Professional Documents
Culture Documents
INWESTOR
XXI WIEKU TOM IV
OD PODSTAW PO SZCZYT INTELIGENCJI INWESTOWANIA
INTELIGENTNY
INWESTOR
XXI WIEKU TOM IV
OD PODSTAW PO SZCZYT INTELIGENCJI INWESTOWANIA
www.inteligentnyinwestor.pl
Autor: Trader21
WYDANIE II
INDEPENDENT TRADER
2020
O autorze
W 2008 roku wycofał się z biznesów, po czym zaczął podróżować po świecie. Poznawanie
innych kultur pozwoliło mu otworzyć umysł oraz całkowicie inaczej spojrzeć na otaczającą
nas rzeczywistość. W ciągu kilku kolejnych lat mieszkał m.in. w Indonezji, Singapurze
i na Kostaryce. Ostatecznie w 2012 roku osiadł na Majorce. Wtedy też założył bloga
IndependentTrader.pl, gdzie zaczął publikować artykuły o tematyce inwestycyjnej.
Las Vegas.
Paul Samuelson
Donald Trump
Benjamin Franklin
str. 5
Spis treści
I. Praktyczne aspekty inwestowania
str. 6
6. Niedocenianie desperacji banków centralnych str. 133
7. Niedocenianie desperacji polityków str. 134
8. Shortowanie modnych aktywów nim ulica straci wiarę str. 135
9. Marginalizowanie zagrożeń str. 136
10. Trzymanie straty na shortach mimo manii str. 137
11. Wybór taniego brokera str. 137
12. Nie trzymaj pieniędzy w kantorach internetowych str. 138
13. „Zabezpieczone” obligacje str. 138
14. Budowa domu str. 139
15. Przyjmowanie poglądów zbieżnych z naszymi. str. 140
Odrzucanie przeciwnych
str. 7
str. 8
I Praktyczne
aspekty inwestowania
W poprzednich trzech częściach książki omówiłem najważniejsze grupy aktywów, jak
również zasady funkcjonowania systemu monetarnego, budowę portfela i znaczenie
psychologii w inwestowaniu. Wszystko to była jednak teoria, którą należy wcielić w życie.
Jak to zrobić? W tym rozdziale pokażę Wam, jak wygląda inwestowanie w praktyce.
1. Wybór brokera
Na początku warto zdać sobie sprawę z tego, że idealny broker nie istnieje. Podobnie jak
w przypadku wielu innych branż, również i w tym wypadku nie da się uzyskać wysokiej
jakości za niską cenę. Można jednak znaleźć rozsądne rozwiązania.
Brokerów generalnie podzieliłbym na kilka grup. Pierwsza wyróżnia się przede wszystkim
bardzo niskimi prowizjami. Z mojego doświadczenia wynika, że przy tak niewielkich
opłatach nie da się prowadzić rentownej działalności na odpowiednim poziomie. Dlatego
niskie prowizje mają swoje skutki uboczne, którymi mogą być:
b) oszczędzanie na dziale obsługi klienta – efekt może być taki, że poprzez infolinię
porad udziela nam ktoś z Indii, mówiący „angielskim”, którego nie da się rozszyfrować
(alternatywny scenariusz: na nasze maile odpowiada automat, a schematyczne odpowiedzi
nie pomagają rozwiązać problemu);
str. 9
Koniec końców, nie wybieram brokerów z pierwszej grupy, ponieważ bardziej zależy mi
na dostępie do amerykańskich ETF-ów niż na niskich prowizjach. Jakby nie było, jestem
inwestorem długoterminowym, co oznacza, że większość pozycji trzymam w portfelu
miesiącami, a może nawet latami. Skoro tak, to nie muszę wybierać najtańszych brokerów.
Druga grupa to bardzo drodzy brokerzy. Przykładem może być tutaj private banking ze
Szwajcarii czy z Luksemburga. W przypadku takich firm poziom obsługi zazwyczaj jest
na bardzo wysoki, choć i to przestało być regułą. Zazwyczaj wymogiem przy podjęciu
współpracy jest budżet powyżej miliona dolarów.
Oczywiście dla niektórych osób taka współpraca z brokerami z rzekomo najwyższej półki
może być optymalna, chociażby ze względu na wygodę. Są jednak również inwestorzy,
którzy szybko dochodzą do wniosku, że koszty takiej współpracy nie przystają do efektów.
Pojawiają się też inne problemy. Ze względu na coraz gorsze wyniki szwajcarscy brokerzy
zaczynają natrętnie wciskać klientom obligacje korporacyjne, na których przy okazji
sami robią dobry interes. Po przeczytaniu wcześniejszych tomów dobrze wiecie, z jakim
ryzykiem wiąże się inwestowanie w dług przedsiębiorstw. Niektórzy klienci szwajcarskich
banków również doskonale zdają sobie z tego sprawę. Część z nich, właśnie ze względu na
wciskanie ryzykownych produktów, rezygnuje z usług private bankingu. W ostatnich latach
spotkałem przynajmniej kilka takich osób.
Na koniec zostaje grupa brokerów, którzy oferują solidne usługi za w miarę rozsądne
pieniądze. Moim zdaniem właśnie w tej grupie powinno się szukać optymalnego
rozwiązania. Jakie kryteria warto wziąć pod uwagę? Poniżej wymienię kilka kluczowych.
Dzięki nim zauważycie znaczące różnice między brokerami, którzy na pierwszy rzut oka
wyglądają dość podobnie:
b) Obsługa klienta
Z mojej perspektywy bardzo cenne jest, gdy broker dba o poziom obsługi klienta.
Rozwiązywanie ewentualnych problemów i niejasności idzie wtedy bardzo szybko. Jeszcze
lepiej, gdy wśród pracowników znajdują się Polacy – ostatecznie nie każdy inwestor jest
w stanie porozmawiać po angielsku na skomplikowane tematy inwestycyjne.
c) Ochrona środków
Zazwyczaj część środków na naszych kontach brokerskich jest trzymana w różnego rodzaju
aktywach, natomiast reszta to środki wolne do wykorzystania (gotówka). Co dzieje się, jeśli
broker upadnie? O środki zainwestowane nie musimy się martwić. Ostatecznie trzymamy
je w papierach wartościowych i niezależnie od wszystkiego te papiery wciąż do nas należą.
Inaczej jest z gotówką. Jest ona chroniona, ale tylko do pewnego poziomu, który różni się
w zależności od brokerów oraz naszego statusu. Oczywiście im ten poziom jest wyższy,
tym lepiej. W każdym razie ważne, by przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy euro podlegało
ochronie.
Jak wspomniałem, nie odstrasza mnie fakt, że prowizje od transakcji są na średnich
rynkowych poziomach. Inwestuję długoterminowo. Co innego, jeśli w grę wchodzą wysokie
stałe opłaty. Może to być np. opłata za przechowywanie akcji, czyli tzw. custody fee.
Pozostałe opłaty, na które warto zwracać uwagę, to koszt przewalutowania (nie powinien
wynosić więcej niż 0,5%) i koszt utrzymania pozycji przy stosowaniu CFD (zazwyczaj ok.
3% w skali roku).
str. 11
e) Zasięg oferty
Exante nie pojawiło się w pierwszym wydaniu tej książki. Powód jest bardzo prosty.
Podczas pisania byłem jeszcze na etapie ich testowania. Bardzo chciałem, aby książka
w momencie premiery zawierała opis co najmniej dwóch brokerów, jednak ostatecznie
uznałem, że nic „na siłę”. Dałem sobie czas i dziś mogę Wam powiedzieć nieco więcej na
temat tej firmy. Exante to broker posiadający licencję na prowadzenie działalności na
Cyprze, w Hongkongu (przez który wchodzi na rynki azjatyckie), na Malcie oraz w Wielkiej
Brytanii. Jeśli chodzi o UK, to firma wciąż jeszcze wstrzymuje się z dalszymi działaniami –
jej kierownictwo chce najpierw zobaczyć jak w praktyce wyglądać będzie Brexit. A zatem
każdy klient Exante, który dziś wysyła środki na Cypr, mógłby równie dobrze przelewać je
do brytyjskiego Barclaysa, gdyby nie położenie, w jakim znalazła się Wielka Brytania.
Wracając do konkretów, Exante obserwowałem uważnie przez kilka lat. Na początku, jak
każda firma, mieli trochę problemów, więc pojawiały się krytyczne opinie na ich temat.
Swoją drogą, jeden niezadowolony klient potrafi zrobić więcej szumu niż dwudziestu
str. 12
zadowolonych. W każdym razie sytuacja znacząco poprawiła się, kiedy do grona
pracowników dołączyła Gosia Skorupska, z którą znam się jeszcze z czasów jej pracy
w Saxo Banku i mam do niej bardzo duże zaufanie. To ona umożliwiła mi szczegółową
analizę Exante, po której zdecydowałem się na współpracę.
Jeśli chodzi o DIF Broker, to jest to portugalski broker z którego usług korzystam znacznie
dłużej, bo od 2014 roku. Osobiście znam właściciela firmy i zdążyłem przekonać się już
o dobrym przygotowaniu merytorycznym Anii Dąbrowskiej, która odpowiada za zespół
opiekujący się polskimi klientami.
Ta tabelka mogłaby być znacznie obszerniejsza, jednak niektóre kwestie (koszty CFD czy
forex) poruszę w dalszej części tego tomu.
W każdym razie domyślam się, że wiele osób, które dysponują budżetem powyżej 10
tys. EUR, automatycznie wybierze Exante ze względu na niższe koszty. Sprawdźmy
więc w jakich przypadkach wysokość prowizji faktycznie robi różnicę. Przyjmijmy dwa
potencjalne budżety na poziomie 15 tys. USD oraz 100 tys. USD. Załóżmy, że w obu
przypadkach portfele docelowo wyglądają tak samo – są podzielone na dziesięć równych
części pomiędzy następujące aktywa:
Różnica jest kolosalna. Niskie opłaty w Exante sprawiają, że praktycznie nie odczuwamy
ich wpływu na wynik z inwestycji, nawet jeśli często przeprowadzamy transakcje.
str. 14
Tutaj różnice zdecydowanie zaczynają się zacierać. Można więc powiedzieć, że jeśli ktoś
dysponuje większym budżetem, to nie musi porównywać obu tych brokerów pod kątem
prowizji. Może po prostu wybrać tego, który przekonuje go pod innymi względami (oferta,
platforma, stałe opłaty itd.).
Osobny przypadek dotyczy sytuacji w której ktoś z Was chciałby podzielić środki między
dwóch brokerów. Wówczas najlepiej zakupić w DIF te aktywa, które chcemy trzymać
długoterminowo. Z kolei Exante będzie nadawało się do inwestycji krótkoterminowych czy
spekulacji.
Być może część z Was zastanawia się dlaczego Trader21 opisuje w swojej książce dwóch
mniej znanych brokerów. Tak się jednak składa, że są to jedyni europejscy brokerzy,
którzy oferują dostęp do amerykańskich ETF-ów. A za brak szerszego dostępu i większej
konkurencji możecie podziękować urzędnikom z Brukseli, którzy zostawili w spokoju
ryzykowne instrumenty, a zaatakowali te najtańsze.
Zresztą, nie opisywałbym jakiegokolwiek brokera, gdybym wcześniej sam go nie sprawdził.
I jeszcze jedno. Owszem, współpracuję z DIF Broker i Exante. Dzięki prowizjom od tych
brokerów mój blog nadal jest darmowy, mimo że dziś pracuje już przy nim kilka osób.
Zarówno w przypadku Exante, jak i DIF, wpłata 10 000 euro (lub równowartości w dolarach)
automatycznie uprawnia Was do darmowych konsultacji z moim zespołem. Pamiętajcie
jednak, że na stronę Exante trzeba przejść przez baner na blogu. W przypadku DIF wystarczy,
że poinformujecie któregoś z pracowników skąd dowiedzieliście się o tym brokerze. Więcej
szczegółów znajdziecie w dziale „Niezbędnik” na moim blogu.
str. 15
2. Jak założyć konto brokerskie i dokonać wpłaty?
Nowe konto
Zacznijmy od Exante. Jak już wspomniałem, na stronę brokera najlepiej przejść przez
baner znajdujący się na moim blogu w dziale „Niezbędnik”.
Jeśli wszystko jest w porządku, to Wasze konto zostanie otwarte w ciągu jednego dnia
roboczego.
W przypadku DIF wymagane są takie same dokumenty, przy czym po ich przesłaniu Wasza
tożsamość jest weryfikowana w trakcie wideokonferencji. Na koniec zostaje elektroniczne
podpisanie dokumentów, po którym konto zostaje aktywowane.
W stosunku do poprzedniej procedury w DIF Broker widzę sporo ułatwień (brak potwierdzeń
notarialnych, brak potrzeby podpisywania skanów czy też wysyłania dokumentów pocztą).
Okazuje się, że można ułatwiać ludziom życie (w Brukseli o tym nie wiedzą).
W DIF Broker podczas rejestracji zostaniecie poproszeni o wybranie głównej waluty dla
Waszego konta. Moim zdaniem optymalny wybór to dolar amerykański. To właśnie
w dolarze denominowana jest największa ilość instrumentów. Jeśli więc wybierzecie
konto w euro, a następnie dokonacie zakupu aktywów notowanych w Nowym Jorku, to
już na wstępie musicie liczyć się z kosztem 1% (po 0,5% za przewalutowanie przy zakupie
i sprzedaży).
str. 16
Wpłata środków na konto w Exante
Exante, przynajmniej w momencie pisania tego tekstu, nie przyjmuje środków w polskiej
walucie. Dlatego jeśli musicie dokonać przewalutowania, to najlepiej zakupić euro.
Powód jest prosty – przelew w euro nic nas nie kosztuje. W przypadku dolarów banki pobierają
pewne opłaty, średnio jest to 0,2%. Następnie, już na samej platformie, możecie
bezprowizyjnie lub po kursie forex wymienić euro na dolary (to się może w przyszłości zmienić!).
A zatem podsumowując: jeśli macie środki w złotówkach (lub jakiejkolwiek innej walucie
poza euro, dolarami czy funtami), to kupujecie euro i przelewacie euro. Upewnijcie się
jedynie, że zamiana euro na dolary wciąż jest darmowa na platformie Exante.
Kolejna bardzo ważna kwestia – przed wpłatą deklarujecie walutę w jakiej wykonacie przelew.
Następnie Exante przysyła Wam dane do przelewu. Jeśli zadeklarujecie przelew w dolarach,
a wyślecie euro (lub na odwrót), to Exante takiego przelewu nie będzie mogło przyjąć. Trzeba
będzie czekać na odzyskanie pieniędzy i narobicie sobie dodatkowych kosztów.
Podobnie sprawa wygląda z danymi do przelewu. Exante jasno wskazuje kogo należy
wpisać jako beneficjenta przelewu. Postępujcie według instrukcji, które otrzymacie od
brokera, a wszystko pójdzie sprawnie. Założenie konta i zasilenie go środkami łącznie
zajmą 3 –5 dni roboczych.
Załóżmy, że nasze konto w DIF jest już aktywne i wybraliśmy USD jako główną walutę. Czas
na dokonanie pierwszej wpłaty. Z pewnością obsługa w DIF w razie potrzeby Wam pomoże,
ale wolę już teraz wyjaśnić jakie możliwości macie do wyboru.
Jeśli chodzi o sam przelew, to środki powinny dotrzeć na konto najpóźniej po 3‒4 dniach
roboczych.
str. 17
Uwaga
Na koniec jeszcze jedna ważna uwaga dotycząca przelewów do DIF Broker, Exante
i dziesiątek innych brokerów. Jeśli wcześniej dokonujecie przewalutowania np. w kantorze
internetowym, to nie możecie prosto z niego wysłać środków do brokera. Taki przelew
jest odrzucany i rodzi spore komplikacje. Dla świętego spokoju przypilnujcie, aby środki
wychodziły tylko z kont zarejestrowanych na Was.
Dotarliśmy do momentu, w którym mamy już założone i zasilone konto brokerskie. Pora,
by nauczyć się wyszukiwać instrumenty, sprawdzać ich płynność oraz prowizje, składać
zlecenia (także oczekujące), a następnie je zamykać. Zarówno w przypadku Exante, jak
i DIF Broker możemy korzystać z platformy transakcyjnej w przeglądarce internetowej
(tzw. platforma webowa), a także z oprogramowania ściągniętego na komputer. Osobiście
preferuję to pierwsze rozwiązanie i w książce większość kwestii będę tłumaczył właśnie na
przykładzie platform webowych. Z drugiej strony wiem, że wielu moich klientów korzysta
wyłącznie z oprogramowania zainstalowanego na komputerze. Każdy wybiera to co dla
niego wygodniejsze.
Opisywani brokerzy mają platformy w polskiej wersji językowej, więc poruszanie się po
nich jest ułatwione. Pora na konkrety. Na początek ekran główny DIF Broker:
To, co widzimy, to ekran określony u góry jako „Trading”. Dzieli się on na 3 główne części
– listę instrumentów, przegląd produktu oraz pozycje (wszystkie te nagłówki widzicie
podświetlone na czarno).
str. 18
Lista instrumentów – możecie zarządzać tym ekranem, dodając swoje ulubione aktywa,
tak aby mieć je zawsze na oku. W przypadku większej liczby obserwowanych aktywów
przydają się screenery, o których piszę w dalszej części tego działu.
Pozycje – tutaj pojawiają się aktywa, które zostały już przez Was zakupione lub
zashortowane. Możecie też zamienić ekran „Pozycje” na „Zlecenia”. Tam z kolei znajdziecie
aktywa, których kupno zleciliście, ale transakcja nie została jeszcze dokonana.
Na samym dole ekranu widzicie dostępną gotówkę, stan rachunku (czyli gotówka + wartość
aktywów w portfelu) oraz dostępny depozyt, do którego jeszcze wrócimy.
Wyszukiwanie aktywów
CFD to tzw. kontrakt na różnicę, który umożliwia nam inwestycję, ale z użyciem pieniędzy
brokera (więcej o tym niebawem). EQ to skrót od equity, czyli po prostu „akcje”. Właśnie
tego instrumentu należy użyć, by zwyczajnie zainwestować w spółkę. Na końcu mamy
jeszcze EQ/O – ta ostatnia litera oznacza opcje, czyli skomplikowany instrument, który
omówię pod koniec tego działu.
Jeszcze jedno – jeśli myślicie sobie: „przecież nie jestem pewien, w co dokładnie chcę
zainwestować”, to bez obaw. W dalszej części opiszę narzędzia, które pozwolą Wam
wyselekcjonować i prześwietlić aktywa pod kątem wycen i bezpieczeństwa.
str. 19
Płynność
Płynność jest zatem zadowalająca i nie musimy się obawiać, że składając zlecenie za 50 tys.
USD po aktualnej cenie rynkowej (bez określania limitów) wpłyniemy na rynek podnosząc
lub obniżając cenę. Takiego zagrożenia nie ma, ponieważ nie brakuje chętnych do zakupu
czy sprzedaży akcji. Inaczej mogłaby wyglądać sytuacja, gdybyśmy np. chcieli zakupić
akcje Diamond Offshore Drilling za 50 tys. USD.
Jak widać, blisko ceny rynkowej (6,15 USD) mamy dostępne 1000 akcji. Łączna wartość to
jakieś 6 tys. USD. My natomiast chcemy kupić akcje za 50 tys. USD. Oznacza to, że najlepiej
jest ustawić zlecenie z limitem i określić maksymalną cenę minimalnie powyżej rynkowej,
tak aby nie przepłacić. W tym przypadku moglibyśmy np. ustawić maksymalną cenę 6,16
USD (0,02 USD powyżej obecnej ceny). Jeśli po jednym dniu okazałoby się, że nasze zlecenie
str. 20
nie zostało zrealizowane ze względu na wzrost ceny, to zawsze możemy zmodyfikować
zlecenie i podwyższyć limit.
Najważniejsze jest jednak, abyśmy zawsze zwracali uwagę, czy płynność na danym
aktywie jest wystarczająca. Jeśli jest bardzo niska, to powinniśmy jeszcze raz przemyśleć,
czy chcemy w ogóle nabyć takie aktywa. Ostatecznie niska płynność oznacza nie tylko
problemy z zakupem, ale także ze sprzedażą.
Szczegóły transakcji
Aby dokonać zakupu akcji, klikamy zielony przycisk „Transakcja”, widoczny po prawej
stronie. Następnie pojawia się okno, w którym ustawiamy parametry zakupu. To bardzo
ważny moment, więc opiszę wszystko ze szczegółami.
U samej góry ustawiamy typ zlecenia. Osobiście niemal zawsze wybieram „Po cenie
rynkowej”, co oznacza, że broker nabywa dla mnie akcje po aktualnej cenie. Skoro
inwestuję długoterminowo, to nie ma sensu żebym szarpał się z rynkiem o 2 centy.
Czasem jednak, jak wspomniałem wyżej, płynność aktywów jest zbyt niska. W takim
przypadku powinniśmy ustawić typ zlecenia jako „Limit”, a następnie określić maksymalną
cenę na poziomie nieco wyższym niż aktualna cena rynkowa. Drugi przypadek,
w którym warto użyć limitu, to sytuacja, kiedy kupujemy aktywa przed otwarciem rynku
str. 21
amerykańskiego, a dane aktywa są bardzo zmienne i mogą mocno rosnąć na początku
sesji. W takim przypadku również warto ustawić limit nieco powyżej dotychczasowej ceny.
Następnie określamy, czy chcemy kupić, czy może sprzedać akcje. Póki co: wyłącznie
kupujemy.
Dalej określamy liczbę akcji, które chcemy kupić. W tym przypadku jest to dziesięć akcji.
Na dole okna transakcji mamy jeszcze szczegóły. Możemy wyczytać z nich, ile wyniesie
prowizja brokera, jaka jest wartość całej transakcji, a także ile mamy dostępnej gotówki.
Jeśli wszystko jest ustawione jak należy, to klikamy „Złóż zlecenie” i potwierdzamy wybór.
Po zakupie otrzymamy osobne potwierdzenie, a akcje Amazona pojawią się wśród naszych
pozycji.
Jak widać, nic trudnego. Po kilku próbach kolejne transakcje będą zajmować Wam pół
minuty.
Zlecenia oczekujące
str. 22
wyobraźmy sobie inną sytuację. Załóżmy, że płynność jest odpowiednia, ale dana spółka
jest w tym momencie dla nas za droga. Niech to będzie spółka Apple, której akcje kosztują
205 USD, a my chcielibyśmy je kupić, ale maksymalnie za 201 USD. Nie mamy tyle czasu, by
ciągle śledzić rynek, więc ustawiamy zlecenie z limitem i maksymalną ceną 201 USD.
Akcje spółki Apple zostaną dla nas zakupione, kiedy tylko ich cena spadnie do 201 USD. Do
tego czasu będzie to zlecenie oczekujące.
Zamykanie pozycji
str. 23
Sytuacja wygląda inaczej, jeśli posiadamy np. dziesięć akcji spółki Amazon, a chcemy
sprzedać tylko połowę z nich. Wówczas ponownie odszukujemy Amazona na platformie
i otwieramy okno transakcji. Ustawiamy parametry (sprzedaż, po cenie rynkowej)
i określamy, ile akcji chcemy sprzedać. Następnie składamy zlecenie. Kiedy transakcja
dojdzie do skutku, przez jakiś czas będziemy widzieć na platformie zarówno akcje kupione,
jak i sprzedane w dwóch osobnych wierszach. Następnego dnia sytuacja się unormuje
i platforma będzie pokazywać wyłącznie akcje, które pozostały w portfelu.
Ekran główny na platformie pokazuje otwarte pozycje, gotówkę, depozyt i inne ważne
dane. Na nasz wynik wpływają jednak również dywidendy i koszty. Aby prześledzić je na
spokojnie, należy wybrać dział „Rachunek” w górnej części platformy.
str. 24
Custody Fee – opłata za przechowanie akcji, w przypadku DIF wynosi ona 0,25% w skali roku.
Client CFD Finance – odnosi się do odsetek płaconych za utrzymywanie pozycji CFD
(płacimy brokerowi za pożyczenie pieniędzy).
Z shortowaniem w niektórych sytuacjach wiąże się także borrowing cost, czyli koszt
wypożyczenia akcji w przypadku pozycji krótkiej (dotyczy tylko mniej płynnych akcji).
Oczywiście jeśli będziecie używać większej liczby instrumentów, to może pojawić się
więcej pozycji. Np. przy użyciu opcji pojawi się „Contract options” itp.
Prezentacja platformy
Zapraszam do obejrzenia prezentacji wideo przygotowanej przez Annę
Dąbrowską, menadżerkę DIF Broker na Polskę
www.difbroker.com/prezentacja
str. 25
4. Obsługa platformy transakcyjnej Exante
Można powiedzieć, że składa się z kilku głównych części. Pierwszą z nich jest górny czarny
pasek, dzięki któremu możemy łatwo poruszać się pomiędzy kilkoma ważnymi zakładkami,
jak chociażby „Ustawienia”. Platforma jest podzielona na 5 obszarów, które dla ułatwienia
postanowiłem ponumerować:
e) Obszar nr 5 – szczegóły zlecenia. W tym miejscu dokonujemy transakcji, wpisując liczbę akcji
oraz typ zlecenia. Możemy tam również sprawdzić płynność. Za moment do tego wrócimy.
str. 26
Przewalutowanie środków oraz pierwsze zakupy
Klikamy na zaznaczoną opcję i po prawej stronie na platformie pokazują nam się opcje
transakcji EUR/USD. W zakładce Ilość wpisujemy tyle euro, ile chcemy sprzedać. Możemy
ustawić minimalny kurs po jakim chcemy sprzedać (zlecenie typu „Limit”), bądź też
zlecić sprzedaż po aktualnej cenie rynkowej (zlecenie typu „Market”). W związku z tym,
że rynek walutowy jest tym najbardziej płynnym, wybieramy zlecenie po cenie rynkowej.
Całość wygląda tak jak na kolejnej grafice.
str. 27
W tej konkretnej sytuacji opłata jest zerowa, gdyż takie zasady obowiązują w Exante.
Pamiętajcie, że aby zatwierdzić transakcję klikamy „Sprzedaj”, ponieważ chcemy sprzedać
euro, a kupić dolary. Gdy zatwierdzimy operację, po kilku sekundach środki zostaną
przewalutowane.
Przyjmijmy, że teraz mamy już do dyspozycji dolary i chcemy nabyć ETF PSLV, który
zapewni nam ekspozycję na srebro. W wyszukiwarce na platformie wpisujemy odpowiedni
ticker i natychmiast pojawia się instrument, którego szukamy. Klikamy na fundusz lewym
przyciskiem myszy, po czym momentalnie jest on widoczny po prawej stronie platformy,
w oknie zakupowym. Załóżmy, że rynek amerykański jest otwarty a płynność wysoka, więc
możemy pozwolić sobie na zakup „po cenie rynkowej” (zmieniam typ „Limit” na „Market”).
Wpisujemy liczbę akcji i sprawdzamy wysokość prowizji.
str. 28
Wszystko się zgadza, więc klikamy „Kup”. Instrument szybko ląduje w naszym portfelu.
Zlecenia oczekujące
Teraz załóżmy, że chcemy kupić akcje Rio Tinto, ustalając przy tym maksymalną cenę nabycia.
W polu wyszukiwania wpisujemy nazwę spółki. Ukazuje się nam dział „akcje i ETF-y” a w nim
akcje spółki dostępne na trzech różnych giełdach: w Australii, Wielkiej Brytanii oraz Stanach
Zjednoczonych. My na wszelki wypadek chcemy zainwestować tam, gdzie zakup będzie
dokonywany w dolarach amerykańskich. Zatem wybieramy giełdę w USA.
str. 29
Ponownie przechodzimy do okna transakcji (prawa strona ekranu), gdzie wybieramy
liczbę akcji oraz ustawiamy maksymalną cenę po jakiej jesteśmy zdecydowani dokonać
transakcji. Załóżmy, że interesuje nas zakup 100 akcji po maksymalnej cenie 44 USD za
akcję. Wszystko wygląda w ten sposób:
Na dole możemy zobaczyć ile wyniesie prowizja od tej transakcji. Całość zatwierdzamy.
Kiedy akcje zostaną zakupione, zobaczymy je w zakładce „Otwarte pozycje”. Do tego
momentu będą pozostawać w zakładce „Aktualne zlecenia”.
str. 30
Płynność
Jak widać, po najniższej cenie (44,56 USD) można nabyć 100 akcji, z kolei po cenie 44,57
USD można zakupić kolejne 1400 akcji. Jeśli zatem chcemy kupić np. kilkaset akcji, to
płynność jest wystarczająca.
Zamykanie pozycji
Aby pozbyć się aktywa w całości z portfela, wystarczy kliknąć „x” po prawej stronie obok
każdej z naszych pozycji.
Może jednak zdarzyć się sytuacja w której chcemy pozbyć się tylko części danej pozycji.
str. 31
Na przykad, na naszym koncie znajduje się 1000 akcji ETF-u GDXJ, a my chcemy sprzedać
połowę z nich. W takim przypadku odszukujemy GDXJ w bazie instrumentów i klikamy na
nazwę funduszu. Przechodzimy na prawą stronę ekranu i tam wpisujemy liczbę akcji do
sprzedania, ustawiamy typ zlecenia i ostatecznie klikamy „Sprzedaj”. Jak widać, platformy
DIF i Exante działają w bardzo podobny sposób.
Załóżmy, że bierzemy pod uwagę scenariusz, w którym dolar będzie szybko tracił na wartości.
Oczywiście amerykańska waluta wciąż jest w naszym portfelu, podobnie jak wiele aktywów
denominowanych w USD, ale chcemy mieć również ekspozycję na waluty surowcowe. Co
więcej, chcemy aby to wszystko było możliwie jak najbardziej uporządkowane. Jak to zrobić?
Chociażby poprzez stworzenie subkont, co jest banalnie proste. Za pomocą kilku kliknięć
możemy mieć na Exante kilka dodatkowych subkont, a na każdym z nich trzymać środki
w innej walucie.
Aby stworzyć dodatkowe konto, wystarczy wybrać z górnego paska Zakładkę „Ustawienia”
a następnie kliknąć „Utwórz konto”. Subkonto zostanie utworzone w ciągu sekundy. Kiedy
wrócimy na platformę, zobaczymy, że z rozwijanego menu w prawym górnym rogu możemy
wybrać różne konta.
Oczywiście nasze dotychczasowe środki wciąż będą znajdować się tylko na jednym z nich.
Jak zatem przetransferować środki z subkonta nr 1 na subkonto nr 2? Tym razem na górnym
str. 32
pasku wybieramy „Rachunek” -> „Wypłaty oraz przelewy”. Otwiera się ekran na którym już
domyślnie mamy ustawiony przelew między subkontami. Wystarczy tylko wpisać kwotę
jaką chcemy przelać.
str. 33
Pierwsze trzy wiersze dotyczą jednej i tej samej transakcji (godzina zdarzenia jest ta sama).
Chodzi o sprzedaż 200 jednostek ETF-u SPPP za łączną kwotę 2700 USD, od której Exante
pobrało 4 USD prowizji.
Kolejne dwa wiersze dotyczą dywidendy wypłaconej przez ETF SDEM, od której
automatycznie pobrany został podatek rzędu 15%.
Dalej również mamy przypadek wypłaconej dywidendy i pobranego podatku. Z kolei ostatnie
trzy wiersze dotyczą zakupu 197 akcji spółki o tickerze SBSW.
Oczywiście na tego typu raporcie mogą znaleźć się też informacje o złożonym depozycie,
opłatach na rynku forex i wiele innych. Jak widzicie, w porównaniu z DIF Broker, nie pojawia
się tutaj opłata za przechowywanie akcji (custody fee). W Exante nie ma takiej opłaty, co
niewątpliwie jest dużym plusem.
W tym miejscu jeszcze jedna ważna uwaga dotycząca platformy Exante. Jeśli posiadacie
kilka subkont, to każde z nich ma własne ustawienia. A zatem możecie mieć np. główne konto
dolarowe, na którym wyłączycie margin trading i uruchomicie automatyczną konwersję
gotówki, a jednocześnie pozostawić domyślne ustawienia na pozostałych subkontach.
Pora przyjrzeć się platformie DIF. Najczęściej błędy przytrafiają się, kiedy chcemy zakupić
jakieś akcje lub ETF. Niech będą to akcje Arcelor Mittal, notowane na giełdzie w USA. Ticker
to MT:xnys. Wpisujemy w wyszukiwarce „MT” i pojawiają nam się propozycje. Odnajdujemy
właściwy ticker, wybieramy go i szybko dokonujemy zakupu. Problem polega na tym, że
str. 35
nie zwróciliśmy uwagi na to, czy kupiliśmy akcje za swoje środki (oznaczenie EQ), czy też
skorzystaliśmy z instrumentu CFD, który sprawia, że kupujemy aktywa za środki pożyczone
od brokera. Oba instrumenty zaznaczyłem na kolejnej grafice.
Pierwsza czerwona ramka dotyczy akcji Arcelor Mittal, ale z oznaczeniem CFD.
Jak wspomniałem wyżej oznacza to, że aktywo kupujemy głównie za środki pożyczone
od brokera i płacimy od nich odsetki rzędu 3% rocznie. Dopiero kilka wierszy niżej znajdują
się aktywa, których faktycznie szukamy, czyli akcje Arcelor Mittal możliwe do kupienia za
swoje środki.
Co jeśli popełnimy błąd i zainwestujemy poprzez CFD? Należy zastanowić się, czy
kupujemy akcje Arcelor Mittal spekulacyjnie, licząc na szybkie odbicie, czy może jest to
długoterminowa inwestycja. Jeśli chodzi o krótkoterminowe zagranie, to lepiej niczego nie
zmieniać – ostatecznie sprzedaż CFD i otwarcie pozycji EQ oznaczałoby kolejne prowizje,
które negatywnie wpływają na nasz wynik z inwestycji.
str. 36
6. Jak wyszukać i prześwietlić ETF?
Dużo było do tej pory teorii na temat ETF-ów. Teraz pora na nieco praktyki. Zacznijmy od
samego początku, tzn. załóżmy, że chcemy zainwestować na danym rynku, natomiast
nie wiemy poprzez jaki instrument. Powiedzmy, że chodzi nam o zdobycie ekspozycji na
rynek rosyjski.
Wyszukiwanie ETF-ów
Źródło: etfdb.com
Wyróżniona kolumna jasno pokazuje, że największym ETF-em na Rosję jest RSX, którego
całkowita wartość aktywów przekracza 1,1 mld USD. Być może zauważyliście, że na
screenie pokazane zostały także fundusze lewarowane long oraz short. Możecie rozpoznać
je po specjalnych oznaczeniach („3x bull” oraz „3x bear”).
Nas jednak lewar nie interesuje, więc przechodzimy do szczegółowej analizy RSX,
należącego do VanEck.
str. 37
Prześwietlanie ETF-ów
Ponownie używamy wyszukiwarki, tym razem wpisując frazę „ETF RSX”. W wynikach
wyszukiwania znajdziemy strony poświęcone ETF-om (etf.com/rsx, etfdb.com/etf/rsx),
a także stronę samego emitenta funduszu.
Źródło: google.com
Na stronie VanEcka bardzo szybko znajdziemy szereg istotnych informacji nt. funduszu
RSX. Krok po kroku na konkretnym przykładzie wyjaśnię Wam najważniejsze zagadnienia.
Źródło: vaneck.com
str. 38
Po lewej krótki tekst, w którym jesteśmy informowani, że ETF ma za zadanie odzwierciedlać
ruchy indeksu MVIS Russia.
Exchange – giełda, na której notowany jest fundusz, w tym przypadku jest to nowojorska
Arca.
ETF Structure – struktura ETF-u, w tym przypadku fizyczna. Oznacza to, że fundusz
faktycznie przechowuje w naszym imieniu akcje. Alternatywą jest struktura określana jako
syntetyczna. Wiąże się ona z nieco większym ryzykiem dla inwestora. Szczegółowe różnice
wyjaśniłem w dziale „Case Study”, opisując, czym różnią się ETF fizyczny, ETF syntetyczny
oraz ETN.
Total Net Assets – całkowita wartość aktywów w posiadaniu ETF-u. W tym przypadku
jest to niespełna 1,2 mld dolarów, a więc spora suma. Trzeba pamiętać, że jeśli ETF jest
bardzo mały (kilka–kilkanaście milionów dolarów), to i płynność będzie bardzo niska.
Options – informuje nas, czy są dostępne opcje na ten ETF, w tym przypadku tak.
Gross Expense Ratio – kluczowa pozycja, informuje nas o koszcie zarządzania funduszem,
który w przypadku RSX wynosi 0,65% rocznie. Nie jest to mało jak na ETF, gdyż opłaty
zazwyczaj wahają się pomiędzy 0,2% do 0,8% rocznie. Drożej wypadają fundusze
lewarowane.
Distribution Frequency – określa, jak często wypłacana jest dywidenda. W tym przypadku
raz do roku (annual).
str. 39
Nieco niżej na ekranie widzimy kilka podstron związanych z ETF-em. Już w pierwszej z nich
znajdziemy rubrykę „Top 10 Holdings” pokazującą 10 spółek z największym udziałem
w portfelu. Z tabeli wynika, że największy udział w ETF-ie RSX ma spółka Sberbank, która
odpowiada za 7,94% portfela. 10 głównych spółek łącznie odpowiada za 59% portfela RSX.
Źródło: vaneck.com
Jeszcze niżej widzimy dwa istotne wykresy nazwane „Country Weightings” oraz „Sector
Weightings”. Pierwszy z nich określa, jaki udział w ETF-ie mają spółki z poszczególnych
krajów.
Źródło: vaneck.com
str. 40
Z kolei drugi wskazuje, z jakimi branżami powiązane są spółki wchodzące w skład ETF-u.
Z grafiki wynika, że spółki z sektora energetycznego odpowiadają aż za 40% portfela RSX.
Znając specyfikę rosyjskiego rynku, nie można być zdziwionym.
Źródło: vaneck.com
Wśród pozostałych podstron warto wybrać także „Portfolio Analytics”, gdzie znajdziemy
dobrze znane Wam już wskaźniki typu cena/zysk czy cena/wartość księgowa.
Źródło: vaneck.com
str. 41
Czego dowiadujemy się z grafiki:
- wskaźnik cena/wartość księgowa (Price/Book Ratio) wynosi 0,74, co również jest zbieżne
z ogólnymi danymi dla rosyjskiego rynku,
- w tabeli po prawej mamy pozycję „Correlation vs. S&P 500”, która określa, jak silnie
w skali od ‒1 do 1 fundusz RSX jest skorelowany z głównym indeksem akcji w USA. Wynik
na poziomie 0,44 oznacza, że korelacja jest stosunkowo słaba.
Warto jednak skonfrontować te dane przynajmniej z jeszcze jednym źródłem. W tym celu
sprawdzamy wspomnianą wcześniej stronę etf.com. Odszukujemy ETF RSX i przyglądamy
się danym. Większość z nich pokrywa się ze stroną emitenta, natomiast w jednym
przypadku mamy do czynienia ze znaczną różnicą.
Źródło: etf.com
str. 42
Jak widać w dolnym rogu grafiki, wskaźnik cena/wartość księgowa (P/BV) wynosi 1,17.
Z kolei na stronie VanEcka podano 0,74.
To jeden z tych momentów, kiedy trzeba pobawić się w detektywa. Z jednej strony,
prawidłową wartość wskaźnika można wyliczyć sprawdzając wskaźnik dla poszczególnych
spółek, a później stosując średnią ważoną. Z drugiej strony, warto też przyjrzeć się
metodologii liczenia, ponieważ całkiem często zdarza się, że ktoś (politycy, agencje
rządowe, banki, emitenci ETF-ów) dopasowuje sobie metodologię liczenia tak, aby mu
służyła.
W tym wypadku właśnie to drugie rozwiązanie okazało się trafione. Autorzy strony
etf.com zastosowali zwykłą średnią ważoną, podczas gdy emitent ETF-u, czyli VanEck,
wykorzystał średnią ważoną harmoniczną. Nie wchodząc w szczegóły, efekt był
taki, że wskaźnik przedstawiony przez VanEcka wyglądał znacznie lepiej niż było to
w rzeczywistości.
W przypadku RSX mieliśmy do czynienia z dużym udziałem spółki Norilsk Nickel, dla której
P/BV wynosi około 10. Taka spółka zazwyczaj mocno podnosi łączny wskaźnik, z kolei
średnia harmoniczna działa w ten sposób, że pojedyncze wysokie lub niskie wskaźniki nie
mają aż tak dużego znaczenia.
Jakim cudem więc ETF EPOL chwali się wskaźnikiem P/E poniżej 12? Ponownie
odpowiedzią jest średnia harmoniczna, która zaniża realny wskaźnik.
Sytuacja wokół wskaźnika P/BV dla RSX jest nieco skomplikowana, jednak uczy nas dwóch
rzeczy:
a) Nie wszystkie informacje da się zdobyć łatwo. Im więcej informacji szukamy i częściej się
szkolimy, tym więcej błędów uda się uniknąć.
Z kolei podsumowując samo prześwietlanie ETF-ów: mimo że zajmuje ono nieco czasu,
warto się wysilić, zwłaszcza jeśli ma to być inwestycja długoterminowa.
str. 43
Najważniejsze rzeczy, na które powinniście zwracać uwagę to:
- koszty zarządzania,
- struktura ETF-u,
- czy ETF faktycznie zapewnia ekspozycję na kraje lub sektory, które nas interesują,
- płynność funduszu.
Co to znaczy? Jeśli liczymy wskaźnik P/E dla całego ETF-u, to powinniśmy brać pod uwagę
wszystkie spółki. Czasem jednak autorzy obliczeń pomijają spółki z ujemnym P/E, czyli
te przynoszące straty. Jak rozpoznać taki wskaźnik? Nie zawsze jesteśmy w stanie to
zauważyć, ale podaję Wam przykład dla opisanego wcześniej ETF-u EPOL.
Źródło: ishares.com
str. 44
ETF-y inverse – jak je prześwietlić?
Jednym ze sposobów zarabiania na spadkach jest zakup tzw. ETF-ów inverse. Tego typu
fundusze mają zachowywać się odwrotnie niż ETF bazowy. Szybki przykład: wyobraźmy
sobie fundusz dający ekspozycję na polski rynek o tickerze POL. W tym przypadku są to
aktywa bazowe. Załóżmy też, że istnieje odpowiadający mu ETF inverse o tickerze IPOL.
W teorii ETF POL powinien rosnąć, kiedy rosną akcje w Polsce, z kolei ETF IPOL powinien
wówczas spadać. Dla przykładu, jeśli ETF POL wzrośnie o 2%, to IPOL powinien spaść
o taką samą wartość. O tym, jakie plusy i minusy wiążą się z ETF-ami inverse opowiem
nieco później, w dziale poświęconym grze na spadki. Teraz postaram się Wam wyjaśnić, na
jakiej zasadzie działają wspomniane ETF-y oraz jak je prześwietlić.
Weźmy pod uwagę zwykły ETF o tickerze QQQ, dający ekspozycję na indeks złożony ze
100 spółek technologicznych (tzw. Nasdaq 100). Spróbujmy poszukać ETF-u inverse
zachowującego się dokładnie odwrotnie do QQQ. W tym celu w Google wpisujemy „QQQ
ETF inverse” i od razu na górze listy znajdujemy to, co nas interesuje.
Źródło: google.com
str. 45
Po wejściu na zaznaczoną stronę, szybko uzyskujemy potwierdzenie, że znaleźliśmy ETF
inverse (co ważne, jest to fundusz nielewarowany). Mamy zatem ETF PSQ, który według
powyższej strony zachowuje się dokładnie odwrotnie niż indeks Nasdaq 100, czy ETF QQQ
reprezentujący spółki z tego indeksu.
Źródło: proshares.com
Źródło: stockcharts.com
str. 46
Jak widać, QQQ urósł w tym czasie o 30%, natomiast PSQ spadł o 25%. Z czego wynika
fakt, że PSQ wypadł lepiej niż powinien? Odpowiedź tkwi w zarządzaniu wolnymi
środkami przez emitenta ETF-u inverse. W trakcie tych 2 lat wspomniane 5% (a tyle wynosi
różnica) można było zarobić chociażby na amerykańskich obligacjach.
Tak czy inaczej, z wykresu można wywnioskować, że PSQ jest silnie odwrotnie
skorelowany z QQQ. Teraz pora sprawdzić koszty zarządzania ETF-u inverse. Generalnie
tego typu fundusze są droższe w zarządzaniu niż zwykłe ETF-y, natomiast roczny koszt
mimo wszystko nie powinien przekraczać 1% (chyba że chodzi o ETF lewarowany). W tym
wypadku zarówno strona emitenta, jak i portal etf.com podają wartość 0,95%.
Podsumowując, ETF PSQ wydaje się funduszem, który spełnia swoją funkcję i zachowuje
się niemal dokładnie odwrotnie jak ETF QQQ.
Zanim jednak zdecydujecie się na inwestowanie w ETF-y inverse warto, abyście poznali
jeszcze jedną cechę tego typu funduszy.
Wchodząc na strony dotyczące ETF-ów inverse, możecie zauważyć, jak ich emitenci
informują, że „w okresie dłuższym niż jeden dzień ETF może nie zachowywać idealnej
korelacji z aktywami bazowymi”.
W pierwszym dniu QQQ zyskuje 20%. Oczywiście PSQ zachowuje się odwrotnie i spada
o 20%.
Oznacza to, że wartość QQQ spada do 108, a notowania PSQ rosną do 88.
str. 47
Podsumowanie po 2 dniach:
Jak widać, za sprawą procentu składanego, wyniki mogą się od siebie mocno różnić.
Rozjazd jest tym większy, im większa jest zmienność. Powyższy przykład jest dość skrajny,
natomiast chciałem w ten sposób podkreślić, jak istotny jest sposób liczenia wyniku dla
ETF-ów inverse (wspomniane dzienne rebalansowanie).
Ironia polega na tym, że inwestując w PSQ, możemy stracić, nawet jeśli w długim terminie
trafnie przewidzimy wydarzenia na giełdzie (tzn. spadki QQQ). Wystarczy, że nasza
inwestycja potrwa dłużej niż kilka dni i będzie jej towarzyszyła spora zmienność. Idealnie
obrazuje to grafika z prospektu emisyjnego ETF-u PSQ.
Źródło: proshares.com
W tabeli zawarto różne scenariusze wyników dla QQQ (pierwsza kolumna). W drugiej
kolumnie prezentowany jest wynik, jaki teoretycznie powinno osiągnąć PSQ. Kolejne
kolumny pokazują faktyczne wyniki PSQ w zależności od zmienności w skali roku.
str. 48
Zwróćcie uwagę na środkowy przykład, kiedy to QQQ w ciągu roku wypracowuje 0%.
Jeśli zmienność jest minimalna, to PSQ przyniesie nam po roku stratę rzędu 1%. Z kolei
w przypadku wysokiej zmienności, PSQ może stracić ponad 60%!
Poza ETF-ami inverse, opisana kwestia dotyczy także ETF-ów lewarowanych (zarówno
zwykłych, jak i lewarowanych ETF-ów inverse). Tutaj także posłużę się przykładami, aby
ułatwić Wam zrozumienie sytuacji.
Przyjmijmy, że naszym bazowym aktywami wciąż jest ETF QQQ, odwzorowujący ruchy
indeksu Nasdaq 100. Chcąc zapewnić sobie ekspozycję z lewarem, możemy wykorzystać
ETF TQQQ. W założeniu porusza się on w ten sam sposób jak QQQ, ale z 3-krotnie większą
siłą.
Źródło: etf.com
Do analizy weźmiemy także kolejny 3-krotnie lewarowany ETF tyle, że tym razem Inverse
o tickerze SQQQ. W tym przypadku, jeśli QQQ rośnie o 2%, to SQQQ powinien tracić 6%.
Zarówno w przypadku TQQQ, jak i SQQQ, emitenci podkreślają, że ich fundusze faktycznie
zapewniają 3-krotny lewar, ale w okresie jednego dnia. W dłuższym terminie, wyniki mogą
się rozjeżdżać. Znowu wszystko zależy od zmienności. Pora na przykład.
str. 49
Przyjmijmy, że w pierwszym dniu wszystkie ETF-y (QQQ, TQQQ i SQQQ) mają wartość 100.
W kolejnych dniach QQQ rośnie o 3%, potem spada o 2%, następnie rośnie o 4% i na koniec
znowu spada o 2%. Jak wyglądałyby wyniki poszczególnych funduszy?
Jak widać, po tych kilku dniach, QQQ zaliczył skumulowany wzrost o 2,88%. Gdyby
pozostałe ETF-y po prostu replikowały ten wynik z 3-krotnym lewarem, to TQQQ powinien
wzrosnąć o 8,64%, natomiast SQQQ spaść o 8,64%.
Jak było w rzeczywistości? TQQQ wzrósł o 7,87%, natomiast SQQQ spadł o 10,02%. Oba
ETF-y lewarowane wypadły zatem gorzej, właśnie za sprawą dziennego rebalansowania
i dużej zmienności na giełdzie.
Dla jasności sprawdźmy też przykład, w którym giełda idzie w konkretnym kierunku, nie
ma zmienności, a QQQ cały czas zyskuje. W tym scenariuszu, QQQ umocnił się o 7,7%,
a zatem TQQQ i SQQQ powinny odpowiednio wzrosnąć i spaść o 23,1%.
W rzeczywistości TQQQ wzrósł o 24,36%, a SQQQ spadł o 20,76%. Oba lewarowane ETF-y
wypadły zatem lepiej niż teoretycznie powinny.
- ETF-om inverse,
- lewarowanym ETF-om,
- lewarowanym ETF-om inverse.
str. 50
Pamiętajmy jednak, że giełda mimo wszystko częściej przynosi huśtawkę
nastrojów niż nieprzerwane wzrosty bądź spadki. Dlatego też ETF-y inverse
powinniśmy stosować, gdy mamy do tego silne podstawy i traktować je bardziej
jako krótkoterminowe rozwiązanie. Z kolei ETF-ów lewarowanych radziłbym
unikać – przynajmniej do momentu zdobycia większego doświadczenia na giełdzie.
Nieco wcześniej wspomniałem, że grając na wzrosty akcji bądź danego ETF-u, możemy
omyłkowo użyć instrumentu CFD (contract for difference – kontrakt na różnicę).
Przypominam, że w przypadku wykorzystania CFD, większość środków na transakcje
pożyczamy od brokera i płacimy od tego odsetki. Dlatego też grając na wzrosty, nigdy
nie korzystam z CFD, lecz zwyczajnie kupuję akcje za własne pieniądze. Inaczej wygląda
sytuacja, kiedy gramy na spadki. W tym przypadku CFD jest zazwyczaj najsensowniejszym
rozwiązaniem (a czasem także jedynym).
Teoria:
Przypuśćmy, że cena akcji Tesli wzrosła w krótkim czasie do 260 USD. Uznajemy, że to
dobry moment, by zagrać na spadki. Poprzez CFD sprzedajemy dziesięć akcji po 260 USD,
mimo że ich faktycznie nie posiadamy. Na tym polega tzw. gra na spadki, inaczej zwana
krótką sprzedażą. Po pewnym czasie akcje Tesli faktycznie tracą i kosztują już tylko 230
USD. Decydujemy się zamknąć short. Odkupujemy wcześniej sprzedane akcje inkasując
różnicę w cenie minus koszt CFD wynoszący ok. 3% w ujęciu rocznym. Brzmi śmiesznie, ale
tak to wygląda w rzeczywistości.
Jaki jest nasz wynik? Sprzedaliśmy akcje za 2600 USD (260 USD × 10), natomiast
odkupiliśmy je za 2300 USD (230 USD × 10). W kieszeni zostało nam 300 USD. Od tego
odejmujemy prowizję oraz ewentualne odsetki i wychodzi nam ostateczny wynik.
Mam nadzieję, że teraz wszystko jest dla Was bardziej przejrzyste. Możemy więc przejść do
praktyki. Tym razem jednak poświęcę uwagę wyłącznie platformie DIF Broker. W przypadku
Exante istnieje co prawda krótka lista instrumentów dostępnych przez CFD, jednak oferta
jest zbyt wąska by poświęcać jej czas.
str. 51
Praktyka:
Odszukujemy Teslę za pomocą wyszukiwarki. Naszym oczom ukazuje się kilka
instrumentów: zwykłe akcje, opcje oraz CFD (zaznaczone czerwoną ramką).
str. 52
Szczegóły transakcji widoczne na dole wyjaśnię nieco później, teraz skupmy się na
podstawowych ustawieniach.
Zostaje nam jeszcze parametr, przy którym najłatwiej się pomylić, a mianowicie
„Kupno/sprzedaż”. Otwieranie pozycji kojarzy nam się z kupnem. Pamiętajcie jednak, że
w przypadku shortów wszystko jest na odwrót. Najpierw sprzedajemy akcje czy ETF-y, by
potem je odkupić. A zatem otwierając short, musimy wybrać „Sprzedaż”. Po ustawieniu
tego parametru możemy kliknąć „Złóż zlecenie”, a następnie potwierdzić nasz wybór.
Kiedy pozycja short zostanie otwarta, zobaczymy Teslę wśród naszych pozycji. Platforma
pokaże nam również, że jest to pozycja krótka (oznacza to grę na spadki). Wszystko będzie
wyglądać jak na powyższym slajdzie.
Teraz pora na nieco szczegółów. Jak widzieliście w oknie transakcji, na dole podane zostały
dodatkowe informacje. Pierwsze dwie dotyczą prowizji, która w tym wypadku wynosi
9 USD, a także wartości nominalnej całej transakcji (czyli 3 198 USD). Pozostałe informacje
brzmią zawile, ale za moment pomogę Wam je zrozumieć.
str. 53
Za każdym razem, kiedy broker pożycza nam środki (jak ma to miejsce w przypadku CFD),
wymaga jednocześnie, aby na naszym koncie znajdowała się określona suma traktowana
jako zabezpieczenie. Kwota, która może być wykorzystana jako zabezpieczenie dla naszych
transakcji, jest określana jako dostępny depozyt zabezpieczający. Możecie obserwować ją
na dole platformy.
str. 54
Wpływ depozytu zabezpieczającego na utrzymanie pozycji – określa, ile powinien
wynosić depozyt zabezpieczający, aby pozycja mogła pozostać otwarta. W tym przypadku
jest to 20% wartości pozycji.
Dane widoczne na grafice pozwalają nam sądzić, że nasz depozyt zabezpieczający jest
odpowiednio wysoki (dużo wyższy od wymaganego) i możemy bez problemu zashortować
Teslę.
Na samym dole okna widzimy także, że oprocentowanie dzienne wynosi 0,10 USD.
Oznacza to, że orientacyjny koszt utrzymania pozycji w skali roku to ok. 36 USD. Dodatkowo
ponosimy też koszt związany z wypożyczeniem akcji (w przypadku najbardziej płynnych
instrumentów takiego kosztu nie ma). Łącznie w skali roku CFD kosztuje nas w tym
wypadku 2,5%.
Proste? Proste.
Sytuacja nie jest jednak tak oczywista, gdy chcemy tylko częściowo zamknąć short.
Załóżmy, że planujemy zredukować pozycję o połowę. Oznacza to, że musimy odkupić na
rynku pieć akcji Tesli. W tym celu ponownie odszukujemy Teslę na platformie, wybieramy
instrument CFD i klikamy „Transakcja”.
Następnie w oknie transakcji ustawiamy zakup pięć akcji Tesli (po cenie rynkowej lub
z limitem). Co ważne, tym razem wybieramy „Kupno”, a nie „Sprzedaż”.
Uwaga, przez jakiś czas na naszej platformie będziemy widzieć jednocześnie krótką
pozycję na dziesięć akcji Tesli oraz długą pozycją na pięć akcji Tesli. Podczas kolejnej sesji
sytuacja wróci do normy i pojawi się wyłącznie pozycja short na pięć akcji Tesli.
str. 55
ETF-y inverse – alternatywa dla CFD
Bardzo często nawet osoby ze sporym doświadczeniem na giełdzie, nie mają pojęcia, że
CFD nie musi być jedynym rozwiązaniem pozwalającym grać na spadki. Drugim
(w niektórych przypadkach) mogą być ETF-y inverse. Ich specyfikę opisałem Wam już
nieco wcześniej, zatem wiecie, że są to fundusze, które nadają się przede wszystkim do
krótkoterminowej spekulacji. Jeśli na rynku dominuje zmienność, ETF-y inverse mogą
wypadać blado, z kolei w warunkach mniejszej zmienności, przynoszą stosunkowo dobre
rezultaty.
Pora, by zestawić ETF-y inverse z CFD. Jeśli shortujemy poprzez CFD, to dywidenda
wypłacana przez aktywa, które shortujemy, jest naszą stratą. Na początku może to być
dla Was zaskakujące, ale zastanówcie się przez chwilę.
Załóżmy, że trzymacie w portfelu ETF RSX. Fundusz wypłaca dywidendę, która jest dla
Was dodatkowym zyskiem. Zatem w odwrotnej sytuacji (kiedy shortujemy RSX), taka
dywidenda musi zostać odjęta z naszego konta.
W przypadku ETF-ów inverse ten problem nie istnieje, ponieważ emitent takiego funduszu
zakłada się w naszym imieniu o samą wartość bazowych aktywów (którymi jest RSX).
Chodzi wyłącznie o samą wartość RSX, a dywidenda nie ma tutaj znaczenia. To pierwsza
przewaga ETF-u inverse nad CFD.
str. 56
Druga (choć minimalna) przewaga to koszty. W przypadku CFD utrzymanie pozycji short
na najpłynniejszych aktywach w skali roku kosztuje obecnie ok. 1,2%. Z kolei koszt
zarządzania ETF-em inverse oscyluje zazwyczaj wokół 1% rocznie. Jeśli zaś chodzi o mniej
płynne aktywa, koszt utrzymania CFD to 2,5%, natomiast ETF-ów inverse zazwyczaj
w takich przypadkach w ogóle nie mamy do dyspozycji. Oczywiście podaję tutaj stawki dla
DIF, oferty Exante nie biorę w tym momencie pod uwagę.
Po trzecie, kiedy używamy CFD, większość gotówki zostaje na naszym koncie i sami
decydujemy, co się z nią stanie. Z kolei w przypadku ETF-ów inverse część środków jest
traktowana jako zabezpieczenie, a resztę inwestuje według swojego uznania emitent
funduszu. Nie mamy wpływu na to, co dzieje się z tymi środkami. Jednym taki stan rzeczy
przeszkadza, innych inwestorów kompletnie to nie obchodzi.
Tak czy inaczej, teraz wiecie o ETF-ach inverse więcej niż jakieś 97% rynku, więc mogę
z czystym sumieniem objaśnić Wam, w jaki sposób ich użyć. Nasze zadanie polega
właściwie na zwykłym zakupie ETF-u, dlatego w tym przypadku ponownie w grę wchodzi
oferta Exante. Weźmy tutaj jako przykład opisywany wcześniej fundusz PSQ zachowujący
się odwrotnie niż QQQ. Z łatwością znajdziecie go na platformach obu opisywanych
brokerów. W przypadku mniejszego zakupu, korzystniej wypadnie ten za pośrednictwem
Exante.
Po ustaleniu parametrów zakupu (liczba jednostek, typ zlecenia itd.), ETF PSQ pojawi
się w naszym portfelu. Jego wartość wzrośnie, kiedy QQQ spadnie. I na odwrót. Z kolei
zamknięcie pozycji odbywa się w taki sam sposób, jak w przypadku każdego innego ETF-u.
Skoro już mowa o grze na spadki, to muszę dodać, że jest ona możliwa także poprzez
instrument zwany opcją. Jest to jednak nieco bardziej skomplikowany temat, a sam
instrument powinien być wykorzystywany przez doświadczonych inwestorów. Aby nie
str. 57
mieszać Wam teraz w głowach, poświęciłem opcjom nieco miejsca w dalszej części tekstu.
Kończąc wątek shortowania, chciałbym tylko przypomnieć Wam, że gra na spadki jest
nieporównywalnie trudniejsza od gry na wzrosty. Mamy przeciwko sobie koszty związane
z CFD (ewentualnie ETF-ami inverse), inflację, a przede wszystkim banki centralne
sztucznie podbijające ceny akcji. Pamiętajcie więc, aby nawet w teoretycznie idealnych
warunkach nie pakować w shorty zbyt dużej części Waszego portfela, bo może się to
źle skończyć.
Screenery
Na podstawie poprzednich działów wiecie już, w jaki sposób określić, czy akcje są
tanie, czy drogie, bądź też jak ocenić, czy sytuacja finansowa spółki jest stabilna.
Wiecie, jak wyszukiwać najtańsze rynki i w jaki sposób odnaleźć ETF dedykowany
danemu państwu czy branży. To nie zawsze jest wystarczające. Czasem potrzeba
czegoś więcej, np. stałego monitorowania interesujących nas aktywów (w oczekiwaniu
na dobry moment do wejścia) czy też wyszukania konkretnych spółek spełniających
nasze wymagania. W takim przypadku wspaniale sprawdzają się tzw. screenery
(skanery). Pozwalają one nam zarówno wyszukiwać ciekawe spółki, jak i monitorować
te aktywa, które już dobrze znamy. Co najważniejsze, w sieci możemy znaleźć
naprawdę dobre darmowe screenery. Jeden z nich znajduje się na stronie finviz.com.
str. 58
Źródło: finviz.com
Źródło: finviz.com
str. 59
Następnie zatwierdzamy wpisane tickery i ukazuje się nam lista wybranych przez
nas aktywów. W tym momencie w bardzo prosty sposób możecie ustawić aktywa
od tych krótkoterminowo najdroższych do najtańszych (to rozwiązanie, z którego
chętnie korzystam). Wystarczy, że klikniecie w nagłówek „Technical” a następnie „RSI”.
W tym momencie wszystkie Wasze aktywa są ułożone w kolejności od najwyższego do
najniższego RSI.
Źródło: finviz.com
Co zrobić, żeby przy następnej wizycie nie ustawiać tego wszystkiego od nowa? Wystarczy
kliknąć na napis „My Presets” widoczny po lewej, a następnie wybrać „Save Screen” i nadać
tym ustawieniom odpowiednią nazwę.
Źródło: finviz.com
W taki prosty sposób możecie stale mieć pod kontrolą setki interesujących Was aktywów.
A jeśli ktoś posiada teoretyczną wiedzę, ale nie ma jeszcze na oku żadnych aktywów? Tutaj
również przychodzi z pomocą screener. Załóżmy, że interesują nas spółki, w przypadku
których wskaźnik cena/zysk nie przekracza 10, marża operacyjna jest wyższa niż 15%,
a wskaźnik cena/sprzedaż wynosi mniej niż 1.
str. 60
Źródło: finviz.com
Po wejściu na stronę wpisujemy wybrany ticker w górnym panelu i klikamy „Go”. Załóżmy,
że chcemy stworzyć długoterminowy (20-letni) wykres dla indeksu dolara. W tym celu
wpisujemy ticker „$USD” (jeśli nie znacie tickera, to wystarczy, że wpiszecie „dollar index”,
a strona sama Was pokieruje). Ukazuje się nam następujący ekran.
Źródło: stockcharts.com
W środkowej części widzimy świecowy wykres indeksu dolara wraz ze średnią 50-
i 200-dniową (niebieska i czerwona linia). U góry widzimy wykres dla wskaźnika RSI, na
dole dla wskaźnika MACD.
To czego nam potrzeba, to prosty wykres liniowy – bez średnich, bez RSI i bez MACD. Aby
taki wykres stworzyć, trzeba pogrzebać nieco w ustawieniach, które wyglądają tak:
str. 62
Źródło: stockcharts.com
Range – odnosi się do przedziału czasowego, w tym miejscu samodzielnie ustawiamy datę
startu, czyli rok 1999.
Type – ustawiamy typ wykresu, zmieniamy „candle” (świeczki) na „solid line” (zwykły,
liniowy wykres).
Up color, Down color – ustawiamy jednolity kolor, tak aby w razie czego móc porównać
indeks dolara z jakimikolwiek innymi aktywami.
Overlays – w tym miejscu możemy dorzucić wszelkie dodatki w stylu średnich, wstęg
Bollingera itd. Tym razem ich nie potrzebujemy, więc naciskamy „Clear All”.
str. 63
Źródło: stockcharts.com
Źródło: stockcharts.com
Co, jeśli chcielibyśmy teraz porównać indeks dolara z surowcowym indeksem CRB
i sprawdzić, czy te aktywa faktycznie są odwrotnie skorelowane? Zajmie nam to minutę.
str. 64
Źródło: stockcharts.com
Źródło: stockcharts.com
Przykład: załóżmy, że chcemy porównać zachowanie cen złota, srebra, GDXJ (producenci
złota) oraz SILJ (producenci srebra). W tym celu wchodzimy na główną stronę
stockcharts.com, przy oknie wyszukiwania zmieniamy typ z „SharpChart” na „PerfChart”
str. 65
i wpisujemy: GDXJ. Następnie pokazuje nam się wykres tego ETF-u w ujęciu procentowym.
W górnym menu, obok GDXJ, dopisujemy jeszcze pozostałe aktywa i ponownie klikamy
„Go”. Teraz mamy już jak na dłoni zachowanie poszczególnych aktywów.
Źródło: stockcharts.com
Źródło: stooq.pl
str. 66
Akurat w tym przypadku, spółka PZU (kolor niebieski) została porównana z Alior Bankiem.
Inny przykład to ceny surowców. Jeśli szukamy np. wykresów cen niklu czy kobaltu,
to świetnym źródłem jest strona infomine.com, gdzie jednocześnie możemy obejrzeć,
jak kształtowały się notowania metalu w ostatnim tygodniu, miesiącu, półroczu, roku
i 5 latach (a także w dłuższych okresach).
Źródło: infomine.com
Jeśli posiadamy aktywa w naszym portfelu i chcielibyśmy, aby zostały one automatycznie
sprzedane, kiedy osiągną okresloną cenę, wykorzystujemy zlecenie take profit. Jak to
zrobić?
Zacznijmy od platformy Exante. Tym razem musimy przenieść się z platformy webowej
do oprogramowania zainstalowanego na komputerze. Na szczęście układ jest niemal
identyczny, więc bez problemu się odnajdziecie.
str. 68
Można powiedzieć, że czymś przeciwnym do take profit jest stop loss. To bardzo popularne
rozwiązanie wśród ogromnej rzeszy inwestorów. Dzięki stop lossom upewniamy się, że
aktywa zostaną sprzedane, kiedy spadną do określonego poziomu. Stop loss ustawiamy
w tym samym okienku, co take profit.
Dodam od razu, że mnie stop lossy nie przekonują. Po pierwsze, większe instytucje widzą
poziomy, na których największa liczba graczy ustawiła stop lossy. Mogą więc łatwo wybijać
graczy z rynku. Po drugie, aktywa mogą rozpocząć sesję z tzw. luką, np. na zamknięciu
sesji GDXJ jest po 40 USD, a my ustawiamy stop loss na 39,5 USD. Okazuje się jednak, że
GDXJ zaczyna kolejną sesję od razu z poziomu 37 USD. Czy nasz stop loss zadziała? Tak, ale
aktywuje się przy dużo niższym poziomie niż ten, na jaki liczyliśmy.
Na przykład, na powyższym ekranie ustawiono, że akcje zostaną sprzedane, gdy osiągają
poziom 1 810 USD.
Na platformie DIF Broker możemy też wykorzystać stop loss kroczący. W jaki sposób on
działa? Załóżmy, że Amazon kosztuje 1 802 USD, a my chcielibyśmy sprzedać to aktywo,
jeśli spadnie do 1 790 USD. Jeśli jednak ruszy w górę, to chcielibyśmy, aby nasz stop
loss również powoli przesuwał się zgodnie z notowaniami. Taki stop loss określamy jako
„kroczący”. Jak go ustawić na platformie? Przy wybranych aktywach klikamy na przycisk
zaznaczony na grafice.
str. 69
W nowym oknie klikamy na napis „Stop Loss”.
str. 70
I na sam koniec określamy, początkowy poziom stop lossa oraz co ile ma się przesuwać.
W tym przypadku po każdym wzroście Amazona o 2 USD od początkowej ceny, stop loss
również podniesie się o 2 USD.
Obligacje zajęły znaczną część I tomu książki. Dla wielu z Was mogła to być pierwsza
styczność z tą grupą aktywów. Zazwyczaj zrozumienie specyfiki obligacji jest nieco
trudniejsze niż ma to miejsce w przypadku akcji. Pozytywna wiadomość jest natomiast
taka, że jeśli pojęliście teorię, to praktyka nie będzie dla Was żadnym wyzwaniem.
Inwestowanie w obligacje staje się łatwiejsze, kiedy korzystamy z ETF-ów. Dajmy na to, że
chcemy zainwestować w 10-letnie obligacje USA. Nie musimy wcale szukać na platformie
obligacji, których zapadalność przypada na rok 2029. Wystarczy, że wpiszemy w Google
frazę „ETF US bonds 10 years” i już po chwili mamy na ekranie propozycje. Podobnie jak
w przypadku akcji, dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy prześwietlać ETF-y, które są
nam proponowane. Zróbmy to zatem na przykładzie.
str. 71
Załóżmy, że faktycznie chcemy zainwestować w 10-letnie obligacje USA. Wpisujemy
wspomnianą frazę w wyszukiwarce („ETF US bonds 10 years”) i widzimy, że wśród
propozycji dominuje ETF iShares 7‒10 Year Treasury Bond (ticker: IEF).
Nazwa sugeruje, że jest to fundusz, który w swoim portfelu posiada obligacje amerykańskie
o okresie zapadalności od 7 do 10 lat. Czy faktycznie tak jest? Możemy to łatwo sprawdzić
na stronie emitenta (iShares). Wystarczy, że po wejściu na podstronę dotyczącą ETF-u IEF,
przejdziemy do działu „Portfolio”.
Źródło: ishares.com
Źródło: ishares.com
str. 72
Wygląda zatem na to, że fundusz zapewnia nam ekspozycję na obligacje USA o terminie
zapadalności zbliżonym do 10 lat. Zanim zagłębimy się w jego szczegóły, sprawdźmy
jeszcze, czy cena tego ETF-u porusza się odwrotnie do 10-letnich obligacji USA (kto
przeczytał I tom książki, ten wie, o co chodzi).
Tutaj porównanie ETF-u IEF (kolor czarny) i rentowności 10-letnich obligacji USA (kolor
niebieski).
Źródło: stockcharts.com
Skoro portfolio ETF-u wygląda, tak jak powinno i daje nam odpowiednią ekspozycję na
obligacje, to na koniec powinniśmy zerknąć na ogólne dane dla ETF-u. Weźmiemy je ze
strony emitenta.
Źródło: ishares.com
str. 73
Na co powinniśmy zwrócić uwagę? Po pierwsze, na „Effective Duration”. Nie będę
komplikował Wam życia, tłumacząc metodologię liczenia. Napiszę jedynie, co oznacza
duration na poziomie 7,5 roku. A mianowicie, jeśli rentowność obligacji wzrośnie o 1%,
to cena ETF-u IEF spadnie o 7,5%. I na odwrót. Zatem im wyższy wskaźnik, tym większa
podatność na zmiany rentowności, a także stóp procentowych. Można powiedzieć, że
effective duration pokazuje nam, jak zmienna jest obligacja czy też ETF na obligacje. Z kolei
„Weighted Avg Maturity” oznacza średni ważony termin zapadalności obligacji będących
w portfelu ETF-u. Poziom 8,4 roku ma sens, skoro ETF inwestuje w obligacje o terminie
zapadalności od 7 do 10 lat.
Na końcu możemy zobaczyć (Average Yield to Maturity), jaki zysk wypracuje ten portfel
obligacji, jeśli zakupimy je w danym momencie i będziemy trzymać do wygaśnięcia.
Można powiedzieć, że jest to rentowność ETF-u IEF. Jeśli jest ona zbliżona do aktualnej
rentowności obligacji 7 i 10-letnich USA, to z ETF-em wszystko jest w porządku.
W ten sposób warto prześwietlać każdy ETF, który zamierzamy wykorzystać. Oczywiście
takich funduszy są setki. Poniżej podam Wam kilka, których używam w różnych
sytuacjach. Ostatecznie to, że jestem długoterminowo negatywnie nastawiony do obligacji,
nie oznacza, że nie korzystam z okazji na tym rynku.
Tickery SHY oraz BIL – dwa ETF-y dające ekspozycję na krótkoterminowe obligacje USA
o minimalnej zmienności. Używam ich do ochrony gotówki (więcej o tym za moment).
Ticker IEF – opisany powyżej. Używam go, kiedy chcę zagrać na wzrosty cen obligacji USA
i jednocześnie uważam, że 10-letnie obligacje są niedowartościowane względem obligacji
o zapadalności powyżej 20 lat.
Ticker UST – dwukrotnie lewarowany ETF na 10-letnie obligacje USA. Używam go, kiedy
amerykańskie obligacje są krótkoterminowo skrajnie tanie i jestem przekonany, że
niebawem dojdzie do odreagowania.
Kiedy już wiemy, który ETF powinien znaleźć się w naszym portfelu, możemy przystąpić do
zakupów. Załóżmy, że chodzi o opisany wyżej ETF IEF. Zakup na platformie Exante wygląda
dokładnie tak samo, jak w przypadku jakiegokolwiek ETF-u na akcje. Wyszukujemy w bazie
instrumentów interesujący nas fundusz, a następnie wprowadzamy parametry zakupu.
To samo dotyczy platformy DIF Broker. Wpisujemy w wyszukiwarce „IEF”, wybieramy go,
naciskamy przycisk „Transakcja” i przechodzimy do ustawiania parametrów.
str. 75
Składamy zlecenie i fundusz ląduje w naszym portfelu. Na koniec dodam jeszcze tylko,
że w przypadku obu brokerów prowizja za zakup ETF-ów na amerykańskie obligacje jest
dokładnie taka sama jak przy zakupie akcji.
Wyżej wspomniałem o ETF-ie HYG, który daje nam ekspozycję na obligacje korporacyjne.
Ma on w swoim portfelu dług wielu firm, których sytuacja finansowa nie wygląda najlepiej,
a co za tym idzie – inwestycja w ten ETF jest dość ryzykowna. Jeśli w ogóle przyglądam się
HYG, to raczej w kontekście shortowania.
Nie zmienia to jednak faktu, że istnieją stabilne przedsiębiorstwa, które po kolejnym
kryzysie (kiedy ceny obligacji spadną) będą oferować 10 –12 procentowy odsetek w skali
roku. Kto wie, może więcej. Warto zatem wiedzieć, jak zainwestować na platformie w dług
pojedynczego przedsiębiorstwa. Także w tym przypadku powinniśmy korzystać wyłącznie
z platformy Exante pobranej na nasz komputer. Tylko tak jesteśmy w stanie sprawdzić
dokładne parametry poszczególnych obligacji korporacyjnych. Załóżmy, że interesuje nas
inwestycja w dług firmy Apple. Wpisujemy ticker spółki na platformie i spoglądamy na
zakładkę „Obligacje”.
Czerwoną ramką zaznaczyłem dostępne obligacje Apple. Obok tickera spółki widać ich
rentowność i termin zapadalności. Zauważcie że oznaczenie pierwszych obligacji zaczyna
się od liter AU, czyli są denominowane w dolarze australijskim. Nas interesuje dolar
str. 76
amerykański, a więc wiersze zaczynające się od liter US. Załóżmy, że najciekawiej z naszej
perspektywy wyglądają obligacje o rentowności 3,35%, z terminem zapadalności na luty
2027 roku. Chcemy dowiedzieć się o nich więcej. Klikamy prawym przyciskiem myszy
i wybieramy opcję „Informacje o instrumencie”.
U samej góry jedyna nowa informacja to słowo „semiannually”, które oznacza, że odsetki
wypłacane są co pół roku. Niżej mamy kolejne ważne dane. Mam na myśli głównie walutę
w której denominowane są obligacje (dolar amerykański) oraz minimalną wartość transakcji
- tutaj jest to 10 tys. USD, natomiast w większości przypadków ten poziom będzie wyższy.
Jeśli warunki transakcji nam odpowiadają to musimy skontaktować się z Exante i wyrazić
chęć zakupu. Samodzielna inwestycja nie jest możliwa i dotyczy to niemal wszystkich
obligacji korporacyjnych. Zakup przeprowadzany jest telefonicznie.
W I tomie książki wspominałem o tym, że podczas kolejnej hossy ciekawym aktywem mogą
być obligacje rządów oraz największych przedsiębiorstw z rynków EM, denominowane
w lokalnych walutach. Inwestowanie w takie aktywa wygląda podobnie jak opisany wyżej
zakup obligacji Apple.
Kilka słów o opłatach. Prowizja Exante przy zakupie obligacji wynosi 0,09%, przy czym
minimalna wartość to 50 euro. Dodatkowo w tym przypadku mamy do czynienia z custody
fee, która wynosi 0,3% w skali roku.
str. 77
Inwestowanie w obligacje rządowe EM oraz korporacyjne poprzez DIF
Poniżej widzicie część listy z obligacjami Apple dostępnymi w DIF Broker w trybie off-line.
Broker może kupić dla Was takie obligacje. Po zakupie pojawią się one na Waszym koncie i
będą widoczne tak, jak wszystkie inne pozycje.
str. 78
Od lewej widzimy: oznaczenie, nazwę spółki, cenę rynkową, walutę, termin zapadalności,
rating obligacji, kupon, rentowność, duration, zabezpieczenie (w tym wypadku obligacje
niezabezpieczone), branżę, w której działa spółka, minimalną kwotę inwestycji i państwo,
z którego pochodzi spółka.
Z grafiki wynika, że minimalna wartość inwestycji w obligacje Apple poprzez DIF to 50 tys. USD.
Uważam, że kiedy tylko sytuacja się nieco zmieni, a kapitał zacznie płynąć w kierunku walut
krajów rozwijających się, będziemy mieć do dyspozycji długą listę obligacji korporacyjnych
denominowanych np. w rublu czy lirze. To kwestia czasu.
Na koniec warto abym poruszył także temat opłat za zakup obligacji w DIF. Prowizja brokera
wynosi 0,25%, przy czym minimalnie 10 euro. Dodatkowo DIF pobiera 1% z odsetek, które
otrzymujecie. Jeśli w ramach wypłaty odsetek otrzymacie 500 euro, to DIF pobierze
prowizję równą 5 euro.
str. 79
11. Zakupy metalu fizycznego
W II tomie książki pokazałem Wam, czym różni się złoto papierowe od prawdziwego złota.
Obecna rynkowa wartość kruszcu ustalana jest w oparciu o obrót certyfikatami na złoto.
Nie ma to nic wspólnego z ceną fizycznego metalu. W przypadku srebra sytuacja wygląda
tak samo.
Dla mnie inwestowanie w metale szlachetne może mieć tylko dwa oblicza: albo
inwestujemy w fundusze w pełni zabezpieczone metalem, albo sami kupujemy złoto lub
srebro. Pierwsze rozwiązanie jest oczywiście wygodniejsze (po prostu kupujemy ETF).
Drugie natomiast daje nam pełną niezależność od systemu bankowego. Te słowa brzmią
jeszcze mocniej w obliczu ewentualnego wprowadzania negatywnych stóp procentowych.
W każdym razie mogę Was zapewnić, że nawet jeśli zakup metali w tym momencie wydaje
się Wam czymś skomplikowanym, to po przeczytaniu tego rozdziału wiele się zmieni.
Po pierwsze: czemu nie sztabki złota? Przede wszystkim ze względu na wolfram, który ma
identyczne właściwości fizyczne (objętość i waga) jak złoto. Łatwo zatem nadziać się na
pozłacane sztabki, które w rzeczywistości zawierają wolfram. Jak w takiej sytuacji upewnić
się, że sztabka jest czysta? Poza przetopieniem (kosztowne rozwiązanie), pozostaje tylko
jedno wyjście. Należy taką sztabką rzucić o beton. Jeśli pojawią się odkształcenia, to
mamy do czynienia ze złotem. Jeśli jednak sztabka zacznie „brzęczeć w środku” to znaczy,
że znajduje się w niej wolfram. Tak czy inaczej, niewiele osób zdecyduje się na rzucanie
sztabką o ziemię, gdyż czyste złoto jest plastyczne i sztabka by się lekko zdeformowała.
Przy okazji chciałem też uczulić Was przed wszelkimi sztabkami z certyfikatami. Niektóre
osoby mają przekonanie, że jeśli coś posiada różnego rodzaju atesty itp., to z pewnością
jest wiarygodne. Zerknijcie na poniższą grafikę, gdzie pokazano prawdziwe i podrabiane
sztabki z certyfikatami.
Moim zdaniem stwierdzenie czy są one prawdziwe, bez żadnego sprawdzenia metalu,
jest niemożliwe. Część osób jednak nabiera się na dołączone certyfikaty, które są typowo
str. 80
PR-ową zagrywką.
Źródło: veldtgold.com
Co w przypadku monet? Jeszcze kilka lat temu rozwiązaniem była linijka Fischa – bardzo
proste narzędzie, sprawdzające monety pod kątem ich średnicy, wagi i grubości. Później
jednak pojawiły się monety wolframowe, które były w stanie oszukać linijkę. Dziś monety
możemy sprawdzić jedynie za pomocą testu rezonansowego. Od razu dodam, że jest to
łatwiejsze, niż mogłoby się wydawać.
Co ważne, aplikacje są dostępne w języku polskim, lecz testom możemy poddać wyłącznie
najbardziej popularne monety jak Krugerrand, Australijski Kangur, Kanadyjski Liść Klonowy
czy Wiedeński Filharmonik. Diagnostyka monet polskich nie jest póki co możliwa i raczej
sytuacja się nie zmieni.
str. 81
Pamiętajcie, że w tym wszystkim nie chodzi jedynie o sprawdzenie autentyczności, kiedy
sami kupujemy metal. Ważne jest również, by ułatwić sobie życie, kiedy będziemy chcieli
się monet pozbyć. Ostatecznie kupując najpopularniejsze, łatwe do zweryfikowania
monety, zwiększamy swoje szanse na szybką odsprzedaż metalu. Oczywiście zawsze
można pójść na łatwiznę i odsprzedać monety dilerowi, jednak w tym przypadku należy
liczyć się z niższą ceną (diler musi zapłacić 2% podatku PCC i jeszcze zarobić). Sztuka
polega na tym, by przyciągnąć indywidualnych inwestorów i sprzedać metal po cenie
rynkowej. Dlatego też warto kupować najbardziej znane jednouncjowe monety. W ten
sposób potencjalnemu kupcowi łatwiej jest sprawdzić towar.
Co ze srebrem? W przypadku monet nie ma problemu, bo nie opłaca się ich podrabiać.
Srebrne monety można kupić w postaci tzw. masterboxów, czyli paczek zawierających 500
uncji, które zajmują stosunkowo niewiele miejsca.
Dopiero przy bardzo dużych zakupach srebra, kiedy chcemy umieścić metal w magazynie
bezcłowym, warto rozważyć sztabki. Z mojego doświadczenia wynika, że najlepiej jeśli
będą one miały wagę minimum 100 uncji.
Anonimowość zakupu
Teoretycznie mamy w Polsce możliwość anonimowego zakupu metali, jeśli ich wartość nie
przekracza 10 tys. EUR. Powyżej tej kwoty sprzedawca ma obowiązek Was wylegitymować.
Hipotetycznie jednak możecie zastosować inne rozwiązanie np. poprosić swoją rodzinę,
by także dokonali transakcji za 10 tys. EUR bądź też dokonać kilku zakupów w „pewnym”
odstępie czasowym. Z praktyki wiem, że sprzedawcy często są bardzo elastyczni w tej
kwestii. Ostatecznie każdy chce sprzedać towar i na nim zarobić.
Jest możliwe, że za kilka lat znajdziemy się w innym systemie monetarnym. Jeśli złoto
będzie odgrywało w nim istotną rolę, to będzie to jednoznaczne ze skokowym wzrostem
ceny kruszcu. Osoby posiadające złoto nagle doczekają się zysku rzędu 300%, 500%
czy 1 000%. Jeśli tak się stanie, rządy najprawdopodobniej wymyślą jakiś podatek od
wzbogacenia (np. 70%). Posiadacze złota będą mieli wybór: zapłacić podatek lub po prostu
oddać część metalu.
str. 82
Skoro cena metalu będzie wysoka, a restrykcje coraz bardziej dokuczliwe, to szybko pojawi
się czarny rynek. Dla Was (jako posiadaczy metalu, o którym urząd nic nie wie), będzie to
idealne miejsce do upłynnienia metalu. Potem pozostanie już tylko kwestia: w jaki sposób
wprowadzić pieniądze do systemu.
Przechowywanie metali
Osobna sprawa to oczywiście absolutna cisza wokół naszej inwestycji. Nikomu nie
chwalimy się, że kupiliśmy metal i przechowujemy go w domu.
Co, jeśli bank ogłosi bankructwo? Wasz metal nie wchodzi do masy upadłościowej,
natomiast przez jakiś czas możecie nie mieć dostępu do zawartości skrytki.
Zagraniczną alternatywą jest Das Safe, czyli firma z Wiednia, która 35 lat temu porzuciła
działalność bankową i skupiła się na oferowaniu skrytek depozytowych. W ofercie
znajdziemy skrytki w przeróżnych rozmiarach.
Jak to działa? Kontaktujemy się telefonicznie z Das Safe i pytamy o wybrany przez nas
rozmiar skrytki. Jeśli takowa skrytka jest dostępna, to firma blokuje ją dla nas na kilka
dni, a my mamy czas by przylecieć do Wiednia i załatwić formalności. Na miejscu
wypełniamy kilka dokumentów i jest to jedyna sytuacja, kiedy mamy styczność
z pracownikiem firmy. Po dopełnieniu formalności otrzymujemy dwa klucze do skrytki
str. 83
oraz kod pozwalający wejść do pomieszczenia, w którym znajdują się skrytki.
Dobrze rozumiecie, skrytkę może otworzyć każdy, kto zna kod i posiada klucz. Wszystko
bazuje na zaufaniu. Dzięki temu możemy wysłać do skrytki kogokolwiek, bez żadnych
pełnomocnictw. Jednocześnie w takiej sytuacji musimy dołożyć starań, by kod i klucze
były bezpieczne.
Raz do roku otrzymujecie od Das Safe fakturę i to tyle. Oczywiście to Austria, więc ceny
jak na polskie realia nie są niskie. Z drugiej strony możemy liczyć na wysoki poziom
bezpieczeństwa.
Zróbmy zatem małe porównanie Das Safe i PKO BP w dwóch scenariuszach: kiedy
chcemy przechować 40 złotych monet jednouncjowych (warte ok. 240 tys. złotych) lub
4 masterboxy po 500 uncji srebra (warte ok. 160 tys. złotych).
Źródło: pkobp.pl
str. 84
W tym przypadku mamy do wyboru kasetę i skrytkę. Oczywiście złote monety nie zabiorą
dużo miejsca, natomiast masterbox ma wymiary ok. 25 cm x 20 cm x 12 cm. Na szczęście
do skrytki możemy zapakować tuby po 20 lub 25 monet ułożone w taki sposób, aby jak
najefektywniej wykorzystać dostępne miejsce.
Źródło: pkobp.pl
Jak to wygląda w przypadku srebra? Załóżmy, że mamy 4 masterboxy czyli 2000 oz srebra.
Potrzebujemy dla nich skrytkę typu D (21 x 30 x 48 cm) zakładając, że metal umieszczamy
w tubach, a nie w całym opakowaniu. Roczny koszt skrytki to 560 EUR, czyli ok. 2385 PLN.
W tym przypadku roczny koszt przechowania srebra wynosi już ok. 1,5%, co jest moim
zdaniem wartością nie do przyjęcia.
Podsumowując, jeśli ktoś szuka rozwiązań dla złota, może przechować je w skrytkach PKO
BP (tańsze rozwiązanie) lub Das Safe (droższe rozwiązanie, dające jednak dywersyfikację
str. 85
geograficzną). Jeśli jednak chodzi o przechowywanie srebra, to koszt utrzymania skrytek
jest dość wysoki.
Źródło: dassafe.com
Loomis oferuje kilka ciekawych lokalizacji. Dla mnie naprawdę atrakcyjne są dwie:
magazyny w Kloten pod Zurychem oraz w Singapurze. Wiem, że dla wielu osób ta druga
str. 86
opcja brzmi dość abstrakcyjnie. Ostatecznie niektórzy chcą przyjechać i na własne oczy
zobaczyć metal, a w przypadku Singapuru jest to dużo trudniejsze.
Jak wygląda umieszczenie metalu w magazynie? Najlepiej znaleźć dilera, który sprzeda
nam metal i przetransportuje go do magazynu. W międzyczasie musimy założyć konto
w Loomisie. Zostaniecie poproszeni o przesłanie notarialnie potwierdzonej kopii dowodu
osobistego lub paszportu oraz skanu rachunku potwierdzającego Wasz adres. Konto można
otworzyć zdalnie w trzy tygodnie lub kilka dni, jeżeli zdecydujecie się na wizytę w placówce
Loomisu. Po jego otwarciu diler może umieścić metal na Waszej palecie w magazynie.
Ceny? Jak wspomniałem, usługi Loomisu są opłacalne przy większych budżetach. Oto
cennik:
Źródło: dassafe.com
Tym razem koszt jest zależny nie od objętości, lecz od wartości metalu. Pierwszy próg
to metal o wartości do 150 tys. franków. Załóżmy zatem, że mamy srebro warte 400 tys.
złotych, czyli 100 tys. franków. Nasza opłata będzie wynosić miesięcznie 15 CHF (opłata
administracyjna) plus 85 CHF (opłata za przechowanie). Razem 1 200 CHF na rok. Roczny
koszt przechowania metalu wynosi 1,2%, sporo.
Koszt znacząco spada wraz ze wzrostem składowanego metalu. Przy zakupach za 4 mln
złotych, roczny koszt przechowania wynosi 22 000 złotych, czyli ok. 0,5%. Możemy to już
porównać do kosztu ETF-u, a przecież mówimy o fizycznym metalu, który należy do nas,
składowany jest w jednej z bezpieczniejszych jurysdykcji na świecie i w każdym momencie
mamy do niego dostęp.
Być może część z Was zastanawia się nad bezpieczeństwem takiego rozwiązania.
Ostatecznie, kiedy sami kupujemy metal, mamy możliwość zweryfikować jego
autentyczność. Tutaj z kolei diler po prostu umieszcza metal w magazynie.
Jeśli ktoś jednak bardzo chciałby sprawdzić metal znajdujący się w magazynie, to może
testowo oddać 2‒3 sztabki do przetopienia w szwajcarskiej mennicy.
Co z odsprzedaniem metalu? Samo znalezienie kupca, gdy ceny złota i srebra będą szły
w górę, nie powinno stanowić problemu. Chętnych będzie sporo, a Wy z pomocą dilera (ok.
2% prowizji) szybko odsprzedacie metal.
Istnieje kilka sposobów, by zapewnić sobie ekspozycję na surowce. Możemy nabyć akcje
spółek surowcowych – ten temat tak naprawdę został już omówiony, akcje spółki Nutrien
(producent nawozów) kupuje się tak samo jak np. akcje Amazona.
Z kolei w przypadku DIF Broker kontrakty są dostępne dla każdego. Załóżmy, że chcemy
zainwestować w kakao. Na platformie musimy operować językiem angielskim, więc
wpisujemy „cocoa”. Pojawia się nam kontrakt terminowy wygasający w grudniu 2019, więc
klikamy w widoczny obok znak „+”, aby zobaczyć więcej opcji.
Po chwili ukazuje się nam lista dostępnych kontraktów terminowych. Klikając w każdy
z nich, możemy zobaczyć aktualną cenę. Zazwyczaj im bardziej odległa data, tym droższy
kontrakt (wspomniany efekt contango). Porównujemy aktualną cenę surowca oraz wartość
kontraktu na interesujący nas miesiąc.
Aktualna cena jednostki kakao wynosi 2 420 USD, tymczasem kontrakt na marzec 2020
kosztuje 2 410 USD. Wychodzi na to, że mamy minimalne backwardation. Decydujemy się
na transakcję i przechodzimy do ustawienia parametrów zakupu.
str. 89
Jak widać, wybrałem tylko jeden kontrakt, a mimo to wartość nominalna transakcji wynosi
ponad 24 tys. USD. Żeby przeprowadzić taką transakcję, na naszym koncie musi znajdować
się depozyt w wysokości minimum 2 090 USD.
Wygląda na to, że w przypadku kakao wymagany depozyt to 8,54% (2090 / 24470 = 8,54%).
Dla każdego surowca będzie to inna wartość. Dużym plusem inwestowania poprzez
kontrakty są niskie koszty. W tym przypadku, przy zakupie surowca za 24 470 USD,
płacimy jedynie 7 USD prowizji, co jest wartością pomijalną.
Na samym dole mamy również terminy: kontrakt wygasa 16 marca 2020, natomiast
14 lutego 2020 otrzymamy o nim przypomnienie.
Aby w podobny sposób zapewnić sobie ekspozycję na surowiec, lecz już w mniejszej ilości,
można posłużyć się kontraktem CFD.
Podobnie jak w przypadku CFD na akcje czy kontraktu opisywanego powyżej, takie
rozwiązanie oznacza zastosowanie dźwigni finansowej, tzn. inwestujemy częściowo za
str. 91
środki brokera. W tym przypadku wartość nominalna transakcji to 2 420 USD, tymczasem
z naszego konta pobierane jest tylko 241 USD. Resztę dopłaca broker, za co inkasuje
odsetki. Plusem jest natomiast fakt, że broker nie pobiera prowizji.
Alternatywą dla kontraktów terminowych i CFD są ETN-y inwestujące w surowce. Ich zaletą
jest fakt, że nie ma tak wysokiej bariery wejścia jak w przypadku kontraktów – ETN możemy
nabyć równie dobrze za 500, jak i 50 000 USD. Z kolei koszty są wyższe i wynoszą zazwyczaj
tyle samo, co w przypadku ETF-ów na akcje.
Załóżmy, że chcemy nabyć ETN na surowce rolne. Wpisujemy zatem w Google frazę
„ETN on agriculture”. Pojawia się znana nam już strona etfdb.com, która proponuje listę
funduszy dających ekspozycję na surowce.
Źródło: etfdb.com
Zauważcie, że niektóre z nich skupione są na konkretnym surowcu (corn, coffee itd.). Nas
interesują te ogólne, dające ekspozycję na szeroką gamę surowców. Mamy więc do wyboru
DBA oraz RJA. Sprawdzamy oba pod kątem ich korelacji z indeksem surowców rolnych.
Jak widać na kolejnym wykresie, oba fundusze poruszają się tak, jak indeks surowców
rolnych. Zmiany procentowe mogą oczywiście się różnić, ponieważ w przypadku indeksu
nie uwzględnia się contango.
str. 92
Źródło: stockcharts.com
Porównajmy jeszcze fundusze pod kątem kosztów. W przypadku DBA jest to 0,89%, z kolei
RJA kosztuje 0,75% rocznie.
Ostatnim punktem odniesienia powinno być aktualne contango (o tym jak je liczyć,
opowiem za moment). Na potrzeby tego przykładu przyjmijmy jednak, że decydujemy się
na zakup RJA. ETN-y możemy nabyć zarówno na Exante, jak i poprzez DIF Broker. Działania
na platformach wyglądają identycznie jak podczas zakupu akcji lub ETF-ów. Odnajdujemy
interesujący nas fundusz, wybieramy go, ustawiamy odpowiednie parametry i dokonujemy
zakupu.
str. 93
13. Obliczanie contango
Pora, bym pokazał Wam, w jaki sposób możecie sami w razie potrzeby policzyć contango
(lub backwardation) dla danego surowca. Załóżmy, że chodzi o ropę Brent, a perspektywa
inwestycyjna wynosi rok.
Aby sprawdzić, jaki wpływ na naszą inwestycję będą miały oczekiwania rynku,
odwiedzamy stronę cmegroup.com, gdzie znajdziemy notowania kontraktów na
poszczególne miesiące. W polu wyszukiwania wpisujemy frazę „brent futures quotes”.
W wynikach wyszukiwania już na pierwszym miejscu znajdujemy to, co nas interesuje.
Źródło: cmegroup.com
Na dany moment (końcówka sierpnia 2019) cena ropy Brent wynosi 59,95 USD. Ile kosztuje
kontrakt na sierpień przyszłego roku?
Jak zaznaczyłem na kolejnej grafice, koszt ropy Brent na sierpień 2020 wynosi 57,46 USD.
Rynek spodziewa się, że ropa będzie tanieć, a zatem mamy do czynienia z backwardation.
Działa ono na naszą korzyść, tzn. cena surowca może nawet minimalnie spaść, a my wciąż
będziemy na plusie.
str. 94
Źródło: cmegroup.com
Innymi słowy, jeśli zainwestujemy w ropę Brent, kupując kontrakt na sierpień 2020, a jej
cena spadnie do tego czasu o 4,3%, to i tak wyjdziemy na zero.
Po krótkich poszukiwaniach udało mi się ustalić, że ETN DBB tworzą: miedź, aluminium
i cynk. Każdy z tych metali ma równy udział, czyli 1/3.
str. 95
Źródło: cmegroup.com
Ten dział dotyczy praktyki, jednak w przypadku opcji zrobię mały wyjątek.
Nie pisałem na ich temat wcześniej, dlatego przed kwestiami praktycznymi
będzie trzeba omówić teorię. Inwestowanie w opcje nie należy do łatwych
zagadnień, ale postaram się opisać ten temat tak prosto, jak tylko się da.
str. 96
Teoria:
Opcja to instrument finansowy działający na zasadzie kontraktu, w którym obie strony
mają ściśle określone prawa i obowiązki. Osoba kupująca opcję ma prawo do nabycia
lub sprzedaży jakichś aktywów po konkretnej cenie w wyznaczonym terminie. Z kolei
sprzedający opcję zobowiązuje się do dostarczenia lub odkupienia aktywów w określonym
momencie.
Pora na przykłady.
str. 97
Zauważcie, że jeżeli notowania WIG20 będą spadać, to nasz wynik jest zawsze taki sam,
czyli -100 zł. Dlaczego? Bo tyle zapłaciliśmy za opcję, która daje nam prawo do nabycia
WIG20 po określonej cenie w przyszłości. Nie możemy stracić więcej niż 100 zł.
Jeśli natomiast notowania WIG20 rosną, to nasz wynik zaczyna się poprawiać. Kiedy
WIG20 rośnie do 2050, to mimo wszystko wciąż jesteśmy na stracie (indeks wzrósł o 50 zł,
natomiast my zapłaciliśmy za opcję 100 zł). Kiedy zaś indeks osiąga 2200, to jesteśmy już
100 zł na plus. Jeśli w dniu wygaśnięcia indeks jest na poziomie 2200, to wykorzystujemy
nasze prawo i nabywamy WIG20 po 2000, a następnie odsprzedajemy po rynkowej cenie,
czyli 2200.
Nasz wynik: 2200 – 2000 = 200 zł. Od tego odejmujemy koszt opcji i wychodzi nam 100
zł zysku. Co ważne, opcji nie musimy wykorzystywać do kupienia danego aktywa po
„promocyjnej” cenie, a następnie do jego odsprzedaży po cenie rynkowej. Wystarczy, że
naszą opcję sprzedamy dzień przed terminem wygaśnięcia i w ten sposób zainkasujemy
zysk.
Załóżmy odwrotną sytuację, tzn. indeks WIG20 wciąż jest na poziomie 2000, ale tym razem
spodziewamy się jego spadków. Kupujemy opcję put na grudzień 2020, a jej cena wynosi
100 zł.
Jeśli wartość indeksu WIG20 rośnie, Wasza strata pozostaje na poziomie 100 zł.
W momencie, kiedy WIG20 spada poniżej 2000, wynik z inwestycji zaczyna się poprawiać.
str. 98
Gdy w dniu zapadalności opcji WIG20 jest na poziomie 2100, realizacja opcji nie ma sensu.
Po prostu tracimy zainwestowane 100 zł.
Jeśli zaś WIG20 w dniu zapadalności jest na poziomie 1800, to zdecydowanie powinniśmy
wykorzystać opcję, tzn. sprzedać kontrakt na indeks po 2000 (podczas gdy jego wartość
rynkowa to 1800). Na opcji za którą zapłaciliśmy 100 zł, mamy zysk rzędu 200 zł co daje
nam 100% zysku. Tak duża zmienność występuje w handlu opcjami.
Przykład: Załóżmy że GDXJ kosztuje 40 USD, a my kupujemy opcję call z ceną strike 38.
Gdybyśmy zatem wykonali opcję od razu, zyskalibyśmy prawo do zakupu GDXJ po 38 USD
i odsprzedaży po rynkowej cenie.
Może mieć też miejsce sytuacja odwrotna, kiedy kupujemy opcję call z ceną strike wyższą od
aktualnej rynkowej wartości aktywów. Wtedy wartość wewnętrzna wynosi 0. Ostatecznie
czemu mielibyśmy kupować coś po cenie wyższej niż cena rynkowa.
Po drugie, cena opcji zależy od zmienności aktywów bazowych. Gdy mowa o indeksach
giełdowych ta zmienność nie jest duża, w związku z czym opcje na indeksy nie są tak drogie
jak w przypadku np. opcji na akcje Tesli (tutaj zmienność jest ogromna, ruchy o 20% nie są
rzadkością).
Po trzecie, cena opcji zależy od jej tzw. wartości czasowej, czyli tego, ile czasu
zostało do wygaśnięcia opcji. Im dłuższy czas, tym wyższa cena. W powyższych
str. 99
przykładach opisywałem opcje o okresie zapadalności liczonym w miesiącach. Wtedy
wartość czasowa jest duża i nie zmienia się w zbyt szybkim tempie. Skoro np. do
wygaśnięcia opcji zostało 200 dni, to kolejnego dnia jest ich wciąż 199 (zmiana o 0,5%).
Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku opcji, która np. wygasa za trzy dni. Kolejnego
dnia są to już tylko dwa dni (spadek o 33%). Tutaj wartość upływającego czasu wpływa na
dużo bardziej wpływa na cenę opcji.
Jak sprawdzić, jaką część ceny opcji stanowi wartość wewnętrzna, a jaką reszta? Załóżmy,
że chcemy kupić opcję call na ETF SILJ (czyli gramy na jego wzrost). Fundusz kosztuje
aktualnie 10 USD, a my kupujemy opcję z ceną strike na poziomie 8 USD, wygasającą za rok.
W takim przypadku wartość wewnętrzna wynosi 2 USD (10 – 8 = 2). Reszta ceny opcji, czyli
3 USD, to wartość czasowa. Jest ona związana z liczbą dni do wygaśnięcia opcji, a także
ze zmiennością jaką cechuje się SILJ.
Kupowanie opcji call i put wiąże się z perspektywą nieograniczonych zysków oraz
ograniczonymi stratami. Brzmi to pięknie, ale w przypadku większości inwestorów
inwestowanie poprzez opcje mimo wszystko kończy się stratą. Dlaczego? Po części
dlatego, że kupują opcje zbyt drogo. Ostatecznie sama opcja kosztuje. Aby zapewnić
sobie prawo do zakupu czy odsprzedaży jakichś aktywów w przyszłości, musimy zapłacić
sprzedawcy tzw. premię opcyjną. Jeśli będzie ona wysoka, a my nieświadomie zakupimy
taką opcję, to po prostu przepłacimy i trudniej nam będzie o dobry wynik z inwestycji.
Pora więc nauczyć się liczyć premię.
200 / 2900 = 6,9% → tyle właśnie wynosi premia opcyjna w tym przypadku. O tyle muszą
wzrosnąć aktywa bazowe do dnia zapadalności, abyśmy wyszli na zero. Oczywiście to
tylko teoria, bo w większości przypadków opcji pozbędziemy się wcześniej, kiedy akurat
aktywa bazowe (w tym przypadku S&P 500) będą krótkoterminowo drogie.
Teraz przyjrzyjmy się bardziej skomplikowanej sytuacji, kiedy cena strike nie jest taka
sama jak obecna wartość aktywów bazowych. Przyjmijmy, że kupujemy opcję call na
ETF RSX, który kosztuje 22 USD, ale my cenę strike ustawiamy na poziomie 18 USD. Opcja
półroczna kosztuje 4,70 USD. Jak w tym wypadku policzyć premię?
Z ceny opcji należy wykluczyć wartość wewnętrzną. Skoro cena RSX to 22 USD, a cena
strike to 18, to wartość wewnętrzna wynosi:
22 – 18 = 4 USD.
0,70 / 22 = 3,2% → tyle wynosi premia w tej sytuacji. Przypominam, że w tym przypadku
okres zapadalności wypada za pół roku, a nie rok, więc i premia jest niższa.
Generalnie w przypadku rocznych opcji na indeks giełdowy (jak opisany wyżej S&P 500),
premia rzędu 5–8% jest normą. W przypadku aktywów o większej zmienności również
i premie są wyższe. Nie mogę podać tutaj jednego punktu odniesienia i napisać, że
taka premia jest zbyt wysoka, a inna premia jest odpowiednia. Pozostaje Wam jedynie
przyglądać się temu, co oferuje rynek, i kupować opcje, kiedy premia jest niska, a Wy
jesteście przekonani, że taka inwestycja to dobry pomysł.
Wśród wielu różnych instrumentów na giełdzie możemy znaleźć także indeks zmienności,
czyli tzw. VIX. Jego wartość, jak sama nazwa wskazuje, zależy od poziomu zmienności
na giełdzie. Jeśli na rynkach mamy huśtawkę nastrojów – góra, dół, góra, dół – to VIX
rośnie. Z kolei gdy giełda idzie w jednym kierunku, VIX spada.
str. 101
Lata 2018‒2019 były wspaniałym okresem na grę pod wzrost zmienności. Co jakiś czas
banki centralne i same spółki uspokajały sytuację na giełdzie, w efekcie czego VIX
znajdował się nisko. Chwilę później dochodziło do nagłego wydarzenia (wojna handlowa,
słabe wyniki spółek, odwrócona krzywa dochodowości), które wywoływało niepewność,
w związku z czym VIX rósł. Kto wie, być może rynek będzie podobnie wyglądał w kolejnych
latach. Tym ważniejsze będzie to, o czym piszę poniżej.
W przypadku platformy DIF opcje na VIX są dostępne, choć nieco schowane. W polu
wyszukiwania należy mianowicie wpisać „VIX:”, koniecznie z dwukropkiem. Wtedy pojawi
się nam odpowiednia propozycja.
„Ilość” – wpisujemy liczbę opcji. Ważne: 1 opcja to 100 jednostek. Jeśli zatem wpiszemy
liczbę 1, a cena opcji będzie wynosić 6, to łączna wartość opcji wyniesie 600 USD (1 × 6 ×
100).
„Wygaśnięcie” – termin zapadalności opcji. Im dłuższy, tym wyższa jej cena. W przypadku
VIX mamy do dyspozycji maksymalnie półroczne opcje i to właśnie je zawsze wybieram
(interwencje banków centralnych mogą przedłużać okres spokoju na rynkach).
„Cena strike” – w momencie pisania książki VIX oscyluje wokół 16, więc taką cenę strike
str. 102
ustawiam. Generalnie jednak w przypadku gry na wzrosty im wyższa cena strike, tym
większa zmienność. Z kolei im niższa, tym mniejsze wahania ceny.
„Opcje call / opcje put” – jeśli gramy na wzrost zmienności, wybieramy opcję call. Jeśli na
spadek (czego nie rekomenduję) – opcję put.
„Cena” – w tym miejscu ustawiamy maksymalną cenę, po jakiej jesteśmy w stanie zakupić
opcję. Powinniśmy sugerować się (widoczna u góry ekranu na grafice) i ustawić własną
cenę minimalnie poniżej ceny ask. Jeśli transakcja nie dojdzie do skutku, po kilku godzinach
można podwyższyć proponowaną cenę.
str. 103
Przy okazji, premia w tym przypadku wynosi aż 20%, a przecież mówimy o opcji
półrocznej. Jest to jednak standard w przypadku tego instrumentu. Ostatecznie mówimy
o indeksie zmienności, który bez problemu w kilka dni może wzrosnąć o 80%.
Pod widocznym wyżej oknem transakcji, platforma DIF pokaże nam jeszcze kilka
szczegółów, na które warto zwrócić uwagę. W tym przypadku nie mamy „wartości
nominalnej”, ale „premię” (premium). To właśnie ta pozycja określa na platformie, ile
będzie nas kosztować opcja.
Przy okazji pamiętajcie, że jeśli wybierzecie opcję na mało popularne aktywa, a dodatkowo
ustawicie nietypowe parametry, to płynność na takiej opcji może być bardzo niska. Będzie
to widoczne m.in. po dużym spreadzie między ceną bid i ask. Jeśli kupicie taką opcję, to
może się okazać, że genialnie wyczuliście rynek, ale nie zarobicie na tej inwestycji zbyt
dużo, bo niewielu jest chętnych na odkupienie opcji.
str. 104
Kiedy opcje są już dostępne, wracamy do zakładki „Instrumenty”. Wpisujemy skrót „VIX:”,
podobnie jak na DIF musimy zakończyć go dwukropkiem. I tutaj zaczynają się różnice
pomiędzy brokerami. Otóż w przypadku Exante od razu wybieramy okres ważności opcji.
Załóżmy, że ma to być maj 2020 roku. Następnie zostajemy poproszeni o wybór typu opcji
(call/put) oraz ustalenie ceny strike. Przyjmijmy, że chodzi o opcję call z ceną strike 20.
Całość wygląda tak:
str. 105
Warto jeszcze dodać, że prowizja brokera w tym wypadku wynosi zaledwie 2 USD. Podobny
koszt dotyczy także innych opcji na CBOE (giełda w Chicago). Wysokość prowizji zawsze
możecie sprawdzić w zakładce „Warunki” -> „Prowizje”.
Uwaga
Jak wiecie, ta książka ma Wam dać solidne przeszkolenie i wszechstronną wiedzę. Nie
da się jednak ująć w niej wszystkiego. Dlatego też powyżej w prostych słowach opisałem
jedynie podstawy inwestowania w opcje. Zrobiłem to głównie przez wzgląd na grę pod
wzrost zmienności. Jak wspomniałem, są to tylko podstawy inwestowania w opcje.
Nie ma tutaj ani słowa na temat zabezpieczania się poprzez opcje czy też strategii
opcyjnych. Wydając pierwszą książkę, postawiłem sobie za cel nauczenie Was analizy
fundamentalnej, a powyższe kwestie mocno wykraczają poza ten obszar. O opcjach
powiem zapewne nieco więcej w kolejnej edycji kursu „Inteligentny Inwestor”.
Muszę jednak zaznaczyć, że nie jest to zadanie proste. W przypadku REIT-ów rzadko
trafiają się portale umożliwiające porównanie różnych funduszy pod kątem
najważniejszych wskaźników. A jeśli już się trafią, to zawierają tylko kilka istotnych
informacji. Dlatego też trzeba korzystać z różnych serwisów.
Zacznijmy od najważniejszego rynku, czyli USA. W tym przypadku użyteczna jest strona
reitnotes.com, na której znajdziemy ranking REIT-ów.
Źródło: reitnotes.com
Pierwszą zaletą jest wykres, dzięki któremu możemy spojrzeć na REIT od strony analizy
technicznej i zobaczyć, czy porusza się on w jakimś konkretnym trendzie. Nas jednak
interesują przede wszystkim fundamenty, które widzimy nieco niżej.
Jak widać w drugiej kolumnie, P/E wynosi 28, natomiast ten sam wskaźnik
z uwzględnieniem prognozowanych zysków (forward P/E) wynosi aż 57. Oznaczałoby to,
że zapowiada się spadek zysków tego REIT-u. Faktycznie, w trzeciej kolumnie znajdujemy
potwierdzenie – zyski za rok mają być o 20% niższe od obecnych (EPS next Y), z kolei
w kolejnych pięciu latach zyski mają spadać średnio o 6%.
str. 107
Źródło: finviz.com
Na uwagę zasługuje także fakt, iż insiderzy posiadają mniej niż 1% udziałów (insider own).
Najwyraźniej nie mają przekonania, że warto trzymać akcje Prologis.
Źródło: gurufocus.com
str. 108
Źródło: fifthperson.com
Zerknijmy zatem w kierunku REIT-ów azjatyckich. W ich przypadku przydatna jest strona
fifthperson.com, prezentująca dane na temat REIT-ów z Singapuru, Malezji czy Hongkongu.
Źródło: fifthperson.com
str. 109
Źródło: keppeldcreit.com
Jak widać P/E w ostatnim roku spadło do poziomu 12, jednak była to jednorazowa
sytuacja i w kolejnych latach wskaźnik ma oscylować wokół 19. Niższa będzie stopa
dywidendy, która ma wynosić ok. 4,5%.
str. 110
Na pierwszy rzut oka REIT wydaje się dość drogi. Wypłaca dywidendę, która wygląda
dobrze na tle rynku w USA, ale przeciętnie na tle rynku azjatyckiego. Do szczegółowej
analizy przydałby się też wskaźnik CAPE oraz P/FFO. Niestety, w tym przypadku źródła
informacji proponują mocno ograniczone dane. Chcąc policzyć np. fundusze z operacji
(FFO), jesteśmy zmuszeni zajrzeć do bilansu spółki, odnaleźć wartość FFO (lub policzyć ją
sami), a następnie wyliczyć cały wskaźnik.
Skoro trudno jest nam dokonać szczegółowej analizy poszczególnych REIT-ów, to warto
pomyśleć nad ETF-em dającym ekspozycję na REIT-y w danym regionie. Jak wybrać
optymalny? Tutaj też nie ma do dyspozycji żadnych uniwersalnych stron. Zacząć trzeba
od zera, wpisując w Google np. „ETF on Singapore REITs”. Następnie należy przeszukać
najlepsze linki. Podczas takich poszukiwań natknąłem się na następujące porównanie
trzech ETF-ów mających w portfelu REIT-y z Singapuru.
Zostają nam dwa REIT-y, z których pierwszy jest całkowicie powiązany z Singapurem,
natomiast drugi ma w tym kraju 60% aktywów (pozostałe także znajdują się w Azji).
Kolejna różnica – w przypadku pierwszego REIT-u dominują nieruchomości handlowe (np.
galerie), a w przypadku ostatniego – budynki przemysłowe i biurowce.
To od Was zależy który z ETF-ów wybierzecie. Na pewno jednak każdy z nich jest
rozwiązaniem bezpieczniejszym od wybierania pojedynczych REIT-ów.
str. 111
16. Jak inwestować w krypto z wykorzystaniem tradycyjnych
walut?
Nie brakuje inwestorów, którzy mają pojęcie o tym, czym są kryptowaluty i technologia
blockchain, znają z grubsza specyfikę rynku kryptowalut itd. W przypadku wielu takich
osób problemy pojawiają się dopiero przy pytaniu, jak zacząć. Mam tu na myśli zakup
pierwszych kryptowalut za walutę fiat. Ostatecznie musimy do tego wybrać odpowiednią
giełdę, a te dość często padają ofiarą ataków.
W tym miejscu mogę Was uspokoić. Po pierwsze, całe przedsięwzięcie nie jest tak
skomplikowane, jak mogłoby się wydawać. Po drugie, nasze kryptowaluty nie muszą być
trzymane na jakiejkolwiek giełdzie. Ale po kolei.
Pojawia się coraz więcej giełd, które oferują zakup kryptowalut za dolary, funty czy
złotówki. Wiele z nich ma już za sobą utratę środków przez klientów. Inaczej sprawa
wygląda z Binance, czyli jedną z najbezpieczniejszych giełd kryptowalut na świecie. Do tej
pory Binance zostało tylko raz skutecznie zaatakowane. Użytkownicy nie utracili jednak
swoich środków, ponieważ giełda zwróciła im pieniądze (sytuację uratował specjalny
fundusz stworzony przez kierownictwo giełdy).
Ta sytuacja pokazała, że Binance jest giełdą, która działa w sposób na tyle profesjonalny,
na ile umożliwiają to realia obecnego rynku kryptowalut, a dodatkowo oferuje możliwość
zakupu krypto za pośrednictwem karty kredytowej. Jak z niej skorzystać?
Na ekranie pojawi się kilka opcji, z których wybieramy tę z oznaczeniami kart Visa i MasterCard.
Źródło: binance.com
str. 112
W tym momencie docieramy do okna transakcji. W nim wybieramy walutę fiat (do wyboru
USD lub EUR) oraz kryptowalutę, którą chcemy zakupić (do wyboru BTC lub ETH). Jeśli
chcemy kupić jednego bitcoina za dolary, to całość wygląda tak:
Jeśli jesteśmy zdecydowani, klikamy „Kup teraz”, a w kolejnych krokach podajemy dane
karty oraz przesyłamy kopię dowodu osobistego.
Źródło: binance.com
Jaki jest minus tego rozwiązania? Na pewno prowizja, która wynosi 3,5% wartości
transakcji, przy czym nie mniej niż 10 USD. Można na to spojrzeć na różne sposoby.
Z jednej strony 3,5% to dużo, a z drugiej – o tyle zmieniają się ceny kryptowalut w ciągu
jednego dnia. Jeśli ktoś mimo wszystko upiera się, by nie płacić 3,5%, to jest jeszcze drugie
rozwiązanie. Otóż Binance stworzyło projekt o nazwie Binance Jersey, dostępny pod
adresem binance.je.
W tym przypadku dokonujemy przelewu waluty fiat na konto w Binance Jersey (w grę
wchodzą funty i euro). W tym celu musimy przejść przez proces autoryzacji – ponownie
chodzi o podanie danych, kopię dokumentu tożsamości oraz jakiegokolwiek dokumentu
potwierdzającego nasz adres zamieszkania. Kiedy ten etap będzie już za nami, składamy
depozyt i kupujemy kryptowaluty.
Jak się pewnie domyślacie, tutaj prowizje prezentują się dużo lepiej. W przypadku
składania depozytu jest to 7 GBP lub 8 EUR. Prowizja od zakupów wynosi 0,1% (do końca
str. 113
2019 roku jest to nawet 0,05%). W przypadku wycofania środków prowizja wynosi 1%, ale
ten punkt akurat nas nie obchodzi. Dlaczego?
W taki właśnie sposób możemy zakupić kryptowaluty tam, gdzie jest taniej (niższa
prowizja), a następnie przerzucić je na bezpieczniejszą i bardziej płynną giełdę.
Źródło: binance.je
Jeśli ktoś woli jednak szybsze zakupy, to może kupić kryptowaluty za USD lub EUR
bezpośrednio na Binance. Niestety, takie rozwiązanie oznacza wyższe koszty (wspomniane
3,5%).
Ledger
Co, jeśli kupiliśmy większą ilość krypto i nie chcemy ich trzymać na jakiejkolwiek giełdzie?
Najlepszym i najprostszym rozwiązaniem jest tutaj tzw. ledger. To urządzenie, na które
str. 114
przenosimy nasze kryptowaluty (wystarczy, że podepniemy ledger do naszego komputera
czy smartfona).
Mógłbym tutaj rozpisywać się szczegółowo na temat tego, w jaki sposób wykorzystać
ledger. W tym przypadku jednak lepiej sprawdzają się specjalne filmiki na ten temat. Na
YouTube znajdziecie bardzo dobry film Szczepana Bentyna pt. „Jak korzystać z Ledger
Nano S?”.
Dodam jedynie, że sam korzystam z takiego właśnie rozwiązania. Znam też osoby, które
korzystają z dwóch ledgerów jednocześnie. W takim przypadku drugi ledger umieszczany
jest np. w skrytce depozytowej i wykorzystujemy go jedynie w przypadku awarii lub
zgubienia pierwszego ledgera.
Omówiłem już inwestowanie w wiele różnych grup aktywów. Tak naprawdę pozostał
już tylko forex, czyli rynek walut, który pozwala nam grać na umocnienie jednej waluty
względem drugiej.
Zajmowanie pozycji na forexie w dużej mierze przypomina zakupy akcji czy ETF-ów.
Załóżmy, że chcemy zagrać na umocnienie funta względem euro. Jeśli na platformie Exante
wpiszemy „GBP/EUR” to najprawdopodobniej niczego nie znajdziemy. Musimy więc wpisać
tą parę odwrotnie, czyli „EUR/GBP”. W takiej sytuacji od razu pojawia się kilka możliwości.
Nas interesuje rynek forex, więc wybieramy takie rozwiązanie jak na grafice:
str. 115
Następnie para walutowa pojawia się po prawej stronie ekranu. Jak widać, różnica między
ceną „bid” i „ask” jest minimalna. Wynika to z dużej płynności na rynku. A zatem możemy
sobie pozwolić na zlecenie typu „Market”. Przyjmijmy, że wielkość pozycji to 10 tys. GBP
Całość będzie wyglądała tak:
str. 116
Jak widać, prowizja brokera jest bardzo niska. To co tak naprawdę może pokrzyżować nam
plany, to opłaty związane z utrzymywaniem tej pozycji na forexie. Jak je sprawdzić? Należy
kliknąć „Warunki” -> „Przegląd” -> „Forex”. Jeśli nie znajdziemy tam kosztów pozycji
długiej na GBP/EUR, to należy poszukać czegoś odwrotnego, czyli kosztów pozycji krótkiej
na EUR/GBP. Na poniższej grafice możecie zobaczyć, że w danym momencie roczny koszt
utrzymania pozycji to 0,69%.
str. 117
opcję szybkiej transakcji. W przypadku tego drugiego rozwiązania ustawiamy zlecenie
z limitem, ale jest on bardzo zbliżony do aktualnej ceny rynkowej. Jeśli jednak otwieramy
pozycję z perspektywą długoterminową, to taki limit nie jest nam potrzebny.
Jak sprawdzić koszty utrzymania pozycji? Pokażę Wam to na przykładzie. Poniżej na grafice
widzicie jeden z raportów z DIF ze szczegółami dotyczącymi utrzymania pozycji krótkiej na
parze EURGBP w trakcie nocy. To to samo co utrzymywanie pozycji długiej na GBPEUR.
str. 118
Jak rozpoznać koszty? Trzeba zwrócić uwagę o ile zmieniła się cena początkowa dla
naszego aktywa. Zauważcie, że 23 kwietnia wynosiła ona 0,833947, z kolei dzień później już
tylko 0,833929. Skoro gramy na spadki, to działa to na naszą niekorzyść. Różnica wynosi
0,000018 pipsa. Ile to funtów? Liczymy:
Tyle właśnie kosztowało utrzymanie pozycji przez jedną noc. Następnie mnożymy to przez
liczbę dni w roku. Wychodzi 66 GBP. A zatem całkowity koszt to 0,66% w skali roku, o ile
opłaty nie ulegną zmianom. Do tego należy doliczyć spread widoczny na wcześniejszej
grafice z platformy DIF.
Chciałbym jeszcze uczulić Was na to, jak stopy procentowe mogą wpływać na nasz wynik
z inwestycji. Wytłumaczę to na przykładzie pary dolar-złoty (USDPLN). Załóżmy, że gramy
na wzrost złotego. W pierwszej kolejności sprawdzamy, jaki jest poziom stóp procentowych
w Polsce oraz w Stanach Zjednoczonych. Okazuje się, że w Polsce stopy procentowe są
o 0,5% wyższe niż w USA.
Jeśli stopy procentowe pozostaną bez zmian, to będą pozytywnie wpływać na nasz
wynik. Z drugiej strony nie będzie to znaczna różnica, ostatecznie to tylko 0,5% w skali
roku. Czasem jednak stopy procentowe robią gigantyczną różnicę. Dla przykładu, różnica
w oprocentowaniu pary dolar – lira turecka wynosi ok. 20% na korzyść liry. Zatem jeśli
gramy na umocnienie liry do dolara, a turecka waluta ostatecznie traci do niego 30%
w skali roku, to nasza strata i tak wynosi tylko 11% (uwzględniłem opłaty).
W latach 2001‒2007 złoty znacząco umocnił się względem dolara (kurs USDPLN spadł
z 4,5 do 1,96). Biorąc pod uwagę szesnastoletnie cykle na dolarze, migrację kapitału na
rynki emerging markets oraz do surowców, uważam, że czeka nas powtórka scenariusza
z początku XXI wieku. Pewnie kurs USDPLN nie spadnie aż tak mocno, ale samo osłabienie
dolara w kolejnych latach (już po recesji) uznaję za niemalże pewne.
Teraz pora wejść w szczegóły, gdyż bardzo często dochodzi do nieporozumień, co do tego,
kiedy rzeczywiście mamy ekspozycję na dolara, a kiedy nie.
a) Metale szlachetne
Aby ułatwić Wam zrozumienie tematu, cofnę się do 15 stycznia 2015 roku, kiedy to
Szwajcarski Bank Centralny przestał bronić pegu na franku. Wówczas frank podrożał
skokowo o 15%. Czy posiadając ETF na złoto denominowany w CHF, zarobiliśmy owe 15%?
Nie, gdyż umocnienie się szwajcarskiej waluty sprawiło, że cena złota wyrażona w CHF
spadła dokładnie o tyle, o ile umocnił się frank. Cena funduszy złota denominowanych
w USD czy EUR praktycznie się nie zmieniła. Kupując ETF na złoto czy surowce, zapewniamy
sobie ekspozycję na dane aktywa, a nie na walutę, w której denominowany jest kontrakt
czy ETF. Inwestując zatem w surowce czy metale szlachetne, hedge na waluty (czyli
zabezpieczenie przed zmianami kursów walutowych) nie jest nam absolutnie potrzebny.
Z drugiej strony metale szlachetne oraz surowce najsilniej rosną przy taniejącym
dolarze. Posiadając te aktywa w swoim portfelu, zakładacie scenariusz, w którym
najprawdopodobniej wzrośnie dolarowa cena aktywów, ale jednocześnie obniży się
kurs dolara względem złotówki. Można rozważyć zakup kontraktu na PLNUSD, aby
zniwelować efekt taniejącego dolara. Jest to jednak broń obosieczna. Jeżeli wszystko
pójdzie po Waszej myśli – to dobrze. Jeżeli jednak przez jakiś czas będziemy mieli
bessę na surowcach oraz hossę na dolarze, to nasz portfel oberwie podwójnie.
str. 120
b) Dolarowe ETF-y na akcje z krajów rozwijających się
W przypadku funduszy dających nam ekspozycję na akcje z danego kraju waluta, w której
denominowany jest ETF, nie ma żadnego znaczenia, podobnie jak w przypadku surowców.
Przy zakupie np. RSXJ (małe spółki rosyjskie) z punktu widzenia polskiego inwestora
ważne są dwie rzeczy: kurs akcji oraz kurs rubla w odniesieniu do złotówki. Kurs dolara,
w którym denominowany jest ETF nie ma dla nas żadnego znaczenia. Wyobraźmy sobie
sytuację, w której mamy dwa fundusze. Pierwszym jest RSXJ denominowany w USD. Drugi
z kolei inwestuje w te same spółki, lecz cena funduszu podawana jest w PLN.
Z punktu widzenia inwestora, dla którego najważniejszy jest zwrot w złotówce, bez
znaczenia jest, czy kupi fundusz na akcje z danego kraju denominowane w USD, EUR,
czy jakiejkolwiek innej walucie. Zabezpieczanie się kontraktem terminowym w takim
przypadku nie ma najmniejszego sensu, chyba że jest to kontrakt PLN/RUB (złoty/rubel).
Jeśli posiadacie akcje z Pakistanu, Turcji czy Nigerii, to na Wasz wynik wpływa zmiana
cen akcji w tychże krajach oraz kurs lokalnej waluty w odniesieniu do złotówki.
Zważywszy jednak, że w kolejnym cyklu silnie będziemy lokować kapitał w akcjach
krajów rozwijających się, zmiana kursu walut tych krajów będzie bardzo zbliżona
do tego, co się stanie z polską walutą. Innymi słowy, jeżeli dolar potanieje o 30‒40%
w stosunku do walut z wymienionych powyżej krajów, z dużym prawdopodobieństwem
potanieje w podobnym stopniu także w relacji do złotówki.
Przykładowy ETF na Nigerię podrożeje łącznie w USD o 100%, na co złoży się w 60% wzrost
cen akcji w Nigerii oraz w 40% umocnienie nairy (nigeryjskiej waluty) względem dolara.
Czy nasz zysk w PLN wyniesie 100%? Nie. Będzie oscylował w okolicy 60%, gdyż 40% ze
100% wzrostu ceny w USD zysku stracimy na umocnieniu się polskiej waluty względem
dolara, w którym wyrażone będą notowania funduszu.
c) Akcje amerykańskie
Przez ostatnie lata inwestycja w akcje amerykańskie opłaciła się podwójnie. Po pierwsze
ich ceny rosły jak szalone. Po drugie drożał dolar, w którym były denominowane. Polski
inwestor zarabiał zatem zarówno na jednym, jak i na drugim. Przy obecnych wycenach
i kursie USDPLN kupowanie amerykańskich spółek jest pozbawione sensu. Jeżeli jednak
str. 121
z czasem wyceny obniżyłyby się o 30‒40% można rozważyć ulokowanie części kapitału
w małych spółkach typu value. W takim przypadku hedge na 100% kapitału ma jak
najbardziej sens. Inwestujemy bowiem w spółki zlokalizowane stricte na terenie
kraju, którego waluta zapewne będzie się osłabiać względem złotówki. Kupując ETF
na amerykańskie spółki typu value za, powiedzmy, 50 tys. USD, z bardzo dużym
prawdopodobieństwem równolegle otworzyłbym pozycję short USDPLN na tę samą
kwotę, całkowicie niwelującą zmianę kursu dolara.
d) Fundusze surowcowe
Wytłumaczę Wam to na poniższym przykładzie ETF-u o tickerze XME (Metals & Mining).
Na szczycie bańki w surowcach w 2008 roku ETF ten kosztował 95 USD. Jednocześnie
w tamtym czasie kurs dolara oscylował w okolicy 2 zł. Przyjmijmy zatem, że jedna
jednostka funduszu kosztowała 190 zł. Obecnie, po latach bessy w surowcach, fundusz ten
kosztuje 25 USD, ale mamy dolara po 4 zł, a więc złotówkowa cena ETF-u wynosi 100 zł.
W ciągu dekady w ujęciu dolarowym fundusz stracił prawie 75%, złotówkowym – „tylko”
50%. Umocnienie się dolara zadziałało w pewnym sensie jak amortyzator.
Odwróćmy teraz sytuację. Gdyby w ciągu kilku lat wyceny wróciły do tych z 2008 roku, nasza
inwestycja przyniosłaby 100% zysku, gdybyśmy nie zabezpieczali się przed spadkiem kursu
dolara, oraz 300%, gdybyśmy zahedgowali całą inwestycję przy obecnym kursie. Większy
zysk kusi, ale większy potencjał związany jest z większymi wahaniami cen, które szczególnie
w przypadków ETF-ów surowcowych mogą być bardzo silne. Jak dla mnie – w takim
przypadku nie da się jednoznacznie powiedzieć czy hedgować taką inwestycję, czy nie.
e) Fundusze sektorowe
Przy portfelu, w skład którego wchodzą najróżniejsze grupy aktywów o różnej specyfice
oraz podziale geograficznym, nie da się perfekcyjnie zabezpieczyć przed wahaniami
kursów walut. Musimy je zaakceptować i tyle. O ile jestem za stuprocentowym hedgem
str. 123
w przypadku inwestycji w spółki stricte z USA, o tyle w innych przypadkach mam bardzo
mieszane uczucia.
Na pewno jestem przeciwko zabezpieczaniu notowań ETF-ów na złoto czy srebro. Nie
powinniśmy także hedgować dolarowych funduszy na akcje z krajów rozwijających się,
których waluty są dużo silniej skorelowane z polskim złotym niż z dolarem amerykańskim.
Do przemyślenia jest pewien hedge w przypadku spółek surowcowych. Może na 50%
wartości inwestycji, ale wyłącznie dla osób, które są w stanie zaakceptować znacznie
większą zmienność.
str. 124
str. 125
str. 126
II Moje błędy
z przeszłości
Mówi się, że nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi. W stu procentach się z tym
zgadzam. Ja popełniłem ich co niemiara, zarówno prowadząc firmy, jak i w kolejnych
latach, zajmując się głównie inwestycjami. Nie chodzi jednak o to, aby nie popełniać
błędów, ale żeby wyciągać z nich wnioski i traktować je jako lekcje na przyszłość. Celem
tego rozdziału jest uzmysłowienie Wam, że nieważne, jak dobrze jesteście wyedukowani,
ile czasu i energii włożycie w przygotowania – i tak nigdy nie ma gwarancji, że przy danej
inwestycji osiągniecie sukces. Odpowiednie przygotowanie jest bardzo potrzebne, a nawet
niezbędne, lecz czasami potrzebny jest także dobry timing oraz trochę szczęścia.
W tym rozdziale przeczytacie o błędach, które popełniłem. Mam nadzieję, że dzieląc się
tą wiedzą, ustrzegę Was przed podobnymi wpadkami. Gdyby jednak zdarzyły się Wam
podobne pomyłki, może dzięki tej lekturze trochę łatwiej będzie Wam je zaakceptować
i się do nich przyznać. Popełnianie błędów leży bowiem w naszej naturze, jest elementem
naszego życia, czymś, co nas kształtuje i pomaga być lepszymi ludźmi czy inwestorami.
Jakiś czas temu jeden z moich znajomych (bardzo znany inwestor) przyznał, że w wakacje
zazwyczaj osiąga kiepskie wyniki. Mimo to nie robi sobie przerwy, lecz ogranicza wielkość
transakcji. Dzięki temu, nawet jeżeli poniesie małe straty, jest w stanie dobrze „wejść
w rynek” jesienią, kiedy zwykle osiąga spory dochód. Czy popełnia błędy? Oczywiście.
Czy jest ich świadomy? Jak najbardziej. Czy wyciąga z nich wnioski? Tak! To jest właśnie
dojrzałość.
Pora przejść do rzeczy. Oto lista moich błędów. Ułożyłem je w porządku chronologicznym.
Ceny zaczęły spadać tak szybko, że mój zysk momentalnie zamienił się w stratę. Notariusz
czekał, a ja potrzebowałem pieniędzy na zakup działki. Gdybym musiał w tamtym
momencie wyciągnąć zainwestowane w akcje środki, byłbym sporo pod kreską. Na
szczęście mój wspólnik poratował mnie gotówką w reklamówce – dosłownie! To były
piękne czasy. Dzięki, Kuba!
Z tamtej lekcji wyniosłem wniosek, by nigdy nie inwestować środków, których możemy
potrzebować w przewidywalnej przyszłości. Lepiej nie zarobić na nich przez krótki czas,
niż być zmuszonym przez rynek do upłynnienia tanich aktywów ze stratą ‒ tylko dlatego,
że desperacko potrzebujemy gotówki.
2. Insider trading
Nigdy pewnie nie dowiem się, co naprawdę działo się ze spółką, ale dziś mogę się
str. 128
domyślać, że główni akcjonariusze lub zarząd zorganizowali sobie typowy pump and
dump. Na fali fantastycznych newsów przesyłanych do grona uprzywilejowanych osób
udało im się na akcjach niepłynnej spółki wywołać wzrost cen o 100%. W okolicy szczytu
zapewne upłynnili pakiety akcji kupione wcześniej na osoby postronne czy firmy słupy.
Z kolei kupujący marzenia głupcy mojego pokroju odgrywali rolę zwykłego planktonu
dostarczającego kapitał.
Po roku czy dwóch latach od pierwszych inwestycji w fundusze stwierdziłem, że już czas
wejść na wyższy poziom i zacząć dobierać samodzielnie spółki do portfela. Może uda się
pobić rynek? Nie miałem oczywiście pojęcia, jak to zrobić, więc zacząłem szukać ludzi,
którzy mogą mi pomóc. Pracując po 12 godzin na dobę, nie miałem przecież na to ani
czasu, ani wystarczającej wiedzy, ani ochoty. Po jakimś czasie pojawił się „specjalista”
zarekomendowany przez mojego drugiego wspólnika. Wywierał niezłe wrażenie pewnego
siebie człowieka z branży. Pomagał przy kilku IPO (wprowadzenie spółki na giełdę),
a przynajmniej tak twierdził. Rzekomo posiadał także kontakty wewnątrz spółek. Jak było
naprawdę, nikt nie wie. Postanowiłem spróbować.
Był to rok 2007, więc wszystko rosło. Zarówno spółki rekomendowane przez mojego
doradcę, jak i cały rynek. W przypadku jednej z firm (nazwy niestety nie pamiętam)
akcje zaliczyły rajd z 4 do 7 zł, po czym jednego dnia spadły znowu do 4 zł, gdyż spółka
wyemitowała prawa poboru. Po pierwsze nie chciałem korzystać z praw. Po drugie
był problem z ich zbyciem. Po trzecie byłem wściekły na „doradcę”, ponieważ nie
poinformował mnie, że spółka będzie je emitować.
Gdybym o tym wiedział, sprzedałbym akcje dużo wcześniej, inkasując zysk. Ta sprawa
bardzo nadwyrężyła moje zaufanie. Zacząłem wątpić, czy mój „specjalista” ma w ogóle
jakiekolwiek informacje ze spółek, których akcje posiadam. Informacja na temat emisji
praw poboru była dostępna dla szerokiego grona inwestorów. Skoro miałem mieć
dostęp nawet do informacji „niejawnych”, to jakim cudem nie wiem czegoś, co powinni
wiedzieć wszyscy posiadacze akcji. Od tego czasu zacząłem bardzo uważnie przyglądać
się rekomendacjom.
Kolejna sytuacja dotyczyła akcji spółki Polnord. Deweloper ten był w tamtym czasie
ulubieńcem ulicznych inwestorów. Ceny nieruchomości rosły jak szalone. Jeśli ktoś chciał
sprzedać mieszkanie, organizował licytacje kto da więcej. Ludzie zwariowali i było to widać
na każdym kroku. Uważałem wówczas, że sytuacja jest nie do utrzymania na dłuższą metę.
Coraz częściej przyglądałem się temu, co działo się na akcjach spółki, w której miałem
ulokowaną znaczną część mojego kapitału. Mając pokaźne zyski, chciałem pozbyć się akcji.
str. 129
Polnord przebił w tamtym czasie 300 zł. Zadzwoniłem i zapytałem o opinię. Usłyszałem,
że „teraz to już akcje idą na 500 zł”. Albo ludzie zwariowali, albo to ze mną coś nie tak.
Poświęciłem trzy wieczory na zebranie informacji o całym rynku. Dowiedziałem się, że
akcje z polskiej giełdy wyceniane są na 30-krotność ich rocznych zysków. Zakładając więc,
że spółki wypłacą 100% zysku w postaci dywidendy, będę musiał czekać ponad 30 lat na
zwrot z kapitału. Kiepski interes. Stwierdziłem, że to jednak ludzie zwariowali i pozbyłem
się wszystkich akcji. Rozliczyłem się z „doradcą” i nigdy więcej go nie widziałem.
Postanowiłem napisać o tym przypadku, ponieważ jeden z moich wspólników – ten sam,
który rekomendował „doradcę”, kupował tym więcej akcji, im wyższe były ich ceny. Ktoś,
kto naprawdę ma głowę na karku, ukończył studia we Włoszech oraz posiada dyplom
MBA, dał się wciągnąć w manię, ostatecznie tracąc mnóstwo pieniędzy. Być może gdyby
zluzował z pracą, usiadł i na chłodno przeanalizował sytuację, zdecydowałby się na taki
ruch jak ja. Problem był jednak taki, że wszyscy na około wieścili wzrosty, a podsycał je
ów „doradca”. W takiej sytuacji chciwość i wrażenie nieomylności zbyt często zastępują
zdrowy rozsądek. Z perspektywy czasu bardzo cieszę się z wpadki z prawami poboru, bo
zburzyła ona zaufanie do rzekomego specjalisty, co sprawiło, że zacząłem samodzielnie
myśleć.
Kolejny przypadek dotyczy znajomego, z którym kończyłem MBA. W tamtym czasie pełnił
on funkcję wiceprezesa jednego z większych domów maklerskich w Polsce. Każdemu z nas
wydaje się, że osoby, które pracują w branży, mają ponadprzeciętną wiedzę i zarabiają
krocie. Ostatecznie – kto jak nie oni. Można pomyśleć, że lata spędzone na rynku pomagają
im trzeźwo ocenić sytuację. Nic z tych rzeczy. Dom maklerski, jak każda korporacja, ma
zarabiać. Zarząd powołuje się do tego, aby uczynić firmę dochodową i wycisnąć z rynku, ile
tylko się da. Nie z inwestycji, lecz z prowizji. Im więcej klientów, tym większe budżety, a tym
samym wyższe prowizje. Takie podejście sprawia, że dom maklerski nastawiony jest na
sprzedaż. Kadrę dobiera się pod względem umiejętności rozwoju firmy i sprzedaży, a nie
umiejętnego zarządzania kapitałem.
Zresztą problem ślepego podążania za wzrostem cen podczas bańki dotyczył nie tylko
mojego kolegi. Podczas spadków 2007‒2008 fundusz Opera TFI stracił ponad połowę
kapitału. Chwilę później zarządzający funduszem Maciej Kwiatkowski uczciwie napisał
w liście do inwestorów: „Zachowaliśmy się jak skończone barany. W tej chwili niczego
bardziej nie żałuję niż utworzenia Opery”. Dla przypomnienia, Kwiatkowski jako pierwszy
w Polsce zdobył licencję doradcy inwestycyjnego. Mówimy zatem o osobie z gigantycznym
doświadczeniem. Po tych słowach nabrałem do niego ogromnego szacunku, gdyż jako
jeden z nielicznych w branży potrafił uczciwie przyznać się do błędu.
Teraz zastanówcie się, jeżeli takie błędy popełniają osoby piastujące najwyższe stanowiska
w funduszach inwestycyjnych i domach brokerskich, to czego można oczekiwać od
szeregowych pracowników instytucji finansowych? Problemem branży finansowej jest
fakt, że absolutna większość przychodów jest niezwiązana z wynikiem z inwestycji.
W tamtym czasie prowizje płaciło się zarówno od zakupu/umorzenia jednostek, jak i od
zarządzania kapitałem. Prowizje od zysku wypracowanego dla klientów praktycznie nie
istniały albo stanowiły marginalną część przychodów. Dlatego też firmy, które miały
pomnażać nasze pieniądze, skupiły się na sprzedaży produktów zamiast na rozsądnym
ich inwestowaniu. Dziś sytuacja jest trochę lepsza. Główni analitycy domów maklerskich,
np. Wojciech Białek czy Przemek Kwiecień, mają niesamowitą wiedzę i doświadczenie. Co
ważne, z dużą rezerwą podchodzą do tego, co dzieje się na rynkach. Szkoda, że taki poziom
wiedzy i podejście do inwestycji jest częściej wyjątkiem niż regułą.
Po tym, jak wycofałem się całkowicie z rynku akcji, postanowiłem zrobić coś, co z dzisiejszej
perspektywy można uznać za szaleństwo, a co przed ponad dekadą postrzegałem
jako normalną inwestycję. Mianowicie, uznając, że rynek akcji jest przewartościowany,
spodziewałem się bessy. Pomyślałem więc, że można by zarobić na spadku cen akcji.
Poprosiłem mojego bankiera, aby przygotował jakieś propozycje i ostatecznie wybrałem
fundusz Goldmana, shortujący, o ile dobrze pamiętam, akcje z 11 krajów rozwijających
się. Był to jednocześnie moment, gdy niemalże każdy bank, w którym miałem konto,
próbował wcisnąć mi inwestycje w BRIC (akcje w Brazylii, Rosji, Indiach oraz Chinach).
Uznałem, że skoro banki, pokazując wzrosty z poprzednich lat, rekomendują inwestycje
w krajach rozwijających się, to musimy być już blisko szczytu. W szczyt ciężko trafić, więc
za większość mojego kapitału pod inwestycje po prostu kupiłem dolary w cenie 2,5 zł oraz
obkupiłem się w akcje funduszu shortującego akcje w krajach rozwijających się.
str. 131
To był moment, w którym zaczęły się prawdziwe emocje. Złotówka była już bardzo droga,
ale nic nie stało na przeszkodzie, aby drożała dalej, podobnie jak akcje EM. W ciągu kilku
miesięcy byłem ok. 40% w plecy. Mniej więcej połowę straty wygenerowało umocnienie
się złotówki. Drugą połowę dalsze wzrosty cen akcji, które shortowałem. W pewnym
momencie dolar spadł poniżej 2 zł, dokładnie do 1,96 zł. Emocje sprawiają, że pamięta się
każdy szczegół. Usiadłem do analiz i dysponując bardzo ograniczoną wiedzą, doszedłem
do wniosku, że mam rację. Rynek nie jest w stanie wiecznie rosnąć przy takich wycenach.
Analogicznie polska waluta nie jest w stanie wiecznie się umacniać (wtedy pojawiały się
nawet teorie, że za jakiś czas PLN i CHF zrównają się ze sobą). Trzy dni później zaczął się
prawdziwy wodospad. Ceny akcji leciały na łeb. Co kilka dni wstrzymywano handel ze
względu na skalę spadków. Pamiętam czerwone nagłówki w mediach. Giełda w Moskwie
czy São Paulo wstrzymała handel 16 raz w miesiącu! Nic dziwnego, mieliśmy bowiem
kulminację hossy EM oraz surowcowej. Giełdy miały z czego spadać.
W ciągu kilku kolejnych miesięcy całą stratę z inwestycji udało mi się odrobić i zacząłem
zarabiać, co zawdzięczałem głównie umocnieniu się dolara. Jak policzyłem na koniec,
w ciągu 18 miesięcy udało mi się przejść przez bessę z 27% zyskiem. Fundusz sprzedałem
z kilkuprocentową stratą, lecz dolary konwertowałem na złotówki po kursie 3,6. Było to
chwilę po tym, jak waluta amerykańska dobiła do 3,8, po czym zaczęła spadać.
Teraz pewnie zastanawiacie się, jak to możliwe, że fundusz grający na spadki w trakcie
takiej bessy wyszedł na stracie? Otóż wynikało to z waluty, w której był denominowany.
Jeżeli spadki wyniosły, powiedzmy, 40%, ale waluta lokalna straciła do dolara w tym czasie
50%, fundusz znajdował się pod kreską. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyłem. Dziś wiem,
że Goldman Sachs wielokrotnie zajmował pozycje przeciwne w stosunku do tego, co sam
rekomendował klientom. Przy takich zasadach moralnych bardzo bym się zdziwił, gdyby
bokiem nie wyciągali pieniędzy z funduszu, który kupiłem. To, że dziś nie tknąłbym niczego
od GS, to tylko jeden z wniosków. Najważniejszy jest jednak zupełnie inny.
Niełatwe życie ukształtowało moją psychikę dość mocno. W porównaniu do innych osób
jestem w stanie dość skutecznie oddzielić emocje od podejmowanych przeze mnie decyzji.
Jednak to, co zrobiłem, ładując w zasadzie 100% kapitału inwestycyjnego w jeden produkt
zakładający jeden konkretny scenariusz, było skrajnie nieodpowiedzialne i głupie. To, że
nie straciłem 40% kapitału, zamykając inwestycję w najgorszym momencie, przypisuję
doświadczeniom z wcześniejszych lat, które wyzwalały dużo silniejsze emocje. Mnie
się akurat udało. Przysiadłem kolejny raz do analiz i przekonałem sam siebie, że dobrze
zrobiłem. Dziś, z perspektywy czasu wiem, że zachowałem się jak kompletny baran – jak
pisał Maciej Kwiatkowski – ale miałem szczęście, że ostatecznie rynek się obsunął, nim
puściły mi nerwy.
A gdybym jakimś zrządzeniem losu miał czas zastanowić się nad moimi inwestycjami 3
str. 132
miesiące wcześniej. Gdybym wtedy obkupił się w fundusz? Gdyby hossa potrwała jeszcze
kilka miesięcy? Pewnie strata do kluczowego momentu przekroczyłaby 50%, a może i 60%.
Czy starczyłoby mi nerwów? Wątpię. Pewnie pozbyłbym się zarówno taniejącego funduszu,
jak i taniejących dolarów, obawiając się utraty ciężko zarobionych pieniędzy. Mimo iż
tamten okres ze względu na wynik mogę zaliczyć do bardzo udanych, to z perspektywy
czasu negatywnie oceniam podjęte wtedy decyzje. Dobrze, że dopisało mi szczęście, bo
mam wrażenie, że spadki pojawiły się w ostatnim dobrym dla mnie momencie.
Kto bowiem w tamtym czasie mógł zakładać, że zarządzany przez Niemców bardzo
konserwatywny Europejski Bank Centralny porzuci wszelkie zasady i zacznie skupować
dług południowców, sprowadzając rentowność obligacji z 10% do 2%. Kto by
przypuszczał, że Włosi ze skrajnie niekonkurencyjną gospodarką, długiem na poziomie
132% i permanentnym deficytem, będą mogli zadłużyć się na 10 lat po koszcie 1%
rocznie. Kto mógł zakładać, że po naradzie u Obamy największe banki inwestycyjne
przeprowadzą skoordynowany i niezwykle skuteczny atak na cenę złota? Nikt, kto trzymał
się twardych zasad, kierując się logiką.
Tym razem pokażę Wam, w jaki sposób straciłem trochę kapitału przez niedocenienie
desperacji polityków i FED-u. Na przestrzeni lat 2013‒2014 ceny gazu ziemnego oscylowały
pomiędzy 3,8‒4,5 USD i były ewidentnie w trendzie rosnącym. Po większych spadkach
ceny kilkukrotnie otwierałem długą pozycję na kontraktach na gaz, po czym zamykałem ją
zazwyczaj z zyskiem. Z czasem zacząłem posługiwać się funduszem BOIL z wbudowanym
dwukrotnym lewarem. Mimo że zazwyczaj jestem przeciwny stosowaniu dźwigni, skusiła
mnie wizja dużych zysków. Od strony fundamentalnej wszystko wyglądało dość dobrze,
gdyż pod koniec 2014 roku w USA utworzyła się bańka na obligacjach łupkowych. Wraz
z rozwojem technologii szczelinowania produkcja gazu w USA dosłownie eksplodowała.
Firmy zajmujące się wydobyciem gazu powstawały jak grzyby po deszczu. Problem był
jednak taki, że koszty wydobycia były wyższe niż cena, po jakiej gaz sprzedawano. Aby
kontynuować produkcję, nieustannie zwiększano dług. Chętnych na zakup obligacji
było sporo, ponieważ obligacje łupkowe płaciły wyższe odsetki niż obligacje z innych
branż. W pewnym momencie koszt obsługi długu był na tyle duży, że wiele firm stanęło
na krawędzi bankructwa. Co więcej, cena gazu silnie spadała. Była to idealna sytuacja
do inwestowania, a przynajmniej tak mi się wydawało. Założyłem, że część firm z branży
zbankrutuje, co wzbudzi panikę wśród posiadaczy obligacji, sprawiając, że firmy, które
jeszcze funkcjonują, będą musiały ograniczyć produkcję tylko do rentownych projektów.
W ten czy inny sposób spadnie wydobycie, co podbije ceny gazu. Tak się jednak nie stało.
W każdym razie działania rządu oraz banku centralnego sprawiły, że firmy na skraju
bankructwa mogły kontynuować nierentowne wydobycie. Dług łupkowy narastał, ale nikt
się tym nie przejmował. Cena gazu natomiast spadła z 4 do poniżej 2 USD. Co gorsza, niska
cena wydawała się nie do utrzymania na dłuższą metę, w efekcie czego contango przy
kontraktach na gaz wielokrotnie przekraczało 50%.
str. 134
sprawiło, że w ciągu 2 lat bessy BOIL stracił ponad 95% ceny. Nie pamiętam dokładnie,
ale widząc skrajnie wysokie contango, zamknąłem pozycję z ok. 40-procentową
stratą, zdając sobie sprawę, że w dłuższym terminie będę miał rację. Co
z tego, skoro w średnim terminie contango zdziesiątkuje mój kapitał. Moim błędem było
niedoszacowanie znaczenia politycznego projektu, którym była energetyczna
samowystarczalność USA. Rachunkiem ekonomicznym, jaki ostatecznie przyjdzie komuś
zapłacić, nikt się nie przejmował.
Obecna hossa na rynku akcji, zwłaszcza w USA, nie jest związana z silnymi fundamentami
spółek. Wzrost cen akcji w zdecydowanej większości wynika z dodruku realizowanego przez
banki centralne, jak i skrajnie niskich stóp procentowych. Najbardziej przewartościowane
są spółki nastawione na wzrost i właśnie te zdecydowałem się shortować. Kilkukrotnie
robiłem to jednak zbyt wcześnie. Od strony fundamentalnej wydaje się, że dobrze
przeanalizowałem temat, ale zupełnie nie doceniłem zachowania inwestorów, dla których
zdrowy rozsądek i wyceny nie miały żadnego znaczenia. Kupowali oni akcje, bo rosły,
bo znali i lubili firmę. Z takimi osobami się nie dyskutuje, ich nie da się przekonać, że
w dłuższym terminie stracą kapitał po tym, jak cena ostatecznie spadnie. Dla nich liczy się
to, że cena rośnie, więc kupują akcje. Znałem te prawidłowości, a mimo to dwukrotnie je
zignorowałem, bo uważałem, że w danym momencie cena akcji jest na tyle wysoka, że nie
może dalej rosnąć. O skali moich błędów przekonały mnie shorty na Netflixa oraz pierwszy
short na Teslę (kolejne shorty były już zyskowne).
Obie firmy były pionierami – jedna na nowym rynku samochodów elektrycznych, a druga
telewizji streamingowej. Obie przepalały kapitał w rekordowym tempie. Straty i długi
liczone w miliardach nie były ważne. Liczyła się tylko wizja i fantastyczne perspektywy.
Tesla zwiększała produkcję, Netflix zasięg. Samochody Tesli bardzo odstawały
technologicznie od tradycyjnych spalinówek, podczas gdy produkcje Netflixa nie
dorównywały jakością konkurentom, np. HBO. Tesla była liderem, ale w przyszłości
będzie musiała walczyć z konkurencją, czyli firmami takimi jak GM, Toyota, Ford, Audi,
Mercedes czy BMW, z których każda ma znacznie większe moce produkcyjne oraz ogromne
doświadczenie. Z kolei Netflix ma rosnącą konkurencję ze strony HBO Go, Amazon Prime,
Google’a (YouTube) czy nowej Apple TV. To wszystko jednak nie miało znaczenia, póki
akcje rosły.
Boleśnie przekonałem się o tym po raz pierwszy, shortując obie firmy znajdujące się
w trendzie wzrostowym. Dziś, z perspektywy czasu wiem, że powinienem wstrzymać
się z shortem do momentu, aż cena znacząco spadnie, a ulica straci wiarę w nieustanne
wzrosty. Isaak Newton kiedyś trafnie podsumował bańkę na rynku akcji mówiąc, że
„może przewidzieć ruch ciał niebieskich, ale nie ludzkie szaleństwo”.
9. Marginalizowanie zagrożeń
Po jakimś czasie niepokorny prezydent Turcji zdecydował się na zakup broni od Rosji. Był
to precedens o ogromnym znaczeniu. Nigdy wcześniej żaden członek NATO nie kupował
broni od kraju postrzeganego jako główne zagrożenie dla paktu północnoatlantyckiego.
Najważniejsi gracze, jak USA czy Wielka Brytania, nie mogli na to pozwolić. Wiedziałem,
że nie puszczą tego Erdoğanowi płazem, a mimo to nie pozbyłem się tureckich akcji.
Niesłusznie przyjąłem, że ten kraj, skutecznie lawirując pomiędzy UE a Azją oraz NATO,
Rosją i Chinami, bez większego szwanku może pozwolić sobie na coś, co mogłoby rozwalić
NATO od środka.
Atak finansowy okazał się na tyle skuteczny, że ceny akcji z papierowego zysku rzędu 25%
zmieniły się na papierową stratę na poziomie 35%. Spora różnica. Dziś Turcja już otrząsnęła
się po ataku. Erdoğan nadal sprawuje władzę i długoterminowe perspektywy dla tego
kraju są bardzo dobre (pomijając okres zawirowań). Nie zmienia to jednak faktu, że cena
ETF-u na Turcję jest dziś prawie 50% niżej, niż była przed zakupami rosyjskiej broni. Jeżeli
chodzi o rynki finansowe, to kartel anglosaski rozdaje karty i będzie je rozdawał zapewne
jeszcze przez kolejną dekadę, jeśli nie dłużej.
str. 136
10. Trzymanie straty na shortach mimo manii
To, że shortowanie jest znacznie trudniejsze niż kupno tanich aktywów, potwierdzają
nie tylko dane statystyczne, ale i moje doświadczenia. Po tym, jak wyciągnąłem wnioski
ze zbyt wczesnego shortowania Netflixa czy Tesli, z otwarciem krótkiej pozycji na
najpopularniejszego producenta gier, CD Projekt, poczekałem, aż cena się załamie. Spółkę
obserwowałem przez większość 2018 roku. Zyski ze sprzedaży „Wiedźmina” szybko
malały. W nieokreślonym bliżej czasie CDR miał wypuścić kolejną grę – „Cyberpunk77”.
Mimo to cena akcji rosła jak szalona, w ciągu kilku miesięcy wspinając się ze 100 do 220 zł
za akcję. Gra „Wiedźmin 3”, dzięki której CDR zyskał sławę, jest świetną produkcją, ale tego
typu sukces jest bardzo trudny do powtórzenia. W pewnym momencie wiara prysła i cena
zaczęła pikować. Dla mnie był to czytelny sygnał – działaj. Otworzyłem pierwszy short,
chwilę później kolejny. W ciągu zaledwie czterech miesięcy cena spadła o 40%, po czym
kurs zaczął ponownie rosnąć. Firma podała datę premiery – kwiecień 2020, wypuściła kilka
trailerów, czym kupiła sobie zainteresowanie inwestorów. Obecnie kurs przekracza 240 zł
za akcję i póki co nadal rośnie.
W tym momencie muszę uczciwie przyznać, iż część mojej ekipy sygnalizowała mi, abym
zamknął pozycje short, najpierw w okolicy 180 zł, później przy 220 zł, gdy ustanowiono
nowy szczyt. Z mojego punktu widzenia nawet bardzo dobra sprzedaż, która rozpocznie
się najwcześniej za siedem miesięcy, nie uzasadnia tak wysokiej wyceny, ale nie zmienia to
faktu, że CD Projekt daje sobie radę najlepiej z całego WIG20. Z manią czasami nie wygrasz.
Mój kolega, zwolennik spółek gamingowych, słusznie przyznał, że w wielu podobnych
przypadkach cena akcji rosła na fali manii do dnia premiery. Później dochodziło do paniki.
Czy słusznie zrobiłem, nie zamykając shorta przy 180 zł? Nie. Przy shortwaniu manii trudno
jednak określić, kiedy odciąć się od straty.
Kolejny przykład dotyczy mojego kolegi. Pod wpływem nachalnego marketingu otworzył
on konto w KeyStock stricte pod zakup akcji. Na polskim rynku tenże broker działał także
pod nazwą KeyOptions. Na początku wszystko funkcjonowało jak należy. Jednak w pewnym
momencie jakiekolwiek ruchy na koncie, włącznie z wypłatą środków z rachunku, zostały
zablokowane „ze względów bezpieczeństwa”. Wymiana pism pomiędzy brokerem
a kancelarią prawną reprezentującą klienta nie pomogła. Z czasem, na fali ogromnej liczby
poszkodowanych, do gry włączyła się prokuratura. Obecnie kilka osób z kierownictwa
siedzi w areszcie, dzięki czemu może uda się wyłapać więcej ludzi stojących za oszustwem.
Jak wykazało śledztwo, wszystkie firmy działające w Polsce powiązane były z Nuntius
Brokerage. Ostateczny efekt jest taki, że klienci pechowego brokera do dziś nie odzyskali
pieniędzy. Być może wraz z postępowaniem sądowym część środków uda się odzyskać,
str. 137
lecz moim zdaniem szanse na to są mizerne.
W ramach przypomnienia, odsetek obligacji na Catalyst z emisją do 10 mln zł, które nie
zostały wykupione, przekracza obecnie 25% i zapewne wzrośnie podczas kolejnej odsłony
kryzysu. Nie jest to rynek, na którym powinniście lokować ciężko zarobione pieniądze.
Część z Was wie, że w 2008 roku sprzedałem wszystkie firmy i wyprowadziłem się z Polski.
Przeszkadzała mi polska mentalność (ciągłe narzekanie, pesymizm, wszechobecna
zawiść), jak i klimat. W pierwszej kolejności wyjechałem do Indonezji, gdzie mieszkało
wielu moich znajomych, którzy odeszli z korporacji i postanowili wieść inne życie.
Azjatycka kultura niezbyt przypadła mi do gustu, więc kolejnym kierunkiem była
Kostaryka – cudowne miejsce pod każdym względem. Miała ona jednak jeden minus –
odległość. Cała podróż z Polski zajmowała ponad dobę. Na przyjazd rodziny czy znajomych
trudno było liczyć. Z czasem brakowało mi kontaktu z nimi.
Aby zrealizować plan, postanowiliśmy wybudować dom. Nie chcieliśmy kupować niczego
gotowego, lecz wybudować dokładnie to, co sobie wymyślimy. Żadnych kompromisów,
ostatecznie stać nas na to. Poza tym budujemy dom, w którym zapewne będziemy
mieszkać minimum kolejne 20 lat. Wydatki się nie liczyły. Zdrowy rozsądek blokował
pewne rzeczy, ale w ostatecznym rozrachunku przegięliśmy. Nie tu jednak leżał problem.
Oboje wiedzieliśmy, że życie w Polsce nam nie odpowiada. Budowa domu miała zmienić
nasze podejście, mentalność. Tak to jednak nie działa. Mając świetny dom, docenialiśmy
go zazwyczaj przez dwa tygodnie po powrocie z wakacji. Później był on czymś zwyczajnym,
a my czuliśmy, że Polska to nie to miejsce i szukamy dalej. Ostatecznie w domu, w który
włożyliśmy mnóstwo pracy, serca i pieniędzy, mieszkaliśmy około 1,5 roku, po czym
wylądowaliśmy na Majorce, która od 6 lat jest moim domem.
Postanowiłem napisać o tym, jednak nie traktuję tego jako błąd, lecz lekcję.
str. 139
Z jednej strony dom ostatecznie udało się sprzedać w cenie znacznie poniżej tego, co
w niego włożyliśmy. Problemem była oczywiście lokalizacja. Najważniejsze przesłanie jest
jednak takie – nie myślcie, że inwestycja w dom czy jakąkolwiek nieruchomość przywiąże
Was do miejsca. Wiele osób, które dorobiły się na emigracji w Norwegii czy Wielkiej
Brytanii, zamierza wracać do Polski z myślą kupienia domu czy mieszkania. Nie róbcie
tego. Przynajmniej nie od razu. Wynajmijcie sobie coś na kilka miesięcy i zobaczcie, czy
się odnajdziecie. Jeżeli miejsce, do którego wrócicie to właśnie to – super. Jeżeli jednak
popełnicie ten sam błąd, co ja, i poprzez dom będziecie chcieli związać się z miejscem,
myślę, że będziecie tego później żałować. Gdybym musiał wybierać (na szczęście nie
muszę) mieszkanie w dwóch pokojach na Majorce czy w idealnym domu w Polsce, bez
wahania wybrałbym Majorkę.
str. 140
str. 141
str. 142
III Przemyślenia
naszych Czytelników
W tym dziale oddaję głos Czytelnikom mojego bloga. Na początku zamieszczone zostały
teksty osób, które bardzo często komentują moje artykuły na independenttrader.pl,
wykazując się przy tym sporą wiedzą. Jestem wdzięczny, że ta grupa zdecydowała się
podzielić swoimi refleksjami na temat popełnianych błędów oraz specyfiki dzisiejszych
rynków finansowych.
Niektóre komentarze zostały uproszczone w taki sposób, aby były zrozumiałe dla większej
grupy odbiorców. Zmieniony został wyłącznie język. Przekaz pozostał bez zmian.
1. Błędy i przemyślenia
Unikaj tłoku
Jedną z podstawowych zasad, które stosuję w inwestycjach, jest unikanie tłoku. Moją
przygodę z giełdą zacząłem w 2000 roku, natomiast zaznaczam, że opowiadam wszystko
z punktu widzenia inwestora mieszkającego w Niemczech. Wtedy rynek akcji wciągnął
szeroką rzeszę ludzi, niemających wcześniej żadnego doświadczenia. Odpowiedzialnością,
jeśli można o takiej mówić wśród dorosłych ludzi (śmiech), można częściowo obarczyć
rząd i media. Były to lata prywatyzacji dużych spółek, takich jak np. Deutsche Telekom.
Kapitalizacja tej spółki mierzona w miliardach marek była niebagatelna.
Cena pierwszej emisji wynosiła wtedy 14,57 euro, a drugiej, w 1999 roku, 39,50 euro.
Inwestorzy, zachęceni zyskiem z pierwszej emisji, rzucili się na drugą. Niestety, papier po
osiągnięciu rekordowej ceny 100 euro w roku 2000, ostro zanurkował. W trakcie krachu
spółka straciła niemal 90%. Po bessie 2000‒2003, zainteresowanie Deutsche Telekom już
nigdy nie było takie, jak pod koniec XX wieku. Od tamtej pory cena waha się wokół 14 euro.
Jedyną zaletą jest kilkuprocentowa dywidenda. Osobiście nigdy nie posiadałem Deutsche
str. 143
Telekom, ale pamiętam z tamtych czasów, że najwięcej zakupów poczyniono właśnie na
górce cenowej. Ludzie naprawdę dużo stracili.
Giełdy nie były jeszcze tak rozwinięte jak dzisiaj. Pamiętam, że gdy próbowałem sprzedać
akcje MWG Biotech, której kurs sięgał 220 euro, moja oferta na giełdzie we Frankfurcie
poszła dopiero po 185 euro. Silniejsi mieli lepsze dojścia i pozbywali się papieru na górce.
Jaka płynie z tego nauka? Jeśli handlujemy na ciasnym rynku, a jest nim aktualnie np.
rynek spółek wydobywających metale szlachetne, należy stopniowo badać popyt. Jeżeli
posiadamy pakiet akcji, których wycena poszła znacząco do góry, możemy próbnie
odsprzedać część papieru celem zbadania popytu.
Zdarzyło mi się popełnić również inny błąd: w roku 2000 bylem w posiadaniu akcji spółki
Amazon. W fazie krachu ogarnął mnie strach i odrzuciłem ten papier. Reszty chyba nikomu
nie trzeba tłumaczyć, zważywszy na to, jaka jest dzisiejsza wycena spółki. Podobno żal
i ból z powodu niewykorzystanych okazji są większe niż po zaliczeniu strat. Coś w tym jest.
Wniosek: czasem warto postawić drobne pieniądze na start-up, nowe technologie, jeśli
te znajdują się w powijakach i być bardzo cierpliwym. Osiągniecie np. 20-krotnego zysku,
nawet po dwudziestu latach, ma sens.
Wracając do pierwszej myśli tego tekstu, mówiąc o unikaniu tłoku, miałem na myśli rynki,
w które inwestuje tzw. ulica. Aktywa te są zazwyczaj przewartościowane. Moim zdaniem
wystarczy stosować trzy kryteria, żeby odnieść sukces:
str. 144
Pesymistycznie – kupujemy aktywa spełniające pierwsze dwa warunki i wewnętrznie
mamy odczucie beznadziejności dla tego zakupu, nie widzimy szans, boimy się, jeszcze
lepiej, gdy się nim niemal brzydzimy.
Moim zdaniem giełda nie jest do końca nauką oparta na studiowaniu liczb. Widzę tutaj
też odcień metafizyczny, losowy, intuicyjny. Dlatego podstawową zasadą powinna być
skromność, tym bardziej gdy udało nam się zebrać duże zyski.
Autor: Freeman
Bank centralny jako udziałowiec (choćby i pośredni) jest ogromnym problemem, ponieważ
dysponuje przygniatającą płynnością (może utrzymać dowolną pozycję i nie da się
go wykupić na zasadach formalnych walutą, choćby jego reprezentant podejmował
decyzje głupie, a nawet nie podejmował żadnych). Dodatkowo banku centralnego nie
da się jak normalnego akcjonariusza wykonującego uprawnienia pozwać za decyzje,
bo ma immunitet, sprawując władzę zarówno administracyjną, jak i wykonawczą.
A dla pewnych rodzajów przedsiębiorstw (banków) jest jeszcze organem kontrolnym
i arbitrem rozstrzygania sporów (nadzór komisaryczny nad finansami w danej jurysdykcji).
Wpuszczenie na rynek takiej instytucji z nielimitowanym stanem waluty sprawia, że
przestajemy używać tej waluty, a co za tym idzie – również akcji.
Cofnę się jednak trochę, bo pytanie od zespołu Independent Trader w moim kierunku
brzmiało: „Jak zmieniła się giełda?”. Już wyjaśniam – kiedyś kupując akcje, mogłem
mieć coś do powiedzenia w przedsiębiorstwie i zająć tam właściwe stanowisko. Gdybym
podejmował decyzje głupie, to akcje by taniały, a mnie by ktoś wykupił i wykopał, zaś
gdybym podejmował przeciętne, to bym się utrzymywał na powierzchni, natomiast
podejmując dobre powoli rozszerzałbym wpływy, dokupując akcji własnego
przedsiębiorstwa (albo brałbym je z należnych dla stanowiska opcji). Racjonalnie więc
zaproponowałem takie rozwiązanie, że kupię akcje przedsiębiorstwa, dla którego
pracowałem pod kątem badań i rozwoju. Nie były one jednak dla mnie dostępne, ponieważ
kupujący (międzynarodowy koncern) miał zasilanie bezpośrednio z dodruku i zwyczajnie
by mnie przelicytował, bo siedzi w nim z różnych stron kilka banków centralnych, dzielnie
wspierając marnotrawstwo. Wykupili firmę i wstrzymali wprowadzanie innowacji, aby
postęp technologiczny jeszcze sobie poczekał i rynku nie psuł. Czyli bank centralny
zwiększył zmienność (ale wyłącznie w jednym kierunku – na północ) narzędziem do
stabilizacji (przetrzymywania akcji na zadanym poziomie), redukując tym samym podaż
nie tylko przyszłą (technologii na rynek), ale i już wykonaną (bo gotowe linie produkcyjne
poszły do lodówki, zaś część pracującego wyposażenia rozsprzedano).
Nie mogę więc mieć wpływu kapitałem poprzez akcje i giełdę na przedsiębiorstwo – to
punkt pierwszy. Drugi – kiedy ostatnio widzieliście, aby akcje płaciły odsetki dywidendą,
a nie ze sprzedaży obligacji? Rzuca to podejrzenie, że większość spółek jest niczym gorący
kartofel, przerzucana z ręki do ręki. Brakuje natomiast przedsiębiorstw, które wyglądają na
stabilne firmy dostarczające potrzebnych dóbr i usług i takich, które w wyniku stabilnego
akcjonariatu mają stałe i przytomne kierownictwo niezagrożone polityką rynku, na którym
sobie dobrze radzą.
Oczywiście rozumiem, że traderzy sobie mogą na tym to i owo zarobić, ale to przedsiębiorcy
dostarczają na ten rynek zmienności i gdy zaczynają się zwijać z rynku, to pozostają na
nim hazardziści i bank centralny – wszystkim będzie oczywiście rosło, tylko że złoto mamy
już na poziomie 1 400 USD, więc i w sklepie nie za dużo będzie można kupić z tego, co
kupić by się chciało, za to będą produkty, których kupić nie chcemy – one akurat wypełnią
magazyny po sufit.
Z drugiej strony są drobni ciułacze. Tzw. plankton zapewniający kapitalizację giełd. Chętnie
bym się do tego planktonu zaliczył, nie będąc zainteresowanym akcjami uprawniającymi
do walnego, a jedynie ekspozycją przedsiębiorstwa na kapitał z rynku, aby realizować
światłe plany podboju tegoż. Bo przecież dysponuję jakimiś nadwyżkami papieru
str. 146
generowanymi z przedsiębiorstw, w których mam wbite pazury. Przyjmijmy, że każdemu
zostaje coś z zarobków, czyli że wydaje mniej niż zarabia (dzisiaj to brzmi jak dowcip).
Ale trzymanie gotówki w dużych ilościach może i jest do pewnego stopnia przydatne,
ale po pierwsze inflacja, a po drugie od czasu do czasu wymieniają papierki na nowsze
(jak dla mnie za często), utrudniają ich wymienianie, a nawet są upierdliwi przy wpłatach
i wypłatach gotówki, pragnąc zachować kontrolę polityczną nad transakcjami (i upaść jak
ZSRR).
Skoro więc nie można tego sobie kupić, to trzeba wystrugać. Pozostaje więc tworzenie
przedsiębiorstw i operowanie nimi. W konsekwencji trzeba pełnić dla nich funkcje
notarialne, rozliczeniowe, negocjacyjne, być platformą rozgaworów i przygotowywać dla
nich plany i strategie. Wychodzi na to, że założenie firmy to jedyna alternatywa upychania
nadwyżek poza metalami tak, aby w ogóle to pracowało z jakimiś sensownymi poziomami
zwrotów, których w konsekwencji nie trzeba wyceniać w walucie.
str. 147
Kilka grzechów głównych
Poniżej wypisałem kilka błędów, jakie zdarzało mi się popełniać przy okazji inwestycji czy
też spekulacji na walutach. Dodałem też spostrzeżenia oparte na moich doświadczeniach.
Wystarczy rozpatrzyć taki przypadek dla USD/PLN. Pierwsze zajęcie pozycji: koszt wejścia
i wyjścia to 2%, zatem ok. 7 gr, a zysk 23 gr – czyli na czysto 16 groszy. Drugie zajęcie
pozycji: na starcie tracimy 7 groszy. I jeśli się pomylimy z ruchem USD/PLN, to będziemy
już tylko 9 gr do przodu i to przy założeniu, że nie poniesiemy straty, tylko uda się nam
zamknąć pozycje w pobliżu kursu otwarcia! Dlatego tak ważny jest stosunek co najmniej
3:1 dla zysku do potencjalnej straty i ostrożne dobieranie momentów do wejścia
Źródło: stooq.pl
str. 148
b) Pozornie niedowartościowane spółki
Ciekawy przykład to spółka Halcon Resources Corp (HK). Nie nadążała ona pierwotnie
za wyceną surowca, który wydobywa (ropa), a dane finansowe wstępnie sugerowały, że
może być niedowartościowana. Była to jednak pułapka, bo spółka posiadała zbyt wysokie
zadłużenie.
Bardzo trudno jest wykryć niedowartościowaną spółkę, zwłaszcza gdy trwa hossa, dlatego
jeśli ktoś nie robi mocnej analizy spółki, to lepiej wybierać te spółki, których wyceny
poruszają się w takt ruchów wyceny produkowanego przez nie surowca. Co ciekawe,
spółki, których zadłużenie długoterminowe w stosunku do sumy aktywów przekracza
100%, bardzo rzadko się z tego podnoszą. Już samo zadłużenie powyżej 60% powinno być
mocnym sygnałem alarmowym.
Źródło: stooq.pl
str. 149
Źródło: investing.com
c) Overtrading – zbyt częste zmienianie pozycji i związane z tym zbyt częste zaglądanie na
wykres
Występuje, gdy nie jesteśmy pewni kierunku, w jakim pójdzie rynek, i przez to co chwilę
zmieniamy pozycje, bo trochę wybije w górę, a potem znowu w dół i znowu w górę. Zdarza
się, że takie ruchy przełamują lokalne opory i wsparcia i bujają dalej. Dlatego nierzadko
taniej wychodzi ustawić stop loss, który zostanie wybity, i wejść dopiero gdy rynek się
wyklaruje, niż otwierać i zamykać pozycje, robiąc sumarycznie większą stratę. Bardzo
pomocne bywa również zerknięcie na ruchy podobnych aktywów, aby mieć rozeznanie
na rynku. Przykład: trzeci tydzień czerwca 2019 był naznaczony stagnacją dla SP500, ale
gdyby równocześnie zerknąć na ruchy DAX-a i FTSE (na wykresie jako DY.F i X.F), można
zakładać, że lepiej shortować SP500, licząc na co najmniej małą korektę.
str. 150
Źródło: stooq.pl
d) „Efekt boga”
Występuje, gdy wszystko idzie dobrze i wygląda na to, że znam rynek jak własną kieszeń,
ale czasami trafiają się zjawiska, które przeczą temu, co dotychczas działało. Przykładowo,
między październikiem 2018 roku, a czerwcem 2019 obligacje (kolor niebieski-ETF na
obligacje USA) drożały, mimo że przez pierwszą połowę 2019 roku drożały także akcje.
Źródło: stooq.pl
str. 151
Wydaje się to dziwne, ale podobnie było w 2000 i 2007 roku. Widać, że spory kapitał boi się
ryzyka i ucieka w aktywa safe haven (czyli najbezpieczniejsze, w tym obligacje).
e) Brak analizy rynku i skupienie się na AT konkretnych aktywów (które zamierza się kupić)
Jest to bardzo złudne, bo nie widać całokształtu rynku. Gdybyśmy chcieli zająć pozycję
na WIG, dobrze jest zerknąć, jak sobie radzą sąsiednie giełdy – przykładowo niemiecka,
czeska i węgierska. Jeśli dla wszystkich będzie analogiczne AT, tzn. wykres dla wszystkich
giełd będzie wyglądał pozytywnie lub negatywnie, to wówczas wzrasta szansa na dobre
określenie kierunku rynku. Bardzo rzadko się zdarza, żeby jeden rynek w dłuższym terminie
zachowywał się inaczej niż rynki sąsiednie.
Źródło: stooq.pl
Przykładami mogą być spółki Ciech czy LWB (wykres na kolejnej stronie). Nie warto ścigać
wyższego zysku, bo w danym dniu któraś spółka lepiej sobie radzi. Lepiej wybrać spółkę
pod względem fundamentów finansowych i wymienić ją w portfolio dopiero po pewnym
czasie, jeśli nie rośnie.
str. 152
Źródło: stooq.pl
g) Wielkość rynku
Czasami zdarzy się tak, że analiza techniczna sugeruje coś przeciwnego dla S&P 500 i DAX-a,
czyli dwóch aktywów, które zazwyczaj zachowują się podobnie. Albo dla odmiany, analiza
techniczna sugeruje to samo dla złota i dolara, czyli aktywów przeciwnie skorelowanych.
W takim wypadku bardzo często „rację” ma rynek o większej kapitalizacji – czyli w takim
wypadku S&P 500 i dolar. Przykładowo koniec marca 2019:
Źródło: stooq.pl
str. 153
h) Flash crash na parach walutowych
Flash crash odnosi się do nagłego, silnego ruchu na wybranej walucie. Najsłynniejszy
przykład to zerwanie pegu EUR z CHF przez Szwajcarski Bank Centralny z 15 stycznia
2015 roku, ale od czasu do czasu zjawisko flash crash trafia się też na innych walutach.
Przykładowo, na początku stycznia 2019 na jenie (mocne wybicie w górę - pierwszy
wykres) i chwilę później na dolarze kanadyjskim (mocne wybicie w górę - drugi wykres).
Źródło: stooq.pl
Źródło: stooq.pl
str. 154
W obu tych przypadkach powodem były decyzje banków centralnych (japońskiego
i kanadyjskiego) i w obu przypadkach niosły one za sobą zmianę trendu dla tych
walut. Trudno się przed tym zabezpieczyć. Oprócz odpowiedniego stop lossa i konta
brokerskiego bez debetu, warto mieć też na względzie, aby nie stawiać dużej części kapitału
na jedną parę walutową właśnie z powodu ryzyka flash crash.
Autor: Dante
Wychowałem się w domu, gdzie rodzice spuścili na giełdzie połowę swoich oszczędności.
Jak każdy młody chłopak wychowany na Disneyu, myślałem, że to mnie przypadnie ten
zaszczyt odkrycia Świętego Graala giełdy, że przyniosę na stół niezniszczalną analizę,
która pozwoli mi i moim bliskim żyć lekko i przyjemnie. Wydaje mi się, że ja i moja rodzina
nie różniliśmy się zupełnie niczym od innych rodzin grających na giełdzie, tzn. rynek ma
dla każdego tę samą obietnicę bogactwa bez pracy. Przedstawiam Państwu przemyślenia,
które są owocem 15 lat gapienia się na słupki, oglądania zarówno dramatów, jak i euforii,
obserwowania ruchów pod wpływem newsów, a także dynamicznych zwrotów akcji,
które mogą szybko pogrążyć portfel. Większość z Państwa prawdopodobnie zna już
podstawowe zasady typu: „Gra się na początku tylko za małą część portfela, która nie
jest w stanie zmniejszyć statusu życia w razie porażki” czy „Nie wrzuca się wszystkiego
na jedną pozycję”. Nie chcę powtarzać tych złotych zasad, które są dobre i ciągle trzeba
o nich pamiętać, postaram się podać tylko kilka przemyśleń, które mogłyby je uzupełnić:
1. Na ogół rynek nie śpi, sytuacja wygląda tak, że za każdym razem, jak otwierasz
w kapciach wykres z domowego panelu kontroli świata :), to na każdego Ciebie przypada
setki traderów lepiej przygotowanych, a na nich przypadają setki traderów z banków
jeszcze lepiej przygotowanych, a między nimi poruszają się jak lwy, wielcy spekulanci, czy
to prywatni jak Soros, czy to instytucje-molochy, jak fundusze Black Rock. Myślenie, że
łatwo się przechytrzy rynek, jest bądź co bądź dosyć naiwne.
2. Uświadom sobie, że widzisz aktualną cenę, tymczasem tuż pod nią i tuż nad nią, są setki,
tysiące, jeśli nie miliony zleceń oczekujących.
str. 155
3. Najlepiej gra się bez chciwości, mając w dupie rynek i pieniądze, niejako widząc tylko
prawdopodobne konsekwencje wydarzeń, bez napalania się na zyski.
4. Kolor zajadły zielony na czarnym tle, pobudza chciwość i wznieca nerwowość. Warto na
dzień dobry zmienić sobie kolorystykę wykresów.
5. Wbrew pozorom forex czy rynek akcji to miejsca racjonalnej wymiany, niestety mające
tak krzykliwą otoczkę, że pożera ona początkujących. Oferty brokera są krzykliwe, newsy
są krzykliwe, wszystko krzyczy: musisz wejść tu i teraz! Wydaje mi się, że kluczem do
zrozumienia rynku jest uświadomienie sobie jego realności, która stoi za fasadą wykresów.
6. Jeżeli chodzi o forex, to tak samo ważne jest wiedzieć, kiedy wyjść, jak wiedzieć, kiedy
wejść. Samo wejście, bez zarysów strategii wyjścia, nie ma sensu.
8. Jeżeli jest jakieś wydarzenie ekonomiczne lub geopolityczne w kalendarzu i nie wiesz,
co się stanie, to przynajmniej wiesz, że coś się stanie i o której godzinie. Zamiast zajmować
niepewną pozycję przed newsem, licząc na duży ruch ceny, lepiej zająć pewną pozycję po
znajomości newsa (i już po pierwszej reakcji rynku), wejść na korekcie i skasować trochę
mniej.
9. Trzeba znać fundamentalnie aktywa, na których się gra, żeby swobodnie się na
nich czuć. Jeżeli wiemy, że w danym kraju wydobycie czegoś kosztuje X, to bardzo
mało prawdopodobne, że cena zbliży się do poziomu opłacalności. To daje pewność
w wystawianiu pozycji, np. wiesz, że cena nigdy nie dojdzie do danego poziomu.
Podsumowując, trzeba poświęcić czas i dobrze prześwietlić rynek.
10. Jeżeli jest wydarzenie, do którego się szykujesz, to możesz sprawdzić na wykresach
historycznych, o ile ruszyło ono notowaniami przy poprzedniej okazji. Kiedy wypadnie
news, to szybko podzielisz sobie to mniej więcej w głowie proporcjonalnie do newsa –
i mniej więcej spodziewaj się podobnego ruchu. Oczywiście to tylko zasada pozwalająca
z gracją zamknąć pozycję w gorącej sytuacji, kiedy cena się jeszcze nie wyklarowała. To
coś jak próba racjonalizacji dla nas, aby łatwiej podjąć decyzję o zamknięciu pozycji, to nie
musi mieć nic wspólnego z tą aktualną sytuacją.
11. Trzeba czytać, Przyjaciele, czytać i trenować, każdy ma inny temperament i charakter,
ale ja np. uważam, że aktywne poszukiwanie rynku tworzy niepotrzebne podciśnienie
chciwości, coś jak w tej zasadzie, że łucznik strzelający z łuku do celu dla zysku widzi cel
str. 156
podwójnie. Tymczasem co kilka dni jest jakiś dramat na świecie, sytuacja czy nietypowa
okazja, którą rynek sam podrzuca.
Autor: polish_wealth
2. Komentarze
Jest w tym sporo prawdy. Kilka lat temu profesor Rybiński dowodził na swoim blogu,
że dni euro są policzone i w roku 2012, a najdalej w 2013 ze strefy euro nic nie zostanie.
Zasugerowałem mu wówczas delikatnie, że może się mylić. W swoich przewidywaniach
kierował się bowiem wiedzą o tym, jak chodzą poszczególne figury na szachownicy.
A ja wiem, że od czasu do czasu możliwy jest ruch całą szachownicą i wtedy figury
przesuwają się nie według znanych praw ekonomii, ale zgodnie z zamiarami tych, którzy
szachownicą ruszają. Tym ruchem w tym przypadku było sprowadzenie stóp procentowych
praktycznie do zera. Gdyby do tego nie doszło, profesor Rybiński miałby racje. Strefy euro
już by nie było.
Podobnie jest z cenami ropy, metali, złota itd. Dlatego znalezienie bloga, który przewidzi
na dłuższą metę, jak inwestować na złocie, surowcach, walutach jest prawie niemożliwe.
Autor bloga musiałby bowiem mieć dostęp do porozumień bądź rozbieżności pomiędzy
grupami interesów, które w przełomowych momentach te ceny kształtują. Są okresy,
gdy poszczególne rynki kierują się zasadami rynkowymi, ale są też okresy, kiedy rynki te
działają zupełnie inaczej i kierują się raczej geopolityką, czy jak kto woli: zmową różnych
grup interesów. Samo rozpoznanie, w którym okresie aktualnie jesteśmy, nie jest takie
proste, a co dopiero przewidzenie, co wymyślił kartel i w którą stronę to będzie zmierzać.
Autor: Passerby
str. 157
Po co bankom centralnym złoto?
Istnieje grupa ludzi wyśmiewanych jako goldbugi, dla których złoto jest gwarancją
i zabezpieczeniem przeniesienia wartości w czasie. Goldbug zbiera złoto, aby nie stracić
efektów swojej wcześniejszej działalności, a system zbiera złoto jako gwarancję utrzymania
kontroli w ciężkich czasach. Bo złoto to wartość, własność i kontrola. To pieniądz po
prostu. Czyli władza. Nie bez powodu Draghi zareagował paniką na wieść, że znajdujący się
pod jego kontrolą zapas włoskiego złota, na czas kryzysu składowany w skarbcach banku
centralnego w Rzymie, ustawą ma przejść pod kontrolę Matteo Salviniego, czyli polityka
wybranego w jakichś demokratycznych podobno wyborach. To mniej więcej tak jakby
tokarz stwierdził, że przejmuje tokarkę firmy na własność, bo on ją swoją wcześniejszą
pracą sfinansował. To zamach na podstawy ustroju banksterskiego i to zwiększający
ryzyko, że banksterka nadchodzącego kryzysu nie przetrwa.
Wniosek: aby nie dopuścić do kryzysu, należy przejąć rezerwy złota banków zarówno
centralnych, jak i komercyjnych, zanim wybuchnie kryzys. Grab zagrabione, jak to klasyk
mawiał.
Autor: Gruby
str. 158
Obserwacje z rynku nieruchomości w Australii
Kiedy w 2015 roku przeprowadziłem się do Australii i zobaczyłem, jak ceny nieruchomości
są windowane na aukcjach w kosmos, to aż się przeraziłem. Mimo że ceny już wtedy były
horrendalnie wysokie, to w 2017 roku wzrosły jeszcze o kolejne 20%. Wtedy Chiny zakręciły
kurek z kasą, którą można było wywieźć z kraju, a to właśnie oni byli głównymi kupcami
nieruchomości w Australii. Dodatkowo śledztwo wewnątrz australijskiego systemu
bankowego wykazało, że jest on skorumpowany, a brokerzy podwyższają dochody
klientów, by sprzedać im hipoteki. Ewidentnie było widać, jak real estate lobby
wprowadzało ludzi w błąd, że ceny zawsze będą rosnąć. Nawet dawali wakacje na
Hawajach za darmo, jak się kupiło nieruchomość. Był taki hurraoptymizm, że jak
mówiłem, iż ceny za niedługo poszybują w dół, to się ze mnie śmiali. W odpowiedzi
słyszałem: „W Australii ceny nigdy nie poszły w dół”.
No nic, czekałem, czekałem i się doczekałem. Ceny lecą w dół, w niektórych dzielnicach
Sydney spadły już 30%, średnia 9% rok do roku. Rok temu tzw. clearance rate na aukcjach
wynosił 80% (czyli wysoki popyt na nieruchomości), teraz 35‒40% i to zawyżone. Strach
ogarnął populacje Sydney i Melbourne, gdzie ceny w ostatnich 6 latach się podwoiły.
Dodatkowo na rynku pojawi się 200 tys. nieruchomości w samych Sydney i Melbourne
w ciągu następnych dwóch lat, a chętnych jest coraz mniej. To o 60% więcej nowych
mieszkań niż wynosi średnia. Będzie się działo. Dodatkowo przez skandal bankowy coraz
trudniej dostać pożyczkę. Chińczycy są dodatkowo opodatkowani 10% jako zagraniczni
nabywcy. Poczekam 5‒10 lat i kupie za gotówkę o połowę tańsze mieszkanie.
I jeszcze jedno, wynajem jest tutaj śmiesznie tani w porównaniu do spłaty hipoteki przy
aktualnych cenach. Dla przykładu, mieszkanie, które wynajmuję, kosztuje 1,3 mln, spłata
kredytu z opłatami to 7‒8 tys. dolarów australijskich za miesiąc, gdzie wynajem kosztuje
mnie 3 250 dolarów, a mieszkanie jest w najlepszej dzielnicy z widokiem na Harbour Bridge
i operę, wszędzie blisko.
Autor: Mosman
W 1932 roku w USA wydano dekret, aby społeczeństwo oddało całe złoto za papierowe
dolary. Kto na to poszedł, został okradziony przez państwo. Inni wytransportowali
swoje złoto do Szwajcarii (tacy uchronili swoje majątki), jeszcze inni je pochowali. Jeżeli
nadejdzie kataklizm, stracą wszyscy, ale najmniej Ci, co mają złoto. Złoto kupuje się po to,
aby mieć spokojny sen.
Każdy ma swoje przemyślenia, jak zachować majątek, są na tym forum tacy, którzy
radzą gromadzić papierowe pieniądze, a potem, gdy zacznie lać się krew, łapać okazje
inwestycyjne. Wtedy słyszę dzwonek alarmowy w głowie i wracam jak zawsze do historii
mojej rodziny. Ta historia to pamięć o moim prapradziadku, który wyemigrował do USA
za chlebem, powrócił po 25 latach z masą pieniędzy, za które miał kupić gospodarstwo
rolne (wtedy dolary musiały być zamieniane na marki niemieckie). Nie zdążył kupić
gospodarstwa, bo hiperinflacja zjadła wszystkie pieniądze. Całe 25 lat tyrania na obczyźnie
poszło na marne. Do dziś pamiętam opowieści, jak prapradziadek płakał i palił tymi
pieniędzmi w piecu. Wszyscy na tym blogu myślą, że zdążą uciec, jak zacznie się krach.
Moim zdaniem uda się to nielicznym, a najmniej poszkodowani będą Ci, co mają złoto.
Ktoś napisał, i ja się z tym zgadzam, że złoto kupuje się, jak ma się już wszystko i na pewno
nie kosztem standardu życia, ale za nadwyżki. Nie po to, aby na nim super zarobić, ale po
to, aby przechować wartość majątku. Co z tego, że ono nie rośnie? Ono ma Cię uchronić
przed hiperinflacją. Może i na giełdach można zarobić miliony – super, ale pod warunkiem,
że zdążysz je wydać i kupić za nie prawdziwą wartość. Twierdzę, że uda się to nielicznym.
Autor: SOWA
Będąc inwestorem zagranicznym (np. na rynku USA), trudno zrozumieć, jak może odbić się
mianowanie np. Powella na amerykańskiej giełdzie – trzeba zdobyć nowe informacje. Albo
np. wiedzieć, w którym stanie jest prawo pracy i gdzie dana spółka ma główne siedziby.
Na GPW jest o tyle łatwiej, że my żyjemy tym światem. Są pewne rynkowe okazje, które ktoś
str. 160
siedzący w danym rynku dwa lata zaczyna dostrzegać. Np. niedawno kupiłem pakiecik za
50k PKN Orlen – nie dość, że spółka była przeze mnie wybierana z dna (81; 81,5), to jeszcze
wypłacili dywidendę 3 zł za akcję, którą to spółka odrobiła w jeden dzień. Na GPW w ciągu
3 lat inwestycji nie osiągnąłem jeszcze straty, a nawet ostatni rok był rekordowy (24%+).
Autor: sage_slav
Dzieci są lokatą i nie jest to lokata tania – z tym jednym się zgadzam. Z drugiej strony stają
się motywacją do zdobywania wiedzy i pomnażania pieniędzy.
Tak się stało w moim przypadku. Każdy potrzebuje bodźców, które stymulują rozwój,
a te żywe i własne są naprawdę silne. Zauważyć należy również fakt, że ta „przeszkoda
życiowa” w ostatnim czasie bardzo mi pomaga. Lata odizolowania wynikające
z niezrozumienia „męża i taty” siedzącego nad książkami i analizującego jakieś dziwne
słupki minęły. Synowie na początku nieśmiało zaczęli się interesować analizą rynkową
i wyciągać pierwsze wnioski, obecnie zaczynają podejmować całkiem rozsądne decyzje,
już budując swój kapitał. Są całkiem pomocni. Gdzie więc leży problem? Wydaje się, że
podejście ludzi do życia można sklasyfikować w kilku ogólnych kategoriach. Można mieć
cel i do niego uparcie dążyć, doskonaląc dziedzinę, w której jesteśmy dobrzy (wtedy dzieci
nie są problemem) lub dynamicznie wspierać grupę narzekających. Jedno i drugie łączy to
samo – cel. W pierwszym przypadku jest to jego posiadanie i usilne dążenie do realizacji.
W drugim – jego brak i ciągłe usprawiedliwianie się z braku chęci choćby jego wyznaczenia.
Druga droga jest łatwiejsza i o wiele łatwiej jest znaleźć kolegów o tych samych poglądach.
str. 161
Każdy ma swoje, tylko jedno życie i sam decyduje, jak je przejdzie. Moim zdaniem
(i nie tylko moim) nastawienie psychiczne jest podstawą początku procesów zbliżających
człowieka do sukcesu (przekładają się one w sposób bezpośredni na czyny) lub destrukcji
(negatywne nastawienie i myśli niczego dobrego nie przyniosą). Wybór należy do każdego
z nas. Teraz pomyślałem, że jest jeszcze trzeci stan – błoga bezmyślność, czyli czoło myślą
nieskalane i wzrok wykazujący tęsknotę za mózgiem. Kilka takich osób poznałem, ale
zaklasyfikowałbym je raczej jako tych, którym nie pokazano właściwych dróg wyboru
(czynniki środowiskowe, rodzinne a rzadziej predyspozycje fizyczne).
Czy ucieczka z Polski coś zmieni? To zależy. Tak, spotęguje to, co poszczególne osoby
wykonywały do tej pory. Pracowici i trzeźwo myślący odniosą jeszcze większe sukcesy,
a narzekający będą jeszcze bardziej narzekać, dalej się pogrążając. Zresztą narzekającym
to bez różnicy, gdzie marudzą. Ważnym powodem do wyjazdu może być niestabilna
sytuacja polityczna (ochrona siebie i swojej rodziny przed zagrożeniami), system
podatkowy danego Państwa uniemożliwiający realizację celu oraz brak możliwości czy
też zyskowności prowadzonej działalności w obecnie zamieszkiwanym kraju. Kończę, bo
jakieś długie wyszło. Jeżeli kogoś znudziłem/obraziłem – przepraszam, jeżeli ktoś podziela
mój pogląd – bardzo się cieszę.
Całkowite wycofanie gotówki z obiegu rodzi skutki, których większość ludzi nie jest sobie
nawet w stanie wyobrazić. Przede wszystkim obywatele przestaną być posiadaczami
pieniędzy, a staną się jedynie ich „dysponentami”. Oznacza to, że pieniądze cały czas będą
w banku, będzie je można co najwyżej transferować z banku do banku, z konta na konto, ale
nigdy nie będą mogły one opuścić banku. Nie będzie można ich wypłacić, nawet nie będą
one istnieć w formie elektronicznej (ani żadnej innej) poza bankiem. Znacząco zwiększy
to np. możliwość kreacji pustego pieniądza, bo nie będzie możliwe masowe wypłacanie
pieniędzy z banków zwane runem na banki.
Autor: mat_
Kontrola nad obywatelem oraz walka z gotówką przybiera coraz bardziej na sile. Do
niedawna można było dokonywać tam zakupów za gotówkę na kwotę do 24 999 CHF bez
posiadania konta w owym banku z zachowaniem pełnej anonimowości. Dziś, dokonując
zakupów, musiałem się nagimnastykować. Reguła sprzedaży zmieniła się drastycznie!
Okazało się, że od jakiegoś już czasu dla klientów tego banku, którzy nie posiadają tam
konta/rachunku imiennego, zostały ograniczone limity gotówkowych zakupów tudzież
odsprzedaży do 4 999 CHF na transakcję. Limity transakcji gotówkowych zostały zatem
obniżone o 80%!
Fajnie być stałym klientem, który wciąż jeszcze może być anonimowy.
Autor: pc
1. Jak im pieniądze uciekają bokiem (przypadek metali parę lat temu, krypto w 2017 roku,
po części także ETF-ów właśnie).
str. 163
Tu zresztą Polska pod rządami Morawieckiego bankstera wypada niekorzystnie, gadając
o zagrożeniach dla systemu bankowego ze strony krypto. Polska jako państwo ma niewielki
pożytek z globalnego systemu bankowego, a ogromne koszty (będąc dojną krową choćby
w sprawie kredytów frankowych, opcji walutowych itp.).
Autor: piotr34
W mojej opinii obecny system może trwać bez końca, ponieważ w tym niemal
doskonałym systemie opiekuńczym biedota dworcowa została usunięta z ulic (nie ma
tkanki do buntu, jak to kiedyś bywało). Zarabiamy na tyle, że mimo tych wszystkich
skandali, nikt nie wyszedł na ulicę obalać rządu, jedyna forma oporu ogranicza się do
pisania komentarzy antyestablishmentowych – zresztą zgodnie z celem CIA, by ludzie do
któregoś tam roku nie mówili do siebie, tylko pisali.
str. 164
Dodatkowo każdy żyje w pułapce „jak się wzbogacę, zabiorę publiczny głos”. Jest to
pułapka, gdyż tylko nieliczni reformatorzy się wzbogacą, a że będzie to ich kosztować
sporo sił, ostatecznie postradają ideały zmiany, gdyż będzie już im wygodnie w tym
systemie.
Dodatkowo Internet (np. Wykop) spowodował w ostatnich latach strach przed publicznym
wystąpieniem, bo od razu będzie się nagłośnionym na YouTube za radykalne poglądy.
Żyjemy sobie, przyglądając się temu, od dawna nie potrafiąc się zorganizować w żaden
sposób, dlatego od lat powtarzam, że tylko potężny kryzys/wojna będzie w stanie coś
przewrócić.
Kolejna prawda o tym jest taka, że my sobie na blogu Tradera21 po godzinach debatujemy,
a pozostałe 70% społeczeństwa haruje, by mieć na chleb. Te osoby nie mają czasu, by
zastanowić się nad tym, dlaczego ta harówka jest tak ciężka. (...)
Brauny i Korwiny będą dalej zdobywać po kilka procent głosów, banki będą dalej rządzić,
skupując coraz większe połacie gospodarki i próbując przejąć coraz większą kontrolę
poprzez opłaty od wody i inne wynalazki. A my tak jak 5 lat temu, tak również za 5 lat,
też nie zrobimy nic, żeby się zorganizować, bo nie cierpimy na tyle, żeby się zbuntować
wobec chociażby dodruku i dofinansowania upadających banków prywatnych i innych
podobnych wypaczeń.
Autor: polish_wealth
Według mnie scenariusz ekonomiczny na najbliższy czas jest w skrócie jak poniżej,
z punktu widzenia ekonomicznego chodziłoby o transfer majątku.
Faza 1:
- QE dla swoich, niskie stopy procentowe,
- przejmowanie aktywów głównie firm, które da się przejąć za dodruk/darmowy kredyt,
czyli transfer majątku za dodruk,
- kasa ulicy idzie w bańki, głównie nieruchomości.
Faza 2:
- ścisk deflacyjny,
- bankructwa, likwidacje, czyli transfer majątku, którego nie dało się przejąć w fazie 1,
- w tej fazie dojdzie też do bail-inów dla klasy średniej, wyższej, MIS,
- dla większych firm będą wypowiedzenia kredytów, np. takich na zakup akcji,
str. 165
zabezpieczonych cenami akcji,
- jeśli chodzi o ludność, to scenariusz podobny jak w Grecji.
Faza 3:
Kiedy będzie już bardzo źle i zakończony zostanie transfer majątku przez bankructwa, to
przyjdzie czas na:
- QE dla ludzi, dochód gwarantowany itp.,
- hiperinflację, dewaluującą długi z QE zaciągnięte na stałych stopach/obligacjach.
Faza 4:
Jak już zaufanie do walut w fazie 3 padnie, to:
- nowy system walutowy,
- wprowadzenie globalnej waluty SDR, o ile główni gracze się dogadają, a jeśli nie, to
przyjdzie czas na złoto.
Autor: KonradoX
Inwestowanie w srebro
To kiedyś się zmieni. Nie oczekuję, że już w poniedziałek. Manipulacja na Comex jest
faktem, oczywiście manipulacja ceny w dół. Jak to w przyrodzie bywa, każda
nierównowaga zostaje kiedyś zbalansowana. Na giełdach balans nie utrzymuje się
nigdy długo, więc z aktualnej negatywnej nierównowagi wytworzy się pozytywna
nierównowaga. Do jakich poziomów dojdzie?
To się okaże. Będziemy śledzić zachowanie rynku, komentarze, kto inwestuje, a zwłaszcza
będziemy śledzić tych, którzy będą musieli inwestować w srebro. Tak, będą musieli,
żeby zamknąć swoje pozycje short. To oni będą zapalnikiem i starterem dla kolejnej fali
wzrostu Ag.
Po nich dołączą się ETF-y, przemysł też będzie chciał załapać się przed dalszymi zwyżkami,
potem na sam koniec, w fazie maniakalnej dołączą przypadkowi inwestorzy zachęceni
wzrostami itd. W sumie nic nowego, jeśli chodzi o mechanizm spekulacji.
Srebro, jeśli rośnie, to rośnie bardzo szybko. Jak już kiedyś pisałem, sztuką jest wyjście ze
srebra, bo jest to towar bardzo płochliwy zarówno w fazie wzrostu, jak i spadku.
str. 166
Dla mnie istotne są dwa kryteria:
1. Czasowe, tzn. srebro osiąga swój historyczny szczyt przed złotem. Jeśli w którymś
momencie srebro zaczyna słabnąć, a złoto nadal rośnie, należy się ewakuować.
2. Gold to silver ratio. Z mojego punktu widzenia 30 to absolutny exit. Pierwsze kroki
ewakuacji już na poziomie 35 (połowa srebra).
Czy warto siedzieć na srebrze i czekać? Myślę, że tak, bo jeśli wejdzie w kolejną fazę
euforii, to czeka nas wzrost 5-krotny, a nawet 15-krotny od dzisiejszych poziomów. Czas
to pieniądz. Na giełdzie zarabia się nie głową a dupą, zwyczajnie spokojnie siedząc na niej,
bez przebierania nogami.
Autor: Freeman
Doświadczenia traderki
Inwestowanie to trudna sprawa i nie każdy może się tym zajmować. Do tradingu potrzebna
jest nie tyle głowa, ile temperament i osobowość. 80% traci (wg danych publikowanych
przez brokerów, wg wymogów KNF to raczej mniej – ok. 60%) i znika z rynku, traktuje to
jako przygodę lub hobby. Bardzo niewielu jest traderów, którzy traktują to jako normalną
pracę i poświęcają na to odpowiednią ilość czasu. Oczekiwanie, by ludzie z ulicy nie tracili
na FX jest tak naiwne, jak oczekiwanie, że nie zabiją się na pierwszym zakręcie, wsiadając
do bolidu F1. Tego trzeba nauczyć się jak każdego innego zawodu i trwa to latami, żeby
str. 167
być w tym dobrym. Ja miałam dobrego mentora, być może dlatego dość szybko stałam się
rentowna. Od początku roku stratnych dni miałam kilka.
Wbrew pozorom sytuacja nie jest taka straszna, można to wykorzystać na swoją korzyść.
Wielkie banki i instytucje akumulują się na dużych timeframe’ach. Wystarczy grać na
małym TF i mamy całe swingi wykresu dla siebie. Stosuję Price Action, goły wykres,
żadnych wskaźników. Zwykle jestem skuteczna w ok. 70%, ale zwykle na pozycji zarabiam
2‒3× tyle, ile mogę stracić w przypadku pomyłki. Dziennie zawieram kilka transakcji. Kiedyś
pracowałam po 5‒6 h dziennie, teraz po latach wystarczają mi 2‒3 h. Trading mnie nudzi
i robię to bez emocji. Zresztą nie ma szans, żeby stosowanie jednego setupu nie było nudne.
Omijam grę podczas publikacji danych, aby nie narażać się na szaleństwa algorytmów HFT
(zwykle wtedy są najaktywniejsze). Na wykresach 1-minutowych i 5-minutowych naprawdę
są całe formacje znane wszystkim, którzy liznęli choć trochę analizy technicznej, ponieważ
rynki są dzisiaj jeszcze bardziej fraktalne niż 10‒15 lat temu.
Ograniczanie dźwigni nie zabezpiecza w żaden sposób tradera przed stratą. Wręcz te
straty zwiększa, gdyż potrzebny jest większy depozyt. Minimalny margin na rachunku do
otwarcia pozycji jest tym, co zwiększa bezpieczeństwo… Zwykle 20‒30% do stop outu
u większości brokerów. Niestety decyzje w tej materii podejmują nasi posłowie, kompletni
ignoranci jeśli chodzi o rynek FX.
Poza tym, gdy trader detaliczny z małym depozytem znajduje się w stratnej pozycji, a margin
level nie pozwoli mu na otwarcie nowej pozycji, wówczas nie zamyka tej stratnej pozycji.
Mimo że mógłby ponieść mniejszą stratę, to trzyma ją nadal w nadziei na odwrócenie
trendu. To prowadzi często do stop outu i wyzerowania rachunku. Powtarzanie bzdury, że
mały lewar w jakikolwiek sposób chroni, jest tak samo durne i naiwne, jak twierdzenie, że
ograniczenie prędkości do 5 km/h zapobiegnie wypadkom na drogach. Jak ktoś nie wie, co
robi, to mu się oberwie, niezależnie czy traduje, czy kroi chleb nożem kuchennym.
Drugi cytat: „Dźwignia to najlepsze, co dają traderom brokerzy. To darmowy kredyt. Dzięki
dźwigni można zarobić bez ryzykowania poważnych pieniędzy”.
Swego czasu analogowe lustrzanki można było wyhaczyć za jedną trzecią ceny katalogowej
rozłożonej dodatkowo na 12 rat miesięcznych z zerowym oprocentowaniem. Były to czasy,
kiedy cena cyfrowych lustrzanek spadła o 70% w ciągu roku, a ich jakość wzrosła o 400%.
Kiedy kredyt jest za darmo, oznacza to, że jego koszty ponosi sprzedawca. Co oznacza, że
sprzedawca z jakiegoś powodu musi sprzedać swój towar. Zastanówmy się zatem wspólnie,
dlaczego operatorzy na forexie MUSZĄ lewarować klientom ich transakcje. Skoro nie robią
tego z dobrego serca…
Autor: Gruby
str. 169
Nie bój się myśleć samodzielnie
Widzę trzeźwe spojrzenie na świat i nadzieję właśnie między innymi wśród chrześcijan,
Słowian Europy Wschodniej (wiara bez naukowego dowodu), nawet wśród zwolenników
literatury sci-fi. Tylko ten, kto jest otwarty na zjawiska, rzeczy, których nie widział, których
nie udowodniono, o których się praktycznie nie mówi, jest w stanie zrozumieć istniejący
świat i zagrożenia, jakie nam grożą. Oczywiście takie otwarte umysły i ich twierdzenia
zwalcza się bardzo prosto, wyśmiewając je jako np. teorie spiskowe.
A przecież wystarczy się rozejrzeć wokół siebie, wśród rodziny, znajomych, posłuchać, jak
świat wyglądał z perspektywy ojca czy dziadka, co wtedy było wolno, a czego nie, z czym
mieli wtedy problemy.
Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, że coś jest nie tak i to coś jest we wszystkim. Ot, 20‒30
lat temu latały sobie samoloty, chmurki kondensacyjne za silnikami znikały po kilkunastu,
kilkudziesięciu sekundach. Teraz są jakieś dziwne, niby się rozpraszają, ale po kilkunastu,
kilkudziesięciu minutach i nie znikają całkiem, tworzą taką mgiełkę na niebie. Im więcej
samolotów, tym mgiełka bardziej gęsta, zanika błękit nieba, a słońca bezpośrednio już nie
widać. No dobrze, nawet jeśli uwierzymy, że to inny lepszy skład paliw, a nawet jak coś jest
rozpylane to dla naszego dobra. I tak wierząc w coraz lepsze powietrze, super żywność
z GMO, ekologiczne dieselki, coraz lepsze szczepionki, leki itd. dochodzimy do punktu,
w którym stwierdzamy, że ktoś tu nas oszukuje!!!
Bo jakim cudem, skoro wszystko jest coraz lepsze, jesteśmy coraz bardziej chorzy, służba
zdrowia zeszła na psy, mężczyźni zniewieścieli, społeczeństwo stało się bierne, albo leczy
się już tylko dla leczenia, a nie wyleczenia. Rozejrzyjcie się, ilu z was ma alergię/astmę
i często nikt nie potrafi określić, na co dokładnie jest uczulony. Czemu to dotyczy prawie
wszystkich obecnych dzieci? Jak bardzo teraz zwiększyła się zachorowalność i ogólny stan
zdrowia się pogorszył? Dlaczego rodzi się taki ogrom dzieci z różnymi wadami? Rozejrzyjcie
się i pomyślcie, czy wszyscy u was w rodzinie i wśród znajomych nie mają dzieci, bo nie
chcą, czy raczej wiele par chciałoby, ale po prostu nie jest zdolna począć potomka.
Nie inaczej jest w świecie finansów, bo to od finansów i chęci ich całkowitego zawładnięcia,
aby przez nie posiąść kontrolę nad wszystkimi ludźmi na planecie, się zaczęło.
Czy to nie dlatego nałożono cenzurę i kary na społeczeństwa, które bez względu na
wielkość napływu nijak nie chciały i nie tolerowały pewnych grup, nacji i nie były w stanie
tolerować nawet pomimo upływu wieków? Czy to nie dlatego po rasizmie powstały
pojęcia: antysemityzm, a obecnie np. ksenofobia, islamofobia itp.? A może powstały,
aby wstrzykiwać pewne grupy wbrew lokalnym społeczeństwom. Aby tymi „hasłami”
kneblować usta, karać za poglądy, wypowiedzi?
Ten cytat w jednym zdaniu oddaje całą powyższą treść i dużo więcej: „Tylko małe sekrety
muszą być strzeżone. Wielkie trzymane są w sekrecie dzięki niedowierzaniu opinii
publicznej” – Marshall McLuhan.
Autor: kikisek
str. 171
Jak edukować dzieci?
Dziwi mnie jedno – dlaczego znaczna część ludzi przejmuje się, że na zakupie złota,
a szczególnie sreberka, może stracić (duża różnica między cenami zakupu/sprzedaży).
Dzieci nie macie czy co, że martwicie się komu to sprzedać za XYZ lat i za ile. Przechodzicie
na prywatną emeryturę, to sprzedajecie to dzieciom (np. cena między zakupem
a sprzedażą), wy dostajecie więcej niż na skupie, dzieci odkupują taniej niż na skupie.
str. 172
Bogacimy się przez pokolenia, a nie przez lichwiarskie pożyczki, które zadłużą nas na całe
życie, aby po przejściu na emeryturę ta sama lichwa namawiała was do sprzedaży im tego
za ułamek wartości pod odwróconą hipotekę. Rodzice korzystający z lichwy, wierzący
politykom i ekonomistom z TV, niemający żadnej wiedzy ekonomicznej przekazanej przez
przodków, praktycznie zmuszają własne dzieci, aby zaczynały od zera, bo nie są w stanie
(nie znają metod) swoją nawet najcięższą pracą przenosić wartości w czasie.
Autor: kikisek
str. 173
str. 174
IV Case
Study
1. Akcje
Skoro spółka zapowiada z wyprzedzeniem wysoką dywidendę, to czy nie opłaca się
zakupić akcji tuż przed dniem przyznania prawa do dywidendy, a zaraz po tym dniu
zamknąć pozycję?
Warto odpowiedzieć na to pytanie, bo faktycznie może ono pojawić się w głowach osób,
które dopiero zaczynają swoją przygodę z giełdą.
Jeśli spółka ogłasza gigantyczny program buybacków, to czy nie jest to okazja
inwestycyjna? Przecież taki skup akcji własnych oznacza zwiększenie popytu, co
znacząco podnosi prawdopodobieństwo, że zarobimy na tej inwestycji.
Po drugie, mimo ogłoszenia skupu akcji własnych na ogromną skalę, spółka może później
wycofać się z tych planów. Staje się to jeszcze bardziej prawdopodobne, jeśli giełda
w międzyczasie wyraźnie spada.
Podsumowując, każda sytuacja jest inna, natomiast nigdy nie powinniśmy sugerować się
wyłącznie tym, czy spółka będzie skupować akcje, czy nie. Liczy się przede wszystkim to,
jak od strony fundamentalnej prezentuje się dane przedsiębiorstwo.
Prawo poboru (PP) pojawia się w sytuacji, kiedy spółka chce pozyskać z rynku więcej
kapitału i decyduje się na emisję dodatkowych akcji. Dzięki PP każdy z dotychczasowych
str. 176
akcjonariuszy może zakupić nowe akcje.
Podobnie jak w przypadku dywidendy, ustalany jest dzień prawa poboru (wyznacza go
spółka). Każdy inwestor, który w tym dniu posiada akcje spółki, otrzymuje również prawo
zakupu nowych akcji. Dla przykładu, jeśli Jacek ma 1% udziałów w spółce XYZ, a spółka
decyduje się na emisję nowych akcji, to Jacek otrzyma prawo poboru 1% nowych udziałów.
W ten sposób PP sprawia, że każdy akcjonariusz może utrzymać swój dotychczasowy
poziom udziałów w spółce.
Scenariusz B: Sprzedać prawa poboru (są one normalnie handlowane, ich cena widnieje na
naszym koncie brokerskim).
Jacek posiada 10 tysięcy akcji, które są warte 300 tys. złotych (10 tys. × 30 zł = 300 tys.).
Każda akcja to jedno prawo poboru. Dwa prawa poboru umożliwiają zakup 1 nowej akcji
(emisja w stosunku 2:1). Załóżmy też, że cenę emisyjną nowej akcji ustalono na 24 złote.
Z kolei wartość prawa poboru to 2 zł.
W dniu następującym po ustaleniu prawa poboru Jacek zobaczy na koncie coś takiego:
- 10 tys. akcji wartych po 28 zł (od 30 zł odjęto wartość PP), łącznie 280 tys. złotych
oraz
Ogólna wartość nie uległa zmianie, łącznie wciąż jest to 300 tys. złotych.
Jacek sprzedaje 10 tysięcy praw poboru po 2 zł za sztukę. Na rachunku wciąż posiada 300
tys. zł. Składają się na to akcje XYZ warte 280 tys. zł oraz 20 tys. zł gotówki po sprzedaży
praw poboru.
Podsumowując, warto uświadomić sobie, że w przypadku emisji akcji przez spółkę, którą
mamy w portfelu, najgorszym rozwiązaniem jest zlekceważenie sprawy. Jeśli nie jesteśmy
przekonani do zakupu nowych akcji (bądź też nie mamy środków), po prostu sprzedajmy
prawa poboru. W ten sposób unikniemy strat.
Biorąc pod uwagę obecne wyceny dla polskiej giełdy (CAPE = 11, stan na czerwiec
2019) z chęcią już dziś zacząłbym inwestować na GPW. Niestety, nasza giełda jest silnie
uzależniona od rynku w USA, gdzie akcje są po prostu drogie. Dlatego też wstrzymuję się
z jakimikolwiek ruchami.
Nie ukrywam jednak, że moje nastawienie do GPW na kolejne lata jest bardzo pozytywne.
Kiedy tylko globalne rynki napotkają problemy, a banki centralne zaczną ponownie
skup aktywów na dużą skalę, kapitał powinien zacząć płynąć do rynków wschodzących,
w tym Polski. Moim zdaniem będzie to odpowiedni moment na skupowanie akcji polskich
przedsiębiorstw, zwłaszcza małych i średnich, które fundamentalnie są dużo tańsze od
gigantów z WIG20.
W chwili pisania książki pojawiają się już konkretne informacje na temat stworzenie ETF-u
na mWIG40. To bardzo pozytywna informacja dla naszej giełdy. Dodatkowo, pewne
nadzieje wiąże się też z pieniędzmi inwestowanymi w ramach Pracowniczych Planów
Kapitałowych. Z moich obliczeń jasno wynika jednak, że najważniejszy będzie napływ
kapitału zza granicy. To właśnie ten czynnik wywindował WIG w latach 2003‒2007 do
str. 178
poziomów, które do dziś nie zostały pobite. Myślę, że w kolejnej dekadzie może czekać nas
powtórka z tamtych lat.
Jeśli zaś chodzi o perspektywy na kolejne 5 lat, to jestem pewien, że po tym okresie GPW
będzie wyżej niż dzisiaj. Pozostaje pytanie, w jaki sposób do tego dojdzie – czy po drodze
będą wyraźne spadki, czy też WIG po prostu zaliczy kilka lat w trendzie wzrostowym. W tym
wypadku wiele zależy od tego, w jaki sposób działać będą największe banki centralne – od
nich uzależnione jest zachowanie akcji na globalnych rynkach.
Jeśli chodzi o wyceny w poszczególnych krajach, to faktycznie przydatny jest portal Star
Capital, natomiast jeszcze raz uczulam na kwestie związane ze wskaźnikiem cena/wartość
księgowa. W przypadku gospodarek opartych na surowcach ten wskaźnik jest zazwyczaj
niższy i oscyluje wokół 1. Z kolei w przypadku gospodarek opartych na nowoczesnych
technologiach (np. Korea Południowa) normą jest poziom w okolicach 1,5.
Teraz wróćmy do właściwej części pytania. Jeśli chodzi o porównanie branż z USA między
sobą, to warto zajrzeć na portal gurufocus.com, gdzie znajdziemy poszczególne sektory
gospodarki ułożone w kolejności od najtańszego do najdroższego pod kątem wskaźników
CAPE oraz P/E. Wygląda to w ten sposób:
Źródło: seekingalpha.com
str. 179
Wystarczy wpisać w Google hasło: „gurufocus Shiller PE by sectors”. Cała tabela tworzona
jest wyłącznie w oparciu o spółki z indeksu S&P 500. Inna strona podająca podobne dane
to siblisresearch.com. Zauważyłem, że o ile współczynnik CAPE dla giełdy na obu stronach
jest podobny, to już poziomy dla poszczególnych branż różnią się od siebie znacząco. Warto
zatem zwracać uwagę na metodologię oraz datę ostatniej aktualizacji.
Źródło: gurufocus.com
Źródło: seekingalpha.com
str. 180
Czasami może dojść do sytuacji, w której dwie spółki wyglądają w Waszych oczach
podobnie atrakcyjnie. Chcecie jednak zakupić tylko jedną z nich. Pewnym punktem
odniesienia może być wówczas wykres przedstawiający kurs spółki A podzielony przez
kurs spółki B. W ten sposób działałem, chcąc np. określić, która ze spółek produkujących
nawozy prezentuje się bardziej atrakcyjnie – Mosaic czy Nutrien? W ramach dodatkowego
porównania wchodziłem na stockcharts.com i wpisywałem MOS:NTR.
Źródło: stockcharts.com
Jeśli notowania były stosunkowo niskie, był to znak, że Mosaic jest akurat
krótkoterminowo tani względem spółki Nutrien. I na odwrót.
Zacznijmy od ETF-ów na poszczególne kraje. Nie jesteśmy w stanie poddać ich szczegółowej
analizie, jak w przypadku pojedynczej spółki. Dlatego też bierze się pod uwagę kluczowe
wskaźniki, jak CAPE czy P/BV (cena/wartość księgowa). Można sprawdzać je na stronie
starcapital.de, gdzie co trzy miesiące pojawia się aktualizacja wycen. W chwili pisania tego
tekstu dwa najtańsze rynki pod względem CAPE to Rosja i Turcja. W obu przypadkach
wskaźnik wynosi nieco poniżej 8, co oznacza atrakcyjnie wycenioną giełdę. Z kolei
wskaźnik P/BV oscyluje wokół 1, co również wygląda optymistycznie. Co musiałoby się stać,
abym uznał, że wspomniane rynki stały się drogie? Wskaźnik CAPE musiałby przekroczyć
15‒17 (w zależności od tego, jak dynamiczne byłyby wzrosty), z kolei P/BV musiałby
wzrosnąć powyżej 1,5.
str. 181
Pamiętajcie jednak, że odnoszę się teraz wyłącznie do wycen. Równie dobrze mogę
odrzucić dany rynek, jeśli uznam, że z lokalną walutą dzieje się coś niedobrego bądź też
sytuacja geopolityczna wygląda niepokojąco.
Stosunkowo podobnie analizuje się pojedyncze spółki, które możemy zaliczyć do grona
defensywnych. Mam na myśli przedsiębiorstwa produkujące dobra, które cechuje stały
popyt. Koniunktura gospodarcza nie ma większego wpływu na taką spółkę. Przykładem
niech będzie Procter&Gamble, czyli producent kosmetyków i środków higieny osobistej.
Inaczej wygląda sprawa w przypadku ETF-ów czy spółek, które charakteryzują się
cyklicznością. Świeżym przykładem jest ETF CARZ, dający ekspozycję na producentów
samochodów. W chwili pisania tekstu P/E dla tego funduszu wynosi 7,9, natomiast
P/BV zaledwie 0,8! Wydawałoby się, że to idealna okazja inwestycyjna. Niestety, jesteśmy
jednocześnie świadkami początków spowolnienia gospodarczego. W takich sytuacjach
pierwsze sygnały o słabości gospodarki docierają właśnie z branży motoryzacyjnej.
Koncerny informują o spadającej sprzedaży i zwalniają pracowników. Słabe wyniki
przełożą się na dużo niższe zyski. Nie będę zatem zaskoczony, jeśli P/E dla ETF-u CARZ
wzrośnie do 30 na przestrzeni jednego roku (właśnie ze względu na wspomniane załamanie
zysków).
Na tym właśnie polega problem cyklicznych spółek. Ich wyceny mogą być zwodnicze.
Podam również przykład odwrotny. Załóżmy, że spółka jest producentem miedzi i w ciągu 3
lat jej cena wzrosła o 250%, co odzwierciedlają wskaźniki np. CAPE ponad 20, P/E ponad 25.
Z drugiej strony kluczowa dla tej spółki cena miedzi wciąż utrzymuje się bardzo nisko. Jeśli
nie ma wielkiego zagrożenia dla koniunktury gospodarczej, to w moich oczach taka spółka
wciąż jest tania. Tego rodzaju sytuację możemy mieć w kolejnych latach w przypadku
producentów uranowych.
Przy okazji podam też inny hipotetyczny scenariusz. Załóżmy, że w kolejnych latach
dojdzie do silnych wzrostów złota i srebra, a co za tym idzie – w górę pójdzie również
ETF GDXJ. Powiedzmy, że wskaźniki dla funduszu będą wyglądać wspaniale, z kolei
str. 182
rynek akcji będzie prezentował się słabo. Jeśli dojdziemy do sytuacji, w której jednostka
indeksu Dow Jones będzie tylko 3-krotnie droższa od uncji złota, to z pewnością pozbędę
się GDXJ, niezależnie od jego wskaźników. Historia pokazuje, że kiedy indeks Dow Jones
tylko 3-krotnie przewyższał wartością uncję złota, dość szybko dochodziło do odwrócenia
sytuacji i kapitał ponownie płynął w stronę akcji. Historyczne proporcje między indeksem
Dow Jones a złotem możecie zobaczyć poniżej:
Źródło: stockcharts.com
Kończąc wątek analiz, co jest drogie, a co nie, chciałbym przestrzec Was przed
sprzedawaniem aktywów na podstawie samego wzrostu ceny. Znaczny skok w górę nie
oznacza, że musicie zamknąć pozycję i zabezpieczyć zyski. Przykładem jest historia
Gazpromu z 2019 roku. Spółka w dość krótkim czasie wzrosła o 70%. Zastanawiałem się
wówczas nad częściową redukcją pozycji w tej spółce. Krótka analiza pozwoliła mi jednak
stwierdzić, że zyskowność spółki wzrosła tak samo jak jej notowania. W efekcie wskaźnik
P/E dalej wynosił zaledwie 4. Innymi słowy: nie zmieniło się nic, a jednak moje konto
brokerskie urosło. W takiej sytuacji zdecydowałem się dalej trzymać spółkę w portfelu.
Jak musiałaby wyglądać sytuacja na rynkach, aby Trader21 ponownie wszedł sporym
kapitałem na giełdę (akcje, ETF-y)?
Idealny scenariusz dla mnie to spadki rzędu 60% na rynku akcji w USA, a także przeceny
na rynkach wschodzących (25% w lokalnych walutach, 40% w dolarze – podczas spadków
dolar zazwyczaj się umacnia). Kolejne kryteria to margin debt spadający do poziomu 1,2%
PKB Stanów Zjednoczonych oraz skrajnie negatywne nastawienie inwestorów. Wskaźniki
też powinny sugerować atrakcyjne wyceny – P/E dla rynku musiałoby wynosić 6‒8. Po
takiej bessie zapewne atrakcyjnie wyglądałyby również dywidendy z REIT-ów w Singapurze
(możliwe poziomy: 12‒15%). W takiej sytuacji nie miałbym żadnych oporów z wejściem na
rynek, nawet jeśli z gospodarki wciąż płynęłyby dramatycznie słabe dane.
str. 183
Niestety, podejrzewam, że rzeczywistość okaże się bardziej skomplikowana. O ile obniżki
stóp przez banki centralne nie zatrzymają spadków cen akcji i obligacji, to zapewne dość
szybko uruchomiony zostanie skup aktywów. Inwestorzy nauczeni doświadczeniami
z ostatniej dekady rzucą się do zakupów. Ponownie napędzona zostanie inflacja. Wówczas
będę zmuszony nabyć trochę aktywów, nie czekając na jakieś większe spadki. Mam tu na
myśli np. spółki wydobywcze czy ETF na rynki wschodzące. Od rynku akcji w USA, tak
czy inaczej, będę się trzymał z daleka – podejrzewam, że po uwzględnieniu inflacji jego
średnioroczny wynik w kolejnej dekadzie wyniesie maksymalnie 1,5%.
Pełna zgoda, wyceny to nie wszystko. Jak już wspominałem, na cenę np. ETF-u TUR
składają się notowania spółek wchodzących w jego skład oraz siła tureckiej liry. Aby
sprawdzić perspektywy dla waluty należy sprawdzić kilka rzeczy:
a) stan rezerw walutowych – jeśli dany bank centralny posiada duże rezerwy walutowe, to
łatwiej będzie mu obronić kurs swojej waluty w przypadku ataku spekulacyjnego czy też
paniki na rynkach;
b) sposób prowadzenia polityki monetarnej – warto upewnić się, czy bank centralny pilnuje
stabilności waluty, czy może np. na życzenie polityków utrzymuje niskie stopy procentowe
podczas wysokiej inflacji;
Dodatkowo, należy również przyjrzeć się ETF-owi, który zamierzamy wybrać. Szerzej
napisałem o tym w dziale poświęconym praktyce inwestowania, ale tutaj podkreślę, że
trzeba sprawdzić, czy ETF faktycznie zapewnia ekspozycję wyłącznie na interesujący nas
kraj. Podobnie w przypadku ETF-ów regionalnych warto sprawdzić, jak rozkładają się
proporcje między poszczególnymi krajami.
Pamiętajcie też, że jeśli inwestujecie w ETF na kraj, który nie żyje w najlepszych stosunkach
z zachodnią finansjerą, to możecie spodziewać się większej zmienności (ataki na walutę,
sankcje itp.).
str. 184
W jednym z artykułów zwracałeś uwagę na dużą wyprzedaż akcji ze strony
pracowników shortowanej przez Ciebie spółki (tzw. insiderów). Czy mógłbyś opisać,
w jaki sposób analizujesz zachowanie insiderów? Skoro część z nich otrzymuje
wynagrodzenie w akcjach, to chyba nic dziwnego, że się ich pozbywają?
Jeśli ktoś otrzymuje znaczną część wynagrodzenia w akcjach, to rzeczywiście ich sprzedaż
nie będzie niczym nadzwyczajnym. Mimo to możemy sugerować się zachowaniem
insiderów, biorąc pod uwagę dwie rzeczy:
b) czy w związku z wyprzedażą udział insiderów w spółce jest minimalny, czy też cały czas
utrzymują oni w portfelach sporą część akcji?
Źródło: gurufocus.com
Podczas analizy tych dwóch wykresów, prawy powinien być dla nas dużo ważniejszy.
Zwracamy uwagę głównie na to, czy wyprzedaż w ostatnim okresie jest znacznie większa
niż zazwyczaj.
Jeśli wyprzedaż cały czas utrzymuje się na równym, wysokim poziomie, to zapewne jest to
związane z sytuacją, o której wspomniał autor pytania. Insiderzy otrzymują część wypłaty
w akcjach i szybko się udziałów pozbywają. W takiej sytuacji dochodzimy do pytania nr 2 –
czy insiderzy trzymają część akcji na stałe w portfelu, czy też pozbywają się wszystkiego?
str. 185
Tutaj z pomocą przychodzi strona shortsqueeze.com, na której możemy sprawdzić, ile
procent udziałów danej spółki jest w rękach insiderów. Biorąc pod uwagę wspomnianą
spółkę 3M, dane prezentują się następująco:
Źródło: shortsqueeze.com
Jak widać, prawie 8% akcji 3M jest w posiadaniu insiderów. Nie jest to rekord, ale mamy
pewność, że insiderzy nie wyprzedają w panice akcji tej spółki.
Z czego Twoim zdaniem wynika fakt, że bessy zazwyczaj zaczynają się jesienią?
Myślę, że po części z samej statystyki. Skoro tak wiele osób wie, że jesienią często zaczynają
się bessy, to działa to jak samospełniająca się przepowiednia. W efekcie wielu inwestorów,
grających np. pod trendy historyczne, wycofuje swój kapitał w sierpniu czy wrześniu,
oczekując spadków.
Do tego dodajmy algorytmy, które mają ogromny wpływ na dzisiejsze rynki, a przecież
działają w oparciu o gigantyczne bazy danych. Te bazy jednoznacznie wskazują im
ponadprzeciętne zagrożenie w miesiącach takich jak wrzesień czy październik.
str. 186
2. Obligacje
Kluczową zależność wyjaśniłem już w I tomie: kiedy rosną ceny obligacji (np. w wyniku
nienaturalnie wysokiego popytu), spada ich rentowność. Teoretycznie, kiedy rentowności
10-letnich obligacji największych państw spadły np. do 1%, powinien to być szczyt wycen.
Od tego momentu powinniśmy widzieć rosnące rentowności, czyli spadające ceny.
Tak się nie stało. Rentowności obligacji zeszły jeszcze niżej. W przypadku Europy mamy
nawet do czynienia z 10-letnimi obligacjami gwarantującymi stratę w wysokości 0,3%
rocznie. Jak to możliwe?
Są dwie główne przyczyny takiej sytuacji. Po pierwsze, banki centralne na mniejszą lub
większą skalę cały czas prowadzą skup obligacji, podbijając w ten sposób ich ceny. To
również przyciąga na rynek inwestorów myślących na zasadzie: „Co z tego, że te obligacje
płacą 0%, skoro i tak w wyniku interwencji banków centralnych będę mógł odsprzedać je
po wyższej cenie”.
Drugi powód – jeśli sytuacja gospodarcza się pogarsza, a wyceny na rynkach akcji są
astronomiczne, to niektórzy inwestorzy świadomie inwestują w obligacje gwarantujące
stratę. Po prostu wolą stracić 0,5%, ponieważ uważają, że alternatywa jest jeszcze gorsza
(np. kilkudziesięcioprocentowe spadki na akcjach).
Jedna i druga przyczyna pompowania cen obligacji wiąże się z tym, że w gospodarce nie
dzieje się najlepiej. Zatem rosnąca wartość ujemnie oprocentowanych obligacji informuje
nas o wzroście niepewności. W takich momentach mamy też często do czynienia z rajdami
złota. Nieprzypadkowo korelacja pomiędzy wartością ujemnie oprocentowanych obligacji
a złotem jest tak silna (wykres na kolejnej stronie).
str. 187
Źródło: speculatoranonymous.com
Przede wszystkim na rynku wtórnym znajdziemy dużo szerszą ofertę obligacji. Załóżmy, że
PKN Orlen emituje obligacje co kwartał. Zatem na rynku pierwotnym 4 razy w roku mamy
okazję zapisać się na obligacje o określonym terminie zapadalności. Tymczasem na rynku
wtórnym różnorodność ofert jest znacznie większa.
Nie widzę więcej istotnych różnic między rynkiem pierwotnym i wtórnym. Możemy
jednak przyjrzeć się samemu rynkowi wtórnemu. Ostatecznie dzieli się on na rynek
główny (w Polsce to tzw. Catalyst) oraz resztę. Tutaj też jest trochę różnic. Po pierwsze,
w przypadku Catalystu mamy do czynienia z ciągłymi zmianami cen obligacji. Inwestorzy
cały czas monitorują notowania i porównują je z sytuacją poszczególnych spółek, w związku
z czym częściej dochodzi do transakcji. Z kolei obligacje kupione poza Catalystem
najczęściej po prostu wpadają do portfela inwestora i zostają tam na długi czas. Jeśli ktoś
chciałby je odsprzedać, to musi znaleźć kupca bądź też skorzystać z usług firm, które są
w stanie znaleźć chętnych.
str. 188
Po drugie, obligacje poza Catalystem są czasem handlowane na nieco innych zasadach.
Czasem inwestor może np. w dowolnym momencie zażądać wykupu obligacji przez
emitenta (oczywiście w jakimś z góry określonym terminie). Tymczasem na rynku głównym
czegoś takiego nie ma.
Takie obligacje istnieją i w języku angielskim określa się je mianem TIPS-ów, skrót pochodzi
od Treasury Inflation-Protected Securities, co oznacza, że oprocentowanie tych obligacji
zmienia się w zależności od inflacji. Im wyższa oficjalna inflacja, tym wyższa rentowność.
I na odwrót – przy spadku inflacji maleje również oprocentowanie obligacji. Tego typu
obligacje nie są dostępne jedynie w USA, ale także chociażby w Europie.
Począwszy od 2016 roku wydawało się, że trend zmienia się w kierunku inflacyjnym.
Źródło: stockcharts.com
str. 189
Ostatecznie jesienią 2018 nastąpił zwrot w kierunku deflacji. Wygląda na to, że właśnie
wtedy osiągnęliśmy maksimum cyklu koniunkturalnego. Chwilę później zaczął się
rajd obligacji, później także złota, a dane makroekonomiczne zaczęły wskazywać na
nadchodzącą recesję.
Jaka jest różnica w zachowaniu cen obligacji o stałym i zmiennym kuponie? Jak te
aktywa zachowują się podczas kryzysu? Jak zachowają się obligacje denominowane
w dolarach?
Zależy na czym opiera się zmienność kuponu. Najczęściej jest on powiązany ze zmianami
stóp procentowych lub inflacji. Skupmy się więc na takim przykładzie.
Dodruk prowadzony przez największe banki centralne świata sprawia, że stają się one
właścicielami obligacji rządowych, obligacji korporacyjnych, REIT-ów czy akcji. Czy
tym samym nie idziemy w kierunku całkowitej nacjonalizacji większości aktywów?
Wrócilibyśmy wtedy do rzeczywistości, w której większość dużych firm należy do
str. 190
państwa, a rynki nie funkcjonują już na zdrowych zasadach (przykład rynku obligacji
w Japonii)?
Taki scenariusz faktycznie staje się coraz bardziej realny. Z czasem banki centralne
w wielu krajach z całego świata mogą stać się posiadaczami większości obligacji, czyli
długu danego państwa. Dodatkowo być może większa liczba banków centralnych będzie
w kolejnych latach skupować także akcje (tak robią dziś BOJ czy SNB).
Problem polega na tym, że większość ludzi nie wie, iż bankierzy centralni odpowiadają
przed Bankiem Rozrachunków Międzynarodowych, a nie przed władzami poszczególnych
krajów. Oznacza to, że banki centralne poszczególnych krajów mogą z czasem zacząć
szantażować rządzących. Wyobraźmy sobie taką sytuację: zaplanowane zostało przejście
do nowego systemu, w którym główna waluta oparta jest o koszyk kilku najważniejszych
walut narodowych (SDR lub coś podobnego). W takim systemie państwa zrzekają się części
swojej suwerenności na rzecz którejś ze światowych instytucji np. Międzynarodowego
Funduszu Walutowego. W zamian za to banki centralne oferują im odpuszczenie większości
długów oraz przekazanie udziałów w największych przedsiębiorstwach. Z perspektywy
rządzących to kusząca propozycja. Którykolwiek kraj będzie się opierał, szybko zostanie
sprowadzony na ziemię za sprawą rosnących stóp procentowych.
W taki sposób państwa pozbędą się swojej suwerenności, a jednocześnie przejmą kontrolę
nad korporacjami. W prywatnych rękach pozostanie mniej istotna część gospodarki.
Brzmi to trochę jak pójście w kierunku chińskiego modelu, tzn. na poziomie makro mamy
totalną dominację państwa i ogromne wpływy największych przedsiębiorstw, a na
poziomie mikro – wolność gospodarczą pozwalającą działać małym firmom. Swoboda
prowadzenia działalności gospodarczej nie musi jednak oznaczać np. wolności słowa.
Jak najbardziej. Taki okres będzie potem określany mianem stagflacji, czyli jednoczesnej
stagnacji gospodarczej oraz wysokiej inflacji. W jej trakcie akcje zyskują w wartościach
nominalnych, natomiast z czasem okazuje się, że po uwzględnieniu inflacji inwestorzy
wychodzą na minus. Taki scenariusz miał miejsce w latach 70. Jak możecie zobaczyć
str. 191
poniżej (wykres indeksu Dow Jones 1968‒1982), w ujęciu nominalnym akcje zaliczyły kilka
rajdów, jednak całą tamtą dekadę zakończyły mniej więcej na zero.
Źródło: stockcharts.com
Był to jednak okres bardzo wysokiej inflacji, która sprawiła, że realny wynik akcji w tamtym
okresie był dramatycznie słaby. Poniżej wykres indeksu Dow Jones już z uwzględnieniem
inflacji. Czerwoną strzałką zaznaczyłem spadek indeksu w latach 1966‒1982. We
wspomnianym okresie akcje w ujęciu realnym straciły aż 75%!
str. 192
Podsumowując, myślę, że bardzo prawdopodobny jest scenariusz, w którym gospodarka
przez dłuższy czas nie będzie w stanie się podnieść, z kolei akcje w ujęciu nominalnym
utrzymają poziomy podobne do tych obecnych. Jeśli zaś chodzi o obligacje, to w ich
przypadku możemy zanotować pewien wzrost cen za sprawą obniżania stóp procentowych
przez banki centralne. Nie zmienia to faktu, że po uwzględnieniu inflacji obligacje, tak samo
jak akcje, przyniosą inwestorom straty.
Czy skup aktywów przez Bank Szwajcarii ma inny charakter niż skup Banku Japonii?
Czy nie chodzi o ochronę kapitału, którym dysponuje Bank Centralny Szwajcarii?
Musimy spojrzeć na sytuację, w której znajdują się oba banki centralne. Japonia od
dłuższego czasu traktowana jest jako poligon doświadczalny w zakresie polityki
monetarnej. Często stosuje się tam narzędzia, które w innych krajach wprowadzane są 10
lat później. Japończycy doszli też do etapu, gdzie rynek właściwie nie może funkcjonować
bez kroplówki w postaci skupu aktywów przez BOJ. Kolejna kwestia – dodatkowa płynność
z Banku Japonii często ratuje giełdy w perspektywie globalnej (kapitał szybko przenosi się
na inne rynki).
str. 193
Bardzo obszerne zagadnienie. Najlepiej będzie, jeśli wszyscy spojrzymy na ten temat
z perspektywy osób mających wpływ na to, co dzieje się na świecie.
Co dzieje się dalej? Pojawia się problem z dostępem do kredytu, a koszt pieniądza
gwałtownie rośnie. Dlaczego? Zaufanie w systemie jest na tyle niskie, że banki nie
pożyczają sobie wzajemnie kapitału. Co za tym idzie, jeszcze trudniejsza jest sytuacja
wszystkich innych instytucji, które rozpaczliwie szukają płynności. Są one na tyle
zdesperowane, że zgodzą się na dużo wyższe odsetki, byle pozyskać finansowanie.
Przykładem jest 2008 rok, kiedy mogłem liczyć na 18% odsetek od pożyczki zabezpieczonej
na nieruchomości, a druga strona i tak cieszyła się, że ktoś pożyczył kapitał. Gdyby
problemy przyszły teraz, to taka Tesla byłaby zmuszona zaoferować minimum 30% za
dostęp do kredytu (tyle samo, ile oferował rząd Ukrainy w szczytowym momencie kryzysu).
Po tak silnym wzroście stóp procentowych część przedsiębiorstw nie byłaby w stanie
wykupić swoich obligacji. Ogromna liczba inwestorów poniosłaby mniejsze lub większe
straty, co oczywiście silnie przełożyłoby się na nastroje wśród społeczeństwa.
Według mnie znacznie lepszą alternatywą (dla elity) jest to, co właśnie dzieje się na
naszych oczach, czyli utrzymywanie sztucznie niskich stóp procentowych i redukowanie
zadłużenia. W kolejnym etapie nastąpi zapewne przeniesienie długów z bilansów instytucji
finansowych do bilansów banków centralnych. W końcu jednak uda się zrobić w miarę
płynne przejście do nowego systemu. Oczywiście poprzedzi je kryzys zadłużenia, ale to
będzie już inny rodzaj kryzysu, dużo łatwiejszy do kontrolowania. Ostatecznie wtedy np.
połowa obligacji korporacyjnych i 2/3 długu rządowego może już być we władaniu banków
centralnych. Będą one wówczas mogły za pomocą dodruku szybko zażegnać kryzys, który
same wywołały. Przy okazji bankierzy będą mieć możliwość, by narzucić pewne decyzje
politykom.
Jak widzicie, jeden i drugi scenariusz prowadzi do tego samego: dodruk i inflacyjne
str. 194
wyjście z zadłużenia. Przebieg obu jest jednak zupełnie inny. Wywołanie dużego kryzysu
finansowego wiąże się teraz z pewnymi zagrożeniami dla najbardziej wpływowych osób
(najgorszy dla nich scenariusz zakłada całkowitą utratę kontroli nad poszczególnymi
krajami).
Dlatego też uważam, że zdecydowanie bardziej realne jest stałe kontrolowanie sytuacji
przez bankierów i wywoływanie chwilowych problemów.
Tak, zmiany ratingów są w stanie bardzo mocno zamieszać. Widać to przede wszystkim
po globalnym rynku obligacji. Jego całkowita wartość to ponad 100 bln USD. Kilkanaście
procent z tego (ok. 18 bln USD, tyle co PKB Stanów Zjednoczonych) stanowią środki będące
w zarządzaniu funduszy emerytalnych z różnych krajów.
Czy uważasz, że odejście od gotówki jest możliwe w ciągu najbliższych lat również
w krajach słabo rozwiniętych, gdzie ludzie nie mają kont bankowych?
Nie sądzę. Z pewnością w wielu krajach, które dziś są słabo rozwinięte, stosunkowo szybko
dojdzie do spopularyzowania np. płatności telefonem. W niektórych miejscach będzie to
tak popularne jak w Chinach.
str. 195
Nie zapominajmy jednak, że każdy kraj ma swoją specyfikę. Jestem przekonany, że
w niektórych państwach dojdzie do stworzenia oddolnych inicjatyw, które będą bronić
gotówki i nie pozwolą na jej wycofanie. Nie chodzi mi tu jedynie o państwa słabo
rozwinięte. Ten podział nie ma tutaj aż tak wielkiego znaczenia. Dużo bardziej liczy się
charakterystyka danego kraju. W niektórych częściach świata (np. Włochy, Hiszpania)
ludzie żyją w kompletnej nieświadomości i można bezproblemowo okradać ich z wolności.
Są jednak miejsca, gdzie możliwość płacenia gotówką ceni się znacznie bardziej.
Z pewnością jest to Szwajcaria. Można byłoby też wymienić niektóre części Niemiec oraz
Stanów Zjednoczonych. Zdaje się, że w USA jedno z dużych miast wprowadziło nawet kary
dla sklepów, które nie przyjmują płatności gotówką. Takie coś nie miałoby miejsca, gdyby
nie stosunkowo wolnościowe nastawienie lokalnej społeczności.
Sądzę, że wśród słabo rozwiniętych krajów znajdą się również takie, które będą szły drogą
Włoch czy Hiszpanii, jak i takie, które będą się zachowywać konserwatywnie niczym
Austria. Najprawdopodobniej w tej pierwszej grupie znajdą się Indie, gdzie nagle wycofano
z obrotu większość banknotów, a mimo to nie obróciło się to przeciwko władzy.
Nadejście krachu oznacza, że kapitał ucieka do bezpiecznych walut, za które uważane są:
jen japoński, frank szwajcarski oraz dolar amerykański. Mamy zatem sytuację, w której
umacnia się dolar, a zatem spada euro. Na niekorzyść euro dodatkowo przemawiają:
tragiczna sytuacja w sektorze bankowym, słaba gospodarka, niższe stopy procentowe
(wszystko to oceniam przez pryzmat USA).
Jest jednak również i druga strona medalu. Moim zdaniem dolar został napompowany
w poprzednich latach, a szczyt osiągnął na przełomie 2016/2017, kiedy to indeks dolara
dotarł do poziomu 104. Dzisiaj dolar wciąż jest bardzo wysoko. Ewentualna słabość euro
może wzmocnić amerykańską walutę. Nie spodziewam się jednak jakiegoś gigantycznego
spadku euro względem dolara. Jak wspomniałem, dolar umacniał się do euro przez
większość obecnej hossy. Jeśli teraz miałby jeszcze znacząco się umocnić, to tylko
w jednym przypadku – rozpadu strefy euro.
Taki rozpad jest co prawda możliwy, ale według mnie w kolejnych latach jeszcze do niego
nie dojdzie. Europejski Bank Centralny będzie drukował jak szalony, a eurobankruci będą
str. 196
korzystać z tej sytuacji. Z kolei bardziej konserwatywne państwa UE będą powoli budować
sobie scenariusz pod odejście od wspólnej waluty. Jeśli jednak rozpadu strefy euro nie
będzie, to euro w trakcie kolejnego kryzysu nie dozna jakiejś szokującej przeceny.
Podsumowując, aby kolejny kryzys był dramatyczny dla euro, musiałoby dojść do upadku
strefy. Jeśli tak się nie stanie, to europejska waluta najpierw po prostu będzie się nieco
osłabiać, a potem zacznie odrabiać względem dolara (wejdziemy w cykl spadającego
dolara i rosnących cen surowców).
Sytuacja uległaby zmianie, gdyby konkretne osoby były karane więzieniem. Pewnie
niewielu z Was kojarzy procesy, podczas których bankierzy byli wsadzani za kratki? No
właśnie. Oni są nietykalni. Na blogu było to zresztą szczegółowe opisywane w artykule
„Jak bankierzy zapewnili sobie nietykalność?”. Tutaj napiszę tylko w dużym skrócie, że
kilka lat temu powstała lista banków, których pracownicy są nietykalni. Czasem ktoś
wypada z listy, a co roku pojawiają się na niej średnio 1-2 banki. Po szczegóły zajrzyjcie do
wspomnianego tekstu.
Na blogu w komentarzach przewijał się temat tzw. excess reserves. Czym dokładnie
są te rezerwy? Czy zmiana ich poziomu wpływa na rynki?
Excess reserves to nadwyżki trzymane przez banki komercyjne w FED-zie. Jeśli zerkniemy
str. 197
na ich poziomy, to szybko zauważymy, że przed ostatnim kryzysem finansowym, excess
reserves oscylowały wokół zera.
Źródło: stlouisfed.org
Co zmieniło się w trakcie kryzysu? Dlaczego dziś banki komercyjne trzymają w banku
centralnym znacznie więcej, niż się od nich wymaga?
W tamtym okresie zaszła jeszcze jedna zmiana. FED wprowadził stopę IOER. Określała
ona odsetki, jakie banki komercyjne otrzymają od rezerw trzymanych bez żadnego ryzyka
w banku centralnym. Z grubsza można uznać, że IOER wynosi tyle, co główna stopa
ustalana przez FED. Dla przykładu, skoro w trakcie 2017 roku banki posiadały excess
reserves rzędu 2 bln USD, a stopa IOER wynosiła średnio 1%, to banki komercyjne
otrzymały 20 mld USD odsetek od środków pozyskanych ze sprzedaży toksycznych
aktywów. Majstersztyk, inżynieria finansowa w najlepszym wydaniu.
To jednak nie wszystko, ostatecznie druga część pytania dotyczy tego, czy zmiany excess
reserves mają wpływ na rynki. Z powyższego wykresu wynika, że nadwyżki banków
trzymane w FED-zie rosły aż do 2014 roku. Przez sporą część tego czasu FED prowadził
dodruk. W 2014 roku zakończono ostatni skup aktywów w wykonaniu FED-u, a w 2015
roku zaczęto podnosić stopy procentowe. Mniej więcej od tamtego momentu nadwyżki
banków zaczęły spadać, co oznacza, że wykorzystywały one środki na zwiększenie akcji
kredytowej.
Oba kraje trzymają pokaźny majątek w dolarach, aby nie wzmacniać swoich własnych
walut. Jeśli miałbym wskazać jakąś różnicę, to byłby to fakt, iż Norwegowie trzymają sporą
część oszczędności w aktywach materialnych (fundusze nieruchomości, REIT-y). Z kolei
Szwajcarzy zainwestowali maksymalnie kilkanaście procent w akcje, a reszta jest trzymana
w gotówce, co nie wróży najlepiej.
Generalnie jednak oba kraje mają na tyle komfortową sytuację, że muszą raczej
przeciwdziałać umacnianiu się ich walut. To oznacza, że ich sytuacja jest bardzo stabilna.
Myślę, że 90% zarządzających bankami centralnymi chciałoby mieć takie problemy.
Przy okazji raz jeszcze przypomnę, że to silna waluta jest fundamentem zdrowej
gospodarki. Przy mocnej walucie ludzie są w stanie dużo zarabiać i oszczędzać,
a przedsiębiorcy mogą zadłużać się w naturalny sposób po stosunkowo niskim koszcie.
Historia pokazuje, że to właśnie do krajów z silną walutą napływali fachowcy, którzy
wzmacniali siłę danej gospodarki. To silna waluta była jednym z głównych czynników,
które przyczyniły się do gospodarczego odrodzenia Niemiec po II wojnie światowej.
4. Metale szlachetne
Na czym polegają różnice dotyczące podatku VAT na srebro w Polsce i Estonii? Czym
powinniśmy się kierować przy zakupie czy sprzedaży metali fizycznych? Jakie ceny
przy zakupie i sprzedaży (w odniesieniu do spot) można uznać za rozsądne?
W przypadku srebra w Polsce podatek VAT obowiązuje, a w Estonii nie. Nie oznacza to
jednak, że Estończycy oferują metal po wyjątkowo atrakcyjnych cenach. Tamtejsi dilerzy
korzystają z okazji i zwiększają marże tak, by ostatecznie oferta była jedynie nieco lepsza niż
np. w naszym kraju. Zatem wyjazd po srebro do Estonii niekoniecznie musi być opłacalny.
str. 199
Jeśli chodzi o odsprzedaż, to zauważyłem, że bardzo wiele osób po prostu kieruje się do
dilerów, zamiast wykazać trochę przedsiębiorczości i spróbować samodzielnie znaleźć
kupców.
Ostateczny wniosek jest taki, że dilerzy zaoferują klientom dużo gorszą cenę skupu niż
sprzedaży. Jeśli więc chcecie odsprzedać metal, zróbcie wszystko żeby samodzielnie
znaleźć kontrahenta. Mam nadzieję, że ułatwi Wam to platforma Independent Metals, która
została stworzona właśnie po to, by jak najwięcej osób mogło kupić metal po korzystnej
cenie. W razie potrzeby także anonimowo.
Pojawiło się też pytanie o rozsądne ceny. Wiele zależy od sytuacji na rynku, od tego jaki jest
poziom zainteresowania metalami oraz od tego, czy wybieramy zakup anonimowy, czy też
zwykłą dostawę terminową (to drugie rozwiązanie jest nieco tańsze). W przypadku srebra
te rozsądne ceny mogą się bardzo zmieniać. W przypadku złota sytuacja jest bardziej
klarowna. Jeśli mamy duże zainteresowanie, to cena może dochodzić do 5% powyżej spot.
Z kolei kiedy szum wokół metali milknie, powinniśmy być w stanie kupić za cenę spot + 3%.
Często wspominasz o tym, że handel złotem na Comexie jest sztuczny, ponieważ tak
naprawdę opiera się na papierowych certyfikatach, a nie realnej wymianie metalu.
W jaki sposób mogę na bieżąco sprawdzać różnicę pomiędzy liczbą otwartych pozycji
a wielkością metalu znajdującego się w magazynach?
Zacznijmy może od wyjaśnienia kilku pojęć w języku angielskim, dzięki którym łatwiej
będzie Wam potem odszukać potrzebne dane. W kwestii, o której mowa, interesują nas
trzy rodzaje danych:
- Open interest, czyli otwarte kontrakty na złoto, gdzie każdy kontrakt opiewa na 100 uncji
złota,
- Eliglible gold, czyli złoto znajdujące się w magazynach Comexu, z czego większość stanowi
str. 200
własność banków lub ich klientów i nie może być użyta do fizycznego rozliczenia transakcji,
- Registered gold, czyli złoto, które znajduje się w magazynach i faktycznie może być użyte
do fizycznego rozliczenia transakcji.
Źródło: goldchartsrus.com
Ostatnia ramka pokazuje liczbę papierowych uncji złota przypadających na jedną uncję
faktycznie znajdującą się w magazynie Comexu i dostępną do dostarczenia. W tym
przypadku stosunek wynosi 178 do 1.
str. 201
Jakie warunki muszą zostać spełnione, aby kartel manipulujący cenami metali
szlachetnych utracił kontrolę nad sytuacją?
Musiałaby pojawić się grupa krajów, które rzuciłyby wyzwanie bankom inwestycyjnym
kontrolującym obecnie ceny złota.
Drugi scenariusz: może dojść do sytuacji, w której rosnąca inflacja sprawi, że większa grupa
świadomych inwestorów zacznie kupować złoto w postaci fizycznej. W takiej sytuacji
pojawi się premia, tzn. rynkowa cena metalu będzie wyższa niż na Comexie. Wówczas paru
dużych graczy może chcieć zakupić złoto na Comexie i wymusić dostawę fizyczną, aby
następnie sprzedać metal drożej. Ostatecznie metalu w magazynach może zabraknąć.
Obecnie taki scenariusz nie jest zbyt prawdopodobny, natomiast bankierzy centralni
poprzez swoją idiotyczną politykę sprawiają, że faktycznie takie wydarzenia mogą kiedyś
mieć miejsce.
Z drugiej strony, być może autorowi pytania nie chodziło o problemy samego Comexu, ale
o sytuację, w której dojdzie po prostu do eksplozji ceny złota. I tutaj warto przyjrzeć się
jeszcze jednemu potencjalnemu scenariuszowi.
Dlaczego akcje spółek wydobywających złoto i srebro mają rosnąć w efekcie obniżki
stóp procentowych przez bank centralny w USA?
Dodatkowo, jeśli bank centralny obniża stopy procentowe, to spada także oprocentowanie
lokat. Z czasem zaczyna być niższe od inflacji i z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie.
Są to tzw. negatywne realne stopy procentowe i to właśnie w takim otoczeniu metale
(a wraz z nimi spółki wydobywcze) rosną najsilniej.
Tak wygląda teoria, natomiast trzeba dodać, że możemy mieć do czynienia z sytuacją,
w której Rezerwa Federalna obniża stopy, ale Europejski Bank Centralny robi to jeszcze
szybciej. Wówczas euro może się osłabiać względem dolara. Zatem amerykańska waluta
będzie się umacniać mimo obniżek stóp przez FED. W takiej sytuacji zachowanie złota
jest niewiadomą – teoretycznie jego wzrosty powinny być hamowane, ale zdarzają się
momenty, kiedy zarówno dolar, jak i złoto idą w górę.
Efekt był taki, że zaraz po podwyżce stóp dolar zaczął tracić, co oczywiście pozytywnie
wpłynęło na ceny złota i srebra. Wzrosty metali przełożyły się z kolei na poprawę
notowań spółek wydobywczych, więc GDXJ poszedł w górę.
Wszystko to działa zgodnie z zasadą „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”. W tym przypadku
plotką (coraz bardziej prawdopodobną) było podwyższenie stóp przez FED. Spekulanci
na podstawie obserwacji rynku kupowali dolary. Z kolei faktem było rzeczywiste
podwyższenie stóp, potwierdzone komunikatem.
W pierwszej kolejności należy mieć dowód zakupu, czyli paragon. Może to też być
ksero paragonu. Ostatecznie paragon blaknie po 3 latach, a zatem warto zawczasu go
skserować.
Uniknięcie wysokiego podatku bez mocnych dowodów jest bardzo trudne, o czym
przekonał się mój dziadek, który również miał sprawę związaną z dochodami ze źródeł
nieujawnionych. Przegrał sprawy kolejno w urzędzie skarbowym, izbie skarbowej oraz
Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Udało się wygrać dopiero w Naczelnym Sądzie
Administracyjnym.
Srebro jest w dużej mierze metalem przemysłowym. Czy w momencie osłabiania się
koniunktury gospodarczej cena metalu nie powinna spadać?
Czy w sytuacji taniego CHF warto kupić ETF ZKB na giełdzie w Szwajcarii? Jak to się
ma do kosztów przewalutowania, a także do kwestii bezpieczeństwa fizycznego
metalu, który jest zabezpieczeniem ETF-u? Czy notowane w Stanach ETF-y ZKB
przechowują złoto w Szwajcarii, czy w Stanach?
Zauważyłem, że coraz więcej osób patrzy na inwestowanie w złoto przez pryzmat walut.
Tymczasem podczas takiej inwestycji powinna nas interesować wyłącznie jedna kwestia:
czy mamy dobry moment do inwestycji w metale? Waluty nie odgrywają tutaj istotnej roli.
Wyjaśnię to na przykładach.
Aby ułatwić Wam zrozumienie tematu cofnę się do 15 stycznia 2015 roku, kiedy to
Szwajcarski Bank Centralny przestał bronić pegu na franku. W ciągu jednego dnia frank
podrożał skokowo o 15%. Czy posiadając ETF na złoto denominowany w CHF, zarobiliśmy
15%? Nie, gdyż umocnienie się szwajcarskiej waluty sprawiło, że cena złota wyrażona
w CHF spadła dokładnie tyle, o ile umocnił się frank. Cena funduszy denominowanych
w USD czy EUR praktycznie się nie zmieniła. Kupując ETF na złoto, srebro czy surowce
zapewniamy sobie ekspozycję na dane aktywa, a nie na walutę, w której denominowany
jest kontrakt czy ETF. Inwestując zatem w surowce czy metale szlachetne hedge na waluty
nie jest nam absolutnie potrzebny.
Z drugiej strony, metale szlachetne oraz surowce najsilniej rosną przy taniejącym
dolarze. Posiadając te aktywa w swoim portfelu, zakładacie scenariusz, w którym
najprawdopodobniej wzrośnie dolarowa cena aktywów, ale jednocześnie obniży się
kurs dolara względem złotówki. Można teoretycznie rozważyć kontrakt na PLNUSD,
aby zniwelować efekt taniejącego dolara. Jest to jednak broń obosieczna. Jeżeli wszystko
pójdzie po Waszej myśli, to dobrze. Jeżeli jednak przez jakiś czas będziemy mieli bessę
na surowcach oraz hossę na dolarze, to Wasz portfel oberwie podwójnie.
Jeśli chodzi o dalszą część pytania - rozumiem, że przy wyborze ETF-u zabezpieczonego
złotem, wybór szwajcarskiego ZKB wydaje się niektórym bezpieczniejszy niż zakup
amerykańskich ETF-ów Sprotta. Dla mnie osobiście nie robi to różnicy. Najważniejsze, że
ETF faktycznie jest w pełni zabezpieczony metalem. Jeśli jednak ktoś uprze się na ZKB,
a chce uniknąć kosztów przewalutowania, to na giełdzie dostępne są również ETF ZKB
str. 205
denominowane w dolarze (wówczas nie ma kosztu przewalutowania).
Dlaczego, pomimo różnicy 6‒7% pomiędzy ceną złota w Szanghaju i Londynie, nie
opłaca się robić arbitrażu?
Tutaj nie chodzi o to, że arbitraż się nie opłaca. Czasem po prostu nie da się go
przeprowadzić. Wystarczy, że ktoś nie dopuści do wyciągnięcia metalu czy też zablokuje
nam możliwość działania w jakikolwiek inny sposób.
Podam przykład, który powinien dać do myślenia. W 2011 roku ceny złota i srebra osiągnęły
szczyt, następnie cena załamała się. Rok lub dwa lata później spółka Apple zaczęła
odczuwać braki srebra (metal ten jest potrzebny do produkcji gadżetów Apple’a): jedna
z koreańskich fabryk musiała wstrzymać produkcję na trzy tygodnie. W takiej sytuacji
cena srebra powinna ponownie eksplodować, być może nawet zaliczyć nowe szczyty.
Oczywiście, gdyby była zależna wyłącznie od praw popytu i podaży. Tak się jednak składa,
że obrót certyfikatami na metale daje możliwość zbijania ceny, więc pożar szybko został
ugaszony.
Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że największe banki inwestycyjne bardzo mocno
ingerują w sytuację np. na rynku metali szlachetnych. Kiedy jednak przychodzi mi
dyskutować o tym ze znajomymi, znacznie lepiej byłoby, gdybym mógł podawać
konkretne przykłady. Czy mógłbyś wymienić takie sytuacje, w których jednoznacznie
udowodniono, że największe banki manipulują notowaniami?
Jak najbardziej, autor pytania ma rację, że zdecydowanie lepiej jest operować konkretami.
Zwłaszcza kiedy chodzi o tzw. teorie spiskowe. Manipulacje cenami metali do pewnego
czasu również były określane mianem teorii spiskowych. Z czasem jednak pierwsze banki
zaczęły płacić kary za manipulowanie cenami złota i srebra. Ostatecznie doszliśmy do
str. 206
momentu, kiedy w sieci pojawiły się zapisy rozmów pracowników największych banków,
umawiających się na konkretne zagrywki rynkowe mające wpłynąć na cenę.
Im więcej konkretów, tym lepiej, dlatego też poniżej publikuję listę wszystkich kar
nałożonych na duże banki za manipulowanie cenami metali szlachentych, o których
wspominałem na blogu. Od lewej podaję nazwę banku, wysokość kary oraz powód.
Barclays – 43,8 mln USD – Za słaba kontrola wewnętrzna, która pozwoliła traderowi
manipulować cenami złota w 2012 roku
Deutsche Bank – 38 mln USD – Manipulacja rynkiem srebra 1999‒2014
Deutsche Bank – 60 mln USD – Manipulacja rynkiem złota 2004‒2013
Deutsche Bank – 30 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra 2008‒2014
UBS – 15 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra 2008‒2014
HSBC – 1,6 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra 2008‒2014
Bank of Nova Scotia – 0,8 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra 2013‒2016
Merrill Lynch – 25 mln USD – Manipulacja rynkiem złota i srebra w latach 2008‒2014
Szczerze mówiąc, kiedy wypisałem te kary, zaskoczył mnie fakt, że były one tak niskie.
Ponownie wczytałem się w temat i po chwili zrozumiałem, o co chodzi. Otóż za każdym
razem na początku mówi się o wysokich karach dla banków. Potem są one jednak
obniżane. Dlaczego? Ponieważ banki „współpracują ze śledczymi”. Jak widać, bankierzy
zawsze mogą liczyć na taryfę ulgową.
Skoro spółki royalties mają zapewniony dostęp do metali po bardzo niskiej cenie,
to czy nie powinniśmy inwestować w metale za ich pośrednictwem? Przecież w ich
przypadku nawet spory spadek cen metali nie sprawi, że zanotują one straty.
W większości przypadków spółki royalties, takie jak Wheaton Precious Metals czy Franco-
Nevada, są wyceniane drożej niż typowe spółki wydobywcze. Mamy zatem mniejsze
ryzyko, ale też mniejszy potencjał do wzrostu. Być może niektórym takie rozwiązanie
str. 207
odpowiada. Osobiście wolę trzymać w portfelu małe spółki wydobywcze. Powód jest
prosty. Liczba odkryć nowych złóż złota jest nieporównywalnie mniejsza niż w końcówce
XX wieku. Oznacza to, że duże spółki wydobywcze, chcąc zapewnić sobie możliwość
rozwoju, będą musiały po zawyżonych cenach wykupować mniejsze spółki.
5. Surowce
Producenci uranu mają spory udział w moim portfelu, dlatego też wielokrotnie
zastanawiałem się nad tą kwestią. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że zagrożeniem
może być jedynie powtórka z Czarnobyla lub Fukushimy, która doprowadziłaby rządy
poszczególnych państw do wycofania się z planów budowy reaktorów.
Oczywiście co jakiś czas ktoś wspomina, że przecież może pojawić się substytut dla
uranu. Najczęściej zwraca się uwagę na tor. O tym surowcu pierwszy raz słyszałem już
15 lat temu i od tamtej pory nic się nie zmieniło. Żaden czynnik nie wskazuje na to, by tor
miał zająć miejsce uranu.
Jeśli chodzi o ETF HURA, to pojawił się on dopiero w maju 2019 roku. Jego skład wygląda
dobrze, fundusz opiera się na samych producentach uranu, co jest bardzo ważne.
Problemem z pewnością jest fakt, że HURA jest denominowany w dolarze kanadyjskim.
Oznacza to, że przy zakupie i sprzedaży płacimy po 0,5% za przewalutowanie. Byłoby
idealnie, gdyby z czasem ETF HURA pojawił się także na giełdzie amerykańskiej – pewnie
spojrzałbym na niego bardziej przychylnym okiem. Póki co, będę mu się przyglądał.
str. 208
Jak contango/backwardation wpływa na shortowanie surowców? Czy można
zaprezentować to na konkretnym przykładzie?
Jeśli gramy na spadki, to wszystko odwraca się o 180 stopni. W tym przypadku to contango
jest naszym sprzymierzeńcem, z kolei backwardation wpływa na pogorszenie wyniku.
Przykład: załóżmy, że jest grudzień 2019 roku. Uważamy, że ceny kukurydzy spadną.
W przypadku tego surowca mamy contango rzędu 3% w skali roku. Otwieramy pozycję
short.
Rok później okazuje się, że mieliśmy rację – cena kukurydzy spadła 6%. Jaki jest nasz
wynik z inwestycji? Do 6% zysku dodajemy także 3% contanga, w efekcie czego nasz wynik
(przed prowizją brokera) to 9% zysku.
6. Nieruchomości i REIT-y
Jakie jest Twoje zdanie na temat REIT-ów wprowadzanych na polski rynek? Czy
uważasz, że w kolejnych latach tego typu instrumenty będą odnosiły sukcesy
w naszym kraju?
Czy w obliczu zerowych lub nawet negatywnych stóp procentowych nie warto
rozważyć większego zadłużenia się w celu inwestowania w nieruchomości?
Z jednej strony faktycznie już teraz w wielu miejscach mamy zerowe stopy procentowe,
a banki centralne dają do zrozumienia, że możemy znaleźć się jeszcze niżej. To oznacza
spadający koszt kredytu, a co za tym idzie – większy popyt na nieruchomości.
Domyślam się, że autorowi pytania chodzi o nieruchomości w Polsce, gdzie obecnie jest
dość drogo. Stopy procentowe są na poziomie 1,5% (najniżej w historii), ale obserwuję
politykę banków centralnych i nie zdziwię się, jeśli kredyt będzie jeszcze tańszy. Być może
dojdziemy do sytuacji, jaka dziś panuje w Hiszpanii. Jeden z moich kolegów uzyskał kredyt
z oprocentowaniem 0,47%. Z kolei żona innego kolegi (pracownica banku) dostała kredyt
z oprocentowaniem 0,0001%.
W takim otoczeniu faktycznie nieruchomości mogą rosnąć przez lata, przynajmniej o tyle,
ile będzie wynosić inflacja.
Czy jest jakieś „ale”? Oczywiście. W pamięć zapadł mi tekst Martina Armstronga, który
zwrócił uwagę, że duże instytucje finansowe już teraz zastanawiają się nad rezygnacją ze
stóp typu WIBOR czy LIBOR i zastąpieniem ich czymś nowym. Dalej Armstrong stwierdził,
że jeżeli wejdziemy w okres stagflacji (słaba gospodarka, wysoka inflacja), to nawet przy
negatywnych stopach procentowych banki podniosą oprocentowanie kredytu o kilka
procent. Będzie to tłumaczone jako zabezpieczenie przed niespłacanymi kredytami
(ostatecznie gospodarka będzie w tym momencie słabnąć).
Jeśli do tego dojdzie, sytuacja kredytobiorców zmieni się drastycznie. Jakby nie było,
oprocentowanie kredytów składa się z dwóch rzeczy: stóp procentowych (np. WIBOR) oraz
marży banku. Co z tego, że ta pierwsza wartość spadnie, skoro ta druga pójdzie do góry?
str. 210
Kiedy już inflacja rozkręci się na dobre (zgodnie z życzeniem bankierów), może w końcu
dojść np. do 15%. Wtedy podjęte zostaną próby jej zatrzymania. W tym celu dojdzie do
podwyżek stóp, np. do poziomu 4%, 5% czy 6%. Będziemy mieć zatem nadal silnie
ujemne realne stopy procentowe (stopy dużo niższe od inflacji). Z kolei nominalne stopy
procentowe będą wynosić 4‒6%, a nie 0% jak obecnie. Tymczasem nieruchomości reagują
właśnie na zmiany nominalnych stóp procentowych, czyli ceny mieszkań spadną, kiedy
bank centralny podwyższy stopy.
Na koniec jeszcze jedna kwestia – pewnie niektórzy z Was nie wierzą, że duże instytucje
finansowe mogą wprowadzić zupełnie nowe rodzaje stóp procentowych i namieszać na
rynku nieruchomości. Przypomnę więc tylko dwie kwestie. Po pierwsze, Europejski Bank
Centralny już teraz rozważa wprowadzenie osobnych stóp procentowych dla banków, aby
poprawić ich sytuację finansową.
Wracając jeszcze do pytania, dodam, że sytuacja wygląda nieco inaczej, jeśli mówimy
o kredycie na własne mieszkanie, a dodatkowo mamy atrakcyjną ofertę ze stałym
oprocentowaniem. Wówczas wzięcie kredytu jest dla mnie bardziej zrozumiałe. Z kolei
w przypadku inwestycji, byłbym dużo bardziej ostrożny.
Załóżmy, że przechodzimy przez krach, który trwa ok. roku. Akcje w USA tracą ok.
40%. Dzięki wsparciu banków centralnych zaczyna się nowa hossa, podczas której,
zgodnie z zasadą migracji kapitału, inwestorzy powinni interesować się głównie
rynkami wschodzącymi. Jaka może być maksymalna ekspozycja inwestora na rynki
wschodzące, wliczając ETF-y oraz waluty surowcowe? Jakby nie patrzeć, kraje
wschodzące odznaczają się mniejszą stabilnością polityczną i mimo ich perspektyw,
nierozsądnie byłoby inwestować w nie cały kapitał.
str. 211
Oczywiście, że nie powiążemy całego portfela z rynkami wschodzącymi. Cykl, w którym
kapitał płynie głównie do krajów emerging markets, oznacza również słabnącego dolara.
Z kolei słabnący dolar przekłada się na wyższe ceny metali szlachetnych. Zatem sporą
część naszego portfela powinny stanowić: złoto, srebro i spółki wydobywcze. Poza tym,
nawet jeśli kapitał będzie płynął w większości na rynki wschodzące, to warto również
korzystać z okazji w USA i innych rozwiniętych gospodarkach. Mam teraz na myśli przede
wszystkim stabilne spółki typu value, które w kolejnym cyklu powinny odrabiać względem
spółek typu growth.
Źródło: stockcharts.com
Wykres pokazuje różnicę między indeksem spółek growth oraz spółek value. Wynika
z niego, że obecnie spółki growth są równie silnie przewartościowane względem value,
jak w roku 2000 (podczas manii internetowej). Inna sprawa, że również biorąc pod uwagę
okres od lat 20. XX wieku, spółki typu value jawią się jako przynoszące najlepsze wyniki
(poniżej dla rynku amerykańskiego).
str. 212
Jak widać, na przestrzeni niemal 100 lat spółki value spisywały się nieporównywalnie
lepiej niż growth, a dodatkowo kolejny cykl powinien być w ich wykonaniu bardzo udany.
Przede wszystkim to, co dzieje się w RPA, to oznaka rasizmu – wiele osób zapomina, że
rasizm może też objawiać się jako nienawiść czarnych do białych.
Część z Was być może pamięta, że kilka lat temu podobna sytuacja miała miejsce
w Zimbabwe. Kiedy głód dał popalić tamtejszej ludności, obywatele Zimbabwe
momentalnie zaczęli zapraszać wypędzonych wcześniej białych farmerów. W przypadku
RPA historia zapewne potoczy się podobnie.
Moim zdaniem chorzy psychicznie ludzie rządzący dziś w RPA dostali odpowiednie
wsparcie zza granicy. Domyślam się, że chodzi o to, by kraj popadł w ruinę, co umożliwi
potem łatwe przejęcie jego zasobów, a mówimy tutaj nie tylko o złocie i srebrze, ale
również diamentach, węglu czy niektórych metalach ziem rzadkich. Biorąc pod uwagę,
że kolejna dekada przyniesie znaczący wzrost cen aktywów materialnych, wartość ziemi
w RPA może silnie wzrosnąć. Prawdopodobnie już dziś toczy się walka o zyski. Szkoda
tylko, że jak zwykle z jej powodu zginie mnóstwo ludzi.
str. 213
Można też podejrzewać, że kiedy gospodarka RPA nie będzie radziła sobie z problemami,
ktoś „mądry” wpadnie na pomysł, by dodrukować walutę. Moim zdaniem ta sytuacja
mocno uderzy w południowoafrykańskiego randa (waluta RPA).
Warto zaznaczyć jeszcze jedną kwestię. Jeśli gospodarka RPA upadnie, to biorąc pod
uwagę prawdopodobne wzrosty na surowcach i rynkach EM podczas kolejnej hossy, takie
wydarzenie może stanowić idealny moment do inwestycji. W takim przypadku kolejny raz
potwierdziłoby się powiedzenie „kupuj, gdy krew się leje”. Szkoda, że tym razem dosłownie.
Który z krajów Unii Europejskiej jako pierwszy pójdzie w ślady Wielkiej Brytanii
i opuści wspólnotę?
W tym przypadku kandydatów jest naprawdę sporo i podzieliłbym ich na dwie grupy.
W pierwszej znajdą się silnie zadłużone kraje, które Europejski Bank Centralny teoretycznie
ratuje poprzez skupowanie ich obligacji. Dzięki temu państwa te mogą zadłużać się po
niższym koszcie niż chociażby Stany Zjednoczone.
Nie zmienia to jednak faktu, że wspomniane kraje są skrajnie obciążone długiem, a ich
gospodarki nie potrafią stanąć na nogi. Po prostu są trzymane w pewnym zawieszeniu –
wciąż istnieją, ale się nie rozwijają. Uważam, że w tych krajach niezadowolenie społeczne
będzie rosło i pojawią się pomysły zakładające jako plan minimum wyjście ze strefy euro
i wprowadzenie własnej waluty. Może się tak stać w przypadku Włoch, Portugalii,
Hiszpanii, ale również Francji.
Poza tą grupą mamy jeszcze państwa, które mają dość polityki EBC oraz ratowania
eurobankrutów. Moim zdaniem idealnym przykładem jest tutaj Austria rządzona przez
kanclerza Kurza. W przypadku tego kraju konserwatywne podejście często daje o sobie
znać.
Pewnie jakiś czas temu napisałbym dokładnie to samo na temat Niemiec. Sytuacja
wygląda tam dziś jednak inaczej niż w Austrii. Konserwatywne podejście
(do bezpieczeństwa kraju i finansów) widoczne jest już wyłącznie na wschodzie Niemiec,
gdzie decydujący głos w wyborach wciąż mają rodowici Niemcy (niektórzy z nich wciąż
pamiętają skutki hiperinflacji). Stąd też w landach graniczących z Polską wybory
wygrywa konserwatywna partia Alternatywa dla Niemiec.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w Berlinie oraz na zachodzie kraju. Tam rodowici
Niemcy zaczynają stanowić mniejszość, z kolei coraz większą siłę w wyborach mają
imigranci żyjący z zasiłków. Oczywiście takie osoby głosują na partie mainstreamowe,
które obiecują poszerzanie pomocy socjalnej. Takie ugrupowania żyją w zgodzie
str. 214
z Brukselą, a zatem Niemcy są w pewnym sensie przywiązani do Unii Europejskiej. I nie ma
tutaj znaczenia, że UE prowadzi Europę Zachodnią w stronę upadku.
Czy uważasz, że w ciągu kolejnych 10‒20 lat, Chiny – dzięki swoim wpływom – mogą
potraktować Afrykę dokładnie tak, jak same zostały potraktowane 40 lat temu przez
USA? Innymi słowy: czy Afryka może stać się dla Chin źródłem tanich produktów,
natomiast Chińczycy skupią się na pracy z wykorzystaniem wyższych technologii?
Zdecydowanie tak. Biedne kraje, będąc w trakcie dynamicznego rozwoju, starają się
zaniżyć kurs swojej waluty i poprawić skalę eksportu. Na początku opierają się na
produkcji tanich dóbr, natomiast z czasem przechodzą także do wytwarzania bardziej
zaawansowanych technologicznie produktów. Przemiana jest oznaką bogacenia się
danego kraju. Z kolei produkcja niewymagająca wykwalifikowanej siły roboczej jest
powoli przesuwana do krajów biedniejszych. Myślę, że dokładnie w ten sposób Chiny mogą
potraktować kraje afrykańskie.
Zastanawiam się jedynie, czy Amerykanie będą zdolni do zatrzymania Chin. Ostatecznie
pod koniec lat 80. Japonia także była ukazywana jako gospodarka, która już niebawem
przeskoczy Stany Zjednoczone. Z czasem okazało się jednak, że Japończycy zostali
zablokowani, a sam kraj stał się poligonem doświadczalnym dla monetarnych
eksperymentów prowadzonych przez banki centralne. Być może również i Chiny zostaną
trafione w słaby punkt (albo ich gospodarka zawali się ze względu na gigantyczne
zadłużenie).
Jednego jestem jednak pewien – Chińczycy pokazali już, że w ich przypadku przejście od
wytwarzania najprostszych dóbr do produkcji z użyciem wysokich technologii stało się
faktem. Uwagę zwraca też liczba wniosków o patenty zgłaszanych przez Chińczyków (kolor
niebieski - wykres na kolejnej stronie).
Swoją drogą, grafika jest dowodem na to, że Chiny nie opierają całego rozwoju na
wykradaniu technologii Amerykanom.
str. 215
Źródło: Marc Faber
Z czego wynika fakt, że kraje starej Unii Europejskiej zaczęły tak mocno odstawać
pod względem wzrostu gospodarczego od np. USA czy krajów azjatyckich?
Czy w kolejnym cyklu możemy spodziewać się odwrócenia sytuacji? Czy warto
inwestować w europejskie solidne spółki typu value?
Europa Zachodnia stała się zbieraniną tzw. państw opiekuńczych, w których armie
urzędników dbają o odpowiednią redystrybucję majątku (od ludzi pracowitych do ludzi
leniwych). W tym celu utrzymuje się wysokie podatki, które wraz z coraz większą liczbą
regulacji hamują wzrost gospodarczy. Społeczeństwa w poszczególnych krajach bez
większych oporów poddały się temu procesowi przejścia od kapitalizmu do socjalizmu.
Jednym z efektów tych zmian, poza niskim wzrostem gospodarczym, jest również rosnąca
rola państwa. Wystarczy spojrzeć na poniższy wykres. Niebieskie i pomarańczowe słupki
pokazują, jaki udział w PKB miały wydatki rządowe w różnych krajach w 1870 i 1913 roku.
Dla porównania czerwonymi liniami zaznaczony został poziom dla strefy euro i USA w 2014
roku.
str. 216
Źródło: Marc Faber
Pamiętać trzeba, że gdybyśmy wzięli pod uwagę wyłącznie kraje starej UE, to ta statystyka
wyglądałaby dla wspólnoty jeszcze gorzej. Generalnie udział państwa w gospodarce
powinien oscylować w okolicach 10‒15%. Mniej więcej tyle wynosi ten wskaźnik, kiedy
państwo zajmuje się bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym, sądownictwem
i dystrybucją energii. Tak to wygląda obecnie w Hongkongu czy Singapurze i kraje te
rozwijają się fantastycznie.
Czy w kolejnym cyklu wzrost gospodarczy w starej UE będzie wyglądał lepiej na tle
świata? Moim zdaniem nie, ponieważ kraje, o których mowa, musiałyby przejść spore
zmiany. Mam na myśli m.in. deregulację gospodarek. Aby tak się stało, musi zaistnieć
jedna z dwóch sytuacji:
a) znaczącą władzę musi posiadać jeden bogaty człowiek, którego nie można
przekupić (przykład Trumpa w USA);
b) kraj musi dojść do upadku, by później zacząć od zera i przy okazji na nowo napisać
prawo (przykład Estonii od lat 90.).
str. 217
Tymczasem w Europie utrzymują się potężne wpływy socjalistów, którzy zamiast
wprowadzać realne zmiany, wolą cały czas reformować. Robią to oczywiście tylko po to,
by pokazać chęci. Realnie jednak ich działania przynoszą więcej szkód niż pożytku.
Najczęściej są to politycy żyjący w dobrych stosunkach z Brukselą.
Pozostało pytanie o europejskie spółki typu value w trakcie kolejnego cyklu. Faktycznie
75 lat spokoju sprawiło, że na zachodzie Europy nie brakuje spółek o ugruntowanej
pozycji w swojej branży. Ze względu na perspektywy, o których mówiłem wcześniej (niska
konkurencyjność, spadek bezpieczeństwa), nie planuję inwestować dużych sum w ETF-y
na spółki value z Europy Zachodniej. Jeśli jednak pojawią się okazje w postaci
pojedynczych spółek, to z pewnością warto z nich skorzystać.
W jaki sposób cła nałożone przez USA na towary importowane z Chin wpłyną na
spółki wydobywające metale przemysłowe w USA i Kanadzie oraz na branżę
motoryzacyjną w USA?
Brzmi to bardzo pięknie i ktoś mógłby pomyśleć, że cła wprowadzane przez USA to
idealny sposób na poprawę sytuacji lokalnych przedsiębiorstw. Dodajmy więc uczciwie,
że jest też druga strona medalu, która z czasem daje o sobie znać. W wyniku nałożonych
ceł ogólny poziom cen dóbr i usług wzrasta. Oznacza to, że ludzi nie stać już na tak wiele,
jak do tej pory. Do pewnego momentu konsekwencje są łagodzone tanim kredytem,
dzięki któremu część osób utrzymuje konsumpcję na dotychczasowym poziomie. W końcu
jednak dochodzimy do sytuacji, w której poziom kredytu jest tak duży, że ludzie nie są
już w stanie utrzymać konsumpcji. Wciąż kupują podstawowe produkty, natomiast
rezygnują z planu zmiany samochodu czy też przestają jadać obiady w restauracjach.
Gospodarka zaczyna to odczuwać i przychodzi spowolnienie bądź recesja.
str. 218
Oczywiście w pozytywnym scenariuszu można przyjąć, że płace rosną tak szybko jak
inflacja. Mimo wszystko jest to bardzo rzadka sytuacja.
Podsumowując, cła wprowadzone przez USA mogą na jakiś czas wspomóc wybrane
amerykańskie czy kanadyjskie przedsiębiorstwa. Ostateczny bilans dla Amerykanów jest
jednak niekorzystny. Niestety, z perspektywy Stanów Zjednoczonych jedyna alternatywa
to pozwolić na dalszą globalizację (brak protekcjonizmu, wojen handlowych itd.). W takim
świecie Chiny bardzo szybko staną się potężniejsze od USA.
Należałoby raczej zadać sobie pytanie, które sektory przejdą gigantyczne zmiany? Takich
będzie wiele. Z pewnością w tej grupie znajdzie się transport, ponieważ świat pójdzie
w kierunku samochodów autonomicznych, z kolei ludzie będą potrzebni głównie do
kontrolowania maszyn.
Zniknie część transportu związana z dostawą towarów, ponieważ będą się tym zajmować
drony. W niektórych miastach na świecie produkty z Amazona już teraz docierają do klienta
w godzinę, właśnie za sprawą dronów.
str. 219
Czy w niedalekiej przyszłości postęp technologiczny oraz robotyzacja nie spowodują
znaczącego przekształcenia gospodarki i odejścia od wpływu demografii na
możliwości wzrostu gospodarczego?
Co do wzrostu gospodarczego, to sam wskaźnik PKB jako taki odejdzie – moim zdaniem –
w zapomnienie w ciągu kilkunastu lat. Za 20‒30 lat ludzie będą się śmiali z tego, że można
było stosować tak durną miarę. Ostatecznie, jeśli mamy np. trzęsienie ziemi, to oznacza
ono wzrost PKB, bo przecież trzeba odbudować domy. Jak widać, nie ma to żadnego
przełożenia na realny wzrost gospodarczy.
Swoją drogą, m.in. ze względu na skrócenie tygodnia pracy do ok. 30 godzin, bardzo mocno
rozrośnie się branża rozrywkowa. Społeczeństwo musi mieć jakieś zajęcie, dlatego też pod
tym względem rysują się wspaniałe perspektywy dla telewizji streamingowych, rozrywek
powiązanych z virtual reality czy też e-sportu.
Najlepiej będzie, jeśli przytoczę kilka danych dla Stanów Zjednoczonych i zestawię je
z innymi krajami. Na początek weźmy pod uwagę liczbę konfliktów zbrojnych, w jakie
zaangażowani są Amerykanie.
Żeby daleko nie szukać, weźmy pod uwagę dane z Wikipedii. Z opublikowanej tam listy
wynika, że Stany Zjednoczone od początku XXI wieku oficjalnie zaangażowały się w 11
konfliktów zbrojnych. Z kolei w II połowie poprzedniego stulecia było to 27 konfliktów.
Łącznie 38 konfliktów w ciągu niecałych 70 lat.
Kolejny punkt odniesienia to liczba baz wojskowych. Amerykanie posiadają ok. 800 baz
w 70 krajach. Trudno o dokładną liczbę ze względu na cienką granicę między tym co jest
bazą, a co jest instalacją wojskową. To jednak nieistotne. Ważne, że druga w rankingu
str. 220
Wielka Brytania ma tych baz zaledwie 16! Przepaść jest zatem gigantyczna.
Osoby, którym ten temat jest obcy, mogą pomyśleć, że to stosunkowo świeży problem.
Nic bardziej mylnego. Kompleks militarno-przemysłowy zaczął zwiększać swoje wpływy
już 70 lat temu. Przed rozrastającym się sektorem zbrojeniowym ostrzegał w swoim
przemówieniu prezydent Dwight Eisenhower. Jeśli ktoś z Was chciałby posłuchać, to
wystarczy, że na YouTube wpiszecie frazę „Eisenhower military industrial complex
warning”.
9. Edukacja
Ostatnie lata sprawiły jednak, że nie wszystkie osoby posiadające dużą wiedzę były
w stanie utrzymać wiarygodność. Dlaczego? Trwająca hossa poprowadziła nas w nieznane
rejony, w których to banki centralne decydują o tym, co dzieje się na rynkach. Wśród
str. 221
cenionych przeze mnie inwestorów znaleźli się tacy, którzy uznali, że banki centralne są na
straconej pozycji i doprowadzą do tragedii, która wywoła wzrost cen metali szlachetnych.
Problem polega na tym, że z jednej strony to prawda, a z drugiej strony – liczy się timing.
Jeśli skupiasz się tylko na katastroficznych wizjach, a nie szukasz okazji na rynku, niszczy
to Twoją wiarygodność. Dlatego też dzisiaj zdecydowanie więcej osób szydzi z Petera
Schiffa, niż go ceni. Nie ma tutaj znaczenia, że Schiff przewidział kryzys z 2008 roku. Jego
błąd polegał na tym, że krótko po kryzysie zaczął zapowiadać kolejną bessę, namawiał do
zakupów złota i skupiał się wyłącznie na negatywnych informacjach. W ten sposób stracił
wiele ze swojego autorytetu.
Na szczęście poznałem też wielu inwestorów, którzy z jednej strony widzą rzeczywistość
taką, jaka ona jest (zakłamywanie danych, niszczenie walut, uprzywilejowana pozycja
banków itd.), a z drugiej strony szukają okazji inwestycyjnych. W pierwszej kolejności
muszę wymienić Marca Fabera, który pokaźną wiedzę łączy ze sporym doświadczeniem
(40 lat na rynkach, a więc pamięta jeszcze ostatnią bessę w obligacjach).
Wśród innych osób, które nie trzymają się sztywno swoich ideologii, ale starają się też
reagować na zmiany rynkowe, mogę wymienić Nomi Prins, Michaela Pento, Grahama
Summersa czy Daniela Lacalle.
Z pełnym przekonaniem mogę też polecić kanał Grega Huntera na YouTube. Greg co tydzień
prezentuje skrót istotnych wydarzeń, natomiast dla mnie jeszcze ważniejsze są jego
wywiady, do których zawsze stara się wybrać ciekawych gości (ekspertów od geopolityki
czy rynków finansowych). Właśnie za sprawą wywiadów Huntera poznałem np. Daniela
Estulina czy wspomnianego Michaela Pento.
Wśród obserwowanych przeze mnie inwestorów znajduje się także James Rickards.
To człowiek, który w przeszłości doradzał m.in. ludziom z CIA oraz FED-u. Ma ogromną
wiedzę i zgadzam się z większością jego poglądów. Pamiętajcie jednak, że ludzie z taką
biografią od czasu do czasu pełnią też rolę narzędzia i są wykorzystywani przez
mocniejszych od siebie. Dla przykładu, 95% działań Rickardsa to może być czysty biznes,
w którym znajomości w CIA czy FED stanowią pewne wsparcie. Pozostałe 5% mogą
stanowić zobowiązania Rickardsa wobec tych, którzy dostarczają mu informacje. Na
ich życzenie Rickards może np. przedstawiać w złym świetle dany kraj, aby zniechęcić
do inwestowania na jego terytorium. To oczywiście tylko moja hipoteza, natomiast
chciałbym, byście wiedzieli, że tak to zazwyczaj działa. Nie da się jednocześnie korzystać
z uroków systemu oraz być w pełni niezależnym.
W jaki sposób w krótkim czasie (maksymalnie pół roku) zgromadzić bardzo dużą
wiedzę na tematy inwestycyjne? Wolę skupić się na intensywnej nauce przez krótki
czas. Zwykle tracę motywację, kiedy rozkładam edukację na dłuższy okres.
str. 222
Jeśli przeczytałeś wszystkie tomy tej książki, to masz już niezłe podstawy. Wiesz na
temat inwestowania więcej niż wielu wykładowców z uczelni ekonomicznych.
Zważywszy na to, że zależy Ci na intensywnej nauce przez krótki czas, dobrym rozwiązaniem
jest udział w kursie „Inteligentny Inwestor”. W jego trakcie kursanci przyswajają wiedzę nt.
6 grup aktywów (dodatkowy dział dotyczy budowy portfela), a wszystko trwa maksymalnie
4 miesiące. Kurs kosztuje dużo więcej niż książki, natomiast są ku temu powody:
Ostatnią edycję kursu zorganizowałem w 2018 roku. Szkolenie było dostępne także rok
później, natomiast teraz zalecałbym poczekać na nową edycję. Pojawi się ona w 2020 lub
2021 roku.
Na koniec dodam jeszcze oceny, jakie kursanci ostatniej edycji przyznali nam w różnych
kategoriach (skala 1‒10):
Prowadzę działalność gospodarczą, co w Polsce nie jest zbyt łatwe. Mimo to udało
mi się zgromadzić większe oszczędności. Nie ukrywam, że chciałbym zakończyć
działalność i zająć się zarządzaniem tym, co udało się zaoszczędzić. Przy jakim
budżecie – Twoim zdaniem – jest możliwe porzucenie pracy i przejście na emeryturę?
Jeśli nie jesteś w stanie skorzystać z amerykańskich ETF-ów, to musisz wybierać spośród
funduszy europejskich. Ich oferta jest dużo uboższa.
Kolejne lata, nie licząc krótkotrwałych spadków, powinny być bardzo udane dla surowców.
Kiedy hossa rozkręci się na dobre, staniesz przed wyborem: poszukać brokera z lepszą
ofertą czy korzystać z dostępnych certyfikatów na surowce? Z doświadczeń moich
klientów wynika, że certyfikaty chociażby na surowce rolne mają mnóstwo ukrytych
kosztów i nie są w stanie odzwierciedlać zmian cen.
Oczywiście sytuacja wygląda jeszcze gorzej, jeśli przywiązałeś się do polskiego brokera
i oddałeś środki do funduszu aktywnie zarządzanego. Te kwestie opisałem już w działach
„Akcje” (rozdział poświęcony funduszom) oraz „Psychologia inwestowania”.
Nawet gdybym wiedział, o jakiej spółce mowa, to i tak nie mógłbym dyskutować na jej
temat z kimś, kto widzi ją z bliska. Kilka rzeczy mogę jednak stwierdzić z pełnym
przekonaniem.
str. 225
Po drugie, spółka może być świetnie zarządzana, mieć znakomitych pracowników
i perspektywy, a do tego być atrakcyjnie wyceniana. A jednak w razie większego kryzysu
recesja i tak mocno odbija się na notowaniach większości spółek. Warto o tym pamiętać.
Po trzecie, każdy rynek podsuwa nam jakieś okazje inwestycyjne. Jeśli wspomniana
spółka ma stosunek ceny do zysku na poziomie 19, to jej akcje mają ograniczony potencjał
do wzrostu (chyba że szykuje się jakieś wydarzenie, które zupełnie zmieni pozycję spółki
na rynku). Może warto więc sprzedać część udziałów i poszukać niedowartościowanych
aktywów w innych branżach lub nawet w innych grupach aktywów.
Prawdę mówiąc, to, czy szczyt na rynku akcji przypadnie na naszą pięćdziesiątkę, czy
na moment przejścia na emeryturę, nie ma większego znaczenia. W każdym przypadku
musimy po prostu trzeźwo oceniać rynek i stosować odpowiednią dywersyfikację
(ostatecznie nie wiemy, co przyniesie przyszłość).
W ramach takiego portfela duży udział powinny mieć najtańsze rynki akcji w krajach
rozwijających się, przy czym nie należy kupować ich od razu w większych ilościach. Póki
nie dojdzie do przecen w USA, rynki EM nie powinny stanowić więcej niż 10% portfela.
Kolejnym ważnym elementem jest gotówka – ze względu na wysokie wyceny powinna ona
stanowić minimum 30% portfela.
str. 226
W portfelu powinny znaleźć się też metale, ale ze względu na wiek inwestora unikałbym
ekspozycji na spółki wydobywcze. Lepiej skupić się na zakupie złota i srebra.
Przykład: emitent ETF-u znajduje drugą stronę (np. bank inwestycyjny), która za
opłatą zgadza się w późniejszym czasie wypłacić dokładnie tyle, ile wyniósłby wynik
z faktycznej inwestycji. Przyjmijmy, że fundusz daje nam ekspozycję na 20 największych
spółek z Polski, czyli WIG20. Nie kupuje jednak tych akcji, ale zakłada się np. z bankiem
JP Morgan o zmianę WIG20. Jeśli WIG20 urośnie, JP Morgan wypłaca emitentowi
ETF-u pieniądze i jest to zysk wszystkich inwestujących w ten fundusz. Jeśli zaś WIG20
spadnie, to fundusz traci część środków, które wcześniej wpłacił w ramach zakładu. Zatem
ETF syntetyczny odzwierciedla wynik danych aktywów bez faktycznego inwestowania
naszych środków.
Jeszcze inaczej wygląda sprawa ETN-ów. W tym przypadku kupujemy określony fundusz,
a środki trafiają do jego emitenta. On z kolei ma po czasie zwrócić nam zainwestowaną
kwotę oraz zwrot z instrumentu bazowego. Do emitenta należy decyzja, w jaki sposób
zapewni nam zwrot z inwestycji – po prostu ma to zrobić.
str. 227
Jeśli chodzi o ryzyko, w przypadku ETF-u fizycznego jedyne zagrożenie polega na
ewentualnej zmianie strategii emitenta. Przykładem może być tutaj ETF URA, który
z początku inwestował wyłącznie w producentów uranu, a później również w spółki np.
budujące elektrownie atomowe. Poza tym ETF fizyczny jest bezpiecznym rozwiązaniem.
Nie mamy tutaj ryzyka związanego z bankructwem instytucji z którą się założyliśmy.
Z kolei w przypadku ETN-u ryzyko związane jest z jego emitentem, czyli instytucją, której
powierzamy nasze środki. Jeśli ogłosi ona bankructwo, to albo nie zobaczymy żadnych
pieniędzy, albo otrzymamy z powrotem grosze. Choćby w 2008 roku nie brakowało
osób inwestujących w ETN-y emitowane przez bank Lehman Brothers. Po ogłoszeniu
bankructwa Lehmanów inwestorzy odzyskali 2% środków trzymanych w ETN-ach.
Jeśli chodzi o ostatnią część pytania, to w dużej mierze odpowiedź już znacie.
W przypadku ETN-u może dojść do upadku emitenta, co oznacza również upadek
samego funduszu. Dlatego tak ważne jest, by sprawdzać sytuację finansową emitenta.
Poza tym emitent może również podjąć decyzję o zamknięciu funduszu. Taka sytuacja
miała miejsce na początku 2018 roku. W styczniu ETN-y grające na spadki indeksu
VIX, straciły 80‒90% wartości po tym, jak wspomniany indeks bardzo mocno wybił.
Emitentem jednego z takich ETN-ów był Credit Suisse. Bank podjął decyzję o wycofaniu
funduszu (ticker XIV), a inwestorzy otrzymali środki odpowiadające wartości funduszu na
dany moment. W tym miejscu warto zaznaczyć, że chociaż inwestycja w papier dłużny,
jakim jest ETN, ma określony czas zapadalności, to emitent może zamknąć fundusz
wcześniej i zwrócić jego aktualną wartość inwestorom.
Z kolei w przypadku ETF-ów nie ma czegoś takiego jak upadłość. Może natomiast dojść
do sytuacji, w której (np. ze względu na spadek notowań funduszu) zainteresowanie
inwestorów spada na tyle, że emitent decyduje się zamknąć ETF. Wówczas środki wracają
str. 228
do inwestorów zgodnie z aktualną wartością rynkową. Najczęściej informacja o usunięciu
ETF-u pojawia się z 30-dniowym wyprzedzeniem.
Czy może dojść do sytuacji, w której fundusze aktywnie zarządzane całkowicie znikną
z rynku? Jakie niosłoby to za sobą konsekwencje?
Po trzecie, mamy na świecie kilkadziesiąt krajów, gdzie rynki kapitałowe nie istnieją (albo
dopiero raczkują). Tak czy inaczej, za jakiś czas się rozwiną. Możemy mieć pewność, że
jako pierwsze pojawią się tam właśnie fundusze aktywnie zarządzane. Pierwsze pokolenie
inwestorów w danym kraju da się nabrać na obietnice i zlekceważy wysokie prowizje.
Dopiero 10, 15 lat później więcej osób zainteresuje się, jak inwestować efektywnie. To
kolejny powód, dla którego ETF-y nie podbiją nagle wszystkich rynków.
Podsumowując, bardzo się cieszę, że ETF-y zyskują na znaczeniu, ale to nie oznacza jeszcze,
że tradycyjne fundusze inwestycyjne znikną z rynku.
str. 229
Dyrektywy unijne sprawiły, że dostęp do amerykańskich ETF-ów jest bardzo
utrudniony. W tej chwili są jeszcze brokerzy europejscy, którzy mają takie fundusze
w swojej ofercie. Zastanawiam się co zrobić, jeśli sytuacja jeszcze się pogorszy i nie
będzie w Europie ani jednego brokera oferującego dostęp do amerykańskich ETF-ów?
Faktycznie, patrząc na to, co wyprawiają unijni biurokraci, może dojść do takiej sytuacji.
Specjalnie na tą okazję opracowałem już pewien plan awaryjny, z którego korzysta
kilku moich hiszpańskich kolegów. Jeśli w Europie faktycznie nie będzie dostępu do
amerykańskich ETF-ów, spodziewajcie się kilku słów ode mnie na ten temat na łamach
bloga.
Gratulacje! Przeczytaliście ponad 900 stron. Wasza wiedza o inwestowaniu jest większa
niż w przypadku 99% społeczeństwa. Życzę Wam byście umiejętnie wykorzystywali ją na
rynkach finansowych.
Trader21
str. 230
str. 231
str. 232
str. 233
INTELIGENTNY INWESTOR TOM I
ZAWIERA DZIAŁY:
• Akcje
• Obligacje
• System monetarny i waluty
ZAWIERA DZIAŁY:
• Metale szlachetne
• Surowce
• Nieruchomości i REIT-y
str. 234
INTELIGENTNY INWESTOR TOM III
ZAWIERA DZIAŁY:
• Budowa portfela
• Dywersyfikacja geograficzna
• Optymalizacja podatkowa
• Psychologia inwestowania
ZAWIERA DZIAŁY:
str. 235
INTELIGENTNY INWESTOR TOM IV
www.inteligentnyinwestor.pl
PARTNERZY
1 książka = 1 posiłek
www.pajacyk.pl
str. 236