You are on page 1of 69

CONTENTS

BLOOD GAMES
by Dan Abnett
WOLF AT THE DOOR
by Mike Lee (brak poszukiwane)
SCIONS OF THE STORM
by Anthony Reynolds (brak poszukiwane)
THE VOICE
by James Swallow
CALL OF THE LION
by Gav Thorpe (brak poszukiwane)
THE LAST CHURCH
by Graham McNeill
AFTER DESH’EA
by Matthew Farrer
Dan Abnett

KRWAWE GRY
Kto będzie pilnować samych strażników?

Kluczył tak już od dziesięciu miesięcy. Dziesięć miesięcy i osiemnaście różnych tożsamości, z których
większość była wystarczająco wiarygodna, by oszukać Zunifikowaną Weryfikację Biometryczną. Stworzył
trzy fałszywe ścieżki, które miały zmylić tropicieli. Jedna z nich prowadziła do Słowackich Lenn, druga do
Kaspii i Północnych Rubieży, a ostatnia wiodła skomplikowanym szlakiem przez Tyrol do świątyń w
Dolomitach ponad Jamą Wenecji.
Przezimował w mieście ulu Bukareszcie, a Morze Czarne przekroczył transporterem towarowym, gdy tylko
zaczęły topnieć lody. W Białogrodzie musiał zgubić niepożądany ogon. Spędził trzy tygodnie, ukrywając się
w porzuconej manufakturze, w Mezopotamii, by przygotować następne posunięcie.
Dziesięć miesięcy to długo jak na krwawą grę, ale prowadził rozgrywkę ostrożnie. Synchronizował swoje
ruchy z globalnymi wzorcami, trzymając się szlaków handlowych, typowego ruchu wewnątrz prowincji i
zwykłych migracji pracowników sezonowych.
Był spokojny, że nie mają pełnego namiaru z sieci orbitalnej. Ba, był pewien, że nie mają nawet namiaru
przybliżonego. Od Białogrodu nikt go już nie śledził.
Beludżystan przebył na piechotę, czasem tylko łapiąc transport na gapę. Granice Terytorium Imperialnego
przekroczył trzysta i trzy dni po tym, jak wyruszył.
Dach świata zmienił się w ciągu tych dziesięciu miesięcy. Po zniknięciu szczytu wszystko wyglądało
inaczej, niż to pamiętał. Linia gór na tle nieba sprawiała wrażenie jakby uśmiechu z brakującym zębem.
Powietrze na tej wysokości pachniało smołą, stopionym metalem i ciętym kamieniem. Inżynierowie
Prymarchy Dorna tworzyli swoje fortyfikacje, umacniając najbardziej wyniosłe i najtrwalsze wieże na
Ziemi.
Zapach smoły, metalu i kamienia to woń nadchodzącej bitwy. W powietrzu starej Himalazji wybrzmiewało
preludium do wojny, pierwsze nuty jej nadchodzącej symfonii.
Biel wokół aż paliła w oczy. Jedyną ochronę zapewniały mu gogle.
Temperatura utrzymywała się tuz poniżej zera,powietrze było jak kryształ ,a słońce piekło niby wielki palnik
fuzyjny na błękitnym niebie. Niepokojąco puste granie i zbocza były pokryte białym do bólu, nienaruszonym
śniegiem.
Uznał drogę południową, przez Kath Mandau i Centralny Posterunek, za najlepsza opcję. Im bliżej był celu,
tym mocniej zdawał sobie sprawę ze zmian, które tu zaszły.
Zabezpieczenia, już wcześniej niezwykle staranne, teraz zostały jeszcze wzmocnione. Przylegały do zboczy
jak włosiennica do ciała pokutnika. Potrojono straże przy bramach, czterokrotnie zwiększono liczbę gniazd
karabinów i automatycznych stanowisk ogniowych, stokrotnie wzmocniono czujniki biometryczne.
Wszystko, by przygotować się do nadchodzącej wojny.
Gildie Masońskie sprowadziły olbrzymie rzesze tymczasowych robotników i umieściły wokół Pałacu. Na
trasie jego wędrówki białe śniegi poznaczone były ich obozami, warsztatami i sylwetkami. Wyglądały, jakby
pokrywały je czarne, zielone i czerwone algi.
Ochrona wzmocniona, ale też miliony twarzy więcej do upilnowania.
Obserwował korpus robotniczy przez sześć dni. Porzucił swoje plany, co do drogi południowej i skierował
uwagę ku północy. Podążył wydeptanymi ścieżkami między górskimi pastwiskami, podążając szlakami
między wyżyną, a halami. Cały czas miał w zasięgu wzroku trudzących się ludzi.
Ku zaśnieżonym dolinom i przełęczom płynął strumień ludzi z Kunlun. Kolumny nowych robotników,
transporty sprzętu i materiałów z kopalni Xizang wyglądały jak rzeki mętnej wody i sunące powoli czarne
lodowce.
Tymczasowe miasta wyrastały tam, gdzie nowe grupy spotykały rzesze już zgromadzone w cieniu
niebosiężnych murów. Rosły tak małe osady, jak i całe metropolie. Tam przyjmowano przybyszów,
rozdzielano pędzone przez nich zwierzęta i serwitory, wydawano jedzenie, wodę i leki.
Wokół miast składowano na hałdach przywiezione materiały: drewno, surówkę, nieoczyszczoną stal, rudy
metali. Na tym lista się nie kończyła. Gigantyczne dźwigi przenosiły ponad murami palety wypełnione
materiałami.
Dźwięki rogów rozbrzmiewały echem w górskich dolinach.
Były takie momenty, kiedy przyglądał się Pałacowi, jakby był on najpiękniejszą rzeczą w całym
wszechświecie. Najpewniej tak nie było. Na zapomnianych światach, gdzieś w pustce, z pewnością
znajdowały się arcydzieła obcej architektury, przy których ta budowla znaczyła niewiele. Możliwe, że były
od niej niepomiernie większe lub zbudowano je z zapierającym dech w piersiach rozmachem.
Tutaj nie chodziło jednak o dokonania architektoniczne. To samo koncepcja Pałacu czyniła go
najcudowniejszym dziełem we wszechświecie. Tu liczył się ideał, który ta budowla urzeczywistniała.
Pałac był ogromny i po prostu piękny. Najwyższe pasmo górskie na całej Terrze przekute w rezydencje i
stolice. Teraz zaś, nazbyt późno , w fortece.
Skały tworzące niegdyś brakujący dziś szczyt Himalazji posłużyły za budulec. Uśmiechnął się, gdy tylko
zdał sobie z tego sprawę. Przyszły czasy, w których ludzie nie udawali skromności, a ich plany mierzyły
wysoko.
W łachmanach i brudnych nagolennikach przepracował trzy dni pomiędzy genotypem zwanym ogrami z Nei
Mogjjol, których nazywano tu migou. Wlekli się w górę i w dół przełęczy, taszcząc płyty wollastonitu oraz
dźwigając wielkie kosze pełne nefrytu i egipskiego kryształu górskiego. Wyposażeni w ciężkie łopaty,
wykonane z kości wielkiego groxa, byli też odpowiedzialni za nasypy i wykopy. Część z nich,dzierżąc
wielkie młoty, wbijała w ziemie żelazne pale, wybijając przy tym metaliczny rytm. Na tych podporach
zamocowane miały być szpule drutu kolczastego.
Nocą, w obozach, nadludzko muskularni przedstawiciele tego genotypu napychali się qash, żywiczną
substancją wytwarzaną z trucizny nicienia z Pustkowi Gobi. Nabrzmiewały im od tego żyły. Wywracali
oczami tak, że stawały się zupełnie białe i niewidzące. Zyskiwali dzięki niej dar mówienia językami.
Obserwował efekty i oceniał dawkowanie oraz czas działania.
Ten genotyp był przygotowany na prace z rożnymi robotnikami, mimo to jego członkowie trzymali go na
dystans. Starał się wyglądać na kolejnego kaukaskiego robotnika, pracującego za żołd i może jakąś premię
od Gildii Masońskich. Jego papiery zgadzały się, nie dawał więc powodów do podejrzliwości. Jednak,gdy
spróbował kupić trochę qash, natychmiast nabrali względem niego dystansu. Zaczęli podejrzewać, że jest
szpiegiem, przysłanym by sprawdzić czy są czyści.
Spróbowali więc go zabić.
Pod pozorem dobicia targu w ustronnym miejscu, trzech migou odciągnęło go od głównego obozu.
Poprowadzili go na skaliste pastwisko, gdzie tragarze zrzucali krzemień i agat kałmucki.
Odpakowali zawiniątko z plastrami brązowej żywicy. by odwrócić jego uwagę. I wtedy jeden z ogrów
spróbował dźgnąć go sztyletem w nerkę.
- Niepotrzebne komplikacje - westchnął.
Uchwycił nadgarstek migou, sprawnym ruchem obrócił się i przycisnął go do barku, poprawiając łokciem.
Staw nie wytrzymał, ramię zawisło bezwładnie. Wydostał sztylet z odrętwiałych palców. Ogr nie okazał
żadnych oznak bólu. Mrugnął tylko zaskoczony.
Jego przeciwnicy byli ogromnym istotami, prawdziwymi tytanami. Nienaturalnie rozrośnięta muskulatura
widoczna była pod ich skórą.
Przez myśl im nie przeszło, że zwykły człowiek kaukaskiej rasy, nawet wyrośnięty i dobrze zbudowany,
mógłby stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie.
Jeden z ogrów wyprowadził cios potężny, choć chaotyczny. Włożył w niego chyba całą złość, że ktoś
próbuje im robić kłopoty. To miało być kończące uderzenie. Takie, które zmiażdżyłoby szczękę zwykłego
człowieka, a jego głowę wbiło w kręgosłup.
Cios nie doszedł jednak celu. Rozpędzona ręka spotkała się z błyskawicznie obróconym i precyzyjnie
wycelowanym sztyletem.
Siła zderzenia sprawiała, że ostrze cięło aż do kości, oddzielając od nich skórę i mięśnie. Taki ból dotarł
nawet do ogra. Ten zawył,próbując daremnie przytrzymać rozszarpaną dłoń i przedramię.
Nie czekał . Zakończył starcie potężnym uderzeniem sztyletu w czoło.
Ostrze przeszło przez kość, krusząc ją jak kilof skałę.
Ogr runął do tylu. Rękojeść broni sterczała mu ponad oczami niby jakaś dziwna ozdoba.
Trzeci migou złapał go od tylu i chwycił w niedźwiedzim uścisku. Ten z wyłamaną ręką próbował rozszarpać
mu twarz. To zaczynało być męczące. Wydostanie się z uścisku wymagało tylko drobnego ruchu, niemal
wzruszenia ramion. Szybki obrót i cios prawą ręką w klatkę piersiową. Mostek ogra nie wytrzymał.
Wyszarpnął rękę. Wyglądała, jakby włożył ją w krwistoczerwoną rękawice. W dłoni ściskał większą część
serca migou. W zimnym powietrzu otoczyła ja natychmiast mgiełka pary.
Ostatni pozostały przy życiu napastnik , ten z wyłamaną ręką, zamruczał coś przerażony i rzucił się do
ucieczki.
Ranny ogr nie mógł przeżyć. Nie było w tym żadnej mściwości. Po prostu widział za dużo. Pochylił się
wziął w zakrwawione palce ostry kawal krzemienia. Zważył go w dłoni i szybkim ruchem nadgarstka
wypościł w stronę ociekającego.
Kamień wydal przypominający mlaśniecie dźwięk, kiedy jak pocisk wbił się w potylice ogra. Cel padł
ciężko, a jego bezwładne ciało zjechało twarzą do przodu po kamienistym zboczu.
Zwłoki ukrył w jednej z przepastnych rozpadlin. Wytarł śniegiem zakrwawione ręce i wracając zabrał ze
sobą zawiniątko z żywicą qash.
*
Wraz z robotnikami zgromadzonymi na przedpolach Pałacu, jak to zwykle w takich przypadkach bywa,
przybyły wszy, szczury i padlinożercy. Wilki radowe podążały za ludźmi aż do wyżyny, zbijając się nocami
w watahy. W ich czerwonych oczach odbijały się płomienie ognisk.
Tysiące ogarów bojowych patrolowało zewnętrzne granice obozowisk każdej nocy i kręciło się na podejściu
do Pałacu. W nocy często dało się słyszeć wycia i szczekania, nagle szarpaniny pełne warknięć i pisków.
Odgłosy zwierzęcej walki. To wierne psy przeganiały od ludzkich schronień nazbyt ciekawskie wilki.
W ciemnościach trudno odróżnić wilka od ogara.
Przez cale życie przechodził regularnie badania fizjologiczne. Znał na pamięć ich rezultaty, pamiętał każdy
szczegół , bo wolał rozumieć swoje ograniczenia.
Podzieli żywicę qash na starannie odmierzone dawki. Każdą sprawdził, wykorzystując odważniki pożyczone
od jubilera.
Rozbudowa Bramy Annapurna była już prawie zakończona . Każdego dnia roiło się w niej od tysięcy
robotników, a ogromne dźwigi wznosiły w górę, aż ponad gigantyczne zwieńczenie łuku, skrzynie pelne
ceramitowych płyt, zbrojeń oraz wzmocnionego skałobetonu. Straże nie były w stanie przeskanować
każdego robotnika z osobna. Ludzie burzyliby się, a praca zwolniłaby do ślimaczego tempa. Zamiast tego ,
cały obszar wokół bramy nieustanie skanowało pole biometryczne,wytworzone przez powoli obracające się
wirniki, zamontowane pod okapami głównego łuku.
O świcie skrył się pod plandeką jednego z ładunków , które dźwig miał wynieść ponad bramę . Wcisnął się
pomiędzy arkusze nieoczyszczonej stali ,a bale żelaznego drewna.
Przygotował dawkę czterech gramów qash, która byłaby zbyt duża dla dowolnego migou. Powinien stracić
przytomność w mniej niż minute po jej zażyciu.
Czekał dwie godziny , aż wreszcie poczuł wstrząs. To załoga dźwigu sprawdzała łańcuchy mocujące ładunki.
Paleta, na której się ukrywał, zakołysała się po oderwaniu od ziemi .
Połknął qash
Obserwacje wskazywały, ze poniesienie ładunku do wysokości przejazdowej zajmowało dźwigowi
czterdzieści trzy sekundy. Kolejne sześćdziesiąt sześc, aby materiały znalazły się ponad bramą. Właśnie na
tym etapie, w dwudziestej czwartej sekundzie, paleta znaleźć się miała w polu czujników biometrycznych.
Qash wykonało swoje zadanie. Zesztywniał i przestał dawać oznaki życia na dwadzieścia sekund przed tym,
nim wszedł w pole skanujące.
Czujniki wykryły tylko bezwładne materiały budowlane.
Ocknął się. Paleta nie poruszyła się, a część plandek została już ściągnięta. Takielarze i dekarze zaczęli
rozładowywać surówkę.
Bolało go cale ciało. Większość mięśni męczyły skurcze. Skupił się i wykonał ćwiczenia oczyszczające, by
pozbyć się pozostałości spowodowanego przez qash odrętwienia. To , co było pewna śmiercią dla zwykłego
człowieka, a dla kogoś takiego jak on letargiem bardzo śmierci bliskim, pozwoliło mu przedostać się przez
biometrykę Pałacu.
Obolały i dręczony zawrotami głowy, ześlizgnął się z palety.
Konstruowano tu, na górnych umocnieniach, olbrzymie działo i opancerzone platformy bojowe. Grube duro
pancerze i adamantium były wbudowane w mury. Robotnicy kręcili się po rusztowaniach i pomostach,
niektórzy z nich zwisali na linach wspinaczkowych za krawędzią muru. Odgłosy kucia i cięcia były
wszechobecne.
Hałasowały automatyczne narzędzia. Palniki fuzyjne buczały i pobłyskiwały przejmująco błękitnym
płomieniem.
Zwidy tańczyły mu przed oczami ,powidoki blasku palników. Czuł krew w przełyku. Chwycił młot
pneumatyczny oraz pudło nitów, po czym wtopił się w tłum robotników.
*
Poznawał zewnętrzną część Pałacu. Zajęło mu to dobre trzy dni.
Porzucił strój kamieniarza i początkowo stał się cieniem, potem lokajem polerującym ozdoby z brązu,
następnie latarnikiem dzierżącym iskrę na wysięgniku do zapalania pałacowych lamp, w końcu odźwiernym
w skradzionej z pralni liberii. Jego wzrost i budowę ukrywało pole maskujące.
Przemierzał korytarze zdobione kruchym diasporem i agatem.
Chodził po klatkach schodowych, których stopnie wykonano z potężnych bloków skalnych. Oglądał swoje
odbicie w marmurowych posadzkach i swój cień na ścianach z ciętego kwarcu i czerwonego onyksu.
Oczekiwał w cieniu naw z kości słoniowej, gdy szerokimi korytarzami maszerowały powolnym tempem
procesje całych grup zbrojnych. Tkwił przy drzwiach, podczas gdy niekończące się armie serwitorów niosły
na stół w pańskich komnatach tace pełne surowych mięs i hydroponicznie hodowanych warzyw.
Ponownie został sługą, potem czyścicielem dywanów, następnie woźnym i w końcu posłańcem z pudłem
pełnym czystych arkuszy dokumentów, garbiąc się ciągle, by ukryć swoje rozmiary.
Co jakiś czas musiał robić postoje, by zorientować się, dokąd teraz się udać.
Pałac przewyższał wielkością niejedno miasto. Całe życie zajęłaby nauka planów każdego z jego poziomów
i przejść między nimi. Z wyniosłych balkonów spoglądał w sztucznie stworzone kaniony, głębokie na pięćset
pięter, z których każde wypełnione było ludźmi i światłami. Pod niektórymi z ogromnych kopuł Posterunku,
zwłaszcza Hegemonem,wytworzyły się mikroklimaty. Pod malowanymi sklepieniami tworzyły się
prawdziwe chmury. Mówiono, że gdy pod Hegemonem pada deszcz, jest to zwiastun szczęścia. Z tego, co
wiedział, nie padało tam przynajmniej od trzech lat.
Custodes pilnowali bezpieczeństwa wewnętrznych części Posterunku.
Odziani we wspaniałe złote pancerze z kitami karmazynowymi na hełmach, które wyglądały jak strzelająca
w górę fontanna tętniczej krwi. Pochodzący z czasów przed Zjednoczeniem symbol gromu zdobił ich
zbroje .Czyhali w cieniu wielkich sal i krużganków Pałacu.
Zawsze z wzniesionymi włóczniami Straży , zawsze przerażająco czujni.
Byli nieporuszeni, cisi, strzegli wiernie wszystkich swoich sekretów.
Sama ich obecność zdradzała jednak dość. Zwrócił uwagę na ich rozlokowanie. Dwóch Custodes strzegło
Południowego Obwodu, który wił się srebrnym splotem ku Hegemonowi. Dwóch kolejnych stało na
Jadeitowym Dziedzińcu, a trzech patrolowało pod pokrytą drobnymi zdobieniami, żeliwami i malachitami
Salą Zebrań. Pojedynczy strażnik, niemal niewidoczny, zajął pozycję pod woskowymi, szmaragdowymi
liśćmi w Oazie Qokang. Patrzył jak kryształowo czyste wody pięknego jeziora spływały kaskadami ku
położonym niżej turbinom, wzbijając mgiełkę drobnych kropelek. Czterech kolejnych stało na wyższych
platformach Wież Taksonomii.
Za to w Północnym Obwodzie nie było ani jednego.
Podobnie na zachodnich brzegach jeziora ani w Investiarium. To mówiło bardzo wiele. Byli jak błyszczące
księżyce zdradzające obecność ukrytej ciemnej planety. Jasne ciała niebieskie,pchnięte na określone tory
przez grawitacyjne nakazy niewidocznej gwiazdy.
Obserwując, gdzie byli obecni a gdzie ich brakowało, łatwo mógł ustalić, gdzie znajdowała się jego ofiara.
Aula Lenga wydawała się najbardziej prawdopodobna .
Rozstawienie lojalnych Custodes wskazywało , że cel znajduje się w zachodniej części Posterunku .
Pozostawały zatem ta Aula, Izba Broni, albo Wielkie Obserwatorium.
W grę wchodziły jeszcze prywatne apartamenty, przylegające do dwóch ostatnich pomieszczeń. Wiedział
jednak, ze jego ofiara lubiła Aulę Lenga. Kiedy cel nie był odizolowany od świata,wykonując sekretne
zadania w podziemnych komnatach Pałacu, spędzał tam wiele godzin, badając tajniki czasu i przestrzeni.
Mówiło się, że w tym miejscu mieszały się przeszłość z przyszłością i działo się tak od zarania dziejów. Było
tak już na długo zanim miejsce to otrzymało nazwę Leng, zanim narodziła się jego ofiara, nim przykryto je
sklepieniem czy nawet ujrzało je ludzkie oko.
Aula Lenga, wielka i ciemna, była tylko sposobem na oswojenie jednej z anomalii materialnego świata
wątku wyciągniętego z tkaniny czasu, blizny na powierzchni przestrzeni.
Nigdy nie czuł się dobrze w Auli. Wypełniała ją namacalna ciemność, która wydawała się oddychać powoli,
niby drzemiące bóstwo. Ale było to właściwe miejsce.
Do Auli zbliżał się od południowego zachodu, idąc po kamiennym chodniku, wyłożonym wzdłuż alejki
sykomor i białych brzóz . Już nie nosił przebrania. Nie było już ani latarnika ani czyściciela dywanów.
Nie potrzebował już pola maskującego by ukryć swoje rozmiary. Z małego srebrnego pudełka wydobył
cienki niby pajęczyna strój maskujący i okrył się nim cały. Czuł się lekki i zimny, jak płatki śniegu upadające
na jego plecy, ramiona i głowę. Światło omijało go, jakby nie zasługiwał już na jego uwagę. Owijało się
wokół niego, myląc drogę, opływając jego kształt. Zabrało ze sobą cienie i kolory.
Szedł aleją w cieniu drzew, niepozorny jak szept. Przekroczył trawnik za Aulą. Czuł już zapach ofiarnych
kadzideł i słyszał nieustanne trzaski oraz jęki nienaturalnej akustyki tego miejsca.
Broń miał w gotowości sztylet Nei Moggol , wyostrzony dalece ponad możliwości narzędzi dostępnych dla
rasy, która go wytworzyła.
Ostrze pokryte było przerażająco śmiercionośną trucizną nicienia z Gobi, którą wydestylował z qash.
Czy to wystarczy by zabić półboga?
Wierzył ze tak. Z cala pewnością dość by zakończyć tę krwawą grę .
W drzwiach nie było zamków. Znał na pamięć rozmieszczenie alarmów kwantowych, a czujniki świetlne po
prostu zlekceważyły go dzięki właściwościom maskującego stroju.
Ścisnął ostrze lewą ręką.
Światło w zewnętrznym portyku zdawało się brązowe od dymu, jakby powietrze było nie przezroczyste.
Przemknął po czarnych kaflach , wyślizganych przez gości , którzy przybywali tu przez długie wieki.
Czysta woda z roztopionego śniegu skapywała do kamiennej misy, umieszczonej przy wewnętrznych
wrotach. Płaskorzeźba ponad framugą przedstawiała trudy pierwszych pielgrzymów, którzy przybyli do
Leng.
Wrota były ciężkie i starsze od Pałacu. Futryna wykonana została z górskiego dębu. Belki były grube na pół
metra, zrobione ręcznie i zużyte. Żaden z ich kantów nie był idealny. Uniósł zasuwę z czarnego żelaza i
otworzył jedno ze skrzydeł. Ze środka powiało, a powietrze niosło zapach ziemnego kamienia.
Ogromna Aula była ciemna i cicha jak bezksiężycowa noc. Z rzadka z , czarnej pustki usłyszeć można było
jakiś dźwięk. Zdawał się powiewem wichrów Himalazji albo echem fal oceanu uderzającego o brzeg, ale nie
był żadną z tych rzeczy . Małe pomarańczowe iskierki tańczyły wysoko pod odległym sklepieniem, jak
świetliki lub błędne ognie.
Obserwował je, gdy jego wzrok przyzwyczajał się do ciemności.
Powoli przed jego oczami zaczęły się rysować srebrne zarysy kolumn i rzeźb. W ciemności majaczyły
kształty probierzy i innych urządzeń, pozostawione tu przez starożytnych i nigdy stąd nie nieosunięte.
Sprzęt ten wyglądał jak olbrzymi insekt, sondy wzniesione jak ramiona modliszki, metalowe pokrywy
zdobione zawiłymi tajemnymi symbolami, które oznaczały jakieś ustawienia i stopnie. Wszystko to zbierało
tylko kurz. Przemknął pomiędzy starożytnymi urządzeniami. Gdzieś przed sobą, blisko, wyczuwał czyjąś
obecność. Jakiś umysł, zajęty innymi sprawami, krył się w ciemnościach. Nie zauważył intruza, niczego nic
przeczuwał. Przywarł do kolumny. Przesuwając się powoli wokół niej czuł jak po plecach prześlizgują się jej
żłobienia. Wypatrzył swoją ofiarę.
Na samym środku Auli pośród pustej przestrzeni, klęczał jego cel.
W skupieniu przewracał kolejne strony potężnej księgi oprawionej w skórę. Kodeks leżał na podłodze,
szeroko otwarty. Wyglądał jak rozpościerający skrzydła drapieżny ptak. Jego okładki szerokie były na
półtora metra. Strony przekładały delikatne dłonie. To były dłonie artysty.
Cel był odwrócony do niego plecami. Ofiara miała na sobie biały płaszcz z kapturem. Będzie na nim widać
krew.Zwyczajny skrytobójca skorzystałby teraz z okazji, skradając się jak pająk, by maksymalnie
wykorzystać element zaskoczenia.
Ale ten cel był zbyt groźny i nazbyt obyty z takimi tchórzliwymi zagraniami. Będąc w zasięgu ciosu
wiedział, że musi doskoczyć do ofiary. Po dziesięciu miesiącach przygotowań, to była jedyna szansa, na jaką
mógł liczyć. Rzucił się do przodu, wznosząc ramię.
W pół drogi, gdy sztylet był już tak blisko szerokich pleców celu, z mroku na jego spotkanie wystrzelił drugi
cień. Płynna ciemność przechwyciła jego ostrze. Sztylet uciekł w bok, atak stracił cały pęd.
Zrobił szybki zwrot. Ledwie widział napastnika. Podobnie jak on, tamten odziany był w odpychający światło
strój. Ruszył ku niemu. Cień przeciw cieniowi.
Uchwycił wzrokiem szerokie ostrze spathy, długiego miecza Straży. Odbił cios ostrza z góry, a potem z
dołu .Sztylet tańczył, broniąc go przed atakami. W sali wybrzmiewał dźwięk niby bicie dzwonu, gdy metal
spotykał metal . Ich zderzania krzesały iskry. Cofał się pospiesznie po czarnych kaflach. Zamaskowany
szermierz napierał nieustępliwie.
Ostrza znów się spotkały. Miecz miał ogromną przewagę zasięgu nad sztyletem. Napastnik dobrze z tego
korzystał. Zmącili cisze Auli okrutnie ostrym, metalicznym brzmieniem.
Choć starał się zmienić chwyt , spatha wytrąciła sztylet z jego dłoni. Broń wbiła się głęboko w pobliską
kolumnę. Nie czekając skrócił dystans. Prawą dłonią podbił rękę wznoszącą miecz i zacisnął palce na
nadgarstku napastnika. Spróbował wejść ze zwrotem i wystawił stopę, by podciąć nogi szermierza. Ten
wyczul to i uskoczył ponad poruszającą się szerokim lukiem łydką, próbując wyzwolić się z uchwytu.
Uderzył lewą ręką i sięgnął głowy zamaskowanego szermierza. Uderzenie było dość silne , by pchnąć
przeciwnika do tyłu. Tamten wyrznął w jeden ze starożytnych probierzy. Machina ze skręconą owadzią
nogą ,pojechała ze zgrzytem po posadzce.
Szermierz odzyskał momentalnie równowagę i odkrył , ze nie ma czym walczyć. Spatha nie była już w jego
rekach. Zważył zdobyczny miecz w reku . Zakręcił nim, po czym uderzył napastnika płazem w głowę.
Tamten osunął się nieprzytomny. Odwrócił się od powalonego przeciwnika . Przyjął niską gardę.
Dwóch kolejnych odzianych w maskujące stroje wrogów wynurzyło się z cieni Auli. Byli gotowi go
powstrzymać. Zablokował ich jednoczesny atak i odpowiedział serią oszałamiających , zwodniczych pchnięć
i cięć. W ciemnej Auli ostrza wygrywały groźną muzykę . Iskry strzelały, by zabłysnąć na chwile , jakby
miecze były krzemieniami krzeszącymi ogień.
Zmylił jednego z przeciwników i powalił go na kolana ciosem zadanym głownią spathy. Drugi natychmiast
natarł długim pchnięciem, ale zręcznie zbił ten cios. Pozwolił mu przejść tuż obok jego ramienia.
Korzystając z pędu, uderzył otwartą, lewą dłonią w twarz napastnika, posyłając go na podłogę.
Zaczął biec, nim tamci dwaj zaczęli się podnosić. Koniec gry.
Pozostała mu już tylko ucieczka. Dopadł drzwi, roztrącił ich skrzydła i pędził przez gęste ciemności portyku
ku trawnikom poza Aulą.
Czekali już na niego. Pięciu Custodes w pełnych zbrojach. Ich twarze kryły się za złotymi hełmami, z
wizjerami przywodzącymi na myśl oczy drapieżnego ptaka. Ustawili się w półkolu przy wyjściu z portyku.
Mieli ze sobą swoje włócznie Straży, te wielkie pozłacane hybrydy halabardy i karabinu. Wszystkie celowały
w jego pierś.
- Poddaj się! - rozkazał jeden z nich.
Po raz ostatni wzniósł swój skradziony miecz.
*
Nie był pierwszym lokatorem tej celi i z pewnością nie miał być ostatnim. Ściany, podłogę i sufit
pomalowano tu na kolor przywodzący na myśl górskie lodowce: biały z nutką błękitu. Paznokcie i jakieś
ostre przedmioty przez lata skrobały farbę. Pozostawiły na niej wydrapane kanciaste freski przedstawiające
ludzi i orły, opancerzonych olbrzymów i błyskawice, opowieści o pradawnych zwycięstwach i długich
cieniach. To były proste i prymitywne symbole, przywodzące mu na myśl rysunki z jaskiń przedstawiające
łowców i bizony.
Dołożył do tej galerii coś od siebie.
Po nocy i kolejnym dniu drzwi celi zadrżały i otworzyły się. Wszedł Konstantyn. Przywódca Custodes nosił
prosty, brązowy, wełniany habit nałożony na kombinezon. Oparł swe potężne plecy o ścianę celi, skrzyżował
potężne ręce i przyjrzał się więźniowi na pryczy.
- Można na tobie polegać, Amonie - odezwał się w końcu.- Można mieć pewność, że dotrzesz bliżej niż
ktokolwiek wcześniej.
.Amon" to był początek jego imienia, pierwsza fraza. Druga część: „Tauromachian" łączyła się z pierwszą w
określenie, którym najczęściej się do niego zwracano. Był więc Amonem Tauromachianem z Pierwszego
Kręgu Custodes.
Nawet biorąc pod uwagę ciągłe ryzyko brutalnej anihilacji, Custodes wiedli życia długie, dużo dłuższe niż
zwykli śmiertelnicy. Wraz z przeżytymi latami wydłużały się też ich miana. Po słowie „Tauromachian", które
nie tyle było nazwiskiem, co określeniem linii krwi, z której pochodziło źródło jego genów, następowały:
„Xigaze", miejsce naturalnych narodzin; „Lepron", gdzie odebrał podstawowe wykształcenie; „Kaim
Hedrossa". w którym rozpoczął szkolenie, w posługiwaniu się bronią. Dopiero siedemnaste z tych słów:
„Pyrope", upamiętniało jego chrzest bojowy. Tak nazywał się orbital, na który wysłano jego oddział. Każde
określenie jego osoby oznaczało kolejne dokonanie czy punkt zwrotny jego życia; dodawane do poprzednich
podczas specjalnej ceremonii, przeprowadzanej przez Mistrzów Pierwszego Kręgu. Teraz ostatnim członem
miało stać się: „Leng”.
Nagroda za jego niezwykłe dokonanie w ramach krwawych gier.
Imię każdego z Custodes było grawerowane po wewnętrznej stronie napierśnika jego złotej zbroi.
Rozpoczynało się na kołnierzu po prawej stronie, gdzie odsłonięty był tylko pierwszy człon. Potem zaś wiło
się ścisłymi, wężowymi splotami, ukryte wewnątrz pancerza.
Najstarsi weterani, tacy jak Konstantyn, zebrali tyle imion, że zapełniały one cale dostępne miejsce i
wypływały na zewnątrz, zdobiąc dolne partie zbroi i tworząc meandry między jej ornamentami. Pełne imię
Konstantyna Valdora miało tysiąc dziewięćset trzydzieści dwa człony.
Podczas nieobecności Amona jego zbroja i uzbrojenie były przechowywane w Izbie Broni. Kiedy szli z
Konstantynem po Południowym Obwodzie by je odebrać, rozmowa zeszła na innych uczestników krwawej
gry.
- Zerin?
- Schwytany, zanim w ogóle dotarł na Terytorium Imperialne. Otarł się o wykrywacz genów w Irkucku.
- Haedo?
- Wykryły go grupy przeczesujące Pustynię Papuaską cztery miesiące temu. Na jachcie pyłowym dotarł aż
do Cebu City, ale tam wpadł w przygotowaną wcześniej zasadzkę.
Amon kiwnął głową.
- A co z Brokurem?
Konstantyn uśmiechnął się.
- Dotarł aż do Hegemona przebrany za delegata Panpacyfiku. Tam go wypatrzono. Byliśmy pod ogromnym
wrażeniem jego dokonania i nie spodziewaliśmy się, że ktoś go pobije.
Amon wzruszył ramionami. Krwawe gry były jedną z podstawowych praktyk w obronie Pałacu. Dla
Custodes stanowiły obowiązek. Punktem honoru było dać z siebie wszystko, korzystając z wszelkich swoich
talentów. Zgłaszali się na ochotnika, by spróbować swych sił.
Wykorzystując własną pomysłowość oraz doskonałą znajomość działania Pałacu, a w zasadzie całej Terry,
mieli sprawdzać imperialną ochronę. Odnaleźć każdą słabość czy szczelinę, którą mogą wykorzystać
prawdziwi wrogowie. Przybierali nawet rolę wilków, by sprawdzić czujność ogarów. W dowolnym
momencie działało tak przynajmniej pół tuzina Custodes. Samodzielnie, w sekrecie wymyślali i
wypróbowywali rozmaite sposoby dostania się do wielkiego Pałacu
Amona czekały długie godziny na odprawach i wywiadach, podczas których analizowana będzie jego
strategia, a jej wykonanie rozłożone zostanie na czynniki pierwsze.
Każdy najdrobniejszy szczegół, na którym można by się oprzeć, zostanie wydobyty na światło dzienne przy
rozpracowywaniu tej rozgrywki. Zwłaszcza , ze nie tylko dostał się do Pałacu. Dotarł dalej niż ktokolwiek
inny. Na odległość wystarczającą do skutecznego ataku.
- Zastanawiam się, czy nie obraziłem Majestatu? - zapytał przerywając ciszę. - W końcu podniosłem na
niego rękę.
Konstantyn pokręcił głową. Dowódca był olbrzymi, większy nawet od Amona. Wyglądał jak ożywiony
posąg nadludzkich rozmiarów, podobny do tych, które stały w Invcstanum.
- Wybacza ci. Poza tym, nie skrzywdziłbyś go.
- Zablokowano mój cios.
- Gdyby tak się nie stało, on sam by ciebie powstrzymał.
- Czyli... wiedział, że tam byłem...
Konstantyn podrapał się po policzku.
- Nic powie mi, od kiedy wiedział. Interesowało go, ile nam zajmie zorientowanie się.
Zanim odpowiedział, Amon zrobił dłuższą pauzę.
- Kiedyś nie widział wielkiego sensu w krwawych grach. Uważał je za bezwartościowe.
- To już przeszłość - odpowiedział Konstantyn. - wiele rzeczy się zmieniło od czasu, kiedy ostatnio byłeś
wśród nas Amonie.
*
W Domu Broni , on i Konstantyn zakuli się w pancerze. Amon poczuł ulgę nakładając znajome elementy
zbroi. Dobra rzemieślnicza robota.
Szczeknęły sprzączki, klamry i magnetyzowane szwy. Ciężar , do którego był tak przyzwyczajony, rozłożył
się równomiernie po ciele. Uspokajało go to.
W zbrojowni, na niższych poziomach Izby Broni, serwitorzy i słudzy rytualnie zakuwali oddział dumnych
Astartes z Zakonu Imperialnych Pięści. Namaszczali ich olejkami i szeptali modlimy przy każdym kolejnym
nakładanym elemencie pancerza. Oddział szykował się do długiego patrolu na południowych umocnieniach.
Taki był obyczaj większości Astartes: rytuał, obleczenie w zbroję, błogosławieństwo. Byli istotami
stworzonymi do wojny, ich sposób myślenia był bardzo... szczególny. Rytuały pomagały im uzyskać tak
potrzebne skupienie na celu. Prawie w niczym nie przypominali Custodes. Może tyle, co kuzyni. Odlegli
krewni pochodzący z tej samej rodziny. Podobni, ale bardzo różni. Custodes byli owocem długiego procesu
doskonalenia. Mówiono, że został on dopracowany i uproszczony, by możliwa była masowa produkcja
Astartes.
Członkowie Straży byli, co do zasady więksi i silniejsi od swoich młodszych pobratymców, ale to miałoby
znaczenie tylko w bardzo specyficznych okolicznościach. Nikt nie byłby na tyle bezmyślny, by próbować
przewidzieć wynik starcia między nimi.
Największe różnice dotyczyły sfery umysłu. Chociaż poszczególne kręgi zakonu stanowiły rodzinę
Custodes. nie było porównania z niezwykłym braterstwem, na którym zbudowano Legiony Astartes.
Strażnicy byli z natury indywidualistami. Wartownikami i stróżami, przeznaczonymi do wiecznej, samotnej
służby. Custodes nie otaczali się serwitorami, pomocnikami i sługami.
Wkładali zbroje samodzielnie, w pojedynkę, pragmatycznie i bez ceremonii.
- Dorn szykuje Pałac do wojny - Amon bardziej stwierdził niż zapytał.
Tylko Custodes Pierwszego Kręgu mógł ośmielić się mówić o Prymarsze bez honorów.
- Należy być gotowym na wojnę.
- Teraz „należy być gotowym". Wcześniej nie ,szykowaliśmy się do wojny. Nigdy przeciwko naszym.
Konstantyn nie odpowiedział.
- Jak do tego doszło? - kontynuował Amon,
- Trudno powiedzieć odparł mistrz Custodes, Znałem Mistrza Wojny dobrze. Nie wierzę, by duma albo
ambicja, poprowadziły go do takiej hańby. Też nie jakaś zadawniona uraza. Mam wrażenie...
- Tak? Co takiego? - Amon pociągnął go za język, ciasno spinając pancerz na brzuchu.
- Mam wrażenie, że Horus Luperkal jest niezrównoważony. - zakończył Konstantyn. - To nierównowaga
umysłu, a może po prostu emocji. Coś zaburzyło u niego trzeźwy osąd sytuacji i to, jak odbiera dobre rady
otoczenia.
- Czy sugerujesz, że Horus Luperkal jest szalony? - upewnił się Amon.
- Być może. Szalony, chory, może jedno i drugie. Coś mu się stało. Coś, co nie mieści się w naszym
rozumieniu działania galaktyki.
Konstantyn wyjrzał przez wysokie okna Izby Broni. Jego wzrok spoczął na Zachodnich Umocnieniach,
świeżo ufortyfikowanych i naszpikowanych dodatkowym opancerzeniem i platformami bojowymi.
W końcu ponownie odezwał się.
- Musimy przygotować się na to, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. Przyjdzie tu wojna, wojna
wewnątrz Imperium. Kształtują się już jej strony, każdy musi dokonać wyboru.
- Sprawiasz, że brzmi to tak... zwyczajnie – zasępił się Amon.
- Bo tak jest. To jest w sumie bardzo proste odparł Konstantyn.
- Imperator jest w niebezpieczeństwie. My mamy go chronić. Zmierzymy się z każdym zagrożeniem. Nie ma
tu nad czym się zastanawiać. Nawet nad szaleństwem tych, których kiedyś kochaliśmy.
Amon skinął głową.
- Pałac przemienia się w fortecę. To godne pochwały.
Dorn wykonał swoje zadanie doskonale.
- To główny talent jego i jego Astartes. Bronić i chronić. Na tym nikt nie zna się tak, jak Pięść Imperatora.
- Ale to my będziemy ostatnią linią obrony - stwierdził Amon.
- Będziemy.
- Z tym, że to wymaga czegoś więcej niż mocnych murów i fortyfikacji.
Szli przez wewnętrzne dziedzińce Pałacu, trzymając pod pachą swoje zdobione kitami hełmy. Z Izby Broni
skierowali się ku Hegemonowi, gdzie znajdowało się centrum dowodzenia Straży.
Custodes zebrali się przy wejściu do wieży, by powitać Amona.
Skłonili głowy i uderzali włóczniami o bruk. Wybijany rytm brzmiał jak pełen aprobaty powitalny pomruk.
Haedo wystąpił naprzód. Jego twarzy była skryta za przyłbicą, ale głos był wyraźny.
- Amonie Tauromachianie, dobrze, że do nas wróciłeś - ścisnął prawą rękę towarzysza.
- Ciąłeś głębiej, niż którykolwiek z nas - dodał Emankon.
Przeszli przez prowadzące do wieży wysoko sklepione pomieszczenia,
Zdobiły je malunki tak stare, że wyblakły już i teraz przypominały szkice ołówkiem, które artysta
przygotował, jako podstawę do dalszej pracy. Pod ich stopami biegły pulsujące kable, przez które
spływały tu informacje z serwerowni na niższych poziomach Pałacu.
Nad ich głowami przepływały między kryptami zbite w ławice cyber drony, niczym ryby gnane porywami
tajemniczych morskich prądów.
Sala Straży skąpana była w fioletowym blasku bijącym z umieszczonych pod sklepieniem emiterów
holitycznych. Tańczące w powietrzu pliki danych, wyświetlane na wiszącej tu mgle, zmieniały to miejsce w
kopułę świateł.
Programy przetwarzające informacje w centralnych konsolach cogitacyjnych, rozsiewały złote i czerwone
błyski w fioletowy mrok i łapały w pętle ze świateł rozbieżne elementy zbiorów danych.
Przetwarzano tu pełną dokumentacje Zunifikowanego Systemu Weryfikacji Biometrycznej. Codyfikatory
starały się wyłowić z niego wszelką przydatną wiedzę, choćby najmniejszy jej skrawek .
Rozproszone elementy były tu łączone , wykrywano związki i podążano za nawet drobnymi śladami.
Komórka Antyzjednoczeniowa z Baktrii zdradziła się , kiedy próbowała uzyskać specjalistyczny traktat z
biblioteki w Delcie Nilu. Sprzyjający Panpacyfikowi terroryści zostali zlikwidowani w Archangielsku
wyśledzono ich , bo w jakiejś zapadłej nordafrikanskiej dziurze chcieli sfinalizować zakup broni . Każdego
dnia Custodes analizowali i sprawdzali miliard śladów i milion sekretów. Przesiewano je z przerażającą
starannością przez wszystkie poziomy nieprzerwanie zmiennej sfery informacyjnej Terry.
- Jakie sprawy są teraz na świeczniku ?- Konstantyn dobrze wiedział, że co godzinę Sala Straży wybiera
tuzin najbardziej wrażliwych tropów, aby przyjrzeć się im ze szczególną uwagą.
- Lord Sichar – padła odpowiedz.
*
Amon nie miał w ręku włóczni Straży od dziesięciu miesięcy . Zszedł do niższych poziomów pod wieżą ,
gdzie znajdowały się sale treningowe. Wezwał tuzin wyposażonych w ostrza zamiast rąk serwitorów, by
stanęli przeciw niemu.
Włócznia wirowała i kręciła się w jego rękach,a mięśnie przypominały sobie dawne umiejętności i
ćwiczenia. Po chwili serwitorzy leżeli zniszczeni i rozsiekani na matach.
Wezwał kolejną partie . Potrzebował drugiej rundy.
- Ile czasu spędzamy na próbach przed przedstawieniem. - Rozmyślał - krwawe gry, trening, wszystko to
tylko pantomima. Ćwiczenia mające nas przygotować na prawdziwe wyzwanie.
Amon nie nienawidził samego siebie za to,ze tak bardzo był podekscytowany. Prawdziwe wyzwanie zbliżało
się . Co tam hańba i skandal. Custodes nareszcie zostaną wezwani z wiecznych prób, by spełnić obowiązek,
do którego zostali powołani.
Cieszyć się na nieuniknioną wojnę - to nieprzyzwoite .
Kończąc drugą rundę treningu Amon skupił się na sprawie lorda Sichara.
- Dochodzenie już trwa Amonie - próbował powstrzymać go Konstantyn
- Nie było mnie dziewięć miesięcy - odpowiedział - zardzewiałem i nie mam co robić. Potrzebuje jakiejś
zagadki ,aby się rozruszać .Potraktuj to jako prośbę o przysługę.
Konstantyn kiwnął głową .Sprawa lorda Sichara została przekazana do wyjaśnienia Amonowi
Tauromachianowi.
*
Lord Pherom Sichar od zawsze zwracał uwagę Custodes . Był dziedzicznym lordem Hy Brasil,
najpotężniejszego kantonu Sud Meriki. Potrafił otwarcie krytykować politykę imperialną
.Wykorzystując swoje dynastyczne powiązania z Navis Nobilae, zarówno dzięki więzom krwi jak i
małżeństwu, zbudował znaczne zaplecze finansowe poza Terrą . Zaliczano Sichara do pierwszej
pięćdziesiątki najpotężniejszych feudalnych panów w koloniach. Tylko ostrożna gra polityczna, prowadzona
przez Malcadora Pieczętnika ,zapobiegła wprowadzeniu Sichara do Rady Terry.
Większym zmartwieniem było to ,ze Sichar był w prostej linii potomkiem Dalmotha Kyna ,jednego z
ostatnich tyranów broniących się przed siłami Imperatora u samego końca Wojen Zjednoczenia .
Zakładano ze władca tolerował rządy Sichara w Hy Brasil - oraz jego ciągle narzekania, a nawet przycinki w
Hegemonie - z myślą o zaleczeniu starych ran i zaprowadzeniu pokoju między nacjami.
Sichar był potężnym człowiekiem, jak również wyrazistym i szczerym mężem stanu. W opinii Amona często
przemawiał z sensem, a jego sposób prowadzenia polityki był pragmatyczny i sprawny.
Jego krytyka polityki imperium nie była ani tak konsekwentna, ani tak zacięta, by wymagała umieszczenia
go w areszcie domowym, jak wobec lady Kalhoon z Lanarku,czy wręcz usunięcia z urzędu i oskarżenia o
zdradę, jak w przypadku Hansa Gargettona, kanclerza Platform Atlantyckich. Niemniej jednak Sichara trzeba
było traktować z odpowiednią ostrożnością.
Po treningu Amon włożył kombinezon oraz habit, po czym udał się do jednego z pokoi konsultacyjnych
ponad Salą Straży. Jedna z Sióstr Ciszy zapewniała w tym miejscu absolutna dyskrecje. Rozłożył zebrane
informacje na ekranach procesora stochastycznego. Zaczął oceniać je przy użyciu metod noatycznych i
retrocognitywnych, których uczył się każdy Custodes.
Sichar, już dawna był pod stalą obserwacja , awansował do rangi priorytetu z uwagi na specyficzne wzorce
wykryte w jego komunikacji.
Jego posiadłości poza Terrą były znaczące, a największą z nich był Kajetan w systemie 61 Isthmus. Bogaty
w surowce świat kolonialny, z dostępem do wielkich rezerw mineralnych Albedo Crucis. Zyski z
przedsięwzięć Sichara były na tyle duże, ze przyciągał sporo młodszych donów i drobnych grandów Sud
Meriki. To zaś wzmacniało poparcie dla niego. W tej sytuacji, jeżeli tylko pojawiłoby się miejsce w Radzie
Terry, nie sposób byłoby go odmówić lordowi Sicharowi.
Chociaż ścieżki powiązań pozostawiały pewne wątpliwości, dało się je prześledzić. Siehar był właściwie w
stałym astropatycznym kontakcie z Gubernatorem Kajetana oraz wicekrólami Albedo Crucis II oraz
Sempion Magnix.
Jego korespondencja z nimi, faktycznie jego klientami, była prowadzono prywatnym szyfrem, którego
Custodes jeszcze nic złamali. Zdawał się być jakąś wariacją Trójwzorcowego Anspraku. Jednego z niewielu
kodów przeciwników Zjednoczenia z czasów wojny, których nie udało się złamać.
Kolejne powiązania dało się prześledzić poprzez tajne kanały dyplomatyczne, do konkretnych jednostek
wewnątrz Imperialnych Flot Ekspedycyjnych 1102 i 45. Przez nie zaś, do pewnej grupy pomniejszych
posiadłości kolonialnych,jak również dwóch flot serwisowo zaopatrzeniowych, działających z bazy w
Mgławicy Chirog.
Jednym z zadań tych flot było zaopatrywanie Armii Imperialnej w Grupie Butan.
I tu właśnie pojawiał się problem. Wedle pogłosek, część Armii Imperialnej w Grupie Butan przeszła na
stronę Mistrza Wojny.
Istniało pewne prawdopodobieństwo, że przez bardzo długi i z premedytacją komplikowany łańcuch
korespondencji, lord Sichar mógłby porozumiewać się z heretykami. Było bardzo prawdopodobne, że lord
Sichar z Hy Brasil dostarcza danych wywiadowczych z Terry prosto do Horusa Luperkala.
*
Kiedy pojazd skręcał, światło odbiło się od srebrnego kadłuba tak, że zalśnił przez chwilę jak gwiazda w
fiołkowo różowych, górnych warstwach atmosfery. Cywilny Hawking, zarejestrowany na Fancile et Cie
przypisany był do orbitalnego Zeon-lnd. Kolejny transportowiec podążający szlakiem wyznaczonym przez
centralny nadajnik ruchu Planalto Central.
Pojazd miał eleganckie kształty, jego metaliczna obudowa była wypolerowana. Był zdolny do lotów
orbitalnych, co stanowiło jego ważną zaletę. Z oddali przypominał trochę wielka wielką płaszczkę o
szerokich, ale szczupłych płetwach i długim, ostro zakończonym ogonie. Kiedy tego spokojnego wieczoru
opadał w kierunku czterech wysokich wież lądowiska Planalto Central, jego silniki hamujące wystrzeliły
długie jęzory zielonożółtych płomieni, a znajdujące się na końcach skrzydeł spojlery wygięły się jak ptasie
pióra. Z masztów, na wysokich szarobrązowych wieżach, wystrzeliły snopy białego światła, kontrastujące z
niebem w kolorze indygo. Dwa kilometry poniżej odpowiadały im niezliczone światła ciągnącego się aż po
horyzont Hy Brasil
Kiedy Hawkwing wyrównał lot, podchodząc do lądowania, jego transpondery przesłały pakiety
identyfikacyjne zgodnie z życzeniem Administratorium Planalto. Była tam zawarta informacja, ze pojazd ma
na pokładzie Eloda Galla, starszego negocjatora z Fancile et Cie.
Celem jego wizyty w Hy Brasil mają być wstępne rozmowy z przedstawicielami kilku konglomeratów
górniczych z Albedo. Zunifikowana Weryfikacja Biometryczna potwierdziła identyfikację pasażera.
To już nie krwawa gra, tylko prawdziwe wyzwanie. Wolał pracować sam, przynajmniej na początku, ale było
trzeba utrzymać pozory. Żeby nie wzbudzać podejrzeń potrzebował serwitorów i astropaty, a także pilota i
ochroniarza. Te dwie ostatnie role wziął na siebie Haedo, ubrany w prosty szary kombinezon, z maską
niewolniczą na twarzy. Jego biometryka wskazywała, ze jest migou imieniem Zuhba ,bliżej nieznanego
pochodzenia niewolnikiem, zakupionym na targu gangeskim.
Amon musiał założyć szaty z opalizującego, błyszczącego jedwabiu, czego oczekiwano od kogoś takiego jak
Elod Gart. Strój sprawiał wrażenie mokrego i mienił się barwami tak, że przypominały rozlany na wodzie
olej. Ubiór uzupełnił płaszczem z wilczej skóry, bezkształtnym kapeluszem ze zbyt szerokim rondem oraz
wielką ozdobną szablą, stanowiącą wyłącznie pretensjonalny rekwizyt, całkowicie bezużyteczny w
prawdziwej walce. Jakby tego było mało. Musiał założyć ponownie pole maskujące, by znacząco skurczyć i
ukryć swą sylwetkę.
Usługiwało mu sześciu serwitorów: jeden do komunikacji voxem, drugi medyczny, będący też degustatorem.
Trzeci zajmował się skanami środowiska, następny był tłumaczem, a kolejny odpowiadał za przygotowanie i
porządkowanie notatek. Ostatni robił po prostu za sługę. Wszystkie wyglądały tak, jak można się było tego
spodziewać po negocjatorze z dużego przedsiębiorstwa: były świetnie wykonanymi stworzeniami z lśniącej,
błękitnej stali.
Wyglądająca jak wielka muszla platforma poniosła Hawkinga w dół, ku centralnej iglicy lądowiska.
Wjechali do szerokiego tunelu rozświetlanego przez zapalające się naprzemiennie niebieskie i czerwone
lampy sygnałowe. Wiele innych platform unosiło statki ku lądowiskom lub sprowadzało je w głąb
kompleksu. Wstrząs oznaczał, że dotarli na miejsce przeznaczenia.
Platforma obróciła się i zajęła wraz ze stygnącym po locie Hawkingiem miejsce w bezpiecznym zagłębieniu.
Metalowe szczęki i zaciski objęły pojazd jak mięsożerna roślina pożerająca owada. Przeniosły go w głąb, do
pełnej pary wyznaczonej dla niego niszy.
Załoga lotniska i umorusani serwitorzy czekali tam już z narzędziami, wysięgnikami, blokadami i
przewodami paliwowymi, by zaopiekować się Hawkingiem.
Światła w kabinie zmieniły kolor z zimnej bieli na stłumiony żółty oznaczający stan czuwania. Haedo
spojrzał na Amona.
- Zaczynamy? - zapytał.
Amon kiwnął głową, po czym odwrócił się do serwitora odpowiedzialnego za vox.
- Jakieś wieści z centrum kontroli?
Serwitor przechylił głowę i wydal przepraszający pisk
- Daj mi znać, gdy tylko się odezwą.
Amon założył swój kapelusz, a Haedo poprawił niewolniczą maskę. Ze względu na jakiś lokalny obyczaj i
wymogi protokołu przedstawiała ona wrzaskliwego kogucika Udający sługę olbrzym przypiął też swoją
broń. Zaczepy zazgrzytały, gdy właz połączył się ze śluzą lądowiska,
Przejście stanęło otworem.
Podczas kolejnych spotkań z przedstawicielami konglomeratów górniczych myślał o robactwie toczącym
wzdętą padlinę. Jego własne robaczki już pracowały. W czasie dokowania fałszywe pokrywy za dopalaczami
Hawkinga otworzyły się, wypuszczając dyskretnie ze sterylnych komór tysiące drobnych sond. Dokładnie
szesnaście tysięcy.
Każda z nich, nie większa od pałeczki, którą jadł tego dnia obiad, zbudowana była z tworzących sznur
niewielkich, chromowych segmentów. Naprawdę przypominały robactwo. Z każdą chwilą pełzły coraz
głębiej w materie Hy Brasil i rozchodziły się coraz szerzej.
Wgryzały w ścieżki i kanały danych. Powoli dostawały się do skarbnic pamięci banków zapisów i baz
danych. Niektóre zostaną odnalezione, inne usunięte przez automatyczne systemy ochrony. Część podaży
za fałszywymi tropami, wyłączając się, gdy już wyczerpią się ich baterie. Lecz część znajdzie smakowite
kaski i prześle przetrawione wyniki prosto do niego.
Siedział w sali narad, której ściany zdobiły panele z kirgiskim geometrycznym ornamentem,udając
zainteresowanie przechwałkami na temat wartości wydobycia i czystości sylikatu, jakie prezentowały
konglomeraty górnicze .Oceniał ryzyko. Konstantyn wyrazi zgodę ,na przeprowadzenie potajemnej inspekcji
w Hy Brasil. Nie oznaczało to jednak, że mogą wystąpić w jakikolwiek otwarty sposób przeciwko lordowi
Sicharowi. Takich kompetencji jeszcze nie otrzymali. Gdyby zostali odkryci, mogliby się prawie ze
wszystkiego łatwo wytłumaczyć. Poza robakami. Użycie sond wykraczało poza ich mandat. Gdyby
burgrabiowie Hy Brasil odkryli, że Custodes weszli na ich teren bez nakazu i jeszcze zajęli ich systemy
chmarę robotów wywiadowczych, wybuchłby skandal. Było to poważne naruszenie suwerenności i
przywilejów Hy Brasil. Ciągle jeszcze jedność ludzkości była bardzo niestabilna jak rzeźba ze szkła lub
lodu.
Olśniewająco piękna, precyzyjnie wykonana, twarda, ale też niebywale krucha. W świetle wielkiej i
zataczającej coraz szersze kręgi zdrady Horusa Luperkala. ostatnim, czego potrzebował Pałac, było
kontynentalne powstanie na Terrze.
Rozmawiali o tym, gdy schodzili z orbity.
- To wielkie ryzyko - zauważył wtedy Haedo.
- Zgadzam się, ale jeżeli nasze podejrzenia, co do Pheroma Sichara są słuszne, czekanie byłoby jeszcze
większym ryzykiem.
Tymczasem na salę weszły serwitory, wnosząc napoje.
Cechami charakterystycznymi, modnego w Hy Brasil stylu, była produkcja manekinów o mosiężnych
stawach z polerowanego ciemnego drewna. Nadawało to im wyglądu dziecięcych lalek. Ich twarze były jak
porcelanowe maski, a dłonie wydawały się niezwykle naturalne, jednak pod ubraniami kryły się niechlujnie
obrobione drewniane korpusy, na realizm których nikt się nawet nie silił.
Serwitory krążyły po sali, oferując napar z mięty i zieloną herbatę. Sala narad znajdowała się wysoko na
wieży , w dystrykcie Planalto zwanym Sao Paol. Poniżej skrzył się krajobraz Zimowych Pól. Energia
Hy Brasil pochodziła z sieci reaktorów ukrytych pod samym sercem głównej części miasta. Te elektrownie
potrzebowały ogromnych systemów wymiany ciepła, żeby działać bezpiecznie. W wyniku tego, obszar
bezpośrednio nad nimi pokryty był przez cały rok grubą warstwą lodu. W samym środku Planalto znajdował
się więc zimowy park rozrywki, o powierzchni trzydziestu kilometrów kwadratowych, przeznaczony dla
mieszkańców miasta kopca.
Ze swojego punktu obserwacyjnego Amon mógł dostrzec niewielkie figurki łyżwiarzy, a dalej na brzegu oraz
na pomostach, dzieci z latawcami i wijącymi się mechanicznymi zabawkami. W oddali, pośród żółtawej
mgły otwartych pól, pod kolorowymi żaglami sunęły powoli lodowe jachty. Nieopodal między oświetlonymi
masztami toru wyścigowego, ścigały się jakieś pojazdy na płozach. W powietrze strzelały fontanny
lodowych okruchów.
Negocjacje trwały nadal. Amon sprawdził swój czytnik danych, przez który dyskretnie monitorował
wszelkie transmisje voxowe swojego serwitora. Pałac nie przysłał nowych rozkazów. Zakres kompetencji
pozostawał bez zmian.
Kolejne spotkanie miało miejsce na drugim krańcu Zimowych Pól w ogromnej wieży, która wyglądała jak
wielki, kamienny blok.
Przedstawiciele konglomeratów postanowili zapewnić Elodowi Galtowi rozrywkę, przewożąc go między
budowlami na jachcie. Z dumą pokazywali mu lodową krainę. Amon bardzo starał się wyglądać jak ktoś , na
kim robi to wrażenie.
Gospodarz, rosły mężczyzna odziany w futra czekał na kei pod wieżą.
- Jestem Sichar - oznajmił, kłaniając się Elodowi Galtowi.
Ptoleni Sichar był czwartym bratem Lorda, używał więc rodowego nazwiska przede wszystkim dla efektu. Z
nadania właściwego Sichara był prezesem Kajetan Imports. Spółka ta została utworzona do zarządzania
potężnymi zasobami mineralnymi magnata.
Oczy Ptolema Sichara miały barwę głębokiej zieleni. Dla Antona był to sygnał, że gospodarz nadużywa ziela
saben.
Rosły mężczyzna, którego policzek dumnie zdobiły blizny po pojedynkach, nie stanowił mimo wszystko
zagrożenia. Widać było, że dawno odzwyczaił się od regularnych ćwiczeń. Jego ciało i najwyraźniej również
umysł, były słabe. Kilka minut rozmowy upewniło Amona, że Ptolem Sichar był nadętym kretynem.
Nie dotyczyło to jednak jego obstawy. Oprócz grupki usługujących mu serwitorów, jego boku nie
odstępowało czterech członków lordowskiej gwardii. Odziani w zielone zbroje żołnierze z Hy Brasil znani
byli jako kompetentni i skuteczni wojownicy. Nie na darmo ich formacja nazywała się Dracos. Dla Amona
nie ulegało wątpliwości, że ma do czynienia z weteranami, członkami doborowych oddziałów.
Jakby nie patrzeć zostali przydzieleni do ochrony brata swojego władcy.
W grupie otaczającej Ptolema był ktoś jeszcze. Ponura figura w czarnej niby węgiel aksamitnej kurtce i
podobnie ciemnej zbroi.
Gospodarz przedstawił go. Był to Ibn Norn, członek niesławnej i już niemal wymarłej Lucyferyjskiej Czerni.
Lord Sichar posiadał taką potęgę i bogactwo, że mógł sobie pozwolić, by każdy z jego krewnych ochraniany
był przez kogoś z tej starożytnej i elitarnej ischiańskiej brygady.
Amon udał się z Ptolemem drogą z kei ku wieży. Za nim podążały serwitory z niebieskiego metalu oraz
Haedo w koguciej masce.
Gospodarz prowadził z gościem uprzejmą konwersację: o sportach na lodzie, nadchodzącej wojnie i o tym,
jak wpływa ona na interesy.
Lucyferyjczyk obserwował delegacje bardzo uważnie, co do tego nie było wątpliwości.
Weszli wreszcie na platformę grawitacyjną, która miała unieść ich na górne poziomy wieży . Do tego czasu
Amon był już pewny ,ze Ibn Norn wie o polu maskującym. Nie wiedział tylko ,co go zdradziło.
Lucyferyjska czerń słynęła nie tylko ze sprawności w boju, ale tez spostrzegawczości i bystrych umysłów.
To mógł być dowolny szczegół. W każdym razie Ibn Norm zdawał sobie sprawę, ze Elod Galt coś ukrywa.
Jeżeli mieli szczęście, nie domyślał się jeszcze czegoś więcej.
Było za późno, aby się wycofać. Spotkanie z Ptolemem, rozpoczęło się. Amon mógł już tylko mieć nadzieję
na potwierdzenie z centrum kontroli. Zasiedli przy mahoniowym stole, na gwiaździstej platformie
jednego z najwyższych poziomów wieży. Ten Sichar dawał się łatwo rozproszyć, co pozwalało grać na czas.
Skakali więc z tematu na temat, omawiając tak niezwiązane z ich negocjacjami kwestie jak orbitalna uprawa
winorośli, przełomy w gerontologii, astrologiczne wskazówki co do pochodzenia jednostki czy wartość
badań nad starożytnymi religiami w celu poszukiwania godnego stosowania systemu wartości.
Jednocześnie Amon myślał o sondach kłębiących się jak robactwo w ciemnych zakątkach i cybernetycznych
wnętrznościach Planalto.
Przypominał sobie, co widzieli z Haedo w drodze do Hy Brasil: miasta kopce zamykające się pod osłonami
przeciw meteorytowymi; przedmieścia odbudowujące umocnienia i systemy obrony z czasów ostatnich
konfliktów na Terrze; platformy oceaniczne na szybko przerobione w podwodne okręty i zanurzające się w
bezpieczne głębiny oceanu. Cała planeta przygotowywała się na furie zdrajców.
Zapowiadało się, że będzie to największa rzez w historii ludzkości. Gra toczyła się o zbyt wysokie stawki by
można było się wycofać.
Podczas przerwy w spotkaniu Amon sprawdził, co u jego serwitora komunikacyjnego. Ciągle nic z centrum
kontroli. Nie pojawiły się również żadne przydatne informacje od sond. Nadal też nie udało się rozkodować
Trójwątkowego Anspraku, używanego w podejrzanych transmisjach.
Dało się słyszeć dźwięk dzwonu. Amon założył w pierwszej chwili, że to sygnał na powrót do stołu, na
następną rundę negocjacji, ale szybko zorientował się, że atmosfera uległa zmianie. Ptolem wraz z obstawą
omawiali coś w dalszej części pomieszczenia, a część danych na wyświetlaczach była ukryta.
Amon dał sygnał Haedo: Bądż gotowy.
Jeden z Dracosów podszedł do nich i odezwał się uprzejmie.
- Szacowny lordzie Galt, obawiam się, że musimy zawiesić dalsze rozmowy w dniu dzisiejszym. Doszło do
pewnego incydentu, którym musimy się pilnie zająć. Mój pan chciałby szczerze przeprosić za to
nieoczekiwane opóźnienie.
- Jaka jest natura tego incydentu? - Amon spróbował pociągnąć go za język.
- Naruszenie poufności danych - gwardzista unikał odpowiedzi wprost.
- Jakim sposobem?
- To skandal. Akt, który podważa autonomię tego kantonu... - Dracos zapanował nad sobą. - Proszę mi
wybaczyć, ale nie wolno mi tego omawiać. To jest kwestia suwerenności.
- Brzmi to bardzo poważnie. Czy powinienem wrócić na mój orbital? - pytanie Eloda Galta miało wyrażać
rzeczywiste zaniepokojenie.
- Nie, sir - usłyszeli głos za swoich pleców.
Odwrócili się. Stał przed nimi Ibn Norn z Czerni Lucyferyjskiej.
- Kwestie bezpieczeństwa są obecnie starannie sprawdzane w całym Planalto. Taka podroż byłaby
niepotrzebną komplikacją straciłby by pan wiele czasu ze względu na wdrożone procedury i rewizje.
Zorganizowaliśmy apartament w tej wieży. Będzie mógł pan tam odpocząć w dogodnych warunkach ,aż
ustąpią te niefortunne okoliczności.
- I gdzie będziesz mógł nas obserwować - dodał w myślach Amon .
Jako Elod Galt skłonił się zaś z wdzięcznością.
*
Apartament znajdował się na sześćdziesiątym poziomie. Kiedy opuściła ich eskorta, Heado sprawdził
pomieszczenia przy użyciu skanerów ukrytych w torsie serwitora - degustatora. Szukał jakiegoś sprzętu
,który mógłby ich szpiegować .
Zanim wyszedł, Ibn Norn ostrzegł ich przyjaznym tonem
- prosiłbym o uszanowanie naszych środków bezpieczeństwa i powstrzymanie się od korzystania z voxu
przez pańskiego serwitora.
Nie miało to znaczenia. Wszystkie kanały były zakłócane.
Haedo otworzył pokrywę na plecach serwitora rejestrującego i włączył ukryty między jego żebrami
przenośny analizator cogitatywny.
Korzystając z programów hakerskich zaprogramowanych ze znawstwem dalece przekraczającym jakość
systemów Hy Brasil , podłączył tą jednostkę do sieci informatycznej Planalto
- Wykryto sondy w rdzeniach pamięci Administratorium – zameldował
- Widzę … - przejrzał szybko wyniki - widzę ze są straszliwie oburzeni Podniesione wszystkie systemy
ochronne do poziomu bursztyn sześc. Zwołali nadzwyczajne posiedzenie parlamentu kantonu, żeby omówić
ten incydent . Komórki wywiadu prowadzą bardzo ożywioną dyskusje, czy atak na dane to dzieło zagranicy
czy szpiegostwo przemysłowe.
- Jeżeli Sichar jest winny, to domyśli się i przyczyny, i pochodzenia
operacji - odpowiedział Amon. - Ile czasu zajmie im analiza i
wyśledzenie pochodzenia sond-robaków?
- Były sterylne i wolne od śladów, kiedy je uwolniliśmy - Haedo zastanowił się. - Po drodze zebrały z
pewnością dość zanieczyszczeń, żeby dobre laboratorium wskazało na nasz pojazd w ciągu kilku godzin.
- Już nas podejrzewają - podzielił się spostrzeżeniem Amon.
- Tak szybko?
- Ten z Czerni Lucyferyjskiej wie, że nie jesteśmy tymi, za kogo się podajemy. To pewne, że szukają tylko
dowodów na potwierdzenie swoich podejrzeń. Jak będą je mieli, dokonają konfrontacji.
- A my ciągle działamy poza naszymi kompetencjami.
Amon powoli skinął głową.
- Tego akurat nie wiedzą.
Haedo nie odpowiedział. Zapatrzył się w analizator cogitywny.
- Co się dzieje? - zaniepokoił się Amon.
- Parlament podjął decyzję o wyczyszczeniu systemów, żeby wypłoszyć i zniszczyć wszystkie sondy. Rozkaz
został już kontrasygnowany przez Pherona Sichara i wchodzi w życie. Ale nie o to chodzi... Mam
odpowiedzi od naszych robaczków. Siedem dostało się do archiwum komunikacji Planalto. Jednemu udało
się spenetrować zapisy rozmów Lorda Sichara z ostatnich siedmiu miesięcy.
- Mamy tłumaczenie?
- Niestety, kod ciągle nas blokuje - Haedo pokręcił głową.
- No, ale pola nadawcy i adresata nie są zakodowane. Przechowywane są w zwykłym binarnym. Porównuję
całą listę z dostępnymi nam danymi. Jeszcze chwila... moment...
Zwarte linijki tekstu zaczęły przelatywać przez mały ekranik przenośnego urządzenia.
- Cztery potwierdzone trafienia - Haedo zaszeptał
- Cztery, czy ty to widzisz? Każde to operacyjny kod adresowy „Mściwego Ducha”. Statku flagowego
Luperkala.
- No to mamy podstawę - Amon kiwnął głową. - Więcej nam nie trzeba. Działamy.
Drużyny uderzeniowe z Pałacu mogły dotrzeć do serca Planalto w niecałe dwadzieścia pięć minut. Amon nie
zdecydował się jednak na ich wezwanie. Otwarty atak pogorszyłby tylko sprawę. Musieli z Haedo jak
najszybciej unieszkodliwić Sichara. Potem konieczne będzie śledztwo, by wyłapać całą siatkę spiskowców.
Wyciągnął z kieszeni szaty pilota i nacisnął guzik.
- Szykujcie się na transport - zdążył tylko powiedzieć.
Huknęło, kiedy dwie duże metalowe skrzynie pojawiły się znikąd na środku dywanu, sprężając nagle
powietrze w pomieszczeniu.
Dwie szyby apartamentu pękły od ciśnienia. Z pudeł, przeniesionych wprost z Hawkinga, unosiła się para.
Zaczął wyć alarm. Elektronika wyczuła sygnaturę energetyczną pospiesznej teleportacji.
Haedo i Amon odrzucili pokrywy skrzyń. W każdej z nic znajdowała się starannie ułożona zbroja Custodes
oraz rozmontowane elementy ich włóczni.
*
Wiertła drużyny Dracos, pod dowództwem Ibn Norna, przebiły się przez drzwi cztery minuty później.
Komnaty były puste. Dziki wicher szalał po pomieszczeniu.
Ibn Norn omiótł wzrokiem skrzynie i rozrzucone po podłodze ubrania. Dostrzegł kogucią maskę, ozdobna
szatę i zerwane przewody pola maskującego.
Wyjrzał przez okno i spojrzał w dół na ulice Planalto, jakby oglądał plan miasta. Na wysokim brzegu ponad
błyszczącymi Zimowymi Polami, stał gmach Parlamentu. Ostry wiatr omiótł jego twarz.
Ibn Norn odpalił swój grawitochron i wyskoczył przez okno.
Gmach Parlamentu budził zachwyt. Zbudowano go z włókien posrebrzanej stali i filarów z jasnego
kamienia, wyglądającego jak kość słoniowa. Biły dzwony, dając znać delegatom, burgrabiom i grandom, by
ukryli się i wzywali swoją ochronę. Tysiące Dracos blokowało wszystkie, liczne wejścia do budynku.
Największa ich grupa zebrała się na szerokich schodach, które ciągnęły się w górę, od kei na krańcu
Zimowych Pól do głównych wrót.
Haedo i Amon wylądowali na dachu największego budynku gospodarczego nadbrzeża. Wzbili przy tym
kurzawę lodowego pyłu, nawianego tu z parku. Wyłączyli swoje plecaki odrzutowe i przestudiowali
spokojnie okolicę.
- No to włożyliśmy kij w mrowisko - mruknął Haedo.
Amon klepnął go w ramię i wskazał na coś głową.
Czarny kształt spłynął z zimowego nieba. Odbił się z gracją od iglicy zdobiącej stróżówkę i wylądował
pomiędzy Dracosami tłoczącymi się na głównym podejściu.
- Skanery! - usłyszeli wykrzykiwane przez Ibn Norna rozkazy. - Są już tutaj! Zabezpieczyć ten posterunek i
znaleźć ich!
Haedo i Amon zeskoczyli z dachu i ramię w ramię ruszyli ku schodom.
Dracosowie uwijali się jak w ukropie. Sprawdzali ręczne monitory, wyciągali ze skrzyń wielkie i mocne
skanery. Wszędzie wokół słychać było pełne zdenerwowania głosy. Rozkładano trójnogi na ciężką broń.
Jej załogi montowały swój sprzęt na brzegu tak, aby mieć dobre pole ostrzału lodowych pól. Kanonierki
krążyły nisko nad ich głowami.
Dwóch Custodes spokojnie szło w górę po schodach pośród tych wszystkich rozemocjonowanych żołnierzy.
Przez chwilę byli nie dalej niż trzy metry do Lucyferyjczyka.
Ibn Norn wyszczekiwał rozkazy i próbował zorganizować perymetr.
Weszli bez przeszkód do Gmachu Parlamentu. Główna komnata, o świetnej akustyce, była prawie pusta.
Grandowie Hy Brasil opuścili posiedzenie i ewakuowali się pod osłoną uzbrojonych Dracos.
Lord Sichar ciągle zajmował swój fotel, wspaniały tron z ciemnego drewna ukryty pod baldachimem.
Przewodniczył z niego obradom obydwu Izb. Władca był mężczyzną o szlachetnych rysach, odzianym
w czerwono zielone szaty. Był młodszy niż Amon go sobie wyobrażał.
Osobisty Lucyferyjczyk Sichara próbował przekonać go do opuszczenia sali, ale ten był zbyt zajęty.
Podpisywał jakieś ostatnie dokumenty dostarczone przez delegatów i skrybów, jednocześnie omawiając coś
pospiesznie z mistrzem protokołu.
- Spróbuj go nie skrzywdzić - zdecydował Amon.- Musimy go przesłuchać.
- Pewnie trzeba będzie zabić Lucyferyjczyka - odpowiedział Haedo
- Zgoda , ale tylko jeden czysty strzał. Nie potrzebujemy, żeby wybuchła tu walka.
Byli zaledwie trzydzieści metrów od tronu z baldachimem, kiedy zrzucili swoje stroje maskujące.
- Sicharze z Hy Brasil – przemówił Amon. - Adaptus Custodes uznało cie za wroga Terry. Nie próbuj się nam
opierać
Wszyscy spojrzeli na nich zaskoczeni Sichar, delegaci, skrybowie,mistrz protokołu. Jeden z urzędników
rzucił się w panice do ucieczki. Dwóch złotych olbrzymów w zdobionych zbrojach otaczała wieszcząca
wielkie zagrożenie aura. Prawie wszyscy.
Lucyferyjczyk, jak się zdawało, sięgnął po broń.
- Daj mi tylko powód - Haedo skierował na niego włócznię.
Sichar zachował względny spokój, czego nie można było powiedzieć o jego podwładnych. Podniósł się
powoli i z wysokości spojrzał na dwóch Custodes w błyszczących pancerzach.
- To niewybaczalne - w jego głosie dało się mimo wszystko wyczuć drżenie. Nikt nie był w stanie
przeciwstawiać się Custodes bez strachu. - To niewybaczalny skandal. Naruszacie suwerenności Hy Brasil,
nasz honor i przywileje. Zażądam przeprosin od waszego pana, kiedy tylko...
- To też twój Pan - przerwał mu Amon.
- ... Ja... Co proszę? - zaskoczony Sichar zamrugał oczami.
- To zdaje się też twój Pan - powtórzył Amon. - A teraz pójdziesz z nami i odpowiesz na całą listę zarzutów,
które czynią cię zdrajcą. Teraz zejdź z tego podwyższenia.
Główną komnatę wypełniły nagłe błyski światła. Przez krótką chwilę Amon myślał, że to wybuchy grantów.
Szybko zdał sobie sprawę, że się pomylił. To były rozbłyski teleportacji.
Siedem postaci pojawiło się nagle między Custodes, a tronem.
Wszyscy przybysze poza jednym, byli Astartes w pełnych pancerzach bojowych. Poznali ich od razu. To
była straż przyboczna Imperialnych Pięści. Gdy tylko blask osłabł, sześciu Astartes zrobiło krok do przodu,
w kierunku Haedo i Amona. Poruszali się jak jedno ciało. Ich karabiny szczęknęły, gdy wycelowali je w
Custodes.
Pomiędzy nimi był ktoś jeszcze. Wysoka postać odziana w czerwony płaszcz obszyty złotem. Jego białe
włosy były krótko ścięte. Jego szlachetna twarz była blada i nosiła oznaki zmęczenia.
- Mój Panie - Amon skłonił głowę przed Prymarchą
- Musicie natychmiast to przerwać - rzekł Regal Dorn
Dorn postąpił o krok , wychodząc przed swych Astartes.
- Złóżcie broń - powiedział łagodnie.
Astartes Imperialnych Pięści natychmiast oparli karabiny na ramionach.
- Mówiłem do wszystkich - dodał Dorn, patrząc na Custodes.
Amon i Haedo ciągle celowali w kierunku tronu z baldachimem.
- Mój Panie, Pherom Sichar jest zdrajcą i szpiegiem - odpowiedział ostrożnie Amon. - Wykorzystuje swoje
wielkie imperium handlowe, by ukryć, że porozumiewa się z Mistrzem Wojny i jego zatraconymi
buntownikami. Działamy w słusznej sprawie i mamy dość dowodów, by go zatrzymać i przesłuchać. On
pójdzie z nami.
- Albo? - zapytał Dorn, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech rozbawienia.
- On pójdzie z nami. Panie - nalegał Amon.
Dorn kiwnął głową.
- Praktyczna lekcja determinacji i lojalności, prawda Archamusie?
- W rzeczy samej, mój Panie - odparł dowódca straży przybocznej.
- We dwóch chcą walczyć z sześcioma Astartes i Prymarchą byle tylko wypełnić obowiązek - dodał Dorn.
- Prosimy Panie, odstąp - spróbował Amon.
- Kusi mnie- żeby pozwolić wam na próbę przejścia przeze mnie odpowiedział Prymarcha. - Oczywiście
wtedy będę musiał was skrzywdzić.
- Spróbujesz - wypalił Haedo, po czym szybko dodał - Mój Panie
- Dość juz .Archamusie ?
Dowódca przybyłych wystąpił przed szereg.
- Lord Sichar z Hy Brasil jest szpiegiem - powiedział wprost.
- Lord Sichar z Hy Brasil jest w regularnym kontakcie z Horusem
Luperkalem i wymienił ze zdrajcą wiele danych wywiadowczych.
- Przyznajecie to? - zdziwił się Amon.
- Z tym, że on jest NASZYM szpiegiem – uzupełnił Prymarcha, stając twarzą w twarz z Amonem. Ci dwaj
byli najwyższymi istotami w tej sali.
- Przygotowuję Terrę jak mogę najlepiej na nadchodzącą wojnę - kontynuował Dorn. - To oznacza nie tylko
wznoszenie murów, tarcz i stanowisk ogniowych. Potrzebujemy informacji. Dobrych, solidnych, pewnych.
Porządnego wywiadu. Lord Sichar jest lojalny, tak jak ty i ja. Ma jednak opinię opozycjonisty. To zaś czyni
go w oczach zdrajców wiarygodnym. Horus roi sobie, że ma przyjaciół na Terze Sojuszników, którzy staną
do walki, gdy tylko przybędzie tu jego armia.
- Pojmuję - odpowiedział Amon.
- Niestety - mówił dalej Dorn. - Cała ta afera spaliła go. Muszę teraz znaleźć innych agentów.
- Mój panie - odważył się odezwać Amon. - My jesteśmy Custodes. Mamy strzec Imperatora i Terry, tak
samo jak i Ty. Czy nie byłoby rozważnym poinformować nas wcześniej o Lordzie Sicharze?
Dorn wypuścił powietrze i nie odpowiedział.
- Czy mój Pan wie, czym są krwawe gry? - zapytał Haedo.
- Oczywiście. Wy, ogary, udajecie wilki i sprawdzacie ochronę Imperatora na wypadek najdrobniejszej wady
czy słabości. Przejrzałem wiele waszych raportów i wykorzystywałem wnioski z nich w moich pracach.
- Zatem może moglibyśmy uznać to za krwawą grę? - zaproponował Amon. - Wnioskiem z niej mogłoby
być,ze wszyscy którzy chronią Imperatora ,powinni dzielić się wiedzą. Działać razem,połączeni wspólnym
celem.
*
Pojazd pędził na płozach po lodzie od strony nadbrzeża lądowiska, wzbijając w górę kryształową burze. Był
to potężny dwuosobowy model wycieczkowy. Pomalowano go na kobaltowy , niebieski kolor. Jego dziob
unosił się ku gorze, a pod nim znajdowała się potężna łyżwa. Na rufie,za stabilizującą pojazd pletwą, silniki
jonowe płonęły dziko zielonym ogniem. Pędził po Zimowych Polach, wydając dźwięk noża tnącego szkło.
Cheth , czy jak tam się naprawdę nazywał ,nie kłopotał się nawet odcumowywaniem. Po prostu zastrzelił
dwóch robotników portowych , których przyciągnął hałas, po czym wskoczył do kokpitu i wcisnął gaz do
dechy.
Amon wylądował na kei, dokładnie w momencie, gdy pojazd się od niej odrywał. Impet uderzenia wielkiego
opancerzonego ciała skruszył bruk.
Liny cumownicze pękały jedna po drugiej. Amon zdążył uchwycić jedną z nich. Puściła już w jego rękach.
Szarpnęła nim i pociągnęła z nabrzeżna na lód. Uderzył o niego brzuchem. Pojazd ciągnął go jak oszalały
koń, który zrzucił jeźdźca. Lodowe odłamki oślepiały go, lewie mógł znieść tarcie i wstrząsy. Gdy pojazd
przyspieszył , Amon poczuł jak jego zbroja wygina się i odkształca. Toczył się i odbijał , przelatując z jednej
strony na druga, ściskając koniec długiej liny.
Powoli tracił chwyt.
Amon puścił się i pojechał szerokim łukiem po lodzie. Zaparł się swoimi ciężkimi butami, aby zwolnic. W
końcu zatrzymał się i zaczął podnosić.
Pojazd pędził coraz szybciej przez pola. Wszyscy w panice uciekali przed nim na boki. Łyżwiarze i jachty,
każdy chciał zejść z drogi jadącemu na wprost uciekinierowi. Ten przeorał właśnie oznaczone flagami
granice toru wyścigowego.
Za sobą Amon usłyszał kolejną eksplozję. Ponownie ogień i smuga dymu strzeliły ku niebu z gmachu
Parlamentu.
- Amon! Amon! - usłyszał krzyk Haedo w voxie.
- Ruszaj!
- Gdzie jesteś?
- W pościgu. Zabójca ucieka przez zamarznięte jezioro. Prymarcha bezpieczny?
- Mam potwierdzenie od Imperialnych Pięści - odpowiedział Haedo. - Prymarcha Dorn opuścił gmach
Parlamentu przed pierwszym wybuchem.
- Lord Sichar?
- Martwy, podobnie jak ośmiu członków izby. Amon, czekaj, załatwiam transport. Doleci do ciebie za...
- Nie ma czasu - Amon podniósł się i odpalił swój plecak odrzutowy.
Wyrzuciło go od razu wysoko. Wznosząc się zobaczył uciekiniera.
Widział już, że skręca ku zachodowi. Przebijał się właśnie przez grupę jachtów. Tam w dole robił wszystko,
by jak najszybciej wydostać się z Zimowych Pól.
Lord Sichar zginął z ręki własnego ochroniarza. Człowieka znanego pod imieniem Gen Cheth. Członka
Lucyferyjskiej Czerni.
Ibn Norn przedstawił go nawet Amonowi. Pewne było, że ktokolwiek nosił czarny pancerz, nie nazywał się
Gen Cheth. Chyba, i była to wyjątkowa niepokojąca perspektywa, że Gen Cheth nie był tym, za kogo
uważali go jego najbliżsi towarzysze.
Wyglądało na to, że Luperkal miał tu własnych szpiegów. Skoro ogary mogły udawać wilki, wilki mogły
udawać ogary. Z powodu śledztwa Amona, Prymarcha Dom musiał ujawnić, że Sichar był podwójnym
agentem. Lucyferyjczyk był przy tym. Nie, inaczej: człowiek Horusa był przy tym. Sekret wyszedł na jaw.
Lord Sichar w jednej chwili stał się słabością, której należało się pozbyć. Wrogiem, którego należało ukarać.
Do tego właśnie posłużyła bomba. Centralna część sali obrad Parlamentu wyparowała. Dach się zawalił.
Haedo i Amon zostali rzuceni siłą wybuchu do tyłu. Przebili ścianę i zatrzymali się dopiero w pokoju
głosowań konsuli. Amon był na nogach pierwszy.
Zabójca uciekł. Pozostawiając co najmniej jeszcze jedną bombę, ruszył ku Zimowym Polom. Amon
zastanawiał się. po co.
Mordercy byli zwykle skupieni i metodyczni Zazwyczaj ich starania kończyły się egzekucją albo
samobójstwem. Czy temu człowiekowi wydawało się, że może uciec? Z całą pewnością nie. Więc. o co mu
chodziło?
Amon ruszył w dół ku uciekającemu pojazdowi. Zasłonił twarz rękami i uderzył jak piorun, zrywając
nadbudówkę. Odłamki szkła i resztki okna poleciały w tył. Amon starał się czegoś złapać. Odziany w czerń
przeciwnik próbował utrzymać kontrolę nad sterem jedną ręką, gdy druga rozpaczliwie szukała broni. Pojazd
podskoczył. Amon ześlizgnął się. Chwycił się w końcu zadartego dziobu. Wbił palce w metalowy kadłub,
tworząc sobie punkt podparcia, po czym podciągnął się do przodu. Zabójca znalazł w tym czasie broń.
Strzelił ponad kokpitem. Pocisk zaświszczał obok ucha Custodes.
Pojazd zbliżał się do osiągnięcia swojej maksymalnej prędkości. Amon posuwał się do przodu, sięgając w
końcu rozerwanego kokpitu.
Zabójca strzelił ponownie. Tym razem trafił w lewe ramię. Trysnęła krew, pozostawiając ślad.
Amon uderzył prawą pięścią. Cios skruszył czarny hełm i zmiażdżył chronioną nim głowę. Pojazdem
zarzuciło. Ciało zabójcy potoczyło się w bok od steru. Amon próbował sięgnąć kokpitu, by wyłączyć silnik.
Nagle zobaczył , co leżało na tylnym siedzeniu za kierowcą.
Kolejna bomba, największa i najpotężniejsza. Amon zrozumiał. Zabójca planował samobójstwo. Zamierzał
wysadzić się w samym środku Zimowych Pól. Wybuch dosięgnąłby reaktorów pod nimi. Te zaś
unicestwiłyby całe Planalto. Terra ujrzałaby jasny, choć chory, znak wpływów i gniewu Horusa Luperkala.
Próbując nie wypaść z rzucającego się dziko na boki pojazdu, Amon zauważył kontrolkę odliczania. Nie
udało się dostrzec, ile czasu zostało.
W desperacji Amon wyrwał swojego pilota do teleportu. Nie było czasu na dostosowanie i rekalibrację. Nie
było nawet chwili na wbicie alternatywnego zestawu koordynatów. Amon po prostu zmienił wysokość,
dodając dwa kilometry. Potem walnął w przycisk aktywacyjny i cisnął pilota do kokpitu.
Skoczył. Zanim jeszcze uderzył o lód, teleport porwał większą część pojazdu. Amon wyrżnął o powierzchnię
z siłą, która kruszyła kości.
Przeturlał się trzydzieści czy czterdzieści metrów, tworząc wokół siebie małą śnieżycę. Płetwa stabilizująca i
ogon pojazdu, oderwane ze względu na niewielki zasięg wiązki teleportu, przejechały obok niego terkocząc
niemiłosiernie i rozrzucając resztki na boki. Miejsce, w którym zostały odcięte, było rozpalone do
czerwoności i stopione.
Półprzytomny Amon sunął na plecach po lodzie, zataczając kolejne koła. Powolutku zwalniał. W końcu
zatrzymał się. Jedyne, co był w stanie robić, to patrzeć na fiołkowo różowe Sud Merykańskie niebo.
Jakieś dwa kilometry nad nim coś jasno błysnęło. W tym miejscu zaczęła rozkwitać kula białego światła.
Potem dało się słyszeć huk wybuchu, a zaraz po nim przyszła fala uderzeniowa. Gdy uderzyła w Amona,
wbiła go głęboko w lód.
*
O zmierzchu pod murami Pałacu w górach Himalazji, wierny pies podniósł się i strząsnął z siebie lód. Był
ranny, ale większość okrywającej go krwi należała do wilka, którego odpędził. Bestia umknęła w mroki nocy
z rozerwanym gardłem.
Pies pokuśtykał ku bramom. Utykał i zostawiał za sobą plamy krwi na śniegu. Z pyska unosiła mu się
mgiełka pary.
Wieczorne powietrze było zimne.
A za nim, gdzieś w ciemności, kolejne wilki zbierały się i podchodziły coraz bliżej.

JAMES SMALLOW

GŁOS

W ciszy tylko prawda się ostaje.


Ale odszukać ją, to dopiero jest zadanie. Po pierwsze musisz zapytać siebie, jakie miejsce jest prawdziwie
wypełnione ciszą. Gdzie znaleźć całkowity bezruch i spokój?
To pytanie często zadawano na początku nowicjatu. Rzadko zdarzał się ktoś obdarzony wystarczającą
mądrością, by chociaż zbliżyć się do prawidłowej odpowiedzi.
Wiele spojrzy ku gwiazdom, przez bulaje wielkiego okrętu o czarnych burtach, na którym się znaleźli i
powiedzą: pustka.
Tam, będą tłumaczyć, w pozbawionym powietrza mroku, jest cisza. Nie ma atmosfery, która mogłaby nieść
wibracje dźwięku. Nie ma niczego, co mogłoby przenosić głos, pieśń, wołanie czy krzyk. Pustka jest ciszą,
powiedzą.
Trzeba to natychmiast sprostować. Bo nawet tam, gdzie nie ma powietrza, wciąż trwa wrzawa. Chaos, w
dawnym znaczeniu.
Nawet tam, na niesłyszalnych dla nieuzbrojonego ucha częstotliwościach, burzą się kosmiczne
promieniowania i skrzypią wiekopomne osie wielkich gwiezdnych silników wszechświata,
gdy czas niepokoi przestrzenie. Nawet ciemność ma swój własny dźwięk dla tych, którzy mają uszy do
słuchania.
Więc pytam znowu: gdzie jest cisza?
- Tutaj - Leilani Molitas wymówiła te słowa bezgłośnie - jest tutaj we mnie
Dotknęła swojej piersi obiema rekami . Grzbiety jej dłoni były ustawione płasko ,a palce rozczapierzone
tak , ze okładały się w kształt Aqulili, wielkiego orla. W jej myślach , za jej zamkniętymi oczami , za
szumem krwi w jej żyłach , nowicjuszka wysiliła się ,aby usłyszeć i znaleźć całkowita czystość i siłę .
Spokój ,który znać może tylko niemowa.
Zmarszczka pojawiła się na jej bladej ,ładnej twarzy . Nie mogła już tego dosięgnąć .
W momencie,kiedy ta myśl kształtowała się w jej umyśle, Leilani wiedziała , że chwila minęła. Idealne
zrozumienie spokoju opuściło ja . Pozwoliła sobie na wypuszczenie powietrza z ust.
W bezruchu panującym w sanktuarium jej wydech zabrzmiał jak fala uderzającą o brzeg. Poczuła jak
rumienią się jej policzki . Otworzyła oczy i mrugnęła . Zawiodła sama siebie.
Nauczycielka obserwowała ją z odległości kilku metrów. ,,Czujna ,, było słowem ,które najlepiej opisywało
charakter mentorki . Kobieta poruszyła nieznacznie głową . Włosy jej czerwono purpurowego wysokiego
koku , będącego samotną wyspą na wygolonej głowie ,spływały na naramienniki złotego gorsetu bojowego .
Poza giętką zbroja nosiła wzmocnione ,sięgające za kolana czerwone oficerki i nabijane guzami rękawice
. Dodatkowe płyty metalu wszyte były w rękawy stroju, a jej spodnie wykonane były z kolczugi tak gęstej
, że przypominały skore węża . Noszony przez nią tabard nie był związany i zwisał luźno w pasie . Nie
miała przy sobie broni , hełmu ani podbitego futrem płaszcza .
Amendera Kendel z kadry Sztyletu Sztormu, Rycerz Zapomnienia i Siostra Ciszy, stała przed swoją
uczennicą nie wydając żadnego dźwięku. Jej bursztynowe oczy zdradzały niepokój nauczycielki , co do
postępów obiecującej nowicjuszki.
Lailani szybko starła z twarzy wyraz zaskoczenia. Myślała, że jest sama w komnacie medytacyjnej czarnego
statku. Nie zauważyła kiedy jej mentorka tu weszła. Dziewczyna zastanawiała się jak długo Kendel tu była i
od jakiego czasu obserwowała ją, próbującą bezskutecznie znaleźć wewnętrzny spokój. Sama uczennica była
ubrana tylko w lekką szatę z kapturem, noszona przez nowicjuszki przed złożeniem przysięgi. Lailani
podniosła swoje gołe dłonie i zaczęła migać, ale jej pani powstrzymała ją kręcąc głową. Zamiast tego kobieta
dotknęła opuszkami dwóch palców jej podbródka. Ten gest oznaczał - przemów
Nowicjuszka ścisnęła wargi. Nie mogła się doczekać dnia, kiedy żadne słowa nie będą opuszczały jej ust.
Przed chwilą dowiodła jednak, że jeszcze jej do tego daleko. W tym momencie Siostra Nowicjuszka Leilani
Mollitas czuła się oddalona od złożenia Ślubów Ciszy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Siostro Amendero - zaczęła, a nawet jej szept grzmiał w całym Sanctum Aphonorium. - Jak mogę ci
służyć?
Ręka Kendel opadła ku karmazynowemu, skórzanemu pasowi. Jej palce bawiły się nim przez chwilę. Leilani
znała tę subtelną oznakę zbierania myśli. Służyła w końcu od wielu miesięcy jako adiutant Rycerza
Zapomnienia. Wiedziała, że Jej Pani robi tak, rozważając ważne kwestie. Zarówno, gdy porządkuje to, co
chciała przekazać, jak i kiedy rozstawia na polu bitwy swoje oddziały Łowców Czarownic. Nowicjuszka
zastanawiała się, czy Kendel wygłosiła, czy raczej przekazała w swoim życiu choć jedno nieprzemyślane
zdanie.
- Wciąż coś wydaje się cię martwić - Rycerz przemówiła w Znakach - Myśli, jednym z symbolicznych
języków migowych wykorzystywanych przez Milczącą Kongregację. Był on tak obmyślony, że w serii
delikatnych ruchów palców i kciuka można było przekazać koncepcje bardzo złożonej i subtelnej natury. Był
dużo bardziej wysublimowany, skomplikowany i pełen niuansów, niż szerokie i ostre ruchy Znaków- Bitwy.
Ten z kolei język wykorzystywany był przez Siostry do przekazywania rozkazów na polu walki. Wiele
niuansów wypowiedzi Kendel nie dałoby się przetłumaczyć wprost na mówiony Imperialny Gotyk. Były w
nich bowiem drobne doprecyzowania i odmiany znaczeń, których nie był w stanie przekazać ludzki głos.
Leilani czuła się skrępowana, musząc odpowiedzieć szorstkimi słowami.
- Tak właśnie jest - przyznała.- Trudno mi przyjąć wieści z zewnętrznych rubieży.
Wyrzucała z siebie szybko słowa. Ciche echo wypełniło komnatę medytacyjną. Nowicjuszka czuła się coraz
bardziej skrępowana, mówiąc w tym uświęconym miejscu.
„Aeria Gloris”, podobnie jak każdy statek na służbie Divisio Astra Telepathica, miał na pokładzie aphonoria.
Były to wielkie przestrzenie wewnątrz kadłuba, zabezpieczone urządzeniami zagłuszającymi dźwięki. Miały
one zapewnić w tych pomieszczeniach stan bliski absolutnej ciszy. Nieprzyzwoitym wydawało się
przerywać w nich milczenie. Dźwięk bezcześcił pomieszczenie. Siostra Amendera nie zamierzała jednak, jak
się zdawało, wyjść stąd i wyprowadzić Leilani do przedsionka. Od niego oddzielały je zdobione zasłony w
kolorze czerni i złota.
Może był to jakiś sprawdzian, podobnie jak pytanie? Tak musiało być. Kendel już nie raz dała odczuć
nowicjuszce, że będzie od niej dużo wymagać. Nie pierwszy raz dziewczyna zastanawiała się, czy nic
zawiodła.
- To co widzieliśmy w Cytadeli Somnus... - mówiła dalej. - To... stworzenie sprowadzone z Isstvan na
pokładzie okrętu Eisenstein...
Dziewczynka pokręciła głową na wspomnienie zmutowanego wojownika Astartes, który wywołał zamieszki
w księżycowej twierdzy Kongregacji Sióstr. Przedziwne wynaturzenie, które kiedyś było lojalnym
żołnierzem Imperatora.
- To właśnie mnie trapi i ciąży mi, mistrzyni. Trudno mi skupić się na bieżących zadaniach Odwróciła
wzrok, wpatrując się w stalowy pokład pod butami. - Wszystko to, co się mówi o zdrajcach i herezji. Horus...
Imię Mistrza Wojny opuściło jej wargi i od razu wydało się głośniejsze od wystrzału. Zadrżała pod ciężarem
własnych myśli. Spojrzała na nauczycielkę. Kendel kiwnęła głową.
- Raporty o jego buncie to przykre wieści. Kłamstwem byłoby twierdzić, że nie ma Sióstr, które nie są
poruszone tą okropna zdradą, o której słyszymy. To odbiera mi skupienie - przyznała. - Myślę o dobrych
ludziach, tych szlachetnych Astartes, u boku których nie raz w walczyłyśmy. Pojąć, że wśród nich mogła
pojawić się tak potworna dwulicowość...
Zadrżała.
- Astartes i Prymarchowie są w pewnym sensie krewnymi samego Imperatora Ludzkości. Jeżeli nawet
pośród nich pojawił się taki rozłam, to... - nowicjuszce zaschło w gardle, kiedy próbowała wydusić z siebie
te słowa. - Co będzie, jeśli ta groza wkradnie się też w nasze szeregi, mistrzyni? Nauczycielka odwróciła
wzrok.
- Nie wiesz o tym. Ale ja go kiedyś spotkałam. Mistrza Wojny - migała. - Był dokładnie taki, jak głosiły
opowieści. Jeżeli naprawdę odwrócił się on od władzy Terry, to potrzebna będzie wojna ponad wszystkie
wojny, by go ukarać.
Leilani poczuła gorycz, przyjmując bezpośredni komunikat Rycerza Zapomnienia. W czasie swej służby u
boku Sióstr Ciszy nowicjuszka widziała wiele: psioników, którzy tracili rozum po dotknięciu kipiącego
szaleństwem Osnowy, ludzi, których ciała i umysły były spaczone nie do poznania: istoty nie do końca
żywe, ale wciąż kipiące od piekielnych psioniczych mocy. To wszystko można było jakoś pojąć. Chociaż
tacy przeciwnicy budzili obrzydzenie, Leilani mogła w pewien sposób ich zrozumieć. Ale zdrajcy? Co
mogło nimi kierować? To była najwspanialsza epoka w historii ludzkości. Cała galaktyka leżała u ich stóp.
Wielka Krucjata odnosiła niekończące się sukcesy. Czemu ktoś tak wysoko postawiony jak Mistrz Wojny
Horus zdecydował się rozbić utopię Imperatora! Teraz, kiedy była ona już niemal spełniona!
- Któż to może wiedzieć? - odpowiedziała Siostra Amendera.
Nowicjuszka zarumieniła się. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że wokół niej wybrzmiewa echo. Musiała
ostatnie myśli wypowiedzieć na głos. Zasłony z doskonałego jedwabiu, zawieszone przy wejściu do komnaty
zaszeleściły, zwracając uwagę obu kobiet. Do pomieszczenia weszła Panna Pustki Siostra Thessalia Nortor.
Jej napięta, poznaczona bliznami twarz wykrzywiona była w gniewie. Z pewnością słyszała ostatnie słowa
nowicjuszki.
Zaczęła przekazywać im wieści w bezceremonialnych Znakach - Bitwy.
- Cel: Mistrz Wojny. Zdrajca. Status buntu: wadliwy. W błędzie. Powstanie zostanie Przerwane prędko,
zanim Rebelia może rozszerzyć się/ Pociągnąć Dodatkowe Ofiary /. Nortor rzuciła Leilani twarde spojrzenie.
W jej oczach widać było potępienie. Zastępczyni dowódczymi Kadry Sztyletu Sztormu nie kryła odrazy
względem Mistrza Wojny i jego buntu. Oddech kobiety szumiał cicho, ze względu na mechaniczny aparat na
jej szyi, założony w miejscu, w którym skóra Mollitas i Kendel była nieosłonięta. Trzy czwarte gardła Nortor
zastąpione było wszczepami z wypolerowanej srebrnej stali. Jej implanty zastąpiły ciało zniszczone w
starciu z Jorgalli, na jednym z cylindrycznych statków - światów xenos. Prócz szyi, również większość płuc
Panny Pustki zastepowały syntetyczne organy, stworzone przez biologów będących na służbie Kongregacji
Sióstr. Leilani w pewnym stopniu zazdrościła Siostrze Thessali. Nortor straciła struny głosowe i całą krtań ,
gdy została wystawiona na działanie kwaśnej atmosfery statku - świata. Odmówiła potem odpowiedniego
wszczepu. Niema kobieta była Siostrą tak cichą, jak tylko się dało.
- Możemy mieć tylko nadzieję, że Mistrz Wojny dostrzeże, że zbłądził - spróbowała złagodzić sytuację
Leilani, ale nawet dla niej słowa te wydały się nacechowane głupim optymizmem.
- Musi wyrzec się swych błędów- oczywiste zdenerwowanie Nortor odrobinę osłabło, więc przeszła na
bardziej opanowane Znaki - Myśli. - Stawać przeciw Imperatorowi to najwyższe szaleństwo. Jedynym
wytłumaczeniem jest, że Mistrz Wojny pozazdrościł wielkości swemu Ojcu. Albo oszalał.
Niema siostra pokręciła głową.
W tej odpowiedzi nowicjuszka usłyszała echo koncepcji, o których informacje krążyły wśród Sióstr. W tym
samym czasie, gdy doszły je wieści o rebelii, rósł w siłę także inny ruch. Powiększała się sekta wyznawców
przywódcy ludzkości. Taka cześć wydawała się nie na miejscu Leilani ciężko było nazwać to „wiarą".
Trudno było to połączyć z osobą tak przywiązaną do świeckości swojego ludu. Jednak tak zwane Lectitio
Divinitus podnosiło głowę w najróżniejszych miejscach. Dla nowicjuszki założenia tej szkoły myśli były
równie trudne do przełknięcia, co perfidia Horusa. Chociaż Imperator nie był bóstwem, nie dało się mu
odmówić niezwykłej wspaniałości. Ogrom jego dokonań sprawiał, że podnoszenie go do boskiego statusu
było błędem rozumowania, który można było wytłumaczyć. Był to jednak rodzaj pomyłki, którą mogli
popełnić prości barbarzyńcy z prymitywnych światów. Nie powinna się ona zdarzyć wykształconym
kobietom i mężczyznom z Imperium.
Siostra Amendera zauważyła, że jej podwładna trzyma w uścisku, od którego bielały jej knykcie, czytnik
obrazów. Spojrzała na Nortor pytająco. Siostra Thessalia skłoniła się lekko i przekazała urządzenie swojej
przywódczyni. Leilani mogła łatwo odgadnąć, co się na nim znajdowało: uaktualnione rozkazy od
dowództwa Kongregacji Sióstr na Lunie, przesłane od najwyższego kierownictwa Departmento Investigates.
*
Pełne możliwości, zasięg i zakres działania Czarnych Statków znane były tylko nielicznej grupce pośród
najwyższych kręgów Sióstr Ciszy oraz lordów z Wielkiej Rady Terry. Oraz, co oczywiste, Imperatorowi.
Podstawowe zasady były jednak dobrze znane. Dokładna liczba i rozmieszczenie Czarnych Statków
podróżujący przez galaktykę celowo pozostawały tajemnicą. Było za to wiadomo, że każdy świat Imperium
zobaczy jeden z nich na swym niebie, w określonym wcześniej czasie płacenia daniny, gotowy na przyjęcie
swojego ładunku. Oczywiście statki te nie odbierały trybutu w postaci bogactw. Statki takie jak „Aeria
Gloris” były w tym samym stopniu okrętami wojennymi, co mieszkalnymi arkami. Przyjmowały i
przewoziły tych, u których odkryto skazę psioniczną. Każdy ze światów, prowadzonych przez światło
Imperatora, zobowiązany był wydać spośród swej populacji tych, którzy naznaczeni zostali potencjałem -
uśpionym lub jawnym talentu psionicznego. Czarne Statki i Siostry polowały też na tych, którzy nie zostali
oddani dobrowolnie lub, co gorsza, zbiegli.
W ciemnych ładowniach pokładów więziennych psionicy, rozmaitych rodzajów i poziomów mocy, byli
dzieleni na grupy i badani. Wielu z nich nie wytrzymywało tego procesu, ginąc pod surowym okiem
Strażniczek i Oskarżycielek, inni, o nazbyt spaczonej psychice lub po prostu zbyt niebezpieczni, byli szybko
zabijani, a ich prochy wyrzucano w ogień słońc.
Byli i nieliczni szczęśliwcy wystarczająco silni by przeżyć, a dość posłuszni, by podporządkować się woli
Imperium. Tych czekały dalsze, trudniejsze testy w Mieście Wzroku na Terrze, w kwaterach głównych
Divisio Astra Telepathica. Tam mieli szansę zrobić pierwsze kroki na drodze do rytuału wiązania duszy i
włączenia się w szeregi chórów astropatycznych.
Obowiązki związane z łowami i zarządzaniem tymi ludzkimi zasobami były oczywiście ponad siły zwykłego
człowieka. Pomysł obsadzenia Czarnych Statków normalną załogą, albo nawet potężnymi Astartes, byłby
przepisem na katastrofę. Potęga niektórych psiomków była tak wielka, że mogli oszukać zmysły i zmienić
zawartość ludzkiego umysłu wedle swojej woli. Talent do zaburzania myśli, wymuszania i kontroli innych
nie był wcale rządki wśród wiedźm. Zwykły człowiek mógł być zmuszony do otworzenia klatek i
natychmiast o tym zapomnieć. Nie wiedziałby nawet, że uwolnił potwora. Nie można było też powierzyć tak
złożonego zadania bezmyślnym serwitorom. Tylko Kongregacja Sióstr, które obdarzone były darem Ciszy,
miała dość sił, by trzymać wiedźmy pod kontrolą. Były do tego zdolne dzięki swej wierności Imperatorowi.
To zaś możliwe było dzięki ich naturze. Póki biły ich serca i krew krążyła w ich żyłach. Ta służba była
wyrażana przez śluby milczenia.
Siostry Ciszy były bowiem trucizną dla czarowników. Rzadka mutacja w ludzkim genomie, dotykającą jedną
osobę na milion, mogła stworzyć psionika. Za to jedna na kilka miliardów rodziła się z cennym darem genu
Pariasa. Nietykalnego.
Stworzyła ich chłodna logika ewolucji. Skoro istniała nieokiełznana moc psioników, dla równowagi musieli
pojawić się i ci znajdujący się na drugim krańcu genetycznego spektrum. Ludzie, których umysły były
całkowitym przeciwieństwem tych dotkniętych przez Spaczenie. Tacy których sama obecność znosiła dziki
ogień psi, gasiła go i pozostawiała czarownika w pustce. Każda z Sióstr była Nietykalna, psionicznie pusta,
na stałe chroniona przed czarnoksięstwem wiedźm, na które polowały. Były odporne na ataki
nadprzyrodzone, a sama ich aura tłumiła i rozpraszała tę zwierzynę.
Nie było wojowników lepiej przygotowanych do wykonywania tej pracy.
Nie były jednak nadludźmi. To prawda, że ciężko trenowały u boku elity wojsk Imperatora. Bez wątpienia
były szanowane i czczone przez wszystkich. Ale kiedy wypełniony niezwykłościami dzień się kończył,
wciąż były tylko ludźmi. Ciążyły im zwykłe ludzkie wątpliwości i lęki.
*
Amendera Kendel rozważała to wszystko, trzymając w ręce czytnik obrazów. Spoglądała na Siostrę
Nowicjuszkę Lailani i odczytywała z twarzy dziewczyny burze trapiących ją myśli. Nie potrzebowała
nadprzyrodzonych mocy telepatów, żeby wejrzeć w jej umysł. Przerażenie, wywołane przez bunt Horusa,
spowijało wszystko jak ciemna chmura blokująca światło i sprowadzająca pełen zamętu mrok. Każda Siostra
na pokładzie tego okrętu w samotności zwracała swoje myśli do tych bezprecedensowych wydarzeń, czy
chciała się do tego przyznać, czy też nie. W ciszy panującej na "Aeria Gloris" łatwo było popaść w zadumę.
Bezczynny umysł jeżeli go nie pilnować mógł wymknąć się spod kontroli i popaść w gonitwę myśli. Zwykle
do zapanowania nad tym wystarczały żelazna dyscyplina Sióstr i obowiązki, do których zostały powołane.
Jednak sama skala buntu Mistrza Wojny... jego herezji... rzucała się z pazurami jak dzika bestia,
rozszarpując zdrowy rozsądek na strzępy.
Kendel zebrała myśli i spojrzała w dół na czytnik obrazów. Skupiła się na bieżącej misji. Ujrzała pieczęć
Celii Harrody, Pościgowej Łowczyni Czarownic, a nad nią znak powiadomienia od biura samej Siostry -
Komandorki Jenetty Krole. Polizała suche wargi. Krole, pani Gwardii Raptorów i członkini ścisłego kręgu
doradców wojennych Imperatora, była obecnie Siostrą o najwyższej randze. Jeżeli ta misja zwróciła jej
uwagę, z całą pewnością było to zadanie najwyższej wagi.
Zdjęła rękawicę i dotknęła gołą skórą czujnika. Pozwoliła czytnikowi zranić palec. Po chwili krew została
rozpoznana, a wiadomość odblokowana. Na jej oczach maszyna rozszyfrowała pismo, zmieniając
zakodowany bełkot w zrozumiały Gotyk.
Pierwsze kilka słów powtarzało to, co Kendel usłyszała już na wcześniejszej odprawie, na Stacji Evangelion.
„Aeria Gloris” została odwołana z normalnej cyklicznej marszruty na podstawie awaryjnego dyktatu o
zmianie zadań. Okręt wyszedł z Osnowy, w celu pośpiesznego uzupełnienia zapasów na platformie
orbitalnej nim skoczył do Sektora Opalun. Czarny Statek dopiero zaczynał wtedy swoją podróż po daninę i
jego pokłady więzienne były w zasadzie puste. Kednel podejrzewała, że to zadecydowało o wyborze „Aerii
Gloris” do tej misji, ale z nikim nie podzieliła się tą myślą.
Rozkazy były podejrzanie bezpośrednie. Jeden z pojazdów ich Sióstr, większa jednostka o nazwie „Validus”,
nie dokonał trzech kolejnych planowych astropatycznych kontaktów. W związku z tym został uznany za
zaginiony, a jego status pozostawał nieznany „Validus”, w przeciwieństwie do okrętu Kendel, kończył
właśnie swój rejs. Jego pokłady wypełnione były telepatami, piromaniami, telekinetykami, władcami snów i
umysłów każdego rodzaju. Brakująca jednostka miała zadokować na orbicie Luny już miesiąc temu. Starsza
Siostra Harroda rozkazała Kendel w krótkich żołnierskich Znakach Bitwy:
- Misja/Zadanie: szukać-zlokalizować-ocenić. Ustalić powód anomalii. Odzyskać, jeżeli możliwe. Te słowa
mogły oznaczać wiele. Zdarzało się już, że Czarne Statki znikały i to więcej niż raz. Chociaż były
wyposażone w potężne uzbrojenie i zaawansowane technologie maskujące, pojazdy na służbie Astra
Telepathica nie były przecież niezniszczalne. Zwykle podróżowały w pojedynkę i miały ku temu
wystarczające powody. To jednak oznaczało, że mogły paść ofiarą wroga, który miał przewagę liczebną.
Mogły też trafić na jakiś kosmiczny fenomen. Pamiętała o „Honorze Haltis”, zaskoczonym i zniszczonych w
bitwie z łupieżcami eldarów lub o „Białym Słońcu”, które pochłonęły burze Osnowy. Było takich
przypadków więcej.
Zaginiony Czarny Statek mógł też niestety oznaczać najgorszą możliwość: ucieczkę. Na jednostce
wyładowanej wiedźmami byłaby to katastrofa. Siostra Kendel wiedziała, że celowo niekonkretne rozkazy
Harrody kryły w sobie i taką interpretację, z jej wszystkimi konsekwencjami. Mandat do ostatecznego
zakończenia podróży „Validusa”.
„Aeria Gloris” była teraz zaledwie kilka godzin od obszaru, w którym znajdowała się ostatnia potwierdzona
lokalizacja zagubionej jednostki. Z każdą mijającą chwilą Amendera Kendel czuła rosnący niepokój.
Zbeształa się za to, że jego źródłem jest coś więcej niż tylko oczywista kwestia niejasnych przyczyn
zaginięcia statku. Było w całej tej sytuacji również coś osobistego. Czuła się trochę winna, że otwartość
względem adiutanta, Siostry Nowicjuszki Leilani, zaraziła dziewczynę jej własnym poruszeniem z powodu
buntu Mistrza Wojny. To przez nią młoda akolitka miała zamęt w głowie i nie mogła skupić się na
medytacji. Na tym jednak nie koniec. Myśli Kendel krążyły wobec czegoś, co szczerze mówiąc, było dużo
mniej znaczące.
,,Validus“ był pod komendą Rycerza Zapomnienia, Siostry Emrilii Herkaaze. Nie była to dla Amendery
Kendel osoba anonimowa. Wręcz przeciwnie: poznały się jeszcze jako dzieci, same będąc pasażerkami
Czarnego Statku. Obydwie przyciągnęły za młodu uwagę Sióstr Ciszy i obie trafiły w tym samym czasie do
ciemnych, żelaznych sal takiego jak ten okrętu. Pochodziły ze światów Pasma Belladony Kendel i Herkaaze
łączyło poczucie pewnego pokrewieństwa, gdy przechodziły próby nowicjatu. Kiedy jednak zostały
pełnoprawnymi Siostrami, ich dziecięca przyjaźń skończyła się. Teraz, lata później, były rywalkami. Jedna
szczerze nie znosiła drugiej. Powstrzymała się od wydobywania bolesnych wspomnień, o powodach rozłamu
między nimi. Pozwoliła im wrzeć i bulgotać gdzieś pod powierzchnią świadomości. Gdyby skupiła się na
tym, straciłaby koncentrację, i tak już osłabioną.
Siostra Amendera zastanawiała się, czy Łowczyni Czarownic Harroda wiedziała o tej wrogości między
przywódczyniami. Podejrzewała, że to całkiem możliwe. Mało co umykało ostremu jak diament spojrzeniu
Starszej Siostry Celii. Może był to dla niej rodzaj sprawdzianu? Od czasu incydentu na Cytadeli Somnus i jej
uwikłania z Garro, renegatem z Gwardii Śmierci, Kendel miała świadomość, że jest pod obserwacją. Nie
była pewna jak wypada ta ocena.
Rycerz uświadomiła sobie, że adiutant i zastępczyni obserwują ją z uwagą. Czekały niecierpliwie, co zrobi.
Kiwnęła głową i przesunęła tekst dalej, szukając nowych informacji na czytniku obrazów.
- To potwierdzenie tego, co już zostało przez nich powiedziane - zamigała własną ręką - inwentarz ładunku
statku. Określenie uzbrojenia i osiągów systemów...
Przerwała nagle. Transmisja gęstych danych przesłanych do nich przez specjalny tryb odbiornika voxu
zawierała załączone dodatkowe materiały. Najważniejszym spośród nich była zdigitalizowana wersja
przechwyconej częściowo komunikacji astropatycznej. Brakowało protokołów związanych z sygnałem i
nazwą statku. W normalnych warunkach każdy tego typu przekaz miedzy statkami zostałby poprzedzony
seria zastrzeżeń i szyfrów. Tych tu nie było. Ta wiadomość została wysłana w przestrzeń niezakodowana.
Wykrzyczana głośno Kendel nacisnęła klawisz ,,wykonać ,, i czytnik odtworzył plik. W ciszy Aphonarium
brzmiał on dokładnie jak krzyk.
Wymowa kobiety była twarda i dziwnie akcentowana. Trochę tak, jakby od dawna nie mówiła i nie do końca
pamiętała jak to się robi. Dwa słowa, tylko dwa, ale przepełniały serce przerażeniem tak potężnym, że siostra
Amendera poczuła jak dłonie zaciskają się jej w pieści. Zobaczyła, że Nortor i Mollitas zaparło dech w
piersiach.
- Ten głos - mówiła kobieta - ten głos - Potem jeszcze, raz przechodząc w szaleńczy krzyk.
- Ten głos.
- Co to znaczy? - nowicjuszka zmarszczyła brwi wpatrując się w czytnik - to musiała być siostra, ale ona
wypowiedziała te słowa... to znaczy, wypowiedziała je na głos.
Panna Pustki u jej boku powoli kiwnęła głową. Zazwyczaj transmisje Sióstr Ciszy bez możliwości przesłania
wizji przekazywano nie poprzez słowa lecz starożytną wersją Znaków Myśli, które potrafiły zrozumieć
maszyny. Nazwana ,,Orskode” składała się z mechanicznego chrobotu, który dla niewyćwiczonego ucha
przypominał dźwięk obracających się kół zębatych. Ta kobieta, niewątpliwie ktoś z załogi mostka Herkaaze,
nie tylko zrezygnowała z tej możliwości. Ona z własnej woli złamała Śluby Ciszy... Było to co najmniej
złowróżbne.
- Tamten statek nigdy nie opuścił Empireum - zauważyła Thessalia. - Możemy co najwyżej zgadywać, na co
natknął się podróżując przez Osnowę.
Amendera poczuła jak zimny dreszcz przebiega po jej ciele. Uczucie, jakby w gorący letni dzień jakiś cień
nagle przesłonił słońce. Przypomniał się jej smród śmierci i rozkładu na korytarzach Cytadeli Somnus.
Otoczony chmarą much przypominający człowieka kształt, równocześnie owadzi i obcy, mordujący i
plugawiący wszystko wokół z każdym kolejnym krokiem swoich pazurzastych stóp. Nie zamierzała
zgadywać, jakie potworności kryła Osnowa. Już je widziała. I to wylewające się do rzeczywistości.
*
Szalone morze piany kipiącej krwi. Kurtyny o nienazwanych i niemożliwych kolorach. Wielkie, pełne wycia
hale skłębionych emocji. Piekielny koszmar immaterium szalał wokół Aeria GloriS Czarny Statek zbliżał się
do dryfującej siostrzanej jednostki. Nieprzeliczalne okropności przestrzeni Osnowy grzmiały i wyły,
uderzając w sferę energii pola Gellara. Próbowały rozerwać swymi szponami pojazd, który poważył się
wedrzeć do ich królestwa czystej mocy psionicznej. Nawet wielka liczba zgromadzonych na pokładzie
Nietykalnych nie wystarczała, żeby trzymać takie energie na zewnątrz. Gdyby nie ochronna bariera, zalałyby
one „Aeria Gloris”.
"Validus" dryfował przed nimi. Jedynym znakiem życia na nim był słaby, szmaragdowy blask cewek
emiterów widoczny przy jego silnikach. Moc ciągle przez nie płynęła, ale pojazd nie obrócił się, by ich w
jakikolwiek sposób powitać.
Nic było też oznak komunikacji ani przez vox, ani skupioną wiązkę laserową. Okręt jednocześnie był żywy i
przejmująco martwy. Dryfował spokojnie pośród morza szaleństwa.
Gdyby obie jednostki spotkały się w normalnej przestrzeni, zwyczajowo wysłano by oddział zwiadowczy na
promie abordażowym. To pozwoliłoby „Aerii Gloris" przygotować działa i wyrzutnie torped na wypadek,
gdyby Validus nagle okazał się zagrożeniem, które należało zniszczyć. Ale tutaj, w pełnych wrzasków
odmętach Empireum, nie dało się zrealizować tych procedur. Zamiast tego trzeba było zdecydować się na
dużo bardziej subtelne podejście.
Z ogromną ostrożnością załoga mostka, pod kierunkiem szypra, podprowadziła „Aerię Gloris" tak blisko do
"Validusa", że ich pola Gellara się zetknęły. Cogitatory, zaprogramowane na taką okoliczność, przesłały
odpowiednie dyspozycje przez łańcuchy złotych przewodów komunikacyjnych i mechadendrytów. Dotarły
one do serwitorów, które używały wróżoskopów do badania spektrum energii wysyłanych z drugiego
Czarnego Statku. Przejmująco długo zajęło im dostrojenie się do osłony sąsiedniego pojazdu. Jak dwie banki
zderzające się na powierzchni stawu, pola spotkały się, odkształciły i w końcu połączyły w jedno. To było
bardzo trudne zadanie, ale Czarne Statki wyposażono w najlepsze myślące sługi, jakie można było znaleźć w
Imperium. Mimo to utrzymanie połączenia pól wymagało ich stałego nadzoru Jeden błąd w obliczeniach
mógł doprowadzić do zapadnięcia się obydwu osłon. To zaś otworzyłoby okręty na ocean szaleństwa,
kotłujący się za ich burtami.
„Validus” dryfował sobie, jakby znajdował się na spokojnym morzu. Doświadczeni weterani pośród załogi
złorzeczyli i opowiadali niepokojące rzeczy o takich niezwykłych okolicznościach. Niektórzy, myśląc
najpewniej, że znaleźli się poza zasięgiem wzroku Sióstr, klękali i modlili się do Terry i Imperatora.
Osnowa kipiała ciągłym gniewem. Jednak to miejsce wydawało się być okiem cyklonu, bezpiecznym od
porywów i piorunów. Wydawało się, że tutaj panuje spokój. Gdyby była to powierzchnia oceanu na jakiejś
planecie, panowałaby tu flauta, spokojna woda jak tafla szkła od horyzontu po horyzont. Szyper jeszcze
nigdy czegoś takiego nie widział. Jak chce tradycja wszystkich żeglarzy, sięgająca czasów pierwszych
wypraw człowieka na drewnianych żaglowcach, on i jego załoga klęli na potęgę. Bali się.
Gdzie indziej, na niższych pokładach „Aerii Gloris", uruchomiły się machiny zdolne tworzyć przejścia przez
warstwy czasoprzestrzeni. Ogromna korona ognistego blasku zalała podest teleportu okrętu. Kobiety stojące
na nim zamigotały i zniknęły.
*
Błysk przeniesienia zbladł i zalała je ciemność, Siostra Amendera dobytym mieczem wskazała drogę. U jej
prawego boku Leilani trzymała pistolet boltowy w jednej ręce, a auspex w drugiej. Dziewczyna skupiona
była na skaczących wskaźnikach przekazujących informacje z sensorów urządzenia,
Po lewej stronie przywódczyni gestami wydawała już rozkazy ThessaliI. Wysłała serię znaków do
towarzyszących in trzech Sióstr - Strażniczek.
Kendel przebiegła bezmyślnie palcami po czole, śledzą podświadomie czerwone linie wytatuowanej tam
Aquili orła Imperium. Wzięła ostrożnie wdech i spojrzała w obie strony korytarza, w którym się znalazły.
Był niski, ale szeroki. Rycerz spodziewała się, że pomieszczenie będzie zimne a powietrze rzadkie, ze
względu na słabsze działanie systemów podtrzymywania życia i bliskość zewnętrznych warstw kadłuba.
Rozkazała serwitorowi obsługującemu teleport wysłać je niezbyt głęboko do wnętrza „Validusa". Obawiała
się, że ryzyko problemów związanych z materializacją będzie rosło wraz z odległością. Tymczasem
powietrze było ciepłe i suche, jak na pustyni zaraz po zachodzie słońca. Można było też wyczuć w nim
dziwny bezruch, jakby kłęby kurzu wokół nich były zawieszone w gęstej cieczy.
Rycerz ruszyła naprzód pozwalając prowadzić się swojemu ostrzu. Wykonywała nieznaczne próbne cięcia w
powietrzu. Chociaż czuła lekki niepokój, nie potrafiła znaleźć niczego ewidentnie podejrzanego. Grawitacja
wydawała się być normalna, a w powietrzu czuć było... w zasadzie niczego nie czuło się w powietrzu.
- Wykrywam obiekty o wyższej temperaturze w tym kierunku - wskazała Leilani. Jej głos był dziwnie
bezbarwny. Pokazywała w przód na koniec korytarza. Znajdowały się tam kształty układające się w
niestaranny stos, oświetlone przez słaby, zielonkawy błysk lamp na ścianach. Były to metalowe ramy o
ostrych krawędziach z rur i przewodów.
- Klatki - dała znać Nortor.
Rycerz skinęła głową i ruszyła naprzód. Przeszła ledwie kilka kroków, gdy ostrzegawcze sapnięcie sprawiło,
że obróciła się. Jedna ze Strażniczek podeszła do żelaznego filaru nośnego, który sięgał od pokładu do sufitu.
Jej ręka była zaciśnięta w pięść. Otworzyła ją pokazując swojej przywódczyni zawartość. Między palcami
Siostry przesypał się metalowy piasek, błyszcząc w świetle lamp. Kobieta wskazała filar i miejsce, w którym
go dotknęła. Jej rękawice pozostawiły wgniecenia w żelazie. Rozsypywało się nawet przy najlżejszym
dotknięciu i obracało w pył.
Kendel pstryknęła palcami i Siostra Leilani posłusznie podeszła do belki, przesuwając urządzenie skanujące
wzdłuż całej jej długości. Zmarszczyła brwi i powtórzyła całą czynność, ewidentnie niezadowolona z
początkowego rezultatu.
- To dziwne - przyznała, dźwięk był przytłumiony i wydawało się, że mówi z dużej odległości.
- Auspex podaje, że ten fragment struktury statku jest znacznie starszy niż reszta metalu w tym korytarzu... o
kilka milionów lat.
Wydawała się naprawdę zaskoczona i zmartwiona. Rycerz pozwoliła sobie na rzadki luksus i cicho
chrząknęła z niedowierzaniem. Dała znać oddziałowi, by ruszyły naprzód. Choć całe zajście było dziwne,
nie należało się dać rozproszyć takim drobiazgom. Poruszały się w kierunku porzuconych klatek. Kendel w
końcu zorientowała się, gdzie dokładnie wysłał je teleport. Były właśnie na obrzeżach zwierzyńca
„Validusa”. Tu oddziały pościgowe okrętu trzymały swoje bestie łowne.
Ta myśl dopiero przyszła jej do głowy, a już, przekroczyła jakąś niewidzialną granicę i uderzył ją nagły
natłok bodźców. Nie było tu żadnego pola siłowego, żadnego wyczuwalnego muru dzielącego dwie części
korytarza. Po prostu w jednej chwili powietrze wokół niej było martwe i spokojne, a w następnej gęste od
zapachów i dźwięków. Możliwe, że w podobny sposób, jak w przypadku zakrzywienia czasu wokół
metalowego filara, dwa końce korytarza istniały obok siebie w stanach zupełnie odmiennych.
Nortor znalazła się u jej boku i jej twarz natychmiast wykrzywiła się w wyrazie obrzydzenia. Tutaj powietrze
było gęste od miedzianego smrodu starej, rozlanej krwi. Przywodzący na myśl rdzę odór niemal ukrywał
nieprzyjemne zapachy zgniłego mięsa i fekaliów. Skażone powietrze inaczej też przenosiło głos. Dźwięki
były wyraźniejsze i mniej przyjemne dla ucha. Kendel usłyszała drapanie i kapanie dobiegające z jednego z
zacienionych kątów. Przeszła nad przewróconą klatką,dostrzegając w niej plątaninę małych kości, ciała i
białych piór. Wśród szczątków martwego ptaka łownego znajdowały się lśniące, złote obwody mierników,
które zabłyszczały, odbijając światło.
Jedna z Sióstr - Strażniczek wycelowała bolter w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Przesunęła
kciukiem włącznik na boku broni i rdzeń latarki przyczepionej do lufy rozświetlił się, rzucając przed siebie
krąg zimnego, białego światła.
Drapanie ustało, a na obrzeżu pola widzenia zaświeciła się para oczu. Więcej świateł przebiło mrok i ich
oczom ukazał się wielki mastiff o jasnej sierści. Ustawił się tak, by węszyć w kierunku z którego przyszły
kobiety. Nos udoskonalonego psa był brązowy i mokry. Kiedy zwierz zaczął dyszeć, szkliste tłoki płynów
przyspieszających, wszczepione w jego plecy zastukały o siebie. Nortor pstryknęła palcami wydając mu
komendę, ale ją zignorował. Dopiero po jakimś czasie pies spojrzał w bok i pochylił głowę, wracając do
swojego zadania. Kendel zrobiła ostrożnie krok do przodu. Nareszcie widać było zwierzę w całości. Pies
chłeptał rozlaną na pokładzie krew wypływającą z głowy i szyi członka załogi. Na czubku głowy mężczyzny
ziała dziura. W jednej ręce ściskał kuszę wzoru typowego dla Kongregacji Sióstr. Rycerz przyglądała mu się
przez chwilę. Wyglądało na to, że najpierw użył swojej broni, aby przybić swoje nogi do pokładu,
dziurawiąc długim bełtem każdą z kostek. Następnie oddał jeszcze jeden strzał w rękę.
- Próbował się ukrzyżować - stwierdziła Leilani.
Udoskonalony pies znów spojrzał w ich kierunku. Powoli odciągnął wargi ukazując metalowe zęby. Niski
warkot wydobył się z jego gardła. Kendel usłyszała, że ciecz w jego wszczepach bulgocze i syczy. Widziała
na własne oczy, jak groźne są te zwierzęta, kiedy sama wydawała rozkazy, by je wypuścić na łowy. Rycerz
spojrzała na Siostrę Thessalię i dała znak otwartą dłonią.
- Miotacz ognia.
Dało się słyszeć pstryknięcie i syk, kiedy zapalił się płomień na końcu dyszy. Nortor podniosła broń wiszącą
dotąd na uprzęży i wycelowała jednym płynnym ruchem. Zanim pies miał szansę rzucić się do przodu, ze
swoimi okutymi w stal pazurami. Siostra nacisnęła spust. Skąpała zwierzę w chmurze płonącego
premethium. Zdechło z kwikiem. Zostawiły truchło tam, gdzie upadło i ruszyły dalej, ku wejściom do
szybów serwisowych.
Kendel zauważyła, że jej nowicjuszka zatrzymała się na chwilę przy psim truchle i pstryknęła palcami.
Lailani skinęła głową ze zrozumieniem i podążyła za resztą oddziału.
Światło latarek przeszywających korytarze. Kendel wymieniła z dziewczyną spojrzenia.
- To nie będzie jedyna śmierć, którą dziś zobaczymy - zaczęła - Spójrz na to.
Szły dalej, a wokół ścian i wśród rozbitych klatek, często na stosach leżały kolejne martwe stworzenia.
Drapieżne ptaki psy i serwitorzy.
Za to ani jednej Siostry.
*
Rozkład pokładów "Validusa" wgrany był do pamięci auspexu Leilani. Kiedy tytko oddział ustalił, gdzie
wylądował, łatwo było dalej orientować się w terenie. Przemierzały sprawnie Czarny Statek, kierując się
coraz głębiej, ku kwaterom zakonnym i na mostek. Siostra Thessalia zatrzymali się na chwilę, żeby przez
vox wysłać wiadomość na "Aerie Gloris". Brzmiąca jak seria stuknięć i kliknięć wypowiedz oznaczała, że
wszystko jest dobrze i misja postępuje zgodnie z planem. Nowicjuszka miała jednak poważne wątpliwości
czy to, co napotkały, aby na pewno mieściło się w "planach“.
"Validus" był martwym statkiem. Dryfującym grobowcem. Jeżeli wcześniej nie był zbyt cichy, to teraz z
pewnością już tak. Leilani znała protokoły awaryjne tak dobrze, jak każda Siostra. Instrukcje postępowania
w razie kryzysu na Czarnych Statkach były surowe i niezmienne: jeżeli nastąpiła katastrofa takiej skali, że
załoga dowodząca jednostką nie mogła jej opanować, włączniki bezpieczeństwa miały zalać pokłady
więzienne Życiojadem. Była to broń biologiczna, o wyjątkowej szybkości działania i przerażająco zabójcza.
Jeśli Siostry na pokładzie tego okrętu były martwe, tak jak marynarze na których trafiły, podobnie było i z
wiedźmami. Tak być musiało. Jeżeli okazałoby się inaczej, to ich grupa dawno by nie żyła. Zostałyby
zaatakowane w momencie, gdy teleportowały się na pokład. Wiedziała też, że cokolwiek zabiło
nieszczęśników, których napotkały, nie był to gaz ani broń biologiczna.
Zagłębiały się we wnętrze Czarnego Statku. Minęły długie korytarze cel prób, z których każda była
wyposażona we własną sferę osłon, wykonaną z toksycznego dla psioników żelaza fazowego. Przeszły po
mostach prowadzących między pokładami użytkowymi. Nad ich głowami stały wagony na wielokątnych
torach, które w innych okolicznościach przewoziłyby załogę i materiały między poziomami oraz wzdłuż
całej długości, wielkiej jak miasto jednostki. Kolejki utknęły w połowie podróży. W ich środku można było
dostrzec słabe światła. Po drodze napotkały więcej pozostałości dziwnych zjawisk, które odkryły zaraz po
teleportacji. Z nieznanych przyczyn w wielu miejscach metal, tworzący konstrukcję okrętu, przemienił się w
pył albo mokrą papkę. W niektórych sekcjach powietrze było zasnute dymem, który wisiał bez ruchu, póki
przez niego nie przeszły. Były też komnaty, których podłogi, sufity i ściany pomalowane były cieniutką
warstewką ludzkiej krwi. Leilani nie mogła w tym znaleźć żadnego porządku, rytmu czy głębszej myśli.
Może był to po prostu efekt dotyku Osnowy.
Dotarły wreszcie na pokład dowodzenia. Wyglądał jak kolejny szeroki korytarz, który rozdzielał się po
bokach w niniejsze komnaty. Na samym końcu znajdował się otwarty amfiteatr mostka „Validusa”. Leżały
tutaj zwały ciał, oświetlone żółtawym blaskiem lamp. Układały się w nieregularne sterty, jakby kotłujący się
tłum zginął w jednej chwili, a trupy zostały dokładnie tam, gdzie upadły. Idąca przodem Siostra Thessalia
zawahała się i podniosła dłoń, zatrzymując całą resztę oddziału. W powietrzu można było usłyszeć jakiś
dziwny pomruk. Przypominał trochę dźwięk fal uderzających o brzeg. Nowicjuszce zajęło chwilę, nim
zorientowała się, że był to oddech.
Przyjrzała się ciałom, które leżały najbliżej. Była to grupa zwykłych członków załogi. Nosili proste
kombinezony z minimalnymi ozdobami i oznakami rangi. Nagle coś zrozumiała. Oni nie byli martwi. Żadne
z nich. Wszyscy leżeli po prostu z pustymi oczami; patrzącymi lecz niewidzącymi. jakby ogarnęła ich
masowa katatonia.
Nortor szturchnęła jednego z nich butem. Nie doczekała się reakcji. Sięgnęła więc w dół i podniosła rękę
sługi. Bez wahania Siostra Ciszy złamała palec mężczyzny. Rozbrzmiało mokre chrupnięcie pękającej kości,
ale nic więcej.
Siostra Amendera przebrnęła przez stosy ciał, by spojrzeć przez otwartą obręcz włazu na końcowej ścianie.
Leilani podążyła za nią. Rozpoznała wejście do kapsuły ratunkowej. W środku było więcej ciał. Niektóre
przypięte były już do siedzeń, inne leżały na podłodze tam gdzie upadły. Podobnie jak słudzy w korytarzu, ci
ludzie także byli żywi, ale nieprzytomni. Nowicjuszka przyjrzała się twarzy jednego z mężczyzn, sądząc po
oznaczeniach na ramionach oficera na mostku. Jego wzrok przywodził na myśl szklane i nie skończenie
puste oczy lalki.
- Cokolwiek to zrobiło, zniszczyło ich umysły - rozejrzała się znów po korytarzu. - Wszystkich, i to
jednocześnie.
Gardło Leilani stało się zupełnie suche, kiedy wyobraziła sobie tę scenę powtarzającą się wszędzie na
"Validusie". Każdy członek załogi przemieniał się w pozbawioną ducha skorupę, z umysłem zniszczonym w
katastrofalnym, natychmiastowym wybuchu mocy psionicznej.
- W imię Terry - wyszeptała. - Co się tutaj stało?
Dalej w korytarzu jedna ze Strażniczek zastukała w stalową ścianę, by zwrócić ich uwagę.
- Ani jednej Siostry - dała znać.
- Naprzód nakazała Rycerz Zapomnienia.
*
Strażniczki przerzuciły ciała blokujące wejście na mostek. Siostry Ciszy weszły na niego z bronią gotową do
strzału, Rozglądały się po wszystkich tonących w cieniu kątach, spodziewając się ataku. Mostek był długą
platformą, zawieszoną kilka metrów nad stanowiskami załogi. Jego konstrukcja została pomyślana tak, żeby
dowódca Czarnego Statku mógł stanąć przy balustradzie, jak na dziobie oceanicznego okrętu i spoglądać
niczym antyczny kapitan zza steru, na załogę tłoczącą się w dole pod nim. Tylko najstarsi stopniem mieli
swoje stanowiska na tym poziomie. Szerokie, wysokie i błyszczące ekrany hololityczne układały się w łuk
szklanych soczewek w powietrzu, ponad ich konsolami. Większość monitorów w tej chwili miała białe
ekrany, ale kilka ciągle działało. Pokazywały one funkcjonowanie autonomicznych mechanizmów rdzenia
napędu Czarnego Statku, czy spokojne tykanie systemów podtrzymywania życia. Leilani zauważyła, że
jeden z nich wyświetlał widok z kamery zewnętrznej. Dało się zobaczyć przysadzisty kształt „Aeria Gloris".
Cień na tle falującego, czerwono purpurowego piekła przestrzeni Osnowy. Inne aktywne ekrany pokrywał
ciemny karmazyn i migające oznaczenia glyfów ostrzegawczych. Jedna ze Strażniczek sprawdzała panel
głównego inżyniera. Jej długie, odziane w skórę palce tańczyły po klawiszach.
- Przełącznik eksterminacyjny nie został włączony - dała znać.- Nie wypuszczono zabójczej substancji.
Nortor spojrzała znad konsoli przy tronie dowodzenia.
- Marny nienaruszony dziennik kapitański szypra. - Kendel schowała miecz z ponurą satysfakcją. Dała znać
Siostrze Thessali, żeby kontynuowała. Tamta wcisnęła szereg klawiszy na konsoli i pełen trzasków szum
odezwał się z głośników voxu ukrytych w stalowej konstrukcji.
Lailani wypatrzyła mężczyznę w ciemnej czapce z daszkiem, typowej dla dowódcy. Leżał rozciągnięty w
cieniu filaru, o dwóch rozchodzących się w górę ramionach. To jego głos wypełnił wilgotne powietrzne na
mostku, gdy odwijały się szpule z danymi. Każdy wpis był krótki i precyzyjny, rozpoczynany
wystukiwanym kodem podającym cyfry składające się na datę. Szyper mówił o pilnym sygnale, który dotarł
do nich poza normalnymi zasadami protokołu. O słabym błaganiu, wychwyconym przez astropatów
służących na pokładzie "Validusa". Uznali go za dziwnie sformułowany, nieco niepokojący. Sankcjonowani
psionicy narzekali na dyskomfort wywołany tym komunikatem. Męczył ich szczególny rezonans, który
brzęczał w sygnale. Z drugiej strony wiadomość była poprawnie skonstruowana i oznaczona kodami
gwarantującymi, że została nadana przez najwyższe szczeble Kongregacji Sióstr Ciszy. Nowicjuszka
zauważyła, że spojrzenie jej pani robi się groźne i mruży ona oczy. Podczas odprawy, przeprowadzonej
przez Siostrę Harrodę, nie.. wspomniano o żadnej wiadomości wysłanej na tę jednostkę, przed jej
zniknięciem.
Szyper mówił o jednym prostym rozkazie zawartym w transmisji. Kapitan "Validusa” otrzymał polecenie
zatrzymania okrętu w tym regionie wiecznie zmiennej Osnowy i oczekiwania na dalszy kontakt. Tak zrobili.
Szybko pojawiły się incydenty przesunięć czasowych, które Siostry zauważyły, przemierzając niższe
poziomy. Wpis się zakończył i po chwili przerwy Nortor włączyła następny.
- To ostatni - zauważyła.
Znowu usłyszały głos szypra, ale teraz brzmiał on inaczej. Jasność i klarowność poprzednich przekazów
zniknęła, jakby mówił zapewne inny człowiek. Leilani słuchała uważnie i wyczuła panikę w słowach
kapitana. Strach, który próbuje przełamać jego samokontrolę. Przerywał i mamrotał, dźwięk jego głosu raz
szedł do góry, to znów opadał, kiedy niepokoił się o los okrętu.
Nagle, pośród niespodziewanej i obcej ciszy, coś zaczęło się dziać na pokładach więziennych. Poruszając się
jak fala, rozchodząc się jak w wybuch supernowej. Wewnątrz żelaznych cel upakowany ładunek psioników
przebudził się jak jeden mąż. Spalili neurokajdany, które trzymały ich na miejscu. Potężne filtry tłumiące,
które wpompowano im do krwi, stały się słabe i nieskutecznie. Chór astropatyczny "Validusa" krzyczał.
Przyszedł w płacz i zawodzenie, a potem...
Cisza.
- Ostatni wpis kończy się w tym miejscu - dała znać Siostra Thessalia. - Nie ma niczego więcej.
Leilani zrobiło się niedobrze. Poczuła się tak jakby niewidzialna warstwa brudu okryła całe jej ciało. Wizja
szalejących, niekontrolowanych psioników w takiej liczbie była dla niej odrażająca. Właśnie do walki
przeciwko czemuś takiemu powołano Siostry Ciszy. Czuła się zbrukana na samą myśl, że była blisko czegoś
tak obrzydliwego.
Wzrok, walczącej z dreszczem obrzydzenia nowicjuszki, powędrował do pomostu ponad platformą mostku.
Prowadził na nią tylko jeden właz, gruby metalowy dysk obramowany czarnym żelazem. Za nim zapewne
znajdował się wąski tunel prowadzący do kajut astropatów. Tam ujarzmieni psionicy, służący na okręcie,
odbierali wiadomości przekazywane poprzez międzygwiezdne głębie. Te pojazdy kosmiczne były zawsze
potężnie chronione, bo najmniejsze telepatyczne zakłócenie mogło naruszyć ich delikatne ścieżki
sensoryczne. Na Czarnym Statku takie zagrożenie było po tysiąckroć większe. Tylko najlepiej wyszkoleni i
najstaranniej kontrolowani astropaci mogli służyć na pokładzie jednostki, która wypełniał zgiełk
psionicznego hałasu. Nawet oni ryzykowali wiele i większość żyła dużo krócej, niż ich koledzy po fachu
latający na normalnych statkach. Nawet ich sanktuarium, izolowane od reszty okrętu dzięki zaawansowanym
technologiom ,polom energetycznym i grubym ścianom z odpornych na psi stopów, nie zapewniało im
pełnej ochrony. Leilani zastanawiała się teraz, co się tam wydarzyło po tym... przebudzeniu.
Rozejrzała się znowu i zauważyła, że Rycerz Zapomnienia obserwuje ją. Siostra Amendora zamigała w
Znakach - Bitwy.
Miała podobne przemyślenia.
- Zbadać i ocenić.
Nowicjuszka ponuro przyjęła rozkaz. Skłoniła się i zdjęła płaszcz, żeby łatwiej zmieścić się w wąskim
przejściu technicznym na górze. Leilani sprawdziła jeszcze broń sięgnęła po zamocowaną obok drabinę.
Robiła co mogła, by powstrzymać drżenie dłoni.
Właz otworzył się z jękiem. Przed nią znajdował się krótki, ciemny tunel oświetlony na drogim końcu
bladoniebieskimi lampami. Weszła w niego nie oglądając się za siebie. Wyjęła pistolet. Czuła rozkład w
zastałym i nieruchomym powietrzu.
Komnata miała kształt sfery o gładkich ścianach. Z owalnych lamp opasujących ją w połowie wysokości, na
"równiku", sączyło się słabe światło. Wewnętrzna powierzchnia ponurej sali błyszczała delikatnie w
miejscach, gdzie złożone linie mikroskopijnego tekstu łączyły „bieguny" od szczytu do dna, niby ozdobne
południki. Leilani poczuła się zagubiona. Coś było w tym miejscu nie tak. Po chwili dotarło do niej co.
- Grawitacja - powiedziała na głos. - Tu jest grawitacja.
W normalnych warunkach astropaci, na okręcie tej klasy, żyli w pozbawionym ciążenia bąblu, odciętym od
generatorów grawitacji reszty jednostki. Mogli unosić się swobodnie, nie kłopocząc się kwestiami tak
przyziemnymi jak chodzenie. Jednak tutaj pole odcinające przyciągania było nieaktywne. Kawałek dalej
wypatrzyła rzucający skry na zakrzywionych ścianach panel kontrolny. Ktoś na siłę wyłączył i zablokował
odpowiednie przełączniki.
Wtedy właśnie zobaczyła ich i zrozumiała. W chórze astropatycznym "Validusa" służyło trzech psioników.
Wyglądało na to, że unosząc się wysoko, z wielką dbałością zdjęli swoje wierzchnie szaty i zapletli je w
sznury. Jeden koniec przymocowali wysoko w tej pustej komnacie, a drugiego uczynili pętle, które założyli
sobie na szyję. Potem jeden z nich musiał zniszczyć panel kontrolny.
Grawitacja zrobiła resztę, łamiąc im karki.
Ciała martwych psioników zakołysały się lekko od powiewu świeżego powietrza, które Leilani wpuściła tu,
otwierając tunel. W słabym świetle nie mogła dojrzeć rysów twarzy żadnego z tej trójki. Ich oblicza były
opuchnięte i nabiegłe krwią. Zwisały z nich wstęgi mokrego mięsa. Musieli rozdrapać je w przypływie
jakiegoś szału.
*
Kendel wyczytała z bladej twarzy dziewczyny, że musiała zobaczyć coś okropnego w komnatach
astropatów, gdy tylko Leilani wróciła na mostek.
- Wszystkie cele same się wyeliminowały - nowicjuszka mimowolnie zaraportował w Znakach Bitwy,
Kendel postanowiła jej nie poprawiać. To, co dziewczyna zobaczyła, ewidentnie mocno nią wstrząsnęło.
Mollitas była dużo silniejsza niż jej samej się wydawało. Gdyby było inaczej, Rycerz Zapomnienia nigdy nie
wybrałaby jej na swojego adiutanta. Leilani nie rwała się jednak do badania własnych granic. Dokładnie to
musiała w sobie zmienić. Inaczej Śluby Ciszy, tatuaż Orla i tytuł prawdziwej Siostry pozostawały poza jej
zasięgiem.
- Rozkazy? Siostra Thessalia stała przed swoją przywódczynią, bawiąc się bronią.
Rycerz Zapomnienia zadumała się na chwilę. Potem skinęła głową najstarszej stopniem Siostrze Strażniczce.
- Dzielimy grupę - zadecydowała. - Strażniczki, ruszacie na rufę.
- Druga grupa, naprzód - Kendel dotknęła swojej piersi. - Schodzimy w zwartym szyku. - Złączyła ręce i
klasnęła nimi. Ten symbol w różnych kontekstach mógł znaczyć „sojusz", "zderzenie”, a nawet
„połączenie". Tym razem komunikował: cel ma być zlokalizowany i izolowany. Nie musiała dokładniej
opisywać zadania. Ostatnie słowa szypra zrobiły to aż nazbyt dobitnie. Przeszła na Znaki Myśli.
- Znajdziemy nasze Siostry - zwróciła się do swojej grupki - Takie są nasze rozkazy i nasz obowiązek.
Nortor uczyniła znak Aquili.
- W imię Imperatora - wyszeptała Mollitas.
*
Weszły do lodowej jaskini. Ich buty skrzypiały, gdy stawiały ostrożne kroki na szronie i śniegu. Kanał
techniczny, prowadzący do pokładów więziennych, pokryty był warstwą oleistej szarej brei. Wszystko to
stanowiło dziwny widok metalowych wnętrz pojazdu gwiezdnego. Przed ich oczami rysowała się sceneria
bardziej właściwa dla zimowego dnia w kolonii, na jakimś odległym świecie. Z ust Kendel wydobyła się
biała chmurka zmrożonej pary. Rzuciła pytające spojrzenie nowicjuszce. Były głęboko wewnątrz
„Validusa”, daleko od zewnętrznego kadłuba. Przejmujący chłód pustki nie mógł sięgnąć aż tutaj. Rycerz
podniosła rękę do swojego pancernego kołnierza by włączyć kontrolkę voxu i dać znać Strażniczkom. Czy
one widziały to samo? Czy był to kolejny z lokalnych efektów Osnowy rozsianych po wnętrzu porzuconego
Czarnego Statku?
Ruch ze strony Nortor sprawił, że się powstrzymała. Druga Siostra kiwnięciem wskazała wysokie kolumny
brudnego lodu które zebrały się w jednym z rogów pomieszczenia.
Coś się tam poruszyło i widać było białe chmurki oddechów. - Kto tam jest? - nowicjuszka wypowiedziała
na głos dręczące je pytanie. - Pokaż się!
Kendel poczuła słaby i znajomy ucisk z tyłu głowy. Odczucie jak przy zmianie ciśnienia tuż przed burzą.
Trochę przypominało też bardzo słabe echo. Dobywała właśnie swojego miecza z głową orła, gdy postać
wyskoczyła nagle spomiędzy kolumn.
Na wpół biegła, na wpół ślizgała się w ich kierunku. Skoczył na nią mężczyzna w pokrytych lodem
ogrodniczkach. Do jednej z kostek przymocowane miał kajdany i kawał urwanego łańcucha, który uderzał o
wszystko ze stukotem. Dostrzegła chytry uśmieszek i szeroko otwarte oczy, odsłaniające zdecydowanie zbyt
białe białka. Jego ręce otaczały nimby pary. Poczuła jak już i tak niska temperatura spada jeszcze bardziej.
Mężczyzna tworzył śnieg w powietrzu. Chwycił go i ukształtował w ostrza z lodu. Kendel znała aż za dobrze
takich jak on. Kriomanta. Uniosła dłoń powstrzymując Nortor od strzelenia mu w pierś z boltera. Pozwoliła
psionikowi zbliżyć się do niej. Jego gołe stopy uderzały o pokryte lodem płyty pokładu.
Była taka chwila, którą znała dobrze z wcześniejszych polowań, kiedy w oczach ofiary pojawiało się
zrozumienie. Dostrzegła to teraz u mężczyzny. W środku biegu psionik przekroczył krawędź, niewyraźną i
niematerialną granicę obszaru, w którym gen Pariasa zaczął na niego wpływać. Wpadł w niewidzialną sferę
wokół Kendel, gdzie Nietykalna natura Siostry tworzyła zakątek nicości, w cienistej przestrzeni Osnowy. Ta
zdolność miała różną moc u podobnych do Amendery osób. U każdego wielki dar Ciszy objawiał się na
odmienne sposoby. W przypadku Rycerza Zapomnienia sprawa był prosta: otaczała ją niewidzialna sfera
wychodząca dość daleko poza jej ciało, w której moc psioników była osłabiona. Zanikała ona tym bardziej,
im bliżej niej się znajdowali.
Kriomanta potknął się. Lodowa burza, którą tworzył w powietrzu, nagle wyparowała. Lód pękł i zniknęły
jego szkliste pazury. Kendel spojrzała na niego ostrzegawczo. Potrząsnęła głową w niemym potępieniu.
Psionik zakołysał się na piętach. Nawet zwierzę miałoby dość rozsądku, by zareagować na taką barierę.
Wystraszyło by się i uciekło. Zdrowy rozsądek dawno jednak opuścił tego mężczyznę , nawet jeśli kiedyś się
nim cieszył. Niezrażony wrzasnął i rzucił się ku twarzy Kendel z pazurami.
Efekt Pariasa, chociaż potężny, bronił tylko przed czarnoksięskimi sztuczkami i kontaktem telepatycznym.
Nie był żadną ochroną przed atakami fizycznymi: strzałem, ostrzem czy pazurem. Na to przygotowywały
Siostry Ciszy lata treningu w schola bellus na Lunie. Prawie od niechcenia. Rycerz uderzyła kriomantę w
głowę ciężkim, mosiężnym zwieńczeniem głowni swojej broni. Trafiła z głuchym trzaskiem i mężczyzna
poleciał do tyłu. Wylądował ciężko siedzeniem na płytach pokładu i przejechał jeszcze kawałek po cienkim
lodzie.
- Czy nie rozumiesz, czym my jesteśmy? - zawołała Leilani. - Nie możesz nas skrzywdzić w naszej ciszy!
- Wy nie słyszycie! - krzyknął, a jego głos zabrzmiał jak nagłe, dziwaczne szczękniecie. - Jeżeli ja nie słyszę,
wy nie możecie!
Wstał z trudem i znów rzucił się ku Kendel, tym razem z krzykiem.
- Nie możecie słyszeć!
Był szalony, to nie ulegało wątpliwości. Możliwe, że nagłe wyzwolenie energii, które zniszczyło całkowicie
umysły załogi i serwitorów, jemu tylko pomieszało w głowie. W zamieszaniu znalazł jakieś wyjście z cel
Czarnego Statku. Nic miało to większego znaczenia. Niczego więcej nie mogły się od tego psionika
dowiedzieć.
Rycerz Zapomnienia weszła w jego atak. Ciągle trzymała swój półtoraręczny miecz ze sztychem
skierowanym do tyłu. Obracając się, uniosła ostrze w kierunku gardła kriomanty. Nie musiała wkładać siły
w cięcie. Sam pęd przeciwnika wystarczył, ostrze przeszło przez szyję i kręgosłup, pozbawiając go głowy.
Karmazynowa ciecz strzeliła w powietrze , rozpryskując się po brudnym śniegu . Krople krwi poznaczyły
zloty gorset Kendel . Kilka słabych uderzeń serca później , szkarłatna ciecz przestała tryskać .
Przeszła nad ciałem , idąc dalej po śniegu i lodzie . Na zimnym pokładzie rozlewała się czerwona kałuża ,
zasilana ostatnimi, słabymi strumieniami . Delikatna mgiełka unosiła się z ostrza .
- Co on miał na myśli ? - siostra Thessalia zrównała się z przełożoną migając z ostrożnością
- Mówił o słyszeniu czegoś . Może ma to jakiś związek między tym, a ostatnim komunikatem wysłanym z
okrętu ?
Kendel dotknęła opuszkami dwóch palców swojego podbródka. Nortor pokiwała głowa , zgadzając się
- Przemów ?- mruknęła siostra Leilani - Ale dlaczego?
**
Im głębiej wchodziły, tym mocniejsze było wrażenie nowej,dziwnej spoistości atmosfery , gęstnienia
powietrza wypełnionego oleistym i metalicznym posmakiem . Leilani nie mogła pozbyć się go z ust ,
nieważne ile razy pociągała wodę przez dysze zbiorniczka ,zamontowanego w jej, przypominającej kratę
,osłonie szyi. Wiedziała ,ze Rycerz Zapomnienia i Panna Pustki też to czuły . Zaczęły być bardziej czujne i
pochmurne. Szły przez zewnętrzne obszary aresztów. Cele tutaj były przeznaczone dla mniej groźnych
pasażerów poziomów więziennych . Nowicjuszka korzystała z okazji by zerknąć przez niektóre ,losowo
wybrane ,zamknięte drzwi . W każdej znajdowały się bezkształtne bryły materii, które mogły być
trupami. W takim razie ciała musiały być wykonane z wosku , który ktoś włożył w płomienie. Powietrze
było nienaturalnie spokojne i tak zawieszone, ze nabierało właściwości błony. Leilani czuła na swojej
odsłoniętej twarzy coś jakby dotyk ducha,pieszczotę pajęczyny.
Z przodu idąca zawsze na szpicy , Thessalia Nortor zatrzymała się ze stukiem obcasów . Nowicjuszka
zamarła , przygotowana na atak kolejnego oszalałego psionika lub objawienie się jakiegoś obrzydliwego ,
nienaturalnego zjawiska. Zamiast tego , gdy Panna Pustki obróciła się ku pozostałym dwom kobietom jej
ręce złożyły się w znak ,,siostra ,,
*
Znalazły ją na środku komnaty. Siedziała po turecku na płytach pokładu z ciemnego żelaza . Jej głowa
pochylona była w skupieniu . Obnażony miecz trzymała obydwiema dłońmi , mocno zaciskając je na
szczuplej rękojeści. Leilani zdawała sobie sprawę z tego ,ze ciało kobiety promieniuje niezwykłym
spokojem. Nie dało się wyczuć emocji ani energii . Biła od niej , z braku lepszego słowa ,cisza
Jej usta się poruszały , ale nie wydobywało się z nich żadne słowo . Nowicjuszce wystarczyło odczytanie
słowa czy dwóch , by rozpoznać niemą litanie . Nieświadomie Leilani zaczęła , wypowiadać ją na głos
- Jesteśmy poszukiwaczkami i znajdziemy nasza zwierzynę. Jesteśmy wojowniczkami i przysięgamy tym ,
przeciw którym stajemy ... przerwała i zarumieniła się
Amendera zmarszczyła brwi i spoważniała . Leilani przyjrzała się raz jeszcze nieobecnej siostrze.
Napotkana kobieta miała na wygolonej głowie wysoki kok luźno spływających , rdzawych włosów . Były
rzadkie i pozlepiane potem. Od policzka , przez całą twarz i szyje po lewej stronie , szła w dół wściekle
różowa blizna. Była jak strzała wskazująca na zdobiące jej naramienniki symbole błyskawic. Była tej samej
rangi ,co Kendel . Gdy nowicjuszka to sobie uświadomiła , rozpoznała kobietę
Z suchym westchnięciem Siostra Emrila Herkaaze z kadry Białych Szponów otworzyła oczy. Jej
medytacja bitewna została przerwana . Spojrzała na Leilani . Lewe oko siostry , to obramowane przez bliznę,
było złożonym wszczepem z niebieskiego szkła i złotych kół zębatych. Rzuciła dziewczynie krótkie i
zimne spojrzenie , oceniając ją
Heekaaze zignorowała rękę wyciągniętą przez Nortor i wstała. Poruszyła ramionami , by pozbyć się
sztywności . Druga Rycerz Zapomnienia zwróciła wzrok ku Kendel. Dolna połowa twarzy kobiety kryła się
za osłoną przypominającą kratę zamykającą wrota zamku. Nowicjuszka dostrzegła jednak , że usta
wykrzywia jej szyderczy uśmieszek
- Wiedziałam ,że ktoś przybędzie - zamigała Rycerz - nigdy bym nie pomyślała , że będziesz to ty
Twarz Kendel była chłodna
- Nam przypadła ta misja . Sztylety Sztormu idą tam ,gdzie zostaną wysłane
Łatwo dało się wyczuć napięcie między nimi . Leilami przypomniała sobie plotki na temat zawziętej
rywalizacji między Kendel a Herkaaze. Jeszcze jedna z historii,opowiedziana jej przez inną nowicjuszkę
mówiła o tym , jak kobiety walczyły razem z ognista wiedźma na Sheol Trinus.
Herkaaze nie chciała się wycofać i przegrupować w obliczu potężnego wroga . Trafił ja płonący pył , więc
potem oskarżyła Kendel o to , że ta odmówiła jej wsparcia . Dziewczyna nie wierzyła wtedy w te opowieść
, ale teraz , kiedy patrzyła na stare rany siostry Emrilii, zmuszona była przemyśleć swoja opinie
Herkaaze zauważyła , ze nowicjuszka na nią się gapi. Podeszła do niej i zapytała z błyskiem w sztucznym
oku
- Napatrzyłaś się ,,mówiąca,, ?
Zawstydzona Leilani wbiła wzrok w pokład
- Wyczuwam wiedzmy - zameldowała siostra Thessalia - zbliżają się
Poblizniona rycerz kiwnęła głową , ale nie odpowiedziała Znów zwróciła się do swojej dawnej przyjaciółki
- Tylko tyle was jest ? - Wy trzy?
Siostra Amendera pokręciła głową
- Mamy wsparcie grupy Sióstr Strażniczek . Wysłałam je inną trasa , przez pokłady rufowe ..
Herkaaze wydala z gardła pogardliwe chrząkniecie
- Wydałeś je w takim razie na zatracenie..
W odpowiedzi na to Nortor uderzyła pięścią w otwarta dłoń. Wystukała wiadomość na wytwarzających
sygnały panelach dotykowych , które umieszczono na kłykciach jej rękawicy . Wysłany przez nią rytm był
niemym pytaniem . Leilani usłyszała echo sygnału krótkiego zasięgu w voxie jej zbroi . Czekały przez
chwile na standardową odpowiedz ,,wszystko w porządku,, od drugiego oddziału . Słyszały jednak tylko
jednostajny szum. Nortor zbladła lekko i pokręciła głową
- Okropieństwa szaleją po statku . Sama straciłem wiele sióstr w walce z wiedźmami , które rozbiegły się
po pokładzie - Herkaaaze kiwnęła głową do samej siebie - zabiłyśmy tyle ,ile dałyśmy rade
Gniew rozpalił twarz Kendel . Chwyciła drugą Rycerz za ramie . Nie migała , ale pytanie było oczywiste
Siostra Emrilia demonstracyjnie acz delikatnie wyswobodziła rękę z uścisku.
- Nie było czasu wysłać pełnego ostrzenia . Musiałyśmy przyjść tutaj, żeby stworzyć mur . Inaczej
wszystko byłoby stracone
- Mur ?- Leilani zignorowała to ,ze Herkaaze skrzywiła się na dźwięk jej głosu - Nie rozumiem
Nortor złożyła ramiona na opancerzonej piersi , pieści docisnęła do łokci . Symbol oznaczał mur , ale tez
bastion lub burze
- Co tutaj zaszło? - Zapytała nowicjuszka
- Odpowiedz jej - zażądała Kendel
Herkaaze rzuciła dziewczynie wrogie spojrzenie , ale w końcu kiwnęła głową . Zaczęła migać w Znakach
Myśli , szybko i ostro. Ruchy były tak prędkie , tak ożywione , ze dla niewyszkolonego obserwatora
wyglądały jak ćwiczenia dawnej sztuki walki
Siostra Emrilia uzupełniła dla nich układankę, której elementami były już zagadkowe ostrzeżenia
wyłapane przez stacje Evangelion i dzienniki szypra Validusa
Po tym jak czarny statek zawisł nieruchomo w tej dziwnej pustce , ze wszystkich stron uderzyły w niego
badawcze psychiczne impulsy , wdzierając się na pokład jednostki . Początkowo niektórzy marynarze
twierdzili , ze widzieli duchy krążące po korytarzach . Takie zjawiska nie były w sumie rzadkie na
okrętach , które wypełniało cierpienie zamkniętych w klatkach telepatow Takie psioniczne pozostałości
zdarzały się . Ale te upiory były inne niż zwykle
Duchy poruszały się grupami , wykonując zadania mające charakter wojskowy , a nie po prostu nieziemski
. Dość szybko zaczęły się rozruchy na pokładach więziennych
Wielu psionikow zabiło się lub zginęło , kiedy wyładowania dziwnych energii pojawiły się w ich celach .
Herkaaze przyznała, ze ona i jej siostry zbyt późno zorientowała się ,ze te sondujące ataki nie były
przypadkowe. Wręcz przeciwnie , kierowały się ku najpotężniejszym psionikom na pokładzie Validusa .
Każdy przepływ energii otwierał kolejne cele i przełamywał zabezpieczenia. Ale uwolnione wiedzmy nie
uciekały ,korzystając z odzyskanej wolności . Co dziwniejsze ,czarownicy zagłębiali się w najciemniejsze
zakątki wiezienia ,odszukując się nawzajem . Oddział Sióstr Oskarżycielek odważył się na wyprawę w te
rejony . Tam odkryły jakie czary szykują psionicy. Kobiety zginęły ale zdążyły przesłać raporty na temat
tego,co zobaczyły
Podczas nauki Leilani przeczytała wiele znaczących tekstów , znajdujących się w potężnych zbiorach
biblioteki cytadeli Somnus. Poznała wszystko od najwcześniejszych tomów Psykana Occultis po nieme
wyroki Melaeny Verdhandt
Były to księgi poświęcone badaniom nad mocami psi i zgromadzonej na ich temat wiedzy . Dziewczyna
dowiedziała się z nich o wiedźmach bardzo dużo . Osobiście uważała,ze wiara w miecz, bolter i cisze ,to
tylko polowa arsenału Siostry. Wiedza o ich zwierzynie wydawała się być przynajmniej tak samo ważna.
Uzyskała wiele informacji o najdziwniejszych skrajnościach praktyk psionicznych . Kiedy Kendel i Nortor
przyjmowały zwięzłe sprawozdanie Herkaaze z rosnącym niedowierzaniem, nowicjuszka kiwała tylko
głową . Takie dziwactwa były ,i owszem możliwe
Tymczasem kobieta o ponurej i zeszpeconej twarzy kontynuowała
- To co najgorsze i najsilniejsze z daniny wiedźm na pokładzie Validusa zebrało się i połączyło
- Siotra Emrilia bardzo staranie dobrała gest , łącząc ręce i zamykając je. Połączenie , w sensie
wymieszanie i zlanie się w jedno
To zmroziło krew w żyłach Leilani
- Czytałam o tym - wtrąciła - umysł zbiorowy , wspólna świadomość psioniczna. Na starożytnej Terrze , w
epoce Zamętu naród państwa zwanego Jermania miał na to nazwę ,,Gestalt,,
Siostra Amendera postąpiła groźnie w kierunku drugiej Rycerz
- Życiojad - Kendel załamała ręce w jedna i druga stronę - Czemu nie został użyty?
Herkaaze zmierzyła ją wzrokiem
- Awaria -odpowiedziała - sabotaż /działanie zewnętrzne . Przyczyna nieznana
Wszystkie cztery stały przez dłuższą chwile bez słowa
Rozważały wagę tego , co zostało tu powiedziane. Nieważne czym było to , co zainicjowało dziwaczne
sprzężenie umysłów , teraz podstawowym pytaniem było co z tym zrobić?
Leilani poprawiła się jak to zabić . Tak skrajna mutacja nie mogła przeżyć w świeckiej i uporządkowanej
galaktyce Imperatora.
Poznaczona bliznami kobieta znowu podjęła opowieść . Tym razem nie było już w niej tyle gniewu. Dało
się wyczuć raczej przygnębienie , ze względu na rozkazy , które musiała wydać . Debrze wiedziała , ze
oddziały łowczyń czarownic , strażniczek i oskarżycielek obecne na pokładzie Validusa nie miały szans na
pokonanie potworności. Napędzała je moc wiedźm rosnąca w tempie geometrycznym .Siostra Emrilia
wybrała jedyne sensowne rozwiązanie
Jej ostatni rozkaz dla sióstr brzmiał ..zając stanowiska wokół poziomów więziennych .
Każda z wojowniczek miała znaleźć przestrzeń , w której mogła uklęknąć i recytować credo. Miejsce w
którym mogła sięgnąć po swój dar ciszy, wydobyć go z siebie i wysłać na zewnątrz. Pośród prostych
obywateli Imperium byli tacy , którzy nazywali kongregacje Córkami Bram . Po części mówili tak
,odwołując się do ich , przypominających wejścia do starożytnych zamków ,osłon twarzy i hełmów. A ta
nazwa była tez znakiem szacunku dla ich powołania. Ich zadaniem było w końcu stać między imperium , a
nieokiełznanym szaleństwem wolnych psionikow. Zapewniać temu pierwszemu bezpieczeństwo . Jakby
odwołując się do tego , Herkaaze wydała rozkaz otoczenia zbiorowego umysłu na pokładzie Validusa i
utrzymanie go na miejscu. Znamię Pariasa było lodowatym płomieniem dla psinicznych wynaturzeń. Każda
Siostra Ciszy mogła więc stanowić ogniwo w łańcuchu pętającym bestie. Bastionem ,którego wiedzmy nie
mogły przebyć .Doszło do impasu
- Ale skoro tu jesteście.....- siostra Emrilia wróciła do znaków myśli - możecie zając moje miejsce , gdy
ruszę to zabić
*
Kendel ściągnęła wargi . Jej dawna towarzyszka nic się nie zmieniła od Sheolu. Porażka na tej odludnej
skale, nie nauczyła jej pokory . Wręcz przeciwnie wyglądało na to,ze tylko wzmocniło jej krnąbrność. Stały
naprzeciwko siebie , Rycerze o równej randze . Mimo to Herkaaze zwracała się do niej,jakby wydawała
polecenia podkomendnej
- Nie przybyłyśmy tu ,jako posiłki dla ciebie - wyjaśniła Kendel - jesteśmy tu , by cie ratować
Druga kobieta rzuciła jej piorunujące spojrzenie . Stara blizna na jej policzku ściemniała. Podobnie jak w
przypadku wprawienia sztucznego oka , chirurgom kongregacji nie sprawiłaby trudności naprawa i zrost
uszkodzonego ciała na twarzy Emrilii. Uczynienie jej nieskazitelną ,poskładanie na nowo. To była jej
decyzja nosić szpetotę na widoku. Jakby to był jakiś medal, oznaka honoru. Usta Amendery wygięły się
w niezadowoleniu . Takie próżne gesty dobre były dla Astartes ,ale nie dla Sióstr
- Nie możemy przełamać linii - język ciała Herkaaze był surowy i oskarżycielski - stracimy choć jedno
ogniwo , a ten potwor uwolni się i rzuci na galaktykę . To jedyne wyjście . Pójdę i zabije to
- My pójdziemy - poprawiła ją Kendel,obejmując je wszystkie gestem reki - my to zabijemy
Nortor kiwnęła głową
- Molitaas może zając miejsce Rycerza tutaj w kręgu . My trzy powędrujemy w głąb
Kendel spojrzała na nowicjuszkę i pokręciła głowa . Mimo wielkiej książkowej wiedzy i potencjału
,Leilani po prostu nie była gotowa na takie wyzwanie. Miała zbyt wiele wątpliwości , zbyt wiele myśli
kotłowało się w jej głowie . Za dużo , by mogła odnaleźć potrzebny spokój i prawdziwie wydobyć z siebie
cisze. Rycerz Zapomnienia uznała, ze Panna Pustki zajmie miejsce Herkaaze i uklęknie na pokładzie
Przez krotką chwile , tak drobną , że ktoś nie znający dobrze Thessalii Nortor by tego nie zauważył ,
kobieta zawahała się potem jednak pokłoniła się i dobyła miecz . Opadła w medytacyjną pozę . Nim
pochyliła głowę , odpięła jeszcze swój miotacz ognia i podała Mollitas . Bez ceregieli i bez słowa
Leilani przyjęła bron z kiwnięciem głową . Sięgnęła w głąb siebie , szukając odwagi . Tymczasem siostra
Thessalia zamknęła oczy i zaczęła poruszać ustami w bezgłośnej recytacji credo
Herkaaze stanęła przed druga Rycerz
- Wsparcie niepotrzebne jej znaki bitwy były ostre i wściekle - odstąp
- W przeszłości krytykowałaś mnie za to, ze ci nie pomogłam . Teraz robisz to samo , kiedy składam ci
propozycje
Kendel zakończyła i patrzyła jak blizna tamtej przyjmuje karmazynowa barwę . Stara rana zdradzała
gniew Herkaaze, błyszcząc jak neon
Była taka chwila , kiedy wydawało się , ze siostra Emrilia zamierza otwarcie odmówić pomocy . Jednak po
chwili tylko się odwróciła.
- Chodźcie więc . Ale to moja grupa i ja tu wydaje polecenia - nie czekała , aż Kendel się na to zgodzi .
Poszła po prostu do jednego z włazów
- Tak - siostra Amendera skrzyżowała palce na piersi . Zauważyła ze adiutant przygląda się jej z uwagą.
*
Wewnątrz muru Herkaaze uwiezione było szaleństwo. Obłęd i zjawy.
Duchy zaatakowały ich całą chmarą . Wypełzły spod pokładu i sufitu . Wypadły z cieni i zza filarów
konstrukcyjnych . Błyszczały i zawodziły. Były straszliwie hałaśliwe , co czyniło je całkowitą antytezą
sióstr
Pociski boltowe i fale ognia z miotacza płomieni przepływały przez zjawy , na nic się też nie zdały miecze .
Upiory zbliżały się i wrzeszcząc znikały , parując niczym poranna mgła, gdy uderzały w granice efektu
Pariasa. Pomiędzy nimi były jednak ukryte także istoty z krwi i kości jak sztylet zawinięty w płaszcz . To
byli członkowie załogi Validusa, pozbawieni rozumu podobnie jak ich towarzysze na wyższych pokładach.
W przeciwieństwie do tamtych nieszczęśników , umysły tych przekształcono w królestwo krwawego
szaleństwa . Kryjąc się w tłumie zjaw rzucali się na siostry z maczugami stworzonymi z połamanego
metalu lub oderwanych kończyn
Siły zamknięte wewnątrz niewidzialnej bariery ,które odmieniły psychikę tych sług, zwróciły się potem
przeciw nim . Stali się podobni wściekłym zwierzętom . Ich umysły niszczyły same siebie . Stracili
wszystko , co czyniło ich ludźmi . Tylko ciemność i pustka pozostawały w ich pozbawionych myśli
głowach . Kendel przypadkiem złowiła wzrok mężczyzny w tunice technika. Jego spojrzenie nie
pozostawiało żadnych wątpliwości , ze był on ,podobnie jak wszyscy pozostali , zniszczony wewnętrznie.
Napełniło ją to gniewem . Ci biedni głupcy nie byli nawet jej wrogami . Stanowili efekt uboczny czarów ,
które jątrzyły się tu, we wnętrzu Validusa
Nie mogła pozwolić , by jej emocje powstrzymały ją przed eliminowaniem kolejnych bezrozumnych . Jej
miecz zataczał błyszczące łuki, rozcinając ciała i wysyłając na ściany szkarłatne fontanny
Rycerze Zapomnienia walczyły obok siebie jak swoje lustrzane odbicia. Głęboko wpojone nauki szkoły
miecza Sióstr Ciszy brały górę . Nie było potrzeby angażować w to świadomości . Za nimi Leilani miotała
w kierunku wroga płomienie , do wtóru chrząknięć i sapnięć gazów oraz płynów wyrzucanych przez ,
mające kształt dzwonu dysze miotacza.
Ludzie umierali ścinani lub przemieniani w żyjące pochodnie . Zjawy stawały się kłębami pyłu. Te wisiały
w nieruchomym powietrzu. Ciała rozkładały się na podłodze.
Potem przyszła chwila przerwy . Wszystkie trzy dyszały ciężko . Kendel obserwowała jak Herkaaaze
wyciera swoje ostrze o kurtkę martwego sługi . Zastanawiała się ,czy wojowniczka Białych Szponów
myślała o tych nieszczęsnych stworzeniach w ten sposób , co ona . Amendera wątpiła w to . Siostra Emrilia
zawsze miała skłonność do dzielenia świata na dobry i zły , biały i czarny. Taka wizja rzeczywistości nie
zostawiała miejsca na odcienie szarości . W głębi serca Kendel czuła , że to właśnie była główna
przyczyna dzielących je różnic .
Nieopodal , Leilani przyczepiła miotacz płomieni Thessali z powrotem do uprzęży na ramieniu.
Odetchnęła i zadrżała.
- Na tron - powiedziała ochrypłym głosem - zalali nas jak armia mrówek broniąca swojego mrowiska .
Strach pomyśleć jaka siła nimi kieruje
Herkaaze znów spojrzała na nowicjuszkę z dezaprobatą . Jakby samym spojrzeniem chciała przymusić
dziewczynę do milczenia . Mollitas zdawała się tego nie zauważać . Zbyt mocno zatonęła we własnych
myślach . Siostry zauważyły jak jej twarz nagle blednie .Coś przerażającego musiało jej przyjść do
głowy .
- Pani - zaczęła ostrożnie - co jeżeli to jest...Leilani wskazała na ściany czarnego statku - Co jeśli to
wszystko to jakaś gra , jakiś podstęp zbuntowanych Astartes - Nagle zaczęła wyrzucać z siebie słowa jak
pociski z karabinu - Wiadomo,mówi się ,ze niektóre z ich z ich legionów maczały palce w czarach
Zabrzmiał nieprzyjemny dźwięk mosiądzu trącego o stal , uciszając nowicjuszkę .
Kendel odwróciła się ku Herkaaze, która uderzyła głownią swojego miecza o pokład
- Czy ona musi bez przerwy gadać ? - obruszyła się dowodząca tym okrętem Rycerz.
- Czy obawiasz się, że ona może mieć rację? - Kendel ponownie zapytała
Herkaaze nawet nie zadał a sobie trudu, by jej odpowiedzieć . Ruszyła dalej. Wskazała kierunek ręką z
wyciągniętym ostrzem, zmierzając ku wielkiemu owalnemu włazowi. Metaliczny smród psykera był tam
najsilniejszy, echo pulsowało u podstawy świątyń Amendery. Emrilia stanęła przy masywnych drzwiach ,
nie oglądając się za siebie.
*
Za włazem była komnata, która kończyła się tlącym się piecem molekularnym. Był to widok, który byłby
ostatnim dla najpotężniejszego i niezdyscyplinowanego przetworzonego psionika na pokładzie statku. Zabici
na żelaznym pokładzie, a następnie wrzucani do otwartej paszczy maszyny, zostali zredukowani do popiołu;
wierzono, że żaden psionik nie może się zrekonstruować później z powodu takiej śmierci. Może dlatego, że
znaleźli tutaj grupowy umysł, mężczyźni i kobiety byli jego częścią składową skuleni w tłumie, niektórzy
stali, inni leżeli pod ścianami w nieziemskiej akumulacji. W przeciwieństwie do umarłych na innych
poziomach, ci na pierwszy rzut oka wydawali się żywi; na swój sposób, który sprawił, że obserwacja ich
była tym bardziej okropna.
- Nie mają twarzy -powiedziała Leilani. Właściwie była to tylko w połowie poprawne stwierdzenie.
Członkowie tego nienaturalnego, psychicznego amalgamatu mieli masę oczu, nosów , ust, ale nieustannie się
one zmieniały, nigdy nie osiągając nic z ludzkiego kształtu. Zamiast tego, były to szkice, w połowie
ukończone przybliżenia tego, jak dana osoba może wyglądać. Wszystkie były takie same. Jedna chwila,
długi nos i wąskie oko, a potem nagle z grubszymi policzkami i wąską szczeliną w miejscu ust. Kości pod
ich skorą wydawały odgłos trzaskania i przeskakiwania we właściwe miejsce. Czaszki wykręcały się i
zmieniały,sekunda za sekundą, nieprzerwanie i ciągle na nowo.
Wszyscy obrócili się ku Siostrom i unieśli głowy, w sposób sugerujący lekkie zaskoczenie i rozbawienie .
Nowicjuszka chwyciła za miotacz płomieni na ramieniu i przebiegła spojrzeniem po kontrolce
paliwa:połowa. jej palce znalazły spust. Dzwonowata dysza broni zasyczała gotowa do działania
- Tego szukałyśmy - dała znak Herkaaze - to jest Głos - ruszyły w głąb komnaty. Najbliższe członki
Gestaltu wycofały się przed nimi. Uciekały tym szybciej,im bliższa była toksyczna dla psi ,obecność
nietykalnych. Trzy kobiety szły zwartym trójkątem,każda obserwując jeden z potencjalnych kątów ataku. W
odróżnieniu od kriomanty i odmiennie niż udoskonalony pies,te zmienne twarze nie zdradzały żadnych
emocji. Nie dało się z nich wyczytać jakichkolwiek intencji ani przewidzieć , co planują. Po prostu
obserwowały je wzrokiem bez jakiegokolwiek wyrazu. Błyski intelektu i ślady zamiarów były rozbite na
drobne fragmenty pomiędzy jednostki. Trudne do dostrzeżenia w stu parach oczu.
Leilani zastanawiała się,jak coś takiego można w ogóle zabić. Broń ,którą przyniosły tu siostry nie
wystarczy do zabicia ich wszystkich. Gdyby zaś zaczęły częściowy odstrzał jak taki grupowy umysł by
zareagował?
Wszystkie kołyszące się postacie o rozmazanych obliczach wzięły głęboki wdech. Ich twarze przybrały
wspólny kształt osoby o szerokich brwiach i przestały zmieniać się
- Już dość daleko -chrapliwie i dziwnie intonowane słowa były wypowiadane przez poszczególne grupki,
tworząc rozproszony chór. .Dziewczyna poczuła ciarki na plecach. Każdą sylabę wypowiadała inna zbitka
głosów, a jednak w nieziemskiej harmonii - Wstrzymajcie bron
Leilani dostrzegła straszny wyraz twarzy Herkaaze. zuchwale żądanie rozpaliło w niej furie. Rycerz
Zapomnienia rzuciła się do przodu z warknięciem i najbliższa jej grupka psionikow cofnęła się, gdy na nich
natarła. Siostra Amendera sięgnęła, by ją powstrzymać, nie była jednak dość szybka
Miecz Emrilii ,wciąż rozgrzany po wcześniejszych zabójstwach , trafił kobietę w kombinezonie więziennym
i wgryzł się głęboko w ciało. Więźniarka miała wypalone piętno telekinetyczki. Zabójczy cios rozciął jej
tors. Bez zatrzymania się,Rycerz zrobiła wypad ścinając głowę kolejnego psionika, tym razem mężczyzny.
Padł na ziemie. Jedno z jego ramion kończyło się teraz, tryskającym czerwienią kikutem.
Pozostali czarownicy poruszali się z zaskakująca prędkością . Przypominały Leilani zgrane ruchy stada
drzewnych ptaków z jej rodzinnego świata. Rozsiane fragmenty zbiorowego umysłu poruszały się jak
woda ,odpływając od napastnika. Pozostawiły rannych i zabitych tam ,gdzie padli. Dziewczyna zdała sobie
sprawę, że widzi ich już jako jedną całość . W myślach nie potrafiła podzielić psonikow na jednostki. Nie
dało się wydzielić poszczególnych ludzi z większej całości
Oddalony od hordy człowiek z odcięta ręką zaczął nagle krzyczeć. Znów zatrzeszczały kości jego twarzy,
próbując powrócić na miejsce. Opuszczony przez swoich , zaczął przypominać oszalałe niedobitki , które
napotkali na zewnątrz. Herkaaze uciszyła go,otwierając jego gardło czubkiem miecza.
- Wstrzymajcie swoja bron - tym razem to był krzyk
Każdy członek Gestaltu wołał tak głośno, jak pozwalały na to jej lub jego płuca. Dźwięk zabrzmiał tak
potężnie w nisko sklepionej komnacie pieca, ze nawet Siostry się zatrzymały .
Leilani poczuła się zagubiona. Każda z grupek psionikow obecnych w tym pomieszczeniu mogłaby
stanowić wyzwanie dla dwóch Rycerzy Zapomnienia i nowicjuszki. Jako jedność,połączeni w tym dziwnym
nad chórze, z pewnością mieli dość mocy, by zabić je na miejscu . Chociażby miażdżąc je , zrzucając im na
głowy wyższy pokład. Mogli też na przykład ,wypalić cale powietrze w sali burzą pirokinetyczną. Sposobów
było mnóstwo
Wiec czemu jeszcze żyły?
- Czego chcecie - zapytała
Odpowiedz z setki gardeł zmroziła jej krew w żyłach
- Leilani Mollitas,Emrilio Herkaaze, Amendero Kendel czekałem na was
- Oni znają nasze imiona..- pojedynczy głos nowicjuszki był niczym wobec brzmienia tłumu
- Czary - Herkaaze migała z wściekłością - przeszukali nasze umysły
- Niemożliwe - Kendel odpowiedziała bezgłośnie - żaden telepata nie wedrze się do twierdz naszych
umysłów ,jesteśmy nietykalne
- Wiem kim jesteście i muszę z wami pilnie pomówić - zagrzmiał chór. Twarze zebranych poruszyły się i
zmieniły ponownie. Roztapiały się i rozpływały w tempie odpowiadającym nastrojowi słów Z każdą
wypowiadaną przez nich głoską. Leilani czuła przypływy i odpływy psionicznej mocy. Opływały ją niczym
ocean przezroczystego oleju . Obecność zbiorowego umysłu odbijała się od ścian niczym echo.
Nowicjuszka ściskała miotacz płomieni .Starała się nie trząść . Najpierw to,co przeczytała w bibliotece
.Potem prawdziwe żyjące szaleństwo, które widziała w przemienionych Astartes na Lunie. Teraz zaś to, na
co patrzyła ,na tym okręcie...każda półprawda i mit , które Leilani słyszała o potęgach czających się w
Empireum, okazały się prawdą
- Jakikolwiek ciemny zakątek Osnowy wydal cie , nie objawisz się tutaj - Kendel schowała swój miecz , a
w jego miejsce wyciągnęła i odbezpieczyła bolter
Tłum zatrząsł się od śmiechu
- To nie jest twarz chaosu . To , co widzicie tutaj to tylko wiadomość i posłaniec
- Jaka znowu wiadomość ? -zażądała odpowiedzi Kendel ciągiem gwałtownych ruchów
- Wiadomość powtórzyły glosy - już raz nim wiadomość dotarła było zbyt późno, by odmienić bieg spraw.
Byłaś tam , Amendero Kendel. widziałaś to
Leilani zobaczyła jak rycerz kiwa powoli głową. Złożyła ręce w znak Astartes
- Garro.. - wyszeptała nowicjuszka
- Nowa wiadomość. Ostrzeżenie - odetchnął ciężko chór ,robiąc krotka pauzę - Dla uszu Imperatora
ludzkości. Ciemność nadchodzi Siostry. Wielkie oko otwiera się i Horus powstaje. Historia jutra jest mi
znana.
Kendel wymieniła spojrzenia ze swoja podkomendną. Prekognicja była znanym i udokumentowanym
efektem psi. Była jednak niezwykle rzadka i trudna w interpretacji . Leilani mogła wyobrazić sobie, jak jej
pani obraca każde z tych słów w swoim umyśle. Przy tak wielkim nagromadzeniu mocy psionicznej
wystarczającej do przebicia zasłony, może.. tylko może .. mogli mieć pewien wgląd w pasma wydarzeń ,
które dopiero maja nadejść.
Herkaaze splunęła głośno na pokład i potrząsnęła mieczem
- Zniszczę te potworność . to jest jakiś podstęp. Może obmyślony przez samego mistrza wojny . Nie
możemy zaprowadzić tej poczwary przed boskie oblicze Imperatora . Trzeba to zabić Ruszyła naprzód ze
wzniesionym wysoko mieczem. Jej głowa obracała się na wszystkie strony, jakby była polującym
jastrzębiem wypatrującym kolejnej ofiary.
Elementy zbiorowego umysłu rozpierzchły się . Kiedy się zbliżyła ,główna grupa podzieliła się na mniejsze
stada , które odsuwały się od niej pod pokryte popiołem ściany
- Nie jestem twoim wrogiem - z licznych piersi dobył się wspólny krzyk - zaraz rozpocznie się burza , ale
bieg rzeczy da się jeszcze zmienić
Jedyna odpowiedzią ze strony Herkaaze był wypad i zabicie kolejnego psionika
- Można zapobiec tysiącleciom niekończącej się wojny - panika i desperacja pojawiła się w głosie chóru
- uwierz mi
Nagle grupka postaci ruszyła w kierunku Leilani . Dziewczyna podniosła miotacz płomieni , gotowa spalić
wszystkich w okamgnieniu lecz ich zmienne , woskowe twarze obróciły się do niej z błaganiem . Prosiły by
je wysłuchała
- Czego chcecie - krzyknęła ponownie
Zawyły do niej w odpowiedzi
- Jestem tylko wrotami . Posłańcem i wiadomością . Pośród szaleństwa Osnowy czas i przestrzeń rozplątują
się , a gobelin wydarzeń się rozpada . Wołam do ciebie wtedy.
Ręce chwyciły jej szaty - przynoszę ostrzeżenie z twoich jutr . Twoje teraz to dla mnie przeszłość Żyję w
piekle i marzę byś je jakoś odczyniła. Minęły stulecia , a płomienie wciąż szaleją
*
Amendera Kendel wierzyła kiedyś , ze wszechświat niczym jej już nie zaskoczy . Widziała wiele
potworności służąc Siostrom Ciszy , dojrzewając od nieopierzonej nowicjuszki do Rycerza Zapomnienia, o
odpowiedniej randze i pozycji . Miała okazje ujrzeć największe dokonania ludzkich serc i najgorsze
zwyrodnienia stworzone przez naturę . Jednak wiara w siłę własnego doświadczenia , była tylko dowodem
jej arogancji . Porzuciła te pychę na wieść o herezji , gdy spojrzała w oczy kreatury powstałej z czystej
materii zepsucia. Zdała sobie sprawę, że więcej działo się rzeczy we wszechświecie, niż mogła
kiedykolwiek sadzić - i wiele z nich ją przerażało
Tutaj i teraz została poddana probie. Pójść ścieżką wybrana przez Emrilie byłoby to tak rozkosznie
łatwo:potępić i wzywać śmierci. Zakwestionować i rozważyć to przekraczało możliwości pojmowania
Herkaaze. Były takie chwile , kiedy Kendel sądziła , ze sama również stała się reakcjonistką o
ograniczonych horyzontach. był to jeden z powodów, dla których wybrała młodą Leilani na swoja
adiutant. Chwilami widziała w nowicjuszce swoje własne odbicie. Trzymała ja blisko siebie , by zachować
te uśpioną zdolność do dziwienia się światu.
Lecz pojąc to... głos, mówiący nie z tu i teraz , ale z czasów , które dopiero nadejdą ?
Z przyszłości ? Nie mogła jednak , choć próbowała ze wszystkich sił , zdobyć się na definitywne
zaprzeczenie , że coś takiego , jakkolwiek niewiarygodnego,mogło się wydarzyć. W końcu była w
Osnowie. Właśnie w Osnowie wszystko poddawała się zmianom. Emocje, odległość,myśl ,rzeczywistość .
Jeżeli wymiary te były tutaj zaburzone, czemu nie mogło dotyczyć to czasu?
- W tym miejscu i w tej chwili - krzyczeli psionicy - jestem tu podobnie jak i ty . Spoglądam na zmienne
piaski przyszłości
Wszystkie postacie jednocześnie podniosły ręce do twarzy. Opuszkami dwóch palców dotknęły swoich
podbródków
- By przemówić
Herkaaze zamarła ,mnąc rękojeść swojego miecza,obracając się w miejscu,prowokując wiedzmy do
podejścia w zasięg jej ciosu. Nie widziała grupki przy siostrze Leilani,błagalnie wzniesionych rąk i
zwróconych ku niej twarzy. Kendel podeszła do dziewczyny , nie będąc pewna co dalej robić - Znasz mnie
mówili do nowicjuszki, ciało znów przemieszczało, a kości trzeszczały. Spójrz. Zobacz. Coś nowego
pojawiło się w wyśpiewywanych przez chór słowach. Rytm i ton, który wydał się Kendel przedziwnie
znajomy, a jednocześnie obcy. W jakiś sposób zestarzały. Zaparło jej dech w piersiach, gdy zbiorowy umysł
zmienił swój wspólny wygląd po raz kolejny. Szkic twarzy nabierał kształtów. Stawał się pewny i ostateczny.
Rycerz poczuła się tak, jakby coś zimnego zaczęło wspinać się po jej plecach.
- Znasz mnie - powiedziały postaci, a każda z nich był odbiciem Leilani Mollitas.
*
Nowicjuszka wrzasnęła przerażona widokiem otaczających ją twarzy. W dziwny sposób naśladowały jej
własne oblicze o pospolitych rysach, poznaczone jednak zmarszczkami, postarzałe od upływu lat i
przebytych trudności. Rozejrzała się i zobaczyła dziesiątki szkiców starszej siebie. Prawdopodobieństw tego
jak mogłaby wyglądać, gdyby przeżyła sto lat. Ten tembr głosu przywołał jej wspomnienia i nagle zaczęła
myśleć o swojej matce. Widziała zadziwiające podobieństwo i to ją przerażało. Nie mogła zaprzeczyć, że
głosy były... jej. Miotacz płomieni wypadł z jej bezwładnych palców na pokład. Cofnęła się o kilka kroków.
- Jak... jak to możliwe?
Chór wspólnie wziął głęboki wdech i odpowiedział.
- Zrobiłam naprawdę straszne rzeczy, żeby się tutaj dostać - odpowiedział głos. - Zawarłam pakty i
porozumienia, które zostawiły głębokie blizny na mojej duszy.
- Jesteśmy Nietykalne - powiedziała Leilani chrapliwie. - Mówią, że nie mamy dusz.
- Mamy - przyszła odpowiedź. - Inaczej nie miałabym nic do wydania na spalenie, żadnej monety do
opłacenia mojej drogi tutaj.
Dziewczyna zdała sobie sprawę z togo, że Rycerze Zapomnienia stoją po jej obydwu bokach Patrzyły z
wyrazem przerażenia i zdziwienia. Głos zabrzmiał jak uderzenie dzwonu.
- Tę cenę ja... Ty zapłaciłaś z własnej woli. Teraz zaufaj mi. Zabierz mnie do niego, a będziemy mogły na
nowo uporządkowywać galaktykę, której jeszcze nie skaziła...
Wtedy nadszedł ten dźwięk. Ni to ryk, ni szaleńcze łapanie oddechu, ni krzyk. Coś, co było nierozerwalnym
ich połączeniem. Dobył się z ust Herkaaze, w nagłym wyrzucie gniewu i śliny. Jej obrzydzenie było tak
dojmujące, że nie była w stanic utrzymać go w sobie. Wolną ręka przeleciała przed twarzą w dzikim tańcu.
- Zdradziecka suka! - Migała tak szybko, że oko ledwie mogło nadążyć. - Jeżeliby uwierzyć w to szaleństwo,
to musiałaś paktować z wiedźmami umysłu! Zdradziłaś swoją przysięgę wobec Tronu Terry i Imperatora!
Leilani chciała to wyjaśnić, ale była zupełnie zagubiona. To przecież nie ona, tylko jakaś inna potencjalna
wersja kobiety, którą dopiero mogła się stać, dopuściła się tych czynów. Nowicjuszka zadrżała, rozglądając
się po psionikach noszących jej twarz. Jeżeli dokonano czegoś takiego, jakaż musiała być skala tych
mrocznych paktów, o których wspomniało jej starsze ja? Układanie się z wiedźmami było najmniejszym z
problemów. Stworzenie pomostu poprzez Osnowę wymagało najmroczniejszego czarnoksięstwa. Gen
Pariasa musiał zostać wypalony z jej DNA. Jej jaźń wprowadzono w zbiorowy umysł wyłącznie w celu
wybicia dziury w przeszłość. Jakie przerażające wydarzenia mogły sprawić, by to wszystko wydało się
rozsądną alternatywą?
Nowicjuszka biła się z myślami. Z jednej strony skala tej szalonej ofiary wprawiała ją w obrzydzenie. Z
trudem wstrzymywała wymioty. Chociaż było jej od tego wręcz niedobrze, Leilani potrafiła jednak zdobyć
się na zrozumienie.
-Tak - wyszeptała - zrobiłabym coś takiego. Gdyby było to konieczne, mimo , ze koszt był tak wysoki. tak
dokonałabym tego.
Spojrzała w głąb siebie i dotarła do ciszy, gdzieś we własnym wnętrzu ujrzała ja dopiero teraz , w świetle
nowej wiedzy o samej sobie. W ciszy Leilani ostała się tylko prawda o tym ,kim jest
Ta właśnie myśl towarzyszyła jej w drodze w ciemność,kiedy sztych miecza Herkaaze przebił się przez jej
kręgosłup
*
Kendel z trudem powstrzymała krzyk. Jej usta były już szeroko otwarte, jednak dźwięk wygłuszyła siła jej
świętych ślubów
Oczy Siostry Leilani wywróciły się , a ona sama kaszlnęła wielką falą krwi. Jej ciało opadło, kiedy
Herkaaze wyciągnęła ostrze z pleców dziewczyny. Zwłoki nowicjuszki padły z łoskotem zbroi na
skorodowany pokład. Karmazyn rozlał się wokół nich , przyjmując kształt falującej aureoli
Rycerz podniosła bolter i wycelowała go w drugą kobietę. Broń drżała w jej uścisku. Poczuła, że jej
policzki robiła się wilgotne. Dlaczego?. Kendel ułożyła usta w to pytanie . Jej druga ręką zaciśniętą była w
pancerna pięść . Chciała wykrzyczeć to pytanie , ale nie mogła wydobyć z siebie głosu
- Jak w ogóle możesz o to pytać ? - Herkaaze spojrzała na nią butnie,prowokując do strzału
- Powstrzymałam ta potworność , nim się w ogóle rozpoczęła . Zdusiłam bestie już w kołysce
Wokół nich psionicy zaczęli szeptać , potem bełkotać , następnie mówić , a wreszcie krzyczeć. Wyjąc rzucili
się na siebie z pazurami. Darli ciało w krwawe ochłapy. Ich krzyki układały się w jedno tylko słowo,
powtarzane, aż komnata zaczęła się od niego trząść
- Nie nie nie
Powietrze drżało, a wraz z nim zaczął jęczeć i pokład. Kendel rzuciła się w bok , kiedy jeden z psionikow,
piromanta ,stanął w płomieniach , podpalając przy okazji całą grupę pobliskich więźniów . W innej części
pomieszczenia dzikiej mocy tornado rzucało błyski w miejscu , gdzie psychokinetyczka straciła nad sobą
panowanie . Jak bandę niewytresowanych psów , które nagle spuszczono ze smyczy , wiedzmy ogarnął
dziki szal . Śmierć Mollitas zniszczyła je.
Rycerz Zapomnienia widział jak zbiorowy umysł dzieli się i rozpada.
Fragmenty metalowego sufitu, przecięte przez ogień psi , zaczęły odłączać się i spadać w dół. Wyziewy
gazu i pasma dymu z palonego mięsa zaatakowały nozdrza. Kendel zobaczyła jak Herkaaze,koziołkując
znika za kaskadą rur i obraca się , by uniknąć wybuchu płomienia .
Validus zatrząsł się i jęknął ponownie . Pomyślała o dziwnie spokojnej pustce na zewnątrz , w przestrzeni
osnowy . Jak długo ten stan się jeszcze utrzyma , teraz,kiedy wiedzmy szaleją
Zrobiła dwa kroki i zatrzymała się .Już obracała się w stronę ,gdzie jak pamiętała ,leżało na pokładzie ciało
Leilani, ale wszędzie wokół niej stal i żelazo zaczęły zmieniać się w deszcz przypominającego piasek pyłu.
Kendel wydawało się , ze słyszy echo wystrzału z boltera , gdzieś w głębi komnaty. Rycerz zignorowała to i
uciekła . Po drodze ścięła parę dzikusów ,którzy zastąpili jej drogę . Już dalej , w korytarzu poczuła , ze jej
buty ślizgają się i grzęzną w pokładzie, który nagle zmiękł pod jej stopami . Na wszystkich ścianach
pojawiły się wijące macki rozkładu . Wszystko czego dotknęły starzało się momentalnie . Sam czas wbił
kły w kadłub Validusa. Dziwaczne efekty nie tworzyły się już tylko w pojedynczych miejscach ,
rozsianych po jednostce lecz objęły ją całą
Kendel wystukała na rękawicy awaryjny sygnał na wszystkich kanałach . W dymie i półmroku wypatrywała
śladu Siostry Thessali albo Białych Szponów, które pozostały jeszcze na okręcie . Vox zatrzeszczał, ale nie
przyszły żadne kody zwrotne. Wymacała pod strojem bojowym nadajnik powrotny teleporu. Rycerz
Zapomnienia chwyciła w dłoń cienki złoty pręt ,ale zawahała się przed opuszczeniem kciuka na przycisk
aktywacyjny . Czemu Notor jej nie odpowiedziała? Gdzie były pozostałe? Z jakiego szalonego piekła
przybył ten okręt ?
Kendel bila się z myślami i patrzyła na mrugający na pręcie wskaźnik. Potem pokład pod nią zapadł się i
nie pamiętała już nic
*
Światło podrażniło jej oczy i kaszlnęła
Mrugając jak sowa w dzień, Amendera Kendel uświadomiła sobie , ze przypięta jest do czegoś pasami.
Usłyszała cichy szum cieczy, w której zanurzone było jej ciało. Spróbowała się skupić , wpatrując w
błyszczący kształt na ciemnej ścianie . Po chwili jej wzrok przyzwyczaił się i rozpoznała swe własne
odbicie. Uporządkowała myśli. Leżała zabezpieczona, w kąpieli z jasnoróżowego płynu .Była nago ,poza
kilkoma miejscami , w których metalowe urządzenia łączyły się z jej pokiereszowaną i poparzoną skórą.
Zbiornik Narthecli, wielka mieszanina lekarstw i leczniczych cieczy, pomagających odtworzyć się
spalonemu ciału i rozerwanej skórze. Rycerz nie raz widziała je na pokładach medycznych Aeria Gloris, ale
przez całą swoją długą służbę nigdy do niego nie trafiła .Płyny nie pozwalały się jej poruszyć. Napierały
na nią. Mogła się trochę przemieścić ,obrócić głowę i wyciągnąć szyje, która wystawała ponad pokryte
emalią , stalowe ściany zbiornika.
Komnata była ciemna. Oświetlała ja tylko górna lampa, ustawiona na najniższe natężenie oraz czerwony
promień laserowej optyki garbatego serwitora . Ten poruszał się powoli, na prawo do niej, przechodząc
między dwiema rzeźbionymi konsolami, które błyskały w rytm jej oddechu i bicia serca
Kendel spojrzała w dół na rękę. Linia poparzeń znaczyła jej dłoń w miejscu, gdzie trzymała nadajnik
teleportera. Zatem nie jest martwa, pomyślała. Dopiero ten widok był dla niej ostatecznym potwierdzeniem.
Wzięła oddech, ale nie mogła go utrzymać . Bolały ją płuca
- Przebudziłaś się
Słowa dobywały się z cienia , za dalszym krańcem zbiornika. Kendel zamrugała i spojrzała na serwitora ,
ale mechaniczny niewolnik wydawał się nie zwracać na to uwagi. Rycerz ponownie spróbowała uwolnić się
z trzymających ją w miejscu pasów , ale były zrobione z gęstej plastiformy i nie dało się ich ruszyć
- Przestań - usłyszała surowy, łamiący się głos - otworzysz na nowo rany, które tyle czasu się goiły
Fragment cienia oddzielił się od reszty i poruszył
Kendel zobaczyła postać - kobietę ,Siostrę. Bezkształtne zwoje szaty, światło lampy, odbijające się od
wygolonej czaszki i kaskada wysoko upiętych włosów . Była wstrząśnięta. Nawet gdy postać skrywała się w
cieniu, widać było,że to nie nowicjuszka, która nie złożyła jeszcze ślubów. To była pełnoprawna Siostra
Ciszy. Przemawiająca na głos Siostra,to było bluźnierstwo
Kobieta wyczuła najwyraźniej jej zdziwienie. Kiedy znów przemówiła, jej słowa zabrzmiały okrutnie
- Jesteśmy tutaj same, tylko ty i ja. Serwitor nie może na nas donieść. Nikt się nie dowie, ze przemówiłam
- W ciemności Siostra dotknęła dwoma palcami podbródka
- Jesteś na pokładzie Aeria Gloris - mówiła dalej - ta biedna harpia Nortor przyszła ci na ratunek , gdy leżałaś
bez zmysłów. Teleport sprowadził tylko ciebie
Postaćpokręciła smutno głową
- Panna Pustki nie przeżyła transportu
Ostry ból ścisnął pierś Kendel . Znała Thessalie Nortor od wielu lat . Ta strata bardzo ją dotknęła
- Niektóre z Białych Szponów uciekły w kapsułach ratunkowych - Kendel usłyszała niski suchy chichot
- miałyśmy szczęście .Obejrzałyśmy niezłe przedstawienie
Siostra rozłożyła szeroko ręce
- Validus pochłaniany przez przypływ psionicznej furii, pożarty przez wciekły czas . Jednostka rozerwana
na strzępy . Osnowa wokół niego rozpalająca się w dziki sztorm - Ach - zadrżała
- Jaka to rozkosz mówić to ,nie używając gestów
Na znak protestu Kendel przesunęła z trudem prawa rękę tak , by kobieta mogła zobaczyć znaki
- Hanbisz swoje śluby . Złamałaś milczenie
- On mi wybaczy - kobieta podeszła bliżej i okazała się twarz Emrilii Herkaaze - To on zaprowadził mnie
do kapsuły , kiedy zostawiłaś mnie na pewna śmierć . On poprowadził moje ostrze,kiedy zabiłam twoją
zbłąkaną nowicjuszkę . On ocalił mnie ,kiedy ty opuściłaś mnie na Sheol Trinus
Rycerz rzuciła się z furia i szarpnęła przytrzymujące ja pasy . Różowa ciecz rozchlapała się wokół niej .
Drobne okrągłe kropelki krwi unosiły się w płynie , wydostając się z zerwanych szwów. Wstrętem
napełniła ja ta jawna niesprawiedliwość . Ta nieczuła kobieta , o małym sercu , będzie żyła a biedna
Leilani zginęła
Herkaaze podeszła bliżej i zatrzymała się ,skłaniając głowę
- Cokolwiek myśmy tam naprawdę widziały , zabiłam to . Dokładnie tak jak zapowiedziałam . Twoja
nowicjuszka była jakoś powiązana z tą potwornością ,temu nie da się zaprzeczyć
- Westchnęła - Może i była jakaś prawda w majaczeniu głosu .Jeżeli była rzeczywiście posłańcem z
nieokreślonej przyszłości ,to jej śmierć usunęła te linie czasu . To wszystko się nie zdarzy.
Kiwnęła głową z uznaniem dla samej siebie
- W pewnym sensie uratowałam ją przed samą sobą . Umarła nieskalana, z ziarnem korupcji wciąż głęboko
uśpionym. W ten sposób porządek wszechświata został zachowany.
- Wiadomość - zamigała Kendel , wijąc się z bólu - zabiłaś posłańca. Jakakolwiek prawda ,którą
mogłyśmy poznać ,pozostaje nieusłyszana. Mówiła o wojnach , którym można zapobiec, o wielkim ogniu
Siostra Emrilia pokręciła głową
- Nikt ci nie uwierzy , jeśli o tym wspomnisz. Donieś o tym , a zniszczysz swoją reputacje. Bo widzisz , ja
ci zaprzeczę. W najlepszym razie sprowadzisz upadek na siebie. W najgorszym podzielisz Kongregacje
Sióstr - popatrzyła na druga kobietę, wyraźnie delektując się możliwością wypowiedzenia na głos tych
slow. - Tego właśnie pragniesz , Amendero?
- Jesteś ślepa . Arogancka i przekonana o swojej wyższości - Kendel odwróciła od niej głowę
- Ty i każdy z tego szczepu , jesteście rakiem toczącym Imperium
- Widzę znacznie lepiej niż ty - odpowiedziała tamta , wracając w cień - moje oczy są szeroko otwarte na
prawdę . Tylko ktoś o tak boskiej naturze, jak Bog -Imperatoer , ma prawo tkać wątki historii
Na dźwięk słowa Bóg Kendel odwróciła się z powrotem . Spojrzała pytająco na Emrille. Tamta jednak
szla dalej , mówiąc już w zasadzie do siebie
- Skoro ma być wojna , to na jego życzenie . Jestem naczyniem jego głosu , siostro . Nikt kto jest niemy w
obliczy jego chwały , nie podąży w górę wraz ze mną
Herkaaze zniknęła w ciemności , a Kendel zamknęła oczy . Wewnątrz szukała ciszy , ale nie potrafiła jej
już odnaleźć

Graham McNeill

Ostatni kościół

Kościół pod wezwaniem Kamienia Błyskawicy był kiedyś pełen podczas północnego nabożeństwa. Strach
przed ciemnością sprawiał,ze ludzie szukali w nim schronienia gdy brakowało dziennego światła. Tak długo,
jak sięgała pamięć ,noc była czasem krwi. Wtedy uderzali najeźdźcy, a potworne machiny zstępowały na
skrzydłach ognia .W tych chwilach najstraszliwsze było okrucieństwo gromowych olbrzymów.
Uriah Olathaire pamiętał, że kiedy był jeszcze dzieckiem widział armie tych gigantów maszerującą na pole
bitwy. Od tego czasu minęło już siedem dekad. Uriah ciągle jednak mógł przywoływać ten obraz przed
swoje oczy, jakby to było wczoraj. Olbrzymi brutale nosili miecze z zamkniętymi w sobie błyskawicami.
Odziani byli w hełmy z kitami i wypolerowane pancerze o kolorze zachodu słońca zimą
Najlepiej jednak pamiętał wspaniałość ich budzącej podziw niepowstrzymanej siły .W ogniu wojny ,którą
przyniosły olbrzymy, zniknęły narody i ich władcy. Całe armie utonęły we krwi podczas bitew, jakich nie
widziano od najdawniejszych er tego świata.
Teraz walki zakończyły się już ,wielki architekt który rozpętał tę ostatnia światową wojnę zasiadł na tronie
wyjałowionego przez nią świata. Tron stał na ciałach obalonych despotów, władców narodów oraz tyranów
Koniec wojny powinien być wspaniałym wydarzeniem.
Ta myśl nie uspokajała jednak Uriaha, kiedy kuśtykał wzdłuż nawy swojego pustego kościoła. Niósł długą
,zapaloną świece,a jej mały płomień drżał na zimnym wietrze,który dostawał się tu przez szczeliny w
kamiennych ścianach i starożytnym drewnie wielkich wrót do przedsionka
Tak ,niegdyś nabożeństwo o północy cieszyło się popularnością. Dziś jednak nieliczni ośmielali się
przychodzić do świątyni,bo spotykały ich z tego powodu drwiny i obelgi. Jakaż to była zmiana względem
czasów z początku wojny. Wtedy trwożny lud szukał ukojenia w obietnicach opieki ze strony łaskawego
bóstwa.
Osłaniał słaby płomień wygiętą ręką ,którą artretyzm przemienił dziś w krucha namiastkę przeszłości. Szedł
powoli w kierunku ołtarza, lękając się,że ten okruch światła zgaśnie,jeżeli on choć przez chwile straci
koncentracje.
Na zewnątrz uderzyła błyskawica,podświetlając elektrycznym blaskiem witraże zdobiące okna kościoła.
Uriah zastanawiał się ,czy ktokolwiek z ciągle praktykujących parafian rzuci wyzwanie burzy, by modlić się
i śpiewać wraz z nim.
Dziwne,nieproszone zimno wypełniło jego ciało i poczuł, że w tej nocy jest coś szczególnego. Coś wielkiej
wagi miało się wydarzyć ,ale nie potrafił tego nazwać. Otrząsnął się z tego wrażenia, docierając do ołtarza.
Wspiął się po pięciu stopniach
Na środku ołtarza stał zepsuty czasomierz z wysłużonego brązu. Jego szklana tarcza była popękana. Obok
leżała gruba,oprawiona w skórę księga,otoczona przez sześc zgaszonych świec. Uriah ostrożnie przyłożył
ogień do knota każdej z nich, powoli wprowadzając przyjazne światło do świątyni.
Jeżeli pominąć wspaniałość sklepienia,samo wnętrze kościoła było dość proste i raczej nie wyróżniało się
niczym szczególnym. Była to długa nawa z prostymi drewnianymi ławami po bokach, którą przecinał
transept prowadzący do oddzielonego ciężką zasłoną prezbiterium. Na wyższe galerie można było się dostać
po schodach na północy i południu transeptu. Nad szeroką kruchtą znajdował się pusty chór,empora
rzucająca cień na wchodzących do świątyni
Światło nabrało mocy, a Uriah uśmiechnął się ponuro, gdy oświetliło hebanową obudowę czasomierza.
Chociaż szklana tarcza była popękana,delikatne wskazówki pozostały nienaruszone. Wykonano je ze złota i
ozdobiono macicą perłową. Mechanizm zegara można było dostrzec przez szklane okienko u jego podstawy.
Kółka zębate które nigdy się nie obracały i miedziane ciężarki, które nigdy się nie kołysały.
Uriah w młodości dużo podróżował po świecie. Ten zegar ukradł ekscentrycznemu rzemieślnikowi
mieszkającemu w srebrnym pałacu w górach Europy. Budowla wypełniona była ongiś tysiącami
dziwacznych zegarów. Teraz nie pozostał po niej żaden ślad. Została zniszczona podczas jednej z wielu
bitew, które przetoczyły się przez kontynent. Wielkie armie ścierały się , nie troszcząc się o cuda , które
przepadały w straszliwych ogniach wojny. Stary kapłan podejrzewał, ze zegar był ostatni w swoim rodzaju.
Podobnie jak jego kościół.
Kiedy Uriah uciekał z pałacu ,mistrz rzemiosła przeklinał go z wysokiego okna. Krzyczał ,że zegar odlicza
czas do dnia sadu i zacznie bić,kiedy nadejdą ostatnie dni istnienia ludzkości. Młody złodziej śmiał się z
bredzenia kolekcjonera.
Podarował zegar swojemu oszołomionemu całą historią ojcu. Jednak po tym, jak dogasły ognie krwawej
bitwy o Gaduare, Uriah odzyskał czasomierz z ruin rodzinnego domu i zabrał ze sobą do tego kościoła
Zegar od tego dnia nie wydal żadnego dźwięku. Stary kapłan ciągle lękał się, ze kiedyś usłyszy jego kurant.
Zdmuchnął ogień swojej długiej świecy, położył ją w płytkiej misce przed ołtarzem i westchnął. Położył
dłonie na miękkiej ,skórzanej okładce księgi. Jak zwykle jej obecność sprawiła,że poczuł pewność i spokój.
Uriah zaczął zastanawiać się, co powstrzymywało kilkoro pozostałych w miasteczku wiernych od dołączenia
do niego tej nocy. To prawda, że kościół stał na płaskim szczycie wysokiej góry, na którą nie łatwo było się
wspiąć. Zwykle jednak nie zniechęcało to jego topniejącej trzódki od przybycia.
W dawnych czasach ta góra była najwyższym wzniesieniem na targanej sztormami i nawiedzonej przez geste
mgły wyspie. Z lądem łączył ją wtedy lśniący, srebrny most.
Jednak starożytne, apokaliptyczne wojny obniżyły poziom oceanów. Wyspa stała się teraz po prostu
kamiennym cyplem wyrastającym na skraju krainy, która ponoć kiedyś władała światem.
Szczerze mówiąc, to właśnie izolacja kościoła pozwoliła mu przetrwać burze tak zwanego rozumu, który
zalał cały świat z rozkazu nowego pana planety.
Uriah potarł ręką swoją łysinę. Poczuł pod palcami swoją suchą i poznaczoną starczymi plamami skórę.
Przebiegł nimi po długiej bliźnie, biegnącej od ucha do karku.
Z zewnątrz budynku dobiegały jakieś hałasy. Obrócił się w kierunku drzwi. Zza nich dało się słyszeć tupot
stóp i jakieś glosy
- Rychło w czas - powiedział ,rzucając wzrokiem na nieruchome wskazówki zegara
- Do północy zostały dwie minuty
Wielkie wrota w kruchcie otworzyły się na oścież. Zimny wiatr ochoczo wpadł do środka, chłoszcząc równe
rzędy ław i szarpiąc zakurzonymi sztandarami z jedwabiu i aksamitu zwisającymi z wyższych części galerii.
Kurtyny wiecznie tnącego deszczu wlały się przez drzwi. Błyskawica przecięła nocne niebo i przez wejście
wpadł ogłuszający huk gromu
Uriah zmrużył oczy i naciągnął mocniej na siebie jedwabny ornat ,próbując powstrzymać chłód od sięgnięcia
jego toczonych artretyzmem kości.
W wejściu do kruchty można było dostrzec zakapturzoną postać. Była ona wysoka i odziana w długi
,karmazynowy płaszcz. Stary kapłan mógł dostrzec pomarańczowy blask pochodni niesionych przez zastęp
cieni, które stały w deszczu za przybyszem.
Wysilił wzrok, ale jego stare oczy nie mogły dostrzec żadnych szczegółów, poza tym, że blask ognia grał na
metalu okrywającym gości.
Zagubieni najemnicy mający nadzieje na jakieś łupy? A może coś zupełnie innego?
Zakapturzona postać weszła do kościoła i obróciła się, by zamknąć za sobą drzwi.
Ruchy mężczyzny, jak stwierdził kapłan, były nieśpieszne. Działał spokojnie i z szacunkiem dla tych
murów . Wrota zamknął łagodnie i starannie
- Witaj w kościele pod wezwaniem Kamienia Błyskawicy – powiedział Uriah, gdy tylko nieznajomy obrócił
się w jego kierunku - Miałem właśnie rozpocząć północne nabożeństwo. Czy ty i twoi towarzysze
chcielibyście do mnie dołączyć ?
- Nie - odpowiedział przybysz ,ściągając kaptur i odsłaniając surową, ale przyjazną twarz, w sumie
zaskakująco zwyczajną , biorąc pod uwagę jego wojskową butę - Oni do nas nie dołączą
Skóra przybysza była ogorzała. Wydawało się, że wygarbowały ją lata spędzone na świeżym powietrzu.
Włosy miał ciemne i spięte z tyłu w krótki kucyk
- To wielka szkoda – stwierdził Uriah - moje nabożeństwa o północy uchodziły zawsze w tej okolicy za dość
udane. Jesteś pewien, ze nie będą chcieli wejść ?
- Jestem pewien - potwierdził mężczyzna - Obejdą się bez tego
- Bez czego ? - kapłan próbował rozluźnić atmosferę. Nieznajomy uśmiechnął się
- Nieczęsto natrafiam na ludzi twego pokroju, którzy maja poczucie humoru. Odkryłem, że większość z nich
to ludzie o ponurych i ołowianych sercach.
- Mojego pokroju?
- Kapłanów - nieznajomy wypowiedział te słowa z obrzydzeniem, jakby wypluwał truciznę
- W takim razie obawiam się ,że spotkałeś tylko tych złego pokroju
- A jest dobry ?
- Oczywiście - odpowiedział Uriach - chociaż biorąc pod uwagę czasy , w których żyjemy, trudno oczekiwać
dobrego humoru od duchownych
- Nie sposób się kłócić z tym poglądem - powiedział mężczyzna, idąc powoli główną nawą tak, by dotknąć
każdej mijanej drewnianej ławy.
Uriah wyszedł sztywno zza ołtarza, by zbliżyć się do gościa. Czuł jak przyspiesza mu tętno. Wyczuwał ,że
pod pozornie przyjazną powierzchownością przybysza kryje się niebezpieczeństwo. Jakby stał przed
wściekłym psem związanym przecierającą się powoli liną. To był człowiek nawykły do przemocy. Chociaż
starcowi wydawało się , że w tej chwili nic mu z jego strony nie grozi, było w gościu coś niepokojącego. Na
twarz kapłana wypłynął wyuczony spokojny uśmiech . Wyciągnął rękę
- Jestem Uriah Olathaire, ostatni kapłan w kościele pod wezwaniem Kamienia Błyskawicy. Czy wolno
zapytać ,z kim mam przyjemność ?
Mężczyzna uśmiechnął się i podał mu rękę. Przez chwile przez myśli Uriaha przemknęło ulotne poczucie
,jakby wiedział,kto to jest. Nim zdążył jednak je uchwycić ,umknęło
- Moje imię nie jest tu istotne - powiedział nieznajomy - Jeżeli jednak chcesz mnie jakoś nazywać , mów
mi ,,Objawienie”
- To nietypowe imię dla kogoś,kto twierdzi, że nie lubi kapłanów
- Być może. Pasuje jednak dobrze do moich bieżących celów
- A jakiż to cel cie do mnie sprowadza - zapytał Uriah
- Chciałbym z tobą porozmawiać - odpowiedział Objawienie - chciałbym dowiedzieć się ,co trzyma cie tutaj
w tych czasach , kiedy świat porzuca wiarę w bogów. Gdy nadprzyrodzone ustępuje wobec postępów nauki i
rozumu
Mężczyzna spojrzał ku górze,ponad sztandarami,na niezwykle sklepienie kościoła. Uriah poczuł jak toczący
go niepokój ustępuje, gdy zobaczył wyraz twarzy przybysza.
Gdy błądził wzrokiem po wymalowanych ponad nimi obrazach,jego rysy wygładziły się ,a spojrzenie stało
się łagodne
- Wielki fresk Izanduli - odezwał się Uriah - natchnione dzieło ,czyż nie ?
- Jest rzeczywiście wspaniale - zgodził się mężczyzna - Ale czy natchnione nie wydaje mi się
- Może zatem nie przyjrzałeś się wystarczająco uważnie - odpowiedział Uriah, spoglądając w górę. Jego
serce zaczęło bić szybciej,jak zawsze,kiedy widział to arcydzieło. Fresk został ukończony przeszło tysiąc lat
wcześniej przez legendarną Izandule Verone. Kapłan kontynuował - Otwórz serce na jego piękno ,a
poczujesz jak porusza się w tobie duch boży
Całe sklepienie pokryte było szerokimi plafonami, na których wymalowane były rozmaite sceny. Na jednym
nagie postacie żyły szczęśliwe w magicznym ogrodzie. Na innym niebo wybuchało gwiazdami. Gdzieś złoty
rycerz walczył ze srebrnym smokiem Nieliczne obrazy o podobnie fantastycznej naturze zdobiły strop
świątyni. Wszystko w tym fresku było perfekcyjne :niezapomniane żywe barwy ,złudzenie głębi widoczne w
konstrukcji budynków ,muskularna anatomia postaci ,dynamika ruchu,oświetlenie i żywe wyrazy twarzy
postaci . Mimo upływu stuleci i nieodpowiedniego oświetlenia,dzieło budziło nie mniejszy podziw jak za
czasów,gdy Izandula odłożyła swoje pędzle gotowa wreszcie zająć się czym innym
- Cały świat obiegła wieść o odsłonięciu fresku – zacytował Objawienie - wpatrując się w platfon, na
którym wyobrażono rycerza i smoka - sam jego widok sprawiał,że oglądający go milkli oszołomieni
- Czytałeś Vastari – stwierdził Uriah
- Czytałem - przyznał Objawienie,odrywając niechętnie wzrok od sklepienia - jego dzieła zwykle są uważane
za hiperbole tym razem jednak nie przesadzał. Choć zaniżył jego wpływ
- Interesujesz się sztuką ? – zapytał ksiądz
- Interesowałem się naprawdę wieloma rzeczami w swoim życiu - stwierdził gość - sztuka była jedną z nich
Uriah wskazał na centralny obraz kompozycji .Przedstawiał on cudowną istotę utkaną ze światła. Otaczała ją
,niby aureolą, wykonana ze złota maszyneria
- Nie możesz więc zaprzeczyć,ze to praca prawdziwie natchniona przez istotę wyższą
- Oczywiście,ze mogę - odpowiedział Objawienie - To świetna praca niezależnie od tego,czy istnieje jakaś
wyższa istota,czy też nie. W żadnym razie nie dowodzi ona istnienia jakiegoś bóstwa. Żaden bóg nie
stworzył nigdy sztuki
- W dawnych czasach niektórzy mogliby uznać to za bluźnierstwo
- Ach, bluźnierstwo powiedział Objawienie z krzywym uśmiechem "jest ofiarą zbrodni".
Wbrew sobie Uriah roześmiał się - Celnie jednak z pewnością tylko artysta poruszony przez niebiańskie siły
mógł stworzyć takie piękno
- Nie zgodzę się - odpowiedział Objawienie - powiedz mi Uriahu,czy widziałeś może wielkie rzeźby w
klifach kanionu Mariańskiego
- Niestety nie – przyznał kapłan - słyszałem jednak o ich niezwykłym pięknie
- To prawda,są wspaniałe. Wysokie na tysiąc metrów przedstawienia ich królów. Wyrzeźbione z
kamienia,którego nie może przeciąć żadna broń czy wiertło. Są co najmniej porównywalne z tym freskiem.
W jaki sposób udało się je wkomponować w klif, który nie widział słońca przez dziesięć tysięcy lat. A
przecież wykuli je w zapomnianej epoce ludzie bezbożni. Prawdziwa sztuka nie potrzebuje
nadprzyrodzonego uzasadnienia. Po prostu jest sztuką
- Cóż ,masz własne zdanie i ja mam moje - grzecznie skwitował to Uriah
- Izandula była genialną i niezwykłą artystką. Z tym nie da się dyskutować kontynuował Objawienie - z
drugiej jednak strony, jak każdy inny,ona też musiała zarabiać na życie. Nawet niezwykli artyści muszą
przyjmować zlecenia tam ,gdzie mogą je dostać. Nie wątpię ,że to przedsięwzięcie też było dobrze płatne,bo
za jej czasów kościoły były wręcz obrzydliwie bogatymi organizacjami. Gdyby poproszono ją wtedy o
wymalowanie obrazów na sklepieniu pałacu świeckiej władzy, czy nie mogłaby namalować czegoś równie
cudownego
- To możliwe,ale nigdy się tego nie dowiemy
- Nie,nie dowiemy się - zgodził się Objawienie,mijając Uriaha i podchodząc do ołtarza
- Osobiście uważam, ze kiedy ludzie uzasadniają powstanie takich wspaniałości interwencją siły wyższej,
stoi za tym odrobina zazdrości
- Zazdrości ?
- Tak właśnie , nie mogą uwierzyć,ze inny człowiek może stworzyć równie majestatyczne dzieło sztuki,a oni
nie. Stąd wniosek,że to jakieś bóstwo sięgnęło umysłu artysty i go poprowadziło ,natchnęło .
- To dość cyniczny obraz ludzkiej natury - odpowiedział Uriah
- Po części z pewnością - potwierdził Objawienie
Kapłan wzruszył ramionami
- To była bardzo zajmująca rozmowa,ale teraz musisz mi wybaczyć , drogi Objawienie. Przyszedł czas, bym
przygotował się na przybycie moich parafian..
- Nikt nie przyjdzie - przerwał Objawienie - Jesteśmy tu tylko ty i ja
- Więc czemu tak naprawdę tu jesteś - westchnął starzec
- To ostatni kościół na Terrze - poinformował go Objawienie - wkrótce zakończą się dzieje miejsc takich ,jak
to . Przyszedłem, by zachować o nim wspomnienie,kiedy go już nie będzie
- Wiedziałem ,ze w tym wieczorze będzie coś nietypowego - stwierdził Uriah
Uriah i Objawienie ,przeszli do zakrystii. Tam siedli naprzeciwko siebie przy wielkim mahoniowym biurku.
Zdobiły je rzeźby w kształcie przeplatających się węży. Krzesło zatrzeszczało pod ciężarem gościa. Uriah
sięgnął pod blat i wyjął smukłą butelkę z zakurzonego, niebieskiego szkła oraz dwa cynowe kubki. Nalał im
ciemnego czerwonego wina i zasiadł na swoim krześle.
- Twoje zdrowie - wzniósł toast kapłan ,unosząc kubek
- I twoje - odpowiedział Objawienie
Gość kapłana upił trochę trunku i kiwnął głową z uznaniem
- To bardzo dobre wino. I stare
- Znasz się na winach, Objawienie - potwierdził Uriah - mój ojciec dał mi je na moje piętnaste urodziny.
powiedział,ze powinienem otworzyć je w moją noc poślubną
- Nigdy się nie ożeniłeś ?
- Nigdy nie znalazłem nikogo zdolnego ze mną wytrzymać . W tamtych latach byłem niezłym szelmą
- Szelma, który został kapłanem - zainteresował się Objawienie - brzmi to jak ciekawa historia
- A i owszem - odpowiedział Uriah - ale po co rozdrapywać stare rany
- Niech i tak będzie - odpowiedział gość, biorąc kolejny łyk wina
Starzec spojrzał na rozmówce znad swojego kubka. Teraz ,kiedy Objawienie usiadł, zdjął tez swój szkarłatny
płaszcz i powiesił go na oparciu swojego krzesła. Pod nim nosił proste robocze ubranie,niemal dokładnie
takie same,jak większość innych mieszkańców Terry. Jego strój był jednak nieskazitelnie czysty. Na prawym
palcu wskazującym miał srebrny pierścień z jakąś pieczęcią. Uriah nie był jednak w stanie określić,co ona
przedstawiała
- Powiedz mi, Objawienie,co miałeś na myśli mówiąc, że wkrótce tego miejsca już nie będzie
- Dokładnie to,co powiedziałem - odpowiedział gość - Nawet skryty na swojej górze musiałeś słyszeć o
Imperatorze i jego krucjacie. O tym ,Że stara się on wytępić wszelkie religie i wierzenia w nadprzyrodzone.
Wkrótce jego wojska dotrą i tutaj.
Zburzą to miejsce
- Wiem - powiedział Uriah ze smutkiem - to już jednak nie robi mi już żadnej różnicy. Wierze w to co
wierze. Żadne groźby ze strony żądnego podbojów despoty tego nie zmienią
- To raczej rygorystyczne podejście do sprawy - zauważył Objawienie
- To moja wiara - wyjaśnił kapłan
- Wiara - prychnął gość - dobrowolne przyjecie istnienia czegoś niestworzonego bez żadnego dowodu..
- Wiarę ,czyni tak potężną to ,że nie potrzebuje ona dowodu. Ona sama wystarcza
Objawienie roześmiał się - Rozumiem w takim razie, czemu Imperator chce się jej pozbyć. Ty nazywasz
wiarę potężną, ja powiem ,że jest niebezpieczna. Pomyśl tylko o tym ,co ludzie prowadzeni wiarą czynili w
przeszłości. O wszystkich tych potwornościach uczynionych w jej imieniu. Polityka prowadziła na śmierć
tysiące, ale religia miliony
Uriah dopił swoje wino nim odpowiedział
- Czy przyszedłeś tu wyłącznie by mnie prowokować ? Nie jestem już człowiekiem gwałtownym,ale nie
godzę się na to ,by ktoś obrażał mnie w moim własnym domu. Jeżeli przybyłeś tu tylko w tym celu ,to
proszę ,byś opuścił to miejsce
Objawienie odstawił kubek na biurko i podniósł do góry ręce
- Masz oczywiście racje - powiedział – byłem nieuprzejmy i przepraszam. Przyszedłem tutaj poznać to
miejsce, a nie rozgniewać jego opiekuna
Uriah kiwnął głową z wdzięcznością
- Przeprosiny przyjęte, Objawienie. Czy chciałbyś obejrzeć kościół ?
- Chce
- Chodź razem ze mną – kapłan wstał z wysiłkiem zza biurka – pokaże ci Kamień Błyskawicy
Uriah wyprowadził gościa z zakrystii, z powrotem do głównej nawy. Znowu spojrzał na piękny fresk
zdobiący sklepienie . Na okiennych witrażach tańczyły błyski ognia z zewnątrz. Nie uległo wątpliwości, że
pod murami świątyni czeka duża grupa ludzi Kim był ten Objawienie i czemu był tak zainteresowany tym
kościołem ? Czy był on jednym z dowódców wojsk Imperatora, który chciał zyskać przychylność władcy,
burząc ostatni kościół na Terrze , może być przywódcą najemników próbującym się wkraść w łaski nowego
pana planety, niszcząc symbole wiary, które przetrwały wieki od najwcześniejszych dni ludzkiej drogi ku
zbudowaniu cywilizacji
Tak czy inaczej ,Uriah potrzebował dowiedzieć się więcej o swym gościu. Trzeba było podtrzymać rozmowę
i mieć nadzieje, ze uda się wychwycić w niej jakieś wskazówki co do jego motywów
- Chodźmy tędy - powiedział ,kuśtykając ku prezbiterium
Oddzielała je od reszty kościoła zawieszona za ołtarzem gruba,szmaragdowa zasłona o rozmiarze kurtyny
teatralnej. Pociągnął za jedwabny sznurek i tkanina rozsunęła się,odsłaniając wysoko sklepioną komnatę z
jasnego kamienia .W jej środku znajdowała się okrągła jama,dziura w podłodze. W jej środku stal potężny
menhir
Kamień był nierówny i ciemny jak krzemień. jego szczególna powierzchnia wydawała się
szklistometaliczna. Potężny głaz był wysoki na około sześc metrów i zwężał się ku górze. Przypominał
trochę gigantyczne ostrze włóczni . Kamień wyrastał z wybrukowanej niewielkimi płytami ziemi. Kępy
wąskiej paproci w kolorze rdzy rosły u jego podstawy
- Oto kamień błyskawicy - powiedział Uriah z dumą
Zszedł po schodach opierając się o wyłożone ceramicznymi płytkami ściany jamy i położył dłoń na kamieniu
Uśmiechnął się,czując jego wilgotne ciepło
Objawienie podążył za nim. Lustrował głaz od góry do dołu, obchodząc go z szacunkiem.
On również wyciągnął ku niemu rękę i dotknął go
- Więc to jest ten święty kamień ?
- Tak ,to on – odpowiedział kapłan
- Dlaczego ?
- Co masz na myśli, dlaczego co?
- Dlaczego on jest święty ?,czy ustawił go tutaj twój bóg ,a może jakaś młoda dziewczyna doznała
objawienia,modląc się przy nim ?
- Nic z tych rzeczy - odpowiedział Uriah, próbując ukryć irytacje w swoim głosie - Tysiące lat temu
miejscowy święty mąż ,ślepy i głuchy ,wędrował po tych wzgórzach. Nagle znad zachodniego oceanu
nadeszła burza . Święty chciał wrócić do wioski w dole, ale drogo była daleka i sztorm dogonił go,nim ten
dotarł w bezpieczne miejsce. Skrył się więc pod osłoną tego głazu . W samym środku burzy z niebios
wystrzeliła błyskawica. Uniosła świętego w górę i ujrzał kamień otoczony błękitnym płomieniem, a na nim
twarz stwórcy. Usłyszał też jego głos
- Czy nie mówiłeś, ze święty mąż był ślepy i głuchy ? - zapytał Objawienie
- Tak było ,ale moc boża uleczyła go z jego przypadłości – wyjaśnił Uriah - natychmiast pobiegł on do
wioski, by opowiedzieć ludziom o tym cudzie
- Co stało się później ?
- Święty mąż wrócił do Kamienia Błyskawicy i powiedział miejscowym, by wznieśli świątynie wokół niego.
Historia jego uzdrowienia szybko rozeszła się po świecie. Już w kilka lat później tysiące pielgrzymów
przemierzały srebrny most, by odwiedzić to miejsce. U stóp kamienia wybiło bowiem źródło, a jego wody
miały ponoć lecznicze właściwości
- Co masz na myśli mówiąc lecznicze ? Leczyła choroby ,powodowała zrastanie kości?
- Tak mówią kroniki kościoła odpowiedział Uriah - wokół kamienia wybudowano ten basen dla
pielgrzymów. Ze wszystkich stron przybyli tu ludzie , by wykąpać się w świętych wodach, póki jeszcze
płynęły
- Znałem podobne miejsce daleko na wschodzie tej krainy - powiedział Objawienie - młoda dziewczyna
twierdziła, ze miała natchnioną wizje kobiety, ta święta w podejrzany sposób przypominała obiekt kultu
zakonu,do którego należała ciotka dziewczyny. Tam również założono łaźnie. Bano się jednak, ze święte
źródło nie dostarczy dość wody, zmieniano więc ja w basenach tylko dwa razy dziennie. Setki chorych i
umierających pielgrzymów nurzało się w tej samej wodzie każdego dnia. Możesz sobie wyobrazić , jakie
straszne robiły się tam pomyje. Po prostu ohydna zupa z chorób. Cudem było, że ktokolwiek wynurzył się
żywy z tego szlamu. Co dopiero mówić o uzdrowieniu
Objawienie znowu dotknął kamienia. Uriah zauważył, jak zamyka on oczy kładąc dłoń na błyszczącej
powierzchni głazu
- Hematyt ze zbitej formacji rudy żelaza - stwierdzi gość - najpewniej odsłonięty przez lawinę. To by
wyjaśniło uderzenie pioruna. Słyszałem już o uleczeniu ślepoty i głuchoty przez błyskawicę. Zwykle tyczyło
się to przypadków będących wynikiem histerycznego użalania się nad sobą w wyniku jakiejś traumy, a nie
przyczyn fizjologicznych
- Czy starasz się wytłumaczyć cud ,wokół którego wzniesiono ten kościół - nie wytrzymał Uriah - musisz
nosić w sobie okrucieństwo, jeżeli starasz się zniszczyć wiarę innych
Objawienie obszedł kamień błyskawicy i potrząsnął głową
- Nie jestem okrutnikiem tłumaczę ci ,jak coś takiego mogło przytrafić się bez interwencji siły wyższej
Mężczyzna postukał palcem w skroń - Myślisz ,że twoje postrzegania świata jest jedyną prawdą . Nikt z nas
nie jest w stanie postrzegać świata bezpośrednio. Znamy tylko nasze koncepcje i interpretacje otaczających
nas obiektów .Ludzki mózg jest dziełem cudownej ewolucji,przyjacielu. Szczególnie dobrze radzi sobie w
tworzeniu obrazów twarzy i rekonstrukcji głosów z niepełnych danych
- Co to ma do rzeczy ? – zapytał kapłan
- Wyobraź sobie twojego świętego kryjącego się przed burza w cieniu wielkiego głazu. Uderza błyskawica
,ogień i hałas. Dołóż do tego nagłą fale energii żywiołu przepływająca przez jego ciało. Czy nie jest to
możliwe, że człowiek już religijny mógł, w tak skrajnych okolicznościach,postrzegać obrazy i dźwięki w
boskiej naturze? W końcu ludziom wciąż to się przydarza, kiedy budzisz się się przerażony w środku
nocy,czy ciemność w kącie pokoju nie wydaje ci się intruzem zamiast zwykłym cieniem,trzeszczenie deski
odgłosem skradającego się mordercy, a nie wynikiem stygnięcia budynku w chłodną noc?
- Czyli mówisz,ze on to sobie wszystko wyobraził
- Mniej więcej - przytaknął Objawienie - nie twierdze, że zrobił to świadomie czy z rozmysłem. Biorąc
jednak pod uwagę pochodzenie i rozwój religii gatunku ludzkiego, wydaje mi się to bardziej
prawdopodobnym i przekonującym wytłumaczeniem. Nie zgodzisz z się ?
- Nie ,nie zgodzę się - odpowiedział Uriah
- Nie ? Wydajesz mi się człowiekiem inteligentnym,Uriahu Olathaire. Czemu nie jesteś gotów przystać
choćby na możliwość takiego wytłumaczenia?
- Ponieważ ja tez miałem wizje mojego boga i słyszałem jego głos. Nic nie może równać się z osobistą i
całkowitą pewnością istnienia bóstwa
- A,osobiste doświadczenie – powiedział Objawienie- zdarzenie całkowicie przekonujące dla ciebie i takie,
którego nie da się dowieść ani mu zaprzeczyć. Powiedz mi ,gdzie doznałeś tej wizji?
- Na polu bitwy w kraju Franków - odpowiedział kapłan – wiele lat temu
- Ziemie Franków zostały przywiedzione do Jedności dawno temu .Ostatnią bitwę stoczono tam prawie pół
wieku temu ,musiałeś być wtedy młodym człowiekiem
- Byłem - przyznał Uriah - młodym i głupim
- Nie brzmi to, jakbyś był wtedy dobrym celem dla boskiego przekazu - stwierdził Objawienie - z drugiej
strony zauważyłem,ze wielu ludzi pojawiających się na stronach waszych świętych ksiąg to niezupełne
wzory do naśladowania. Może więc nie powinno mnie to zaskakiwać
Uriah zwalczył w sobie gniew wywołany kpiną rozmówcy. Odwrócił się od Kamienia Błyskawicy i wspiął
po schodach z jamy. Wrócił do oświetlonego przez świece ołtarza. Poświęcił krótką chwile na uspokojenie
oddechu i rozszalałego bicia serca. Podniósł oprawioną w skórę księgę spomiędzy świec i zasiadł na jednej z
ław Odezwał się dopiero, gdy usłyszał kroki Objawienia
- Przychodzisz tu w nastroju do dysputy, Objawienie. Mówisz ,że chcesz dowiedzieć się czegoś o mnie i o
tym kościele. Nich będzie. Pojedynkujemy się na słowa,uderzajmy wzajemnie w swoje pewniki,szermujmy
argumentami i kontrargumentami. Powiedz jakie jest twoje stanowisko. Jeżeli chcesz, możemy się spierać
całą noc. Skoro jednak wstanie świt,odejdziesz stąd i nigdy nie wrócisz
Przybysz zszedł z podwyższenia, na którym stal ołtarz. Zatrzymał się na chwile, podziwiając zegar dnia
sądu. Ujrzał księgę w rękach Uriaha. Skrzyżował ręce
- Dokładnie o to mi chodzi mam inne rzeczy, którymi będę musiał się zając. Te jedną noc mogę poświecić na
rozmowę z tobą - mówiąc to wskazał na tom, który kapłan przyciskał do swojej piersi - jeżeli zaś nachodzi
mnie nastrój na dysputy to dlatego że straszliwie denerwuje mnie, gdy widzę ludzi z klapkami na oczach,
gotowych dobrowolnie stać się niewolnikami fantastycznych wymysłów ,które zawiera ta księga i inne jej
podobne. To godna potępienia bzdura, którą ściskasz w rękach
- Więc teraz będziesz naśmiewał się też z mojej świętej księgi ?
- A czemuż by nie ? – zapytał Objawienie - ta księga to zebrane teksty z dziecięciu stuleci . Były
dobierane,przepisywane tłumaczone i przepisywane, tłumaczone i przekręcane aby dopasować się do potrzeb
setek w większości anonimowych lub nieznanych autorów. Cóż to za podstawa do układania sobie życia ?
- To jest święte słowo mojego boga - powiedział Uriah - przemawia do wszystkich,którzy je czytają
Objawienie zaśmiał się i poklepał ręką w czoła
- Gdyby ktoś twierdził , że jego zmarły dziadek przemawia do niego, zamknęliby go w domu wariatów. Jeśli
jednak twierdzi , że słyszy głos boga, kapłani zrobią z niego świętego .Widać kiedy słyszy się glosy to w
grupie siła
- Mówisz o mojej wierze - powiedział Uriah - okaż choć trochę szacunku
- Dlaczego miałbym to robić - zapytał Objawienie – czemu twoja wiara wymaga specjalnego traktowania
czyż nie jest dość solidna ,by nie bać się pytań .Nic na świecie nie cieszy się taką ochronną .D laczego więc
ty i twoja wiara powinniście być wyróżnieni specjalnym traktowaniem?
- Ja widziałem boga - syknął Uriah – ujrzałem jego twarz i słyszałem jego słowa w mojej duszy..
- Jeżeli miałeś takie doświadczenie, możesz uważać je za prawdziwe. Nie oczekuj jednak ode mnie ani
nikogo innego, że uwierzymy ci na słowo, Uriahu - powiedział Objawienie – wiara, że coś jest prawdą
,jeszcze tego prawdziwym nie czyni
- Tamtego dnia widziałem co widziałem i słyszałem, co słyszałem – odparł kapłan, zaciskając palce silnie na
księdze, a wspomnienia napłynęły z głębin jego pamięci
- Wiem , że było to prawdziwe
- A gdzie we Frankii miała miejsce ta cudowna wizja ?
Uriah zwlekał . Nie chciał wypowiedzieć nazwy,która otworzyłaby ciemny loch pamięci, w którym zamknął
wspomnienia swojego poprzedniego życia. Wziął głęboki oddech
- Bylo to pod Gaduare
- Byleś tam - powiedział Objawienie. Kaplan nie był pewien czy było to pytanie , czy po prostu
potwierdzenie. Przez krótką chwile wyglądało to tak,jakby gość już o tym wcześniej wiedział
- Tak ,bylem
- Opowiedz mi co się wtedy stało
- Opowiem ci o tym - wyszeptał Uriah - najpierw jednak potrzebuje się napić
*
Po raz kolejny Uriah i jego gość powrócili do zakrystii. Uriah sięgnął do innej szuflady i wyjął butelkę
Wyglądała ona tak samo jak poprzednia, ale była w połowie pusta. Objawienie usiadł. Ponownie krzesło
jęknęło pod jego ciężarem, choć mężczyzna nie wydawał się szczególnie wielki. Nie umknęło to uwadze
gospodarza
Uriah pokręcił głową, widząc ,że jego gość wyciąga ku niemu cynowy kubek
- Nie to jest naprawdę dobry trunek. Zasługuję na to by pic go ze szkła
Otworzył stojący za biurkiem sekretarzyk z drewna orzechowego i wyjął z niego dwa kieliszki z kryształu.
Miały kształt kwiatu tulipana, starożytny wzór zwany copita. Postawił je na blacie biurka pomiędzy
rozrzuconymi papierami i zwojami. Odkorkował butelkę i cudowny torfowy zapach wypełnił pokój
Otoczyła ich woń przynosząca na myśl górskie pastwiska,pieniące się potoki krystalicznie czystej wody i
mroczne cieniste lasy
- Woda życia - powiedział Uriah ,nalewając dwie solidne porcje i siadając naprzeciwko gościa . Gęsty napój
miał kolor bursztynu, a kryształowy kieliszek sprawiał, ze tańczyły w nim złote i żółte błyski
- Nareszcie coś , w co mogę uwierzyć – Objawienie uniósł szkło, by upić łyk
- Nie jeszcze nie pozwól unieść się oparom ,dzięki nim smak będzie bardziej wyrazisty zakręć delikatnie
kieliszkiem. Widzisz te zacieki na ściankach nazywamy je łzami gdy są długie i powoli opadają wiemy ze
trunek jest mocny i zażywny
- Czy już mogę się napić ?
- Cierpliwości – powiedział Uriah delikatnie powąchaj napój dobrze poczuj jak aromat płynie w twoja stronę
i drażni zmysły .Pozwól się oddać chwili daj woni przebudzić wspomnienia jej pochodzenia
Uriah zamknął oczy, kręcąc delikatnie kieliszkiem wypełnionym złocista cieczą. Pozwolił obmyć się
zapachom dawno minionego czasu. Mógł poczuć dojrzale bogactwo alkoholu, w jego pamięci pojawiły się
odczucia , których nigdy nie doświadczył bieg o zachodzie słońca przez dziki las pełen krzewów i wrzosów
dym z paleniska w drewnianej izbie z dachem utkanym z trzciny i ścianami obwieszonymi tarczami ,przede
wszystkim zaś czuł dziedzictwo dumy i tradycji żyjące w każdej kropli trunku
Uśmiechnął się kiedy jego myśli dopłynęły ku czasom młodości
- A teraz pij - rzekł - weź solidny łyk pozwól napojowi obmyć język policzki i podniebienie przez kilka
sekund nim pozwolisz mu popłynąć dalej w głąb
Uriach napił się i przez chwile upoiły go jedwabistość i ciepło trunku. Rzecz była mocna, a smakowała
dębowym dymem i słodkim miodem
- Och to był smak którego nie czułem od bardzo dawna - stwierdził Objawienie.
Kapłan otworzył oczy ,na twarzy gościa ujrzał uśmiech zadowolenia
- Nie myślałem ,że ocalała choć jedna butelka .
Rysy gościa złagodniały i rumieniec wystąpił na jego policzki, choć nie było ku temu żadnego dającego się
określić słowami powodu wrogość Uriaha względem niego ustąpiła. Może sprawiło to wspólne
doświadczenie,które docenić mogło tylko dwóch koneserów
- To stara butelka - wytłumaczył kapłan -Jedna z tych które udało mi się uratować z domu moich rodziców
- Masz w w zwyczaju trzymać tu sporo starego alkoholu
- To nawyk z czasów mojej szalonej młodości lubiłem wtedy trunki chyba trochę za bardzo, jeśli mnie
rozumiesz
- Rozumiem widziałem wielu wielkich ludzi których ten nałóg zgubił
Uriah wziął kolejny łyk, tym razem mniejszy przez chwile cieszył się bogatym smakiem dopiero potem
znów przemówił
- Mówiłeś ,że chcesz wiedzieć o Ganduare
- Jeżeli jesteś gotów i masz wole mi o tym opowiedzieć to z całą pewnością
Uriah westchnął - Wolę mam ale czy jestem gotów .. Cóż możemy się o tym wspólnie przekonać prawda
- Gaduare to był mroczny dzień - powiedział Objawienie ciężkie chwile dla wszystkich którzy tam byli
Uriah pokręcił głową - moje oczy straciły już dawno bystrość ale widzę ze jesteś za młody by wiedzieć o
Gaduare ,kiedy stoczono tę bitwę nie mogło cie jeszcze być na świecie
- Uwierz mi - rzekł Objawienie - wiem co tam się wydarzyło
Coś w tonie jego głosu sprawiło, że ciarki przebiegły po plecach kapłana. Kiedy ich oczy się spotkały Uriah
zobaczył taki ciężar wiedzy i historii ,że nagle poczuł się upokorzony i zawstydzony ,że w ogóle odważył się
kłócić ze swoim gościem
Mężczyzna odstawił kieliszek i minęła chwila
- Powinienem opowiedzieć ci najpierw trochę o sobie zaczął Uriah - Kim wtedy byłem i jak do tego
doszło ,że znalazłem boga na polu bitwy. Oczywiście jeśli chciałbyś o tym usłyszeć
- Opowiadaj wszystko co tylko uważasz za potrzebne
Uriah napił się znowu
- Urodziłem się w mieście,nad którym wznosi ten kościół Było to prawie osiemdziesiąt lat temu. Bylem
najmłodszym synem miejscowego szlachcica. Mój klan przetrwał ostatnie lata starej nocy,zachowując
większą część swojego majątku. Posiadaliśmy całą ziemie w tej okolicy,od tych gór aż po most. Chciałbym
móc powiedzieć,że traktowano mnie źle gdy byłem dzieckiem. Rozumiesz, żeby mieć jakieś
usprawiedliwienie dla tego ,na kogo wyrosłem .Nie mogę jednak tak twierdzić. Rozpuścili mnie i stałem się
zepsutym dzieckiem. Lubiłem hulać,łatwo wpadałem w gniew
Uriah westchnął
- Kiedy patrze w przeszłość zdaje sobie sprawę jakim okropnym byłem potomkiem taki już los starych
ludzi,patrzeć na siebie w młodości i zdawać sobie poniewczasie sprawę z popełnionych błędów. Nieść
brzemię wyrzutów sumienia. Mniejsza z tym w przypływie młodzieńczego buntu postanowiłem podróżować
po świecie i zobaczyć wszystkie jego krańce,które jeszcze zachowały wolność. Imperator rozpoczął już
swoje podboje i niewiele takich miejsc pozostało ,uparłem się jednak znaleźć każdy skrawek ziemi ,który
jeszcze nie został zdeptany przez jego armie noszące znaki piorunów i błyskawic
- W twoich ustach Imperator jawi się jako tyran - wtrącił się Objawienie - tymczasem to on zakończył wojny,
które niszczyły planetę i pokonał dziesiątki dyktatorów .Bez jego armii ludzkość pogrążyłaby się w anarchii
i w ciągu pokolenia zniszczyła by samą siebie
- Tak,może tak by było lepiej - kapłan wypił kolejny łyk swojego trunku - Może wszechświat zdecydował,że
już mieliśmy swoja szanse i nasz czas minął
- Bzdura wszechświat nie troszczy się o nas i nasze działania sami jesteśmy kowalami własnego losu
- To stanowisko filozoficzne,do którego niewątpliwie wrócimy tymczasem ja opowiadam o mojej młodości
- Tak oczywiście - przyznał Objawienie - mów dalej
- Dziękuje ,no cóż po tym jak ogłosiłem zamiar podróżowania po świecie mój ojciec był łaskaw przyznać mi
spore środki oraz ochroniarzy. Tego samego dnia wyruszyłem w drogę ,srebrny most przekroczyłem cztery
dni później .Przemierzałem krainę podnoszącą się z wojny i bogacąca się na pracach zleconych przez
nowego władcę ziemi. Młoty wykuwały płyty zbroi ,poczerniałe fabryki wypluwały broń , a całe miasta
szwaczek szyły nowe mundury dla jego armii
Przedostałem się do Europy i przemierzałem kontynent będąc skupiony wyłącznie na rozrywce. Wszędzie
powiewał sztandar z orłem Imperatora. W każdym mieście i miasteczku widziałem ludzi składających
podziękowania jemu oraz jego potężnym gromowym olbrzymom .Te rytuały wydały mi się jednak puste
jakby ludzie wykonywali je tylko dlatego ,że zbytnio bali się je zaniedbać Jeszcze kiedy byłem dzieckiem
widziałem raz armie olbrzymów Imperatora ,tym razem po raz pierwszy zobaczyłem ich w czasie podboju
Słowa uwięzły Uriahowi w gardle kiedy przypomniał sobie twarz wojownika który pochylił się nad nim
spoglądając na niego jak na robaka
- Oddawałem się właśnie piciu na półwyspie Tali,kiedy zupełnie już po pijanemu trafiłem na garnizon super
żołnierzy Imperatora .Zajął on zrujnowaną fortece na szczycie klifu. Moja buntownicza dusza rwała się do
czynu nie mogłem przepuścić okazji na sprowokowanie ich .Teraz gdy widziałem ich w boju drżę na samą
myśl o niebezpieczeństwie w jakim się wtedy znalazłem. Krzyczałem na nich nazywając ich dziwadłami i
sługami potwornego tyrana,którego jedynym marzeniem jest zniewolenie całej ludzkości. Dla nasycenia
własnego wybujałego ego dokonałem tu parafrazy Seytwa i Galliemusa pojęcia nie mam jakim cudem w
pijanym widzie pamiętałem tak dobrze starych mistrzów .Myślałem sobie ze jestem taki mądry aż jeden z
olbrzymów opuścił szereg i podszedł do mnie. Jak już powiedziałem byłem niemiłosiernie pijany i
przepełniony tym poczuciem niezwyciężoności które znają tylko pijacy i idioci.
Wojownik był ogromny większy niż jakikolwiek człowiek mógłby być, jego potężna sylwetka skryta była w
ciężkim pancerzu wspomaganym, otaczał on jego pierś i ramiona w sposób który uważałem za
prześmiesznie przerysowany
- W poprzednich wojnach większość wojowników wolała raczej walczyć ze sobą w walce wręcz zamiast
używać broni dalekiego zasięgu - wytłumaczył Objawienie - Moc klatki piersiowej i ramion wojownika
miały ogromne znaczenie w takich wyczynach
- Teraz rozumiem odparł Uriach - w każdym razie ten podszedł do mnie i podniósł mnie z krzesła rozlewając
przy okazji całe moje wino co straszliwie mnie zdenerwowało.
Zacząłem kopać jego pancerz i tłuc pięściami w napierśnik raniąc się do krwi, a on tylko ze mnie się śmiał
Krzyczałem żeby mnie puścił .Uczynił to powiedziawszy tylko żebym się zamknął i zrzucił mnie z klifu do
morza . Nim wspiąłem się na górę do wioski już ich nie było pozostawili mnie rozpaliwszy we mnie
nienawiść jakiej nigdy wcześniej nie znalem .Byłem strasznie głupi sam się o to prosiłem było tylko kwestią
czasu,aż ktoś pokaże mi moje miejsce w tym nowym świecie
- Dokąd się udałeś po odwiedzeniu Tali - zapytał Objawienie
- Tu i tam - odpowiedział kapłan. - Niewiele z tych lat pamiętam Większość czasu byłem zresztą pijany.
Wiem ,że pyłową Nieckę Śródziemną przebyłem na piaskowym jachcie. Przemierzyłem też Konklawe
Nordafriki którą Shang Khal obrócił w pustynię popiołów. Wszędzie znajdowałem wyłącznie osady oddające
hołd Imperatorowi. Ruszyłem więc daleko na wschód, gdzie zobaczyłem ruiny Ursh i upadłe fortece
Narthan Durme. Nawet tam, w miejscach tak odległych, że można je było nazwać bezludnymi krańcami
świata, znalazłem ludzi oddających cześć Imperatorowi i jego stworzonym dzięki genetycznym
manipulacjom wojownikom. Nie mogłem tego zrozumieć. Czy ci ludzie nie widzieli, że zamienili tylko
jednego tyrana na drugiego
- Ludzkość zmierzała ku zagładzie gatunku – wtrącił Objawienie, pochylając się do przodu w swoim krześle.
- Powtarzam ci,że bez Jedności i Imperatora,ludzi już by nie było. Nie wierze ,że tego nie dostrzegasz.
- Ależ widzę to bardzo jasno. Wtedy jednak byłem młody i pełen buntu. Każdą formę kontroli uznawałem za
opresję. Chociaż nie potrafią tego docenić, takie już zadanie młodych, by napierać na granice stawiane przez
poprzednie pokolenia. By naciskać je, a gdy ustąpią, ustanawiać własne zasady. Nie różniłem się tu od
innych młodzieńców. No,może trochę.
- Więc podróżowałeś po świecie i nie znalazłeś na żadnym jego krańcu krainy, która nie przysięgłaby
wierności nowemu władcy .Gdzie więc później się udałeś?
Uriah napełnił znowu ich kieliszki, zanim zaczął mówić dalej.
- Na krótko wróciłem do domu. Przywiozłem podarki Potem ruszyłem znowu Tym razem jednak jako
żołnierz a nie turysta. Usłyszałem pogłoski o niepokojach we Frankii. Pomyślałem sobie, że mogę zdobyć
tam sławę. Frankowie byli przed Jednością ludem podzielonym, Nie lubili jednak najeźdźców nawet tych z
pozoru przyjaznych. Kiedy dotarłem na kontynent usłyszałem o Havulegu D'Agrossie i bitwie o Avelroi . Z
miejsca ruszyłem do tego miasta
- Avelroi - Objawienie pokręcił głową. - miasto zatrute goryczą szaleńca, którego nędzne talenty znacząco
przewyższała jego wybujała ambicja.
- Teraz i ja to wiem. Wtedy jednak mówiło ze Havuleq został niesłusznie oskarżony o brutalne
zamordowanie kobiety, którą Imperator wyznaczył na gubernatora. Został skazany na rozstrzelanie. Nim
jednak pluton wypełnił swoja powinność , bracia i przyjaciele skazanego zaatakowali oddziały Armii.
Żołnierze zostali rozszarpani na strzępy, chociaż zginęło też kilkoro spośród mieszkańców miasta .Wśród
zabitych był syn miejscowego arbitra co rozwścieczyło tłuszczę. Choć Havuleq miał wiele wad ,mówcą był
wyśmienitym. Wykorzystał nastroje, by rozpalić w ludziach płomień gniewu przeciw rządom Imperatora
W ciągu godziny pospolite ruszenie zdobyło szturmem baraki Armii i zabiło wszystkich żołnierzy , którzy
tam stacjonowali
- Wiesz oczywiście, że on zamordował tamtą kobietę
Kapłan kiwnął smutno głowa.
- Dowiedziałem się o tym dużo później. Wtedy jednak niczego już nie mogłem zmienić
- Co stało się potem?
- Gdy dotarłem do Avelroi, pełen entuzjazmu i gotów na nadchodzącą walkę, Havuleq zdobył już poparcie
kilku sąsiednich gmin i zebrał całkiem pokaźną armie
Uriah uśmiechnął się do powracających wspomnień z początku przygody w Avelioi przypomniał sobie jasno
szczegóły, które umykały mu przez wiele ostatnich lat
- To był wspaniały widok, Objawienie. Portrety i sztandary Imperatora zostały zerwane ze ścian. Całe miasto
wyglądało jak ze snu. Kolorowe sztandary zwisały ze wszystkich okien, Orkiestry wojskowe grały całe dnie,
bo Havuleq ciągle kazał żołnierzom maszerować po ulicach. Powinniśmy byli oczywiście ćwiczyć, ale
przepełniała nas odwaga i poczucie walki w słusznym celu. Kolejne okoliczne miasta przyłączaly się do
powstania, atakując garnizony Armii. W ciągu kilku miesięcy do walki gotowe było blisko czterdzieści
tysięcy ludzi.
Uriah nabrał oddechu i mówił dalej.
- To było wszystko, o czym marzyłem. Chwalebne powstanie, odważne i heroiczne. Zryw w stylu
bojowników o wolność z dawnych czasów. Mieliśmy być iskrą, która podpali lont. Mieliśmy tworzyć
historię. Od nas miał zacząć się upadek autokraty, samozwańczego władcy tego świata. Potem doszły nas
wieści, że armia piorunów i błyskawic ruszyła ku nam ze wschodu. Wyruszyliśmy i my w wielkim
pochodzie, by spotkać ich na otwartym polu. Radosny to był dzień, kiedy Havuleq wyprowadził nas z
Avelroi. Nigdy go nie zapomnę. Śmiechy, całusy od dziewcząt, przepełniający nas duch braterstwa, gdy
maszerowaliśmy do bitwy...
Dotarcie do Gaduare zajęło nam tydzień. To była linia wysokich wzgórz przecinających trasę naszych
wrogów. Naczytałem się o starożytnych bataliach i wiedziałem, że to dobre miejsce na bitwę. Zajęliśmy
wyższą, lepszą pozycję,a obydwie nasze flanki były chronione. Na lewo znajdowały się ruiny Bastionu
Gaduare, a na prawo bezludne bagno, przez które nic nie mogło się przedostać.
- Stawanie przeciw armii Imperatora było szaleństwem – stwierdził Objawienie. - Musieliście wiedzieć, że
nie jesteście w stanie jej pokonać. To byli wojownicy zrodzeni do walki Każdą chwilę spędzali na
ćwiczeniach.
Uriah kiwnął głową.
- Wydaje mi się ,że dotarło to do nas, gdy tylko zobaczyliśmy naszych wrogów - na jego obliczu pojawił się
cień bolesnych wspomnień - jednak optymizm i dobry nastrój przewyższyły nad rozsądkiem. Do tego
momentu nasza armia liczyła już pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Przeciwko nam stanęło mniej niż dziesiąta część
tego . Nie było trudno uwierzyć , ze możemy zwyciężyć . Zwłaszcza ze Havileq jeździł od oddziału do
oddziału, zagrzewając nas do boju. Jego brat próbował go uspokoić, ale było już za późno. Zaszarżowaliśmy
w dół zbocza jak przystało na szalonych i żądnych chwały głupców. Nad głowami wymachiwaliśmy bronią.
Biegłem w szóstym szeregu. Przebyliśmy prawie kilometr, nim w ogóle zbliżyliśmy się do przeciwnika.
Wróg odkąd zajął pozycje nie poruszył się. Kiedy jednak zbliżyliśmy się ,powitała nas salwa.
Kapłan zamilkł i wziął duży łyk swojego trunku. Ręce mu się trzęsły. Powoli i ostrożnie odstawił kieliszek
na stół . Potem zaczął mówić znowu
- Nigdy nie zapomnę tego dźwięku. To było jakby nagle wybuchła burza z piorunami .
Pierwsze piec szeregów przestało istnieć w jednej chwili. Zginęli nie zdążywszy wydać nawet krzyku.
Pociski boltowe porozrywały ludzi na strzępy. Obróciłem się by coś krzyknąć , nie pamiętam dokładnie co ,
gdy poczułem przeszywający ból z tyłu głowy . Upadłem na szczątki mężczyzny któremu odstrzelona całą
lewą połowe ciała. Wyglądało to jakby wybuch od wewnątrz - podniosłem się z trudem na kolana i
dotknąłem potylicy – kontynuował Uriah - włosy miałem zlepione we krwi . Zdałem sobie sprawę, że jest źle
Dostałem rykoszetem lub odłamkiem. Gdyby było to coś większego , nie miałbym już głowy. Czułem, że
tracę dużo krwi. Spojrzałem w góre akurat, by ujrzeć druga salwę wroga. Wtedy zacząłem słyszeć krzyki
Powstrzymali naszą szarżę. Kobiety i mężczyźni po naszej stronie kłębili się zaskoczeni i przerażeni.
Uświadomili sobie nagle - co naprawdę sprowadził na nas Havuleq. Wojownicy gromu odłożyli broń i
ruszyli ku nam, dobywając mieczy z ostrzami jak piły. Uruchomili obracające nimi silniki. Boże, co to był za
dźwięk ! Nigdy go nie zapomnę. Brzmiało to jak ryk wyjęty z najgorszego koszmaru. Już byliśmy pokonani.
Ich pierwsza salwa nas złamała. Wypatrzyłem Havuleqa martwego, leżącego gdzieś w środku pola bitwy.
Dolna połowa jego ciała została w całości odstrzelona.
Na twarzach ludzi wokół widziałem to samo przerażenie, które i mnie ogarnęło. Zaczęli błagać o litość i
rzucać broń, próbowali się poddać. Opancerzeni wojownicy nie zamierzali się jednak zatrzymywać. Doszli
do naszej linii i wbili się w nas bez wahania. Zarzynali z taką starannością i oszczędnością ruchów,.. Nie
mogłem uwierzyć, że tak wielu ludzi może zginąć w tak krótkim czasie. To nie była wojna. No, przynajmniej
nie była to taka wojna, o jakiej czytałem. Tu nie było ludzi honoru ścierających się w chwalebnych
pojedynkach. To była zmechanizowana rzeźnia. Nie wstydzę przyznać, że uciekłem.
Ubłocony i zakrwawiony uciekałem, szukając bezpiecznego miejsca. Uciekałem jakby goniły mnie
wszystkie demony z legend. Cały czas słyszałem, jak ludzie za mną umierają w męczarniach. Mokry dźwięk
rozcinanego ciała, smród otwieranych wnętrzności.
Niewiele pamiętam z mojej ucieczki, tylko pojedyncze obrazy zwłok i krzyki bólu.Uciekałem tak długo, aż
nie mogłem już biec. Potem pełzłem przez błoto, aż straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, zdziwiłem
się, że to w ogóle się stało, było już bowiem ciemno. Rozpalono stosy pogrzebowe, a wojownicy gromu
wyśpiewywali pieśni zwycięstwa. Płynęły one ponad polem śmierci.
Armia Havuleqa została zniszczona . Ani pokonana ani zmuszona do ucieczki, tylko zniszczona . W nie całą
godzinę zginęło pięćdziesiąt tysięcy kobiet i mężczyzn Chyba już wtedy wiedziałem, że byłem jedynym
ocalałym ,płakałem w świetle księżyca. Leżąc na ziemi i wykrwawiając się w agonii myślałem o tym, jak
bezcelowe było moje życie ,o złamanych sercach i fortunach, które pozostawiłem za sobą w moim
bezmyślnym pościgu za przyjemnością i własnymi kaprysami. Płakałem nad moją rodziną i płakałem nad
sobą. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam
- Kto był tam z tobą? - zapytał Objawienie.
- Moc boża - powiedział Uriah. - Spojrzałem w góre i ujrzałem złotą twarz ponad sobą. Świetlistą i
doskonałą Z moich oczu popłynęły teraz łzy zachwytu, nie bólu. Blask otaczał tę postać taki, że odwróciłem
wzrok. Bałem się, że oślepnę. Przed chwilą przeżywałem męczarnie, ale moje cierpienie gdzieś zniknęło.
Wiedziałem, że patrzę w twarz samego boga. Nie jestem w stanie ci jej opisać. Żadne z górnolotnych,
poetyckich porównań nie oddałoby jej sprawiedliwości. To było najdoskonalsze ,co w życiu widziałem.
- Poczułem, że coś mnie unosi i pomyślałem, że to już mój koniec. Potem jednak twarz przemówiła do mnie.
Wiedziałem, że przeznaczone jest mi żyć.
- Co ci powiedziała? - zapytał Objawienie.
Uriah uśmiechnął się.
On powiedział do mnie: „ Czemu mnie odrzucasz? Przyjmij mnie, a poznasz, że jestem jedyną prawdą i
jedyną drogą.".
- Czy mu odpowiedziałeś?
- Nie byłem w stanie - przyznał Uriah. - Wypowiedzenie jakichkolwiek słów byłoby świętokradztwem. Tak
czy inaczej język stanął mi kołkiem wobec tak zadziwiającej wizji boga
- Z jakiej racji uważasz ,że to był bóg? Czy nic nie pamiętasz, co mówiłem wcześniej o zdolności mózgu do
postrzegania tego co sam chce? Leżałeś umierający na polu bitwy pośród ciał poległych towarzyszy i
właśnie dotarto do ciebie jak pozbawione głębszego sensu było dotąd twoje życie. Z pewnością mógłbyś
znaleźć inne wytłumaczenie takiej wizji Uriahu. Wytłumaczenie bardziej prawdopodobne i niewymagające
udziału siły wyższej.
- Nie potrzebuje innego wytłumaczenia - odparł pewnie kapłan Możesz być człowiekiem bardzo mądrym
jeśli chodzi o wiele rzeczy, Objawienie, ale nie możesz wiedzieć, co kryje się w moim umyśle. Słyszałem
głos boga i widziałem jego twarz. Uniósł mnie i sprawił, że zapadłem w głęboki sen. Kiedy obudziłem się z
niego, moje rany były uleczone. Uriah obrócił głowę tak by jego gość mógł zobaczyć długą bliznę na jego
karku.
- Ułamek wyrzuconej siłą wybuchu kości wbił się w moją czaszkę. Wystarczyło, by przesunął się o
centymetr, a przeciąłby rdzeń kręgowy. Na polu bitwy zostałem sam. Zdecydowałem więc wrócić do
ojczyzny. Kiedy jednak tu dotarłem okazało się, że dom mojej rodziny został zrujnowany. Mieszkańcy
miasta powiedzieli mi ,że łupieżcy z północy, ze Skandii usłyszeli o bogactwie mojego rodu i przybyli tu,
szukając łatwego łupu. Zabili mojego brata, na oczach mojego ojca Chcieli go zmusić, by powiedział im,
gdzie są ukryte skarby. Nie wiedzieli, że ojciec miał słabe serce, które tego nie wytrzymało. Umarł, nim
mógł im zdradzić ten sekret Znalazłem mój dom w ruinach. Po mojej rodzinie pozostały tylko pobielałe
zwłoki.
- Bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Przyjmij moje kondolencje powiedział Objawienie. - Jeżeli to
cię pocieszy. Skandianie nie przyjęli Jedności i zostali wytępieni trzy dekady temu
- Wiem o tym, ale nie ciesze się już cudzą śmiercią - odpowiedział kapłan, Ludzie, którzy zabili moją
rodzinę staną przed bożym sądem. Taka sprawiedliwość mi wystarczy
- To bardzo szlachetnie z twojej strony – w glosie gościa słychać było szczery podziw.
- Wziąłem z ruin trochę ukrytych na czarną godzinę oszczędności i ruszyłem do najbliższej osady.
Pomyślałem sobie, że najpierw utopię smutki w butelce, a potem pomyśle co dalej zrobić z moim życiem.
Byłem już w pół drogi,do mostu gdy ujrzałem z dala ten kościół . Zdałem sobie sprawę, że znalazłem cel w
życiu, do tego czasu myślałem tylko o sobie. Kiedy jednak ujrzałem wieżę kościelną dotarło do mnie, że bóg
miał co do mnie plan. Powinienem był zginać pod Gaduare, ale zostałem ocalony z określonego powodu.
- Jaki to miałby być powód?
- By służyć bogu - wyjaśnił kapłan. - By nieść ludziom jego słowo
- I to właśnie tutaj robiłeś.
Uriah kiwnął głową
- To właśnie starałem się robić. Tymczasem heroldowie Imperatora przemierzają świat z posłaniem rozumu i
odrzucenia bogów oraz wszystkiego, co nadprzyrodzone. Sądzę, że ty też jesteś tu w takim celu i to jest też
powód, dla którego nikt z mojej parafii nie dotarł tej nocy do kościoła.
- Masz słuszność - przyznał Objawienie. - Chociaż tylko w pewnym sensie. To prawda, że przybyłem tu by
spróbować przekonać cię o błędzie w twoim postępowaniu. By dowiedzieć się więcej o tobie i pokazać ci, że
żadna boska siła nie jest potrzebna, by prowadzić ludzkość. To jest ostatni kościół na Terrze moim
obowiązkiem jest dać ci szanse na przyjęcie nowej drogi z własnej woli
- Albo?
Objawienie pokręcił płową.
- Nie ma żadnego albo,Uriahu chodź pójdźmy razem do kościoła. Chciałbym wytłumaczyć ci ,jakie krzywdy
wiara w bogów wyrządziła ludzkości przez wieki. Opowiem ci o przelewie krwi,okropnościach i
prześladowaniach. Gdy skończę, z pewnością zrozumiesz, ile szkód wywołują takie przekonania
- A potem co? Ruszysz własną droga ?
- Obydwaj wiemy, że tak się nie stanie ,prawda?
- Prawda - powiedział Uriah, dopijając trunek - wiemy
- Pozwól, ze opowiem ci historie o czymś, co wydarzyło się wiele tysięcy lat temu - odezwał się Objawienie
Szli północnym transeptem kościoła w kierunku spiralnych schodów prowadzących na wyższe galerie. Gość
szedł za kapłanem. Mówił podczas całej wspinaczki
- To historia o tym ,jak stado genetycznie zmodyfikowanego żywego inwentarza spowodowała śmierć
przeszło dziewięciu setek ludzi
- Zwierzęta wpadły w panikę? - zapytał Uriah
- Nie to była grupa wygłodniałych stworzeń,które uciekły ze swoich zagród pod Ksozer,wielkim niegdyś
mieście w konklawie Nordafriki
Doszli na szczyt schodów i ruszyli wzdłuż galerii. Jej mury były ciemne i zimne. Na wyłożonej kamieniem
podłodze zalegała warstwa kurzu. Kilka grubych świec, których momentu zapalenia Uriah nie mógł sobie
przypomnieć, paliło się w żelaznych lichtarzach
- Ksozer ? Byłem tam - przyznał Uriah - przynajmniej widziałem coś, co mój przewodnik nazwał jego
ruinami
- To całkiem możliwe . W każdym razie te głodne zwierzęta przeszły przez budynek święty dla jednego z
wielu kultów, mających swe siedziby w tym mieście. Ci ludzie, zwani Ksozerytami, wierzyli głęboko,że
genetycznie modyfikowane mięso stanowi obrazę dla ich boga. Obwinili o to zbezczeszczenie
konkurencyjna sektę, Upasztarow.
Ksozeryci wpadli w szal,napadając z nożami i palkami każdego Upasztara, którego mogli znaleźć.
Oczywiście tamci odpowiedzieli w ten sam sposób. Zamieszki objęły całe miasto. Zginęło blisko tysiąc osób
- Czy ta opowieść ma jakiś morał ? -zapytał Uriah po chwili milczenia ze strony Objawienia
- Oczywiście jest ona uniwersalna. Ukazuje zachowania religijnych ludzi powtarzające się od samego
początku historii
- Trochę to naciągane. Jedna dziwaczna opowieść nie może stanowić niepodważalnego dowodu, że wiara w
siłe wyższą jest zawsze zła. Takie wierzenia stanowią fundament porządku moralnego. Kształtują w ludziach
cechy charakteru, które będą im potrzebne w życiu . Bez opieki przewodnictwa siły wyższej świat popadłby
w anarchie
- Co smutne ,niegdyś miliony uważały tak jak ty . Ale ten stary truizm okazał się nie być prawdą . Dzieje
ludzkości pokazują , że tam , gdzie religia jest silna ,rośnie okrucieństwo. Silna wiara budzi silną wrogość
wobec niewiernych. Tylko wtedy ,gdy wiara traci swoją siłe,społeczeństwo może stać się bardziej ludzkie
- Nie wydaje mi się - odparł Uriah, zatrzymując się przy jednym z łuków galerii. Spojrzał w dół na nawę .
Kurz wirował na podłodze,poruszony przez burzowy wicher szalejący po opuszczonym kościele - moja
święta księga daje wskazówki, jak prowadzić dobre życie. Zawiera w sobie nauki, które są ludzkości
potrzebne
- Czy jesteś pewien - zapytał Objawienie - czytałem twoją świętą księgę . Duża część z niej to opowieści
krwawe i mściwe. Czy prowadziłbyś życie, trzymając się ścisłe liter jej przykazań,czy może widziałbyś
postacie zaludniające jej strony jako przykłady właściwego postępowania ? W każdym z tych przypadków
skutki przyjęcia tego typu zasad byłyby przerażające dla większości ludzi
Uriah pokręcił głową
- Nie o to chodzi Objawienie. Większość tego tekstu nie została zapisana tak, by brać go dosłownie. Jest
pełen symboli i przypowieści
- Ależ dokładnie o to mi chodzi. Wybierasz sobie , co z tej księgi będziesz brał dosłownie , a co odczytasz
jako przenośnie. Ten wybór to kwestia decyzji jednostki, a nie siły wyższej. Uwierz mi , w dawnych czasach
przerażająco wielu ludzi brało swoje święte księgi całkowicie dosłownie. To zaś kończyło się nieopisanym
cierpieniami straszliwym żniwom śmierci. Tylko dlatego,że bezdyskusyjnie uwierzyli słowom,które
przeczytali. Historia religii to prawdziwy horror, Uriahu. Jeżeli w to wątpisz,spójrz tylko co ludzkość
wyczyniała w imię swoich bogów na przestrzeni stuleci .Tysiące lat temu krwawa teokracja,która czciła jako
boga opierzonego węża , zyskała władze w dżunglach Majów. By ułagodzić swoje okrutne bóstwo, jego
kapłani topili ludzi w świętych studniach innym wycinali serca. Wierzyli ze bóg wąż ma swojego
odpowiednika w ziemi. W związku z tym budowniczy świątyń pierwszy blok wspierający ich konstrukcje
nurzali w krwi ofiary,żeby uspokoić to nieistniejące bóstwo
Uriah spojrzał na gościa z przerażeniem
- Nie możesz chyba poważnie porównywać mojej religii z takim pogańskim kultem
- Mogę - odpowiedział Objawienie - w imię twojej religii święty mąż rozpoczął wojnę, w której okrzykiem
bojowym było Deus Vult co w języku starożytnym znaczyło bóg tak chce .Jego wojownicy mieli zniszczyć
wrogów w odległym królestwie, ale najpierw uderzyli na tych w swojej krainie,którzy sprzeciwiali się
wojnie. Tysiące wyciągnięto z ich domów i zakatowano na śmierć albo spalono żywcem. Potem pełna zapału
armia, spokojna o swoja ojczyznę ,splądrowała wszystko na liczącej tysiące kilometrów drodze do świętego
miasta, które mieli wyzwolić. Gdy do niego dotarli, zabili wszystkich mieszkańców, by oczyścić to
symboliczne miejsce . Pamiętam ,że jeden z ich przywódców powiedział, że gdy nawet jechał konno brodził
we krwi niewiernych , dzięki sprawiedliwemu i cudownemu sądowi bożemu
- To starożytność - odparł Uriah - nie powinieneś wyciągać wniosków ze zdarzeń od tak dawna tonących w
mrokach dziejów
- Gdyby to zdarzyło się raz,mógłbym się z tobą zgodzić,ale ledwie sto lat później inny święty mąż wezwał
do wojny z sektą swojej własnej religii. Jego ludzie oblegali fortece owej sekty we Frankii. Gdy miasto
padło, generałowie zapytali swego przywódcę, jak mają wśród jeńców oddzielić wiernych od zdrajców. Ten
człowiek , wyznawca twojego boga ,rozkazał - zabijcie wszystkich, bóg rozpozna swoich.
Prawie dwanaście tysięcy kobiet mężczyzn i dzieci zginęło w tej rzezi,najgorsze zaś było to, że polowanie na
ocalałych z oblężenia doprowadziło do powstania organizacji zwanej inkwizycją. Rządziła nią straszliwa
potworna i chorobliwa histeria. Swoim agentom dała ona prawo rozciągać ,palić ,ranić i łamać swoje ofiary
na machinach tortur by tylko przyznali się do niewiary i wydali współwinnych. Później gdy większość jej
wrogów wyłapano i zabito, inkwizycja zwróciła uwagę ku czarownicom. Kapłani twojego boga torturowali
rzesze kobiet, by zmusić je do przyznania się że wywołują demony.
Za te zeznania były palone na stosach. Przez trzysta lat na ziemiach kilkunastu narodów szalał ten horror
przez to szaleństwo ginęły całe miasta ,setki tysięcy ludzi poniosły śmierć
- Wybierasz najbardziej skrajne przypadki z przeszłości Objawienie - odparł Uriah - z trudem próbując
zachować spokój w obliczu opowieści o śmierci i przelewie krwi - Czasy zmieniły się i ludzkość nie
zachowuje się już w ten sposób
- Jeżeli tak ci się zdaje,zbyt długo byleś zamknięty w tym starym kościele. Z pewnością słyszałeś o
kardynale Tangu, masowym mordercy który prowadził na swoich ziemiach brutalna formę eugeniki. Jego
masakry i obozy śmierci doprowadziły miliony do śmierci w Bloku Yndonezyjskim , próbował zaprowadzić
świat na nowo w wieki mroku. Naśladował inkwizycje paląc na stosach uczonych matematyków i filozofów
którzy sprzeciwiali się kosmologii jako religii. On zmarł ledwie trzydzieści lat temu
Uriah nie mógł więcej znieść, ruszył ku schodom na drugim końcu galerii prowadzącym na dół do kruchty
- Interesuje cie tylko śmierć Objawienie zapominasz o dobrych rzeczach do których może doprowadzić
wiara
- Jeżeli widzisz religie jako zjawisko dobroczynne,Uriahu,to jesteś ślepy na pełne przesądów
barbarzyństwo,które dominuje w historii naszego świata. To prawda, że tuż przed nadejściem starej nocy
religie powoli traciły władzę nad życiem ludzi. Jednak przetrwały jak przystało najgorszym truciznom
toczyły tych ,którzy przeżyli kryzys i były kluczowe w powstaniu podziałów miedzy nimi. Bez wiary w
bogów znikają różnice . Z czasem kolejne pokolenia przystosowują się do nowych czasów. Mieszają się
łączą w rodziny, zapominają o starych urazach. Tylko wiara w bogów i nadprzyrodzone istoty sprawiła , że
są sobie obcy . Cokolwiek dzieli ludzi jest źródłem nieludzkich zachowań. Religia to rak ,który toczy ludzkie
serce i taki właśnie jest jej cel
- Dość - nie wytrzymał Uriah - już dość od ciebie usłyszałem . Tak ,ludzie robili sobie nawzajem straszne
rzeczy w imię bogów. Robili też równie okropne rzeczy bez uciekania się do swoich wierzeń. Przyjęcie
istnienia bogów i życia po śmierci jest ważną częścią naszej istoty. Jeżeli zabierzesz to ludzkości, co według
ciebie ma zając to miejsce. Jestem kapłanem od wielu lat i posługiwałem wielu umierającym ludziom. Wagi
religii dla pocieszenia ich oraz tych,których zostawiają , nie da się przecenić
- W twoim rozumowaniu jest błąd ,Uriahu - powiedział Objawienie zdolność religii do pocieszenia nie czyni
jej ani trochę bardziej prawdziwą. Umierającemu człowiekowi może być przyjemniej wierzyć, ze odchodzi
do zasobnego raju wiecznej radości.To ,że umrze z szerokim uśmiechem na twarzy niczego jednak nie
zmienia, zwłaszcza gdy idzie o kwestie szukania prawdy
- Może i nie ,ale kiedy przyjdzie mój czas, umrę z imieniem mojego boga na ustach
- Boisz się śmierci Uriahu ?
- Nie
- Naprawdę ?
- Naprawdę - potwierdził kapłan - swoje nagrzeszyłem, ale spędziłem większość życia służąc bogu. Wierze
ze pełniłem ją wiernie i dobrze
- Czemu więc ci umierający ,wierzący ludzie do których przychodzisz, nie przyjmą z radością końca
swojego życia, z pewnością zebrana rodzina i przyjaciele powinni cieszyć się i świętować odejście ich
bliskich w końcu ,jeżeli wieczny raj czeka po drugiej stronie , czemu nie są wypełnieni radością
wyczekiwania ,czy może być tak ,że w głębi serca , tak naprawdę w to nie wierzą
Uriah obrócił się i zszedł po schodach do kruchty. Gniew i frustracja przeważyły nad sztywnością jego
kończyn, szedł więc szybko. Zza wrót na zewnątrz wiał ziemny wiatr. Słyszał w nim niewyraźne głosy i
szczek metalu trącego o metal. Kruchta kościoła była urządzona surowo. W kamiennych ścianach
znajdowały się nisze z rzeźbami rozmaitych świętych,którzy odwiedzili to miejsce w trakcie tysiąclecia
istnienia przybytku. Z sufitu zwisał kołyszący się pusty żyrandol. Minęło wiele lat ,od kiedy Uriah był
wstanie wspiąć się na drabinę w magazynku i wstawić nowe świece
Otworzył drzwi do kościoła i poszedł sztywno nawą w kierunku ołtarza
Cztery z sześciu świec które wcześniej zapalił już zgasły. Płomień piątej już drgał słabnąc i przygasając od
wiatru,który podążał za kapłanem
Ostatnia świeca paliła się tuż przy zegarze. Kapłan podchodził właśnie do niej,kiedy usłyszał że Objawienie
podąża za nim. Uriah oparł się o ołtarz i z pewnym trudem uklęknął. Pochyli głowę przed ołtarzem
- Pan ludzkości jest światłem i drogą. Wszystko co robi ,czyni dla dobra ludzkości która jest jego ludem. Tak
mówią święte słowa naszego zakonu. Ponad wszystko bóg broni
- Nikt cie nie usłyszy - odezwał się z tylu głos Objawienia
- Nie obchodzi mnie już co masz do powiedzenia. Przyszedłeś tutaj czynić ,co uważałeś za potrzebne. Ja zaś
już nie mam cierpliwości do tuczenia twojego ego czy poczucia nieomylności. Skończmy już ta grę
- Jak sobie życzysz - odpowiedział Objawienie - koniec gry
Za Uriahem zaczął narastać zloty blask. Kaplan ujrzał własny cień na rzeźbionej powierzani ołtarza. Okryte
macicą perłową wskazówki zegara zabłyszczały ,odbijając tą łunę. Błyski zatańczyły na hebanowej tarczy.
Ciemny i pełen cieni kościół wypełniło światło
Starzec podniósł się z trudem i obrócił. Ujrzał cudowną postać stojącą przed sobą .
Ogromna i wspaniała . Odziana w złotą zbroje wykonaną z dbałością o szczegóły. Każda płyta pancerza była
ozdobiona błyskawicami i orłami
Objawienie zniknął, a w jego miejscu stal dostojny,olbrzymi wojownik. Wzór tego co królewskie i
natchnione w ludzkości. Pancerz czynił jego postać wielką ponad miarę.
Uriah poczuł; jak z oczu płyną mu łzy. Zdał sobie sprawę, ze już kiedyś widział tę zapierającą dech w piersi
boleśnie doskonalą twarz .Było to ta chwila na polu bitwy o Gaduare
- Ty .. wydyszał kapłan cofając się i siadając ciężko . Poczuł ból w miednicy, ale prawie tego nie
zarejestrował
- Czy teraz rozumiesz daremność tego ,co tu robisz - zapytał zloty kolos
Długie ciemne włosy otaczały jego twarz. Kaplan pamiętał ją dotąd niewyraźnie. Teraz zaś widział , jak
zwyczajne i dość przeciętny rysy Objawienia zlały się z tym nowym obliczem. Było ono tak godne czci , że
Uriah ledwie się powstrzymał od padnięcia na kolana i poświecenia tego, co pozostało mu z życia na jego
chwałe
- Ty.. powtórzył kapłan, a ból jego kości równy był tylko bólowi jego serca ty jesteś Imperatorem
- Jestem , pora na nas Uriahu - odpowiedział władca
Uriah rozejrzał się po swym błyszczącym i rozświetlonym kościele
- Pora żeby iść dokąd ? Przecież nie ma dla mnie miejsca w twoim bezbożnym świecie
- Oczywiście ze jest - odpowiedział kolos - przyjmij nową drogę i bądź częścią czegoś niesamowitego.
Świata i czasów w których możemy osiągnąć wszystko ,o czym marzyliśmy
Uriah pokiwał bezwolnie głową . Poczuł jak silna ręka delikatnie bierze go pod ramie i podnosi by wstał . Z
uścisku Imperatora płynęła taka siła, ze starzec poczuł jak ustępują bóle i choroby, które dręczyły go przez
dekady. Po krótkiej chwili stały się one tylko wspomnieniem Spojrzał na wspaniały fresk Izanduli Verony i
poczuł ucisk w gardle. Kolory dotąd stępione przez ciemność,teraz ożyły. Sklepienie wydawało się kipieć
życiem i energią. Światło władcy wprawiło je w ruch. Skóra wymalowanych postaci błyszczała młodością.
Żywe błękity i czerwienie lśniły z mocą
- Dzieło Verony nigdy nie było przeznaczone do tonięcia w ciemności - powiedział Imperator - tylko w
świetle może ono osiągnąć swój pełen potencjał tak samo jest z ludzkością. Tylko kiedy znikną z tego świata
duszące cienie religii które uczą nas byśmy nie stawiali pytań, będzie ona mogła prawdziwie zabłysnąć
Uriah z trudem oderwał wzrok od nieprawdopodobnie pięknego fresku i rozejrzał się po kościele. Witraże
również błyszczały ożywione światłem .Złożona i wyrafinowana architektura wnętrza ujawniła kunszt
budowniczych
- Będę tęsknił za tym miejscem - powiedział kapłan
- Z czasem zbuduje imperium takiej wspaniałości ,że ten kościół będzie ci się wydawał chatką biedaka. A
teraz ruszajmy
*
Uriah pozwolił prowadzić się przez główną nawę. Czul niepokój w sercu. Ciążyła mu wiedza , że całe jego
życie odmienione zostało przez nieporozumienie, czy nawet kłamstwo. Podążając za Imperatorem do drzwi
kruchty spojrzał jeszcze raz na sklepienie. Przypomniał sobie kazania,które tu wygłaszał. Ludzi którzy
chłonęli każde jego słowo. Dobro które popłynęło z tego miejsca w świat
Uśmiechnął się nagle,gdy zdał sobie sprawę ze nie miało znaczenia,czy jego życie i wiara oparte były na
kłamstwie. Wierzył w to co widział i przybył w to miejsce z sercem otwartym i uwolnionym od żalu. Ta
otwartość pozwalała duchowi bożemu wejść w jego dusze i wypełnić miłością pustke w jego sercu
Wiarę czyni tak potężną to,ze nie potrzebuje ona dowodu ,ona sama wystarcza
Poświecił swoje życie bogu. Nie czul złości nawet rozumiejąc,że jego przeznaczenie zmienił przypadek
Mówił ludziom z tego miejsca o miłości i przebaczeniu, a ta nauka szła z nim w świat,żadne sprytnie
dobrane słowa nie mogły sprawić żeby tego pożałował
Drzwi do kruchty były wciąż otwarte. Gdy weszli do chłodnego przedsionka. Imperator otworzył główne
wrota kościoła.
Skowyczący wiatr i kurtyny tnącego deszczu wlały się do środka. Uriah naciągnął na siebie szatę . Czuł jak
chłód nocy atakuje jego ciało tysiącem lodowatych drzazg. Spojrzał przez ramie na ołtarz swojego kościoła.
Zobaczył na nim samotną świecę przy zegarze dnia sądu .Zgasiła ją wichura ,ciemność znów zalała
świątynię. Westchnął widząc jak znika ostatnie źródło światła ,wiatr zatrzasnął wewnętrzne drzwi i Uriah
wyszedł z władcą w noc
Natychmiast przemokł do suchej nitki , niebiosa rozświetla oślepiająca błękitna błyskawica. Przed kościołem
stały setki wojowników w równych szeregach to były te same okrutne olbrzymy w pancerzach które ostatnio
widział na polach Gaduare
Stali nieruchomo w deszczu krople uderzały o ich wypolerowane zbroje z brązu, dzwoniąc nieprzerwanie i
sprawiając ze szkarłatne kity zwisały im na ramiona. Kapłan zauważył ,że wprowadzono pewne zmiany.
Pancerze okrywały teraz całe ciała. Każdy z wojowników był osłonięty przed żywiołami w puszce z
zachodzących na siebie i elegancko zaprojektowanych płyt
Wielkie plecaki wypompowywały nadmiar ciepła w pióropuszach pary przypominających oddech zimy.
Każdy z wojowników trzymał w reku płonącą pochodnie .Ich płomienie syczały i drgały w ulewie. Wielkie
karabiny przerzucone mieli przez ramie .Uriah zadrżał ,przypominając sobie mordercze salwy .Dźwięk
przywodzący na myśl gromy końca świata. Padających od nich towarzyszy
Imperator narzucił na ramiona kapłana długi płaszcz. Grupa opancerzonych wojowników ruszyła w stronę
kościoła,wznosząc dysze miotaczy płomieni .Uriah chciał zaprotestować przemówić przeciw temu,co mieli
uczynić. Głos uwiązł mu w gardle,gdy zdał sobie sprawę z tego ,że nic by to nie dało
Po jego twarzy popłynęły łzy mieszając się z kroplami deszczu. Strumienie ognia wystrzeliły z broni
wojowników sięgając dachu i ścian kościoła. Inni rzucili granatami ,które rozbiły szkło witraży i wpadły
przez okno do środka , zabrzmiał huk wybuchów. Tymczasem głodne płomienie objęły już dach Z okien
zaczął bić gesty dym
Deszcz nie był w stanie powstrzymać niszczącej mocy tego ognia. Kaplan zapłakał na myśl o cudownym
fresku i tysiącach lat historii ,które miały przepaść
Obrócił się by spojrzeć na Imperatora . Jego oblicze oświetlały ognie zniszczenia
- Jak możesz to robić - zażądał odpowiedzi Uriah - mówisz ze stoisz po stronie rozumu,postępu i rozwoju ale
właśnie niszczyć skarbnice wiedzy
Władca spojrzał na niego z góry
- O niektórych rzeczach lepiej zapomnieć
- Mam więc nadzieje ze przewidziałeś konsekwencje świata pozbawionego religii
- Przewidziałem - odpowiedział Imperator - to moje marzenie imperium człowieka które istnieje bez
wzywania pomocy bogów i nadprzyrodzonego. Zjednoczona galaktyka z Terrą będąca jej sercem
- Chcesz zjednoczyć galaktykę - kapłan odwrócił wzrok od płonącego kościoła. Nareszcie pojął skale
ambicji Imperatora
- W rzeczy samej teraz osiągnęliśmy jedność na ziemi . Czas odzyskać utracone przez ludzkość imperium
wśród gwiazd
- Z tobą na czele jak rozumiem
- Oczywiście żadne przedsięwzięcie na wielką skale nie może być osiągnięte bez jednej przewodniej
wspólnej wizji , cóż dopiero odbicie galaktyki
- Jesteś szalony - stwierdził Uriah - do tego niezwykle arogancki,jeżeli uważasz ,że możesz podporządkować
sobie gwiazdy z wojownikami takimi jak ci ,z pewnością są potężni ale nawet oni nie będą w stanie tego
dokonać
- Masz racje zgodził się Imperator nie podbije galaktyki na czele tych ludzi oni stanowią zwiastun tego ,co
szykuje w moich laboratoriach genetycznych. Wojowników o sile , potędze i wizji wystarczającej aby
ujarzmić pola bitewne pośród gwiazd i zmusić całe planety do podporządkowania się .Tacy będą moimi
generałami i to oni poprowadzą moją wielką krucjatę na najdalsze krańce galaktyki
- Czyś ty mi przed chwilą nie opowiadał o krwawej rzezi której dokonali krzyżowcy ,co czyni cie lepszym
od tych świętych mężów ,o których mi mówiłeś
- Różnica leży w tym ,że ja wiem że mam słuszność - odpowiedział władca
- Przemówiłeś jak prawdziwy autokrata
Imperator pokręcił głową - nie zrozumiałeś mnie Uriahu ja widziałem wąską ścieżkę która pozwoli ludzkości
uniknąć wyginięcia musimy na nią wstąpić właśnie w ten sposób
Kapłan spojrzał na pełne mocy pożerające kościół płomienie. Sięgały one wysoko w nocne niebo
- Kroczysz po groźnej drodze - powiedział kaplan - odbierając coś ludziom sprawisz tylko ,że będą tego
mocniej pożądali .Jeśli spełnisz tą swoją wielką wizje - co wtedy ? Strzeż się bo twoi poddani mogą zacząć
postrzegać ciebie jako boga - mówiąc to Uriah patrzył w twarz Imperatora. Teraz już był w stanie spojrzeć
poza blask i wspaniałość .Widział serce kogoś, kto przeżył tysiąc żywotów i kroczył po ziemi dłużej , niż da
się wyobrazić. Ujrzał bezwzględna ambicje i rozbudzoną żądzę przemocy .W tej właśnie chwili zdał sobie
sprawę, że nie chce mieć nic wspólnego z tym człowiekiem ani tym co mu oferuje. Nieważne jak szlachetne
i wzniosłe były jego zamiary
- Mam nadzieje, ze masz słuszność .W imię wszystkiego co święte ,lepiej żebyś miał. Lękam się przyszyci,
którą szykujesz ludzkości
- Chce tylko dobra moich poddanych - obiecał władca
- Sądze ze mówisz prawdę. Ale ja nie będę brał w tym udziału - mówiąc to Uriah zrzucił płaszcz Imperatora i
poszedł z powrotem w stronę świątyni.
Głowę wzniósł wysoko , deszczowa woda zalewała go ,ale przyjął ten fakt z radością . To było jak ponowny
chrzest Usłyszał kroki zbliżających się do niego ludzi
- Nie zostawcie go - powstrzymał ich władca
Wrota kościoła stały otworem ,kapłan wszedł do kruchty. Czuł gorąco szalejących wokół niego płomieni
Płonęły figury świętych. Nie było już drzwi prowadzących go głównej nawy .Zerwały je z zawiasów
wybuchy granatów.
Uriah wszedł w gorące płomienie wewnątrz budynku. Ściany nienasyconego ognia pochłonęły ławy i
jedwabne tkaniny .Powietrze pełne było dymu ,fresk nad jego głową ginął wśród przewalających się
czarnych chmur Spojrzał na tarcze zegara na ołtarzu i uśmiechnął się gdy objęły go języki płomieni
*
Wojownicy pozostali wokół kościoła,aż ten się zawalił. Belki podtrzymujące dach runęły w dół ,rozbijając
ściany i wyrzucając w niebo burze iskier i szczątków. Stali tam aż pierwsze promienia świtu sięgnęły
szczytów gór, a deszcz ugasił płomienie
Ruiny ostatniego kościoła na Terrze tliły się w chłodnym powietrzu poranka. Imperator odwrócił się i
powiedział
- Chodźcie ,mamy galaktykę do podbicia
Kiedy władca ziemi i jego wojownicy maszerowali w dół zbocza dało się słyszeć tylko jeden dźwięk. Było
to delikatne bicie starego i zepsutego zegara

Matthew Farrer

AFTER DESHʹEA

- Nie musisz tego robić - powiedział Dreagher po długim milczeniu.


Nawet bez zmysłów Astartes można było usłyszeć, jak opada napięcie pozostałych Ogarów Wojny. Kharn
rozejrzał się po luźnej grupie zbrojnych i zobaczył, że ulga zakradła się na ich twarze. Ktoś w końcu
zdecydował się to powiedzieć.
- Nie ma potrzeby tego robić - Dreagher nie był może gotów zastąpić Kharnowi drogi do drzwi, ale jego głos
był spokojny. - I nie powinieneś tego robić.
Były znaki, które zadawały kłam opanowaniu w głosie Dreaghera.
Kharn obserwował oddech drugiego kapitana. Przybrał on tempo tylko odrobinę wolniejsze niż przy
gotowości do walki. Obserwował żyły na twarzy i wystrzyżonej głowie towarzysza. Pulsowały w
przyspieszonym tempie. Jego oczy również poruszały się szybko. Drobne zmiany w ustawieniu ramion
zdradzały, że ciało rozpoczęło po wielokroć wykonywane ćwiczenia rozluźniające mięśnie, dające
wojownikom ich niezwykłą szybkość. Pod normalnym zapachem żelu czyszczącego, ze skóry Dreaghera
unosiła się woń adrenaliny i nieludzkich substancji wytwarzanych przez ciało Astartes, gdy wyczuwali
zagrożenie. Obydwaj byli nabuzowani. Metabolizm Kharna tez przyspieszył. Niewiele mógł zrobić, by temu
zaradzić. Systemy oczyszczania powietrza nie zdołały jeszcze usunąć smrodu krwi, który wpadł do
przedsionka poprzednim razem,kiedy otworzono dwuskrzydłowe drzwi.
Poruszając językiem po podniebieniu, by lepiej zasmakować powietrza i zrozumieć, co się w nim unosi
Kharn zauważył coś jeszcze. Cisza, zapadła nie tylko w tym przedsionku ale też na całym okręcie.
Zewnętrzne ściany pomieszczenia w którym się znajdowali, otwierały się na pokłady baraki. Za zwyczaj
między tymi kolumnami było bardzo głośno. Odlegle rozmowy, tupot ciężkich żołnierskich butów, cichsze
kroki robotników i technomatów, odległy odgłos kanonady na strzelnicy, niemal poddźwiękowe bzyczenie
nowych broni energetycznych; to wszystko teraz ucichło.
Pokłady były tak ciche jak wielka komnata za stalowo-szarymi podwójnymi wrotami
Ta, do której dostępu bronił Dreagher.
Dziwna cisza drażniła nawet mocniej jego zmysły i pobudzała mięśnie do działania. Kham zignorował głos
swojego ciała. Niech robi, co chce. Ważne, by patrzeć na wszystko chłodno.
- Przez wzgląd na ósmą kompanię pełnię teraz na pokładzie obowiązki kapitana - przemówił do nich. - Moja
ranga, moja przysięga i mój Imperator. To wszystko razem zamyka sprawę. Jeżeli ktoś poważy się w ogóle
myśleć, że jest jakaś sprawa...
- Nie - odezwał się głos obok niego. To był Jareg, Mistrz Pocisków z brygady artyleryjskiej.
- Sprawa, którą musimy zamknąć, to znalezienie sposobu jak... jak... - Jareg wskazał bez słowa na drzwi, a
twarz wykrzywił mu niepokój.
- My... nie wiemy, jak to się może skończyć - stwierdził Horzt, dowódca szwadronu Stormbirdów dziewiątej
kompani.
Kharn patrzył, jak dłonie mężczyzny zaciskają się w pięści. Trzęsły się, podobnie jak jego głos.
- Skoro nie wiemy, to musimy założyć najgorsze. Jeden z nas zebranych tutaj w tej chwili, może będzie
musiał przejąc dowództwo nad Legionem, a ...- Horzt przerwał.
Zza drzwi zagrzmiał teraz głos niższy nawet niż odgłos jadącego czołgu, potężniejszy niż wystrzał z działa.
Ryczał w gniewie. Jeżeli w tym przerażającym wściekłym krzyku były jakieś słowa,nie dało się ich
rozpoznać ,gdy przeszły przez grube metalowe płyty.
Ogary Wojny milczały. Nieraz przekrzykiwali odgłosy wystrzału, wybuchy granatów czy ostrze łańcuchowe,
wycie silników Stormbirdów, piski i porykiwania tuzina różnych rodzajów xenos, by dało się słyszeć ich
przysięgi, rozkazy a nawet przekleństwa. Przy tym odległym i przytłumionym ryku jednak tylko Kharn
odważył się przemówić.
- Dość tego - stwierdził. Jego głos był bezbarwny. - Nie jestem tak głupi, żeby zaprzeczyć temu, co wszyscy
wiemy i myślimy. Chwała Horztowi, że znalazł w sobie dość przystającej Astartes odwagi, by to powiedzieć.
Imperator przywiódł do nas naszego Pana i dowódcy. Źródło naszej linii krwi. To właśnie on jest tu z nami.
Nasz generał. Ten, którego jesteśmy odbiciami. Pamiętacie to? No, pamiętacie?
- Kharn popatrzył po Ogarach Wojny, a oni odpowiedzieli mu spojrzeniem. Dobrze. Uderzyłby każdego,
który by tego nie zrobił. Po drugiej stronie poznaczonych szramami wrót z szarych płyt znowu zagrzmiał
ryk.
- No i teraz to - kontynuował. - To co tutaj robimy, to jest słuszna rzecz. Nikt ani żaden Lord Dowodca, ani
pozłacany Custodes w wysokim hełmie, ani wogole nikt...
Jego krzyk sprawił już, że wyprostowali plecy i szeroko otworzyli oczy. - ...nikt nie będzie stawał między
Ogarami Wojny, a ich Prymarchą i liczył na to, że ujdzie z życiem. Ustąpilibyśmy tylko przed Imperatorem.
Ten zaś okazał swoją mądrość. Wziął ten obowiązek i złożył go na nasze ramiona.
Spojrzał znów na Dreaghera. Podobnie jak Kharn ,tamten odziany był w biel. Jego tunikę o wysokim
kołnierzu zdobiły niebieskie skrzące się pasy. Jego buty i rękawice były utrzymane w ciemnym,
ceremonialnym odcieniu niebieskiego, a nie codziennej okrętowej szarości. Na kołnierzu i ramieniu
błyszczały znaki pioruna Imperatora. Tak samo ubrał się Kharn. Formalne szaty oznaczały, że Ogary Wojny
zajmują się najbardziej podniosłymi obowiązkami. Wiadomo było,o co chodzi. Dreagher chciał zająć
miejsce Kharna. Chciał tam wejść i zginąć.
- Mamy nareszcie naszego Prymarchę - oznajmił im Kharn. Nawet teraz na te słowa przebiegł go lekki
dreszcz
Przez te wszystkie lata, od kiedy ruszyli z Terry, widzieli jak kolejne potężne istoty objawiały się w
nieodzyskanej jeszcze przestrzeni, aby zająć swoje miejsce w ich szeregach. Kharn słyszał, jak Salamandry
czekały na orbicie ponad pełnym ogni księżycem, aż Imperator potwierdzi, że odnaleziony jest ich rodzicem.
Pamiętał, kiedy pierwszy raz ujrzał zimne oczy Perturabo idącego u boku Imperatora, kiedy udali się na
Nove Shendak. Widział zmianę w Żelaznych Wojownikach, gdy dowiedzieli się, kto będzie nimi dowodził.
Każdy Legion, który ciągle nie miał przywódcy, czuł tę samą tęsknotę. Narastała ona z każdą podróżą Z
każdą kampanią. Czy następna gwiazda
będzie tą, pod którą żyje rodzic ich linii krwi? Czy ten okręt, ten przekaz z innego układu, to wiadomość o
odnalezieniu pośród kosmicznego mroku ich ojca - dowódcy ?
Potem zaś przyszedł ten elektryzujący dzień, kiedy dostali rozkaz, by zebrać się w doku Vuerona. Że
znaleziono ich własnego Prymarche ich Władcę, ich Alfę, ich... No i na co im przyszło?
- Mamy teraz naszego Prymarchę powtórzył - on poprowadzi nasz Legion w taki sposób, jaki uzna za
słuszny Należymy do niego, tak jak należymy do Imperatora. Co byśmy chcieli, jakie mieliśmy plany; to
wszystko nie ma już znaczenia.
Dowódca Ogarów Wojny spotka Prymarchę Ogarów Wojny. Co się stanie, to już niech się dzieje wola
Prymarchy. Tyle, koniec gadania.
Poza tym, myślał sobie przyjmując salut Dreaghera i cicho podchodząc do drzwi, nie sądzę, by wiele czasu
zajęło mu dojście do ciebie. Zaskoczyła go ta myśl podobnie jak to, że była ona tak beznamiętna. Ogary
Wojny znane były jako Legion o gorącej krwi, ale myśli Kharna były spokojne i wyprane z emocji. Przez
chwilę zastanowił się, czy inni też się tak czuli. Myślał o wrogach, którzy ruszali na spotkanie swojego
przeznaczenia: toporów łańcuchowych jego braci. Wspominał ludzi z Auxilia, oddziałów pomocniczych, z
czasów, zanim Imperator zakazał jego Legionowi dziesiątkowania sojuszników, którzy zhańbili się na polu
bitwy.
Dreagher zajął się konsolą otwierającą drzwi. Wrota cicho rozwarły się. Za nimi znajdowały się dziwnie
zwyczajne, szerokie schody. Prowadziły w dół, w ciemność. Z mroku dobył się kolejny gardłowy i
pozbawiony słów donośny ryk.
Kharn oczyścił umysł z myśli. Ruszył w dół. Pozwolił otulić się ciemności, gdy Dreagher zamknął wrota za
jego plecami.
***
Kharn zszedł po szerokich, ale płytkich stopniach do wielkiego pomieszczenia. Zostało ono wkomponowane
w plan okrętu, by stać się aulą tryumfalną Angrona. Astartes był tu już wiele razy. Teraz jednak było to
zupełnie inne miejsce. Zwłaszcza, że jego większość tonęła w mroku. Czuł się w nim inaczej. Kharn
zauważył, że ma wrażenie wchodzenia w obcą i nieznaną mu przestrzeń. Zastanawiał się, czy jakikolwiek
pokój zajmowany przez Prymarchę mógł pozostać niezmieniony. Przeszedł trzy starannie wymierzone kroki
do wyłożonej gładkim kamieniem wnętrza komnaty, po
czym zmusił swój zmodyfikowany wzrok do przyzwyczajenia się do ciemności.
Prymarcha rozbił i wyrwał ze swoich miejsc większość źródeł światła. Nieliczne ocalałe rzucały tu i tam
plamy blasku. Służyły co najwyżej podkreśleniu panującej wokół nich ciemności. Niektóre ujawniały
ciemne plamy i kałuże na podłodze.
Kharn starał się im nie przyglądać Nawet jeżeli zapach nie atakowałby jego zmysłów, widział już nieraz
ślady śmierci i potrafił je rozpoznawać. Poczuł nagłą potrzebę poszukania swoich braci.
Mistrza Legionu Gheera, który wszedł tu pierwszy, zaraz po tym jak Imperator poinformował Ogary Wojny,
że muszą ten obowiązek przyjąć na siebie. Potem Pan Ludzkości zabrał statki, by spotkać się z Trzydziestą
Siódmą Flotą w układzie Aldebarana.
Przywódcę Pierwszej kompanii Kunnara, który włożył swój ceremonialny płaszcz, chwycił stylisko topora i
zszedł po schodach. Było to po tym, jak dźwięki zza drzwi przekonały ich, że Gheer już dawno nie żyje.
Ancheza, który dowodził brygadą szturmową. On zszedł następny. Przed wejściem żartował z Khamem i
Hyazanem. Nawet gdy drzwi się otworzyły i poczuli zapach krwi.
Ten człowiek nie znał strachu.
Następny był właśnie Hyazan. Dwóch chorążych z jego sztabu nalegało ,żeby iść w mrok razem z nim.
Uważali, ze zdołają powstrzymać gniew Prymarchy na tyle długo ,by ich dowódca mógł do niego przemówić
. Nie zadziałało.
Vanche,zbrojmistrz starego Gheera, uparł się iść następny,chociaż dowództwo przypadało teraz
Shinnargenowi z drugiej kompanii.
Z awansem dziedziczyło się tez obowiązek przywitania ich Pana.
W sumie nie miało to znaczenia. Shinnargen zginął tu jakąś godzinę po Vanchem
Jestem sługą Twej woli,Prymarcho, pomyślał Kharn, i nie śmiałbym zabrzmieć ,jakbyś Ty miał słuchać
moich poleceń. Ale mimo to ,mój odnaleziony nareszcie Panie ,gdybyś zechciał pogodzić się ze swoim
Legionem,póki pozostawał w nim ktoś żywy...
Wypuścił powietrze i zrobił kolejny krok w głąb sali.
Przez chwile zdawało mu się, że słyszy ruch. Cichy tupot stop. Nagły ruch powietrza,nie mocniejszy niż
oddech. A potem wszystko rozpadło się i zawirowało. Uderzył w filar wspierający ścianę Wylądował twardo
na plechach. Z bólem próbował złapać oddech
Nim powietrze dotarło do płuc, kontrolę przejęły odruchy. Uniósł się na kolano. Przycisnął do ściany
pogruchotane prawa rękę i ramię. Wyciągnął i napiął lewą, gotów do obrony próbował wypatrzeć jakiś ruch.
Jego oczy przeszywały mrok. Zakres widma doszedł aż do podczerwieni. Wtedy dojrzał ogromny
kształt,pędzący w stronę jego kalekiej gardy. Momentalnie przesłonił mu wszystko inne.
Wola powstrzymała odruch. Z ogromnym wysiłkiem Kharn zmusił rękę, by znalazła się przy boku. Potem
sunął już na plecach po podłodze. W płucach brakowało mu powietrza. Zostało wybite siłą uderzenia.
Złamany obojczyk paskudnie bolał. Bezmyślnie podciągnął kolana i przemienił bezwładne sunięcie w
przewrót do tyłu. Trening, determinacja i wzmocniony układ nerwowy Astartes pozwoliły mu zmusić ból do
skrycia się gdzieś głęboko. Wylądował w bojowym przykucu.
Znow odezwała się wola. Kharn stanął prosto, z rękami po bokach, na baczność. Spojrzał w tył i zobaczył
miejsce, w którym wcześniej leżał. Podłoga była jednak pusta, nie było też śladu ciepła.
Czy tak samo było z pozostałymi? Przyłapał się na rozważaniach, ale natychmiast przestał o tym myśleć.
Utrata koncentracji sprawiła, że zaczął się chwiać. Skupił się.
Zdało mu się, że usłyszał odgłos zbliżających się z tyłu kroków. Otworzył usta, by przemówić, ale nie
zdążył. Coś poderwało go z podłogi Kark i głowę ściskała mu dłoń, która zdawała się być większa i twardsza
niż pancerny pazur Pancernika. Wola,wola przed instynktem .Kharn powstrzymał się przed kopaniem w tył
czy inna próbą uwolnienia się .
- Jeszcze jeden? Jeszcze jeden taki jak pozostali?
Glos w jego uchu brzmiał jak zgrzytanie, łoskot, każde słowo jak garść gorącego żwiru.
- Stworzony wojownikiem, odziany jak wojownik, ech...
Na chwilę uścisk na karku Kharnama zadrżał i jego ciałem wstrząsnęło jak Stormbirdem wchodzącym w
atmosferę. Potem zwierzęcy warkot za jego plecami stał się rykiem.
- Walcz!
Niosł go jedną ręką, biegnąc z przeraźliwą szybkością przez salę.
- Walcz ze mną! - wykrzykując te słowa walnął Ogarem Wojny o ścianę. Uderzenie było na tyle mocne, by
Astartes pociemniało przed oczami i zaczął tracić zmysły.
- Walcz ze mną! - kolejne uderzenie i wzrok zalały czerwone i czarne plamy. Kończyny Kharna wydawały
się bezsilne i wojownik nie był tak do końca pewien, czy są na swoim miejscu. Potężny wrzask ogłuszał go,
wdzierał się do głowy i miażdżył jego już i tak pomieszane myśli.
- Waaaalcz! - inny stalowy uścisk zamknął się na jego złamanej ręce. Przez chwilę Ogar wirował w
powietrzu.
Kolejne uderzenie. Plecy trafiły na ścianę. Nogi zwisały bezwładnie. Złamane ramię rozpaliło się bólem,
kiedy jedna z wielkich dłoni przygwoździła go do ciemnego marmuru. . . .
Chwilę zajęło nim trochę oprzytomniał. Biochemia Astartes uśmierzała ból i pozwalała mu myśleć.
Hormony stresu z jego specjalnych gruczołów wstrząsnęły całym organizmem. Kharn nareszcie wyraźnie
zobaczył twarz swojego Prymarchy. Splątane miedzianorude włosy spływały w lokach z wysokiego czoła.
Jasne oczy były głęboko osadzone za wystającymi kośćmi policzkowymi, ktore tak były wygięte , że
przypominały ostrza topora .Nos miał orli, a usta wąskie
To była twarz generała, za którym można było iść na śmierć .Oblicze nauczyciela, o miejsce u stóp którego
biliby się mędrcy - Twarz króla, stworzona, by zachwycały się nią cale światy - Twarz Prymarchy.
Jednak wściekłość przemieniała ją w oblicze bestii. Szał wyginał i zmieniał rysy, jak guz wybijający się z
wnętrza czaszki. Przemieniał oczy w bezdenne żółte jamy. Zniekształcał pełne godności linie brwi i szczęki.
Ściągał usta tak, by odsłonić zęby. Jednocześnie była to twarz tak szaleńczo znajoma. Oblicze rodzica,
którego wzorzec stworzył Ogary Wojny. Kharn widział swoich braci o tym układzie oczu, w tej brązowej
skórze, tej linii szczęki, tym kształcie czaszki. Przyszpilony do ściany mógł tylko patrzeć.
Pomyślał o bitwach, które Legion stoczył ze skocznymi obcymi, których maski tkały podobizny twarzy ze
światła. Xenos prowokowali wojowników Imperatora, ukazując zniekształcone oblicza Astartes.
Prymarcha zacieśnił chwyt i Kharn zastanowił się, czy usłyszał tę myśl. Czy nie mówiono, że niektórzy z
rodziców to potrafią?
Powoli Angron uniósł drugą rękę. Nawet w tym świetle Astartes mógł dostrzec popękaną skorupę szybko
zasychającej krwi na jego palcach. Dłoń zacisnęła się w drżącą pięść tuż przed jego twarzą.
Wydawało się, że zatrzymała się w tym miejscu na całą wieczność.
Potem otworzyła się powoli, układając się w pazur ze złączonych palców. Kharn mógł nawet powiedzieć, jak
wyglądałby atak tak ułożoną dłonią. Jeden palec wbiłby się w jego oko i przy tej sile przebiłby się przez
oczodół do mózgu. Kciuk przeszedłby pod szczęką i zmiażdżył gardło. Potem cała dłoń zacisnęłaby się,
wyrywając przód jego czaszki albo po prostu oddzielając głowę od szyi. Kości Astartes były wyjątkowo
mocne. Czy Prymarcha mógłby to zrobić jedną ręką? Kham mógł się założyć, że tak.
Cios nie nadszedł. Zamiast tego Angron pochylił sic przodu.
Jego wyglądająca jak pysk wyszczerzonego gargulca twarz zbliżała się coraz bardziej. W końcu usta
dotknęły ucha Kharna.
- Dlaczego? - jego szept należał do tej samej kategorii dźwięków, co odgłos gąsienic czołgu jadącego po
kamieniach
- Widzę, że jesteś do tego stworzony. Zrodzony dla rozlewu krwi, tak jak i ja. Nie urodziłeś się normalnym
człowiekiem, podobnie jak ja.
Tu nastąpił długi prymitywny pomruk.
- Dlaczego więc? Czemu nie nosisz Lin Zwycięstwa? Czemu nie masz broni w ręku? Czemu wszyscy
schodzicie tu tacy potulni. Czy nie wiesz, czyją krew ja naprawdę... hę?
Byli tak blisko, że musiał poczuć uśmiech Kharna na swoim policzku. Odsunął się, by mu się przyjrzeć.
Angron zamknął oczy, by po chwili otworzyć je szeroko. Odciągnął bezwładnego Kharna od ściany i uderzył
nim o nią ponownie. Astartes wydawało się, że poczuł jak palce trzymającej go ręki drżą od wstrzymywanej
przemocy.
- Co to ma być? Pokazujesz mi zęby? - kolejne uderzenie o ścianę. - Czemu się szczerzysz?
Gdy kończył to pytanie, głos przerodził się w porażający ryk. Nawet udoskonalony słuch Ogara, dużo
bardziej odporny od ludzkiego, tego nie zniósł. Przez kilka dobrych sekund dzwoniło mu w uszach. W tym
czasie dotarło do niego, że pytanie nie było retoryczne. Angron czekał na odpowiedz
- Jestem. - jego głos, gdy już udało mu się go dobyć był ochrypły i slaby. - Jestem dummy z braci mojego
Legionu
Przełknął, próbując nawilżyć trochę wysuszone gardło Potrzebował tego, by mówić dalej.
Nim mógł kontynuować , Angron odkleił go od muru i upuścił na podłogę .Potem kopnięcie prymarchy
rzuciło kapitanem przez sale długim lukiem. Upadł na zimne i rozerwane zwłoki. Kiedy udało mu się wziąć
wdech, poczuł smród krwi i wnętrzności. Nie był w stanie określić, czyje to było ciało.
Po kamiennej posadzce poniósł się odgłos kroków gołych stóp. Towarzyszył im warkliwy oddech. Angron
się zbliżał. Skoczył i wylądował, klękając przy Kharnie. Ten próbował nieudolnie zmusić swoje ciało do
ruchu. Tymczasem znów zacisnął się na nim chwyt.
Tym razem złapał go za szczękę i twarz. Astartes został przyciągnięty, by ponownie spojrzeć w oczy
Prymarchy.
- Dumny - usta Angrona poruszały się tak, jakby żuł każde z wypowiadanych słów. - Twoi bracia. Nie
wojownicy. Żaden nie walczył. Czemu... wy... nic...
Z wielkim trudem wypowiadał każde słowo. Uniósł drugą rękę i potarł skronie.
- Jak, uch, jak można, tego, nnnnn...
Po czym podniósł Kharna za poły tuniki i rąbnął nim o podłogę. Rozszarpane szczątki wydały mokry i
krwawy odgłos ,kiedy uderzyły o nie plecy Astartes
- Nie dumny ! - ryknął Angorn głosem, który, przemykając przez oszołomiony umysł Ogara,mógł łamać
kości równie dobrze, co pieści Prymarchy - nie dumny z braci ,którzy tu stali bezmyślnie ! Z pustymi oczami
jak woły idące na rzez ! Żaden nie walczył ! Moi bracia,moi bracia i siostry,och..
Ucisk na tunice zelżał. Kharn zamrugał .Zaczął widzieć trochę wyraźniej. Spojrzał ku gorze Angorn już na
niego nie patrzył. Zamiast tego kucnął znowu i zasłonił jedną z wielkich dłoni swoje oczy. Jego głos był
ciągle potężnym hukiem,jednak teraz stal się niewyraźny,szorstki i dziwnie akcentowany. Astartes musiał się
skupić,żeby wychwycić poszczególne słowa
- Moi biedni wojownicy - mamrotał Prymarha - Moi zgubieni
Potem opuścił rękę i spojrzał w oczy Khrna . W jego spojrzeniu ciągle była wściekłość.
Teraz jednak jej ogień był trochę przytłumiony, przygaszony. Ciągle błyszczał czerwienią, ale głębokim
cynobrem, a nie dzikim szkarłatem.
- Twoi bracia... - powiedział zmęczonym głosem. - Oni nie są jak moi bracia, kimkolwiek jesteś.
Kimkolwiek jesteś. Chwilę zajęło, nim te słowa do niego dotarły. On nie wie, taka była następna myśl
Astartes, ale jakże on może nie wiedzieć?
Kapitan, ciągle rozciągnięty na podłodze, wziął głęboki wdech.
- Na imię mi Kharn. Jestem wojownikiem...
- Nie!!! - pięść Angrona uderzyła z mocą kruszącą kamień w posadzkę obok głowy Ogara Wojny, a odłamki
pocięły mu skorę. - Nie wojownik! Nie!
- Legiones Astartes, wielkiego przymierza braci bitewnych, na służbie Twojego...
- Nie! Martwi! - krzyknął Angron obracając głowę i napinając mięśnie szyi. - Uch, moi wojownicy są
martwi. Moi bracia, moje siostry...
- ... umiłowanego Imperatora - mówił dalej Kharn, próbując z trudem utrzymać mocny i spokojny ton głosu,
chociaż mamrotanie i skamlanie bardziej by pasowało do stanu w jakim się znajdował. -Pana ludzkości,
naszego wodza i generała, z którego...
Angron zadrżał na wspomnienie Imperatora. Znowu zakręcił głową, wyjąc jak dzikie zwierze w
ciemnościach. Zaskoczył tym Kharna tak. że ten zamilkł
Nagle, z szybkością atakującego węża, ręka Prymarchy zacisnęła się na nodze Ogara. Starczył mu jeden
skręt cała. by Astartes poszybował, wirując w powietrzu.
Nie było czasu na obrócenie się czy zwinięcie w locie . Kharn, zdążył tylko podnieść ręce chroniąc głowę,
nim uderzył w ścianę komnaty i opadł bezwładnie na podłogę
Przez szaro -czerwoną mgłę wypełniającą jego umysł słyszał ciągle głos Angorna, a raczej jego pozbawiony
słów ogłuszający ryk wypełniający komnatę. W swoim własnym ciele Ogar czuł, jak coś się rusza i
przesuwa. To działały wszczepione mu organy. Coś w środku zostało poważnie uszkodzone przez
Prymarchę. Cóż, to już robota dla Aptekariona. Będzie mógł sobie to badać w czasie sekcji.
Jeżeli po tym wszystkim w ogóle uda się poznać, które szczątki należą do mnie, dodał w myślach. Uśmiechnął
się w nich sam do siebie ponuro. To dało mu siłę, by zacząć z jękiem podnosić się na łokciach i kolanach.
Stopa Angrona uderzyła z siłą kowalskiego młota między jego łopatkami. Rozpłaszczyła go znów na
podłodze. Połamany mostek wysyłał rozdzierające fale bólu. Czuł, jak ściśnięte żebra trzeszczały, gdy
walczył o oddech.
- Niełatwo was zranić, co nie, wy potulne, małe słabiaki? - z góry zagrzmiał głos Angrona, a jego słowa były
bardziej szorstkimi warknięciami. - Kto tworzy wojowników, którzy nie wojują? Ten łotr i morderca, wasz
wódz, ot co.
W metabolizmie Kharna zaszły kolejne zmiany. Organizm wyczuł problemy z oddychaniem i zaczął
korzystać z dostępnego tlenu bardziej efektywnie. Astartes poczuł lekkie łaskotanie, kiedy jego trzecie płuco
obudziło się do wzmożonej pracy. Rozepchnęło się trochę, żeby móc nadrobić braki. Ciepło w brzuchu
świadczyło o tym, że nerka oolityczna walczyła sprawnie z podwyższonym poziomem toksyn we krwi.
- Wysyła swoje tchórzliwe, małe słabiaki, by za niego umierały. O tak, znam ja takich - Angron warczał i
mówił jednocześnie. - Dłonie, które nigdy nie nurzały się w ciepłej krwi. Skora, ktora nigdy nie została
rozpłatana. Czerep, którego nie całowały nigdy Gwoździe Rzeźnika. Język, który nigdy... huh.
Ciężar przeniósł się w dół pleców Kharna .Angorn nie był w stanie trzymać długo swojego miażdżącego
nacisku. Jego druga stopa zaczęła unosić się z podłogi Nagle odpuścił.
Ogar chwycił pośpiesznie powietrze wszystkimi trzema płucami .Wtedy Prymarcha kopnął go w plecy.
- Nie umieracie w ten sam sposób, jak kobiety i mężczyźni zwykle umierają - Angron stał przez chwilę nad
Kharnem z wzniesioną głową. Przypominał wspaniały posąg. Potem zaczął okrążać leżącego. Zgarbił się, a
czerep wystawił do przodu. Wyglądał jak wielki kot wyczuwający ofiarę w czasie polowania.
- Przyjmujecie ciosy tak... hnn... - pocierał palcami jednej ręki swoją czaszkę, a Kharn dostrzegł, że błądziły
one po głębokich bruzdach blizn. - ... tak, jak ja. Wasza krew tężeje jak moja. Ona... pachnie...
Olbrzym zacisnął dłonie w pięści. Astartes widział, jak napięcie wędruje w gorę jego rąk, do ramion, szyi i w
końcu ściąga znów twarz Prymarchy w maskę szału.
Powoli i niezdarnie Khern usiadł. Potem uniósł się na jedno kolano i przygotował na nowy atak. Angron
ciągle jednak krążył wokół niego.
- Nosicie się jak ludzie przywykli do trzymania żelaza w ręku. Gdybym zabijał was na gorącym piasku
areny, znałbym wasze imiona Oddalibyście mi poprawne pozdrowienie ,zwyczajowy salut.
Znaczylibyśmy się obydwaj linią - wokół niego ciągle dudniły stopy i Ogar był w stanie wyczuć na sobie
spojrzenie Prymarchy przypominające stalowy ciężar wrzucony na ramiona
- Czy nie szkoda wam umierać z reki kogoś ,kto nie zna nawet waszych imion ?
Czy nie szkoda ? Kharn zastanowił się . Oczywiście nie O to przecież w tym wszystkim chodziło Był
posłańcem .Miał dostarczyć wiadomość, a nie toczyć debaty
- Jesteśmy Twoim Legionem. Prymarcho Angronie. Jesteśmy - narzędziem w Twoich rękach. Zrobimy, co
nam rozkażesz .Możesz zadecydować o śmierci naszych wrogów, a możesz postanowić, że to my umrzemy.
Nie zdzielił go pięścią. Nie kopnął ani, nie chwycił. Tym razem było to uderzenie otwartą ręką w bok głowy
Astartes. Dość silne, by cisnąć nim w bok.
- Jeszcze raz ze mnie zadrwisz, a nim skończysz mówić zmiażdżę twoją czaszkę tymi palcami -głos Angrona
drżał i dało się w nim wyczuć kruche pohamowanie, jeszcze bardziej przerażające od ryków. - Moi
wojownicy. Moi bracia i siostry. Moi dzielni, moi bracia, och...
Przez kilka sekund Angron po prostu przestępował z nogi na nogę. Jego szczęka opadła i poruszała się, jakby
próbował wypowiedzieć jakieś bezgłośne słowa. Jego głowa miotała się na strony.
- Przepadli, przepadli beze mnie... Ja...
Angron wprawił swoje pięści w ruch. Bił się nimi po udach i klatce piersiowej. Długimi okrężnymi ruchami
uderzył najpierw jedną, a potem drugą we własne usta i policzki. Cisza panująca w komnacie jeszcze
wzmacniała i nadawała mocy dźwiękom rozdzierania ciała i charczącemu oddechowi. Ogar patrzył
niezdolny przemówić.
Prymarcha upadł na kolana. Złączył pięści przed twarzą. Jego mięśnie były napięte, a ciało trzęsło się.
Zapadła całkowita cisza. W końcu Kharn ją przełamał.
- Jesteśmy Twoim Legionem. Stworzono nas z Twojej krwi i Twoich genów na Twój obraz i podobieństwo.
Wywalczyliśmy sobie tutaj drogę z planety, na której zostałeś poczęty. Przelewaliśmy krew i paliliśmy całe
światy. Rozbijaliśmy imperia i posyłaliśmy rozumne gatunki w odmęty zapomnienia. Wszystko to ,by
odnaleźć Ciebie. Pozwól mi tylko mówić ,mój panie ,pomyślał ,czując jak jego głos nabiera siły. Pozwól mi
przekazać naszą prośbę. Wtedy moja misja będzie wykonana,a ja spełniony .potem już rób,co chcesz - Nie
walczymy z tobą ,bo ty jesteś naszym Prymarchą nie tylko naszym przywódcą, ale rodzicem naszej linii krwi
Źródłem, z którego pochodzimy. Nieważne co się stanie nigdy nie podniosę na Ciebie ręki. Nie uczyni tego
żaden z moich braci bitewnych. My ,którzy tu przyszliśmy ,byliśmy ambasadorami,posłańcami. Jesteśmy tu
dla naszego Legionu i naszego... naszego Imperatora - Kharn napiął się w gotowości, ale tym razem
Angron nie zareagował na to słowo. - Stajemy przed Tobą, by prosić Cię, abyś zajął należne Tobie miejsce.
To, które zostało dla Ciebie wyznaczone w momencie stworzenia.
Spróbował się poruszyć, zbliżyć do miejsca, gdzie garbiąc się i trzęsąc klęczał Angron. Nawet jednak teraz
od Prymarchy biła tak wielka aura grozy, że musiał się zatrzymać.
Kharm zaczerpnął powietrza. Ból z ran powoli podcinał jego świadomość, drażniąc go piłującym uczuciem.
Zacisnął na chwilę oczy i zmusił się do wykonania serii ćwiczeń oddechowych, które wdrukowano mu
hipnotycznie na zboczach górskich Bodtu. Zdusił ból siłą woli.
Dało mu to chwilę na zastanowienie. Dzięki temu krótkiemu odpoczynkowi mógł przemyśleć to zadanie w
sposób, w jaki oceniałby pole bitwy, umocnienia wroga czy jego szermierkę Pomyślał o swoim własnym
zadaniu. Wspomniał doniesienia z okrętu flagowego imperatora które dotarły do niego przed i po
katastrofalnej wizycie na powierzchni planety
Przeanalizował słowa samego Prymarchy .Na powierzchni została stoczona bitwa ,wszyscy o tym
wiedzieli .Ogar wojny poczuł ukłucie zazdrości . Ci martwi buntownicy zostali już zaszczyceni
przez prymarche ,ich Prymarhe. On powiódł ich do ..
Poczuł przebłysk zrozumienia. Co zadziwiające ,ułatwił mu je własny ból
- Zazdroszczę im - powiedział cicho. - Tym, którzy walczyli u Twojego boku. Żałuję, że ich nie poznałem.
Szli za Tobą do bitwy. Dokładnie o to chcieliśmy prosić Ciebie, moj panie .O szansę na to, by walczyć za
Ciebie, tak jak oni.
Ręce Prymarchy powoli opadły, odsłaniając twarz. Klęczał plecami do najbliższego nierozbitego źródła
światła. Jego potężna postać górowała nad Astartes. Wzrok Kharna sięgnął jednak wystarczająco głęboko w
podczerwień, by ujrzeć drobny i gorzki uśmiech na twarzy olbrzyma.
- Ty? Bez gwoździ, bez liny? Mam nadzieję, że masz po prostu dobry łeb do drwin, Kharnie z tak zwanego
Legionu. Mielibyśmy z ciebie używanie w obozie. Jochura byłby bezlitosny. Ten chłopak miał cięty język -
zniknęła gorycz w jego uśmiechu. - Widziałem, jak prowokował innych. Najpierw w celach no i potem,
kiedyśmy wędrowali. On drwił, oni się śmiali. Ten, z którego kpił, śmiał się najmocniej,razem z chłopakiem.
To... było... dobre. Dobrze się na to patrzyło. Jochura przysięgał, że umrze śmiejąc się w twarz swojego
zabójcy. Mówiłem mu... Mówiłem mu... uch.
Uśmiech zniknął. Twarz Angrona wykrzywiła się w brutalnym grymasie. Wielka pięść znów walnęła w
posadzkę i Kharn poczuł całym ciałem falę uderzeniową. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdołał. Ręka
Angrona wystrzeliła w jego kierunku szybciej, niż mógł zarejestrować wzrok. Olbrzym chwycił go za szyję i
szczękę i przyciągnął do siebie.
- Nie wiem, jak zginęli! - krzyk Prymarchy był tak głośny, że słowa były aż niewyraźne w tym hałasie. To,
że jednocześnie potrząsał Khamem, wcale nie pomagało w ich zrozumieniu. - My przysięgaliśmy!
Przysięgaliśmy!
Angron jedną ręką miotał Ogarem w przód i w tył, a drugą walił w posadzkę. Pośród tego łomotu Astartes
skupił się na innych zmysłach i nowym ostrym zapachu. Kharn zdał sobie sprawę, że to woń świeżo rozlanej
krwi Prymarchy. Olbrzym poranił sobie ręce, waląc w kamień.
- Złożyliśmy przysięgę - mówił dalej Angron, a jego głos nabrał nut jęku skręcającej się stali.
- Na drodze do Deshea Każdemu kazałem wyciąć nową bliznę na mojej linie a ja naciąłem ich liny.
Przysięgaliśmy, że nim umrzemy, wytniemy Wysokim Jeźdźcom bliznę, która będzie krwawiła przez sto lat!
Mimowolnie ręce Kharna sięgnęły w górę, gdy dłoń Angorna zacisnęła się mocniej na jego szyi. Walczył z
odruchem wyrwania się z chwytu.
- Ranę, od której będą jeszcze płakać wnuki ich szczeniąt! Ranę, która będzie prześladować każdego z nich,
jeśliby poważył się znów spojrzeć na gorące piaski areny!
Angron zmienił lekko chwyt, dzięki czemu Kharn mógł znów nabrać trochę powietrza do płuc. Na wpół
klęczał, na wpół zwisał w ręce Prymarchy, która obejmowała jego głowę.
- Wszystko to... - powiedział łagodnie Angorn - ... i nawet moja przysięga nie wystarczyła.
Opuścił ręce. Kharn opadł bezwładnie na podłogę.
- Bo nawet nie wiem, jak oni umarli.
Kiedy Kharn otworzył oczy, Angorn siedział ze skrzyżowanymi nogami niedaleko jego stóp. Łokcie opierał
na kolanach. Głowę pochylił do przodu. Wpatrywał się w Astartes. Ogar Wojny nie wyczuwał już świeżej
krwi Prymarchy. Czyżby na jakiś czas stracił przytomność ? Może po prostu zmysły mu się mieszały w
ciemnościach ? A może krew Angorna tężała i zamykała rany nawet szybciej, niż ta płynąca w jego żyłach ?
Najpewniej tak właśnie było.
Wziął głęboki wdech. Klatka piersiowa rozpaliła się bólem. Mimo to uniósł się na łokciach.
- A wy słabiaki, jak szykujecie się na śmierć - chłód w głosie Angorna był porażający i tak nieprzystający do
szalejącego demona, który przed chwilą maltretował ogara i rzucał nim jak lalką.
- Wypisujecie na piasku jakieś pozdrowienia? Wymieniacie swoich przodków, jak czynią to Wysocy
Jeźdźcy ? Może zamiast tego mówicie, kogo zabiliście jak my ,mów , co robicie, kiedy czekacie aż żelazo w
waszych rekach rozgrzeje się od cieple ciała.
- My zaczął Kharn …. ale od niewygodnego ułożenia ciała poczuł ucisk w piersi, podniósł się z trudem do
góry i uklęknął Przysiadł na piętach I uspokoił oddech. Zebrał się w sobie mimo bólu. Nawet pochylony
Angorn był ciągle o przynajmniej pól głowy wyższy od ogara
- Ślubowanie przed bitwą - powiedział w końcu Astartes. Przysięga składana w ostatniej chwili przed tym,
jak ruszymy do walki. Każdy z nas przygotowuje jej słowa Każdy obmyśla,co powie swoim braciom z
Legionu. Co każdy chce uczynić dla naszego... naszego Imperatora
Angorn warknął słysząc to słowo
- Co uczynimy dla naszego Legionu i dla siebie samych. Wszyscy Jesteśmy świadkami tych przysiąg.
Niektóre Legiony spisują Je i ozdabiają swoje zbroje tymi tekstami.
- Czy złożyłeś Jeden z tych ślubów zanim przybyłeś się ze mną zobaczyć?
- Nie, Prymarho - pytanie nieco uraziło Kharna. - Nie przyszedłem tu z Tobą walczyć. Powtarzam, nikt w
całym Legionie nie podniesie na ciebie ręki. Śluby składa się przed bitwą.
- Żadnego wyzwania - zaburczała górująca nad Ogarem postać. - Nie pytacie o imiona przeciwników, kiedy
schodzicie na piach i nie podajecie im własnych. Nie oddajecie im czci i nie pokazujecie lin. Tak mają
walczyć ci, którzy nazywają się moimi krewnymi?
- Tak właśnie walczymy, panie. Istniejemy po to, by wytępić wrogów Imperatora. Nie potrzebujemy niczego,
co nie służy temu celowi. Rzadko tez , walczymy z przeciwnikami, których imiona warto poznać, a co
dopiero godnymi czci. Co do ostatniego.., Wybacz mi Prymarho, ale nie wiem czym jest ta linia, o której
mówisz.
- Jak zatem ukazujecie swój kunszt wojownika ? - zdziwienie w głosie Angorna wydawało
się zupełnie szczere
Kiedy jednak Kharn zawahał się, jak na nie odpowiedzieć, olbrzym rzucił się ku niemu.
Przewrócił go znowu na plecy. - Odpowiadaj! Ty mała glizdo cmentarna, siedzisz tu i śmiejesz się ze mnie
jak jakiś Wysoki Jeź... uch...
Prymarcha powstał i uniósł Kharna, trzymając go za gardło. Znów rzucił nim w powietrze. Astartes
wylądował na plecach. Nim zdążył, trzęsąc się cały, unieść się na nogi, Angorn odszedł, by stanąć pod
jednym ze świateł. Odwrócił się, by sprawdzić, czy Ogar Wojny patrzy, a potem obrócił się tyłem do niego i
rozłożył szeroko ramiona.
Korpus Prymarchy był nagi. Nieludzka muskulatura, zaprojektowana przez Imperatora, czyniła go szerokim,
ciężkim, imponującym i kanciastym. Musiał w końcu pomieścić wzmocnione kości i dziwne organy oraz
tkanki, które wedle legend Astartes, Imperator wyhodował ze swojego ciała i swojej krwi. Potem
zmodyfikował je na dwadzieścia rożnych sposobów, tworząc swoje dzieci. Kharn zastanawiał się przez
chwilę, czy Angorn dorastając miał pojęcie, czym naprawdę był. Szybko zdał sobie sprawę, co Prymarcha
tak naprawdę mu pokazuje.
U nasady kręgosłupa Angrona zaczynała się pręga zabliźnionej tkanki. Najpierw się wspinała prostą linią w
gorę pleców, potem skręcała w lewo i opasywała ciało. Prowadziła przez biodro i zakręcała na przednią
część ciała. Olbrzym zaczął się obracać w świetle i Kharn zobaczył ze blizna raz robiła się grubsza, raz
cieńsza. Skora była nią przeorana i pożłobiona. Znalazły się miejsca, gdzie znikała, pokonana przez moce
regeneracyjne Prymarchy , blizna oplątywała jego ciało. Na brzuchu układała się w spirale , skąd ruszała ku
jego żebrom i piersi. Kończyła się tuż ponad mostkiem.
- Lina Zwycięstw - wyjaśnił Angron. Wskazał górną część gdzie była ona gładsza, bardziej ciągła i mniej
brzydka W tych górnych rejonach nie było zaleczonych fragmentów.
Kharn aż podskoczył, gdy Angorn uderzył się pięścią w pierś. Dźwięk przypominał wystrzał.
- Czerwone zawoje! Nic, tylko czerwień na mojej linie, Kharn! Z nas wszystkich byłem jedyny. Żadnych
czarnych zawojów. - Angorn trząsł się znowu z gniewu.
Ogar pochylił głowę. Jego myśli były posępne. Zacząłem to i chciałbym to zakończyć. Lecz Prymarcho, nie
wiem, jak wiele jeszcze Twoich ataków gniewu przetrwam.
Wtedy ręce olbrzyma chwyciły go za ramiona. Okrutnie przemieściły kości w złamanej ręce. Mięśnie szyi i
szczęki Kharna zesztywniały. Próbował powstrzymać się od krzyku.
- Nie mogę wrócić! - przez ból przebił się głos Angorna, tym razem przepełniony nie wściekłością, a udręką
przewyższającą cierpienie Kharna.
- Nie mogę wrócić do Desh’ea. Nie mogę podnieść jego ziemi, by uczynić czarny zawój.
Angron odrzucił Ogara i opadł na kolana.
- Nie mogę... uch... Ja muszę nosić moją porażkę i nie mogę. Twój Imperator! Twój Imperator! Nie mogłem
walczyć u ich boku, a teraz nie mogę ich upamiętnić!
- Panie mój, ja... my... - Kharn czuł w brzuchu drobne ukucia i narastające ciepło, znak tego, że jego układy
regenerujące musiały zająć się obrażeniami wewnętrznymi.
- Twój Legion chce poznać Twoje obyczaje. Jesteś naszym Prymarchą. Ale my jeszcze ich nie znamy. Ja nie
wiem.
- Nie. Cmentarna glizda Kharn nie wie. Nie ma Liny Zwycięstw na Kharnie - drwina w głosie Angorna była
aż nazbyt oczywista i Astartes nie mógł jej przegapić, choć wlepiał wzrok w posadzkę
- Za każdą przeżytą bitwę: cięcie przedłużające linie ,za zwycięstwo ,niech blizna będzie czysta, czerwony
zawój. Za porażkę i przeżycie, weź trochę ziemi z jej miejsca i umieść pod naciętą skórę. Blizna będzie
ciemna .Czarny zawój. Na mnie tylko czerwone, Kharn - Angorn rozłożył znów szeroko ramiona. - Ale już,
na to nie zasługuję.
- Rozumiem Cię, panie - odpowiedział Ogar i w sercu poczuł, że rzeczywiście tak jest. - Twoi bracia... ,to
znaczy , Twoje siostry i Twoi bracia... Oni zostali pokonani.
- Oni umarli, Kharn - wytłumaczył Angorn. - Oni wszyscy umarli, przysięgaliśmy sobie, że staniemy razem
przeciw armiom Wysokich Jeźdźców, Klify Desh’ea miały być świadkiem końca tego wszystkiego. Żadnych
więcej nacięć na linie. Dla żadnego z nas.
Jego głos złagodniał. Przeszedł w szept. Pełen żalu i żałoby.
- Nie powinno mnie tu być. Nie powinienem już żyć. Ale jest inaczej. I nie mogę nawet podnieść ziemi z
Desh’ea, by uczynić czarny zawój na ich pamiątkę. Czemu twój Imperator mi to zrobił, Kharn?
Po tym pytaniu zapadła cisza. Angorn ciągle stał. Jego głowa opadła, a on obejmował dłońmi czoło i twarz.
Palce rzeźbiły w nich bruzdy. Nieregularne oświetlenie sprawiało, że na jego czaszce, nierównej od metalu i
blizn, igrały dziwne cienie.
Kharn powstał. Zakołysał się, ale odzyskał równowagę.
- Nie jestem godzien wiedzieć, co Imperator powiedział Tobie, panie. Ale my...
Na te słowa Angorn zatoczył się a Astartes zadrżał. Oczy Prymarchy pałały, znów obnażył zęby. Tym razem
nie był to wyraz pyska bestii. Na jego twarzy malował się szeroki i okrutny uśmiech.
- Niewiele mi powiedział, och nie. Myślisz, że chciałem z nim gadać? Myślisz, że mu pozwoliłem?
Olbrzym znów był w ruchu,rzucając się między światłem, a ciemnością i kręcąc na boki głową.
- Wiedziałem, co się dzieje stałem tam i widziałem, jak zabójcy Wysokich Jeźdźców ruszają na moje siostry i
moich braci pod Dashea. - Wiedziałem, wiedziałem aaa!
Jego ręce wystrzeliły do przodu i rozmazały się, kiedy zaczął rozszarpywać powietrze.
- Miał swoich własnych braci, prawda, swoją gwardię z krewnych. Wszyscy w złotych płytach. Wymuskani
jak Wysocy Jeźdźcy, a przecież chodzili po ziemi tak jak i ja. Skierowali ku mnie swoje nędzne mieczyki. -
Angron obrócił się jak fryga, skoczył, rzucił ku Kharnowi, trzasnął go otwartą dłonią tak, że Ogar poleciał do
tyłu. - Dobyli przeciwko mnie broni! Mnie! Oni...oni...
Prymarcha rzucił głową do tyłu. Przycisnął dłonie do boków czaszki, jakby uważał, że fizyczną siłą zmusi
szalejące myśli do utrzymania się w ryzach. Na chwilę zamarł w tej pozie. Potem pochylił się do przodu i
uderzył z mocą pięścią w kamień przy głowie Kharna. Siła ciosu wyrzuciła w powietrze kujące odłamki.
- Zabiłem przynajmniej jednego - rzucił Angron. Uniósł się i znów zaczął miotać się po sali. - Nie mogłem
chwycić tego waszego Imperatora. Aaa, jego głos w moich uszach! To było gorsze niż Gwoździe Rzeźnika...
Palce olbrzyma ślizgały się po metalu zatopionym w jego czaszce i tarły go. Jego wzrok znów zwrócił się ku
Kharnowi.
- Dopadłem jednego. Jednego z tych odzianych w złoto drani. To nie było na jego nerwy, tego Twojego
Imperatora. To słabiak jak i ty. Wepchnął mnie... wepchnął do tego... pokoju... pokoju, co zabrał mnie z
Desh’ea...
Cienie na twarzy Angrona zrobiły się głębsze na samo wspomnienie tych wydarzeń. Zgarbił się i skulił.
- Teleport - wywnioskował Kharn. - On przeniósł Ciebie teleporterem. Najpierw na swój okręt, a potem tutaj.
- Coś, co może ty rozumiesz.
Olbrzym wciąż był w ruchu. Oddalał się od Ogara, przez co coraz trudniej było go dostrzec. Pozostawał po
nim tylko podobny do dymu cień w podczerwieni. Głowę miał wzniesioną, a ręce rozpostarte. Wyglądało to,
jakby przemawiał do publiczności na trybunach amfiteatru.
- Moje siostry, moi bracia i ja. Mieli nas na własność Wysocy Jeźdźcy. Okrążali nas, a ich krucze płaszcze
łopotały. Wpatrywali się w nas swoimi robaczywymi oczami gdy przelewaliśmy nawzajem własną krew, a
nie ich.
Zawył uderzając i drapiąc powietrze nad swoją głową.
- A ty Kharn, jesteś własnością tego Imperatora, ktory przelewa twoją krew i posyła swoje pozłacane
kukiełki do walki, gdzie tylko zechce...
Kharn pokręcił głową. Angron dostrzegł to.
- Cóż to? - głos olbrzyma huczał w cieniu, niosąc w sobie tę samą groźbę co wcześniej, a Kharn natychmiast
przypomniał sobie, że jest słaby, ranny i bezbronny.
- Kharn nazywa mnie kłamcą. Kharn myśli sobie, że będzie podważał słowa swojego Prymarchy by bronić
Imperatora.
Angorn ponownie wyskoczył z mroku. Wylądował tuż przed Ogarem. Jedna z jego rąk była już
przygotowana, by zadać miażdżący cios.
- Przyznaj to, Kharn - wywarczał. - No, czemu tego nie mówisz?
Przyszykowana do uderzenia ręka drżała, ale nie ruszyła w stronę Astartes. Angorn pochylił się szybko do
przodu z wyszczerzonymi zębami, jakby chciał tym razem gryźć.
- Powiedz to! Powiedz!
- Widziałem go tylko raz - odpowiedział Kharn zamiast tego. - Widziałem go na Nove Shendak. Świat
Osiemdziesiąt Dwa Siedemnaście. Planeta robaków. Wielkich stworów, na dodatek inteligentnych. Pełnych
nienawiści. Ich bronią były druty, metalowe pióra, które wszczepiali we własne ciała. Pozwalały one
przewodzić energię, którą tworzyli w swoich wnętrznościach. Pamiętam, że widzieliśmy jak druty przebijają
się przez powierzchnię, jeszcze zanim xenos wyskoczyli na nas niemal spod naszych stop .
Grube jak tulów człowieka. Dłuższe niż Ty, panie, jesteś wysoki ,w pyskach miały trzy pary ust, a w każdym
z nich tuzin zębów. Rozmawiały ze sobą wysyłając fale akustyczne przez błoto. Ich wrzaski dobywające się
z ziemi brzmiały jak szepty czarownic. Znaleźliśmy wcześniej trzy systemy pod ich kontrolą. Spaliliśmy ich
gniazda-kolonie i pogoniliśmy do domu. Tam skąd pochodziły znaleźliśmy ludzi. Nie wiadomo, jak długo
byli oni zagubieni dla ludzkości. Tłoczyli się jak bydło na stałym lądzie, podczas gdy robale panowały nad
morzami bagien. Polowały na ludzi. Hodowały
ich. Zabijały.
Oczy Angrona były ciągle zmrużone, a jego pięść dalej wzniesiona do ciosu. Nie trzęsła się już jednak.
Kharn przymknął oczy. Pamiętał, jak niebiesko-białe zbroje Ogarów Wojny błyszczały w półmroku świata
robaków. Wspominał niekończące się, drażniące nerwy, przypominające ssanie odgłosy pływów oceanów
błota. Fale brei, poruszane przez siłę przyciągania księżyca, uderzające rytmicznie o szczerbate skały
brzegów kontynentów.
- Żelaźni Wojownicy byli tam z nami. Perturabo wylądował ze swoimi oddziałami uderzeniowymi pierwszy,
zaraz po tym, jak nasze lance energetyczne wysuszyły i oczyściły strefę zrzutu. To on wymyślił, jak
zabezpieczyć i ukształtować grunt. Gleba tam... Cóż, ledwie to można było tak nazwać. To była błotnista lura
pełna śladowych toksyn. Skała kryła się tak głęboko, że człowiek zapadłby się i utopił, gdyby próbował jej
sięgnąć.
- Jak je powstrzymaliście? - chciał wiedzieć Angorn. - Skoro nie mogliście stać na ziemi, to jak?
- Znaleźliśmy sposoby, panie: strażników z karabinami laserowymi dużej mocy; urządzenia wykrywające
ruch wokół nas i pod nami; ładunki wybuchowe wokół naszych obwarowań i zatapiane w miejscach, gdzie
robale drążyły bagna.
- Umocnienia obmyślane przez Perturabo były niesamowite ...
Zbudował okopy i wały, które grodziły morza błota i wysuszały je. To pozwoliło przegonić xenos.
Odzyskaliśmy dość ziemi, żeby ci żałośni ludzie mogli na niej się budować Kiedy zaś robale ruszyły do
ataku, spotkały się z Imperatorem i jego Ogarami Wojny.
- Mówisz o sobie domyślił się Angorn.
Khărn kiwnął głową.
- Ogary Wojny, Dwunasty Legion Astartes. Uczynieni na Twój obraz., jako Twoi wojownicy, Prymarcho.
Imperator ujrzał jak walczymy w rozległym mieście-kopcu Cephic i nazwał nas po białych psach bojowych,
których używali wojownicy Yeshk na północy. To był wielki honor, Prymarcho. Jesteśmy dumni z tego
miana i mamy nadzieję, że ty też nabierzesz do niego szacunku.
Angron warknął, ale nie przemówił. Otworzył dłoń, którą dotąd zaciskał w pięść.
- Na południu umocnienia Perturabo opierały się na skale. Ze wszystkich formacji na tej planecie, ta
najbardziej przypominała górę. Jedyną, której nie zmogły pływy błotnej mazi. Kiedy robale zdały sobie
sprawę, że Mechanicum zaczyna zmieniać naturę ich świata, zebrały swoje siły, by złamać nasz opór właśnie
u stóp tego wzniesienia.
- Zakopały się w mule poza zasięgiem naszej broni i przekopywały się pod ziemią, żeby wyjść nam na
spotkanie - Khărn mówił coraz szybciej. Z pamięci wydobył wspomnienia ostrego smrodu zatrutej ziemi i
ostrzegawczych krzyków artylerzystów z Armii Imperialnej. Widzieli, jak ocean błota przybiera.
Tymczasem Angron odstąpił ,głowę ciągle miał wyciągniętą do przodu. Patrzył na Astartes ze skupieniem.
- Przyszli jak wielka fala powiedział - powiedział Kharn - przyczaili się na samych granicach obwarowań i
porwali część załog technicznych obsługujących pompy i pogłębiarki. Nie spotkaliśmy się z nimi w bitwie
od wielu miesięcy,
Teraz mistrz Gheer i Prymarcha Perturabo rozszyfrowali ich plan ataku. Rozmieścili nas do przeciwnatarcia.
Rozstawiliśmy się między ścianami akweduktów Żelaznego Lorda Te konstrukcje były dopiero w trakcie
budowy, ale już zasłaniały niebo do połowy. Mieliśmy chwilę na złożenie przysięgi i przygotowanie
bolterów.
- Bolterow?
- Broni palnej. Bardzo potężnej. Podstawowego uzbrojenia Astartes.
- Ech, mów po prostu dalej. Robaki przyszły zniszczyć umocnienia.
Angorn wlepiał wzrok w coś powyżej głowy Kharna. Kołysał rękami do przodu i do tyłu, i przebierał
nogami. Chwilę zajęło, nim Ogar zdał sobie sprawę, że Prymarcha odgrywa całą bitwę w swojej głowie.
Porządkuje linie obrońców, tworzy sobie mapę terenu.
- Więc podeszli jak psy pod palisadę? Głupio uderzać na mur tarcz. Mów, coście zrobili
Kharn zamknął oczy. Przewalczył zmęczenie poranionego ciała. Skupił się, by ożywić zaprogramowane w
jego umyśle ścieżki porządkowania wspomnień.
- Ich pierwsza linia przebiła się przez błoto swoimi szczękami i zbrojnymi drutami. Zaatakowali nas, kryjąc
się za osłoną generowanych przez siebie wyładowań elektrycznych. Błoto przed nimi parowało. Tam, gdzie
uderzały ich pioruny, skały obracały się w proch. Po naszych pozycjach przetoczyło się potężne
bombardowanie. Próbowaliśmy przełamać kanonadę przy użyciu własnych dział. Nasze pociski uderzyły za
ich wybuchową szpicą, a przed nią skruszyliśmy skałę granatami. Myśleliśmy, że już wiemy, do czego są
zdolni. Nasz ostrzał sprawił, że ich szeregi zadrżały. Okazało się jednak, że odwracali tylko naszą uwagę.
Szukali miejsca, gdzie nasze linie są najsłabsze. Kiedy osłabła ich kanonada, uderzyli właśnie tam. Wbijali
się klinami w naszą główną linie. Żeby ich oskrzydlić i okrążyć musieliśmy wejść w muł, a w nim ledwo
ledwie mogliśmy się poruszać. W miejscach, gdzie błoto było wystarczająco płytkie dla nas, oni ukryli swoją
druga i trzecią linie Robale starały się wciągnąć naszych pod powierzchnię lub spalić ich w pancerzach
swoimi energetycznymi wystrzałami. Żeby złamać natarcie xenos, musieliśmy wciągnąć ich na skałę. Tam
mieliśmy przewagę mobilności. Perturabo umieścił w umocnieniach liczne pułapki, fałszywe mury
zewnętrzne, podwójne stanowiska ogniowe, strefy morderczego ostrzału wzdłuż uszkodzonych kanałów.
Słysząc to Angron pokiwał głową z. aprobatą. Rozglądał się po ciemnej komnacie, jakby mógł zobaczyć
wielkie twarde mury oświetlone pomarańczowym blaskiem bolterów i biało-błękitnymi piorunami xenos.
- Musieliśmy jednak wciągnąć ich w głąb naszej linii obrony, żeby powstrzymać natarcie, a potem wycofać
się na zapasowe pozycje, oddział po oddziale. Przez szeregi Armii wycofać się do miejsc, z, których miał na
nich spaść katowski topór. Robali było mrowie, Prymarcho
Kharn uśmiechał się ponuro, a jego rany zaczęły swędzieć, gdy wspomnienia pobudziły organizm do
produkcji adrenaliny. - Nasze topory nie wysychały przez cały miesiąc.
W odpowiedzi Angron znowu warknął. Zamachał rękami w przód i w tył, jakby ciął ostrzem coś niższego od
niego.
Nie zastanawiając się nad tym, Ogar spojrzał wzrokiem wojownika na Prymarchę. Ocenił jego równowagę i
pracę nóg, ruchy rąk i ramion. Znalazł miejsca gdzie riposta mogła przejść przez jego obronę. Olbrzym tym
czasem, ciągle w postawie bojowej, wpatrywał się znów w Astartes.
- Imperator. Opowiadasz o walce w błocie pierwszych szeregów, ale nic nie wspominasz o Imperatorze.
Trzymał się wysoko, prawda? Wisiał gdzieś nad wami, prawda - głos Angorna potężniał, stawał się
nieprzyjemny i ochrypły. - Śmiał się z was, prawda? Mówił, że jesteście od przelewania krwi, prawda?
Przyznaj to, Kharn!
W mgnieniu oka przebył dzielącą ich odległość i jednym sierpowym ciosem obalił Ogara.
Ten przyklęknął na jedno kolano.
- Imperator... - Khar nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na to wspomnienie. - Imperator był jak złota
burza zstępująca na plugastwo Nove Shendak. Kiedy robaki były już między nami, zszedł do nas z góry
zbocza. To było jakby słońce zstąpiło między nas. A prawdziwego słońca, przez te obrzydliwe mgły, nie
widzieliśmy od dawna. On jaśniał pośród pola bitwy. Był jak latarnia morska wskazująca nam drogę w
czasie sztormu. Jego Custodes byli jak żywe sztandary. Żołnierze zbierali się wokół nich, ale on sam...
Astartes zamknął oczy, szukając właściwych słów.
- Panie mój, czy na Twoim świecie walczono z użyciem granatów? Małych bomb, które można było trzy
mać w dłoni i rzucać nimi?
- Broń Wysokich Jeźdźców - warknął Angron. - Nie dla wojownika na gorącym piasku areny.
- Wyobraź sobie je jednak, mój Prymarcho - Ogar przez chwilę próbował sobie przypomnieć słowo, którego
użył wcześniej olbrzym. - Wyobraź sobie słabiaka, który bierze w rękę granat i po prostu trzyma go w garści,
aż ten wybuchnie. Pomyśl, jak by to zniszczyło dłoń, połamało ramie, zmasakrowało ciało! Gdzie tylko
Imperator uderzał na jedną z kolumn wroga, to się właśnie działo z robalami. On nie odpierał ich, mój panie.
On ich nie pokonywał. On je unicestwiał. Falę za falą. Nawet Perturabo, kiedy i on dołączy do bitwy w
czasie ostatecznego...
- Wymieniłeś już to imię wcześniej zahuczał Argron zza pleców Astartes - któż to taki
- Wybacz mi panie .Inny Prymarcha Jeden z pierwszych którego odnaleźliśmy Od niedawna byłem Ogarem
Wojny,gdy wieść ta rozeszła się po statkach flotach Z początku nie rozumiałem do końca, co ona znaczyła.
Było tak do chwili,gdy ujrzałem Żelaznych Wojowników i jak oni zaczęli się zachowywać. Zmianę było
widać na pierwszy rzut oka. Oni ,my i Ultramarines podróżowaliśmy
razem. Jakże im zazdrościliśmy Oni odnaleźli rodzica swojej linii krwi. Swojego generała. Teraz my
odnaleźliśmy naszego.
- Inny. Jest inny ?
Kharn zaryzykował spojrzenie na mówiącego to Angorna. Olbrzym stał bez ruchu. Znów objął dłońmi twarz.
Jego zęby zazgrzytały, gdy się skupił.
- Inny taki jak ja?
- Niezupełnie taki jak Ty, Prymarcho. Twoj brat. Podobne jak Ty stworzony dla podboju i królowania.
Żelaźni Wojownicy są teraz jego Legionem.
- To dzielni wojownicy?
- Wystarczająco dzielni, o ile mogą stać na murze lub w okopie.
- Mury - Angron wycharczał to słowo. - Mury można przełamać.
- Tak też im powtarzamy, panie. Może Ty mógłbyś...
- Mury - przerwał mu olbrzym. - Kiedy wydostaliśmy się z jaskiń i wyszliśmy na skałę, a nie piasek areny,
niemal utknęliśmy między murami. Mieliśmy tylko tę bron. która przelewaliśmy nawzajem naszą krew. Ona
była gotowa skosztować czegoś innego. Wysocy Jeźdźcy śmiali się z nas. tak jak wtedy, gdy spoglądali na
nas z góry , gdy walczyliśmy na arenie. Drwili z nas tak samo. jak wtedy , gdy prowokowali nas do walki dla
ich rozrywki.
Angorn zamachał ręką tak, jakby odganiał złośliwie insekty
- Przesyłali swoje głosy przez robaczywe oczy, którymi obserwowali. Głosy, głosy! „Czy zechciałbyś,
wspaniały Angornie?” - głos Prymarchy zmienił się w przejmujący sposób i naśladował teraz zupełnie inny:
wyższy, delikatnie akcentowani i śpiewny. „Założyliśmy się, że tuzin wrogów zada ci ranę. Z pewnością
przynajmniej jedną. Czy zechciałbyś krwawić dla nas?”
Teraz głos Angrona zmienił się znowu. Naśladował inną mowę.
„Mój syn ogląda to razem ze mną, Angornie. Co się z tobą dzieje? Walcz lepiej, daj mu okazję do
wiwatowania!” - Te oczy, te głosy! Gwoździe Rzeźnika w mojej głowie... Gorący... dym... w moich
myślach... - twarz Prymarchy stała się dzika, wilcza. - Było tak dobrze walczyć bez tych oczu i bez tych
głosów. Chcieli nas złapać w pułapkę, ale my się dla nich nie zatrzymaliśmy. Każdy szereg, który
ustawiali... Przebijaliśmy się przez nich, nim ustawili się w szyku. Byli wszędzie wokół nas, ale my byliśmy
szybsi.
Olbrzym uzupełniał słowa pantomimą. Biegał w różne strony, uderzał, robił wypady, rozrywał
wyimaginowanych wrogów.
- Jochura ze swoim śmiechem i swoimi łańcuchami. Cromach, on walczył mosiężną glewią. Ha! To ja dałem
mu pierwszy czarny zawój na jego linie, a to on i ja wspólnie spaliliśmy wieże strażnicze Hozzean. Klester
przecinająca powietrze swoją wrzeszczącą włócznią. Powinieneś ją zobaczyć, Kharn. Byłą tak prędka i...
och...
Angorn zaciskał palce na metalowych wszczepach wystających z jego rudej grzywy.
- Byliśmy szybcy i nie marnowaliśmy czasu między murami. Zamknięcie to śmierć. Szybko, natarcie i
dyscyplina. .. Nigdy nie odpoczywać, zawsze naprzód. Zawsze głodni walki. Tego nas uczyli... Uch, moje
siostry, moi bracia! Och, gdybyśmy wiedzieli, jak to się skończy! Nie wiedzieliśmy!
Prymarcha padł na kolana i zawył.
- Całe to męstwo! Pożeracze Miast, tak nas nazywali Wszystkie górskie twierdze płonęły jak stosy cale
Wielkie Wybrzeże spłynęło krwią! Hozzean pożarliśmy z pomocą płomienia płomienia! Meahor! Ull-Chaim!
Ryczał i płakał. Poderwał się na równe nogi. Wydawało się, ze zapomniał już o tym, że Kharn na niego
patrzy
- Pokonaliśmy ich na rzece pod Ull-Chaim! Powiesiliśmy pół tysiąca Wysokich Jeźdźców i krewniaczej
gwardii na mostach porosłych winoroślą! Głowy książątek spływały w dół rzeki, aż do nizin! Tacy byli
zwiastuni naszego przybycia! Srebrne przewody z ich czaszek! Ach, wyrwane z ich czaszek i owinięte wokół
moich pięści!
Ognisty szał powrócił. Kharn pomyślał, że mógłby się odczołgać. Odrzucił jednak tę myśl. Nie mógł skryć
się przed Angornem, tak jak nie mógł z nim walczyć. Prymarcha znalazłby go, gdzie by się w tym
pomieszczeniu nie ukrył. Nim skończył to rozważać,został poderwany z ziemi. Olbrzym chwycił go za
obydwie ręce, zakręcił nim nad swoją głową i rzucił na posadzkę. Pod Astartes popękały kamienie.
- Zapłacili! Zapłacili! Sprawiliśmy, że zapłacili! - wrzeszczący Angorn kopnął Kharna tak, że ten przejechał
kawał podłogi. - Zapłacili za moje siostry, moich braci! A teraz kto zapłaci?
Ogarowi kręciło się w głowie i miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Poczuł, że podnosi go wielka siła, po czym
znów uderza nim o posadzkę. Znowu został kopnięty, ponownie chwycony za szyję.
- Płać, Ogarze Wojny! Płać! Walcz ze mną
Coś Kharn nie był pewien, czy była to pięść czy stopa,uderzyła Astartes w pierś tak mocno, że rozciągnął się
na podłodze,dusząc się
- Wstawaj i walcz! ..
No i tak to się kończy, pomyślał kapitan cóż przynajmniej dostarczyłem wiadomość tak dobrze,jak tylko mógł
Ogar Wojny
Spróbował się podnieść ale nie był w stanie ,więc rozciągnięty na plecach i przemówił słabym glosom
- Jesteś moim Prymarchą i moim generałem, lordzie Angornie. Przysięgałem, że Ciebie odszukam i za tobą
będę podążał. Nie będę z Tobą walczył. Jeśli muszę umrzeć niech umrę z Twojej ręki. Jestem Kharn i jestem
posłuszny twojej woli.
Kiedy czekał na odpowiedź, stracił na chwilę przytomność.
Wybudził się, bo jego organizm skupił się na przywróceniu mu zmysłów. Poczuł ostry ból, dochodzący z
jego licznych obrażeń. Nie widział ani nie słyszał Angrona. Czuł przynajmniej kamienną posadzkę pod sobą
oraz zimne powietrze w płucach. W końcu przyszedł i głos Prymarchy. Musiał on być przerażająco blisko,
mówił mu wprost do ucha.
- Jesteście wojownikami, Kharn. Potrafię poznać wojownika, kiedy go widzę.
Astartes próbował odpowiedzieć, ale ból rozrywał jego pierś i szyję. Nie był w stanie mowić,
- Ten... Imperator - Angron z trudem utrzymywał spokojny ton, wymawiając to słowo. - To jemu
przysięgaliście ?
- Ślubowaliśmy sobie nawzajem - dał radę odpowiedzieć Ogar. - W Jego imię i na Jego sztandar.
Zajęło sporo czasu, nim zebrał w płucach dość powietrza, by mówić dalej.
- Że my nie... że nie podniesiemy ręki na Ciebie.
Angorn milczał przez chwilę. Kharn zaczął już na nowo odpływać, gdy tamten przemówił.
- Takie oddanie... ze strony takich wojowników - jego głos odpływał, słabł i powracał, a ręce znów ściskały
głowę - Człowiek, który może... któremu... wasze przysięgi, dla niego wy...
Minęło kilka minut. Olbrzym odezwał się ponownie.
- To pomieszczenie. Mogę z niego wyjść?
Kharnowi zajęło chwile wymyślenie spójnej odpowiedzi
- To jest okręt flagowy Ogarów Wojny. Nasza najpotężniejsza jednostka. Narzędzie wojny Twojej woli Ty tu
dowodzisz ,Prymarcho. Tak samo,jak przewodzisz nam
Długo nie padła odpowiedz .Była tylko cisza i ciemność
Gdy Kharn znowu stracił przytomność poczuł ze został podniesiony. Tym razem delikatnie i powoli.
Niesiono go przez ciemność
***
Patrzyli po sobie ,kiedy usłyszeli potężne pukanie. Przez chwile nie byli pewni,co robić.
Potem Dragher podszedł do konsoli. Zamki trzasnęły i wrota rozsunęły się. Stanął w nich On. Ogary Wojny
cofnęły się z trudem łapiąc oddech Olbrzymi cień rósł ,wdrapując się po schodach. W końcu wszedł w
światło, w prawej ręce podtrzymywał Kharna zmaltretowanego i półprzytomnego
Angorn stal czujny i napięty jak cięciwa. Jego wolna dłoń otwierała się i zamykała. Oddech charczał mu w
gardle. Przez kilka długich minut Ogary Wojny bladły po kolei,gdy padało na nie spojrzenie Prymarchy. W
końcu Kharn zdołał podnieść głowę i przemówił
- Oddajcie hołd swemu Prymarsze, Ogary Wojny. Pozdrówcie tego,który przelewał krew na gorącym piasku
areny. Tego który zmusił Wysokich Jeźdźców ,by zapłacili za swoją arogancje. Zasalutujcie rodzicowi naszej
linii krwi ,generałowi dwunastego legionu. Pozdrówcie jak należy tego ,którego żołnierzy zwano
pożeraczami miast oddajcie mu hołd Astartes
Ogary Wojny posłuchały wzniosły ręce i glosy w salucie ,obuchy ich toporów uderzyły o podłogę .Angorn
górował nad nimi w ciszy,gdy zebrani wokół niego przekrzykiwali się,oddając mu nieprzerwanie hołd
.Kharn znalazł w sobie dość siły, by przyłączyć się do chóru wiwatujących głosów
- Prymarcha - mruknął Angonrn - ale to wystarczyło ,by Ogary Wojny zamilkły w jednej chwili znów
jestem generałem.
- Prymarcha! - krzyknął Dreagher w odpowiedzi . - Generał ! Twoi wojownicy pożerali miasta, mój panie
pod twoim dowództwem Ogary Wojny będą pożerały całe światy!
Angron zakołysał się, zaciskając pięść i powieki potem jednak spojrzał na Dreaghera, a następnie na Kharna.
Uśmiechnął się.
- Pożeracze Światów - powiedział powoli, smakując te słowa. - Pożeracze Światów. Tym właśnie będziecie,
mali bracia. Nauczycie się nacinać linę. Będziemy krwawić wspólnie. Będziemy braćmi.
Tym razem wszyscy wytrzymali jego spojrzenie. Powoli Angorn podniósł jedną ze swoich wielkich pięści. I
zasalutował Astartes.
- Chodźcie więc za mną, Pożeracze Światów. Chodźcie do mojej komnaty, a porozmawiamy
Olbrzym obrócił się i ruszył w dół po schodach.
Powoli, wspierając Khărna kuśtykającego między nimi, Pożeracze Światów podążyli za swoim Prymarchą w
ciemność, która śmierdziała krwią

You might also like