You are on page 1of 19

Edward T.

Hall

Ukryty wymiar

Przestrzeń trwała

Tworzenie przestrzeni trwałej jest jednym z podstawowych sposobów


organizowania działalności indywidualnej i grupowej. Obejmuje ono zarówno
zmaterializowane, jak niewidoczne wzorce, które kierują zachowaniem człowieka.
Budowle są jednym z przejawów wzorców przestrzeni trwałej; co więcej, są one
również w charakterystyczny sposób grupowane i dzielone wewnętrznie zgodnie z
kulturowo zdeterminowanymi modelami. Topografia wiosek, miasteczek i miast, a
także przedzielającego je pejzażu nie jest przypadkowa, wynika z planu, który zmienia
się w zależności od epoki i kultury.

Nawet wnętrze domu na Zachodzie jest zorganizowane przestrzennie. Znajdują


się w nim pomieszczenia nie tylko dla spełniania określonych funkcji, jak np.
przygotowywania posiłków, jedzenia, prowadzenia życia towarzyskiego, odpoczynku,
relaksu i prokreacji, ale również dla celów higienicznych. Jeżeli, jak to się czasem
zdarza, wytwory lub czynności związane z pewną przestrzenią zostaną przeniesione
do innej przestrzeni, fakt ten jest natychmiast zauważalny. Ludzie żyjący „w
bałaganie”, „w permanentnym zamieszaniu” to ci, którzy nie potrafią uporządkować
czynności i wytworów wedle jednolitego, konsekwentnego, dającego się sformułować
planu przestrzennego. Przeciwne miejsce na tej skali zajmuje taśma montażowa,
precyzyjna organizacja przedmiotów w czasie i przestrzeni.

W rzeczywistości współczesna wewnętrzna topografia domu, traktowana przez


Amerykanów i Europejczyków jako coś oczywistego, jest zupełnie świeżej daty. Aż do
XVIII stulecia, jak wykazuje Philippe Aries w Historii dzieciństwa, pomieszczenia w
europejskich domach nie miały swych stałych funkcji. Członkom rodziny nie
przysługiwała taka prywatność jak obecnie. Nie było przestrzeni przeznaczonych do
określonego celu ani miejsc nienaruszalnych. Obcy wchodzili i wychodzili wedle
własnego uznania, a łóżka i stoły były zestawiane i rozkładane w zależności od
nastrojów i apetytów. Dzieci ubierano i traktowano tak jak małych dorosłych. Nic
dziwnego, że pojęcie dzieciństwa i związane z nim pojęcie rodziny nuklearnej musiały
czekać na specjalizację pomieszczeń wedle funkcji i na odseparowanie ich od siebie.
W wieku XVIII dom zmienił swoją formę. We francuskim zaczęto odróżniać chambre
od salle. W angielskim funkcje pokoju zaczęła wskazywać jego nazwa— bedroom,
living room, dinning room. Pokoje zaczęto planować tak, by otwierały się na korytarz
lub hali, podobnie jak domy na ulicę. Mieszkańcy przestali przechodzić z jednego
pokoju do drugiego. Uwolniony od atmosfery dworca czy zajazdu, chroniony przez
nowe przestrzenie, wzorzec rodziny zaczął się stabilizować i wyrażać w formie domu.

Książka Presentation of Self in Everyday Life [Człowiek w teatrze życia


codziennego] Ervinga Goffmana jest drobiazgowym, precyzyjnym zapisem obserwacji
dotyczących związku między fasadą, jaką ludzie ukazują światu oraz własnym „ja”,
które za nią skrywają. Posłużenie się terminem „fasada” jest już samo w sobie
znaczące. Sygnalizuje istnienie pewnych płaszczyzn, które powinny zostać zbadane, i
napomyka o funkcjach pełnionych przez twory architektoniczne. Zapewniają nam one
coś w rodzaju parawanów, za którymi możemy schować się od czasu do czasu.
Napięcie wywołane utrzymywaniem fasady może być ogromne. Architektura potrafi
uwolnić nas od niego. Daje nam ona też możliwość schronienia, w którym możemy
włożyć domowe pantofle i być swobodnie sobą.

Faktu, że tak niewielu businessmanów ma biura we własnych domach, nie da


się wyjaśnić wyłącznie konwencją i trudną sytuacją dyrektora, gdy nie ma on wokół
siebie podwładnych. Spostrzegłem, że wielu ludzi ma dwie, a nawet więcej różnych
osobowości: jedną w pracy, a zupełnie inną w domu. Odseparowanie miejsca pracy od
domu w takich wypadkach strzeże owe dwie, często sprzeczne ze sobą osobowości
przed popadaniem w konflikty, a nawet służy ustabilizowaniu idealnej wersji każdej z
nich, wersji dostosowanej do obrazu zaprojektowanego przez architekturę i otoczenie.

Związek między przestrzenią trwałą a osobowością i kulturą nigdzie nie jest tak
widoczny jak w wypadku kuchni. Kolidowanie ze sobą w kuchni mikrowzorców
wywołuje coś więcej niż tylko irytację u kobiet, z którymi przeprowadzałem wywiady.
Moja żona, borykająca się przez wiele lat z kuchniami różnego rodzaju, tak
skomentowała projektantów: „Gdyby któremukolwiek z mężczyzn projektujących
kuchnię przyszło w niej pracować, nigdy nie zrobiliby tego w taki sposób”.
Niezgodność między elementami projektu, wzrostem i budową kobiecą (kobiety
zwykle nie są na tyle wysokie, by mogły swobodnie sięgać po różne przedmioty) a
czynnościami, które trzeba wykonać, choć nie zawsze od razu widoczna, bywa
niekiedy wręcz niewiarygodna. Rozmiary, kształty, uszeregowanie i rozplanowanie
wnętrz domu, wszystko to mówi gospodyniom o tym, jak wiele lub mało wiedział
projektant o szczegółach przestrzeni trwałych.

Poczucie właściwej orientacji w przestrzeni sięga u człowieka dość głęboko.


Umiejętność ta jest ostatecznie spleciona ze zdolnością do przeżycia i ze zdrowiem
psychicznym. Dezorientacja w przestrzeni to tyle co psychoza. Różnica pomiędzy
działaniem z szybkim refleksem a koniecznością zatrzymania się i zastanowienia w
nagle powstałej sytuacji może oznaczać różnicę między życiem a śmiercią— reguła ta
odnosi się w równym stopniu do kierowcy manewrującego pomiędzy pojazdami, co i
gryzonia umykającego drapieżnikowi. Lewis Mumford zauważa, że jednolity,
kratkowy wzorzec, wedle którego zbudowane są nasze miasta, „sprawia, iż przybysze
czują się w nich równie zadomowieni jak starzy mieszkańcy”. Amerykanie
przyzwyczajeni do tego wzorca są często sfrustrowani, gdy zetkną się z czymś innym.
Jest im trudno czuć się jak w domu w stolicach Europy, które nie zostały
zorganizowane wedle tego prostego planu. Nieomal bez wyjątku przybysze używają
słownictwa i tonu, które kojarzą się z osobistym afrontem, jak gdyby miasto się
przeciw nim sprzysięgło. Nie należy też dziwić się, że ludzie przywykli do francuskiego
systemu promienistej gwiazdy czy rzymskiej kratownicy mają kłopoty w takich
miejscach jak Japonia, gdzie cały wzorzec przestrzeni trwałej jest zasadniczo i
radykalnie odmienny. Istotnie, gdyby ktoś zechciał zaprojektować dwa kontrastujące
ze sobą systemy, nie mógłby tego zrobić lepiej. Systemy europejskie akcentują i
nazywają linie, japońskie zaś traktują w sposób formalny wszystkie punkty przecięcia
i o linie nie dbają zupełnie. W Japonii nazwy nadaje się nie ulicom, lecz ich
przecięciom. Domy są uporządkowane nie w przestrzeni, ale w czasie i numeruje się je
w tej kolejności, w jakiej zostały zbudowane. Wzorzec japoński podkreśla hierarchie
wyrastające wokół centrów; amerykański zaś znajduje swój szczytowy wyraz w
jednakowych przedmieściach, gdzie jakikolwiek numer wzdłuż ulicy jest równie dobry
jak każdy inny. W Japonii dom, który został wybudowany w pierwszej kolejności,
stale przypomina mieszkańcom pod numerem 20, że numer 1 był pierwszy.

Niektóre aspekty przestrzeni trwałej uwidaczniają się dopiero przy


obserwowaniu ludzkiego zachowania. W Ameryce na przykład powoli zanika
instytucja dinning room, ale do dziś jeszcze zauważa się linię oddzielającą strefę
związaną z posiłkami od reszty pokoju. Niewidzialna granica wyodrębniająca na
przedmieściach jedno podwórze od drugiego jest inną trwałą cechą kultury
amerykańskiej lub przynajmniej niektórych jej subkultur.

Architekci tradycyjnie zajmują się wizualnymi wzorcami struktur — tym, co się


widzi. Są oni całkowicie nieświadomi faktu, że ludzie noszą w sobie pewne
internalizacje przestrzeni trwałej, których nauczyli się na początku życia. Nie tylko
Arabowie, ale i Amerykanie popadają w depresję, jeśli nie mają dość przestrzeni.
Jeden z moich rozmówców powiedział: „Mogę sobie dać radę ze wszystkim, jak długo
mam obszerne pokoje i wysokie sufity. Widzi pan, wzrosłem w starym domu w
Brooklynie i nigdy nie przyzwyczaję się do czegoś innego”. Na szczęście są jeszcze
architekci, którzy znajdują czas na to, by uwzględnić głęboko zakorzenione potrzeby
ich klientów. Jednakże indywidualny klient nie jest tym, co interesuje mnie
najbardziej. Problemem, który staje dziś przed nami w projektowaniu i przebudowie
naszych miast, jest zrozumienie potrzeb większości ludzi. Budujemy olbrzymie
budynki mieszkalne i gigantyczne biurowce bez pojęcia o tym, czego pragną ci, którzy
będą je zajmować.

Ważnym szczegółem przestrzeni trwałej jest to, że stanowi ona coś w rodzaju
formy odlewniczej, modelującej większą część naszych zachowań. To właśnie miał na
myśli Winston Churchill, gdy mówił: „Kształtujemy nasze budynki, a one kształtują
nas”. Podczas powojennej debaty nad odnowieniem Izby Gmin Churchill wyraził
obawę, że odejście od intymnego wzorca przestrzennego Izby, w której partie
przeciwne siedzą naprzeciw siebie po dwóch stronach wąskiej nawy, może poważnie
zmienić styl rządzenia. Nie był on pierwszym, który wskazywał na doniosłą rolę
przestrzeni trwałej, ale nigdy przedtem pogląd ten nie został wyrażony tak dobitnie.

Jedną z wielu podstawowych różnic między kulturami jest to, że dokonują one
ekstensji odmiennych anatomicznych i behawioralnych cech ludzkiego organizmu.
Jeżeli dochodzi do zapożyczenia międzykulturowego, jest konieczne, by elementy
zapożyczane uległy adaptacji. W przeciwnym razie to, co nowe, i to, co stare, nie
harmonizuje ze sobą, a w niektórych wypadkach dwa wzorce są całkowicie sprzeczne.
Japonia na przykład miała trudności ze zintegrowaniem samochodu w kulturze, w
której do linii łączących pewne punkty (tj. dróg) przywiązuje się znacznie mniej wagi
niż do samych tych punktów. Stąd też Tokio słynie z doprowadzania do najbardziej
imponujących korków ulicznych na świecie. Motoryzacja źle się przyjmuje także w
Indiach, gdzie miasta są fizycznie zatłoczone, a społeczeństwo ma wyszukane cechy
hierarchiczne. Jak długo hinduscy inżynierowie nie zdołają zaprojektować dróg, które
izolowałyby powolnych pieszych od szybko poruszających się wehikułów, klasowo
uwarunkowany brak względów kierowcy dla nędzarzy wywoływać będzie ciągle
tragedie. Nawet budowle Le Corbusiera w Czandigarh, stolicy Pendżabu, musiały
zostać zmodyfikowane przez lokatorów, by stać się mieszkalne. Hindusi obudowywali
ścianami balkony Le Corbusiera i zamieniali je na kuchnie. Analogicznie Arabowie
przybywający do Stanów Zjednoczonych konstatują, że nabyte przez nich wzorce
przestrzeni trwałej nie godzą się z budownictwem amerykańskim. Czują się w nim
udręczeni — zbyt niskimi sufitami, zbyt małymi pokojami, brakiem należytej
prywatności i widoków przez okno.

Nie należy jednak sądzić, że niezgodność między wzorcami zinternalizowanymi


a zeksternalizowanymi zdarza się tylko na styku różnych kultur. W miarę jak rozwija
się nasza technologia, takie jej osiągnięcia, jak klimatyzacja, oświetlenie jarzeniowe,
ściany dźwiękoszczelne, pozwalają nam projektować domy i biura bez oglądania się
na tradycyjny wzorzec drzwi i okien. Ale innowacje te częstokroć dają w wyniku
ogromne pokoje-stodoły, w których terytorium dziesiątków urzędników tkwiących w
swoich klatkach jest nie ustalone.

Przestrzeń na pół trwała

Parę lat temu poproszono Humphry'ego Osmonda, utalentowanego i


spostrzegawczego lekarza, o pokierowanie ogromnym centrum zdrowotno-
badawczym w Saskatchewan. Szpital ten był jednym z pierwszych miejsc, w których
wyraźnie zademonstrowano związek między przestrzeniami na pół trwałymi a
zachowaniem. Osmond zauważył, że niektóre pomieszczenia, jak np. dworce
kolejowe, skłaniają ludzi do trzymania się z daleka od siebie. Nazwał je
przestrzeniami odspołecznymi (sociofugal). Inne znów, takie jak kramiki w
staroświeckim drug-storze albo stoliki we francuskiej kafejce pod gołym niebem,
skłaniają ludzi do skupiania się razem. Te znów nazwał dospołecznymi (sociopetal).
W szpitalu, którym kierował, pełno było przestrzeni odspołecznych, mało zaś takich,
które można by nazwać dospołecznymi. Co więcej, personel pomocniczy i
pielęgniarski wyraźnie wolał te pierwsze, gdyż łatwiej w nich było utrzymywać
porządek. Krzesła w hallach, które po godzinach odwiedzin zostawały poustawiane w
niewielkie kręgi, natychmiast szeregowano w sposób niemal wojskowy, w długie rzędy
wzdłuż ścian.
Szczególną uwagę Osmonda zwrócił nowo zbudowany „pokazowy” geriatryczny
oddział kobiecy. Wszystko w nim było nowe i błyszczące, czyste i jasne. Było tu dość
przestrzeni i dużo radosnych kolorów. Jedyny kłopot polegał na tym, że im dłużej
pacjentki przebywały na oddziale, tym mniej miały ochoty do rozmawiania ze sobą.
Stopniowo wszystkie upodobniły się do mebli, permanentnie cicho przylepionych do
ścian w regularnych odstępach pomiędzy łóżkami. W dodatku zdawały się wszystkie
być w stanie depresji.

Wyczuwając, że przestrzenie te były raczej odspołeczne niż dospołeczne,


Osmond zaangażował wnikliwego młodego psychologa Roberta Sommera, aby
popracował nad związkiem pomiędzy umeblowaniem pomieszczeń a rozmowami.
Szukając takiego naturalnego otoczenia, które nastręczałoby wiele różnych sytuacji, w
jakich można obserwować rozmawiających ludzi, Sommer obrał sobie kawiarnię
szpitalną, ze stolikami o powierzchni 90 na 180 cm, przeznaczonymi dla sześciu ludzi.
Przy stolikach tych możliwe było sześć różnych dystansów i tyleż orientacji jednego
ciała w stosunku do innego.

Pięćdziesiąt posiedzeń obserwacyjnych, w czasie których w regularnych


odstępach liczono rozmowy, wykazało, że: konwersacje po linii F-A (poprzez róg
stołu) były dwukrotnie częstsze od konwersacji po linii C-B (bokiem do siebie), które z
kolei zdarzały się trzykrotnie częściej niż konwersacje po linii C-D (w poprzek stołu).
W innych dystansach Sommer w ogóle nie zauważył żadnych rozmów. Innymi słowy,
układ narożny, gdzie ludzie siedzą pod kątem prostym do siebie, daje sześć razy
więcej rozmów niż układ twarzą w twarz — poprzez 90-centymetrową szerokość stołu
i dwa razy więcej niż układ bokiem do siebie.

Rezultaty tych spostrzeżeń zasugerowały rozwiązanie problemu stopniowego


wycofywania się z izolacji starszych ludzi. Zanim jednak cokolwiek zrobiono, trzeba
było dokonać wielu przygotowań. Jak wiemy, ludzie bardzo osobiście odbierają
porządkowanie przestrzeni i sprzętów. Ani personel, ani sami pacjenci nie zgodziliby
się na to, by ktoś obcy „bałaganił” w ich meblach. Osmond jako dyrektor mógłby
wprawdzie nakazać to, czego sobie życzył, ale wiedział dobrze, że personel zacznie
spokojnie sabotować jakiekolwiek arbitralne posunięcia. Pierwszym krokiem było
więc wciągnięcie personelu do serii „eksperymentów”. Zarówno Osmond, jak Sommer
zauważyli, że pacjentki tego oddziału znacznie częściej pozostawały do siebie w relacji
B-C i C-D, niż siedziały w kafeterii, i że siadały w większych odległościach. W dodatku
nie było tam miejsca na położenie czegokolwiek, nie było miejsca na rzeczy osobiste.
Jedynymi elementami terytorialnymi związanymi z pacjentką było jej łóżko i krzesło.
W konsekwencji pisma kładzione były na podłogach, skąd szybko wymiatał je
personel. Niewielki stolik dla każdej pacjentki mógł zapewnić jej dodatkowe
terytorium i dogodne miejsce przechowywania pism, książek i materiałów
piśmiennych. Gdyby stoliki takie były nadto kwadratowe, można byłoby nadać
oddziałowi taką strukturę, która zachęcałaby do rozmów.

Gdy tylko wciągnięto personel do udziału w eksperymentach, wniesiono małe


stoliki i poustawiano wokół nich krzesła. Z początku pacjentki przeciwstawiały się
innowacji. Przywykły do rozmieszczenia „ich” krzeseł w określonych miejscach i
niechętnie godziły się z tym, że będą teraz przesuwane przez innych. Personelowi
polecono, aby starał się utrzymać w miarę możności nowy układ aż do momentu, w
którym zostanie on obrany jako coś raczej alternatywnego niż irytującego, na co
można nie zwracać uwagi. I ponownie zaczęto liczyć rozmowy. Liczba ich zwiększyła
się dwukrotnie, a czytywano trzy razy częściej, prawdopodobnie dlatego, że było już
teraz miejsce na trzymanie książek i czasopism. Podobne przemeblowanie pokoju
dziennego wywołało analogiczne opory i w ostatecznym wyniku rosnącą ilość
rozmów.

Trzeba tu wyraźnie powiedzieć trzy rzeczy. Konkluzji, jaką wyciągnięto ze


szpitalnych obserwacji, nie da się zastosować wszędzie. To znaczy, dystans w poprzek
rogu sprzyja jedynie: a) rozmowom określonego typu, b) między ludźmi
pozostającymi względem siebie w określonej relacji i c) w ściśle określonym otoczeniu
kulturowym. Po drugie, to, co jest odspołeczne w jednej kulturze, może okazać się
dospołeczne w innej. Po trzecie, przestrzeń odspołeczna nie musi być bezwzględnie
zła, a przestrzeń dospołeczna uniwersalnie dobra. Tym, co byłoby naprawdę
pożądane, jest taka elastyczność i zgodność pomiędzy projektem a funkcją, aby
istniała rozmaitość przestrzeni i aby ludzie mogli być wciągani do towarzystwa w
zależności od swych pragnień i nastrojów. Dla nas głównym punktem eksperymentu
kanadyjskiego jest wykazanie tego, że struktura przestrzeni na pół trwałej może
wywierać głęboki wpływ na zachowanie i że wpływ ten daje się mierzyć. Fakt ten nie
jest niespodzianką dla pań domu, które stale próbują utrzymać równowagę między
barierami przestrzeni trwałej a umeblowaniem. Wiele z nich doświadczyło tego, że
pomimo przyjemnego urządzenia pokoju „nie wychodzą” w nim rozmowy, ponieważ
zapomniano o odpowiednim ustawieniu krzeseł.

Warto zauważyć, że to, co w jednej kulturze jest przestrzenią trwałą, może być
przestrzenią częściowo trwałą w innej kulturze i vice versa. W Japonii na przykład
ściany są ruchome, zamykają się i otwierają w miarę zmian w codziennych zajęciach.
W Stanach Zjednoczonych ludzie przechodzą z jednego pokoju do drugiego lub z
jednej części pokoju do innej po to, by dokonać określonych czynności — zjeść,
pospać, popracować czy przyjąć wizytę. W Japonii natomiast przyjęte jest, że
pozostaje się cały czas w jednym miejscu, a zmienia się jedynie to, czym się
zajmujemy. U Chińczyków mamy inną sposobność do zaobserwowania
różnorodności, z jaką ludzie traktują przestrzeń, Chińczycy zaliczają do kategorii
przestrzeni trwałej pewne elementy, które Amerykanie traktują jako na półtrwałe.
Gość w chińskim domu nie porusza swym krzesłem, chyba jedynie na wyraźną
sugestię gospodarza. Zrobić coś takiego to tak, jak wejść do czyjegoś domu i poruszyć
zasłoną czy przepierzeniem. Na pół trwały charakter mebli w amerykańskich domach
jest kwestią rangi i sytuacji. Lekkie krzesła są bardziej modne niż sofy i ciężkie stoły.
Jednakże, jak spostrzegłem, niektórzy Amerykanie mają opory przez poruszaniem
mebli w cudzym domu. Na czterdziestu studentów w mojej grupie połowa przejawia
takie wahania.

Kobiety amerykańskie wiedzą, jak bardzo trudno znaleźć cos w cudzej kuchni. I
odwrotnie, ciężko jest porządkować własną kuchnię z pełnymi dobrej woli
pomocnikami, którzy nie wiedzą, gdzie jest „miejsce” jakiejś rzeczy. To, jak i gdzie
poukładane są przedmioty osobistego użytku, zależy od pewnych wzorców
mikrokulturowych, typowych nie tylko dla dużych grup społecznych, lecz także dla
owych drobnych odchyleń od kultury, które decydują o niepowtarzalności jednostki.
Podobnie jak zróżnicowanie tonu i posługiwanie się głosem pozwalają nam kogoś po
nim rozpoznać, każdy z nas przechowuje swoje rzeczy zgodnie z charakterystycznym,
unikalnym wzorcem.

Przestrzeń nieformalna

Przejdziemy teraz do tej klasy doznań przestrzennych, która jest, być może, dla
jednostki ludzkiej najbardziej znacząca, gdyż obejmuje dystanse, jakie utrzymujemy
między sobą. Dystanse takie znajdują się na ogół poza zasięgiem świadomości. Klasę
tę nazwałem przestrzenią nieformalną nie dlatego, że brak jej formy, lub dlatego, że
nie jest ważna, lecz wyłącznie dlatego, że nie została ona wyraźnie skodyfikowana. [...]
Wzorce przestrzeni nieformalnej mają swe wyraźne i głębokie granice, które choć
nigdzie nie sformułowane, tworzą istotną część kultury. Brak zrozumienia dla ich
ważności może sprowadzić katastrofę. [...]

Dynamizm przestrzeni

[...] Ludzi odbieramy jako bliskich lub dalekich, ale czasem nie potrafimy
wyraźnie wskazać, co skłania nas do scharakteryzowania ich w taki właśnie sposób.
Zdarza się tyle rzeczy naraz, że jest nam trudno wydzielić te źródła informacji, na
których zasadzają się nasze reakcje. Czy w grę wchodzi tu ton głosu, pozycja czy też
odległość? Rozstrzygnięcia te stają się możliwe dopiero po dokładnych, długotrwałych
obserwacjach najrozmaitszych sytuacji i odnotowaniu każdej najmniejszej odmiany w
napływających informacjach. Na przykład brak lub obecność wrażenia ciepła ciała
drugiej osoby wyznacza granicę pomiędzy przestrzenią intymną a nieintymną. Zapach
świeżo umytych włosów i zamazywanie się rysów kogoś widzianego z bliska tworzą
wespół z odczuciem ciepła atmosferę intymności. Posługując się samym sobą jako
czynnikiem kontrolującym i rejestrującym zmienność form na wejściu sensorycznym,
można wykryć główne punkty postrzegania odległości. W ten sposób da się
ostatecznie wyznaczyć kolejne, odrębne elementy tworzące strefę intymną,
indywidualną, społeczną i publiczną.

Zamieszczone poniżej opisy czterech stref dystansu skompilowano z wielu


obserwacji i wywiadów z nie kontaktującymi się, zdrowymi dorosłymi ludźmi klasy
średniej, wywodzącymi się głównie z północnych wybrzeży Stanów Zjednoczonych.
Duży procent badanych stanowili mężczyźni i kobiety pracujące w handlu i wolnych
zawodach, wielu z nich należałoby zaliczyć do intelektualistów. Wywiady prowadzono
w warunkach w miarę możliwości neutralnych, tzn. badani nie byli szczególnie
podekscytowani ani też w depresji bądź w gniewie. Wykluczone zostały też takie
wyjątkowe warunki otoczenia, jak nadmiernie wysoka temperatura bądź hałas. Opisy
te stanowią jedynie pewną próbkę. Bez wątpienia wydadzą się zbyt prymitywne
kiedyś, gdy będziemy wiedzieli więcej o proksemice i o odróżnianiu przez ludzi
dystansów. Trzeba też podkreślić, że uogólnienia te nie są bynajmniej
reprezentatywne dla ludzkiego zachowania — ani nawet dla zachowania się
Amerykanów — lecz jedynie dla grupy obranej jako próba statystyczna. Murzyni i
Latynosi, jak również emigranci z kultur południowoeuropejskich mają zupełnie
odmienne wzorce proksemiczne.

Każdy z opisanych później dystansów ma fazę dalszą i bliższą, które zostaną


omówione po uwagach wstępnych. Warto jeszcze zaznaczyć, że dystanse te zmieniają
się nieco wraz ze zmianą pewnych czynników osobowościowych i środowiskowych.
Duży hałas na przykład lub skąpe oświetlenie skłania zwykle ludzi do skupienia się
razem.

Dystans intymny

Przy dystansie intymnym obecność drugiej osoby jest czymś niewątpliwym, a


niekiedy nawet przytłaczającym wskutek przeciążenia wejść sensorycznych. Widok
(często zniekształcony), zapach, ciepło czyjegoś ciała, głos i wyczuwanie oddechu —
wszystko to razem sygnalizuje oczywisty kontakt z innym ciałem.

Dystans intymny — faza bliższa

Jest to dystans, w którym kochamy się i mocujemy, pocieszamy i chronimy. W


świadomości obu partnerów przeważa kontakt fizyczny albo wysokie
prawdopodobieństwo fizycznego zbliżenia. Posługiwanie się receptorami
przestrzennymi jest w dużym stopniu zredukowane z wyjątkiem receptora
powonienia i receptora wyczuwającego ciepło promieniujące, które są w tym wypadku
szczególnie wyczulone. W fazie maksymalnego kontaktu komunikują się ze sobą
mięśnie i skóra. Mogą zostać zmobilizowane miednica, uda i głowa; ramiona mogą się
splatać. Obraz z wyjątkiem konturów zewnętrznych jest zamazany. O ile możliwe jest
w obrębie sfery intymnej widzenie z bliska — jak w wypadku dzieci — powstający
obraz jest niezmiernie powiększony i pobudza większą część, a nawet całą
powierzchnię siatkówki. Z odległości tej widzieć można z nadzwyczajną dokładnością.
Dokładność ta plus zezujące napięcie mięśni ocznych tworzą doświadczenie wizualne,
którego nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym dystansem. Natomiast głos
odgrywa znikomą rolę w porozumieniu się przy dystansie intymnym, który przebiega
zasadniczo innymi kanałami. Szept daje efekt rozrastania się odległości. Zdarzające
się wokalizacje są przeważnie nieświadome.
Dystans intymny — faza dalsza

Głowa, uda i miednica nie wchodzą już w łatwy kontakt, ręce mogą jednak
sięgać i chwytać za kończyny. Głowa postrzegana jest w powiększonych rozmiarach, a
rysy jej są zniekształcone. Ważną cechą tego dystansu jest u Amerykanów możność
łatwego nastawienia oka na ostrość. Tęczówka widziana z odległości około 15 — 20 cm
poszerzona jest do niecodziennych rozmiarów. Widać czerwone żyłki na twardówce i
powiększone pory skóry. Widzenie wyraźne (15 stopni) obejmuje dolną lub górną
część twarzy, którą postrzega się w powiększeniu. Nos sprawia wrażenie zbyt dużego i
zniekształconego, podobnie jak usta, zęby i język. Widzenie peryferyjne (od 30 do 180
stopni) obejmuje zarysy głowy i ramion, a często również rąk.

Fizyczną niewygodę, odczuwaną wówczas, gdy obcokrajowiec znajduje się w


obrębie sfery intymnej, odbierają Amerykanie przeważnie jako zakłócenie systemu
wizualnego. ,,Ci ludzie pchają się za blisko, można dostać zeza. To mnie naprawdę
denerwuje. Przybliżają twarz tak, że człowiek czuje się, jakby siedzieli wewnątrz
niego”. W momencie gdy traci się ostrość widzenia, przy spoglądaniu na coś ze zbyt
bliskiej odległości, mamy nieprzyjemne poczucie zezowania. Takie wypowiedzi, jak
„odsuń swoją twarz od mojej” czy „potrząsa mi pięścią przed nosem”, ilustrują
wyraźnie, w jaki sposób wielu Amerykanów postrzega granice własnego ciała.

Przy odległościach od 15 do 20 cm posługujemy się głosem, ale jest on zwykle


wyciszony, często nawet do szeptu. (...] Wyczuwalny jest zapach i ciepło czyjegoś
oddechu, choćby nie był on skierowany na naszą twarz. Niektórzy badani mogli
spostrzec zmniejszanie się i zwiększanie ciepłoty ciała partnera.

Publiczne posługiwanie się dystansem intymnym uważa się wśród dorosłych


Amerykanów klasy średniej za coś niewłaściwego, chociaż można spostrzec, ich dzieci
splecione intymnie na plażach i w samochodach. Zatłoczone kolejki podziemne i
autobusy mogą wpędzać obcych w coś, co normalnym trybem należałoby zaliczyć do
intymnych relacji przestrzennych; ich pasażerowie dysponują jednak pewnymi
technikami defensywnymi, usuwającymi element intymności w środkach komunikacji
masowej. Podstawowa taktyka polega na maksymalnym unieruchomieniu i
odsuwaniu tułowia albo kończyn, o ile stykają się z inną osobą. Jeśli nie jest to
możliwe, napręża się mięśnie odpowiedniej partii ciała. Dla członków grupy nie
kontaktującej się relaks i radość płynąca ze stykania się z ciałem innych jest tabu. W
zatłoczonych windach ręce trzyma się przy bokach albo łapie się nimi za uchwyty dla
utrzymania równowagi. Oczy są utkwione nieruchomo w nieokreślonej przestrzeni i
nie wolno, chyba tylko przelotnie, zatrzymać ich na kimkolwiek.

Trzeba podkreślić raz jeszcze, że amerykańskie wzorce proksemiczne dla


dystansu intymnego nie są bynajmniej czymś uniwersalnym. Nie można zaliczyć do
niezmiennych reguł nawet przepisów rządzących sprawami tak intymnymi jak
dotykanie innych. Amerykanie, którzy mieli sposobność nawiązać mniej
powierzchowne kontakty z Rosjanami, opowiadają, że wiele cech charakterystycznych
dla amerykańskiego dystansu intymnego przejawia się w rosyjskim dystansie
społecznym [...], mieszkańcy Bliskiego Wschodu nie reagują, jak Amerykanie,
oburzeniem na dotykanie ich przez obcych ludzi.

Dystans indywidualny (osobniczy)

Terminem „dystans indywidualny” posłużył się po raz pierwszy Hediger dla


określenia odległości, która trwale oddziela pomiędzy sobą poszczególne egzemplarze
gatunków nie kontaktując ich. Odległość tę potraktować można jako niewielką strefę
ochronną czy też otoczkę izolującą dany organizm od innych.

Dystans indywidualny — faza bliższa (odległość od 45 cm do 75 cm)

Kinestetyczne wrażenie bliskości częściowo przynajmniej wywodzi się z


możliwości tkwiących w tym, co dany partycypant potrafi zrobić drugiemu za pomocą
kończyn. Przy omawianym tu dystansie da się partnera trzymać i obejmować.
Zanikają zaburzenia wizualne w postrzeganiu rysów. Istnieje jednak godne uwagi
sprzężenie mięśni sterujących gałką oczną. Czytelnik może je sam spostrzec, jeśli
spróbuje patrzeć na jakiś przedmiot z odległości od 45 do 90 cm i zwróci szczególną
uwagę na mięśnie wokół gałek ocznych. Będzie mógł wyczuć ich napięcie, gdy postara
się utrzymać oboje oczu w jednym punkcie w taki sposób, by obraz w każdym oku
zachował ostrość. Lekkie naciśnięcie końcem palca dolnej powieki w ten sposób, aby
gałka oczna się przesunęła, pozwoli nam zdać sobie sprawę z wysiłku, jakiego
dokonują te mięśnie zapewniając pojedynczy i koherentny obraz. Wizualny kąt 15
stopni obejmuje dolną lub górną część twarzy, którą widzi się wyjątkowo ostro.
Zaznaczają się wklęsłości i wypukłości twarzy: nos sterczy, a uszy cofają się; widać
wyraźnie delikatne owłosienie twarzy, rzęsy i pory skóry. Szczególnie uwydatnia się
trójwymiarowość przedmiotów. Postrzegane obiekty mają głębię, namacalność i
formę. Odznaczają się też szczegóły faktury i można je wyraźnie rozróżnić. Sposób, w
jaki sytuują się ludzie względem siebie, jest oznaką bądź tego, co za więzi ich łączą,
bądź tego, co za uczucia do siebie żywią, bądź obu tych rzeczy jednocześnie. Żona
może bezkarnie przebywać w obrębie ściśle indywidualnej strefy swego męża. Dla
innej kobiety takie zachowanie to całkiem odmienna sprawa.

Dystans indywidualny — faza dalsza (odległość od 75 cm do 1,2 m)

Dalszej fazie dystansu indywidualnego odpowiada zwykle zwrot „być od kogoś


na wyciągnięcie ręki”. Dystans ten rozciąga się od momentu, gdy się jest już za strefą
łatwego dotyku, do momentu, gdy ludzie wyprostowawszy ramiona mogą zetknąć się
palcami. Jest to w dosłownym sensie granica fizycznej dominacji. Poza nią nie da się
bez trudu „dosięgnąć kogoś ręką”. Przy odległości tej możemy roztrząsać wszelkie
tematy interesujące i dotyczące nas osobiście. Głowę postrzega się w normalnym
rozmiarze i wyraźnie widzi się szczegóły rysów partnera. Z równą łatwością można
obejrzeć drobne szczegóły skóry, siwiznę włosów, senność w oczach, plamy na zębach,
znamiona, drobne zmarszczki czy brud na odzieży. Widzenie fowealne ogarnia
płaszczyznę wielkości zaledwie czubka nosa bądź jednego oka, wzrok musi więc
błądzić po całej twarzy (to, na co skieruje się oko, jest kwestią uwarunkowania
kulturowego). Ostre widzenie pod katem 15 stopni ogarnia dolną lub górną część
twarzy, a 180-stopniowe widzenie peryferyczne — ręce i całe ciało siedzącego
rozmówcy. Ruchy rąk są postrzegalne, ale nie da się już policzyć palców. Poziom głosu
jest umiarkowany. Nie wyczuwa się ciepłoty ciała. U Amerykanów przy tym dystansie
brak jest wrażeń węchowych, inaczej niż u wielu innych narodów, gdzie tworzy się
otoczki zapachowe przez użycie wód kolońskich. Z odległości tej wykrywa się czasem
woń oddechu, Amerykanie są jednak wyuczeni, że nie kieruje się wydychanego
powietrza na innych.

Dystans społeczny

Linia oddzielająca dalszą fazę dystansu indywidualnego od bliższej fazy


dystansu społecznego wyznacza, jak to powiedział jeden z badanych, „granicę
dominacji”. Nie postrzegamy już dokładnie szczegółów twarzy, nie stykamy się i nie
spodziewamy się zetknąć z partnerem, chyba że specjalnie będziemy się o to starać.
Poziom głosu u Amerykanów jest normalny. Między fazą bliższą a dalszą zachodzi pod
tym względem niewielka różnica, a rozmowę da się słyszeć z odległości ponad 6
metrów. Stwierdziłem, że natężenie głosu u Amerykanów jest przy tym dystansie
niniejsze niż u Arabów, Hiszpanów, Hindusów i Rosjan, a nieco większe niż u
Anglików z wyższych warstw społecznych i u południowo-wschodnich Azjatów i
Japończyków.

Dystans społeczny — faza bliższa (odległość od 1,2 do 2,1 m)

Wielkość głowy postrzega się jako normalną; w miarę tego jak oddalamy się od
partnera, fowealna powierzchnia oka zaczyna obejmować coraz pokaźniejsze
fragmenty jego postaci. Przy odległości 1,2 metra kąt widzenia 1 stopnia pokrywa
płaszczyznę nieco większą od oka. Przy 2,1 metra strefa ostrości rozciąga się na nos i
okolicę obu oczu lub na usta, nos i jedno oko. Wielu Amerykanów przesuwa
spojrzenie od oka do oka albo od oczu do ust. Struktura skóry i włosy są wyraźnie
widoczne. Przy kącie widzenia 60 stopni dostrzega się z odległości 1,2 metra głowę,
ramiona i górną część tułowia; z odległości 2,1 metra kąt ten obejmuje już całą postać.

Przy tym dystansie załatwia się wszelkie sprawy nieosobiste, przy czym faza
bliższa zakłada kontakt ściślejszy niż faza dalsza. Ludzie pracujący razem skłonni są
posługiwać się fazą bliższą dystansu społecznego. Jest to również dystans typowy dla
tych, którzy biorą udział w nieformalnym zebraniu towarzyskim. Stanie i spoglądanie
na kogoś z góry z tej odległości wywołuje wrażenie dominacji, jak w wypadku
człowieka mówiącego do swojej sekretarki lub recepcjonistki.

Dystans społeczny — faza dalsza (odległość od 2,1 do 3,6 m)

Jest to ta właśnie odległość, na jaką odchodzimy wówczas, gdy ktoś powiada:


„Stań tak, żebym mógł cię obejrzeć”. Rozmowy towarzyskie i zawodowe prowadzone z
maksymalnego dystansu społecznego mają charakter bardziej formalny niż wówczas,
gdy odbywają się w ramach fazy bliższej. Biurka w urzędach przeznaczone dla
ważnych osób są zwykle na tyle duże, że utrzymują interesanta w należytej odległości.
Nawet w tych instytucjach, gdzie biurka mają rozmiary standardowe, przeciwległe
krzesło znajduje się 2,4 lub 2,7 metra od urzędnika. W dalszej fazie dystansu
społecznego przestaje się postrzegać takie drobne szczegóły twarzy, jak np.
włoskowate naczynia krwionośne w gałkach ocznych. Widoczna jest jeszcze struktura
skóry oraz stan zębów i ubrania. Żadna z badanych przeze mnie osób nie zauważyła
przy tej odległości u siebie wyczuwania ciepłoty albo zapachu partnera. Widzenie pod
katem 60 stopni ogarnia całą postać wraz z pokaźnym fragmentem otoczenia. Przy
odległości około 3,6 metra znika nagle sprzężenie mięśni ocznych, umożliwiające
utrzymywanie wzroku w jednym punkcie. Oczy i usta partnera znajdują się w obrębie
strefy najostrzejszego widzenia. Nie jest więc konieczne poruszanie oczami po to, by
objąć wzrokiem całą twarz. Przy dystansie tym znacznie ważniejsze niż przy
dystansach krótszych staje się podtrzymywanie kontaktu wizualnego w trakcie
wszelkich rozmów niezdawkowych.

Zachowanie proksemiczne tego typu jest uwarunkowane kulturowo i


całkowicie arbitralne. Jednakże obowiązuje ono wszystkich zainteresowanych. Unikać
czyjegoś wzroku to tyle, co zmusić go do zamilknięcia i ucinać konwersację, dlatego
właśnie ludzie rozmawiający z sobą z tego dystansu kręcą szyjami i przechylają się z
boku na bok, byle tylko wyminąć ewentualne przeszkody. Jeśli jedna osoba siedzi,
druga stoi, długotrwały kontakt wizualny przy odległości mniejszej niż 3 — 3,5 metra
męczy mięśnie szyi, toteż strzegą go zwykle podwładni dbający o wygodę
przełożonego. Jeśli jednak porządek jest odwrócony i podwładny siedzi, druga strona
często podchodzi bliżej.

Przy odległości tej głos jest wyraźnie mocniejszy niż w fazie bliższej i
przeważnie da się słyszeć z przyległego pomieszczenia przy otwartych drzwiach.
Podniesienie głosu lub krzyk może stwarzać wrażenie redukowania dystansu
społecznego do dystansu indywidualnego.

Własności proksemiczne dystansu społecznego (fazy dalszej) są tego rodzaju,


że bywa on wykorzystywany przez ludzi po to, by oddzielić się i odosobnić od innych.
Odległość taka pozwala im spokojnie kontynuować pracę w obecności kogoś innego i
nie sprawiać przy tym wrażenia osoby nieuprzejmej. Dotyczy to zwłaszcza
recepcjonistek w urzędach, po których pracodawcy spodziewają się wypełniania
podwójnych obowiązków: odpowiadania na pytania i grzeczności wobec
interesantów, a jednocześnie pisania na maszynie. Gdy recepcjonistka znajdzie się w
odległości mniejszej niż 3 metry od jakiejś osoby, nawet obcej, jest nią wystarczająco
skrępowana, by czuć się zmuszona do konwersacji. Ale jeśli ma więcej przestrzeni,
może względnie swobodnie pracować bez obowiązku rozmawiania. Podobnie
mężowie po powrocie z pracy siadają, odpoczywają, czytają gazetę w odległości 3 i
więcej metrów od swych żon, przy tym bowiem dystansie można równie łatwo
wyłączyć się, co podjąć rozmowę w dowolnym momencie. Niektórzy z nich
spostrzegają, że żony poustawiały meble oparciami do siebie — jest to ulubiony chwyt
„odspołeczny”, [...] chwyt pozwalający uciec od innych. Taki układ jest poprawnym
rozwiązaniem przy minimum przestrzeni, umożliwia bowiem ludziom odizolowanie
się od siebie, jeśli mają na to ochotę.

Dystans publiczny

Po przejściu od dystansu indywidualnego i społecznego do dystansu


publicznego, który nie zakłada już zaangażowania, pojawia się wiele istotnych zmian
sensorycznych.

Dystans publiczny — faza bliższa (odległość od 3,6 do 7,5 m)

Przy odległości 3,6 metra czujny osobnik może w razie zagrożenia zrobić unik
lub przejść do defensywy. W dystansie tym mieści się nawet pewna szczątkowa,
podświadoma forma reakcji ucieczki. Głos jest donośny, ale nie wykorzystuje się jego
pełnej siły. Językoznawcy twierdzą, że przy omawianej tu odległości zaczynamy dbać
o dobór słów i budowę zdania, pojawiają się też zmiany gramatyczne i syntaktyczne.
Oddaje to dobrze wprowadzony przez Martina Joosa termin „styl formalny”: „teksty
formalne wymagają uprzedniego zaplanowania (...), mówca wygłasza je jakby na
baczność”. Kąt najostrzejszego widzenia (1 stopnia) obejmuje całą twarz. Drobne
szczegóły skóry i włosów są już niedostrzegalne. Na odległość 4,8 metra ciało zaczyna
tracić trójwymiarowość i staje się płaskie. Nie rozróżnia się koloru oczu: widoczne są
jedynie białka. Wielkość głowy jest znacznie mniejsza od normalnej. Romboidalna
strefa ostrego widzenia pod kątem 15 stopni na odległość 3,6 metra ogarnia twarze
obojga ludzi, spojrzenie zaś pod kątem 60 stopni obejmuje całe ciało wraz z
fragmentem otaczającej przestrzeni. Inne osoby widziane są najwyżej peryferycznie.

Dystans publiczny — faza dalsza (odległość od 7,5 m i więcej)

Ważne osobistości oddzielone są dystansem 10 metrów. Znakomity tego


przykład napotykamy w książce Thedore'a H. White'a Making of the President 1960,
w momencie gdy nominacja Johna F. Kennedy'ego stała się pewnością. White opisuje
zgromadzenie w ustronnym domku wiejskim, do którego wszedł Kennedy:

„Kennedy wbiegł do domku swym lekkim, tanecznym krokiem, młodzieńczy i


gibki jak wiosna, głośno pozdrawiając tych, którzy stali na drodze. Zdawał się umykać
im wszystkim, schodząc z piętra do kąta, gdzie gawędzili oczekujący nań brat Bobby i
szwagier Sargent Shriver. Pozostali rzucili się do przodu chcąc do niego podejść. I
wtedy zatrzymali się. Dzielił ich dystans zaledwie 10 metrów, lecz był
nieprzekraczalny. Stanęli z boku — wszyscy ci starsi ludzie o ustalonym od dawna
prestiżu i wpływach — i patrzyli na niego. Odwrócił się po paru minutach, spostrzegł
ich i szepnął coś do szwagra. Shriver przekroczył oddzielającą przestrzeń, by zaprosić
ich do towarzystwa. Najpierw Averell Harriman, potem Dick Daley i Mike Di-Salle,
jeden po drugim, zaczęli składać gratulacje. Nikt jednak nie mógłby bez zaproszenia
przejść przez ten niewielki odstęp, bo roztaczała się wokół niego lekka aura izolacji i
wiedzieli, że nie są tu jego patronami, lecz jego klientami. Mogli się zbliżyć tylko po
zaproszeniu, bo miał zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych”.

Taki zwyczajowy dystans dotyczy nie tylko ważnych osobistości, może się nim
posługiwać każdy przy okazjach publicznych. Niezbędne jest wszakże dokonanie
pewnych korektur. Większość aktorów wie o tym, że przy odległości 10 i więcej
metrów zanikają pewne subtelne odcienie znaczeniowe komunikowane normalnym
głosem, jak również szczegóły ekspresji mimicznej i ruchowej. Nie tylko więc głos, ale
i wszystko inne winno być odpowiednio wzmocnione i wyolbrzymione.
Porozumiewanie się niewerbalne zaczyna funkcjonować głównie przez gestykulację i
pozycję ciała. Ulega nadto zwolnieniu tempo mówienia, słowa wypowiadane są
wyraźniej, pojawiają się też pewne zmiany stylistyczne. Znamienny jest termin
Martina Joosa „styl oziębły”: „Styl oziębły przeznaczony jest dla tych, którzy mają
pozostać nieznajomymi”. Całą postać człowieka odbieramy przy tym dystansie jako
zupełnie małą i postrzegamy ją wraz z tłem. Widzenie fowealne obejmuje coraz to
większe fragmenty człowieka, dopóki znajduje się on całkowicie w obrębie strefy
maksymalnej ostrości. Widzenie pod kątem 60 stopni ogarnia tło, a widzenie
peryferyczne sygnalizuje nam ruch po bokach.

Podsumowując opis stref dystansu zaobserwowanych w badanej grupie


Amerykanów, winienem poczynić parę końcowych uwag dotyczących klasyfikacji.
Można bowiem słusznie zapytać: dlaczego cztery strefy, a nie sześć lub osiem? Po co w
ogóle wydzielać jakiekolwiek strefy? Skąd wiadomo, że taka klasyfikacja jest
poprawna? W jaki sposób dokonano wyboru tych właśnie kategorii? [...] Wszelki
system klasyfikacyjny zakłada jakąś teorię czy hipotezę o naturze owych danych i o
najbardziej podstawowych formach ich porządkowania. Za obraną tu klasyfikacją
proksemiczną kryje się założenie następujące: w naturze wszystkich zwierząt, nie
wyłączając ludzi, tkwi pewien typ zachowania zwanego terytorialnością. Działając tak
posługują się oni różnorakimi zmysłami, za pomocą których różnicują odległości i
przestrzeń. Wybór określonego dystansu zależny jest od danego układu; od więzi
łączącej kontaktujących się osobników, od tego, co czują i co robią. Zastosowaną tu
czteroczłonową klasyfikację popierają badania prowadzone zarówno na zwierzętach,
jak na ludziach. Dystans intymny, indywidualny i społeczny przejawia się nie tylko u
ludzi, lecz również u pszczół i ptaków.

U ludzi Zachodu czynności oraz relacje społeczne i zawodowe skupiły się w


jednym dystansie; pojawia się u nich nadto coś takiego jak postać publiczna i więź
publiczna. Relacje „publiczne” i sprawy „publiczne” praktykowane tak, jak to się
dzieje u Amerykanów i Europejczyków, wyróżniają ich zdecydowanie od reszty świata.
Tkwi w nich bowiem implicite nakaz traktowania wszelkich osób nieznajomych w
sposób ściśle określony. W sumie więc do czynienia mamy z czterema zasadniczymi
typami więzi (intymną, indywidualną, społeczną i publiczną) i ze związanymi z nimi
typami aktywności i typami dystansu. W innych częściach naszego globu relacje
międzyludzkie podpadają pod zupełnie odmienne szablony, jak choćby wzorzec
oparty na przeciwstawieniu rodziny i nie-rodziny, powszechny w Hiszpanii, Portugalii
i w byłych koloniach tych państw, czy system kastowy w Indiach. Również Arabowie i
Żydzi odróżniają zdecydowanie tych, z którymi są spowinowaceni lub spokrewnieni,
od tych, z którymi nic ich nie łączy. Moje badania wśród Arabów każą przypuszczać,
że posługują się oni systemem organizowania przestrzeni nieformalnej, która
diametralnie różni się od tego, co obserwowałem w Stanach. Więź wieśniaka
arabskiego, czyli fellacha, z jego szejkiem lub z Bogiem nie jest więzią publiczną. Ma
ona charakter bliski, osobisty i nie wymaga pośredników.

Aż do dziś o potrzebach przestrzennych człowieka myślano wyłącznie w


kategoriach masy powietrza wypieranej przez jego ciało. Nie dostrzegano w ogóle
faktu, że opisane powyżej strefy przestrzenne są ekstensjami osobowości ludzkiej.
Zróżnicowanie owych stref, a właściwie samo ich istnienie, ujawniło się dopiero
wówczas, gdy Amerykanie nawiązali kontakty z cudzoziemcami, którzy posługiwali się
swymi zmysłami tak odmiennie, że co było kwestią intymną w jednej kulturze, mogło
się okazać kwestią indywidualną, a nawet publiczną w innej. Amerykanie zaczęli być
świadomi swoich własnych otoczek przestrzennych, które przedtem traktowali jako
coś zupełnie oczywistego.

Poznanie owych różnych stref kontaktu i związanych z każdą z nich


specyficznych emocji, więzi oraz czynności zaczyna być dziś sprawą niezmiernie
ważną. Ludność świata tłoczy się w miastach, a budowniczowie i projektanci pakują
ludzi we wznoszone pionowo pudełka biur i domów mieszkalnych. Traktując ludzi
tak, jak czynili to dawni handlarze niewolników, rozważając ich potrzeby
przestrzenne wyłącznie w kategoriach granic wyznaczonych przez ciało, nie
przywiązuje się należytej wagi do skutków zatłoczenia. Jeśli jednak spojrzymy na
człowieka jako na coś tkwiącego w sieci niewidzialnych otoczek przestrzennych o
wielkościach wymierzalnych, architektura przedstawi się nam w zupełnie nowym
świetle. Zaczyna się wtedy pojmować, że ludzie mogą być skrępowani przestrzenią, w
której muszą żyć i pracować. Mogą, co więcej, czuć się wpędzeni w zachowania, więzi i
reakcje emocjonalne, które okazują się dla nich nad miarę stresujące. Podobnie jak
ciążenie, wzajemny wpływ dwu ciał na siebie jest odwrotnie proporcjonalny nie tylko
do kwadratu dzielącego je dystansu, lecz może nawet do jego sześcianu. W miarę
narastania stresu zwiększa się też wrażliwość na zatłoczenie — ludzie stają się bardziej
napięci — potrzebują coraz więcej przestrzeni, w miarę tego jak dostają jej coraz
mniej.

Fragmenty rozdziałów IX i X książki Edwarda T. Halla The Hidden Dimension,


wydanej w 1966 roku. Przedruk według wydania polskiego: Edward T. Hall, Ukryty
wymiar, przeł. Teresa Hołówka, wstęp Aleksander Wallis, PIW, Warszawa 1976, s.
149-186. Pominięto tabelę i większość przypisów.

You might also like