You are on page 1of 327

TYTUŁOWA

ANAIS NIN
SŁOWO WSTĘPNE*
WĘGIERSKI POSZUKIWACZ PRZYGÓD
MATYLDA
INTERNAT
PIERŚCIEŃ
MAJORKA
ARTYŚCI I MODELKI
LILITH
MARIANNĘ
KOBIETA W WOALCE
ELENA
BASKIJCZYKI BIJOU
PIERRE
MANUEL
LINDA
MARCEL
Anais Nin

Delta Wenus
Anais Nin

Anais Nin urodziła się 23 lutego 1903 roku, zmarła 14


stycznia 1977 roku w Los Angeles. W jej żyłach płynęła krew
francuska, kubańska, hiszpańska, a nawet duńska. W czasie
pobytu w Stanach Zjednoczonych zainteresowała się
psychologią.
Debiut literacki Anais Nin przypada na lata trzydzieste i od
razu zwraca uwagę krytyki i czytelników. Międzynarodową
sławę pisarka zawdzięcza publikacji Dzienników, gdzie obok
opisów dotyczących najbardziej intymnych sfer jej życia
prywatnego odnajdujemy także interesujące rozważania na
temat literatury i sztuki, filozofii i etyki.
SŁOWO WSTĘPNE*

kwiecień 1940
Pewien kolekcjoner książek zaoferował Henry’emu Millerowi
wynagrodzenie w wysokości stu dolarów miesięcznie za pisanie
historyjek erotycznych. Skazanie Henry’ego na tworzenie
erotyki po dolarze za stronę wydawało się iście dantejskim
piekłem. Henry buntował się przeciw temu, gdyż jego aktualny
nastrój nie miał nic wspólnego z Rabelais’m; gdyż pisanie na
zamówienie oznaczało zajęcie wręcz zabójcze; gdyż świadomość,
że przy dziurce od klucza siedzi rozpustny podglądacz,
odbierała jego fantazyjnym powiastkom całą spontaniczność i
urok.
* Adaptacja III tomu Dzienników Anais Nin (przyp. tłum.).
grudzień 1940
Henry opowiedział mi o tym kolekcjonerze. Niekiedy
spotykają się na lunchu. Odkupił już od Henry’ego rękopis i
zasugerował napisanie czegoś dla jednego z jego stałych i
zamożnych klientów. Nie potrafił rzec wiele o swoim kliencie
ponad to, że interesuje się literaturą erotyczną. Tak więc Henry
przystąpił do pracy - rozbawiony, usposobiony do żartów.
Wymyślał niestworzone historie, które potem rozśmieszały nas
do łez. Potraktował to jak eksperyment i początkowo zadanie
wydawało się łatwe. Niebawem jednak obmierzło mu. Nie chciał
sięgać do materiału, który zamierzał wykorzystać w swojej
właściwej twórczości, tak więc sytuacja zmuszała go do
nieprawdopodobnego forsowania wyobraźni i nastrojów.
Ze strony swego osobliwego klienta nie doczekał się ani
jednego słowa aprobaty. Być może tamten nie chciał zdradzić
swej tożsamości. Ale Henry począł droczyć się z kolekcjonerem.
Czy ten klient aby na pewno istnieje? Czy te strony
przeznaczone są w rzeczywistości dla samego kolekcjonera i
mają wnieść trochę życia do pełnego melancholii dnia
codziennego? Czy kolekcjoner i klient to jedna i ta sama osoba?
Henry i ja poruszaliśmy ten temat nie raz, nieco
zdezorientowani i rozbawieni zarazem. W tym czasie
kolekcjoner poinformował, że jego klient ma przybyć do Nowego
Jorku i że Henry spotka się z nim. Jednak, nie wiedzieć czemu,
spotkanie to nigdy nie doszło do skutku. Kolekcjoner nie
szczędził słów, opowiadał barwnie o wysłaniu rękopisów pocztą,
mówił, ile zapłacił - wszystkie te szczegóły miały uwiarygodnić
fakt istnienia owego klienta. Pewnego dnia poprosił o
egzemplarz Czarnej wiosny wraz z dedykacją.
- Przecież mówił pan, że on ma już wszystkie moje książki
podpisane przeze mnie - zdziwił się Henry.
- Ale tę zgubił.
- Komu mam zadedykować? - zapytał Henry niewinnym
tonem.
- Proszę tylko napisać „Dobremu przyjacielowi” i złożyć swój
podpis.
Kilka tygodni później Henry’emu potrzebny był właśnie
egzemplarz Czarnej wiosny i nie mógł znaleźć ani jednego.
Postanowił pożyczyć książkę od kolekcjonera i udał się do jego
biura. Sekretarka prosiła, aby poczekał, on jednak zaczął
przeglądać książki w biblioteczce i ujrzał egzemplarz Czarnej
wiosny. Wyciągnął go; był to ten sam, który zadedykował
„dobremu przyjacielowi”.
Kiedy kolekcjoner zjawił się w biurze, Henry, nie kryjąc
rozbawienia, opowiedział o wszystkim. Kolekcjoner, w równie
dobrym humorze, wyjaśnił: - Ach, tak, staruszek zaczął się tak
bardzo niecierpliwić, że zanim jeszcze otrzymałem od pana
egzemplarz z dedykacją, wysłałem mu ten, który miałem.
Zamierzałem wymienić je znowu nieco później, kiedy mój klient
przyjedzie ponownie do Nowego Jorku. Spotkawszy się ze mną,
Henry skomentował to słowami: - Jestem jeszcze bardziej zbity
z tropu niż przedtem. Kiedy Henry pytał o reakcję klienta na
jego opowiadania, kolekcjoner odpowiedział:
- Och, to wszystko bardzo mu się podoba. Jest wspaniałe.
Ale wolałby więcej opisów, po prostu samą historię, bez
analizowania i filozofii.
Pewnego razu, gdy Henry’emu zabrakło pieniędzy na podróż,
zaproponował, abym w tym czasie napisała coś sama. Nie
mając chęci ujawniać własnych, autentycznych przeżyć,
postanowiłam stworzyć coś, co stanowiłoby połączenie
historyjek, które usłyszałam, i zmyśleń; chciałam wywołać
wrażenie, że opisy te pochodzą z pamiętnika kobiety. Nigdy nie
udało mi się spotkać z kolekcjonerem. Miał czytać napisane
przeze mnie strony i informować mnie, co o nich myśli. Dziś
zadzwonił telefon. Czyjś głos oświadczył: - To jest dobre. Ale
proszę zrezygnować z poezji i tych opisów, które nie dotyczą
seksu. Proszę skoncentrować się na seksie.
Zaczęłam więc pisać z dyskretną ironią, tworzyć historyjki
dziwaczne, niezwykłe i tak przesadzone, że w końcu wydało mi
się nieprawdopodobne, aby nie zorientował się, iż po prostu
parodiuję seks. Nie zaprotestował jednak. Odtąd spędzałam dni
w bibliotece, studiując Kamasutrę albo też wysłuchiwałam
moich przyjaciół, którzy zwierzali się z najbardziej egzotycznych
przygód.
- Mniej poezji - usłyszałam niebawem przez telefon. - Proszę
nie zapominać o temacie.
Czyż można jednak czerpać przyjemność z czytania
klinicznych opisów? Czy ten stary człowiek istotnie nie ma
pojęcia, ile barw i dźwięków nabiera ciało dzięki odpowiednim
słowom?
Co ranka po śniadaniu siadałam, aby wypełnić moją normę
erotyków. Pewnego razu napisałam: „Był sobie węgierski
poszukiwacz przygód…” Obdarzyłam go wieloma zaletami:
urodą, elegancją, urokiem osobistym, wdziękiem, talentem
aktorskim, znajomością wielu języków obcych, zadziwiającą
umiejętnością nawiązywania miłostek i unikania kłopotów, jak
również odpowiedzialności.
Kolejny telefon: - Staruszek jest zadowolony. Proszę
koncentrować się na seksie.
Zrezygnować z poezji.
To oznaczało epidemię erotycznych „dzienników”. Wszyscy
opisywali swoje doświadczenia seksualne. Zmyślone,
zasłyszane, przeanalizowane przez KrafftEbinga i w księgach
medycznych. Mieliśmy komiczne rozmowy. Opowiadaliśmy
historyjkę, a reszta z nas miała orzec, czy jest prawdziwa czy
nie. Albo wiarygodna. Czy można w to uwierzyć?
Robert Duncan zapragnął eksperymentu, chciał zbadać
naszą wyobraźnię, potwierdzić ją lub zanegować. Każde z nas
potrzebowało pieniędzy, tak więc łączyliśmy naszą fantazję,
wymyślając coraz to nowe historyjki.
Byłam pewna, że nasz staruszek nie wie nic o błogości,
ekstazach i oszałamiających odbiciach, mających miejsce przy
kontaktach seksualnych. Zrezygnować z poezji - to było jego
posłanie. Seks kliniczny, wyzuty z wszelkiego ciepła miłości -
orkiestracji wszystkich zmysłów, dotyku, słuchu, wzroku,
smaku; wszystkich euforycznych zjawisk towarzyszących,
tworzącej tło muzyki, nastrojów, atmosfery i odmian - zmusił
go, aby zwrócić się do literackich afrodyzjaków.
Mogliśmy przekazać mu inne butelkowane sekrety, o wiele
lepsze, ale wobec takich sekretów okazałby się z pewnością
głuchy. Nadejdzie jednak dzień, kiedy się nasyci, a wtedy
opowiem mu o tym, jak niewiele brakowało, aby jego obsesja na
punkcie gestów wolnych od emocji pozbawiła nas
zainteresowania namiętnością, i jak bardzośmy na niego
pomstowali, gdyż omal nie skłonił nas do złożenia ślubów
czystości, jako że to, czego od nas oczekiwał, to wyrzeczenie się
przez nas naszego afrodyzjaku - poezji.
Otrzymałam za moje erotyki sto dolarów. Gonzalo
potrzebował gotówki na dentystę, Helbie potrzebne było lustro,
przed którym mogłaby tańczyć, a Henry musiał mieć pieniądze
na podróż. Gonzalo opowiedział mi historię o Baskijczyku i
Bijou, którą przelałam na papier dla naszego kolekcjonera.
luty 1941
Rachunek za telefon pozostał nie zapłacony. Oplątywała
mnie coraz bardziej sieć problemów finansowych. Wszyscy z
mego otoczenia nieodpowiedzialni, nieświadomi faktu rychłej
katastrofy. Napisałam trzydzieści stron erotyków.
Zdałam sobie ponownie sprawę z tego, że jestem bez centa i
zadzwoniłam do kolekcjonera. Czy jego bogaty klient
wypowiedział się już na temat ostatniego rękopisu, jaki
wysłałam? Nie, jeszcze nie, ale i tak weźmie len, który właśnie
ukończyłam - i wypłaci mi honorarium. Henry musiał iść do
lekarza. Gonzalo sprawił sobie okulary. Robert przyszedł w
towarzystwie B. i poprosił o trochę pieniędzy, gdyż chcieli pójść
do kina.
Czy nasz staruszek nie zmęczył się jeszcze pornografią? Czy
nie zdarzy się jakiś cud?
Zaczęłam wyobrażać sobie, że mówi: „Przynoś mi wszystko,
co ona pisze, chcę tego, to mi się podoba. Prześlę jej wspaniały
prezent: wysoki czek za wszystkie historie, które napisała”.
Zepsuła mi się maszyna do pisania. Mając sto dolarów w
kieszeni, zdołałam odzyskać optymizm. Powiedziałam do
Henry’ego: „Ten kolekcjoner twierdzi, że lubi nieskomplikowane
kobiety, nie intelektualistki… a jednak zaprasza mnie na
obiad”.
Miałam wrażenie, że puszka Pandory zawierała tajemnice
kobiecej zmysłowości, tak odmiennej od męskiej - zmysłowości,
wobec której język mężczyzn nie jest adekwatny. Język seksu
musiał być dopiero odkryty. Język zmysłów - dopiero zbadany.
D.H. Lawrence zaczął od tego, że wypowiadał się instynktownie,
usiłował uniknąć stylu klinicznego, naukowego, który nie jest w
stanie oddać tego, co odczuwa ciało.
październik 1941
Przyszedł Henry i wypowiedział kilka sprzecznych ze sobą
stwierdzeń. Że mógłby żyć z niczego, że czuje się tak dobrze, iż
byłby w stanie nawet podjąć jakąś pracę, że jego integralność
powstrzymuje go od pisania scenariuszy w Hollywood. Wreszcie
zapytałam go: - A co z moją integralnością, skoro pisuję erotyki
dla pieniędzy?
Roześmiał się, przyznał, że to paradoks i sprzeczność,
roześmiał się jeszcze raz i zmienił temat.
We Francji istnieje tradycja tworzenia literatury erotycznej w
dobrym eleganckim stylu. Kiedy zaczęłam pisać dla naszego
kolekcjonera, myślałam, że podobną tradycję odnajdę też tu,
myliłam się jednak. Wszystko, co ujrzałam, było szmirą pisaną
przez drugorzędnych autorów. Wydawało się, że żaden z
dobrych pisarzy nie przyłożył jeszcze swej ręki do erotyków.
Powiedziałam George’owi Barkerowi, jak piszą Caresse
Crosby, Robert Duncan, Virginia Admiral i inni. Pomysł,
jakobym była „madam” w tym snobistycznym, literackim
burdelu, gdzie wulgarność nie ma wstępu, utrafił w jego
poczucie humoru.
Śmiejąc się, powiedziałam: - Dbam o zaopatrzenie w papier i
kalkę, dostarczam anonimowo rękopisy i gwarantuję wszystkim
anonimowość.
George Barker uznał, że jest to o wiele bardziej
humorystyczne i inspirujące niż żebranina, pożyczanie lub
wyłudzanie pieniędzy od przyjaciół najedzenie.
Skupiłam wokół siebie poetów i wspólnie poczęliśmy tworzyć
przepiękne erotyki.
Ponieważ byliśmy skazani na pisanie o przejawach
zmysłowości, przeżywaliśmy gwałtowne eksplozje poezji.
Tworzenie literatury erotycznej stało się drogą raczej ku
świętości niż do rozpusty.
Harvey Breit, Robert Duncan, George Barker, Caresse
Crosby, my wszyscy koncentrujemy swe umiejętności na tour
de force, zaopatrując naszego staruszka w taką ilość trafnie
dobranej perwersji, że wreszcie zaczął błagać o więcej.
Homoseksualiści pisali tak, jakby byli kobietami. Nieśmiali
pisali oorgiach. Oziębli - o szaleńczym spełnieniu. Poeci dawali
upust czystemu zezwierzęceniu, a ci najbardziej czyści -
perwersjom. Nękały nas wspaniałe opowieści, których nie wolno
nam było przekazać dalej.
Siadaliśmy w koło, wyobrażając sobie naszego staruszka, i
zwierzaliśmy się jedni drugim, jak bardzo go nienawidzimy za
to, że nie zezwala na połączenie seksu i uczucia, zmysłowości z
emocjami.
grudzień 1941
George Barker był straszliwie biedny. Postanowił pisać
więcej erotyków. Napisał osiemdziesiąt pięć stron, ale
kolekcjoner uznał, że są zbyt surrealistyczne. Mnie natomiast
spodobały się. Sceny miłosne były niesamowite, pełne fantazji.
Pierwsze pieniądze, jakie otrzymał, przepił, ja zaś nie
mogłam pożyczyć mu nic więcej, jak tylko papier i kalki. George
Barker, znakomity poeta angielski, pisał erotyki, aby móc pić,
tak jak Utrillo, który malował za butelkę wina. Zaczęłam
rozmyślać o starcu, którego my wszyscy nienawidziliśmy z
całego serca. Postanowiłam wysłać list, wprost do niego,
wyznać, co czujemy.
„Szanowny panie kolekcjonerze, nienawidzimy pana. Seks
traci całą swą moc i magię, jeśli staje się dosadny,
mechaniczny, przesadzony, kiedy przeradza się w obsesję.
Wtedy staje się czymś nieznośnym i nudnym. Nikt poza panem
nie zdołał uświadomić nam, jak wielkim błędem jest nie łączyć
seksu z emocjami, żądzą, pożądaniem, namiętnością, fantazją,
kaprysami, więzami międzyludzkimi i głębszymi stosunkami,
zmieniającymi raz po raz swoją barwę, woń, rytm i natężenie.
Nie wie pan nawet, ile traci podczas tej dokładnej,
drobiazgowej obserwacji aktywności seksualnej przy
równoczesnym wykluczeniu innych aspektów, będących
paliwem do jej rozpalenia. Intelekt, wyobraźnia, romantyzm i
emocje - to właśnie obdarza seks zdumiewającą strukturą,
dokonuje w nim subtelnej transformacji, stanowi jego
afrodyzjak. Pan ogranicza swój świat odczuć, pozbawia go
wody, pożywienia i krwi.
Gdyby wzbogacił pan swoje życie seksualne o wszystkie owe
podniety i przygody, które miłość dostarcza zmysłowości, stałby
się pan człowiekiem o największej potencji na świecie. Źródło
seksualnej mocy tkwi w ciekawości i namiętności. Pan
natomiast przygląda się. jak jej niewielki płomyk dławi się i
gaśnie. Seks nie potrafi rozwijać się w monotonii, bez uczucia,
inwencji, nastrojów, niespodzianek w łóżku. Seks należy
mieszać ze łzami, śmiechem, słowami, obietnicami, scenami
zazdrości i gniewu, z wszelkimi odcieniami strachu,
zagranicznymi podróżami, nowymi twarzami, powieściami,
opowiadaniami, marzeniami, fantazjami, muzyką, tańcem,
opium i winem.
Jak wiele traci pan przez ów peryskop na czubku pańskiego
organu seksu! A przecież mógłby pan rozkoszować się całym
haremem egzotycznych i niepowtarzalnych cudów… Nie ma
dwóch takich samych włosów, a jednak pan nie pozwala nani
uronić nawet jednego słowa, aby opisać włos; nie ma dwóch
identycznych zapachów, ale gdy chcemy napisać coś na ten
temat, pan woła od razu: skończyć z tą poezją! Nigdy skóra
jednego człowieka nie jest równa skórze drugiego; różnią się
strukturą i odcieniem, nigdy też nie ma takiego samego światła,
temperatury, cieni, nigdy tych samych gestów; gdyż kochanek,
owładnięty miłością, potrafi wykorzystać całą gamę miłosnej
wiedzy, nagromadzonej przez stulecia. Cóż to za rozmach, jakie
zmiany wieku, ileż zmian dojrzałości i niewinności, perwersji i
sztuki…
Godzinami siedzieliśmy tak, zastanawiając się. jak też pan
wygląda. Jeśli naprawdę uodpornił pan swoje zmysły na
jedwab, światło, barwę, zapach, charakter i temperament, musi
pan być człowiekiem zupełnie zasuszonym. Jest tak wiele
zmysłów pobocznych, które niczym dopływy wpadają wreszcie
do głównego nurtu seksu, żywiąc go. Jedynie wspólny puls
seksu i serca potrafi zrodzić ekstazę.
Postscriptum
Wówczas, gdy wszyscy pisaliśmy erotyki po dolarze za
stronę, uświadomiłam sobie, że od wieków mieliśmy tylko jeden
model tego gatunku literackiego - utwory pisane przez
mężczyzn. Zdałam już sobie sprawę z różnicy, jaka istnieje
pomiędzy męskim a kobiecym sposobem traktowania seksu.
Wiedziałam, jak odmienne są dosadność Henry’ego Millera i
moja zagadkowość - jego humorystyczne. typowe dla
Rabelais’go spojrzenie na seks i moje poetyckie opisy scen
seksualnych w nie opublikowanych fragmentach dzienników.
Jak już wspomniałam w III tomie Dzienników, miałam
wrażenie, że puszka Pandory zawierała tajniki kobiecej
zmysłowości, tak odmiennej od męskiej, zmysłowości, wobec
której język mężczyzny nie jest adekwatny.
Kobiety, myślałam, są bardziej skłonne łączyć seks z
emocjami, z miłością, i wybrać sobie raczej jednego mężczyznę,
niż decydować się na częstą zmianę partnerów.
Uświadomiłam to sobie, pisząc powieści i Dzienniki, ajeszcze
wyraźniej, gdy zaczęłam nauczać. Ale jednak - mimo iż postawa
kobiet wobec seksu różni się tak bardzo od postawy mężczyzn -
nie nauczyłyśmy się jeszcze, jak o tym pisać.
Tu. w przypadku owej erotyki, pisałam dla rozrywki i pod
presją klienta, który żądał, abym „zrezygnowała z poezji”.
Wydawało mi się, że mój styl znajduje się pod wpływem książek
napisanych przez mężczyzn. Z tego względu miałam od dawna
wrażenie, że poszłam na kompromis, gubiąc gdzieś cząstkę
mojej kobiecej jaźni. Porzuciłam więc literaturę erotyczną.
Czytając ją jednak ponownie wiele lat później, widzę, że mój
własny głos nie został tak do końca ¡tłumiony. W wielu
fragmentach użyłam intuicyjnie języka kobiety, patrząc na
przeżycia erotyczne z punktu widzenia kobiety. I w końcu
postanowiłam dopuścić te erotyki do publikacji - gdyż można w
nich dostrzec pierwsze kroki kobiety w świecie, będącym
dotychczas domeną mężczyzn.
Ten kobiecy punkt widzenia będzie jeszcze wyraźniejszy, jeśli
kiedykolwiek zostanie opublikowana nie okrojona wersja
Dzienników, a wtedy okaże się, że kobiety (i ja, w Dziennikach)
nigdy nie oddzielały seksu od uczucia, od miłości do całego
mężczyzny.
Anais Nin Los Angeles
wrzesień 1976
WĘGIERSKI POSZUKIWACZ PRZYGÓD

Był sobie węgierski poszukiwacz przygód o zaskakującej


urodzie, nieodpartym uroku osobistym i wdzięku,
niezaprzeczalnych umiejętnościach aktorskich, sporej kulturze.
Znał wiele języków obcych i odznaczał się arystokratycznymi
manierami. Poza tym wszystkim był geniuszem w
nawiązywaniu miłostek, unikaniu kłopotów, znikaniu i
pojawianiu się potem w innym kraju. Zwykł podróżować w
imponującym stylu, z piętnastoma kuframi i dwoma dogami.
Jego władcza, wielkopańska postawa zyskała mu przydomek
„baron”. Można go było spotkać w najbardziej luksusowych
hotelach i nadmorskich uzdrowiskach, na wyścigach konnych,
trasach całego świata, wycieczkach do Egiptu, podróżach przez
pustynię i w głąb Afryki.
Wszędzie budził zainteresowanie kobiet i jak większość
wszechstronnych aktorów, wcielał się w najprzeróżniejsze role,
aby zaspokoić smak każdej z nich. Był najelegantszym
tancerzem, prawdziwą duszą towarzystwa przy stole,
rutynowanym partnerem w sytuacjach têteàtête; potrafił
żeglować, jeździć konno, powozić. Każde miasto znał tak
dobrze, jakby spędził tam całe swoje życie. Miał znakomite
koneksje w wyższych sferach. Jednym słowem był
niezastąpiony.
Kiedy potrzebował pieniędzy, żenił się z zamożną kobietą,
przepuszczał cały majątek i wyjeżdżał do innego kraju. Kobiety
przeważ - nie nie protestowały ani nie składały skarg na policji.
Kilka upojnych tygodni lub miesięcy spędzonych w jego
towarzystwie jako męża pozostawiało w nich wspomnienie tak
rozkoszne, że usuwało ono w cień szok spowodowany utratą
pieniędzy. Chociaż przez tę krótką chwilę miały sposobność
przekonać się. jak to jest mieć w życiu silne skrzydła i unosić
się dzięki nim ponad głowami mierności.
Baron szybował z nimi w przestworza i tam wirował,
oszałamiając swymi ewolucjami do tego stopnia, że potem
nawet pożegnania miały jeszcze w sobie coś z owego
czarownego lotu. I wydawało się to niemal czymś zupełnie
naturalnym - gdyż żadna z partnerek nie mogła mu dorównać,
nie posiadając takich potężnych orlich skrzydeł jak on.
Nadszedł jednak czas, kiedy ten wolny, nieposkromiony
poszukiwacz przygód, przeskakujący z jednej złotej gałęzi na
drugą, sam niemal wpadł w pułapkę - w pułapkę miłości.
Pewnego wieczoru, w jednym z peruwiańskich teatrów, spotkał
tancerkę brazylijską o imieniu Anita. Jej migdałowe oczy nie
zamykały się tak jak u innych kobiet, lecz raczej jak oczy
tygrysa, pumy czy leoparda; powieki łączyły się ze sobą z wolna
i ociężale, tworząc szparkę, z której padało lubieżne i ukośne
spojrzenie, niczym wzrok kobiety, która nie chce patrzeć na to,
co inni czynią z jej ciałem. Wszystko to sprawiało wrażenie,
jakby właśnie odbywała stosunek miłosny. I Baron poczuł
natychmiast, że rozgorzała w nim żądza.
Kiedy udał się za kulisy, aby zamienić z nią parę słów,
ubierała się pośród morza kwiatów: wywołując zachwyt swych
wielbicieli, którzy otaczali ją kołem, malowała sobie płeć
szminką do ust, nie pozwalała im jednak na żaden poufały gest.
Widząc Barona, uniosła lekko głowę i uśmiechnęła się na
powitanie. Jedną nogę trzymała na małym stołeczku, strojna,
brazylijska sukienka podciągnięta była do góry, ona zaś swą
upierścienioną dłonią nadal szminkowała sobie płeć, śmiejąc
się z podniecenia mężczyzn.
Jej płeć, większa niż te, które Baron widywał do tej pory,
przypominała olbrzymi kwiat cieplarniany, okalające ją włosy
były bujne i kędzierzawe, połyskliwie czarne.
Nakładała róż na wargi sromowe, jak gdyby były to usta,
cierpliwie, pieczołowicie, aż wreszcie przypominały
krwistoczerwoną kamelię, rozwartą i prezentującą skryty
wewnątrz, zamknięty jeszcze pączek: nieco bledsze, delikatne
jądro kwiatu.
Baron usiłował bezskutecznie namówić ją na wspólną
kolację. Jej obecność na scenie stanowiła zaledwie preludium
do właściwego występu. Dopiero teraz następowało to, co
uczyniło ją sławną w całej Ameryce Południowej, we wszystkich
teatrach, których loże - głębokie, ciemne i skryte częściowo za
zasłonami - wypełniane były przez mężczyzn z wyższych sfer,
przybyłych z całego świata. Na tę wyrafinowaną burleskę
kobiety nie miały wstępu.
Anita zdążyła nałożyć znowu ową krynolinę podszytą
falbankami, którą nosiła, śpiewając przedtem na scenie
brazylijskie piosenki, zrezygnowała jednak z szala. Suknia nie
miała ramiączek, a pełne, bujne piersi, ściśnięte ciasnym
gorsetem, wypchnięte były ku górze, prezentując się niemal w
całej swej okazałości oczom wszystkich obecnych.
W tym oto stroju, podczas gdy spektakl trwał nadal,
obchodziła wszystkie loże i tam, na życzenie, klękała przed
mężczyzną, rozpinała mu spodnie, obejmowała penis
upierścienioną dłonią i z niewiarygodnym wyrafinowaniem,
wprawą i subtelnością, do czego niewiele kobiet jest zdolnych,
poczynała ssać, przerywając dopiero, gdy mężczyzna był
zaspokojony. Jej ręce były równie aktywne jak usta. Owa
rozkoszna pieszczota doprowadzała każdego z mężczyzn niemal
do szału.
Zwinne dłonie Anity, zmienny rytm, ciągłe przejścia od
szczelnego ucisku całego członka w dłoni do delikatnego
muskania samego czubka, od energicznego ugniatania całego
narządu do leciutkiego podrażniania owłosienia - i to wszystko
w wykonaniu nadzwyczaj pięknej i zmysłowej kobiety, podczas
gdy uwaga publiczności skierowana była na scenę; widok
własnego członka wnikającego w jej wspaniałe usta, pomiędzy
połyskliwe zęby, i falowanie jej piersi - oto, co sprawiało
mężczyznom szczytową rozkosz, za którą też płacili sowicie.
Jej obecność na scenie miała przygotować ich do tego, co
działo się w lożach. Prowokowała ich ustami, oczami i biustem,
a zaspokajanic ich w ciemnych, skrytych za zasłonami lożach,
wysoko ponad widownią, z której dobiegała muzyka, stanowiło
niezwykle pikantną formę rozrywki. Baron nieomal zakochał się
w Anicie i pozostał z nią o wiele dłużej niż z jakąkolwiek inną
kobietą. Ona również pokochała go i urodziła mu dwoje dzieci.
Jednak po kilku latach Baron uznał znowu, że ma dość. Moc
przyzwyczajenia okazała się zbyt silna; przyzwyczajenia do
wolności i zmian.
Wyjechał do Rzymu i wynajął apartament w Grand Hotelu.
Tak się złożyło, że apartament sąsiadował z pokojami
zamieszkanymi przez ambasadora hiszpańskiego, jego żonę i
dwie małe córeczki. Oni również dali się oczarować Baronowi, a
żona ambasadora wręcz podziwiała go. Zaprzyjaźnili się, on zaś
traktował tak wspaniale dziewczynki, które nudziły się w tym
wielkim hotelu, że niebawem obie nabrały zwyczaju wstawać z
samego rana i biec czym prędzej do Barona, aby budzić go,
śmiejąc się przy tym i przekomarzając z nim. Taka zabawa była
dla nich czymś nowym; wobec rodziców, ludzi bardziej
poważnych, musiały zachowywać się statecznie.
Jedna z dziewczynek miała dziesięć lat, druga dwanaście,
obie były śliczne, o dużych aksamitnych, czarnych oczach,
długich, jedwabistych włosach i złocistej karnacji skóry. Nosiły
krótkie, białe sukienki i krótkie, białe skarpetki. Każdego ranka
wpadały z piskiem do sypialni Barona i - rozdokazy wane -
wskakiwały na jego duże łóżko.
Tu należy wspomnieć, że penis Barona, podobnie jak u wielu
innych mężczyzn, znajdował się o tej porze dnia w stanie
szczególnego napięcia i wrażliwy był na najsłabsze nawet
bodźce. Baron zaś nie miał czasu wstać i załagodzić ten stan
choćby częściowo, przez oddanie moczu. Zanim przychodziło
mu to do głowy, obie siostrzyczki przebiegały po błyszczącej
podłodze i rzucały się na niego, a jednocześnie na jego
nabrzmiały członek nakryty obszerną, błękitną kołdrą.
Dziewczynki nie robiły sobie nic z tego, że ich spódniczki
powiewały przy tym wyżej niż powinny, a smukłe nogi ocierały
się raz po raz o twardy penis sterczący pod kołdrą.
Wśród wybuchów śmiechu wskakiwały na niego, dosiadały
go jak konia i ugniatały, zmuszały, aby kołysząc się całym
ciałem, wprawił łóżko w ruch. Nie przestawały przy tym
obcałowywać go, targać za włosy i szczebiotać, jak to zazwyczaj
czynią dzieci, a podniecenie Barona, traktowanego w ten
sposób, wzrastało coraz bardziej, osiągając granice
wytrzymałości.
Kiedy jedna z nich leżała na nim na brzuchu, wystarczyło
podrzucić ją kilkakrotnie, aby osiągnąć szczyt rozkoszy. Czynił
to więc każdorazowo, niby dla żartu, jak gdyby chciał zepchnąć
ją z łóżka, mawiając przy tym: - Na pewno spadniesz, jeśli będę
podrzucał cię w ten sposób.
- Nie spadnę - zapewniała, obejmując go z całych sił poprzez
kołdrę, on zaś poruszał się, jakby chciał, aby spadła z łóżka.
Śmiejąc się, podrzucał ją rytmicznie, ale ona przywierała doń
całym ciałem - swymi smukłymi nogami, drobnymi
majteczkami, wszystkim - ocierając się o niego, nie chciała
bowiem przegrać. I tak Baron kontynuował igraszki,
przerywane salwami śmiechu. Potem druga z dziewczynek
przychodziła siostrze z pomocą, siadała na nim przed tamtą - i
teraz, czując na sobie podwójny ciężar, zaczynał poruszać się
jeszcze gwałtowniej. Penis, ukryty pod grubą kołdrą, wplątywał
się raz po raz pomiędzy te smukłe nogi i właśnie wtedy
doznawał orgazmu - tak intensywnego jak niemal nigdy
przedtem - i dawał za wygraną, podczas gdy dziewczynki nie
wiedziały nawet, czemu zawdzięczają swój triumf.
Kiedyś, gdy obie wbiegły, aby rozpocząć igraszki, schował
ręce pod kołdrę, a następnie uniósł ją do góry palcem
wskazującym, zachęcając dziewczynki, aby schwytały palec.
Ochoczo poczęły polować na palec, który znikał i pojawiał się w
różnych miejscach, gotowe w każdej chwili pochwycić go i
ścisnąć w dłoniach. Ale po kilku minutach tym, co łapały raz
po raz, nie był już jego palec, lecz penis, a im usilniej próbował
uwolnić go z ich zwinnych dłoni, tym mocniej zaciskały się na
nim. Co jakiś czas zanurzał się całkowicie pod kołdrę, brał
penis do ręki i raptownie wysuwał go na zewnątrz, aby
dziewczynki znowu mogły go dotknąć.
Niekiedy udawał zwierzę, które chce zaatakować je i pogryźć
- i nieraz był już całkiem blisko tych miejsc, których łaknął.
Obie były tym zachwycone. Zabawę ze „zwierzem”
wykorzystywały też do gry w chowanego: „zwierzę” miało
wyskakiwać na nie znienacka z jakiegoś ukrycia. Baron chował
się w szafie na dole i nakrywał ubraniami. Kiedy jedna z
dziewczynek otwierała szafę, on zaglądał bez trudu pod jej
sukienkę, chwytał i przygryzał delikatne uda.
Siostrzyczki oddawały się owym igraszkom z takim zapałem,
a zmagania przebiegały w takim zamęcie, że bardzo często ręka
Barona sięgała wszędzie tam, gdzie miał na to ochotę.
W końcu Baron wyruszył dalej, ale jego akrobatyczne skoki z
jednego majątku na drugi traciły na sile, w miarę jak
pragnienia seksualne coraz bardziej odsuwały w cień żądzę
pieniędzy i władzy. Wydawało się, że utracił już całkowicie
kontrolę nad namiętnością do kobiet. Pozbywał się wszystkich
swoich kolejnych żon, marzył bowiem, aby móc swobodnie
oddać się poszukiwaniom wrażeń na całym świecie.
Pewnego dnia doszła go wieść, że owa brazylijska tancerka,
którą niegdyś kochał, zmarła po przedawkowaniu opium. Jej
dwie córki, jedna piętnastoletnia, druga o rok starsza, poprosiły
ojca, aby zajął się nimi, tak więc sprowadził je do siebie.
Mieszkał teraz w Nowym Jorku z nową żoną, z którą miał syna.
Kobieta nie była zachwycona perspektywą przybycia córek
męża; była zazdrosna o syna, który miał dopiero czternaście lat.
Baron, znużony swym burzliwym życiem, marzył obecnie o
spokojnym domu, wolnym od kłopotów ikłamstw. Miał żonę,
którą raczej lubił, i trójkę dzieci. Możliwość spotkania z córkami
zaintrygowała go, powitał je też z wylewną serdecznością. Jedna
z nich była prawdziwą pięknością, druga w mniejszym stopniu,
miała jednak w sobie coś ekscytującego. Podrastały,
przypatrując się życiu matki, nie były więc nieśmiałe ani
pruderyjne.
Uroda ojca wywarła na nich duże wrażenie, on zaś
przypominał sobie igraszki, którym oddawał się z dwiema
dziewczynkami w Rzy - mie - tyle tylko, że jego córki były nieco
starsze od tamtych siostrzyczek, co dodawało szczególnej
pikanterii.
Obie miały spać w obszernym łożu. Potem, kiedy nadal
rozprawiały o długiej podróży i ponownym spotkaniu z ojcem,
do sypialni wszedł Baron, aby życzyć im dobrej nocy. Położył się
obok nich, całując je czule. Odwzajemniły pocałunki, on jednak
nie poprzestał na tym, lecz począł przesuwać dłońmi po ich
ciałach, które czuł wyraźnie przez cienkie koszulki.
Jego pieszczoty sprawiały im przyjemność. Baron
powiedział: - Jakie piękne jesteście, jedna i druga. Jestem z
was taki dumny! Nie mogę pozwolić, abyście spały tu same.
Upłynęło już tyle czasu, odkąd widziałem was ostatnio!
Objął je tak, jak na ojca przystało, przytulił czule, a kiedy
położyły głowy na jego piersi, począł głaskać je opiekuńczym
gestem, aż usnęły u jego boków. Ich młode ciała, z drobnymi,
dopiero co uformowanymi piersiami, oddziaływały nań tak
intensywnie, że nie mógł zasnąć. Pieścił je lekko, to jedną, to
drugą, tak jakby nie chciał przeszkadzać im we śnie, ale
niebawem owładnęła nim żądza tak przemożna, że zbudził
jedną i posiadł ją siłą. Ten sam los spotkał potem drugą.
Broniły się trochę i pochlipywały, ale mieszkając dawniej z
matką, widziały już tak wiele, że nie stawiały teraz zbyt silnego
oporu.
Nie był to jednak typowy przypadek kazirodztwa, gdyż
seksualna pasja Barona wzmagała się coraz bardziej,
przybierając postać obsesji. Chwilowe zaspokojenie nie
wystarczyło mu, nie ostudziło jego zmysłów, wręcz przeciwnie:
podziałało jak środek podniecający. Wprost od córek udawał się
odtąd do żony, aby posiąść i ją.
Bojąc się, że córki mogłyby uciec od niego, zaczął je
szpiegować iwłaściwie uwięził w domu. Jego żona dowiedziała
się o wszystkim i urządzała mu straszliwe sceny. Ale Baron
zachowywał się teraz jak szaleniec. Przestał dbać oswój wygląd,
stroje, maniery, majątek. Cały czas spędzał w domu, myśląc
tylko o chwili, kiedy mógłby posiąść obie córki naraz.
Nauczył je wszystkich możliwych pieszczot, przyzwyczaił do
tego, aby całowały się na jego oczach, aż w końcu - podniecony
- rzucał się na nie. Wkrótce jego obsesja, wszystkie te ekscesy,
stały się nawet dla nich zbyt uciążliwe.
Jego żona porzuciła go.
Pewnej nocy, kiedy wyszedł z sypialni córek, zaczął
przechadzać się niespokojnie tam i z powrotem, nadal
owładnięty żądzą, pragnieniami i fantazjami erotycznymi.
Dziewczęta, wyczerpane, zapadły w sen, jego zaś nadal dręczyło
pożądanie, pozbawiając resztek rozsądku.
Otworzył drzwi do sypialni syna. Chłopiec spał spokojnie na
wznak, z lekko rozchylonymi ustami. Baron, zafascynowany
tym widokiem, wpatrywał się w niego przez chwilę. Jego
sztywny członek dokuczał mu w dalszym ciągu. Przysunął do
łóżka stołek, ukląkł na nim i przytknął penis do ust chłopca,
który - wyrwany ze snu - począł się wyrywać. Zbudziły się
również siostry.
Szaleństwo ojca sprawiło, że rodzeństwo opuściło w końcu
opętanego już do reszty i postarzałego Barona.
MATYLDA

Matylda, paryska modniarka, miała niespełna dwadzieścia


lat, kiedy uległa uwodzicielskim zakusom Barona. Mimo iż cały
romans nie trwał dłużej niż dwa tygodnie, zdążyła w tym
krótkim czasie przesiąknąć - można by rzec: zarazić się -
filozofią życiową swego kochanka i jego rozległymi metodami
rozwiązywania wszelkich problemów.
Zaintrygowało ją zwłaszcza coś, co Baron powiedział jej
przypadkowo pewnego wieczoru: to mianowicie, że paryżanki
cenione są niezwykle wysoko w Ameryce Południowej ze
względu na godną podziwu znajomość sztuki miłosnej,
temperament i dowcip, co odróżniało je od większości żon z
Ameryki Południowej, hołdujących nadal tradycji pokory i
posłuszeństwa.
Taka postawa, zdaniem Barona, zubożała ich osobowość i
prawdopodobnie zniechęcała mężczyzn do uczynienia kochanek
ze swych żon.
Podobnie jak Baron, również Matylda nauczyła się traktować
życie jako nieprzerwany ciąg ról - i tak na przykład rankiem,
szczotkując przed zwierciadłem swoje blond włosy, mówiła do
siebie w duchu: „Dziś mam chęć być tą osobą lub tamtą”.
Następnie odgrywała tę rolę.
Nadszedł dzień, kiedy postanowiła zostać elegancką
przedstawicielką renomowanej paryskiej modystki i wyjechać
do Peru. Musiała jedynie odegrać dobrze swoją rolę. Ubrała się
więc szczególnie starannie, zaprezentowała się z odpowiednią
pewnością siebie w salonie modystki, została zaangażowana
jako jej przedstawicielka iotrzymała bilet na statek płynący do
Limy.
Na pokładzie parowca zachowywała się jak elegancki
ambasador mody. Jej wrodzona umiejętność rozpoznawania
wykwintnych win iperfum, jak również ubiorów, zyskiwała jej
opinię światowej damy. Istotnie trzeba było przyznać, że
reprezentuje typ prawdziwego smakosza.
Matylda posiadała jednak również pewien nie pozbawiony
pikanterii wdzięk, bez którego jej rola nie byłaby udana.
Niezależnie od okoliczności, uśmiechała się nieprzerwanie -
nawet, kiedy ktoś nadepnął jej na nogę.
Właśnie ten jej uśmiech przyciągnął uwagę przedstawiciela
Hiszpańskiej Linii Żeglugowej, pana Dalvedo, który zaoferował
jej miejsce przy kapitańskim stole. Dalvedo wyglądał
imponująco w smokingu, zachowywał się jak kapitan i sypał
wręcz anegdotami.
Następnego wieczoru zaprosił ją do tańca. Zdawał sobie
sprawę, że podróż nie jest wystarczająco długa, aby mógł sobie
pozwolić na zwyczajowe zaloty, zaczął więc natychmiast prawić
jej komplementy na temat małego pieprzyka na jej podbródku.
O północy zapytał, czy lubi smak hinduskich fig.
Odpowiedziała, że nigdy ich nie jadła, na co oświadczył, że ma
kilka w swojej kajucie.
Ale Matylda postanowiła stawić opór, aby podkreślić swą
wartość, była więc czujna, kiedy weszli do kajuty. Była już
przyzwyczajona do odtrącania natarczywych rąk mężczyzn,
obok których przeciskała się na largu, mężów klientek, którzy
klepali ją ukradkiem po pośladkach, lub przyjaciół, którzy
zapraszali ją do kina, aby w ciemności podszszypywać sutki.
Wszystkie te gesty nie czyniły na niej żadnego wrażenia.
Podświadomie wiedziała jednak, co mogłoby ją poruszyć - i
dążyła do tego wytrwale. Pragnęła, aby zalecano się do niej za
pomocą niezwykłych, tajemnych słów, a to życzenie było
rezultatem jej pierwszej przygody, którą przeżyła, mając
szesnaście lat.
Pewnego dnia wszedł do jej sklepu pisarz, słynny w całym
Paryżu. Nie chodziło mu o kapelusz. Zapytał, czy sprzedałaby
mu świecące kwiaty, o których słyszał, kwiaty świecące w
ciemności. Wyjaśnił, że potrzebuje ich dla kobiety, która
błyszczy w mroku. Może przysiąc, że kiedy zabierają do teatru,
a ona siada wygodnie w ciemnej loży, odziana w wieczorową
suknię, jej ciało błyszczy jak najpiękniejsza muszla morska o
bladoróżowym połysku. Pragnął więc kupić takie kwiaty, aby
mogła wetknąć je we włosy.
Matylda nie miała ich w sprzedaży. Jednak natychmiast po
wyjściu pisarza ze sklepu podeszła do lustra. Takie właśnie
wrażenie chciała wywołać. Ale czy było to możliwe?
Karnacja jej ciała była inna. Przypominała raczej ogień niż
światło. Miała płomienne oczy obarwie fiołków, jasne,
farbowane włosy, rzucające na twarz miedziany cień, taką
samą, miedzianą karnację skóry, jędrnej i z pewnością
nieprzezroczystej, oraz ciało, rozsadzające niemal suknie. Nie
nosiła gorsetów, figura jednak kazała podejrzewać, że jest
inaczej. Wypinała piersi do przodu, a pośladki miała osadzone
w miarę wysoko. Niebawem mężczyzna zjawił się ponownie.
Tym razem jednak nie prosił o nic. Stał przez chwilę, wpatrując
się w nią, na jego pociągłej, szlachetnej twarzy zakwitł uśmiech,
wytwornym, ceremonialnym gestem zapalił papierosa, po czym
oświadczył: - Dziś przyszedłem po prostu dlatego, aby ujrzeć
panią.
Jej serce poczęło bić tak gwałtownie, jak gdyby na ten
właśnie moment czekała od lat. Omal nie wspięła się na palce,
aby nie uronić nic z jego następnych słów. Miała wrażenie,
jakby była ową błyszczącą kobietą siedzącą w ciemnej loży i
otrzymującą tamte niezwykłe kwiaty. I raptem ten elegancki,
szpakowaty pisarz dopowiedział swym arystokratycznym
głosem: - Od razu, kiedy cię ujrzałem, stanął mi. Brutalność
tych słów podziałała jak najgorsza obelga. Matylda
poczerwieniała i uderzyła go.
Sceny takie jak ta zdarzały się jeszcze wielokrotnie. Matylda
przekonała się, że w jej obecności mężczyźni zazwyczaj tracą
język, zapominają o romantycznych umizgach i przechodzą od
razu do rzeczy, tak jak tamten pisarz. Działała na nich tak
bezpośrednio, że potrafili wyrazić jedynie swój wstrząs fizyczny.
Zamiast zaakceptować to jako dowód uznania, czuła się
urażona.
Obecnie znajdowała się w kajucie eleganckiego Hiszpana.
Dalvedo obierał dla niej figi, zabawiając ją przy tym rozmową.
Matyldę ogarniało coraz bardziej poczucie ufności, siedziała
swobodnie na poręczy fotela.
Ale Dalvedo przerwał raptem obieranie fig, wstał i
oświadczył: - Ma pani na podbródku najbardziej zalotny
pieprzyk, jaki kiedykolwiek widziałem. - Pomyślała, że będzie
próbował ją pocałować, on jednak miał inny zamiar. Szybko
rozpiął spodnie, wyciągnął członek i zwrócił się do niej, jak
uczyniłby to apasz, mając przed sobą zwykłą ulicznicę: -
Uklęknij. Iznowu Matylda uderzyła mężczyznę, po czym
skierowała się do wyjścia.
- Proszę, niech pani nie odchodzi - błagał. - Doprowadza
mnie pani do szaleństwa.
Proszę spojrzeć, w jakim jestem stanie! I to przez cały
wieczór, odkąd zaczęliśmy tańczyć.
Nie może mnie pani tak zostawić!
Usiłował ją objąć, a kiedy zaczęła się wyrywać, wytrysnął,
zalewając jej suknię.
Wracając do swojej kajuty, musiała okryć się narzutką.
Ale gdy tylko przybyła do Limy, jej marzenie ziściło się.
Mężczyźni obsypywali ją kwiecistymi słowami, maskując swoje
prawdziwe zamiary mnóstwem komplementów i czaru.
Ten wstęp do aktu seksualnego zadowalał ją. Lubiła
odrobinę kadzidła; tu, w Limie, nie mogła uskarżać się na jego
brak, należało niejako do rytuału. Wspinała się na piedestał
poezji, skąd upadek w oczekujące już ramiona wydawał się tym
cudowniejszy. Sprzedawała o wiele więcej nocy niż kapeluszy.
Życie w Limie znajdowało się wówczas pod ogromnym
wpływem przybyszów z Chin, palenie opium było więc na
porządku dziennym. Młodzi, zamożni mężczyźni włóczyli się
całymi grupami od burdelu do burdelu albo spędzali noce w
palarniach opium, gdzie przebywały też prostytutki. Niekiedy
wynajmowali zupełnie puste pokoje w dzielnicy prostytutek,
gdzie mogli grupowo palić opium, a przy tym korzystać z
obecności kobiet.
Młodzi lubili odwiedzać Matyldę. Przekształciła już swój
salon mody w buduar - pełen sof, koronek i zamszu, zasłon i
poduszek. Martinez, arystokrata z Peru, nauczył ją palić opium.
Przyprowadzał też swoich przyjaciół. Niekiedy spędzali w ten
sposób dwa, trzy dni, straceni dla świata i swoich rodzin.
Zasłony pozostawały zamknięte, nastrój był mroczny i senny.
Zgodnie dzielili się Matyldą. Opium zaostrzało ich zmysły,
czyniło wręcz lubieżnymi.
Potrafili całymi godzinami pieścić jej nogi. Jeden z mężczyzn
zajmował się jej piersiami, inny wpijał się ustami w miękkie
ciało jej szyi. Poprzestawali na pieszczocie wargami, gdyż opium
wzmagało odczucia do tego stopnia, iż Matylda dygotała od stóp
do głów pod wpływem pocałunku.
Zazwyczaj kładła się naga na podłogę. Wszystkie jej ruchy
odbywały się w zwolnionym tempie. Trzech lub czterech
mężczyzn spoczywało na poduszkach, jakiś palec szukał leniwie
jej płci, wpełzał do środka, a potem zamierał pomiędzy wargami
sromu. Po chwili do tamtej dłoni dołączała druga, odnajdywała
płeć, i przez jakiś czas zadowalała się delikatnym muskaniem
ciała wokół wgłębienia, aż wreszcie zaczynała szukać innego
otworu.
Kiedy jeden z mężczyzn oferował jej ustom penis, ssała go
bez pośpiechu. Każdy dotyk wspomagany był przez działanie
narkotyku.
Potem leżeli godzinami w bezruchu, oddając się marzeniom.
Pojawiały się wizje erotyczne. Martinez widział ciało kobiety,
nabrzmiałe, pozbawione głowy. Była to kobieta o piersiach
Balijki. brzuchu Afrykanki i wysokich pośladkach Murzynki; to
wszystko składało się na obraz ruchomego ciała, ciała, które
wyglądało, jakby było z gumy. Jędrne piersi pęczniały jeszcze
bardziej, podsuwając mu się pod usta, wyciągał więc rękę, aby
je objąć, ale wtedy inne części jej ciała dawały o sobie znać,
przywierały do niego, nogi rozwierały się w jakiś nieludzki,
nieprawdopodobny sposób, jak gdyby oddzielały się od kobiety,
odsłaniając płeć. Wydawało się, że ktoś wziął do ręki różowy
tulipan i otwiera go siłą.
Również jej płeć była ruchliwa, poruszała się jak meduza;
można by pomyśleć, że rozciągały ją jakieś niewidzialne dłonie,
dłonie ciekawskich, którzy chcą rozczłonkować całe ciało, aby
zajrzeć do środka. Po chwili dostrzegał tyłek; zwrócony ku
niemu całkowicie, poczynał zmieniać swój kształt, jakby ktoś
szarpał go na wszystkie strony. Wydawało się, że lada chwila
ciało rozewrze się pod wpływem tych ruchów, rozerwie na
strzępy. Martineza ogarniał szał wściekłości, kiedy na ciało
kładły się inne ręce. Podnosił się do połowy i szukał piersi
Matyldy, a kiedy napotykał czyjąś dłoń lub ssące ją usta -
odnajdywał jej brzuch, jak gdyby nadal miał przed oczyma ten
obraz, który prześladował go w narkotycznych marzeniach,
potem zaś opadał na jej ciało i przesuwał się niżej, aby móc
całować ją między rozsuniętymi udami.
Pieszcząc mężczyzn, Matylda odczuwała tak niezmierną
przyjemność, a ich dłonie sunące po jej ciele głaskały ją tak
wprawnie, tak uporczywie, że sama rzadko doznawała orgazmu.
Ale fakt ten uświadamiała sobie dopiero, kiedy wychodzili. Z
wolna budziła się ze swego narkotycznego snu, dręczona
brakiem zaspokojenia.
Potem leżała, cyzelując paznokcie i pokrywając je lakierem,
szykując się na kolejne okazje, szczotkując swe jasne włosy.
Siedząc w słońcu, zanurzała nieduże tamponiki w wodzie
utlenionej i rozjaśniała sobie nimi owłosienie łona.
Przebywając w samotności, nie mogła opędzić się
wspomnieniom dłoni wędrujących po jej ciele. Najpierw czuła
jedną z nich pod ramieniem; ześlizgiwała się w dół, na talię.
Pamiętała doskonale Martineza, sposób, w jaki otwierał jej
płeć, niczym pąk kwiatu, szybkie, zwinne ruchy jego języka
biorącego w posiadanie całą przestrzeń pomiędzy futerkiem i
pośladkami, aż do dołeczka wieńczącego kręgosłup. Jakże
uwielbiał ten dołeczek, skąd wyruszał w podróż palcami i
językiem wzdłuż łuku, aby zanurzyć się po chwili pomiędzy
dwoma krągłymi, rozkosznymi pagórkami!
Na samą myśl o Martinezie Matyldę ogarniało podniecenie
tak silne, że nie potrafiła doczekać się jego ponownej wizyty.
Opuszczała wzrok na nogi. Ponieważ większość czasu spędzała
w domu, były białe, niezwykle ponętne, przypominały
kredowobiałą cerę Chinek, niemal niezdrową, cieplarnianą
bladość, ubóstwianą przez mężczyzn, a zwłaszcza przez
ciemnoskórych Peruwiańczyków. Potem spoglądała na brzuch,
gładki, pozbawiony najmniejszej nawet skazy, która mogłaby
zepsuć efekt. Futerko Wenus mieniło się w promieniach słońca
czerwienią i złotem.
- Ciekawe, co widzi, patrząc na mnie? - zastanawiała się.
Kiedyś wstała i podeszła do okna z długim lustrem, które
postawiła na podłodze, opierając je o krzesło. Następnie usiadła
przed nim na dywanie i - nie spuszczając zeń oczu - powoli
rozsunęła uda.
Widok był zachwycający. Skóra była bez zarzutu, srom -
różany ipulchny. Pomyślała sobie, że wygląda jak liść drzewa
gumowego ze swoim ukrytym mleczkiem, które można wycisnąć
palcem; z tym wonnym płynem podobnym do wilgoci morskich
muszli. W ten sposób z piany morskiej zrodziła się Wenus, wraz
z drobnymi ziarenkami słonego miodu, który jedynie pieszczoty
mogły wydobyć z tajnych zakamarków jej ciała.
Matylda zaczęła zastanawiać się, czy i ona mogłaby
zaczerpnąć trochę miodu ze swego tajemniczego jądra. Palcami
rozwarła drobne wargi sromu i poczęła głaskać je delikatnymi,
kocimi ruchami, tam iz powrotem, jak czynił to Martinez swymi
ciemnymi, pełnymi wigoru palcami. Przypomniała sobie te
ciemne palce na swoim ciele - tak bardzo z nim kontrastujące -
oraz ich grubość, która kazała spodziewać się raczej bólu niż
przyjemności przy dotyku. A tymczasem… jak delikatnie
potrafiły pieścić, pomyślała teraz, jak lekko pochwycił palcami
jej wargi… tak jakby dotykał zamszu. Ujęła je tak, jak on
przedtem, palcem wskazującym i kciukiem. Druga, wolna ręka
kontynuowała tymczasem pieszczoty. Ogarnęło ją to samo
obezwładniające uczucie, co wtedy, pod wpływem dłoni
Martineza. Gdzieś z głębi napływała już słonawa wilgoć,
zraszając skrzydełka płci.
Potem Matylda zapragnęła przekonać się, jak wygląda, kiedy
Martinez każe jej się obrócić. Przekręciła się na lewy bok,
pośladkami do lustra. Teraz dostrzegła płeć z drugiej strony.
Zaczęła poruszać się tak, jak czyniła to dla Martineza. Ujrzała
własną dłoń, która spoczęła na moment na niewielkim pagórku
tyłeczka i zaczęła go głaskać, natomiast druga dłoń wpełzła
między uda i pojawiła się po chwili w lustrze. Właśnie ta ręka
przesunęła się kilkakrotnie po płci tam i z powrotem, palec
wskazujący wtargnął do środka, ona zaś poczęła ocierać się o
niego coraz intensywniej, aż wreszcie nabrała chęci, aby zostać
wziętą z obu stron naraz, wprowadziła więc drugi palec
wskazujący w szparkę pomiędzy pośladkami.
Teraz, przesuwając się do przodu, czuła palec tkwiący w
płci, a cofając się, czuła ten drugi - zupełnie tak samo jak
wtedy, gdy Martinez i jego przyjaciel pieścili ją równocześnie.
Świadomość zbliżającego się orgazmu podniecała ją jeszcze
bardziej, jej ruchy stały się konwulsyjne. Wyglądała teraz tak,
jakby usiłując zerwać z drzewa owoc, podskakiwała raz po raz i
przyciągała gałąź, przyciągała z zapałem, uparcie. Aż wreszcie
wstrząsnął nią szaleńczy orgazm, podczas którego obserwowała
się w lustrze; widziała ruchliwe dłonie, połyskliwy miód, całą
płeć, pośladki i wilgoć między udami.
Po obejrzeniu tego widowiska zrozumiała wreszcie sens
historyjki, którą opowiedział jej pewien marynarz - o tym, jak
na statku postarano się o sztuczną kobietę, aby zabić jakoś
czas i zaspokajać swe żądze, dręczące niemiłosiernie w trakcie
sześciu czy siedmiu miesięcy spędzanych na morzu. Lalka
wykonana była naprawdę pięknie i dawała im złudzenie, że jest
żywa, z krwi i kości. Marynarze szaleli za nią, kładli się z nią
spać. Była skonstruowana w taki sposób, aby każdy jej otwór
mógł gasić ich pragnienia. Miała zaletę, którą pewien stary
Indianin przypisywał niegdyś swej młodej żonie: wkrótce po
ślubie zaczęła sypiać ze wszystkimi młodzieńcami w hacjendzie.
Właściciel wezwał Indianina do siebie, aby powiadomić go o
skandalicznym prowadzeniu się jego kobiety, poradził mu też,
aby miał na nią oko. Indianin potrząsnął wówczas sceptycznie
głową i odparł: - Nie bardzo rozumiem, czemu miałbym się tym
przejmować. Moja żona nie jest z mydła, nie zużyje się.
Podobnie było z ową sztuczną kobietą. Wobec marynarzy
była niezmordowana i uległa; wymarzona towarzyszka podróży.
Pomiędzy nimi nie dochodziło nigdy do scen zazdrości, bijatyk
czy chwil, kiedy górę bierze chęć posiadania. A jednak mimo
swej niewinności, posłuszeństwa, wspaniałomyślności, mimo że
była swym marynarzom naprawdę wierna, obdarzyła ich
wszystkich syfilisem.
Matylda śmiała się, wspominając młodego marynarza, który
opowiedział tę historię.
Opisał wszystko: jak na niej leżał, niczym na
nadmuchiwanym materacu, jak sprężynowała, zrzucając go
niekiedy na podłogę. Kiedy Matylda zażywała opium, czuła się
tak, jakby to ona była ową sztuczną kobietą. Jakże rozkoszna
była świadomość całkowitego oddania się!
Pozostało jej tylko przeliczenie pieniędzy, ofiarowanych jej
przez przyjaciół. Jeden z nich, Antonio, wydawał się nie
usatysfakcjonowany przepychem jej pokoju. Każdorazowo
błagał ją, aby odwiedziła go kiedyś w jego mieszkaniu. Był
zawodowym bokserem i wyglądał na takiego, który wie, jak
skłonić kobiety do utrzymywania go.
Cechowały go elegancja niezbędna do tego, aby kobieta
czuła się dumna z przebywania w jego towarzystwie, nastrój
człowieka dbającego osiebie i dysponującego wedle upodobania
czasem wolnym, a zarazem uprzejmy sposób bycia, który - co
wyczuwało się bardzo wyraźnie - mógł w odpowiedniej chwili
przekształcić się nagle w furię. W jego oczach tkwiło spojrzenie
kota, który wzbudza pragnienie, aby go popieścić, sam jednak
nie kocha nikogo i nie poczuwa się nigdy do tego, aby
odwzajemnić miłość innych.
Miał kochankę, która znakomicie pasowała do niego,
dorównywała mu pod względem siły i wigoru i bez trudu
parowała jego ciosy: kobietę, która przynosiła zaszczyt
kobiecemu rodowi i nie oczekiwała od mężczyzn współczucia;
prawdziwą kobietę, która wiedziała, że żywa sprzeczka wpływa
dobrze na ciśnienie krwi (podczas gdy współczucie tylko je
obniża) i że najprzyjemniejsze pojednanie następuje po walce.
Zdawała sobie sprawę, że kiedy Antonio nie przebywa z rtią,
jest u Francuzki, aby zażyć opium, ale to jej nie przeszkadzało;
wiedziała przynajmniej, gdzie on przebywa.
Dziś, zadowolony z siebie, skończył właśnie szczotkować
sobie wąsy i szykował się do ceremonii palenia opium. Chcąc
ułagodzić kochankę, począł głaskać i klepać ją po pośladkach.
Była to kobieta oniezwykłym wyglądzie, z domieszką
afrykańskiej krwi w żyłach. Miała piersi osadzone wy żej niż u
innych kobiet, które znał, tworzyły niemal jedną linię z
ramionami, były idealnie krągłe i duże. Właśnie jej piersi
sprawiły, że zwrócił na nią uwagę. Fakt, że były usytuowane
tak prowokująco, blisko ust, i że zdawały się kierować ku górze,
wywołał w nim bezpośrednią reakcję, jak gdyby jego członek był
w jakiś osobliwy sposób powiązany z tymi piersiami.
Natychmiast gdy ujrzał je w domu publicznym, w którym
poznał swą kochankę, jego członek wyprężył się i poderwał
wysoko, aby znaleźć się z nimi na jednym poziomie.
Za każdym razem, kiedy szedł do burdelu, doznawał tej
samej reakcji. Wreszcie wydostał ją stamtąd i zamieszkali
razem.
Początkowo potrafił uprawiać miłość jedynie z jej piersiami.
Prześladowały go bezustannie, stały się jego obsesją. Kiedy
wsuwał penis do ust, jej piersi jakby wyciągały się ku niemu
łakomie; wtedy umieszczał go między nimi, przyciskając je
oburącz. Sutki były duże i twardniały w jego ustach, niczym
pestki owoców.
Jego pieszczoty podniecały ją, ale dolna połowa ciała, na
którą nie zwracał najmniejszej uwagi, czuła się nie doceniana.
Jej uda, wstrząsane dreszczem, błagały o zadanie gwałtu, płeć
rozchylała się, on jednak ignorował to. Zamiast tego, brał jej
piersi do ust albo też umieszczał między nimi penis; przepadał
za widokiem opryskującej je spermy. Reszta jej ciała dygotała,
nogi i płeć kuliły się jak liście pod najmniejszą pieszczotą i
wreszcie nakrywała płeć dłońmi, głaszcząc ją z upodobaniem.
Tego ranka, tuż przed wyjściem, powtórzył swoje pieszczoty.
Kiedy przygryzł jej piersi, zaoferowała mu swą płeć, on jednak
nie miał na nią ochoty. Kazał jej uklęknąć i wziąć penis do ust.
Poczęła ocierać się o niego piersiami; w ten sposób doznawała
niekiedy rozkoszy. Niebawem wyszedł i udał się wprost do
Matyldy. Drzwi do jej buduaru były uchylone, wszedł więc do
środka cicho jak kot, stąpając bezszelestnie po dywanie.
Matyldę zastał przed lustrem. Spoczywała na podłodze na
czworakach; chcąc ujrzeć swoje odbicie, zaglądała sobie między
uda.
- Nie ruszaj się, Matyldo - powiedział. - Tę pozę lubię
najbardziej.
Nachylił się nad nią niczym olbrzymi kocur i wsunął w nią
penis; postanowił dać Matyldzie to, czego odmawiał kochance.
Przygnieciona jego ciężarem opadła płasko na dywan, a wtedy
poderwał oburącz jej pośladki i runął na nią raz, potem drugi.
Jego penis niczym z rozżarzonego żelaza - a był długi i cienki -
poruszał się na wszystkie strony i pląsał w niej z wigorem,
jakiego nie znała do tej pory. Wreszcie przyspieszył tempo
jeszcze bardziej, nawołując chrapliwie: - Spuść się teraz, spuść
się, słyszysz, co mówię? Daj mi to szybko, daj! Daj, jak jeszcze
nigdy nie dawałaś! Daj mi siebie, teraz! - Na te słowa poczęła
miotać o niego całym ciałem jak oszalała, po czym oboje
przeszył jednocześnie orgazm, gwałtowny jak piorun.
Reszta towarzystwa znalazła ich na tym samym miejscu,
nadal splątanych w uścisku. Widok lustra, świadka ich miłości,
rozbawił wszystkich. Zaczęli szykować fajki opiumowe.
Matylda leżała ociężała, Martinez począł śnić, jak zwykle, o
olbrzymich kobietach z rozwartą płcią. Antonio zdążył już
odzyskać erekcję i poprosił Matyldę, aby usiadła na nim, co też
uczyniła posłusznie.
Kiedy orgia opiumowa dobiegła końca i wszyscy oprócz
Antonia rozeszli się do siebie, ponowił swą prośbę, aby udała
się z nim do jego specjalnej palarni. Jej łono nadal płonęło po
dzikich pchnięciach jego członka, zgodziła się więc tym razem,
gdyż chciała być razem z nim i ponownie przeżyć to samo.
W milczeniu szli wąskimi uliczkami chińskiej dzielnicy. Z
otwartych okien uśmiechały się do nich kobiety z całego świata,
zapraszały do środka. Do niektórych pokojów można było
zajrzeć wprost z ulicy; łóżka, osłonięte zaledwie kotarą,
zajmowały kopulujące pary. Wybór był niezwykle bogaty:
Syryjki w strojach narodowych, kobiety arabskie w biżuterii
okrywającej półnagie ciała, Japonki i Chinki czyniące jakieś
zagadkowe gesty, masywne Afrykanki, siedzące w kręgu i
pogrążone w rozmowach. Jeden z domów był zajęty przez
francuskie dziwki w krótkich, różowych koszulkach; dziergały
coś na drutach i szyły, jak gdyby siedziały u siebie w domu.
Każdego z przechodniów pozdrawiały obietnicą dostarczenia
specjalnych wrażeń.
Domy były niewielkie, skąpo oświetlone, pełne dymu i
gwaru, pijackich wrzasków i odgłosów wydawanych przez
kochające się pary. Domostwa Chińczyków były upiększone,
ozdobione parawanami, zasłonami, lampionami, kadzidłami i
złotymi posążkami Buddy. Był to jeden wielki galimatias
biżuterii, sztucznych kwiatów, jedwabnych tapet i dywanów, ale
również kobiet zachęcających mężczyzn, aby weszli do środka i
przespali się z nimi.
Właśnie w tej dzielnicy znajdował się pokój Antonia.
Wprowadził Matyldę po chwiejnych schodkach, otworzył drzwi,
które cudem tylko trzymały się na zawiasach, i wepchnął ją
głębiej. W środku nie było żadnych mebli. Na podłodze leżała
chińska mata, a na niej Matylda dojrzała mężczyznę w
łachmanach, tak wynędzniałego i najwidoczniej chorego, że
cofnęła się odruchowo.
- Och, a więc jesteś - odezwał się Antonio tonem
wskazującym raczej na irytację.
- Nie miałem dokąd pójść.
- Wiesz przecież, że nie możesz tu zostać. Policja węszy za
tobą.
- Tak. wiem.
- Przypuszczam, że to ty ukradłeś ostatnio kokainę?
Wiedziałem, że to ty.
- Zgadza się - odparł tamten sennym, obojętnym głosem.
Dopiero teraz Matylda zauważyła, że całe jego ciało usiane
jest szramami i śladami po zastrzykach. Mężczyzna usiłował
wstać. W ręku trzymał ampułkę, w drugiej dłoni wieczne pióro i
scyzoryk.
Spoglądała na niego z trwogą.
On tymczasem odłamał czubek ampułki i potrząsnął nią,
aby pozbyć się drobniutkich odłamków. Zamiast strzykawki,
użył wiecznego pióra, nabierając płynu, po czym scyzorykiem
naciął sobie ramię, pokryte już licznymi rankami, mniej lub
bardziej świeżymi, i przytknął do nacięcia pióro, wstrzykując
kokainę.
- Jest za biedny, aby mógł się postarać o dobry sprzęt -
wyjaśnił Antonio. - A ja nie dawałem mu pieniędzy, gdyż
myślałem, że w ten sposób powstrzymam go od kradzieży. No i
taki jest efekt.
Matylda chciała już iść, ale Antonio nie pozwolił na to.
Nalegał, żeby wraz z nim zażyła kokainę. Drugi mężczyzna leżał
na wznak z zamkniętymi oczyma. Antonio wyciągnął igłę i
wstrzyknął Matyldzie narkotyk.
Potem leżeli na podłodze, ona zaś czuła, jak ogarniają
obezwładniające odrętwienie.
Słyszała głos Antonia: - Wydaje ci się, że jesteś martwa,
prawda? - Miała wrażenie, jak gdyby dano jej do powąchania
eter. Jego głos dochodził do niej gdzieś z daleka. Pokazała mu
gestem, że traci przytomność. - To przejdzie - odparł.
I raptem zaczęły się wizje, gorsze od najbardziej dręczącego
nocą koszmaru. W oddali ujrzała postać leżącego plackiem
mężczyzny, a po chwili ogromną, czarną sylwetkę Antonia.
Antonio wziął scyzoryk i pochylił się nad Matyldą, poczuła w
pochwie jego penis, miękki i rozkoszny, i zaczęła poruszać się
powoli, leniwie, niczym spokojna fala. Potem Antonio wyciągnął
penis, musnął nim jedwabistą wilgoć między jej udami, a ona
nie zaspokojona, uczyniła gest, jakby chciała przytrzymać go w
sobie. Ale koszmar trwał nadal: Antonio otworzył scyzoryk,
nachylił się nad jej rozwartymi nogami i dotknął ją czubkiem
noża, po czym wsunął go lekko nieco głębiej. Matylda nie czuła
bólu ani chęci zareagowania na to, była zahipnotyzowana tym
ostrzem. I raptem uświadomiła sobie wszystko, zrozumiała, co
się dzieje - i że nie jest to sen. Antonio wpatrywał się jak
urzeczony w czubek ostrza dotykającego wejścia w jej płeć.
Krzyknęła przeraźliwie. Drzwi rozwarły się gwałtownie.
Była to policja; przybyła, aby schwytać złodzieja kokainy.
Tym sposobem Matylda uratowała się przed człowiekiem,
który zwykł rozcinać prostytutkom ich szparki i z tego powodu
nigdy nie dotykał tego miejsca u kochanki. Był niegroźny tylko
wtedy, gdy mieszkał z nią, gdy jej prowokujące piersi odwracały
jego uwagę od płci i pomagały zwalczyć jego obsesję na punkcie
tego, co nazywał „małą kobiecą ranką” - którą tak usilnie
pragnął powiększyć przemocą.
INTERNAT

Poniższa opowieść ukazuje życie w Brazylii wiele lat temu, z


dala od miasta, tam, gdzie nadal obowiązywały w pełni obyczaje
katolickie. Dobrze urodzeni młodzieńcy wysyłani byli do
internatów prowadzonych przez jezuitów, którzy hołdowali
dawnym surowym normom Średniowiecza. Chłopcy sypiali na
drewnianych pryczach, wstawali skoro świt, jeszcze przed
śniadaniem musieli uczestniczyć w mszy, spowiadali się
codziennie i byli bezustannie obserwowani i śledzeni. Nastrój
panował srogi i zimny. Księża spożywali posiłki bez swych
wychowanków i wytwarzali wokół siebie atmosferę świętości,
pomagając sobie odpowiednimi słowami i gestami.
Jednym z nich był ciemnoskóry jezuita. W jego żyłach
płynęła indiańska krew. miał twarz satyra, duże, przylegające
do głowy uszy, płonące spojrzenie, obwisłe, wiecznie obślinione
wargi, gęste włosy i zwierzęcy zapach. Pod jego długą, brunatną
sutanną tworzyło się często wybrzuszenie, którego młodsi
chłopcy nie potrafili sobie wytłumaczyć. Starsi natomiast,
widząc to, chichotali zajego plecami. Wybrzuszenie pojawiało
się zupełnie nieoczekiwanie w różnych momentach - kiedy
klasa czytała Don Kichota lub Rabelais’go, albo też gdy po
prostu patrzył na chłopców, a zwłaszcza na jednego z nich,
blondyna o oczach i cerze kobiety.
Często i chętnie zapraszał chłopca do siebie i pokazywał mu
książki ze swojej prywatnej kolekcji, w których widniały
reprodukcje wyrobów garncarskich z epoki Inków -
prezentowały one przeważnie sylwetki mężczyzn zwartych w
uścisku. Chłopiec zadawał nieraz pytania, na które ksiądz
udzielał wymijających odpowiedzi. Bywały też ilustracje o
wymowie zupełnie jednoznacznej: z przodu mężczyzny sterczał
długi członek, penetrujący drugiego od tyłu.
Podczas spowiedzi ksiądz zasypywał chłopców pytaniami. Im
bardziej wydawali się niewinni, tym natarczywiej wypytywał ich
w ciemności niewielkiego konfesjonału. Klęczący chłopcy nie
mogli widzieć księdza, który siedział wewnątrz. Do ich uszu
docierał przez małe, zakratowane okienko jedynie niski głos: -
Czy wyobrażałeś sobie kiedyś coś zmysłowego?
Czy myślałeś o kobietach? Czy próbowałeś wyobrazić sobie,
jak wygląda naga kobieta? Co robisz nocami w łóżku? Czy
dotykałeś się kiedyś? Czy zabawiałeś się sam ze sobą? Co
robisz z samego rana, zanim wyjdziesz z łóżka? Czy miewasz
erekcje? Czy próbowałeś kiedyś podglądać chłopców, kiedy się
ubierają? Albo przy kąpieli?
Ten, kto nie wiedział, o co tu chodzi, dowiadywał się
niebawem wszystkiego, ukierunkowany odpowiednio
pytaniami, ci natomiast, którzy byli uświadomieni, czerpali
przyjemność ze spowiadania się ze swych odczuć i marzeń.
Jeden z chłopców miewał co noc określone sny. Nie wiedział,
jak wygląda kobieta ani jak jest zbudowana, widział jednak
kiedyś Indian uprawiających miłość z samicami wikunii.
podobnymi do wdzięcznych łani. Od tamtej pory śnił regularnie,
że doznaje rozkoszy z wikunią - i budził się co ranka cały
mokry.
Stary ksiądz zachęcał ich do tego rodzaju spowiedzi,
przysłuchiwał się im z rzadko spotykaną cierpliwością.
Wymierzał też osobliwe kary. Chłopcu, który nie przestawał się
onanizować, polecił iść za sobą do kaplicy, kiedy wokoło nie
będzie nikogo, a tam zanurzał jego członek w wodzie święconej,
aby oczyścić go z grzechu. Ceremonię odbywano nocą,
zachowując przy tym ścisłą tajemnicę.
Wśród wychowanków internatu znajdował się pewien
krnąbrny chłopiec o wyglądzie księcia mauretańskiego. Miał
ciemną skórę, twarz o szlachetnych rysach, postawę godną
króla i piękne ciało, tak gładkie i kształtne, że nie odznaczała
się nawet jedna kosteczka; smukłe i połyskliwe niczym posąg.
Ten właśnie chłopiec sprzeciwiał się zwyczajowemu noszeniu
nocnej koszuli. Przyzwyczajony był do sypiania nago,
jakiekolwiek odzienie w nocy przeszkadzało mu, niemal dusiło,
tak więc co wieczór odziewał się do snu jak inni, po czym tak,
aby nikt tego nie widział, rozbierał się pod kołdrą i dopiero
wtedy zasypiał.
Co noc stary jezuita wchodził do sypialni, sprawdzając, czy
któryś z chłopców nie odwiedził drugiego w łóżku, nie onanizuje
się lub nie rozmawia w ciemnościach z sąsiadem.
Kiedy był już przy łóżku owego upartego wychowanka, z
wolna, ostrożnie unosił rąbek kołdry i długo spoglądał na nagie
ciało. Jeśli chłopiec się budził, ksiądz ganił go: - Co widzę!
Znowu śpisz bez nocnej koszuli! - Kiedy jednak młodzieniec
w dalszym ciągu spał, jezuita napawał się widokiem tego
pięknego, uśpionego ciała.
Pewnego razu, podczas zajęć z anatomii, kiedy stał na
katedrze, a blondyn o dziewczęcym wyglądzie siedział
wpatrzony w niego, wypukłość pod szatą jezuity uwydatniła się
tak bardzo, że trudno jej było nie dostrzec.
Zapytał chłopca: - Ile kości ma ciało człowieka?
Blondyn odparł potulnie: - Dwieście osiem.
Z końca klasy dobiegł nagle czyjś głos: - Ale ojciec Dobo ma
ich dwieście dziewięć.
Wkrótce po tym wydarzeniu zorganizowano dla chłopców
wycieczkę naturoznawczą.
Dziesięciu zgubiło drogę, wśród nich ów nieśmiały
blondynek. Błąkali się po lesie, z dala od wychowawców i reszty
uczniów, aż wreszcie przysiedli pod drzewem, aby odpocząć i
zdecydować, co dalej, a potem zajęli się zbieraniem jagód. Nikt
nie wiedział, jak do tego doszło, ale po chwili jasnowłosy
chłopiec został rzucony na trawę, rozebrany, odwrócony na
brzuch, a dziewięciu pozostałych posiadło go jeden po drugim,
biorąc go brutalnie, jak gdyby mieli do czynienia z prostytutką.
Bardziej doświadczeni wchodzili weń od tyłu, aby ugasić żądze,
pozostali wdzierali się pomiędzy uda chłopca, delikatne jak u
kobiety. Chłopiec krzyczał co sił, wyrywał się i szlochał, ale
tamci trzymali go, gwałcąc po kolei, aż wreszcie poczuli się
zaspokojeni.
PIERŚCIEŃ

W Peru istnieje wśród Indian zwyczaj obdarowywania się


przez zaręczonych - pierścionkami - tymi, które były w ich
posiadaniu od dłuższego czasu. Takie pierścionki mają często
kształt łańcucha.
Pewien niezwykle przystojny Indianin zakochał się w
Peruwiance pochodzenia hiszpańskiego, napotkał jednak na
zdecydowany sprzeciw ze strony jej rodziny. Indian uważano za
ludzi leniwych i zdegradowanych, zdolnych jedynie do
produkowania dzieci słabych i ograniczonych umysłowo -
zwłaszcza jeśli poślubiali Hiszpanki.
Mimo nieprzychylności otoczenia młodzi zdecydowali się na
zaręczyny, obchodząc ceremonię w gronie przyjaciół. W trakcie
uroczystości nadszedł ojciec dziewczyny i zagroził, że jeśli
kiedykolwiek ujrzy u Indianina pierścionek swej córki, zedrze
mu go z palca siłą, a gdyby było to konieczne, utnie nawet
palec. Incydent ten zakłócił atmosferę przyjęcia; goście rozeszli
się do domów, młodzi zaś postanowili - po czułym pożegnaniu -
odbyć niebawem potajemne sam na sam.
Pewnego wieczoru, po wielu kłopotach, spotkanie to
nastąpiło naprawdę; całowali się długo i namiętnie, a kobieta
poczuła tak silne podniecenie, że była gotowa oddać mu się
natychmiast, zwłaszcza iż mogły to być ich ostatnie wspólne
chwile, jako że gniew jej ojca potęgował się z dnia na dzień. Ale
Indianin pragnął ją poślubić, nie tylko posiąść potajemnie.
W pewnej chwili zauważyła, że jej luby nie ma na ręku
pierścionka, spojrzała więc nań pytająco, a on szepnął jej do
ucha;
- Noszę go, ale nie tam, gdzie mógłby zostać dostrzeżony.
Noszę go tam, gdzie nikt go nie dojrzy, a jednocześnie nie
dopuści on do tego, abym posiadł ciebie lub inną kobietę przed
naszym weselem.
- Nie rozumiem tego - odparła. - Gdzie w takim razie jest
pierścionek?
Wtedy ujął ją za rękę i poprowadził między uda. Jej palce
poczuły najpierw penis, a potem pierścionek nałożony na niego.
Dotyk jej dłoni sprawił, że penis wyprężył się i Indianin
krzyknął z bólu, jaki sprawił mu w tym momencie pierścionek.
Kobieta omal nie zemdlała z trwogi. To było tak, jakby
Indianin chciał okaleczyć się i zabić swą żądzę. Zarazem jednak
myśl o jego członku uwięzionym i trzymanym na uwięzi przez
jej pierścionek podniecała ją seksualnie. Jej ciało, zalewane
teraz przez fale ciepła, stało się wrażliwe na wszelkiego rodzaju
fantazje erotyczne. Nie przestawała obsypywać go pocałunkami,
jakkolwiek błagał ją, aby tego nie robiła, gdyż ból przybierał
wówczas na sile i stawał się nie do wytrzymania.
Kilka dni później cierpienia Indianina powtórzyły się, nie
mógł jednak ściągnąć pierścionka. Musiano wezwać lekarza,
który rozciął pierścionek.
Kobieta zaproponowała narzeczonemu, aby uciekli dokądś
razem. Zgodził się.
Dosiedli koni i przez całą noc pędzili do najbliższego
miasteczka. Tam ukrył ją w pokoju, sam zaś udał się na
pobliskie hacjendy, aby znaleźć pracę. Kobieta nic opuszczała
pokoju, dopóki jej ojciec nie zmęczył się daremnymi
poszukiwaniami córki. O jej obecności w miasteczku wiedział
jedynie tamtejszy strażnik nocny. Był to młody człowiek, który
nawet pomógł ją ukryć. Ze swego okna widziała, jak przechadza
się tam i z powrotem, pobrzękując kluczami od domostw i
wykrzykując: - Już dziesiąta na zegarze, gaście światła,
gospodarze!
Jeśli ktoś wracał do domu po czasie, klaskał w dłonie,
wzywając strażnika, a ten otwierał drzwi. Podczas gdy Indianin
pracował na polu, strażnik i kobieta gawędzili ze sobą
niewinnie.
Pewnego razu opowiedział jej o straszliwej zbrodni, która
wydarzyła się w wiosce: Indianie, którzy zeszli z gór i nie chcieli
pracować na hacjendach, zaszyli się w dżungli, gdzie zdziczeli i
upodobnili się do zwierząt. Ich twarze, niegdyś szczupłe i
szlachetne, przeobraziły się w zwierzęce pyski.
Podobna przemiana dokonała się u pewnego Indianina,
najprzystojniejszego mężczyzny w wiosce, cichego, pełnego
wdzięku i humoru, jak również umiarkowanej zmysłowości.
Udał się w głąb dżungli, aby zapolować i zdobyć w ten sposób
trochę pieniędzy. Niedawno powrócił, gnany tęsknotą. Był
nadal biedny, począł więc błąkać się po okolicy, bez dachu nad
głową. Nikt nie poznawał go już, nikt nie pamiętał.
Któregoś dnia schwytał na drodze małą dziewczynkę i rozciął
jej łono długim nożem, służącym do oprawiania zwierząt. Nie
zgwałcił jej, ale poranił straszliwie. W wiosce zawrzało, nie
zdołano jednak ustalić, jaka ma spotkać go kara. Wreszcie
postanowiono sięgnąć po dawny indiański zwyczaj: rany, jakie
odniósł, miały zostać na nowo otwarte i zalane woskiem
zmieszanym z gryzącym kwasem, znanym jedynie przez
tubylców. W ten sposób chciano zintensyfikować jego ból.
Następnie czekała go śmierć poprzez chłostę.
Właśnie wtedy, gdy strażnik opowiedział o tym wydarzeniu
kobiecie, do domu wracał z pracy jej kochanek. Widząc ją, jak
wychyla się przez okno i patrzy na strażnika, wbiegł czym
prędzej do pokoju i stanął przed nią z oczyma pałającymi
gniewem i zazdrością, z czarną czupryną opadającą w nieładzie
na twarz, po czym zaczął przeklinać ją i dręczyć pytaniami. Od
czasu tamtego wydarzenia z pierścionkiem jego penis był
niezwykle wrażliwy.
Kiedy się kochali, czuł każdorazowo ból. nie mógł więc robie
tego tak często, jak miał na to ochotę. Penis obrzmiewał i
całymi dniami dręczył go straszliwie. Indianin obawiał się
ustawicznie, że nie jest w stanie zaspokoić kochanki, która w
takiej sytuacji mogłaby pokochać innego. Kiedy ujrzał ją
zatopioną w rozmowie z rosłym strażnikiem, przeszyła go myśl,
że spotykają się pod jego nieobecność - zapragnął więc sprawić
jej ból,przysporzyć w jakiś sposób fizycznych cierpień, gdyż i on
cierpiał przez nią. Popchnął ją, aby zeszła na dół, do piwnicy,
gdzie pod drewnianą powałą trzymano w ogromnych beczkach
wino.
Przez jedną z belek przerzucił sznur. Kobieta pomyślała, że
czeka ją chłosta, nie mogła pojąć, po co Indianin robi na
sznurze pętlę. On tymczasem związał jej ręce i podciągnął do
góry. tak że zawisła w powietrzu.
Jęczała z bólu, szlochała i przysięgała, że była mu wierna,
on jednak był jak niespełna rozumu. Dopiero kiedy ponownie
pociągnął za sznurek, a ona straciła przytomność, opamiętał
się. Opuścił ją na dół, objął i zaczął pieścić, ona zaś otworzyła
oczy i uśmiechnęła się do niego.
Wtedy owładnęła nim żądza i rzucił się na nią. Myślał, że
dziewczyna będzie stawiać opór, że po bólu, jakiego zaznała,
pogniewa się na niego. Ona jednak nie zamierzała stawiać
oporu i nie przestawała się uśmiechać. Kiedy dotknął jej płci,
poczuł wilgoć. Posiadł ją z furią, a ona odpowiedziała z tą samą
zaciekłością. I teraz, kiedy leżeli tak w ciemnościach na zimnej
podłodze w piwnicy, doszli do przekonania, że to najlepsza
wspólna noc, jaką przeżyli kiedykolwiek.
MAJORKA

Pewnego razu spędzałam lato na Majorce, w Deya, w pobliżu


klasztoru, gdzie przebywali niegdyś George Sand i Chopin.
O świcie dosiadaliśmy niewysokich osiołków i stromą,
kamienistą ścieżką zdążaliśmy na dół, nad brzeg morza. Ciężka
jazda zabierała mniej więcej godzinę, droga wiodła przez
gliniaste, czerwone ścieżki, skały, zdradliwe głazy, srebrzyste
gaje oliwne, aż do wioski rybackiej, którą tworzyły chaty
przyklejone jakby do górskich zboczy.
Codziennie jeździłam do małej, kolistej zatoki, o tak
przejrzystej wodzie, że można było zanurkować na samo dno i
przypatrzeć się rafom koralowym i niezwykłym roślinom.
Wśród rybaków krążyła tu dziwna opowieść. Kobiety z
Majorki były wyjątkowo nieprzystępne, purytańskie i pobożne.
Kąpiąc się w wodzie, miały na sobie długie kostiumy i czarne
pończochy prababek. Większość z nich nie myślała zresztą w
ogóle o pływaniu, pozostawiając to bezwstydnym Europejkom,
przyjeżdżającym na lato. Również rybacy potępiali najnowsze
kostiumy kąpielowe i nieprzyzwoite zachowanie turystów z
Europy, których uważali za nudystów, czekających z
utęsknieniem na sposobność, aby rozebrać się zupełnie do
naga i rozłożyć w słońcu, na wzór pogan. Z dezaprobatą patrzyli
również na całonocne zabawy na plaży, wprowadzone przez
Amerykanów.
Kilka lat wcześniej osiemnastoletnia córka rybaka
przechadzała się wieczorem wzdłuż brzegu, przeskakując co
jakiś czas z kamienia na kamień. Biała sukienka przylegała do
jej ciała, ona zaś, spacerując tak i popatrując w rozmarzeniu na
roztańczone fale połyskujące w świetle księżyca i obmywające
łagodnie jej stopy, doszła do ukrytej zatoki i dostrzegła, że ktoś
kąpie się w wodzie. Widziała jedynie poruszającą się głowę i - co
parę chwil - rękę.
Nieznajoma pływała dosyć daleko od brzegu. Potem rozległ
się beztroski głos: - Wejdź do wody i popływaj! Jest tak
wspaniale! - Było to powiedziane po hiszpańsku, choć z obcym
akcentem. - No, więc jak, Mario? - zabrzmiało znowu. A więc
nieznajoma wie, kim ona jest. Widocznie to któraś z tych
młodych Amerykanek, które kąpią się całymi dniami.
- Kim pani jest? - zapytała.
- Evelyn - padła odpowiedź. - Popływaj ze mną!
Propozycja była naprawdę kusząca. Maria mogła przecież
zdjąć białą sukienkę i pozostać tylko w krótkiej, białej koszulce.
Rozejrzała się dokoła, w pobliżu nie dostrzegła jednak nikogo.
Morze było spokojne, usiane poświatą księżyca. Po raz pierwszy
Maria zrozumiała, dlaczego Europejki uwielbiają kąpać się
nocą. Zdjęła sukienkę. Miała długie, czarne włosy, bladą twarz,
migdałowe, zielone oczy, bardziej zielone niż morze, była
pięknie zbudowana, miała ponętne, harmonijne ciało o wysoko
osadzonych piersiach i długich nogach. Wiedziała, że pływa
lepiej od innych kobiet na wyspie, weszła więc do wody;
wystarczyło kilka wprawnych silnych ruchów, aby zbliżyć się do
Evelyn.
Tamta zanurzyła się pod wodę, podpłynęła blisko i chwyciła
ją za nogi. Przez chwilę zmagały się ze sobą dla zabawy.
Zapadający zmierzch uniemożliwił rozpoznanie twarzy.
Amerykanki miały często głosy jak u chłopców.
Evelyn mocowała się z Marią, obejmowała ją pod wodą,
potem obie wynurzyły się, aby zaczerpnąć powietrza, oddaliły
się od siebie i przybliżyły znowu, beztroskie, roześmiane.
Koszulka Marii oblepiała jej ramiona, krępując ruchy,
wreszcie zsunęła się zupełnie. Maria pływała teraz naga, a
Evelyn zanurzyła się pod nią, dotykając ją żartobliwie, poczęła
znowu dokazywać, przepływając pomiędzy jej nogami.
Po chwili Maria rozsunęła szeroko uda, aby przyjaciółka
mogła zanurkować pomiędzy nimi i pojawić się zaraz po drugiej
stronie, następnie utrzymywała się na wodzie na wznak,
pozwalając dziewczynie przepływać pod sobą.
Zorientowała się, że i ona jest naga. Raptem poczuła, że
Evelyn obejmuje ją od tyłu, przywierając całym ciałem. Woda
była ciepława, niczym wygodna poduszka, tak słona, że unosiła
je na swej powierzchni, nie żądając od nich wysiłku przy
pływaniu.
- Mario, jesteś tak piękna - powiedziała niskim głosem
Evelyn, nie wypuszczając jej z objęć. Maria pragnęła oddalić się
od niej, powstrzymywały ją jednak ciepło wody i nieustanny
dotyk ciała przyjaciółki. Przestała się wyrywać. Wprawdzie nie
czuła piersi tej drugiej, przypomniała sobie jednak, że młode
Amerykanki, które widywała do tej pory, były przeważnie
płaskie. Jej ciało zaczęło ogarniać błogie rozleniwienie, z ulgą
zamknęła oczy.
Raptem poczuła coś między udami; nie była to już dłoń, lecz
coś innego, coś nieoczekiwanego, tak szokującego, że
krzyknęła. Nic była to Evelyn, lecz jej młodszy brat, który
wsunął między jej uda wyprężony penis. Krzyknęła jeszcze raz,
ale nikt jej nie słyszał, a krzyk stanowił jedynie odruchową
reakcję. W rzeczywistości ramiona młodzieńca koiły ją,
obdarzając ciepłą pieszczotą jak rozkołysane fale. Woda, penis i
dłonie czyniły zgodnie wszystko, aby wzmóc jej podniecenie.
Usiłowała odpłynąć, ale młodzieniec ponownie zanurzył się pod
nią i nie przerywając pieszczot, pochwycił ją za nogi,
napastując od tyłu.
Zmagali się w wodzie, ale każdy kolejny ruch podniecał ją
jeszcze bardziej, sprawiał, że coraz intensywniej uświadamiała
sobie istnienie tego ciała, przywierającego do niej, oraz rąk
błądzących po niej całej. Woda poruszała jej piersiami tam i z
powrotem, upodabniając je do dwóch lilii wodnych, dryfujących
na fali. Pocałował je. Nieprzerwanie poruszali się, nie mógł więc
posiąść jej tak naprawdę, ale penis pukał raz po raz do jej
wrażliwego gniazdka, pozbawiając Marię sił. Skierowała się w
stronę brzegu, a on popłynął za nią. Tam padli na piach. Fale
obmywały ich bezustannie, kiedy leżeli nadzy, zadyszani. Potem
młodzieniec posiadł dziewczynę, a morze nadpłynęło, zalewając
ich oboje i porywając ze sobą dziewiczą krew.
Odtąd spotykali się tylko o tej porze. Kochali się w wodzie, a
ich ruchliwe, rozkoszujące się sobą ciała, które przywodziły na
myśl niespokojne fale, zdawały się stanowić nieodłączną część
morza. Na jednej ze skał znaleźli oparcie dla nóg i tam właśnie
stali często przytuleni do siebie, pieszczeni przez fale i
wstrząsani orgazmem.
Schodząc wieczorami na plażę, miałam często wrażenie,
jakbym widziała ich tam; płynęli obok siebie i oddawali się
miłości.
ARTYŚCI I MODELKI

Któregoś ranka zostałam wezwana do atelier w Greenwich


Village, gdzie pewien rzeźbiarz rozpoczął pracę nad niewielkim
posążkiem. Artysta ten nazywał się Miliard, przygotował już
surową wersję figury, o jaką mu chodziło, teraz zaś nastał
moment, kiedy potrzebna mu była modelka. Posążek miał
obcisłą suknię, która uwydatniała wszelkie linie i wypukłości
ciała.
Rzeźbiarz poprosił, abym rozebrała się do naga, gdyż w
przeciwnym razie nie mógłby pracować. Sprawiał wrażenie tak
zaabsorbowanego swym posążkiem i patrzył na mnie wzrokiem
tak nieobecnym, że zgodziłam się zdjąć z siebie wszystko i
przybrać pozę, jaką sobie życzył, bez najmniejszego wahania. W
owym czasie byłam jeszcze całkiem niewinna, a on pozwolił mi
uwierzyć, że moja twarz nie różni się wcale od reszty ciała, a ja
od tego posążka.
Pracując, Miliard opowiadał o swoim dawnym życiu na
Montparnasse, czas upływał więc nam niezwykle szybko. Nie
wiedziałam, czy owe historyjki mają pobudzić moją fantazję, w
każdym razie nie okazywał żadnego zainteresowania moją
osobą. Po prostu dla własnej przyjemności przywoływał na
pamięć atmosferę Montparnasse. Oto jedna z tych opowieści:
Żona jednego ze współczesnych malarzy była nimfomanką.
Zdaje się, że miała gruźlicę. Była to kobieta o twarzy białej jak
papier, czarnych, gorejących oczach, osadzonych głęboko, i
pomalowanych na zielono powiekach. Miała wspaniałą figurę,
którą okrywała zazwyczaj obcisłymi sukniami z czarnej satyny.
W porównaniu z resztą ciała jej talia była drobna; tu nosiła
duży grecki, srebrzysty pas szerokości sześciu cali, wysadzany
kamieniami.
Pas był fascynujący, przywodził na myśl pas niewolnika.
Zresztą można było przypuszczać, iż ona jest rzeczywiście
niewolnikiem - swej żądzy seksualnej. Można było
przypuszczać, że wystarczy sięgnąć do tego pasa ręką i rozpiąć
go, aby kobieta padła ci natychmiast w ramiona. Przypominał
do złudzenia pas cnoty wystawiony w muzeum w Cluny, jeden z
tych, które krzyżowcy nakładali swoim małżonkom; niezwykle
szerokie, srebrzyste, wyposażone w wisiorek, który zakrywał
płeć i zabezpieczał ją na czas trwania wyprawy krzyżowej. Ktoś
opowiedział mi przepyszną historyjkę o krzyżowcu, który
nałożył żonie taki właśnie pas cnoty, a klucz do kłódki - na
wypadek własnej śmierci - zostawił swemu najlepszemu
druhowi. Zaledwie jednak oddalił się od zamku na parę mil,
kiedy usłyszał za sobą tętent galopującego konia, a niebawem
dopadł doń zdyszany przyjaciel, wołając: - Dałeś mi chyba
niewłaściwy klucz!
Takie właśnie skojarzenia wywoływał we wszystkich pas
Louisy. Kiedy zjawiała się w kawiarni, wodząc gorączkowo
wzrokiem dokoła i czekając na jakąś reakcję, zaproszenie do
stolika, uzmysławialiśmy sobie, że wybrała się na łowy. Jej mąż
wiedział o wszystkim, nie mógł jednak na to nic poradzić. Była
to postać doprawdy żałosna: stale tylko jej poszukiwał, a
przyjaciele odsyłali go od jednej kawiarenki do drugiej,
twierdząc, że tam właśnie widzieli Louisę ostatnio - dając jej
tym samym czas na spędzenie z kimś paru ukradkowych chwil
w pokoiku hotelowym. Następnie wszyscy jak jeden starali się
powiadomić ją o tym, gdzie aktualnie znajduje się jej mąż.
Nieszczęśnik, zdesperowany, począł wreszcie błagać swych
najlepszych przyjaciół, aby z nią sypiali, mając nadzieję, że
dzięki temu Louisa nie wpadnie przynajmniej w ręce kogoś
obcego.
Zawsze lękał się cudzoziemców, zwłaszcza z Ameryki
Południowej, jak również Murzynów i Kubańczyków. Słyszał już
nieraz o ich nienaturalnej potencji i bał się, że jeśli jego żona
zada się choć raz z jednym z nich, nie zechce już nigdy więcej
wrócić do niego. A Louisa, która przeszła już przez łóżka
wszystkich jego przyjaciół, rzeczywiście natknęła się któregoś
dnia na jednego z takich egzotycznych cudzoziemców.
Pochodził z Kuby, był potężnym, ciemnoskórym mężczyzną,
niezwykle przystojnym, o długich, prostych włosach Hindusa i
atrakcyjnych, szlachetnych rysach twarzy. Zazwyczaj mieszkał
w Dome, dopóki nie spotykał kobiety, o jaką mu chodziło.
Wtedy oboje znikali na dwa, trzy dni; zamykali się w pokoiku
hotelowym, skąd wychodzili z powrotem dopiero po całkowitym
zaspokojeniu zmysłów. Miał zwyczaj dogadzać kobiecie
całkowicie, aż do unicestwienia, tak że potem nie mogli już
nawet patrzeć na siebie. Kiedy było po wszystkim, pojawiał się
znowu w kawiarni, gdzie przesiadywał całymi godzinami,
bawiąc innych rozmową. Nawiasem mówiąc, malował w
interesujący sposób freski.
Kiedy poznali się z Louisą, natychmiast wynieśli się w
ustronie. Antonio był zafascynowany bielą jej skóry, bujnymi
piersiami, szczupłą talią, długimi, prostymi, ciężkimi i jasnymi
włosami. Ją zaś fascynowały u niego głowa i mocarne ciało, a
także swoboda i powolność jego ruchów. Potrafił sprawić
wrażenie, jak gdyby cały świat odsuwał się gdzieś bardzo
daleko, jak gdyby od tej pory istniało jedynie to święto zmysłów,
jak gdyby miało już nie być jutra ani spotkań z innymi - jak
gdyby nie istniało już nic oprócz tego pokoju, tego wieczoru i
tego łóżka.
Kiedy stanęła, czekając przy olbrzymim, żelaznym łóżku,
powiedział: - Nie zdejmuj pasa. - Następnie zaczął rozdzierać
bardzo powoli jej suknię tam, gdzie nie chronił jej pas.
Spokojnie, bez pośpiechu, darł ją na strzępy, jak gdyby była
z papieru. Siła jego rąk sprawiła, że Louisa zadygotała na całym
ciele. Stała teraz zupełnie naga, miała na sobie jedynie ten
srebrzysty pas, a on rozpuścił jej włosy na ramiona i dopiero
polem przechylił ją do tyłu na łóżko, całując do końca, z dłońmi
na jej piersiach. Poczuła na ciele bolesny ucisk srebrzystego
pasa, jak również jego agresywnych rąk. Przemożna żądza,
niczym szał, uderzyła jej do głowy, odsuwając inne sprawy
daleko w cień. Była taka rozpalona, że nie mogła dłużej czekać,
nawet do chwili, kiedy wreszcie on się rozbierze. Ale Antonio
ignorował wszelkie oznaki jej zniecierpliwienia. Nie tylko
całował ją nadal tak, jakby zamierzał wessać w swe duże,
ciemne usta jej wargi, język i nawet oddech, ale również
torturował ją dłońmi, ściskał z całych sił, pozostawiając ślady i
ból wszędzie tam, gdzie zabawił choćby przez cząstkę sekundy.
Wilgotna i rozdygotana otworzyła uda, starając się wspiąć na
niego, próbowała rozpiąć mu spodnie.
- Mamy czas - odparł. - Mamy na to jeszcze mnóstwo czasu.
Zostaniemy w tym pokoju przez kilka dni. Mamy dla siebie
dużo czasu.
Odwrócił się i rozebrał. Jego skóra miała kolor
złocistobrązowy, a penis był tak gładki jak reszta ciała, duży i
twardy; przypominał wypolerowany do połysku drewniany słup.
Wzięła go w usta, a palce Antonia poczęły wędrować
wszędzie, pomiędzy pośladki, do pochwy, podczas gdy język
wpełzał w jej usta i uszy. Przygryzał jej sutki, całował i gryzł
brzuch. Próbowała ugasić pragnienie, ocierając się o jego nogę,
ale nie pozwolił na to.
Przechylił ją, jakby była z gumy, układając wedle własnej
woli. Swymi silnymi rękami brał w posiadanie każdą jej część,
na którą miał ochotę, i nabierał do ust niczym smakowity kęs,
nie dbając o to, co dzieje się z resztą ciała. W podobny sposób
ujął oburącz jej pośladki i przywarł do nich ustami, całując i
gryząc. Zaczęła błagać: - Weź mnie, Antonio, weź mnie, nie
mogę już czekać. - Ale on nie spieszył się z tym.
Tymczasem żądza w jej łonie wzmagała się, doprowadzając
ją niemal do szału, ale cokolwiek usiłowała zrobić, aby osiągnąć
orgazm, on udaremniał to. Odsuwał się nawet, jeśli całowała go
zbyt długo. Przy każdym jej ruchu duży pas wydawał odgłos
podobny do brzęku łańcuchów niewolnika. I rzeczywiście była
teraz niewolnikiem tego ciemnoskórego olbrzyma.
Władał nią jak król. Jej rozkosz podporządkowana była jego
rozkoszy. Szybko uświadomiła sobie, że nie zdoła uczynić nic
wbrew jego sile i woli. Wymagał od niej całkowitej uległości.
I wreszcie jej żądza wygasła z wyczerpania, ciało uwolniło się
z napięcia, stała się miękka jak wata, on zaś tym gorliwiej
nurzał się w niej, w swej niewolnicy, własności, w tym
poskromionym, dyszącym ciężko, kapitulującym pod jego
palcami ciele. Jego dłonie nie opuszczały żadnego zakątka,
żadnego skrawka jej skóry; dotykały, ugniatały do woli,
przechylały ją, aby przybliżyć do swych ust, do języka,
przyciskały do połyskliwych, białych zębów, które zostawiały
ślady, cechując jej ciało jako jego własność.
Po raz pierwszy żądza, która dotychczas przejawiała się
podrażnieniem skóry, odsunęła się w głębsze partie jej ciała.
Wycofała się tam i spiętrzyła, czekając, aż on określi rytm i
moment eksplozji. Jego dotknięcia były jak taniec, w którym
oba ciała poruszają się i tworzą coraz to nowe konfiguracje,
coraz to nowy kształt. Raz stanowili parę złączonych ze sobą
bliźniaków; jego penis przywierał do jej tyłka, podczas gdy
piersi falowały pod jego dłońmi, boleśnie rozbudzone, świadome
wszystkiego, wrażliwe. Potem znowu klęczał nad jej
wyprężonym ciałem jak olbrzymi lew, ona zaś podkładała sobie
obie pięści pod pośladki, aby unieść się na wysokość penisa. Po
raz pierwszy wszedł w nią i wypełnił sobą, jak nikt inny do tej
pory, dotykając najgłębszych zakamarków jej łona.
Z jej wnętrza wyciekał już miód, podczas gdy Antonio
poruszał się w niej, penis począł wydawać ciche dźwięki
podobne do cmokania. Z łona, wypełnionego przez członek,
wypchnięte zostało całe powietrze, penis nie przestawał
nacierać i wycofywać się z pochwy, delektując się miodem i
dotykając skrytej w jej wnętrzu wypukłości. A jednak, gdy tylko
Louisa zaczynała oddychać szybciej, członek wysuwał się z
powrotem, cały błyszczący, Antonio zaś przechodził do innej
formy pieszczot. Kładł się na łóżku z rozsuniętymi nogami i
sterczącym do góry penisem i nasadzał ją nań, tak aby jej płeć
wchłonęła go gruntownie, a jej włosy łonowe ocierały się o jego
owłosienie. Wtedy przytrzymywał ją, a ona tańczyła na jego
członku albo też kładła się na kochanku i masowała go
piersiami, szukając ust, potem znowu unosiła się i ponawiała
ruchy wokół penisa. Czasem podrywała się nieco, zatrzymując
w pochwie zaledwie głowę członka i poruszała się lekko,
niezmiernie leciutko, podrażniając sam skraj płci,
zaczerwienionej już i nabrzmiałej, która ściskała intruza niczym
wargi ust,.
Potem raptem opadała na dół, nadziewając się cała, i jęcząc
z rozkoszy, ponownie kładła się na ciało kochanka, szukając
jego ust. Przez cały czas obejmował oburącz jej pośladki i
kontrolował jej ruchy, tak aby nie mogła nagle przyśpieszyć i
ulżyć sobie do woli.
Następnie ściągał ją z łóżka i kładł na podłodze, na
czworaka, mówiąc: - Ruszaj. - Wówczas zaczynała pełzać po
pokoju, długie, jasne włosy okrywały częściowo jej ciało,
podczas gdy ciężki pas uciskał ją w talii. Antonib klękał za nią,
okrywał ją sobą i wchodził w nią, podobnie jak ona czołgając się
na swych twardych kolanach i mocnych ramionach. Kiedy już
nasycił się nią w ten sposób, wsuwał głowę pod nią, aby móc
ssać jej wspaniałe piersi - tak jakby była zwierzęciem -
unieruchamiając ją dłońmi i ustami. Zaczynali dyszeć, rzucać
się konwulsyjnie i dopiero wtedy unosił ją w górę, zanosił na
łóżko i oplatał się jej nogami. Brał ją brutalnie i wreszcie oboje
doznawali wytrysku, dygocząc i trzęsąc się jak w gorączce.
Polem raptownie obracała się na bok, szlochając
histerycznie. Orgazm był tak intensywny, że niemal traciła
rozum; jak nigdy dotąd, przepełniały ją nienawiść i radość
zarazem. On zaś uśmiechał się zadyszany; a potem kładli się
razem i od razu zasypiali.
Następnego dnia Miliard opowiedział mi o artyście imieniem
Mafouka, pół mężczyźnie, pół kobiecie.
Nikt właściwie nie wiedział dokładnie, kim ona jest. Ubierała
się jak mężczyzna, była drobna, szczupła i płaska. Miała proste
włosy, które nosiła krótko, twarz chłopca, w bilard potrafiła
grać jak mężczyzna, tak też piła, z nogą wspartą o belkę pod
barem. Również jak mężczyzna opowiadała nieprzyzwoite
historie, a jej rysunki zdradzały siłę niespotykaną w twórczości
kobiet. A jednak jej imię miało brzmienie kobiece, miała też
chód kobiety i podobno nie posiadała członka. Mężczyźni nie
wiedzieli właściwie, jak ją traktować. Czasem klepali ją
braterskim gestem po ramieniu.
Atelier, w którym mieszkała, dzieliła z dwiema
dziewczynami. Jedna z nich była modelką, druga śpiewała w
nocnym klubie. Nikt jednak nie wiedział nic o charakterze
stosunków łączących całą trójkę. Wyglądało na to, że
dziewczyny są dla siebie mężem i żoną.
Czym była dla nich Mafouka? Pytanie pozostawało bez
odpowiedzi, a Montparnasse lubiło wiedzieć wszystko o takich
sprawach, i to z detalami. Kilku homoseksualistów,
zainteresowanych Mafouką, próbowało zbliżyć się do niej, ona
jednak odpychała ich każdorazowo. Była zadziorna i nie wahała
się użyć siły.
Pewnego razu wypiłem ciut za dużo i wstąpiłem do atelier
Mafouki. Drzwi były otwarte. Kiedy wszedłem do środka,
usłyszałem dobiegający z pięterka chichot. Dziewczyny
najwidoczniej kochały się na górze. Głosy cichły, stawały się
bardziej czułe, potem znowu gwałtowne i niezrozumiałe,
przerodziły się w jęki i westchnienia, wreszcie zapadła cisza.
W tym momencie weszła Mafouka i nakryła mnie, jak
podsłuchuję tamte dwie.
Powiedziałem jej: - Proszę, pozwól mi je podejrzeć.
- Co do mnie, nie mam nic przeciwko temu - odparła. - Idź
za mną, ale ostrożnie. Nie przerwą, jeśli pomyślą, że jestem
sama. One nawet lubią, kiedy przyglądam się, jak to robią.
Weszliśmy na górę po wąskich schodkach, a Mafouka
zawołała: - To ja. - Odgłosy odżyły na nowo. Kiedy byliśmy już
na pięterku, nachyliłem się, aby dziewczęta nie dojrzały mnie, a
Mafouka podeszła do łóżka. Dziewczyny leżały nagie,
obejmowały się namiętnie i pocierały o siebie całymi ciałami,
pojękując z rozkoszy. Mafouka pochyliła się nad nimi i poczęła
pieścić to jedną, to drugą. - Chodź tu do nas, Mafouka, poleź z
nami - zaproponowały, ale ona odeszła już od łóżka i
sprowadziła mnie na dół.
- Mafouka, kim ty jesteś? - zapytałem. - Mężczyzną czy
kobietą? Czemu mieszkasz z tymi dziewczynami? Jeśli jesteś
mężczyzną, dlaczego nie masz swojej dziewczyny? Ajeśli jesteś
kobietą, czemu nie sypiasz z mężczyznami?
Mafouka uśmiechnęła się.
- Wszyscy chcieliby to wiedzieć. Wszyscy podejrzewają, że
nie jestem chłopcem.
Kobiety to czują, a mężczyźni nie są pewni. Jestem po
prostu artystką.
- Co masz na myśli, Mafouka?
- To, że jak wielu artystów jestem biseksualistką.
- Tak, ale biseksualizm artystów leży w ich naturze. Mogą
być wśród nich mężczyźni o usposobieniu kobiety, nie mają
jednak tak dwuznacznego ciała jak ty.
- To dlatego, że mam ciało hermafrodyty.
- Och, Mafouka, pozwól mi popatrzeć na siebie.
- Ale nie zechcesz kochać się ze mną?
- Nie, przysięgam.
Zdjęła najpierw koszulę, prezentując tułów młodego chłopca.
Nie miała piersi, jedynie sutki, jakie widać u młodzieńców.
Następnie zsunęła spodnie. Miała na sobie damskie majtki w
cielistym kolorze, obszyte koronkami. Kobiece nogi i uda były
pełne, wspaniale uformowane, odziane w kobiece pończochy i
podwiązki. Powiedziałem: - Pozwól mi zdjąć podwiązki.
Uwielbiani podwiązki. - Wyciągnęła do mnie jedną nogę
eleganckim, pełnym wdzięku ruchem baletnicy. Powoli
zsunąłem podwiązkę, a potem, trzymając w dłoni jej delikatną
stopę, powiodłem wzrokiem po kształtnej, cudownej nodze.
Opuściłem pończochę i ujrzałem wspaniałą, gładką kobiecą
skórę. Stopy miała delikatne i zadbane, paznokcie pokrywał
czerwony lakier. Byłem coraz bardziej zaintrygowany.
Zacząłem pieścić jej udo, ale ona powiedziała: - Obiecałeś, że
nie będziesz próbował kochać się ze mną.
Wstałem. Wtedy ściągnęła majteczki, a ja przekonałem się,
że poniżej lekko kędzierzawego, ukształtowanego jak u innych
kobiet futerka, widnieje zanikający właściwie penis, drobny jak
u dziecka.
- Dlaczego masz kobiece imię, Mafouka? Przecież jesteś
naprawdę jak chłopiec, jeśli nie patrzeć na kształt nóg czy
ramion.
Roześmiała się; tym razem był to śmiech kobiecy, dźwięczny
i miły dla ucha. -
Podejdź i zobacz - powiedziała. Położyła się na kanapie i
otworzyła uda, ukazując umiejscowione tuż za penisem
nieskazitelne wargi sromu, różane i delikatne.
- Mafouka!
Poczułem, że ogarnia mnie podniecenie. Była to żądza, jakiej
nie znałem do tej pory.
Uczucie, że pragnę posiąść mężczyznę i kobietę w jednej
osobie. Dostrzegła moje poruszenie i usiadła. Usiłowałem
pozyskać ją pieszczotami, ale wywinęła się zwinnie.
- Nie lubisz mężczyzn? - zapytałem. - Nie spałaś nigdy z
mężczyzną?
- Jestem dziewicą. Nie lubię mężczyzn. Pociągają mnie
jedynie kobiety, ale nie mogę posiąść ich tak, jak uczyniłby to
mężczyzna. Mam penis jak u dziecka… nie miewam erekcji.
- Jesteś naprawdę hermafrodytą, Mafouka - powiedziałem.
- Ludzie są zazwyczaj tylko w połowie mężczyzną i w połowie
kobietą. Ale nigdy jeszcze nie widziałem czegoś takiego na
własne oczy. Musisz być bardzo nieszczęśliwa. Czy dobrze ci z
kobietami?
- Kobiety podniecają mnie, cierpię jednak męki, gdyż nie
mogę kochać się z nimi jak mężczyzna, a kiedy biorą mnie jak
lesbijki, nie jestem w pełni zaspokojona. Co do mężczyzn, nie
działają na mnie. Zakochałam się w Matyldzie, modelce, ale nie
byłam w stanie utrzymać jej przy sobie. Związała się z
prawdziwą lesbijką, taką, októrej wie, że jej dogodzi. Ten mój
penis dawał jej zawsze uczucie, że nie jestem prawdziwą
lesbijką. Wie także, że nie ma nade mną władzy, chociaż bardzo
mi się podoba. Sam widziałeś, że obie są teraz razem, a ja,
zawsze niezaspokojona, stoję tylko pomiędzy nimi,
przeszkadzam im. Zdrugiej strony nie lubię przebywać wśród
kobiet. Są małostkowe i mało dyskretne. Przywiązują zbyt dużą
wagę do tajemnic i sekretów, są nienaturalne. Wolę już
charakter mężczyzn.
- Biedna Mafouka.
- Biedna Mafouka. Tak, kiedy przyszłam na świat, rodzice
nie wiedzieli, jakie dać mi imię. Urodziłam się w małej rosyjskiej
wiosce. Myśleli, że jestem potworem i dla własnego dobra
powinnam zostać zabita. Potem znalazłam się w Paryżu i tu nie
cierpiałam już tak bardzo. Odkryłam, że jestem dobrą artystką.
Za każdym razem, gdy wychodziłam od mego rzeźbiarza,
wpadałam do pobliskiej kafejki i rozmyślałam nad tym, co
usłyszałam od Miliarda. Zastanawiałam się, czy coś takiego
dzieje się również gdzieś wokół mnie, na przykład w Greenwich
Village. Pozowanie sprawiało mi coraz większą przyjemność,
gdyż wiązał się z tym dodatkowo aspekt przygody, nowego
przeżycia. Pewnej soboty zdecydowałam się przyjąć zaproszenie
na wieczorne przyjęcie, które wydawał niejaki Brown, malarz.
Byłam ciekawa wszystkiego.
W dziale ubrań Klubu Artystów wypożyczyłam na tę okazję
suknię wieczorową, narzutkę i buty. Na przyjęcie poszły ze mną
dwie inne modelki, rudowłosa Mollie i posągowa Ethel,
ulubienica rzeźbiarzy.
Jedno co przez cały czas chodziło mi po głowie, to opowieści
z życia na Montparnasse, poznane dzięki rzeźbiarzowi. Teraz
odnosiłam wrażenie, że sama przekraczam granice tego
królestwa. Pierwsze rozczarowanie nastąpiło na widok atelier,
ubogiego, szarego, z dwiema sofami bez poduszek, jaskrawym
oświetleniem, bez żadnych dekoracji, które wydawały mi się
niezbędne na przyjęcie.
Podłoga zastawiona była butelkami, kieliszkami i
obtłuczonymi filiżankami. Na pięterko, gdzie Brown
przechowywał swoje obrazy, prowadziła drabina. Cienka kotara
osłaniała miednicę i mały piecyk gazowy. Na frontowej ścianie
atelier wisiał erotyczny obraz przedstawiający kobietę, którą
posiadło dwóch mężczyzn naraz. Znajdowała się w stadium
konwulsji, prężyła całe ciało, miała zamglone oczy. Mężczyźni
zasłaniali ją sobą częściowo; penis jednego tkwił w jej pochwie,
drugiego - w ustach. Obraz był naturalnej wielkości ibardzo
brutalny. Wszyscy oglądali go z zachwytem, co do mnie, byłam
zafascynowana. Był to pierwszy obraz tego typu, jaki widziałam,
wywołał we mnie olbrzymi szok i mieszane uczucia.
Tuż obok niego stał inny obraz, jeszcze bardziej
wstrząsający. Przedstawiał skąpo umeblowany pokój, w którym
znajdowało się duże żelazne łóżko. Na łóżku siedział mniej
więcej czterdziestoletni mężczyzna, nędznie ubrany, nie
ogolony, o oślinionych ustach, obwisłych powiekach i zupełnie
zdegenerowanym wyrazie twarzy. Miał opuszczone do połowy
spodnie, na jego gołych kolanach siedziała mała dziewczynka w
bardzo krótkiej spódniczce, karmiona jakimś batonikiem. Jej
drobne, nagie uda spoczywały na jego gołych, owłosionych
nogach.
To, co czułam, patrząc na oba obrazy, można porównać z
tym, co czuje się, pijąc; był to nagły zamęt w głowie,
przenikająca całe ciało fala ciepła, wrażenie, że wszystko dokoła
kręci się w zawrotnym tempie. Coś w mym ciele zbudziło się,
coś mglistego i nieokreślonego, coś w rodzaju pragnienia i
niepokoju.
Spojrzałam na innych gości. Oni jednak widzieli już w swym
życiu tyle, że obrazy nie zdołały wywrzeć na nich takiego
wrażenia jak na mnie. Śmiali się i wygłaszali swobodnie
komentarze. Jedna z modelek zaczęła opowiadać swoje
przeżycia z okresu, kiedy pracowała w sklepie z bielizną:
Odpowiadając na ogłoszenie, zgłosiłam się jako modelka,
aby w samej bieliźnie pozować do szkiców. Robiłam to przedtem
już nieraz i jak zwykle zaproponowano mi po dolarze za
godzinę. Zazwyczaj rysowało mnie jednocześnie kilku artystów,
a wokoło odbywał się normalny ruch - krzątali się chłopcy na
posyłki, sekretarki, stenotypistki. Tym razem pomieszczenie
było puste.
W biurze stało biurko z segregatorami i przyrządami do
rysowania. Przed sztalugami czekał już na mnie jakiś
mężczyzna. Otrzymałam cały stos bielizny i znalazłam parawan,
za którym mogłam się przebierać. Zaczęłam od haleczki, w
której pozowałam przez piętnaście minut, podczas gdy on
szkicował.
Pracowaliśmy w milczeniu. Na dany przez niego znak
weszłam za parawan i przebrałam się. Była tam jedwabna
bielizna o prześlicznych fasonach, z koronkami i wytwornym
haftem. Włożyłam ją. Mężczyzna palił papierosy i rysował. Pod
stertą fatałaszków leżały majtki i stanik - całe z czarnej
koronki. W przeszłości pozowałam już nieraz do aktu i nie
miałam nic przeciwko pokazaniu się w tej bieliźnie, która,
nawiasem mówiąc, była naprawdę piękna.
Prawie przez cały czas wyglądałam na ulicę, nie patrząc na
mężczyznę, ale wkrótce przestałam słyszeć skrzypienie jego
ołówka po papierze i obróciłam się zaciekawiona, ale tylko
troszkę, tak aby nie zepsuć pozy. Mężczyzna siedział za
sztalugami, wpatrując się we mnie. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że wyjął penis na wierzch i znajduje się w
stanie jakby transu.
Pomyślałam sobie, że skoro jesteśmy tu sami, może to
oznaczać dla mnie kłopoty, podniosłam się więc, aby przejść za
parawan iubrać się, ale on powiedział: - Niech pani nie
odchodzi, nie dotknę pani. Po prostu lubię patrzeć na kobiety w
pięknej bieliźnie. Nawet nie ruszę się z tego miejsca. A jeśli pani
zechce, abym płacił więcej, wystarczy włożyć bieliznę, którą
lubię najbardziej, i pozować mi przez kwadrans. Dopłacę wtedy
pięć dolarów. Może pani wziąć ją sama. Jest na tej półce, nad
pani głową.
Zdjęłam więc zawiniątko i ujrzałam coś niebywałego,
najpiękniejszą bieliznę, jaką widziałam do tej pory - ze
wspaniałej czarnej koronki, delikatnej niczym pajęczyna.
Majteczki były rozcięte z tyłu iprzodu, obszyte piękną
koronką, a stanik pomyślany był w taki sposób, aby pokazać
sutki. Zawahałam się, podejrzewałam bowiem, że jeśli podniecę
go za bardzo, gotów jeszcze rzucić się na mnie.
Ale on uspokoił mnie. - Proszę się nie obawiać - powiedział.
- Nie szaleję za kobietami. Podoba mi się tylko ich bielizna.
Lubię patrzeć na kobietę w samej bieliźnie. Gdybym usiłował
panią dotknąć, stałbym się od razu impotentem. Nie ruszę się
stąd.
Odsunął na bok sztalugi i siedział tak z wyjętym członkiem.
Co jakiś czas przez penis przebiegał dreszcz, on sam jednak nie
ruszał się z krzesła.
Postanowiłam włożyć tę bieliznę. Pięć dolarów było sumą nie
do pogardzenia. Zresztą mężczyzna nie wyglądał na silnego,
uznałam, że w razie czego potrafię się obronić. Stanęłam przed
nim w tych rozciętych majtkach i poczęłam obracać się w
miejscu, tak aby mógł mnie sobie obejrzeć ze wszystkich stron.
Wreszcie powiedział: - Wystarczy. Sprawiał wrażenie
poruszonego, jego twarz pociemniała. Kazał mi ubrać się
szybko i wyjść. W wielkim pośpiechu wypłacił mi pieniądze, a ja
poszłam sobie, przekonana, że czeka tylko na moje wyjście, aby
zacząć się onanizować.
Poznałam już kilku mężczyzn tego pokroju; kradli na
przykład bucik jakiejś atrakcyjnej kobiety, a potem trzymali go
w ręku i masturbowali się, nie spuszczając z niego oka.
Opowieść wywołała powszechny śmiech. - Myślę - powiedział
Brown - że jako dzieci jesteśmy częściej fetyszystami niż jako
dorośli, w ten czy inny sposób. Pamiętam, jak chowałem się w
szafie matki, a potem czułem ekstazę, wdychając zapach jej
ubrań i dotykając ich. Nawet dziś nie potrafię oprzeć się
kobiecie, która nosi welon, tiul albo pióra, gdyż budzi to we
mnie wszystkie te osobliwe uczucia, jakich doznawałem wtedy
w tamtej szafie.
Słysząc słowa Browna, przypomniałam sobie, jak kryłam się
w szafie pewnego młodego mężczyzny, gdy miałam trzynaście
lat. Robiłam to właśnie z tego samego powodu. Miał
dwadzieścia pięć lat i traktował mnie jak małą dziewczynkę.
Byłam w nim zakochana.
Siedząc obok niego w samochodzie, którym zabierał nas na
długie przejażdżki, podniecałam się byle czym; wystarczało, że
czułam jego nogę przylegającą do mojej. Wieczorem kładłam się
do łóżka i po zgaszeniu światła brałam puszkę
skondensowanego mleka, w której przedtem zrobiłam malutką
dziurkę. A potem siedziałam w ciemności, wysysając z puszki
słodkie mleko i całe moje ciało ogarniało jakieś wspaniałe
uczucie, którego nie potrafiłam nawet wyjaśnić. Sądziłam, że
być zakochaną i ssać słodkie mleko to zjawiska ściśle ze sobą
powiązane. Przypomniałam to sobie później, dużo później, kiedy
po raz pierwszy skosztowałam spermy. Mollie pamiętała, że w
tym samym wieku lubiła jeść imbir iwąchać kulki naftaliny.
Imbir sprawiał, że czuła w całym ciele ciepło i błogie
rozleniwienie, a naftalina przyprawiała o lekki zawrót głowy. W
ten sposób wprawiała się w coś w rodzaju stanu upojenia
narkotycznego, który trwał godzinami.
Ethel zwróciła się do mnie, mówiąc: - Mam nadzieję, że
nigdy nie poślubisz mężczyzny, który nie pociąga cię
seksualnie. Ja tak niestety zrobiłam. Jeśli chodzi o mego męża,
kocham w nim wszystko: sposób bycia, twarz, ciało, sposób, w
jaki pracuje i odnosi się do mnie, jego myśli i uśmiech, to, co
mówi; jednym słowem wszystko - oprócz strony seksualnej.
Zanim się pobraliśmy, myślałam, że będzie inaczej. A przecież
nie mogę mu niczego zarzucić. Jest idealnym kochankiem,
uczuciowym i romantycznym, potrafi okazywać miłość i
rozkosz. Jest zmysłowy i czuły. Wczoraj w nocy, kiedy już
spałam, przyszedł do mnie do łóżka. Byłam półprzytomna,
dlatego nie panowałam nad sobą tak jak zwykle, kiedy staram
się nie ranić jego uczuć. Ułożył się obok i wziął mnie, ale
poruszał się bardzo powoli, jakby z wahaniem. Zazwyczaj
wszystko odbywa się piorunem, dzięki czemu jest jakoś do
strawienia. Nie pozwalam mu nawet na pocałunki, kiedy tylko
jest to możliwe. Nie cierpię dotyku jego ust na moich. Po prostu
odwracam twarz lekko na bok. To samo uczyniłam wczoraj. Tak
więc tkwił we mnie… i jak myślisz, co zrobiłam? Nagle zaczęłam
walić go pięściami. Podczas gdy on rozkoszował się moim
ciałem, biłam go po plecach i drapałam paznokciami, a on
przyjął to za dobrą monetę, myślał, że tak szaleję z rozkoszy,
nie przerywał więc i dalej robił swoje. Wtedy wyszeptałam tak
cicho, jak tylko mogłam: - Nienawidzę cię - ale natychmiast
pożałowałam tych słów. Zaczęłam się zastanawiać, czy je
usłyszał. Jak by na nie zareagował? Czy czułby się zraniony?
Ponieważ on też był już śpiący, pocałował mnie tylko po
wszystkim na dobranoc i wrócił do swego łóżka. Następnego
ranka czekałam na to, co powie. Myślałam, że może jednak
usłyszał, jak mówiłam, że go nienawidzę. Ale nie, widocznie
powiedziałam to zupełnie bezgłośnie. Pierwsze słowa, jakimi
mnie powitał, brzmiały: - W nocy byłaś nieźle napalona, wiesz?
- A potem uśmiechnął się, tak jakby miał się z czego cieszyć.
Brown uruchomił gramofon i zaczęliśmy tańczyć. Alkoholu
wypiłam niewiele, ale i tak uderzył mi do głowy. Odniosłam
wrażenie, jakby cały świat zaczął się rozrastać.
Wszystko było takie gładkie iproste, czułam, jakbym
ześlizgiwała się na dół ze szczytu ośnieżonego pagórka. Wszyscy
ludzie, którzy przebywali w tym pokoju, wydali mi się bardzo
dobrymi znajomymi, nawet serdecznymi. Takimi, których się
kocha. A jednak do tańca wybrałam najbardziej nieśmiałego z
malarzy. Czułam, że podobnie jak ja udaje tylko, że zna tu
wszystkich, że tak naprawdę jest trochę zagubiony. Inni
malarze, tańcząc z Ethel lub Mollie, pieścili je. Ten nie zdobył
się na to. Cieszyłam się, że trafiłam na niego. Brown zauważył,
iż mój partner nie próbuje ze mną żadnych sztuczek, odbił
mnie, a potem, kiedy już tańczyliśmy, zaczął robić jakieś aluzje,
mówiąc o dziewicach. Zaczęłam się zastanawiać: czyżby
rzeczywiście miał mnie na myśli? Skąd mógł wiedzieć, jaka
jestem? Przywarł do mnie całym ciałem, a ja wyrwałam się i
wróciłam do tamtego młodego, nieśmiałego malarza.
Flirtowała już z nim jakaś ilustratorka. Zachowywała się
niezwykle prowokująco i moje przybycie bardzo go ucieszyło.
Tak więc znowu tańczyliśmy razem, każde z nas szukało
schronienia w swojej nieśmiałości. Wszyscy dokoła tymczasem
całowali się itulili do siebie.
Ilustratorka zdjęła już bluzkę i tańczyła w samej halce. Mój
bojaźliwy partner powiedział: - Jeśli zostaniemy tu dłużej,
będziemy niedługo musieli się kochać na podłodze.
Czy nie byłoby lepiej wyjść?
- Tak, chcę już iść - odparłam.
Wyszliśmy. Zamiast kochać się ze mną, mówił bezustannie,
nie zamykały mu się w ogóle usta. Słuchałam go trochę
oszołomiona. Obmyślił już sobie, jak chciałby mnie namalować:
jako podwodną istotę, mglistą, prześwitującą, zielonkawą.
Wyraziste byłyby tylko jaskrawoczerwone usta i
jaskrawoczerwony kwiat wpięty we włosy. Czy zgodzę się
pozować? Nie odpowiedziałam mu od razu, bo rozklejał mnie
trochę wypity przedtem alkohol, on zaś zapytał pokornie: -
Żałuje pani, że nie byłem brutalny?
- Nie, wcale tego nie żałuję. Właśnie dlatego, że wiedziałam,
jaki pan jest, wybrałam pana.
- To moje pierwsze przyjęcie - wyjaśnił, nadal, tym samym
tonem. - A pani nie jest z tych, co to można traktować… w taki
sposób. Jak do tego doszło, że została pani modelką?
Czym zajmowała się pani przedtem? Modelka nie musi wcale
być prostytutką, wiem o tym, ale musi znosić wiele upokorzeń i
przykrych sytuacji.
- Potrafię sobie świetnie dać radę - odparłam, niezadowolona
z tematu rozmowy.
- Będę się o panią zamartwiał. Wiem, że są artyści, którzy
myślą przy pracy tylko o swoim dziele, wiem o tym. Sam jestem
właśnie taki: Ale zawsze jest taki moment, przed malowaniem i
po, kiedy modelka rozbiera się i ubiera… i to mi przeszkadza.
Chodzi mi o tę pierwszą chwilę, kiedy widzi się czyjeś ciało. Co
pani czuła za pierwszym razem?
- Nic, zupełnie nic. Czułam się tak, jakbym była już
obrazem. Albo posągiem.
Patrzyłam na własne ciało jak na jakiś przedmiot, na rzecz.
Byłam coraz bardziej przygnębiona, dręczyły mnie niepokój i
żądza. Czułam, że nic mi się już nie przydarzy. Pragnęłam stać
się prawdziwą kobietą, rzucić się w wir pełnego życia. Czemu
ubzdurałam sobie, że muszę się najpierw zakochać? Gdzie
rozpocznie się dla mnie życie? Odwiedzałam jedno atelier po
drugim, czekając na cud, który jakoś nie nadchodził. Miałam
wrażenie, jakby wokół mnie toczył swe burzliwe nurty potężny
strumień, a ja nie miałam z niego nic. Musiałam znaleźć kogoś,
kto czuje to samo co ja. Ale gdzie?
Gdzie?
Rzeźbiarz pilnowany był przez swoją żonę, zauważyłam to
bez trudu. Zjawiała się w atelier bardzo często, zupełnie
nieoczekiwanie. A on był wystraszony. Czego się bał? Nie
potrafiłam sobie tego wytłumaczyć. Wreszcie zaprosili mnie do
spędzenia dwóch tygodni w ich wiejskim domu, gdzie
mogłabym nadal pozować… a raczej to ona mnie zaprosiła.
Wyjaśniła, że jej mąż nie lubi spędzać wakacji bez pracy. Ale
gdy tylko wyszła, on podbiegł do mnie i ostrzegł: - Musi pani
znaleźć jakąś wymówkę, żeby nie jechać z nami. Moja żona
zadręczy panią. Ona nie jest zdrowa… cierpi na obsesję. Wydaje
jej się, że każda kobieta, która mi pozuje, jest moją kochanką.
Nastały gorączkowe dni, kiedy to biegałam od atelier do
atelier, nie znajdując nawet czasu na lunch, pozując do
okładek magazynów, ilustrowanych książek i reklam. Zaczęłam
dostrzegać swoją twarz wszędzie, nawet w metrze, i zastanawiać
się, czy ludzie, których mijam, wiedzą, kim jestem.
Rzeźbiarz stał się moim najlepszym przyjacielem. Z
niecierpliwością przyglądałam się, jak posążek, mający
przedstawiać mnie, nabiera ostatecznych kształtów. A potem
nastał ranek, kiedy przyszłam do niego i zobaczyłam, że go
zniszczył. Wyjaśnił, że usiłował pracować nad nim bez mojego
udziału, ale nie wyglądał na nieszczęśliwego z tego powodu, czy
choćby zmartwionego. Za to ja chodziłam zasmucona;
wydawało mi się, że było to coś w rodzaju sabotażu, zwłaszcza
że rzeźbę zniszczono wyjątkowo niezdarnie. Zorientowałam się
jednak, że perspektywa rozpoczęcia wszystkiego od nowa
radowała mojego przyjaciela.
Pewnego razu poznałam w teatrze Johna i odkryłam, jaką
siłą może być głos; ogarnął mnie niczym brzmienie organów i
sprawił, że wszystko we mnie zawibrowało. Kiedy powtórzył me
imię, wymawiając je nieprawidłowo, odebrałam ten głos jak
najdoskonalszą pieszczotę; najgłębszy, najpiękniejszy głos, jaki
kiedykolwiek słyszałam. Z trudem zdobyłam się na odwagę, aby
spojrzeć na Johna. Wiedziałam już, że ma duże oczy;
intensywnie, magnetycznie niebieskie; że jest wysoki i raczej
nerwowy. Ustawicznie poruszał nogą, niczym koń wyścigowy.
Jego obecność zdawała się odsuwać wszystko inne w cień -
teatr, przyjaciela siedzącego z prawej strony. Co więcej: również
on zachowywał się tak, jakbym go oczarowała.
zahipnotyzowała. Mówił coś, patrząc na mnie, aleja nie
słuchałam. W jednej chwili przestałam być młodą dziewczyną.
Każdorazowo, kiedy zwracał się do mnie, zapadałam w stan
oszołomienia, wplątywałam się coraz bardziej w sieć tego
pięknego głosu.
Tak jakbym zażyła narkotyk. Wreszcie „wykradł” mnie, jak
się wyraził, i skinął na taksówkę.
W drodze do jego mieszkania nie zamieniliśmy ani jednego
słowa, nawet mnie nie dotknął. Zresztą nie musiał tego robić,
sama jego obecność działała na mnie jak najcudowniejsza, nie
kończąca się pieszczota.
Wypowiedział tylko dwukrotnie moje imię, jak gdyby uważał,
że jest piękne i godne powtórzenia. Był tak wysoki, tak
promienny! Miał oczy intensywnie niebieskie, a kiedy nimi
mrugał, zdawały się emanować jasne, podobne do drobnych
piorunów błyski, napełniając trwogą, jak przed nadciągającą
straszliwą burzą.
Potem mnie pocałował. Jego język przesunął się wokół
mojego raz i drugi, po czym znieruchomiał, dotykając samego
czubka. Całując, uniósł mi powoli spódnicę, ściągnął podwiązki
i pończochy, następnie wziął mnie na ręce i zaniósł na łóżko.
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, czułam tylko, że wszedł
już we mnie. Zdawało się, że otworzył mnie za pomocą swego
głosu, otworzył dla siebie całe moje ciało. On też odniósł takie
wrażenie i dlatego opór, jaki napotkał penis, zdumiał go.
Przerwał, aby spojrzeć mi w oczy, ale kiedy zorientował się,
jak bardzo jestem gotowa emocjonalnie, pchnął energiczniej.
Poczułam moment rozdarcia i ból, ale wszystko rozpłynęło się w
nicość pod wpływem ciepła, ciepła jego głosu, który szeptał mi
do ucha: - Czy pragniesz mnie tak, jak ja ciebie?
Zaczął jęczeć z rozkoszy. Przygniatał mnie sobą, całym
swoim ciałem, ale kłujący ból zniknął. Czułam radość, że
zostałam otwarta, leżałam jakby w półśnie.
John powiedział: - Sprawiłem ci ból. Wcale nie było ci
przyjemnie. - Nie zdobyłam się na to, aby oświadczyć: „Chcę,
żebyś zrobił to jeszcze raz”. Zamiast tego położyłam dłoń na
jego członku i pogłaskałam go; poderwał się do góry, twardy jak
kamień. John zaczął mnie całować i po chwili wezbrała we
mnie nowa fala pożądania, pragnienie, aby odpowiedzieć całą
sobą, bez reszty. Ale on powiedział: - Teraz to by bolało.
Poczekaj troszkę. Czy możesz zostać ze mną na całą noc?
Zostaniesz na noc?
Na swojej nodze zauważyłam krew i wstałam, aby ją zmyć.
Czułam, że jeszcze nie posiadł mnie całkowicie, że było to
zaledwie krótkie preludium wtargnięcia we mnie.
Zapragnęłam, aby zawładnął mną naprawdę, chciałam
poznać oszałamiającą rozkosz. Nogi uginały się pode mną,
doszłam jednak jakoś do łóżka i padłam na nie.
John spał, jego duże ciało leżało nadal w takiej pozie, jak
wtedy, kiedy tulił się do mnie, rękę trzymał jeszcze tam, gdzie
przedtem była moja głowa. Wśliznęłam się na swoje miejsce i
zapadłam w półsen. Chciałam dotknąć znowu jego członka - i
zrobiłam to, ale bardzo delikatnie, tak aby go nie zbudzić.
Potem zapadłam w sen, z którego wytrąciły mnie jego
pocałunki. Unosiliśmy się w mrocznym świecie zmysłów, czując
tylko, jak wibrują nasze uległe ciała, a każde dotknięcie
wzmagało rozkosz jeszcze bardziej. Chwycił mnie za biodra i
przyciągnął do siebie tak mocno, jak to było możliwe, bał się
jednak, że sprawi mi ból. Rozsunęłam szeroko uda. Kiedy
wszedł we mnie, zabolało, ale przyjemność była jeszcze większa.
Oczywiście, jakieś peryferyjne resztki bólu pozostały, ale nieco
głębiej czułam rozkosz, potęgującą się w miarę, jak jego penis
poruszał się rytmicznie tam i z powrotem.
Wygięłam się nieco do góry, aby wyjść mu naprzeciw.
Tym razem John zachował bierną postawę. Powiedział: -
Teraz ty się poruszaj, zobaczysz, jakie to przyjemne. - Tak więc,
aby zapomnieć o bólu, poczęłam poruszać się łagodnie wokół
członka, zacisnęłam dłonie i podłożyłam pięści pod pośladki. W
ten sposób znalazłam się jeszcze bliżej niego, a on umieścił
sobie moje nogi na ramionach. Ból przybrał
na sile i wtedy John wycofał się.
Opuściłam go dopiero nad ranem, oszołomiona, ale z
nowym, wspaniałym uczuciem, że oto zbliżyłam się do mego
celu - trawiącej namiętności. Poszłam do domu i położyłam się.
Spałam, dopóki nie zadzwonił.
- Kiedy przyjdziesz? - zapytał. - Muszę cię znowu zobaczyć. I
to zaraz. Czy pozujesz dzisiaj?
- Tak. Muszę. Jak tylko skończę, przyjdę do ciebie.
- Proszę, nie pozuj - powiedział. - Proszę cię. Dostaję szału,
kiedy ty Iko o tym myślę.
Musisz przedtem przyjść do mnie. Chcę z tobą porozmawiać.
Proszę, przyjdź najpierw do mnie. Spotkajmy się.
Poszłam do niego. - Och - szeptał, owiewając mi twarz
gorącym oddechem pożądania - nie mogę znieść myśli o tym.
jak pozujesz, pokazujesz swoje ciało. Tak nie może być dłużej.
Musisz mi pozwolić zająć się tobą. Nie mogę się z tobą ożenić,
gdyż mam żonę i dzieci, ale pozwól, abym zajął się tobą, dopóki
czegoś nie wymyślimy. Pozwól, że wynajmę ci nieduże gniazdko,
gdzie będę mógł przychodzić do ciebie. Nie pozuj już więcej.
Należysz do mnie.
W ten sposób rozpoczęłam nowe, sekretne życie, a kiedy inni
myśleli, że pozuję w jakimś atelier, w rzeczywistości czekałam w
ślicznym pokoiku na Johna. Za każdym razem zjawiał się z
prezentem; to z książką, to znowu z barwną papeterią, na której
miałam do niego pisać. Czekając na niego, nie mogłam znaleźć
sobie miejsca.
Jedyną osobą, której zwierzyłam się ze swego sekretu, był
ów rzeźbiarz, gdyż i tak domyślił się wszystkiego. Nic pozwolił,
abym przestała mu pozować, a przy okazji zasypywał mnie
pytaniami. Przewidział już, jakie będzie moje życie.
Kiedy John doprowadził mnie po raz pierwszy do orgazmu,
rozpłakałam się; uczucie to było tak intensywne i cudowne, że
bałam się, iż nie powtórzy się już nigdy więcej. Jedyne bolesne
chwile następowały wtedy, kiedy musiałam czekać. W tym
czasie brałam zazwyczaj kąpiel, malowałam sobie paznokcie,
perfumowałam się, nakładałam na sutki odrobinę różu,
szczotkowałam sobie włosy, narzucałam na siebie peniuar - i
wszystkie te przygotowania sprawiały, że zaczynałam
wyobrażać sobie nadchodzącą scenę.
Tak więc chciałam na przykład, aby zastał mnie w kąpieli.
Powiedział, że już idzie, ale nie zjawiał się. Często nie mógł
wyrwać się z domu na czas. Wreszcie przychodził, ale wtedy ja
byłam zimna, obrażona. Czekanie studziło moje uczucia,
prowokowało do buntu. Kiedyś wreszcie nie otworzę, jak
zadzwoni. On jednak puka tak delikatnie, tak błagalnie, że
wzruszona otwieram wreszcie drzwi. W dalszym ciągu jestem
jednak wściekła i chcę go zranić. Nie odpowiadam na jego
pocałunki. I rzeczy wiście jest tym boleśnie dotknięty, dopóki
nie wsuwa dłoni pod peniuar i przekonuje się, jak bardzo
jestem wilgotna. Udaje mu się to, chociaż tak mocno ścisnęłam
nogi. Natychmiast odzyskuje dobry humor i bierze mnie
gwałtownie.
Teraz karzę go w ten sposób, że zachowuję się jak kobieta
oziębła. Znowu jest zraniony, gdyż moja rozkosz radowała i
jego. Zdołał już zorientować się, kiedy jest mi dobrze; zdradza
mu to szalone bicie serca, zmiana głosu, odruchowe drżenie ud.
A tym razem leżałam jak kurwa. I to zabolało go najbardziej.
Nigdy nie mogliśmy wychodzić razem. Był za bardzo znany,
tak samo zresztą jak jego żona. Był producentem, a jego żona -
wziętym dramaturgiem.
Chociaż John zorientował się, jak bardzo złości mnie
czekanie na niego, nie czynił nic, aby temu zaradzić.
Przeciwnie: przychodził coraz później. Zapowiadał na przykład,
że będzie u mnie o dziesiątej, a przychodził o północy. Pewnego
razu, kiedy zjawił się po czasie, nie zastał mnie w mieszkaniu.
To doprowadziło go do szału. Widocznie myślał, że już nie
wrócę. Ale ja miałam wrażenie, że robi to umyślnie, że lubi, jak
się gniewam. Po dwóch dniach dałam się przebłagać i wróciłam.
Oboje byliśmy rozeźleni, w złym humorze.
Powiedział: - A więc znowu pozujesz. Lubisz to. Lubisz
pokazywać się innym nago.
- To dlaczego każesz mi czekać na siebie tak długo? Wiesz,
że w ten sposób zabijasz mą żądzę do ciebie. Kiedy się
spóźniasz, przechodzi mi ochota na miłość, staję się zimna.
- Wcale nie jesteś taka zimna - zaprzeczył.
Zacisnęłam nogi, nie dając mu się dotknąć, ale on szybko
wsunął dłoń od tyłu i zaczął mnie pieścić. - Wcale nie jesteś
zimna - powtórzył.
Na łóżku wepchnął mi kolano między nogi i rozwarł je siłą.
- Kiedy się gniewasz - powiedział - czuję się tak, jakbym cię
gwałcił. Wtedy odnoszę wrażenie, że kochasz mnie tak bardzo,
iż nie potrafisz mi się oprzeć. Widzę, że jesteś wilgotna, i lubię,
jak się opierasz i bronisz.
- John, kiedyś rozzłościsz mnie tak bardzo, że odejdę od
ciebie.
Moje słowa napędziły mu stracha. Pocałował mnie i
przyrzekł, że to się nigdy nie powtórzy.
Jednego tylko nie mogłam pojąć: pomimo naszych sprzeczek
fakt, że kocham się z Johnem, czynił mnie jeszcze bardziej
namiętną. Udało mu się rozbudzić moje ciało. Ale teraz pałałam
tym większą żądzą, aby uczynić zadość wszystkim moim
zachciankom. Musiał otym wiedzieć, gdyż im bardziej pieścił
mnie i rozbudzał, tym bardziej obawiał się, że mogłabym
powrócić do pozowania. A ja rzeczywiście wracałam do tego
stopniowo. Miałam zbyt wiele czasu, za często bywałam sam na
sam z myślami o Johnie.
Miliard ucieszył się niezmiernie, widząc mnie znowu u
siebie. Musiał po raz drugi zniszczyć rzeźbę - nie wątpiłam, że
uczynił to umyślnie - bym nadal pozowała mu tak, jak to lubił
najbardziej.
Poprzedniego wieczoru palił z przyjaciółmi marihuanę.
Powiedział mi o tym, a potem zapytał: - Czy wiesz, że człowiek
ma często potem wrażenie, jakby zamieniał się w zwierzę?
Wczoraj była z nami pewna kobieta, która uległa zupełnie tej
przemianie. Padła na czworaki i zaczęła chodzić po całym
pokoju jak pies. Zdjęliśmy z niej ubranie, a ona zapragnęła
nakarmić nas mlekiem, chciała, żebyśmy zachowywali się jak
szczeniaki i położyli przy niej, tak aby mogła nakarmić nas
piersią. Tkwiła tak na czworakach, oferując piersi każdemu z
nas.
Chciała, żebyśmy chodzili jak psy - za nią. Nalegała,
żebyśmy brali ją w tej pozycji, od tyłu, co też uczyniłem, ale
potem ogarnęła mnie pokusa, aby ugryźć ją, zanim z niej zejdę.
Ugryzłem ją w ramię mocniej, niż zrobiłem to kiedykolwiek
komuś innemu. Kobieta nie była tym przerażona, za to mnie
chwycił lęk. Otrzeźwiałem, podniosłem się i wtedy zobaczyłem,
że mój przyjaciel łazi za nią na czworakach. Nie pieścił jej, nie
zamierzał też posiąść, obwąchiwał ją tylko tak, jak to czynią
psy. I to zbudziło wspomnienia mego pierwszego przeżycia
erotycznego. Wspomnienie to było tak żywe, że doznałem
bolesnego wzwodu.
Jako dzieci mieszkaliśmy na wsi i tam mieliśmy służącą,
młodą dziewczynę z Martyniki. Nosiła zawsze szerokie spódnice,
na głowie kolorową chustkę. Była bardzo ładną Mulatką o
dosyć jasnej karnacji skóry, często bawiła się z nami w
chowanego, a kiedy nadchodziła moja kolej, kryła mnie pod
swoją spódnicą i siadała, aby nikt nie zorientował się, gdzie
jestem. A ja tkwiłem tak każdorazowo, dusząc się niemal, z
twarzą między jej nogami.
Pamiętam doskonale ten intymny zapach, który wydobywał
się z niej, i który podniecał mnie silnie, chociaż byłem wówczas
małym chłopcem. Kiedyś próbowałem jej dotknąć, ale dała mi
klapsa w rękę.
Podczas gdy Miliard opowiadał mi to wszystko, ja stałam w
milczeniu, pozując mu. W pewnej chwili podszedł do mnie z
jakimś przyrządem, aby mnie wymierzyć i nagle poczułam na
udach jego dłoń, pieszczącą mnie delikatnie. Stałam na
podium, a on pieścił moje nogi, jak gdyby modelował glinę.
Przywarł ustami do moich stóp, a jego dłonie przesuwały się po
nogach, tam i z powrotem, po czym znalazły się na pośladkach.
Oparł się o uda i znowu mnie pocałował, a potem podniósł do
góry i położył na podłodze. Z całych sił tulił mnie do siebie,
głaszcząc mi plecy, ramiona i szyję. Zadrżałam na całym ciele.
Jego dłonie były gładkie i giętkie. Dotykał mnie tak, jakby
dotykał rzeźby, pieszczotliwie, nie opuszczając nawet jednego
skrawka skóry.
Podeszliśmy do sofy i Miliard ułożył mnie na brzuchu, zdjął
ubranie i rzucił się na mnie. Poczułam na pośladkach dotyk
twardego penisa, a potem dłonie, które przesunęły się pode
mnie, unosząc trochę, tak aby ułatwić wejście. W następnej
chwili Miliard zaczął pociągać mnie do siebie rytmicznie.
Zamknęłam oczy, chcąc poczuć go lepiej i wsłuchiwać się w
odgłos penisa, który zanurzał się w wilgoć i wysuwał z
powrotem. Jego ruchy były tak gwałtowne, że raz po raz
rozlegały się ciche mlaśnięcia, jakże cudowne dla ucha.
Wbił we mnie palce. Ostre paznokcie sprawiły mi ból, ale
jego energiczne pchnięcia rozpalały mnie do tego stopnia, że
otworzyłam usta i zacisnęłam zęby na kołdrze. Raptem dobiegł
nas jakiś dźwięk. Miliard zerwał się z sofy, jednym ruchem
zgarnął swoje ubranie i czym prędzej wbiegł po drabinie na
pięterko, gdzie trzymał swoją rzeźbę. Ja natomiast ukryłam się
za parawanem.
Ktoś zapukał do drzwi i do atelier weszła żona Millarda.
Trzęsłam się na całym ciele, ale nie ze strachu, lecz z szoku,
jaki wywołało tak raptowne przerwanie naszych igraszek.
Żona Miliarda, widząc, że w atelier nie ma nikogo, wyszła z
powrotem. Po chwili z góry zbiegł Miliard. Był już ubrany,
powiedziałam więc: - Poczekaj chwilę - i również zaczęłam się
ubierać. Czarowny nastrój prysnął jak bańka mydlana. Nadal
byłam wilgotna i rozdygotana. Kiedy włożyłam figi, ich
jedwabisty dotyk podziałał na mnie jak dłoń. Nie mogąc znieść
dłużej tego napięcia i żądzy, poczęłam muskać palcami
łechtaczkę, a potem wtargnęłam głębiej, tak jak uczynił to
przedtem Miliard i zacisnęłam mocno uda. Zamknęłam oczy,
wyobrażając sobie, że porusza się we mnie Miliard i wreszcie
spuściłam się, drżąc cała, od stóp do głów.
Miliard chciał, abyśmy znowu byli razem, ale nie w atelier,
gdzie w każdej chwili mogła go nakryć żona, pozwoliłam mu
więc poszukać jakiegoś innego miejsca. Spotkaliśmy się w
mieszkaniu jego przyjaciela. Łóżko stało w głębokiej alkowie,
nad nim wisiały lustra i niewielkie, dyskretne lampy. Miliard
nalegał, aby je pogasić, chciał być ze mną w ciemności.
- Widziałem już twoje ciało i znam je doskonale, ale teraz
chciałbym je poczuć, z zamkniętymi oczyma, chcę poznać dotyk
twej skóry i ciała. Masz nogi tak twarde i silne, a zarazem są
pod moimi rękami tak miękkie i delikatne. Kocham twoje stopy
o palcach rozsuniętych jak u ręki i pięknie pomalowanych
paznokciach… i ten delikatny meszek na udach. - Jego dłoń
wędrowała po moim ciele powoli, jakby z namysłem, muskając
każdą wypukłość i zagłębiając się wszędzie tam, gdzie było to
możliwe. - Jeśli zatrzymam rękę między udami - zapytał -
czujesz to? Jest ci przyjemnie? Chcesz, żeby znalazła się jeszcze
bliżej?
- O, tak, bliżej - poprosiłam.
- Chciałbym cię czegoś nauczyć - oświadczył. - Pozwolisz mi
na to?
Wsunął palec w mą płeć. - A teraz zaciskaj ją wokół palca.
Jest tam taki mięsień, który potrafi zaciskać się na penisie i
rozciągać z powrotem. Spróbuj.
Spróbowałam. Ten palec, tkwiący we mnie, doprowadzał
mnie do szału. Ponieważ nie drgnął nawet trochę, wytężyłam
swe siły, aby poruszyć wnętrzem łona. I raptem poczułam
mięsień, o którym mówił; początkowo był dosyć niemrawy, ale
po chwili zaczął zaciskać się wokół palca i rozwierać z
powrotem.
- O, tak - powiedział Miliard. - Właśnie tak. A teraz mocniej,
jeszcze mocniej.
Posłusznie otwierałam się więc i zamykałam, otwierałam i
zamykałam. To było tak, jakby w moim wnętrzu znajdowały się
drobne usta, zaciskające się rytmicznie na palcu. Zapragnęłam
wchłonąć go do końca, wessać go, nie mogłam przestać.
Potem Miliard powiedział, że wejdzie we mnie, ale nie będzie
się poruszać, a ja mam zaciskać nadal ten mięsień. Ćwiczyłam
dalej z coraz większym zapałem. Podniecenie narastało we mnie
z każdą chwilą i czułam, że lada moment osiągnę orgazm, ale
po kilku kolejnych ruchach, wsysających penis aż do końca,
Miliard jęknął nagle z rozkoszy i zaczął pchać szybko tam i z
powrotem, nie mogąc powstrzymać dłużej momentu
szczytowania. Co do mnie, kontynuowałam ruchy wewnętrzne i
również doznałam orgazmu, ale w ten najcudowniejszy sposób,
w głębi łona.
- Czy John pokazał ci to już kiedyś? - zapytał potem.
- Nie.
- A co ci pokazał?
- To - odparłam. - Klęknij nade mną i pchnij.
Posłuchał. Jego penis nie doszedł jeszcze całkowicie do
siebie po pierwszym orgazmie, ale Miliard wsunął go we mnie,
pomagając sobie ręką. Ja również wyciągnęłam ręce,
pogłaskałam jądra, a potem dwoma palcami ujęłam członek u
nasady i poczęłam masować go, podczas gdy ruszał się w jedną
i drugą stronę. Penis stwardniał, a Miliard, owładnięty żądzą na
nowo, pchał jeszcze gwałtowniej. Potem przerwał.
- Nie mogę być taki zachłanny - powiedział dziwnym tonem.
- Nie będziesz miała siły dla Johna.
Położyliśmy się z powrotem i zapaliliśmy. Czy Miliard czuł do
mnie coś więcej niż samo pożądanie fizyczne, czy dręczyła go
świadomość, że kocham Johna? Z jego słów przebijał
niezmiennie ból, nie przestawał jednak wypytywać.
- Czy John posiadł cię dziś? Czy wziął cię tylko raz? W jaki
sposób?
Podczas kolejnych tygodni Miliard nauczył mnie wielu
rzeczy, których nie robiłam z Johnem, a każdą nową pozycję
wypróbowy wałam natychmiast na Johnie. Doszło do tego, że
stał się podejrzliwy. Zastanawiał się, gdzie nauczyłam się tego
wszystkiego, wiedział bowiem, że nie kochałam się z nikim,
dopóki go nie poznałam. Kiedy po raz pierwszy napięłam
mięśnie płci, aby zacisnąć się na penisie, osłupiał. Obydwa
sekretne układy poczęły stwarzać dla mnie problemy, ale z
drugiej strony byłam coraz bardziej podekscytowana ryzykiem i
ich intensywnością.
LILITH

Lilith była kobietą oziębłą, a jej mąż domyślał się tego, mimo
iż usiłowała to przed nim ukryć. Sytuacja doprowadziła do
następującego wydarzenia.
Lilith nie jadła nigdy cukru, nie chciała bowiem, aby jej
figura stała się jeszcze bardziej pulchna, a do słodzenia
używała substytutu - małych, białych pastylek, które stale
nosiła przy sobie w torebce. Pewnego razu zapas skończył się,
poprosiła więc męża, aby kupił jej trochę pastylek, wracając do
domu. Przyniósł jej małą buteleczkę, taką o jaką jej chodziło,
ona zaś po obiedzie wrzuciła do kawy dwie pastylki.
Siedzieli obok siebie, a on wpatrywał się w nią z wyrazem
owej pobłażliwej tolerancji, którą okazywał zawsze w
momentach jej ataków nerwowych, napadów egotyzmu lub
samopotępienia, paniki. Na wszystkie oznaki histerii reagował
niezmiennie spokojnie, nie tracąc cierpliwości. Tym, kto szalał,
była zawsze ona, to ona wpadała w gniew i poddawała się
najbardziej burzliwym emocjom; on w tym wszystkim nie brał
żadnego udziału.
Ten stan rzeczy był najwidoczniej symbolem napięcia między
nimi, którego nie mogli rozładować seksualnie. Mąż Lilith
ignorował wszystkie jej prymitywne, gwałtowne prowokacje, nie
zamierzał stawać z nią na tej emocjonalnej arenie, zaspokajając
w ten sposób jej żądzę zazdrości, bojaźni i walki.
Może - gdyby podjął wyzwanie i przystał na grę, która jej
odpowiadała - uświadomiłaby sobie jego obecność bardziej
fizycznie. Ale mąż Lilith nie miał pojęcia o preludiach
wzmagających pożądanie zmysłowe, nie wiedział nic o
podnietach niezbędnych dla pewnych istot o dzikiej naturze,
tak więc zamiast reagować natychmiast na widok jej włosów,
gdy napełniały się energią, jej twarzy, kiedy zaczynała się
ożywiać, jej oczu, gdy rozżarzały się jak węgle, jej ciała, kiedy
poczynało drgać nerwowo jak u konia wyścigowego - krył się za
murem pobłażliwej wyrozumiałości, drażnił się z nią łagodnie i
akceptował tak, jak zwiedzający w zoo, którzy obserwują
zwierzęta w klatkach i śmieją się ubawieni ich pozami, nigdy
jednak nie ulegają nastrojowi i nie przejmują zwyczajów
zwierząt. To właśnie stworzyło dla Liiith stan izolacji; była
niczym dzikie zwierzę na głuchej pustyni.
Każdorazowo, gdy wpadała w furię, gdy ogarniała ją złość, jej
mąż znikał. Był jak niewzruszone niebo, które spogląda z góry,
czekając, aż siła burzy osłabnie. Gdyby - niczym zwierzę równie
prymitywne - pojawił się na drugim krańcu tej pustyni i
skonfrontował żonę z takim samym elektrycznym napięciem we
włosach, skórze i oczach, gdyby zaprezentował takie samo ciało
drapieżnika, stąpając ciężkim krokiem i szukając
jakiegokolwiek pretekstu, aby zamknąć ją w dzikim uścisku i
poczuć jej ciepło i siłę, wówczas padliby może razem na ziemię,
a ich zmagania przybrałyby inny charakter; walka
przerodziłaby się w miłosne uściski, szarpanina przybliżyłaby
jedynie ich usta, zęby, języki, wzajemna pasja sprawiłaby, że
ich najintymniejsze strefy ocierałyby się o siebie, krzesząc
iskry, a oba ciała musiałyby zespolić się w jedno, aby
rozładować to cudowne napięcie.
Tego wieczoru rozsiadł się w fotelu, z tym swoim
nieprzeniknionym wyrazem twarzy, ona zaś w świetle lampy
malowała coś z taką furią, jak gdyby potem, kiedy obraz będzie
już gotowy, zamierzała połknąć go żywcem. Nagle oświadczył: -
Wiesz, to, co ci przyniosłem i co wsypałaś po obiedzie do kawy,
to nie był wcale cukier, lecz „hiszpańska muszka”, specjalny
środek wzmagający namiętność.
Lilith spojrzała nań ze zdumieniem. - I ty dałeś mi coś
takiego?
- Tak, chciałem się przekonać, jak to podziała na ciebie,
pomyślałem sobie, że oboje możemy mieć z tego mnóstwo
przyjemności.
- Och, Billy - zawołała. Cóż to za podstęp! A ja obiecałam już
Mabel, że pójdziemy obie do kina. Nie mogę jej zawieść,
siedziała w domu przez cały tydzień! A jeśli to zacznie działać
podczas seansu?
- Cóż, rzeczywiście musisz z nią iść, skoro dałaś słowo. Aleja
będę na ciebie czekał.
W takim też stanie ducha, zaintrygowana i podekscytowana,
Lilith pojechała po Mabel. Nie ośmieliła się zwierzyć przyjaciółce
z tego, co zrobił jej mąż, przywołała jednak na pamięć wszystkie
opowieści, które słyszała na temat „hiszpańskiej muszki”. W
wieku XVIII mężczyźni we Francji stosowali ów środek na dużą
skalę. Przypomniała sobie historię o pewnym arystokracie,
który w wieku czterdziestu lat - nieco już zmęczony
intensywnymi przygodami miłosnymi z co atrakcyjniejszymi
kobietami - zakochał się w tancerce zaledwie dwudziestoletniej,
i to tak gorąco, że spędził z nią na igraszkach seksualnych trzy
pełne dni i noce, a to dzięki „hiszpańskiej muszce”. Lilith
usiłowała wyobrazić sobie, jakie to uczucie i co by się stało,
gdyby namiętność dała o sobie znać w najmniej oczekiwanym
momencie, ona zaś musiała gnać czym prędzej do domu i
zwierzyć się mężowi ze swej płomiennej żądzy.
Siedząc w ciemnym kinie, nie potrafiła skoncentrować się na
tym, co działo się na ekranie. W jej głowie panował niesłychany
chaos. Pełna napięcia siedziała na brzeżku krzesła, usiłując
wyczuć działanie afrodyzjaku. Drgnęła raptownie,
uświadamiając sobie przede wszystkim ze strachem, że ma
rozsunięte uda, a spódnica podwinęła się, odsłaniając kolana.
Przez chwilę była przekonana, że jest to wyraz jej rosnącej
już gorączki seksualnej.
Próbowała przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek przedtem
siedziała już w takiej pozie w kinie. Miała wrażenie, że
rozsunięte uda to najbardziej nieprzyzwoita pozycja, w jakiej
może siedzieć kobieta, przyszło jej też raptem na myśl, że osoba
siedząca przed nią, w rzędzie, który znajdował się nieco niżej,
mogłaby w każdej chwili obrócić się i zajrzeć jej pod spódnicę,
delektując się widokiem jej nowych majtek i nowych podwiązek,
które dopiero co kupiła. Wszystko zdawało się przygotowywać
ją na ową orgiastyczną noc. Musiała przewidzieć to intuicyjnie i
zapewne dlatego kupiła sobie te majtki obszyte delikatną
koronką, jak również podwiązki barwy koralu, tak bardzo
pasujące do jej smukłych, gładkich nóg.
Zirytowana zacisnęła nogi. Uświadomiła sobie raptem, że
jeśli ta dzika żądza owładnie nią właśnie teraz, nie będzie
wiedziała, co zrobić. Może wstać nagle, powiedzieć, że rozbolała
ją głowa, i wyjść? Albo też skorzystać z obecności Mabel…
Mabel, która adoruje ją od dawna. Tylko czy starczy jej odwagi,
aby uczynić ten krok i zacząć pieścić Mabel?
Słyszała już wielokrotnie o tym, że kobiety przychodzą do
kina, aby darzyć się pieszczotami. Jedna z jej przyjaciółek
siedziała kiedyś w kinie, aż tu nagle dłoń towarzyszki zaczęła
powoli rozpinać w ciemności jej spódnicę, wśliznęła się na płeć i
głaskała tak długo, aż doprowadziła ją do orgazmu. Ciekawe
jak często przeżywała potem tę rozkosz, siedząc sztywno,
nieruchomo, podczas gdy dłoń znajomej pieściła ją w
ciemności, powoli, tajemniczo, dyskretnie, tak aby nikt tego nie
dostrzegł? Czy to właśnie przydarzy się teraz jej samej?
Nigdy jeszcze nie pieściła innej kobiety. Czasem tylko
wyobrażała sobie, jakie to musi być cudowne pieścić kobietę,
krągłe pośladki, miękki brzuch, aksamitnie delikatną skórę
między udami, nieraz też, leżąc nocami w łóżku, próbowała
głaskać się po to tylko, aby przekonać się, jakie to uczucie
dotykać kobietę. Często pieściła własne piersi, wyobrażając
sobie, że należą do innej kobiety.
Zamknęła oczy, przypominając sobie widok ciała Mabel w
kostiumie kąpielowym, Mabel z tymi jej pełnymi, bardzo
krągłymi piersiami niemal rozsadzającymi kostium kąpielowy,
Mabel z tymi zmysłowymi, uśmiechającymi się łagodnie ustami.
Jak cudownie by było! Ale czas mijał, a między udami, póki co,
nie czuła takiego żaru, który uderzyłby jej do głowy, pozbawił
kontroli nad sobą i kazał wyciągnąć rękę do Mabel. Pastylki nie
zaczęły jeszcze działać. Nadal była zimna, zaciskała kurczowo
uda, czując, jak bardzo jest napięta.
Nie była w stanie się odprężyć. Gdyby dotknęła teraz Mabel,
z pewnością nie starczyłoby jej odwagi, aby być konsekwentną i
wykonać kolejny, bardziej zuchwały gest. Czy Mabel nosi
spódnicę zapinaną z boku, czy chciałaby, aby Lilith pieściła ją
w kinie? Ogarniał ją coraz większy niepokój. Każdorazowo,
kiedy się zapominała, otwierała znowu uda, przybierając pozę w
jej mniemaniu tak nieprzyzwoitą, tak prowokującą, jak gesty
owych tancerek, Balijek, które poruszały rękami, to osłaniając
płeć, to znów wystawiając ją na widok publiczny.
Film dobiegł końca. Lilith jechała w milczeniu, prowadząc
samochód ciemnymi ulicami. Reflektory wydobyły raptem z
mroku samochód zaparkowany na poboczu drogi, ukazując
parę zajętą sobą, ale nie w zwykły sposób. Kobieta siedziała na
kolanach mężczyzny, tyłem do niego, on zaś prężył się pod nią,
w sposób typowy dla kogoś, kto właśnie osiąga orgazm. Był w
stanie tak wielkiego podniecenia, że nie przerwał nawet wtedy,
gdy oświetliły go światła przejeżdżającego samochodu. Wyprężył
się nawet jeszcze bardziej, aby poczuć dosiadającą go kobietę, a
ona poruszała się jak ktoś omdlewający z rozkoszy.
Lilith jęknęła na ten widok, a Mabel powiedziała: -
Nakryłyśmy ich w najbardziej odpowiednim momencie. - I
roześmiała się. A więc Mabel wiedziała, co to punkt
kulminacyjny, którego Lilith nie poznała jeszcze, choć tak
bardzo ją intrygował. Chciała już zapytać: „Jak to jest, jakie to
uczucie?”, uświadomiła sobie jednak. że niebawem i ona pozna
je należycie. Będzie zmuszona pofolgować wszystkim tym
żądzom, które dotychczas przeżywała wyłącznie w marzeniach,
w długich marzeniach wypełniających godziny spędzane w
samotności w domu. Siedziała, na przykład malując, i
wyobrażała sobie przy tym: wchodzi mężczyzna, którego bardzo
kocham. Wchodzi do pokoju i mówi: „Teraz cię rozbiorę”. Mój
mąż nigdy mnie nie rozbiera; ściąga tylko to, co ma na sobie, i
kładzie się do łóżka, a jeśli ma na mnie ochotę, gasi światło. Ale
ten mężczyzna podejdzie i powoli zacznie mnie rozbierać,
zdejmować jedną rzecz po drugiej. W ten sposób zyskam wiele
czasu, aby go poczuć, kiedy będzie tak stał z rękoma na moim
ciele. Najpierw rozepnie mi pasek, obejmie mnie oburącz w talii
i powie: „Jaką masz śliczną talię, jesteś tak ładnie wcięta,
smukła”. A potem rozepnie mi bluzkę, bardzo powoli, a ja będę
czuła jego dłonie, odpinające guzik po guziku i muskające co
chwila moje piersi, aż wyłonią się całe spod bluzki, będzie nimi
zachwycony i zacznie ssać sutki jak niemowlę, podrażniając je
zębami, a ja będę czuła to na całym ciele, jego pieszczoty
zwolnią każdy mój napięty nerw i unicestwią mnie.
Zniecierpliwi się trochę przy rozpinaniu spódnicy, zacznie
szarpać; wszystko z nadmiaru podniecenia. Nie zgasi światła.
Nie przestanie patrzeć na mnie z pożądaniem i podziwem,
będzie mnie wielbił i ogrzewał me ciało dłońmi, będzie mnie
pragnął… i w końcu podniecenie ogarnie również mnie, każdą
najdrobniejszą cząstkę mego ciała.
Czy ta „hiszpańska muszka” zaczęła już działać? Nie, Lilith
była rozmarzona, dręczyły ją natrętnie powracające fantazje -
ale nic poza tym. A jednak… widok tej pary w samochodzie,
nastrój ekstazy, w jakiej się oboje znajdowali… to właśnie
pragnęła poznać.
Kiedy wróciła do domu, mąż czytał. Podniósł na nią wzrok i
uśmiechnął się jak psotne dziecko. Lilith nie chciała przyznać,
że dotychczas nie poczuła działania afrodyzjaku. Była
niezmiernie rozczarowana sama sobą. Teraz zrozumiała na
dobre, że jest kobietą oziębłą, której nic już nie pomoże - nawet
środek, dzięki któremu ów osiemnastowieczny szlachcic kochał
się z młodą dziewczyną przez trzy noce i trzy dni bez przerwy.
Doprawdy, była potworem.
Ale o tym nie może dowiedzieć się nawet jej mąż. Jeszcze by
ją wyśmiał i w końcu rozejrzałby się za bardziej zmysłową
kobietą.
Zaczęła więc rozbierać się na jego oczach, a potem - na wpół
obnażona - kręciła się po pokoju. Dłuższą chwilę spędziła przed
lustrem, szczotkując sobie włosy. Zazwyczaj nie czyniła tego.
Nie chciała wzbudzać jego pożądania. Nie sprawiało jej to
żadnej przyjemności.
Stosunek seksualny był czymś, z czym należało uporać się
jak najprędzej i na czym zależało wyłącznie jemu. Dla niej było
to niczym składanie ofiary. Jego podniecenie i jego rozkosz - w
czym nie miała przecież żadnego udziału - wywoływały w niej
raczej odruch wstrętu. Czuła się jak kurwa, która bierze za to
pieniądze, była kurwą wyzutą z wszelkich namiętności, która za
jego miłość i poświęcenie mogła ofiarować mu tylko swe zimne,
puste ciało. Wstydziła się za siebie.
Ale kiedy wreszcie weszła do łóżka, jej mąż powiedział:-
Odnoszę wrażenie, że „hiszpańska muszka” nie podziałała
jeszcze wystarczająco silnie. Jestem już trochę śpiący.
Obudź mnie, gdybyś…
Lilith próbowała usnąć, ale cały czas czekała na moment,
kiedy ogarnie ją dzika namiętność. Po godzinie wstała i poszła
do łazienki, wyjęła z szafki buteleczkę i wzięła kilka pastylek
naraz, myśląc: Teraz wreszcie podziała. Postanowiła czekać. W
nocy mąż przyszedł do niej do łóżka, ale ona była tak napięta
między nogami, tak sucha, że musiała zwilżyć mu penis śliną.
Następnego ranka zbudziła się ze szlochem. Kiedy mąż
począł wypytywać ją o przyczynę rozpaczy, powiedziała mu
prawdę. Wtedy roześmiał się z całego serca. - Ależ Lilith, to był
tylko żart. Nie dałem ci żadnej „hiszpańskiej muszki”, po prostu
zażartowałem sobie z ciebie.
Ale od tego momentu Lilith była owładnięta tylko jedną
myślą: muszą istnieć jakieś metody, aby wzbudzić pożądanie.
Próbowała wszystkiego, o czym kiedykolwiek słyszała: wypijała
całe filiżanki gorącej czekolady z dodatkiem wanilii, jadła
cebulę. Alkohol nie działał na nią jak na innych, gdyż od
samego początku miała się przed nim na baczności.
Wszystko na nic; nie traciła kontroli nad sobą.
Kiedyś doszły ją wieści o małych kuleczkach, stosowanych w
Indiach Wschodnich jako afrodyzjak. Ale skąd je zdobyć?
Hinduski wsuwały je sobie do pochwy. Kulki były wykonane z
bardzo miękkiej gumy, miały delikatną powierzchnię, podobną
do skóry człowieka. Umieszczone w sromie, dopasowywały się
doń kształtem, a kiedy kobieta chodziła, poruszały się i one,
podrażniając ciało przy każdym ruchu mięśni, podniecając
bardziej, o wiele bardziej niż mógłby to uczynić penis lub palec.
I Lilith zapragnęła mieć takie kulki, przynajmniej jedną;
wsunęłaby ją sobie do pochwy i trzymała tam dzień i noc.
MARIANNĘ

Nazwę siebie „burdelmamą” w pewnym wydawnictwie, gdzie


szerzy się prostytucja literacka, „burdelmamą” dla grupy
głodnych pisarzy, którzy produkują na sprzedaż, na
zamówienie „kolekcjonera”, opowiadania erotyczne. Byłam
pierwsza, która przystąpiła do pracy, a to, co już napisałam,
dawałam codziennie pewnej młodej kobiecie, aby wystukała
ładnie na maszynie.
Owa kobieta zajmowała się właściwie malarstwem,
wieczorami natomiast siedziała przy maszynie, zarabiając w ten
sposób na życie. Miała złociste włosy, które wyglądały jak
aureola, niebieskie oczy, okrągłą twarz, pełne i jędrne piersi.
Miała jednak skłonność raczej do ukrywania swych bujnych
kształtów niż do szczycenia się nimi; maskowała je
nieforemnymi szatami, luźnymi żakietami, plisowanymi
spódniczkami, płaszczami.
Pochodziła z niewielkiego miasteczka, znała twórczość
Prousta, KrafftEbinga, Marksa i Freuda.
Miała oczywiście mnóstwo przygód seksualnych, istnieje
jednak pewien rodzaj przygód, w których ciało nie uczestniczy
tak naprawdę. Mariannę oszukiwała samą siebie, sądziła, że
kładąc się z mężczyznami, pieszcząc ich i czyniąc to wszystko,
co do tego należy, prowadzi aktywne życie seksualne.
Ale to wszystko działo się jedynie na zewnątrz. W
rzeczywistości jej ciało pozostawało nieczułe, głuche,
nieuformowane, a nawet niedojrzałe. Była nadal dziewicą,
poczułam to natychmiast, kiedy weszła po raz pierwszy do
pokoju. Podobnie jak żołnierz, który za nic nie przyzna, że
ogarnął go strach, tak również Mariannę nie chciała zdradzić
się z tym, że jest zimna, oziębła. Postanowiła jednak zasięgnąć
porady psychoanalityka.
Nie mogłam nic na to poradzić; dając jej do przepisania moje
erotyki, zastanawiałam się tylko nad jednym - w jakim stopniu
podziałają na nią. Wraz z jej intelektualną odwagą,
ciekawością, szła w parze jakaś dziwna pruderia cielesna,
której pozostawała wierna, przypadkowo odkryłam też, że
jeszcze nigdy nie opalała się nago, że przerażała ją sama myśl o
tym.
Wspomnienie dręczące ją najbardziej wiązało się z
mężczyzną, który początkowo nie wywarł na niej żadnego
wrażenia, pewnego jednak dnia, kiedy wychodził już z jej
atelier, przycisnął ją mocno do ściany i wtargnął w nią
gwałtownie. Najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, że w
trakcie stosunku nie czuła zupełnie nic, potem jednak,
przypominając sobie ów incydent, czuła każdorazowo falę
ciepła, ogarniał ją również dziwny niepokój. Nogi stawały się jak
z waty, uginały się w kolanach i w takich chwilach dałaby
wszystko, aby jeszcze raz poczuć na sobie to natarczywe, silne
ciało, które przycisnęło ją wtedy do ściany, nie dając żadnej
możliwości ucieczki, a potem wzięło w posiadanie.
Pewnego razu nie przyniosła mi na czas maszynopisu.
Poszłam do niej i zapukałam do drzwi. Nikt nie odpowiedział.
Pchnęłam drzwi. Mariannę musiała mieć coś do załatwienia,
gdyż nie było jej w atelier.
Stanęłam przy maszynie, aby zobaczyć, ile już przepisała,
ale tekst, który ujrzałam, nie był mój. Przez chwilę pomyślałam,
że zawodzi mnie już pamięć, że nie pamiętam, co sama
napisałam, to jednak było wykluczone. Zaczęłam czytać tekst i
wtedy zrozumiałam wszystko.
W trakcie pracy Mariannę poczuła nieodpartą potrzebę
spisania własnych przeżyć.
Oto co napisała:
Bywają teksty, które uświadamiają czytającemu, jak puste
miał życie; nie doświadczył niczego do tej pory, niczego nie
zaznał. Teraz już rozumiem, że większość tego, co mi się
przydarzyło, miało charakter kliniczny, anatomiczny. Owszem,
narządy płciowe stykały się ze sobą i zespalały, ale bez żadnych
iskier, szalejącego ognia, emocji. Co zrobić, aby to osiągnąć? Co
zrobić, żeby czuć… czuć? Chcę zakochać się, ale tak
intensywnie, żeby sam widok tego mężczyzny, nawet gdyby stał
daleko, wstrząsnął mną i przeszył na wylot, sprawił, abym
drżała na całym ciele, bezsilna, miękka i omdlewająca między
nogami. W taki właśnie sposób chcę się zakochać, tak silnie,
aby sama myśl o nim doprowadzała mnie do orgazmu.
Tego ranka, kiedy malowałam, usłyszałam ciche pukanie do
drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam dosyć przystojnego młodzieńca,
nieśmiałego i jakby zakłopotanego. Od razu poczułam do niego
sympatię.
Wszedł bokiem, nie rozglądając się dokoła, a jego oczy
patrzyły na mnie błagalnie, kiedy wyjaśnił: - Skierował mnie tu
mój przyjaciel. Powiedział, że pani maluje, a ja chciałbym zlecić
pani pracę. Czy byłaby pani skłonna… czy zgodzi się pani…?
Zająknął się, zarumienił. Jest jak panienka, pomyślałam
sobie.
Powiedziałam: - Proszę wejść i usiąść… o, tu. - Byłam
przekonana, że dojdzie do siebie. Spojrzał na moje obrazy. Było
to malarstwo abstrakcyjne, zapytał więc: - Ale pani potrafi
malować ludzi, prawda?
- Oczywiście, że potrafię. - Pokazałam mu inne.
- Są wspaniałe - zawołał, wpatrując się z zachwytem
graniczącym z transem w obraz przedstawiający umięśnionego
atletę.
- Czy chciałby pan mieć własny portret?
- Co takiego? Tak… tak i nie. Rzeczywiście chodzi mi o
portret, ale o dosyć niezwykły, nie wiem, czy pani… wyraziłaby
zgodę…
- Zgodę na co?
- No… - wykrztusił wreszcie - czy namalowałaby mi pani taki
portret? - i wskazał na obraz nagiego atlety.
Spodziewał się zapewne określonej reakcji z mojej strony, ale
zajęcia w szkole plastycznej przyzwyczaiły mnie już do widoku
nagiego mężczyzny, uśmiechnęłam się więc tylko w odpowiedzi
na to nieśmiałe pytanie. W jego życzeniu nie dopatrzyłam się
niczego niezwykłego, jakkolwiek sytuacja, kiedy mężczyzna,
który mi pozuje, miałby mi jeszcze płacić, należała jednak do
niecodziennych. Na tym polegała cała różnica i powiedziałam
mu to. Jednocześnie, korzystając z przysługującego malarzom
prawa, przyglądałam się jego fiołkowym oczom, złocistemu
meszkowi na rękach i delikatnym włoskom na uszach. Miał w
sobie coś z fauna i kobiety zarazem; coś, co mnie fascynowało.
Był onieśmielony, wyglądał jednak zdrowo i niemal
arystokratycznie. Miał wypielęgnowane, gibkie ręce, poruszał
się z wdziękiem. Nie potrafiłam ukryć swego profesjonalnego
entuzjazmu, co z kolei ucieszyło go i napełniło otuchą.
- Czy chciałaby pani rozpocząć od razu? - zapytał. - Mam
przy sobie trochę pieniędzy.
Resztę przyniosę jutro rano.
Wskazałam na kąt z parawanem, za którym stała miednica i
gdzie trzymałam ubranie. On jednak spojrzał na mnie swymi
fiołkowymi oczami i zapytał niewinnie, jak dziecko: - Czy mogę
rozebrać się tutaj?
Poczułam się troszkę nieswojo, ale powiedziałam, że tak.
Zajęłam się przygotowaniami: wzięłam arkusz papieru i węgiel,
zatemperowałam go, przysunęłam krzesło. Miałam wrażenie, że
celowo rozbiera się tak powoli, że czeka, aż na niego spojrzę.
Zwróciłam więc nań wzrok - obojętny, jak gdybym zaczynała
już rysować - trzymając w ręku węgiel.
Rozbierał się z jakąś niewiarygodną ostentacją, jakby było to
zajęcie wyjątkowej wagi, niemal rytuał. Nieoczekiwanie spojrzał
mi w oczy i uśmiechnął się, pokazując piękne, równe zęby. Jego
skóra była tak delikatna, że błyszczała i mieniła się w
promieniach słońca, które wpadały przez szerokie okno.
I raptem węgiel w mojej dłoni drgnął, budząc się do życia, a
ja pomyślałam sobie, że to z pewnością olbrzymia przyjemność
kreślić rysy tego mężczyzny - ruchami przypominającymi
pieszczotę. Zdjął już surdut, koszulę, buty i skarpety,
pozostając tylko w spodniach. Podtrzymywał je tak, jak
striptizerka, która zagarnia dłonią fałdy sukni, nie przestając
przy tym patrzeć na mnie. Nadal nie potrafiłam zrozumieć
owego błysku radości, który ożywiał mu twarz.
Potem pochylił się i rozpiął pasek, a spodnie opadły mu w
dół. Stał teraz przede mną zupełnie nagi i nie ulegało
najmniejszej wątpliwości, że znajduje się w stanie silnego
podniecenia seksualnego. Zawahałam się na ten widok.
Gdybym zaprotestowała, nie dostałabym zapłaty, tak bardzo mi
teraz potrzebnej.
Spojrzałam mu pytająco w oczy. Zdawały się mówić: „Proszę,
nie gniewaj się na mnie. Wybacz mi”.
Usiłowałam rysować, ale było to rzeczywiście niezwykłe
przeżycie. Wszystko było w porządku, dopóki rysowałam głowę,
szyję czy ramiona. Wystarczyło jednak, że opuszczałam wzrok
na resztę ciała, a natychmiast dostrzegałam, jak silnie to na
niego działa; jego członek zaczynał dygotać - niemal
niedostrzegalnie. Chciałam rysować tę wyzywającą erekcję tak
obojętnie, jak gdybym szkicowała na przykład kolano, ale część
mojej natury, ta zaniepokojona dziewica, nie dawała mi
spokoju. Pomyślałam sobie, że muszę rysować uważnie i
powoli, starając się zapanować nad sobą, gdyż w przeciwnym
razie on gotów jeszcze jest wyładować swoje podniecenie na
mnie. Ale nie, młodzieniec nie wykonał nawet najmniejszego
ruchu; tkwił w bezruchu, najwidoczniej zadowolony z siebie.
Jedyną osobą, która uległa nerwom, byłam ja - i nie wiedziałam
nawet, dlaczego.
Kiedy skończyłam, najspokojniej w świecie ubrał się z
powrotem. Podszedł do mnie, ujął mnie grzecznie za rękę i
zapytał: - Czy mogę przyjść jutro o tej samej porze?
Na tym kończył się maszynopis, a kiedy przeczytałam
ostatnie zdanie, do atelier weszła uśmiechnięta Mariannę.
- Czyż to nie dziwna przygoda? - zapytała.
- Owszem, chciałabym jednak wiedzieć, co pani czuła, kiedy
on wyszedł.
- Potem - przyznała - byłam przez cały dzień podniecona.
Stale miałam przed oczyma jego ciało i ten przepiękny sterczący
członek. Raz po raz przeglądałam szkice i wreszcie na jednym z
nich uwieczniłam to cudowne wydarzenie. Dręczyła mnie żądza,
ale mężczyźnie takiemu jak on chodzi o coś innego, jemu zależy
wyłącznie na tym, abym na niego patrzyła.
Cały incydent mógł pozostać w ramach zwykłej przygody, ale
dla Mariannę stał się czymś o wiele ważniejszym. Na moich
oczach przeradzał się w obsesję. Najwidoczniej to samo zdarzyło
się podczas następnej sesji. Wszystko odbywało się w
milczeniu, a Mariannę nie okazywała żadnych emocji. Również i
on nie mówił nic, co pozwalałoby wyjaśnić przyjemność, jaką
odczuwał w momencie, kiedy przyglądała się badawczo jego
ciału.
Każdego dnia odkrywała w nim coraz to większe cuda. Każdy
szczegół jego anatomii był wspaniały. Gdyby chociaż w
minimalnym stopniu zainteresował się szczegółami jej ciała…
ale nie, nie uczynił tego. A Mariannę usychała, cierpiała męki
nie ugaszonej żądzy.
Ekscytowało ją również nieustanne spisywanie przygód
innych, jako że - będąc osobą godną zaufania - otrzymywała
teraz rękopisy od wszystkich z naszej grupy. Co wieczór mała
Mariannę obujnych, dojrzałych piersiach nachylała się nad
maszyną i gorączkowo wystukiwała słowa o burzliwych
wydarzeniach pełnych namiętności. Niektóre fakty robiły na
niej większe wrażenie niż inne.
Podobała jej się przemoc. Dlatego właśnie sytuacja z
młodym człowiekiem była dla niej wyjątkowo nieznośna. Nie
potrafiła pojąć, jak to możliwe, że on stoi podniecony
seksualnie i w tak wyraźny sposób upaja się samym jej
wzrokiem, tak jakby była to pieszczota.
Im bardziej był bierny, z im większą rezerwą odnosił się do
niej, tym większe ogarniało ją pragnienie, aby użyć wobec niego
siły. Marzyła o tym, żeby złamać jego wolę, ba, ale jak można
złamać wolę mężczyzny? Skoro nie potrafiła skusić go samą
swą obecnością, co miała zrobić, aby rozbudzić jego żądzę?
Pragnęła często, aby zasnął, wtedy skorzystałaby ze
sposobności, aby popieścić go, on zaś, na pół zamroczony przez
sen, posiadłby ją wtedy jeszcze przed całkowitym
rozbudzeniem. Nieraz wyobrażała sobie, że młodzieniec wchodzi
do atelier, podczas gdy ona się ubiera, a widok jej nagiego ciała
podnieca go.
Kiedyś, wiedząc, że młodzieniec przyjdzie za chwilę, zaczęła
się przebierać przy nie domkniętych drzwiach, on jednak
odwrócił skromnie wzrok i począł przeglądać książkę.
Istniał tylko jeden sposób wprawienia go w stan
podniecenia: patrzeć na niego. A Mariannę traciła już zmysły z
pożądania. Rysunki były niemal gotowe, pozowanie dobiegało
końca, znała już każdą cząstkę jego ciała, odcień jego skóry o
jasnozłocistej karnacji, najdrobniejszą wypukłość jego mięśni i
- co najważniejsze - sterczący bezustannie członek, gładki,
połyskliwy, twardy, kuszący.
Podeszła do niego, aby ustawić w pobliżu kawałek białej
dykty, która rzucałaby na jego ciało świetlne refleksy i cienie,
ale raptem straciła zupełnie panowanie nad sobą;
nieoczekiwanie dla samej siebie padła na kolana, klękając
przed wyprężonym penisem. Nie dotknęła go; wpatrywała się
tylko przez dłuższą chwilę, wreszcie szepnęła: - Jaki on piękny!
Jej słowa w widoczny sposób podziałały na niego; członek
wyprężył się jeszcze bardziej. Klęczała teraz bardzo blisko -
penis znajdował się w zasięgu jej ust - zdobyła się jednak tylko
na to, żeby powtórzyć: - Jaki on piękny!
Ponieważ nawet się nie poruszył, przysunęła się jeszcze
bliżej, rozchyliła lekko wargi i delikatnie, niezmiernie delikatnie,
musnęła językiem koniuszek członka. W dalszym ciągu stał w
bezruchu, obserwując tylko jej twarz, sposób, w jaki jej język
przesuwa się pieszczotliwie po czubku penisa.
Lizała go delikatnie, leciutko, niczym kotek, wreszcie
wsunęła sobie kawałeczek do ust i zacisnęła wargi. Członek
zadrżał.
Obawiając się oporu z jego strony, nie uczyniła nic więcej,
on zaś nie zachęcał jej do kontynuowania pieszczoty. Sprawiał
wrażenie zadowolonego z obrotu sprawy, a Mariannę poczuła, iż
niczego więcej nie powinna się teraz spodziewać. Skoczyła na
równe nogi i wróciła do swojej pracy, w jej duszy jednak szalał
prawdziwy huragan. Oczyma wyobraźni widziała teraz sceny
pełne gwałtu. Przypominała sobie filmy, które obejrzała kiedyś
w Paryżu: ludzie tarzający się na trawie, dłonie błądzące po
ciele, białe majtki ściągnięte przez czyjeś gorliwe ręce,
pieszczoty, pieszczoty i rozkosz sprawiająca, że ciała rzucały się
konwulsyjnie, rozkosz chłoszcząca ciała, zalewającaje jak woda,
zmuszająca je, aby prężyły się, podczas gdy sama nakrywa swą
falą brzuchy lub biodra, ogarnia cały kręgosłup lub nogi.
Mimo to Mariannę panowała nad sobą, kierując się
intuicyjną wiedzą kobiety o upodobaniach mężczyzny, którego
pożąda. On natomiast pozostawał jakby w stanie transu, z
wyprężonym członkiem. Raz po raz jego ciało przeszywał lekki
dreszcz, jak gdyby na samo wspomnienie jej ust,
rozchylających się na przyjęcie członka, ogarniała go rozkosz.
Nazajutrz po tym wydarzeniu Mariannę powtórzyła swą pozę
pełną uwielbienia, pełną ekstazy na widok piękna niezwykłego
członka. Ponownie uklękła, modląc się do tego osobliwego
bożka, który nie oczekiwał od niej nic oprócz podziwu,
ponownie lizała go starannie, z entuzjazmem, śląc od członka w
głąb jego ciała najwspanialszy owoc - i ponownie młodzieniec
zadygotał. A potem poczuła ze zdumieniem drobną kropelkę
słonej, mlecznobiałej substancji, rozpływającej się w jej ustach,
zwiastuna żądzy, zacisnęła więc wargi jeszcze bardziej i
spotęgowała ruchy języka.
Widząc, że młodzieniec poczyna omdlewać z rozkoszy,
przerwała; sądziła, że jeśli odmówi mu teraz spełnienia, on
uczyni kolejny krok, aby doń doprowadzić. Przez chwilę
pozostał w bezruchu. Jego członek dygotał, on sam zaś
dręczony był przez nieugaszoną żądzę - i raptem dostrzegła
zdumiona, że młodzieniec przesuwa dłoń w dół brzucha, tak
jakby zamierzał zaspokoić się w ten sposób.
Mariannę poczuła, że ogarniają desperacja. Odsunęła jego
rękę na bok i ponownie wzięła penis do ust, ogarniając oburącz
jądra. Pieściła go i wchłaniała tak długo, aż wreszcie wyprysnął.
Nachylił się nad nią, pełen wdzięczności i czułości, i szepnął:
- Jesteś pierwszą kobietą, pierwszą kobietą, pierwszą kobietą…
Fred wprowadził się do niej. Ale, jak wyjaśniła Mariannę, nie
poczynił żadnych postępów, akceptował jedynie jej pieszczoty.
Kiedy leżeli w łóżku nadzy, Fred zachowywał się tak, jak
gdyby nie posiadał płci. Hołdy z jej strony przyjmował nader
zachłannie, ale jej żądze pozostawały zignorowane. Co najwyżej
wsuwał czasem dłonie pomiędzy jej uda. Podczas gdy ona
pieściła go ustami, on otwierał jej płeć, jak gdyby miał przed
sobą kwiat i chciał dotrzeć do słupka. Kiedy czuł skurcze
pochwy, skwapliwie głaskał jej drgające wejście. Dygotała w
takich momentach, owładnięta namiętnością, ale nie była w
stanie zaspokoić apetytu na jego ciało, na jego członek, aż się
trzęsła do tego, żeby posiadł ją całkowicie, aby wtargnął w nią
do końca.
Przyszło jej do głowy, aby pokazać mu teksty, które pisała
na maszynie, gdyż to mogło zainspirować go odpowiednio.
Kładli się więc na łóżko i czytali wspólnie. On czytał je na głos,
z widoczną przyjemnością, zatrzymując się dłużej na opisach,
wracając do nich raz po raz, a potem znowu rozbierał się i
pokazywał swoje ciało. Jednak bez względu na stan swego
podniecenia nie czynił nic ponadto.
Mariannę postanowiła wysłać go do psychiatry. W tym celu
opowiadała mu wielokrotnie, jak bardzo psychoanaliza pomogła
jej samej. Fred słuchał z zainteresowaniem, odrzucił jednak w
końcu jej pomysł. Zaczęła więc nalegać, aby opisał swoje
doświadczenia.
Początkowo wstydził się, był onieśmielony. Potem, niemal
cichcem, zaczął pisać, chował jednak arkusze papieru, kiedy
wchodziła do pokoju. Używał ułamanego ołówka, jak gdyby
chodziło o spowiedź kryminalisty. To, że zdołała przeczytać jego
wspomnienia, było dziełem przypadku. Potrzebował pilnie
pieniędzy, zastawił więc swoją maszynę do pisania, płaszcz
zimowy i zegarek, ale w końcu nie pozostało mu już nic innego,
co mógłby zastawić.
Nie chciał być dla Mariannę ciężarem. I tak zniszczyła już
sobie prawie wzrok tym ciągłym pisaniem na maszynie, pracą
do późna w nocy, zarabiała zaś akurat tyle, aby opłacić czynsz i
kupić trochę żywności. Udał się więc do kolekcjonera, któremu
Mariannę dostarczała teksty, i zaoferował mu własny rękopis,
przepraszając za to, że jest napisany odręcznie.
Kolekcjoner, nie mogąc odczytać tekstu, oddał rękopis -
nieświadomy niczego - Mariannę, aby przepisała go na
maszynie.
I w ten sposób pamiętnik kochanka znalazł się w jej rękach.
Niezdolna pohamować ciekawości, pragnąc poznać sekret
jego bierności, przeczytała tekst, zanim jeszcze wzięła się do
pracy.
Nasze życie seksualne pozostaje najczęściej tajemnicą,
wszyscy trzymają je w sekrecie. Nawet najlepsi przyjaciele nie
opowiadają sobie wszystkich szczegółów na ten temat. Tu
jednak, u Mariannę, żyję w innej atmosferze. Wszystko, o czym
rozmawiamy, o czym czytamy i co piszemy, dotyczy życia
seksualnego.
Przypominam sobie pewien incydent, o którym już niemal
zdążyłem zapomnieć.
Zdarzyło się to, kiedy miałem piętnaście lat i pod względem
erotycznym byłem jeszcze niewinny. Moja rodzina wynajęła w
Paryżu apartament o wielu balkonach i wychodzących na nie
drzwiach. Miałem zwyczaj przechadzania się latem po moim
pokoju zupełnie nago.
Pewnego razu robiłem to właśnie przy otwartych drzwiach i
raptem dostrzegłem jakąś kobietę, która obserwowała mnie z
naprzeciwka.
Siedziała na swoim balkonie, patrząc na mnie, jakby nigdy
nic inagle coś mnie podkusiło, aby udawać, że jej nie widzę.
Bałem się, że pójdzie sobie, jeśli zorientuje się, że wiem ojej
obecności.
Świadomość, że ta kobieta podgląda mnie, sprawiała mi
niezwykłą przyjemność.
Przechadzałem się po pokoju, chwilami też kładłem się na
łóżko. Przez cały czas ona siedziała nieporuszenie. Owa scena
powtarzała się każdego dnia przez cały tydzień, ale trzeciego
dnia doznałem erekcji.
Czy mogła dostrzec to z takiej odległości, czy widziała mnie
wyraźnie? Zacząłem się dotykać, czując przez cały czas, że
kobieta obserwuje z uwagą każdy mój ruch. Owładnęło mną
cudowne podniecenie. Z łóżka, na którym leżałem, widziałem jej
bujne ciało. Nie spuszczając z niej oczu, bawiłem się członkiem
i wreszcie ogarnęła mnie żądza tak silna, że wytrysnąłem.
Kobieta nie przestała na mnie patrzeć. Czy da mi jakiś znak?
Czy mój widok podniecił ją? W każdym razie powinien był.
Nazajutrz oczekiwałem trwożliwie, czy zjawi się znowu.
Przyszła o zwykłej porze, usiadła na balkonie i skierowała na
mnie wzrok.
Byliśmy zbyt oddaleni od siebie, abym mógł powiedzieć, czy
uśmiechała się, czy też nie. I znowu położyłem się na łóżko.
Nie próbowaliśmy spotkać się na ulicy, chociaż byliśmy
sąsiadami. Jedyne, co pamiętam z tamtego okresu, to
odczuwana w takich chwilach przyjemność, z którą żadna inna
przyjemność nie mogła się równać. Podniecam się na samo
wspomnienie owych wydarzeń.
Mariannę daje mi w pewnym sensie możliwość przeżycia
takiej samej przyjemności. Kocham ten głodny wzrok, jakim
patrzy na mnie, wzrok pełen zachwytu i uwielbienia.
Kiedy Mariannę przeczytała rękopis Freda, poczuła, że nigdy
nie zdoła przełamać jego bierności. Szlochała trochę, gdyż jako
kobieta uznała się za oszukaną, ale mimo to nie przestała go
kochać. Był tak wrażliwy, czuły i delikatny, nigdy nie zranił jej
uczuć. Może nie zachowywał się wobec niej opiekuńczo, raczej
jak brat, dostosowywał się też do jej nastrojów. Traktował ją jak
artystkę w rodzinie, podziwiał jej malarstwo, nosił jej sztalugi,
starał się zawsze pomóc jej w ten czy inny sposób.
Na zajęciach z malowania zastępowała nauczyciela, a Fred
ochoczo towarzyszył jej z samego rana, korzystając z pretekstu,
że musi zanieść farby. Zafascynowały go modele; nie modele
jako osoby, lecz ich sposób pozowania. Zapragnął sam zostać
modelem.
Tego było już dla Mariannę za wiele. Nie miałaby nic przeciw
temu, gdyby wiedziała, że Fred podnieca się seksualnie, kiedy
czuje na sobie czyjś wzrok. W tej jednak sytuacji miałaby
wrażenie, jak gdyby oddawał się całej klasie. Nie mogła znieść
tej myśli i powiedziała mu o tym otwarcie.
On jednak, opętany swoim pomysłem, nie dawał za wygraną
iwreszcie został zaakceptowany jako model. Tego dnia
Mariannę zrezygnowała z pójścia do klasy. Została w domu,
szlochając rozpaczliwie jak zazdrosna kobieta, która wie, że
kochanek przebywa akurat z inną kobietą.
Kipiała ze złości. Wszystkie jego szkice, które narysowała,
podarła teraz na strzępy, jak gdyby chciała usunąć sprzed oczu
obraz jego twarzy, obraz jego złocistego, gładkiego,
nieskazitelnego ciała. Nawet jeśli zdarzały się studentki
obojętne na wdzięki modeli, to Fred z pewnością reagowałby na
ich wzrok, to zaś oznaczałoby dla Mariannę mękę nie do
zniesienia.
Ów problem począł rozdzielać ich coraz bardziej. Wyglądało
na to, że im więcej rozkoszy Fred zaznawał od Mariannę, tym
częściej i bardziej zachłannie oddawał się rozpuście, i tym
większe ogarniało go nienasycenie.
Niebawem ich drogi rozeszły się definitywnie, a Mariannę
pozostała znowu sama, przepisując na maszynie - jak dawniej -
nasze erotyki.
KOBIETA W WOALCE

Pewnego razu George poszedł do baru, w którym lubił


przebywać, i przekonany, że spędzi tu przyjemnie wolny czas,
usiadł przy stoliku. W bezpośrednim sąsiedztwie dostrzegł
bardzo stylową i przystojną parę: uprzejmego, wykwintnie
ubranego mężczyznę i kobietę w czerni, z woalką osłaniającą
promienną twarz i w dosyć jaskrawej biżuterii. Oboje
uśmiechali się do niego co jakiś czas, sami natomiast nie
rozmawiali ze sobą; sprawiali wrażenie dwojga dobrych
znajomych, którzy spotykają się od tak dawna, że nie zawsze
mają sobie coś do powiedzenia.
Cała trójka obserwowała to. co działo się przy barku, a więc
pary pijące razem, jakąś samotną kobietę z kieliszkiem w dłoni
i mężczyznę, poszukującego najwyraźniej przygód.
Wreszcie elegancko ubrany mężczyzna nawiązał z George’em
rozmowę, ów zaś zdołał dzięki temu przyjrzeć się kobiecie
dokładniej i uznał, że jest jeszcze ładniejsza, niż sądził. Miał już
nadzieję, że nieznajoma przyłączy się do rozmowy, ale ona
powiedziała nagle swemu towarzyszowi parę słów, których
George nie dosłyszał, uśmiechnęła się i wyszła.
George’a ogarnęło przygnębienie, jego wesoły nastrój prysnął
w jednej chwili. Co gorsza, miał w kieszeni zaledwie kilka
dolarów, nie mógł więc zaprosić na drinka nieznajomego i
dowiedzieć się czegoś więcej na temat kobiety. Ku jego
zaskoczeniu właśnie ów mężczyzna obrócił się ku niemu i
zapytał:
- Może napiłby się pan ze mną?
George przytaknął. Rozmowa obejmowała wiele spraw, od
doświadczeń z hotelami na południu Francji do wyznania
George’a okłopotach finansowych. W odpowiedzi nieznajomy
dał do zrozumienia, że zdobycie pieniędzy to sprawa
nadzwyczaj łatwa. Nie wyjawił jednak, jakie zna sposoby dojścia
do gotówki, lecz skłonił George’a do dalszych wyznań.
Pod jednym względem George podobny był do wielu innych
mężczyzn; kiedy znajdował się w dobrym humorze, szczycił się
chętnie swymi podbojami miłosnymi i czynił to w sposób
naprawdę intrygujący. Napomknął, że gdy tylko wychodzi na
ulicę, przeżywa jakąś przygodę, nie przepuszcza żadnej okazji,
aby spędzić interesujący wieczór lub poznać interesującą
kobietę.
Jego rozmówca przysłuchiwał mu się z uśmiechem, wreszcie
oświadczył: - Tego się właśnie spodziewałem od pierwszego
momentu, kiedy pana ujrzałem. Jest pan właśnie tym typem,
który jest mi potrzebny. Widzi pan, trapi mnie pewien
niezmiernie delikatny problem, coś absolutnie unikalnego. Nie
wiem, czy stykał się pan często z trudnymi, neurotycznymi
kobietami… Nie? Zresztą domyśliłem się tego z pańskich słów.
Ja w każdym razie mam z nimi często do czynienia. Może
jestem w ich typie. Właśnie teraz znalazłem się w sytuacji
niezmiernie zawiłej, nie wiem też, jak się z niej wyplątać. Jest
tak: mrtie potrzebna jest pańska pomoc, a pan twierdzi, że
potrzebuje pieniędzy. Cóż, mógłbym doradzić, jak je zdobyć i to
w sposób raczej przyjemny. Proszę wysłuchać mnie uważnie.
Znam kobietę zamożną i absolutnie piękną… naprawdę bez
zarzutu. Mogłaby zdobyć każdego, kto przypadłby jej do gustu,
mogłaby zostać żoną każdego, kto by jej się spodobał. Ale
perwersyjna strona jej natury każe jej kochać tylko to, co
nieznane.
- Przecież wszyscy lubią to, co nieznane! - zawołał George,
któremu natychmiast przyszły do głowy podróże, nieoczekiwane
spotkania, osobliwe sytuacje.
- Nie, w jej przypadku chodzi o coś innego. Interesują ją
wyłącznie mężczyźni, których nie widziała jeszcze nigdy i nigdy
nie spotka w przyszłości. Dla takiego mężczyzny uczyniłaby
wszystko.
George miał olbrzymią ochotę zapytać, czy jest to ta sama
kobieta, która siedziała z nimi niedawno w tym barze, nie
wystarczyło mu jednak na to odwagi. Nieznajomy zdawał się
wyjawiać swą tajemnicę zgoła niechętnie, a jednak coś pchało
go, aby odsłonić ją do końca.
- Co do mnie, muszę dbać o szczęście tej kobiety -
kontynuował.
- Jestem gotów uczynić dla niej wszystko, co możliwe,
poświęcić całe moje życie, aby spełniać jej kaprysy.
- Rozumiem - mruknął George. - Ja postępowałbym tak
samo.
- Świetnie - mówił dalej elegancki nieznajomy. - Gdyby więc
zechciał pan udać się ze mną, rozwiązałby może przynajmniej
na tydzień swoje kłopoty finansowe i przy okazji zaspokoiłby
żądzę przygód.
George zarumienił się z radości. Wspólnie opuścili bar, a
nieznajomy zatrzymał taksówkę. Już w samochodzie podał
George’owi pięćdziesiąt dolarów i oświadczył, że musi niestety
zawiązać mu oczy, tak aby George nie dowiedział się, do
którego domu jadą ani nawet na jaką ulicę, jako że nigdy więcej
nie będzie mógł powtórzyć tego doświadczenia.
George płonął teraz z ciekawości, prześladowało go
wspomnienie kobiety, którą spotkał w barze, nadal widział jej
pąsowe usta i oczy płonące pod woalką. Szczególnie urzekły go
jej włosy. Zawsze lubił długie włosy, które spływały po twarzy,
pełne wdzięku, włosy pachnące i bujne. Takie włosy stanowiły
jedną z jego pasji.
Jazda nie trwała długo. Jeszcze zanim wysiadł z taksówki,
nieznajomy zdjął mu z oczu przepaskę, aby nie wzbudzić uwagi
kierowcy czy odźwiernego, ale nie było w tym nic
nieprzemyślanego; światła przed wejściem do domu oślepiły
George’a tak skutecznie, że nie zorientował się, o jaki dom
chodzi. Nie widział nic prócz jaskrawych świateł i luster.
Został wprowadzony do jednego z najbardziej okazałych
wnętrz, jakie kiedykolwiek widział - wszystko w bieli i lustrach,
ozdobione egzotycznymi roślinami i wytwornymi meblami
wyściełanymi adamaszkiem, podłoga wyłożona dywanem tak
miękkim, że stąpali po nim bezszelestnie. Mijał jeden pokój po
drugim, komnaty różniące się między sobą barwami i
wyposażone w lustra, aż wreszcie stracił orientację. W końcu
doszli do celu i George z trudem pohamował jęk zachwytu.
Znajdował się w sypialni, w której na podium stało obszerne
łoże z baldachimem.
Podłoga pokryta była futrami, na oknach wisiały zwiewne,
białe firanki… i znowu lustra, wszędzie lustra. Z ulgą spoglądał
raz po raz na swoje odbicie, na liczne reprodukcje przystojnego
mężczyzny, którego niezwykłość sytuacji napełniała radością
oczekiwania i ekscytacją nie znaną mu do tej pory. Co to
wszystko miało oznaczać? Nie miał dość czasu, aby się nad tym
zastanowić. Do komnaty weszła kobieta, która przebywała
przedtem w barze, jednocześnie zniknął gdzieś jego
dotychczasowy przewodnik.
Kobieta zdążyła już się przebrać. Miała teraz na sobie
frapującą suknię z jedwabiu, odsłaniającą ramiona. George
odniósł wrażenie, że wystarczyłby jeden drobny ruch, a suknia
zsunęłaby się do jej stóp niczym połyskliwy futerał, obnażając
ciało błyszczące i miękkie jak jedwab.
Wiedział, że musi się opanować, nie mógł uwierzyć, że ta
piękna kobieta oferuje swoje wdzięki właśnie jemu, człowiekowi
zupełnie obcemu.
Co więcej, czuł się onieśmielony. Czego ta kobieta oczekuje
od niego? Czego się spodziewa? Czy dręczyło ją jakieś nie
spełnione pragnienie?
Na to, aby obdarzyć ją miłosnym prezentem, miał wyłącznie
jedną noc. Nie wolno mu było ujrzeć jej nigdy więcej. Czy to
możliwe, że uda mu się odkryć sekret jej natury i posiąść ją nie
tylko raz? Ciekawe, ilu mężczyzn przebywało już w tej
sypialni…
Kobieta była nadzwyczaj piękna, miała w sobie zarówno coś
z jedwabiu, jak i z aksamitu. Jej oczy były ciemne i wilgotne,
usta jarzyły się purpurą, ciało mieniło się od światła lamp,
zachwycając proporcjami; łączyło w sobie figurę smukłej
kobiety i prowokującą dojrzałość kształtów.
Była bardzo cienka w talii, co jeszcze bardziej uwydatniało
piersi, plecy miała jak u tancerki, a każdy ruch podkreślał
bujność bioder. Uśmiechnęła się do niego, wargi miała miękkie,
pełne i lekko rozchylone. George podszedł bliżej i przywarł
ustami do jej gołych ramion. Nie było na świecie nic bardziej
aksamitnego niż skóra jej ciała. Cóż za pokusa, aby zsunąć tę
zwiewną suknię jeszcze niżej i obnażyć piersi rozsadzające
jedwab! Cóż za pokusa, aby obnażyć ją do naga i to
natychmiast!
Nie ulegało jednak wątpliwości, że ta kobieta nie może
zostać potraktowana aż tak obcesowo, że wymaga delikatności i
zręczności. Nigdy jeszcze jego pełne artyzmu i wyrafinowania
gesty nie były tak gruntownie przemyślane jak tym razem. Był
zdecydowany odnieść zwycięstwo dopiero po długotrwałych
zmaganiach, a ponieważ ona również nie przejawiała
skłonności do pośpiechu, poświęcił całą swoją uwagę jej gołym
ramionom, wdychając dyskretny i cudowny zapach ciała.
Mógłby posiąść ją natychmiast, nie zwlekając, tak
nieodparty był jej czar, chciał jednak, aby najpierw dała mu
znak, aby zaczęła się prężyć, aby nie witała jego dłoni ciałem
miękkim i uległym jak wosk.
Wydawała się zadziwiająco zimna, posłuszna, lecz bierna. Po
jej ciele nie przebiegło jeszcze nawet jedno drgnięcie, usta -
choć rozchylone do pocałunku - nie odwzajemniały go.
Stali tuż obok łoża, nie przerywając milczenia. Przesunął
rękami po jedwabistych wypukłościach jej ciała, tak jakby
chciał się z nimi oswoić, i - podczas gdy trwała w zupełnym
bezruchu - z wolna opadł na kolana, całując i pieszcząc jej
ciało. Jego palce odgadły, że pod suknią jest naga. Kiedy
doprowadził ją do łoża, usiadła na nim. Zdjął jej pantofelki i
ujął obie stopy w dłonie.
Uśmiechnęła się łagodnie i kusząco zarazem, a on ucałował
jej pięty i wsunął dłonie pod fałdy długiej sukni, głaszcząc jej
aksamitne nogi aż po uda.
Kobieta powierzyła mu bezwolnie swoje stopy, wsparła je o
jego pierś, podczas gdy on pieścił pod suknią jej nogi. Jeśli
skóra nóg była tak rozkosznie miękka, to jaka musiała być
bliżej jej płci, gdzie ciało bywa zazwyczaj szczególnie delikatne?
Jednak zaciśnięte uda nie pozwalały jeszcze na kontynuowanie
badań. Wstał więc i począł całować ją namiętnie, zmuszając,
aby przybrała pozycję leżącą. Posłusznie opadła na wznak,
rozchylając lekko uda.
Cierpliwie, przez dłuższą chwilę, wędrował dłońmi po całym
jej ciele, jak gdyby chciał rozpalić swym dotykiem każdą jego
cząstkę, nawet tę najdrobniejszą, pieścił ją od ramion aż po
stopy i dopiero potem zdecydował się wsunąć rękę pomiędzy jej
nogi, rozchylone teraz nieco bardziej, tak że zdołał dotrzeć
niemal do samej płci.
Pod wpływem pocałunków jej włosy rozsypały się, a suknia
opadła z ramion, obnażając piersi do połowy. Zsunął ją ustami
jeszcze niżej i oto ujrzał nareszcie piersi w całej okazałości. Były
takie, jak się tego spodziewał: kuszące, jędrne, o tak delikatnej
karnacji skóry, jak można to sobie tylko wymarzyć, z różanymi
czubkami jak u młodej dziewczyny.
Jej bierna postawa stanowiła wyzwanie; zapragnął niemal
sprawić jej ból, rozbudzić ją w ten sposób. Jak dotąd,
pieszczoty podnieciły tylko jego samego, ona nie reagowała na
nie, jej płeć była pod jego palcami chłodna i miękka, uległa, ale
pozbawiona wszelkich wibracji.
George zaczął się domyślać, na czym polega sekret owej
kobiety: widocznie nie jest zdolna do odczuwania żądzy. Ale nie,
to niemożliwe. Była tak zmysłowa, sądząc po jej ciele, miała tak
wrażliwą skórę, tak pełne wargi! To niemożliwe, że jest nieczuła!
Przeświadczony o tym,.nie przerwał pieszczot, niczym człowiek
znajdujący się w transie, nie spieszył się, czekając na moment,
kiedy zdoła wykrzesać z niej iskrę.
Otaczające ich lustra odbijały obraz leżącej kobiety; suknię,
która nie zasłaniała już piersi, piękne gołe stopy wiszące w
powietrzu nad podłogą, nogi lekko rozchylone pod suknią.
Musiał zedrzeć z niej tę suknię całkowicie, położyć się na
nią, poczuć jej ciało pod swoim. Wyciągnął ręce, aby zsunąć
suknię, ona zaś uniosła się nieznacznie, aby mu pomóc.
Jej ciało wyłaniało się z okrycia jak ciało Wenus
wynurzającej się z fal. Podciągnął ją trochę wyżej, tak żeby
leżała na łożu cała, przy czym jego usta nie opuszczały nawet
jednego skrawka jej ciała.
I raptem wydarzyło się coś dziwnego: kiedy nachylił się, aby
nasycić oczy pięknem jej płci, nasycić się różowością tego
cudownego owocu, kobieta zadygotała, a George niemal
zakrzyknął z radości.
- Zdejmij ubranie - szepnęła.
Rozebrał się. Nagi, czuł swą siłę. Miał wysportowane ciało,
był bowiem pływakiem, piechurem, a nawet alpinistą. Wiedział,
że nie rozczaruje jej.
Podniosła na niego wzrok.
Czy była zadowolona? Czy teraz, kiedy on nachylił się nad
nią, zacznie wreszcie reagować? Nie potrafił tego przewidzieć.
Jego żądza wzmogła się teraz tak dalece, że nie mógł doczekać
się momentu, kiedy dotknie jej czubkiem członka, ona jednak
powstrzymała go; zapragnęła teraz popieścić penis, okryć go
pocałunkami - i czyniła to tak gorliwie, że raptem jej pośladki
znalazły się tuż przed jego twarzą, mógł więc głaskać je i
całować do woli.
Zapłonął chęcią, aby dotknąć i zbadać najdrobniejsze
zakątki jej ciała. Dwoma palcami rozchylił wejście do sromu i
przez chwilę sycił wzrok rozognioną skórą, nikłą strużką
miodu, włosami okręcającymi mu się wokół palców. Jego usta
stawały się coraz bardziej zachłanne, jak gdyby przerodziły się
w narząd płciowy; dalsze pieszczoty jej ciała za pomocą języka
mogły doprowadzić do rozkoszy o zupełnie jeszcze nie znanym
natężeniu. Przygryzł ją delikatnie i ponownie poczuł, jak
drgnęła gwałtownie. Siłą uwolnił członek, bojąc się, aby kobieta
nie doznała rozkoszy wyłącznie w ten sposób, zadowalając się
całowaniem penisa, on zaś zostałby pozbawiony przyjemności
przebywania w jej łonie. I jego, i ją ogarnęła żądza
zakosztowania swych ciał, usta złączyły się, wpiły jedne w
drugie, szukając rozedrganych języków.
Krew zawrzała w jej żyłach. A więc jednak osiągnął w końcu
to, co chciał. W jaki sposób? Dzięki swej cierpliwości. Jej oczy
błyszczały promiennie, usta nie były w stanie zrezygnować z
jego ciała. I wreszcie posiadł ją w chwili, kiedy zaoferowała się,
otwierając srom swymi pięknymi paluszkami - tak jakby nie
mogła już dłużej czekać. Ale nawet wtedy powstrzymali się,
odwlekając przyjemność; czuła, jak tkwi w niej spokojnie, i
zacisnęła się na nim szczelnie.
Następnie wskazała na lustro i śmiejąc się. powiedziała: -
Spójrz, czy nie wygląda to tak, jakbyśmy wcale się nie kochali,
jak gdybym siedziała ci tylko na kolanach? A tak naprawdę,
szelmo, trzymasz go we mnie cały czas! Czuję nawet, jak
dygocze. Ach, nie zniosę tego dłużej, tego udawania, że nic we
mnie nie ma! To spala mnie jak olbrzymi płomień.
Pchnij wreszcie, pchnij!
Rzuciła się na niego i poczęła wirować na sztywnym
członku, czerpiąc z owego czarownego tańca rozkosz, która
wydobyła z niej chrapliwy okrzyk. Jednocześnie ciało George’a
przeszła gwałtowna fala ekstazy.
A jednak, mimo doskonałości ich stosunku, kobieta nie
zapytała go o nazwisko, kiedy wychodził, nie poprosiła też, żeby
odwiedził ją w przyszłości. Przywarła jedynie wargami do jego
obolałych ust i zamknęła za nim drzwi. Wspomnienie tej nocy
prześladowało go jeszcze długie miesiące, a w tym czasie nie
potrafił przeżyć tego samego z żadną inną kobietą.
Pewnego razu spotkał przyjaciela, który właśnie otrzymał
sowite honorarium za swoje artykuły i zaprosił go na drinka.
Przy kieliszku opowiedział o niezwykłej scenie, której był
świadkiem. Zaczęło się od tego, że trwonił pieniądze w barze,
kiedy podszedł do niego jakiś dystyngowany mężczyzna,
proponując przyjemny sposób spędzenia czasu: obserwację
wspaniałej sceny miłosnej. Tak się złożyło, że przyjaciel
George’a był zaprzysiężonym podglądaczem, przystał więc na
sugestię nieznajomego w jednej chwili. Niebawem znalazł się w
tajemniczym domu, w okazałym apartamencie, po czym ukryto
go w ciemnym pomieszczeniu, skąd obejrzał pasjonujący
stosunek miłosny pomiędzy nimfomanką a szczególnie
wprawnym i pełnym wigoru mężczyzną.
George wstrzymał oddech. - Jak ona wyglądała? - zapytał.
Jego przyjaciel opisał kobietę; była to ta, z którą kochał się
George. Miała nawet tę samą jedwabną suknię. Opisał też łoże z
baldachimem, lustra, dosłownie wszystko. Zapłacił za
widowisko sto dolarów, ale - jak twierdził - było tego warte i
trwało rzeczywiście godzinami.
Biedny George. Przez całe miesiące nie mógł odtąd spojrzeć
na kobietę. Nie mógł uwierzyć w taką perfidię, w taki fałsz.
Owładnęła nim obsesja; nie mógł pozbyć się wrażenia, że
kobiety, które zaprosiłyby go do siebie, miałyby - wszystkie, bez
wyjątku - za zasłoną jakiegoś widza, który, ukryty tam,
obejrzałby sobie wszystko.
ELENA

Czekając na pociąg do Montreux, Eiena spoglądała na


kręcących się w pobliżu ludzi. Każda podróż budziła w niej taką
samą ciekawość i nadzieję, jakie odczuwa się w teatrze na
chwilę przed podniesieniem kurtyny. Ten sam ekscytujący lęk -
i oczekiwanie zarazem.
Bacznym wzrokiem łowiła mężczyzn, z którymi ewentualnie
nawiązałaby rozmowę podczas podróży, zastanawiając się
jednocześnie, czy pojadą tym samym pociągiem co ona, czy też
przyszli tu tylko po to, aby kogoś odprowadzić. Jej pragnienia
były nieokreślone, pełne poezji. Gdyby ktoś zapytał ją wprost,
całkiem brutalnie, czego oczekuje, odparłaby zapewne: „cudu”.
Czuła jakiś głód, który nie dał się precyzyjnie zlokalizować w
określonej części ciała. To była trafna ocena, którą ktoś
wypowiedział kiedyś na jej temat, gdy skrytykowała pewnego
pisarza: „Przecież ty nie widzisz go takim, jaki jest naprawdę,
nikogo nie widzisz takim, jaki jest. Zawsze będziesz
rozczarowana, gdyż oczekujesz kogoś bardzo określonego”.
Tak, oczekiwała kogoś określonego - za każdym razem, gdy
otwierały się drzwi, za każdym razem, gdy szła na przyjęcie,
spotkać się z grupą ludzi, każdorazowo, gdy wchodziła do
kafejki czy teatru.
Z mężczyzn, których uznała za godnych siebie towarzyszy
podróży, żaden nie wsiadł do pociągu, otworzyła więc książkę,
którą wzięła ze sobą: Kochanek lady Chatterley.
Potem Elena nie pamiętała z tej podróży nic poza potężną
falą ciepła, zalewającą jej ciało, jak gdyby sama opróżniła całą
butelkę najlepszego burgunda, jak również uczucie gniewu z
odkryciu sekretu, który - jak sądziła - był w niedopuszczalny
sposób trzymany w tajemnicy przed wszystkimi ludźmi. Przede
wszystkim odkryła, że do tej pory nie wiedziała nic o porywach
zmysłów opisanych przez Lawrence’a, a po drugie uświadomiła
sobie, że tego właśnie dotyczy jej głód. Było jednak jeszcze coś,
z czego zdała sobie teraz sprawę: coś wytworzyło w niej stan
wiecznej obrony przed każdą możliwością takiego przeżycia, coś
zmuszało ją do panicznej ucieczki przed wszystkim, co wiązało
się z przyjemnością i doznaniem. Niejednokrotnie stała już na
krawędzi, a potem, w ostatniej chwili, rzucała się do ucieczki.
Ona sama była winna temu, że tyle straciła, zignorowała.
Owa gnębiona kobieta z powieści Lawrence’a tkwiła również
w niej samej, zwinięta jeszcze w kłębek, ale już świadoma
wszystkiego, rozbudzona, jak gdyby nie kończący się arsenał
pieszczot przygotował ją na spotkanie z tym KIMŚ.
W Caux wysiadła już jako kobieta niemal zupełnie
odmieniona. Ale to nie była miejscowość, od której chciałaby
rozpocząć swą podróż. Caux leżało na szczycie góry, z dala od
świata, z widokiem na Jezioro Genewskie. Nastała już wiosna,
śniegi stopniały, a kiedy pociąg piął się ciężko pod górę, Elena
poczuła zniecierpliwienie. Jak wolno jadą, jak powolne są gesty
Szwajcarów, jak leniwie poruszają się zwierzęta, jak statyczny,
ociężały jest tutejszy krajobraz! A tymczasem jej uczucia i
nastroje pojawiały się i zmieniały z szybkością górskich
strumyków! Nie zamierzała spędzić tu dużo czasu, chciała
jedynie nieco odpocząć, do czasu aż zostanie opublikowana jej
nowa książka. Ze stacji udała się do domu wypoczynkowego,
który przypominał chatkę z bajki.
Kobieta, która otworzyła drzwi, wyglądała jak czarownica.
Swymi czarnymi jak węgiel oczyma wpatrywała się w Elenę
przez dłuższą chwilę, po czym zaprosiła ją do środka. Elena
odniosła wrażenie, że cała chatka została zbudowana specjalnie
dla niej, z drzwiami i meblami mniejszymi niż zazwyczaj. Nie
było to złudzenie, gdyż w pewnej chwili kobieta obróciła się do
niej i wyjaśniła: - Obcięłam trochę nogi od stołów i krzeseł.
Podoba się pani mój domek? Nazywam go „casuza”, co po
rumuńsku znaczy „mały domek”.
Elena potknęła się o stertę zimowych butów, kurtek, czapek
futrzanych, peleryn i kijów, tarasujących wejście. Najwidoczniej
wysypały się kiedyś z zapchanej szafy na podłogę i tak już
pozostały. Na stole leżało brudne nakrycie ze śniadania.
Czarownica poczęła wchodzić po schodach na górę, stąpając
donośnie, jakby miała drewniaki na nogach. Jej głos miał
męską barwę, a wargi okalał czarny meszek, przypominający
zarost młodzieńca. Wszystko, co mówiła, akcentowała z
naciskiem.
Na górze wprowadziła Elenę do pokoju, który wychodził na
zajmujący całą słoneczną stronę domu taras z bambusowymi
ściankami działowymi. Widać stąd było jezioro i niebawem
Elena leżała w słońcu, chociaż nie lubiła się opalać. W takich
chwilach ogarniało ją podniecenie, całe ciało dawało o sobie
znać, budząc zmysły. Często pieściła się przy tym. Również
teraz zaniknęła oczy i przywołała na pamięć sceny z Kochanka
lady Chatterley. Przez kilka kolejnych dni odbywała długie
spacery i spóźniała się na lunch. Madame Kazimir mierzyła ją
wtedy gniewnym wzrokiem i podawała posiłek bez jednego
słowa.
Codziennie zjawiali się jacyś ludzie, domagając się od
gospodyni spłaty długu hipotecznego za dom i grożąc, że
zostanie sprzedany. Było jasne, że madame Kazimir
przypłaciłaby życiem utratę tego domu, swojej kryjówki, swojej
skorupy żółwia, a jednocześnie była niezmiernie wybredna w
doborze lokatorów i z zasady nie przyjmowała mężczyzn.
Kiedyś jednak zrobiła wyjątek na widok rodziny -
małżeństwa z mała dziewczynką - która przyjechała o świcie
prosto z dworca i oniemiała z zachwytu na widok chatki z bajki.
Wkrótce siedzieli na tarasie jako sąsiedzi Eleny i spożywali w
słońcu śniadanie. Pewnego dnia Elena spotkała za domem
swego sąsiada, wspinającego się samotnie na szczyt góry. Szedł
szybko, uśmiechnął się na jej widok, nie przystanął jednak
nawet na chwilę, jak gdyby uciekał przed pościgiem. Chcąc w
pełni rozkoszować się słońcem, zdjął koszulę, jego imponujący
tors atlety przybrał już złocistą barwę. Twarz miał młodzieńczą i
inteligentną, ale włosy przyprószyła już siwizna. Uwagę
zwracały oczy, w pewnym sensie nieludzkie, o twardym,
hipnotyzującym spojrzeniu poskramiacza zwierząt, nieco
władcze.
Elena widywała już nieraz taki wzrok u alfonsów, którzy
stali na rogach ulic w Montmartre w swoich czapkach i
pstrokatych szalikach. Gdyby nie zwracać uwagi na jego oczy,
mężczyzna sprawiał wrażenie arystokraty. Jego ruchy były
energiczne i żywe, ale chodząc, zataczał się nieznacznie, jak
gdyby wypił trochę za dużo. Cała jego siła skoncentrowała się
na spojrzeniu, które rzucił na Elenę, potem uśmiechnął się
niewinnie, swobodnie i ruszył dalej. Stanęła jak wryta, niemal
zirytowana zuchwalstwem tego wzroku, ale uroczy uśmiech
złagodził nieprzyjemne wrażenie i pozostawił w niej jakieś
niejasne uczucie, trudne do zdefiniowania. Odwróciła się.
Kiedy wróciła do domu, nie mogła znaleźć sobie miejsca.
Przyszło jej do głowy, że powinna wyjechać. Pragnienie ucieczki
nie dawało jej spokoju. Ogarnęło ją poczucie grożącego
niebezpieczeństwa. Zastanawiała się, czy nie powinna wrócić do
Paryża, w końcu jednak została.
Pewnego dnia fortepian, który stał bezużytecznie na dole,
pokrywając się kurzem, rozbrzmiał muzyką. Nieco fałszywe
tony przypominały dźwięki fortepianów w małych, obskurnych
barach. Elena uśmiechnęła się. Nieznajomy najwidoczniej
dobrze się bawił. Grał z werwą, wydobywając z instrumentu
tony raczej obce mieszczańskiej stęchłości, typowej dla melodii,
jakie zapewne brzdąkały na nim nieraz małe Szwajcarki z
długimi warkoczami.
Dom ożywił się nagle, nabrał barw, a Elena zapragnęła
zatańczyć. Fortepian ucichł, zdążył jednak uruchomić w niej
niewidzialną sprężynę, jak gdyby nakręcił ruchomą lalkę.
Korzystając z tego, że jest sama na werandzie, zawirowała w
miejscu niczym bąk i raptem usłyszała całkiem blisko męski
głos: - A więc jednak są w tym domu żywi ludzie! - oraz śmiech.
Jej sąsiad patrzył na nią przez pręty bambusa; z twarzą
przylepioną do przegródki przypominał jej zamknięte w klatce
zwierzę.
- Może poszłaby pani ze mną na spacer? - zapytał. - To
miejsce jest jak grobowiec.
Jak Dom Śmierci. A madame Kazimir to Wielki Zaklinacz,
zrobi z nas stalaktyty. Pozwoli nam ronić co godzinę jedną łzę,
jeden sopel zwisający ze stropu jaskini. I w ten sposób wybrali
się na wspólny spacer. Pierwsze słowa mężczyzny brzmiały: -
Ma pani zwyczaj zawracać, najpierw ruszać w drogę, a potem
zawracać. Tak się nie robi. To największe przestępstwo przeciw
życiu. Co do mnie, wierzę w śmiałość.
- Ludzie w różny sposób okazują śmiałość - odparła. - Ja
zazwyczaj zawracam, jak pan to wyraził, wycofuję się, idę do
domu i piszę książkę, która staje się zmorą dla cenzorów.
- Powiedziałbym, że to niewłaściwe użycie sił danych przez
naturę - ocenił mężczyzna.
- Ale za to - kontynuowała Elena - używam mej książki jak
dynamitu. Umieszczam ją tam, gdzie chcę, aby odbyła się
eksplozja i w ten sposób wywalczam sobie drogę.
W tej samej chwili w pobliskich górach, gdzie budowano
drogę, rozległ się huk wybuchu. Roześmiali się, rozbawieni tym
zbiegiem okoliczności.
- A więc jest pani pisarką - powiedział. - Co do mnie, param
się różnymi zawodami.
Jestem malarzem, pisarzem, muzykiem, wagabundą. Żonę i
córeczkę sprawiłem sobie przejściowo - dla pozoru. Musiałem
użyć paszportu przyjaciela, który z kolei musiał pożyczyć mi
żonę i dziecko. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie tu. Policja
francuska nie przepada za mną. Nie zabiłem mojej dozorczyni,
chociaż powinienem był to uczynić, gdyż prowokowała mnie
wystarczająco często. Jak inni pyskacze, nawoływałem tylko
zbyt głośno w kafejce do rewolucji - i to nie raz. Jednym z
moich najgorętszych zwolenników wśród słuchaczy był
policjant w cywilu… zwolennik, dobre sobie! Najlepiej
przemawiam wtedy, gdy jestem zalany.
- Pani nie była tam nigdy - mówił dalej. - Nigdy nie chodzi
pani do kawiarni. Kobieta, o której nie możemy przestać
myśleć, to taka, której nie znajdziemy w zatłoczonych
kawiarniach, taka, którą musimy wytropić i której szukamy w
plątaninie maskujących ją historyjek.
Mówiąc, nie spuszczał z niej uśmiechniętych oczu. Jego
wzrok zdradzał dokładną znajomość jej natury, skłonności do
wahań i ucieczek i działał na nią jak katalizator,
przytwierdzając mocno do miejsca, gdzie stała, ze spódnicą
podwiewaną przez wiatr jak gdyby w tanecznym piruecie, z
włosami wydętymi jak żagiel łodzi, która ma lada chwila
pomknąć w dal. Wiedział, że jest mistrzynią w stawaniu się
niewidzialną, ale jego moc była większa niż jej, mógł trzymać ją
w tym miejscu tak długo, jak tego pragnął. Mogła odzyskać
wolność dopiero, gdyby odwrócił głowę; do tego momentu nie
była w stanie mu umknąć. Po trzygodzinnym spacerze
przysiedli na dywanie z igieł sosnowych, nieopodal jakiegoś
domku. Ktoś grał na fortepianie.
Uśmiechnął się do niej. - Wspaniale byłoby spędzić tu dzień
i noc. Co pani na to?
Zapaliła papierosa, a on nie nalegał. Ułożył się wygodnie na
miękkim igliwiu, czekając na odpowiedź. Uśmiechnęła się.
Potem podeszli do domku, gdzie poprosił o posiłek i pokój.
Jedzenie miano przynieść do pokoju. Mężczyzna wydawał
polecenia z całkowitą swobodą, nie pozostawiając żadnych
wątpliwości co do swych życzeń. Jego zdecydowanie wobec
drobiazgów pozwoliło jej domyślić się, że z taką samą
determinacją odrzuciłby na bok wszystko to, co mogłoby
przeszkodzić mu w realizacji większych pragnień.
Tym razem nie miała potrzeby zawrócenia, skrycia się przed
nim. Ogarnęło ją uczucie zachwytu, wrażenie, że może osiągnąć
ów szczyt emocji, który sprawi, że wyzwoli się na dobre - po to,
aby ofiarować się nieznajomemu. Nie znała nawet jego imienia,
tak jak on nie znał jej. Nagość jego oczu, które spoczywały na
niej, była niczym wtargnięcie w nią.
Wchodząc po schodach, drżała na całym ciele.
Kiedy znaleźli się sami w pokoju z szerokim rzeźbionym
łożem, udała się przede wszystkim na balkon, a on poszedł za
nią. Była przekonana, że mężczyzna wykona teraz jakiś władczy
gest, gest, przed którym nie ma odwrotu. Czekała. To, co się
stało, było jednak dla niej olbrzymim zaskoczeniem.
To nie ona się zawahała, ale ten mężczyzna, którego
pewność siebie przywiodła ją do tego domu. Stał teraz przed
nią, raptem sflaczały, niezdarny, o niespokojnym spojrzeniu. Z
rozbrajającym uśmiechem powiedział: - Oczywiście musi pani
wiedzieć, że jest pierwszą prawdziwą kobietą, którą poznałem…
kobietą, którą mógłbym pokochać. Zmusiłem panią do przyjścia
tutaj. Chcę być pewien, że i pani tego chce. Ja…
Jego bojaźliwość sprawiła, że Elenę ogarnęła tkliwość,
tkliwość, jakiej nie zaznała do tej pory. Jego moc ugięła się
przed nią, czekała na spełnienie marzenia, które wyrosło
między nimi. Dlatego teraz owładnęła nią całą troskliwość. I
dlatego ona podeszła do niego, ofiarowując swoje usta.
Pocałował ją, kładąc obie dłonie na jej piersiach. Poczuła
jego zęby. Całował jej szyję, gdzie pulsowały żyły, i gardło,
obejmując je oburącz, jak gdyby chciał oderwać głowę od reszty
ciała. Była jak odurzona, pragnęła, aby posiadł ją całkowicie. W
trakcie pocałunków rozbierał ją. Poszczególne szatki padały jej
do stóp, oni zaś stali, całując się. Potem, nie patrząc na nią,
zaniósł ją na łóżko, nie odrywając ust od jej twarzy, szyi i
włosów.
Jego pieszczoty miały osobliwą jakość, niekiedy były łagodne
i leniwe, potem znowu gwałtowne, tak jak się tego spodziewała,
kiedy poczuła na sobie po raz pierwszy jego wzrok.
Były to pieszczoty dzikiego drapieżnika. Coś zwierzęcego
było również w jego rękach, które wędrowały nieprzerwanie po
całym jej ciele, nie opuszczając nawet skrawka, i które
pochwyciły jej płeć wraz z zarostem, jak gdyby miały oderwać
go od ciała - tak jak chwyta się za kępę trawy wraz z ziemią.
Zamykając oczy, odnosiła wrażenie, że mężczyzna ma wiele
rąk, które dotykają jej wszędzie, i wiele ust, które przesuwają
się po niej z zawrotną szybkością i wilczą zajadłością.
Zęby zagłębiały się w najdelikatniejsze miejsca. Nagi, położył
się na niej całą długością swego ciała. Jego ciężar przyjęła z
zachwytem, rozkoszowała się świadomością, że przygniatają tak
bezwzględnie. Pragnęła, aby coś przyspawało go do niej, od stóp
do ust. Raz po raz jej ciałem wstrząsały dreszcze. Co jakiś czas
słyszała jego szept; to miała podnieść nogi, jak nigdy przedtem,
aż sięgnęła kolanami czoła; to znowu obrócić się. W pewnej
chwili rozsunął oburącz jej pośladki, znieruchomiał w niej,
jakby zbierał siły, i opadł na łóżko; czekał.
Wówczas uniosła się, odsunęła, z potarganą fryzurą,
nieprzyzwoitym wzrokiem i jak przez mgłę ujrzała go, leżącego
na wznak. Jednym ruchem przeniosła się w dół łóżka, aż
dotknęła ustami członek i poczęła obcałowywać go dokoła. Po
każdym pocałunku penis podrygiwał urywanym ruchem, a
mężczyzna wydawał coś na kształt jęku. Nie spuszczał z niej
wzroku. Dłoń, spoczywająca na jej głowie, przyciskała ją tak
mocno, że Elena wchłonęła w końcu cały członek. Przez cały
czas, kiedy przesuwała ustami w górę i w dół, dłoń tkwiła na
swoim miejscu, aż wreszcie przy akompaniamencie jęku
nieopisanej rozkoszy Elena opadła na brzuch mężczyzny i tam
znieruchomiała. Leżała tak z zamkniętymi oczyma, rozkoszując
się tą chwilą.
Nie potrafiła patrzeć teraz na niego tak, jak on patrzył na
nią. Jej oczy były zamglone, przyćmione namiętnością. Za
każdym razem, gdy spoglądała na niego, jakaś magnetyczna
siła kazała jej dotknąć znowu jego ciała - ustami, rękoma lub
całym ciałem. Ocierała się oniego z jakimś zwierzęcym
nieskrępowaniem, upojona zmysłowością. Potem opadła na bok
i leżała tak, dotykając jego ust, jak gdyby chciała je uformować,
niczym niewidomy, który pragnie odczytać w ten sposób kształt
ust, oczu, nosa, przekonać się, jaki jest dotyk skóry, długość i
struktura włosów, układ włosów za uszami. Jej palce były przy
tym niezmiernie delikatne, ale potem znowu ogarniał je szał -
wtedy wpijały się w jego ciało głęboko, sprawiając ból, jak
gdyby tylko w ten sposób mogła przekonać się, że on istnieje
naprawdę. Takie były zewnętrzne odczucia ich ciał, kiedy
odkrywali siebie nawzajem. Nieustanne pieszczoty sprawiały, że
by li już jak odurzeni. Ich ruchy stały się powolne, leniwe, ręce
były ociężałe, jego wargi nie zamykały się ani na chwilę.
Jak cudownie wyciekał z niej miód! Bez pośpiechu zanurzył
w nią palce, potem wsunął członek, wreszcie przesunął ją tak,
że leżała teraz na nim, nakrywając jego nogi swoimi. Widział,
jak w nią wchodzi, widział to podobnie jak ona. Oboje
przyglądali się swoim ciałom, zdążającym w rytmicznym tańcu
na sam szczyt. Czekał na nią, śledząc bacznie jej ruchy.
Ponieważ jednak nie przyspieszała, zmienił jej pozycję,
ułożył na wznak i ukląkł nad nią. Teraz mógł ją brać z większą
siłą, docierać na samo dno łona, trzeć raz po raz o jego ścianki
- i wreszcie doświadczyła wrażenia, jak gdyby w jej łonie
zbudziły się do życia nowe komórki, nowe palce, nowe wargi,
odpowiadając na jego przybycie i łącząc się z nim w tym
rytmicznym ruchu; jak gdyby ssanie stawało się stopniowo
coraz bardziej rozkoszne, a tarcie uaktywniało kolejne warstwy
zmysłów. Poczęła poruszać się szybciej, aby osiągnąć szczyt, a
on, widząc to, przyspieszył w niej i pomagając sobie słowami,
pieszczotami rąk i wreszcie ustami przywartymi do jej warg
przynaglał, aby wytrysnęła wraz z nim; języki poruszały się w
tym samym tempie co łono i penis, rozkosz owładnęła nią od
ust po płeć, zalewając upojnymi, wzmagającymi się z każdą
chwilą falami, aż wreszcie wydała przeciągły jęk; ni to łkanie, ni
to śmiech.
Kiedy Elena zjawiła się ponownie w „Casuza”, madame
Kazimir nie odzywała się do niej. Ze swoim potępieniem
obnosiła się w milczeniu, było ono jednak tak intensywne, że
wyczuwało się je w każdym zakątku domu. Elena przesunęła
swój wyjazd do Paryża, gdyż Pierre nie mógł tam powrócić.
Spotykali się codziennie, spędzając noce z dala od „Casuzy”.
Sen trwał nieprzerwanie dziesięć dni, do czasu, kiedy zjawiła
się pewna kobieta. Tego wieczoru, jak zwykle, Elena i Pierre
przebywali w innym miejscu. Przyjęła ją żona Pierre’a, obie
zamknęły się w pokoju.
Madame Kazimir usiłowała podsłuchać ich rozmowę,
zorientowały się jednak w porę, widząc w jednym z małych
okienek jej głowę.
Kobieta była Rosjanką o niezwykłej urodzie. Miała fiołkowe
oczy, ciemne włosy i rysy twarzy typowe dla Egipcjanki. Nie
mówiła zbyt wiele. Jej przybycie zakłóciło ustalony już
porządek. Pierre, który zjawił się rano, nie ukrywał zdumienia
na jej widok, a Elena przeżyła szok, który napełnił ją strachem.
Odczuła lęk przed tą kobietą; przeczuwała, że może zagrozić jej
miłości. Kiedy jednak kilka godzin później spotkała się z
Pierre’em, wyjaśnił, że przybycie kobiety wiąże się tylko z jego
pracą; zjawiła się, aby przekazać mu polecenia.
Musiał wyjechać do Genewy, gdzie czekają na niego ważne
sprawy. Z kłopotliwej sytuacji w Paryżu wyratowano go pod
warunkiem, że od tej pory będzie słuchał rozkazów. O tym
wszystkim opowiedział Elenie, nie zaproponował jej jednak: -
„Pojedź ze mną do Genewy”.
Czekała na dalsze słowa, wreszcie zapytała:
- Na jak długo wyjeżdżasz?
- Nie wiem.
- Jedziesz z…? - Nie mogła nawet wymówić tego imienia.
- Tak, muszę jej słuchać.
- Pierre, jeśli mamy się już nigdy nie zobaczyć, to powiedz mi
przynajmniej prawdę.
Ale wyraz jego twarzy, jak również słowa zdawały się
pochodzić nie od tego samego mężczyzny, którego poznała tak
intymnie. Sprawiał wrażenie, jak gdyby deklamował tylko to,
czego go nauczono, nic poza tym. Utracił gdzieś cały swój
autorytet. Mówił, jak gdyby miał przed sobą kogoś zupełnie
innego. Elena zachowywała milczenie. Wreszcie Pierre podszedł
bliżej i szepnął: - Nie kocham tej kobiety. Nigdy jej nie
kochałem. Kocham swoją pracę. Ty stanowiłaś dla mnie duże
zagrożenie, gdyż mogliśmy rozmawiać na tak wiele tematów i
pod wieloma względami byliśmy sobie tak bliscy. Przebywałem z
tobą zbyt długo i zapomniałem przy tym o pracy.
Elena musiała potem powtarzać sobie w duchu te słowa raz
po raz. Przypominała sobie wyraz jego twarzy w chwili, kiedy to
mówił, oczy nie wpatrywały się już w nią z ową obsesyjną
koncentracją. Był to wzrok człowieka, który wypełnia rozkazy,
nie kieruje się już jednak zasadami miłości i pożądania.
Pierre, ten. sam Pierre, który uczynił więcej niż ktokolwiek
inny, aby wyciągnąć ją z mroków tajemnego, skomplikowanego
życia, rzucał ją teraz na jeszcze głębszą toń lęku i zwątpienia.
Upadek był boleśniejszy niż wszystko to, czego zaznała do tej
pory, gdyż zapuściła się już naprawdę daleko w królestwo
emocji, oddając się jego czarowi bez reszty.
Nigdy nie zwątpiła w szczerość słów Pierre’a, nie przyszło jej
też do głowy, aby podążyć za nim. Jeszcze przed jego odjazdem
opuściła „Casuzę”. W pociągu przywołała na pamięć jego twarz,
taką jaka była, kiedy się poznali: otwarta, zdecydowana, a
zarazem wrażliwa iuległa.
Najbardziej zatrważającym aspektem jej uczuć był fakt, że
nie mogła już, jak dawniej, wycofać się, odizolować od świata,
ogłuchnąć, stać się daltonistką, oddać się wydumanym
marzeniom, którymi jako mała dziewczynka zastępowała często
rzeczywistość. Za bardzo przejęła się jego bezpieczeństwem,
życie pełne ryzyka, jakie prowadził, napełniało ją strachem;
dopiero teraz uświadomiła sobie, że wdarł się nie tylko w jej
ciało, ale i duszę.
Kiedy tylko przypomniała sobie jego skórę, włosy o
jasnozłocistej barwie wyblakłe od słońca, spokojne, zielone
oczy, które mrużył wyłącznie wtedy, gdy pochylał się nad nią,
aby ująć swymi mocnymi wargami jej usta - natychmiast jej
ciało zaczynało wibrować, reagując nadal na samo urojenie
idręcząc ją.
Po wielu godzinach bólu tak żywego i intensywnego, że w
myślach widziała już, jak rozrywa ją na strzępy, zapadła w
osobliwy stan letargu, półsnu. Było to tak, jak gdyby coś w jej
wnętrzu pękło na pół. Nie czuła jednak ani bólu, ani
przyjemności. Była odrętwiała. Cała podróż stała się
nierzeczywista. Jej ciało umarło po raz drugi.
Po ośmiu latach rozstania Miguel przyjechał do Paryża.
Zjawił się z powrotem, nie przywiózł jednak Elenie ani radości,
ani ulgi, gdyż był dla niej symbolem jej pierwszej porażki. Był to
jej pierwszy kochanek.
Kiedy się poznali, byli jeszcze dziećmi - kuzynem i kuzynką,
zagubionymi podczas rodzinnego przyjęcia, na którym roiło się
od kuzynów, ciotek i wujków. Elena przyciągała Miguela jak
magnes, włóczył się za nią jak cień, wsłuchiwał się w każde jej
słowo, w słowa, których nikt inny nie słyszał, tak cichy i wątły
miała głos. Od tego dnia zaczął wysyłać do niej listy, odwiedzał
ją też niekiedy podczas wakacji - była to romantyczna
znajomość, polegająca na wzajemnym traktowaniu się jak
uosobienie bohaterów legend, opowiadań czy powieści, jakie
przeczytali.
Każdorazowo otaczali się atmosferą tak nierzeczywistą, że
nie dotykali się wzajemnie, nie podawali sobie nawet rąk. Kiedy
przebywali ze sobą, oddawali się egzaltacji, wspólnie osiągali
wyżyny niedostępne dla innych, dawali się ponosić tym swoim
emocjom. Ją pierwszą ogarnęło głębsze uczucie.
Nieświadomi swojej urody, poszli na tańce, ale urodę
dostrzegli inni. Elena widziała, jakim wzrokiem wpatrują się w
Miguela młode dziewczęta, usiłując ściągnąć na siebie jego
uwagę.
Raptem spojrzała na niego zupełnie innymi oczyma, bez
owego ciepłego pietyzmu, jaki miała dla niego. Stał w odległości
kilku metrów, bardzo wysoki i smukły, o swobodnych,
wdzięcznych ruchach, mięśniach i nerwach jak u lamparta; o
sprężystym kroku dzikiego zwierzęcia, gotowego w każdej chwili
do skoku; o zielonych jak liście oczach; błyszczącej skórze, na
której połyskiwały zagadkowe promienie słońca, upodabniając
mężczyznę do fosforyzujących zwierząt głębinowych. Miał pełne
wargi, z których przebijał głód zmysłów, i nieskazitelne zęby
drapieżnika. Również on ujrzał ją po raz pierwszy poza obrębem
legendy, w której ją umieścił.
Widział ścigające ją spojrzenia mężczyzn, jej dynamiczne
ciało, będące w stałym ruchu, lekkie, zwinne, prężne, niemal
efemeryczne i prowokacyjne. Tym, co kazało wszystkim uganiać
się za nią, było coś nieokreślonego, co tkwiło w niej, coś
niesłychanie zmysłowego, żywego, ziemskiego; jej pełne wargi
rzucały się w oczy, kontrastując z delikatnym ciałem, które
poruszało się lekko jak tiul.
Właśnie te usta, osadzone w twarzy z innego świata, usta, z
których dochodził głos przenikający duszę do głębi, przyciągały
Miguela tak intensywnie, że nie mógł pozwolić, aby tańczyli z
nią inni młodzieńcy. Zarazem jednak nie dotykał jej żadną
częścią ciała, oprócz chwil kiedy wirowali na parkiecie. Swymi
oczyma wciągała go w siebie, ale również w światy, gdzie
ogarniało go odrętwienie, gdzie czuł się jak po zażyciu
narkotyków.
Ona jednak, tańcząc z nim, była świadoma istnienia jego
ciała - tak jakby zajęło się ogniem, płomieniami szalejącymi
coraz bardziej, w miarę jak wykonywali kolejne Figury
taneczne. Zapragnęła nagle runąć na niego, zapaść się w jego
usta, poddać się temu tajemniczemu stanowi bezwładu.
Bezwład Miguela miał inne podłoże. Zachowywał się, jak
gdyby uwodziła go istota nie z tego świata, wymysł fantazji.
Jego ciało, przyklejone do niej, było martwe. Im bardziej tulił
się do niej, tym intensywniej odczuwał chroniące ją tabu -
traktował ją jak obraz święty. Każde zbliżenie się do niej
oznaczało dla niego coś w rodzaju kastracji.
Podczas gdy jej ciało rozpalało się przy nim, on mógł zdobyć
się jedynie na to, aby szepnąć: - Elena! - przy czym jego
ramiona, nogi i członek ogarniał paraliż tak skuteczny, że
nieruchomiał w tańcu. Wymawiając jej imię, myślał tylko o swej
matce, o matce takiej, jaką widywał, gdy był jeszcze dzieckiem;
to znaczy, o kobiecie grubszej od innych, wprost ogromnej,
pulchnej, o obfitych kształtach rozsadzających i tak luźne, białe
szaty, o piersiach, które swego czasu wykarmiły go, z których
jednak nie zrezygnował nawet po odpowiednim okresie i
trzymał się ich kurczowo tak długo, aż uświadomił sobie w
pełni mroczną tajemnicę spraw ciała.
Tak więc ilekroć widział piersi hożych, pulchnych kobiet
przypominających mu matkę, odczuwał natychmiast pragnienie
ssania, żucia, gryzienia, a nawet zadania bólu, tulenia się do
nich twarzą, i to z całych sił, tak żeby aż dusić się pomiędzy
tymi jędrnymi, pełnymi krągłościami, robił wszystko, aby wziąć
oba sutki do ust - nie odczuwał natomiast w ogóle potrzeby,
aby posiąść kobietę, wchodząc w nią.
Tymczasem Elena - wtedy, kiedy ją poznał - miała drobne
piersi piętnastolatki, które budziły w Miguelu uczucie niemal
wzgardy. Nie było w niej żadnego z erotycznych atrybutów jego
matki. Nigdy nie przyszła mu chętka na to, aby ją rozebrać, nie
dostrzegał w niej kobiety. Byłajak obrazek, jak wizerunek
świętych, jak ilustracje w książkach, jak obrazy
przedstawiające kobiety.
Jedynie ladacznice posiadały narządy płciowe. Miguel
widywał takie kobiety we wczesnych latach, kiedy starsi bracia
zabierali go ze sobą do burdeli. Podczas gdy tamci odbywali
stosunek z prostytutką, on pieścił jej piersi, pożądliwie wpychał
sobie sutki do ust.
Lęk budziło w nim to, co widział pomiędzy jej nogami;
kojarzył to sobie z wielkimi, mokrymi, zachłannymi ustami,
miał wrażenie, że nigdy nie zdoła zaspokoić ich łakomstwa.
Przerażała go owa przypominająca sidła szczelina,
onieśmielały wargi nabrzmiewające pod ruchliwym palcem,
soczek wydobywający się spomiędzy nich, niczym ślina
wygłodniałego człowieka. W jego odczuciu ów głód kobiet był
przerażający, drapieżny, niemożliwy do zaspokojenia. Miał
wrażenie, że gdyby wszedł w nią, wchłonęłaby jego penis na
zawsze. Prostytutki, które widział, miały duże pochwy; wielkie
pomarszczone wargi sromowe, szerokie pośladki.
Do kogo więc miał się zwrócić, dręczony żądzą? Do
chłopców, do chłopców nie mających żarłocznych otworów, do
chłopców oczłonkach podobnych do jego, do chłopców, którzy
nie przerażali go, których żądzę mógł zaspokoić.
Tego samego wieczoru, kiedy Elena poczuła ciepłą falę
pożądania, która niczym strzała przeszyła jej ciało, Miguel
odkrył sposób będący środkiem zastępczym - chłopca, zdolnego
podniecić go bez żadnych tabu, obaw czy wątpliwości.
Elena, nie wiedząc zupełnie nic o miłości między chłopcami,
wróciła do domu, gdzie przepłakała całą noc, załamana
obojętnością Miguela. Nigdy jeszcze nie była piękniejsza niż
teraz; czuła jego miłość, jego uwielbienie. Dlaczego więc nie
zdobył się na to, aby dotknąć jej ciała? Taniec sprawił, że
znaleźli się tak blisko siebie, on jednak nie był rozpalony. Co to
znaczy? Jak wytłumaczyć tę tajemnicę? Dlaczego okazywał
zazdrość, kiedy zbliżali się do niej inni? Dlaczego takdziwnie
spoglądał na chłopców, którzy ostrzyli sobie zęby na jeden
choćby taniec z nią? Czemu nie dotknął nawet jej ręki?
A jednak tropił ją i był przez nią tropiony. Była zjawiskiem,
które usuwało inne kobiety w cień. Jego poezje były dla niej,
tak samo jak jego pomysły, czyny, dusza. Jedynie akt
seksualny dokonywał się gdzie indziej, z dala od niej. Ileż
cierpień zaoszczędziłaby sobie, gdyby wiedziała, gdyby
rozumiała! Była jednak zbyt delikatna, aby zapytać go wprost,
on zaś zbyt skrępowany, aby otworzyć się przed nią tak bez
reszty. A teraz przyjechał, wrócił, mając za sobą przeszłość
znaną wszystkim, przeszłość pełną przygód miłosnych z
chłopcami. Był niezmordowanym myśliwym, nienasyconym
tropicielem, jak zwykle kipiący urokiem, ale jeszcze większym,
jeszcze bardziej nieodpartym.
Znowu uświadomiła sobie, jak bardzo jest niedostępny, jak
duża odległość dzieli ich od siebie. Nawet nie weźmie jej pod
rękę, połyskującą złociście w letnim słońcu Paryża.
Zachwycał się wszystkim, co nosiła, pierścionkami,
pobrzękującymi bransoletkami, suknią i sandałami - ale nie
chciał jej dotknąć.
Miguel zgłosił się nawet do słynnego francuskiego
psychoanalityka. Ilekroć kogoś dotykał, kochał, brał, odnosił
wrażenie, jak gdyby węzeł jego życia zaciskał mu się na gardle
coraz bardziej. Pragnął wyzwolenia, potrzebował swobody, aby
móc żyć ze swoją nienormalnością. To jednak nie było mu
dane. Kiedy tylko kochał się z jakimś młodzieńcem, czuł się jak
przestępca. Następstwem było poczucie winy, wtedy cierpiał,
aby odbyć pokutę.
Nareszcie jednak mógł o tym mówić i otwarcie, bez wstydu,
zaprezentował przed Eleną całe swoje życie. Nie poczuła bólu.
Jego słowa sprawiły jej ulgę, gdyż mogła teraz przestać wątpić
w siebie. Nie rozumiejąc swej natury, obwiniał początkowo ją,
na nią złożył całe brzemię własnej oziębłości wobec kobiet.
Twierdził, że to wszystko przez jej inteligencję, gdyż kobiety
inteligentne mieszają literaturę i poezję z miłością, to zaś
paraliżuje go, ponadto uważał, że jest stanowcza, męska w
pewnym sensie, a to działa na niego deprymująco. Była
wówczas tak młoda, że zaakceptowała ten osąd, uwierzyła
nawet, że smukłe, inteligentne i stanowcze kobiety nie mogą
liczyć na to, że wzbudzają pożądanie u mężczyzn.
Mawiał na przykład: „Gdybyś chociaż była bardziej bierna,
bardziej uległa i jeszcze bardziej apatyczna, zacząłbym może
ciebie pożądać. Ja jednak czuję w tobie zawsze wulkan tuż
przed erupcją, wulkan namiętności… i to mnie przeraża”. Albo:
„Gdybyś była dziwką, a ja uwierzyłbym, że nie jesteś zbytnio
wymagająca czy krytyczna, mogłabyś zbudzić mą żądzę.
Jednak gdybym tylko ujrzał, że patrzysz na mnie swymi
mądrymi oczami, gdybym przy jakimś uchybieniu poczuł twą
dezaprobatę, natychmiast stałbym się impotentem”.
Biedna Elena. Przez całe życie nie zwracała uwagi na
mężczyzn, którzy mieli na nią ochotę. Miguel był jedynym
mężczyzną, którego pragnęła uwieść, sądziła więc, że tylko on
jest w stanie potwierdzić jej moc.
Miguel, który nie chciał zwierzać się wyłącznie swemu
psychoanalitykowi, przedstawił Elenie swego kochanka,
Donalda. Od pierwszej chwili Elena wiedziała, że pokochała
również i jego, tak jakby pokochała dziecko, enfant terrible,
perwersyjne i uświadomione dziecko.
Był śliczny. Miał smukłe ciało Egipcjanina i rozwianą
czuprynę dziecka, które dopiero ćo ścigało się gdzieś z
kolegami. Miękkie ruchy kazały widzieć w nim małego chłopca;
kiedy jednak wstawał, kiedy prostował swoje harmonijne ciało,
wtedy sprawiał wrażenie wysokiego.
Elena była oczarowana nim do tego stopnia, że niebawem
zaczęła odczuwać jakąś subtelną i tajemniczą przyjemność,
kiedy wyobrażała sobie Miguela kochającego się z nim dla niej;
kiedy wyobrażała sobie Donalda w roli kobiety, Donalda
branego przez Miguela, kiedy wyobrażała sobie Miguela
zabiegającego o jego młodzieńczy wdzięk, ojego długie rzęsy,
zgrabny, prosty nos, uszy jak u fauna i silne, chłopięce ręce.
W osobie Donalda odnalazła bliźniaczego brata, który
posługiwał się tymi samymi co ona słowami, tą samą
kokieterią, tymi samymi fortelami miłosnymi. Fascynowały go
same słowa i uczucia, które stanowiły również jej obsesję.
Nieprzerwanie mówił o swoim pragnieniu zatracenia się w
miłości i rezygnacji ze wszystkiego, ochęci opiekowania się
innymi. W takich chwilach miała wrażenie, że słyszy własny
głos. Czy Miguel uświadamiał sobie, że kocha się z bliźniaczym
bratem Eleny, że kocha się z Eleną w chłopięcym ciele?
Kiedy Miguel zostawił ich na moment przy stoliku samych,
wymienili natychmiast znaczące spojrzenia. Z dala od Miguela
Donald przestawał być kobietą. Prostował wtedy całe ciało,
spoglądał jej w oczy i mówił, jak żarliwie szuka intensywności i
napięć, zwierzał się jej, że Miguel nie jest ojcem, jaki jest mu
potrzebny - jest na to zbyt młody. Miguel to jeszcze jedno
dziecko, Miguel pragnie zaofiarować mu raj gdzieś na plaży,
gdzie mogliby swobodnie oddawać się miłości, trwać w uścisku
dniami i nocami, raj pieszczot i miłości; ale on, Donald,
poszukuje czegoś innego, uwielbia bowiem piekielne męki
miłości, miłość zmieszaną z cierpieniem i wielkimi
przeszkodami, chciałby pokonać potwory, zwyciężać wrogów i
zmagać się z przeciwnościami losu niczym Don Kichot.
Kiedy mówił o Miguelu, jego twarz przybierała ten sam
wyraz, jaki miałaby kobieta po uwiedzeniu mężczyzny, minę
oznaczającą próżną satysfakcję, triumfujące, nie kontrolowane
potwierdzenie własnej siły.
Każdorazowo, gdy Miguel zostawiał ich na chwilę, Donald i
Elena uświadamiali sobie ponownie łączącą ich więź: więź
złośliwej, kobiecej konspiracji, której celem było oczarowanie,
uwiedzenie iujarzmienie Miguela.
Donald zerknął na nią z miną spiskowca i oświadczył: -
Rozmowa dwojga ludzi jest jak stosunek seksualny. Ty i ja
istniejemy we wszystkich szaleńczych krainach świata seksu.
Ty wciągasz mnie w to, co cudowne. Twój uśmiech ma
hipnotyzującą moc.
Znowu zjawił się Miguel. Czemu nie może znaleźć sobie
miejsca? Poszedł po papierosy. Teraz po coś innego. Zostawił
ich samych. Za każdym razem, kiedy powracał, dostrzegała
zmianę u Donalda; znowu stawał się kobietą, prowokującą do
miłości. Widziała, jak pieszczą się oczyma, jak dotykają się pod
stołem kolanami. Pomiędzy jednym i drugim przepływał tak
wartki strumień emocji, że zdołał porwać i ją. Widziała, jak
rośnie kobiece ciało Donalda, jak jego twarz otwiera się niczym
kwiat, jak w jego oczach pojawia się wyraz głodu, a wargi
wilgotnieją. Czuła się tak, jak gdyby została wpuszczona do
sekretnych komnat zmysłowej miłości kogoś innego, jak gdyby
patrząc na nich dwóch, była świadkiem czegoś, co miało być
przed nią zatajone. Było to osobliwe wykroczenie.
- Jesteście podobni do siebie - powiedział Miguel.
- Ale Donald jest bardziej prawdomówny - odparła Elena,
myśląc o tym, jak łatwo przyznał, że nie kocha Miguela całym
sercem, podczas gdy ona, z obawy, że zrani drugą osobę,
zataiłaby ten fakt.
- To dlatego, że nie kocha tak mocno - wyjaśnił Miguel. - To
narcyz.
Fala ciepła przełamała tabu pomiędzy Donaldem a Eleną i
Miguelem a Eleną, całą trójkę połączył strumień miłości,
przenosząc się z ciała na ciało jak zakaźna choroba, wiążąc ich
na dobre.
Potrafiła teraz spoglądać oczyma Miguela na delikatne ciało
Donalda, na jego cienką talię, proste ramiona postaci z
egipskiej płaskorzeźby, wytworne gesty. Jego twarz wyrażała
rozwiązłość tak otwartą, że przywodziła na myśl akt
ekshibicjonizmu. Wszystko było obnażone, wystawione na
widok.
Miguel i Donald spędzali wspólnie całe popołudnia, a potem
Donald szukał towarzystwa Eleny. Przy niej odzyskiwał
męskość, czuł też, że ona przekazuje mu posiadaną przez siebie
męskość, swoją moc. Ona również odnosiła takie wrażenie,
powiedziała więc: - Donaldzie, przekazuję ci męską część mojej
duszy.
- W jej obecności prostował się, stawał się twardy, czysty,
poważny. Następowało połączenie w jedno. W takich chwilach
był idealnym hermafrodytą.
Ale Miguel nie dostrzegał tego wszystkiego, nadal traktował
go jak kobietę. To prawda, w towarzystwie Miguela ciało
Donalda miękło; zaczynał kołysać się w biodrach, twarz
przywodziła na myśl tanią aktoreczkę, wampa przyjmującego
kwiaty z zalotnym trzepotaniem rzęs. Stawał się płochliwy jak
ptak, wydymał wargi jak do pocałunku, cały w pretensjach,
cały zmieniony, uosabiał teraz karykaturę zaskoczonej i
zarazem kuszącej kobiety. Jak to się działo, że mężczyźni lubili
tę trawestację kobiety, unikając jej jednocześnie?
Zaprzeczeniem tego była męska furia Donalda, który nie
chciał być brany jak kobieta: - Nie dostrzega we mnie w ogóle
męskości - uskarżał się na Miguela. - Bierze mnie od tyłu,
nalega, aby włożyć mi go między pośladki i traktuje mnie przy
tym jak kobietę. Nienawidzę go za to. Jeszcze trochę i zrobi ze
mnie prawdziwą ciotę. A ja chcę czegoś innego. Nie chciałbym
stać się kobietą. Miguel jest wobec mnie brutalny i władczy.
Widocznie prowokuję go do tego. Odwraca mnie siłą i bierze,
jakbym był dziwką.
- Czy po raz pierwszy ktoś traktuje cię jak kobietę?
- Tak, dawniej tylko ssałem, nigdy nie robiłem nic takiego,
usta iczłonek - to wszystko, po prostu klękasz przed tym, kogo
kochasz ibierzesz do ust.
Spojrzała na drobne, dziecięce usta Donalda, zastanawiając
się ze zdumieniem, jak dawał sobie z tym radę. Przypomniała
sobie noc, kiedy pod wpływem pieszczot Pierre’a, zupełnie
oszalała, objęła oburącz łapczywie jego penis, jądra i
owłosienie, gdyż zapragnęła raptem zanurzyć w nich usta.
Nigdy przedtem i wobec nikogo nie miała jeszcze na to chęci,
zresztą Pierre i tak nie dopuścił do tego; za bardzo zależało mu,
aby znaleźć się w jej łonie i to na dobre.
Teraz zaś wyobraziła sobie wyraźnie, jak gdyby widziała go
na własne oczy, olbrzymi penis - może jasny penis Miguela -
wdzierający się do małych, dziecięcych ust Donalda. Na samą
myśl o tym jej sutki stwardniały. Odwróciła wzrok.
- Przez cały dzień nic tylko by mnie brał; przed lustrem, na
podłodze w łazience, na dywanie. Jest naprawdę nienasycony i
ignoruje we mnie to, co męskie. Nie dostrzega nawet mego
członka, mimo iż jest większy niż jego i ładniejszy… tak, tak
naprawdę. Bierze mnie od tyłu, obchodzi się przy tym jak z
kobietą, nie troszcząc się w ogóle o mego ptaszka, który dynda
mi tylko tam i z powrotem. Nie zwraca uwagi na to, że i ja
jestem mężczyzną.
Pomiędzy nami dwoma nie ma spełnienia.
- A więc tak jak w miłości między kobietami - odparła Elena.
- Tam również nie ma prawdziwego spełnienia ani własności.
Pewnego popołudnia Miguel zaprosił Elenę do siebie. Kiedy
zapukała do drzwi, usłyszała ciche, spieszne kroki. Chciała już
odejść, kiedy drzwi otworzyły się, a w progu stanął Miguel i
powiedział: - Wejdź, wejdź. - Był jednak czerwony na twarzy,
miał podkrążone oczy, potargane włosy i usta nabrzmiałe od
pocałunków.
- Przyjdę później - zaproponowała Elena.
Ale Miguel odpowiedział: - Nie, wejdź, możesz posiedzieć
trochę w łazience. Donald zaraz wyjdzie.
A więc chciał, aby tu była! W przeciwnym razie mógłby ją
przecież odesłać. Przez nieduży korytarz wprowadził ją do
łazienki sąsiadującej z sypialnią i tam posadził z uśmiechem.
Drzwi pozostawił nie domknięte, mogła więc bez trudu słyszeć
ich jęki i ciężkie sapania. Można było odnieść wrażenie, że w
ciemnym pokoju odbywa się jakaś bijatyka. Łóżko skrzypiało
rytmicznie, dobiegł ją głos Donalda: - To boli. - Ale Miguel sapał
tylko i Donald musiał powtórzyć: - To boli.
Pojękiwanie nie ustawało, a rytmiczne skrzypienie sprężyn
łóżka stawało się coraz szybsze. Wbrew temu, co Donald
naopowiadał jej przedtem, usłyszała teraz jego jęk rozkoszy.
Potem szepnął:
- Udusisz mnie.
Scena rozgrywająca się w ciemnym pokoju wpływała na nią
dziwnie. Czuła się nieomal, jakby brała w tym udział, ona jako
kobieta, jako kobieta w chłopięcym ciele Donalda branym w
posiadanie przez Miguela.
Była tym wzburzona tak bardzo, że aby dojść do siebie,
otworzyła torebkę i wyciągnęła list, który znalazła w skrzynce
tuż przed wyjściem z domu, nie zdążyła go jednak jeszcze
przeczytać. Rozwinęła kartkę papieru i raptem poczuła się tak,
jakby uderzył ją piorun.
Moja nieuchwytna i piękna Eleno, znowu jestem w Paryżu,
jestem tu dla Ciebie. Nie mogłem o Tobie zapomnieć, chociaż
próbowałem. Oddając mi się bez reszty, posiadłaś również
mnie: całego bez reszty. Czy spotkasz się ze mną? Chyba nie
wycofałaś się, nie skryłaś przede mną na dobre? Zasłużyłem na
to, ale nie czyń mi tego, gdyż w ten sposób zamordowałabyś
gorącą miłość, tym gorętszą, im goręcej bronię się przed nią.
Jestem w Paryżu…
Elena zerwała się z miejsca i wybiegła na schody,
zatrzaskując za sobą drzwi. Kiedy dotarła do hotelu, Pierre
czekał już na nią spragniony. Nie zapalił światła, jak gdyby
chciał spotkać się z nią w ciemności - po to, aby poczuć lepiej
jej skórę, jej ciało, jej płeć.
Długotrwałe rozstanie sprawiło, że ogarnęło ich teraz
gorączkowe podniecenie. Ale mimo szaleńczej namiętności,
towarzyszącej ich schadzce, Elena nie mogła doznać orgazmu.
Gdzieś głęboko czaił się w niej lęk, nie potrafiła poddać się
żądzy tak niepohamowanie, jak by tego pragnęła. Za to Pierre’a
ogarnęła fala rozkoszy na tyle intensywnej, że nie zdołał jej
odwlec, poczekać na Elenę. Znał ją tak dobrze, że odgadywał
obecnie przyczynę jej ukradkowej rezygnacji, rozumiał sens
rany, jaką jej zadał, łamiąc jej wiarę w ich miłość.
Opadła na wznak, zmęczona żądzą i pieszczotami, ale nie
zaspokojona. Pierre nachylił się nad nią i powiedział łagodnym
tonem: - Zasłużyłem na to. Kryjesz się przede mną, chociaż
chcesz, abyśmy byli razem. Może nawet utraciłem cię już na
zawsze.
- Nie - odparła Elena. - Poczekaj. Daj mi trochę czasu, abym
znowu mogła w ciebie uwierzyć.
Zanim wyszła, próbował posiąść ją ponownie. I znowu
napotkał tę skrytą, całkowicie zamkniętą istotę - w kobiecie,
która kiedyś poznała pełnię rozkoszy seksualnej, dzięki jego
pieszczotom. Spuścił głowę i usiadł na brzegu łóżka, pokonany,
zasmucony.
- Ale jutro przyjdziesz znowu, prawda? Przyjdziesz? Co mam
zrobić, abyś odzyskała do mnie zaufanie?
Przebywał we Francji bez dokumentów, ryzykując
aresztowanie. Dla większego bezpieczeństwa Elena ukryła go w
apartamencie swego przyjaciela, którego nie było teraz w
mieście. Widywali się codziennie. Lubił spotykać się z nią w
ciemności; zanim jeszcze byli w stanie dojrzeć swoje twarze, ich
dłonie upewniały się o obecności drugiego. Na podobieństwo
ludzi niewidomych przesuwali rękami po ciele, zatrzymując się
na dłużej w najcieplejszych zakątkach, pokonując każdorazowo
tę samą trasę; po omacku odnajdywali miejsca, gdzie skóra
była najbardziej miękka i delikatna lub też mniej wrażliwa, bo
wystawiona zazwyczaj na światło dzienne, albo na szyi, gdzie
odzywało się echo bijącego serca, albo inne, gdzie nerwy
zaczynały wibrować, gdy tylko dłoń zbliżała się do centrum,
nurkując pomiędzy uda.
Jego ręce znały dobrze pełność jej ramion, zaskakującą na
tak smukłym ciele, jędrność piersi, ciepło włosów pod pachami,
których na jego prośbę nie goliła. Była bardzo szczupła w talii,
a jego dłonie ubóstwiały luk otwierający się coraz szerzej i
szerzej od talii aż do bioder. Każdego wygięcia ciała dotykał z
radością, starając się posiąść rękami jej ciało i wyobrażając
sobie jego barwę. Tylko raz spojrzał na nie w pełnym świetle
dnia, w Caux, rankiem i wtedy zachwycił go jego kolor. Było jak
kość słoniowa, gładkie i tylko w okolicach płci stawało się
bardziej złociste, niczym futro dorosłego gronostaja. Jej płeć
nazwał „małym liskiem”; futerko jeżyło się każdorazowo, kiedy
zbliżał rękę.
Za jego dłońmi podążały wargi, jak również nos, który nurzał
się w woni jej ciała; szukając zapomnienia, szukając narkotyku,
który z niej emanował.
Elena miała niewielki pieprzyk ukryty miedzy nogami w
fałdach sromu. Pierre udawał, że go szuka, i wsuwał palce
między uda, za futerko liska; udawał, że chce dotknąć jedynie
małego pieprzyka, a pieszcząc pieprzyk, tylko przypadkiem
muskał samo wejście; delikatnie, tyle tylko, żeby wyczuć
szybkie, urywane pulsowanie rozkoszy, podobne do skurczów w
roślince, a wywołane ruchami jego palców; liście tej wrażliwej
roślinki zamykały się, osłaniając źródełko uciechy, sekretne
źródełko, którego wibrację mógł bez trudu wyczuć.
Całował pieprzyk, lecz nie srom, a ona reagowała na
pocałunki, którymi obsypywał ten niewielki skrawek ciała;
drżenie przebiegało tuż pod skórą, od pieprzyka po cudowne
wejście, które otwierało się i zamykało, kiedy zbliżały się jego
usta. Zanurzał tam głowę, odurzony wonią drzewa sandałowego
i zapachem morskich muszli, dotykiem jej włosów łonowych -
futerka liska. Jeden z włosków zabłąkał mu się w ustach, drugi
na prześcieradle, gdzie znalazł go potem: połyskujący,
naelektryzowany. Często ich włosy łonowe mieszały się ze sobą.
Kąpiąc się, Elena znajdowała włosy Pierre’a splątane z jej
włosami, przy czym jej były dłuższe, grubsze i mocniejsze.
Elena pozwalała, aby jego ręce i usta odkrywały wszystkie
zakątki i schowki jej ciała i odpoczywały tam potem, zapadając
pod wpływem pieszczot w stan pełnego czułości odrętwienia;
pochylała głowę nad jego głową, kiedy muskał ustami jej szyję i
całował słowa, których nie mogła wypowiedzieć. Zdawał się
każdorazowo przewi - - dywać, gdzie Elena chce poczuć teraz
jego wargi, która część jej ciała pragnie być teraz ogrzana. Jej
wzrok padał to na stopy - i natychmiast tam kierował swoje
usta - to na pachę, to znów na dołek pleców albo tam, gdzie
brzuch przechodził w dolinkę porośniętą pierwszym meszkiem;
drobnymi, jasnymi, rzadkimi włoskami.
Pierre wyciągnął rękę niczym kot, który pragnie, aby go
pogłaskać. Co chwila odchylał głowę do tyłu, zamykał oczy i
pozwalał, żeby obsypywała go lekkimi, przelotnymi
pocałunkami, będącymi zaledwie zapowiedzią kolejnych,
bardziej namiętnych. Kiedy owe jedwabiste muśnięcia stawały
się dlań nie do zniesienia, otwierał oczy z powrotem i oferował
jej usta - jak dojrzały owoc, w który należy się wgryźć. Ona zaś
rzucała się na nie łapczywie, jak gdyby chciała wydostać stąd
główne źródełko życia.
Kiedy żądza przeniknęła już wszystkie, najdrobniejsze nawet
pory i włosy ciała, następował kolejny etap; oddawali się
żywiołowo szalonym pieszczotom. Niekiedy słyszała, jak
trzeszczały jej kości, kiedy unosiła nogi i kładła mu je na
ramionach, słyszała też odgłos ssących pocałunków, dźwięk
podobny do bębniącego deszczu, a wywoływany przez wargi i
języki, czuła wilgoć zbierającą się w ciepłych ustach, jak gdyby
wgryzali się w soczysty, rozpływający się owoc. On zaś słyszał
jej dziwne, zduszone zawodzenie, niczym u osobliwego,
egzotycznego ptaka, który krzyczy w ekstazie, podczas gdy ona
słyszała jego oddech, coraz cięższy i - w miarę jak krew
gęstniała - coraz bardziej podobny do jęku.
Kiedy jego podniecenie osiągało poziom szału, zaczynał
oddychać gwałtownie niczym byk szarżujący na ofiarę, którą
zamierza wziąć na rogi; również tu miało to być pchnięcie pełne
furii, choć bezbolesne; pchnięcie, które zrzucało ją nieomal z
łóżka i unosiło płeć do góry, tak jakby pragnął przeszyć jej ciało
na wylot i rozerwać je na strzępy, a zostawić w spokoju dopiero
po zadaniu rany, rany ekstazy i rozkoszy, rany zadanej z
szybkością błyskawicy, tak aby opadła bezwładnie, z jękiem;
ofiara rozkoszy zbyt wielkiej, rozkoszy gwałtownej jak mała
śmierć, jak oszałamiająca mała śmierć, której nie wywołują
narkotyki ani alkohol; której nie spowoduje nic innego. jak
tylko dwa kochające się ciała, kochające się do głębi, każdą
swoją cząsteczką i komórką, każdym nerwem i każdą myślą.
Pierre wciągnął już spodnie. Siedząc na łóżku, zapinał
pasek. Elena włożyła suknię, nie wstała jednak, lecz owinęła się
wokół niego. Wskazał ręką na pasek, a ona podniosła głowę,
aby mu się przyjrzeć. Był to ciężki, mocny skórzany pas, ze
srebrzystą klamrą, ale tak znoszony, że wyglądał, jakby lada
chwila miał się przedrzeć. Koniec paska był postrzępiony, a
skóra przy klamrze przetarta i tak cienka jak materiał.
- Wykańcza mi się - powiedział Pierre. - Szkoda. Noszę go od
dziesięciu lat. - Spoglądał nań z namysłem.
Patrząc na niego, jak siedzi z nie dopiętym jeszcze paskiem,
przypomniała sobie nieoczekiwanie moment, zanim go rozpiął i
opuścił spodnie. Zawsze rozpinał go dopiero wtedy, gdy pod
wpływem pieszczot lub jej ciała przywartego do jego ogarniało
go podniecenie tak silne, że uwięziony penis zaczynał sprawiać
mu ból, dopominając się o swoje.
Następowała wówczas sekunda pełna napięcia, po czym
opuszczał spodnie i uwalniał członek, aby mogła go dotknąć.
Niekiedy wyjmowała go ona. Jeśli nie mogła rozpiąć kalesonów
wystarczająco szybko, pomagał jej przy tym. Zawsze działało na
nią, szczególnie silnie, ciche trzaśnięcie klamry. Był to dla niej
sygnał erotyczny, tak jak dla Pierre’a moment, kiedy zaczynała
zsuwać majtki lub podwiązki.
Mimo iż dopiero co została całkowicie zaspokojona, poczuła
teraz nowy przypływ żądzy. Zapragnęła rozpiąć mu pasek,
opuścić spodnie i jeszcze raz dotknąć penis. Jak cudownie
wyprostował się, celując w nią, kiedy po raz pierwszy wydostał
się ze spodni - tak jakby ją rozpoznał.
I raptem świadomość, że pasek jest już tak stary, że Pierre
nosi go od tak dawna, ugodziła ją boleśnie. Poczuła dziwne
ukłucie. Oczyma wyobraźni widziała już, jak rozpina go gdzie
indziej, w innych pokojach, o innych godzinach, dla innych
kobiet.
Ta scena, powracająca uporczywie, nie dawała jej spokoju,
budząc zazdrość. Chciała już powiedzieć: „Wyrzuć ten pasek.
Albo przynajmniej nie noś przy mnie tego samego, który
nakładałeś dla innych. Podaruję ci inny”.
Odnosiła wrażenie, jakby jego sentymentalne przywiązanie
do paska oznaczało zarazem przywiązanie do przeszłości, od
której nie potrafił uwolnić się całkowicie. Dla niej pasek był
symbolem gestów z przeszłości. Zaczęła się zastanawiać, czy
wszystkie pieszczoty były zawsze takie same.
Mniej więcej przez tydzień Elena odpowiadała w pełni na
jego uściski, zatracając się w jego ramionach. Raz nawet
załkała - tak przejmującą odczuła rozkosz. Potem zaszła w nim
jakaś zmiana. Zdawał się pochłonięty innymi sprawami. Nie
zadawała mu żadnych pytań, tłumacząc sobie jego zachowanie
na swój sposób. Z pewnością rozmyśla o działalności
politycznej, którą poświęcił dla niej. Może cierpi teraz na skutek
bezczynności. Żaden mężczyzna nie może żyć wyłącznie dla
miłości, jak czynią to kobiety. Żaden mężczyzna nie potrafi
uczynić z miłości celu swego życia i tym tylko wypełniać kolejne
dni.
Co do niej, mogłaby żyć tylko dla miłości. Zresztą tak
właśnie żyła. Reszta czasu - kiedy nie była razem z nim -
przelatywała gdzieś obok. Wszystko inne docierało do niej
zamglone, przytłumione. Była jakby nieobecna. Odżywała
dopiero w jego pokoju. Całymi dniami, nawet gdy zajmowała się
czymś innym, jej myśli krążyły wokół niego. Leżąc w pustym
łóżku, przypominała sobie jego minę, uśmiech w kącikach
oczu, zdradzający upór podbródek, połyskliwe zęby, układ
warg. kiedy wypowiadał słowa pełne pożądania.
Tego popołudnia, kiedy leżała w jego ramionach, dojrzała
chmury na jego twarzy, chmury w jego wzroku i nie mogła
odpowiedzieć tak, jakby chciała. Zazwyczaj osiągali ten sam
rytm, on czuł, kiedy wzmaga się jej rozkosz, a ona - jego. W
jakiś tajemniczy sposób wstrzymywali orgazm do momentu,
kiedy oboje osiągali pełną gotowość. Najpierw ich rytmiczne
ruchy były powolne, potem szybsze, potem jeszcze szybsze - w
miarę jak wzrastała temperatura krwi, a fale rozkoszy biły
wyżej - aż wreszcie wspólnie osiągali orgazm, penis dygotał raz
po raz, tryskając nasieniem, a jej łono trzepotało, przeszywane
strzałami, które wpadały w nią niczym ruchliwe języki ognia.
Również dziś czekał na nią. Na każde pchnięcie odpowiadała
podrzutem ciała, wyginając się w łuk, nie mogła jednak dojść
do szczytu. Pierre błagał: - Kochanie, kończ już, proszę cię. Nie
wytrzymam dłużej. Spuść się, kochanie, proszę!
Potem wytrysnął w nią i bez słowa padł na jej piersi, gdzie
leżał przez dłuższą chwilę, jak gdyby uderzyła go z całej siły.
Nic nie mogło zranić go bardziej niż brak reakcji z jej strony.
- Jesteś okrutna - szepnął. - Dlaczego powstrzymujesz się,
gdy jesteś ze mną?
Milczała. Ona również bolała nad tym, że lęk i zwątpienie
mogą tak bez trudu zamknąć przed nią to, co pragnęła mieć na
własność. Nawet gdyby nie miała już posiadać nic innego,
chciała tego. Ponieważ jednak obawiała się, że może to być jej
ostatnia własność, zamknęła się, nie osiągając zespolenia z
nim. Bez orgazmu przeżywanego przez oboje nie mogło być
mowy o zespoleniu, o całkowitej wspólnocie dwóch ciał. Elena
wiedziała, że potem będzie przechodzić tortury, jak to już
bywało nieraz, będzie cierpieć nie zaspokojona, z piętnem jego
ciała na swoim.
Przywoływała ponownie na pamięć tę scenę, widziała, jak
Pierre nachyla się nad nią, widziała dwie pary nóg, splątanych
ze sobą, widziała, jak penis wdziera się w nią z uporem, raz po
raz, widziała, jak Pierre opada na bok, kiedy jest już po
wszystkim, i przeżywała znowu tę przemożną żądzę, dręczona
pragnieniem, aby poczuć go raz jeszcze w sobie, tak głęboko,
jak to tylko możliwe. Zdołała już poznać napięcie zrodzone z nie
zaspokojonej żądzy; niewiarygodnie rozbudzone nerwy, jakże
boleśnie odsłonięte i nagie; szaleńcze pulsowanie krwi,
wszystko przygotowane do punktu kulminacyjnego, który jakoś
nie chciał
nastąpić. Potem nie potrafiła zasnąć. W nogach czuła jakieś
skurcze, dygotała na całym ciele jak podniecony koń wyścigowy
na moment przed startem. Obsesyjne sceny erotyczne dręczyły
ją przez całą noc aż do świtu.
- O czym myślisz? - zapytał Pierre, obserwując bacznie jej
twarz.
- O tym, jak bardzo będę smutna, odchodząc, mimo iż tak
naprawdę nie byłam twoja.
- Elena, wiem, że leży ci coś jeszcze na sercu, coś, co było
tam już, kiedy przyszłaś.
Chcę wiedzieć, co to takiego.
- Po prostu martwię się, gdyż widzę, że jesteś przygnębiony,
zastanawiałam się, czy brak ci dawnej działalności, czy nie
chciałbyś wrócić do tego wszystkiego.
- Ach, więc o to chodzi. Przygotowywałaś się na to, że znowu
cię opuszczę. Aleja wcale nie mam takiego zamiaru! Wprost
przeciwnie. Znalazłem przyjaciół, którzy mi pomogą,
poświadczą, że nie byłem aktywistą, lecz jedynie zabierałem
głos przy stoliku w kawiarni. Przypominasz sobie tego typa u
Gogola? Tego, który stale gadał, dniem i nocą, nigdy jednak nie
wykonał żadnego ruchu, nie zdobył się na działanie. Ja jestem
taki sam.
Tylko na to się zdobyłem - gadanie. Jeśli zdołam to
udowodnić, zostanę tu i będę wolny.
Właśnie o to walczę teraz.
Jego słowa odniosły nieoczekiwany skutek. O ile przedtem
obawy dręczące Elenę podziałały destrukcyjnie na jej zmysły,
paraliżując wszelkie impulsy, wprawiły ją w stan przerażenia,
to teraz zapragnęła położyć się na kochanku, chciała, aby ją
posiadł. Wiedziała, że jego słowa wystarczą, aby ją wyzwolić.
Chyba i on przeczuwał to, gdyż przez dłuższy czas kontynuował
pieszczoty, czekając, aż poczuje pod palcami jej wilgoć, co z
kolei wzbudzało jego żądzę. Dużo później, gdy leżeli w
ciemności, wziął ją ponownie, i tym razem to ona musiała
powstrzymywać siłę i moment orgazmu, aby przeżyć go wraz z
nim, oboje krzyknęli z rozkoszy, ona zaś łkała potem z radości.
Od tej pory zmagania w ich miłości miały tylko jeden cel:
przezwyciężyć ów chłód, który drzemał w niej i który mógł odżyć
pod wpływem słowa, niewielkiej rany czy zwątpienia, niszcząc
stan ich wzajemnego opętania sobą. Dla Pierre’a stało się to
obsesją.
Baczniej śledził teraz jej nastroje i humory niż swoje własne.
Nawet wtedy, gdy rozkoszował się nią, wypatrywał w niej oznak
nadchodzącej burzy; tracił siły, czekając, aż i ona osiągnie
orgazm, powstrzymywał się, buntował przeciw owemu
nieposkromionemu jądru jej istoty, które potrafiło na zawołanie
zamknąć się przed nim. Zaczął rozumieć sens perwersyjnego
poświęcenia się niektórych mężczyzn kobietom oziębłym.
Cytadela - niezdobyta kobieta dziewica: tkwiący w nim
zdobywca, który nigdy nie przeprowadził prawdziwej rewolucji,
postawił teraz przed sobą wielkie zadanie. Pokonać raz na
zawsze ową barierę, którą Elena mogła odgrodzić się od niego.
Spotkania kochanków przerodziły się w tajemną walkę
pomiędzy jej wolą a jego, w całą serię podstępów.
Kiedy mieli ze sobą sprzeczkę (a Pierre często krytykował jej
bliskie kontakty z Miguelem i Donaldem, twierdził bowiem, że
każdy z nich kocha się z nią poprzez ciało drugiego), wiedział,
że Elena będzie za karę powstrzymywać orgazm. Buntował się
przed tym, usiłując podbić ją najdzikszymi pieszczotami.
Niekiedy traktował ją brutalnie, jak gdyby była dziwką, której
można zapłacić za uległość, to znów próbował zmiękczyć ją
czułymi gestami, sam natomiast czuł się mały, niemal jak
niemowlę w jej ramionach.
Otoczył ją za to atmosferą pełną erotyki. Z pokoju uczynił
cudowne gniazdko, wyłożone dywanami i tapetami, wonne jak
najlepsze perfumy. Usiłował dotrzeć do niej, wykorzystując jej
wrażliwość na piękno, luksus, zapachy. Kupował jej książki
erotyczne, które czytywali razem. Taka właśnie była jego
najnowsza strategia - rozbudzić w niej gorączkę seksualną, tak
intensywną, aby żadna z jego pieszczot nie natrafiała już nigdy
na opór. Kiedy leżeli na sofie, delektując się lekturą, ich dłonie
błądziły po ciałach, docierając do wszystkich miejsc opisanych
w książce. Zamęczali się wzajemnie najprzeróżniejszymi
ekscesami, wynajdując wszelkie źródła rozkoszy
wykorzystywane kiedykolwiek przez kochanków, dopingowani
przez wyobraźnię, jak również słowa i opisy nowych pozycji.
Pierre wierzył, że rozbudził w niej prawdziwą obsesję
seksualną i że dzięki temu Elena utraci wszelką kontrolę nad
sobą. I rzeczywiście, wszystko wskazywało na to, że jego zamiar
się udał. Jej oczy płonęły teraz osobliwym blaskiem - ale nie
takim jak promienny dzień; były to raczej migotliwe,
niespokojne iskierki typowe dla osoby chorej na gruźlicę,
dręczonej tak wysoką gorączką, że wokół oczu tworzą się
ciemne obwódki.
Teraz nie zostawiał już pokoju w ciemności. Lubił patrzeć na
Elenę, kiedy zjawiała się z owym rozgorączkowanym wzrokiem.
Jej ciało zdawało się cięższe, sutki były ustawicznie twarde, jak
gdyby znajdowała się w stanie nie słabnącego podniecenia
erotycznego, skóra stała się nadwrażliwa; wystarczyło musnąć
ją palcem, aby natychmiast marszczyła się, a po plecach
przebiegał dreszcz, który docierał do każdego nerwu.
Zazwyczaj kładli się na brzuchach, w ubraniu, otwierali
nową książkę i czytali razem, pieszcząc się przy tym. Na widok
ilustracji erotycznych całowali się, ich zespolone usta padały na
gigantyczne kobiece pośladki, rozwarte szeroko uda, olbrzymie,
sięgające niemal podłogi męskie członki.
Jedna z ilustracji, przedstawiająca torturowaną kobietę,
nadzianą na gruby pal, który wchodził jej w płeć i wychodził
ustami, symbolizowała całkowitą uległość seksualną i wywołała
u Eleny stan szczególnego podniecenia. Kiedy Pierre posiadł ją,
odniosła wrażenie, że rozkosz, którą sprawiał poruszający się w
niej penis, przenosi się do jej ust. Otworzyła je i wysunęła
język, podobnie jak kobieta na ilustracji, jak gdyby pragnęła w
tym samym czasie wziąć penis do ust.
Przez wiele dni Elena zachowywała się jak opętana, niemal
jak kobieta, u której rozum przestał już kontrolować działania.
Ale Pierre zorientował się, że kolejna sprzeczka lub niewłaściwe
słowo z jego strony powstrzymałyby jej orgazm i ugasiłyby ów
blask w jej oczach.
Kiedy erotyki utraciły już dla nich urok nowości, odkryli coś
innego - dziedzinę zazdrości, strachu, zwątpienia, gniewu,
nienawiści, antagonizmu - wszystkich tych stanów ducha,
którym ludzie poddają się czasem, aby ukrócić zależność od
drugiego człowieka.
Pierre usiłował kochać się teraz z innymi częściami natury
Eleny, tymi najbardziej skrytymi, najbardziej wrażliwymi.
Obserwował ją, gdy spała, kiedy się ubierała, czesała przed
lustrem. Poszukiwał jakiejś duchowej więzi, takiej, którą można
by osiągnąć za pomocą nowej formy miłości. Przestał szukać w
niej oznak nadchodzącego orgazmu - i to z bardzo prostej
przyczyny: Elena nauczyła się udawać, że przeżywa rozkosz,
nawet gdy jej nie czuła.
Pod tym względem stała się doskonałą aktorką. Potrafiła
okazywać wszystkie symptomy seksualnego uniesienia: skurcze
pochwy, przyśpieszony oddech, przyśpieszony puls i
odpowiednie bicie serca, nagłe omdlenie, bezwład. Mogła teraz
symulować wszystko. Kochać i być kochaną było dla niej tak
nierozerwalnie związane z rozkoszą, że reagowała chwilową
utratą tchu nawet wtedy, gdy nie czuła żadnej przyjemności
fizycznej. Udawała więc wszystko - oprócz tego wewnętrznego
rozdygotania, występującego podczas orgazmu.
Wiedziała jednak, że tę jedną rzecz trudno wyczuć penisem.
Starania Pierre’ a, aby doprowadzać ją każdorazowo do
szczytowania, uznała za destrukcyjne i w ogóle niebezpieczne
dla ich dalszego związku, mogłyby bowiem zachwiać jego wiarę
w jej miłość i rozdzielić ich na dobre. Dlatego właśnie obrała
drogę pozorów.
Tak więc Pierre zdecydował się na inny sposób zabiegania o
nią. Od pierwszej chwili, kiedy wchodziła do jego apartamentu,
obserwował ją bacznie, jak Elena chodzi, jak zdejmuje płaszcz i
kapelusz, jak potrząsa włosami, jakie nosi pierścionki.
Spodziewał się, że w ten sposób odgadnie, w jakim jest
nastroju, po czym zastosuje odpowiednią taktykę podboju
kochanki. Dziś przypominała małe dziecko, była uległa, miała
rozpuszczone włosy i lekko pochyloną głowę - niczym pod
brzemieniem dotychczasowego życia - miała delikatny makijaż,
niewinny wyraz twarzy, nosiła lekką sukienkę o żywych
kolorach. W takie dni jak ten Pierre pieścił ją delikatnie, czule,
podziwiał doskonałość jej palców u nóg, swobodnych jak palce
u rąk, zachwycał się kostkami, na których prześwitywały
bladosine żyły, patrzył na drobną, podobną do tatuażu plamkę
tuż pod kolanem, gdzie jako piętnastoletnia dziewczynka,
uczennica w czarnych pończochach, chciała zamalować
atramentem małą dziurkę w pończosze; czubek pióra złamał się
przy tym, kalecząc ją i naznaczając skórę już na zawsze.
Szukał ułamanego paznokcia, chcąc użalić się nad jego
wyglądem, żałosnym na tle pozostałych, długich i
pomalowanych. Użalał się nad każdym nieszczęściem, nawet
tym najdrobniejszym, tulił do siebie tkwiącą w niej małą
dziewczynkę, którą tak bardzo chciałby poznać, zasypywał ją
pytaniami:
- A więc nosiłaś czarne, bawełniane pończochy?
- Byliśmy bardzo biedni, a zresztą to należało do szkolnego
mundurka.
- Co jeszcze nosiłaś?
- Marynarskie bluzy i granatowe spódniczki, których
nienawidziłam. Marzyłam o bardziej eleganckich.
- A pod spodem? - pytał z tak niewinną miną, jak gdyby
chodziło mu tylko o to, czy wyszła na deszcz w płaszczu.
- Zapomniałam już, jaką wtedy nosiłam bieliznę, pamiętam
tylko, że bardzo lubiłam halki z falbankami. Ale byłam chyba
stworzona do tego, aby nosić wełnianą bieliznę. A w lecie białe
majteczki i spodenki. Nie lubiłam ich. Były zbyt szerokie.
Marzyłam wtedy okoronkach, godzinami wpatrywałam się w
bieliznę w witrynach sklepowych jak zahipnotyzowana,
wyobrażałam sobie, że sama noszę takie jedwabie i koronki. W
bieliźnie małej dziewczynki nie dostrzegłbyś nic podniecającego,
jestem tego pewna.
Ale Pierre nie podzielał jej zdania, uważał, że nawet gdyby ta
bielizna była biała i toporna, mógłby zapłonąć gorącą miłością
do Eleny w czarnych pończochach.
Interesowało go, kiedy po raz pierwszy poczuła podniecenie
seksualne. Elena powiedziała, że czytając książkę, a potem na
sankach, zjeżdżając z góry wraz z chłopcem, który właściwie
leżał na niej, a jeszcze potem, kiedy kochała się w
mężczyznach, których znała jedynie z widzenia, u których
jednak, przy bliższym poznaniu, znajdowała zawsze jakąś wadę,
zniechęcającą ją ostatecznie. Miała słabość do nieznajomych,
do mężczyzn widzianych w oknie, na ulicy czy leż w sali
koncertowej. Po takich spotkaniach Elena zaniedbywała fryzurę
i ubiór, chodziła nawet w pogniecionych sukniach i
przesiadywała całymi dniami jak Chinka, przejmująca się
drobnostkami.
Potem leżąc u jej boku i trzymając ją tylko za rękę, Pierre
opowiadał o swoim życiu, oferując jej sceny ze swego
dzieciństwa, tak jak ona ze swego. Było to tak, jak gdyby pękały
na nich stare skorupy dojrzałej osobowości, niczym
niepotrzebnie dodana struktura, odsłaniając przy tym rdzeń.
Jako dziecko Elena była tym, czym nieoczekiwanie stała się
ponownie teraz, dla niego - aktorką, symulantką, osobą, która
żyje wyłącznie fantazjami i nigdy nie okazuje, co naprawdę
czuje.
Pierre był zawsze buntownikiem. Wychowywał się wśród
kobiet, bez ojca, który zginął na morzu. Kobieta, która mu
matkowała, była jego niańką, a jego prawdziwa matka miała w
głowie tylko jedno: znaleźć jak najprędzej kogoś, kto zastąpi jej
męża. Nie wiedziała, co to miłość macierzyńska, była urodzoną
kochanką i nawet własnego syna traktowała jak kochanka.
Obsypywała go przesadnymi pieszczotami, przyjmowała
rankiem, leżąc w łóżku, ciepłym jeszcze po nie znanym mu
mężczyźnie. Towarzyszył jej przy śniadaniu podawanym przez
nianię, która zawsze patrzyła zgorszona na chłopca; leżał u
boku swej matki na tym samym miejscu, gdzie jeszcze przed
chwilą znajdował się jej kochanek.
Pierre uwielbiał wyuzdanie matki, jej ciało widoczne
zazwyczaj spod koronek, bujne kształty prześwitujące przez
zwiewny negliż z szyfonu; kochał jej spadziste ramiona,
delikatne uszy, migdałowe, szydercze oczy, opalizujące ręce
wyłaniające się z obszernych rękawów. Jej głównym zajęciem
było czynienie święta z każdego dnia. Nie chciała mieć nic
wspólnego z ludźmi, którzy nie potrafili jej zabawić, z ludźmi,
którzy rozprawiali tylko o chorobie lub innym nieszczęściu.
Kiedy robiła zakupy, zachowywała się tak, jakby musiała
troszczyć się już o zaopatrzenie świąteczne, nie zapominała
przy tym o nikim z rodziny, myśląc o upominkach dla
wszystkich i siebie samej. Zazwyczaj były to rzeczy
bezużyteczne, które gromadziła przez jakiś czas, aż w końcu
rozdawała je innym.
W wieku dziesięciu lat Pierre był już wtajemniczony we
wszystko, czego wymaga życie wypełnione kochankami.
Asystował przy porannej toalecie matki, przyglądał się, jak
pudruje się pod pachami, jak wsuwa sobie lamponik z pudrem
za suknię, między piersi, widział, jak wychodzi z kąpieli, okryta
tylko częściowo kimonem, z gołymi nogami, a potem - jak
nakłada swoje bardzo długie pończochy. Lubiła podciągać
podwiązki wysoko, tak że pończochy dotykały niemal bioder.
Ubierając się, mówiła zawsze o mężczyźnie, z którym miała się
spotkać, wynosząc pod niebiosa arystokratyczne maniery
jednego ze swoich wybranków, urok drugiego, naturalny
sposób bycia trzeciego, geniusz czwartego - tak jakby Pierre
miał któregoś dnia ucieleśnić dla niej cechy ich wszystkich.
Jeszcze wtedy, gdy ukończył dwadzieścia lat, zniechęcała go
do zawierania znajomości z kobietami, nawet do odwiedzania
domów publicznych. Fakt, że szukał kobiet podobnych do niej,
nie robił na niej żadnego wrażenia. Przebywając w domach
publicznych, prosił kobiety, aby ubierały się w jego obecności,
dokładnie, bez pośpiechu, ona zaś odczuwał przy tym
nieokreśloną, perwersyjną przyjemność - taką samą, jaką czuł,
patrząc dawniej na matkę. Do tej ceremonii domagał się
kokieterii i szczególnego rodzaju ubrań. Prostytutki śmiały się,
ale spełniały jego zachcianki, a w trakcie tych igraszek Pierre
często ulegał gwałtownej żądzy; darł wtedy na strzępy ich
suknie, a stosunek miłosny przypominał raczej gwałt.
Poza tymi wspomnieniami znajdowały się jego przeżycia
bardziej dojrzałe, z których nie zwierzał się Elenie. Obnażył
przed nią jedynie siebie jako dziecko, swoją niewinność, jak
również perwersję.
Bywały dni, kiedy na powierzchnię wypływały pewne
fragmenty jego przeszłości, zwłaszcza te najbardziej erotyczne.
Przenikały każdy jego ruch i przydawały spojrzeniu ów
niespokojny wyraz, na który Elena zwróciła uwagę od pierwszej
chwili, kiedy go poznała, ustom miękkość i bezwolność, a całej
twarzy wygląd kogoś, kogo nie ominęło żadne doświadczenie.
Wtedy widziała go u boku jednej z jego prostytutek, widziała
człowieka, który świadomie przedstawia ubóstwo, brudy i
upadek jako jedyne kulisy pewnych wydarzeń.
Wychodził z niego apasz, ulicznik, rozpustnik, który mógł
pić przez trzy dni i noce, oddając się każdemu doświadczeniu z
takim zapałem, jak gdyby miało być ono już ostatnie w jego
życiu, wyładowując swą żądzę na jakiejś monstrualnej kobiecie,
pragnąc jej, ponieważ była brudna, ponieważ posiadło ją tylu
mężczyzn i ponieważ jej język był tak bardzo nieprzyzwoity.
Była to żądza samozniszczenia, podłości, języka ulicy, ulicznic,
niebezpieczeństwa. Podczas jednej z obław na narkomanów
został aresztowany za stręczycielstwo.
Ta jego skłonność do anarchii i rozkładu moralnego
pozwalała określać go często jako człowieka zdolnego do
wszystkiego i podtrzymywała w Elenie nieufność wobec niego.
Zarazem jednak Pierre zdawał sobie w pełni sprawę z tego,
że również Elenę pociąga to, co demoniczne i plugawe, że i ona
upaja się własnym upadkiem i poniżeniem, że z chęcią
powitałaby zniszczenie własnej idealnej jaźni. Ponieważ kochał
ją tak bardzo, nie chciał dopuścić, aby przeżyła to wszystko
razem z nim. Bał się wtajemniczać ją w cokolwiek, aby jej nie
utracić; mogłaby bowiem zasmakować w takim czy innym
występku, rozrywce, której nie mógłby jej potem zaoferować. I
dlatego drzwi wiodące do gorszej strony ich natury były
uchylane naprawdę rzadko. Ona nie chciała wiedzieć, co
uczyniły jego ciało, usta czy członek. On z kolei lękał się, by nie
rozbudzić w niej pragnień otrudnych do przewidzenia
konsekwencjach.
- Wiem - mawiał - że jesteś zdolna do posiadania wielu
kochanków, że ja jestem zaledwie pierwszym z nich, że od tej
pory nic już nie powstrzyma cię przed pójściem na całość.
Jesteś kobietą zmysłową, tak bardzo zmysłową!
- Ale przecież nie można kochać tak dużo razy -
protestowała. - Dla mnie erotyzm musi łączyć się z miłością. A
miłość naprawdę głęboka nie zdarza się zbyt często.
Był zazdrosny ojej przyszłość, ona natomiast o jego
przeszłość. Uświadomiłasobie, że ma dopiero dwadzieścia pięć
lat, podczas gdy on czterdzieści, tak więc jego zdążyły już
znużyć rzeczy, których ona jeszcze nawet nie poznała.
Kiedy zapadało dłuższe milczenie, a Elena nie dostrzegała na
twarzy Pierre’a wyrazu niewinności, lecz wprost przeciwnie -
tajemniczy uśmieszek, jak również pewną wzgardę na ustach,
wiedziała, że Pierre wspomina właśnie przeszłość. Tak było
również tym razem.
Leżała przy nim, patrząc na jego długie rzęsy.
Po chwili powiedział: - Zanim cię poznałem, Eleno, byłem
typem Don Juana, nigdy nie chciałem poznać kobiety tak
naprawdę. Nigdy nie chciałem pozostać u boku kobiety na
dłużej. Zawsze uważałem, że kobieta używa swych wdzięków
nie dla dobra namiętności, lecz aby zapewnić sobie trwały
związek z mężczyzną - na przykład małżeństwo lub
przynajmniej życie we dwoje - i zyskać w ten sposób coś w
rodzaju spokoju i posiadania. I to właśnie wprawiało mnie w lęk
- świadomość, że za wielkim romansem kryje się po prostu
zwykła drobnomieszczanka, która pragnie poczuć się pewnie w
miłości. W tobie pociąga mnie to, że pozostałaś wyłącznie
kochanką, zachowałaś namiętność i siłę miłości. Kiedy czujesz,
że możesz nie sprostać wielkim zmaganiom uczuć, trzymasz się
na uboczu. Nawiasem mówiąc, tym, co przyciąga mnie do
ciebie, nie jest rozkosz, jaką mogę ci ofiarować. Odrzucasz ją
przecież, kiedy nie jesteś usatysfakcjonowana emocjonalnie.
Mimo to jesteś zdolna do wszystkiego, naprawdę do
wszystkiego. Czuję to. Nie zamykasz się przed życiem. To dzięki
mnie jesteś tak otwarta. Po raz pierwszy żałuję, że posiadam
moc, która sprawia, że kobieta może otworzyć się na życie, na
miłość. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, kiedy
odrzucasz język ciała i szukasz innych sposobów dotarcia do
głębi istoty drugiej osoby.
Zrobiłaś wszystko, aby złamać mój opór wobec rozkoszy.
Tak, początkowo nie mogłem znieść tej twojej siły odmawiania
siebie. Wydawało mi się, że ja z kolei tracę swą moc.
Jego słowa utwierdziły ją w przekonaniu o chwiejnym
charakterze Pierre’a. Dzwoniąc do jego drzwi, nigdy nie była
pewna, czy na pewno go zastała. A Pierre odkrył któregoś dnia
w starej szafie pod kocami całą stertę książek erotycznych,
pozostawionych tu przez poprzednich lokatorów, teraz więc
witał ją codziennie nową historyjką, aby ją rozerwać, wiedział
bowiem, że przejął ją smutkiem.
Nie miał pojęcia, że kiedy u kobiety łączą się erotyzm i
czułość, tworzą więź wyjątkowo silną, niezwykle trwałą.
Marzenia erotyczne Elena mogła snuć obecnie tylko w
powiązaniu z nim, z jego ciałem. Jeśli zobaczyła gdzieś na
bulwarach film, który ją podniecił, przenosiła swą ciekawość
lub nowe doświadczenie na ich najbliższe spotkanie, szepcząc
mu do ucha swoje pragnienia.
Pierre był zawsze zdumiony, widząc gotowość, z jaką Elena
dawała mu rozkosz, nawet jeśli w niej nie uczestniczyła. Po ich
ekscesach następowały chwile, kiedy leżał znużony i
wyczerpany, a mimo to pragnął przeżyć jeszcze raz ową
unicestwiającą błogość.
Wówczas poczynał drażnić ją pieszczotami, jego wprawne
dłonie dokonywały na jej ciele czegoś, co graniczyło wyraźnie z
masturbacją. W tym samym czasie jej ręce obejmowały członek,
muskając go umiejętnie czubkami palców, niczym delikatny
pajączek, i odnajdując najskrytsze koniuszki nerwów. Palce
zamykały się z wolna na penisie, głaszcząc najpierw mięsisty
futerał, potem wyczuwały napływ wartkiej krwi, lekkie
obrzmienie nerwów, nagłe napięcie mięśni; poruszały się tak,
jakby grały właśnie na instrumencie strunowym. Po stopniu
naprężenia Elena orientowała się, czy Pierre osiągnął wzwód
wystarczający na to, aby w nią wejść, wiedziała, kiedy chciał
reagować jedynie na jej ruchliwe palce, kiedy pragnął, aby go
wymasturbowała; niebawem jego rozkosz poczynała ogarniać
ruchliwość jego rąk na jej ciele. Odurzony wyczynami jej
palców, przymykał oczy i poddawał się bezwolnie pieszczotom.
Co jakiś czas usiłował leniwie, jak przez sen, ponawiać ruchy
swych dłoni, potem jednak ponownie nieruchomiał, aby tym
intensywniej delektować się potęgującą napięcie, wyrafinowaną
grą jej palców.
- Teraz, teraz - szeptał. - Teraz! - Oznaczało to, żejej ręka
musi przyśpieszyć, aby dotrzymać kroku pulsującej w nim
coraz szybciej gorączce. Palce przyśpieszały w rytm jego
szalejącego już tętna, a jego głos błagał: - Teraz, teraz, teraz!
Niepomna na cały świat, z wyjątkiem jego rozkoszy,
nachylała się, owiewając go rozpuszczonymi włosami, jej usta
były tuż przy żołędziu. Kontynuowała ruchy dłoni, muskając
zarazem językiem koniuszek penisa, kiedy tylko znalazł się w
zasięgu jej ust - tak długo, aż jego ciało poczynało dygotać i
prężyć się do góry na spotkanie jej rąk i warg, tak jakby chciało
zostać wchłonięte i unicestwione, a potem zjawiało się nasienie,
niczym drobne fale wdzierające się na brzeg, jedna po drugiej;
drobne fale słonawej piany, zalewającej plażę, jaką były jej
dłonie. Dopiero potem czułym gestem obejmowała ustami
zwiotczały penis, aby posmakować choć trochę tego cennego
eliksiru miłości.
Jego rozkosz napełniała ją tak olbrzymią radością, że była
zaskoczona, kiedy Pierre poczynał całować ją z wdzięcznością,
mówiąc: - Ale ty… ty… przecież ty nic z tego nie miałaś!
- Och, oczywiście, że miałam - mówiła Elena głosem, który
wykluczał wszelką wątpliwość.
Była uszczęśliwiona, gdyż ich egzaltacja nie ustawała.
Zastanawiała się też, kiedy w ich miłości pojawi się faza
spoczynku.
Pierre odzyskiwał wolność. Często, kiedy telefonowała, nie
było go w domu. W tym samym czasie spotkała się ze swoją
dawną znajomą, Kay, która powróciła właśnie ze Szwajcarii. W
pociągu Kay poznała mężczyznę, którego można było opisać
jako młodszego brata Pierre’a. Kay zawsze identyfikowała się z
Eleną do tego stopnia, była zdominowana przez jej osobowość
tak silnie, że usatysfakcjonować ją mogło jedynie przeżycie
przygody miłosnej, która - przynajmniej zewnętrznie - mogłaby
przypominać romans Eleny.
Również jej znajomy miał do spełnienia jakąś misję; nie
wyjawił, na czym ona polega, wykorzystywał ją jednak jako
wymówkę, może nawet alibi, kiedy wychodził lub miał spędzić
cały dzień bez Kay. Elena przypuszczała, że Kay opisuje
sobowtóra Pierre’a w mocniejszych kolorach, niżby należało.
Przede wszystkim obdarzała go nadzwyczajną potencją, mającą
tylko jedną wadę: natychmiast po stosunku zasypiał, nie
dziękując jej nawet. W trakcie pogawędki nachodziła go nagle
żądza gwałtu. Nie cierpiał bielizny, nauczył ją więc. aby nie
nosiła niczego pod suknią. Jego żądza była władcza - i
nieoczekiwana. Nie potrafił czekać.
Dzięki niemu poznała spieszne wyjścia z restauracji,
szaleńcze jazdy w taksówkach z firankami, rozkoszne seanse
pod drzewami w Bois. masturbacje w kinach - nigdy jednak nie
kochali się w mieszczańskim łóżku, w ciepłej, wygodnej
sypialni. Kochanek Kay preferował wyłożoną dywanami
podłogę, nawet zimne posadzki w łazienkach, ale również
rozgrzane nadmiernie tureckie łaźnie, palarnie opium - gdzie
jednak nie palił, lecz leżał wraz z nią na tak wąskiej pryczy, że
polem miała obolałe całe ciało. Zadanie Kay polegało na tym,
aby stale dopasowywać się do jego kaprysów i starać się nie
wyjść na tym źle - mimo szaleńczego tempa dbać również o
własną przyjemność, co byłoby jeszcze łatwiejsze, gdyby
dysponowała większą ilością czasu.
Ale nie. on ubóstwiał takie nagłe tropikalne burze, ona zaś
szła za nim jak lunatyczka, sprawiając wrażenie, jak gdyby
obijała się oniego niczym o mebel. Czasem, kiedy wszystko
odbywało się nazbyt raptownie, nie pozwalając jej rozkwitnąć
całkowicie pod gwałcicielem, leżała potem u jego boku i -
podczas gdy on spał - marzyła o bardziej troskliwym kochanku.
Zamykała oczy i myślała: Teraz jego ręka unosi mi suknię,
powoli, bardzo powoli. Najpierw syci mną wzrok. Jedna dłoń
spoczywa na moich pośladkach, druga zaczyna błądzić, wsuwa
się to tu, to tam, zatacza kręgi. Teraz zanurza palec tam, gdzie
lak wilgotno. Dotyka mnie jak kobieta, która bada gatunek
jedwabiu. Bardzo powoli.
Sobowtór Pierre’a obracał się na bok, a Kay wstrzymywała
oddech. Gdyby się obudził, zastałby ją z rękami w bardzo
osobliwej pozie. Potem nagle, jak gdyby potrafił odgadywać jej
życzenia, wsuwał dłoń pomiędzy jej uda i zostawiał ją tam, tak
że Kay nie mogła wykonać żadnego ruchu. Obecność jego dłoni
podniecała ją bardziej, niż się lego spodziewała. Ponownie
zamykała oczy i usiłowała sobie wyobrazić, że owa dłoń porusza
się na niej. Chcąc ułatwić zadanie własnej wyobraźni,
poczynała zaciskać i rozwierać z powrotem mięśnie pochwy, aż
wreszcie doznawała orgazmu. Pierre nie musiał obawiać się
Eleny. którą znał i którą pokierował tak umiejętnie.
Istniała jednak jeszcze inna Elena, której nie znał; męska
Elena. Wprawdzie nie nosiła krótkich włosów ani męskich
ubrań, nie jeździła konno, nie paliła cygar ani nie przebywała w
barach, gdzie gromadziły się zazwyczaj tego typu kobiety, mimo
to jednak drzemała w niej dusza mężczyzny.
Poza sprawami miłości Pierre był w każdej innej dziedzinie
niezdarą. Nie potrafił wbić w ścianę gwoździa ani zawiesić
obrazu, nie wiedział, jak należy podkleić rozsypującą się
książkę, nie umiał nawet rozmawiać na tematy techniczne. Żył
otoczony służbą, dozorcami, hydraulikami, zahukany przez
nich. Nie było mu dane podjąć jakiejkolwiek decyzji, nie
podpisał żadnego kontraktu, nie wiedział w ogóle, czego chce.
Lukę tę wykorzystała energia Eleny, której umysł pracował
teraz tym sprawniej. Kupowała książki i gazety, wykazywała
inicjatywę, podejmowała decyzje. Pierre pozwalał jej na to, było
mu to nawet na rękę, domagał się tego jego nonszalancki
sposób bycia. A Elena usamodzielniała się coraz bardziej.
Czuła ogarniający ją instynkt opiekuńczości. Gdy tylko jego
agresja seksualna gasła, rozkładał się wygodnie jak pasza i
przekazywał władzę w jej ręce. Nic dostrzegał, że stopniowo
pojawia się nowa Elena, inna. o odmiennych konturach i
nawykach, o nowej osobowości. Elena odkryła, że przyciąga do
siebie kobiety.
Pewnego razu Kay zaprosiła ją, aby zapoznać ją z Leilą,
popularną piosenkarką występującą w nocnym klubie, kobietą
o dwuznacznej płci. Poszły do niej razem. Pokój przesycony był
ciężkim zapachem narcyzów, Leila leżała w łóżku, opierając
głowę o poręcz, sprawiała wrażenie sennej, odurzonej. Elena
myślała, że Leila odpoczywa po nocnej pijatyce, okazało się
jednak, że to jej normalna poza. Z ospałego ciała wydobył się, o
dziwo, głos mężczyzny, fiołkowe oczy skierowały się na Elenę,
taksowały ją badawczym, typowym dla mężczyzny wzrokiem.
Po chwili do pokoju wbiegła kochanka Leili, Mary,
szeleszcząc jedwabiami. Opadła na łóżko w nogach Leili i ujęła
ją za rękę. Obie patrzyły na siebie tak pożądliwie, że Elena
spuściła czym prędzej oczy. Leila miała ostre rysy, Mary -
miękkie, twarz Leili, o oczach obwiedzionych czarną kredką,
przypominała freski egipskie, twarz Mary była cała w pastelach
- blade oczy. powieki w kolorze morskiej zieleni, koralowe
paznokcie i wargi; brwi Leili były naturalne, u Mary tworzyła je
wyłącznie linia zaznaczona ołówkiem. Kiedy patrzyły na siebie,
rysy twarzy Leili zdawały się rozpływać, a twarz Mary
przejmowała cząstkę jej zdecydowania. Ale jej głos pozostawał
nadal nierzeczywisty, mówiła chaotycznie, jakby bez związku.
W obecności Eleny wydawała się zmieszana, zamiast jednak
zachowywać się wrogo czy trwożnie, przyjęła postawę kobiety
wobec mężczyzny - poczęła robić wszystko, aby ją oczarować.
Nie podobał jej się sposób, w jaki Leila spoglądała na Elenę,
usiadła więc obok Eleny, podwijając nogi pod siebie niczym
mała dziewczynka.
Mówiąc, obracała się ku niej, układając wargi zalotnie,
kusząco. Ale Elena nie lubiła u kobiet właśnie takiej dziecięcej
maniery, całą swą uwagę skierowała na Leilę. której gesty były
dojrzałe i proste.
Leila powiedziała: - Chodźmy do atelier. Ubiorę się. -
Wyskoczyła z łóżka, porzucając raptem pozę ospałości. Była
wysoka, używała żargonu ulicy, niczym włóczęga, ale z jakąś
królewską swobodą. Nikt nie śmiał zwracać się do niej w ten
sam sposób. W nocnym klubie nie była źródłem rozrywki: ona
tam rządziła. Stała się magnetycznym centrum świata dla tych
kobiet, które uważały, że są występne, a więc potępione.
Dopiero Leila zdołała wpoić im dumę z ich inności, nauczyła je
nie ulegać moralności drobnomieszczańskiej. Z całą
stanowczością potępiała samobójstwo i załamania nerwowe.
Pociągały ją kobiety dumne z tego, że są lesbijkami. Sama
stanowiła doskonały przykład. Na przekór przepisom
policyjnym nosiła męskie ubrania i nigdy nie molestowano jej z
tego powodu. Czyniła to z wdziękiem i nonszalancją, była tak
elegancka i miła, tak arystokratyczna, że niemal odruchowo
kłaniali się jej ludzie, którzy jej nie znali. Dzięki niej inne
kobiety poczynały chodzić z podniesionym czołem. Byłajedyną
męską kobietą, którą mężczyźni traktowali jak kompana. Jeśli
pod tą gładką powierzchnią kryła się jakaś tragedia, Leila
maskowała ją śpiewem, który niszczył spokój ducha innych,
rozsiewał strach, skruchę i nostalgię.
Siedząc obok niej w taksówce, Elena nie czuła jednak siły,
lecz ból sekretnej rany. Zdobyła się na czuły gest: ujęła tę
królewską rękę i zatrzymała ją w swej dłoni. Leila nie pozostała
bierna, odwzajemniła uścisk nerwowo i energicznie. Elena
uświadomiła sobie natychmiast, czego nie dała jej jeszcze owa
energia: spełnienia. Płaczliwy głos Mary i jej tanie, widoczne dla
wszystkich sztuczki, nie mogły zadowolić Leili. Kobiety nie były
tak tolerancyjne, jak mężczyźni wobec kobiet, które udawały
małe i słabe, mając nadzieję, że uzyskają w ten sposób miłość
bardziej aktywną.
Leila musiała cierpieć bardziej niż mężczyzna, potrafiła
bowiem przejrzeć kobiety, a więc nie dawała się zwieść. Kiedy
weszły do atelier, Elena poczuła specyficzny zapach, jakby
palonego kakao czy świeżych trufli. Znalazły się w
pomieszczeniu sprawiającym wrażenie przesyconego dymem
meczetu. Była to obszerna izba otoczona galerią z alkowami,
wyposażonymi jedynie w maty i niewielkie lampy. Wszyscy
nosili kimona, jedno podano również Elenie. Dopiero teraz
zrozumiała: to była palarnia opium. Ludzie leżeli w
przyćmionym świetle, nie zwracając najmniejszej uwagi na
nowo przybyłych. Panował spokój, nie prowadzono rozmów,
niekiedy tylko rozlegało się jakieś westchnienie. Kilka par, u
których opium rozbudziło zmysły, leżało w najciemniejszym
kącie, jak pogrążone we śnie. Potem rozległ się głos kobiety.
Najpierw brzmiało to jak pieśń, po chwili jednak okazało się
wokalizą, przypominającą dźwięki wydawane przez
egzotycznego ptaka w okresie godów. Dwóch młodych mężczyzn
obejmowało się, szepcząc coś do siebie.
Co jakiś czas Elena słyszała odgłos poduszek padających na
podłogę, szelest jedwabiu i bawełny. Śpiewny krzyk kobiety
przybierał na sile w miarę, jak potęgowała się jej rozkosz,
pojękiwanie było tak rytmiczne, że Elena poczęła
akompaniować ruchem głowy tak długo, aż nastąpiła
kulminacja. Owa kadencja najwyraźniej irytowała Leilę; nie
chciała jej słyszeć.
Było to tak jednoznaczne, tak kobiece - zdradzać, kiedy ową
miękką, kobiecą poduszkę miłości przebija męska dzida i
wydawać przy każdym pchnięciu cichy okrzyk trudnej do
zniesienia ekstazy. Bez względu na to, co kobiety czyniły sobie
nawzajem w takich chwilach, nigdy nie potrafiły wydobyć z
siebie takiego crescendo, pieśni pochwy; wyłącznie cała seria
pchnięć, długotrwały atak mężczyzny, byty w stanie zrodzić ów
dźwięk.
Trójka kobiet ułożyła się na materacach, ramię przy
ramieniu. Mary chciała zająć miejsce przy Leili, ta jednak nie
pozwoliła na to. Gospodarz zaoferował im fajki do opium, ale
Elena podziękowała. Była już i tak oszołomiona przyćmionym
światłem, powietrzem przesyconym dymem, egzotycznymi
tapetami, zapachem, stłumionymi odgłosami pieszczot.
Na jej twarzy malowało się tak intensywne uniesienie, jak
gdyby była pod działaniem innego narkotyku. Przynajmniej
Leila nic mogła pozbyć się tego wrażenia; nie zorientowała się,
że trzymając w taksówce Elenę za rękę. wprawiła ją w stan, do
jakiego nie zdołał jej doprowadzić nigdy przedtem nawet Pierre.
Zamiast dotrzeć do centrum jej ciała, głos i dotyk Leili okryły
ją zmysłowym płaszczem nie znanych dotąd wrażeń, wytworzyły
w niej napięcie, które nie oczekiwało spełnienia lecz
kontynuacji. Przypominało to owo pomieszczenie, oddziałujące
przez sekretne światła, intensywny zapach, ciemne nisze,
kryjące się w nich, niemal niewidzialne w mroku sylwetki i
tajemne rozrywki. Marzenie. Nawet opium nie mogłoby
rozbudzić bardziej jej zmysłów, nie dałoby większego przeczucia
rozkoszy.
Wyciągnęła rękę do Leili. Mary paliła już z zamkniętymi
oczami. Leila położyła się na wznak, nie spuszczając wzroku z
Eleny. Potem ujęła jej dłoń. przytrzymała przez chwilę i
wsunęła ją sobie pod kimono, umieszczając na piersiach. Elena
zaczęła ją pieścić. Leila rozpięła uszyty na miarę kostium; nic
miała pod nim bluzki. Ale reszta jej ciała okryta była obcisłą
spódnicą. Potem Elena poczuła dłoń Leili, która wśliznęła się
ostrożnie pod suknię, dążąc do miejsca pomiędzy zakończeniem
pończoch a majtkami. Elena obróciła się nieznacznie na lewy
bok, tak aby móc ułożyć głowę na piersi Leili icałować ją.
Obawiała się trochę, że Mary może otworzyć oczy i wpaść w
gniew, zerkała więc na nią co chwila. Leila uśmiechała się,
wreszcie szepnęła do Eleny: - Musimy spotykać się co jakiś czas
i być razem. Chcesz tego? Przyjdziesz do mnie jutro? Będę tam
bez Mary.
Elena odpowiedziała uśmiechem, skinęła potakująco głową,
skradła jeszcze jeden pocałunek, poczym ułożyła się wygodniej.
Ale Leila nie cofnęła dłoni. Nie spuszczając oka z Mary, pieściła
nadal Elenę, unicestwiając ją grą palców.
Elenie wydawało się, że leży tak tylko przez chwilę, potem
jednak uświadomiła sobie, że w atelier zrobiło się chłodno;
nastał ranek. Skoczyła na równe nogi, zaskoczona. Reszta
spała. Nawet Leila leżała na wznak, pogrążona we śnie. Elena
narzuciła na siebie płaszcz i wyszła. Rześkie poranne powietrze
ożywiło ją.
Pragnęła z. kimś porozmawiać i uświadomiła sobie na
szczęście, że znajduje się w pobliżu atelier Miguela. Miguel spał
przytulony do Donalda. Obudziła go i usiadła w nogach łóżka.
Zaczęła mówić, ale Miguel zdawał się niewiele z tego rozumieć.
Sprawiał wrażenie pijanego.
- Dlaczego moja miłość do Pierre’a nie jest wystarczająco
silna, aby powstrzymać mnie od tego? - powtarzała w kółko. -
Dlaczego rzuca mnie w ramiona innych? Nawet w ramiona
kobiet?
Dlaczego?
Miguel uśmiechnął się. - Boisz się tego drobnego odchylenia
od normy? Przecież to nic takiego. Zresztą niedługo poczujesz
się lepiej. Po prostu miłość do Pierre’a rozbudziła twoją
prawdziwą naturę. Jest w tobie zbyt wiele miłości, będziesz
kochała wiele osób.
- Ale ja tego nie chcę.
- To nie jest wcale taka wielka zdrada, Eleno. U innych
kobiet szukasz tylko samej siebie.
Po wyjściu od Miguela Elena udała się do domu. Wykąpała
się. odpoczęła, następnie poszła do Pierre’a. będącego właśnie
w czułym nastroju. Tak czułym, że zdołał rozwiać jej
wątpliwości i skryte obawy. Potem zasnęła w jego ramionach.
Leila czekała na nią na próżno. Przez dwa, trzy dni Elena
starała się nie myśleć o niej, oczekując od Pierre’a dowodów
gorętszej miłości, pragnąc, aby owładnął nią całkowicie, aby nie
dał jej odejść.
Bardzo szybko dostrzegł jej rozterkę. Niemal instynktownie
zatrzymywał ją, kiedy chciała wyjść nieco wcześniej, fizycznie
powstrzymywał ją przed opuszczeniem go. Po jakimś czasie Kay
zapoznała ją z Jeanem, rzeźbiarzem. Miał miękką, kobiecą
twarz, przepadał za kobietami. Elena unikała go, jak mogła, on
zaś nie przestawał prosić o jej adres. Przy byle okazji
podkreślała z naciskiem, jaką jest gorącą przeciwniczką
kontaktów intymnych.
Kiedyś odpowiedział: - Mnie chodzi o coś piękniejszego,
cieplejszego.
Poczuła lęk i stała się od tej pory jeszcze bardziej
nieprzystępna. Oboje czuli się nieswojo. Myślała: „Wszystko
popsułam. Teraz już nie wróci”. Żałowała tego, miała wrażenie,
że coś ich jednak łączyło, coś, czego nie potrafiła określić.
Napisał do niej list:
Kiedy opuściłem Panią, czułem się jak nowo narodzony,
oczyszczony z wszelkie go fałszu. Jak Pani to zrobiła, że dała
nowe życie, stworzyła nową jaźń, wcale tego nie zamierzając?
Opowiem Pani, co mi się kiedyś’ przydarzyło. Stałem u1
Londynie na pewnym skrzyżowaniu, patrząc na księżyc.
Spoglądałem nań tak uporczywie, że w końcu mnie
zahipnotyzował. Nie wiem nawet, w jaki sposób znalazłem się
wiele, wiele godzin później »w domu, nie mogłem jednak pozbyć
się wrażenia, że oddałem wówczas temu księżycowi duszę. I to
właśnie przytrafiło mi się również podczas naszego spotkania.
Czytając list, Elena przypomniała sobie z niezwykłą
wyrazistością jego melodyjny głos, jego wdzięk. Przesłał jej
jeszcze kilka listów z odłamkami górskiego kryształu, z
egipskim skarabeuszem, ona jednak pozostawiła je bez
odpowiedzi.
Przyciągał jej uwagę, ale noc, którą spędziła z Leilą,
stanowiła dla niej wyraźne ostrzeżenie. Tamtego dnia wróciła do
Pierre’a, czując się tak, jak po bardzo dalekiej podróży, po
której druga osoba staje się niejako kimś obcym. Każda więź
musi być pielęgnowana. Bała się właśnie owej rozłąki,
rozdźwięku pomiędzy jej głębokim uczuciem a nią samą.
Pewnego dnia Jean czekał na nią pod drzwiami domu i
zaskoczył ją, kiedy wychodziła na ulicę. Dygotał na całym ciele,
był blady z podniecenia, niewyspany. Elenę ogarnęła irytacja;
nie podobało jej się, że Jean jest w stanie wyprowadzić ją z
równowagi.
Przypadek sprawił, że oboje ubrani byli na biało. Osnuło ich
lato. Jean miał miękką twarz, a wrzenie w jego wzroku usidliło
ją. Śmiał się jak dziecko, szczerze i beztrosko.
Raptem poczuła w sobie Pierre’a, który obejmował ją,
trzymając z całych sił. Zamknęła oczy, aby nie widzieć jego
wzroku. Wierzyła, że jej cierpienia mogą być wynikiem
zakażenia, zakażenia jego namiętnością.
Usiedli przy stoliku w niepozornej kawiarence. Kelnerka
rozlała trochę wermutu, on. marszcząc brwi, zażądał, aby stolik
został wytarty jak należy - tak jakby siedział w towarzystwie
prawdziwej księżniczki.
Elena powiedziała: - Czuję się w pewnym sensie jak ów
księżyc, który na jakiś czas zawładnął panem, a potem zwrócił
panu duszę. Nie powinien mnie pan kochać. Nie należy kochać
księżyca. Jeśli zbliży się pan do mnie za bardzo, mogłabym
sprawić panu ból.
Dostrzegła jednak w jego wzroku, że już go zraniła. Kroczył
potem uparcie u jej boku, odprowadził ją nieomal do drzwi
domu Pierre’a.
Twarz Pierre’a przypominała chmurę gradową. Dostrzegł ich
przedtem na ulicy i szedł za nimi przez całą drogę od kawiarni,
obserwując każdy gest i ich spojrzenia. Teraz powiedział z
wyrzutem: - Podejrzałem u was kilka gestów, które mogą coś
znaczyć!
Wyglądał jak dzikie zwierzę - z włosami opadającymi na
czoło inieprzytomnym wzrokiem. Przez całą godzinę był
osowiały, zirytowany, trawiony wątpliwościami. Poczęła
zaklinać go, zaklinała go żarliwie, z miłością; objęła jego głowę i
przytuliła ją do piersi, aż wreszcie, uspokojony i wyczerpany
zasnął. Wtedy wysunęła się z łóżka i stanęła przy oknie.
Czar rzeźbiarza przybladł; przybladło w ogóle wszystko na
tle głębi zazdrości Pierre’a. Bez przerwy myślała o jego ciele, o
jego namiętności, o łączącej ich miłości, a w tym samym czasie
słyszała śmiech Jeana, śmiech młodzieńczy, ufny, zmysłowy,
czuła też przemożny czar Leili.
Ogarniał ją strach. Lękała się. gdyż zniknęły już owe
bezpieczne więzy, łączące ją z Pierre’em, była za to powiązana z
nie znaną dotąd kobietą, która leżała, czekając na nią - uległa,
otwarta, gotowa. Pierre obudził się. Wyciągnął ręce i powiedział:
- Już po wszystkim.
Wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Chciała ubłagać go, aby
nie obdarzał jej wolnością, aby nie pozwolił nikomu mu jej
odebrać. Pocałowali się namiętnie. Na jej żądzę zareagował
uściskiem tak mocnym, że jej kości zgrzytnęły donośnie.
Roześmiała się i zawołala: - Udusisz mnie, uważaj! - Polem
leżała, owładnięta uczuciem macierzyństwa, pragnieniem
zaoszczędzenia mu bólu: on natomiast zdawał się marzyć, aby
posiąść ją raz jeszcze. Zazdrość wyzwoliła w nim coś w rodzaju
furii. Soki wezbrały w nim z taką siłą, że tym razem nie czekał
na jej rozkosz. Zresztą jej samej nie zależało już na tym. Czuła
się jak matka obejmująca dziecko, tuląca je do snu, chroniąca
przed złem świata. Nie odczuwała żadnej potrzeby seksualnej, a
tylko pragnienie otwarcia się, przyjęcia, zamknięcia w
ramionach.
W dni. kiedy widywała Pierre’a słabego, biernego,
niepewnego, bezwolnego, kiedy nie chciało mu się nawet ubrać
albo wyjść na spacer, ją z kolei ogarniała energia, żądza czynu.
Kiedy zasypiali obok siebie, chodziły jej po głowic osobliwe
myśli! We śnie sprawia!
wrażenie lak kruchego! W niej zaś budziła się siła. Pragnęła
wejść w niego, niczym mężczyzna, posiąść go. Chciała wtargnąć
w niego, zadać pchnięcie jak nożem. Leżała lak ni to śpiąc, ni
czuwając, identyfikując się z jego męskością, wyobrażając
sobie, że jest nim ibierze go tak samo. jak on posiadł ją.
Kiedy indziej znów opadała na poduszki, będąc znowu sobą
- morzem, piachem, wilgocią, a wtedy żadne uściski nie były dla
niej zbyt namiętne, zbyt brutalne, zbyt zwierzęce.
Jakkolwiek jednak zazdrość Pierre’a sprawiała, że ich miłość
stawała się coraz bardziej gwałtowna, w powietrzu nadal wisiało
napięcie. Ich uczucia ogarnął chaos; pojawiły się wrogość i
zakłopotanie, i ból. Elena nie wiedziała, czyjej miłość zapuściła
nowe korzenie, czy leż wchłonęła truciznę. która przyspieszy
tylko jej upadek.
Czyżby przeoczyła tkwiącą w tym perwersyjną żądzę, lak jak
przeoczyła już wcześniej wiele patologicznych,
masochistycznych gustów innych ludzi, przepadających za
przegraną, nędzą, ubóstwem. poniżeniem, gmatwaniną,
niepowodzeniem? Pierre powiedział kiedyś: „Najlepiej pamiętam
to, co wiąże się z najbardziej bolesnymi momentami mego życia.
Momenty przyjemne wywietrzały mi jakoś z głowy”.
Któregoś dnia Elenę odwiedziła Kay; Kay jak nowa,
rozpromieniona. Jej postawa kobiety żyjącej miłością stała się
wreszcie rzeczywistością. Przyszła, aby opowiedzieć Elenic o
swoim balansowaniu pomiędzy niecierpliwym kochankiem a
kobietą. Siedziały na łóżku, paląc i gawędząc.
- Znasz ją - powiedziała Kay. - To Leila. - Elena pomyślała
mimo woli: „A więc Leila znowu kocha się ze słabą kobietką.
Czy nigdy nie pokocha kogoś równego sobie, kogoś równie
silnego jak ona sama?” Przeszyło ją bolesne uczucie zazdrości.
Zapragnęła zając miejsce Kay, być kochaną przez Leilę.
- Jak to jest być kochaną przez Leilę? - zapytała.
- To cudowne, niewiarygodnie cudowne. Aż trudno w to
uwierzyć. Najważniejsze, że zawsze wie, czego pragnę, w jakim
jestem nastroju, na czym zależy mi najbardziej. Nigdy się nie
myli. Kiedy się spotykamy, patrzy na mnie i już wie, w czym
rzecz. Kiedy się kochamy, nigdy się nie spieszy. Najpierw
zamyka mnie w jakimś cudownym miejscu - zawsze mówi, że to
bardzo ważne, być w cudownym miejscu. Pewnego razu
pojechałyśmy do hotelu, bo w jej mieszkaniu była Mary. Lampa
dawała zbyt mocne światło, a więc okryła ją swoją bielizną.
Najpierw kocha moje piersi. Całymi godzinami całujemy się,
nic poza tym. Czeka, aż upi jemy się pocałunkami, potem
zrzucamy z siebie całe ubranie i leżymy przyklejone do siebie,
tarzając się i nie przestając się całować. Potem siada na mnie,
jak gdybym była koniem, porusza się i ociera o mnie. Przez
długi czas nie pozwala, abym się spuściła, aż cierpienie staje
się nie do zniesienia. To taka przedłużona gra miłosna, Eleno.
Potem po całym ciele chodzą ci mrówki, chcesz jeszcze i jeszcze.
Po chwili dodała: - Rozmawiałyśmy o tobie. Chciała
dowiedzieć się czegoś o twoim życiu erotycznym. Powiedziałam
jej, że masz bzika na punkcie Pierre’a.
- I co ona na to?
- Że dla niej Pierre jest tylko kochankiem takich kobiet jak
Bijou. ta prostytutka.
- Pierre kochał się z Bijou?
- Oczywiście, byli razem przez kilka dni.
Sama myśl, że Pierre kochał się ze słynną Bijou usunęła w
cień obraz Leili kochającej się z Kay. Rzeczywiście, był to dzień
pełen zazdrości. Czy rzeczywiście miłość musi być jednym
długim pasmem zazdrości?
Kay dostarczała każdego dnia nowych szczegółów, których
Elena nie potrafiła puszczać mimo uszu. Wysłuchując nowinek,
nienawidziła kobiecości Kay i kochała męskość Leili.
Przeczuwała tęsknotę Leili za spełnieniem, zdawała sobie
sprawę z jej dotychczasowych porażek. Wyobrażała sobie Leilę
wkładającą męską jedwabną koszulę i srebrne spinki do
mankietów. Pragnęła zapytać Kay jaką Leila nosi bieliznę,
marzyła o tym, aby Leila choć raz ubrała się na jej oczach.
Była przekonana, że - podobnie jak bierny pederasta, który
dla swego aktywnego partnera staje się karykaturą kobiety -
również kobiety, które ulegają dominującej miłości lesbijskiej,
stają się karykaturalne. Najlepszym tego przykładem była Kay,
przesadna w swych zachciankach, darząca sama siebie
miłością poprzez Leilę, jak również dręcząca Leilę, tak jakby nie
miała dość odwagi, aby dręczyć mężczyznę. Wiedziała przy tym
doskonale, że tkwiąca w jej kochance kobieta będzie na tyle
pobłażliwa, aby nie brać jej tego za złe.
Elena była przekonana, że Leila cierpi ze względu na
przeciętność kobiety, z którą się kocha. Ich stosunek nie mógł
nigdy osiągnąć prawdziwej wielkości, ciążył bowiem na nim
defekt infantylizmu. Kay, na przykład, zjawiała się u niej,
wyjadając cukierki z kieszeni, jak dziewczynka w wieku
szkolnym, odymała wargi, w restauracji długo nie potrafiła się
zdecydować, co wybrać, w ostatniej chwili zmieniała
zamówienie, grając rolę kobiety nieobliczalnej, kapryśnej.
Niebawem Elena zaczęła unikać jej towarzystwa; pojęła już
rozmiar tragedii rozgrywający się za romansami Leili. Leila
osiągnęła nowy rodzaj płci, która kiełkowała poza mężczyzną i
poza kobietą; w oczach Eleny stawała się postacią mityczną,
wielką nierzeczywistą. Nie mogła przestać o niej myśleć.
Wiedziona niejasną intuicją postanowiła pójść do angielskiej
herbaciarni nad księgarnią na Rue dc Rivoli, gdzie zazwyczaj
spotykali się homoseksualiści i lesbijki, siadając w osobnych
grupach: samotni mężczyźni w średnim wieku rozglądali się za
młodzieńcami, dojrzałe lesbijki szukały młodszych od siebie
kobiet. Światło było przyćmione, herbata - aromatyczna, a
ciasto należycie wyrafinowane.
Miguel i Donald siedzieli razem i Elena dołączyła do nich.
Donald był pochłonięty swą rolą dziwki, chciał zaprezentować
Miguelowi, jakie wrażenie wywiera na mężczyznach, jak dużo są
skłonni płacić za jego względy. Był podekscytowany, gdyż
pewien siwowłosy, dystyngowany Anglik, człowiek znany ze
swej hojności, gdy przychodziło mu płacić za przyjemność, od
dłuższej chwili pożerał go wzrokiem. Donald zademonstrował
cały swój wdzięk, rzucał ukradkowe spojrzenia niczym kobieta
zza woalki. Miguel siedział nachmurzony. Potem mruknął: -
Gdybyś tylko wiedział, czego ten człowiek wymaga od swoich
chłopców, przestałbyś z nim flirtować.
- A czego wymaga? - zainteresował się Donald.
- Naprawdę chcesz, abym ci powiedział?
- Tak. Chcę to wiedzieć.
- Żąda, aby chłopiec kładł się pod nim, a on klęka wtedy nad
jego twarzą i pokrywają… wiesz chyba czym.
Donald skrzywił się z niesmakiem i spojrzał na
szpakowatego Anglika. Nie mógł w to uwierzyć, patrząc na
arystokratyczne rysy człowieka o tak wytwornych manierach,
na elegancję, z jaką trzymał cygarniczkę, na jego rozmarzone,
romantyczne oczy. Czy to możliwe, że ten człowiek jest zdolny
do czegoś takiego? I Donald wstrząśnięty zrezygnował ze swej
prowokującej kokieterii.
Potem zjawiła się Leila, dostrzegła Elenę i podeszła do ich
stolika. Miguela i Donalda zdążyła poznać już wcześniej.
Uwielbiała puszenie się Donalda - to jego rozpościeranie
wyimaginowanych pawich piór, przy jednoczesnym braku
ufarbowanych włosów, umalowanych rzęs i paznokci, typowych
dla kobiet. Przez chwilę żartowała z Donaldem, podziwiając
zarazem wdzięk Miguela, po czym zwróciła się do Eleny i
zatopiła w jej niezwykle zielonych oczach spojrzenie swoich
ciemnych.
- Jak tam Pierre? Czemu nie przyprowadzi go pani czasem
do atelier? Jestem tam co wieczór przed występem. I nigdy nie
przyszła pani do klubu, aby usłyszeć, jak śpiewam.
Występuję co noc około jedenastej.
Potem zapytała: - Czy mogłabym panią odwieźć, kiedy będzie
już pani wracać do domu?
Wyszły razem i usiadły w tyle czarnej limuzyny Leili. Leila
nachyliła się nad Eleną i swymi pełnymi wargami nakryła jej
usta w nie kończącym się pocałunku, przyprawiając ją o zawrót
głowy. Kapelusze zleciały na podłogę, kiedy odchyliły głowy na
oparcie. Leila porwała ją w głębokie odmęty. Usta Eleny
znalazły się na szyi Leili. przesunęły na dekolt czarnej sukni,
otwartej na piersiach. Musiała tylko odgarnąć jedwab ustami,
aby poczuć rodzącą się krągłość.
- Chyba nie zamierzasz uciec mi po raz drugi? - zapytała
Leila.
Elena zacisnęła palce na okrytych jedwabiem biodrach,
delektując się ich bujnością, po czym poczęła pieścić jej krągłe
uda. Oszałamiający aksamit skóry i gładkość jedwabnej sukni
zlewały się ze sobą. potęgując błogość. Palce natrafiły na
niewielką wypukłość podwiązki. Zapragnęła nagle, na miejscu,
rozewrzeć kolana Leili, ale ta wydała raptem szoferowi jakieś
polecenie, którego Elena nie dosłyszała. Samochód zmienił
kierunek jazdy.
- To się nazywa uprowadzenie - oświadczyła Leila i
roześmiała się głęboko.
Bez kapeluszy, z rozwianymi włosami, weszły do ciemnego
apartamentu. Żaluzje były opuszczone, lak aby chronić przed
żarem słońca. Leila ujęła Elenę za rękę i poprowadziła ją do
sypialni, gdzie padły na luksusowe łoże. I znowu jedwab,
jedwab pod palcami, jedwab między nogami, jedwab ramion,
szyi i włosów. Jedwabiste wargi drżące pod palcami. Było to
tak, jak owej nocy w palarni opium; pieszczoty przedłużały się,
wzmagając rozkoszne napięcie. Każdorazowo, kiedy u jednej lub
drugiej miał nastąpić moment orgazmu, kiedy Leila lub Elena
zaczynały poruszać się szybciej, powracały natychmiast do
pocałunków - była to kąpiel miłości, jaką można przeżyć w
bezkresnym śnie i przy której wilgoć tworzy ciche odgłosy
deszczu, przerywane pocałunkami. Palec Leili silny iwładczy,
niczym penis, jej ruchliwy język sięgał daleko, znał wszystkie
zakątki, gdzie kryją się koniuszki nerwów.
Zamiast jednego jądra rozkoszy ciało Eleny zdawało się mieć
miliony otworów erogennych; każdy z nich był równie wrażliwy,
każda komórka reagowała coraz intensywniej na pieszczotę ust.
Nawet ciało jej ramienia otwierało się i dygotało pod
dotykiem języka iub palców Leili. Jęknęła, a wtedy Leila
wgryzła się w nią jeszcze bardziej, aby wydobyć z niej jęk
bardziej donośny. Język między udami Eleny był niczym
pchnięcie sztyletem, zwinny i ostry. Kiedy nadszedł wreszcie
moment orgazmu, ich ciała zadygotały gwałtownie, od stóp do
głów.
Elena marzyła o Pierze i Bijou. O pulchnej Bijou, dziwce,
bestii, lwicy; o szczodrej bogini obfitości z ciałem będącym
łożem zmysłów, w każdym calu i zagłębieniu. We śnie sięgała
po nią dłońmi, jej ciało pulsowało, falowało gwałtownie,
płonęło. Przesycone wilgocią, odsłaniało coraz to nowe lubieżne
warstwy. Bijou była zawsze chętna, choć leżała bezwładna,
budząc się na sam moment miłości. Żądza sączyła się całym jej
ciałem, wzdłuż srebrzystych cieni jej nóg, wokół bioder
uformowanych na kształt skrzypiec, spływała i tryskała znowu
w górę między piersiami z dźwiękiem mokrego jedwabiu.
Elena wyobrażała ją sobie wszędzie, w obcisłej sukni
ulicznicy, stale czatującą na zdobycz, wyczekującą. Pierre
kochał kiedyś jej nieprzyzwoity chód, naiwny wzrok, zły humor
po przepiciu, dziewiczy głos. Przez kilka nocy kochał tę cipę na
dwóch nogach, to łono będące w stałym pogotowiu, otwarte dla
wszystkich.
Może teraz kochał ją znowu.
Kiedyś pokazał Leili zdjęcie swojej matki, swojej hożej matki.
Podobieństwo do Bijou było uderzające, różniły się tylko oczy; u
Bijou były podkrążone sinymi obwódkami, matka Pierre’a miała
zdrowszą twarz. Ale co do ciała…
Jestem zgubiona, pomyślała Elena. Nie wierzyła Pierre’owi,
który twierdził, że Bijou budzi w nim odrazę. Zaczęła
przychodzić regularnie do kawiarni, gdzie Pierre poznał Bijou,
liczyła bowiem na to, że odkryje coś, co rozwieje jej wątpliwości.
Ale jedyne, co odkryła, to fakt, że Bijou lubi bardzo młodych
mężczyzn o świeżych twarzach, świeżych ustach i świeżej krwi.
I to pozwoliło jej nieco ochłonąć.
Podczas gdy Elena uganiała się za Bijou i starała
zdemaskować przeciwnika, Leila obmyślała podstępy, aby
spotkać się z Eleną.
I wreszcie wszystkie trzy, uciekając przed ulewnym
deszczem, znalazły się pewnego razu w tej samej kawiarni:
Leila, wonna i elegancka, z uniesioną wysoko głową, w etoli ze
srebrnego lisa narzuconej na ramiona, na wymuskany, czarny
kostium; Elena w wiśniowym aksamicie oraz Bijou w tej swojej
sukni ulicznicy, z którą nie mogła się rozstać; czarnej, obcisłej
oraz w czarnych bucikach na szpilkach. Leila uśmiechnęła się
do Bijou, a potem dostrzegła Elenę. Drżąc z zimna, usiadły przy
stoliku i zamówiły aperitif. Tym, co Elenę zaskoczyło, był
przemożny, zmysłowy czar roztaczany przez Bijou. Po jej prawej
stronie siedziała Leila, olśniewająca i pełna wyrazu, a po lewej
Bijou; otchłań zmysłów, w którą Elena zapragnęła dać nura.
Leila zauważyła to i odczuła niczym bolesny cios. Potem
zaczęła się zalecać do Bijou; potrafiła robić to o wiele lepiej niż
Elena. Bijou nie znała dotąd kobiet takich jak Leila, jedynie
koleżanki po fachu, które - kiedy nie było przy nich mężczyzn -
całowały się z Bijou, aby wynagrodzić sobie brutalność
mężczyzn. Siedziały wtedy, całując się, aż ogarniał je stan
transu, nie posuwały się jednak dalej.
Była podatna na wyrafinowane zaloty Leili, ale znajdowała
się jednocześnie pod urokiem Eleny, która stanowiła dla niej
zupełnie nie znany typ kobiety. W oczach mężczyzn Elena była
całkowitym przeciwieństwem dziwki, potrafiła poetyzować i
dramatyzować miłość. Mieszając ją z uczuciem, zdawała się
składać z innego tworzywa, pochodziła jakby z legendy. Tak.
Bijou znała mężczyzn wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że
jest to typ kobiety prowokującej mężczyzn do wprowadzania jej
w tajniki zmysłowości, typ kobiety, którą mężczyźni lubili
widzieć uległą, oddaną na pastwę zmysłów. Im bardziej kobieta
była legendarna, tym większą odczuwano przyjemność w
bezczeszczeniu jej, czynieniu z niej ofiary żądzy. Przy całym
swoim marzycielskim usposobieniu była właściwie jeszcze
jedną kurtyzaną, żyjącą po to, aby dostarczać mężczyznom
przyjemności.
Bijou, reprezentująca typ prawdziwej dziwki, chętnie
zamieniłaby się miejscami z Eleną. Dziwki zawsze zazdroszczą
kobietom, które potrafią rozbudzać nie tylko żądze, ale również
tęsknotę i iluzje. Bijou, ów paradujący bez zażenowania, nie
skrępowany niczym narząd płciowy, dałaby wiele, aby wyglądać
tak jak Elena. A Elena z kolei chętnie zamieniłaby się z Bijou.
marząc o mężczyznach, którzy znużeni zalotami pragną seksu i
nic poza tym, seksu zwierzęcego i bezpośredniego. Elena
chciała, aby gwałcono ją dzień w dzień, nie bacząc na jej
uczucia, Bijou natomiast tęskniła za adoracją. Co do Leili. była
zadowolona, że żyje wolna, nie podlega tyranii mężczyzn; nic
zdawała sobie jednak sprawy z tego, że odgrywanie roli
mężczyzny nie oznacza jeszcze wolności od niego.
Zalecała się do Bijou pełna słodyczy, łagodności, schlebiając
jej. Ponieważ żadna z nich nie dawała za wygraną, wyszły w
końcu razem, po czym Leila zaprosiła Elenę i Bijou do swego
apartamentu.
Kiedy weszły do środka, powietrze przesycone było wonnym
kadzidłem. Jedyne światło pochodziło ze szklanych,
iluminowanych kul, wypełnionych wodą i mieniącymi się
wszystkimi barwami tęczy rybami, koralami i sztucznymi
konikami morskimi. Pomieszczenie nabierało dzięki temu
wyglądu podwodnej krainy, królestwa ze snów, gdzie trzy
piękne kobiety - każda z nich zachwycająca, choć odmienną
urodą - roztaczały wokół siebie nastrój tak zmysłowy, że nie
zniósłby tego żaden mężczyzna.
Bijou nie śmiała wykonać najmniejszego ruchu, wszystko
wydawało jej się przerażająco kruche. Usiadła, krzyżując nogi.
jak Arabka, i zapaliła. Elena zdawała się emanować jasnością
niczym owe szklane kule. W półmroku jej oczy połyskiwały
gorączkowo. Leila urzekła je obie jakimś tajemniczym czarem,
powiewem nowości, czegoś dotąd nieznanego.
Usiadły we trzy na bardzo niskiej kanapie, na całym morzu
poduszek. Pierwszy ruch wykonała Leila; wsunęła swą
upierścienioną dłoń pod spódnicę Bijou i zaskoczona
wstrzymała oddech, kiedy nieoczekiwanie napotkała gołe ciało
tam, gdzie spodziewała się dotknąć jedwabnej bielizny. Bijou
opadła na wznak i zaoferowała usta Elenie, skuszona jej
kruchością; po raz pierwszy zorientowała się, jak to jest - czuć
się mężczyzną, czuć kobiecą wiotkość gnącą się pod ciężarem
ust, delikatną głowę odchylaną do tyłu przez swoje silne ręce,
puszyste włosy rozsypujące się dokoła. Mocne dłonie Bijou
objęły z rozkoszą drobną szyję; trzymała teraz jej głowę oburącz
jak filiżankę, chciwie spijając z jej ust słodki oddech i krążąc
pomiędzy wargami rozedrganym językiem.
Leila poczuła napływ zazdrości. Każdą pieszczotę, którą
darzyła Bijou, ta przekazywała Elenie - dokładnie tę samą
pieszczotę. Kiedy Leila pocałowała pełne usta Bijou, Bijou
przylgnęła wargami do ust Eleny. Dłoń Leili wsunęła się jeszcze
głębiej pod suknię Bijou i natychmiast ręka Bijou wtargnęła
pod suknię Eleny. Elena leżała w bezruchu, pogrążając się w
błogim omdleniu. Potem Leila opadła na kolana i zaczęła
pieścić Bijou pełnymi dłońmi; kiedy podsunęła do góry jej
suknię, Bijou, leżąc na wznak, zamknęła oczy, aby poczuć
lepiej ruchy ciepłych, władczych dłoni. Elena, widząc teraz
uległą Bijou, zaczęła głaskać je bujne ciało, przesuwając rękami
po każdej rozkosznej wypukłości - po całym tym kwietniku
puchowego, gładkiego, jędrnego ciała pozbawionego kości,
pachnącego drzewem sandałowym i piżmem. Jej sutki
stwardniały, kiedy dotknęła piersi Bijou, a przenosząc dłoń na
pośladki Bijou, napotkała rękę Leili.
Leila rozebrała się, prezentując miękki, niewielki jedwabny
gorset z drobnymi, czarnymi podwiązkami, na których trzymały
się pończochy. Jej smukłe, białe uda błyszczały, delta Wenus
natomiast leżała w cieniu. Elena odpięła podwiązki, chcąc
odsłonić połyskliwe nogi. Bijou zdjęła suknię przez głowę i
nachyliła się do przodu, aby ściągnąć ją zupełnie, wystawiając
przy tym na pokaz krągłe, pełne pośladki, dołeczki tuż nad nimi
i wygięte plecy.
Następnie Elena zrzuciła suknię. Miała na sobie czarną,
koronkową bieliznę, rozciętą z tyłu i przodu i odsłaniającą
ocienione fałdy sekretnej niszy.
Podłoga wyłożona była szeroką, białą skórą. Kobiety opadły
na nią - trzy ciała jednocześnie, tuląc się do siebie i pocierając
jedno odrugie, aby poczuć pierś na piersi i brzuch na brzuchu.
Przylegały do siebie tak szczelnie, że przestały być trzema
ciałami; były teraz po prostu ustami, palcami, językami i
zmysłami. Usta szukały to innych ust, to sutka, to znów
łechtaczki. Leżały splątane w jedno, poruszając się bardzo
powoli, całując się tak długo, aż pocałunki stały się torturą, a
ciała ogarnął niepokój. Dłonie napotykały każdorazowo uległe
ciało, gościnne wejście. Skóra, na której leżały, wydzielała
zwierzęcy zapach, który mieszał się z wonią ich płci.
Elena pieściła bujne ciało Bijou. Leila była bardziej
agresywna: obejmowała Bijou leżącą na boku, z jedną nogą
przerzuconą przez ramiona Leili, i całowała ją między udami.
Co jakiś czas Bijou drgała gwałtownie, umykając do tyłu
przed ostrymi pocałunkami i zębami, przed językiem twardym
jak penis. Jej pośladki uderzały przy tym otwarz Eleny, która
do tej pory zajmowała się błądzeniem po nich dłońmi, teraz
jednak wsadziła palec w ciasny, drobny otwór. Tam mogła
wyczuć każdy skurcz wywołany przez pocałunki Leili; tak jakby
dotykała ścianki, którą z drugiej strony pocierał język Leili.
Cofając się przed natarczywym językiem, Bijou nadziewała się
na palec, który potęgował jej rozkosz; to on sprawiał, że
zawodziła perliście, melodyjnie, a co jakiś czas obnażała zęby
niczym dzikie zwierzę, usiłując ugryźć jedną ze swych
dręczycielek.
Kiedy miała już osiągnąć punkt szczytowy i nie mogła dłużej
bronić się przed rozkoszą, Leila przerwała pocałunki,
zostawiając Bijou nad skrajem przepaści, półprzytomną, niemal
oszalałą. W tej samej chwili zaprzestała swych pieszczot Elena.
Nie panując już nad sobą, niczym wspaniały acz
nieobliczalny furiat, Bijou rzuciła się na ciało Eleny, rozsunęła
jej nogi i padła między nie, przywierając płcią do płci i trąc o
nią z niezwykłą zaciekłością. Gestem mężczyzny uderzała raz
po raz, pragnąc, aby obie płcie zwarły się, złączyły na dobre.
Kiedy poczuła nadchodzący orgazm, znieruchomiała, chciała
bowiem przedłużyć ten cudowny moment, po czym opadła na
wznak i otworzyła usta, sięgając po piersi Leili, po rozpalone
sutki, spragnione rozkoszy. Również Elena płonęła na całym
ciele, ogarniał ją już szał ostatecznego spełnienia.
Poczuła pod sobą rękę; rękę, o którą mogła się ocierać.
Zapragnęła nadziać się na nią i poruszać tak długo, aż owa
ręka doprowadzi ją do orgazmu, ale chciała jednocześnie
odwlec moment szczytowej rozkoszy. Znieruchomiała. Ale teraz
ta dłoń nie dawała jej spokoju.
Kiedy wstała - dłoń powędrowała do jej płci.
Potem poczuła Bijou, stojącą nad nią i dyszącą ciężko,
poczuła spiczaste piersi, puszysty i zarazem szorstki dotyk
owłosienia na swoich pośladkach. Bijou ocierała się o nią przez
dłuższą chwilę, powoli, bardzo powoli, przesuwając się w górę i
w dół, wiedziała bowiem, że w ten sposób skłoni Elenę do
obrócenia się - po to, aby poczuć ten dotyk również na
piersiach, płci i brzuchu. Ręce, wszędzie ręce, jednocześnie w
różnych miejscach. Ostre paznokcie Leili wpijały się w
najdelikatniejsze zakątki na ramionach Eleny, między piersiami
a łokciami, sprawiając ból, cudowny ból; tygrysica trzymała ją
mocno w szponach, rozszarpywała jej ciało. Elena płonęła, była
rozpalona do tego stopnia, że najlżejsze dotknięcie mogło teraz
wywołać eksplozję. Leila, czując to, odsunęła się od niej.
Wszystkie trzy padły na kanapę. Nie dotykały się już
wzajemnie, lecz tylko spoglądały na siebie, zachwycając się
chaosem ciał i sycąc wzrok wilgocią, która błyszczała między
ich pięknymi udami.
Nie potrafiły jednak długo utrzymać rąk z dala od siebie i
niebawem Elena wraz z Leilą zaatakowały Bijou. Chcąc
doprowadzić ją na szczyty miłosnego uniesienia, oplotły ją gęstą
siecią pieszczot: okrążyły ją, nakryły sobą, lizały, całowały,
gryzły, przeturlały z powrotem na podłogę, dręczyły milionem
rąk i języków. Bijou zaczęła jęczeć, błagając o zaspokojenie,
rozsuwała nogi, usiłowała znaleźć ulgę, pocierając się o ich
ciała, ale one nie pozwalały na to. Wdzierały się w nią językami
i palcami, z tyłu i z przodu, czasem tylko przerywały, aby
odnaleźć się językami, a wtedy spijały siebie nad rozpostartymi
nogami Bijou. Bijou wyprężyła się w łuk, żądna pocałunku,
który zakończyłby jej cierpienia, ale Elena i Leila, zapominając
o niej, skoncentrowały teraz wszystkie swoje uczucia na grze
języków i trwały w namiętnym uścisku. Bijou,
rozgorączkowana, podniecona do granic wytrzymałości, poczęła
głaskać się i dotykać, ale wówczas Leila i Elena odsunęły jej
rękę i ponownie rzuciły się na nią. Orgazm Bijou nadszedł
raptownie, przywodząc na myśl rozkoszną torturę. Przy każdym
spazmie Bijou prężyła ciało, jakby otrzymywała pchnięcie
sztyletem, krzyczała rozpaczliwie, błagając o zmiłowanie.
Nad jej omdlałym ciałem języki Eleny i Leili zetknęły się
ponownie, ręce - jak w transie - poszukiwały się wzajemnie,
wdzierając się wszędzie, gdzie to było możliwe, aż wreszcie
Elena krzyknęła chrapliwie. Palec Leili odnalazł właściwy rytm i
Elena przywarła do niej, oczekując na eksplozję rozkoszy,
starając się zarazem dać Leili rękami tę samą rozkosz. Pragnęły
osiągnąć orgazm jednocześnie, ale Elena doszła pierwsza;
opadła jak kłoda, odrywając się od dłoni Leili, powalona
gwałtownością tego szczytowego momentu. Leila ułożyła się u
jej boku, oferując jej ustom swą płeć. Kiedy fala uniesienia
opadła i odpłynęła w dal, pozostawiając gładką toń, Elena dała
Leili swój język, śmigając nim w szparce, dopóki Leila nie
drgnęła konwulsyjnie i jęknęła przeciągle. Wtedy wgryzła się w
delikatne ciało, ale Leila, owładnięta paroksyzmem rozkoszy,
nie poczuła nawet wpijających się w nią zębów.
Elena pojmowała już, dlaczego niektórzy mężowie w
Hiszpanii nie wtajemniczali swych żon we wszystkie możliwe
sposoby miłości. Chcieli po prostu uniknąć ryzyka rozbudzenia
w nich żądzy, której nie mogliby potem ugasić. Zamiast czuć się
zaspokojona, uciszona przez miłość Pierrc’a, Elena była coraz
bardziej nienasycona. Im goręcej pragnęła Pierre’a, tym bardziej
tęskniła za innymi odmianami miłości. Miała wrażenie, że nie
zależy jej zbytnio na zakorzenieniu uczucia, nadaniu mu cech
trwałości. Interesował ją wyłącznie moment samej rozkoszy, bez
względu na osobę, z którą go przeżywała.
Nie pragnęła nawet spotkać się z Leilą, rozmyślała za to o
Jeanie, rzeźbiarzu, gdyż teraz on znajdował się w stanie
płonącego podniecenia, który tak uwielbiała. Chciała zająć się
tym żarem od niego. Myślała - zaczynam już mówić jak święta:
„Chcąc płonąć z miłości”.
Ale tu nie chodzi o miłość mistyczną, lecz szaleńczy,
zmysłowy stosunek. Pierre rozbudził we mnie kobietę, jakiej nie
znałam, kobietę nienasyconą.
Jej pragnienia zdawały się przybierać rzeczywisty kształt:
przed drzwiami spotkała Jeana. Czekał na nią i - jak zwykle -
miał dla niej jakiś prezent. Paczuszkę trzymał niezręcznie, a
sposób, w jaki się poruszał oraz spojrzenie jego niespokojnych,
rozbieganych oczu, zdradzały aż nadto wyraźnie siłę jego
pożądania. Zanim jeszcze przemówił, posiadł jej ciało -
zachowywał się tak, jak gdyby znajdował się już w niej.
- Nie złożyłaś mi ani razu wizyty - powiedział. - Nie widziałaś
jeszcze moich prac.
- Chodźmy więc teraz - odparła, krocząc u jego boku lekkim,
roztańczonym krokiem.
Doszli do posępnego, pustego zakątka Paryża, w pobliżu
jednej z bram. Było to osiedle szop przekształconych w atelier i
sąsiadujących z mieszkaniami robotników. Tu właśnie mieszkał
Jean, w otoczeniu swych rzeźb zastępujących masywne meble.
On sam był ruchliwy, zmienny, nadzwyczaj wrażliwy, a jego
nerwowe ręce potrafiły stworzyć rzeczy zadziwiająco solidne i
trwałe.
Jego rzeźby były monumentalne - przekraczały pięciokrotnie
wielkość naturalną, przedstawiały ciężarne kobiety,
rozleniwionych mężczyzn, zmysłowych mężczyzn o rękach i
nogach podobnych do korzeni drzew. Jedna z rzeźb ukazywała
mężczyznę i kobietę, zwartych w uścisku tak szczelnym, że nie
można było rozróżnić ich ciał. Kontury zlewały się ze sobą
zupełnie - złączeni genitaliami górowali nad Eleną i Jeanem.
Okryci cieniem rzeźby ruszyli ku sobie, bez słowa i bez
uśmiechu. Nie poruszali nawet rękoma. Kiedy dotarli do siebie,
Jean przycisnął Elenę do rzeźby. Nie pocałowali się ani nie
dotknęli rękami. Spotkały się jedynie ich ciała, ciepłe i ludzkie,
powielając złączenie ciał glinianych, większych od nich. Z
wolna, niczym w hipnotycznym śnie, przycisnął członek do jej
płci, tak jakby mógł w ten sposób wtargnąć w nią. Osunął się
na podłogę i klęknął u jej stóp, aby już po chwili zerwać się
ponownie na równe nogi. tym razem zadzierając jej suknię do
góry, tak że utworzyła zwój materiału pod pachami. I znów
przylgnął do Eleny, to poruszając się z lewej strony na prawą i
odwrotnie, to zataczając drobne kręgi, to znowu wciskając się w
nią gwałtownie. Poczuła jego nagromadzoną żądzę ocierającą
się o nią, jak gdyby krzesał iskry, trąc kamień o kamień. W
końcu osunęła się na podłogę jak we śnie i padła bezwładnie
pomiędzy jego nogi - on zaś zapragnął utrwalić tę pozycję,
uwiecznić ją, przygwoździć do podłogi ciało Eleny potężnymi
pchnięciami swej nabrzmiałej męskości. Zaczęli poruszać się
ponownie: ona - aby zaoferować mu najgłębsze zakątki
kobiecości, on - aby połączyć się z nią na dobre. Elena zwarła
się, chcąc poczuć go lepiej, i wydała jęk nieopisanej rozkoszy,
jak gdyby dotknęła najbardziej czułego punktu jego jaźni.
Jean zamknął oczy: pragnął poczuć to przedłużenie swojego
jestestwa, w którym pulsowała cała jego krew i które poruszało
się teraz w mrocznej, rozkosznej grocie. Nie mógł jednak
powstrzymać się dłużej i zaatakował ją gwałtowniej, aby
wypełnić całe jej łono, aż po brzeg, swoją krwią; a kiedy Elena
przyjęła to pchnięcie, ciasny przesmyk, w którym się poruszał
zacisnął się jeszcze bardziej i wchłonął łapczywie jego ekstrakt.
Rzeźba rzucała cień na ich splecione ciasno ciała, które nie
rozdzielały się w dalszym ciągu. Leżeli w bezruchu niczym
posąg i czuli ostatnie, gasnące iskry uniesienia. A Elena
zwracała się już myślą do Pierre’a. Wiedziała, że nie spotka się
więcej z Jeanem. Następnym razem nie byłoby już tak pięknie.
Z niemal zabobonnym lękiem pomyślała, że gdyby przyszła
kiedyś do Jeana, Pierre mógłby odkryć zdradę i ukarać ją.
Właściwie spodziewała się kary. Kiedy stanęła przed
drzwiami Pierre’a, wyobraziła sobie, że na jego łóżku zastanie
Bijou z szeroko rozsuniętymi nogami. Czemu Bijou? Gdyż
Elena oczekiwała rewanżu za zdradę jej miłości.
Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy otwierała drzwi. Ale Pierre
powitał ją niewinnym uśmiechem. Ciekawe, czy i ona
uśmiechnie się tak niewinnie… Chcąc się upewnić, zerknęła do
lustra. Czego się spodziewała? Że tkwiący w niej demon
‘zabłyśnie w jej zielonych oczach?
Opuściła wzrok na pogniecioną spódnicę i zakurzone
sandały. Była niemal pewna, że Pierre domyśli się wszystkiego,
że jeśli będą się kochać, zorientuje się, iż z jej soczkiem
zmieszane jest nasienie Jeana. Unikając jego pieszczot,
zaproponowała zwiedzenie domu Balzaca w Passy.
Było łagodne deszczowe popołudnie, przesycone ową szarą
paryską melancholią, która skłaniała ludzi do pozostania w
domu i stwarza nastrój erotyzmu - wisi bowiem nad całym
miastem jak gęsty pułap mgły, zamykający ludzi w alkowach. I
wszędzie jakieś oznaki życia erotycznego - nieduży sklepik na
uboczu, z damską bielizną, czarnymi podwiązkami i czarnymi
wysokimi butami na wystawie; prowokujący chód paryżanek;
taksówki wiozące złączone w uścisku pary.
Dom Balzaca stał na szczycie dość stromej uliczki w Passy,
skąd roztaczał się widok na Sekwanę. Najpierw musieli
zadzwonić do drzwi czynszowej kamienicy, potem zejść po
schodach, które zdawały się prowadzić do piwnicy, a mimo to
wychodziły na ogródek.
Następnie przeszli przez ogród i zadzwonili do kolejnych
drzwi. To właśnie było wejście do domu Balzaca, domu pełnego
tajemnic, ukrytego i odizolowanego od innych, chociaż mieścił
się w samym sercu Paryża.
Kobieta, która otworzyła drzwi, wyglądała jak duch z
zamierzchłej epoki - blada twarz, wyblakłe włosy i ubranie,
ciało pozbawione krwi. Życie wśród manuskryptów pisarza,
obrazów i sztychów jego kochanek, jak również pierwszych
edycji jego dzieł, sprawiło, że kobieta przesiąkła na dobre nie
istniejącą już przeszłością i chyba dlatego była tak blada.
Nawet głos miała jakiś odległy, upiorny. Ponieważ mieszkała
w domu wypełnionym martwymi pamiątkami, również i ona
umarła dla teraźniejszości. Wyglądała, jak gdyby co noc kładła
się w grobowcu Balzaca, aby spać razem z nim.
Poprowadziła gości przez szereg pokojów na tył domu,
podeszła do klapy, wsunęła w żelazne kółko swój długi, kościsty
palec i uniosła klapę, pokazując gościom wąskie, tajemne
schodki.
To ukryte wyjście Balzac zbudował specjalnie w ten sposób,
aby odwiedzające go kobiety mogły uciec w porę przed
zazdrosnymi mężami. Nieraz korzystał też z nich sam, aby
uniknąć spotkania ze zbyt natrętnym wierzycielem. Schodki
wychodziły na ścieżkę zakończoną furtką, a lym samym na
cichą uliczkę, którą można było dojść nad Sekwanę. W ten
sposób można się było uratować, zanim osoba pukająca do
drzwi frontowych zdołałaby przejść przez pierwszy pokój.
Widok klapy kryjącej schody powiedział Elenie i Pierre’owi
tak wiele na temat miłości Balzaca do życia, że podziałał na
nich jak afrodyzjak. Pierre szepnął: - Chciałbym posiąść cię na
tej podłodze, natychmiast.
Kobieta upiór nie dosłyszała tych słów, wypowiedzianych
obcesowo, tonem godnym ulicznika, dostrzegła jednak
towarzyszącą im minę. Nastrój zwiedzających nie harmonizował
ze świętością tego przybytku kultury, wyprosiła ich więc czym
prędzej.
Powiew śmierci zaostrzył ich zmysły. Pierre przywołał
taksówkę, ale nawet w samochodzie nie potrafił się
powstrzymać. Posadził sobie Elenę na kolanach, plecami do
siebie, tak że zasłaniała sobą jego ciało, następnie podciągnął
jej spódnicę do góry.
- Nie tu, Pierre - powiedziała Elena. - Poczekaj, aż będziemy
w domu. Ludzie zobaczą, co robimy. Proszę cię, poczekaj. Och.
Pierre, sprawiasz mi ból! Spójrz, ten policjant patrzy na nas.
Posłuchaj, zobaczą nas ludzie, taksówkarz przystanął. Pierre,
Pierre, przestań!
Ale przez cały czas, kiedy tak nieudolnie stawiała opór i lak
niezręcznie próbowała mu się wyrwać z objęć, równocześnie w
niej samej narastało podniecenie. Usiłowała siedzieć spokojnie,
ale tym bardziej uświadamiała sobie każdy ruch Pierre’a.
Raptem przestraszyła się, sądząc, że Pierre przyśpieszy,
zdopingowany szybką jazdą taksówkarza i obawą, że niebawem
zatrzymają się przed domem, a kierowca odwróci się do nich.
Ona zaś zapragnęła delektować się Pierre’em powoli,
potwierdzając w ten sposób ich więź, jak również harmonię ciał.
Przechodnie obserwowali ich, ona jednak nie mogła teraz
wyrwać się z objęć, zresztą jego ręce przytrzymywały ją mocno.
Rozłączyła ich dopiero dziura w jezdni, na której taksówka
podskoczyła gwałtownie. Było już za późno, aby paść sobie
znowu w ramiona.
Taksówka zajechała na miejsce i Pierre zdołał w ostatniej
chwili zapiąć spodnie. Elena odnosiła wrażenie, że wyglądają na
pijanych; byli potargani, rozchełstani, nogi uginały się pod nią.
Ta przerwa sprawiła Pierre’owi jakąś perwersyjną przyjemność.
Całe jego ciało jakby topniało, czuł zanik kości i niemal bolesny
odpływ krwi, ale to wszystko potęgowało jeszcze bardziej jego
żądzę. Ten nastrój udzielił się Elenie i niebawem leżeli na łóżku,
spędzając czas na gorących pieszczotach i rozmowie. Potem
Elena opowiedziała mu historyjkę, zasłyszaną rankiem od
młodej Francuzki, która szyła dla niej.
Madeleine pracowała w dużym domu towarowym.
Pochodziła z bardzo biednej rodziny szmaciarzy, jednej z
najuboższych w Paryżu. Matka i ojciec trudnili się zbieraniem
szmat jak również sprzedażą puszek, odpadków skórzanych i
papierów, jakie udało im się znaleźć. Madeleine została
zatrudniona w okazałym dziale mebli sypialnych, gdzie
podlegała surowemu, sztywnemu, bardzo oficjalnemu
kierownikowi piętra. Nigdy do tej pory nie spała na łóżku, lecz
na stercie szmat lub gazet rozłożonych w szopie, tak więc, kiedy
nikt na nią nie patrzył, przesuwała dłonią po jedwabnych
narzutach, materacach i puchowych poduszkach, jak gdyby
były to futra z gronostajów lub szynszyli. Miała wrodzony,
typowy dla prawdziwych paryżanek talent do tego, aby ubierać
się ładnie za pieniądze, które inne kobiety wydawały na same
pończochy. Była atrakcyjna, miała pogodne oczy, czarne,
kręcone włosy i ponętną figurę. Władały nią dwie pasje: jedna -
aby ukraść choć parę kropel perfum i wody kolońskiej z działu
perfumeryjnego, druga zaś - to czekać na zamknięcie sklepu, a
potem kłaść się na najwygodniejszym z łóżek i udawać, że
będzie tu spała tej nocy. Uwielbiała zwłaszcza łóżka z
baldachimem; ukryta za zasłonami czuła się bezpieczniej.
Kierownik piętra opuszczał zazwyczaj dom towarowy w takim
pośpiechu, że przez kilka minut leżała nie niepokojona przez
nikogo, oddając się fantazji. Wyobrażała sobie, że skoro leży na
tak wytwornym łożu, jej kobiece wdzięki rozkwitają
milionkrotnie. Pragnęła, aby ci eleganccy panowie, których
widywała na Champs Elysees, ujrzeli ją teraz i przekonali się.
jak pięknie wyglądałaby na tak wspaniałym łóżku.
Z każdym dniem puszczała coraz bardziej wodze fantazji.
Poczęła ustawiać przed łóżkiem toaletkę, aby móc podziwiać się
w lustrze. I oto pewnego razu, kiedy odbyła już całą ceremonię,
pieczołowicie. krok po kroku, zauważyła zdumiony wzrok
kierownika piętra, który przyglądał jej się z ukrycia. Przerażona
chciała już zeskoczyć z łóżka, on jednak zatrzymał ją.
- Madame - powiedział (zazwyczaj mówił do niej
„mademoiselle”) - jestem szczęśliwy, mogąc panią poznać. Mam
nadzieję, że podoba się pani łóżko, które poleciłem wykonać
stosownie do pani życzeń. Czy jest wystarczająco miękkie?
Sądzi pani, że monsieur le Comte będzie zadowolony?
- Monsieur le Comte wyjechał na szczęście na cały tydzień,
tak więc będę mogła rozkoszować się tym łóżkiem z kimś innym
- odparła.
Usiadła i wyciągnęła do niego rękę.
- Proszę pocałować ją tak, jakby całował pan dłoń kobiety w
salonie.
Uśmiechając się, uczynił to z wdziękiem. Raptem usłyszeli
jakiś dźwięk i śpiesznie odskoczyli od siebie.
Codziennie kradli w ten sposób dla siebie pięć, dziesięć
minut przed zamknięciem sklepu. Udając, że muszą jeszcze coś
uporządkować, posprzątać albo skorygować błędnic podane
ceny, odgrywali swoją scenkę. Sam kierownik wzbogacił całość
o decydujący wystrój: parawan. Były nim obszyte koronkami
prześcieradła z sąsiedniego działu. Zazwyczaj ścielił łóżko i
odchylał kołdrę, całował dłonie Madeleine i zaczynał z nią
rozmowę. Nazywał ją Nana. Ponieważ nie czytała tej książki,
podarował ją jej. Największy kłopot sprawiała mu teraz jej
obcisła, czarna sukienka, nie pasująca do pastelowej narzuty.
Dlatego też zdejmował z manekinu zwiewny negliż i ubierał w
niego Madeleine. Nawet gdyby przypadkowo przechodzili obok
inni sprzedawcy, nie zauważyliby, co dzieje się za parawanem.
Ponieważ Madeleine przyjmowała z zadowoleniem pocałunki,
jakie składał na jej dłoni, zaczął całować ją nieco wyżej,
przesuwając wargi na miejsce przy łokciu, gdzie ciało było
szczególnie wrażliwe. Kiedy Madeleine zginała rękę, wyglądało
to tak, jak gdyby uwięziła tam jego usta. Wyobrażała sobie, że
zatrzymała pocałunek niczym zasuszony kwiat, a potem, kiedy
zostawała sama, prostowała rękę i całowała to samo miejsce,
jak gdyby chciała wchłonąć je bardziej intymnie. Pocałunek,
złożony niezwykle delikatnie, działał na nią bardziej niż
wszystkie te prostackie zaczepki na ulicach, kiedy mężczyźni,
wyrażając uznanie dla jej wdzięków, szczypali ją w pośladki
albo wykrzykiwali sprośne uwagi w rodzaju: „Viens que je te
suce”.
Kierownik piętra siadał najpierw w nogach łóżka, potem
układał się obok Madeleine i zapalał papierosa, stosując się
przy tym do wymogów ceremonii typowej dla palacza opium.
Kroki, które rozlegały się nieraz za parawanem, nadawały
ich spotkaniu posmak tajemnicy i niebezpieczeństwa, na jakie
narażeni są kochankowie. Potem Madeleine mówiła:
„Chciałabym, aby szpiedzy mego zazdrosnego hrabiego przestali
nas wreszcie śledzić.
Zaczyna mi to działać na nerwy”. Ale jej wielbiciel był zbyt
sprytny, aby powiedzieć: „A więc proszę pójść ze mną do
jakiegoś hoteliku”. Wiedział doskonale, że to nie może się odbyć
w obskurnym pokoju, na żelaznym łóżku z podartym kocem i
pożółkłym prześcieradłem.
Całował ją w najcieplejsze miejsce na szyi, tuż u nasady
kędzierzawych włosów, a potem w koniuszek ucha. Miejsce to
piekło potem przez resztę dnia, gdyż po pocałunku było jeszcze
regularnie przygryzane lekko zębami.
Kiedy tylko Madeleine opadała na łóżko, ogarniał ją bezwład,
który odpowiadał może jej wyobrażeniom o arystokratycznych
manierach, wiązał się też jednak zapewne z pocałunkami, które
niczym perły z naszyjnika sypały się na jej szyję, jak również
nieco niżej, gdzie zaczynały rysować się piersi. Madeleine nie
była już dziewicą, ale brutalne ataki, jakich zdążyła zaznać w
przeszłości - popychana na ścianę w ciemnej ulicy, rzucana na
podłogę w ciężarówce albo wciągana za jedną z szop śmieciarzy,
gdzie ludzie kopulowali, nie patrząc sobie nawet w oczy - nigdy
nie poruszały jej do tego stopnia, co owo stopniowanie,
ceremonialne ujarzmianie jej zmysłów. Przez trzy, cztery dni
kochał tylko jej nogi - przynosił jej futrzane paputki, zdejmował
pończochy i obcałowywał stopy, trzymając je tak, jak gdyby
posiadł już całe jej ciało. Zanim uznał, że nadeszła pora unieść
spódnicę do góry, zdołał rozniecić w jej ciele żar tak
intensywny, że Madeleine była zupełnie dojrzała do tego, aby
oddać mu się bez reszty.
Czas naglił jednak, gdyż musieli właściwie opuszczać sklep
wraz z resztą personelu, kierownik piętra musiał więc - o ile
miał ją posiąść - zrezygnować z dalszych pieszczot. I teraz
okazało się, że Madeleine nie wie, na czym jej bardziej zależy.
Kiedy darzył ją pieszczotami zbyt długo, brakowało mu polem
czasu, by ją posiąść. Kiedy zaś postępował z nią obcesowo,
przystępując od razu do rzeczy, przyjemność, jaką odczuwała,
nie była pełna.
Za parawanem rozgrywały się odtąd sceny, które mogłyby
mieć miejsce w najbardziej luksusowych sypialniach, tyle tylko,
że w olbrzymim pośpiechu; potem trzeba było jeszcze narzucić
peniuar z powrotem na manekin i wygładzić łóżko. I to były
jedyne chwile, które spędzali razem, na tym właśnie polegały
ich marzenia. Nędzne schadzki jego kompanów w małych,
pięciofrankowych hotelikach budziły jego odrazę; on sam miał
wrażenie, jak gdyby spotykał się z najbardziej pożądaną
kurtyzaną Paryża, jak gdyby to on był amant de coeur
utrzymanki najbogatszych mężczyzn.
- Czy to marzenie zostało kiedykolwiek ziszczone? -
zainteresował się Pierre.
- Tak. Czy przypominasz sobie ten strajk okupacyjny w
dużych domach handlowych?
Pracownicy zamknęli się w nich na dwa tygodnie. W tym
czasie również inne pary odkryły, jak miękkie są te wytworne
łoża, sofy, kanapy i szezlongi, jak dużo możliwości w
urozmaicaniu pozycji miłosnych kryją łóżka szerokie, niskie i
obszyte grubym materiałem, który podrażnia ciało. Marzenie
Madeleine stało się własnością publiczną, wulgarną karykaturą
rozkoszy, jakich zaznała uprzednio. Sekretne spotkania z
kochankiem dobiegły końca. Ponownie począł zwracać się do
niej „mademoiselle”, a ona do niego - „monsieur”.
Zaczął nawet dostrzegać uchybienia w jej pracy i wreszcie
musiała opuścić sklep. Na okres lata Elena wynajęła stary dom
na wsi, który trzeba było pomalować na nowo. Miguel obiecał,
że pomoże jej przy tym. Zaczęli od poddasza, niezwykle
malowniczego, składającego się z szeregu małych,
nieregularnych pomieszczeń, które łączyły się niekiedy z jeszcze
mniejszymi, dobudowanymi jakby po dłuższym namyśle.
Towarzyszył im również Donald, on jednak nie był
zainteresowany malowaniem; wolał spacerować po rozległym
ogrodzie albo zwiedzać wioskę i przyległy do domu las.
Elena i Miguel pracowali więc sami. pokrywając farbą nie
tylko stare ściany, ale również samych siebie. Miguel trzymał
pędzel, jak gdyby malował portret; czasem cofał się okrok, aby
lepiej ogarnąć wzrokiem swoje dzieło. Kiedy tak pracowali
wspólnie, zaczęły im się przypominać lata młodości.
Aby ją zaszokować, Miguel opowiedział o swojej „kolekcji
tyłków”, przyznał zarazem, że właśnie ta część ciała stanowi dla
niego wyjątkowo cenny aspekt urody, a Donald reprezentuje
pod tym względem najwyższą klasę. Trudność polegała na tym,
aby znaleźć tyłek nie za kulisty, jak u kobiet, i nie za płaski, jak
u większości mężczyzn, ale coś pośredniego, coś, co warto
pochwycić w dłonie.
Elena śmiała się, ubawiona. Uświadomiła sobie, że kiedy
Pierre odwraca się do niej tyłem, staje się dla niej kobietą, ona
zaś nabiera ochoty, aby go zgwałcić. Mogła więc sobie
doskonale wyobrazić uczucia Miguela, tulącego się do pleców
Donalda.
- Jeśli tyłek jest wystarczająco krągły i jędrny, a chłopcu nie
staje - powiedziała - to nie różni się zbytnio od kobiety. Co ty
wtedy robisz, obmacujesz go, aby dostrzec różnicę?
- Tak, oczywiście. Pomyśl tylko, jakie by to było
rozczarowanie, nie natknąć się tam na nic, a wyżej znaleźć za
to zbyt wypukłe piersi - te gruczoły mleczne, które potrafią
odebrać apetyt na seks.
- Niektóre kobiety mają bardzo małe „pojemniki na mleko” –
zaoponowała Elena.
Teraz ona stanęła na drabinie, aby dosięgnąć gzymsu i
skosu sufitu. Kiedy uniosła rękę, spódniczka podsunęła się do
góry. Nic nosiła pończoch. Miała gładkie smukłe nogi, bez
owych „kulistych narośli”, jak mawiał Miguel, który mógł
swobodnie prawić jej komplementy, skoro ich wzajemne
stosunki były wolne od wszelkich oczekiwań seksualnych z jej
strony.
W rzeczywistości Elena myślała o uwiedzeniu go. Takie
pragnienie związane z homoseksualistą nie było czymś
niezwykłym wśród kobiet. Zazwyczaj stawiały to sobie za punkt
honoru, chciały sprawdzić swą moc na przypadku jakoby
beznadziejnym, może też wyobrażały sobie, że mężczyźni
starają się uwolnić spod panowania kobiet, trzeba więc uwieść
ich na nowo. Miguel musiał znosić te próby niemal codziennie.
Nie był zniewieściały.
Trzymał się dobrze, jego ruchy były męskie, wpadał jednak
natychmiast w panikę, gdy tylko jakaś kobieta zaczynała go
kokietować. Wtedy oczyma wyobraźni dostrzegał od razu pełnię
dramatu: agresywność kobiety, interpretowanie przez nią jego
bierności jako czystej bojaźni. jej zaloty oraz nienawiść
odczuwaną przez niego w chwili, kiedy musiałby ją odtrącić. Nie
mógłby uczynić tego z całkowitą obojętnością, był na to zbyt
delikatny i ugodowy. Czasem cierpiał bardziej niż kobieta, która
kierowała się wyłącznie próżnością. Z kobietami łączyły go
stosunki bardzo zażyłe, niemal rodzinne, każdorazowo miał
wrażenie, jakby zadawał ranę własnej matce, siostrze lub
Elenie w kolejnym wcieleniu.
Obecnie uświadomił sobie, jak wielką krzywdę wyrządził
Elenie, rozbudzając w niej wątpliwości co do tego, czy jest
zdolna kochać lub być kochaną. Za każdym razem, kiedy
odrzucał zaloty ze strony kobiet, wydawało mu się, że w
pewnym sensie popełnia przestępstwo, niszcząc na zawsze
wiarę i zaufanie. Jak przyjemnie było przebywać z Eleną i nie
ryzykując niczym, rozkoszować się jej kobiecymi zalotami.
Pierre troszczył się tylko o zmysłową stronę Eleny, a jednak
Miguel był o niego zazdrosny - w nie mniejszym stopniu, niż był
zazdrosny jako dziecko o własnego ojca. Matka wypraszała go z
pokoju zawsze, kiedy wchodził ojciec, który również czekał
niecierpliwie, aż za chłopcem zamkną się drzwi. Miguel nie
cierpiał tych długich chwil, które rodzice spędzali w
zamkniętym pokoju. Nieobecność ojca oznaczała natomiast
powrót miłości matki, jej objęć i pocałunków.
Tak samo czuł się wtedy, kiedy Elena oświadczała: „Pójdę
teraz do Pierre’a”. Nic nie mogło jej wówczas powstrzymać. Bez
względu na to, jak miło było im razem, bez względu na
okazywaną mu przez nią czułość, nic nie mogło jej
powstrzymać, kiedy nadchodziła pora na spotkanie z tamtym.
Był również zafascynowany męskością Eleny. Zawsze, gdy
przebywał w jej towarzystwie, czuł w niej żywotną siłę, aktywną
i stanowczą stronę jej natury. W jej obecności pozbywał się
swego letargu niezdecydowania, wszelkich wahań; Elena była
dlań wspaniałym katalizatorem.
Spojrzał na jej nogi. Nogi Diany, nogi bogini łowów, nogi
chłopięcej kobiety. Nogi do biegania i skakania. Ogarnęła go
raptem przemożna chęć ujrzenia reszty jej ciała. Podszedł bliżej
do drabiny. Kształtne, stylowe nogi ginęły wyżej pod
koronkowymi majteczkami.
Pragnął ujrzeć więcej.
Opuściła wzrok i ujrzała, jak stoi, wpatruje się w nią
zogromniałymi oczyma.
- Eleno, chciałbym po prostu zobaczyć, jak jesteś
zbudowana.
Odpowiedziała uśmiechem.
- Pozwolisz mi spojrzeć?
- Przecież już teraz patrzysz na mnie.
Uniósł kraj jej spódniczki, która rozpostarła się nad nim jak
lekka parasolka i okryła mu głowę. Elena zaczęła schodzić na
niższe szczeble drabiny, ale powstrzymywały ją jego dłonie.
Ręce Miguela chwyciły za gumkę jej majtek i rozciągnęły ją, aby
zsunąć je niżej.
Znieruchomiała na drabinie w pół ruchu, z jedną nogą wyżej
od drugiej, a ponieważ taka poza nie pozwalała mu zdjąć
majtek do końca, pochwycił nogę i umieścił na jednym
poziomie z drugą. Teraz już nic nie stało mu na przeszkodzie i
niebawem z lubością objął oburącz jej pośladki. Niczym
rzeźbiarz, sprawdzał skrupulatnie kontury tego, co trzymał w
dłoniach, upewniał się, na ile są krągłe itwarde - lak jakby
wykopał z ziemi fragment posągu i nie odnalazł reszty. Nie
zwracał najmniejszej uwagi na pozostałe części jej ciała, na
inne wypukłości. Pieścił jedynie jej pośladki, przyciągając je
coraz bardziej do twarzy i nie dając Elenie odwrócić się na
drabinie w trakcie schodzenia.
Ulegle zdała się na jego kaprys, przypuszczając, że
przyjemność może mu sprawić jedynie to, co sam zbada
dotykiem i wzrokiem.
Wreszcie stanęła na najniższym szczeblu, podczas gdy
Miguel ściskał w każdej dłoni jedną kulę, ugniatając je, jakby
miał do czynienia z piersiami. Uparcie jak w hipnozie błądził po
nich rękami. Elena mimo wszystko obróciła się twarzą do niego,
opierając się plecami o drabinę.
Domyśliła się, że będzie próbował ją posiąść. Najpierw
dotknął jej tam, gdzie wejście było dla niego za małe i gdzie
sprawił jej ból. Krzyknęła cicho. Wówczas przesunął się do
przodu iodnalazł tę właściwą szczelinę kobiety, a wtedy
zorientował się, że może tu wślizgnąć się do środka, ona zaś
przekonała się ze zdumieniem, jak bardzo jest silny, kiedy tak
tkwi w niej i porusza się rytmicznie. Ale chociaż czynił to z
zapałem, nie przyśpieszał tempa, tak jakby nie zależało mu na
osiągnięciu orgazmu. Czyżby uświadomił sobie dopiero teraz, że
wszedł w kobietę, a nie w chłopca? Powoli wycofał się,
pozostawiając ją na progu, i odwrócił od niej twarz, tak aby nic
dostrzegła jego rozczarowania. Pocałowała go na znak, że to nie
zaćmi ich wzajemnych stosunków, że zrozumiała.
Czasem, idąc ulicą lub siedząc w kawiarni, Elena czuła, że
fascynuje ją jakiś przechodzień o twarzy sutenera. muskularny
robotnik w butach po kolana, czyjaś brutalna głowa, która
przywodziła na myśl przestępcę. Wtedy przeszywał ją zmysłowy
dreszcz strachu, a jednocześnie czuła, że pociąga ją ku temu
nieznajomemu jakaś nieokreślona siła.
Jej kobieca natura była jak zahipnotyzowana. Odnosiła
wówczas wrażenie, że jest dziwką, którą w odwet za niewierność
czeka w każdej chwili pchnięcie nożem w plecy. Ogarniał ją lęk.
Była w pułapce. Zapomniała już, że kiedyś była wolna.
Rozbudzono w niej mroczną, uśpioną do tej pory stronę jej
natury, skryły głęboko prymitywizm, pragnienie, aby poznać
brutalność mężczyzn, siłę, która mogłaby otworzyć ją i
unicestwić na dobre. Zaznać gwałtu - oto wola kobiety, jej
tajemne, erotyczne marzenia. Wiedziała, że musi wziąć się w
garść, walczyć z takimi zachciankami.
Przypomniała sobie, że pierwsze, co pokochała u Pierre’a, to
groźny błysk w jego oczach, oczach człowieka bez skrupułów
czy jakiegokolwiek poczucia winy, człowieka biorącego wszystko
to, na co ma ochotę, nie troszczącego się o ryzyko czy
ewentualne konsekwencje.
Co się stało z owym nieposkromionym, pewnym siebie
dzikusem. którego spotkała na górskiej ścieżce tamtego
słonecznego poranka? Dał się oswoić, żył wyłącznie po to, aby
kochać. Elena uśmiechnęła się mimo woli. Taką cechę
spotykało się u mężczyzn niezbyt często. Nadal jednak był
człowiekiem pierwotnym. Czasem pytała go: „Gdzie twój koń?
Wyglądasz zawsze na takiego, co zostawił wierzchowca przed
domem i lada chwila ma znowu puścić się galopem przed
siebie”.
Sypiał nago. Nie cierpiał pidżam, kimon, domowych kapci.
Niedopałki papierosów ciskał na podłogę. Wzorem pionierów
mył się w zimnej wodzie. Wyśmiewał się z wszelkich wygód.
Kiedy miał usiąść, wybierał najtwardsze krzesło. Pewnego dnia
jego ciało było tak rozgrzane i zakurzone, a woda, którą się mył,
tak lodowata, że zaczęła parować na nim, a skóra - dymić.
Wyciągnął wówczas do niej ręce powiedział: - Jesteś boginią
ognia.
Nie miał w ogóle wyczucia czasu. Nie wiedział, co można, a
czego nie można zrobić w godzinę. Połowa jego jaźni była na
zawsze uśpiona, otulona miłością macierzyńską, którą ona go
darzyła. otulona marzeniami, letargiem, rozmowami o
podróżach, które planował, oraz o książkach, które zamierzał
napisać.
Bywały też momenty, kiedy stawał się czysty, niewinny. Miał
w sobie ostrożność kota. Mimo iż sypiał nagi. nigdy nie kręcił
się po domu nie ubrany.
Intuicyjnie przekraczał wszystkie regiony rozumu. A jednak,
w przeciwieństwie do niej, nie zamieszkiwał tam. nie sypiał ani
nie jadał w tych wyższych regionach. Często sprzeczał się, bił
się i pil w towarzystwie zwykłych ludzi, swoich kompanów,
spędzał z nimi całe wieczory. Elena nie mogłaby tak żyć. Lubiła
wszystko to, co wyjątkowe, niezwykłe. To właśnie ich dzieliło.
Nieraz myślała otym, że chciałaby być laka jak on, bliska
wszystkim i każdemu z osobna, nie potrafiła tak jednak. I to
trapiło ją nie na żarty. Często, kiedy wychodzili razem,
zostawiała go samego.
Ich pierwsza poważna sprzeczka wybuchła z powodu
niepunktualności. Pierre telefonował do niej i mówił: - Przyjdź
do mnie około ósmej. - Elena, która miała własne klucze do
jego mieszkania, przychodziła na czas i brała sobie książkę do
czytania. Pierre zjawiał się około dziewiątej. Albo też dzwonił,
kiedy czekała na niego i mówił: - Zaraz będę - po czym
przychodził dwie godziny później. Pewnego wieczoru, kiedy
czekała już zbyt długo (a oczekiwanie na niego stawało się coraz
bardziej bolesne, wyobrażała sobie bowiem, że Pierre kocha się
w tym czasie z inną kobietą), poszła sobie, zanim się zjawił.
Wpadł wtedy w złość, ale nie zdołało to zmienić jego nawyków.
Innym razem zamknęła się przed nim, a potem stała pod
drzwiami, nasłuchując. Miała już nadzieję, że Pierre nie
odejdzie, żałowała bardzo ich wspólnej nocy, do której mogło
nie dojść. Czekała. Znowu zadzwonił, tak cichutko. Gdyby
zadzwonił gwałtownie, natarczywie, nie ruszyłaby się z miejsca,
on jednak zadzwonił delikatnie, jak gdyby czuł się winny, i
wtedy otworzyła drzwi. Nadal była zagniewana, a on pragnął jej.
Stawiła mu opór i ten właśnie opór pobudził go tym bardziej.
Ona zaś poczuła się zasmucona, stykając się z tak gorącą
żądzą. Odniosła wrażenie, jak gdyby Pierre sprowokował tę
scenę. Im bardziej był< podniecony, tym większa ogarniała ją
rezerwa. Pod względem seksualnym zamknęła się przed nim.
Ale spomiędzy zaciśniętych warg sączył się już miód, a Pierre
wpadł w ekstazę. Opanowywała go coraz żarliwsza namiętność.
Swoimi silnymi nogami rozłożył jej kolana na boki, wdarł się w
nią z impetem, a potem, atakując gwałtownie, doznał niezwykle
intensywnego wytrysku.
Nieraz, nawet gdy nie odczuwała żadnej przyjemności,
symulowała ją, aby nie sprawić mu bólu, tym razem jednak nie
zadała sobie tego trudu. Kiedy Pierre zaspokoił swą żądzę,
zapytał: - Spuściłaś się już? - Odpowiedziała: - Nie. - Był to dla
niego dotkliwy cios.
Fakt, że wstrzymywała się przy nim, odebrał jako świadome
okrucieństwo z jej strony. - A więc ja kocham cię bardziej niż ty
mnie - odparł. Wiedział jednak, że w rzeczywistości Elena kocha
go i nie umiał sobie tego wytłumaczyć.
Potem leżała z szeroko otwartymi oczyma, rozmyślając o ty
m, że jego spóźnienie nie było zamierzone, a więc Pierre nie jest
winny. Zdążył już zapaść w głęboki sen, niczym małe dziecko, z
zaciśniętymi pięściami. W ustach miała jego włosy. Spał
jeszcze, kiedy wyszła.
Ale idąc ulicą, poczuła napływ tak gorącej czułości, że
musiała zawrócić. Weszła znowu do jego mieszkania i rzuciła
się na niego, mówiąc: - Musiałam wrócić, musiałam wrócić.
- Ja też chciałem, żebyś wróciła - przyznał i dotknął jej. Była
tak wilgotna, tak bardzo wilgotna. Wślizgując się w nią i
cofając, powiedział: - Chcę widzieć, jak sprawiam ci ból, kiedy
dźgam cię w tę małą rankę. - A potem zaczął uderzać w nią z
całej siły, aby wydobyć z niej spazm rozkoszy, przed którym
broniła się tak długo.
Tym razem, kiedy wyszła na ulicę, była szczęśliwa. Czy
rzeczywiście miłość mogła stać się ogniem, który nie parzył,
takim ogniem kapłanów hinduskich? Czyżby nauczyła się
tajemnej sztuki chodzenia po rozżarzonych węglach?
BASKIJCZYKI BIJOU

Była deszczowa noc, ulice, w których odbijało się wszystko,


przypominały lustra. Baskijczyk miał w kieszeni trzydzieści
franków i czuł się bogaty. Ludzie mówili mu, że na swój naiwny,
szorstki sposób jest wielkim malarzem. Nie wiedzieli, że kopiuje
jedynie pocztówki. Za ostatni obraz otrzymał trzydzieści
franków, był się więc w radosnym, pełnym euforii nastroju i
chciał to uczcić. Dlatego rozglądał się teraz za którymś z owych
lokali oznaczonych czerwonym światłem, które zapowiadało
rozkoszne chwile.
Drzwi otworzyła mu kobieta o statecznym, dobrotliwym
wyglądzie - natychmiast jednak owa dobrotliwa kobieta
skierowała zimny wzrok na jego buty; po ich stanie mogła
ocenić, jaką kwotę klient może zapłacić za przyjemność.
Następnie, dla własnej satysfakcji, przeniosła spojrzenie na jego
rozporek. Twarze nie interesowały jej. Całe swoje
dotychczasowe życie spędziła wyłącznie na kontaktach z tą
częścią męskiego ciała. Jej duże, nadal żywe oczy zdawały się
prześwietlać spodnie, jak gdyby mogły ocenić w ten sposób
rozmiar iwagę męskiego skarbu. Było to spojrzenie eksperta.
Miała zwyczaj kojarzyć pary bardziej wnikliwie, niż czyniły to
inne burdelmamy; sama sugerowała odpowiednie partnerki
swoim klientom. Pod tym względem miała wprawę sprzedawcy
rękawiczek. Nawet poprzez spodnie potrafiła odgadnąć rozmiar
klienta, po czym starała się wybrać mu odpowiednią rękawicę o
właściwej numeracji. Nadmiar wolnej przestrzeni ograniczał
przyjemność, lak samo zresztą jak zbytnia ciasnota. Maman
uważała, że ludzie nie przywiązują dziś należytej wagi do
doboru wymiaru, nie wiedzą, jak duże to ma znaczenie.
Najchętniej upowszechniłaby posiadaną wiedzę na ten temat,
ale mężczyźni i kobiety stawali się coraz bardziej beztroscy, nie
byli tak dokładni jak ona. Jeśli mężczyzna dostawał się do zbyt
obszernej rękawicy, poruszał się w niej jak w pustym
mieszkaniu, starał się po prostu wyjść na tym tak dobrze, jak
to tylko możliwe. Wymachiwał wtedy członkiem dokoła jak
chorągiewką i wreszcie wyjmował go, nie czując tego
prawdziwego, szczelnego uścisku, który rozgrzałby wnętrzności.
Albo też musiał ślinić go przed włożeniem, a potem pchał z
całych sił, jak gdyby chciał prześliznąć się pod zamkniętymi
drzwiami; ciasne otoczenie zmuszało go, aby się skurczyć, o ile
chciał lam w ogóle pozostać. Jeśli jakaś dziewczyna zaczynała
chichotać z uciechy - albo z udawanej uciechy - natychmiast
wylatywał na zewnątrz, gdyż śmiech zacieśniał przesmyk
jeszcze bardziej. Tak, tak, ludzie wiedzą coraz mniej na temat
odpowiedniego doboru partnerów.
Dopiero gdy maman spojrzała na rozporek Baskijczyka,
poznała go i uśmiechnęła się przyjaźnie. Tak się składało, że
Baskijczyk podziela! jej pasję wobec niuansów, wiedziała też, że
nie tak łatwo go zadowolić. Jego niezwykle kapryśny członek
buntował się w obliczu pochwy o rozmiarach skrzynki
pocztowej, umykał zaś przed ciasną, niegościnną. Był
koneserem, smakoszem kobiecych szkatułek; musiały jednak
być wyłożone aksamitem, przytulne, miłe - iprzylegać jak
należy. Maman przyglądała mu się przez chwilę - dłużej niż
innym klientom. Lubiła Baskijczyka, ale nie z powodu jego
klasycznego profilu o krótkim nosie ani migdałowych oczu czy
też lśniących, czarnych włosów, sprężystego kroku i
nonszalanckich gestów. Nie przyczyniły się do tego ani
czerwona apaszka, ani czapka, którą nosił zwykle z fasonem,
przekrzywioną zawadiacko na głowie. Nie robiło też na niej
większego wrażenia doświadczenie, jakie niewątpliwie zdobył na
kobietach. Podobał jej się wyłącznie jego iście królewski,
dumnie wiszący klejnot; jego imponujący rozmiar, wrażliwość,
stała gotowość, uprzejmość, serdeczność, ekspansy wność.
Czegoś takiego jeszcze nie widziała. Czasem Baskijczyk
wykładał swój członek na stół, jak gdyby to była sakiewka z
pieniędzmi, i pukał nim o blat, ściągając na siebie tym większą
uwagę. Wyjmował go z taką swobodą, z jaką inni mężczyźni
zdejmują płaszcz, kiedy jest im zbyt ciepło.
Każdorazowo wyglądało to tak, jak gdyby penis nie czuł się
dobrze w zamknięciu, jak gdyby musiał za wszelką cenę
wydostać się na świeże powietrze i delektować podziwem ze
strony innych.
Maman nie zaniedbywała żadnej okazji, aby dać upust swej
żądzy oglądania męskiego skarbu. Kiedy mężczyźni wychodzili z
ulicznego pisuaru, dopinając jeszcze na zewnątrz rozporki,
udawało jej się nieraz w ostatniej chwili rzucić okiem na jakiś
złocisty członek albo też ciemnobrunatny lub spiczasty, które
podobały jej się najbardziej. Na bulwarach często udawało jej
się dostrzec czyjeś niedbale zapięte spodnie, a wtedy jej oczy.
wspomagane niezwykłą wyobraźnią, penetrowały tajemnicze
wejście. Szczególnie zadowolona czuła się w chwilach, kiedy
trafiał jej się widok włóczęgi, który stawał pod ścianą
kamienicy, aby sobie ulżyć, i zadumany ściskał członek w
dłoni, jak gdyby rozmyślał nad ostatnią monetą, jaka mu
pozostała.
Jeżeli ktoś sądził, że maman nie zdołała wejść w bardziej
intymne posiadanie takiego skarbu, mylił się. Bywalcy jej domu
uważali ją za kobietę apetyczną, znali też jej zalety, dzięki
którym górowała nad innymi. Maman potrafiła wytworzyć
szczególnie wyborny soczek na uczty miłości; laki jak ten. który
inne kobiety produkowały z trudem, siląc się na różne sztuczki.
Maman wiedziała, w jaki sposób zapewnić mężczyźnie pełną
iluzję rozkosznego posiłku - potrawę szczególnie miękką pod
zębami i wystarczająco soczystą, aby zaspokoić pragnienie.
We własnym gronie mężczyźni rozprawiali często o
delikatnych sosach, w jakich maman podawała umiejętnie
swoje różane jak muszelki kąski, jak również o zawartości jej
oferty. Wystarczyło popukać w ową krągłą muszelkę raz,
najwyżej dwukrotnie - natychmiast pojawiała się wyśmienita
przyprawa madame, przyprawa, którą innym dziewczętom
udawało się osiągnąć niezmiernie rzadko; miód o zapachu
morskich muszli, czyniący z wejścia do damskiej alkowy
pomiędzy udami prawdziwą rozkosz.
Baskijczyk potrafił to docenić. Czuł się przy tym
zrelaksowany, nasycony, rozgrzany i zadowolony - jak na
prawdziwej uczcie. Również dla maman było to święto, dawała
więc z siebie wszystko.
Baskijczyk wiedział, że długa gra wstępna jest przy niej
zbyteczna. Przez cały dzień ostrzyła zmysły, błądząc wzrokiem,
który nigdy nie kierował się zbyt nisko ani wysoko, lecz
dokładnie do centrum ciała mężczyzny, tam gdzie mieści się
rozporek. Jej taksujące spojrzenie dostrzegało spodnie
pogniecione, zapięte zbyt pośpiesznie po błyskawicznej
schadzce, również te należycie wyprasowane, świeże - i plamy,
och, plamy miłości. Osobliwe plamy, które odnajdywała
wzrokiem, jak gdyby patrzyła przez lupę. Tam, gdzie spodni nie
opuszczano wystarczająco nisko, albo tam, gdzie penis po
burzliwej utarczce powrócił na swoje miejsce w nieodpowiednim
momencie - w takich miejscach pojawiała się plamka z
drobniutkimi, błyszczącymi cząsteczkami, jakby wysadzana
klejnotami, niczym rozpuszczony minerał mający w sobie coś
cukrzanego, coś co usztywniało nieco materiał.
Była to piękna plama, plama pożądaniato podobna do
perfum rozpylonych z fontanny mężczyzny, to znów naklejona
przez zbyt rozgorączkowaną, tulącą się uporczywie kobietę.
Maman najchętniej zaczęłaby tam, gdzie właśnie akt dobiegł
końca. Pod tym względem była niezwykle zaraźliwa. Owa
plamka sprawiała, że między jej udami narastała fala ciepła.
Nawet brakujący u spodni guzik dawał jej poczucie władzy nad
mężczyzną. Czasem, kiedy znajdowała się w tłumie, ośmielała
się wyciągnąć rękę i dotknąć. Jej ręka poruszała się zwinnie, z
niewiarygodnym sprytem, niczym dłoń wprawnego
kieszonkowca. Nigdy nie błądziła ani nie dotknęła
niewłaściwego miejsca, lecz zmierzała wprost do celu, poniżej
paska, gdzie kryły się miękkie, krągłe wypukłości, a nieraz
nawet - ku miłemu zaskoczeniu maman - butna, twarda pałka.
W przejściach podziemnych, w ciemne, deszczowe noce, na
zatłoczonych bulwarach lub też w tańcu - jednym słowem
zawsze, kiedy nadarzała się ku temu okazja, maman ochoczo
dokonywała inspekcji i wzywała do broni. Ileż to razy jej odezwa
spotykała się z natychmiastową reakcją, a myszkująca dłoń
natrafiała na broń gotową do strzału! Ileż by dała, aby mieć
przed sobą całą armię stojącą w szeregu i prezentującą tę
jedyną broń, która mogłaby ją pokonać. Ileż to razy marzyła o
takiej armii. Była wówczas generałem kroczącym przed frontem
całej kompanii i dekorującym tych z najdłuższymi,
najpiękniejszymi członkami, zatrzymywała się też na krótko
przy każdym, którego podziwiała. Och, być Katarzyną Wielką i
móc nagradzać widowisko pocałunkiem, dotykać pożądliwymi
wargami samego czubka, tylko po to, aby wyczarować pierwszą
kropelkę rozkoszy!
Największą atrakcją dla maman okazała się defilada
szkockich żołnierzy w pewien wiosenny poranek. Pijąc w barze,
podsłuchała wtedy rozmowę na temat Szkotów.
Siedzący obok niej mężczyzna mówił właśnie: - Ćwiczę ich
prawie od małego, żeby wpoić im ten krok. To specjalny krok,
trudny, bardzo trudny. Należy do tego coup de fesse, który
sprawia, że żołnierz kołysze się w biodrach i tak samo kołysze
się skórzana torba przy boku. Jeśli torba wisi nieruchomo, to
znak, że maszerujący nie kroczy jak należy. Ten krok jest
bardziej skomplikowany niż u baletmistrza.
A maman pomyślała wtedy: za każdym razem, kiedy kołysze
się torba i oczywiście spódniczka, musi również zakołysać się
wisiorek Szkota. Ta myśl poruszyła ją do głębi. Buj, buj,
wszystko jednocześnie. Armia wprost idealna. Chciałaby
podążyć za takim oddziałem, raz, dwa, trzy. Ów wahadłowy
ruch wisiorków ożywił jej wyobraźnię ipodniecił zmysły, gdy
wtem mężczyzna przy barze dodał:
- I wic pan, oni nie noszą nic pod spodem!
Nie noszą nic pod spodem! Ci krzepcy, prości jak struna,
dziarscy mężczyźni nie noszą nic pod spodem! Głowy uniesione
wysoko. silne, gołe nogi i spódniczki, coś podobnego - toż
przecież oni są równie podatni na ataki co kobiety! Dobrze
zbudowani, lubieżni mężczyźni, kuszący niczym kobiety i goli
pod spodem! Maman zapragnęła nagle zamienić się w kamień
brukowy; wprawdzie deptano by po niej, ale za to mogłaby
zerknąć pod krótką spódniczkę, rzucić okiem na ową ukrytą
„torbę”, kołyszącą się do rytmu kroków. Maman poczuła zawrót
głowy, tu, w barze, było jej za gorąco. Musiała odetchnąć
rześkim powietrzem.
Niecierpliwie wyczekiwała defilady. Każdy kolejny krok
szkockich żołnierzy odbierała tak, jakby tratowano jej ciało,
wszystko w niej wibrowało. Raz, dwa, trzy. Taniec po jej
brzuchu, dziki i rytmiczny, torba okryta futrem kołysze się jak
futerko na łonie. Było jej duszno, jak w lipcowy dzień, w głowie
kołatała tylko jedna myśl: przepchnąć się przez tłum gapiów, a
potem paść na kolana przed oddziałem i udać zemdloną.
Jedyne, co widziała, to nogi znikające raz po raz pod
kraciastymi, plisowanymi spódniczkami. Potem, wsparta o
kolano policjanta, przewróciłaby oczyma, jak gdyby miała atak.
Żeby lak oddział zawrócił teraz i przeszedł po niej!
To właśnie sprawiało, że źródełko maman nigdy nie
wysychało, było należycie odświeżane. Wieczorem jej ciało było
tak miękkie i delikatne, jak gdyby cały dzień duszono je
ostrożnie na wolnym ogniu.
Jej oczy przesuwały się z klientów na kobiety, które dla niej
pracowały. I tu jednak nie ciekawiły jej twarze, lecz figury
kobiet od pasa w dół. Kazała im obracać się dokoła, potem
dawała lekkiego klapsa, aby zbadać jędrność pośladków - i
dopiero potem pozwalała im przywdziać koszulki.
Wiedziała, że Melie owija się wokół mężczyzny jak
wstążeczka i potrafi dać mu poczucie, jak gdyby pieściło go
kilka kobiet naraz, że inna z kolei, Leniuszek, udaje pogrążoną
we śnie i pozwala nieśmiałym klientom na zuchwałe sztuczki,
zakazane u innych; rozmaite dotknięcia, dłubaninę i badania,
jakby nic było w tym nic takiego. Jej bujne ciało skrywało
umiejętnie w swych fałdach wszelkie sekrety, ale rozleniwienie
sprawiało, że wścibskim palcom było dane je odkryć.
Maman znała też Szczupłą, Ognistą,.która atakowała
mężczyzn, traktując ich jak swoje ofiary. Była ubóstwiana przez
mężczyzn ze skrupułami, którzy z ulgą godzili się na gwałt z jej
strony. Koiło to ich wyrzuty sumienia. Mogli potem tłumaczyć
się przed żonami: ona rzuciła się na mnie, zmusiła do tego, czy
coś w tym rodzaju. Kładli się na wznak, ona zaś dosiadała ich
jak konia i zaciskała uda, spinając ich w ten sposób ostrogami;
następnie pędziła galopem po sztywnym członku, przechodząc
nieraz w lekki trucht lub długie susy, wbijała silne kolana w
bok ujarzmionej ofiary, niczym wytrawny jeździec unosiła się
elegancko i opadała z powrotem na grzbiet wierzchowca,
koncentrując się na środkowej części ciała, raz po raz
poklepywała mężczyznę, popędzając go, tak aby móc poczuć
między udami większy wigor zwierzęcia. I tak pędziła na koniu,
przynaglając go nogami i napierając całym ciałem, aż zwierzę
poczynało toczyć pianę; wówczas dopingowała go okrzykami i
klapsami do jeszcze szybszego galopu.
Maman byty też znane niezwykłe zalety Viviane, pochodzącej
z Południa. Jej ciało miało w sobie żar tlących się węgli, żar,
który się udzielał; pod tym dotykiem znikał największy chłód.
Wiedziała, jak wzmóc napięcie, odwlekając decydujący moment.
Najpierw siadała na bidecie, przeprowadzając całą ceremonię
mycia. Rozsunięte nogi uwydatniały jeszcze bardziej wypukłe
pośladki, sterczące u nasady kręgosłupa, a złocistobrązowe
biodra wydawały się w tej pozie rozłożyste jak grzbiet konia
cyrkowego. Kiedy tak siedziała, jej krągłe kształty sprawiały
wrażenie nabrzmiałych. Jeśli mężczyzna miał już dosyć
oglądania jej od tyłu, mógł stanąć przed nią i przyjrzeć się, jak
opłukuje się między nogami, popatrzeć, jak delikatnie rozchyla
sobie wargi, namydlając łono. Teraz była pokryta białą pianą,
potem kolejne chluśnięcie wodą - i oto spod mydła wyłaniała
się błyszcząca różowość. Co jakiś czas z ostentacyjnym
spokojem oglądała sobie wargi. Jeśli miała tego dnia zbyt wielu
klientów, srom był lekko opuchnięty. W takiej właśnie chwili
Baskijczyk pochłaniał ją wzrokiem; aby nie podrażnić jeszcze
bardziej i tak już obolałego miejsca, Viviane wycierała się wtedy
szczególnie delikatnie.
Pewnego dnia odwiedził ją, przekonany, że mógłby wyjść
dobrze na tej jej niedyspozycji. Zazwyczaj Viviane znajdowała
się w stanie letargu, była ociężała i całkowicie bierna. Układała
się w pozie znanej z wielkich obrazów, podkreślając swoje bujne
kształty, leżała na boku, z głową wspartą o ramię, a jej ciało o
miedzianej karnacji nabrzmiewało co chwila, jak gdyby
pobudzane pieszczotą niewidzialnej dłoni. I tak właśnie
oferowała siebie; bujna, wspaniała i niemal odporna na
podniety zmysłowe. Większość mężczyzn nie próbowała jej
nawet rozpalać. Wzgardliwie odwracała od nich usta. oferując
za to całą resztę swego ciała, choć dosyć obojętnie. Mogli
rozchylać jej nogi i przypatrywać się do woli, nie byli jednak w
stanie wydobyć z niej choćby kropli soczku. Ale kiedy któryś z
nich tkwił już w niej, zachowywała się tak, jak gdyby wlewał w
nią gorącą lawę; wiła się gwałtowniej niż kobiety odczuwające
rozkosz, gdyż przesadzała, aby zachować pozory, wyginała się
na wszystkie strony niczym wąż, jak gdyby bito ją lub
przypiekano na ogniu. Silne mięśnie przydawały jej ruchom
mocy, która wyzwalała najbardziej zwierzęce instynkty, a
mężczyźni zmagali się z nią, usiłując ją obezwładnić i zakończyć
ów orgiastyczny taniec, który targał jej ciałem jak na torturach.
A potem, nieoczekiwanie, z własnej woli, nieruchomiała - i to,
przewrotnie, w samym środku ich narastającej furii, co
skutecznie studziło każdego z nich i opóźniało moment
spełnienia. Znowu stawała się kłębkiem biernego, spokojnego
ciała i zaczynała ssać delikatnie, beznamiętnie, jak małe
dziecko, które ssie palec przed zaśnięciem.
Wreszcie, zaintrygowani jej letargiem, zaczynali próbować
wszystkiego, aby podniecić ją na nowo, dotykali jej i całowali po
całym ciele, a ona akceptowała to, choć pozostawała
nieruchoma.
Baskijczyk uzbroił się w cierpliwość, spokojnie przypatrywał
się ceremonii ablucji Viviane. Dziś była opuchnięta po licznych
szturmach; nie gardząc nawet drobnymi kwotami, nigdy nie
odmawiała - jak głosiła wieść - nikomu, kto szukał u niej
zaspokojenia.
Duże, pełne wargi były nieco obrzmiałe od tarcia, a Viviane
miała lekką gorączkę. Baskijczyk był bardzo delikatny. Położył
na stole skromny upominek i rozebrał się. Obiecał jej balsam,
opatrunek i ukojenie - wszystko dzięki własnym staraniom.
Tyle troski z jego strony uśpiło jej czujność. Baskijczyk
obchodził się z nią tak czule, jakby był kobietą. Tu dotknął, aby
uśmierzyć ból, tam aby złagodzić temperaturę. Jej skóra była
smagła jak u Cyganki, gładka i bez jednej skazy. Jego palce
były niezmiernie łagodne. Dotykał jej tylko jakby przypadkowo,
a raczej muskał, a potem położył jej na brzuchu członek, tak
jak się kładzie zabawkę; po to tylko, aby mogła go podziwiać.
Członek reagował na każde wezwanie, a jego ciężar sprawiał, że
jej brzuch wibrował i dygotał lekko, chcąc poczuć go lepiej.
Kiedy minęło jeszcze trochę czasu, a Baskijczyk z całym
spokojem robił swoje, nie próbując jeszcze umieścić go tam,
gdzie winien był zostać umieszczony, Viviane pozwoliła sobie na
luksus relaksu, oddając się ufnie w jego ręce.
Zachłanność innych mężczyzn, ich egoizm i skłonność do
poszukiwania własnego zaspokojenia bez oglądania się na nią
wywoływały u niej bunt, ale Baskijczyk był naprawdę
szarmancki. Porównywał jej skórę do atłasu, włosy do mchu, jej
zapach do woni szlachetnych drzew. Następnie przytknął
członek do wejścia i zapytał łagodnie: - Nie boli? Jeśli czujesz
ból, nie wsunę go głębiej. Tyle czułości wzruszyło ją. Odparła: -
Troszeczkę boli, ale możesz spróbować. Zaczął wchodzić w nią
stopniowo, każdorazowo tylko po pół cala, pytając co chwila: -
I jak, nie boli? - Zaofiarował się nawet, że wyjmie go z
powrotem. Ale teraz Viviane zaczęła nalegać: - Tylko czubek.
Spróbuj jeszcze raz.
Tak więc czubek wśliznął się na jeden cal. może trochę
więcej, i znieruchomiał, dając Viviane mnóstwo czasu na to,
aby poczuć jego obecność - czasu, którego nie dawali jej nigdy
inni mężczyźni. Pomiędzy jednym a drugim natarciem, kiedy to
agresor poszerzał zdobyty teren, miała możność przekonać się,
jak przyjemna jest owa obecność członka pomiędzy delikatnymi
ściankami pochwy, jak wspaniałe znalazi tam sobie miejsce,
ani za luźne, ani za ciasne. Znowu odczekał chwilę, po czym
przesunął się jeszcze trochę w głąb. Viviane miała czas
uświadomić sobie, jak to przyjemnie być wypełnianą. jak
wspaniale przystosowana jest owa kobieca szpara do
pochwycenia i przetrzymywania, jaka to rozkosz mieć w sobie
coś, co sprawia, że łączy się ciepło jednego ciała z drugim i że
mieszają się soki. Poruszył się ponownie. I oto zaskoczenie.
Świadomość pustki w momencie, kiedy członek cofnął się nieco
- jej ciało usychało w takich momentach natychmiast.
Zamknęła oczy. To stopniowe wnikanie w nią przejmowało ją
teraz całą dreszczem, jakieś niewidzialne prądy ostrzegały
głębsze regiony jej łona, że niebawem dojdzie do eksplozji, że do
jej tunelu o mięciutkich ściankach dopasowuje się coś, co ma
zostać wchłonięte przez jego żarłoczną głębię, której nerwy
dygotały już niepostrzeżenie w niespokojnym oczekiwaniu. Jej
ciało pragnęło więcej i więcej.
Wsunął się dalej.
- Nie boli? - Wyjął go zupełnie. Ogarnęło ją rozczarowanie,
nie chciała jednak przyznać, jak szybko schnie bez jego
zaborczej obecności.
Nie pozostało jej nic innego, jak poprosić: - Włóż go z
powrotem. - To było cudowne.
Wszedł do połowy, tak że mogła go poczuć, nie była jednak
w stanie zacisnąć się na nim ani go przytrzymać. Sprawiał
wrażenie, jakby zamierzał pozostawić go tam na tej niewielkiej
głębokości już na zawsze. Zapragnęła wyprężyć się ku niemu i
wchłonąć intruza, zdołała jednak zapanować nad sobą. Z
trudem powstrzymała się od krzyku. Ciało, którego nie dotykał,
płonęło; głębsza część łona domagała się penetracji, wyginała
się do wewnątrz i otwierała, aby ssać. Ścianki pochwy
poruszały się jak macki polipa morskiego, usiłowały wciągnąć
członek do środka, ten jednak zagłębiał się tylko na tyle, aby
przeszywać ją falami dręczącej rozkoszy. Baskijczyk poruszył
się znowu, obserwując bacznie jej twarz. Otworzyła usta,
chciała ponownie wyprężyć ciało do góry i wchłonąć członek do
końca, czekała jednak, on zaś drażnił jej zmysły niezwykle
powoli, doprowadzając ją do skraju histerii. Znowu otworzyła
usta, jak gdyby chciała zademonstrować otwarcie łona, jego
niepohamowane pragnienie - i dopiero wtedy pchnął z całej siły,
docierając do dna i czując jej spazmatyczne skurcze.
A oto jak Baskijczyk odkrył Bijou.
Pewnego dnia. kiedy odwiedził dom publiczny, zastał
skruszoną maman, która oświadczyła, że Viviane jest zajęta.
Zaofiarowała się nawet, że sama go ukoi, tak jakby miała przed
sobą zdradzonego męża. Ale Baskijczyk wolał poczekać, a
ponieważ maman nie dała za wygraną i zaczęła go pieścić,
zapytał: - Czy mógłbym popatrzeć?
Każdy pokój był urządzony w ten sposób, aby amatorzy
widowisk mogli obserwować wszystko przez ukryty otwór.
Baskijczyk lubił nieraz podglądać wyczyny Viviane z klientami.
Tak więc i tym razem maman zaprowadziła go za przepierzenie i
ukryła za kotarą, zgodnie z jego życzeniem.
W pokoju było czworo ludzi: nieznajoma para, ubrana z
wytworną elegancją, przyglądała się dwóm kobietom, leżącym
na obszernym łóżku. Viviane, o smagłej skórze, wyciągnęła się
wygodnie, a nad nią klęczała na czworakach cudowna kobieta o
kremowym ciele, zielonych oczach i długich, kręconych
włosach. Jej twarde piersi zdawały się prężyć ku górze, talia
była wyjątkowo szczupła, przechodziła jednak niżej w bujne
łuki bioder. Miała figurę tak wymodelowaną, jak gdyby nosiła
gorset; ciało było jędrne, gładkie jak marmur. Nie miało w sobie
nic wiotkiego czy obwisłego, a tylko ukrytą silę podobną do siły
pumy. Jej ruchy były zamaszyste i porywcze, niczym gesty
Hiszpanki. Była to Bijou.
Obie kobiety pasowały do siebie idealnie, nie były speszone
ani nie pozorowały zakochanych w sobie, można by je nazwać
istotami akcji, jedna i druga uśmiechały się ironicznie i
grzesznie.
Baskijczyk nie potrafił określić, czy naprawdę doznają
rozkoszy, czy tylko ją symulują, lak perfekcyjne były ich ruchy.
Klienci chcieli widocznie popatrzeć na mężczyznę i kobietę,
oddających się grze miłosnej, i maman obmyśliła kompromis.
Bijou przypasała sobie gumowy penis, który miał tę zaletę, że
nigdy nie wiotczał. Tak więc niezależnie od tego, co robiła, penis
wystawał agresywnie z jej zagajnika, jak gdyby przygwoździła go
tam nieustająca erekcja.
Nachylona nad przyjaciółką Bijou wsuwała tę sztuczną
męskość nie w jej pochwę, lecz między uda i poruszała nią. jak
gdyby ubijała masło, a Viviane dygotała raz po raz, jakby
dręczył ją prawdziwy mężczyzna. Ale Bijou dopiero rozpoczęła
swoje igraszki. Wyglądało na to, że chce, aby Viviane czuła
penis wyłącznie od zewnątrz, posługi wała się nim jak kołatką,
opukując delikatnie brzuch i lędźwie Viviane, muskając nim
delikatnie jej owłosienie, a potem koniuszek łechtaczki. Dopiero
teraz Viviane drgnęła na całym ciele, a kiedy Bijou powtórzyła
to, drgnęła ponownie. Kobieta towarzysząca klientowi nachyliła
się, jak gdyby była krótkowidzem i zapragnęła odkryć sekret
tak zmysłowej reakcji. Viviane, nie mogąc dłużej czekać,
rozchyliła uda i zaoferowała Bijou swą płeć.
Baskijczyk, ukryty za zasłoną, uśmiechnął się z uznaniem,
podziwiając kunszt Viviane. Klienci byli zafascynowani. Stali
przy łóżku, wytrzeszczając oczy. Bijou zapytała ich: - Czy chcą
państwo zobaczyć, jak się kochamy, kiedy jesteśmy
rozleniwione?
- Odwróć się - poleciła przyjaciółce. Viviane ułożyła się na
prawym boku, a Bijou przytuliła się do niej, opasując ją
nogami. Viviane zamknęła oczy, a Bijou natychmiast ułatwiła
sobie oburącz wejście, rozwierając śniade pośladki, po czym
zaczęła wykonywać pchnięcia. Viviane nie ruszała się w ogóle,
akceptowała biernie wszystkie sztychy i ciosy, aż w końcu
drgnęła nieoczekiwanie, gwałtownie, przypominając
wierzgnięcie konia. Bijou wycofała się, jak gdyby chciała ją
ukarać, a Baskijczyk zauważył, że gumowy penis błyszczy teraz
jak prawdziwy, nadal wyprostowany triumfalnie.
Bijou ponowiła swoje drażniące pieszczoty, dotykała
czubkiem penisa ust Viviane, jej uszu, szyi, wreszcie umieściła
go między jej piersiami. Viviane ścisnęła je, przytrzymując
więźnia, przywarła do ciała Bijou, zaczęła ocierać się o nic - ale
Bijou odsunęła się nieco, wyglądało bowiem na to, że jej
przyjaciółka traci panowanie nad sobą. Mężczyzna nachylony
nad nimi stał jak na rozżarzonych węglach, widać było, że chce
rzucić się na nie. Jego towarzyszka powstrzymywała go, ale i
ona miała w\ picki na twarzy.
Baskijczyk otworzył raptem drzwi. Skłonił się lekko i
powiedział: - Chcieli państwo ujrzeć mężczyznę; oto jestem. -
Zrzucił ubranie, a Viviane rzuciła mu spojrzenie pełne
wdzięczności. Zorientował się, jak bardzo jest rozgrzana.
Potrzebowała teraz raczej dwóch samców niż tych drażniących,
ledwie uchwytnych igraszek. Rzucił się pomiędzy obie kobiety i
wzrok klientów dostrzegał teraz wszędzie, gdzie się tylko
skierował, coś czarownego: dłoń rozchylała pośladki, pomiędzy
które zanurzył się potem wścibski palec; sztywny, władczy
penis zniknął w czyichś ustach; inne usta pochwyciły sutek.
Twarze ginęły między piersiami lub w gąszczu włosów na łonie,
nogi zaciskały się wokół nurkującej dłoni, błyszczący od wilgoci
penis chował się i wyskakiwał z powrotem. Dwie karnacje,
kremowa i cygańska, mieszały się ze sobą i z muskularnym
ciałem mężczyzny.
A potem zdarzyło się coś dziwnego. Bijou leżała jak długa
pod Baskijczykiem.
Viviane została na moment zapomniana. Baskijczyk ukląkł
nad kobietą, która rozkwitała pod nim jak cieplarniany kwiat;
pachnąca, wilgotna, z oczyma przysłoniętymi mgiełką i
błyszczącymi ustami, kobieta jak w marzeniach, dojrzała i
lubieżna; jednak jej gumowy penis sterczał nadal pomiędzy
nimi i Baskijczyk odniósł osobliwe wrażenie, jakby sztuczny
członek bronił dostępu do groty kobiety. Tonem niemal
gniewnym polecił: - Zdejmij to. - Bijou przeniosła ręce na plecy,
rozpięła pas i odczepiła penis. Baskijczyk rzucił się na nią, a
ona, nadal ze sztucznym członkiem w dłoni, uniosła go nad
pośladki mężczyzny, który znalazł się teraz w jej pochwie. Kiedy
uniósł się nieco, aby zadać kolejne pchnięcie, wsunęła mu
pomiędzy pośladki gumowy penis. Podskoczył jak rozjuszone
zwierzę i zaatakował ją z jeszcze większą furią. Każdorazowo,
gdy unosił się nad jej ciałem, ona dźgała go od tyłu.
Czuł pod sobą jej piersi, miażdżone ciężarem jego ciała i
przesuwające się tam i z powrotem, jej kremowy brzuch,
przygniatany przez niego, jej biodra napierające na jego biodra,
jej soczystą pochwę pochłaniającą go; kiedy tylko wpychała w
niego len sztuczny członek, czuł narastające podniecenie, nie
tylko w sobie, lecz również u niej. Chwilami myślał, że to
podwójne doznanie doprowadzi go do szału. Viviane leżała
nieopodal, dysząc ciężko. Oboje klienci, nadal ubrani, rzucili się
na nią i poczęli ocierać się o nią gorączkowo, zbyt
podekscytowani, aby tracić czas na poszukiwanie jakiegoś
otworu.
Baskijczyk poruszał się tam i z powrotem. Łóżko skrzypiało
rytmicznie, a oni tarzali się na nim, sczepieni kurczowo,
szczelnie. Maszyna miłości, jaką była Bijou, zaczęła wydzielać
miód. Dreszcze rozkoszy przeszyły ich ciała, od czubków
włosów po palce u nóg.
Stopy szukały stóp i splatały się ze sobą, języki sterczały
niczym słupki w kwiatach. Bijou krzyczała teraz monotonnie,
jej lament unosił się bezkresną spiralą, aaa, aaa, aaa, aaa,
zaczął narastać, przybierał brzmienie bardziej żywiołowe. Na
każdy krzyk Baskijczyk odpowiadał kolejnym, jeszcze
silniejszym pchnięciem. Nie widzieli już splecionych tuż obok
ciał; musiał teraz posiąść ją aż do unicestwienia - Bijou, tę
dziwkę z tysiącem macek błądzących po jego ciele, tę dziwkę
leżącą to pod nim, to na nim, a zarazem tkwiącą jakby w nim,
wypełniającą całe jego wnętrze, dotykającą go wszędzie
palcami, podającą mu piersi do ust. Krzyknęła przeraźliwie, jak
gdyby zadał jej śmiertelny cios, a potem opadła na wznak.
Baskijczyk wstał. Czuł zamęt w głowie, ciało płonęło. Jego
dzida sterczała nadal, czerwona, rozogniona. Rozchełstane
ubranie obcej kobiety podnieciło go jeszcze bardziej. Nie widział
jej twarzy, ginącej pod zadartą spódnicą. Mężczyzna leżał na
Viviane, obrabiając ją co sił.
Kobieta nakryła ich swoim ciałem, kopiąc nogami w próżnię.
Baskijczyk pochwycił ją za nogi i chciał posiąść, ona jednak
wrzasnęła coś i zerwała się z miejsca.
- Chciałam tylko popatrzeć - wyjaśniła. Poprawiła na sobie
ubranie, a mężczyzna zostawił Viviane w spokoju. Tak jak stali,
rozwichrzeni, oboje skłonili się ceremonialnie i wyszli.
Bijou usiadła, roześmiana, jej migdałowe oczy były jeszcze
nieco zamglone. Baskijczyk mruknął: - Daliśmy im niezłe
przedstawienie. A teraz ubierz się i chodź ze mną. Zabiorę cię
do siebie, chcę cię namalować. Zapłacę maman, ile tylko
zechce.
I zabrał ją do domu, aby zamieszkała wraz z nim.
Bijou sądziła, że Baskijczyk wziął ją do swego mieszkania,
chcąc mieć ją tylko dla siebie, zorientowała się jednak już
wkrótce, że się myliła. W ciągu dnia była dlań modelką, a
wieczorami, kiedy zapraszał swoich przyjaciół, również artystów
jak on. zamieniała się w kucharkę i przyrządzała kolację. Potem
musiała kłaść się na łóżku, podczas gdy on gawędził jak gdyby
nigdy nic z gośćmi, trzymając ją u swego boku i pieszcząc jej
ciało. Przyjaciele mimo woli przyglądali się tej zabawie. Jego
dłoń machinalnie błądziła po jej pełnych piersiach, ona zaś
tkwiła w bezruchu, niczym w transie. Baskijczyk dotykał
materiału jej sukni, delikatnie, czule, jak gdyby była to skóra
jej ciała. Zawsze nosiła bardzo obcisłe suknie, a jego ręka
rejestrowała wszystko, głaskała ją i pieściła, krążyła po jej
brzuchu, potem raptem łaskotała ją, aż Bijou wzdrygała się
zaskoczona. Wtedy rozpinał jej suknię, wyciągał jedną pierś i
mówił: - Widzieliście kiedy takie piersi? Popatrzcie tylko! -
Patrzyli więc. Jeden palił papierosa, drugi szkicował Bijou,
jeszcze inny rozmawiał, wszyscy jednak pożerali ją wzrokiem.
Na tle czarnego materiału sukni pierś - o tak nieskazitelnym
kształcie - przywodziła na myśl stary marmur o barwie kości
słoniowej. Baskijczyk poszczypywał sutki, które czerwieniały.
Potem znowu zapinał suknię i głaskał jej nogi, a po chwili
wsuwał dłoń pod spódnicę, aż do obcisłych podwiązek. - Czy
nie są dla ciebie za ciasne? Pokaż. Nie zostawiły śladu?
- Podciągał suknię i delikatnie odpinał podwiązkę. Kiedy
Bijou unosiła nogę, aby ułatwić mu zamiar, mężczyźni mogli
rzucić okiem na gładkie, lśniące uda nad skrajem pończochy.
Potem zakrywała się z powrotem, a Baskijczyk kontynuował
pieszczoty. Oczy Bijou stawały się coraz bardziej mętne, jakby
wypiła za dużo. A ponieważ czuła się żoną Baskijczyka i
przebywała właśnie wśród jego przyjaciół, każdorazowo, kiedy
ją obnażał, odpychała go, usiłując ukryć w fałdach sukni
wszelkie sekrety swego ciała. Uważała, że teraz nie wypada
inaczej.
Wyciągała nogi i pocierała jedna o drugą, zrzucając buciki.
Erotyczny blask, którym lśniły jej oczy, blask, którego nie
zdołały osłonić nawet ciężkie powieki, uderzał w ciała
wpatrzonych w nią mężczyzn niczym szalejący pożar.
W takie wieczory wiedziała, że Baskijczyk nie zamierza dać
jej rozkoszy, a jedynie dręczyć. Odczuwał satysfakcję dopiero
wtedy, gdy dostrzegał wyraźną zmianę w wyrazie twarzy
przyjaciół. Opuszczał suwak na boku sukni i wsuwał dłoń. -
Widzę, Bijou, że nie włożyłaś dziś majtek - mówił, a tamci
patrzyli na jego rękę pod suknią, rękę pieszczącą brzuch i
sunącą ku udom. Potem wyjmował rękę, a przyjaciele
przyglądali się, jak dłoń wyłania się spod sukni i podciąga
suwak do góry.
Kiedyś poprosił jednego z malarzy o jego rozgrzaną fajkę, a
gdy tamten podał mu ją, wsunął fajkę pod spódnicę Bijou i
przytknął ją do jej płci. - Zobacz, jaka ciepła - powiedział. -
Ciepła i gładka.
Bijou odsunęła się trochę, nie chciała bowiem, aby wszyscy
zorientowali się, że jest już cała wilgotna od pieszczot. Ale fajka
wynurzyła się po chwili na światło dzienne i zdradziła to;
błyszczała, jak gdyby tkwiła dopiero co w soczystej brzoskwini.
Baskijczyk oddał ją właścicielowi, który poznał w ten sposób ów
najbardziej tajemny zapach Bijou. Po tym incydencie Bijou
siedziała zażenowana, nie wiedząc, co teraz Baskijczykowi
przyjdzie do głowy. Zacisnęła uda. Baskijczyk palił papierosa, a
jego trzej przyjaciele siedzieli wokół łóżka, gawędząc
najspokojniej w świecie, jak gdyby to. co się działo na ich
oczach, nie miało z tą rozmową nic wspólnego.
Jeden z nich opowiadał o malarce, której obrazy
przedstawiające olbrzymie kwiaty w kolorach tęczy zapełniały
całą galerię. - To nie kwiaty - sprostował ten od fajki - lecz
cipki.
Widać to od razu. Taka już jej obsesja: zawsze maluje srom
wielkości dorosłej kobiety. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak
płatki kwiatu, samo serce kwiecia, a potem dostrzec można
dwie nierówne wargi, przedzielone delikatną linią, pofałdowany
skraj warg. kiedy są rozchylone. Cóż to może być za kobieta,
która zawsze wystawia na pokaz gigantyczny srom, ową
szkatułkę, co to ginie w malejącym stopniowo - jak w odległej
perspektywie - podobnym do tunelu przedłużeniu samej siebie,
będącym jakby sugestywnym cieniem? To tak, jakby miało się
tam za chwilę wejść, jakbyś stał przed tymi morskimi
roślinami, które otwierają się tylko po to, aby wessać łapczywie
jedzenie, obojętnie jakie; a potem otwierają się ponownie,
poruszając płynnie tymi samymi kielichami.
W tym momencie Baskijczyk wpadł na pewien pomysł.
Poprosił Bijou, aby przyniosła mu pędzelek do golenia i
brzytwę. Posłuchała, zadowolona, że może odejść na chwilę i
otrząsnąć się z tego erotycznego letargu, w jaki wpadła z winy
jego wprawnych rąk.
Baskijczyk wziął od niej pędzel i mydło, po czym rozrobił
trochę piany. Następnie ujął brzytwę i powiedział do Bijou: -
Połóż się na łóżku.
- Co chcesz zrobić? - zapytała. - Nie mam przecież
owłosionych nóg.
- Wiem o tym. Pokaż je. - Wyciągnęła nogi; rzeczywiście były
gładkie, jakby je wypolerowano. Połyskiwały niczym szlachetne,
jasne drewno, nie było na nich ani jednego włoska, ani żyły,
żadnej blizny czy skazy. Tamci trzej nachylili się nad nimi, a
Baskijczyk pochwycił je i przycisnął do swego łona. Potem
zadarł jej spódnicę do góry, ignorując jej gorączkowe wysiłki,
jako że chciała obciągnąć ją z powrotem.
- Co chcesz zrobić? - zapytała ponownie.
Nie odpowiadając, zadarł spódnicę jeszcze wyżej i odsłonił
tak bujny zagajnik kędzierzawych włosów, że trzej mężczyźni
zagwizdali z podziwu. Bijou zaciskała spoczywające na
rozporku Baskijczyka uda tak mocno, jak tylko mogła, a ten
raptem odniósł wrażenie, jakby po jego członku zaczęły łazić
tysiące mrówek.
Poprosił swoich przyjaciół, aby ją przytrzymali. Początkowo
Bijou wyrywała się trochę, a potem uznała, że bezpieczniej jest
leżeć spokojnie, gdyż Baskijczyk zaczął ostrożnie golić jej
owłosienie na łonie; zaczął od skraju, gdzie rosło bardziej
oszczędnie, połyskując na aksamitnym brzuchu. Brzuch
załamywał się w tym miejscu bardzo łagodnie. Baskijczyk
naniósł trochę piany i począł golić, wycierając co chwila
ręcznikiem włosy i mydło. Uda były zaciśnięte tak szczelnie, że
mężczyźni nie widzieli nic prócz włosów, ale brzytwa posuwała
się coraz dalej, a kiedy dotarła do centrum trójkąta, ukazał się
wzgórek, gładkie jak jedwab wzniesienie. Dotyk zimnego ostrza
podrażnił Bijou. Była zirytowana i podniecona zarazem,
zdecydowana nie pokazywać im swojej płci, brzytwa odsłaniała
jednak coraz wyraźniej miejsce, gdzie gładkie ciało przecinała
delikatna linia, odsłaniała pączek otworu, miękkie, mięsiste
wargi obejmujące łechtaczkę i koniuszek warg o bardzo
intensywnej barwie.
Pragnęła odsunąć się na bok, bała się jednak, że ostrze zrani
ją, na domiar złego tamci trzej trzymali ją mocno i pochylali się
nad nią, chcąc obejrzeć wszystko dokładnie. Myśleli, że
Baskijczyk poprzestanie na tym, on jednak polecił jej, aby
rozsunęła uda. Jej nogi, spoczywające na nim, drgnęły
nerwowo, co podnieciło go jeszcze bardziej. Powtórzył:
- Rozsuń nogi, zauważyłem tam jeszcze trochę włosów. -
Zmusił ją do ich otwarcia, a potem delikatnie zgolił włosy,
również tu rosnące skąpo i układające się wokół sromu w
łagodne loczki.
I wreszcie wszystko zostało obnażone - podłużne, pionowo
usytuowane usta, drugie usta, które nie otwierały się jak te na
twarzy, lecz tylko, gdy przesuwała się trochę do przodu. Ale
Bijou pozostawała nieruchoma, tak więc mogli oglądać jedynie
te wargi, zamknięte, zagradzające drogę.
Baskijczyk powiedział: - Teraz wygląda tak jak obrazy tej
kobiety, prawda?
Ale na tamtych obrazach srom był rozwarty, wargi
rozchylały się, ukazując blade wnętrze, podobne do wnętrza
ust. Bijou natomiast nie chciała tego zademonstrować. Kiedy
golenie dobiegło końca, znowu złączyła nogi.
Baskijczyk powiedział: - Już ja sprawię, że rozsuniesz je z
powrotem.
Opłukał pędzelek i zaczął przesuwać nim po wargach
sromu, delikatnie, w górę i w dół. Początkowo Bijou napięła
odruchowo mięśnie. Głowy mężczyzn nachyliły się jeszcze niżej.
Baskijczyk, przytrzymując jej stopy na swojej erekcji,
skrupulatnie i powoli muskał pędzlem wargi sromu i koniuszek
łechtaczki. I raptem mężczyźni zorientowali się, że Bijou nie
napina już pośladków ani mięśni pochwy; że traci kontrolę nad
sobą, w miarę jak pędzel porusza się tu i tam; jej pośladki prą
nieco do przodu, a wargi rozchylają się, początkowo
niedostrzegalnie, a potem coraz bardziej. Nagość uwydatniała
najdrobniejszy ruch. Wreszcie wargi rozwarły się. odsłaniając
drugą przestrzeń, bledszą o jeden odcień, a potem trzecią - i
teraz Bijou parła, parła z całych sił, jak gdyby chciała otworzyć
się cała. Jej brzuch falował nieustannie, w górę i w dół, a
Baskijczyk oparł się mocniej ojej spazmatycznie drgające nogi.
- Przestań - błagała Bijou. - Przestań już! - Mężczyźni
dostrzegli wyciekający z niej soczek i teraz dopiero Baskijczyk
zostawił je w spokoju; nie chciał jeszcze doprowadzić jej do
rozkoszy. Zaplanował to bowiem na później.
Bijou pragnęła oddzielić swoje życie w domu publicznym od
tego, jakie wiodła u boku artysty, będąc jego modelką. Dla
Baskijczyka istniała tu wyłącznie jedna różnica, a mianowicie,
że teraz należała tylko do niego. Lubił jednak wystawiać ją na
pokaz i radować oczy swych gości jej widokiem. Pozwalał im na
przykład asystować jej przy kąpieli, a oni z prawdziwą
przyjemnością patrzyli na jej piersi unoszące się w wodzie, na
brzuch, który falował, mącąc toń w wannie, na jej całe ciało,
kiedy wstawała, aby namydlić się między nogami, uwielbiali też
wycierać ją ręcznikiem do sucha. Kiedy jednak ktokolwiek z
nich próbował umówić się z Bijou, spotkać się z nią sam na
sam lub - co gorsza - posiąść ją.
Baskijczyk stawał się zupełnie innym człowiekiem;
wstępował w niego demon, który czynił zeń straszliwego wroga.
Jego postępowanie zrodziło w niej chęć poszukiwania na
nim pomsty; doszła do przekonania, że ma prawo wychodzić,
kiedy chce i dokąd chce. Baskijczyk wytworzył w niej stan
permanentnego szału seksualnego i nie zawsze dbał o to, aby ją
zaspokoić. Właśnie wtedy zaczęła go zdradzać, czyniła to jednak
tak zręcznie, że Baskijczyk nie potrafił nigdy złapać jej na
gorącym uczynku. Bijou kolekcjonowała swoich kochanków w
Grandę Chaumiere, gdzie pozowała do rysunków. W zimowe
dni nie rozbierała się szybko i ukradkiem, jak to robiły inne
modelki, tuż przy piecu stojącym w pobliżu podium, lecz
czyniła z tego prawdziwą sztukę.
Najpierw rozpuszczała włosy i potrząsała nimi jak grzywą,
następnie rozpinała płaszcz. Jej dłonie były powolne i
pieszczotliwe; nie robiła tego w sposób rutynowy, lecz jak
kobieta badająca rękoma dokładne kontury swego ciała i
głaszcząca je, wdzięczna za jego doskonałość. Nieodłączna
czarna suknia oklejała jej kształty niczym druga skóra, a Bijou
zdejmowała ją, stosując jakiś tajemniczy rytuał. Najpierw
poruszała ramionami, zsuwając suknię na piersi, ale nie niżej.
Wyjmowała lusterko i oglądała sobie twarz i rzęsy, potem
opuszczała suwak, obnażając nasadę piersi i łagodną
wypukłość, gdzie zaczynał się brzuch.
Przez cały ten czas studenci, stojący przy sztalugach,
pożerali ją wzrokiem. Nawet kobiety nie odrywały oczu od
bujnych części jej ciała, które wyłaniały się spod sukni,
przyprawiając o zawrót głowy. Nieskazitelna skóra, miękkie
kontury, jędrne wdzięki - to wszystko fascynowało studentów.
Bijou miała zwyczaj otrząsać się niczym kol szykujący się do
skoku, jak gdyby rozluźniała mięśnie. Właśnie ten gest, który
ożywiał całe ciało, wprawiał piersi w drżenie. Następnie
ujmowała lekko rąbek sukni i unosiła z wolna, a kiedy miała
już ją na wysokości ramion, nieruchomiała na chwilę.
Wydawało się, że suknia splątała się z włosami, ale nikt nie
śpieszył z pomocą. Wszyscy byli jak sparaliżowani. To ciało,
pozbawione tak charakterystycznego owłosienia i zupełnie gołe
- kiedy tak stała z rozsuniętymi nogami, aby utrzymać
równowagę - porażało ich swą zmysłowością, bujnością i
kobiecością. Szerokie, czarne podwiązki tkwiły wysoko, nosiła
też czarne pończochy, a w deszczowe dni męskie, skórzane buty
z cholewkami. Kiedy nachylała się, by ściągnąć je z nóg, mogła
paść łupem każdego, kto do niej podchodził. Dla studentów
była to nie lada pokusa. Niektórzy udawali, że chcą jej pomóc,
ona jednak, odgadując ich prawdziwe intencje, odganiała ich
kopniakami, kiedy tylko zaczynali się zbliżać. Nadal walczyła z
ciasną suknią, wstrząsając się co chwila, jakby przeszywały ją
spazmy rozkoszy, i wreszcie, gdy studenci napatrzyli się już do
syta, uwalniała z materiału resztę ciała. Prezentując pełne,
swobodne teraz piersi, poprawiała sobie włosy. Nieraz,
spełniając prośbę obecnych, zostawiała buty na nogach, ciężkie
buty, z których niczym kwiat wyrastało pyszne ciało o odcieniu
kości słoniowej. I wówczas całą klasę ogarniała przemożna fala
żądzy.
A kiedy stawała na podium, była znowu tylko modelką,
studenci natomiast przypominali sobie, że są artystami. Gdy
dostrzegała kogoś, kto jej się podobał, kierowała na niego
wzrok. Był to jedyny moment porozumienia się z wybrańcem,
gdyż potem przychodził po nią Baskijczyk. Student wiedział, co
oznacza jej spojrzenie: Bijou zgadzała się pójść z nim na drinka
do pobliskiej kafejki, nie było też dlań żadną tajemnicą, że
lokalik ma dwa piętra; górne zajmowali wieczorami karciarze,
było jednak puste po południu. Ale o tym wiedzieli tylko
kochankowie. Student i Bijou wchodzili na górę po wąskich
schodkach, gdzie widniała strzałka z napisem LAVABOS, i
niebawem znajdowali się w mrocznej izbie pełnej luster,
stolików i krzeseł.
Bijou poprosiła kelnera, aby podał im coś do picia, po czym
rozsiadła się wygodnie na skórzanej kanapie, zupełnie
odprężona. Młody student, którego wybrała, dygotał jak osika.
Czuł emanujący z jej ciała żar, jakiego nie znał do tej pory.
Padł na jej usta, jego świeża skóra i wspaniałe zęby skłoniły ją,
aby otworzyć się w pełni na jego pocałunek i odpowiedzieć
własnym językiem. Osunęli się na wąskie, podłużne siedzenie,
aon zaczął pieścić jej ciało tak żarliwie, jak tylko mógł. bojąc się
zarazem, że lada chwila Bijou powie mu: „Przestań, ktoś tu
może wejść”.
Lustra odbijały ich miłosne zmagania, nieład, w jakim
znajdowały się suknia i włosy. Dłonie studenta błądziły
wszędzie, stawały się coraz śmielsze. Wszedł pod stolik i uniósł
jej suknię, a kiedy - zgodnie z jego przewidywaniami -
zaprotestowała: - Przestań. Ktoś może tu wejść - odparł: - Niech
tam! I tak mnie nie dojrzy.
- I rzeczywiście: kiedy tak siedział pod stołem, był dla innych
niewidoczny.
Przechyliła się do przodu, kryjąc twarz w sklepionych
dłoniach, tak jakby się zdrzemnęła, pozwalając mu, aby ukląkł
i wsunął głowę między jej uda.
Omdlewając, zdała się bezwolnie na jego pocałunki i
pieszczoty. Tam gdzie niedawno Baskijczyk muskał ją
pędzelkiem do golenia, czuła teraz język młodzieńca.
Owładnięta rozkoszą, padła na blat od stołu. Po chwili usłyszeli
kroki na schodach. Student wyszedł czym prędzej spod stołu i
usiadł przy niej. Aby ukryć zmieszanie, pocałował ją. Tak
właśnie zastał
ich kelner i wyszedł natychmiast po nakryciu stołu. Teraz
Bijou poczęła błądzić rękami po ciele studenta, a on całował ją
tak płomiennie, że opadła na kanapę, on zaś na nią. Owiewając
ją gorącym oddechem, szepnął do ucha: - Chodźmy do mnie.
Proszę, chodźmy do mnie. To niedaleko.
- Nic mogę - odparła. - Zaraz przyjdzie po mnie Baskijczyk.
Każde z nich ujęło teraz rękę drugiego i umieściło ją tam,
gdzie mogła sprawić największą rozkosz. Siedzieli tak przy
kieliszkach i gawędzili jakby nigdy nic, darząc się pieszczotami.
Ich odbicia w lustrze sprawiały wrażenie, jak gdyby oboje mieli
za chwilę wybuchnąć płaczem; mieli wykrzywione twarze,
rozdygotane usta, zamglone oczy. Z ich twarzy można było
wyczytać, co teraz wyczyniają ręce. Co jakiś czas student robił
laką minę, jakby przeszywał go silny ból. Z trudem chwytał
powietrze. Jeszcze kiedy ich ręce manewrowały z powodzeniem
pod stołem, do izby weszła kolejna para, musieli więc
pocałować się znowu, udając romantycznych kochanków.
Młody student, niezdolny już do ukrycia stanu, w jakim się
znajdował, wyszedł gdzieś, aby sobie ulżyć. Bijou wróciła do
klasy, płonąc na całym ciele, ale gdy Baskijczyk przyszedł po
nią po zajęciach, była już znowu spokojna.
Bijou usłyszała o pewnym jasnowidzu i wybrała się do niego.
Był to potężny, czarnoskóry mężczyzna z Afryki Zachodniej.
Odwiedzały go wszystkie kobiety z jej dzielnicy, poczekalnia
była pełna ludzi, wisiała w niej obszerna, chińska kotara z
czarnego jedwabiu, przetykanego złotą nicią. Jasnowidz
wyszedł przed zasłonę; mimo swego nie wyróżniającego się
niczym szczególnym ubrania sprawiał rzeczywiście wrażenie
magika.
Lustrującym wzrokiem ogarnął Bijou, a potem zniknął za
kurtyną wraz z kobietą, która przyszła tuż przed nią. Seans
trwał pół godziny. Następnie jasnowidz odchylił czarną kotarę i
grzecznie odprowadził kobietę do drzwi.
Teraz przyszła kolej na Bijou. Mężczyzna przepuścił ją
przodem i po chwili znalazła się w niemal zupełnie
zaciemnionym pokoju; małym, obwieszonym chińskimi
zasłonami i oświetlonym jedynie przez kryształową kulę z
jakimś światełkiem na spodzie. Blask światła pełgał po twarzy i
dłoniach jasnowidza, pozostawiając wszystko inne w mroku.
Jego oczy hipnotyzowały.
Bijou postanowiła oprzeć się sile hipnozy i zachować pełną
świadomość tego, co się wydarzy. Jasnowidz kazał jej położyć
się na kanapie i nie ruszać przez chwilę, podczas gdy sam
siedział u jej boku, koncentrując na niej całą swą uwagę.
Ponieważ zamknął oczy, ona również zamknęła swoje. Przez,
całą minutę nie działo się nic innego, wreszcie jasnowidz
położył dłoń na jej czole; dłoń ciepłą, suchą, ciężką i
elektryzującą. Następnie powiedział monotonnym głosem: - Jest
pani żoną człowieka, który panią dręczy.
- Tak - odparła, myśląc o Baskijczy ku, który obnażał ją
przed swymi przyjaciółmi.
- On ma bardzo niezwykłe nawyki.
- Tak - przyznała zdumiona. Z zamkniętymi oczyma
przeżywała w myślach ponownie wszystkie te sceny z
Baskijczykiem; widziała je teraz bardzo wyraźnie i ujrzał je
chyba również jasnowidz.
Dodał: - Jest pani zrozpaczona i rewanżuje się zdradzaniem
go.
- Tak - odparła ponownie.
Otworzyła oczy i zamknęła je z powrotem, widząc niezwykle
intensywny wzrok Afrykańczyka.
Położył delikatnie dłoń na jej ramieniu.
- Powinna pani teraz usnąć - powiedział.
Jego słowa ukoiły ją, niczym cudowny balsam, wyczytała w
nich cień współczucia. Nie mogła jednak zasnąć. Jej ciało było
rozbudzone. Wiedziała jednak, że w czasie snu oddech zmienia
się, a piersi unoszą się i opadają równomiernie, udała więc. że
śpi. Przez cały czas czuła na ramieniu jego dłoń, której ciepło
przenikało przez ubranie. Zaczął pieścić jej ramię i czynił to tak
lekko, że zaczęło ją ogarniać jakieś senne rozleniwienie. Z
drugiej strony nie chciała utracić tego błogiego uczucia, które
rodził dotyk jego dłoni i które z ramienia przemieszczało się w
dół ciała. Odprężyła się całkowicie. Dotknął jej szyi i czekał.
Chciał się upewnić, że istotnie usnęła. Potem dotknął piersi.
Bijou nie drgnęła nawet.
Ostrożnie, zręcznie począł leraz pieścić brzuch, przyciskając
palcem czarny jedwab sukni, tak jakby chciał obwieść kształt
jej nóg i przestrzeń pomiędzy nimi. Kiedy już obrysował tę
dolinkę, powrócił do pieszczot nóg, ale dotykał ich wyłącznie
poprzez suknię. Następnie przeniósł się bezszelestnie niżej i
ukląkł w nogach kanapy.
Bijou wiedziała, że w tej pozycji jasnowidz może zajrzeć jej
pod suknię i dostrzec, że nie nosi nic pod spodem. I
rzeczywiście, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią
uporczywie.
Następnie poczuła jego rękę, która delikatnie unosiła rąbek
jej sukni, tak aby odsłonić jej ciało jeszcze bardziej. Bijou leżała
z rozsuniętymi lekko nogami, topniejąc pod jego dotykiem i
wzrokiem. Czyż to nie wspaniałe, udawać uśpioną i pozwalać
patrzeć na siebie, wiedzieć, że mężczyzna może teraz robić, co
chce? Poczuła, jak jedwab sukni unosi się wyżej, nogi owionął
chłodny prąd powietrza.
Wpatrywał się w nie. Jedną dłonią pieścił je łagodnie,
powoli, z upodobaniem głaskał ich jędrne ciało, jak również
długą, jedwabną alejkę wiodącą pod suknią w górę. Bijou z
coraz większym trudem zachowywała spokój, chciała rozsunąć
uda nieco bardziej. Jakże powoli wędrowała ta dłoń! Cierpliwie
obwodziła kontury nóg, zwalniając jeszcze bardziej na
wypukłościach, po czym zatrzymywała się na kolanie i podążała
dalej. I znowu znieruchomiała, ale dopiero tuż przed wargami.
Z pewnością obserwował przy tym jej twarz, aby upewnić się,
do jakiego stopnia udało mu się ją zahipnotyzować. Dwa palce
dotknęły jej płci, poczęły tarmosić wargi.
Kiedy poczuł sączący się z niej miód, wsunął głowę pod
suknię, między jej uda, i zaczął ją całować. Jego język był długi
i zwinny, silny i drążący. Musiała przywołać na pomoc całą siłę
woli, aby nie wyprężyć ciała ku jego żarłocznym ustom.
Kryształowa kula dawała tak nikłe światło, że Bijou
postanowiła otworzyć nieco oczy. Jasnowidz wysunął już głowę
spod sukni i powoli zdejmował z siebie ubranie. Stał teraz tuż
obok, wspaniały, wysoki, niczym któryś z afrykańskich królów,
z błyszczącymi oczyma, obnażonymi zębami, wilgotnymi
ustami.
Żeby się tylko nie poruszyć, pomyślała, żeby się tylko nie
poruszyć! Niech robi to wszystko, na co ma ochotę. Co może
zrobić mężczyzna z zahipnotyzowaną kobietą, której nie musi
się bać ani w najmniejszym stopniu podobać?
Nagi, olbrzymi, stanął przed nią, następnie objął ją oburącz i
delikatnie obrócił. Leżała teraz na brzuchu, oferując bujne
pośladki. Zadarł suknię do góry i rozsunął pagórki, po czym
przerwał, jakby sycąc wzrok. Silnymi, ciepłymi palcami rozwarł
jej ciało, pochylił się i zaczął całować szczelinę, a potem wsunął
pod nią dłonie i przyciągnął do siebie, tak aby móc wtargnąć w
nią od tyłu. Najpierw natknął się na otwór między pośladkami,
zbyt mały i ciasny, aby wejść, potem odnalazł ten większy.
Przez chwilę poruszał się zamaszyście, wchodząc w nią i
wychodząc z powrotem, następnie znieruchomiał.
Ponownie obrócił ją, tym razem na wznak, chciał bowiem
zobaczyć, jak to będzie, kiedy weźmie ją od przodu. Dłonie
odszukały pod suknią piersi i poczęły ugniatać je namiętną
pieszczotą. Jego penis był olbrzymi, wypełniał ją do końca.
Afrykańczyk pchnął tak gwałtownie, że Bijou ogarnął lęk; gdyby
teraz doznała orgazmu, zdradziłaby się, że wcale nie śpi.
Chciała zaznać rozkoszy, ale tak, aby on się nie zorientował.
Mężczyzna uderzał w nią jednak rytmicznie, umiejętnie i
rozpalał ją tak bardzo, że w pewnej chwili, kiedy wyśliznął się z
niej, aby pogłaskać ją członkiem, poczuła nadchodzący punkt
kulminacyjny.
Całą swą żądzę skoncentrowała teraz na tym, aby przeżyć to
ponownie, a kiedy Afrykańczyk usiłował wsunąć penis do jej na
wpół otwartych ust, zareagowała jedynie w ten sposób, że
otworzyła je szerzej. Pragnęła wytrwać w swym postanowieniu:
nie dotykać rękami ani nie poruszyć się nawet trochę.
Kosztowało to wiele wysiłku, chciała jednak poczuć jeszcze raz
tę dziwną przyjemność, jaką daje ukradkowy orgazm, tak jak
on rozkoszować się tymi ukradkowymi pieszczotami.
Jej bierność doprowadzała go do szału. Dotykał jej ciała
dosłownie wszędzie, wchodził w nią w każdy możliwy sposób,
nie dojrzał jednak żadnej reakcji z jej strony. Wreszcie usiadł jej
na brzuchu i wsunął członek pomiędzy piersi, ścisnął je i zaczął
poruszać się gwałtownie. Czuła jego włosy ocierające się o nią.
Raptem straciła panowanie nad sobą. jej usta i oczy otworzyły
się jednocześnie.
Mężczyzna stęknął z uciechy, przycisnął wargi do jej ust i
począł ocierać się o nią całym ciałem. Język Bijou buszował w
jego ustach, podczas gdy on przygryzał jej wargi.
Raptem przerwał i powiedział: - Zrobisz coś dla mnie?
Skinęła głową.
- Położę się na podłodze, a ty uklękniesz nade mną. tak
abym mógł ci zajrzeć pod suknię.
Wyciągnął się na podłodze. Siadła na nim okrakiem, a
potem opuściła suknię tak, aby nakryła mu głowę, on
natomiast ujął oburącz jej pośladki, jak gdyby trzymał spory
owoc, i począł przesuwać między nimi językiem, tam i z
powrotem, lam i z powrotem. Po chwili polizał również
łechtaczkę, na co Bijou zareagowała gwałtownym podrzutem
całego łona. Jego język czuł teraz każdą odpowiedź jej ciała,
najdrobniejszy nawet skurcz. Jego wyprężony członek dygotał w
tym samym rytmie, w jakim on wydawał okrzyki rozkoszy.
Ktoś zapukał do drzwi. Bijou zerwała się na równe nogi,
przerażona; jej wargi były nadal mokre od pocałunków, a włosy
rozwichrzone.
Ale jasnowidz odezwał się spokojnym głosem: - Nie jestem
jeszcze gotów. - Odwrócił się do niej i uśmiechnął.
Odwzajemniła uśmiech. Mężczyzna ubrał się szybko i
niebawem doprowadzili się do porządku. Postanowili spotkać
się wkrótce ponownie. Bijou zaproponowała, że przyprowadzi
swoje przyjaciółki. Leilę i Elenę. Czy zgodziłby się na to?
Propozycja zachwyciła go.
Powiedział: - Większość kobiet, które przychodzą do mnie,
nie nęci mnie. Nie są ładne. Ale ty… przychodź, kiedy tylko
będziesz chciała. Zatańczę dla ciebie.
Jego taniec dla trzech kobiet odbył się wieczorem, kiedy
wyszły już wszystkie klientki. Afrykańczyk rozebrał się,
prezentując lśniące, złocistobrunatne ciało. W pasie przywiązał
sobie sztuczny penis, otakim samym kształcie i kolorze jak jego
własny.
- To taniec z mego ojczystego kraju. Wykonujemy go dla
kobiet w święta.
- W mrocznym pokoju, gdzie blask światełka pełgał po jego
ciele jak ognik, zaczął poruszać brzuchem, sprawiając, że penis
kiwał się sugestywnie na wszystkie strony. Rzucał ciałem, jak
gdyby wchodził w kobietę, a po chwili pozorował spazmy
mężczyzny, ogarniętego szałem orgazmu. Jeden, dwa, trzy.
Ostatni spazm był wyjątkowo szalony - jak u mężczyzny, który
oddaje życie w momencie ekstazy.
Kobiety nie odrywały od niego oczu. Początkowo ich uwagę
przyciągał sztuczny penis, ale potem, w miarę jak rozwijał się
ognisty taniec, prawdziwy członek zaczął konkurować z tamtym
pod względem długości i wagi. Teraz jeden i drugi podrygiwały
do rytmu gestów mężczyzny. Afrykańczyk zamknął oczy, jak
gdyby nie potrzebował już kobiet.
Bijou była już całkowicie pod jego wrażeniem. Zrzuciła
suknię i zaczęła tańczyć wokół niego, poruszając się kusząco.
On jednak muskał ją zaledwie czubkiem penisa - i to tylko
wtedy, kiedy znaleźli się blisko siebie - prężąc się całym ciałem,
wyginając je i obracając dokoła jak szaleniec, który tańczy z
niewidzialnym partnerem.
Podniecenie ogarnęło też Elenę. Rozebrała się i uklękła obok
nich. aby znaleźć się w orbicie tego erotycznego tańca.
Zapragnęła, aby ten olbrzymi, silny i twardy penis, który kiwał
się w powietrzu tuż przed nią, wykonując samczy danse du
ventre, posiadł ją, wtargnął w nią tak głęboko, żeby zaczęła
broczyć krwią.
Afrykańczyk nadal prowokował je swymi ruchami i ów
nastrój udzielił się wreszcie Leili, która właściwie nie czuła do
mężczyzn pożądania. Usiłowała objąć Bijou, natrafiła jednak na
opór z jej strony, gdyż Bijou interesowała się teraz jedynie tymi
dwoma fascynującymi ją członkami.
Leila zwróciła się więc do Eleny. Próbowała ją pocałować, a
potem zaczęła ocierać się piersiami i sutkami o ciała obu
kobiet, kusząc je. Następnie przytuliła się do Bijou, aby zyskać
na jej podnieceniu, ale Bijou koncentrowała się nadal na tych
dwóch dyndających przed nią męskich organach. Miała otwarte
usta i - podobnie jak Elena - marzyła, aby posiadł ją potwór o
dwóch członkach; taki, który zaspokoiłby naraz jej oba ośrodki
rozkoszy.
Kiedy wreszcie Afrykańczyk. wyczerpany tańcem, opadł na
podłogę, Elena i Bijou rzuciły się na niego. Bijou czym prędzej
wsunęła sobie jeden penis do pochwy, a drugi między pośladki,
następnie zaczęła podrzucać brzuchem; z furią i tak długo, aż
wreszcie krzyknęła przeciągle z rozkoszy i opadła bezwładnie.
Elena odsunęła ją na bok i zajęła jej miejsce, widząc jednak, że
Afrykańczyk jest wycieńczony. pozostała tak w bezruchu,
czekając, aby odzyskał siły.
Jego penis tkwił w niej nadal sztywny, postanowiła więc
wykorzystać okres wyczekiwania, zaciskając mięśnie pochwy,
bardzo powoli i delikatnie, tak aby nie osiągnąć orgazmu zbyt
wcześnie i nie pozbawić się za szybko przyjemności. Po chwili
objął jej pośladki i uniósł do góry, aby mogła lepiej dopasować
się do gorączkowego tętna jego krwi, po czym zaczął wyginać się
i prężyć, odpychać ją i przyciągać do siebie, narzucając swój
rytm, wreszcie wykrzyknął, a wtedy ona poczęła poruszać się w
kółko wokół nabrzmiałego członka, aż wreszcie spuścił się z
jękiem.
Niebawem nakłonił Leilę, aby uklękła nad jego twarzą, tak
jak uczynił to poprzednim razem z Bijou, i zanurzył usta
pomiędzy jej uda. Mimo iż Leila nigdy jeszcze nie pożądała
mężczyzny, poczuła teraz pod wpływem tego pieszczącego
języka coś, czego nie zaznała do tej pory. Zapragnęła, aby
Afrykańczyk posiadł ją od tyłu. Ułożyła się inaczej i poprosiła
go, aby wsadził jej ten sztuczny członek.
Uklękła na czworakach, a mężczyzna zrobił to, na co miała
ochotę. Elena i Bijou patrzyły ze zdumieniem na jej wyraźne
podniecenie, z jakim oferowała pośladki; na Afrykańczyka,
który drapał ją i gryzł, poruszając w niej sztucznym penisem.
Leila poczuła, jak narasta w niej ból zmieszany z rozkoszą,
gdyż członek był naprawdę olbrzymi; pozostała jednak na
czworakach z przyklejonym do niej Afrykańczykiem i poruszała
się konwulsyjnie, aż w końcu dotarła do punktu
kulminacyjnego.
Odtąd Bijou często odwiedzała Afrykańczyka. Pewnego dnia
leżeli razem na kanapie, on z twarzą wtuloną w jej pachę; przez
długą chwilę wdychał tylko jej zapach, a potem zamiast
całować, zaczął obwąchiwać ją całą jak zwierzę - najpierw pod
pachami, potem włosy, następnie między nogami. Ogarniało go
coraz większe podniecenie, nie wyglądało jednak na to, aby
zamierzał ją posiąść.
Wreszcie powiedział: - Wiesz, Bijou, kochałbym cię bardziej,
gdybyś nie kąpała się tak często. Uwielbiam zapach twego ciała,
ale jest za słaby. Te częste kąpiele niszczą go.
Dlatego właśnie unikam białych kobiet. Wolę zapach
intensywny. Proszę cię, kąp się rzadziej: Chcąc sprawić mu
przyjemność, Bijou kąpała się odtąd nie tak często, jak
dotychczas, a on najbardziej lubił wąchać ją między nogami,
zwłaszcza kiedy nie zdążyła się jeszcze umyć. Uwielbiał ów
cudowny zapach morskich muszli, zapach nasienia; prosił ją,
aby trzymała dla niego swoją bieliznę, aby nosiła ją przez kilka
dni, a potem mu ją dawała.
Najpierw przyniosła mu swoją nocną koszulę, którą
wkładała bardzo często; czarną, obszytą koronkami.
Afrykańczyk położył się u boku Bijou, po czym wtulił twarz w
koszulę, wdychając jej zapach, wreszcie opadł z powrotem na
plecy, milczący i jakby w ekstazie.
Bijou spojrzała na jego spodnie i dostrzegła rosnące
wybrzuszenie. Wyciągnęła rękę i zaczęła rozpinać powoli guziki,
jeden, drugi, trzeci, potem otworzyła jak najszerzej rozporek i
odszukała członek, uwięziony w dole, w obcisłych spodenkach.
Również tu musiała odpiąć guziki.
I wreszcie penis zalśnił przed jej oczyma, brązowy i gładki.
Sięgnęła po niego ostrożnie, jak gdyby zamierzała go wykraść z
tajemnej kryjówki. Afrykańczyk - z twarzą nakrytą nocną
koszulą - nie patrzył na nią. Podciągnęła członek do góry,
łagodnie i powoli, uwalniając go z tego niewygodnego położenia,
i wtedy podskoczył gwałtownie, sztywny, gładki i twardy.
Zaledwie jednak zdążyła dotknąć go ustami, kiedy Afrykańczyk
wyrwał go jej, a potem wziął nocną koszulę, pogniecioną już i
zmiętą, położył ją na łóżku i rzucił się na nią całym swym
ciałem, zanurzył w niej członek i począł uderzać gwałtownie, z
pasją, jak gdyby miał pod sobą Bijou.
Bijou chłonęła to widowisko, zafascynowana sposobem, w
jaki atakował koszulę, ignorując zarazem ją samą. Jego ruchy
podnieciły ją. Afrykańczyka ogarnął najwidoczniej prawdziwy
szał; jego ciało, zroszone potem, wydzielało teraz jakiś
upajający, zwierzęcy zapach. Rzuciła się na niego, on zaś,
dźwigając ją na plecach, lecz nie zwracając na nią najmniejszej
uwagi, nadal dźgał członkiem nocną koszulę.
W pewnej chwili przyśpieszył ruchy, ale potem przerwał.
Odwrócił się i zaczął rozbierać ją niezwykle delikatnie. Bijou
pomyślała, że przestał interesować się koszulą i weźmie ją
wreszcie. Zsunął jej pończochy, zostawiając na gołych udach
podwiązki. Następnie zadarł do góry suknię, nadal rozgrzaną od
dotyku jej ciała. Bijou nosiła czarne majteczki, które tak bardzo
lubił. Powoli zsunął je i cofnął się nieco, aby ogarnąć wzrokiem
wyłaniające się spod materiału kremowe ciało, fragment
tyłeczka, początek pofałdowanej doliny. Tu właśnie pocałował
ją, przesuwając majteczki jeszcze niżej. Jego wargi nie
przeoczyły żadnego skrawka jej ciała, a jedwab ześlizgujący się
po jej udach zdawał się pieścić ją niczym jeszcze jedna
delikatna dłoń.
Kiedy uniosła jedną nogę, aby uwolnić się z majteczek, mógł
bez przeszkód zajrzeć w jej płeć. Pocałował ją tam, ona zaś
uniosła drugą nogę i oparła je obie na jego ramionach.
Nie odłożył majtek na bok. Trzymał je nadal w dłoni, całując
ją bezustannie, potem jednak, pozostawiając wilgotną i
zadyszaną, odwrócił się i począł nurzać twarz to w majtkach, to
w koszuli, następnie owinął sobie penis pończochami i narzucił
na brzuch czarną, jedwabną suknię. Jej szaty zdawały się
wywierać na nim takie samo wrażenie jak dłoń. Dygotał z
podniecenia.
Bijou usiłowała ponownie dotknąć jego członka ustami i
rękoma, ale i tym razem odepchnął ją. Leżała więc u jego boku
naga i spragniona, patrząc na jego sposób zażywania rozkoszy.
Była to dla niej udręka, straszliwa tortura. Rzuciła się na resztę
jego ciała, okrywając je pocałunkami, on jednak nie reagował
na to.
Przez cały czas pieścił, całował i obwąchiwał jej ubranie, aż
wreszcie zaczął dygotać konwulsyjnie. Wtedy położył się na
wznak, a jego penis drżał w powietrzu, pozbawiony
czegokolwiek, co otuliłoby go i ścisnęło. Mężczyzna trząsł się
jak w gorączce od stóp do głów, gryzł majtki raz po raz, żuł je, a
jego sztywny penis kołysał się tuż obok ust Bijou, choć na tyle
daleko, by nie mogła go dosięgnąć. Wreszcie członek zadygotał
jeszcze gwałtowniej, na jego czubku wy kwitła biała piana, a
Bijou rzuciła się na niego, aby zebrać ostatnie krople.
Któregoś popołudnia, kiedy znowu byli razem, a Bijou jak
zwykle nie potrafiła zainteresować go swym ciałem, zawołała
zirytowana: - Posłuchaj, od twoich bezustannych pocałunków i
ukąszeń mam już opuchniętą myszkę; szarpiesz za jej wargi,
jakbyś miał do czynienia z sutkami. Widzisz, wydłużyły się!
Ujął je dwoma palcami i przyjrzał się uważnie. Następnie
rozchylił je, jak gdyby były to płatki kwiatu, i odparł: - Można
by je przekłuć i zawiesić na nich kolczyki, tak jak robimy to w
Afryce. Nałożę ci takie kolczyki.
Nadal bawił się jej sromem, aż zesztywniał pod jego palcami,
a pomiędzy fałdami pojawiła się biaława wilgoć, podobna do
delikatnej piany na niewysokiej fali. Poczuł napływ żądzy.
Dotknął jej płci czubkiem penisa, ale nie wszedł głębiej. Był
teraz opętany myślą oprzekłuciu jej warg, jakby były to uszy, i
zawieszeniu na nich drobnych, złotych kolczyków, tak jak
czyniły to kobiety w jego ojczystym kraju.
Bijou nie wierzyła, że mówi o tym na serio; cieszyła się
raczej, myśląc, że Afrykańczyk znowu zwraca uwagę na jej
ciało. Kiedy jednak wstał i poszedł po igłę, ogarnął ją strach.
Nie chcąc mieć z nim już nic wspólnego, uciekła.
Została bez kochanka. Baskijczyk nadal drażnił ją tylko,
wzbudzając w niej coraz większą żądzę zemsty. Szczęśliwa
czuła się jedynie wtedy, kiedy go zdradzała.
Często przechadzała się ulicami, gnana pragnieniem i
ciekawością odwiedzała najprzeróżniejsze kawiarenki; marzyła
o czymś nowym, o czymś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyła.
Siadała przy stoliku, odrzucała jednak wszelkie zaproszenia.
Pewnego wieczoru zeszła po schodkach na nadbrzeże. Ta
część miasta była mroczna, oświetlały ją jedynie latarnie
stojące nieco dalej, w górze. Słabo docierał tu też uliczny zgiełk.
Przycumowane nieopodal barki stały bez świateł, ich właściciele
spali już o tej porze.
Bijou doszła do bardzo niskiego murku i zatrzymała się, aby
popatrzeć na rzekę. Oparta łokciami o murek nachyliła się
nieco, zafascynowana świetlnymi refleksami tańczącymi po
wodzie, i raptem usłyszała wyjątkowo dźwięczny głos, głos,
który natychmiast oczarował ją.
- Zaklinam panią, proszę się nie ruszać. Nie zrobię nic złego,
ale proszę zostać jak teraz, w tej samej pozie.
Głos był tak głęboki, dźwięczny i dystyngowany, że mimo
woli posłuchała i odwróciła tylko głowę. Za nią stał wysoki,
przystojny, dobrze ubrany mężczyzna. W tym nikłym
oświetleniu dojrzała jego uśmiech i przyjazny, szarmancki,
rozbrajający wyraz twarzy.
On również oparł się o murek i powiedział: - O tym, żeby
znaleźć tu kogoś takiego jak pani i w takiej pozie, marzyłem
przez całe życie. Nie wie pani nawet, jaki to wspaniały widok…
piersi przyciśnięte do poręczy i ta sukienka, tak krótka z tyłu! I
jeszcze pani cudowne nogi!
- Z pewnością ma pan wiele przyjaciółek - odparła,
odwzajemniając uśmiech.
- Ale ani jednej, której pragnąłbym tak jak pani. Błagam,
niech się pani nie rusza!
Bijou była zaintrygowana. Głos nieznajomego fascynował ją i
utrzymywał w stanie jakby transu. Poczuła jego rękę, która
delikatnie przesunęła się po nodze i wpełzła pod suknię.
Głaszcząc ją, opowiadał: - Pewnego dnia obserwowałem dwa
psy. Jeden z nich, suka, zajęty był kością, którą znalazł, a
drugi, wykorzystując sytuację, dobrał się do niej od tyłu.
Miałem wówczas czternaście lat i ta scena wywołała we mnie
szalone podniecenie. Nigdy przedtem nie byłem świadkiem
czegoś takiego. Od tamtej pory tylko kobieta nachylona jak pani
teraz może wzbudzić mą żądzę.
Jego ręka nie przestawała jej głaskać, potem przycisnął się
do niej i - widząc, jak jest uległa - stanął tak, jakby chciał
osłonić ją swym ciałem. Poczuła raptem strach i chciała
uwolnić się z uścisku, ale mężczyzna był zbyt silny. Znajdowała
się już pod nim i jedyne, co musiał uczynić, to przechylić jej
ciało jeszcze bardziej. Przycisnął jej głowę i ramiona do murku,
po czym zadarł jej spódnicę do góry.
Bijou nie miała nic pod spodem i mężczyzna jęknął głucho z
zachwytu. Zaczął szeptać jej do ucha, jak bardzo jej pragnie,
słowa, które ją koiły, zarazem jednak przyciskał ją do muru tak
mocno, że była całkowicie na jego łasce. Czuła go na plecach,
ale nie wchodził w nią; stał tylko, przywierając do niej całym
ciałem. Czuła siłę jego nóg i słyszała jego głos, który okrywał ją
jakąś gęstą powłoką, ale to było wszystko. Potem dotknęło ją
coś miękkiego i ciepłego, coś, co było zbyt słabe, aby w nią
wtargnąć, a po chwili na uda spłynęła ciepła sperma.
Mężczyzna puścił ją i oddalił się czym prędzej.
Leila i Bijou wybrały się na przejażdżkę konną po Lasku
Bulońskim. Leila wyglądała przepięknie na grzbiecie konia:
smukła, męska i wyniosła. Bijou miała ciało bardzo bujne, nie
była jednak tak pewna siebie.
Jazda po Bois była prawdziwą rozkoszą. Mijały eleganckich
ludzi, potem znalazły się na długim odcinku odludnych leśnych
ścieżek. Co jakiś czas napotykały kawiarenkę, gdzie można było
coś zjeść i wypocząć.
Była wiosna. Bijou uczyła się od niedawna jazdy na koniu, a
dziś wybrała się na pierwszą samodzielną przejażdżkę. Jechały
powoli, rozmawiając przez cały czas. Potem Leila puściła konia
galopem iBijou uczyniła to samo. Gnały tak przez kilka minut,
po czym zwolniły. Ich twarze były zaróżowione.
Bijou poczuła przyjemne drażnienie między udami, pośladki
zalewała fala ciepła. Zastanawiała się, czy Leila czuje to samo.
Po upływie pół godziny podniecenie wzmogło się. Jej oczy
błyszczały, wargi zwilgotniały. Leila spoglądała na nią z
zachwytem.
- Jazda konna dobrze ci służy - powiedziała.
Nonszalancko trzymała w dłoni szpicrutę, rękawiczki
przylegały ściśle do długich palców, miała na sobie męską
koszulę, której mankiety spięła spinkami. Strój podkreślał
wiotką kibić, linię jej piersi i pośladków. Ciało Bijou wypełniało
kostium bardziej obficie. Jej piersi osadzone były wysoko i
prowokacyjnie sterczały w górę. Wiatr rozwiewał jej włosy.
Ale… och! To ciepło na pośladkach i między nogami… tak
jakby jakaś doświadczona masażystka natarła ją tam
alkoholem i poklepywała teraz delikatnie! Za każdym razem,
kiedy unosiła się w siodle iopadała z powrotem, czuła to
cudowne mrowienie. Leila pozostała z tyłu; jadąc za Bijou,
przyglądała się z prawdziwym upodobaniem ruchom jej ciała na
koniu.
Jako początkująca, Bijou nachylała się w siodle do przodu,
wypinając pośladki, krągłe i pełne w tych obcisłych bryczesach,
i prezentując kształtne nogi.
Konie zagrzały się, zaczęły się pienić i wydzielać intensywny
zapach, który wnikał w ubranie kobiet. Ciało Leili stawało się
jakby coraz lżejsze, nerwowo zaciskała dłoń na szpicrucie.
Znowu pędziły galopem, strzemię w strzemię, z na wpół
otwartymi ustami, poddając twarze pod wiatr. Bijou ścisnęła
boki konia nogami i raptem przypomniała sobie, jak ujeżdżała
kiedyś Baskijczyka, siedząc mu na brzuchu, a potem podniosła
się i stanęła nad nim tak, aby jej płeć znalazła się na wprost
jego oczu, on zaś objął ją w tej pozie i przez dłuższy czas sycił
nią wzrok. Innym razem siedział na podłodze na czworakach, a
ona przywarła doń od tyłu i usiłowała sprawić ból, ściskając
mu boki kolanami. Baskijczyk śmiał się nerwowo i zagrzewał ją
okrzykami do wzmożenia wysiłków. Jej kolana były silne jak u
mężczyzny dosiadającego konie, a Baskijczyka ogarnęło
podniecenie tak duże, że dźwigając ją na sobie, począł pełzać ze
sztywnym członkiem po całym pokoju.
Koń Leili unosił co jakiś czas ogon i uderzał się nim
energicznie po zadzie, prezentując błyszczące w słońcu włosy.
Kobiety dotarły wreszcie do najgłębszego zakątka lasu i tam
zeskoczyły na ziemię. Zaprowadziły konie na pokrytą mchem
polankę, po czym usiadły, aby odpocząć. Zapaliły papierosy;
Leila nie wypuszczała szpicruty z ręki.
- Od tej jazdy palą mnie pośladki - powiedziała Bijou.
- Pokaż - odparła Leila. - Za pierwszym razem nie powinnaś
jeździć tak dużo.
Zobaczę, jak to wygląda.
Bijou rozpięła z wolna pasek, po czym guziki od spodni,
opuściła je trochę na dół i obróciła się tyłem do przyjaciółki,
która przełożyła ją sobie przez kolana i powtórzyła: -
Zobaczę. - Zsunęła spodnie jeszcze niżej, obnażając całe
pośladki, i dotknęła Bijou.
- Boli? - zapytała.
- Nie, właściwie nie. Tylko są rozpalone, jakby ktoś je
przypiekał.
Dłoń Leili spoczęła na krągłych pośladkach.
- Biedne, słodkie maleństwa - szepnęła. - A tu boli?
Jej ręka wśliznęła się głębiej pod spodnie, głębiej między
nogi.
- Nie, czuję tylko ciepło, żar - odparła Bijou.
- Zdejmij spodnie, to się ochłodzisz - poradziła Leila,
zsuwając je jeszcze trochę i przytrzymując przyjaciółkę na
kolanach. - Masz cudowną skórę, Bijou. Jak pięknie mieni się
w słońcu! Poleź tak trochę, powietrze cię ochłodzi.
Nadal głaskała ciało Bijou między udami, jak gdyby miała
przed sobą kotkę. Każdorazowo, gdy spodnie podsuwały się do
góry, zakrywając z powrotem pośladki, opuszczała je znowu.
- Ten żar nie ustępuje - szepnęła Bijou, leżąc nieruchomo.
- Jeśli nie ustąpi za chwilę, spróbujemy czegoś innego.
- Możesz robić, na co masz ochotę - powiedziała Bijou. Leila
uniosła szpicrutę i zadała cios, na początek niezbyt mocny.
- Teraz zrobiło mi się jeszcze goręcej - zaoponowała Bijou.
- Tego właśnie chcę, aby było ci gorąco. Masz czuć między
nogami żar, jaki tylko możesz znieść.
Bijou leżała w bezruchu. Leila ponownie użyła szpicruty,
zostawiając tym razem czerwoną pręgę.
- Jest mi tak gorąco - szepnęła Bijou.
- Chcę, żebyś płonęła w tym miejscu - odparła Leila. - Żebyś
płonęła ogniem nie do zniesienia. Wtedy pocałuję cię tam.
Zadała kolejny cios, a ponieważ Bijou nie zareagowała na to,
uderzyła jeszcze raz, silniej niż przed chwilą.
Bijou zawołała: - Jak to pali, Leila! Proszę, pocałuj mnie
tam.
Leila nachyliła się i w długim pocałunku przylgnęła wargami
do doliny pomiędzy pośladkami a sromem. Potem uderzyła
ponownie. I jeszcze raz. Bijou podrzucała pośladkami, jak
gdyby miała boleści. W rzeczywistości czuła rozkoszną falę
ciepła.
- Uderz mocniej - poprosiła.
Leila posłuchała, potem zapytała: - Chcesz zrobić to samo ze
mną?
- Tak - odparła Bijou. Wstała, ale nie podciągnęła spodni,
usiadła na chłodnym mchu, przełożyła sobie Leilę przez kolana,
rozpięła jej spodnie i zadała parę ciosów, najpierw łagodnych,
potem coraz mocniejszych, aż Leila poczęła reagować
gwałtownymi podrzutami ciała. Jej pośladki były teraz
zaczerwienione i gorące.
- Rozbierzmy się do naga i wsiądźmy na konia -
zaproponowała.
Zrzuciły całe ubranie i dosiadły we dwie jednego konia.
Siodło było ciepłe. Przytuliły się do siebie tak szczelnie, jak to
było możliwe; Leila, siedząca w tyle, obejmowała piersi Bijou i
całowała ją raz po raz w ramię. Jechały tak przez jakiś czas, a
ruchy konia sprawiały, że siodło ocierało się ustawicznie o ich
wargi. Leila gryzła Bijou w ramiona, ta natomiast odwracała się
i przygryzała sulki Leili. Niebawem powróciły na polanę i
zaczęły się ubierać.
Zanim jednak Bijou zdołała nałożyć spodnie, Leila
powstrzymała ją, aby pocałować jej łechtaczkę; ale Bijou
dolegały najbardziej piekące pośladki, poprosiła więc
przyjaciółkę, aby uśmierzyła jej cierpienia.
Leila zaczęła pieścić jej tyłeczek, a potem znowu użyła
szpicruty, użyła jej z całej siły, na co Bijou odpowiadała
mocnymi skrętami całego ciała. Leila rozciągnęła jedną ręką jej
pośladki, a drugą poczęła zadawać ciosy, tak aby rzemień
uderzał między nie, w sam środek tego wrażliwego miejsca.
Bijou krzyknęła przeraźliwie, ale Leila nie przestawała jej
chłostać, aż Bijou ogarnęły konwulsje.
Teraz przyszła kolej na Bijou, która uderzała z całych sił,
rozwścieczona, że podnieciła się do tego stopnia i nie może
znaleźć zaspokojenia, że cała płonie, a nie potrafi ugasić tego
żaru. Po każdym uderzeniu padała rozdygotana między nogi
Leili, tak jakby brała ją w posiadanie, wchodząc w nią głęboko.
I wreszcie, kiedy obydwie były już zaczerwienione od tych
razów, kiedy nie panowały już nad sobą, rzuciły się na siebie
rękami i językami, osiągając w mig pełnię rozkoszy.
Cała szóstka postanowiła wybrać się razem na piknik:
Elena, jej kochanek Pierre, Bijou i Baskijczyk, Leila oraz
Afrykańczyk. Jako cel wycieczki wyznaczono lasek pod
Paryżem. Po drodze zjedli obiad w restauracji nad Sekwaną,
następnie zostawili samochód w cieniu i weszli pieszo w głąb
lasu. Początkowo spacerowali w grupie, potem jednak Elena z
Afrykańczykiem pozostali w tyle.
Elena postanowiła wdrapać się na drzewo, Afrykańczyk
natomiast wyśmiał ją, nie wierząc, że to uczyni.
Ale Elena wiedziała, jak się do tego zabrać. Ostrożnie
postawiła nogę na najniższej gałęzi i zaczęła się wspinać.
Afrykańczyk stał pod drzewem z zadartą głową. W ten
sposób mógł zajrzeć jej pod spódnicę. Elena miała na sobie
obcisłą, różową bieliznę, tak krótką, że widać było jej uda.
Afrykańczyk stał tak, śmiejąc się i drażniąc z nią. W pewnej
chwili doznał erekcji.
Elena siedziała teraz na konarze, dosyć wysoko. Afrykańczyk
nie mógł jej dosięgnąć, był bowiem zbyt duży i ciężki, aby wejść
na pierwszą gałąź. Pozostało mu jedynie siedzieć pod drzewem,
patrzeć na nią i czuć, jak erekcja przybiera na sile.
- Jaki dasz mi dziś prezent? - zapytał.
- Taki - odparła Elena, zrzucając kilka kasztanów. Nadal
siedziała na gałęzi, wymachując nogami.
Po chwili podeszli do nich Bijou i Baskijczyk. Bijou,
zazdrosna trochę o to, że obaj mężczyźni patrzą na Elenę,
rzuciła się w trawę i zawołała: - Coś wlazło mi pod ubranie.
Boję się!
Mężczyźni podeszli do niej. Najpierw pokazała na plecy i
Baskijczyk przesunął dłonią po sukni, od góry do dołu. Potem
powiedziała, że czuje coś z przodu i wtedy Afrykańczyk włożył
rękę pod jej suknię i począł udawać, że szuka intruza pod
piersiami. Raptem Bijou poczuła, że naprawdę coś jej łazi po
brzuchu; wzdrygnęła się i poczęła tarzać się po ziemi.
Mężczyźni pośpieszyli z pomocą. Podnieśli jej spódnicę i
rozpoczęli poszukiwania.
Bijou miała na sobie jedwabną bieliznę, która zakrywała ją
całkowicie. Odchyliła nieco majtki na boku - z myślą
oBaskijczyku, który był przecież bardziej uprawniony od innych
do przeszukiwania jej sekretnych zakątków. To podnieciło
Afrykańczyka. Zaczął turlać Bijou na wszystkie strony i
poklepywać ją, mówiąc przy tym: - Zabiję to, cokolwiek to jest. -
Również Baskijczyk obmacywał ją skwapliwie. zjedli obiad w
restauracji nad Sekwaną, następnie zostawili samochód w
cieniu i weszli pieszo w głąb lasu. Początkowo spacerowali w
grupie, potem jednak Elena z Afrykańczykiem pozostali w tyle.
Elena postanowiła wdrapać się na drzewo, Afrykańczyk
natomiast wyśmiał ją, nie wierząc, że to uczyni.
Ale Elena wiedziała, jak się do tego zabrać. Ostrożnie
postawiła nogę na najniższej gałęzi i zaczęła się wspinać.
Afrykańczyk stał pod drzewem z zadartą głową. W ten sposób
mógł zajrzeć jej pod spódnicę. Elena miała na sobie obcisłą,
różową bieliznę, tak krótką, że widać było jej uda. Afrykańczyk
stał tak, śmiejąc się i drażniąc z nią. W pewnej chwili doznał
erekcji.
Elena siedziała teraz na konarze, dosyć wysoko. Afrykańczyk
nie mógł jej dosięgnąć, był bowiem zbyt duży i ciężki, aby wejść
na pierwszą gałąź. Pozostało mu jedynie siedzieć pod drzewem,
patrzeć na nią i czuć, jak erekcja przybiera na sile.
- Jaki dasz mi dziś prezent? - zapytał.
- Taki - odparła Elena, zrzucając kilka kasztanów. Nadal
siedziała na gałęzi, wymachując nogami.
Po chwili podeszli do nich Bijou i Baskijczyk. Bijou,
zazdrosna trochę o to, że obaj mężczyźni patrzą na Elenę,
rzuciła się w trawę i zawołała: - Coś wlazło mi pod ubranie.
Boję się!
Mężczyźni podeszli do niej. Najpierw pokazała na plecy i
Baskijczyk przesunął dłonią po sukni, od góry do dołu. Potem
powiedziała, że czuje coś z przodu i wtedy Afrykańczyk włożył
rękę pod jej suknię i począł udawać, że szuka intruza pod
piersiami. Raptem Bijou poczuła, że naprawdę coś jej łazi po
brzuchu; wzdrygnęła się i poczęła tarzać się po ziemi.
Mężczyźni pośpieszyli z pomocą. Podnieśli jej spódnicę i
rozpoczęli poszukiwania.
Bijou miała na sobie jedwabną bieliznę, która zakrywała ją
całkowicie. Odchyliła nieco majtki na boku - z myślą
oBaskijczyku, który był przecież bardziej uprawniony od innych
do przeszuki waniajej sekretnych zakątków. To podnieciło
Afrykańczyka. Zaczął turlać Bijou na wszystkie strony i
poklepywać ją, mówiąc przy tym: - Zabiję to, cokolwiek to jest. -
Również Baskijczyk obmacywał ją skwapliwie.
- Musisz się rozebrać - powiedział wreszcie. - Nie ma innego
wyjścia.
Obaj pomogli jej zrzucić ubranie. Elena przyglądała im się z
góry. Robiło jej się ciepło, poczuła mrowienie; zapragnęła, aby
te męskie dłonie błądziły po jej ciele. Bijou, już naga, szukała
sobie owada między nogami, potem w owym trójkątnym
meszku i wreszcie - nie znalazłszy niczego - zaczęła z powrotem
nakładać bieliznę. Ale Afrykańczyk nie chciał oglądać jej
ubranej. Czym prędzej podniósł z ziemi jakieś niewinne
stworzonko i umieścił je na’ ciele Bijou. Owad począł pełzać po
nodze i Bijou znowu rzuciła się na ziemię, tarzając się nerwowo
i starając się nie dotykać owada rękami.
- Zdejmijcie go ze mnie, zdejmijcie! - krzyczała, turlając się
po trawie i prezentując te części ciała, po których akurat łaził
owad. Ale żaden z mężczyzn nie kwapił się z pomocą.
Baskijczyk odłamał gałąź i zaczął uderzać w intruza,
Afrykańczyk uczynił to samo. Uderzenia nie były silne;
łaskotały raczej niż sprawiały ból. Po chwili Afrykańczyk
przypomniał sobie o Elenie i wrócił pod drzewo.
- Zejdź już - zawołał. - Pomogę ci. Oprzyj mi stopę na
ramieniu.
- Nie zejdę - odparła Elena.
Zaczął ją błagać i wreszcie postanowiła spełnić jego prośbę.
Kiedy miała już stanąć na najniższej gałęzi, ujął ją za nogę i
położył sobie na ramieniu. Ześliznęła się z drzewa, zawisła
jednak nogami wokół jego szyi i przywarła swą norką do jego
twarzy. Zachwycony począł wdychać jej zapach, obejmując ją
mocno rękami.
Przez suknię czuł dotyk i zapach jej płci; nie wypuszczając
jej z objęć, wpił się zębami w materiał, ona natomiast zaczęła
się wyrywać, kopiąc go i bębniąc pięściami po plecach. W tej
właśnie chwili nadbiegł jej kochanek; rozwścieczony, z
rozwianym włosem.
Daremnie Elena usiłowała mu wytłumaczyć, że Afrykańczyk
chwycił ją, gdyż inaczej spadłaby na ziemię. Pozostał
zagniewany, ogarnięty żądzą zemsty. Widząc parę ułożoną na
trawie, postanowił przyłączyć się do niej, ale Baskijczyk nie
pozwalał nikomu dotknąć Bijou.
Nadal uderzał ją lekko gałęzią.
W pewnym momencie spomiędzy drzew wyłonił się olbrzymi
pies i zbliżył się, obwąchując ją z wyraźną przyjemnością. Bijou
pisnęła i poczęła się wyrywać, chcąc wstać, ale zwierzę,
wyjątkowo duże, oparło się już o nią przednimi łapami, teraz
zaś usiłowało wepchnąć nos między jej nogi.
W oczach Baskijczyka pojawił się raptem jakiś okrutny
błysk; mrugnął na kochanka Eleny. Pierre zrozumiał, o co
chodzi. Obaj pochwycili Bijou z całych sił za ręce i nogi,
pozwalając, aby pies wąchał ją do woli, gdzie tylko chce. Po
chwili zaczął lizać z upodobaniem jedwabną koszulkę - w tym
samym miejscu, w którym polizałby ją chętnie każdy
mężczyzna.
Baskijczyk odgarnął bieliznę, obnażając łono, a pies
kontynuował lizanie, czyniąc to pieczołowicie i skrupulatnie.
Jego język był szorstki, o wiele bardziej szorstki niż u
mężczyzny, a do tego długi i silny. Lizał i lizał z prawdziwą
pasją, a trzej mężczyźni przyglądali się z zaciekawieniem.
Elena i Leila miały wrażenie, jakby to one były lizane przez
tego psa. Stały wzburzone, patrząc na Bijou i zastanawiając się,
czy ich przyjaciółka odczuwa teraz rozkosz.
Początkowo Bijou była wystraszona i wyrywała się
gorączkowo. Potem jednak doszła do przekonania, że opór nie
ma sensu, że zrobi sobie tylko coś złego, walcząc tak zawzięcie z
mężczyznami, którzy krępowali ją tak mocno, że czuła się jak
skuta kajdanami. A pies był przepiękny, miał duży,
zmierzwiony łeb i czysty język.
Promienie słońca padały na owłosienie łonowe Bijou,
połyskujące niczym brokat. Jej płeć była wilgotna - ale nikt nie
wiedział, czy to od języka psa, czy też od rozkoszy. Kiedy
przestała stawiać opór, Baskijczyk poczuł żądło zazdrości,
odegnał psa kopniakiem i puścił Bijou.
Nadszedł czas, kiedy Baskijczyk znudził się swoją kochanką
i porzucił ją. Tymczasem Bijou nawykła już tak bardzo do jego
ekscentrycznych pomysłów i okrutnych zabaw, a zwłaszcza do
jego zwyczaju wiązania jej, kiedy to bezsilna znosiła
najprzeróżniejsze ekscesy z jego strony, że teraz przez całe
miesiące nie potrafiła cieszyć się odzyskaną wolnością, nie
miała też ochoty kochać się z innym mężczyzną. Również
kobiety nie mogły dać jej szczęścia.
Próbowała zająć się pozowaniem, ale pokazywanie innym
swego ciała przestało ją bawić; nie lubiła, gdy studenci patrzyli
na nią z pożądaniem. Sama i bez celu wychodziła więc z domu;
włócząc się całymi dniami - i w ten sposób wróciła na ulicę.
Baskijczyk natomiast ponownie poddał się dawnej, dręczącej
go niegdyś obsesji. Urodzony w zamożnej rodzinie, miał
siedemnaście lat, kiedy ojciec zaangażował francuską
guwernantkę dla jego młodszej siostry. Kobieta była niska,
pulchna, ubierała się zawsze bardzo kokieteryjnie; uwielbiała
zwłaszcza skórzane lakierowane buty i czarne, przejrzyste
pończochy. Miała małe stopy o wyjątkowo wysokim podbiciu.
Baskijczyk był ładnym chłopcem i Francuzka szybko
zwróciła na niego uwagę. Wraz z nią i swoją siostrzyczką
wybierał się często na spacer, ale obecność siostry nie
pozwalała, aby w tym czasie dochodziło do czegoś pomiędzy
nimi, jeśli nie liczyć powłóczystych spojrzeń. Guwernantka
miała w kąciku ust mały pieprzyk, który fascynował
Baskijczyka.
Pewnego razu wyraził się o nim z nie skrywanym
zachwytem.
Odpowiedziała wtedy: - Mam jeszcze jeden, ale w takim
miejscu, gdzie nigdy byś się tego nie spodziewał, i zresztą nigdy
go nie ujrzysz.
Chłopiec usiłował domyślić się, gdzie znajduje się drugi
pieprzyk guwernantki, próbował też wyobrazić sobie ją nagą.
Gdzie mógł być ten pieprzyk? Nagie kobiety widział do tej pory
tylko na zdjęciach. Miał na przykład pocztówkę, na której
prezentowała się tancerka w krótkiej spódniczce z piór. Kiedy
chuchał na pocztówkę, spódniczka unosiła się, odsłaniając
ciało kobiety; jedna noga była zadarta do góry, jak u baletnicy, i
Baskijczyk mógł przyjrzeć się dokładnie temu, co tancerka
miała między nogami.
Owego dnia po spacerze zamknął się w swoim pokoju, wyjął
pocztówkę i chuchnął. Wydawało mu się, że widzi ciało
guwernantki: jej bujne, pełne piersi. Potem chwycił ołówek i
narysował mały pieprzyk między udami tancerki. Ogarnęło go
przy tym tak olbrzymie podniecenie, że postanowił za wszelką
cenę ujrzeć guwernantkę nagą. Niestety, rodzina Baskijczyka
była liczna, należało więc zachować ostrożność, gdyż stale ktoś
kręcił się w pobliżu, czy to na schodach, czy w pokojach.
Nazajutrz podczas spaceru Francuzka dała mu chusteczkę.
Po powrocie do siebie Baskijczyk rzucił się na łóżko i przywarł
do chusteczki ustami. Czuł na niej zapach jej ciała, gdyż
kobieta trzymałają w dłoni przez cały upalny dzień, materiał
przepojony był więc jej potem. Zapach był tak intensywny i
poruszył go do tego stopnia, że już po raz drugi pomiędzy jego
nogami rozpętało się piekło. Znowu nastąpiła erekcja, co do tej
pory przytrafiało mu się wyłącznie podczas snu.
Następnego dnia Francuzka podała mu coś owiniętego w
papier. Wsunął paczuszkę do kieszeni, a po spacerze popędził
od razu do swego pokoju i rozwinął ją. W środku były cieliste
majtki obszyte koronką. Musiała niedawno mieć je na sobie,
gdyż zachowały zapach jej ciała. Chłopiec zanurzył w nich
twarz, czując szaloną rozkosz. Zaczął sobie wyobrażać, że
ściąga je z guwernantki - i wrażenie to było tak sugestywne, że
znowu doznał erekcji. Nie przestając obcałowywać majtek,
począł się głaskać, a potem trzeć członkiem o ciepły jeszcze
jedwab. Dotyk jedwabiu był wręcz upojny. Wydało mu się, że
ociera się ojej ciało, a może nawet o to miejsce, gdzie - jak
podejrzewał - znajdował się drugi pieprzyk. Nagle nastąpił
wytrysk, jego pierwszy wytrysk, i przeszył go tak potężną falą
rozkoszy, że chłopiec spadł z łóżka.
Nazajutrz dała mu kolejną paczuszkę. Tym razem był w niej
stanik. I znowu powtórzyła się cała ceremonia, a chłopiec
zaczął się zastanawiać, co jeszcze może od niej otrzymać tak
podniecającego, jak dotychczasowe prezenty. Następne
zawiniątko było większe niż poprzednie i wzbudziło
zainteresowanie jego siostrzyczki.
- To tylko książki - wyjaśniła guwernantka. - Nic, co by cię
mogło zaciekawić.
Chłopiec pobiegł do pokoju; okazało się, że dziś ofiarowała
mu niewielki czarny gorset z koronkową lamówką, który dawał
wyobrażenie o kształtach jej ciała. Koronka była już nieco
postrzępiona, a Baskijczyka ogarnęło znowu podniecenie. Nie
panując już nad sobą, rozebrał się i nałożył gorset na siebie,
zaciągając tasiemki tak, jak to widział kiedyś u matki.
Był ściśnięty, czuł nawet ból, ale ten ból potęgował rozkosz.
Wyobraził sobie, że to guwernantka obejmuje go, zaciska na
nim ramiona mocno, aż do utraty tchu. a kiedy rozluźnił
tasiemki - że to z niej zdejmuje gorset i widzi ją teraz nagą.
Znowu ogarnęła go gorączka, poczęły dręczyć go
najprzeróżniejsze wizje - talia guwernantki, jej biodra, jej uda.
Na noc wziął do łóżka wszystkie jej rzeczy, które miał, i
zasnął na nich, napierając na nie członkiem, tak jakby wpychał
go w jej ciało. Śnił o niej. Czubek jego penisa był nieustannie
mokry. Nad ranem miał podkrążone oczy.
Dała mu jeszcze swoje pończochy, a potem czarne,
lakierowane buty. Ustawił je sobie na łóżku. Następnie ułożył
się pośród swoich zdobyczy, nagi, spragniony Francuzki,
marzący o tym, że jest teraz obok niego. Buty potęgowały to
wrażenie; wydało mu się, że guwernantka weszła do pokoju i
chodzi po jego łóżku. Ułożył je między swymi nogami, aby móc
na nie patrzeć, i teraz odniósł wrażenie, że kobieta chodzi po
nim, ugniatając go swymi kształtnymi stopami. Sama myśl o
tym podniecała go, dygotał jak w gorączce. Przysunął buty
jeszcze bliżej do siebie, a potem jednym z nich dotknął czubka
penisa. Raptownie wstrząsnęło nim podniecenie tak potężne, że
doznał wytrysku, zalewając cały but.
Wszystko to stało się dla niego prawdziwą torturą. Począł
przekazywać guwernantce listy, w których błagał ją, aby
przyszła do niego w nocy. Czytała je z przyjemnością jeszcze w
jego obecności, jej ciemne oczy błyszczały. Nie chciała jednak
ryzykować swojej posady..
A potem nastał dzień, kiedy musiała wyjechać do domu: jej
ojciec zachorował. Chłopiec nie zobaczył jej już nigdy, pozostały
w nim trawiąca żądza, jak również udręka, którą przeżywał na
widok jej ubrań.
Pewnego razu spakował wszystkie jej rzeczy i udał się do
domu publicznego. Tam odnalazł prostytutkę, która wyglądem
przypominała guwernantkę. Polecił jej włożyć ubranie
Francuzki, a potem przyglądał się jej, jak sznuruje sobie gorset
uwydatniający strome piersi i wypukłe pośladki; jak zapina
sobie stanik i naciąga majtki. Następnie poprosił, żeby włożyła
pończochy i buty.
Jego podniecenie było teraz przemożne, że aż nie do
opisania. Zaczął ocierać się o kobietę całym ciałem, potem
wyciągnął się u jej stóp, błagając, aby dotykała go czubkiem
buta. Najpierw dotknęła jego piersi, potem brzucha, wreszcie
koniuszka penisa. Przejęty uczuciem rozkoszy zerwał się na
równe nogi; miał wrażenie, że dotyka go guwernantka.
Obsypał pocałunkami jej bieliznę i próbował posiąść
dziewczynę, ale gdy tylko rozsunęła nogi, jego żądza zgasła,
gdyż… gdzie podział się ów drobny pieprzyk?
PIERRE

Jeszcze jako młodzieniec Pierre przechadzał się pewnego


wczesnego poranka po nadbrzeżu. Przez jakiś czas spacerował
tak bez celu, kiedy nagle jego uwagę przykuł mężczyzna, który
usiłował wyciągnąć z wody na pokład barki nagie ciało,
zaplątane w łańcuchu kotwicznym. Pierre pośpieszył mu na
pomoc. Wspólnymi siłami wydobyli ciało na łódź.
Mężczyzna obrócił się do Pierre’a i powiedział: - Poczekaj tu,
a ja sprowadzę policjanta. - Potem pobiegł czym prędzej. Słońce
zaczęło właśnie wschodzić i okryło nagie ciało różowym
blaskiem. Dopiero teraz Pierre zorientował się, że jest to
kobieta, w dodatku bardzo piękna. Długie włosy spływały na
ramiona i pełne, krągłe piersi. Ciało miała gładkie, złociste i
błyszczące. Nigdy dotąd Pierre nie widział piękniejszej kobiety;
obmyta dokładnie przez fale, leżała teraz, prezentując nagie,
śliczne miękkie kształty.
Zafascynowany pożerał ją wzrokiem. Słońce suszyło
skutecznie jej ciało. Dotknął jej. Była jeszcze ciepła, musiała
więc zginąć niedawno. Próbował wyczuć bicie serca, ono jednak
nie odzywało się w ogóle, za to jej pierś zdawała się lgnąć do
jego dłoni.
Zadrżał, a potem nachylił się i pocałował pierś. Była
elastyczna i miękka pod jego wargami, zupełnie jak żywa.
Nieoczekiwanie ogarnęła go przemożna żądza. Całował ją nadal,
rozchylił jej wargi i w tej samej chwili wypłynęła spomiędzy nich
odrobina wody; wyglądało to jak strużka śliny. Miał wrażenie,
że jeśli będzie ją całował dostatecznie długo, kobieta ożyje.
Ciepło jego warg przechodziło na jej usta. Całował jej wargi,
sutki, szyję, brzuch, a potem jego usta dotarły do wilgotnych
loczków na łonie. Było to tak, jak gdyby całował ją pod wodą.
Leżała w bezruchu, z lekko rozsuniętymi nogami, z rękoma
wyciągniętymi wzdłuż ciała. Słońce złociło jej skórę, mokre
włosy przywodziły na myśl wodorosty.
Zachwycała go poza, w jakiej leżało to ciało; bezbronne,
wydane na pastwę jego wzroku; zachwycały go jej zamknięte
oczy i lekko rozchylone usta. Jej ciało miało smak rosy,
wilgotnych kwiatów, mokrych liści, porannej trawy; pod
palcami czuł jedwabistą skórę.
Kochał jej bezwład i milczenie.
Czuł potęgujący się w nim żar, rosnące podniecenie.
Wreszcie padł na nią, a kiedy wtargnął w nią, spomiędzy jej nóg
wypłynęła woda, lak jakby kochał się z najadą. Pod wpływem
jego ruchów jej ciało wyginało się na wszystkie strony, on zaś
uderzał w nią zapalczywie, jak gdyby spodziewał się, że lada
chwila spotka się z jej żywą reakcją - ale jej martwe ciało
poruszało się tylko zgodnie z narzuconym przez niego rytmem.
Nagle dopadł go lęk: co by było, gdyby nadszedł teraz tamten
mężczyzna z policjantem? Przyśpieszył ruchy, chcąc doznać
zaspokojenia, ale bez skutku. Po raz pierwszy trwało to u niego
tak długo. Jej chłodne, wilgotne łono, bierność i bezwład jej
ciała drażniły go, przedłużały rozkosz - i przy tym wszystkim
nie mógł osiągnąć orgazmu.
Poruszał się gorliwie, chcąc zakończyć swą udrękę i napełnić
wreszcie jej zimne ciało ciepłym strumieniem. Och, jakże
pragnął spuścić się, całując jej piersi! Gorączkowo zanurzał się
w niej raz po raz, nie mógł jednak dojść. A czas mijał. Jeszcze
trochę i ów mężczyzna nadejdzie z policjantem, podczas gdy on
leży na ciele martwej kobiety.
Wreszcie podniósł ją trochę, przyciskając z całej siły do
członka i nadziewając brutalnie. Po chwili usłyszał jakieś
okrzyki i w tym samym momencie eksplodował w niej.
Odsunął się, opuścił ciało w piach i uciekł czym prędzej.
Wspomnienie tej kobiety prześladowało go przez wiele dni.
Kiedy tylko brał kąpiel, czuł dotyk jej wilgotnej skóry i widział,
jak błyszczy w promieniach wschodzącego słońca.
Już nigdy więcej nie ujrzy tak pięknego ciała! Słysząc szum
deszczu, przypomniał sobie, jak spomiędzy jej nóg wypływała
woda, jak miękkie i gładkie było jej ciało.
Wreszcie postanowił uciec z miasta. Po kilku dniach znalazł
się w wiosce rybackiej i odkrył cały szereg tanich pomieszczeń,
mogących posłużyć artyście za atelier. Wynajął jedno z nich.
Ściany były tak cienkie, że można było słyszeć wszystko, co
działo się obok.
Środkowa izba, sąsiadująca z atelier Pierre’a, służyła
wszystkim za toaletę. Pewnego razu, kiedy Pierre leżał, usiłując
bezskutecznie zasnąć, ujrzał nagle błysk światła w szczelinie
między deskami ściany. Przytknął oko do szpary i zobaczył
chłopca w wieku około piętnastu lat, który stał przed sedesem z
lekko pochyloną głową, wspierając się jedną ręką o ścianę.
Miał opuszczone do połowy spodnie i rozpiętą koszulę. W
prawej dłoni trzymał swój młody członek, patrząc nań jakby z
namysłem. Co jakiś czas zaciskał mocno palce i wtedy przez
jego ciało przebiegał dreszcz. W nikłym świetle, z tą swoją
kędzierzawą głową i młodym, bladym ciałem, wyglądał jak anioł
- tyle tylko, że prawą dłonią obejmował penis.
Druga ręka, która spoczywała na ścianie, opadła teraz na
jądra, podczas gdy prawa nie przestawała pocierać i ściskać.
Ale penis nie twardniał. Chłopiec odczuwał przyjemność, to
było widoczne, nie mógł jednak osiągnąć momentu
szczytowego. Rozczarowany zaczął próbować
najprzeróżniejszych chwytów i ruchów - to palcem, to całą
dłonią - wreszcie spojrzał tęsknie na wiotki członek. Jakby
zdumiony, zważył go w dłoni, podrzucając raz i drugi, po czym
ukrył z powrotem w spodniach, zapiął koszulę i wyszedł na
zewnątrz.
Pierre nie myślał już o śnie. Znowu pojawiła się dręcząca
wizja martwej kobiety, do której dołączył tym razem obraz
młodego chłopca, zabawiającego się ze sobą. Leżał już długo,
przewracając się z boku na bok, kiedy w szparze ponownie
pojawiło się światło. Pierre nie chciał podglądać, ale ciekawość
okazała się silniejsza od niego. Teraz ujrzał kobietę może
pięćdziesięcioletnią, o masywnej budowie ciała, pełnej twarzy i
pożądliwych ustach i oczach.
Siedziała tylko przez chwilę, kiedy ktoś poruszył klamką u
drzwi. Zamiast krzyknąć, że zajęte, otworzyła je. W progu
stanął ten sam chłopiec, który był tu niedawno. Był zdumiony,
że kobieta wpuściła go do środka, ona natomiast - nie ruszając
się z miejsca - powitała go uśmiechem i zamknęła z powrotem
drzwi.
- Śliczny z ciebie chłopiec - powiedziała. - Jestem pewna, że
masz już jakąś przyjaciółeczkę, co? Na pewno już wiesz, co to
przyjemność z kobietami, prawda?
- Nie - odparł nieśmiało.
Rozmawiała z nim zupełnie swobodnie, jak gdyby znajdowali
się na ulicy i mówili o pogodzie. Wpatrywał się w nią zupełnie
zaszokowany, widząc tylko jej pełne, rozchylone w uśmiechu
wargi i przymilne oczy.
- Jak to, nigdy jeszcze nie miałeś przyjemności? To
niemożliwe, trudno mi uwierzyć!
- Nie miałem - powtórzył.
- Nie wiesz, jak się do tego zabrać? - nie ustępowała kobieta.
- A koledzy ze szkoły… nie powiedzieli, jak to się robi?
- Tak - odparł. - Nawet widziałem, jak to robili: prawą
dłonią. Próbowałem i ja, ale nic z tego nie wyszło.
Roześmiała się. - Ale przecież są inne sposoby. Nigdy o nich
nie słyszałeś, naprawdę?
Nikt ci o tym nie mówił? Chcesz powiedzieć, że jedyny
sposób, jaki znasz, to wziąć sobie do ręki? Och, jest przecież
sposób, który nigdy jeszcze nie zawiódł.
Chłopiec patrzył na nią podejrzliwym wzrokiem. Ona jednak
uśmiechała się przyjaźnie, szeroko, budząc zaufanie.
Niedawna zabawa z własnym członkiem musiała pozostawić
w nim wrażenie niedosytu, gdyż skwapliwie postąpił krok w
stronę kobiety.
- A jaki pani zna sposób? - zapytał zaciekawiony.
Roześmiała się.
- Chciałbyś wiedzieć, co? A co będzie, jeśli ci się to spodoba?
Czy przyrzekasz, że wtedy będziesz tu przychodził i spotykał się
ze mną od czasu do czasu?
- Przyrzekam - odparł chłopiec.
- No więc dobrze, wskakuj na mnie, o tak, po prostu klęknij
mi na kolana, nie bój się.
O tak.
Środek jego ciała znalazł się teraz na wysokości jej ust.
Kobieta rozpięła mu zręcznie spodnie i wyciągnęła na wierzch
mały penis. Chłopiec przyglądał się ze zdumieniem, jak bierze
go do ust.
A potem, kiedy jej język zaczął się poruszać, a niewielki
członek urósł gwałtownie, chłopiec poczuł rozkosz tak
bezgraniczną, że opadł do przodu na jej ramiona, pozwalając,
aby jej usta wzięły w posiadanie cały penis i dotknęły jego
owłosienia. Uczucie, które ogarnęło go teraz, nie dało się nawet
porównać z tym, jakiego doznawał, usiłując bawić się ze sobą.
Podniecenie narastało gwałtownie, a jedyne, co Pierre
widział, to duże, pełne usta poruszające się na jego wątłym
członku; to wypuszczające go nieco na zewnątrz, to znów
wchłaniające go aż do końca - tak głęboko, że widoczne było już
tylko okalające penis owłosienie.
Kobieta była nienasycona, ale wytrwała. Chłopiec niemal
omdlewał już nad jej głową, wycieńczony z rozkoszy, jej twarz
natomiast nabiegła krwią. Nadal jednak ssała i lizała z
wigorem, aż chłopiec zadygotał na całym ciele. Musiała objąć go
oburącz, w przeciwnym razie wypadłby z jej ust. Jeszcze chwila
i zaczął pojękiwać jak gruchający ptak, a ona wzmogła swoje
wysiłki - i stało się. Opadł na nią bezwładnie, a kiedy odsunęła
go łagodnie swymi dużymi rękami, uśmiechnął się blado i czym
prędzej wybiegł na zewnątrz.
Leżąc tak, Pierre przypomniał sobie kobietę, którą poznał
jako siedemnastolatek i która miała już wtedy pięćdziesiąt lat.
Była przyjaciółką jego matki, uchodziła za osobę ekscentryczną
i zdecydowaną, ubierała się zgodnie z modą sprzed dziesięciu
lat, co oznaczało mnóstwo halek, obcisłe gorsety, długie i
ozdobione falbankami pantalony i szerokie, rozłożyste suknie o
tak głębokim dekolcie, że Pierre mógł przyglądać się dolince
między piersiami; ciemnej, ocienionej alejce ginącej pod
koronkami i falbankami.
Była to kobieta atrakcyjna, o bujnych, rudych włosach i
delikatnym meszku na skórze, miała małe, zgrabne uszy i
pulchne dłonie. Szczególnie ponętne były jej usta - onaturalnej
barwie intensywnej czerwieni, wyjątkowo pełne i szerokie, i z
drobnymi, równymi zębami, które prezentowała bardzo często,
jak gdyby miała zamiar wgryźć się w coś.
Pewnego wyjątkowo deszczowego dnia przyszła z wizytą do
jego matki, kiedy nie było nikogo ze służby. Otrząsnęła lekką
parasolkę, zdjęła nieodłączny kapelusik i odczepiła woalkę.
Stojąc tak w mokrej na wskroś sukni, zaczęła kichać. Matka
Pierre’a, chora na grypę, leżała właśnie w łóżku i zawołała z
sypialni: - Kochanie, zdejmij z siebie te mokre rzeczy, a Pierre
wysuszy je przy kominku. W salonie stoi parawan. Rozbierz się
za nim. Pierre poda ci moje kimono.
Pierre nie dał sobie powtarzać tego dwa razy. Wziął kimono
matki i rozsunął parawan. W salonie trzaskały w kominku
płomienie, było ciepło, pachniały narcyzy ustawione w licznych
wazonach, czuło się też woń sandałowych perfum gościa.
Kobieta, stojąc za parawanem, podała chłopcu suknię;
ciepłą jeszcze i przesyconą zapachem ciała. Położył ją na
krześle przed kominkiem, ale przedtem zanurzył w niej twarz,
rozkoszując się tajemniczą wonią. Potem podała mu obszerną,
bardzo szeroką halkę, mokrą i zabłoconą na dole. Również jej
zapach wdychał z upodobaniem przez chwilę, zanim powiesił ją
przed płomieniami.
Przez cały ten czas kobieta rozmawiała z nim i śmiała się
beztrosko, nie zdając sobie sprawy z jego podniecenia. Rzuciła
mu jeszcze jedną halkę, bardziej przewiewną niż pierwsza, ale
równie ciepłą i pachnącą piżmem, a potem, z nieśmiałym
uśmiechem, swoje długie, obszyte koronkami pantalony.
Raptem uświadomił sobie, że majtki wcale nie są mokre, że nie
musiała ich zdejmować, a skoro mu je podała, to widocznie
chciała tego, i że teraz stoi tuż obok niego, za parawanem,
zupełnie naga, wiedząc, że on myśli o wyglądzie jej ciała.
Wspięła się na palce i zerknęła na niego nad parawanem,
prezentując przy tym pełne, zaokrąglone ramiona, miękkie i
błyszczące jak poduszeczki, a potem roześmiała się i poprosiła:
- Podaj mi kimono.
- A pończochy nie są mokre? - zapytał Pierre.
- Tak, rzeczywiście. Zdejmę je. - Nachyliła się, a on począł
wyobrażać sobie, jak kobieta odpina podwiązki i zsuwa
pończochy. Oczami duszy dostrzegł już kształt jej nóg, aż
wreszcie, nie mogąc pohamować ciekawości, pchnął parawan,
który przewrócił się i ukazał ją dokładnie w takiej pozie, jaką
wyimaginował sobie przedtem: nachylona, zsuwała czarne
pończochy. Miała ciało o tej samej złocistej karnacji i delikatnej
strukturze, jakie podziwiał na jej twarzy, długi stan i pełne
piersi; bujne, lecz jędrne.
Upadek parawanu najwyraźniej nie zrobił na niej żadnego
wrażenia. Powiedziała tylko: - Zobacz, co zrobiłam, to przez te
pończochy. Podaj kimono. - Podszedł bliżej i spojrzał
na nią; na pierwszą nagą kobietę stojącą przed nim,
podobną do tych z obrazów, które oglądał w muzeum.
Uśmiechnęła się, a potem spokojnie, jakby nigdy nic,
narzuciła na siebie kimono i podeszła do kominka, wyciągając
ręce do ognia. Pierre czuł zamęt w głowie. Jego ciało płonęło,
nie wiedział jednak dokładnie, co ma zrobić.
Kobieta nie zadała sobie trudu, aby osłonić się cała
kimonem; najwidoczniej chodziło jej tylko o to, aby się rozgrzać.
Pierre siedział u jej stóp, wpatrzony w jej uśmiechniętą twarz.
Jej oczy kryły w sobie zachętę. Nie wstając z klęczek,
przysunął się bliżej. Raptem rozsunęła kimono, ujęła oburącz
jego głowę i przycisnęła ją do łona, tak aby mógł poczuć na
ustach jej płeć. Drobne loczki dotknęły jego warg,
doprowadzając go do szału, ale w tej samej chwili z odległej
sypialni dobiegł go głos matki: - Pierre! Pierre!
Zerwał się na równe nogi, a kobieta poprawiła kimono.
Oboje drżeli rozgorączkowani, spragnieni, nie zaspokojeni.
Kobieta weszła do pokoju jego matki, usiadła w nogach łóżka i
obie zaczęły gawędzić. Pierre siedział z nimi, czekając
niecierpliwie na moment, kiedy kobieta będzie chciała się
ubrać. Dzień ciągnął się bez końca. Wreszcie kobieta wstała i
powiedziała, że musi iść. Ale matka Pierre’a zatrzymała go;
chciała się czegoś napić, potem poprosiła, aby zaciągnął
zasłony. Zatrudniała go tak, dopóki jej przyjaciółka nie zjawiła
się z powrotem - ubrana. Czyżby matka odgadła, co zdarzyło się
w salonie? Pozostało mu zaledwie wspomnienie dotyku jej
włosów i różanej skóry na jego ustach, nic poza tym.
Kiedy kobieta wyszła, matka Pierre’a zaczęła rozmawiać z
nim w swojej mrocznej sypialni.
- Biedna Mary Ann - powiedziała - Czy wiesz, co przeżyła,
kiedy była młodą dziewczyną? To zdarzyło się, kiedy Prusacy
zajęli Alzację i Lotaryngię; została zgwałcona przez kilku
żołnierzy. Od tamtej pory nie dopuszcza do siebie żadnego
mężczyzny.
Wizja Mary Ann, gwałconej przez całą gromadę, podnieciła
Pierre’a. Z trudem ukrył swoje poruszenie. Mary Ann zaufała
jego młodości i niewinności, przy nim zapomniała o lęku wobec
mężczyzn. Był dla niej niczym dziecko. I dlatego pozwoliła, aby
jego młoda, delikatna twarz znalazła się między jej nogami. Tej
nocy śnili mu się żołnierze zdzierający z niej ubranie i
rozsuwający jej uda.
Obudził się dręczony uczuciem żądzy do przyjaciółki matki.
Co zrobić, aby spotkać się z nią ponownie? Czy pozwoli mu kie
- dykolwiek na coś więcej niż łagodny pocałunek złożony na
płci, jak to uczynił w salonie? A może była dla niego
niedostępna na zawsze?
Wysłał do niej list i niebawem, ku swemu zdumieniu,
otrzymał odpowiedź. Prosiła, aby przyjechał ją odwiedzić.
Powitała go w słabo oświetlonym pokoju, odziana w luźną
suknię. W pierwszym odruchu klęknął przed nią. Uśmiechnęła
się pobłażliwie.
- Jakiś ty delikatny - szepnęła. Potem wskazała na szeroką
kanapę w kącie pokoju i wyciągnęła się na niej. Położył się tuż
obok. Czuł się onieśmielony, niezdolny do najmniejszego ruchu.
A potem jej dłoń wpełzła zręcznie pod pasek od spodni i
wśliznęła się do środka, przesuwając się lekko, rozpalając
każdy skrawek ciała, którego dotknęła, zstępując coraz niżej.
Kiedy dotarła do owłosienia, zatrzymała się, poczęła
tarmosić loki i poruszać się wokół członka, muskając go niemal
niewyczuwalnie. Penis wyprostował się, a Pierre pomyślał, że
jeśli kobieta dotknie go, on umrze z rozkoszy. Otworzył usta,
podekscytowany.
Dłoń nadal sunęła powoli, powoli, tam i z powrotem po
owłosieniu, jej palec odszukał niewielką bruzdę pomiędzy
włosami a członkiem, tam gdzie skóra jest szczególnie gładka,
odkrywał każde czułe miejsce na ciele młodzieńca, zanurzał się
pod członek, drażnił jądra.
Wreszcie dłoń zacisnęła się na rozdygotanym penisie, a szok
związany z tak intensywnym doznaniem sprawił, że Pierre
westchnął przeciągle. Wyciągnął rękę i na oślep zaczął
przebierać palcami po jej sukni. On również chciał dotknąć
ośrodka jej zmysłów, chciał - tak jak ona - przesuwać dłonią po
łonie i wtargnąć w jej sekretne zakamarki. Szamotał się przez
chwilę z materiałem, aż w końcu znalazł wejście. Dotknął
najpierw włosów, potem alejki między nogami i wzgórka
łonowego, następnie zaczął pieścić delikatne ciało. Kiedy poczuł
wilgoć, zanurzył palec.
Ogarnięty szałem, usiłował wepchnąć w nią penis. Widział
teraz tamtych żołnierzy, atakujących ją raz po raz. Krew
uderzyła mu do głowy. Kobieta odepchnęła go, nie pozwalając,
aby ją posiadł. Szepnęła mu do ucha: - Tylko rękami - i otwarła
się przed nim, nie przerywając pieszczot pod spodniami.
Kiedy znowu nachylił się nad nią, dźgając swym rozszalałym
członkiem, odtrąciła go, tym razem zirytowana naprawdę. Ale
jej dłoń roznamiętniała go, nie potrafił zachować spokoju.
- Sprawię ci rozkosz, obiecuję - szepnęła. - Będzie ci dobrze.
Opadł więc znowu na wznak, napawając się jej pieszczotą.
Ale gdy tylko zamknął oczy, ujrzał żołnierzy nachylonych nad
jej nagim ciałem, ujrzał jej nogi rozsuwane siłą, jej wejście,
ociekające po tych wszystkich atakach - i to, co poczuł,
przypominało graniczącą z furią żądzę żołnierzy.
Mary Ann okryła się raptem szczelnie i wstała. Była teraz
zupełnie zimna. Odesłała go z powrotem do domu i zabroniła
przychodzić tu kiedykolwiek w przyszłości.
W wieku czterdziestu lat Pierre był nadal niezwykle
przystojnym mężczyzną, którego sukcesy u kobiet, jak również
długotrwały, choć przerwany ostatnio związek z Eleną,
dostarczały mieszkańcom tej niedużej miejscowości, w której
się osiedlił, niejednego tematu do plotek. Był teraz mężem
niezwykle delikatnej i czarującej kobiety, niestety jednak
zachorowała dwa lata po ślubie i stała się półinwalidką. Pierre
kochał ją płomiennie, ale jego namiętność, która początkowo
zdawała się przywracać ją życiu, poczęła z wolna stanowić
zagrożenie dla jej słabego serca. Po pewnym czasie lekarz
zabronił im utrzymywania stosunków seksualnych i dla biednej
Sylvii rozpoczął się długi okres wstrzemięźliwości. Tym samym i
Pierre został pozbawiony uroków życia zmysłowego.
Lekarz zakazał Sylvii również rodzić dzieci, co było
logicznym następstwem jego diagnozy, wskutek czego ona i
Pierre postanowili zaadoptować dwójkę z miejscowego
sierocińca. W tak wielki dzień ubrała się szykownie, stosownie
do okazji, ale był to dzień uroczysty również dla sierocińca,
ponieważ wszystkie dzieci wiedziały, że Pierre i jego żona mają
dużą posiadłość z pięknym domem i że będą odnosić się do
nich z miłością - na co wskazywała krążąca o nich opinia.
To Sylvia wybrała dzieci - Johna, delikatnego blondynka, i
Marthę, ciemnowłosą, żywą jak iskra dziewczynkę - oboje mieli
około szesnastu lat i oboje przebywali w sierocińcu stale razem,
nierozerwalni jak brat i siostra.
Zostali zabrani do dużego, pięknego domu, gdzie każde z
nich otrzymało własny pokój wychodzący na rozległy park.
Pierre i Sylvia otoczyli ich opieką, troską i czułością, ale
niezależnie od tego nad Marthą czuwał również John.
Bywały chwile, kiedy Pierre patrzył na nich z zawiścią;
zazdrościł im młodości i koleżeństwa, John lubił mocować się z
Marthą, mimo iż przez długi okres to ona zwyciężała.
Ale pewnego dnia, kiedy Pierre przypatrywał się ich
zmaganiom, John powalił ją na podłogę i przygwoździł sobą,
siadając na niej i wydając okrzyk triumfu. Pierre zauważył, że
ta porażka, efekt chaotycznej walki, nie sprawiła dziewczynie
przykrości. Oto zaczyna formować się kobieta, pomyślał. Chce,
aby mężczyzna był silniejszą stroną.
Ale mimo iż z młodej dziewczyny wyrastała nieśmiało
prawdziwa kobieta, John nie traktował jej z należytą galanterią.
Najwidoczniej pragnął widzieć w niej jedynie towarzysza zabaw,
a nawet chłopca. Nigdy nie prawił jej komplementów, nigdy nie
zwracał uwagi na jej ubiór czy kokieterię, co gorsza: stawał się
wobec niej szorstki właśnie wtedy, gdy ją nawiedzał nastrój
czułości; wypominał jej wady, odnosił się do niej bez cienia
sentymentu. A biedną Marthę ogarniało wówczas zakłopotanie,
czuła się zraniona, chociaż nie dawała tego poznać po sobie.
Jedyną osobą, która dostrzegała w Marcie zranioną kobiecość,
był Pierre.
W swojej dużej posiadłości czuł się samotny. Wprawdzie
zajmował się farmą i innymi nieruchomościami należącymi do
Sylvii, ale to nie wystarczało. Brakowało mu towarzystwa.
John absorbował Marthę do tego stopnia, że na niego nie
zwracała najmniejszej uwagi. W tym samym czasie zauważył
wprawnym okiem doświadczonego mężczyzny, że Martha
potrzebuje już innego rodzaju kontaktów.
Pewnego razu, kiedy natknął się w parku na Marthę,
samotną i zapłakaną, zapytał czule: - Co się stało, Martho?
Pamiętaj, że ojcu możesz zawsze zwierzyć się z trosk, które
zatajasz przed towarzyszem zabaw.
Podniosła na niego oczy, uświadamiając sobie po raz
pierwszy, jak bardzo jest łagodny i troskliwy, a potem wyznała,
że John nazwał ją niezdarą i brzydkim potworem.
- Cóż ża niemądry chłopiec! - zawołał Pierre. - Przecież to
nieprawda! Powiedział tak z pewnością dlatego, że jesteś jak
rozwinięty kwiat, a on nie potrafi zaakceptować twojej zdrowej,
pełnej temperamentu urody. To jeszcze dzieciak, a ty jesteś
wspaniała, silna i piękna, i dlatego nie umie dostrzec cię tak
jak należy.
Martha spojrzała na niego z wdzięcznością.
Od tej pory Pierre witał ją co ranka jakimś uroczym
komplementem w rodzaju: „Świetnie ci w tym niebieskim
kolorze, pasuje do karnacji twego ciała”, albo: „Ta fryzura jest
jak stworzona dla ciebie”.
Zaskakiwał ją drobnymi upominkami, jak perfumy czy szal,
które zawsze radują serce kobiety. Sylvia nie opuszczała już
teraz w ogóle swojej sypialni, jedynie w wyjątkowo słoneczne
dni spędzała trochę czasu w ogrodzie, siedząc w fotelu. John,
zajęty całkowicie nauką, nie zwracał niemal uwagi na Marthę.
Pierre miał samochód, którym objeżdżał całą okolicę,
nadzorując prace na farmie. Do tej pory odbywał te przejażdżki
samotnie, teraz zaczął zabierać ze sobą Marthę.
Miała już siedemnaście lat, wyglądała prześlicznie, do czego
przyczyniało się życie na wsi. Jej skóra była gładka, czarne
włosy błyszczały, roziskrzone, ogniste oczy spoglądały często z
tęsknotą na smukłe ciało Johna - zbyt często, myślał Pierre.
Najwidoczniej była w Johnie zakochana, ale on nie zdawał
sobie z tego sprawy.
Pierre’a ogarniała zazdrość, ilekroć widział jej wzrok. Kiedy
przeglądał się w lustrze, porównując się z Johnem, nabierał
jednak otuchy. John był przystojnym młodzieńcem, ale tkwiło
w nim coś zimnego, podczas gdy zielone oczy Pierre’a miały w
sobie nadal ów nieodparty czar, który zawsze działał na
kobiety.
Postanowił uderzyć w zaloty; obsypywał Marthę
komplementami, starał się jak najczęściej przebywać w jej
towarzystwie, stał się jej powiernikiem we wszystkich
sprawach, nie szczędząc życzliwych rad. Kiedyś wyznała mu, że
stale myśli o Johnie, dodała jednak od razu: - Ale on jest tak
nieludzki!
Pewnego dnia John obraził ją otwarcie w obecności Pierre’a.
Tańczyła właśnie i podskakiwała, tryskała wprost dobrym
samopoczuciem, była pełna życia, ale John spojrzał na nią z
wyrzutem i powiedział: - Ale z ciebie zwierzę! Nigdy nie zdołasz
wysublimować swej energii!
Sublimacja! A więc o to mu chodziło. Chciał umieścić
Marthę w swoim świecie nauki, teorii i badań, zdusić palący się
w niej płomień. Spojrzała na niego gniewnie.
Natura pomagała Pienre’owi, stała się jego sprzymierzeńcem.
Upał rozleniwiał Marthę, lato rozbierało ją. Ubierając się coraz
lżej, z każdym dniem była bardziej świadoma swego ciała. Lekki
wiatr muskał ją jak pieszczotliwa dłoń, nocami przewracała się
w łóżku z boku na bok, dręczona niepokojem, którego nie
potrafiła pojąć. Miała rozplecione włosy i czuła się tak, jakby
czyjaś ręka rozrzuciła je i bawiła się nimi.
Pierre niemal natychmiast odgadł, co się z nią dzieje, unikał
jednak kroków pośpiesznych, zbyt pochopnych. Kiedy pomagał
jej wyjść z samochodu, kładł przelotnie dłoń na jej świeżym,
nagim ramieniu, a kiedy była smutna, skarżąc się na
obojętność ze strony Johna, głaskał ją po włosach; nie posuwał
się dalej. Ale przez cały czas pochłaniał ją wzrokiem i znał
każdy skrawek jej ciała - na tyle, na ile mógł to odgadnąć przez
suknię.
Wiedział, jak delikatny jest meszek, pokrywający ją całą; jak
gładkie, bo pozbawione włosów są jej nogi, jak jędrne jej młode
piersi. Kiedy nachylała się, aby przejrzeć wraz z nim rachunki z
farmy, często muskała go falą rozwianych, grubych włosów, a
ich oddechy mieszały się ze sobą. Któregoś dnia ojcowskim
gestem objął ją w pasie, a ona nie odsunęła się od niego. Jego
postawa odpowiadała w jakimś sensie - i to głęboko -
odczuwanej przez nią potrzebie ciepła.
Odnosiła wrażenie, jakby poddawała się przemożnemu,
ojcowskiemu afektowi i coraz częściej zdarzało się, że to ona
starała się stanąć tuż przy nim, kiedy przebywali gdzieś razem;
to ona tuliła się do jego ramienia, kiedy jechali samochodem; to
ona, gdy wracali wieczorem do domu, opierała oniego głowę.
Z tych przeglądów farmy powracali zawsze płonąc jakby
ogniem tajemnego układu, co niebawem dostrzegł John i co
wprawiło go w jeszcze gorszy humor. Ale Martha nie była już po
jego stronie. Im bardziej zacięty stawał się John, im bardziej
odsuwał się od Marthy, tym usilniej pragnęła dowieść istnienia
w niej owego płomienia, miłości życiai tym gorliwiej wchodziła w
bliższe stosunki z Pierre’em.
Około godziny jazdy od domu znajdowała się opuszczona
farma, która - niegdyś wydzierżawiona - była dziś w opłakanym
stanie.
Pierre postanowił wyremontować ją i przekazać w przyszłości
Johnowi, kiedy założy już rodzinę. Przed rozpoczęciem prac
budowlanych udał się tam z Marthą, aby ustalić, co należy
zrobić.
Był to obszerny jednopiętrowy dom zarośnięty bluszczem,
który okrył okna naturalną kotarą, zacieniając wnętrze. Oboje
znaleźli w środku mnóstwo kurzu, zbutwiałe meble i kilka
doszczętnie zniszczonych pomieszczeń - efekt deszczu, który
dostał się przez okna lub dach.
Jeden pokój był natomiast zupełnie nienaruszony: sypialnia
gospodarzy. Szerokie, posępne łoże, liczne draperie, lustra i
wyblakły dywan, wszystko tonące w półmroku, nadawały
całości wygląd nieco majestatyczny. Na łóżku leżała ciężka,
aksamitna narzuta.
Pierre, rozglądając się okiem architekta, usiadł na brzegu
łóżka. Martha stała tuż obok.
Ciepłe, letnie powietrze napływało do pokoju falami, burząc
im krew. I znowu Martha poczuła ową niewidzialną, cudownie
pieszczotliwą dłoń. Dlatego nie była zaskoczona, kiedy po jej
sukni zaczęła sunąć prawdziwa dłoń, dotykając skóry;
delikatna iłagodna, niczym powiew letniego wiatru. Wydało jej
się to czymś naturalnym i bardzo przyjemnym; zamknęła oczy.
Pierre przyciągnął ją do siebie i ułożył na łóżku. Nie
otwierała oczu. To było jak dalszy ciąg snu. W ciągu tych
wszystkich upalnych nocy, spędzonych samotnie, czekała
właśnie na taką dłoń - a teraz ręka Pierre’a spełniała wszystkie
jej oczekiwania: wślizgiwała się delikatnie pod ubranie, ściągała
je z niej, tak jakby obierała owoc, odsłaniając prawdziwe, ciepłe
ciało. Dłoń poruszała się po niej, docierała do stref, o których
Martha nie wiedziała nawet, że można do nich dotrzeć,
masowała lekko sekretne, rozedrgane miejsca.
A potem raptem otworzyła oczy i ujrzała tuż nad swoją
twarzą twarz Pierre’a, który szykował się właśnie, aby ją
pocałować. Usiadła gwałtownie. Dopóki jej oczy były zamknięte,
wmawiała w siebie, że to John zakrada się do jej ciała; widząc
twarz Pierre’a, poczuła rozczarowanie. Odsunęła się na bok. Do
domu wracali milczący, ale nie zagniewani.
Martha była jak w transie, nie potrafiła odegnać od siebie
wspomnienia dłoni Pierre’a na swoim ciele. Pierre był czuły,
najwidoczniej rozumiał przyczynę jej oporu. W domu zastali
Johna; był jeszcze bardziej niedostępny i opryskliwy niż
dotychczas.
Martha nie mogła zasnąć. Kiedy tylko zapadała w otchłań
snu, znowu zaczynała czuć na sobie tę rękę i pełna napięcia
wyczekiwała jej kolejnych ruchów, pragnąc, aby dłoń, jak
przedtem, przesunęła się w górę uda i dotarła do tego
tajemniczego miejsca, które pulsowało niecierpliwie. Zerwała
się z łóżka i stanęła przy oknie. Całe ciało domagało się
rozpaczliwie tamtej dłoni, czekało na jej dotyk. Ita żądza ciała
była czymś o wiele trudniejszym do zniesienia niż najgorszy
głód czy pragnienie.
Następnego dnia wstała blada i zdecydowana. Natychmiast
po lunchu zwróciła się do Pierre’a: - Czy nie musimy dziś
zajrzeć znowu na tamtą farmę? - Skinął głową. Pojechali
samochodem.
Martha odetchnęła z ulgą. Wiatr dął jej w twarz, czuła się
wolna. Skierowała wzrok na jego prawą dłoń zaciśniętą na
kierownicy - piękną dłoń, młodzieńczą, prężną i delikatną
zarazem. Raptem nachyliła się i przycisnęła do niej usta.
Uśmiechnął się tak promiennie, tak radośnie, że jej serce
podskoczyło wysoko, tak jakby chciało to dojrzeć.
Ramię w ramię przeszli przez zapuszczony ogród, kierując
się ścieżką pokrytą grubą warstwą mchu aż do szerokiego łóżka
i Martha z własnej woli ułożyła się na nim.
- Twoje dłonie… - szepnęła. - Och, Pierre, twoje dłonie…
Czułam je przez całą noc.
Jak łagodnie, jak delikatnie jego ręce poczęły badać jej ciało!
Tak jakby szukały miejsca, gdzie skoncentrowały się wszystkie
jej zmysły; tak jakby Pierre nie wiedział, czy to miejsce znajduje
się wokół jej piersi, pod piersiami, wzdłuż bioder czy też w
dolince biegnącej między udami. Czekał, kiedy jej ciało
odpowie; lekkie drżenie zdradzało mu każdorazowo, że dotknął
ręką miejsca, które chciało zostać dotknięte. Jej suknie,
prześcieradła, nocne koszule, woda podczas kąpieli, wiatr,
upał, jednym słowem, wszystko sprzysięgło się, łącząc swe
wysiłki W jednym celu: uczynić jej skórę wrażliwą, przygotować
swą pieszczotą na spełnienie, którego zazna w końcu dzięki tej
dłoni; dłoni ciepłej i wystarczająco silnej, aby dotrzeć do
każdego tajemnego punktu ciała.
Ale gdy tylko Pierre nachylił się nad nią zbyt nisko, aby
skraść całusa, wyrósł pomiędzy nimi obraz Johna. Zamknęła
oczy i Pierre poczuł, że zamknęło się również przed nim jej
ciało. Doświadczenie podpowiedziało mu, aby nie narzucać się z
dalszymi pieszczotami.
Kiedy tym razem wracali do domu, Marthę ogarnął nastrój
dziwnego upojenia, które odebrało jej wszelką rozwagę. Układ
domu sprawiał, że apartament Pierre’a i Sylvii przylegał do
pokoju Marthy, a jej z kolei sąsiadował z łazienką używaną
przez Johna. Początkowo wszystkie drzwi pozostawały otwarte,
ale od niedawna żona Pierre’a zamykała drzwi od swojej
sypialni, jak również te pomiędzy pokojami Pierre’a i Marthy.
Tego dnia, kiedy Martha leżała w wannie, usłyszała kroki
Johna dobiegające z jego pokoju. Po pieszczotach Pierre’a jej
ciało było jeszcze całe rozgorączkowane, nadal jednak pożądała
Johna.
Postanowiła uczynić jeszcze jedną próbę, aby rozbudzić jego
żądzę, wywabić go na otwarte pole - żeby przekonać się
wreszcie, czy może liczyć na to, że ją pokocha. Po kąpieli
owinęła się w długie, białe kimono; jej długie, gęste, czarne
włosy opadały swobodnie na plecy. Zamiast wrócić do siebie,
weszła do pokoju Johna. Jej widok zaskoczył go, wyjaśniła
jednak swoją obecność, mówiąc: - Mam wielki kłopot, John,
potrzebuję twojej rady. Wkrótce opuszczę ten dom.
- Opuścisz ten dom?
- Tak. Już pora, abym stąd wyjechała. Muszę nauczyć się
samodzielności. Chcę udać się do Paryża.
- Przecież jesteś tu potrzebna.
- Potrzebna?
- Aby dotrzymywać towarzystwa ojcu - dopowiedział z
goryczą.
Czy to możliwe, aby był zazdrosny? Martha czekała z
zapartym tchem, aby usłyszeć coś więcej od niego, potem
dodała: - Powinnam bywać u ludzi i starać się wyjść za mąż.
Nie mogę być stale ciężarem.
- Wyjść za mąż?
Po raz pierwszy dojrzał w niej kobietę. Do tej pory uważał
Marthę za dziecko, dziś jednak spostrzegł zmysłowe ciało,
rysujące się wyraźnie pod cienkim materiałem kimona; wilgotne
włosy, rozgorączkowaną twarz; pełne, miękkie usta. Czekała.
Jej gotowość była tak żywiołowa, że ręce opadły bezwładnie, a
kimono rozchyliło się, odsłaniając jej nagie ciało.
Wtedy zorientował się, że Martha pragnie go, że oferuje mu
siebie, ale zamiast ulec żądzy, cofnął się o krok. - Martho! Och,
Martho! - zawołał. - Ale z ciebie zwierzę! A więc to prawda,
jesteś córką dziwki! Tak, w sierocińcu mówiono zawsze, że
jesteś córką dziwki!
Krew uderzyła jej do głowy. - A ty? - odparła zapalczywie.
- Kim ty jesteś? Impotentem, mnichem, jesteś jak kobieta,
nie jak mężczyzna. Twój ojciec - to jest prawdziwy mężczyzna!
Iwybiegła z pokoju.
Nareszcie obraz Johna przestał ją dręczyć. Ale dla niej było
to za mało. Chciała usunąć go całkowicie ze swego ciała, ze
swojej krwi. Tej nocy czekała cierpliwie, aż wszyscy zasną, po
czym otworzyła drzwi do sypialni Pierre’a i podeszła do jego
łóżka, oferując mu w milczeniu swe spokojne teraz, bezwolne
ciało.
Pierre wiedział, że Martha uwolniła się wreszcie od Johna, że
teraz należy do niego - świadczył o tym sposób, w jaki zbliżyła
się do łóżka. Czyż istniała większa rozkosz od tej, którą poczuł,
kiedy ojego ciało zaczęło ocierać się jej, jakże młode, ciepłe i
uległe? W letnie noce sypiał nago. Martha zrzuciła kimono i
teraz również ona była naga. Podniecenie sprawiło, że jego
męskość zbudziła się natychmiast, ona zaś poczuła na brzuchu
jego imponującą erekcję.
Jej nie określone dotąd uczucia skoncentrowały się teraz
wyłącznie na jednej części jego ciała. Uświadomiła sobie, że
wykonuje gesty, jakich nikt jej nigdy nie uczył, że zaciska dłoń
na jego penisie, że tuli się do jego ciała z całej siły, że jej usta
akceptują każdy rodzaj pocałunku, jakimi obsypuje ją Pierre.
Zatraciła się zupełnie, kiedy ją posiadł, wspinając się na
najwyższe szczyty.
Od tej pory każda noc stawała się prawdziwą orgią. Ciało
Marthy stało się uległe i doświadczone. Łącząca ich oboje więź
była teraz tak silna, że nawet w ciągu dnia nie potrafili
zachować pozorów. Kiedy patrzyła na niego, odnosiła wrażenie,
jakby Pierre dotknął jej przed chwilą między udami. Czasem
obejmowali się w mrocznym hallu, a wtedy przyciskał ją
namiętnie do ściany. Tuż przy wejściu stała wielka, ciemna
szafa, pełna płaszczy i śniegowców. Martha chowała się w niej,
a potem do środka wkradał się Pierre. Leżąc na stercie
płaszczy, w tej ciasnej kryjówce, dusznej, ale bezpiecznej,
dawali upust swej żądzy.
Pierre musiał przez parę ostatnich lat wyrzekać się miłości
cielesnej, Martha natomiast była jak stworzona do życia
seksualnego i rozkwitała tylko w takich momentach.
Oczekiwała go zawsze z rozchylonymi ustami i już wilgotna
między nogami, jego zaś ogarniała gwałtowna żądza na sam jej
widok, i na myśl o tym, że siedzi teraz w ciemnej szafie, nie
mogąc się go doczekać. A potem rzucali się na siebie niczym
zwierzęta gotowe pożreć jedno drugie. Jeśli z tych zmagań on
wychodził zwycięsko i przygważdżał jej ciało do dna szafy, brał
ją z taką siłą, że zdawał się przeszywać swym członkiem na
wylot; raz, drugi, trzeci i tak bez końca, aż nieruchomiała jak
martwa. Łączyła ich jakaś cudowna harmonia, a kiedy żądza
narastała na nowo, to u obojga naraz. Lubiła wdrapywać się na
niego jak rozgrzane zwierzę, ocierając się o jego sztywny członek
i włosy łona z taką pasją, że tracił oddech. Mroczna szafa stała
się prawdziwą jaskinią zwierzęcą.
Czasem jechali do domu na opuszczonej farmie i spędzali
tam całe popołudnie. Byli przesiąknięci seksem do tego stopnia,
że kiedy Pierre całował powieki Marthy, odnosiła wrażenie,
jakby jego usta dotykały jej między nogami. Ich ciała płonęły
żądzą, której nie można było ugasić.
Obraz Johna rozpływał się coraz bardziej, jak za mgłą. Nie
zauważyli nawet, że młodzieniec obserwuje ich. Zmiana, jaka
dokonała się u Pierre’a, była zbyt widoczna. Jego twarz pałała
życiem, oczy iskrzyły się, ciało odmłodniało. A cóż dopiero
mówić o przemianie Marthy! Na jej całym ciele wypisana była
zmysłowość, zmysłowością promieniował każdy gest
wykonywany przez nią - bez względu na to, czy podawała kawę,
sięgała po książkę, grała w szachy czy też na pianinie, czyniła
to wszystko tak, jakby darzyła kochanka pieszczotą. Jej ciało
stało się bardziej pełne, piersi prężyły się pod sukniami bardziej
prowokująco.
Doszło do tego, że John nie mógł siedzieć pomiędzy nimi;
nawet gdy nie patrzyli na siebie ani nie rozmawiali, czuł jakiś
niezwykle wartki nurt przepływający od niej do Pierre’a i z
powrotem.
Pewnego dnia, kiedy oboje wyjechali na opuszczoną farmę,
John - zamiast zająć się nauką - poddał się nastrojowi
rozleniwienia i postanowił wyjść na spacer. Wsiadł na rower i
przez jakiś czas włóczył się bez celu po całej okolicy. Nie myślał
o tamtych dwojgu, ale, raczej podświadomie, przypomniał sobie
krążące dawniej po sierocińcu pogłoski o tym, że Martha
została porzucona przez swoją matkę, znaną w całym mieście
prostytutkę.
Uświadomił sobie teraz, że już od dawna, kochając Marthę,
odczuwał przed nią zarazem strach. Wiedział, że tkwi w niej
zwierzę, że potrafi rozkoszować się ludźmi, tak jak on
jedzeniem, że jej sposób widzenia innych różni się diametralnie
od jego. Powiedziałaby na przykład: „Jaki on piękny” albo „Jest
naprawdę urocza”, podczas gdy on określiłby to: „Jaki on
interesujący” lub „Ona rzeczywiście ma charakter”.
Martha okazywała swą zmysłowość już jako mała
dziewczynka. Mocowała się z nim i walczyła, pieszcząc go przy
tym. Lubiła bawić się w chowanego, ale jeśli John nie potrafił
jej znaleźć, wychodziła z kryjówki, tak aby mógł ją pochwycić,
ciągnąc za sukienkę. Kiedyś, bawiąc się, zbudowali mały
namiot i tam siedzieli przez jakiś czas, przytuleni do siebie,
gdyż wewnątrz było mało miejsca. Raptem dostrzegł twarz
Marthy: zamknęła oczy, aby nacieszyć się ciepłem ich
sklejonych ciał, on zaś poczuł falę przemożnego strachu. Skąd
ten strach? Ta ucieczka przed miłością zmysłową dręczyła go
przez całe życie. Nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego ma
takie a nie inne nastawienie do życia; po prostu taki już był.
Myślał nawet zupełnie poważnie o zostaniu mnichem.
Teraz, raczej machinalnie, dotarł do starej farmy. Nie widział
jej od dawna. Szedł ostrożnie po mchu i wybujałej trawie, po
czym - z czystej ciekawości - pchnął drzwi i wśliznął się do
środka. Na palcach zbliżył się do sypialni, gdzie przebywali
Pierre i Martha.
Drzwi od pokoju były uchylone. John zajrzał i osłupiał z
wrażenia. Przez chwilę miał wrażenie, że oto urzeczywistniły się
jego najstraszliwsze obawy. Pierre leżał na wznak z wpół
przymkniętymi oczyma, a Martha, zupełnie naga, zachowywała
się jak demon, podskakując na nim - tak jakby opętała ją żądza
zawładnięcia jego ciałem.
John, zaszokowany niesamowitym widowiskiem, stał jak
sparaliżowany, nie odwracał jednak oczu. Martha, jakiej nie
znał, o gładkim, zmysłowym ciele, nie tylko całowała członek
Pierre’a, ale również klęczała nad jego ustami, a potem rzuciła
się na niego, ocierając się o jego ciało piersiami; on zaś leżał w
bezruchu, jak w transie, zahipnotyzowany jej pieszczotami.
Po chwili John wycofał się z progu, nie zauważony przez
zajętą sobą parę. To co ujrzał, wydało mu się najgorszym z
grzechów śmiertelnych i potwierdzało jego podejrzenia, że
Marthą owładnęła obsesja seksu. Był też przekonany, że jego
przybrany ojciec padł ofiarą nieokiełznanego temperamentu
dziewczyny. Im bardziej starał się usunąć tę scenę ze swego
umysłu, tym usilniej i uporczywiej drążyła jego serce, kładąc
się na nim ciężkim brzemieniem udręki.
Kiedy wrócili, zerknął na ich twarze i dostrzegł ze
zdumieniem, jak bardzo różni się wygląd tych samych ludzi
podczas stosunku miłosnego i w normalnym, codziennym
życiu.
Zmiana była uderzająca. Twarz Marthy wydawała się teraz
zamknięta, podczas gdy jeszcze niedawno emanowała
przepełniającą całe ciało rozkosz, emanowała ją poprzez oczy,
włosy, usta, język. A Pierre, ten dystyngowany Pierre, był przed
chwilą nie jego ojcem, lecz młodzieńczym ciałem wyciągniętym
na łóżku i poddającym się bezwolnie szaleńczym atakom żądzy
rozbestwionej kobiety.
John uświadomił sobie, że nie mógłby dłużej przebywać w
tym domu, nie mówiąc o wszystkim chorej matce. Kiedy wyjawił
swój zamiar wyjazdu i wstąpienia do wojska, Martha rzuciła
mu ukradkowe spojrzenie, które świadczyło o jej zaskoczeniu.
Do tej pory myślała, że John jest po prostu purytaninem,
wierzyła jednak, że ją kocha i wcześniej czy później ulegnie jej.
Pragnęła ich obu. Pierre był kochankiem, o jakim kobiety mogły
tylko marzyć. Co do Johna, mogłaby go wiele nauczyć, nawet
wbrew jego naturze. A tymczasem postanowił wyjechać.
Pomiędzy nimi pozostawało coś nie spełnionego, tak jakby
ciepło powstałe w trakcie ich dawnych wspólnych zabaw
przestało emanować - i miało się przenieść w ich dorosłe życie.
Tej nocy uczyniła jeszcze jedną próbę zdobycia go: weszła do
jego pokoju. Na jego twarzy odmalowała się jednak natychmiast
odraza tak widoczna, że Martha zażądała wyjaśnień i nalegała
tak długo, aż wreszcie wyrzucił z siebie wstrząsające wyznanie:
opowiedział o wszystkim, co podejrzał na farmie. Nie mógł
uwierzyć, że Martha kocha Pierre’a, był przekonany, że obudziło
się w niej zwierzę. Jego reakcja przekonałają, że z pewnością
nie zdoła go teraz zdobyć.
Skierowała się więc do wyjścia, zatrzymała się jednak w
progu i powiedziała: - John, jesteś przekonany, że tkwi we mnie
zwierzę. No cóż, mogę udowodnić ci bez trudu, że nie jestem
wcale zwierzęciem. Wyznałam ci już, że cię kocham. Udowodnię
ci to. Nie tylko zerwę z Pierre’em, ale będę przychodziła do
ciebie co wieczór na całą noc; będziemy jednak spali razem jak
dzieci. Przekonasz się wtedy, jak jestem czysta i wolna od
żądzy.
John otworzył szeroko oczy. Pokusa była rzeczywiście duża.
Myśl o tych dwojgu uprawiających miłość była dlań nie do
zniesienia - i fakt ten usiłował wyjaśnić, biorąc pod uwagę
względy moralne. Nie zorientował się, że jest po prostu
zazdrosny, nie zrozumiał, jak bardzo pragnąłby znaleźć się na
miejscu Pierre’a i mieć jego doświadczenie z kobietami. Nie
zastanowił się nawet, czemu odrzucał miłość Marthy. Ale
dlaczego omijała go tak naturalna dla innych mężczyzn i kobiet
reakcja, dlaczego nie odczuwał żądzy?
Przyjął propozycję Marthy, ta zaś okazała się na tyle
sprytna, że nie zerwała z Pierre’em, powiedziała mu tylko, że
John zaczął coś podejrzewać, pragnie więc uśpić jego czujność i
zachować ostrożność do czasu, aż John pójdzie do wojska.
Czekając następnej nocy na Marthę, John usiłował
przypomnieć sobie wszystkie swoje odczucia seksualne.
Pierwsze wrażenia wiązały się z Marthą - on i Martha w
sierocińcu, dbający jedno o drugie, przebywający stale ze sobą
jak papużkinierozłączki.
Wtedy kochał ją gorąco i spontanicznie, był uszczęśliwiony,
kiedy mógł ją dotknąć. A potem, pewnego dnia - Martha miała
wówczas jedenaście lat - odwiedziła ją jakaś kobieta. John
dostrzegł ją, jak czekała w salonie. Nigdy jeszcze nie widział
kogoś takiego jak ona. Nosiła obcisłe ubranie, które
uwydatniało jej pełną, zmysłową Figurę, miała rudawozłociste
włosy, układające się w fale i wargi umalowane tak grubo, że
zafascynowały chłopca. Nie odrywał od tej kobiety wzroku, a
potem zobaczył, jak ona i Martha witają się i obejmują. Dopiero
potem dowiedział się, że to jej matka, która oddała ją tu jako
małą dziewczynkę i po latach uznała za swoją córkę, nie mogła
jednak zabrać jej do siebie, była bowiem słynną w całym
mieście prostytutką.
Od tej pory, każdorazowo gdy twarz Marthy pałała z
podniecenia lub pokrywała się rumieńcem, kiedy jej włosy
błyszczały, kiedy nakładała obcisłą sukienkę lub wykonała
najdrobniejszy nawet gest kokieterii, John odczuwał
wewnętrzny niepokój, gniew. Odnosił wrażenie, że dostrzega w
niej jej matkę, dochodził do przekonania, że jej ciało jest
prowokujące, nieprzyzwoite. Zasypywał ją pytaniami, chcąc
poznać jej myśli, jej marzenia, najbardziej skryte pragnienia.
Odpowiadała mu prostodusznie: najbardziej na całym świecie
lubi Johna, a największą radość odczuwa wtedy, gdy on jej
dotyka.
- A co czujesz w takich chwilach? - pytał John.
- Przyjemność tak błogą, że aż trudno to wyjaśnić.
John był przekonany, że taką samą na pół niewinną
przyjemność mógłby jej ofiarować każdy inny mężczyzna, nie
tylko on. Podejrzewał, że to samo odczuwała matka Marthy,
przebywając z mężczyznami. którzy jej dotykali. Odtrącił
Marthę, pozbawiając uczucia, którego potrzebowała - i dlatego
ją utracił.
Wtedy jednak nie pojął lego. Teraz postanowił ją
zdominować. Pokaże jej, co to czystość, co to miłość, jak może
wyglądać miłość nie zbrukana zmysłowością.
Martha zjawiła się o północy, przyszła bezszelestnie. Miała
na sobie długą, białą nocną koszulę, na którą nałożyła kimono.
Długie, gęste, czarne włosy opadały na ramiona, oczy błyszczały
nienaturalnie. Była cicha i łagodna, jak siostra; wrodzony
temperament zdołała stłumić, wziąć pod kontrolę. W takim
stanie nie budziła w nim obaw. Ta Martha była zupełnie inna
niż tamta.
Łóżko było bardzo szerokie i niskie. John zgasił światło, a
Martha wśliznęła się do środka i ułożyła wygodnie, nie
dotykając Johna. Drżał na całym ciele. Przypomniał mu się
sierociniec, gdzie chcąc porozmawiać z nią dłużej, wykradał się
z sypialni chłopców i gawędził z nią przez okno. Nosiła wtedy
białą nocną koszulę, a włosy zaplecione były w warkocze.
Powiedział jej to teraz i zapytał, czy pozwoliłaby mu zapleść
sobie włosy, jak wówczas. Pragnął ujrzeć w niej znowu tamtą
małą dziewczynkę. Nie sprzeciwiła się. W ciemnościach jego
dłonie dotykały jej gęstych włosów, plotąc warkocze. Potem
oboje udali, że zapadli w sen.
W rzeczywistości Johna dręczyły wizje. Widział nagie ciało
Marthy, a potem jej matkę w obcisłej sukni uwydatniającej
każdą wypukłość, a następnie znowu Marthę, klęczącą jak
zwierzę nad twarzą Pierre’a. Krew pulsowała mu w skroniach,
chciał wyciągnąć do dziewczyny rękę. Uczynił to. Martha ujęła
jego dłoń i położyła sobie na sercu, na lewej piersi.
Czuł przez materiał bicie serca. I tak, leżąc obok siebie,
usnęli w końcu. Nad ranem obudzili się jednocześnie, a John
zorientował się, że we śnie przytulił się do niej, że spał
przywarty do niej całym ciałem. Obudził się, pragnąc jej, czując
jej ciepło. Zirytowany wyskoczył czym prędzej z łóżka, udając,
że musi się szybko ubrać.
Tak minęła pierwsza noc. Martha pozostała do końca stroną
łagodną i ujarzmioną, Johna trawiła żądza. Zwyciężyły w nim
jednak duma i strach.
Wiedział już teraz, czego się obawiał. Bał się, że mógłby
okazać się impotentem; że jego ojciec, ten wielki Don Juan, jest
bardziej sprawny i doświadczony; że on sam zdemaskuje się
jako niezdara; że wreszcie, gdyby już raz rozniecił u Marthy ów
żywiołowy płomień, nie zdołałby go potem ugasić. Kobieta o
mniejszym temperamencie nie budziłaby w nim tak dużych
obaw. Przez całe życie starał się panować nad instynktami,
również tymi związanymi z seksem. Może miał do tej pory zbyt
wiele szczęścia. Obecnie nie wierzył już tak bardzo w swą moc.
Martha, wiedziona kobiecą intuicją, musiała odgadywać
stan ducha, w jakim się znajdował. Z każdą kolejną nocą
zachowywała się bardziej cicho, łagodnie, nawet pokornie.
Leżąc obok siebie, zasypiali niewinnie. Ani razu nie zdradziła
się z tego żaru, jaki czuła między udami pod wpływem bliskości
jego ciała; udawała, że śpi. On również leżał czasem długo, nie
mogąc zasnąć, dręczony wizjami jej nagich wdzięków.
W środku nocy obudził się raz czy dwa; wtedy przytulił się
do niej i wstrzymując oddech, pieścił ukradkiem jej ciało,
bezwładne i ciepłe od snu. Ośmielił się podciągnąć do góry jej
koszulę, odsłaniając piersi, i przesunąć dłonią po ciele, aby
zbadać jej. kształty. Nie zbudziła się i to dodało mu odwagi. Nie
robił nic innego, tylko łagodnie, z upodobaniem głaskał
wypukłości jej ciała, każdy jego skrawek, dopóki nie
zorientował się, że jej skóra stała się miększa, a ciało
pulchniejsze. Wtedy przesunął dłoń niżej, tam gdzie kryją się
rozkoszne dolinki, gdzie zaczyna się futerko łona.
Nie zorientował się tylko, że Martha nie śpi, że czuje jego
pieszczoty, nie reaguje jednak na nie, bojąc się, że go
przestraszy. W pewnej chwili jego sondująca dłoń rozpaliła ją
do tego stopnia, że niemal doznała orgazmu, innym razem John
zdecydował się przytknąć swój wyprostowany członek do jej
pośladków - ale nic poza tym.
Każdej kolejnej nocy był coraz śmielszy, dziwiło go tylko, że
nic nie jest w stanie jej zbudzić. Jego żądza nie słabła, Martha
zaś znajdowała się przez cały czas w stanie tak silnej gorączki
erotycznej, że sama nie mogła wyjść z podziwu nad własną
umiejętnością wprowadzania w błąd. A John rozzuchwalał się
coraz bardziej. Nauczył się już wsuwać penis pomiędzy jej uda i
pocierać go tam bardzo delikatnie, nie wchodząc w nią.
Odczuwał przy tym rozkosz tak intensywną, że w końcu zaczął
rozumieć wszystkich kochanków na świecie.
Cierpiąc przez tyle nocy męki Tantala, John stawał się coraz
bardziej nieostrożny. Pewnego razu zapomniał się i posiadł
półśpiącą Marthę ukradkiem, jak złodziej. Ku swemu
zdumieniu usłyszał, jak dziewczyna przy każdym jego
pchnięciu jęczy cicho z rozkoszy. Nie wstąpił do wojska,
rozmyślił się. A Martha zaspokajała odtąd obydwu kochanków;
Pierre’a w ciągu dnia, a Johna nocą.
MANUEL

Manuel rozwinął w sobie osobliwą formę znajdowania


przyjemności, która sprawiła, że jego rodzina odsunęła się od
niego. Żył teraz w środowisku artystów, na Montparnasse. W
chwilach, kiedy nie padał ofiarą swego erotycznego nałogu, był
astrologiem, doskonałym kucharzem, świetnym partnerem do
konwersacji i rozrywanym przez wszystkich kompanem przy
stoliku kawiarnianym. A jednak żadne z tych zajęć nie zdołało
wyzwolić go na dłużej z jego obsesji. Wcześniej czy później
przychodził moment, kiedy Manuel musiał rozpiąć spodnie i
obnażyć dosyć imponujący członek.
Im więcej było przy tym ludzi, im bardziej ekskluzywne było
towarzystwo, tym większą odczuwał przy tym przyjemność.
Kiedy przebywał wśród malarzy i modelek, czekał, aż wszyscy
wypiją trochę i rozochocą się, a potem rozbierał się do naga.
Jego ascetyczna twarz, rozmarzony, poetycki wzrok i szczupłe
ciało mnicha tworzyły tak wyraźny kontrast z tym, co robił, że
powodowało to ogólną konsternację. Sytuacja traciła dla niego
wszelki urok, kiedy ludzie odwracali się od niego, wystarczało
jednak, aby zwrócili na niego uwagę, choćby przelotnie, a
natychmiast na jego twarzy zjawiał się wyraz ekstazy, a po
chwili tarzał się po podłodze, targany konwulsjami orgazmu.
Kobiety unikały go, musiał więc błagać je, aby zostały,
uciekając się do najbardziej wyszukanych podstępów. Często
zatrudniał się jako model i starał się znaleźć zajęcie w atelier
prowadzonych przez kobiety. Ale stan, jaki osiągał, pozując
przed całą grupą studentek, sprawiał, że ich przyjaciele
wyrzucali go czym prędzej na ulicę.
Kiedy przychodził na proszone przyjęcie, starał się przede
wszystkim wywabić jedną z kobiet na taras lub do pustego
pokoju, a potem zsuwał spodnie. Jeśli kobieta okazywała
zainteresowanie, popadał w ekstazę, w przeciwnym razie biegł
za nią ze sterczącym penisem i zjawiał się znowu wśród gości,
mając nadzieję, że zaciekawi ich sobą. Nie przedstawiał sobą
pięknego widoku, ale z pewnością intrygował. Ponieważ penis
nie pasował do jego surowej, uduchowionej twarzy i reszty
ciała, tym większą uwagę ściągał na siebie.
Wreszcie Manuel poznał żonę pewnego biednego agenta
literackiego, cierpiącego z głodu i przepracowania, i zawarł z nią
następujący układ: przychodził z samego rana i wykonywał za
nią całą robotę - zmywał naczynia, sprzątał atelier, załatwiał
zakupy - pod warunkiem, że potem będzie mógł się przed nią
obnażyć. Wymagał jednak przy tym całej jej uwagi. Chciał, aby
kobieta przyglądała się, jak on rozpina rozporek, otwiera
spodnie i opuszcza je na dół. Nie nosił nic pod spodem.
Następnie prezentował swój członek, potrząsając nim jak ktoś
szacujący jakiś szczególnie cenny przedmiot. Kobieta musiała
stać tuż przy nim i śledzić każdy jego gest. Musiała spoglądać
na członek tak, jak gdyby przypatrywała się swojej ulubionej
potrawie. Niebawem nauczyła się zaspokajać go w ten sposób
całkowicie. Okazywała mu pełne zainteresowanie, powtarzając
raz po raz:
- Masz naprawdę wspaniałe przyrodzenie, największe, jakie
widziałam na Montparnasse. Jest takie gładkie i twarde.
Piękne!
Kiedy to mówiła, Manuel nie przestawał potrząsać penisem,
jak gdyby podsuwał jej przed oczy wyjątkowo atrakcyjny klejnot
ze złota, i ślinił się przy tym. On również zachwycał się swoim
skarbem. Potem oboje nachylali się nad penisem, aby
podziwiać go z bliska, a jego ogarniała wówczas rozkosz tak
intensywna, że zamykał oczy i zaczynał drżeć na całym ciele, od
stóp do głów, nadal ściskając penis i potrząsając nim przed jej
nosem. Jego ciało dygotało coraz bardziej, wreszcie padał na
podłogę, tarzając się w konwulsjach i niemal zwijając w kłębek,
doznawał wytrysku, zalewając sobie przy tym czasem całą
twarz.
Często wystawał na ciemnych rogach ulic, nagi pod
płaszczem, a kiedy mijała go kobieta, rozchylał poły płaszcza i
wystawiał na nią penis. To jednak stanowiło duże
niebezpieczeństwo; policja w takich przypadkach nie była
pobłażliwa. Wolał więc wsiadać do pustego przedziału metra,
rozpinać sobie dwa guziki rozporka i siedzieć tak, udając
śpiącego lub pijanego, podczas gdy członek wystawał trochę na
zewnątrz. Po drodze, na kolejnych stacjach, dosiadali się
następni pasażerowie, a nieraz los okazywał się naprawdę
łaskawy: naprzeciw niego siadała kobieta i kierowała na niego
wzrok. Ponieważ sprawiał wrażenie pijanego, zazwyczaj nikt nie
próbował go obudzić. Czasem jeden z mężczyzn trącał go
gniewnie i kazał się zapiąć. Kobiety natomiast nie protestowały.
Szczyt szczęścia następował dla niego wtedy, kiedy do wagonu
wsiadała kobieta z małymi dziewczynkami. Doznawał wówczas
gwałtownej erekcji i wreszcie sytuacja stawała się na tyle
drastyczna, że pasażerka zabierała córeczki i wychodziła z nimi
z przedziału.
Pewnego dnia Manuel natknął się na kogoś, kogo można by
nazwać bliźniakiem pod względem skłonności. Siedział właśnie
w przedziale, sam, udając że śpi, kiedy do środka weszła
kobieta i zajęła miejsce naprzeciw niego. Była to prostytutka, w
wieku raczej dojrzałym, na co wskazywały jej grubo umalowane
oczy, obficie upudrowana twarz, cienie pod oczyma, przesadna
ondulacja na głowie, znoszone buty, prowokująca suknia i
kokieteryjny kapelusik.
Patrzył na nią spod opuszczonych powiek. Kobieta zerknęła
na jego częściowo rozpięte spodnie, po czym spojrzała
ponownie. Następnie - tak jak on - oparła się plecami o ścianę i
udała, że zamierza się zdrzemnąć, rozchylając przy tym nogi.
Kiedy pociąg ruszył, podciągnęła spódnicę do samej góry. Pod
spodem była naga. Rozsunęła nogi szerzej i obnażyła się,
patrząc przez cały czas na penis, który sztywniał pod
spodniami coraz bardziej, aż wreszcie wyskoczył na zewnątrz.
Siedzieli tak teraz, patrząc na siebie. Manuel bał się, że kobieta
poruszy się i zechce chwycić go za członek, a tego właśnie
chciał uniknąć. Ale nie; najwidoczniej ona również była
zwolenniczką biernej rozkoszy. Wiedziała, że Manuel patrzy na
jej płeć skrytą pod bardzo czarnym i bujnym owłosieniem - i
wreszcie oboje otworzyli oczy i uśmiechnęli się do siebie. Dla
niego zaczynała się już ekstaza, zdążył jeszcze jednak
zauważyć, że i ona wkracza w etap rozkoszy, dojrzał też
połyskliwą wilgoć, która pojawiła się na wargach sromu.
Poruszała się teraz niemal niedostrzegalnie tam i z powrotem,
jak gdyby zamierzała ukołysać się do snu. Jego ciało zadygotało
z rozkoszy, a potem ona zaczęła onanizować się przed nim,
uśmiechając się przez cały czas.
Manuel ożenił się z tą kobietą, gdyż nigdy nie usiłowała
posiąść go tak jak inne, normalne.
LINDA

Linda stała przed lustrem i w pełnym świetle dnia


przyglądała się sobie krytycznym wzrokiem. Przekroczyła już
trzydziestkę i zaczynała martwić się z tego powodu, mimo iż nie
dostrzegała w sobie niczego, co pomniejszałoby jej urodę. Nadal
była smukła, miała młodzieńczy wygląd. A jednak… Mogła
oszukiwać innych, ale nie samą siebie. Ciało traciło już dawną
jędrność, miało nieco mniej owej marmurowej gładkości, którą
tak często podziwiała w lustrze.
Mimo to nie była teraz mniej kochana niż przedtem, a nawet
wręcz przeciwnie: ściągała na siebie uwagę tych młodych
mężczyzn, którzy spodziewali się, że właśnie od takiej kobiety
jak ona nauczą się wszelkich tajników sztuki kochania i którzy
nie czuli pociągu do swoich rówieśniczek - nieśmiałych,
niewinnych, niedoświadczonych i nadal pilnowanych przez
rodzinę.
Małżonek Lindy, przystojny czterdziestolatek, kochał ją
przez wiele lat z zapałem namiętnego kochanka, przymykając
oczy na jej młodych adoratorów. Był przekonany, że żona nie
traktuje ich serio, że jej zainteresowanie nimi wiąże się z jej
bezdzietnością, jak również potrzebą roztoczenia matczynej
opieki nad ludźmi, których prawdziwe życie dopiero się
zaczynało. On natomiast cieszył się opinią uwodziciela kobiet
reprezentujących najprzeróżniejsze klasy i typy.
Jeszcze dziś pamiętała swoją noc poślubną, kiedy André
okazał się niezwykle czułym kochankiem, wielbiącym każdą
część jej ciała z osobna, tak jakby stanowiła dzieło sztuki;
dotykał jej wtedy i zachwycał się nią, rozpływając się w
pochwałach nad jej uszami, stopami, szyją, włosami, nosem,
policzkami i udami. Nie przestawał jej przy tym pieścić, a jego
słowa i brzmienie głosu, jego czułość i dotyk - to wszystko
otwierało jej ciało na podobieństwo kwiatu, reagującego na
ciepło i światło.
Cierpliwie czynił z niej doskonały instrument miłości,
wibrujący pod wpływem najdrobniejszej pieszczoty. Uczył ją na
przykład, jak uśpić całe ciało z wyjątkiem ust, gdzie miała
skoncentrować wszystkie swoje odczucia erotyczne. Stawała się
wtedy kobietą jakby oszołomioną narkotykiem, leżała bierna,
ociężała, podczas gdy jej usta przemieniały się w jeszcze jeden
organ płciowy.
André wykazywał szczególne upodobanie do ust. Na ulicy
zwracał uwagę na usta kobiet, był zdania, że usta świadczą o
płci; zaciśnięte, cienkie wargi nie zapowiadały sromu pulchnego
i zmysłowego. Pełne wargi oznaczały pochwę otwartą i szczodrą.
W zachwyt wprawiały go wargi wilgotne. Kiedy widział wargi
rozchylone, jak gdyby gotowe do pocałunku, szedł za ich
właścicielką uparcie, natrętnie, dopóki nie posiadł jej i nie
dowiódł raz jeszcze słuszności swej teorii o roli ust w
ujawnianiu typu pochwy.
Usta Lindy zafascynowały go od pierwszej chwili; były nieco
wykrzywione, jakby w bolesnym grymasie, perwersyjne.
Sposób, w jaki poruszała nimi i je układała, świadczył o
namiętności i zdradzał osobę, która zaatakuje ukochanego jak
huragan. Kiedy ujrzał Lindę po raz pierwszy, odniósł wrażenie,
jakby zanurzał się w nią, poprzez te usta, jakby już teraz
uprawiał z nią miłość. To samo zdarzyło mu się w noc
poślubną. Jej usta urzekły go. To właśnie na jej usta rzucił się
jak szaleniec, całując je, aż zaczęły płonąć, aż język osłabł, aż
wargi napuchły; a potem, kiedy już rozpalił jej usta, posiadł
poprzez nie całe jej ciało, klęcząc nad nią i ugniatając jej piersi
swymi muskularnymi biodrami.
Nigdy nie traktował jej jak żony. Nie przestawał zalecać się
do niej, obsypywać prezentami, kwiatami, najrozmaitszymi
przyjemnościami, zabierał na obiady do paryskich cabinets
particuliers, do dużych restauracji, gdzie kelnerzy byli
przekonani, że przyprowadził swoją kochankę.
Zamawiał dla niej najbardziej wyszukane potrawy i wina,
upajał ją samym pieszczotliwym brzmieniem swego głosu.
Uprawiał miłość z jej ustami, sprawiał, że wyznawała, jak
bardzo go pragnie. Potem pytał; - A jak mnie pragniesz? Jaka
część twego ciała pragnie mnie dziś?
Czasem odpowiadała: - Pragną cię moje usta, chcę poczuć
cię w ustach, głęboko w ustach. - Kiedy indziej mówiła: -
Jestem wilgotna między udami.
Tak właśnie rozmawiali przy stoliku w restauracji, w małych
przytulnych pomieszczeniach przeznaczonych dla kochanków.
Jakże dyskretni byli tamtejsi kelnerzy; zawsze wiedzieli
dokładnie, kiedy para chce zostać sama. Nie wiadomo skąd
rozbrzmiewała cicha muzyka, nieopodal stała otomana.
Podczas gdy kelner zastawiał stół, André ściskał nogami kolano
Lindy i całował ją ukradkiem, a potem brał ją na otomanie, nie
zdejmując z niej nawet ubrania; niczym kochanek, tak
niecierpliwy, że nie ma nawet czasu rozebrać siebie i partnerki.
Często zabierał ją do opery i teatrów, znanych ze swych
ciemnych lóż, i tam kochał się z nią podczas spektaklu. Kochał
się z nią również w taksówkach, na barce zakotwiczonej przed
katedrą Notre Dame, gdzie wynajmowano kajuty spragnionym
kochankom; jednym słowem wszędzie, tylko nie w domu, na
małżeńskim łożu.
Jeździli do małych, odległych wiosek i zatrzymywali się w
romantycznych gospodach, nieraz wynajmował pokój w jednym
ze znanych mu luksusowych domów publicznych i tam
traktował ją jak prostytutkę; zmuszał, aby spełniała wszystkie
jego zachcianki, aby go wychłostała, aby chodziła po pokoju na
czworakach i lizała go po całym ciele, niczym zwierzę.
Wszystkie te ekscesy pobudzały jej zmysły do tego stopnia,
że czasem ogarniał ją lęk. Bała się, że może nadejść dzień,
kiedy André przestanie jej wystarczać. Wiedziała doskonale, że
jej zmysłowość dopiero co zbudziła się do życia; jego natomiast
była ostatnim przebłyskiem mężczyzny, który spędził na tego
typu praktykach całe życie.
Pewnego razu André musiał wyjechać i zostawić ją samą na
dziesięć dni. Linda była zaniepokojona i rozgorączkowana:
zadzwonił do niej przyjaciel męża, najbardziej rozchwytywany
ostatnio malarz w Paryżu, ulubieniec wszystkich kobiet, i
powiedział: - Czy nie nudzi ci się teraz, Lindo? Może byś udała
się z nami na takie specjalne przyjęcie? Czy masz maskę?
Wiedziała doskonale, o co mu chodzi. Ona i André nieraz
śmiali się z przyjęć u Jacquesa w Lasku Bulońskim. Była to
jego ulubiona forma rozrywki: w letnią noc zgromadzić
towarzystwo ludzi w maskach, pojechać do Lasku ze sporym
zapasem szampana, znaleźć odpowiednią polankę wśród drzew
i oddać się figlom.
Pomysł stanowił nie lada pokusę; nigdy jeszcze nie brała
udziału w takiej imprezie. André sprzeciwiał się temu,
tłumacząc żartobliwie, że pomysł z maskami nie bardzo mu się
podoba, nie chciałby bowiem pomylić się i kochać z inną
kobietą.
Tym razem Linda przyjęła zaproszenie. Nałożyła jedną z
nowych sukni wieczorowych; jedwabną, uwydatniającą kształty
jej ciała niczym mokra rękawiczka. Nie miała na sobie żadnej
bielizny ani biżuterii, która mogłaby ułatwić jej identyfikację.
Zmieniła fryzurę; zamiast na pazia, uczesała się w stylu
„pompadour”, który podkreślał linię jej karku i twarzy.
Następnie zakryła twarz czarną maską, wpinając gumkę we
włosy.
W ostatniej chwili postanowiła zmienić kolor włosów;
ufarbowała je z blond na granatowoczarne. Kiedy zaczesała je z
powrotem do góry, była zmieniona nie do poznania.
W obszernym atelier malarza zebrało się około
osiemdziesięciu osób. Nikłe oświetlenie miało utrudnić
identyfikację gości. Kiedy przyszli już wszyscy poproszono ich
do czekających przed domem samochodów. Kierowcy wiedzieli,
dokąd jechać. W samym sercu lasu znajdowała się piękna
polana porosła mchem. Tam właśnie usiedli po odprawieniu
kierowców i napili się szampana. Pieszczoty rozpoczęły się
jeszcze w przepełnionych samochodach. Maski dawały poczucie
swobody i bezpieczeństwa, co z najbardziej nawet wytwornych
kobiet czyniło zgłodniałe bestie. Dłonie zanurzały się pod
eleganckie suknie, dotykając miejsc, których chciały dotknąć,
kolana plątały się, oddechy stawały się coraz szybsze.
Linda była oblegana przez dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich
starał się jak mógł, całując jej usta i piersi, podczas gdy drugi
wpadł na lepszy pomysł; pieścił jej nogi pod długą suknią tak
wytrwale, aż drgnęła gwałtownie, zdradzając, jak bardzo jest
podniecona. Wtedy postanowił zanieść ją w ciemniejsze miejsce.
Pierwszy zaprotestował, był już jednak zbyt pijany, aby móc z
tamtym rywalizować.
Została więc odciągnięta od reszty grupy w cień drzew i
ułożona na mchu. Nieopodal rozlegały się okrzyki protestu,
potem jęki, wreszcie jakaś kobieta zapiszczała: - No, dalej, zrób
to, zrób! Nie mogę już czekać, zrób mi to, zrób mi to!
Orgia była już w pełnym toku. Kobiety pieściły jedna drugą,
dwaj mężczyźni łaskotali swoją partnerkę, doprowadzając ją do
szału, po czym przestali, aby móc rozkoszować się jej widokiem;
z rozchełstaną suknią, opuszczonym ramiączkiem, obnażoną
piersią, usiłowała zaspokoić żądzę, ocierając się nieprzyzwoicie
o mężczyzn, unosząc suknię i błagając ich, aby jej ulżyli.
Lindę zaskoczyła furia, z jaką rzucił się na nią jej partner.
Ona, która znała do tej pory jedynie zmysłowe pieszczoty męża,
zetknęła się teraz z czymś bez porównania potężniejszym, z
żądzą tak gwałtowną, że aż jakby niszczycielską.
Jego dłonie pochwyciły ją jak szpony, nacelowały jej płeć na
spotkanie penisa, nie troszcząc się nawet, że mogłyby w ten
sposób połamać jej kości. Zachowywał się jak atakujący baran,
uderzał w nią jakby rogiem, bódł raz po raz - nie sprawiając
tym jednak bólu, lecz raczej wywołując pragnienie, aby oddać
wet za wet. A potem, kiedy już doznał zaspokojenia, z
gwałtownością i siłą, które ją oszołomiły, szepnął: - A teraz
chcę, żebyś i ty się zaspokoiła, ale w pełni, rozumiesz? Tak jak
jeszcze nigdy dotąd!
I podał jej swój sztywny członek, niczym drewniany
przedmiot jakiegoś prymitywnego kultu, aby posłużyła się nim
wedle własnego uznania. Podżegał ją do rozpętania jej
najdzikszych instynktów. Nie zdając sobie nawet sprawy z tego,
co robi, wgryzła się w jego ciało, on zaś począł dyszeć jej do
ucha: - Dalej, dalej, śmiało, znam ja was, kobiety, Wy przecież
nigdy nie dajecie się ponieść, nigdy nie bierzecie mężczyzny tak,
jakbyście miały na to ochotę!
Gdzieś z głębi jej ciała, z zakamarków, jakich dotąd nie
znała, napłynęła gwałtowna fala żaru, który nie mógł zgasnąć
samoistnie; który nie mógł nasycić się jego ustami, jego
językiem, jego penisem: który nie zadowolił się nawet
orgazmem. Poczuła jego zęby wgryzające się w jej ramię,
podczas gdy ona zanurzała swoje w jego szyję, aż wreszcie
opadła na wznak i straciła przytomność.
Kiedy doszła do siebie, leżała na żelaznym łóżku w
odrapanym pokoju. Obok niej spał mężczyzna. Była naga i on
również, ale nakryty do połowy prześcieradłem. Rozpoznała
ciało, które w nocy miażdżyło ją na leśnej polance; muskularne,
imponujące, dobrze zbudowane, opalone. Był to przystojny
mężczyzna o wyrazistych rysach twarzy i bujnej czuprynie.
Kiedy przyglądała mu się z podziwem, otworzył oczy i
uśmiechnął się do niej.
- Nie mogłem ci pozwolić, abyś odjechała z innymi, bo wtedy
może bym cię już nigdy nie zobaczył - wyjaśnił.
- Jak mnie tu sprowadziłeś?
- Ukradłem cię.
- Gdzie jestem?
- W nędznym hoteliku, w którym mieszkam.
- A więc nie jesteś…
- Nie jestem kimś z waszego towarzystwa, jeśli to miałaś na
myśli. Jestem zwykłym robotnikiem. Pewnego wieczoru, kiedy
wracałem z fabryki na rowerze, podejrzałem mimo woli jedną z
waszych zabaw. Rozebrałem się i przyłączyłem do innych.
Przekonałem się, że mam u kobiet wzięcie. Nikt nie zorientował
się, kim jestem naprawdę. Kiedy już miałem dość, wyniosłem
się chyłkiem. Wczoraj wieczorem przejeżdżałem tamtędy, jak
zwykle, i usłyszałem głosy. Zobaczyłem jak całuje cię tamten
mężczyzna i wtedy zaniosłem cię do lasu.
Teraz jesteś tu. Może czekają cię z tego powodu jakieś
kłopoty, ale nie mogłem z ciebie zrezygnować. Jesteś prawdziwą
kobietą, te inne nie mogą się z tobą równać. W tobie płonie
ogień.
- Muszę już iść - odparła Linda.
- Ale musisz mi przyrzec, że odwiedzisz mnie znowu.
Usiadł, przeszywając ją wzrokiem. Jego uroda sprawiała, że
miał w sobie coś dostojnego, ona zaś zadygotała ponownie,
podniecona jego bliskością. Zaczął ją całować i jeszcze raz
ogarnął ją błogi bezwład. Położyła dłoń na jego twardym
członku. Rozkosze minionej nocy nadal pulsowały w jej ciele.
Pozwoliła posiąść się znowu - aby upewnić się, że to wszystko
nie było snem. Ale nie, ten mężczyzna, który przebijał ją całą
rozpalonym członkiem i całował tak, jakby miał to być ostatni
pocałunek, istniał naprawdę.
I Linda wróciła do niego. Tam właśnie czuła, że żyje, czuła to
tak intensywnie, jak w żadnym innym miejscu. Ale po roku
utraciła go. Zakochał się w innej kobiecie i poślubił ją. A Linda
przyzwyczaiła się już do niego tak bardzo, że wszyscy inni
wydawali jej się teraz zbyt delikatni, zbyt dystyngowani, zbyt
mdli i słabi. Wśród mężczyzn, których znała, nie było ani
jednego o tak dzikiej sile i namiętności, jakie posiadał jej były
kochanek. Zaczęła szukać go wszędzie, gdzie - jak myślała -
mogłaby go spotkać: w kawiarenkach, w miejscach o wątpliwej
reputacji, jednym słowem, w całym Paryżu. Zaczęła zadawać się
z zawodowymi bokserami, gwiazdorami cyrkowymi, atletami,
chcąc przeżyć w ich ramionach to samo, czego doznawała z
tamtym, ale żaden z nich nie zdołał wzniecić w niej prawdziwej
żądzy.
Kiedy Linda utraciła robotnika, który chciał mieć kobietę
tylko dla siebie, kobietę, która dbałaby o niego i do której
mógłby wracać po pracy, zwierzyła się z wszystkiego swemu
fryzjerowi. Paryscy fryzjerzy odgrywają w życiu Francuzek
niezwykle istotną rolę; nie tylko układają fryzurę, co do której
elegancka kobieta jest szczególnie wybredna, ale również
dyktują modę, a nawet są niezrównanymi krytykami i
spowiednikami w sprawach miłości. Dwie godziny, w ciągu
których myją włosy, robią ondulację i suszą głowę klientki, to
wystarczająco sporo czasu, aby wysłuchać zwierzeń. A mała
kabina jest na tyle odizolowana od reszty pomieszczenia, że
kobieta może być pewna dyskrecji.
Kiedy Linda po raz pierwszy przyjechała do Paryża z małej
mieściny na południu Francji, gdzie przyszła na świat i poznała
swego późniejszego męża, miała zaledwie dwadzieścia lat,
ubierała się źle, była nieśmiała i niewinna. Miała bujne, piękne
włosy, nie wiedziała jednak, co z nimi zrobić, nie stosowała też
żadnego makijażu. Ale spacery po Rue Saint Honore i widok
eleganckich witryn sklepowych pozwoliły jej uświadomić sobie
w pełni, czego jej brak. Zrozumiała, na czym polega ów słynny
paryski szyk, ta wymyślność najdrobniejszego szczegółu, która
czyni z kobiety dzieło sztuki i która podkreśla jej zalety fizyczne.
W dużym stopniu była to zasługa krawcowych, ich niezwykłych
umiejętności. W żadnym innym kraju suknie nie posiadają
owego smaku erotycznego, charakterystycznego dla francuskiej
mody, nie podkreślają tak zalotnie wdzięków ciała.
We Francji krawcowe znają doskonale wartość erotyczną
ciężkiego, czarnego jedwabiu, połyskującego jak nagie, mokre
ciało; wiedzą, jak uwydatnić linię piersi; potrafią tak ułożyć
fałdy sukni, aby dopasowywały się potem do ruchów nóg; znają
działanie woalki, koronki, prowokującej bielizny, śmiałego
rozcięcia sukni.
Kształt butów czy nawet gładkość rękawiczki nadają
paryżance wymuskany wygląd i niezwykły szyk, co usuwa w
cień uwodzicielski wdzięk innych kobiet. Całe wieki kokieterii
stworzyły pewien rodzaj perfekcji, widocznej nie tylko u dam z
towarzystwa, ale również u prostych ekspedientek. A fryzjer jest
głównym kapłanem tego kultu doskonałości. To on uczy kobiety
z prowincji, on uszlachetnia kobiety wulgarne, on nadaje barwy
kobietom bladym - to on wreszcie nadaje im wszystkim nową
osobowość.
Linda miała mnóstwo szczęścia o tyle, że dostała się w ręce
Michela, którego salon znajdował się w pobliżu Champs
Elysees. Michel był czterdziestoletnim mężczyzną, smukłym,
eleganckim i raczej zniewieściałym. Był zawsze niezwykle
uprzejmy, miał arystokratyczne maniery, na przykład
wytwornie całował jej dłoń, jego niewielki wąsik był
wypomadowany i zakręcony do góry. Mówił mądrze i
interesująco. Był filozofem i potrafił kreować kobiety. Kiedy po
raz pierwszy ujrzał Lindę, przechylił głowę na bok niczym
malarz, który zastanawia się, jak rozpocząć dzieło sztuki.
Po paru miesiącach stworzył z Lindy produkt ze wszech miar
doskonały i stał się jej spowiednikiem i reżyserem. A jednak nie
zawsze był fryzjerem dobrze sytuowanych kobiet.
Bez żenady opowiadał o czasach, kiedy zaczynał pracować w
ubogiej dzielnicy, gdzie jego ojciec był fryzjerem. Tam włosy
kobiet były zniszczone - przez głód. tanie mydło, brak
odpowiedniej pielęgnacji.
- Były suche jak peruka - powiedział. - To wina złych
perfum.
Przychodziła tam taka młoda dziewczyna… nie potrafię o
niej zapomnieć. Pracowała u krawcowej i uwielbiała perfumy,
ale nie mogła sobie na nie pozwolić. Dlatego zostawiałem dla
niej zawsze resztki wody kolońskiej we flakoniku, a kiedy
przychodziła, lubiłem wlewać jej parę kropel między piersi. Była
tak uradowana, że nie zwracała uwagi, jak chętnie to robię, a ja
ujmowałem palcami kołnierzyk jej sukni, odchylałem go trochę
i polewałem ciało perfumami, zerkając przy tym na jej młode
piersi. Potem poruszała się w bardzo zmysłowy sposób,
zamykała oczy i wdychała woń perfum, upajając się nią.
Czasem wołała: „Och, Michel, tym razem zmoczyłeś mnie zbyt
obficie”. I tarła sukienkę o piersi, jak ręcznikiem.
Pewnego razu straciłem panowanie nad sobą. Wylałem jej
trochę perfum na szyję, a kiedy odrzuciła głowę do tyłu i
zamknęła oczy, zsunąłem dłoń najej piersi. No i Gisele nie
przyszła już do mnie nigdy więcej.
Ale to był dopiero początek mojej kariery z perfumami.
Zacząłem traktować tę sprawę naprawdę poważnie. Trzymałem
perfumy w rozpylaczu i cieszyłem się, kiedy mogłem spryskać
nimi piersi klientek. Nigdy nie spotkałem się ze sprzeciwem.
Potem zacząłem czyścić je szczoteczką, kiedy było już po
wszystkim. To też jest spora przyjemność, szczotkować płaszcz
kobiety o kształtnym ciele.
Włosy niektórych kobiet doprowadzają mnie do stanu, jaki
trudno opisać. Może zresztą poczułaby się pani zgorszona. Ale
naprawdę są kobiety, których włosy mają zapach bardzo
intymny, jakby piżmowy, i wtedy mężczyzna… no, ja
przynajmniej nie zawsze mogę zapanować nad sobą. Wie pani,
jak bezbronne są kobiety, kiedy siedzą z głową odchyloną do
tyłu podczas mycia włosów, albo gdy trzymają głowę pod
suszarką lub robią sobie trwałą ondulację.
Michel spoglądał nieraz na klientkę bacznym wzrokiem i
mówił: „Mogłaby pani bez trudu zarobić w miesiącu piętnaście
tysięcy franków”, co oznaczało posiadanie eleganckiego
apartamentu na Champs Elysees, samochodu, wykwintnych
strojów i przyjaciela, który byłby hojny. Mogła nawet stać się
kobietą pierwszej kategorii - kochanką senatora, wziętego
pisarza lub aktora.
Pomagając kobiecie osiągnąć należną jej pozycję,
zachowywał pełną dyskrecję. Nigdy nie rozmawiał z nikim o
życiu takiej osoby, a jeśli już, to tylko w sposób niezwykle
zawoalowany. Znał kobietę, będącą od dziesięciu lat żoną
prezesa potężnego amerykańskiego koncernu, a jednocześnie
posiadającą nadal swoją kartę prostytutki. Kobieta ta była
dobrze znana na policji i w szpitalach, gdzie prostytutki
poddawane były cotygodniowemu badaniu lekarskiemu. Do tej
pory nie zdążyła przyzwyczaić się do swojej nie nowej już
przecież pozycji i czasem zapominała, że ma pieniądze na
napiwek dla stewardów, którzy obsługiwali ją podczas podróży
przez ocean. Zamiast napiwku wręczała im małą wizytówkę ze
swoim adresem.
To właśnie Michel doradził Lindzie, aby nigdy nie okazywała
zazdrości, gdyż na świecie, a zwłaszcza we Francji, jest więcej
kobiet niż mężczyzn, pouczył ją, że kobieta winna być
wielkoduszna wobec swego męża - „proszę tylko pomyśleć, ile
kobiet nie dowiedziałoby się nigdy, co to miłość”. Powiedział to z
całą powagą. Zazdrość była dla niego formą skąpstwa. Jedyne
naprawdę wielkoduszne kobiety to według niego prostytutki,
aktorki, nie odmawiające z reguły swych ciał. Jego zdaniem nie
było na świecie bardziej skąpej istoty wśród kobiet niż
amerykańskie „gold digger”, które wiedziały, jak wyciągnąć od
mężczyzn pieniądze, nie oddając się im. To właśnie Michel
uważał za oznakę szczególnie złego charakteru.
Był zdania, że każda kobieta powinna zostać wcześniej czy
później dziwką, że każda w głębi duszy marzy o tym, aby choć
raz w życiu być dziwką, i że byłoby to dla nich niezwykle
pożyteczne doświadczenie. Trudno bowiem o lepszy sposób na
poznanie sensu bycia kobietą.
Kiedy Linda utraciła robotnika, uznała, że powinna
zasięgnąć rady u Michela. I otrzymała ją: powiedział, aby zajęła
się prostytucją. W ten sposób - twierdził - będzie mogła
udowodnić samej sobie, że jest godna pożądania, niezależnie od
kwestii miłości, a poza tym znajdzie może mężczyznę, który
traktowałby ją z odpowiednią dozą gwałtowności. W swoim
własnym świecie była za bardzo wielbiona, adorowana,
rozpieszczana, aby mogła poznać prawdziwą wartość kobiety -
nie była traktowana tak brutalnie, jak tego pragnęła.
Linda doszła do przekonania, że byłby to najlepszy sposób
wystawienia na próbę swojej potencji i wdzięków. Wzięła więc
od Michela adres, wsiadła do taksówki i pojechała na Avenue
du Bois, do dyskretnie położonego, imponującego domu o
arystokratycznym wystroju. Do środka wpuszczono ją bez
zbędnych pytań.
- De bonne familie? - tylko to ich interesowało.
Specjalnością tego domu były kobiety z towarzystwa. I
natychmiast odźwierny zatelefonował do klienta: - Mamy tu
nową osobę, kobietę niezwykle elegancką.
Lindę wprowadzono do obszernego buduaru z meblami
wyłożonymi kością słoniową i kotarami z brokatu. Zdjęła
kapelusz oraz woalkę i stanęła przed olbrzymim lustrem ze
złoconymi ramami. Zaczęła poprawiać sobie włosy, kiedy drzwi
otworzyły się.
Mężczyzna, który wszedł do środka, wyglądał niemal
groteskowo. Był niski i krępy, miał głowę nieproporcjonalnie
dużą w stosunku do reszty ciała, rysy twarzy przywodziły na
myśl wyrośnięte nad wiek dziecko - były zbyt miękkie i łagodne,
biorąc pod uwagę jego wiek i masę. Szybkim krokiem podszedł
do niej, ucałował ceremonialnie jej dłoń i powiedział: - Moja
droga, to doprawdy cudownie, że mogła pani wyrwać się na
chwilę z domu, od męża.
Chciała już zaprotestować, ale potem zorientowała się, że
jego słowa oznaczają pewną grę, do której najwidoczniej
przywiązywał dużą wagę. Natychmiast podporządkowała się
wyznaczonej jej roli, ale przeszedł ją jednocześnie dreszcz na
myśl o tym, że ma być uległa wobec tego mężczyzny. Mimo woli
zerknęła na drzwi i zastanowiła się, czy nie powinna ratować
się ucieczką, on jednak zauważył jej wzrok i powiedział szybko:
- Nie ma pani się czego obawiać. W tym, o co poproszę, nie
doszuka się pani niczego, co mogłoby ją zaniepokoić. Jestem
bardzo wdzięczny, że zechciała pani zaryzykować swoją
reputację i spotkać się ze mną, jestem wdzięczny, że dla mnie
opuściła pani małżonka. Nie proszę o wiele, sama pani
obecność czyni mnie szczęśliwym. Nigdy jeszcze nie spotkałem
kobiety tak pięknej jak pani, kobiety o tak arystokratycznych
manierach. Uwielbiam pani perfumy, pani suknię i pani smak
w doborze biżuterii. Chciałbym spojrzeć na pani stopy. Jakie
piękne buty!
Jakie eleganckie! Jak smukłe, wytworne ma pani nogi w
kostkach! Ach, nie zawsze przychodzi tu kobieta tak piękna jak
pani, do tej pory nie miałem szczęścia do kobiet.
Przyszło jej nagle na myśl, że mężczyzna coraz bardziej
przypomina dziecko; sprawiały to jego niezdarne gesty, pulchne
dłonie, dosłownie wszystko. Kiedy zapalił papierosa, poczuła, że
to z pewnością jego pierwszy - wskazywały na to niewprawne
ruchy, jak również ciekawość, z jaką obserwował dym.
- Nie mogę zostać tu długo - powiedziała, marząc, aby stąd
uciec. Nie tego się spodziewała, przychodząc tu.
- Nie zamierzam zająć pani dużo czasu. Czy mógłbym
obejrzeć pani chusteczkę?
Podała mu ją, delikatną, pachnącą wytwornie perfumami,
on zaś powąchał ją ze szczególną przyjemnością.
Potem powiedział: - Nie zamierzam posiąść pani w sposób, w
jaki pani się tego spodziewa. Nie interesuje mnie branie kobiety
tak, jak to czynią inni mężczyźni. Chcę tylko prosić, aby
przeciągnęła pani chusteczkę między udami i potem podała mi
ją, to wszystko.
Uświadomiła sobie, że obawiała się już czegoś gorszego, że
łatwo jej przyjdzie spełnić jego prośbę. Nie spuszczał z niej
oczu, kiedy pochyliła się, uniosła spódnicę, opuściła nieco
koronkowe majtki i z wolna przesunęła chusteczkę między
nogami. Wyciągnął rękę i położył ją na chusteczce, aby
zwiększyć nieco nacisk i skłonić Lindę do powtórzenia gestu.
Drżał teraz gwałtownie na całym ciele, miał zamglone oczy
iLinda zrozumiała, że owładnęło nim ogromne podniecenie.
Kiedy brał chusteczkę do ręki, miał minę, jak gdyby trzymał
kobietę lub kruchy, drogocenny klejnot.
Był tak przejęty, że nie mógł mówić. Podszedł do łóżka,
położył chusteczkę rra narzucie i rzucił się na nią, rozpinając
spodnie. Następnie zaczął uderzać rytmicznie w chusteczkę,
napierając z całej siły. Po chwili usiadł na łóżku, owinął sobie
penis chusteczką i ponowił ruchy pełne furii, aż wreszcie
osiągnął orgazm, krzycząc z rozkoszy. Zdawał się nie pamiętać
w ogóle o istnieniu Lindy, zatracił się zupełnie w ekstazie.
Niebawem chusteczka była cała mokra od jego wytrysku, on
natomiast leżał na wznak, dysząc ciężko. Linda zostawiła go
samego. Idąc korytarzem, natknęła się na właścicielkę lokalu.
Kobieta nie ukrywała zdumienia, że Linda wychodzi tak
szybko. - Dałam pani jednego z naszych najwytworniejszych
klientów - powiedziała. - To człowiek zupełnie niegroźny.
Niedługo po tym wydarzeniu Linda siedziała w pewien
niedzielny poranek w Lasku Bulońskim, obserwując wiosenną
paradę strojów. Upajała się barwami, elegancją i perfumami,
gdy wtem poczuła tuż obok siebie jakiś osobliwy zapach
perfum. Odwróciła głowę. Z prawej strony ujrzała przystojnego,
elegancko odzianego mężczyznę w wieku około czterdziestu lat,
o połyskliwych, czarnych włosach zaczesanych starannie do
góry. Czyżby to owe włosy pachniały perfumami? Linda
przypomniała sobie raptem podróż do Fezu i niezwykłą urodę
tamtejszych Arabów. Zrobiło to na niej wtedy olbrzymie
wrażenie. Spojrzała na nieznajomego, a on uśmiechnął się do
niej, ukazując w tym szerokim, promiennym uśmiechu duże,
silne zęby z dwoma mniejszymi, nieco przekrzywionymi, co
nadawało mu lekko szelmowski wyraz twarzy.
- Używa pan perfum, które poczułam po raz pierwszy w
Fezie - odezwała się Linda.
- Słusznie - odparł. - Ja też byłem w Fezie. Kupiłem te
perfumy na bazarze. Perfumy to moja pasja, a odkąd odkryłem
te, nie używam innych.
- Mają zapach szlachetnego drewna - powiedziała Linda. -
Mężczyźni powinni pachnieć jak szlachetne drzewa. Co do
mnie, zawsze marzyłam o tym, aby znaleźć się w Ameryce
Południowej, gdzie znajdują się całe lasy szlachetnych drzew o
cudownym zapachu.
Kiedyś zakochałam się w paczuli, bardzo starych
perfumach. Ludzie już ich nie używają. Pochodzą z Indii.
Hinduskie szale naszych babek były zawsze przesycone
zapachem paczuli. Lubię też spacerować w pobliżu portu i
wdychać zapach wonnych korzeni składowanych w
magazynach. Czy pan też to robi?
- Owszem. Czasem włóczę się za kobietami - tylko ze
względu na zapach ich perfum.
- Wtedy, w Fezie, chciałam zostać na stałe i wyjść za Araba.
- Czemu więc pani tego nie uczyniła?
- Bo potem zakochałam się w innym Arabie. Kilka razy
odwiedzałam go. Był to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego
kiedykolwiek znałam. Miał ciemną karnację, duże i niezwykle
czarne oczy oraz tak namiętny wyraz twarzy, że nogi ugięły się
pode mną. Jego głos był dźwięczny, a maniery bardzo
delikatne. Kiedy zwracał się do kogoś, nawet na ulicy,
przystawał i ujmował dłonie rozmówcy tak czule, jak gdyby
dotykał wszystkich istot ludzkich z tym samym uczuciem.
Byłam nim urzeczona, ale…
- Co się stało?
- Pewnego razu, było wtedy bardzo gorąco, siedzieliśmy w
jego ogrodzie, pijąc herbatę miętową, i nagle zdjął z głowy
turban. Okazało się, że ma zupełnie łysą głowę, ogoloną do
skóry. I to właśnie wyleczyło mnie z mojej namiętności.
Nieznajomy roześmiał się.
Jakby na dany sygnał, oboje wstali i ruszyli przed siebie.
Zapach perfum, unoszący się z włosów mężczyzny, oszałamiał
Lindę; czuła się jak po dużym kieliszku wina. Nogi odmawiały
posłuszeństwa, oczy zachodziły mgłą, piersi falowały
gwałtownie przy każdym oddechu. Nieznajomy spoglądał na to
wznoszenie się i opadanie piersi, jak gdyby obserwował ruchy
morza u swych stóp.
Na skraju Bois zatrzymał się. - Tam mieszkam - powiedział,
wskazując laseczką na dom z wieloma balkonami. - Może
wstąpiłaby pani do mnie? Usiądziemy na tarasie i wypijemy
aperitif. Przyjęła zaproszenie. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że
udusiłaby się, gdyby pozbawiono ją zapachu tych perfum.
Usiedli na tarasie, popijając w milczeniu. Linda oparła się
wygodnie plecami o poręcz krzesła, nieznajomy nie odrywał
wzroku od jej piersi. Następnie zamknął oczy. Żadne z nich nie
wykonało najmniejszego ruchu; wyglądało na to, że oboje
zapadli w sen.
To on przejął inicjatywę. Kiedy ją pocałował, Linda znalazła
się w Fezie, w ogrodzie wysokiego Araba. Przypomniała sobie
wrażenia z tamtego dnia, swoje pragnienie, aby owinęła ją biała
szata Araba, swoją tęsknotę do jego silnego głosu i jego
płonących oczu.
Uśmiech nieznajomego był promienny, jak uśmiech tamtego
Araba. Araba o gęstych, czarnych włosach, pachnących jak Fez.
Kochała się teraz z dwoma mężczyznami, mając zamknięte
oczy. Arab rozbierał ją. Arab dotykał jej swymi płomiennymi
rękoma. Wonne fale przenikały jej ciało, otwierały je,
przygotowywały ją do tego, aby uległa. Jej nerwy były napięte
do granic wytrzymałości, wrażliwe jak jeszcze nigdy przedtem.
Uniosła lekko powieki i ujrzała jego wspaniałe zęby, które
miały właśnie wgryźć się w jej ciało. A potem jego członek
dotknął jej iwtargnął do wewnątrz. Poczuła się tak, jak gdyby
poddawano ją teraz elektrowstrząsom; każde pchnięcie słało w
jej ciało palące impulsy. Rozsunął jej uda, jak gdyby chciał ją
rozedrzeć, jego włosy opadły jej na twarz.
Wdychając ich zapach, czuła nadchodzący orgazm i zaczęła
zagrzewać go do jeszczegwałtowniejszych pchnięć, tak aby
mogli dojść jednocześnie. W chwili orgazmu ryknął jak tygrys -
był to wstrząsający okrzyk radości, ekstazy i pasji, tak potężny,
jakiego jeszcze nie słyszała. Tak właśnie wyobrażała sobie krzyk
tamtego Araba, niczym krzyk zwierzęcia w dżungli,
zachwyconego swą zdobyczą, ryczącego z radości. Otworzyła
oczy.
Wszędzie na twarzy czuła jego czarne włosy. Wzięła je do
ust.
Ich ciała były splecione, jej majtki, ściągnięte pośpiesznie,
zatrzymały się bezładnie na wysokości kostek, a jego stopa
ugrzęzła w nich. Spojrzeli na swoje nogi, związane ze sobą
kawałkiem czarnego szyfonu, i wybuchnęli śmiechem.
Wiele razy wracała potem do jego mieszkania. Żądza
narastała w niej jeszcze na długo przed spotkaniem; zwłaszcza
wtedy, gdy ubierała się dla niego. O różnych porach dnia
nawiedzało ją wspomnienie zapachu owych perfum,
prześladując potem przez długi czas.
Nieraz, kiedy przechodziła właśnie przez ulicę, czuła tę woń
tak wyraźnie, że zaczynała płonąć między udami; przystawała
wtedy bezsilna, gotowa. Coś z tego pozostawało w jej ciele i
przeszkadzało w nocy, o ile spała wówczas sama. Nigdy
przedtem nie podniecała się tak łatwo, zawsze potrzebowała
raczej trochę czasu i pieszczot. Ale w przypadku tego Araba -
jak nazywała go w duchu - wyglądało na to, że jest w
erotycznym pogotowiu, skora w każdej chwili. Rozpalała się na
długo przedtem, zanim jej dotknął. Najbardziej zaś obawiała się
tego, że mogłaby się spuścić, czując pierwsze do’knięcie jego
palca na płci.
Kiedyś doszło do tego. Przyjechała do jego mieszkania
wilgotna, rozdygotana. Wargi sromu były napęczniałe jak w
trakcie najgorętszych pieszczot, sutki twarde, a kiedy ją
pocałował, poczuł natychmiast gorączkę, w jakiej się
znajdowała, i bez zbędnych ceregieli ogarnął dłonią jej płeć.
Napięcie spotęgowało się w jednej chwili do tego stopnia, że
eksplodowała.
A potem nastał dzień - mniej więcej w dwa miesiące po
zakwitnięciu ich związku - kiedy przyszła do niego i nie poczuła
żadnego podniecenia, mimo iż wziął ją w ramiona. Wydawało
się, że to zupełnie inny mężczyzna. Stał przed nią, ona zaś
zauważyła chłodnym okiem, że jest wprawdzie elegancko
ubrany, nie wyróżnia się jednak niczym szczególnym.
Ot, zwykły, dobrze ubrany Francuz, jeden z tych, których
widać podczas przechadzek po Champs Elysees, na premierach
teatralnych lub na wyścigach.
Ale co sprawiło, że zmienił się tak bardzo w jej oczach?
Dlaczego nie czuła teraz owego upojenia, jakie ogarniało ją
zazwyczaj w jego obecności? Nagle stał się dla niej kimś
przeciętnym. Nie różnił się niczym od innych, nie przypominał
już tamtego Araba. Jego uśmiech był teraz mniej promienny,
jego głos - mniej dźwięczny. Raptem padła mu w ramiona,
usiłując odnaleźć zapach włosów, i wtedy zawołała: - Twoje
perfumy! Zapomniałeś się wy perfumować!
- Właśnie mi się skończyły - wyjaśnił ArabFrancuz. - I nie
dostałem innych o podobnym zapachu. Ale dlaczego tak się tym
przejęłaś?
Linda usiłowała odzyskać nastrój, w jaki wprawiał ją do tej
pory, ale jej ciało było zimne. Postanowiła zmobilizować całą
swą siłę woli. Zamknęła oczy i przywołała na pomoc
wyobraźnię. Znowu była w Fezie, siedziała w ogródku. U jej
boku, na niskiej, miękkiej otomanie siedział Arab. Objął ją,
przewrócił na wznak i począł całować, podczas gdy w jej uszach
śpiewała niewielka fontanna tryskająca nieopodal, a w
ozdobnym naczyniu płonęło kadzidło, rozsiewając wkoło jej
ulubiony zapach. Ale nie… Czar prysnął nagle. Nie było tu
żadnego kadzidła. To miejsce pachniało jak zwykłe francuskie
mieszkanie, a mężczyzna u jej boku był kimś obcym. Nie miał
już w sobie tego czaru, który sprawił, że spalała ją żądza. Nie
spotkała się z nim nigdy więcej.
Mimo iż przygoda z chusteczką nie przypadła Lindzie do
gustu, wystarczyło jej parę miesięcy przebywania z ludźmi z jej
sfery, aby ponownie zaczął ją dręczyć niepokój.
Prześladowały ją wspomnienia, zasłyszane gdzieś historyjki,
wrażenie, że wszędzie wokół niej mężczyźni i kobiety oddają się
rozkoszom cielesnym. Bała się, że teraz, kiedy przestał ją
zaspokajać własny mąż, jej ciało zacznie obumierać.
Przypomniała sobie, że jej pierwsze rozbudzenie seksualne
nastąpiło za sprawą przypadku, kiedy była jeszcze mała. Matka
kupiła jej majtki, które były za małe i uwierały między nogami.
Wieczorem miała podrażnioną skórę, a kiedy leżała już w łóżku,
zaczęła się drapać. Drapała się nadal, zasypiając, ale stopniowo
ruchy jej palców stawały się łagodniejsze, aż wreszcie drapanie
przerodziło się w głaskanie i Linda uświadomiła sobie, że
odczuwa przy tym przyjemność. Nie przerywała pieszczoty i
niebawem odkryła, że rozkosz potęguje się, w miarę jak palce
zbliżają się do niewielkiego punktu w samym środku. Pod
palcami poczuła coś, co twardniało i stawało się bardziej
wrażliwe.
Kilka dni później poszła do spowiedzi. Ksiądz siedział w
fotelu, ona zaś musiała uklęknąć u jego stóp. Był to
dominikanin i nosił długi sznur zakończony chwastem, który
zwisał u prawego boku. Kiedy Linda oparła się o kolana
spowiednika, poczuła dotyk frędzli.
Ksiądz miał głęboki, ciepły głos, który działał hipnotyzująco.
Kiedy skończyła mówić o zwykłych grzechach - kłótniach,
kłamstwach i tak dalej - urwała. Widząc jej wahanie, ksiądz
szepnął głosem jeszcze niższym niż przedtem: - Czy miewasz
jakieś nieczyste sny?
- To znaczy: jakie, ojcze? - zapytała.
Twardy chwast, który dotykał tego wrażliwego miejsca
między nogami, działał na nią tak samo, jak jej własna
pieszczotliwa dłoń tamtego wieczoru. Przysunęła się bliżej,
chcąc poczuć to bardziej, jak też usłyszeć wyraźniej głos
księdza; ciepły, sugestywny, wypytujący ją o nieczyste sny.
Zapytał teraz: - Czy miewasz sny, że ktoś cię całuje albo że ty
kogoś całujesz?
- Nie, ojcze.
Teraz chwast podniecał ją bardziej niż jej palce, gdyż w jakiś
dziwny sposób związany był z ciepłym głosem księdza, z jego
słowami, takimi jak „całuje”. Przysunęła się jeszcze bliżej i
podniosła na niego wzrok.
Widocznie domyślił się, że dziewczyna ma jeszcze coś na
sumieniu, gdyż zapytał: -
Czy pieścisz się sama?
- Jak to?
Ksiądz zaczął już żałować, że zapytał o to, pomyślał bowiem,
że intuicja wprowadziła go tym razem w błąd, ale wyraz jej
twarzy potwierdził jego podejrzenie.
- Czy dotykałaś się kiedykolwiek rękami?
W tym momencie Linda zapragnęła wykonać ów posuwisty
ruch dłonią, aby zaznać ponownie niezwykłej, obezwładniającej
rozkoszy, którą odkryła po raz pierwszy parę dni temu. Bała się
jednak, że ksiądz zauważy to i odepchnie ją od siebie. A wtedy
może zostałaby pozbawiona przyjemności już na zawsze. Chcąc
przyciągnąć jego uwagę, zaczęła: - Tak, ojcze, to prawda. Muszę
wyznać coś strasznego. Pewnej nocy drapałam się, a potem
pieściłam i…
- Moje dziecko, moje dziecko - powiedział ksiądz - musisz
skończyć z tym jak najprędzej, natychmiast. To jest nieczyste,
zniszczy ci życie.
- Ale dlaczego to jest nieczyste? - zapytała Linda,
przyciskając się do sznura. Jej podniecenie rosło. Ksiądz
nachylił się nad nią, dotykając niemal wargami jej czoła.
Poczuła zawrót głowy.
- Takie pieszczoty może dać ci tylko małżonek - powiedział.
- Jeśli będziesz robić to sama, nadużywać pieszczot, staniesz
się słaba i nikt nie będzie cię kochał. Jak często to robisz?
- Dopiero od trzech dni, ojcze. Miewałam też sny.
- Jakie sny?
- Śniło mi się, że ktoś mnie tam dotyka.
Każde kolejne słowo podsycało jej żądzę. Wreszcie, udając
skruchę i wstyd, rzuciła się na kolana księdza i pochyliła głowę,
jak gdyby miała wybuchnąć płaczem. W rzeczywistości drżała
na całym ciele, gdyż dotyk chwasta wyzwolił w niej orgazm.
Ksiądz, przekonany, że odezwały się w niej skrucha i wstyd,
wziął ją w ramiona, podniósł z klęczek i zaczął pocieszać.
MARCEL

Marcel podszedł do barki; jego niebieskie oczy były pełne


zdumienia oraz świetlnych refleksów - na podobieństwo rzeki.
Były to oczy wygłodniałe, chciwe i nagie. Niewinne, chłonne
spojrzenie padało spod krzaczastych brwi, przypominających
buszmena. Tę dzikość łagodziły gładkie czoło i jedwabiste
włosy. Również skóra sprawiała wrażenie delikatnej, podobnie
jak nos i usta, niemal przejrzyste, podczas gdy chłopskie ręce i
brwi świadczyły o dużej sile. Jego słowa, kiedy dyskutował,
przepojone były przemożną żądzą analizowania.
Wszystko, co mu się przytrafiało, wszystko, co wpadało mu
w ręce, niezależnie od pory dnia, musiało być przez niego
natychmiast przeanalizowane, przejrzane w najdrobniejszych
szczegółach. Nie potrafił całować, pożądać, posiadać i
rozkoszować się niczym, o ile natychmiast nie poddawał tego
dokładnemu badaniu. Każdy swój ruch planował, korzystając z
pomocy astrologii - i często miewał do czynienia z cudami,
obdarzony był bowiem rzadkim darem wywoływania ich. A gdy
tylko stykał się z owym cudem, chwytał go z zapalczywością
człowieka, który nie jest pewien, czy aby naprawdę był tego
świadkiem, i który pragnie przeżyć to naprawdę.
Co do mnie, podobała mi się jego otwarta jaźń, wrażliwa i
porowata, lubiłam, kiedy sprawiał wrażenie bardzo miękkiego
zwierzęcia albo bardzo zmysłowego, kiedy jego słabość nie
rzucała się w oczy. Był wówczas niczym człowiek wchodzący
wszędzie z ciężką torbą pełną odkryć, notatek, programów,
nowych książek, nowych talizmanów, nowych perfum czy zdjęć.
Przypominał wówczas łódź, która nie została zacumowana i
teraz dryfuje. Wędrował bez celu, włóczył się, dokonywał
odkryć, odwiedzał szpitale dla obłąkanych, stawiał horoskopy,
gromadził wiedzę ezoteryczną, kolekcjonował rośliny i minerały.
- Wszystko, czego nie można posiąść - mawiał - jest
doskonałe. Widać to na przykładzie fragmentu marmuru czy
gładko wypolerowanego stołu. Doskonałe jest ciało kobiety,
której nie można nigdy posiąść, poznać do końca, nawet po
stosunku miłosnym.
Nosił przeważnie nie zawiązaną kokardę, charakterystyczną
dla artystów, starą jak świat czapkę z daszkiem i prążkowane
spodnie, typowe dla francuskiej burżuazji; albo też czarny
płaszcz podobny do sutanny mnicha i muszkę taniego autora z
prowincji. Kiedy indziej znowu żółtą lub krwistoczerwoną
apaszkę rajfura. Czasem zdobił go garnitur ofiarowany mu
przez biznesmena i krawat paryskiego gangstera lub kapelusz
zakładany w niedzielę przez ojca jedenaściorga dzieci. Zjawiał
się odziany to w czarną koszulę spiskowca, to w kraciastą
koszulę wieśniaka z Bourgogne, to w kombinezon robotnika z
niebieskiego sztruksu, z szerokimi spodniami o wypchanych
kolanach. Nieraz zapuszczał brodę i wtedy wyglądał jak
Chrystus, kiedy indziej chodził starannie ogolony, przywodząc
na myśl węgierskiego skrzypka z wędrownej trupy.
Nigdy nie wiedziałam, w jakim odwiedzi mnie przebraniu.
Jeśli w ogóle posiadał jakąkolwiek tożsamość, to tę człowieka o
stu twarzach, człowieka będącego wszystkim; tożsamość
aktora, dla którego istnieje jedynie nie kończąca się gra. Kiedy
widzieliśmy się po raz ostatni, powiedział: - Wpadnę do ciebie
któregoś dnia. Teraz leżał na łóżku, wpatrując się w
pomalowany sufit łodzi. Przesunął rękami po narzucie i wyjrzał
przez okno na rzekę.
- Lubię przychodzić tu, na barkę - mruknął. - To mnie
uspokaja. Ta rzeka jest jak cudowny lek. Kiedy tu jestem,
wszystko, co przysparza mi kłopotów, wydaje się nierealne.
Deszcz bębnił o dach barki. Była piąta po południu - pora,
kiedy Paryż ogarnia nastrój erotyzmu. Czyżby sprawiał to fakt,
że właśnie o tej godzinie spotykają się zazwyczaj wszyscy
kochankowie? O tej, nie później, gdyż kobiety zamężne są wolne
wyłącznie w porze „herbatki”, stanowiącej doskonałe alibi. O
piątej czuję zawsze dreszcz zmysłowości, czuję się cząstką
zmysłowego Paryża. Gdy tylko zaczyna zapadać zmierzch,
odnoszę wrażenie, że każda kobieta śpieszy co tchu na
spotkanie z kochankiem, a każdy mężczyzna gna na spotkanie
z kochanką.
Przy pożegnaniu Marcel całuje mnie w policzek. Dotyk jego
brody jest jak pieszczota. Pocałunek w policzek, który miał być
braterski, jest dosyć intensywny.
Byliśmy razem na obiedzie. Zaproponowałam, abyśmy poszli
potańczyć. Wybraliśmy Bal Negre, ale Marcel wydał mi się nagle
jak sparaliżowany. Bał się zatańczyć, bał się mnie dotknąć.
Usiłowałam zachęcić go do tańca, nie dał się jednak namówić.
Twierdził, że jest niezgrabny. Był wystraszony. Kiedy wreszcie
dopięłam swego, a on trzymał mnie w ramionach, drżał jak w
gorączce, ja zaś nie posiadałam się z zachwytu, że
doprowadziłam go do takiego stanu. Cieszyłam się, że jest przy
mnie. Uwielbiałam jego smukłe, wysokie ciało.
Zapytałam: - Czemu jesteś smutny? Czy chcesz już iść?
- Nie jestem smutny, ale zablokowany. Zbyt wiele we mnie
frustracji. To przez nią nie potrafię się otworzyć. I ta muzyka
jest tak dzika Czuję się tak, jak gdybym mógł jedynie nabrać
powietrza, ale nie mógł go wypuścić. Jestem cały spięty,
skrępowany, nienaturalny. Nie zaprosiłam go już do następnego
tańca. Zatańczyłam z Murzynem.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, na nocny chłód, Marcel począł
zwierzać się ze swoich zahamowań, obaw, paraliżujących go
stresów. Zorientowałam się, że nie doszło do żadnego cudu, a
przecież zamierzałam właśnie uwolnić go poprzez cud, nie za
pomocą słów, nie bezpośrednio, w każdym razie nie za pomocą
słów, które wypowiada się wobec chorych.
Wiem, co mu dolega. To samo dolegało kiedyś mnie samej.
Aleja znam Marcela wolnego. I chcę, aby był wolny. Jednak gdy
podszedł do łodzi i ujrzał tam Hansa, kiedy zorientował się, że o
północy przybył Gustavo i został, on natomiast musi odejść,
ogarnęła go zazdrość. Jego niebieskie oczy pociemniały.
Pocałował mnie na dobranoc, wpatrując się gniewnie w
Gustava.
Powiedział do mnie: - Chodź, wyjdziemy na chwilę.
Wyszłam za nim na pokład, a potem spacerowaliśmy po
nadbrzeżu. Kiedy byliśmy już sami, pochylił się i pocałował
mnie namiętnie, z pasją. Jego pełne, duże usta piły mnie.
Zaoferowałam mu usta po raz drugi.
- Kiedy do mnie przyjdziesz? - zapytał.
- Jutro, Marcel, jutro. Na pewno przyjdę.
Kiedy zjawiłam się u niego, miał na sobie strój lapoński; po
to, aby mnie zaskoczyć. Przypominało to ubiór rosyjski. Nosił
też futrzaną czapę i czarne buty filcowe, wysokie, sięgające
niemal bioder.
Jego pokój wyglądał jak mieszkanie obieżyświata; był
zapchany przedmiotami z różnych stron naszego globu; na
ścianach wisiały czerwone kilimy, łóżko okrywały skóry
zwierząt. Atmosfera była duszna, intymna, zmysłowa - niczym
w palami opium. Skóry zwierząt, intensywna czerwień ścian,
przedmioty podobne do fetyszów afrykańskich kapłanów -
wszystko to miało w sobie coś niesłychanie erotycznego.
Zapragnęłam ułożyć się na tych skórach zupełnie naga i oddać
się pośród tego zwierzęcego zapachu, pieszczona przez sierść.
Stałam w tym czerwonym pokoju, a Marcel rozebrał mnie.
Następnie ujął w obie dłonie moją nagą kibić i zachłannie
zaczął przesuwać rękami po całym ciele, rozkoszując się
bujnym łukiem bioder.
- Nareszcie prawdziwa kobieta - powiedział. Przychodziło tu
tak wiele, ale po raz pierwszy jest tu prawdziwa kobieta, godna
uwielbienia.
Leżąc na łóżku, odniosłam wrażenie, jak gdyby zapach i
dotyk futer połączyły się z bestialstwem Marcela. Zazdrość
przełamała jego bojaźliwość. Był teraz jak zwierzę, żądny nawet
najdrobniejszych wrażeń, poznania mnie ze wszystkich stron.
Całował mnie namiętnie, gryząc wargi; rzucił mnie na skóry,
wędrując ustami po piersiach, pieszcząc nogi, płeć i pośladki.
Potem, w półmroku, ukląkł nade mną, wsuwając mi penis do
ust. Moje zęby ocierały się o niego, kiedy poruszał się tam i z
powrotem, ale to sprawiało mu najwidoczniej przyjemność.
Patrzył na mnie, pieszcząc pełnymi dłońmi całe moje ciało; jego
palce docierały wszędzie, chciały poznać mnie całą, całą mnie
posiąść.
Zarzuciłam mu nogi na ramiona, wysoko, tak aby mógł
wedrzeć się we mnie i widzieć mnie przez cały czas. Chciał
widzieć wszystko. Chciał widzieć, jak penis zanurza się i
wyłania z powrotem - błyszczący, twardy i duży. Podłożyłam
sobie obie pięści pod pośladki, tak aby jeszcze bardziej wyjść
swoją płcią naprzeciw tym silnym pchnięciom. Potem
przewrócił mnie na brzuch i przywarł do mnie jak pies,
wsuwając penis od tyłu. podczas gdy jego dłonie ogarnęły
piersi, pieszcząc je. Był niezmordowany. Nie kończył.
Odwlekałam tę chwilę, bo chciałam przeżyć orgazm wraz z nim,
on jednak wstrzymywał się, długo, nie do zniesienia. Chciał
zabawić we mnie dłużej, aby nie utracić dotyku mego ciała, aby
nie zagubić żądzy. Niebawem poczułam zmęczenie i zawołałam:
- Teraz, Marcel, spuść się wreszcie.
Wówczas zaczął uderzać jeszcze gwałtowniej, porywając
mnie na sam szczyt narastającego niepowstrzymanie orgazmu.
Krzyknęłam przeraźliwie, a on doszedł niemal w tym samym
momencie. Opadliśmy z powrotem na futra, nareszcie
zaspokojeni.
Leżeliśmy w półmroku, pośród dziwnych przedmiotów - sani.
butów, rosyjskich łyżek, kryształów i muszli. Na ścianach
wisiały chińskie malowidła o tematyce erotycznej.
Wszystko, nawet kawałek zakrzepłej lawy z Krakatau, nawet
butelka z piachem z Morza Martwego, miało posmak erotycznej
sugestii, gdyż przypominało swym kształtem fallusa.
- Masz rytm jak wymarzony dla mnie - powiedział Marcel.
- Kobiety są zazwyczaj zbyt szybkie, a ja w takich
momentach wpadam w panikę.
Osiągają rozkosz, a ja drętwieję wtedy i boję się
kontynuować. Nie zostawiają mi wystarczająco wiele czasu,
abym mógł nasycić się dotykiem ich ciała, poznać je i zdobyć, a
kiedy wychodzą, szaleję, rozmyślając o ich nagości i o tym, że
nie miałem przyjemności. Ale ty nie jesteś tak szybka. Ty jesteś
jak ja.
Ubierałam się, stojąc przy kominku i rozmawiając z nim.
Marcel wsunął mi dłoń pod spódnicę i znowu zaczął mnie
pieścić. I raptem oślepiła nas żądza, już po raz drugi. Stałam
tak z zamkniętymi oczami, czując jego dłoń i napierając na nią.
Marcel objął moje pośladki, objął mocno, z całej siły, i
myślałam już, że znowu padniemy na łóżko. On jednak
powiedział: - Podnieś spódnicę.
Oparłam się plecami o ścianę, ocierając się ciałem o jego
ciało, a on wsunął mi głowę między uda i jeszcze mocniej
zacisnął dłonie na pośladkach, a potem wepchnął język w płeć i
ssał ją oraz lizał tak długo, aż okryła się wilgocią. Wtedy wyjął
członek i posiadł mnie, podczas gdy opierałam się o ścianę.
Jego penis był twardy i sztywny jak świder - i tak też drążył,
drążył, uderzał we mnie, całą mokrą i unicestwioną przez jego
namiętność.
Bardziej niż z Marcelem lubię kochać się z Gustavem, gdyż
jego nie cechują ani bojaźń, ani obawy, ani nerwy. Zazwyczaj
zapada w sen, oboje hipnotyzujemy się wzajemnie poprzez
pieszczoty. Dotykam jego szyi i zanurzam palce w czarną
czuprynę. Głaszczę go po brzuchu, nogach, biodrach. Kiedy
dotykam jego pleców i przesuwam palcami od szyi do
pośladków, zaczyna dygotać z rozkoszy. Uwielbia pieszczoty
niczym kobieta. Jego członek prostuje się, nie dotykam go
jednak, dopóki i on nie zaczyna drżeć. Wtedy Gustavo wydaje
przeciągły jęk, a ja ujmuję penis w dłoń, zaciskając palce, i
wyginam go tam i z powrotem.
Nieraz dotykam czubka językiem, a on zaczyna poruszać
nim w moich ustach. Czasem spuszcza się przy tym, aja łykam
spermę. Kiedy indziej to on zaczyna pieszczoty. Wilgotnieję
natychmiast; jego palce są tak ciepłe i zmyślne! Niekiedy jestem
tak rozpalona, że doznaję orgazmu pod samym dotykiem jego
palca. Kiedy czuje, że zaczynam pulsować, ogarnia go
podniecenie. Nie czeka wtedy na koniec orgazmu, lecz wchodzi
we mnie, tak jakby chciał poczuć jeszcze moje ostatnie spazmy.
Jego penis wypełnia mnie całkowicie, jest wręcz stworzony dla
mnie, tak aby mógł wślizgiwać się bez najmniejszego problemu.
Zaciskam na nim wewnętrzne wargi i wsysam go w siebie.
Zdarza się, że jego penis staje się większy niż zazwyczaj i
wydaje się naładowany elektrycznie. Wtedy rozkosz potęguje się
jeszcze bardziej. Trwa wyjątkowo długo. Orgazm nie ma końca.
Kobiety bardzo często uganiają się za nim, ale on jest
właśnie jak kobiety, każdorazowo musi wierzyć, że jest
zakochany. Oczywiście, piękna kobieta wzbudza w nim
pożądanie, ale jeśli nie czuje przy tym miłości, choćby w pewnej
mierze, staje się impotentem.
To zadziwiające, jak wyraźnie charakter człowieka
uwidacznia się w przebiegu stosunku seksualnego. Jeśli
mężczyzna jest nerwowy, nieśmiały, niepewny, bojaźliwy, będzie
kochał się właśnie w ten sposób. Jeśli ktoś jest zrelaksowany,
akt staje się szczególnie przyjemny. Penis Hansa nigdy nie
wiotczeje, Hans nigdy się nie śpieszy, jest pewny swego.
Sadowi się wewnątrz swej rozkoszy, tak samo jak teraz, aby
z całym spokojem, do końca, do ostatniej kropli, upajać się tą
chwilą.
Marcel jest bardziej niespokojny, zdenerwowany. Nieraz, gdy
jego penis jest twardy, czuję, że Marcel stara się
zademonstrować swą siłę, że śpieszy się, gnany obawą, że owej
siły nie starczy mu już na długo.
Wczoraj wieczorem, kiedy przeczytałam kilka stron
napisanych przez Hansa, kilka jego scen erotycznych,
przeciągnęłam się, wznosząc ręce nad głowę. Moje jedwabne
majteczki zsunęły się nieco z bioder, a ja odniosłam wrażenie,
jakby brzuch i płeć rozochociły się i poczęły wieść własne życie.
W ciemności oddaliśmy się - Hans i ja - nie kończącej się orgii.
Wydawało mi się, że biorę wszystkie kobiety, które on posiadł,
wszystko, czego dotykały jego palce, wszystkie języki, wszystkie
płci, które wąchał, każde słowo, które wypowiedział
kiedykolwiek na temat seksu - to wszystko wchłaniałam w
siebie; była to orgia scen odżywających w mej pamięci, ogromny
świat orgazmów i płomiennych namiętności.
Marcel i ja leżeliśmy na kanapie. W półmroku opowiadał o
fantazjach erotycznych, które miewał, wyjaśniał mi, jak trudno
je zaspokoić. Marzył od dawna o kobiecie, która nosiłaby
mnóstwo halek; on leżałby u jej stóp i zaglądał w górę.
Pamiętał, że to właśnie robił ze swoją pierwszą guwernantką -
udając, że się bawi, zaglądał jej pod spódnicę. To pierwsze
przeżycie erotyczne wywołało w nim podniecenie i pozostało już
na zawsze w jego umyśle.
Powiedziałam więc: - W takim razie ja to zrobię. Zróbmy to
wszystko, co chcielibyśmy uczynić innym i przeżyć na sobie.
Mamy przed sobą całą noc, mamy też mnóstwo rzeczy, które
możemy wykorzystać. Są również najrozmaitsze ubrania,
przebiorę się dla ciebie.
- Och, naprawdę? - ucieszył się Marcel. - Zrobię wszystko,
czego zapragniesz, wszystko, o co mnie poprosisz.
- Najpierw przynieś mi te stroje. Mamy tu ludowe spódnice,
które mogę włożyć. Zaczniemy od twoich fantazji i nie
przestaniemy, dopóki nie zrealizujesz ich wszystkich.
Pójdę się przebrać.
Weszłam do sąsiedniego pokoju i nałożyłam na siebie
wszystkie spódnice, które przywiózł z Grecji i Hiszpanii; jedną
na drugą. Kiedy wróciłam do Marcela, leżał już na podłodze, a
na mój widok poczerwieniał z radości. Usiadłam na łóżku.
- A teraz wstań - powiedział.
Wstałam. Marcel, wyciągnięty na podłodze, zaglądał mi pod
spódnicę, między nogi, w pewnej chwili rozsunął je oburącz
jeszcze trochę. Stałam lak posłusznie, a wzrok Marcela
wprawiał mnie w podniecenie, zaczęłam więc bardzo powoli
tańczyć, tak jak widziałam to u kobiet arabskich; tańczyłam tuż
nad twarzą Marcela, leniwie potrząsając biodrami, tak aby mógł
dojrzeć poruszającą się pod spódnicami płeć. Tańczyłam,
obracałam się wokoło, on zaś patrzył i dyszał z rozkoszy.
Potem, nie panując już nad sobą, pociągnął mnie w dół, na
swoją twarz, i zaczął kąsać mnie oraz całować, ja jednak
powstrzymałam go: - Przestań, bo zaraz się spuszczę.
Zostawiłam go samego, a po chwili, aby mógł zrealizować
kolejną fantazję, powróciłam naga; miałam na sobie jedynie
tamte czarne, filcowe buty. Potem Marcel wpadł na jeszcze inny
pomysł. - Proszę cię, bądź dla mnie okrutna - błagał.
Zupełnie naga, tylko w tych wysokich, czarnych butach,
zaczęłam żądać, aby wykonywał różne poniżające rzeczy.
Powiedziałam: - Wyjdź na ulicę i przyprowadź mi jakiegoś
przystojnego mężczyznę. Chcę, aby wziął mnie na twoich
oczach.
- Tego nie zrobię - obruszył się.
- Taki jest mój rozkaz. Powiedziałeś, że uczynisz wszystko,
oco cię poproszę.
Marcel wstał i zszedł na dół. Mniej więcej po upływie pół
godziny wrócił ze swoim sąsiadem, niezwykle przystojnym
Rosjaninem. Marcel był biały na twarzy; zorientował się, że
Rosjanin przypadł mi do gustu. Powiedział mu, na czym polega
nasza gra. Rosjanin spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Nie
musiałam robić nic, aby go rozruszać; moje czarne buty i
nagość zrobiły już swoje. Był wystarczająco podniecony. Co do
mnie, nie tylko mu się oddałam, ale również szepnęłam mu do
ucha: - Postaraj się, aby to trwało długo, nie śpiesz się.
Marcel przechodził katusze. Ja natomiast zażywałam
rozkoszy; Rosjanin był duży, silny i potrafił powstrzymywać się
dłużej niż niejeden inny mężczyzna. Obserwując nas, Marcel
wyjął ze spodni członek, który był sztywny. Kiedy poczułam
zbliżający się orgazm, równoczesny z orgazmem Rosjanina,
Marcel chciał włożyć mi penis do ust, ale nie pozwoliłam na to.
Powiedziałam: - Musisz oszczędzać się na potem. Chcę poprosić
cię o jeszcze parę rzeczy, nie zgadzam się, abyś spuścił się już
teraz! - Rosjanin właśnie doszedł, został jednak we mnie i
chciał jeszcze. Aleja odsunęłam się na bok. Wtedy powiedział: -
Chciałbym popatrzeć na was, jak to robicie.
Marcel nie zgodził się na to. Odesłaliśmy Rosjanina.
Podziękował mi; bardzo ironicznie i z nadal widocznym
podnieceniem. Nie ukrywał, że chętnie pozostałby z nami.
Marcel padł mi do nóg.
- Byłaś okrutna. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham. To
było okrutne.
- Ale jednocześnie podnieciło cię, prawda? Podnieciło cię.
- Owszem, podnieciło i zarazem zraniło. Ja nigdy bym ci tego
nie zrobił.
- To jasne, przecież ja nie prosiłam cię, abyś był dla mnie
okrutny. Kiedy ludzie są dla mnie okrutni, staję się zimna, ale
ty chciałeś tego, to cię podnieciło.
- A co teraz?
- Chciałabym kochać się, wyglądając przez okno - odparłam.
- I kiedy ludzie patrzą na mnie. Chcę, abyś wziął mnie od
tyłu, tak aby nikt nie domyślił się, co robimy. Lubię skrytość.
Stanęłam przy oknie. Ludzie mogli patrzeć na mnie z
sąsiednich domów, ale z pewnością nie wpadliby na to, co
porabiam w tej chwili: stojąc, oddawałam się Marcelowi.
Nie zdradziłam się ze swym podnieceniem, ale czułam
rozkosz. Marcel dyszał coraz szybciej i z trudem panował nad
sobą, a ja powtarzałam: - Ciszej, staraj się być cicho, tak aby
nikt się nie zorientował.
Ludzie myśleli zapewne, że oboje wyglądamy po prostu na
ulicę, my natomiast przeżyliśmy upajający orgazm, taki, jakiego
pary doznają w bramach domów lub pod mostami - jak to
zwykle bywa w Paryżu nocą.
Poczuliśmy się zmęczeni. Zamknęliśmy okno i
postanowiliśmy odpocząć. W ciemnościach zaczęliśmy
rozmawiać, rozmarzeni, targani wspomnieniami.
- Wiesz, Marcel, kilka godzin temu wsiadłam do metra w
porze szczytu, co zdarza mi się bardzo rzadko. Tłum popychał
mnie na wszystkie strony, a ja stałam uparcie w miejscu.
Nagle przypomniałam sobie rozmowę z Alraune; była
przekonana, że Hans korzysta zawsze z takiego tłoku, aby
popieścić stojącą obok kobietę. W tej samej chwili poczułam
czyjąś dłoń, która lekko, jakby niechcący, musnęła moją
suknię. Płaszcz miałam rozpięty, suknia była cienka, a ta ręka,
przesuwając się po niej, dotknęła mojej płci. Nie odsunęłam się
w bok.
Mężczyzna stojący przede mną był tak wysoki, że nie
mogłam dojrzeć jego twarzy. A zresztą nie chciałam podnosić
wzroku. Nie byłam pewna, czy to akurat on, nie chciałam
wiedzieć, kto to. Dłoń pieściła moją suknię, potem nieznacznie
zwiększyła nacisk, dotykając płci. Poruszyłam się lekko, aby
ułatwić jego palcom zadanie. Dłoń stała się bardziej
natarczywa; sprawnie, leciutko wodziła po wargach. Poczułam
przypływ rozkoszy. Kiedy nagłe szarpnięcie wagonu rzuciło nas
na siebie, przywarłam do dłoni, która - już bez zwłoki -
zagarnęła całą płeć. Zaczęłam się rozpływać, czułam
nadchodzący orgazm, ukradkiem ocierałam się o dłoń, ta zaś,
widocznie odgadując, co czuję, kontynuowała pieszczotę, aż
wreszcie doprowadziła mnie do szczytu. Orgazm wstrząsnął
mym ciałem. Pociąg zatrzymał się na stacji, ludzie tłumnie
wysypali się na peron, porywając mnie ze sobą. Mężczyzna
zniknął.
Wojna została wypowiedziana. Ulice są pełne kobiet, które
szlochają rozpaczliwie. Już pierwszej nocy zarządzono
zaciemnienie. Oczy wiście, już przedtem zdarzały się próbne
alarmy, ale prawdziwe zaciemnienie to coś zupełnie innego.
Próbne alarmy bywały wesołe, natomiast teraz w Paryżu
zapanowała atmosfera powagi. Ulice były zupełnie ciemne. Tu i
ówdzie pojawiało się nikłe światełko kontrolne: niebieskie,
zielone lub czerwone, niczym światełka ikon w rosyjskiej
cerkwi. Wszystkie okna były zaciemnione. Okna kawiarenek
osłonięte czarnym materiałem lub pomalowane na ciemny
granat. Była łagodna, wrześniowa noc - wydawała się jeszcze
łagodniejsza dzięki ciemnościom. Coś niezwykle dziwnego
wisiało w powietrzu; jakieś wyczekiwanie, napięcie.
Szłam powoli wzdłuż Boulevard Raspail; dokuczała mi
samotność, zamierzałam więc udać się do Dome i porozmawiać
z kimkolwiek. Wreszcie dotarłam na miejsce. Panował tu ścisk,
było pełno żołnierzy, jak również prostytutek i modelek, nie
dostrzegłam jednak zbyt wielu malarzy. Większość z nich
została wezwana do domów, do swoich rodzinnych krajów.
Nie było już Amerykanów, ani hiszpańskich czy niemieckich
uciekinierów. Znowu mieliśmy tu czysto francuski nastrój.
Usiadłam i niebawem przyłączyła się do mnie Gisele - młoda
kobieta, Z którą rozmawiałam już parę razy. Ucieszyła się,
widząc mnie. Powiedziała, że nie mogła już wytrzymać w domu.
Jej brat został powołany i wszyscy w rodzinie byli przygnębieni
z tego powodu. Potem do stolika dosiadł się Roger, nasz
przyjaciel, a niebawem było nas pięcioro. Każde z nas przyszło
do kawiarni, aby pobyć wśród ludzi, każde z nas czuło się
samotnie. Ciemność izolowała, utrudniała normalne życie,
trzymała wszystkich w domach, ale nikt nie chciał być sam.
Wszyscy pragnęli towarzystwa. Siedzieliśmy więc tu,
rozkoszując się światłami, alkoholem. Żołnierze byli ożywieni,
przyjaźni wobec wszystkich, zniknęły gdzieś wszelkie bariery.
Nikt nie czekał już na formalne zaznajamianie. Wszystkim
groziło to samo niebezpieczeństwo, wszyscy odczuwali więc tę
samą potrzebę towarzystwa, uczucia i ciepła.
Wreszcie powiedziałam do Rogera: - Chodźmy już. -
Zapragnęłam znowu znaleźć się na ciemnych ulicach. Szliśmy
powoli, ostrożnie, aż znaleźliśmy się przed restauracją arabską,
którą lubiłam. Weszliśmy do środka. Pomiędzy bardzo niskimi,
zajętymi przez klientów stolikami, tańczyła pulchna Arabka.
Mężczyźni dawali jej pieniądze, a ona umieszczała je na
piersiach i tańczyła dalej. Dziś było tu dużo żołnierzy, wszyscy
pili ciężkie, arabskie wino, które uderzało do głów. Również
tancerka była już podchmielona. Nigdy nie miała na sobie wiele
ubrania, jedynie przejrzyste, zwiewne jak mgiełka spódniczki i
pasek, ale teraz spódniczka rozchyliła się, a kiedy dziewczyna
wykonywała swój taniec brzucha, widać było również
podrygujące futerko i okalające je pulchne ciało, które dygotało
do rytmu.
Jeden z oficerów zaoferował jej monetę dziesięciofrankową i
powiedział: - Podnieś ją swoją piczą. - Fatima z całkowitym
spokojem podeszła do jego stolika, położyła monetę na samym
brzeżku, rozsunęła trochę uda i zakołysała się, jak podczas
tańca. Wargi sromu dotknęły monety, ale nie zdołały jej
pochwycić. Fatima próbowała nadal, przy czym jej płeć
wydawała dźwięki przypominające mlaskanie, a żołnierze
zaśmiewali się do rozpuku, rozemocjonowani widokiem.
Wreszcie wargi stężały na monecie i uniosły ją do góry.
Taniec trwał nadal. Młody Arab, grający na flecie, nie
spuszczał ze mnie oka. Roger, który siedział u mego boku,
wpatrywał się zafascynowany w tancerkę, uśmiechając się z
radością. Oczy Araba przeszywały mnie na wylot, niczym
rozpalony pręt. Czułam się tak, jak gdyby dotykał mnie
gorącymi wargami. Wszyscy byli pijani, weseli i rozśpiewani.
Wstałam, a Arab uczynił to samo. Właściwie nie bardzo
zdawałam sobie sprawę z tego, co robię. Przy wejściu do lokalu
była ciemna wnęka na płaszcze i kapelusze. Kobieta, która
pilnowała szatni, siedziała teraz z żołnierzami. Weszłam do
wnęki.
Arab zrozumiał. Czekałam pośród wiszących tu ubrań.
Młodzieniec zdjął z wieszaka jeden z płaszczy, rozłożył go na
podłodze i popchnął mnie na niego. W półmroku dojrzałam, jak
wyciągnął wspaniały penis, gładki i piękny. Był tak piękny, że
zapragnęłam wziąć go do ust, ale on nie pozwolił na to, lecz
natychmiast wszedł we mnie. Członek był twardy i gorący.
Bałam się, że ktoś mógłby nas przyłapać, chciałam, aby się
pośpieszył. Byłam tak podniecona, że spuściłam się już po
krótkiej chwili. On jednak robił dalej swoje, nadziewając mnie
na siebie i penetrując całą pochwę. Był niezmordowany.
Nadszedł jakiś zawiany żołnierz, chciał wziąć swój płaszcz.
Zamarliśmy w bezruchu. Żołnierz, nie wchodząc do wnęki,
ściągnął płaszcz z wieszaka i odszedł. Arab nie śpieszył się.
Wszystko było w nim silne: penis, ręce i język. Silne i
twarde. Poczułam, że członek rozrasta się we mnie, staje się
coraz gorętszy. Ocierał się teraz o ścianki pochwy, jak gdyby
zamienił się w szorstką skrobaczkę. Wychodził i wchodził w
jednostajnym rytmie, nie przyśpieszając ani na chwilę.
Leżałam, nie myśląc już o tym, gdzie jesteśmy. Myślałam teraz
wyłącznie o jego twardym penisie, o tym, jak porusza się we
mnie miarowo, uparcie, tam i z powrotem, tam i z powrotem.
Zupełnie nieoczekiwanie, bez żadnej zmiany rytmu, spuścił się
niczym potężna fontanna. Ale i wtedy nie wyszedł ze mnie.
Chciał, abym spuściła się jeszcze raz, jego członek był nadal
sztywny. Restauracja zaczęła się wyludniać. Na szczęście
płaszcze zasłaniały nas, byliśmy jakby w namiocie. Nie miałam
ochoty wykonać najmniejszego ruchu.
Arab zapytał: - Czy zobaczymy się znowu? Jesteś tak miękka
i piękna. Spotkamy się znowu?
Roger rozglądał się za mną. Usiadłam i doprowadziłam się
do porządku. Arab zniknął gdzieś. Z lokalu wyszli kolejni
goście. O jedenastej zaczynała się godzina policyjna. Ludzie nie
zwracali na mnie uwagi, myśleli, że pilnuję płaszczy. Zdążyłam
już wytrzeźwieć. Roger dostrzegł mnie i podszedł bliżej. Chciał
odprowadzić mnie do domu. Powiedział: - Widziałem, jak ten
młody Arab pożerał cię wzrokiem. Uważaj na niego.
Marcel i ja spacerowaliśmy w ciemnościach. Czasem
wchodziliśmy do kawiarni i wychodziliśmy z powrotem,
odsuwając na bok ciężkie, czarne zasłony, co dawało nam
złudzenie, że zstępujemy w zaświaty, w królestwo demonów.
Wszystko było czarne, jak czarna bielizna paryskiej prostytutki;
jak długie, czarne pończochy dziewcząt tańczących kankana;
jak duże, czarne podwiązki kobiet, mających zaspokoić
najbardziej perwersyjne zachcianki mężczyzn; jak obcisłe
czarne gorsety uwydatniające piersi i podsuwające je pod usta
mężczyzn; jak czarne, wysokie buty we francuskich
powieściach o sadomasochistach.
Marcel drżał na całym ciele, czuł ten zmysłowy nastrój.
Zapytałam go: - Jak myślisz, czy są takie miejsca, gdzie
miałbyś szczególną ochotę uprawiać miłość?
- Oczywiście - odparł. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Tak
jak ty chciałaś się kochać zawsze, kiedy leżałaś na moim
futrzaku, ja również podniecam się, gdy ściany obwieszone są
materiałami i wszędzie wiszą kotary, kiedy pomieszczenie
wygląda jak łono kobiety. Mam chęć kochać się zawsze, kiedy
widzę mnóstwo czerwieni. Również wtedy, gdy jestem wśród
luster. A szczególnie silnie podnieciłem się w pomieszczeniu,
które widziałem kiedyś w pobliżu Boulevard Clichy. Jak wiesz,
na rogu urzęduje tam zwykle znana wszędzie prostytutka ze
sztuczną nogą, ciesząca się olbrzymim powodzeniem. Od dawna
fascynowała mnie, czułem bowiem, że nie zdobędę się na to,
aby pójść z nią do łóżka. Byłem pewien, że gdy tylko zobaczę jej
drewnianą nogę, sparaliżuje mnie strach.
Była to bardzo wesoła, młoda kobieta, zawsze uśmiechnięta,
przyjazna wobec wszystkich. Miała jasne, tlenione włosy, ale jej
brwi były czarne i gęste jak u mężczyzny, nawet nad górną
wargą rósł meszek. Zanim utleniła się na blondynkę, musiała
być typem brunetki z Południa. Jej zdrowa noga była mocna,
kształtna, jej ciało - bardzo ładne. Aleja nie mogłem się
przemóc, aby ją zagadać. Jej widok przypominał mi pewien
obraz Courbeta; malarz wykonał go dla jakiegoś bogatego
klienta, który chciał mieć obraz kobiety w trakcie stosunku.
Courbet, wielki realista, namalował jedynie płeć kobiety, nic
poza tym. Zignorował zupełnie głowę, ręce i nogi, a przedstawił
tułów z pieczołowicie zaprezentowaną płcią, wygiętą w spazmie
rozkoszy i zaciśniętą na penisie, wystającym z kępy
kruczoczarnych włosów. I to wszystko. Czułem, że to samo
byłoby z tą prostytutką, że myślałbym wyłącznie ojej płci,
starając się nie patrzeć na jej nogi czy resztę ciała. A może
byłoby to podniecające?
Kiedyś stałem na rogu, zastanawiając się nad tym, gdy
raptem przeszła obok mnie inna prostytutka, bardzo młoda.
Młode dziwki to w Paryżu rzadkość. Podeszła do tamtej z
drewnianą nogą. Właśnie zaczęło padać. Ta młoda powiedziała:
- Kręcę się tak już od dwóch godzin, zniszczyłam sobie buty. I
żadnego klienta. - Zrobiło mi się jej żal. Odezwałem się do niej:
- Mógłbym zaprosić cię na kawę?
Przyjęła propozycję z radością i zapytała:
- Jesteś może malarzem?
- Nie jestem malarzem - odparłem - ale rozmyślałem akurat
o jednym obrazie, który kiedyś widziałem.
- Piękne obrazy są w Całe Weplcr - powiedziała. - Spójrz na
to.
Wyciągnęła z torebki coś, co wyglądało na delikatną
chusteczkę. Po rozłożeniu okazało się, że to wizerunek dużego,
kobiecego tyłka w takiej pozie, aby ukazać w pełni płeć i
tkwiący w niej, równie duży, penis. Kiedy pociągnęła za
chusteczkę, która była z elastycznego materiału, miało się
wrażenie, że zarówno tyłek, jak i penis poruszają się.
Obróciła chusteczkę na drugą stronę i teraz członek, w
dalszym ciągu ruchliwy, tkwił w pochwie. Rozciągając
umiejętnie chusteczkę, nadała całości jednoznaczny ruch, tak
że cała ta scena ożyła. Roześmiałem się, ale ten widok podniecił
mnie. Zrezygnowałem więc z pójścia do Całe Wepler i
skorzystałem z oferty dziewczyny, która zaprosiła mnie do
swego mieszkania. Znajdowało się w dosyć obskurnym domu
na Montmartre. gdzie zatrzymywali się wszyscy artyści cyrkowi
i rozrywkowi. Musieliśmy wejść na piąte piętro. Zaczęła
wyjaśniać: - Nie gniewaj się za ten bałagan. W Paryżu jestem
dopiero od miesiąca. Przedtem pracowałam w prowincjonalnym
burdelu, w małym miasteczku, i nie uwierzysz nawet, jakie to
nudne widzieć co tydzień tych samych klientów. To prawie tak,
jakbym miała męża!
Wiedziałam dokładnie, kto przyjdzie do mnie i kiedy, nawet
o której godzinie. Znałam wszystkie ich nawyki, nic nie było w
stanie mnie zaskoczyć. Tak więc postanowiłam przyjechać do
Paryża.
Rozmawiając, weszliśmy do jej pokoju. Był bardzo mały - po
prostu miejsce na duże, żelazne łóżko, na które popchnąłem ją i
które zaskrzypiało, jak byśmy wyczyniali na nim nie wiem jak
zwierzęce harce. Przeszkadzało mi tylko jedno: w pokoju nie
było żadnego okna, ani jednego. Czułem się jak w grobowcu,
jak w więzieniu, jak w celi. Nie potrafię nawet tego wyrazić.
Miałem za to poczucie bezpieczeństwa. Jakie to cudowne być
zamkniętym w ten sposób w jednym pomieszczeniu z młodu
kobietą. Było to niemal tak cudowne, jak gdybym znajdował się
we wnętrzu jej piczy. Był to najwspanialszy pokój, w jakim się
kiedykolwiek kochałem - tak zupełnie odseparowany od reszty
świata, taki ciasny i przytulny, i kiedy wszedłem w nią,
uświadomiłem sobie, że nie dbam o tę resztę świata. Oto
przebywałem w najlepszym miejscu, jakie może istniećw łonie,
ciepłym, miękkim, chroniącym mnie i oferującym bezpieczną
kryjówkę.
Żałowałem, że nie mieszkam z tą dziewczyną, że muszę
zaraz wyjść. Pozostałem więc przez dwa dni. Przez dwa dni i
noce nie opuszczaliśmy jej łóżka; obsypywaliśmy się wzajemnie
pieszczotami, zasypialiśmy, pieściliśmy się i zasypialiśmy na
nowo, i tak bez końca, aż to wszystko zaczęło się nam wydawać
snem. Każdorazowo, gdy się budziłem, mój penis tkwił w niej, w
jej wilgotnej, mrocznej, rozwartej płci, i wtedy wykonywałem
leniwe ruchy, po czym znowu ogarniał mnie bezwład. Wreszcie
zaczął nam doskwierać straszliwy głód.
Wtedy poszedłem do sklepu, przyniosłem wino i trochę
kanapek, i myk, znowu do łóżka. Tu nie docierało światło dnia,
nie mieliśmy nawet pojęcia, jaka to pora, czy to może już noc.
Po prostu leżeliśmy i rozmawialiśmy naszymi ciałami, ja niemal
bez przerwy w niej, inieraz szeptaliśmy coś sobie do ucha.
Yvonne rozśmieszała mnie co chwila, powiedziałem więc w
końcu: - Yvonne, przestań, bo on wyskoczy z ciebie. Kiedy się
śmiałem, penis wyślizgiwał się z niej imusiałem wkładać go na
nowo.
- Czy jesteś już tym zmęczona? - zapytałem.
- Skądże znowu - zawołała. - Po raz pierwszy sprawia mi to
przyjemność. Kiedy klienci śpieszą się, wiesz już, jest to dla
mnie trochę przykre, tak więc daję im wolną rękę, ale co do
mnie, nie bierze mnie to ani trochę. Zresztą, w moim zawodzie
nie jest wskazane.
Kobieta, która angażuje się w to całą sobą, szybko się
starzeje imęczy. Poza tym mam zawsze wrażenie, że klienci nie
zwracają na mnie wystarczająco dużej uwagi, dlatego też
zamykam się w sobie, izoluję od innych. Rozumiesz, co mam na
myśli?
Kiedyś Marcel zapytał mnie, czy był dobrym kochankiem
wtedy, kiedy zrobiliśmy to po raz pierwszy w jego pokoju.
- Oczywiście, że byłeś dobrym kochankiem. Podobało mi się,
kiedy chwyciłeś mnie oburącz za pośladki. Ścisnąłeś je mocno,
jakbyś chciał się w nie wgryźć. I było mi dobrze, kiedy
zamknąłeś w dłoni mą muszelkę. W tym geście było coś bardzo
stanowczego, męskiego. Wiesz, w tobie jest dużo z jaskiniowca..
- Dlaczego kobiety nie mówią nigdy takich rzeczy
mężczyznom? Czemu robią z lego wszystkiego tak wielką
tajemnicę? Myślą, że wyjawiłyby w ten sposób swój sekret, czy
tak? I raptem zjawiasz się ty i mówisz po prostu wszystko, co
czujesz. To wspaniałe.
- Jestem pewna, że należy o tym mówić. Na świecie jest tak
wiele tajemnic, które wcale nie pomagają nam odczuwać
szczęścia czy przyjemności. A teraz mamy wojnę i zginie wielu
ludzi, którzy nie wiedzą o niczym tylko dlatego, że rozmowy o
seksie były dla nich czymś niedopuszczalnym. To głupie.
- Przypominam sobie St. Tropez - mruknął Marcel. - Moje
najwspanialsze lato…
Słysząc jego słowa, ujrzałam znowu to miejsce, jakbym była
tam właśnie teraz. St.
Tropez, kolonia artystów, miejsce spotkań ludzi z wyższych
sfer i aktorów, właścicieli zakotwiczonych nieopodal jachtów.
Małe kafejki przy przystani, wesoły i beztroski nastrój, brak
konwenansów, wszyscy w strojach kąpielowych, wszyscy
bratają się ze wszystkimi: właściciele jachtów z artystami,
artyści z młodym urzędnikiem z poczty, z młodym policjantem,
z młodymi rybakami, z młodymi, smagłymi ludźmi z Południa.
Na patio, pod gołym niebem, odbywały się tańce. Z
Martyniki przybył zespół jazzowy, gorętszy niż letnia noc.
Marcel i ja siedzieliśmy pewnego wieczoru w kącie, kiedy
zakomunikowano, że na pięć minut zgaśnie całe oświetlenie,
potem - na dziesięć, wreszcie - na piętnaście, i to w trakcie
tańców.
Jakiś mężczyzna zawołał: - Proszę starannie wybierać
partnerów na ten quart d’heure de passion. Partnerów
wybieramy starannie!
Na moment zapanowała konsternacja. Potem rozpoczęły się
tańce i wreszcie zgasły światła. Kilka kobiet zapiszczało
histerycznie. męski głos zaprotestował: - To oburzające! Jak oni
tak mogą! - Ktoś inny zażądał: - Zapalić światła!
Tańce kontynuowano w ciemnościach. Można było poczuć,
jak rozgrzane są ciała. Marcel znajdował się w stanie ekstazy.
Trzymał mnie tak, jak gdyby chciał mnie przełamać na pół, ze
sztywnym penisem nachylał się nade mną, wpychając kolana
między uda. Pięć minut wystarczało akurat na nawiązanie
kontaktu cielesnego. Kiedy światła zabłysły ponownie, wszyscy
wyglądali na zakłopotanych. Niektóre twarze były
zarumienione, inne białe jak papier. Marcel miał potargane
włosy, płócienne szorty jednej z kobiet były wymięte, podobnie
jak spodnie stojącego obok mężczyzny. Nastrój był duszny,
zwierzęcy, pełen napięcia. Zarazem jednak starano się
zachowywać pozory niewinności, utrzymać formę, nawet
elegancję. Ci, którzy poczuli się zaszokowani, wyszli, parę osób
czekało jakby na burzę. Inni, z płomiennym wyrazem twarzy,
oczekiwali najwidoczniej czegoś więcej.
- Nie wydaje ci się, że lada chwila ktoś z nich zacznie
krzyczeć, zamieni się w bestię, utraci kontrolę nad sobą? -:
zapytałam.
- Może ja - odparł Marcel.
Rozpoczął się drugi taniec. Światła zgasły. Szef zespołu
zapowiedział: - Oto quart d’heure de passion. Panie i panowie,
teraz macie dziesięć minut, następnym razem będzie
piętnaście.
Tu i ówdzie rozległy się zduszone okrzyki, kobiety
protestowały. Marcel i ja tuliliśmy się do siebie, niczym podczas
tanga; czułam, że w każdej chwili mogę osiągnąć orgazm.
Potem światła zapłonęły, a zamieszanie było teraz jeszcze
większe niż poprzednio.
- Zaraz zacznie się prawdziwa orgia - powiedział Marcel.
Ludzie siadali na miejsca.
Ich oczy były zamglone, jak od zbyt jaskrawych świateł.
Pulsująca krew, napięte nerwy osłabiały wzrok. Nie można już
było odróżnić dziwek od kobiet z towarzystwa, artystek i
miejscowych kobiet. Te ostatnie były piękne, o zmysłowej
urodzie ludzi z Południa, każda z nich miała karnację
Tahitanki, była obwieszona muszlami i kwiatami. W ścisku
tańczących par niektóre muszle popękały, leżały teraz
rozdeptane na podłodze. Marcel szepnął: - Nie wytrzymam już
następnego tańca. Zgwałcę cię. - Jego dłoń wpełzła mi pod
szorty i poczęła pieścić płeć. Jego oczy płonęły.
Ciała. Nogi. Mnóstwo nóg, wszystkie smagłe, połyskliwe,
niektóre owłosione niczym sierść lisa. Jeden z mężczyzn miał
tak owłosioną pierś, że nosił siatkową koszulę, aby
zaprezentować się innym. Wyglądał jak małpa. Swoimi długimi
rękami obejmował partnerkę, jak gdyby chciał zagarnąć ją i
pożreć.
Ostatni taniec. Światła pogasły. Jakaś kobieta wydała cichy
okrzyk przypominający kwilenie ptaszka. Inna stawiała opór.
Głowa Marcela opadła mi na ramię, zaczął gryźć mnie
zachłannie, brutalnie.
Tuliliśmy się do siebie i ocieraliśmy się ciałami, jedno o
drugie. Zamknęłam oczy, zataczałam się z rozkoszy. Ogarniała
mnie fala żądzy, która emanowała od innych tancerzy, z nocy, z
muzyki. Nadchodził orgazm. Marcel nie przestawał mnie gryźć,
bałam się, że zaraz padniemy na podłogę. Ocaliła nas
nietrzeźwość; to ona pozwoliła nam unieść się ponad ten akt,
odczuć urok tego wszystkiego, co kryło się poza nim.
Kiedy zapalono światła, wszyscy byli jak pijani, zataczali się
z podniecenia. Marcel powiedział: - Bardziej podoba im się to
niż sam akt. Większość z nich uważa, że lak jest lepiej. W ten
sposób wszystko trwa dłużej. Ale ja nie mogę już tego
wytrzymać. Niech oni sobie tak siedzą i rozkoszują się tym,
podczas gdy kobiety są otwarte i wilgotne. Ja natomiast chcę
dojść do końca, nie mogę czekać dłużej. Chodźmy na plażę!
Na plaży ukoił nas chłód. Leżeliśmy na piachu, słysząc
nadal z oddali rytmiczne dźwięki jazzu, niczym bicie serca,
niczym odgłos penisa poruszającego się we wnętrzu kobiety. I
podczas gdy fale obmywały nam stopy, fale szalejące w nas
obracały nasze ciała to w jedną stronę, to w drugą, aż wreszcie
doszliśmy w tej samej chwili, tarzając się po piachu do rytmu
muzyki jazzowej.
To również Marcel zachował w pamięci. Powiedział: -
Przeżyliśmy wtedy wspaniałe lalo! Myślę, że wszyscy wiedzieli,
iż będzie to już ostatni łyk rozkoszy.

You might also like