You are on page 1of 3

Jan Ben Radecki – świadectwo wiary i nawrócenia

DZIĘKUJĘ ZA MOJE OCALENIE I NAWRÓCENIE

Moje nawrócenie i przemiana życia zaczęły się po śmierci klinicznej, którą przeżyłem16 czerwca
1978 roku. Miałem wtedy 41 lat.
Byłem wychowywany w rodzinie katolickiej, praktyki religijne w naszym domu były bardzo
przestrzegane, a jednak w miarę upływu czasu coraz bardziej oddalałem się od Boga. Pociągał mnie
świat, bogactwo i pieniądze. Chciałem mieć wszystko i szybko, będąc przekonany, że wszystkie
sprawy można załatwić dzięki wódce. Prowadziłem wówczas zakład szyldowy, a ponieważ bardzo
dobrze zarabiałem, jak tylko mogłem, z tego świata korzystałem. Oczywiście, nie skąpiłem też
własnej rodzinie. Moja żona i córka miały wszystko, czego tylko zapragnęły. Tylko ja byłem zbyt
mało obecny w ich życiu. Bóg dla mnie był na bardzo dalekim miejscu. Pomimo że wierzyłem w
Boga, nie starałem się przestrzegać Jego przykazań, z wyjątkiem drugiego przykazania: Nie
będziesz brał Imienia Pana Boga twego nadaremno, chyba dlatego, że miałem jakiś dziwny lęk
przed wymawianiem Imienia Bożego bez szczególnej potrzeby. Przechodziły mnie wręcz dreszcze,
gdy słyszałem, jak inni bezmyślnie Je wypowiadają, bez żadnego poszanowania, byle gdzie, byle
jak, często mieszając z przekleństwami…

OBRAZ DIABŁA

Pewnego razu otrzymałem propozycję namalowania dużego obrazu przedstawiającego diabła, który
miał być zawieszony przy wejściu do kawiarni „Mefisto” w rynku we Wrocławiu (dziś znajduje się
tam galeria sztuki współczesnej). Po wykonaniu „dzieła” podałem celowo wyższą cenę, żeby mieć
z czego obniżyć. Jednak ku mojemu zdziwieniu od razu otrzymałem zaproponowaną kwotę.
Właściciel „Mefista” dla uczczenia transakcji zaprosił mnie na symboliczny koniaczek, lecz do
innego lokalu. Tam zostałem napadnięty i dotkliwie pobity przez kilku młodych opryszków.
Straciłem przytomność. Było to ok. godz. 14:00. Wezwano pogotowie i zostałem przewieziony do
szpitala przy ul. Kilińskiego, gdzie po przeprowadzeniu badań stwierdzono złamanie szczęki,
skruszenie kości oczodołu prawego oka, złamanie nosa, wybicie kilku zębów, wstrząs mózgu,
pęknięcie czaszki i wylew krwi do mózgu. Ponieważ nie dawałem żadnych oznak życia,
stwierdzono, że nie można już mnie uratować. Tylko jeden z lekarzy wypowiedział prorocze słowa:
Chyba, że stanie się cud. Wcześniej, w czasie transportu karetką, podświadomie podałem lekarzowi
numer telefonu do domu i moja żona natychmiast przyjechała do szpitala.
Gdy wychodziłem z domu z obrazem diabła, aby go sprzedać, moja małżonka z naciskiem
zapowiedziała mi, żebym zaraz po otrzymaniu pieniędzy wrócił do domu na wspólny obiad.
Przyrzekłem jej, że na pewno przyjdę i żeby się nie martwiła.

SPOTKANIE ZE ŚWIATŁEM

Z tą świadomością, że mam być szybko w domu, ponieważ żona i teściowa czekają na mnie z
obiadem „wyszedłem” ze szpitala. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest już godzina druga w nocy i
że ciało moje zostało w szpitalu. „Biegłem” szybko ulicami Wrocławia, aż dotarłem do mojego
domu przy ul. Grabiszyńskiej, jakby unosząc się, płynąc, ponieważ nie czułem styczności z ziemią.
Było pusto i świeciły się lampy uliczne. Mieszkałem na drugim piętrze i zawsze miałem zwyczaj
biegać po dwa schody, podciągając się za poręcz. Tym razem robiłem identycznie to samo, tylko nie
czułem żadnego ciężaru ciała ani też żadnego wysiłku. Tak, jakbym płynął w powietrzu.
Do mieszkania „wszedłem” normalnie, jak zwykle otwierając drzwi za klamkę, a ponieważ było
ciemno, zapaliłem w przedpokoju światło. Gdy zatrzymałem się w drzwiach do pokoju,
zobaczyłem, że żona moja śpi na tapczanie. Byłem trochę zdziwiony i nieco zdezorientowany, bo
przecież miała czekać z obiadem… I nagle, w jednej chwili, jakby wciągnięty wirem o niezwykłej
sile, raptownie zostałem porwany w górę. Nic nie czułem i nic nie widziałem, wszędzie było
ciemno…
Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem niewypowiedziany ogrom potężnego i nieogarnionego światła.
Jego silny i intensywny blask przenikał wszystko. Stałem oniemiały w nieustannym zachwycie i
niewypowiedzianym szczęściu. Ta cudowna i niepojęta światłość patrzyła na mnie z taką dobrocią i
miłością, że dusza moja rozpływała się ze szczęścia. Cała potęga tego światła była jakby jednym
wzrokiem, który wszystko widzi i wszystko przenika. Niezwykły był też fakt, iż od razu
wiedziałem, że stoję przed obliczem samego Boga. Boga o niewyobrażalnej miłości i
niezgłębionym miłosierdziu.
I w tej właśnie chwili ujrzałem całe swoje dotychczasowe życie. Oglądałem – jakby na filmie –
wszystkie sceny z mojego życia. Nie spodziewałem się, że wszystko będzie aż tak odkryte i
obnażone. Jednocześnie czułem, że ktoś za mną stoi… Nie widziałem go, ale czułem, że jest to
szatan, który nieustannie oskarża mnie przed Bogiem. A kiedy już zaczęły ukazywać się moje
grzechy, dusza moja zaczęła palić się żywym ogniem, bolesnym i palącym, po prostu nie do
wytrzymania. I za każdym razem, gdy ukazywały się moje grzechy, w tej samej chwili odczuwałem
miłosne tchnienie, które jak niewidzialne fale przenikało moją duszę i całe to ogniste palenie
natychmiast ustępowało i łagodziło oglądanie moich grzechów.
Odczułem też, że szatan, mimo konkretnych oskarżeń duszy, nie ma żadnego wpływu na decyzję
Boga. Sam Bóg tak osłania duszę, jakby była Jego jedyną i tylko Jego własnością. To uczucie jest
tak cudowne, że dusza nie obawia się już niczego, bo wie, że jest w ramionach najczulszego i
wszechmocnego Ojca.
Nagle wszystko się zatrzymało, jakby znieruchomiało. Otworzyłem oczy. Leżałem na łóżku w
szpitalnej sali, a nade mną ujrzałem swoją żonę, która ocierała moją twarz z krwi…

ZE ŚWIADECTWA ŻONY

Żona po powrocie ze szpitala, cała roztrzęsiona, po długich modlitwach, o cud ocalenia mojego
życia, tuż przed snem, dokładnie zamknęła drzwi wejściowe do mieszkania. We śnie słyszała jakieś
odległe dzwony, których głos coraz bardziej się nasilał. Zerwała się z łóżka na równe nogi i
spostrzegła, że w przedpokoju ktoś zaświecił światło. Szybko poszła je wyłączyć. Zobaczyła
jednak, że drzwi wejściowe są otwarte na oścież. Przerażona tym widokiem była przekonana, że
jacyś złodzieje włamali się do mieszkania. Przeszukawszy wszystko, nie znalazła śladów niczyjej
obecności. Wówczas pomyślała, że ktoś złodziei wystraszył. Ponownie zamknęła drzwi i położyła
się do łóżka. Ale coś nie dawało jej zasnąć. Kilka godzin biła się z myślami, aż w końcu nad ranem
zasnęła.

POWOŁANIE

Obecnie jestem kustoszem kaplicy Miłosierdzia Bożego pod wezwaniem św. Faustyny oraz
animatorem grupy modlitewnej Miłosierdzia Bożego w Tarcach Osiedle k. Jarocina w Wielkopolsce
(wioski, która przez mieszkańców nazywana jest „Betlejemką”). Kaplicę wybudowałem w 1997
roku jako wotum wdzięczności za niezgłębione Miłosierdzie Boże dla całego świata, moje ocalenie
od śmierci i cudowne uzdrowienie mojej żony z sześciu przerzutów nowotworu złośliwego.
Powstała według mojego projektu i z własnych funduszy, pożyczek i ofiar składanych przez
prywatnych ofiarodawców. Kamień węgielny pod budowę kaplicy, który został przywieziony z
Ziemi Świętej (z Góry Oliwnej) przez grupę kilkunastu polskich pielgrzymów z Dusseldorfu, został
poświęcony przez papieża Jana Pawła II w Kaliszu 4 czerwca 1997 roku.

W 1998 roku miało miejsce sprowadzenie relikwii bł. Faustyny z Łagiewnik. W 2002 roku kaplicę
nawiedził ordynariusz diecezji kaliskiej bp Stanisław Napierała. W październiku 2006 roku
ukończyłem rzeźbę wysokości 3,7 m ze stuletniego drzewa dębowego, przedstawiającą św.
Faustynę stojącą na tle Chrystusa ukrzyżowanego. Poświęcenie rzeźby nastąpiło 24 czerwca 2007
roku. Od kilku lat kaplicę nawiedzają liczne pielgrzymki – autokarowe i rowerowe, a także osoby
indywidualne. Niedzielne Msze Święte w kaplicy odprawiane są w soboty o godz 19:00. Serdecznie
zapraszam do odwiedzenia naszej kaplicy w „Betlejemce” - Tarcach Osiedle. Szczęść Boże
wszystkim!

Jan Ben Radecki

Źródło: „Różaniec” 2007 r.

You might also like