You are on page 1of 125

FERENC MOLNR

CHOPCY
Z PLACU BRONI
PRZEOYA JANINA MORTKOWICZOWA
1992
SPIS TRECI
SPIS TRECI
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.

Opracowano na podstawie wydania Wydawnictwa Literackiego, Krakw 1972.
Uwaga: Na caym wiecie powie ta jest znana jako Chopcy z ulicy Pawa. Poniewa
jednak w Polsce miaa ona ponad dwadziecia wyda pt. Chopcy z Placu Broni i z t nazw
pozostaje w pamici kilku pokole, pozostawiem polski tytu bez zmian.
Na okadce pomnik Chopcw z Placu Broni przed szko Prter ltalnos Iskola,
Budapeszt, ul. Prter (Prter utca).
1.
Zegar wskazywa trzy kwadranse na pierwsz, kiedy z podwrza ssiadujcego z
gmachem szkolnym dobiegy dwiki katarynki. W sali, gdzie odbyway si wykady nauk
przyrodniczych, wykonano w teje chwili niezwykle ciekawe dowiadczenie: oto po dugich,
bezowocnych usiowaniach w bezbarwnym wietle palnika Bunsena zabysa nagle
przeliczna szmaragdowozielona smuga. Niestety - katarynka dwikami wesoej melodii
przerwaa powany nastrj klasy.
By ciepy dzie marcowy. Przez otwarte okna muzyka wpadaa do sal szkolnych na
skrzydach wieego powiewu wiosennego i wywoywaa na twarzach chopcw wesoe
umiechy. W palniku bunsenowskim jasnozielona smuga pona dalej. Podziwiao j jednak
zaledwie kilku uczniw siedzcych w pierwszych awkach. Inni patrzyli w okna, skd wida
byo dachy niskich domw ssiednich, a w oddali, w sonecznym owietleniu poudnia, zegar
na wiey kocielnej, ktrego wielka wskazwka zbliaa si do dwunastej. Teraz wraz z
dwikami katarynki wpada zaczy do klasy i inne odgosy. Brzmiay trbki tramwajw
konnych, a na pobliskim podwrzu suca piewaa zupenie inn melodi ni ta, ktr graa
katarynka. Chopcy nie mogli ju wysiedzie spokojnie. Jedni zabrali si do skadania
ksiek, inni wycierali starannie stalwki. Boka zamkn czerwony kaamarzyk kieszonkowy,
odznaczajcy si t waciwoci, e atrament wylewa si ze natychmiast, skoro kaamarz
dosta si do kieszeni. Czele* (*Wgierskie nazwiska bohaterw ksiki podaje tumaczka w
postaci zblionej do fonetycznej, stosujc polsk ortografi.) ukada lune kartki, zastpujce
mu ksiki, jako elegant bowiem nie zwyk nosi przy sobie biblioteki, i nawet te kartki
starannie rozkada po wszystkich kieszeniach.
Czonakosz w ostatniej awce ziewa potnie jak znudzony hipopotam. Weiss
wywraca kieszenie i wytrzsa z nich okruchy pozostae po rogaliku, ktry spoywa po
kawaku od dziesitej rano do samego poudnia. Gereb przebiera pod awk nogami, gotw
zerwa si w kadej chwili. Barabasz wreszcie rozoy bez skrupuu teczk na kolanach,
poukada w niej ksiki wedug wielkoci i cisn je paskami tak mocno, e awka
zatrzeszczaa, a on sam poczerwienia z wysiku. Wszyscy zajci byli przygotowaniami do
opuszczenia awek szkolnych. Tylko nauczyciel nie zwraca uwagi na to, e lekcja ma si
skoczy za pi minut, powid bowiem agodnym swym spojrzeniem po gowach uczniw i
zapyta:
- Co si stao?
Zapado guche milczenie. Barabasz rozluni paski. Gereb przesta przebiera
nogami. Weiss wyj rce z kieszeni. Czonakosz, zakrywajc usta rk, stumi ziewanie.
Czele odoy kartki, a Boka wsadzi czym prdzej do kieszeni czerwony kaamarz, z
ktrego natychmiast zacz wycieka pikny, niebieski atrament.
- Co si stao? - powtrzy nauczyciel. Ale wszyscy uczniowie siedzieli ju spokojnie
na swych miejscach. Wwczas nauczyciel spojrza na okno, przez ktre wpaday do klasy
wesoe tony katarynki, buntujcej si przeciwko wszelkiej dyscyplinie szkolnej. I rzek
surowym gosem:
- Czengey, zamknij okno.
Czengey, may Czengey, prymus z pierwszej awki, podnis si, podszed do okna i
zamkn je z powag.
W tej samej chwili z bocznego szeregu awek wychyli si Czonakosz i szepn do
maego, jasnowosego chopca:
- Uwaga, Nemeczek!
Nemeczek rzuci ukradkiem spojrzenie poza siebie, po czym spuci oczy na podog.
U stp jego toczya si maa papierowa kulka. Podnis j i rozwin. Na jednej stronie
napisane byy nastpujce wyrazy: Odda dalej Boce.
Nemeczek wiedzia, e by to tylko adres i e sam list, waciwa jego tre, znajduje
si po drugiej stronie kartki. Ale Nemeczek by czowiekiem honoru i nie zwyk czyta
cudzych listw. Zgnit wic papier w kulk i doczekawszy si odpowiedniej chwili, wychyli
si z awki i szepn:
- Uwaga, Boka!
Teraz Boka wpatrywa si pilnie w podog, stanowic sta drog komunikacyjna
midzy uczniami. Oto wanie toczy si po niej znw kulka papieru. Na odwrotnej stronie
kartki, na tej wic, ktrej may Nemeczek nie przeczyta z poczucia honoru, napisane byo:
Dzi o czwartej po poudniu walne zebranie na Placu. Wybr przewodniczcego.
Zawiadomi wszystkich.
Boka schowa kartk i jeszcze raz cign paskiem zapakowane ksiki. Bya
pierwsza godzina. Zegar elektryczny zacz warcze i oznajmi nauczycielowi, e lekcja
skoczona. Zgasi wic palnik Bunsena, naznaczy zadan lekcj i uda si do gabinetu
przyrodniczego, gdzie znajdoway si zbiory. Za kadym uchyleniem drzwi wyzieray
stamtd wypchane zwierzta i ptaki o nieruchomych szklanych oczach, a w kcie, spokojnie i
z godnoci, sta tajemniczy, przeraajcy, zky ludzki szkielet.
W przecigu jednej minuty klasa opustoszaa. Chopcy zbiegali na wycigi z szerokich
schodw i zwalniali kroku tylko na widok ktrego z profesorw. Zaledwie jednak nauczyciel
znika na zakrcie, wycigi po schodach szy dalej w najlepsze.
Z bramy chopcy wysypali si gromad. Cz pobiega na prawo, cz na lewo.
cigajc czapki, egnali przechodzcych nauczycieli i podali sonecznymi ulicami,
zmczeni i godni. Odurzeni, szli zrazu chwiejnym krokiem niby mali oswobodzeni
winiowie, w powodzi powietrza i soca. Stopniowo zanurzali si w gwarne, ruchliwe
miasto, ktre dla nich stanowio bezadn pltanin ulic, sklepw, wozw i tramwajw
konnych na drodze wiodcej do domu.
W bramie, tu naprzeciw gmachu szkolnego, sta ze swym kramem przekupie
sodyczy. Zatrzyma si przed nim Czele i targowa zawzicie. Szo o to, e przekupie
podnis bezwstydnie ceny. Dotychczas za grajcara* (* grajcar drobna moneta miedziana
uywana na Wgrzech do koca XIX w., warto 1/100 forinta) dosta byo mona kawaek
chawy, biaej masy nadzianej orzechami. Kady z przysmakw w tym kramie kosztowa
grajcara. Wic trzy liwki nadziane na drewnian paeczk, trzy figi, trzy orzechy zanurzone
w syropie, kawaek lukrecji lub owsianego cukru. Tylko grajcara kosztowa take tak zwany
uczniowski obrok, najbardziej wyszukany przysmak sprzedawany w maych papierowych
torebeczkach. Bya to przedziwna mieszanina orzechw laskowych, migdaw, rodzynkw,
okruchw chleba witojaskiego, mieci i much.
Tymczasem dzi przekupie nagle podnis ceny. Kto zna prawa rzdzce handlem,
ten wie, e ceny id w gr take wwczas, gdy sprowadzanie jakiego towaru poczone jest
z niebezpieczestwem. Tak na przykad drogo kosztuje azjatycka herbata, ktr karawany
przewo przez okolice rojce si od zbjw. Za to my, mieszkacy Europy zachodniej,
musimy paci.
W tym wypadku przekupie sodyczy zdradza wyrany zmys handlowy, gdy
dowiedzia si, e chc mu odebra prawo trzymania straganu w pobliu gimnazjum. Jeli
chc, atwo to mog uczyni; mimo e wci mia do czynienia z akociami, nie umia si tak
sodko umiecha, by nauczyciele przestali go uwaa za wroga modziey.
Chopcy wszystkie pienidze trac u tego Wocha - powiadali nauczyciele i
przekupie czu, e dni jego straganu s policzone. Dlatego podnis ceny. Jeli ju ma si
wynie, to chce przynajmniej co przedtem zarobi. Tote owiadczy stanowczo:
- Dotychczas wszystko kosztowao grajcara. Od dzisiaj za cena wynosi dwa grajcary.
Z trudem wystka dugie wgierskie zdanie, dziko przy tym wywijajc maym
tasakiem. Gereb szepn Czelemu:
- Trzanij kapeluszem w sodycze!
Czele zachwycony pomysem ju-ju mia go wykona, ale nagle zatrzyma si.
- Taki pikny kapelusz! - szepn. - Nie jestem tchrzem - doda - ale mi szkoda
kapelusza; chcesz, rzuc twj!
- Obejdzie si, dam sobie sam rad - odpar uraony Gereb. I zdejmujc kapelusz,
zamierzy si, aby go rzuci na sodycze.
W tej samej chwili kto chwyci go z tyu za rk i niemal mski, powany gos
zapyta:
- Co robisz?
Gereb odwrci si. Przed nim sta Boka.
- Co robisz? - powtrzy pytanie, obejmujc Gereba powanym, rozumnym
spojrzeniem.
Gereb zamrucza co jak lew ujarzmiony przez poskromiciela, ale uspokoi si,
wsadzi kapelusz na gow i wzruszy ramionami.
Boka rzek cicho do niego:
- Zostaw tego czowieka. Lubi, gdy kto jest odwany. Ale to nie ma sensu, chod. - I
poda mu rk.
Rka bya zawalana bkitnym atramentem. To atrament sczy si z kaamarza do
kieszeni, a Boka, nic nie podejrzewajc, trzyma wanie rk w kieszeni. Nie przej si tym
jednak, lecz wytar do o mur z takim skutkiem, e mur co prawda zyska plam z atramentu,
ale rka Boki nie staa si czyciejsza. W ten sposb sprawa atramentu bya zakoczona. Boka
wzi Gereba pod rk i razem si oddalili. Czele, elegancki may Czele, zosta przy straganie.
Dosyszeli jeszcze, jak zduszonym gosem, w ktrym drgaa ponura rezygnacja zdawionego
buntu, zwrci si do Wocha:
- No, jak dwa grajcary, to dwa grajcary. Prosz mi da chawy za dwa grajcary.
I sign do swej zielonej portmonetki. Woch za zacz si zastanawia, co by si
stao, gdyby nastpnego dnia podnis cen na trzy grajcary. Ale to byo tylko marzenie. Co
jak sen o tym, e kady forint wart jest nagle sto. Energicznie ciachn tasaczkiem w chaw i
odcity kawaek zawin w papier.
- Ale da mi pan mniej ni przedtem za grajcara! - oburzy si Czele.
Powodzenie w interesach natchno Wocha bezczelnoci. Z bezwstydnym
umiechem wyjani:
- Teraz chawa drosza, wic daj mniej.
I ju si zwrci do nastpnego klienta, ktry nauczony dowiadczeniem poprzednika
trzyma w rce dwa grajcary.
- Pfuj! - rzuci Czele ze zoci. - Nie kupuj u tego Wocha. To paskarz.
Po czym, wsadziwszy cay kawa do ust wraz z papierem, ktry nie chcia si odlepi,
pobieg za kolegami. Dogoni ich na rogu i wszyscy trzej, trzymajc si pod rce, skrcili w
boczn ulic. Boka szed porodku, tumaczc im co z powag. Mia lat czternacie i oblicze
jego nie miao w sobie jeszcze nic mskiego. Gdy jednak mwi, wydawa si starszym o
kilka lat... Ju sam gos brzmia powanie i gboko. Przy tym rzadko wymykao mu si
gupstwo i nie okazywa ochoty do figlw. Nie wdawa si te w drobne ktnie i usuwa si
nawet wwczas, gdy go proszono o rozsdzenie sporu. Wiedzia, e zawsze jedna strona
bdzie niezadowolona i bdzie miaa al do rozjemcy. Dopiero kiedy sprawa stawaa si
gona, gdy ktnia zasza tak daleko, e grozia wmieszaniem si nauczyciela, wtedy Boka
wystpowa, starajc si pogodzi zwanione strony. Przy czym sta zawsze na stanowisku
uczciwoci i sprawiedliwoci.
Droga prowadzia przez cich, soneczn uliczk. Jedynym odgosem, mccym cisz,
by tu przytumiony oskot fabryki wyrobw tytoniowych. Porodku ulicy stao dwch
uczniw. Byli nimi Czonakosz i may jasnowosy Nemeczek.
Na widok zbliajcych si kolegw Czonakosz z radoci przyoy palec do ust i
wisn gono jak lokomotywa. Ten wist by jego specjalnoci. aden z czwartoklasistw
nie mg mu w tym dorwna. Zreszt w caej szkole jeden tylko Cynder umia rwnie gono
gwizda. Ale Cynder gwizda tylko dopty, dopki nie zosta przewodniczcym kka
samoksztacenia. Odtd nie wypadao mu ju gwizda, siadywa przecie co roda po
poudniu na katedrze profesorskiej. Czonakosz gwizdn wic, po czym zwrci si do maego
Nemeczka:
- Powiedziae?
- Nie - odrzek Nemeczek.
- Co? - zapytali wszyscy chrem.
Zamiast Nemeczka odpowiedzia Czonakosz:
- Nasi musieli si wczoraj podda w muzeum.
- Kto ich zmusi?
- Kt by? Bracia Pastorowie.
Zalego guche milczenie.
Podda si byo to miejscowe wyraenie uczniowskie. Skoro silniejszy chopiec chcia
odebra sabszemu pik lub inny przedmiot, mwi po prostu: Poddaj si. To straszne sowo
oznaczao, e silniejszy chopiec uwaa zabawk za zdobycz wojenn, a nad opornym
przeciwnikiem uywa przemocy. Poddaj si oznacza wic waciwie wypowiedzenie wojny.
Jest ono krtkim i zwizym okreleniem stanu oblenia, przemocy, prawa pici i rzdw
rozbjniczych.
Czele pierwszy odzyska gos. Drc jeszcze z wraenia, zapyta:
- Wic zmusili ich do poddania si?
- Tak - odrzek omielony ju Nemeczek, widzc, jakie wraenie wywiera jego
opowiadanie.
Teraz zabra gos Gereb.
- Tak duej by nie moe. Byem zawsze zdania, e musimy si z nimi rozprawi, ale
Boka jest temu stale przeciwny. Jeli teraz bdziemy cicho siedzieli, dojdzie do tego, e i nas
pobij.
Czonakosz przyoy ju dwa palce do ust na znak, e jest gotw do walki. Lecz Boka
wstrzyma go.
- Nie oguszaj nas - rzek. Po czym zwrci si do Nemeczka:
- Kiedy to byo?
- Wczoraj po obiedzie.
- Gdzie?
- W muzeum.
Tak chopcy nazywali ogrd przylegajcy do muzeum miejskiego.
- Opowiadaj teraz po kolei. Musimy wszystko wiedzie, jeli mamy zamiar przeciwko
temu wystpi.
May Nemeczek by wzruszony, e sta si orodkiem zainteresowania. Zdarzao mu
si to rzadko. Nemeczek bowiem by dla innych chopcw niczym. Nie liczy si. Nikt o
niego nie dba. By to niepozorny, drobny, cichy chopiec. Wydawa si przeznaczony na
ofiar. Teraz zacz mwi i chopcy skupili si wokoo niego z zaciekawieniem.
- Byo tak - zacz. - Zaraz po obiedzie poszlimy wszyscy do muzeum: Weiss, ja,
Rychter, Kolnay i Barabasz. Chcielimy gra w palanta, ale realniacy mieli pik i nie
chcieli nas dopuci do gry. Wic zaczlimy si bawi w kulki. Kulki byy uoone na
ziemi. Kady rzuca swoj kulk i ten, czyja kulka potrcia inn, wygrywa i zabiera kulki.
Bawilimy si w najlepsze, kiedy nagle Rychter zawoa: Id Pastorowie! Naprawd szli,
trzymajc rce w kieszeniach. Przestraszylimy si okropnie. Byo nas piciu, ale tacy dwaj
siacze mog pobi nawet i dziesiciu. Zreszt nie mona nas nawet uwaa za piciu, bo
Kolnay zaraz ucieka, Barabasz take. Wic zostaoby nas trzech. Moe i ja bym uciek. I
byoby tylko dwch. A gdybymy nawet wszyscy uciekli, toby si to na nic nie zdao, bo
Pastorowie to najlepsi biegacze i dogoniliby nas z pewnoci. Wic balimy si strasznie. A
oni tymczasem podchodzili coraz bliej i wci patrzyli na nasze kulki. Suchaj, im si nasze
kulki podobaj - szepnem do Kolnaya. A Weiss by taki mdry, e od razu powiedzia:
Bdziemy si musieli podda. Ale ja mylaem, e nam nic nie zrobi, bo przecie mymy ich
nigdy nie zaczepiali. Z pocztku stanli przy nas i przygldali si grze. Przestamy - szepn
mi Kolnay do ucha. Ani myl - odpowiedziaem. - Moe dlatego przesta, e ty rzuca i nie
trafie? Teraz na mnie kolej. Jak trafi i wygram, to przestaniemy. Potem rzuca Rychter, ale
dray mu ze strachu rce i spoglda wci na Pastorw, wic, rozumie si, nie trafi, a
Pastorowie stali nieporuszeni z rkami w kieszeniach. Wtedy ja rzuciem i trafiem. Ale kiedy
chciaem zagarn wygrane kulki, a byo ich ze trzydzieci, zastpi mi drog modszy z braci
Pastorw i zawoa: Poddaj si! Obejrzaem si. Kolnay i Barabasz ju uciekli. Weiss sta
blady jak ciana, a Rychter namyla si, czy ma ucieka, czy zosta. Sprbowaem najpierw
sprawiedliwej drogi i powiedziaem: Przepraszam, nie macie prawa. Ale starszy Pastor zabra
ju wszystkie kulki i wsadzi je do kieszeni. A modszy chwyci mnie za kurtk na piersiach i
krzykn: Czy nie sysza, e woaem: Poddaj si!? I poszli. To byo wszystko.
- Niegodziwo! - oburza si Gereb.
- Prawdziwy napad zbjecki! - krzycza Czele.
Czonakosz gwizdn na znak, e czuje zapach prochu w powietrzu. Boka za sta
zamylony i spokojny. Wszyscy chopcy spogldali na niego z zaciekawieniem. Czekali na to,
jak Boka postpi wobec tego zajcia. Dotychczas bowiem, kiedy chopcy od miesicy skaryli
si na podobne sprawki przeciwnikw, nie bra tej sprawy powanie. Ale teraz miarka si
przebraa i nawet Boka by poruszony. Przemwi te stumionym gosem:
- Idmy na obiad. Po obiedzie zejdziemy si na Placu. Tam odbdziemy narad.
Takich rzeczy nie mona darowa!
Chopcy zgodzili si na to chtnie. Byli radzi, e Boka przekona si wreszcie i
oburzy tak, jak na to zasugiwa ten niesychany postpek. Z mioci patrzyli mu w oczy,
ktre lniy bojowym zapaem.
Wracali do domu. Gdzie z oddali dochodziy dwiki dzwonw. Soce wiecio,
wiat wokoo by pikny i radosny. Chopcw unosio i rozpierao poczucie, e maj przed
sob co wanego. Ponli ju dz czynu i dreli w oczekiwaniu tego, co si miao sta. Bo
jeeli Boka zapowiedzia, e takich rzeczy nie mona darowa, to na pewno co si stanie!
Tymczasem jednak Czonakosz i Nemeczek zatrzymali si na chwil przed okienkiem
piwnicy fabryki wyrobw tytoniowych, gdzie leay stosy pyu tytoniowego.
- Tabaka! - krzykn wesoo Czonakosz i wcign do nosa szczypt tego proszku.
Nemeczek poszed za jego przykadem i obaj rozbawieni szli, kichajc i miejc si
serdecznie. Czonakosz kicha dononie, Nemeczek parska jak rebak. Kichali, mieli si,
biegli. W zabawie zapomnieli na chwile nawet o wielkiej niesprawiedliwoci, ktr sam
Boka, powany i spokojny Boka, nazwa niesychan.
2.
Plac... Wy, zdrowe, rzekie dzieci, mieszkajce na wsi, niewtoczone w ciasne mury
wysokich kamienic miejskich, wy, ktrych oczy wznosi si mog do cudownego sklepienia
niebieskiego, obejmowa dalekie, nieskoczone horyzonty, wy nawet nie moecie wiedzie,
czym dla dzieci miasta jest plac! Niezabudowany plac! Plac to, widzicie - wszystko: daleki
widnokrg, rozlega rwnina, nieograniczona przestrze. To nieskoczono, to wolno!
Chociaby nawet w rzeczywistoci by to zaledwie skrawek ziemi, ograniczony z jednej
strony drewnianym potem, a z trzech - wysokimi murami domw.
Dzi na tym placu wznosi si szara, czteropitrowa, ogromna kamienica, natoczona
lokatorami, z ktrych ani jeden zapewne nie wie, e ten skrawek ziemi by niegdy dla
gromadki uczniw symbolem modoci. Plac by pusty, jak to zazwyczaj bywa z placami
przeznaczonymi pod budow. Od ulicy oddziela go pot, na prawo i na lewo wznosiy si
domy, a od tyu... Od tyu byo to, co czynio ten plac ciekawym i pontnym. A mianowicie
drugi plac, na ktrym wznosi si duy tartak z parow pi.
Od rana do wieczora piowano tam drewno; trociny i wiry zacielay ziemi, sgi
drewna pitrzyy si w ogromnych, prawidowych szecianach. A wrd tych spitrzonych
sgw wio si i krzyowao mnstwo wskich cieek, tworzcych istny labirynt.
Sam tartak, wznoszcy si w gbi placu, by dziwnie ponury i tajemniczy. Z
wielkiego komina wydobyway si bezustannie kby dymu. Otaczay go cigle wielkie,
cikie wozy. Staway one kolejno pod rynn wystajc spod dachu. Wwczas rozlega si
trzask i porbane drzewo wysypywao si przez koryto w maym okienku i spadao na wz.
Po czym wonica wydawa okrzyk, pogania konie i napeniony wz odjeda. W domku
nastpowaa cisza, do chwili kiedy podjeda drugi wz i stawa pod rynn.
Praca ta nie ustawaa ani na chwil. Na miejsce zabranego drewna przywoono nowe
kody i ukadano w sgi, ktre nie zmniejszay si nigdy.
Przed tartakiem roso kilka skarowaciaych drzew morwowych. U pnia jednego z tych
drzew sklecona bya budka drewniana, w ktrej mieszka Sowak, dozorca.
Czy mona sobie byo wymarzy lepsze miejsce do zabawy? Z nas nikt na pewno nie
mg sobie wyobrazi, aby gdziekolwiek na wiecie mona byo lepiej bawi si w Indian jak
na Placu. To nam zastpowao amerykaskie prerie. Skad za drzewa od tyu by wszystkim
tym, co nam w danej chwili byo potrzebne - miastem, lasem lub skalist, grsk okolic.
Bya to jednoczenie warownia. Na szczycie kadego sga urzdzona bya forteca. Kada
forteca miaa wasnego kapitana, porucznika, podporucznika. To bya armia. Zwyky
szeregowiec by tylko jeden. Na caym Placu oficerowie dowodzili jednym szeregowcem,
musztrowali go i tego jednego szeregowca za kade przewinienie skazywali na areszt.
Domylacie si pewnie, e tym jednym jedynym szeregowcem by Nemeczek, may,
jasnowosy Nemeczek.
Kapitanowie, porucznicy i podporucznicy salutowali sobie swobodnie przy kadym
spotkaniu, podnoszc rk do czapki, choby si spotkali i sto razy w cigu popoudnia. Tylko
biedny Nemeczek musia cigle salutowa w postawie na baczno, sztywno wyprostowany.
Kady, przechodzc obok niego, mia prawo krzykn:
- Jak stoisz?
- Pity razem!
- Piersi naprzd, brzuch wcign!
- Baczno!
A may Nemeczek sucha wszystkich. Zdarzaj si chopcy, ktrzy lubi sucha.
Wikszo jednak lubi rozkazywa i dowodzi. Dlatego te na Placu wszyscy byli
dowdcami, a tylko jeden Nemeczek szeregowcem.
O godzinie p do czwartej nie byo jeszcze nikogo na Placu.
Na derce rozcignitej przed drewnian bud spa smacznie Sowak. Odsypia on
zazwyczaj we dnie nieprzespane noce, podczas ktrych pilnowa drewna. Pia parowa
warczaa, komin wyrzuca kby dymu, a porbane drewno spadao z trzaskiem na wozy.
Po kilku minutach zaskrzypiaa furtka od ulicy i wszed Nemeczek. Przede wszystkim
zaryglowa za sob furtk, by to bowiem jeden z najwaniejszych punktw regulaminu
obowizujcego na Placu. Surowa dyscyplina wojskowa karaa za takie przewinienie
aresztem.
Po czym, rozejrzawszy si po pustym Placu, Nemeczek wyj du kromk chleba,
siad na kamieniu i jedzc, spokojnie czeka na kolegw.
Zebranie dzisiejsze zapowiadao si bardzo ciekawie. Czu byo w powietrzu zblianie
si wanych wypadkw. Tote Nemeczek by dzi dumny z tego, e i on naley do sawnego
Zwizku Chopcw z Placu Broni. W poczuciu tej dumy spacerowa wrd sgw drewna.
Nagle spostrzeg Hektora, czarnego psa nalecego do Sowaka.
- Hektor! - zawoa przyjanie. Ale pies, machnwszy ogonem, uciek, szczekajc
gwatownie. Nemeczek pobieg za nim: Hektor zatrzyma si przed jednym z sgw,
naszczekujc coraz goniej.
By to sg, na ktrym wzniesiona bya forteca. Uoone na samym szczycie kody
tworzyy mur obronny, na ktrym powiewaa maa, czerwono-zielona chorgiew. Pies skaka
wok sga, szczekajc zapalczywie.
- Co to ma znaczy? - spyta Nemeczek psa, z ktrym by w wielkiej przyjani. Hektor
bowiem podziela los malca: by take tylko szeregowcem.
Chopiec spojrza na szczyt fortecy. Nie dostrzeg nikogo, ale mia wraenie, e co si
tam rusza. Chcc to sprawdzi, zacz wspina si po wystajcych kodach.
Ju w poowie drogi usysza szelest wiadczcy niewtpliwie, e kto gospodaruje
wrd desek. Poczu bicie serca i ch ucieczki. Ale spojrza w d i obecno Hektora dodaa
mu odwagi.
- Nie bj si, Nemeczek! - powiedzia do siebie dla otuchy i wspina si ostronie
dalej, powtarzajc sobie za kadym krokiem:
- Nie bj si, Nemeczek, nie bj si, Nemeczek!
Wreszcie dosta si na szczyt sga. Powiedzia sobie ostatni raz:
- Nie bj si, Nemeczek - i ju mia postawi stop na szczycie, ale noga, podniesiona
do gry, zawisa mu nieruchomo w powietrzu, a z ust wyrwa si okrzyk przeraenia.
Potem zsun si tak szybko na d, e zanim si obejrza, by ju na ziemi. Serce bio
mu gwatownie. Podnis oczy w gr i ujrza ha szczycie fortecy obok chorgiewki duego
chopaka. By to Feri Acz, straszny Feri Acz, przywdca wrogiego obozu chopcw z Ogrodu
Botanicznego. Jego czerwona, szeroka koszula powiewaa na wietrze. Umiechajc si
szyderczo, zawoa:
- Nie bj si, Nemeczek!
Stanwszy bezpiecznie na Placu, Nemeczek spojrza poza siebie. Ale czerwona
koszula Feriego Acza znika, a wraz z ni znika chorgiew fortecy, maa czerwono-zielona
chorgiewka, ktr uszya siostra Czelego. Sam Feri znik take wrd sgw drewna. Moe
wyszed bram na drug ulic? A moe ukry si tylko gdzie w pobliu i wrci niebawem w
towarzystwie przyjaci, na przykad braci Pastorw?
Na sam myl, e Pastorowie mog tu by, Nemeczkiem wstrzsn zimny dreszcz.
Wprawdzie i widok Feriego Acza przerazi go bardzo, ale to byo zupenie co innego. Feri,
mimo wszystko, podoba mu si z wygldu: by silny, dzielny, czarnowosy, a czerwona
koszula nadawaa mu wojowniczy, rycerski wygld. Czerwone koszule stanowiy mundur
chopcw z Ogrodu Botanicznego, nazywano ich te czerwonoskrymi* (* Pomyka
tumaczki: chopcy z Ogrodu Botanicznego nazywali si czerwonokoszulowymi. Bawili si
oni nie w Indian lecz w powstacw, naladujc antyhabsburskie powstania 1848 r.,
wgierskie i woskie. Powstacu woscy pod wodz Garibaldiego nosili czerwone koszule).
U furtki rozlego si czterokrotne stukanie w miarowych odstpach. Nemeczek
odetchn z ulg. By to umwiony znak chopcw z Placu Broni. Spiesznie otworzy furtk i
wpuci Bok, Czelego i Gereba. Nemeczek paa chci podzielenia si nadzwyczajn sw
przygod, ale nie zapomnia o swoich powinnociach onierskich i przede wszystkim
zasalutowa, wyprostowany jak struna.
- Czoem! - powitali go przybyli. - Co nowego?
Nemeczek zaczerpn powietrza i wyrzuci z siebie:
- Straszne rzeczy!
- Co takiego?
- Okropno! Nie uwierzycie!
- Ale co si stao?
- Feri Acz by tutaj!
- To niemoliwe! - zawoa Gereb.
Nemeczek przyoy rk do serca i rzek uroczycie:
- Przysigam!
- Nie przysigaj - przerwa mu Boka i by doda swym sowom powagi,
zakomenderowa:
- Baczno!
Nemeczek stukn obcasami.
- Raportuj teraz szczegowo o wszystkim, co widzia.
- Chodziem po Placu. Nagle zaszczeka Hektor. Poszedem za nim i usyszaem
szelest w fortecy. Wdrapaem si na sg i zobaczyem Feriego Acza w czerwonej koszuli.
- Sta na szczycie? W fortecy?
Nemeczek podnis znw rk do piersi na znak przysigi, ale cofn j natychmiast,
gdy Boka spojrza na surowo. Doda wic tylko:
- Zabra chorgiewk.
- Chorgiewk? - krzykn z oburzeniem Czele.
Wszyscy pobiegli do fortecy. Nemeczek bieg ostatni. Po czci dlatego, e by
prostym szeregowcem, ale i dlatego, e nie by pewien, czy midzy sgami nie kryje si Feri
Acz. Zatrzymali si przed fortec, chorgiewki rzeczywicie nie byo. Nie byo nawet
drzewca.
Chopcw ogarno wzburzenie, jeden Boka tylko zachowa zimn krew.
- Powiedz siostrze - zwrci si do Czelego - aby jutro uszya now chorgiew.
- Dobrze - rzek Czele - ale ona nie ma ju zielonego ptna. Czerwone jeszcze jest,
ale zielonego nie ma.
- A biae ma? - spyta spokojnie.
- Tak jest.
- Dobrze, niech wic uszyje czerwono-bia chorgiew. Odtd barwy nasze bd
czerwono-biae.
Wszyscy zgodzili si na to od razu. Gereb zwrci si do Nemeczka:
- Szeregowiec!
- Na rozkaz!
- Jutro wniesiesz poprawk do regulaminu, e odtd barwy nasze nie bd czerwono-
zielone, lecz czerwono-biae.
- Rozkaz, panie poruczniku.
Po czym Gereb askawym tonem rzuci wypronemu na baczno chopcu:
- Spocznij!
Nemeczek stan swobodnie. Teraz chopcy wdrapali si na szczyt fortecy i
stwierdzili, e Feri Acz odama chorgiewk wraz z drzewcem, ktre byo przybite
gwodziami do muru obronnego. Szcztki patyka smtnie sterczay na szczycie.
Od strony Placu rozlegy si okrzyki:
- Hola ho! Hola ho! - Tak brzmiao haso chopcw z Placu Broni. Widocznie reszta
czonkw bya ju na miejscu.
Czele skin na Nemeczka.
- Szeregowiec!
- Na rozkaz!
- Odpowiedz im!
- Rozkaz, panie poruczniku!
I zwinwszy do w trbk, krzykn swym cienkim, dziecicym gosikiem:
- Hola ho! Hola ho!
Po czym zeszli z fortecy i wrcili na Plac. Czekali tam ju na nich: Czonakosz, Weiss,
Kolnay i jeszcze kilku innych chopcw. Witajc Bok, wszyscy stanli w szeregu na
baczno, Boka bowiem by ich dowdc.
- Czoem! - powita ich Boka.
Kolnay wystpi naprzd.
- Panie kapitanie - raportowa - melduj posusznie, e zastalimy furtk otwart.
Boka rzuci surowe spojrzenie na swych towarzyszy. Regulamin wymaga, aby furtka
bya od wewntrz zaryglowana. Wszyscy spogldali na Nemeczka, a biedny malec ju kad
rk na piersi, chcc przysiga, e to nie on zostawi furtk otwart.
- Kto wszed ostatni?
Gboka cisza. Nikt nie wszed ostatni. Nagle twarz Nemeczka rozjania si i zawoa
gono:
- Pan kapitan wszed ostatni!
- Ja? - zdziwi si Boka.
- Tak jest.
Boka chwil si zastanowi, po czym rzek powanie:
- Masz suszno. To ja zapomniaem zamkn furtk. Prosz zapisa moje nazwisko
do czarnej ksigi, panie poruczniku!
Gereb wyj may, czarny notes i napisa wielkimi literami: Janosz Boka, aby za
wiedzie, o co idzie, doda: furtka.
Chopcy byli ogromnie radzi. Ich dowdca da im przykad sprawiedliwoci i odwagi,
o jakim nawet na lekcjach aciny nie syszeli, chocia czytali wiele opowiada o bohaterskich
Rzymianach.
Lecz Boka by tylko czowiekiem i mia swoje saboci. Zwrci si do Kolnaya, ktry
zameldowa o tym, e furtka bya otwarta:
- Nie naley donosi. Panie poruczniku, prosz zapisa Kolnaya za donosicielstwo.
Gereb wycign znw notes i zapisa Kolnaya. Nemeczek za, ktry sta na uboczu,
a podskakiwa z radoci, e to nie on zosta zapisany. Trzeba bowiem doda, e dotychczas
caa czarna ksiga bya zapisana przewinieniami Nemeczka. Zawsze i za wszystko
zapisywano tylko jego. I sd, ktry odbywa posiedzenie co sobot, zawsze tylko jego
skazywa. By przecie jedynym szeregowcem.
Teraz odbya si wana narada. Wszyscy chopcy wiedzieli ju o niesychanym czynie
Feriego Acza, wodza czerwonoskrych, ktry odway si wtargn na Plac, wdrapa si na
gwn fortec i zabra chorgiew. Otoczyli wic Nemeczka, a ten coraz nowymi
szczegami barwi sensacyjn przygod.
- Czy mwi co do ciebie?
- Rozumie si!
- C mwi?
- Woa.
- Co woa?
- Woa: Nie boisz si, Nemeczek? - opowiedzia malec, ale w tym miejscu gos mu si
zaama, bo czu, e nie mwi caej prawdy, brzmiao to przecie tak, jak gdyby on,
Nemeczek, okaza si tak odwany, e a Feri Acz si temu dziwi.
- A nie bae si naprawd?
- Nie. Staem pod fortec. Potem on zeskoczy na d i uciek.
- To nieprawda - przerwa mu Gereb. - Feri Acz jeszcze nigdy przed nikim nie ucieka.
Boka spojrza badawczo na Gereba.
- Ale go bronisz! - zauway.
- Nie, tylko trudno mi wyobrazi sobie, eby Feri Acz przelk si Nemeczka.
Na takie przypuszczenie rozemieli si wszyscy. Nemeczek sta wrd nich
zmieszany, wzruszajc ramionami.
- Suchajcie - przemwi Boka - trzeba co przedsiwzi! Na dzi naznaczony jest
wybr przewodniczcego. Wybierzemy takiego, ktremu powierzymy nieograniczon wadz
i bdziemy mu lepo posuszni. Moliwe, e z tej sprawy wyniknie wojna i wwczas
przywdca bdzie musia zawczasu uoy plan, tak jak podczas prawdziwej wojny.
Szeregowiec, wystp! Baczno! Przygotowa tyle kartek papieru, ilu nas tu jest. Kady z nas
napisze na kartce nazwisko swego kandydata na przewodniczcego. Kartki wrzucimy do
kapelusza, a kto po obliczeniu bdzie mia najwicej gosw, bdzie przewodniczcym.
- Brawo! - zawoali wszyscy jednoczenie, a Czonakosz gwizdn tak gono jak
lokomotywa. Nastpnie przystpiono do wyborw. Kartki wydarto z notesw, a Weiss wyj z
kieszeni owek. Sprzeczano si jeszcze o to, czyj kapelusz wzi, przy czym nieomal nie
wynika walka na pici, gdy Kolnay twierdzi, e kapelusz Barabasza jest brudny, a Kende
zapewnia, e kapelusz Kolnaya jest jeszcze brudniejszy. Zaczli nawet odskrobywa
scyzorykiem brud, eby sprawdzi, ktry jest bardziej przetuszczony, ale to ju nie miao
celu, gdy tymczasem Czele ofiarowa swj wykwintny czarny kapelusik.
Tymczasem Nemeczek, zamiast rozdawa kartki, skorzysta ku zdumieniu wszystkich
ze sposobnoci, i oglna uwaga bya zwrcona na niego, i wystpi w osobistej sprawie.
Stan na baczno i ciskajc kartki w brudnej rce, przemwi drcym gosem:
- Panie kapitanie, to tak duej nie moe by!... Wszyscy awansuj na oficerw, tylko
ja jeden jestem wci szeregowcem, wszyscy mi rozkazuj, musz wszystko robi za innych
i... i...
Tu may Nemeczek tak si rozczuli, e wielkie zy zaczy mu spywa po delikatnej
twarzyczce.
- Trzeba go wykreli ze Zwizku: pacze - wtrci zimno Czele.
- Beczy - doda kto inny. I wszyscy wybuchnli miechem. To rozgoryczyo malca
ostatecznie. kajc i szlochajc, mwi dalej urywanymi sowami:
- Zajrzyjcie do... do... czarnej ksigi, i tam... zawsze tylko moje nazwisko... zawsze...
zawsze... ja... jak pies...
Teraz przerwa mu Boka spokojnym gosem:
- Przesta natychmiast paka, inaczej nie wolno ci bdzie nalee do nas. Beksy nie
potrzebujemy.
Nazwa beksa podziaaa od razu. Malec przesta paka. Wwczas Boka pooy mu
rk na ramieniu i rzek:
- Jeeli bdziesz si dobrze sprawowa i wyrnisz si, to w maju zaawansujesz na
podporucznika. Tymczasem pozostaniesz szeregowcem.
Nikt si temu nie sprzeciwi. Bo przecie gdyby Nemeczek od razu zaawansowa,
komu by wtedy rozkazywali?
I ju po chwili rozleg si ostry gos Gereba:
- Szeregowiec, zatemperowa owek!
Wcinito mu w gar owek, ktry si zama w kieszeni Weissa midzy kulkami.
Biedny, zapakany szeregowiec zacz go ostrzy, pochlipujc od czasu do czasu i pocigajc
nosem, jak to bywa po wielkim paczu. Cay smutek, jakim przepenione byo jego mae
serduszko, przela w ostrzony owek.
- Zatemperowany, p... panie poruczniku - rzek i westchn gboko, rezygnujc tym
westchnieniem na razie ze swego awansu.
Tymczasem kartki zostay rozdane. Chopcy odsunli si od siebie i pisali z
namysem. Potem Nemeczek zebra kartki do kapelusza, a Boka odczytywa je, oddajc
stojcemu obok Gerebowi. Czyta po kolei: Janosz Boka, Janosz Boka, Janosz Boka. Nagle
przeczyta: Deo Gereb. Chopcy domylili si od razu, e to bya kartka Boki, ktry z
grzecznoci odda gos Gerebowi. Potem byy znowu kartki gosujce na Bok. Nastpoway
dwie kartki, na ktrych wypisane byo nazwisko Gereba. Przy obliczaniu wic okazao si, e
Boka dosta jedenacie gosw, a Gereb trzy. Gereb umiecha si z zakopotaniem. Po raz
pierwszy zdarzyo si, e wspzawodniczy z Bok, i te trzy gosy sprawiay mu
przyjemno. Przez chwil odczu przykro i zastanowi si nad tym, kto by jego
przeciwnikiem. Ale natychmiast opanowa si. Boka zabra gos:
- Zostaem wic wybrany na przewodniczcego.
- Niech yje! - rozlego si wokoo.
Czonakosz zagwizda po swojemu, a Nemeczek z oczami obeschymi od ez woa
najgoniej: Niech yje! Nowy przewodniczcy poprosi o spokj, po czym zabra gos.
- Dzikuj wam, chopcy - rzek - a teraz wemy si od razu do roboty. Wszyscy
zdajemy sobie spraw z tego, e czerwonoskrzy chc zagarn Plac. Ju wczoraj Pastorowie
odebrali chopcom kulki, a dzi gospodarowa tu Feri Acz i zabra nam chorgiew. Prdzej
czy pniej przyjd tu, aby nas wygoni. Czas najwyszy, abymy pomyleli o obronie
naszego Placu.
Czonakosz wrzasn na cae gardo:
- Nie damy Placu!
Wszystkie czapki wyleciay w gr. Wszyscy woali z zapaem: Niech yje nasz Plac,
niech yje!
I rozgldali si wokoo, wodzili spojrzeniami po tej przestrzeni owietlonej agodnymi
promieniami wiosennego soca. A w tych spojrzeniach janiao ukochanie tego skrawka
ziemi i gotowo walki w jego obronie. Byo to tak jak mio ojczyzny. Woali: Niech yje
nasz Plac!, z takim samym zapaem, jak gdyby woali: Niech yje nasza Ojczyzna!
Oczy pony blaskiem, a serca uczuciem.
Tymczasem Boka mwi dalej:
- Nie bdziemy czekali na ich przyjcie do nas, uprzedzimy ich i pjdziemy do
Ogrodu Botanicznego!
Kiedy indziej chopcy zawahaliby si moe przed tak odwanym przedsiwziciem.
Ale w tej chwili zapa by tak wielki, e wszyscy zawoali bez namysu:
- Idziemy!
Nawet Nemeczek woa: Idziemy!, nie mylc o tym, e bdzie musia wlec si za
wszystkimi i nosi palta panw oficerw.
Wtem spoza sgw drzewa rozleg si ochrypy gos, woajcy rwnie: Idziemy!
Chopcy spojrzeli ze zdziwieniem w tamt stron. To woa Jano, Sowak, pykajc z fajki i
krzywic twarz w yczliwym umiechu. Obok sta Hektor i wywija ogonem.
Chopcy rozemieli si. Sowak przedrzenia ich, rzuca kapelusz do gry i krzycza:
Idziemy!
Na tym zakoczono sprawy formalne i chopcy zabrali si do zabawy. Ktry z nich
zawoa rozkazujcym tonem:
- Szeregowiec, przynie palant!
Nemeczek pobieg do skadu, ktry mieci si pod jednym z sgw drzewa. Wczoga
si tam i wydosta palant i pik. Obok sta Sowak z Kendem i Kolnayem. Kende oglda
kapelusz Sowaka, najbardziej wytuszczony kapelusz, jaki sobie mona wyobrazi.
Tymczasem Boka zwrci si do Gereba.
- Dostae trzy gosy - powiedzia.
- Tak jest - odpar Gereb i spojrza mu wyzywajco w oczy.
3.
Nazajutrz po poudniu, po lekcji stenografii, plan wyprawy wojennej by ju gotw.
Wybia godzina pita i na ulicy zapalono latarnie. Chopcy wychodzili ze szkoy.
- Suchajcie - przemwi Boka - zanim rozpoczniemy wojn, musimy
czerwonoskrym da dowd odwagi i pokaza, e moemy im dorwna. Wezm dwch
spord swoich najodwaniejszych ludzi i pjdziemy do Ogrodu Botanicznego. Wtargniemy
na ich wysepk i przybijemy na drzewie t oto kartk.
Wyj z kieszeni wistek czerwonego papieru, na ktrym wypisane byo drukowanymi
literami: TU BYLI CHOPCY Z PLACU BRONI.
Wszyscy przygldali si papierowi z naboestwem.
Czonakosz, ktry nie uczy si stenografii i przyszed tylko zwabiony ciekawoci,
zaproponowa:
- Trzeba by dopisa jeszcze jak obelg.
Boka przeczco potrzsn gow.
- Nie mona. Nie postpimy tak jak Feri Acz, kiedy zabra nasz chorgiew.
Pokaemy tylko, e si ich nie boimy i e moemy dosta si do ich pastwa, tam gdzie
odbywaj narady i gdzie ukrywaj swj skad broni. Ten czerwony papier bdzie naszym
biletem wizytowym, ktry im zostawimy.
- Syszaem - wtrci Czele - e oni wanie o tej porze zbieraj si na wyspie i bawi
si w zbjcw i andarmw.
- To i c? Feri Acz take przyszed wtedy, kiedy wiedzia, e jestemy na Placu. Ten,
kto si boi, niech nie idzie ze mn!
aden si jednak nie ba. Szczeglnie Nemeczek by zdecydowanie odwany.
Widocznie chcia sobie zaskarbi zasugi na rachunek przyszego awansu. Owiadczy wic
rezolutnie:
- Id z tob!
Przed szko nie trzeba byo stawa na baczno ani salutowa, gdy regulamin
obowizywa tylko na Placu. Tutaj wszyscy byli rwni.
- Ja take id! - zawoa Czonakosz.
- Musisz si jednak zobowiza, e nie bdziesz gwizda.
- Przyrzekam. Tylko teraz... pozwl mi jeszcze raz, ostatni raz zagwizda.
- Dobrze, gwid.
I Czonakosz zagwizda tak gono i przenikliwie, e a si ludzie na ulicy odwracali.
- Nagwizdaem si - owiadczy z zadowoleniem - wystarczy mi na cay dzie.
Boka zwrci si do Czelego:
- Nie idziesz z nami?
- Nie mog - odrzek Czele ze smutkiem. - Musz by o p do szstej w domu. Mama
zanotowaa sobie, kiedy si koczy lekcja stenografii. Gdybym nie wrci na czas, nigdzie by
mnie ju nie pucia.
I umilk przestraszony na sam t myl. Bo przecie wtedy skoczyoby si wszystko:
i Plac Broni, i ranga porucznika...
- Zosta wic - zadecydowa Boka. - Zabior ze sob Czonakosza i Nemeczka. A jutro
w szkole dowiecie si wszystkiego.
Podali sobie rce. Nagle Boce przypomniao si jeszcze co:
- Suchajcie, prawda, e Gereb nie by dzi na stenografii?
- Nie.
- Moe chory?
- Chyba nie. Po poudniu wracalimy razem do domu, nic mu nie byo.
Zachowanie si Gereba nie podobao si Boce w ostatnich czasach. Byo w wysokim
stopniu podejrzane. Wczoraj przy poegnaniu spojrza mu tak dziwnie, tak wyzywajco w
oczy. Zachowywa si tak, jak gdyby czu, e nie wysunie si na pierwszy plan, dopki Boka
bdzie przewodniczy w Zwizku. Nurtowaa go zazdro. By o wiele bardziej zapalczywy,
awanturniczy; spokj, rozsdek i powag Boki nie odpowiaday mu zupenie. Siebie uwaa
za wikszego bohatera.
- Kto go tam wie? - szepn Boka, idc z towarzyszami.
Czonakosz szed powanie obok niego, Nemeczek za by w najlepszym humorze i
umiecha si bogo na myl, e oto jest jednym z niewielu, ktrym wolno bra udzia w tak
ciekawej przygodzie. By tak wesoy, e a go Boka skarci:
- Nie szalej, Nemeczek. Moe ci si zdaje, e idziemy na zabaw? Ta wycieczka jest o
wiele niebezpieczniejsza, ni przypuszczasz. Przypomnij sobie tylko obydwch Pastorw!
Przypomnienie poskutkowao i wesoo jasnowosego chopaczka znika. Wprawdzie
Feri Acz to straszny chopiec, silny i niesychanie odwany - mwiono nawet, e zosta
wydalony z realnej szkoy* (*szkoa realna - rodzaj szkoy w krajach niemieckojzycznych
dla dzieci w wieku od jedenastu do szesnastu lat) - ale w jego spojrzeniu byo zarazem co
miego i ujmujcego, czego nie byo we wzroku Pastorw. Ci chodzili zawsze ze spuszczon
gow, patrzyli spode ba, a spojrzenie mieli ponure i przenikliwe i nikt nigdy nie widzia
umiechu na ich ogorzaych, ciemnych twarzach. Tote Pastorw bali si wszyscy.
Chopcy szli teraz z popiechem cignc si bez koca ulic lli. Byo ju prawie
zupenie ciemno, wczenie zapada zmrok. Na ulicach paliy si latarnie i ta niezwyka pora
budzia w chopcach jaki niepokj. Bawili si zazwyczaj w poobiednich godzinach, a
wieczory spdzali przy ksice. Szli teraz w milczeniu i po kwadransie znaleli si w
Ogrodzie Botanicznym.
Wielkie drzewa, pokrywajce si ju zieleni, wycigay gronie gazie poprzez
kamienny mur.
Wiatr szeleci modziuchnymi limi. Ciemno i zamknita szczelnie brama ogrodu
nadaway mu tak niepokojc tajemniczo, e chopcom zabiy serca. Nemeczek chcia
zadzwoni do bramy.
- Na mio bosk, nie dzwo! - zawoa Boka. - Od razu bd wiedzieli, e to my!
Moemy ich spotka po drodze... zreszt i tak nam nie otworz!
- Wic jake si dostaniemy?
Boka spojrzeniem wskaza mur.
- Przez mur?
- Tak jest.
- Tdy, od ulicy?
- Nie, obejdziemy ogrd. Od tyu mur jest niszy.
Skrcili w ciemn uliczk, gdzie kamienny mur przechodzi w drewniany pot.
Wolniejszym krokiem szli wzdu parkanu, szukajc dogodnego miejsca, aby przele na
drug stron. Zatrzymali si wreszcie w kciku, do ktrego wiato latar ulicznych ju nie
dochodzio. Zza potu wygldao wielkie drzewo akacjowe.
- Jeli si tutaj wdrapiemy - szepn Boka - to bdzie nam atwo zle po drzewie z
tamtej strony. Przy tym z wierzchoka bdziemy mogli si rozejrze i zobaczy, czy nie ma
nieprzyjaci w pobliu.
Chopcy zgodzili si na to i od razu zabrali si do roboty. Czonakosz przykucn i
opar si rkami o pot. Boka ostronie stan mu na ramionach i wysun gow nad
ogrodzenie. Sprawowali si przy tym tak cicho, e nie rozleg si najmniejszy szmer. Boka
przekona si, e nie ma w pobliu nikogo, i skin rk.
Na ten znak Nemeczek szepn do Czonakosza:
- Podsad go.
I Czonakosz podsadzi przywdc na pot. Rozleg si guchy trzask sprchniaych
desek.
- Skacz! - szepn Czonakosz.
Trzask si powtrzy i po chwili rozleg si oskot padajcego ciaa. Boka znalaz si
w samym rodku zagonu, gdzie rosy jakie jarzyny. Po nim przeskoczy Nemeczek, a potem
Czonakosz. Na drzewo wdrapa si pierwszy Czonakosz, przyszo mu to z atwoci, gdy
chowa si na wsi. Tamci dwaj, stojc pod drzewem, pytali:
- Co widzisz?
- Prawie nic, ciemno.
- Wysepk widzisz?
- Widz.
- Czy jest tam kto?
Czonakosz wychyli si ostronie spoza gazi i spoglda na prawo i lewo w dal, w
kierunku stawu.
- Na wyspie nic nie wida, zasaniaj drzewa i krzaki... ale na mocie...
Tutaj zamilk. Wdrapa si o jedn ga wyej i znowu zameldowa:
- Teraz widz dobrze. Na mocie stoj dwie postacie.
Boka szepn cicho:
- To oni. Na mocie czuwaj wartownicy.
Gazie skrzypny i Czonakosz zeskoczy na ziemi. Stali teraz wszyscy trzej,
gboko rozmylajc nad tym, co uczyni. Schowali si w krzaki, aby ich nie spostrzeono, i
cichym szeptem rozpoczli narad.
- Byoby najlepiej - radzi Boka - gdybymy, idc pod krzakami, przedostali si do
ruin zamku... wiecie przecie - std na prawo, na stoku wzgrza...
Chopcy kiwnli potakujco gowami.
- Moemy ostronie podej do ruin, kryjc si w krzakach. Tam jeden z nas wejdzie
na wzgrze i rozejrzy si po okolicy. Jeli nikogo nie bdzie, zsuniemy si na czworakach ze
wzgrza. Tu obok jest staw. Tam ukryjemy si w sitowiu i postanowimy, co robi dalej.
Czonakosz i Nemeczek patrzyli na mwicego byszczcymi oczyma. Kade sowo
wydawao im si wite.
- Czy dobrze? - pyta Boka.
- Dobrze - zgodzili si obaj.
- Naprzd! Krok w krok za mn. Znam drog doskonale.
I poczoga si na czworakach w gszcz krzeww. Ledwie towarzysze zdyli pj za
jego przykadem, w oddali zabrzmia przecigy, ostry wist.
- Spostrzegli nas! - zawoa Nemeczek i zerwa si z przestrachem.
- Kad si, kad! - rozkaza Boka. I wszyscy trzej pooyli si na brzuchu w trawie. Z
zapartym oddechem czekali na to, co nastpi. Czyby naprawd zostali spostrzeeni?
Tymczasem nikt si nie zjawia. Wiatr szeleci limi. Boka szepn:
- Nic.
Nagle rozleg si znw ostry wist. Znowu czekali. I znowu nikt si nie zjawi.
Nemeczek, skulony pod krzakiem, wyszepta drcym gosem:
- Moe by si rozejrze z wierzchoka drzewa?
- Racja. Czonakosz, wa na drzewo.
I Czonakosz, zwinny jak kot, wspi si znw na wierzchoek wysokiej akacji.
- Co widzisz?
- Na mocie poruszaj si jakie postacie... Teraz jest ich cztery... dwie wracaj na
wysp...
- Wszystko w porzdku - rzek Boka uspokojony. - Zejd! Gwizd oznacza zmian
warty na mocie.
Czonakosz zlaz z drzewa i znowu wszyscy trzej poczogali si na czworakach w
stron wzgrza.
O tej porze rozlegy Ogrd Botaniczny ogarniaa cisza. Dzwonek wyprosi
spacerowiczw. Zostali tylko tacy, ktrzy mieli jakie ze zamiary, albo ci, ktrzy snuli plany
wojenne, jak te trzy skulone postacie, przekradajce si od jednego krzaka do drugiego. Nie
odzywali si ani sowem, tak powanie traktowali swoj misj. Szczerze mwic, przejmowa
ich take strach. Byo to bowiem nie lada zuchwalstwo zakrada si do uzbrojonej warowni
czerwonoskrych na wyspie porodku jeziora, wtedy kiedy na jedynym drewnianym mostku
stay strae.
Moe to Pastorowie? - pomyla Nemeczek i ogarn go gniew na wspomnienie
piknych, kolorowych kulek szklanych, ktre wygra i mia zagarn jako swoje wanie w
chwili, kiedy rozleg si ten straszny rozkaz: Podda si!
- Ach! - krzykn nagle Nemeczek.
Tamci dwaj, przeraeni, zamarli w bezruchu.
- Co si stao?
Nemeczek unis si na kolana i cay palec wsadzi do ust.
- Co ci si stao?
Nie wyjmujc palca z ust, wyjka:
- Pokrzywy... wsadziem rk w pokrzywy!
- Ssij palec, ssij, staruszku - doradza Czonakosz; sam za dla ostronoci owin rk
chustk.
To czogajc si, to peznc, posuwali si dalej, a dotarli do wzgrza. Tutaj, jak ju
wiemy, wzniesiono po prawej stronie pagrka niewielkie ruiny, naladujc szcztki starego
zamczyska, jak to si czsto spotyka w arystokratycznych parkach; szczeliny midzy
kamieniami porasta sztucznie zasadzony mech.
- Ruiny s ju blisko - szepn Boka. - Tu musimy mie si na bacznoci, bo
czerwonoskrzy podobno czsto tu przychodz.
- Co to za zamek? - spyta Czonakosz. - Nigdy nas w szkole nie uczono, e tu by
kiedy zamek.
- To tylko ruiny. Od razu zbudowano ruiny.
Nemeczek rozemia si.
- Jak ju budowali, to czemu nie postawili porzdnego zamku? Za sto lat sam by si
zamieni w ruiny...
- Ale ci wesoo! - skarci go Boka. - Niech ci tylko Pastorowie zajrz w oczy, od razu
ci si artw odechce.
Istotnie malcowi zrzeda mina. Mia takie usposobienie, e zapomina o przykrych
rzeczach. Trzeba mu je byo stale stawia przed oczyma.
Midzy krzakami dzikiego bzu, chwytajc si rozrzuconych gazw, chopcy zaczli
si wspina na wzgrze. Czonakosz szed na przedzie. Nagle zatrzyma si, tak jak by, na
czworakach, i podnis rk do gry.
Chopcy w mgnieniu oka rzucili si na ziemi. Bujne chwasty dobrze kryy ich mae
postacie. Tylko oczy byszczay wrd zieleni. Nasuchiwali.
- Idzie kto - szepn przelkniony Czonakosz.
- Przy ucho do ziemi - komenderowa Boka szeptem. - Tak robi Indianie. Dobrze
sycha, gdy si kto zblia.
Czonakosz usucha, ale natychmiast z przestrachem oderwa gow od ziemi.
- Id - szepn zdawionym gosem.
Teraz nawet bez indiaskich praktyk sycha ju byo wyranie trzask wrd zaroli.
Tajemniczy wrg - czowiek czy zwierz - szed wprost na nich. Chopcy przestraszyli si i
schowali gowy w trawy. Tylko Nemeczek nie mg si powstrzyma i jkn cicho:
- Ja chc do domu.
- Le cicho, staruszku - doradza Czonakosz, ktry nie straci pogody ducha.
Nemeczkowi jednak te sowa nie doday odwagi, tote Boka spojrza na gniewnie i
da rozkaz, z koniecznoci cichy:
- Szeregowiec, ukry si w trawie!
Takiemu rozkazowi Nemeczek nie mg si sprzeciwi i posusznie schowa gow w
trawie.
Tajemniczy kto szeleci dalej w zarolach, ale zdawao si, e zmieni kierunek i
przesta si zblia. Boka unis si nieco z trawy i rozejrza si. Zobaczy ciemn posta,
ktra oddalaa si od pagrka i macaa kijem po zarolach.
- Poszed - oznajmi chopcom. - To by str.
- Str obozu czerwonoskrych? - zapytali.
- Nie, str Ogrodu Botanicznego.
Chopcy odetchnli. Dorosych ludzi nie obawiali si zupenie. Przecie nawet stary
honwed* (*Honwed - onierz rezerwista) z nosem pokrytym brodawkami, ktry strzeg
ogrodu przy muzeum, nie mg sobie z nimi da rady.
Teraz rozpoczli wdrwk na nowo. Ale widocznie str usysza co podejrzanego,
stan bowiem i nasuchiwa.
- Dostrzeg nas - wyjka Nemeczek.
Teraz obaj wyczekujco spojrzeli na Bok, spodziewajc si rozkazu.
- Schowa si w ruinach! - zakomenderowa Boka.
Wszyscy trzej zbiegli pdem ze wzgrza, na ktre si dopiero co z takim trudem
wczogali. W ruinach byy mae gotyckie okienka. Z przeraeniem spostrzegli, e do
pierwszego okna broniy dostpu elazne kraty. Podsunli si do drugiego, ale i tu bya krata.
Wreszcie znaleli midzy kamieniami wyrw, w ktr si wszyscy trzej wsunli. Z zapartym
oddechem patrzyli, jak dozorca przeszed mimo i skierowa si w odleg stron ogrodu, gdzie
byo jego mieszkanie.
- Nareszcie - westchn z ulg Czonakosz. - Niebezpieczestwo mino!
Teraz chopcy zaczli si rozglda po swej kryjwce. Powietrze byo wilgotne i
duszne, jak gdyby to byy naprawd podziemia jakiego odwiecznego zamku. Nagle Boka
stan. Potkn si o co na ziemi. Schyli si i podnis przedmiot, ktry w sabym
owietleniu zmroku okaza si rodzajem toporka zwanym tomahawkiem; takim, jakim w
powieciach wojuj Indianie. Tomahawk by wystrugany z drewna i oblepiony srebrnym
papierem. Byszcza gronie wrd ciemnoci.
- To bro czerwonoskrych! - rzek Nemeczek z szacunkiem.
- Tak - potwierdzi Boka - znajdziemy jej tu pewnie wicej.
Wzili si do poszukiwa i wkrtce znaleli jeszcze siedem takich toporkw w kcie.
Std atwo byo wnioskowa, e czerwonoskrych byo omiu. W tym miejscu urzdzili sobie
widocznie skad broni. Czonakosz by zdania, e tych osiem toporkw naley zabra jako
zdobycz wojenn.
- Nie - rzek Boka - tego nie uczynimy. To byby po prostu rabunek.
Czonakosz umilk zawstydzony.
- Nie tramy czasu - oznajmi Boka. - Wyjdmy std, i dalej na wzgrze! Nie chc,
ebymy si dostali na wysp wtedy, kiedy tam ju nikogo nie bdzie.
Ten odwany pomys pobudzi chopcw na nowo do czynu. Rozrzucili toporki po
ziemi, aby zostawi lad swej bytnoci, po czym przecisnli si przez wyom i pobiegli ku
wzgrzu. Stanwszy na wierzchoku, rozejrzeli si wokoo. Boka wycign z kieszeni
paczk, odwin papier i wyj ma lornetk z masy perowej.
- To lornetka siostry Czelego - oznajmi i spojrza przez szka. Ale i goym okiem
mona byo zobaczy okolic. Wysepk otaczao jeziorko, w ktrym hodowano wodorosty;
brzegi byy gsto zaronite trzcin i sitowiem. Wrd rozoystych i wysokich zaroli wyspy
byszczao mae wiateko. Na ten widok chopcy spowanieli.
- S tam - rzek Czonakosz przytumionym gosem.
- Maj latarni - oznajmi Nemeczek z zadowoleniem.
wiateko poruszao si na wyspie; to znikao za krzakami, to byskao spoza drzewa.
Kto musia z latark chodzi po wyspie.
- Jak widz - mwi Boka nie odejmujc lornetki od oczu - jak widz, przygotowuj
si do czego. Albo odbywaj wiczenia wieczorne, albo...
Tutaj zamilk nagle.
- Co? - spytali zaniepokojeni towarzysze.
- wity Boe - szepta Boka, patrzc cigle przez lornetk - ten, co niesie latark, to...
- Kto? Kto taki?
- Znajoma posta... ale, chyba nie on...
Wszed wyej, eby lepiej widzie, wkrtce jednak wiateko zgaso w krzakach i
Boka odj lornetk od oczu.
- Znikn - rzek cicho.
- Ale kto to by?
- Tego nie mog powiedzie. Nie widziaem dobrze i wanie, kiedy mu si chciaem
dokadnie przyjrze, znikn mi z oczu. Dopki wic nie wiem na pewno, nie chc nikogo
podejrzewa...
- Moe kto z naszych?
Kapitan odpar ze smutkiem:
- Tak mi si zdaje.
- Ale to zdrada! - krzykn Czonakosz, zapominajc o ostronoci.
Ciekawo dodaa im bodca do dalszego dziaania. Boka nie chcia powiedzie, do
kogo posta z latark wydawaa mu si podobna. Zaczli wic zgadywa, ale i na to kapitan
nie pozwoli, zaznaczajc, e nie wolno nikogo bezpodstawnie podejrzewa. Zbiegli ze
wzgrza i poczogali si na czworakach po trawie; nie zwaali teraz na to, e pokrzywy,
ciernie i ostre kamyki rani im rce. pieszyli si i byli coraz bliej tajemniczego jeziorka.
W kocu dotarli do niego. Teraz mogli ju wsta, bo gste trzciny i sitowie zakryway
ich postacie. Boka wydawa rozkazy z zimn krwi.
- Tutaj musi gdzie by dka. Pjd z Nemeczkiem na poszukiwania na prawo, ty za,
Czonakosz, id na lewo. Kto znajdzie dk, niech czeka.
Ju po chwili Boka spostrzeg dk wrd sitowia.
- Czekajmy - rzek.
Usiedli wic na brzegu i czekali na Czonakosza, ktry mia okry jeziorko i nadej
z drugiej strony. Spogldali w gwiadziste niebo i nasuchiwali odgosw z wyspy.
Nemeczek, chcc si okaza roztropnym, zaproponowa:
- Przyo ucho do ziemi.
- Obejdzie si bez twego ucha - rzek Boka. - Niepotrzebnie by je trudzi. Jeli si
pochylimy nad wod, bdziemy lepiej syszeli. Widziaem, jak rybacy nad Dunajem
rozmawiali ze sob z jednego brzegu na drugi. Wieczorem gos niesie po wodzie doskonale.
Pochylili si wic nad wod, ale nic nie usyszeli prcz niewyranych szmerw i
szeptw idcych od wyspy.
Tymczasem nadszed Czonakosz oznajmiajc:
- Nigdzie nie ma dki.
- Nie martw si, stary - pociesza go Nemeczek. - Znalaza si.
I poszli ku dce.
- Czy wsidziemy?
- Nie tutaj - rzek Boka. - Przecigniemy dk na brzeg po przeciwnej stronie wyspy,
abymy nie znajdowali si blisko mostu, gdyby nas spostrzegli. Sprbujemy przeprawi si w
miejscu najbardziej oddalonym od mostu, tak e bd musieli obej daleko, jeeli zechc nas
ciga.
Ta przezorno podobaa si chopcom. wiadomo, e maj takiego roztropnego i
przewidujcego wodza, dodawaa im odwagi. Tymczasem Boka spyta:
- Kto z was ma przy sobie sznurek?
Czonakosz mia sznurek. W jego kieszeniach znale mona byo wszystko, jak na
bazarze. Wic: scyzoryk, sznurki, kulki, gwodzie, miedzian klamk, klucz, rubokrt,
szmatki i mnstwo innych potrzebnych i niepotrzebnych przedmiotw.
Wyj sznurek, ktry Boka przywiza ostronie do kka na dziobie dki, tak e
mogli j teraz wolniutko cign wzdu brzegu. Nie przestawali przy tym obserwowa
wyspy. Kiedy ju docignli dk do miejsca, w ktrym zamierzali wsi, rozleg si znowu
przeraliwy wist. Ale tym razem chopcy nie przestraszyli si, bo wiedzieli, e to zmiana
warty. Zreszt nie bali si i dlatego jeszcze, e czuli si ju w ogniu walki. Zupenie tak samo
zachowuj si i prawdziwi onierze na prawdziwej wojnie. Zanim ujrz nieprzyjaciela,
przeraa ich byle krzak. Skoro jednak pierwsza kula winie im nad uchem, nabieraj odwagi,
ogarnia ich zapamitanie i nie myl o tym, e id na mier.
Chopcy wsiedli do dki. Tylko Nemeczek wzdraga si przez chwil.
- Dalej, stary! - zachca go Czonakosz.
- Id - szepn Nemeczek, ale jednoczenie polizgn si i uchwyciwszy si z
przestrachu cienkiej trzciny, wpad do wody. Pogry si w niej a po szyj, ale ani pisn.
Zerwa si wkrtce, bo woda bya pytka, wyglda jednak miesznie, ocieka wod,
kurczowo ciska trzcin, cienk jak patyczek.
- C, stary, napie si? - zadrwi Czonakosz.
- Wcale nie piem - odpar przestraszony malec i wsiad do dki przemoczony i blady
z przestrachu.
- Nie spodziewaem si, e uyj dzisiaj kpieli - prbowa artowa.
Ale nie byo ju czasu do stracenia. Boka i Czonakosz chwycili wiosa i odepchnli
dk od brzegu. Cika d poruszaa si powoli po wodzie, a cisza bya tak wielka, e
sycha byo, jak maemu Nemeczkowi, ktry siedzia skulony na przodzie dki, szczkay
zby. Niebawem chopcy dopynli do brzegu wyspy i wysiedli, ukrywajc si za krzakami.
- Stjcie - zakomenderowa dowdca - dki nie moemy tak zostawi. Gdyby j
zabrali, nie moglibymy si wydosta z wyspy. Na mocie stoi warta. Ty, Czonakosz,
zostaniesz na stray i skoro tylko spostrzeesz co podejrzanego, gwizdniesz najgoniej, jak
tylko potrafisz. My biegiem wrcimy do dki, wskoczymy, a ty j odepchniesz od brzegu.
Czonakosz przysta z chci, radujc si w duchu, e moe bdzie mia sposobno
zagwizda po swojemu.
Boka uda si w drog z Nemeczkiem. Czogali si na czworakach, podnoszc si
tylko tam, gdzie drzewa byy wysokie i gste. Za jakim wyszym krzakiem stanli, rozchylili
gazie i na maej polance porodku wyspy ujrzeli grony oddzia czerwonoskrych.
Nemeczek zadra i przytuli si do Boki.
- Nie bj si - uspokaja go Boka szeptem.
Porodku polanki lea duy gaz, a na nim staa latarka. Wokoo latarki siedzieli w
kucki czerwonoskrzy. Wszyscy ubrani byli w czerwone koszule. Obok Feriego Acza
siedzieli dwaj Pastorowie, a obok modszego Pastora kto wyrniajcy si tym, e nie mia
czerwonej bluzy... Boka czu, jak Nemeczek obok niego dry...
- Suchaj... - zacz Nemeczek, ale wicej nie mg wydoby ze cinitej krtani -
suchaj... suchaj...
Potem doda cicho:
- Poznajesz go?
- Poznaj - odpar Boka ze smutkiem.
Obok czerwonoskrych siedzia Gereb. Nie myli si wic Boka tam na wzgrzu.
Chopcem, ktry nis latark, by istotnie Gereb.
Teraz ze zdwojon uwag obserwowali grup czerwonoskrych; wiato rzucao
dziwny blask na smage twarze Pastorw i czerwone koszule przykucnitych postaci.
Wszyscy milczeli, tylko jeden Gereb cicho mwi. Musia opowiada co bardzo
zajmujcego, gdy wszyscy pochylili si ku niemu i suchali z wielk uwag. W ciszy
wieczoru gos rozlega si wyranie, tak e ukryci za krzakami chopcy mogli zrozumie
sowa Gereba. Mwi:
- Na Plac mona si dosta z dwch stron... Jedno wejcie jest od ulicy Pawa, ale
utrudnione z powodu regulaminowego przepisu, e kady, kto wchodzi, musi za sob
zamyka furtk. Drugie wejcie jest od ulicy Marii, tam brama prowadzca do tartaku otwarta
jest na ocie, a midzy sgami drzewa mona si doskonale przedosta na Plac. Trudno
polega tylko na tym, e na sgach wzniesione s fortece...
- Wiem - przerwa Feri Acz niskim gosem, ktry wzbudzi dreszcz niepokoju u
podsuchujcych.
- Rozumie si, e wiesz, bye tam przecie - mwi dalej Gereb. - W fortecach
ustawione s warty, ktre ostrzegaj, o ile kto obcy zblia si do Placu. Nie radzibym wam
wchodzi od tamtej strony.
A wic czerwonoskrzy przygotowywali si do napadu na Plac... Gereb mwi dalej:
- Najlepiej bdzie, jeeli si uoymy z gry, kiedy macie przyj. Wtedy ja wejd
ostatni na Plac i zostawi furtk otwart.
- Dobrze - przerwa mu Feri Acz. - Tak bdzie w porzdku. Za nic na wiecie nie
chciabym przyj na Plac, kiedy tam nie bdzie nikogo. Chc otwartej walki. Jeli obroni
Plac - dobrze. A jeli nie obroni - Plac bdzie nasz i zatkniemy na nim czerwon chorgiew.
Nie robimy tego z chciwoci, wiecie przecie...
Teraz odezwa si jeden z Pastorw:
- Robimy to po to, eby mie gdzie gra w palanta. Tutaj nie mona, a na ulicy
Esterhazy trzeba si zawsze bi o miejsce... Trzeba nam miejsca do gry w palanta, i basta.
Istotnie rozpoczynali wojn z takich samych powodw, dla ktrych prowadzi si
prawdziw wojn. Rosja chciaa mie dostp do morza, dlatego bia si z Japoni.
Czerwonoskrym potrzebny by plac do gry w palanta, wic postanowili go zdoby przez
wojn.
- Stano wic na tym - zabra gos przywdca czerwonoskrych Feri Acz - e wedug
umowy zostawisz furtk otwart.
- Tak - potwierdzi Gereb.
May jasnowosy Nemeczek zadra z przeraenia. Sta w przemoczonym ubraniu i
wpatrywa si szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma w postacie czerwonoskrych, wrd
ktrych siedzia zdrajca. Odczuwa to tak bolenie, e kiedy Gereb wymwi tak,
potwierdzajc, e on, Gereb, gotw jest zdradzi Plac - malec zala si zami. Tuli si do
Boki, ka i szlocha.
Boka odsun go agodnie.
- Pacz na nic si nie przyda - rzek.
Lecz i jego dawio w krtani.
Teraz czerwonoskrzy podnieli si na znak dany przez wodza.
- Pjdziemy do domu - rzek przywdca. - Czy wszyscy macie bro gotow?
- Tak - odpowiedzieli wszyscy naraz. I podnieli z ziemi dugie tyki, na ktrych
powieway mae czerwone chorgiewki.
- Naprzd - zakomenderowa Feri Acz - pochowa bro w krzakach!
Oddalili si w gb wyspy z wodzem na czele. Gereb poszed z nimi. Polanka bya
pusta, z duym kamieniem porodku, owietlona zapalon latark. Sycha byo oddalajce
si kroki.
Czerwonoskrzy wchodzili w gszcz, aby schowa piki.
- Teraz - szepn Boka do Nemeczka i sign do kieszeni. Wyj z niej czerwon
kartk, w ktrej tkwia zawczasu przygotowana pluskiewka. Po czym rozsun gazie
krzeww, mwic do towarzysza:
- Czekaj tu na mnie. Nie rusz si!
Skoczy na polank, gdzie przed chwil siedzieli czerwonoskrzy.
Nemeczek patrzy za nim z zapartym oddechem. Boka podbieg najpierw do wielkiego
drzewa, ktrego gazie osaniay wysepk niby parasol. W mgnieniu oka przymocowa do
pnia czerwon kartk, potem podbieg do latarki i dmuchn na ni. wieczka zgasa i
Nemeczek ju nic nie widzia. Ale po chwili, zanim oko jego przywyko do ciemnoci, Boka
stan przed nim i schwyci go za rami.
- Pd za mn najprdzej, jak tylko moesz.
I pobiegli pdem w stron brzegu, ku dce. Czonakosz na ich widok wskoczy do
dki i opar wioso o brzeg, aby by gotowym do odepchnicia si. Chopcy dopadli dki.
- Odpyn - zakomenderowa Boka zdyszanym gosem.
Czonakosz wpar si w wioso, ale dka nie poruszya si. Przybijajc, najechali zbyt
gwatownie na brzeg i dka zarya si w piasku tak, e trudno byo j ruszy. Kto musia
wysi i zepchn j na wod.
Tymczasem z polanki dobiegay gosy. Czerwonoskrzy wrcili ze skadu broni i
zastali latarni zgaszon. Z pocztku myleli, e to wiatr j zdmuchn, ale Feri Acz,
obejrzawszy latark, zauway, e maa szybka bya otwarta.
- Tutaj kto by! - zawoa silnym gosem tak dononie, e chopcy, usiujc zepchn
dk do wody, syszeli go doskonale.
Czerwonoskrzy zapalili latarni i wtedy zobaczyli przybit do drzewa czerwon
kartk z napisem:
TU BYLI CHOPCY Z PLACU BRONI.
- Jeeli byli, to s jeszcze i teraz! Dalej w trop! - zawoa Feri Acz. Gwizdn gono.
Warta z mostu nadbiega i zameldowaa, e przez most nikt nie mg si dosta na wysp.
- Przyjechali dk - domyli si modszy Pastor.
Trzej chopcy, mocujcy si wci nadaremnie z dk, z przeraeniem usyszeli
okrzyk:
- Dalej za nimi!
W tej samej chwili udao si Czonakoszowi zepchn dk na wod i wskoczy do
niej. Chwycili natychmiast za wiosa i ca si odepchnli d. Feri Acz wydawa rozkazy
grzmicym gosem:
- Wendauer na drzewo, ledzi ich z gry! Pastorowie przez most, jeden na prawo,
drugi na lewo!
Teraz wydawao si, e chopcy zostan okreni. Zanim zd dobi do brzegu,
Pastorowie, syncy jako szybkobiegacze, obiegn jezioro, a wwczas nie bdzie mowy o
ucieczce ani na prawo, ani na lewo. Gdyby za udao im si dosta na brzeg wczeniej od
Pastorw, spostrzee ich Wendauer, czatujcy z wierzchoka drzewa, i zasygnalizuje, dokd
si schronili.
Z dki widzieli, jak Feri Acz biega z latarni w rku wzdu brzegu. Teraz rozleg si
gony tupot: to Pastorowie pdzili przez most...
Zanim jednak wartownik dosta si na wierzchoek drzewa, dka dobia do brzegu.
- Wyldowali! - krzykn chopiec ju z wierzchoka drzewa. I natychmiast
odpowiedzia mu gos komendanta:
- Wszyscy za nimi!
Tymczasem trzej chopcy z Placu Broni biegli co tchu.
- Oby nas tylko nie dogonili - rzek Boka, biegnc - jest ich znacznie wicej ni nas!
Gnali poprzez cieki i klomby. Boka na czele, tamci dwaj tu za nim.
- Do oranerii! - zakomenderowa Boka i wbieg przez otwarte, na szczcie,
drzwiczki do oranerii. Chopcy wbiegli za nim i ukryli si za wielkimi cyprysami. Na razie
panowaa cisza. Zdawao si, e pogo stracia lad. Chopcy rozgldali si po osobliwym
swym schronieniu, do ktrego poprzez szklany dach i szklane ciany sczyo si sabe
owietlenie miejskiego wieczoru. Byo to lewe skrzydo cieplarni. Wokoo w zielonych
kubach stay grube drzewa o wielkich liciach. W dugich skrzynkach rosy paprocie i
mimozy. Porodku, pod wielkim sklepieniem, palmy roztaczay swe wachlarze, a wokoo nich
sta cay las podzwrotnikowych rolin. Porodku tego lasu urzdzony by basen ze zotymi
rybkami, obok basenu staa awka. Dalej znw magnolie, drzewa wawrzynowe,
pomaraczowe, olbrzymie paprocie. Same roliny napeniajce powietrze mocnym,
odurzajcym zapachem. W wielkiej ogrzewanej hali sczya si bezustannie woda. Krople
uderzay o wielkie misiste licie, a wachlarze palm szumiay tak tajemniczo, i chopcom
zdawao si za kadym razem, e to jakie osobliwe podzwrotnikowe zwierz przemyka si w
tym gstym, ciep wilgoci ziejcym lesie.
Poczuli si bezpieczni i zaczli si zastanawia nad tym, w jaki sposb wydosta si
std na wolno.
- eby nas tylko kto tutaj nie zamkn! - szepn Nemeczek, ktry siedzia
wyczerpany i opiera si o gruby pie wielkiej palmy, napawajc si ciepem, gdy odzie
mia przemoczon do nitki.
Boka uspokaja go:
- Jeeli dotychczas nie zamknli oranerii, to ju jej nie zamkn.
Siedzieli wic i nasuchiwali. Nie dochodzi aden dwik. Nikomu nie wpado na
myl, eby ich tutaj szuka. Wstali i zaczli chodzi wrd drzew i skrzy z kwiatami.
Czonakosz zawadzi o co i o mao co nie upad. Nemeczek chcia mu si przysuy i
mwic: - Czekaj, powiec ci - wycign z kieszeni pudeko zapaek i zapali jedn. Zapaka
zapona, ale w tej samej chwili zgasa, gdy Boka uderzy malca w rk.
- Gupcze! - krzykn z gniewem. - Zapominasz, e znajdujemy si w szklanej hali,
przecie i ciany s ze szka... teraz na pewno widzieli wiato!
Zamilkli, nasuchujc. Istotnie Boka mia suszno. Czerwonoskrzy widzieli wiato,
ktre przez mgnienie oka owietlio ca oraneri. Ju po chwili rozleg si skrzyp krokw
po wirze alei. Sycha byo wyranie komend Feriego Acza.
- Pastorowie przez mae drzwiczki na prawo - woa - Sebenicz przez rodkowe, ja
tdy...
Chopcy w oranerii usiowali si ukry. Czonakosz pooy si na brzuchu pod jak
pk. Nemeczkowi kazali si schowa w basenie, bo przecie i tak by mokry. Malec
posusznie zanurzy si w wod i ukry gow pod piropusz paproci. Boka w ostatniej chwili
stan za drzwiami.
Feri Acz ze sw armi wtargn z latarni w rku. wiato latarni padao w ten sposb
na szklane drzwi, e Boka doskonale widzia Feriego Acza, ten jednak nie widzia
ukrywajcego si Boki. Boka mg wic dobrze przyjrze si przywdcy czerwonoskrych,
ktrego przedtem widzia tylko raz w ogrodzie przy muzeum. By to przystojny chopak, oczy
byszczay mu wojowniczo. Czerwonoskrzy rozproszyli si po oranerii, szukajc we
wszystkich ktach. Nikomu nie przyszo na myl szuka w basenie. Czonakosz za nie zosta
odkryty tylko dlatego, e wanie w tej chwili, kiedy miano zajrze pod skrzyni, gdzie si
ukrywa, jeden z chopcw, ktrego Feri nazwa Sebeniczem, rzek:
- Dawno ju wyszli przez prawe drzwi - i skierowa si w tamt stron. Wszyscy
poszli za nim, przewracajc po drodze doniczki. Nastpia cisza. Najpierw wysun si
Czonakosz.
- Kapitanie - rzek - doniczka spada mi na gow. Wszdzie mam peno ziemi. - I
wypluwa ziemi, ktr istotnie mia zapchany nos i usta. Nastpnie wydosta si z basenu
Nemeczek. Biedak ocieka znw wod i skary si aosnym gosem:
- Dlaczego ja musz cae ycie siedzie w wodzie? Czy jestem ab? - I otrzsn si
jak zmoczony pudel.
- Nie pacz - uspokaja go Boka. - A teraz chodmy, niech si ten wieczr nareszcie
skoczy...
Nemeczek westchn:
- Ach, jake chciabym ju by w domu!
Wtem przyszo mu na myl, e w domu nie spotka go z pewnoci zbyt uprzejme
przyjcie z powodu przemoczonej odziey. Poprawi si wic szybko:
- Waciwie wcale mi si nie chce wraca do domu.
Pobiegli teraz z powrotem w stron wielkiej akacji przy pocie. W cigu kilku minut
byli na miejscu. Czonakosz wdrapa si na drzewo i spojrzawszy poza siebie na ogrd,
krzykn z przestrachem:
- Id!
- Wszyscy na drzewo! - zakomenderowa Boka.
Czonakosz dopomg towarzyszom. Wdrapali si na drzewo jak najwyej. Gniewaa
ich najbardziej myl, e mogliby zosta schwytani teraz, kiedy byli ju tak blisko koca
wyprawy.
Gromada czerwonoskrych zbliaa si z tupotem. Chopcy siedzieli cicho wrd lici,
skuleni niby trzy wielkie ptaki.
Wtem odezwa si znw Sebenicz, ten sam, ktry wybawi ich w oranerii:
- Widziaem, jak przeskakiwali przez pot!
Widocznie w Sebenicz by najgupszy z caej gromady. A poniewa najgupsi
zazwyczaj czyni najwicej haasu, wic i ten krzycza najgoniej.
Czerwonoskrzy, syncy jako dobrzy gimnastycy, przeskoczyli natychmiast przez
pot. Feri Acz pozosta ostatni i zgasi latarni, zanim przedosta si take przez pot. Wdrapa
si po tym samym drzewie, na ktrego szczycie gniedziy si nasze trzy ptaki. Wtem spado
mu na nos kilka kropel. Bya to wina Nemeczka, z ktrego wci jeszcze cieka woda jak z
przedziurawionej rynny.
- Deszcz pada! - zawoa Feri Acz, otar nos i wybieg na ulic.
- Tam id - rozlego si woanie z ulicy i wszyscy rzucili si pdem w tamt stron...
Teraz nasi chopcy poczuli si nareszcie bezpieczni.
- Gdyby nie ten Sebenicz, wpadlibymy ju dawno w ich rce... - odezwa si Boka.
Chopcy zauwayli, e czerwonoskrzy biegli ulic za dwoma spokojnie idcymi
chopcami. Ci, przestraszeni, zaczli ucieka, a czerwonoskrzy gonili ich zawzicie. Cicha
uliczka rozbrzmiewaa gonym wrzaskiem, ktry stopniowo milk w oddali.
Nasi chopcy zsunli si z potu i odetchnli gboko, poczuwszy bruk uliczny pod
stopami. Obok nich przesza stara kobieta, za ni jaki przechodzie. Chopcy czuli, e s
znw w miecie, gdzie im si ju nic sta nie moe.
Byli godni i zmczeni. W Domu Sierot, ktrego okna przyjanie lniy wrd ciemnej
nocy, dzwoniono wanie na wieczerz.
Nemeczek zaszczka zbami.
- pieszmy si - rzek.
- Stj - odezwa si Boka. - Pojedziesz tramwajem do domu. Masz pienidze...
Sign do kieszeni, ale rka mu zamara bez ruchu. Byy w niej tylko trzy miedziaki i
kaamarz. Wycign pienidze palcami uwalany cii atramentem i rzek podajc je
Nemeczkowi:
- Nie mam wicej.
Czonakosz znalaz w swojej kieszeni dwa grajcary.
Nemeczek za mia jednego grajcara, ktrego chowa na szczcie w pudeku po
pigukach, wic razem uskadali sze i malec mg pojecha konnym tramwajem.
Boka przystan. Zdrada Gereba rozgoryczaa go. Sta smutny i milcza. Czonakosz
jednak nie wiedzia nic o zdradzie, by w dobrym humorze.
- Suchaj, stary! - zawoa. I wsadziwszy dwa palce w usta, wisn oguszajco z
caych si.
A potem rozejrza si wokoo zadowolony z siebie.
- Czekaem na to cay wieczr - doda - ale nie mogem ju duej wytrzyma!
Wzi Bok pod rk i poszli wzdu ulicy ku miastu, zmczeni tyloma przejciami i
wzruszeniami...
4.
Na zegarze w klasie wybia znw pierwsza godzina i chopcy zbierali ksiki. Profesor
Rac wsta z katedry. May usuny prymus Czengey pomg mu woy palto. Chopcy z
Placu Broni spogldali na Bok, oczekujc jego rozporzdze. Wiedzieli, e zebranie na Placu
odby si ma dzisiaj o drugiej, gdy trzej wysacy mieli zoy sprawozdanie z wyprawy do
Ogrodu Botanicznego. Wszyscy ju wiedzieli, e wyprawa si udaa i przewodniczcy
chopcw z Placu Broni odda wizyt czerwonoskrym. Byli jednak ciekawi szczegw,
chcieli wiedzie, jakie spotkay ich przygody, jakie niebezpieczestwa im groziy. Z Boki nie
mona byo kleszczami wycign ani sowa. Czonakosz gada pite przez dziesite i kama,
ile si zmieci. Opowiada o dzikich zwierztach, z ktrymi spotkali si w ruinach Ogrodu
Botanicznego... O tym, jak to Nemeczek o mao nie utopi si w stawie... jak czerwonoskrzy
siedzieli wokoo ogromnego, poncego stosu... Ale plt niejasno i zapomina zawsze o
najwaniejszych rzeczach. Przy tym ogusza suchaczy przeraliwym gwizdem, ktrym
koczy kade zdanie.
Nemeczek za tak odczuwa wano swej roli, e strzeg tajemnicy z ca powag.
Kiedy go pytano, odpowiada:
- Nie mog nic powiedzie.
Albo:
- Zapytajcie przewodniczcego.
Wszyscy koledzy zazdrocili Nemeczkowi, e cho by tylko zwyczajnym
szeregowcem, bra udzia w tak wspaniaej wyprawie. Porucznicy i podporucznicy czuli, e
teraz Nemeczek wyrs ponad nich, niektrzy nawet byli zdania, e powinien od razu dosta
awans na oficera i jedynym szeregowcem w armii zostanie Hektor, czarny pies Sowaka.
Jeszcze zanim profesor Rac opuci klas, Boka podnis dwa palce w gr na znak,
e zebranie odbdzie si o drugiej. Chopcy z Placu Broni wzbudzali zazdro wszystkich
kolegw z powodu swych tajnych znakw porozumiewawczych. Wanie kiedy powstawali z
awek, zbierajc si do odejcia, profesor Rac wstrzyma ich jednym sowem.
- Czekajcie - rzek.
Nastpia gboka cisza.
Profesor wyj kartk i zacz z niej odczytywa nastpujce nazwiska:
- Weiss!
- Jestem - odezwa si przestraszony Weiss.
Profesor czyta dalej:
- Rychter! Czele! Kolnay! Barabasz! Lesik! Nemeczek!
Wszyscy odpowiadali po kolei:
- Jestem.
Profesor Rac schowa kartk i rzek:
- Nie pjdziecie teraz do domu, tylko zgosicie si do mnie w pokoju nauczycielskim.
Musz z wami pomwi. - I nie dodajc ani sowa wyjanienia, wyszed z klasy.
Teraz rozleg si szmer:
- Po co nas wzywa?
- Czego od nas chce?
Tak zapytywali wzajemnie jedni drugich. A e byli to wszyscy chopcy z Placu Broni,
wic otoczyli Bok.
- Nie wiem, co to moe by - mwi Boka. - Idcie, bd na was czeka na korytarzu. -
Po czym zwrci si do innych chopcw: - Zamiast o drugiej, zbierzemy si o trzeciej. Zasza
przeszkoda.
Dugi korytarz szkolny zaludni si. Z innych klas rwnie wysypali si chopcy. W
cichym zwykle korytarzu powsta gwar, bieganina, tupot. Wszystkim byo spieszno.
- Zostajecie w kozie? - spyta jaki chopiec ponurej gromadki czekajcej przed
pokojem nauczycielskim.
- Nie - odpar Weiss pewnym gosem. Chopiec odszed, a oni spogldali za nim z
zazdroci. Wolno mu ju byo wrci do domu!...
Po kilku minutach otworzyy si drzwi, ukazaa si wysoka, szczupa posta profesora
Raca.
- Wejdcie - rzek powanie.
Kancelaria bya pusta. Chopcy stanli naokoo dugiego stou pokrytego zielonym
suknem.
Bya cisza. Nauczyciel usiad przy stole i wodzc wzrokiem po twarzach chopcw,
zapyta:
- Czy jestecie tu wszyscy?
- Tak.
Z dou, z podwrza, dochodzi wyranie wesoy gwar biegncych do domu chopcw.
Nauczyciel kaza zamkn okno i teraz w obszernej kancelarii zapanowaa prawdziwie
grobowa cisza. Przerwa j wreszcie nauczyciel, mwic:
- Dowiedziaem si, e zaoylicie jakie stowarzyszenie. Podobno nazywacie si
Stowarzyszeniem Zbieraczy Kitu. Mam te spis czonkw waszego Stowarzyszenia. Naleycie
do niego wszyscy, prawda?
Nikt nie odpowiada. Wszyscy stali w milczeniu z pochylonymi gowami na znak, e
oskarenie jest suszne.
Nauczyciel cign dalej:
- Zacznijmy po kolei. Najpierw chc wiedzie, kto jest zaoycielem Stowarzyszenia;
zapowiadaem przecie, e nie pozwalam na adne stowarzyszenia. Wic kto jest
zaoycielem?
Gbokie milczenie.
Nagle odezwa si jaki zalkniony gos:
- Weiss.
Nauczyciel spojrza surowo na Weissa.
- Czy nie moesz przyzna si sam?
- Mog - brzmiaa szeptem odpowied.
- Dlaczego wic nie przyznae si od razu?
Na to biedny Weiss ju nie mia odpowiedzi. Nauczyciel zapali cygaro i mwi dalej:
- Wic po kolei. Przede wszystkim powiedzcie mi, co to znaczy kit?
- Kit - to... kit!...
- A c to jest kit?...
Zamiast odpowiedzi Weiss wyj z kieszeni kawa kitu uywanego przez szklarzy i
pooy go na stole. Przyglda mu si przez jaki czas, a potem powiedzia cichutko:
- To jest kit.
- A c to takiego? - pyta nauczyciel.
- To jest taka masa, ktr szklarze przylepiaj szyby do ram i ktr mona
paznokciami wyduba.
- I ty wyduba ten kit?
- Nie, panie profesorze. To jest kit zwizkowy.
Nauczyciel patrzy na niego oczami szeroko rozwartymi ze zdziwienia.
- Co to jest? - zapyta ponownie.
Weiss nabra nieco odwagi.
- To jest kit zebrany przez zwizkowcw - powiedzia - i zarzd poleci mi
przechowywanie go. Przedtem przechowywa go Kolnay, ktry by skarbnikiem, ale u niego
si zesech, bo go nie u.
- Wic to trzeba u?
- Tak, bo inaczej twardnieje i nie daje si ugniata. Ja uem kit codziennie.
- A dlaczego ty?
- Bo statut gosi, e prezes obowizany jest u kit przynajmniej raz dziennie, aby nie
stwardnia...
Tutaj gos mu si zaama i dokoczy paczc:
- A teraz... ja... jestem... prezesem.
Nauczyciel milcza przez chwil, a potem spyta surowo:
- Skd macie taki wielki kawa kitu?
Milczenie. Nauczyciel spojrza badawczo na Kolnaya i zapyta:
- Kolnay! Skdecie to wydostali?
Kolnay odpowiedzia, jkajc si, jak kto, co chce szczerym przyznaniem si
naprawi win:
- Mamy to ju od miesica, panie profesorze. Ja go uem cay tydzie, panie
profesorze, ale wtedy by mniejszy. Pierwszy kawaek przynis Weiss i wtedy zaoylimy
Zwizek. Jecha z ojcem w zamknitej doroce i wyduba kit z okna, a sobie palce
pokrwawi. Potem w sali piewu stuko si okno, zostaem przez cae popoudnie w szkole i
czekaem na szklarza. Poprosiem go, eby mi da kawaek kitu. Nie odpowiedzia mi, bo mia
pen gb kitu.
Nauczyciel zmarszczy brwi.
- C to znw za wyraenie?
- Przepraszam, panie profesorze, mia usta pene kitu. Poczekaem wic, a skoczy i
pjdzie sobie. Wtedy wydubaem kit z okna i zabraem. Ale przecie nie kradem dla siebie,
tylko dla Zwiz-ku - skoczy z paczem.
- Nie pacz - przerwa mu nauczyciel.
Weiss, mitoszc brzeg kurtki, sykn:
- Nie rycz!
Ale Kolnay paka coraz rozpaczliwiej. W kocu i Weiss zacz szlocha. zy
widocznie wyruszyy nauczyciela, gdy milcza, zacigajc si dymem z cygara. Wtem
wystpi may elegant Czele. Chcia okaza si rwnie mnym jak Boka i odezwa si
pewnym, stanowczym gosem:
- Prosz pana profesora, ja take dostarczyem kitu dla Zwizku.
- Skd? - zapyta nauczyciel.
- Z domu! - odpar Czele. - Zbiem szklan wanienk, w ktrej si kanarek kpie;
mama kazaa j zlepi kitem, a ja natychmiast zabraem kit. Woda z wanienki wycieka na
dywan. Ale kanarek moe obej si bez kpieli. Przecie i wrble si nie kpi i s zawsze
brudne!
Nauczyciel spojrza surowo i rzek gronym gosem:
- Jeste w dobrym humorze, Czele. Zepsuj ci go wkrtce. Kolnay, opowiadaj dalej.
Kolnay, wycierajc nos, zapyta z zakopotaniem:
- Co jeszcze mam powiedzie?
- Skd macie reszt kitu?
- Przecie Czele powiedzia... A raz dostaem od Zwizku szedziesit grajcarw na
ten cel...
I to nie podobao si nauczycielowi.
- Wic kupowalicie take kit za pienidze?
- Nie - odrzek Kolnay. - Tylko mj ojciec jest lekarzem i jedzi przed obiadem
fiakrem do chorych. Raz zabra mnie ze sob i wtedy wydubaem kit z okna, dobry, mikki
kit. Wic potem Zwizek da mi pienidze, ebym sam pojecha fiakrem. Wtedy zebraem kit
z obydwch okien, a potem wrciem pieszo.
- Czy to byo wtedy - zapyta nauczyciel - kiedy ci spotkaem na ulicy?
- Tak.
- Przemwiem do ciebie, ale nie odpowiedziae mi ani sowem.
Kolnay spuci gow i ponuro wyjka:
- Bo miaem pen gb - przepraszam, panie profesorze - pene usta kitu.
I rozpaka si na nowo.
Weiss, nie przestajc mitosi kurtki, zmieszany szepn:
- Zaraz beczy! - I sam w bek.
Nauczyciel podnis si i chodzc po pokoju, mwi do siebie:
- adny Zwizek! A kto by prezesem? - zapyta surowo.
Weiss przesta paka i odpar z dum:
- Ja.
- A kto by skarbnikiem?
- Kolnay.
- Oddaj pienidze, ktre wam zostay.
Kolnay sign do kieszeni. Najpierw wydoby z niej jednego forinta i czterdzieci
trzy grajcary. Potem dwa znaczki pocztowe, kart, dwa znaczki stemplowe, osiem
nowiutekich stalwek i szklan kulk. Nauczyciel policzy pienidze i zaspi si.
- Skd macie pienidze?
- Ze skadek czonkw. Kady paci tygodniowo po dziesi grajcarw.
- A na co je macie?
- Tylko tak, eby skadki byy zapacone. Weiss zrzek si swojej pensji za prezesur.
- Ile to wynosio?
- Pi grajcarw tygodniowo. Znaczki ja przyniosem, kart Barabasz, a znaczki
stemplowe Rychter. Jego ojciec... on od ojca...
Nauczyciel przerwa mu:
- Ukrad? Co? Rychter!
Rychter podszed ze spuszczonymi oczyma.
- Ukrade?
Milczc skin gow. Nauczyciel pokiwa gow z oburzeniem:
- Co za zepsucie! Czym jest twj ojciec?
- Doktor Ernest Rychter, adwokat. Ale Zwizek odkupi znaczek.
- Co to znaczy?
- To byo tak. Kiedy ukradem ojcu znaczek, baem si bardzo, wic Zwizek da mi
pienidze, ebym go odkupi i podrzuci z powrotem na biurko ojca. Wtedy ojciec mnie
przyapa i gniewa si bardzo, i chcia koniecznie wiedzie, skd mam ten znaczek. Nie
chciaem powiedzie prawdy, bo si baem, wic powiedziaem, e Kolnay mi da. Wtedy
ojciec powiedzia: Oddaj natychmiast znaczek Kolnayowi, bo on go na pewno komu ukrad.
Oddaem wic Kolnayowi znaczek i dlatego Zwizek ma teraz dwa znaczki stemplowe.
- Po cecie kupowali nowy znaczek, przecie moglicie odda stary?
- Nie mona byo - rzek Kolnay - bo na odwrocie przybilimy piecz Zwizku.
- Macie piecz? Gdzie ona jest?
- Barabasz przechowuje piecz.
Barabasz wystpi. Rzuci piorunujce spojrzenie na Kolnaya, z ktrym mia wieczne
zatargi. Nie mg mu wybaczy historii z kapeluszem na Placu. Po czym, widzc, e nie ma
wyjcia, wyj z kieszeni pudeko blaszane z poduszeczk tuszow i kauczukow piecztk,
ktr pooy na stole.
Nauczyciel obejrza uwanie piecz. Napis brzmia: Zwizek Zbieraczy Kitu.
Budapeszt, 1889.
Nauczyciel stumi umiech i pokiwa gow. Omielio to Barabasza, ktry wycign
rk po piecztk. Ale nauczyciel wstrzyma go.
- Czego chcesz?
- Prosz pana profesora - jkn Barabasz - zoyem przysig, e bd broni
pieczci do ostatniej kropli krwi, nikomu nie oddam.
Nauczyciel schowa piecztk do kieszeni.
- Cicho! - rozkaza.
Ale Barabasz nie mg si uspokoi.
- Kiedy tak - powiedzia - to prosz i Czelemu odebra chorgiew!
- Wic macie i chorgiew? Dawaj j zaraz - zwrci si nauczyciel do Czelego. Czele
sign do kieszeni i wyj z niej ma chorgiewk. I t chorgiewk uszya jego siostra. Bya
to czerwono-biao-zielona chorgiew z napisem: Zwizek Zbieraczy Kitu. Budapeszt, 1889.
Przysigamy walczy zawsze o wolno i o chonor.* [*W oryginale na proporczyku znajduj
si sowa Sndora Petfiego: Przysigamy, e ju wicej nie bdziemy niewolnikami! (S.
Petfi, Nemzeti dal: Talpra magyar, h a haza! - Pie narodu: Powsta, Wgrze, Ojczyzna
woa!). Petfi, wielki poeta wgierski, by uczestnikiem powstania 1848 r. przeciw panowaniu
austriackiemu; zgin jako adiutant generaa Jzefa Bema w bitwie pod Segesvrem.]
- Hm - chrzkn nauczyciel - kt to pisze honor przez ch? Kto to napisa?
Nikt nie odpowiada. Nauczyciel powtrzy pytanie grzmicym gosem:
- Kto to napisa?
- Moja siostra, prosz pana profesora - odpowiedzia Czele cicho. Napis ten by
wprawdzie dzieem Barabasza, ale trudno byo naraa koleg. Co prawda, Czele zajkn si
przy tym kamstwie, ale przecie uratowa koleg...
Nauczyciel milcza. Skorzystali z tego chopcy i zaczli teraz mwi jeden przez
drugiego.
- Prosz pana profesora, Barabasz nie powinien by zdradza chorgwi - mwi
Kolnay z gniewem.
Barabasz tumaczy si:
- On zawsze na mnie! Kiedy stracilimy piecztk, to i tak Zwizek przesta istnie.
- Cicho! - przerwa sprzeczk nauczyciel. - Od tej chwili Zwizek zostaje rozwizany.
eby mi odtd nikt z was nie way si bawi w podobne rzeczy. Wszyscy dostajecie nagan
ze sprawowania, a Weiss specjaln nagan za to, e by prezesem.
- Przepraszam - wtrci Weiss skromnie - wanie dzisiaj byem ostatni raz prezesem,
dzisiaj miao by walne zebranie i mielimy wybra innego prezesa.
- Kolnay by kandydatem - wtrci Barabasz szyderczo.
- To mi wszystko jedno! - odpar nauczyciel. - Jutro zostaniecie wszyscy za kar do
drugiej godziny. Teraz moecie i!
Chopcy szurnli nogami. Weiss chcia skorzysta z zamieszania i sign po kit
lecy na stole. Ale nauczyciel zauway ten ruch.
- Zostaw to!
Weiss zrobi niewinn mink.
- Wic nie dostaniemy kitu z powrotem?
- Nie. A kto z was ma jeszcze kit, niech odda natychmiast, bo zostanie surowo
ukarany!
Na te sowa wystpi Lesik, ktry dotychczas milcza jak ryba. Wyj z ust kawa kitu i
z blem serca dolepi go do bryy na stole.
- To wszystko?
Zamiast odpowiedzi Lesik otworzy szeroko usta i pokaza, e nic w nich nie ma.
Nauczyciel wzi kapelusz.
- A strzecie si, eby do moich uszu nie doszo, ecie zaoyli jaki zwizek! Marsz
do domu!
Chopcy wysunli si cicho, spogldajc na siebie ze smutkiem.
Profesor oddali si i rozwizany Zwizek Zbieraczy Kitu zosta sam. Kolnay
opowiada czekajcemu Boce przebieg sprawy. Boka odetchn.
- Lkaem si bardzo - rzek - bo ju zaczynaem podejrzewa, e kto zdradzi Plac...
Tymczasem Nemeczek zbliy si do nich i szepn:
- Patrzcie, podczas kiedy on z wami mwi... podszedem do okna, byo wieo
wprawione i...
Pokaza wiey kawa kitu, ktry wyduba z okna. Chopcy spogldali na niego z
podziwem. Weiss zawoa z byszczcymi oczyma:
- Teraz, kiedy mamy kit, moemy znw zaoy Zwizek! Na Placu odbdzie si
walne zebranie.
- Na Placu! Na Placu! - zawoali teraz wszyscy.
I pobiegli jak najprdzej do domu.
Ulica rozbrzmiewaa ich krzykiem:
- Hola ha! Hola ha!
Jeden Boka szed powolnym krokiem. Nie mg odzyska humoru. Wci mia w
pamici Gereba zdrajc, Gereba, ktry chodzi z latark na wyspie w Ogrodzie Botanicznym.
Wrci do domu, pogrony w mylach, zjad obiad i zabra si do odrabiania zada z aciny
na jutro.
Chopcy uwinli si prdko i ju o p do trzeciej zjawili si wszyscy na Placu.
Barabasz jeszcze dojada kawaek chleba. Poczeka w bramie na Kolnaya, eby mu da
kuksaca, bo ju za duo uzbierao si na jego koncie. Weiss zwoa ich na jedno miejsce,
midzy sgi drewna, i przemwi z wielk powag:
- Otwieram walne zebranie.
Kolnay pierwszy zabra gos, dowodzc, e Zwizek powinien dalej trwa mimo
zakazu nauczyciela. Barabasz jednak sprzeciwi si.
- Kolnay tak mwi - dowodzi - bo teraz on mia by prezesem. Ja ju mam dosy tego
Zwizku. Wy jestecie kolejno prezesami, a my musimy tylko u kit i nic z tego nie mamy.
Mnie to ju znudzio. Czy zawsze mam mie usta pene kitu?
Teraz Nemeczek poprosi o gos.
- Pan sekretarz prosi o gos - powiedzia Weiss z powag i zadzwoni maym
dzwonkiem kupionym za dwa grajcary.
Ale Nemeczkowi, ktry w Zwizku piastowa urzd sekretarza, sowa uwizy w
krtani. Za jednym z sgw dostrzeg Gereba. Nikt nie wiedzia o Gerebie tego, co Nemeczek
widzia na wasne oczy. Gereb przemyka si ostronie wrd sgw drewna prosto ku budce
Sowaka. Nemeczek zdawa sobie spraw z tego, e nie powinien go spuszcza z oczu i e
musi obserwowa kady krok zdrajcy. Boka zapowiedzia mu, e na razie Gereb nie powinien
si domyla, i jego zdrada zostaa odkryta. Ale po co Gereb skrada si do budki Sowaka?
Trzeba to zbada za wszelk cen! Tote na wezwanie prezesa odpowiedzia:
- Dzikuj panu prezesowi, ale odkadam moje przemwienie na kiedy indziej.
Przypomniaem sobie, e musz zaatwi co bardzo pilnego.
Weiss zadzwoni ponownie.
- Pan sekretarz odkada swe przemwienie.
Tymczasem sekretarz uciek jak najpieszniej. Pdzi, aby wyprzedzi Gereba.
Przebieg przez pusty Plac, wybieg z bramy, skrci w drug ulic i wpad przez furtk
prowadzc do tartaku. O mao co nie przejecha go wielki wz, ktry naadowany drewnem
wyjeda wanie na ulic. Biaa para buchaa kbami, a pia parowa skrzypiaa, jak gdyby
chciaa go ostrzec:
Strze si! Strze si!
- Dobrze, dobrze - odpowiedzia Nemeczek, przebiegajc jak najprdzej obok szopy i
wyminwszy kilka sgw znalaz si za budk Sowaka. Spadzisty dach styka si jedn
krawdzi z najbliszym sgiem drewna. Malec wdrapa si po kodach i czeka, co si dalej
bdzie dziao. Czego Gereb chce od Sowaka? Moe to jaki podstp wojenny
czerwonoskrych? Postanowi podsucha rozmow, choby to si miao dla niego le
skoczy. Okryje si chwa! Jaki dumny bdzie, gdy odkryje now zdrad!
Rozglda si uwanie i nagle dostrzeg Gereba, ktry zblia si do budki powoli i
ostronie, ogldajc si cigle poza siebie w obawie, czy go kto nie ledzi. Przekonawszy si,
e nie jest ledzony, podszed ju miao do Sowaka, ktry siedzia przed budk i zaciga si
fajk, w ktrej pali niedopaki cygar, przynoszone mu przez chopcw. Wszyscy bowiem
zbierali niedopaki dla starego Jano.
Pies, lecy obok, zerwa si. Szczekn kilka razy, ale przekonawszy si, e to jeden z
miejscowych chopcw, pooy si znowu. Gereb podszed tak blisko do Sowaka, e
wystajcy brzeg dachu zakry obu przed oczyma Nemeczka. Ale malec nabra odwagi. Cicho,
jak mg najciszej, przesun si ze stosu drewna na dach budki, pooy si na brzuchu i
poczoga na sam brzeg, tu nad drzwiami, skd mg widzie rozmawiajcych. Podczas tej
wdrwki raz czy dwa razy zaskrzypiay pod nim deski i wtedy Nemeczek drtwia ze
strachu... Gdyby w tej chwili Sowak lub Gereb spojrzeli w gr, przeraziliby si na widok
jasnowosej gwki Nemeczka patrzcego szeroko otwartymi oczyma na to, co si dziao
przed budk.
Gereb podszed do Sowaka i powiedzia uprzejmie:
- Dzie dobry, Jano!
- Dzie dobry! - odpar Sowak, nie wyjmujc fajki z ust.
Gereb nachyli si do niego:
- Przyniosem cygara, Jano!
Jano wyj fajk z ust. Oczy mu rozbysy. Nieczsto zdarzaa mu si taka gratka.
Biedny Jano dopala tylko zawsze cygara wypalone przez kogo innego.
Gereb wyj z kieszeni trzy cygara i wcisn je Janowi do rki.
Oho - pomyla Nemeczek - dobrze, e tu wlazem. On na pewno chce czego od
Sowaka, jeli zaczyna od cygar!
- Jano, chodcie ze mn do rodka... nie chc tutaj na progu mwi z wami... nie chc,
eby nas kto zauway... idzie o co wanego. Moecie dosta jeszcze wicej cygar, jeszcze
wicej!
I wyj z kieszeni pen gar cygar.
Nemeczek pokiwa gow.
Chodzi pewnie o jak wielk podo - pomyla - kiedy a tyle cygar przynis.
Sowak wszed z Gerebem do budki. Za nimi wsun si pies.
Nemeczek zaniepokoi si.
Nie usysz, co bd mwili - pomyla - mj cay, tak mdrze obmylony plan wzi
w eb...
Zazdroci Hektorowi, e mg wlizn si do budki, zanim zamknito drzwi.
Przypomniaa mu si bajka o czarownicy, ktra zamienia krlewicza w czarnego
psa... I daby teraz chtnie dziesi albo nawet dwadziecia kolorowych szklanych kulek,
eby jaka stara czarownica zamienia jego, jasnowosego Nemeczka, w czarnego psa
Hektora...
Tymczasem zamiast starej czarownicy przyszed mu z pomoc owad o elaznych
szczkach, ktry od dawna ju toczy deski dachu i ywi mikkim drewnem siebie i swoj
rodzin, nie przeczuwajc wcale, jak kiedy odda tym przysug chopcom z Placu Broni.
W tym miejscu, gdzie kornik stoczy drzewo, cieniao ono bardzo. Nemeczek
przyoy ucho do deski i nasuchiwa. Zrazu dochodziy go tylko guche szmery, ale wkrtce
spostrzeg z zadowoleniem, e rozrnia kade sowo. Gereb mwi cicho jak kto, kto si
obawia, eby go nie podsuchano:
- Suchajcie, Jano, miejcie rozum. Dostaniecie ode mnie tyle cygar, ile tylko bdziecie
chcieli. Musicie jednak co zrobi dla nas.
Jano zapyta mrukliwie:
- A co mam zrobi?
- Trzeba tylko wypdzi z Placu chopcw. Trzeba im zabroni gra tam w pik i w
palanta i gospodarowa wrd sgw drewna.
Teraz przez chwil byo cicho. Widocznie Sowak namyla si. Niebawem jednak
rozleg si jego gos:
- Mam ich wygna?
- Tak.
- A dlaczego?
- Dlatego, e inni chopcy chc tutaj przychodzi. Sami bogaci chopcy... Bdzie tyle
cygar, ile tylko zechcecie... nawet i pienidze...
To poskutkowao.
- Bd pienidze? - zapyta Jano.
- Tak, duo pienidzy.
- Zgoda. Wypdzi si chopcw.
Klamka si poruszya, drzwi skrzypny. Gereb wyszed z budki. Ale Nemeczka ju
nie byo na dachu. Zwinnie jak kot zsun si na ziemi i pobieg z powrotem na Plac. By
bardzo podniecony, bo czu, e w tej chwili los chopcw, caa przyszo Placu jest w jego
rkach.
Biegnc, woa ju z daleka:
- Boka!
Ale nikt nie odpowiedzia:
Zawoa wic jeszcze raz:
- Boka! Panie przewodniczcy!
Nie ma go jeszcze!
Nemeczek pdzi jak wiatr. Boka musi dowiedzie si o tym natychmiast. Trzeba byo
od razu dziaa, zanim zostan wypdzeni z Placu. Mijajc ostatni sg, spostrzeg czonkw
Zwizku Zbieraczy Kitu, ktrzy jeszcze obradowali.
Weiss przewodniczy dalej z wielkim przejciem, a spostrzegszy Nemeczka, zawoa:
- Hola ho! Panie sekretarzu!
Nemeczek kiwn z daleka rk na znak, e nie moe zosta.
- Panie sekretarzu! - krzycza za nim Weiss potrzsajc dzwonkiem ze wszystkich si.
- Nie mam czasu - odpowiedzia Nemeczek biegnc coraz prdzej, eby Bok zasta
w mieszkaniu. Teraz Weiss uy ostatniego rodka. Ostrym gosem zawoa:
- Szeregowiec! Stj!
I Nemeczek musia stan. Weiss by przecie podporucznikiem. Nemeczek a pieni
si z gniewu, ale musia stan i odpowiedzie:
- Na rozkaz, panie poruczniku!
Podporucznik, prezes Zwizku Zbieraczy Kitu, przemwi:
- Postanowilimy dopiero co, e Zwizek bdzie istnia odtd jako tajne
stowarzyszenie. Wybralimy te nowego prezesa.
Chopcy zawoali z zapaem:
- Niech yje Kolnay!
Tylko Barabasz umiecha si szyderczo i krzykn:
- Precz z Kolnayem!
Prezes mwi dalej:
- Jeli pan sekretarz chce nadal piastowa swj urzd, musi wraz z nami zoy
przysig na zachowanie tajemnicy, bo gdyby si profesor Rac dowiedzia...
W tej chwili Nemeczek spostrzeg Gereba przemykajcego si wrd sgw. Jeli si
Gereb oddali, wszystko przepado... Przepady fortece, przepad Plac... Lecz gdyby mu Boka
mg teraz przemwi do sumienia, moe si opamita, moe szlachetne uczucia wezm w
nim gr...
Nemeczek, drc z niecierpliwoci, przerwa prezesowi:
- Panie prezesie... Nie mam czasu... Musz i...
Weiss zapyta surowo:
- Moe pan si boi, panie sekretarzu? Moe pan si boi kary w razie, gdyby nas
odkryto?
Ale Nemeczek nie zwaa ju na jego sowa. Nie spuszcza oczu z Gereba, ktry
chcia si przemkn niepostrzeenie midzy sgami do furtki. Na ten widok Nemeczek bez
sowa poegnania ze Zwizkiem Zbieraczy Kitu wzi nogi za pas i pdzc z caych si,
wybieg przez furtk na ulic.
Wrd uczestnikw walnego zebrania zapanowaa gboka cisza. Po chwili rozleg si
grobowy gos prezesa:
- Szanowni czonkowie widzieli wszyscy, jak si zachowa Ernest Nemeczek.
Owiadczam, e Ernest Nemeczek jest tchrzem!
- Tak jest! - potakiwao chrem oglne zgromadzenie.
A Kolnay doda:
- Zdrajca!
Rychter poprosi o gos.
- Stawiam wniosek, eby tchrzowi i zdrajcy, ktry opuci Zwizek w zej doli,
odebra stanowisko sekretarza, wykreli go ze Zwizku, wpisa jego nazwisko do tajnego
protokou jako zdrajc!
- Brawo! - zabrzmiao wokoo. I wrd gbokiej ciszy prezes ogosi wyrok.
- Walne zebranie ogasza Ernesta Nemeczka za tchrza i zdrajc, odbiera mu urzd
sekretarza i wyklucza ze Zwizku. Protokolant!
- Jestem! - odezwa si Lesik.
- Wnie pan do protokou, e walne zebranie ogosio, e Ernest Nemeczek jest
zdrajc, i wpisz pan jego nazwisko maymi literami.
Po zebranych przeszed szmer. Bya to najcisza kara, jak przewidywa statut.
Chopcy zgromadzili si wokoo Lesika, ktry, siedzc na ziemi, rozoy kajet z protokoem
na kolanach i wpisywa grubymi, kolawymi literami: ernest nemeczek jest zdrajc.
W taki sposb Zwizek Zbieraczy Kitu pozbawi maego Nemeczka honoru.
Tymczasem Ernest Nemeczek albo, jeli kto woli, ernest nemeczek, pdzi ulic do
maego, niskiego domku, w ktrym mieszka Boka. W bramie wpad na niego z impetem.
- Wolniej, wolniej! - zawoa Boka. - Czego tu szukasz?
Nemeczek udzieli mu zadyszanym gosem wanej nowiny i cign go za kurtk
gorczkowo, naglc do popiechu. Pobiegli obaj.
- Wszystko to sam widziae, sam syszae? - pyta Boka, biegnc.
- Sam widziaem, sam syszaem.
- Gereb jeszcze jest?
- Jeli si pospieszymy, to go spotkamy.
Biegli wic dalej, ale po chwili musieli przystan. Biedny Nemeczek dosta napadu
kaszlu. Opar si o mur.
- Suchaj... - mwi przerywanym gosem - pd, nie zwaaj na mnie... ja za... tob...
I zakaszla gwatownie.
- Jestem przezibiony... - mwi dalej do Boki, ktry nie odchodzi - przezibiem si
wtedy w Ogrodzie Botanicznym... To, e wpadem do stawu, to nic. Ale w oranerii, w
basenie, woda bya bardzo zimna. Tam dostaem dreszczy.
Po chwili biegli dalej. I wanie kiedy skrcali na rogu, otworzya si furtka i Gereb
wypad na ulic. Nemeczek zawoa:
- Idzie!
Boka zwin rk w trbk, przyoy j do ust i krzykn grzmicym gosem:
- Gereb!
Gereb stan i obejrza si.
Ujrzawszy Bok umiechn si szyderczo i miejc si, bieg dalej!
miech rozleg si gono na ulicy. A wic Gereb szydzi z nich!
Chopcy stali jak przygwodeni na rogu ulicy. Gereb znik im z oczu. Czuli, e teraz
wszystko stracone. Nie mwili do siebie ani sowa i szli w milczeniu na Plac. Stamtd
dochodzi wesoy gwar chopcw grajcych w palanta, a potem grzmicy okrzyk; to
czonkowie Zwizku Zbieraczy Kitu witali nowego prezesa... aden z nich nie wiedzia
jeszcze o tym, e ten skrawek ziemi ju moe do nich nie naley. Ten skrawek
nieurodzajnego, kamienistego gruntu miejskiego, ta maa, pusta przestrze midzy domami,
ktra wydawaa si ich dziecicej wyobrani nieskoczonoci i wolnoci, ktra przed
obiadem bya preriami amerykaskimi, po obiedzie wgiersk puszt, podczas deszczu
morzem, w zimie biegunem pnocnym, jednym sowem, przyjacielem zamieniajcym si na
kade skinienie we wszystko, czego pragnli, eby im sprawi przyjemno.
- Widzisz - rzek Nemeczek - nie wiedz nic.
Boka spuci gow.
- Nic nie wiedz - powtrzy guchym gosem.
Nemeczek ufa rozumowi Boki. Nie traci te nadziei, dopki mia przy sobie tego
powanego, rozumnego przyjaciela. Dopiero teraz przerazi si naprawd, kiedy ujrza
pierwsz z w oczach Boki i usysza, jak przywdca - sam przywdca - gboko przejty
powiedzia drcym gosem:
- C my teraz poczniemy?
5.
W dwa dni pniej, w czwartek, kiedy nad Ogrodem Botanicznym zapad zmrok, dwaj
wartownicy na mostku salutowali na powitanie zbliajcej si ciemnej postaci.
- Prezentuj bro! - zawoa jeden z wartownikw do drugiego.
I obydwaj podnieli lance z posrebrzonymi kocami, w ktrych odbija si blady blask
ksiyca. Hod ten oddali przywdcy czerwonoskrych Feriemu Aczowi, ktry szed z
popiechem przez most.
- S wszyscy? - zapyta stranikw.
- Tak jest, panie kapitanie.
- Gereb jest?
- Przyszed pierwszy, panie kapitanie.
Przywdca salutowa w milczeniu, a strae podniosy jeszcze raz lance ponad gowy.
Byo to wojskowe powitanie czerwonoskrych.
Tymczasem na maej polance wyspy zebrali si wszyscy czerwonoskrzy. Kiedy Feri
podszed do nich, starszy Pastor zawoa:
- Prezentuj bro!
Wszystkie lance, oblepione srebrnym papierem, podniosy si w gr.
- Musimy si spieszy, chopcy - rzek Feri Acz, odwzajemniwszy powitanie -
spniem si nieco. Zabierzemy si od razu do roboty. Zapalcie latark.
Latarki nie wolno byo zapali, dopki nie byo przywdcy. Zapalona latarka
oznaczaa, e Feri Acz znajduje si na wyspie. Modszy Pastor zapali latark i
czerwonoskrzy rozsiedli si wokoo wiateka. Wszyscy milczeli i czekali na sowa wodza.
- Czy s jakie meldunki? - zapyta.
Sebenicz poprosi o glos.
- Melduj posusznie, e w magazynie brak czerwono-zielonej chorgwi, ktr pan
kapitan zdoby na Placu Broni.
Wdz zmarszczy brew.
- A bro nie zgina?
- Nie. Jako zarzdca arsenau, sprawdziem, ile jest tomahawkw i lanc. Kada sztuka
bya na swoim miejscu, tylko chorgiewki brak. Kto j ukrad.- A bro nie zgina?
- Czy zauwaye lady stp?
- Tak. Jak co wieczr, tak i wczoraj zgodnie z regulaminem wysypaem wntrze
arsenau drobnym piaskiem. A dzi zauwayem lady maych stp, ktre wiody do
wgbienia, w ktrym leaa chorgiew. Z kta za wiody z powrotem do wyjcia. Tam lad
si zaciera, gdy grunt jest twardy i zaronity.
- lady byy mae?
- Tak. Tak mae, e nawet mniejsze od ng Wendauera, ktry ma najmniejsze nogi z
nas wszystkich.
Zapanowao gbokie milczenie.
- Kto obcy by w arsenale - rzek wdz. - Musia to by jeden z chopcw z Placu
Broni.
Szmer rozszed si w szeregach czerwonoskrych.
- Podejrzewam to dlatego - cign dalej Feri Acz - e gdyby to by inny chopiec, to
wziby na pewno take co z naszej broni. Ten za wzi tylko chorgiewk. Zapewne dosta
rozkaz odebrania chorgiewki. Czy co wiesz o tym, Gereb?
Gereb uwaany tu by jak wida za urzdowego szpiega.
- Nic nie syszaem - odpar, wstajc.
- Dobrze. Siadaj. Zbadamy to. A teraz przejdmy do naszych spraw. Wiecie, jakie
upokorzenie spotkao nas zeszym razem. Podczas kiedymy wszyscy byli na wyspie,
nieprzyjaciel wtargn a tutaj i przybi czerwon kartk na drzewie. By tak zrczny, e nie
udao nam si go zapa. Okazao si, e chopcy, ktrych gonilimy, uciekali bez powodu i
mymy te ich gonili bez powodu. Przylepienie kartki uwaam za wielkie upokorzenie dla nas
i musimy je pomci. Zdobycie Placu odoylimy, gdy Gereb mia zbada teren. Teraz
Gereb zoy meldunek, po czym postanowimy, kiedy rozpocz wojn.
Spojrza na Gereba.
- Gereb! Wsta!
Gereb wsta.
- Chcemy posucha twego sprawozdania. Czego dokonae?
- Ja?... - zacz chopiec nieco zakopotany. - Jestem zdania, e Plac daoby si zdoby
bez walki. Pomylaem sobie, e i ja naleaem do nich... i dlatego to wanie ja mam by
przyczyn, e... do, e udao mi si nakoni Sowaka, ktry pilnuje Placu, aby ich stamtd
wy... wy...
Wyraz utkwi mu w gardle. Nie mg mwi dalej, gdy Feri Acz patrzy na
surowym wzrokiem i gbokim, silnym gosem zagrzmia:
- Nie! Jak wida, nie znasz jeszcze czerwonoskrych. Zdrada, przekupstwo - to nie
nasza droga. Jeli nie ustpi dobrowolnie, zdobdziemy si! Nie potrzebujemy adnego
Sowaka ani adnego wypdzania, do kroset! To byaby podo!
Wszyscy milczeli. Gereb spuci oczy. Feri Acz podnis si.
- Jeeli tchrzysz, zabieraj si do domu! - powiedzia do Gereba z byskawic w
oczach.
Gereb przerazi si niewymownie. Wiedzia, e jeeli teraz odepchn go
czerwonoskrzy, to nie znajdzie ju miejsca dla siebie nigdzie na wiecie. Podnis wic
gow i sprbowa przemwi odwanym gosem:
- Nie jestem tchrzem! Jestem z wami, nie opuszcz was, przysigam wam wierno!
- No, zobaczymy - rzek Feri Acz, ale wida byo po wyrazie jego twarzy, e ten
przybysz nie przypad mu do serca.
- Jeli chcesz zosta z nami, musisz zoy przysig na nasze prawa.
- Zgoda - odpar Gereb i odetchn z ulg.
- Rk na to! - Podali sobie rce.
- Od dzisiaj masz u nas stopie podporucznika. Sebenicz da ci lanc i tomahawk i
wpisze twoje nazwisko na nasz tajn list. A teraz suchaj. Sprawy nie mona odwleka.
Jutro przeprowadzimy atak. Po obiedzie zbierzemy si wszyscy tutaj. Cz armii wejdzie
przez bram obok tartaku i zdobdzie fortece. Drugiej grupie otworzysz furtk od strony
Placu, jej zadaniem bdzie usunicie chopcw z Placu. W razie gdyby si schronili midzy
sgami, napadn na nich ci, ktrzy ju bd w fortecach. Potrzebujemy miejsca do zabaw i
musimy je zdoby, niech si dzieje, co chce!
Wszyscy czerwonoskrzy zerwali si z okrzykiem:
- Niech yje! - i potrzsali lancami.
Wdz skin, nakazujc cisz.
- Chc jeszcze o jedno zapyta. Czy nie przypuszczasz, e chopcy z Placu Broni
podejrzewaj ci o przejcie do naszego obozu?
- Chyba nie - rzek nowo mianowany oficer. - Jeli nawet jeden z nich by tutaj
wwczas, kiedy przybi czerwon kartk na drzewie, to w ciemnoci nie mg mnie pozna.
- Sdzisz wic, e moesz bezpiecznie pj do nich jutro po poudniu?
- Tak sdz.
- Nie bd ci podejrzewali?
- Nie. A gdyby nawet, to aden nie odway si nic powiedzie, gdy wszyscy mnie si
boj. Nie ma wrd nich ani jednego odwanego chopca.
- Na pewno jest! - przerwa mu nagle dwiczny, cieniutki gos.
Wszyscy si obejrzeli. Feri Acz zapyta ze zdumieniem:
- Kto to powiedzia?
Nikt si nie zgosi. Lecz dwiczny gos rozleg si jeszcze dononiej:
- Na pewno jest!
Teraz syszeli wyranie, e gos dochodzi z wierzchoka wielkiego drzewa. Niebawem
te gazie zaszeleciy i w tej samej chwili z drzewa zsun si na ziemi may jasnowosy
chopiec. Otrzepa ubranie i zbliy si spokojnie do grupy czerwonoskrych, mierzc ich
wzrokiem. Wszyscy milczeli, tak byli zaskoczeni niespodziewanym zjawieniem si maego
gocia.
Gereb zblad.
- Nemeczek! - zawoa z przestrachem.
A malec odpowiedzia:
- Tak, to ja, Nemeczek! Nie pytajcie, kto wam odebra chorgiew chopcw z Placu
Broni. To ja. Otom jest. Mogem si nie odezwa, mogem zosta tam na wierzchoku drzewa
i zaczeka, a si rozejdziecie, bo i tak siedz tutaj od p do czwartej. Ale kiedy Gereb
powiedzia, e wrd nas nie ma ani jednego odwanego, pomylaem: Czekajcie! Ja wam
poka, e chopcy z Placu Broni maj odwag, nawet taki prosty szeregowiec, jak Nemeczek!
- jestem do usug. To ja mam takie mae nogi, mniejsze od ng Wendauera. Wysuchaem
waszych narad, odebraem nasz chorgiew. Teraz moecie robi ze mn, co chcecie. Bijcie
mnie, wydrzyjcie mi chorgiew, gdy dobrowolnie wam jej nie oddam. No, jeli aska,
prosz! Jestem sam jeden, a was dziesiciu!
Poczerwienia cay i wycign rk, w ktrej kurczowo ciska chorgiewk.
Czerwonoskrzy patrzyli ze zdumieniem na malca, ktry spad z nieba i sta wrd nich tak
odwanie, jak gdyby mg sobie poradzi z ca gromad razem z dwoma Pastorami i z Ferim
Aczem.
Pastorowie pierwsi odzyskali zimn krew. Podeszli do Nemeczka i schwycili go z
dwch stron za ramiona; modszy zabiera si do wyrwania mu chorgiewki z rki. Wtem
rozleg si gos wodza:
- Stj! Pucie go!
Pastorowie patrzyli ze zdumieniem na przywdc.
- Pucie go! - powtrzy Feri. - Ten chopiec mi si podoba! Jeste dzielny,
Nemeczek, czy jak si tam nazywasz. Oto moja rka. Wstp do czerwonoskrych!
Ale Nemeczek potrzsn odmownie gow.
- Nigdy! - powiedzia stanowczo. Gos jego dra, ale nie ze strachu, tylko z
podniecenia. Blady i powany, powtarza z uporem:
- Nigdy!
Feri Acz umiechn si i rzek:
- Jeli nie chcesz, nie bd ci zmusza. Jeszcze nikogo nie prosiem, eby do nas
wstpi. Wszyscy, ktrzy tu s, sami o to prosili. Jeste pierwszy, ktremu to
zaproponowaem. Jeli jednak nie chcesz, to nie.
I odwrci si do niego plecami.
- Co z nim zrobimy? - zapytali dwaj Pastorowie.
Przywdca odpowiedzia mimochodem:
- Odbierzcie mu chorgiew.
Starszy Pastor wyrwa jednym ruchem czerwono-zielon chorgiewk ze sabej rczki
Nemeczka. Dotknicie cikiej rki Pastora bolao bardzo, ale malec zacisn zby i nawet nie
sykn.
- Wykonane! - zameldowali Pastorowie.
Teraz wszyscy oczekiwali z ciekawoci dalszych wypadkw. Jak straszn kar
wymyli potny Feri Acz? Nemeczek sta nieruchomo z zacinitymi zbami.
Wdz zwrci si do niego i da znak Pastorom.
- Za saby. Nie wypada takiego bi. Wykpa go!
W gronie czerwonoskrych rozleg si gony miech. Feri Acz mia si, miali si
Pastorowie, Sebenicz rzuci czapk do gry. Wendauer skaka jak szalony. Nawet Gereb mia
si, stojc na uboczu. W tym wesoym towarzystwie bya jedna tylko twarz powana, maego
Nemeczka. By przezibiony i kaszla od kilku dni. Matka zabronia mu dzisiaj wyj z domu,
ale malec nie mg wytrzyma w pokoju. O trzeciej wymkn si i od p do czwartej a do
zmroku siedzia tu na wierzchoku drzewa. Ale nie odezwa si ani sowem. Czy mia
powiedzie, e jest przezibiony? Wymieliby go jeszcze bardziej. Gereb miaby si jeszcze
goniej, a wszak i tak ju w szyderczym miechu usta otworzy od ucha do ucha. Tote
Nemeczek milcza. Da si zaprowadzi na brzeg wrd oglnego miechu, da si Pastorom
zanurzy w pytk wod. Pastorowie byli okrutni. Jeden trzyma go za rce, drugi za kark. A
po szyj zanurzyli go w wod, a caa gromada radowaa si na ten widok. Czerwonoskrzy
wykonali na brzegu wesoy taniec, rzucali czapki do gry i woali:
- Hej, hop! Hej, hop!
By to ich okrzyk wojenny. Wrzawa zakcia wieczorn cisz wysepki, a Gereb sta
na rozkraczonych nogach i mia si do rozpuku. Nemeczek patrzy na to z wody smutnie
zdziwionymi oczyma. Wyglda jak maa, zalkniona abka.
Wreszcie Pastorowie pucili go i Nemeczek wyszed ze stawu. Na widok jego mokrej,
ociekajcej wod, zaboconej postaci miech wybuchn z wiksz si. Woda cieka z kurtki,
a za kadym poruszeniem laa si z rkawa niby z rynny. Wszyscy odskoczyli, kiedy si
otrzsn jak mokry pudel. arty i kpiny przecigay si.
- aba!
- Napie si do syta?
- Dlaczego nie pywa?
Nie odpowiada nikomu. Umiecha si gorzko i wygadza mokr kurtk. Teraz
przystpi do niego Gereb z ustami wykrzywionymi szyderstwem i zapyta:
- Dobrze byo?
- Dobrze - odpowiedzia Nemeczek spokojnie i doda: - Byo dobrze, o wiele lepiej ni
sta na brzegu i wymiewa si ze mnie. Wol choby cay rok siedzie w wodzie po szyj ni
czy si z wrogami moich przyjaci. Ostatnim razem te wpadem do wody, wtedy te
widziaem ciebie na wyspie. Nie pomog wasze zaprosiny ani pochlebstwa, ani podarunki -
nie mam i nie chc mie z wami nic wsplnego. Moecie mnie wrzuci do wody jeszcze raz i
sto, i tysic razy, a ja mimo to wrc tu jutro i pojutrze. Nie boj si nikogo z was! A
przyjdcie tylko do nas, eby zabra Plac, to my wam pokaemy. Tam i nas bdzie dziesiciu.
Silniejszy zawsze zwycia. Pastorowie zabrali mi kulki w muzeum dlatego, e byli silniejsi.
Ale nie sztuka, eby dziesiciu chopcw pastwio si nad jednym. Moecie mnie nawet bi.
Nie obroni si przed wami. Mgbym przecie unikn tej kpieli, gdybym do was
przystpi. Ale wol, ebycie mnie raczej utopili albo zabili, ni ebym mia zosta zdrajc,
jak ten, co tam stoi...
I wycign rk, wskazujc Gereba, ktremu teraz umiech zamar na ustach. Blask
latarki pad na adn, jasnowos gow Nemeczka i na ubranie ociekajce wod. Sta dumnie
wyprostowany i patrzy czystym spojrzeniem Gerebowi prosto w oczy, a Gereb odczuwa
spojrzenie to tak, jak gdyby ciar oowiany pad mu na dusz. Spowania i spuci gow.
Milczeli te wszyscy chopcy i cisza panowaa tak wielka, e sycha byo wyrany szelest
kropel wody, ktre spaday z odziey Nemeczka na tward ziemi...
T wielk cisz przerwa Nemeczek pytaniem:
- Czy mog i?
Nikt nie odpowiada. Zapyta jeszcze raz:
- Czy pozwalacie mi pj?
A poniewa znw nikt mu nie odpowiedzia, wic odszed spokojnym, pewnym
krokiem w stron mostu. Ani jedna rka si nie podniosa, aby mu przeszkodzi, aden z
chopcw nie poruszy si z miejsca. Wszyscy czuli, e ten may, jasnowosy chopiec jest
prawdziwym bohaterem, prawdziwym mczyzn, ktrego mona uwaa za dorosego...
Wartownicy przy mocie, ktrzy przygldali si caemu zajciu, patrzyli na niego ze
zdumieniem, aden jednak nie mia go tkn. Kiedy Nemeczek wszed na most, rozleg si
nagle gony, grzmicy gos Feriego Acza:
- Prezentuj bro!
Strae stany na baczno, podnoszc lance z posrebrzanymi kocami. Wszyscy
chopcy uczynili to samo. Nikt nic nie mwi i tylko kroki Nemeczka dudniy po mocie. Po
czym rozlegao si ju z daleka czapanie mokrych butw... Nemeczek odszed.
Na wyspie czerwonoskrzy poruszyli si. Feri Acz sta porodku polanki ze
spuszczon gow. Gereb podszed do niego, blady i zmieszany, jkajc si, zacz mwi:
- Wiesz... prosz ci...
Ale Feri Acz odwrci si do niego plecami. Gereb zwrci si wic do starszego
Pastora i znw wyjka:
- Wiesz... prosz ci...
Lecz Pastor poszed za przykadem dowdcy. I on odwrci si plecami do Gereba,
ktry sta bezradnie i wreszcie powiedzia zdawionym gosem:
- Zdaje mi si, e mog sobie pj?
I teraz nikt mu nie odpowiedzia. Poszed wic t sam drog, ktr przed chwil
oddali si Nemeczek. Tylko e jemu nikt nie oddawa honorw wojskowych. Wartownicy
oparli si o barier mostu i patrzyli w wod. Kroki Gereba ucichy niebawem w mrokach
Ogrodu Botanicznego.
Teraz Feri Acz zerwa si i stan przed starszym Pastorem.
- Ty zabra temu chopcu kulki w muzeum?
Pastor odpowiedzia cichym gosem:
- Tak.
- Twj modszy brat by tam take?
- Tak.
- Zmusilicie ich do poddania si?
- Tak.
- Czy nie zabroniem czerwonoskrym odbiera kulek maym, sabym chopcom?
Pastorowie milczeli. Z Ferim Aczem nie byo artw. Patrzy na nich surowo i
rozkaza gosem nie znoszcym oporu:
- Do wody!
Pastorowie spojrzeli na niego, nie rozumiejc.
- Tak jak stoicie, w ubraniu do wody - powtrzy. A widzc umiech na twarzach
niektrych chopcw, doda:
- A ten, kto si z nich bdzie mia, pjdzie te do wody.
Wszyscy stracili ochot do miechu.
Feri zwrci si do Pastorw, komenderujc:
- Raz, dwa! A po szyj!
A zwracajc si do innych chopcw, doda:
- A wy nie gapi si! W ty zwrot!
Czerwonoskrzy odwrcili si plecami do stawu, Feri odwrci si take. Pastorowie
za, ocigajc si, powlekli si smutnie nad staw i zanurzyli si po szyj w wodzie. Rozleg
si gony plusk.
Feri Acz sprawdzi, czy rozkaz zosta wykonany, i zakomenderowa:
- Odoy bro! Marsz!
I wyprowadzi oddzia z wysepki. Strae zgasiy latark i poczyy si z oddziaem,
ktry gonym, dudnicym, onierskim krokiem przeszed przez most i znikn w
ciemnociach Botanicznego Ogrodu.
Pastorowie wyleli z wody. Spojrzeli na siebie, potem wsadzili swoim zwyczajem rce
do kieszeni i poszli. Nie zamienili ze sob ani sowa i wstydzili si bardzo.
Wyspa pozostaa samotna w ciszy wiosennego ksiycowego wieczoru.
6.
Kiedy nazajutrz po obiedzie chopcy jeden po drugim wsuwali si przez furtk na
Plac, wzrok ich pada natychmiast na wielki arkusz papieru, przybity gwodziami na
wewntrznej stronie potu.
Arkusz ten by odezw, ktr Boka napisa powicajc na to p nocy. Namalowa j
wielkimi, drukowanymi literami, czarnym tuszem, tylko pierwsze litery kadego zdania byy
czerwone. Tre brzmiaa nastpujco:

ODEZWA!

NIECH WSZYSCY BD W POGOTOWIU! NASZEMU
PASTWU GROZI WIELKIE NIEBEZPIECZESTWO
I TYLKO NASZA ODWAGA MOE JE URATOWA.
CZERWONOSKRZY PRZYGOTOWUJ NAPAD NA PLAC.
LECZ MY BDZIEMY, NA STANOWISKU I JELI ZAJDZIE
POTRZEBA, ODDAMY YCIE ZA NASZE PASTWO!
NIECHAJ KADY SPENI SWJ OBOWIZEK.

PRZEWODNICZCY

Nikt dzi nie myla o palancie. Pika spoczywaa bezczynnie w kieszeni Rychtera,
ktry mia obowizek przechowywania jej. Chopcy chodzili po Placu i rozmawiali o bliskiej
wojnie, stawali przed odezw przybit do potu i czytali po dziesi, dwadziecia razy te
sowa budzce zapa. Niektrzy nauczyli si ich na pami i wygaszali je, stojc na szczycie
jakiego sga. Inni suchali z dou z szeroko otwartymi ustami, potem sami wdrapywali si na
wierzchoek innego sga i powtarzali odezw uroczystym gosem.
Caa gromadka zajta bya tym faktem, ktry by pierwszym tego rodzaju
wydarzeniem w dziejach Placu. Niebezpieczestwo musiao by rzeczywicie wielkie i
powane, kiedy Boka zdecydowa si wyda tak odezw i podpisa j wasnorcznie.
Chopcy znali ju niektre szczegy. Syszeli take to i owo o Gerebie, nikt jednak
nie wiedzia nic pewnego. Przewodniczcy z rnych wzgldw uwaa za odpowiednie
otacza tajemnic spraw Gereba. Midzy innymi liczy na to, i w ten sposb uda mu si
przyapa go tutaj, na Placu, i od razu postawi przed sd. O tym, e may Nemeczek sam na
wasn rk zakrad si do Ogrodu Botanicznego i tam wywoa wrd wrogiego obozu
niesychane zamieszanie, dowiedzia si Boka dopiero rano. W szkole, po lekcji aciny,
Nemeczek odwoa go na bok i opowiedzia mu wszystko. Na Placu o tym nie wiedziano.
Teraz do oglnego zamtu przyczyni si jeszcze rozam w Zwizku Zbieraczy Kitu.
Mianowicie kit zwizkowy zesech si i sta si niezdatny do uytku. Bya to oczywicie
niedbao ze strony prezesa, ktrego obowizkiem, jak wiemy, byo ucie kitu. Kolnay, nowy
prezes, zaniedba tego. Mona si domyli, kto najenergiczniej napitnowa to przewinienie.
Barabasz chodzi od jednego z chopcw do drugiego i w gwatownych sowach wystpowa
przeciwko niedbalstwu nowego prezesa. Ju po piciu minutach udao mu si cz czonkw
tak usposobi, e zadali, aby zwoa nadzwyczajne zebranie. Kolnay przeczuwa, o co
idzie.
- Dobrze - powiedzia - ale w tej chwili waniejsza jest sprawa Placu. Nadzwyczajne
zebranie zwoam jutro.
Ale Barabasz sprzeciwia si temu.
- Nie zgadzamy si! - woa. - Tak wyglda, e pan prezes si boi.
- Moe ciebie?
- Mnie nie, ale walnego zebrania! damy wic, aby zwoa zebranie na dzi!
Kolnay wanie chcia odpowiedzie, kiedy od bramy rozleg si okrzyk:
- Hola ho! Hola ho!
Wszyscy spojrzeli w tamt stron. Przez furtk wchodzi Boka, a obok niego
Nemeczek z szyj owizan czerwonym, wenianym szalem. Przybycie przywdcy uciszyo
swary. Kolnay ustpi.
- Dobrze wic, jeszcze dzi odbdzie si zebranie. Najpierw jednak posuchamy, co
nam powie Boka.
- Zgoda - potwierdzi Barabasz.
Wszyscy chopcy otoczyli ju koem Bok i zasypywali go tysicem pyta. Boka
nakaza milczenie, po czym wrd oglnego zaciekawienia przemwi:
- Chopcy! Z odezwy dowiedzielicie si, co nam grozi. Nasi zwiadowcy przedostali
si do wrogiego obozu i wyledzili, e czerwonoskrzy planuj napad na jutro.
Rozleg si szmer. Nikt nie spodziewa si tak prdko wybuchu wojny.
- Ogaszam od dzi stan wojenny - cign dalej Boka. - Kady obowizany jest do
bezwzgldnego posuszestwa wobec swych zwierzchnikw. Nie mylcie tylko, e to jest
zabawa. Czerwonoskrzy s silni i odwani, a przy tym jest ich liczna gromada. Walka bdzie
zacita. Nie chcemy jednak nikogo zmusza do niej i dlatego uprzedzam, aby ci, ktrzy nie
chc bra udziau w walce, zgosili si natychmiast.
Nastpia wielka cisza. Nikt si nie zgasza. Boka powtrzy owiadczenie:
- Kto nie chce uczestniczy w walce, niech si zgosi. Czy nikt si nie zgasza?
Wszyscy zawoali jakby jednym gosem:
- Nikt!
- Wic dajcie wszyscy sowo, e stawicie si tutaj jutro o drugiej godzinie!
Wszyscy po kolei podchodzili do Boki i podawali mu rk na znak, e stawi si jutro.
Po czym Boka przemwi podniesionym gosem:
- Kto jutro si nie zjawi, ten uznany bdzie za czowieka bez czci i honoru i
wyrzucony zostanie z naszego grona na zawsze.
Lesik wystpi z szeregu i rzek:
- Panie przewodniczcy, jestemy tutaj wszyscy, tylko jednego Gereba nie ma.
Zapada grobowa cisza. Wszyscy z zaciekawieniem czekali na odpowied Boki.
Przewodniczcy nie by jednak chopcem, ktry odstpuje od obmylonego planu. Nie chcia,
by sprawa Gereba skoczya si na potpieniu go wobec chopcw.
Kilku ponowio pytanie:
- Co si stao z Gerebem?
- Nic - odpar Boka ze spokojem. - O tym pomwimy kiedy indziej. Teraz mylmy
tylko o tym, eby wygra bitw. Zanim jednak wydam rozkaz, musimy zaatwi jeszcze jedn
spraw. Jeli s midzy wami jakie spory, trzeba je skoczy. Niech ci, ktrzy s powanieni,
pogodz si natychmiast.
Nastpia cisza.
- No? - spyta przewodniczcy. - Nie ma midzy wami ktni?
Weiss bkn:
- O ile wiem...
- Mw!
- Zdaje mi si, e Kolnay... i Barabasz...
Boka spojrza na Barabasza.
- Czy to prawda?
Barabasz zarumieni si.
- Tak - powiedzia. - Bo... Kolnay...
Ale Kolnay mu przerwa:
- Bo... Barabasz...
- Pogdcie si natychmiast - rozkaza Boka. - Inaczej obu wyrzuc. Moemy tylko
wtedy walczy i zwyciy, jeli wrd nas bdzie zgoda i jedno.
Dwaj przeciwnicy podeszli do siebie i podali sobie rce.
Natychmiast jednak Barabasz wtrci.
- Panie przewodniczcy!
- C takiego?
- Pod jednym warunkiem...
- Pod jakim? .
- Jeeli... jeeli czerwonoskrzy nie napadn na nas... to... ebym ja mg na nowo
pogniewa si z Kolnayem, bo...
Boka spojrza na niego piorunujcym wzrokiem i zawoa:
- Do tego!
Barabasz umilk. Ale gniew w nim wzbiera i daby wiele za to, eby w tej chwili mc
wymierzy porzdnego szturchaca Kolnayowi, ktry umiecha si przekornie.
- A teraz - rzek Boka - niech szeregowiec przedstawi plan wojenny.
Nemeczek sign natychmiast do kieszeni i wycign kartk papieru. By to plan
wojenny, ktry Boka uoy dzi po poudniu.
Nemeczek pooy plan na kamieniu i chopcy przykucnli wokoo na ziemi. Wszyscy
oczekiwali z naton uwag dalszych rozkazw i wskazwek co do swego udziau i roli w
bitwie.
Boka zacz objania plan:
Patrzcie uwanie i miejcie zawsze ten rysunek przed oczyma. Jest to mapa naszego
pastwa. Plac, wedug sprawozdania naszych zwiadowcw, ma by napadnity z dwch
stron: od strony ulicy Pawa i od ulicy Marii. Idmy po kolei. Dwa czworokty, nazywane A i
B, oznaczaj dwa bataliony, ktre maj broni furtki od ulicy Pawa. Batalion A skada si z
trzech ludzi pod dowdztwem Weissa. Batalion B rwnie z trzech ludzi pod komend
Lesika. Bramy od ulicy Marii broni rwnie dwa bataliony. Dowdc batalionu C jest
Rychter, batalionu D - Kolnay.
Gos jaki przerwa:
- Dlaczego nie ja?
- Kto si odezwa? - zapyta surowo Boka.
Barabasz podnis si.
- Znowu ty? Jeeli jeszcze sowo powiesz, postawi ci przed sd wojenny! Siadaj!
Barabasz zamrucza co pod nosem i usiad. Boka za objania dalej:
- Czarne punkty F oznaczaj fortece. Zaopatrzone bd w piasek, wystarczy wic po
dwch ludzi do obrony, gdy piaskiem jest atwo walczy. Fortece znajduj si tak blisko
jedna drugiej, e o ile jedna zostanie zaatakowana, druga moe bombardowa napastnikw.
Fortece 1, 2, 3 broni Placu od ulicy Marii, fortece 4, 5 i 6 zasilaj oddziay A i B bombami z
piasku. Pniej podam, kto bdzie broni fortec. Komendant kadego batalionu wybiera sobie
sam dwch ludzi do pomocy. Zrozumielicie?
- Tak jest! - brzmiaa jednogona odpowied.

Chopcy siedzieli w skupieniu, podziwiajc wspaniay plan wojenny; niektrzy wyjli
notesy i notowali gorliwie wszystkie sowa naczelnego wodza.
- Tak wic - mwi Boka - wyglda rozmieszczenie si. Teraz wydam waciwe
rozkazy operacyjne. Uwaajcie! Kiedy obserwator umieszczony na pocie zamelduje, e
czerwonoskrzy si zbliaj, wtedy oddziay A i B otworz furtk.
- Otworz?
- Tak jest, otworzycie. Nie barykadujemy si, lecz przyjmujemy walk. Niech przyjd,
potrafimy ich zmusi do odwrotu. Otwieraj wic furtk i wpuszczaj nieprzyjaci.
Wszystkich, a do ostatniego. Potem atakuj ich. Jednoczenie fortece 4, 5 i 6 zaczynaj
bombardowanie. To stanowi obowizek jednego batalionu, a mianowicie batalionu z ulicy
Pawa. Jeli wam si uda, wygnacie ich, jeli nie, to nie dopucicie przynajmniej, eby si
przedostali poza lini obronn utworzon przez fortece 3, 4, 5 i 6, i zatrzymacie ich na Placu.
Drugi batalion z ulicy Marii bdzie mia trudniejsze zadanie. Uwaajcie dobrze, Rychter i
Kolnay. Bataliony C i D wyl forpoczty na zwiady na ulic Marii, aby day natychmiast
zna, skoro tylko uka si czerwonoskrzy. Wtedy bataliony stan w szyku bojowym. Gdy
czerwonoskrzy wtargn przez wielk bram, oba bataliony rzuc si pozornie do ucieczki.
Patrzcie tutaj... na plan... Widzicie? Batalion C, twj, Rychter... cofnie si do wozowni...
Wskaza palcem miejsce na planie.
- Tutaj. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Batalion D, Kolnaya, schroni si do budki starego Jano. Teraz uwaajcie i patrzcie na
plan, bo powiem rzecz najwaniejsz. Czerwonoskrzy obejd tartak wokoo i znajd si
nagle na wprost fortec 1, 2 i 3. Wtedy z fortec rozpocznie si bombardowanie. W tej samej
chwili wypadn dwa bataliony, jeden z wozowni, drugi z budki Sowaka, i napadn na
nieprzyjaciela od tyu. Jeeli bdziecie dzielnie walczy, to nieprzyjaciel dostanie si w
zasadzk i musi si podda. Zagnacie wrogw do budy i zamkniecie tam. Potem wpadn
bataliony C i D, jeden od strony budki, drugi za po okreniu sgw, i rzuc si na pomoc
batalionom A i B. Zaogi fortec 1 i 2 przejd do fortec 4 i 5 i wzmocni bombardowanie.
Nastpnie bataliony A, B, C i D pocz si w jedn lini ataku i wypr nieprzyjaciela do
furtki od ulicy Pawa, a tymczasem wszystkie fortece bd z gry ostrzeliway nieprzyjaciela,
ktry nie bdzie si mg oprze zjednoczonym siom. W ten sposb wygnamy go z Placu.
Rozumiecie?
Pytanie to wywoao olbrzymi entuzjazm. Chopcy machali chustkami do nosa i
rzucali kapelusze w gr. Nemeczek zdj z szyi czerwony, wczkowy szal i woa
zachrypnitym gosem:
- Niech yje dowdca!
- Niech yje! - woali wszyscy.
- Cicho! Jeszcze jedno. Ja z moim adiutantem bd znajdowa si w pobliu
batalionw C i D i wszystko, co wam przez niego powiedzie ka, uwaa macie za mj
rozkaz.
Czyj gos zapyta:
- Kto bdzie adiutantem?
- Nemeczek.
Chopcy spojrzeli jedni na drugich, czonkowie Zwizku Zbieraczy Kitu trcali si
porozumiewawczo okciami. Sycha byo gosy:
- Powiedz ty!
- Powiedz sam!
- Dlaczego ja? Mw ty!
Boka spojrza na nich ze zdziwieniem.
- Czy macie co przeciwko temu?
Jeden Lesik odway si powiedzie:
- Tak.
- C takiego?
- Na walnym zebraniu Zwizku Zbieraczy Kitu, ostatnio... kiedy...
Boka przerwa mu zniecierpliwionym gosem:
- Do. Milcz. Nie jestem ciekawy waszych gupstw. Nemeczek bdzie moim
adiutantem. Kto pinie swko przeciw temu, stanie przed sdem wojennym.
Odpowied bya nieco ostra, ale wszyscy przyznawali, e podczas stanu wojennego
porzdek musi by przestrzegany. Tylko wrd przywdcw Zwizku Zbieraczy Kitu rozleg
si cichy szmer. Twierdzili, e to jest obraza Zwizku. Wstyd im byo, e w czasach
wojennych przyznane zostao tak wane stanowisko temu, ktrego walne zebranie uznao za
zdrajc i ktrego nazwisko wpisane zostao do czarnej ksigi maymi literami. A jednak
gdyby wiedzieli...
Boka tymczasem wyj z kieszeni spis nazwisk. Poda szczegowo, do jakiej fortecy
kady z chopcw zostaje wyznaczony. Dowdcy batalionw dobierali sobie zaogi. Wszystko
to odbywao si z wielk powag, a chopcy byli tak przejci, e nikt nic nie mwi. Po
zaatwieniu tych formalnoci Boka wyda rozkaz:
- Kady na swoje stanowisko. Odbdziemy manewry!
Rozbiegli si na swoje miejsca.
- Czekajcie na dalsze rozkazy! - woa za nimi Boka.
Pozosta sam na rodku Placu z adiutantem Nemeczkiem. Biedny adiutant kaszla
gwatownie.
- Ernecie - rzek Boka agodnie - owi gardo chustk. Jeste bardzo przezibiony.
Nemeczek spojrza z wdzicznoci na przyjaciela i posucha go jak starszego brata.
Owin szyj szalem tak szczelnie, e sterczay nad nim tylko uszy.
- Teraz suchaj - rzek Boka - wydam ci rozkaz, ktry zakomunikujesz drugiej fortecy.
Uwaaj...
Nemeczek jednak w tej chwili uczyni co takiego, na co si dotychczas nigdy nie
odway. Mianowicie przerwa swemu przywdcy.
- Wybacz - rzek - ale chciabym ci co powiedzie.
Boka zmarszczy czoo.
- C takiego?
- Czonkowie Zwizku Zbieraczy Kitu...
- Ale prosz ci - zniecierpliwi si Boka - i ty bierzesz te gupstwa powanie?
- Tak - odpar Nemeczek - musz, gdy oni to bior Powanie. Wiem, e oni s gupi, i
zupenie mnie nie obchodzi, co o mnie myl, nie chciabym tylko, eby ty... eby i ty... mn
pogardza.
- Ale dlaczeg ja miabym tob pogardza?
Przerywanym gosem, w ktrym drao tumione kanie, wykrztusi Nemeczek:
- Bo... oni wydali na mnie wyrok, e... e... jestem zdrajc.
- Ty zdrajc?
- Tak, ja.
- No, to ciekawe.
Wtedy Nemeczek opowiedzia zdawionym gosem, jkajc si, to, co niedawno
zaszo. e musia wanie wtedy odbiec, kiedy czonkowie Zwizku Zbieraczy Kitu skadali
tajn przysig. e skorzystali natychmiast z tego przypadku i oznajmili, i on ucieka,
poniewa boi si nalee do tajnego stowarzyszenia, e jest zdrajc bez honoru. A to wszystko
dlatego si stao, e porucznikom i podporucznikom zaczo si nie podoba, i Boka
wtajemnicza jego, zwyczajnego szeregowca, we wszystkie tajemnice stanu. I wreszcie -
wpisali jego nazwisko do czarnej ksigi samymi maymi literami.
Boka wysucha cierpliwie do koca, po czym milcza przez chwil. Bolao go, e
wrd jego kolegw mog by tacy niemdrzy chopcy. Boka by rozumny, ale nie wiedzia
jeszcze, e nie wszyscy ludzie rzdz si sercem i rozumem i e dowiadujemy si o tym
zawsze za cen bolesnych dowiadcze. Potem spojrza serdecznie na maego Nemeczka.
- Dobrze, Ernecie - powiedzia - rb tylko dalej swoje i nie troszcz si o nich. Teraz,
przed wojn, nie bdziemy o tym mwili. Zabior si do tego pniej. Tymczasem pd
prdko do pierwszej i drugiej fortecy i zanie im rozkaz, aby chopcy natychmiast przenieli
si do czwartej i pitej fortecy. Chc si przekona, ile czasu im na to potrzeba.
Szeregowiec wypry si na baczno i zasalutowa. Mimo e zasmuci si bardzo,
syszc, i jego sprawa honorowa nie zostanie rozstrzygnita z powodu wojny, stumi swe
rozalenie i odpar subicie:
- Rozkaz!
Po czym popdzi w stron fortec. Kurz unosi si tumanami w lad za nim i wkrtce
adiutant znik wrd sgw drzewa. Spoza umocnie wyzieray szeroko rozwarte oczy
dziecice, byszczce takim samym podnieceniem jak oczy onierzy przed bitw, jak wiemy
to z opisw dzielnych korespondentw wojennych.
Boka zosta na Placu sam jeden. Zza potu dochodzi turkot ulicy, ale Boka mia
wraenie, e nie znajduje si w sercu wielkiego miasta, tylko gdzie daleko, w jakim obcym
kraju, na wielkiej rwninie, gdzie jutro ma si odby bitwa i rozstrzygnite zostan losy
narodw. Chopcy nie odzywali si zupenie, wszyscy stali na swych stanowiskach i czekali
na rozkazy. Boka czu, e teraz wszystko od niego zaley. Wic powodzenie i przyszo caej
gromady, i wszystkie wesoe poobiednie godziny spdzane na Placu, wszystkie zabawy i gry,
za ktrymi chopcy tak przepadaj. Boka czu to i by dumny, e podj si tak piknego
zadania.
- Tak - szepn do siebie - ja was obroni!
Rozejrza si wokoo po ukochanym Placu. Popatrzy na sgi drewna, na tartak, na
komin, z ktrego unosiy si biae kby pary tak wesoe, jak gdyby dzisiejszy dzie by taki
sam jak inne, jak gdyby nie miaa si rozegra ostateczna walka...
Boka mia takie samo uczucie jak wielki wdz przed decydujc bitw. Przyszed mu
na myl Napoleon. Wyobrani wybieg w przyszo. Jaka ona bdzie? Co si z nim stanie?
Kim bdzie? Czy zostanie prawdziwym onierzem i kiedy dowodzi bdzie prawdziw
armi, gdzie na prawdziwym polu bitwy, i walczy nie o may skrawek, lecz o ca t
ukochan ziemi, ktra si zwie ojczyzn? A moe bdzie lekarzem, ktry dzie w dzie
wiedzie wielk, powan, mn walk z najwikszym wrogiem ludzkoci, z chorob?
Tymczasem zapad cichy wiosenny zmierzch. Boka otrzsn si z gbokim
westchnieniem ze swych duma i poszed ku sgom drewna, aby odby przegld zag
fortecznych.
Chopcy spostrzegli go z daleka i w fortecach wszcz si ruch. Bomby z piasku leay
uoone rzdami, a zaogi wypryy si na baczno.
Nagle dowdca zatrzyma si wp drogi, nasuchujc pilnie.
Potem odwrci si i poszed popiesznym krokiem do furtki w pocie.
Kto stuka. Boka odsun si i otworzy furtk. Ale natychmiast cofn si zdumiony.
Przed nim sta Gereb bekocc z zakopotaniem:
- To ty, Boka?
Boka nie mg na razie odpowiedzie. Nie zdawa sobie sprawy z zamiarw Gereba.
Widzia tylko, e Gereb nie by taki spokojny i wesoy jak zwykle. By blady i smutny, skuba
nerwowo konierzyk i wida byo, e chce co powiedzie, ale nie wie, jak zacz. Milczeli
wic obaj i stali tak dusz chwil naprzeciw siebie.
Wreszcie Gereb przerwa milczenie:
- Przyszedem, eby... pomwi z tob.
Teraz Boka odzyska gos i rzek powanie i spokojnie:
- Nie mam ci nie do powiedzenia. Najlepiej bdzie, jeli wyjdziesz przez t sam
furtk, przez ktr wszede.
Ale Gereb nie poszed za t rad.
- Posuchaj, Boka - rzek - wiem ju, e dowiedziae si o wszystkim. Wszyscy ju
wiecie, e przeszedem do czerwonoskrych. Ale ja teraz nie przychodz do was jako szpieg,
tylko jako przyjaciel.
Boka odpar spokojnie:
- Nie moemy ci uwaa za przyjaciela.
Gereb spuci gow.
By przygotowany na to, e zostanie szorstko przyjty, a nawet wyrzucony, ale nie
spodziewa si, e Boka mwi bdzie do niego z takim cichym, powanym smutkiem. To
byo bardzo bolesne, boleniejsze od uderzenia. Tote i jego gos sta si cichy i smutny, gdy
odpowiedzia:
- Przyszedem naprawi moj win.
- To niemoliwe - odpar Boka.
- Ale ja auj... bardzo auj... i przyniosem wam z powrotem chorgiewk, ktr
wam zabra Feri Acz... a potem Nemeczek odebra... a potem mu Pastorowie zabrali...
I Gereb wycign z kieszeni ma czerwono-zielon chorgiewk.
Boce zawieciy si oczy. Chorgiewka bya zgnieciona, poszarpana, zna byo, e
staczano ju o ni walki. I to wanie stanowio jej pikno. Bya poszarpana jak prawdziwa
chorgiew powiewajca w ogniu bitew.
- Chorgiewk - odpar Boka - odbierzemy czerwonoskrym sami. Jeli jej nie
zdoamy odebra, to i tak wszystko stracone... to i tak bdziemy musieli std pj... nie
bdziemy ju razem, rozproszymy si... Teraz jej nie potrzebujemy, tak jak nie potrzebujemy
ciebie.
I uczyni ruch, jak gdyby chcia si odwrci od Gereba. Ale Gereb schwyci go za
brzeg kurtki.
- Janosz - powiedzia zdawionym gosem - sam czuj, jak ciko zawiniem
wzgldem was, ale chc naprawi moj win. Przebaczcie mi!
- O - odpar Boka - ja ci ju przebaczyem.
- I przyjmiecie mnie z powrotem?
- To niemoliwe.
- Za nic?
- Za nic.
Gereb wyj chustk od nosa i podnis j do oczu. Boka rzek ze smutkiem:
- Nie pacz. Nie chc, aby tutaj paka. Id do domu i zostaw nas w spokoju. Wracasz
teraz do nas dlatego, e stracie uznanie u czerwonoskrych.
Gereb schowa chustk i usiowa okaza si mnym.
- Dobrze - powiedzia - id. Nie zobaczycie mnie ju nigdy. Ale daj wam sowo, i
przyszedem nie dlatego, e mnie czerwonoskrzy odpdzili. To zupenie inna przyczyna.
- Jaka?
- Tego nie powiem. Moe dowiesz si jeszcze o tym. Ale biada mi, jeli si dowiesz...
Boka spojrza na ze zdziwieniem.
- Nic nie rozumiem.
- Teraz ci tego nie wytumacz - szepn Gereb i poszed w stron furtki. Tam stan i
odwrci si jeszcze raz, mwic:
- Czy to bdzie nadaremnie, jeli ci jeszcze raz poprosz, ebycie mnie przyjli z
powrotem?
- Nadaremnie!
- Dobrze... wic ci nie bd prosi.
Gereb wybieg i zatrzasn furtk za sob. Boka zawaha si przez chwil. Pierwszy
raz w yciu by dla kogo bez litoci. Ju drgn, eby biec za Gerebem i zawoa: Wracaj i
popraw si! Ale nagle przypomniaa mu si pewna scena: jak Gereb uciek przed nim i przed
Nemeczkiem z szyderczym miechem. Jak obaj stali smutni, ze spuszczonymi gowami, a w
uszach brzmia im zoliwy miech, ktrym Gereb odpowiada na ich woanie.
- Nie - szepn do siebie - nie przywoam go. To niedobry chopiec.
I zwrci si w stron sgw. Wtem stan zdumiony. Na wierzchokach wszystkich
fortec stali chopcy, nawet ci, ktrych posterunek wyznaczony by gdzie indziej. Caa armia
skupia si w milczeniu i przygldaa si, wstrzymujc oddech, caemu zajciu. Kiedy Gereb
odszed, a Boka zwrci si w ich stron, armia wybuchna, jak jeden m, gonym
okrzykiem:
- Niech yje!
I wszystkie czapki fruny w gr. I ze wszystkich krtani dziecicych rozleg si
ponowny okrzyk:
- Niech yje dowdca!
Powietrze rozdar przeraliwy wist, tak gony, e nawet lokomotywa nie mogaby
wydoby z siebie goniejszego, choby si nie wiem jak natya. To Czonakosz gwizda
tryumfujco i woa ze miechem:
- Tak gono chyba jeszcze w yciu nie gwizdaem!
Boka za sta na rodku Placu i salutowa swej armii wzruszony i uszczliwiony.
Teraz znw myla o Napoleonie Wielkim. Jego tak bardzo kochaa stara gwardia...
Nie syszeli, o czym Boka rozmawia z Gerebem przy bramie, ale obserwowali ich
ruchy i domylali si wszystkiego. Widzieli odmowny ruch Boki, widzieli, e nie poda
Gerebowi rki. Widzieli, jak Gereb rozpaka si i jak odszed. Gdy odwrci si od bramy,
mwic do Boki, przestraszyli si troch. Lesik szepn:
- Ojej, a jeli mu przebaczy?
Gdy mimo wszystko Gereb odszed i zobaczyli przeczcy ruch gowy Boki, ogarn
ich entuzjazm. Dlatego wybuchy okrzyki na cze wodza. Podobao im si, e Boka nie
zachowa si jak dziecko, lecz jak dojrzay mczyzna. Chcieliby go uciska i wycaowa.
Ale czas by wojenny, mogli wic tylko krzycze. I krzyczeli, ile mieli si w pucach.
- Zuch jeste, stary! - rzek Czonakosz z dum, lecz zlk si i poprawi natychmiast:
- Przepraszam... panie dowdco.
Po czym rozpoczto manewry. Dziarska komenda rozlega si gono. Oddziay
rzuciy si na fortece, bomby z piasku latay w powietrzu. Wszystko udawao si doskonale.
Kady zna swoje zadanie. Zapa wzrasta z kad chwil.
- Zwyciymy! - woano
- Odpdzimy ich!
- Skrpujemy jecw!
- Pochwycimy samego wodza czerwonoskrych!
Tylko Boka by powany.
- Nie upajajcie si powodzeniem! - mwi. - Po wygranej bitwie bdziecie dopiero
mogli si weseli. Tymczasem idcie do domu. A jutro, pamitajcie, kto nie stawi si na czas,
ten zama sowo!
Manewry byy skoczone. Ale nikt nie mia ochoty wraca do domu. Chopcy stali
gromadkami i rozmawiali o sprawie Gereba.
Barabasz woa przeraliwym gosem:
- Zwizek Zbieraczy Kitu! Zwizek Zbieraczy!
- Czego chcesz? - pytali go chopcy.
- Walnego zebrania!
Kolnay przypomnia sobie, i bdzie musia na tym zebraniu oczyci si z zarzutu, e
nie u zwizkowego kitu i dopuci, aby si zesech. Smtnie wic zawoa:
- Prosz szanownych stowarzyszonych na zebranie!
Chopcy ruszyli gromad pod pot, gdzie miao si odby zebranie.
- Cicho! Spokj! - woa Barabasz.
Kolnay tymczasem przemwi z urzdow min:
- Otwieram posiedzenie. Pan Barabasz prosi o gos.
- Chrr, chrr! - chrzkn zowieszczo Barabasz. - Szanowne zgromadzenie! Panu
prezesowi sprzyjao szczcie, gdy z powodu manewrw omal nie zostao odoone walne
zebranie, na ktrym prezes mia zosta pozbawiony urzdu.
- Hoho, hoho! - oburzya si partia przeciwna.
- Na prno woacie hoho! - krzykn mwca. - Wiem, co mwi! Pan prezes opni
troch ca spraw dziki wiczeniom wojennym, ale teraz ju mu si to nie uda. Teraz
bowiem...
W tym miejscu musia przerwa. U furtki rozlego si silne stukanie. Chopcw
ogarn przestrach. Moe to nieprzyjaciel?
Nasuchiwali. Gone, niecierpliwe stukanie powtrzyo si.
- Stukaj - przemwi drcym gosem Kolnay i spojrza przez szpar w pocie. Potem
rzek ze zdziwieniem, zwracajc si do chopcw:
- Jaki pan.
- Pan?
- Tak, pan z brod.
- Wic otwrz mu.
Kolnay otworzy furtk. Istotnie wszed jaki pan w dugim, czarnym palcie z
peleryn. Mia czarn brod i nosi okulary. Stan na progu i zapyta:
- Czy wy jestecie chopcami z Placu Broni?
- Tak - odpar jednoczenie cay Zwizek.
Wtedy pan podszed bliej i powiedzia, zamykajc furtk za sob:
- Jestem ojcem Gereba.
Nastpia cisza. Sprawa musiaa by powana, jeli sam ojciec Gereba przychodzi.
Lesik trci Rychtera.
- Pd i zawoaj Bok.
Rychter pobieg ku tartakowi, gdzie Boka opowiada wanie chopcom sprawki
Gereba.
Tymczasem pan z brod zwrci si do zbieraczy kitu:
- Dlaczegocie wydalili spord was mego syna?
Na to wystpi Kolnay i odpar:
- Dlatego, e zdradzi nas przed czerwonoskrymi.
- Kt to s czerwonoskrzy?
- To inny zwizek chopcw, ktrzy si bawi w Ogrodzie Botanicznym... Teraz chc
nam odebra nasz Plac, bo nie maj gdzie bawi si w palanta. To s nasi nieprzyjaciele.
- Syn przyszed z paczem do domu. Nalegaem, aby mi powiedzia przyczyn.
Wzbrania si dugo i dopiero po surowym rozkazie przyzna si, e podejrzewaj go o
zdrad. Wtedy owiadczyem: Bior kapelusz, id do twoich kolegw i dowiem si prawdy.
Jeli si okae, e podejrzenie jest niesuszne, zadam, eby ci przeprosili. Jeli za jest
suszne, to bdzie le z tob. Twj ojciec by przez cae ycie uczciwym czowiekiem i nie
zniesie tego, eby jego syn mia by zdrajc swych towarzyszy. A teraz odwouj si do
waszego sumienia i dam, abycie mi powiedzieli szczer prawd, czy mj syn jest zdrajc,
czy nie?
Nastpio gbokie milczenie.
- No i c? - pyta ojciec Gereba. - Nie bjcie si mnie. Powiedzcie ca prawd.
Musz wiedzie, czy mego syna niesusznie posdzono, czy te zasuguje na kar.
Nikt nie odpowiada. Nikt nie chcia sprawi przykroci ojcu, ktry tak dra o
prawo syna. Wtedy pan zwrci si do Kolnaya:
- Ty powiedzia, e on was zdradzi. Musisz mi na to da dowody. Kiedy was
zdradzi? Na czym polegaa ta zdrada?
Kolnay wyjka:
- Ja... ja... tylko syszaem...
- To za mao. Kto z was wie na pewno? Kto widzia na wasne oczy?
W tej samej chwili ukazali si z daleka Boka i Nemeczek. Sprowadzi ich Rychter.
Kolnay odetchn.
- Prosz pana - powiedzia - tam idzie... ten may jasnowosy chopiec... to
Nemeczek... ten widzia. Ten wie wszystko.
Czekali, a si chopcy zbli. Ale Nemeczek skierowa si prosto do furtki, a Boka za
nim. Kolnay zawoa ich.
- Boka! Chodcie tutaj!
- Zaczekajcie - odpar Boka. - Nemeczek zasab, ma gwatowny atak kaszlu, musz
go odprowadzi do domu...
Pan z brod, usyszawszy nazwisko Nemeczka, zwrci si wprost do niego:
- Ty jeste Nemeczek?
- Tak - odpar cicho malec i podszed do czarnego pana. Ten rzek do niego surowym
gosem:
- Jestem ojcem Gereba i przyszedem si dowiedzie, czy mj syn jest zdrajc, czy
nie. Twoi towarzysze mwi, e ty widzia i e ty wiesz na pewno. Odpowiedz wic zgodnie
z sumieniem, czy to prawda, czy nie?
Twarz Nemeczka pona w gorczce. By naprawd chory. Skronie mu pulsoway,
rce mia rozpalone. A cay wiat wydawa mu si taki dziwny... Ten czarny pan w okularach,
ktry patrzy na niego tak surowo jak profesor Rac, kiedy gniewa si na zych uczniw... ci
wszyscy wpatrzeni w niego chopcy... wojna... Gereb i jego smutny los, jeli si wyda, e on
jest naprawd zdrajc...
- Odpowiadaj - nalega czarny pan. - Teraz mw! Odpowiadaj! Czy mj syn jest
zdrajc?
May Nemeczek odpowiedzia z twarz rozpalon gorczk i oczyma byszczcymi
nieprzytomnie, odpowiedzia miao, ale cichym gosem, jak gdyby to on przyznawa si do
winy:
- Nie, prosz pana. On nie jest zdrajc.
Ojciec zwrci si do innych chopcw:
- Wic skamalicie?
Zwizek Zbieraczy Kitu skamienia. Nikt si nie odezwa.
- Cha, cha! - zamia si szyderczo czarny pan. - Wic skamalicie. Wiedziaem, e
syn mj jest uczciwym chopcem!
Nemeczek, ktry z trudem sta na nogach, zapyta pokornie:
- Czy mog odej?
Czarny pan odpar z pogardliwym umiechem:
- Moesz i, ty may krtaczu!
I Nemeczek chwiejnym krokiem wyszed na ulic, prowadzony przez Bok. Mcio
mu si w gowie, przed oczyma wirowaa mu ulica, czarny pan, sgi drewna, a w uszach
brzmiay dziwne wyrazy. Chopcy, na fortece! - rozlega si rozkaz. A zaraz potem jaki gos
pyta: Czy mj syn jest zdrajc? I czarny pan umiecha si szyderczo i otwiera usta tak
szeroko jak bram szkoln... a z bramy wychodzi wanie profesor Rac...
Nemeczek zdj kapelusz.
- Komu si kaniasz? - zapyta Boka. - Na caej ulicy nie ma ywego ducha.
- Kaniam si panu profesorowi Racowi - odpar cicho Nemeczek.
Boce zakrciy si zy w oczach. Spiesznie prowadzi, prawie cign przyjaciela przez
ciemn ulic.
A tymczasem na Placu Kolnay mwi do czarnego pana:
- Prosz pana, Nemeczek jest kamc. Ogosilimy go zdrajc i wyrzucilimy ze
Zwizku.
Ojciec Gereba potakiwa uradowany:
- Wida to po nim od razu. Ma przewrotny wyraz twarzy, ktry wiadczy o
nieczystym sumieniu.
I poszed do domu uszczliwiony, e syn jego zosta oczyszczony z winy. Na rogu
ulicy ujrza Bok prowadzcego Nemeczka, ktry sania si na nogach. Biedny Nemeczek na
p przytomny paka, wypowiadajc w tym cichym, jkliwym paczu cay smutek i bl, i
gorycz udrczonej duszyczki prostego szeregowca. Paka, szepcc rozgorczkowanymi
ustami:
- Zapisali moje nazwisko maymi literami... maymi literami... moje uczciwe, prawe
nazwisko...
7.
Nastpnego dnia podczas lekcji aciny panowao w caej klasie tak niezwyke
podniecenie, e profesor Rac zwrci na to uwag. Chopcy w awkach krcili si
niespokojnie, nie uwaali, zajci byli najwidoczniej zupenie czym innym ni lekcj. I to nie
tylko chopcy z Placu Broni, inni take.
Wie o wielkich przygotowaniach do wojny rozesza si po caym gmachu szkolnym
i zainteresowaa nawet chopcw z sidmej i smej klasy. Czerwonoskrzy byli uczniami
szkoy realnej i dlatego wszyscy gimnazjalici pragnli zwycistwa chopcw z Placu Broni.
Wielu z nich uwaao nawet zwycistwo za spraw honoru szkoy.
- Co si z wami dzisiaj dzieje? - zapyta niecierpliwie profesor Rac. - Jestecie
niespokojni i roztargnieni, mylicie o wszystkim, tylko nie o lekcji!
Nie bada jednak dalej, stwierdziwszy, e klasa ma dzi niespokojny dzie. I doda
karccym gosem:
- Rozumie si, wiosna nadesza, palant, pika... w szkole za ciasno! Ale ja was naucz!
Chopcw ta pogrka nie przestraszya. Profesor Rac by mimo surowych pozorw
agodnym czowiekiem.
- Moesz usi - rzek do tego, ktry odpowiada, i zacz czego szuka w notesie.
W takiej chwili w klasie panowao zawsze grobowe milczenie. Chopcy wstrzymali
oddech i nawet ci, ktrzy byli dobrze przygotowani, patrzyli nieruchomo na palce
nauczyciela, przewracajce wolniutko kartki notesu. Chopcy wiedzieli, na ktrej stronie
notesu znajduje si nazwisko kadego z nich. Kiedy nauczyciel dochodzi do ostatnich stron,
oddychali swobodnie ci, ktrych nazwiska zaczynay si od liter A lub B. Gdy potem nagle z
koca listy przeskakiwa na pocztek, wraca humor tym, ktrych nazwiska zaczynay si od
R, S lub T.
Teraz po dugim szukaniu wywoa:
- Nemeczek.
- Nieobecny - odpowiedziaa klasa. A jaki gos, dobrze znany gos z Placu Broni -
doda:
- Chory.
- Co mu jest?
- Przezibi si.
Nauczyciel Rac zwrci si do caej klasy, mwic:
- Nie dbacie o siebie...
Chopcy z Placu Broni porozumieli si znaczcym spojrzeniem. Wiedzieli bardzo
dobrze, kiedy i dlaczego Nemeczek nie dba o siebie. Siedzieli w klasie oddzielnie, jeden w
pierwszej, inny w drugiej awce, a Czonakosz - nie ma co tai - w ostatniej; ale w tej chwili
popatrzyli na siebie. Z kadej twarzy mona byo wyczyta, e powodem przezibienia
Nemeczka byo co bardzo wzniosego. Mwic po prostu, biedny Nemeczek przezibi si za
ojczyzn, za wielk spraw. Trzy razy zanurzy si w wod: raz przypadkowo, raz dla honoru,
raz pod przymusem. Nikt i za adn cen nie zdradziby tej wielkiej tajemnicy, chocia
wiedzieli o tym ju wszyscy, nawet Zwizek Zbieraczy Kitu. Powsta nawet w onie Zwizku
ruch domagajcy si wykrelenia Nemeczka z czarnej ksigi, nie mogli si tylko pogodzi co
do tego, czy najpierw poprawi mae litery na due i dopiero potem wykreli nazwisko, czy
te po prostu je wymaza bez adnych ceregieli. Poniewa Kolnay, ktry wci jeszcze by
prezesem, zaproponowa, eby po prostu wykreli nazwisko, Barabasz, jako partia
przeciwna, utrzymywa, e nazwisku powinna by przedtem przywrcona cze.
Bya to jednak sprawa uboczna. Oglne zainteresowanie skupiao si na bitwie, ktra
miaa by stoczona dzi po obiedzie. Po lekcji aciny zeszo si mnstwo uczniw z innych
klas, ofiarujc Boce pomoc. Boka odpowiada wszystkim:
- Bardzo aujemy, ale nie moemy przyj waszej pomocy. Chcemy sami broni
naszego pastwa. Jeli czerwonoskrzy oka si silniejsi od nas, sprbujemy pokona ich
rozumem i zrcznoci. Niech si dzieje, co chce, ale musimy walczy sami.
Zainteresowanie oglne byo tak wielkie, e zgaszali si nie tylko uczniowie innych
klas, ale o pierwszej godzinie, kiedy chopcy rozchodzili si do domu, podszed do nich
Woch, ktry cigle jeszcze sprzedawa sodycze w ssiedniej bramie; on te ofiarowa Boce
sw pomoc.
- Paniczu - rzek - pjd i wyrzuc ich wszystkich.
Boka umiechn si.
- Bardzo dzikuj, ale damy sobie sami rad.
I skierowa si w stron domu. Przed bram szkoy otoczy chopcw z Placu Broni
rj kolegw. Wszyscy dawali im dobre rady. Byli nawet tacy, ktrzy uczyli ich, jak
podstawia nog. Inni ofiarowali si szpiegowa. Jeszcze inni prosili, eby im wolno byo
przyglda si walce. Ale nawet na to nikt nie dosta pozwolenia. Boka da surowy rozkaz
zamknicia furtki zaraz po rozpoczciu bitwy i otworzenia jej dopiero po porace
nieprzyjaciela.
Ale to wszystko trwao krtko. Chopcy rozproszyli si niebawem, gdy punktualnie o
drugiej mieli si stawi na Placu. Pitnacie po pierwszej gimnazjum opustoszao zupenie.
Sprzedawca sodyczy te si pakowa; tylko wony przed bram pali fajk i mwi zoliwie
do sprzedawcy:
- No, niedugo ju tego dobrego. Pozbdziemy si tych mieci.
Sprzedawca nie odpowiada. Wzruszy tylko ramionami. Uwaa si za wielk
osobisto, chodzi w czerwonym fezie i z byle wonym nie mia ochoty rozmawia.
Szczeglnie wwczas, gdy ten wony mia suszno.
Punktualnie o drugiej, kiedy Boka w czerwono-zielonej czapce (noszonej jako oznaka
przez chopcw z Placu Broni) wszed przez furtk na Plac, zasta ju ca armi w wojennym
pogotowiu. Brakowao tylko jednego: Nemeczka. Zoyo si wic tak, e w dzie bitwy, w
sam dzie bitwy, armia znalaza si bez szeregowca. Pozostali sami kapitanowie, porucznicy i
podporucznicy. Szeregowiec za, czyli waciwa armia, lea chory w maym domku na
odlegej uliczce.
Boka przystpi od razu do czynu. Tonem wojskowym zawoa:
- Baczno!
Wszyscy stanli w szeregu i przywdca rozpocz przemow dononym gosem:
- Oznajmiam wam, e skadam mj urzd przewodniczcego, ktry trwa tylko w
czasie pokoju. Teraz jest stan wojenny i dlatego przyjmuj tytu generaa.
Chopcy wysuchali tej przemowy z uznaniem i ze wzruszeniem. To bya prawdziwie
podniosa historyczna chwila, gdy w dniu wybuchu wojny, w chwili najwikszego
niebezpieczestwa, Boka sta si generaem. Mwi dalej:
- Jeszcze raz powtrz wam plan wojenny, aby wszystko byo dla was jasne.
Wszyscy suchali z napiciem, chocia znali go ju doskonale.
- A teraz kady na swoje stanowisko! - zakomenderowa genera.
Chopcy rozbiegli si, zosta tylko Kolnay, jako adiutant Boki, zamiast chorego
Nemeczka. Mia on przy boku mosin trbk, kupion za forinta i czterdzieci grajcarw. W
tej kwocie mieci si cay kapita Zwizku Zbieraczy Kitu, to jest dwadziecia sze
grajcarw, ktre naczelny wdz po prostu zarekwirowa na cele wojenne. Bya to maa trbka
pocztowa i miaa zupenie taki sam gos jak trbka wojskowa. Wygrywano na niej trzy
sygnay. Pierwszy oznacza zblianie si nieprzyjaciela, drugi wzywa do ataku, a trzeci
zwoywa ca armi do generaa. Sygnaw tych chopcy wyuczyli si ju poprzedniego dnia.
Tymczasem wartownik, ktry nie schodzi z potu, zawoa:
- Panie generale!
- Co si stao?
- Melduj posusznie, e suca z listem chce si przedosta na Plac.
- Do kogo ma interes?
- Mwi, e przychodzi do pana generaa.
- Przyjrzyj si dobrze, czy to nie czerwonoskry przebrany w suknie kobiece.
Wartownik przechyli si przez pot tak, e omal nie spad na ulic. Potem
zameldowa:
- Panie generale, melduj posusznie, widz wyranie, e to prawdziwa kobieta.
- Jeli tak, niech wejdzie.
I wartownik poszed, aby otworzy furtk. Kobieta wesza, a bya to istotnie
prawdziwa kobieta, bez chustki na gowie i w domowych pantoflach; wygldaa, jakby
odesza prosto od kuchni.
- Przynosz list od pastwa Gerebw - rzeka. - Panicz mwi, e jest bardzo pilny i e
mam dosta odpowied.
Boka otworzy list zaadresowany do janie wielmonego pana przewodniczcego
Boki. By to waciwie nie list, ale plik kartek z kajetu i arkusikw listowego papieru,
starannie ponumerowanych i zapisanych duym, kaligraficznym pismem. List brzmia:

Kochany Boka!
Wiem, e nie zechcesz moe czyta mego listu. Ale chc sprbowa ostatniej drogi,
zanim zupenie z wami zerw. Teraz dopiero czuj ca moj win wzgldem was i umiem was
oceni po tym, jak zachowalicie si wobec mego ojca, szczeglnie Nemeczek. Mj ojciec tak
si cieszy z tego, e zaraz tego samego dnia podarowa mi Tajemnicz wysp Vernea,
ktrej od dawna sobie yczyem. Natychmiast zaniosem t ksik Nemeczkowi, chocia tak
bardzo chciaem j przeczyta. Ojciec spostrzeg, e ksiki nie mam, i gniewa si bardzo, e
j sprzedaem w antykwarni.
Nigdy nic ode mnie nie dostaniesz - zagrozi mi.
I rzeczywicie nie dostaem tego dnia obiadu. Ale to nic. Skoro biedny Nemeczek
niezasuenie cierpia z mojego powodu, ja te chtnie dla niego pocierpi. Ale to nie jest
gwna rzecz, o ktrej chc Ci dzisiaj napisa. Cigle mylaem o tym, jak naprawi to, co
wam zego zrobiem. I wymyliem, e najlepiej bdzie, jeli wam oddam jak wielk
przysug. Poszedem wic wczoraj po obiedzie do Ogrodu Botanicznego i schowaem si
wrd gazi tego samego drzewa, na ktrym wwczas, podsuchujc nas, siedzia Nemeczek!
Doczekaem si przyjcia czerwonoskrych. Zaczli posiedzenie od tego, e wymylali na
mnie. Syszaem wszystko. Ale nie czuem si dotknity. Czuem si znw chopcem z Placu
Broni, bo chocia mnie wyrzucilicie, to serca mojego nie moecie wyrzuci, gdy jest z wami.
Prawie pakaem z radoci, gdy Feri Acz powiedzia: Gereb jest znowu z nimi, to nie by
prawdziwy zdrajca, oni go chyba sami przysali do nas na przeszpiegi. A potem urzdzili
wielk narad i postanowili, e bitwa odbdzie si jutro, bo dzi jestecie uprzedzeni i
przygotowani. Wymylili jednak jeszcze jaki podstp, ale mwili tak cicho, e musiaem zej
o dwie gazie niej, eby co usysze. Gazie tak zatrzeszczay, e Wendauer powiedzia:
Moe znowu ten Nemeczek siedzi na drzewie? Na szczcie wszyscy wzili to za art i nikt
nawet nie spojrza w gr, zreszt listowie jest ju tak gste, e i tak nic by nie zobaczyli.
Postanowili wic, e jutro napadn znienacka i zupenie w ten sposb, jak to byo uoone,
gdy wy pewnie mylicie, e oni zmieni plan. Feri Acz powiedzia: Oni pewnie myl, e
zmienimy plan ataku, poniewa nas podsuchali. Tymczasem my nic nie zmienimy wanie
dlatego, e oni spodziewaj si zmiany. Na tym wic stano. Potem zaczy si wiczenia
wojskowe. A ja a do wp do sidmej siedziaem na drzewie i o mao nie spadem, bo mi rce
omdlay! A moesz sobie wyobrazi, co by to byo, gdybym tak spad midzy nich jak dojrzaa
brzoskwinia, chocia to wcale nie byo brzoskwiniowe drzewo. O p do sidmej poszli, a ja
zszedem z drzewa i pobiegem do domu. Musiaem potem do pna w nocy odrabia lekcje i
uczy si aciny przy wieczce, bo straciem cae popoudnie. A teraz, kochany Boka, prosz
Ci o jedno. Nie posdzaj mnie ju o nic zego, bo robi teraz wszystko tylko po to, eby do
was wrci. Wic wierz temu, co Ci mwi, i przyjmij mnie z powrotem. Bd wam wiernie
suy i mog nawet przesta by porucznikiem i zosta zwykym onierzem. Bo przecie
teraz, kiedy Nemeczek jest chory, nie macie ani jednego onierza. Wic, kochany Boka,
przebacz mi, a ja zaraz przyjd i bd walczy w bitwie, i odznacz si, i zasu tak, e
naprawi wszystko. Powiedz Marysi, czy mog przyj, czy nie, bo ja czekam na odpowied w
bramie naprzeciwko i mog zaraz stawi si na Placu.
Twj kochajcy Ci kolega
Gereb

Boka przeczyta list i zamyli si gboko. Sprawa bya trudna do rozwizania, czu,
e Gereb mwi prawd, szczerze chce naprawi sw win i wrci do nich, ale wszak nie
moe to si sta za cen nowej zdrady. Gereb tego widocznie nie rozumie. Jeeli go przyjm
na powrt, bdzie mona mu to wytumaczy i przekona go, e tak postpowa nie wolno.
Jeli za zostanie odepchnity, to kto wie? Moe si zupenie zmarnowa.
Boka skin na Kolnaya.
- Panie adiutancie - rzek do niego - daj pan trzeci sygna, niech si wszyscy zbior.
- Czy dostan odpowied? - zapytaa tymczasem Marysia.
- Prosz chwilk poczeka - rozkaza genera.
Trbka zagraa i na ten dwik chopcy zaczli przybiega ze wszystkich stron i
ustawili si w szeregu przed swym wodzem.
Boka przeczyta im list Gereba, wytumaczy, o co mu idzie, i potem zapyta:
- Czy mona go przyj z powrotem?
- Mona - odpowiedzieli chopcy jednogonie.
- Prosz powiedzie, eby przyszed! - zwrci si Boka do Marysi.
Marysia patrzya ze zdumieniem na armi, na czerwono-zielone czapki, na bro... po
czym wybiega przez furtk.
- Rychter! - przywoa Boka koleg, a potem rzek: - Oddaj Gereba pod twoje
dowdztwo. Zwracaj na niego uwag i gdyby zauway co podejrzanego, natychmiast
zamknij go w budce. Nie przypuszczam, aby do tego doszo, ale ostrono nie zawadzi.
Spocznij! Jak wida z listu, dzisiaj nie dojdzie do bitwy. Wydam rozkazy obowizujce na
jutro. Poniewa oni nie zmieniaj planu ataku, u nas te wszystko utrzymuje si po staremu.
Chcia mwi dalej, ale w tej chwili kto energicznie kopn furtk nie zamknit po
wyjciu Marysi i ukaza si Gereb, rozpromieniony i szczliwy, jak gdyby przestpowa
granic ziemi obiecanej. Spowania jednak, ujrzawszy ca armi zgromadzon na Placu;
podszed do Boki i podnis rk do czapki. Bya to czerwono-zielona czapka chopcw z
Placu Broni. Wyprony na baczno, powiedzia salutujc:
- Panie generale, melduj si na rozkaz!
- Dobrze - rzek po prostu Boka - przydzielony jeste do oddziau Rychtera,
tymczasem jako zwyczajny onierz. Co bdzie potem, zobaczymy po bitwie, moesz nawet
odzyska swj stopie oficerski.
Nastpnie zwrci si do armii:
- Niech si nikt nie way przypomina Gerebowi jego winy. Chce si poprawi, a my
powinnimy mu dopomc. Ta sprawa jest skoczona.
Chopcy milczeli, kady tylko mwi sobie w duchu:
Boka to mdry chopiec, naprawd zasuguje na to, aby by naszym generaem.
Po czym Rychter wzi Gereba na stron i wyjania mu jego rol w bitwie. Boka
naradza si nad czym ze swoim adiutantem. Nagle wartownik, ktry cay czas siedzia
okrakiem na pocie, przerzuci szybkim ruchem nog, ktra zwieszaa si po stronie ulicy.
Twarz jego wyraaa przeraenie, gdy krzykn:
- Panie generale... nieprzyjaciel!
Boka zerwa si byskawicznie i zatrzasn furtk. Wszyscy patrzyli na Gereba, ktry
zblad jak trup.
- Skamae! - krzykn Boka. - Znowu skamae?
Gereb z przeraenia nie by w stanie przemwi ani sowa.
Rychter schwyci go za rami.
- Odpowiadaj! - wrzasn.
- Moe... moe... zauwayli mnie na drzewie i chcieli... mnie... zwie... - wyjka
wreszcie Gereb z trudem.
- Czerwonoskrzy id! - oznajmi wartownik zeskakujc z potu i stajc w szeregu
razem z innymi.
Boka podszed do bramy i wyszed miao na ulic. Ujrza nadchodzcych
czerwonoskrych, ale byo ich tylko trzech: dwaj Pastorowie i Sebenicz.
Na widok Boki Sebenicz pocz powiewa ma bia chorgiewk. Woa przy tym z
daleka:
- Przychodzimy jako parlamentariusze!
Boka wrci na Plac. By zmieszany i zawstydzony tym, e posdzi Gereba zbyt
popiesznie. Wic przede wszystkim podszed do niego, mwic:
- Wybacz, Gereb. To tylko parlamentariusze z bia chorgiewk. Nie gniewaj si.
Biedny Gereb odetchn z ulg. Omal nie dosta si w przykre opay, i to niewinnie!
Ale wartownik oberwa.
- A ty krzykn na Boka - patrz uwaniej, zanim wszczynasz alarm. Zachowae si
jak tchrzliwy osio!
I zakomenderowa:
- Wszyscy cofn si do fortec. Ze mn zostaje tylko Czele i Kolnay. Marsz!
Armia oddalia si wojskowym krokiem i ukrya wrd sgw drzewa. W chwili gdy
znikna ostatnia czerwono-zielona czapka, rozlego si pukanie do furtki. Adiutant otworzy
j i parlamentariusze weszli. Wszyscy trzej ubrani byli w czerwone koszule i czerwone
czapki. Przyszli bez broni, a Sebenicz wysoko dziery bia chorgiew.
Boka wiedzia, jak si w takiej sytuacji naley zachowa: odstawi sw dzid,
opierajc j o pot, a Czele i Kolnay poszli, milczc, za jego przykadem. Kolnay pooy
nawet trbk na ziemi.
Starszy Pastor przemwi pierwszy:
- Czy mam zaszczyt mwi z naczelnym wodzem?
Kolnay odpowiedzia:
- Tak, to nasz genera.
- Przychodzimy jako parlamentariusze - rzek Pastor - a ja jestem przewodniczcym.
Przyszlimy, aby w imieniu naszego dowdcy Feriego Acza wypowiedzie wam wojn.
Gdy wspomnia imi wodza, parlamentariusze podnieli rce do czapek i zasalutowali.
Chopcy z Placu Broni przez uprzejmo rwnie zasalutowali.
Pastor cign dalej:
- Nie chcemy zaskoczy nieprzyjaciela. Oznajmiamy wic, e przyjdziemy jutro punkt
p do trzeciej. Prosimy o odpowied.
Boka czu, e chwila jest bardzo wana. Odpowiedzia wic drcym nieco gosem:
- Przyjmujemy wypowiedzenie wojny. Musimy si jednak porozumie w pewnej
sprawie. Nie chcemy, aby z tego wywizaa si bijatyka.
- I my tego nie chcemy - odpar Pastor powanie i swoim zwyczajem spuci gow.
- Zgadzamy si na trzy sposoby walki - mwi Boka - bomby z piasku, zapasy wedug
regu sportowych i szermierka na dzidy. Znacie chyba zasady, co?
- Tak jest.
- Jeli kto obiema opatkami dotknie ziemi, bdzie uwaany za zwycionego i nie
wolno mu ju stawa do zapasw. Moe jednak w dalszym cigu walczy bombami i bi si
na dzidy. Zgadzacie si na to?
- Zgadzamy.
- Dzidami za nie wolno ani ku, ani uderza, a tylko fechtowa si.
- Bardzo dobrze.
- Nie wolno dwm napada na jednego, ale cae oddziay mog si nawzajem
atakowa. Zgadzacie si?
- Zgadzamy.
- Wicej nie mam nic do powiedzenia.
Boka zasalutowa uroczycie. Posowie oddali ukon, po czym Pastor przemwi
jeszcze raz:
- Musz was zapyta jeszcze o jedno. Nasz dowdca poleci nam dowiedzie si o
zdrowie Nemeczka. Syszelimy, e jest chory. Jeli tak jest, mamy go odwiedzi, gdy okaza
si tak dzielny, e szanujemy go, mimo i jest naszym wrogiem.
- Mieszka przy ulicy Rakoszyskiej - rzek Boka - numer trzeci. Jest bardzo chory.
Posowie zasalutowali, Sebenicz wysoko unis bia chorgiewk, Pastor da
komend: Naprzd marsz!, i opucili Plac. Ju na ulicy dolecia ich sygna trbki, ktrym
genera kaza zwoa armi, by wszystkim opowiedzie o najnowszych wydarzeniach.
Tymczasem posowie spiesznym krokiem pomaszerowali na ulic Rakoszyskiej i
zatrzymali si przed domem, w ktrym mieszka Nemeczek. W bramie staa maa
dziewczynka, do ktrej zwrcili si z zapytaniem:
- Czy w tym domu mieszka niejaki Nemeczek?
- Tak - rzeka dziewczynka i zaprowadzia ich do ubogiego mieszkania w suterenie.
Na drzwiach znajdowaa si blaszana tabliczka pomalowana na niebiesko, z napisem:
Andrasz Nemeczek, krawiec.
Weszli i kaniajc si, powiedzieli, po co przyszli. Matka Nemeczka, chuda,
jasnowosa, drobna kobieta, bardzo podobna do syna, zaprowadzia ich do pokoju, w ktrym
lea malec. Sebenicz, wchodzc, podnis do gry bia chorgiew. A Pastor przemwi:
- Feri Acz przesya ci pozdrowienia i yczy, aby wyzdrowia.
May Nemeczek, blady, z rozwichrzonymi wosami, podnis si na ku.
Umiechn si uszczliwiony i zapyta:
- Kiedy bdzie bitwa?
- Jutro.
Malec zasmuci si.
- Nie bd mg tam by - rzek.
Posowie nic nie odpowiedzieli.
Kady po kolei poda mu rk, a starszy Pastor, o ponurej twarzy, powiedzia ze
wzruszeniem:
- Przebacz mi.
- Przebaczam - rzek cicho may Nemeczek i zakaszla si.
Potem opad wyczerpany, a Sebenicz poprawi mu pod gow poduszk.
- Chodmy - zakomenderowa Pastor. Sebenicz podnis bia chorgiew do gry i
wszyscy trzej wyszli do kuchni. Matka Nemeczka zatrzymaa ich, mwic z paczem:
- Wszyscy... wszyscy jestecie tacy dobrzy... tak kochacie mego biednego synka.
Poczekajcie, dostaniecie po filiance czekolady...
Posowie spogldali na siebie. Czekolada bya bardzo ncca. A jednak Pastor
powiedzia, podnoszc z godnoci gow:
- Dzikujemy bardzo, ale nie zasuylimy wcale na czekolad. Marsz!
I poszli.
8.
Dzie bitwy by przelicznym, wiosennym dniem. Rano i podczas lekcji pada deszcz.
Na pauzie chopcy wygldali ze smutkiem przez okno. Obawiali si, e deszcz zepsuje
wszystko. Ale okoo poudnia deszcz usta i niebo rozjanio si. O godzinie pierwszej
wieciy ju promienie rozkosznego wiosennego soca, ktre osuszyo chodniki. Kiedy
chopcy wracali do domu, byo znw zupenie ciepo i powiew wiatru przynosi wionian
wo. Bya to najpikniejsza pogoda, jak sobie mona byo wymarzy na dzie bitwy. Piasek,
nagromadzony w fortecach by wilgotny i bomby daway si z niego wybornie ugniata.
Ju kwadrans przed drug caa armia uwijaa si na Placu. Niektrzy chopcy dojadali
chleb, ktrego nie zdyli zje w domu. Byli dzi znacznie spokojniejsi. Wczoraj drczya
ich niepewno. Zjawienie si posw wyjanio sytuacj i miejsce wzruszenia zajo
spokojne oczekiwanie. Wiedzieli ju, kiedy nieprzyjaciel przyjdzie i jaka bdzie walka.
Wszyscy ponli zapaem i chcieli jak najprdzej znale si w ogniu bitwy.
W ostatniej chwili Boka zmieni co w planie wojennym i chopcy zauwayli ze
zdziwieniem, e przed czwart i pit fortec cignie si wielki, gboki rw. Bojaliwi
pomyleli, e to sprawka nieprzyjaciela, i zasypywali Bok pytaniami:
- Widziae rw?
- Widziaem.
- Kto to zrobi?
- Jano, na moje polecenie.
- Po co?
- Bo czciowo zmieniem plan wojenny.
Boka zajrza do swych notatek i zawoa dowdcw batalionw A i B.
- Czy widzicie ten rw?
- Widzimy.
- Wiecie, co to s szace?
Nie wiedzieli dokadnie.
- Szace - tumaczy Boka - su do tego, aby si wojsko mogo za nimi ukry przed
nieprzyjacielem i rozpocz bitw w odpowiedniej chwili. Plan zmienimy w ten sposb, e
nie bdziecie stali przy furtce, lecz schowacie si za szace. Kiedy si nieprzyjaciel ukae, z
fortec zaczn go bombardowa, a on rzuci si na fortece; gdy podejdzie na odlego piciu
krokw, wy wysuniecie gowy z rowu i zaczniecie ze swej strony bombardowa
nieprzyjacielsk armi piaskiem. A tymczasem fortece bombarduj dalej bez przerwy. Potem
wyskoczycie spoza szacw i rzucicie si na wroga. Ale nie wygonicie ich za bram, tylko
wyczekacie, a my zapdzimy oddzia z ulicy Marii do budki Sowaka. Zaogi fortec
pierwszej i drugiej przejd do fortec od strony Placu, a my przybdziemy wam na odsiecz.
Waszym zadaniem jest wic zatrzymanie wroga. Zrozumielicie?
- Rozumiemy.
- Wtedy trbka da sygna do ataku; bdzie nas wwczas dwa razy tyle, co ich, gdy
poowa armii wroga bdzie zamknita w budce.
Podczas gdy Boka mwi, Jano podszed do szacw i co tam poprawia. Nastpnie
wsypa do rodka jeszcze jedn taczk piasku na bomby.
Reszta chopcw wawo si uwijaa, zaogi gospodaroway w fortecach,
przygotowujc bomby. Umocnienia na szczytach sgw tak byy zbudowane, e wyglday
spoza nich tylko gowy obrocw. Gdy si ktry schyli, znika zupenie, po chwili znowu
ukazywaa si gowa. Lepili bomby. Mae czerwono-zielone chorgiewki powieway na
wietrze; tylko na trzeciej fortecy brakowao chorgiewki, ktr w swoim czasie zabra Feri
Acz. Nie zastpili jej inn, bo chcieli tamt zdoby z powrotem w bitwie. Do znanych ju
dziejw tej chorgiewki przyby jeszcze jeden fakt.
Zaraz po wizycie delegacji czerwonoskrych parlamentariusze z Placu Broni udali si
do Ogrodu Botanicznego.
W Ogrodzie Botanicznym odbywaa si wanie wielka rada wojenna.
Parlamentariusze, ktrymi byli Czele, Czonakosz i Weiss, szli miao. Czele mia przy sobie
bia chorgiewk, a Weiss nis owinit w gazet czerwono-zielon flag trzeciej fortecy.
Strae na mocie zastpiy im drog;
- Stj, kto idzie?
Czele wyj spod kurtki bia chorgiewk i podnis j do gry. Ale nie mwi nic.
Strae, nie wiedzc, co to oznacza, zawoay gono:
- Hop, hop! Obcy id!
Feri Acz uda si na most. Kaza wpuci posw na wysp i zapyta:
- Czy przychodzicie jako parlamentariusze?
- Tak.
- Czego chcecie?
Czele wystpi.
- Przynosimy wam z powrotem chorgiewk, ktr nam odebralicie. Dostalimy j,
ale w ten sposb nie chcemy jej przyj. Miejcie j jutro ze sob podczas bitwy. Jeli
zwyciymy - wrci do nas. Jeli nie - zatrzymacie j. To wam kaza powiedzie nasz genera.
Skin na Weissa, ktry z wielk powag rozpakowa chorgiewk i przed wrczeniem
Feriemu ucaowa j.
- Magazynier Sebenicz! - zawoa wdz czerwonoskrych.
- Nieobecny! - rozlega si odpowied z krzakw.
- Zastpca! - zakomenderowa Acz. Gazie zaroli rozsuny si i przed wodzem
stan may, zwinny Wendauer.
- We chorgiew od parlamentariuszy i schowaj j do arsenau.
Potem zwrci si do posw:
- Podczas bitwy chorgiew bdzie mia przy sobie magazynier Sebenicz. Oto moja
odpowied.
Czele chcia znowu podnie bia chorgiew na znak odejcia, ale wdz
czerwonoskrych zatrzyma go pytaniem:
- Chorgiew odnis wam pewnie Gereb?
Nikt nie odpowiedzia.
Acz pyta dalej:
- Przyznajcie si, e to Gereb!
Czele wyprostowa si po wojskowemu i odpowiedzia:
- Nie jestem upowaniony do odpowiadania na to pytanie.
Po czym zakomenderowa:
- Baczno! Marsz!
I posowie odeszli, pozostawiajc Feriego Acza nieco zmieszanego. Odprowadza ich
zdziwiony wzrok czerwonoskrych, ktrzy myleli w duchu:
Dzielni chopcy, nawet wrogiego im zdrajcy nie chc wyda!
Oto dlaczego na trzeciej fortecy nie byo chorgiewki. Na pocie okalajcym Plac
siedziay strae. Boka chodzi wrd sgw i odbywa przegld wojska. Nagle stan przed
nim Gereb.
- Panie generale, melduj posusznie, mam prob.
- Sucham.
- Pan genera wyznaczy mnie do trzeciej fortecy dlatego, e tam jest
najniebezpieczniej i e tam brak chorgiewki.
- Tak. O co ci idzie?
- Chciabym prosi, aby pan genera raczy mnie przenie na inn, jeszcze
niebezpieczniejsz pozycj. Chciabym zamieni si z Barabaszem, ktry ma broni szacw.
Pragn walczy otwarcie, w pierwszej linii. Prosz o pozwolenie.
Boka popatrzy na niego.
- Jeste jednak dzielnym chopcem, Gereb. Zgadzam si.
Gereb zasalutowa, ale sta nadal przed generaem.
- Co jeszcze? - zapyta Boka.
- Chciabym tylko powiedzie - rzek nieco zmieszany chopiec - e bardzo si
ucieszyem, kiedy pan genera nazwa mnie dzielnym, ale zabola mnie ten dodatek jednak.
Boka umiechn si.
- Na to nic nie poradz. Sam jeste winien. Ale teraz nie roztkliwiaj si. W ty zwrot!
Naprzd marsz! Na miejsce!
I Gereb rozradowany odmaszerowa na szaniec i zaj si przygotowywaniem bomb z
piasku. Z rowu wylaz upaprany ziemi Barabasz i zapyta Boki z niedowierzaniem:
- Pozwolie?
- Tak - odpar genera.
Widocznie Barabasz nie mia zaufania do Gereba; taki los spotyka ludzi, ktrzy cho
raz poderwali czyje zaufanie. Ale sowo generaa rozproszyo wszelkie wtpliwoci.
Barabasz wdrapa si do naronej fortecy i zameldowa si u dowdcy. W nastpnej chwili
obie chopice gowy znikny za kodami.
Zabrano si teraz z zapaem do ukadania bomb w piramidy. Przeszo kilka minut,
ktre wydaway si chopcom godzinami. Niecierpliwo ich wzrosa do tego stopnia, e
sycha byo woania:
- Moe si rozmylili?
- Boj si!
- Przygotowuj jaki podstp!
- Nie przyjd wcale!
W kilka minut po drugiej przygalopowa adiutant z rozkazem, aby wszystkie oddziay
zakoczyy prace, gdy genera ma odby ostateczny przegld wojsk.
Zanim adiutant dobieg do ostatniej pozycji, przy pierwszej zjawi si Boka, milczcy
i powany. Rozpocz przegld od ulicy Marii. Wszystko byo w porzdku. Przy bramie stay
wyprone na baczno dwa bataliony. Dowdcy wystpili naprzd.
- W porzdku - skin gow Boka. - Czy pamitacie rozkazy?
- Tak jest. Mamy upozorowa ucieczk.
- Potem atak do tyu!
- Zrozumiano, panie generale!
- Dobrze. - Genera zwrci si w stron budki Sowaka. Otworzy drzwi i przeoy
wielki, zardzewiay klucz do zamka od zewntrz. Potem odby si przegld trzech pierwszych
fortec. W kadej z nich znajdowao si po dwch chopcw, zaopatrzonych w bomby z
piasku. W trzeciej fortecy byo trzy razy wicej bomb ni w pozostaych. To bya gwna
pozycja obronna. Tutaj trzech artylerzystw wypryo si przed generaem. W czwartej,
pitej i szstej fortecy zgromadzone byy bomby zapasowe.
- Tych nie ruszajcie - rzek Boka - gdy przydadz si na kocu, kiedy do was przejd
zaogi z tamtej linii.
- Rozkaz, panie generale.
W pitej fortecy oczekiwanie nieprzyjaciela tak podniecao artylerzystw, e jeden z
nich na widok generaa zawoa:
- Stj, kto idzie?
- Nie znasz swego generaa, banie jeden! - krzykn rozgniewany Boka. - Takiego
warto by dla przykadu od razu rozstrzela.
Artylerzysta zblad z przeraenia. W pierwszej chwili nawet mu nie przyszo na myl,
e nie bardzo jest prawdopodobne, by go rozstrzelano. W przedbitewnym podnieceniu nawet
Boka nie zastanowi si, e plecie gupstwa, co mu si rzadko zdarzao.
Szed dalej a do szacw. W rowie ukryway si dwa bataliony. Boka stan nad
rowem i przemwi:
- Chopcy, od was zale losy bitwy. Jeeli uda si wam zatrzyma nieprzyjaciela tak
dugo, dopki armia od ulicy Marii nie wykona swego zadania, to wygrana po naszej stronie.
Zapamitajcie to sobie!
Gony okrzyk by odpowiedzi na to przemwienie pene zapau.
- Cicho! - zakomenderowa Boka, po czym uda si na rodek Placu. Tam czeka ju
na niego Kolnay z trbk.
- Adiutant!
- Na rozkaz!
- Musimy si uda na takie miejsce, skd atwo bdzie obj wzrokiem cay plac boju.
Dowdcy zwykli lokowa si na wierzchoku jakiego wzgrza. My umiecimy si na dachu
budki.
Po chwili byli ju na dachu. Soce lnio na trbce Kolnaya i to nadawao adiutantowi
prawdziwie wojowniczy wygld. Chopcy w fortecach trcali si, wskazujc go sobie.
Boka wyj z kieszeni lornetk, t sam, z ktr by na wyprawie w Ogrodzie
Botanicznym. Przewiesi j przez rami na rzemyku. W takim rynsztunku zaledwie w
drobnych szczegach rni si od Napoleona. Jedno jest pewne: czu si wodzem.
Historyk obowizany jest dokadnie notowa czas wydarze; naley wic zapamita,
e w sze minut pniej rozleg si od strony ulicy Pawa dwik trbki. Bya to obca trbka.
Bataliony zamary w oczekiwaniu.
- Id! - szo z ust do ust.
Boka zblad nieco.
- Teraz! - zawoa Kolnay. - Teraz rozstrzygn si losy naszego pastwa.
Po chwili strae zeskoczyy z potu i podbiegy do budki, na ktrej dachu sta genera.
Salutujc zameldowali:
- Nieprzyjaciel idzie!
- Na miejsca! - zakomenderowa Boka. Wartownicy pucili si pdem, by zaj swe
bojowe stanowiska, jeden w szacu, drugi w batalionie od ulicy Marii. Boka podnis do oczu
lornetk i szepn do Kolnaya:
- Przygotuj trbk.
Nagle odj lornetk od oczu, twarz mu poczerwieniaa z podniecenia i penym energii
gosem wyda rozkaz:
- Trb!
Rozleg si donony sygna trbki. Przed obiema bramami stali czerwonoskrzy.
Lance byszczay w socu, a czerwone koszule i czerwone czapki nadaway im wyzywajcy i
napastniczy wygld. Ich trbacz take dawa sygna do ataku i powietrze rozbrzmiewao
chrapliwymi gosami trb.
- Tata... tra... trara... - rozlegao si z dachu budki.
Boka przez lornetk rozglda si, z ktrej strony ukae si wdz czerwonoskrych.
- Jest! Feri Acz prowadzi oddzia atakujcy od ulicy Pawa! Przy nim znajduje si
Sebenicz... niesie nasz chorgiew... Trudne zadanie bd mieli nasi chopcy!
Od ulicy Marii armia czerwonoskrych wkraczaa pod dowdztwem starszego
Pastora. Trzy trbki gray bez przerwy ochrypymi gosami. Wrogie oddziay za stay bez
ruchu w zwartych szeregach.
- Co knuj - zauway Boka.
- Nic nie szkodzi! - krzykn adiutant przerywajc na moment trbienie. W nastpnej
chwili ju znowu podnis trbk do ust.
- Tata... tra... trara...
Nagle trbki czerwonoskrych umilky. Przy bramie od ulicy Marii rozleg si bojowy
okrzyk:
- Hej, hop! Hej, hop!
W tej samej chwili napastnicy wbiegli na Plac. Chopcy z batalionw przy bramie stali
w miejscu, jakby chcieli stawi im czoo. Ale ju za chwil rzucili si gwatownie do ucieczki
zgodnie z planem wojennym.
- Brawo! - zawoa Boka. Ale rzuciwszy okiem na furtk od ulicy Pawa, przestraszy
si. Oddzia Acza nie rusza si i sta jak wronity w ziemi przed furtk.
- Co to jest? - zawoa Boka.
- Jaki podstp wojenny - rzek, drc, Kolnay. Spojrzeli na lewo. Tam
czerwonoskrzy z wrzaskiem rzucili si za chopcami z Placu Broni.
Nagle Boka, ktry dotychczas obserwowa cae zajcie w milczeniu, rzuci czapk do
gry i zacz taczy z radoci na dachu budki. Robio to wraenie, e zwariowa, a
sprchniae deski zaczy zowieszczo trzeszcze, jakby si miay zaama.
- Jestemy uratowani! - krzycza ciskajc Kolnaya i obracajc go w kko. Ten nic a
nic nie rozumia.
- Co to znaczy? Co to znaczy? - pyta Kolnay zdumiony.
Boka wskaza mu oddzia Feriego Acza, stojcy nieruchomo przed furtk.
- Czy widzisz? - zapyta.
- Widz.
- A czy rozumiesz?
- Nie rozumiem.
- Bo gupi... Jestemy uratowani. Zwyciylimy. I ty nie rozumiesz?
- Nie.
- Widzisz, jak oni stoj nieporuszenie?
- Rozumie si, e widz.
- Nie posuwaj si ani na krok... czekaj.
- Widz.
- Dlaczego czekaj? Na co czekaj? Czekaj, a oddzia Pastora opanuje Plac z tej
strony, i dopiero wtedy rzuc si do ataku. Maj mniej wicej taki sam plan wojenny jak my, i
to jest nasze szczcie. Chc, aby Pastor wypdzi poow naszego wojska na ulic Marii, a
wtedy napadn z dwch stron na reszt. Ale to im si nie uda! Chod!
I zacz si zsuwa z dachu.
- Dokd?
- Chod ze mn. Std ju nic nie wypatrzymy, bo oni nie rusz si na pewno z miejsca.
Idmy z pomoc naszym!
Tymczasem oddzia od ulicy Marii sprawowa si doskonale. Chopcy biegali tam i z
powrotem, wydajc udane okrzyki przeraenia:
- Ach! Ach!
- Ju po nas! Ju po nas!
Czerwonoskrzy gonili ich z wrzaskiem. Boka tylko obserwowa, czy nieprzyjaciel da
si wcign w puapk. Nagle chopcy zniknli. Poowa schronia si do szopy, druga
poowa do budki.
Pastor wyda rozkaz:
- Za nimi! apa!
I czerwonoskrzy pucili si pdem za nimi, okrajc szop tartaku.
- Trb! - rozkaza Boka.
Zabrzmiaa maa trbka na znak, e fortece rozpocz maj bombardowanie. Z trzech
pierwszych fortec rozleg si okrzyk cienkich gosw chopicych. Boka, drc cay, zawoa:
- Adiutant!
- Na rozkaz!
- Pd na szace i powiedz im, eby czekali. Niech tylko czekaj. Kiedy zatrbimy do
ataku, wtedy niech zaczynaj. Tak samo fortece od ulicy Pawa!
Adiutant popdzi. Zbliajc si do szacw, pooy si na brzuchu i wczoga do
rowu, aby go nieprzyjaciel nie dostrzeg. Szeptem podawa po drodze rozkazy i w ten sam
sposb wrci do generaa.
- Wszystko w porzdku - zameldowa.
Tymczasem zza tartaku rozlegy si zwyciskie okrzyki. Czerwonoskrzy byli pewni,
e zwyciaj. Ale z fortec rozpoczo si bombardowanie. Barabasz zdj kurtk i walczy
jak lew. Zasypywa bombami Pastora, ktry mia ju pene usta piasku. Po kadej bombie
Barabasz krzycza:
- Masz, bracie!
Pastor otrzsa si i wciekle parska.
- Poczekaj! - krzycza. - Zaraz ci dopadn!
- Tylko sprbuj! - wrzeszcza Barabasz, celujc i trafiajc znowu prosto w twarz
Pastora. - Masz, najedz si do syta!
Zaogi fortec wyday okrzyk triumfu. Chopcy nie prnowali. Obiema rkami ciskali
kule piasku.
Tymczasem dwa bataliony czekay w odwodzie, jeden w wozowni, drugi w budce.
Walka toczya si ju pod samymi fortecami.
- W gr! Na sgi! - rzuci rozkaz Pastor.
- Bc! - rozlegao si raz za razem ze szczytu fortec, a jednoczenie na gowy
czerwonoskrych spadaa istna ulewa piasku.
- Suchaj - szepn Boka do Kolnaya - piasek jest na wyczerpaniu, widz to std.
Nawet Barabasz rzuca ju tylko jedn rk...
Istotnie zdawao si, e ogie artyleryjski sabnie.
- C teraz bdzie? - zapyta Kolnay.
- Zwyciymy!
Z drugiej fortecy bombardowanie ustao zupenie. Po prostu zabrako piasku.
- Teraz nadesza chwila! - zawoa Boka. Pd do wozowni. Niech nacieraj!
Sam skoczy do budki i otworzy drzwi z okrzykiem:
- Do ataku!
Jednoczenie wypady dwa bataliony, jeden z wozowni, drugi z budki. Przybyway w
por. Pastor by ju jedn nog na szczycie drugiej fortecy. cignli go na d.
Czerwonoskrych ogarn popoch. Wydawao im si, e uciekajcy oddzia skry si midzy
sgami drewna i e zadaniem fortec jest nie dopuci wroga za sgi. I oto teraz napadli na
nich od tyu ci, ktrzy przed nimi uciekali.
Znawcy sztuki wojennej, ktrzy brali udzia w prawdziwych wojnach, mwi, e
najwikszym niebezpieczestwem w czasie bitwy jest zamieszanie. Wodzowie mniej boj si
setek dzia ni maego zamieszania, ktre wkrtce przeradza si zwyko w oglny zamt.
Wic jeli zamieszanie moe osabi prawdziw armi, uzbrojon w dziaa i karabiny, to jake
moga tego unikn garstka maych piechurw w czerwonych koszulach?
Nie rozumieli, co si dzieje. W pierwszej chwili wydawao im si, e nowy oddzia
przyby na odsiecz. Dopiero powoli zaczli rozpoznawa znajome twarze i przekonali si, e
maj do czynienia z tym samym oddziaem, ktry przedtem uciek.
- Czyby wydostali si spod ziemi? - krzykn Pastor, kiedy dwie silne rce chwyciy
go za nogi i cigny z fortecy.
Teraz Boka wzi udzia w walce. Upatrzy sobie przeciwnika i zacz si z nim
mocowa. W czasie walki zrcznie i powoli popycha go w stron budki Sowaka.
Czerwonoskry, widzc, e nie da sobie rady z Bok, chytrze podstawi mu nog. Boka
istotnie przewrci si.
Ze szczytu fortecy obserwowano to zajcie i natychmiast rozleg si okrzyk:
- Haba!
- Podstawi nog!
Tymczasem Boka zdy si podnie i rozgniewany hukn na przeciwnika:
- Postpie wbrew prawidom wojennym, musisz zej z Placu! - I przy pomocy
Kolnaya wepchn wierzgajcego przeciwnika do budki.
- Gupiec! - doda. - Nie dabym mu moe rady. A tak mielimy prawo rozprawi si z
nim we dwch. - I znw rzuci si w wir walki. Teraz chopcy walczyli pojedynczo.
Artylerzyci z dwch pierwszych fortec rzucali resztki piasku na nieprzyjaciela. Pozostae
fortece milczay. Oczekiwano tam na odpowiedni moment.
Kolnay mia wanie doskoczy do jakiego czerwonoskrego, gdy powstrzyma go
Boka:
- Nie zaczynaj! Pd z rozkazem do pierwszej i drugiej fortecy, eby zaogi przeniosy
si do czwartej i pitej!
Kolnay przedar si przez lini frontu i zanis rozkaz. Po chwili z dwch pierwszych
fortec zniky chorgiewki, ktre chopcy zabrali z sob.
Walka wrzaa na caej linii wrd gonych okrzykw. Najgoniejszy rozleg si
wwczas, kiedy Czonakoszowi udao si wepchn straszliwego i niezwycionego Pastora
do budki.
W bezsilnym gniewie bbni i kopa w drzwi, ale... od rodka.
Armia czerwonoskrych, straciwszy jednego z przywdcw, czua si zgubiona. Jeden
wojak za drugim gin we wntrzu budki, a ca ich nadziej byo, e Feri Acz przybdzie z
pomoc.
Tymczasem Feri Acz wsuchiwa si w zwyciskie wrzaski dobiegajce od ulicy
Marii. Z dumnym umiechem zwrci si do swych onierzy:
- Syszycie? Zaraz dadz sygna.
Umwili si bowiem, e skoro tylko oddzia Pastora wykona zadanie, wtedy da sygna
trbk i rzuc si do ataku z dwch stron jednoczenie. Ale may Wendauer, trbacz puku
Pastora, siedzia zamknity w budce, a trbka, zapchana piaskiem, leaa spokojnie w trzeciej
fortecy wrd stosu innych upw wojennych.
Feri Acz uspokaja swoich towarzyszy:
- Cierpliwoci. Na pierwszy odgos trbki, naprzd do ataku!
Ale gorco oczekiwany dwik trbki nie odzywa si. Wrzask i krzyki przycichy
stopniowo, w kocu dobiegay tylko jakie przyduszone gosy, ktre czyniy wraenie, jak
gdyby wydobyway si z zamknicia. Wreszcie - a byo to wtedy, gdy ostatni wrg zosta
wepchnity do budki - rozleg si gony, zwyciski okrzyk chopcw z Placu Broni.
Wwczas niepokj ogarn oddzia Feriego Acza. Modszy Pastor wystpi z szeregu.
- Zdaje mi si - rzek - e tam stao si co zego.
- Dlaczego?
- Sysz same obce gosy.
Istotnie i Feri Acz rozrnia w oglnej wrzawie obce gosy. Ale stara si udawa
spokj.
- Nic im si nie stao - mwi - walcz w milczeniu. Tamci krzycz dlatego, e sobie
nie daj rady.
W tej samej chwili, jakby dla zaprzeczenia jego sowom, rozlegy si gone wiwaty
chopcw z Placu Broni:
- Niech yje!
- Ten, kto sobie nie daje rady, nie wiwatuje! - powiedzia modszy Pastor z
niepokojem. - Kto wie, moe nie naleao by tak pewnym zwycistwa naszych?
Feri Acz milcza, czujc, e jego plan zawid. Przeczuwa zarazem, e caa bitwa jest
przegrana, gdy teraz jego oddzia bdzie musia podj walk z ca armi nieprzyjaciela.
Mia jeszcze troch nadziei, e odezwie si upragniony sygna trbki.
Istotnie po chwili zabrzmia gos trbki, ale nie ten. By to znak dla chopcw z Placu
Broni; oddzia wroga zosta do ostatniego czowieka pojmany i zamknity, teraz zacznie si
atak w kierunku Placu. Na sygna trbki grupa z ulicy Marii rozbia si na dwie czci i
pojawia si jednoczenie od strony budki i przy szstej fortecy. Chopcy mieli nieco
poszarpane ubrania, ale oczy lniy im radoci zwycistwa i czuli si zahartowani w ogniu
walki.
Teraz Feri Acz wiedzia na pewno, e oddzia Pastora ponis porak. Przez chwil
wpatrywa si gronym wzrokiem w bataliony, ktre pojawiy si na Placu. Potem
zdenerwowany Acz zwrci si do modszego Pastora, pytajc z rozdranieniem:
- Jeli ich pobito, to gdzie si podziewaj? Dlaczego nie piesz do nas?
Wyjrzeli na ulic, Sebenicz pobieg nawet za rg. Nigdzie ani ladu. Ulic Marii
wloka si jaka fura naadowana cegami i szo kilku spokojnych przechodniw.
- Nigdzie ich nie ma! - zameldowa z rozpacz w gosie Sebenicz.
- To co si z nimi stao?
Wtem nagle podejrzenie, jak byskawica, przeszyo myl wodza.
- Zamknito ich! - krzykn w bezsilnym gniewie. - Pobito ich i zamknito w budce.
Istotnie od strony budki rozlegay si teraz guche odgosy, jak gdyby omotanie
piciami o deski. Wszystko jednak na prno. Budka trzymaa stron swoich chopcw. Nie
daa sobie wyama ani drzwi, ani ciany. Dzielnie opieraa si uderzeniom pici. Uwizieni
wic wszczli piekielny haas, ktrym chcieli zwrci na siebie uwag oddziau Feriego Acza.
Biedny Wendauer, pozbawiony trbki, zoy donie przy ustach i trbi w nie, jak mg
najgoniej.
Feri Acz zwrci si do swego oddziau.
- Chopcy! - zawoa. - Starszy Pastor przegra bitw. Do nas naley uratowanie
honoru czerwonoskrych. Naprzd!
I tak jak stali, w wycignitym szeregu popdzili na Plac. Na ten widok Boka, ktry
znowu wdrapa si na dach budki, zakomenderowa:
- Trbi do ataku! Ognia!
Ze wszystkich czterech fortec naraz posypay si bomby piasku. Czerwonoskrzy
stanli zaskoczeni, a chmura piasku zasypaa ich, olepiajc niemal zupenie.
- Rezerwy, naprzd! - krzykn Boka.
I rezerwy ruszyy w tumanach kurzu wprost na napastnika. Piechota, wci jeszcze
zaczajona za szacami, czekaa, kiedy przyjdzie na ni kolej dziaania. Tymczasem z fortec
padaa na walczcych bomba za bomb, niejedna trafiaa w plecy chopcw z Placu Broni.
Tam gdzie zabrako bomb, rzucano garciami suchy piasek. Na rodku Placu, zaledwie o
dwadziecia krokw od szacw, walczyy ze sob dwa wojska i coraz ukazywaa si w
chmurach piasku czerwona koszula albo zielono-czerwona czapka. Ale chopcy z Placu Broni
byli ju zmczeni. Czerwonoskrzy za przystpili do walki ze wieymi siami i stopniowo
zbliali si do szacw. Im bliej jednak byli, tym celniejsze stawao si bombardowanie z
fortec. Barabasz znowu upatrzy sobie wodza i raz po raz trafia Feriego Acza.
- Nie zaszkodzi ci - krzycza - najedz si do syta, to tylko piasek!
Sta na szczycie fortecy niby zoliwie rozchichotany, may, zwinny diablik i wydawa
dzikie wrzaski, schylajc si byskawicznie po coraz nowe pociski. Czerwonoskrzy
daremnie przydwigali piasek w maych workach. Nie mogli tej broni wykorzysta, gdy
wszyscy onierze byli potrzebni w pierwszej linii, tote odrzucili na bok worki.
Wrd zamtu, zgieku i wrzawy, jakie teraz nastpiy, rozlegay si bezustannie
dwiki dwch trbek - Kolnaya z dachu budki i modszego Pastora ze rodka kotujcej si
gromady. Walka toczya si ju zaledwie o dziesi krokw od szacw.
- Poka teraz, co umiesz! - zawoa Boka do Kolnaya. - Pd do szacw i tam zatrb
do ataku. Niech daj ognia, a gdy im zabraknie piasku, niech wyskocz z rowu.
- Hola ho! - krzykn Kolnay i pobieg jak strzaa ku szacom. Boka woa co za nim,
ale gos jego gin we wrzawie wojennej. ledzi wic tylko wzrokiem posta Kolnaya, aby
si przekona, czy doniesie on polecenie do oddziau ukrytego w rowie.
Niebawem ujrza, e z szeregu czerwonoskrych wybiega na spotkanie Kolnaya jaka
silna posta i rozpocza z nim walk. Przepado. Kolnay nie bdzie mg speni polecenia.
- Pjd sam! - zawoa Boka w rozpaczy i zeskoczywszy z dachu, bieg w stron
szacw.
- Stj! - wrzasn Feri Acz i usiowa go zatrzyma, wyzywajc do walki.
Boka wiedzia, e powinien przyj wyzwanie wodza czerwonoskrych, ale
waniejsze byo podanie rozkazu. Pdzi co tchu w kierunku rowu.
- Tchrz! - woa za nim Feri pogardliwie. - Uciekasz przede mn, ale czekaj, dogoni
ci!
Dogoni go istotnie przed samymi szacami i Boka ledwie zdy rzuci komend:
- Ognia!
W mgnieniu oka na przywdc czerwonoskrych posypa si grad dziesiciu co
najmniej bomb i pokry piaskiem jego czerwon bluz, czerwon czapk i rozpomienion
twarz.
- Diaby! - krzykn. - Teraz znowu strzelacie spod ziemi!
Tymczasem na caej linii rozpocz si ogie artylerii. Fortece daway ognia z gry,
szace z dou. Unosiy si tumany piasku i do oglnej wrzawy wmieszay si wiee gosy.
Odezway si bowiem nieme dotychczas szace. Boka zdawa sobie spraw, e nadesza
chwila ostatecznej rozgrywki. Stan na skraju szeregu, uj czerwono-zielon chorgiew i
podnoszc j w gr, wyda rozkaz:
- Wszyscy do ataku! Hura!
Istotnie spod ziemi ukaza si nowy oddzia. Szed w zwartych szeregach wprost na
czerwonoskrych, odpierajc ich od szacw.
Barabasz woa ze szczytu fortecy:
- Nie mamy ju piasku!
- Zejdcie! Do ataku! - odpowiedzia Boka, biegnc.
Niebawem sgi zaroiy si od zacych z wierzchokw wojownikw.
Walka staa si zacieka.
Czerwonoskrzy, czujc sw porak, przestali si stosowa do umwionego
regulaminu walki. Szanowali go tylko do czasu, kiedy sdzili, e i tak wygraj. Sytuacja staa
si niebezpieczna. Czerwonoskrzy lepiej wytrzymywali walk, chocia byo ich o poow
mniej.
- Do budki! - zagrzmia Feri Acz. - Uwolni uwizionych!
I armia czerwonoskrych zmienia kierunek, naciskajc caym impetem na budk. Ten
nieoczekiwany zwrot zaskoczy obrocw Placu, poczuli, e czerwonoskrzy zaczynaj im
si wymyka.
- Za mn! - krzykn Feri Acz triumfujcym gosem.
W tej samej chwili stan nagle, jakby co podcio mu nogi. Maa posta chopica
rzucia mu si naprzeciw, tu przed sam budk. Przywdca czerwonoskrych cofn si.
Przed nim sta may chopiec, o gow niszy od niego, i podnoszc chude rczki do gry,
woa cienkim, dziecicym gosikiem:
- Stj!
Armia chopcw z Placu Broni wydaa na jego widok okrzyk zdumienia:
- Nemeczek!
A may, wty chopczyna chwyci Feriego wtymi rcztami wp i z si,
spotgowan gorczk, powali go wedug wszelkich prawide sztuki zapaniczej.
Po czym sam pad na ziemi zemdlony.
W armii czerwonoskrych zapakowao zamieszanie. Z chwil kiedy przywdca ich
run na ziemi, stracili gow. Skorzystali z tego chopcy z Placu Broni, otoczyli zwartym
koem napastnikw i wyparli ich z Placu.
Tymczasem Feri Acz podnis si i strzsajc kurz rozglda si wokoo
zaczerwieniony z gniewu, z byszczcymi oczami. Przekona si, e zosta sam jeden. Jego
armia bya ju za furtk. Sta sam - opuszczony, pobity. Obok niego lea Nemeczek. A
tymczasem w szeregach zwycizcw zapanowa tryumf. Na wszystkich twarzach janiaa
rado. Okrzyki: - Niech yje! - rozbrzmieway w powietrzu. Tylko Boki nie byo wrd
zwycizcw. Po chwili przybieg, niosc kube wody. Wszyscy skupili si teraz wokoo
Nemeczka lecego na ziemi i w jednej chwili wesoy i gony nastrj tryumfu zamieni si w
grobow cisz. Feri Acz sta z boku i ponuro przyglda si zwycizcom. Z budki Sowaka
rozlega si guchy omot uwizionych.
Kt by jednak troszczy si o nich w takiej chwili?
Boka podnis ostronie Nemeczka i uoy go na szacu. Potem wod zwily mu
oczy, czoo, twarz. Po kilku minutach Nemeczek otworzy oczy. Powid dokoa wzrokiem,
umiechajc si sabo. Wszyscy milczeli.
- Co si stao? - spyta malec cichym gosem.
Wszyscy byli tak przejci, e nikt nie odpowiedzia.
- Co si stao? - powtrzy Nemeczek, siadajc.
- Jak si czujesz? - spyta go Boka troskliwie.
- Lepiej.
- Nic ci nie boli?
- Nic.
Nemeczek umiechn si. Potem spyta:
- Czymy zwyciyli?
Na to pytanie wszyscy razem odpowiedzieli okrzykiem:
- Zwyciylimy!
A tymczasem Feri Acz sta dalej na uboczu i przyglda si chmurnie tej scenie
rodzinnej chopcw z Placu Broni.
- Zwyciylimy! - powtrzy Boka, zwracajc si do Nemeczka. - Ale byo ju z
nami krucho i tylko tobie zawdziczamy ostateczne zwycistwo. Gdyby si nagle nie pojawi
wrd nich, gdyby nie powali Feriego Acza, wyswobodziliby jecw i nie wiadomo, co by
si stao.
Malec jednak zrobi zagniewan min i odpowiedzia rozdranionym gosem:
- Mwicie mi to tylko dlatego, eby mi sprawi przyjemno, bo jestem chory.
I potar rk rozpalone czoo; teraz, kiedy krew znowu mu napyna do twarzy,
poczerwienia i wida byo, e poera go gorczka.
- Chod - mwi Boka - zaniesiemy ci do domu. Nie rozumiem, jak rodzice mogli ci
pozwoli wyj w takim stanie.
- Nie pozwolili mi wcale. Sam wyszedem. Ojciec poszed odnie robot, matka bya
u ssiadki i grzaa kleik dla mnie. Leaem w ku i zdawao mi si, e sysz granie trbek i
okrzyki. Nagle usyszaem gos Czelego, jak gdyby mwi: Chod, Nemeczek, jestemy w
niebezpieczestwie! Potem usyszaem twj gos: Nie przydasz nam si, Nemeczek, przecie
jeste chory. Bye z nami, kiedymy si bawili, ale teraz, w walce i w niebezpieczestwie, nie
ma ci! Wtenczas zerwaem si z ka. Z pocztku upadem na podog, bo jestem taki saby.
Ale podniosem si, wyjem ubranie z szafy... i buty... i ubraem si prdko. Byem ju
ubrany, gdy usyszaem kroki. Mama wracaa. Szybko wskoczyem do ka w ubraniu i
nacignem na siebie kodr a po uszy, eby mama nie zobaczya ubrania. Ale powiedziaa
tylko: Przyszam zapyta, czy czego nie potrzebujesz. A ja odpowiedziaem, e nic, wic
wysza i wtedy wybiegem na ulic. I przyszedem do was, eby walczy z wami. To
wszystko.
I malec, wyczerpany opowiadaniem, zanis si kaszlem.
- Nie mw wicej - rzek Boka - zaniesiemy ci do domu.
Teraz zaczto pojedynczo wypuszcza z budki uwizionych. Odbierano bro tym,
ktrzy j jeszcze posiadali. Wszyscy, jeden za drugim, opuszczali Plac z gow smutnie
zwieszon. Wydawao im si, e czarny komin wypluwa za nimi dym z szyderczym
miechem. A tartak warcza tak radonie, jak gdyby i on by przyjacielem zwyciskiej armii
chopcw z Placu Broni.
Feri Acz ostatni pozosta na Placu. Sta jeszcze wci na tym samym miejscu ze
wzrokiem utkwionym w ziemi. Kolnay i Czele chcieli mu odebra bro.
- Nie tyka wodza! - zawoa rozkazujco Boka. Po czym podszed do niego.
- Panie generale - rzek. - Walczye jak bohater.
Feri spojrza na niego smutnie, jak gdyby chcia powiedzie: C mi z twojej
pochway?
Ale Boka zwrci si do armii i zakomenderowa:
- Salutujcie!
W armii zapanowao milczenie. Wszyscy podnieli rce do czapek. Boka sta na
przedzie rwnie z podniesion rk. Nawet may, biedny Nemeczek poczu si znw
szeregowcem; z trudem podnis si z ziemi i stan chwiejnie na baczno, salutujc. Feri
odda wojskowy ukon i poszed. Bro sw zabra ze sob. On jeden tylko. Wszystkie dzidy,
synne dzidy z posrebrzanymi kocami, wszystkie srebrne toporki leay stosem przed budk
jako zdobycz wojenna. Na trzeciej za fortecy powiewaa odzyskana chorgiewka, ktr
Gereb odebra Sebeniczowi w ogniu gorcej walki.
- Gereb jest tutaj? - zapyta Nemeczek, rozgldajc si szeroko otwartymi ze
zdumienia oczyma.
- Tak - odpowiedzia sam Gereb.
Malec spojrza pytajco na Bok. A ten odrzek:
- Jest tutaj i naprawi sw win. Dlatego przywracam mu rang porucznika.
- Dzikuj - wyszepta zarumieniony Gereb. - Ale...
- C jeszcze?
- Wiem, e nie mam prawa, ale pozwalam sobie przypomnie panu generaowi, e
Nemeczek wci jest jeszcze szeregowcem.
Zapanowao milczenie. Gereb mia racj. W wielkim podnieceniu wszyscy
zapomnieli, e ten, ktremu trzeci raz ju tyle zawdziczali, wci jeszcze jest szeregowcem.
- Masz suszno - odpar Boka. - Trzeba to zaraz naprawi. A wic mianuj...
Ale Nemeczek przerwa mu:
- Nie chc, aby mnie mianowa... ja nie dlatego tu przyszedem, nie dlatego...
Boka usiowa by surowy i zawoa:
- Nie idzie o to, po co tu przyszed, ale o to, co tu uczyni! I dlatego mianuj
niniejszym Ernesta Nemeczka kapitanem.
- Niech yje! - zawoali chrem chopcy, salutujc uroczycie.
Sam Boka salutowa tak, jak gdyby on by szeregowcem, a may Nemeczek
generaem.
Tymczasem pojawia si na Placu nowa posta. Bya to drobna, ubogo ubrana kobieta.
- Jezus Maria! - zawoaa z przeraeniem. - Wic jeste tutaj? Od razu si domyliam,
e musisz tutaj by.
Bya to matka Nemeczka. Pakaa ze wzruszenia, bo od godziny szukaa wszdzie
chorego synka i w najwikszym niepokoju przybiega a tutaj. Chopcy otoczyli j i usiowali
uspokoi. Wreszcie kobieta owina malca w chustk i wziwszy go na rce, skierowaa si
ku domowi.
- Odprowadzimy ich! - zaproponowa Weiss.
Pomys ten podoba si wszystkim. Wrzucili do budki zdobyt bro i cay oddzia
ruszy za biedn kobiet dwigajc syna i tulc go do siebie, jak gdyby chciaa mu odda
ciepot wasnego ciaa. Zmrok zapad. Zapalono latarnie, z wystaw sklepowych padao
wiato na ulic. Przechodnie stawali zdziwieni na widok osobliwego orszaku kroczcego
ulic. Przodem sza ndzna, drobna posta kobieca z zapakanymi oczyma, tulc do siebie
chopca owinitego w wielk chustk, za ni podaa gromada chopcw w czerwono-
zielonych czapkach. Czasem kto si umiechn, czasem jaki obuz gono si rozemia.
Ale chopcy nie zwaali na to. Powani byli i uroczyci. Nawet Czonakosz, ktry na taki
miech zwykle od razu reagowa i przedsibra odpowiednie kroki, by go ukrci, teraz nie
zwraca uwagi na zaczepki. Sprawa bya tak powana, e nie mogo nic zakci tego
nastroju.
Tak doszli przed bram domu, w ktrym mieszka Nemeczek.
Tutaj chopczyna wyrwa si z obj matki i pobiegszy do kolegw, poda kademu z
nich rk. Gorca bya i rozpalona. Powiedzia jeszcze: Serwus, po czym znik w ciemnym
otworze bramy.
Rozleg si trzask zamykanych drzwi, w maym okienku od podwrza zajaniao
wiato. I nastpia cisza. Chopcy nie ruszali si z miejsca i spogldali na owietlone okienko,
za ktrym maego bohatera kadziono z powrotem do ka. Czele zapyta z gbokim
westchnieniem:
- Co z nim bdzie?
Chopcy zaczli si rozchodzi. Walka i wraenia dnia wyczerpay ich. Ostry,
wiosenny wiatr d po ulicy, przynoszc z sob chd niegu topniejcego w grach.
Przed domem Nemeczka pozostali tylko Boka i Czonakosz, ktry krci si
niespokojnie, czekajc, eby razem pj.
- Idziesz? - zapyta wreszcie.
- Nie - odpar Boka cicho.
- Zostajesz?
- Tak.
- Zatem do widzenia!
I Czonakosz odszed sam wolnym krokiem.
Boka spoglda za nim i widzia, e co kilka krokw chopiec si odwraca. W kocu
znikn za rogiem. Na maej, wskiej uliczce zapanoway spokj i ciemno. Tylko wiatr
przebiega j z koca w koniec, potrzsajc szybkami gazowych latarni. Jaki ostrzejszy
podmuch poruszy wszystkie po kolei i zabrzczay, jakby chwiejne pomyki podaway sobie
dziwne, tajemnicze sygnay. Ulica w tej chwili bya zupenie pusta - jeden tylko czowiek sta
nieporuszony: Janosz Boka, genera. Rozejrza si, zobaczy, e jest sam, i tak mu si cisno
serce, e opar si o bram i gorzko zapaka.
Czu i widzia to, czego aden z chopcw nie mia odwagi wypowiedzie: e may
kapitan powoli ganie. Wiedzia, e to nie potrwa dugo, e wkrtce nastpi koniec. Dusz
jego przepenia nie tryumf zwycistwa, nie duma wodza po wygranej bitwie, lecz gboki,
bolesny al i niepokj o maego, chorego przyjaciela. Po twarzy jego spyway wielkie zy, a
usta szeptay bezwiednie:
- Mj may Nemeczek... mj kochany, dobry, may przyjaciel.
Jaki przechodzie zapyta:
- Dlaczego paczesz, chopcze?
Nie odpowiedzia. Potem przesza stara kobieta z wielkim koszem, popatrzya na
niego ze wspczuciem i odesza w milczeniu. Wreszcie nadszed niski, drobny mczyzna i
skierowa si w stron bramy. Odwrci si i pozna Bok.
- To ty, Janosz?
By to krawiec, ojciec Nemeczka. Trzyma w rku ubranie, z ktrym wraca od miary.
Nie pyta, dlaczego Boka pacze, ale podszed bliej, obj go i rozpaka si rwnie.
- Bg zapa - rzek ze wzruszeniem - id ju do domu. - I wszed w podwrze.
Teraz i Boka otar zy. Rozejrza si wokoo. Chcia ju odej, ale co go
wstrzymywao. Zdawao mu si, e jego obowizkiem jest pozosta na stray przed domem
chorego onierzyka.
Niebawem po cichej, odludnej ulicy rozlegy si czyje kroki.
Jaki spniony robotnik wraca do domu - przemkno chopcu przez myl. Opuci
gow i dalej przemierza chodnik, gboko zadumany. Myla o tym, e jego may przyjaciel
jest bardzo chory i moe umrze. Myla o yciu i o mierci i nie umia rozwiza tej zagadki.
Tymczasem kroki si zbliay, a stukot ich robi wraenie, e idcy zwalnia. Cie
postaci przesun si pod samymi murami i przystan przed domem Nemeczka. Przechodzie
zajrza do bramy, nawet wszed, ale za chwileczk ukaza si znowu. Stan nieruchomo.
Czeka. Potem zacz take chodzi tam i z powrotem. Kiedy znalaz si pod najblisz
latarni, zad silniejszy wiatr i odchyli mu kurtk. Boka dostrzeg czerwon koszul.
By to Feri Acz.
Dwaj wodzowie stanli ze sob oko w oko przed bram smutnego domu. Jednego
przywiodo tutaj serce, drugiego wyrzuty sumienia. Nie zamienili ze sob ani sowa i kryli
dalej w milczeniu po pustej uliczce. Dugo tak chodzili, a przed domem ukaza si str,
zabierajc si do zamknicia bramy. Feri Acz podszed do niego, zdj kapelusz i zapyta o
co cichym gosem. Boka sysza tylko odpowied stra:
- le.
I cika brama zamkna si z oskotem. Ten trzask zmci cisz ulicy, ale zamar jak
grzmot wrd wysokich grskich szczytw.
Feri Acz odszed powolnym krokiem. Niebawem odszed i Boka. Jeden wdz
odchodzi na prawo, drugi na lewo, nie zamieniwszy ze sob ani sowa. Ulica usna w ciszy
wiosennej nocy i tylko zimny wiatr po niej hula. Wstrzsa szybami latar ulicznych, w
ktrych migotay nierwnym wiatem te pomienie. Wciska si we wszystkie szczeliny,
przenika nawet do pokoiku, w ktrym siedzia ubogi krawiec spoywajc ndzn wieczerz.
Na ku lea may kapitan o poncej twarzy i rozarzonych oczach, dyszc ciko. Szyby
w oknie brzczay, poruszane wiatrem, a pomie lampy naftowej chwia si bezustannie.
Matka mwia okrywajc dziecko troskliwie:
- Wiatr wieje, chopczyku mj serdeczny.
A may kapitan odpowiada szeptem, umiechajc si smutnie:
- Wieje od Placu. Od naszego kochanego Placu...
9.
Oto kilka stron z Wielkiej Ksigi Zwizku Zbieraczy Kitu.

UCHWAA

Na dzisiejszym walnym zebraniu podjto nastpujce uchway, ktre zostaj wpisane
do Wielkiej Ksigi Zwizku.

1

Na 17 stronicy Ksigi zapisany jest maymi literami: ernest nemeczek. Zapis ten
uniewaniamy, gdy zosta umieszczony niesprawiedliwie. Walne zebranie stwierdza, e
wspomnianego czonka posdzono bezpodstawnie; e w czasie wojny spisa si on dzielnie,
jak prawdziwy bohater, co jest faktem historycznym. Walne zebranie stwierdza, e poprzednia
wzmianka bya bdem i e wobec tego imi i nazwisko wspomnianego czonka powinny by
wpisane duymi literami.

2

Wpisuje si wic duymi literami:
ERNEST NEMECZEK
Podpisany: Lesik, protokolant, m.p.* [* m.p. - tu:
manu proprio (ac.) - rk wasn. Skrt oznaczajcy podpis wasnorczny.]

3

Walne zebranie jednogonie uchwala zoy podzikowanie generaowi Janoszowi
Boce za to, e poprowadzi bitw z czerwonoskrymi tak, jak prawdziwi wodzowie, o ktrych
uczylimy si z historii. W dowd uznania postanowiono, e kady czonek Zwizku Zbieraczy
Kitu obowizany jest w swym podrczniku historii na stronie 168, wiersz czwarty od gry, po
sowach Janosz Hunyadi* [*Jnos Hunyadi (ok. 1387-1456) - wgierski wdz, wielokrotny
zwycizca w wojnach z Turkami.] dopisa atramentem: i Janosz Boka. Uchwalilimy to,
poniewa wdz nasz na to zasuguje, gdyby bowiem nie poprowadzi tak mdrze walki,
czerwonoskrzy byliby nas rozgromili. Poza tym w rozdziale o klsce pod Mohaczem*
[*klska pod Mohaczem - bitwa stoczona 29 sierpnia 1526 roku, w ktrej wojska wgierskie
zostay rozgromione przez armi tureck pod dowdztwem sutana Sulejmana Wspaniaego.]
kady zobowizany jest po nazwisku biskupa Tomoriego* [*Pl Tomori (ok. 475-1526) -
arcybiskup, dowodzi armi wgiersk w bitwie pod Mohaczem, gdzie ponis mier.], ktry
ponis klsk, dopisa owkiem: i Ferenc Acz.

4

Poniewa genera Janosz Boka mimo naszych sprzeciww przemoc zabra majtek
Zwizku (24 grajcary), gdy kady musia odda wszystko, co posiada, na cele wojenne, i
kupiono za to tylko jedn trbk za 1 forinta i 40 grajcarw - chocia na bazarze mona byo
dosta trbk za 60 lub 50 grajcarw, ale musieli kupi drosz, bo miaa silniejszy gos - i
poniewa zdobyto na czerwonoskrych drug trbk i teraz s dwie, co nie jest konieczne,
gdy jedna wystarczy - postanowiono, ze Zwizek zada zwrotu swego kapitau (24
grajcary); niech wic genera Boka sprzeda jedn trbk, jak to ju obieca, bo nam pienidze
s potrzebne (24 grajcary).

5

Prezes Zwizku, Pal Kolnay, otrzymuje niniejszym nagan od wszystkich czonkw za
to, e dopuci do zeschnicia si zwizkowego kitu. Poniewa dyskusja w tej sprawie musi
by zaprotokoowana, wpisuj j w caoci.
Prezes: - Nie miaem czasu u kitu, gdy byem zajty przygotowaniami wojennymi.
Czonek Barabasz: - To nie jest adne wytumaczenie.
Prezes: - Barabasz zawsze si czepia i przywouj go do porzdku. Ja chtnie bd u
kit, bo wiem, co to jest obowizek, i na to jestem prezesem, eby zgodnie z regulaminem u
kit zwizkowy, ale nie pozwol, eby kto si czepia.
Czonek Barabasz: - Ja si nikogo nie czepiam.
Prezes: - Czepiasz si.
Czonek Barabasz: - Nie.
Prezes: - Tak.
Czonek Barabasz: - Nie.
Prezes: - Dobrze wic, niech i tak bdzie.
Czonek Rychter: - Czcigodne walne zebranie! Stawiam wmiosek, aby wpisa do ksigi
nagan dla prezesa za to, e zaniedba swych obowizkw.
Wszyscy: - Zgoda! Zgoda!
Prezes: - Prosz walne zebranie, by mi tym razem wybaczyo, gdy wczoraj walczyem
jak lew i byem adiutantem, i w chwili najwikszego niebezpieczestwa pobiegem na szaniec,
i wrg mnie napad, i cierpiaem za nasze pastwo, czemu mam wic teraz cierpie oddzielnie
za to, e nie uem kitu.
Czonek Barabasz: - To co innego.
Prezes: - To nie co innego.
Czonek Barabasz: - Co innego.
Prezes: - Wcale nie.
Czonek Barabasz: - Ale tak.
Prezes: - Dobrze wic, niech i tak bdzie.
Czonek Rychter: - Prosz o przyjcie mojego wniosku.
Rne gosy: - Przyjmujemy, przyjmujemy.
Gosy z lewej strony: - Nie przyjmujemy.
Czonek Barabasz: - dam gosowania.
Odbywa si gosowanie.
Wikszoci gosw zebranie uchwala, e prezes Pal Kolnay otrzymuje nagan.
Prezes: - To wistwo.
Czonek Barabasz: - Prezes nie ma prawa uywa ordynarnych wyrazw w stosunku
do wikszoci gosw.
Prezes: - Ma prawo.
Czonek Barabasz: - Nie ma prawa.
Prezes: - Dobrze wic, niech i tak bdzie.

Poniewa wszystkie punkty porzdku dziennego zostay wyczerpane, prezes zamkn
zebranie.

Podpisani: Lesik, protokolant, m.p.
Kolnay, prezes, m.p.
(W dalszym cigu utrzymuj, e to wistwo)
10.
W maej, tej kamieniczce przy ulicy Rakoszaskiej panowaa gboka cisza.
Mieszkacy, ktrzy zwykli si gromadzi dla pogawdki na podwrku, przechodzili na
palcach obok drzwi prowadzcych do mieszkania krawca Nemeczka. Suce wynosiy
dywany do trzepania w najodleglejszy kt podwrza i obchodziy si z nimi agodniej ni
kiedykolwiek. Od czasu do czasu kto pyta:
- Jak si miewa may chopiec?
Odpowied brzmiaa zawsze jednakowo:
- le, bardzo le.
Kobiety wchodziy do kuchni mieszkanka krawca, przynoszc to lub owo.
- Kochana pani, prosz wzi buteleczk dobrego wina...
Albo:
- Niech si pani nie obrazi, ale te karmelki s takie smaczne...
Drobna kobiecina o zapakanych oczach wpuszczaa wszystkich, dzikowaa
uprzejmie za podarki, ale nie wiedziaa, co z nimi pocz. Odpowiadaa te stale:
- Mj biedak nie je nic, od dwch dni karmimy go z trudnoci mlekiem.
O trzeciej godzinie krawiec wrci z pracowni, skd zabiera robot do domu.
Ostronie, na palcach wszed do kuchni, nie zadajc onie adnych pyta. Spojrza tylko na
ni, a ona odwzajemnia mu si smutnym wzrokiem, po czym podeszli razem do ka, w
ktrym lea biedny chopczyna. Zmieniony by nie do poznania ten wesoy niegdy
szeregowiec, a teraz smutny kapitan z Placu Broni. Wychudy, z zapad twarz i dugimi
wosami mia policzki nie blade, lecz przeciwnie, ponce ogniem zabjczej gorczki.
Biedni rodzice, ktrych cae ycie dotychczasowe upyno w cigej trosce i mozole,
stali nad kiem chorego dziecka ze spuszczonymi gowami. Wreszcie krawiec zapyta
cichym gosem:
- Czy pi?
Kobieta nie miaa wydoby gosu, skina tylko gow. Sama nie moga si
zorientowa, czy jej synek pi, czy tylko ley spokojnie.
U drzwi rozlego si ostrone stukanie.
- Moe to doktor? - szepna kobieta.
- Otwrz drzwi - zwrci si do niej.
Na progu sta Boka. Na widok przyjaciela synka kobieta umiechna si smutnie.
- Czy mog wej?
- Prosimy.
Boka wszed do kuchni.
- Jake si miewa? - zapyta.
- Bez zmiany.
Stali teraz wszyscy troje nad kiem, nie mwic ani sowa. Chopczyna odczu ich
obecno, gdy niebawem otworzy wolniutko oczy. Spojrza najpierw gbokim, smutnym
spojrzeniem na ojca, potem na matk. Wreszcie przenis wzrok na Bok i umiechn si.
- Przyszede do mnie? - spyta sabym gosem.
- Przyszedem - odpar Boka, podchodzc bliej.
- I zostaniesz?
- Zostan.
- Dopki nie umr?
Boka nie wiedzia, co odpowiedzie, umiechn si wic tylko do malca, a potem
spojrza na kobiet, jak gdyby szukajc u niej pomocy. Kobieta jednak odwrcona bya
plecami i ocieraa oczy rogiem fartucha.
- Mwisz gupstwa, mj synu - odezwa si krawiec i chrzkn. - Hm! Hm! Mwisz
gupstwa.
May kapitan nie zwraca jednak uwagi na sowa ojca. Zwrci si do Boki, wskazujc
ruchem gowy rodzicw:
- Oni nie wiedz.
Teraz i Boka si odezwa:
- Ale wiedz. Lepiej od ciebie.
Malec jednak podnis si z trudem na ku i powtarza z uporem:
- Nie wierz temu, co oni mwi, ja wiem, e umr.
- Nie umrzesz - prbowa mu zaprzeczy Boka.
- Wic ja kami? - zapyta malec surowo, wodzc niespokojnymi oczyma po twarzach
obecnych.
Usiowali go uspokoi, mwili, e nikt go nie posdza o kamstwo. Ale to nie
pomagao. Upar si, e mu nie wierz, i z powag owiadczy:
- Daj wam sowo, e umr.
W drzwiach ukazaa si dozorczyni.
- Pani Nemeczek... doktor.
Doktor wszed do pokoju. Wszyscy powitali go z szacunkiem. By to powany, starszy
mczyzna. W milczeniu podszed do ka, wzi chopca za puls i pooy mu rk na czole.
Potem nachyli si nad nim i przyoy ucho do piersi malca.
Kobieta, nie mogc si powstrzyma, zapytaa:
- Prosz... panie doktorze... czy gorzej?
- Nie - odpar krtko doktor. Mwi jednak dziwnym tonem i nie patrzy kobiecie w
oczy. Potem wzi kapelusz i wyszed. Krawiec odprowadzi go usunie do drzwi. W kuchni
doktor zamkn drzwi za sob i zwrci si do krawca.
- Panie Nemeczek - rzek cieplejszym gosem. - Jeste mczyzn, wic zniesiesz
prawd.
Krawiec pochyli gow ze smutkiem.
- Chopiec nie doyje jutrzejszego rana, moe nawet dzisiejszego wieczoru.
Krawiec nie drgn. Po chwili dopiero kiwn gow w milczeniu.
- Mwi to dlatego, e jest pan ubogim czowiekiem i e taki cios nie powinien spa
na was niespodziewanie, bo... bo... niech si pan zatroszczy o to, co w takich wypadkach jest
konieczne. Bg z wami. Wrc tu za godzin.
Ale krawiec ju tego nie sysza i nie zauway, e doktor wyszed. Wpatrzony by
nieruchomo w czysto wyszorowan podog kuchni. Po gowie koataa mu myl, e ma si o
co zatroszczy. O co, co jest w takich wypadkach konieczne. Co ten doktor chcia
powiedzie? Moe myla o trumnie? Krawiec wrci do pokoju i usiad ciko na krzele.
- Co mwi doktor? - pytaa zaniepokojona kobieta. Ale krawiec kiwa tylko gow w
milczeniu.
Tymczasem may Nemeczek jak gdyby powesela. Przywoa Bok do siebie.
- Usid tutaj na ku. Nie bj si - zaprasza go.
- Czeg miabym si ba! - zaprzeczy ywo Boka i usiad w nogach ka.
- Moe si boisz, e przy tobie umr? Nie bj si, jak bd czu, e umieram, to ci
przedtem powiem. Suchaj - szepta dalej, obejmujc go, jak gdyby chcia mu powierzy
wielk tajemnic. - Suchaj, co si dzieje z czerwonoskrymi?
- Pobilimy ich.
- A co potem?...
- Potem poszli do Ogrodu Botanicznego na narad. Czekali do pnego wieczora, ale
Feri Acz nie przyszed.
- Dlaczego nie przyszed?
- Bo si wstydzi! Wiedzia, e chc go pozbawi godnoci dowdcy. Dzisiaj po
obiedzie znowu mieli zebranie. Feri te by. Wczoraj w nocy widziaem go przed waszym
domem.
- Tutaj?
- Tak. Pyta dozorcy o twoje zdrowie.
Nemeczek nie dowierza.
- On sam?
- Tak. On sam.
Nemeczek umiechn si z dum.
- Wic, jak mwiem - cign dalej Boka - czerwonoskrzy zebrali si na wyspie.
Zebranie byo bardzo gone i burzliwe. Chcieli wybra nowego wodza, tylko Wendauer i
Sebenicz byli po jego stronie. I Pastorowie byli przeciwko niemu, bo starszy Pastor chcia
zosta wodzem. W kocu odebrano dowdztwo Feriemu i oddano je starszemu Pastorowi. Ale
nie wyszo im to na dobre, bo wrzawa zwabia dozorc, ktry owiadczy, e dyrektor Ogrodu
Botanicznego nie pozwala na takie haasy i zabrania im zbiera si na wyspie. Wyrzuci ich, a
dzisiaj wstawiono furtk, ktra zamyka wejcie na mostek.
Nemeczek sucha rozbawiony.
- A co sycha na Placu? - zapyta.
- Zwizek Zbieraczy Kitu odbywa posiedzenie.
Nemeczek skrzywi si niechtnie.
- Nie chc sysze o nich, zapisali moje nazwisko maymi literami.
Boka stara si uspokoi go, mwic:
- Naprawili to ju. Wpisali ci nawet samymi duymi literami do Wielkiej Ksigi.
Nemeczek wstrzsn gow.
- Nie wierz ci. Mwisz tak dlatego, e jestem chory i e chcesz mnie pocieszy.
Boka zapewni go uroczycie, e mwi prawd, ale malec obstawa przy swoim, a w
kocu zacz si unosi i gniewa - on, do niedawna szeregowiec, gniewa si i krzycza na
swojego generaa. A Boka sucha w milczeniu z pobaliwym umiechem.
- Dobrze - rzek w kocu - przekonasz si sam. Przygotowali dla ciebie adres
honorowy i przynios ci go tutaj. Cay Zwizek przyjdzie tutaj.
- Nieprawda. Nie wierz ci wcale - upiera si malec dalej.
Boka prbowa mu przeczy. Ale Nemeczka rozdranio to tylko. Zacz wspomina
krzywd, jak mu chopcy wyrzdzili wtedy, kiedy on myla tylko o ratowaniu Placu dla
nich, nie dla siebie. Bo on przecie ju Placu nie zobaczy nigdy.
...I nagle zamilk z oczyma penymi ez. Nie zobaczy nigdy Placu. Ani tartaku, ani
budki Sowaka. Ani tych wielkich drzew morwowych, na ktre wspina si tyle razy tylko po
to, eby narwa lici dla Czelego, gdy Czele hodowa jedwabniki, a nie lubi niszczy
adnego ubrania, wspinajc si na drzewa.
Im bardziej malec zagbia si w tych rozmylaniach, tym mocniej gorzaa mu
twarzyczka i pony oczy. Wreszcie zawoa:
- Chc i na Plac! - A e nikt mu nie odpowiedzia, zawoa po raz drugi, jeszcze
bardziej nakazujco:
- Chc i na Plac!
Boka wzi go agodnie za rk.
- Pjdziesz na przyszy tydzie, jak wyzdrowiejesz, pjdziesz na pewno!
- Nie - upiera si malec. - Chc teraz, zaraz i! Zaraz! Ubierzcie mnie!
Sign pod poduszk i wycign zgniecion czerwono-zielon czapk. Woy j na
gow i powtrzy:
- Ubierzcie mnie!
Ojciec odpar ze smutkiem:
- Jak wyzdrowiejesz, synku.
Ale malec nie ustpowa. Ze wszystkich si, na jakie si jego chore puca zdoby
mogy, krzykn!:
- Nigdy nie wyzdrowiej! Nie kamcie! Chc i i umrze na Placu!
Teraz wszyscy mwili bezadnie, starajc si uspokaja go i powstrzymywa:
- Teraz nie mona...
- Pogoda straszna...
- Na przyszy tydzie...
- Jak wyzdrowiejesz...
Ale wszystko zdawao si przeczy tym sowom. Kiedy mwili o zej pogodzie,
soce, jasne soce wiosenne, rzucio snopy promieni na podwrko i wnioso nowe ycie.
Tylko w maym Ernecie nie mogo wskrzesi ycia. Gorczka ogarna go z tak si,
e rzuca si i miota na ku, woajc nieprzytomnie:
- Plac to cay kraj, to pastwo! Wy nie wiecie, bocie nigdy nie walczyli za ojczyzn!
Do drzwi zastukano. Matka posza otworzy.
- To pan Czetneky - rzeka do ma.
Pan Czetneky by to urzdnik, ktremu krawiec szy ubranie. Wszedszy do kuchni,
zapyta do ostro:
- Co sycha z moim brzowym garniturem?
Krawiec nie zdy odpowiedzie, kiedy z pokoju rozlegy si gone okrzyki:
- Trbka gra... tumany piasku... Hura! Do ataku!
- Prosz pana - usiowa zaguszy te okrzyki krawiec - moemy zaraz przymierzy,
tylko, jeli szanowny pan nie bdzie mia nic przeciwko temu, zostaniemy w kuchni, gdy w
pokoju ley mj synek, bardzo chory...
- Hura! Hura! - rozleg si ochrypy gos. - Za mn! Do ataku! Na czerwonoskrych!
Tam jest Feri Acz... Ratujcie, wrzuc mnie do wody!
Pan Czetneky nasuchiwa.
- Co to jest?
- Krzyczy biedactwo.
- Dlaczego krzyczy, jeli jest chory?
Krawiec wzruszy ramionami.
- Majaczy w gorczce... - szepn i wyszed do pokoju, aby przynie ubranie do
miary... Kiedy otwiera drzwi, rozleg si znw okrzyk:
- Baczno! Id!... Trbacz, trbi z caych sil!
I zwinwszy rk w trbk, malec zatrbi:
- Trata... trata... trata! Trb! - krzykn do Boki.
I Boka, nie chcc mu si sprzeciwia, zwin take do w trbk. Teraz trbili obaj:
jeden sabym, ochrypym gosikiem, drugi gosem zdrowym i silnym, ale nad wyraz
smutnym, zdawionym przez zy.
- Bardzo mi przykro - rzek pan Czetneky - ale ubranie jest mi koniecznie potrzebne.
- Trata! Trata! - rozlego si w pokoju.
Krawiec przymierza ubranie.
- Pod pachami za ciasne - rzek pan Czetneky.
- Poprawi, prosz pana.
- Trata! Trata!
- Ten guzik trzeba przesun, nie lubi zbyt obcisych ubra.
- Poprawi, prosz pana.
- Do ataku! Hura!
- Rkawy wydaj mi si za krtkie.
- Chyba nie, prosz pana.
- Niech pan koniecznie zwrci na to uwag, aby nie byy za krtkie.
Krawiec w milczeniu naznacza dugo rkawa kred. Tymczasem w pokoju haas si
wzmaga.
- Haha! - krzycza gos dziecinny. - Jeste! Przychodzisz po mnie? Chcesz mnie rzuci
do wody? Zobaczymy, kto z nas silniejszy!
- Niech pan podoy waty na ramionach i na piersiach.
Pan Czetneky zdj marynark i zapyta:
- Kiedy bdzie gotowe?
- Pojutrze.
- Dobrze... Tylko postaraj si pan nie zrobi mi zawodu, gdy jest mi koniecznie
potrzebne.
- Gdyby nie choroba dziecka... ale postaram si, prosz pana...
- Dobrze - rzek pan Czetneky, egnajc si, i jeszcze raz na progu doda:
- Nieche si pan zaraz wemie do roboty.
Krawiec wzi ubranie i zasiad do szycia, mylc o tym, co powiedzia doktor. Trzeba
si zatroszczy o to, co w takich wypadkach jest konieczne. Dobrze, zabierze si do roboty.
Kto wie, na co bd potrzebne pienidze, ktre dostanie za to ubranie. Moe zawdruj do
stolarza, ktry robi mae trumienki? A pan Czetneky bdzie dumnie spacerowa w nowym
garniturze...
Siedzia i szy; nawet nie spoglda w stron ka, a iga z nitk tylko mu migaa w
palcach; chcia jak najprdzej skoczy, bo robota bya pilna. I pan Czetneky potrzebowa
ubrania, i, kto wie, moe si pienidze przydadz na stolarza...
Tymczasem malec by ju zupenie nieprzytomny. Wstpia w niego dziwna sia,
stan na ku w dugiej, sigajcej kostek nocnej koszuli. Przyoy do do gowy, na ktrej
zawadiacko przekrzywia si czerwono-zielona czapeczka. Salutowa. Gos mia chrypliwy, a
wzrok gdzie utkwiony w dal.
- Melduj posusznie, panie generale, pokonaem wodza czerwonoskrych. Prosz o
awans. Walczyem za ojczyzn i umieram za ojczyzn. Trb, Kolnay! Trara! Trara!
Jedn rk chwyci si za porcz ka.
- Fortece, ognia! Ha! Ha! Idzie Jano! Uwaaj, stary! Ty te bdziesz kapitanem! Nikt
twego imienia nie napisze ma liter! Fe! Jestecie niedobrzy! Zazdrocicie mi, e Boka
uwaa mnie za przyjaciela, a nie was. Zwizek Zbieraczy Kitu to gupstwo! Wycofuj si!
Wycofuj si ze Zwizku! - I skoczy bezdwicznym szeptem:
- Prosz to wnie do protokou.
Krawiec, pochylony nad garniturem dla pana Czetnekyego, nie odrywa si od igy.
Za nic nie spojrzaby w stron ka. Ba si, e rzuciby ubranie pana Czetnekyego i nie
mgby si oderwa od syna. Malec na ku umilk. Boka zapyta go cicho:
- Zmczye si, Ernecie?
Nie odpowiada. Boka przykry go. Matka poprawia mu poduszki.
- pij, malutki. Odpocznij!
Ale chopczyna patrzy na Bok szerokimi, zdziwionymi oczyma, ktre nic nie
widziay, i po chwili szepn:
- Tatusiu...
- Nie, nie - zaniepokoi si Boka - to nie tatu - czy nie poznajesz mnie? To ja - twj
przyjaciel Boka.
Guchym, nieprzytomnym gosem malec powtrzy:
- Twj przyjaciel... Boka...
Potem zamkn oczy i westchn tak gboko i dugo, jak gdyby bl wszystkich
cierpicych ludzi zebra si w jego duszyczce. A potem nastpia cisza.
- Moe zanie - szepna matka, ktra po tylu bezsennych nocach z trudem trzymaa
si na nogach.
- Zostawmy go - szepn Boka.
Odsunli si i usiedli w kcie na zniszczonej kanapie. Krawiec odoy robot i opar
gow o st. Wszyscy milczeli. Bya to senna cisza, w ktrej sycha byo brzk przelatujcej
muchy. Przez okno wpady z podwrza do pokoju gosy dziecice. Boka usysza, e kto
wymawia znajome nazwisko:
- Barabasz.
Wyszed na palcach z pokoju. Przed drzwiami natkn si na gromadk chopcw z
Placu Broni.
- To wy? - zapyta.
- Tak - odpar Barabasz szeptem. - Cay nasz Zwizek jest tutaj.
- Czego chcecie?
- Przynielimy Nemeczkowi dyplom honorowy, na ktrym wypisalimy, e Zwizek
prosi go o przebaczenie i e nazwisko jego wniesiono do protokou wielkimi literami. Oto
protok.
- Nie moglicie przyj wczeniej? - rzek Boka.
- Dlaczego?
- Teraz pi.
Czonkowie delegacji popatrzyli na siebie.
- Nie przyszlimy wczeniej, bo kcilimy si, kto ma by przewodniczcym
delegacji. P godziny trwao, zanim wybralimy Weissa.
Matka ukazaa si na progu.
- Nie pi - rzeka - mwi od rzeczy.
Chopcy spojrzeli na ni przeraeni.
- Wejdcie - zapraszaa matka - moe oprzytomnieje na wasz widok.
Chopcy weszli do pokoju uroczycie i w skupieniu, jak gdyby wchodzili do kocioa.
Jeszcze przed progiem zdjli czapki i kapelusze. Stanli cichutko przy samych drzwiach,
skupieni i powani. Spogldali to na ko, to na krawca, ktry siedzia z gow spuszczon
na okie i nawet nie podnis na nich oczu. Nie paka. Ale czu si straszliwie zmczony.
W ku za lea may kapitan, z otwartymi niewidzcymi oczami. Z trudem
oddycha, blade, wskie wargi byy rozchylone. Nikogo nie poznawa. Moe widzia ju
rzeczy, ktrych ziemskimi oczami czowiek nie dostrzega.
- Podejdcie do niego - zachcaa kobieta.
Ruszyli w stron ka i jeden dodawa odwagi drugiemu:
- Id ty.
- Id ty pierwszy.
- Ty jeste gow delegacji - przekonywa Barabasz Weissa. Wreszcie Weiss podszed
cichutko do ka. Za nim przysunli si inni. Ale chory chopczyna nie widzia ich.
- Mw - szepn Barabasz.
I Weiss zacz drcym gosem:
- Suchaj... Nemeczek...
Ale Nemeczek nie sucha. Dysza ciko i patrzy nieruchomo w cian.
- Nemeczek - powtrzy Weiss gosem dawionym przez zy.
- Nie pacz - skarci go po cichu Barabasz.
- Ja nie pacz - odpar Weiss.
I zacz na nowo sw przemow pewniejszym ju gosem, wycigajc papier z
kieszeni:
- Szanowny panie kapitanie! Przychodzimy w imieniu Zwizku... aby... prosi o
przebaczenie... poniewa zbdzilimy. Oto uchwaa...
Zwrci si do Lesika:
- Panie protokolancie, prosz poda papier!
Lesik poda papier. Weiss pooy go na kodrze.
- Patrz, Nemeczek - rzek - przeczytaj!
Ale oczy chorego chopczyny zamkny si powoli. Nie odpowiedzia ani sowa.
Chopcy obstpili ko. Matka odsuna ich i pochylia si z dreniem nad dzieckiem.
- Suchaj - odezwaa si do ma nie swoim, jakby zdumionym gosem. - On nie
oddycha...
Przyoya gow do piersi chopca.
- Nie oddycha! - krzykna drugi raz gono, przejmujco.
Chopcy cofnli si w gb pokoju. Uchwaa spada z kodry na podog.
- Patrz! - krzykna znw matka. - Jego rka jest zimna!
W gbokiej, dawicej ciszy, jaka nastpia po tych sowach, rozlego si nagle ciche
szlochanie krawca pochylonego nad stoem.
Matka rzucia si na ko z gonym paczem.
May Nemeczek lea blady i nieruchomy, nie widzia i nie sysza nic.
Boka sta na rodku pokoju, kiwajc gow. Jeszcze przed kilkunastu minutami, gdy
siedzia na brzegu ka, z trudem powstrzymywa kanie. A teraz czu ze zdumieniem, e zy
nie spywaj mu po policzkach, e nie potrafi paka. W duszy mia pustk. Rozejrza si i
spostrzeg w kcie pokoju zgromadzonych chopcw. Na przodzie sta Weiss trzymajc w
rkach dyplom honorowy, ktrego Nemeczek ju nie zobaczy. Podszed do nich, mwic:
Idcie std. A oni prawie si ucieszyli, e mog opuci pokoik, w ktrym lea na ku ich
zmary kolega. Jeden po drugim wschodzili do kuchni, a stamtd na pene soca podwrze.
Tylko Lesik zosta. Na palcach zbliy! si do ka i podnis z podogi ksig Zwizku.
Chopcy stali na podwrzu i patrzyli na wrble skaczce wesoo po gaziach drzew. Nie
zdawali sobie sprawy ze znaczenia mierci swego kolegi. I z niedowierzaniem patrzyli jeden
na drugiego.
O zmroku Boka wyrwa si z domu. Powinien by si uczy, bo na nastpny dzie
nauczyciel duo zada z aciny. Boka za dawno nie odpowiada i liczy, e tym razem
profesor Rac na pewno go wyrwie. Ale nie mia chci do nauki. Odrzuci ksiki i wyszed.
Bez celu bka si po ulicach, starajc si omija ulic Pawa i inne znajome kty. Bl
sprawiaa mu myl, e w tym smutnym dniu mgby si znale na Placu. Ale gdziekolwiek
si ruszy, wszdzie co mu przypominao Nemeczka.
T ulic szli we trjk z Czonakoszem, kiedy pierwszy raz wybrali si na zwiady do
Ogrodu Botanicznego...
Tdy wracali razem ze szkoy i zatrzymali si, a Nemeczek z przejciem opowiada,
jak poprzedniego dnia Pastorowie odebrali im kulki w ogrodzie przy muzeum... Potem
Czonakosz podszed do okienka fabryki wyrobw tytoniowych i wcign nosem szczypt
pyu tytoniowego. Ale kichali!
Boka zawrci. Im bardziej oddala si od Placu, tym mocniej co go tam cigno. W
kocu zdecydowa nagle, e wanie pjdzie na Plac, prosto i odwanie. Od razu lej mu si
zrobio na duszy. Przyspieszy kroku, eby si tam jak najprdzej znale. Im bliej by Placu,
tym wikszy spokj go ogarnia. Na ulicy Marii tak nim to uczucie owadno, e zacz biec.
Kiedy dobieg do rogu i w gstniejcym mroku zobaczy znajomy parkan, zabio mu serce.
Musia przystan. Nie mia ju po co si pieszy, by przecie na miejscu. Wolnym krokiem
zbliy si do otwartej furtki, przy ktrej z fajk w zbach sta stary Jano. Sowak na widok
Boki wyszczerzy zby w umiechu i zawoa:
- Alemy ich pobili, co?
Boka smtnie si umiechn. Ale Jano wpad w zapa:
- Pobilimy!... Wyrzucilimy!... Przepdzilimy!...
- Tak, tak - odpowiedzia cicho Boka.
Przystan przed Sowakiem, chwil milcza, potem rzek:
- Czy wiecie, Jano, co si stao?
- A co?
- Nemeczek umar.
Jano szeroko otworzy oczy. Wyj fajk z ust.
- Ktry to by Nemeczek? - spyta.
- Ten may, z jasnymi wosami.
- Aha! - kiwn gow Jano i wsun z powrotem fajk midzy zby. - Biedactwo!
Boka min furtk. Rozlegy, pusty, wielkomiejski Plac lea teraz opuszczony, ten
sam Plac, ktry by wiadkiem tylu gonych, wesoych zabaw. Chopiec wolno przemierzy
go i podszed do szaca. Widoczne tu jeszcze byy lady wczorajszej walki. Piasek poryy
liczne odciski stp. Cz nasypu osuna si, gdy oddzia ukryty w rowie rzuci si do ataku.
Dalej czerniay ustawione rzdem sgi drewna przeksztacone w fortece, a wystajce
kody byy grubo osypane prochem strzelniczym - to jest piaskiem.
Genera usiad na szacu i opar brod na doni. Na Placu panowaa cisza. Jak zwykle
wieczorem elazny komin wystyg i czeka, a nastpnego rana pracowite rce znowu podo
ogie pod kocio. Pia parowa te odpoczywaa, a szopa drzemaa okryta zielonymi pdami
dzikiego wina. Z dala, niby w jakim nie, dolatywa gwar wielkiego miasta. Turkotay wozy,
rozlegay si okrzyki, z owietlonego okna ssiedniej kamienicy dochodzia melodia wesoej
piosenki. Pewnie jaka suca sobie piewaa.
Boka wsta i podszed w stron budki stra. Przystan w miejscu, gdzie Nemeczek
powali Feriego Acza jak ongi Dawid Goliata. Schyli si i szuka ladw stp, ktre tak
samo znikn w piasku, jak may przyjaciel znik z ziemskiego wiata. Ziemia bya poryta
butami, ale ladw stp nie mona byo rozpozna. A przecie poznaby lady zostawione
przez malca, ktry mia tak mae stopy, e nawet czerwonoskrzy byli zdumieni wtedy w
Ogrodzie Botanicznym... Tak, to by pamitny dzie...
Z westchnieniem poszed dalej. Przystan przy trzeciej fortecy, tej samej, na ktrej
Nemeczek zobaczy Feriego Acza. Wtedy to wdz czerwonoskrych krzykn: Boisz si,
Nemeczek?
Genera by zmczony. Czu zawrt gowy. Z trudem wdrapa si na drug fortec i
skry si za umocnienie. Tu przynajmniej nikt go nie widzia, nikt mu nie przeszkadza.
Zagbi si we wspomnienia i moe by si rozpaka, gdyby w ogle mg paka.
Wieczorny wietrzyk przynis jakie gosy. Wyjrza i dostrzeg dwie drobne, ciemne
postacie przed budk. W mroku nie rozrnia twarzy, ale dosysza rozmow. Chopcy cicho
mwili.
- To tutaj, Barabasz - powiedzia pierwszy. - Tu wanie biedny Nemeczek uratowa
nasze pastwo.
Umilkli. Potem znowu zabrzmia ten sam gos:
- Suchaj, Barabasz, pogdmy si teraz naprawd i na zawsze; po co mamy si ze
sob kci?
- Dobrze - odpowiedzia Barabasz wzruszony - pogdmy si. Przecie po to tutaj
przyszlimy.
Znowu zapada cisza. Stali w milczeniu, czekajc, ktry pierwszy wycignie rk.
Wreszcie odezwa si Kolnay:
- No, to daj rk.
Podali sobie rce i chwil tak stali ze splecionymi domi. Potem bez sowa uciskali
si.
I ten cud si sta. Boka z gry spoglda na chopcw, ale nie zdradzi swej obecnoci.
Chcia pozosta sam, zreszt po co mia im przeszkadza.
Dwaj chopcy odeszli w stron ulicy Pawa, cicho rozmawiajc. Barabasz mwi:
- Na jutro mamy duo zadane z aciny.
- Och, tak! - westchn Kolnay.
- Tobie to dobrze - doda Barabasz - przecie wczoraj odpowiadae. Ale na mnie z
pewnoci teraz bdzie kolej.
- Tylko pamitaj - zauway Kolnay - e w drugim rozdziale trzeba opuci cay ustp
od dziesitego do dwudziestego trzeciego wiersza. Zaznaczye to sobie?
- Nie.
- Przecie nie warto si uczy tego, co jest wykrelone! Wstpi do ciebie i poka ci
to miejsce.
- Dobrze.
Ju myl tylko o lekcjach. Jak prdko zapomnieli! Nemeczek umar, ale profesor Rac
yje i lekcja aciny yje, a przede wszystkim oni sami te yj.
Odeszli, zniknli w ciemnociach. Teraz Boka zosta zupenie sam. Ale wci by
niespokojny i zrobio si ju pno. Z jakiej kocielnej wiey dobieg stumiony gos
dzwonw.
Zsun si z fortecy i przystan obok budki. Dostrzeg starego Sowaka zbliajcego
si od strony furtki. Pies Hektor bieg obok niego, wszc ziemi i krcc ogonem. Boka
poczeka, a podejd bliej.
- No i co? - spyta Jano. - Kawaler nie idzie do domu?
- Wanie id.
Sowak rozemia si.
- Mama czeka ze smaczn kolacj.
- Tak, ze smaczn kolacj - powtrzy machinalnie Boka i wyobrazi sobie may
domek przy ulicy Rakoszyskiej, gdzie przy stole siedz we dwoje biedny krawiec z on. A
w pokoju pal si wiece i na krzele wisi pikny brzowy garnitur pana Czetnekyego.
Stojc przy budce, przypadkiem zajrza do rodka przez okienko.
Dostrzeg oparte o drewnian cian dziwne przyrzdy: okrge biao-czerwone
blaszane tarcze, takie same, jakich uywaj drnicy, kiedy pocig pospieszny z hukiem
przelatuje przed ich domkiem; jaki trjng z przymocowan na wierzchu mosin rur i
jeszcze ca wizk biaych tyczek.
- Co to jest? - zapyta?.
- To przyrzdy pana inyniera.
- Jakiego inyniera?
- Ano, pana architekta.
Boce zabio gwatownie serce.
- Architekt? A czego on tu chce?
- Bdzie budowa.
- Tutaj?
- Tak. W poniedziaek przyjd robotnicy. Rozkopi ziemi... wymuruj fundamenty...
- Co?! - krzykn Boka. - Tutaj wybuduj dom?!
- Tak, dom - odpar obojtnie Sowak - wielki, trzypitrowy dom... ten, do kogo ten
plac naley, ma prawo budowa dom.
I wszed do budki.
Boka zachwia si na nogach. zy napyny mu do oczu. Teraz bieg jak najprdzej
do furtki. Ucieka std, od tego niewiernego skrawka ziemi, ktrego oni bronili z takim
mstwem i z tak mioci, a ktry ich teraz tak haniebnie zdradza, aby po wieczne czasy
dwiga na swym grzbiecie wielk czynszow kamienic.
Wychodzc, odwrci si i spojrza jeszcze raz, tak jak kto, kto na zawsze opuszcza
ojczyzn. W wielkim blu poczu jeden saby promyk pociechy. Dobrze przynajmniej, e
biedny, may Nemeczek nie doczeka tej strasznej chwili i nie dowiedzia si przed mierci,
e zabieraj mu ojczyzn, za ktr zgin.
A nazajutrz, kiedy caa klasa siedziaa na miejscach w powanym, uroczystym
skupieniu, a profesor Rac z wysokoci katedry uczci cichym, wzruszonym gosem pami
Nemeczka, przypominajc, aby wszyscy stawili si jutro o trzeciej przy ulicy Rakoszyskiej
na pogrzeb - Janosz Boka patrzy przed siebie powanym, gbokim wzrokiem, a w jego
modej duszy po raz pierwszy wita zaczo zrozumienie zagadki ycia, w ktrym smutek
tak dziwnie przeplata si z radoci.

You might also like