podatki od dochodów osobistych. Spółka z Singapuru pozwala natomiast
sprzedawać usługi bez konieczności zapłaty podatku VAT. Należy pamiętać, że to, co
opisałem powyżej, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Sytuacja każdego z nas jest inna.
To, co odpowiada jednej osobie, może być całkowicie niedostosowane do potrzeb kolejnej.
Jeśli jednak temat optymalizacji jest dla Was interesujący, zajrzyjcie na stronę „Jak nie
płacić podatków – www.jaknieplacicpodatkow.pl”. Znajdziecie tam mnóstwo przydatnych
informacji.
str. 97
4. Jak w pełni wykorzystać dywersyfikację geograficzną?
Większość z Was ma obywatelstwo polskie, ale jak wiecie, nie ma to dużego znaczenia.
Kluczowa jest kwestia rezydencji podatkowej, która determinuje, od czego i na jakim
poziomie płacicie podatki oraz w jakiej sytuacji legalnie możecie posiłkować się spółkami,
aby obniżyć opodatkowanie.
Z punktu widzenia podatkowego w idealnej sytuacji jest mój klient i kolega, który
w Dubaju spędza ponad 6 miesięcy w roku. Nie ma tam ani podatku dochodowego,
ani odpowiednika urzędu skarbowego, a co za tym idzie nie ma księgowości. Dla osoby,
która prowadzi firmę czy zajmuje się inwestowaniem, to wymarzona sytuacja. Nie tracisz
ani pieniędzy na bzdurne podatki, ani czasu na wypełnianie nikomu niepotrzebnych
papierów, dzięki czemu możesz skupić się na pracy. Z punktu widzenia podatkowego mamy
niemalże całkowite bezpieczeństwo. Nikt bowiem po pięciu latach nie zakwestionuje
faktury i nie naliczy zaległego podatku wraz z odsetkami i karą.
Pewnie mniej niż 1 na 1000 osób chciałaby czy miałaby możliwość mieszkać w Dubaju.
Jeżeli jednak mieszkacie w Europie, w niektórych przypadkach warto część majątku
posiadać poprzez udziały w firmach nietykalnych dla polskiego fiskusa. Jeśli nie
przekonały Was do tego moje doświadczenia, to zastanówcie się, ile osób w Polsce
zostało zniszczonych zawodowo, finansowo oraz psychicznie przez zawistnych,
nieudolnych i bezkarnych urzędników. Osobiście nie obawiam się kontrahentów, gdyż
pracuję tylko z ludźmi, do których mam zaufanie, ale polska administracja potrafi być
nieprzewidywalna. Dlatego moim zdaniem przeniesienie części majątku poza granicę kraju
rezydencji podatkowej bardzo podnosi poziom bezpieczeństwa. Bez znaczenia jest, czy
macie część majątku ulokowanego w spółce z Wielkiej Brytanii, Estonii, Singapuru czy
Macedonii. Dla urzędników majątek takich firm jest praktycznie nietykalny.
5. Rachunek w banku
Załóżmy, że posiadacie już spółkę w kraju innym niż ten, którego jesteście obywatelami,
czy w którym macie rezydencję podatkową. Spółka musi posiadać konto bankowe.
Z pozoru kwestia ta może być trochę skomplikowana, gdyż banki estońskie nie otwierają
str. 98
kont dla spółek, które nie prowadzą rzeczywistej działalności na terenie Estonii. Nie jest to
problem, ponieważ spółka może mieć konto w dowolnym miejscu na świecie (preferowana
UE) i tu Litwa wychodzi na prawdziwego lidera. Litwa. Pewnie się zastanawiacie, czy to
bezpieczne. Otóż na Litwie nie ma odpowiednika bankowego funduszu gwarancyjnego.
Zamiast niego środki w pełnej wysokości gwarantowane są przez Litewski Bank Centralny.
Teraz zastanówcie się, który system zapewnia większe bezpieczeństwo. System, w którym
Bankowy Fundusz Gwarancyjny „gwarantuje” wypłatę depozytów do kwoty 100 000 EUR,
posiadając rezerwy stanowiące 0,9% łącznej wartości wszystkich depozytów, czy bank
centralny, którego bankructwo doprowadziłoby natychmiast do rozpadu strefy euro. Dla
mnie obecnie litewski system bankowy, dzięki gwarancjom banku centralnego, stał się
jednym z bezpieczniejszych systemów na świecie. Ostatecznie politycy i bankierzy z UE
pokazali już, że nie cofną się przed niczym, byleby tylko uratować strefę euro. W każdym
razie dotarliśmy do momentu, w którym, mam nadzieję, uzmysłowiłem Wam, że
posiadając spółkę w jednym kraju, konto bankowe możemy mieć zupełnie gdzieś indziej.
Musicie jednak zdawać sobie sprawę z jednej rzeczy. W większości krajów, które opisuję,
obowiązuje tzw. common reporting standard. Oznacza to, że zakładając konto na
Litwie, tamtejszy bank powiadomi polski urząd skarbowy, jeżeli jesteśmy ostatecznym
beneficjentem spółki estońskiej lub założyliśmy konto jako osoba fizyczna. Niestety, ale
banki centralne pełniące funkcje nadzorcze wymusiły na bankach całkowitą wymianę
informacji. Na tym się jednak kończy. Ingerencja w rachunek ulokowany za granicą,
zwłaszcza nie nasz, lecz spółki będącej innym podmiotem, jest skrajnie trudna do
przeprowadzenia i nadzwyczaj czasochłonna.
6. Konto brokerskie
Inaczej jest z gotówką. Teoretycznie jest ona gwarantowana do 20 000 EUR, ale środki
zabezpieczone na gwarancje zwyczajnie są zbyt małe, aby polegać na takim systemie.
Dużo bezpieczniej będzie, jeżeli założycie, że gotówka nie jest wcale zabezpieczona.
Co zatem zrobić?
Pozbyć się gotówki kupując jeden z wielu tanich funduszy inwestujących w obligacje
amerykańskie o najkrótszym terminie zapadalności. Taki fundusz traktowany jest jak
aktywo, nie wchodzi zatem do masy upadłościowej. Jednocześnie efekt jest taki sam,
jakbyśmy trzymali dolary pod przyszłe zakupy. Gdy tylko nadarzy się okazja i będziemy
potrzebować gotówki, wystarczy, że sprzedamy część ETF-u dolarowego i za pozyskane
w ten sposób środki kupimy inne aktywo. Zmienność na funduszu inwestującym
w obligacje USA o najkrótszym terminie zapadalności jest praktycznie zerowa. W ujęciu
rocznym na nasze konto trafia także ok. 2% odsetek, z czego pokryjemy koszty transakcji,
a co najważniejsze nasz majątek u brokera jest w pełni zabezpieczony. Więcej na temat
wyboru brokera oraz zabezpieczeń znajdziecie w IV tomie książki.
7. Metale szlachetne
a) Bank ziemski
Część metalu zdecydowanie powinniście mieć gdzieś blisko siebie. Chodzi o dostępność
w razie sytuacji kryzysowej, której zwyczajnie nie można przewidzieć. Pamiętacie
wydarzenia z Cypru? Ponad 99% klientów banków nagle straciło do nich dostęp. Jedynie
osoby mające dostęp do informacji zdołały na czas zabezpieczyć swoje oszczędności.
Większość jednak obudziła się z przysłowiową ręką w nocniku Właśnie na taką
ewentualność metal powinniście przechowywać poza systemem bankowym. Moim
zdaniem najbezpieczniejszy ciągle pozostaje tzw. „bank ziemski”, czyli dobrze ukryty
metal w miejscu tylko nam znanym.
b) Das Safe
Austria pod rządami Sebastiana Kurza wyrasta na lidera wolności i rozsądku w Europie.
Pokojowo nastawieni Austryjacy są niesamowicie przywiązani do poszanowania własności
prywatnej, co sprzyja rozwojowi skrytek poza systemem bankowym. Moim zdaniem
wszystko to przemawia za ulokowaniem części złota i opcjonalnie srebra w Wiedniu,
zwłaszcza że skrytki możemy wynająć anonimowo.
O ile zdeponowanie gdzieś złota o znacznej wartości nie nastręcza żadnych problemów,
o tyle ze srebrem nie jest już tak łatwo. Ostatecznie przy Gold to Silver ratio na poziomie
85 przechowanie przypuśćmy 1 mln zł w srebrze zajmuje 85 razy więcej miejsca niż 1 mln
zł w złocie. Co więcej, w większości krajów srebro objęte jest VAT-em, więc przy większych
kwotach dużo rozsądniej jest kupować znaczne ilości metalu wraz z transportem do
magazynów bezcłowych. Sam od lat korzystam z magazynów Loomis. Mają oni oddziały
na całym świecie, lecz moim zdaniem do najbezpieczniejszych lokalizacji należą Zurych
oraz Singapur. Więcej na temat przechowania metalu piszę w poradach praktycznych w IV
tomie książki.
Z dywersyfikacją geograficzną jest trochę tak jak z wejściem na zagraniczne rynki akcji.
Absolutna większość inwestorów ogranicza się do jednego rynku, który zna. Inwestorzy
z Polski koncentrują się na inwestycjach na GPW, nawet jeżeli z cykli przepływów
str. 101
kapitału wynika ewidentnie, iż powinni kapitał lokować gdzieś indziej. Wszystko wydaje
się trudne i skomplikowane, póki czegoś nie zrobimy po raz pierwszy. Z dywersyfikacją
geograficzną jest identycznie. Otwarcie spółki zagranicznej wydaje się niemożliwe.
Tymczasem z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jedna z moich firm działających
w Polsce generuje więcej papierologii i bzdurnych obowiązków niż wszystkie pozostałe
razem wzięte. W 2011 roku przeprowadzono badanie mające na celu sprawdzenie, ile
jest przepisów i regulacji w poszczególnych krajach UE. Wynik pogrążył Polskę totalnie.
W naszym kraju w tamtym czasie było jedenaście razy więcej przepisów niż w Estonii. Nie
11%, jedenaście razy! Obecnie jest jeszcze gorzej, co miesiąc wychodzą setki stron ustaw
oraz przepisów wykonawczych, których nie czytają nawet ci, którzy za nimi głosują, a co
dopiero zwykły obywatel czy przedsiębiorca, który musi się do nich dostosować. Często
słyszę od znajomych, którzy przez lata prowadzili firmę w Polsce, a od jakiegoś czasu
operują z Wielkiej Brytanii, że nie wyobrażali sobie, że pewne sprawy można załatwić tak
łatwo, że urzędnik może chcieć im pomóc skorzystać z ulgi, dzięki czemu zapłacą mniejszy
podatek.
str. 102
str. 103
str. 104
III Optymalizacja
podatkowa
1. Pytania i odpowiedzi
Taki podmiot nie jest zobowiązany do rejestracji do VAT ani ZUS. Koszt jednorazowy
założenia spółki to 1500 zł + 2500 EUR. Roczny koszt utrzymania podmiotu to ok. 6000
zł (w tym księgowość, wirtualny adres w Estonii, roczne sprawozdanie finansowe oraz
usługa doradcy podatkowego, który będzie kontaktował się z urzędami w imieniu spółki).
Kiedy i jak duży CIT zapłacę, jeśli zdecyduję się na wypłatę dywidendy?
Mamy tutaj bardzo szeroki wachlarz możliwości. Spółka może mieć tylko jeden rodzaj
działalności wymieniony w rejestrze, ale może wykonywać wszelkie działalności,
które są zgodne z prawem. Oznacza to, że możemy założyć spółkę przeznaczoną
do oferowania usług programistycznych, a po kilku miesiącach kompletnie z nich
zrezygnować i zająć się handlem międzynarodowym. Nie wymaga to jakichkolwiek zmian
str. 105
w rejestrze (w przeciwieństwie do polskiego prawa). Spółka może zatem prowadzić sklep
internetowy, handlować towarami, inwestować na giełdzie, oferować konsultacje, usługi
IT, marketingowe czy doradcze.
Po zdobyciu licencji (czym również się zajmujemy), można wyemitować własne tokeny
użytkowe, tokeny udziałowe (emitujemy udziały/akcje spółki do inwestorów z całego
świata), stworzyć kantor czy własną giełdę kryptowalut.
W tym zakresie też pomagamy naszym klientom. Każdy z nich otrzyma kontakt do naszego
współpracownika, który zdalnie pomoże z otwarciem rachunku w litewskim banku, bez
wychodzenia z domu, w ciągu godziny. Otwarcie rachunku – 0 EUR, utrzymanie również
jest darmowe, przelewy kosztują ok. 2 zł. Konto jest wielowalutowe, z unikalnym IBAN-em
firmy, do tego karta Visa/Mastercard oraz wymiana walut praktycznie po kursie forex.
Jurysdykcja litewska może przerażać niektóre osoby – nie powinna, dlatego że Litwa
jest jedynym krajem w Europie, w którym depozyty bankowe są gwarantowane przez
tamtejszy bank centralny bez limitów.
Na samym początku powinniśmy podzielić koszty na te, które pojawiają się tylko jeden
raz oraz na koszty bieżące. Kosztem jednorazowym jest opłata za założenie spółki oraz
za naszą pomoc w tym procesie, natomiast kosztami cyklicznymi są opłaty za wirtualne
biuro, księgowość, sprawozdanie roczne czy osobę kontaktową.
Cena założenia spółki (2500 EUR) zawiera w sobie nie tylko pracę kancelarii prawnej, ale
również założenie podmiotu o wskazanej przez klienta nazwie, z wpisaniem konkretnych
osób jako udziałowców i członków zarządu, opłaty notarialne oraz rządowe, przygotowanie
niezbędnych uchwał oraz koszt wysyłki dokumentów na adres klienta.
W ramach pomocy w założeniu spółki (1500 zł) klient może liczyć na naszą pomoc
w ramach ustalenia struktury zgodnie z prawem estońskim, polskim oraz
str. 106
międzynarodowym. Służymy pomocą w zakresie omówienia legalnych sposobów
optymalizacji podatkowej środków spółki, udostępniamy wzory dokumentów (m.in.
umów o dzieło, dokumentów z posiedzenia zarządu, umowy pożyczki). Każdy z naszych
klientów otrzymuje również dożywotni dostęp do alertów o najważniejszych zmianach w
prawie polskim, brytyjskim bądź estońskim. Dodatkowo każdy z klientów ma do dyspozycji
jedną godzinę konsultacji do wykorzystania na jakikolwiek temat związany z działaniem
struktury.
Chcę inwestować w kryptowaluty, ale nie chcę jeszcze otwierać spółki za granicą. Czy
mogę to robić bez płacenia podatku?
W świetle polskiego prawa – tak. Zakup kryptowalut oraz ich zamiana na inne kryptowaluty
są nieopodatkowane. Dopiero ich zamiana na tradycyjne waluty, towary lub usługi podlega
opodatkowaniu w Polsce.
Przy analizowaniu obowiązków zawsze należy zwrócić uwagę na przepisy kraju, w którym
spółka ma siedzibę, przepisy międzynarodowe oraz kraju rezydencji podatkowej
dyrektorów i właścicieli. Dopiero wtedy możemy ustalić zgodną z prawem strukturę.
str. 107
Najważniejsze są trzy kwestie:
a) posiedzenie zarządu,
b) miejsce osiągnięcia przychodu,
c) oraz przepisy o zagranicznych jednostkach kontrolowanych (CFC).
Tak. Nie będzie to podmiot, który trzeba rejestrować, ponieważ nie jest to alternatywna
spółka inwestycyjna. Jeśli będzie to spółka w Estonii, będzie płaciła podatek tylko od
kwoty, która trafia do inwestorów w formie dywidendy.
Czy w ramach optymalizacji podatkowej nie lepiej po prostu wykorzystać konta IKE
czy IKZE, które zapewniają zwolnienie z podatku od zysków na giełdzie?
Odkładając na IKE, możemy wyciągnąć pieniądze bez podatku po 60. roku życia, wcześniej
płacimy 18% lub 32% podatku. Po wybraniu środków nie możemy wrócić do IKE.
Z IKZE możemy wypłacać środki z niskim podatkiem, ale dopiero po 65. roku życia
(wcześniej 18% lub 32%). Wpłaty na IKZE można odliczać od podatku. Ryczałt od wypłaty
środków z IKZE to 10%.
Musimy pamiętać, że odkładamy do IKE lub IKZE ze środków, które zarabiamy. Oznacza
to płacenie składek ZUS i PIT od wynagrodzenia. Abstrahując od kwestii podatkowych –
z czasem rząd polski może zmusić posiadaczy środków ulokowanych w IKE lub IKZE do
inwestowania w polskie obligacje skarbowe (lub inne aktywa niekorzystne dla posiadacza
konta) albo przejąć majątek z IKE/IKZE (tak jak zrobił to z OFE).
str. 108
Możemy też założyć za granicą spółkę, która będzie prowadzić działalność gospodarczą
(taką, jaką prowadziliśmy na etacie / jako spółka w Polsce), a dodatkowo zajmie się
inwestowaniem środków. W takim przypadku nie płacimy ZUS-u, a faktury wystawiamy
w kwocie netto (czyli kontrahent może nam zapłacić więcej niż wtedy, gdy byliśmy
pracownikiem). Płacimy podatek dochodowy tylko od kwoty, jaką otrzymujemy ze spółki
na prywatne potrzeby (np. 9% PIT-u od umowy o dzieło oraz 0% ZUS-u). Cała reszta jest
nieopodatkowana tak długo, jak sobie tego życzymy.
str. 109
str. 110
IV Psychologia
inwestowania
Pod koniec 2017 roku firma Dalbar przedstawiła obszerną analizę obejmującą ostatnie
trzydzieści lat (1987–2016). Porównano w niej wyniki inwestycyjne głównego indeksu
amerykańskiej giełdy (S&P 500) oraz te osiągane przez indywidualnych inwestorów.
Po lewej stronie widzimy dane za rok 2016, kiedy to indywidualni inwestorzy zarobili
średnio 7%, natomiast giełda – aż 12%. Różnica jest spora.
Źródło: realinvestmentadvice.com
str. 111
Nas jednak najbardziej interesuje najdłuższy okres, ponieważ jest on najbardziej
miarodajny. Kiedy weźmiemy pod uwagę ostatnie trzydzieści lat (prawa strona), to
zobaczymy, że S&P 500 wypracował w tym czasie średnioroczny zwrot 10,2%, z kolei
zwykły inwestor – zaledwie 4%! Innymi słowy, przeciętny inwestor wypracowuje mniej niż
40% tego, co indeks giełdowy.
Efekt?
Po trzydziestu latach inwestor A zarobi 22,4 tys. zł. Inwestor B natomiast wygeneruje aż
174,3 tys. zł zysku. Prawie osiem razy więcej!
Różnica jest kolosalna. Najważniejsze pytanie brzmi jednak: z czego wynikają tak duże
rozbieżności między wynikami indywidualnych inwestorów i rynkiem? Zdaniem autorów
opracowania zdecydowanie największy wpływ na słabe wyniki inwestorów mają kwestie
psychologiczne.
Źródło: realinvestmentadvice.com
Mówiąc wprost: inwestorzy wypadają słabo, bo nie radzą sobie z emocjami. Nie ogranicza
się to jedynie do „kupowania na górce i sprzedawania po spadkach” o czym wspominałem
już w I tomie książki. Tych błędów myślowych jest znacznie więcej. Czas byście je poznali.
str. 112
Ostatecznie lepiej mieć na koncie 180 tys. zł, a nie 30 tys. zł, prawda?
W tym miejscu małe wyjaśnienie. Jeśli ktoś z Was pomyślał właśnie, że „wystarczy po
prostu inwestować w ETF na główny indeks”, to znaczy, że nie przeczytał ze zrozumieniem
działu poświęconego budowie portfela. Proste inwestowanie swoich środków w indeks
giełdowy oznacza, że co kilka, kilkanaście lat będziecie tracić połowę kapitału.
W skrajnych przypadkach przez dekadę w ogóle nie wypracujecie zysku. Większość
osób nie jest na to przygotowana, w związku z czym ucieknie z giełdy podczas spadków,
prawdopodobnie ponosząc spore straty.
Ludzie w większości lubią chwalić się swoimi osiągnięciami. Inwestowanie nie jest tutaj
wyjątkiem. Jeśli Wasz kolega zarobił w krótkim czasie kilkadziesiąt procent na akcjach
jakiejś spółki, to zapewne usłyszycie o tym przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Pojedyncze inwestycje przynoszące ogromne zyski zawsze robią wrażenie. Niestety przy
okazji całkowicie zniekształcają rzeczywistość, co sprawia, że możemy patrzeć na giełdę
przez różowe okulary. Jeśli chcecie lepiej poznać realia, zapytajcie swoich znajomych
inwestorów o ich najgorszą inwestycję albo najgłupsze błędy, jakie przydarzyły im się,
odkąd zaczęli inwestować. Możliwe, że staną się mniej chętni do rozmowy. Analityk David
Driscoll powiedział kiedyś, że przy każdym spotkaniu inwestorów zadaje dokładnie takie
pytania. Zazwyczaj już po piętnastu minutach stoi sam w rogu sali, ponieważ brakuje
chętnych do rozmowy.
Może zdarzyć się i tak, że Wasz znajomy będzie się upierał, iż nigdy nie stracił pieniędzy
na giełdzie. Zapytajcie go wówczas, czy przeżył na rynku chociaż jedną bessę. Jeśli nie –
dobrze Wam radzę, traktujcie jego słowa z dużym dystansem.
Skoro już o tym mowa, przypomina mi się pewien konkurs, który zorganizowała kiedyś firma
TMS Broker. Celem uczestników było wygenerowanie jak najlepszej stopy zwrotu w ciągu
dwóch tygodni (dziesięć sesji giełdowych). Po dziewięciu dniach jeden z uczestników,
używając maksymalnego możliwego lewara, wypracował 4400% zysku i zajmował
pierwsze miejsce. W ostatnim dniu wypadł z pierwszej dziesiątki rankingu, co oznacza, że
musiał w jeden dzień ponieść stratę ponad 90%.
Pytanie nr 1: Czy ta osoba równie chętnie opowiadała znajomym o zysku 4400%, jak
i o stracie 90% w jeden dzień? Zapewne nie.
str. 113
Pytanie nr 2: Czy ten wspaniały wynik po dziewięciu dniach oznacza, że mieliśmy
do czynienia z wyjątkowo utalentowanym spekulantem? Raczej nie. Przyjmijmy, że
w konkursie brało udział 1000 uczestników. Jeśli część z nich inwestowała losowo (albo
w oparciu o rzut monetą, gdzie reszka oznacza grę na wzrosty, a orzeł grę na spadki),
to któraś z tych osób po prostu musiała zaliczyć wspaniały wynik. To nie ma jednak nic
wspólnego z jej umiejętnościami!
Wracając do cudownych opowieści, sprawy mają się podobnie, jeśli chodzi o znanych
inwestorów i tzw. ekspertów od rynków finansowych. Oni również lubią przypomnieć
o swoich rekomendacjach, jeśli okazały się one trafione.
Zauważcie, że część ekspertów przedstawiana jest jako „ten, który przewidział kryzys
w 2000/2007 roku”. I znowu pytanie: czy to naprawdę jest wyznacznik wiedzy? Każdy
kryzys jest przepowiadany przez grupę bardzo mądrych osób i przez grupę matołów,
którym po prostu udało się wstrzelić.
Sporo anegdot dotyczy spółek, które wchodzą na giełdę i już w kolejnych latach przynoszą
inwestorom gigantyczne zyski. Oczywiście, co jakiś czas taka spółka się trafia. W mediach
odbija się to szerokim echem. Przemilczane zostają jednak te spółki, których debiuty
rozczarowują. UBS przeprowadziło analizę okresu 1975–2011, zwracając uwagę na to, jakie
wyniki osiągały spółki podczas swoich pierwszych pięciu lat na giełdzie. Okazało się, że
w przypadku ponad 60% firm inwestycja przyniosłaby stratę!
Jeśli natomiast wzięlibyśmy pod uwagę lata 2000–2016 i założyli sześciomiesięczny okres
inwestycji (od pojawienia się spółki na giełdzie), to średni wynik z pozycji również będzie
ujemny.
Inne anegdoty dotyczą osób, które przez wiele lat trzymały w portfelu akcje spółek
uznawanych dziś za wyjątkowe. To kolejny ciekawy temat.
Weźmy pod uwagę spółkę, która na giełdzie jest już od lat 80. i zna ją niemal każdy inwestor.
Mam na myśli Apple. Jak wiecie, jest to spółka, która głównie za sprawą geniuszu Steve’a
Jobsa stała się prawdziwym gigantem. Innowacyjne produkty przyniosły wspaniałe
zyski, na czym skorzystali także akcjonariusze. Prawdę powiedziawszy, Apple okazało się
prawdziwą żyłą złota. Potwierdza to poniższa grafika obejmująca stopy zwrotu Apple od
wejścia na giełdę aż do końca 2018 roku.
str. 114
Jak widać, przez niemal 40 lat akcje Apple’a zdrożały 373 razy, co daje średnioroczny zwrot
w wysokości 16%.
Brzmi prosto, prawda? Nie pozostaje nic innego, jak tylko znaleźć kolejne Apple i ustawić
się na całe życie.
Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana. Jeśli zagłębimy się w historię notowań,
to szybko zauważymy, że akcje Apple’a dwukrotnie bardzo silnie oberwały – najpierw
w latach 90., a następnie na początku XXI wieku. W obu przypadkach spadki sięgnęły aż
82%!
Warto zastanowić się, ile osób wierzących w Apple’a przetrwało to dwukrotne trzęsienie
ziemi, a ile ograniczyło lub pozamykało swoje pozycje. Jestem pewien, że ta druga grupa
jest nieporównywalnie większa. Prawda jest taka, że aby przetrwać z Apple te 40 lat,
trzeba było albo być bardzo blisko samej spółki, albo interesować się technologiami i być
ogromnym fanem Steve’a Jobsa.
str. 115
Źródło: Marc Faber
Dla nas jednak najważniejszy jest jeden wniosek: nie szukajcie jednej złotej spółki, która
przyniesie Wam fantastyczne zyski i zapewni spokojną przyszłość. Jedynym wyjątkiem
jest sytuacja, kiedy chodzi o Waszą własną firmę – wówczas możecie mieć powody, by
postawić wszystko na jedną kartę.
Wokół rynków finansowych działa kilka grup, które teoretycznie powinny pomagać nam
zrozumieć giełdową rzeczywistość, a w praktyce szkodzą naszym inwestycjom. Zacznijmy
od dziennikarzy. Przede wszystkim mam na myśli dziennikarzy ekonomicznych, ale temat
odnosi się też po części do tych piszących o polityce.
Większość ludzi wie, że jeśli nie ma się nic ciekawego do powiedzenia, to lepiej się nie
odzywać. Tymczasem dziennikarstwo to taki niewdzięczny zawód, w którym musisz
dostarczać newsy. Jeszcze gorzej, jeśli robisz to codziennie albo kilka razy na dzień. Jeśli na
giełdzie dzieje się sporo, to dziennikarz często nie ma czasu na to, by dokładnie sprawdzić
co stoi za silnymi wzrostami czy spadkami. Mało tego, on nie jest w stanie sprawdzić, czy
w ogóle jakieś konkretne wydarzenie jest przyczyną zmian. Niektóre zmiany na giełdzie to
przecież czysty zbieg okoliczności.
Efekt jest taki, że dziennikarze zawsze muszą podać jakiś kontekst bieżących wydarzeń,
ale nie mają możliwości upewnić się, czy to, co piszą, ma sens. Koniec końców ambitny
str. 116
początkujący inwestor, który chce być na bieżąco widzi takie nagłówki:
Dziesięć minut po otwarciu giełdy: „Indeksy spadają z powodu obaw o negocjacje USA–
Chiny”.
Dwie godziny później: „Indeksy rosną przez nadzieje na pozytywne zakończenie rozmów
USA–Chiny”.
Dom wariatów!
Pracując pod presją czasu, tworzy się płytkie, często naciągane teksty. Nie mają zbyt
wielkiej wartości. Warto za to obserwować dziennikarzy, którzy piszą znacznie rzadziej –
oni mają czas na to, by spojrzeć na rynek z szerszej perspektywy, na spokojnie. W tym
przypadku jest duża szansa, że tekst będzie wartościowy.
Tematy tabu
Czy główne media zwracają uwagę na to, że aktualna polityka banków centralnych tworzy
gigantyczne dysproporcje między wąską grupą najbogatszych a resztą społeczeństwa?
Nie, i jakby tego było mało, dziennikarze zastanawiają się, z czego wynika rosnące poparcie
dla populistów.
Czy główne media pokazują, w jaki sposób naprawdę działa „niesienie demokracji” przez
Stany Zjednoczone? Czy pokazują, w jaki sposób wyglądało życie w Libii czy Syrii przed
interwencją amerykańskich wojsk i po niej? Dajcie spokój.
W każdym z tych przypadków pewnie dałoby się znaleźć jakiś wyjątek, który jednak
potwierdza regułę. Wymienione tematy wymagają pewnej wiedzy oraz swobody
wypowiedzi. W przypadku mainstreamowych dziennikarzy najczęściej brakuje obu tych
elementów. Samo utrzymywanie częściowej cenzury w głównych mediach stało się
łatwiejsze, odkąd 90% amerykańskich mediów należy do sześciu potężnych koncernów.
Źródło: mediaculturesociety.org
str. 118
Jak widać, jeszcze w latach 80. konkurencja była znacznie większa.
Obawiam się, że jeszcze długo nie dojdzie do takiej sytuacji. Na przykładzie Stanów
Zjednoczonych można zauważyć, że wielu młodych, zdolnych dziennikarzy kończy studia
z gigantycznym zadłużeniem (kredyty zaciągnięte na opłacenie studiów). Konieczność
spłaty rat sprawia, że nowe pokolenie w większości nie ma szans, by na spokojnie budować
niezależne media i czekać aż ich inwestycja zacznie przynosić zyski np. po pięciu latach.
Większość z nich potrzebuje pieniędzy na już. W związku z tym ich głównym celem jest
znalezienie pracy w dużej stacji radiowej czy telewizyjnej. Jeśli to się udaje, pieniądze są
na koncie co miesiąc i spłata kredytu nie stanowi problemu.
Wyjątkami są dziennikarze samoucy oraz tacy, którzy mogą liczyć na wsparcie finansowe
(np. od rodziców) tak długo, jak jest to konieczne. Jeśli chodzi o tych pierwszych, to
mam nadzieję, że zacznie ich przybywać. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, dlaczego
studia dziennikarskie mają być niezbędne do podjęcia pracy dziennikarza. Ani ja, ani nikt
z mojego zespołu nie mieliśmy styczności ze studiami dziennikarskimi – i wychodzi nam
to na dobre! Piszemy o inwestycjach dużo prostszym językiem. Tymczasem na studiach
dominuje myślenie w stylu „im bardziej skomplikowanym językiem potrafisz mówić, tym
wyższa Twoja wartość”.
Staram się nie poświęcać zbyt dużo czasu na zwykłe newsy. Nie oznacza to jednak, że
uważam je za całkowicie nieprzydatne.
Zaletą codziennych newsów na temat giełdy jest fakt, że dobrze oddają nastroje panujące
aktualnie na rynku. Jeśli jakieś aktywa dobrze sobie radzą, to zdecydowana większość
dziennikarzy będzie rozpływać się nad nimi w zachwytach. W sytuacji, gdy wzrosty trwają
bardzo długo, dziennikarze (podobnie jak niektórzy inwestorzy) popadają w szaleństwo.
str. 119
Podobnie w przypadku spadków.
Żeby zorientować się w sytuacji, nie musimy nawet czytać newsów. Najczęściej wystarczy
zerknąć na nagłówki. Podam kilka przykładów.
Jak już wiecie, lata 70. były dla akcji i obligacji kompletnie nieudane. Wysoka inflacja
sprawiła, że jedyną zyskowną inwestycją okazały się metale szlachetne i surowce. Pod
koniec tej dekady pesymizm wokół akcji był tak silny, że amerykański „BusinessWeek”
poinformował na okładce o „śmierci akcji”. Był to sygnał, że nastroje sięgnęły dna. Co stało
się potem?
Rynek akcji w USA zaczął rosnąć, a hossa (z krótkimi problemami w 1987 roku) trwała
dwadzieścia lat!
Z kolei w 2010 roku magazyn „Time” sugerował na okładce, aby przemyśleć, „czy
posiadanie własnego domu ma ekonomiczny sens”. Oczywiście było to tuż po kryzysie
i ostrych przecenach na rynku nieruchomości. Jak się później okazało, indeks cen domów
w Stanach Zjednoczonych był już wtedy blisko dna, a w 2012 roku rozpoczął wzrosty,
które trwały kolejne siedem lat.
str. 120
Nagłówki okazały się być przydatne także w październiku 2018 roku. Na rynku obligacji
nie działo się wówczas najlepiej – ceny spadały już drugi rok. Jak wiecie, jestem dość
negatywnie nastawiony do tego rynku, jednak po tak długim okresie spadków pesymizm
wokół obligacji był naprawdę spory. Pamiętam, że któregoś dnia zobaczyłem nagłówek
ogłaszający „początek bessy na rynku obligacji”. Od tego momentu czekałem już tylko na
pierwszy moment, kiedy rentowność obligacji zacznie spadać (czyli ich ceny zaczną rosnąć).
Kiedy to się stało, nabyłem dwukrotnie lewarowany ETF na amerykańskie obligacje (7–10
lat). W ciągu kilku tygodni inwestycja przyniosła 6% zysku.
Ekonomiści dość często biorą udział w różnych debatach na temat rynków finansowych.
Słuchając ich, odnoszę wrażenie, że ta grupa po prostu nigdy nie zaskoczy mnie swoją
opinią. Stanowisko ekonomistów niemal zawsze jest wyważone, zwłaszcza jeśli chodzi
o prognozowanie. Z czego to wynika?
Na pewno działa tutaj myślenie stadne. Ekonomista woli wygłaszać opinię podobną do
reszty – wtedy ma pewność, że nie pomyli się jako jedyny. A jeśli pomyli się wraz z całą
grupą, to jego renoma nie ucierpi.
Drugi, co najmniej równie ważny powód, wyjaśnił Nassim Taleb w książce „Czarny łabędź”.
Zwrócił on uwagę na kwestię tzw. rozkładu normalnego. Żeby nie przynudzać teorią, od
razu wyjaśnię Wam to na przykładzie. Rozkład normalny ma zastosowanie w przypadku
niektórych zagadnień. Kiedy odnosimy się do wzrostu wśród większej grupy ludzi. Jeśli
średnia wzrostu wynosi 170 cm, to największą grupę będą stanowić osoby, których
wzrost odbiega od średniej o 10 cm (czyli mierzą 160–170 cm lub 170–180 cm). Mniej
będzie osób, których wzrost odbiega o 10–20 cm (czyli mierzą 150–160 cm lub 180–190
cm). Rozumiecie już założenie. Im dalej od średniej, tym mniejsza grupa osób i mniejsze ich
znaczenie w całej populacji. Na wykresie wygląda to w ten sposób:
str. 121
Źródło: opracowanie własne
Do tego momentu wszystko brzmi sensownie. Na czym więc polega problem rozkładu
normalnego?
Rzadkie wydarzenia na giełdzie, np. dni z rekordowymi wzrostami czy spadkami potrafią
zmienić bardzo wiele. Potwierdza to test, który Nassim Taleb zaprezentował w książce
„Czarny łabędź”. Końcowa konkluzja była zaskakująca: jeśli z notowań S&P 500 za 55 lat
(lata 1952-2006) usunęlibyśmy dziesięć dni z największymi wahaniami, to wynik indeksu
byłby lepszy o niemal 100%!
Jak widać, indeks S&P 500 w 2006 roku nieznacznie przekraczał 1000 punktów. Gdybyśmy
jednak pominęli dziesięć najbardziej zmiennych dni, indeks zbliżyłby się do 2000 punktów!
Sami widzicie, że te niezwykle rzadkie dni, kiedy giełda spada 8% lub rośnie 6%, mogą
zmienić bardzo wiele w ostatecznym wyniku inwestycyjnym. Tymczasem ekonomiści
uznają takie momenty za „statystycznie nieistotne”, bo tak każą im modele oparte na
rozkładzie normalnym.
str. 122
Źródło: opracowanie własne na podstawie książki ,,Czarny łabędź”
W ten sposób zakończył się eksperyment, który zakładał, że możliwe jest wypracowywanie
dużo wyższych zysków bez podejmowania dodatkowego ryzyka. Postawiono na
teoretyczne modele, które szybko zostały zweryfikowane przez rzeczywistość.
Problem jest większy, niż mogłoby się wydawać. Statystyka (wraz z rozkładem normalnym)
wykładana jest na większości uczelni wyższych w Polsce. Większość studentów ma wbijane
do głowy myślenie zgodne z rozkładem normalnym. To sprawia, że jako inwestorzy narażeni
są na popełnienie bardzo dużych błędów. Łatwo ich przekonać, by zignorowali możliwość
wystąpienia skrajnych zjawisk (np. krach). Trwają w tym przekonaniu do momentu, gdy
bessa skasuje 40–50% ich majątku.
Nie da się.
Wpływ banków centralnych na rynek akcji, obligacji czy nieruchomości jest dziś
nieporównywalnie większy niż jeszcze piętnaście lat temu. Narzędzia zastosowane po
kryzysie z 2008 roku w praktyce uzależniły giełdę od poczynań bankierów centralnych.
Jeśli FED, EBC i BOJ łagodzą politykę (tani kredyt i skupowanie aktywów), to wyceny akcji
czy obligacji momentalnie rosną. Kiedy banki centralne zaostrzają politykę, na giełdach
mamy spadki. Widać to po ścisłej korelacji pomiędzy łącznym bilansem największych
banków centralnych a giełdą w USA.
str. 124
Źródło: yardeni.com
Alan Greenspan (prezes FED-u w latach 1987–2006) na długo przed objęciem przywództwa
w banku centralnym potrafił pięknie i prawdziwie mówić o systemie pustego pieniądza:
Deficyt jest po prostu narzędziem konfiskaty bogactwa. Złoto jest przeszkodą w tym
podstępnym procederze. Jest obrońcą praw własności. Ten kto to pojmie, nie będzie miał
żadnych trudności ze zrozumieniem wrogości polityków wobec standardu złota.
Janet Yellen (prezes FED-u w latach 2014–2018) najpierw bazowała na danych dotyczących
inflacji, a po opuszczeniu Rezerwy Federalnej przyznała, że metodologia liczenia inflacji
jest „daleka od perfekcyjnej”. Przekładając język profesorów na ludzki: oznacza to, że
str. 125
zdaniem Yellen oficjalna inflacja CPI jest dużo niższa niż rzeczywisty wzrost cen.
Z kolei w trakcie kadencji prezesi banków centralnych zmuszeni są robić dobrą minę
do złej gry, nawet jeśli sprawy nie mają się dobrze. Robią to także w momencie pisania
przeze mnie tej książki (maj 2019 roku). W tej chwili FED cały czas podkreśla, że gospodarka
wygląda solidnie, z kolei w strefie euro padają zapewnienia, że spowolnienie jest chwilowe
i w ciągu kilku miesięcy sytuacja się poprawi. Jednocześnie FED wycofuje się z podwyżek
stóp procentowych, a dodatkowo bankierzy zaczynają narrację promującą negatywne
stopy procentowe. Czy takie działania prowadzi się, kiedy w gospodarce wszystko gra? Nie
wydaje mi się.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ludzie, których głównym zadaniem jest obserwowanie
gospodarki, nigdy nie potrafią zadziałać w taki sposób, aby ochronić jak najwięcej osób?
Nas interesuje przede wszystkim punkt 1. Pierwszy przykład to Mario Draghi, prezes EBC,
człowiek Goldman Sachs. Spędził w tym banku cztery lata, następnie został prezesem
Banku Włoch, skąd przeskoczył do Europejskiego Banku Centralnego.
str. 126
Kolejny ciekawy przypadek to Petros Christodoulou, który był prezesem Banku
Centralnego Grecji, kiedy ta manipulowała wskaźnikami zadłużenia, by wejść do strefy
euro. W całym procederze swój udział miał także Goldman Sachs. Gdzie Christodoulou
zaczynał swoją karierę? Pewnie już się domyślacie.
Tak się składa, że banki centralne od dłuższego czasu działają w taki sposób, aby państwa
zadłużały się na jak największą skalę. Jest to na rękę największym bankom, które robią
przy tym biznes. Nie opłaca się to nam, ponieważ rosnące zadłużenie państw z dużym
prawdopodobieństwem oznacza wzrost podatków. I to nie tylko tych oficjalnych, ale
i inflacji, która okrada nas po cichu.
str. 127
Inflacja – ukryty podatek. Im wyższy, tym lepszy?
Kolejnym przykładem tego, jak bardzo bankierzy centralni „troszczą się” o nasz stan
posiadania, jest ich podejście do inflacji. Jak już wiecie z poprzednich części, inflacja
oznacza spadek siły nabywczej waluty. Im wyższa inflacja, tym mniej możemy kupić za
nasze oszczędności. Innymi słowy, inflacja to podatek, o którego istnieniu nie ma pojęcia
większość społeczeństwa.
Najczęściej banki centralne obierają sobie cel inflacyjny w wysokości 2%. Stawiają sobie
za zadanie, aby inflacja znajdowała się na tym właśnie poziomie. Całkowicie pominę
tym razem wątek związany z tym, że inflacja jest na rękę politykom, a agencje rządowe
zaniżają jej rzeczywistą wysokość. Teraz skupimy się wyłącznie na podejściu bankierów
centralnych do oficjalnej inflacji.
Zazwyczaj tylko takie wypowiedzi bankierów warto brać na poważnie i dywagować nad
nimi. Resztę starajcie się ignorować. Zbyt częste słuchanie oderwanych od rzeczywistości
profesorów ekonomii może zaszkodzić Waszym inwestycjom.
Źródło: realinvestmentadvice.com
str. 130
KROK 3: Ogłoszenie wyników
Gdyby prognozy nie były poddawane marketingowej obróbce, to pewnie co jakiś czas
mielibyśmy kwartał, w którym wyniki większości spółek wypadałyby gorzej od oczekiwań.
Tak się jednak nie dzieje. Poniżej widzimy, jak wyglądały ostatnie prognozy przed
ogłoszeniem wyników (kolor czerwony) oraz same wyniki (kolor zielony).
Źródło: realinvestmentadvice.com
Zakres czasowy
Źródło: stockcharts.com
str. 132
W omawianym okresie indeks wypracował 182% zwrotu, co daje średnioroczny wynik
rzędu 10,9%. Nie licząc 2018 roku, S&P 500 za każdym razem wypracowywał zysk (90%
skuteczności). Brzmi nieźle, prawda? A teraz weźmy pod uwagę nie 10, ale 20 lat.
Źródło: stockcharts.com
W tym czasie indeks wypracował 126% zwrotu, co daje średnią 4,3% na rok. W ciągu tych
dwudziestu lat, akcje w USA pięciokrotnie przynosiły straty. Różnica pomiędzy okresem
10 a 20 lat jest kolosalna. Pamiętajcie, by zawsze szukać analiz obejmujących możliwie jak
najdłuższe okresy.
Problem polega na tym, że definicja bezrobocia w USA jest dziś bardzo wąska. Jeśli straciłeś
pracę, potem szukałeś nowej przez kilka tygodni i w końcu sobie odpuściłeś, to według
obecnej metodologii wcale nie jesteś bezrobotnym. Należysz to grupy osób będących
„poza siłą roboczą”. Ile jest takich osób w USA? Prawie 100 milionów. Nie żartuję. Dowód
możecie zobaczyć na kolejnej stronie.
str. 133
Źródło: fred.stlouisfed.org
Do cudownych statystyk bezrobocia odniósł się także CEO bardzo poważanego Instytutu
Gallupa. Stwierdził on, że to czego pragną Amerykanie, to praca na pełen etat. Tymczasem,
jak stwierdził, liczba osób pracujących na pełny etat w stosunku do ogółu populacji, jest
w USA najniższa od kilku dekad. Jak widzicie, rządowe statystyki dotyczące bezrobocia
mają bardzo niewiele wspólnego z rzeczywistością. Podobnie wygląda to także jeśli chodzi
o inflację.
W tym przypadku oficjalna inflacja przez większość czasu waha się w graniacach 1-3%,
przez co FED może pochwalić się, że utrzymuje poziom bliski celu. Problem polega na tym,
że niezależne od rządu organizacje twierdzą, iż jest to 8–10%. Różnica jest zatem ogromna.
Moim zdaniem prawda leży gdzieś pośrodku, natomiast czuję się w obowiązku by wyjaśnić
Wam, dlaczego oficjalna inflacja nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wynika to
z różnych sztuczek stosowanych przez agencje rządowe (w tym przypadku amerykańskie).
Jeszcze w latach 80. inflacja w USA była mierzona w oparciu o monitorowanie cen 1700
różnych produktów. W latach 90. zaczęło się kombinowanie. Politykom zależało na tym, aby
m.in. zmniejszyć obciążenia dla budżetu wynikające z wypłat zasiłków (których wysokość
jest zwiększana na podstawie oficjalnej inflacji). Z czasem wprowadzono m.in. hedonic
quality adjustment, co pozwoliło na manipulowanie zmianami cen niektórych produktów.
O co chodziło? Zaczęto zwracać uwagę na to, czy produkty, za które płaci się więcej lub
nawet tyle samo, prezentują wyższą jakość. Przykład: jeśli nowy model samochodu jest
droższy o 20%, ale posiada kilka nowych funkcji, to może okazać się, że cena pojazdu
wcale nie wzrosła. Wszystko zależy od tego, jakie założenia do swojego modelu przyjmie
agencja licząca inflację.
Z drugiej strony, gdybyśmy wzięli pod uwagę wysokość opłat za studia na amerykańskich
uniwersytetach, to zobaczymy, że rosną one w tempie 6–7% rocznie. Ta wartość nie ma
jednak wpływu na inflację w USA. Powód? Metodologia w żadnym stopniu nie bierze pod
uwagę opłat za studia.
str. 134
Stany Zjednoczone nie są jednak wyjątkiem. Agencje rządowe w innych krajach również
zaniżają poziom inflacji. Szczerze mówiąc, aby przekonać się, że z oficjalnymi danymi coś
jest nie tak, nie musicie nawet pochylać się nad metodologią. Rosnącą inflację możecie
rozpoznać także:
b) po liczbie produktów, których opakowania zmniejszyły się, a cena pozostała taka sama
(to również jest inflacja!);
8. Obsesja zyskowności
Są również i takie przypadki, kiedy chodzi wyłącznie o ogromną chęć uniknięcia straty.
Tymczasem gdybyśmy zapytali tego samego inwestora, czy uważa, że jest możliwe,
by nie stracić na żadnej z wielu pozycji w portfelu, odpowiedziałby, że nie. Po co więc
usilnie unikać zamknięcia stratnej pozycji, skoro liczy się dla nas ostateczny wynik całego
portfela?
str. 135
Od czasu do czasu zamknięcie pozycji ze stratą może okazać się jedną z lepszych decyzji.
Jak to możliwe? Przy zamykaniu danej pozycji nie powinniśmy patrzeć na to, jaki jest
jej wynik. Liczy się, jakie perspektywy mają dane aktywa. Załóżmy, że kupiliście akcje
spółki X po 2 USD za sztukę, ponieważ miała świetne fundamenty. Od tamtej pory
przedsiębiorstwo zmagało się ze strajkami robotników, zyski znacznie spadły, zwiększono
zadłużenie, a świetny CEO odszedł z pracy. Teraz akcje spółki kosztują 1,8 USD za sztukę.
Prawdopodobnie znajdziecie na rynku wiele lepszych przedsiębiorstw. Powinniście zatem
zamknąć pozycję, nie czekając aż akcje znowu będą kosztować 2 USD.
Brak założeń
Nie brakuje inwestorów, którzy już na początku budowy portfela zakładają sobie cel
w postaci konkretnego zysku w pierwszym roku. To błąd, który ma zazwyczaj poważne
konsekwencje.
Z czego wziął się błąd Zbigniewa? Po pierwsze założył on sobie ponadprzeciętne zyski,
a po drugie, że przyjdą one szybko. To gotowy przepis na porażkę. Jak wspomina w swoich
pracach Daniel Kahneman (noblista z ekonomii, na szczęście psycholog z wykształcenia),
inwestorzy dążą zazwyczaj do wyniku lepszego od średniej rynkowej. Ten fakt pokazuje,
że mają bardzo dobre zdanie na temat swoich umiejętności inwestycyjnych (o przesadnej
pewności siebie opowiem za chwilę).
Efekt jest taki, że inwestorzy w pogoni za wynikiem podejmują więcej decyzji niż pierwotnie
zakładali. Porzucają swoje zasady, by wprowadzić zmiany, które mają rzekomo poprawić
wynik. Czy faktycznie poprawiają? Jeden z byłych studentów Kahnemana przeprowadził
analizę. Porównał ze sobą wyniki spółek, które kupiono za środki pozyskane ze sprzedaży
innych akcji, lecz obie transakcje przeprowadzono w ciągu jednego dnia. Sprzedajemy
str. 136
akcje spółki X po to, aby natychmiast kupić akcje spółki Y. Dzięki temu wykluczono sytuacje,
w których inwestor sprzedaje akcje, bo potrzebuje pieniędzy. Okazało się, że spółki których
akcje sprzedano, wypracowywały w kolejnym roku wynik średnio o 3,4% lepszy od spółek
nowo kupowanych!
Podsumowując, inwestorzy podejmują zbyt wiele decyzji, uważając, że ich nowe pomysły
są dużo lepsze od strategii przetestowanych na przestrzeni dekad.
Łatwiej jest wytrzymać przy obranej strategii, kiedy niczego nie planujemy. Owszem,
możemy wychodzić z założenia, że w perspektywie pięciu lat nasz wynik będzie
zadowalający. Nie zakładajmy jednak niczego na kolejny rok. Istnieje zbyt wiele zagrożeń,
które mogą pokrzyżować nam plany.
Na koniec mała ciekawostka, jeśli chodzi o zakładanie określonego wyniku w skali roku.
Mężczyźni zazwyczaj obierają wyższe cele niż kobiety. W efekcie podejmują też więcej
decyzji. To jedna z przyczyn, dla których to kobiety są lepszymi inwestorami.
Ten problem nie pojawia się jednak dopiero po wejściu na giełdę. Przesadna pewność
siebie dotyczy ogółu społeczeństwa. Na przykład 82% osób z prawem jazdy uważa, że są
ponadprzeciętnymi kierowcami (co jest oczywiście matematycznie niemożliwe).
Wysoka samoocena nie jest jednak problemem wyłącznie przy zmianach w portfelu,
ale także przy jego budowaniu. Widać to, zwłaszcza kiedy inwestor ma dość skromny budżet,
a mimo to stara się mocno zdywersyfikować portfel. Za samo dążenie do dywersyfikacji
należy się pochwała, ale nie można zapominać, że przy bardzo małych inwestycjach rośnie
znaczenie prowizji brokera. Wyjaśnię to na przykładzie.
Załóżmy, że dysponujecie budżetem 20 000 USD, a jednocześnie chcecie, aby opierał się on
na 20 aktywach. Średnio przypada po 1000 USD na jedno aktywo. Nie każdy zakup będzie
jednak taki sam, załóżmy, że największa kwota przypadająca na jedną grupę aktywów
będzie wynosić 1500 USD, a najmniejsza – 750 USD. Z kolei prowizja u brokera wynosi 10
USD, czyli łącznie za zakup i sprzedaż płacimy 20 USD.
20/750 = 2,66%
str. 137
Okazuje się, że w przypadku najmniejszej pozycji w portfelu musimy wypracować 2,66%
zysku, aby pokryć koszty prowizji i wyjść na zero. Niestety wielu inwestorów całkowicie
ignoruje wpływ prowizji na wynik w takich sytuacjach. Nie potrafią oni trzeźwo ocenić
sytuacji i/lub przeceniają własne możliwości. Tymczasem 2,66% to naprawdę dużo!
Porównajcie tę wielkość chociażby z rocznymi zyskami wypracowywanymi przez aktywnie
zarządzane fundusze inwestycyjne.
Przychodzą mi do głowy dwie sytuacje, kiedy jesteśmy wyjątkowo mocno narażeni na to,
że pewność siebie doprowadzi nas do utraty kapitału.
Wraz z dalszymi wzrostami pewność siebie jest u inwestora coraz większa. Maksymalnie
kilka procent ludzi jest w stanie w pewnym momencie stwierdzić: „Za dobrze i za łatwo
mi idzie, lepiej zamknąć część pozycji”. Cała reszta będzie brnąć w to dalej, aż przyjdą
spadki. Na początku inwestor uzna, że to chwilowa korekta. Po kolejnych spadkach
zacznie się niepokoić. Zanim faktycznie ewakuuje się z rynku, jego wirtualne zyski
najprawdopodobniej znikną.
Druga sytuacja dotyczy inwestorów, którzy nie są nowicjuszami. Siedzą na rynku od kilku
czy kilkunastu lat, natomiast kompletnie nie pamiętają ostatniej bessy (albo nie było ich
wtedy na rynku, albo nie stracili dużego kapitału). W przypadku takich osób długotrwałe
wzrosty wywołują przekonanie, że rynek może tylko rosnąć. Można powiedzieć, że inwestor
z kilkuletnim stażem zaczyna myśleć jak nowicjusz. I kończy w ten sam sposób, chyba że
w porę się ocknie.
str. 138
Brak cierpliwości objawia się tak naprawdę na przestrzeni całego naszego życia. Jego
skutki są poważniejsze niż mogłoby się wydawać. Być może część z Was słyszała o tzw.
teście pianki. W ramach eksperymentu Waltera Mischela z Uniwersytetu Stanforda
kilkuletnie dzieci otrzymały propozycję – mogły zjeść jedną słodką piankę od razu lub
poczekać piętnaście minut i otrzymać dwie pianki. Podobne testy przeprowadzano
wielokrotnie, zachowania dzieci możecie zobaczyć na YouTube pod hasłem „Marshmallow
test” (dobrze się przy tym ubawicie).
To jest obraz społeczeństwa. Większość ludzi nie potrafi czekać na nagrodę. Giełda jest
tego dobrym przykładem. „Co z tego, że jakaś strategia przynosi w długim terminie 10%
rocznie, skoro najpopularniejsze spółki rosną właśnie jak na drożdżach?” – tak zdaje się
myśleć wielu inwestorów.
Jeśli nauczymy się trwania przy obranej strategii, słowa ludzi z FED-u czy też wpływowych
ekspertów nie przekonają nas do pochopnej zmiany podejścia. Jak wiecie z poprzednich
stron, otoczenie giełdowe zazwyczaj zachwyca się aktywami, które są już drogie, a ich
potencjał do spadku znaczący.
Nie dziwi mnie fakt, że niektórzy inwestorzy z dnia na dzień sprzedają aktywa, skoro
również decyzje o ich zakupie podjęli w afekcie. Jeśli chcecie uniknąć takich scenariuszy,
każda inwestycja powinna być poprzedzona edukacją na temat danych aktywów. Jeśli
wybieracie spółkę, musi ona wyglądać solidnie na tle konkurencji. Jeśli kupujecie metale
szlachetne, musicie mieć ku temu mocne argumenty.
W późniejszym okresie może okazać się, że właśnie edukacja oraz przeprowadzone analizy
pomogą Wam wytrwać przy danej inwestycji.
str. 140
Rada nr 3: Regularne sprawdzanie fundamentów
Wspominałem już, że od czasu do czasu zamknięcie stratnej pozycji jest jak najbardziej
wskazane. Jeśli jesteśmy długoterminowymi inwestorami, to najczęściej o zamknięciu
ze stratą przesądzają pogarszające się fundamenty. Analiza fundamentalna jest również
ważna, kiedy rozważamy zamknięcie pozycji przynoszącej zysk. Jeśli wybraliście tanią
spółkę, której notowania następnie wzrosły o 10%, a zyski o 20%, to pomimo wzrostu
notowań wygląda ona dziś jeszcze bardziej atrakcyjnie! Warto w takiej sytuacji zastanowić
się, czy zamykanie pozycji jest uzasadnione.
Dobitnym tego przykładem był cyrk, jaki rozegrał się na początku 2019 roku. Przypomnę,
że w ostatnim kwartale 2018 roku rynek w USA bardzo mocno tracił. W okresie świąt
Bożego Narodzenia doszło do spotkania Donalda Trumpa, sekretarza skarbu Stevena
Mnuchina oraz paru osób z Plunge Protection Team (zespół mający przeciwdziałać panice
na rynkach). Po tym spotkaniu prezydent USA ogłosił, że inwestorzy mają wspaniałą okazję
do zakupów. Giełda momentalnie odbiła, a w kolejnych tygodniach Donald Trump i jego
doradcy kilkukrotnie podbijali indeksy nawet o 1%, powtarzając jeden i ten sam tekst:
„Negocjacje z Chinami idą świetnie”.
Oczywiście wypowiedzi polityków nie były jedynym powodem, dla którego akcje tak silnie
rosły. Swoje zrobiły także short squeeze, buybacki, łagodniejsza polityka FED-u i wysiłki
Banku Chin. Nie zmienia to jednak faktu, że w wielu momentach mogliśmy zaobserwować,
jak inwestorzy rzucali się na akcje tuż po optymistycznych słowach rządzących. Kilka
godzin później okazywało się, że optymizm uciekał z giełdy. Kto dał się ponieść emocjom,
zostawał z akcjami w portfelu. Były i takie sytuacje, kiedy już po kilku godzinach
okazywało się, że news dnia był zwykłym kłamstwem. Przykładem może być sytuacja
z 17 stycznia 2019 roku, kiedy to pojawiła się informacja, że Amerykanie mają wycofać się
z części ceł nałożonych na chińskie produkty. Indeksy momentalnie wybiły o 1%. Jak się
okazało, była to zwykła ściema, w związku z czym akcje wróciły do punktu wyjścia.
Zastanówcie się, komu łatwiej było w tamtym czasie oceniać sytuację na giełdzie:
czy
Rolf Dobelli słusznie zwraca uwagę, że newsy, zwłaszcza pochłaniane w dużych ilościach,
mogą bardzo nam zaszkodzić. Do myślenia daje chociażby jego argument, że „gdyby
newsy dawały przewagę w inwestycjach, dziennikarze byliby najbogatszymi ludźmi na
świecie”.
Efekt będzie taki, że zawsze będziemy z tyłu, zawsze będziemy tylko reagować na to, co
już się wydarzyło. W typowy dla dzisiejszych czasów sposób, będziemy skupiać się na
efektach, zamiast zajrzeć głębiej.
str. 142
To są przykłady wiedzy, która daje inwestorowi możliwość wygenerowania zysków
w długim terminie. Legendarny inwestor Howard Marks nie ma najmniejszych wątpliwości,
że indywidualni inwestorzy mają szansę poradzić sobie na rynku, wyłącznie jeśli będą
patrzeć na niego z dalszej perspektywy i analizować go na spokojnie.
Nie pozostaje nam nic innego, jak obrać długoterminową strategię, uzbroić się
w cierpliwość i czytać opracowania, które dają maksymalną ilość wiedzy przy ograniczonej
liczbie danych.
Każdy z inwestorów czytających tę książkę znajduje się na innym poziomie. Nie mówię
jedynie o doświadczeniu czy budżecie, ale także o odporności na emocje, jakie towarzyszą
rynkom finansowym. Część z Was być może czyta ten dział z czystej ciekawości, natomiast
jest również spora grupa osób, dla których to właśnie strona mentalna jest najtrudniejszym
elementem podczas inwestowania. Dla tej drugiej grupy postanowiłem zebrać kilka
nawyków, które mogą pomóc uodpornić się na giełdowe wahania.
Edukacja to podstawa
Poza pisaniem bloga oraz prowadzeniem szkoleń i wykładów wspieram małą grupę
inwestorów. W tym przypadku współpraca jest bardzo ścisła. Jedna z jej zasad brzmi
następująco: „Żadnych opłat za zarządzanie, wynagrodzenie jedynie po wypracowaniu
zysku”. Całe moje wynagrodzenie jest zatem zależne od wyników portfeli klientów. Te
z kolei uzależnione są od słuszności decyzji inwestycyjnych oraz… psychiki klienta. Moja
filozofia inwestycyjna ma to do siebie, że często inwestuję w tanie aktywa, w przypadku
których na odbicie trzeba nieco poczekać. Zdarza się, że jest to więcej niż rok. W tym czasie
klienci słyszą jak media i inwestorzy zachwycają się aktywami, które rosną.
str. 143
Co takiego sprawia, że klienci nie rezygnują ze współpracy po kilku miesiącach? Praca od
podstaw w postaci odpowiedniej edukacji. Każdy klient musi poznać ogólną specyfikę
różnych grup aktywów (akcji, obligacji, metali itd.). Mało tego, musi też mieć świadomość
zmienności poszczególnych składników jego portfela. Edukacja w pewnym sensie buduje
mocny kręgosłup u inwestora, zwiększa jego odporność psychiczną na to, co dzieje się
na rynku. Znakomitym przykładem jest tutaj chociażby cierpliwe granie na spadki, kiedy
koszty (3% utrzymania pozycji oraz ok. 5% inflacji) zdecydowanie nam nie pomagają.
A jednak dobrze wyedukowany inwestor ma świadomość, że przewartościowane spółki są
w stanie stracić te 8% w jeden dzień.
Edukacja robi różnicę. Dlatego tak ważne, jest byście przeczytali tę książkę w całości,
łącznie z opisami moich błędów oraz doświadczeń czytelników bloga. Jeśli pominiecie
żmudną edukację, to Wasze inwestycje nie będą miały solidnych podstaw. W takim
przypadku dużo większą rolę zaczną odgrywać emocje.
Pamiętnik inwestora
Każdy kto wie, że psychika jest jego słabą stroną, powinien przy okazji inwestycji
prowadzić coś w rodzaju pamiętnika. Chodzi o to, byście przy każdej inwestycji zapisywali
argumenty, które przekonały Was do danych zakupów lub gry na spadki. Z czasem, kiedy
sytuacja będzie niekorzystna i przyjdą wątpliwości, możecie wrócić do swoich zapisków.
Takie podejście ułatwia cierpliwe trwanie przy danej pozycji. Ponownie jest to realizacja
tego, o czym mówi David Lynch – musicie wiedzieć, co i dlaczego trzymacie w portfelu.
Pamiętnik ma jednak również swoją drugą zaletę. Pamiętajcie, że nie każda Wasza
transakcja okaże się sukcesem i część pozycji będzie trzeba zamknąć ze stratą (pisałem
o tym w punkcie „Obsesja zyskowności”). W takich przypadkach pamiętnik może pomóc
Wam sprawdzić, czy przyczyną straty była pobieżnie przeprowadzona analiza, czy
też wydarzenie losowe, na które nie mieliście żadnego wpływu. Każdy taki „rachunek
sumienia” pomoże Wam stać się lepszymi inwestorami.
Część z nas po prostu lubi, kiedy sporo się dzieje, a portfel często ewoluuje i pojawiają
się w nim nowe spółki. Niestety, jak opisałem to wcześniej, ciągłe „poprawianie” portfela
najczęściej przynosi inwestorom straty.
Osoby, które potrzebują wrażeń i emocji, powinny poszukać ich gdzie indziej i za środki,
które mogą stracić. Przykładem niech będzie mniej lub bardziej kosztowne hobby, które
str. 144
dostarcza Wam mniej lub więcej adrenaliny. Cokolwiek to będzie – prawdopodobnie
i tak okaże się tańszym rozwiązaniem niż nieustanne żonglowanie spółkami w portfelu.
Jednocześnie pokusa do wprowadzania zmian nieco zmaleje.
Rynki finansowe nie powinny być traktowane jako miejsce dla kolekcjonerów wrażeń. Jak
wspomniałem wcześniej, inwestowanie to maraton, a nie sprint, dlatego też najlepiej jest…
Jeśli moje podejście jest Wam bliskie i naprawdę chcecie inwestować długoterminowo,
to przy zakupie danej spółki powinniście myśleć o sobie jako współwłaścicielu. Wówczas
Wasza perspektywa całkowicie się zmienia. Decydujemy się na zakup spółki, kiedy:
- w długim terminie generuje wysokie zyski (lub jest odporna na wahania koniunktury),
- kierownictwo tworzą wiarygodni ludzie,
- zadłużenie jest umiarkowane,
- spółka jest atrakcyjnie wyceniona.
Przydałoby się wypisać jeszcze kilka kwestii. Przedstawiam Wam jednak jedynie przykłady,
w jaki sposób na spółkę patrzy inwestor długoterminowy. Kiedy wyżej wymienione
warunki są spełnione, dokonuje on zakupu akcji i staje się współwłaścicielem. W takim
przypadku spadek notowań o 20% nie sprawia, że inwestor rozważa ucieczkę. Oczywiście
mam tu na myśli inwestowanie w pojedyncze spółki. Kiedy kupujemy całe ETF-y bądź
ETN-y, to kryteria wyglądają nieco inaczej (istotne jest prześwietlenie funduszu – o tym jak
to zrobić przeczytacie w IV tomie).
Jak to możliwe? Przede wszystkim ludzie wciąż działają w podobny sposób – poddając
się najpierw chciwości, a potem lękom. Dzięki temu możliwe jest nieustanne powtarzanie
schematu, w którym sprytniejsi wykorzystują naiwnych. Kiedy sobie to uświadomicie,
nie będziecie chcieli być w tej drugiej grupie. Nie będziecie chcieli, by określano Was
jako „dostarczycieli kapitału”. Zaczniecie zwracać uwagę na to, jak działają najlepiej
zorientowane grupy (commercials) i jakie utrzymują pozycje.
str. 145
Aby tak się stało, konieczna jest nauka historii. Najlepiej nieustanna. Jeśli raz siądziecie
nad historią rynków finansowych i w dwa miesiące mocno poszerzycie swoją wiedzę, to
na pewno przyniesie to efekty. Z czasem jednak zapomnicie niektóre wnioski. Najlepiej
więc zapisywać sobie najważniejsze spostrzeżenia na temat rynków, by móc wracać do
nich co jakiś czas. W ten sposób utrwalicie wiedzę i łatwiej będzie Wam powstrzymać się
od pochopnych decyzji.
To, o czym piszę, jest szczególnie istotne dla rynków w obecnej fazie. Stan na jesień 2019
roku jest następujący:
- na rynku obligacji, nie licząc krótkotrwałych spadków, mamy wielką hossę trwającą od 1980
roku.
str. 146
Teraz weźmy pod uwagę, że wielu doradców na rynku nie pamięta nawet ostatniego
kryzysu, ponieważ weszło na rynek pracy już po nim. Z kolei nawał obowiązków i pogoń
za zyskiem sprawiają, że nie analizują oni danych historycznych, ale skupiają się na tym, co
„tu i teraz”. Wniosek? Sami musimy wyciągnąć wnioski na podstawie przeszłości.
To samo w jeszcze większym stopniu dotyczy rynku obligacji. W tym przypadku hossa
trwa prawie 40 lat, więc nie ma co liczyć na to, że jakiś doradca zacznie nam tłumaczyć
cykle. Zamiast tego będziemy po prostu zachęcani do inwestowania wszystkich środków,
bo dla branży finansowej oznacza to prowizje (czytaj: zyski).
Jak to się ma do naszej psychiki? Po pierwsze, znając historię rynków, nie poddajemy się
ogólnej euforii i nie inwestujemy całego kapitału w popularne aktywa (wystawiając się
na gigantyczne ryzyko i straty, których nie będziemy w stanie znieść). Po drugie, mamy
świadomość tego, że rynki od czasu do czasu bardzo ostro obchodzą się z inwestorami.
W takiej sytuacji stajemy się dużo bardziej dojrzałymi inwestorami. Po drugiej stronie
są krótkowzroczni spekulanci, dla których np. okres spokoju w latach 2016–2017 był
dowodem na to, że rynek akcji jest bezpieczny. W efekcie późniejsza 10-procentowa korekta
z początku 2018 roku była dla nich szokiem. I tu znowu przydaje się szersze spojrzenie,
ponieważ w rzeczywistości takich korekt, nawet w trakcie ostatniej hossy, było całkiem
sporo.
Źródło: yardeni.com
str. 147
Podsumowując, jeśli nie znamy historii, to nasz apetyt na ryzyko rośnie w najmniej
odpowiednich momentach. Mam na myśli sytuacje, kiedy akcje są drogie, a rynek od
dawna nie przeszedł korekty.
Tymczasem w tej książce staram się pokazać Wam, że dla długoterminowego inwestora
bardzo ważne jest, by nie poddać się nastrojom tłumów i, jak mawiał klasyk, „bać się, gdy
inni są chciwi, być chciwym, kiedy inni się boją”.
Zapewne każdy z Was ma kogoś takiego w swoim otoczeniu. Warto też zastanowić się czy
któryś z tych punktów nie odnosi się do nas samych.
Niestety zamknięcie się na to co nowe, może mieć spory wpływ na nasze inwestycje. Po
pierwsze może objawiać się całkowitym ograniczeniem inwestycji do polskiej giełdy, bo
przecież GPW jest nam znacznie bliższa, lepiej znamy spółki oraz ogólną sytuację w kraju.
Takie podejście sprawia, że szukamy „okazji” na siłę. Jeśli polska giełda jest po silnych
wzrostach (jak chociażby w 2006 roku), a my kupujemy akcje na GPW, to wystawiamy się
na spore ryzyko, mimo że moglibyśmy poszukać okazji w innych krajach.
Te „inne kraje” to zazwyczaj rynki wschodzące. I tutaj pojawia się kolejny problem związany
z naszymi wewnętrznymi ograniczeniami i uprzedzeniami. Mam na myśli inwestowanie
w krajach takich jak Rosja, Turcja, Chiny czy Iran. Są to państwa, które nie mają najlepszych
relacji ze Stanami Zjednoczonymi, a co za tym idzie – są przedstawiane przez media
w bardzo negatywny sposób. Oglądając telewizję czy słuchając radia, wyobrażamy sobie
wymienione kraje jako najgorsze miejsca na ziemi, więc nie bierzemy pod uwagę, że
moglibyśmy zainwestować w tamtejsze spółki.
str. 148
A jednak w rzeczywistości sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Jeśli dany kraj jest mocno
krytykowany w mediach, to kapitał zagraniczny w większości trzyma się poza tamtejszą
giełdą. W efekcie akcje są tanie. Najczęściej przeszły już tyle wstrząsów, że niewiele
czynników może je zepchnąć niżej. Z kolei potencjał do wzrostów jest znaczny. Sam
w dużej mierze stosuję strategię MOAR, więc bardzo często inwestuję w ETF-y dające
ekspozycje właśnie na takie kraje. Efekty zazwyczaj są bardzo dobre, czego przykładami są
chociażby wspaniałe wzrosty Rosji czy Nigerii w 2017 roku, a także przypadek Gazpromu,
który od lat przynosi wysoką dywidendę, a w 2019 roku wzrósł o ponad 50%.
Jeśli zamykamy się na „nowe”, to nie musi to wpływać jedynie na rynki, które wybieramy.
Może również dojść do sytuacji, w której ze względu na swoje uprzedzenia (a może
lenistwo?) z góry odrzucamy jakąś klasę aktywów. Nie można dopuścić do takiej sytuacji!
Przypomnijcie sobie dział „Budowa portfela”. Najbardziej odporny okazał się portfel
Harry’ego Browne’a, który uznał, że powinny się w nim znaleźć różne aktywa, ponieważ
każde z nich w jednych warunkach radzi sobie lepiej, w innych gorzej.
Żeby nie ograniczać się do ogólników, podam konkretny przykład. W 2015 roku doszedłem
do wniosku, że ceny surowców muszą znajdować się blisko dna (w stosunku do akcji czy
obligacji były skrajnie niedowartościowane). W tamtym okresie nie byłem jednak znawcą
tego tematu – moja wiedza na temat surowców rolnych czy metali przemysłowych była na
bardzo niskim poziomie. Zacząłem jednak pilną naukę, ponieważ miałem świadomość, że
przy takiej sytuacji na rynku to właśnie surowce mogą okazać się najlepszym wyborem
w kolejnych latach. Ostatecznie już na początku 2016 roku surowce zaczęły rosnąć
w bardzo silnym tempie. Z tyłu zostały jedynie surowce rolne, co nie zmienia faktu, że
indeks surowcowy CRB jako całość zaliczył mocne odbicie.
Źródło: stockcharts.com
str. 149
Jeszcze bardziej wymowny przykład to kryptowaluty w latach 2017–2019. Użyłem słowa
„wymowny”, ponieważ jeszcze w 2017 roku był to dla mnie temat nieznany, a dodatkowo
zupełnie odbiegał od mojej filozofii inwestowania – nie mogłem ani ocenić tego, czy coś
jest tanie, ani określić fundamentów.
Przez cały 2017 rok obserwowałem, jak bańka rośnie. Kiedy na przełomie 2017 i 2018 roku
doszło do jej pęknięcia, zacząłem dużo więcej czytać o tym, jakie plany w kontekście
kryptowalut mają bankierzy centralni. Zdałem sobie sprawę z tego, że technologia
blockchain zostanie z nami na dłużej, kryptowaluty mogą stać się częścią systemu
monetarnego, a pójście w kierunku tokenizacji udziałów w firmach uznałem za pewnik.
Na przełomie lat 2018 i 2019 nastroje na rynku krypto były już beznadziejne (przez cały
2018 rok Bitcoin zgodnie z moją prognozą spadł o 80%). Postanowiłem zainwestować
w Ethereum, które w kolejnych miesiącach przyniosło kilkadziesiąt procent zysku.
Dlaczego tak się o tym rozpisuję? Moje historie z surowcami, a zwłaszcza rynkiem
kryptowalut, pokazują, że warto być otwartym na nowe aktywa w portfelu, a także starać
się je zrozumieć, zwłaszcza gdy są akurat znienawidzone przez znaczną część rynku.
Wracając do tematu, znowu pojawia się kluczowe pytanie: jak zmienić sposób myślenia?
Jak otworzyć się na to, co nowe?
Jednym z minusów takiego systemu jest fakt, że rządzący mogą zadłużać państwa (czyli
obywateli) na gigantyczną skalę. W demokracji czynnikiem napędzającym zadłużenie
są często kosztowne obietnice składane przez polityków tylko po to, by wygrać wybory.
W wielu przypadkach chodzi o różnego rodzaju zasiłki, dotacje czy pomoc socjalną.
Sprawiają one, że coraz więcej obywateli zamiast pracować, może żyć na koszt innych.
W trakcie swoich rządów, politycy dzień po dniu budują swoje poparcie w postaci
osób, które są zatrudniane w sferze budżetowej. Aby urzędników przybywało, pod byle
pretekstem tworzy się różne urzędy. Problemy, które społeczeństwo mogłoby rozwiązać
samodzielnie, stają się zadaniem państwowych komórek.
str. 151
Rola państwa w naszym życiu rośnie. Każde kolejne pokolenie w coraz większym stopniu
traktowane jest jak banda nieudaczników, którym we wszystkim trzeba pomagać.
Obywatele z kolei powierzają swój los w ręce państwa (oszczędzanie na emeryturę,
opieka medyczna, edukacja swoich dzieci), uciekając od odpowiedzialności. Tak powstają
państwa opiekuńcze, których najlepsze przykłady znajdziemy w Europie Zachodniej, gdzie
udział państwa w PKB jest gigantyczny (co potwierdza grafika z poprzedniej strony).
Efekty takiego stanu rzeczy są właściwie oczywiste, chociaż wielu osobom trudno je
dostrzec. Chodzi po prostu o to, że każde kolejne pokolenie coraz bardziej boi się brać
odpowiedzialność na swoje barki. Dla polityków jest to wprost wymarzona sytuacja.
Społeczeństwo mogłoby sobie poradzić bez nich, ale jeśli ludzie zmieniają się w zagubione
owce, to politycy bez problemu są w stanie te owce przywołać do porządku, np.
odpowiednio zastraszając.
Co to ma wspólnego z inwestowaniem?
No cóż, skoro na co dzień ludzie uznają, że to ktoś z ministerstwa powinien wybrać program
nauczania dla ich dzieci, to jak ci sami ludzie mają poradzić sobie z budową portfela
inwestycyjnego? W większości przypadków jest to niemożliwe. Po prostu nie wytrzymają
psychicznie i w którymś momencie pójdą za tłumem, tak jak robią to przez większość czasu.
Domyślam się, że w Waszym przypadku sytuacja wygląda inaczej i nie chcecie być
częścią tłumu, który daje się zastraszyć i sobą manipulować. Problem w tym, że systemu
nie zmienicie. Jedyne wyjście, jakie widzę (dla Was i dla siebie), to praca nad samym
sobą. Chodzi o to, żeby możliwie jak najczęściej stawiać się w trudnych, wymagających
sytuacjach. Tak abyście byli wystawieni na dużą presję i musieli sobie z nią poradzić.
W ten sposób hartuje się charakter i coraz łatwiej jest nam działać samodzielnie, wierzyć
we własne umiejętności i wiedzę.
W życiu inwestora są takie momenty, kiedy giełda bądź też jej otoczenie, wysyła sygnały
ostrzegawcze. Jeśli będziecie je zauważać, może to uchronić Was przed dużymi stratami.
Wszystko zależy od Waszej czujności.
Kolejny sygnał ostrzegawczy również związany jest z rozmowami na temat giełdy. Mam
na myśli sytuację, w której wszyscy (łącznie z Wami) są zgodni co do perspektyw jakiejś
grupy aktywów. Nie powinniście traktować tej zgodności jako potwierdzenia Waszych
umiejętności analitycznych. W takich momentach lepiej przypomnieć sobie, że większość
inwestorów w ujęciu realnym kiepsko radzi sobie na rynku. Skoro zatem wszyscy wokół
str. 153
Was są zgodni, to jest to raczej zapowiedź nadchodzących strat, a nie zysków.
Być może dla niektórych zabrzmi to dziwnie, ale ostrzeżeniem powinna być również
sytuacja, kiedy wszystkie aktywa w naszym portfelu zyskują na wartości. Oczywiście
mam tutaj na myśli inwestorów, którzy starają się dywersyfikować portfel. Taka sytuacja
oznacza, że coś z tą dywersyfikacją jest nie tak. Jeśli w danym momencie wszystkie
aktywa w nim zawarte zyskują na wartości (co z pewnością bardzo cieszy), to przyjdzie
taki moment, w którym cały portfel będzie tracił. Taka sytuacja to dla inwestora ogromne
obciążenie, którego może on nie wytrzymać. Warto w tym przypadku odpowiednio
wcześnie przemyśleć, czy nasz portfel faktycznie jest odpowiednio zdywersyfikowany.
Są również i takie osoby, które dywersyfikacji nie stosują wcale, ponieważ od początku
opierają się na jednej czy dwóch grupach aktywów idących akurat w górę. Często tacy
„inwestorzy” są przekonani, że znaleźli złoty system, który pozwala w nieskończoność
generować zyski. Jeśli taka myśl kiedykolwiek przyjdzie Wam do głowy – natychmiast ją
odrzućcie! O ile w ogóle istnieją sposoby na stałe generowanie zysków, to są one raczej
w zasięgu największych banków inwestycyjnych korzystających z HFT (high-frequency
trading). Z pewnością jednak żaden indywidualny inwestor nie ma żadnego „złotego
sposobu” – jest to raczej chwilowe szczęście, które powinno się traktować jako miłe złego
początki.
Kolejne ostrzeżenie dotyczy już nie całego portfela, ale poszczególnych spółek.
Szukając ekspozycji na dany sektor (np. producenci uranu), możecie mieć problem ze
znalezieniem odpowiedniego ETF-u i będziecie zmuszeni wybrać poszczególne spółki.
Trzymając je w portfelu, powinniście od czasu do czasu sprawdzać czy insiderzy nie
pozbywają się akcji w niepokojącym tempie. Warto w tym przypadku sprawdzić zarówno
wartość udziałów wyprzedawanych przez insiderów, jak i tych, które wciąż pozostają w ich
rękach. Szczegółowo wyjaśnię tę kwestię w IV tomie.
Dodam od razu, że to kryterium działa też w drugą stronę. Jeśli spółka jest w naszym
portfelu, jej wartość spada, a insiderzy skupują akcje (bądź utrzymują duże udziały), to jest
to silny argument za tym, abyśmy sami również wstrzymali się ze sprzedażą. Był to jeden
z czynników, które sprawiły, że kilkukrotnie po spadkach dokupowałem akcje Mosaic
Company (producent nawozów).
Od czasu do czasu zdarza się też, że do głowy przychodzi nam jedno konkretne zagranie,
które w naszym mniemaniu wyprzedza rynek. W przypadku początkujących inwestorów
może to być np. założenie, że skoro FED za dwa dni ma podnieść stopy procentowe, to
umocni to dolara, więc warto zagrać na wzrost USDPLN czy też shortować metale
szlachetne. Nie tak szybko. Zauważcie, że nie jesteście jedynymi, którzy przewidują
podwyżkę stóp. Tak naprawdę rynek spodziewa się jej już od jakiegoś czasu. Zerknijcie czy
w ostatnich tygodniach dolar nie umocnił się już znacząco. To bardzo prawdopodobne,
ponieważ rynek z wyprzedzeniem dyskontuje to, co ma się wydarzyć. Ostatecznie,
kiedy dochodzi do oczekiwanego wydarzenia (podwyżka stóp), rynek reaguje
dokładnie odwrotnie. Wszyscy Ci, którzy przewidywali dane wydarzenie, zamykają
pozycje. To podejście znane jako „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”. Wykorzystałem je
chociażby w grudniu 2017 roku, kiedy tuż przed podwyżką stóp procentowych w USA
postanowiłem zakupić GDXJ (akcje spółek wydobywających złoto i srebro). Po decyzji
FED-u okazało się, że była już wliczona w ceny. GDXJ natychmiast odbił.
Wiele razy w tym dziale użyłem słowa „tłum”, mając na myśli dużą grupę inwestorów, którzy
przez brak zdrowego rozsądku pełnią jedynie rolę „dostarczycieli kapitału” i zazwyczaj
tracą. Ktoś może uważać, że takie ujęcie tematu jest zbyt ogólnikowe i nie opisuje realiów.
Na giełdzie jest to jednak reguła – pewne aktywo rośnie (w międzyczasie przestając
być tanie) i generuje spore zyski. Funduszom inwestycyjnym nie wypada go ignorować
– jeśli zarządzający postanowi inaczej, a aktywo będzie dalej rosnąć, to może stracić
pracę. W efekcie kapitał z funduszy zaczyna napływać i dane aktywo z drogiego robi się
bardzo drogie. W międzyczasie pod trend podłączają się inwestorzy indywidualni. Tłum
jest zapakowany w drogie aktywa. Tymczasem najlepiej zorientowani inwestorzy, którzy
kupowali, kiedy było tanio, obserwują sytuację i zamykają pozycje, gdy tłum zaczyna
wykazywać przesadnie duży optymizm. Ostatecznie kapitał przestaje dopływać na dany
rynek, a większość (fundusze inwestycyjne, niedoświadczeni indywidualni inwestorzy)
zostaje z dołującym aktywem w portfelu.
Jak to wygląda w praktyce, pokażą Wam poniższe wykresy. Wcześniej dodam jedynie,
że postanowiłem pokazać zróżnicowane aktywa, tak abyście nie mieli wątpliwości, że
schemat, który opisałem, regularnie powtarza się na rynkach. Pod wykresem danych
aktywów znajdują się pozycje netto trzech różnych grup: commercials, large speculators
i small speculators. Czym jest pozycja netto? Załóżmy, że commercials mają 70 tys.
str. 155
kontraktów long (zyskujących na wzrostach) i 20 tys. kontraktów short (zyskujących na
spadkach). Ich pozycja netto wynosi 50 tys. kontraktów long.
Źródło: barchart.com
Zielone pionowe strzałki oznaczają momenty, w których euro było po silnych spadkach
względem dolara. Zauważcie, że pozycja netto commercials (czerwona linia) była wtedy
znacznie powyżej zera, czyli ich nastawienie do euro było bardzo pozytywne. Po drugiej
stronie znajdowali się large speculators (fundusze inwestycyjne), którzy grali na spadki euro,
prawdopodobnie tylko dlatego, że w poprzednich miesiącach ta waluta traciła. W obu tych
przypadkach euro odbijało przez kolejne pół roku, a large speculators zamykali pozycje
ze stratą. Trend zmienił się w 2017 roku, kiedy euro rosło w siłę. Fundusze inwestycyjne
(large speculators) zmieniły podejście i zaczęły grać silniej na wzrost europejskiej waluty.
Z kolei commercials zaczęli budować pozycję pod spadki. Kiedy na przełomie 2017 i 2018
roku euro wybiło do poziomu 1,26, fundusze inwestycyjne miały już bardzo dużą pozycję
netto long (pokazuje to czerwona pionowa strzałka). Ponownie był to błąd.
Mówiąc najprościej, grupa large speculators pokazuje nam emocje – budowanie pozycji na
wzrosty tylko dlatego, że coś rośnie. Z kolei grupa commercials wykazuje wyrachowanie,
str. 156
zabezpieczanie się przed zmianą sytuacji. Zauważcie, że tu nie chodzi o to, by każdego dnia
sugerować się pozycją commercials. Mam raczej na myśli, że warto zwracać uwagę, kiedy
pozycje commercials i large speculators zdecydowanie się od siebie różnią (przykładem
jest właśnie początek 2018 roku). To zazwyczaj ostrzeżenie – warto w takich momentach
trzymać się z dala od aktywów bądź też postępować tak jak commercials.
Wykresy podobne do EURUSD, możemy znaleźć także wśród zupełnie innych aktywów,
chociażby pszenicy…
Źródło: barchart.com
…czy gazu
Źródło: barchart.com
str. 157
15. Kierują nami nastroje
Wciąż jednak pozostaje do potwierdzenia, czy tłum kieruje się nastrojami. Z pomocą
przychodzi nam serwis Sentiment Trader tworzony przez genialnego analityka Jasona
Goepferta. W swojej działalności Goepfert kieruje się prostym hasłem „analizy ponad
emocje”. Na jego stronie znajduje się sporo danych zbędnych dla początkującego
inwestora, ale poza nimi znajdziemy również informacje na temat nastrojów rynku
w stosunku do danych aktywów. Są to tzw. indeksy Optix.
Jeśli to, o czym pisałem wcześniej, ma sens, to aktywa powinny radzić sobie po okresach
pesymizmu, a także spadać po okresach silnego optymizmu. Na poniższym wykresie
możecie zobaczyć przykład dla indeksu S&P 500. U góry widać notowania wykresu, a na
dole na niebiesko poziom optymizmu. W tym przypadku powyżej poziomu 70 mamy do
czynienia ze skrajnym optymizmem, poniżej 30 – ze skrajnym pesymizmem.
Źródło: sentimenttrader.com
str. 158
Zauważcie, że kiedy indeks Optix osiągał skrajnie niskie wartości (dominował skrajny
pesymizm), w kolejnych tygodniach S&P 500 notował świetne rezultaty (zielone strzałki).
I na odwrót, skrajny optymizm zwiastował zazwyczaj spadki (czerwone strzałki).
Dla odmiany, jeśli inwestowalibyśmy wraz z tłumem tylko wtedy, kiedy krótkoterminowy
optymizm jest skrajnie wysoki, tracilibyśmy w tempie 12% rocznie.
Cały czas mówimy tylko o tych krótkich momentach, kiedy na rynku dominują
skrajne nastroje, jednak te statystyki mocno dają do myślenia. Zauważcie, że tłum w
wybranych okresach zachowuje się dokładnie odwrotnie, niż podpowiadałaby logika:
kiedy dominuje skrajny optymizm, uliczni inwestorzy kupują zamiast zaczekać na
atrakcyjniejsze ceny. Z kolei kiedy nastroje stają się bardzo negatywne, ludzie pozbywają
się akcji po niskich cenach. Ich działania podyktowane są chciwością i strachem, w żadnym
przypadku logiką czy chłodną kalkulacją.
To, co zobaczyliśmy na wykresie dla całego rynku akcji, możemy również zaobserwować
w odniesieniu do:
- złota (wykres widoczny na kolejnej stronie - chociaż w tym wypadku Optix na poziomie
bliskim 70 już oznacza bardzo wysoki optymizm),
str. 159
Źródło: sentimenttrader.com
Źródło: sentimenttrader.com
Jak widać, emocje prowadzą inwestorów do porażki. Jako że większość poddaje się
emocjom, to na rynku mamy wiele sytuacji, w których nastroje są bardzo ważnym
str. 160
miernikiem. Pamiętajcie jednak, żeby nie był to Wasz jedyny punkt odniesienia. Jeśli jakieś
aktywa są fundamentalnie tanie, to po ich wybiciu indeks Optix może szybko przyjąć
wysokie wartości. Nie musi to jednak oznaczać, że aktywa wrócą do bardzo niskich
poziomów – raczej zaliczą małą korektę, po czym będą rosnąć dalej.
Wyjątkiem są jedynie sytuacje, gdy tłum ewidentnie ulega chwilowemu szaleństwu. Mimo
że dane aktywa są krótkoterminowo drogie, a optymizm bije rekordy, cena niekoniecznie
musi spadać. Na rynek trafia bowiem kapitał od nowych inwestorów żądnych łatwego
zysku. Jak to się kończy, chyba już wiecie.
Nie zmienia to faktu, że lista błędów wynikających z niedoskonałości naszej psychiki jest
znacznie dłuższa. Postanowiłem więc zebrać je w jedną grupę. Oto one:
To duży i bardzo częsty błąd. Dlaczego? Główny powód jest oczywisty – dokonując
tego typu selekcji informacji, uniemożliwiacie sobie samym obiektywne spojrzenie na
rynek. Po drugie branie pod uwagę wyłącznie pozytywnych informacji może prowadzić
Was do zainwestowania zbyt dużych środków w dane aktywa. Po trzecie, jeśli nie
będziecie świadomi zagrożeń (np. pojawienia się na rynku dodatkowej ilości uranu
z głowic), to będziecie oczekiwać, że tanie aktywa szybciej wybiją i przyniosą Wam zyski.
Tymczasem jeśli podejdziecie do tematu na chłodno, widząc sytuację taką, jaka jest,
będziecie wiedzieć, że np. potencjał uranu jest gigantyczny, ale są czynniki, które odkładają
w czasie jego wybicie.
str. 161
Uran jest tutaj tylko przykładem. Szukanie potwierdzenia dla własnych przekonań
prowadzi czasem do tego, że inwestorzy stawiają na wybrane, niezbyt obiektywne źródła
informacji. W przypadku inwestorów działających kontrariańsko (czyli wbrew tłumowi)
takim źródłem jest Peter Schiff. To inwestor, który przewidział kryzys z 2008 roku,
natomiast już po nim kontynuował przedstawianie czarnych wizji. Od wtedy aż do dziś Schiff
przepowiada całkowite załamanie systemu oraz upadek dolara. W związku z tym zachęca
głównie do inwestowania w złoto. O ile dla mnie niektóre spostrzeżenia Schiffa mają
sens, to zdecydowanie preferuję słuchać np. Michaela Pento, który widzi, jak zmienia
się otoczenie inwestycyjne, i stara się do niego dostosować. Ostatecznie, nawet jeśli
widzimy, że system ma problemy, to tak czy inaczej nie możemy zainwestować 100%
środków w złoto. Może się bowiem okazać, że banki centralne swoimi sztuczkami
przeciągną hossę w akcjach i obligacjach jeszcze o kilka lat, a my stracimy wiele okazji
inwestycyjnych.
Trzeba mieć otwartą głowę, widzieć zagrożenia, ale dostrzegać również szanse. Na
przestrzeni ostatnich lat kilka osób zarzucało mi czarnowidztwo podobne do tego, jakie
prezentuje Schiff. Pytanie brzmi, czy gdybym faktycznie był aż takim czarnowidzem to
w latach 2015–2018 inwestowałbym w:
Faworyzowanie
Odporność na nastroje nie ogranicza się jedynie do tego, by unikać szaleństwa tłumu.
U każdego z nas również pojawiają się pewne odczucia co do danych aktywów lub nawet
konkretnej spółki. W efekcie może to sprawić, że mniej lub bardziej świadomie będziemy
traktować np. dane przedsiębiorstwo jako naszego faworyta. Tymczasem giełda to nie
oglądanie Ligi Mistrzów, gdzie trzymamy kciuki za wybraną drużynę.
Dość oczywistym przykładem wydaje się w tym przypadku Tesla. Po pierwsze jest to
spółka kojarzona z konkretną osobą (Elon Musk), która wcześniej z sukcesem realizowała
nadzwyczajne przedsięwzięcia. Po drugie z tą spółką wiąże się marketing ukazujący
Teslę jako przedsiębiorstwo, które wprowadza nas w erę samochodów elektrycznych.
Efekt jest taki, że Tesla dorobiła się ogromnej rzeszy fanów, co sprawiło, że wycena spółki
została nadzwyczaj mocno wywindowana (lecąca na stratach Tesla była droższa niż wielu
motoryzacyjnych gigantów!). Niestety na giełdzie w końcu do głosu dochodzą fundamenty.
Problemy finansowe od początku były dobrze widoczne dla każdego trzeźwo myślącego
inwestora. Mimo to w przypadku niektórych osób zdrowy rozsądek znikał właśnie ze
względu na sympatię do Tesli czy Muska.
Pierwszy przykład to wyszukiwarka Yahoo!, która miała być kluczowa w obliczu nadejścia
„ery Internetu”. Ostatecznie po manii z lat 1998–2000 akcje Yahoo! potaniały o ponad 90%.
Źródło: twitter.com
str. 163
Wartość akcji nigdy później nie zbliżyła się do tamtych poziomów, a sama wyszukiwarka
Yahoo została pokonana przez Google’a.
Początek XXI wieku przyniósł również dominację Nokii na rynku telefonii komórkowej. Ze
względu na osobiste doświadczenia spółka kojarzyła się świetnie wielu osobom. Również
i w tym przypadku historia zakończyła się ostrym spadkiem notowań i utratą pozycji
lidera branży.
Źródło: stockcharts.com
Minęło kilkanaście lat i obecnie Tesla uważana jest za kluczową spółkę, która wprowadzi
nas w nową erę motoryzacji. Z kolei rynek walut cyfrowych ma pozostać pod dominacją
Bitcoina. Moim zdaniem historie tych marek zakończą się podobnie, jak to było w przypadku
Yahoo oraz Nokii.
Niezależnie od tego, o jaką branżę i spółkę chodzi, nie dajmy nabierać się na marketing,
skojarzenia i chwytliwe hasła. Pozostańmy przy ocenie fundamentów i perspektyw.
Prawdą jest, że „historia się rymuje” i pewne schematy powtarzają się na giełdzie
na okrągło. Nie oznacza to jednak, że nic nowego się nie dzieje. Świat wokół nas się
zmienia, następuje postęp technologiczny, co z kolei ma wpływ na to, które spółki radzą
sobie lepiej, a które muszą ustąpić miejsca konkurentom.
Wejście w erę cyfrową odbiło się także na rynku fotografii, gdzie do pewnego momentu
rządził Kodak. Chociaż pierwszy aparat cyfrowy stworzył w 1975 roku inżynier Kodaka
Steven Sesson, to kierownictwo nie zdecydowało się wówczas na wprowadzenie nowego
produktu. Obawiano się, że taka decyzja mogłaby obniżyć zyski z dotychczasowych
produktów. Oczywiście nie był to jedyny błąd spółki. Ostatecznie nie wytrzymała ona
konkurencji, jaka zaczęła narastać na przełomie XX i XXI wieku. Tylko pomiędzy 1999
a 2003 rokiem udział Kodaka w rynku spadł z 27% do 15%. Z kolei akcje firmy, które
w 1997 roku kosztowały 90 USD, już piętnaście lat później nie były warte nawet dolara.
Wniosek z tych historii jest taki, że jeśli trzymamy w portfelu pojedynczą spółkę działającą
w dynamicznie zmieniającej się branży, to nasz wysiłek nie może ograniczać się jedynie
do analizy fundamentów. Wysokie zyski mogą wytworzyć u nas przekonanie, że spółkę
czeka świetlana przyszłość. Tymczasem równie ważne jest, jak dana korporacja radzi
sobie w technologicznym wyścigu. Wprowadzenie przełomowego produktu przez jednego
z konkurentów w skrajnych przypadkach może oznaczać spadek zysków naszej spółki
o kilkadziesiąt procent. Pamiętajcie jednak, że wszystko zależy od branży – w przypadku
Coca-Coli szansa na zaskakujący cios konkurencji jest minimalna.
Odrzuć czarnowidztwo
Moje podejście jest niezmienne – należy widzieć zarówno zagrożenia, jak i szanse. O tych
pierwszych mówię częściej, przede wszystkim dlatego, że wszelkie negatywy są często
pomijane przez media. Zagrożenia dla rynków nie oznaczają jednak, że należy ukryć się
za górką złota i franków szwajcarskich i czekać. Jeśli nadarza się okazja w akcjach czy
obligacjach, to pomimo ich wysokich cen w stosunku do metali i surowców, warto podjąć
ryzyko. W innym przypadku, przy upartości banków centralnych, możemy przespać kilka
lat.
Mamy tendencję do skupiania się na tym, co budzi najsilniejsze emocje. W przypadku giełdy
mogą to być np. nagłe wybicia jakiejś grupy aktywów o kilkaset procent (jak metale ziem
rzadkich w 2011 roku) czy krachy giełdowe. Jeśli jednak edukujemy się w celu stworzenia
solidnego portfela inwestycyjnego, to najważniejsze powinno być dla nas przywiązywanie
uwagi do szczegółów, czyli zwracanie uwagi na:
- koszty transakcji,
- koszty zarządzania funduszy np. ETF-ów,
- ukryte koszty,
- koszty typu contango,
- koszty przewalutowań.
W każdym z tych przypadków mówimy o wartościach rzędu 0,1%, 0,5% czy maksymalnie
kilku procent.
str. 166
Inwestor A zwraca uwagę na koszty, co pozwala mu generować średnio 10% rocznie
przez dwadzieścia lat. Inwestor B uważa, że koszty przewalutowań czy transakcji nie grają
większej roli i w efekcie zarabia 9% rocznie.
Po 20 latach inwestor A będzie miał na koncie 672 tys. zł. Z kolei inwestor B zgromadzi 560
tys. zł.
Myślę, że ten wynik powinien zachęcić Was, by zajrzeć do IV tomu książki, gdzie pokażę
m.in. w jaki sposób od A do Z prześwietlić ETF oraz jak ograniczyć koszty transakcyjne.
Oczywiście nie oznacza to, że nie możemy mówić głośno o manipulacjach, jakie mają
miejsce na rynkach finansowych. Wręcz przeciwnie: powinniśmy to robić.
Jest to powiedzenie, które pojawia się wśród inwestorów, zwłaszcza gdy mamy do
czynienia z zaawansowaną hossą. Akcje są już po wielu latach wzrostów, a inwestorzy są
zachwyceni zyskami i z optymizmem patrzą w przyszłość. Wzajemnie tłumaczą sobie, że
tym razem żadnych spadków nie będzie, ponieważ „mamy zupełnie inne czasy” (this time
is different).
Jak wspomniałem, podejście do tego powiedzenia jest różne. W trakcie manii większość
inwestorów jest skłonna uwierzyć, że faktycznie mamy do czynienia z nową ekonomią.
Wydaje się wówczas, że w tej „nowej ekonomii” nie ma czegoś takiego jak cykle
gospodarcze i czekają nas nieustanny rozwój oraz stała poprawa standardu życia.
Jednocześnie na rynku znajduje się mniejsza grupa, która zdaje sobie sprawę, że to po
prostu niemożliwe. Ostatecznie prawa ekonomii dają o sobie znać i w gospodarce musi
dojść do recesji i oczyszczenia. Jim O’Shaughnessy, jeden z legendarnych inwestorów,
zwrócił uwagę, że jeśli ktoś przeanalizuje historię ewolucji człowieka, to będzie wiedział, że
żadna zmiana nie wchodzi w grę. Po prostu zachowania ludzi (w większości) są takie same,
czego giełda jest bardzo dobrym potwierdzeniem.
Nigdy jednak nie wolno nam traktować konta demo jako wyznacznika naszych
umiejętności inwestycyjnych. Operując na takim koncie, możemy bez problemu podjąć
ryzykowne decyzje, wytrzymać straty, a na końcu osiągnąć sukces w postaci wirtualnego
zysku. Sytuację wygląda diametralnie inaczej, kiedy w grę wchodzą nasze ciężko
zarobione pieniądze. Dopiero operując realnymi środkami, testujemy naszą odporność
psychiczną. Byle strata może spowodować, że w popłochu zamkniemy pozycję.
Pamiętajcie, że nawet najlepsze wyniki na koncie demo nie oznaczają, że jesteście dobrymi
inwestorami. Wszystko okazuje się dopiero w realnym świecie, po wpłaceniu prawdziwych
pieniędzy.
str. 169
str. 170
str. 171
str. 172
str. 173
INTELIGENTNY INWESTOR TOM I
ZAWIERA DZIAŁY:
• Akcje
• Obligacje
• System monetarny i waluty
ZAWIERA DZIAŁY:
• Metale szlachetne
• Surowce
• Nieruchomości i REIT-y
str. 174
INTELIGENTNY INWESTOR TOM III
ZAWIERA DZIAŁY:
• Budowa portfela
• Dywersyfikacja geograficzna
• Optymalizacja podatkowa
• Psychologia inwestowania
ZAWIERA DZIAŁY:
str. 175
INTELIGENTNY INWESTOR TOM III
www.inteligentnyinwestor.pl
PARTNERZY
1 książka = 1 posiłek
www.pajacyk.pl
str. 176