You are on page 1of 237

INTELIGENTNY

INWESTOR
XXI WIEKU TOM IV
OD PODSTAW PO SZCZYT INTELIGENCJI INWESTOWANIA
INTELIGENTNY
INWESTOR
XXI WIEKU TOM IV
OD PODSTAW PO SZCZYT INTELIGENCJI INWESTOWANIA

www.inteligentnyinwestor.pl
Autor: Trader21

Konsultacja merytoryczna: Marcin Kremiec

Projekt i skład: FlatArt


Wydawca: Independent Publishing

Inteligentny Inwestor XXI wieku


www.inteligentnyinwestor.pl

Wydanie II Copyright 2020© Independent Trader


ISBN 978-83-957565-4-2
INTELIGENTNY
INWESTOR
XXI WIEKU TOM IV
OD PODSTAW PO SZCZYT INTELIGENCJI INWESTOWANIA

WYDANIE II
INDEPENDENT TRADER
2020
O autorze

Trader21 – przedsiębiorca, inwestor z wieloletnim doświadczeniem na rynkach


finansowych. Pierwszą firmę założył już w trakcie studiów na Uniwersytecie Warszawskim.
Okazała się ona strzałem w dziesiątkę. Po kilku kolejnych latach wszystkie firmy,
jakie kontrolował, zatrudniały łącznie kilkadziesiąt osób. W międzyczasie ukończył
MBA na University of Illinois. Należał również do Business Centre Club (prestiżowy
klub pracodawców).

W 2008 roku wycofał się z biznesów, po czym zaczął podróżować po świecie. Poznawanie
innych kultur pozwoliło mu otworzyć umysł oraz całkowicie inaczej spojrzeć na otaczającą
nas rzeczywistość. W ciągu kilku kolejnych lat mieszkał m.in. w Indonezji, Singapurze
i na Kostaryce. Ostatecznie w 2012 roku osiadł na Majorce. Wtedy też założył bloga
IndependentTrader.pl, gdzie zaczął publikować artykuły o tematyce inwestycyjnej.

Jego teksty – pisane przystępnym językiem – przyciągnęły tysiące Czytelników, a blog


zaczął być dostrzegany w Internecie. W 2014 roku zajął II miejsce w konkursie „Ekonomiczny
Blog Roku” organizowanym przez Money.pl. Z kolei na konferencjach Invest Cuffs blog
IndependentTrader.pl dwukrotnie zwyciężył w kategorii „Blog Roku” (2016, 2017),
a sam autor dwukrotnie został uznany za „Osobowość Roku” (2017, 2019). W międzyczasie
stworzył kurs „Inteligentny Inwestor”, którego ostatnią – trzecią edycję kursanci ocenili na
9,6 w 10-stopniowej skali.

Poza działalnością związaną z blogiem Trader21 poprowadził kilkadziesiąt wykładów,


wziął udział w długiej liście debat oraz udzielił setek wywiadów. Przez cały czas trzymał się
zasady, że wiedza o inwestowaniu powinna być przekazywana prostym językiem, tak aby
mogło z niej skorzystać jak najwięcej osób. Tym założeniem kierował się również podczas
pisania książki „Inteligentny Inwestor XXI wieku”.
str. 4
Inwestowanie powinno być raczej jak oglądanie schnącej farby lub

rosnącej trawy. Jeśli chcesz emocji, weź 800 dolarów i ruszaj do

Las Vegas.

Paul Samuelson

Czasami twoja najlepsza inwestycje to ta, do której nie doszło.

Donald Trump

Inwestycja w wiedzę zawsze przynosi największe zyski.

Benjamin Franklin

str. 5
Spis treści
I. Praktyczne aspekty inwestowania

1. Wybór brokera str. 9


2. Jak założyć konto brokerskie i dokonać wpłaty? str. 16
3. Obsługa platformy transakcyjnej DIF Broker str. 18
4. Obsługa platformy transakcyjnej Exante str. 26
5. Na co zwrócić szczególną uwagę? str. 34
6. Jak wyszukać i prześwietlić ETF? str. 37
7. Jak grać na spadki? str. 51
8. Skanery, wykresy – jak korzystać z narzędzi inwestora? str. 58
9. Buy limit, stop loss i inne automatyczne zlecenia str. 67
10. Jak inwestować w obligacje? str. 71
11. Zakupy metalu fizycznego str. 80
12. Jak inwestować w surowce poprzez kontrakty i ETN-y? str. 89
13. Obliczanie contango str. 94
14. Inwestowanie w opcje str. 96
15. Jak analizować REIT-y i ETF-y na REIT-y? str. 106
16. Jak inwestować w krypto z wykorzystaniem str. 112
tradycyjnych walut?
17. Jak otworzyć pozycję na rynku walut? str. 115
18. Jak i kiedy zabezpieczać inwestycje z wykorzystaniem str. 119
rynku forex?

II. Moje błędy z przeszłości

1. Nie inwestuj pieniędzy, których możesz potrzebować str. 127


w przewidywalnym czasie
2. Insider trading str. 128
3. Doradcy wybierający perełki z GPW str. 129
4. Nie ma ludzi nieomylnych str. 130
5. Nie stawiaj wszystkiego na jedną kartę str. 131

str. 6
6. Niedocenianie desperacji banków centralnych str. 133
7. Niedocenianie desperacji polityków str. 134
8. Shortowanie modnych aktywów nim ulica straci wiarę str. 135
9. Marginalizowanie zagrożeń str. 136
10. Trzymanie straty na shortach mimo manii str. 137
11. Wybór taniego brokera str. 137
12. Nie trzymaj pieniędzy w kantorach internetowych str. 138
13. „Zabezpieczone” obligacje str. 138
14. Budowa domu str. 139
15. Przyjmowanie poglądów zbieżnych z naszymi. str. 140
Odrzucanie przeciwnych

III. Przemyślenia naszych Czytelników

1. Błędy i przemyślenia str. 143


2. Komentarze str. 157

IV. Case Study

1. Akcje str. 175


2. Obligacje str. 187
3. System monetarny i waluty str. 190
4. Metale szlachetne str. 199
5. Surowce str. 208
6. Nieruchomości i REIT-y str. 209
7. Budowa portfela inwestycyjnego str. 211
8. Geopolityka, ekonomia, sprawy gospodarcze str. 213
9. Edukacja str. 221
10. Indywidualne przypadki str. 224
11. Techniczne aspekty str. 227

str. 7
str. 8
I Praktyczne
aspekty inwestowania
W poprzednich trzech częściach książki omówiłem najważniejsze grupy aktywów, jak
również zasady funkcjonowania systemu monetarnego, budowę portfela i znaczenie
psychologii w inwestowaniu. Wszystko to była jednak teoria, którą należy wcielić w życie.
Jak to zrobić? W tym rozdziale pokażę Wam, jak wygląda inwestowanie w praktyce.

1. Wybór brokera

Na początku warto zdać sobie sprawę z tego, że idealny broker nie istnieje. Podobnie jak
w przypadku wielu innych branż, również i w tym wypadku nie da się uzyskać wysokiej
jakości za niską cenę. Można jednak znaleźć rozsądne rozwiązania.

Brokerów generalnie podzieliłbym na kilka grup. Pierwsza wyróżnia się przede wszystkim
bardzo niskimi prowizjami. Z mojego doświadczenia wynika, że przy tak niewielkich
opłatach nie da się prowadzić rentownej działalności na odpowiednim poziomie. Dlatego
niskie prowizje mają swoje skutki uboczne, którymi mogą być:

a) ponadprzeciętnie wysokie opłaty za przechowanie akcji (tzw. custody fee);

b) oszczędzanie na dziale obsługi klienta – efekt może być taki, że poprzez infolinię
porad udziela nam ktoś z Indii, mówiący „angielskim”, którego nie da się rozszyfrować
(alternatywny scenariusz: na nasze maile odpowiada automat, a schematyczne odpowiedzi
nie pomagają rozwiązać problemu);

c) szukanie przez brokera dodatkowych źródeł dochodu i w konsekwencji wypożyczanie


innym inwestorom akcji, które teoretycznie są w naszym posiadaniu.

Wszystkich europejskich brokerów oferujących transakcje z niskimi prowizjami łączy


jeszcze jedno – nie mają w swojej ofercie amerykańskich ETF-ów. Dla mnie to kluczowe
kryterium przy wyborze brokera. Za oceanem rynek ETF-ów jest nieporównywalnie
bogatszy niż w Europie. Efekt jest taki, że amerykańskie fundusze są bardzo tanie w obsłudze
(większa konkurencja). Jeszcze bardziej istotny jest fakt, że mogę dzięki nim zdobyć
ekspozycję na bardzo dużą liczbę rynków wschodzących czy surowcowych – w przypadku
europejskich funduszy jest to trudniejsze.

str. 9
Koniec końców, nie wybieram brokerów z pierwszej grupy, ponieważ bardziej zależy mi
na dostępie do amerykańskich ETF-ów niż na niskich prowizjach. Jakby nie było, jestem
inwestorem długoterminowym, co oznacza, że większość pozycji trzymam w portfelu
miesiącami, a może nawet latami. Skoro tak, to nie muszę wybierać najtańszych brokerów.

Druga grupa to bardzo drodzy brokerzy. Przykładem może być tutaj private banking ze
Szwajcarii czy z Luksemburga. W przypadku takich firm poziom obsługi zazwyczaj jest
na bardzo wysoki, choć i to przestało być regułą. Zazwyczaj wymogiem przy podjęciu
współpracy jest budżet powyżej miliona dolarów.

W ramach tego typu współpracy wysyłamy do brokera polecenie przeprowadzenia


transakcji, a on dokonuje jej w naszym imieniu. Wiąże się to z zagrożeniem front runningu
ze strony brokera. Chodzi o sytuację, w której chcemy kupić akcje spółki X i wysyłamy
polecenie transakcji, a broker najpierw nabywa te akcje dla siebie (po niższej cenie),
a dopiero później kupuje je w naszym imieniu. Takie praktyki są opłacalne, zwłaszcza kiedy
ktoś ma klientów z bardzo dużymi budżetami.

Oczywiście dla niektórych osób taka współpraca z brokerami z rzekomo najwyższej półki
może być optymalna, chociażby ze względu na wygodę. Są jednak również inwestorzy,
którzy szybko dochodzą do wniosku, że koszty takiej współpracy nie przystają do efektów.
Pojawiają się też inne problemy. Ze względu na coraz gorsze wyniki szwajcarscy brokerzy
zaczynają natrętnie wciskać klientom obligacje korporacyjne, na których przy okazji
sami robią dobry interes. Po przeczytaniu wcześniejszych tomów dobrze wiecie, z jakim
ryzykiem wiąże się inwestowanie w dług przedsiębiorstw. Niektórzy klienci szwajcarskich
banków również doskonale zdają sobie z tego sprawę. Część z nich, właśnie ze względu na
wciskanie ryzykownych produktów, rezygnuje z usług private bankingu. W ostatnich latach
spotkałem przynajmniej kilka takich osób.

Na koniec zostaje grupa brokerów, którzy oferują solidne usługi za w miarę rozsądne
pieniądze. Moim zdaniem właśnie w tej grupie powinno się szukać optymalnego
rozwiązania. Jakie kryteria warto wziąć pod uwagę? Poniżej wymienię kilka kluczowych.
Dzięki nim zauważycie znaczące różnice między brokerami, którzy na pierwszy rzut oka
wyglądają dość podobnie:

a) Dostęp do amerykańskich ETF-ów

Jak wspomniałem wyżej, dla inwestora z długoterminową perspektywą inwestycyjną


powinno to być absolutnie kluczowe kryterium. Obecnie znalezienie europejskich
brokerów oferujących dostęp do wspomnianych ETF-ów jest bardzo trudne. Bez większych
problemów możemy zakupić je poprzez dwie firmy o których opowiem za chwilę. Jak to
wygląda u reszty?
str. 10
Amerykańskich ETF-ów nie ma wcale, a w najlepszym przypadku konieczne jest
uzyskanie statusu inwestora profesjonalnego, do czego wymagane jest spełnienie dwóch
z trzech kryteriów (wysoki budżet, liczba transakcji w danym okresie, praca w sektorze
finansowym). Nie wystarczy jedynie zaznaczyć, że spełniamy kryteria – przedstawiciele
nadzoru sprawdzają, czy faktycznie tak jest. Jeśli nie, to nie zainwestujemy w ETF-y.

Całe to zamieszanie zawdzięczamy kolejnej durnej dyrektywie Unii Europejskiej, która


z banalnych w użyciu ETF-ów zrobiła wyjątkowo ryzykowny instrument. Prawda jest jednak
taka, że branża finansowa zarabia na ETF-ach znacznie mniej niż na innych instrumentach.
Stąd też absurdalne zmiany w prawie.

b) Obsługa klienta

Z mojej perspektywy bardzo cenne jest, gdy broker dba o poziom obsługi klienta.
Rozwiązywanie ewentualnych problemów i niejasności idzie wtedy bardzo szybko. Jeszcze
lepiej, gdy wśród pracowników znajdują się Polacy – ostatecznie nie każdy inwestor jest
w stanie porozmawiać po angielsku na skomplikowane tematy inwestycyjne.

c) Ochrona środków

Zazwyczaj część środków na naszych kontach brokerskich jest trzymana w różnego rodzaju
aktywach, natomiast reszta to środki wolne do wykorzystania (gotówka). Co dzieje się, jeśli
broker upadnie? O środki zainwestowane nie musimy się martwić. Ostatecznie trzymamy
je w papierach wartościowych i niezależnie od wszystkiego te papiery wciąż do nas należą.
Inaczej jest z gotówką. Jest ona chroniona, ale tylko do pewnego poziomu, który różni się
w zależności od brokerów oraz naszego statusu. Oczywiście im ten poziom jest wyższy,
tym lepiej. W każdym razie ważne, by przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy euro podlegało
ochronie.

d) Wysokość dodatkowych opłat

Jak wspomniałem, nie odstrasza mnie fakt, że prowizje od transakcji są na średnich
rynkowych poziomach. Inwestuję długoterminowo. Co innego, jeśli w grę wchodzą wysokie
stałe opłaty. Może to być np. opłata za przechowywanie akcji, czyli tzw. custody fee.
Pozostałe opłaty, na które warto zwracać uwagę, to koszt przewalutowania (nie powinien
wynosić więcej niż 0,5%) i koszt utrzymania pozycji przy stosowaniu CFD (zazwyczaj ok.
3% w skali roku).

str. 11
e) Zasięg oferty

Wcześniej kilkakrotnie wspominałem, że jedną z kluczowych zasad inteligentnego


inwestora powinno być szukanie okazji na całym świecie. Pierwszym krokiem w tym
kierunku jest wybór brokera z dostępem do amerykańskich ETF-ów. Drugi krok? Dostęp
chociażby do rynków w Azji, gdzie znajdują się kraje z dużym potencjałem do wzrostu
i dynamicznie rozwijającymi się gospodarkami. Zważywszy na potencjał ludnościowy
w tamtym regionie, inwestycje w azjatyckie rynki akcji powinny przynosić świetne zwroty
w trakcie kolejnego cyklu. Dlatego też warto szukać brokerów, którzy oferują dostęp m.in.
do akcji, obligacji czy REIT-ów z krajów takich jak Singapur, Tajlandia czy Malezja

f) Przejrzystość platformy transakcyjnej

Jestem zwolennikiem rzadkiego zaglądania na konto brokerskie. Jeśli już, to robię to


głównie po to, by dokonać transakcji. Chcę to zrobić jak najszybciej i podejrzewam, że każdy
z Was ma podobnie. Platforma transakcyjna powinna być prosta w obsłudze i pozbawiona
pułapek. Z początku wielu inwestorom wydaje się, że to drobny niuans. Wszystko zmienia
się, kiedy przez przypadek doprowadzimy do transakcji, którą następnie trzeba zamknąć,
co kończy się dla nas stratą pieniędzy.

Powyższe sześć kryteriów powinno pozwolić Wam na wyselekcjonowanie brokerów,


którym faktycznie warto się przyjrzeć. W moim przypadku absolutnie kluczowe są
dwa: dostęp do amerykańskich ETF-ów oraz poziom obsługi klienta. Pierwsze spełniają
w Europie jedynie dwaj znani mi brokerzy: Exante oraz DIF Broker. Obie firmy na szczęście
mają też polskojęzyczny dział obsługi klienta na bardzo wysokim poziomie.

Exante nie pojawiło się w pierwszym wydaniu tej książki. Powód jest bardzo prosty.
Podczas pisania byłem jeszcze na etapie ich testowania. Bardzo chciałem, aby książka
w momencie premiery zawierała opis co najmniej dwóch brokerów, jednak ostatecznie
uznałem, że nic „na siłę”. Dałem sobie czas i dziś mogę Wam powiedzieć nieco więcej na
temat tej firmy. Exante to broker posiadający licencję na prowadzenie działalności na
Cyprze, w Hongkongu (przez który wchodzi na rynki azjatyckie), na Malcie oraz w Wielkiej
Brytanii. Jeśli chodzi o UK, to firma wciąż jeszcze wstrzymuje się z dalszymi działaniami –
jej kierownictwo chce najpierw zobaczyć jak w praktyce wyglądać będzie Brexit. A zatem
każdy klient Exante, który dziś wysyła środki na Cypr, mógłby równie dobrze przelewać je
do brytyjskiego Barclaysa, gdyby nie położenie, w jakim znalazła się Wielka Brytania.

Wracając do konkretów, Exante obserwowałem uważnie przez kilka lat. Na początku, jak
każda firma, mieli trochę problemów, więc pojawiały się krytyczne opinie na ich temat.
Swoją drogą, jeden niezadowolony klient potrafi zrobić więcej szumu niż dwudziestu
str. 12
zadowolonych. W każdym razie sytuacja znacząco poprawiła się, kiedy do grona
pracowników dołączyła Gosia Skorupska, z którą znam się jeszcze z czasów jej pracy
w Saxo Banku i mam do niej bardzo duże zaufanie. To ona umożliwiła mi szczegółową
analizę Exante, po której zdecydowałem się na współpracę.

Jeśli chodzi o DIF Broker, to jest to portugalski broker z którego usług korzystam znacznie
dłużej, bo od 2014 roku. Osobiście znam właściciela firmy i zdążyłem przekonać się już
o dobrym przygotowaniu merytorycznym Anii Dąbrowskiej, która odpowiada za zespół
opiekujący się polskimi klientami.

O własnych doświadczeniach mógłbym napisać więcej, jednak Was interesują konkretne


informacje o ofercie, opłatach i innych kluczowych kwestiach. Dlatego też przygotowałem
zbiorczą tabelę z informacjami o obu brokerach.

Ta tabelka mogłaby być znacznie obszerniejsza, jednak niektóre kwestie (koszty CFD czy
forex) poruszę w dalszej części tego tomu.

W każdym razie domyślam się, że wiele osób, które dysponują budżetem powyżej 10
tys. EUR, automatycznie wybierze Exante ze względu na niższe koszty. Sprawdźmy
więc w jakich przypadkach wysokość prowizji faktycznie robi różnicę. Przyjmijmy dwa
potencjalne budżety na poziomie 15 tys. USD oraz 100 tys. USD. Załóżmy, że w obu
przypadkach portfele docelowo wyglądają tak samo – są podzielone na dziesięć równych
części pomiędzy następujące aktywa:

- metale szlachetne w postaci funduszy PHYS, PSLV oraz GDXJ,

- akcje w postaci funduszy SDEM oraz GVAL,


str. 13
- surowce w postaci akcji Gazprom oraz Rio Tinto,

- obligacje w postaci funduszu TLT,

- REIT-y w postaci funduszy DRW oraz VNQI.

Oprócz podziału na mały i duży budżet, wprowadźmy jeszcze dodatkowe kryterium.


Trzeba pamiętać, że niektórzy inwestorzy po prostu kupują aktywa i o nich zapominają,
a inni działają aktywnie. Dlatego też rozpatrzymy wpływ prowizji na portfele w których
dokonuje się 10, 35 lub 70 transakcji w skali roku.

Na początek mniejszy budżet:

Różnica jest kolosalna. Niskie opłaty w Exante sprawiają, że praktycznie nie odczuwamy
ich wpływu na wynik z inwestycji, nawet jeśli często przeprowadzamy transakcje.

Teraz rzućmy okiem na przypadek większego budżetu.

str. 14
Tutaj różnice zdecydowanie zaczynają się zacierać. Można więc powiedzieć, że jeśli ktoś
dysponuje większym budżetem, to nie musi porównywać obu tych brokerów pod kątem
prowizji. Może po prostu wybrać tego, który przekonuje go pod innymi względami (oferta,
platforma, stałe opłaty itd.).

Osobny przypadek dotyczy sytuacji w której ktoś z Was chciałby podzielić środki między
dwóch brokerów. Wówczas najlepiej zakupić w DIF te aktywa, które chcemy trzymać
długoterminowo. Z kolei Exante będzie nadawało się do inwestycji krótkoterminowych czy
spekulacji.

Być może część z Was zastanawia się dlaczego Trader21 opisuje w swojej książce dwóch
mniej znanych brokerów. Tak się jednak składa, że są to jedyni europejscy brokerzy,
którzy oferują dostęp do amerykańskich ETF-ów. A za brak szerszego dostępu i większej
konkurencji możecie podziękować urzędnikom z Brukseli, którzy zostawili w spokoju
ryzykowne instrumenty, a zaatakowali te najtańsze.

Zresztą, nie opisywałbym jakiegokolwiek brokera, gdybym wcześniej sam go nie sprawdził.

I jeszcze jedno. Owszem, współpracuję z DIF Broker i Exante. Dzięki prowizjom od tych
brokerów mój blog nadal jest darmowy, mimo że dziś pracuje już przy nim kilka osób.

Zarówno w przypadku Exante, jak i DIF, wpłata 10 000 euro (lub równowartości w dolarach)
automatycznie uprawnia Was do darmowych konsultacji z moim zespołem. Pamiętajcie
jednak, że na stronę Exante trzeba przejść przez baner na blogu. W przypadku DIF wystarczy,
że poinformujecie któregoś z pracowników skąd dowiedzieliście się o tym brokerze. Więcej
szczegółów znajdziecie w dziale „Niezbędnik” na moim blogu.

str. 15
2. Jak założyć konto brokerskie i dokonać wpłaty?

Po wyborze brokera przychodzi czas na założenie konta i dokonanie wpłaty. Opiszę,


jak wygląda ta procedura u obu brokerów. Nawet jeśli wybierzecie inną firmę, to po
przeczytaniu tego tekstu będziecie się orientować, na jakie kwestie zwracać uwagę, aby
rejestracja i wpłata przebiegały szybko i bez komplikacji.

Nowe konto

Zacznijmy od Exante. Jak już wspomniałem, na stronę brokera najlepiej przejść przez
baner znajdujący się na moim blogu w dziale „Niezbędnik”.

Mniejsza z darmowymi konsultacjami, kluczowy powód jest inny. Przechodząc przez


baner, zostajecie automatycznie dopisani do listy klientów którymi opiekuje się Gosia
Skorupska. Jeśli zaś wejdziecie bezpośrednio na stronę Exante, to z bardzo dużym
prawdopodobieństwem traficie do osoby, która nie mówi po polsku.

W trakcie rejestracji zostaniecie poproszeni o skany dwóch dokumentów:

- dokumentu tożsamości (konieczne skany z obu stron).


- dokumentu potwierdzającego adres zamieszkania (może to być rachunek z ostatnich
miesięcy, wyciąg z banku, jak również prawo jazdy jeśli jest na nim adres).

Jeśli wszystko jest w porządku, to Wasze konto zostanie otwarte w ciągu jednego dnia
roboczego.

W przypadku DIF wymagane są takie same dokumenty, przy czym po ich przesłaniu Wasza
tożsamość jest weryfikowana w trakcie wideokonferencji. Na koniec zostaje elektroniczne
podpisanie dokumentów, po którym konto zostaje aktywowane.

W stosunku do poprzedniej procedury w DIF Broker widzę sporo ułatwień (brak potwierdzeń
notarialnych, brak potrzeby podpisywania skanów czy też wysyłania dokumentów pocztą).
Okazuje się, że można ułatwiać ludziom życie (w Brukseli o tym nie wiedzą).

W DIF Broker podczas rejestracji zostaniecie poproszeni o wybranie głównej waluty dla
Waszego konta. Moim zdaniem optymalny wybór to dolar amerykański. To właśnie
w dolarze denominowana jest największa ilość instrumentów. Jeśli więc wybierzecie
konto w euro, a następnie dokonacie zakupu aktywów notowanych w Nowym Jorku, to
już na wstępie musicie liczyć się z kosztem 1% (po 0,5% za przewalutowanie przy zakupie
i sprzedaży).

str. 16
Wpłata środków na konto w Exante

Exante, przynajmniej w momencie pisania tego tekstu, nie przyjmuje środków w polskiej
walucie. Dlatego jeśli musicie dokonać przewalutowania, to najlepiej zakupić euro.
Powód jest prosty – przelew w euro nic nas nie kosztuje. W przypadku dolarów banki pobierają
pewne opłaty, średnio jest to 0,2%. Następnie, już na samej platformie, możecie
bezprowizyjnie lub po kursie forex wymienić euro na dolary (to się może w przyszłości zmienić!).

A zatem podsumowując: jeśli macie środki w złotówkach (lub jakiejkolwiek innej walucie
poza euro, dolarami czy funtami), to kupujecie euro i przelewacie euro. Upewnijcie się
jedynie, że zamiana euro na dolary wciąż jest darmowa na platformie Exante.

Jeśli od początku macie euro, przelewacie euro.


Jeśli od początku macie dolary, przelewacie dolary.

Kolejna bardzo ważna kwestia – przed wpłatą deklarujecie walutę w jakiej wykonacie przelew.
Następnie Exante przysyła Wam dane do przelewu. Jeśli zadeklarujecie przelew w dolarach,
a wyślecie euro (lub na odwrót), to Exante takiego przelewu nie będzie mogło przyjąć. Trzeba
będzie czekać na odzyskanie pieniędzy i narobicie sobie dodatkowych kosztów.

Podobnie sprawa wygląda z danymi do przelewu. Exante jasno wskazuje kogo należy
wpisać jako beneficjenta przelewu. Postępujcie według instrukcji, które otrzymacie od
brokera, a wszystko pójdzie sprawnie. Założenie konta i zasilenie go środkami łącznie
zajmą 3 –5 dni roboczych.

Wpłata środków na konto w DIF Broker

Załóżmy, że nasze konto w DIF jest już aktywne i wybraliśmy USD jako główną walutę. Czas
na dokonanie pierwszej wpłaty. Z pewnością obsługa w DIF w razie potrzeby Wam pomoże,
ale wolę już teraz wyjaśnić jakie możliwości macie do wyboru.

Zakładając, że nie dysponujecie dolarami, możecie:

a) kupić dolary na własną rękę i następnie wpłacić je do DIF,


lub
b) przelać środki w Waszej walucie (np. PLN), a następnie poprosić DIF o przewalutowanie
na dolary (za taką usługę zapłacicie 0,5%).

Jeśli chodzi o sam przelew, to środki powinny dotrzeć na konto najpóźniej po 3‒4 dniach
roboczych.
str. 17
Uwaga

Na koniec jeszcze jedna ważna uwaga dotycząca przelewów do DIF Broker, Exante
i dziesiątek innych brokerów. Jeśli wcześniej dokonujecie przewalutowania np. w kantorze
internetowym, to nie możecie prosto z niego wysłać środków do brokera. Taki przelew
jest odrzucany i rodzi spore komplikacje. Dla świętego spokoju przypilnujcie, aby środki
wychodziły tylko z kont zarejestrowanych na Was.

3. Obsługa platformy transakcyjnej DIF Broker

Dotarliśmy do momentu, w którym mamy już założone i zasilone konto brokerskie. Pora,
by nauczyć się wyszukiwać instrumenty, sprawdzać ich płynność oraz prowizje, składać
zlecenia (także oczekujące), a następnie je zamykać. Zarówno w przypadku Exante, jak
i DIF Broker możemy korzystać z platformy transakcyjnej w przeglądarce internetowej
(tzw. platforma webowa), a także z oprogramowania ściągniętego na komputer. Osobiście
preferuję to pierwsze rozwiązanie i w książce większość kwestii będę tłumaczył właśnie na
przykładzie platform webowych. Z drugiej strony wiem, że wielu moich klientów korzysta
wyłącznie z oprogramowania zainstalowanego na komputerze. Każdy wybiera to co dla
niego wygodniejsze.

Opisywani brokerzy mają platformy w polskiej wersji językowej, więc poruszanie się po
nich jest ułatwione. Pora na konkrety. Na początek ekran główny DIF Broker:

To, co widzimy, to ekran określony u góry jako „Trading”. Dzieli się on na 3 główne części
– listę instrumentów, przegląd produktu oraz pozycje (wszystkie te nagłówki widzicie
podświetlone na czarno).
str. 18
Lista instrumentów – możecie zarządzać tym ekranem, dodając swoje ulubione aktywa,
tak aby mieć je zawsze na oku. W przypadku większej liczby obserwowanych aktywów
przydają się screenery, o których piszę w dalszej części tego działu.

Pozycje – tutaj pojawiają się aktywa, które zostały już przez Was zakupione lub
zashortowane. Możecie też zamienić ekran „Pozycje” na „Zlecenia”. Tam z kolei znajdziecie
aktywa, których kupno zleciliście, ale transakcja nie została jeszcze dokonana.

Na samym dole ekranu widzicie dostępną gotówkę, stan rachunku (czyli gotówka + wartość
aktywów w portfelu) oraz dostępny depozyt, do którego jeszcze wrócimy.

Wyszukiwanie aktywów

Znalezienie interesującego nas aktywa jest bardzo proste. Wystarczy, że w wyszukiwarce


na górze ekranu wpiszemy specjalny skrót, którym jest ono oznaczone (tzw. ticker), bądź
też pełną nazwę. Platforma natychmiast zacznie podpowiadać nam różne rozwiązania. Na
przykład, po wpisaniu „Amazon” pojawiają się następujące instrumenty:

CFD to tzw. kontrakt na różnicę, który umożliwia nam inwestycję, ale z użyciem pieniędzy
brokera (więcej o tym niebawem). EQ to skrót od equity, czyli po prostu „akcje”. Właśnie
tego instrumentu należy użyć, by zwyczajnie zainwestować w spółkę. Na końcu mamy
jeszcze EQ/O – ta ostatnia litera oznacza opcje, czyli skomplikowany instrument, który
omówię pod koniec tego działu.

Jeśli będziecie szukać ETF-ów, to zamiast EQ pojawi się oznaczenie ETF.

Jeszcze jedno – jeśli myślicie sobie: „przecież nie jestem pewien, w co dokładnie chcę
zainwestować”, to bez obaw. W dalszej części opiszę narzędzia, które pozwolą Wam
wyselekcjonować i prześwietlić aktywa pod kątem wycen i bezpieczeństwa.

str. 19
Płynność

Przyjmijmy, że chcemy zainwestować w akcje Amazona. Wybieramy więc propozycję


z oznaczeniem EQ i spółka pojawia się w części „Przegląd produktu”. Tam z kolei widzimy
napis „Głębokość rynku”, a pod nim ceny bid (potencjalna cena, po jakiej możemy sprzedać)
oraz ask (potencjalna cena, po jakiej możemy kupić). Dodatkowo, po lewej widzimy ilość
200, a po prawej widoczna jest ilość 100.

Oznacza to, że po obecnej cenie bez większych problemów możemy:

- sprzedać akcje Amazona za 360 tys. USD (1 800 × 200 akcji),


- kupić akcje Amazona za 180 tys. USD (1 800 × 100 akcji).

Płynność jest zatem zadowalająca i nie musimy się obawiać, że składając zlecenie za 50 tys.
USD po aktualnej cenie rynkowej (bez określania limitów) wpłyniemy na rynek podnosząc
lub obniżając cenę. Takiego zagrożenia nie ma, ponieważ nie brakuje chętnych do zakupu
czy sprzedaży akcji. Inaczej mogłaby wyglądać sytuacja, gdybyśmy np. chcieli zakupić
akcje Diamond Offshore Drilling za 50 tys. USD.

Jak widać, blisko ceny rynkowej (6,15 USD) mamy dostępne 1000 akcji. Łączna wartość to
jakieś 6 tys. USD. My natomiast chcemy kupić akcje za 50 tys. USD. Oznacza to, że najlepiej
jest ustawić zlecenie z limitem i określić maksymalną cenę minimalnie powyżej rynkowej,
tak aby nie przepłacić. W tym przypadku moglibyśmy np. ustawić maksymalną cenę 6,16
USD (0,02 USD powyżej obecnej ceny). Jeśli po jednym dniu okazałoby się, że nasze zlecenie
str. 20
nie zostało zrealizowane ze względu na wzrost ceny, to zawsze możemy zmodyfikować
zlecenie i podwyższyć limit.

Najważniejsze jest jednak, abyśmy zawsze zwracali uwagę, czy płynność na danym
aktywie jest wystarczająca. Jeśli jest bardzo niska, to powinniśmy jeszcze raz przemyśleć,
czy chcemy w ogóle nabyć takie aktywa. Ostatecznie niska płynność oznacza nie tylko
problemy z zakupem, ale także ze sprzedażą.

Szczegóły transakcji

Aby dokonać zakupu akcji, klikamy zielony przycisk „Transakcja”, widoczny po prawej
stronie. Następnie pojawia się okno, w którym ustawiamy parametry zakupu. To bardzo
ważny moment, więc opiszę wszystko ze szczegółami.

U samej góry ustawiamy typ zlecenia. Osobiście niemal zawsze wybieram „Po cenie
rynkowej”, co oznacza, że broker nabywa dla mnie akcje po aktualnej cenie. Skoro
inwestuję długoterminowo, to nie ma sensu żebym szarpał się z rynkiem o 2 centy.

Czasem jednak, jak wspomniałem wyżej, płynność aktywów jest zbyt niska. W takim
przypadku powinniśmy ustawić typ zlecenia jako „Limit”, a następnie określić maksymalną
cenę na poziomie nieco wyższym niż aktualna cena rynkowa. Drugi przypadek,
w którym warto użyć limitu, to sytuacja, kiedy kupujemy aktywa przed otwarciem rynku
str. 21
amerykańskiego, a dane aktywa są bardzo zmienne i mogą mocno rosnąć na początku
sesji. W takim przypadku również warto ustawić limit nieco powyżej dotychczasowej ceny.

Następnie określamy, czy chcemy kupić, czy może sprzedać akcje. Póki co: wyłącznie
kupujemy.

Dalej określamy liczbę akcji, które chcemy kupić. W tym przypadku jest to dziesięć akcji.

Jako ostatni spośród parametrów do ustawienia pozostaje okres ważności zlecenia.


Możemy ustawić jeden dzień (jak na grafice), natomiast najwygodniej jest wybierać
„Zlecenie GTC”, co oznacza, że utrzymujemy zlecenie aż do jego realizacji.

Na dole okna transakcji mamy jeszcze szczegóły. Możemy wyczytać z nich, ile wyniesie
prowizja brokera, jaka jest wartość całej transakcji, a także ile mamy dostępnej gotówki.

Jeśli wszystko jest ustawione jak należy, to klikamy „Złóż zlecenie” i potwierdzamy wybór.
Po zakupie otrzymamy osobne potwierdzenie, a akcje Amazona pojawią się wśród naszych
pozycji.

Jak widać, nic trudnego. Po kilku próbach kolejne transakcje będą zajmować Wam pół
minuty.

Zlecenia oczekujące

Wspomniałem wcześniej, że może dojść do sytuacji, w której złożymy zlecenie kupna


akcji, ale ze względu na niską płynność ustawimy też maksymalną cenę za akcję. Teraz

str. 22
wyobraźmy sobie inną sytuację. Załóżmy, że płynność jest odpowiednia, ale dana spółka
jest w tym momencie dla nas za droga. Niech to będzie spółka Apple, której akcje kosztują
205 USD, a my chcielibyśmy je kupić, ale maksymalnie za 201 USD. Nie mamy tyle czasu, by
ciągle śledzić rynek, więc ustawiamy zlecenie z limitem i maksymalną ceną 201 USD.

Akcje spółki Apple zostaną dla nas zakupione, kiedy tylko ich cena spadnie do 201 USD. Do
tego czasu będzie to zlecenie oczekujące.

Zlecenia warunkowe możemy też wykorzystać do sprzedaży akcji. Załóżmy, że posiadamy


akcje spółki Deere, które są warte 152 USD. Chcemy je sprzedać nie taniej niż po 157
USD. Zatem podobnie jak w powyższym przykładzie ustawiamy cenę z limitem 157 USD,
a „Kupno” zmieniamy na „Sprzedaż”. Tego typu zlecenia oczekujące bardzo ułatwiają
nam inwestowanie, zwłaszcza jeśli np. mamy bardzo mało czasu na śledzenie rynku. Poza
kupnem i sprzedażą z limitem są też bardziej skomplikowane zlecenia oczekujące, ale
o nich opowiem nieco później.

Zamykanie pozycji

W większości przypadków zamykanie pozycji jest banalne, ponieważ ogranicza się do


użycia przycisku „Zamknij” widocznego po prawej stronie przy poszczególnych aktywach.

str. 23
Sytuacja wygląda inaczej, jeśli posiadamy np. dziesięć akcji spółki Amazon, a chcemy
sprzedać tylko połowę z nich. Wówczas ponownie odszukujemy Amazona na platformie
i otwieramy okno transakcji. Ustawiamy parametry (sprzedaż, po cenie rynkowej)
i określamy, ile akcji chcemy sprzedać. Następnie składamy zlecenie. Kiedy transakcja
dojdzie do skutku, przez jakiś czas będziemy widzieć na platformie zarówno akcje kupione,
jak i sprzedane w dwóch osobnych wierszach. Następnego dnia sytuacja się unormuje
i platforma będzie pokazywać wyłącznie akcje, które pozostały w portfelu.

Inna kwestia to zamykanie shortów. Temu zagadnieniu poświęciłem osobny punkt.

Jak kontrolować koszty i dywidendy?

Ekran główny na platformie pokazuje otwarte pozycje, gotówkę, depozyt i inne ważne
dane. Na nasz wynik wpływają jednak również dywidendy i koszty. Aby prześledzić je na
spokojnie, należy wybrać dział „Rachunek” w górnej części platformy.

Następnie wybieramy „Raporty”, a dokładniej „Account statement” bądź też „Historia


rachunku”. Określamy interesujący nas okres i ściągamy plik. Znajdziemy w nim wszystkie
wydarzenia, które wpłynęły na stan konta. Wyjaśnię Wam, jak je rozróżniać.

str. 24
Custody Fee – opłata za przechowanie akcji, w przypadku DIF wynosi ona 0,25% w skali roku.

Corporate Actions ERUS:arcx – odnosi się do dywidendy otrzymanej, w tym przypadku,


od ETF-u ERUS. Może również przydarzyć się strata na skutek dywidendy (jeśli shortujemy
dane aktywa poprzez CFD).

Client CFD Finance – odnosi się do odsetek płaconych za utrzymywanie pozycji CFD
(płacimy brokerowi za pożyczenie pieniędzy).

Shares SBRCY:xnys – oznacza, że zakupiliśmy lub sprzedaliśmy akcje Sberbanku za


określoną kwotę.

Z shortowaniem w niektórych sytuacjach wiąże się także borrowing cost, czyli koszt
wypożyczenia akcji w przypadku pozycji krótkiej (dotyczy tylko mniej płynnych akcji).
Oczywiście jeśli będziecie używać większej liczby instrumentów, to może pojawić się
więcej pozycji. Np. przy użyciu opcji pojawi się „Contract options” itp.

Prezentacja platformy
Zapraszam do obejrzenia prezentacji wideo przygotowanej przez Annę
Dąbrowską, menadżerkę DIF Broker na Polskę

www.difbroker.com/prezentacja

W szybki i praktyczny sposób nauczysz się poruszania po platformie oraz


uzyskasz dostęp do darmowej wersji platformy demo.

str. 25
4. Obsługa platformy transakcyjnej Exante

Pora przejść do opisu platformy Exante. Ekran główny wygląda następująco:

Można powiedzieć, że składa się z kilku głównych części. Pierwszą z nich jest górny czarny
pasek, dzięki któremu możemy łatwo poruszać się pomiędzy kilkoma ważnymi zakładkami,
jak chociażby „Ustawienia”. Platforma jest podzielona na 5 obszarów, które dla ułatwienia
postanowiłem ponumerować:

a) Obszar nr 1 – baza instrumentów. W tym miejscu możemy przeglądać ofertę Exante


w poszukiwaniu interesujących nas aktywów. Wybrany przez nas instrument natychmiast
pojawi się w obszarze nr 5.

b) Obszar nr 2 – nagłówek brzmi „marża”, natomiast chodzi tutaj po prostu o wartość


naszego konta oraz o środki, które wciąż są do naszej dyspozycji w postaci gotówki.

c) Obszar nr 3 – w zależności od wybranej zakładki możemy zobaczyć w nim wykres


interesującego nas aktywa, monitorować oferty czy też obejrzeć podsumowanie konta.

d) Obszar nr 4 – otwarte pozycje i zlecenia oczekujące. Domyślnie widzimy w tym obszarze


zakupione przez nas aktywa (na screenie jest puste pole, ponieważ mamy nowe konto).
Jeśli wybierzemy zakładkę „Aktualne zlecenia”, to zobaczymy zlecenia, które do tej pory
nie zostały zrealizowane.

e) Obszar nr 5 – szczegóły zlecenia. W tym miejscu dokonujemy transakcji, wpisując liczbę akcji
oraz typ zlecenia. Możemy tam również sprawdzić płynność. Za moment do tego wrócimy.

str. 26
Przewalutowanie środków oraz pierwsze zakupy

O ile w przypadku DIF Broker zgłaszamy się bezpośrednio do opiekuna konta


z prośbą o ewentualne przewalutowanie środków, to w przypadku Exante możemy
to zrobić samodzielnie. Załóżmy, że konto zostało zasilone walutą euro, a my chcielibyśmy
trzymać się dolarów. Oznacza to, że w bazie instrumentów (obszar nr 1) musimy
odnaleźć parę EUR/USD.

Możemy to zrobić na dwa sposoby.

Opcja nr 1: wybrać dział „Gotówka”, i zakładkę „Majors” (główne pary walutowe),


a następnie odszukać EUR/USD.

Opcja nr 2: w polu wyszukiwania wpisać EUR/USD, po czym skorzystać z pary walutowej


pod opcją „Gotówka”.

Klikamy na zaznaczoną opcję i po prawej stronie na platformie pokazują nam się opcje
transakcji EUR/USD. W zakładce Ilość wpisujemy tyle euro, ile chcemy sprzedać. Możemy
ustawić minimalny kurs po jakim chcemy sprzedać (zlecenie typu „Limit”), bądź też
zlecić sprzedaż po aktualnej cenie rynkowej (zlecenie typu „Market”). W związku z tym,
że rynek walutowy jest tym najbardziej płynnym, wybieramy zlecenie po cenie rynkowej.
Całość wygląda tak jak na kolejnej grafice.

str. 27
W tej konkretnej sytuacji opłata jest zerowa, gdyż takie zasady obowiązują w Exante.
Pamiętajcie, że aby zatwierdzić transakcję klikamy „Sprzedaj”, ponieważ chcemy sprzedać
euro, a kupić dolary. Gdy zatwierdzimy operację, po kilku sekundach środki zostaną
przewalutowane.

Przyjmijmy, że teraz mamy już do dyspozycji dolary i chcemy nabyć ETF PSLV, który
zapewni nam ekspozycję na srebro. W wyszukiwarce na platformie wpisujemy odpowiedni
ticker i natychmiast pojawia się instrument, którego szukamy. Klikamy na fundusz lewym
przyciskiem myszy, po czym momentalnie jest on widoczny po prawej stronie platformy,
w oknie zakupowym. Załóżmy, że rynek amerykański jest otwarty a płynność wysoka, więc
możemy pozwolić sobie na zakup „po cenie rynkowej” (zmieniam typ „Limit” na „Market”).
Wpisujemy liczbę akcji i sprawdzamy wysokość prowizji.

str. 28
Wszystko się zgadza, więc klikamy „Kup”. Instrument szybko ląduje w naszym portfelu.

Zlecenia oczekujące

Teraz załóżmy, że chcemy kupić akcje Rio Tinto, ustalając przy tym maksymalną cenę nabycia.
W polu wyszukiwania wpisujemy nazwę spółki. Ukazuje się nam dział „akcje i ETF-y” a w nim
akcje spółki dostępne na trzech różnych giełdach: w Australii, Wielkiej Brytanii oraz Stanach
Zjednoczonych. My na wszelki wypadek chcemy zainwestować tam, gdzie zakup będzie
dokonywany w dolarach amerykańskich. Zatem wybieramy giełdę w USA.
str. 29
Ponownie przechodzimy do okna transakcji (prawa strona ekranu), gdzie wybieramy
liczbę akcji oraz ustawiamy maksymalną cenę po jakiej jesteśmy zdecydowani dokonać
transakcji. Załóżmy, że interesuje nas zakup 100 akcji po maksymalnej cenie 44 USD za
akcję. Wszystko wygląda w ten sposób:

Na dole możemy zobaczyć ile wyniesie prowizja od tej transakcji. Całość zatwierdzamy.
Kiedy akcje zostaną zakupione, zobaczymy je w zakładce „Otwarte pozycje”. Do tego
momentu będą pozostawać w zakładce „Aktualne zlecenia”.

str. 30
Płynność

Sprawdzenie „głębokości” rynku na platformie Exante jest bardzo proste. Przyjmijmy,


że wciąż chodzi o zakup akcji Rio Tinto, ale po cenie rynkowej. Chcemy jednak najpierw
sprawdzić ile akcji jest dostępnych na rynku. Po odnalezieniu spółki w bazie instrumentów,
spoglądamy na prawą stronę ekranu, ale tym razem wybieramy zakładkę oznaczoną „GR”,
czyli głębokość rynku.

Jak widać, po najniższej cenie (44,56 USD) można nabyć 100 akcji, z kolei po cenie 44,57
USD można zakupić kolejne 1400 akcji. Jeśli zatem chcemy kupić np. kilkaset akcji, to
płynność jest wystarczająca.

Zamykanie pozycji

Aby pozbyć się aktywa w całości z portfela, wystarczy kliknąć „x” po prawej stronie obok
każdej z naszych pozycji.

Może jednak zdarzyć się sytuacja w której chcemy pozbyć się tylko części danej pozycji.
str. 31
Na przykad, na naszym koncie znajduje się 1000 akcji ETF-u GDXJ, a my chcemy sprzedać
połowę z nich. W takim przypadku odszukujemy GDXJ w bazie instrumentów i klikamy na
nazwę funduszu. Przechodzimy na prawą stronę ekranu i tam wpisujemy liczbę akcji do
sprzedania, ustawiamy typ zlecenia i ostatecznie klikamy „Sprzedaj”. Jak widać, platformy
DIF i Exante działają w bardzo podobny sposób.

Tworzenie subkont i przetransferowanie środków

Załóżmy, że bierzemy pod uwagę scenariusz, w którym dolar będzie szybko tracił na wartości.
Oczywiście amerykańska waluta wciąż jest w naszym portfelu, podobnie jak wiele aktywów
denominowanych w USD, ale chcemy mieć również ekspozycję na waluty surowcowe. Co
więcej, chcemy aby to wszystko było możliwie jak najbardziej uporządkowane. Jak to zrobić?
Chociażby poprzez stworzenie subkont, co jest banalnie proste. Za pomocą kilku kliknięć
możemy mieć na Exante kilka dodatkowych subkont, a na każdym z nich trzymać środki
w innej walucie.

Aby stworzyć dodatkowe konto, wystarczy wybrać z górnego paska Zakładkę „Ustawienia”
a następnie kliknąć „Utwórz konto”. Subkonto zostanie utworzone w ciągu sekundy. Kiedy
wrócimy na platformę, zobaczymy, że z rozwijanego menu w prawym górnym rogu możemy
wybrać różne konta.

Oczywiście nasze dotychczasowe środki wciąż będą znajdować się tylko na jednym z nich.
Jak zatem przetransferować środki z subkonta nr 1 na subkonto nr 2? Tym razem na górnym

str. 32
pasku wybieramy „Rachunek” -> „Wypłaty oraz przelewy”. Otwiera się ekran na którym już
domyślnie mamy ustawiony przelew między subkontami. Wystarczy tylko wpisać kwotę
jaką chcemy przelać.

Jeśli na subkoncie nr 1 mieliśmy dolary, to oczywiście na subkoncie nr 2 również pojawią


się środki w amerykańskiej walucie. Możemy je przewalutować np. na dolara australijskiego
w taki sam sposób, w jaki kilka stron wcześniej dokonaliśmy przewalutowania z euro na
dolary. Pamiętajcie jednak, że przewalutowania pomiędzy subkontami mogą wiązać się
z kosztami. Prowizję brokera możemy sprawdzić klikając w dział „Warunki” -> „Prowizje”.
Jak widać na grafice, przenoszenie środków między USD i AUD kosztuje 0,25%.

Jak kontrolować koszty i dywidendy?

Exante daje nam możliwość wygenerowania raportów za pomocą których mamy


sposobność sprawdzić m.in. zmianę wartości aktywów na koncie, otrzymane dywidendy,
przeprowadzone transakcje czy zapłacone prowizje. Wystarczy, że po wejściu na platformę
klikamy zakładę „Rachunek” i wybierzemy jeden z dostępnych tam typów raportów.
Przeanalizujemy pokrótce przykładowy raport z konta w Exante.

str. 33
Pierwsze trzy wiersze dotyczą jednej i tej samej transakcji (godzina zdarzenia jest ta sama).
Chodzi o sprzedaż 200 jednostek ETF-u SPPP za łączną kwotę 2700 USD, od której Exante
pobrało 4 USD prowizji.

Kolejne dwa wiersze dotyczą dywidendy wypłaconej przez ETF SDEM, od której
automatycznie pobrany został podatek rzędu 15%.

Dalej również mamy przypadek wypłaconej dywidendy i pobranego podatku. Z kolei ostatnie
trzy wiersze dotyczą zakupu 197 akcji spółki o tickerze SBSW.

Oczywiście na tego typu raporcie mogą znaleźć się też informacje o złożonym depozycie,
opłatach na rynku forex i wiele innych. Jak widzicie, w porównaniu z DIF Broker, nie pojawia
się tutaj opłata za przechowywanie akcji (custody fee). W Exante nie ma takiej opłaty, co
niewątpliwie jest dużym plusem.

5. Na co zwrócić szczególną uwagę?

Na podstawie poprzednich działów można powiedzieć, że platformy DIF Broker oraz


Exante są przyjazne dla inwestorów i mają wiele udogodnień. Nie zmienia to jednak faktu,
że każda z nich ma też elementy na które trzeba uważać. Na szczęście jest ich niewiele.
Poniżej wyjaśnię Wam na co moim zdaniem powinniście zwrócić uwagę.
str. 34
W przypadku Exante na naszym koncie domyślnie włączony jest margin trading.
Co to oznacza? W najprostszych słowach: możecie korzystać z dźwigni finansowej,
wykorzystywać pieniądze pożyczane od brokera i inwestować więcej, niż faktycznie
posiadacie. Wspominam o tym, ponieważ większości moich odbiorców takie rozwiązanie
się nie podoba. Aby wyłączyć tę opcję musicie napisać e-maila na adres support@exante. eu
z jednozdaniową prośbą o wyłączenie margin trading. Pamiętajcie jednak, aby do
wiadomości dołączyć również opiekuna konta (najpewniej będzie to Gosia Skorupska).

Uważam, że w przypadku niedoświadczonych inwestorów wyłączenie margin trading


powinno być pierwszą decyzją po wpłaceniu środków.

Druga kwestia dotyczy konwersji gotówki. Załóżmy ponownie, że na swoim koncie


posiadacie wyłącznie dolary. Decydujecie się zakupić akcje na niemieckiej giełdzie,
denominowane w euro. Kwota: 2000 euro. W efekcie na Waszym koncie wciąż będzie
pozostawała taka sama kwota w dolarach, a jednocześnie pojawi się ujemna pozycja
w euro. Utrzymywanie minusowej pozycji będzie się wiązało z dodatkowymi opłatami. Jak
ich uniknąć? Jest na to proste rozwiązanie.

Wystarczy wejść w zakładkę „Ustawienia” a następnie wybrać automatyczną konwersję


gotówki do dolarów. Wówczas ekran wygląda tak:

Ta jedna prosta zmiana sprawi, że unikniecie ujemnego salda w jakiejkolwiek walucie.

W tym miejscu jeszcze jedna ważna uwaga dotycząca platformy Exante. Jeśli posiadacie
kilka subkont, to każde z nich ma własne ustawienia. A zatem możecie mieć np. główne konto
dolarowe, na którym wyłączycie margin trading i uruchomicie automatyczną konwersję
gotówki, a jednocześnie pozostawić domyślne ustawienia na pozostałych subkontach.

Pora przyjrzeć się platformie DIF. Najczęściej błędy przytrafiają się, kiedy chcemy zakupić
jakieś akcje lub ETF. Niech będą to akcje Arcelor Mittal, notowane na giełdzie w USA. Ticker
to MT:xnys. Wpisujemy w wyszukiwarce „MT” i pojawiają nam się propozycje. Odnajdujemy
właściwy ticker, wybieramy go i szybko dokonujemy zakupu. Problem polega na tym, że
str. 35
nie zwróciliśmy uwagi na to, czy kupiliśmy akcje za swoje środki (oznaczenie EQ), czy też
skorzystaliśmy z instrumentu CFD, który sprawia, że kupujemy aktywa za środki pożyczone
od brokera. Oba instrumenty zaznaczyłem na kolejnej grafice.

Pierwsza czerwona ramka dotyczy akcji Arcelor Mittal, ale z oznaczeniem CFD.

Jak wspomniałem wyżej oznacza to, że aktywo kupujemy głównie za środki pożyczone
od brokera i płacimy od nich odsetki rzędu 3% rocznie. Dopiero kilka wierszy niżej znajdują
się aktywa, których faktycznie szukamy, czyli akcje Arcelor Mittal możliwe do kupienia za
swoje środki.

Co jeśli popełnimy błąd i zainwestujemy poprzez CFD? Należy zastanowić się, czy
kupujemy akcje Arcelor Mittal spekulacyjnie, licząc na szybkie odbicie, czy może jest to
długoterminowa inwestycja. Jeśli chodzi o krótkoterminowe zagranie, to lepiej niczego nie
zmieniać – ostatecznie sprzedaż CFD i otwarcie pozycji EQ oznaczałoby kolejne prowizje,
które negatywnie wpływają na nasz wynik z inwestycji.

Co innego, jeśli ma to być długoterminowa inwestycja. Wówczas nie ma sensu utrzymywać


pozycji CFD i płacić brokerowi odsetek np. przez kolejne 2 lata. Lepiej będzie, jeśli od razu
zamkniemy CFD i zakupimy akcje ponownie, tym razem z oznaczeniem EQ. Niestety, będzie
to oznaczało prowizje i większe koszty. Jest to jednak cena, jaką płacimy za pośpiech.

str. 36
6. Jak wyszukać i prześwietlić ETF?

Dużo było do tej pory teorii na temat ETF-ów. Teraz pora na nieco praktyki. Zacznijmy od
samego początku, tzn. załóżmy, że chcemy zainwestować na danym rynku, natomiast
nie wiemy poprzez jaki instrument. Powiedzmy, że chodzi nam o zdobycie ekspozycji na
rynek rosyjski.

Wyszukiwanie ETF-ów

Pierwszy krok to otwarcie przeglądarki i wprowadzenie frazy w rodzaju „ETFs on Russia”.


Wśród wyników wyszukiwania pojawiają się wówczas strony oferujące spis ETF-ów
powiązanych z rynkiem rosyjskim. Najlepszym wyborem jest zazwyczaj etfdb.com.
Dlaczego? Ponieważ poza spisem tickerów możemy zobaczyć również wielkość danego
ETF-u.

Źródło: etfdb.com

Wyróżniona kolumna jasno pokazuje, że największym ETF-em na Rosję jest RSX, którego
całkowita wartość aktywów przekracza 1,1 mld USD. Być może zauważyliście, że na
screenie pokazane zostały także fundusze lewarowane long oraz short. Możecie rozpoznać
je po specjalnych oznaczeniach („3x bull” oraz „3x bear”).

Nas jednak lewar nie interesuje, więc przechodzimy do szczegółowej analizy RSX,
należącego do VanEck.

str. 37
Prześwietlanie ETF-ów

Ponownie używamy wyszukiwarki, tym razem wpisując frazę „ETF RSX”. W wynikach
wyszukiwania znajdziemy strony poświęcone ETF-om (etf.com/rsx, etfdb.com/etf/rsx),
a także stronę samego emitenta funduszu.

Źródło: google.com

Dla bezpieczeństwa przejrzymy co najmniej dwie strony – w pierwszej kolejności


odwiedzimy stronę emitenta (VanEck), a później zajrzymy na portal etf.com.

Na stronie VanEcka bardzo szybko znajdziemy szereg istotnych informacji nt. funduszu
RSX. Krok po kroku na konkretnym przykładzie wyjaśnię Wam najważniejsze zagadnienia.

Źródło: vaneck.com

str. 38
Po lewej krótki tekst, w którym jesteśmy informowani, że ETF ma za zadanie odzwierciedlać
ruchy indeksu MVIS Russia.

Teraz pora przejść przez podstawowe informacje:

Fund Ticker – skrót, pod którym notowany jest fundusz.

Exchange – giełda, na której notowany jest fundusz, w tym przypadku jest to nowojorska
Arca.

ETF Structure – struktura ETF-u, w tym przypadku fizyczna. Oznacza to, że fundusz
faktycznie przechowuje w naszym imieniu akcje. Alternatywą jest struktura określana jako
syntetyczna. Wiąże się ona z nieco większym ryzykiem dla inwestora. Szczegółowe różnice
wyjaśniłem w dziale „Case Study”, opisując, czym różnią się ETF fizyczny, ETF syntetyczny
oraz ETN.

Administrator – emitent funduszu, w tym wypadku jest to VanEck.

Custodian – kustosz funduszu, w tym wypadku Bank of New York Mellon.

Total Net Assets – całkowita wartość aktywów w posiadaniu ETF-u. W tym przypadku
jest to niespełna 1,2 mld dolarów, a więc spora suma. Trzeba pamiętać, że jeśli ETF jest
bardzo mały (kilka–kilkanaście milionów dolarów), to i płynność będzie bardzo niska.

Number of Holdings – liczba spółek wchodzących w skład ETF-u. W przypadku ETF-ów na


konkretne branże, tych spółek może być np. zaledwie 10 czy 12. To nic złego. Lepiej mieć
ekspozycję na 10 solidnych przedsiębiorstw, niż rozdrabniać się i dodawać niestabilne
finansowo, mniejsze spółki.

Options – informuje nas, czy są dostępne opcje na ten ETF, w tym przypadku tak.

Gross Expense Ratio – kluczowa pozycja, informuje nas o koszcie zarządzania funduszem,
który w przypadku RSX wynosi 0,65% rocznie. Nie jest to mało jak na ETF, gdyż opłaty
zazwyczaj wahają się pomiędzy 0,2% do 0,8% rocznie. Drożej wypadają fundusze
lewarowane.

Distribution Frequency – określa, jak często wypłacana jest dywidenda. W tym przypadku
raz do roku (annual).

Next Distribution Date – data wypłaty kolejnej dywidendy.

str. 39
Nieco niżej na ekranie widzimy kilka podstron związanych z ETF-em. Już w pierwszej z nich
znajdziemy rubrykę „Top 10 Holdings” pokazującą 10 spółek z największym udziałem
w portfelu. Z tabeli wynika, że największy udział w ETF-ie RSX ma spółka Sberbank, która
odpowiada za 7,94% portfela. 10 głównych spółek łącznie odpowiada za 59% portfela RSX.

Źródło: vaneck.com

Jeszcze niżej widzimy dwa istotne wykresy nazwane „Country Weightings” oraz „Sector
Weightings”. Pierwszy z nich określa, jaki udział w ETF-ie mają spółki z poszczególnych
krajów.

Źródło: vaneck.com

str. 40
Z kolei drugi wskazuje, z jakimi branżami powiązane są spółki wchodzące w skład ETF-u.
Z grafiki wynika, że spółki z sektora energetycznego odpowiadają aż za 40% portfela RSX.
Znając specyfikę rosyjskiego rynku, nie można być zdziwionym.

Źródło: vaneck.com

Wśród pozostałych podstron warto wybrać także „Portfolio Analytics”, gdzie znajdziemy
dobrze znane Wam już wskaźniki typu cena/zysk czy cena/wartość księgowa.

Źródło: vaneck.com

str. 41
Czego dowiadujemy się z grafiki:

- wskaźnik cena/zysk (Price/Earnings Ratio) wynosi 5,59, co jest zbieżne z ogólnym


wskaźnikiem dla Rosji (możemy znaleźć go na starcapital.de),

- wskaźnik cena/wartość księgowa (Price/Book Ratio) wynosi 0,74, co również jest zbieżne
z ogólnymi danymi dla rosyjskiego rynku,

- środkowa tabela („Market Capitalization”) pokazuje nam, że duże spółki z kapitalizacją


ponad 5 mld USD stanowią 91,5% portfela RSX. Z kolei spółki średnie (kapitalizacja od
1 mld do 5 mld) odpowiadają za pozostałą część portfela. W przypadku tego ETF-u nie ma
spółek małych, co sprawia, że zmienność notowań jest nieco mniejsza,

- w tabeli po prawej mamy pozycję „Correlation vs. S&P 500”, która określa, jak silnie
w skali od ‒1 do 1 fundusz RSX jest skorelowany z głównym indeksem akcji w USA. Wynik
na poziomie 0,44 oznacza, że korelacja jest stosunkowo słaba.

Podsumowując, po przeanalizowaniu strony emitenta możemy stwierdzić, że ETF RSX


zawiera atrakcyjnie wycenione spółki, daje ekspozycje wyłącznie na rynek rosyjski, a jego
koszty zarządzania są do przyjęcia. Dodatkowo jest to ETF znaczącej wielkości.

Warto jednak skonfrontować te dane przynajmniej z jeszcze jednym źródłem. W tym celu
sprawdzamy wspomnianą wcześniej stronę etf.com. Odszukujemy ETF RSX i przyglądamy
się danym. Większość z nich pokrywa się ze stroną emitenta, natomiast w jednym
przypadku mamy do czynienia ze znaczną różnicą.

Źródło: etf.com

str. 42
Jak widać w dolnym rogu grafiki, wskaźnik cena/wartość księgowa (P/BV) wynosi 1,17.
Z kolei na stronie VanEcka podano 0,74.

To jeden z tych momentów, kiedy trzeba pobawić się w detektywa. Z jednej strony,
prawidłową wartość wskaźnika można wyliczyć sprawdzając wskaźnik dla poszczególnych
spółek, a później stosując średnią ważoną. Z drugiej strony, warto też przyjrzeć się
metodologii liczenia, ponieważ całkiem często zdarza się, że ktoś (politycy, agencje
rządowe, banki, emitenci ETF-ów) dopasowuje sobie metodologię liczenia tak, aby mu
służyła.

W tym wypadku właśnie to drugie rozwiązanie okazało się trafione. Autorzy strony
etf.com zastosowali zwykłą średnią ważoną, podczas gdy emitent ETF-u, czyli VanEck,
wykorzystał średnią ważoną harmoniczną. Nie wchodząc w szczegóły, efekt był
taki, że wskaźnik przedstawiony przez VanEcka wyglądał znacznie lepiej niż było to
w rzeczywistości.

W przypadku RSX mieliśmy do czynienia z dużym udziałem spółki Norilsk Nickel, dla której
P/BV wynosi około 10. Taka spółka zazwyczaj mocno podnosi łączny wskaźnik, z kolei
średnia harmoniczna działa w ten sposób, że pojedyncze wysokie lub niskie wskaźniki nie
mają aż tak dużego znaczenia.

Tę samą sytuację mamy w przypadku ETF-u na Polskę (EPOL). Z perspektywy


zagranicznego inwestora wydaje się, że taki fundusz daje ekspozycję na tanie, polskie
spółki, gdyż jego wskaźnik cena/zysk (P/E) wynosi mniej niż 12. W rzeczywistości
jednak EPOL daje ekspozycję głównie na spółki z WIG20, czyli te największe i w danym
momencie najdroższe. Ich realny wskaźnik P/E wynosi około 20, w dużej mierze za
sprawą spółki CD Projekt, dla której wskaźnik wynosi 200.

Jakim cudem więc ETF EPOL chwali się wskaźnikiem P/E poniżej 12? Ponownie
odpowiedzią jest średnia harmoniczna, która zaniża realny wskaźnik.

Sytuacja wokół wskaźnika P/BV dla RSX jest nieco skomplikowana, jednak uczy nas dwóch
rzeczy:

a) Nie wszystkie informacje da się zdobyć łatwo. Im więcej informacji szukamy i częściej się
szkolimy, tym więcej błędów uda się uniknąć.

b) Warto weryfikować informacje, sprawdzając przynajmniej dwa różne źródła.

Z kolei podsumowując samo prześwietlanie ETF-ów: mimo że zajmuje ono nieco czasu,
warto się wysilić, zwłaszcza jeśli ma to być inwestycja długoterminowa.
str. 43
Najważniejsze rzeczy, na które powinniście zwracać uwagę to:

- koszty zarządzania,
- struktura ETF-u,
- czy ETF faktycznie zapewnia ekspozycję na kraje lub sektory, które nas interesują,
- płynność funduszu.

Uwaga: Zaniżanie wskaźników

Wspomniałem już o różnych sposobach liczenia wskaźników przez emitentów ETF-ów


oraz autorów różnych stron. Poza różnymi średnimi, jakie są stosowane do wyliczenia
wskaźników, czasem autorzy nie biorą pod uwagę negatywnych wskaźników.

Co to znaczy? Jeśli liczymy wskaźnik P/E dla całego ETF-u, to powinniśmy brać pod uwagę
wszystkie spółki. Czasem jednak autorzy obliczeń pomijają spółki z ujemnym P/E, czyli
te przynoszące straty. Jak rozpoznać taki wskaźnik? Nie zawsze jesteśmy w stanie to
zauważyć, ale podaję Wam przykład dla opisanego wcześniej ETF-u EPOL.

Na czerwono zaznaczyłem informację o tym, że „ujemne wskaźniki są wykluczane


z kalkulacji”. Wspominam o tym, ponieważ w przypadku recesji i bessy będziemy mieć do
czynienia z sytuacją, w której część polskich spółek przynosi straty, a inne ledwo wychodzą
na plus. Te pierwsze będą wykluczone z obliczeń, z kolei w przypadku tych drugich P/E
będzie na bardzo wysokim poziomie (objaśniłem ten przypadek w I tomie). Podczas
obliczeń uwzględnione zostaną tylko te drugie spółki, więc nie powinno nikogo dziwić, jeśli
ostatecznie P/E dla EPOL wyniesie 80 czy 100. W ramach ciekawostki dodam, że w marcu
2009 roku (dno bessy) współczynnik P/E dla S&P 500 wynosił 123.

Źródło: ishares.com

str. 44
ETF-y inverse – jak je prześwietlić?

Jednym ze sposobów zarabiania na spadkach jest zakup tzw. ETF-ów inverse. Tego typu
fundusze mają zachowywać się odwrotnie niż ETF bazowy. Szybki przykład: wyobraźmy
sobie fundusz dający ekspozycję na polski rynek o tickerze POL. W tym przypadku są to
aktywa bazowe. Załóżmy też, że istnieje odpowiadający mu ETF inverse o tickerze IPOL.

W teorii ETF POL powinien rosnąć, kiedy rosną akcje w Polsce, z kolei ETF IPOL powinien
wówczas spadać. Dla przykładu, jeśli ETF POL wzrośnie o 2%, to IPOL powinien spaść
o taką samą wartość. O tym, jakie plusy i minusy wiążą się z ETF-ami inverse opowiem
nieco później, w dziale poświęconym grze na spadki. Teraz postaram się Wam wyjaśnić, na
jakiej zasadzie działają wspomniane ETF-y oraz jak je prześwietlić.

Po pierwsze, sposób działania. Emitent ETF-u inverse zakłada się z instytucjami


finansowymi (głównie dużymi bankami) o zmianę wartości indeksu bazowego. Jeśli
aktywo bazowe (indeks) traci, ETF zyskuje. Jeśli indeks zyskuje, ETF traci.

Część środków inwestorów traktowana jest jako zabezpieczenie tego zakładu.


Resztę pieniędzy emitent ETF-u inwestuje według własnego uznania, najczęściej
w krótkoterminowe obligacje USA. Brzmi to wszystko nieco zawile, więc od razu podam
Wam przykład ETF-u inverse i wspólnie go prześwietlimy.

Weźmy pod uwagę zwykły ETF o tickerze QQQ, dający ekspozycję na indeks złożony ze
100 spółek technologicznych (tzw. Nasdaq 100). Spróbujmy poszukać ETF-u inverse
zachowującego się dokładnie odwrotnie do QQQ. W tym celu w Google wpisujemy „QQQ
ETF inverse” i od razu na górze listy znajdujemy to, co nas interesuje.

Źródło: google.com

str. 45
Po wejściu na zaznaczoną stronę, szybko uzyskujemy potwierdzenie, że znaleźliśmy ETF
inverse (co ważne, jest to fundusz nielewarowany). Mamy zatem ETF PSQ, który według
powyższej strony zachowuje się dokładnie odwrotnie niż indeks Nasdaq 100, czy ETF QQQ
reprezentujący spółki z tego indeksu.

Źródło: proshares.com

Przechodzimy do punktu drugiego, czyli prześwietlenia ETF-u inverse. W pierwszej


kolejności musimy zestawić ze sobą PSQ i QQQ. Wszystko po to, by sprawdzić czy oba
fundusze faktycznie są odwrotnie skorelowane. W dłuższej perspektywie PSQ może
zachowywać się minimalnie gorzej, ze względu na nieco wyższe koszty zarządzania. Do
porównania możemy użyć stockcharts.com (wykres typu PerfChart).

Jak to wyglądało w perspektywie 2 ostatnich lat?

Źródło: stockcharts.com

str. 46
Jak widać, QQQ urósł w tym czasie o 30%, natomiast PSQ spadł o 25%. Z czego wynika
fakt, że PSQ wypadł lepiej niż powinien? Odpowiedź tkwi w zarządzaniu wolnymi
środkami przez emitenta ETF-u inverse. W trakcie tych 2 lat wspomniane 5% (a tyle wynosi
różnica) można było zarobić chociażby na amerykańskich obligacjach.

Tak czy inaczej, z wykresu można wywnioskować, że PSQ jest silnie odwrotnie
skorelowany z QQQ. Teraz pora sprawdzić koszty zarządzania ETF-u inverse. Generalnie
tego typu fundusze są droższe w zarządzaniu niż zwykłe ETF-y, natomiast roczny koszt
mimo wszystko nie powinien przekraczać 1% (chyba że chodzi o ETF lewarowany). W tym
wypadku zarówno strona emitenta, jak i portal etf.com podają wartość 0,95%.

Podsumowując, ETF PSQ wydaje się funduszem, który spełnia swoją funkcję i zachowuje
się niemal dokładnie odwrotnie jak ETF QQQ.

Zanim jednak zdecydujecie się na inwestowanie w ETF-y inverse warto, abyście poznali
jeszcze jedną cechę tego typu funduszy.

Specyfika ETF-ów inverse oraz ETF-ów lewarowanych. Czym jest dzienne


rebalansowanie?

Wchodząc na strony dotyczące ETF-ów inverse, możecie zauważyć, jak ich emitenci
informują, że „w okresie dłuższym niż jeden dzień ETF może nie zachowywać idealnej
korelacji z aktywami bazowymi”.

Dlaczego? Wszystko za sprawą tzw. dziennego rebalansowania. Nie wchodząc w szczegóły,


od razu wyjaśnię Wam wszystko na przykładzie. Najprościej będzie, jeśli pozostaniemy
przy ETF-ach QQQ i PSQ.

Załóżmy, że na początku oba ETF-y mają wartość 100.

W pierwszym dniu QQQ zyskuje 20%. Oczywiście PSQ zachowuje się odwrotnie i spada
o 20%.

Po pierwszym dniu wartość QQQ to 120, a PSQ to 80.

W drugim dniu QQQ spada o 10%, a PSQ rośnie o 10%.

Oznacza to, że wartość QQQ spada do 108, a notowania PSQ rosną do 88.

str. 47
Podsumowanie po 2 dniach:

- QQQ zyskał 8% (wzrósł ze 100 do 108),


- PSQ stracił 12% (spadł ze 100 do 88).

Jak widać, za sprawą procentu składanego, wyniki mogą się od siebie mocno różnić.
Rozjazd jest tym większy, im większa jest zmienność. Powyższy przykład jest dość skrajny,
natomiast chciałem w ten sposób podkreślić, jak istotny jest sposób liczenia wyniku dla
ETF-ów inverse (wspomniane dzienne rebalansowanie).

Ironia polega na tym, że inwestując w PSQ, możemy stracić, nawet jeśli w długim terminie
trafnie przewidzimy wydarzenia na giełdzie (tzn. spadki QQQ). Wystarczy, że nasza
inwestycja potrwa dłużej niż kilka dni i będzie jej towarzyszyła spora zmienność. Idealnie
obrazuje to grafika z prospektu emisyjnego ETF-u PSQ.

Źródło: proshares.com

W tabeli zawarto różne scenariusze wyników dla QQQ (pierwsza kolumna). W drugiej
kolumnie prezentowany jest wynik, jaki teoretycznie powinno osiągnąć PSQ. Kolejne
kolumny pokazują faktyczne wyniki PSQ w zależności od zmienności w skali roku.

str. 48
Zwróćcie uwagę na środkowy przykład, kiedy to QQQ w ciągu roku wypracowuje 0%.
Jeśli zmienność jest minimalna, to PSQ przyniesie nam po roku stratę rzędu 1%. Z kolei
w przypadku wysokiej zmienności, PSQ może stracić ponad 60%!

Podsumowując, w przypadku ETF-ów inverse potrzebny jest odpowiedni timing. Jeśli


otworzymy pozycję za szybko, a cała inwestycja będzie się przeciągać, to nasze szanse na
dobry wynik będą maleć.

Poza ETF-ami inverse, opisana kwestia dotyczy także ETF-ów lewarowanych (zarówno
zwykłych, jak i lewarowanych ETF-ów inverse). Tutaj także posłużę się przykładami, aby
ułatwić Wam zrozumienie sytuacji.

Przyjmijmy, że naszym bazowym aktywami wciąż jest ETF QQQ, odwzorowujący ruchy
indeksu Nasdaq 100. Chcąc zapewnić sobie ekspozycję z lewarem, możemy wykorzystać
ETF TQQQ. W założeniu porusza się on w ten sam sposób jak QQQ, ale z 3-krotnie większą
siłą.

Źródło: etf.com

Zatem jeśli QQQ rośnie o 2%, to TQQQ powinien rosnąć o 6%.

Do analizy weźmiemy także kolejny 3-krotnie lewarowany ETF tyle, że tym razem Inverse
o tickerze SQQQ. W tym przypadku, jeśli QQQ rośnie o 2%, to SQQQ powinien tracić 6%.

Zarówno w przypadku TQQQ, jak i SQQQ, emitenci podkreślają, że ich fundusze faktycznie
zapewniają 3-krotny lewar, ale w okresie jednego dnia. W dłuższym terminie, wyniki mogą
się rozjeżdżać. Znowu wszystko zależy od zmienności. Pora na przykład.

str. 49
Przyjmijmy, że w pierwszym dniu wszystkie ETF-y (QQQ, TQQQ i SQQQ) mają wartość 100.
W kolejnych dniach QQQ rośnie o 3%, potem spada o 2%, następnie rośnie o 4% i na koniec
znowu spada o 2%. Jak wyglądałyby wyniki poszczególnych funduszy?

Jak widać, po tych kilku dniach, QQQ zaliczył skumulowany wzrost o 2,88%. Gdyby
pozostałe ETF-y po prostu replikowały ten wynik z 3-krotnym lewarem, to TQQQ powinien
wzrosnąć o 8,64%, natomiast SQQQ spaść o 8,64%.

Jak było w rzeczywistości? TQQQ wzrósł o 7,87%, natomiast SQQQ spadł o 10,02%. Oba
ETF-y lewarowane wypadły zatem gorzej, właśnie za sprawą dziennego rebalansowania
i dużej zmienności na giełdzie.

Dla jasności sprawdźmy też przykład, w którym giełda idzie w konkretnym kierunku, nie
ma zmienności, a QQQ cały czas zyskuje. W tym scenariuszu, QQQ umocnił się o 7,7%,
a zatem TQQQ i SQQQ powinny odpowiednio wzrosnąć i spaść o 23,1%.

W rzeczywistości TQQQ wzrósł o 24,36%, a SQQQ spadł o 20,76%. Oba lewarowane ETF-y
wypadły zatem lepiej niż teoretycznie powinny.

Widać więc, że brak zmienności sprzyja:

- ETF-om inverse,
- lewarowanym ETF-om,
- lewarowanym ETF-om inverse.

str. 50
Pamiętajmy jednak, że giełda mimo wszystko częściej przynosi huśtawkę
nastrojów niż nieprzerwane wzrosty bądź spadki. Dlatego też ETF-y inverse
powinniśmy stosować, gdy mamy do tego silne podstawy i traktować je bardziej
jako krótkoterminowe rozwiązanie. Z kolei ETF-ów lewarowanych radziłbym
unikać – przynajmniej do momentu zdobycia większego doświadczenia na giełdzie.

7. Jak grać na spadki?

We wcześniejszych częściach książki, omówiłem grę na spadki z kilku różnych


perspektyw. Zabrakło jedynie praktyki. Pora, abym krok po kroku opisał, w jaki sposób
możemy shortować aktywa na giełdzie i wskazał Wam, na co powinniście uważać.

CFD, czyli kontrakt na różnicę

Nieco wcześniej wspomniałem, że grając na wzrosty akcji bądź danego ETF-u, możemy
omyłkowo użyć instrumentu CFD (contract for difference – kontrakt na różnicę).
Przypominam, że w przypadku wykorzystania CFD, większość środków na transakcje
pożyczamy od brokera i płacimy od tego odsetki. Dlatego też grając na wzrosty, nigdy
nie korzystam z CFD, lecz zwyczajnie kupuję akcje za własne pieniądze. Inaczej wygląda
sytuacja, kiedy gramy na spadki. W tym przypadku CFD jest zazwyczaj najsensowniejszym
rozwiązaniem (a czasem także jedynym).

Teoria:
Przypuśćmy, że cena akcji Tesli wzrosła w krótkim czasie do 260 USD. Uznajemy, że to
dobry moment, by zagrać na spadki. Poprzez CFD sprzedajemy dziesięć akcji po 260 USD,
mimo że ich faktycznie nie posiadamy. Na tym polega tzw. gra na spadki, inaczej zwana
krótką sprzedażą. Po pewnym czasie akcje Tesli faktycznie tracą i kosztują już tylko 230
USD. Decydujemy się zamknąć short. Odkupujemy wcześniej sprzedane akcje inkasując
różnicę w cenie minus koszt CFD wynoszący ok. 3% w ujęciu rocznym. Brzmi śmiesznie, ale
tak to wygląda w rzeczywistości.

Jaki jest nasz wynik? Sprzedaliśmy akcje za 2600 USD (260 USD × 10), natomiast
odkupiliśmy je za 2300 USD (230 USD × 10). W kieszeni zostało nam 300 USD. Od tego
odejmujemy prowizję oraz ewentualne odsetki i wychodzi nam ostateczny wynik.

Mam nadzieję, że teraz wszystko jest dla Was bardziej przejrzyste. Możemy więc przejść do
praktyki. Tym razem jednak poświęcę uwagę wyłącznie platformie DIF Broker. W przypadku
Exante istnieje co prawda krótka lista instrumentów dostępnych przez CFD, jednak oferta
jest zbyt wąska by poświęcać jej czas.
str. 51
Praktyka:
Odszukujemy Teslę za pomocą wyszukiwarki. Naszym oczom ukazuje się kilka
instrumentów: zwykłe akcje, opcje oraz CFD (zaznaczone czerwoną ramką).

Wybieramy CFD i po chwili widzimy szczegółowe informacje na temat instrumentu.


Wybieramy przycisk „Transakcja”. Po chwili ukazuje się nam znane już okno transakcji.

str. 52
Szczegóły transakcji widoczne na dole wyjaśnię nieco później, teraz skupmy się na
podstawowych ustawieniach.

Na potrzeby przykładu założyliśmy, że chcemy zashortować akcje Tesli po cenie rynkowej.


W wierszu „Ilość” wpisujemy liczbę akcji i ustawiamy okres ważności zlecenia. Jak widać na
grafice, ustawiono short na dziesięć akcji Tesli, zlecenie ważne przez jeden dzień.

Zostaje nam jeszcze parametr, przy którym najłatwiej się pomylić, a mianowicie
„Kupno/sprzedaż”. Otwieranie pozycji kojarzy nam się z kupnem. Pamiętajcie jednak, że
w przypadku shortów wszystko jest na odwrót. Najpierw sprzedajemy akcje czy ETF-y, by
potem je odkupić. A zatem otwierając short, musimy wybrać „Sprzedaż”. Po ustawieniu
tego parametru możemy kliknąć „Złóż zlecenie”, a następnie potwierdzić nasz wybór.

Kiedy pozycja short zostanie otwarta, zobaczymy Teslę wśród naszych pozycji. Platforma
pokaże nam również, że jest to pozycja krótka (oznacza to grę na spadki). Wszystko będzie
wyglądać jak na powyższym slajdzie.

Co by się stało, gdybyśmy otworzyli pozycję z parametrem „Kupno”? Oznaczałoby to grę


na wzrosty Tesli i to za środki pożyczone od brokera. Mówiąc najprościej: taki mały błąd
mógłby spowodować, że przyjmiemy pozycję dokładnie odwrotną od zamierzonej.

Teraz pora na nieco szczegółów. Jak widzieliście w oknie transakcji, na dole podane zostały
dodatkowe informacje. Pierwsze dwie dotyczą prowizji, która w tym wypadku wynosi
9 USD, a także wartości nominalnej całej transakcji (czyli 3 198 USD). Pozostałe informacje
brzmią zawile, ale za moment pomogę Wam je zrozumieć.

str. 53
Za każdym razem, kiedy broker pożycza nam środki (jak ma to miejsce w przypadku CFD),
wymaga jednocześnie, aby na naszym koncie znajdowała się określona suma traktowana
jako zabezpieczenie. Kwota, która może być wykorzystana jako zabezpieczenie dla naszych
transakcji, jest określana jako dostępny depozyt zabezpieczający. Możecie obserwować ją
na dole platformy.

W przypadku powyższej grafiki widzimy, że nasz dostępny depozyt zabezpieczający wynosi


81 966 USD. Następnie mamy dwie ważne wartości:

Wpływ wstępnego depozytu zabezpieczającego – minimalna wartość depozytu


zabezpieczającego potrzebna do otwarcia pozycji. W tym przypadku jest to 797 USD,
podczas gdy wartość transakcji wynosi 3 198 USD. Zatem broker przyjmuje, że
zabezpieczenie musi wynosić minimum 25% wartości tej pozycji. To sporo. Dlaczego aż
tyle? Ponieważ Tesla jest zmiennym aktywem i broker musi zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Jeśli shortowalibyśmy jakiś ETF, to zapewne wystarczyłoby zabezpieczenie rzędu 10%.

str. 54
Wpływ depozytu zabezpieczającego na utrzymanie pozycji – określa, ile powinien
wynosić depozyt zabezpieczający, aby pozycja mogła pozostać otwarta. W tym przypadku
jest to 20% wartości pozycji.

Dane widoczne na grafice pozwalają nam sądzić, że nasz depozyt zabezpieczający jest
odpowiednio wysoki (dużo wyższy od wymaganego) i możemy bez problemu zashortować
Teslę.

Na samym dole okna widzimy także, że oprocentowanie dzienne wynosi 0,10 USD.
Oznacza to, że orientacyjny koszt utrzymania pozycji w skali roku to ok. 36 USD. Dodatkowo
ponosimy też koszt związany z wypożyczeniem akcji (w przypadku najbardziej płynnych
instrumentów takiego kosztu nie ma). Łącznie w skali roku CFD kosztuje nas w tym
wypadku 2,5%.

Zamknięcie shorta poprzez CFD

Załóżmy, że chcemy zamknąć short na Teslę. Możemy oczywiście skorzystać z przycisku


„Zamknij”.

Proste? Proste.

Sytuacja nie jest jednak tak oczywista, gdy chcemy tylko częściowo zamknąć short.
Załóżmy, że planujemy zredukować pozycję o połowę. Oznacza to, że musimy odkupić na
rynku pieć akcji Tesli. W tym celu ponownie odszukujemy Teslę na platformie, wybieramy
instrument CFD i klikamy „Transakcja”.

Następnie w oknie transakcji ustawiamy zakup pięć akcji Tesli (po cenie rynkowej lub
z limitem). Co ważne, tym razem wybieramy „Kupno”, a nie „Sprzedaż”.

Klikamy „Złóż zlecenie” i potwierdzamy.

Uwaga, przez jakiś czas na naszej platformie będziemy widzieć jednocześnie krótką
pozycję na dziesięć akcji Tesli oraz długą pozycją na pięć akcji Tesli. Podczas kolejnej sesji
sytuacja wróci do normy i pojawi się wyłącznie pozycja short na pięć akcji Tesli.

str. 55
ETF-y inverse – alternatywa dla CFD

Bardzo często nawet osoby ze sporym doświadczeniem na giełdzie, nie mają pojęcia, że
CFD nie musi być jedynym rozwiązaniem pozwalającym grać na spadki. Drugim
(w niektórych przypadkach) mogą być ETF-y inverse. Ich specyfikę opisałem Wam już
nieco wcześniej, zatem wiecie, że są to fundusze, które nadają się przede wszystkim do
krótkoterminowej spekulacji. Jeśli na rynku dominuje zmienność, ETF-y inverse mogą
wypadać blado, z kolei w warunkach mniejszej zmienności, przynoszą stosunkowo dobre
rezultaty.

Pora, by zestawić ETF-y inverse z CFD. Jeśli shortujemy poprzez CFD, to dywidenda
wypłacana przez aktywa, które shortujemy, jest naszą stratą. Na początku może to być
dla Was zaskakujące, ale zastanówcie się przez chwilę.

Załóżmy, że trzymacie w portfelu ETF RSX. Fundusz wypłaca dywidendę, która jest dla
Was dodatkowym zyskiem. Zatem w odwrotnej sytuacji (kiedy shortujemy RSX), taka
dywidenda musi zostać odjęta z naszego konta.

W przypadku ETF-ów inverse ten problem nie istnieje, ponieważ emitent takiego funduszu
zakłada się w naszym imieniu o samą wartość bazowych aktywów (którymi jest RSX).
Chodzi wyłącznie o samą wartość RSX, a dywidenda nie ma tutaj znaczenia. To pierwsza
przewaga ETF-u inverse nad CFD.

str. 56
Druga (choć minimalna) przewaga to koszty. W przypadku CFD utrzymanie pozycji short
na najpłynniejszych aktywach w skali roku kosztuje obecnie ok. 1,2%. Z kolei koszt
zarządzania ETF-em inverse oscyluje zazwyczaj wokół 1% rocznie. Jeśli zaś chodzi o mniej
płynne aktywa, koszt utrzymania CFD to 2,5%, natomiast ETF-ów inverse zazwyczaj
w takich przypadkach w ogóle nie mamy do dyspozycji. Oczywiście podaję tutaj stawki dla
DIF, oferty Exante nie biorę w tym momencie pod uwagę.

Co przemawia za CFD? Przede wszystkim dostępność. W bardzo wielu przypadkach


w ogóle nie mamy możliwości użycia ETF-ów inverse, bo jak sama nazwa wskazuje, dają
one wyłącznie możliwość shortowania ETF-ów. Zatem chcąc np. zagrać na spadki samego
Netflixa, możemy wybrać wyłącznie CFD.

Po drugie, CFD zawsze odwzorowuje ruch danych aktywów, tymczasem w przypadku


ETF-ów inverse może być z tym różnie zwłaszcza w dłuższym terminie. Zatem CFD
zachowują się dużo bardziej przewidywalnie.

Po trzecie, kiedy używamy CFD, większość gotówki zostaje na naszym koncie i sami
decydujemy, co się z nią stanie. Z kolei w przypadku ETF-ów inverse część środków jest
traktowana jako zabezpieczenie, a resztę inwestuje według swojego uznania emitent
funduszu. Nie mamy wpływu na to, co dzieje się z tymi środkami. Jednym taki stan rzeczy
przeszkadza, innych inwestorów kompletnie to nie obchodzi.

Tak czy inaczej, teraz wiecie o ETF-ach inverse więcej niż jakieś 97% rynku, więc mogę
z czystym sumieniem objaśnić Wam, w jaki sposób ich użyć. Nasze zadanie polega
właściwie na zwykłym zakupie ETF-u, dlatego w tym przypadku ponownie w grę wchodzi
oferta Exante. Weźmy tutaj jako przykład opisywany wcześniej fundusz PSQ zachowujący
się odwrotnie niż QQQ. Z łatwością znajdziecie go na platformach obu opisywanych
brokerów. W przypadku mniejszego zakupu, korzystniej wypadnie ten za pośrednictwem
Exante.

Po ustaleniu parametrów zakupu (liczba jednostek, typ zlecenia itd.), ETF PSQ pojawi
się w naszym portfelu. Jego wartość wzrośnie, kiedy QQQ spadnie. I na odwrót. Z kolei
zamknięcie pozycji odbywa się w taki sam sposób, jak w przypadku każdego innego ETF-u.

Gra na spadki poprzez opcje

Skoro już mowa o grze na spadki, to muszę dodać, że jest ona możliwa także poprzez
instrument zwany opcją. Jest to jednak nieco bardziej skomplikowany temat, a sam
instrument powinien być wykorzystywany przez doświadczonych inwestorów. Aby nie

str. 57
mieszać Wam teraz w głowach, poświęciłem opcjom nieco miejsca w dalszej części tekstu.

Kończąc wątek shortowania, chciałbym tylko przypomnieć Wam, że gra na spadki jest
nieporównywalnie trudniejsza od gry na wzrosty. Mamy przeciwko sobie koszty związane
z CFD (ewentualnie ETF-ami inverse), inflację, a przede wszystkim banki centralne
sztucznie podbijające ceny akcji. Pamiętajcie więc, aby nawet w teoretycznie idealnych
warunkach nie pakować w shorty zbyt dużej części Waszego portfela, bo może się to
źle skończyć.

8. Skanery, wykresy – jak korzystać z narzędzi inwestora?

Praktyka inwestowania może kojarzyć się niektórym wyłącznie z prowadzeniem działań


i podejmowaniem konkretnych decyzji. W rzeczywistości te konkretne decyzje i ruchy na
platformie brokerskiej to tylko ułamek czasu, jaki inwestorzy poświęcają na działania.
Rozsądne decyzje poprzedzane są odpowiednimi analizami, a do nich potrzebne są
narzędzia. Właśnie na narzędziach i ich praktycznym zastosowaniu chciałbym skupić się
w tym dziale.

Screenery

Na podstawie poprzednich działów wiecie już, w jaki sposób określić, czy akcje są
tanie, czy drogie, bądź też jak ocenić, czy sytuacja finansowa spółki jest stabilna.
Wiecie, jak wyszukiwać najtańsze rynki i w jaki sposób odnaleźć ETF dedykowany
danemu państwu czy branży. To nie zawsze jest wystarczające. Czasem potrzeba
czegoś więcej, np. stałego monitorowania interesujących nas aktywów (w oczekiwaniu
na dobry moment do wejścia) czy też wyszukania konkretnych spółek spełniających
nasze wymagania. W takim przypadku wspaniale sprawdzają się tzw. screenery
(skanery). Pozwalają one nam zarówno wyszukiwać ciekawe spółki, jak i monitorować
te aktywa, które już dobrze znamy. Co najważniejsze, w sieci możemy znaleźć
naprawdę dobre darmowe screenery. Jeden z nich znajduje się na stronie finviz.com.

str. 58
Źródło: finviz.com

Z mojej perspektywy screener to przede wszystkim narzędzie pozwalające zaoszczędzić


czas. Wyobraźcie sobie, że macie 100 interesujących Was aktywów i mielibyście sprawdzać
zachowanie każdego z nich co 2 dni. Po tygodniu dalibyście sobie spokój. Tymczasem
screener umożliwia stałą kontrolę nad sytuacją i przegląd wszystkich aktywów w 5
minut. W przypadku finviz wystarczy założyć konto, wejść w dział „Screener”, a następnie
w specjalnym okienku wpisać tickery aktywów, które nas interesują.

Źródło: finviz.com

str. 59
Następnie zatwierdzamy wpisane tickery i ukazuje się nam lista wybranych przez
nas aktywów. W tym momencie w bardzo prosty sposób możecie ustawić aktywa
od tych krótkoterminowo najdroższych do najtańszych (to rozwiązanie, z którego
chętnie korzystam). Wystarczy, że klikniecie w nagłówek „Technical” a następnie „RSI”.
W tym momencie wszystkie Wasze aktywa są ułożone w kolejności od najwyższego do
najniższego RSI.

Źródło: finviz.com

Co zrobić, żeby przy następnej wizycie nie ustawiać tego wszystkiego od nowa? Wystarczy
kliknąć na napis „My Presets” widoczny po lewej, a następnie wybrać „Save Screen” i nadać
tym ustawieniom odpowiednią nazwę.

Źródło: finviz.com

W taki prosty sposób możecie stale mieć pod kontrolą setki interesujących Was aktywów.

A jeśli ktoś posiada teoretyczną wiedzę, ale nie ma jeszcze na oku żadnych aktywów? Tutaj
również przychodzi z pomocą screener. Załóżmy, że interesują nas spółki, w przypadku
których wskaźnik cena/zysk nie przekracza 10, marża operacyjna jest wyższa niż 15%,
a wskaźnik cena/sprzedaż wynosi mniej niż 1.

Aby wyszukać takie przedsiębiorstwa, wchodzimy na stronę główną screenera, klikamy na


nagłówek „Fundamentals” i ustawiamy kryteria wyszukiwania tak, jak na kolejnej grafice.
Natychmiast uzyskujemy listę spółek z amerykańskiej giełdy, które spełniają nasze
wymagania. Jak widać, takich spółek jest dokładnie 58.

str. 60
Źródło: finviz.com

Jeśli to zbyt duża lista, możemy zaostrzyć kryteria. Do szczegółowego przeanalizowania


poszczególnych firm lepiej użyć gurufocus.com.

Powyżej pokazałem Wam podstawowe sposoby wykorzystania screenerów, natomiast


lista ich zalet jest znacznie dłuższa. Warto wspomnieć, że screenery:

- umożliwiają porównywanie spółek z danej branży,

- podsuwają aktywa, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia,

- wyszukują walory znajdujące się w określonym trendzie,

- umożliwiają tworzenie swoistych rankingów (np. najwyższa dywidenda wśród spółek


z niskim P/E),

- pozwalają na obiektywne rebalansowanie portfela niezależnie od naszych emocji


(wyrzucacie to, co nie spełnia kryteriów).

Finviz.com nie jest jedynym screenerem dostępnym za darmo, natomiast


jest tym, którego używam najczęściej. Z pewnością jego ograniczeniem jest
fakt, że pokazuje nam jedynie amerykańskie spółki. Jeśli ktoś z Was chciałby
w podobny sposób przeszukać spółki z GPW, to polecam stronę biznesradar.pl.

Wykresy, czyli ogrom możliwości

Jeśli przeczytaliście wszystkie dotychczasowe tomy „Inteligentnego Inwestora XXI wieku”,


to Wasze oczy zdążyły już zobaczyć więcej niż setkę wykresów. Ich różnorodność, jak już
wiecie, jest gigantyczna. Teraz pokażę Wam co zrobić, aby samemu tworzyć wartościowe
str. 61
wykresy. Niekiedy mogą one stanowić solidne wsparcie przy podejmowaniu decyzji
inwestycyjnych. Strona, z której korzystam zdecydowanie najczęściej przy tworzeniu
wykresów, to stockcharts.com. Jest ona prosta w obsłudze, co zresztą zaraz udowodnię.

Po wejściu na stronę wpisujemy wybrany ticker w górnym panelu i klikamy „Go”. Załóżmy,
że chcemy stworzyć długoterminowy (20-letni) wykres dla indeksu dolara. W tym celu
wpisujemy ticker „$USD” (jeśli nie znacie tickera, to wystarczy, że wpiszecie „dollar index”,
a strona sama Was pokieruje). Ukazuje się nam następujący ekran.

Źródło: stockcharts.com

W środkowej części widzimy świecowy wykres indeksu dolara wraz ze średnią 50-
i 200-dniową (niebieska i czerwona linia). U góry widzimy wykres dla wskaźnika RSI, na
dole dla wskaźnika MACD.

To czego nam potrzeba, to prosty wykres liniowy – bez średnich, bez RSI i bez MACD. Aby
taki wykres stworzyć, trzeba pogrzebać nieco w ustawieniach, które wyglądają tak:

str. 62
Źródło: stockcharts.com

Oto kilka zmian, które należy przeprowadzić:

Range – odnosi się do przedziału czasowego, w tym miejscu samodzielnie ustawiamy datę
startu, czyli rok 1999.

Type – ustawiamy typ wykresu, zmieniamy „candle” (świeczki) na „solid line” (zwykły,
liniowy wykres).

Volume – ustawiamy „No”, żeby wolumen nie był widoczny na wykresie.

Size – rozmiar wykresu, największy z możliwych.

Log Scale – wyłączamy skalę logarytmiczną.

Up color, Down color – ustawiamy jednolity kolor, tak aby w razie czego móc porównać
indeks dolara z jakimikolwiek innymi aktywami.

Overlays – w tym miejscu możemy dorzucić wszelkie dodatki w stylu średnich, wstęg
Bollingera itd. Tym razem ich nie potrzebujemy, więc naciskamy „Clear All”.

Indicators – dodatkowe indykatory, których także nie potrzebujemy, więc ponownie


klikamy „Clear All”.

Po zmianach ustawienia wyglądają tak:

str. 63
Źródło: stockcharts.com

Zatwierdzamy wszystko przyciskiem „Update” i wykres prezentuje się tak:

Źródło: stockcharts.com

Co, jeśli chcielibyśmy teraz porównać indeks dolara z surowcowym indeksem CRB
i sprawdzić, czy te aktywa faktycznie są odwrotnie skorelowane? Zajmie nam to minutę.

Wracamy do narzędzi, a dokładniej do indykatorów. Z rozwijanego menu wybieramy


„Price”, a w parametrach wpisujemy $CRB. Jako „Position” ustawiamy „Behind Price”
(w innym przypadku CRB ukaże się na osobnym wykresie).

Całość wygląda w taki sposób, jak zostało to przedstawione na następnej stronie.

str. 64
Źródło: stockcharts.com

Po kliknięciu „Update” otrzymujemy wykres, który porównuje indeks dolara oraz


surowcowy indeks CRB.

Źródło: stockcharts.com

CRB jest automatycznie zaznaczony na czarno. Dostęp do możliwości porównywania


w ten sposób większej liczby aktywów (oraz wyboru różnych kolorów) jest płatny. Jeśli
potrzebujecie porównać ze sobą ruchy cen (w ujęciu nominalnym) większej liczby
aktywów, możecie zajrzeć na investing.com. Na StockCharts również możemy
porównywać wiele aktywów, ale tylko pod kątem ich zmiany procentowej w danym okresie.
Służy do tego specjalny typ wykresu – PerfChart.

Przykład: załóżmy, że chcemy porównać zachowanie cen złota, srebra, GDXJ (producenci
złota) oraz SILJ (producenci srebra). W tym celu wchodzimy na główną stronę
stockcharts.com, przy oknie wyszukiwania zmieniamy typ z „SharpChart” na „PerfChart”
str. 65
i wpisujemy: GDXJ. Następnie pokazuje nam się wykres tego ETF-u w ujęciu procentowym.
W górnym menu, obok GDXJ, dopisujemy jeszcze pozostałe aktywa i ponownie klikamy
„Go”. Teraz mamy już jak na dłoni zachowanie poszczególnych aktywów.

Źródło: stockcharts.com

Na dole strony możecie regulować zakres czasowy. W przypadku stockcharts.com nie


mamy dostępu do polskich akcji. Rozwiązaniem może okazać się chociażby strona
stooq.pl, gdzie pod wykresem dowolnej spółki, możemy dopisać kolejne, które chcemy
z nią porównać.

Źródło: stooq.pl

str. 66
Akurat w tym przypadku, spółka PZU (kolor niebieski) została porównana z Alior Bankiem.

Muszę też zaznaczyć, że w niektórych przypadkach tworzenie wykresów jest całkowicie


zbędne. Dla przykładu, załóżmy, że chcemy zobaczyć długoterminowy wykres wskaźnika
cena/zysk (P/E) dla S&P 500. Wystarczy, że wpiszemy w Google hasło „p/e ratio S&P 500
historical chart” i od razu pojawi się nam kilka stron, które oferują taki wykres.

Inny przykład to ceny surowców. Jeśli szukamy np. wykresów cen niklu czy kobaltu,
to świetnym źródłem jest strona infomine.com, gdzie jednocześnie możemy obejrzeć,
jak kształtowały się notowania metalu w ostatnim tygodniu, miesiącu, półroczu, roku
i 5 latach (a także w dłuższych okresach).

Źródło: infomine.com

Pamiętajcie zatem, że zanim zaczniecie majstrować nad wykresem, warto najpierw


poszukać go w Google. Być może ktoś już wykonał robotę za Was. Dotyczy to zwłaszcza
wykresów długoterminowych.

9. Buy limit, stop loss i inne automatyczne zlecenia

Kiedy pisałem o zawieraniu transakcji na platformach DIF i Exante, wspomniałem o tzw.


str. 67
zleceniu oczekującym. Chodziło o sytuację, w której ustawiacie zakup danych aktywów,
natomiast cena nie może wynosić więcej niż ustalony przez Was limit. Jest to tzw. buy limit.
Istnieje jednak więcej rodzajów zleceń oczekujących. Zazwyczaj są one wykorzystywane
przez osoby stosujące analizę techniczną, ale mogą również okazać się przydatne
długoterminowym inwestorom (np. kiedy zamierzamy na dłuższy czas odpocząć od
komputera). Wymienię kilka najbardziej przydatnych, oprócz buy limit.

Jeśli posiadamy aktywa w naszym portfelu i chcielibyśmy, aby zostały one automatycznie
sprzedane, kiedy osiągną okresloną cenę, wykorzystujemy zlecenie take profit. Jak to
zrobić?

Zacznijmy od platformy Exante. Tym razem musimy przenieść się z platformy webowej
do oprogramowania zainstalowanego na komputerze. Na szczęście układ jest niemal
identyczny, więc bez problemu się odnajdziecie.

Po wejściu na platformę zerkamy na zakładkę „Otwarte pozycje” i odszukujemy interesujące


nas aktywo. Załóżmy, że chodzi o spółkę Pan American Silver, która kosztuje w tej chwili
20,12 USD, a my chcielibyśmy aby pozycja została zamknięta natychmiast, kiedy cena
dojdzie do 21 USD. Klikamy na pozycję prawym przyciskiem myszy i wybieramy opcję
„Dodaj TP/SL”. Pojawia się nowe okienko, w którym wpisujemy cenę „take profit”.

Po wprowadzeniu docelowej ceny, klikamy „Sprzedaj”.

str. 68
Można powiedzieć, że czymś przeciwnym do take profit jest stop loss. To bardzo popularne
rozwiązanie wśród ogromnej rzeszy inwestorów. Dzięki stop lossom upewniamy się, że
aktywa zostaną sprzedane, kiedy spadną do określonego poziomu. Stop loss ustawiamy
w tym samym okienku, co take profit.

Dodam od razu, że mnie stop lossy nie przekonują. Po pierwsze, większe instytucje widzą
poziomy, na których największa liczba graczy ustawiła stop lossy. Mogą więc łatwo wybijać
graczy z rynku. Po drugie, aktywa mogą rozpocząć sesję z tzw. luką, np. na zamknięciu
sesji GDXJ jest po 40 USD, a my ustawiamy stop loss na 39,5 USD. Okazuje się jednak, że
GDXJ zaczyna kolejną sesję od razu z poziomu 37 USD. Czy nasz stop loss zadziała? Tak, ale
aktywuje się przy dużo niższym poziomie niż ten, na jaki liczyliśmy.

Zlecenia automatycznej sprzedaży są dostępne również na platformie DIF Broker. Jak


z nich skorzystać? Klikamy prawym przyciskiem na wybrane aktywa widoczne w ekranie
„Pozycje”, a następnie wybieramy „Take Profit / Stop Loss” i w nowym okienku ustalamy
poziom dla „Take Profit”.

Na przykład, na powyższym ekranie ustawiono, że akcje zostaną sprzedane, gdy osiągają
poziom 1 810 USD.

Na platformie DIF Broker możemy też wykorzystać stop loss kroczący. W jaki sposób on
działa? Załóżmy, że Amazon kosztuje 1 802 USD, a my chcielibyśmy sprzedać to aktywo,
jeśli spadnie do 1 790 USD. Jeśli jednak ruszy w górę, to chcielibyśmy, aby nasz stop
loss również powoli przesuwał się zgodnie z notowaniami. Taki stop loss określamy jako
„kroczący”. Jak go ustawić na platformie? Przy wybranych aktywach klikamy na przycisk
zaznaczony na grafice.

str. 69
W nowym oknie klikamy na napis „Stop Loss”.

W kolejnym oknie ustawiamy typ: „Stop kroczący”.

str. 70
I na sam koniec określamy, początkowy poziom stop lossa oraz co ile ma się przesuwać.

W tym przypadku po każdym wzroście Amazona o 2 USD od początkowej ceny, stop loss
również podniesie się o 2 USD.

Na sam koniec pozostaje tylko złożyć zlecenie.

Podsumowując, zlecenia oczekujące najczęściej związane są z analizą techniczną,


ale ich znajomość może okazać się przydatna także tym, którzy korzystają wyłącznie
z fundamentów.

10. Jak inwestować w obligacje?

Obligacje zajęły znaczną część I tomu książki. Dla wielu z Was mogła to być pierwsza
styczność z tą grupą aktywów. Zazwyczaj zrozumienie specyfiki obligacji jest nieco
trudniejsze niż ma to miejsce w przypadku akcji. Pozytywna wiadomość jest natomiast
taka, że jeśli pojęliście teorię, to praktyka nie będzie dla Was żadnym wyzwaniem.

Inwestowanie w obligacje staje się łatwiejsze, kiedy korzystamy z ETF-ów. Dajmy na to, że
chcemy zainwestować w 10-letnie obligacje USA. Nie musimy wcale szukać na platformie
obligacji, których zapadalność przypada na rok 2029. Wystarczy, że wpiszemy w Google
frazę „ETF US bonds 10 years” i już po chwili mamy na ekranie propozycje. Podobnie jak
w przypadku akcji, dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy prześwietlać ETF-y, które są
nam proponowane. Zróbmy to zatem na przykładzie.

str. 71
Załóżmy, że faktycznie chcemy zainwestować w 10-letnie obligacje USA. Wpisujemy
wspomnianą frazę w wyszukiwarce („ETF US bonds 10 years”) i widzimy, że wśród
propozycji dominuje ETF iShares 7‒10 Year Treasury Bond (ticker: IEF).

Nazwa sugeruje, że jest to fundusz, który w swoim portfelu posiada obligacje amerykańskie
o okresie zapadalności od 7 do 10 lat. Czy faktycznie tak jest? Możemy to łatwo sprawdzić
na stronie emitenta (iShares). Wystarczy, że po wejściu na podstronę dotyczącą ETF-u IEF,
przejdziemy do działu „Portfolio”.

Źródło: ishares.com

Po przejściu do działu wyszukujemy nagłówek „Exposure Breakdowns” i klikamy na


„Maturity”. Z poniższego screena jasno wynika, że 99,99% środków fundusz inwestuje
w obligacje o terminie wygasalności 7‒10 lat, natomiast 0,01% trzyma w gotówce.

Źródło: ishares.com

str. 72
Wygląda zatem na to, że fundusz zapewnia nam ekspozycję na obligacje USA o terminie
zapadalności zbliżonym do 10 lat. Zanim zagłębimy się w jego szczegóły, sprawdźmy
jeszcze, czy cena tego ETF-u porusza się odwrotnie do 10-letnich obligacji USA (kto
przeczytał I tom książki, ten wie, o co chodzi).

Tutaj porównanie ETF-u IEF (kolor czarny) i rentowności 10-letnich obligacji USA (kolor
niebieski).

Źródło: stockcharts.com

Jak widać, oba aktywa są ze sobą odwrotnie skorelowane.

Skoro portfolio ETF-u wygląda, tak jak powinno i daje nam odpowiednią ekspozycję na
obligacje, to na koniec powinniśmy zerknąć na ogólne dane dla ETF-u. Weźmiemy je ze
strony emitenta.

Źródło: ishares.com

str. 73
Na co powinniśmy zwrócić uwagę? Po pierwsze, na „Effective Duration”. Nie będę
komplikował Wam życia, tłumacząc metodologię liczenia. Napiszę jedynie, co oznacza
duration na poziomie 7,5 roku. A mianowicie, jeśli rentowność obligacji wzrośnie o 1%,
to cena ETF-u IEF spadnie o 7,5%. I na odwrót. Zatem im wyższy wskaźnik, tym większa
podatność na zmiany rentowności, a także stóp procentowych. Można powiedzieć, że
effective duration pokazuje nam, jak zmienna jest obligacja czy też ETF na obligacje. Z kolei
„Weighted Avg Maturity” oznacza średni ważony termin zapadalności obligacji będących
w portfelu ETF-u. Poziom 8,4 roku ma sens, skoro ETF inwestuje w obligacje o terminie
zapadalności od 7 do 10 lat.

Na końcu możemy zobaczyć (Average Yield to Maturity), jaki zysk wypracuje ten portfel
obligacji, jeśli zakupimy je w danym momencie i będziemy trzymać do wygaśnięcia.
Można powiedzieć, że jest to rentowność ETF-u IEF. Jeśli jest ona zbliżona do aktualnej
rentowności obligacji 7 i 10-letnich USA, to z ETF-em wszystko jest w porządku.

W ten sposób warto prześwietlać każdy ETF, który zamierzamy wykorzystać. Oczywiście
takich funduszy są setki. Poniżej podam Wam kilka, których używam w różnych
sytuacjach. Ostatecznie to, że jestem długoterminowo negatywnie nastawiony do obligacji,
nie oznacza, że nie korzystam z okazji na tym rynku.

Tickery SHY oraz BIL – dwa ETF-y dające ekspozycję na krótkoterminowe obligacje USA
o minimalnej zmienności. Używam ich do ochrony gotówki (więcej o tym za moment).

Ticker IEF – opisany powyżej. Używam go, kiedy chcę zagrać na wzrosty cen obligacji USA
i jednocześnie uważam, że 10-letnie obligacje są niedowartościowane względem obligacji
o zapadalności powyżej 20 lat.

Ticker UST – dwukrotnie lewarowany ETF na 10-letnie obligacje USA. Używam go, kiedy
amerykańskie obligacje są krótkoterminowo skrajnie tanie i jestem przekonany, że
niebawem dojdzie do odreagowania.

Ticker TLT – fundusz dający ekspozycję na amerykańskie obligacje o terminie zapadalności


przekraczającym 20 lat. Właśnie takie długoterminowe obligacje wykazują największą
zmienność i najsilniej reagują na zmiany stóp procentowych. Przyznam szczerze, że nie
pamiętam, czy ten ETF kiedykolwiek był w moim portfelu, natomiast jeśli zbliżymy się
kiedyś do sytuacji z początku lat 80. (dno bessy na rynku obligacji i stopy procentowe na
poziomie 20%) to ten ETF będzie moim faworytem.

Ticker HYG – największy ETF dający ekspozycję na obligacje korporacyjne w USA.


Wspominam o nim bardziej w kontekście ewentualnej gry na spadki. Możemy shortować
go zarówno poprzez CFD, jak i kupując dedykowany mu ETF inverse (ticker SJB).
str. 74
Zakup ETF-u na obligacje

Kiedy już wiemy, który ETF powinien znaleźć się w naszym portfelu, możemy przystąpić do
zakupów. Załóżmy, że chodzi o opisany wyżej ETF IEF. Zakup na platformie Exante wygląda
dokładnie tak samo, jak w przypadku jakiegokolwiek ETF-u na akcje. Wyszukujemy w bazie
instrumentów interesujący nas fundusz, a następnie wprowadzamy parametry zakupu.

Wszystko zatwierdzamy przyciskiem „Kup”.

To samo dotyczy platformy DIF Broker. Wpisujemy w wyszukiwarce „IEF”, wybieramy go,
naciskamy przycisk „Transakcja” i przechodzimy do ustawiania parametrów.

str. 75
Składamy zlecenie i fundusz ląduje w naszym portfelu. Na koniec dodam jeszcze tylko,
że w przypadku obu brokerów prowizja za zakup ETF-ów na amerykańskie obligacje jest
dokładnie taka sama jak przy zakupie akcji.

Inwestowanie w obligacje rządowe EM oraz korporacyjne poprzez Exante

Wyżej wspomniałem o ETF-ie HYG, który daje nam ekspozycję na obligacje korporacyjne.
Ma on w swoim portfelu dług wielu firm, których sytuacja finansowa nie wygląda najlepiej,
a co za tym idzie – inwestycja w ten ETF jest dość ryzykowna. Jeśli w ogóle przyglądam się
HYG, to raczej w kontekście shortowania.

Nie zmienia to jednak faktu, że istnieją stabilne przedsiębiorstwa, które po kolejnym
kryzysie (kiedy ceny obligacji spadną) będą oferować 10 –12 procentowy odsetek w skali
roku. Kto wie, może więcej. Warto zatem wiedzieć, jak zainwestować na platformie w dług
pojedynczego przedsiębiorstwa. Także w tym przypadku powinniśmy korzystać wyłącznie
z platformy Exante pobranej na nasz komputer. Tylko tak jesteśmy w stanie sprawdzić
dokładne parametry poszczególnych obligacji korporacyjnych. Załóżmy, że interesuje nas
inwestycja w dług firmy Apple. Wpisujemy ticker spółki na platformie i spoglądamy na
zakładkę „Obligacje”.

Czerwoną ramką zaznaczyłem dostępne obligacje Apple. Obok tickera spółki widać ich
rentowność i termin zapadalności. Zauważcie że oznaczenie pierwszych obligacji zaczyna
się od liter AU, czyli są denominowane w dolarze australijskim. Nas interesuje dolar

str. 76
amerykański, a więc wiersze zaczynające się od liter US. Załóżmy, że najciekawiej z naszej
perspektywy wyglądają obligacje o rentowności 3,35%, z terminem zapadalności na luty
2027 roku. Chcemy dowiedzieć się o nich więcej. Klikamy prawym przyciskiem myszy
i wybieramy opcję „Informacje o instrumencie”.

U samej góry jedyna nowa informacja to słowo „semiannually”, które oznacza, że odsetki
wypłacane są co pół roku. Niżej mamy kolejne ważne dane. Mam na myśli głównie walutę
w której denominowane są obligacje (dolar amerykański) oraz minimalną wartość transakcji
- tutaj jest to 10 tys. USD, natomiast w większości przypadków ten poziom będzie wyższy.

Jeśli warunki transakcji nam odpowiadają to musimy skontaktować się z Exante i wyrazić
chęć zakupu. Samodzielna inwestycja nie jest możliwa i dotyczy to niemal wszystkich
obligacji korporacyjnych. Zakup przeprowadzany jest telefonicznie.

W I tomie książki wspominałem o tym, że podczas kolejnej hossy ciekawym aktywem mogą
być obligacje rządów oraz największych przedsiębiorstw z rynków EM, denominowane
w lokalnych walutach. Inwestowanie w takie aktywa wygląda podobnie jak opisany wyżej
zakup obligacji Apple.

Załóżmy, że interesują nas obligacje Turcji denominowane w lokalnej walucie. W polu


wyszukiwania wpisujemy „turkey” i ponownie zerkamy nazakładkę poświęconą obligacjom.
Oznaczenia zaczynające się od liter TR dotyczą właśnie obligacji Turcji denominowanych
w tamtejszej walucie.

Kilka słów o opłatach. Prowizja Exante przy zakupie obligacji wynosi 0,09%, przy czym
minimalna wartość to 50 euro. Dodatkowo w tym przypadku mamy do czynienia z custody
fee, która wynosi 0,3% w skali roku.

str. 77
Inwestowanie w obligacje rządowe EM oraz korporacyjne poprzez DIF

W przypadku platformy DIF pierwszym krokiem jest wpisanie w wyszukiwarce nazwy


spółki, której obligacje nas interesują. Może się jednak okazać, że po wpisaniu np. „Apple”
nie zobaczymy żadnej propozycji dotyczącej obligacji (tak jak na grafice).

Należy wtedy wysłać do brokera e-mail z zapytaniem o obligacje Apple. W odpowiedzi


dostaniecie pełną listę dostępnych obligacji (po prostu nie zawsze są one notowane na
platformie).

Poniżej widzicie część listy z obligacjami Apple dostępnymi w DIF Broker w trybie off-line.

Broker może kupić dla Was takie obligacje. Po zakupie pojawią się one na Waszym koncie i
będą widoczne tak, jak wszystkie inne pozycje.

str. 78
Od lewej widzimy: oznaczenie, nazwę spółki, cenę rynkową, walutę, termin zapadalności,
rating obligacji, kupon, rentowność, duration, zabezpieczenie (w tym wypadku obligacje
niezabezpieczone), branżę, w której działa spółka, minimalną kwotę inwestycji i państwo,
z którego pochodzi spółka.

Z grafiki wynika, że minimalna wartość inwestycji w obligacje Apple poprzez DIF to 50 tys. USD.

Swoją drogą, ostatnia tabela to potwierdzenie tego, co pisałem o duration, a mianowicie,


że jest to niejako miara zmienności. Zauważcie, że najwyższe duration mamy w przypadku
papierów wygasających w 2042 roku. Z kolei w przypadku obligacji zapadających na
tydzień po napisaniu tego tekstu duration wynosi zero.

Inwestowanie w obligacje rządowe denominowane w lokalnych walutach wygląda w dużej


mierze podobnie. Są one dostępne głównie off-line, czyli w ich przypadku również musimy
kontaktować się bezpośrednio z brokerem.

Dla przykładu, kiedy interesowały mnie obligacje rosyjskie denominowane w rublu,


otrzymałem następujące opcje:

Uważam, że kiedy tylko sytuacja się nieco zmieni, a kapitał zacznie płynąć w kierunku walut
krajów rozwijających się, będziemy mieć do dyspozycji długą listę obligacji korporacyjnych
denominowanych np. w rublu czy lirze. To kwestia czasu.

Na koniec warto abym poruszył także temat opłat za zakup obligacji w DIF. Prowizja brokera
wynosi 0,25%, przy czym minimalnie 10 euro. Dodatkowo DIF pobiera 1% z odsetek, które
otrzymujecie. Jeśli w ramach wypłaty odsetek otrzymacie 500 euro, to DIF pobierze
prowizję równą 5 euro.

str. 79
11. Zakupy metalu fizycznego

W II tomie książki pokazałem Wam, czym różni się złoto papierowe od prawdziwego złota.
Obecna rynkowa wartość kruszcu ustalana jest w oparciu o obrót certyfikatami na złoto.
Nie ma to nic wspólnego z ceną fizycznego metalu. W przypadku srebra sytuacja wygląda
tak samo.

Dla mnie inwestowanie w metale szlachetne może mieć tylko dwa oblicza: albo
inwestujemy w fundusze w pełni zabezpieczone metalem, albo sami kupujemy złoto lub
srebro. Pierwsze rozwiązanie jest oczywiście wygodniejsze (po prostu kupujemy ETF).
Drugie natomiast daje nam pełną niezależność od systemu bankowego. Te słowa brzmią
jeszcze mocniej w obliczu ewentualnego wprowadzania negatywnych stóp procentowych.

W każdym razie mogę Was zapewnić, że nawet jeśli zakup metali w tym momencie wydaje
się Wam czymś skomplikowanym, to po przeczytaniu tego rozdziału wiele się zmieni.

Monety czy sztabki?

Zacznijmy od podstaw, czyli od odpowiedzi na pytanie: jaką postać powinien mieć


metal? Z mojego doświadczenia wynika, że zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem jest
nabywanie monet jednouncjowych. Wyjątkiem jest sytuacja, w której kupujemy duże ilości
srebra i przechowujemy je w magazynie bezcłowym. Pozwólcie jednak, że póki co skupię
się na złocie.

Po pierwsze: czemu nie sztabki złota? Przede wszystkim ze względu na wolfram, który ma
identyczne właściwości fizyczne (objętość i waga) jak złoto. Łatwo zatem nadziać się na
pozłacane sztabki, które w rzeczywistości zawierają wolfram. Jak w takiej sytuacji upewnić
się, że sztabka jest czysta? Poza przetopieniem (kosztowne rozwiązanie), pozostaje tylko
jedno wyjście. Należy taką sztabką rzucić o beton. Jeśli pojawią się odkształcenia, to
mamy do czynienia ze złotem. Jeśli jednak sztabka zacznie „brzęczeć w środku” to znaczy,
że znajduje się w niej wolfram. Tak czy inaczej, niewiele osób zdecyduje się na rzucanie
sztabką o ziemię, gdyż czyste złoto jest plastyczne i sztabka by się lekko zdeformowała.

Przy okazji chciałem też uczulić Was przed wszelkimi sztabkami z certyfikatami. Niektóre
osoby mają przekonanie, że jeśli coś posiada różnego rodzaju atesty itp., to z pewnością
jest wiarygodne. Zerknijcie na poniższą grafikę, gdzie pokazano prawdziwe i podrabiane
sztabki z certyfikatami.

Moim zdaniem stwierdzenie czy są one prawdziwe, bez żadnego sprawdzenia metalu,
jest niemożliwe. Część osób jednak nabiera się na dołączone certyfikaty, które są typowo
str. 80
PR-ową zagrywką.

Źródło: veldtgold.com

Co w przypadku monet? Jeszcze kilka lat temu rozwiązaniem była linijka Fischa – bardzo
proste narzędzie, sprawdzające monety pod kątem ich średnicy, wagi i grubości. Później
jednak pojawiły się monety wolframowe, które były w stanie oszukać linijkę. Dziś monety
możemy sprawdzić jedynie za pomocą testu rezonansowego. Od razu dodam, że jest to
łatwiejsze, niż mogłoby się wydawać.

Wystarczy, że ściągniemy specjalną aplikację. Przyzwoite recenzje ma chociażby Bullion


Test. Jej koszt to kilkanaście dolarów.

Po ściągnięciu aplikacji postępujemy zgodnie z filmikiem instruktażowym. Chodzi o to, aby


w odpowiedni sposób wydobyć dźwięk z monety, a aplikacja od razu poinformuje nas czy
jest ona prawdziwa. Moneta o określonych parametrach po uderzeniu wpada w rezonans
emitując określony dźwięk i to właśnie jest przedmiotem badania.

Co ważne, aplikacje są dostępne w języku polskim, lecz testom możemy poddać wyłącznie
najbardziej popularne monety jak Krugerrand, Australijski Kangur, Kanadyjski Liść Klonowy
czy Wiedeński Filharmonik. Diagnostyka monet polskich nie jest póki co możliwa i raczej
sytuacja się nie zmieni.

str. 81
Pamiętajcie, że w tym wszystkim nie chodzi jedynie o sprawdzenie autentyczności, kiedy
sami kupujemy metal. Ważne jest również, by ułatwić sobie życie, kiedy będziemy chcieli
się monet pozbyć. Ostatecznie kupując najpopularniejsze, łatwe do zweryfikowania
monety, zwiększamy swoje szanse na szybką odsprzedaż metalu. Oczywiście zawsze
można pójść na łatwiznę i odsprzedać monety dilerowi, jednak w tym przypadku należy
liczyć się z niższą ceną (diler musi zapłacić 2% podatku PCC i jeszcze zarobić). Sztuka
polega na tym, by przyciągnąć indywidualnych inwestorów i sprzedać metal po cenie
rynkowej. Dlatego też warto kupować najbardziej znane jednouncjowe monety. W ten
sposób potencjalnemu kupcowi łatwiej jest sprawdzić towar.

Co ze srebrem? W przypadku monet nie ma problemu, bo nie opłaca się ich podrabiać.
Srebrne monety można kupić w postaci tzw. masterboxów, czyli paczek zawierających 500
uncji, które zajmują stosunkowo niewiele miejsca.

Dopiero przy bardzo dużych zakupach srebra, kiedy chcemy umieścić metal w magazynie
bezcłowym, warto rozważyć sztabki. Z mojego doświadczenia wynika, że najlepiej jeśli
będą one miały wagę minimum 100 uncji.

Anonimowość zakupu

Teoretycznie mamy w Polsce możliwość anonimowego zakupu metali, jeśli ich wartość nie
przekracza 10 tys. EUR. Powyżej tej kwoty sprzedawca ma obowiązek Was wylegitymować.
Hipotetycznie jednak możecie zastosować inne rozwiązanie np. poprosić swoją rodzinę,
by także dokonali transakcji za 10 tys. EUR bądź też dokonać kilku zakupów w „pewnym”
odstępie czasowym. Z praktyki wiem, że sprzedawcy często są bardzo elastyczni w tej
kwestii. Ostatecznie każdy chce sprzedać towar i na nim zarobić.

Przy okazji: pamiętajcie by zatrzymać przy sobie paragon, a po powrocie do domu –


skserować go. Jeśli będziecie chcieli odsprzedać metal oficjalnymi kanałami po co najmniej
6 miesiącach, paragon sprawi, że unikniecie podatku.

No dobrze, ale co z tą anonimowością zakupu? Po co to komu?

Jest możliwe, że za kilka lat znajdziemy się w innym systemie monetarnym. Jeśli złoto
będzie odgrywało w nim istotną rolę, to będzie to jednoznaczne ze skokowym wzrostem
ceny kruszcu. Osoby posiadające złoto nagle doczekają się zysku rzędu 300%, 500%
czy 1 000%. Jeśli tak się stanie, rządy najprawdopodobniej wymyślą jakiś podatek od
wzbogacenia (np. 70%). Posiadacze złota będą mieli wybór: zapłacić podatek lub po prostu
oddać część metalu.

str. 82
Skoro cena metalu będzie wysoka, a restrykcje coraz bardziej dokuczliwe, to szybko pojawi
się czarny rynek. Dla Was (jako posiadaczy metalu, o którym urząd nic nie wie), będzie to
idealne miejsce do upłynnienia metalu. Potem pozostanie już tylko kwestia: w jaki sposób
wprowadzić pieniądze do systemu.

Przechowywanie metali

Kolejna kwestia związana z inwestycją w fizyczny metal to jego przechowanie w bezpieczny


i niezbyt kosztowny sposób. Najpowszechniejsze rozwiązanie to bank ziemski. Oczywiście
nie chodzi tutaj o kopanie dziury w ziemi, by umieścić tam metal. Jest to raczej miejsce,
które nikomu innemu nie przyjdzie na myśl (przynajmniej w kontekście metali). Dobrze, gdy
takie miejsce jest w pobliżu urządzeń elektrycznych. W najgorszym scenariuszu ktoś może
przyjść do naszego domu z wykrywaczem metali, ale urządzenia elektryczne sprawią, że
narzędzie nie będzie przydatne dla włamywacza.

Osobna sprawa to oczywiście absolutna cisza wokół naszej inwestycji. Nikomu nie
chwalimy się, że kupiliśmy metal i przechowujemy go w domu.

Drugie rozwiązanie to skrytki depozytowe. W Polsce są one oferowane głównie przez


największe banki. Skrytki są małe, zatem dużo większy sens ma przechowywanie w nich
złota (duża wartość, mała objętość) niż srebra.

Co, jeśli bank ogłosi bankructwo? Wasz metal nie wchodzi do masy upadłościowej,
natomiast przez jakiś czas możecie nie mieć dostępu do zawartości skrytki.

Moim zdaniem spośród banków działających w Polsce najlepszym rozwiązaniem jest


PKO Bank Polski, którego skrytki rozrzucone są po kilku większych miastach. PKO BP nie
prowadzi ryzykownej działalności, a jednocześnie jest tak ważny dla polskiej gospodarki,
że nawet w przypadku problemów z pewnością zostanie uratowany przez rząd. Zatem
w tym przypadku zagrożenie, że nie będziemy mieć dostępu do skrytki, jest minimalne.

Zagraniczną alternatywą jest Das Safe, czyli firma z Wiednia, która 35 lat temu porzuciła
działalność bankową i skupiła się na oferowaniu skrytek depozytowych. W ofercie
znajdziemy skrytki w przeróżnych rozmiarach.

Jak to działa? Kontaktujemy się telefonicznie z Das Safe i pytamy o wybrany przez nas
rozmiar skrytki. Jeśli takowa skrytka jest dostępna, to firma blokuje ją dla nas na kilka
dni, a my mamy czas by przylecieć do Wiednia i załatwić formalności. Na miejscu
wypełniamy kilka dokumentów i jest to jedyna sytuacja, kiedy mamy styczność
z pracownikiem firmy. Po dopełnieniu formalności otrzymujemy dwa klucze do skrytki
str. 83
oraz kod pozwalający wejść do pomieszczenia, w którym znajdują się skrytki.

Dobrze rozumiecie, skrytkę może otworzyć każdy, kto zna kod i posiada klucz. Wszystko
bazuje na zaufaniu. Dzięki temu możemy wysłać do skrytki kogokolwiek, bez żadnych
pełnomocnictw. Jednocześnie w takiej sytuacji musimy dołożyć starań, by kod i klucze
były bezpieczne.

Raz do roku otrzymujecie od Das Safe fakturę i to tyle. Oczywiście to Austria, więc ceny
jak na polskie realia nie są niskie. Z drugiej strony możemy liczyć na wysoki poziom
bezpieczeństwa.

Teraz czas, by odpowiedzieć na pytanie: czy to się opłaca?

Zróbmy zatem małe porównanie Das Safe i PKO BP w dwóch scenariuszach: kiedy
chcemy przechować 40 złotych monet jednouncjowych (warte ok. 240 tys. złotych) lub
4 masterboxy po 500 uncji srebra (warte ok. 160 tys. złotych).

Zacznijmy od krajowego podwórka i zobaczmy ofertę PKO BP.

Źródło: pkobp.pl

str. 84
W tym przypadku mamy do wyboru kasetę i skrytkę. Oczywiście złote monety nie zabiorą
dużo miejsca, natomiast masterbox ma wymiary ok. 25 cm x 20 cm x 12 cm. Na szczęście
do skrytki możemy zapakować tuby po 20 lub 25 monet ułożone w taki sposób, aby jak
najefektywniej wykorzystać dostępne miejsce.

Źródło: pkobp.pl

Wygląda na to, że do przechowania 40 złotych monet wystarczy nam jedna kaseta. To


koszt 450 zł rocznie. W stosunku do wartości metalu (450 / 240 000) jest to 0,18% rocznie.

W przypadku srebra nie ma sensu umieszczać całych masterbox’ów w skrytce, gdyż


bardzo nieefektywnie wykorzystalibyśmy dostępną powierzchnię. Powinniśmy
umieścić tam tuby, z których każda zawiera 20 lub 25 monet, w zależności czy jest to
filharmonik, czy liść klonowy. W ten sposób monety są równie dobrze zabezpieczone
jak w masterboxie, ale w łącznym rozrachunku wystarczą nam 2 skrytki zamiast 4. Nie
zmienia to faktu, że roczny koszt przechowania to 1200 zł. W stosunku do wartości srebra
roczny koszt wyniesie 0,6% (1200 / 200 000), czyli podobnie jak w przypadku kosztów
obsługi najbardziej popularnych ETF-ów zabezpieczonych fizycznym metalem.

Teraz sprawdźmy cennik Das Safe. Możecie zobaczyć go na kolejnej stronie.

Z tabeli wynika, że w przypadku 40 złotych monet wystarczy nam skrytka w rozmiarze A,


która będzie kosztować 410 euro, czyli 1 750 zł. Daje to roczny koszt rzędu 0,7%. Ciekawa
alternatywa dla PKO BP, jeśli ktoś chce iść w stronę dywersyfikacji geograficznej (lepiej nie
wiązać całego majątku z jednym krajem).

Jak to wygląda w przypadku srebra? Załóżmy, że mamy 4 masterboxy czyli 2000 oz srebra.
Potrzebujemy dla nich skrytkę typu D (21 x 30 x 48 cm) zakładając, że metal umieszczamy
w tubach, a nie w całym opakowaniu. Roczny koszt skrytki to 560 EUR, czyli ok. 2385 PLN.
W tym przypadku roczny koszt przechowania srebra wynosi już ok. 1,5%, co jest moim
zdaniem wartością nie do przyjęcia.

Podsumowując, jeśli ktoś szuka rozwiązań dla złota, może przechować je w skrytkach PKO
BP (tańsze rozwiązanie) lub Das Safe (droższe rozwiązanie, dające jednak dywersyfikację
str. 85
geograficzną). Jeśli jednak chodzi o przechowywanie srebra, to koszt utrzymania skrytek
jest dość wysoki.

Źródło: dassafe.com

Dlatego też albo kupujemy masterboxy i przechowujemy je samodzielnie,


albo (w przypadku wyższego budżetu) kupujemy sztabki, które lokujemy w magazynie
bezcłowym. W przypadku dużych ilości srebra jest to rozwiązanie dość tanie i stosowane
przez większość naszych klientów.

Mowa o magazynach znajdujących się przy największych centrach logistycznych


(zazwyczaj lotniskach) rozsianych po całym świecie. Osobiście korzystam z usług Loomisu
(dawna nazwa: Viamat), więc na przykładzie tej firmy wyjaśnię Wam, jak to działa.

Loomis oferuje kilka ciekawych lokalizacji. Dla mnie naprawdę atrakcyjne są dwie:
magazyny w Kloten pod Zurychem oraz w Singapurze. Wiem, że dla wielu osób ta druga
str. 86
opcja brzmi dość abstrakcyjnie. Ostatecznie niektórzy chcą przyjechać i na własne oczy
zobaczyć metal, a w przypadku Singapuru jest to dużo trudniejsze.

Jak wygląda umieszczenie metalu w magazynie? Najlepiej znaleźć dilera, który sprzeda
nam metal i przetransportuje go do magazynu. W międzyczasie musimy założyć konto
w Loomisie. Zostaniecie poproszeni o przesłanie notarialnie potwierdzonej kopii dowodu
osobistego lub paszportu oraz skanu rachunku potwierdzającego Wasz adres. Konto można
otworzyć zdalnie w trzy tygodnie lub kilka dni, jeżeli zdecydujecie się na wizytę w placówce
Loomisu. Po jego otwarciu diler może umieścić metal na Waszej palecie w magazynie.

Ceny? Jak wspomniałem, usługi Loomisu są opłacalne przy większych budżetach. Oto
cennik:

Źródło: dassafe.com

Tym razem koszt jest zależny nie od objętości, lecz od wartości metalu. Pierwszy próg
to metal o wartości do 150 tys. franków. Załóżmy zatem, że mamy srebro warte 400 tys.
złotych, czyli 100 tys. franków. Nasza opłata będzie wynosić miesięcznie 15 CHF (opłata
administracyjna) plus 85 CHF (opłata za przechowanie). Razem 1 200 CHF na rok. Roczny
koszt przechowania metalu wynosi 1,2%, sporo.

Koszt znacząco spada wraz ze wzrostem składowanego metalu. Przy zakupach za 4 mln
złotych, roczny koszt przechowania wynosi 22 000 złotych, czyli ok. 0,5%. Możemy to już
porównać do kosztu ETF-u, a przecież mówimy o fizycznym metalu, który należy do nas,
składowany jest w jednej z bezpieczniejszych jurysdykcji na świecie i w każdym momencie
mamy do niego dostęp.

Zakup metalu i umieszczenie go w magazynie bezcłowym nie jest prostym


str. 87
zadaniem, więc jeśli ktoś z Was będzie potrzebował pomocy, wyślijcie maila na
kontakt@independenttrader.pl. Osobiście dopilnuję byście kupili metal po bardzo niskiej
cenie. Z kolei mój zespół pomoże Wam w kontakcie z Loomisem, dzięki czemu konto na
pewno zostanie założone i stanie się to w możliwie jak najkrótszym czasie.

Być może część z Was zastanawia się nad bezpieczeństwem takiego rozwiązania.
Ostatecznie, kiedy sami kupujemy metal, mamy możliwość zweryfikować jego
autentyczność. Tutaj z kolei diler po prostu umieszcza metal w magazynie.

Mogę jedynie powiedzieć, że wraz z zespołem pomogłem przeprowadzić zakupy metali za


ponad 100 mln złotych. W większości przypadków diler odbierał metal prosto z kanadyjskiej
mennicy (producent liścia klonowego). Od czasu do czasu zdarzało się, że klient po prostu
przejmował metal, który już był w magazynie. W żadnym przypadku nie było problemów
z autentycznością złota czy srebra.

Jeśli ktoś jednak bardzo chciałby sprawdzić metal znajdujący się w magazynie, to może
testowo oddać 2‒3 sztabki do przetopienia w szwajcarskiej mennicy.

Co z odsprzedaniem metalu? Samo znalezienie kupca, gdy ceny złota i srebra będą szły
w górę, nie powinno stanowić problemu. Chętnych będzie sporo, a Wy z pomocą dilera (ok.
2% prowizji) szybko odsprzedacie metal.

Mniejsze ilości metali – jak je odsprzedać?

O ile kwestia odsprzedaży metali przechowywanych w magazynie została wyjaśniona,


o tyle pojawia się pytanie, w jaki sposób metalu mają się pozbyć posiadacze mniejszych
ilości. Ostatecznie kupca jakoś trzeba znaleźć.

W momencie pisania książki pracuję jednocześnie nad stworzeniem platformy


umożliwiającej handel złotem i srebrem, na zasadzie zautomatyzowanego kojarzenia
dwóch stron transakcji. Będzie ona nosiła nazwę Independent Metals. Znajdziecie ją pod
adresem www.independentmetals.pl. Za pośrednictwem platformy będziecie mogli kupić,
jak i sprzedać metal.

Platforma zostanie zaprojektowana w taki sposób, byście mogli nabywać metal


całkowicie anonimowo. Na samej platformie wszyscy użytkownicy będą widoczni pod
pseudonimami. Dopiero po dograniu szczegółów transakcji, kupujący i sprzedający będą
otrzymywać dane kontaktowe drugiej strony.

Sądząc po komentarzach na naszym blogu, taka platforma jest bardzo potrzebna.


str. 88
12. Jak inwestować w surowce poprzez kontrakty i ETN-y?

Istnieje kilka sposobów, by zapewnić sobie ekspozycję na surowce. Możemy nabyć akcje
spółek surowcowych – ten temat tak naprawdę został już omówiony, akcje spółki Nutrien
(producent nawozów) kupuje się tak samo jak np. akcje Amazona.

Kolejny sposób to zakup kontraktów terminowych, czyli nabycie konkretnego surowca


z dostawą w określonym terminie. Musimy jednak pamiętać, że w tym przypadku:

- istotną rolę może odgrywać contango lub backwardation,


- kontrakty nawet na najmniejsze ilości surowca opiewają na znaczne sumy.

Jak to wygląda w praktyce? Jeśli chodzi o Exante, inwestowanie poprzez kontrakty


terminowe jest dostępne wyłącznie dla tzw. inwestorów profesjonalnych.

Z kolei w przypadku DIF Broker kontrakty są dostępne dla każdego. Załóżmy, że chcemy
zainwestować w kakao. Na platformie musimy operować językiem angielskim, więc
wpisujemy „cocoa”. Pojawia się nam kontrakt terminowy wygasający w grudniu 2019, więc
klikamy w widoczny obok znak „+”, aby zobaczyć więcej opcji.

Po chwili ukazuje się nam lista dostępnych kontraktów terminowych. Klikając w każdy
z nich, możemy zobaczyć aktualną cenę. Zazwyczaj im bardziej odległa data, tym droższy
kontrakt (wspomniany efekt contango). Porównujemy aktualną cenę surowca oraz wartość
kontraktu na interesujący nas miesiąc.

Aktualna cena jednostki kakao wynosi 2 420 USD, tymczasem kontrakt na marzec 2020
kosztuje 2 410 USD. Wychodzi na to, że mamy minimalne backwardation. Decydujemy się
na transakcję i przechodzimy do ustawienia parametrów zakupu.
str. 89
Jak widać, wybrałem tylko jeden kontrakt, a mimo to wartość nominalna transakcji wynosi
ponad 24 tys. USD. Żeby przeprowadzić taką transakcję, na naszym koncie musi znajdować
się depozyt w wysokości minimum 2 090 USD.

Wygląda na to, że w przypadku kakao wymagany depozyt to 8,54% (2090 / 24470 = 8,54%).
Dla każdego surowca będzie to inna wartość. Dużym plusem inwestowania poprzez
kontrakty są niskie koszty. W tym przypadku, przy zakupie surowca za 24 470 USD,
płacimy jedynie 7 USD prowizji, co jest wartością pomijalną.

Na samym dole mamy również terminy: kontrakt wygasa 16 marca 2020, natomiast
14 lutego 2020 otrzymamy o nim przypomnienie.

Załóżmy, że cena kontraktu, a także wszystkie warunki nam odpowiadają. Składamy


zlecenie i kontrakt pojawia się w naszym portfelu.
str. 90
Dla jasności dodam, że od tej pory nie interesuje nas już wielkość contango na kakao. Nie
musimy go w żaden sposób odliczać od naszego wyniku. Obchodzi nas wyłącznie cena
naszego kontraktu w stosunku do ceny zakupu.

Aby w podobny sposób zapewnić sobie ekspozycję na surowiec, lecz już w mniejszej ilości,
można posłużyć się kontraktem CFD.

Podobnie jak w przypadku CFD na akcje czy kontraktu opisywanego powyżej, takie
rozwiązanie oznacza zastosowanie dźwigni finansowej, tzn. inwestujemy częściowo za
str. 91
środki brokera. W tym przypadku wartość nominalna transakcji to 2 420 USD, tymczasem
z naszego konta pobierane jest tylko 241 USD. Resztę dopłaca broker, za co inkasuje
odsetki. Plusem jest natomiast fakt, że broker nie pobiera prowizji.

Alternatywą dla kontraktów terminowych i CFD są ETN-y inwestujące w surowce. Ich zaletą
jest fakt, że nie ma tak wysokiej bariery wejścia jak w przypadku kontraktów – ETN możemy
nabyć równie dobrze za 500, jak i 50 000 USD. Z kolei koszty są wyższe i wynoszą zazwyczaj
tyle samo, co w przypadku ETF-ów na akcje.

Kolejna istotna różnica dotyczy efektu contango lub backwardation. W przypadku


kontraktów po zakupie ten temat nas już nie interesuje. Z kolei w sytuacji ETN-ów nie
mamy konkretnej daty zamknięcia inwestycji. Trzymamy je w portfelu i, jeśli jest to
długoterminowa inwestycja, musimy na bieżąco sprawdzać wysokość ewentualnego
contango. Jak je policzyć, opiszę w kolejnym punkcie. Teraz skupimy się na samym zakupie
ETN-u.

Załóżmy, że chcemy nabyć ETN na surowce rolne. Wpisujemy zatem w Google frazę
„ETN on agriculture”. Pojawia się znana nam już strona etfdb.com, która proponuje listę
funduszy dających ekspozycję na surowce.

Źródło: etfdb.com

Zauważcie, że niektóre z nich skupione są na konkretnym surowcu (corn, coffee itd.). Nas
interesują te ogólne, dające ekspozycję na szeroką gamę surowców. Mamy więc do wyboru
DBA oraz RJA. Sprawdzamy oba pod kątem ich korelacji z indeksem surowców rolnych.

Jak widać na kolejnym wykresie, oba fundusze poruszają się tak, jak indeks surowców
rolnych. Zmiany procentowe mogą oczywiście się różnić, ponieważ w przypadku indeksu
nie uwzględnia się contango.
str. 92
Źródło: stockcharts.com

Porównajmy jeszcze fundusze pod kątem kosztów. W przypadku DBA jest to 0,89%, z kolei
RJA kosztuje 0,75% rocznie.

Ostatnim punktem odniesienia powinno być aktualne contango (o tym jak je liczyć,
opowiem za moment). Na potrzeby tego przykładu przyjmijmy jednak, że decydujemy się
na zakup RJA. ETN-y możemy nabyć zarówno na Exante, jak i poprzez DIF Broker. Działania
na platformach wyglądają identycznie jak podczas zakupu akcji lub ETF-ów. Odnajdujemy
interesujący nas fundusz, wybieramy go, ustawiamy odpowiednie parametry i dokonujemy
zakupu.

Podsumowując, oba sposoby (kontrakty i ETN-y) mają swoje zalety. Z własnego


doświadczenia mogę powiedzieć, że w przypadku surowców rolnych i energetycznych
contango już kilka razy okazało się zabójcze, w związku z czym preferuję inwestować
w spółki. Jeśli zaś chodzi o metale przemysłowe – w tym wypadku zdarza mi się korzystać
z ETN-ów, takich jak AIGI.L czy DBB.

str. 93
13. Obliczanie contango

Pora, bym pokazał Wam, w jaki sposób możecie sami w razie potrzeby policzyć contango
(lub backwardation) dla danego surowca. Załóżmy, że chodzi o ropę Brent, a perspektywa
inwestycyjna wynosi rok.

Aby sprawdzić, jaki wpływ na naszą inwestycję będą miały oczekiwania rynku,
odwiedzamy stronę cmegroup.com, gdzie znajdziemy notowania kontraktów na
poszczególne miesiące. W polu wyszukiwania wpisujemy frazę „brent futures quotes”.
W wynikach wyszukiwania już na pierwszym miejscu znajdujemy to, co nas interesuje.

Źródło: cmegroup.com

Wchodzimy zatem na pierwszą zaproponowaną stronę i od razu widzimy notowania dla


poszczególnych miesięcy. Co prawda kilka kolumn jest pustych (np. „Last” – odnosząca
się do ostatniej ceny, po jakiej handlowano kontrakt), ale nam całkowicie wystarcza ta
z napisem „Prior Settle”. Odnosi się ona do ceny ustalonej podczas dnia poprzedniego.

Na dany moment (końcówka sierpnia 2019) cena ropy Brent wynosi 59,95 USD. Ile kosztuje
kontrakt na sierpień przyszłego roku?

Jak zaznaczyłem na kolejnej grafice, koszt ropy Brent na sierpień 2020 wynosi 57,46 USD.
Rynek spodziewa się, że ropa będzie tanieć, a zatem mamy do czynienia z backwardation.
Działa ono na naszą korzyść, tzn. cena surowca może nawet minimalnie spaść, a my wciąż
będziemy na plusie.

str. 94
Źródło: cmegroup.com

Obliczenia: (57,46 – 59,95) / 57,46 = ‒4,3%

Innymi słowy, jeśli zainwestujemy w ropę Brent, kupując kontrakt na sierpień 2020, a jej
cena spadnie do tego czasu o 4,3%, to i tak wyjdziemy na zero.

Liczenie contango/backwardation dla całego ETN-u

Policzenie contango/backwardation dla jednego surowca zajmuje dosłownie moment. Co


innego w przypadku obliczeń dla całego ETN-u.

Załóżmy, że chcemy policzyć contango/backwardation dla ETN-u dającego ekspozycję na


metale przemysłowe. Bardzo użyteczny jest w takim przypadku fundusz DBB.

Od czego zaczynamy? Nie możemy tak po prostu zacząć liczyć contango/backwardation


na bazie cen kontraktów. Musimy najpierw sprawdzić, jakie metale są brane pod uwagę
w ETN-ie oraz jaki jest ich udział w portfelu.

Po krótkich poszukiwaniach udało mi się ustalić, że ETN DBB tworzą: miedź, aluminium
i cynk. Każdy z tych metali ma równy udział, czyli 1/3.

Znając dokładny skład ETN-u możemy obliczyć contango/backwardation. Bierzemy


zatem pod uwagę miedź i ponownie korzystając ze strony cmegroup.com liczymy różnicę
pomiędzy kontraktami bieżącymi i tymi wygasającymi za rok.

str. 95
Źródło: cmegroup.com

W ten sposób uzyskujemy następujący wynik:

W przypadku metali przemysłowych, wartości contango/backwardation okazały się


być pomijalne. Łącznie contango wynosi 0,1% w skali roku. Pamiętajcie jednak, że
w przypadku metali przemysłowych wartości zawsze są najniższe. W ramach ciekawostki
dodam, że contango może być szczególnie wysokie w przypadku ropy oraz gazu
ziemnego. Dwa czy trzy lata temu mieliśmy sytuację, kiedy to cena ropy wzrosła o 120%,
podczas gdy ETN na ropę zaledwie 40%. Dwie trzecie zysków pożarło właśnie contango.

14. Inwestowanie w opcje

Ten dział dotyczy praktyki, jednak w przypadku opcji zrobię mały wyjątek.
Nie pisałem na ich temat wcześniej, dlatego przed kwestiami praktycznymi
będzie trzeba omówić teorię. Inwestowanie w opcje nie należy do łatwych
zagadnień, ale postaram się opisać ten temat tak prosto, jak tylko się da.

str. 96
Teoria:
Opcja to instrument finansowy działający na zasadzie kontraktu, w którym obie strony
mają ściśle określone prawa i obowiązki. Osoba kupująca opcję ma prawo do nabycia
lub sprzedaży jakichś aktywów po konkretnej cenie w wyznaczonym terminie. Z kolei
sprzedający opcję zobowiązuje się do dostarczenia lub odkupienia aktywów w określonym
momencie.

Zaraz przejdziemy do przykładów. W tym momencie muszę jedynie zaznaczyć,


że mamy dwa główne rodzaje opcji: call i put. Kupując opcję call, zarabiamy
na wzrostach aktywów bazowych, a opcję put – zarabiamy na spadkach.
Można również sprzedawać (wystawiać) opcje. W większości przypadków takie
działania przynoszą zyski rzędu kilku–kilkunastu procent. Są jednak i takie
sytuacje, w których wystawienie opcji przynosi potężne straty. Dlatego też odradzam tego
typu działalność – zwłaszcza początkującym inwestorom.

Pora na przykłady.

Opcja call – gra na wzrosty

Załóżmy, że wartość indeksu giełdowego WIG20 wynosi w danym momencie 2000.


Uważamy, że jego notowania będą wzrastać. Kupujemy zatem opcję, która daje nam
prawo do nabycia tego indeksu po cenie 2000 zł, ale w grudniu 2020 roku. Mamy zatem
podstawowe parametry, czyli cenę wykonania (tzw. cena strike) wynoszącą 2000 oraz
termin (grudzień 2020). Załóżmy, że za prawo do nabycia WIG20 po takiej cenie w tak
odległym terminie płacimy 100 zł.

Poniższy wykres pokazuje potencjalne scenariusze. Na osi poziomej oznaczono notowania


WIG20. Na osi pionowej widać wynik z inwestycji. Z kolei czerwona linia pokazuje, ile wynosi
nasz wynik w zależności od zmiany wartości WIG20.

str. 97
Zauważcie, że jeżeli notowania WIG20 będą spadać, to nasz wynik jest zawsze taki sam,
czyli -100 zł. Dlaczego? Bo tyle zapłaciliśmy za opcję, która daje nam prawo do nabycia
WIG20 po określonej cenie w przyszłości. Nie możemy stracić więcej niż 100 zł.

Jeśli natomiast notowania WIG20 rosną, to nasz wynik zaczyna się poprawiać. Kiedy
WIG20 rośnie do 2050, to mimo wszystko wciąż jesteśmy na stracie (indeks wzrósł o 50 zł,
natomiast my zapłaciliśmy za opcję 100 zł). Kiedy zaś indeks osiąga 2200, to jesteśmy już
100 zł na plus. Jeśli w dniu wygaśnięcia indeks jest na poziomie 2200, to wykorzystujemy
nasze prawo i nabywamy WIG20 po 2000, a następnie odsprzedajemy po rynkowej cenie,
czyli 2200.

Nasz wynik: 2200 – 2000 = 200 zł. Od tego odejmujemy koszt opcji i wychodzi nam 100
zł zysku. Co ważne, opcji nie musimy wykorzystywać do kupienia danego aktywa po
„promocyjnej” cenie, a następnie do jego odsprzedaży po cenie rynkowej. Wystarczy, że
naszą opcję sprzedamy dzień przed terminem wygaśnięcia i w ten sposób zainkasujemy
zysk.

Opcja put – gra na spadki

Załóżmy odwrotną sytuację, tzn. indeks WIG20 wciąż jest na poziomie 2000, ale tym razem
spodziewamy się jego spadków. Kupujemy opcję put na grudzień 2020, a jej cena wynosi
100 zł.

W tym wypadku wykres prezentuje się następująco.

Jeśli wartość indeksu WIG20 rośnie, Wasza strata pozostaje na poziomie 100 zł.
W momencie, kiedy WIG20 spada poniżej 2000, wynik z inwestycji zaczyna się poprawiać.

str. 98
Gdy w dniu zapadalności opcji WIG20 jest na poziomie 2100, realizacja opcji nie ma sensu.
Po prostu tracimy zainwestowane 100 zł.

Jeśli zaś WIG20 w dniu zapadalności jest na poziomie 1800, to zdecydowanie powinniśmy
wykorzystać opcję, tzn. sprzedać kontrakt na indeks po 2000 (podczas gdy jego wartość
rynkowa to 1800). Na opcji za którą zapłaciliśmy 100 zł, mamy zysk rzędu 200 zł co daje
nam 100% zysku. Tak duża zmienność występuje w handlu opcjami.

Podane powyżej przykłady są uproszczone. Zakładają dwa scenariusze: albo wykonanie


opcji się nam opłaca, albo nie. W ten sposób wygląda handel opcjami europejskimi, które
możemy zrealizować dopiero w dniu wygaśnięcia. W praktyce znaczenie ma tylko cena
aktywa wpływającego na opcję wyłącznie w momencie kupna opcji i jej realizacji. Wahania
cen w międzyczasie są nieistotne.

Inaczej wygląda to w przypadku opcji amerykańskich. Tutaj możliwy jest handel


w dowolnym momencie, bo rynek na bieżąco wycenia opcje o różnych parametrach.
W praktyce, dziś możemy kupić opcję call za 5 USD z terminem wygaśnięcia za rok. Jutro
cena opcji wzrośnie do 6 USD, a my możemy taką opcję natychmiast sprzedać podobnie
jak ETF-y czy akcje.

Od czego zależy cena opcji? Po pierwsze, od tzw. wartości wewnętrznej. W najprostszych


słowach: ta wartość określa, ile otrzymalibyśmy za opcję, gdyby została wykonana
natychmiast.

Przykład: Załóżmy że GDXJ kosztuje 40 USD, a my kupujemy opcję call z ceną strike 38.
Gdybyśmy zatem wykonali opcję od razu, zyskalibyśmy prawo do zakupu GDXJ po 38 USD
i odsprzedaży po rynkowej cenie.

40 – 38 = 2 USD, tyle wynosi wartość wewnętrzna takiej opcji.

Może mieć też miejsce sytuacja odwrotna, kiedy kupujemy opcję call z ceną strike wyższą od
aktualnej rynkowej wartości aktywów. Wtedy wartość wewnętrzna wynosi 0. Ostatecznie
czemu mielibyśmy kupować coś po cenie wyższej niż cena rynkowa.

Po drugie, cena opcji zależy od zmienności aktywów bazowych. Gdy mowa o indeksach
giełdowych ta zmienność nie jest duża, w związku z czym opcje na indeksy nie są tak drogie
jak w przypadku np. opcji na akcje Tesli (tutaj zmienność jest ogromna, ruchy o 20% nie są
rzadkością).

Po trzecie, cena opcji zależy od jej tzw. wartości czasowej, czyli tego, ile czasu
zostało do wygaśnięcia opcji. Im dłuższy czas, tym wyższa cena. W powyższych
str. 99
przykładach opisywałem opcje o okresie zapadalności liczonym w miesiącach. Wtedy
wartość czasowa jest duża i nie zmienia się w zbyt szybkim tempie. Skoro np. do
wygaśnięcia opcji zostało 200 dni, to kolejnego dnia jest ich wciąż 199 (zmiana o 0,5%).
Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku opcji, która np. wygasa za trzy dni. Kolejnego
dnia są to już tylko dwa dni (spadek o 33%). Tutaj wartość upływającego czasu wpływa na
dużo bardziej wpływa na cenę opcji.

Jak sprawdzić, jaką część ceny opcji stanowi wartość wewnętrzna, a jaką reszta? Załóżmy,
że chcemy kupić opcję call na ETF SILJ (czyli gramy na jego wzrost). Fundusz kosztuje
aktualnie 10 USD, a my kupujemy opcję z ceną strike na poziomie 8 USD, wygasającą za rok.

Okazuje się, że cena opcji wynosi 5 USD.

W takim przypadku wartość wewnętrzna wynosi 2 USD (10 – 8 = 2). Reszta ceny opcji, czyli
3 USD, to wartość czasowa. Jest ona związana z liczbą dni do wygaśnięcia opcji, a także
ze zmiennością jaką cechuje się SILJ.

Kupowanie opcji call i put wiąże się z perspektywą nieograniczonych zysków oraz
ograniczonymi stratami. Brzmi to pięknie, ale w przypadku większości inwestorów
inwestowanie poprzez opcje mimo wszystko kończy się stratą. Dlaczego? Po części
dlatego, że kupują opcje zbyt drogo. Ostatecznie sama opcja kosztuje. Aby zapewnić
sobie prawo do zakupu czy odsprzedaży jakichś aktywów w przyszłości, musimy zapłacić
sprzedawcy tzw. premię opcyjną. Jeśli będzie ona wysoka, a my nieświadomie zakupimy
taką opcję, to po prostu przepłacimy i trudniej nam będzie o dobry wynik z inwestycji.
Pora więc nauczyć się liczyć premię.

Jak liczyć premię?

Z tego, co się orientuję, 90% artykułów i książek o opcjach ma za zadanie raczej


komplikować inwestowanie poprzez ten instrument. Tymczasem ja wolę rozwiązania,
które upraszczają życie. Dlatego teraz pokażę, w jaki sposób liczę premię opcyjną, która
pozwala mi zorientować się czy opcja jest droga czy tania.

Na początku spróbujmy wyliczyć premię na najprostszym przykładzie, kiedy cena strike


wynosi dokładnie tyle, ile aktualna wartość aktywa bazowego.

Przyjmijmy, że spodziewamy się wzrostów na giełdzie w USA i chcemy na nich zarobić


kupując opcję call na indeks S&P 500. Znajduje się on aktualnie na poziomie 2 900.
Okazuje się, że roczna opcja z ceną strike na poziomie 2 900 kosztuje 200 USD. W jaki
sposób wyliczyć premię?
str. 100
To bardzo proste. Wystarczy, że cenę opcji podzielimy przez cenę strike.

200 / 2900 = 6,9% → tyle właśnie wynosi premia opcyjna w tym przypadku. O tyle muszą
wzrosnąć aktywa bazowe do dnia zapadalności, abyśmy wyszli na zero. Oczywiście to
tylko teoria, bo w większości przypadków opcji pozbędziemy się wcześniej, kiedy akurat
aktywa bazowe (w tym przypadku S&P 500) będą krótkoterminowo drogie.

Teraz przyjrzyjmy się bardziej skomplikowanej sytuacji, kiedy cena strike nie jest taka
sama jak obecna wartość aktywów bazowych. Przyjmijmy, że kupujemy opcję call na
ETF RSX, który kosztuje 22 USD, ale my cenę strike ustawiamy na poziomie 18 USD. Opcja
półroczna kosztuje 4,70 USD. Jak w tym wypadku policzyć premię?

Z ceny opcji należy wykluczyć wartość wewnętrzną. Skoro cena RSX to 22 USD, a cena
strike to 18, to wartość wewnętrzna wynosi:

22 – 18 = 4 USD.

W takim razie od ceny opcji odejmujemy jej wartość wewnętrzną:

4,70 – 4 = 0,70 USD.

Teraz możemy policzyć premię.

0,70 / 22 = 3,2% → tyle wynosi premia w tej sytuacji. Przypominam, że w tym przypadku
okres zapadalności wypada za pół roku, a nie rok, więc i premia jest niższa.

Generalnie w przypadku rocznych opcji na indeks giełdowy (jak opisany wyżej S&P 500),
premia rzędu 5–8% jest normą. W przypadku aktywów o większej zmienności również
i premie są wyższe. Nie mogę podać tutaj jednego punktu odniesienia i napisać, że
taka premia jest zbyt wysoka, a inna premia jest odpowiednia. Pozostaje Wam jedynie
przyglądać się temu, co oferuje rynek, i kupować opcje, kiedy premia jest niska, a Wy
jesteście przekonani, że taka inwestycja to dobry pomysł.

Inwestowanie w opcje w praktyce – gra na wzrost zmienności

Wśród wielu różnych instrumentów na giełdzie możemy znaleźć także indeks zmienności,
czyli tzw. VIX. Jego wartość, jak sama nazwa wskazuje, zależy od poziomu zmienności
na giełdzie. Jeśli na rynkach mamy huśtawkę nastrojów – góra, dół, góra, dół – to VIX
rośnie. Z kolei gdy giełda idzie w jednym kierunku, VIX spada.

str. 101
Lata 2018‒2019 były wspaniałym okresem na grę pod wzrost zmienności. Co jakiś czas
banki centralne i same spółki uspokajały sytuację na giełdzie, w efekcie czego VIX
znajdował się nisko. Chwilę później dochodziło do nagłego wydarzenia (wojna handlowa,
słabe wyniki spółek, odwrócona krzywa dochodowości), które wywoływało niepewność,
w związku z czym VIX rósł. Kto wie, być może rynek będzie podobnie wyglądał w kolejnych
latach. Tym ważniejsze będzie to, o czym piszę poniżej.

Do gry na wzrost zmienności można teoretycznie używać funduszy inwestujących


w kontrakty na VIX. Problem polega jednak na tym, że koszty rolowania kontraktów
znacząco zmniejszają naszą szansę na końcowy sukces. Dlatego też postanowiłem znaleźć
tańsze rozwiązanie. Okazały się nim opcje na VIX.

W przypadku platformy DIF opcje na VIX są dostępne, choć nieco schowane. W polu
wyszukiwania należy mianowicie wpisać „VIX:”, koniecznie z dwukropkiem. Wtedy pojawi
się nam odpowiednia propozycja.

Wybieramy jedyną dostępną opcję i przechodzimy do okna transakcyjnego. I tutaj potrzeba


sporo skupienia. Mamy następujące parametry do ustawienia:

„Kupno/sprzedaż” – zawsze ustawiamy „Kup do otwarcia”. Akurat w przypadku DIF inne


rozwiązanie nie jest możliwe, jednak u innych brokerów, może się to skończyć wystawieniem
przez nas opcji. Jak napisałem wyżej, może to przynieść nieograniczoną stratę.

„Ilość” – wpisujemy liczbę opcji. Ważne: 1 opcja to 100 jednostek. Jeśli zatem wpiszemy
liczbę 1, a cena opcji będzie wynosić 6, to łączna wartość opcji wyniesie 600 USD (1 × 6 ×
100).

„Wygaśnięcie” – termin zapadalności opcji. Im dłuższy, tym wyższa jej cena. W przypadku
VIX mamy do dyspozycji maksymalnie półroczne opcje i to właśnie je zawsze wybieram
(interwencje banków centralnych mogą przedłużać okres spokoju na rynkach).

„Cena strike” – w momencie pisania książki VIX oscyluje wokół 16, więc taką cenę strike
str. 102
ustawiam. Generalnie jednak w przypadku gry na wzrosty im wyższa cena strike, tym
większa zmienność. Z kolei im niższa, tym mniejsze wahania ceny.

„Opcje call / opcje put” – jeśli gramy na wzrost zmienności, wybieramy opcję call. Jeśli na
spadek (czego nie rekomenduję) – opcję put.

„Cena” – w tym miejscu ustawiamy maksymalną cenę, po jakiej jesteśmy w stanie zakupić
opcję. Powinniśmy sugerować się (widoczna u góry ekranu na grafice) i ustawić własną
cenę minimalnie poniżej ceny ask. Jeśli transakcja nie dojdzie do skutku, po kilku godzinach
można podwyższyć proponowaną cenę.

„Okres ważności” – tutaj określamy, jak długo zlecenie będzie aktualne.

Po ustawieniu parametrów wszystko wygląda w ten sposób:

str. 103
Przy okazji, premia w tym przypadku wynosi aż 20%, a przecież mówimy o opcji
półrocznej. Jest to jednak standard w przypadku tego instrumentu. Ostatecznie mówimy
o indeksie zmienności, który bez problemu w kilka dni może wzrosnąć o 80%.

Pod widocznym wyżej oknem transakcji, platforma DIF pokaże nam jeszcze kilka
szczegółów, na które warto zwrócić uwagę. W tym przypadku nie mamy „wartości
nominalnej”, ale „premię” (premium). To właśnie ta pozycja określa na platformie, ile
będzie nas kosztować opcja.

Przy okazji pamiętajcie, że jeśli wybierzecie opcję na mało popularne aktywa, a dodatkowo
ustawicie nietypowe parametry, to płynność na takiej opcji może być bardzo niska. Będzie
to widoczne m.in. po dużym spreadzie między ceną bid i ask. Jeśli kupicie taką opcję, to
może się okazać, że genialnie wyczuliście rynek, ale nie zarobicie na tej inwestycji zbyt
dużo, bo niewielu jest chętnych na odkupienie opcji.

W przypadku platformy Exante musimy najpierw zamienić „Instrumenty” na „Ustawienia”


(obie zakładki można zamieniać w lewym górnym rogu platformy). Pojawi się tam m.in.
napis „pokaż opcje”. Musimy go aktywować za pomocą prostego kliknięcia. Od tego
momentu opcje będą dla nas widoczne tak samo jak akcje, obligacje czy rynek forex.

str. 104
Kiedy opcje są już dostępne, wracamy do zakładki „Instrumenty”. Wpisujemy skrót „VIX:”,
podobnie jak na DIF musimy zakończyć go dwukropkiem. I tutaj zaczynają się różnice
pomiędzy brokerami. Otóż w przypadku Exante od razu wybieramy okres ważności opcji.
Załóżmy, że ma to być maj 2020 roku. Następnie zostajemy poproszeni o wybór typu opcji
(call/put) oraz ustalenie ceny strike. Przyjmijmy, że chodzi o opcję call z ceną strike 20.
Całość wygląda tak:

Kiedy wybierzemy konkretną opcję, możemy przejść do ustalenia ostatnich parametrów.


Podobnie jak poprzednio maksymalną cenę ustalamy nieco poniżej ceny „ask”, czyli
w okolicach 22 USD. Kupujemy 1 kontrakt na 100 opcji. Z prostej matematyki wynika, że
całość musi kosztować 2200 USD, o ile ktoś sprzeda nam kontrakt po takiej cenie.

str. 105
Warto jeszcze dodać, że prowizja brokera w tym wypadku wynosi zaledwie 2 USD. Podobny
koszt dotyczy także innych opcji na CBOE (giełda w Chicago). Wysokość prowizji zawsze
możecie sprawdzić w zakładce „Warunki” -> „Prowizje”.

Uwaga
Jak wiecie, ta książka ma Wam dać solidne przeszkolenie i wszechstronną wiedzę. Nie
da się jednak ująć w niej wszystkiego. Dlatego też powyżej w prostych słowach opisałem
jedynie podstawy inwestowania w opcje. Zrobiłem to głównie przez wzgląd na grę pod
wzrost zmienności. Jak wspomniałem, są to tylko podstawy inwestowania w opcje.
Nie ma tutaj ani słowa na temat zabezpieczania się poprzez opcje czy też strategii
opcyjnych. Wydając pierwszą książkę, postawiłem sobie za cel nauczenie Was analizy
fundamentalnej, a powyższe kwestie mocno wykraczają poza ten obszar. O opcjach
powiem zapewne nieco więcej w kolejnej edycji kursu „Inteligentny Inwestor”.

15. Jak analizować REIT-y i ETF-y na REIT-y?

Po przeczytaniu II tomu książki wiecie już, że amerykańskie REIT-y należą do najbardziej


przewartościowanych, a najtańszych powinniśmy szukać w Azji (Malezja, Singapur).
Za jakiś czas sytuacja może jednak ulec zmianie, a Wy zmierzycie się z zadaniem znalezienia
kilku solidnych REIT-ów płacących zadowalającą dywidendę. Dlatego też poniżej
str. 106
przedstawię Wam, w jaki sposób można analizować REIT-y.

Muszę jednak zaznaczyć, że nie jest to zadanie proste. W przypadku REIT-ów rzadko
trafiają się portale umożliwiające porównanie różnych funduszy pod kątem
najważniejszych wskaźników. A jeśli już się trafią, to zawierają tylko kilka istotnych
informacji. Dlatego też trzeba korzystać z różnych serwisów.

Zacznijmy od najważniejszego rynku, czyli USA. W tym przypadku użyteczna jest strona
reitnotes.com, na której znajdziemy ranking REIT-ów.

Źródło: reitnotes.com

Każdy z funduszy oceniany jest pod kątem kwestii związanych z dywidendą


(regularność wypłat, tendencja), sytuacją finansową (zadłużenie) oraz wynikami.
Strona może nakierować nas na REIT-y, które wypadały do tej pory bardzo dobrze. Jak
jednak ocenić ich potencjał do wzrostu? Tutaj konieczne jest skorzystanie z innych stron.
Weźmy pod uwagę najwyżej oceniany REIT, czyli Prologis.

Możemy prześwietlić go za pomocą znanej Wam już strony – finviz.com. Wystarczy, że na


stronie głównej w okienku wyszukiwarki wpiszemy nazwę i momentalnie odnajdziemy
poszukiwany REIT. Po kliknięciu na niego, zobaczymy ekran podobny do tego, który widać
na kolejnej stronie.

Pierwszą zaletą jest wykres, dzięki któremu możemy spojrzeć na REIT od strony analizy
technicznej i zobaczyć, czy porusza się on w jakimś konkretnym trendzie. Nas jednak
interesują przede wszystkim fundamenty, które widzimy nieco niżej.

Jak widać w drugiej kolumnie, P/E wynosi 28, natomiast ten sam wskaźnik
z uwzględnieniem prognozowanych zysków (forward P/E) wynosi aż 57. Oznaczałoby to,
że zapowiada się spadek zysków tego REIT-u. Faktycznie, w trzeciej kolumnie znajdujemy
potwierdzenie – zyski za rok mają być o 20% niższe od obecnych (EPS next Y), z kolei
w kolejnych pięciu latach zyski mają spadać średnio o 6%.
str. 107
Źródło: finviz.com

Na uwagę zasługuje także fakt, iż insiderzy posiadają mniej niż 1% udziałów (insider own).
Najwyraźniej nie mają przekonania, że warto trzymać akcje Prologis.

REIT warto sprawdzić także pod kątem informacji widocznych na gurufocus.com.

Źródło: gurufocus.com

Po pierwsze, w ten sposób możemy upewnić się co do wcześniejszych analizowanych


wskaźników – P/E oraz forward P/E faktycznie wyglądają słabo. Jeszcze gorzej wygląda
wskaźnik CAPE, który wynosi 122. Niestety nie mamy do dyspozycji informacji na temat
FFO. Dywidenda jest na poziomie 2,5% (bardzo mała). Spółka wypłaca 74% zysku
(normalne w przypadku REIT-ów). Pozytywnie nastraja jedynie rentowność oraz rosnące
zyski, jednak kierownictwo funduszu jasno daje do zrozumienia, że wyniki w kolejnych
latach będą gorsze. W mojej ocenie lepiej zatem trzymać się z daleka od tych aktywów.

str. 108
Źródło: fifthperson.com

Zerknijmy zatem w kierunku REIT-ów azjatyckich. W ich przypadku przydatna jest strona
fifthperson.com, prezentująca dane na temat REIT-ów z Singapuru, Malezji czy Hongkongu.

Źródło: fifthperson.com

Wybieramy więc Singapur, który charakteryzuje się najwyższymi dywidendami.


Natychmiast wyświetla się lista REIT-ów. Weźmy pod uwagę Keppel DC REIT. Warto na
początku zerknąć na jego stronę, ponieważ azjatyckie REIT-y często prowadzą działalność
także poza Azją. Tak jest i w tym przypadku, ponieważ Keppel DC REIT ma nieruchomości
również w Europie. Dobrze więc będzie dowiedzieć się, jaka część nieruchomości znajduje
się w Europie (ostatecznie ten kontynent ma znacznie słabsze perspektywy rozwoju
gospodarczego niż Azja). W tym przypadku z prezentacji firmy dowiadujemy się, że
nieruchomości europejskie odpowiadają za 1/3 majątku funduszu. Ogółem udział Azji to
52,5%. Byłoby lepiej, gdyby udział Singapuru czy Malezji był większy (te kraje rozwijają się
szybciej niż państwa ze strefy euro).

str. 109
Źródło: keppeldcreit.com

Następnie przechodzimy do analizy wskaźników. Tutaj przydatny okazuje się portal


marketscreener.com. Wchodzimy na stronę, odszukujemy Keppel DC REIT w wyszukiwarce
i wybieramy dział „Financials”. Tam znajdziemy podstawowe wskaźniki dotyczące
np. poziomu cena/zysk (P/E) czy dywidendy. Spisałem je dla Was w formie tabeli.

Źródło: Opracowanie własne na podstawie danych finansowych spółki

Jak widać P/E w ostatnim roku spadło do poziomu 12, jednak była to jednorazowa
sytuacja i w kolejnych latach wskaźnik ma oscylować wokół 19. Niższa będzie stopa
dywidendy, która ma wynosić ok. 4,5%.

str. 110
Na pierwszy rzut oka REIT wydaje się dość drogi. Wypłaca dywidendę, która wygląda
dobrze na tle rynku w USA, ale przeciętnie na tle rynku azjatyckiego. Do szczegółowej
analizy przydałby się też wskaźnik CAPE oraz P/FFO. Niestety, w tym przypadku źródła
informacji proponują mocno ograniczone dane. Chcąc policzyć np. fundusze z operacji
(FFO), jesteśmy zmuszeni zajrzeć do bilansu spółki, odnaleźć wartość FFO (lub policzyć ją
sami), a następnie wyliczyć cały wskaźnik.

Skoro trudno jest nam dokonać szczegółowej analizy poszczególnych REIT-ów, to warto
pomyśleć nad ETF-em dającym ekspozycję na REIT-y w danym regionie. Jak wybrać
optymalny? Tutaj też nie ma do dyspozycji żadnych uniwersalnych stron. Zacząć trzeba
od zera, wpisując w Google np. „ETF on Singapore REITs”. Następnie należy przeszukać
najlepsze linki. Podczas takich poszukiwań natknąłem się na następujące porównanie
trzech ETF-ów mających w portfelu REIT-y z Singapuru.

Źródło: Opracowanie własne na podstawie prospektów emisyjnych

Z tabeli szybko można wywnioskować, że w przypadku REIT-u nr 2 największy udział mają


nieruchomości w Australii, co automatycznie dyskwalifikuje ten fundusz.

Zostają nam dwa REIT-y, z których pierwszy jest całkowicie powiązany z Singapurem,
natomiast drugi ma w tym kraju 60% aktywów (pozostałe także znajdują się w Azji).
Kolejna różnica – w przypadku pierwszego REIT-u dominują nieruchomości handlowe (np.
galerie), a w przypadku ostatniego – budynki przemysłowe i biurowce.

To od Was zależy który z ETF-ów wybierzecie. Na pewno jednak każdy z nich jest
rozwiązaniem bezpieczniejszym od wybierania pojedynczych REIT-ów.

str. 111
16. Jak inwestować w krypto z wykorzystaniem tradycyjnych
walut?

Nie brakuje inwestorów, którzy mają pojęcie o tym, czym są kryptowaluty i technologia
blockchain, znają z grubsza specyfikę rynku kryptowalut itd. W przypadku wielu takich
osób problemy pojawiają się dopiero przy pytaniu, jak zacząć. Mam tu na myśli zakup
pierwszych kryptowalut za walutę fiat. Ostatecznie musimy do tego wybrać odpowiednią
giełdę, a te dość często padają ofiarą ataków.

W tym miejscu mogę Was uspokoić. Po pierwsze, całe przedsięwzięcie nie jest tak
skomplikowane, jak mogłoby się wydawać. Po drugie, nasze kryptowaluty nie muszą być
trzymane na jakiejkolwiek giełdzie. Ale po kolei.

Pojawia się coraz więcej giełd, które oferują zakup kryptowalut za dolary, funty czy
złotówki. Wiele z nich ma już za sobą utratę środków przez klientów. Inaczej sprawa
wygląda z Binance, czyli jedną z najbezpieczniejszych giełd kryptowalut na świecie. Do tej
pory Binance zostało tylko raz skutecznie zaatakowane. Użytkownicy nie utracili jednak
swoich środków, ponieważ giełda zwróciła im pieniądze (sytuację uratował specjalny
fundusz stworzony przez kierownictwo giełdy).

Ta sytuacja pokazała, że Binance jest giełdą, która działa w sposób na tyle profesjonalny,
na ile umożliwiają to realia obecnego rynku kryptowalut, a dodatkowo oferuje możliwość
zakupu krypto za pośrednictwem karty kredytowej. Jak z niej skorzystać?

W pierwszej kolejności należy zarejestrować się na stronie Binance (znajdziecie ją bez


problemu). Po zalogowaniu się należy odszukać w menu opcję „Kup kryptowaluty kartą
kredytową”. Widać ją w prawym dolnym rogu.

Na ekranie pojawi się kilka opcji, z których wybieramy tę z oznaczeniami kart Visa i MasterCard.

Źródło: binance.com

str. 112
W tym momencie docieramy do okna transakcji. W nim wybieramy walutę fiat (do wyboru
USD lub EUR) oraz kryptowalutę, którą chcemy zakupić (do wyboru BTC lub ETH). Jeśli
chcemy kupić jednego bitcoina za dolary, to całość wygląda tak:

Jeśli jesteśmy zdecydowani, klikamy „Kup teraz”, a w kolejnych krokach podajemy dane
karty oraz przesyłamy kopię dowodu osobistego.

Źródło: binance.com

Jaki jest minus tego rozwiązania? Na pewno prowizja, która wynosi 3,5% wartości
transakcji, przy czym nie mniej niż 10 USD. Można na to spojrzeć na różne sposoby.
Z jednej strony 3,5% to dużo, a z drugiej – o tyle zmieniają się ceny kryptowalut w ciągu
jednego dnia. Jeśli ktoś mimo wszystko upiera się, by nie płacić 3,5%, to jest jeszcze drugie
rozwiązanie. Otóż Binance stworzyło projekt o nazwie Binance Jersey, dostępny pod
adresem binance.je.

W tym przypadku dokonujemy przelewu waluty fiat na konto w Binance Jersey (w grę
wchodzą funty i euro). W tym celu musimy przejść przez proces autoryzacji – ponownie
chodzi o podanie danych, kopię dokumentu tożsamości oraz jakiegokolwiek dokumentu
potwierdzającego nasz adres zamieszkania. Kiedy ten etap będzie już za nami, składamy
depozyt i kupujemy kryptowaluty.

Jak się pewnie domyślacie, tutaj prowizje prezentują się dużo lepiej. W przypadku
składania depozytu jest to 7 GBP lub 8 EUR. Prowizja od zakupów wynosi 0,1% (do końca
str. 113
2019 roku jest to nawet 0,05%). W przypadku wycofania środków prowizja wynosi 1%, ale
ten punkt akurat nas nie obchodzi. Dlaczego?

Ponieważ Binance Jersey używamy tylko do zakupu kryptowalut, które następnie


przenosimy na nasze konto w Binance (tak jest bezpieczniej). Jak dokonać przeniesienia?

1. Logujemy się do naszego konta w Binance i wchodzimy do działu wpłaty. Wybieramy


kryptowalutę, którą będziemy przenosić (w tym przypadku wybrałem BTC, ramka po
lewej), a następnie kopiujemy adres naszego portfela.

2. Wchodzimy na nasze konto w Binance Jersey, wybieramy dział „Funds” a następnie


„Withdrawals”. W nowym oknie zostajemy poproszeni o wybranie kryptowaluty (tutaj
jest to Bitcoin), adresu, na jaki wysyłamy środki (wklejamy adres naszego portfela
z Binance), a także podanie kwoty. Zatwierdzamy transakcję, po czym na naszą pocztę
przychodzi prośba o potwierdzenie.

W taki właśnie sposób możemy zakupić kryptowaluty tam, gdzie jest taniej (niższa
prowizja), a następnie przerzucić je na bezpieczniejszą i bardziej płynną giełdę.

Źródło: binance.je

Jeśli ktoś woli jednak szybsze zakupy, to może kupić kryptowaluty za USD lub EUR
bezpośrednio na Binance. Niestety, takie rozwiązanie oznacza wyższe koszty (wspomniane
3,5%).

Ledger

Co, jeśli kupiliśmy większą ilość krypto i nie chcemy ich trzymać na jakiejkolwiek giełdzie?
Najlepszym i najprostszym rozwiązaniem jest tutaj tzw. ledger. To urządzenie, na które

str. 114
przenosimy nasze kryptowaluty (wystarczy, że podepniemy ledger do naszego komputera
czy smartfona).

Ledger możemy porównać do pendrive’a. Załóżmy, że na naszym komputerze znajdują się


pliki, które chcemy chronić i mieć do nich dostęp nawet w przypadku awarii urządzenia.
W tym celu zrzucamy pliki na pendrive’a.

Jeśli trzymamy kryptowaluty na giełdzie, a chcemy zapewnić im bezpieczeństwo i ochronę


przed atakami, to przenosimy je na ledger. Różnica jest taka, że kryptowaluty zostają
całkowicie wycofane z giełdy i są przechowywane wyłącznie na naszym ledgerze.

Mógłbym tutaj rozpisywać się szczegółowo na temat tego, w jaki sposób wykorzystać
ledger. W tym przypadku jednak lepiej sprawdzają się specjalne filmiki na ten temat. Na
YouTube znajdziecie bardzo dobry film Szczepana Bentyna pt. „Jak korzystać z Ledger
Nano S?”.

Dodam jedynie, że sam korzystam z takiego właśnie rozwiązania. Znam też osoby, które
korzystają z dwóch ledgerów jednocześnie. W takim przypadku drugi ledger umieszczany
jest np. w skrytce depozytowej i wykorzystujemy go jedynie w przypadku awarii lub
zgubienia pierwszego ledgera.

Myślę, że w przypadku osób trzymających duże środki w kryptowalutach, ledger jest


idealnym rozwiązaniem.

17. Jak otworzyć pozycję na rynku walut?

Omówiłem już inwestowanie w wiele różnych grup aktywów. Tak naprawdę pozostał
już tylko forex, czyli rynek walut, który pozwala nam grać na umocnienie jednej waluty
względem drugiej.

Zajmowanie pozycji na forexie w dużej mierze przypomina zakupy akcji czy ETF-ów.
Załóżmy, że chcemy zagrać na umocnienie funta względem euro. Jeśli na platformie Exante
wpiszemy „GBP/EUR” to najprawdopodobniej niczego nie znajdziemy. Musimy więc wpisać
tą parę odwrotnie, czyli „EUR/GBP”. W takiej sytuacji od razu pojawia się kilka możliwości.
Nas interesuje rynek forex, więc wybieramy takie rozwiązanie jak na grafice:

str. 115
Następnie para walutowa pojawia się po prawej stronie ekranu. Jak widać, różnica między
ceną „bid” i „ask” jest minimalna. Wynika to z dużej płynności na rynku. A zatem możemy
sobie pozwolić na zlecenie typu „Market”. Przyjmijmy, że wielkość pozycji to 10 tys. GBP
Całość będzie wyglądała tak:

str. 116
Jak widać, prowizja brokera jest bardzo niska. To co tak naprawdę może pokrzyżować nam
plany, to opłaty związane z utrzymywaniem tej pozycji na forexie. Jak je sprawdzić? Należy
kliknąć „Warunki” -> „Przegląd” -> „Forex”. Jeśli nie znajdziemy tam kosztów pozycji
długiej na GBP/EUR, to należy poszukać czegoś odwrotnego, czyli kosztów pozycji krótkiej
na EUR/GBP. Na poniższej grafice możecie zobaczyć, że w danym momencie roczny koszt
utrzymania pozycji to 0,69%.

Pamiętajcie, że wartości mogą się zmieniać w zależności od stóp procentowych oraz


sytuacji na rynku. W każdym razie jeśli ostatecznie decydujecie się na to zagranie to
w przypadku EUR/GBP musicie kliknąć na przycisk „sprzedaj” (gracie na umocnienie funta).

Jak wygląda to w DIF?

Załóżmy, że chcemy otworzyć identyczną pozycję, licząc na umocnienie funta względem


euro. Odszukujemy parę GBPEUR i od razu pojawią się propozycja oznaczona skrótem
„FX”. Klikamy na nią i otwieramy okno transakcji. Następnie wybieramy typ transakcji.
Jeśli chcemy wykonać ją bardzo szybko, to oprócz zakupu po cenie rynkowej mamy też

str. 117
opcję szybkiej transakcji. W przypadku tego drugiego rozwiązania ustawiamy zlecenie
z limitem, ale jest on bardzo zbliżony do aktualnej ceny rynkowej. Jeśli jednak otwieramy
pozycję z perspektywą długoterminową, to taki limit nie jest nam potrzebny.

Depozyt potrzebny na zabezpieczenie transakcji jest niewielki w stosunku do całości


pozycji. Wynika to w dużej mierze z faktu, że zmienność na walutach również jest dużo
niższa niż np. na akcjach.

Jak sprawdzić koszty utrzymania pozycji? Pokażę Wam to na przykładzie. Poniżej na grafice
widzicie jeden z raportów z DIF ze szczegółami dotyczącymi utrzymania pozycji krótkiej na
parze EURGBP w trakcie nocy. To to samo co utrzymywanie pozycji długiej na GBPEUR.

str. 118
Jak rozpoznać koszty? Trzeba zwrócić uwagę o ile zmieniła się cena początkowa dla
naszego aktywa. Zauważcie, że 23 kwietnia wynosiła ona 0,833947, z kolei dzień później już
tylko 0,833929. Skoro gramy na spadki, to działa to na naszą niekorzyść. Różnica wynosi
0,000018 pipsa. Ile to funtów? Liczymy:

0,000018 * 10 000 = 0,18 GBP

Tyle właśnie kosztowało utrzymanie pozycji przez jedną noc. Następnie mnożymy to przez
liczbę dni w roku. Wychodzi 66 GBP. A zatem całkowity koszt to 0,66% w skali roku, o ile
opłaty nie ulegną zmianom. Do tego należy doliczyć spread widoczny na wcześniejszej
grafice z platformy DIF.

Chciałbym jeszcze uczulić Was na to, jak stopy procentowe mogą wpływać na nasz wynik
z inwestycji. Wytłumaczę to na przykładzie pary dolar-złoty (USDPLN). Załóżmy, że gramy
na wzrost złotego. W pierwszej kolejności sprawdzamy, jaki jest poziom stóp procentowych
w Polsce oraz w Stanach Zjednoczonych. Okazuje się, że w Polsce stopy procentowe są
o 0,5% wyższe niż w USA.

Jeśli stopy procentowe pozostaną bez zmian, to będą pozytywnie wpływać na nasz
wynik. Z drugiej strony nie będzie to znaczna różnica, ostatecznie to tylko 0,5% w skali
roku. Czasem jednak stopy procentowe robią gigantyczną różnicę. Dla przykładu, różnica
w oprocentowaniu pary dolar – lira turecka wynosi ok. 20% na korzyść liry. Zatem jeśli
gramy na umocnienie liry do dolara, a turecka waluta ostatecznie traci do niego 30%
w skali roku, to nasza strata i tak wynosi tylko 11% (uwzględniłem opłaty).

W przypadku mojego portfela pozycje forexowe zazwyczaj odgrywają znikomą rolę.


Sytuacja może się jednak zmienić, jeśli uznam, że warto zabezpieczyć niektóre inwestycje
właśnie z wykorzystaniem rynku forex. Pora poświęcić tej kwestii kilka słów.

18. Jak i kiedy zabezpieczać inwestycje z wykorzystaniem


rynku forex?

W latach 2001‒2007 złoty znacząco umocnił się względem dolara (kurs USDPLN spadł
z 4,5 do 1,96). Biorąc pod uwagę szesnastoletnie cykle na dolarze, migrację kapitału na
rynki emerging markets oraz do surowców, uważam, że czeka nas powtórka scenariusza
z początku XXI wieku. Pewnie kurs USDPLN nie spadnie aż tak mocno, ale samo osłabienie
dolara w kolejnych latach (już po recesji) uznaję za niemalże pewne.

W związku z tym w niektórych przypadkach powinniśmy zabezpieczyć się przed


takim scenariuszem. W tej sytuacji najbardziej przydatny jest rynek forex, na którym
str. 119
obstawiamy wzrost czy spadek danej waluty. Przykładowo: kupując kontrakt na parę
walutową PLNUSD zyskujemy, gdy złotówka umacnia się do dolara. Tym samym, jeżeli
mamy inwestycje na aktywa stricte dolarowe, to, co tracimy na osłabieniu się dolara
względem złotówki, zyskujemy na kontrakcie na PLNUSD. Dla jasności: przez forex
rozumiem pewne zabezpieczenie naszej inwestycji przed wahaniami kursów. Żaden lewar,
żadna spekulacja. Czyste zabezpieczenie i to tylko w niektórych przypadkach.

Teraz pora wejść w szczegóły, gdyż bardzo często dochodzi do nieporozumień, co do tego,
kiedy rzeczywiście mamy ekspozycję na dolara, a kiedy nie.

a) Metale szlachetne

Przyjmijmy, że kupujemy ETF na złoto. Mamy do wyboru trzy fundusze denominowane


w USD, EUR czy CHF. Czy z punktu widzenia inwestora wybór waluty ma jakiekolwiek
znaczenie? Absolutnie nie. Wiele osób intuicyjnie wybiera CHF, uważając franka za
najbezpieczniejszą walutę. Tymczasem nie ma to żadnego znaczenia, bo kupujemy złoto
i to na złoto mamy ekspozycję.

Aby ułatwić Wam zrozumienie tematu, cofnę się do 15 stycznia 2015 roku, kiedy to
Szwajcarski Bank Centralny przestał bronić pegu na franku. Wówczas frank podrożał
skokowo o 15%. Czy posiadając ETF na złoto denominowany w CHF, zarobiliśmy owe 15%?
Nie, gdyż umocnienie się szwajcarskiej waluty sprawiło, że cena złota wyrażona w CHF
spadła dokładnie o tyle, o ile umocnił się frank. Cena funduszy złota denominowanych
w USD czy EUR praktycznie się nie zmieniła. Kupując ETF na złoto czy surowce, zapewniamy
sobie ekspozycję na dane aktywa, a nie na walutę, w której denominowany jest kontrakt
czy ETF. Inwestując zatem w surowce czy metale szlachetne, hedge na waluty (czyli
zabezpieczenie przed zmianami kursów walutowych) nie jest nam absolutnie potrzebny.

Z drugiej strony metale szlachetne oraz surowce najsilniej rosną przy taniejącym
dolarze. Posiadając te aktywa w swoim portfelu, zakładacie scenariusz, w którym
najprawdopodobniej wzrośnie dolarowa cena aktywów, ale jednocześnie obniży się
kurs dolara względem złotówki. Można rozważyć zakup kontraktu na PLNUSD, aby
zniwelować efekt taniejącego dolara. Jest to jednak broń obosieczna. Jeżeli wszystko
pójdzie po Waszej myśli – to dobrze. Jeżeli jednak przez jakiś czas będziemy mieli
bessę na surowcach oraz hossę na dolarze, to nasz portfel oberwie podwójnie.

str. 120
b) Dolarowe ETF-y na akcje z krajów rozwijających się

W przypadku funduszy dających nam ekspozycję na akcje z danego kraju waluta, w której
denominowany jest ETF, nie ma żadnego znaczenia, podobnie jak w przypadku surowców.
Przy zakupie np. RSXJ (małe spółki rosyjskie) z punktu widzenia polskiego inwestora
ważne są dwie rzeczy: kurs akcji oraz kurs rubla w odniesieniu do złotówki. Kurs dolara,
w którym denominowany jest ETF nie ma dla nas żadnego znaczenia. Wyobraźmy sobie
sytuację, w której mamy dwa fundusze. Pierwszym jest RSXJ denominowany w USD. Drugi
z kolei inwestuje w te same spółki, lecz cena funduszu podawana jest w PLN.

Mamy hossę na giełdzie w Moskwie. Jednocześnie dolar tanieje zarówno w odniesieniu do


złotówki, jak i rubla. Notowania RSXJ w USD rosną 40%. Jednocześnie dolar tanieje do
złotówki o 10%. Efekt? Nasza inwestycja w PLN da nam zwrot 26% (1,4 × 0,9). Dokładnie
o tyle podrożałby fundusz akcji rosyjskich denominowany w polskiej walucie.

Z punktu widzenia inwestora, dla którego najważniejszy jest zwrot w złotówce, bez
znaczenia jest, czy kupi fundusz na akcje z danego kraju denominowane w USD, EUR,
czy jakiejkolwiek innej walucie. Zabezpieczanie się kontraktem terminowym w takim
przypadku nie ma najmniejszego sensu, chyba że jest to kontrakt PLN/RUB (złoty/rubel).

Jeśli posiadacie akcje z Pakistanu, Turcji czy Nigerii, to na Wasz wynik wpływa zmiana
cen akcji w tychże krajach oraz kurs lokalnej waluty w odniesieniu do złotówki.
Zważywszy jednak, że w kolejnym cyklu silnie będziemy lokować kapitał w akcjach
krajów rozwijających się, zmiana kursu walut tych krajów będzie bardzo zbliżona
do tego, co się stanie z polską walutą. Innymi słowy, jeżeli dolar potanieje o 30‒40%
w stosunku do walut z wymienionych powyżej krajów, z dużym prawdopodobieństwem
potanieje w podobnym stopniu także w relacji do złotówki.

Przykładowy ETF na Nigerię podrożeje łącznie w USD o 100%, na co złoży się w 60% wzrost
cen akcji w Nigerii oraz w 40% umocnienie nairy (nigeryjskiej waluty) względem dolara.
Czy nasz zysk w PLN wyniesie 100%? Nie. Będzie oscylował w okolicy 60%, gdyż 40% ze
100% wzrostu ceny w USD zysku stracimy na umocnieniu się polskiej waluty względem
dolara, w którym wyrażone będą notowania funduszu.

c) Akcje amerykańskie

Przez ostatnie lata inwestycja w akcje amerykańskie opłaciła się podwójnie. Po pierwsze
ich ceny rosły jak szalone. Po drugie drożał dolar, w którym były denominowane. Polski
inwestor zarabiał zatem zarówno na jednym, jak i na drugim. Przy obecnych wycenach
i kursie USDPLN kupowanie amerykańskich spółek jest pozbawione sensu. Jeżeli jednak
str. 121
z czasem wyceny obniżyłyby się o 30‒40% można rozważyć ulokowanie części kapitału
w małych spółkach typu value. W takim przypadku hedge na 100% kapitału ma jak
najbardziej sens. Inwestujemy bowiem w spółki zlokalizowane stricte na terenie
kraju, którego waluta zapewne będzie się osłabiać względem złotówki. Kupując ETF
na amerykańskie spółki typu value za, powiedzmy, 50 tys. USD, z bardzo dużym
prawdopodobieństwem równolegle otworzyłbym pozycję short USDPLN na tę samą
kwotę, całkowicie niwelującą zmianę kursu dolara.

Pamiętajcie jednak, że taki ruch znacznie zwiększa zmienność na naszej inwestycji.


Przypuśćmy, że w dobrym roku nasz ETF podrożeje o 25% w USD. Równolegle dolar
osłabi się w stosunku do złotówki o 10%. Nasz zysk to zatem 12,5% (1,25 × 0,9). Jeżeli
zahedgujemy naszą pozycję, to w optymistycznym scenariuszu zarobimy 25%. Jeżeli
jednak trafimy na gorszy okres, co w perspektywie całego cyklu jest niemal pewne,
to przez moment możemy sporo tracić. Przyjmijmy, że nasze akcje potaniały o 20%.
Jednocześnie o 10% umocnił się dolar. Na naszą inwestycję jednak umocnienie dolara nie
ma wpływu, bo się zahedgowaliśmy, w efekcie czego tymczasowo jesteśmy stratni 20%.
Nie zabezpieczając się przed wahaniami dolara względem złotówki tracilibyśmy 12%
(0,8*1,1) zamiast 20%.

Podsumowując, dolar w przypadku akcji amerykańskich, jak i surowcowych pełni rolę


ograniczającą zmienność. Moim zdaniem osoby preferujące mniejsze wahania w portfelu
nie powinny hedgować pozycji wcale. Jeżeli jednak wahania do 40% nie robią na nas
większego wrażenia możemy zahedgować kurs USD/PLN, dzięki czemu w całym cyklu
nasz zysk z inwestycji będzie znacznie większy. Pamiętajcie jednak większy zysk = większe
wahania = większe emocje, które mogą wpływać negatywnie na nasz wynik inwestycyjny.

d) Fundusze surowcowe

Jeszcze inaczej wygląda sytuacja w przypadku funduszy surowcowych. Przeanalizowałem


ETF PICK inwestujący w spółki zajmujące się wydobyciem i przetwarzaniem surowców
przemysłowych. Według struktury geograficznej 26% spółek pochodzi z Wielkiej Brytanii,
20% z Australii, 10% z USA, 7% przypada na Japonię i Brazylię, 3‒4% na Rosję, Kanadę
i Koreę Południową. Czy coś nam to mówi? Czy są to przydatne informacje pozwalające
nam na ocenę, czy hedgować taką pozycję? Moim zdaniem nie. Dwie największe spółki
w portfelu to BHP Biliton i Rio Tinto. Bez znaczenia jest, na której giełdzie i w jakiej walucie
notowana jest ta spółka. Dla przykładu, akcje RIO i BHP notowane są w Londynie, Sydney
oraz Nowym Jorku. Obie spółki mają liczne projekty wydobywcze na całym świecie,
z czego część w krajach rozwijających się, część w rozwiniętych. Wzrost cen surowców
przekłada się na wyższe koszty wynagrodzeń w krajach takich, jak Australia czy Kanada,
których waluty umacniają się wraz z cenami surowców. Dodatkowo taniejący dolar
str. 122
oznacza wyższe ceny energii stanowiącej w niektórych przypadkach 50% kosztów
wydobycia surowca. Moim zdaniem w tym przypadku mamy do czynienia z tak dużą liczbą
zmiennych, że decyzja na temat tego, czy zabezpieczać na forexie naszą inwestycję w ETF
denominowany w USD, powinna zależeć wyłącznie od akceptowanej przez nas zmienności.

Wytłumaczę Wam to na poniższym przykładzie ETF-u o tickerze XME (Metals & Mining).

Na szczycie bańki w surowcach w 2008 roku ETF ten kosztował 95 USD. Jednocześnie
w tamtym czasie kurs dolara oscylował w okolicy 2 zł. Przyjmijmy zatem, że jedna
jednostka funduszu kosztowała 190 zł. Obecnie, po latach bessy w surowcach, fundusz ten
kosztuje 25 USD, ale mamy dolara po 4 zł, a więc złotówkowa cena ETF-u wynosi 100 zł.
W ciągu dekady w ujęciu dolarowym fundusz stracił prawie 75%, złotówkowym – „tylko”
50%. Umocnienie się dolara zadziałało w pewnym sensie jak amortyzator.

Odwróćmy teraz sytuację. Gdyby w ciągu kilku lat wyceny wróciły do tych z 2008 roku, nasza
inwestycja przyniosłaby 100% zysku, gdybyśmy nie zabezpieczali się przed spadkiem kursu
dolara, oraz 300%, gdybyśmy zahedgowali całą inwestycję przy obecnym kursie. Większy
zysk kusi, ale większy potencjał związany jest z większymi wahaniami cen, które szczególnie
w przypadków ETF-ów surowcowych mogą być bardzo silne. Jak dla mnie – w takim
przypadku nie da się jednoznacznie powiedzieć czy hedgować taką inwestycję, czy nie.

e) Fundusze sektorowe

Jeszcze innym przykładem może być fundusz na poszczególne sektory. Opiszę to


na przykładzie ETF-u zapewniającego ekspozycję na firmy zajmujące się produkcją
samochodów. Fundusz CARZ denominowany jest w USD. Ma jednak w swoim portfelu 32%
spółek z Japonii, 27% ze strefy euro (głownie z Niemiec), 24% z USA oraz 16% w akcjach
spółek azjatyckich (z wyłączeniem Japonii). To jest właśnie kluczowe. Gdybyśmy chcieli
prawidłowo zabezpieczyć się przed wahaniami kursów walutowych, powinniśmy zawierać
pozycję w odpowiednich proporcjach na PLNJPY, PLNEUR, PLNUSD itd. To, czy fundusz ten
jest denominowany w USD, CHF czy EUR, nie ma dużego znaczenia. Przyjmijmy jednak, że
w Japonii dochodzi do wybuchu inflacji. W ciągu roku jen traci do dolara 30%. Z dużym
prawdopodobieństwem akcje podrożeją mniej więcej o tyle, ile stracił jen. Zabezpieczając
się przed wahaniami japońskiej waluty, zarobilibyśmy dodatkowo na forexie, lecz moim
zdaniem tego typu działania wykraczają daleko poza inwestowanie polegające na
wyszukiwaniu tanich aktywów, stając się w zbyt dużej mierze spekulacją na walutach.

Przy portfelu, w skład którego wchodzą najróżniejsze grupy aktywów o różnej specyfice
oraz podziale geograficznym, nie da się perfekcyjnie zabezpieczyć przed wahaniami
kursów walut. Musimy je zaakceptować i tyle. O ile jestem za stuprocentowym hedgem
str. 123
w przypadku inwestycji w spółki stricte z USA, o tyle w innych przypadkach mam bardzo
mieszane uczucia.

Na pewno jestem przeciwko zabezpieczaniu notowań ETF-ów na złoto czy srebro. Nie
powinniśmy także hedgować dolarowych funduszy na akcje z krajów rozwijających się,
których waluty są dużo silniej skorelowane z polskim złotym niż z dolarem amerykańskim.
Do przemyślenia jest pewien hedge w przypadku spółek surowcowych. Może na 50%
wartości inwestycji, ale wyłącznie dla osób, które są w stanie zaakceptować znacznie
większą zmienność.

Na koniec chciałbym podkreślić jeszcze jedną rzecz. Po okresie zawirowań na rynkach


finansowych zapewne nadejdzie kilkuletni okres, kiedy to dolar zacznie się osłabiać.
Równolegle będą rosły ceny metali szlachetnych, surowców oraz akcji w krajach
rozwijających się. Ceny metali i surowców są denominowane w USD. Można przyjąć, że
20–30% wzrostu ceny przekłada się jednocześnie na 10% spadku kursu dolara w relacji
do złotówki. Jeżeli rzeczywiście chcemy zniwelować efekt wynikający z osłabienia dolara
i wyciągnąć z inwestycji ile się da, to możemy zabezpieczyć się stuprocentowym hedge’em.
Po pierwsze, zwiększy on potencjał do zysków. Po drugie, znacznie zwiększy zmienność
portfela. Po trzecie, duża pozycja hedge na USDPLN stanie się pozycją samą w sobie, która
zarówno może zwiększyć nasze zyski, jak i potencjalne tymczasowe straty. To wszystko
może wywoływać skrajne emocje, a te, jak wiadomo, są najgorszym z doradców.

str. 124
str. 125
str. 126
II Moje błędy
z przeszłości

Mówi się, że nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi. W stu procentach się z tym
zgadzam. Ja popełniłem ich co niemiara, zarówno prowadząc firmy, jak i w kolejnych
latach, zajmując się głównie inwestycjami. Nie chodzi jednak o to, aby nie popełniać
błędów, ale żeby wyciągać z nich wnioski i traktować je jako lekcje na przyszłość. Celem
tego rozdziału jest uzmysłowienie Wam, że nieważne, jak dobrze jesteście wyedukowani,
ile czasu i energii włożycie w przygotowania – i tak nigdy nie ma gwarancji, że przy danej
inwestycji osiągniecie sukces. Odpowiednie przygotowanie jest bardzo potrzebne, a nawet
niezbędne, lecz czasami potrzebny jest także dobry timing oraz trochę szczęścia.

W tym rozdziale przeczytacie o błędach, które popełniłem. Mam nadzieję, że dzieląc się
tą wiedzą, ustrzegę Was przed podobnymi wpadkami. Gdyby jednak zdarzyły się Wam
podobne pomyłki, może dzięki tej lekturze trochę łatwiej będzie Wam je zaakceptować
i się do nich przyznać. Popełnianie błędów leży bowiem w naszej naturze, jest elementem
naszego życia, czymś, co nas kształtuje i pomaga być lepszymi ludźmi czy inwestorami.
Jakiś czas temu jeden z moich znajomych (bardzo znany inwestor) przyznał, że w wakacje
zazwyczaj osiąga kiepskie wyniki. Mimo to nie robi sobie przerwy, lecz ogranicza wielkość
transakcji. Dzięki temu, nawet jeżeli poniesie małe straty, jest w stanie dobrze „wejść
w rynek” jesienią, kiedy zwykle osiąga spory dochód. Czy popełnia błędy? Oczywiście.
Czy jest ich świadomy? Jak najbardziej. Czy wyciąga z nich wnioski? Tak! To jest właśnie
dojrzałość.

Pora przejść do rzeczy. Oto lista moich błędów. Ułożyłem je w porządku chronologicznym.

1. Nie inwestuj pieniędzy, których możesz potrzebować


w przewidywalnym czasie

Moje pierwsze inwestycje w 2006 roku realizowałem za pośrednictwem funduszy


inwestycyjnych. Tu muszę zaznaczyć, że porządnie odrobiłem lekcję: przejrzałem ich
wyniki za trzy lata wstecz, sprawdziłem, czy nagle nie zmieniło się kierownictwo . W tamtym
czasie 90% funduszy akcyjnych lokowało kapitał na GPW, więc wybrałem fundusze
o najlepszych wynikach w porównaniu do konkurencji. Nie wiem, czy generowały wynik
lepszy niż średnia dla GPW. Pewnie nie, ale w tamtym czasie nie wiedziałbym nawet, skąd
brać takie dane. W każdym razie, o ile dobrze pamiętam, kupiłem jednostki trzech różnych
funduszy z założeniem, że sprzedam je maksymalnie za kilka miesięcy, a co przez ten czas
str. 127
zarobię – to moje. Był to jednocześnie czas, kiedy szukałem działki pod budowę domu
i wiedziałem, że będę potrzebował większości moich oszczędności. Kredyt za mieszkanie
dopiero spłaciłem i nie chciałem posiłkować się kolejnym. W każdym razie udało mi się
znaleźć idealną działkę. Wpłaciłem zaliczkę. Do notariusza umówiliśmy się za ok. 6‒8
tygodni, gdyż w międzyczasie geodeta miał jeszcze dokonać pewnych zmian. Giełda rosła
jak szalona, a wraz z nią moje zyski. Z wyciągnięciem pieniędzy chciałem poczekać jak
najdłużej, idealnie do podpisania aktu notarialnego. W trakcie kilku miesięcy (od lutego do
maja) zarobiłem kilkanaście procent. Byłem geniuszem! I wtedy wszystko…

Ceny zaczęły spadać tak szybko, że mój zysk momentalnie zamienił się w stratę. Notariusz
czekał, a ja potrzebowałem pieniędzy na zakup działki. Gdybym musiał w tamtym
momencie wyciągnąć zainwestowane w akcje środki, byłbym sporo pod kreską. Na
szczęście mój wspólnik poratował mnie gotówką w reklamówce – dosłownie! To były
piękne czasy. Dzięki, Kuba!

Z tamtej lekcji wyniosłem wniosek, by nigdy nie inwestować środków, których możemy
potrzebować w przewidywalnej przyszłości. Lepiej nie zarobić na nich przez krótki czas,
niż być zmuszonym przez rynek do upłynnienia tanich aktywów ze stratą ‒ tylko dlatego,
że desperacko potrzebujemy gotówki.

2. Insider trading

Prowadząc firmę, wyrabia się kontakty na różnych szczeblach. Jeden z moich


kontrahentów, z którym się przyjaźniłem, opowiedział mi o bliskich relacjach z prezesem
i głównym akcjonariuszem pewnej spółki giełdowej. Firma ta miała w najbliższym
czasie ogłosić bardzo dobre wyniki oraz zakomunikować podpisanie listu intencyjnego
w kluczowej dla rozwoju spółki sprawie. Innymi słowy, idealne warunki do wzrostu
cen akcji. Przez chwilę poczułem się jak osoba z magicznego kręgu wtajemniczonych.
W takim otoczeniu nie pozostaje nic innego, jak tylko kupować akcje. Nim je kupiłem,
sprawdziłem, że ich cena podwoiła się już w ciągu ostatnich kilku tygodni, ale założyłem,
że po konferencji prasowej cena będzie dalej rosła. Skoro firma ma takie perspektywy,
a ja mam informacje bezpośrednio od samego zarządu, to sky is the limit. Jak głupek
kupiłem akcje za kilkadziesiąt tysięcy – prawie na górce. Cena urosła jeszcze może kilka
procent, po czym zaczął się wodospad. Cena malała. Konferencja prasowa, która miała
być kluczem do podbicia ceny, została odwołana. Opublikowane później wyniki okazały
się rozczarowaniem. Zarówno ja, jak i mój kumpel straciliśmy sporo pieniędzy. Ja
zamknąłem pozycję z ok. 50-procentową stratą. Z ciekawości obserwowałem spółkę
jeszcze przez kolejny rok. Jej cena spadała dalej, mimo hossy na rynku akcji.

Nigdy pewnie nie dowiem się, co naprawdę działo się ze spółką, ale dziś mogę się
str. 128
domyślać, że główni akcjonariusze lub zarząd zorganizowali sobie typowy pump and
dump. Na fali fantastycznych newsów przesyłanych do grona uprzywilejowanych osób
udało im się na akcjach niepłynnej spółki wywołać wzrost cen o 100%. W okolicy szczytu
zapewne upłynnili pakiety akcji kupione wcześniej na osoby postronne czy firmy słupy.
Z kolei kupujący marzenia głupcy mojego pokroju odgrywali rolę zwykłego planktonu
dostarczającego kapitał.

3. Doradcy wybierający perełki z GPW

Po roku czy dwóch latach od pierwszych inwestycji w fundusze stwierdziłem, że już czas
wejść na wyższy poziom i zacząć dobierać samodzielnie spółki do portfela. Może uda się
pobić rynek? Nie miałem oczywiście pojęcia, jak to zrobić, więc zacząłem szukać ludzi,
którzy mogą mi pomóc. Pracując po 12 godzin na dobę, nie miałem przecież na to ani
czasu, ani wystarczającej wiedzy, ani ochoty. Po jakimś czasie pojawił się „specjalista”
zarekomendowany przez mojego drugiego wspólnika. Wywierał niezłe wrażenie pewnego
siebie człowieka z branży. Pomagał przy kilku IPO (wprowadzenie spółki na giełdę),
a przynajmniej tak twierdził. Rzekomo posiadał także kontakty wewnątrz spółek. Jak było
naprawdę, nikt nie wie. Postanowiłem spróbować.

Był to rok 2007, więc wszystko rosło. Zarówno spółki rekomendowane przez mojego
doradcę, jak i cały rynek. W przypadku jednej z firm (nazwy niestety nie pamiętam)
akcje zaliczyły rajd z 4 do 7 zł, po czym jednego dnia spadły znowu do 4 zł, gdyż spółka
wyemitowała prawa poboru. Po pierwsze nie chciałem korzystać z praw. Po drugie
był problem z ich zbyciem. Po trzecie byłem wściekły na „doradcę”, ponieważ nie
poinformował mnie, że spółka będzie je emitować.

Gdybym o tym wiedział, sprzedałbym akcje dużo wcześniej, inkasując zysk. Ta sprawa
bardzo nadwyrężyła moje zaufanie. Zacząłem wątpić, czy mój „specjalista” ma w ogóle
jakiekolwiek informacje ze spółek, których akcje posiadam. Informacja na temat emisji
praw poboru była dostępna dla szerokiego grona inwestorów. Skoro miałem mieć
dostęp nawet do informacji „niejawnych”, to jakim cudem nie wiem czegoś, co powinni
wiedzieć wszyscy posiadacze akcji. Od tego czasu zacząłem bardzo uważnie przyglądać
się rekomendacjom.

Kolejna sytuacja dotyczyła akcji spółki Polnord. Deweloper ten był w tamtym czasie
ulubieńcem ulicznych inwestorów. Ceny nieruchomości rosły jak szalone. Jeśli ktoś chciał
sprzedać mieszkanie, organizował licytacje kto da więcej. Ludzie zwariowali i było to widać
na każdym kroku. Uważałem wówczas, że sytuacja jest nie do utrzymania na dłuższą metę.
Coraz częściej przyglądałem się temu, co działo się na akcjach spółki, w której miałem
ulokowaną znaczną część mojego kapitału. Mając pokaźne zyski, chciałem pozbyć się akcji.
str. 129
Polnord przebił w tamtym czasie 300 zł. Zadzwoniłem i zapytałem o opinię. Usłyszałem,
że „teraz to już akcje idą na 500 zł”. Albo ludzie zwariowali, albo to ze mną coś nie tak.
Poświęciłem trzy wieczory na zebranie informacji o całym rynku. Dowiedziałem się, że
akcje z polskiej giełdy wyceniane są na 30-krotność ich rocznych zysków. Zakładając więc,
że spółki wypłacą 100% zysku w postaci dywidendy, będę musiał czekać ponad 30 lat na
zwrot z kapitału. Kiepski interes. Stwierdziłem, że to jednak ludzie zwariowali i pozbyłem
się wszystkich akcji. Rozliczyłem się z „doradcą” i nigdy więcej go nie widziałem.

Postanowiłem napisać o tym przypadku, ponieważ jeden z moich wspólników – ten sam,
który rekomendował „doradcę”, kupował tym więcej akcji, im wyższe były ich ceny. Ktoś,
kto naprawdę ma głowę na karku, ukończył studia we Włoszech oraz posiada dyplom
MBA, dał się wciągnąć w manię, ostatecznie tracąc mnóstwo pieniędzy. Być może gdyby
zluzował z pracą, usiadł i na chłodno przeanalizował sytuację, zdecydowałby się na taki
ruch jak ja. Problem był jednak taki, że wszyscy na około wieścili wzrosty, a podsycał je
ów „doradca”. W takiej sytuacji chciwość i wrażenie nieomylności zbyt często zastępują
zdrowy rozsądek. Z perspektywy czasu bardzo cieszę się z wpadki z prawami poboru, bo
zburzyła ona zaufanie do rzekomego specjalisty, co sprawiło, że zacząłem samodzielnie
myśleć.

4. Nie ma ludzi nieomylnych

Kolejny przypadek dotyczy znajomego, z którym kończyłem MBA. W tamtym czasie pełnił
on funkcję wiceprezesa jednego z większych domów maklerskich w Polsce. Każdemu z nas
wydaje się, że osoby, które pracują w branży, mają ponadprzeciętną wiedzę i zarabiają
krocie. Ostatecznie – kto jak nie oni. Można pomyśleć, że lata spędzone na rynku pomagają
im trzeźwo ocenić sytuację. Nic z tych rzeczy. Dom maklerski, jak każda korporacja, ma
zarabiać. Zarząd powołuje się do tego, aby uczynić firmę dochodową i wycisnąć z rynku, ile
tylko się da. Nie z inwestycji, lecz z prowizji. Im więcej klientów, tym większe budżety, a tym
samym wyższe prowizje. Takie podejście sprawia, że dom maklerski nastawiony jest na
sprzedaż. Kadrę dobiera się pod względem umiejętności rozwoju firmy i sprzedaży, a nie
umiejętnego zarządzania kapitałem.

Piszę o tym, ponieważ kolega będący jednocześnie świetnie opłacanym wiceprezesem


domu maklerskiego, podobnie jak mój były wspólnik, wrzucił większość oszczędności
w akcje blisko szczytu. Co gorsza, ulokował je w najmodniejszych akcjach małych
i średnich spółek, bo te najsilniej rosły. Ktoś pracujący w domu maklerskim na tak wysokim
stanowisku, nie był w stanie trzeźwo spojrzeć na rynek. Nie zrobił żadnych analiz, nie
przyjrzał się wycenom. Po prostu za kilkaset tysięcy kupił akcje funduszu małych i średnich
spółek. Dlaczego? „Bo rosły”. Nie ma chyba głupszej argumentacji. Jakby tego było mało,
cały pakiet sprzedał po tym, jak już ceny spadły o 47%. Takiego zachowania można się
str. 130
spodziewać po osiemnastolatku, który zaczyna bawić się pierwszymi zarobionymi
pieniędzmi, ale nie osobie z kilkunastoletnim doświadczeniu w domu maklerskim.

Zresztą problem ślepego podążania za wzrostem cen podczas bańki dotyczył nie tylko
mojego kolegi. Podczas spadków 2007‒2008 fundusz Opera TFI stracił ponad połowę
kapitału. Chwilę później zarządzający funduszem Maciej Kwiatkowski uczciwie napisał
w liście do inwestorów: „Zachowaliśmy się jak skończone barany. W tej chwili niczego
bardziej nie żałuję niż utworzenia Opery”. Dla przypomnienia, Kwiatkowski jako pierwszy
w Polsce zdobył licencję doradcy inwestycyjnego. Mówimy zatem o osobie z gigantycznym
doświadczeniem. Po tych słowach nabrałem do niego ogromnego szacunku, gdyż jako
jeden z nielicznych w branży potrafił uczciwie przyznać się do błędu.

Teraz zastanówcie się, jeżeli takie błędy popełniają osoby piastujące najwyższe stanowiska
w funduszach inwestycyjnych i domach brokerskich, to czego można oczekiwać od
szeregowych pracowników instytucji finansowych? Problemem branży finansowej jest
fakt, że absolutna większość przychodów jest niezwiązana z wynikiem z inwestycji.
W tamtym czasie prowizje płaciło się zarówno od zakupu/umorzenia jednostek, jak i od
zarządzania kapitałem. Prowizje od zysku wypracowanego dla klientów praktycznie nie
istniały albo stanowiły marginalną część przychodów. Dlatego też firmy, które miały
pomnażać nasze pieniądze, skupiły się na sprzedaży produktów zamiast na rozsądnym
ich inwestowaniu. Dziś sytuacja jest trochę lepsza. Główni analitycy domów maklerskich,
np. Wojciech Białek czy Przemek Kwiecień, mają niesamowitą wiedzę i doświadczenie. Co
ważne, z dużą rezerwą podchodzą do tego, co dzieje się na rynkach. Szkoda, że taki poziom
wiedzy i podejście do inwestycji jest częściej wyjątkiem niż regułą.

5. Nie stawiaj wszystkiego na jedną kartę

Po tym, jak wycofałem się całkowicie z rynku akcji, postanowiłem zrobić coś, co z dzisiejszej
perspektywy można uznać za szaleństwo, a co przed ponad dekadą postrzegałem
jako normalną inwestycję. Mianowicie, uznając, że rynek akcji jest przewartościowany,
spodziewałem się bessy. Pomyślałem więc, że można by zarobić na spadku cen akcji.
Poprosiłem mojego bankiera, aby przygotował jakieś propozycje i ostatecznie wybrałem
fundusz Goldmana, shortujący, o ile dobrze pamiętam, akcje z 11 krajów rozwijających
się. Był to jednocześnie moment, gdy niemalże każdy bank, w którym miałem konto,
próbował wcisnąć mi inwestycje w BRIC (akcje w Brazylii, Rosji, Indiach oraz Chinach).
Uznałem, że skoro banki, pokazując wzrosty z poprzednich lat, rekomendują inwestycje
w krajach rozwijających się, to musimy być już blisko szczytu. W szczyt ciężko trafić, więc
za większość mojego kapitału pod inwestycje po prostu kupiłem dolary w cenie 2,5 zł oraz
obkupiłem się w akcje funduszu shortującego akcje w krajach rozwijających się.

str. 131
To był moment, w którym zaczęły się prawdziwe emocje. Złotówka była już bardzo droga,
ale nic nie stało na przeszkodzie, aby drożała dalej, podobnie jak akcje EM. W ciągu kilku
miesięcy byłem ok. 40% w plecy. Mniej więcej połowę straty wygenerowało umocnienie
się złotówki. Drugą połowę dalsze wzrosty cen akcji, które shortowałem. W pewnym
momencie dolar spadł poniżej 2 zł, dokładnie do 1,96 zł. Emocje sprawiają, że pamięta się
każdy szczegół. Usiadłem do analiz i dysponując bardzo ograniczoną wiedzą, doszedłem
do wniosku, że mam rację. Rynek nie jest w stanie wiecznie rosnąć przy takich wycenach.
Analogicznie polska waluta nie jest w stanie wiecznie się umacniać (wtedy pojawiały się
nawet teorie, że za jakiś czas PLN i CHF zrównają się ze sobą). Trzy dni później zaczął się
prawdziwy wodospad. Ceny akcji leciały na łeb. Co kilka dni wstrzymywano handel ze
względu na skalę spadków. Pamiętam czerwone nagłówki w mediach. Giełda w Moskwie
czy São Paulo wstrzymała handel 16 raz w miesiącu! Nic dziwnego, mieliśmy bowiem
kulminację hossy EM oraz surowcowej. Giełdy miały z czego spadać.

W ciągu kilku kolejnych miesięcy całą stratę z inwestycji udało mi się odrobić i zacząłem
zarabiać, co zawdzięczałem głównie umocnieniu się dolara. Jak policzyłem na koniec,
w ciągu 18 miesięcy udało mi się przejść przez bessę z 27% zyskiem. Fundusz sprzedałem
z kilkuprocentową stratą, lecz dolary konwertowałem na złotówki po kursie 3,6. Było to
chwilę po tym, jak waluta amerykańska dobiła do 3,8, po czym zaczęła spadać.

Teraz pewnie zastanawiacie się, jak to możliwe, że fundusz grający na spadki w trakcie
takiej bessy wyszedł na stracie? Otóż wynikało to z waluty, w której był denominowany.
Jeżeli spadki wyniosły, powiedzmy, 40%, ale waluta lokalna straciła do dolara w tym czasie
50%, fundusz znajdował się pod kreską. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyłem. Dziś wiem,
że Goldman Sachs wielokrotnie zajmował pozycje przeciwne w stosunku do tego, co sam
rekomendował klientom. Przy takich zasadach moralnych bardzo bym się zdziwił, gdyby
bokiem nie wyciągali pieniędzy z funduszu, który kupiłem. To, że dziś nie tknąłbym niczego
od GS, to tylko jeden z wniosków. Najważniejszy jest jednak zupełnie inny.

Niełatwe życie ukształtowało moją psychikę dość mocno. W porównaniu do innych osób
jestem w stanie dość skutecznie oddzielić emocje od podejmowanych przeze mnie decyzji.
Jednak to, co zrobiłem, ładując w zasadzie 100% kapitału inwestycyjnego w jeden produkt
zakładający jeden konkretny scenariusz, było skrajnie nieodpowiedzialne i głupie. To, że
nie straciłem 40% kapitału, zamykając inwestycję w najgorszym momencie, przypisuję
doświadczeniom z wcześniejszych lat, które wyzwalały dużo silniejsze emocje. Mnie
się akurat udało. Przysiadłem kolejny raz do analiz i przekonałem sam siebie, że dobrze
zrobiłem. Dziś, z perspektywy czasu wiem, że zachowałem się jak kompletny baran – jak
pisał Maciej Kwiatkowski – ale miałem szczęście, że ostatecznie rynek się obsunął, nim
puściły mi nerwy.

A gdybym jakimś zrządzeniem losu miał czas zastanowić się nad moimi inwestycjami 3
str. 132
miesiące wcześniej. Gdybym wtedy obkupił się w fundusz? Gdyby hossa potrwała jeszcze
kilka miesięcy? Pewnie strata do kluczowego momentu przekroczyłaby 50%, a może i 60%.
Czy starczyłoby mi nerwów? Wątpię. Pewnie pozbyłbym się zarówno taniejącego funduszu,
jak i taniejących dolarów, obawiając się utraty ciężko zarobionych pieniędzy. Mimo iż
tamten okres ze względu na wynik mogę zaliczyć do bardzo udanych, to z perspektywy
czasu negatywnie oceniam podjęte wtedy decyzje. Dobrze, że dopisało mi szczęście, bo
mam wrażenie, że spadki pojawiły się w ostatnim dobrym dla mnie momencie.

6. Niedocenianie desperacji banków centralnych

Tym razem postanowiłem odejść na moment od błędów popełnianych przeze mnie


lub moich znajomych i omówić przypadek bardzo znanego przed laty profesora
Rybińskiego. W lutym 2012 roku profesor wraz z Opera TFI utworzyli fundusz Eurogeddon.
Z założenia miał on zarobić na kłopotach i rozpadzie strefy Euro. Fundusz grał na spadki
akcji strefy euro, shortował także europejskie obligacje. Jednocześnie obstawiał
umocnienie się dolara oraz wzrost cen złota. Patrząc historycznie, był to moment, kiedy
przyszłość strefy euro rzeczywiście wisiała na włosku. Niemcy mieli już wydrukowane
marki, mające w razie potrzeby zastąpić euro. Dużo spekulowano na temat utworzenia
strefy euro 2.0 obejmującej wyłącznie kraje z północnej Europy, prowadzące rozsądną
politykę fiskalną. Znani przepowiadacze trendów, jak chociażby Gerald Celente, także
postawili krzyżyk na projekcie unii walutowej. Założenia funduszu na dany moment były
prawidłowe. Jednak zarządzający, jak to dobrze podsumował jeden z naszych Czytelników,
analizowali wszystko w taki sposób, w jaki szachista patrzy na sytuację na szachownicy.
Tymczasem ludzie na szczytach władzy zdecydowali się na ruch całą szachownicą, co
wypaczyło całkowicie wcześniej przyjęte zasady gry. Mówiąc wprost, założyciele funduszu
działali w oparciu o stosowane przez lata zasady. Banki centralne zmieniły je jednak
w bezprecedensowy sposób. Obiektywnie patrząc, nie dało się tego przewidzieć.

Kto bowiem w tamtym czasie mógł zakładać, że zarządzany przez Niemców bardzo
konserwatywny Europejski Bank Centralny porzuci wszelkie zasady i zacznie skupować
dług południowców, sprowadzając rentowność obligacji z 10% do 2%. Kto by
przypuszczał, że Włosi ze skrajnie niekonkurencyjną gospodarką, długiem na poziomie
132% i permanentnym deficytem, będą mogli zadłużyć się na 10 lat po koszcie 1%
rocznie. Kto mógł zakładać, że po naradzie u Obamy największe banki inwestycyjne
przeprowadzą skoordynowany i niezwykle skuteczny atak na cenę złota? Nikt, kto trzymał
się twardych zasad, kierując się logiką.

Ostateczny efekt wypaczeń rynkowych w wyniku interwencji EBC i innych banków


centralnych był taki, że fundusz stracił w ciągu kilku lat 60% kapitału i został
przekształcony w inny, kończąc erę Eurogeddonu. Szkoda tylko, że po tym, jak EBC
str. 133
uruchomił dodruk w imię „whatever it takes to save the euro”, zarządzający nie zmienili
zasad, ale do końca trzymali się założeń przyjętych w zupełnie innych czasach.

7. Niedocenianie desperacji polityków

Tym razem pokażę Wam, w jaki sposób straciłem trochę kapitału przez niedocenienie
desperacji polityków i FED-u. Na przestrzeni lat 2013‒2014 ceny gazu ziemnego oscylowały
pomiędzy 3,8‒4,5 USD i były ewidentnie w trendzie rosnącym. Po większych spadkach
ceny kilkukrotnie otwierałem długą pozycję na kontraktach na gaz, po czym zamykałem ją
zazwyczaj z zyskiem. Z czasem zacząłem posługiwać się funduszem BOIL z wbudowanym
dwukrotnym lewarem. Mimo że zazwyczaj jestem przeciwny stosowaniu dźwigni, skusiła
mnie wizja dużych zysków. Od strony fundamentalnej wszystko wyglądało dość dobrze,
gdyż pod koniec 2014 roku w USA utworzyła się bańka na obligacjach łupkowych. Wraz
z rozwojem technologii szczelinowania produkcja gazu w USA dosłownie eksplodowała.
Firmy zajmujące się wydobyciem gazu powstawały jak grzyby po deszczu. Problem był
jednak taki, że koszty wydobycia były wyższe niż cena, po jakiej gaz sprzedawano. Aby
kontynuować produkcję, nieustannie zwiększano dług. Chętnych na zakup obligacji
było sporo, ponieważ obligacje łupkowe płaciły wyższe odsetki niż obligacje z innych
branż. W pewnym momencie koszt obsługi długu był na tyle duży, że wiele firm stanęło
na krawędzi bankructwa. Co więcej, cena gazu silnie spadała. Była to idealna sytuacja
do inwestowania, a przynajmniej tak mi się wydawało. Założyłem, że część firm z branży
zbankrutuje, co wzbudzi panikę wśród posiadaczy obligacji, sprawiając, że firmy, które
jeszcze funkcjonują, będą musiały ograniczyć produkcję tylko do rentownych projektów.
W ten czy inny sposób spadnie wydobycie, co podbije ceny gazu. Tak się jednak nie stało.

Wizja samowystarczalnej energetycznie gospodarki sprawiła, że w zakup obligacji


łupkowych masowo zaangażowały się banki inwestycyjne, które dostały przykaz od
rządu i FED-u. W niektórych przypadkach bank centralny gwarantował wykup obligacji,
w efekcie czego banki mogły inkasować kilka procent zysku praktycznie bez ryzyka. Jak
dokładnie wyglądał schemat, wiedzą tylko przedstawiciele obu stron, gdyż do mediów
wyciekały jedynie szczątkowe informacje.

W każdym razie działania rządu oraz banku centralnego sprawiły, że firmy na skraju
bankructwa mogły kontynuować nierentowne wydobycie. Dług łupkowy narastał, ale nikt
się tym nie przejmował. Cena gazu natomiast spadła z 4 do poniżej 2 USD. Co gorsza, niska
cena wydawała się nie do utrzymania na dłuższą metę, w efekcie czego contango przy
kontraktach na gaz wielokrotnie przekraczało 50%.

Wysokie contango w połączeniu z gwałtownym spadkiem ceny oraz dwukrotnym lewarem

str. 134
sprawiło, że w ciągu 2 lat bessy BOIL stracił ponad 95% ceny. Nie pamiętam dokładnie,
ale widząc skrajnie wysokie contango, zamknąłem pozycję z ok. 40-procentową
stratą, zdając sobie sprawę, że w dłuższym terminie będę miał rację. Co
z tego, skoro w średnim terminie contango zdziesiątkuje mój kapitał. Moim błędem było
niedoszacowanie znaczenia politycznego projektu, którym była energetyczna
samowystarczalność USA. Rachunkiem ekonomicznym, jaki ostatecznie przyjdzie komuś
zapłacić, nikt się nie przejmował.

8. Shortowanie modnych aktywów nim ulica straci wiarę

Obecna hossa na rynku akcji, zwłaszcza w USA, nie jest związana z silnymi fundamentami
spółek. Wzrost cen akcji w zdecydowanej większości wynika z dodruku realizowanego przez
banki centralne, jak i skrajnie niskich stóp procentowych. Najbardziej przewartościowane
są spółki nastawione na wzrost i właśnie te zdecydowałem się shortować. Kilkukrotnie
robiłem to jednak zbyt wcześnie. Od strony fundamentalnej wydaje się, że dobrze
przeanalizowałem temat, ale zupełnie nie doceniłem zachowania inwestorów, dla których
zdrowy rozsądek i wyceny nie miały żadnego znaczenia. Kupowali oni akcje, bo rosły,
bo znali i lubili firmę. Z takimi osobami się nie dyskutuje, ich nie da się przekonać, że
w dłuższym terminie stracą kapitał po tym, jak cena ostatecznie spadnie. Dla nich liczy się
to, że cena rośnie, więc kupują akcje. Znałem te prawidłowości, a mimo to dwukrotnie je
zignorowałem, bo uważałem, że w danym momencie cena akcji jest na tyle wysoka, że nie
może dalej rosnąć. O skali moich błędów przekonały mnie shorty na Netflixa oraz pierwszy
short na Teslę (kolejne shorty były już zyskowne).

Obie firmy były pionierami – jedna na nowym rynku samochodów elektrycznych, a druga
telewizji streamingowej. Obie przepalały kapitał w rekordowym tempie. Straty i długi
liczone w miliardach nie były ważne. Liczyła się tylko wizja i fantastyczne perspektywy.
Tesla zwiększała produkcję, Netflix zasięg. Samochody Tesli bardzo odstawały
technologicznie od tradycyjnych spalinówek, podczas gdy produkcje Netflixa nie
dorównywały jakością konkurentom, np. HBO. Tesla była liderem, ale w przyszłości
będzie musiała walczyć z konkurencją, czyli firmami takimi jak GM, Toyota, Ford, Audi,
Mercedes czy BMW, z których każda ma znacznie większe moce produkcyjne oraz ogromne
doświadczenie. Z kolei Netflix ma rosnącą konkurencję ze strony HBO Go, Amazon Prime,
Google’a (YouTube) czy nowej Apple TV. To wszystko jednak nie miało znaczenia, póki
akcje rosły.

Ostatnio, oglądając serial „Dolina Krzemowa”, zrozumiałem fenomen astronomicznych


wycen. Tak długo, jak przepalasz kasę, inwestorzy postrzegają firmę jako start-up
z nieograniczonymi możliwościami i łatwiej kupują każdą wizję założycieli czy zarządu.
Nie ważne, jak bardzo oderwana jest od rzeczywistości. Gdy jednak zaczynasz generować
str. 135
zyski, inwestorzy zaczynają porównywać Cię do innych firm z branży i współczynniki
zaczynają mieć znaczenie. Analogicznie, tak długo, jak cena akcji rośnie, znajdują się
kolejni chętni do ich zakupów, zwłaszcza że analitycy prześcigają się w prognozowaniu
wyższych cen. W takim otoczeniu żadna cena nie jest zbyt wysoka.

Boleśnie przekonałem się o tym po raz pierwszy, shortując obie firmy znajdujące się
w trendzie wzrostowym. Dziś, z perspektywy czasu wiem, że powinienem wstrzymać
się z shortem do momentu, aż cena znacząco spadnie, a ulica straci wiarę w nieustanne
wzrosty. Isaak Newton kiedyś trafnie podsumował bańkę na rynku akcji mówiąc, że
„może przewidzieć ruch ciał niebieskich, ale nie ludzkie szaleństwo”.

9. Marginalizowanie zagrożeń

Od połowy 2015 roku obserwowałem akcje tureckie ze względu na atrakcyjne wyceny,


niskie zadłużenie oraz dobrą sytuację gospodarczą. Pierwsze inwestycje poczyniłem
jednak tuż po tym, jak przeprowadzono nieudaną próbę usunięcia Erdoğana. Akcje w jeden
dzień tąpnęły o kilkanaście procent, zapewniając mi dobry punkt wejścia. Co prawda
przez kilka kolejnych miesięcy nadal taniały, ale pamiętajmy, że trafienie w dołek jest
skrajnie niemożliwe. W każdym razie, gdy tylko sytuacja się uspokoiła, ceny akcji zaczęły
gwałtownie rosnąć. Mimo przyzwoitego zysku (ok. 25%) nie planowałem się ich pozbywać,
gdyż według moich kalkulacji był to jeden z pięciu najbardziej atrakcyjnych rynków akcji
na świecie.

Po jakimś czasie niepokorny prezydent Turcji zdecydował się na zakup broni od Rosji. Był
to precedens o ogromnym znaczeniu. Nigdy wcześniej żaden członek NATO nie kupował
broni od kraju postrzeganego jako główne zagrożenie dla paktu północnoatlantyckiego.
Najważniejsi gracze, jak USA czy Wielka Brytania, nie mogli na to pozwolić. Wiedziałem,
że nie puszczą tego Erdoğanowi płazem, a mimo to nie pozbyłem się tureckich akcji.
Niesłusznie przyjąłem, że ten kraj, skutecznie lawirując pomiędzy UE a Azją oraz NATO,
Rosją i Chinami, bez większego szwanku może pozwolić sobie na coś, co mogłoby rozwalić
NATO od środka.

Atak finansowy okazał się na tyle skuteczny, że ceny akcji z papierowego zysku rzędu 25%
zmieniły się na papierową stratę na poziomie 35%. Spora różnica. Dziś Turcja już otrząsnęła
się po ataku. Erdoğan nadal sprawuje władzę i długoterminowe perspektywy dla tego
kraju są bardzo dobre (pomijając okres zawirowań). Nie zmienia to jednak faktu, że cena
ETF-u na Turcję jest dziś prawie 50% niżej, niż była przed zakupami rosyjskiej broni. Jeżeli
chodzi o rynki finansowe, to kartel anglosaski rozdaje karty i będzie je rozdawał zapewne
jeszcze przez kolejną dekadę, jeśli nie dłużej.

str. 136
10. Trzymanie straty na shortach mimo manii

To, że shortowanie jest znacznie trudniejsze niż kupno tanich aktywów, potwierdzają
nie tylko dane statystyczne, ale i moje doświadczenia. Po tym, jak wyciągnąłem wnioski
ze zbyt wczesnego shortowania Netflixa czy Tesli, z otwarciem krótkiej pozycji na
najpopularniejszego producenta gier, CD Projekt, poczekałem, aż cena się załamie. Spółkę
obserwowałem przez większość 2018 roku. Zyski ze sprzedaży „Wiedźmina” szybko
malały. W nieokreślonym bliżej czasie CDR miał wypuścić kolejną grę – „Cyberpunk77”.
Mimo to cena akcji rosła jak szalona, w ciągu kilku miesięcy wspinając się ze 100 do 220 zł
za akcję. Gra „Wiedźmin 3”, dzięki której CDR zyskał sławę, jest świetną produkcją, ale tego
typu sukces jest bardzo trudny do powtórzenia. W pewnym momencie wiara prysła i cena
zaczęła pikować. Dla mnie był to czytelny sygnał – działaj. Otworzyłem pierwszy short,
chwilę później kolejny. W ciągu zaledwie czterech miesięcy cena spadła o 40%, po czym
kurs zaczął ponownie rosnąć. Firma podała datę premiery – kwiecień 2020, wypuściła kilka
trailerów, czym kupiła sobie zainteresowanie inwestorów. Obecnie kurs przekracza 240 zł
za akcję i póki co nadal rośnie.

W tym momencie muszę uczciwie przyznać, iż część mojej ekipy sygnalizowała mi, abym
zamknął pozycje short, najpierw w okolicy 180 zł, później przy 220 zł, gdy ustanowiono
nowy szczyt. Z mojego punktu widzenia nawet bardzo dobra sprzedaż, która rozpocznie
się najwcześniej za siedem miesięcy, nie uzasadnia tak wysokiej wyceny, ale nie zmienia to
faktu, że CD Projekt daje sobie radę najlepiej z całego WIG20. Z manią czasami nie wygrasz.
Mój kolega, zwolennik spółek gamingowych, słusznie przyznał, że w wielu podobnych
przypadkach cena akcji rosła na fali manii do dnia premiery. Później dochodziło do paniki.
Czy słusznie zrobiłem, nie zamykając shorta przy 180 zł? Nie. Przy shortwaniu manii trudno
jednak określić, kiedy odciąć się od straty.

11. Wybór taniego brokera

Kolejny przykład dotyczy mojego kolegi. Pod wpływem nachalnego marketingu otworzył
on konto w KeyStock stricte pod zakup akcji. Na polskim rynku tenże broker działał także
pod nazwą KeyOptions. Na początku wszystko funkcjonowało jak należy. Jednak w pewnym
momencie jakiekolwiek ruchy na koncie, włącznie z wypłatą środków z rachunku, zostały
zablokowane „ze względów bezpieczeństwa”. Wymiana pism pomiędzy brokerem
a kancelarią prawną reprezentującą klienta nie pomogła. Z czasem, na fali ogromnej liczby
poszkodowanych, do gry włączyła się prokuratura. Obecnie kilka osób z kierownictwa
siedzi w areszcie, dzięki czemu może uda się wyłapać więcej ludzi stojących za oszustwem.
Jak wykazało śledztwo, wszystkie firmy działające w Polsce powiązane były z Nuntius
Brokerage. Ostateczny efekt jest taki, że klienci pechowego brokera do dziś nie odzyskali
pieniędzy. Być może wraz z postępowaniem sądowym część środków uda się odzyskać,
str. 137
lecz moim zdaniem szanse na to są mizerne.

Wniosek jest taki, że środki powinniśmy lokować wyłącznie na kontach u brokerów,


którzy przez lata budowali markę. Opinii czy zaufania nie da się zbudować ot tak. Na to
potrzeba czasu i pieniędzy. Im lepsza opinia (budowana latami), tym mniejsza szansa, że
padniemy ofiarą oszustwa. Zdecydowanie jednak unikałbym tanich brokerów, agresywnie
wchodzących na rynek, jednocześnie stosujących nachalny marketing.

12. Nie trzymaj pieniędzy w kantorach internetowych

Kantory internetowe służą do wymiany waluty. Dilerzy metali szlachetnych służą do


sprzedaży metali. Ani u jednych, ani u drugich nie powinniśmy przechowywać walut,
złota czy srebra. Boleśnie przekonał się o tym jeden z moich znajomych podczas upadku
kantoru internetowego Fritz Exchange. Kantor ten w 2015 roku był przez moment przez nas
polecany. Po trzech miesiącach straciliśmy do nich zaufanie. Zakończyliśmy współpracę,
pisząc o tym na blogu. Trzy lata później obawy się potwierdziły. Kantor upadł, a około
500 osób, które przechowywały tam środki, straciło swoje pieniądze. Wśród pechowców
znalazł się mój znajomy, który wykorzystywał ów kantor do spekulacji na walutach.

Nigdy nie możemy mieć stuprocentowej pewności w stosunku do żadnej instytucji


finansowej. Lehman Brothers istniał 158 lat. Nie przeszkodziło to w ogłoszeniu
bankructwa z dnia na dzień. Podobnie było z Enronem czy Artur Andersen (firma doradcza
z wielkiej piątki). Trzymając kapitał u brokera, trzymajmy akcje czy ETF-y, bowiem te
nigdy nie wchodzą do masy upadłościowej. Gotówka do pewnego poziomu jest
chroniona, ale po co kusić los, skoro możemy zamienić wolne środki np. na ETF na waluty
i w ten sposób uzyskać 100% ochrony. Analogicznie nie powinniśmy trzymać kapitału
w kantorach online, skoro mamy do dyspozycji banki z dużym udziałem skarbu państwa,
których bankructwo jest skrajnie nieprawdopodobne.

13. „Zabezpieczone” obligacje

Kolejny przykład dotyczy znajomej, która ulokowała pokaźną kwotę w obligacjach


korporacyjnych. Jej głównym celem był pasywny dochód wynikający z odsetek. Aby
przyciągnąć chętnych, emitent zabezpieczył obligacje na nieruchomości posiadanej
przez firmę. We wszystkich prospektach podkreślano, że „obligacje zabezpieczono na
nieruchomości”. Problem był jednak taki, że wartość nieruchomości nie przekraczała 10%
wartości emisji. Wszystko było oczywiście opisane w prospekcie drobnym drukiem, ale
kto by to czytał. Ostateczny efekt jest taki, że obligacje nie zostały wykupione i pewnie
nigdy nie będą. Znajoma oddała sprawę do kancelarii, ale jak znam życie, to po kilku latach
str. 138
sporów przed sądem otrzyma parę procent zainwestowanej kwoty, co może wystarczy
na wynagrodzenie dla prawników. Firma, która wyemitowała obligacje, być może od
początku nie planowała wykupu. Główny problem jest jednak taki, że ludzie szybciej
powierzą komuś oszczędności życia, niż skrupulatnie przeczytają każdy szczegół umowy
lub zapłacą prawnikowi 500 czy 1 000 zł, aby zrobił to za nich. Taka postawa prawie zawsze
przynosi opłakane konsekwencje, zwłaszcza na polskim rynku, na którym wielu oszustów
czuje się bezkarnych.

W ramach przypomnienia, odsetek obligacji na Catalyst z emisją do 10 mln zł, które nie
zostały wykupione, przekracza obecnie 25% i zapewne wzrośnie podczas kolejnej odsłony
kryzysu. Nie jest to rynek, na którym powinniście lokować ciężko zarobione pieniądze.

14. Budowa domu

Część z Was wie, że w 2008 roku sprzedałem wszystkie firmy i wyprowadziłem się z Polski.
Przeszkadzała mi polska mentalność (ciągłe narzekanie, pesymizm, wszechobecna
zawiść), jak i klimat. W pierwszej kolejności wyjechałem do Indonezji, gdzie mieszkało
wielu moich znajomych, którzy odeszli z korporacji i postanowili wieść inne życie.
Azjatycka kultura niezbyt przypadła mi do gustu, więc kolejnym kierunkiem była
Kostaryka – cudowne miejsce pod każdym względem. Miała ona jednak jeden minus –
odległość. Cała podróż z Polski zajmowała ponad dobę. Na przyjazd rodziny czy znajomych
trudno było liczyć. Z czasem brakowało mi kontaktu z nimi.

Razem z żoną stwierdziliśmy, że przez cieplejsze miesiące będziemy mieszkać w Polsce,


w mieście, z którego pochodzimy. Ostatecznie tam byli nasi bliscy. Wyjeżdżać będziemy
wyłącznie na zimę.

Aby zrealizować plan, postanowiliśmy wybudować dom. Nie chcieliśmy kupować niczego
gotowego, lecz wybudować dokładnie to, co sobie wymyślimy. Żadnych kompromisów,
ostatecznie stać nas na to. Poza tym budujemy dom, w którym zapewne będziemy
mieszkać minimum kolejne 20 lat. Wydatki się nie liczyły. Zdrowy rozsądek blokował
pewne rzeczy, ale w ostatecznym rozrachunku przegięliśmy. Nie tu jednak leżał problem.
Oboje wiedzieliśmy, że życie w Polsce nam nie odpowiada. Budowa domu miała zmienić
nasze podejście, mentalność. Tak to jednak nie działa. Mając świetny dom, docenialiśmy
go zazwyczaj przez dwa tygodnie po powrocie z wakacji. Później był on czymś zwyczajnym,
a my czuliśmy, że Polska to nie to miejsce i szukamy dalej. Ostatecznie w domu, w który
włożyliśmy mnóstwo pracy, serca i pieniędzy, mieszkaliśmy około 1,5 roku, po czym
wylądowaliśmy na Majorce, która od 6 lat jest moim domem.

Postanowiłem napisać o tym, jednak nie traktuję tego jako błąd, lecz lekcję.
str. 139
Z jednej strony dom ostatecznie udało się sprzedać w cenie znacznie poniżej tego, co
w niego włożyliśmy. Problemem była oczywiście lokalizacja. Najważniejsze przesłanie jest
jednak takie – nie myślcie, że inwestycja w dom czy jakąkolwiek nieruchomość przywiąże
Was do miejsca. Wiele osób, które dorobiły się na emigracji w Norwegii czy Wielkiej
Brytanii, zamierza wracać do Polski z myślą kupienia domu czy mieszkania. Nie róbcie
tego. Przynajmniej nie od razu. Wynajmijcie sobie coś na kilka miesięcy i zobaczcie, czy
się odnajdziecie. Jeżeli miejsce, do którego wrócicie to właśnie to – super. Jeżeli jednak
popełnicie ten sam błąd, co ja, i poprzez dom będziecie chcieli związać się z miejscem,
myślę, że będziecie tego później żałować. Gdybym musiał wybierać (na szczęście nie
muszę) mieszkanie w dwóch pokojach na Majorce czy w idealnym domu w Polsce, bez
wahania wybrałbym Majorkę.

15. Przyjmowanie poglądów zbieżnych z naszymi. Odrzucanie


przeciwnych

Nasza wiedza czy charakter determinują podejście do inwestycji. Wiedzę rozwijamy


przez czytanie książek, artykułów czy oglądanie różnych wywiadów. Charakter z kolei
kształtują nasze zwycięstwa i porażki inwestycyjne. Każdy z nas jest pod tym względem
inny. Jest jednak pewna rzecz, która nas łączy. Mianowicie dużo chętniej czytamy artykuły
czy oglądamy wywiady, które potwierdzają nasz punkt widzenia na daną sytuację. Tym
samym częściej przyjmujemy treści potwierdzające nasze poglądy jako jedyne prawdziwe,
jednocześnie zmniejszając wagę teorii i poglądów sprzecznych z naszymi. Pamiętajcie
o tym. Jeżeli oglądając dany wywiad, widzicie, że druga strona prezentuje odmienny
w stosunku do Waszego punktu widzenia, słuchajcie jego argumentów ze wzmożoną
uwagą, bo umysł podświadomie będzie je wypierać. Być może jest to ostatnia szansa na
zrewidowanie punktu widzenia, nim negatywnie przełoży się to na Wasz portfel. Niech to
trochę psychologiczne, trochę filozoficzne stwierdzenie podsumuje popełniane przeze
mnie błędy. Gdy wiemy, jak funkcjonuje nasz umysł, być może trochę łatwiej będzie nam
ustrzec się błędów w przyszłości.

str. 140
str. 141
str. 142
III Przemyślenia
naszych Czytelników
W tym dziale oddaję głos Czytelnikom mojego bloga. Na początku zamieszczone zostały
teksty osób, które bardzo często komentują moje artykuły na independenttrader.pl,
wykazując się przy tym sporą wiedzą. Jestem wdzięczny, że ta grupa zdecydowała się
podzielić swoimi refleksjami na temat popełnianych błędów oraz specyfiki dzisiejszych
rynków finansowych.

Z kolei w dalszej części zamieszczam wybrane komentarze z dyskusji pod artykułami.


Nie napiszę, że wybrałem najciekawsze, ponieważ taka selekcja jest niemożliwa, kiedy
codziennie na blogu pojawia się 50 nowych postów.

Zaznaczam, że nie ze wszystkimi poniższymi komentarzami się zgadzam. W życiu nie


chodzi jednak o to, by ciągle się z każdym zgadzać. Czasem wręcz trzeba się posprzeczać,
bo wartościowe dyskusje przynoszą ciekawe wnioski.

Niektóre komentarze zostały uproszczone w taki sposób, aby były zrozumiałe dla większej
grupy odbiorców. Zmieniony został wyłącznie język. Przekaz pozostał bez zmian.

1. Błędy i przemyślenia

Unikaj tłoku

Jedną z podstawowych zasad, które stosuję w inwestycjach, jest unikanie tłoku. Moją
przygodę z giełdą zacząłem w 2000 roku, natomiast zaznaczam, że opowiadam wszystko
z punktu widzenia inwestora mieszkającego w Niemczech. Wtedy rynek akcji wciągnął
szeroką rzeszę ludzi, niemających wcześniej żadnego doświadczenia. Odpowiedzialnością,
jeśli można o takiej mówić wśród dorosłych ludzi (śmiech), można częściowo obarczyć
rząd i media. Były to lata prywatyzacji dużych spółek, takich jak np. Deutsche Telekom.
Kapitalizacja tej spółki mierzona w miliardach marek była niebagatelna.

Cena pierwszej emisji wynosiła wtedy 14,57 euro, a drugiej, w 1999 roku, 39,50 euro.
Inwestorzy, zachęceni zyskiem z pierwszej emisji, rzucili się na drugą. Niestety, papier po
osiągnięciu rekordowej ceny 100 euro w roku 2000, ostro zanurkował. W trakcie krachu
spółka straciła niemal 90%. Po bessie 2000‒2003, zainteresowanie Deutsche Telekom już
nigdy nie było takie, jak pod koniec XX wieku. Od tamtej pory cena waha się wokół 14 euro.
Jedyną zaletą jest kilkuprocentowa dywidenda. Osobiście nigdy nie posiadałem Deutsche
str. 143
Telekom, ale pamiętam z tamtych czasów, że najwięcej zakupów poczyniono właśnie na
górce cenowej. Ludzie naprawdę dużo stracili.

Jeszcze większa mania ogarnęła inwestorów na rynku technologicznym. W Niemczech


bardzo popularny był wtedy tzw. Neuer Markt, gdzie notowane były spółki nowe, często
niewykazujące zysków, za to posiadające rzekomo cudowne perspektywy. Tak, wtedy
ewentualne perspektywy były ważniejsze od fundamentów. Grałem wtedy na tych akcjach,
raz z zyskiem, niekiedy ze stratą. Oczywiście dużą nauką był krach z przełomu roku 2000
i 2001.

Giełdy nie były jeszcze tak rozwinięte jak dzisiaj. Pamiętam, że gdy próbowałem sprzedać
akcje MWG Biotech, której kurs sięgał 220 euro, moja oferta na giełdzie we Frankfurcie
poszła dopiero po 185 euro. Silniejsi mieli lepsze dojścia i pozbywali się papieru na górce.

Jaka płynie z tego nauka? Jeśli handlujemy na ciasnym rynku, a jest nim aktualnie np.
rynek spółek wydobywających metale szlachetne, należy stopniowo badać popyt. Jeżeli
posiadamy pakiet akcji, których wycena poszła znacząco do góry, możemy próbnie
odsprzedać część papieru celem zbadania popytu.

Załóżmy fantastyczny scenariusz wzrostu wyceny spółek wydobywczych o np. 7 000%.


Może to być pułap, powyżej którego, mimo wyceny giełdowej i obrotów na tym poziomie
cenowym, nie będzie łatwo sprzedać akcje. Dlatego rynek zbytu należy badać wcześniej.
Przy pierwszych oznakach ciasnego rynku należy się ewakuować.

Zdarzyło mi się popełnić również inny błąd: w roku 2000 bylem w posiadaniu akcji spółki
Amazon. W fazie krachu ogarnął mnie strach i odrzuciłem ten papier. Reszty chyba nikomu
nie trzeba tłumaczyć, zważywszy na to, jaka jest dzisiejsza wycena spółki. Podobno żal
i ból z powodu niewykorzystanych okazji są większe niż po zaliczeniu strat. Coś w tym jest.

Wniosek: czasem warto postawić drobne pieniądze na start-up, nowe technologie, jeśli
te znajdują się w powijakach i być bardzo cierpliwym. Osiągniecie np. 20-krotnego zysku,
nawet po dwudziestu latach, ma sens.

Wracając do pierwszej myśli tego tekstu, mówiąc o unikaniu tłoku, miałem na myśli rynki,
w które inwestuje tzw. ulica. Aktywa te są zazwyczaj przewartościowane. Moim zdaniem
wystarczy stosować trzy kryteria, żeby odnieść sukces:

- kupować aktywa po niskiej cenie, niedowartościowane,


- kupować aktywa, którymi nikt się nie interesuje,
- kierować się intuicją na dwa sposoby: pesymistyczny i optymistyczny.

str. 144
Pesymistycznie – kupujemy aktywa spełniające pierwsze dwa warunki i wewnętrznie
mamy odczucie beznadziejności dla tego zakupu, nie widzimy szans, boimy się, jeszcze
lepiej, gdy się nim niemal brzydzimy.

Optymistycznie – wierzymy w daną inwestycję i wnosimy duży pakiet cierpliwości na


bardzo długi, jeśli to konieczne, horyzont czasowy. Gdy nasze aktywa tanieją, mamy
odwagę, żeby dokupić.

Z mojego doświadczenia wynika pewna powtarzająca się prawidłowość: metoda


pesymistyczna szybciej przynosi zyski (%). Stąd może zabobonne powiedzenie słyszane
przy zawieraniu transakcji w dawniejszych czasach: „niech stracę”.

Moim zdaniem giełda nie jest do końca nauką oparta na studiowaniu liczb. Widzę tutaj
też odcień metafizyczny, losowy, intuicyjny. Dlatego podstawową zasadą powinna być
skromność, tym bardziej gdy udało nam się zebrać duże zyski.

Autor: Freeman

Bank centralny jako akcjonariusz na giełdzie

Bank centralny jako udziałowiec (choćby i pośredni) jest ogromnym problemem, ponieważ
dysponuje przygniatającą płynnością (może utrzymać dowolną pozycję i nie da się
go wykupić na zasadach formalnych walutą, choćby jego reprezentant podejmował
decyzje głupie, a nawet nie podejmował żadnych). Dodatkowo banku centralnego nie
da się jak normalnego akcjonariusza wykonującego uprawnienia pozwać za decyzje,
bo ma immunitet, sprawując władzę zarówno administracyjną, jak i wykonawczą.
A dla pewnych rodzajów przedsiębiorstw (banków) jest jeszcze organem kontrolnym
i arbitrem rozstrzygania sporów (nadzór komisaryczny nad finansami w danej jurysdykcji).
Wpuszczenie na rynek takiej instytucji z nielimitowanym stanem waluty sprawia, że
przestajemy używać tej waluty, a co za tym idzie – również akcji.

W warunkach przejmowania udziałów w spółkach przez bank centralny zaczynają się


tworzyć struktury feudalne. Powraca na przykład zasada „wasal mojego wasala nie jest
moim wasalem”, co oznacza, że może i firma jest zarejestrowana w konkretnej jurysdykcji,
ale nie oznacza, że ktokolwiek wewnątrz przejmuje się prawami tej jurysdykcji, gdyż nie
jest jej bezpośrednim poddanym. Jest poddanym swojego szefa i od wykonywania poleceń
zależy jego fortuna.

To jest właśnie konsekwencja wpuszczenia banku centralnego na giełdę – zwykli


pracownicy nie mają żadnych praw, ponieważ nie są już obywatelami. Są w takim systemie
str. 145
poddanymi poddanych. Poza tym wszystko działa normalnie, tyle że swój aport trzymasz
w garści, jest Twój i ponosisz konsekwencje błędnych alokacji, więc zazwyczaj nie ma
żadnych inwestycji.

Cofnę się jednak trochę, bo pytanie od zespołu Independent Trader w moim kierunku
brzmiało: „Jak zmieniła się giełda?”. Już wyjaśniam – kiedyś kupując akcje, mogłem
mieć coś do powiedzenia w przedsiębiorstwie i zająć tam właściwe stanowisko. Gdybym
podejmował decyzje głupie, to akcje by taniały, a mnie by ktoś wykupił i wykopał, zaś
gdybym podejmował przeciętne, to bym się utrzymywał na powierzchni, natomiast
podejmując dobre powoli rozszerzałbym wpływy, dokupując akcji własnego
przedsiębiorstwa (albo brałbym je z należnych dla stanowiska opcji). Racjonalnie więc
zaproponowałem takie rozwiązanie, że kupię akcje przedsiębiorstwa, dla którego
pracowałem pod kątem badań i rozwoju. Nie były one jednak dla mnie dostępne, ponieważ
kupujący (międzynarodowy koncern) miał zasilanie bezpośrednio z dodruku i zwyczajnie
by mnie przelicytował, bo siedzi w nim z różnych stron kilka banków centralnych, dzielnie
wspierając marnotrawstwo. Wykupili firmę i wstrzymali wprowadzanie innowacji, aby
postęp technologiczny jeszcze sobie poczekał i rynku nie psuł. Czyli bank centralny
zwiększył zmienność (ale wyłącznie w jednym kierunku – na północ) narzędziem do
stabilizacji (przetrzymywania akcji na zadanym poziomie), redukując tym samym podaż
nie tylko przyszłą (technologii na rynek), ale i już wykonaną (bo gotowe linie produkcyjne
poszły do lodówki, zaś część pracującego wyposażenia rozsprzedano).

Nie mogę więc mieć wpływu kapitałem poprzez akcje i giełdę na przedsiębiorstwo – to
punkt pierwszy. Drugi – kiedy ostatnio widzieliście, aby akcje płaciły odsetki dywidendą,
a nie ze sprzedaży obligacji? Rzuca to podejrzenie, że większość spółek jest niczym gorący
kartofel, przerzucana z ręki do ręki. Brakuje natomiast przedsiębiorstw, które wyglądają na
stabilne firmy dostarczające potrzebnych dóbr i usług i takich, które w wyniku stabilnego
akcjonariatu mają stałe i przytomne kierownictwo niezagrożone polityką rynku, na którym
sobie dobrze radzą.

Oczywiście rozumiem, że traderzy sobie mogą na tym to i owo zarobić, ale to przedsiębiorcy
dostarczają na ten rynek zmienności i gdy zaczynają się zwijać z rynku, to pozostają na
nim hazardziści i bank centralny – wszystkim będzie oczywiście rosło, tylko że złoto mamy
już na poziomie 1 400 USD, więc i w sklepie nie za dużo będzie można kupić z tego, co
kupić by się chciało, za to będą produkty, których kupić nie chcemy – one akurat wypełnią
magazyny po sufit.

Z drugiej strony są drobni ciułacze. Tzw. plankton zapewniający kapitalizację giełd. Chętnie
bym się do tego planktonu zaliczył, nie będąc zainteresowanym akcjami uprawniającymi
do walnego, a jedynie ekspozycją przedsiębiorstwa na kapitał z rynku, aby realizować
światłe plany podboju tegoż. Bo przecież dysponuję jakimiś nadwyżkami papieru
str. 146
generowanymi z przedsiębiorstw, w których mam wbite pazury. Przyjmijmy, że każdemu
zostaje coś z zarobków, czyli że wydaje mniej niż zarabia (dzisiaj to brzmi jak dowcip).
Ale trzymanie gotówki w dużych ilościach może i jest do pewnego stopnia przydatne,
ale po pierwsze inflacja, a po drugie od czasu do czasu wymieniają papierki na nowsze
(jak dla mnie za często), utrudniają ich wymienianie, a nawet są upierdliwi przy wpłatach
i wypłatach gotówki, pragnąc zachować kontrolę polityczną nad transakcjami (i upaść jak
ZSRR).

Pójdźmy ścieżką rozumowania po ryzykach – obligacje przy ujemnych lub nieadekwatnych


do inflacji stopach procentowych to żarty. Fundusze tezauryzacyjne – mają opłaty wejścia
i wyjścia, więc mimo wzrostów wychodzi się z nich ze stratą, dlatego też z nich wyszedłem
(i przekierowałem kapitał w stronę złota). Oczywiście można aktywnie grać na giełdzie,
ale żeby uzyskać zwroty proporcjonalne do moich dochodów, musiałbym skutecznie
zarządzać portfelem na poziomie 7 mln USD – przypadkiem nie mam takiej płynności,
czyli jako przedsiębiorca mam wyśrubowane, wyspecjalizowane zwroty z małego kapitału
ujętego w środkach produkcji na ryzyku ostrym jak brzytwa. A to dlatego, że nie mogę
kupić akcji płacących dywidendy ani nawet długoterminowo łagodnie prowzrostowych.
Po prostu firmy płacące dywidendę nie są rzucane na rynek akcji, a kiedyś go dominowały
– są dziś zbyt rzadkie i funkcjonują wyłącznie w obrocie towarzyskim (pomińmy nieliczne
przykłady dywidendowych spółek, jak np. Gazprom). Przedsiębiorstw dostarczających
niskiej i średniej zmienności nie ma na giełdach – są one nazbyt ryzykowne w otoczeniu
najpierw dużych banków, potem banków zbyt dużych, a obecnie centralnych. Mało tego
– takie przedsiębiorstwa są na rynku poddane wymuszeniom rozbójniczym i przejęciom.
Są aż tak cenne, że grupy przestępcze o nie wojują (i zapewniają im ochronę). W Polsce
czytelnicy bardziej skojarzą to z sitwami urzędasów, ale to jest taki grzeczny wstęp do tego,
jak wygląda rynek, gdzie nie można wejść na lokalną giełdę, bo organ kontrolny giełdy
podniósłby raban, że takie wzrosty to manipulacja – tak wysoką wycenę ma dywidenda,
renta z kapitału.

Skoro więc nie można tego sobie kupić, to trzeba wystrugać. Pozostaje więc tworzenie
przedsiębiorstw i operowanie nimi. W konsekwencji trzeba pełnić dla nich funkcje
notarialne, rozliczeniowe, negocjacyjne, być platformą rozgaworów i przygotowywać dla
nich plany i strategie. Wychodzi na to, że założenie firmy to jedyna alternatywa upychania
nadwyżek poza metalami tak, aby w ogóle to pracowało z jakimiś sensownymi poziomami
zwrotów, których w konsekwencji nie trzeba wyceniać w walucie.

Na podstawie tekstu użytkownika 3r3. Zainteresowani mogą znaleźć pełny tekst na


blogu zarobmy.se

str. 147
Kilka grzechów głównych

Poniżej wypisałem kilka błędów, jakie zdarzało mi się popełniać przy okazji inwestycji czy
też spekulacji na walutach. Dodałem też spostrzeżenia oparte na moich doświadczeniach.

a) Wysoki udział prowizji

W inwestowaniu w waluty poprzez kantor internetowy najgorsze jest częste


zmienianie pozycji, bo spread często wynosi 1% przy zakupie i 1% przy sprzedaży,
czyli ok. 2%. Dobrze jest zatem wchodzić w pozycje, w przypadku których szacowany
stosunek zysku do ryzyka wynosi 3:1 (tzw. risk reward ratio). Trzymając się tych
proporcji, załóżmy, że raz wypracowujemy zysk 6%, a innym razem 2% straty
(za samo wejście i wyjście z pozycji). Przykładowo 6% dla USDPLN to ok. 23 gr,
dlatego otwarcie pozycji w kantorze powinno być skalkulowane jako rzadki ruch –
przykładowo kilka razy w roku.

Wystarczy rozpatrzyć taki przypadek dla USD/PLN. Pierwsze zajęcie pozycji: koszt wejścia
i wyjścia to 2%, zatem ok. 7 gr, a zysk 23 gr – czyli na czysto 16 groszy. Drugie zajęcie
pozycji: na starcie tracimy 7 groszy. I jeśli się pomylimy z ruchem USD/PLN, to będziemy
już tylko 9 gr do przodu i to przy założeniu, że nie poniesiemy straty, tylko uda się nam
zamknąć pozycje w pobliżu kursu otwarcia! Dlatego tak ważny jest stosunek co najmniej
3:1 dla zysku do potencjalnej straty i ostrożne dobieranie momentów do wejścia

Źródło: stooq.pl

str. 148
b) Pozornie niedowartościowane spółki

Ciekawy przykład to spółka Halcon Resources Corp (HK). Nie nadążała ona pierwotnie
za wyceną surowca, który wydobywa (ropa), a dane finansowe wstępnie sugerowały, że
może być niedowartościowana. Była to jednak pułapka, bo spółka posiadała zbyt wysokie
zadłużenie.

Bardzo trudno jest wykryć niedowartościowaną spółkę, zwłaszcza gdy trwa hossa, dlatego
jeśli ktoś nie robi mocnej analizy spółki, to lepiej wybierać te spółki, których wyceny
poruszają się w takt ruchów wyceny produkowanego przez nie surowca. Co ciekawe,
spółki, których zadłużenie długoterminowe w stosunku do sumy aktywów przekracza
100%, bardzo rzadko się z tego podnoszą. Już samo zadłużenie powyżej 60% powinno być
mocnym sygnałem alarmowym.

Źródło: stooq.pl

Na powyższym wykresie na pomarańczowo zaznaczona została cena ropy, a na niebiesko


– wspomniana spółka.

str. 149
Źródło: investing.com

c) Overtrading – zbyt częste zmienianie pozycji i związane z tym zbyt częste zaglądanie na
wykres

Występuje, gdy nie jesteśmy pewni kierunku, w jakim pójdzie rynek, i przez to co chwilę
zmieniamy pozycje, bo trochę wybije w górę, a potem znowu w dół i znowu w górę. Zdarza
się, że takie ruchy przełamują lokalne opory i wsparcia i bujają dalej. Dlatego nierzadko
taniej wychodzi ustawić stop loss, który zostanie wybity, i wejść dopiero gdy rynek się
wyklaruje, niż otwierać i zamykać pozycje, robiąc sumarycznie większą stratę. Bardzo
pomocne bywa również zerknięcie na ruchy podobnych aktywów, aby mieć rozeznanie
na rynku. Przykład: trzeci tydzień czerwca 2019 był naznaczony stagnacją dla SP500, ale
gdyby równocześnie zerknąć na ruchy DAX-a i FTSE (na wykresie jako DY.F i X.F), można
zakładać, że lepiej shortować SP500, licząc na co najmniej małą korektę.

str. 150
Źródło: stooq.pl

d) „Efekt boga”

Występuje, gdy wszystko idzie dobrze i wygląda na to, że znam rynek jak własną kieszeń,
ale czasami trafiają się zjawiska, które przeczą temu, co dotychczas działało. Przykładowo,
między październikiem 2018 roku, a czerwcem 2019 obligacje (kolor niebieski-ETF na
obligacje USA) drożały, mimo że przez pierwszą połowę 2019 roku drożały także akcje.

Źródło: stooq.pl

str. 151
Wydaje się to dziwne, ale podobnie było w 2000 i 2007 roku. Widać, że spory kapitał boi się
ryzyka i ucieka w aktywa safe haven (czyli najbezpieczniejsze, w tym obligacje).

e) Brak analizy rynku i skupienie się na AT konkretnych aktywów (które zamierza się kupić)

Jest to bardzo złudne, bo nie widać całokształtu rynku. Gdybyśmy chcieli zająć pozycję
na WIG, dobrze jest zerknąć, jak sobie radzą sąsiednie giełdy – przykładowo niemiecka,
czeska i węgierska. Jeśli dla wszystkich będzie analogiczne AT, tzn. wykres dla wszystkich
giełd będzie wyglądał pozytywnie lub negatywnie, to wówczas wzrasta szansa na dobre
określenie kierunku rynku. Bardzo rzadko się zdarza, żeby jeden rynek w dłuższym terminie
zachowywał się inaczej niż rynki sąsiednie.

Źródło: stooq.pl

f) Polowanie na wyższy zysk

Przykładami mogą być spółki Ciech czy LWB (wykres na kolejnej stronie). Nie warto ścigać
wyższego zysku, bo w danym dniu któraś spółka lepiej sobie radzi. Lepiej wybrać spółkę
pod względem fundamentów finansowych i wymienić ją w portfolio dopiero po pewnym
czasie, jeśli nie rośnie.

str. 152
Źródło: stooq.pl

g) Wielkość rynku

Czasami zdarzy się tak, że analiza techniczna sugeruje coś przeciwnego dla S&P 500 i DAX-a,
czyli dwóch aktywów, które zazwyczaj zachowują się podobnie. Albo dla odmiany, analiza
techniczna sugeruje to samo dla złota i dolara, czyli aktywów przeciwnie skorelowanych.
W takim wypadku bardzo często „rację” ma rynek o większej kapitalizacji – czyli w takim
wypadku S&P 500 i dolar. Przykładowo koniec marca 2019:

Źródło: stooq.pl

str. 153
h) Flash crash na parach walutowych

Flash crash odnosi się do nagłego, silnego ruchu na wybranej walucie. Najsłynniejszy
przykład to zerwanie pegu EUR z CHF przez Szwajcarski Bank Centralny z 15 stycznia
2015 roku, ale od czasu do czasu zjawisko flash crash trafia się też na innych walutach.
Przykładowo, na początku stycznia 2019 na jenie (mocne wybicie w górę - pierwszy
wykres) i chwilę później na dolarze kanadyjskim (mocne wybicie w górę - drugi wykres).

Źródło: stooq.pl

Źródło: stooq.pl

str. 154
W obu tych przypadkach powodem były decyzje banków centralnych (japońskiego
i kanadyjskiego) i w obu przypadkach niosły one za sobą zmianę trendu dla tych
walut. Trudno się przed tym zabezpieczyć. Oprócz odpowiedniego stop lossa i konta
brokerskiego bez debetu, warto mieć też na względzie, aby nie stawiać dużej części kapitału
na jedną parę walutową właśnie z powodu ryzyka flash crash.

i) Kupowanie opcji call/put na forexie

Są bardzo drogie i gwałtownie wpływają na nasz rachunek. Bardzo często potrafią go


wyzerować w jeden dzień.

Autor: Dante

Wnioski po latach spędzonych na giełdzie

Wychowałem się w domu, gdzie rodzice spuścili na giełdzie połowę swoich oszczędności.
Jak każdy młody chłopak wychowany na Disneyu, myślałem, że to mnie przypadnie ten
zaszczyt odkrycia Świętego Graala giełdy, że przyniosę na stół niezniszczalną analizę,
która pozwoli mi i moim bliskim żyć lekko i przyjemnie. Wydaje mi się, że ja i moja rodzina
nie różniliśmy się zupełnie niczym od innych rodzin grających na giełdzie, tzn. rynek ma
dla każdego tę samą obietnicę bogactwa bez pracy. Przedstawiam Państwu przemyślenia,
które są owocem 15 lat gapienia się na słupki, oglądania zarówno dramatów, jak i euforii,
obserwowania ruchów pod wpływem newsów, a także dynamicznych zwrotów akcji,
które mogą szybko pogrążyć portfel. Większość z Państwa prawdopodobnie zna już
podstawowe zasady typu: „Gra się na początku tylko za małą część portfela, która nie
jest w stanie zmniejszyć statusu życia w razie porażki” czy „Nie wrzuca się wszystkiego
na jedną pozycję”. Nie chcę powtarzać tych złotych zasad, które są dobre i ciągle trzeba
o nich pamiętać, postaram się podać tylko kilka przemyśleń, które mogłyby je uzupełnić:

1. Na ogół rynek nie śpi, sytuacja wygląda tak, że za każdym razem, jak otwierasz
w kapciach wykres z domowego panelu kontroli świata :), to na każdego Ciebie przypada
setki traderów lepiej przygotowanych, a na nich przypadają setki traderów z banków
jeszcze lepiej przygotowanych, a między nimi poruszają się jak lwy, wielcy spekulanci, czy
to prywatni jak Soros, czy to instytucje-molochy, jak fundusze Black Rock. Myślenie, że
łatwo się przechytrzy rynek, jest bądź co bądź dosyć naiwne.

2. Uświadom sobie, że widzisz aktualną cenę, tymczasem tuż pod nią i tuż nad nią, są setki,
tysiące, jeśli nie miliony zleceń oczekujących.

str. 155
3. Najlepiej gra się bez chciwości, mając w dupie rynek i pieniądze, niejako widząc tylko
prawdopodobne konsekwencje wydarzeń, bez napalania się na zyski.

4. Kolor zajadły zielony na czarnym tle, pobudza chciwość i wznieca nerwowość. Warto na
dzień dobry zmienić sobie kolorystykę wykresów.

5. Wbrew pozorom forex czy rynek akcji to miejsca racjonalnej wymiany, niestety mające
tak krzykliwą otoczkę, że pożera ona początkujących. Oferty brokera są krzykliwe, newsy
są krzykliwe, wszystko krzyczy: musisz wejść tu i teraz! Wydaje mi się, że kluczem do
zrozumienia rynku jest uświadomienie sobie jego realności, która stoi za fasadą wykresów.

6. Jeżeli chodzi o forex, to tak samo ważne jest wiedzieć, kiedy wyjść, jak wiedzieć, kiedy
wejść. Samo wejście, bez zarysów strategii wyjścia, nie ma sensu.

7. Za formacjami analizy technicznej kryją się sensowne postulaty dotyczące zatargu


kupujących i sprzedających. Może nie warto się tym hipnotyzować absolutnie w każdej
sytuacji, ale warto znać przynajmniej podstawy.

8. Jeżeli jest jakieś wydarzenie ekonomiczne lub geopolityczne w kalendarzu i nie wiesz,
co się stanie, to przynajmniej wiesz, że coś się stanie i o której godzinie. Zamiast zajmować
niepewną pozycję przed newsem, licząc na duży ruch ceny, lepiej zająć pewną pozycję po
znajomości newsa (i już po pierwszej reakcji rynku), wejść na korekcie i skasować trochę
mniej.

9. Trzeba znać fundamentalnie aktywa, na których się gra, żeby swobodnie się na
nich czuć. Jeżeli wiemy, że w danym kraju wydobycie czegoś kosztuje X, to bardzo
mało prawdopodobne, że cena zbliży się do poziomu opłacalności. To daje pewność
w wystawianiu pozycji, np. wiesz, że cena nigdy nie dojdzie do danego poziomu.
Podsumowując, trzeba poświęcić czas i dobrze prześwietlić rynek.

10. Jeżeli jest wydarzenie, do którego się szykujesz, to możesz sprawdzić na wykresach
historycznych, o ile ruszyło ono notowaniami przy poprzedniej okazji. Kiedy wypadnie
news, to szybko podzielisz sobie to mniej więcej w głowie proporcjonalnie do newsa –
i mniej więcej spodziewaj się podobnego ruchu. Oczywiście to tylko zasada pozwalająca
z gracją zamknąć pozycję w gorącej sytuacji, kiedy cena się jeszcze nie wyklarowała. To
coś jak próba racjonalizacji dla nas, aby łatwiej podjąć decyzję o zamknięciu pozycji, to nie
musi mieć nic wspólnego z tą aktualną sytuacją.

11. Trzeba czytać, Przyjaciele, czytać i trenować, każdy ma inny temperament i charakter,
ale ja np. uważam, że aktywne poszukiwanie rynku tworzy niepotrzebne podciśnienie
chciwości, coś jak w tej zasadzie, że łucznik strzelający z łuku do celu dla zysku widzi cel
str. 156
podwójnie. Tymczasem co kilka dni jest jakiś dramat na świecie, sytuacja czy nietypowa
okazja, którą rynek sam podrzuca.

Autor: polish_wealth

2. Komentarze

Powyżej zamieściłem teksty, które grono wiernych Czytelników podesłało


z myślą o początkujących inwestorach. Z kolei poniżej publikuję wspomniane wcześniej
komentarze z bloga.

Grupy interesu ustalają zasady gry

Pewien znany profesor ekonomii powiedział niedawno podczas spotkania z pracownikami


swojej katedry: „Nie ma już czegoś takiego jak ekonomia kierująca się przewidywalnymi
zasadami, istnieje natomiast geoekonomia, tyle że jej zasady są z definicji trudne do
poznania dla śmiertelników”.

Jest w tym sporo prawdy. Kilka lat temu profesor Rybiński dowodził na swoim blogu,
że dni euro są policzone i w roku 2012, a najdalej w 2013 ze strefy euro nic nie zostanie.
Zasugerowałem mu wówczas delikatnie, że może się mylić. W swoich przewidywaniach
kierował się bowiem wiedzą o tym, jak chodzą poszczególne figury na szachownicy.
A ja wiem, że od czasu do czasu możliwy jest ruch całą szachownicą i wtedy figury
przesuwają się nie według znanych praw ekonomii, ale zgodnie z zamiarami tych, którzy
szachownicą ruszają. Tym ruchem w tym przypadku było sprowadzenie stóp procentowych
praktycznie do zera. Gdyby do tego nie doszło, profesor Rybiński miałby racje. Strefy euro
już by nie było.

Podobnie jest z cenami ropy, metali, złota itd. Dlatego znalezienie bloga, który przewidzi
na dłuższą metę, jak inwestować na złocie, surowcach, walutach jest prawie niemożliwe.
Autor bloga musiałby bowiem mieć dostęp do porozumień bądź rozbieżności pomiędzy
grupami interesów, które w przełomowych momentach te ceny kształtują. Są okresy,
gdy poszczególne rynki kierują się zasadami rynkowymi, ale są też okresy, kiedy rynki te
działają zupełnie inaczej i kierują się raczej geopolityką, czy jak kto woli: zmową różnych
grup interesów. Samo rozpoznanie, w którym okresie aktualnie jesteśmy, nie jest takie
proste, a co dopiero przewidzenie, co wymyślił kartel i w którą stronę to będzie zmierzać.

Autor: Passerby

str. 157
Po co bankom centralnym złoto?

Po co bankom centralnym złoto i to w jego barbarzyńsko reliktowej, metalowej postaci?


Złoto w postaci fizycznej jest ostatnią deską ratunku w fazie chaosu, kiedy normalne
polecenia służbowe przestają być wykonywane. Kiedy polski złoty stanie się tak pożądany
i tak akceptowany w Warszawie, jak dolar Zimbabwe w Harare albo suwerenny boliwar
w Caracas, złoto będzie gwarancją utrzymania się u władzy. Dzięki kruszcowi możliwe
będzie kupowanie posłuchu wśród rządzonych. Ten posłuch kupowany będzie bynajmniej
nie u wszystkich obywateli, bo jest ich za dużo, ale u osób, które wpływają na zachowania
społeczeństwa. To mogą być elektrycy skaczący przez płot, to mogą również być niebiescy
operatorzy pał, ewentualnie zieloni operatorzy karabinów szturmowych. W krańcowym
przypadku złoto popłynie do kieszeni załóg czołgów, transporterów opancerzonych oraz
zagranicznych specjalistów od walki w terenie zurbanizowanym.

I jeszcze słowo o kontroli: Większość z Was wykonuje jakieś czynności w zamian za


zapłatę. Czasami zapłata ta wypływa od firmy, dla której pracujecie, a czasami pochodzi
bezpośrednio od klientów. Wyobraźcie sobie, że Wasza zapłata przestaje być akceptowana
przez sklepy, w których kupujecie żywność. Efektem tego przestajecie wykonywać
polecenia służbowe albo przestajecie wystawiać rachunki i dostarczać klientom towary
i usługi. To jest bunt par excellence. W sytuacji buntu uwalniacie się od kontroli i przymusić
do utrzymania Was w kieracie można tylko jednym: złotem właśnie. A system też
konsumuje. Już Jaruzelski próbował zmusić naród do powrotu do pracy czołgami i średnio
mu się udało.

Istnieje grupa ludzi wyśmiewanych jako goldbugi, dla których złoto jest gwarancją
i zabezpieczeniem przeniesienia wartości w czasie. Goldbug zbiera złoto, aby nie stracić
efektów swojej wcześniejszej działalności, a system zbiera złoto jako gwarancję utrzymania
kontroli w ciężkich czasach. Bo złoto to wartość, własność i kontrola. To pieniądz po
prostu. Czyli władza. Nie bez powodu Draghi zareagował paniką na wieść, że znajdujący się
pod jego kontrolą zapas włoskiego złota, na czas kryzysu składowany w skarbcach banku
centralnego w Rzymie, ustawą ma przejść pod kontrolę Matteo Salviniego, czyli polityka
wybranego w jakichś demokratycznych podobno wyborach. To mniej więcej tak jakby
tokarz stwierdził, że przejmuje tokarkę firmy na własność, bo on ją swoją wcześniejszą
pracą sfinansował. To zamach na podstawy ustroju banksterskiego i to zwiększający
ryzyko, że banksterka nadchodzącego kryzysu nie przetrwa.

Wniosek: aby nie dopuścić do kryzysu, należy przejąć rezerwy złota banków zarówno
centralnych, jak i komercyjnych, zanim wybuchnie kryzys. Grab zagrabione, jak to klasyk
mawiał.

Autor: Gruby
str. 158
Obserwacje z rynku nieruchomości w Australii

Kiedy w 2015 roku przeprowadziłem się do Australii i zobaczyłem, jak ceny nieruchomości
są windowane na aukcjach w kosmos, to aż się przeraziłem. Mimo że ceny już wtedy były
horrendalnie wysokie, to w 2017 roku wzrosły jeszcze o kolejne 20%. Wtedy Chiny zakręciły
kurek z kasą, którą można było wywieźć z kraju, a to właśnie oni byli głównymi kupcami
nieruchomości w Australii. Dodatkowo śledztwo wewnątrz australijskiego systemu
bankowego wykazało, że jest on skorumpowany, a brokerzy podwyższają dochody
klientów, by sprzedać im hipoteki. Ewidentnie było widać, jak real estate lobby
wprowadzało ludzi w błąd, że ceny zawsze będą rosnąć. Nawet dawali wakacje na
Hawajach za darmo, jak się kupiło nieruchomość. Był taki hurraoptymizm, że jak
mówiłem, iż ceny za niedługo poszybują w dół, to się ze mnie śmiali. W odpowiedzi
słyszałem: „W Australii ceny nigdy nie poszły w dół”.

No nic, czekałem, czekałem i się doczekałem. Ceny lecą w dół, w niektórych dzielnicach
Sydney spadły już 30%, średnia 9% rok do roku. Rok temu tzw. clearance rate na aukcjach
wynosił 80% (czyli wysoki popyt na nieruchomości), teraz 35‒40% i to zawyżone. Strach
ogarnął populacje Sydney i Melbourne, gdzie ceny w ostatnich 6 latach się podwoiły.
Dodatkowo na rynku pojawi się 200 tys. nieruchomości w samych Sydney i Melbourne
w ciągu następnych dwóch lat, a chętnych jest coraz mniej. To o 60% więcej nowych
mieszkań niż wynosi średnia. Będzie się działo. Dodatkowo przez skandal bankowy coraz
trudniej dostać pożyczkę. Chińczycy są dodatkowo opodatkowani 10% jako zagraniczni
nabywcy. Poczekam 5‒10 lat i kupie za gotówkę o połowę tańsze mieszkanie.

I jeszcze jedno, wynajem jest tutaj śmiesznie tani w porównaniu do spłaty hipoteki przy
aktualnych cenach. Dla przykładu, mieszkanie, które wynajmuję, kosztuje 1,3 mln, spłata
kredytu z opłatami to 7‒8 tys. dolarów australijskich za miesiąc, gdzie wynajem kosztuje
mnie 3 250 dolarów, a mieszkanie jest w najlepszej dzielnicy z widokiem na Harbour Bridge
i operę, wszędzie blisko.

Autor: Mosman

Jak się obronić przed państwem i kryzysem?

Krwiopijne państwo może wszystko wprowadzić w jeden dzień: podatek od złota,


delegalizację złota czy podatek katastralny, który właściwie jest podatkiem
wywłaszczeniowym, jeśli jego wysokość będzie wynosić np. 2%. Glapiński może w nocy
podpisać dokument o dewaluacji złotówki o 90%, wariantów jest dużo. Już ok. 2 lata
temu PiS wprowadził rejestrację osób kupujących złoto. Niemiłą niespodzianką był fakt,
że gdy chciałem zakupić monetę kolekcjonerską w NBP, zażądano ode mnie dowodu
str. 159
osobistego – w celu rejestracji. Co to znaczy, po co chcą wiedzieć, u kogo znajduje się złoto?
Prawdopodobnie po to, że gdy państwo znajdzie się na dnie, to bez skrupułów okradnie
Cię ze wszystkiego, co masz. I czy będziesz miał nieruchomości, akcje, obligacje, złoto czy
ziemię, to znajdą sposób, jak Cię tego pozbawić.

W 1932 roku w USA wydano dekret, aby społeczeństwo oddało całe złoto za papierowe
dolary. Kto na to poszedł, został okradziony przez państwo. Inni wytransportowali
swoje złoto do Szwajcarii (tacy uchronili swoje majątki), jeszcze inni je pochowali. Jeżeli
nadejdzie kataklizm, stracą wszyscy, ale najmniej Ci, co mają złoto. Złoto kupuje się po to,
aby mieć spokojny sen.

Każdy ma swoje przemyślenia, jak zachować majątek, są na tym forum tacy, którzy
radzą gromadzić papierowe pieniądze, a potem, gdy zacznie lać się krew, łapać okazje
inwestycyjne. Wtedy słyszę dzwonek alarmowy w głowie i wracam jak zawsze do historii
mojej rodziny. Ta historia to pamięć o moim prapradziadku, który wyemigrował do USA
za chlebem, powrócił po 25 latach z masą pieniędzy, za które miał kupić gospodarstwo
rolne (wtedy dolary musiały być zamieniane na marki niemieckie). Nie zdążył kupić
gospodarstwa, bo hiperinflacja zjadła wszystkie pieniądze. Całe 25 lat tyrania na obczyźnie
poszło na marne. Do dziś pamiętam opowieści, jak prapradziadek płakał i palił tymi
pieniędzmi w piecu. Wszyscy na tym blogu myślą, że zdążą uciec, jak zacznie się krach.
Moim zdaniem uda się to nielicznym, a najmniej poszkodowani będą Ci, co mają złoto.
Ktoś napisał, i ja się z tym zgadzam, że złoto kupuje się, jak ma się już wszystko i na pewno
nie kosztem standardu życia, ale za nadwyżki. Nie po to, aby na nim super zarobić, ale po
to, aby przechować wartość majątku. Co z tego, że ono nie rośnie? Ono ma Cię uchronić
przed hiperinflacją. Może i na giełdach można zarobić miliony – super, ale pod warunkiem,
że zdążysz je wydać i kupić za nie prawdziwą wartość. Twierdzę, że uda się to nielicznym.

Autor: SOWA

Czemu inwestuję na GPW?

Uważam, że jednym ze sposobów zwiększenia dochodów inwestora jest zwiększenie


świadomości i informacji o kupowanych spółkach, a jest to cała otoczka polityczna,
dyplomatyczna, ekonomiczna itp.

Będąc inwestorem zagranicznym (np. na rynku USA), trudno zrozumieć, jak może odbić się
mianowanie np. Powella na amerykańskiej giełdzie – trzeba zdobyć nowe informacje. Albo
np. wiedzieć, w którym stanie jest prawo pracy i gdzie dana spółka ma główne siedziby.

Na GPW jest o tyle łatwiej, że my żyjemy tym światem. Są pewne rynkowe okazje, które ktoś
str. 160
siedzący w danym rynku dwa lata zaczyna dostrzegać. Np. niedawno kupiłem pakiecik za
50k PKN Orlen – nie dość, że spółka była przeze mnie wybierana z dna (81; 81,5), to jeszcze
wypłacili dywidendę 3 zł za akcję, którą to spółka odrobiła w jeden dzień. Na GPW w ciągu
3 lat inwestycji nie osiągnąłem jeszcze straty, a nawet ostatni rok był rekordowy (24%+).

Słucham się inwestorów (nie spekulantów), a inwestorzy zawsze podkreślają – im więcej


wiesz o spółce, tym mniejsze ryzyko, że Twoja inwestycja będzie nieprawidłowa. Jednym
słowem: inwestuj w wiedzę. Ja tylko na GPW mam taki poziom informacji, by z sukcesem
inwestować kapitał.

To podkreślał Graham i powtarza Buffet.

Dlatego wszystkich początkujących inwestorów, przestrzegam przed zabawą na innych


giełdach, bo to najprostsza droga, by zostać SPEKULANTEM (inwestujący bez głębszej
wiedzy, inwestujący, bo rośnie, albo bo spada) i utracić kapitał.

Autor: sage_slav

Dzieci jako lokata

Słyszę, że dzieci są problemem. Dość ciekawe stwierdzenie i powiedziałbym –


ryzykowne. Przy mojej trójce zaklasyfikowany zostałem do rzeszy mało rozsądnych osób
posiadających to dobro. Ciekawa teoria. Cóż, jak mówiła moja śp. Babcia, żal jajca ściska…

Dzieci są lokatą i nie jest to lokata tania – z tym jednym się zgadzam. Z drugiej strony stają
się motywacją do zdobywania wiedzy i pomnażania pieniędzy.

Tak się stało w moim przypadku. Każdy potrzebuje bodźców, które stymulują rozwój,
a te żywe i własne są naprawdę silne. Zauważyć należy również fakt, że ta „przeszkoda
życiowa” w ostatnim czasie bardzo mi pomaga. Lata odizolowania wynikające
z niezrozumienia „męża i taty” siedzącego nad książkami i analizującego jakieś dziwne
słupki minęły. Synowie na początku nieśmiało zaczęli się interesować analizą rynkową
i wyciągać pierwsze wnioski, obecnie zaczynają podejmować całkiem rozsądne decyzje,
już budując swój kapitał. Są całkiem pomocni. Gdzie więc leży problem? Wydaje się, że
podejście ludzi do życia można sklasyfikować w kilku ogólnych kategoriach. Można mieć
cel i do niego uparcie dążyć, doskonaląc dziedzinę, w której jesteśmy dobrzy (wtedy dzieci
nie są problemem) lub dynamicznie wspierać grupę narzekających. Jedno i drugie łączy to
samo – cel. W pierwszym przypadku jest to jego posiadanie i usilne dążenie do realizacji.
W drugim – jego brak i ciągłe usprawiedliwianie się z braku chęci choćby jego wyznaczenia.
Druga droga jest łatwiejsza i o wiele łatwiej jest znaleźć kolegów o tych samych poglądach.
str. 161
Każdy ma swoje, tylko jedno życie i sam decyduje, jak je przejdzie. Moim zdaniem
(i nie tylko moim) nastawienie psychiczne jest podstawą początku procesów zbliżających
człowieka do sukcesu (przekładają się one w sposób bezpośredni na czyny) lub destrukcji
(negatywne nastawienie i myśli niczego dobrego nie przyniosą). Wybór należy do każdego
z nas. Teraz pomyślałem, że jest jeszcze trzeci stan – błoga bezmyślność, czyli czoło myślą
nieskalane i wzrok wykazujący tęsknotę za mózgiem. Kilka takich osób poznałem, ale
zaklasyfikowałbym je raczej jako tych, którym nie pokazano właściwych dróg wyboru
(czynniki środowiskowe, rodzinne a rzadziej predyspozycje fizyczne).

Czy ucieczka z Polski coś zmieni? To zależy. Tak, spotęguje to, co poszczególne osoby
wykonywały do tej pory. Pracowici i trzeźwo myślący odniosą jeszcze większe sukcesy,
a narzekający będą jeszcze bardziej narzekać, dalej się pogrążając. Zresztą narzekającym
to bez różnicy, gdzie marudzą. Ważnym powodem do wyjazdu może być niestabilna
sytuacja polityczna (ochrona siebie i swojej rodziny przed zagrożeniami), system
podatkowy danego Państwa uniemożliwiający realizację celu oraz brak możliwości czy
też zyskowności prowadzonej działalności w obecnie zamieszkiwanym kraju. Kończę, bo
jakieś długie wyszło. Jeżeli kogoś znudziłem/obraziłem – przepraszam, jeżeli ktoś podziela
mój pogląd – bardzo się cieszę.

Autor: Paweł motocyklista

Świat bez gotówki

Całkowite wycofanie gotówki z obiegu rodzi skutki, których większość ludzi nie jest sobie
nawet w stanie wyobrazić. Przede wszystkim obywatele przestaną być posiadaczami
pieniędzy, a staną się jedynie ich „dysponentami”. Oznacza to, że pieniądze cały czas będą
w banku, będzie je można co najwyżej transferować z banku do banku, z konta na konto, ale
nigdy nie będą mogły one opuścić banku. Nie będzie można ich wypłacić, nawet nie będą
one istnieć w formie elektronicznej (ani żadnej innej) poza bankiem. Znacząco zwiększy
to np. możliwość kreacji pustego pieniądza, bo nie będzie możliwe masowe wypłacanie
pieniędzy z banków zwane runem na banki.

Możliwy jest też scenariusz odwrotny polegający na wprowadzeniu negatywnych


(ujemnych) stóp procentowych. Im dłużej pieniądze będą na koncie, tym mniej ich
będzie, pieniędzy będzie po prostu samoczynnie ubywać! Ludzie zmuszeni zostaną więc
do ciągłego wydawania, by nie tracić pieniędzy. Oszczędzanie straci wszelki sens, co
automatycznie sprawi, że na każdą większą rzecz trzeba będzie brać kredyt. Oczywiście
niemożliwe jest wprowadzenie tak drastycznej zmiany, jaką są negatywne stopy
procentowe, bez odpowiedniego uzasadnienia, ale i to da się zrobić. Uzasadnieniem będzie
argument o pobudzeniu konsumpcji i ratowaniu gospodarki.
str. 162
Równie ważną konsekwencją jest wyzbycie się anonimowości, jaką zapewnia gotówka.
Wszystkie transakcje będą rejestrowane, a bankierzy zyskają niemal nieograniczoną
wiedzę na temat społeczeństwa. Będzie o nas wiadomo wszystko: co kupujemy w aptece,
czy kupujemy jakieś niepoprawne politycznie książki, komu przekazujemy swoje datki itp.

Autor: mat_

Anonimowość – zanikający przywilej

Będąc dziś na zakupach w Bazylei, a ściślej mówiąc w Basler Kantonalbank, wysunąłem


następujące wnioski:

Kontrola nad obywatelem oraz walka z gotówką przybiera coraz bardziej na sile. Do
niedawna można było dokonywać tam zakupów za gotówkę na kwotę do 24 999 CHF bez
posiadania konta w owym banku z zachowaniem pełnej anonimowości. Dziś, dokonując
zakupów, musiałem się nagimnastykować. Reguła sprzedaży zmieniła się drastycznie!
Okazało się, że od jakiegoś już czasu dla klientów tego banku, którzy nie posiadają tam
konta/rachunku imiennego, zostały ograniczone limity gotówkowych zakupów tudzież
odsprzedaży do 4 999 CHF na transakcję. Limity transakcji gotówkowych zostały zatem
obniżone o 80%!

Na pocieszenie dodam, że Basler Kantonalbank jako jedyny respektuje sprzedaż metali


szlachetnych za gotówkę dla klientów, którzy nie posiadają tam konta (ważne dla
zachowania anonimowości). Żaden inny bank w Szwajcarii tego nie umożliwia – wymówką
jest rzekome zagrożenie związane z praniem brudnych pieniędzy.

Na złoto VAT-u nie ma, w przypadku srebra 7,7% VAT.

Fajnie być stałym klientem, który wciąż jeszcze może być anonimowy.

Autor: pc

Kiedy bankierzy krzyczą o bańce?

Dzieje się tak w dwóch przypadkach:

1. Jak im pieniądze uciekają bokiem (przypadek metali parę lat temu, krypto w 2017 roku,
po części także ETF-ów właśnie).

str. 163
Tu zresztą Polska pod rządami Morawieckiego bankstera wypada niekorzystnie, gadając
o zagrożeniach dla systemu bankowego ze strony krypto. Polska jako państwo ma niewielki
pożytek z globalnego systemu bankowego, a ogromne koszty (będąc dojną krową choćby
w sprawie kredytów frankowych, opcji walutowych itp.).

Dla krajów peryferyjnych/kolonialnych (takich jak Polska) alternatywny system


bankowy (czyli zarówno system chiński, jak i krypto) to korzyść. Niestety, Morawiecki,
jak mu banksterzy obiecali awans Polski z trzeciego do drugiego świata w zamian za
posłuszeństwo, broni owego systemu bankowego jak cnoty własnej córki. To człowiek,
którego ambicją jest właśnie status drugiego świata (Tuskowi wystarczało, że Polska jest
trzecim światem) – naród trochę zmądrzał, wiec oprócz kija teraz TRZEBA dać też MAŁĄ
marcheweczkę. Trochę się ich awansuje i już nie będą musieli tułać się po świecie za robotą
i grzebać na śmietnikach za jedzeniem, ale cały hi-tech nadal będzie w pierwszym świecie,
a my tylko będziemy dla nich pracować – może już nie na śmieciówkach, ale i nie za pensje,
jak w pierwszym świecie. Dlatego Morawiecki bredzi o elektrycznym samochodzie, gdzie
NIE MAMY szans konkurować z motoryzacyjnymi potęgami, a jednocześnie zwalcza krypto
(gdzie takie szanse mamy, bo mieliśmy naprawdę dobry start) oraz ignoruje drony czy
drukarki 3D. Dlatego kupuje gaz w USA, zamiast eksploatować własne łupki. Jego one
nie obchodzą i ma zakazane, a pewnie nawet i nie rozumie, że w tym przypadku mamy
szanse być w globalnej czołówce. Oczywiście ruch z trzeciego świata do drugiego to
awans, ale tak naprawdę ciągle jesteśmy kolonią, tylko właściciel się zmienił na trochę
cwańszego, który stosuje nieco sprytniejsze i mniej brutalne narzędzia.

2. Kiedy zdążyli ubrać indywidualnych w śmieci (śmieciowe akcje, śmieciowe apartamenty


itp.) i właściwe wszyscy to już widzą. Wtedy bankierzy nie tyle pozwalają bańce zmniejszyć
rozmiar, ile wręcz ją brutalnie przebijają – w końcu ceny trzeba zwalić, żeby zgolić tłum. To
był przypadek kryzysu 2008 – grali tak ostro, że aż mało systemu nie przewrócili (co chyba
niektórych z nich nieco wystraszyło), ale już zapomnieli i znowu igrają z ogniem.

Autor: piotr34

Czy obecny system upadnie?

W mojej opinii obecny system może trwać bez końca, ponieważ w tym niemal
doskonałym systemie opiekuńczym biedota dworcowa została usunięta z ulic (nie ma
tkanki do buntu, jak to kiedyś bywało). Zarabiamy na tyle, że mimo tych wszystkich
skandali, nikt nie wyszedł na ulicę obalać rządu, jedyna forma oporu ogranicza się do
pisania komentarzy antyestablishmentowych – zresztą zgodnie z celem CIA, by ludzie do
któregoś tam roku nie mówili do siebie, tylko pisali.

str. 164
Dodatkowo każdy żyje w pułapce „jak się wzbogacę, zabiorę publiczny głos”. Jest to
pułapka, gdyż tylko nieliczni reformatorzy się wzbogacą, a że będzie to ich kosztować
sporo sił, ostatecznie postradają ideały zmiany, gdyż będzie już im wygodnie w tym
systemie.

Dodatkowo Internet (np. Wykop) spowodował w ostatnich latach strach przed publicznym
wystąpieniem, bo od razu będzie się nagłośnionym na YouTube za radykalne poglądy.
Żyjemy sobie, przyglądając się temu, od dawna nie potrafiąc się zorganizować w żaden
sposób, dlatego od lat powtarzam, że tylko potężny kryzys/wojna będzie w stanie coś
przewrócić.

Kolejna prawda o tym jest taka, że my sobie na blogu Tradera21 po godzinach debatujemy,
a pozostałe 70% społeczeństwa haruje, by mieć na chleb. Te osoby nie mają czasu, by
zastanowić się nad tym, dlaczego ta harówka jest tak ciężka. (...)

Brauny i Korwiny będą dalej zdobywać po kilka procent głosów, banki będą dalej rządzić,
skupując coraz większe połacie gospodarki i próbując przejąć coraz większą kontrolę
poprzez opłaty od wody i inne wynalazki. A my tak jak 5 lat temu, tak również za 5 lat,
też nie zrobimy nic, żeby się zorganizować, bo nie cierpimy na tyle, żeby się zbuntować
wobec chociażby dodruku i dofinansowania upadających banków prywatnych i innych
podobnych wypaczeń.

Autor: polish_wealth

Scenariusz na kolejne lata

Według mnie scenariusz ekonomiczny na najbliższy czas jest w skrócie jak poniżej,
z punktu widzenia ekonomicznego chodziłoby o transfer majątku.

Faza 1:
- QE dla swoich, niskie stopy procentowe,
- przejmowanie aktywów głównie firm, które da się przejąć za dodruk/darmowy kredyt,
czyli transfer majątku za dodruk,
- kasa ulicy idzie w bańki, głównie nieruchomości.

Faza 2:
- ścisk deflacyjny,
- bankructwa, likwidacje, czyli transfer majątku, którego nie dało się przejąć w fazie 1,
- w tej fazie dojdzie też do bail-inów dla klasy średniej, wyższej, MIS,
- dla większych firm będą wypowiedzenia kredytów, np. takich na zakup akcji,
str. 165
zabezpieczonych cenami akcji,
- jeśli chodzi o ludność, to scenariusz podobny jak w Grecji.

Faza 3:
Kiedy będzie już bardzo źle i zakończony zostanie transfer majątku przez bankructwa, to
przyjdzie czas na:
- QE dla ludzi, dochód gwarantowany itp.,
- hiperinflację, dewaluującą długi z QE zaciągnięte na stałych stopach/obligacjach.

Faza 4:
Jak już zaufanie do walut w fazie 3 padnie, to:
- nowy system walutowy,
- wprowadzenie globalnej waluty SDR, o ile główni gracze się dogadają, a jeśli nie, to
przyjdzie czas na złoto.

Autor: KonradoX

Inwestowanie w srebro

Srebro było i może ponownie być pożądanym obiektem spekulacji. W porównaniu do


nieruchomości, oldtimerów, diamentów, malowideł i papierowych aktywów jest tanie. Ba,
nawet w stosunku do złota jest tanie.

To kiedyś się zmieni. Nie oczekuję, że już w poniedziałek. Manipulacja na Comex jest
faktem, oczywiście manipulacja ceny w dół. Jak to w przyrodzie bywa, każda
nierównowaga zostaje kiedyś zbalansowana. Na giełdach balans nie utrzymuje się
nigdy długo, więc z aktualnej negatywnej nierównowagi wytworzy się pozytywna
nierównowaga. Do jakich poziomów dojdzie?

To się okaże. Będziemy śledzić zachowanie rynku, komentarze, kto inwestuje, a zwłaszcza
będziemy śledzić tych, którzy będą musieli inwestować w srebro. Tak, będą musieli,
żeby zamknąć swoje pozycje short. To oni będą zapalnikiem i starterem dla kolejnej fali
wzrostu Ag.

Po nich dołączą się ETF-y, przemysł też będzie chciał załapać się przed dalszymi zwyżkami,
potem na sam koniec, w fazie maniakalnej dołączą przypadkowi inwestorzy zachęceni
wzrostami itd. W sumie nic nowego, jeśli chodzi o mechanizm spekulacji.

Srebro, jeśli rośnie, to rośnie bardzo szybko. Jak już kiedyś pisałem, sztuką jest wyjście ze
srebra, bo jest to towar bardzo płochliwy zarówno w fazie wzrostu, jak i spadku.
str. 166
Dla mnie istotne są dwa kryteria:

1. Czasowe, tzn. srebro osiąga swój historyczny szczyt przed złotem. Jeśli w którymś
momencie srebro zaczyna słabnąć, a złoto nadal rośnie, należy się ewakuować.

2. Gold to silver ratio. Z mojego punktu widzenia 30 to absolutny exit. Pierwsze kroki
ewakuacji już na poziomie 35 (połowa srebra).

Czy warto siedzieć na srebrze i czekać? Myślę, że tak, bo jeśli wejdzie w kolejną fazę
euforii, to czeka nas wzrost 5-krotny, a nawet 15-krotny od dzisiejszych poziomów. Czas
to pieniądz. Na giełdzie zarabia się nie głową a dupą, zwyczajnie spokojnie siedząc na niej,
bez przebierania nogami.

Autor: Freeman

Doświadczenia traderki

Jestem traderką indywidualną. Na rynku od 5 lat, z czego rok poświęciłam na naukę. Od 4


lat osiągam rentowność i żyję z forexu.

Odnośnie do brokerów MM.

Panuje jakaś niezrozumiała moda na demonizowanie brokerów Market Makers. Tak,


to prawda, że nie bierze się udziału w rzeczywistym rynku, ale ma to swoje korzyści.
Większość brokerów MM zabezpiecza konto przed ujemnym saldem za pomocą
stop-outu lub tak konstruuje umowy, że rachunek jest zerowany w przypadku ujemnego
salda spowodowanego brakiem płynności. U brokerów STP czy ECN zwykle tego nie ma.
Do tego brokerzy MM mają perfekcyjnie szybką egzekucję zleceń – wynika to z tego, że
w pierwszej kolejności kojarzą przeciwne zlecenia swoich klientów w ramach swojej
platformy. Rekwotowanie mamy właśnie u ECN i STP.

Odnośnie do tego, że 80% traci.

Inwestowanie to trudna sprawa i nie każdy może się tym zajmować. Do tradingu potrzebna
jest nie tyle głowa, ile temperament i osobowość. 80% traci (wg danych publikowanych
przez brokerów, wg wymogów KNF to raczej mniej – ok. 60%) i znika z rynku, traktuje to
jako przygodę lub hobby. Bardzo niewielu jest traderów, którzy traktują to jako normalną
pracę i poświęcają na to odpowiednią ilość czasu. Oczekiwanie, by ludzie z ulicy nie tracili
na FX jest tak naiwne, jak oczekiwanie, że nie zabiją się na pierwszym zakręcie, wsiadając
do bolidu F1. Tego trzeba nauczyć się jak każdego innego zawodu i trwa to latami, żeby
str. 167
być w tym dobrym. Ja miałam dobrego mentora, być może dlatego dość szybko stałam się
rentowna. Od początku roku stratnych dni miałam kilka.

Odnośnie do walki z HFT i wielkimi bankami na rynku.

Wbrew pozorom sytuacja nie jest taka straszna, można to wykorzystać na swoją korzyść.
Wielkie banki i instytucje akumulują się na dużych timeframe’ach. Wystarczy grać na
małym TF i mamy całe swingi wykresu dla siebie. Stosuję Price Action, goły wykres,
żadnych wskaźników. Zwykle jestem skuteczna w ok. 70%, ale zwykle na pozycji zarabiam
2‒3× tyle, ile mogę stracić w przypadku pomyłki. Dziennie zawieram kilka transakcji. Kiedyś
pracowałam po 5‒6 h dziennie, teraz po latach wystarczają mi 2‒3 h. Trading mnie nudzi
i robię to bez emocji. Zresztą nie ma szans, żeby stosowanie jednego setupu nie było nudne.
Omijam grę podczas publikacji danych, aby nie narażać się na szaleństwa algorytmów HFT
(zwykle wtedy są najaktywniejsze). Na wykresach 1-minutowych i 5-minutowych naprawdę
są całe formacje znane wszystkim, którzy liznęli choć trochę analizy technicznej, ponieważ
rynki są dzisiaj jeszcze bardziej fraktalne niż 10‒15 lat temu.

Odnośnie do dźwigni 100:1.

Dźwignia to najlepsze, co dają traderom brokerzy. To darmowy kredyt. Dzięki dźwigni


można zarobić bez ryzykowania poważnych pieniędzy. Ja dorobiłam się, zaczynając od
200 zł. W czasach, gdy zaczynałam było to wystarczające do kupna jednego lota DAX,
DJ czy SP500. Po zmianie w Polsce dźwigni na 1:100, sytuacja traderów indywidualnych
pogorszyła się. Teraz, by otworzyć tę samą pozycję, trzeba wpłacić do brokera prawie
500 zł.

Ograniczanie dźwigni nie zabezpiecza w żaden sposób tradera przed stratą. Wręcz te
straty zwiększa, gdyż potrzebny jest większy depozyt. Minimalny margin na rachunku do
otwarcia pozycji jest tym, co zwiększa bezpieczeństwo… Zwykle 20‒30% do stop outu
u większości brokerów. Niestety decyzje w tej materii podejmują nasi posłowie, kompletni
ignoranci jeśli chodzi o rynek FX.

Poza tym, gdy trader detaliczny z małym depozytem znajduje się w stratnej pozycji, a margin
level nie pozwoli mu na otwarcie nowej pozycji, wówczas nie zamyka tej stratnej pozycji.
Mimo że mógłby ponieść mniejszą stratę, to trzyma ją nadal w nadziei na odwrócenie
trendu. To prowadzi często do stop outu i wyzerowania rachunku. Powtarzanie bzdury, że
mały lewar w jakikolwiek sposób chroni, jest tak samo durne i naiwne, jak twierdzenie, że
ograniczenie prędkości do 5 km/h zapobiegnie wypadkom na drogach. Jak ktoś nie wie, co
robi, to mu się oberwie, niezależnie czy traduje, czy kroi chleb nożem kuchennym.

Autor: Tali Zora


str. 168
Doświadczenia traderki – polemika

Pod przedostatnim artykułem przeczytałem absolutnie rewelacyjny komentarz koleżanki


„Tali Zora”. Pozdrawiam gorąco. Wielu z jej poglądów nie podzielam, ale dwóch rzeczy
zrozumieć naprawdę nie mogę. Dama owa napisała: „Panuje jakaś niezrozumiała moda
na demonizowanie brokerów Market Makers. Tak to prawda, że nie bierze się udziału
w rzeczywistym rynku, ale ma to swoje korzyści”. Żeby zrozumieć, jakie korzyści daje
prowadzenie własnego kantorka w trybie offline, trzeba nie tylko obejrzeć, ale również
zrozumieć stary film „Żądło” z młodym Robertem Redfordem. Oglądajcie ten film na
okrągło, aż w końcu zrozumiecie, kto kogo, jak i na ile, przyciął. Kiedy ten film zrozumiecie,
zrozumiecie, jak i na czym zarabia Market Maker. Polecam ten stary film gorąco, świetnie
tłumaczy on bowiem zalegalizowany przekręt pod nazwą forex.

Drugi cytat: „Dźwignia to najlepsze, co dają traderom brokerzy. To darmowy kredyt. Dzięki
dźwigni można zarobić bez ryzykowania poważnych pieniędzy”.

Śpieszę przypomnieć, że w naszym systemie prawnym monopolistą w udzielaniu


kredytów jest oficjalnie koncesjonowany system bankowy. Zatem żaden broker nie ma
prawa udzielić kredytu klientowi. Broker ma co najwyżej prawo sprzedać klientowi kredyt
wytworzony i udzielony przez bank. Bank kredytuje klientów brokerów w zamian za
zabezpieczenia, to podstawa bankowości przecież. Zastanówcie się więc, czyją własnością
są teoretycznie Wasze dile na forexie, które obciążone są lewarem. Świta pod kopułką
już co nieco? Zdarzyło mi się w życiu spotkać kilku bankierów, ale nigdy jeszcze nie
spotkałem takiego, który udziela darmowego kredytu. Nawet jeśli widziałem już kredyt
na zero procent, to i tak jak do tej pory zawsze powiązany był on co najmniej z oszustwem,
polegającym chociażby na czyszczeniu magazynu z zakurzonej elektroniki, żeby zrobić
miejsce dla nowej dostawy właśnie wyładowywanej w Hamburgu albo wypychaniem
produktów starej technologii, zanim rynkiem zawładnie nowa.

Swego czasu analogowe lustrzanki można było wyhaczyć za jedną trzecią ceny katalogowej
rozłożonej dodatkowo na 12 rat miesięcznych z zerowym oprocentowaniem. Były to czasy,
kiedy cena cyfrowych lustrzanek spadła o 70% w ciągu roku, a ich jakość wzrosła o 400%.

Kiedy kredyt jest za darmo, oznacza to, że jego koszty ponosi sprzedawca. Co oznacza, że
sprzedawca z jakiegoś powodu musi sprzedać swój towar. Zastanówmy się zatem wspólnie,
dlaczego operatorzy na forexie MUSZĄ lewarować klientom ich transakcje. Skoro nie robią
tego z dobrego serca…

Autor: Gruby

str. 169
Nie bój się myśleć samodzielnie

Widzę trzeźwe spojrzenie na świat i nadzieję właśnie między innymi wśród chrześcijan,
Słowian Europy Wschodniej (wiara bez naukowego dowodu), nawet wśród zwolenników
literatury sci-fi. Tylko ten, kto jest otwarty na zjawiska, rzeczy, których nie widział, których
nie udowodniono, o których się praktycznie nie mówi, jest w stanie zrozumieć istniejący
świat i zagrożenia, jakie nam grożą. Oczywiście takie otwarte umysły i ich twierdzenia
zwalcza się bardzo prosto, wyśmiewając je jako np. teorie spiskowe.

A przecież wystarczy się rozejrzeć wokół siebie, wśród rodziny, znajomych, posłuchać, jak
świat wyglądał z perspektywy ojca czy dziadka, co wtedy było wolno, a czego nie, z czym
mieli wtedy problemy.

Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, że coś jest nie tak i to coś jest we wszystkim. Ot, 20‒30
lat temu latały sobie samoloty, chmurki kondensacyjne za silnikami znikały po kilkunastu,
kilkudziesięciu sekundach. Teraz są jakieś dziwne, niby się rozpraszają, ale po kilkunastu,
kilkudziesięciu minutach i nie znikają całkiem, tworzą taką mgiełkę na niebie. Im więcej
samolotów, tym mgiełka bardziej gęsta, zanika błękit nieba, a słońca bezpośrednio już nie
widać. No dobrze, nawet jeśli uwierzymy, że to inny lepszy skład paliw, a nawet jak coś jest
rozpylane to dla naszego dobra. I tak wierząc w coraz lepsze powietrze, super żywność
z GMO, ekologiczne dieselki, coraz lepsze szczepionki, leki itd. dochodzimy do punktu,
w którym stwierdzamy, że ktoś tu nas oszukuje!!!

Bo jakim cudem, skoro wszystko jest coraz lepsze, jesteśmy coraz bardziej chorzy, służba
zdrowia zeszła na psy, mężczyźni zniewieścieli, społeczeństwo stało się bierne, albo leczy
się już tylko dla leczenia, a nie wyleczenia. Rozejrzyjcie się, ilu z was ma alergię/astmę
i często nikt nie potrafi określić, na co dokładnie jest uczulony. Czemu to dotyczy prawie
wszystkich obecnych dzieci? Jak bardzo teraz zwiększyła się zachorowalność i ogólny stan
zdrowia się pogorszył? Dlaczego rodzi się taki ogrom dzieci z różnymi wadami? Rozejrzyjcie
się i pomyślcie, czy wszyscy u was w rodzinie i wśród znajomych nie mają dzieci, bo nie
chcą, czy raczej wiele par chciałoby, ale po prostu nie jest zdolna począć potomka.

Wystarczy spytać rodziców, dziadków, wcześniej pomimo pozornie gorszego stanu


opieki zdrowotnej, społeczeństwo było o wiele zdrowsze, a choroby łatwo wyleczalne.
O astmach, alergiach czy wadach u dzieci się prawie nie słyszało - powtarzam, nie tylko
z powodu mniejszej wykrywalności. Jak zaczniecie szukać przyczyny i wspominać
o żywności, żeńskich hormonach w jedzeniu, fluorze w wodzie, szczepionkach czy
smugach za samolotami itd. – wyśmieją was jako czcicieli teorii spiskowych. W najlepszym
przypadku zasłonią się „autorytetami naukowymi”, „badaniami” czy „statystykami”. Jak je
podważacie, kręcicie bat na siebie, bo dlaczego niby wasze badania, autorytety, statystyki
miały być bardziej wiarygodne.
str. 170
Jakim cudem auta sprzed 20‒30 lat potrafiły przejeżdżać milion kilometrów, gdy obecnych
nowych potrzeba 5 sztuk, to gdzie tu ta ekologia, ileż to strat materiału, energii, ile
odpadów. Dlaczego tamte wyroby np. rowery, AGD, maszyny i masa sprzętu przetrwały,
działając do chwili obecnej, a większość tego, co obecnie „wypluje” przemysł, rozlatuje się
po 2‒3 latach? Każdy coś słyszał o Tesli, o autach Tesla, a kto słyszał o Nikoli Tesli, geniuszu,
którego patenty i próby ich odtwarzania (USA, Rosja, Niemcy) są ukrywane? Prawie
nikt, bo ich ujawnienie oznaczałoby utratę monopolu władzy, korporacji i innych nad
energią, którą każdy mógłby darmowo wykorzystywać nawet w domowych warunkach.

Nie inaczej jest w świecie finansów, bo to od finansów i chęci ich całkowitego zawładnięcia,
aby przez nie posiąść kontrolę nad wszystkimi ludźmi na planecie, się zaczęło.

Stara sprawdzona metoda – zaszufladkować do zbyt dociekliwych, zadających niewygodne


pytania, przeciwnych oficjalnemu stanowisku władz. Jak już określi się grupę, nadaje się
jej nazwę, wyśmiewa ją, krytykuje, a nawet karze za poglądy czy choćby wypowiedzi.
Metoda i mechanizm zwalczania, który powstał wraz z wprowadzeniem słowa „rasista”
i nadal jest udoskonalany. Same państwa, a raczej osoby i grupy osób stojące za sterami
(swoimi wypaczonymi umysłami) wywołują te odruchy obronne miejscowych swoją
zbyt intensywną polityką, dawniej np. sprowadzaniem niewolników z Afryki, teraz
finansowaniem tzw. uchodźców. A przecież nie powstałoby słowo „rasista”, gdyby USA
i inni, zamiast przywozić na siłę niewolników, pozwolili na swobodny przepływ
społeczeństwa za pracą, tych uciekających przed wojną, ciekawych świata itd. Kolor skóry,
rasa, wyznanie nikomu nie przeszkadza, o ile jest niewielki i nie zaczyna stawać PONAD
dotychczasowym stylem życia, religią, kulturą, o ile nie jest to narzucane siłą.

Czy to nie dlatego nałożono cenzurę i kary na społeczeństwa, które bez względu na
wielkość napływu nijak nie chciały i nie tolerowały pewnych grup, nacji i nie były w stanie
tolerować nawet pomimo upływu wieków? Czy to nie dlatego po rasizmie powstały
pojęcia: antysemityzm, a obecnie np. ksenofobia, islamofobia itp.? A może powstały,
aby wstrzykiwać pewne grupy wbrew lokalnym społeczeństwom. Aby tymi „hasłami”
kneblować usta, karać za poglądy, wypowiedzi?

Jakimże trzeba być obłudnym, aby krytykować za rasizm, antysemityzm, nietolerancję,


ksenofobię itd., jeśli stawiając te zarzuty, jest się głównym winnym wprowadzania
globalnej formy współczesnego prześladowania – niewolnictwa.

Ten cytat w jednym zdaniu oddaje całą powyższą treść i dużo więcej: „Tylko małe sekrety
muszą być strzeżone. Wielkie trzymane są w sekrecie dzięki niedowierzaniu opinii
publicznej” – Marshall McLuhan.

Autor: kikisek
str. 171
Jak edukować dzieci?

Dziwi mnie jedno – dlaczego znaczna część ludzi przejmuje się, że na zakupie złota,
a szczególnie sreberka, może stracić (duża różnica między cenami zakupu/sprzedaży).
Dzieci nie macie czy co, że martwicie się komu to sprzedać za XYZ lat i za ile. Przechodzicie
na prywatną emeryturę, to sprzedajecie to dzieciom (np. cena między zakupem
a sprzedażą), wy dostajecie więcej niż na skupie, dzieci odkupują taniej niż na skupie.

Tylko do powyższego trzeba im zaszczepić samodzielne myślenie, pokazać czym jest


giełda, ruletka zwana forexem, lichwa banków/chwilówek (pokażcie im, co to znaczy, jak
im pożyczycie coś na 100% ze spłatami rat co tydzień – sami im pożyczcie, a powiedzcie,
że to chwilówka – niech się przekonają, jak „przyjemnie” spłacać w tygodniowych ratach
ze 100% oprocentowaniem), pokazać dzieciom, ile byście mieli więcej danej waluty,
gdybyście nie brali co chwilę na coś kredytu/pożyczki, pokazać im co to inflacja podawana
w TV, a ta rzeczywista. Jeśli sami żyliście w czasie PRL-u (jak nie, to namówić dziadków, aby
powiedzieli) opowiedzcie, ile traci się w bankach, co to jest dewaluacja, co stało się z OFE,
czym były książeczki na auta, mieszkania, co z tych wkładów zostało itd. Co zrobiono na
Cyprze, w Indiach itp. Pokazać, że to, do czego namawia państwo (np. lokaty, obligacje,
giełda, IKE, IKZE itp.), jest w interesie państwa, ale już niekoniecznie w interesie obywateli
tego państwa.

Dzieci trzeba edukować równolegle do tego, co usłyszą w szkole czy przeczytają


w internetowym ścieku. Jak zaczynają wchodzić w dorosłe życie, zaczynają zarabiać, nie są
skore oszczędzać na bieżące wydatki, średnie zakupy, duże zakupy i w końcu na emeryturę.
Poza tym chcą mieć wszystko już dziś, nie mają czasu odkładać, bo auto, bo wczasy itd. Nie
wspominając o tym, że kasa pod ręką jest wydawana na bieżąco wraz z oszczędnościami…
Taki urok młodości. A do tego dochodzą okresy próbowania zakazanych wcześniej owoców,
podatność na alkohol, narkotyki, hazard, non stop panienki itp.

Wychowując dziecko, warto mu też przekazywać wasze przemyślenia, wnioski, porażki,


generalnie uczyć go własnej ekonomii. Jeśli je nauczycie, możecie nawet zostać
jego PRYWATNYM BANKIEM (do depozytów lub niewielkich pożyczek pod zastaw ich
zgromadzonych środków np. do 1/10 ich wkładu). Niech gromadzi na auto czy inne
drobniejsze wydatki, na dom i bulion zakupiony i ten sprzedany im przez was (po obopólnie
korzystnej cenie). Niech dziecko wie, gdzie są jego zgromadzone środki – np. waszej
ziemskiej, podłogowej skrytce czy innej skrytce. Dzięki temu nie będzie miało środków
pod ręką, nie będzie ich wydawało na cokolwiek ciekawego, co zobaczy. Nie będzie ich
kusiło tzw. okazyjne auto itd. Ale to może być najtrudniejszy element – namówić do tego
nawet własne dziecko i odmawiać mu, gdy zapragnie to wcześniej wydać.

str. 172
Bogacimy się przez pokolenia, a nie przez lichwiarskie pożyczki, które zadłużą nas na całe
życie, aby po przejściu na emeryturę ta sama lichwa namawiała was do sprzedaży im tego
za ułamek wartości pod odwróconą hipotekę. Rodzice korzystający z lichwy, wierzący
politykom i ekonomistom z TV, niemający żadnej wiedzy ekonomicznej przekazanej przez
przodków, praktycznie zmuszają własne dzieci, aby zaczynały od zera, bo nie są w stanie
(nie znają metod) swoją nawet najcięższą pracą przenosić wartości w czasie.

Autor: kikisek

str. 173
str. 174
IV Case
Study

Podczas pisania książki doszedłem do wniosku, że powinienem odpowiedzieć na


najciekawsze pytania, jakie napłynęły do mnie w trakcie ostatnich kilku miesięcy. Sądzę,
że poniższe odpowiedzi stanowią wartościowe uzupełnienie wiedzy, jaką przekazałem
Wam w poprzednich działach.

1. Akcje

Skoro spółka zapowiada z wyprzedzeniem wysoką dywidendę, to czy nie opłaca się
zakupić akcji tuż przed dniem przyznania prawa do dywidendy, a zaraz po tym dniu
zamknąć pozycję?

Warto odpowiedzieć na to pytanie, bo faktycznie może ono pojawić się w głowach osób,
które dopiero zaczynają swoją przygodę z giełdą.

Załóżmy, że nabywacie akcje dzień przed przyznaniem prawa do dywidendy. Faktycznie


udział w dywidendzie macie zapewniony. Niestety, kolejnego dnia po przyznaniu prawa,
już na starcie sesji wartość akcji spada mniej więcej o tyle, ile wynosi dywidenda. Efekt
jest taki, że wychodzicie na zero, a z uwzględnieniem prowizji i podatku od dywidendy tak
naprawdę wychodzicie na minus. Z kolei broker wychodzi na plus, bo skasował prowizję.

Oczywiście jest też druga wersja: chcecie zainwestować długoterminowo i uważacie, że


najlepiej jest zrobić to tuż przed dywidendą, ponieważ sądzicie, że mimo chwilowego
spadku cena akcji szybko wróci do poprzednich poziomów. Statystyki są w tej kwestii
bezlitosne – rozegranie wszystkiego w ten sposób nie zapewni Wam żadnych dodatkowych
zysków. Mało tego, w poprzednich latach spotykałem się z danymi pokazującymi, że
korzystniejsze jest zakupienie dywidendowej spółki tuż po tym, jak od jej ceny odcięto
dywidendę. Być może wynika to właśnie z faktu, że część inwestorów to osoby, które
chcą tylko załapać się na dywidendę, a potem szybko zamykają pozycję. W efekcie, po
przyznaniu prawa do dywidendy, akcje spadają silniej niż powinny w teorii.

Tak czy inaczej, wracamy do kwestii poruszonej w dziale „Psychologia inwestowania”.


Jeśli przychodzi Wam do głowy wspaniały pomysł, który z dużym prawdopodobieństwem
str. 175
przyniesie zyski, to bądźcie pewni, że ktoś już wpadł na to przed Wami. Ostatecznie rynki
działają z grubsza na tych samych zasadach, a ludzie postępują w ten sam sposób.

Jeśli spółka ogłasza gigantyczny program buybacków, to czy nie jest to okazja
inwestycyjna? Przecież taki skup akcji własnych oznacza zwiększenie popytu, co
znacząco podnosi prawdopodobieństwo, że zarobimy na tej inwestycji.

Po pierwsze, spółki przeprowadzają buybacki na największą skalę, kiedy gospodarka jest


już w fazie przegrzania i zaczyna wyhamowywać. Wyniki spółek powoli się pogarszają.
Wówczas na cenę działają dwie istotne siły – z jednej strony buybacki podbijają notowania,
a z drugiej niepewność związana z gorszymi wynikami osłabia popyt wśród inwestorów.

Po drugie, mimo ogłoszenia skupu akcji własnych na ogromną skalę, spółka może później
wycofać się z tych planów. Staje się to jeszcze bardziej prawdopodobne, jeśli giełda
w międzyczasie wyraźnie spada.

O tym, że gigantyczne programy buybacków nie gwarantują przynajmniej utrzymania


dotychczasowych notowań, świadczy przypadek firmy General Electric. Tylko w latach
2016‒2017 spółka skupiła akcje własne za 24 mld USD (20% dzisiejszej wartości spółki).
W tym czasie notowania GE spadły o 40%.

Jak widać, buybacki nie są magicznym sposobem gwarantującym co najmniej utrzymanie


notowań spółki.

W książce opisałem buybacki głównie przez pryzmat amerykańskich spółek, które


zazwyczaj skupują swoje akcje, gdy są one drogie. Może jednak dojść do sytuacji przeciwnej,
kiedy tania, lekceważona przez inwestorów spółka ma sporo gotówki, a kierownictwo
decyduje się na skup akcji własnych. Jeśli mamy pewność, że ze spółką wszystko jest
w porządku, to taka sytuacja faktycznie może być okazją inwestycyjną. Przy okazji świadczy
ona bardzo dobrze o kierownictwie firmy – najwyraźniej w zarządzie są osoby, które szukają
źródeł zysku i próbują wykorzystać okazję, kiedy akcje firmy są niedowartościowane.

Podsumowując, każda sytuacja jest inna, natomiast nigdy nie powinniśmy sugerować się
wyłącznie tym, czy spółka będzie skupować akcje, czy nie. Liczy się przede wszystkim to,
jak od strony fundamentalnej prezentuje się dane przedsiębiorstwo.

Na czym polega prawo poboru?

Prawo poboru (PP) pojawia się w sytuacji, kiedy spółka chce pozyskać z rynku więcej
kapitału i decyduje się na emisję dodatkowych akcji. Dzięki PP każdy z dotychczasowych
str. 176
akcjonariuszy może zakupić nowe akcje.

Podobnie jak w przypadku dywidendy, ustalany jest dzień prawa poboru (wyznacza go
spółka). Każdy inwestor, który w tym dniu posiada akcje spółki, otrzymuje również prawo
zakupu nowych akcji. Dla przykładu, jeśli Jacek ma 1% udziałów w spółce XYZ, a spółka
decyduje się na emisję nowych akcji, to Jacek otrzyma prawo poboru 1% nowych udziałów.
W ten sposób PP sprawia, że każdy akcjonariusz może utrzymać swój dotychczasowy
poziom udziałów w spółce.

Po otrzymaniu prawa poboru możemy:

Scenariusz A: Zapisać się na nowe akcje.

Scenariusz B: Sprzedać prawa poboru (są one normalnie handlowane, ich cena widnieje na
naszym koncie brokerskim).

Scenariusz C: Nie zrobić nic (rozwiązanie gwarantujące stratę).

Wyjaśnię to na przykładzie. Załóżmy, że wspomniana spółka XYZ ma kapitalizację 30 mln


zł, a liczba akcji to 1 mln. Zatem cena jednej akcji to 30 zł. Spółka decyduje się na emisję
dodatkowych 500 tys. akcji (emisja w stosunku 2:1 -> 1 mln starych akcji / 500 tys. nowych).

Jacek posiada 10 tysięcy akcji, które są warte 300 tys. złotych (10 tys. × 30 zł = 300 tys.).
Każda akcja to jedno prawo poboru. Dwa prawa poboru umożliwiają zakup 1 nowej akcji
(emisja w stosunku 2:1). Załóżmy też, że cenę emisyjną nowej akcji ustalono na 24 złote.
Z kolei wartość prawa poboru to 2 zł.

W dniu następującym po ustaleniu prawa poboru Jacek zobaczy na koncie coś takiego:

- 10 tys. akcji wartych po 28 zł (od 30 zł odjęto wartość PP), łącznie 280 tys. złotych

oraz

- 10 tys. praw poboru wartych po 2 złote, łącznie 20 tys. złotych

Ogólna wartość nie uległa zmianie, łącznie wciąż jest to 300 tys. złotych.

Teraz przeanalizujmy wspomniane scenariusze, pokazujące, jakie możliwości Jacek ma do


wyboru.

Scenariusz A – zapisanie się na nowe akcje


str. 177
Jacek zapisuje się na 5 tys. akcji nowej emisji, z których każda kosztuje 24 zł. Będzie zatem
musiał dopłacić 120 tys. złotych. Po zakończeniu operacji będzie posiadał 15 tys. akcji ze
średnią ceną zakupu 28 złotych.

Scenariusz B – sprzedaż praw poboru

Jacek sprzedaje 10 tysięcy praw poboru po 2 zł za sztukę. Na rachunku wciąż posiada 300
tys. zł. Składają się na to akcje XYZ warte 280 tys. zł oraz 20 tys. zł gotówki po sprzedaży
praw poboru.

Scenariusz C – brak decyzji

Najgorsze z możliwych rozwiązań. Jacek nie podejmuje decyzji w określonym terminie


i z jego rachunku znika 10 tys. praw poboru, a zostaje jedynie 10 tys. akcji wartych łącznie
280 tys. złotych. W ten sposób Jacek traci 20 tys. złotych.

Podsumowując, warto uświadomić sobie, że w przypadku emisji akcji przez spółkę, którą
mamy w portfelu, najgorszym rozwiązaniem jest zlekceważenie sprawy. Jeśli nie jesteśmy
przekonani do zakupu nowych akcji (bądź też nie mamy środków), po prostu sprzedajmy
prawa poboru. W ten sposób unikniemy strat.

Jak oceniasz perspektywy dla GPW na lata 2020‒2025?

Biorąc pod uwagę obecne wyceny dla polskiej giełdy (CAPE = 11, stan na czerwiec
2019) z chęcią już dziś zacząłbym inwestować na GPW. Niestety, nasza giełda jest silnie
uzależniona od rynku w USA, gdzie akcje są po prostu drogie. Dlatego też wstrzymuję się
z jakimikolwiek ruchami.

Nie ukrywam jednak, że moje nastawienie do GPW na kolejne lata jest bardzo pozytywne.
Kiedy tylko globalne rynki napotkają problemy, a banki centralne zaczną ponownie
skup aktywów na dużą skalę, kapitał powinien zacząć płynąć do rynków wschodzących,
w tym Polski. Moim zdaniem będzie to odpowiedni moment na skupowanie akcji polskich
przedsiębiorstw, zwłaszcza małych i średnich, które fundamentalnie są dużo tańsze od
gigantów z WIG20.

W chwili pisania książki pojawiają się już konkretne informacje na temat stworzenie ETF-u
na mWIG40. To bardzo pozytywna informacja dla naszej giełdy. Dodatkowo, pewne
nadzieje wiąże się też z pieniędzmi inwestowanymi w ramach Pracowniczych Planów
Kapitałowych. Z moich obliczeń jasno wynika jednak, że najważniejszy będzie napływ
kapitału zza granicy. To właśnie ten czynnik wywindował WIG w latach 2003‒2007 do
str. 178
poziomów, które do dziś nie zostały pobite. Myślę, że w kolejnej dekadzie może czekać nas
powtórka z tamtych lat.

Jeśli zaś chodzi o perspektywy na kolejne 5 lat, to jestem pewien, że po tym okresie GPW
będzie wyżej niż dzisiaj. Pozostaje pytanie, w jaki sposób do tego dojdzie – czy po drodze
będą wyraźne spadki, czy też WIG po prostu zaliczy kilka lat w trendzie wzrostowym. W tym
wypadku wiele zależy od tego, w jaki sposób działać będą największe banki centralne – od
nich uzależnione jest zachowanie akcji na globalnych rynkach.

Twierdzisz, że na każdym rynku da się znaleźć okazje. Wiem, że poszczególne rynki


można ze sobą porównywać za pomocą danych ze Star Capital. Z drugiej strony giełda
w USA jest na tyle duża, że chciałbym porównywać też ze sobą branże z amerykańskiej
gospodarki. Jak to zrobić? Dodatkowe pytanie: w jaki sposób porównujesz
poszczególne spółki na tle konkurencji?

Jeśli chodzi o wyceny w poszczególnych krajach, to faktycznie przydatny jest portal Star
Capital, natomiast jeszcze raz uczulam na kwestie związane ze wskaźnikiem cena/wartość
księgowa. W przypadku gospodarek opartych na surowcach ten wskaźnik jest zazwyczaj
niższy i oscyluje wokół 1. Z kolei w przypadku gospodarek opartych na nowoczesnych
technologiach (np. Korea Południowa) normą jest poziom w okolicach 1,5.

Teraz wróćmy do właściwej części pytania. Jeśli chodzi o porównanie branż z USA między
sobą, to warto zajrzeć na portal gurufocus.com, gdzie znajdziemy poszczególne sektory
gospodarki ułożone w kolejności od najtańszego do najdroższego pod kątem wskaźników
CAPE oraz P/E. Wygląda to w ten sposób:

Źródło: seekingalpha.com

str. 179
Wystarczy wpisać w Google hasło: „gurufocus Shiller PE by sectors”. Cała tabela tworzona
jest wyłącznie w oparciu o spółki z indeksu S&P 500. Inna strona podająca podobne dane
to siblisresearch.com. Zauważyłem, że o ile współczynnik CAPE dla giełdy na obu stronach
jest podobny, to już poziomy dla poszczególnych branż różnią się od siebie znacząco. Warto
zatem zwracać uwagę na metodologię oraz datę ostatniej aktualizacji.

Jeśli chodzi o porównywanie spółki z jej konkurencją, to tutaj ponownie użyteczny


jest portal gurufocus.com. Wystarczy wejść na stronę główną i wybrać przykładową
spółkę. W kategorii „Summary” znajdziemy podstawowe dane dla spółki związane z jej
rentownością, zadłużeniem, dywidendą itd. W każdym przypadku obecne wskaźniki są
porównywane z danymi historycznymi oraz z innymi spółkami z tej samej branży (na
grafice w czerwonych ramkach wspomniane porównania).

Źródło: gurufocus.com

Jeśli dla kogoś powyższe dane są niewystarczające, to warto zajrzeć na seekingalpha


com. Ponownie wystarczy odnaleźć interesującą nas spółkę, a następnie kliknąć na dział
„Peers”. Zostaniemy przeniesieni na stronę porównującą daną spółkę z podobnymi jej
pod kątem wielu różnych wskaźników. Poniżej zamieszczam przykład dla spółki Mosaic.
Swoją drogą, na seekingalpha.com bardzo często możemy też znaleźć artykuły, w których
konkretna spółka jest porównywana ze swoją konkurencją.

Źródło: seekingalpha.com

str. 180
Czasami może dojść do sytuacji, w której dwie spółki wyglądają w Waszych oczach
podobnie atrakcyjnie. Chcecie jednak zakupić tylko jedną z nich. Pewnym punktem
odniesienia może być wówczas wykres przedstawiający kurs spółki A podzielony przez
kurs spółki B. W ten sposób działałem, chcąc np. określić, która ze spółek produkujących
nawozy prezentuje się bardziej atrakcyjnie – Mosaic czy Nutrien? W ramach dodatkowego
porównania wchodziłem na stockcharts.com i wpisywałem MOS:NTR.

Źródło: stockcharts.com

Jeśli notowania były stosunkowo niskie, był to znak, że Mosaic jest akurat
krótkoterminowo tani względem spółki Nutrien. I na odwrót.

Jak rozpoznać, że niedowartościowane wcześniej aktywa stały się znów drogie?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba podejść do aktywów w sposób elastyczny, tzn.


powinniśmy w inny sposób patrzeć na akcje i ETF-y cykliczne oraz na te mniej uzależnione
od koniunktury (tzw. defensywne). Podobnie – inaczej ocenia się ETF-y na konkretne kraje.
Najlepiej będzie, jeśli wyjaśnię to na kilku przykładach.

Zacznijmy od ETF-ów na poszczególne kraje. Nie jesteśmy w stanie poddać ich szczegółowej
analizie, jak w przypadku pojedynczej spółki. Dlatego też bierze się pod uwagę kluczowe
wskaźniki, jak CAPE czy P/BV (cena/wartość księgowa). Można sprawdzać je na stronie
starcapital.de, gdzie co trzy miesiące pojawia się aktualizacja wycen. W chwili pisania tego
tekstu dwa najtańsze rynki pod względem CAPE to Rosja i Turcja. W obu przypadkach
wskaźnik wynosi nieco poniżej 8, co oznacza atrakcyjnie wycenioną giełdę. Z kolei
wskaźnik P/BV oscyluje wokół 1, co również wygląda optymistycznie. Co musiałoby się stać,
abym uznał, że wspomniane rynki stały się drogie? Wskaźnik CAPE musiałby przekroczyć
15‒17 (w zależności od tego, jak dynamiczne byłyby wzrosty), z kolei P/BV musiałby
wzrosnąć powyżej 1,5.

str. 181
Pamiętajcie jednak, że odnoszę się teraz wyłącznie do wycen. Równie dobrze mogę
odrzucić dany rynek, jeśli uznam, że z lokalną walutą dzieje się coś niedobrego bądź też
sytuacja geopolityczna wygląda niepokojąco.

Stosunkowo podobnie analizuje się pojedyncze spółki, które możemy zaliczyć do grona
defensywnych. Mam na myśli przedsiębiorstwa produkujące dobra, które cechuje stały
popyt. Koniunktura gospodarcza nie ma większego wpływu na taką spółkę. Przykładem
niech będzie Procter&Gamble, czyli producent kosmetyków i środków higieny osobistej.

Po ostatnim kryzysie finansowym notowania Procter&Gamble poleciały wraz z całym


rynkiem, natomiast spółka nie notowała strat (jej produkty cieszą się w miarę stałym
popytem). W efekcie na dnie bessy w marcu 2009 roku wskaźnik P/E wyglądał już bardzo
atrakcyjnie i wynosił 7,8 (podobnie jak dziś CAPE w przypadku Rosji i Turcji).

To robi wrażenie, ponieważ mówimy o gigantycznej korporacji z niezwykle silną pozycją na


rynku. Przy takiej wycenie inwestycja z pewnością miała sens. Mając taką spółkę w portfelu
również zwracałbym uwagę na wartości typu CAPE, P/E czy P/BV (w tym przypadku niestety
nie znalazłem CAPE dla spółki z 2009 roku).

Inaczej wygląda sprawa w przypadku ETF-ów czy spółek, które charakteryzują się
cyklicznością. Świeżym przykładem jest ETF CARZ, dający ekspozycję na producentów
samochodów. W chwili pisania tekstu P/E dla tego funduszu wynosi 7,9, natomiast
P/BV zaledwie 0,8! Wydawałoby się, że to idealna okazja inwestycyjna. Niestety, jesteśmy
jednocześnie świadkami początków spowolnienia gospodarczego. W takich sytuacjach
pierwsze sygnały o słabości gospodarki docierają właśnie z branży motoryzacyjnej.
Koncerny informują o spadającej sprzedaży i zwalniają pracowników. Słabe wyniki
przełożą się na dużo niższe zyski. Nie będę zatem zaskoczony, jeśli P/E dla ETF-u CARZ
wzrośnie do 30 na przestrzeni jednego roku (właśnie ze względu na wspomniane załamanie
zysków).

Na tym właśnie polega problem cyklicznych spółek. Ich wyceny mogą być zwodnicze.
Podam również przykład odwrotny. Załóżmy, że spółka jest producentem miedzi i w ciągu 3
lat jej cena wzrosła o 250%, co odzwierciedlają wskaźniki np. CAPE ponad 20, P/E ponad 25.
Z drugiej strony kluczowa dla tej spółki cena miedzi wciąż utrzymuje się bardzo nisko. Jeśli
nie ma wielkiego zagrożenia dla koniunktury gospodarczej, to w moich oczach taka spółka
wciąż jest tania. Tego rodzaju sytuację możemy mieć w kolejnych latach w przypadku
producentów uranowych.

Przy okazji podam też inny hipotetyczny scenariusz. Załóżmy, że w kolejnych latach
dojdzie do silnych wzrostów złota i srebra, a co za tym idzie – w górę pójdzie również
ETF GDXJ. Powiedzmy, że wskaźniki dla funduszu będą wyglądać wspaniale, z kolei
str. 182
rynek akcji będzie prezentował się słabo. Jeśli dojdziemy do sytuacji, w której jednostka
indeksu Dow Jones będzie tylko 3-krotnie droższa od uncji złota, to z pewnością pozbędę
się GDXJ, niezależnie od jego wskaźników. Historia pokazuje, że kiedy indeks Dow Jones
tylko 3-krotnie przewyższał wartością uncję złota, dość szybko dochodziło do odwrócenia
sytuacji i kapitał ponownie płynął w stronę akcji. Historyczne proporcje między indeksem
Dow Jones a złotem możecie zobaczyć poniżej:

Źródło: stockcharts.com

Kończąc wątek analiz, co jest drogie, a co nie, chciałbym przestrzec Was przed
sprzedawaniem aktywów na podstawie samego wzrostu ceny. Znaczny skok w górę nie
oznacza, że musicie zamknąć pozycję i zabezpieczyć zyski. Przykładem jest historia
Gazpromu z 2019 roku. Spółka w dość krótkim czasie wzrosła o 70%. Zastanawiałem się
wówczas nad częściową redukcją pozycji w tej spółce. Krótka analiza pozwoliła mi jednak
stwierdzić, że zyskowność spółki wzrosła tak samo jak jej notowania. W efekcie wskaźnik
P/E dalej wynosił zaledwie 4. Innymi słowy: nie zmieniło się nic, a jednak moje konto
brokerskie urosło. W takiej sytuacji zdecydowałem się dalej trzymać spółkę w portfelu.

Jak musiałaby wyglądać sytuacja na rynkach, aby Trader21 ponownie wszedł sporym
kapitałem na giełdę (akcje, ETF-y)?

Idealny scenariusz dla mnie to spadki rzędu 60% na rynku akcji w USA, a także przeceny
na rynkach wschodzących (25% w lokalnych walutach, 40% w dolarze – podczas spadków
dolar zazwyczaj się umacnia). Kolejne kryteria to margin debt spadający do poziomu 1,2%
PKB Stanów Zjednoczonych oraz skrajnie negatywne nastawienie inwestorów. Wskaźniki
też powinny sugerować atrakcyjne wyceny – P/E dla rynku musiałoby wynosić 6‒8. Po
takiej bessie zapewne atrakcyjnie wyglądałyby również dywidendy z REIT-ów w Singapurze
(możliwe poziomy: 12‒15%). W takiej sytuacji nie miałbym żadnych oporów z wejściem na
rynek, nawet jeśli z gospodarki wciąż płynęłyby dramatycznie słabe dane.

str. 183
Niestety, podejrzewam, że rzeczywistość okaże się bardziej skomplikowana. O ile obniżki
stóp przez banki centralne nie zatrzymają spadków cen akcji i obligacji, to zapewne dość
szybko uruchomiony zostanie skup aktywów. Inwestorzy nauczeni doświadczeniami
z ostatniej dekady rzucą się do zakupów. Ponownie napędzona zostanie inflacja. Wówczas
będę zmuszony nabyć trochę aktywów, nie czekając na jakieś większe spadki. Mam tu na
myśli np. spółki wydobywcze czy ETF na rynki wschodzące. Od rynku akcji w USA, tak
czy inaczej, będę się trzymał z daleka – podejrzewam, że po uwzględnieniu inflacji jego
średnioroczny wynik w kolejnej dekadzie wyniesie maksymalnie 1,5%.

Załóżmy, że za 2‒3 lata wyceny poszczególnych krajów będą wyglądać zupełnie


inaczej, a ja będę chciał dodać do portfela najbardziej atrakcyjne ETF-y na
poszczególne kraje (zapewne rynki wschodzące). Wiadomo, że w pierwszej kolejności
zwrócę uwagę na wyceny. Domyślam się jednak, że wskaźniki typu CAPE czy P/BV nie
są jedynym kryterium przy wybieraniu ETF-ów do portfela? Na co jeszcze powinienem
zwrócić uwagę?

Pełna zgoda, wyceny to nie wszystko. Jak już wspominałem, na cenę np. ETF-u TUR
składają się notowania spółek wchodzących w jego skład oraz siła tureckiej liry. Aby
sprawdzić perspektywy dla waluty należy sprawdzić kilka rzeczy:

a) stan rezerw walutowych – jeśli dany bank centralny posiada duże rezerwy walutowe, to
łatwiej będzie mu obronić kurs swojej waluty w przypadku ataku spekulacyjnego czy też
paniki na rynkach;

b) sposób prowadzenia polityki monetarnej – warto upewnić się, czy bank centralny pilnuje
stabilności waluty, czy może np. na życzenie polityków utrzymuje niskie stopy procentowe
podczas wysokiej inflacji;

c) aktualne notowania lokalnej waluty na tle danych historycznych.

Dodatkowo, należy również przyjrzeć się ETF-owi, który zamierzamy wybrać. Szerzej
napisałem o tym w dziale poświęconym praktyce inwestowania, ale tutaj podkreślę, że
trzeba sprawdzić, czy ETF faktycznie zapewnia ekspozycję wyłącznie na interesujący nas
kraj. Podobnie w przypadku ETF-ów regionalnych warto sprawdzić, jak rozkładają się
proporcje między poszczególnymi krajami.

Pamiętajcie też, że jeśli inwestujecie w ETF na kraj, który nie żyje w najlepszych stosunkach
z zachodnią finansjerą, to możecie spodziewać się większej zmienności (ataki na walutę,
sankcje itp.).

str. 184
W jednym z artykułów zwracałeś uwagę na dużą wyprzedaż akcji ze strony
pracowników shortowanej przez Ciebie spółki (tzw. insiderów). Czy mógłbyś opisać,
w jaki sposób analizujesz zachowanie insiderów? Skoro część z nich otrzymuje
wynagrodzenie w akcjach, to chyba nic dziwnego, że się ich pozbywają?

Jeśli ktoś otrzymuje znaczną część wynagrodzenia w akcjach, to rzeczywiście ich sprzedaż
nie będzie niczym nadzwyczajnym. Mimo to możemy sugerować się zachowaniem
insiderów, biorąc pod uwagę dwie rzeczy:

a) czy wyprzedaż jest prowadzona na skalę dużo większą niż zazwyczaj?

b) czy w związku z wyprzedażą udział insiderów w spółce jest minimalny, czy też cały czas
utrzymują oni w portfelach sporą część akcji?

Zacznijmy od pierwszego pytania. Tutaj pomoże nam portal gurufocus.com. W przypadku


spółek notowanych w USA możemy sprawdzić transakcje kupna i sprzedaży ze strony
insiderów. Ekran wygląda w ten sposób (przykład dotyczy spółki 3M):

Źródło: gurufocus.com

Na wykresie po lewej widzimy liczbę transakcji kupna (zielony) i sprzedaży (czerwony) ze


strony insiderów w poszczególnych miesiącach. Zgodnie z tą grafiką najwięcej transakcji
sprzedaży (aż 16) było w lutym 2018 (najwyższy słupek). Ważniejszy jest jednak wykres
po prawej, ponieważ pokazuje on liczbę sprzedanych akcji. Wynika z niego, że w lutym
2018 w ramach tych 16 transakcji sprzedano 100 tysięcy akcji. Tymczasem rok wcześniej,
w lutym 2017, transakcji było 10, ale insiderzy sprzedali aż 136 tys. akcji.

Podczas analizy tych dwóch wykresów, prawy powinien być dla nas dużo ważniejszy.
Zwracamy uwagę głównie na to, czy wyprzedaż w ostatnim okresie jest znacznie większa
niż zazwyczaj.

Jeśli wyprzedaż cały czas utrzymuje się na równym, wysokim poziomie, to zapewne jest to
związane z sytuacją, o której wspomniał autor pytania. Insiderzy otrzymują część wypłaty
w akcjach i szybko się udziałów pozbywają. W takiej sytuacji dochodzimy do pytania nr 2 –
czy insiderzy trzymają część akcji na stałe w portfelu, czy też pozbywają się wszystkiego?
str. 185
Tutaj z pomocą przychodzi strona shortsqueeze.com, na której możemy sprawdzić, ile
procent udziałów danej spółki jest w rękach insiderów. Biorąc pod uwagę wspomnianą
spółkę 3M, dane prezentują się następująco:

Źródło: shortsqueeze.com

Jak widać, prawie 8% akcji 3M jest w posiadaniu insiderów. Nie jest to rekord, ale mamy
pewność, że insiderzy nie wyprzedają w panice akcji tej spółki.

Z czego Twoim zdaniem wynika fakt, że bessy zazwyczaj zaczynają się jesienią?

Myślę, że po części z samej statystyki. Skoro tak wiele osób wie, że jesienią często zaczynają
się bessy, to działa to jak samospełniająca się przepowiednia. W efekcie wielu inwestorów,
grających np. pod trendy historyczne, wycofuje swój kapitał w sierpniu czy wrześniu,
oczekując spadków.

Do tego dodajmy algorytmy, które mają ogromny wpływ na dzisiejsze rynki, a przecież
działają w oparciu o gigantyczne bazy danych. Te bazy jednoznacznie wskazują im
ponadprzeciętne zagrożenie w miesiącach takich jak wrzesień czy październik.

str. 186
2. Obligacje

Odkąd na giełdzie pojawiły się obligacje o ujemnym oprocentowaniu, od czasu do


czasu widzę nagłówki w stylu „Nowy rekord: wartość ujemnie oprocentowanych
obligacji przebiła 12 bln dolarów”. Jak mam rozumieć taką informację? O czym
świadczy fakt, że coraz więcej obligacji ma ujemne oprocentowanie?

Kluczową zależność wyjaśniłem już w I tomie: kiedy rosną ceny obligacji (np. w wyniku
nienaturalnie wysokiego popytu), spada ich rentowność. Teoretycznie, kiedy rentowności
10-letnich obligacji największych państw spadły np. do 1%, powinien to być szczyt wycen.
Od tego momentu powinniśmy widzieć rosnące rentowności, czyli spadające ceny.

Tak się nie stało. Rentowności obligacji zeszły jeszcze niżej. W przypadku Europy mamy
nawet do czynienia z 10-letnimi obligacjami gwarantującymi stratę w wysokości 0,3%
rocznie. Jak to możliwe?

Są dwie główne przyczyny takiej sytuacji. Po pierwsze, banki centralne na mniejszą lub
większą skalę cały czas prowadzą skup obligacji, podbijając w ten sposób ich ceny. To
również przyciąga na rynek inwestorów myślących na zasadzie: „Co z tego, że te obligacje
płacą 0%, skoro i tak w wyniku interwencji banków centralnych będę mógł odsprzedać je
po wyższej cenie”.

Drugi powód – jeśli sytuacja gospodarcza się pogarsza, a wyceny na rynkach akcji są
astronomiczne, to niektórzy inwestorzy świadomie inwestują w obligacje gwarantujące
stratę. Po prostu wolą stracić 0,5%, ponieważ uważają, że alternatywa jest jeszcze gorsza
(np. kilkudziesięcioprocentowe spadki na akcjach).

Jedna i druga przyczyna pompowania cen obligacji wiąże się z tym, że w gospodarce nie
dzieje się najlepiej. Zatem rosnąca wartość ujemnie oprocentowanych obligacji informuje
nas o wzroście niepewności. W takich momentach mamy też często do czynienia z rajdami
złota. Nieprzypadkowo korelacja pomiędzy wartością ujemnie oprocentowanych obligacji
a złotem jest tak silna (wykres na kolejnej stronie).

Moim zdaniem w pierwszej fazie kryzysu ta wartość ujemnie oprocentowanych obligacji


jeszcze wzrośnie. Czy później obligacje zaczną tracić na wartości? Myślę, że banki centralne
nowym dodrukiem zadbają o to, aby nominalne ceny obligacji nie spadły. Dopiero po
uwzględnieniu inflacji okaże się, jak złą inwestycją były obligacje rządowe.

str. 187
Źródło: speculatoranonymous.com

Czym różni się pierwotny i wtórny rynek obligacji?

Przede wszystkim na rynku wtórnym znajdziemy dużo szerszą ofertę obligacji. Załóżmy, że
PKN Orlen emituje obligacje co kwartał. Zatem na rynku pierwotnym 4 razy w roku mamy
okazję zapisać się na obligacje o określonym terminie zapadalności. Tymczasem na rynku
wtórnym różnorodność ofert jest znacznie większa.

Kolejna różnica to schemat sprzedaży. Na rynku pierwotnym obligacje są sprzedawane


inwestorom przez bank inwestycyjny bądź też wszystko odbywa się w formie aukcji,
podczas której cena jest licytowana. Z kolei na rynku wtórnym inwestorzy po prostu
handlują pomiędzy sobą.

Ostatnia różnica, która przychodzi mi do głowy, to przewidywalność. W przypadku rynku


pierwotnego skala popytu jest znacznie trudniejsza do określenia, emitent często nie
może być pewien, jaką popularność zyskają jego obligacje. Z kolei na rynku wtórnym
przewidywalność jest większa.

Nie widzę więcej istotnych różnic między rynkiem pierwotnym i wtórnym. Możemy
jednak przyjrzeć się samemu rynkowi wtórnemu. Ostatecznie dzieli się on na rynek
główny (w Polsce to tzw. Catalyst) oraz resztę. Tutaj też jest trochę różnic. Po pierwsze,
w przypadku Catalystu mamy do czynienia z ciągłymi zmianami cen obligacji. Inwestorzy
cały czas monitorują notowania i porównują je z sytuacją poszczególnych spółek, w związku
z czym częściej dochodzi do transakcji. Z kolei obligacje kupione poza Catalystem
najczęściej po prostu wpadają do portfela inwestora i zostają tam na długi czas. Jeśli ktoś
chciałby je odsprzedać, to musi znaleźć kupca bądź też skorzystać z usług firm, które są
w stanie znaleźć chętnych.
str. 188
Po drugie, obligacje poza Catalystem są czasem handlowane na nieco innych zasadach.
Czasem inwestor może np. w dowolnym momencie zażądać wykupu obligacji przez
emitenta (oczywiście w jakimś z góry określonym terminie). Tymczasem na rynku głównym
czegoś takiego nie ma.

Czy istnieją obligacje USA ze zmiennym oprocentowaniem? Jeśli tak, to od czego ta


zmienność jest uzależniona?

Takie obligacje istnieją i w języku angielskim określa się je mianem TIPS-ów, skrót pochodzi
od Treasury Inflation-Protected Securities, co oznacza, że oprocentowanie tych obligacji
zmienia się w zależności od inflacji. Im wyższa oficjalna inflacja, tym wyższa rentowność.
I na odwrót – przy spadku inflacji maleje również oprocentowanie obligacji. Tego typu
obligacje nie są dostępne jedynie w USA, ale także chociażby w Europie.

Przykład działania: Skarb Państwa emituje obligacje, których oprocentowanie ma wynieść


1,5% więcej niż inflacja. Prezes GUS ogłasza, że w danym okresie oficjalna inflacja wyniosła
2,5%. Zatem łącznie Skarb Państwa wypłaca inwestorowi 4%.

Dwukrotnie wspomniałem, że chodzi o oficjalną inflację. Musicie być świadomi tego, że


różni się ona mniej lub bardziej od inflacji rzeczywistej – zawsze na Waszą niekorzyść.

Przy okazji warto wspomnieć o pewnym ciekawym zastosowaniu TIPS-ów do prywatnych


analiz. Mam na myśli ich porównanie z długoterminowymi obligacjami (np. ETF-em TLT).
Wystarczy na stronie stockcharts.com wpisać „TIP:TLT”. Ruch wykresu w górę oznacza, że
rynek nastawia się na rosnącą inflację. Z kolei spadki oznaczają tendencje deflacyjne.

Począwszy od 2016 roku wydawało się, że trend zmienia się w kierunku inflacyjnym.

Źródło: stockcharts.com

str. 189
Ostatecznie jesienią 2018 nastąpił zwrot w kierunku deflacji. Wygląda na to, że właśnie
wtedy osiągnęliśmy maksimum cyklu koniunkturalnego. Chwilę później zaczął się
rajd obligacji, później także złota, a dane makroekonomiczne zaczęły wskazywać na
nadchodzącą recesję.

Jaka jest różnica w zachowaniu cen obligacji o stałym i zmiennym kuponie? Jak te
aktywa zachowują się podczas kryzysu? Jak zachowają się obligacje denominowane
w dolarach?

Zależy na czym opiera się zmienność kuponu. Najczęściej jest on powiązany ze zmianami
stóp procentowych lub inflacji. Skupmy się więc na takim przykładzie.

Różnica w zachowaniu jednych i drugich obligacji polega głównie na tym, że reagują


one w różny sposób na zmiany w gospodarce. Przykładowo, jeśli mamy koniunkturę
gospodarczą, to taki okres wiąże się także z rosnącą inflacją. Jeśli jest ona wysoka, banki
centralne najczęściej decydują się na podwyższanie stóp procentowych, aby wyhamować
inflację. W takich warunkach rośnie popularność obligacji o zmiennym kuponie, czyli
takich, których rentowność rośnie w przypadku wyższej inflacji lub stóp procentowych.

Możemy mieć również do czynienia z sytuacją przeciwną, kiedy gospodarka wyraźnie


zwalnia i ostatecznie wchodzi w recesję (pytanie dotyczyło także kryzysu). Oznacza to
najczęściej wzrost bezrobocia i konieczność obniżania cen w wielu sektorach. Deflacyjne
środowisko bardzo mocno sprzyja obligacjom o stałym kuponie, które zyskują na
popularności (ich ceny idą w górę). W takich warunkach nie są nam potrzebne obligacje
uwzględniające np. inflację, bo jest ona bardzo niska bądź też wcale jej nie ma.

Podsumowując, jeśli mamy koniunkturę gospodarczą, lepiej inwestować w obligacje


o zmiennym kuponie. Z kolei w warunkach spowolnienia bądź nawet kryzysu, lepiej
sprawdzają się papiery o stałym kuponie. Na końcu padło też pytanie o obligacje
denominowane w dolarach. W przypadku spowolnienia czy recesji kapitał przenosi się
do bezpiecznych aktywów, w tym dolara. Oznacza to, że amerykańska waluta rośnie w siłę,
co pozytywnie wpływa na wyniki obligacji denominowanych w USD.

3. System monetarny i waluty

Dodruk prowadzony przez największe banki centralne świata sprawia, że stają się one
właścicielami obligacji rządowych, obligacji korporacyjnych, REIT-ów czy akcji. Czy
tym samym nie idziemy w kierunku całkowitej nacjonalizacji większości aktywów?
Wrócilibyśmy wtedy do rzeczywistości, w której większość dużych firm należy do
str. 190
państwa, a rynki nie funkcjonują już na zdrowych zasadach (przykład rynku obligacji
w Japonii)?

Taki scenariusz faktycznie staje się coraz bardziej realny. Z czasem banki centralne
w wielu krajach z całego świata mogą stać się posiadaczami większości obligacji, czyli
długu danego państwa. Dodatkowo być może większa liczba banków centralnych będzie
w kolejnych latach skupować także akcje (tak robią dziś BOJ czy SNB).

Problem polega na tym, że większość ludzi nie wie, iż bankierzy centralni odpowiadają
przed Bankiem Rozrachunków Międzynarodowych, a nie przed władzami poszczególnych
krajów. Oznacza to, że banki centralne poszczególnych krajów mogą z czasem zacząć
szantażować rządzących. Wyobraźmy sobie taką sytuację: zaplanowane zostało przejście
do nowego systemu, w którym główna waluta oparta jest o koszyk kilku najważniejszych
walut narodowych (SDR lub coś podobnego). W takim systemie państwa zrzekają się części
swojej suwerenności na rzecz którejś ze światowych instytucji np. Międzynarodowego
Funduszu Walutowego. W zamian za to banki centralne oferują im odpuszczenie większości
długów oraz przekazanie udziałów w największych przedsiębiorstwach. Z perspektywy
rządzących to kusząca propozycja. Którykolwiek kraj będzie się opierał, szybko zostanie
sprowadzony na ziemię za sprawą rosnących stóp procentowych.

W taki sposób państwa pozbędą się swojej suwerenności, a jednocześnie przejmą kontrolę
nad korporacjami. W prywatnych rękach pozostanie mniej istotna część gospodarki.
Brzmi to trochę jak pójście w kierunku chińskiego modelu, tzn. na poziomie makro mamy
totalną dominację państwa i ogromne wpływy największych przedsiębiorstw, a na
poziomie mikro – wolność gospodarczą pozwalającą działać małym firmom. Swoboda
prowadzenia działalności gospodarczej nie musi jednak oznaczać np. wolności słowa.

Opisany przeze mnie scenariusz to oczywiście ten z gatunku pesymistycznych, natomiast


patrząc realnie, trudno mi sobie wyobrazić zaprzestanie dodruku ze strony banków
centralnych. Logika podpowiada, że również w innych krajach dojdziemy do sytuacji,
w której banki centralne będą posiadać większość długu państw. A zatem realne jest, że
bankierzy będą starali się wykorzystać taką sytuację.

Czy może dojść do sytuacji, w której gospodarka zostanie przygnieciona recesją,


z kolei rynki akcji i obligacji za sprawą dodruku kontynuować będą hossę?

Jak najbardziej. Taki okres będzie potem określany mianem stagflacji, czyli jednoczesnej
stagnacji gospodarczej oraz wysokiej inflacji. W jej trakcie akcje zyskują w wartościach
nominalnych, natomiast z czasem okazuje się, że po uwzględnieniu inflacji inwestorzy
wychodzą na minus. Taki scenariusz miał miejsce w latach 70. Jak możecie zobaczyć
str. 191
poniżej (wykres indeksu Dow Jones 1968‒1982), w ujęciu nominalnym akcje zaliczyły kilka
rajdów, jednak całą tamtą dekadę zakończyły mniej więcej na zero.

Źródło: stockcharts.com

Był to jednak okres bardzo wysokiej inflacji, która sprawiła, że realny wynik akcji w tamtym
okresie był dramatycznie słaby. Poniżej wykres indeksu Dow Jones już z uwzględnieniem
inflacji. Czerwoną strzałką zaznaczyłem spadek indeksu w latach 1966‒1982. We
wspomnianym okresie akcje w ujęciu realnym straciły aż 75%!

Źródło: Marc Faber

str. 192
Podsumowując, myślę, że bardzo prawdopodobny jest scenariusz, w którym gospodarka
przez dłuższy czas nie będzie w stanie się podnieść, z kolei akcje w ujęciu nominalnym
utrzymają poziomy podobne do tych obecnych. Jeśli zaś chodzi o obligacje, to w ich
przypadku możemy zanotować pewien wzrost cen za sprawą obniżania stóp procentowych
przez banki centralne. Nie zmienia to faktu, że po uwzględnieniu inflacji obligacje, tak samo
jak akcje, przyniosą inwestorom straty.

Historia dobitnie pokazuje, że najlepszą inwestycję w okresach rosnącej inflacji stanowią


surowce, metale szlachetne i spółki wydobywcze.

Czy skup aktywów przez Bank Szwajcarii ma inny charakter niż skup Banku Japonii?
Czy nie chodzi o ochronę kapitału, którym dysponuje Bank Centralny Szwajcarii?

Musimy spojrzeć na sytuację, w której znajdują się oba banki centralne. Japonia od
dłuższego czasu traktowana jest jako poligon doświadczalny w zakresie polityki
monetarnej. Często stosuje się tam narzędzia, które w innych krajach wprowadzane są 10
lat później. Japończycy doszli też do etapu, gdzie rynek właściwie nie może funkcjonować
bez kroplówki w postaci skupu aktywów przez BOJ. Kolejna kwestia – dodatkowa płynność
z Banku Japonii często ratuje giełdy w perspektywie globalnej (kapitał szybko przenosi się
na inne rynki).

Z kolei Szwajcarzy muszą sprostać gigantycznemu popytowi na swoją walutę, co sprawia,


że dodrukowują franki, a następnie skupują za nie euro czy dolary. Później muszą coś z tymi
środkami zrobić. Najprawdopodobniej nie mogą zaangażować ich w metale szlachetne,
bo byłaby to gra wbrew systemowi. Ostatecznie angażują wolne środki na amerykańskiej
giełdzie. Nie bywam na posiedzeniach BIS-u, więc trudno mi powiedzieć, dlaczego SNB
wybrał największe akcje amerykańskie. Być może bankierzy wiedzą, że po większych
spadkach giełdy szybko będą ponownie pompowane dodrukiem.

Podsumowując, charakter zakupów obu banków jest diametralnie inny. W przypadku


Szwajcarów skup akcji wynikał z posiadania ogromnej liczby zbędnych dolarów (SNB
skupił je wcześniej, by osłabić franka). Co do Japonii – tutaj mamy szerszy kontekst. Nie
chodzi o samą opłacalność inwestycji. W Japonii prowadzony jest test, który ma pokazać,
ile potrafi wytrzymać system w oparciu o sztuczki banków centralnych.

Dlaczego uważasz, że aby przejść do nowego systemu monetarnego, potrzebne jest


sprowadzenie długu do rozsądnych poziomów (np. za pomocą inflacji)? Czy elity nie
mogą po prostu wywołać kryzysu finansowego?

str. 193
Bardzo obszerne zagadnienie. Najlepiej będzie, jeśli wszyscy spojrzymy na ten temat
z perspektywy osób mających wpływ na to, co dzieje się na świecie.

Co dzieje się, kiedy faktycznie dochodzi do kryzysu finansowego, który w obecnych


warunkach wywołać jest bardzo łatwo? Załóżmy, że przy obecnym gigantycznym
problemie zadłużenia szybko upada pierwsza duża instytucja finansowa (jak Lehman
w 2008 roku). Jej problemy bardzo szybko uderzają w innych gigantów. Rykoszetem
obrywają również firmy ubezpieczeniowe, ponieważ spora część długu jest ubezpieczana.

Co dzieje się dalej? Pojawia się problem z dostępem do kredytu, a koszt pieniądza
gwałtownie rośnie. Dlaczego? Zaufanie w systemie jest na tyle niskie, że banki nie
pożyczają sobie wzajemnie kapitału. Co za tym idzie, jeszcze trudniejsza jest sytuacja
wszystkich innych instytucji, które rozpaczliwie szukają płynności. Są one na tyle
zdesperowane, że zgodzą się na dużo wyższe odsetki, byle pozyskać finansowanie.

Przykładem jest 2008 rok, kiedy mogłem liczyć na 18% odsetek od pożyczki zabezpieczonej
na nieruchomości, a druga strona i tak cieszyła się, że ktoś pożyczył kapitał. Gdyby
problemy przyszły teraz, to taka Tesla byłaby zmuszona zaoferować minimum 30% za
dostęp do kredytu (tyle samo, ile oferował rząd Ukrainy w szczytowym momencie kryzysu).

Po tak silnym wzroście stóp procentowych część przedsiębiorstw nie byłaby w stanie
wykupić swoich obligacji. Ogromna liczba inwestorów poniosłaby mniejsze lub większe
straty, co oczywiście silnie przełożyłoby się na nastroje wśród społeczeństwa.

W takiej sytuacji bankom centralnym zostałoby jedynie ponowne uruchomienie


dodruku. Podsumowując, z perspektywy wpływowych osób bilans wygląda następująco:
wkurzyliśmy ludzi, zwiększyliśmy poparcie partii narodowych i nasililiśmy nienawiść do
sektora finansowego, a na końcu i tak musimy zdecydować się na dodruk.

Według mnie znacznie lepszą alternatywą (dla elity) jest to, co właśnie dzieje się na
naszych oczach, czyli utrzymywanie sztucznie niskich stóp procentowych i redukowanie
zadłużenia. W kolejnym etapie nastąpi zapewne przeniesienie długów z bilansów instytucji
finansowych do bilansów banków centralnych. W końcu jednak uda się zrobić w miarę
płynne przejście do nowego systemu. Oczywiście poprzedzi je kryzys zadłużenia, ale to
będzie już inny rodzaj kryzysu, dużo łatwiejszy do kontrolowania. Ostatecznie wtedy np.
połowa obligacji korporacyjnych i 2/3 długu rządowego może już być we władaniu banków
centralnych. Będą one wówczas mogły za pomocą dodruku szybko zażegnać kryzys, który
same wywołały. Przy okazji bankierzy będą mieć możliwość, by narzucić pewne decyzje
politykom.

Jak widzicie, jeden i drugi scenariusz prowadzi do tego samego: dodruk i inflacyjne
str. 194
wyjście z zadłużenia. Przebieg obu jest jednak zupełnie inny. Wywołanie dużego kryzysu
finansowego wiąże się teraz z pewnymi zagrożeniami dla najbardziej wpływowych osób
(najgorszy dla nich scenariusz zakłada całkowitą utratę kontroli nad poszczególnymi
krajami).

Dlatego też uważam, że zdecydowanie bardziej realne jest stałe kontrolowanie sytuacji
przez bankierów i wywoływanie chwilowych problemów.

Czy zmiany ratingów przez agencje ratingowe powodują przepływy kapitałów


pomiędzy krajami?

Tak, zmiany ratingów są w stanie bardzo mocno zamieszać. Widać to przede wszystkim
po globalnym rynku obligacji. Jego całkowita wartość to ponad 100 bln USD. Kilkanaście
procent z tego (ok. 18 bln USD, tyle co PKB Stanów Zjednoczonych) stanowią środki będące
w zarządzaniu funduszy emerytalnych z różnych krajów.

Część spośród wspomnianych funduszy może inwestować także w zagraniczne obligacje


rządowe. Najczęściej jest to jednak obarczone pewnymi ograniczeniami. Załóżmy, że spora
część funduszy nie może inwestować w obligacje krajów, których rating jest niższy niż BBB.
Dalej przyjmijmy, że któraś z największych agencji ratingowych obniża ocenę Meksyku
z BBB do BB.

Co dzieje się później? Dochodzi do natychmiastowej ucieczki inwestorów, którzy


wyprzedają meksykańskie akcje i obligacje, a także lokalną walutę. Dlaczego? Powód
jest prosty – inwestorzy chcą pozbyć się aktywów, zanim fundusze inwestycyjne zabiorą
się do wyprzedaży meksykańskiego długu (ostatecznie fundusze nie mogą trzymać
środków w obligacjach z ratingiem BB). W jakim czasie się to stanie? To zależy od statutów
funduszy, w jednym przypadku będzie to 30, w innym – 90 dni.

Kluczowy wniosek brzmi następująco: pojedyncza decyzja ze strony największych agencji


ratingowych może mieć kolosalny wpływ na przepływy kapitału między krajami.

Czy uważasz, że odejście od gotówki jest możliwe w ciągu najbliższych lat również
w krajach słabo rozwiniętych, gdzie ludzie nie mają kont bankowych?

Nie sądzę. Z pewnością w wielu krajach, które dziś są słabo rozwinięte, stosunkowo szybko
dojdzie do spopularyzowania np. płatności telefonem. W niektórych miejscach będzie to
tak popularne jak w Chinach.

str. 195
Nie zapominajmy jednak, że każdy kraj ma swoją specyfikę. Jestem przekonany, że
w niektórych państwach dojdzie do stworzenia oddolnych inicjatyw, które będą bronić
gotówki i nie pozwolą na jej wycofanie. Nie chodzi mi tu jedynie o państwa słabo
rozwinięte. Ten podział nie ma tutaj aż tak wielkiego znaczenia. Dużo bardziej liczy się
charakterystyka danego kraju. W niektórych częściach świata (np. Włochy, Hiszpania)
ludzie żyją w kompletnej nieświadomości i można bezproblemowo okradać ich z wolności.

Są jednak miejsca, gdzie możliwość płacenia gotówką ceni się znacznie bardziej.
Z pewnością jest to Szwajcaria. Można byłoby też wymienić niektóre części Niemiec oraz
Stanów Zjednoczonych. Zdaje się, że w USA jedno z dużych miast wprowadziło nawet kary
dla sklepów, które nie przyjmują płatności gotówką. Takie coś nie miałoby miejsca, gdyby
nie stosunkowo wolnościowe nastawienie lokalnej społeczności.

Sądzę, że wśród słabo rozwiniętych krajów znajdą się również takie, które będą szły drogą
Włoch czy Hiszpanii, jak i takie, które będą się zachowywać konserwatywnie niczym
Austria. Najprawdopodobniej w tej pierwszej grupie znajdą się Indie, gdzie nagle wycofano
z obrotu większość banknotów, a mimo to nie obróciło się to przeciwko władzy.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zobaczymy gigantyczne naciski na odejście


od gotówki. Historia pokazuje jednak, że w przypadku niektórych narodów akcja rodzi
reakcję. Dlatego też uważam, że nie uda się zwalczyć gotówki w skali globalnej.

Jak zachowa się euro podczas potencjalnego krachu?

Nadejście krachu oznacza, że kapitał ucieka do bezpiecznych walut, za które uważane są:
jen japoński, frank szwajcarski oraz dolar amerykański. Mamy zatem sytuację, w której
umacnia się dolar, a zatem spada euro. Na niekorzyść euro dodatkowo przemawiają:
tragiczna sytuacja w sektorze bankowym, słaba gospodarka, niższe stopy procentowe
(wszystko to oceniam przez pryzmat USA).

Jest jednak również i druga strona medalu. Moim zdaniem dolar został napompowany
w poprzednich latach, a szczyt osiągnął na przełomie 2016/2017, kiedy to indeks dolara
dotarł do poziomu 104. Dzisiaj dolar wciąż jest bardzo wysoko. Ewentualna słabość euro
może wzmocnić amerykańską walutę. Nie spodziewam się jednak jakiegoś gigantycznego
spadku euro względem dolara. Jak wspomniałem, dolar umacniał się do euro przez
większość obecnej hossy. Jeśli teraz miałby jeszcze znacząco się umocnić, to tylko
w jednym przypadku – rozpadu strefy euro.

Taki rozpad jest co prawda możliwy, ale według mnie w kolejnych latach jeszcze do niego
nie dojdzie. Europejski Bank Centralny będzie drukował jak szalony, a eurobankruci będą
str. 196
korzystać z tej sytuacji. Z kolei bardziej konserwatywne państwa UE będą powoli budować
sobie scenariusz pod odejście od wspólnej waluty. Jeśli jednak rozpadu strefy euro nie
będzie, to euro w trakcie kolejnego kryzysu nie dozna jakiejś szokującej przeceny.

Podsumowując, aby kolejny kryzys był dramatyczny dla euro, musiałoby dojść do upadku
strefy. Jeśli tak się nie stanie, to europejska waluta najpierw po prostu będzie się nieco
osłabiać, a potem zacznie odrabiać względem dolara (wejdziemy w cykl spadającego
dolara i rosnących cen surowców).

Z czego wynika fakt, że bankom opłaca się przeprowadzać manipulacje na rynkach


i proceder ten nie znika?

Największe banki inwestycyjne mają bardzo uprzywilejowaną pozycję w systemie. Z kolei


sumy, którymi operują, są potężne. W związku z tym, dla jednego czy drugiego banku
inwestycyjnego nie jest problemem zapłacenie kary rzędu kilkudziesięciu milionów
dolarów. Te kwoty zazwyczaj i tak nie równają się nawet 10% zysków, jakie banki są
w stanie osiągnąć na manipulacjach.

Sytuacja uległaby zmianie, gdyby konkretne osoby były karane więzieniem. Pewnie
niewielu z Was kojarzy procesy, podczas których bankierzy byli wsadzani za kratki? No
właśnie. Oni są nietykalni. Na blogu było to zresztą szczegółowe opisywane w artykule
„Jak bankierzy zapewnili sobie nietykalność?”. Tutaj napiszę tylko w dużym skrócie, że
kilka lat temu powstała lista banków, których pracownicy są nietykalni. Czasem ktoś
wypada z listy, a co roku pojawiają się na niej średnio 1-2 banki. Po szczegóły zajrzyjcie do
wspomnianego tekstu.

Obecna nietykalność największych banków jest niebywała, zwłaszcza gdy przypomnimy


sobie wydarzenia sprzed 10 lat. W trakcie ostatniego kryzysu finansowego banki były
ratowane z pieniędzy podatników. Tymczasem kilka lat później Goldman Sachs skupił
tak dużą ilość jednego z metali przemysłowych, że doprowadził do silnego wzrostu jego
ceny. A zatem niektórzy obywatele USA najpierw zrzucili się na banki, a potem płacili
więcej za dany metal, ponieważ Goldman sztucznie wywindował jego cenę. Niesamowita
bezczelność w działaniu. Pod tym względem bankierom dorównują jedynie firmy
produkujące broń i farmaceutyki.

Na blogu w komentarzach przewijał się temat tzw. excess reserves. Czym dokładnie
są te rezerwy? Czy zmiana ich poziomu wpływa na rynki?

Excess reserves to nadwyżki trzymane przez banki komercyjne w FED-zie. Jeśli zerkniemy
str. 197
na ich poziomy, to szybko zauważymy, że przed ostatnim kryzysem finansowym, excess
reserves oscylowały wokół zera.

Źródło: stlouisfed.org

Co zmieniło się w trakcie kryzysu? Dlaczego dziś banki komercyjne trzymają w banku
centralnym znacznie więcej, niż się od nich wymaga?

W I tomie książki wspomniałem, że podczas kryzysu banki trzymały toksyczne aktywa,


które straciły jakieś 80% wartości. Podjęto decyzję, że FED odkupi te aktywa po pełnej
cenie. Po części dzięki temu banki odzyskały płynność (chociaż powinny były upaść).

W tamtym okresie zaszła jeszcze jedna zmiana. FED wprowadził stopę IOER. Określała
ona odsetki, jakie banki komercyjne otrzymają od rezerw trzymanych bez żadnego ryzyka
w banku centralnym. Z grubsza można uznać, że IOER wynosi tyle, co główna stopa
ustalana przez FED. Dla przykładu, skoro w trakcie 2017 roku banki posiadały excess
reserves rzędu 2 bln USD, a stopa IOER wynosiła średnio 1%, to banki komercyjne
otrzymały 20 mld USD odsetek od środków pozyskanych ze sprzedaży toksycznych
aktywów. Majstersztyk, inżynieria finansowa w najlepszym wydaniu.

To jednak nie wszystko, ostatecznie druga część pytania dotyczy tego, czy zmiany excess
reserves mają wpływ na rynki. Z powyższego wykresu wynika, że nadwyżki banków
trzymane w FED-zie rosły aż do 2014 roku. Przez sporą część tego czasu FED prowadził
dodruk. W 2014 roku zakończono ostatni skup aktywów w wykonaniu FED-u, a w 2015
roku zaczęto podnosić stopy procentowe. Mniej więcej od tamtego momentu nadwyżki
banków zaczęły spadać, co oznacza, że wykorzystywały one środki na zwiększenie akcji
kredytowej.

Rosnąca skala kredytów ma znaczący wpływ na rynki finansowe. Kredyt daje


przedsiębiorstwom płynność, umożliwia inwestycje i zwiększanie zatrudnienia. Z kolei
kredyt dla obywateli oznacza zwiększoną konsumpcję, która sprawia, że rośnie sprzedaż,
a co za tym idzie – rosną zyski spółek. Można zatem powiedzieć, że od 2014 roku, kiedy
Amerykanie zaprzestali skupu aktywów, zaczęli wspierać rynki finansowe na inny sposób.
str. 198
Szwajcarski Bank Narodowy ma ogromne zapasy zagranicznych aktywów. To
podobnie jak w przypadku Norwegii i jej funduszu przyszłych pokoleń. Czy uważasz,
że o któryś z tych krajów należy bać się bardziej?

Oba kraje trzymają pokaźny majątek w dolarach, aby nie wzmacniać swoich własnych
walut. Jeśli miałbym wskazać jakąś różnicę, to byłby to fakt, iż Norwegowie trzymają sporą
część oszczędności w aktywach materialnych (fundusze nieruchomości, REIT-y). Z kolei
Szwajcarzy zainwestowali maksymalnie kilkanaście procent w akcje, a reszta jest trzymana
w gotówce, co nie wróży najlepiej.

Z drugiej strony – Szwajcarzy mogą w rzeczywistości trzymać większość środków


w obligacjach. Być może do pewnego momentu będzie im to przynosić spory zysk (np.
kiedy banki centralne ponownie będą podbijać ceny obligacji, prowadząc dodruk). Pytanie
czy SNB jest na tyle niezależny, by móc później się tych obligacji pozbyć (czy będzie miał
na to zgodę?).

Generalnie jednak oba kraje mają na tyle komfortową sytuację, że muszą raczej
przeciwdziałać umacnianiu się ich walut. To oznacza, że ich sytuacja jest bardzo stabilna.
Myślę, że 90% zarządzających bankami centralnymi chciałoby mieć takie problemy.

Przy okazji raz jeszcze przypomnę, że to silna waluta jest fundamentem zdrowej
gospodarki. Przy mocnej walucie ludzie są w stanie dużo zarabiać i oszczędzać,
a przedsiębiorcy mogą zadłużać się w naturalny sposób po stosunkowo niskim koszcie.
Historia pokazuje, że to właśnie do krajów z silną walutą napływali fachowcy, którzy
wzmacniali siłę danej gospodarki. To silna waluta była jednym z głównych czynników,
które przyczyniły się do gospodarczego odrodzenia Niemiec po II wojnie światowej.

4. Metale szlachetne

Na czym polegają różnice dotyczące podatku VAT na srebro w Polsce i Estonii? Czym
powinniśmy się kierować przy zakupie czy sprzedaży metali fizycznych? Jakie ceny
przy zakupie i sprzedaży (w odniesieniu do spot) można uznać za rozsądne?

W przypadku srebra w Polsce podatek VAT obowiązuje, a w Estonii nie. Nie oznacza to
jednak, że Estończycy oferują metal po wyjątkowo atrakcyjnych cenach. Tamtejsi dilerzy
korzystają z okazji i zwiększają marże tak, by ostatecznie oferta była jedynie nieco lepsza niż
np. w naszym kraju. Zatem wyjazd po srebro do Estonii niekoniecznie musi być opłacalny.

str. 199
Jeśli chodzi o odsprzedaż, to zauważyłem, że bardzo wiele osób po prostu kieruje się do
dilerów, zamiast wykazać trochę przedsiębiorczości i spróbować samodzielnie znaleźć
kupców.

Najpierw spójrzmy na sytuację, w której inwestor odsprzedaje metal dilerowi. Załóżmy,


że taki diler na srebrze zarabia 5%. Problem w tym, że drobne transakcje z inwestorami
kosztują go znacznie więcej pracy niż jednorazowe ściągnięcie z mennicy 10 tys. uncji.
A zatem diler na transakcji z detalistami musi zarobić więcej, powiedzmy 7‒8%, tak aby
cała operacja się mu opłacała. Dalej dochodzi konieczność opłacenia przez niego 2% PCC.
W tym momencie dochodzimy do wniosku, że diler musi odkupić srebro 9‒10% taniej.

Ostateczny wniosek jest taki, że dilerzy zaoferują klientom dużo gorszą cenę skupu niż
sprzedaży. Jeśli więc chcecie odsprzedać metal, zróbcie wszystko żeby samodzielnie
znaleźć kontrahenta. Mam nadzieję, że ułatwi Wam to platforma Independent Metals, która
została stworzona właśnie po to, by jak najwięcej osób mogło kupić metal po korzystnej
cenie. W razie potrzeby także anonimowo.

Platformę znajdziecie pod adresem: independentmetals.pl

Pojawiło się też pytanie o rozsądne ceny. Wiele zależy od sytuacji na rynku, od tego jaki jest
poziom zainteresowania metalami oraz od tego, czy wybieramy zakup anonimowy, czy też
zwykłą dostawę terminową (to drugie rozwiązanie jest nieco tańsze). W przypadku srebra
te rozsądne ceny mogą się bardzo zmieniać. W przypadku złota sytuacja jest bardziej
klarowna. Jeśli mamy duże zainteresowanie, to cena może dochodzić do 5% powyżej spot.
Z kolei kiedy szum wokół metali milknie, powinniśmy być w stanie kupić za cenę spot + 3%.

Często wspominasz o tym, że handel złotem na Comexie jest sztuczny, ponieważ tak
naprawdę opiera się na papierowych certyfikatach, a nie realnej wymianie metalu.
W jaki sposób mogę na bieżąco sprawdzać różnicę pomiędzy liczbą otwartych pozycji
a wielkością metalu znajdującego się w magazynach?

Zacznijmy może od wyjaśnienia kilku pojęć w języku angielskim, dzięki którym łatwiej
będzie Wam potem odszukać potrzebne dane. W kwestii, o której mowa, interesują nas
trzy rodzaje danych:

- Open interest, czyli otwarte kontrakty na złoto, gdzie każdy kontrakt opiewa na 100 uncji
złota,

- Eliglible gold, czyli złoto znajdujące się w magazynach Comexu, z czego większość stanowi

str. 200
własność banków lub ich klientów i nie może być użyta do fizycznego rozliczenia transakcji,

- Registered gold, czyli złoto, które znajduje się w magazynach i faktycznie może być użyte
do fizycznego rozliczenia transakcji.

Jeśli użyjecie powyższych haseł w dziale „Grafika” w wyszukiwarce Google, to znajdziecie


wykresy podobne do tego:

Źródło: goldchartsrus.com

W drugiej ramce od góry możemy zobaczyć, że liczba otwartych kontraktów przemnożona


przez 100 uncji daje nam łącznie 51,3 mln uncji będących w obrocie. Jedną ramkę niżej
przedstawiono ilość złota dostępnego do fizycznego rozliczenia transakcji – wynosi ona
287 tysięcy uncji.

Ostatnia ramka pokazuje liczbę papierowych uncji złota przypadających na jedną uncję
faktycznie znajdującą się w magazynie Comexu i dostępną do dostarczenia. W tym
przypadku stosunek wynosi 178 do 1.

str. 201
Jakie warunki muszą zostać spełnione, aby kartel manipulujący cenami metali
szlachetnych utracił kontrolę nad sytuacją?

Musiałaby pojawić się grupa krajów, które rzuciłyby wyzwanie bankom inwestycyjnym
kontrolującym obecnie ceny złota.

Drugi scenariusz: może dojść do sytuacji, w której rosnąca inflacja sprawi, że większa grupa
świadomych inwestorów zacznie kupować złoto w postaci fizycznej. W takiej sytuacji
pojawi się premia, tzn. rynkowa cena metalu będzie wyższa niż na Comexie. Wówczas paru
dużych graczy może chcieć zakupić złoto na Comexie i wymusić dostawę fizyczną, aby
następnie sprzedać metal drożej. Ostatecznie metalu w magazynach może zabraknąć.

Obecnie taki scenariusz nie jest zbyt prawdopodobny, natomiast bankierzy centralni
poprzez swoją idiotyczną politykę sprawiają, że faktycznie takie wydarzenia mogą kiedyś
mieć miejsce.

Z drugiej strony, być może autorowi pytania nie chodziło o problemy samego Comexu, ale
o sytuację, w której dojdzie po prostu do eksplozji ceny złota. I tutaj warto przyjrzeć się
jeszcze jednemu potencjalnemu scenariuszowi.

Problemem dzisiejszej gospodarki jest gigantyczne zadłużenie. Teoretycznie ma ono


być zneutralizowane poprzez wysoką inflację. W tym celu w USA dojdzie do obniżek
stóp procentowych. Być może zostaną one sprowadzone poniżej zera. Jednocześnie
rentowność obligacji zapewne zostanie zapegowana w okolicach 0% lub 1%
(ich wysokość nie będzie się zmieniać). Na tym wszystkim najbardziej stracą posiadacze
amerykańskiego długu, czyli Japonia, Chiny oraz niektóre kraje z Zatoki Perskiej.

Istnieje prawdopodobieństwo, że po zmianach w systemie monetarnym cena złota


zostanie uwolniona, aby zrekompensować tym krajom straty na obligacjach USA. W takim
scenariuszu kartel nie traci kontroli, ale musi pozwolić na wzrost ceny złota.

Dlaczego akcje spółek wydobywających złoto i srebro mają rosnąć w efekcie obniżki
stóp procentowych przez bank centralny w USA?

Warto najpierw powtórzyć sobie, czym są stopy procentowe. W dużym uproszczeniu


możemy przyjąć, że wyznaczają one koszt kredytu. Jeśli więc bank centralny obniża stopy
procentowe, to zachęca ludzi do zadłużania się i wydawania środków (na konsumpcję lub
inwestycje). W ten sposób rośnie ilość waluty w obiegu, co napędza inflację. Z kolei inflacja
oznacza spadek siły nabywczej waluty, w tym wypadku dolara. Jak już wiecie, kiedy dolar
słabnie, złoto i srebro idą w górę.
str. 202
Wzrosty cen metali szlachetnych automatycznie przekładają się na wyższe notowania
spółek wydobywczych.

Dodatkowo, jeśli bank centralny obniża stopy procentowe, to spada także oprocentowanie
lokat. Z czasem zaczyna być niższe od inflacji i z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie.
Są to tzw. negatywne realne stopy procentowe i to właśnie w takim otoczeniu metale
(a wraz z nimi spółki wydobywcze) rosną najsilniej.

Tak wygląda teoria, natomiast trzeba dodać, że możemy mieć do czynienia z sytuacją,
w której Rezerwa Federalna obniża stopy, ale Europejski Bank Centralny robi to jeszcze
szybciej. Wówczas euro może się osłabiać względem dolara. Zatem amerykańska waluta
będzie się umacniać mimo obniżek stóp przez FED. W takiej sytuacji zachowanie złota
jest niewiadomą – teoretycznie jego wzrosty powinny być hamowane, ale zdarzają się
momenty, kiedy zarówno dolar, jak i złoto idą w górę.

W jednym z wywiadów mówiłeś o sytuacji, w której każdy jest przekonany, że FED


podniesie stopy procentowe, a kiedy w końcu do tego dochodzi – wybija GDXJ (spółki
wydobywające złoto). Jak to działa? Rozumiem, że skoro rynek jest przekonany
o podwyżce, to decyzja FED nie wzmacnia już bardziej dolara. Ale czemu miałoby
dochodzić do wybicia GDXJ?

Pokażę to na przykładzie, który dobrze zapadł mi w pamięć. Posiedzenie FED-u


zaplanowano na 12 grudnia 2019 roku. Rynek był przekonany, że dojdzie do podwyżki
stóp procentowych o nadchodzącej podwyżce. Od początku grudnia mocno skupowano
dolara. Jego siła rosła. Ostatecznie tuż przed komunikatem FED-u indeks dolara był już
naprawdę wysoko, a kto zainwestował w niego odpowiednio wcześnie, miał na koncie
spore zyski. Kiedy w końcu FED ogłosił podwyżkę, spora część spekulantów uznała, że
pora zabezpieczyć zyski (czyli pozbyć się dolara).

Efekt był taki, że zaraz po podwyżce stóp dolar zaczął tracić, co oczywiście pozytywnie
wpłynęło na ceny złota i srebra. Wzrosty metali przełożyły się z kolei na poprawę
notowań spółek wydobywczych, więc GDXJ poszedł w górę.

Wszystko to działa zgodnie z zasadą „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”. W tym przypadku
plotką (coraz bardziej prawdopodobną) było podwyższenie stóp przez FED. Spekulanci
na podstawie obserwacji rynku kupowali dolary. Z kolei faktem było rzeczywiste
podwyższenie stóp, potwierdzone komunikatem.

Podsumowując, teoretycznie po podwyżce stóp dolar powinien się umocnić. To jednak


tylko teoria. W praktyce rynek działa dużo szybciej.
str. 203
Jeśli chcę sprzedać złoto lub srebro kupione anonimowo na paragon, czy muszę je
sprzedać na podstawie jakiejś umowy kupna-sprzedaży, żeby mieć dowód dla urzędu
skarbowego, by nie było dochodów z nieujawnionych źródeł? Jak udowodnić, że
pieniądze są legalne?

W pierwszej kolejności należy mieć dowód zakupu, czyli paragon. Może to też być
ksero paragonu. Ostatecznie paragon blaknie po 3 latach, a zatem warto zawczasu go
skserować.

Sprzedajemy na umowę kupna-sprzedaży. W tej sytuacji kupujący będzie musiał opłacić


2% PCC. Czy zapłaci ten podatek, czy nie – to już jego sprawa. Tak czy inaczej sprzedający
musi zadbać o to, aby po wszystkim mieć dokument pokazujący, kiedy i za ile sprzedał
metal. Co, jeśli tego nie zrobi? Załóżmy, że ktoś zarobił milion na złocie. Następnie
wydał ten milion na cokolwiek. Istnieje spora szansa, że szybko zgłosi się do niego urząd
skarbowy, który zażąda dokumentu w rodzaju umowy kupna-sprzedaży. Jeśli takiego
dokumentu nie będzie, sprzedającemu grozi podatek 75%.

Uniknięcie wysokiego podatku bez mocnych dowodów jest bardzo trudne, o czym
przekonał się mój dziadek, który również miał sprawę związaną z dochodami ze źródeł
nieujawnionych. Przegrał sprawy kolejno w urzędzie skarbowym, izbie skarbowej oraz
Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Udało się wygrać dopiero w Naczelnym Sądzie
Administracyjnym.

Srebro jest w dużej mierze metalem przemysłowym. Czy w momencie osłabiania się
koniunktury gospodarczej cena metalu nie powinna spadać?

W pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl ostatnie lata, kiedy to koniunktura


gospodarcza na świecie utrzymywała się przez większość czasu, a srebro taniało.

Jeśli spojrzymy na to od drugiej strony i weźmiemy pod uwagę momenty spowolnienia


gospodarczego, to częściowo zgrywały się one ze spadkiem ceny srebra. Były to jednak
najczęściej momenty paniki, kiedy kapitał szybko uciekał do dolara, co natychmiastowo
uderzało w ceny metali. To właśnie umocnienie USD stało za spadkami srebra. Widać to
chociażby po roku 2007, kiedy to koniunktura gospodarcza ewidentnie słabła, natomiast
w wyniku taniejącego dolara ceny srebra rosły aż do 2008 roku (wtedy osiągnięty został
dołek na dolarze).

Podsumowując, nie uważam, że gorsza koniunktura gospodarcza musi nieść za sobą


spadki ceny srebra. Podobnie w przypadku potencjalnego kolejnego kryzysu – myślę, że
srebro oberwie przy jakimś skokowym umocnieniu dolara, natomiast w dłuższym terminie
str. 204
metal poradzi sobie bardzo dobrze.

Czy w sytuacji taniego CHF warto kupić ETF ZKB na giełdzie w Szwajcarii? Jak to się
ma do kosztów przewalutowania, a także do kwestii bezpieczeństwa fizycznego
metalu, który jest zabezpieczeniem ETF-u? Czy notowane w Stanach ETF-y ZKB
przechowują złoto w Szwajcarii, czy w Stanach?

Zauważyłem, że coraz więcej osób patrzy na inwestowanie w złoto przez pryzmat walut.
Tymczasem podczas takiej inwestycji powinna nas interesować wyłącznie jedna kwestia:
czy mamy dobry moment do inwestycji w metale? Waluty nie odgrywają tutaj istotnej roli.
Wyjaśnię to na przykładach.

Przyjmijmy na potrzeby dyskusji, że kupujemy ETF na złoto. Mamy do wyboru trzy


fundusze denominowane w USD, EUR czy CHF. Czy z punktu widzenia inwestora wybór
waluty ma jakiekolwiek znaczenie? Absolutnie nie. Wiele osób intuicyjnie wybiera CHF,
uważając franka za najbezpieczniejszą walutę. Tymczasem nie ma ona żadnego znaczenia,
bo kupujemy złoto i to na złoto mamy ekspozycję.

Aby ułatwić Wam zrozumienie tematu cofnę się do 15 stycznia 2015 roku, kiedy to
Szwajcarski Bank Centralny przestał bronić pegu na franku. W ciągu jednego dnia frank
podrożał skokowo o 15%. Czy posiadając ETF na złoto denominowany w CHF, zarobiliśmy
15%? Nie, gdyż umocnienie się szwajcarskiej waluty sprawiło, że cena złota wyrażona
w CHF spadła dokładnie tyle, o ile umocnił się frank. Cena funduszy denominowanych
w USD czy EUR praktycznie się nie zmieniła. Kupując ETF na złoto, srebro czy surowce
zapewniamy sobie ekspozycję na dane aktywa, a nie na walutę, w której denominowany
jest kontrakt czy ETF. Inwestując zatem w surowce czy metale szlachetne hedge na waluty
nie jest nam absolutnie potrzebny.

Z drugiej strony, metale szlachetne oraz surowce najsilniej rosną przy taniejącym
dolarze. Posiadając te aktywa w swoim portfelu, zakładacie scenariusz, w którym
najprawdopodobniej wzrośnie dolarowa cena aktywów, ale jednocześnie obniży się
kurs dolara względem złotówki. Można teoretycznie rozważyć kontrakt na PLNUSD,
aby zniwelować efekt taniejącego dolara. Jest to jednak broń obosieczna. Jeżeli wszystko
pójdzie po Waszej myśli, to dobrze. Jeżeli jednak przez jakiś czas będziemy mieli bessę
na surowcach oraz hossę na dolarze, to Wasz portfel oberwie podwójnie.

Jeśli chodzi o dalszą część pytania - rozumiem, że przy wyborze ETF-u zabezpieczonego
złotem, wybór szwajcarskiego ZKB wydaje się niektórym bezpieczniejszy niż zakup
amerykańskich ETF-ów Sprotta. Dla mnie osobiście nie robi to różnicy. Najważniejsze, że
ETF faktycznie jest w pełni zabezpieczony metalem. Jeśli jednak ktoś uprze się na ZKB,
a chce uniknąć kosztów przewalutowania, to na giełdzie dostępne są również ETF ZKB
str. 205
denominowane w dolarze (wówczas nie ma kosztu przewalutowania).

Jeśli chodzi o miejsce przechowywania metalu, to z prospektów Zürcher Kantonalbank


można wyczytać, że wszystkie metale są przechowywane w Szwajcarii.

Dlaczego, pomimo różnicy 6‒7% pomiędzy ceną złota w Szanghaju i Londynie, nie
opłaca się robić arbitrażu?

Tutaj nie chodzi o to, że arbitraż się nie opłaca. Czasem po prostu nie da się go
przeprowadzić. Wystarczy, że ktoś nie dopuści do wyciągnięcia metalu czy też zablokuje
nam możliwość działania w jakikolwiek inny sposób.

Ostatecznie dalsze wyprowadzanie metalu z magazynów Comexu mogłoby skutkować


całkowitym brakiem złota czy srebra. Zabrakłoby metalu, który mógłby zostać użyty do
fizycznego rozliczenia. Kto wie, czy w takiej sytuacji kartel (największe banki inwestycyjne)
nie utraciłby kontroli nad sytuacją. Dopóki istnieje handel kontraktami, a w magazynach
leżą jakieś symboliczne ilości metali, dopóty da się sterować ceną złota i srebra. A przecież
takie sterowanie ceną sprawia, że na rynku nie dochodzi do wybicia cen nawet w przypadku
braków metali.

Podam przykład, który powinien dać do myślenia. W 2011 roku ceny złota i srebra osiągnęły
szczyt, następnie cena załamała się. Rok lub dwa lata później spółka Apple zaczęła
odczuwać braki srebra (metal ten jest potrzebny do produkcji gadżetów Apple’a): jedna
z koreańskich fabryk musiała wstrzymać produkcję na trzy tygodnie. W takiej sytuacji
cena srebra powinna ponownie eksplodować, być może nawet zaliczyć nowe szczyty.
Oczywiście, gdyby była zależna wyłącznie od praw popytu i podaży. Tak się jednak składa,
że obrót certyfikatami na metale daje możliwość zbijania ceny, więc pożar szybko został
ugaszony.

Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że największe banki inwestycyjne bardzo mocno
ingerują w sytuację np. na rynku metali szlachetnych. Kiedy jednak przychodzi mi
dyskutować o tym ze znajomymi, znacznie lepiej byłoby, gdybym mógł podawać
konkretne przykłady. Czy mógłbyś wymienić takie sytuacje, w których jednoznacznie
udowodniono, że największe banki manipulują notowaniami?

Jak najbardziej, autor pytania ma rację, że zdecydowanie lepiej jest operować konkretami.
Zwłaszcza kiedy chodzi o tzw. teorie spiskowe. Manipulacje cenami metali do pewnego
czasu również były określane mianem teorii spiskowych. Z czasem jednak pierwsze banki
zaczęły płacić kary za manipulowanie cenami złota i srebra. Ostatecznie doszliśmy do
str. 206
momentu, kiedy w sieci pojawiły się zapisy rozmów pracowników największych banków,
umawiających się na konkretne zagrywki rynkowe mające wpłynąć na cenę.

Im więcej konkretów, tym lepiej, dlatego też poniżej publikuję listę wszystkich kar
nałożonych na duże banki za manipulowanie cenami metali szlachentych, o których
wspominałem na blogu. Od lewej podaję nazwę banku, wysokość kary oraz powód.

Barclays – 43,8 mln USD – Za słaba kontrola wewnętrzna, która pozwoliła traderowi
manipulować cenami złota w 2012 roku
Deutsche Bank – 38 mln USD – Manipulacja rynkiem srebra 1999‒2014
Deutsche Bank – 60 mln USD – Manipulacja rynkiem złota 2004‒2013
Deutsche Bank – 30 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra 2008‒2014
UBS – 15 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra 2008‒2014
HSBC – 1,6 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra 2008‒2014
Bank of Nova Scotia – 0,8 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra 2013‒2016
Merrill Lynch – 25 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra w latach 2008‒2014

Wśród wymienionych banków nie ma największego, czyli JP Morgan, natomiast


John Edmonds, który pracował w tej firmie, przyznał się, że wraz z innymi traderami
manipulowali cenami złota, srebra, platyny i palladu pomiędzy 2009 a 2015 rokiem.
Sprawa trwa, kar do tej pory nie nałożono.

Szczerze mówiąc, kiedy wypisałem te kary, zaskoczył mnie fakt, że były one tak niskie.
Ponownie wczytałem się w temat i po chwili zrozumiałem, o co chodzi. Otóż za każdym
razem na początku mówi się o wysokich karach dla banków. Potem są one jednak
obniżane. Dlaczego? Ponieważ banki „współpracują ze śledczymi”. Jak widać, bankierzy
zawsze mogą liczyć na taryfę ulgową.

Skoro spółki royalties mają zapewniony dostęp do metali po bardzo niskiej cenie,
to czy nie powinniśmy inwestować w metale za ich pośrednictwem? Przecież w ich
przypadku nawet spory spadek cen metali nie sprawi, że zanotują one straty.

To prawda, solidne spółki royalties to bardzo wartościowe aktywa. Problem polega na


tym, że również reszta rynku rozumie ich wyjątkowość. W związku z tym wyceny spółek
typu royalties różnią się od pozostałych spółek wydobywczych.

W większości przypadków spółki royalties, takie jak Wheaton Precious Metals czy Franco-
Nevada, są wyceniane drożej niż typowe spółki wydobywcze. Mamy zatem mniejsze
ryzyko, ale też mniejszy potencjał do wzrostu. Być może niektórym takie rozwiązanie

str. 207
odpowiada. Osobiście wolę trzymać w portfelu małe spółki wydobywcze. Powód jest
prosty. Liczba odkryć nowych złóż złota jest nieporównywalnie mniejsza niż w końcówce
XX wieku. Oznacza to, że duże spółki wydobywcze, chcąc zapewnić sobie możliwość
rozwoju, będą musiały po zawyżonych cenach wykupować mniejsze spółki.

Wracając jeszcze do spółek typu royalties – pamiętajcie, że pozyskują one metale


po niższym koszcie do pewnego momentu. Każda umowa kiedyś się kończy. Zawsze
trzeba mieć to na uwadze. Zwłaszcza, gdy za jakiś czas trafi się Wam spółka royalties ze
wskaźnikiem CAPE na poziomie 10. Może się okazać, że wycena jest tak niska, ponieważ
umowy dobiegają końca, a spółka nie ma środków na finansowanie kolejnych projektów.

5. Surowce

Często wspominasz o tym, że spółki produkujące uran są niesamowicie zdołowane


i czekają je wieloletnie wzrosty. Zastanawiam się jednak, jakie widzisz zagrożenia
dla tej inwestycji? Co musiałoby się stać, żeby cena uranu nie wzrosła wyraźnie przez
kolejne 5‒7 lat? Przy okazji: czy nowo powstały ETF HURA zapewnia odpowiednią
ekspozycję na ten rynek, czy jednak powinniśmy zostać przy pojedynczych spółkach?

Producenci uranu mają spory udział w moim portfelu, dlatego też wielokrotnie
zastanawiałem się nad tą kwestią. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że zagrożeniem
może być jedynie powtórka z Czarnobyla lub Fukushimy, która doprowadziłaby rządy
poszczególnych państw do wycofania się z planów budowy reaktorów.

Obecnie zarówno czynniki fundamentalne, jak i decyzje polityczne (reaktywacja i budowa


reaktorów w wielu krajach) wskazują na to, że wzrosty cen uranu zbliżają się wielkimi
krokami.

Oczywiście co jakiś czas ktoś wspomina, że przecież może pojawić się substytut dla
uranu. Najczęściej zwraca się uwagę na tor. O tym surowcu pierwszy raz słyszałem już
15 lat temu i od tamtej pory nic się nie zmieniło. Żaden czynnik nie wskazuje na to, by tor
miał zająć miejsce uranu.

Jeśli chodzi o ETF HURA, to pojawił się on dopiero w maju 2019 roku. Jego skład wygląda
dobrze, fundusz opiera się na samych producentach uranu, co jest bardzo ważne.
Problemem z pewnością jest fakt, że HURA jest denominowany w dolarze kanadyjskim.
Oznacza to, że przy zakupie i sprzedaży płacimy po 0,5% za przewalutowanie. Byłoby
idealnie, gdyby z czasem ETF HURA pojawił się także na giełdzie amerykańskiej – pewnie
spojrzałbym na niego bardziej przychylnym okiem. Póki co, będę mu się przyglądał.

str. 208
Jak contango/backwardation wpływa na shortowanie surowców? Czy można
zaprezentować to na konkretnym przykładzie?

Omawiając dział „Surowce”, wspomniałem, że podczas gry na wzrosty contango jest


naszym przeciwnikiem i zmniejsza nasz zysk lub powiększa stratę. Jeśli mamy natomiast
do czynienia z backwardation, to zwiększa ono zysk lub zmniejsza stratę.

Jeśli gramy na spadki, to wszystko odwraca się o 180 stopni. W tym przypadku to contango
jest naszym sprzymierzeńcem, z kolei backwardation wpływa na pogorszenie wyniku.

Przykład: załóżmy, że jest grudzień 2019 roku. Uważamy, że ceny kukurydzy spadną.
W przypadku tego surowca mamy contango rzędu 3% w skali roku. Otwieramy pozycję
short.

Rok później okazuje się, że mieliśmy rację – cena kukurydzy spadła 6%. Jaki jest nasz
wynik z inwestycji? Do 6% zysku dodajemy także 3% contanga, w efekcie czego nasz wynik
(przed prowizją brokera) to 9% zysku.

Jeśli w tym samym przykładzie na kukurydzy mielibyśmy backwardation na poziomie


2%, to całą inwestycję skończylibyśmy z zyskiem rzędu 4% (minus koszty prowizji).

6. Nieruchomości i REIT-y

Jakie jest Twoje zdanie na temat REIT-ów wprowadzanych na polski rynek? Czy
uważasz, że w kolejnych latach tego typu instrumenty będą odnosiły sukcesy
w naszym kraju?

Póki co, jestem dość sceptycznie nastawiony. Chociażby dlatego, że są to dopiero


początki REIT-ów w Polsce. Jest zatem duża szansa, że prawo okaże się być dziurawe
i dojdzie do jakichś przekrętów. Zazwyczaj w takich sytuacjach poszkodowani są
inwestorzy, natomiast fundusze wychodzą bez szwanku.

Gdybym miał pełne przekonanie, że chcę wejść w REIT-y, to zapewne zainwestowałbym


w fundusze z Singapuru. Tam rynek REIT-ów jest już stosunkowo rozwinięty, ich ceny są
atrakcyjne na tle innych krajów, a prawo jest stabilne, co sprawia, że inwestorzy mogą spać
spokojnie.

Dodam od razu, że są też argumenty za sukcesem REIT-ów w Polsce. Po pierwsze, jak


wspomniałem – są to początki. Jeśli zatem pierwsze REIT-y przyniosą wspaniałe zyski, to
inwestorzy z pewnością rzucą się na kolejne fundusze, jakie pojawią się na rynku.
str. 209
Po drugie, w kolejnych latach kapitał zagraniczny powinien chętnie napływać do Polski.
Z kolei polski rynek nieruchomości, choć drogi, nie jest aż tak przewartościowany jak
w USA, Kanadzie czy Australii. Jest zatem pewien potencjał do wzrostów, zwłaszcza jeśli
bankom centralnym uda się napędzić inflację (nieruchomości traktowane są jako hedge
przed wzrostem cen). Z drugiej strony, jeśli banki centralne przegrają z deflacją, to REIT-y
mocno oberwą.

Podsumowując, wiele zależy od tego, co będzie działo się na rynkach i w globalnej


gospodarce tuż po tym, jak pierwsze REIT-y zawitają na polski rynek. Póki co, zalecałbym
ostrożność.

Czy w obliczu zerowych lub nawet negatywnych stóp procentowych nie warto
rozważyć większego zadłużenia się w celu inwestowania w nieruchomości?

Z jednej strony faktycznie już teraz w wielu miejscach mamy zerowe stopy procentowe,
a banki centralne dają do zrozumienia, że możemy znaleźć się jeszcze niżej. To oznacza
spadający koszt kredytu, a co za tym idzie – większy popyt na nieruchomości.

Domyślam się, że autorowi pytania chodzi o nieruchomości w Polsce, gdzie obecnie jest
dość drogo. Stopy procentowe są na poziomie 1,5% (najniżej w historii), ale obserwuję
politykę banków centralnych i nie zdziwię się, jeśli kredyt będzie jeszcze tańszy. Być może
dojdziemy do sytuacji, jaka dziś panuje w Hiszpanii. Jeden z moich kolegów uzyskał kredyt
z oprocentowaniem 0,47%. Z kolei żona innego kolegi (pracownica banku) dostała kredyt
z oprocentowaniem 0,0001%.

W takim otoczeniu faktycznie nieruchomości mogą rosnąć przez lata, przynajmniej o tyle,
ile będzie wynosić inflacja.

Czy jest jakieś „ale”? Oczywiście. W pamięć zapadł mi tekst Martina Armstronga, który
zwrócił uwagę, że duże instytucje finansowe już teraz zastanawiają się nad rezygnacją ze
stóp typu WIBOR czy LIBOR i zastąpieniem ich czymś nowym. Dalej Armstrong stwierdził,
że jeżeli wejdziemy w okres stagflacji (słaba gospodarka, wysoka inflacja), to nawet przy
negatywnych stopach procentowych banki podniosą oprocentowanie kredytu o kilka
procent. Będzie to tłumaczone jako zabezpieczenie przed niespłacanymi kredytami
(ostatecznie gospodarka będzie w tym momencie słabnąć).

Jeśli do tego dojdzie, sytuacja kredytobiorców zmieni się drastycznie. Jakby nie było,
oprocentowanie kredytów składa się z dwóch rzeczy: stóp procentowych (np. WIBOR) oraz
marży banku. Co z tego, że ta pierwsza wartość spadnie, skoro ta druga pójdzie do góry?

str. 210
Kiedy już inflacja rozkręci się na dobre (zgodnie z życzeniem bankierów), może w końcu
dojść np. do 15%. Wtedy podjęte zostaną próby jej zatrzymania. W tym celu dojdzie do
podwyżek stóp, np. do poziomu 4%, 5% czy 6%. Będziemy mieć zatem nadal silnie
ujemne realne stopy procentowe (stopy dużo niższe od inflacji). Z kolei nominalne stopy
procentowe będą wynosić 4‒6%, a nie 0% jak obecnie. Tymczasem nieruchomości reagują
właśnie na zmiany nominalnych stóp procentowych, czyli ceny mieszkań spadną, kiedy
bank centralny podwyższy stopy.

Na koniec jeszcze jedna kwestia – pewnie niektórzy z Was nie wierzą, że duże instytucje
finansowe mogą wprowadzić zupełnie nowe rodzaje stóp procentowych i namieszać na
rynku nieruchomości. Przypomnę więc tylko dwie kwestie. Po pierwsze, Europejski Bank
Centralny już teraz rozważa wprowadzenie osobnych stóp procentowych dla banków, aby
poprawić ich sytuację finansową.

Po drugie, na blogu opisywaliśmy wypowiedź Timothy’ego Geithnera, byłego sekretarza


skarbu USA, na temat programu HAMP (mającego pomagać kredytobiorcom poprzez
np. redukcję rat kredytowych). Zapytany o to, jak program ma pomagać obywatelom
USA, Geithner wypalił: „Banki są w stanie poradzić sobie z 10 milionami upadłości na
hipotekach. Program pozwoli rozłożyć je w czasie”.

Z wypowiedzi jasno wynika, że nawet programy wprowadzane oficjalnie z myślą


o obywatelach, mają tak naprawdę pomagać bankom. Całą sytuację z Geithnerem opisał
w swojej książce Neil Barofsky, jedna z osób nadzorujących program TARP (700 mld na
ratowanie banków).

Wracając jeszcze do pytania, dodam, że sytuacja wygląda nieco inaczej, jeśli mówimy
o kredycie na własne mieszkanie, a dodatkowo mamy atrakcyjną ofertę ze stałym
oprocentowaniem. Wówczas wzięcie kredytu jest dla mnie bardziej zrozumiałe. Z kolei
w przypadku inwestycji, byłbym dużo bardziej ostrożny.

7. Budowa portfela inwestycyjnego

Załóżmy, że przechodzimy przez krach, który trwa ok. roku. Akcje w USA tracą ok.
40%. Dzięki wsparciu banków centralnych zaczyna się nowa hossa, podczas której,
zgodnie z zasadą migracji kapitału, inwestorzy powinni interesować się głównie
rynkami wschodzącymi. Jaka może być maksymalna ekspozycja inwestora na rynki
wschodzące, wliczając ETF-y oraz waluty surowcowe? Jakby nie patrzeć, kraje
wschodzące odznaczają się mniejszą stabilnością polityczną i mimo ich perspektyw,
nierozsądnie byłoby inwestować w nie cały kapitał.

str. 211
Oczywiście, że nie powiążemy całego portfela z rynkami wschodzącymi. Cykl, w którym
kapitał płynie głównie do krajów emerging markets, oznacza również słabnącego dolara.
Z kolei słabnący dolar przekłada się na wyższe ceny metali szlachetnych. Zatem sporą
część naszego portfela powinny stanowić: złoto, srebro i spółki wydobywcze. Poza tym,
nawet jeśli kapitał będzie płynął w większości na rynki wschodzące, to warto również
korzystać z okazji w USA i innych rozwiniętych gospodarkach. Mam teraz na myśli przede
wszystkim stabilne spółki typu value, które w kolejnym cyklu powinny odrabiać względem
spółek typu growth.

Źródło: stockcharts.com

Wykres pokazuje różnicę między indeksem spółek growth oraz spółek value. Wynika
z niego, że obecnie spółki growth są równie silnie przewartościowane względem value,
jak w roku 2000 (podczas manii internetowej). Inna sprawa, że również biorąc pod uwagę
okres od lat 20. XX wieku, spółki typu value jawią się jako przynoszące najlepsze wyniki
(poniżej dla rynku amerykańskiego).

Źródło: Dimensional Fund Research

str. 212
Jak widać, na przestrzeni niemal 100 lat spółki value spisywały się nieporównywalnie
lepiej niż growth, a dodatkowo kolejny cykl powinien być w ich wykonaniu bardzo udany.

Podsumowując, w portfelu powinny znaleźć się: ETF-y na najtańsze rynki emerging


markets, złoto, srebro, spółki wydobywające metale szlachetne, spółki surowcowe, spółki
typu value. Jeśli z powodu niskiego budżetu nie opłaca się Wam dzielić środków na krajowe
ETF-y, warto zakupić jeden fundusz dający nam ekspozycję na większą liczbę rynków
wschodzących. Przykładem niech będzie MSCI SuperDividend Emerging Markets (ticker:
SDEM), w którego skład wchodzi 50 dywidendowych spółek z krajów rozwijających się.

8. Geopolityka, ekonomia, sprawy gospodarcze

Jak oceniasz perspektywy dla Republiki Południowej Afryki, kraju bogatego


w surowce, gdzie dziś pozbawia się białych farmerów ziemi (często padają oni też
ofiarami morderstw)?

Przede wszystkim to, co dzieje się w RPA, to oznaka rasizmu – wiele osób zapomina, że
rasizm może też objawiać się jako nienawiść czarnych do białych.

W przypadku RPA sytuacja wygląda dramatycznie. Biali farmerzy są mordowani,


a parlament zalegalizował odbieranie im ziem w zamian za symboliczne rekompensaty.
To upadek własności prywatnej, co dla każdej gospodarki oznacza kłopoty (porównajcie
sobie, jak funkcjonują państwa szanujące własność prywatną, a jak funkcjonuje reszta).
Niestety, w RPA problem jest dużo większy – odebrana ziemia trafi do czarnoskórej
ludności, która w zdecydowanej większości po prostu nie umie jej uprawiać. To oznacza,
że w ciągu kilku lat jeden z ważniejszych krajów Afryki zmierzy się z problemem głodu.

Część z Was być może pamięta, że kilka lat temu podobna sytuacja miała miejsce
w Zimbabwe. Kiedy głód dał popalić tamtejszej ludności, obywatele Zimbabwe
momentalnie zaczęli zapraszać wypędzonych wcześniej białych farmerów. W przypadku
RPA historia zapewne potoczy się podobnie.

Moim zdaniem chorzy psychicznie ludzie rządzący dziś w RPA dostali odpowiednie
wsparcie zza granicy. Domyślam się, że chodzi o to, by kraj popadł w ruinę, co umożliwi
potem łatwe przejęcie jego zasobów, a mówimy tutaj nie tylko o złocie i srebrze, ale
również diamentach, węglu czy niektórych metalach ziem rzadkich. Biorąc pod uwagę,
że kolejna dekada przyniesie znaczący wzrost cen aktywów materialnych, wartość ziemi
w RPA może silnie wzrosnąć. Prawdopodobnie już dziś toczy się walka o zyski. Szkoda
tylko, że jak zwykle z jej powodu zginie mnóstwo ludzi.

str. 213
Można też podejrzewać, że kiedy gospodarka RPA nie będzie radziła sobie z problemami,
ktoś „mądry” wpadnie na pomysł, by dodrukować walutę. Moim zdaniem ta sytuacja
mocno uderzy w południowoafrykańskiego randa (waluta RPA).

Warto zaznaczyć jeszcze jedną kwestię. Jeśli gospodarka RPA upadnie, to biorąc pod
uwagę prawdopodobne wzrosty na surowcach i rynkach EM podczas kolejnej hossy, takie
wydarzenie może stanowić idealny moment do inwestycji. W takim przypadku kolejny raz
potwierdziłoby się powiedzenie „kupuj, gdy krew się leje”. Szkoda, że tym razem dosłownie.

Który z krajów Unii Europejskiej jako pierwszy pójdzie w ślady Wielkiej Brytanii
i opuści wspólnotę?

W tym przypadku kandydatów jest naprawdę sporo i podzieliłbym ich na dwie grupy.
W pierwszej znajdą się silnie zadłużone kraje, które Europejski Bank Centralny teoretycznie
ratuje poprzez skupowanie ich obligacji. Dzięki temu państwa te mogą zadłużać się po
niższym koszcie niż chociażby Stany Zjednoczone.

Nie zmienia to jednak faktu, że wspomniane kraje są skrajnie obciążone długiem, a ich
gospodarki nie potrafią stanąć na nogi. Po prostu są trzymane w pewnym zawieszeniu –
wciąż istnieją, ale się nie rozwijają. Uważam, że w tych krajach niezadowolenie społeczne
będzie rosło i pojawią się pomysły zakładające jako plan minimum wyjście ze strefy euro
i wprowadzenie własnej waluty. Może się tak stać w przypadku Włoch, Portugalii,
Hiszpanii, ale również Francji.

Poza tą grupą mamy jeszcze państwa, które mają dość polityki EBC oraz ratowania
eurobankrutów. Moim zdaniem idealnym przykładem jest tutaj Austria rządzona przez
kanclerza Kurza. W przypadku tego kraju konserwatywne podejście często daje o sobie
znać.

Pewnie jakiś czas temu napisałbym dokładnie to samo na temat Niemiec. Sytuacja
wygląda tam dziś jednak inaczej niż w Austrii. Konserwatywne podejście
(do bezpieczeństwa kraju i finansów) widoczne jest już wyłącznie na wschodzie Niemiec,
gdzie decydujący głos w wyborach wciąż mają rodowici Niemcy (niektórzy z nich wciąż
pamiętają skutki hiperinflacji). Stąd też w landach graniczących z Polską wybory
wygrywa konserwatywna partia Alternatywa dla Niemiec.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w Berlinie oraz na zachodzie kraju. Tam rodowici
Niemcy zaczynają stanowić mniejszość, z kolei coraz większą siłę w wyborach mają
imigranci żyjący z zasiłków. Oczywiście takie osoby głosują na partie mainstreamowe,
które obiecują poszerzanie pomocy socjalnej. Takie ugrupowania żyją w zgodzie
str. 214
z Brukselą, a zatem Niemcy są w pewnym sensie przywiązani do Unii Europejskiej. I nie ma
tutaj znaczenia, że UE prowadzi Europę Zachodnią w stronę upadku.

Na zakończenie przypomnę, że teoretycznie w Europie mamy demokrację, a jednak


demokratycznie zatwierdzony brexit przez lata nie dochodzi do skutku. Opuszczenie Unii
Europejskiej wcale nie jest takie proste.

Czy uważasz, że w ciągu kolejnych 10‒20 lat, Chiny – dzięki swoim wpływom – mogą
potraktować Afrykę dokładnie tak, jak same zostały potraktowane 40 lat temu przez
USA? Innymi słowy: czy Afryka może stać się dla Chin źródłem tanich produktów,
natomiast Chińczycy skupią się na pracy z wykorzystaniem wyższych technologii?

Zdecydowanie tak. Biedne kraje, będąc w trakcie dynamicznego rozwoju, starają się
zaniżyć kurs swojej waluty i poprawić skalę eksportu. Na początku opierają się na
produkcji tanich dóbr, natomiast z czasem przechodzą także do wytwarzania bardziej
zaawansowanych technologicznie produktów. Przemiana jest oznaką bogacenia się
danego kraju. Z kolei produkcja niewymagająca wykwalifikowanej siły roboczej jest
powoli przesuwana do krajów biedniejszych. Myślę, że dokładnie w ten sposób Chiny mogą
potraktować kraje afrykańskie.

Zastanawiam się jedynie, czy Amerykanie będą zdolni do zatrzymania Chin. Ostatecznie
pod koniec lat 80. Japonia także była ukazywana jako gospodarka, która już niebawem
przeskoczy Stany Zjednoczone. Z czasem okazało się jednak, że Japończycy zostali
zablokowani, a sam kraj stał się poligonem doświadczalnym dla monetarnych
eksperymentów prowadzonych przez banki centralne. Być może również i Chiny zostaną
trafione w słaby punkt (albo ich gospodarka zawali się ze względu na gigantyczne
zadłużenie).

Jednego jestem jednak pewien – Chińczycy pokazali już, że w ich przypadku przejście od
wytwarzania najprostszych dóbr do produkcji z użyciem wysokich technologii stało się
faktem. Uwagę zwraca też liczba wniosków o patenty zgłaszanych przez Chińczyków (kolor
niebieski - wykres na kolejnej stronie).

Swoją drogą, grafika jest dowodem na to, że Chiny nie opierają całego rozwoju na
wykradaniu technologii Amerykanom.

str. 215
Źródło: Marc Faber

Z czego wynika fakt, że kraje starej Unii Europejskiej zaczęły tak mocno odstawać
pod względem wzrostu gospodarczego od np. USA czy krajów azjatyckich?
Czy w kolejnym cyklu możemy spodziewać się odwrócenia sytuacji? Czy warto
inwestować w europejskie solidne spółki typu value?

Europa Zachodnia stała się zbieraniną tzw. państw opiekuńczych, w których armie
urzędników dbają o odpowiednią redystrybucję majątku (od ludzi pracowitych do ludzi
leniwych). W tym celu utrzymuje się wysokie podatki, które wraz z coraz większą liczbą
regulacji hamują wzrost gospodarczy. Społeczeństwa w poszczególnych krajach bez
większych oporów poddały się temu procesowi przejścia od kapitalizmu do socjalizmu.

Jednym z efektów tych zmian, poza niskim wzrostem gospodarczym, jest również rosnąca
rola państwa. Wystarczy spojrzeć na poniższy wykres. Niebieskie i pomarańczowe słupki
pokazują, jaki udział w PKB miały wydatki rządowe w różnych krajach w 1870 i 1913 roku.
Dla porównania czerwonymi liniami zaznaczony został poziom dla strefy euro i USA w 2014
roku.

str. 216
Źródło: Marc Faber

Pamiętać trzeba, że gdybyśmy wzięli pod uwagę wyłącznie kraje starej UE, to ta statystyka
wyglądałaby dla wspólnoty jeszcze gorzej. Generalnie udział państwa w gospodarce
powinien oscylować w okolicach 10‒15%. Mniej więcej tyle wynosi ten wskaźnik, kiedy
państwo zajmuje się bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym, sądownictwem
i dystrybucją energii. Tak to wygląda obecnie w Hongkongu czy Singapurze i kraje te
rozwijają się fantastycznie.

Europa Zachodnia patrzy jednak na to wszystko z nieco innej perspektywy. W przypadku


takich krajów, jak Niemcy czy Francja, większość społeczeństwa osiągnęła względny
dobrobyt już 20‒30 lat temu. Dziś te społeczeństwa dążą do jakiegoś chorego ideału,
który ma najwyraźniej polegać na równości wszystkich obywateli, zrównoważonym
rozwoju i uchwalaniu masy bzdurnych praw. Póki tani kredyt wspiera gospodarkę, kraje
te faktycznie mogą skupiać się na realizowaniu jakiejś utopijnej wizji. Niestety, Europa
traci znaczenie na arenie międzynarodowej – gospodarki UE nie są konkurencyjne, ich
wzrost produktywności jest minimalny, a dodatkowo poziom bezpieczeństwa na Starym
Kontynencie spada. Kolejny kryzys będzie dla Europejczyków dużym szokiem.

Czy w kolejnym cyklu wzrost gospodarczy w starej UE będzie wyglądał lepiej na tle
świata? Moim zdaniem nie, ponieważ kraje, o których mowa, musiałyby przejść spore
zmiany. Mam na myśli m.in. deregulację gospodarek. Aby tak się stało, musi zaistnieć
jedna z dwóch sytuacji:

a) znaczącą władzę musi posiadać jeden bogaty człowiek, którego nie można
przekupić (przykład Trumpa w USA);

b) kraj musi dojść do upadku, by później zacząć od zera i przy okazji na nowo napisać
prawo (przykład Estonii od lat 90.).
str. 217
Tymczasem w Europie utrzymują się potężne wpływy socjalistów, którzy zamiast
wprowadzać realne zmiany, wolą cały czas reformować. Robią to oczywiście tylko po to,
by pokazać chęci. Realnie jednak ich działania przynoszą więcej szkód niż pożytku.
Najczęściej są to politycy żyjący w dobrych stosunkach z Brukselą.

Alternatywę stanowią eurosceptycy, którzy dążą do większej niezależności


poszczególnych narodów. Problem polega na tym, że jeśli przyjrzymy się antyunijnym
ugrupowaniom we Francji czy Włoszech, to wśród ich postulatów znajdziemy mnóstwo
socjalistycznych propozycji. Na tym polega tragedia Europy Zachodniej – socjalizm
zadomowił się w niej na dobre i mało komu to przeszkadza. A skoro ludziom bliżej do
socjalizmu niż do kapitalizmu, to trudno, by perspektywy gospodarcze wyglądały dobrze.

Pozostało pytanie o europejskie spółki typu value w trakcie kolejnego cyklu. Faktycznie
75 lat spokoju sprawiło, że na zachodzie Europy nie brakuje spółek o ugruntowanej
pozycji w swojej branży. Ze względu na perspektywy, o których mówiłem wcześniej (niska
konkurencyjność, spadek bezpieczeństwa), nie planuję inwestować dużych sum w ETF-y
na spółki value z Europy Zachodniej. Jeśli jednak pojawią się okazje w postaci
pojedynczych spółek, to z pewnością warto z nich skorzystać.

W jaki sposób cła nałożone przez USA na towary importowane z Chin wpłyną na
spółki wydobywające metale przemysłowe w USA i Kanadzie oraz na branżę
motoryzacyjną w USA?

Jeśli Stany Zjednoczone nakładają cła na produkty z Chin, to automatycznie te produkty


stają się droższe dla amerykańskich obywateli. W związku z tym Amerykanie częściej
będą wybierać produkty spółek z USA czy Kanady. Wiele z tych przedsiębiorstw
będzie mogło zwiększyć marżę, a mimo to ich produkty wciąż będą tańsze od dóbr
importowanych z Chin.

Brzmi to bardzo pięknie i ktoś mógłby pomyśleć, że cła wprowadzane przez USA to
idealny sposób na poprawę sytuacji lokalnych przedsiębiorstw. Dodajmy więc uczciwie,
że jest też druga strona medalu, która z czasem daje o sobie znać. W wyniku nałożonych
ceł ogólny poziom cen dóbr i usług wzrasta. Oznacza to, że ludzi nie stać już na tak wiele,
jak do tej pory. Do pewnego momentu konsekwencje są łagodzone tanim kredytem,
dzięki któremu część osób utrzymuje konsumpcję na dotychczasowym poziomie. W końcu
jednak dochodzimy do sytuacji, w której poziom kredytu jest tak duży, że ludzie nie są
już w stanie utrzymać konsumpcji. Wciąż kupują podstawowe produkty, natomiast
rezygnują z planu zmiany samochodu czy też przestają jadać obiady w restauracjach.
Gospodarka zaczyna to odczuwać i przychodzi spowolnienie bądź recesja.

str. 218
Oczywiście w pozytywnym scenariuszu można przyjąć, że płace rosną tak szybko jak
inflacja. Mimo wszystko jest to bardzo rzadka sytuacja.

Podsumowując, cła wprowadzone przez USA mogą na jakiś czas wspomóc wybrane
amerykańskie czy kanadyjskie przedsiębiorstwa. Ostateczny bilans dla Amerykanów jest
jednak niekorzystny. Niestety, z perspektywy Stanów Zjednoczonych jedyna alternatywa
to pozwolić na dalszą globalizację (brak protekcjonizmu, wojen handlowych itd.). W takim
świecie Chiny bardzo szybko staną się potężniejsze od USA.

Które sektory gospodarcze przestaną istnieć? Jaka przyszłość czeka bankowość


i technologię?

Należałoby raczej zadać sobie pytanie, które sektory przejdą gigantyczne zmiany? Takich
będzie wiele. Z pewnością w tej grupie znajdzie się transport, ponieważ świat pójdzie
w kierunku samochodów autonomicznych, z kolei ludzie będą potrzebni głównie do
kontrolowania maszyn.

Zniknie część transportu związana z dostawą towarów, ponieważ będą się tym zajmować
drony. W niektórych miastach na świecie produkty z Amazona już teraz docierają do klienta
w godzinę, właśnie za sprawą dronów.

Z pewnością postępować będzie także automatyzacja w rolnictwie, co wpłynie deflacyjnie


na ceny surowców rolnych.

W pytaniu wspomniano o bankowości. Tutaj również spodziewam się dużych zmian.


Nie będę zdziwiony, jeśli banki komercyjne całkowicie znikną - częściowo za sprawą
technologii blockchain, a częściowo za sprawą przeniesienia niektórych ich zadań na
barki banków centralnych. Jeśli banki komercyjne będą za 15 lat istnieć nadal, to
spodziewam się, że w tym czasie dojdzie przynajmniej do rozdzielenia bankowości
inwestycyjnej oraz komercyjnej (czyli wrócimy do tego, co było przed 1994 rokiem).

To, o czym wspomniałem w kontekście np. rolnictwa, wiąże się z ograniczeniem


zatrudnienia i ze spadającymi kosztami dla przemysłu. Efektem będzie wzrost udziału
usług w gospodarce. Z pewnością znacząco rozrośnie się sektor tzw. zdrowego życia.
Mam tu na myśli w pierwszej kolejności zdrową żywność (taką, w której znajduje się duże
zagęszczenie minerałów i witamin), suplementację oraz medycynę teleinformacyjną
(tzw. telemedycyna). Na popularności zyska także uzdrawianie za pomocą energii, czyli
z wykorzystaniem zasad fizyki kwantowej.

str. 219
Czy w niedalekiej przyszłości postęp technologiczny oraz robotyzacja nie spowodują
znaczącego przekształcenia gospodarki i odejścia od wpływu demografii na
możliwości wzrostu gospodarczego?

Co do wzrostu gospodarczego, to sam wskaźnik PKB jako taki odejdzie – moim zdaniem –
w zapomnienie w ciągu kilkunastu lat. Za 20‒30 lat ludzie będą się śmiali z tego, że można
było stosować tak durną miarę. Ostatecznie, jeśli mamy np. trzęsienie ziemi, to oznacza
ono wzrost PKB, bo przecież trzeba odbudować domy. Jak widać, nie ma to żadnego
przełożenia na realny wzrost gospodarczy.

Odnośnie zmian, które wprowadzi robotyzacja, podejrzewam, że już wkrótce przejdziemy


na 6-godzinny tryb pracy bądź też będziemy pracować 4 dni w tygodniu. Takie pomysły
już od jakiegoś czasu się pojawiają i mają całkiem spore poparcie na południu Europy.
Oczywiście ta zmiana zostanie wymuszona właśnie robotyzacją, która sprawi, że coraz
większą część pracy wykonywać będą maszyny. Roboty czy też sztuczna inteligencja będą
mieć znacznie większy wpływ na podnoszenie poziomu życia niż ma to miejsce obecnie.

Swoją drogą, m.in. ze względu na skrócenie tygodnia pracy do ok. 30 godzin, bardzo mocno
rozrośnie się branża rozrywkowa. Społeczeństwo musi mieć jakieś zajęcie, dlatego też pod
tym względem rysują się wspaniałe perspektywy dla telewizji streamingowych, rozrywek
powiązanych z virtual reality czy też e-sportu.

Na jakiej podstawie uważasz, że kompleks militarno-przemysłowy ma ogromny


wpływ na politykę prowadzoną przez Stany Zjednoczone?

Najlepiej będzie, jeśli przytoczę kilka danych dla Stanów Zjednoczonych i zestawię je
z innymi krajami. Na początek weźmy pod uwagę liczbę konfliktów zbrojnych, w jakie
zaangażowani są Amerykanie.

Żeby daleko nie szukać, weźmy pod uwagę dane z Wikipedii. Z opublikowanej tam listy
wynika, że Stany Zjednoczone od początku XXI wieku oficjalnie zaangażowały się w 11
konfliktów zbrojnych. Z kolei w II połowie poprzedniego stulecia było to 27 konfliktów.
Łącznie 38 konfliktów w ciągu niecałych 70 lat.

Dla porównania, w tym samym czasie Rosjanie byli zaangażowani w 25 konfliktów,


a Chińczycy w 17.

Kolejny punkt odniesienia to liczba baz wojskowych. Amerykanie posiadają ok. 800 baz
w 70 krajach. Trudno o dokładną liczbę ze względu na cienką granicę między tym co jest
bazą, a co jest instalacją wojskową. To jednak nieistotne. Ważne, że druga w rankingu
str. 220
Wielka Brytania ma tych baz zaledwie 16! Przepaść jest zatem gigantyczna.

Zauważcie, że to nie jest kwestia obrony kluczowych interesów Stanów Zjednoczonych,


ale gigantycznego wpływu kompleksu zbrojeniowego na polityków. Odpowiedni ludzie
pilnują, by decyzje polityczne były korzystne dla Pentagonu i żeby wojsko stale miało
gigantyczne wsparcie finansowe z budżetu państwa. Jeśli którykolwiek z polityków
odważy się zaproponować ograniczenie wydatków na wojsko, to zostanie uruchomiona
przeciwko niemu medialna machina, a on sam zostanie nazwany „zdrajcą”, „agentem
Rosji” lub „agentem Pekinu”.

Chodzi o to, by potężne pieniądze trafiały do Pentagonu. Co ciekawe, te środki nie są


przeznaczane na typowe utrzymanie wojska. Przez „typowe” mam na myśli chociażby
sytuację jak w Szwajcarii, gdzie każdy mężczyzna odbywa krótkie i konkretne
przeszkolenie. Dodatkowo, każdy po studiach wyższych ma w domu karabin szturmowy
albo wyrzutnię granatów. Wszystko to jest nakierowane na podniesienie umiejętności
obrony kraju przez Szwajcarów. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych dużo większą rolę
odgrywa interes prywatnych firm współpracujących z armią. Stąd tak wielka presja na
politykach, by utrzymywać wydatki na zbrojenia. To po prostu czysty biznes.

Osoby, którym ten temat jest obcy, mogą pomyśleć, że to stosunkowo świeży problem.
Nic bardziej mylnego. Kompleks militarno-przemysłowy zaczął zwiększać swoje wpływy
już 70 lat temu. Przed rozrastającym się sektorem zbrojeniowym ostrzegał w swoim
przemówieniu prezydent Dwight Eisenhower. Jeśli ktoś z Was chciałby posłuchać, to
wystarczy, że na YouTube wpiszecie frazę „Eisenhower military industrial complex
warning”.

9. Edukacja

Kilkukrotnie wspominałeś o tym, jak ważne jest umiejętne filtrowanie informacji.


Czy możesz wymienić inwestorów, których chętnie słuchasz? Chodzi o takich, którzy
odznaczają się zarówno wysokim poziomem wiedzy, jak również wiarygodnością.

Zagadnienia związane z rynkami finansowymi zgłębiam od ponad 15 lat. W tym czasie


przesłuchałem setki wywiadów z różnymi inwestorami i przeczytałem tysiące artykułów.
Dzięki temu stworzyłem sobie listę kilkunastu osób, których wiedza jest dla mnie cennym
punktem odniesienia.

Ostatnie lata sprawiły jednak, że nie wszystkie osoby posiadające dużą wiedzę były
w stanie utrzymać wiarygodność. Dlaczego? Trwająca hossa poprowadziła nas w nieznane
rejony, w których to banki centralne decydują o tym, co dzieje się na rynkach. Wśród
str. 221
cenionych przeze mnie inwestorów znaleźli się tacy, którzy uznali, że banki centralne są na
straconej pozycji i doprowadzą do tragedii, która wywoła wzrost cen metali szlachetnych.
Problem polega na tym, że z jednej strony to prawda, a z drugiej strony – liczy się timing.
Jeśli skupiasz się tylko na katastroficznych wizjach, a nie szukasz okazji na rynku, niszczy
to Twoją wiarygodność. Dlatego też dzisiaj zdecydowanie więcej osób szydzi z Petera
Schiffa, niż go ceni. Nie ma tutaj znaczenia, że Schiff przewidział kryzys z 2008 roku. Jego
błąd polegał na tym, że krótko po kryzysie zaczął zapowiadać kolejną bessę, namawiał do
zakupów złota i skupiał się wyłącznie na negatywnych informacjach. W ten sposób stracił
wiele ze swojego autorytetu.

Na szczęście poznałem też wielu inwestorów, którzy z jednej strony widzą rzeczywistość
taką, jaka ona jest (zakłamywanie danych, niszczenie walut, uprzywilejowana pozycja
banków itd.), a z drugiej strony szukają okazji inwestycyjnych. W pierwszej kolejności
muszę wymienić Marca Fabera, który pokaźną wiedzę łączy ze sporym doświadczeniem
(40 lat na rynkach, a więc pamięta jeszcze ostatnią bessę w obligacjach).

Wśród innych osób, które nie trzymają się sztywno swoich ideologii, ale starają się też
reagować na zmiany rynkowe, mogę wymienić Nomi Prins, Michaela Pento, Grahama
Summersa czy Daniela Lacalle.

Z pełnym przekonaniem mogę też polecić kanał Grega Huntera na YouTube. Greg co tydzień
prezentuje skrót istotnych wydarzeń, natomiast dla mnie jeszcze ważniejsze są jego
wywiady, do których zawsze stara się wybrać ciekawych gości (ekspertów od geopolityki
czy rynków finansowych). Właśnie za sprawą wywiadów Huntera poznałem np. Daniela
Estulina czy wspomnianego Michaela Pento.

Wśród obserwowanych przeze mnie inwestorów znajduje się także James Rickards.
To człowiek, który w przeszłości doradzał m.in. ludziom z CIA oraz FED-u. Ma ogromną
wiedzę i zgadzam się z większością jego poglądów. Pamiętajcie jednak, że ludzie z taką
biografią od czasu do czasu pełnią też rolę narzędzia i są wykorzystywani przez
mocniejszych od siebie. Dla przykładu, 95% działań Rickardsa to może być czysty biznes,
w którym znajomości w CIA czy FED stanowią pewne wsparcie. Pozostałe 5% mogą
stanowić zobowiązania Rickardsa wobec tych, którzy dostarczają mu informacje. Na
ich życzenie Rickards może np. przedstawiać w złym świetle dany kraj, aby zniechęcić
do inwestowania na jego terytorium. To oczywiście tylko moja hipoteza, natomiast
chciałbym, byście wiedzieli, że tak to zazwyczaj działa. Nie da się jednocześnie korzystać
z uroków systemu oraz być w pełni niezależnym.

W jaki sposób w krótkim czasie (maksymalnie pół roku) zgromadzić bardzo dużą
wiedzę na tematy inwestycyjne? Wolę skupić się na intensywnej nauce przez krótki
czas. Zwykle tracę motywację, kiedy rozkładam edukację na dłuższy okres.
str. 222
Jeśli przeczytałeś wszystkie tomy tej książki, to masz już niezłe podstawy. Wiesz na
temat inwestowania więcej niż wielu wykładowców z uczelni ekonomicznych.

Skoro uważasz, że to nadal za mało, to warto byś odwiedził independenttrader.pl


i zerknął do działu „Niezbędnik”. Tam opublikowałem listę lektur, które pomogły mi
zrozumieć zasady funkcjonowania rynków finansowych (można tam znaleźć także książki
polecane przez Czytelników).

Jeśli znasz angielski, polecam też słuchanie wywiadów z inwestorami, których


wymieniłem jako godnych zaufania.

Zważywszy na to, że zależy Ci na intensywnej nauce przez krótki czas, dobrym rozwiązaniem
jest udział w kursie „Inteligentny Inwestor”. W jego trakcie kursanci przyswajają wiedzę nt.
6 grup aktywów (dodatkowy dział dotyczy budowy portfela), a wszystko trwa maksymalnie
4 miesiące. Kurs kosztuje dużo więcej niż książki, natomiast są ku temu powody:

- po każdym dziale organizuję webinar, trwający zazwyczaj od 3 do 5 godzin, podczas


którego odpowiadam na wszystkie pytania,

- do każdego działu dodane są zadania domowe, omawiane na wspomnianych webinarach,

- w razie dalszych wątpliwości po zadaniach domowych i webinarach ‒ każdy z uczestników


może skonsultować się z moim zespołem.

Ostatnią edycję kursu zorganizowałem w 2018 roku. Szkolenie było dostępne także rok
później, natomiast teraz zalecałbym poczekać na nową edycję. Pojawi się ona w 2020 lub
2021 roku.

Wszystkie informacje nt. szkolenia można znaleźć na stronie: kurs.inteligentnyinwestor.pl

Na koniec dodam jeszcze oceny, jakie kursanci ostatniej edycji przyznali nam w różnych
kategoriach (skala 1‒10):

9,7 - Jak oceniasz wartość merytoryczną kursu?


9,3 - Jak oceniasz umiejętność przekazania wiedzy przez Tradera21?
8,9 - Jak oceniasz prace domowe pod kątem dopasowania do Twoich potrzeb?
9,5 - Jak oceniasz jakość omówienia prac domowych?
9,6 - Jak oceniasz terminowość sprawdzania prac domowych?
9,1 - Jak oceniasz zawartość kompendium wiedzy (e-book)?
8,8 - Jak oceniasz poziom prowadzenia webinarów?
9,6 - Jak ogółem oceniasz kurs „Inteligentny Inwestor”?
str. 223
Jak widać, ogólna ocena dla kursu to 9,6/10. Jest to najwyższa nota ogólna spośród
wszystkich dotychczasowych edycji Inteligentnego Inwestora.

10. Indywidualne przypadki

Prowadzę działalność gospodarczą, co w Polsce nie jest zbyt łatwe. Mimo to udało
mi się zgromadzić większe oszczędności. Nie ukrywam, że chciałbym zakończyć
działalność i zająć się zarządzaniem tym, co udało się zaoszczędzić. Przy jakim
budżecie – Twoim zdaniem – jest możliwe porzucenie pracy i przejście na emeryturę?

Kluczowe pytanie brzmi: ile środków potrzebujesz na życie? Inaczej wygląda to


w przypadku kogoś, kto żyje samotnie, a inaczej w sytuacji rodziny składającej się z kilku
osób. Możesz założyć, że rocznie Twoje oszczędności będą generować średnio 11%. Od
tego musimy odjąć inflację, minimum 5%. Zostaje nam zatem 6% realnego zysku. Sprawdź
czy taka kwota pozwala Ci na opłacenie zdecydowanej większości kosztów i utrzymanie
pożądanego standardu życia.

Osobna kwestia to ewentualne kredyty. Jeśli wciąż spłacasz pożyczki ze zmiennym


oprocentowaniem, to musisz przyjąć, że w razie odpływu kapitału z krajów rozwijających
się, Rada Polityki Pieniężnej będzie musiała podnieść stopy procentowe, przez co raty
kredytowe wzrosną. Od Twoich oszczędności powinieneś zatem odliczyć poduszkę
finansową na taką sytuację. Niech będzie to wysokość raty kredytowej przemnożona
przez 24 miesiące (zakładam, że do 2 lat sytuacji powinna się unormować, co pozwoli NBP
obniżyć stopy).

Na koniec jeszcze jedno: emerytura polegająca na gospodarowaniu oszczędnościami


oznacza ciągłą edukację. Przeczytanie tej książki, a następnie przejście na emeryturę
w wieku 50 lat i zbudowanie portfela, nie daje żadnej gwarancji sukcesu. W kolejnych
latach sytuacja na rynkach finansowych może zmieniać się bardzo dynamicznie, co będzie
wymagało od inwestorów odpowiedniej reakcji. Aby być na to gotowym, trzeba nieustannie
się edukować.

Posiadam konto u znanego polskiego brokera. Współpraca trwa prawie 10 lat,


jestem zadowolony z poziomu obsługi, platformę transakcyjną mam w małym palcu,
a dodatkowo prowizje są stosunkowo niskie. Nie bardzo jestem w stanie zrozumieć,
dlaczego miałbym przenosić środki do słabo znanego brokera?

Rozumiem, że prowizje są istotne, ale długoterminowi inwestorzy patrzą na ten temat


w nieco inny sposób. U polskiego brokera zapewne masz do wyboru polskie akcje,
str. 224
największe spółki zagraniczne i najważniejsze indeksy. Tymczasem po przeczytaniu tych
czterech tomów masz już sporą wiedzę i wiesz, jak wykorzystywać okazje inwestycyjne
z całego świata. Trzymając się dotychczasowego brokera, tak naprawdę ograniczasz
własne możliwości. Nie możesz zainwestować w najtańsze rynki, nie możesz też
shortować wielu przewartościowanych aktywów. Skupiasz się więc na tym, co masz do
dyspozycji i na siłę szukasz okazji.

Jeśli nie jesteś w stanie skorzystać z amerykańskich ETF-ów, to musisz wybierać spośród
funduszy europejskich. Ich oferta jest dużo uboższa.

Kolejne lata, nie licząc krótkotrwałych spadków, powinny być bardzo udane dla surowców.
Kiedy hossa rozkręci się na dobre, staniesz przed wyborem: poszukać brokera z lepszą
ofertą czy korzystać z dostępnych certyfikatów na surowce? Z doświadczeń moich
klientów wynika, że certyfikaty chociażby na surowce rolne mają mnóstwo ukrytych
kosztów i nie są w stanie odzwierciedlać zmian cen.

Oczywiście sytuacja wygląda jeszcze gorzej, jeśli przywiązałeś się do polskiego brokera
i oddałeś środki do funduszu aktywnie zarządzanego. Te kwestie opisałem już w działach
„Akcje” (rozdział poświęcony funduszom) oraz „Psychologia inwestowania”.

Podsumowując, wybierając polskich brokerów, uniemożliwiasz sobie wykorzystanie 90%


wiedzy zawartej w tej książce.

Jestem pracownikiem dużej korporacji. Część mojego wynagrodzenia stanowią akcje


firmy. Z mojej perspektywy wygląda na to, że spółka jest zarządzana przez bardzo
rozsądne osoby i stale się rozwija. Perspektywy też wyglądają bardzo obiecująco.
Akcje są wyceniane na 19-krotność zysków firmy, ale z racji tego, że znam firmę od
podszewki, nie zamierzam pozbywać się udziałów. Co sądzisz o takim podejściu?

Nawet gdybym wiedział, o jakiej spółce mowa, to i tak nie mógłbym dyskutować na jej
temat z kimś, kto widzi ją z bliska. Kilka rzeczy mogę jednak stwierdzić z pełnym
przekonaniem.

Po pierwsze, jeśli w ramach wynagrodzenia otrzymujemy akcje firmy, w której pracujemy,


i stanowią one większość naszego portfela inwestycyjnego, to w pewnym sensie stawiamy
wszystko na jedną kartę. Ostatecznie zawsze może wydarzyć się coś nieprzewidzianego.
W czarnym scenariuszu wartość akcji może spaść o 50%, a my sami możemy zostać
zwolnieni w efekcie restrukturyzacji spółki. Już tylko z tego powodu uważam, że
należałoby pozbyć się części akcji, o których wspomniał autor pytania.

str. 225
Po drugie, spółka może być świetnie zarządzana, mieć znakomitych pracowników
i perspektywy, a do tego być atrakcyjnie wyceniana. A jednak w razie większego kryzysu
recesja i tak mocno odbija się na notowaniach większości spółek. Warto o tym pamiętać.

Po trzecie, każdy rynek podsuwa nam jakieś okazje inwestycyjne. Jeśli wspomniana
spółka ma stosunek ceny do zysku na poziomie 19, to jej akcje mają ograniczony potencjał
do wzrostu (chyba że szykuje się jakieś wydarzenie, które zupełnie zmieni pozycję spółki
na rynku). Może warto więc sprzedać część udziałów i poszukać niedowartościowanych
aktywów w innych branżach lub nawet w innych grupach aktywów.

Podsumowując, będąc na miejscu autora pytania, mając wiedzę o inwestycjach i znając


dobrze spółkę, o której mowa, raczej nie trzymałbym w niej więcej niż 10‒15% oszczędności.

Za 2 lata przechodzę na emeryturę. Z tego, co piszesz, wynika, że na ten moment


może przypaść szczyt na rynkach akcji, a być może będziemy już w trakcie bessy.
Z grafik, które przedstawiłeś można wywnioskować, że kto zainwestował w akcje
w USA w 2000 roku, ten czekał 13 lat na odrobienie strat. W Polsce WIG dalej nie
wrócił do rekordów z 2007 roku. Jak w takiej sytuacji powinienem rozdysponować
oszczędności zgromadzone z myślą o emeryturze?

Prawdę mówiąc, to, czy szczyt na rynku akcji przypadnie na naszą pięćdziesiątkę, czy
na moment przejścia na emeryturę, nie ma większego znaczenia. W każdym przypadku
musimy po prostu trzeźwo oceniać rynek i stosować odpowiednią dywersyfikację
(ostatecznie nie wiemy, co przyniesie przyszłość).

Obecnie mamy wysokie ceny akcji, obligacji rządowych i korporacyjnych, a także


nieruchomości. Jeśli ktoś w takiej sytuacji zastosuje rzekomo bezpieczny model 60/40
(60% akcje, 40% obligacje), to może przeżyć ogromne rozczarowanie, widząc jak
oszczędności jego życia topnieją w szybkim tempie. Dywersyfikacja musi być dużo
szersza. Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem jest pójście w kierunku portfela MOAR
(opisany szerzej w III tomie).

W ramach takiego portfela duży udział powinny mieć najtańsze rynki akcji w krajach
rozwijających się, przy czym nie należy kupować ich od razu w większych ilościach. Póki
nie dojdzie do przecen w USA, rynki EM nie powinny stanowić więcej niż 10% portfela.

Kolejnym ważnym elementem jest gotówka – ze względu na wysokie wyceny powinna ona
stanowić minimum 30% portfela.

str. 226
W portfelu powinny znaleźć się też metale, ale ze względu na wiek inwestora unikałbym
ekspozycji na spółki wydobywcze. Lepiej skupić się na zakupie złota i srebra.

Portfel powinny uzupełniać spółki dywidendowe, z kolei całkowicie odpuściłbym


inwestowanie w obligacje, które w ciągu kolejnej dekady przyniosą inwestorom straty
(oczywiście w ujęciu realnym, z uwzględnieniem inflacji).

Podsumowując, najlepszym rozwiązaniem jest zmodyfikowany portfel MOAR,


w którym obligacje zastąpione są gotówką. Po spadkach na rynkach przyjdzie pora na
wykorzystanie tej gotówki do zakupu najtańszych rynków akcji.

11. Techniczne aspekty

Czy mógłbyś doprecyzować różnice w działaniu ETF-u fizycznego, ETF-u


syntetycznego oraz ETN-u? Które z tych funduszy wiążą się z największym ryzykiem?
Czy może dojść do czegoś takiego jak bankructwo ETF-u / ETN-u?

Sposób działania ETF-u wyjaśniłem już w I tomie książki.

Jeśli chodzi o różnicę pomiędzy ETF-em fizycznym a syntetycznym, to postaram się ją


wyjaśnić w możliwie najprostszy sposób. W przypadku ETF-u fizycznego mamy pewność,
że posiada on w naszym imieniu konkretne aktywa. Z kolei ETF syntetyczny nie nabywa
tych akcji. Aby zapewnić nam określony wynik, korzysta np. ze swapów.

Przykład: emitent ETF-u znajduje drugą stronę (np. bank inwestycyjny), która za
opłatą zgadza się w późniejszym czasie wypłacić dokładnie tyle, ile wyniósłby wynik
z faktycznej inwestycji. Przyjmijmy, że fundusz daje nam ekspozycję na 20 największych
spółek z Polski, czyli WIG20. Nie kupuje jednak tych akcji, ale zakłada się np. z bankiem
JP Morgan o zmianę WIG20. Jeśli WIG20 urośnie, JP Morgan wypłaca emitentowi
ETF-u pieniądze i jest to zysk wszystkich inwestujących w ten fundusz. Jeśli zaś WIG20
spadnie, to fundusz traci część środków, które wcześniej wpłacił w ramach zakładu. Zatem
ETF syntetyczny odzwierciedla wynik danych aktywów bez faktycznego inwestowania
naszych środków.

Jeszcze inaczej wygląda sprawa ETN-ów. W tym przypadku kupujemy określony fundusz,
a środki trafiają do jego emitenta. On z kolei ma po czasie zwrócić nam zainwestowaną
kwotę oraz zwrot z instrumentu bazowego. Do emitenta należy decyzja, w jaki sposób
zapewni nam zwrot z inwestycji – po prostu ma to zrobić.

str. 227
Jeśli chodzi o ryzyko, w przypadku ETF-u fizycznego jedyne zagrożenie polega na
ewentualnej zmianie strategii emitenta. Przykładem może być tutaj ETF URA, który
z początku inwestował wyłącznie w producentów uranu, a później również w spółki np.
budujące elektrownie atomowe. Poza tym ETF fizyczny jest bezpiecznym rozwiązaniem.
Nie mamy tutaj ryzyka związanego z bankructwem instytucji z którą się założyliśmy.

Inaczej wygląda to w przypadku syntetycznych ETF-ów, gdzie instytucja finansowa


uczestnicząca w całej inwestycji może zbankrutować. Dla przykładu: wybrany przez
nas syntetyk ma zapewniać nam ekspozycję na spółki wydobywcze (w stylu GDXJ). Aby
zapewnić zwrot, ETF decyduje się na wykorzystanie swapów. Drugą stroną transakcji jest
Goldman Sachs, który zobowiązuje się wypłacić zwrot z inwestycji. Spółki wydobywcze
idą w górę, na papierze nasz ETF ma zysk rzędu 300%. W pewnym momencie Goldman
Sachs ogłasza bankructwo. Oznacza to, że nasz wirtualny zysk znika, a dodatkowo stracimy
kilka lub kilkanaście procent w związku z całą operacją. Reszta pieniędzy wróci do nas.

Z kolei w przypadku ETN-u ryzyko związane jest z jego emitentem, czyli instytucją, której
powierzamy nasze środki. Jeśli ogłosi ona bankructwo, to albo nie zobaczymy żadnych
pieniędzy, albo otrzymamy z powrotem grosze. Choćby w 2008 roku nie brakowało
osób inwestujących w ETN-y emitowane przez bank Lehman Brothers. Po ogłoszeniu
bankructwa Lehmanów inwestorzy odzyskali 2% środków trzymanych w ETN-ach.

Jeśli chodzi o ostatnią część pytania, to w dużej mierze odpowiedź już znacie.
W przypadku ETN-u może dojść do upadku emitenta, co oznacza również upadek
samego funduszu. Dlatego tak ważne jest, by sprawdzać sytuację finansową emitenta.
Poza tym emitent może również podjąć decyzję o zamknięciu funduszu. Taka sytuacja
miała miejsce na początku 2018 roku. W styczniu ETN-y grające na spadki indeksu
VIX, straciły 80‒90% wartości po tym, jak wspomniany indeks bardzo mocno wybił.
Emitentem jednego z takich ETN-ów był Credit Suisse. Bank podjął decyzję o wycofaniu
funduszu (ticker XIV), a inwestorzy otrzymali środki odpowiadające wartości funduszu na
dany moment. W tym miejscu warto zaznaczyć, że chociaż inwestycja w papier dłużny,
jakim jest ETN, ma określony czas zapadalności, to emitent może zamknąć fundusz
wcześniej i zwrócić jego aktualną wartość inwestorom.

(W prospekcie wspomnianego ETN-u na s. 197 Credit Suisse informował: „Długoterminowa


spodziewana stopa zwrotu wynosi zero. Jeśli traktujesz ten ETN jako długoterminową
inwestycję, jest możliwe, że stracisz cały kapitał”).

Z kolei w przypadku ETF-ów nie ma czegoś takiego jak upadłość. Może natomiast dojść
do sytuacji, w której (np. ze względu na spadek notowań funduszu) zainteresowanie
inwestorów spada na tyle, że emitent decyduje się zamknąć ETF. Wówczas środki wracają

str. 228
do inwestorów zgodnie z aktualną wartością rynkową. Najczęściej informacja o usunięciu
ETF-u pojawia się z 30-dniowym wyprzedzeniem.

Czy może dojść do sytuacji, w której fundusze aktywnie zarządzane całkowicie znikną
z rynku? Jakie niosłoby to za sobą konsekwencje?

Cały czas mamy do czynienia z przepływem kapitału od funduszy aktywnie zarządzanych


do ETF-ów, co wynika z rosnącej świadomości inwestorów. Mimo wszystko nie uważam,
byśmy kiedykolwiek mieli się doczekać całkowitego upadku funduszy aktywnie
zarządzanych. Nie chodzi nawet o to, że globalnie wciąż odgrywają one zdecydowanie
większą rolę niż fundusze typu ETF. Są inne, znacznie ważniejsze powody.

Po pierwsze, za ETF-ami stoi zdrowy rozsądek, a za funduszami aktywnymi – przede


wszystkim marketing. Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której niemal wszyscy
inwestorzy decydują się na zdroworozsądkowy wybór w oparciu o swoją edukację,
a jednocześnie odrzucają obietnice natrętnych sprzedawców z funduszy aktywnie
zarządzanych. Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że taka sytuacja jest nierealna.

Po drugie, w nawiązaniu do powyższego, różnicę robi zasięg. Fundusze aktywnie


zarządzane zawsze będą docierać do gigantycznego grona osób. Z kolei o ETF-ach
dowiedzą się jedynie ludzie naprawdę zainteresowani tematem. Wystarczy spojrzeć
na Polskę. Rynek kapitałowy nad Wisłą funkcjonuje ponad 25 lat. Zapytajcie zatem 50,
osób czy wiedzą czym jest ETF? Jeśli więcej niż jedna osoba będzie znała odpowiedź,
to można uznać to za sukces.

Po trzecie, mamy na świecie kilkadziesiąt krajów, gdzie rynki kapitałowe nie istnieją (albo
dopiero raczkują). Tak czy inaczej, za jakiś czas się rozwiną. Możemy mieć pewność, że
jako pierwsze pojawią się tam właśnie fundusze aktywnie zarządzane. Pierwsze pokolenie
inwestorów w danym kraju da się nabrać na obietnice i zlekceważy wysokie prowizje.
Dopiero 10, 15 lat później więcej osób zainteresuje się, jak inwestować efektywnie. To
kolejny powód, dla którego ETF-y nie podbiją nagle wszystkich rynków.

Po czwarte, w krajach z rozwijającym się rynkiem kapitałowym, legislacja tworzona jest


pod dyktando funduszy aktywnie zarządzanych. Ostatecznie w ten sposób zarabia się
szybciej, a przy okazji również lokalnym władzom wpadnie coś do kieszeni.

Podsumowując, bardzo się cieszę, że ETF-y zyskują na znaczeniu, ale to nie oznacza jeszcze,
że tradycyjne fundusze inwestycyjne znikną z rynku.

str. 229
Dyrektywy unijne sprawiły, że dostęp do amerykańskich ETF-ów jest bardzo
utrudniony. W tej chwili są jeszcze brokerzy europejscy, którzy mają takie fundusze
w swojej ofercie. Zastanawiam się co zrobić, jeśli sytuacja jeszcze się pogorszy i nie
będzie w Europie ani jednego brokera oferującego dostęp do amerykańskich ETF-ów?

Faktycznie, patrząc na to, co wyprawiają unijni biurokraci, może dojść do takiej sytuacji.
Specjalnie na tą okazję opracowałem już pewien plan awaryjny, z którego korzysta
kilku moich hiszpańskich kolegów. Jeśli w Europie faktycznie nie będzie dostępu do
amerykańskich ETF-ów, spodziewajcie się kilku słów ode mnie na ten temat na łamach
bloga.

Gratulacje! Przeczytaliście ponad 900 stron. Wasza wiedza o inwestowaniu jest większa
niż w przypadku 99% społeczeństwa. Życzę Wam byście umiejętnie wykorzystywali ją na
rynkach finansowych.

Trader21

str. 230
str. 231
str. 232
str. 233
INTELIGENTNY INWESTOR TOM I

ZAWIERA DZIAŁY:

• Akcje
• Obligacje
• System monetarny i waluty

INTELIGENTNY INWESTOR TOM II

ZAWIERA DZIAŁY:

• Metale szlachetne
• Surowce
• Nieruchomości i REIT-y

str. 234
INTELIGENTNY INWESTOR TOM III

ZAWIERA DZIAŁY:

• Budowa portfela
• Dywersyfikacja geograficzna
• Optymalizacja podatkowa
• Psychologia inwestowania

INTELIGENTNY INWESTOR TOM IV

ZAWIERA DZIAŁY:

• Praktyczne aspekty inwestowania


• Moje błędy z przeszłości
• Przemyślenia naszych Czytelników
• Case Study

str. 235
INTELIGENTNY INWESTOR TOM IV

Jak wybrać optymalnego brokera? W jaki sposób uzyskać dostęp do


amerykańskich ETF-ów? Na co zwracać uwagę przy zakupie złota
i srebra w postaci fizycznej? Jak wyszukiwać najatrakcyjniejsze spółki?
W jaki sposób samodzielnie tworzyć wykresy pomagające analizować
sytuację rynkową?

To tylko fragment długiej listy praktycznych rozwiązań, które pojawiły


się w czwartej części książki „Inteligentny Inwestor XXI wieku”.

Trader21, inwestor i bloger, zjednał sobie sympatię dziesiątek tysięcy


Czytelników, pisząc o inwestowaniu w bardzo prosty sposób. Od lat
przekazuje wyłącznie praktyczną wiedzę, unikając akademickiego
bełkotu. Na swoim blogu opublikował ponad 1100 artykułów
będących efektem 15 lat doświadczeń w roli inwestora. Zebraną
wiedzę postanowił przedstawić w formie książki.

Jeśli szukacie poradnika, który w ciągu roku uczyni Was rentierem –


szukajcie dalej. Jeśli jednak pragniecie wiedzy, która pozwoli Wam
pomnażać środki na rynkach finansowych – ta książka to wybór
najlepszy z możliwych.

www.inteligentnyinwestor.pl

PARTNERZY

1 książka = 1 posiłek
www.pajacyk.pl

str. 236

You might also like