Professional Documents
Culture Documents
BLOOD GAMES
by Dan Abnett
WOLF AT THE DOOR
by Mike Lee (brak poszukiwane)
SCIONS OF THE STORM
by Anthony Reynolds (brak poszukiwane)
THE VOICE
by James Swallow
CALL OF THE LION
by Gav Thorpe (brak poszukiwane)
THE LAST CHURCH
by Graham McNeill
AFTER DESH’EA
by Matthew Farrer
Dan Abnett
KRWAWE GRY
Kto będzie pilnować samych strażników?
Kluczył tak już od dziesięciu miesięcy. Dziesięć miesięcy i osiemnaście różnych tożsamości, z których
większość była wystarczająco wiarygodna, by oszukać Zunifikowaną Weryfikację Biometryczną. Stworzył
trzy fałszywe ścieżki, które miały zmylić tropicieli. Jedna z nich prowadziła do Słowackich Lenn, druga do
Kaspii i Północnych Rubieży, a ostatnia wiodła skomplikowanym szlakiem przez Tyrol do świątyń w
Dolomitach ponad Jamą Wenecji.
Przezimował w mieście ulu Bukareszcie, a Morze Czarne przekroczył transporterem towarowym, gdy tylko
zaczęły topnieć lody. W Białogrodzie musiał zgubić niepożądany ogon. Spędził trzy tygodnie, ukrywając się
w porzuconej manufakturze, w Mezopotamii, by przygotować następne posunięcie.
Dziesięć miesięcy to długo jak na krwawą grę, ale prowadził rozgrywkę ostrożnie. Synchronizował swoje
ruchy z globalnymi wzorcami, trzymając się szlaków handlowych, typowego ruchu wewnątrz prowincji i
zwykłych migracji pracowników sezonowych.
Był spokojny, że nie mają pełnego namiaru z sieci orbitalnej. Ba, był pewien, że nie mają nawet namiaru
przybliżonego. Od Białogrodu nikt go już nie śledził.
Beludżystan przebył na piechotę, czasem tylko łapiąc transport na gapę. Granice Terytorium Imperialnego
przekroczył trzysta i trzy dni po tym, jak wyruszył.
Dach świata zmienił się w ciągu tych dziesięciu miesięcy. Po zniknięciu szczytu wszystko wyglądało
inaczej, niż to pamiętał. Linia gór na tle nieba sprawiała wrażenie jakby uśmiechu z brakującym zębem.
Powietrze na tej wysokości pachniało smołą, stopionym metalem i ciętym kamieniem. Inżynierowie
Prymarchy Dorna tworzyli swoje fortyfikacje, umacniając najbardziej wyniosłe i najtrwalsze wieże na
Ziemi.
Zapach smoły, metalu i kamienia to woń nadchodzącej bitwy. W powietrzu starej Himalazji wybrzmiewało
preludium do wojny, pierwsze nuty jej nadchodzącej symfonii.
Biel wokół aż paliła w oczy. Jedyną ochronę zapewniały mu gogle.
Temperatura utrzymywała się tuz poniżej zera,powietrze było jak kryształ ,a słońce piekło niby wielki palnik
fuzyjny na błękitnym niebie. Niepokojąco puste granie i zbocza były pokryte białym do bólu, nienaruszonym
śniegiem.
Uznał drogę południową, przez Kath Mandau i Centralny Posterunek, za najlepsza opcję. Im bliżej był celu,
tym mocniej zdawał sobie sprawę ze zmian, które tu zaszły.
Zabezpieczenia, już wcześniej niezwykle staranne, teraz zostały jeszcze wzmocnione. Przylegały do zboczy
jak włosiennica do ciała pokutnika. Potrojono straże przy bramach, czterokrotnie zwiększono liczbę gniazd
karabinów i automatycznych stanowisk ogniowych, stokrotnie wzmocniono czujniki biometryczne.
Wszystko, by przygotować się do nadchodzącej wojny.
Gildie Masońskie sprowadziły olbrzymie rzesze tymczasowych robotników i umieściły wokół Pałacu. Na
trasie jego wędrówki białe śniegi poznaczone były ich obozami, warsztatami i sylwetkami. Wyglądały, jakby
pokrywały je czarne, zielone i czerwone algi.
Ochrona wzmocniona, ale też miliony twarzy więcej do upilnowania.
Obserwował korpus robotniczy przez sześć dni. Porzucił swoje plany, co do drogi południowej i skierował
uwagę ku północy. Podążył wydeptanymi ścieżkami między górskimi pastwiskami, podążając szlakami
między wyżyną, a halami. Cały czas miał w zasięgu wzroku trudzących się ludzi.
Ku zaśnieżonym dolinom i przełęczom płynął strumień ludzi z Kunlun. Kolumny nowych robotników,
transporty sprzętu i materiałów z kopalni Xizang wyglądały jak rzeki mętnej wody i sunące powoli czarne
lodowce.
Tymczasowe miasta wyrastały tam, gdzie nowe grupy spotykały rzesze już zgromadzone w cieniu
niebosiężnych murów. Rosły tak małe osady, jak i całe metropolie. Tam przyjmowano przybyszów,
rozdzielano pędzone przez nich zwierzęta i serwitory, wydawano jedzenie, wodę i leki.
Wokół miast składowano na hałdach przywiezione materiały: drewno, surówkę, nieoczyszczoną stal, rudy
metali. Na tym lista się nie kończyła. Gigantyczne dźwigi przenosiły ponad murami palety wypełnione
materiałami.
Dźwięki rogów rozbrzmiewały echem w górskich dolinach.
Były takie momenty, kiedy przyglądał się Pałacowi, jakby był on najpiękniejszą rzeczą w całym
wszechświecie. Najpewniej tak nie było. Na zapomnianych światach, gdzieś w pustce, z pewnością
znajdowały się arcydzieła obcej architektury, przy których ta budowla znaczyła niewiele. Możliwe, że były
od niej niepomiernie większe lub zbudowano je z zapierającym dech w piersiach rozmachem.
Tutaj nie chodziło jednak o dokonania architektoniczne. To samo koncepcja Pałacu czyniła go
najcudowniejszym dziełem we wszechświecie. Tu liczył się ideał, który ta budowla urzeczywistniała.
Pałac był ogromny i po prostu piękny. Najwyższe pasmo górskie na całej Terrze przekute w rezydencje i
stolice. Teraz zaś, nazbyt późno , w fortece.
Skały tworzące niegdyś brakujący dziś szczyt Himalazji posłużyły za budulec. Uśmiechnął się, gdy tylko
zdał sobie z tego sprawę. Przyszły czasy, w których ludzie nie udawali skromności, a ich plany mierzyły
wysoko.
W łachmanach i brudnych nagolennikach przepracował trzy dni pomiędzy genotypem zwanym ogrami z Nei
Mogjjol, których nazywano tu migou. Wlekli się w górę i w dół przełęczy, taszcząc płyty wollastonitu oraz
dźwigając wielkie kosze pełne nefrytu i egipskiego kryształu górskiego. Wyposażeni w ciężkie łopaty,
wykonane z kości wielkiego groxa, byli też odpowiedzialni za nasypy i wykopy. Część z nich,dzierżąc
wielkie młoty, wbijała w ziemie żelazne pale, wybijając przy tym metaliczny rytm. Na tych podporach
zamocowane miały być szpule drutu kolczastego.
Nocą, w obozach, nadludzko muskularni przedstawiciele tego genotypu napychali się qash, żywiczną
substancją wytwarzaną z trucizny nicienia z Pustkowi Gobi. Nabrzmiewały im od tego żyły. Wywracali
oczami tak, że stawały się zupełnie białe i niewidzące. Zyskiwali dzięki niej dar mówienia językami.
Obserwował efekty i oceniał dawkowanie oraz czas działania.
Ten genotyp był przygotowany na prace z rożnymi robotnikami, mimo to jego członkowie trzymali go na
dystans. Starał się wyglądać na kolejnego kaukaskiego robotnika, pracującego za żołd i może jakąś premię
od Gildii Masońskich. Jego papiery zgadzały się, nie dawał więc powodów do podejrzliwości. Jednak,gdy
spróbował kupić trochę qash, natychmiast nabrali względem niego dystansu. Zaczęli podejrzewać, że jest
szpiegiem, przysłanym by sprawdzić czy są czyści.
Spróbowali więc go zabić.
Pod pozorem dobicia targu w ustronnym miejscu, trzech migou odciągnęło go od głównego obozu.
Poprowadzili go na skaliste pastwisko, gdzie tragarze zrzucali krzemień i agat kałmucki.
Odpakowali zawiniątko z plastrami brązowej żywicy. by odwrócić jego uwagę. I wtedy jeden z ogrów
spróbował dźgnąć go sztyletem w nerkę.
- Niepotrzebne komplikacje - westchnął.
Uchwycił nadgarstek migou, sprawnym ruchem obrócił się i przycisnął go do barku, poprawiając łokciem.
Staw nie wytrzymał, ramię zawisło bezwładnie. Wydostał sztylet z odrętwiałych palców. Ogr nie okazał
żadnych oznak bólu. Mrugnął tylko zaskoczony.
Jego przeciwnicy byli ogromnym istotami, prawdziwymi tytanami. Nienaturalnie rozrośnięta muskulatura
widoczna była pod ich skórą.
Przez myśl im nie przeszło, że zwykły człowiek kaukaskiej rasy, nawet wyrośnięty i dobrze zbudowany,
mógłby stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie.
Jeden z ogrów wyprowadził cios potężny, choć chaotyczny. Włożył w niego chyba całą złość, że ktoś
próbuje im robić kłopoty. To miało być kończące uderzenie. Takie, które zmiażdżyłoby szczękę zwykłego
człowieka, a jego głowę wbiło w kręgosłup.
Cios nie doszedł jednak celu. Rozpędzona ręka spotkała się z błyskawicznie obróconym i precyzyjnie
wycelowanym sztyletem.
Siła zderzenia sprawiała, że ostrze cięło aż do kości, oddzielając od nich skórę i mięśnie. Taki ból dotarł
nawet do ogra. Ten zawył,próbując daremnie przytrzymać rozszarpaną dłoń i przedramię.
Nie czekał . Zakończył starcie potężnym uderzeniem sztyletu w czoło.
Ostrze przeszło przez kość, krusząc ją jak kilof skałę.
Ogr runął do tylu. Rękojeść broni sterczała mu ponad oczami niby jakaś dziwna ozdoba.
Trzeci migou złapał go od tylu i chwycił w niedźwiedzim uścisku. Ten z wyłamaną ręką próbował rozszarpać
mu twarz. To zaczynało być męczące. Wydostanie się z uścisku wymagało tylko drobnego ruchu, niemal
wzruszenia ramion. Szybki obrót i cios prawą ręką w klatkę piersiową. Mostek ogra nie wytrzymał.
Wyszarpnął rękę. Wyglądała, jakby włożył ją w krwistoczerwoną rękawice. W dłoni ściskał większą część
serca migou. W zimnym powietrzu otoczyła ja natychmiast mgiełka pary.
Ostatni pozostały przy życiu napastnik , ten z wyłamaną ręką, zamruczał coś przerażony i rzucił się do
ucieczki.
Ranny ogr nie mógł przeżyć. Nie było w tym żadnej mściwości. Po prostu widział za dużo. Pochylił się
wziął w zakrwawione palce ostry kawal krzemienia. Zważył go w dłoni i szybkim ruchem nadgarstka
wypościł w stronę ociekającego.
Kamień wydal przypominający mlaśniecie dźwięk, kiedy jak pocisk wbił się w potylice ogra. Cel padł
ciężko, a jego bezwładne ciało zjechało twarzą do przodu po kamienistym zboczu.
Zwłoki ukrył w jednej z przepastnych rozpadlin. Wytarł śniegiem zakrwawione ręce i wracając zabrał ze
sobą zawiniątko z żywicą qash.
*
Wraz z robotnikami zgromadzonymi na przedpolach Pałacu, jak to zwykle w takich przypadkach bywa,
przybyły wszy, szczury i padlinożercy. Wilki radowe podążały za ludźmi aż do wyżyny, zbijając się nocami
w watahy. W ich czerwonych oczach odbijały się płomienie ognisk.
Tysiące ogarów bojowych patrolowało zewnętrzne granice obozowisk każdej nocy i kręciło się na podejściu
do Pałacu. W nocy często dało się słyszeć wycia i szczekania, nagle szarpaniny pełne warknięć i pisków.
Odgłosy zwierzęcej walki. To wierne psy przeganiały od ludzkich schronień nazbyt ciekawskie wilki.
W ciemnościach trudno odróżnić wilka od ogara.
Przez cale życie przechodził regularnie badania fizjologiczne. Znał na pamięć ich rezultaty, pamiętał każdy
szczegół , bo wolał rozumieć swoje ograniczenia.
Podzieli żywicę qash na starannie odmierzone dawki. Każdą sprawdził, wykorzystując odważniki pożyczone
od jubilera.
Rozbudowa Bramy Annapurna była już prawie zakończona . Każdego dnia roiło się w niej od tysięcy
robotników, a ogromne dźwigi wznosiły w górę, aż ponad gigantyczne zwieńczenie łuku, skrzynie pelne
ceramitowych płyt, zbrojeń oraz wzmocnionego skałobetonu. Straże nie były w stanie przeskanować
każdego robotnika z osobna. Ludzie burzyliby się, a praca zwolniłaby do ślimaczego tempa. Zamiast tego ,
cały obszar wokół bramy nieustanie skanowało pole biometryczne,wytworzone przez powoli obracające się
wirniki, zamontowane pod okapami głównego łuku.
O świcie skrył się pod plandeką jednego z ładunków , które dźwig miał wynieść ponad bramę . Wcisnął się
pomiędzy arkusze nieoczyszczonej stali ,a bale żelaznego drewna.
Przygotował dawkę czterech gramów qash, która byłaby zbyt duża dla dowolnego migou. Powinien stracić
przytomność w mniej niż minute po jej zażyciu.
Czekał dwie godziny , aż wreszcie poczuł wstrząs. To załoga dźwigu sprawdzała łańcuchy mocujące ładunki.
Paleta, na której się ukrywał, zakołysała się po oderwaniu od ziemi .
Połknął qash
Obserwacje wskazywały, ze poniesienie ładunku do wysokości przejazdowej zajmowało dźwigowi
czterdzieści trzy sekundy. Kolejne sześćdziesiąt sześc, aby materiały znalazły się ponad bramą. Właśnie na
tym etapie, w dwudziestej czwartej sekundzie, paleta znaleźć się miała w polu czujników biometrycznych.
Qash wykonało swoje zadanie. Zesztywniał i przestał dawać oznaki życia na dwadzieścia sekund przed tym,
nim wszedł w pole skanujące.
Czujniki wykryły tylko bezwładne materiały budowlane.
Ocknął się. Paleta nie poruszyła się, a część plandek została już ściągnięta. Takielarze i dekarze zaczęli
rozładowywać surówkę.
Bolało go cale ciało. Większość mięśni męczyły skurcze. Skupił się i wykonał ćwiczenia oczyszczające, by
pozbyć się pozostałości spowodowanego przez qash odrętwienia. To , co było pewna śmiercią dla zwykłego
człowieka, a dla kogoś takiego jak on letargiem bardzo śmierci bliskim, pozwoliło mu przedostać się przez
biometrykę Pałacu.
Obolały i dręczony zawrotami głowy, ześlizgnął się z palety.
Konstruowano tu, na górnych umocnieniach, olbrzymie działo i opancerzone platformy bojowe. Grube duro
pancerze i adamantium były wbudowane w mury. Robotnicy kręcili się po rusztowaniach i pomostach,
niektórzy z nich zwisali na linach wspinaczkowych za krawędzią muru. Odgłosy kucia i cięcia były
wszechobecne.
Hałasowały automatyczne narzędzia. Palniki fuzyjne buczały i pobłyskiwały przejmująco błękitnym
płomieniem.
Zwidy tańczyły mu przed oczami ,powidoki blasku palników. Czuł krew w przełyku. Chwycił młot
pneumatyczny oraz pudło nitów, po czym wtopił się w tłum robotników.
*
Poznawał zewnętrzną część Pałacu. Zajęło mu to dobre trzy dni.
Porzucił strój kamieniarza i początkowo stał się cieniem, potem lokajem polerującym ozdoby z brązu,
następnie latarnikiem dzierżącym iskrę na wysięgniku do zapalania pałacowych lamp, w końcu odźwiernym
w skradzionej z pralni liberii. Jego wzrost i budowę ukrywało pole maskujące.
Przemierzał korytarze zdobione kruchym diasporem i agatem.
Chodził po klatkach schodowych, których stopnie wykonano z potężnych bloków skalnych. Oglądał swoje
odbicie w marmurowych posadzkach i swój cień na ścianach z ciętego kwarcu i czerwonego onyksu.
Oczekiwał w cieniu naw z kości słoniowej, gdy szerokimi korytarzami maszerowały powolnym tempem
procesje całych grup zbrojnych. Tkwił przy drzwiach, podczas gdy niekończące się armie serwitorów niosły
na stół w pańskich komnatach tace pełne surowych mięs i hydroponicznie hodowanych warzyw.
Ponownie został sługą, potem czyścicielem dywanów, następnie woźnym i w końcu posłańcem z pudłem
pełnym czystych arkuszy dokumentów, garbiąc się ciągle, by ukryć swoje rozmiary.
Co jakiś czas musiał robić postoje, by zorientować się, dokąd teraz się udać.
Pałac przewyższał wielkością niejedno miasto. Całe życie zajęłaby nauka planów każdego z jego poziomów
i przejść między nimi. Z wyniosłych balkonów spoglądał w sztucznie stworzone kaniony, głębokie na pięćset
pięter, z których każde wypełnione było ludźmi i światłami. Pod niektórymi z ogromnych kopuł Posterunku,
zwłaszcza Hegemonem,wytworzyły się mikroklimaty. Pod malowanymi sklepieniami tworzyły się
prawdziwe chmury. Mówiono, że gdy pod Hegemonem pada deszcz, jest to zwiastun szczęścia. Z tego, co
wiedział, nie padało tam przynajmniej od trzech lat.
Custodes pilnowali bezpieczeństwa wewnętrznych części Posterunku.
Odziani we wspaniałe złote pancerze z kitami karmazynowymi na hełmach, które wyglądały jak strzelająca
w górę fontanna tętniczej krwi. Pochodzący z czasów przed Zjednoczeniem symbol gromu zdobił ich
zbroje .Czyhali w cieniu wielkich sal i krużganków Pałacu.
Zawsze z wzniesionymi włóczniami Straży , zawsze przerażająco czujni.
Byli nieporuszeni, cisi, strzegli wiernie wszystkich swoich sekretów.
Sama ich obecność zdradzała jednak dość. Zwrócił uwagę na ich rozlokowanie. Dwóch Custodes strzegło
Południowego Obwodu, który wił się srebrnym splotem ku Hegemonowi. Dwóch kolejnych stało na
Jadeitowym Dziedzińcu, a trzech patrolowało pod pokrytą drobnymi zdobieniami, żeliwami i malachitami
Salą Zebrań. Pojedynczy strażnik, niemal niewidoczny, zajął pozycję pod woskowymi, szmaragdowymi
liśćmi w Oazie Qokang. Patrzył jak kryształowo czyste wody pięknego jeziora spływały kaskadami ku
położonym niżej turbinom, wzbijając mgiełkę drobnych kropelek. Czterech kolejnych stało na wyższych
platformach Wież Taksonomii.
Za to w Północnym Obwodzie nie było ani jednego.
Podobnie na zachodnich brzegach jeziora ani w Investiarium. To mówiło bardzo wiele. Byli jak błyszczące
księżyce zdradzające obecność ukrytej ciemnej planety. Jasne ciała niebieskie,pchnięte na określone tory
przez grawitacyjne nakazy niewidocznej gwiazdy.
Obserwując, gdzie byli obecni a gdzie ich brakowało, łatwo mógł ustalić, gdzie znajdowała się jego ofiara.
Aula Lenga wydawała się najbardziej prawdopodobna .
Rozstawienie lojalnych Custodes wskazywało , że cel znajduje się w zachodniej części Posterunku .
Pozostawały zatem ta Aula, Izba Broni, albo Wielkie Obserwatorium.
W grę wchodziły jeszcze prywatne apartamenty, przylegające do dwóch ostatnich pomieszczeń. Wiedział
jednak, ze jego ofiara lubiła Aulę Lenga. Kiedy cel nie był odizolowany od świata,wykonując sekretne
zadania w podziemnych komnatach Pałacu, spędzał tam wiele godzin, badając tajniki czasu i przestrzeni.
Mówiło się, że w tym miejscu mieszały się przeszłość z przyszłością i działo się tak od zarania dziejów. Było
tak już na długo zanim miejsce to otrzymało nazwę Leng, zanim narodziła się jego ofiara, nim przykryto je
sklepieniem czy nawet ujrzało je ludzkie oko.
Aula Lenga, wielka i ciemna, była tylko sposobem na oswojenie jednej z anomalii materialnego świata
wątku wyciągniętego z tkaniny czasu, blizny na powierzchni przestrzeni.
Nigdy nie czuł się dobrze w Auli. Wypełniała ją namacalna ciemność, która wydawała się oddychać powoli,
niby drzemiące bóstwo. Ale było to właściwe miejsce.
Do Auli zbliżał się od południowego zachodu, idąc po kamiennym chodniku, wyłożonym wzdłuż alejki
sykomor i białych brzóz . Już nie nosił przebrania. Nie było już ani latarnika ani czyściciela dywanów.
Nie potrzebował już pola maskującego by ukryć swoje rozmiary. Z małego srebrnego pudełka wydobył
cienki niby pajęczyna strój maskujący i okrył się nim cały. Czuł się lekki i zimny, jak płatki śniegu upadające
na jego plecy, ramiona i głowę. Światło omijało go, jakby nie zasługiwał już na jego uwagę. Owijało się
wokół niego, myląc drogę, opływając jego kształt. Zabrało ze sobą cienie i kolory.
Szedł aleją w cieniu drzew, niepozorny jak szept. Przekroczył trawnik za Aulą. Czuł już zapach ofiarnych
kadzideł i słyszał nieustanne trzaski oraz jęki nienaturalnej akustyki tego miejsca.
Broń miał w gotowości sztylet Nei Moggol , wyostrzony dalece ponad możliwości narzędzi dostępnych dla
rasy, która go wytworzyła.
Ostrze pokryte było przerażająco śmiercionośną trucizną nicienia z Gobi, którą wydestylował z qash.
Czy to wystarczy by zabić półboga?
Wierzył ze tak. Z cala pewnością dość by zakończyć tę krwawą grę .
W drzwiach nie było zamków. Znał na pamięć rozmieszczenie alarmów kwantowych, a czujniki świetlne po
prostu zlekceważyły go dzięki właściwościom maskującego stroju.
Ścisnął ostrze lewą ręką.
Światło w zewnętrznym portyku zdawało się brązowe od dymu, jakby powietrze było nie przezroczyste.
Przemknął po czarnych kaflach , wyślizganych przez gości , którzy przybywali tu przez długie wieki.
Czysta woda z roztopionego śniegu skapywała do kamiennej misy, umieszczonej przy wewnętrznych
wrotach. Płaskorzeźba ponad framugą przedstawiała trudy pierwszych pielgrzymów, którzy przybyli do
Leng.
Wrota były ciężkie i starsze od Pałacu. Futryna wykonana została z górskiego dębu. Belki były grube na pół
metra, zrobione ręcznie i zużyte. Żaden z ich kantów nie był idealny. Uniósł zasuwę z czarnego żelaza i
otworzył jedno ze skrzydeł. Ze środka powiało, a powietrze niosło zapach ziemnego kamienia.
Ogromna Aula była ciemna i cicha jak bezksiężycowa noc. Z rzadka z , czarnej pustki usłyszeć można było
jakiś dźwięk. Zdawał się powiewem wichrów Himalazji albo echem fal oceanu uderzającego o brzeg, ale nie
był żadną z tych rzeczy . Małe pomarańczowe iskierki tańczyły wysoko pod odległym sklepieniem, jak
świetliki lub błędne ognie.
Obserwował je, gdy jego wzrok przyzwyczajał się do ciemności.
Powoli przed jego oczami zaczęły się rysować srebrne zarysy kolumn i rzeźb. W ciemności majaczyły
kształty probierzy i innych urządzeń, pozostawione tu przez starożytnych i nigdy stąd nie nieosunięte.
Sprzęt ten wyglądał jak olbrzymi insekt, sondy wzniesione jak ramiona modliszki, metalowe pokrywy
zdobione zawiłymi tajemnymi symbolami, które oznaczały jakieś ustawienia i stopnie. Wszystko to zbierało
tylko kurz. Przemknął pomiędzy starożytnymi urządzeniami. Gdzieś przed sobą, blisko, wyczuwał czyjąś
obecność. Jakiś umysł, zajęty innymi sprawami, krył się w ciemnościach. Nie zauważył intruza, niczego nic
przeczuwał. Przywarł do kolumny. Przesuwając się powoli wokół niej czuł jak po plecach prześlizgują się jej
żłobienia. Wypatrzył swoją ofiarę.
Na samym środku Auli pośród pustej przestrzeni, klęczał jego cel.
W skupieniu przewracał kolejne strony potężnej księgi oprawionej w skórę. Kodeks leżał na podłodze,
szeroko otwarty. Wyglądał jak rozpościerający skrzydła drapieżny ptak. Jego okładki szerokie były na
półtora metra. Strony przekładały delikatne dłonie. To były dłonie artysty.
Cel był odwrócony do niego plecami. Ofiara miała na sobie biały płaszcz z kapturem. Będzie na nim widać
krew.Zwyczajny skrytobójca skorzystałby teraz z okazji, skradając się jak pająk, by maksymalnie
wykorzystać element zaskoczenia.
Ale ten cel był zbyt groźny i nazbyt obyty z takimi tchórzliwymi zagraniami. Będąc w zasięgu ciosu
wiedział, że musi doskoczyć do ofiary. Po dziesięciu miesiącach przygotowań, to była jedyna szansa, na jaką
mógł liczyć. Rzucił się do przodu, wznosząc ramię.
W pół drogi, gdy sztylet był już tak blisko szerokich pleców celu, z mroku na jego spotkanie wystrzelił drugi
cień. Płynna ciemność przechwyciła jego ostrze. Sztylet uciekł w bok, atak stracił cały pęd.
Zrobił szybki zwrot. Ledwie widział napastnika. Podobnie jak on, tamten odziany był w odpychający światło
strój. Ruszył ku niemu. Cień przeciw cieniowi.
Uchwycił wzrokiem szerokie ostrze spathy, długiego miecza Straży. Odbił cios ostrza z góry, a potem z
dołu .Sztylet tańczył, broniąc go przed atakami. W sali wybrzmiewał dźwięk niby bicie dzwonu, gdy metal
spotykał metal . Ich zderzania krzesały iskry. Cofał się pospiesznie po czarnych kaflach. Zamaskowany
szermierz napierał nieustępliwie.
Ostrza znów się spotkały. Miecz miał ogromną przewagę zasięgu nad sztyletem. Napastnik dobrze z tego
korzystał. Zmącili cisze Auli okrutnie ostrym, metalicznym brzmieniem.
Choć starał się zmienić chwyt , spatha wytrąciła sztylet z jego dłoni. Broń wbiła się głęboko w pobliską
kolumnę. Nie czekając skrócił dystans. Prawą dłonią podbił rękę wznoszącą miecz i zacisnął palce na
nadgarstku napastnika. Spróbował wejść ze zwrotem i wystawił stopę, by podciąć nogi szermierza. Ten
wyczul to i uskoczył ponad poruszającą się szerokim lukiem łydką, próbując wyzwolić się z uchwytu.
Uderzył lewą ręką i sięgnął głowy zamaskowanego szermierza. Uderzenie było dość silne , by pchnąć
przeciwnika do tyłu. Tamten wyrznął w jeden ze starożytnych probierzy. Machina ze skręconą owadzią
nogą ,pojechała ze zgrzytem po posadzce.
Szermierz odzyskał momentalnie równowagę i odkrył , ze nie ma czym walczyć. Spatha nie była już w jego
rekach. Zważył zdobyczny miecz w reku . Zakręcił nim, po czym uderzył napastnika płazem w głowę.
Tamten osunął się nieprzytomny. Odwrócił się od powalonego przeciwnika . Przyjął niską gardę.
Dwóch kolejnych odzianych w maskujące stroje wrogów wynurzyło się z cieni Auli. Byli gotowi go
powstrzymać. Zablokował ich jednoczesny atak i odpowiedział serią oszałamiających , zwodniczych pchnięć
i cięć. W ciemnej Auli ostrza wygrywały groźną muzykę . Iskry strzelały, by zabłysnąć na chwile , jakby
miecze były krzemieniami krzeszącymi ogień.
Zmylił jednego z przeciwników i powalił go na kolana ciosem zadanym głownią spathy. Drugi natychmiast
natarł długim pchnięciem, ale zręcznie zbił ten cios. Pozwolił mu przejść tuż obok jego ramienia.
Korzystając z pędu, uderzył otwartą, lewą dłonią w twarz napastnika, posyłając go na podłogę.
Zaczął biec, nim tamci dwaj zaczęli się podnosić. Koniec gry.
Pozostała mu już tylko ucieczka. Dopadł drzwi, roztrącił ich skrzydła i pędził przez gęste ciemności portyku
ku trawnikom poza Aulą.
Czekali już na niego. Pięciu Custodes w pełnych zbrojach. Ich twarze kryły się za złotymi hełmami, z
wizjerami przywodzącymi na myśl oczy drapieżnego ptaka. Ustawili się w półkolu przy wyjściu z portyku.
Mieli ze sobą swoje włócznie Straży, te wielkie pozłacane hybrydy halabardy i karabinu. Wszystkie celowały
w jego pierś.
- Poddaj się! - rozkazał jeden z nich.
Po raz ostatni wzniósł swój skradziony miecz.
*
Nie był pierwszym lokatorem tej celi i z pewnością nie miał być ostatnim. Ściany, podłogę i sufit
pomalowano tu na kolor przywodzący na myśl górskie lodowce: biały z nutką błękitu. Paznokcie i jakieś
ostre przedmioty przez lata skrobały farbę. Pozostawiły na niej wydrapane kanciaste freski przedstawiające
ludzi i orły, opancerzonych olbrzymów i błyskawice, opowieści o pradawnych zwycięstwach i długich
cieniach. To były proste i prymitywne symbole, przywodzące mu na myśl rysunki z jaskiń przedstawiające
łowców i bizony.
Dołożył do tej galerii coś od siebie.
Po nocy i kolejnym dniu drzwi celi zadrżały i otworzyły się. Wszedł Konstantyn. Przywódca Custodes nosił
prosty, brązowy, wełniany habit nałożony na kombinezon. Oparł swe potężne plecy o ścianę celi, skrzyżował
potężne ręce i przyjrzał się więźniowi na pryczy.
- Można na tobie polegać, Amonie - odezwał się w końcu.- Można mieć pewność, że dotrzesz bliżej niż
ktokolwiek wcześniej.
.Amon" to był początek jego imienia, pierwsza fraza. Druga część: „Tauromachian" łączyła się z pierwszą w
określenie, którym najczęściej się do niego zwracano. Był więc Amonem Tauromachianem z Pierwszego
Kręgu Custodes.
Nawet biorąc pod uwagę ciągłe ryzyko brutalnej anihilacji, Custodes wiedli życia długie, dużo dłuższe niż
zwykli śmiertelnicy. Wraz z przeżytymi latami wydłużały się też ich miana. Po słowie „Tauromachian", które
nie tyle było nazwiskiem, co określeniem linii krwi, z której pochodziło źródło jego genów, następowały:
„Xigaze", miejsce naturalnych narodzin; „Lepron", gdzie odebrał podstawowe wykształcenie; „Kaim
Hedrossa". w którym rozpoczął szkolenie, w posługiwaniu się bronią. Dopiero siedemnaste z tych słów:
„Pyrope", upamiętniało jego chrzest bojowy. Tak nazywał się orbital, na który wysłano jego oddział. Każde
określenie jego osoby oznaczało kolejne dokonanie czy punkt zwrotny jego życia; dodawane do poprzednich
podczas specjalnej ceremonii, przeprowadzanej przez Mistrzów Pierwszego Kręgu. Teraz ostatnim członem
miało stać się: „Leng”.
Nagroda za jego niezwykłe dokonanie w ramach krwawych gier.
Imię każdego z Custodes było grawerowane po wewnętrznej stronie napierśnika jego złotej zbroi.
Rozpoczynało się na kołnierzu po prawej stronie, gdzie odsłonięty był tylko pierwszy człon. Potem zaś wiło
się ścisłymi, wężowymi splotami, ukryte wewnątrz pancerza.
Najstarsi weterani, tacy jak Konstantyn, zebrali tyle imion, że zapełniały one cale dostępne miejsce i
wypływały na zewnątrz, zdobiąc dolne partie zbroi i tworząc meandry między jej ornamentami. Pełne imię
Konstantyna Valdora miało tysiąc dziewięćset trzydzieści dwa człony.
Podczas nieobecności Amona jego zbroja i uzbrojenie były przechowywane w Izbie Broni. Kiedy szli z
Konstantynem po Południowym Obwodzie by je odebrać, rozmowa zeszła na innych uczestników krwawej
gry.
- Zerin?
- Schwytany, zanim w ogóle dotarł na Terytorium Imperialne. Otarł się o wykrywacz genów w Irkucku.
- Haedo?
- Wykryły go grupy przeczesujące Pustynię Papuaską cztery miesiące temu. Na jachcie pyłowym dotarł aż
do Cebu City, ale tam wpadł w przygotowaną wcześniej zasadzkę.
Amon kiwnął głową.
- A co z Brokurem?
Konstantyn uśmiechnął się.
- Dotarł aż do Hegemona przebrany za delegata Panpacyfiku. Tam go wypatrzono. Byliśmy pod ogromnym
wrażeniem jego dokonania i nie spodziewaliśmy się, że ktoś go pobije.
Amon wzruszył ramionami. Krwawe gry były jedną z podstawowych praktyk w obronie Pałacu. Dla
Custodes stanowiły obowiązek. Punktem honoru było dać z siebie wszystko, korzystając z wszelkich swoich
talentów. Zgłaszali się na ochotnika, by spróbować swych sił.
Wykorzystując własną pomysłowość oraz doskonałą znajomość działania Pałacu, a w zasadzie całej Terry,
mieli sprawdzać imperialną ochronę. Odnaleźć każdą słabość czy szczelinę, którą mogą wykorzystać
prawdziwi wrogowie. Przybierali nawet rolę wilków, by sprawdzić czujność ogarów. W dowolnym
momencie działało tak przynajmniej pół tuzina Custodes. Samodzielnie, w sekrecie wymyślali i
wypróbowywali rozmaite sposoby dostania się do wielkiego Pałacu
Amona czekały długie godziny na odprawach i wywiadach, podczas których analizowana będzie jego
strategia, a jej wykonanie rozłożone zostanie na czynniki pierwsze.
Każdy najdrobniejszy szczegół, na którym można by się oprzeć, zostanie wydobyty na światło dzienne przy
rozpracowywaniu tej rozgrywki. Zwłaszcza , ze nie tylko dostał się do Pałacu. Dotarł dalej niż ktokolwiek
inny. Na odległość wystarczającą do skutecznego ataku.
- Zastanawiam się, czy nie obraziłem Majestatu? - zapytał przerywając ciszę. - W końcu podniosłem na
niego rękę.
Konstantyn pokręcił głową. Dowódca był olbrzymi, większy nawet od Amona. Wyglądał jak ożywiony
posąg nadludzkich rozmiarów, podobny do tych, które stały w Invcstanum.
- Wybacza ci. Poza tym, nie skrzywdziłbyś go.
- Zablokowano mój cios.
- Gdyby tak się nie stało, on sam by ciebie powstrzymał.
- Czyli... wiedział, że tam byłem...
Konstantyn podrapał się po policzku.
- Nic powie mi, od kiedy wiedział. Interesowało go, ile nam zajmie zorientowanie się.
Zanim odpowiedział, Amon zrobił dłuższą pauzę.
- Kiedyś nie widział wielkiego sensu w krwawych grach. Uważał je za bezwartościowe.
- To już przeszłość - odpowiedział Konstantyn. - wiele rzeczy się zmieniło od czasu, kiedy ostatnio byłeś
wśród nas Amonie.
*
W Domu Broni , on i Konstantyn zakuli się w pancerze. Amon poczuł ulgę nakładając znajome elementy
zbroi. Dobra rzemieślnicza robota.
Szczeknęły sprzączki, klamry i magnetyzowane szwy. Ciężar , do którego był tak przyzwyczajony, rozłożył
się równomiernie po ciele. Uspokajało go to.
W zbrojowni, na niższych poziomach Izby Broni, serwitorzy i słudzy rytualnie zakuwali oddział dumnych
Astartes z Zakonu Imperialnych Pięści. Namaszczali ich olejkami i szeptali modlimy przy każdym kolejnym
nakładanym elemencie pancerza. Oddział szykował się do długiego patrolu na południowych umocnieniach.
Taki był obyczaj większości Astartes: rytuał, obleczenie w zbroję, błogosławieństwo. Byli istotami
stworzonymi do wojny, ich sposób myślenia był bardzo... szczególny. Rytuały pomagały im uzyskać tak
potrzebne skupienie na celu. Prawie w niczym nie przypominali Custodes. Może tyle, co kuzyni. Odlegli
krewni pochodzący z tej samej rodziny. Podobni, ale bardzo różni. Custodes byli owocem długiego procesu
doskonalenia. Mówiono, że został on dopracowany i uproszczony, by możliwa była masowa produkcja
Astartes.
Członkowie Straży byli, co do zasady więksi i silniejsi od swoich młodszych pobratymców, ale to miałoby
znaczenie tylko w bardzo specyficznych okolicznościach. Nikt nie byłby na tyle bezmyślny, by próbować
przewidzieć wynik starcia między nimi.
Największe różnice dotyczyły sfery umysłu. Chociaż poszczególne kręgi zakonu stanowiły rodzinę
Custodes. nie było porównania z niezwykłym braterstwem, na którym zbudowano Legiony Astartes.
Strażnicy byli z natury indywidualistami. Wartownikami i stróżami, przeznaczonymi do wiecznej, samotnej
służby. Custodes nie otaczali się serwitorami, pomocnikami i sługami.
Wkładali zbroje samodzielnie, w pojedynkę, pragmatycznie i bez ceremonii.
- Dorn szykuje Pałac do wojny - Amon bardziej stwierdził niż zapytał.
Tylko Custodes Pierwszego Kręgu mógł ośmielić się mówić o Prymarsze bez honorów.
- Należy być gotowym na wojnę.
- Teraz „należy być gotowym". Wcześniej nie ,szykowaliśmy się do wojny. Nigdy przeciwko naszym.
Konstantyn nie odpowiedział.
- Jak do tego doszło? - kontynuował Amon,
- Trudno powiedzieć odparł mistrz Custodes, Znałem Mistrza Wojny dobrze. Nie wierzę, by duma albo
ambicja, poprowadziły go do takiej hańby. Też nie jakaś zadawniona uraza. Mam wrażenie...
- Tak? Co takiego? - Amon pociągnął go za język, ciasno spinając pancerz na brzuchu.
- Mam wrażenie, że Horus Luperkal jest niezrównoważony. - zakończył Konstantyn. - To nierównowaga
umysłu, a może po prostu emocji. Coś zaburzyło u niego trzeźwy osąd sytuacji i to, jak odbiera dobre rady
otoczenia.
- Czy sugerujesz, że Horus Luperkal jest szalony? - upewnił się Amon.
- Być może. Szalony, chory, może jedno i drugie. Coś mu się stało. Coś, co nie mieści się w naszym
rozumieniu działania galaktyki.
Konstantyn wyjrzał przez wysokie okna Izby Broni. Jego wzrok spoczął na Zachodnich Umocnieniach,
świeżo ufortyfikowanych i naszpikowanych dodatkowym opancerzeniem i platformami bojowymi.
W końcu ponownie odezwał się.
- Musimy przygotować się na to, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. Przyjdzie tu wojna, wojna
wewnątrz Imperium. Kształtują się już jej strony, każdy musi dokonać wyboru.
- Sprawiasz, że brzmi to tak... zwyczajnie – zasępił się Amon.
- Bo tak jest. To jest w sumie bardzo proste odparł Konstantyn.
- Imperator jest w niebezpieczeństwie. My mamy go chronić. Zmierzymy się z każdym zagrożeniem. Nie ma
tu nad czym się zastanawiać. Nawet nad szaleństwem tych, których kiedyś kochaliśmy.
Amon skinął głową.
- Pałac przemienia się w fortecę. To godne pochwały.
Dorn wykonał swoje zadanie doskonale.
- To główny talent jego i jego Astartes. Bronić i chronić. Na tym nikt nie zna się tak, jak Pięść Imperatora.
- Ale to my będziemy ostatnią linią obrony - stwierdził Amon.
- Będziemy.
- Z tym, że to wymaga czegoś więcej niż mocnych murów i fortyfikacji.
Szli przez wewnętrzne dziedzińce Pałacu, trzymając pod pachą swoje zdobione kitami hełmy. Z Izby Broni
skierowali się ku Hegemonowi, gdzie znajdowało się centrum dowodzenia Straży.
Custodes zebrali się przy wejściu do wieży, by powitać Amona.
Skłonili głowy i uderzali włóczniami o bruk. Wybijany rytm brzmiał jak pełen aprobaty powitalny pomruk.
Haedo wystąpił naprzód. Jego twarzy była skryta za przyłbicą, ale głos był wyraźny.
- Amonie Tauromachianie, dobrze, że do nas wróciłeś - ścisnął prawą rękę towarzysza.
- Ciąłeś głębiej, niż którykolwiek z nas - dodał Emankon.
Przeszli przez prowadzące do wieży wysoko sklepione pomieszczenia,
Zdobiły je malunki tak stare, że wyblakły już i teraz przypominały szkice ołówkiem, które artysta
przygotował, jako podstawę do dalszej pracy. Pod ich stopami biegły pulsujące kable, przez które
spływały tu informacje z serwerowni na niższych poziomach Pałacu.
Nad ich głowami przepływały między kryptami zbite w ławice cyber drony, niczym ryby gnane porywami
tajemniczych morskich prądów.
Sala Straży skąpana była w fioletowym blasku bijącym z umieszczonych pod sklepieniem emiterów
holitycznych. Tańczące w powietrzu pliki danych, wyświetlane na wiszącej tu mgle, zmieniały to miejsce w
kopułę świateł.
Programy przetwarzające informacje w centralnych konsolach cogitacyjnych, rozsiewały złote i czerwone
błyski w fioletowy mrok i łapały w pętle ze świateł rozbieżne elementy zbiorów danych.
Przetwarzano tu pełną dokumentacje Zunifikowanego Systemu Weryfikacji Biometrycznej. Codyfikatory
starały się wyłowić z niego wszelką przydatną wiedzę, choćby najmniejszy jej skrawek .
Rozproszone elementy były tu łączone , wykrywano związki i podążano za nawet drobnymi śladami.
Komórka Antyzjednoczeniowa z Baktrii zdradziła się , kiedy próbowała uzyskać specjalistyczny traktat z
biblioteki w Delcie Nilu. Sprzyjający Panpacyfikowi terroryści zostali zlikwidowani w Archangielsku
wyśledzono ich , bo w jakiejś zapadłej nordafrikanskiej dziurze chcieli sfinalizować zakup broni . Każdego
dnia Custodes analizowali i sprawdzali miliard śladów i milion sekretów. Przesiewano je z przerażającą
starannością przez wszystkie poziomy nieprzerwanie zmiennej sfery informacyjnej Terry.
- Jakie sprawy są teraz na świeczniku ?- Konstantyn dobrze wiedział, że co godzinę Sala Straży wybiera
tuzin najbardziej wrażliwych tropów, aby przyjrzeć się im ze szczególną uwagą.
- Lord Sichar – padła odpowiedz.
*
Amon nie miał w ręku włóczni Straży od dziesięciu miesięcy . Zszedł do niższych poziomów pod wieżą ,
gdzie znajdowały się sale treningowe. Wezwał tuzin wyposażonych w ostrza zamiast rąk serwitorów, by
stanęli przeciw niemu.
Włócznia wirowała i kręciła się w jego rękach,a mięśnie przypominały sobie dawne umiejętności i
ćwiczenia. Po chwili serwitorzy leżeli zniszczeni i rozsiekani na matach.
Wezwał kolejną partie . Potrzebował drugiej rundy.
- Ile czasu spędzamy na próbach przed przedstawieniem. - Rozmyślał - krwawe gry, trening, wszystko to
tylko pantomima. Ćwiczenia mające nas przygotować na prawdziwe wyzwanie.
Amon nie nienawidził samego siebie za to,ze tak bardzo był podekscytowany. Prawdziwe wyzwanie zbliżało
się . Co tam hańba i skandal. Custodes nareszcie zostaną wezwani z wiecznych prób, by spełnić obowiązek,
do którego zostali powołani.
Cieszyć się na nieuniknioną wojnę - to nieprzyzwoite .
Kończąc drugą rundę treningu Amon skupił się na sprawie lorda Sichara.
- Dochodzenie już trwa Amonie - próbował powstrzymać go Konstantyn
- Nie było mnie dziewięć miesięcy - odpowiedział - zardzewiałem i nie mam co robić. Potrzebuje jakiejś
zagadki ,aby się rozruszać .Potraktuj to jako prośbę o przysługę.
Konstantyn kiwnął głową .Sprawa lorda Sichara została przekazana do wyjaśnienia Amonowi
Tauromachianowi.
*
Lord Pherom Sichar od zawsze zwracał uwagę Custodes . Był dziedzicznym lordem Hy Brasil,
najpotężniejszego kantonu Sud Meriki. Potrafił otwarcie krytykować politykę imperialną
.Wykorzystując swoje dynastyczne powiązania z Navis Nobilae, zarówno dzięki więzom krwi jak i
małżeństwu, zbudował znaczne zaplecze finansowe poza Terrą . Zaliczano Sichara do pierwszej
pięćdziesiątki najpotężniejszych feudalnych panów w koloniach. Tylko ostrożna gra polityczna, prowadzona
przez Malcadora Pieczętnika ,zapobiegła wprowadzeniu Sichara do Rady Terry.
Większym zmartwieniem było to ,ze Sichar był w prostej linii potomkiem Dalmotha Kyna ,jednego z
ostatnich tyranów broniących się przed siłami Imperatora u samego końca Wojen Zjednoczenia .
Zakładano ze władca tolerował rządy Sichara w Hy Brasil - oraz jego ciągle narzekania, a nawet przycinki w
Hegemonie - z myślą o zaleczeniu starych ran i zaprowadzeniu pokoju między nacjami.
Sichar był potężnym człowiekiem, jak również wyrazistym i szczerym mężem stanu. W opinii Amona często
przemawiał z sensem, a jego sposób prowadzenia polityki był pragmatyczny i sprawny.
Jego krytyka polityki imperium nie była ani tak konsekwentna, ani tak zacięta, by wymagała umieszczenia
go w areszcie domowym, jak wobec lady Kalhoon z Lanarku,czy wręcz usunięcia z urzędu i oskarżenia o
zdradę, jak w przypadku Hansa Gargettona, kanclerza Platform Atlantyckich. Niemniej jednak Sichara trzeba
było traktować z odpowiednią ostrożnością.
Po treningu Amon włożył kombinezon oraz habit, po czym udał się do jednego z pokoi konsultacyjnych
ponad Salą Straży. Jedna z Sióstr Ciszy zapewniała w tym miejscu absolutna dyskrecje. Rozłożył zebrane
informacje na ekranach procesora stochastycznego. Zaczął oceniać je przy użyciu metod noatycznych i
retrocognitywnych, których uczył się każdy Custodes.
Sichar, już dawna był pod stalą obserwacja , awansował do rangi priorytetu z uwagi na specyficzne wzorce
wykryte w jego komunikacji.
Jego posiadłości poza Terrą były znaczące, a największą z nich był Kajetan w systemie 61 Isthmus. Bogaty
w surowce świat kolonialny, z dostępem do wielkich rezerw mineralnych Albedo Crucis. Zyski z
przedsięwzięć Sichara były na tyle duże, ze przyciągał sporo młodszych donów i drobnych grandów Sud
Meriki. To zaś wzmacniało poparcie dla niego. W tej sytuacji, jeżeli tylko pojawiłoby się miejsce w Radzie
Terry, nie sposób byłoby go odmówić lordowi Sicharowi.
Chociaż ścieżki powiązań pozostawiały pewne wątpliwości, dało się je prześledzić. Siehar był właściwie w
stałym astropatycznym kontakcie z Gubernatorem Kajetana oraz wicekrólami Albedo Crucis II oraz
Sempion Magnix.
Jego korespondencja z nimi, faktycznie jego klientami, była prowadzono prywatnym szyfrem, którego
Custodes jeszcze nic złamali. Zdawał się być jakąś wariacją Trójwzorcowego Anspraku. Jednego z niewielu
kodów przeciwników Zjednoczenia z czasów wojny, których nie udało się złamać.
Kolejne powiązania dało się prześledzić poprzez tajne kanały dyplomatyczne, do konkretnych jednostek
wewnątrz Imperialnych Flot Ekspedycyjnych 1102 i 45. Przez nie zaś, do pewnej grupy pomniejszych
posiadłości kolonialnych,jak również dwóch flot serwisowo zaopatrzeniowych, działających z bazy w
Mgławicy Chirog.
Jednym z zadań tych flot było zaopatrywanie Armii Imperialnej w Grupie Butan.
I tu właśnie pojawiał się problem. Wedle pogłosek, część Armii Imperialnej w Grupie Butan przeszła na
stronę Mistrza Wojny.
Istniało pewne prawdopodobieństwo, że przez bardzo długi i z premedytacją komplikowany łańcuch
korespondencji, lord Sichar mógłby porozumiewać się z heretykami. Było bardzo prawdopodobne, że lord
Sichar z Hy Brasil dostarcza danych wywiadowczych z Terry prosto do Horusa Luperkala.
*
Kiedy pojazd skręcał, światło odbiło się od srebrnego kadłuba tak, że zalśnił przez chwilę jak gwiazda w
fiołkowo różowych, górnych warstwach atmosfery. Cywilny Hawking, zarejestrowany na Fancile et Cie
przypisany był do orbitalnego Zeon-lnd. Kolejny transportowiec podążający szlakiem wyznaczonym przez
centralny nadajnik ruchu Planalto Central.
Pojazd miał eleganckie kształty, jego metaliczna obudowa była wypolerowana. Był zdolny do lotów
orbitalnych, co stanowiło jego ważną zaletę. Z oddali przypominał trochę wielka wielką płaszczkę o
szerokich, ale szczupłych płetwach i długim, ostro zakończonym ogonie. Kiedy tego spokojnego wieczoru
opadał w kierunku czterech wysokich wież lądowiska Planalto Central, jego silniki hamujące wystrzeliły
długie jęzory zielonożółtych płomieni, a znajdujące się na końcach skrzydeł spojlery wygięły się jak ptasie
pióra. Z masztów, na wysokich szarobrązowych wieżach, wystrzeliły snopy białego światła, kontrastujące z
niebem w kolorze indygo. Dwa kilometry poniżej odpowiadały im niezliczone światła ciągnącego się aż po
horyzont Hy Brasil
Kiedy Hawkwing wyrównał lot, podchodząc do lądowania, jego transpondery przesłały pakiety
identyfikacyjne zgodnie z życzeniem Administratorium Planalto. Była tam zawarta informacja, ze pojazd ma
na pokładzie Eloda Galla, starszego negocjatora z Fancile et Cie.
Celem jego wizyty w Hy Brasil mają być wstępne rozmowy z przedstawicielami kilku konglomeratów
górniczych z Albedo. Zunifikowana Weryfikacja Biometryczna potwierdziła identyfikację pasażera.
To już nie krwawa gra, tylko prawdziwe wyzwanie. Wolał pracować sam, przynajmniej na początku, ale było
trzeba utrzymać pozory. Żeby nie wzbudzać podejrzeń potrzebował serwitorów i astropaty, a także pilota i
ochroniarza. Te dwie ostatnie role wziął na siebie Haedo, ubrany w prosty szary kombinezon, z maską
niewolniczą na twarzy. Jego biometryka wskazywała, ze jest migou imieniem Zuhba ,bliżej nieznanego
pochodzenia niewolnikiem, zakupionym na targu gangeskim.
Amon musiał założyć szaty z opalizującego, błyszczącego jedwabiu, czego oczekiwano od kogoś takiego jak
Elod Gart. Strój sprawiał wrażenie mokrego i mienił się barwami tak, że przypominały rozlany na wodzie
olej. Ubiór uzupełnił płaszczem z wilczej skóry, bezkształtnym kapeluszem ze zbyt szerokim rondem oraz
wielką ozdobną szablą, stanowiącą wyłącznie pretensjonalny rekwizyt, całkowicie bezużyteczny w
prawdziwej walce. Jakby tego było mało. Musiał założyć ponownie pole maskujące, by znacząco skurczyć i
ukryć swą sylwetkę.
Usługiwało mu sześciu serwitorów: jeden do komunikacji voxem, drugi medyczny, będący też degustatorem.
Trzeci zajmował się skanami środowiska, następny był tłumaczem, a kolejny odpowiadał za przygotowanie i
porządkowanie notatek. Ostatni robił po prostu za sługę. Wszystkie wyglądały tak, jak można się było tego
spodziewać po negocjatorze z dużego przedsiębiorstwa: były świetnie wykonanymi stworzeniami z lśniącej,
błękitnej stali.
Wyglądająca jak wielka muszla platforma poniosła Hawkinga w dół, ku centralnej iglicy lądowiska.
Wjechali do szerokiego tunelu rozświetlanego przez zapalające się naprzemiennie niebieskie i czerwone
lampy sygnałowe. Wiele innych platform unosiło statki ku lądowiskom lub sprowadzało je w głąb
kompleksu. Wstrząs oznaczał, że dotarli na miejsce przeznaczenia.
Platforma obróciła się i zajęła wraz ze stygnącym po locie Hawkingiem miejsce w bezpiecznym zagłębieniu.
Metalowe szczęki i zaciski objęły pojazd jak mięsożerna roślina pożerająca owada. Przeniosły go w głąb, do
pełnej pary wyznaczonej dla niego niszy.
Załoga lotniska i umorusani serwitorzy czekali tam już z narzędziami, wysięgnikami, blokadami i
przewodami paliwowymi, by zaopiekować się Hawkingiem.
Światła w kabinie zmieniły kolor z zimnej bieli na stłumiony żółty oznaczający stan czuwania. Haedo
spojrzał na Amona.
- Zaczynamy? - zapytał.
Amon kiwnął głową, po czym odwrócił się do serwitora odpowiedzialnego za vox.
- Jakieś wieści z centrum kontroli?
Serwitor przechylił głowę i wydal przepraszający pisk
- Daj mi znać, gdy tylko się odezwą.
Amon założył swój kapelusz, a Haedo poprawił niewolniczą maskę. Ze względu na jakiś lokalny obyczaj i
wymogi protokołu przedstawiała ona wrzaskliwego kogucika Udający sługę olbrzym przypiął też swoją
broń. Zaczepy zazgrzytały, gdy właz połączył się ze śluzą lądowiska,
Przejście stanęło otworem.
Podczas kolejnych spotkań z przedstawicielami konglomeratów górniczych myślał o robactwie toczącym
wzdętą padlinę. Jego własne robaczki już pracowały. W czasie dokowania fałszywe pokrywy za dopalaczami
Hawkinga otworzyły się, wypuszczając dyskretnie ze sterylnych komór tysiące drobnych sond. Dokładnie
szesnaście tysięcy.
Każda z nich, nie większa od pałeczki, którą jadł tego dnia obiad, zbudowana była z tworzących sznur
niewielkich, chromowych segmentów. Naprawdę przypominały robactwo. Z każdą chwilą pełzły coraz
głębiej w materie Hy Brasil i rozchodziły się coraz szerzej.
Wgryzały w ścieżki i kanały danych. Powoli dostawały się do skarbnic pamięci banków zapisów i baz
danych. Niektóre zostaną odnalezione, inne usunięte przez automatyczne systemy ochrony. Część podaży
za fałszywymi tropami, wyłączając się, gdy już wyczerpią się ich baterie. Lecz część znajdzie smakowite
kaski i prześle przetrawione wyniki prosto do niego.
Siedział w sali narad, której ściany zdobiły panele z kirgiskim geometrycznym ornamentem,udając
zainteresowanie przechwałkami na temat wartości wydobycia i czystości sylikatu, jakie prezentowały
konglomeraty górnicze .Oceniał ryzyko. Konstantyn wyrazi zgodę ,na przeprowadzenie potajemnej inspekcji
w Hy Brasil. Nie oznaczało to jednak, że mogą wystąpić w jakikolwiek otwarty sposób przeciwko lordowi
Sicharowi. Takich kompetencji jeszcze nie otrzymali. Gdyby zostali odkryci, mogliby się prawie ze
wszystkiego łatwo wytłumaczyć. Poza robakami. Użycie sond wykraczało poza ich mandat. Gdyby
burgrabiowie Hy Brasil odkryli, że Custodes weszli na ich teren bez nakazu i jeszcze zajęli ich systemy
chmarę robotów wywiadowczych, wybuchłby skandal. Było to poważne naruszenie suwerenności i
przywilejów Hy Brasil. Ciągle jeszcze jedność ludzkości była bardzo niestabilna jak rzeźba ze szkła lub
lodu.
Olśniewająco piękna, precyzyjnie wykonana, twarda, ale też niebywale krucha. W świetle wielkiej i
zataczającej coraz szersze kręgi zdrady Horusa Luperkala. ostatnim, czego potrzebował Pałac, było
kontynentalne powstanie na Terrze.
Rozmawiali o tym, gdy schodzili z orbity.
- To wielkie ryzyko - zauważył wtedy Haedo.
- Zgadzam się, ale jeżeli nasze podejrzenia, co do Pheroma Sichara są słuszne, czekanie byłoby jeszcze
większym ryzykiem.
Tymczasem na salę weszły serwitory, wnosząc napoje.
Cechami charakterystycznymi, modnego w Hy Brasil stylu, była produkcja manekinów o mosiężnych
stawach z polerowanego ciemnego drewna. Nadawało to im wyglądu dziecięcych lalek. Ich twarze były jak
porcelanowe maski, a dłonie wydawały się niezwykle naturalne, jednak pod ubraniami kryły się niechlujnie
obrobione drewniane korpusy, na realizm których nikt się nawet nie silił.
Serwitory krążyły po sali, oferując napar z mięty i zieloną herbatę. Sala narad znajdowała się wysoko na
wieży , w dystrykcie Planalto zwanym Sao Paol. Poniżej skrzył się krajobraz Zimowych Pól. Energia
Hy Brasil pochodziła z sieci reaktorów ukrytych pod samym sercem głównej części miasta. Te elektrownie
potrzebowały ogromnych systemów wymiany ciepła, żeby działać bezpiecznie. W wyniku tego, obszar
bezpośrednio nad nimi pokryty był przez cały rok grubą warstwą lodu. W samym środku Planalto znajdował
się więc zimowy park rozrywki, o powierzchni trzydziestu kilometrów kwadratowych, przeznaczony dla
mieszkańców miasta kopca.
Ze swojego punktu obserwacyjnego Amon mógł dostrzec niewielkie figurki łyżwiarzy, a dalej na brzegu oraz
na pomostach, dzieci z latawcami i wijącymi się mechanicznymi zabawkami. W oddali, pośród żółtawej
mgły otwartych pól, pod kolorowymi żaglami sunęły powoli lodowe jachty. Nieopodal między oświetlonymi
masztami toru wyścigowego, ścigały się jakieś pojazdy na płozach. W powietrze strzelały fontanny
lodowych okruchów.
Negocjacje trwały nadal. Amon sprawdził swój czytnik danych, przez który dyskretnie monitorował
wszelkie transmisje voxowe swojego serwitora. Pałac nie przysłał nowych rozkazów. Zakres kompetencji
pozostawał bez zmian.
Kolejne spotkanie miało miejsce na drugim krańcu Zimowych Pól w ogromnej wieży, która wyglądała jak
wielki, kamienny blok.
Przedstawiciele konglomeratów postanowili zapewnić Elodowi Galtowi rozrywkę, przewożąc go między
budowlami na jachcie. Z dumą pokazywali mu lodową krainę. Amon bardzo starał się wyglądać jak ktoś , na
kim robi to wrażenie.
Gospodarz, rosły mężczyzna odziany w futra czekał na kei pod wieżą.
- Jestem Sichar - oznajmił, kłaniając się Elodowi Galtowi.
Ptoleni Sichar był czwartym bratem Lorda, używał więc rodowego nazwiska przede wszystkim dla efektu. Z
nadania właściwego Sichara był prezesem Kajetan Imports. Spółka ta została utworzona do zarządzania
potężnymi zasobami mineralnymi magnata.
Oczy Ptolema Sichara miały barwę głębokiej zieleni. Dla Antona był to sygnał, że gospodarz nadużywa ziela
saben.
Rosły mężczyzna, którego policzek dumnie zdobiły blizny po pojedynkach, nie stanowił mimo wszystko
zagrożenia. Widać było, że dawno odzwyczaił się od regularnych ćwiczeń. Jego ciało i najwyraźniej również
umysł, były słabe. Kilka minut rozmowy upewniło Amona, że Ptolem Sichar był nadętym kretynem.
Nie dotyczyło to jednak jego obstawy. Oprócz grupki usługujących mu serwitorów, jego boku nie
odstępowało czterech członków lordowskiej gwardii. Odziani w zielone zbroje żołnierze z Hy Brasil znani
byli jako kompetentni i skuteczni wojownicy. Nie na darmo ich formacja nazywała się Dracos. Dla Amona
nie ulegało wątpliwości, że ma do czynienia z weteranami, członkami doborowych oddziałów.
Jakby nie patrzeć zostali przydzieleni do ochrony brata swojego władcy.
W grupie otaczającej Ptolema był ktoś jeszcze. Ponura figura w czarnej niby węgiel aksamitnej kurtce i
podobnie ciemnej zbroi.
Gospodarz przedstawił go. Był to Ibn Norn, członek niesławnej i już niemal wymarłej Lucyferyjskiej Czerni.
Lord Sichar posiadał taką potęgę i bogactwo, że mógł sobie pozwolić, by każdy z jego krewnych ochraniany
był przez kogoś z tej starożytnej i elitarnej ischiańskiej brygady.
Amon udał się z Ptolemem drogą z kei ku wieży. Za nim podążały serwitory z niebieskiego metalu oraz
Haedo w koguciej masce.
Gospodarz prowadził z gościem uprzejmą konwersację: o sportach na lodzie, nadchodzącej wojnie i o tym,
jak wpływa ona na interesy.
Lucyferyjczyk obserwował delegacje bardzo uważnie, co do tego nie było wątpliwości.
Weszli wreszcie na platformę grawitacyjną, która miała unieść ich na górne poziomy wieży . Do tego czasu
Amon był już pewny ,ze Ibn Norn wie o polu maskującym. Nie wiedział tylko ,co go zdradziło.
Lucyferyjska czerń słynęła nie tylko ze sprawności w boju, ale tez spostrzegawczości i bystrych umysłów.
To mógł być dowolny szczegół. W każdym razie Ibn Norm zdawał sobie sprawę, ze Elod Galt coś ukrywa.
Jeżeli mieli szczęście, nie domyślał się jeszcze czegoś więcej.
Było za późno, aby się wycofać. Spotkanie z Ptolemem, rozpoczęło się. Amon mógł już tylko mieć nadzieję
na potwierdzenie z centrum kontroli. Zasiedli przy mahoniowym stole, na gwiaździstej platformie
jednego z najwyższych poziomów wieży. Ten Sichar dawał się łatwo rozproszyć, co pozwalało grać na czas.
Skakali więc z tematu na temat, omawiając tak niezwiązane z ich negocjacjami kwestie jak orbitalna uprawa
winorośli, przełomy w gerontologii, astrologiczne wskazówki co do pochodzenia jednostki czy wartość
badań nad starożytnymi religiami w celu poszukiwania godnego stosowania systemu wartości.
Jednocześnie Amon myślał o sondach kłębiących się jak robactwo w ciemnych zakątkach i cybernetycznych
wnętrznościach Planalto.
Przypominał sobie, co widzieli z Haedo w drodze do Hy Brasil: miasta kopce zamykające się pod osłonami
przeciw meteorytowymi; przedmieścia odbudowujące umocnienia i systemy obrony z czasów ostatnich
konfliktów na Terrze; platformy oceaniczne na szybko przerobione w podwodne okręty i zanurzające się w
bezpieczne głębiny oceanu. Cała planeta przygotowywała się na furie zdrajców.
Zapowiadało się, że będzie to największa rzez w historii ludzkości. Gra toczyła się o zbyt wysokie stawki by
można było się wycofać.
Podczas przerwy w spotkaniu Amon sprawdził, co u jego serwitora komunikacyjnego. Ciągle nic z centrum
kontroli. Nie pojawiły się również żadne przydatne informacje od sond. Nadal też nie udało się rozkodować
Trójwątkowego Anspraku, używanego w podejrzanych transmisjach.
Dało się słyszeć dźwięk dzwonu. Amon założył w pierwszej chwili, że to sygnał na powrót do stołu, na
następną rundę negocjacji, ale szybko zorientował się, że atmosfera uległa zmianie. Ptolem wraz z obstawą
omawiali coś w dalszej części pomieszczenia, a część danych na wyświetlaczach była ukryta.
Amon dał sygnał Haedo: Bądż gotowy.
Jeden z Dracosów podszedł do nich i odezwał się uprzejmie.
- Szacowny lordzie Galt, obawiam się, że musimy zawiesić dalsze rozmowy w dniu dzisiejszym. Doszło do
pewnego incydentu, którym musimy się pilnie zająć. Mój pan chciałby szczerze przeprosić za to
nieoczekiwane opóźnienie.
- Jaka jest natura tego incydentu? - Amon spróbował pociągnąć go za język.
- Naruszenie poufności danych - gwardzista unikał odpowiedzi wprost.
- Jakim sposobem?
- To skandal. Akt, który podważa autonomię tego kantonu... - Dracos zapanował nad sobą. - Proszę mi
wybaczyć, ale nie wolno mi tego omawiać. To jest kwestia suwerenności.
- Brzmi to bardzo poważnie. Czy powinienem wrócić na mój orbital? - pytanie Eloda Galta miało wyrażać
rzeczywiste zaniepokojenie.
- Nie, sir - usłyszeli głos za swoich pleców.
Odwrócili się. Stał przed nimi Ibn Norn z Czerni Lucyferyjskiej.
- Kwestie bezpieczeństwa są obecnie starannie sprawdzane w całym Planalto. Taka podroż byłaby
niepotrzebną komplikacją straciłby by pan wiele czasu ze względu na wdrożone procedury i rewizje.
Zorganizowaliśmy apartament w tej wieży. Będzie mógł pan tam odpocząć w dogodnych warunkach ,aż
ustąpią te niefortunne okoliczności.
- I gdzie będziesz mógł nas obserwować - dodał w myślach Amon .
Jako Elod Galt skłonił się zaś z wdzięcznością.
*
Apartament znajdował się na sześćdziesiątym poziomie. Kiedy opuściła ich eskorta, Heado sprawdził
pomieszczenia przy użyciu skanerów ukrytych w torsie serwitora - degustatora. Szukał jakiegoś sprzętu
,który mógłby ich szpiegować .
Zanim wyszedł, Ibn Norn ostrzegł ich przyjaznym tonem
- prosiłbym o uszanowanie naszych środków bezpieczeństwa i powstrzymanie się od korzystania z voxu
przez pańskiego serwitora.
Nie miało to znaczenia. Wszystkie kanały były zakłócane.
Haedo otworzył pokrywę na plecach serwitora rejestrującego i włączył ukryty między jego żebrami
przenośny analizator cogitatywny.
Korzystając z programów hakerskich zaprogramowanych ze znawstwem dalece przekraczającym jakość
systemów Hy Brasil , podłączył tą jednostkę do sieci informatycznej Planalto
- Wykryto sondy w rdzeniach pamięci Administratorium – zameldował
- Widzę … - przejrzał szybko wyniki - widzę ze są straszliwie oburzeni Podniesione wszystkie systemy
ochronne do poziomu bursztyn sześc. Zwołali nadzwyczajne posiedzenie parlamentu kantonu, żeby omówić
ten incydent . Komórki wywiadu prowadzą bardzo ożywioną dyskusje, czy atak na dane to dzieło zagranicy
czy szpiegostwo przemysłowe.
- Jeżeli Sichar jest winny, to domyśli się i przyczyny, i pochodzenia
operacji - odpowiedział Amon. - Ile czasu zajmie im analiza i
wyśledzenie pochodzenia sond-robaków?
- Były sterylne i wolne od śladów, kiedy je uwolniliśmy - Haedo zastanowił się. - Po drodze zebrały z
pewnością dość zanieczyszczeń, żeby dobre laboratorium wskazało na nasz pojazd w ciągu kilku godzin.
- Już nas podejrzewają - podzielił się spostrzeżeniem Amon.
- Tak szybko?
- Ten z Czerni Lucyferyjskiej wie, że nie jesteśmy tymi, za kogo się podajemy. To pewne, że szukają tylko
dowodów na potwierdzenie swoich podejrzeń. Jak będą je mieli, dokonają konfrontacji.
- A my ciągle działamy poza naszymi kompetencjami.
Amon powoli skinął głową.
- Tego akurat nie wiedzą.
Haedo nie odpowiedział. Zapatrzył się w analizator cogitywny.
- Co się dzieje? - zaniepokoił się Amon.
- Parlament podjął decyzję o wyczyszczeniu systemów, żeby wypłoszyć i zniszczyć wszystkie sondy. Rozkaz
został już kontrasygnowany przez Pherona Sichara i wchodzi w życie. Ale nie o to chodzi... Mam
odpowiedzi od naszych robaczków. Siedem dostało się do archiwum komunikacji Planalto. Jednemu udało
się spenetrować zapisy rozmów Lorda Sichara z ostatnich siedmiu miesięcy.
- Mamy tłumaczenie?
- Niestety, kod ciągle nas blokuje - Haedo pokręcił głową.
- No, ale pola nadawcy i adresata nie są zakodowane. Przechowywane są w zwykłym binarnym. Porównuję
całą listę z dostępnymi nam danymi. Jeszcze chwila... moment...
Zwarte linijki tekstu zaczęły przelatywać przez mały ekranik przenośnego urządzenia.
- Cztery potwierdzone trafienia - Haedo zaszeptał
- Cztery, czy ty to widzisz? Każde to operacyjny kod adresowy „Mściwego Ducha”. Statku flagowego
Luperkala.
- No to mamy podstawę - Amon kiwnął głową. - Więcej nam nie trzeba. Działamy.
Drużyny uderzeniowe z Pałacu mogły dotrzeć do serca Planalto w niecałe dwadzieścia pięć minut. Amon nie
zdecydował się jednak na ich wezwanie. Otwarty atak pogorszyłby tylko sprawę. Musieli z Haedo jak
najszybciej unieszkodliwić Sichara. Potem konieczne będzie śledztwo, by wyłapać całą siatkę spiskowców.
Wyciągnął z kieszeni szaty pilota i nacisnął guzik.
- Szykujcie się na transport - zdążył tylko powiedzieć.
Huknęło, kiedy dwie duże metalowe skrzynie pojawiły się znikąd na środku dywanu, sprężając nagle
powietrze w pomieszczeniu.
Dwie szyby apartamentu pękły od ciśnienia. Z pudeł, przeniesionych wprost z Hawkinga, unosiła się para.
Zaczął wyć alarm. Elektronika wyczuła sygnaturę energetyczną pospiesznej teleportacji.
Haedo i Amon odrzucili pokrywy skrzyń. W każdej z nic znajdowała się starannie ułożona zbroja Custodes
oraz rozmontowane elementy ich włóczni.
*
Wiertła drużyny Dracos, pod dowództwem Ibn Norna, przebiły się przez drzwi cztery minuty później.
Komnaty były puste. Dziki wicher szalał po pomieszczeniu.
Ibn Norn omiótł wzrokiem skrzynie i rozrzucone po podłodze ubrania. Dostrzegł kogucią maskę, ozdobna
szatę i zerwane przewody pola maskującego.
Wyjrzał przez okno i spojrzał w dół na ulice Planalto, jakby oglądał plan miasta. Na wysokim brzegu ponad
błyszczącymi Zimowymi Polami, stał gmach Parlamentu. Ostry wiatr omiótł jego twarz.
Ibn Norn odpalił swój grawitochron i wyskoczył przez okno.
Gmach Parlamentu budził zachwyt. Zbudowano go z włókien posrebrzanej stali i filarów z jasnego
kamienia, wyglądającego jak kość słoniowa. Biły dzwony, dając znać delegatom, burgrabiom i grandom, by
ukryli się i wzywali swoją ochronę. Tysiące Dracos blokowało wszystkie, liczne wejścia do budynku.
Największa ich grupa zebrała się na szerokich schodach, które ciągnęły się w górę, od kei na krańcu
Zimowych Pól do głównych wrót.
Haedo i Amon wylądowali na dachu największego budynku gospodarczego nadbrzeża. Wzbili przy tym
kurzawę lodowego pyłu, nawianego tu z parku. Wyłączyli swoje plecaki odrzutowe i przestudiowali
spokojnie okolicę.
- No to włożyliśmy kij w mrowisko - mruknął Haedo.
Amon klepnął go w ramię i wskazał na coś głową.
Czarny kształt spłynął z zimowego nieba. Odbił się z gracją od iglicy zdobiącej stróżówkę i wylądował
pomiędzy Dracosami tłoczącymi się na głównym podejściu.
- Skanery! - usłyszeli wykrzykiwane przez Ibn Norna rozkazy. - Są już tutaj! Zabezpieczyć ten posterunek i
znaleźć ich!
Haedo i Amon zeskoczyli z dachu i ramię w ramię ruszyli ku schodom.
Dracosowie uwijali się jak w ukropie. Sprawdzali ręczne monitory, wyciągali ze skrzyń wielkie i mocne
skanery. Wszędzie wokół słychać było pełne zdenerwowania głosy. Rozkładano trójnogi na ciężką broń.
Jej załogi montowały swój sprzęt na brzegu tak, aby mieć dobre pole ostrzału lodowych pól. Kanonierki
krążyły nisko nad ich głowami.
Dwóch Custodes spokojnie szło w górę po schodach pośród tych wszystkich rozemocjonowanych żołnierzy.
Przez chwilę byli nie dalej niż trzy metry do Lucyferyjczyka.
Ibn Norn wyszczekiwał rozkazy i próbował zorganizować perymetr.
Weszli bez przeszkód do Gmachu Parlamentu. Główna komnata, o świetnej akustyce, była prawie pusta.
Grandowie Hy Brasil opuścili posiedzenie i ewakuowali się pod osłoną uzbrojonych Dracos.
Lord Sichar ciągle zajmował swój fotel, wspaniały tron z ciemnego drewna ukryty pod baldachimem.
Przewodniczył z niego obradom obydwu Izb. Władca był mężczyzną o szlachetnych rysach, odzianym
w czerwono zielone szaty. Był młodszy niż Amon go sobie wyobrażał.
Osobisty Lucyferyjczyk Sichara próbował przekonać go do opuszczenia sali, ale ten był zbyt zajęty.
Podpisywał jakieś ostatnie dokumenty dostarczone przez delegatów i skrybów, jednocześnie omawiając coś
pospiesznie z mistrzem protokołu.
- Spróbuj go nie skrzywdzić - zdecydował Amon.- Musimy go przesłuchać.
- Pewnie trzeba będzie zabić Lucyferyjczyka - odpowiedział Haedo
- Zgoda , ale tylko jeden czysty strzał. Nie potrzebujemy, żeby wybuchła tu walka.
Byli zaledwie trzydzieści metrów od tronu z baldachimem, kiedy zrzucili swoje stroje maskujące.
- Sicharze z Hy Brasil – przemówił Amon. - Adaptus Custodes uznało cie za wroga Terry. Nie próbuj się nam
opierać
Wszyscy spojrzeli na nich zaskoczeni Sichar, delegaci, skrybowie,mistrz protokołu. Jeden z urzędników
rzucił się w panice do ucieczki. Dwóch złotych olbrzymów w zdobionych zbrojach otaczała wieszcząca
wielkie zagrożenie aura. Prawie wszyscy.
Lucyferyjczyk, jak się zdawało, sięgnął po broń.
- Daj mi tylko powód - Haedo skierował na niego włócznię.
Sichar zachował względny spokój, czego nie można było powiedzieć o jego podwładnych. Podniósł się
powoli i z wysokości spojrzał na dwóch Custodes w błyszczących pancerzach.
- To niewybaczalne - w jego głosie dało się mimo wszystko wyczuć drżenie. Nikt nie był w stanie
przeciwstawiać się Custodes bez strachu. - To niewybaczalny skandal. Naruszacie suwerenności Hy Brasil,
nasz honor i przywileje. Zażądam przeprosin od waszego pana, kiedy tylko...
- To też twój Pan - przerwał mu Amon.
- ... Ja... Co proszę? - zaskoczony Sichar zamrugał oczami.
- To zdaje się też twój Pan - powtórzył Amon. - A teraz pójdziesz z nami i odpowiesz na całą listę zarzutów,
które czynią cię zdrajcą. Teraz zejdź z tego podwyższenia.
Główną komnatę wypełniły nagłe błyski światła. Przez krótką chwilę Amon myślał, że to wybuchy grantów.
Szybko zdał sobie sprawę, że się pomylił. To były rozbłyski teleportacji.
Siedem postaci pojawiło się nagle między Custodes, a tronem.
Wszyscy przybysze poza jednym, byli Astartes w pełnych pancerzach bojowych. Poznali ich od razu. To
była straż przyboczna Imperialnych Pięści. Gdy tylko blask osłabł, sześciu Astartes zrobiło krok do przodu,
w kierunku Haedo i Amona. Poruszali się jak jedno ciało. Ich karabiny szczęknęły, gdy wycelowali je w
Custodes.
Pomiędzy nimi był ktoś jeszcze. Wysoka postać odziana w czerwony płaszcz obszyty złotem. Jego białe
włosy były krótko ścięte. Jego szlachetna twarz była blada i nosiła oznaki zmęczenia.
- Mój Panie - Amon skłonił głowę przed Prymarchą
- Musicie natychmiast to przerwać - rzekł Regal Dorn
Dorn postąpił o krok , wychodząc przed swych Astartes.
- Złóżcie broń - powiedział łagodnie.
Astartes Imperialnych Pięści natychmiast oparli karabiny na ramionach.
- Mówiłem do wszystkich - dodał Dorn, patrząc na Custodes.
Amon i Haedo ciągle celowali w kierunku tronu z baldachimem.
- Mój Panie, Pherom Sichar jest zdrajcą i szpiegiem - odpowiedział ostrożnie Amon. - Wykorzystuje swoje
wielkie imperium handlowe, by ukryć, że porozumiewa się z Mistrzem Wojny i jego zatraconymi
buntownikami. Działamy w słusznej sprawie i mamy dość dowodów, by go zatrzymać i przesłuchać. On
pójdzie z nami.
- Albo? - zapytał Dorn, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech rozbawienia.
- On pójdzie z nami. Panie - nalegał Amon.
Dorn kiwnął głową.
- Praktyczna lekcja determinacji i lojalności, prawda Archamusie?
- W rzeczy samej, mój Panie - odparł dowódca straży przybocznej.
- We dwóch chcą walczyć z sześcioma Astartes i Prymarchą byle tylko wypełnić obowiązek - dodał Dorn.
- Prosimy Panie, odstąp - spróbował Amon.
- Kusi mnie- żeby pozwolić wam na próbę przejścia przeze mnie odpowiedział Prymarcha. - Oczywiście
wtedy będę musiał was skrzywdzić.
- Spróbujesz - wypalił Haedo, po czym szybko dodał - Mój Panie
- Dość juz .Archamusie ?
Dowódca przybyłych wystąpił przed szereg.
- Lord Sichar z Hy Brasil jest szpiegiem - powiedział wprost.
- Lord Sichar z Hy Brasil jest w regularnym kontakcie z Horusem
Luperkalem i wymienił ze zdrajcą wiele danych wywiadowczych.
- Przyznajecie to? - zdziwił się Amon.
- Z tym, że on jest NASZYM szpiegiem – uzupełnił Prymarcha, stając twarzą w twarz z Amonem. Ci dwaj
byli najwyższymi istotami w tej sali.
- Przygotowuję Terrę jak mogę najlepiej na nadchodzącą wojnę - kontynuował Dorn. - To oznacza nie tylko
wznoszenie murów, tarcz i stanowisk ogniowych. Potrzebujemy informacji. Dobrych, solidnych, pewnych.
Porządnego wywiadu. Lord Sichar jest lojalny, tak jak ty i ja. Ma jednak opinię opozycjonisty. To zaś czyni
go w oczach zdrajców wiarygodnym. Horus roi sobie, że ma przyjaciół na Terze Sojuszników, którzy staną
do walki, gdy tylko przybędzie tu jego armia.
- Pojmuję - odpowiedział Amon.
- Niestety - mówił dalej Dorn. - Cała ta afera spaliła go. Muszę teraz znaleźć innych agentów.
- Mój panie - odważył się odezwać Amon. - My jesteśmy Custodes. Mamy strzec Imperatora i Terry, tak
samo jak i Ty. Czy nie byłoby rozważnym poinformować nas wcześniej o Lordzie Sicharze?
Dorn wypuścił powietrze i nie odpowiedział.
- Czy mój Pan wie, czym są krwawe gry? - zapytał Haedo.
- Oczywiście. Wy, ogary, udajecie wilki i sprawdzacie ochronę Imperatora na wypadek najdrobniejszej wady
czy słabości. Przejrzałem wiele waszych raportów i wykorzystywałem wnioski z nich w moich pracach.
- Zatem może moglibyśmy uznać to za krwawą grę? - zaproponował Amon. - Wnioskiem z niej mogłoby
być,ze wszyscy którzy chronią Imperatora ,powinni dzielić się wiedzą. Działać razem,połączeni wspólnym
celem.
*
Pojazd pędził na płozach po lodzie od strony nadbrzeża lądowiska, wzbijając w górę kryształową burze. Był
to potężny dwuosobowy model wycieczkowy. Pomalowano go na kobaltowy , niebieski kolor. Jego dziob
unosił się ku gorze, a pod nim znajdowała się potężna łyżwa. Na rufie,za stabilizującą pojazd pletwą, silniki
jonowe płonęły dziko zielonym ogniem. Pędził po Zimowych Polach, wydając dźwięk noża tnącego szkło.
Cheth , czy jak tam się naprawdę nazywał ,nie kłopotał się nawet odcumowywaniem. Po prostu zastrzelił
dwóch robotników portowych , których przyciągnął hałas, po czym wskoczył do kokpitu i wcisnął gaz do
dechy.
Amon wylądował na kei, dokładnie w momencie, gdy pojazd się od niej odrywał. Impet uderzenia wielkiego
opancerzonego ciała skruszył bruk.
Liny cumownicze pękały jedna po drugiej. Amon zdążył uchwycić jedną z nich. Puściła już w jego rękach.
Szarpnęła nim i pociągnęła z nabrzeżna na lód. Uderzył o niego brzuchem. Pojazd ciągnął go jak oszalały
koń, który zrzucił jeźdźca. Lodowe odłamki oślepiały go, lewie mógł znieść tarcie i wstrząsy. Gdy pojazd
przyspieszył , Amon poczuł jak jego zbroja wygina się i odkształca. Toczył się i odbijał , przelatując z jednej
strony na druga, ściskając koniec długiej liny.
Powoli tracił chwyt.
Amon puścił się i pojechał szerokim łukiem po lodzie. Zaparł się swoimi ciężkimi butami, aby zwolnic. W
końcu zatrzymał się i zaczął podnosić.
Pojazd pędził coraz szybciej przez pola. Wszyscy w panice uciekali przed nim na boki. Łyżwiarze i jachty,
każdy chciał zejść z drogi jadącemu na wprost uciekinierowi. Ten przeorał właśnie oznaczone flagami
granice toru wyścigowego.
Za sobą Amon usłyszał kolejną eksplozję. Ponownie ogień i smuga dymu strzeliły ku niebu z gmachu
Parlamentu.
- Amon! Amon! - usłyszał krzyk Haedo w voxie.
- Ruszaj!
- Gdzie jesteś?
- W pościgu. Zabójca ucieka przez zamarznięte jezioro. Prymarcha bezpieczny?
- Mam potwierdzenie od Imperialnych Pięści - odpowiedział Haedo. - Prymarcha Dorn opuścił gmach
Parlamentu przed pierwszym wybuchem.
- Lord Sichar?
- Martwy, podobnie jak ośmiu członków izby. Amon, czekaj, załatwiam transport. Doleci do ciebie za...
- Nie ma czasu - Amon podniósł się i odpalił swój plecak odrzutowy.
Wyrzuciło go od razu wysoko. Wznosząc się zobaczył uciekiniera.
Widział już, że skręca ku zachodowi. Przebijał się właśnie przez grupę jachtów. Tam w dole robił wszystko,
by jak najszybciej wydostać się z Zimowych Pól.
Lord Sichar zginął z ręki własnego ochroniarza. Człowieka znanego pod imieniem Gen Cheth. Członka
Lucyferyjskiej Czerni.
Ibn Norn przedstawił go nawet Amonowi. Pewne było, że ktokolwiek nosił czarny pancerz, nie nazywał się
Gen Cheth. Chyba, i była to wyjątkowa niepokojąca perspektywa, że Gen Cheth nie był tym, za kogo
uważali go jego najbliżsi towarzysze.
Wyglądało na to, że Luperkal miał tu własnych szpiegów. Skoro ogary mogły udawać wilki, wilki mogły
udawać ogary. Z powodu śledztwa Amona, Prymarcha Dom musiał ujawnić, że Sichar był podwójnym
agentem. Lucyferyjczyk był przy tym. Nie, inaczej: człowiek Horusa był przy tym. Sekret wyszedł na jaw.
Lord Sichar w jednej chwili stał się słabością, której należało się pozbyć. Wrogiem, którego należało ukarać.
Do tego właśnie posłużyła bomba. Centralna część sali obrad Parlamentu wyparowała. Dach się zawalił.
Haedo i Amon zostali rzuceni siłą wybuchu do tyłu. Przebili ścianę i zatrzymali się dopiero w pokoju
głosowań konsuli. Amon był na nogach pierwszy.
Zabójca uciekł. Pozostawiając co najmniej jeszcze jedną bombę, ruszył ku Zimowym Polom. Amon
zastanawiał się. po co.
Mordercy byli zwykle skupieni i metodyczni Zazwyczaj ich starania kończyły się egzekucją albo
samobójstwem. Czy temu człowiekowi wydawało się, że może uciec? Z całą pewnością nie. Więc. o co mu
chodziło?
Amon ruszył w dół ku uciekającemu pojazdowi. Zasłonił twarz rękami i uderzył jak piorun, zrywając
nadbudówkę. Odłamki szkła i resztki okna poleciały w tył. Amon starał się czegoś złapać. Odziany w czerń
przeciwnik próbował utrzymać kontrolę nad sterem jedną ręką, gdy druga rozpaczliwie szukała broni. Pojazd
podskoczył. Amon ześlizgnął się. Chwycił się w końcu zadartego dziobu. Wbił palce w metalowy kadłub,
tworząc sobie punkt podparcia, po czym podciągnął się do przodu. Zabójca znalazł w tym czasie broń.
Strzelił ponad kokpitem. Pocisk zaświszczał obok ucha Custodes.
Pojazd zbliżał się do osiągnięcia swojej maksymalnej prędkości. Amon posuwał się do przodu, sięgając w
końcu rozerwanego kokpitu.
Zabójca strzelił ponownie. Tym razem trafił w lewe ramię. Trysnęła krew, pozostawiając ślad.
Amon uderzył prawą pięścią. Cios skruszył czarny hełm i zmiażdżył chronioną nim głowę. Pojazdem
zarzuciło. Ciało zabójcy potoczyło się w bok od steru. Amon próbował sięgnąć kokpitu, by wyłączyć silnik.
Nagle zobaczył , co leżało na tylnym siedzeniu za kierowcą.
Kolejna bomba, największa i najpotężniejsza. Amon zrozumiał. Zabójca planował samobójstwo. Zamierzał
wysadzić się w samym środku Zimowych Pól. Wybuch dosięgnąłby reaktorów pod nimi. Te zaś
unicestwiłyby całe Planalto. Terra ujrzałaby jasny, choć chory, znak wpływów i gniewu Horusa Luperkala.
Próbując nie wypaść z rzucającego się dziko na boki pojazdu, Amon zauważył kontrolkę odliczania. Nie
udało się dostrzec, ile czasu zostało.
W desperacji Amon wyrwał swojego pilota do teleportu. Nie było czasu na dostosowanie i rekalibrację. Nie
było nawet chwili na wbicie alternatywnego zestawu koordynatów. Amon po prostu zmienił wysokość,
dodając dwa kilometry. Potem walnął w przycisk aktywacyjny i cisnął pilota do kokpitu.
Skoczył. Zanim jeszcze uderzył o lód, teleport porwał większą część pojazdu. Amon wyrżnął o powierzchnię
z siłą, która kruszyła kości.
Przeturlał się trzydzieści czy czterdzieści metrów, tworząc wokół siebie małą śnieżycę. Płetwa stabilizująca i
ogon pojazdu, oderwane ze względu na niewielki zasięg wiązki teleportu, przejechały obok niego terkocząc
niemiłosiernie i rozrzucając resztki na boki. Miejsce, w którym zostały odcięte, było rozpalone do
czerwoności i stopione.
Półprzytomny Amon sunął na plecach po lodzie, zataczając kolejne koła. Powolutku zwalniał. W końcu
zatrzymał się. Jedyne, co był w stanie robić, to patrzeć na fiołkowo różowe Sud Merykańskie niebo.
Jakieś dwa kilometry nad nim coś jasno błysnęło. W tym miejscu zaczęła rozkwitać kula białego światła.
Potem dało się słyszeć huk wybuchu, a zaraz po nim przyszła fala uderzeniowa. Gdy uderzyła w Amona,
wbiła go głęboko w lód.
*
O zmierzchu pod murami Pałacu w górach Himalazji, wierny pies podniósł się i strząsnął z siebie lód. Był
ranny, ale większość okrywającej go krwi należała do wilka, którego odpędził. Bestia umknęła w mroki nocy
z rozerwanym gardłem.
Pies pokuśtykał ku bramom. Utykał i zostawiał za sobą plamy krwi na śniegu. Z pyska unosiła mu się
mgiełka pary.
Wieczorne powietrze było zimne.
A za nim, gdzieś w ciemności, kolejne wilki zbierały się i podchodziły coraz bliżej.
JAMES SMALLOW
GŁOS
Graham McNeill
Ostatni kościół
Kościół pod wezwaniem Kamienia Błyskawicy był kiedyś pełen podczas północnego nabożeństwa. Strach
przed ciemnością sprawiał,ze ludzie szukali w nim schronienia gdy brakowało dziennego światła. Tak długo,
jak sięgała pamięć ,noc była czasem krwi. Wtedy uderzali najeźdźcy, a potworne machiny zstępowały na
skrzydłach ognia .W tych chwilach najstraszliwsze było okrucieństwo gromowych olbrzymów.
Uriah Olathaire pamiętał, że kiedy był jeszcze dzieckiem widział armie tych gigantów maszerującą na pole
bitwy. Od tego czasu minęło już siedem dekad. Uriah ciągle jednak mógł przywoływać ten obraz przed
swoje oczy, jakby to było wczoraj. Olbrzymi brutale nosili miecze z zamkniętymi w sobie błyskawicami.
Odziani byli w hełmy z kitami i wypolerowane pancerze o kolorze zachodu słońca zimą
Najlepiej jednak pamiętał wspaniałość ich budzącej podziw niepowstrzymanej siły .W ogniu wojny ,którą
przyniosły olbrzymy, zniknęły narody i ich władcy. Całe armie utonęły we krwi podczas bitew, jakich nie
widziano od najdawniejszych er tego świata.
Teraz walki zakończyły się już ,wielki architekt który rozpętał tę ostatnia światową wojnę zasiadł na tronie
wyjałowionego przez nią świata. Tron stał na ciałach obalonych despotów, władców narodów oraz tyranów
Koniec wojny powinien być wspaniałym wydarzeniem.
Ta myśl nie uspokajała jednak Uriaha, kiedy kuśtykał wzdłuż nawy swojego pustego kościoła. Niósł długą
,zapaloną świece,a jej mały płomień drżał na zimnym wietrze,który dostawał się tu przez szczeliny w
kamiennych ścianach i starożytnym drewnie wielkich wrót do przedsionka
Tak ,niegdyś nabożeństwo o północy cieszyło się popularnością. Dziś jednak nieliczni ośmielali się
przychodzić do świątyni,bo spotykały ich z tego powodu drwiny i obelgi. Jakaż to była zmiana względem
czasów z początku wojny. Wtedy trwożny lud szukał ukojenia w obietnicach opieki ze strony łaskawego
bóstwa.
Osłaniał słaby płomień wygiętą ręką ,którą artretyzm przemienił dziś w krucha namiastkę przeszłości. Szedł
powoli w kierunku ołtarza, lękając się,że ten okruch światła zgaśnie,jeżeli on choć przez chwile straci
koncentracje.
Na zewnątrz uderzyła błyskawica,podświetlając elektrycznym blaskiem witraże zdobiące okna kościoła.
Uriah zastanawiał się ,czy ktokolwiek z ciągle praktykujących parafian rzuci wyzwanie burzy, by modlić się
i śpiewać wraz z nim.
Dziwne,nieproszone zimno wypełniło jego ciało i poczuł, że w tej nocy jest coś szczególnego. Coś wielkiej
wagi miało się wydarzyć ,ale nie potrafił tego nazwać. Otrząsnął się z tego wrażenia, docierając do ołtarza.
Wspiął się po pięciu stopniach
Na środku ołtarza stał zepsuty czasomierz z wysłużonego brązu. Jego szklana tarcza była popękana. Obok
leżała gruba,oprawiona w skórę księga,otoczona przez sześc zgaszonych świec. Uriah ostrożnie przyłożył
ogień do knota każdej z nich, powoli wprowadzając przyjazne światło do świątyni.
Jeżeli pominąć wspaniałość sklepienia,samo wnętrze kościoła było dość proste i raczej nie wyróżniało się
niczym szczególnym. Była to długa nawa z prostymi drewnianymi ławami po bokach, którą przecinał
transept prowadzący do oddzielonego ciężką zasłoną prezbiterium. Na wyższe galerie można było się dostać
po schodach na północy i południu transeptu. Nad szeroką kruchtą znajdował się pusty chór,empora
rzucająca cień na wchodzących do świątyni
Światło nabrało mocy, a Uriah uśmiechnął się ponuro, gdy oświetliło hebanową obudowę czasomierza.
Chociaż szklana tarcza była popękana,delikatne wskazówki pozostały nienaruszone. Wykonano je ze złota i
ozdobiono macicą perłową. Mechanizm zegara można było dostrzec przez szklane okienko u jego podstawy.
Kółka zębate które nigdy się nie obracały i miedziane ciężarki, które nigdy się nie kołysały.
Uriah w młodości dużo podróżował po świecie. Ten zegar ukradł ekscentrycznemu rzemieślnikowi
mieszkającemu w srebrnym pałacu w górach Europy. Budowla wypełniona była ongiś tysiącami
dziwacznych zegarów. Teraz nie pozostał po niej żaden ślad. Została zniszczona podczas jednej z wielu
bitew, które przetoczyły się przez kontynent. Wielkie armie ścierały się , nie troszcząc się o cuda , które
przepadały w straszliwych ogniach wojny. Stary kapłan podejrzewał, ze zegar był ostatni w swoim rodzaju.
Podobnie jak jego kościół.
Kiedy Uriah uciekał z pałacu ,mistrz rzemiosła przeklinał go z wysokiego okna. Krzyczał ,że zegar odlicza
czas do dnia sadu i zacznie bić,kiedy nadejdą ostatnie dni istnienia ludzkości. Młody złodziej śmiał się z
bredzenia kolekcjonera.
Podarował zegar swojemu oszołomionemu całą historią ojcu. Jednak po tym, jak dogasły ognie krwawej
bitwy o Gaduare, Uriah odzyskał czasomierz z ruin rodzinnego domu i zabrał ze sobą do tego kościoła
Zegar od tego dnia nie wydal żadnego dźwięku. Stary kapłan ciągle lękał się, ze kiedyś usłyszy jego kurant.
Zdmuchnął ogień swojej długiej świecy, położył ją w płytkiej misce przed ołtarzem i westchnął. Położył
dłonie na miękkiej ,skórzanej okładce księgi. Jak zwykle jej obecność sprawiła,że poczuł pewność i spokój.
Uriah zaczął zastanawiać się, co powstrzymywało kilkoro pozostałych w miasteczku wiernych od dołączenia
do niego tej nocy. To prawda, że kościół stał na płaskim szczycie wysokiej góry, na którą nie łatwo było się
wspiąć. Zwykle jednak nie zniechęcało to jego topniejącej trzódki od przybycia.
W dawnych czasach ta góra była najwyższym wzniesieniem na targanej sztormami i nawiedzonej przez geste
mgły wyspie. Z lądem łączył ją wtedy lśniący, srebrny most.
Jednak starożytne, apokaliptyczne wojny obniżyły poziom oceanów. Wyspa stała się teraz po prostu
kamiennym cyplem wyrastającym na skraju krainy, która ponoć kiedyś władała światem.
Szczerze mówiąc, to właśnie izolacja kościoła pozwoliła mu przetrwać burze tak zwanego rozumu, który
zalał cały świat z rozkazu nowego pana planety.
Uriah potarł ręką swoją łysinę. Poczuł pod palcami swoją suchą i poznaczoną starczymi plamami skórę.
Przebiegł nimi po długiej bliźnie, biegnącej od ucha do karku.
Z zewnątrz budynku dobiegały jakieś hałasy. Obrócił się w kierunku drzwi. Zza nich dało się słyszeć tupot
stóp i jakieś glosy
- Rychło w czas - powiedział ,rzucając wzrokiem na nieruchome wskazówki zegara
- Do północy zostały dwie minuty
Wielkie wrota w kruchcie otworzyły się na oścież. Zimny wiatr ochoczo wpadł do środka, chłoszcząc równe
rzędy ław i szarpiąc zakurzonymi sztandarami z jedwabiu i aksamitu zwisającymi z wyższych części galerii.
Kurtyny wiecznie tnącego deszczu wlały się przez drzwi. Błyskawica przecięła nocne niebo i przez wejście
wpadł ogłuszający huk gromu
Uriah zmrużył oczy i naciągnął mocniej na siebie jedwabny ornat ,próbując powstrzymać chłód od sięgnięcia
jego toczonych artretyzmem kości.
W wejściu do kruchty można było dostrzec zakapturzoną postać. Była ona wysoka i odziana w długi
,karmazynowy płaszcz. Stary kapłan mógł dostrzec pomarańczowy blask pochodni niesionych przez zastęp
cieni, które stały w deszczu za przybyszem.
Wysilił wzrok, ale jego stare oczy nie mogły dostrzec żadnych szczegółów, poza tym, że blask ognia grał na
metalu okrywającym gości.
Zagubieni najemnicy mający nadzieje na jakieś łupy? A może coś zupełnie innego?
Zakapturzona postać weszła do kościoła i obróciła się, by zamknąć za sobą drzwi.
Ruchy mężczyzny, jak stwierdził kapłan, były nieśpieszne. Działał spokojnie i z szacunkiem dla tych
murów . Wrota zamknął łagodnie i starannie
- Witaj w kościele pod wezwaniem Kamienia Błyskawicy – powiedział Uriah, gdy tylko nieznajomy obrócił
się w jego kierunku - Miałem właśnie rozpocząć północne nabożeństwo. Czy ty i twoi towarzysze
chcielibyście do mnie dołączyć ?
- Nie - odpowiedział przybysz ,ściągając kaptur i odsłaniając surową, ale przyjazną twarz, w sumie
zaskakująco zwyczajną , biorąc pod uwagę jego wojskową butę - Oni do nas nie dołączą
Skóra przybysza była ogorzała. Wydawało się, że wygarbowały ją lata spędzone na świeżym powietrzu.
Włosy miał ciemne i spięte z tyłu w krótki kucyk
- To wielka szkoda – stwierdził Uriah - moje nabożeństwa o północy uchodziły zawsze w tej okolicy za dość
udane. Jesteś pewien, ze nie będą chcieli wejść ?
- Jestem pewien - potwierdził mężczyzna - Obejdą się bez tego
- Bez czego ? - kapłan próbował rozluźnić atmosferę. Nieznajomy uśmiechnął się
- Nieczęsto natrafiam na ludzi twego pokroju, którzy maja poczucie humoru. Odkryłem, że większość z nich
to ludzie o ponurych i ołowianych sercach.
- Mojego pokroju?
- Kapłanów - nieznajomy wypowiedział te słowa z obrzydzeniem, jakby wypluwał truciznę
- W takim razie obawiam się ,że spotkałeś tylko tych złego pokroju
- A jest dobry ?
- Oczywiście - odpowiedział Uriach - chociaż biorąc pod uwagę czasy , w których żyjemy, trudno oczekiwać
dobrego humoru od duchownych
- Nie sposób się kłócić z tym poglądem - powiedział mężczyzna, idąc powoli główną nawą tak, by dotknąć
każdej mijanej drewnianej ławy.
Uriah wyszedł sztywno zza ołtarza, by zbliżyć się do gościa. Czuł jak przyspiesza mu tętno. Wyczuwał ,że
pod pozornie przyjazną powierzchownością przybysza kryje się niebezpieczeństwo. Jakby stał przed
wściekłym psem związanym przecierającą się powoli liną. To był człowiek nawykły do przemocy. Chociaż
starcowi wydawało się , że w tej chwili nic mu z jego strony nie grozi, było w gościu coś niepokojącego. Na
twarz kapłana wypłynął wyuczony spokojny uśmiech . Wyciągnął rękę
- Jestem Uriah Olathaire, ostatni kapłan w kościele pod wezwaniem Kamienia Błyskawicy. Czy wolno
zapytać ,z kim mam przyjemność ?
Mężczyzna uśmiechnął się i podał mu rękę. Przez chwile przez myśli Uriaha przemknęło ulotne poczucie
,jakby wiedział,kto to jest. Nim zdążył jednak je uchwycić ,umknęło
- Moje imię nie jest tu istotne - powiedział nieznajomy - Jeżeli jednak chcesz mnie jakoś nazywać , mów
mi ,,Objawienie”
- To nietypowe imię dla kogoś,kto twierdzi, że nie lubi kapłanów
- Być może. Pasuje jednak dobrze do moich bieżących celów
- A jakiż to cel cie do mnie sprowadza - zapytał Uriah
- Chciałbym z tobą porozmawiać - odpowiedział Objawienie - chciałbym dowiedzieć się ,co trzyma cie tutaj
w tych czasach , kiedy świat porzuca wiarę w bogów. Gdy nadprzyrodzone ustępuje wobec postępów nauki i
rozumu
Mężczyzna spojrzał ku górze,ponad sztandarami,na niezwykle sklepienie kościoła. Uriah poczuł jak toczący
go niepokój ustępuje, gdy zobaczył wyraz twarzy przybysza.
Gdy błądził wzrokiem po wymalowanych ponad nimi obrazach,jego rysy wygładziły się ,a spojrzenie stało
się łagodne
- Wielki fresk Izanduli - odezwał się Uriah - natchnione dzieło ,czyż nie ?
- Jest rzeczywiście wspaniale - zgodził się mężczyzna - Ale czy natchnione nie wydaje mi się
- Może zatem nie przyjrzałeś się wystarczająco uważnie - odpowiedział Uriah, spoglądając w górę. Jego
serce zaczęło bić szybciej,jak zawsze,kiedy widział to arcydzieło. Fresk został ukończony przeszło tysiąc lat
wcześniej przez legendarną Izandule Verone. Kapłan kontynuował - Otwórz serce na jego piękno ,a
poczujesz jak porusza się w tobie duch boży
Całe sklepienie pokryte było szerokimi plafonami, na których wymalowane były rozmaite sceny. Na jednym
nagie postacie żyły szczęśliwe w magicznym ogrodzie. Na innym niebo wybuchało gwiazdami. Gdzieś złoty
rycerz walczył ze srebrnym smokiem Nieliczne obrazy o podobnie fantastycznej naturze zdobiły strop
świątyni. Wszystko w tym fresku było perfekcyjne :niezapomniane żywe barwy ,złudzenie głębi widoczne w
konstrukcji budynków ,muskularna anatomia postaci ,dynamika ruchu,oświetlenie i żywe wyrazy twarzy
postaci . Mimo upływu stuleci i nieodpowiedniego oświetlenia,dzieło budziło nie mniejszy podziw jak za
czasów,gdy Izandula odłożyła swoje pędzle gotowa wreszcie zająć się czym innym
- Cały świat obiegła wieść o odsłonięciu fresku – zacytował Objawienie - wpatrując się w platfon, na
którym wyobrażono rycerza i smoka - sam jego widok sprawiał,że oglądający go milkli oszołomieni
- Czytałeś Vastari – stwierdził Uriah
- Czytałem - przyznał Objawienie,odrywając niechętnie wzrok od sklepienia - jego dzieła zwykle są uważane
za hiperbole tym razem jednak nie przesadzał. Choć zaniżył jego wpływ
- Interesujesz się sztuką ? – zapytał ksiądz
- Interesowałem się naprawdę wieloma rzeczami w swoim życiu - stwierdził gość - sztuka była jedną z nich
Uriah wskazał na centralny obraz kompozycji .Przedstawiał on cudowną istotę utkaną ze światła. Otaczała ją
,niby aureolą, wykonana ze złota maszyneria
- Nie możesz więc zaprzeczyć,ze to praca prawdziwie natchniona przez istotę wyższą
- Oczywiście,ze mogę - odpowiedział Objawienie - To świetna praca niezależnie od tego,czy istnieje jakaś
wyższa istota,czy też nie. W żadnym razie nie dowodzi ona istnienia jakiegoś bóstwa. Żaden bóg nie
stworzył nigdy sztuki
- W dawnych czasach niektórzy mogliby uznać to za bluźnierstwo
- Ach, bluźnierstwo powiedział Objawienie z krzywym uśmiechem "jest ofiarą zbrodni".
Wbrew sobie Uriah roześmiał się - Celnie jednak z pewnością tylko artysta poruszony przez niebiańskie siły
mógł stworzyć takie piękno
- Nie zgodzę się - odpowiedział Objawienie - powiedz mi Uriahu,czy widziałeś może wielkie rzeźby w
klifach kanionu Mariańskiego
- Niestety nie – przyznał kapłan - słyszałem jednak o ich niezwykłym pięknie
- To prawda,są wspaniałe. Wysokie na tysiąc metrów przedstawienia ich królów. Wyrzeźbione z
kamienia,którego nie może przeciąć żadna broń czy wiertło. Są co najmniej porównywalne z tym freskiem.
W jaki sposób udało się je wkomponować w klif, który nie widział słońca przez dziesięć tysięcy lat. A
przecież wykuli je w zapomnianej epoce ludzie bezbożni. Prawdziwa sztuka nie potrzebuje
nadprzyrodzonego uzasadnienia. Po prostu jest sztuką
- Cóż ,masz własne zdanie i ja mam moje - grzecznie skwitował to Uriah
- Izandula była genialną i niezwykłą artystką. Z tym nie da się dyskutować kontynuował Objawienie - z
drugiej jednak strony, jak każdy inny,ona też musiała zarabiać na życie. Nawet niezwykli artyści muszą
przyjmować zlecenia tam ,gdzie mogą je dostać. Nie wątpię ,że to przedsięwzięcie też było dobrze płatne,bo
za jej czasów kościoły były wręcz obrzydliwie bogatymi organizacjami. Gdyby poproszono ją wtedy o
wymalowanie obrazów na sklepieniu pałacu świeckiej władzy, czy nie mogłaby namalować czegoś równie
cudownego
- To możliwe,ale nigdy się tego nie dowiemy
- Nie,nie dowiemy się - zgodził się Objawienie,mijając Uriaha i podchodząc do ołtarza
- Osobiście uważam, ze kiedy ludzie uzasadniają powstanie takich wspaniałości interwencją siły wyższej,
stoi za tym odrobina zazdrości
- Zazdrości ?
- Tak właśnie , nie mogą uwierzyć,ze inny człowiek może stworzyć równie majestatyczne dzieło sztuki,a oni
nie. Stąd wniosek,że to jakieś bóstwo sięgnęło umysłu artysty i go poprowadziło ,natchnęło .
- To dość cyniczny obraz ludzkiej natury - odpowiedział Uriah
- Po części z pewnością - potwierdził Objawienie
Kapłan wzruszył ramionami
- To była bardzo zajmująca rozmowa,ale teraz musisz mi wybaczyć , drogi Objawienie. Przyszedł czas, bym
przygotował się na przybycie moich parafian..
- Nikt nie przyjdzie - przerwał Objawienie - Jesteśmy tu tylko ty i ja
- Więc czemu tak naprawdę tu jesteś - westchnął starzec
- To ostatni kościół na Terrze - poinformował go Objawienie - wkrótce zakończą się dzieje miejsc takich ,jak
to . Przyszedłem, by zachować o nim wspomnienie,kiedy go już nie będzie
- Wiedziałem ,ze w tym wieczorze będzie coś nietypowego - stwierdził Uriah
Uriah i Objawienie ,przeszli do zakrystii. Tam siedli naprzeciwko siebie przy wielkim mahoniowym biurku.
Zdobiły je rzeźby w kształcie przeplatających się węży. Krzesło zatrzeszczało pod ciężarem gościa. Uriah
sięgnął pod blat i wyjął smukłą butelkę z zakurzonego, niebieskiego szkła oraz dwa cynowe kubki. Nalał im
ciemnego czerwonego wina i zasiadł na swoim krześle.
- Twoje zdrowie - wzniósł toast kapłan ,unosząc kubek
- I twoje - odpowiedział Objawienie
Gość kapłana upił trochę trunku i kiwnął głową z uznaniem
- To bardzo dobre wino. I stare
- Znasz się na winach, Objawienie - potwierdził Uriah - mój ojciec dał mi je na moje piętnaste urodziny.
powiedział,ze powinienem otworzyć je w moją noc poślubną
- Nigdy się nie ożeniłeś ?
- Nigdy nie znalazłem nikogo zdolnego ze mną wytrzymać . W tamtych latach byłem niezłym szelmą
- Szelma, który został kapłanem - zainteresował się Objawienie - brzmi to jak ciekawa historia
- A i owszem - odpowiedział Uriah - ale po co rozdrapywać stare rany
- Niech i tak będzie - odpowiedział gość, biorąc kolejny łyk wina
Starzec spojrzał na rozmówce znad swojego kubka. Teraz ,kiedy Objawienie usiadł, zdjął tez swój szkarłatny
płaszcz i powiesił go na oparciu swojego krzesła. Pod nim nosił proste robocze ubranie,niemal dokładnie
takie same,jak większość innych mieszkańców Terry. Jego strój był jednak nieskazitelnie czysty. Na prawym
palcu wskazującym miał srebrny pierścień z jakąś pieczęcią. Uriah nie był jednak w stanie określić,co ona
przedstawiała
- Powiedz mi, Objawienie,co miałeś na myśli mówiąc, że wkrótce tego miejsca już nie będzie
- Dokładnie to,co powiedziałem - odpowiedział gość - Nawet skryty na swojej górze musiałeś słyszeć o
Imperatorze i jego krucjacie. O tym ,Że stara się on wytępić wszelkie religie i wierzenia w nadprzyrodzone.
Wkrótce jego wojska dotrą i tutaj.
Zburzą to miejsce
- Wiem - powiedział Uriah ze smutkiem - to już jednak nie robi mi już żadnej różnicy. Wierze w to co
wierze. Żadne groźby ze strony żądnego podbojów despoty tego nie zmienią
- To raczej rygorystyczne podejście do sprawy - zauważył Objawienie
- To moja wiara - wyjaśnił kapłan
- Wiara - prychnął gość - dobrowolne przyjecie istnienia czegoś niestworzonego bez żadnego dowodu..
- Wiarę ,czyni tak potężną to ,że nie potrzebuje ona dowodu. Ona sama wystarcza
Objawienie roześmiał się - Rozumiem w takim razie, czemu Imperator chce się jej pozbyć. Ty nazywasz
wiarę potężną, ja powiem ,że jest niebezpieczna. Pomyśl tylko o tym ,co ludzie prowadzeni wiarą czynili w
przeszłości. O wszystkich tych potwornościach uczynionych w jej imieniu. Polityka prowadziła na śmierć
tysiące, ale religia miliony
Uriah dopił swoje wino nim odpowiedział
- Czy przyszedłeś tu wyłącznie by mnie prowokować ? Nie jestem już człowiekiem gwałtownym,ale nie
godzę się na to ,by ktoś obrażał mnie w moim własnym domu. Jeżeli przybyłeś tu tylko w tym celu ,to
proszę ,byś opuścił to miejsce
Objawienie odstawił kubek na biurko i podniósł do góry ręce
- Masz oczywiście racje - powiedział – byłem nieuprzejmy i przepraszam. Przyszedłem tutaj poznać to
miejsce, a nie rozgniewać jego opiekuna
Uriah kiwnął głową z wdzięcznością
- Przeprosiny przyjęte, Objawienie. Czy chciałbyś obejrzeć kościół ?
- Chce
- Chodź razem ze mną – kapłan wstał z wysiłkiem zza biurka – pokaże ci Kamień Błyskawicy
Uriah wyprowadził gościa z zakrystii, z powrotem do głównej nawy. Znowu spojrzał na piękny fresk
zdobiący sklepienie . Na okiennych witrażach tańczyły błyski ognia z zewnątrz. Nie uległo wątpliwości, że
pod murami świątyni czeka duża grupa ludzi Kim był ten Objawienie i czemu był tak zainteresowany tym
kościołem ? Czy był on jednym z dowódców wojsk Imperatora, który chciał zyskać przychylność władcy,
burząc ostatni kościół na Terrze , może być przywódcą najemników próbującym się wkraść w łaski nowego
pana planety, niszcząc symbole wiary, które przetrwały wieki od najwcześniejszych dni ludzkiej drogi ku
zbudowaniu cywilizacji
Tak czy inaczej ,Uriah potrzebował dowiedzieć się więcej o swym gościu. Trzeba było podtrzymać rozmowę
i mieć nadzieje, ze uda się wychwycić w niej jakieś wskazówki co do jego motywów
- Chodźmy tędy - powiedział ,kuśtykając ku prezbiterium
Oddzielała je od reszty kościoła zawieszona za ołtarzem gruba,szmaragdowa zasłona o rozmiarze kurtyny
teatralnej. Pociągnął za jedwabny sznurek i tkanina rozsunęła się,odsłaniając wysoko sklepioną komnatę z
jasnego kamienia .W jej środku znajdowała się okrągła jama,dziura w podłodze. W jej środku stal potężny
menhir
Kamień był nierówny i ciemny jak krzemień. jego szczególna powierzchnia wydawała się
szklistometaliczna. Potężny głaz był wysoki na około sześc metrów i zwężał się ku górze. Przypominał
trochę gigantyczne ostrze włóczni . Kamień wyrastał z wybrukowanej niewielkimi płytami ziemi. Kępy
wąskiej paproci w kolorze rdzy rosły u jego podstawy
- Oto kamień błyskawicy - powiedział Uriah z dumą
Zszedł po schodach opierając się o wyłożone ceramicznymi płytkami ściany jamy i położył dłoń na kamieniu
Uśmiechnął się,czując jego wilgotne ciepło
Objawienie podążył za nim. Lustrował głaz od góry do dołu, obchodząc go z szacunkiem.
On również wyciągnął ku niemu rękę i dotknął go
- Więc to jest ten święty kamień ?
- Tak ,to on – odpowiedział kapłan
- Dlaczego ?
- Co masz na myśli, dlaczego co?
- Dlaczego on jest święty ?,czy ustawił go tutaj twój bóg ,a może jakaś młoda dziewczyna doznała
objawienia,modląc się przy nim ?
- Nic z tych rzeczy - odpowiedział Uriah, próbując ukryć irytacje w swoim głosie - Tysiące lat temu
miejscowy święty mąż ,ślepy i głuchy ,wędrował po tych wzgórzach. Nagle znad zachodniego oceanu
nadeszła burza . Święty chciał wrócić do wioski w dole, ale drogo była daleka i sztorm dogonił go,nim ten
dotarł w bezpieczne miejsce. Skrył się więc pod osłoną tego głazu . W samym środku burzy z niebios
wystrzeliła błyskawica. Uniosła świętego w górę i ujrzał kamień otoczony błękitnym płomieniem, a na nim
twarz stwórcy. Usłyszał też jego głos
- Czy nie mówiłeś, ze święty mąż był ślepy i głuchy ? - zapytał Objawienie
- Tak było ,ale moc boża uleczyła go z jego przypadłości – wyjaśnił Uriah - natychmiast pobiegł on do
wioski, by opowiedzieć ludziom o tym cudzie
- Co stało się później ?
- Święty mąż wrócił do Kamienia Błyskawicy i powiedział miejscowym, by wznieśli świątynie wokół niego.
Historia jego uzdrowienia szybko rozeszła się po świecie. Już w kilka lat później tysiące pielgrzymów
przemierzały srebrny most, by odwiedzić to miejsce. U stóp kamienia wybiło bowiem źródło, a jego wody
miały ponoć lecznicze właściwości
- Co masz na myśli mówiąc lecznicze ? Leczyła choroby ,powodowała zrastanie kości?
- Tak mówią kroniki kościoła odpowiedział Uriah - wokół kamienia wybudowano ten basen dla
pielgrzymów. Ze wszystkich stron przybyli tu ludzie , by wykąpać się w świętych wodach, póki jeszcze
płynęły
- Znałem podobne miejsce daleko na wschodzie tej krainy - powiedział Objawienie - młoda dziewczyna
twierdziła, ze miała natchnioną wizje kobiety, ta święta w podejrzany sposób przypominała obiekt kultu
zakonu,do którego należała ciotka dziewczyny. Tam również założono łaźnie. Bano się jednak, ze święte
źródło nie dostarczy dość wody, zmieniano więc ja w basenach tylko dwa razy dziennie. Setki chorych i
umierających pielgrzymów nurzało się w tej samej wodzie każdego dnia. Możesz sobie wyobrazić , jakie
straszne robiły się tam pomyje. Po prostu ohydna zupa z chorób. Cudem było, że ktokolwiek wynurzył się
żywy z tego szlamu. Co dopiero mówić o uzdrowieniu
Objawienie znowu dotknął kamienia. Uriah zauważył, jak zamyka on oczy kładąc dłoń na błyszczącej
powierzchni głazu
- Hematyt ze zbitej formacji rudy żelaza - stwierdzi gość - najpewniej odsłonięty przez lawinę. To by
wyjaśniło uderzenie pioruna. Słyszałem już o uleczeniu ślepoty i głuchoty przez błyskawicę. Zwykle tyczyło
się to przypadków będących wynikiem histerycznego użalania się nad sobą w wyniku jakiejś traumy, a nie
przyczyn fizjologicznych
- Czy starasz się wytłumaczyć cud ,wokół którego wzniesiono ten kościół - nie wytrzymał Uriah - musisz
nosić w sobie okrucieństwo, jeżeli starasz się zniszczyć wiarę innych
Objawienie obszedł kamień błyskawicy i potrząsnął głową
- Nie jestem okrutnikiem tłumaczę ci ,jak coś takiego mogło przytrafić się bez interwencji siły wyższej
Mężczyzna postukał palcem w skroń - Myślisz ,że twoje postrzegania świata jest jedyną prawdą . Nikt z nas
nie jest w stanie postrzegać świata bezpośrednio. Znamy tylko nasze koncepcje i interpretacje otaczających
nas obiektów .Ludzki mózg jest dziełem cudownej ewolucji,przyjacielu. Szczególnie dobrze radzi sobie w
tworzeniu obrazów twarzy i rekonstrukcji głosów z niepełnych danych
- Co to ma do rzeczy ? – zapytał kapłan
- Wyobraź sobie twojego świętego kryjącego się przed burza w cieniu wielkiego głazu. Uderza błyskawica
,ogień i hałas. Dołóż do tego nagłą fale energii żywiołu przepływająca przez jego ciało. Czy nie jest to
możliwe, że człowiek już religijny mógł, w tak skrajnych okolicznościach,postrzegać obrazy i dźwięki w
boskiej naturze? W końcu ludziom wciąż to się przydarza, kiedy budzisz się się przerażony w środku
nocy,czy ciemność w kącie pokoju nie wydaje ci się intruzem zamiast zwykłym cieniem,trzeszczenie deski
odgłosem skradającego się mordercy, a nie wynikiem stygnięcia budynku w chłodną noc?
- Czyli mówisz,ze on to sobie wszystko wyobraził
- Mniej więcej - przytaknął Objawienie - nie twierdze, że zrobił to świadomie czy z rozmysłem. Biorąc
jednak pod uwagę pochodzenie i rozwój religii gatunku ludzkiego, wydaje mi się to bardziej
prawdopodobnym i przekonującym wytłumaczeniem. Nie zgodzisz z się ?
- Nie ,nie zgodzę się - odpowiedział Uriah
- Nie ? Wydajesz mi się człowiekiem inteligentnym,Uriahu Olathaire. Czemu nie jesteś gotów przystać
choćby na możliwość takiego wytłumaczenia?
- Ponieważ ja tez miałem wizje mojego boga i słyszałem jego głos. Nic nie może równać się z osobistą i
całkowitą pewnością istnienia bóstwa
- A,osobiste doświadczenie – powiedział Objawienie- zdarzenie całkowicie przekonujące dla ciebie i takie,
którego nie da się dowieść ani mu zaprzeczyć. Powiedz mi ,gdzie doznałeś tej wizji?
- Na polu bitwy w kraju Franków - odpowiedział kapłan – wiele lat temu
- Ziemie Franków zostały przywiedzione do Jedności dawno temu .Ostatnią bitwę stoczono tam prawie pół
wieku temu ,musiałeś być wtedy młodym człowiekiem
- Byłem - przyznał Uriah - młodym i głupim
- Nie brzmi to, jakbyś był wtedy dobrym celem dla boskiego przekazu - stwierdził Objawienie - z drugiej
strony zauważyłem,ze wielu ludzi pojawiających się na stronach waszych świętych ksiąg to niezupełne
wzory do naśladowania. Może więc nie powinno mnie to zaskakiwać
Uriah zwalczył w sobie gniew wywołany kpiną rozmówcy. Odwrócił się od Kamienia Błyskawicy i wspiął
po schodach z jamy. Wrócił do oświetlonego przez świece ołtarza. Poświęcił krótką chwile na uspokojenie
oddechu i rozszalałego bicia serca. Podniósł oprawioną w skórę księgę spomiędzy świec i zasiadł na jednej z
ław Odezwał się dopiero, gdy usłyszał kroki Objawienia
- Przychodzisz tu w nastroju do dysputy, Objawienie. Mówisz ,że chcesz dowiedzieć się czegoś o mnie i o
tym kościele. Nich będzie. Pojedynkujemy się na słowa,uderzajmy wzajemnie w swoje pewniki,szermujmy
argumentami i kontrargumentami. Powiedz jakie jest twoje stanowisko. Jeżeli chcesz, możemy się spierać
całą noc. Skoro jednak wstanie świt,odejdziesz stąd i nigdy nie wrócisz
Przybysz zszedł z podwyższenia, na którym stal ołtarz. Zatrzymał się na chwile, podziwiając zegar dnia
sądu. Ujrzał księgę w rękach Uriaha. Skrzyżował ręce
- Dokładnie o to mi chodzi mam inne rzeczy, którymi będę musiał się zając. Te jedną noc mogę poświecić na
rozmowę z tobą - mówiąc to wskazał na tom, który kapłan przyciskał do swojej piersi - jeżeli zaś nachodzi
mnie nastrój na dysputy to dlatego że straszliwie denerwuje mnie, gdy widzę ludzi z klapkami na oczach,
gotowych dobrowolnie stać się niewolnikami fantastycznych wymysłów ,które zawiera ta księga i inne jej
podobne. To godna potępienia bzdura, którą ściskasz w rękach
- Więc teraz będziesz naśmiewał się też z mojej świętej księgi ?
- A czemuż by nie ? – zapytał Objawienie - ta księga to zebrane teksty z dziecięciu stuleci . Były
dobierane,przepisywane tłumaczone i przepisywane, tłumaczone i przekręcane aby dopasować się do potrzeb
setek w większości anonimowych lub nieznanych autorów. Cóż to za podstawa do układania sobie życia ?
- To jest święte słowo mojego boga - powiedział Uriah - przemawia do wszystkich,którzy je czytają
Objawienie zaśmiał się i poklepał ręką w czoła
- Gdyby ktoś twierdził , że jego zmarły dziadek przemawia do niego, zamknęliby go w domu wariatów. Jeśli
jednak twierdzi , że słyszy głos boga, kapłani zrobią z niego świętego .Widać kiedy słyszy się glosy to w
grupie siła
- Mówisz o mojej wierze - powiedział Uriah - okaż choć trochę szacunku
- Dlaczego miałbym to robić - zapytał Objawienie – czemu twoja wiara wymaga specjalnego traktowania
czyż nie jest dość solidna ,by nie bać się pytań .Nic na świecie nie cieszy się taką ochronną .D laczego więc
ty i twoja wiara powinniście być wyróżnieni specjalnym traktowaniem?
- Ja widziałem boga - syknął Uriah – ujrzałem jego twarz i słyszałem jego słowa w mojej duszy..
- Jeżeli miałeś takie doświadczenie, możesz uważać je za prawdziwe. Nie oczekuj jednak ode mnie ani
nikogo innego, że uwierzymy ci na słowo, Uriahu - powiedział Objawienie – wiara, że coś jest prawdą
,jeszcze tego prawdziwym nie czyni
- Tamtego dnia widziałem co widziałem i słyszałem, co słyszałem – odparł kapłan, zaciskając palce silnie na
księdze, a wspomnienia napłynęły z głębin jego pamięci
- Wiem , że było to prawdziwe
- A gdzie we Frankii miała miejsce ta cudowna wizja ?
Uriah zwlekał . Nie chciał wypowiedzieć nazwy,która otworzyłaby ciemny loch pamięci, w którym zamknął
wspomnienia swojego poprzedniego życia. Wziął głęboki oddech
- Bylo to pod Gaduare
- Byleś tam - powiedział Objawienie. Kaplan nie był pewien czy było to pytanie , czy po prostu
potwierdzenie. Przez krótką chwile wyglądało to tak,jakby gość już o tym wcześniej wiedział
- Tak ,bylem
- Opowiedz mi co się wtedy stało
- Opowiem ci o tym - wyszeptał Uriah - najpierw jednak potrzebuje się napić
*
Po raz kolejny Uriah i jego gość powrócili do zakrystii. Uriah sięgnął do innej szuflady i wyjął butelkę
Wyglądała ona tak samo jak poprzednia, ale była w połowie pusta. Objawienie usiadł. Ponownie krzesło
jęknęło pod jego ciężarem, choć mężczyzna nie wydawał się szczególnie wielki. Nie umknęło to uwadze
gospodarza
Uriah pokręcił głową, widząc ,że jego gość wyciąga ku niemu cynowy kubek
- Nie to jest naprawdę dobry trunek. Zasługuję na to by pic go ze szkła
Otworzył stojący za biurkiem sekretarzyk z drewna orzechowego i wyjął z niego dwa kieliszki z kryształu.
Miały kształt kwiatu tulipana, starożytny wzór zwany copita. Postawił je na blacie biurka pomiędzy
rozrzuconymi papierami i zwojami. Odkorkował butelkę i cudowny torfowy zapach wypełnił pokój
Otoczyła ich woń przynosząca na myśl górskie pastwiska,pieniące się potoki krystalicznie czystej wody i
mroczne cieniste lasy
- Woda życia - powiedział Uriah ,nalewając dwie solidne porcje i siadając naprzeciwko gościa . Gęsty napój
miał kolor bursztynu, a kryształowy kieliszek sprawiał, ze tańczyły w nim złote i żółte błyski
- Nareszcie coś , w co mogę uwierzyć – Objawienie uniósł szkło, by upić łyk
- Nie jeszcze nie pozwól unieść się oparom ,dzięki nim smak będzie bardziej wyrazisty zakręć delikatnie
kieliszkiem. Widzisz te zacieki na ściankach nazywamy je łzami gdy są długie i powoli opadają wiemy ze
trunek jest mocny i zażywny
- Czy już mogę się napić ?
- Cierpliwości – powiedział Uriah delikatnie powąchaj napój dobrze poczuj jak aromat płynie w twoja stronę
i drażni zmysły .Pozwól się oddać chwili daj woni przebudzić wspomnienia jej pochodzenia
Uriah zamknął oczy, kręcąc delikatnie kieliszkiem wypełnionym złocista cieczą. Pozwolił obmyć się
zapachom dawno minionego czasu. Mógł poczuć dojrzale bogactwo alkoholu, w jego pamięci pojawiły się
odczucia , których nigdy nie doświadczył bieg o zachodzie słońca przez dziki las pełen krzewów i wrzosów
dym z paleniska w drewnianej izbie z dachem utkanym z trzciny i ścianami obwieszonymi tarczami ,przede
wszystkim zaś czuł dziedzictwo dumy i tradycji żyjące w każdej kropli trunku
Uśmiechnął się kiedy jego myśli dopłynęły ku czasom młodości
- A teraz pij - rzekł - weź solidny łyk pozwól napojowi obmyć język policzki i podniebienie przez kilka
sekund nim pozwolisz mu popłynąć dalej w głąb
Uriach napił się i przez chwile upoiły go jedwabistość i ciepło trunku. Rzecz była mocna, a smakowała
dębowym dymem i słodkim miodem
- Och to był smak którego nie czułem od bardzo dawna - stwierdził Objawienie.
Kapłan otworzył oczy ,na twarzy gościa ujrzał uśmiech zadowolenia
- Nie myślałem ,że ocalała choć jedna butelka .
Rysy gościa złagodniały i rumieniec wystąpił na jego policzki, choć nie było ku temu żadnego dającego się
określić słowami powodu wrogość Uriaha względem niego ustąpiła. Może sprawiło to wspólne
doświadczenie,które docenić mogło tylko dwóch koneserów
- To stara butelka - wytłumaczył kapłan -Jedna z tych które udało mi się uratować z domu moich rodziców
- Masz w w zwyczaju trzymać tu sporo starego alkoholu
- To nawyk z czasów mojej szalonej młodości lubiłem wtedy trunki chyba trochę za bardzo, jeśli mnie
rozumiesz
- Rozumiem widziałem wielu wielkich ludzi których ten nałóg zgubił
Uriah wziął kolejny łyk, tym razem mniejszy przez chwile cieszył się bogatym smakiem dopiero potem
znów przemówił
- Mówiłeś ,że chcesz wiedzieć o Ganduare
- Jeżeli jesteś gotów i masz wole mi o tym opowiedzieć to z całą pewnością
Uriah westchnął - Wolę mam ale czy jestem gotów .. Cóż możemy się o tym wspólnie przekonać prawda
- Gaduare to był mroczny dzień - powiedział Objawienie ciężkie chwile dla wszystkich którzy tam byli
Uriah pokręcił głową - moje oczy straciły już dawno bystrość ale widzę ze jesteś za młody by wiedzieć o
Gaduare ,kiedy stoczono tę bitwę nie mogło cie jeszcze być na świecie
- Uwierz mi - rzekł Objawienie - wiem co tam się wydarzyło
Coś w tonie jego głosu sprawiło, że ciarki przebiegły po plecach kapłana. Kiedy ich oczy się spotkały Uriah
zobaczył taki ciężar wiedzy i historii ,że nagle poczuł się upokorzony i zawstydzony ,że w ogóle odważył się
kłócić ze swoim gościem
Mężczyzna odstawił kieliszek i minęła chwila
- Powinienem opowiedzieć ci najpierw trochę o sobie zaczął Uriah - Kim wtedy byłem i jak do tego
doszło ,że znalazłem boga na polu bitwy. Oczywiście jeśli chciałbyś o tym usłyszeć
- Opowiadaj wszystko co tylko uważasz za potrzebne
Uriah napił się znowu
- Urodziłem się w mieście,nad którym wznosi ten kościół Było to prawie osiemdziesiąt lat temu. Bylem
najmłodszym synem miejscowego szlachcica. Mój klan przetrwał ostatnie lata starej nocy,zachowując
większą część swojego majątku. Posiadaliśmy całą ziemie w tej okolicy,od tych gór aż po most. Chciałbym
móc powiedzieć,że traktowano mnie źle gdy byłem dzieckiem. Rozumiesz, żeby mieć jakieś
usprawiedliwienie dla tego ,na kogo wyrosłem .Nie mogę jednak tak twierdzić. Rozpuścili mnie i stałem się
zepsutym dzieckiem. Lubiłem hulać,łatwo wpadałem w gniew
Uriah westchnął
- Kiedy patrze w przeszłość zdaje sobie sprawę jakim okropnym byłem potomkiem taki już los starych
ludzi,patrzeć na siebie w młodości i zdawać sobie poniewczasie sprawę z popełnionych błędów. Nieść
brzemię wyrzutów sumienia. Mniejsza z tym w przypływie młodzieńczego buntu postanowiłem podróżować
po świecie i zobaczyć wszystkie jego krańce,które jeszcze zachowały wolność. Imperator rozpoczął już
swoje podboje i niewiele takich miejsc pozostało ,uparłem się jednak znaleźć każdy skrawek ziemi ,który
jeszcze nie został zdeptany przez jego armie noszące znaki piorunów i błyskawic
- W twoich ustach Imperator jawi się jako tyran - wtrącił się Objawienie - tymczasem to on zakończył wojny,
które niszczyły planetę i pokonał dziesiątki dyktatorów .Bez jego armii ludzkość pogrążyłaby się w anarchii
i w ciągu pokolenia zniszczyła by samą siebie
- Tak,może tak by było lepiej - kapłan wypił kolejny łyk swojego trunku - Może wszechświat zdecydował,że
już mieliśmy swoja szanse i nasz czas minął
- Bzdura wszechświat nie troszczy się o nas i nasze działania sami jesteśmy kowalami własnego losu
- To stanowisko filozoficzne,do którego niewątpliwie wrócimy tymczasem ja opowiadam o mojej młodości
- Tak oczywiście - przyznał Objawienie - mów dalej
- Dziękuje ,no cóż po tym jak ogłosiłem zamiar podróżowania po świecie mój ojciec był łaskaw przyznać mi
spore środki oraz ochroniarzy. Tego samego dnia wyruszyłem w drogę ,srebrny most przekroczyłem cztery
dni później .Przemierzałem krainę podnoszącą się z wojny i bogacąca się na pracach zleconych przez
nowego władcę ziemi. Młoty wykuwały płyty zbroi ,poczerniałe fabryki wypluwały broń , a całe miasta
szwaczek szyły nowe mundury dla jego armii
Przedostałem się do Europy i przemierzałem kontynent będąc skupiony wyłącznie na rozrywce. Wszędzie
powiewał sztandar z orłem Imperatora. W każdym mieście i miasteczku widziałem ludzi składających
podziękowania jemu oraz jego potężnym gromowym olbrzymom .Te rytuały wydały mi się jednak puste
jakby ludzie wykonywali je tylko dlatego ,że zbytnio bali się je zaniedbać Jeszcze kiedy byłem dzieckiem
widziałem raz armie olbrzymów Imperatora ,tym razem po raz pierwszy zobaczyłem ich w czasie podboju
Słowa uwięzły Uriahowi w gardle kiedy przypomniał sobie twarz wojownika który pochylił się nad nim
spoglądając na niego jak na robaka
- Oddawałem się właśnie piciu na półwyspie Tali,kiedy zupełnie już po pijanemu trafiłem na garnizon super
żołnierzy Imperatora .Zajął on zrujnowaną fortece na szczycie klifu. Moja buntownicza dusza rwała się do
czynu nie mogłem przepuścić okazji na sprowokowanie ich .Teraz gdy widziałem ich w boju drżę na samą
myśl o niebezpieczeństwie w jakim się wtedy znalazłem. Krzyczałem na nich nazywając ich dziwadłami i
sługami potwornego tyrana,którego jedynym marzeniem jest zniewolenie całej ludzkości. Dla nasycenia
własnego wybujałego ego dokonałem tu parafrazy Seytwa i Galliemusa pojęcia nie mam jakim cudem w
pijanym widzie pamiętałem tak dobrze starych mistrzów .Myślałem sobie ze jestem taki mądry aż jeden z
olbrzymów opuścił szereg i podszedł do mnie. Jak już powiedziałem byłem niemiłosiernie pijany i
przepełniony tym poczuciem niezwyciężoności które znają tylko pijacy i idioci.
Wojownik był ogromny większy niż jakikolwiek człowiek mógłby być, jego potężna sylwetka skryta była w
ciężkim pancerzu wspomaganym, otaczał on jego pierś i ramiona w sposób który uważałem za
prześmiesznie przerysowany
- W poprzednich wojnach większość wojowników wolała raczej walczyć ze sobą w walce wręcz zamiast
używać broni dalekiego zasięgu - wytłumaczył Objawienie - Moc klatki piersiowej i ramion wojownika
miały ogromne znaczenie w takich wyczynach
- Teraz rozumiem odparł Uriach - w każdym razie ten podszedł do mnie i podniósł mnie z krzesła rozlewając
przy okazji całe moje wino co straszliwie mnie zdenerwowało.
Zacząłem kopać jego pancerz i tłuc pięściami w napierśnik raniąc się do krwi, a on tylko ze mnie się śmiał
Krzyczałem żeby mnie puścił .Uczynił to powiedziawszy tylko żebym się zamknął i zrzucił mnie z klifu do
morza . Nim wspiąłem się na górę do wioski już ich nie było pozostawili mnie rozpaliwszy we mnie
nienawiść jakiej nigdy wcześniej nie znalem .Byłem strasznie głupi sam się o to prosiłem było tylko kwestią
czasu,aż ktoś pokaże mi moje miejsce w tym nowym świecie
- Dokąd się udałeś po odwiedzeniu Tali - zapytał Objawienie
- Tu i tam - odpowiedział kapłan. - Niewiele z tych lat pamiętam Większość czasu byłem zresztą pijany.
Wiem ,że pyłową Nieckę Śródziemną przebyłem na piaskowym jachcie. Przemierzyłem też Konklawe
Nordafriki którą Shang Khal obrócił w pustynię popiołów. Wszędzie znajdowałem wyłącznie osady oddające
hołd Imperatorowi. Ruszyłem więc daleko na wschód, gdzie zobaczyłem ruiny Ursh i upadłe fortece
Narthan Durme. Nawet tam, w miejscach tak odległych, że można je było nazwać bezludnymi krańcami
świata, znalazłem ludzi oddających cześć Imperatorowi i jego stworzonym dzięki genetycznym
manipulacjom wojownikom. Nie mogłem tego zrozumieć. Czy ci ludzie nie widzieli, że zamienili tylko
jednego tyrana na drugiego
- Ludzkość zmierzała ku zagładzie gatunku – wtrącił Objawienie, pochylając się do przodu w swoim krześle.
- Powtarzam ci,że bez Jedności i Imperatora,ludzi już by nie było. Nie wierze ,że tego nie dostrzegasz.
- Ależ widzę to bardzo jasno. Wtedy jednak byłem młody i pełen buntu. Każdą formę kontroli uznawałem za
opresję. Chociaż nie potrafią tego docenić, takie już zadanie młodych, by napierać na granice stawiane przez
poprzednie pokolenia. By naciskać je, a gdy ustąpią, ustanawiać własne zasady. Nie różniłem się tu od
innych młodzieńców. No,może trochę.
- Więc podróżowałeś po świecie i nie znalazłeś na żadnym jego krańcu krainy, która nie przysięgłaby
wierności nowemu władcy .Gdzie więc później się udałeś?
Uriah napełnił znowu ich kieliszki, zanim zaczął mówić dalej.
- Na krótko wróciłem do domu. Przywiozłem podarki Potem ruszyłem znowu Tym razem jednak jako
żołnierz a nie turysta. Usłyszałem pogłoski o niepokojach we Frankii. Pomyślałem sobie, że mogę zdobyć
tam sławę. Frankowie byli przed Jednością ludem podzielonym, Nie lubili jednak najeźdźców nawet tych z
pozoru przyjaznych. Kiedy dotarłem na kontynent usłyszałem o Havulegu D'Agrossie i bitwie o Avelroi . Z
miejsca ruszyłem do tego miasta
- Avelroi - Objawienie pokręcił głową. - miasto zatrute goryczą szaleńca, którego nędzne talenty znacząco
przewyższała jego wybujała ambicja.
- Teraz i ja to wiem. Wtedy jednak mówiło ze Havuleq został niesłusznie oskarżony o brutalne
zamordowanie kobiety, którą Imperator wyznaczył na gubernatora. Został skazany na rozstrzelanie. Nim
jednak pluton wypełnił swoja powinność , bracia i przyjaciele skazanego zaatakowali oddziały Armii.
Żołnierze zostali rozszarpani na strzępy, chociaż zginęło też kilkoro spośród mieszkańców miasta .Wśród
zabitych był syn miejscowego arbitra co rozwścieczyło tłuszczę. Choć Havuleq miał wiele wad ,mówcą był
wyśmienitym. Wykorzystał nastroje, by rozpalić w ludziach płomień gniewu przeciw rządom Imperatora
W ciągu godziny pospolite ruszenie zdobyło szturmem baraki Armii i zabiło wszystkich żołnierzy , którzy
tam stacjonowali
- Wiesz oczywiście, że on zamordował tamtą kobietę
Kapłan kiwnął smutno głowa.
- Dowiedziałem się o tym dużo później. Wtedy jednak niczego już nie mogłem zmienić
- Co stało się potem?
- Gdy dotarłem do Avelroi, pełen entuzjazmu i gotów na nadchodzącą walkę, Havuleq zdobył już poparcie
kilku sąsiednich gmin i zebrał całkiem pokaźną armie
Uriah uśmiechnął się do powracających wspomnień z początku przygody w Avelioi przypomniał sobie jasno
szczegóły, które umykały mu przez wiele ostatnich lat
- To był wspaniały widok, Objawienie. Portrety i sztandary Imperatora zostały zerwane ze ścian. Całe miasto
wyglądało jak ze snu. Kolorowe sztandary zwisały ze wszystkich okien, Orkiestry wojskowe grały całe dnie,
bo Havuleq ciągle kazał żołnierzom maszerować po ulicach. Powinniśmy byli oczywiście ćwiczyć, ale
przepełniała nas odwaga i poczucie walki w słusznym celu. Kolejne okoliczne miasta przyłączaly się do
powstania, atakując garnizony Armii. W ciągu kilku miesięcy do walki gotowe było blisko czterdzieści
tysięcy ludzi.
Uriah nabrał oddechu i mówił dalej.
- To było wszystko, o czym marzyłem. Chwalebne powstanie, odważne i heroiczne. Zryw w stylu
bojowników o wolność z dawnych czasów. Mieliśmy być iskrą, która podpali lont. Mieliśmy tworzyć
historię. Od nas miał zacząć się upadek autokraty, samozwańczego władcy tego świata. Potem doszły nas
wieści, że armia piorunów i błyskawic ruszyła ku nam ze wschodu. Wyruszyliśmy i my w wielkim
pochodzie, by spotkać ich na otwartym polu. Radosny to był dzień, kiedy Havuleq wyprowadził nas z
Avelroi. Nigdy go nie zapomnę. Śmiechy, całusy od dziewcząt, przepełniający nas duch braterstwa, gdy
maszerowaliśmy do bitwy...
Dotarcie do Gaduare zajęło nam tydzień. To była linia wysokich wzgórz przecinających trasę naszych
wrogów. Naczytałem się o starożytnych bataliach i wiedziałem, że to dobre miejsce na bitwę. Zajęliśmy
wyższą, lepszą pozycję,a obydwie nasze flanki były chronione. Na lewo znajdowały się ruiny Bastionu
Gaduare, a na prawo bezludne bagno, przez które nic nie mogło się przedostać.
- Stawanie przeciw armii Imperatora było szaleństwem – stwierdził Objawienie. - Musieliście wiedzieć, że
nie jesteście w stanie jej pokonać. To byli wojownicy zrodzeni do walki Każdą chwilę spędzali na
ćwiczeniach.
Uriah kiwnął głową.
- Wydaje mi się ,że dotarło to do nas, gdy tylko zobaczyliśmy naszych wrogów - na jego obliczu pojawił się
cień bolesnych wspomnień - jednak optymizm i dobry nastrój przewyższyły nad rozsądkiem. Do tego
momentu nasza armia liczyła już pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Przeciwko nam stanęło mniej niż dziesiąta część
tego . Nie było trudno uwierzyć , ze możemy zwyciężyć . Zwłaszcza ze Havileq jeździł od oddziału do
oddziału, zagrzewając nas do boju. Jego brat próbował go uspokoić, ale było już za późno. Zaszarżowaliśmy
w dół zbocza jak przystało na szalonych i żądnych chwały głupców. Nad głowami wymachiwaliśmy bronią.
Biegłem w szóstym szeregu. Przebyliśmy prawie kilometr, nim w ogóle zbliżyliśmy się do przeciwnika.
Wróg odkąd zajął pozycje nie poruszył się. Kiedy jednak zbliżyliśmy się ,powitała nas salwa.
Kapłan zamilkł i wziął duży łyk swojego trunku. Ręce mu się trzęsły. Powoli i ostrożnie odstawił kieliszek
na stół . Potem zaczął mówić znowu
- Nigdy nie zapomnę tego dźwięku. To było jakby nagle wybuchła burza z piorunami .
Pierwsze piec szeregów przestało istnieć w jednej chwili. Zginęli nie zdążywszy wydać nawet krzyku.
Pociski boltowe porozrywały ludzi na strzępy. Obróciłem się by coś krzyknąć , nie pamiętam dokładnie co ,
gdy poczułem przeszywający ból z tyłu głowy . Upadłem na szczątki mężczyzny któremu odstrzelona całą
lewą połowe ciała. Wyglądało to jakby wybuch od wewnątrz - podniosłem się z trudem na kolana i
dotknąłem potylicy – kontynuował Uriah - włosy miałem zlepione we krwi . Zdałem sobie sprawę, że jest źle
Dostałem rykoszetem lub odłamkiem. Gdyby było to coś większego , nie miałbym już głowy. Czułem, że
tracę dużo krwi. Spojrzałem w góre akurat, by ujrzeć druga salwę wroga. Wtedy zacząłem słyszeć krzyki
Powstrzymali naszą szarżę. Kobiety i mężczyźni po naszej stronie kłębili się zaskoczeni i przerażeni.
Uświadomili sobie nagle - co naprawdę sprowadził na nas Havuleq. Wojownicy gromu odłożyli broń i
ruszyli ku nam, dobywając mieczy z ostrzami jak piły. Uruchomili obracające nimi silniki. Boże, co to był za
dźwięk ! Nigdy go nie zapomnę. Brzmiało to jak ryk wyjęty z najgorszego koszmaru. Już byliśmy pokonani.
Ich pierwsza salwa nas złamała. Wypatrzyłem Havuleqa martwego, leżącego gdzieś w środku pola bitwy.
Dolna połowa jego ciała została w całości odstrzelona.
Na twarzach ludzi wokół widziałem to samo przerażenie, które i mnie ogarnęło. Zaczęli błagać o litość i
rzucać broń, próbowali się poddać. Opancerzeni wojownicy nie zamierzali się jednak zatrzymywać. Doszli
do naszej linii i wbili się w nas bez wahania. Zarzynali z taką starannością i oszczędnością ruchów,.. Nie
mogłem uwierzyć, że tak wielu ludzi może zginąć w tak krótkim czasie. To nie była wojna. No, przynajmniej
nie była to taka wojna, o jakiej czytałem. Tu nie było ludzi honoru ścierających się w chwalebnych
pojedynkach. To była zmechanizowana rzeźnia. Nie wstydzę przyznać, że uciekłem.
Ubłocony i zakrwawiony uciekałem, szukając bezpiecznego miejsca. Uciekałem jakby goniły mnie
wszystkie demony z legend. Cały czas słyszałem, jak ludzie za mną umierają w męczarniach. Mokry dźwięk
rozcinanego ciała, smród otwieranych wnętrzności.
Niewiele pamiętam z mojej ucieczki, tylko pojedyncze obrazy zwłok i krzyki bólu.Uciekałem tak długo, aż
nie mogłem już biec. Potem pełzłem przez błoto, aż straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, zdziwiłem
się, że to w ogóle się stało, było już bowiem ciemno. Rozpalono stosy pogrzebowe, a wojownicy gromu
wyśpiewywali pieśni zwycięstwa. Płynęły one ponad polem śmierci.
Armia Havuleqa została zniszczona . Ani pokonana ani zmuszona do ucieczki, tylko zniszczona . W nie całą
godzinę zginęło pięćdziesiąt tysięcy kobiet i mężczyzn Chyba już wtedy wiedziałem, że byłem jedynym
ocalałym ,płakałem w świetle księżyca. Leżąc na ziemi i wykrwawiając się w agonii myślałem o tym, jak
bezcelowe było moje życie ,o złamanych sercach i fortunach, które pozostawiłem za sobą w moim
bezmyślnym pościgu za przyjemnością i własnymi kaprysami. Płakałem nad moją rodziną i płakałem nad
sobą. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam
- Kto był tam z tobą? - zapytał Objawienie.
- Moc boża - powiedział Uriah. - Spojrzałem w góre i ujrzałem złotą twarz ponad sobą. Świetlistą i
doskonałą Z moich oczu popłynęły teraz łzy zachwytu, nie bólu. Blask otaczał tę postać taki, że odwróciłem
wzrok. Bałem się, że oślepnę. Przed chwilą przeżywałem męczarnie, ale moje cierpienie gdzieś zniknęło.
Wiedziałem, że patrzę w twarz samego boga. Nie jestem w stanie ci jej opisać. Żadne z górnolotnych,
poetyckich porównań nie oddałoby jej sprawiedliwości. To było najdoskonalsze ,co w życiu widziałem.
- Poczułem, że coś mnie unosi i pomyślałem, że to już mój koniec. Potem jednak twarz przemówiła do mnie.
Wiedziałem, że przeznaczone jest mi żyć.
- Co ci powiedziała? - zapytał Objawienie.
Uriah uśmiechnął się.
On powiedział do mnie: „ Czemu mnie odrzucasz? Przyjmij mnie, a poznasz, że jestem jedyną prawdą i
jedyną drogą.".
- Czy mu odpowiedziałeś?
- Nie byłem w stanie - przyznał Uriah. - Wypowiedzenie jakichkolwiek słów byłoby świętokradztwem. Tak
czy inaczej język stanął mi kołkiem wobec tak zadziwiającej wizji boga
- Z jakiej racji uważasz ,że to był bóg? Czy nic nie pamiętasz, co mówiłem wcześniej o zdolności mózgu do
postrzegania tego co sam chce? Leżałeś umierający na polu bitwy pośród ciał poległych towarzyszy i
właśnie dotarto do ciebie jak pozbawione głębszego sensu było dotąd twoje życie. Z pewnością mógłbyś
znaleźć inne wytłumaczenie takiej wizji Uriahu. Wytłumaczenie bardziej prawdopodobne i niewymagające
udziału siły wyższej.
- Nie potrzebuje innego wytłumaczenia - odparł pewnie kapłan Możesz być człowiekiem bardzo mądrym
jeśli chodzi o wiele rzeczy, Objawienie, ale nie możesz wiedzieć, co kryje się w moim umyśle. Słyszałem
głos boga i widziałem jego twarz. Uniósł mnie i sprawił, że zapadłem w głęboki sen. Kiedy obudziłem się z
niego, moje rany były uleczone. Uriah obrócił głowę tak by jego gość mógł zobaczyć długą bliznę na jego
karku.
- Ułamek wyrzuconej siłą wybuchu kości wbił się w moją czaszkę. Wystarczyło, by przesunął się o
centymetr, a przeciąłby rdzeń kręgowy. Na polu bitwy zostałem sam. Zdecydowałem więc wrócić do
ojczyzny. Kiedy jednak tu dotarłem okazało się, że dom mojej rodziny został zrujnowany. Mieszkańcy
miasta powiedzieli mi ,że łupieżcy z północy, ze Skandii usłyszeli o bogactwie mojego rodu i przybyli tu,
szukając łatwego łupu. Zabili mojego brata, na oczach mojego ojca Chcieli go zmusić, by powiedział im,
gdzie są ukryte skarby. Nie wiedzieli, że ojciec miał słabe serce, które tego nie wytrzymało. Umarł, nim
mógł im zdradzić ten sekret Znalazłem mój dom w ruinach. Po mojej rodzinie pozostały tylko pobielałe
zwłoki.
- Bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Przyjmij moje kondolencje powiedział Objawienie. - Jeżeli to
cię pocieszy. Skandianie nie przyjęli Jedności i zostali wytępieni trzy dekady temu
- Wiem o tym, ale nie ciesze się już cudzą śmiercią - odpowiedział kapłan, Ludzie, którzy zabili moją
rodzinę staną przed bożym sądem. Taka sprawiedliwość mi wystarczy
- To bardzo szlachetnie z twojej strony – w glosie gościa słychać było szczery podziw.
- Wziąłem z ruin trochę ukrytych na czarną godzinę oszczędności i ruszyłem do najbliższej osady.
Pomyślałem sobie, że najpierw utopię smutki w butelce, a potem pomyśle co dalej zrobić z moim życiem.
Byłem już w pół drogi,do mostu gdy ujrzałem z dala ten kościół . Zdałem sobie sprawę, że znalazłem cel w
życiu, do tego czasu myślałem tylko o sobie. Kiedy jednak ujrzałem wieżę kościelną dotarło do mnie, że bóg
miał co do mnie plan. Powinienem był zginać pod Gaduare, ale zostałem ocalony z określonego powodu.
- Jaki to miałby być powód?
- By służyć bogu - wyjaśnił kapłan. - By nieść ludziom jego słowo
- I to właśnie tutaj robiłeś.
Uriah kiwnął głową
- To właśnie starałem się robić. Tymczasem heroldowie Imperatora przemierzają świat z posłaniem rozumu i
odrzucenia bogów oraz wszystkiego, co nadprzyrodzone. Sądzę, że ty też jesteś tu w takim celu i to jest też
powód, dla którego nikt z mojej parafii nie dotarł tej nocy do kościoła.
- Masz słuszność - przyznał Objawienie. - Chociaż tylko w pewnym sensie. To prawda, że przybyłem tu by
spróbować przekonać cię o błędzie w twoim postępowaniu. By dowiedzieć się więcej o tobie i pokazać ci, że
żadna boska siła nie jest potrzebna, by prowadzić ludzkość. To jest ostatni kościół na Terrze moim
obowiązkiem jest dać ci szanse na przyjęcie nowej drogi z własnej woli
- Albo?
Objawienie pokręcił płową.
- Nie ma żadnego albo,Uriahu chodź pójdźmy razem do kościoła. Chciałbym wytłumaczyć ci ,jakie krzywdy
wiara w bogów wyrządziła ludzkości przez wieki. Opowiem ci o przelewie krwi,okropnościach i
prześladowaniach. Gdy skończę, z pewnością zrozumiesz, ile szkód wywołują takie przekonania
- A potem co? Ruszysz własną droga ?
- Obydwaj wiemy, że tak się nie stanie ,prawda?
- Prawda - powiedział Uriah, dopijając trunek - wiemy
- Pozwól, ze opowiem ci historie o czymś, co wydarzyło się wiele tysięcy lat temu - odezwał się Objawienie
Szli północnym transeptem kościoła w kierunku spiralnych schodów prowadzących na wyższe galerie. Gość
szedł za kapłanem. Mówił podczas całej wspinaczki
- To historia o tym ,jak stado genetycznie zmodyfikowanego żywego inwentarza spowodowała śmierć
przeszło dziewięciu setek ludzi
- Zwierzęta wpadły w panikę? - zapytał Uriah
- Nie to była grupa wygłodniałych stworzeń,które uciekły ze swoich zagród pod Ksozer,wielkim niegdyś
mieście w konklawie Nordafriki
Doszli na szczyt schodów i ruszyli wzdłuż galerii. Jej mury były ciemne i zimne. Na wyłożonej kamieniem
podłodze zalegała warstwa kurzu. Kilka grubych świec, których momentu zapalenia Uriah nie mógł sobie
przypomnieć, paliło się w żelaznych lichtarzach
- Ksozer ? Byłem tam - przyznał Uriah - przynajmniej widziałem coś, co mój przewodnik nazwał jego
ruinami
- To całkiem możliwe . W każdym razie te głodne zwierzęta przeszły przez budynek święty dla jednego z
wielu kultów, mających swe siedziby w tym mieście. Ci ludzie, zwani Ksozerytami, wierzyli głęboko,że
genetycznie modyfikowane mięso stanowi obrazę dla ich boga. Obwinili o to zbezczeszczenie
konkurencyjna sektę, Upasztarow.
Ksozeryci wpadli w szal,napadając z nożami i palkami każdego Upasztara, którego mogli znaleźć.
Oczywiście tamci odpowiedzieli w ten sam sposób. Zamieszki objęły całe miasto. Zginęło blisko tysiąc osób
- Czy ta opowieść ma jakiś morał ? -zapytał Uriah po chwili milczenia ze strony Objawienia
- Oczywiście jest ona uniwersalna. Ukazuje zachowania religijnych ludzi powtarzające się od samego
początku historii
- Trochę to naciągane. Jedna dziwaczna opowieść nie może stanowić niepodważalnego dowodu, że wiara w
siłe wyższą jest zawsze zła. Takie wierzenia stanowią fundament porządku moralnego. Kształtują w ludziach
cechy charakteru, które będą im potrzebne w życiu . Bez opieki przewodnictwa siły wyższej świat popadłby
w anarchie
- Co smutne ,niegdyś miliony uważały tak jak ty . Ale ten stary truizm okazał się nie być prawdą . Dzieje
ludzkości pokazują , że tam , gdzie religia jest silna ,rośnie okrucieństwo. Silna wiara budzi silną wrogość
wobec niewiernych. Tylko wtedy ,gdy wiara traci swoją siłe,społeczeństwo może stać się bardziej ludzkie
- Nie wydaje mi się - odparł Uriah, zatrzymując się przy jednym z łuków galerii. Spojrzał w dół na nawę .
Kurz wirował na podłodze,poruszony przez burzowy wicher szalejący po opuszczonym kościele - moja
święta księga daje wskazówki, jak prowadzić dobre życie. Zawiera w sobie nauki, które są ludzkości
potrzebne
- Czy jesteś pewien - zapytał Objawienie - czytałem twoją świętą księgę . Duża część z niej to opowieści
krwawe i mściwe. Czy prowadziłbyś życie, trzymając się ścisłe liter jej przykazań,czy może widziałbyś
postacie zaludniające jej strony jako przykłady właściwego postępowania ? W każdym z tych przypadków
skutki przyjęcia tego typu zasad byłyby przerażające dla większości ludzi
Uriah pokręcił głową
- Nie o to chodzi Objawienie. Większość tego tekstu nie została zapisana tak, by brać go dosłownie. Jest
pełen symboli i przypowieści
- Ależ dokładnie o to mi chodzi. Wybierasz sobie , co z tej księgi będziesz brał dosłownie , a co odczytasz
jako przenośnie. Ten wybór to kwestia decyzji jednostki, a nie siły wyższej. Uwierz mi , w dawnych czasach
przerażająco wielu ludzi brało swoje święte księgi całkowicie dosłownie. To zaś kończyło się nieopisanym
cierpieniami straszliwym żniwom śmierci. Tylko dlatego,że bezdyskusyjnie uwierzyli słowom,które
przeczytali. Historia religii to prawdziwy horror, Uriahu. Jeżeli w to wątpisz,spójrz tylko co ludzkość
wyczyniała w imię swoich bogów na przestrzeni stuleci .Tysiące lat temu krwawa teokracja,która czciła jako
boga opierzonego węża , zyskała władze w dżunglach Majów. By ułagodzić swoje okrutne bóstwo, jego
kapłani topili ludzi w świętych studniach innym wycinali serca. Wierzyli ze bóg wąż ma swojego
odpowiednika w ziemi. W związku z tym budowniczy świątyń pierwszy blok wspierający ich konstrukcje
nurzali w krwi ofiary,żeby uspokoić to nieistniejące bóstwo
Uriah spojrzał na gościa z przerażeniem
- Nie możesz chyba poważnie porównywać mojej religii z takim pogańskim kultem
- Mogę - odpowiedział Objawienie - w imię twojej religii święty mąż rozpoczął wojnę, w której okrzykiem
bojowym było Deus Vult co w języku starożytnym znaczyło bóg tak chce .Jego wojownicy mieli zniszczyć
wrogów w odległym królestwie, ale najpierw uderzyli na tych w swojej krainie,którzy sprzeciwiali się
wojnie. Tysiące wyciągnięto z ich domów i zakatowano na śmierć albo spalono żywcem. Potem pełna zapału
armia, spokojna o swoja ojczyznę ,splądrowała wszystko na liczącej tysiące kilometrów drodze do świętego
miasta, które mieli wyzwolić. Gdy do niego dotarli, zabili wszystkich mieszkańców, by oczyścić to
symboliczne miejsce . Pamiętam ,że jeden z ich przywódców powiedział, że gdy nawet jechał konno brodził
we krwi niewiernych , dzięki sprawiedliwemu i cudownemu sądowi bożemu
- To starożytność - odparł Uriah - nie powinieneś wyciągać wniosków ze zdarzeń od tak dawna tonących w
mrokach dziejów
- Gdyby to zdarzyło się raz,mógłbym się z tobą zgodzić,ale ledwie sto lat później inny święty mąż wezwał
do wojny z sektą swojej własnej religii. Jego ludzie oblegali fortece owej sekty we Frankii. Gdy miasto
padło, generałowie zapytali swego przywódcę, jak mają wśród jeńców oddzielić wiernych od zdrajców. Ten
człowiek , wyznawca twojego boga ,rozkazał - zabijcie wszystkich, bóg rozpozna swoich.
Prawie dwanaście tysięcy kobiet mężczyzn i dzieci zginęło w tej rzezi,najgorsze zaś było to, że polowanie na
ocalałych z oblężenia doprowadziło do powstania organizacji zwanej inkwizycją. Rządziła nią straszliwa
potworna i chorobliwa histeria. Swoim agentom dała ona prawo rozciągać ,palić ,ranić i łamać swoje ofiary
na machinach tortur by tylko przyznali się do niewiary i wydali współwinnych. Później gdy większość jej
wrogów wyłapano i zabito, inkwizycja zwróciła uwagę ku czarownicom. Kapłani twojego boga torturowali
rzesze kobiet, by zmusić je do przyznania się że wywołują demony.
Za te zeznania były palone na stosach. Przez trzysta lat na ziemiach kilkunastu narodów szalał ten horror
przez to szaleństwo ginęły całe miasta ,setki tysięcy ludzi poniosły śmierć
- Wybierasz najbardziej skrajne przypadki z przeszłości Objawienie - odparł Uriah - z trudem próbując
zachować spokój w obliczu opowieści o śmierci i przelewie krwi - Czasy zmieniły się i ludzkość nie
zachowuje się już w ten sposób
- Jeżeli tak ci się zdaje,zbyt długo byleś zamknięty w tym starym kościele. Z pewnością słyszałeś o
kardynale Tangu, masowym mordercy który prowadził na swoich ziemiach brutalna formę eugeniki. Jego
masakry i obozy śmierci doprowadziły miliony do śmierci w Bloku Yndonezyjskim , próbował zaprowadzić
świat na nowo w wieki mroku. Naśladował inkwizycje paląc na stosach uczonych matematyków i filozofów
którzy sprzeciwiali się kosmologii jako religii. On zmarł ledwie trzydzieści lat temu
Uriah nie mógł więcej znieść, ruszył ku schodom na drugim końcu galerii prowadzącym na dół do kruchty
- Interesuje cie tylko śmierć Objawienie zapominasz o dobrych rzeczach do których może doprowadzić
wiara
- Jeżeli widzisz religie jako zjawisko dobroczynne,Uriahu,to jesteś ślepy na pełne przesądów
barbarzyństwo,które dominuje w historii naszego świata. To prawda, że tuż przed nadejściem starej nocy
religie powoli traciły władzę nad życiem ludzi. Jednak przetrwały jak przystało najgorszym truciznom
toczyły tych ,którzy przeżyli kryzys i były kluczowe w powstaniu podziałów miedzy nimi. Bez wiary w
bogów znikają różnice . Z czasem kolejne pokolenia przystosowują się do nowych czasów. Mieszają się
łączą w rodziny, zapominają o starych urazach. Tylko wiara w bogów i nadprzyrodzone istoty sprawiła , że
są sobie obcy . Cokolwiek dzieli ludzi jest źródłem nieludzkich zachowań. Religia to rak ,który toczy ludzkie
serce i taki właśnie jest jej cel
- Dość - nie wytrzymał Uriah - już dość od ciebie usłyszałem . Tak ,ludzie robili sobie nawzajem straszne
rzeczy w imię bogów. Robili też równie okropne rzeczy bez uciekania się do swoich wierzeń. Przyjęcie
istnienia bogów i życia po śmierci jest ważną częścią naszej istoty. Jeżeli zabierzesz to ludzkości, co według
ciebie ma zając to miejsce. Jestem kapłanem od wielu lat i posługiwałem wielu umierającym ludziom. Wagi
religii dla pocieszenia ich oraz tych,których zostawiają , nie da się przecenić
- W twoim rozumowaniu jest błąd ,Uriahu - powiedział Objawienie zdolność religii do pocieszenia nie czyni
jej ani trochę bardziej prawdziwą. Umierającemu człowiekowi może być przyjemniej wierzyć, ze odchodzi
do zasobnego raju wiecznej radości.To ,że umrze z szerokim uśmiechem na twarzy niczego jednak nie
zmienia, zwłaszcza gdy idzie o kwestie szukania prawdy
- Może i nie ,ale kiedy przyjdzie mój czas, umrę z imieniem mojego boga na ustach
- Boisz się śmierci Uriahu ?
- Nie
- Naprawdę ?
- Naprawdę - potwierdził kapłan - swoje nagrzeszyłem, ale spędziłem większość życia służąc bogu. Wierze
ze pełniłem ją wiernie i dobrze
- Czemu więc ci umierający ,wierzący ludzie do których przychodzisz, nie przyjmą z radością końca
swojego życia, z pewnością zebrana rodzina i przyjaciele powinni cieszyć się i świętować odejście ich
bliskich w końcu ,jeżeli wieczny raj czeka po drugiej stronie , czemu nie są wypełnieni radością
wyczekiwania ,czy może być tak ,że w głębi serca , tak naprawdę w to nie wierzą
Uriah obrócił się i zszedł po schodach do kruchty. Gniew i frustracja przeważyły nad sztywnością jego
kończyn, szedł więc szybko. Zza wrót na zewnątrz wiał ziemny wiatr. Słyszał w nim niewyraźne głosy i
szczek metalu trącego o metal. Kruchta kościoła była urządzona surowo. W kamiennych ścianach
znajdowały się nisze z rzeźbami rozmaitych świętych,którzy odwiedzili to miejsce w trakcie tysiąclecia
istnienia przybytku. Z sufitu zwisał kołyszący się pusty żyrandol. Minęło wiele lat ,od kiedy Uriah był
wstanie wspiąć się na drabinę w magazynku i wstawić nowe świece
Otworzył drzwi do kościoła i poszedł sztywno nawą w kierunku ołtarza
Cztery z sześciu świec które wcześniej zapalił już zgasły. Płomień piątej już drgał słabnąc i przygasając od
wiatru,który podążał za kapłanem
Ostatnia świeca paliła się tuż przy zegarze. Kapłan podchodził właśnie do niej,kiedy usłyszał że Objawienie
podąża za nim. Uriah oparł się o ołtarz i z pewnym trudem uklęknął. Pochyli głowę przed ołtarzem
- Pan ludzkości jest światłem i drogą. Wszystko co robi ,czyni dla dobra ludzkości która jest jego ludem. Tak
mówią święte słowa naszego zakonu. Ponad wszystko bóg broni
- Nikt cie nie usłyszy - odezwał się z tylu głos Objawienia
- Nie obchodzi mnie już co masz do powiedzenia. Przyszedłeś tutaj czynić ,co uważałeś za potrzebne. Ja zaś
już nie mam cierpliwości do tuczenia twojego ego czy poczucia nieomylności. Skończmy już ta grę
- Jak sobie życzysz - odpowiedział Objawienie - koniec gry
Za Uriahem zaczął narastać zloty blask. Kaplan ujrzał własny cień na rzeźbionej powierzani ołtarza. Okryte
macicą perłową wskazówki zegara zabłyszczały ,odbijając tą łunę. Błyski zatańczyły na hebanowej tarczy.
Ciemny i pełen cieni kościół wypełniło światło
Starzec podniósł się z trudem i obrócił. Ujrzał cudowną postać stojącą przed sobą .
Ogromna i wspaniała . Odziana w złotą zbroje wykonaną z dbałością o szczegóły. Każda płyta pancerza była
ozdobiona błyskawicami i orłami
Objawienie zniknął, a w jego miejscu stal dostojny,olbrzymi wojownik. Wzór tego co królewskie i
natchnione w ludzkości. Pancerz czynił jego postać wielką ponad miarę.
Uriah poczuł; jak z oczu płyną mu łzy. Zdał sobie sprawę, ze już kiedyś widział tę zapierającą dech w piersi
boleśnie doskonalą twarz .Było to ta chwila na polu bitwy o Gaduare
- Ty .. wydyszał kapłan cofając się i siadając ciężko . Poczuł ból w miednicy, ale prawie tego nie
zarejestrował
- Czy teraz rozumiesz daremność tego ,co tu robisz - zapytał zloty kolos
Długie ciemne włosy otaczały jego twarz. Kaplan pamiętał ją dotąd niewyraźnie. Teraz zaś widział , jak
zwyczajne i dość przeciętny rysy Objawienia zlały się z tym nowym obliczem. Było ono tak godne czci , że
Uriah ledwie się powstrzymał od padnięcia na kolana i poświecenia tego, co pozostało mu z życia na jego
chwałe
- Ty.. powtórzył kapłan, a ból jego kości równy był tylko bólowi jego serca ty jesteś Imperatorem
- Jestem , pora na nas Uriahu - odpowiedział władca
Uriah rozejrzał się po swym błyszczącym i rozświetlonym kościele
- Pora żeby iść dokąd ? Przecież nie ma dla mnie miejsca w twoim bezbożnym świecie
- Oczywiście ze jest - odpowiedział kolos - przyjmij nową drogę i bądź częścią czegoś niesamowitego.
Świata i czasów w których możemy osiągnąć wszystko ,o czym marzyliśmy
Uriah pokiwał bezwolnie głową . Poczuł jak silna ręka delikatnie bierze go pod ramie i podnosi by wstał . Z
uścisku Imperatora płynęła taka siła, ze starzec poczuł jak ustępują bóle i choroby, które dręczyły go przez
dekady. Po krótkiej chwili stały się one tylko wspomnieniem Spojrzał na wspaniały fresk Izanduli Verony i
poczuł ucisk w gardle. Kolory dotąd stępione przez ciemność,teraz ożyły. Sklepienie wydawało się kipieć
życiem i energią. Światło władcy wprawiło je w ruch. Skóra wymalowanych postaci błyszczała młodością.
Żywe błękity i czerwienie lśniły z mocą
- Dzieło Verony nigdy nie było przeznaczone do tonięcia w ciemności - powiedział Imperator - tylko w
świetle może ono osiągnąć swój pełen potencjał tak samo jest z ludzkością. Tylko kiedy znikną z tego świata
duszące cienie religii które uczą nas byśmy nie stawiali pytań, będzie ona mogła prawdziwie zabłysnąć
Uriah z trudem oderwał wzrok od nieprawdopodobnie pięknego fresku i rozejrzał się po kościele. Witraże
również błyszczały ożywione światłem .Złożona i wyrafinowana architektura wnętrza ujawniła kunszt
budowniczych
- Będę tęsknił za tym miejscem - powiedział kapłan
- Z czasem zbuduje imperium takiej wspaniałości ,że ten kościół będzie ci się wydawał chatką biedaka. A
teraz ruszajmy
*
Uriah pozwolił prowadzić się przez główną nawę. Czul niepokój w sercu. Ciążyła mu wiedza , że całe jego
życie odmienione zostało przez nieporozumienie, czy nawet kłamstwo. Podążając za Imperatorem do drzwi
kruchty spojrzał jeszcze raz na sklepienie. Przypomniał sobie kazania,które tu wygłaszał. Ludzi którzy
chłonęli każde jego słowo. Dobro które popłynęło z tego miejsca w świat
Uśmiechnął się nagle,gdy zdał sobie sprawę ze nie miało znaczenia,czy jego życie i wiara oparte były na
kłamstwie. Wierzył w to co widział i przybył w to miejsce z sercem otwartym i uwolnionym od żalu. Ta
otwartość pozwalała duchowi bożemu wejść w jego dusze i wypełnić miłością pustke w jego sercu
Wiarę czyni tak potężną to,ze nie potrzebuje ona dowodu ,ona sama wystarcza
Poświecił swoje życie bogu. Nie czul złości nawet rozumiejąc,że jego przeznaczenie zmienił przypadek
Mówił ludziom z tego miejsca o miłości i przebaczeniu, a ta nauka szła z nim w świat,żadne sprytnie
dobrane słowa nie mogły sprawić żeby tego pożałował
Drzwi do kruchty były wciąż otwarte. Gdy weszli do chłodnego przedsionka. Imperator otworzył główne
wrota kościoła.
Skowyczący wiatr i kurtyny tnącego deszczu wlały się do środka. Uriah naciągnął na siebie szatę . Czuł jak
chłód nocy atakuje jego ciało tysiącem lodowatych drzazg. Spojrzał przez ramie na ołtarz swojego kościoła.
Zobaczył na nim samotną świecę przy zegarze dnia sądu .Zgasiła ją wichura ,ciemność znów zalała
świątynię. Westchnął widząc jak znika ostatnie źródło światła ,wiatr zatrzasnął wewnętrzne drzwi i Uriah
wyszedł z władcą w noc
Natychmiast przemokł do suchej nitki , niebiosa rozświetla oślepiająca błękitna błyskawica. Przed kościołem
stały setki wojowników w równych szeregach to były te same okrutne olbrzymy w pancerzach które ostatnio
widział na polach Gaduare
Stali nieruchomo w deszczu krople uderzały o ich wypolerowane zbroje z brązu, dzwoniąc nieprzerwanie i
sprawiając ze szkarłatne kity zwisały im na ramiona. Kapłan zauważył ,że wprowadzono pewne zmiany.
Pancerze okrywały teraz całe ciała. Każdy z wojowników był osłonięty przed żywiołami w puszce z
zachodzących na siebie i elegancko zaprojektowanych płyt
Wielkie plecaki wypompowywały nadmiar ciepła w pióropuszach pary przypominających oddech zimy.
Każdy z wojowników trzymał w reku płonącą pochodnie .Ich płomienie syczały i drgały w ulewie. Wielkie
karabiny przerzucone mieli przez ramie .Uriah zadrżał ,przypominając sobie mordercze salwy .Dźwięk
przywodzący na myśl gromy końca świata. Padających od nich towarzyszy
Imperator narzucił na ramiona kapłana długi płaszcz. Grupa opancerzonych wojowników ruszyła w stronę
kościoła,wznosząc dysze miotaczy płomieni .Uriah chciał zaprotestować przemówić przeciw temu,co mieli
uczynić. Głos uwiązł mu w gardle,gdy zdał sobie sprawę z tego ,że nic by to nie dało
Po jego twarzy popłynęły łzy mieszając się z kroplami deszczu. Strumienie ognia wystrzeliły z broni
wojowników sięgając dachu i ścian kościoła. Inni rzucili granatami ,które rozbiły szkło witraży i wpadły
przez okno do środka , zabrzmiał huk wybuchów. Tymczasem głodne płomienie objęły już dach Z okien
zaczął bić gesty dym
Deszcz nie był w stanie powstrzymać niszczącej mocy tego ognia. Kaplan zapłakał na myśl o cudownym
fresku i tysiącach lat historii ,które miały przepaść
Obrócił się by spojrzeć na Imperatora . Jego oblicze oświetlały ognie zniszczenia
- Jak możesz to robić - zażądał odpowiedzi Uriah - mówisz ze stoisz po stronie rozumu,postępu i rozwoju ale
właśnie niszczyć skarbnice wiedzy
Władca spojrzał na niego z góry
- O niektórych rzeczach lepiej zapomnieć
- Mam więc nadzieje ze przewidziałeś konsekwencje świata pozbawionego religii
- Przewidziałem - odpowiedział Imperator - to moje marzenie imperium człowieka które istnieje bez
wzywania pomocy bogów i nadprzyrodzonego. Zjednoczona galaktyka z Terrą będąca jej sercem
- Chcesz zjednoczyć galaktykę - kapłan odwrócił wzrok od płonącego kościoła. Nareszcie pojął skale
ambicji Imperatora
- W rzeczy samej teraz osiągnęliśmy jedność na ziemi . Czas odzyskać utracone przez ludzkość imperium
wśród gwiazd
- Z tobą na czele jak rozumiem
- Oczywiście żadne przedsięwzięcie na wielką skale nie może być osiągnięte bez jednej przewodniej
wspólnej wizji , cóż dopiero odbicie galaktyki
- Jesteś szalony - stwierdził Uriah - do tego niezwykle arogancki,jeżeli uważasz ,że możesz podporządkować
sobie gwiazdy z wojownikami takimi jak ci ,z pewnością są potężni ale nawet oni nie będą w stanie tego
dokonać
- Masz racje zgodził się Imperator nie podbije galaktyki na czele tych ludzi oni stanowią zwiastun tego ,co
szykuje w moich laboratoriach genetycznych. Wojowników o sile , potędze i wizji wystarczającej aby
ujarzmić pola bitewne pośród gwiazd i zmusić całe planety do podporządkowania się .Tacy będą moimi
generałami i to oni poprowadzą moją wielką krucjatę na najdalsze krańce galaktyki
- Czyś ty mi przed chwilą nie opowiadał o krwawej rzezi której dokonali krzyżowcy ,co czyni cie lepszym
od tych świętych mężów ,o których mi mówiłeś
- Różnica leży w tym ,że ja wiem że mam słuszność - odpowiedział władca
- Przemówiłeś jak prawdziwy autokrata
Imperator pokręcił głową - nie zrozumiałeś mnie Uriahu ja widziałem wąską ścieżkę która pozwoli ludzkości
uniknąć wyginięcia musimy na nią wstąpić właśnie w ten sposób
Kapłan spojrzał na pełne mocy pożerające kościół płomienie. Sięgały one wysoko w nocne niebo
- Kroczysz po groźnej drodze - powiedział kaplan - odbierając coś ludziom sprawisz tylko ,że będą tego
mocniej pożądali .Jeśli spełnisz tą swoją wielką wizje - co wtedy ? Strzeż się bo twoi poddani mogą zacząć
postrzegać ciebie jako boga - mówiąc to Uriah patrzył w twarz Imperatora. Teraz już był w stanie spojrzeć
poza blask i wspaniałość .Widział serce kogoś, kto przeżył tysiąc żywotów i kroczył po ziemi dłużej , niż da
się wyobrazić. Ujrzał bezwzględna ambicje i rozbudzoną żądzę przemocy .W tej właśnie chwili zdał sobie
sprawę, że nie chce mieć nic wspólnego z tym człowiekiem ani tym co mu oferuje. Nieważne jak szlachetne
i wzniosłe były jego zamiary
- Mam nadzieje, ze masz słuszność .W imię wszystkiego co święte ,lepiej żebyś miał. Lękam się przyszyci,
którą szykujesz ludzkości
- Chce tylko dobra moich poddanych - obiecał władca
- Sądze ze mówisz prawdę. Ale ja nie będę brał w tym udziału - mówiąc to Uriah zrzucił płaszcz Imperatora i
poszedł z powrotem w stronę świątyni.
Głowę wzniósł wysoko , deszczowa woda zalewała go ,ale przyjął ten fakt z radością . To było jak ponowny
chrzest Usłyszał kroki zbliżających się do niego ludzi
- Nie zostawcie go - powstrzymał ich władca
Wrota kościoła stały otworem ,kapłan wszedł do kruchty. Czuł gorąco szalejących wokół niego płomieni
Płonęły figury świętych. Nie było już drzwi prowadzących go głównej nawy .Zerwały je z zawiasów
wybuchy granatów.
Uriah wszedł w gorące płomienie wewnątrz budynku. Ściany nienasyconego ognia pochłonęły ławy i
jedwabne tkaniny .Powietrze pełne było dymu ,fresk nad jego głową ginął wśród przewalających się
czarnych chmur Spojrzał na tarcze zegara na ołtarzu i uśmiechnął się gdy objęły go języki płomieni
*
Wojownicy pozostali wokół kościoła,aż ten się zawalił. Belki podtrzymujące dach runęły w dół ,rozbijając
ściany i wyrzucając w niebo burze iskier i szczątków. Stali tam aż pierwsze promienia świtu sięgnęły
szczytów gór, a deszcz ugasił płomienie
Ruiny ostatniego kościoła na Terrze tliły się w chłodnym powietrzu poranka. Imperator odwrócił się i
powiedział
- Chodźcie ,mamy galaktykę do podbicia
Kiedy władca ziemi i jego wojownicy maszerowali w dół zbocza dało się słyszeć tylko jeden dźwięk. Było
to delikatne bicie starego i zepsutego zegara
Matthew Farrer
AFTER DESHʹEA