You are on page 1of 383

Harry Potter

i PENTAKL WĘŻOUSTYCH
TM
Dotychczas ukazało się siedem tomów cyklu:

HARRY POTTER I KAMIEŃ FILOZOFICZNY


*
HARRY POTTER I KOMNATA TAJEMNIC
*
HARRY POTTER I WIĘZIEŃ AZKABANU
*
HARRY POTTER I CZARA OGNIA
*
HARRY POTTER I ZAKON FENIKSA
*
HARRY POTTER I KSIĄŻĘ PÓŁKRWI
*
HARRY POTTER I INSYGNIA ŚMIERCI

Niniejsza publikacja stanowi


fanowską kontynuację podanych opowieści.
MARCIN DYGUS DĘGA

Harry Potter
I PENTAKL WĘŻOUSTYCH
TM

Ilustrował
Adrian ASCARON Borkowski

Fan Fiction oparte na


cyklu powieści autorstwa
JOANNE K. ROWLING

KSIĄŻNICA
Wydanie I
kwiecień 2012

Ilustracje i okładka wersji dla dzieci:


Adrian ASCARON Borkowski

Przygotowanie techniczne okładek w obu wersjach:


Topher

Poprawność stylistyczna, interpunkcyjna i gramatyczna tekstu:


WiktoriaW VicTORIoUS

Poprawki fabularne, rzeczowe i merytoryczne:


Marcin DYGUS Dęga

Wszelkie prawa zastrzeżone. Autor zezwala na udostępnianie tekstu w prezentowanej obecnie


formie na dowolnych serwisach internetowych. Zabrania się jednak dokonywania jakichkolwiek
zmian w formie wydania bez zgody autora.

Wydanie dostępne za darmo.


WSTĘP

Kiedy książka „Harry Potter i Insygnia Śmierci” ukazała się w druku, nad-
szedł koniec wspaniałej, magicznej przygody. Miliony fanów na całym świecie mu-
siały pogodzić się z faktem, że seria Harry Potter dobiegła końca. J. K. Rowling
przyznała wówczas, że bardzo ciężko było jej pożegnać się z nastoletnim czaro-
dziejem i pogodzić się z myślą, że Harry już nigdy nie wróci do Hogwartu.
Sporo mówiło się wówczas o tym, że autorka być może napisze kontynu-
acje, ale dopiero za jakieś dziesięć lat. Dziś wiemy już jednak, że nigdy to nie na-
stąpi. Za kilka miesięcy ruszy bowiem serwis Pottermore.com, w którym J. K.
Rowling ujawni nowe, zaskakujące fakty ze świata magii. Zgodnie z zapowiedzia-
mi w serwisie, mającym zrzeszać społeczność potteromaniaków, autorka będzie
umieszczać notatki oraz materiały, których nie wykorzystała w książkach, ale które
stanowią cenne źródło informacji. W związku z tym szanse na powstanie oryginal-
nego ósmego tomu są nikłe. Czy pozostaje nam więc pogodzić się z faktem, że to
już naprawdę koniec? Na szczęście NIE.
W jednym z wywiadów autorka dała zielone światło wszelkiego typu fanow-
skim opowiadaniom dotyczącym przygód Harry’ego, w tym kontynuacjom sagi.
Choć w Internecie jest tego mnóstwo, brakuje naprawdę wciągających historii.
Wiele opowiadań jest także marnej jakości. Właśnie dlatego wpadłem na pomysł
napisania ósmego tomu, który będzie wierny realiom serii w możliwie jak najwięk-
szym stopniu. Chciałem, aby osoby czytające moją kontynuację odniosły wraże-
nie, że ponownie mają przed sobą Pottera pióra J. K. Rowling. Czy mi się to udało,
możecie ocenić sami.
Harry Potter i Pentakl Wężoustych ukazywał się w przeciągu jedenastu mie-
sięcy na łamach, specjalnie po to powołanego do życia, serwisu internetowego
HarryPotter8.pl. Każdy kolejny rozdział zwiększał zainteresowanie powieścią
i budził duże emocje, o czym świadczyły komentarze Czytelników. Liczna grupa
Internautów z zapartym tchem śledziła dalsze losy Harry’ego, angażując się emo-
cjonalnie w przygody, które opisywałem.
Podczas prac nad „Pentaklem Wężoustych” ogłosiłem konkurs dla Czytel-
ników, w którym trzeba było wykazać się wiedzą na temat fabuły kolejnych roz-
działów. Przez kilka miesięcy grupa Internautów rywalizowała między sobą, odpo-
wiadając na bardzo szczegółowe pytania. Kiedy na łamach wspomnianego już
serwisu internetowego ukazał się ostatni rozdział opowiadania, konkurs został roz-
strzygnięty. Nagrodę – książkę Tezaurus Harry Potter I – VII – otrzymał użytkow-
nik o nicku Tom. Wykazał się on doskonałą znajomością opowieści.
Fabuła fanowskiego ósmego tomu mojego autorstwa opiera się na epilogu
serii. Dotyczy więc wydarzeń, które dzieją się dziewiętnaście lat później w stosun-
ku do oryginalnej sagi. Harry Potter jest już dojrzałym czarodziejem, założył wła-
sną rodzinę i pracuje w Biurze Aurorów. Kiedy jednak w Hogwarcie dochodzi do
zbrodni, nasz bohater zostawia za sobą obecne życie, powracając do zamku w roli
nauczyciela. Musi stawić czoła nowemu, potężnemu wrogowi i rozwikłać tajemni-
ce, które nawarstwiają się z każdym kolejnym rozdziałem.
Przygotowując to wydanie „Pentaklu Wężoustych” starałem się wyelimino-
wać wszelkie błędy i nieścisłości fabularne, oraz sprzeczności w stosunku do ory-
ginalnych książek. Pomagali mi w tym Czytelnicy, którzy z zapałem wyszukiwali
w pierwotnej wersji opowiadania rozmaite błędy i pomyłki. W sumie dokonałem po-
nad czterdzieści zmian i poprawek. Jedne z nich są bardzo widoczne, inne mniej.
Te rzucające się w oczy najbardziej skomentowałem szerzej na końcowych stro-
nach tej książki. Gorąco zachęcam do lektury moich refleksji, zwłaszcza te osoby,
które czytały ósmy tom w pierwszej wersji, na łamach serwisu HarryPotter8.pl.
W pracach przy ósmym tomie uczestniczyła grupa osób, którym należą się
w tym miejscu podziękowania, oraz wyrazy uznania. Jako pierwszemu chciałbym
serdeczne podziękować Adrianowi ASCARONOWI Borkowskiemu, który wyko-
nał ilustracje do wszystkich dwudziestu czterech rozdziałów opowiadania, często
stawiając czoła moim, zbyt wygórowanym, oczekiwaniom. Każda z jego prac sub-
telnie nawiązuje do treści danego rozdziału, o czym możecie przekonać się sami,
przeglądając kolejne strony tej książki.
W przygotowaniu tego wydania nieocenioną pomocnicą okazała się także
WiktoriaW VicTORIoUS, która sprawdziła powieść pod względem poprawności
stylistycznej, gramatycznej itp. Oczywiście mimo jej olbrzymiego wkładu pracy
z pewnością uda Wam się wychwycić jakieś błędy i literówki, których nie znajdzie-
cie raczej w prawdziwych książkach. Pamiętajcie jednak, że nad poprawnością
wydanych książek pracuje cały sztab ludzi, a nie jedna osoba. W każdym razie
jestem bardzo wdzięczny Wiktorii, bo dzielnie radziła sobie z poprawkami i presją
czasu, którą na nią nałożyłem.
Trzecią osobą, której pragnę serdecznie podziękować za poświęcony bez-
interesownie czas, oraz olbrzymi wkład pracy jest użytkownik o nicku pole553.
Tłumaczy on całe opowiadanie na język angielski, aby mogli je przeczytać fani zza
granicy. Podkreślam, że robi to zupełnie za darmo. Efekt jego pracy będzie wi-
doczny na łamach nowego serwisu internetowego, przeznaczonego dla Czytelni-
ków z Anglii i Stanów Zjednoczonych, który uruchomimy niebawem.
Podziękowania należą się także Wszystkim Drogim Czytelnikom, którzy
przez wiele miesięcy regularnie zaglądali na stronę HarryPotter8.pl i z zapałem
pochłaniali kolejne rozdziały opowieści. Pozwólcie, że nie wymienię Was z nicków,
bo z pewnością zajęłoby mi to kilka stron. Mam jednak nadzieję, że nadal pozosta-
niecie ze mną i aktywnie włączycie się w przygodę z Harrym Potterem, przy fa-
nowskim dziewiątym tomie.

Niniejsze wydanie fanowskiego ósmego tomu Harry’ego Pottera jest


dostępne zupełnie za darmo dla każdego, kto tylko zechce je nabyć. Żadna oso-
ba nie ma prawa czerpać z niego jakichkolwiek korzyści finansowych. Książka
jest do ściągnięcia na oficjalnej stronie opowieści – HarryPotter8.pl. Oczywi-
ście można ją także udostępniać na innych serwisach internetowych, jednak tylko
za darmo.
Intencją autora opowiadania jest poszanowanie praw autorskich J.K. Row-
ling, oraz podmiotów posiadających takie prawa w stosunku do marki "Harry Pot-
ter". Opowiadanie "Harry Potter i Pentakl Wężoustych" jest fan fickiem kontynuują-
cym wydarzenia przedstawione w oryginalnych książkach serii i zgodnie z polskim
prawem publikowane jest na łamach serwisu internetowego HarryPotter8.pl na
zasadach non-profit.

Marcin DYGUS Dęga


kwiecień 2012
ROZDZIAŁ PIERW SZY

JOZU SALU MCFLY

J
ozu Salu McFly powszechnie uchodził za starego dziwaka.
Mieszkał samotnie w opuszczonej chacie na skraju lasu. Stronił
od towarzystwa innych ludzi i rzadko pokazywał się w pobliskim
miasteczku Smallmary. Jego wygląd był równie dziwny, jak imię które
nosił. Napawał zdumieniem okolicznych mieszkańców, a dla młodzieży
był tematem do kpin i wyzwisk.
Twarz starca była pociągła i pokryta licznymi zmarszczkami. Zapada-
jące się policzki były dowodem, że nie jadał zbyt dobrze. Długa, siwa
broda opadała mu na pierś. Miał w zwyczaju wiązać ją w warkocz.
Przerzedzone włosy gdzieniegdzie świeciły łysymi placami. Ubrany był
w zwiewną, przybrudzoną szatę, wyglądem przypominającą kobiecą
koszulę nocną. Nie dbał o czystość ani higienę. Sprawiał wrażenie ża-
łosnego starca, któremu poprzestawiało się w głowie. Wytykano go
palcami. Kilku młodzieńców często zapuszczało się na skraj lasu, aby
dla frajdy obrzucić jego dom kamieniami. Niektórzy za punkt honoru
uznawali zaczepianie niedołężnego starucha, który natychmiast reago-
wał napadami szału.

-8-
Szopa, w której Jozu mieszkał była pozostałością po magazynku
dla wędkarzy. Postawiona pół wieku temu, obecnie groziła zawale-
niem. Dach uginał się pod ciężarem mchu i grubej warstwy ziemi. Wy-
glądał, jakby zaraz miał się zapaść. Szyba w oknie była wybita. Drzwi
wykonane z kilku spróchniałych desek, skrzypiały na wietrze, rozdzie-
rając głuchą ciszę. W środku nie było kominka ani paleniska. Pod jed-
ną ze ścian stało stare, zniszczone łóżko, pokryte białą, łuszczącą się
farbą. Na przeciwległej ścianie wisiał przykurzony obraz. Przedstawiał
portret kobiety o długich blond włosach. Ubrana w czarny płaszcz
i ozdobiona diamentową biżuterią, łypała złowrogo na zaciemnioną
sień. Pod obrazem stał niewielki stół zbity z niedokładnie okorowanych
desek.
Jozu spędzał wiele godzin siedząc na łóżku i wpatrując się
w zakurzony portret. Jego serce przepełnione było żalem i rozpaczą.
Wspominając dawne życie, błędy jakie popełniał, bliskich których utra-
cił, wielokrotnie zalewał się łzami. Tak też było pewnej październikowej
nocy, kiedy ktoś po raz kolejny postanowił zakłócić jego spokój.

Noc była mroźna. Hulał silny wiatr, poruszając łysymi konarami


drzew. Deszcz zacinał, a jego lodowate krople rozbijały się o złote li-
ście spoczywające na dachu chaty i obficie wyścielające polanę, za-
mieniając je w mokrą breję. Padało nieprzerwanie od kilku dni. Zdawa-
ło się, że w taką pogodę nikt nie zechce zapuścić się w te strony.
Wycie wiatru zakłócił niespodziewany trzask, jakby łamanych ga-
łęzi. W okamgnieniu z ciemności wyłoniły się sylwetki trzech postaci.
Ubrane na czarno, z twarzami skrytymi pod kapturami, gorączkowo ro-
zejrzały się po polanie. Najwyższy z przybyszy uniósł dłoń, w której
trzymał kilkucalowy patyk, niby wskaźnik. Jego koniec rozjarzył się ja-
snym płomieniem, który oświetlił pogrążoną w ciemności polanę.

-9-
Upewniwszy się, że nie ma nikogo w pobliżu, przybysze ruszyli w kie-
runku chaty, stojącej samotnie na skraju ponurego lasu.
- Jesteś pewien, że tutaj go znajdziemy? - rozległ się aksamitny kobie-
cy głos, który wydała z siebie najniższa i najdrobniejsza zakapturzona
postać.
- Oczywiście – syknął gruby męski głos z lekkim poirytowaniem – Mu-
siał się ukryć, po tym jak wsypał wszystkich swoich przyjaciół. Był go-
towy zrobić wszystko byle tylko uniknąć Azkabanu.
- Ale nie wydaje ci się Rowle, że znalazłby sobie lepszą kryjówkę? –
zapytała kpiącym tonem kobieta – Poza tym słyszałam, co mówili
o nim mugole. Podobno jest obłąkany.
- Trudno mu się dziwić, Jacqueline – odparł męski głos należący do
trzeciej, najwyższej postaci - Nasz stary znajomy kilkakrotnie lądował
w Azkabanie. A wiesz doskonale jak działają na człowieka demento-
rzy. Poza tym dobiła go śmierć jego ukochanej żony. Nie mógł się po
tym pozbierać.
- No właśnie – odrzekł Rowle – Kiedy mu całkiem odwaliło, jego syn
załatwił mu przeniesienie na odział zamknięty do Munga. Jakimś cu-
dem udało mu się nawiać, ale nikt już go potem nie szukał.
- Wizengamot uznał, że nie stwarza już zagrożenia – dodał drugi męż-
czyzna.
- W takim razie, nie będzie w stanie nam pomóc – oznajmiła kobieta
rozglądając się nerwowo po polanie. Zdawało jej się, że usłyszała ja-
kieś kroki.
- Jedyne czego potrzebujemy to kilka wspomnień – odrzekł wysoki
mężczyzna – A te można zdobyć bez względu na jego stan psychicz-
ny.
Pozostała dwójka spojrzała po sobie.
- Oksydusie – zaczęła nerwowo Jacqueline – Zastanawialiśmy się,
w jaki sposób wspomnienie śmierciożercy może nam pomóc?

- 10 -
- Przecież on nie był nawet najbliższym współpracownikiem Czarnego
Pana? - dodał Rowle – Był nikim.
Mężczyzna nazwany Oksydusem zatrzymał się. Popatrzył na swoich
towarzyszy z poirytowaniem. Sprawiali wrażenie nieco przestraszo-
nych.
- Doskonale wiecie, że szczegóły planu znają tylko członkowie Rady –
odrzekł z naciskiem – I tak pozostanie. Jeśli będziecie za dużo się za-
stanawiać, możecie skończyć jako pożywka dla wilkołaków.
Oksydus ruszył dalej a pozostała dwójka nerwowym krokiem podążyła
za nim. Po chwili stanęli przy starej chacie. Z małego okienka tliło się
jasne światło świecy. Dało się słyszeć cichy szloch.
- Zastaliśmy gospodarza – szepnął Oksydus, z impetem otwierając
spróchniałe drzwi.
Cała trójka wkroczyła do sieni, zrzucając kaptury. Jozu McFly przera-
żony padł na podłogę i skulił się w kącie.
- Dobry wieczór – odrzekł ze sztuczną uprzejmością Oksydus.
- Thorfin... Thorfin... - wybełkotał Jozu z przerażeniem spoglądając na
Rowle'a.
W świetle świecy dało się dostrzec złośliwy uśmieszek na twarzy bar-
czystego mężczyzny. Spod gęstej blond czupryny złowrogo świeciły
brązowe oczy.
- Poznałeś mnie drogi druhu! - zawołał z kpiną Rowle – Ja ciebie poz-
naję z trudem. Zdaje się, że użyłeś zaklęcia postarzającego.
- Czego... czego chcesz?... moja droga... moja kochana... włamali się
do mnie... - bełkotał starzec bardziej do siebie niż do przybyszy.
- Potrzebujemy kilku twoich wspomnień – oznajmił rzeczowo Oksydus
– Zakładam, że ofiarujesz je nam po dobroci.
- Nic nie dostaniecie! Wynoście się, paskudne szlamy! - zaczął
wrzeszczeć starzec, błyskawicznie podnosząc się z podłogi – Wyno-
ście się! Moja kochana... najdroższa... nic im...

- 11 -
Urwał i zawył z bólu. Klątwa Cruciatus przeszyła jego wątłe ciało.
Każdy mięsień, stawy, kości – wszystko przepełniał niewyobrażalny
ból. Rowle śmiał się jak opętany. Jacqueline stała w kącie, spoglą-
dając na wijącego się z bólu starca. Jej twarz wyrażała głębokie obrzy-
dzenie.
- Dość! - wrzasnął nagle Oksydus, a śmierciożerca natychmiast
przerwał tortury – Zakładałem Rowle, że masz ambitniejsze plany, niż
torturowanie tego starca.
- Chciałem go zmoblizować do współpracy – odrzekł z lekkim obu-
rzeniem.
- To nie było konieczne – odrzekł karcącym tonem Oksydus
spoglądając z politowaniem na Jozu – Twój dawny kompan nie po-
siada niestety żadnego cennego wspomnienia. Nic, o czym byśmy już
nie wiedzieli.
Jacqueline i Rowle obdarzyli go zdumionymi spojrzeniami. Jozu
próbował podnieść się z podłogi i wgramolić na łóżko. Jego pierś
unosiła się i opadała w przyspieszonym tempie. Obolałe ciało odma-
wiało mu posłuszeństwa.
- Przejrzałem jego najgłębiej ukryte wspomnienia – odrzekł Oksydus
do swoich towarzyszy, a widząc ich otępiałe twarze dodał - takim
tonem, jakby tłumaczył coś skomplikowanego kilkuletnim dzieciom -
Jeśli zapomnieliście, jestem mistrzem legilimencji. Umysł tego starca
nie ma dla mnie żadnych tajemnic. Nie ma tam też niczego wartego
uwagi.
Jozu zawisł na krawędzi łóżka, stękając z bólu.
- Czyli wszystko na nic? - spytała zrezygnowanym tonem Jacqueline.
Oksydus wyglądał na rozzłoszczonego. Choć sprawiał wrażenie
spokojnego, w jego szarych oczach widać było złowieszczy błysk.

- 12 -
- Niezupełnie – odrzekł po chwili ciszy, od czasu do czasu przerywanej
pojękiwaniem starca. – Mam wreszcie pewność. Przekonałem się, że
to czego potrzebujemy ma Albus Dumbledore.
- Przecież on od dawna nie żyje – odrzekł zaskoczony Rowle – Spadł
z wieży astronomicznej. Wiem, bo widziałem to na własne oczy!
Choć Jacqueline była równie zdumiona, Oksydus nie silił się na jakie-
kolwiek wyjaśnienia.
- Czas zakończyć wizytę – oznajmił, ignorując pytające spojrzenia to-
warzyszy i obdarzył zimnym spojrzeniem starca – Żegnaj, mój drogi.
Koniec różdżki Oksydusa rozbłysł zielonym światłem, które z impetem
uderzyło w pierś starca. Jozu bezwiednie opadł na ziemię, wydając
z siebie ostatnie tchnienie. Jego oczy były puste i pozbawione wyrazu.
- Miło było cię znowu spotkać, Lucjuszu – zarechotał Rowle.
- Jeszcze nasza wizytówka – przypomniała Jacqueline.
Oksydus skierował różdżkę na spróchniałe drzwi chaty. Pojawił się na
nich duży, wypalony ogniem symbol. Rozległ się potrójny trzask i przy-
bysze rozpłynęli się w powietrzu.

- 13 -
ROZDZIAŁ DRUGI

WŁAMANIE W DEPARTAMENCIE TAJEMNIC

W
stawaj! - rozległ się donośny głos, który wyrwał Harry'ego z głę-
bokiego snu – Wstawaj! No już! Ile razy będę cię budzić!
Poirytowana Ginny wparowała do sypialni z patelnią w ręku. Po raz ko-
lejny starała się zagonić męża do kuchni na śniadanie. Harry uniósł
powiekę i zobaczył purpurową twarz ukochanej.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz mnie tym uderzyć – oznajmił
wskazując głową na patelnię.
- Bardzo śmieszne! - prychnęła z lekkim poirytowaniem - Robię śnia-
danie. Lily i Teddy są już na dole. Pospiesz się! Spóźnisz się do pracy!
- Już wstaje kochanie – odrzekł Harry przeciągając się leniwie na łóż-
ku. Widząc jednak groźne spojrzenie żony wstał pospiesznie i ucało-
wał ją – Nowe wieści ze szkoły? - spytał.
- A żebyś wiedział – fuknęła nerwowo Ginny – Al ma nowego przy-
jaciela. Kazał cię ucałować – zrobiła pauzę nabierając hałaśliwie po-
wietrza, sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Harry domyślał się, że
zamierzała mu powiedzieć o kolejnym wyczynie drugiego syna – Ja-
mes z Fredem znowu wkradli się do gabinetu woźnego – oznajmiła po

14
chwili trzęsącym się głosem - Mówiłam, że nie potrzebnie powie-
działeś im gdzie George znalazł mapę Huncwotów!
- Oni nigdy nie dają za wygraną – odrzekł Harry z nutą dumy w głosie,
ale Ginny natychmiast pacnęła go w czoło, więc szybko dodał, udając
oburzenie – Że też wdali się w Rona!
- W Rona? Akurat! - prychnęła Ginny znikając za drzwiami.
Kwadrans później Harry zszedł na śniadanie. Tradycyjnie, jak
w każdy czwartek, podano jajecznicę na boczku. Kiedy wszyscy zjedli,
Ginny odprawiła córkę do dziadków. Sama aportowała się do redakcji
Proroka Codziennego. Teddy, który od kilku tygodni pracował w De-
partamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, udał się do ban-
ku Gringotta. (Gobliny poturbowały byłego dokarmiacza smoków. Da-
jesz wiarę, wujku?!). Harry opuścił dom jako ostatni. Aportował się
w atrium Ministerstwa Magii. Jak zwykle o tej porze, było zatłoczone.
Długi hol wypełniał tłum czarodziejów i czarownic, podążających po-
śpiesznie przed siebie. Niektórzy obładowani byli stosami pergami-
nów, inni nosili wyświechtane teczki. Kilku czarodziejów stało przy fon-
tannie z egzemplarzem Proroka Codziennego w ręku. Byli pogrążeni
w zażartej dyskusji. Z kominków po lewej stronie co chwilę z cichym
poświstem wynurzał się kolejny pracownik ministerstwa.
Harry ruszył w kierunku złotych wrót, lawirując w tłumie urzędników.
Kiedy minął Fontannę Magicznego Braterstwa, oraz kilku ochroniarzy,
w tłumie dostrzegł znajomą twarz.
- Och, panie Potter! - zawołał Tobiasz Woterby – Cieszę się, że pana
widzę!
- Witaj Tobiaszu – odrzekł Harry bez entuzjazmu - Już uporaliście się
z łatwowybuchowymi dyniami Deryla?
Tobiasz westchnął. Pracował w Czarodziejskim Pogotowiu Ratun-
kowym i nigdy nie narzekał na brak zajęć. Podał rękę Harry'emu i wraz
z nim ruszył ku wrotom, wiodącym do holu z windami.

15
- To była masakra – stwierdził zniesmaczony - Co temu durniowi
przyszło do głowy. Hodować magiczne dynie w sąsiedztwie mugoli!
Piętnastu rannych! Potrzebowaliśmy tuzina amnezjatorów!
- Grunt, że już wszystko dobrze – odrzekł Harry witając się co chwila
z mijanymi urzędnikami. Kiedy obaj przekroczyli złote wrota, Harry
postanowił pozbyć się uporczywego towarzystwa – Masz do mnie ja-
kąś sprawę? - spytał niechętnie – bo wiesz, trochę się spieszę...
Woterby słynął z tego, że długo zajmowało mu dojście do sedna
sprawy. Harry za każdym razem z trudem powstrzymywał się, żeby nie
powiedzieć mu czegoś przykrego.
- Ach, tak. Mam sprawę – odparł podekscytowany czarodziej nieco
niepewnym głosem – Chodzi o to, że Fokster prosił mnie...
- Już ci mówiłem - burknął z oburzeniem Harry – i wbij to sobie w koń-
cu do głowy! Nie wiem czy poprę kogokolwiek! Trzymam się z dala od
polityki i do tej pory dobrze na tym wychodzę!
- Ale cieszy się pan olbrzymią popularnością – kontynuował z uporem
Tobiasz – jest pan sławny i poważany. Czarodzieje liczą się z pańskim
zdaniem. Poparcie dla Fokstera...
Harry przeklął głośno. Urzędnicy zgromadzeni przy windach obdarzyli
go zniesmaczonym spojrzeniem. Poczuł, jak jego twarz zalewa się ru-
mieńcem.
- Mam w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie, niż wybory nowego
ministra magii – odparował rozzłoszczony – Muszę poradzić sobie ze
smokiem, który od miesiąca nęka mugoli w północnej Irlandii. Mamy
problemy ze zdyscyplinowaniem dementorów. W Hogsmeade pojawił
się wampir, a dodatkowo próbujemy załagodzić buntownicze nastroje
wśród goblinów! Stoimy przed groźbą rebelii! Wciąż brakuje nam ludzi,
a chętnych na posadę aurora nie przybywa! Wybacz, ale nie mam te-
raz głowy do popierania kogokolwiek! Poza tym Kingsley nie zwolnił
jeszcze stołka!

16
- Tak mi się wydawało, że słyszę twój słodki głosik – zawołał z rozba-
wieniem Ron, który wyłonił się z tłumu czarodziejów stłoczonych przy
windach. Tobiasz był wyraźnie zmieszany. Nie wiedząc jak ma się za-
chować, oddalił się bez słowa.
– Znowu cię nękał sługus Fokstera? - zapytał Ron wiercąc plecy
Tobiasza niechętnym spojrzeniem.
Harry nacisnął guzik „w dół”. Natychmiast pojawiła się winda.
Złote kraty rozsunęły się z łoskotem i weszli do środka. Wewnątrz nie
było nikogo. Nad ich głowami unosiły się papierowe samolociki,
zawierające przesyłki wewnętrzne. Ron wcisnął kolejny guzik. Kraty
zatrzasnęły się z hukiem i winda zaczęła opadać w dół.
- Mamy tyle problemów a oni zawracają mi głowę wyborami – stwier-
dził z rozdrażnieniem Harry – Ile jeszcze będzie trwało to wariactwo?!
- Aż wybiorą nowego ministra – odparował Ron - Widocznie niektórym
spieszy się do stołka – obdarzył Harry'ego złośliwym uśmiechem – Ca-
łe szczęście, że TY do nich nie należysz!
- Nie wracaj znowu do tego! – jęknął ze zgrozą Harry – Już mówiłem,
że nie nadawałbym się na ministra...
Mijali kolejne piętra. Ich rozmowie towarzyszył grzechot i zgrzytanie.
- Wizengamot uważa inaczej – ciągnął dalej Ron.
- Wizengamot się myli – oznajmił Harry poprawiając nerwowo okulary
na nosie – I nie drąż już tego tematu, bo walnę w ciebie jakąś klątwą.
Winda zatrzymała się. Uprzejmy kobiecy głos oznajmił: „Departament
Tajemnic” i kraty ponownie się rozsunęły. Harry obdarzył Rona
zdumionym spojrzeniem.
- Co tutaj robimy? - zapytał zaskoczony.
- Dziś rano dostałem sowę od Jorksa. Bardzo WCZEŚNIE rano -
odrzekł z lekkim poirytowaniem Ron – W Departamencie znaleziono
trupa. Jeden z Niewymownych.

17
- Pięknie! Jakbyśmy mało mieli problemów - syknął Harry i ruszył wą-
skim, zaciemnionym korytarzem. Płomień z pochodni falował w powie-
wie powietrza windy.
- To nie wszystko – kontynuował Ron idąc u jego boku – Ktoś naruszył
pieczęć Zakonu. Myślę, że włamano się do Komnaty.
Harry ponownie głośno przeklął.
W Komnacie, o której wspomniał Ron, zostały zgromadzone
wszystkie przedmioty należące niegdyś do Toma Riddle'a. Przynaj-
mniej te, które udało się odnaleźć. Poszukiwaniami tych wyjątkowych
rzeczy zajmowała się specjalna grupa aurorów, którą Harry powołał
tuż po objęciu funkcji szefa w Kwaterze Głównej. Wśród licznych dro-
biazgów udało się zgromadzić szczątki horkruksów, stare fotografie,
szaty szkolne oraz różdżkę. Ze względów bezpieczeństwa, drzwi do
Komnaty zapieczętowano i od ponad dziesięciu lat nikt tam nie zaglą-
dał.
Szli chwilę w milczeniu. Gdy stanęli u drzwi, te ustąpiły samo-
istnie. Znaleźli się w wielkim, kolistym pomieszczeniu. Mrok rozjaśniały
jedynie świece, których drżące światło odbijało się w lśniącej marmu-
rowej posadzce. Przez chwile komnata zaczęła obracać się wokół wła-
snej osi, jednak kiedy Harry wyciągnął różdżkę przed siebie, zatrzy-
mała się. Podszedł do jednych z tuzina drzwi. Zamieniły się w chmurę
czarnego dymu, odsłaniając długi korytarz wyłożony marmurowymi ka-
flami. Ruszył dalej. Ron kroczył obok niego. Po chwili ujrzeli dwóch au-
rorów stojących pod drzwiami na końcu korytarza.
- Przyjrzeliście się miejscu zbrodni? - zapytał ostrym tonem Harry,
mijając aurorów i wchodząc do kolejnego pomieszczenia.
- Tak szefie – odrzekł wyraźnie poddenerwowany Jorks – Nic nie ru-
szaliśmy.
Harry kucnął przed leżącymi na zimnej posadzce zwłokami. Szczupła,
mysia twarz mężczyzny o kasztanowych włosach była biała jak papier.

18
Oczy puste, pozbawione wyrazu. Usta otwarte. Zastygłe, jakby w zdu-
mieniu.
- To Matt Brown – stwierdził Ron spoglądając na trupa zza pleców
przyjaciela – przyrodni brat Lavender... Nie miałem pojęcia, że był Nie-
wymownym...
- I o to chodzi – skwitował Harry, zbliżając swoją twarz do twarzy za-
bitego – Trafiony Morderczym Zaklęciem. To pewne. Żadnych urazów.
- My nic nie ruszaliśmy, szefie – zapewnił ponownie nerwowym tonem
Jorks.
Harry westchnął. Wstał na równe nogi i obdarzył Rona porozumiewaw-
czym spojrzeniem.
- Nie żyje co najmniej od sześciu godzin – oznajmił Ron.
- Zgadza się – potwierdził Harry - Oprawcy zaatakowali go nocą. Za-
kładam, że jest przypadkową ofiarą. Ich celem była opieczętowana
Komnata.
- Skąd pewność, że oprawców było kilku? - zapytał auror stojący obok
Jorksa.
- Do złamania pieczęci potrzeba co najmniej pięciu osób – odrzekł
Harry.
- Gdzie są aurorzy, którzy pilnowali ubiegłej nocy korytarza? - zwrócił
się Ron do pracowników. Ci wymienili nerwowo spojrzenia.
- Nikt nie pilnował korytarza – stwierdził po chwili Jorks – Wszyscy
zostali oddelegowani do Forksview. Do tego smoka...
- Bydle ma wyjątkowo grube łuski – dodał drugi auror – Jest odporne
na każde zaklęcie.
- Smokiem zajmiemy się później – mruknął Harry – Ktoś wchodził do
Komnaty?
Obaj aurorzy pokiwali przecząco głowami. Harry przeszedł nad zwło-
kami Matta Browna, pchnął dłonią drzwi i wszedł do Komnaty.

19
Niewielkie pomieszczenie wyglądało jak jaskinia wydrążona
głęboko w skale. Panował półmrok. Jedyne światło pochodziło z po-
chodni gdzieniegdzie osadzonych w ścianach. Ze stropu zwisały
wielkie stalaktyty ociekające wodą. Wzdłuż kamiennych ścian ciągnęła
się wydrążona w skale półka. Na niej znajdowały się rozmaite drobia-
zgi należące niegdyś do Voldemorta.
- Nad nami znajduje się jezioro głębinowe – oznajmił Harry, kiedy
zauważył że Ron ściera z czoła krople wody – Dzięki temu miałem
pewność, że nikt nie dostanie się tutaj z powierzchni.
- Coś zginęło? - zapytał Ron podchodząc do kamiennej półki.
Harry także podszedł. Dokładnie obejrzał zgromadzone przedmioty.
Próbował przypomnieć sobie ich rozmieszczenie sprzed dziesięciu lat,
gdy jako ostatni opuszczał to pomieszczenie.
- Wszystko jest na swoim miejscu – odrzekł błądząc wzrokiem po
półce – Nic nie zginęło.
- Po co ktoś zadał sobie tyle trudu, jeśli nie zamierzał niczego ukraść?
Harry zatrzymał spojrzenie na starym dzienniku Riddle'a. Ze wszyst-
kich rzeczy, tylko on nie był pokryty grubą warstwą kurzu.
- Po Riddle'u nie zostało nic cennego – odrzekł Harry biorąc dziennik
w dłoń i przeglądając jego puste kartki – Motywem nie była kradzież.
Ktoś chciał przyjrzeć się osobistym rzeczom Voldemorta.
- I szczególnie zainteresował się starym, zniszczonym dziennikiem? -
zadrwił Ron.

Wieści o morderstwie w Departamencie Tajemnic rozeszły się


lotem błyskawicy. W tydzień po całym zajściu, wiedzieli już o nim
wszyscy pracownicy Ministerstwa. Snuto rozmaite plotki i przypusz-
czenia. Susan Bones z Departamentu Magicznych Gier i Sportów
przekonywała wszystkich, że Brown popełnił samobójstwo. „Jego oj-

20
ciec wylądował w Azkabanie, siostra wyszła za wampira. Nie mógł
znieść takich upokorzeń!” - twierdziła. Agnes Rufes ze Służb Admini-
stracyjnych Wizengamotu twierdziła, że Niewymownego dopadła ban-
da górskich trolli. Ne potrafiła, jednak wytłumaczyć jak mogły się one
dostać do Ministerstwa. Co rozsądniejsi czarodzieje opracowywali li-
czne teorie spiskowe i rzucali podejrzenia. Nie miały one, jednak za
wiele wspólnego z prawdą.
Harry przez cały ten czas przebywał poza Ministerstwem. Wraz
z Ronem i sztabem aurorów starał się opracować skuteczny plan po-
skromienia smoka, który nękał mieszkańców Forksview, na północy
kraju. Sytuacja była patowa. Smok panoszył się od kilku tygodni,
a wszelkie zaklęcia okazywały się bezskuteczne. Każdego dnia dwu-
dziestu amnezjatorów musiało pełnić wartę w mieście. Modyfikowali
pamięć każdego mugola, któremu „wydawało się”, że widział „prze-
rośniętą, latającą jaszczurkę”.
- W Ministerstwie sporo mówi się o waszym smoku – zagadnął Artur
Weasley podczas niedzielnego obiadu, na który Molly zaprosiła całą
rodzinę.
- Nic dziwnego – odrzekł George przełykając kawałek kurczaka – By-
dle od miesiąca robi sobie imprezę kosztem mugoli.
Harry milczał. Był zmęczony i poirytowany całą tą sytuacją.
- Jak to możliwe, że Ministerstwo jest zupełnie bezradne? - zapytała
z niedowierzaniem Angelina spoglądając na zmartwionego Harry'ego –
Macie chyba jakąś Brygadę Uderzeniową?
Harry prychnął nerwowo.
- Ten smok to wyjątkowo odporna bestia – wyjaśnił Ron – Wszystkie
dostępne zaklęcia są bezskuteczne. A użycia tych skutecznych zabra-
nia nam prawo!

21
- Myślę, że powinniście poszukać rozwiązania w Londyńskiej Biblio-
tece Dzieł Niemugolskich – stwierdziła z przekonaniem Hermiona,
a wszyscy pozostali wymienili między sobą wymowne spojrzenia.
- Kochanie, to zajęłoby wieki – odrzekł ostrożnie Ron, a Hermiona
obdarzyła go oburzonym spojrzeniem.
- Tatusiu, przecież wujek jest specjalistą od smoków – wtrąciła nie-
spodziewanie Rose, córka Rona i Hermiony. Miała na myśli Charliego
Weasley'a, który sporą część swojego dorosłego życia spędził na pra-
cy w rezerwacie smoków w Rumunii.
Zapadło niezręczne milczenie. Artur Weasley odchrząknął nerwowo
i zaczął zajadać się kurczakiem. Wyglądał na poirytowanego.
- Jedz kochanie – ponagliła wnuczkę pani Weasley, klepiąc ją po ra-
mieniu.
Dalsza część obiadu minęła w idealnej ciszy.

Niezależnie od rodzinnej sytuacji, Harry był zdeterminowany


dopaść smoka. Mała Rose podsunęła mu, wydawałoby się, oczywiste
rozwiązanie. Charlie Weasley od wielu lat zajmował się smokami.
Dogłębnie poznał fizjonomię poszczególnych ras. Ich rozmaite
obyczaje, ogniste temperamenty. Jak nikt inny potrafił wczuć się
w psychikę smoka, a sytuacja w Forksview najwyraźniej tego wy-
magała.
W poniedziałkowy poranek, zaraz po wspólnym śniadaniu Ginny
zabrała córkę do Muszelki. Obiecała pomóc Fleur w wyborze urodzi-
nowego prezentu dla swojej matki. Ted Lupin wrócił natomiast do swo-
jej sypialni, by wysłać sowę (Harry zauważył, że robił to co rano). Kie-
dy zszedł do kuchni zastał Harry'ego stojącego przy kominku.
- Wujku, nie lepiej użyć aportacji? - zapytał zaskoczony.

22
- Nie wybieram się do Ministerstwa – odparł wymijająco Harry, a wi-
dząc zdumienie na twarzy chłopaka dodał – Aportacja w cudzym domu
jest zbyt niegrzeczna. Kultura wymaga by użyć kominka.
Ted przytaknął i nie zwlekając aportował się do Ministerstwa. Harry
rozpalił różdżką ogień w kominku. Rzucił do niego szczyptę bły-
szczącego proszku. Ogień zahuczał, płomienie zrobiły się szmaragdo-
wozielone i urosły ponad niego. Wszedł do paleniska i wykrzyknął
„Grimmauld Place 12”.
Wiele lat minęło od kiedy Harry po raz ostatni postawił nogę
w rodzinnym domu swojego ojca chrzestnego. Od kiedy pozwolił
zamieszkać w nim Charliemu, poczuł się zwolniony z obowiązku
doglądania posiadłości. Mimo to, gdy wyszedł z paleniska na ka-
mienną posadzkę, od razu rozpoznał podziemną kuchnię. W powietrzu
unosiły się gęste opary i przyjemna woń. Przemierzając korytarz
doszedł do wniosku, że Grimmauld Place 12 zmieniło swoje oblicze.
Stało się bardziej przytulne i przyjemne. Charlie zmienił nieco wystrój
i pozbył się wielu szpetnych pamiątek po Blackach. Harry zastał go
w salonie, pogrążonego studiowaniem map.
- Witaj Harry! - zawołał na jego widok - Miło, że zechciałeś wpaść.
Po chwili obaj siedzieli przy okrągłym stoliku popijając herbatę. Charlie
zajadał się biszkoptem.
- Widzę, że sporo się tutaj pozmieniało – stwierdził z uznaniem Harry –
Nie sądziłem, że w tym domu może być kiedykolwiek tak przyjemnie...
- No cóż. Mi podobał się dawny wystrój, ale Jerry marudził żeby
wprowadzić zmiany – odrzekł Charlie – a jak on coś sobie postanowi,
to nic nie jest w stanie go od tego odwieść.
Zapadło niezręczne milczenie. Harry głośno siorbał herbatę.
- Ginny wspominała, że masz problem ze smokiem – stwierdził po
chwili Charlie – Domyślam się, że potrzebna ci pomoc?

23
Harry pokiwał głową. Opowiedział szczegółowo o sytuacji w Fork-
sview. Charlie słuchał go z uwagą. Zdawał się gorączkowo nad czymś
zastanawiać.
- Rzadko zdarza się, by smok upodobał sobie miejsce w którym pełno
jest ludzi – stwierdził, kiedy Harry zakończył opowieść – Smoki są
mało towarzyskie. Z reguły unikają kontaktu z ludźmi. Atakują głównie,
gdy czują się zagrożone. Chyba, że... - zamyślił się na chwilę.
- Masz jakiś pomysł? - zapytał zniecierpliwiony Harry.
Charlie już miał coś odpowiedzieć, gdy niespodziewanie rozległ się
trzask i na stole znikąd pojawiła się żółta koperta. Opatrzona była pie-
częcią Ministerstwa.
- To służbowa przesyłka – wyjaśnił Harry – Wysyłają ją w nagłych wy-
padkach.
Otworzył kopertę. W środku nie było listu. Zamiast tego rozległ się nie-
naturalnie poważny głos Rona.
„Stary, gdzie ty się włóczysz? Wracaj do Kwatery Głównej. Mamy pro-
blem”.
- Ostatnio mamy same problemy – westchnął Harry wstając z krzesła.
- Sprawdź o co chodzi. Ja polecę do Forksview. Przekonam się, czy
mogę wam jakoś pomóc.
Harry podziękował za herbatę i ofiarowaną pomoc. Uścisnął dłoń
Charliego i z głośnym trzaskiem rozpłynął się w powietrzu.

- Jesteś w końcu! – powitał go nerwowo Ron, kiedy wszedł do swojego


gabinetu.
- Co się stało? – jęknął Harry.
- Hogwart raz jeszcze potrzebuje twojej pomocy – oznajmił znajomy,
kobiecy głos zza pleców Harry'ego, który mógł należeć tylko do jednej
osoby.

24
- Profesor McGonagall! – zawołał zaskoczony.
W drzwiach stała wysoka i szczupła czarownica, w szmaragdo-
wozielonej szacie. Jej siwe włosy upięte były w staromodny kok. Miała
srogą twarz i wyglądała na roztrzęsioną. Wkroczyła do gabinetu zamy-
kając za sobą drzwi. Harry stał jak zaczarowany. Nie widział McGo-
nagall od wielu lat. Ron zaproponował herbatę.
- W zaistniałej sytuacji odpowiedniejsza może być Ognista Whisky –
stwierdziła kobieta.
Harry wyjął z szafki butelkę i przywołał trzy szklaneczki o kształcie tuli-
pana. W milczeniu zapełnił je złocistym trunkiem. Profesor McGonagall
trzęsącą się ręką chwyciła jedną ze szklanek i usadowiła się w fotelu,
stojącym tuż przy biurku Harry'ego. Pociągnęła łyk Ognistej Whisky
i mimowolnie zacmokała. Harry zasiadł za biurkiem. Ron przysiadł na
swoim. Wyglądał na zakłopotanego.
- Proszę powiedzieć, co się stało, pani profesor – zaproponował po
chwili milczenia Harry.
Kobieta westchnęła ciężko, wychylając pozostałą zawartość szklanki.
Harry i Ron niepostrzeżenie wymienili zaskoczone spojrzenia.
- Profesor Flitwick został zamordowany – stwierdziła w końcu McGo-
nagall, z trudem powstrzymując płacz.

25
ROZDZIAŁ TRZECI

URODZINOWE PRZYJĘCIE

H
arry głośno nabrał powietrza do ust. McGonagall rozkleiła się.
Nie mogąc mówić, wyciągnęła z kieszeni szaty chusteczkę. Gło-
śno wydmuchała nos i z roztargnieniem wręczyła ją zaskoczonemu
Ronowi. Ten zakłopotany, nie mogąc ukryć obrzydzenia, cisnął chu-
steczkę do kosza na śmieci, stojącego w kącie. Ponownie wymienił się
z Harrym spojrzeniami. Obaj byli równie zaniepokojeni. Profesor
McGonagall była zbyt rozbita, by to zauważyć.
Harry dał jej chwilę, aby mogła dojść do siebie.
- Pani dyrektor, proszę nam opowiedzieć jak do tego doszło – zapro-
ponował spokojnym głosem, kiedy nauczycielka dopiła do końca ko-
lejną szklaneczkę Ognistej Whisky.
- Argus Filch patrolował ubiegłej nocy korytarze – zaczęła nieco spo-
kojniej – Jak pamiętacie, uczniom nie wolno wałęsać się nocą po szko-
le...
- Tak, coś nam o tym wspominano – wtrącił Ron puszczając oko do
Harry'ego – tylko zawsze mieliśmy problem, żeby to zapamiętać.
Harry uciszył Rona piorunującym spojrzeniem. Profesor McGonagall
kontynuowała swoją opowieść.

26
- Kotka zaalarmowała woźnego, że ktoś kręci się po korytarzu na siód-
mym piętrze. Kiedy pobiegł na górę nikogo nie znalazł. Usłyszał jed-
nak hałasy, gdy mijał schowek na miotły. Zajrzał do środka i znalazł Fi-
liusa. On... był martwy....
Kobieta ponownie nie zdołała się opanować. Zadrżały jej ręce. Chcąc
wytrzeć łzy zaczęła szukać w swojej kieszeni chusteczki. Ron machnął
różdżką i na biurku Harry'ego pojawił się kartonik z jednorazowymi.
Natychmiast podał go nauczycielce.
- Pani profesor, jakie dokładnie hałasy usłyszał Filch? - zapytał Ron.
- Z tego co zdołałam się dowiedzieć – zaczęła powoli kobieta – Przy-
pominało to łomot. Jakby przypadkowo trącona miotła uderzyła o wia-
dro.
Harry i Ron wymienili porozumiewawczo spojrzenia.
- Dziwi was zapewne, że się tak rozkleiłam? - zapytała McGonagall
pociągając nosem, Harry i Ron gorączkowo zaprzeczyli, musieli być
jednak mało przekonywający – Mnie i Filiusa łączyła wieloletnia przy-
jaźń i dużo miłych wspomnień. Po śmierci Albusa był jedyną osobą
w szkole z którą byłam bliżej. Był dla mnie nieocenionym wsparciem.
- Profesor Flitwick pełnił funkcję zastępcy dyrektora? - zapytał Ron.
- Tak. Mianował go jeszcze dyrektor Davis, na rok przed moim powro-
tem z emerytury.
Nagle otworzyły się drzwi. Do gabinetu wtargnął rozgorączkowany
czarodziej.
- Szefie, w Dziurawym Kotle doszło do zadymy z udziałem kilku go-
blinów! - zwrócił się do Harry'ego – Podobno jednemu z naszych skur-
czyli głowę!
- Wyślijcie tam Perca i Cromberego – warknął Harry obrzucając czaro-
dzieja groźnym spojrzeniem – I nie zawracajcie mi głowy takimi drob-
nostkami. Jestem teraz zajęty.
- Tak jest. Przepraszam – odrzekł mężczyzna i zniknął za drzwiami.

27
- Widzę, że nie narzekacie na brak zajęć – zaczęła po chwili McGo-
nagall – przejdę więc do sedna. Niepokoją mnie ostatnie wydarzenia
w Hogwarcie. Jeśli czegoś nie zrobię, inicjatywę przejmie Rada Nad-
zorcza.
- Wyśle do zamku kilku moich ludzi – odrzekł pośpiesznie Harry, oba-
wiając się tego co za chwile może usłyszeć – Przyjrzą się dokładniej
sprawie...
- Mój drogi, Filius był moim przyjacielem. Liczyłam, że osobiście zaj-
miesz się tą sprawą – stwierdziła kobieta z nutą zawodu w głosie –
Tak się niestety złożyło, że poszukujemy nowego nauczyciela zaklęć.
- Pani profesor, bardzo schlebia mi ta propozycja – zaczął niepewnie
Harry – Ale nie mogę zostawić Kwatery Głównej bez nadzoru. Poza
tym borykamy się w tej chwili z kilkoma poważnymi problemami...
- Ja cię zastąpię! – wtrącił stanowczo Ron – Myślę, że poradzimy so-
bie kilka tygodni bez ciebie. Przez ten czas możesz prowadzić śledz-
two w szkole i pracować jako nauczyciel.
Harry obdarzył przyjaciela wściekłym spojrzeniem.
- Nie musisz podejmować decyzji w tej chwili – zapewniła go McGo-
nagall – Nie ukrywam jednak, że zależy mi na szybkim rozwiązaniu tej
okropnej sprawy.
Harry nic nie odpowiedział. Za bardzo był wściekły na Rona. Próbując
opanować drżenie rąk, zapełnił swoją szklaneczkę whisky i jednym
haustem wypił całą jej zawartość.

Przez resztę dnia Harry był obrażony na Rona. Nie odezwał się
do niego ani słowem. Miał wrażenie, że przyjaciel za wszelką cenę
stara się wejść w jego buty. W końcu, nie po raz pierwszy czegoś mu
zazdrościł. W czasach szkolnym sława Harry'ego przyćmiewała osobę
Ronalda, który dla większości był po prostu niezauważalny. Po upływie
lat sława Harry'ego wzrosła jeszcze bardziej (pogromca zabójczej

28
chimery z Foligno, wampira z Zagłębia, oraz dzikiej kolonii
kwintopedów z Castellamonte). Gdy więc objął stanowisko szefa Kwa-
tery Głównej Aurorów, zazdrość Rona sięgnęła zenitu. Stała się jesz-
cze bardziej zauważalna.
Koniec tygodnia Harry powitał z nieskrywaną radością. Weekend
był doskonałą okazją do odpoczynku od wszelkich spraw służbowych.
W Kwaterze Głównej wszyscy doskonale wiedzieli, że w sobotę i nie-
dzielę szef ma czas tylko dla rodziny. Humor poprawiał mu także fakt,
że w sobotnie popołudnie obiecał zabrać córkę na mecz quidditcha
(Lily, ku uciesze ojca pasjonował ten sport). Harpie z Holyhead miały
zmierzyć się z Nietoperzami z Ballycastle, najznakomitszą, zdaniem
Harry'ego, drużyną irlandzką. Ted Lupin pojechał do Hogwartu odwie-
dzić Wiktorię (od kiedy James przyłapał oboje całujących się na
peronie 9 i ¾, dla każdego stało się jasne, że oboje są w sobie zako-
chani), a Ginny zajęta była przygotowaniami do przyjęcia niespodzian-
ki. Harry miał, więc rzadką okazję, aby cały dzień spędzić tylko z cór-
ką. Po meczu zabrał ją do sklepu z magicznymi dowcipami We-
asley'ów, który po śmierci Freda prowadził George. Z doskoku poma-
gał mu w tym także Ron.
- Freddy pisał, że ogłoszono żałobę w szkole – stwierdził George,
kiedy wraz z Harrym rozsiadł się za ladą (Lily wraz z grupą innych
dzieci rozglądała się po sklepie) – Podobno to nie było zwykłe zejście.
Flitwicka zamordowano?
- Tak, to prawda – odrzekł Harry wodząc oczami za córką – Ona za-
wsze się zachowuje, jakby tu była po raz pierwszy – mruknął rozba-
wiony ale widząc zdziwione spojrzenie George'a dodał – Wysłałem do
Hogwartu moich najlepszych ludzi.
- Są lepsi od ciebie? - spytał natychmiast George, szczerząc złośliwie
zęby.

29
- Oczywiście, że... nie – mruknął zakłopotany Harry. George był ostat-
nią osobą, której chciałby wyjawić, dlaczego tak bardzo wzbrania się
przed powrotem do Hogwartu – McGonagall nalega, żebym objął po-
sadę nauczyciela zaklęć...
- To dlaczego tego nie zrobisz? - drążył dalej George – Przecież
umiesz lewitować pióra równie dobrze jak Flitwick.
Harry milczał przez chwilę. Czuł potrzebę wytłumaczenia się przed
Georgem.
- Mamy problemy z goblinami – zaczął w końcu, siląc się na przeko-
nywający ton - Jeśli rozmowy nie pomogą, grozi nam rebelia. Od mie-
siąca próbujemy poradzić sobie ze smokiem. Nie mogę tak po prostu
to wszystko zostawić i wrócić do Hogwartu.
- Stary, wiem że masz odpowiedzialną fuchę – stwierdził z rozbawie-
niem George – Ale od kiedy stado zbzikowanych goblinów i nadpobu-
dliwy smok są ważniejsze od Hogwartu?
Harry milczał.
- Bez względu na to, co się tutaj dzieje – kontynuował George – Nie
zapominaj, że w Hogwarcie są nasze dzieci. Jeśli grasuje tam jakiś
morderca karłów to mój Fred może być kolejną osobą na jego liście.
Harry parsknął śmiechem.
- Freddy wcale nie jest taki niski – odrzekał rozbawiony.
Choć natura Georga powodowała, że wszystko obracał w żart, czaro-
dziej uświadomił Harry'emu jedną, zdawałoby się oczywistą, kwestię.

- Nie ma nic ważniejszego od bezpieczeństwa naszych dzieci – wyznał


żonie, kiedy późną nocą oboje leżeli wtuleni w siebie – Jeśli jakiś mor-
derca ukrywa się w zamku, muszę go złapać i dopilnować, żeby nie
zrobił krzywdy żadnemu uczniowi.

30
- A co z twoimi obowiązkami w Ministerstwie? - zapytała Ginny
gładząc męża dłonią po policzku i spoglądając mu głęboko w oczy –
Możesz sobie pozwolić na kilkumiesięczny urlop?
- Twój brat świetnie mnie zastąpi – odrzekł Harry usiłując przekonać
o tym samego siebie – Charlie już zajmuje się smokiem, a Ted uczest-
niczy w pertraktacjach z goblinami. W razie czego będę mógł wyrwać
się na jakiś czas z zamku.
Pocałował ukochaną w policzek. Ginny westchnęła.
- A do kogo będę się tulić w długie jesienne i zimowe wieczory? – za-
pytała uśmiechając się nieznacznie.
Harry nic nie odpowiedział. Objął ją mocniej, zbliżył jej twarz do swojej
i zaczął namiętnie całować.

Niedzielny poranek był mroźny. Harry obudził się bardzo wcze-


śnie. Podczas gdy wszyscy spali, nałożył na siebie szlafrok Ginny, le-
żący na szafce nocnej. Zszedł do kuchni. Panował jeszcze półmrok.
Machnął różdżką i natychmiast zapłonęły świece. Rozejrzał się po ku-
chni, jakby czegoś szukał.
Jego uwagę przykuło niewielkie zdjęcie stojące na kredensie. Pod-
szedł bliżej i podniósł je. Przedstawiało szczupłego mężczyznę z czar-
nymi włosami i okularami na nosie, który czule obejmował kobietę
o ciemnorudych włosach, i zielonych oczach. Lily i James Potterowie
radośnie uśmiechali się do swojego syna. Niezmiennie piękni i młodzi.
Harry dostrzegł swoje odbicie w szklanych drzwiczkach kredensu.
Momentalnie uświadomił sobie, jak wiele życia ma już za sobą.
Jego przyprószone siwizną włosy sterczały na wszystkie strony, zupeł-
nie jak przed laty, kiedy ciotka Petunia usilnie starała się je ułożyć.
Pomyślał o swym ojcu. Czy jego włosy po latach wyglądałyby tak sa-
mo? Czy twarz Jamesa Pottera byłaby podobna do twarzy Harry'ego?
Liczne blizny, oparzenia i zmarszczki. Twarz będąca swoistą mapą

31
zmartwień, trosk i przygód jakich w swoim trzydziestosześcioletnim ży-
ciu doświadczył.
Tego typu refleksje dopadały Harry'ego za każdym razem, gdy
nękały go nocne koszmary. A zdarzało się to bardzo często. Mimo
upływu lat, wciąż widywał w snach przerażające sceny. Blade,
pozbawione życia ciało Freda... Zapuchnięte i mokre od łez twarze
państwa Weasley'ów... Szlochająca nad ciałem brata Ginny... Puste,
pozbawione wyrazu spojrzenia Tonks i Lupina... Dziesiątki poszar-
panych i nadpalonych twarzy znajomych, i przyjaciół, którzy poświęcili
swoje życie walcząc u boku Harry'ego... Te obrazy prześladowały go
nieustannie. Przez lata narastało w nim olbrzymie poczucie winy. Nie
mógł pozbyć się cichutkiego głosu w głowie, który powtarzał mu: „Moż-
na było tego uniknąć. Oni nie musieli zginąć”.
Tamte wydarzenia na trwałe odbiły piętno na jego psychice. Hogwart
stał się dla niego miejscem, w którym śmierć z jego winy poniosło
wielu dobrych ludzi. Właśnie dlatego przez lata unikał sposobności do
wizyt w szkole. Teraz jednak powrót był nieunikniony.
Po chwili zadumy odstawił zdjęcie na miejsce. Wyszedł z kuchni
wchodząc do salonu. Na żerdzi przy kominku siedział feniks. Miał
zamknięte oczy. Harry przyswoił go podczas jednej z wypraw do
Egiptu, lata temu. Płomyk wiele razy uratował mu życie, lecząc poważ-
ne rany i urazy.
- Potrzebuję twojej pomocy – powiedział łagodnym tonem Harry pod-
chodząc do szkarłatnego ptaka i gładząc go po główce palcem –
Udasz się do Hogwartu i dostarczysz list do profesor McGonagall.
Feniks zagęgał ożywiony. Harry machnął różdżką. Na stoliku przy
sofie pojawił się pergamin i pióro. Usiadł wygodnie okrywając kościste
kolana szlafrokiem żony i pośpiesznie nakreślił kilka zdań granatowym
atramentem. Kiedy skończył odczytał na głos:

32
Szanowna Pani Dyrektor,
postanowiłem przyjąć posadę nauczyciela
zaklęć. Muszę jednak uporządkować kilka
spraw. Przybędę do zamku w Noc Duchów.
Z wyrazami szacunku,
Harry James Potter

Feniks ponownie wesoło zagęgał. Harry zwinął pergamin w rulo-


nik. Przywiązał do nóżki ptaka. Pogłaskał go po główce na pożegna-
nie. Feniks momentalnie zamienił się w kulę ognia i zniknął.

Śniadanie w domu Potterów minęło na rozmowach o przyjęciu


niespodziance, jakie przygotowano w wielkiej tajemnicy dla Molly
Weasley. Lily nie mogła się doczekać, by zobaczyć reakcję babci. Ted
w kółko powtarzał, że na przyjęciu będzie Wiktoria. Razem zresztą
dzieciaków miała przyjechać z Hogwartu na jeden dzień. Najbardziej
podekscytowana była jednak Ginny. Harry zaczął podejrzewać, że mo-
że to być efekt spożycia Eksperymentalnego Wina Edwarda Bełta.
Miał ukrytą jedną butelkę między wekami w piwnicy, a właśnie się zo-
rientował, że butelka gdzieś przepadła.
Wczesnym popołudniem rodzina Potterów udała się do domu Bil-
la i Fleur, używając sieci Fiuu (Lily nie umiała się aportować, a podob-
nie jak Harry, źle znosiła aportację łączną). W ogrodzie zebrali się już
liczni goście. Poza członkami rodziny, wśród tłumu Harry wypatrzył Mi-
nistra Magii, Kingsleya Shacklebolta, Lunę Lovegood z mężem, Rol-
fem Skamanderem i kilku członków dawnego Zakonu Feniksa. Było
także wiele bezimiennych twarzy, które Harry na co dzień widywał
w pracy.

33
- Powiesz mi wreszcie, co za prezent wymyśliłyście? - zapytał żonę,
kiedy skończyli się witać z każdym z osobna i stanęli przy krzewach
kwitnącego bzu.
W ogrodzie z głośnym trzaskiem aportował się Artur Weasley.
- Za chwilę tutaj będzie – zawołał rozgorączkowany.
Zebrani goście stłoczyli się pośrodku ogrodu. Nad nimi unosił się
kolorowy szyld z napisem „Wszystkiego najlepszego, Molly”, który trzy-
mały dwa wesołe elfy. Podekscytowana Fleur klasnęła dłońmi. Do
ogródka wkroczyły trzy skrzaty, jeden brzydszy od drugiego. Pchały
z wysiłkiem wózek z olbrzymim tortem. Harry parsknął śmiechem, ale
kątem oka dostrzegł pełne oburzenia spojrzenie Hermiony, która pi-
snęła do Rona: „Mogła użyć czarów zamiast męczyć te biedne stwo-
rzenia!”. Natychmiast spoważniał.
- To ma być ten prezent? - zadrwił Ron – Naprawdę mogłyście wy-
myślić coś lepszego, Ginny.
Kiedy skrzaty przeciągnęły tort na środek ogrodu, znikły z trzaskiem.
Niemal w tej samej chwili otworzyły się drzwi Muszelki, z których za-
niepokojona wybiegła pani Weasley.
- NIESPODZIANKA! - zawołali wszyscy, a na dźwięk tego słowa wieko
tortu eksplodowało w górę zamieniając się w fajerwerki. Z tortu wyło-
niła się postać ubrana w beżowy surdut z cylindrem na głowie, spod
którego wystawały blond włosy.
- Czy to... Lockhart? - jęknął Ron nachylając się w stronę Harry'ego –
Wypuścili go od czubków?
Hermiona natychmiast obdarzyła go karcącym spojrzeniem i zaczęła
bić brawo, dołączając się do reszty.
Pani Weasley przybliżyła się nieco. Była blada jak ściana.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie! - zawołał Artur Weasley podcho-
dząc do żony i obejmując ją czule.
Kobieta rozpłakała się. Tłum zamilkł momentalnie.

34
- Co się stało? - jęknął nerwowo pan Weasley.
- Nikogo nie zastałam w domu – odpowiedziała solenizantka opano-
wując płacz i wskazując na Muszelkę – Bałam się, że stało się coś złe-
go! Mówiłeś, że Bill chce nam o czymś ważnym powiedzieć!
- Kochana Molly, żyj nam lat sto, jesteś nam potrzebna jak ha dwa o! –
zaśpiewał niespodziewanie Lockhart, wyskakując z tortu i zaczął plą-
sać wokół pani Weasley – Kochana Molly, tak cię kochamy, że wciąż
piosenkę taką śpiewamy. Kochana Molly, żyj nam lat sto...
Harry obdarzył Ginny krótkim spojrzeniem. Kiedy dostrzegł minę Rona,
obaj parsknęli śmiechem. Podobnie zareagowała reszta zgromadzo-
nych. Ginny i Fleur poczerwieniały na twarzy. Pani Weasley wytarła łzy
i zaczęła chichotać razem z gośćmi.
Lockhart w kółko powtarzał te same wersy piosenki. Uniósł cylinder do
góry. Na jego głowie siedział różowy królik z wielkimi, sterczącym
uszami. Kiedy zeskoczył na trawę i zniknął w zaroślach, pani Weasley
zaczęła nucić piosenkę razem ze swoim idolem.
- Grunt, że mamie się podoba – stwierdziła z satysfakcją Ginny –
Zawsze go uwielbiała...
Kiedy roztańczony czarodziej zakończył swoje show, zebrani goście
zaczęli pojedynczo podchodzić do pani Weasley. Każdy chciał oso-
biście złożyć jej życzenia i wręczyć podarunki.
- Wszystkiego najlepszego, mamo – powiedział Harry całując panią
Weasley w policzek – Ginny przeprasza za ten nietrafiony prezent.
- Wcale, że nie! - warknęła stojąca obok niego Ginny szturchając go
łokciem.
Kiedy wszystkie prezenty zostały rozpakowane, ponownie pojawiły się
skrzaty. Tym razem trzymały tace i roznosiły drinki. Dla najmłodszych
były lodowe kulki umożliwiające lewitację, kremowe bryły nugatu, pie-
przne diabełki oraz inne łakocie, świeżo sprowadzone z Miodowego

35
Królestwa. Fred i James po kryjomu zwędzili z lodówki dwie butelki
kremowego piwa i ukryli się na tyłach domu.
- Piękny ogród – stwierdziła Luna – Jest zaczarowany, prawda?
- Zaklęcie Herbivicus – zaświergotała dumnie Fleur.
- Do pielęgnacji roślin używasz czarów? - zapytała złośliwie Hermiona
– Myślałam, że wolisz wyzyskiwać biedne skrzaty domowe.
Fleur obdarzyła Hermionę chłodnym spojrzeniem. Obie nie przepadały
za sobą.
- Mamo, Teddy całuje się z Wiktorią na plaży! - zawołała podeks-
cytowana Lily wbiegając boso do ogrodu – Piją wino i całują się!
- Przynajmniej już wiem, gdzie się podziała butelka Bełta – szepnął
Harry do żony.
Niespodziewanie pospiesznie przeszedł koło niego Artur Weasley.
Wyglądał na zdenerwowanego. Wszedł do domu trzaskając drzwiami.
Zdziwiony Harry rozejrzał się po ogrodzie, żeby zobaczyć co wypro-
wadziło jego teścia z równowagi. Dostrzegł Charliego przytulającego
swoją matkę. Pani Weasley miała policzki mokre od łez.
- Dobre wieści, Harry – stwierdził Charlie, kiedy po rozmowie z matką
podszedł się przywitać - Wiem jak poradzić sobie z waszym smokiem.
Uradowany Harry usiadł w fotelu ogrodowym. Przywołał ręką Rona,
który z ulgą uciekł przed kolejną nudną opowieścią Wergila Proud-
foota, który specjalizował się w hodowli gumochłonów. Charlie wziął
trzy butelki kremowego piwa z lodówki i usiadł obok Harry'ego. Cała
trójka zaczerpnęła napiła się zimnego piwa.
- Wasz smok to samica – stwierdził Charlie przełykając trunek –
Podejrzewam, że złożyła gdzieś niedaleko jaja. Wygląda na to, że sta-
ra się zdobyć pożywienie. Jest wyjątkowo agresywna, bo broni mło-
dych.
- Jak to możliwe, że żaden z naszych ludzi na to nie wpadł? - zdumiał
się Ron.

36
- Bo żaden z waszych ludzi nie miał stażu w rezerwacie smoków
w Rumunii – odrzekł Charlie biorąc kolejny łyk piwa.
- A jaka to rasa? - zapytał Harry – Nigdy nie widziałem takiego smoka.
- Ja też nie – odrzekł z namysłem Charlie – Ten smok to krzyżówka.
Ogon zakończony szpikulcem w kształcie grotu strzały, zupełnie jak
u Czarnego Hebrydzkiego. Kolce wzdłuż grzbietu jak u Kolczastego
Norweskiego. Oczy i rogi jak u Rogogona Węgierskiego.
- To chyba nie możliwe, żeby smoki krzyżowały się w aż takim sto-
pniu? - zapytał ze zdumieniem Ron.
- Właśnie. Ten smok jest dowodem na to, że ktoś łamie Zakaz
Eksperymentalnej Hodowli z 1965 roku. Mamy do czynienia z niele-
galną wylęgarnią smoków. Ktoś krzyżuje rasy, tak aby uzyskać wyjąt-
kowo potężnego zabójcę.
- Pogadam z Diggorym o tym w poniedziałek – oznajmił Harry – Jego
Departament powinien się tym zająć. My musimy tylko pozbyć się
smoka. Zagraża mugolom.
- Jakie rozwiązanie proponujesz, Charlie? - spytał Ron.
- Przede wszystkim musicie wytropić małe – odrzekł – Jeśli uda się
wam odwrócić uwagę smoczycy i przenieść gniazdo, problem będzie
rozwiązany. Smok pójdzie za małymi. Sugeruję przetransportować je
do rezerwatu w Rumunii, lub Newtonmore.
- Zajmiemy się tym – stwierdził z zapałem Ron.
- Nie Ron, ty się tym zajmiesz – oznajmił Harry i widząc zdumienie na
twarzy przyjaciela dodał – W poniedziałek oficjalnie przekażę ci moje
obowiązki. Od wtorku będę już nowym nauczycielem zaklęć
w Hogwarcie.

37
ROZDZIAŁ CZW ARTY

SPOTKANIE W ROCZNICĘ ŚMIERCI

K
oniec października przyniósł gwałtowne załamanie pogody.
Trwające od dłuższego czasu opady deszczu przybrały na sile.
Wielkie krople bębniły w szyby i parapety. Ulice zamieniły się w rwące
potoki. Lodowaty wiatr hulał po okolicy, wymachując łysymi konarami
pobliskich dębów. Tak paskudna pogoda, niejednego mogłaby wpę-
dzić w depresyjny nastrój. Harry dotkliwie odczuł to na własnej skórze.
Nowy tydzień powitał bez entuzjazmu. Świadomość, że musi
odstawić dotychczasowe życie na boczny tor i powrócić do Hogwartu
napawała go smutkiem i żalem. Od samego rana czuł narastające na-
pięcie. Podczas śniadania był małomówny.
- Kochanie, dzisiaj nie będę mogła pójść z wami na cmentarz –
stwierdziła Ginny smarując tost dżemem – Muszę dłużej zostać w re-
dakcji.
- Nic nie szkodzi – odrzekł markotnie Harry wpatrując się w nawałnicę
za oknem – I tak zamierzałem iść sam. Prosto z Doliny Godryka poja-
dę do Hogwartu.
- Myślałam, że dziś będziesz jeszcze nocować w domu – oznajmiła za-
wiedziona Ginny – Przecież posadę masz objąć dopiero jutro.

38
- Ale obiecałem McGonagall, że będę na wieczerzy w Noc Duchów –
odrzekł Harry, nieco rozdrażniony – Jutro będę miał pierwsze lekcje.
- Tatusiu, chcę z tobą pojechać na cmentarz! - zaprotestowała mała Li-
ly – Rok temu nie byłam!
Harry westchnął. Zgodnie z wieloletnią tradycją rodzinną, zabierał
dzieci i żonę na grób swoich rodziców w rocznicę ich śmierci. W ubie-
głym roku towarzyszył mu tylko syn Albus. James był już wtedy na
pierwszym roku w Hogwarcie, Lily wówczas chorowała, a Ginny mu-
siała się nią zaopiekować.
- W tym roku nie możesz ze mną pojechać – powiedział stanowczo
Harry, ale widząc łzy w oczach córki szybko dodał, nieco łagodniej-
szym tonem – Ale w zamian za to odwiedzisz mnie z mamą
w Hogwarcie. Jak tylko się tam urządzę.
Lily aż podskoczyła z radości. Pośpiesznie zjadła ostatni kawałek tosta
i pędem pobiegła na górę („Muszę posłać sowę do Hugo! Nie uwierzy,
że będę w Hogwarcie!”).
- Wiesz, że teraz się już od tego nie wykręcisz? - mruknęła wesoło
Ginny całując męża w policzek – Nie da nam spokoju, dopóki nie za-
bierzemy jej do szkoły.
- Wiem, wiem – odrzekł Harry uśmiechając się nieznacznie – Upór
odziedziczyła po mamusi.
Ginny prychnęła udając oburzenie. Usiadła Harry'emu na kolana,
obejmując go za szyję. On położył dłoń na jej tali. Połączyli się we
wzajemnym pocałunku. Po chwili dostrzegł łzy spływające po jej po-
liczkach. Poczuł potworne ukłucie żalu. Uświadomił sobie, że minie
wiele czasu zanim ponownie będą mogli być ze sobą tak blisko.
- Od lat nie rozstawaliśmy się na dłużej niż kilka dni – wyszeptała
Ginny wtulając się w jego ramiona – Nie umiem się z tobą żegnać.

39
- Nie musisz, kochanie – wyszeptał Harry, wycierając dłonią jej policzki
mokre od łez – Będę codziennie zaglądał do was przy użyciu sieci
Fiuu. Prawie nie zauważysz, że mnie nie ma.
Ginny nic nie odpowiedziała. Wtuleni w siebie siedzieli tak przez
dłuższą chwilę. Ciszę przerywały jedynie krople deszczu co chwilę
uderzające w parapet.

Po przekazaniu swoich obowiązków służbowych Ronowi, Harry


udał się do Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami.
Opowiedział o podejrzeniach Charliego, dotyczących nielegalnej ho-
dowli i krzyżowania smoków. Amos Diggory obiecał osobiście zająć
się tą sprawą. Koło południa spotkał się także z Ministrem Magii, aby
osobiście poinformować go o sytuacji w Forksview.
- Nie mam tu już nic do roboty – oznajmił markotnie, kiedy wrócił do
swojego gabinetu. Ron siedział za biurkiem wertując stronice Proroka
Codziennego.
- Nie martw się, wszystkim się tutaj zajmę – oznajmił głaszcząc
plakietkę z napisem „SZEF”, którą dopiero co zabrał z biurka Har-
ry'ego. Na jego twarzy gościł złośliwy uśmieszek.
- Tylko za bardzo nie wczuj się w rolę – odrzekł rozbawiony Harry ści-
skając dłoń przyjaciela – Zamierzam jeszcze tutaj wrócić.
Po opuszczeniu Ministerstwa Magii Harry aportował się w swoim
domu. Przekąsił indyka, którego resztki znalazł w lodówce. Spakował
swoje rzeczy w dawny szkolny kufer. Na szczycie plątaniny książek,
skarpetek, bielizny i szat położył Mapę Huncwotów. Zszedł do kuchni
po zdjęcie rodziców. Z salonu zabrał żerdź, na której zwykle siedział
Płomyk.
- Dobrze, że nie muszę tego wszystkiego transportować miotłą –
westchnął sam do siebie chowając zdjęcie w kufrze.

40
Otworzył połączenie Fiuu i odesłał swoje rzeczy do Hogwartu. Zszedł
na dół. W komórce pod schodami udało mu się wygrzebać dawno nie
używaną miotłę. Wyszedł przed dom. Obrócił się na chwilę, by rzucić
na niego ostatnie spojrzenie. Poczuł narastającą tęsknotę i rozgory-
czenie. Zasiadł na miotle i w ułamku sekundy wzbił się w powietrze.
Nim się obejrzał, szybował wysoko nad ziemią. Pęd mroźnego
powietrza zdmuchiwał mu włosy z czoła. Na całym ciele czuł lodowate
krople deszczu. Spojrzał w dół i dostrzegł maleńkie domy, i samocho-
dy majaczące w oddali. Po godzinie spędzonej w powietrzu, zaczął
obniżać lot. Kwadrans później jego nogi stanęły na rozmokłym wrzoso-
wisku. Był na miejscu.
Słońce zaczynało ustępować miejsca Księżycowi. Momentalnie
zrobiło się ciemno. Deszcz ustał, ale nadal hulał zimny wiatr. Harry był
przemoknięty do suchej nitki. Jednym machnięciem różdżki osuszył
swoje szaty. Rozejrzał się po okolicy. Nie było nikogo. Zszedł ostro-
żnie z mokrego wrzosowiska na udeptaną ścieżkę. Mroźny wiatr kąsał
jego twarz. Po chwili marszu znalazł się na wąskiej, wyścielonej liśćmi
ulicy. Po obu stronach stał rząd domków. W każdym paliły się światła.
Idąc w ciszy, mijał zmarzniętych przechodniów. Gdy dotarł do placu,
zobaczył niknący w ciemnościach pomnik wojenny. Wokół placu było
kilka sklepów, poczta, pub i mały kościół. Teraz ledwie widoczne
w gęstniejącym mroku.
Harry ruszył w kierunku kościoła. Kiedy przeszedł przez plac,
obelisk zamienił się w rzeźbę przedstawiającą jego rodziców,
z niemowlęciem na ręku. Rzucił na nią krótkie spojrzenie i kroczył
dalej. Po chwili znalazł się na cmentarzu. Mijał kolejne nagrobki spo-
wite w ciemnościach.
- Lumos! - mruknął wyciągając przed siebie różdżkę, by oświetlać so-
bie drogę.

41
Po dłuższej chwili dotarł na miejsce. Jego oczom ukazał się
nagrobek z białego marmuru. Widniały na nim daty narodzin i śmierci
jego rodziców. Wpatrywał się przez chwilę w lśniące napisy. Milczał.
Przez jego głowę przelatywały obrazy z przeszłości. Nieliczne wspo-
mnienia dotyczące rodziców. Widział matkę machającą do niego ze
zwierciadła Ain Eingarp... Zobaczył widmo ojca, które wyłoniło się
z różdżki Voldemorta podczas Priori Incantatem... Przypomniał sobie
roześmianą twarz nastoletniego Jamesa ze wspomnień Severusa
Snape'a. Spacerujący z przyjaciółmi, pogrążony w wesołej rozmowie.
Nastoletnia Lily stająca w obronie swojego przyjaciela... Pomyślał
o chwili, gdy po raz ostatni zobaczył rodziców. Towarzyszyli mu w wę-
drówce ku przeznaczeniu. Mniej materialni od żywych ciał, ale bardziej
materialni od duchów. Ich roześmiane twarze wyrażały głęboką miłość.
Nim zdołał się opanować, z jego oczu popłynęły łzy. Z trudem
nabrał powietrza opanowując rozpacz, jaka w tej chwili ogarnęła jego
serce. Pomimo upływu lat, wciąż na nowo przeżywał śmierć rodziców.
Wielokrotnie odwiedzał ich mogiłę, jednak zawsze towarzyszył mu
ktoś, przed kim nie chciał okazywać wzruszenia. Teraz był zupełnie
sam. Cmentarz był pusty. Wreszcie mógł przestać udawać.
Dłuższą chwilę zajęło mu dojście do siebie. Kiedy wytarł twarz
mokrą od łez, jego oczy ponownie zwróciły się ku marmurowej tablicy.
Wyciągnął różdżkę chcąc wyczarować znicz i zamarł na chwilę
w bezruchu. Dostrzegł coś dziwnego. Pod tablicą leżała biała róża.
Zaskoczony podniósł kwiat, gorączkowo rozmyślając, kto też mógł go
zostawić.
Nagle tuż obok niego przeleciało zielone światło uderzając w po-
bliski nagrobek i roztrzaskując go w drobny mak. Instynktownie obrócił
się do tyłu wyciągając różdżkę. Był gotowy do ataku. W oddali stała
wysoka, zakapturzona postać. Nie widział jej twarzy, ale sądząc po
solidnej budowie był to mężczyzna.

42
- Kim jesteś?! - zawołał natychmiast celując różdżką w przybysza –
Czego chcesz?!
Zamiast odpowiedzi Harry otrzymał kolejną klątwę, która o cal minęła
jego głowę. Błyskawicznie kucnął chowając się za pobliskim nagrob-
kiem.
- DRĘTWOTA! - zawołał kierując różdżkę w zakapturzonego czaro-
dzieja. Zaklęcie chybiło rozbijając kolejną marmurową tablicę.
- Żałosne! - zawołał z pogardą przybysz, głosem który wydał się Har-
ry'emu dziwnie znajomy – Nawet będąc szefem aurorów używasz za-
klęć godnych uczniaka!
- KIM JESTEŚ?! - ryknął Harry rzucając zaklęcie Levicorpus.
- Tylko na tyle cię stać, Potter?! - zarechotał mężczyzna robiąc unik –
CRUCIO!
Klątwa z impetem walnęła w tablicę za którą ukrył się Harry. Nagrobek
rozleciał się w kawałki. Cmentarz wypełnił tępy rechot zakapturzonego
mężczyzny. Harry poczuł narastającą wściekłość. Przystąpił do ataku.
Rzucał zaklęcia jedno pod drugim. Przeciwnik był jednak dostatecznie
szybki i nie pozostawał mu dłużny. Dłuższą chwilę trwała intensywna
wymiana zaklęć. Uskakując przed klątwami Harry potknął się o frag-
ment marmurowej tablicy i upadł na rozmokłą trawę.
- CRUCIO! - wrzasnął przybysz wykorzystując okazję, a klątwa ude-
rzyła w Harry'ego z impetem. Poczuł przeraźliwy ból, który nim owład-
nął. Wypełniał każdy mięsień, każdy nerw, każdy centymetr jego cia-
ła.
Zakapturzony mężczyzna zarechotał zbliżając się do Harry'ego. Miał
opuszczoną różdżkę. Widząc wijącego się z bólu przeciwnika, przestał
być czujny.
Harry spodziewał się tego. Skupił się. Zacisnął zęby. Wijąc się z bólu
wycelował różdżkę w przeciwnika.
- PETRIFIKUS TOTALUS!

43
Zaklęcie uderzyło w wroga, który zupełnie się tego nie spodziewał.
Mężczyzna upuścił różdżkę. Jego ciało zesztywniało. Opadł na ziemię,
jak kłoda, obijając się o resztki rozbitych tablic.
Harry czuł, że słabnie moc klątwy Cruciatus. Po chwili przestał się wić
z bólu i odzyskał władzę nad swoim ciałem. Błyskawicznie podniósł się
z mokrej trawy. Wycelował różdżkę w przeciwnika i ostrożnie zbliżył
się do niego. Odepchnął nogą jego różdżkę i przystanął oddychając
ciężko.
- Użycie zaklęć niewybaczalnych karane jest dożywociem w Azka-
banie – oznajmił ostrym tonem – Mam nadzieję, że lubisz ciasne po-
mieszczenia.
Machnął różdżką i zdjął z przeciwnika zaklęcie. Ten zaczął pośpiesz-
nie oddychać. Podniósł się z ziemi. Z jego głowy osunął się kaptur. Nie
usiłował go nawet nałożyć. Jego twarz wykrzywił złośliwy uśmieszek.
Spod blond czupryny łypały groźnie brązowe oczy. Harry natychmiast
rozpoznał śmierciożercę, Thorfina Rowle'a.
- Widzę, że wieści o twojej śmierci są nieco przesadzone – wycedził
obdarzając go pełnym pogardy spojrzeniem – Mówiono mi, że zginąłeś
w czasie drugiej bitwy o Hogwart.
Rowle zarechotał złośliwie.
- Jak widzisz, żyję i mam się świetnie, Potter – odrzekł śmierciożerca.
- Widzę – odpowiedział Harry robiąc krok do przodu – Czego ode mnie
chcesz?
- To chyba oczywiste – stwierdził z rozbawieniem Rowle – Chcę cię
zabić. Takie dostałem rozkazy.
Harry zacisnął dłoń na różdżce.
- Rozkazy? - powtórzył chłodno - Chcesz powiedzieć, że masz nowe-
go szefa? - zapytał zaintrygowany.
Rowle natychmiast spoważniał.

44
- Niczego takiego nie powiedziałem – stwierdził stanowczo – Nic ci nie
powiem.
Teraz Harry zaśmiał się złośliwie. Wyciągnął z kieszeni fiolkę. Był
w niej przezroczysty płyn.
- Myślę, że Veritaserum rozwiąże ci nieco język – odrzekł potrząsając
fiolką.
Rowle pobladł na twarzy. Nie był już taki pewny siebie.
- Nic nie rozumiesz Potter! - wycedził przez zaciśnięte zęby – Niczego
się ode mnie nie dowiesz! Ci dla których pracuję zadbali o to.
- A dla kogo pracujesz? - dopytywał Harry – To nie jest jedna osoba,
tylko jakaś grupa?
Rowle milczał. Wyglądał jakby bał się otworzyć usta. Harry zrozumiał,
że po dobroci niczego się nie dowie. Machnął różdżką. Ciało śmiercio-
żercy oplotły grube korzenie wyrastające z trawy na której stał. Czaro-
dziej zaczął wrzeszczeć i krzyczeć. Wyrywał się nerwowo. Harry
podszedł do niego. Otworzył mu siłą usta i wlał kilka kropel Eliksiru.
Rowle próbował go wypluć, krztusząc się. Po chwili jego wrzaski
jednak ustały. Wyglądał na otępiałego.
- Jestem już trochę spóźniony, więc przejdziemy do rzeczy – oznajmił
Harry opuszczając różdżkę – Z czyjego polecenia miałeś mnie zabić?
Rowle krztusił się. Kasłał. Bulgotał. Za wszelką cenę starał się nie po-
wiedzieć ani słowa. Veritaserum rozeszło się jednak po jego ciele.
Eliksir zaczął działać.
- Kto kazał ci mnie zabić?! - powtórzył ze zniecierpliwieniem Harry.
- Rada Starszych...
Harry miał zadać kolejne pytanie, jednak Rowle nagle znieruchomiał.
Na jego szyi pojawił się ognisty wąż. Zacisnął mu dopływ powietrza.
Kiedy ogień zgasł i wąż przybrał formę wypalonego na skórze znaku,
głowa Rowle'a opadła bezwiednie. Śmierciożerca rozdziawił usta. Je-
go oczy były puste. Twarz pozbawiona wyrazu. Nie oddychał.

45
- Przysięga Wieczysta! - jęknął ze wściekłością Harry – Złożył Przy-
sięgę!
Machnął różdżką i korzenie oplatające ciało śmierciożercy schowały
się ponownie pod ziemię. Zwłoki upadły bezwiednie na trawę. Harry
podszedł bliżej, aby im się przyjrzeć.
Wyciągnął dłoń w kierunku twarzy Rowle'a. Zanim zdołał ją jednak
dotknąć, całe ciało śmierciożercy momentalnie zamieniło się w popiół.
Zdumiony auror głośno przeklął. Nagły powiew wiatru uniósł prochy
w powietrze i rozniósł po całym cmentarzu.

46
ROZDZIAŁ PIĄTY

POWRÓT DO HOGWARTU

H
arry stał chwilę nieruchomo. Jego głowę bombardował teraz na-
tłok myśli. Gorączkowo analizował sytuację. Ktoś nakłonił śmier-
ciożercę, by złożył Wieczystą Przysięgę. Rowle musiał przysiąc, że nie
wyjawi żadnych tajemnic jakiejś grupy, którą określił jako Radę Star-
szych... I ci ludzie kazali mu zabić Harry'ego... Tylko po co?
Chłodny powiew wiatru dosięgnął szyi Harry'ego. Poczuł przej-
mujące zimno. Z nieba ponownie zaczęły spadać lodowate krople
deszczu. Spojrzał po raz ostatni na nagrobek rodziców. Pośród resz-
tek zniszczonych w wyniku pojedynku tablic, marmurowy nagrobek
stał nietknięty żadnymi zaklęciami. Spojrzał na białą różę i ponownie
zaczął zastanawiać się, kto mógł ją zostawić. Postanowił, że zastano-
wi się nad tym wszystkim, dopiero gdy dotrze do Hogwartu. Zasiadł na
miotłę i momentalnie wystrzelił w powietrze.
Lot zdawał się nie mieć końca. W napięciu oczekiwał chwili, gdy
ujrzy w oddali osadzony na wysokiej górze, z rozjarzonymi oknami na
tle gwieździstego nieba, ogromny zamek z licznymi basztami i wie-
życzkami. Obawiał się momentu, gdy wejdzie do sali wejściowej. Kiedy
znajdował się tam po raz ostatni posadzka zabrudzona była krwią jego

47
znajomych i przyjaciół. Myśl o uczcie w Wielkiej Sali wydawała się mu
teraz taka absurdalna. Trudno mu było pojąć, jak można jadać posiłki
w miejscu, w którym konało wielu dzielnych i zacnych czarodziejów.
Jak można siedzieć przy stole na którym przed laty spoczywało ciało
Freda Weasley'a, Lupina, Tonks...
Po kilku monotonnych godzinach, Harry zniżył nieco lot. Daleko
w dole, pośród gęstniejącego mroku majaczyły gęste lasy i pastwiska.
Dostrzegł tory kolejowe sunące ku północy, po których przez lata
jeździł Ekspresem Hogwartu. Deszcz zacinał na tyle mocno, że skute-
cznie utrudniał widoczność. Harry'emu zaparowały okulary, więc przez
pewien czas leciał na oślep. Dopiero po chwili poirytowany machnął
różdżką i na soczewkach pojawiły się maleńkie wycieraczki, które na
bieżąco oczyszczały okulary z kropli deszczu.
Po kwadransie Harry dostrzegł w oddali wyłaniającą się z ciem-
ności stację i pokryte strzechą chaty. Rozpoznał gospodę Pod Trzema
Miotłami, cukiernię Miodowe Królestwo i Sowią Pocztę. Zbliżał się do
celu. Dotarł do wioski Hogsmeade, jedynej miejscowości w Wielkiej
Brytanii zamieszkanej wyłącznie przez czarodziejów. Jej główna ulica
świeciła teraz pustkami. Od kiedy w wiosce pojawił się wampir,
mieszkańcy nie opuszczali swoich domów po zmroku. Harry wysłał
tam nawet dwóch swoich ludzi. Nie udało im się, jednak dopaść intru-
za.
Postanowił wylądować w wiosce i pieszo dojść do zamku. Ściął
powietrze kierując miotłę ostro w dół i po chwili jego nogi dotknęły
rozmokłej ziemi na głównej drodze. Rozejrzał się po okolicy. Ujrzał
ciemne witryny sklepów, zarysy czarnych gór za wioską, zakręt drogi
wiodącej do Hogwartu i światło sączące się z okien gospody Pod
Trzema Miotłami. Spojrzał na swój zegarek, który dostał od teściowej
na siedemnaste urodziny. Wskazywał godzinę siódmą. Pomyślał, że
uczta z okazji Nocy Duchów już musiała się zacząć. Ruszył w kierunku

48
gospody. Im bliżej się znajdował, tym gwar dochodzący ze środka
stawał się donośniejszy.
Pchnął drewniane drzwi i wszedł pewnym krokiem do sieni. Zło-
śliwymi głosikami przywitały go trzy wysuszone głowy. Kiedy znalazł
się w gospodzie, przez chwilę głowy wszystkich klientów zwrócone by-
ła ku niemu. Gwar ucichł. Ignorując to podszedł do baru, za którym
stała Madam Rosmerta. Pozostali wrócili do swoich rozmów i popija-
nia piwa.
- Widzę, że nie narzekasz na brak klientów – stwierdził na powitanie,
a kobieta uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Nie sądziłeś chyba mój drogi, że jeden wampir odstraszy mi kli-
entów? - zapytała podając mu kufel kremowego piwa – To co zwykle
jak się domyślam.
- Nie, nie – zaprzeczył Harry odsuwając kufel – Spieszę się do Ho-
gwartu. Chciałem tylko porozmawiać chwilę z Baggersem i Croutem.
Słyszałem, że wynajęli u ciebie pokoje...
- Wynajęli – stwierdziła z niesmakiem kobieta – Są też moimi stałymi
klientami. Sam zobacz!
Wskazała palcem na stolik stojący w odległym od baru kącie. Harry
dostrzegł przy nim aurorów popijających piwo. Byli pogrążeni w weso-
łej rozmowie. Na stoliku stało z tuzin pustych kufli. Towarzyszył im ja-
kiś goblin.
- Gdyby mniej czasu poświęcali konsumpcji, a więcej tropieniu wampi-
ra dawno mielibyśmy problem z głowy – oznajmiła poirytowana Ro-
smerta.
- Zajmę się tym – odrzekł ostrym tonem Harry i ruszył w kierunku
aurorów, mijając po drodze stoliki przy których siedziało kilku czaro-
dziejów, trzech goblinów i dwie wiedźmy.

49
Baggers jako pierwszy dostrzegł zbliżającego się szefa. Pospiesznie
odstawił kufel piwa i wstał od stołu, z trudem utrzymując się na no-
gach.
- Widzę, że dobrze się bawicie – syknął Harry strącając ręką puste ku-
fle piwa, które z łoskotem uderzyły o posadzkę – Jak śledztwo?! Zła-
paliście wampira?
- Szefie! - jęknął Crout wstając tak pośpiesznie, że z impetem prze-
wrócił krzesło – Co szef tu robi?!
- Zadałem wam pytanie – wycedził Harry z trudem opanowując wście-
kłość – Nie przysłałem was tutaj, żebyście urządzali sobie co wieczór
Oktoberfest! Jak przebiega śledztwo?!
- Wampira nie ma... łyk... nie było go... łyk... od dawna... łyk...
- To prawda, panie Potter – odezwał się nagle sztucznie uprzejmym
głosem goblin, powstając od stołu i podając Harry'emu rękę – Arksus
Nobeliks. Przedstawiciel banku Gringotta.
Harry podał rękę i obdarzył goblina niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Rozmawiałem z pana pracownikami o sytuacji w wiosce – kontynu-
ował goblin – Zamierzamy otworzyć tutaj placówkę banku. Dyrekcja
wysłała mnie, żebym zorientował się, czy sytuacja jest już opanowana.
- Jak widać nie jest – stwierdził ostro Harry spoglądając gniewnie na
pracowników. Obaj stali w milczeniu, ze spuszczonymi głowami.
- Jestem tutaj od kilku tygodni – ciągnął dalej goblin – przez ten czas
tylko raz widziano wampira. Zaatakował kilka świń przy gospodzie pod
Świńskim Łbem.
- Chyba lubi boczek... łyk... - stwierdził Crout, chwiejąc się niebez-
piecznie – Głównie atakuje świnie.
- I kozy! - dodał żywo Baggers.
- Jutro porozmawiam o tym z właścicielem gospody Pod Świńskim
Łbem – odrzekł surowo Harry – Jeśli wampir nie atakuje czarodziejów,
jesteście tu niepotrzebni. Natychmiast wrócicie do Londynu. Jutro po-

50
informuje o wszystkim Rona Weasley'a. Pełni tymczasowo moje obo-
wiązki. Zdecyduje, co z wami zrobić.
- Tak... łyk... jest – odrzekł Baggers chwiejąc się i wraz z kompanem
zasalutował nie zbyt udolnie szefowi, co z racji na ich stan – po spo-
życiu alkoholu - wyglądało dość komicznie.
Harry obdarzył ich chłodnym spojrzeniem i wrócił do baru. Poinfor-
mował Rosmertę, żeby nie sprzedawała im więcej piwa. Polecił także
wymeldować ich z pokoi. Po pożegnaniu opuścił gospodę i ruszył
drogą prowadzącą do zamku.
Deszcz zacinał tak mocno, że widoczność była niemal zerowa.
Lodowaty wiatr hulał po okolicy. Harry kroczył w milczeniu, starając się
opanować złość jaką wzbudzili w nim aurorzy. Nie miał czasu roz-
myślać o tym, że za chwilę znajdzie się ponownie w Hogwarcie. Za
bardzo był pogrążony wymyślaniem kar dla nieodpowiedzialnych pra-
cowników. Pomyślał, że Filch na pewno podsunąłby jakiś interesujący
pomysł. Wystarczyłoby dać mu wolną rękę w tym zakresie, a Baggers
i Crout już wisieli by na łańcuchach pod sufitem w jakimś ciemnym,
obskurnym lochu.
Po dłuższej chwili oczom Harry'ego ukazało się wielkie czarne
jezioro i majaczący w oddali, osadzony na wysokiej górze zamek.
Okna Hogwartu mieniły się światłami, niczym gwiazdy na czarnym
niebie. Harry niespodziewanie poczuł silną tęsknotę. Serce zaczęło
mu walić jak młotem. Choć przez cały czas obawiał się powrotu do za-
mku, teraz poczuł olbrzymie zniecierpliwienie. Podekscytowany czym
prędzej chciał dotrzeć na miejsce. Przyspieszył kroku. Droga zakrę-
cała ponownie. Z jednej strony miał jezioro, z drugiej gęsty las. Było
bardzo ciemno. Rozjaśnił sobie drogą zaklęciem „Lumos” i po dłużej
chwili przyspieszonego marszu, dostrzegł w oddali wielkie, misternie
kute w żelazie wrota usytuowane między dwoma kamiennymi słupami.

51
Wejścia na teren szkoły jak zawsze strzegły dwa skrzydlate dziki
spoczywające na kamiennych słupach.
- Potter! Jesteś wreszcie! - przywitał go chrapliwy i nieprzyjemny głos
woźnego, który stał przy rozchylonej bramie z latarnią w ręku. U jego
stóp kręciła się kotka – Uczta dawno się zaczęła!
- Zdaje sobie z tego sprawę, Filch – odrzekł wesoło Harry wchodząc
na teren szkoły. Brama natychmiast się zanim zamknęła. Ogarnęło go
niezrozumiałe zadowolenie.
Filch mruknął coś pod nosem i ruszył w stronę zamku. Harry szedł tuż
za nim, nie siląc się na podtrzymanie rozmowy. Nigdy nie przepadał za
woźnym i pomimo dobrego nastroju nie zamierzał udawać, że jest ina-
czej.
Po krótkiej chwili szli już schodami wiodącymi do wielkich
dębowych drzwi. Harry rozglądał się naokoło, jakby był tutaj po raz
pierwszy. Kiedy Filch rozchylił wrota, wszedł niepewnie do przepastnej
sali wejściowej. Oświetlały ją zatknięte przy ścianach pochodnie. Na
wprost wejścia znajdowały się wspaniałe marmurowe schody, które
wiodły na górne piętra. Cztery olbrzymie klepsydry wskazujące
aktualną punktację domów mieniły się szmaragdami. Ku jego uciesze
klepsydra Gryffindoru miała najwięcej szmaragdów. Zza podwójnych
wrót prowadzących do Wielkiej Sali dochodziły wesołe odgłosy
trwającej uczty. Nie było żadnego śladu po zniszczeniach, jakie miały
tu miejsce w czasie drugiej bitwy o Hogwart.
- Tędy! - warknął Filch kierując się na prawo i po chwili obaj stanęli
u wrót Wielkiej Sali.
Kiedy rozwarły się na oścież, oczom Harry'ego ukazał się wspa-
niały, znajomy widok. Cztery długie stoły, za którymi siedziały setki
uczniów, zastawione były rozmaitymi smakołykami, podanymi na zło-
tych półmiskach. Ze ścian i sklepienia zwisało z tysiąc żywych nieto-
perzy, a drugie tyle śmigało ciemnymi chmurami nad stołami, powo-

52
dując migotanie płomieni świec, osadzonych w dyniach. Na przeciwle-
głym końcu sali stał stół nauczycielski, za którym zasiadała kadra Ho-
gwartu. Harry dostrzegł wysoką, włochatą sylwetkę Hagrida oraz sie-
dzącego obok Neville'a. Na fotelu dyrektora spoczywała McGonagall,
pogrążona w zażartej rozmowie z jakimś starszym czarodziejem.
Harry podał miotłę Filchowi i polecił, by zaniósł ją do jego
gabinetu. Ruszył w głąb sali, mijając zdumionych i jednocześnie za-
chwyconych uczniów. Gwar ucichł. Wielu zwróciło ku niemu głowy
i z rozdziawionymi ustami szeptało między sobą: „To Harry Potter”.
Harry był w połowie stołów, kiedy dopadli go jego dwaj synowie. Albus
rzucił się mu na szyje. James poklepał ojca po ramieniu. Harry
przycisnął go jednak do siebie próbując opanować wzruszenie. Dopie-
ro teraz uświadomił sobie jak bardzo tęsknił za nimi.
- Wróćcie do stołu – szepnął – Spotkamy się po uczcie.
Puścił do synów oko, a ci grzecznie wrócili na swoje miejsca. Harry
podszedł do stołu nauczycielskiego. Głowy wszystkich nauczycieli
zwrócone były ku niemu. Hagrid wstał pośpiesznie i uradowany powitał
go, przyciskając do swej gęstej, mokrej od łez brody.
- Cholibka, jesteś wreszcie! – zawołał, wycierając rękawem policzki
mokre od łez.
Harry uściskał Neville'a i podszedł do McGonagall, która wyszła do
niego zza stołu.
- Cieszę się, że jesteś wśród nas, mój drogi – szepnęła podając mu
rękę i wskazując na wolne miejsce obok Neville'a. Sama zbliżyła się
do mównicy.
- Zanim odśpiewamy hymn szkoły – zaczęła donośnym głosem,
uciszając podniecone szepty uczniów – pragnę w imieniu was wszys-
tkich powitać w Hogwarcie pana Harry'ego Jamesa Pottera – odwróci-
ła się nieco w stronę stołu, Harry powstał z miejsca i skinął głową,
a McGonagall kontynuowała – W związku z tragiczną śmiercią profe-

53
sora Flitwicka, pan Potter będzie waszym nowym mistrzem zaklęć.
Gryfonów zapewne ucieszy także fakt, że pan Potter obejmie funkcję
opiekuna ich domu.
Przy stole Gryfonów rozległy się podniecone okrzyki. Albus i James,
aż podskoczyli z radości. Harry poczuł, że wzrok wszystkich skupiony
jest teraz tylko na nim.
- Nie miałem pojęcia, że będę opiekunem – szepnął do Neville'a.
- A teraz proszę wszystkich o powstanie. Czas odśpiewać hymn
szkoły!
Wszyscy uczniowie wstali ze swoich miejsc. Tylko Ślizgoni zdawali się
w tym ociągać. Nauczyciele także powstali. Kilkoro z nich zdjęło
nakrycia głowy. Harry był nieco zaskoczony. Nie pamiętał, żeby
kiedykolwiek śpiewano hymn szkoły w Noc Duchów. Pieśń nie była
lubiana przez uczniów, ani tym bardziej przez nauczycieli. Wyjątkiem
był oczywiście Albus Dumbledore, który wręcz uwielbiał hymn.
Z rozmyślań wyrwały go słowa piosenki, które wypełniły salę.
Śpiewali je nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele. Harry był szczerze
zdumiony, jednak dołączył do reszty.

Hogwart, Hogwart, Pieprzo – Wieprzy Hogwart,


Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,

54
Aż się w próchno mózg rozsypie!

Gdy śpiew ucichł, wszyscy zasiedli ponownie do stołów. McGonagall


wróciła na swoje miejsce. Harry zwrócił się do Neville'a:
- Od kiedy śpiewacie hymn szkoły na uczcie z okazji Nocy Duchów?
Neville pociągnął sok z dyni i odrzekł:
- To pomysł McGonagall. Postanowiła w ten sposób uczcić pamięć
Dumbledore'a. Sam doskonale wiesz, że on był jedyną osobą, której ta
pieśń przypadła do gustu.
Harry zamilkł. Sięgnął pamięcią daleko wstecz. Przypomniał
sobie noc, gdy po raz pierwszy znalazł się w zamku. Zobaczył rozpro-
mienioną twarz Dumbledore'a wesoło wymachującego różdżką w rytm
śpiewanego przez zdegustowanych uczniów hymnu. Przypomniał
sobie jego wzruszenie i słowa jakie wypowiedział wówczas o muzyce:
„To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy”. Poczuł ogar-
niające go wzruszenie. Odwrócił głowę w stronę McGonagall i napo-
tkał jej spojrzenie. Dostrzegł łzy w jej oczach. Uśmiechnął się do niej
nieznacznie i puścił oko. Był przekonany, że w tym momencie oboje
pomyśleli o tej samej osobie.
Po pewnym czasie na uczcie pojawiły się duchy. Urządziły
wesoły pokaz swoich zdolności. Gruby Mnich wynurzał się z półmi-
sków załadowanych kawałkami kurczaka. Prawie Bezgłowy Nick de-
monstrował pochodzenie swoje przezwiska. Krwawy Baron dźgał no-
żem głowy uczniów swojego domu. Pojawiła się nawet Jęcząca Marta,
jednak nie wzięła udziału w zabawie. Ukryła się w kącie i z zacieka-
wieniem obserwowała przebieg uczty.
Harry skorzystał z okazji, że wszyscy zajęci byli obserwowaniem
popisów duchów i zaczął zajadać się kawałkami kurczaka. Gdy najadł
się do syta Neville przysunął się nieco ku niemu.

55
- Jak widzisz jest kilku nowych nauczycieli – stwierdził, a Harry ro-
zejrzał się po twarzach siedzących przy stole czarodziejów i czarow-
nic – Ten starszy gość siedzący obok McGonagall to Sean Monaghan.
Przez lata był w Brygadzie Uderzeniowej Ministerstwa.
Harry zaciekawiony przyjrzał się dokładniej mężczyźnie. Miał on długie
siwe włosy zaczesane do tyłu i upięte w kitek. Jego twarz była po-
marszczona i pokryta licznymi piegami. Pod jego lewym okiem znajdo-
wała się podłużna blizna, sięgająca aż do ucha. Zapewne pamiątka po
jakimś złowrogim zaklęciu. Miał piwne oczy i głębokie, przenikliwe
spojrzenie. W tej chwili utkwione w McGonagall. Jego wąskie usta
ściągnięte były w nieznacznym uśmiechu.
- Naucza obrony przed czarną magią – kontynuował szeptem Neville -
Krążą plotki, że łączy go z McGonagall coś więcej niż stosunki czysto
zawodowe...
Harry napotkał krótkie spojrzenie Monaghana, który kiwnął do niego
przyjaźnie głową. Zmieszany natychmiast odwrócił wzrok. Przez chwi-
lę skupił się na oglądaniu widowiska przygotowanego przez duchy, po
czym ponownie rozejrzał się po twarzach osób siedzących przy stole
nauczycielskim.
Przy przeciwległym końcu stołu, obok profesor Trelawney
siedziała ponętna brunetka. Miała długie, sięgające do pasa włosy,
które opadały jej na ramiona i przysłaniały śnieżnobiałą twarz. Błękitne
oczy i malinowe usta zdawały się błyszczeć w blasku świec. Smukłą
sylwetkę podkreślała srebrno - zielona suknia, wcięta w talii. Opinała
ponętne kobiece kształty i okrągłości.
- To Lisa Turpin – mruknął Neville obdarzając kobietę krótkim spoj-
rzeniem – Naucza transmutacji. Przejęła pałeczkę od McGonagall,
jeszcze zanim Minerwa odeszła na emeryturę.
Lisa pogrążona do tej pory w zażartej dyskusji z Trelawney, przy-
gładziła opadające jej do oczu kosmyki włosów i spojrzała w stronę

56
Harry'ego. Widząc jego spojrzenie zalała się rumieńcem. Harry szybko
odwrócił wzrok.
- Chyba nie ma wszystkich nauczycieli – mruknął do Neville'a – Jest
kilka wolnych miejsc
- Irma Pince ma grypę. Leży w skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey
postanowiła dotrzymać jej towarzystwa – stwierdził Hagrid, który dosły-
szał słowa Harry'ego.
- Brakuje też Sylasa Wilkie – dodał Neville – Nauczyciela numerologii.
Jest opiekunem Ślizgonów. Rzadko uczestniczy w spotkaniach
w Wielkiej Sali.
- Jest nieśmiały – wyjaśnił Hagrid – Zamiast towarzystwa innych woli
szperać w stosach pergaminów. Cholibka, niezły z niego dziwak!
Kiedy uczta dobiegła końca, mieszkańcy poszczególnych domów
zaczęli tłoczyć się przy wyjściu z Wielkiej Sali. Prefekci starali się
zapanować nad chaosem jaki zapanował wśród uczniów. Gdy tłum
zaczął maleć, a sznur uczniów znikał za podwójnymi drzwiami,
nauczyciele wstali od stołu. Harry przypomniał sobie, że obiecał sy-
nom spotkanie zaraz po uczcie. Pożegnał się z innymi i ruszył w kie-
runku wyjścia.
- Panie Potter! - rozległ się aksamitny głos za jego plecami, kiedy
przepychał się przez tłum uczniów w sali wejściowej – Panie, Potter!
Proszę zaczekać!
Odwrócił się i dostrzegł stojącą tuż obok niego Lisę Turpin. Z bliska
wydawała się jeszcze bardziej ponętna i kobieca. Jej twarz nadal
zalewały rumieńce.
- Och, proszę mi mówić Harry – odrzekł z zakłopotaniem całując cza-
rownicę w dłoń.
- Z radością – odpowiedziała uprzejmie kobieta – Jestem Lisa. Lisa
Turpin. Nauczycielka transmutacji.
- Bardzo mi miło – odrzekł Harry poprawiając nerwowo okulary.

57
- Uciekłeś tak nagle, że profesor McGonagall nie zdążyła wręczyć ci
planu zajęć – stwierdziła Lisa wyciągając z kieszeni kawałek per-
gaminu – Prosiła, żebym ci przekazała.
Harry wziął pergamin do ręki. Nie miał odwagi spojrzeć Lisie prosto
w twarz. Jego oczy mimowolnie błądziły poniżej jej szyi.
- Twoje rzeczy czekają już w gabinecie – kontynuowała Lisa – McGo-
nagall uznała, że najlepiej będzie jak zajmiesz dawny gabinet Fli-
twicka. Ten na siódmym piętrze.
- Och, znam doskonale to piętro – odrzekł ze sztucznym rozbawieniem
Harry – Tam jest nasz pokój wspólny... Jestem Gryfonem. Znaczy...
byłem...
Lisa uśmiechnęła się szerzej odsłaniając śnieżnobiałe zęby.
- Wiem o tym doskonale, Harry – stwierdziła – Byłam w Wielkiej Sali,
gdy Tiara Przydziału przydzieliła cię do Gryffindoru. Ja trafiłam wów-
czas do Ravenclawu.
- Serio? Nie sądziłem, że jesteś w moim wieku. Nie pamiętam cię
z czasów szkolnych – odrzekł z zakłopotaniem Harry.
- Och, mieliśmy okazję rozmawiać ze sobą zaledwie kilka razy –
odpowiedziała Lisa z nutą żalu w głosie – Chociaż ty mnie nie pamię-
tasz, ja kojarzę cię doskonale. Kiedy pokonałeś smoka i uratowałeś
swojego przyjaciela z głębin jeziora, zrobiłeś na mnie olbrzymie wra-
żenie. Nigdy nie miałam dość śmiałości, żeby ci o tym powiedzieć.
Harry poczuł, że pieką go policzki. Musiał zalać się rumieńcem, bo Li-
sa dostrzegła jego zakłopotanie.
- No cóż. Muszę porozmawiać z kapitanem Krukonów o najbliższym
meczu – stwierdziła, zmieniając temat – Mój dom zmierzy się ze Śli-
zgonami.
I oddaliła się w kierunku marmurowych schodów. Harry stał przez
chwilę w milczeniu. Wpatrywał się w skupieniu w sylwetkę kobiety,
dopóki nie znikła za rogiem.

58
ROZDZIAŁ SZÓSTY

JEDYNY PUNKT ZAHACZENIA

T
ej nocy Harry nie prędko położył się do łóżka. Zaraz po uczcie
udał się do swojego gabinetu, żeby rozpakować kufer. Zastał
tam jednak swoich synów. Byli bardzo podnieceni. Zaciągnęli go do
pokoju wspólnego Gryfonów, gdzie przywitała ich radosna wrzawa.
Uczniowie zorganizowali huczną imprezę na cześć nowego opiekuna
domu. Starsi popijali kremowe piwo, młodsi zajadali się łakociami
z Miodowego Królestwa. Nad kominkiem zawisł migocący transparent
z napisem: „ZNOWU MAMY HARRY'EGO POTTERA”.
Harry nieustannie musiał witać się z napływającymi do salonu
Gryfonami, podając rękę, poklepując po ramieniu czy też obejmując
podekscytowanych uczniów (głównie nastoletnie dziewczęta, które ży-
wo szeptały między sobą spoglądając z tęsknotą w jego stronę). Póź-
niej uległ prośbom młodszych Gryfonów i opowiedział im o kilku wy-
prawach, jakie odbył przed podjęciem pracy w Ministerstwie Magii.
Chłopców szczególnie interesowało spotkanie z zabójczą chimerą
z Foligno, o którym krążyły legendy. Dziewczęta dopytywały o feniksa,
którego Harry zdobył prowadząc śledztwo w Egipcie. Kilku najstar-
szych Gryfonów koniecznie chciało dowiedzieć się czegoś więcej na

59
temat legendarnego pojedynku z Lordem Voldemortem. Kiedy Har-
ry'emu po kilku godzinach udało się wymknąć z zatłoczonego salonu
i dostać do własnego gabinetu, odetchnął z nieskrywaną ulgą. Czuł
olbrzymie zmęczenie.
Rozejrzał się dookoła. Owalne ściany komnaty, wykonane z gru-
bo ciosanych kamiennych bloków, rozświetlone były językami ognia,
tańczącymi wesoło w kominku. Wysoko w powietrzu lewitowały świe-
ce, których migoczące płomyki oświetlały kamienne sklepienie. Pod
wschodnim oknem stała szafka nocna, a obok niej solidne dębowe ło-
że. Tuż nad posłaniem zawieszony był jedwabny gobelin. Przedstawiał
olbrzymiego brązowego orła na niebieskim tle.
Na oknie zachodnim stała sporej wielkości gliniana donica.
Znajdowała się w niej roślina wyglądem przypominająca mały szary
kaktus, który zamiast kolców miał wielkie cuchnące bąble. Harry roz-
poznał sadzonkę mimbulus mimbletonii. Była przewiązana niebieską
kokardką, do której przypięto kawałek pergaminu. Harry podszedł bli-
żej i odczytał krótki liścik.

Liczę, że sadzonka umili Panu godziny spę-


dzane w gabinecie, Profesorze.
Z okazji urodzin proszę przyjąć najserdecz-
niejsze życzenia.
Neville Longbottom

Kiedy skończył czytać, poczuł niemiły skurcz w żołądku. Coraz


usilniej odczuwał, że nie jest u siebie. Gabinet wyglądał jakby nadal
czekał na powrót profesora Flitwicka. Na niewielkim biurku wciąż le-

60
żały porozkładane stosy pergaminów i opasłych ksiąg. Z prawej stro-
ny, w rzeźbionej ramce, stało zdjęcie przedstawiające dwie karłowate
postaci o siwych włosach, które wesoło uśmiechały się do Harry'ego.
Od czasu do czasu energicznie machały także do niego dłońmi.
Podszedł bliżej. Zauważył, że biurko ma mnóstwo szuflad. Kiedy
wysunął jedną z nich, jego oczom ukazała się czarna otchłań. Nie było
widać dna. Włożył głowę do środka ale niczego tam nie dostrzegł. Gdy
zasunął szufladę i policzył wszystkie, okazało się że biurko profesora
Flitwicka ma ich aż sto szesnaście. Każda zdobiona była runami.
Jedna z szuflad miała złotą dziurkę na klucz. Harry chciał do niej
zajrzeć, ale była zamknięta.
Krążył przez chwilę po gabinecie, nadal czując się nieswojo.
Ciężko było mu zaakceptować myśl, że teraz to jego siedziba. Dość
surrealistyczny wydawał mu się fakt, że jutro rano ma poprowadzić
swoje pierwsze lekcje. Świadomość tego napawała go nieprzyjemnym
bólem żołądka. Kładąc się do łóżka wrócił myślami do spotkania
z Rowlem. Nim jednak zdołał coś wydedukować, niepostrzeżenie
opadły mu powieki i zapadł w błogi sen.

Pierwszy poranek w Hogwarcie przyszedł dla Harry'ego o wiele


za wcześnie. Zdawało mu się, że dopiero co położył głowę na po-
duszce, a już trzeba było wstawać. Kiedy otworzył oczy ujrzał przed
sobą niską, cherlawą postać z wielkimi błyszczącymi oczami i dużymi
odstającymi uszami. Skrzat trzymał w ręku tacę, na której stał dzban
z kawą, filiżanka i dwa biszkopty.
- Witam szanownego pana – zaskrzeczał uprzejmie kłaniając się z ta-
kim rozmachem, że omal nie rozlał kawy – Nazywam się Gburek.
Byłem skrzatem profesora Flitwicka. Liczę, że szanowny pan przyjmie
mnie na służbę.

61
- Czemu nie – odrzekł Harry wstając z łóżka – Jeśli tylko przestaniesz
nazywać mnie „szanownym panem”. Mów mi po prostu Harry.
Skrzat zarechotał nerwowo. Wyglądał na przerażonego tą propozycją.
Widocznie nigdy nie zwracał się do żadnego czarodzieja po imieniu.
Odstawił tacę na biurko (było na tyle niskie, że głowa skrzata bez trudu
wystawała ponad blat).
- Pan Harry życzy sobie kawy przed śniadaniem? - zapytał uprzejmie
podając Harry'emu filiżankę z gorącą kawą i podsuwając mu pod nos
talerzyk z biszkoptami.
Po porannej toalecie Harry udał się do Wielkiej Sali, gdzie
zbierali się już powoli uczniowie. Minął panią Hooch, która dawała
właśnie reprymendę jakiemuś młodemu Puchonowi, i ruszył w kie-
runku stołu nauczycielskiego. Dostrzegł, że siedzą przy nim tylko trzy
osoby. Jedna z nich skrywała się za porannym wydaniem Proroka
Codziennego, druga dłubała bez entuzjazmu łyżką w swoim talerzu,
a trzecia kreśliła coś zawzięcie na pergaminie.
- Witaj Neville! - powitał przyjaciela podając mu rękę.
- Cześć – odrzekł Neville przerywając na chwilę zabawę owsianką.
- Jak pierwszy poranek w szkole? - zagadnął Monaghan, którego
pomarszczona twarz wyłoniła się zza gazety – Jestem Sean Mona-
ghan. Wykładam obronę przed czarną magią.
Ucisnął Harry'emu dłoń, a ten zasiadł obok Neville'a. Natychmiast
pojawił się przed nim talerz z owsianką. Spojrzał na kobietę siedzącą
trzy miejsca dalej. Nieprzerwanie skrobała piórem po pergaminie.
- Meropa Bloomenbach. Mugoloznawstwo – wyjaśnił mu Neville i Har-
ry natychmiast stracił zainteresowanie.
- Piszą coś ciekawego? - zagaił Monaghana wskazując na gazetę.
- Gobliny grożą rebelią, jeśli nie zostaną spełnione ich żądania –
stwierdził mężczyzna odkładając gazetę – poza tym wspominają

62
o smoku w Forksview i jakimś kretynie, który wynalazł znikającą
miotłę. Do dziś nie może jej odnaleźć.
- Czyli jak zwykle nic wartego uwagi – stwierdził z przekąsem Neville –
Dlatego przestałem prenumerować Proroka Codziennego.
Monaghan zaśmiał się szyderczo.
- Przestałeś prenumerować, od kiedy wyśmiali twój wywar na przy-
spieszony wzrost mandragor – stwierdził kpiącym tonem – Co z tego,
że robiły się większe jeśli nadal zachowywały się jak młode sadzonki.
Neville prychnął oburzony. Mruknął coś pod nosem i wrócił do dłuba-
nia w owsiance.
Harry wyjął z kieszeni swój plan zajęć. Rozwinął pergamin na
stole i przyjrzał się dokładniej rozpisce. Pierwszą lekcję miał zaplano-
waną dopiero za dwie godziny. Po zajęciach z drugorocznymi Gryfo-
nami i Ślizgonami, miał mieć jeszcze tylko jedną lekcję. Zaraz po lun-
chu. Ucieszył się nieco, bo planował odwiedzić gospodę Pod Świń-
skim Łbem.
- Późno dziś zaczynasz – stwierdził Neville zaglądając mu przez ramię
– Widać McGonagall chciała cię oszczędzić pierwszego dnia.
- Akurat dobrze się złożyło – stwierdził Harry chowając plan zajęć –
Zamierzałem pogadać z Filchem o tej nocy, gdy znalazł ciało Flitwicka.
Monaghan pociągnął soku z dyni. Pióro Meropy Bloomenbach zatrzy-
mało się. Zdawała nasłuchiwać.
- Myślisz, że woźny może mieć do powiedzenia coś wartościowego? -
zapytał powątpiewającym tonem Monaghan, odstawiając puchar z so-
kiem.
- To on znalazł zwłoki – odrzekł rzeczowo Harry – Z tego co mówiła
McGonagall nakrył sprawcę, gdy ten usiłował ukryć ciało. Być może
widział coś, co mnie nieco naprowadzi.
- McGonagall wspominała, że woźny usłyszał łomot w schowku – do-
dał Neville.

63
- Pewnie jakaś mysz wpadła na miotłę – zakpił Monaghan – Przecież
nie mógł to być morderca. Nie wymknąłby się ze schowka. A ten char-
łak nikogo tam nie nakrył.
- Być może morderca ukrywał się pod peleryną niewidką – wyjaśnił
Neville.
- Słuszna uwaga – pochwalił go Harry – To by wyjaśniało dlaczego pa-
ni Norris zwróciła uwagę na mordercę i zaalarmowała Filcha. Widzi
przez peleryny niewidki.
- A jakie to ma znaczenie? - zdziwił się Monaghan – Nawet jeśli kotka
kogoś widziała, to przecież nikomu o tym nie opowie...
- To nie do końca prawda – stwierdził Harry – Filcha i jego kotkę łączy
silna, niepowtarzalna więź. Potrafią się ze sobą komunikować, w tylko
dla siebie wiadomy sposób.
- Wiele razy widziałem jak rozmawiali ze sobą – dodał Neville – To
znaczy on zadawał jej pytania...
- A ona wymiaukiwała mu odpowiedź? - roześmiał się Monaghan,
a Harry i Neville zamilkli. Skupili się na opróżnianiu swoich talerzy.
Pióro Meropy ponownie zaczęło poruszać się po pergaminie.

Zaraz po śniadaniu Harry udał się do gabinetu Filcha. Nie zastał


go jednak. Dowiedział się od Prawie Bezgłowego Nicka, że woźny
zwykle o tej porze włóczy się po błoniach i rewiduje uczniów w poszu-
kiwaniu jakiś nielegalnych przedmiotów. Miał go poszukać, jednak
spotkał profesora Slughorna. Staruszek miał właśnie wolną godzinkę
i zaproponował mu wspólną herbatę. Był ciekaw wieści z Ministerstwa
Magii. Kiedy spotkanie dobiegło końca, Harry był już spóźniony na
pierwszą lekcję.
Pośpiesznie schodził po schodach, układając sobie w głowie
wymówkę. Czuł konieczność wytłumaczenia się przed uczniami ze
swojego spóźnienia. Klasa zaklęć była na trzecim piętrze. Przyspieszył

64
kroku i po chwili skręcał już w korytarz ze zbrojami. Roztargniony nie
spostrzegł, że zza rogu wyłania się inna osoba. ŁUUP!
Uderzył z impetem w coś miękkiego. Stos książek upadł hałaśliwie na
kamienną posadzkę, a wraz z nimi drobna, zgrabna postać z gęstymi
czarnymi włosami sięgającymi do pasa. Harry poczuł w nozdrzach
piękną lawendową woń.
- Och! Najmocniej przepraszam! - jęknął zażenowany, kiedy rozpoznał
leżącą na posadzce kobietę – Nie zauważyłem cię, Liso!
Podał kobiecie rękę i wspólnymi siłami pozbierali książki.
- Naprawdę mi przykro – jęknął wręczając jej ostatnią.
Lisa uśmiechnęła się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Pachniała tak
cudownie!
- Nic się nie stało, Harry – odpowiedziała – Ale możemy się umówić,
że w ramach rekompensaty podejmiesz mnie herbatą.
Harry zalał się rumieńcem.
- Och, bardzo chętnie – odrzekł próbując zlekceważyć fakt, że jego
oczy błądziły po smukłej sylwetce kobiety – Gdy tylko będę miał chwilę
wolnego czasu. Jeszcze raz bardzo przepraszam...
Lisa zachichotała, co przywiodło Harry'emu na myśl ćwierkanie sikorki.
Pożegnała się z nim i ruszyła korytarzem w przeciwną stronę. Harry
przypomniał sobie, że jest już spóźniony. Ruszył pędem przed siebie
i po chwili z łoskotem wpadł do klasy. Oddychał ciężko. Głowy wszyst-
kich zwrócone były ku niemu.
- Dzień dobry – powiedział po chwili, gdy udało mu się spokojnie
nabrać powietrza do płuc – Wybaczcie mi to spóźnienie. Schody
wycięły mi numer i zaprowadziły mnie w ślepy zaułek.
Uczniowie popatrzyli po sobie. Wyglądali na zdumionych i rozba-
wionych. Kilku chłopców w ostatnich ławach szeptało coś między so-
bą. Dziewczęta wpatrywały się w Harry'ego z uwielbieniem wyma-
lowanym na twarzy.

65
W pierwszej ławie Harry dostrzegł Jamesa i Freda. Chichotali
pod nosem.
- No dobra. Kto mi powie, czym zajmowaliście się na poprzednich
zajęciach? - zapytał Harry podchodząc do biurka, na którym leżały
wysokie stosy ksiąg.
- Zanim ktoś zakatrupił profesora Flitwicka? - zapytał jakiś złośliwy
głos z tylnej ławy, a wszyscy zaczęli szeptać między sobą, wyraźnie
wstrząśnięci i poruszeni.
Harry rozejrzał się po twarzach uczniów. Dostrzegł jak ręka Freda
wystrzela w górę. Obawiając się, co to dla niego może oznaczać,
dopuścił chłopca do głosu.
- Panie profesorze, zastanawialiśmy się, czy nie zechciałby pan nam
powiedzieć coś więcej na temat śmierci poprzedniego nauczyciela
zaklęć – oznajmił Fred sztucznie oficjalnym tonem i przybił Jamesowi
piątkę, siadając z powrotem na swoje miejsce.
Harry odchrząknął. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien
rozmawiać z uczniami o morderstwie. Rozważał, czy nie są na to aby
zbyt młodzi. Uświadomił sobie, że będąc w ich wieku samodzielnie
zabił bazyliszka i zmierzył się z duszą Voldemorta, zaklętą w starym
dzienniku. Przypomniał sobie, jak wiele razy próbował dowiedzieć się
czegoś o Komnacie Tajemnic, Kamieniu Filozoficznym, Syriuszu
Blacku, czy czymkolwiek, co dorośli próbowali przed nim zataić.
Uświadomił sobie, jak bardzo poirytowany był, gdy jego pytania pozo-
stawały bez odpowiedzi.
- Dobrze. Macie prawo dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej
tragedii – odrzekł po chwili milczenia, zwracając się do klasy – ale za-
raz potem wracamy do lekcji.
Uczniowie zgodnie pokiwali głowami. Wszyscy zamilkli.
- Jak wiecie profesora Flitwicka znalazł pan Argus Filch – zaczął Harry
warząc każde słowa, jakie kierował do uczniów – Oględziny zwłok

66
pozwoliły stwierdzić, że wasz mistrz zaklęć został pozbawiony życia
zaklęciem uśmiercającym.
- Avada Kedavra – dodał ten sam co wcześniej, złośliwy głos, a Harry
dostrzegł, że należał on do niskiego Ślizgona, o jasnych blond włosach
zaczesanych w jaskółkę. Od razu rozpoznał chłopca.
- Jesteś Scorpius Malfoy, tak? - zapytał przypominając sobie, jak
widział go na peronie dziewięć i trzy czwarte, gdy odprowadzał synów
na Ekspres Hogwartu – Sądziłem, że jesteś na pierwszym roku.
- Widać nawet nauczyciele czasem się mylą – odrzekł chłopiec wyzy-
wającym tonem, wiercąc Harry'ego niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Na mojej lekcji będziecie podnosić rękę, jeśli zechcecie zabrać głos –
stwierdził ostrym tonem Harry i przysiadł na biurku – Wracając do wa-
szej prośby. Profesor Flitwick został zamordowany i jestem tutaj po to,
żeby dorwać osobę, która za tym stoi.
- W Proroku Codziennym piszą, że zwolnili pana z funkcji szefa
aurorów – wycedził Malfoy, tym samym wyzywającym tonem, który
niegdyś towarzyszył wypowiedziom jego ojca – Tata mówił, że właśnie
dlatego przyjął pan posadę w szkole.
Harry poczuł narastającą wściekłość.
- Spodziewałem się, że twój ojciec ma więcej oleju w głowie i nie
powtarza bredni, które wypisują takie szmatławce, jak Prorok Co-
dzienny – wycedził spoglądając wrogo na Ślizgona – Poza tym jeśli
raz jeszcze zabierzesz głos bez podniesienia ręki, Slytherin zostanie
pozbawiony kilku cennych punktów! A teraz zaczynamy lekcję.
Przez resztę zajęć Scorpius Malfoy milczał. Łypał tylko groźnie
w stronę Harry'ego. Nie szczędził też złośliwych uwag Gryfonom
siedzą-cym obok niego. Harry zauważył, że nie tylko wyglądem
przypominał swojego ojca.
Przed śmiercią profesor Flitwick przygotowywał uczniów drugie-
go roku do rzucania zaklęcia powiększającego. Teorię mieli już opa-

67
nowaną. Harry postanowił zacząć część praktyczną szkolenia. Wycza-
rował przed każdym uczniem szpilkę i kazał ją powiększyć do rozmiaru
trzy calowego gwoździa. Gdy tylko różdżki poszły w ruch, klasę wypeł-
niły chmury gęstego dymu. Jeden Gryfon zbyt mocno rzucił zaklęcie
i jego szpilka przybrała rozmiar dorosłego trolla. Inny chłopiec tak
energicznie machał różdżką, że zielone iskry posypały się na siedzą-
cych zanim Ślizgonów. Poparzeni trafili do skrzydła szpitalnego. Nie-
stety żadna z iskier nie sięgnęła młodego Malfoya.
Po lunchu Harry'ego czekała jeszcze jedna lekcja, tym razem
z grupą Puchonów i Krukonów z siódmego roku. Przygotowywali się
już do owutemów, więc lekcja minęła głównie na praktycznym ćwicze-
niu już poznanych zaklęć. Oczywiście nie obyło się także bez pytań
o pikantne szczegóły śmierci poprzedniego nauczyciela zaklęć. Tym
razem Harry postanowił jednak milczeć.
Kiedy lekcja dobiegła końca, udał się do swojego gabinetu żeby
napić się rozgrzewającej herbaty z rumem. W zamku panowały
przeciągi, więc zdążył porządnie zmarznąć. Kwadrans po trzeciej ubrał
się w gruby płaszcz, owinął szyję szalikiem i ruszył w kierunku wioski
Hogsmeade. Dzień był bardzo wietrzny. W powietrzu zdawało się czuć
nadchodzącą zimę. Co chwilę zacinał deszcz ze śniegiem. Nim
wyszedł na drogę główną wioski, jego buty całkiem przemokły. Minął
sklep Zonka, potem pocztę i ruszył boczną uliczką, na końcu której
znajdowała się niewielka gospoda.
Kiedy podszedł bliżej, dostrzegł wiszącą nad drzwiami tarczę
z wymalowanym łbem dzikiej świni. Okna w wykuszach były tak
brudne, że nic nie dało się przez nie zobaczyć. Gospoda wyglądała
tak, jakby się miała za chwilę zawalić. Tylko czary mogły utrzymać
konstrukcję w całości. Pchnął drzwi i wszedł do środka. Gdy tylko
znalazł się w małym obskurnym pomieszczeniu, jego nozdrzy dotknęła
woń starego capa. Na grubo ociosanych stołach jarzyły się świece.

68
Przy jednym ze stolików siedziały, pogrążone w cichej rozmowie dwie
wiedźmy. Na ich stoliku stały do połowy puste kufle piwa. Skrywały
twarze pod kapturami. Mimo to Harry dostrzegł wielkie brodawki na ich
spiczastych nosach. Wiedźmy nie zwróciły na niego najmniejszej
uwagi.
Z tylnej izdebki wyszedł barman. Starszy, wysoki mężczyzna
z ponurą miną i mnóstwem siwych włosów na głowie, i twarzy. Był
ubrany w poszarpane, przybrudzone szaty. Na widok Harry'ego jego
twarz rozpromieniała.
- Wreszcie ktoś zainteresował się losem moich kóz! – warknął, a Harry
parsknął śmiechem i podszedł się przywitać. Chwilę później siedzieli
już przy jednym ze stolików popijając piwo z przybrudzonych kufli.
- Baggers i Crout mówili mi, że wampir upodobał sobie twój inwentarz,
Ab – zaczął Harry przełykając gorzko trunek.
- Bo obaj są kretynami! - warknął nerwowo Aberfoth – Gdyby ten
wampir gustował w inwentarzu, oni pierwsi padli by jego ofiarą!
- Mówili mi, że od czasu incydentu z tym turystą wampir nie zaata-
kował żadnego czarodzieja – kontynuował Harry – Masz podejrzenia,
dlaczego upatrzył sobie akurat twoje kozy i świnie?
- To oczywiste! - prychnął mężczyzna – Bo są najdorodniejsze.
Najlepiej upasione.
- Twoja gospoda stoi na uboczu – ciągnął Harry – Być może wampir
nie zapuszcza się już w głąb wioski. Może obawia się obławy.
- Nie zapuszcza się nawet tutaj – odrzekł Aberfoth – Od kilku tygodni
nie załatwił żadnej kozy. Kiedy ostatnim razem go nakryłem, skutecz-
nie napędziłem mu stracha.
- Nakryłeś? To znaczy, że go widziałeś? - zapytał zaintrygowany Har-
ry.
Dumbledore westchnął. Łyknął haust piwa i opowiedział o wieczorze,
podczas którego zaciekawiło go niespokojne kwiczenie świń.

69
- Zlazłem w samiuteńkiej koszuli. Polazłem do zagrody, a on tam był –
stwierdził – Skurczybyk nachylał się nad martwą kozą. Łeb chował pod
kapturem. Przez chwilę odsłonił gębę. Blady jak trup. Kły i czerwone
ślepia. Po brodzie ściekały mu resztki krwi.
- Zaatakował cię? - zapytał Harry.
- Nie, nawiał jak tylko mnie zobaczył – stwierdził mężczyzna – Wy-
jątkowo tchórzliwy, zwłaszcza jak na wampira.
Harry zamyślił się przez chwilę.
- Wygląda na to, że nasz wampir nie chciał zaatakować człowieka –
stwierdził po namyśle – Za wszelką cenę stara się uniknąć incydentów
z ludźmi. To by tłumaczyło dlaczego zaczął napadać kozy. Musi prze-
cież jakoś gasić swoje pragnienie.
- Nie słyszałem jeszcze o krwiopijcy, który odmawiałby sobie żarcia
z ludzi – zakpił Ab.
- No właśnie – odrzekł Harry – Ja też nigdy o takim nie słyszałem.
Zapadła cisza, którą przerywało bekanie wiedźm.

Harry z radością powitał koniec dnia, w którym przyszło mu po


raz pierwszy pełnić rolę nauczyciela w Hogwarcie. Przez cały czas
towarzyszyło mu nieustanne napięcie i stres, które ustąpiło dopiero
gdy znalazł się w swoim gabinecie. Ściągnął przemoknięte buty i po-
stawił je przy kominku. Porozmawiał chwilę z Ginny przy użyciu sieci
Fiuu i położył się do ciepłego łóżka. Zakopał się w pierzynę i niemal
natychmiast zasnął.

Kolejny dzień zaczął się dla niego bardzo wcześnie. Obudził go


swąd przypalanej gumy. Okazało się, że to resztki jego butów znikały
w płomieniach. Nieco poirytowany wezwał Gburka. Skrzat natychmiast
podał kawę.

70
- Dopilnuj, aby zdjęto gobelin Krukonów i zabrano stąd prywatne
rzeczy Flitwicka – polecił skrzatowi opuszczając gabinet w pośpiechu
(miał wrażenie, że Gburek celowo nie zrobił tego wcześniej).
Zaraz po śniadaniu miał lekcję z grupą pierwszorocznych Gryfonów
i Ślizgonów. Ucieszył go ten fakt, bo miał okazję przekonać się, jak
poradzi sobie z zaklęciem Wingardium Leviosa, jego syn Albus.
Zajęcia minęły głównie na chaotycznym ciskaniu poduszek po klasie
i w innych uczniów (poduszki Ślizgonów dziwnym trafem nieustannie
trafiały w fajtłapowatego chłopca o mysiej twarzy, który nie mógł
sprawić by jego poduszka przesunęła się choćby o pół cala).
Po lekcji Harry miał mieć zajęcia z drugorocznymi. Postanowił
jednak skorzystać z chwili przerwy i porozmawiać z woźnym. Kiedy
udał się do jego gabinetu, ponownie zastał zamknięte drzwi. Wracając
do klasy, spotkał Filcha wychodzącego z Izby Pamięci. Woźny
wyglądał na nieco zagubionego.
- Tu jesteś, Filch – powitał go bez entuzjazmu – Mam do ciebie kilka
pytań.
- Nie mam teraz czasu – warknął zarzucając sobie mokrą szmatę na
ramię – Smarkacze znowu porozrzucali łajnobomby w Izbie Pamięci.
Własnoręcznie czyściłem wszystkie puchary!
- Zrobisz sobie chwilę przerwy – odrzekł Harry rozkazującym tonem
i ruszył w kierunku klasy zaklęć. Filch szedł za nim, obrzucając go po
cichu przekleństwami.
- Nie mamy za wiele czasu – zaczął Harry siadając za biurkiem –
Zaraz zaczynam kolejną lekcję. Przejdźmy więc do rzeczy. Opowiedz
mi ze szczegółami jak znalazłeś zwłoki profesora Flitwicka?
Filch stał nieruchomo. Na jego twarzy wymalowało się szczere
zdumienie.
- Co ty bredzisz Potter?! - warknął w końcu – Nie znalazłem żadnych
zwłok!

71
Harry zamarł. Przez chwilę zastanawiał się, czy woźny nie robi sobie
żartów.
- Kilka tygodni temu, patrolując korytarze znalazłeś zwłoki nauczyciela
zaklęć – stwierdził Harry, w napięciu obserwując reakcję Filcha.
- Czy ty się aby dobrze czujesz?! - burknął woźny tryskając śliną z ta-
ką precyzją, że Harry był zmuszony przetrzeć twarz rękawem – Chyba
bym coś o tym wiedział, nie?!
Harry odchrząknął nerwowo. W głowie zaświtało mu pewne podejrze-
nie.
- Opowiedz mi co robiłeś przez ostatnią dobę – polecił.
- To co robiłem to moja sprawa Potter! - warknął woźny – Nic ci do te-
go!
- Wolisz, żeby to samo polecenie wydała ci profesor McGonagall? -
zapytał ze złością Harry – Z jej polecenia tutaj jestem. Opowiedz do-
kładnie, co robiłeś.
Filch poczerwieniał na twarzy. Wyglądał jakby zaraz miał eksplo-
dować.
- Mówiłem ci przecież! Całe popołudnie sprzątam Izbę Pamięci! –
wrzasnął ze wściekłością - Wszędzie było łajno! Dopiero skończyłem!
Harry wstał z miejsca.
- Jest za kwadrans jedenasta, Filch – stwierdził próbując opanować
emocje – Zakładam, że Izbę Pamięci sprzątnąłeś już wczoraj. Ktoś wy-
mazał ci z pamięci cały dzisiejszy poranek.
Filch patrzał z otępieniem. Nie rozumiał o co chodzi.
- Możesz już iść – oznajmił kierując się w stronę wyjścia – Poinformuj
też uczniów, że dzisiejsza lekcja jest odwołana.
Harry był tak zaintrygowany, że nie mógł pohamować emocji. Nie
zwlekając ani chwili dłużej udał się do gabinetu dyrektora. Kiedy
wszedł po kamiennych schodach i załomotał w drzwi, po krótkiej chwili

72
dosłyszał McGonagall zapraszającą go do środka. Pośpiesznie wszedł
do gabinetu. Kobieta nie była sama.
- Monaghan! – jęknął Harry na widok nauczyciela obrony przed czarną
magią, który nerwowymi ruchami poprawiał płaszcz i przygładzał
włosy, jakby dopiero co podniósł się z podłogi.
- Witaj Harry – odezwała się McGonagall wstając zza biurka,
wyglądała na spiętą i zakłopotaną – Co cię do mnie sprowadza?
Harry przez chwilę zastanawiał się, czy powinien zdradzać szczegóły
śledztwa w obecności Monaghana. Profesor McGonagall widocznie
domyśliła się nad czym rozmyśla.
- Och, możesz mówić – stwierdziła machając ręką - Znam Seana od
czasów szkolnych. Umie dochować tajemnicy.
Z lekkim oporem Harry opowiedział o rozmowie z woźnym i swoich
podejrzeniach. Kiedy skończył, pierwszy odezwał się Monaghan.
- Bez wątpienia ktoś majstrował mu w głowie. Przypuszczalnie
zaklęcie Oblivate.
Harry przytaknął. Wciąż ciężko oddychał, po tym jak pędem pokonał
kręte schody ukryte za chimerą.
- Morderca próbuje zacierać ślady – oznajmiła McGonagall krążąc
nerwowo po gabinecie – A my nadal nie mamy żadnego tropu...
Harry poczuł się nieco dotknięty tą uwagą.
- Przypuszczam, że za tym wszystkim może stać jeden z nauczycieli –
oznajmił wpatrując się w zasmuconą twarz McGonagall – To jedyne
wytłumaczenie. Nikt inny nie może dostać się do zamku. Uczniów
wykluczam, bo żaden nie ma takich umiejętności by skutecznie rzucić
zaklęcie uśmiercające.
- To nie możliwe, Harry! – zaprzeczyła McGonagall – Moi nauczyciele
pracują tutaj od wielu lat. Znamy się bardzo dobrze. Przyjaźnimy się.
Nie wyobrażam sobie, by którykolwiek z nich był zdolny do morder-
stwa...

73
Harry milczał. Czuł, że jest w kropce. Filch był jedynym punktem
zahaczenia. Teraz jedyne co można było zrobić to czekać na jakiś
błąd ze strony mordercy.
- Można spróbować jeszcze legilimencji – zaproponował z entu-
zjazmem Monaghan – Być może udałoby się dotrzeć do jakiś głęb-
szych wspomnień Filcha, których nie wymazało zaklęcie.
Harry westchnął.
- A znasz kogoś na tyle dobrego w legilimencji? - zapytał sucho.
Monaghan zaprzeczył kiwając głową. Zapanowało milczenie.

Kolejne dni przyniosły pierwsze opady śniegu. Nasiliła się epide-


mia grypy, a pani Pomfrey miała pełne ręce roboty. Harry musiał na
chwilę zapomnieć o śledztwie i wdrążyć się w nowy plan dnia. Jego le-
kcje polegały głównie na kontynuowaniu tego co już rozpoczął profe-
sor Flitwick. W czasie zajęć kładł także nacisk na zaklęcia obronne
(biorąc pod uwagę wampira w Hogsmeade i niewyjaśnione morder-
stwo, mogły okazać się przydatne). Nauczał ich głównie w starszych
grupach.
W sobotę rozegrano pierwszy w sezonie mecz quidditcha.
Krukoni przegrali ze Ślizgonami, więc Lisa chodziła niepocieszona.
Harry postanowił poprawić jej nastrój i zaproponował wspólną herbatę.
Spędzili miłe popołudnie w pokoju nauczycielskim, wspominając
najśmieszniejsze sytuacje ze szkolnych lat. Harry ze zdumieniem
stwierdził, że rozmawia mu się z Lisą bardzo dobrze. Miał wrażenie
jakby znali się od dawna.

Kolejne tygodnie nie przyniosły żadnego przełomu w śledztwie.


Nie wydarzyło się nic wartego uwagi. Harry spędzał głównie wolny

74
czas na wizytach w Hogsmeade i spotkaniach z Lisą. Regularnie
bywał też na boisku do quidditcha. Kapitan drużyny Gryfonów nalegał,
aby Harry udzielił zawodnikom kilku cennych lekcji, więc gdy tylko
zaczął chodzić na ich treningi, nie mógł już przestać. Wieczorami
często spotykał się z synami. Kilka razy zabrał nawet ich do
Hogsmeade, czego zazdrościli im wszyscy koledzy i koleżanki. Trzy
razy w tygodniu pełnił dyżury. Przechadzał się nocą po zamku, aby
upewnić się, że żaden uczeń nie opuścił swojej sypialni. Zwykle
patrole te były nudne i monotonne. Pewnej mroźnej nocy, pod koniec
listopada, stało się jednak coś interesującego.
Harry jak zwykle kroczył w milczeniu korytarzami, rozświetlając
sobie drogę różdżką. W lewej dłoni trzymał rozłożoną przed sobą
mapę Huncwotów. Przyglądał się plamce z napisem „Minerwa
McGonagall”, która spacerowała w te i wewte po gabinecie dyrektora.
Wodził oczami po korytarzach wyrysowanych na mapie, jednak nie
pojawiała się tam żadna plamka. Kiedy znalazł się w połowie korytarza
na czwartym piętrze, gdzieś w oddali za swoimi plecami usłyszał ciche
kroki i trzepot peleryny. Przeszły go ciarki po plecach. Instynktownie
obrócił się za siebie, ale nie dostrzegł nikogo. Spojrzał na mapę i do-
strzegł plamkę z napisem „Sylas Wilkie”, która oddalał się teraz od
niego w bardzo szybkim tempie.
- Dziwne – mruknął sam do siebie, zaskoczony zachowaniem
nauczyciela. Niemal od miesiąca pracował w szkole, a nigdy nie miał
okazji poznać osobiście opiekuna Ślizgonów. Mężczyzna wyraźnie
unikał spotkań w Wielkiej Sali. Czasami był widywany w bibliotece
i skrzydle szpitalnym. Większość czasu spędzał jednak w swojej
pracowni.
Harry miał ochotę ruszyć za tajemniczym nauczycielem, jednak
jego uwagę przykuła inna plamka na mapie. Lisa Turpin schodziła
właśnie marmurowymi schodami do sali wejściowej. Zmierzała w kie-

75
runku drzwi wiodących na błonia. Harry był zaskoczony. Podczas
kolacji rozmawiał z Lisą. Nie wspomniała mu wówczas, że ma tej nocy
dyżur.
Nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszył pędem za nią. Przyglądając się
w skupieniu plamce na mapie mknął korytarzami i po schodach. Nim
zdołał jednak dotrzeć do sali wejściowej plamka z napisem „Lisa
Turpin” minęła chatkę Hagrida i znikła na skraju mapy opatrzonej
słowami „Zakazany Las”.

76
ROZDZIAŁ SIÓDMY

WĄŻ POŻERAJĄCY WŁASNY OGON

H
arry gorączkowo zastanawiał się, co też skłoniło Lisę, by udała
się samotnie do tak niebezpiecznego miejsca jak Zakazany Las.
Z trudem oparł się pokusie, by zapytać ją o to wprost, podczas śnia-
dania w Wielkiej Sali, gdy wspólnie zajadali jajka na bekonie. Zdawał
sobie jednak sprawę, że musiałby wyjaśnić w jaki sposób dowiedział
się o jej nocnej wyprawie. Poza tym nieopodal siedziała Meropa
Bloomenbach, a Harry zauważył, że lubiła nadstawiać uszu gdy ktoś
rozmawiał o sprawach poufnych.
Przez kolejne dni nadarzyło się kilka okazji na dyskretną
rozmowę z Lisą, jednak Harry nie potrafił wymyślić pretekstu, by skie-
rować luźne pogawędki na właściwy tor. Obawiał się, że wzmianka
o śledzeniu jej na mapie mogłaby spotkać się z niezrozumieniem Lisy.
Nie miał też zbyt wiele czasu na rozmyślanie o tej sprawie, bo niemal
całkowicie pochłonął go quidditch. Nieubłaganie zbliżał się kolejny
mecz sezonu, w którym Gryfoni mieli zmierzyć się z Puchonami. Kapi-
tan drużyny Gryffindoru, Edward Berns nalegał żeby Harry uczestni-
czył w treningach. Miał pomóc szukającemu w dopracowaniu technik
wyłapywania złotego znicza i udzielić kilku cennych uwag obrońcy.
Wieczory Harry spędzał więc głównie na stadionie, a gdy wracał do

77
zamku był tak zmarznięty i mokry, że zaraz po gorącej kąpieli kładł się
do łóżka.

Na początku grudnia nadeszła gwałtownie zima i rozgościła się


na dobre. Szkolne błonia i zamek pokryła gruba warstwa śnieżnego
puchu. Siarczysty mróz wszystkim dawał się we znaki. Wiele sów
dostarczających poranną pocztę ucierpiało w śnieżnych zamieciach.
Te którym udało się dotrzeć do zamku zwykle trafiały pod opiekę
Hagrida. Jezioro zamarzło na dobre. Często widywano uczniów, którzy
w czasie przerw jeździli po lodowej tafli na łyżwach. Filch kilkakrotnie
wpadał w szał, kiedy w tajemniczy sposób śnieżki trafiły w jego głowę,
gdy był zajęty odśnieżaniem dziedzińca.
Harry zaczynał coraz silniej odczuwać tęsknotę za domem.
Często myślami był przy żonie i córce. Wspominał radość Lily, gdy
dziewczynka po raz pierwszy zobaczyła śnieg. Pierwszy kulig swoich
synów. Wciąż miał przed oczami ich roześmiane twarze, purpurowe od
mrozu policzki i czerwone nosy. Widział ich oczami wyobraźni
skaczących do góry z radości po wygranej bitwie na śnieżki.
Wspominał Ginny z rozwianymi włosami, leżącą na śniegu i zano-
szącą się ze śmiechu, na widok Harry'ego z marchewką zamiast nosa
(James próbował zmienić go w bałwana, a biorąc pod uwagę fakt, że
miał wówczas tylko sześć lat efekt, i tak był godny podziwu). Brako-
wało mu tego bardzo. Tęsknił za Ginny. Za jej dotykiem. Zapachem.
Za jej dźwięcznym głosem. Problemy z jakimi borykał się w szkole tyl-
ko pogłębiały jego przygnębienie.
Ilekroć spotykał profesor McGonagall na korytarzu lub w Wielkiej
Sali czuł nieprzyjemny skurcz żołądka. Miał wrażenie, że kobieta z nie-
cierpliwością oczekuje jakiegoś przełomu w śledztwie. Minął miesiąc
od jego przybycia do zamku, a zagadka morderstwa profesora Fli-

78
twicka nadal pozostawała nierozwiązana. Co gorsza Harry nie wpadł
na żaden nowy trop.

- Nie przejmuj się tym aż tak bardzo – pocieszał go Neville, gdy


któregoś popołudnia Harry odwiedził go w cieplarni numer sześć –
Prędzej czy później osoba odpowiedzialna za śmierć Flitwicka popełni
jakiś błąd. Wtedy ją zdemaskujesz.
- Nie mogę czekać na to w nieskończoność – odrzekł zrezygnowany
Harry – Nie mam nawet żadnych podejrzanych. Zakładam, że mor-
dercą jest któryś z nauczycieli. Żaden nie miał jednak motywu...
- Jeśli miałbym kogoś obstawiać – zaczął z rozmysłem Neville – to był-
by to Sylas Wilkie. Źle mu z oczu patrzy. Ile razy go spotykam prze-
chodzą mnie ciarki po plecach.
Słowa przyjaciela przypomniały Harry'emu o dziwnym zachowaniu
nauczyciela numerologii nocą, gdy obaj patrolowali korytarze. Zupełnie
wyleciało mu to z głowy. Zaczął sobie wyrzucać, że za dużo czasu
poświęca spotkaniom z Lisą i quidditchowi, a za mało prowadzeniu
śledztwa. Postanowił bliżej przyjrzeć się opiekunowi Ślizgonów. Nada-
rzała się świetna okazja, ponieważ we wtorkową noc Harry ponownie
miał patrolować zamek.
Wieczorem, zaraz po kolacji udał się do pokoju wspólnego
Gryfonów. Polecił prefektom zebrać listę nazwisk uczniów, którzy
zostają na święta w zamku. Zawiesił także informacje na tablicy
ogłoszeń dotyczącą kolejnej wizyty w wiosce Hogsmeade. Później
skorzystał z zaproszenia Seana Monaghana i napił się z nim Ognistej
Whisky. Rozmawiali głównie o sytuacji w szkole. Nauczyciel obrony
przed czarną magią zdradził, że zamierza od nowego semestru
otworzyć Klub Pojedynków.

79
- Biorąc pod uwagę mordercę czającego się gdzieś w zamku i wam-
pira szwendającego się po Hogsmeade, uczniom przyda się kilka
praktycznych lekcji obrony – argumentował swój pomysł.
Na kwadrans przed jedenastą Harry podziękował za gościnę
i udał się do swojego gabinetu. Musiał przygotować się do nocnego
obchodu. Jak zwykle włożył gruby czarny płaszcz, okręcił szyję długim
wełnianym szalem, (który własnoręcznie wykonała jego teściowa) i się-
gnął do kufra po mapę Huncwotów.
- Co do cholery?! - jęknął sam do siebie, kiedy podniósł wieko i za-
miast białego pergaminu ujrzał stos poplątanych szat i tuzin starych,
dziurawych skarpetek. Nieco zdenerwowany dokładnie przetrząsnął
zawartość kufra, rozrzucając swoje rzeczy po całym gabinecie. Kiedy
ujrzał drewniane dno, zrozumiał że mapa zniknęła. Natychmiast we-
zwał do siebie Gburka.
- Czy ktoś tu zaglądał pod moją nieobecność? - zapytał nieco podnie-
sionym głosem – Czy ktoś grzebał w moich rzeczach?!
Skrzat nerwowo rozejrzał się po gabinecie.
- Na to wygląda, sir! – odrzekł wskazując głową na porozrzucane po
całym gabinecie szaty. Harry prychnął ze złości. Wyjaśnił Gburkowi, że
przeszukiwał w pośpiechu zawartość swojego kufra.
- Pan Harry potrzebuje Gburka dużo bardziej niż profesor Flitwick –
westchnął skrzat zbierając pośpiesznie porozrzucane ubrania – Gbu-
rek przez cały dzień pomagał w kuchni, sir. Nie pilnował pańskiego ga-
binetu.
Harry przeklął pod nosem. Skrzat udawał, że tego nie usłyszał.

- To bardzo dziwne, kochanie – stwierdziła Ginny, kiedy rankiem na-


stępnego dnia opowiedział jej o zniknięciu mapy, używając do tego
sieci Fiuu – Skoro nie zniknęło nic innego, złodziej wiedział czego
szuka.

80
- Jest tylko kilka osób, które wiedzą o istnieniu mapy – odrzekł bez
przekonania Harry – Być może morderca szukał tutaj czegoś, co nale-
żało do Flitwicka. Korzystając z okazji poszperał w moim kufrze i...
- Zainteresował go kawałek czystego pergaminu? - mruknęła z niedo-
wierzaniem Ginny a Harry w duchu przyznał jej rację. Mapę musiał
zwędzić ktoś, kto doskonale znał jej możliwości i wiedział jak można jej
użyć.
Tego dnia Harry nie mógł skupić się na prowadzeniu zajęć.
Polecił uczniom drugiego roku, aby dobrali się w pary i przećwiczyli na
sobie rzucanie zaklęcia rozweselającego. Sam skrył się za stosem
książek leżących na biurku i gorączkowo rozmyślał o kradzieży. Szyb-
ko doszedł do wniosku, że o istnieniu mapy wie zaledwie kilka osób,
a tylko jedna spośród nich przebywa obecnie w zamku.

- Neville, rozmawiałeś ostatnio z kimś na temat mapy Huncwotów? -


zapytał przyjaciela podczas lunchu w Wielkiej Sali, korzystając z oka-
zji, że inni nauczyciele nie zdołali jeszcze dotrzeć na śniadanie.
- Na temat mapy? - zdziwił się Neville – No coś ty. Po co miałbym
z kimś o tym rozmawiać?
Harry opowiedział mu o wczorajszym odkryciu. Szczere zdumienie na
twarzy mistrza zielarstwa utwierdziło go w przekonaniu, że Neville nie
mógł mieć z tym nic wspólnego.
- O ile się nie mylę, Harry – zaczął po chwili czarodziej marszcząc
czoło, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał – Jest w zamku jesz-
cze jedna osoba, która wiedziała o mapie. Hagrid.

Trop wskazany przez Neville'a wydawał się całkiem słuszny.


Harry doskonale wiedział, że Hagrid miewał trudności w dochowaniu
sekretów i wiele razy wpadał przez to w tarapaty. Być może wygadał
się komuś jak działa mapa. Niewykluczone, że osoba odpowiedzialna

81
za śmierć Flitwicka chciała mieć pewność, że nie zostanie w ten spo-
sób zdemaskowana. W Harrym odżyła nadzieja na postęp w śledz-
twie. Liczył, że zeznania Hagrida pomogą odkryć nowe fakty.
Wspólnie z Nevillem postanowił odwiedzić gajowego. Zaraz po
wieczornej uczcie udał się do swojego gabinetu. Ubrał płaszcz, opatulił
się szalem, ukrył w głębokiej kieszeni różdżkę i zszedł do sali wejścio-
wej. Neville czekał na niego podparty o klepsydrę Hufflepuffu. Miał na
sobie kraciasty płaszcz, grubą wełnianą czapę z pomponami i długi
szal, sięgający mu do pasa.
- Puchoni są na trzecim miejscu – oznajmił wskazując na poziom
szmaragdów w klepsydrach, prezentujący aktualną punktację domów
– Jeszcze pięćdziesiąt punktów i wyprzedzą Ślizgonów.
- Może uda wam się zdobyć kilka punktów w najbliższym meczu –
stwierdził bez entuzjazmu Harry, ruszając w kierunku dębowych wrót –
Nasz szukający, Barry White jest świetny. Z pewnością szybko złapie
znicz.
Neville nic nie odpowiedział. Wyglądał na nieco obrażonego. Bez sło-
wa ruszył za Harrym.
Wyszli na kamienne schody, przykryte grubą warstwą śniegu.
Harry rozjaśnił drogę różdżką. Dostrzegł wykopany w półtorametrowej
warstwie śniegu tunel, którym poruszali się za dnia uczniowie. Ruszył,
słysząc za sobą kroki Neville'a. Po chwili marszu skręcili w lewo. Tunel
się rozdwajał. Ruszyli lewą odnogą. Harry dostrzegł majaczący w od-
dali Zakazany Las. Na jego tle odznaczała się niewielka drewniana
chatka, której dach pokryty był czapą śniegu. Na jego krawędzi wisiały
olbrzymie sople. Z okien wylewało się na błonia ciepłe światło.
Gdy stanęli przed chatą, z wnętrza dało się słyszeć ujadanie Kła.
Harry załomotał w drzwi. Po chwili wyłoniła się zza nich wielka włocha-
ta głowa Hagrida. Wyraźnie uradowany zaprosił gości do środka. Kie-
dy Harry przekroczył próg izby uderzyła go fala ciepłego powietrza.

82
Nad otwartym paleniskiem kołysał się parujący miedziany kociołek. Je-
go zawartość wesoło bulgotała. Z sufitu jak zawsze zwisały szynki
i bażanty. Przy łóżku, na niewielkiej szafce zbitej z kilku niezbyt do-
kładnie okorowanych desek stało zdjęcie w czarnej ramce. Przedsta-
wiało dwie dorosłe osoby i troje nastolatków. Harry natychmiast rozpo-
znał fotografię swojej rodziny. Wysłał ją Hagridowi w ubiegłym roku,
wraz z prezentem urodzinowym.
Neville zdjął płaszcz i usiadł przy drewnianym stole. Harry pogła-
skał przeciągającego się leniwie na fotelu Kła i dołączył do przyjaciela.
- Widzę, że przejął zwyczaje po poprzednim psie – stwierdził Neville
z rozbawieniem wskazując na brytana, który obdarzył go znudzonym
spojrzeniem.
Hagrid tymczasem wstawił wodę na herbatę i wyciągnął z kredensu
kilka sucharów. Postawił je na stole i zajął jedno z krzeseł.
- Tak się zastanawiałem, kiedy mnie w końcu odwiedzisz – stwierdził
obdarzając Harry'ego wesołym spojrzeniem.
- Przepraszam, byłem trochę zajęty – odrzekł z zakłopotaniem Harry
nie mogąc znaleźć lepszego wyjaśnienia dla faktu, że będąc od mie-
siąca w szkole ani razu nie zajrzał do chatki Hagrida.
- Się rozumie chłopie – odrzekł gajowy poklepując go po ramieniu –
Masz teraz poważne zadanie na głowie. Cholibka, byleś tylko szybko
dorwał tego mordercę.
Harry i Neville wymienili między sobą spojrzenia.
- No właśnie – zaczął ostrożnie Neville – Przyszliśmy do ciebie w tej
sprawie.
- A co ja wam mogę tutaj pomóc?! - zdziwił się Hagrid wstając z miej-
sca, żeby zdjąć gwiżdżący czajnik z paleniska.
- Hagridzie, ktoś zwędził mi mapę Huncwotów – oznajmił Harry popra-
wiając nerwowo okulary na nosie – Przypuszczamy, że może to być ta
sama osoba, która zamordowała profesora Flitwicka.

83
Hagrid postawił na stole trzy filiżanki z gorącą herbatą. Jego twarz wy-
rażała zdumienie. Najwyraźniej nadal nie rozumiał, co może mieć
z tym wspólnego.
- Morderca musiał skądś dowiedzieć się, że posiadam mapę Hogwartu
i bał się, że dzięki niej go zdemaskuję – ciągnął dalej Harry – Nic
innego nie zostało skradzione, więc złodziej musiał doskonale wie-
dzieć czego szuka.
- I zastanawialiśmy się, czy przypadkiem... ee... czy może... nie roz-
mawiałeś z kimś o mapie Harry'ego – dokończył Neville energicznie
mieszając herbatę i z zainteresowaniem przyglądając się pokrytym
zielonym meszkiem sucharom.
Hagrid nie wyglądał na rozzłoszczonego, ani urażonego. Harry ode-
tchnął z ulgą.
- No co wy chłopaki? - odrzekł ze zdziwieniem olbrzym – A bo ja to
mam ostatnio czas na pogaduchy? Całe dnie spędzam w Zakazanym
Lesie. Znaczy jak nie mam lekcji. Dopiero co żeśmy wrócili z Kłem.
- W Zakazanym Lesie? - zdumiał się Harry i przypominając sobie noc-
ną wyprawę Lisy szybko dodał – A co tam robisz?
Hagrid podrapał się swoją wielką dłonią po łysiejącej głowie. Pociągnął
łyk gorącej herbaty i rzekł:
- Poluję. Tropię. Grasuje tam jakiś drapieżnik. Do tej pory zabijał głów-
nie dirikraki, nieśmiałki i akromentule, ale dwa dni temu zakatrupił cen-
taura.
- Centaura?! - zdumiał się Neville odstawiając energicznie filiżankę –
Jakie zwierzę jest na tyle zwinne i sprytne, żeby zabić centaura?
- Żadne – odrzekł Harry wstając z miejsca, żeby przejść się w te i we-
wte. Powoli zaczynał rozumieć, co sprowadziło Lisę Turpin do Zakaza-
nego Lasu – Ten drapieżnik nie jest zwierzęciem. Przynajmniej nie
w pełni.
Hagrid i Neville spojrzeli na niego ze zdumieniem.

84
- Czy te martwe zwierzęta miały jakieś ślady na ciele? - zapytał Harry
nie spiesząc się z jakimikolwiek wyjaśnieniami. Jego mózg pracował
teraz na pełnych obrotach.
- Były rozszarpane – odrzekł krótko Hagrid.
- To zapewne dzieło dzikich zwierząt – stwierdził z powagą Harry –
Powiedz, czy akromentule miały jakieś szczególne ślady na ciele? Mo-
że ślady kłów?
Hagrid zastanowił się chwilę zanim udzielił odpowiedzi.
- Cholibka, Harry. Nie przyglądałem się im tak dokładnie.
- A centaur? Miał ślady kłów na szyi?
- Co ty podejrzewasz? - zapytał w końcu Neville, nie mogąc dłużej
wytrzymać niepewności.
Harry pociągnął łyk herbaty i przeszedł się po izbie. Był nieco podde-
nerwowany.
- Kilka miesięcy temu otrzymaliśmy wiadomość o wampirze grasu-
jącym w Hogsmeade – zaczął - Wysłałem do wioski dwóch moich
ludzi. Nie dopadli skubańca. W ciągu kolejnych tygodni nie zaatakował
już żadnego człowieka. Ab Dumbledore skarżył się tylko, że zakatrupił
mu kilka kóz i świń.
- I ta pijawka szwenda się teraz po Zakazanym Lesie? - zdumiał się
Hagrid.
- Na to wygląda – odrzekł Harry – Od dawna nie był widywany w wio-
sce. A musi przecież jakoś gasić pragnienie. Widocznie postanowił
polować w Zakazanym Lesie.
- To trochę dziwne – stwierdził Neville – Dobrowolnie zrezygnował
z krwi ludzi?
- Mamy do czynienia z wampirem, który nie do końca akceptuje swoją
naturę – odparł natychmiast Harry z pełnym przekonaniem - Być może
za dnia prowadzi normalne życie. Ma przyjaciół, znajomych. Dopiero
nocą budzą się w nim wampirze instynkty.

85
- Cholibka, ciężko będzie skubańca dorwać – stwierdził Hagrid.
- Niekoniecznie – odparł Harry, a widząc pytające spojrzenia przyja-
ciół, szybko dodał – Widziałem Lisę Turpin wymykającą się do Zaka-
zanego Lasu nocą. Zniknęła na skraju mapy Huncwotów.
Neville głośno nabrał powietrza. Hagrid błyskawicznie podniósł się
z krzesła. Przeszedł się po izbie, nerwowo czochrając swoją gęstą, si-
wiejącą brodę. Wyglądał na spiętego.
- Lisa nie jest pijawką, której szukasz – stwierdził po chwili.
Harry i Neville ponownie wymienili krótkie spojrzenia.
- Wydajesz się być tego bardzo pewny, Hagridzie – odrzekł Harry
z uwagą przyglądając się twarzy przyjaciela – Mi też ciężko się z tym
pogodzić. Polubiłem ją. Ale to wyjaśnia dlaczego wampir przestał gra-
sować w Hogsmeade i przeniósł się do Zakazanego Lasu.
- No właśnie – potwierdził Neville – Nie wydaje ci się dziwne, że Lisa
samotnie wymyka się do Zakazanego Lasu i...
- DOŚĆ! - wrzasnął Hagrid tak nagle i tak donośnie, że Harry upuścił
filiżankę na podłogę – LISA NIE JEST WAMPIREM. JASNE?!
Harry i Neville energicznie pokiwali głowami. Obaj byli zbyt wystra-
szeni, żeby zadawać jakiekolwiek pytania lub oczekiwać jakiegokol-
wiek wyjaśnienia. Zresztą i tak, by ich nie otrzymali. Hagrid jasno dał
do zrozumienia, że nie zamierza z nimi rozmawiać o Lisie Turpin.
Resztę herbaty dopili w absolutnej ciszy.
Kiedy opuścili chatę Hagrida i ruszyli w stronę zamku, zegarek
Harry'ego wskazywał godzinę jedenastą. Hulał silny wiatr, który roz-
dmuchiwał śnieg i skutecznie utrudniał wędrówkę ciasnym tunelem. Po
kwadransie dotarli do kamiennych schodów. Harry był całkiem mokry.
Marzył o gorącej kąpieli.
Gdy weszli do sali wejściowej, Neville otrzepał płaszcz ze śnie-
gu. Ruszyli marmurowymi schodami, zostawiając za sobą mokre śla-
dy. Szybko dotarli na pierwsze piętro.

86
- Do jutra – pożegnał się Neville i ruszył w głąb korytarza, kierując się
w stronę dawnego gabinetu McGonagall. Po chwili zniknął za rogiem.
Harry machnął różdżką i osuszył swoje ubranie. Ruszył w kierun-
ku schodów prowadzących na górne piętra. Panowała absolutna ci-
sza. Na korytarzach nie było nikogo. Gdy dotarł na siódme piętro, usły-
szał odgłos chrapania. Mijał akurat portret śpiącego Eliasza Groźnego,
którego małpia głowa oparta była o złotą ramę. Skręcił w lewo i minął
komnatę z gobelinem Barnabasza Bzika. Kiedy znalazł się w połowie
korytarza, dostrzegł jakiś zarys w oddali.
Na kamiennej posadzce leżało coś długiego. Wyciągnął przed
siebie różdżkę i podszedł ostrożnie. Jego oczom ukazała się kałuża
krwi. Leżało w niej ciało chłopaka o czarnych włosach, ubranego
w srebrno zieloną szatę. Na piersi miał odznakę prefekta. Trudno było
rozpoznać jego twarz, bo podobnie jak pierś, porozcinana była w wielu
miejscach. Z każdej rany obficie sączyła się krew. Harry natychmiast
rozpoznał skutki użycia zaklęcia Sectumsempra. Ogarnęło go przera-
żenie. Wiedział, że aby ocalić życie Ślizgona musi działać bardzo
szybko.
- Płomyk, do mnie! - zawołał desperackim głosem i niemal natychmiast
tuż obok niego pojawiła się kula ognia z której wyłonił się szkarłatny
ptak.
– Wiesz co masz robić! - zawołał wskazując na ciało wykrwawiające-
go się chłopca.
Feniks wesoło zagęgał. Natychmiast nachylił główkę nad ciałem
ucznia i zaczął nawilżać otwarte rany swymi łzami. Harry w napięciu
obserwował jak przestają krwawić i stopniowa zanikają. Kałuża krwi
przestała rosnąć. Kiedy feniks skończył, ciało ucznia nie nosiło już
żadnych śladów obrażeń. Harry oświetlił jego twarz różdżką. Była bla-
da jak papier. Uczeń nadal pozostawał nieprzytomny, jednak jego
pierś unosiła się i opadała w rytm równomiernych oddechów.

87
- Żyje! - odetchnął z ulgą i pogłaskał feniksa – Jak zwykle się spisałeś!
Uniósł różdżkę do góry i rozświetlił korytarz. Dopiero teraz do-
strzegł, że na jednej ze ścian został niestarannie wypalony, sporej
wielkości napis. Koślawe litery układały się w słowa:

„SZLAMY I MUGOLAKI WON. NIECH ŻYJE CZYSTA KREW”.

Poniżej wypalono kilkunastocalowy symbol. Przedstawiał pięciora-


mienną gwiazdę, zwróconą dwoma wierzchołkami do góry. Była wpi-
sana w okrąg, który tworzył wąż pożerający własny ogon.

88
ROZDZIAŁ ÓSMY

DZIENNIK KSIĘCIA PÓŁKRWI

H
arry przez chwilę wpatrywał się w skupieniu zdaniom wypalo-
nym na ścianie. Nie był ikonografem i nigdy nie specjalizował się
w symbolach, miał jednak pewność, że umieszczony pod złowrogim
hasłem znak nie znalazł się tutaj przypadkowo.
- Płomyk, powiadom McGonagall – polecił feniksowi, który na te słowa
zamienił się w kulę ognia i zniknął. Harry tymczasem przykucnął obok
ucznia.
W skupieniu przyglądał się jego twarzy. Oczekiwał. Chłopak
nadal był blady i nieprzytomny. Na jego czole pojawiły się krople potu.
Oddychał jednak równo i pełną piersią. Harry pomyślał, że młodzieniec
miał dużo szczęścia. Żadne czary nie są w stanie zniwelować
niedoboru krwi w organizmie. Gdyby więc został znaleziony chwilę
później, najpewniej nie udałoby się go uratować.
- Widzę, że się broniłeś – mruknął sam do siebie Harry, kiedy do-
strzegł nadpalone od zaklęć dłonie i rozszarpane fragmenty szat Śli-
zgona – Zapewne nakryłeś autora tych malunków.
Na korytarzu dało się słyszeć odgłosy pospiesznych kroków.
Harry powstał i odwrócił się do tyłu. Ujrzał nadbiegającą ku niemu

89
profesor McGonagall. Towarzyszył jej Monaghan, Slughorn oraz Ne-
ville. Wszyscy czworo mieli bardzo poważne miny.
- Na skaczący garnek! - jęknął Slughorn, gdy tylko dostrzegł leżącego
na posadzce ucznia.
McGonagall upewniła się, że życie Ślizgona nie jest już zagrożone
i stanęła pod ścianą. Przyłożyła dłoń do ust, w osłupieniu wędrując
wzrokiem po wypalonych słowach.
- Co to wszystko oznacza?! - zapytał zaaferowany Neville.
- To pewnie wygłupy jakichś lekkomyślnych uczniów – stwierdził bez
przekonania Monaghan, stając obok McGonagall.
- Te wygłupy o mały włos nie zakończyły się tragicznie – odrzekł z po-
wagą Harry – Ten młody prefekt mógł się wykrwawić. Przypuszczam,
że zaatakowała go osoba, która jest autorem tych pogróżek.
- Już kiedyś mieliśmy do czynienia z groźbami wymalowanymi na
ścianie – stwierdził ponuro Neville, a Harry natychmiast wrócił pamię-
cią do dnia, gdy jako uczeń drugiego roku znalazł spetryfikowaną pa-
nią Norris – Jak wiadomo – ciągnął dalej Neville - wtedy nie były to
żadne wygłupy. Sam Voldemort za tym stał.
- Uważasz, że za tymi bazgrołami stoi ktoś równie paskudny? - spytał
powątpiewającym tonem Monaghan, a Neville przytaknął kiwnięciem
głowy.
- Nie możemy tego wykluczyć – stwierdził Slughorn, gładząc się po
brzuchu.
- Chłopca trzeba natychmiast zabrać do skrzydła szpitalnego –
oznajmiła McGonagall, odwracając się w końcu od ściany – Kiedy zaj-
mie się nim Poppy, będzie czas na dalsze rozmowy!
Wszyscy przytaknęli. Harry machnął różdżką i ciało chłopca uniosło
się do góry, lewitując w pozycji leżącej. Wraz z Nevillem ruszył w mil-
czeniu do skrzydła szpitalnego, a ciało ucznia unosiło się za nimi.
Monaghan udał się na szóste piętro, by powiadomić o zajściu Sylasa

90
Wilkie, który pełnił obowiązki opiekuna Ślizgonów. Slughorn tymcza-
sem udał się wraz z McGonagall do jej gabinetu, aby w napięciu ocze-
kiwać na pozostałych.

- Co mu się stało?! - jęknęła pani Pomfrey wynurzając się ze swojego


gabinetu i pośpiesznym krokiem ruszyła ku nieprzytomnemu uczniowi,
który już leżał na jednym z wolnych łóżek. Harry pokrótce opowiedział,
co zaszło. Kobieta była wstrząśnięta.
Neville przysiadł na sąsiednim łóżku i wpatrywał się w nieprzytomnego
chłopca. Wyglądał na bardzo przygnębionego i przejętego.
- A niech mnie! Chłopak ma szczęście że żyje! - zawołała Pomfrey,
kiedy bliżej przyjrzała się uczniowi – Zaraz się nim zajmę... Czeko-
lada... tak tak... gdzieś powinnam mieć jeszcze dwie tabliczki...
- To my nie będziemy przeszkadzać – stwierdził Harry ruszając ku wyj-
ściu – McGonagall nas oczekuje. Zajrzymy tu później.
Neville wstał z łóżka i ruszył za Harrym. Po chwili pospiesznie kroczyli
w kierunku dolnych pięter zamku, mijając kolejne stopnie kamiennych
schodów.
- Cholera, co się tutaj dzieje, Harry?! - jęknął Neville przerywając mil-
czenie jakie towarzyszyło ich wędrówce – Najpierw morderstwo Fli-
twicka, teraz ten Ślizgon...
- Nie wiem co się dzieje, ale pora się dowiedzieć – odrzekł rzeczowo
Harry – Uczeń został trafiony zaklęciem Sectumsempra. Nie ma go
w żadnych książkach, ani podręcznikach... no może poza jednym eg-
zemplarzem...
Neville obdarzył go zdumionym spojrzeniem. Nic nie rozumiał. Harry
nie silił się jednak na wyjaśnienia. Był zbyt pochłonięty analizowaniem
sytuacji.
Zaklęcie Sectumsempra lata temu wynalazł Severus Snape.
Umieścił je na marginesach swojego egzemplarza podręcznika do elik-

91
sirów i opatrzył uwagą: „Na wrogów”. Poza Harrym zaklęcie znały tylko
trzy osoby – Ron, Hermiona oraz Draco Malfoy. Harry był przekonany,
że żadna z tych osób nie mogła opowiedzieć o zaklęciu komuś
innemu. Było zbyt okrutne i przesycone czarną magią. Ten kto je rzucił
na prefekta Ślizgonów musiał dowiedzieć się o klątwie w jakiś inny
sposób.
- Jesteście wreszcie! - zawołała McGonagall, kiedy Harry i Neville
załomotali mosiężną kołatką w drzwi gabinetu i nie czekając na zapro-
szenie weszli do środka.
Monaghan i Slughorn trzymali w dłoniach szklanki z Ognistą Whisky.
McGonagall stała za biurkiem. Wyglądała na bardzo zaniepokojoną.
Jej szklanka była już pusta.
Harry podszedł bliżej. Rozejrzał się pośpiesznie po gabinecie.
Kolista komnata jak zwykle zagracona była srebrnymi instrumentami,
które stały na stolikach o pajęczych nóżkach, terkocząc cicho i wy-
dmuchując stróżki dymu. Na ścianach wisiały portrety dawnych
dyrektorów. Większość z nich smacznie spała, pochrapując na prze-
mian. Harry dostrzegł, że portret Dumbledore'a jest pusty. Niestety nie
było też Severusa Snape'a. Widocznie odwiedzał akurat jakiś inny
portret w zamku.
Na biurku dyrektora spoczywała myślodsiewnia. Tuż obok niej stał
otwarty kufer. Wewnątrz znajdowały się setki flakoników opatrzonych
podpisami, w których wirowała srebrnobiała substancja. Harry przez
chwilę wodził oczami po rozmaitych nazwiskach, które widniały na nie-
wielkich nalepkach.
- To kolekcja wspomnień, które zebrał profesor Dumbledore –
oznajmiła stonowanym głosem McGonagall zamykając wieko kufra –
Albus zapisał mi je w testamencie razem z myślodsiewnią.
- Dotyczą życia Toma Riddle'a – odrzekł Harry dotykając dłonią ka-
miennej misy.

92
- Między innymi – odparła wymijająco McGonagall, odstawiając kufer
do szafki przy ścianie – Przejdźmy do rzeczy. Co z chłopcem?
- Nic mu nie będzie – stwierdził Neville błądząc oczami po portretach
dawnych dyrektorów – Pani Pomfrey się nim zajęła. Powinien nieba-
wem odzyskać przytomność.
- Całe szczęście! - ucieszyła się McGonagall – Wystarczy, że mamy
na głowie jedno morderstwo. Myślicie, że jedno z drugim jest powiąza-
ne?
- Nie da się tego wykluczyć – odparł Harry – Na szczęście ten kto
wypalił symbole na ścianie i zaatakował prefekta użył niespotykanego
zaklęcia. Takiego, którego nie ma w żadnych książkach.
Monaghan, Slughorn i McGonagall obdarzyli go zainteresowanymi
spojrzeniami.
- To zaklęcie wynalazł profesor Snape – kontynuował Harry – Niestety
opuścił akurat swój portret, więc nie zdradzi nam żadnych szczegółów.
Fakt jest jednak taki, że poza mną to zaklęcie znają tylko trzy osoby.
Żadna z nich nie przebywa teraz w Hogwarcie.
- Być może, któraś z tych osób wspomniała o zaklęciu innej osobie –
odrzekł Monaghan ale Harry natychmiast pokręcił przecząco głową.
- Więc jak to możliwe, że któryś z uczniów je poznał?! - jęknął z prze-
jęciem Slughorn – Nie wydaje mi się możliwe, żeby w tym zajściu
maczał palce jakiś nauczyciel!
- Ja również tego nie zakładam – odrzekł Harry – Zaklęcie mógł rzucić
niemal każdy uczeń. Nie trzeba do tego żadnych specjalnych zdol-
ności. Sam rzuciłem je mając jedynie szesnaście lat – zamilkł na
chwilę, wzdrygając się na myśl o tamtym zdarzeniu, ale widząc znie-
cierpliwienie na twarzach towarzyszy szybko dodał - Wygląda na to, że
jakiś uczeń wszedł w posiadanie prywatnych rzeczy Severusa Sna-
pe'a.

93
- To wykluczone! – zaoponowała McGonagall wstając zza biurka
i przechadzając się nerwowo po gabinecie – Wszelkie prywatne rzeczy
Severusa zostały zabezpieczone w jego dawnym gabinecie. Nie miał
rodziny, więc nikt się o nie nie upomniał. Loch opieczętowano zaklę-
ciami, więc żaden uczeń nie zdołałby się do niego dostać.
- Ale to jedyne możliwe wyjaśnienie, pani profesor – odrzekł Harry.
- A w jaki sposób ty poznałeś zaklęcie? - zapytał zaintrygowany Mona-
ghan.
Harry opowiedział zgromadzonym o starym podręczniku, którego uży-
wał Severus Snape będąc na szóstym roku nauki w Hogwarcie. Wyja-
śnił, że książka została solidnie ukryta i nie ma możliwości, by ktokol-
wiek wszedł w jej posiadanie.
- Warto więc pójść tym tropem – skwitował Monaghan, kiedy Harry za-
kończył opowieść – Trzeba obejrzeć gabinet tego Snape'a...
- Nie zapominajmy też o tym dziwnym symbolu na ścianie – przypo-
mniał Slughorn.
- Zajmę się obiema sprawami – odrzekł Harry, a wszyscy poparli go ki-
wając głowami.

Następnego ranka Harry wstał bardzo wcześnie. Po porannej


toalecie zszedł do Wielkiej Sali, gdzie zjadł śniadanie w towarzystwie
Lisy i Rolandy Hooch. Wieść o ataku na prefekta Slytherinu rozeszła
się po szkole lotem błyskawicy, więc podczas porannego posiłku nie
obyło się bez pytań o to okropne zajście. Wśród Ślizgonów pojawiały
się sugestie, że w wydarzeniu palce maczali mieszkańcy Gryffindoru.
Lisa, jako jedyna skupiła się na tajemniczym symbolu, który wypalono
na ścianie.
- To bardzo interesujące – stwierdziła, kiedy Harry opisał go jej do-
kładnie – Pięcioramienna gwiazda zwrócona dwoma ramionami do gó-
ry to pentagram odwrócony. Symbol czarnej magii. Ten, kto używa te-

94
go znaku z pewnością jest czarnoksiężnikiem. Wężem naznaczone są
osoby siejące chaos i śmierć.
- To mi nie wiele wyjaśnia – stwierdził Harry uśmiechając się nieznacz-
nie.
- Powinieneś porozmawiać z Sybillą – odparła Lisa poklepując go po
ramieniu – Ona doskonale zna się na ikonografii i symbolach. Być
może podsunie ci coś interesującego.
Harry niechętnie przystał na tą propozycję.

Nie uśmiechało się mu spotkanie ze zdziwaczałą nauczycielką


wróżbiarstwa, która na każdym kroku przepowiadała mu śmierć
i straszne zdarzenia, jakie miały naznaczyć jego życie. Wiedział
jednak doskonale, że Trelawney pomimo swoich dziwactw przejawiała
zdolności wróżbiarskie i dysponowała ogromną wiedzą na ten temat.
Znając jej słabość do kuchennej sherry, postanowił zaraz po śniadaniu
udać się do wieży północnej.
Kwadrans później wspinał się po krętych schodkach, dysząc
ciężko. Gdy znalazł się u szczytu wieży, usłyszał nad sobą kilka
głosów. Na niewielkiej platformie przywitała go zaskoczona grupa
Krukonów i Puchonów, niechętnie przygotowująca się do pierwszej
lekcji. Dwie długowłose dziewczyny wpatrywały się w niego z nie
skrytym uwielbieniem. Harry obdarzył je nieznacznym uśmiechem
i utkwił wzrok w okrągłej klapie, która umocowana była w suficie.
Widniała na niej ta sama co przed laty mosiężna tabliczka z nazwi-
skiem nauczycielki. Nim Harry zdołał coś powiedzieć, klapa odsko-
czyła na bok, odsłaniając dziurę z której wysunęła się srebrna drabina.
Kiedy oparła się na posadzce, Harry wspiął się do góry i w chwilę
później stał pośród okrągłych stolików, fotelików i puf, w klasie wypeł-
nionej mętną, szkarłatną poświatą.

95
Gdy tylko zdołał rozejrzeć się wokół siebie, stwierdził że sala
wróżbiarstwa nic się nie zmieniła od czasu gdy po raz ostatni opusz-
czał ją po skończonych zajęciach. Okna jak zwykle były pozasłaniane.
Nad ogniem nadal wisiał miedziany kocioł z którego unosiła się ciężka,
odurzająca woń. Półki wciąż zawalone były piórami, pękami świec,
kryształowymi kulami czy też wyszczerbionymi, pokrytymi kurzem fili-
żankami.
- Harry, mój chłopcze. Spodziewałam się ciebie! – oznajmiła tajemni-
czym, aksamitnym głosem Trelawney, wyłaniając się zza drzwi swoje-
go gabinetu – Widmo śmierci nadal wisi nad tobą. Wyczuwam je na-
wet teraz!
- Oczywiście – stwierdził ze znużeniem Harry robiąc krok w kierunku
kobiety – Ale skoro się pani mnie spodziewała, wie pani z pewnością
po co tutaj jestem.
Trelawney mrugnęła dwukrotnie oczami, powiększonymi przez grube
okulary. Zaczęła nerwowo bawić się koralikami, które zwisały z jej dłu-
giej szyi.
- Oczywiście, że wiem. Przed moim wewnętrznym okiem nie ma żad-
nych tajemnic. Niegrzeczne byłoby jednak z mojej strony, uniemożli-
wienie ci poinformowania mnie o powodach twojej wizyty.
Harry prychnął z oburzeniem, ale Trelawney tego nie zauważyła. Kie-
dy opowiedział jej o wydarzeniach minionej nocy i o symbolu, który
ktoś wypalił na ścianie, nauczycielka zarzuciła sobie zwiewny szal na
szyję, poprawiła okulary na nosie i westchnęła.
- Pięcioramienna gwiazda to pentagram – zaczęła aksamitnym głosem
– Skierowany dwoma ramionami do góry symbolizuje wyższy stopień
wtajemniczenia. Osoba, która go używa z pewnością dysponuje wie-
dzą przeznaczoną dla nielicznych. Dla grona zaufanych.
- Dla Rady Starszych? - podsunął jej Harry.

96
- Zakładam, że można tak nazwać grono osób wtajemniczonych –
stwierdziła Trelawney przechadzając się po klasie – Wąż, który tworzy
okrąg wokół pentagramu to Uroboros.
- Symbolizuje chaos i śmierć? - zapytał Harry przypominając sobie sło-
wa Lisy.
Trelawney westchnęła rozkładając ręce.
- Wręcz przeciwnie, mój drogi – oznajmiła stonowanym głosem –
Połykający własny ogon wąż wskazuje, że koniec w procesie wieczne-
go powtarzania odpowiada początkowi. Uroboros jest symbolem nie-
skończoności. Wiecznego powrotu.
Harry próbował w myślach zebrać słowa kobiety w jedną spójną
całość.
- Czyli ten symbol może być wizytówką kogoś, kto posiada wiedzę na
temat sposobu osiągnięcia nieśmiertelności?! - zapytał zaintrygowany
– Wiedzę, którą posiadają nieliczni?
- Ujmując to w bardzo dużym uproszczeniu – stwierdziła Trelawney
bawiąc się swoimi koralikami – Pentakl znajduje się na pierwszej
karcie Wielkich Arkan...
- Pentakl?! - zapytał zdumiony Harry – Co to słowo oznacza?
Trelawney ponownie poprawiła okulary na nosie. Sprawiała wrażenie
nad wyraz szczęśliwej z faktu, że Harry po raz kolejny dał wyraz swo-
jej niewiedzy.
- Och, mój drogi! – zaczęła po chwili – Gdybyś tylko uważał na moich
zajęciach, dziś wiedziałbyś że pentakl to krążek z wyrysowanym we-
wnątrz magicznym znakiem. Tutaj akurat z odwróconym pentagra-
mem...
- Wspominała pani coś o kartach – odrzekł Harry lekceważącym to-
nem.
- Nie o byle jakich kartach! - oburzyła się nauczycielka – Mówimy
o kartach Tarota! O Wielkich Arkanach! O karcie Maga!

97
- A co symbolizuje ta karta? - zapytał Harry przepraszającym tonem.
- Obawiam się, że będziesz zmuszony sam dojść do tego – stwierdziła
chłodno Trelawney – Moi uczniowie czekają na kolejną lekcje. Do wi-
dzenia.

Harry miał mętlik w głowie. Rozmowa z profesor Trelawney


utwierdziła go w przekonaniu, że symbol wypalony na ścianie ma coś
wspólnego z Radą Starszych, o której wspominał Rowle. Tylko dlacze-
go były śmierciożerca zainteresował się grupą starców, którzy zamie-
rzali zgłębić tajniki nieśmiertelności? I co to ma wspólnego z tajemni-
czym zabójstwem profesora Flitwicka? Czemu miał służyć wrogi napis
na ścianie korytarza?
Chociaż kilka spraw stało się jasnych, wiele pytań nadal
pozostawało bez odpowiedzi. Harry postanowił poszukać informacji
o tajemniczym symbolu w bibliotece szkolnej. Do tego potrzeba było
jednak więcej czasu, a wyjaśnienie ataku na prefekta Slytherinu było
sprawą bardzo pilną.
Harry był zdeterminowany, by złapać sprawcę zanim Ślizgon
odzyska przytomność i sam opowie, kto go zaatakował. Chciał w ten
sposób wykazać się przed McGonagall, która mogła być nieco zawie-
dziona jego mizernymi poczynaniami w ramach śledztwa.
Zaraz po lunchu odwołał więc wszystkie swoje lekcje. Postanowił
skupić się na wyjaśnieniu wydarzeń minionej nocy i schwytać winnego.
Trop prowadził do starego gabinetu Severusa Snape'a. Zanim jednak
się tam udał, chciał zorientować się o stanie zdrowia rannego ucznia.
Zmierzając w stronę skrzydła szpitalnego gorączkowo analizował
wydarzenia ostatnich tygodni. W głębi serca czuł, że w jakiś sposób
wszystkie te niezrozumiałe wydarzenia, począwszy od zabójstwa
Flitwicka, przez śmierć Rowle'a, kradzież mapy Huncwotów, aż po
atak na prefekta, łączą się ze sobą.

98
Kiedy wszedł do podłużnej sali szpitalnej, poczuł drżenie serca.
Pośród pustych łóżek zaścielonych śnieżnobiałą pościelą był rozsta-
wiony parawan. Tuż obok niego stała Lisa Turpin, pogrążona w cichej
rozmowie z jakimś wysokim mężczyzną o kasztanowych włosach,
ubranym w turkusową szatę.
- Och, Harry! - zawołała na jego widok, odsłaniając w uśmiechu śnież-
nobiałe zęby – Spodziewałam się ciebie tutaj!
Harry uśmiechnął się nieznacznie i podszedł bliżej.
- To jest Sylas Wilkie – oznajmiła Lisa wskazując dłonią na towarzy-
szącego jej mężczyznę.
Harry przyjrzał się mu dokładniej. Wyglądał jakby dokuczał mu jakiś
przykry zapach. Szczupłą, bladą twarz wykrzywiał nieprzyjemny gry-
mas, który podkreślał zmarszczki mimiczne. Pociągłe usta układały się
w złośliwym uśmieszku. Niesfornie sterczące włosy opadały na czoło,
przysłaniając nieznacznie skośne, podkrążone oczy.
- Nareszcie mamy okazję się poznać – syknął mężczyzna chrapliwym,
odpychającym głosem, podając Harry'emu rękę – Jest pan tutaj legen-
dą. Wszyscy o panu mówią.
W tonie wypowiedzi czarodzieja dało się wyczuć nutę ironii i kpiny.
- Mam nadzieje, że mówią same dobre rzeczy – odpowiedział Harry
nieco rozdrażnionym głosem i zwrócił się ponownie do Lisy – Jak czu-
je się chłopiec?
- Pani Pomfrey mówi, że niebawem powinien odzyskać przytomność –
odpowiedziała czarownica, poprawiając czerwone korale, które opada-
ły na jej odsłonięty, przyprószony piegami dekolt. Harry przez chwilę
nie mógł oderwać od niego oczu.
- Muszę przyznać, że jestem bardzo zaniepokojony tym, co spotkało
Malkolma – zaczął niespodziewanie Wilkie, tym samym chrapliwym
głosem – Rodzina Higgsów cieszy się uznaniem w świecie czarodzie-

99
jów. Malkolm ma nieposzlakowaną opinię. Jest lubiany w szkole. Nie
rozumiem dlaczego ktoś go zaatakował?
- Być może nakrył osobę, która wypaliła te okropne hasła na ścianie –
odrzekła Lisa, a Sylas obdarzył ją krótkim, niezbyt przyjemnym spoj-
rzeniem.
- Zgadzam się z Lisą – stwierdził Harry widząc, że mężczyzna oczeku-
je na jego wypowiedź – Oczywiście, w tej chwili są to tylko nasze do-
mysły. Odpowiedź na pańskie pytanie poznamy niebawem, gdy tylko
chłopak odzyska przytomność.
- Przecież mówiłam, że chłopak potrzebuje spokoju! - rozległ się poiry-
towany głos pani Pomfrey, która wyszła ze swojego gabinetu niosąc
na ręku tuzin ręczników – Ciszy i spokoju! - wycedziła - Proszę mi tu
nie sterczeć!
Harry uśmiechnął się łobuzersko, kiedy kobieta stanęła tuż obok nie-
go. Sylas Wilkie wyglądał na oburzonego, a Lisa była wyraźnie zmie-
szana.
- Potter, wiedziałam, że prędzej czy później znowu tutaj trafisz! – jęk-
nęła Pomfrey obdarzając go nieznacznym uśmiechem i odprowadza-
jąc wszystkich do drzwi wyjściowych.

Harry zdawał sobie sprawę, że w ciągu najbliższych kilku godzin


sprawa ataku na ucznia się wyjaśni. Malkolm odzyska przytomność
i sam o tym opowie. Nie mógł jednak biernie na to czekać. Gdy tylko
pożegnał się z Lisą, ruszył do sali wejściowej, kierując się w stronę
lochów. Chciał czym prędzej obejrzeć stary gabinet Snape'a.
- Dobrze, że cię widzę Harry – rozległ się podekscytowany głos
Monaghana, który niespodziewanie wyszedł z Wielkiej Sali. Trzymał
w ręku egzemplarz Proroka Codziennego. Wyglądał na rozgorączko-
wanego.

100
- Co się stało? - zapytał Harry przystając na chwilę.
– Znaleźli ciało zbiega z Azkabanu!
Podsunął Harry'emu pod nos gazetę. Na pierwszej stronie widniało du-
że zdjęcie przedstawiające starą, walącą się chatę, stojącą na skraju
lasu. Tuż obok niej trzech czarodziejów pochylało się ze zdumieniem
nad ciałem leżącym na trawie. Duży, iskrzący nagłówek głosił:

LUCJUSZ MALFOY NIE ŻYJE!

Zaintrygowany Harry pośpiesznie zaczął czytać krótką notkę pod


zdjęciem:

„Ubiegłego wieczoru do naszej redakcji do-


tarła wstrząsająca informacja dotycząca
zbiega z Azkabanu, Lucjusza Malfoya. Zna-
ny śmierciożerca, który do tej pory uważany
był za zaginionego, został znaleziony przez
kilku mugoli. Jego ciało spoczywało na pod-
łodze izby, którą zamieszkiwał. Aurorzy
stwierdzili, że mężczyzna nie żyje od co naj-
mniej kilku miesięcy. Zginął najprawdo-
podobniej od śmiercionośnego zaklęcia...”

Dalsza część artykułu zawierała informacje o tym, że Lucjusz


Malfoy ukrywał się jako zdziwaczały starzec mieszkając samotnie
w starej szopie na skraju lasu. Cytowano też wypowiedzi kilku auro-

101
rów. Choć Harry był zupełnie zaskoczony, nie rozumiał dlaczego arty-
kuł tak bardzo przykuł uwagę Monaghana.
- Pewnie dorwali go dawni koledzy – odrzekł Harry opuszczając gaze-
tę, ale widząc pełne napięcia spojrzenie towarzysza, szybko dodał –
Nie rozumiem dlaczego tak cię to zainteresowało, Sean?
- Och, Harry! Przyjrzyj się dokładniej zdjęciu - jęknął zniecierpliwiony
mężczyzna wskazując na fotografię starej szopy – Zobacz, co jest na
drzwiach!
Harry wytężył wzrok żeby dostrzec coś, co wcześniej umknęło
jego uwadze. Na uchylonych drzwiach chaty widniał wypalony penta-
gram, wpisany w okrąg, który tworzył wąż. Identyczny jak ten, który
ktoś wypalił na ścianie korytarza.
- A niech mnie! - jęknął zaskoczony – Widzę, że mamy tutaj dużo po-
ważniejszy problem niż nam się wydaje!
Monaghan żywo pokiwał głową.
- Skontaktuję się z moim przyjacielem z biura aurorów – oznajmił
Harry – I dowiem się na ten temat czegoś więcej. Najpierw jednak mu-
szę coś sprawdzić.
- Co może być ważniejsze od tej sprawy, Harry?! - jęknął zdziwiony
czarodziej.
Harry wyjaśnił mu, że zamierza obejrzeć lochy i gabinet dawnego na-
uczyciela eliksirów. Monaghan postanowił mu towarzyszyć. Zeszli po-
śpiesznie do podziemi i po chwili stanęli w ciemnym lochu, prowadzą-
cym do klasy eliksirów.
- Slughorn od dawna nie korzysta z tej sali – stwierdził Sean przyglą-
dając się z bliska dębowym drzwiom.
Ruszyli w głąb lochu, mijając kolejne drzwi. Harry zatrzymał się dopie-
ro przy ostatnich. Widniała na nich pieczęć Ministerstwa Magii. Była
zerwana.

102
- Wygląda na to, że gabinet był słabo zabezpieczony – stwierdził Harry
otwierając drzwi na oścież.
Ich oczom ukazał się niewielki, ciemny loch zagracony stosem
starych pergaminów, ksiąg i kociołków. Po biurku porozrzucane były
puste fiolki. Na półkach stało kilka słoików z ogonkami szczurów
i innymi ingrediencjami. Gruba warstwa kurzu była naruszona. Na
podłodze widać było ślady czyichś butów.
Harry wszedł do środka. Rozejrzał się dookoła.
- Wygląda na to, że ktoś tu czegoś szukał – oznajmił zaintrygowany
Monaghan.
- I z całą pewnością znalazł – odrzekł Harry sięgając po starą,
zniszczoną książkę leżącą na biurku. Na jej grzbiecie widniał połysku-
jący napis: „Własność Księcia Półkrwi”.
- Masz coś interesującego? - zapytał Monaghan podchodząc bliżej.
- Tak. Stary pamiętnik – odrzekł Harry otwierając dziennik.
Jego oczom ukazały się pożółkłe stronice pamiętnika, które
wyglądały jak brudnopis. Wszędzie pełno było koślawych dopisków,
zakreślonych zdań i szkaradnych rysunków. Zupełnie jak w starym
egzemplarzu podręcznika do eliksirów, który niegdyś był własnością
Severusa Snape'a.
- Napisał coś ciekawego? - dopytywał ze zniecierpliwieniem Mona-
ghan.
Harry przewracał kolejne stronice dziennika, szukając czegoś, co
mogło zostać zakreślone lub oznaczone przez włamywacza. Dziennik
skrywał wiele prywatnych zapisków, złośliwych uwag, ale także
eksperymentalne przepisy i wynalezione eliksiry. Wertując po kilka
kartek w pewnym momencie Harry dostrzegł starannie wyrysowany
portret smukłej kobiety o długich włosach. Od razu domyślił się kogo
przedstawia. Szkic wypełniał całą stronę dziennika, a obok, widniała
niestarannie, jakby nakreślona w pośpiechu, notatka.

103
2 sierpnia 1981 r.

Znowu był z nią. Zostawił bękarta z Lily i wyje-


chał z tą całą Laurą. Nałgał, że to wyjazd
służbowy. Mówiłem Lily, że jest draniem i oszu-
stem! Mówiłem, że prędzej czy później ją uniesz-
częśliwi! Wreszcie mam dowód! Wreszcie poka-
żę Lily jaki jest ten jej cudowny mężulek! Niech
zobaczy, niech przejrzy na oczy. Wreszcie prze-
kona się, że Potter ją zdradza z tą rozwiązłą
Laurą Meadowes...

Harry poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. Wpatrywał się przez


chwilkę w pośpiesznie nakreślone słowa. Milczał. Przez głowę przela-
tywał mu natłok myśli. Od dawna wiedział, że jego ojciec nie był anioł-
kiem. Nie było dla niego żadną nowością, że w czasach szkolnych za-
chowywał się podobnie jak Draco Malfoy. Wszyscy którzy znali jego
rodziców wmawiali mu jednak, że po ślubie James się zmienił. Wydo-
roślał. Czy to możliwe, że kłamali? Czy to możliwe, że Severus Snape
miał rację?
Nagle do gabinetu wpadł Neville. Wyglądał na zdenerwowanego. Całą
drogę musiał biec, bo chwilę potrwało nim spokojnie złapał oddech.

104
- Co się stało?! - jęknął zaskoczony Monaghan. Harry milczał. Wpatry-
wał się jednak w przyjaciela, w napięciu oczekując wieści, które ze so-
bą przynosił.
- Chłopak odzyskał przytomność – oznajmił grobowym tonem Neville,
wpatrując się ze zmartwieniem w Harry'ego.
- To świetnie! - ucieszył się Monaghan.
- Powiedział, kto go napadł? - zapytał Harry, zamykając dziennik.
- Tak – odrzekł Neville wstrzymując na chwilę powietrze – Powiedział,
że zrobił to James Potter.

105
ROZDZIAŁ DZIEW IĄTY

NOCNA WYPRAWA HUNCWOTÓW

H
arry poczuł, jakby bryłki lodu opadły mu na dno żołądka. Przez
chwilę stał nieruchomo, nie dowierzając słowom Neville'a. To
przecież nie mogła być prawda. Jego syn na pewno nie nakreślił anty-
mugolskich sloganów na ścianie. Nie mógł też zaatakować niewinnego
ucznia, nawet jeśli ten uczeń był Ślizgonem.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać z Malkolmem – zaproponował
niepewnie Monaghan, kładąc dłoń na ramieniu Harry'ego – To z pew-
nością da się jakoś wyjaśnić.
Ruszyli do skrzydła szpitalnego. Harry przez całą drogą milczał.
Ściskał kurczowo w dłoni dziennik Severusa Snape'a i próbował oczy-
ścić głowę z natrętnych myśli. Pomyślał, że teraz bardzo przydałaby
mu się myślodsiewnia. Neville co chwilę spoglądał na niego z niepo-
kojem.
Kiedy weszli do skrzydła szpitalnego powitały ich zniecierpliwio-
ne okrzyki. Parawan zniknął, a w jego miejscu znajdowało się łóżko,
na którym siedział czarnowłosy, purpurowy chłopak. Był zajęty wyjada-
niem fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Na jego szafce noc-
nej leżało mnóstwo łakoci. Przy łóżku z kamienną twarzą stał Sylas

106
Wilkie, a obok niego profesor McGonagall, Horacy Slughorn i Lisa Tur-
pin. Wszyscy wpatrzeni byli w Harry'ego, który powolnym krokiem pod-
szedł do łóżka rannego chłopca.
- Jest pan wreszcie! - warknął z oburzeniem Wilkie – Nieźle pan wy-
chował synalka! Żądam surowych konsekwencji!
- Uspokój się Sylasie – odezwała się surowym tonem McGonagall –
Emocje w niczym tu nie pomogą. Trzeba wszystko wyjaśnić.
Harry zlekceważył wrogie, pełne wściekłości spojrzenia opiekuna
Ślizgonów i dostrzegając nieznaczny, mający mu dodać otuchy
uśmiech Lisy, zwrócił się do rannego prefekta.
- Podobno uważasz, że zaatakował cię James Potter?
Sylas Wilkie prychnął ze złości.
- Nie uważa, tylko tak było! - warknął oburzony.
- Opowiedz, co dokładnie zaszło – polecił Harry, ignorując Sylasa.
Wszyscy zamilkli. Malkolm Higgs wziął głęboki oddech. Odstawił opa-
kowanie łakoci na szafkę nocną i nerwowo rozejrzał się po twarzach
zgromadzonych.
- Jak zwykle pilnowałem korytarzy – zaczął ochrypłym głosem – i kiedy
mijałem gobelin Barnabasza Bzika usłyszałem jakieś hałasy w sąsie-
dnim korytarzu. Pobiegłem sprawdzić co się dzieje. Przyłapałem Pot-
tera i Weasleya na gorącym uczynku.
- Co dokładnie robili? - zapytał Harry wpatrując się przenikliwie
w ucznia.
- To chyba oczywiste! – burknął oburzony Wilkie – Bazgrali te pogróżki
na ścianie!
Harry obdarzył czarodzieja krótkim, uciszającym spojrzeniem i ponow-
nie zwrócił się do chłopca. Wilkie szeptał coś ze złością pod nosem,
ale Lisa go uciszyła.
- Czy widziałeś jak Potter i Weasley wypalali hasła na ścianie kory-
tarza?

107
Chłopak odchrząknął.
- Właściwie to NIE. Kiedy dotarłem na miejsce już zdążyli je wycza-
rować.
- To tylko domysły! – stwierdził z powagą Horacy Slughorn,
wstrząśnięty całą tą sytuacją – Skoro nie zostali przyłapani na gorą-
cym uczynku, nie ma pewności że są autorami słów na ścianie!
- Inaczej nie zaatakowaliby Malkolma! - wycedził ze złością Wilkie.
- Nie przerywajmy chłopcu – stwierdziła stanowczo McGonagall
i wszyscy zamilkli. Wilkie ponownie gderał pod nosem, ale nikt nie za-
wracał na niego uwagi.
- Opowiedz, co działo się dalej – polecił Harry.
- Kazałem im się wytłumaczyć – zaczął Malkolm nieco niepewnym gło-
sem – Pytałem czemu opuścili dormitoria. Potter odburknął, że to nie
moja sprawa. Kiedy zapytałem, po co wypalili te obraźliwe słowa na
ścianie, zaczęli się wypierać.
Wilkie wyjękiwał oburzenie, ale Monaghan uciszył go spojrzeniem.
- Weasley rzucił we mnie zaklęciem – kontynuował chłopiec - ale uda-
ło mi się zrobić unik. Zanim wyciągnąłem różdżkę, Potter trafił mnie
jakąś klątwą. Straciłem przytomność i obudziłem się dopiero tutaj.
- Zaatakowali prefekta! – zaczął ze złością Wilkie – Należy ich wydalić
ze szkoły!
- To już leży w gestii dyrektora, Sylasie – stwierdziła uprzejmym tonem
Lisa.
Głowy wszystkich zwróciły się w stronę McGonagall.
- Zanim podejmiemy jakiekolwiek kroki, należy przesłuchać obie strony
incydentu – stwierdziła z rozwagą czarownica – Nie podejmiemy żad-
nych pochopnych kroków.

Z polecenia profesor McGonagall Lisa udała się na błonia, gdzie


Gryfoni drugiego roku mieli lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami

108
z Hagridem. Miała przyprowadzić ze sobą Jamesa i Freda. W tym cza-
sie pozostali przemieścili się do gabinetu dyrektora. Pani Pomfrey do-
bitnie im wyjaśniła, że skrzydło szpitalne nie jest odpowiednim miej-
scem na przesłuchania.
- Spodziewam się surowych konsekwencji dla tych dwóch – syczał po
drodze Sylas Wilkie, ale nikt nie pokusił się by mu cokolwiek odpowie-
dzieć.
Kiedy dotarli na miejsce, McGonagall wyczarowała sześć krze-
seł, przywołała dzbanek z herbatą i zasiadła za swoim biurkiem. Slu-
ghorn i Monaghan spoczęli na krzesłach, i zaczęli sączyć herbatę
z filiżanek. Sylas Wilkie usiadł tuż obok i w milczeniu wpatrywał się
w okno. Neville podszedł do jednego ze stolików na pajęczej nodze.
Z zainteresowaniem przyglądał się turkoczącemu urządzeniu, które
przypominało wyglądem patefon. Harry stał przez chwilę w miejscu,
spoglądając na biurko dyrektora. Dostrzegł spoczywający na nim kufer
z kolekcją wspomnień.
Po niespełna kwadransie dało się słyszeć odgłos kroków, a na-
stępnie kołatanie do drzwi. McGonagall poleciła wejść i do gabinetu
wkroczyła Lisa a tuż za nią, ze spuszczonymi głowami, James Potter,
i Fred Weasley. Harry dostrzegł, że obaj byli bladzi jak trupy.
- Domyślacie się z jakiego powodu tutaj jesteście? - zapytała surowym
tonem McGonagall powstając z miejsca, a chłopcy pokiwali twierdząco
głowami, starając się zignorować pełne oburzenia prychnięcia Sylasa
Wilkie.
- Malkolm Higgs poinformował nas, że obaj zaatakowaliście go ubie-
głej nocy – zaczął Harry podchodząc do chłopców i w napięciu wpatru-
jąc się w twarz syna – Twierdzi, że przyłapał was na wypisywaniu
antymugolskich sloganów na ścianie...
- To kłamstwo! - oburzył się James unosząc na chwilę głowę i z niepo-
kojem spoglądając w oczy ojca – To nie my wypaliliśmy te słowa!

109
- A kto? - zapytał zaintrygowany Monaghan – Widzieliście kto to zro-
bił?
Chłopcy pokręcili przecząco głowami.
- Oni kłamią! - burknął Sylas powstając z miejsca – Mają kłamstwo
wymalowane na twarzy!
- Uspokój się Sylasie! - syknęła McGonagall obdarzając go karcącym
spojrzeniem.
- Zakładając, że ci chłopcy kłamią – zaczął Sean Monaghan – możemy
uznać, że Malkolm Higgs również nie powiedział nam prawdy...
- Może dopuścimy do głosu uczniów? - zaproponował z ironią Slug-
horn, kładąc opasłe ręce na odstającym brzuchu – Z pewnością mają
w tej sprawie do powiedzenia dużo więcej od każdego z was...
Wszyscy zamilkli wpatrując się w chłopców.
- Opowiedzcie, co zaszło ubiegłej nocy – polecił Harry spoglądając na
syna z mieszaniną złości i troski. James nie miał odwagi spojrzeć mu
ponownie w oczy.
- Wymknęliśmy się z dormitorium... - zaczął nieśmiało - chcieliśmy...
- Chcieliśmy odwiedzić gabinet woźnego – dokończył Fred, a Harry
miał wrażenie, że dostrzegł nieznaczny, złośliwy uśmieszek na jego
twarzy – Mówiono nam, że pan Filch ma interesującą kolekcję rzeczy
zarekwirowanych uczniom...
- Kto wam o tym mówił? - zapytał Monaghan, a Harry poczuł nieprzy-
jemny skurcz w żołądku. Uświadomił sobie, że sam wielokrotnie opo-
wiadał synowi o zasobach gabinetu Filcha. Ron kilka razy opowiadał
im o mapie Huncwotów, którą bliźniacy znaleźli przed laty w gabinecie
woźnego.
- Chłopacy z siódmego roku wspominali o tym w Noc Duchów –
skłamał James spoglądając nieśmiało na ojca – Chcieliśmy przejrzeć
zbiory woźnego... Kiedy szliśmy korytarzem na siódmym piętrze, na-
szą uwagę przykuł napis na ścianie...

110
- Czyli kiedy znaleźliście się na miejscu, napis już był wyczarowany? -
upewnił się Monaghan.
- Tak – odrzekł Fred – Sprawca musiał nawiać już bardzo daleko... nie
widzieliśmy nikogo na mapie...
James przerażony palnął Freda w potylicę. Obaj poczerwieniali na
twarzy.
- O jakiej mapie mówicie? - zapytała surowym głosem McGonagall
przyglądając się chłopcom w napięciu.
- O mapie Huncwotów – odpowiedział ochrypłym głosem James spo-
glądając nieśmiało na kipiącą ze złości twarz ojca. W jego oczach po-
jawiły się łzy.
- A co to za mapa? - zdumiał się Monaghan, a reszta wyraziła podob-
ne zainteresowanie – Nigdy nie słyszałem o żadnej mapie Huncwo-
tów?
- Na to pytanie ja mogę udzielić odpowiedzi – stwierdził drżącym ze
złości głosem Harry, a pozostali nauczyciele spojrzeli na niego
z zaskoczeniem – Mapa Huncwotów to zaczarowany pergamin, który
ukazuje dokładny plan zamku. Poruszające się po nim kropki opatrzo-
ne są nazwiskami osób, które znajdują się aktualnie w szkole. Dzięki
tej mapie można sprawdzić, gdzie znajduje się każda osoba.
Lisa i Slughorn głośno nabrali powietrza. Sylas Wilkie wpatrywał się
w Harry'ego z dziwnym wyrazem twarzy. Wyglądał na zaskoczonego
i zaniepokojonego. McGonagall przez moment sprawiała wrażenie,
jakby w ogóle nie usłyszała słów Harry'ego.
- Profesor Dumbledore wspominał mi kiedyś o tej mapie – wyjaśniła
widząc zaskoczenie na twarzy Harry'ego – Rozumiem, że miałeś
szczęście wejść w jej posiadanie, Harry?
- Tak. Miałem ją przez wiele lat – odrzekł Harry - Jakiś czas temu zo-
stała mi jednak skradziona. Domyślam się, że mój syn ją sobie „poży-
czył”.

111
James z wyjątkowym zainteresowaniem przyglądał się swoim butom.
Milczał.
- Gdzie teraz znajduje się mapa? - zapytała McGonagall, a chłopcy
wymienili między sobą przerażone spojrzenia. Ponownie poczerwie-
nieli na twarzy. James był bliski płaczu.
- No właśnie... ee... jak staliśmy na korytarzu czytając napisy na ścia-
nie – zaczął z zakłopotaniem Fred – nakrył nas Malkolm Higgs. Za-
czął się czepiać. Oskarżył nas o wypalenie tych pogróżek. Chciał nam
zarekwirować mapę.
- Co było dalej? - dopytała surowym tonem McGonagall.
- Nie chciałem jej oddać – kontynuował James, z trudem opanowując
płacz – Malkolm wyciągnął różdżkę i chciał mi ją odebrać siłą...
- Malkolm jako pierwszy wyciągnął różdżkę? - zdumiał się Monaghan.
- Kłamiecie! - oburzył się Sylas – Próbujecie się wybielać kosztem
mojego prefekta!
- Nie kłamiemy! Tak było! Malkolm nas zaatakował i zaczęliśmy się
bronić! Rzucił jakieś zaklęcie i mapa stanęła w płomieniach! – za-
oponował James, a Harry poczuł ogarniającą go wściekłość – Trzy-
małem ją w dłoni, więc ogień mnie poparzył!
I wyciągnął dłoń, tak aby każdy mógł dostrzec poparzoną skórę.
- Sam pewnie się poparzyłeś! - wrzasnął z oburzeniem Wilkie,
czerwieniejąc na twarzy – Kłamiesz! Próbujesz zrzucić winę na prawe-
go prefekta!
- DOŚĆ! - wrzasnęła McGonagall tak głośno, że niemal zatrzęsły się
obrazy na ścianach – Sylasie, jeśli nie umiesz zapanować nad emo-
cjami, będę zmuszona prosić, abyś opuścił mój gabinet! Chcemy
w spokoju wysłuchać tego, co chłopcy mają do powiedzenia!
- Gryfoni mówią prawdę – oznajmił niespodziewanie głos, który Harry
znał doskonale, ale którego nie słyszał od wielu lat.

112
Głowy wszystkich zwróciły się w kierunku ściany, na której wisiały
portrety dawnych dyrektorów. Wśród nich znajdował się obraz przed-
stawiający Albusa Dumbledore'a siedzącego w fotelu. Spoglądał na
nich wesoło znad swoich okularów połówek, uśmiechając się niezna-
cznie.
- Skąd ta pewność Albusie? - zapytała McGonagall zerkając z zacieka-
wieniem na portret swojego poprzednika – Słyszałeś coś o wydarze-
niach ubiegłej nocy?
Albus Dumbledore pokręcił przecząco głową.
- Tuż za chłopcami stoi wykrywacz kłamstw – stwierdził profesor
wskazując palcem na stolik z pajęczą nogą, któremu wcześniej
przyglądał się Neville – Jeśli któryś z nich skłamałby, wykrywacz na-
tychmiast by zareagował. Z patefonu wydobywałby się dźwięk przypo-
minający bzyczenie roju pszczół.
Sylas Wilkie pozieleniał na twarzy. Harry poczuł lekką ulgę, choć nadal
był wściekły na syna i nie mógł mu wybaczyć kradzieży mapy Huncwo-
tów. Zwłaszcza, że teraz mapa zupełnie przepadła.
- Kiedy Malkolm poparzył Jamesa, wyciągnąłem różdżkę i zacząłem
z nim walczyć – stwierdził z pokorą Fred – Doszło do pojedynku
między nami i wtedy James rzucił to zaklęcie...
Obaj chłopcy wzdrygnęli się na samą myśl o klątwie Sectumsempra.
- Pojedynek dwóch na jednego! - prychnął ze złością Wilkie – Też mi
coś!
- Zauważ Sylasie, że Malkolm jest na szóstym roku – odrzekła
uprzejmym tonem Lisa – a chłopcy na drugim. Poziom jego zaklęć jest
dużo bardziej zaawansowany.
- Dokładnie! – poparł ją Monaghan – Poza tym, to nie dopuszczalne,
żeby prefekt atakował uczniów! Należy mu się nagana!
Sylas zamilkł. Wyglądał na zmieszanego. Nie wiedział co ma powie-
dzieć.

113
- Skąd znaliście formułę zaklęcia Sectumsempra? - zapytała McGo-
nagall – Zaglądaliście do gabinetu w lochach?
- Nie byliśmy w żadnym gabinecie – odparł sucho James – Usłyszałem
o tym zaklęciu podczas ostatnich wakacji. Byliśmy na biwaku i... eee...
wujek Ron opowiedział o pojedynku taty z Draco Malfoyem...
Harry zalał się rumieńcem. Pozostali nauczyciele obdarzyli go zdumio-
nymi spojrzeniami. Sylas Wilkie nie skrywał swojego oburzenia.
- Opowiadacie dzieciom o czarnomagicznych klątwach w czasie let-
nich wypraw? - zapytała z wyrzutem McGonagall, spoglądając ze zło-
ścią na Harry'ego.
- Nie miałem pojęcia, że Ron opowiedział chłopcom o tym zajściu –
odrzekł z zakłopotaniem Harry, próbując opanować drżenie rąk – Przy
ognisku mówiliśmy o wielu rzeczach... Nigdy nie wspominałem o klą-
twie Sectumsempra, bo jej działanie jest zbyt przerażające.
- Wujek Ron opowiedział to tej nocy, gdy zabrałeś mamę na romanty-
czną przejażdżkę hipogryfem – odparł James nie mając odwagi spoj-
rzeć na ojca.
Harry był zawstydzony. Dostrzegł kątem oka spojrzenie Lisy. Wygląda-
ła na bardzo zasmuconą.
- Tej nocy testowaliśmy Eksperymentalne Wino Edwarda Bełta –
odrzekł błądząc z niepokojem po twarzach zgromadzonych – Myślę,
że Ron nie do końca był świadom tego co mówi, lub opowiada dzie-
ciom.
- Żałosne – syknął Sylas – jak syn może być odpowiedzialny, mając
takiego lekkomyślnego i nierozsądne ojca!
Harry poczuł ogarniającą go falę wściekłości.
- Nie masz prawa osądzać w ten sposób Harry'ego, Sylasie! - obu-
rzyła się Lisa – To nie twoja sprawa, co Harry robi w wolnym czasie
i w jaki sposób wychowuje swoje dzieci!
- Ty to nazywasz wychowaniem?! - warknął Sylas.

114
- Nie wtykaj nochala w nie twoje sprawy, Wilkie! - wrzasnął Harry
zaciskając pięści.
- DOŚC! - wrzasnęła McGonagall czerwieniejąc na twarzy i natych-
miast zapanowała cisza – Nie pozwolę, aby nauczyciele w mojej szko-
le rozmawiali ze sobą w ten sposób!
Wilkie i Harry spuścili głowy.
- Z tego co dziś usłyszeliśmy ewidentnie wynika, że wina leży po obu
stronach – kontynuowała McGonagall – Uważam, że kary dla uczniów
powinni wymierzyć opiekunowie ich domów. To na nich będzie rów-
nież spoczywać obowiązek nie dopuszczenia do podobnego zajścia
w przyszłości.
Sylas Wilkie wyglądał na bardzo niezadowolonego z takiego obrotu
sprawy. Już miał coś powiedzieć, jednak surowe spojrzenia profesor
McGonagall skutecznie go zniechęciło.

Kiedy Harry opuścił gabinet dyrektora, trwała kolacja w Wielkiej


Sali. Polecił synowi wraz z Fredem dołączyć do pozostałych uczniów,
a sam udał się do swojego gabinetu. Miał w głowie mętlik. Tak wiele
się wydarzyło. Wciąż nie dowierzał, że jego ojciec mógł zdradzać
matkę. Nie da się jednak ukryć, że James Potter nie był w latach mło-
dości aniołkiem. Jakby tego było mało doszła sprawa tajemniczej
śmierci Lucjusza Malfoya, która mogła być powiązana z wydarzeniami
w szkole. Harry koniecznie musiał z kimś o tym porozmawiać.
Gdy wszedł do swojego gabinetu uderzyła go fala gorącego
powietrza. W kominku tańczyły wesoło płomyki ognia, trzaskając raz
po raz. Gburek zasłał już łoże. Na biurku jak zwykle o tej porze pozo-
stawił dzbanek z herbatą. Harry zerknął przez chwilę w okno, za któ-
rym z ciemności wynurzały się zaśnieżone błonia. Próżno było szukać
tam żywej duszy.

115
Podszedł do kominka. Sięgnął po szczyptę błyszczącego
proszku i rzucił go w płomienie, które natychmiast zrobiły się
szmaragdowozielone i urosły ponad niego. Włożył głowę do kominka
i krzyknął „DZIUPLA”.
Niemal natychmiast płomienie ustąpiły. Jego oczom ukazał się
kolisty, zagracony salon. Drewniane ściany i sklepienie przypominały
dziuplę wydrążoną w olbrzymim drzewie. Pośrodku pokoju stała
kraciasta kanapa i dwa fotele, przy których lewitował w powietrzu
niewielki, szklany stolik. Na jednym z foteli spał smacznie wysoki rudy
mężczyzna, z nogami wyciągniętymi przed siebie. Harry dostrzegł
dziury w jego skarpetach.
- POBUDKA, STARY! - wrzasnął Harry, nie mogąc się powstrzymać,
a Ronald Weasley skoczył na równe nogi błyskawicznie wyciągając
przed siebie różdżkę i nerwowo rozglądając się po salonie.
- A to TY! - zawołał na widok głowy Harry'ego wyłaniającej się z jego
kominka i przeciągnął się ziewając – Dawno cię nie widziałem...
Znaczy, twojej głowy...
- Widzę, że bardzo ciężko pracujesz odkąd przejąłeś moje obowiązki –
mruknął z ironią Harry, a Ron parsknął śmiechem.
- Hermiona i Hugo są u teściów, więc korzystam z chwili spokoju –
stwierdził Ron ponownie się przeciągając – Co ciebie do mnie sprowa-
dza?
- Lucjusz Malfoy.
Harry opowiedział Ronowi o wypalonych na ścianie korytarza słowach,
oraz tajemniczym symbolu. Wyjaśnił, że ten sam symbol widział na
zdjęciu w Proroku Codziennym.
- No tak. Kilka dni temu dwóch naszych zajmowało się tą sprawą –
zaczął Ron – Malfoya znalazło kilku mugolskich młokosów. Był w ta-
kim stanie, że ciężko było go rozpoznać. Jorks poinformował mnie, że

116
znaleźli w jego chacie portret Narcyzy Malfoy. Na ręce miał Mroczny
Znak. Domyśliliśmy się, że to Lucjusz.
- Wiadomo coś o okolicznościach jego śmierci? - zapytał Harry.
Ron podrapał się po głowie.
- Mugole nie zapuszczali się w tamte strony, bo Malfoy uchodził za dzi-
waka. Bez wątpienia ktoś potraktował go zabójczym zaklęciem. Uzna-
liśmy, że dopadli go dawni kumple.
- To nie wyjaśnia dziwnego symbolu na drzwiach jego chaty – odrzekł
Harry – Jego śmierć musi mieć jakiś związek z tym, co dzieje się teraz
w szkole. Rowle wspominał coś o Radzie Starszych...
- Rowle? - zdumiał się Ron – Przecież on od dawna gnije w ziemi, no
nie?
Harry opowiedział przyjacielowi pokrótce o tym, co zaszło na cmenta-
rzu w Dolinie Godryka.
- Wygląda na to, że ta Rada Starszych coś planuje – wyjaśnił Harry –
Malfoy i Flitwick stanęli im po prostu na drodze.
- Ale o co może im chodzić?
Nagle Harry coś sobie uświadomił.
- Interesują się horkruksami! - zawołał podekscytowany – Pamiętasz
włamanie w Departamencie Tajemnic? Nic nie zniknęło z Komnaty
Riddle'a, ale ktoś przyglądał się dziennikowi!
- Chyba nie sądzisz, że szukają kolejnego horkruksa Voldemorta?
- Nie. Wszystkie zniszczyliśmy. Tu musi chodzić o coś innego!
- Ale to ma sens – stwierdził Ron po chwili namysłu – Lucjusz Malfoy
przez kilka lat przechowywał pamiętnik Riddle'a. Być może ta cała Ra-
da próbowała wyciągnąć od niego kilka informacji na temat horkruk-
sów...
- Ale jak to się ma do śmierci Flitwicka? - zastanowił się Harry – Jeśli
Rada Starszych szukała by w Hogwarcie informacji o horkruksach, ich
pierwszą ofiarą powinien być Horacy Slughorn.

117
- Nie mam pojęcia dlaczego ukatrupili Flitwicka – odrzekł z powagą
Ron – Ale jedno jest pewne. Członkowie tej Rady Starszych znajdują
się w Hogwarcie.

Choć rozmowa z Ronem niewiele pomogła, dla Harry'ego stało


się jasne, że Rada Starszych bardzo interesuje się horkruksami.
Według tego, co mówiła Trelawney, Uroboros symbolizuje nieśmier-
telność. Być może członkowie Rady zamierzali osiągnąć nieśmiertel-
ność tworząc własne horkruksy.
Przez kilka kolejnych dni Harry większość wolnego czasu
spędzał w bibliotece. Uczniowie widywali go obładowanego stosami
ksiąg. Ze znużeniem szukał informacji lub choćby wzmianki o tajemni-
czym symbolu, który znaleziono w miejscach zbrodni. Nie udało mu
się jednak znaleźć niczego godnego uwagi. Jakby tego było mało Sy-
las Wilkie stał się jego zaprzysiężonym wrogiem i ilekroć go spotykał,
towarzyszyła temu nieuprzejma wymiana zdań. Sytuacja przekładała
się także na uczniów, gdyż między Gryfonami i Ślizgonami narastały
wrogie nastroje.
Z powodu ciężkiej sytuacji w szkole, Harry z utęsknieniem
wyczekiwał przerwy świątecznej. Miała ona być okazją na wyrwanie
się z zamku i odpoczynek od wszystkich problemów.
- Och, skarbie. Będziesz musiał nastawić się na odpoczynek w murach
szkoły – stwierdziła któregoś wieczoru Ginny, kiedy jak zwykle rozma-
wiał z nią przy użyciu sieci Fiuu – James i Al przesłali mi sowy. Nale-
gają, żeby tegoroczne święta spędzić w Hogwarcie. Nie muszę doda-
wać, że Lily jest tym pomysłem zachwycona! Pamiętasz chyba, co jej
obiecałeś przed wyjazdem?

Próby wyperswadowania tego pomysłu żonie spełzły na niczym.


Harry musiał pogodzić się z myślą, że spędzi święta w szkole Dopadł

118
go podły nastrój, który pogłębiał fakt, że śledztwo ponownie utkwiło
w martwym punkcie. Jakby tego było mało podczas środowej przerwy
na lunch, dostrzegł w pokoju nauczycielskim listę nazwisk pracowni-
ków, którzy zostają na święta w zamku. Pod numerem jeden figurowa-
ło nazwisko opiekuna Ślizgonów. Nadzieją na poprawę nastroju były
dla Harry'ego urodziny Hagrida, które zawsze były mocno zakrapiane
alkoholem.
- Topienie smutków w whisky czy winie to niezbyt trafiony pomysł,
Harry – stwierdził z niesmakiem Neville – Wiele razy mówiłem Hagri-
dowi, że stanowczo za dużo pije. Może w tym roku poczęstuje nas
herbatą.
Kiedy stanęli u drzwi chaty gajowego, usłyszeli głosy dobiegające z jej
wnętrza.
- Nie będziemy jedynymi gośćmi – mruknął Neville i zapukał.
Po chwili rozległo się skrzypienie drzwi, a ich oczom ukazała się wło-
chata głowa Hagrida. Przywitał ich, wyraźnie uradowany, z dzbanem
miodu pitnego w dłoni.
- Chyba jednak nie dostaniesz herbaty – mruknął Harry z rozbawie-
niem do Neville'a i wszedł do środka. Dostrzegł przy stole dwie cza-
rownice, pogrążone w wesołej rozmowie. Obie popijały grzany miód
z korzeniami, ulubiony trunek Hagrida.
- Hermiona? - zdumiał się Neville, który wszedł tuż za Harrym.
- Lisa? - mruknął zaskoczony Harry.
Kobiety zachichotały. Hermiona wstała i chwiejnym krokiem podeszła
do przyjaciół.
- Och, jesteście... moi chłopcy! - zawołała chichocząc i zawiesiła się
Harry'emu na szyi – Nie mogłam się doczekać... moi kochani!
- Jesteś wstawiona, Hermiono! – stwierdził zniesmaczony Neville, a ta
zachichotała.

119
- Och, tylko troszeczkę! - stwierdziła rozbawiona – Ale nie mówcie nic
Ronowi. On jest taki sztywny!
Harry parsknął śmiechem. Dostrzegł nieśmiałe spojrzenie Lisy, która
także wyglądała na nieco rozluźnioną miodem. Hagrid machnął różdż-
ką i na stole pojawiły się dwa kolejne dzbany, do których nalał miód
z dębowej beczki. Harry i Neville złożyli mu życzenia.
- Niezłe cacko! - zawołał na widok kuszy, którą mu wspólnie kupili –
Z takim kalibrem to ja dopadnę tą pijawkę w Zakazanym Lesie!
Wszyscy usiedli przy stole. Neville wyglądał na nieco zniechęconego,
jednak po kilku łykach miodu poprawił mu się humor.
- Skoro już wspomniałeś o pijawce, Hagridzie – zaczął Harry przeły-
kając trunek – Opowiedz, jak spisali się chłopcy? Napędziłeś im stra-
cha?
Lisa i Hermiona obdarzyły go pytającymi spojrzeniami.
- Dałem szlaban Jamesowi i Fredowi – wyjaśnił Harry – Kazałem im
udać się z Hagridem na nocne polowanie. Oczywiście nie zapomnia-
łem im wspomnieć o wampirze grasującym w Zakazanym Lesie.
- To chyba bardzo niebezpieczne – stwierdziła Lisa z nutą troski w gło-
sie.
- Dokładnie – odrzekł Harry szczerząc zęby – Chciałem ich dobrze
nastraszyć. Teraz dwa razy pomyślą zanim wytną kolejny taki numer!
- Żebyś widział ich miny jak spotkaliśmy centaura! - odrzekł z rozba-
wieniem Hagrid, a Harry dostrzegł niezrozumiałe zakłopotanie na twa-
rzy Lisy.
Reszta wieczoru upłynęła w wesołej atmosferze. Hermiona
opowiadała sprośne dowcipy. Neville powracał wspomnieniami do
szkolnych lat. Ogólne salwy śmiechu wywołała wzmianka o wyjściowej
szacie Rona, którą chłopak założył na bal bożonarodzeniowy, gdy byli
na czwartym roku. Hermiona najdłużej zanosiła się śmiechem.

120
- Powinnam... łyk... chyba... czas wracać... łyk... do domu – stwierdziła
bełkotliwie, kiedy kwadrans przed północą, chwiejnym krokiem, wraz
z Harrym i Nevillem podążała w stronę zamku (Lisa opuściła towa-
rzystwo godzinę wcześniej) – Gdzie moja miotła...? - spytała bekając.
- A co, chcesz pozamiatać dziedziniec?! - spytał z ironią Neville, który
wypił najmniej miodu ze wszystkich – Bo latanie w twoim stanie, to nie
jest dobry pomysł – stwierdził rozsądnie – Mogłabyś SPAŚC.
Harry zachwiali się niebezpiecznie pod ciężarem Hermiony.
- On ma... łyk... rację – stwierdziła Hermiona wpadając wraz z Harrym
w zaspę śniegu – Masz... łyk... rację Teodoro...
Neville spojrzał z politowaniem na Harry'ego, który wyszczerzył zęby,
wygrzebując się ze śniegu. Po dłuższej chwili dotarli do zamku. Gdy
tylko zdołali wejść na marmurowe schody, ponownie otworzyły się
drzwi wejściowe.
- Lisa?! - zdumiał się Neville na widok czarownicy – Mówiłaś, że ktoś
na ciebie czeka. Myślałem, że od dawna jesteś w zamku.
Kobieta poczerwieniała na twarzy. Wyglądała na zakłopotaną. Harry
obdarzył ją zaciekawionym, choć nieco mętnym spojrzeniem.
- Musiałam nieco ochłonąć – stwierdziła bez przekonania – Ten grzany
miód był bardzo mocny...
- No tak. – odrzekł z poirytowaniem Neville, a gdy Hermiona potknęła
się o stopień i runęła na posadzkę dodał – Zwłaszcza jak się go piło
w zbyt dużych ilościach.

Hermiona kolejny poranek powitała w Hogwarcie. Harry użyczył


jej swojego łoża. Sam przespał się na materacu. Kiedy Gburek zjawił
się w gabinecie z dzbankiem kawy, poprosił go o kubeł zimnej wody.
Dopadły go suchoty, a ten sam problem po przebudzeniu miała Her-
miona.

121
- Och, tyle mądrych głów jest w świecie czarodziejów, a żadna nie
wymyśliła skutecznego zaklęcia na porannego kaca – stwierdziła su-
cho, kiedy zdołała wypić dwie szklanki zimnej wody. Harry obdarzył ją
nieznacznym uśmiechem.
- Sympatyczna ta Lisa – stwierdziła próbując doprowadzić swoje włosy
do porządku – w ogóle jej nie kojarzę z czasów szkolnych.
- Skoro już o niej wspomniałaś – odrzekł z powagą Harry – Podejrze-
wam, że to ona jest wampirem.
Opowiedział przyjaciółce o swoich podejrzeniach i o dziwnych wypra-
wach Lisy do Zakazanego Lasu.
- Wczoraj wróciła do zamku tuż po nas, chociaż od Hagrida wyszła
godzinę wcześniej - stwierdził na koniec opowieści.
Hermiona zamyśliła się przez chwilę.
- Nie mam pojęcia czego Lisa może szukać w Zakazanym Lesie –
stwierdziła po chwili – ale jestem całkiem pewna, że nie jest wampirem
którego szukasz.
- Dlaczego? - zdziwił się Harry.
- Och, Harry! – westchnęła – To chyba oczywiste. Lisa spędziła z nami
wczoraj cały wieczór. Zauważyłeś u niej wampirze kły? Piła krew, czy
grzany miód?
Harry puknął się w czoło. Nie pomyślał o tym. Skoro Lisa po zmroku
nie przejawiała żadnych krwiopijczych skłonności, nie może być wam-
pirem.
- Cieszę się, że przyleciałaś do zamku – stwierdził szczerząc zęby –
Może będziesz w stanie mi pomóc w jeszcze jednej sprawie. Szukam
informacji o pewnym symbolu.
Opowiedział Hermionie o wydarzeniach w szkole, oraz o tajemniczym
symbolu, który pojawił się na korytarzu i na drzwiach starej chaty,
w której zamordowano Malfoya.

122
- Chętnie ci pomogę – oznajmiła, kiedy skończył swą opowieść – Jesz-
cze dziś udam się do Londyńskiej Biblioteki Dzieł Niemugolskich. Tam
na pewno coś znajdę. Obawiam się jednak, że przeszperanie odpo-
wiednich działów zajmie mi kilka tygodni. Możesz mi pokazać ten
symbol?
Harry wyciągnął kawałek pergaminu, na którym skopiował różdżką
symbol ze ściany korytarza.
- Wygląda znajomo? - zapytał zaintrygowany.
Hermiona zmarszczyła brwi. Głęboko się nad czymś zastanawiała.
- Jestem pewna, że gdzieś to już widziałam – oznajmiła po chwili – Nie
mogę sobie tylko przypomnieć gdzie.
Harry opowiedział przyjaciółce o rozmowie z Trelawney, oraz o suge-
stiach jakie poczyniła ona na temat znaczenia symbolu. Hermiona jak
zwykle była dość sceptyczna.
- Też mi autorytet – zakpiła – Każdy symbol może mieć wiele
rozmaitych znaczeń. Wszystko zależy od kontekstu w jakim się poja-
wia. Nie ufałabym zbytnio temu, co opowiada Trelawney...
Harry westchnął. Miał wrażenie, że od momentu przybycia do Hogwar-
tu nie jest choćby o krok bliżej rozwiązania tajemnicy śmierci profesora
Flitwicka.
- Nie martw się, Harry – pocieszyła go przyjaciółka – Londyńska
biblioteka to największy na świecie zbiór dzieł czarodziejskich. Z pew-
nością znajdę tam jakieś cenne informacje.
- Oby tylko do tego czasu nie ucierpiała kolejna osoba – westchnął
Harry przypominając sobie słowa Rona: „Jedno jest pewne. Członko-
wie Rady Starszych znajdują się w Hogwarcie”.

123
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

UTRACONE WSPOMNIENIA

Z
araz po porannej toalecie Harry i Hermiona udali się do Wielkiej
Sali na śniadanie. Przy stole nauczycielskim zastali jedynie Se-
ana Monaghana. Mężczyzna szybko ich jednak opuścił, tłumacząc się
przygotowaniami do pierwszej lekcji.
- To dziwne uczucie zjeść ponownie śniadanie w Wielkiej Sali – wes-
tchnęła Hermiona, kiedy kwadrans później maszerowali ku wyjściu –
Chciałabym spędzić tutaj nieco więcej czasu, ale obowiązki wzywają...
Za godzinę muszę być w Ministerstwie... Mamy posiedzenie komisji
eksperymentalnych zaklęć...
- Ja za chwilę mam pierwszą lekcję – odrzekł bez entuzjazmu Harry,
kiedy wyszli przez podwójne drzwi i stanęli na kamiennej posadzce,
pośrodku sali wejściowej.
Nim zdołali się jednak pożegnać, uwagę Harry'ego przykuł wy-
soki mężczyzna o trupio bladej twarzy, ostro zakończonym podbródku
i jasnych włosach, który schodził właśnie po marmurowych schodach.
Był ubrany w czarną szatę, zapiętą po samą szyję, a na głowie nosił
gustowną tiarę, ozdobioną złotym haftem.

124
- Draco? - zdumiał się Harry, kiedy czarodziej stanął tuż obok nich –
Co ty tutaj robisz? – spytał, a twarz Malfoya wykrzywił niezbyt przy-
jemny grymas.
Hermiona obdarzyła go krótkim, niezbyt przyjemnym spojrzeniem.
- Witaj Potter – odrzekł chłodno Draco – Wracam właśnie od McGo-
nagall. Rada Nadzorcza jest nieco zaniepokojona sytuacją w szkole...
- zrobił krótką pauzę, ale na widok zainteresowanego spojrzenia
Harry'ego szybko dodał - Zaczęliśmy się zastanawiać, czy McGona-
gall dobrze radzi sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa naszym dro-
gim uczniom...
- Oczywiście, że sobie radzi – odrzekł stanowczo Harry – To głównie
dzięki jej staraniom tutaj jestem. Uczniowie są bezpieczni. Nikomu nic
nie grozi.
- Zapominasz chyba o drobnym incydencie z udziałem twojego sy-
nalka – stwierdził z ironią Draco, uśmiechając się nieznacznie – Rada
Nadzorcza obawia się, że osobiste pobudki mogą przysłonić niektórym
nauczycielom dobro pozostałych uczniów.
- James i Fred już zostali surowo ukarani – odparował chłodno Harry –
Mieli przymusową wizytę w Zakazanym Lesie, a co środę pomagają
Filchowi w sprzątaniu ubikacji. Bez użycia czarów!
- Cóż za wyrafinowanie! – stwierdził z przekąsem Malfoy.
- Nie zamierzam nikogo faworyzować – wyjaśnił Harry podnosząc nie-
co głos - Nie musisz się tego obawiać.
- Niczego się nie obawiam – odrzekł chłodno Draco – Wiem doskona-
le, że nikt nie zadba o uczniów lepiej od ciebie – Hermiona wytrzesz-
czyła oczy ze zdumienia, bo słowa Malfoya zabrzmiały dość szczerze
– Problem polega na tym, że większość Rady Nadzorczej jest innego
zdania. Pojawiają się naciski, aby zastąpić McGonagall kimś bardziej
odpowiednim.

125
- O jakich naciskach mówisz?! - mruknęła zaskoczona Hermiona,
a Draco obdarzył ją krótkim, pełnym niechęci spojrzeniem – Kilku
członków Wizengamotu uważa, że McGonagall nie sprawdza się w roli
dyrektora. Naciskają na członków Rady Nazdorczej szkoły. Nie mam
na to żadnego wpłwu.
- A od kiedy Wizengamot miesza się w sprawy Hogwartu? - zdziwiła
się Hermiona.
- TY mnie o to pytasz, Granger? – zakpił czarodziej – Jako pracownica
Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów powinnaś być naj-
lepiej z nas trojga poinformowana!
Hermiona zalała się rumieńcem.
- Teraz nazywam się Weasley – stwierdziła sucho.
- Nie sądzę, że jest się czym chwalić – zakpił Draco i nim Hermiona
zdołała się odgryźć, ukłonił się nisko i ruszył w kierunku wyjścia. Har-
ry'emu coś się jednak przypomniało.
- Wyrazy współczucia z powodu śmierci twojego ojca, Draco – oznaj-
mił chłodno.
Malfoy powoli obrócił się ku niemu. Wyglądał na zmieszanego i roz-
złoszczonego.
- Zupełnie niepotrzebne – stwierdził lodoatym tonem – Nie utrzymywa-
łem z ojcem kontaktu od wielu lat. Dla mnie umarł tego dnia, gdy przez
niego matka trafiła do Azkabanu.
- Skoro tak, to czemu naciskałeś Wizengamot, żeby przenieść twojego
ojca do Munga? - wycedziła złośliwym tonem Hermiona.
- Nie powtarzaj bzdur, które wypisuje Prorok Codzienny, Granger –
syknął Draco przez zaciśnięte zęby i bez słowa opuścił salę wejścio-
wą.

126
Przez kilka kolejnych dni Harry spędzał wieczory na stadionie.
Wielkimi krokami zbliżał się mecz Gryfonów z Puchonami. Kapitan Ed-
ward Berns chciał mieć pewność, że jego drużyna bez problemu zwy-
cięży nad przeciwnikami, więc nalegał na dodatkowe treningi szukają-
cego.
- Nikt lepiej nie przeszkoli Barry'ego – tłumaczył ilekroć Harry próbował
opuścić ćwiczenia.
Siłą rzeczy był więc zmuszony przeszukiwać zasoby biblioteki
podczas przerw lub okienek między lekcjami. Nie miał też zbyt wiele
czasu na rozmyślanie o zapiskach z dziennika Snape'a. Determinacja,
aby ruszyć śledztwo z miejsca pochłonęła go niemal całkowicie. Her-
miona nie dawała znaku życia. Ron poinformował go tylko, że spędza
całe wieczory w Londyńskiej Bibliotece Dzieł Niemugolskich, a każde-
go ranka zabiera ze sobą do Ministerstwa tuzin wypożyczonych, opa-
słych tomisk.

Sobotni poranek był mroźny. Po błoniach hulał silny, lodowaty


wiatr, rozdmuchując śnieżny puch na uczniów przechodzących wydrą-
żonymi w śniegu tunelami. Kwadrans przed jedenastą odziani w grube
płaszcze, wełniane czapy i kolorowe szale kierowali się ku stadionowi.
Towarzyszyły temu wesołe rozmowy. Wielu miało ze sobą lornetki i ko-
lorowe transparenty. Trybuny szybko się zapełniały. Fred i James
przechadzali się wśród kibiców, przyjmując zakłady.
- Większość obstawia wygraną Gryfonów – stwierdził z ironią James,
kiedy na hazardzie przyłapał ich Neville i zarekwirował wszystkie ze-
brane galeony.
Kiedy Harry pożyczył swojej drużynie zwycięstwa i opuścił szat-
nie, trybuny były już niemal całkowicie zapełnione. Pospiesznie zajął
miejsce w loży honorowej.

127
- Słyszałem, że wasz szukający jest świetny? - zagadnął go Monag-
han, siedzący tuż za nim – Nie mów nikomu, ale postawiłem na Gryfo-
nów dziesięć galeonów...
- Och, mogę od razu ci je oddać, Sean – syknął oburzony Neville,
wyciągając sakwę zarekwirowanych monet – Hazard w Hogwarcie jest
zakazany.
Monaghan spłonął rumieńcem. Wziął od Neville'a monety i nie ode-
zwał się już ani słowem.
Na płytę boiska, wśród głośnych wiwatów, wkroczyli zawodnicy
obu drużyn. Pani Hooch poleciła im dosiąść mioteł. Uwolniła złoty
znicz, który trzepocząc skrzydełkami poszybował wysoko w górę, zni-
kając z oczu zawodników. Następnie zadęła w wielki srebrny gwizdek
i piętnaście mioteł wystrzeliło w powietrze.
- ...Lewis Bell natychmiast przejmuje kafla.... świetny przerzut do Pe-
akesa... z powrotem do Bella i... a niech to szlag, Gryfoni tracą piłkę...
- WIKTORIO!
- Przepraszam, wujku... znaczy, panie profesorze.
Wiktoria Weasley, siedemnastoletnia córka Billa i Fleur, była komenta-
torką. Jako gorliwa Gryfonka zawsze miała trudności z zachowaniem
obiektywizmu. Neville niemal na każdym meczu zmuszony był cenzu-
rować jej wypowiedzi.
- Kafel w rękach Puchonów... Dippet podaje do Dragonsa... wspaniały
unik przed tłuczkiem Danielsa... Dragons wystrzelił w kierunku obręczy
Gryfonów... ponowny unik... och, szybuje jak prawdziwy smok!
- Wiktorio, bo będę zmuszony zabrać ci głos! – syknął Neville – Daruj
sobie złośliwości!
- Postaram się! - zapewniła pospiesznie dziewczyna - Och... Obrońca
Gryfonów jak zwykle niezawodny! Kafel ponownie w rękach Bella...
zręczny unik przed tłuczkiem... celne podanie do Peakesa... zgrabny

128
przerzut do McLaggena i... GOL! Chloe Smith nie udało się zabloko-
wać Samuela... Dziesięć do zera dla Gryffindoru!
Rozległy się radosne wiwaty Gryfonów i kilku Krukonów, oraz jęki za-
wodu Puchonów. Dało się słyszeć również gwizdy niezadowolonych
Ślizgonów.
Harry tymczasem z zainteresowaniem przyglądał się poczyna-
niom Barry'ego White'a. Chłopak w skupieniu szybował ponad resztą
zawodników, starając się wypatrzyć charakterystyczny złoty błysk.
Piłeczka przepadła jednak bez śladu. Summers, szukający Puchonów,
co chwilę zerkał na Barry'ego i kilka razy dla zmyłki gwałtownie
przyspieszał w kierunku trybun. Godzinę później Puchoni prowadzili
trzydzieści do dziesięciu.
- Berns po raz kolejny przechwytuje kafel! - komentowała Wiktoria –
Podaje do Bella... zwinny unik przed kaflem... podanie do Peakesa...
Uuu... to musiało boleć!
Tyler Peakes, ścigający Gryfonów odebrał kafel, jednak pałkarz
Puchonów wybił w jego stronę tłuczek, który walnął go prosto w tył gło-
wy.
- Kafel ponownie w rękach Puchonów!

- Hagrid nie zamierza oglądać meczu? - zapytał nagle Neville,


wskazując Harry'emu puste miejsca na trybunach.
- Nie ma też Lisy – zauważył Harry, gdy dokładniej rozejrzał się po
loży – Dziwne...
Urwał, bo właśnie ucichły okrzyki. Kibice zamarli. Barry White
wypatrzył znicza tuż przy obręczach przeciwników. Wystrzelił w jego
stronę, szybko zrównując się z Summersem. Mknęli ramię w ramię.
Harry wstrzymał oddech. Megan Frost odbiła tłuczek w stronę Sum-
mersa, który robiąc unik pozostał nieco w tyle. White wysunął się na

129
prowadzenie. Pochylił się nad miotłą wyciągając rękę w stronę znicza.
Już niemal go sięgał kiedy... ŁUUP!
Miotła White'a gwałtownie zatrzymała się w miejscu. Zaskoczony
Summers, który był tuż za nim nie zdołał w porę wyhamować, ani zro-
bić uniku. Z impetem walnął w Gryfona. Kibice zamarli. Harry przera-
żony wstał z miejsca. White i Summers runęli z olbrzymiej wysokości
w dół. Stadion wypełniły przerażone wrzaski uczniów. W loży honoro-
wej wybuchła wrzawa.
Wilkie i McGonagall wycelowali w kierunku rannych zawodników
różdżki, aby uchronić ich przed skutkami upadku. Pani Pomfrey wraz
z bibliotekarką Irmą Pince pomknęły w kierunku schodów i już po chwi-
li biegły po płycie boiska. Harry zastygł w bezruchu.
- Widzieliście jak zachowała się miotła White'a?! - jęknął zaskoczony
Slughorn klepiąc Harry'ego w plecy – Ktoś musiał ją zaczarować!
Neville złapał Harry'ego za ramię i pociągnął w kierunku schodów.
Błyskawicznie zbiegli na boisko, żeby dowiedzieć się o stan zdrowia
szukających.
Pani Hooch zarządziła przerwę w meczu. Wszyscy zawodnicy
wylądowali na boisku. Wokół rannych zrobiło się zbiegowisko. Kibice
na trybunach milczeli, w napięciu oczekując na jakieś informacje.
Harry przecisnął się między zawodnikami i ujrzał Barry'ego leżącego
bez ruchu na śniegu. Poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Do zbie-
gowiska natychmiast dołączyli pozostali nauczyciele.

- Na szczęście żadnemu nic się nie stało – stwierdziła kwadrans


później pani Pomfrey, po dokładnym przebadaniu obu zawodników –
Zaklęcie poduszki uchroniło ich przed pogruchotaniem kończyn...
Potrzebują tylko chwili na regenerację sił...
McGonagall odetchnęła z ulgą.

130
- Dlaczego u licha tak nagle zahamowałeś?! - oburzył się Summers,
a Barry wzruszył ramionami.
- Nie zahamowałem – stwierdził ku zdumieniu większości – Miotła
przestała reagować na moje polecenia. Nie mam pojęcia dlaczego.
- To nie możliwe – zaoponował jakiś szczupły mężczyzna w limonko-
wej szacie, którego Harry kilkakrotnie widywał w Ministerstwie Magii –
Grom 2000 to najnowocześniejszy, dostępny na rynku, model miotły!
Używa ich reprezentacja!
- To bez znaczenia – stwierdził Harry, a głowy wszystkich zwróciły się
ku niemu - Żadna miotła samoistnie się tak nie zachowuje. Ktoś musiał
rzucić na nią silne zaklęcie paraliżujące.
- Grunt, że chłopcom nic nie jest! - zawołał z ulgą Slughorn, gładząc
sumiaste wąsy.
- Zatem możemy wznowić mecz? - spytała z naciskiem pani Hooch,
wyglądając zza pleców zawodników – Kibice się niecierpliwią!
Pani Pomfrey podała szukającym eliksir wiggenowy. Wypili go
niechętnie i po półgodzinnej przerwie wznowiono rozgrywkę. Kwa-
drans później ścigający Lewis Bell dwukrotnie wbił kafel w obręcze Pu-
chonów. Był remis. Uczniowie w napięciu obserwowali poczynania
szukających. Ci szybowali w skupieniu ponad zawodnikami, starając
się ponownie wypatrzyć uskrzydloną piłeczkę.

- Kto mógł rzucić klątwę na miotłę White'a? – mruknął Neville do


Harry'ego – Nie sądzę, żeby maczał w tym palce jakiś Puchon.
- Ja również tak nie uważam – odrzekł Harry błądząc wzrokiem za
Whitem – Żaden uczeń nie rzuciłby na tyle silnego zaklęcia
paraliżującego, aby zdołało dosięgnąć szukającego i skutecznie
zadziałać. Jestem przekonany, że maczała w tym palce osoba, która
siedzi teraz z nami w loży.
Neville rozejrzał się nerwowo wokół siebie.

131
- Hagrid z Lisą! - szepnął wskazując na skraj Zakazanego Lasu.
Harry odwrócił głowę i dostrzegł dwie postaci wyłaniające się z leśnych
gęstwin. Jedna była bardzo duża i włochata. Druga mniejsza i szczu-
pła. Poruszała się z taką gracją, że Harry nie miał najmniejszych wąt-
pliwości, kim może być.
- Co oni tam robili?! - spytał zaintrygowany Neville, ale nim Harry
zdołał coś odpowiedzieć, rozległy się zduszone okrzyki kibiców. Uci-
chła wrzawa. Wszyscy wstrzymali oddech.
Harry natychmiast zwrócił głowę ku boisku. Dostrzegł White'a
i Summersa mknących ramię w ramię za uskrzydloną piłeczką.
Puchon wysuwał się nieznacznie na prowadzenie, jednak Barry nie
dawał za wygraną. Trącił go łokciem z taką siłą, że Summers zachwiał
się lekko na miotle.
- White i Summers idą ramię w ramię! Szybki unik przed tłuczkiem
Frost... Znicz jest już na wyciągnięcie ręki! - wrzeszczała Wiktoria –
Obaj zaciekle walczą! OCH!
Pałkarz Puchonów odbił tłuczek, który poszybował w stronę szuka-
jących. White musiał ujrzeć go kontem oka, bo w porę pochylił się na
miotle, a piłka z impetem walnęła Summersa prosto w głowę. Zawo-
dnik zachwiał się na miotle i gwałtownie wyhamował. White przyspie-
szył wyciągając rękę w kierunku znicza.
- Summers kontuzjowany! - zawołała Wiktoria, z trudem skrywając
radość – White wciąż przy zniczu! Już prawie go ma! ZNICZ W RĘ-
KACH WHITE'A! GRYFONI WYGRALI!
Wybuchły radosne wiwaty Gryfonów i Krukonów, którym wtórowały jęki
zawodu Puchonów. Ślizgoni oczywiście wygwizdywali zwycięską dru-
żynę.

- Gratuluję – mruknął Neville podając Harry'emu rękę – Nawet za-


czarowana miotła nie przeszkodziła wam w zwycięstwie.

132
Po meczu zapanował ogólny chaos. Gromady uczniów wpełzły
na boisko, aby pogratulować zwycięzcom. Ślizgoni wciąż wygwizdy-
wali Gryfonów i kierowali w ich stronę wyrafinowane epitety. Puchoni
w milczeniu udali się do szatni, a za nimi ruszył Neville. Wyglądał na
głęboko zasmuconego. Harry pogratulował zawodnikom świetnej gry
i przedzierając się przez tłum, pomaszerował w kierunku zamku. Miał
nadzieję, że może uda mu się jeszcze dogonić Lisę i Hagrida.
- Gdzie się tak spieszysz? - zapytał Monaghan, który wyłonił się
niespodziewanie z tłumu i pospiesznie podszedł do niego. Wyglądał
na zasapanego. Rękawem wytarł krople potu, które spływały mu po
czole – Pomyślałem, że masz może ochotę uczcić zwycięstwo?
- Dzięki, Sean – odrzekł z zakłopotaniem Harry – Ale umówiłem się już
z kimś – skłamał - Spieszę się na spotkanie...
- Rozumiem – odrzekł zawiedziony czarodziej, przystając w miejscu –
W takim razie nie przeszkadzam ci. Zobaczymy się później.
Harry nie oglądając się za siebie ruszył w kierunku zamku. Nie
udało mu się jednak dogonić Lisy, a kiedy wszedł do sali wejściowej
nikogo tam nie zastał. Cała szkoła nadal stłoczona była na boisku,
więc w zamku próżno by szukać żywej duszy.
- Och, Harry! Doskonale! - zawołał Prawie Bezgłowy Nick, który nie-
spodziewanie wynurzył się ze ściany, szybując ku niemu z przejętą
miną – Rozmawiałem z Grubą Damą! Stało się coś niesłychanego!
Zaskoczony Harry podszedł do marmurowych schodów, przy których
zatrzymał się duch. Sir Nicholas wyglądał na głęboko wzburzonego.
- Ponad pięćset lat jestem tu rezydentem i spotykam się z czymś takim
po raz pierwszy! - zaczął z niesmakiem duch – Ktoś włamał się do ga-
binetu profesor McGonagall! Skradziono własność dyrektora szkoły!

133
Otworzyły się drzwi wejściowe i do zamku zaczęły wchodzić gromady
zmarzniętych uczniów. Salę wejściową wypełnił gwar. Harry wraz
z Nickiem pospiesznie ruszył do gabinetu na siódmym piętrze.
- Opowiedz wszystko, co wiesz, Nick – polecił Harry, pospiesznie
wspinając się po schodach – Co dokładnie zaszło?
- Gruba Dama słyszała od gromady mnichów w sali trofeów, że ktoś
wkradł się do gabinetu dyrektora... Portret Dumbledore'a zaalarmował
mnichów, że skradziono coś cennego...
- Wiadomo co takiego? - zapytał Harry, czując nieprzyjemny skurcz
w żołądku – Dumbledore powiedział co to było?
- Podobno jakaś szkatuła z cenną zawartością – odrzekł ze zgrozą
Nick.
Harry poczuł, jakby żołądek wywracał mu się na lewą stronę. Serce
waliło mu jak młotem. Jedyna szkatuła, jaka w tej chwili przychodziła
mu do głowy, a którą McGonagall przechowywała w gabinecie, to ta
w, której znajduje się kolekcja wspomnień zgromadzonych przez Albu-
sa Dumbledore'a.
- Domyślasz się o jaką szkatułę może chodzić? - zapytał zaintry-
gowany duch.
- Domyślam się – odrzekł sucho Harry – ale obym się mylił!
Jeśli szkatuła wejdzie w posiadanie Rady Starszych – pomyślał – do-
starczy jej członkom wielu cennych informacji o przeszłości Volde-
morta oraz o horkruksach, które stworzył!
- Nick, znajdź czym prędzej McGonagall – polecił z naciskiem – I po-
informuj ją o tym co się stało. Będę czekał w jej gabinecie!
Początkowo niechętnie, duch ruszył ku dolnym piętrom zamku. Harry
tymczasem przyspieszył i po chwili wbiegł na siódme piętro.
Kiedy minął załamanie korytarza i dotarł na miejsce, dostrzegł
roztrzaskaną w drobny mak kamienną chimerę. W ścianie wybita była
olbrzymia dziura. Wszedł pospiesznie do środka, a spiralne schody

134
ruszyły w górę. Kiedy stanął przed lśniącymi dębowymi drzwiami,
otworzył je pospiesznie i wszedł do środka. W gabinecie panował
harmider porównywalny do tego na trybunach podczas meczu.
- CISZA! - wrzasnął Harry, a wszystkie portrety zamilkły, jak zaczaro-
wane.
- Dobrze, że jesteś – stwierdził napiętym głosem Dumbledore, który
stał między ramami swojego obrazu, dysząc ciężko – Ktoś skradł
wspomnienia...
- Wiem, profesorze – odrzekł bezsilnie Harry – Widział pan złodzieja?
- Nie – odrzekł Dumbledore – Nagle zapanowały w gabinecie egipskie
ciemności. Ktoś musiał rzucić zaklęcie... Słyszeliśmy tylko trzaski i kro-
ki... Kiedy ciemności ustały szkatuły już nie było...
- Peruwiański proszek natychmiastowej ciemności... - mruknął Harry,
bardziej do siebie niż do portretu – Kiedy to się stało w szkole trwał
mecz quidditcha – oznajmił - Było tutaj wielu gości spoza zamku...
Obawiam się, że schwytanie złodzieja będzie niewykonalne!
Dumbledore westchnął. Dyrektorzy z pozostałych portretów ponownie
zaczęli zażarcie dyskutować i przekrzykiwać się nawzajem. Harry
usiadł zrezygnowany na krześle przed biurkiem. Jego spojrzenie przez
chwilę zatrzymało się na wykrywaczu kłamstw, który stał na stoliku
z pajęczą nogą. Nagle coś sobie przypomniał.
- Profesorze, mam pytanie dotyczące tego wynalazku – stwierdził
wskazując na patefon – To urządzenie nie zareagowało, kiedy mój syn
skłamał.
Dyrektorzy zamilkli. Widocznie zaciekawiły ich słowa Harry'ego.
Dumbledore uśmiechnął się nieznacznie.
- Zakładam, że twój syn skłamał chcąc ochronić ciebie? – zapytał,
a kiedy Harry potwierdził kiwnięciem głowy, kontynuował – No właśnie.
Mój magiczny patefon nie jest zwykłym wykrywaczem kłamstw. Wykry-

135
wa złe intencje osoby, która przy nim stoi. James kłamiąc kierował się
twoim dobrem, a więc miał czyste intencje.
- To dlaczego pan... skłamał? - spytał niepewnie Harry – Patefon nie
gwarantował, że James mówił prawdę w kwestii ataku na Higgsa.
- Wręcz przeciwnie – zaoponował Dumbledore – Jeśli James, by
skłamał, kierowałby się głównie egoizmem i chęcią ochrony własnej
skóry, kosztem innej osoby. Miałby więc złe intencje i patefon by
natychmiast to wykrył.
Zanim Harry zdołał zadać kolejne pytanie, z łoskotem otwarły się drzwi
wejściowe. Do gabinetu, z kamienną twarzą, wparowała McGonagall,
a za nią Monaghan, Neville i Slughorn.
- Co tu się stało?! - jęknęła lodowatym tonem czarownica.
- Szkatuła z kolekcją wspomnień profesora Dumbledore'a przepadła –
stwierdził Harry, a McGonagall ściągnęła usta i głośno przeklnęła.

Wieść o włamaniu do gabinetu dyrektora rozeszła się po szkole


lotem błyskawicy. Jeszcze tego samego wieczoru dyskutowano o tym
w pokojach wspólnych. Krążyły rozmaite pogłoski, a wśród najbardziej
absurdalnych królowała rewelacja o górskim trollu, który wparował do
gabinetu w poszukiwaniu pożywienia. Podczas rozmowy w cztery
oczy, Harry opowiedział McGonagall o swoich przypuszczeniach
odnośnie Rady Starszych, której członkowie mogli stać za kradzieżą.
- Myślisz, że to czego oni szukają, znajduje się w zgromadzonych
przez Albusa wspomnieniach? - zapytała załamanym głosem McGo-
nagall, siedząc za swoim biurkiem. Była biała jak papier.
- Bez wątpienia oni interesują się horkruksami – odrzekł z rozmysłem
Harry – A wspomnienia zawierają dużo informacji na ten temat.
- To ma coś wspólnego ze śmiercią Filiusa? - spytała kobieta, ukrywa-
jąc twarz w dłoniach – Myślisz, że oni za tym stoją?

136
- Profesora Flitwicka znaleziono w schowku na miotły na siódmym
piętrze – stwierdził natychmiast Harry – Nie wykluczone, że nakrył ko-
goś, kto próbował się tutaj dostać.
McGonagall przetarła rękawem załzawione oczy.
- Musisz ich dorwać, Harry! – poleciła łamiącym się głosem.

Nadszedł upragniony przez wszystkich koniec semestru. Kiedy


sanie z uczniami pomknęły przez zamarznięte jezioro w kierunku stacji
Hogsmeade, w zamku zapanowała cisza, głęboka jak śnieg na otacza-
jących go błoniach. Na korytarzach pojawiły się świąteczne dekoracje.
Jak co roku, Hagrid przytaszczył do Wielkiej Sali cztery olbrzymie
świerki. Ich przyozdobieniem zajęła się Lisa.
Gdy Harry zszedł w Wigilię na śniadanie, ujrzał przepiękne
girlandy i mieniące się światłem gwiazd choinki, oplecione kolorowymi
łańcuchami. Gałązki uginały się pod ciężarem olbrzymich kryszta-
łowych bombek. W powietrzu, pośród lewitujących świec, szybowało
kilku wesołych krasnali. Ubrani w stroje Świętego Mikołaja, siedząc na
maluteńkich miotłach, rozsypywali po stołach cukierki.
- Jak ci się podoba? - spytała Lisa, kiedy stanęła przed nim ubrana
w zwiewną sukienkę, sięgającą zaledwie do kolan – Dekorowaniem
Wielkiej Sali zawsze zajmował się profesor Flitwick. Mam nadzieję, że
nie wygląda to gorzej niż zwykle?
- Jest pięknie! – stwierdził wesoło Harry, a Lisa rozpromieniała na twa-
rzy.
- Och, jemioła! - pisnęła wskazując palcem do góry i ku zdumieniu
Harry'ego, zupełnie niespodziewanie, zbliżyła swoje wargi do jego ust,
składając na nich delikatny pocałunek.
Harry zapłonął rumieńcem. Poczuł, że nogi mu się uginają.
- CO TO do cholery ma ZNACZYĆ?! – wrzasnęła wściekle Ginny, wy-
łaniając się niespodziewanie zza placów Harry'ego.

137
- Och, witaj kochanie! – odrzekł czarodziej, przepraszającym tonem –
Cieszę się, że już jesteście!
Lisa wyglądała na zmieszaną. Ginny obdarzyła ją lodowatym spojrze-
niem.
- A gdzie jest Lily? - zapytał Harry przerywając niezręczną ciszę, jaka
nastała.
- James zabrał ją do swojego dormitorium – stwierdziła chłodno Ginny
– Obiecał, że oprowadzi ją po zamku. Widzę, że w czymś wam prze-
szkodziłam!
- To ja już pójdę – jęknęła nieśmiało Lisa i pospiesznym krokiem
wymknęła się z Wielkiej Sali. Ginny wierciła ją pełnym wściekłości
spojrzeniem, dopóki nie zniknęła za podwójnymi drzwiami.

W świąteczny poranek Harry wstał bardzo wcześnie. Głównie za


sprawą dzieci, które wparowały do jego gabinetu chcąc pochwalić się
swoimi prezentami. Ginny nadal była na niego obrażona, jednak
podręczny zestaw miotlarski, jaki od niego otrzymała, skutecznie po-
prawił jej nastrój. Kiedy rozpakowano już wszystkie prezenty, pod małą
choinką na biurku pozostał jeszcze jeden, niewielki pakunek.
- To dla ciebie tatusiu – stwierdziła Lily, odczytując kartkę przypiętą do
prezentu – Otwórz natychmiast!
Zaskoczony Harry wziął do ręki pakunek i pospiesznie zerwał kolorowy
papier. W niewielkim drewnianym kuferku znalazł flakonik z wirującą,
srebrną substancją.
- Co to takiego, tato? - spytał Al, zbliżając twarz do flakonika.
- Czyjeś wspomnienie – odrzekł z niedowierzaniem Harry, spoglądając
pytająco na żonę. Ginny była równie zaskoczona jak on.
- Jest jeszcze liścik! - zawołał James – Mam nadzieję, że zrozumiesz
i wybaczysz. L.M.

138
- L.M.? - powtórzył ze zdumieniem Harry – Nie mam pojęcia o kogo
może chodzić.

Po śniadaniu Potterowie udali się do Hagrida. Gajowy


poczęstował ich herbatą i twardymi jak kamień piernikami. James za-
proponował bitwę na śnieżki, więc Ginny miała okazję, aby odegrać
się na mężu za pocałunek z Lisą Turpin. Kiedy bitwa dobiegła końca,
Harry i Hagrid wyglądali jak dwa wyjątkowo szpetne bałwany.
Po południu wszyscy zgromadzili się w Wielkiej Sali, gdzie
zgodnie z tradycją miał odbyć się uroczysty obiad. W szkole zostało
tak mało osób, że cztery stoły zastąpiono jednym okrągłym. Poza
dziećmi Harry'ego, do obiadu zasiadło trzech Krukonów, jedna pulchna
Puchonka i przyjaciel małego Albusa, Henry. Żaden Ślizgon nie został
na ferie w Hogwarcie. Z nauczycieli na obiedzie brakowało tylko
Monaghana i Trelawney.
Kiedy pieczone indyki, góry ziemniaków, frytek oraz groszek
polany masłem zaczęły znikać, dzieci sięgnęły po czarodziejskie,
strzelające niespodzianki. Salę wypełniły huki i kłęby kolorowego
dymu. Z każdej petardy wyskakiwały niezwykłe upominki, które
u wszystkich wywoływały niepohamowane salwy śmiechu. Tylko Sylas
Wilkie wyglądał, jakby cierpiał na wyjątkowo uciążliwą niestrawność.
Lisa zerkała nieśmiało na Harry'ego za każdym razem, gdy tylko Ginny
na chwilę odwróciła od niej wzrok. Wesołą zabawę przerwała sowa,
która niespodziewanie wleciała do Wielkiej Sali, lądując niezgrabnie na
stole. U nóżki miała przywiązany list.
- To do ciebie, Minerwo – stwierdziła Rolanda Hooch, podając kopertę
McGonagall. Rozmowy i śmiechy ucichły. Wszyscy z zaciekawieniem
wpatrywali się w panią dyrektor, która powoli rozpieczętowała kopertę
i zaczęła w myślach czytać list.

139
- Wszystko w porządku? - zapytał zatroskany Slughorn, widząc napię-
cie na twarzy McGonagall – To dobre wieści?
Czarownica odchrząknęła.
- Obawiam się, że nie dla mnie – stwierdziła sucho – W świetle ostat-
nich wydarzeń, Rada Nadzorcza Hogwartu uznała, że nie powinnam
dłużej kierować szkołą.
- Odwołali cię?! - jęknął zdumiony Slughorn – To chyba jakaś pomył-
ka?!
- Przecież to oni cztery lata temu nalegali, żeby objęła pani ten urząd! -
zawołała zaskoczona Lisa, a kilku nauczycieli jej przytaknęło.
- W trosce o dobro uczniów, chcą mnie zastąpić kimś innym – zakpiła
McGonagall.
Harry przypomniał sobie rozmowę z Draco Malfoyem. Czarodziej
wspominał, że Wizengamot próbuje wpłynąć na Radę Nadzorczą i na-
kłonić ją do odwołania obecnego dyrektora. Widocznie członkowie Ra-
dy w końcu ulegli tym sugestiom.

Reszta obiadu minęła już w dużo spokojniejszej atmosferze.


Kiedy wieczorem uczniowie udali się do swoich dormitoriów, McGo-
nagall zaprosiła nauczycieli na pożegnalnego drinka. Spotkanie to nie
należało do najprzyjemniejszych, zwłaszcza, że była na nim obecna
Lisa. Nie trzeba dodawać, że nie przypadła Ginny do gustu. Harry
z nieskrywaną ulgą opuścił godzinę później przyjęcie i wraz z żoną
ruszył w kierunku swojego gabinetu.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że odwołali McGonagall – stwierdziła
sennym głosem Ginny, a Harry już miał coś odpowiedzieć, kiedy w od-
dali dostrzegł jakiś ruch.
Zatrzymał się gwałtownie, a wraz z nim Ginny.
- O co chodzi? - zapytała zaskoczona.

140
Harry wyciągnął przed siebie różdżkę i rozświetlił korytarz zaklęciem
„LUMOS”. Dostrzegł jakąś wysoką postać pochylającą się nad czymś
podłużnym, leżącym na kamiennej posadzce.
- Zaczekaj tutaj! - polecił żonie i pędem ruszył przed siebie – DRĘ-
TWOTA!
Wampir zdążył jednak uskoczyć przed zaklęciem. Odwrócił się błyska-
wicznie w stronę Harry'ego, odsłaniając trupio bladą twarz. Ociekał
ludzką krwią. Charknął przeraźliwie i zaczął uciekać. Harry rzucił kolej-
ne zaklęcia, jednak wszystkie chybiły. Niestety, wypite u McGonagall
drinki osłabiły jego skuteczność. Zbliżył się do leżącego na kamiennej
posadzce ciała i natychmiast rozpoznał twarz ofiary.
- JAMES! - jęknął przeraźliwie, a Ginny natychmiast zjawiła się przy
nim. Klęknęła łkając i pochwyciła głowę syna, kładąc ją na swoich
kolanach.
- DOPADNĘ GO! - ryknął z furią Harry i pędem ruszył za wampirem.
Biegł przez plątaninę korytarzy z wyciągniętą przed siebie różdżką, go-
tów do ataku. Nie dostrzegł jednak niczego godnego uwagi. Żadnego
ruchu.
Do jego uszu dobiegł przeraźliwy krzyk i rozpaczliwe wycie
Ginny. Ruszył z powrotem. Korytarz wypełniło żałosne łkanie i dono-
śne, pełne przerażenia okrzyki opasłego rycerza na osiołku, z obrazu,
który wisiał tuż przy miejscu zbrodni.
- MORDERSTWO! ZABITO UCZNIA! MORDERSTWO!
Pośród tych przeraźliwych wrzasków, Harry powoli podszedł do żony,
wciąż trzymającej w objęciach ciało Jamesa. Jego twarz była biała jak
papier. Oczy miał zamknięte. Usta były rozwarte. Nie poruszał się.
Harry cały dygotał. Ręce zaczęły mu się trząść, serce zapłonęło
rozżarzone rozpaczą. Upuścił różdżkę. Po policzkach spłynęły mu łzy.
- Żyje? - spytał z bezsilnością.

141
Ginny nic nie odpowiedziała. Nie była w stanie wypowiedzieć choćby
jednego słowa. Spojrzała na niego załzawionymi oczami i pokręciła
przecząco głową. Korytarz wypełniło rozpaczliwe wycie Harry'ego, któ-
re echem odbijało się po zamku. Przerywały je jedynie wykrzykiwane
przez portret rycerza słowa: „MORDERSTWO! UCZEŃ NIE ŻYJE!"

142
ROZDZIAŁ JEDENASTY

WALBURG FOKSTER

N
iebo zapełniło się szarością. Z deszczowych chmur leniwie
siąpiły krople deszczu, rozbryzgując się o rozmokłą trawę. Nie
było już śladu po wczorajszym śniegu. Tłum ludzi w czarnych płasz-
czach i pelerynach stał pośród kamiennych nagrobków, w milczeniu
wpatrując się w dębową trumnę. Wszyscy zasłuchali się w słowa Ro-
nalda Weasley'a, który ze łzami w oczach wspominał dowcipne aneg-
doty z udziałem swego siostrzeńca.
Harry stał pośród tłumu anonimowych twarzy, przemoknięty do
suchej nitki. Trząsł się z zimna, choć nie zwracał na to najmniejszej
uwagi. Jego serce było teraz rozdarte i napełnione goryczą rozpaczy.
Był teraz myślami przy synu. Wciąż miał przed oczami jego bladą jak
papier twarz. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało kilka dni
wcześniej.
- James Potter miał zaledwie dwanaście lat, gdy został nam odebrany.
Śmierć upomniała się o niego zbyt wcześnie – zakończył przemowę
Ron ocierając załzawioną twarz rękawem.
Odszedł od mównicy i dołączył do rodziny, która stała przy trumnie.
Ginny miała zapuchnięte oczy i cała dygotała. Pani Weasley ledwo

143
stała, podtrzymywana przez swojego syna George'a. Harry nie mógł
w tym uczestniczyć. Nie mógł stać razem z nimi. Przecież to nie możli-
we! Przecież to nie może być prawda! James nie mógł... odejść.
Stojąc pośród tłumu obcych ludzi Harry czuł się bardziej samotny
niż kiedykolwiek przedtem. Bardziej, niż w czasach dzieciństwa spę-
dzanego na Private Drive 4, gdy jeszcze nie wiedział, że jest czaro-
dziejem. Nie mógł teraz spojrzeć optymistycznie w przyszłość... Prze-
cież to koniec. Jego ukochany synek umarł.
- To nie jest koniec – oznajmił ciepły i przyjazny głos.
Harry poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń i kiedy obrócił się by spoj-
rzeć do kogo należy, ujrzał profesora Dumbledore'a. Czarodziej stał
pośród ponurego tłumu w swojej wyjątkowo soczyście szkarłatnej sza-
cie. Spoglądał na Harry'ego sponad swoich okularów-połówek, uśmie-
chając się do niego serdecznie. Jego zachowanie było co najmniej nie-
stosowne.
- Co pan tu robi? - burknął zdumiony Harry.
Nikt inny nie zdawał się zauważać starca, który od dawna powinien
przecież nie żyć.
Dumbledore uśmiechnął się jeszcze promienniej.
- Harry, mój drogi chłopcze – zaczął dobrotliwym głosem – To nie jest
koniec. Śmierć to zaledwie początek nowej wielkiej przygody.
- Dobrze się stało – syknął chłodnym tonem głos zza placów Har-
ry'ego.
Ten obrócił się energicznie do tyłu i ujrzał czarodzieja o tłustych czar-
nych włosach, haczykowatym nosie, i ziemistej cerze. Ubrany był w ja-
dowicie zieloną szatę, a jego nieprzyjemną twarz wykrzywiał złośliwy
uśmieszek.
- Profesor Snape? - jęknął Harry rozdziawiając usta ze zdumienia.
Podobnie jak w przypadku Dumbledore'a, nikt poza Harry nie zauwa-
żył Snape'a.

144
- Dobrze się stało – powtórzył chłodno Severus – Ten chłopak był taki
sam jak twój ohydny ojciec. Obaj są teraz tam gdzie ich miejsce!
Harry zaniemówił. Poczuł mieszaninę wściekłości i głębokie zdziwie-
nia. Nim zdążył jednak cokolwiek odpowiedzieć, wszystko się rozmyło:
trumna, tłum anonimowych twarzy, Ginny, Ron, Dumbledore, Snape.
Harry'ego otoczyły nieprzeniknione ciemności. U jego stóp wił się ol-
brzymi wąż zataczając wokół niego koło. Spojrzał z przerażeniem pod
nogi i dostrzegł, że stoi pośrodku pentagramu.
Wąż dosięgnął głową do swojego ogona i zanim Harry zdołał zare-
agować wystrzelił w jego stronę, rozwierając olbrzymią paszczę, i od-
słaniając ostro zakończone kły. Harry zamknął oczy wstrzymując od-
dech. Był pewien, że nadszedł wreszcie jego koniec. Zaraz dołączy do
swojego ukochanego synka.
- HARRY! HARRY!
Otworzył oczy. Dostrzegł nad sobą zatroskaną twarz Horacego
Slughorna. Z wyraźną ulgą nabrał powietrza do płuc.
- Wszystko w porządku? - zapytał staruszek gładząc palcami swoje
sumiaste wąsy – Strasznie wrzeszczałeś. Chyba przyśniło ci się coś
strasznego.
Harry wstał z krzesła. Rozejrzał się dookoła. Ponownie znajdował się
w skrzydle szpitalnym. Podłużną salę oświetlały falujące na wietrze
płomyki świec unoszących się pomiędzy pustymi łóżkami. Spojrzał
w bok. Łóżko Jamesa nadal zasłonięte było parawanem. Wytarł ręka-
wem pot z czoła i przeciągnął się leniwie.
- Musiałem zasnąć ze zmęczenia – stwierdził.
Slughorn przysiadł na jednym z wolnych łóżek. Jego opasły brzuch
opadł mu na kolana.
- Worple Eldred jest już w zamku – stwierdził z nutą satysfakcji w gło-
sie – Rozmawia właśnie z McGonagall.

145
Harry był zbyt spięty i zmartwiony by móc dostrzec zadowolenie Slug-
horna z faktu, że jego dawny wychowanek porzucił wszelkie obowiązki
i mimo świątecznego wieczoru, na jego prośbę, niemal natychmiast
przybył do Hogwartu.
- Czy on aby zna się na rzeczy? - zapytał Harry z niedowierzaniem.
- Och, Harry. On jest najlepszy! - stwierdził Slughorn z lekkim poiryto-
waniem – Był moim uczniem. Należał do Klubu Ślimaka!
- To jeszcze nie czyni go specjalistą od wampirów – stwierdził z ironią
Harry.
- Worple przyjaźni się ze znanym wampirem Sanguinim – odrzekł ze
złością Slughorn – Spędził wiele lat żyjąc wśród krwiopijców. Napisał
na ten temat książkę!
Zanim Harry zdołał coś odpowiedzieć, otwarły się drzwi i do sali wkro-
czyła Ginny. Towarzyszyła jej profesor McGonagall, Neville, Albus, Lily
i jakiś wysoki czarodziej z kozią bródką i odstającym uszami. Wszyscy
wyglądali na bardzo zmartwionych.
- To jest Worple Eldred – stwierdziła McGonagall wskazując przybysza
– Jeden z naszych najznakomitszych absolwentów. Z pewnością
będzie mógł zdiagnozować Jamesa.
- Przejdźmy do rzeczy – stwierdził czarodziej podając Harry'emu dłoń
– Z tego co mówiła pańska żona, chłopiec przez pewien czas sprawiał
wrażenie martwego. Nie wykryliście pulsu. Nie oddychał. Jak długo to
trwało?
Harry powrócił myślami do chwili, gdy usłyszał szloch żony i pędem
powrócił do miejsca, w którym został zaatakowany jego syn. Przypo-
mniał sobie wyraz twarzy Ginny, gdy uznała syna za martwego. Poczuł
ciarki na plecach.
- Krótką chwilę – odrzekł sucho – Może minutę. Zaraz potem jego
pierś zaczęła się unosić w rytm miarowych oddechów.
Worple zamyślił się na chwilę.

146
- Chciałbym przyjrzeć się chłopcu na osobności – stwierdził stanow-
czo.
Harry zamierzał zaprotestować. Od chwili gdy Jamesa przyniesiono do
skrzydła szpitalnego nie odstępował go choćby na krok. Ginny jednak
błyskawicznie szarpnęła go za ramię i pociągnęła w kierunku wyjścia.
Pozostali ruszyli za nimi. McGonagall wyszła jako ostatnia, zamykając
za sobą drzwi.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało – stwierdził ze smutkiem
Neville.
- Teraz najważniejsze jest, żeby chłopiec wrócił do zdrowia – odpo-
wiedziała McGonagall spoglądając ukradkiem na Harry'ego. Na widok
jego wyrazu twarzy szybko dodała – Myślę, że wszyscy powinniśmy
napić się gorącego kakao.
Mały Albus i Lily żywo pokiwali głowami.
- My poczekamy tutaj – odrzekł stanowczo Harry.
- Idźcie z wujkiem Nevillem – poleciła Ginny pochylając się w stronę
dzieci – Nie ma sensu, żebyście tutaj sterczeli.
- Pokażemy wam kuchnię Hogwartu – dodał Neville uśmiechając się
nieznacznie.
Lily była tym pomysłem zachwycona. Albus również nie był do tej pory
w kuchni, więc oboje chętnie ruszyli za swoim wujkiem. McGonagall
pomaszerowała tuż za nimi. Slughorn wciąż stał pod drzwiami.
- Rozmawiałam z mamą – oznajmiła ze smutkiem Ginny – Oczywiście
chciała natychmiast przylecieć... Wybiłam jej to z głowy. To by w ni-
czym nie pomogło, a ja i tak jestem dość zdenerwowana. Zachowanie
matki jeszcze bardziej by mnie wyprowadzało z równowagi.
- Ron też już wie? - zapytał Harry zerkając co chwilę w kierunku drzwi.
- Neville się z nim skontaktował. Hermiona nalegała, żebyśmy dali im
znać jak będzie już coś wiadomo o stanie Jamesa.

147
Po pewnym czasie drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się hałaśliwie.
Worple Eldred wyszedł na korytarz wciąż przygładzając swoją kozią
bródkę. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Przez chwilę go-
rączkowo nad czymś rozmyślał.
- Doszedłeś do czegoś Worple? - zapytał Slughorn, nie mogąc wytrzy-
mać napięcia.
- Chłopiec sprawiał wrażenie martwego, ponieważ faktycznie ustały na
chwile wszystkie czynności życiowe – stwierdził z powagą czarodziej
spoglądając na napięte i popuchnięte od łez twarze Harry'ego i Ginny
– Zadziałał jad wampirzy.
- Jad?! - jęknęła z przerażeniem Ginny – Czy to znaczy, że on będzie
wampirem?!
- Wszystko na to wskazuje – odrzekł Worple – Ale w tym przypadku to
dobra wiadomość.
- Dobra wiadomość?! - oburzył się Harry podnosząc głos – To jakiś
kiepski żart?!
- Gdyby chłopiec nie został zarażony jadem, nie przeżyłby tego ataku
– wyjaśnił chłodno Worple – Stracił zbyt wiele krwi.
- Stwarza obecnie zagrożenie dla innych? - spytał Slughorn ignorując
pełne wściekłości spojrzenie Harry'ego – Co powinniśmy teraz zrobić?
Ginny ukryła twarz w dłoniach. Szlochała. Harry dygotał ze złości.
- Chłopiec jest bardzo młody – zaczął Worple wyciągając z kieszeni
szaty chustkę i podając ją Ginny – będzie miał mnóstwo czasu aby za-
panować nad swoimi wampirzymi instynktami. Zakładam, że gdy do-
rośnie będzie mógł prowadzić zupełnie normalne życie.
- Ale co teraz z nim będzie? - zapytał Ginny ochrypłym głosem.
- Przez najbliższe miesiące okaże się w jakim stopniu ujawnią się
u niego wampirze skłonności – stwierdził z rozmysłem Eldred – Biorąc
pod uwagę fakt, że przebywa w szkole, powinien codziennie zażywać
Wywar Księżycowy.

148
- Wywar Księżycowy? - zdziwił się Slughorn – Nigdy o nim nie sły-
szałem.
- To stosunkowo młoda mikstura – wyjaśnił Worple – Modest Darker
wynalazł ją całkiem niedawno. Znacznie łagodzi przebieg metamorfozy
i wygłusza instynkty.
- Będzie mógł pan ją przygotować dla Jamesa? - zapytał z naciskiem
Harry.
- Receptura nie jest skomplikowana. Z łatwością wywar sporządzicie
samodzielnie. Będziecie potrzebowali jedynie kamień księżycowy, sy-
rop z ciemiernika czarnego, korzeń asfodelusa i figi abisyńskie.
Horacy Slughorn wydał z siebie zduszony okrzyk. Zaczął nerwowo gła-
dzić swoje wąsy. Wyglądał jakby coś nagle sobie przypomniał.
- O co chodzi profesorze? - zapytał ze złością Harry.
- Nie mówiłem o tym nikomu – zaczął z zakłopotaniem Slughorn – ale
od kilku miesięcy z mojego gabinetu znikają ingrediencje. Myślałem,
że jacyś uczniowie sporządzają sobie eliksir spokoju... Słyszałem, że
bez tego ciężko wytrzymać na lekcjach Sylasa Wilkie.
- Co dokładnie kradziono z pańskiej spiżarni? - spytał Worple.
- Wszystkie składniki, jakie przed chwilą wymieniłeś – odrzekł sucho
Slughorn.
- Z pewnością za kradzieżą stoi osoba, która zaatakowała chłopca –
oznajmił natychmiast z entuzjazmem Worple – Skoro sporządza sobie
Wywar Księżycowy nie zdołała jeszcze zapanować nad swoimi popę-
dami.
- Co chce pan przez to powiedzieć? - zmarszczyła się Ginny.
- Osoba, która zaatakowała waszego syna jest wampirem od nieda-
wna – wyjaśnił Worple – Zaledwie od kilku miesięcy. Nie potrafi opa-
nować żądzy krwi.
- To wyjaśnia dlaczego wampir atakował zwierzęta w Hogsmeade
i w Zakazanym Lesie – odrzekł z rozmysłem Harry – Próbował ugasić

149
pragnienie krwią zwierząt. Nie był w stanie zapanować nad sobą, więc
wymykał się z zamku by nie krzywdzić uczniów.
- Myślisz, że wampirem jest któryś z nauczycieli?! - zdumiał się Slug-
horn.
- To pewne – odrzekł stanowczo Harry i zwrócił się do Worple'a – Czy
Wywar Księżycowy całkowicie niweluje objawy przemiany? Wampir,
który go zażył mógłby nie wzbudzić podejrzeń wśród osób, które go
widują?
- Przemiana mimo wszystko następuje. Pojawiają się kły, cera przy-
biera trupio blady kolor. Z łatwością można rozpoznać taką osobę.
Różnica polega na tym, że wampir nie odczuwa tak silnie łaknienia.
Nie ma obsesji na punkcie krwi.
- Zatem wampirem jest nauczyciel, który unika po zmroku towarzystwa
innych – stwierdził Harry zaciskając pięść – Grono podejrzanych za-
węża się do trzech osób: Meropy Bloomenbach, Bathshedy Babbling
i Sylasa Wilkie.

Harry był przekonany, że któryś z wytypowanych przez niego


nauczycieli jest wampirem i odpowiada za ataki na uczniów. Zamierzał
przesłuchać każdego z osobna, jednak Ginny nalegała by poczekał
z tym do nowego semestru. Niechętnie uległ żonie. Godzinami prze-
siadywał wraz z nią w skrzydle szpitalnym. Drugiego dnia świąt do
zamku przybyła pani Weasley z mężem, oraz Ron i Hermiona (dzieci
zostały u Billa i Fleur). Choć James nadal pozostawał nieprzytomny,
wszyscy odetchnęli z ulgą kiedy okazało się, że jego życie nie jest za-
grożone.
- Mamy w rodzinie wilkołaka, czas najwyższy by mieć wampira – za-
żartował Ron kiedy wszyscy obstąpili łóżko Jamesa. Szybko jednak te-

150
go pożałował widząc karcące spojrzenie swojej matki. W istocie niko-
mu nie było do śmiechu.

McGonagall opuściła zamek jeszcze przed nastaniem nowego


semestru. Wszyscy nauczyciele gorączkowo zastanawiali się, kto zaj-
mie jej miejsce. Plotkowali między sobą, a najwięcej w tej sprawie mia-
ła do powiedzenia Meropa Bloomenbach. Harry nie uczestniczył
w dyskusjach na ten temat, spędzając czas głównie z rodziną. James
odzyskał przytomność dopiero ostatniego dnia grudnia. Nie wiele pa-
miętał z wieczoru, gdy został zaatakowany. Choć humor mu dopisy-
wał, nadal był bardzo osłabiony. Pani Pomfrey nalegała, aby pozostał
w skrzydle szpitalnym przez kilka najbliższych dni.
- Szkoda, że już musicie wracać – stwierdził ze smutkiem Harry, kiedy
Ginny i Lily pakowały swoje walizki – Ciężko mi tu bez was wytrzymać.
Ginny upchała nogą różowy szlafrok. Podeszła do męża. Zarzuciła mu
dłonie na szyje i zbliżyła swoją twarz do jego twarzy.
- Nam bez ciebie też nie jest lekko – szepnęła aksamitnym głosem –
Pocieszam się myślą, że to nie będzie trwać wiecznie. Złapiesz wam-
pira. Dowiesz się, kto jest mordercą Flitwicka. Potem wszystko wróci
do normy.
Harry miał już odpowiedzieć, że to nie jest takie proste, ale Ginny zbli-
żyła swoje wargi do jego ust i połączyli się we wzajemnym pocałunku.
- I pamiętaj, trzymaj się z dala od tej Turpin! - zawołała na pożegnanie
znikając wraz z córką w szmaragdowozielonych płomieniach.

151
Wraz z nastaniem nowego semestru zamkowe korytarze ponow-
nie zaczęły tętnić życiem. Uczniowie gromadnie powrócili do szkoły,
wypoczęci i naładowani energią. Wieść o odwołaniu McGonagall roze-
szła się po szkole lotem błyskawicy, choć szybko przyćmiła ją informa-
cja o ataku na Jamesa. Rozmawiano o tym wszędzie - na korytarzach,
w Wielkiej Sali, nawet podczas lekcji. Uczniowie zaczęli poruszać się
po zamku zbitymi grupkami. Rozwinął się handel rozmaitymi talizma-
nami (które rozprowadzał po szkole Fred), a wyjątkowym zaintereso-
waniem cieszyła się cieplarnia numer sześć, w której na potrzeby
kuchni hodowany był czosnek.
- Dziś rano znowu znalazłem puste donice – jęknął bezradnie Neville,
podczas śniadania w Wielkiej Sali – Jak tak dalej pójdzie, to uczniowie
całkowicie zrujnują moją plantację czosnku.
- Trudno im się dziwić – stwierdziła Lisa popijając sok z dyni – Każdy
boi się o własne życie. W końcu wampir nadal znajduje się w zamku.
Dobrze, że w ogóle rodzice pozwolili uczniom wrócić do szkoły.
- Lepszą obroną przed wampirem jest skuteczne zaklęcie – stwierdził
z ironią Monaghan – I nie cuchnie tak jak czosnek. W ten weekend ru-
szy Klub Pojedynków. Przygotujemy uczniów do walki.
Do Wielkiej Sali pospiesznym krokiem wmaszerowała Meropa Blo-
omenbach. Wyglądała na wyjątkowo podekscytowaną.
- Już jest! - zaświergotała podchodząc do stołu nauczycielskiego –
Właśnie przybył!
- Kto? - zapytali niemal równocześnie Neville i Monaghan.
Harry obdarzył Meropę krótkim nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Nowy dyrektor! - zawołała wyraźnie zachwycona.
- Gdzie jest teraz? - zapytał chłodnym tonem Harry.
Meropa spojrzała na niego ze złośliwym wyrazem twarzy.

152
- A gdzie może być dyrektor?! Oczywiście, że w swoim gabinecie. Wy-
pakowuje walizki – oznajmiła – Ale świetnie, że pytasz. Dyrektor prosił
mnie, żebym cię odnalazła. Chce cię natychmiast widzieć.
Zaskoczony Harry powstał z miejsca. Pozostali byli równie
zdumieni jak on. Zaintrygowany, nie zwlekając ani chwili ruszył do ga-
binetu dyrektora. Kiedy znalazł się na siódmym piętrze i minął załama-
nie korytarza, dostrzegł w oddali dwa krasnoludy. Przechadzały się
w te i we w te wzdłuż miejsca, w którym niegdyś stała kamienna chi-
mera. W ręku trzymały olbrzymie maczugi.
- HASŁO?! - burknął jeden z nich, kiedy Harry podszedł bliżej.
- Nie znam nowego hasła – odrzekł z zakłopotaniem – Dyrektor chciał
się ze mną widzieć.
- Nie znasz hasła, to nie wchodzisz! - odburknął złośliwie drugi krasno-
lud.
Harry poczuł narastającą złość.
- Spokojnie panowie. Pan Potter może wejść – oznajmił wysoki czaro-
dziej, który niespodziewanie wyłonił się z dziury w ścianie.
- Fokster?! - jęknął z niedowierzaniem Harry – Ty jesteś nowym dyre-
ktorem?!
Czarodziej uśmiechnął się nieznacznie, choć jego oczy wcale nie wy-
glądały na roześmiane.
- Zgadza się, Harry – odrzekł z nieskrywaną satysfakcją – Zapraszam
do mojego gabinetu. Musimy omówić pewną kwestię.

Kiedy obaj znaleźli się w gabinecie, Fokster rozsiadł się wygod-


nie w dyrektorskim fotelu. Harry rozejrzał się po owalnym pokoju. Z za-
skoczeniem okrył, że McGonagall zabrała ze sobą niewiele rzeczy. Na
jednym ze stolików wciąż leżała kamienna misa, w której niegdyś swe
myśli odsiewał Dumbledore.

153
- Sądziłem, że masz większe aspiracje – stwierdził Harry przechadza-
jąc się po gabinecie – Już nie ubiegasz się o stanowisko Ministra Ma-
gii?
Fokster wpatrywał się w niego przenikliwym wzrokiem. Wyglądał na
poirytowanego. Jego pomarszczoną twarz, skrytą pod gęstwiną siwych
włosów wykrzywił sztuczny uśmiech.
- Zostałem poproszony, by tymczasowo pokierować Hogwartem – od-
rzekł chłodnym tonem – Rada Nadzorcza szuka właściwego kandyda-
ta. Zgodziłem się zaprowadzić tutaj porządek, do czasu aż znajdą od-
powiednią osobę.
- A o czym właściwie chciałeś ze mną rozmawiać? - spytał Harry lek-
ceważącym tonem – Chyba nie o poparciu twojej kandydatury?
Fokster zdjął z głowy tiarę i położył ją na biurku. Wstał z fotela, żeby
pozbyć się grubego płaszcza wyjściowego, w którym przybył do szko-
ły.
- Musimy porozmawiać o twoim synu – odrzekł zawieszając płaszcz na
oparciu fotela – Niebawem wyjdzie ze skrzydła szpitalnego. Należy po-
stanowić co dalej z nim będzie.
Harry poczerwieniał na twarzy. Zbliżył się do biurka spoglądając na dy-
rektora z nieskrywaną niechęcią.
- Nie ma tu nic do postanawiania – stwierdził ostrym tonem.
- Jestem odmiennego zdania. Twój syn jest wampirem. Może stanowić
zagrożenie dla innych uczniów – odrzekł Fokster ponownie siadając
na swoim fotelu.
Harry wiercił go wściekłym spojrzeniem. Czarodziej nadal uśmiechał
się nieznacznie, choć jego oczy wcale nie wyrażały zadowolenia. Były
zimne i pozbawione wyrazu. Jego spojrzenie było głębokie i przenikli-
we.

154
- Obawiam się, że twój syn nie będzie mógł dłużej kontynuować nauki
w Hogwarcie – stwierdził Fokster – Nie możemy ryzykować, że weź-
mie nad nim górę jego... ekhm... zwierzęca natura.
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnął Harry kipiąc ze złości.
Fokster pobladł. Sztuczny uśmiech spełzł z jego twarzy.
- Waż słowa Potter – wycedził z powagą – Nie jesteśmy już w Minister-
stwie Magii. Nie zapominaj, że teraz jestem twoim przełożonym.
- Jakże bym śmiał! - zakpił Harry - James zażywa Wywar Księżycowy!
Nie stanowi zagrożenia! Worple Eldred może to potwierdzić!
- Eldred słynie z tego, że ma fioła na punkcie wampirów i ich zwy-
czajów – odrzekł z dezaprobatą Fokster – Napisał nawet wspaniałe
dzieło na ten temat. Uważa wampiry za swoich braci. Obawiam się, że
nie jest zbyt obiektywny – widząc panikę na twarzy Harry'ego uśmiech-
nął się z mściwą satysfakcją i szybko dodał - Poza tym nie wyobrażam
sobie, by jakiś uczeń zechciał dzielić sypialnię z wampirem. Będę
zmuszony nalegać, byś zabrał syna z Hogwartu. Jestem przekonany,
że będzie mógł doskonalić swój talent magiczny wśród innych istot
swojego pokroju.
- Istot swojego pokroju?! - powtórzył ze złością Harry – James nigdzie
się nie ruszy! Od urodzenia był zapisany do Hogwartu i tutaj będzie
doskonalił swoje czary! Gwarantuje mu to Karta Podstawowych Praw
Czarodzieja. Jeśli zamierzasz łamać obowiązujące prawo, z pewno-
ścią zainteresuje się tym Wizengamot. Rita Skeeter chętnie napisze
o tym obszerny artykuł dla Proroka Codziennego.
Fokster pobladł. Harry dostrzegł panikę na jego twarzy.
- Jestem przekonany, że nie przysporzy ci to popularności – kontynu-
ował z nieskrywaną satysfakcją Harry, wiedząc że Foksterowi zależy
na wygranej w zbliżających się wyborach – Przyszły Minister dyskrymi-
nujący uczniów? Przecież to absolutnie niedopuszczalne!
Fokster milczał. Wyglądał jakby dostał obuchem w twarz.

155
- Rozumiem, że James nadal może pozostać w Hogwarcie? - zapytał
z ironią Harry dostrzegając portret Dumbledore'a, który puszczał do
niego oko. Widać też nie przepadał za nowym dyrektorem.
- Dobrze rozumiesz, Potter! - wycedził po chwili Fokster, tryskając śli-
ną – A teraz zejdź mi z oczu!
- Bardzo chętnie – syknął Harry i opuścił gabinet trzaskając drzwiami.

156
ROZDZIAŁ DW UNASTY

POJEDYNEK CZARODZIEJÓW

W
Wielkiej Sali wrzało jak w ulu. Przy czterech długich stołach
gromadkami zbierali się rozespani uczniowie. Jedni zajadali się
jajkami na bekonie, inni żywo dyskutowali między sobą. Kilkoro star-
szych Gryfonów prezentowało przykładowe zaklęcia obronne młod-
szym kolegom. Wśród rozmów dało się słyszeć wzmianki o Klubie Po-
jedynków, który miał wystartować już po południu. Najbardziej ekscyto-
wali się tym uczniowie pierwszego i drugiego roku.
Harry siedział przy opustoszałym stole nauczycielskim, podpiera-
jąc się łokciem. Był wściekły. W milczeniu zerkał na stół Gryfonów,
przy którym dostrzegł Albusa. Chłopiec siedział obok swojego przyja-
ciela Henry'ego i zażarcie o czymś z nim dyskutował. W pewnej chwili
obrócił się do tyłu, żeby powitać Neville'a, który wszedł właśnie do
Wielkiej Sali zmierzając w kierunku Harry'ego.
- Wyglądasz jakbyś miał zaraz eksplodować – stwierdził mistrz zielar-
stwa, podając Harry'emu rękę i siadając tuż obok – Miałeś ciężki pora-
nek?
Harry przeklął pod nosem. Neville obdarzył go zaskoczonym spojrze-
niem.

157
- Zamierzałem wczoraj wieczorem przesłuchać Meropę Bloomenbach,
Sylasa Wilkie i profesor Babbling w sprawie ataku na Jamesa – wyja-
śnił ze złością Harry – Unikają po zmroku towarzystwa innych, więc
mogą być wampirem, którego szukamy.
- Domyślam się, że nie byli zachwyceni twoimi podejrzeniami – odrzekł
z wyraźnym przekonaniem Neville, sięgając po jajka na bekonie – Nie
chcieli z tobą rozmawiać?
- Meropa zrobiła mi awanturę w bibliotece – odrzekł z poirytowaniem
Harry – Nazwała mnie ordynusem. Nie wiem nawet co to dokładnie
oznacza.
- Zapewne nic dobrego – parsknął z rozbawieniem Neville, ale widząc
wściekłe spojrzenie Harry'ego dodał z powagą – I to cię tak wkurzyło?
Harry pokręcił przecząco głową.
- Babbling i Wilkie zareagowali podobnie – kontynuował z trudem opa-
nowując złość – Powiedzieli, że bez nakazu dyrektora nie będą ze
mną w ogóle rozmawiać.
- No to trzeba było pójść do Fokstera – zasugerował Neville, a Harry
głośno nabrał powietrza do płuc, dygocząc ze złości.
- BYŁEM – wycedził przez zaciśnięte zęby – Dzisiaj. Tuż przed śniada-
niem. Sądziłem, że dobro uczniów będzie dla niego ważniejsze niż na-
sze prywatne utarczki.
- Odmówił ci pomocy? - spytał z niedowierzaniem Neville.
- Oczywiście, że odmówił – syknął Harry z impetem uderzając pięścią
w stół – Stwierdził, że nie może nakazać nauczycielom udziału w prze-
słuchaniu. Zabrania mu tego Karta Podstawowych Praw Czarodzieja.
- W zasadzie miał rację – odrzekł Neville i widząc wściekłe spojrzenie
Harry'ego podsunął mu półmisek z jajecznicą pod nos, dodając słod-
kim głosem – Może jajeczek?

158
Tuż po śniadaniu Harry ruszył w kierunku skrzydła szpitalnego.
Chciał mieć pewność, że James opuści je bez żadnych komplikacji.
Kiedy znalazł się w połowie marmurowych schodów, dobiegł do niego
Albus.
- Idziesz po Jamesa, tato? – zapytał uśmiechając się nieznacznie i nie
czekając na odpowiedź dodał wesoło – Pójdę z tobą.
Ruszyli korytarzem zmierzając ku schodom wiodącym na wyższe pię-
tra.
- Tato, myślisz że James będzie taki jak dawniej? - spytał Al z nieskry-
waną troską.
Harry westchnął.
- Myślę, że jego charakter się nie zmieni – odrzekł po chwili zastano-
wienia – Nadal będzie nas irytował swoimi ciągłymi wygłupami i dowci-
pami.
Albus roześmiał się. Harry również, choć poczuł w tej chwili zimne
ukłucie w sercu. Nie był pewien na ile wampirzy jad zmieni jego syna.
Bardzo pragnął, by James nadal pozostał beztroskim i niesfornym
chłopcem.
Po dłuższej chwili dotarli na trzecie piętro. Drzwi do skrzydła
szpitalnego były uchylone. Podłużną salę rozświetlały migoczącym
światłem świece lewitujące tuż pod sklepieniem. Weszli do środka. Po
obydwu stronach komnaty stały rzędy pustych łóżek szpitalnych.
Wszystkie były zasłane. Rzeczy James zniknęły. W sali nie było niko-
go, poza znudzonym duchem, który niespodziewanie wyłonił się ze
ściany szepcząc coś pod nosem. Harry wymienił z Albusem zdumione
spojrzenie.
Nagle głuchą ciszę przerwał gwałtowny wybuch śmiechu. Zdawał
się dochodzić z gabinetu pani Pomfrey. Harry z głupim wyrazem twa-
rzy ruszył w tamtą stronę. Nim dotarł do połowy sali, drzwi otwarły się
szeroko i stanął w nich James. Był ubrany w szkolną szatę. Z ramion

159
zwisał mu wyświechtany plecak. W dłoni trzymał jakieś cukierki. Na
widok ojca wyszczerzył zęby. Jego blada twarz wyrażała ogólne zado-
wolenie.
- Co zrobiłeś pani Pomfrey?! - spytał z niepokojem Harry.
- Poczęstowałem ją cukierkami – odrzekł niewinnie James wyciągając
przed siebie dłoń z łakociami.
- Gigantojęzyczne toffi! - zawołał Albus.
- Co ci do głowy strzeliło?! - oburzył się Harry, ze zdumieniem stwier-
dzając, że nie czuje złości lecz wyraźną ulgę.
Z gabinetu wyszła pielęgniarka. Miała przekrzywiony czepek i roztrze-
pane włosy. W panice błądziła wzrokiem po sali. Z rozdziawionych ust
zwisał jej gigantyczny język, sięgający daleko poza brodę. Harry nie
mógł się opanować. Na jej widok natychmiast wybuchnął śmiechem.
James do niego dołączył. Al także nieśmiało chichotał. Pielęgniarka
stanęła bezradnie pomiędzy nimi, kipiąc ze złości. Na szczęście nie
mogła wypowiedzieć ani słowa.
- Bardzo panią przepraszam – oznajmił po chwili Harry, kiedy udało
mu się zapanować nad sobą – Proszę się przez chwilę nie ruszać. Za-
raz coś na to poradzę.
Machnął różdżką i gigantyczny język zaczął się kurczyć, aż powrócił
do pierwotnego rozmiaru.
- TO SKANDAL! - wrzasnęła pani Pomfrey zaciskając pięści – WYNO-
CHA! WYNOSIĆ MI SIĘ STAD! NATYCHMIAST!

Jej wrzaski niosły się korytarzem jeszcze przez dobry kwadrans. Nim
ustały, Harry zdołał już odprowadzić synów pod portret Grubej Damy.
- To było bardzo niestosowne – skarcił Jamesa siląc się na ostry ton –
Jako twój nauczyciel powinienem dać ci szlaban.
- Ale jako mój tata weźmiesz pod uwagę moje traumatyczne przeżycia
– odrzekł ironicznie James – i tym razem mi odpuścisz.

160
Harry mimowolnie uśmiechnął się. Al wypowiedział hasło i cała trójka
weszła do zatłoczonego pokoju wspólnego.
Uderzyła ich fala gorącego powietrza. Na wyświechtanych fote-
lach i kanapach odpoczywali Gryfoni. Jedni czytali książki, inni wesoło
o czymś rozmawiali, kilku grało także w gargulki. Dwie dziewczęta roz-
grywały partię szachów czarodziejów. Kiedy jednak James stanął po-
śród nich, wszyscy zamarli. Zapadła niezręczna cisza. Uczniowie
z niepokojem wpatrywali się w chłopca. Gryfon z pierwszego roku sto-
jący tuż obok Jamesa pośpiesznie wygrzebał z kieszeni główkę czosn-
ku.
- To nie będzie konieczne – stwierdził Harry stając na środku salonu –
Jak zapewne już doskonale wiecie, James jest wampirem. Nie stanowi
jednak dla was zagrożenia. Wampirze cechy ujawniły się u niego tylko
w niewielkim stopniu. Zażywa eliksir, który pozwoli mu nad nimi w peł-
ni zapanować.
Wszyscy nadal wyglądali na zaniepokojonych. James spuścił wzrok.
Wyglądał na zmieszanego. Al położył mu dłoń na ramieniu.
- Moi rodzice twierdzą, że wampiry to wyrafinowani mordercy – oznaj-
mił jakiś wysoki i szczupły chłopak z siódmego roku wychodząc przed
grupę dziewcząt – Uwielbiają napadać swoje ofiary podczas snu!
- To tylko stereotypy – wyjaśnił Harry – Ci co tak sądzą nie mieli nigdy
do czynienia z wampirami.
- Wystarczy nam jeden wampir wałęsający się po zamku – oznajmiła
pulchna dziewczyna siedząca najbliżej kominka – Chcemy się czuć
bezpiecznie chociaż w wieży Gryffindoru.
- Nie zamierzam dzielić dłużej z tobą sypialni! – burknął rudy chłopiec
spoglądając z niepokojem na Jamesa – Nie zmrużyłbym oka!
- Bo jesteś osłem, Dennis! - warknął Fred wchodząc niespodziewanie
do pokoju wspólnego – Nie zapominajcie, że James jest Gryfonem!

161
Jest jednym z nas! Nie możemy odwrócić się od niego. Tak nie postę-
puje żaden prawdziwy Gryfon!
- Nie obchodzi mnie to! - oburzył się Dennis – Nie będę z nim dzielił
sypialni!
- Uspokójcie się! – nakazał ostrym tonem Harry – Każdy z was ma
prawo odczuwać niepokój. Z czasem przekonacie się, że James nie
stanowi dla nikogo zagrożenia. Zanim jednak to nastąpi, wasz kolega
zajmie jedną z wolnych sypialni. Zabezpieczę drzwi zaklęciem, tak aby
nie można ich było otworzyć nocą.
Na twarzach większości Gryfonów pojawiła się wyraźna ulga.
- Chcę się przenieść do sypialni Jamesa – stwierdził stanowczo Fred.
- Dobrze – odrzekł z wdzięcznością Harry – A teraz rozejść się!
W pokoju wspólnym ponownie zapanował gwar. Wszyscy powrócili do
swoich zajęć. Jedynie Dennis nadal zerkał z niepokojem w stronę Ja-
mesa.
- Równy z ciebie gość, Freddy – stwierdził Harry poklepując chłopaka
po ramieniu – Cieszę się, że James nie będzie musiał spędzać wie-
czorów samotnie.
- Ja bym się nie cieszył – odrzekł Fred z kamiennym wyrazem twarzy
– Pomyśl wujku, ile głupich pomysłów może nam przyjść do głowy
w długie zimowe wieczory.
- Ja też chcę zamieszkać w waszej sypialni! - zawołał z przejęciem Al-
bus.
- Nie ma mowy! – zaoponował James szczerząc do brata zęby.
Harry podszedł do niego. Wyjął z szaty niewielką piersiówkę pokrytą
smoczą skórą. Był do niej uwiązany rzemyk.
- To prezent dla ciebie – oznajmił synowi – W środku znajduje się Wy-
war Księżycowy. Zawsze noś piersiówkę przy sobie. W ten sposób ni-
gdy nie zapomnisz zażyć eliksiru.
James wziął prezent i natychmiast zawiesił go sobie na szyi.

162
- Dziękuje tato – odrzekł z powagą – Dziękuje za wszystko co dla mnie
robisz.
W oczach chłopca pojawiły się łzy. Harry poczuł ogarniające go wzru-
szenie. Przycisnął syna do piersi, próbując zapanować nad sobą.
- No dobra. Doba. Koniec tych czułości – zawołał z ironią Fred – Pora
urządzić się w naszym nowym gniazdku!

Powrót Jamesa wywołał dużo większe zamieszanie wśród


uczniów pozostałych domów. Kiedy w towarzystwie Freda chłopiec
zjawił się na obiedzie w Wielkiej Sali, kilku Puchonów umknęło przed
nim w popłochu. Grupa Krukonek obwiesiła się czosnkiem, a przy sto-
le Ślizgonów wybuchła wrzawa. W kierunku Gryfonów poleciały ostre
wyzwiska. Najbardziej soczyste epitety były skierowane bezpośrednio
do Jamesa. Gryfoni zaciekle go jednak bronili. Nie chcąc dopuścić do
bijatyk między uczniami, Harry musiał kilkakrotnie odejść od stołu na-
uczycielskiego. Walburg Fokster obserwował to wszystko z wyraźną
satysfakcją. Nawet nie starał się tego ukryć.

Po obiedzie Wielka Sala została zamknięta. Monaghan zaczął


przygotować ją do pierwszego spotkania Klubu Pojedynków. Kiedy do-
łączył do niego Harry, po czterech stołach jadalnych nie było już śladu.
W ich miejscu, pośrodku sali pojawiło się podłużne podwyższenie
oświetlone tysiącami świec zawieszonych w powietrzu. Sklepienie było
bezchmurne. Na aksamitnie czarnym niebie skrzyły się tysiące gwiazd.
Kiedy Wielka Sala zapełniła się po brzegi podnieconymi ucznia-
mi, Harry i Monaghan stanęli na wzniesieniu. Głowy wszystkich skiero-
wały się ku nim.
- Witajcie na pierwszym spotkaniu Klubu Pojedynków! - zawołał weso-
ło Monaghan błądząc wzrokiem po twarzach zgromadzonych uczniów
– Jak doskonale wiecie, po zamku grasuje groźny wampir – kilku

163
uczniów obróciło się w kierunku Jamesa – Nie, nie jego miałem na my-
śli – syknął natychmiast Monaghn i kiedy wrzawa ucichła ciągnął dalej
- Nadal nie wiadomo także z czyjej ręki zginął profesor Flitwick. Z tych
właśnie względów postanowiliśmy przygotować was do skutecznej
obrony przed niespodziewanym zagrożeniem.
Uczniowie zaczęli między sobą szeptać. Z tylnej części sali do-
biegły odgłosy jakiejś kłótni. Monaghan skierował różdżkę do góry.
Wystrzeliła z niej olbrzymia błyskawica, rozrywając niebo odwzorowa-
ne na sklepianiu sali. Ogłuszający grzmot wypełnił komnatę. Rozległy
się zduszone okrzyki przerażenia i piski dziewcząt. Po chwili nastała
cisza.
- Bywają takie sytuacje, gdy najlepszą obroną jest atak – kontynuował
Monaghan ignorując pełne oburzenia spojrzenia Krukonek, panicznie
bojących się piorunów – Właśnie dlatego wraz z profesorem Potterem
wskażemy wam jak należy się pojedynkować.
Salę wypełniły entuzjastyczne okrzyki starszych chłopców.
Uczniowie ponownie zaczęli między sobą szeptać.
- Na co się gapisz obrzydliwa pijawko?! - warknął donośnie jakiś zło-
śliwy głos z kilka rzędów dalej. Głowy wszystkich zwróciły się w tamtą
stronę – Masz chrapkę na odrobinę czystej krwi?!
Harry dostrzegł kątem oka jak Fred rzuca się z pięściami w kie-
runku Scorpiusa Malfoya. Nim zdołał zareagować potężna błyskawica
ponownie rozcięła sklepienie Wielkiej Sali. Przeraźliwy grzmot raz
jeszcze wypełnił komnatę.
- On jest nienormalny! - pisnęła jedna z Krukonek wskazując na Mona-
ghana – Jestem bardziej roztrzęsiona niż na zajęciach z profesorem
Wilkie!
Na wspomnienie o nauczycielu numerologii pozostałe Krukonki
wzdrygnęły się z obrzydzeniem.

164
- Bijatyki na pięści są prymitywne i godne jedynie mugoli! - zagrzmiał
Monaghan wyraźnie wyprowadzony z równowagi – Czarodzieje spory
rozwiązują poprzez uczciwy pojedynek!
Wszyscy zamilkli. Gryfoni przestali szarpać się ze Ślizgonami.
Malfoy wyciągnął przed siebie różdżkę i z obrzydzeniem wpatrywał się
w Jamesa. Harry tymczasem z zaskoczeniem przyglądał się Mona-
ghanowi. Nie rozumiał dlaczego bijatyka kilku uczniów, aż tak bardzo
wyprowadziła go z równowagi.
- Weasley! Malfoy! Natychmiast do nas! - rozkazał Monaghan groźnie
wskazując na nich różdżką – Załatwicie niesnaski w cywilizowany spo-
sób!
- Obawiam się, że to nie byłoby zbyt uczciwe – stwierdził chłodno Sy-
las Wielkie wyłaniając się niespodziewanie z tłumu i wchodząc na pod-
wyższenie – Weasley jest starszy od Malfoya.
- To bez znaczenia – odrzekł natychmiast Harry – Obaj są na drugim
roku. Poza tym w Klubie Pojedynków można używać tylko kilku pod-
stawowych zaklęć.
Sylas Wilkie obdarzył Harry'ego pełnym obrzydzenia spojrzeniem. Nie
starał się nawet ukrywać swojej niechęci.
- Kiedy prefekt Slytherinu pojedynkował się z dwójką młodszych od
siebie Gryfonów było to godne potępienia – zakpił jadowicie Wilkie –
Ale gdy Gryfon ma pojedynkować się z młodszym od siebie Ślizgo-
nem, to jest to zupełnie naturalne?
Harry poczerwieniał na twarzy. Zatkało go.
- W takim razie Malfoy zmierzy się z Potterem – stwierdził z naciskiem
Monaghan spoglądając z niechęcią na Sylasa Wilkie – W końcu to
o niego chodzi w całym tym sporze!
Z tłumu uczniów na wzniesienie wkroczył Malfoy, a tuż za nim
nieco przerażony James. Harry uśmiechnął się do syna, chcąc dodać
mu otuchy.

165
- Podczas pojedynku wolno wam używać TYLKO trzech zaklęć: Prote-
go służące do obrony, Expelliarmus rozbrajające przeciwnika, oraz Lo-
comotor Mortis paraliżujące nogi przeciwnika – wyjaśnił ostrym tonem
Monaghan – Zrozumiano?!
Chłopcy pokiwali twierdząco głowami. Obaj byli spięci.
- Stańcie naprzeciw siebie – nakazał Harry – Ukłońcie się. Następnie
wyciągnijcie przed siebie różdżki i poczekajcie aż odliczę do trzech.
James stanął na jednym końcu podwyższenia. Kilka metrów
dalej, naprzeciwko niego ze złośliwą miną stał Scorpius. Chłopcy ukło-
nili się sobie.
- Różdżki w gotowości! - zawołał Harry czując nieprzyjemny skurcz
w żołądku. Bardzo chciał, by James wygrał pojedynek i dał nauczkę
zarozumiałemu Ślizgonowi – Raz... dwa... trzy...
Chłopcy w tym samym momencie unieśli różdżki. James rzucił zaklę-
cie Expelliarmus, jednak Ślizgon zdołał osłonić się tarczą.
- Furnunculus!
Malfoy błyskawicznie wystrzelił zaklęciem w Jamesa, który w ostatniej
chwili uskoczył na bok.
- Tylko zaklęcia, które podałem! - warknął Monaghan.
- Locomotor Mortis!
Zaklęcie Jamesa ponownie chybiło, mijając ucho Ślizgona zaledwie
o cal.
- Tarantallegra!
Nim James zdołał uskoczyć zaklęcie walnęło w niego z impetem. Jego
nogi samoistnie zaczęły wykonywać dzikie pląsy, jakby tańczył w wy-
jątkowo komiczny sposób. Ślizgoni ryknęli gromkim śmiechem.
- Ostatnie ostrzeżenie Malfoy! - warknął Monaghan – Tylko zaklęcia,
które podaliśmy!
- Finite Incantatem! - zawołał chłodno Wilkie, a nogi Jamesa przestały
pląsać.

166
Harry dostrzegł na twarzy syna wściekłość. Miarka się przebrała. Scor-
pius Malfoy skakał po parkiecie parodiując swojego przeciwnika. Śli-
zgoni zanosili się śmiechem.
- LEVICORPUS!
Zaklęcie błyskawicznie wystrzeliło z różdżki Jamesa i ugodziło
Malfoya prosto w pierś. Chłopak zawisł w powietrzu głową w dół.
Szkolna szata opadła mu na głowę, odsłaniając kościste kolana i obci-
słe bokserki w różowe misie. Wszyscy uczniowie wybuchnęli śmie-
chem. Nawet Ślizgoni. Harry z dumą spoglądał na syna. James jednak
tego nie dostrzegł. Upajał się widokiem upokorzonego przeciwnika, dy-
gocząc ze śmiechu.
- Chyba wiadomo, który wygrał – zakpił Monaghan spoglądając złośli-
wie na Sylasa – I zanim coś powiesz, pamiętaj, że obaj nie przestrzegli
zasad!

Bokserki Scorpiusa Malfoya robiły furorę wśród uczniów przez


kilka kolejnych tygodni. Ślizgon stał się tematem ciągłych drwin i dow-
cipów. Od czasu pojedynku niemal nie opuszczał swojego dormito-
rium. Kilka razy był widywany w bibliotece, ale jego obecność wywoły-
wała nieustannie salwy śmiechu. W końcu pani Pince wyrzuciła go za
zakłócanie ciszy i zabroniła wracać.
James tymczasem stał się bohaterem Hogwartu. Gryfoni ubó-
stwiali go za to w jaki sposób załatwił przeciwnika. Krukoni i Puchoni
zaczepiali go na korytarzu, by podać mu rękę i zamienić z nim choćby
słowo. Przez kilka dni od pojedynku był witany w Wielkiej Sali owa-
cjami na stojąco. Nikt już nie zwracał uwagi na fakt, że James jest
wampirem.

167
Harry przez kilka tygodni dzielił czas między treningi quidditcha,
spotkania Klubu Pojedynków, zajęcia zaklęć oraz nieudolne próby pro-
wadzenia śledztwa. Nie był choćby o krok bliżej wyjaśnienia zagad-
kowego morderstwa Flitwicka. Hermiona nie dawała znaku życia. Na-
dal nie przesłuchał także podejrzanych nauczycieli i nie miał pojęcia
jak ich do tego nakłonić.

- Nie trzeba ich przesłuchiwać, Harry – stwierdził Monaghan podczas


jednego ze spotkań Klubu Pojedynków – Wystarczy ich śledzić.
- Niby jak? Nie mam już mapy Huncwotów – odrzekł ze złością Harry –
Nie jestem w stanie chodzić za trzema osobami jednocześnie.
- Nie będziesz musiał. Pomogę ci – zaoferował Sean – Pogadamy
z Nevillem. Z pewnością też się zgodzi. Każdy z nas będzie śledził jed-
nego podejrzanego.
Harry zamyślił się przez chwilę. Nie mógł pojąć czemu sam do tej pory
nie wpadł na taki pomysł. Przecież to było takie oczywiste i proste roz-
wiązanie.
- Tylko musimy to robić po cichu – stwierdził konspiracyjnym tonem –
Tak, żeby Fokster o niczym nie wiedział.

Zgodnie z przewidywaniami Monaghana, Neville wyraził chęć po-


mocy. Ustalono grafik zgodnie, z którym każdy śledził codziennie in-
nego podejrzanego. Niestety wiązało się to z faktem, że Harry'emu
przybył kolejny obowiązek. Nie miał teraz ani chwili wolnego czasu.
Zarwane noce próbował odsypiać podczas przerw między zajęciami.
Spóźniał się na treningi quidditcha, a z roztargnienia kilka razy zda-
rzyło mu się pomylić pokój nauczycielski z ubikacją dziewcząt. Do lek-
cji przygotowywał się wieczorami i w weekendy.

168
- Pan Potter powinien nieco zwolnić – stwierdził któregoś wieczoru
Gburek podając Harry'emu herbatę – Wziął pan na siebie zbyt wiele.
Gdzie tu czas na odpoczynek? Jak będzie pan zmęczony, to nie znaj-
dzie pan mordercy profesora Flitwicka, sir!

Nadzieję na dłuższy odpoczynek niósł ze sobą ostatni weekend


stycznia. Z powodu mającego się odbyć wtedy meczu quidditcha Mo-
naghan odwołał spotkanie Klubu Pojedynków. Kiedy wszyscy zgro-
madzili się na stadionie, a drużyny Hufflepuffu i Slytherinu stanęły na-
przeciwko siebie, Harry natychmiast przysnął na ławeczce loży hono-
rowej. Jego chrapanie rozbawiło Lisę, która chichocząc okryła go ko-
cem. Błogi sen nie potrwał jednak zbyt długo. Już w siódmej minucie
meczu szukający Ślizgonów złapał znicz.
Rozgoryczony Harry zaraz po opuszczeniu stadionu udał się do
swojego gabinetu. Był przemarznięty. Wypił gorącą herbatę i napalił
w kominku. Gdy tylko zrobiło mu się cieplej, wskoczył do łóżka. Olbrzy-
mie zmęczenie szybko dało mu się we znaki i Harry niemal natych-
miast zapadł w błogi sen.
Śniły mu się barany. Stado baranów... nie... to były owieczki...
duże, różowe i puszyste... pasły się na zielonej łące... wśród nich bie-
gała Lisa... jej suknia falowała na wietrze... miała taką smukłą sylwe-
tkę... uśmiechała się do Harry'ego... głaskała owieczkę... owieczka le-
niwie beczała...
Nagle Harry'emu zaczęło brakować tchu. Poczuł przejmujące
zimno na twarzy. Łąka, owieczki i Lisa rozpłynęły się w nicość. Przed
oczami zrobiło mu się ciemno. Nie mógł nabrać powietrza do płuc.
Przerażony otworzył oczy i dostrzegł na swojej twarzy czarny cień,
przypominający nieco pomarszczoną pelerynę. Osuwał się wokół ust
i nosa, powoli pokrywając całą twarz.

169
Harry zaczął gorączkowo macać dłonią w poszukiwaniu różdżki.
Nigdzie jej nie było. Dostał zawrotów głowy. To koniec. Udusi się.
Rozległ się trzask, jakby łamanej gałązki. Ciemność wypełnił
błysk nagłego światła. Chłód ustąpił. Czarny cień osunął się z twarzy
Harry'ego, padając na podłogę. Mężczyzna zaczął łapczywie nabierać
powietrza do płuc. Kiedy otworzył oczy, dostrzegł przed sobą karłowa-
tą postać z wielkimi sterczącymi uszami.
- Zgredek?! - jęknął z niedowierzaniem i szybko dodał – Czy ja... uma-
rłem?
- Nie umarł pan, sir! - zaprzeczył skrzat – Gburek pana ocalił!

170
ROZDZIAŁ TRZYNASTY

BRACTWO CZARNEJ GWIAZDY

H
arry'emu zrobiło się ciemno przed oczami. Łapczywie nabierał
hausty powietrza do płuc, próbując podnieść się z łóżka. Gdy
udało mu się przysiąść na jego krawędzi, pospiesznie przetarł oczy
dłońmi. Dostrzegł przed sobą Gburka. Skrzat przyglądał mu się z za-
troskaną miną. Cały dygotał. Lewą rękę miał wyciągniętą ku czarnej
plamie, która chaotycznie poruszała się po kamiennej posadzce.
- Co to za paskudztwo? - spytał Harry, gdy jego oddech na powrót stał
się miarowy i spokojny – Skąd się tu wzięło?!
- Och, sir! - jęknął skrzat – Gburek nie ma pojęcia!
Ciemna plama wiła się po kamiennej posadzce, usiłując wyzwolić się
spod wpływu czarów skrzata. Harry wstał z łóżka i zbliżył się do niej
powoli.
- Wygląda na żywy całun – stwierdził zdumiony – Ale one występują
tylko w tropikalnym klimacie. Ktoś musiał go tu celowo sprowadzić.
Skrzat jęknął z przerażenia.
- Och, sir! Kto mógłby chcieć skrzywdzić Harry'ego Pottera?! - zapytał
wzdrygając się samą myślą o tak strasznej zbrodni – Ta... to coś... ten
czarny pelerynek... o mało pana nie zadusił, sir!

171
Harry westchnął. Wstał na równe nogi, rozmasowując swój zbolały
kark. Machnął energicznie różdżką, a wokół śmierciotuli pojawiły się
metalowe pręty, które połączyły się ze sobą wzajemnie, tworząc solid-
ną klatkę. Skrzat z nieskrywaną ulgą opuścił dłoń.
- Żywy całun, zwany też śmierciotulą jest bardzo niebezpiecznym
stworzeniem – oznajmił Harry takim tonem jakby prowadził jedną ze
swoich lekcji – W klasyfikacji Ministerstwa otrzymało piąty, NAJWYŻ-
SZY STOPIEŃ. Jej posiadanie, lub sprowadzanie jest nielegalne. Ko-
muś bardzo musiało zależeć, żeby się mnie teraz pozbyć.
Skrzat jęknął coś pod nosem. Nadal dygotał. Harry obdarzył go cie-
płym, pełnym wdzięczności spojrzeniem.
- Żyję tylko dzięki tobie, Gburku – stwierdził podając mu rękę – Wyka-
załeś się wielką odwagą. Dziękuję ci. Jestem twoim dłużnikiem.
Skrzat niepewnie uścisnął rękę Harry'go. Był wyraźnie zdumiony
i zmieszany. Harry pomyślał, że zapewne nieczęsto doświadczał
w swoim życiu wdzięczności czarodziejów.

Aby uniknąć paniki wśród nauczycieli i uczniów, Harry postanowił


nie rozgłaszać zajścia w swoim gabinecie. Zdecydował, że pokaże
śmierciotulę jedynie Monaghanowi i Neville'owi. Kiedy obaj dokładnie
przyjrzeli się zawartości klatki, byli wyraźnie wstrząśnięci. Neville opadł
zszokowany na łóżko. Monaghan zdawał się nad czymś głęboko za-
stanawiać.
- Powinieneś ją wysłać do Departamentu Kontroli nad Magicznymi
Stworzeniami – stwierdził po chwili zadumy.
- Już się skontaktowałem z Mazepem z Wydziału Zwierząt – wyjaśnił
natychmiast Harry – Jutro mają tutaj kogoś podesłać.
- Kto u licha mógł sprowadzić do zamku tak niebezpieczną bestię?! –
oburzył się Neville – Przecież gdyby wymknęła się spod kontroli, to
w ciągu jednej nocy mogłaby zabić kilkunastu niewinnych uczniów!

172
Monaghan zaśmiał się ponuro.
- Obawiam się, że dla osób które chcą się pozbyć Harry'ego nie ma to
najmniejszego znaczenia – oznajmił gorzkim tonem – Bardziej trosz-
czą się o własną skórę niż uczniów, którymi mają się opiekować!
Harry i Neville obdarzyli czarodzieja zdumionymi spojrzeniami.
- Co masz na myśli, Sean? - zapytał Harry.
- Przecież to oczywiste, że żywy całun podrzuciła do twojego gabinetu
osoba, która obawia się zdemaskowania – wyjaśnił czarodziej – Za-
pewne stoi za tym któryś z naszych podejrzanych.
- To całkiem możliwe – przyznał Harry – Gdybym kierował się osobistą
niechęcią jako pierwszego podejrzewałbym Sylasa Wilkie.
- Ja także – odrzekł dosadnie Monaghan – Słynie z tego, że latem lubi
podróżować po świecie. Podobno ma krewnych w Nowej Gwinei. Tam
śmierciotule są dość powszechne.
- Myślę, że powinniśmy poinformować o wszystkim dyrektora – stwier-
dził po chwili namysłu Neville – Musi wiedzieć, co się dzieje w szkole.
- Fokster pała do mnie dużo większą nienawiścią, niż Sylas Wilkie –
stwierdził cierpko Harry – Fakt, że uniknąłem cudem śmierci z pewno-
ścią, by go głęboko zasmucił.
Zapanowało niezręczne milczenie.
- Nie ma potrzeby wtajemniczać w to kogokolwiek – stwierdził w końcu
Monaghan – Ministerstwo jutro zabierze bestię. Zamiast tracić czas na
roztrząsanie sprawy skupmy się na śledzeniu naszych obiektów.
Harry i Neville pokiwali twierdząco głowami.

Rankiem następnego dnia pracownik ministerstwa zabrał klatkę


z żywym całunem, a Harry powrócił do swoich codziennych zajęć.
Przez kilka dni nadal narzekał na brak wolnego czasu. Podczas lekcji
kilkakrotnie zdarzało mu się zasypiać. Noce spędzał głównie na czu-
waniu przy gabinetach podejrzanych lub patrolowaniu korytarzy. Nie

173
przynosiło to jednak pożądanych efektów, ponieważ żaden z obiektów
nie opuszczał swojego gabinetu po zmroku.

- Och, Harry! Wyglądasz paskudnie – stwierdziła Lisa, kiedy któregoś


popołudnia wpadła do pokoju nauczycielskiego w przerwie między
swoimi lekcjami i zastała Harry'ego śpiącego pośród stosów ksiąg –
Padma Drake z mojego domu widziała cię dziś jak z zamkniętymi
oczami wpadłeś na posąg Garbatej Wiedźmy.
Harry wygładził z zakłopotaniem włosy. Zawstydzony nie potrafił spoj-
rzeć na Lisę.
- Mam dużo zajęć i obowiązków – wymamrotał nieśmiało – Mało sy-
piam.
- To może czas, aby część swoich obowiązków przekazać komuś in-
nemu – stwierdziła stanowczo Lisa podchodząc do niego na wycią-
gnięcie ręki – Martwię się o ciebie.
Położyła dłoń na jego ramieniu. Harry poczuł cudowną woń lawendy
i zapachu świeżej trawy smaganej wiatrem. Spojrzał nieśmiało w jej
oczy. Były takie piękne i nieprzeniknione. Już miał coś do niej powie-
dzieć, kiedy do pokoju wparowała Meropa Bloomenbach, rzucając
z impetem stos ksiąg na stół.
- Och! Przeszkodziłam wam w czymś?! - zawołała złośliwym tonem
zerkając podejrzliwie to na Harry'ego, to na Lisę.
- Ależ skąd! - zawołali równocześnie niezbyt przekonującym tonem.
Harry natychmiast spłonął rumieńcem.
- Doskonale – wycedziła Meropa i wesołym krokiem opuściła pokój na-
uczycielski.

Harry darząc Lisę szczerą sympatią wziął sobie jej słowa do ser-
ca. Podczas kolejnego treningu Gryfonów oznajmił Bernsowi, że nie
będzie dłużej uczestniczyć w szkoleniu drużyny. Kapitan początkowo

174
nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Harry był jednak stanowczy
i nieugięty. Tego samego wieczoru poprosił też Neville'a by na jakiś
czas zastąpił go w Klubie Pojedynków. Zyskując w ten sposób kilka
wolnych wieczorów mógł wreszcie wypocząć i skupić się na śledztwie.
Nadal nie było wiadomo, kto wypalił pentagram na ścianie kory-
tarza, ani co ten symbol może oznaczać. Hermiona skontaktowała się
z nim poprzez sieć Fiuu tylko po to, by powiedzieć mu, że nie znalazła
nic wartego uwagi. Harry nie był też choćby o krok bliżej schwytania
mordercy profesora Flitwicka, a w końcu w tym celu porzucił swoje do-
tychczasowe życie i przybył do Hogwartu.

W połowie lutego zaplanowano kolejny wypad uczniów do Hogs-


meade. Harry dowiedział się od Slughorna, że Meropa ma zastąpić
Wilkie i towarzyszyć Ślizgonom podczas wyprawy do wioski.
- Ja zostanę w zamku i będę pilnował Sylasa – zaproponował Mona-
ghan, kiedy Harry poinformował go o wszystkim – Ty udaj się do wio-
ski. To świetna okazja, aby przekonać się, czy Meropa faktycznie jest
naszą pijawką.
- A niby jak mam się o tym przekonać? - zdumiał się Harry.
- To proste. Uczniowie udadzą się do wioski dopiero o trzeciej –
stwierdził z nieznacznym uśmiechem – Zanim zdołają wrócić do zam-
ku z pewnością zrobi się już ciemno.
- Racja! - zawołał uradowany Harry – Meropa nie zdoła ukryć swojej
przemiany!

W sobotni poranek w Hogwarcie panowała wesoła atmosfera.


Podczas śniadania w Wielkiej Sali uczniowie wesoło dyskutowali o wy-
padzie do wioski, oraz atrakcjach jakie tam na nich czekają. Wśród

175
rozmów często pojawiały się wzmianki o nowo otwartym sklepie
„Niesłychane wynalazki Arnolda Freaksa”. Jego reklamę można było
znaleźć w porannym wydaniu Proroka Codziennego. Szczególnym za-
interesowaniem cieszyła się ona wśród chłopców. James i Fred byli
nią zachwyceni.
Harry podczas śniadania kątem oka obserwował Meropę. Kobie-
ta kreśliła coś zawzięcie na pergaminie, od czasu do czasu popijając
sok z dyni. Kiedy na chwilę uniosła głowę i spostrzegła jego ukradko-
we spojrzenia, wyraźnie się zmieszała.
Tuż przed trzecią uczniowie stłoczyli się na dziedzińcu. Panował
wesoły gwar. Z nieba sypały się olbrzymie płatki śniegu. Widoczność
była kiepska. Kiedy Harry narzucił na siebie płaszcz wyjściowy, opatulił
się grubym szalem i zszedł na dół, Filch kończył sprawdzać listę obec-
ności.
- Wujku, wyglądasz jakby ci ktoś podsunął pod nos łajnobombę –
stwierdziła z troską Wiktoria wyłaniając się ze szkarłatnego tłumu –
Coś się stało?
Harry westchnął. Miał ponurą minę.
- James i Al nalegali żebym zabrał ich do Hogsmeade – stwierdził ze
złością – Powiedziałem, że mam coś do załatwienia i tym razem nie
mogą mi towarzyszyć.
- Założę się, że James jest wściekły – zawołała z rozbawieniem Wikto-
ria i szybko dodała karcącym tonem – Moim zdaniem to, i tak nie było
zbyt fair, że ich zabierałeś do Hogsmeade wujku. Ich rówieśnicy nie
mają takiej możliwości.
Harry zalał się rumieńcem. Wiktoria słynęła z tego, że zawsze mówiła
to co myśli. Często wprowadzała przez to swojego wujka w zakłopota-
nie.
Kiedy sznur uczniów ruszył w kierunku wioski, Harry dostrzegł
Meropę maszerującą na czele Ślizgonów. Śnieg zacinał tak intensy-

176
wnie, że była ledwo widoczna. Wszyscy brodzili w zaspach śnieżnych,
rozmawiając przy tym wesoło. Gdy kwadrans później w oddali zaczęły
majaczyć stare chatki pokryte śnieżnym puchem, rozległy się okrzyki
zadowolenia. Wreszcie dotarli na miejsce! Uczniowie momentalnie
rozpierzchli się po wiosce, znikając w bocznych uliczkach lub za
drzwiami sklepów.
Harry zaczął nerwowo rozglądać się za swoim obiektem. Do-
strzegł Meropę w ostatniej chwili, gdy znikała w jednej z bocznych uli-
czek. Pospiesznie ruszył za nią. Minął sklep Zonka, Sowią Pocztę
i skręcił w uliczkę, na końcu której znajdowała się gospoda Aba Dum-
bledore'a. Teraz była ledwie widoczna.
Meropa zmierzała pewnym krokiem w jej kierunku, rozglądając się co
chwilę na boki. Gdy zniknęła za drzwiami karczmy, Harry ruszył pę-
dem. Podszedł do okna w wykuszu i wlepił nos w szybę. Szkło było
jednak tak brudne, że nic nie dało się przez nią zobaczyć. Z wnętrza
gospody dochodził gwar.
Harry postanowił zaryzykować i wszedł do środka. Poczuł ude-
rzenie ciepłego powietrza. Cuchnęło stęchlizną. Obskurna i brudna
karczma pełna była podejrzanej klienteli. Kilku goblinów z licznymi bli-
znami na twarzy; trzy wiedźmy, jedna brzydsza od drugiej. Pod prze-
ciwległym oknem siedział samotnie mężczyzna owinięty brudnymi
bandażami. Sączył piwo wpatrując się w Harry'ego. Obok niego, przy
topornie ciosanym stole siedziała Meropa. Nie zauważyła Harry'ego.
Była zbyt pochłonięta konspiracyjną rozmową ze szczupłą kobietą
o wydatnej szczęce i ciasno splecionych w kok włosach. Pomiędzy ni-
mi na stole leżał duży notes po którym zawzięcie kreśliło jadowicie zie-
lone magiczne pióro. Harry natychmiast domyślił się do kogo należało.
- Rita Skeeter! - warknął ze złością.
Kiedy po raz ostatni widział wścibską reporterkę Proroka Codzienne-
go, rozdawała autografy przy okazji premiery swojej nowej książki za-

177
tytułowanej „Harry Potter – mroczne dzieciństwo Wybrańca”. Zawarła
w niej stek bzdur i niedorzeczności wyssanych z palca, które miały
przedstawiać rzekomo prawdziwy obraz dzieciństwa Harry'ego. Było
w niej wiele nawiązań do głośnej biografii Albusa Dumbledore'a, którą
napisała przed laty.
- Siemasz, Potter – zawołał Ab Dumbledore wychodząc zza baru – coś
ci podać?
Harry zbliżył się do niego, zerkając ukradkiem w kierunku czarownic.
Próbował wychwycić o czym mogą rozmawiać. W karczmie panował
jednak zbyt duży gwar. Zapewne Rita Skeeter celowo wybrała to miej-
sce na spotkanie.
- Często ją tu widujesz? - zapytał Harry ignorując pytanie barmana
i wskazując głową na reporterkę.
- Mówisz o tej wrednej babie w binoklach? - burknął Ab – Ta... regu-
larnie tu przyłazi... Zawsze jest z nią ta druga...
- Słyszałeś może o czym rozmawiają podczas tych spotkań? - zapytał
Harry zerkając w ich stronę – Skeeter zbiera informacje do jakiejś no-
wej książki?
- Nic nie słyszałem – odrzekł Ab spoglądając z obrzydzeniem w kie-
runku czarownic – Ta z piórem za każdym razem wymachuje różdżką
nim klapnie na zadzie... Willy... znaczy ten gościu w bandażach... za-
wsze siedzi tuż obok i nigdy nie słyszał ani słowa z ich pogaduszek...
Gadał, że brzęczy mu w uszach jak tylko ta baba się pojawi...
- Muffliato – mruknął Harry po chwili zastanowienia.
- Coś ci podać? - spytał ponownie Ab, wyraźnie zniecierpliwiony. Nim
Harry zdołał jednak odpowiedzieć, chwiejnym krokiem podszedł do
niego jakiś barczysty krasnolud z podbitym okiem i siarczyście klepnął
go w ramię.
- TYŚ POTTER, NIE?! - ryknął donośnie tracąc równowagę i runął na
pobliski stół rozlewając kufle z piwem.

178
Harry obawiając się, że Meropa lub Rita mogą go zauważyć, pospiesz-
nie wymknął się z gospody. W tym samym momencie przez jedno
z okien wyleciało krzesło roztrzaskując szybę w drobny mak. Harry po-
stanowił poczekać na Meropę pod gospodą. Zza drzwi wciąż dochodził
rumor, wyzwiska i odgłosy bijatyki. Czarownice z pewnością długo nie
będą chciały tego oglądać.
Stojąc pośród zasp śnieżnych Harry odliczał minuty. Po kwa-
dransie odgłosy szarpaniny i mordobicia ucichły. Czarownice wciąż nie
wychodziły. Czekał zniecierpliwiony, pocierając zmarznięte dłonie. Co
chwilę zerkał przez wybite okno do wnętrza izby. Pióro Rity nadal za-
wzięcie muskało pergamin. Meropa odczytywała coś ze swoich nota-
tek. Harry mógłby przysiąc, że miała ze sobą te same pergaminy, któ-
re widział rankiem w Wielkiej Sali.
- Co ty tu robisz, Harry? - rozległ się aksamitny głos zza jego pleców,
który nieomal przyprawił go o zawał serca.
Czarodziej obrócił się gwałtownie. Pośrodku drogi stała Lisa. Miała na
sobie brązowy kożuch sięgający jej do kolan. Głowę okryła grubą weł-
nianą czapą z dwoma pomponami. Jej twarz była śnieżnobiała, usta
jadowicie czerwone, a oczy wielkie jak galeony. Wyglądała wyjątkowo
pięknie. Na jej twarzy malował się uroczy grymas zdumienia.
- Lisa! - zawołał zmieszany – Szukałem ciebie – skłamał nie mogąc
wymyślić innego wytłumaczenia – Zastanawiałem się, czy nie miała-
byś ochoty napić się ze mną herbaty?
Tak żałosna wymówka nie mogła być zbyt przekonywująca. Lisę ura-
dowała jednak propozycja Harry'ego, więc o nic już nie pytała.
- Och, świetnie. Znam cudowne miejsce. Tutaj niedaleko.
Harry domyślił się, że chodzi zapewne o herbaciarnię pani Puddifoot,
ale nie miał śmiałości zaprotestować.
Ruszyli w kierunku głównej ulicy. Lisa opowiadała mu o nawale
zajęć oraz przygotowaniach drużyny Krukonów do meczu z Puchona-

179
mi. Kiedy dotarli na miejsce, oczom Harry'ego ukazał się ciasny i zapa-
rowany lokalik, przystrojony kokardkami i falbankami. Od razu sko-
jarzył mu się z gabinetem Dolores Umbridge. Z trudem powstrzymał
wymioty.
- Co podać, kochani? - zaćwierkała słodkim głosem tęga kobieta
z lśniącym czarnym kokiem, spoglądając na Harry'ego maślanymi
oczami – Może życzycie sobie serenadę zakochanych?
Wskazała na skrzata przebranego za kupidyna, który skończył właśnie
grać na skrzypcach parze przy sąsiednim stoliku.
- Och, nie! - jęknął z zakłopotaniem Harry – My nie...
- Nie jesteśmy parą – wyjaśniła pospiesznie Lisa nie spoglądając na
Harry'ego.
Pani Puddifoot nie sprawiała wrażenie zbytnio przekonanej.
- Jestem żonaty – stwierdził Harry wskazując na obrączkę na swoim
palcu – Widzi pani?
Tęga kobieta zmierzyła go pełnym oburzenia spojrzeniem, które na-
stępnie przeniosła na Lisę. Wyglądała na zniesmaczoną. W końcu jej
lokal cieszył się reputacją ulubionego miejsca spotkań zakochanych
par.
Harry z zakłopotaniem spojrzał na Lisę. Zaskoczony dostrzegł niezro-
zumiały smutek na jej twarzy.
- Wyglądasz już dużo lepiej – stwierdziła po chwili, kiedy pani Puddifo-
ot przyniosła filiżanki z herbatą – Chyba zacząłeś się dobrze wysypiać,
prawda?
- Tak. Poszedłem za twoją radą – wyjaśnił Harry i zapanowała niezrę-
czna cisza.
Lisa sączyła herbatę z filiżanki, zerkając co chwila w kierunku kupidy-
na. Harry nie mógł się zdobyć na podtrzymanie rozmowy. Gorączkowo
rozmyślał o Meropie, która zapewne zaraz opuści gospodę i umknie
przed spojrzeniami innych. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi,

180
więc niebawem powinna nastąpić jej przemiana. Jeśli za chwilę cze-
goś nie wymyśli, nie będzie mógł się przekonać czy jego podejrzenia
są słuszne.
- Liso. Zastanawiałem się w jakim celu udajesz się nocą do Zakazane-
go Lasu? - zapytał siląc się na pozbawiony emocji głos.
Zdawał sobie sprawę, że to pytanie zaskoczy i zapewne oburzy jego
towarzyszkę. Będzie więc pretekst, aby zakończyć spotkanie.
- Kto ci powiedział, że coś takiego robię? - spytała Lisa pełnym napię-
cia głosem, odstawiając filiżankę na spodek.
- Widziałem na własne oczy – kontynuował Harry czując jak drżą mu
ręce ukryte pod stołem – Kilka razy chodziłaś sama. Czasem towarzy-
szył ci Hagrid. Gdy go o to zapytałem, wpadł w furię.
Lisa pobladła. Wyglądała na wystraszoną i poirytowaną.
- Nie sądziłam, że jesteś taki wścibski Harry – stwierdziła ochrypłym
głosem – To co robię po pracy to moja prywatna sprawa. Jeśli podej-
rzewasz, że mogę być wampirem którego szukacie...
- Nie, nie podejrzewam – odrzekł pospiesznie Harry widząc, że po po-
liczkach kobiety spłynęły łzy – Po prostu się o ciebie martwię. Tam jest
niebezpiecznie!
Lisa zaczęła cała dygotać. Po jej policzkach spłynęły kolejny łzy, aż
w końcu zaniosła się płaczem. Głowy wszystkich zwróciły się ku nim.
Pani Puddifoot natychmiast zjawiła się obok Harry'ego. Zupełnie jakby
wyrosła spod ziemi. Miała kamienną twarz i cała dygotała.
- Wszyscy jesteście tacy sami! – warknęła do Harry'ego – Najpierw
naobiecujecie biednym dziewczynom niestworzone cuda. Naopowia-
dacie swoje plugawe kłamstwa, a potem przypomina się wam, że ma-
cie żony które czekają w domu!
Harry spłonął rumieńcem. Zamurowało go.
- To nie o to chodzi – jęknął, ale pani Puddifoot już go nie słuchała.

181
- Proszę się stąd wynosić! - burknęła wskazując mu drzwi i podeszła
do Lisy, by otrzeć jej łzy – Biedna dziecinko. Nabrałaś się jak wiele in-
nych.
Harry nie mając odwagi zerknąć w kierunku Lisy, pospiesznie wstał
z krzesła. Zarzucił na siebie płaszcz i opuścił herbaciarnie.
Czuł potworne wyrzuty sumienia. Lisa nie zasłużyła sobie, aby
rozmawiać z nią w ten sposób i traktować ją tak grubiańsko. Niestety
nie miał w tej chwili innego wyjścia. Okręcił sobie szal wokół szyi i pę-
dem pobiegł w kierunku gospody Aba Dumbledore'a. Słońce dawno
już zaszło, a ciemności rozpełzły się po wiosce. Harry w pośpiechu mi-
jał zaskoczonych przechodniów. Wpadł nawet z impetem na kilku go-
blinów, którzy rzucili w jego stronę wyrafinowanymi epitetami. Kiedy
dotarł na miejsce i stanął przed gospodą, z trudem łapał powietrze.
Pchnął drzwi i poczuł jakby bryłki lodu opadły mu na dno żołądka. Me-
ropy i Rity Skeeter już nie było.

Przez kilka kolejnych dni Harry chodził jak struty. Zmarnował


świetną okazję, by zdemaskować Meropę Bloomenbach, a co gorsza
zranił uczucia Lisy. Od incydentu w herbaciarni kobieta unikała go jak
sklątki tylnowybuchowej. Kiedy sytuacja zmuszała ją do przebywania
z Harrym w jednej komnacie (na przykład podczas wspólnych kolacji
w Wielkiej Sali), demonstracyjnie go ignorowała. Aby się nie zadręczać
i nie myśleć o wyrzutach sumienia Harry długie godziny spędzał w bi-
bliotece. Wciąż starał się wyszukać jakieś informacje na temat sym-
bolu, który wypalono na ścianie korytarza. Im dłużej wertował pożółkłe
stronice, tym silniej utwierdzał się w przekonaniu, że jego sytuacja jest
beznadziejna. Sprowadzono go do zamku w nadziei, że szybko
schwyta mordercę. Przez cztery miesiące nie udało mu się choćby

182
o krok zbliżyć do wyjaśnienia tej mrocznej sprawy. Jakby tego było
mało wciąż pojawiały się kolejne pytania i wątpliwości.

Pod koniec lutego do Hogwartu przyleciała Hermiona. Ku rozpa-


czy Harry'ego nie miała dobrych wieści. Pomimo iż przejrzała zasoby
całej Londyńskiej Biblioteki Dzieł Niemugolskich, nie znalazła choćby
wzmianki o czarodziejach używających pentagramu jako swojego
symbolu. W żadnej z ksiąg, które przeglądała nie natrafiła na rysunek
przedstawiający podobny znak. Solidnie zachwiało to jej wiarą w ksią-
żki. Była wściekła na samą siebie.
- Naszą ostatnią deską ratunku są zasoby Działu Ksiąg Zakazanych –
stwierdziła bez entuzjazmu podczas wieczornego spotkania u Hagrida
– Nie wydaje mi się, żeby był lepiej wyposażony od londyńskiej biblio-
teki. Czasem można tam jednak trafić na dzieła niedostępne nigdzie
indziej.
- To nie będzie takie proste – stwierdził Neville, który grzał sobie zmar-
znięte stopy przy kominku, podczas gdy Harry i Hagrid w milczeniu po-
pijali kremowe piwo (od czasu awantury związanej z Lisą ciężko było
się im dogadać. Harry miał też wrażenie, że olbrzym wie o zajściu
w herbaciarni i jest na niego obrażony).
- Niby czemu nie będzie proste? - zdumiała się Hermiona – Jako nau-
czyciele macie nieograniczony dostęp do tego działu. Jest zakazany
tylko dla uczniów.
- Tak było kiedyś – odrzekł z niesmakiem Neville – Teraz dostęp do
ksiąg zawartych w tym dziale wymaga pisemnej zgody dyrektora.
Hermiona pociągnęła ze swojego kufla, przełknęła piwo i otarła ręka-
wem usta.
- W takim razie poproszę go o zgodę – stwierdziła – Nie sądzę, żeby
utrudniał nam prowadzenie śledztwa.

183
Harry i Neville wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Hagrid odstawił
kufel i podszedł do kominka by dorzucić drwa.
- Hermiono. Dyrektorem jest Fokster, który nienawidzi mnie bardziej
niż sam Severus Snape – stwierdził ironicznym tonem Harry – Jeśli
dowie się, że mi pomagasz bez wahania zakaże Irmie Pince wpusz-
czać cię do biblioteki.
- W takim razie nie dowie się, że ci pomagam – skwitowała to Hermio-
na – Podam się za kogoś innego.

Chociaż wizyta u Hagrida nie była dla Harry'ego zbyt przyjemna,


zakończyła się grubo po północy. Bywało tak zawsze gdy olbrzym czę-
stował gości kremowym piwem. Tym razem Harry nie musiał jednak
prowadzić Hermiony do zamku. Kobieta zamierzała z samego rana
udać się do dyrektora, więc trzymała fason. Neville zaproponował, aby
tym razem przespała się w jego gabinecie.
- Lepiej nie narażać się na plotki ze strony uczniów – argumentował –
Poza tym w gabinecie Harry'ego czasami bywa bardzo niebezpie-
cznie.
Miał oczywiście na myśli incydent ze śmierciotulą, o którym Hermiona
nie wiedziała. Mimo to kobieta przystała na jego propozycję. Harry był
niezwykle rad z tego powodu, ponieważ nie uśmiechało mu się spę-
dzenie kolejnej nocy na podłodze.

Następnego dnia Harry spotkał Hermionę dopiero w porze lun-


chu. Wzburzona wparowała do Wielkiej Sali i z impetem usiadła tuż
obok niego. Domyślił się, że jest już po rozmowie z Foksterem.
- I co? Nie zgodził się? - spytał z rozbawieniem.

184
Hermiona obdarzyła go takim spojrzeniem, jakby miała zaraz zwymio-
tować.
- Ten facet to totalny czubek – stwierdziła prychając ze złości, a Harry
się z nią natychmiast zgodził – Udałam się do niego zaraz po śniada-
niu – kontynuowała - Te durne trolle nie chciały mnie wpuścić... do-
brze, że wychodziła od niego akurat jakaś brunetka... kazała im mnie
wpuścić... Wyjaśniłam mu o co chodzi. Powiedziałam, że nazywam się
Rita Skeeter...
Harry gwałtownie wybuchnął śmiechem. Głowy wszystkich na sali na
moment zwróciły się ku niemu. Hermiona obdarzyła go zaskoczonym
spojrzeniem.
- Fokster myśli, że Rita Skeeter jest moją dobrą przyjaciółką – wyjaśnił
Harry – Kiedy próbował wywalić Jamesa z Hogwartu, powiedziałem
mu, że Rita z pewnością napisze o tym obszerny i jadowity artykuł.
- Co za niefortunny zbieg okoliczności! – westchnęła Hermiona – Dla-
tego dostał takiego napadu furii. Wywalił mnie z gabinetu i kazał nigdy
nie wracać.
Harry zachichotał. Hermiona uśmiechnęła się nieznacznie. Zaschło jej
w gardle więc sięgnęła po kufel Harry'ego.
- Co zatem knujesz? - spytał Harry konspiracyjnym tonem – Bo knu-
jesz coś na pewno. Hermiona Weasley zawsze ma jakiś plan awaryj-
ny.
Czarownica wyszczerzyła zęby wyraźnie połechtana tą uwagą.
- Jasne, że mam – odrzekła niemal od niechcenia - Pora abyś odku-
rzył starą pelerynę swojego ojca.

Plan Hermiony był dość prosty. Zakładał włamanie się do biblio-


teki pod osłoną nocy. Choć Harry dostrzegał w nim pewne luki, chęć
ruszenia śledztwa z miejsca i ciekawość skutecznie powstrzymywały

185
go od krytycznych uwag. Tuż po jedenastej Hermiona zjawiła się w je-
go gabinecie z różdżką i kawałkiem pergaminu w ręku.
- Nie zmieścimy się oboje pod peleryną – stwierdził Harry, kiedy wyszli
na korytarz kierując się ku bibliotece – Będzie nam widać kolana.
- Ty schowasz się pod pelerynę niewidkę – odrzekła szeptem Hermio-
na – A ja użyję zaklęcia Kameleona. LUMOS!
Rozświetliła drogę różdżką. Ciszę przerywał odgłos ich kroków.
- Szkoda, że nie mam już mapy Huncwotów – stwierdził Harry, kiedy
doszli do korytarza na czwartym piętrze – Łatwiej uniknęlibyśmy spo-
tkania z Filchem i jego kotką.
- Z Filchem sobie poradzimy – stwierdziła Hermiona – Obawiam się,
że większym zmartwieniem będzie dyrektor. Z pewnością zdążył już
odpowiednio zabezpieczyć bibliotekę. Wiesz, na wypadek gdyby ktoś
próbował coś z niej zwędzić.
Wyszczerzyła do niego zęby. Harry odwzajemnił się tym samym. Mi-
nęli załamanie korytarza. W oddali z ciemności wyłoniły się drzwi pro-
wadzące do biblioteki.
- Pora się ukryć! - pisnęła Hermiona stukając się mocno różdżką
w czoło.
Chociaż Zaklęcie Kameleona zadziałało i natychmiast przybrała barwę
korytarza, wyglądało to na tyle komicznie, że Harry momentalnie
parsknął śmiechem. Widząc zniecierpliwienie przyjaciółki zarzucił na
siebie pelerynę niewidkę i oboje ruszyli przed siebie. Rozejrzawszy się
po raz ostatni po korytarzu, weszli pewnym krokiem do biblioteki.
W środku było ciemno i ponuro. Hermiona ponownie użyła zaklę-
cia „Lumos”, by rozświetlić drogę. Jej różdżka zdawał się lewitować
w powietrzu. Szli ostrożnym krokiem, nasłuchując jakichś odgłosów.
Z ciemności wyłaniały się kolejne rzędy książek. Po chwili skręcili w le-
wo i ruszyli wzdłuż półek.

186
- Na szczęście nie ma nikogo – stwierdził szeptem Harry, gdy dotarli
do końca sali i dostrzegli sznur oddzielający Dział Ksiąg Zakazanych
od reszty biblioteki – Wchodzimy?
- Nie tak szybko! - zawołała Hermiona w ostatniej chwili łapiąc Har-
ry'ego za ramię – Nie bez powodu Filch nie kręci się po bibliotece.
Fokster rzucił pewnie jakieś zaklęcia.
Harry cofnął się o krok. Hermiona odkameleoniła się i wyciągnęła
przed siebie różdżkę. Zamknęła oczy i zaczęła mamrotać pod nosem
jakieś skomplikowane zaklęcia.
- Standard – stwierdziła po chwili otwierając oczy – Salvio Hexia,
Homenum Revelio, Colloportus... jest też jakieś zaklęcie, którego nie
znam... zapewne narobi sporo hałasu... nie mogę go obejść, więc
spróbujemy inaczej... Silencionus!
Z różdżki Hermiony wystrzelił wodnisty promień, który poszybował
w górę i rozprysł się na setki mniejszych. Niczym sieć roztoczyły się
wokół Działu Ksiąg Zakazanych szczelnie go odgradzając od reszty bi-
blioteki.
- Teraz na pewno nikt nas nie usłyszy – wyjaśniła.
Harry przypomniał sobie wrzeszczącą książkę, którą otworzył podczas
swojej pierwszej wizyty w tym dziale. Był wtedy na pierwszym roku
i musiał natychmiast wiać przed Filchem.
- Świetnie, że o tym pomyślałaś – stwierdził z nieskrywaną ulgą.
Przeszli ostrożnie pod sznurem. Harry zrzucił z siebie pelerynę i ukrył
ją w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Oboje zaczęli rozglądać się po
półkach. Pełne były starych, wyświechtanych pergaminów, ksiąg obi-
tych smoczą skórą, ze świecącymi w ciemnościach tytułami. Więk-
szość była napisana w jakiś obcych językach. Na jednej z książek Har-
ry dostrzegł zaschniętą plamę krwi.
- Tylko nie wyciągaj tej czarno – srebrnej! - zawołał widząc, że Hermio-
na przegląda najniższy rząd – Wrzeszczy wyjątkowo przeraźliwie.

187
- Czy mi się wydaje czy te książki coś szepczą? - spytała Hermiona
nasłuchując, a Harry pokiwał jej głową – Emanują czarną magią – do-
dała - Założę się, że były prywatnym zbiorem Salazara Slytherina...
- Myślisz, że czytywał je sobie do poduszki? - zakpił Harry, ale Her-
miona natychmiast obdarzyła go karcącym spojrzeniem – To czego
właściwie mam szukać? - zapytał siląc się na poważniejszy ton.
- Czegoś o symbolach... historii czarnej magii... może jakieś tajne or-
ganizacje... - stwierdziła Hermiona rozglądając się po pożółkłych wolu-
minach.
Harry zaczął przeglądać wyższe rzędy. Jego uwagę przykuła ja-
dowicie zielona księga oprawiona smoczą skórą, na grzbiecie, której
znajdował się wizerunek węża. Tytuł na grzbiecie napisany był w ja-
kimś niezrozumiałym języku. Wyciągnął ją i otworzył. Nie zapisano
w niej ani słowa. Hermiona nachyliła się ku niemu.
- Tytuł jest napisany w języku węży – stwierdził – Nie znam już mowy
węży, ale tak mi się wydaje...
- W takim razie nie przeczytasz, ani słowa – stwierdziła Hermiona wy-
ciągając jakąś dużą księgę na podłogę – Szukaj dalej!
Harry odłożył księgę na miejsce i zaczął ponownie rozglądać się
po półkach. Z przerażeniem stwierdził, że jedna z książek się mu przy-
gląda. Na grzbiecie miała wielkie oko, niczym cyklop, które mrugało
złowieszczo. Wyciągnął ją i dostrzegł pozłacane litery na okładce ukła-
dające się w tytuł: „Czarna księga magii czarniejszej niż noc”. Próbo-
wał ją otworzyć, ale musiała być zabezpieczona jakimś zaklęciem.
- Mam coś! - zawołała Hermiona kucając na podłodze przed otwartą
księgą.
Harry zbliżył się do niej. Różdżka rozświetlała pożółkłe i zniszczone
stronice. Na jednej znajdował się tekst pisany ozdobną czcionką. Na
drugiej widniał pentagram wpisany w okrąg, który tworzył wąż.

188
- Część tekstu jest zaczarowana – stwierdziła – Nie wszystko da się
odczytać... W mrocznych kartach historii magii zapisało się wielu zna-
mienitych czarnoksiężników zrzeszonych w Bractwie Czarnej Gwiaz-
dy... tutaj znowu jest zamazane... dalej jest… chronią swe tajemnice
z niebywałą starannością. Ślubują Wierność Radzie Starszych i Pięciu
Cnotom, których strzegą. Imiona ich są następujące: Czysta Krew,
Ambicja, Determinacja, Spryt i Jasność Umysłu... To jest na symbolu...
Sangus Puritate to po łacińsku czysta krew. Kiedyś powszechnie uży-
wano łaciny.
- To musiało być bardzo dawno temu – stwierdził ironicznie Harry –
Tajemnic strzegą przy użyciu Wieczystej Przysięgi. Zapewne każdy,
kto chce należeć do Bractwa musi ją składać. Obiecują nie zdradzać
sekretów. Dlatego Rowle zginął.
- Na to wygląda – odrzekła Hermiona wertując stronice – Ta księga
powstała w późnym średniowieczu. Wygląda na to, że Bractwo Czar-
nej Gwiazdy przetrwało przez te wszystkie stulecia...
- Jest coś jeszcze napisane? - spytał Harry.
- Większość jest zamazana zaklęciem... jest trochę łaciną... niestety
nie znam jej na tyle, by przetłumaczyć... Ah... tutaj jest jeszcze... Czar-
ną Gwiazdą naznaczono największych spośród nas. Ich imiona owia-
ne są tajemnicą...
Hermiona urwała i zamilkła na chwilę. Wyglądała jakby coś sobie na-
gle przypomniała.
- Wszystko w porządku? - zapytał Harry.
- Ależ jestem durna! - burknęła niespodziewanie – Szukamy nie tam
gdzie trzeba!
Powstała gwałtownie. Harry zrobił to samo. Obdarzył ją zaciekawio-
nym spojrzeniem.

189
- Przypomniałam sobie, gdzie już widziałam ten symbol – wyjaśniła
Hermiona zła na samą siebie – Czytałam tę książkę setki razy! Jak
mogłam o tym zapomnieć?!
- Jaką książkę?! - zdumiał się Harry.
- Historię Hogwartu!

190
ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ŚLADAMI LISY

H
arry w osłupieniu przyglądał się przyjaciółce. Kobieta nie zwra-
cając na to najmniejszej uwagi wyciągnęła przed siebie różdżkę
i pospiesznie ruszyła w głąb biblioteki.
- W jaki sposób Bractwo Czarnej Gwiazdy jest powiązane z historią
szkoły? - spytał zaintrygowany zrównując się z nią po chwili.
Hermiona jednak nie odpowiedziała. Wyglądała na bardzo pobudzoną
i zamyśloną. Przyspieszyła kroku, lawirując pomiędzy regałami. Po
chwili ciszy przerywanej jedynie odgłosem ich kroków, zatrzymała się
gwałtownie przy jednej z półek. Sięgnęła po opasłą książkę z granato-
wą okładką i natychmiast zaczęła wertować jej pożółkłe stronice. Harry
wiedział doskonale, że w takich momentach lepiej jej nie przeszka-
dzać.
- Spójrz! - zawołała niespodzianie podsuwając przyjacielowi Historię
Hogwartu pod nos – Popatrz na tę rycinę!
Zaciekawiony Harry wlepił wzrok w otwartą książkę. Pod kilkoma linia-
mi tekstu, mniej więcej w połowie strony trzysta dwa znajdowała się ry-
cina przedstawiająca szpetnego łysiejącego starca. Jego małpią twarz
skrywała gęsta długa broda, sięgająca mu do pasa. W prawej dłoni

191
trzymał jakiś medalion. Harry dostrzegł na nim symbol, którego szuka-
li.
- Wygląda znajomo?! - zapytała radośnie Hermiona i widząc zaskoczo-
ne spojrzenie przyjaciela pospiesznie dodała – To Salazar Slytherin.
Posąg z jego podobiznę widziałeś w Komnacie Tajemnic.
- A co on ma wspólnego z Bractwem i tym co się tutaj teraz dzieje? –
zdziwił się Harry.
- A no ma – stwierdziła z zadowoleniem czarownica – I to bardzo du-
żo. Kiedy po raz pierwszy czytałam legendę o Komnacie Tajemnic nie
zwróciłam na to uwagi. Jest tam jednak napisane, że Slytherin zaraz
po opuszczeniu szkoły założył jakieś tajne ugrupowanie. Autorzy po-
dali, że było owiane wielką tajemnicą.
- Chwileczkę – mruknął Harry - Twierdzisz, że Slytherin jest założycie-
lem Bractwa Czarnej Gwiazdy? - spytał z niedowierzaniem, a Hermio-
na mu przytaknęła.
Chwyciła książkę i przerzuciła jedną kartkę dalej.
- Przerażająca historia o Sekretnej Komnacie i Złu w niej zaklętym nie
jest jedyną mroczną legendą powiązaną z osobą Wężowego Języka –
zacytowała – Tuż po opuszczeniu szkoły Slytherin zawiązał elitarne
ugrupowanie. Skupił w nim wielkich i okrutnych czarnoksiężników
z którymi łączyły go wspólne cele i pragnienia...
- Jak to możliwe, że zapomniałaś o takim intrygującym fragmencie Hi-
storii Hogwartu? - zdumiał się Harry.
Hermiona nerwowo przygładziła włosy. Sprawiała wrażenie zmiesza-
nej.
- Po raz ostatni czytałam tą książkę dobre dziesięć lat temu – wyjaśni-
ła napiętym głosem – Poza tym jej późniejsze wydania są o jakieś
dziesięć stron krótsze. Zakładam, że ten fragment został z jakiś wzglę-
dów usunięty.

192
Harry zamyślił się. Jego mózg pracował teraz na zwiększonych obro-
tach. Wszystko powoli zaczynało układać się w sensowną całość.
- Wygląda na to, że ktoś postanowił reaktywować Bractwo – stwier-
dziła Hermiona – Być może nadal skupia potężnych czarnoksiężników.
Pilnie strzegą swoich tajemnic, więc trudno będzie odgadnąć czego
mogą tu szukać.
- Chyba domyślam się czego szukają – stwierdził po chwili Harry przy-
gryzając wargi – Hermiono, nigdy się nie zastanawiałaś skąd Tom Rid-
dle dowiedział się o horkruksach?
- Przecież opowiedział mu o nich Slughorn – stwierdziła Hermiona ta-
kim tonem, jakby to było równie oczywiste jak fakt, że trolle są głupie.
Harry pokręcił przecząco głową.
- Kiedy Riddle przyszedł do Slughorna – zaczął napiętym z emocji gło-
sem – wiedział już o horkruksach. Znał ich nazwę. Chciał tylko posze-
rzyć i zweryfikować swoje informacje.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała zaintrygowana czarownica
opuszczając książkę i spoglądając na przyjaciela z zaciekawieniem.
- W październiku ktoś włamał się do Komnaty Riddle'a. Nic wtedy nie
zginęło. Włamywacze przyglądali się jednak dziennikowi Voldemorta.
Jak pamiętasz był jednym z jego horkruksów – stwierdził Harry z tru-
dem opanowując emocje – Bractwo zadało sobie sporo trudu, żeby
odnaleźć Lucjusza Malfoya.
- A Malfoy przez lata przechowywał dziennik! – dodała pospiesznie
Hermiona – Podrzucił go Ginny, gdy byliśmy na drugim roku.
- Dokładnie. A skoro Voldemort obdarzył go tak wielkim zaufaniem,
mógł również powierzyć mu jakieś inne tajemnice. Bractwo chciało się
zapewne dowiedzieć czegoś o horkruksach.
- No, ale co to ma wspólnego ze Slytherinem?
- Przecież Voldemort był dziedzicem Slytherina – odrzekł z lekkim po-
irytowaniem Harry - odkrył gdzie znajduje się wybudowana przez nie-

193
go Komnata Tajemnic. Przez siedem lat spędzonych w Hogwarcie
mógł poznać wiele innych tajemnic Slytherina. Być może w taki wła-
śnie sposób po raz pierwszy miał styczność z horkruksem.
Hermiona zrobiła wielkie oczy i głośno nabrała powietrza.
- Chcesz powiedzieć, że Slytherin stworzył własnego horkruksa – ję-
knęła z niedowierzaniem - a Riddle ukradł później jego pomysł?
- Voldemort uważał Slytherina za swojego Wielkiego Mistrza – stwier-
dził z przekonaniem Harry – Nic więc dziwnego, że postanowił wyko-
rzystać jego pomysł, aby zapewnić sobie nieśmiertelność.
Hermiona nic nie odpowiedziała. Wyglądała na głęboko zamyśloną.
- Bractwo zapewne próbuje odnaleźć horkruks Slytherina – stwierdziła
w końcu – Wiedzą, że Voldemort go znalazł i szukają jakiś informacji
na ten temat wśród jego dawnych zwolenników.
- To by wyjaśniało dlaczego w Bractwie znajdują się byli śmiercio-
żercy, tacy jak Rowle. W końcu żaden z nich nie jest ani potężny, ani
utalentowany.
- Jednego tylko nie rozumiem – mruknęła Hermiona – Slytherin założył
elitarną organizację. Zawsze działała w ukryciu. Dlaczego więc teraz
działa w tak demonstracyjny sposób? Zabili Lucjusza i zostawili wizy-
tówkę na drzwiach? Potem ujawnili swoją obecność w Hogwarcie wy-
palając pentagram na ścianie korytarza?
- Być może Rada Starszych uznała, że czas aby pokazać się światu
i ujawnić swoje działanie – odrzekł po chwili namysłu Harry – Może są
bliscy odnalezienia horkruksa?
- Tylko gdzie Slytherin mógł go ukryć?
- W Komnacie Tajemnic – zakpił Harry, a Hermiona prychnęła.
- To byłoby zbyt oczywiste – stwierdziła – Slytherin jak nikt inny znał
zamek. Z pewnością znalazł jakieś dużo lepsze miejsce. Może swój
gabinet.

194
- Gabinet? - zdziwił się Harry – A gdzie właściwie Slytherin miał swój
gabinet?
Hermiona westchnęła.
- Tego to chyba nikt nie wie – stwierdziła – Według legendy nawet inni
założyciele nie mieli pojęcia. Gabinet Slytherina to największa zagad-
ka historii. Legendy mówią, że krył w nim niezliczone cuda. Zapewne
wiele z nich jest wymysłem takich ludzi jak Luna.
- Od miesięcy szukamy nauczyciela, który jest wampirem – stwierdził
Harry – A tymczasem powinienem skupić się na odnalezieniu tego,
który należy do Bractwa. Całkiem możliwe, że to on stoi za morder-
stwem Flitwicka.
- Wcale bym się nie zdziwiła – stwierdziła Hermiona zamykając Histo-
rię Hogwartu i odkładając ją na półkę – Bractwo ceni sobie nade wszy-
stko Czystość Krwi. To dla nich najważniejsza z Pięciu Cnót. Dlatego
znajduje się na samej górze pentagramu. Flitwick był mieszańcem.
Ten kto go zabił postrzegał go zapewne jako obrzydliwego robaka.
Harry już miał coś odpowiedzieć, kiedy nagle rozległo się skrzy-
pienie drzwi. Ktoś wszedł do biblioteki. Momentalnie zapłonęły wszyst-
kie pochodnie, rzucając nikłe światło na skryte w ciemnościach półki.
Harry błyskawicznie wyciągnął z szaty pelerynę-niewidkę i zarzucił ją
na siebie. Hermiona ponownie zakameleoniła się. Oboje ruszyli przed
siebie ostrożnym krokiem, nasłuchując odgłosów.
Harry wychylił się zza regału, by sprawdzić czy droga do drzwi
wyjściowych jest wolna. Dostrzegł w oddali dwie postaci. Jedna była
ubrana w długą, sięgającą do kostek koszulę nocną. We włosach mia-
ła kolorowe papiloty. Druga nosiła szykowaną szatę wyjściową i spi-
czastą tiarę.
- Zapewniam pana, że nikt tutaj nie wchodził, dyrektorze – rozległ się
kobiecy głos i Harry natychmiast rozpoznał, że należy on do bibliote-
karki, Irmy Pince. Towarzyszył jej Walburg Fokster.

195
- Jeśli nas tu nakryją, Fokster będzie miał pretekst żeby wywalić mnie
ze szkoły – syknął Harry do Hermiony, która teraz kurczowo wbijała
swoje niewidzialne palce w jego ramię.
- Pottera nie ma w łóżku – warknął Fokster unosząc lampę, aby lepiej
oświetliła salę – Z pewnością próbuje bez mojej zgody skorzystać
z Działu Ksiąg Zakazanych.
Dyrektor ruszył nerwowym krokiem, znikając gdzieś między regałami.
- Może po prostu patroluje korytarze – stwierdziła nieśmiało Irma ru-
szając za swoim przełożonym.
Po chwili światło z lampy dyrektora przestało oświetlać drzwi wejścio-
we, a jego słowa stawały się coraz mniej słyszalne. Harry domyślił się,
że Fokster lawiruje między półkami zmierzając w stronę Działu Ksiąg
Zakazanych.
- Teraz! - pisnął do Hermiony i oboje błyskawicznie rzucili się ku wyj-
ściu.
Kiedy skrzypienie drzwi uświadomiło dyrektorowi, że ktoś wymknął się
z biblioteki, Harry i Hermiona wiali już korytarzem, ku klatce schodo-
wej. Zatrzymali się dopiero przy klasie mugoloznawstwa. Oboje z tru-
dem łapali powietrze.
- Irytek! - pisnęła Hermiona wskazując palcem na Poltergeista, który
ze złośliwym uśmieszkiem wyleciał z klasy historii magii. Był z siebie
bardzo zadowolony, co nie mogło wróżyć nic dobrego.
Choć byli niewidoczni, Harry obawiał się, że podstępny i złośliwy duch
może zwęszyć ich obecność. Chcąc uniknąć dodatkowych kłopotów,
ruszyli w kierunku schodów.
Powolnym krokiem zeszli po marmurowych schodach do sali
wejściowej. Panowała tu absolutna cisza. Płomień pochodni rozświe-
tlał korytarz nikłym światłem. Mimo to Harry bez trudu dostrzegł, że
w klepsydrze Gryffindoru znajduje się najwięcej szmaragdów. Urado-

196
wany już miał zrzucić z siebie pelerynę, kiedy Hermiona szturchnęła
go w ramię.
Obrócił się w jej stronę i zamarł w bezruchu. Poprzez skamele-
oniałą Hermioną zauważył jakąś drobną, zakapturzoną postać. Ostroż-
nym krokiem wkroczyła właśnie do sali wejściowej, kierując się ku wyj-
ściu. Nim rozchyliła dębowe wrota, obróciła się gwałtownie do tyłu, jak-
by chciała upewnić się, że nikt jej nie śledzi. Harry natychmiast do-
strzegł, że kaptur skrywa twarz Lisy Turpin.
- Idziemy za nią – szepnął do Hermiony, która natychmiast mu przy-
taknęła.
Kiedy Lisa zniknęła za drzwiami, odczekali chwilę i ostrożnym krokiem
ruszyli za nią. Harry'emu serce waliło jak młotem. Od dawna zastana-
wiał się jaką tajemnicę kryje przed nim urocza nauczycielka transmuta-
cji. Zdawał sobie sprawę, że ma jedyną okazję aby się tego dowie-
dzieć. Ani Lisa, ani Hagrid nie byli skorzy do rozmów na ten temat.
- Jest tam – syknęła Hermiona wskazując na czarny cień, który zdawał
się pełzać po śniegu w kierunku Zakazanego Lasu.
Harry przyspieszył kroku. Choć nie widział Hermiony, słyszał jej
ciężki oddech po swojej lewej stronie. Szli w milczeniu, nasłuchując ja-
kiś odgłosów. Jedynym znakiem ich obecności były ślady stóp, które
pozostawiali w śnieżnym puchu. Harry był jednak zbyt przejęty, aby
zwrócić na to uwagę.
Po chwili minęli chatkę Hagrida i dotarli na skraj Zakazanego La-
su. Harry przystanął wstrzymując oddech. Zrobił to tak nagle, że Her-
miona nieomal wpadła na niego. Zaskoczona dopiero po chwili do-
strzegła to co on. Lisa stała kilka stóp od nich. Dygocząc z zimna,
w milczeniu wpatrywała się w skraj Zakazanego Lasu.
- Zaczynałem się martwić, Liz – stwierdził jakiś melodyjny głos, który
wydał się Harry'emu dziwnie znajomy i spomiędzy drzew wyłonił się

197
centaur – Jesteś dziś nieco później niż zwykle. Napotkałaś jakieś kło-
poty?
- Te same co zwykle, Fiz – westchnęła Lisa podchodząc pewnym kro-
kiem do centaura i ściskając mu dłoń – Ten obrzydliwy woźny znowu
mnie pilnował. Musiałam go jakoś spławić. Obawiam się, że nowy dy-
rektor kazał mu mieć na mnie oko.
Centaur zarżał ze złości niczym koń. W tym samym momencie
Księżyc wyłonił się zza czarnych chmur. Blade światło padło na skraj
Zakazanego Lasu, oświetlając umięśniony tors centaura o jasnych
włosach i złotawej sierści. Harry natychmiast go rozpoznał.
- To Firenzo – syknął do Hermiony.
Firenzo był centaurem, który przed laty przyjął posadę nauczy-
ciela wróżbiarstwa. Dumbledore zaproponował mu to stanowisko, kie-
dy Dolores Umbridge zwolniła profesor Trelawney. Od tego czasu cen-
taury wygnały go ze stada i był skazany na życie w samotności.

- Ruszajmy w drogę – zaproponował Firenzo klękając na przednie no-


gi, tak aby Lisa mogła się wspiąć na jego grzbiet.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, wolałabym pójść pieszo – zapropono-
wała kobieta uprzejmym tonem, a centaur natychmiast powstał na
równe nogi – Noc jest dziś taka piękna. Godzinami mogłabym wpatry-
wać się w gwiazdy.
- Nintu chyli się dziś ku Annowi – stwierdził Firenzo spoglądając przez
chwilę na rozgwieżdżone niebo – Znakiem tego dzisiejszej nocy nastą-
pi rozwiązanie.
Lisa przytaknęła kiwając głową. Ruszyli z wolna krętą ścieżką, która
niknęła w ciemnościach gdzieś pomiędzy dwoma olbrzymimi pniami.
Harry odczekał chwilę i powędrował za nimi. Kiedy wkroczył do lasu,
niewidzialna ręka Hermiony zacisnęła się na jego ramieniu. Czuł na
sobie niespokojny oddech przyjaciółki.

198
- Wszystko w porządku? - zapytał szeptem, kiedy znaleźli się w bez-
piecznej odległości od Lisy i Firenza – Sprawiasz wrażenie nieco zde-
nerwowanej?
- Przypomniało mi się, że po tym lesie grasuje wampir – odpowiedziała
Hermiona trzęsącym się głosem – Wolałabym go dzisiaj nie spotkać.
Harry poklepał ją troskliwie po niewidzialnym ramieniu i przyspie-
szył kroku. W oddali, pośród gęstniejącej ciemności majaczyły sylwetki
czarownicy i centaura.
- Właściwie dlaczego Hagrid nie mógł dziś ci towarzyszyć? - spytał Fi-
renzo, kiedy Harry i Hermiona zbliżyli się do nich na odległość kilkuna-
stu stóp – Znowu opiekuje się tym olbrzymem?
Harry wyczuł w głosie centaura nutę obrzydzenia i kpiny. Lisa
musiała mieć podobne odczucia, bo natychmiast skarciła Firenzo.
- Nie dziw się mu, Fiz! - fuknęła ze złością – W końcu Graup to jego
brat. Od kiedy zachorował na smoczą ospę, Hagrid nie przestaje się
zamartwiać. Wiesz, że ta choroba jest śmiertelna!
Harry poczuł jakby bryłki lodu opadły mu na dno żołądka. Dopa-
dły go potworne wyrzuty sumienia. Był u Hagrida poprzedniego wie-
czoru. Widział, że olbrzym jest smutny i rozdrażniony. Ani przez chwilę
nie przeszło mu przez myśl, żeby zapytać go, co się stało. Hermiona
musiała pomyśleć o tym samym, bo gwałtownie ścisnęła ramię Har-
ry'ego.
- Och daj spokój, Liz – zaoponował Firenzo – Graup to tylko brat przy-
rodni Hagrida. Poza tym smocza ospa jest śmiertelna jedynie dla ludzi.
Nas to nie dotyczy.
Lisa musiała się obrazić, bo nic nie odpowiedziała. Zapadło niezręczne
milczenie.
Mijali niezliczone skupiska łysych krzaków i krzewów, skrytych
pod śnieżną czapą. Lawirowali pośród olbrzymich pni drzew, których
korony nikły w ciemnościach gdzieś wysoko ponad nimi. Harry z wiel-

199
ką ostrożnością robił każdy kolejny krok. Zdawał sobie sprawę, że cen-
taury są doskonałymi myśliwymi. Poza tym na śniegu dużo łatwiej do-
strzec ślady. Chwila nieuwagi i Firenzo natychmiast zorientowałby się,
że są śledzeni.
Mijały minuty, które Harry'emu zdawały się być wiecznością. Mo-
notonna wędrówka krętą ścieżką zdawała się nie mieć końca. W pew-
nym momencie gdzieś w oddali dało się słyszeć głuchy trzask. Coś
niewielkiego poruszyło się w oddali. Lisa i Hermiona jednocześnie pi-
snęły z przerażenia. Harry zamarł w bezruchu.
- Spokojnie, Liz! Ze mną jesteś bezpieczna – stwierdził centaur rozglą-
dając się na boki, a Harry odetchnął z ulgą. Na szczęście Firenzo nie
usłyszał pisku Hermiony. Spośród łysych gałęzi pobliskiego dębu sfru-
nął biały nietoperz. Lisa wyglądała na solidnie wystraszoną.
- Po lesie wciąż wałęsa się ten wampir – stwierdziła nieco roztrzęsio-
nym głosem spoglądając przez chwilę na centaura – Zabił już Chajro-
na. Zbytnia pewność siebie może i ciebie zgubić. A wiesz, że tego bym
nie zniosła!
Harry dostrzegł jak Firenzo obraca głowę w stronę Lisy. Ich spoj-
rzenia na krótko się spotkały. Widząc to poczuł niezrozumiały przypływ
zazdrości. Nie potrafił pojąć dlaczego słowa Lisy sprawiają mu tak
wielką przykrość.
- Myślisz, że wskórasz coś w sprawie Zakały? - spytał po chwili Firen-
zo rozglądając się po lesie – Magorian wydalił go ze stada i zakazał
powrotu.
Lisa prychnęła.
- Też mi coś – stwierdziła, ku zdumieniu Harry'ego – Ciebie też kiedyś
wydalił. Wtedy znalazłam jakiś sposób żeby go udobruchać to i tym ra-
zem sobie poradzę.
- Wtedy chodziło o co innego – odrzekł centaur – Zakała sprzeciwił się
woli przywódcy stada. Wiesz doskonale jak poważne to wykroczenie.

200
- Wiem – stwierdziła gorzko Lisa i szybko dodała – Ale zrobił to w imię
miłości.
Gęsty las zaczął stopniowo się przerzedzać. Kręta ścieżka, która
do tej pory wiła się między pniami drzew, teraz znikała pośród krze-
wów pokrytych czapą śniegu. W oddali na niebie Harry dostrzegł smu-
żek dymu. Zupełnie jakby wznosił się nad jakimś kominem.

- No i jesteśmy na miejscu – oznajmił centaur wychodząc na obszerną


polanę, która niespodziewanie wyłoniła się zza krzaków.
Harry i Hermiona zastygli ze zdumienia. Na polanie nie leżał ani
jeden płatek śniegu. Wyglądało to zupełnie tak, jakby trwał właśnie
środek lata. Gdy Harry przekroczył granicę tej magicznej krainy, na-
tychmiast uderzyła go fala ciepłego powietrza.
Pośrodku polany stał z tuzin wysokich chat. Wyglądały na ulepione
z gliny. Wszystkie miały owalny kształt i pokryte były strzechą. Środko-
wa część dachu każdej z nich była odsłonięta. To właśnie w tym miej-
scu z większości lepianek unosił się czarny dym.
- Chyba jesteśmy w Wiosce Centaurów – pisnęła podekscytowanym
głosem Hermiona i natychmiast tego pożałowała.
Nagle nie wiadomo skąd wyłoniły się dwa centaury, galopując
w ich stronę. Wyglądały na rozwścieczone i żądne krwi. Harry z prze-
rażeniem sięgnął po różdżkę i zerknął na roztrzęsioną Hermionę. Do-
piero po chwili dotarło do niego, że jego przyjaciółka przestała być nie-
widzialna. Spojrzał na własną dłoń, którą skrywał pod peleryną nie-
widką. Zobaczył wszystkie pięć palców.
- Widać cię, Harry! - jęknęła Hermiona.
Nim Harry zdążył zareagować poczuł silne uderzenie w tył głowy. Upu-
ścił różdżkę. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Upadł na rozmokłą
trawę i natychmiast stracił przytomność.

201
Kiedy ponownie otworzył oczy, dostrzegł nad sobą czarne jak
smoła niebo. Obsiane było gwiazdami, niczym dobra kasza skwarka-
mi. Od razu zorientował się, że wciąż leży na trawie. Czuł przejmujący
ból w prawym przedramieniu. Zupełnie jakby było złamane. Do oczu
napłynęło mu coś ciepłego. Domyślił się, że krwawi. Próbował się pod-
nieść do pozycji siedzącej. Miał jednak mocno skrępowane ręce.
- Nie wysilaj się, Harry – stwierdziła zdesperowanym głosem Hermio-
na, gdzieś zza jego pleców – Te liny wyplotły centauriany. Żadne czary
nie są w stanie ich zerwać.
Harry przekręcił się na drugi bok i dostrzegł przyjaciółkę. Siedziała na
trawie, przywiązana do wysokiego pala wbitego w ziemię. Dopiero te-
raz zauważył, że znajdują się pośrodku wioski. W jednej z pobliskich
chat paliło się światło. Z wnętrza dochodziły odgłosy jakiejś kłótni.
- Co się u licha dzieje?! - oburzył się Harry – Dlaczego nas związali?!
- Urodziłeś się wczoraj, Potter?! - burknął jakiś głos gdzieś z oddali.
Z ciemności wyłonił się młody centaur z wyjątkowo zadziorną twarzą.
Jego umięśniony tors naznaczony był licznymi bliznami – Wtargnąłeś
do osady centaurów – kontynuował ze złością - Złamałeś nasze pra-
wa. Poznałeś tajemnice. Żaden człowiek nigdy nie był w tej Wiosce!
I masz jeszcze czelność pytać, dlaczego cię związaliśmy?!
Centaur błyskawicznie wyciągnął z pochwy miecz. Harry poczuł
jego ostrze na swojej szyi. Rozległ się przeraźliwy pisk Hermiony, któ-
ra zaczęła z desperacją wzywać pomocy.
- Natychmiast przestań, Raptusie! - rozkazał jakiś aksamitny, stanow-
czy głos.
Harry obrócił się w stronę, z której dochodził. Dostrzegł Lisę, która
zmierzała ku niemu. Wyglądała na głęboko wzburzoną.
- Nakazałam ci zostawić ich w spokoju! - warknęła do centaura.
- Co za różnica – stwierdził Raptus bez większych emocji – I tak zginą
tej nocy.

202
- Nie ty o tym zadecydujesz! - stwierdziła ostrym tonem Lisa, a centaur
oddalił się, chowając z powrotem miecz do pochwy.
- Pomóż mu! - pisnęła Hermiona, a Lisa obdarzyła ją krótki spojrze-
niem.
Przykucnęła przy Harrym. Mógł teraz lepiej przyjrzeć się jej twarzy.
Malowała się na niej mieszanina złości i głębokiej troski. Chwyciła go
za ramiona i posadziła tuż obok Hermiony. Wyciągnęła chustkę z sza-
ty i przetarła jego zakrwawione czoło.
- Co z nami będzie? - spytała desperackim głosem Hermiona, a Harry
dostrzegł, że Lisa zrobiła się blada jeszcze bardziej niż zwykle.
- Nie wiem – odpowiedziała sucho – Nie mam już na to wpływu.
Hermiona jęknęła z przerażenia. Harry poczuł w sercu ukłucie
żalu. Wiedział doskonale, że niebawem czeka go śmierć. Ta myśl na-
wet go zbytnio nie przerażała. Wiele razy bywał w podobnych sytu-
acjach. Tylko szczęśliwe zbiegi okoliczności ratowały mu wówczas
skórę. Martwił się jednak o swoją przyjaciółkę. W końcu to z jego winy
się tu znalazła. Nie mógł pozwolić, by coś jej się stało.
- Liso, oddaj nam nasze różdżki – poprosił wpatrując się w twarz cza-
rownicy.
- To na nic – odpowiedziała Lisa natychmiast powstając – Tutaj żadna
magia nie ma dostępu. Różdżki są w tej chwili bezużytecznym kawał-
kiem drewna.
- Ale możesz nam przecież jakoś pomóc – jęknęła Hermiona – Ten
młody centaur ciebie posłuchał! Przecież nie zrobiliśmy nic złego!
Lisa ponownie obdarzyła Hermionę krótkim, niezbyt przyjemnym spoj-
rzeniem.
- Nie była bym tego taka pewna – stwierdziła chłodno – Naruszyliście
moją prywatność. Śledziliście mnie, choć jasno dałam wam do zrozu-
mienia, że nie chcę abyście wtrącali się do tego.

203
Mimo iż Lisa wciąż wpatrywała się w Hermionę, Harry wiedział
doskonale, że te słowa są przeznaczone głównie dla niego. Poczuł
wstyd i ogromne wyrzuty sumienia. Nie miał odwagi spojrzeć Lisie
w oczy.
Odgłosy rozmowy, które dochodziły z pobliskiej chaty nagle usta-
ły. Wyszedł z niej wysoki, potężnie zbudowany centaur o długich, sre-
brzystych włosach splecionych w warkocz. Tuż za nim na polanę
wkroczyło czterech innych centaurów. Wszyscy mieli grobowe miny.
- Oni nie zrobili nic złego – stwierdziła Lisa stając przed przybyłymi –
Martwili się o mnie, dlatego postanowili za mną pójść.
- Milcz, córko! - odezwał się centaur o srebrzystych włosach i dopiero
teraz Harry poznał, że jest to Magorian – Czas na dyskusje dobiegł
końca. Narada została zakończona.
Lisa musiała zdać sobie sprawę, że dalszy opór nie ma sensu.
Obdarzyła Harry'ego krótki spojrzeniem (jej twarz spłonęła rumieńcem)
i oddaliła się w kierunku jednej z chat. Hermiona nawoływała za nią
z desperacją, dopóki jeden z centaurów jej nie uciszył.
- Harry Potterze, ty i twoja przyjaciółka naruszyliście porozumienie,
które centaury zawarły z czarodziejami wieki temu – oznajmił chłodno
Magorian wiercąc intruzów wrogim spojrzeniem – Żaden człowiek nie
ma prawa zakłócać naszego spokoju i wchodzić na nasze terytorium.
Każdy, kto łamie to prawo skazuje siebie na śmierć.
- Hagrid także odwiedza waszą wioskę! - jęknęła Hermiona, ale jeden
z centaurów natychmiast docisnął ostrze miecza do jej gardła.
- Hagrid nie jest człowiekiem – odrzekł chłodno Magorian – Porozu-
mienie go nie dotyczy.
- Nie przedłużajmy tego – stwierdził centaur, który trzymał ostrze mie-
cza przy gardle Hermiony – Zakończmy ich męki i po sprawie.

204
- Ale my się wcale nie męczymy! - zaoponowała Hermiona i jęknęła
z bólu, bo centaur docisnął ostrze jeszcze mocniej, przecinając skórę
na jej szyi.
- Moja córka nalegała bym darował wam życie – stwierdził zniesma-
czony Magorian, a do Harry'ego dopiero teraz dotarło, że Lisa jest cen-
taurydą – Ze względu na nią – ciągnął centaur - postanowiłem stracić
was zgodnie z naszą prastarą tradycją.
- Och! Nie trzeba! Naprawdę! - jęknęła Hermiona.
- Wasza tradycja nakazuje mordować bezbronnych ludzi? - spytał Har-
ry wyzywającym tonem, a między centaurami wybuchła wrzawa.
- Jak śmiesz zwracać się w ten sposób do naszego przywódcy! – obu-
rzył się Raptus, ale Magorian natychmiast uciszył go podnosząc dłoń.
- Nie wiesz nic o naszej tradycji i obyczajach w jakich żyjemy, nędzny
człowieku – stwierdził z pogardą – Strzeżemy pilnie swoich tajemnic.
Właśnie dlatego oboje zginiecie w rwącym nurcie Bystrej Rzeki.
Hermiona jęknęła z przerażenia.
- Zabijcie mnie! Oszczędźcie moją przyjaciółkę – zaproponował sta-
nowczo Harry – Hermiona znalazła się tu z mojej winy.
- W takim razie, również z twojej winy straci dziś życie – odrzekł chłod-
no Magorian – ZWIĄZAĆ ICH.
Magorian oddalił się w kierunku swojej chaty. Pozostałe centaury spę-
tały Harry'ego i Hermionę w taki sposób, by nie krępować im nóg. Wi-
docznie przed śmiercią czekał ich jeszcze spacer. Harry domyślił się,
że ruszą pieszo nad potok o którym wspomniał Magorian.
- Zaknebluj im usta – stwierdził centaur, który swym ostrzem uciszał
Hermionę – Tej małej gęba się nie zamyka!
Kwadrans później Harry i Hermiona szli w milczeniu u boku cen-
taura. Za nimi kroczył Raptus, bacznie obserwując las. Opuścili magi-
czną polanę, kierując się dalej w głąb Zakazanego Lasu. Gdy przekro-
czyli granice osady, Harry poczuł powiew chłodnego powietrza. Znów

205
brodzili w śnieżnobiałym puchu. Hermiona co chwilę pojękiwała.
Sytuacja była wyjątkowo beznadziejna. Gdyby Harry nie był zakneblo-
wany, mógłby wezwać na pomoc swojego feniksa. W obecnej sytuacji
nie było jednak szans na pomoc z zewnątrz. Przynajmniej tak sądził
Harry.
Wkroczyli na wąską ścieżkę, nad którą rozpościerały się gałęzie
drzew. Nagle jedno z nich gwałtownie się zatrzęsło, otrzepując swoje
konary ze śniegu. Zdumiony Harry rozpoznał, że jest to Bijąca Wierz-
ba. Chcąc uniknąć spotkania z jej gałęziami pchnął Hermionę i razem
upadli na śnieg. Harry zawył z bólu. Złamane przedramię ponownie
dało o sobie znać. Centaury natychmiast dobyły swych mieczy i zaczę-
ły ciosać gałęzie. Drzewo było jednak zbyt silne i potężne.
Gruby konar walnął z impetem w bok Raptusa, który zachwiał się
niebezpiecznie. Nie mogąc złapać tchu upadł na ziemię. W tym sa-
mym momencie scenę ogarnęły egipskie ciemności. Były tak gęste
i nieprzeniknione, jakby ktoś użył Peruwiańskiego Proszku Natych-
miastowej Ciemności. Harry poczuł dotyk ciepłej dłoni i ostrze rozcina-
jące węzły. Wyzwolony powstał błyskawicznie na równe nogi. Wypluł
knebel i zaczął szukać na oślep Hermiony. Nagle jakaś ręka mocno
szarpnęła go w bok.
- Choć za mną, Harry! - zawołał dobrze znany mu głos, który mógł na-
leżeć jedynie do Lisy – Wyciągnę was stąd.
Zrobił jak kazała. Pochwycił jej dłoń i razem wybiegli spod Bijącej
Wierzby. Zatrzymali się dopiero po dłuższej chwili, gdzieś pośród wy-
sokich dębów. Harry gorączkowo rozglądał się za Hermioną. Dopiero
po chwili dostrzegł, że wychyla się nieśmiało zza pobliskiego drzewa.
Odetchnął z ulgą.
- Dziękuję, że nam pomogłaś – wysapał, kiedy Lisa przykucnęła tuż
obok niego z trudem łapiąc powietrze.

206
- Nie dziękuj mi za to – oburzyła się natychmiast – Nie masz pojęcia
co zrobiłam!
Harry obdarzył ją zaskoczonym spojrzeniem. Hermiona wyszła zza
drzewa.
- Sprzeciwiłam się woli mojego ojca – oznajmiła ze smutkiem Lisa –
Złamałam jedno z podstawowych praw centaurów. Zdradziłam plemię.
Już nigdy nie będę mogła do nich wrócić. Nigdy więcej nie zobaczę
mojej matki! Nigdy nie będę mogła porozmawiać z moim ojcem!
Rozpłakała się. Hermiona nakazała wzorkiem Harry'emu, aby
przytulił Lisę. Ten nie był jednak do tego zbyt skory. Miał potworne wy-
rzuty sumienia. Czuł nieopisany wstyd. Hermiona pacnęła go jednak
w potylicę i pchnęła w kierunku Lisy.
- Proszę cię, nie płacz – oznajmił ciepłym głosem obejmując ją ramio-
nami (poczuł się zupełnie jakby przytulał Ginny po domowej awantu-
rze) – To wszystko moja wina. Byłem egoistą. Nie chciałem zrobić ci
przykrości.
Były to słowa, których Harry używał zawsze by udobruchać Gin-
ny. Lisa nic nie odpowiedziała. Zaszlochała jeszcze bardziej, przyci-
skając do siebie Harry'ego. Hermiona milczała jak zaklęta. Wpatrywała
się w tę scenę głęboko wzruszona.
- Nie mogłam spokojnie patrzeć jak mój ojciec zabija niewinnych ludzi
– stwierdziła po dłuższej chwili Lisa, ocierając łzy rękawem – Musia-
łam wam pomóc!
- Może twój ojciec ci wybaczy – odrzekł Harry, a Lisa na dźwięk słowa
ojciec spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok.
- To żaden wstyd, Liso – stwierdziła pogodnie Hermiona podchodząc
do kobiety – Nie powinnaś się wstydzić tego kim jesteś. Centaurydy są
niezwykle rzadkimi i, w mojej opinii, bardzo szlachetnymi istotami.
Lisa milczała. Wyglądała na głęboko zmieszaną. Nieśmiało zer-
kała na Harry'ego, który nie odezwał się ani słowem. Przyciskał tylko

207
lewą rękę do złamanego przedramienia, cicho pojękując z bólu. Prze-
mówił dopiero gdy Hermiona na zachętę ponownie pacnęła go w po-
tylicę.
- Liso, nie potrzebnie ukrywałaś przede mną swoje pochodzenie –
stwierdził ciepłym głosem – Fakt, że jesteś centaurydą w najmniej-
szym stopniu nie wpływa na to jakim jesteś człowiekiem. Spodobałaś
mi się od razu, gdy cię po raz pierwszy zobaczyłem. Jesteś wesoła,
pogodna, troskliwa... Masz wielkie serce. Uczniowie cię uwielbiają.
- Mówicie to wszystko tylko dlatego, że uratowałam wam życie –
stwierdziła Lisa odwracając wzrok – Jestem pewna, że tak naprawdę
się mnie brzydzicie. Córka kobyły i starego ogiera. Centaur, który na-
wet nie wygląda jak centaur. Odmieniec... Ani człowiek, ani centa-
uryna...
- Nie opowiadaj bzdur! - zawołał Harry chwytając Lisę za ramiona –
Nie ma nic obrzydliwego w twoim pochodzeniu!
- Dokładnie! - potwierdziła żywo Hermiona – Sama jestem mieszań-
cem. Pół mugol, pół czarownica. Nie widzę jednak powodu by się tego
wstydzić.
- Ale gdybyś była charłakiem, z pewnością tak chętnie byś się do tego
nie przyznawała – stwierdziła z ironią Lisa – Centauryda cieszy się
w waszym świecie podobną opinią.
- Nie musisz się tym martwić – stwierdził Harry – Ani ja, ani Hermiona
nikomu o tym nie powiemy. Nie piśniemy słowem skąd pochodzisz. Je-
śli tego sobie życzysz, będziemy udawać, że o niczym nie wiemy.
Lisa przytaknęła kiwając głową. Sięgnęła po plecak ze smoczej
skóry, który do tej pory leżał pod jednym z drzew. Wyciągnęła z niego
różdżki oraz pelerynę niewidkę.
- Zdążyłam je zabrać, zanim je połamano – stwierdziła oddając różdż-
kę Harry'emu – Dla centaurów różdżki to bezużyteczne badyle.

208
- Skoro wspomniałaś już o centaurach – zaczęła Hermiona ściskając
swoją różdżkę i z niepokojem zerkając w kierunku, z którego przybiegli
– Myślisz, że tamtym dwóm nic nie będzie? Bijąca Wierzba może po-
ważnie poturbować.
- Poradzą sobie – stwierdziła Lisa – Jak przestanie działać Peruwiań-
ski Proszek Natychmiastowej Ciemności, szybko opanują sytuację.
- Spotka ich kara za to, że pozwolili nam uciec? - spytał Harry zaciska-
jąc z bólu zęby.
- Zapewne. Ale będą mogli zrzucić winę na mnie – stwierdziła Lisa
spoglądając z troską na złamaną rękę Harry'ego – Myślę, że czas wra-
cać do zamku. To złamanie wygląda poważnie. Pani Pomfrey powinna
je czym prędzej obejrzeć.
Harry przytaknął kiwnięciem głowy. Hermiona machnęła różdżką.
Dwie listewki usztywniły przedramię Harry'ego. Wokół nich owinął się
bandaż, na samym końcu zawiązując się w rubaszną kokardkę.
- Musimy iść okrężną drogą, aby ominąć Wioskę – stwierdziła Lisa –
Przygotujcie się na nieco dłuższy spacer.
Harry i Hermiona pokiwali głowami. Lisa mruknęła „Lumos”,
a z jej różdżki rozbłysło światło. Ruszyła wąską ścieżką skręcając w le-
wo. Harry obdarzył Hermionę krótkim spojrzeniem i wspólnie ruszyli
śladami Lisy.

209
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

ROSE ZELLER

H
arry obudził się niespodziewanie. Był bardzo skołowany. Przez
krótką chwilę zastanawiał czy wydarzenia minionej nocy nie by-
ły tylko koszmarnym snem. Kiedy jednak poczuł przenikliwy ból w pra-
wym przedramieniu, umieszczonym teraz na temblaku, jego wątpliwo-
ści szybko się rozwiały. Choć minęło kilka godzin od kiedy pani Pom-
frey podała mu Szkiele-Wzro, kości nie zdołały się jeszcze do końca
odbudować. Ból jaki towarzyszył procesowi zdrowienia musiał go wy-
rwać z ramion snu.
Przetarł spocone czoło lewą dłonią. Podniósł się do pozycji sie-
dzącej, z trudem poprawiając sobie poduszkę. Omiótł podłużną salę
skrzydła szpitalnego niespokojnym spojrzeniem. Przez wysokie okna
wdzierały się do wnętrza pierwsze promyki słońca. Świece były poga-
szone, więc w sali panował półmrok. Musiało być bardzo wcześnie ra-
no. Jedno spojrzenie na sąsiednie łóżka pozwoliło Harry'emu stwier-
dzić, że jest jedynym pacjentem. Odetchnął przeciągając się leniwie.
Był w sali szpitalnej zupełnie sam. Tak mu się przynajmniej wydawało.
- Jestem rad, że dochodzisz do zdrowia, Potter – stwierdził gburowaty
głos, który Harry rozpoznał natychmiast. Z przeciwległego końca sali,
skrytego w mroku, wyłonił się Walburg Fokster. Wolnym krokiem pod-

210
szedł do Harry'ego na odległość kilku stóp. Wyglądał na głęboko
wzburzonego.
- Co tu robisz o tak wczesnej porze? - jęknął zaskoczony Harry pró-
bując ułożyć sobie poduszkę – To nie jest dobry moment na wizyty to-
warzyskie.
- Dla dyrektora każdy moment jest odpowiedni – stwierdził bezceremo-
nialnie Fokster siadając na pobliskim łóżku. Z trudem nad sobą pano-
wał – Zwłaszcza, kiedy jeden z nauczycieli podważa mój autorytet
i dopuszcza się poważnych wykroczeń!
Harry zrobił minę niewiniątka.
- Nie rozumiem o czym mówisz – stwierdził z ironią i opadł na podu-
szkę – Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym się teraz zdrzemnąć.
- Dziś w nocy włamałeś się do Działu Ksiąg Zakazanych, Potter! – fuk-
nął Fokster ignorując słowa Harry'ego – Złamałeś mój zakaz! Ponadto
opuściłeś teren szkoły bez mojego zezwolenia!
- Nie potrzebuję niczyjego pozwolenia, żeby opuszczać Hogwart – od-
rzekł ostrym tonem Harry ponownie siadając – Poza tym nie mam po-
jęcia o co ci chodzi. Całą noc spędziłem w zamku.
- Kłamiesz! - warknął dyrektor powstając z miejsca i zaciskając pięści,
jakby się szykował do ataku – Filch widział jak wracasz z Zakazanego
Lasu. Towarzyszyły ci jakieś dwie czarownice. Co tam robiliście
w środku nocy?!
Harry obdarzył dyrektora pełnym niechęci i obrzydzenia spojrzeniem.
- Nie mam obowiązku tłumaczyć się z tego co robię poza lekcjami –
stwierdził ostro – A jeśli chodzi o włamanie do biblioteki... Jak mogłem
tego dokonać skoro byłem w tym czasie w Zakazanym Lesie?
Fokster bezdźwięcznie rozdziawił usta. Opuścił zaciśnięte w pięści dło-
nie.

211
- No... może najpierw się włamałeś, a potem poszedłeś do Zakazane-
go Lasu... - stwierdził niepewnym głosem, a Harry natychmiast parsk-
nął śmiechem.
- O ile znam Ritę Skeeter – zaczął - jest zdolna do wielu dziwacznych
rzeczy byle tylko zebrać materiały do swoich książek. Zapewne bez
wahania włamałaby się do biblioteki, jeśli zaistniałaby taka koniecz-
ność.
Fokster przysiadł ponownie na sąsiednim łóżku. Wyglądał na nieco
zmieszanego i zbitego z tropu. Obdarzył Harry'ego zakłopotanym spoj-
rzeniem.
- A co ci się stało w rękę? - zapytał wskazując na temblak.
- Powiedzmy, że potknąłem się o korzenie w ciemnościach – odrzekł
z ironią Harry i widząc ponownie narastającą wściekłość na twarzy dy-
rektora szybko dodał – Ale doceniam pańską troskę, dyrektorze. Je-
stem wręcz szczerze wzruszony.
Fokster milczał. Wyglądał jakby miał zaraz eksplodować.
- Jak mówiłem, chciałbym się zdrzemnąć – stwierdził Harry dając do
zrozumienia dyrektorowi, by w końcu sobie poszedł – Odrastaniu kości
towarzyszy potworny ból. Obawiam się, że moje jęki mogą zbudzić pa-
nią Pomfrey.
Na dźwięk nazwiska pielęgniarki Fokster gwałtownie powstał. Zupełnie
jakby jakaś niewidzialna ręka uszczypnęła go w pośladek. Mruknął coś
pod nosem i bez słowa oddalił się w kierunku wyjścia. Harry przez
chwilę wpatrywał się w niego dopóki nie zniknął za drzwiami wyjścio-
wymi.

Kilka dni po opuszczeniu skrzydła szpitalnego Harry udał się do


Hogsmeade. Odebrał zestaw do pielęgnacji różdżki, który zamówił

212
u Derwisza i Bangesa dwa tygodnie wcześniej. Miał to być prezent
urodzinowy dla Rona. Gdy wychodził ze sklepu usłyszał, że ktoś go
woła po imieniu. Była to Demelza Robins, dawna ścigająca Gryfonów.
- Zajmuję się wyceną nieruchomości. Zonk chce przenieść się do ro-
dzinnego Brampton. Prosił mnie o pomoc przy sprzedaży sklepu – wy-
jaśniła Harry'emu Demelza, kiedy przez chwilę rozmawiali na drodze
głównej.
- Chyba nie będzie łatwo znaleźć kupca – odrzekł z rozmysłem Harry
kiwając co chwilę głową do przechodniów, którzy mijali ich i na widok
jego blizny uprzejmie się kłaniali – Kiedy Voldemort powrócił Zonk
zamknął interes. Chciał wtedy sprzedać sklep. O ile wiem brakowało
chętnych.
- Och! To były zupełnie inne czasy, Harry – zaoponowała Demelza –
Wtedy każdy obawiał się o własne życie. Nikt nie miał głowy do dowci-
pów i żartów. Dziś nie ma już takich zagrożeń. Czarodzieje żyją w po-
koju.
Harry nie mógł się z tym zgodzić. Natychmiast pomyślał o Bractwie
Czarnej Gwiazdy i ich próbie odnalezienia horkruksa. Jeśli udałoby się
im jakimś cudem wskrzesić założyciela Hogwartu, na świecie z całą
pewnością nie będzie pokoju. Demelza nie miała jednak zielonego po-
jęcia o tym co dzieje się teraz w szkole. Harry postanowił jej nie uświa-
damiać.

Pierwszego marca, tuż po skończonych lekcjach, Harry udał się


do Dziupli. Choć Ron nigdy nie wyprawiał swoich urodzin, ani on, ani
Hermiona nie byli zaskoczeni wizytą przyjaciela.
- Wszystkiego najlepszego, stary! - zawołał Harry przyciskając do sie-
bie Rona i poklepując go po plecach – Pomyślałem, że skoro jesteś te-
raz szefem Biura Aurorów, to powinieneś lepiej zadbać o swoją różdż-
kę.

213
- Jestem nim tylko tymczasowo – odparł wyraźnie połechtany Ron.
Hugo, który słysząc głos Harry'ego natychmiast przybiegł do salonu,
zabrał się za dokładne oględziny prezentu ojca. W drewnianej skrzyn-
ce obitej smoczą skórą znajdowało się kilka butelek z wymyślnymi pły-
nami i lakierami. Był też zestaw pędzli różnej długości i grubości, oraz
broszurka z podręcznym poradnikiem.
Tymczasem Harry i Ron zasiedli na kanapie. Hermiona przynio-
sła z kuchni resztki kurczaka, który został z obiadu. Chwilę później
zniknęła na dłużej, a kiedy wróciła, lewitował przed nią baniak z Eks-
perymentalnym Winem Edwarda Bełta. Wyglądała na smutną i rozdra-
żnioną.
- Co jej jest? - zapytał Harry, kiedy ponownie zniknęła w kuchni.
Ron nic nie odpowiedział. Sprawiał wrażenie głęboko zmieszanego.
- Tata zrobił mamie awanturę – wyjaśnił pogodnie Hugo wciąż pochło-
nięty oglądaniem zestawu i natychmiast oberwał kapciem od swojego
ojca.
- Nie wtrącaj się do rozmowy dorosłych – warknął Ron, a Hugo natych-
miast zamilkł wertując stronice poradnika.
Ponieważ Hermiona wkroczyła do salonu niosąc ze sobą trzy kieliszki,
Harry nie drążył dłużej tego tematu.
- Co nowego w Ministerstwie? - zagadał siląc się na beztroski ton –
Macie teraz dużo roboty?
Ron westchnął. Wziął kieliszek z winem i sięgnął po udko kurczaka.
- Nie wiem w co mam ręce włożyć, stary – stwierdził z wyrzutem – Le-
dwo uporaliśmy się ze smokiem w Forkswiev, a pojawiły się informacje
o kolejnych... Mugolom coraz częściej wydaje się, że widzą latające
jaszczury... Od kiedy Gringott otworzył Smoczy Rezerwat nieopodal
Newtonmore, nielegalne hodowle wyrastają jak grzyby po deszczu.
Charlie mówił, że kilka tygodni temu ktoś próbował wykraść od nich ja-
jo rogogona...

214
- A dowiedzieliście się czegoś więcej na temat hodowli z Forkswiev? –
zapytał Harry starając się nie zawracać uwagi na przygnębioną przyja-
ciółkę, która w milczeniu siedziała na przeciwległym fotelu – Przesłu-
chaliście hodowce? Wiesz na czyje zlecenie działał?
Ron ponownie westchnął.
- Nie chciał puścić pary z ust – odrzekł – Podaliśmy mu Veritaserum.
Zdołał tylko powiedzieć jedno słowo i... zmarł.
- Zmarł? - zdumiał się Harry – W jaki sposób?
- Złamał Wieczystą Przysięgę – odparł Ron zerkając ukradkiem na żo-
nę, która nagle wyraźnie się ożywiła – Musiał przysiąc komuś, że nie
wyjawi żadnych szczegółów na temat hodowli.
- A co dokładnie powiedział ten facet? - spytała chłodnym tonem Her-
miona, ani przez chwilę nie zerkając na Rona – O co go spytałeś?
- Zapytałem dla kogo hodował smoka – odrzekł sucho Ron – Kto zlecił
mu wyhodowanie tak niebezpiecznej krzyżówki. Zdołał tylko wyma-
mrotać: Bractwo i zmarł.
Harry i Hermiona natychmiast wymienili krótkie spojrzenia. Zapewne
pomyśleli o tym samym.
- Czemu wcześniej mi nic o tym nie wspomniałeś? - oburzył się Harry,
a Ron zrobił zdziwioną minę – Nie rozumiesz? Hodowca działał na zle-
cenie Bractwa Czarnej Gwiazdy. Tego samego, które może stać za
morderstwem Flitwicka.
- Skąd pewność? - spytał bez przekonania Ron – Przecież istnieją róż-
ne Bractwa... No weźmy choćby... Bractwo Diamentowych Gargul-
ków...
Hermiona prychnęła ze złości. Jej twarz wyrażała mieszaninę obu-
rzenia i kpiny.
- Sądzisz, że wielbiciele gargulków kazali komuś wyhodować smoka
zabójcę?! - warknęła na Rona, który natychmiast się zmieszał – Jak-
byś miał trochę oleju w głowie od razu skapowałbyś się o jaką organi-

215
zację chodzi! Tylko Bractwo Czarnej Gwiazdy strzeże swych tajemnic
przy użyciu Wieczystej Przysięgi, ty... TY CIOŁKU!
Każde kolejne słowo Hermiona wypowiadała coraz głośniej i z coraz
większą złością. Ostatnie wywrzeszczała Ronowi prosto w twarz, opry-
skując go kropelkami śliny. Harry poczuł się niezręcznie. Nie miał poję-
cia jak ma się w takiej sytuacji zachować. Utkwił wzrok w Hugo, który
odkurzał pędzlami komodę.
- Widzę, że między wami narosło jakieś napięcie – stwierdził nieśmiało
po chwili, a Hermiona prychnęła ze złości. Ron wyglądał jakby miał za-
raz zwymiotować.
- RONALD MA DO MNIE PRETENSJE, ŻE ZA DUŻO CZASU PO-
ŚWIĘCAM TWOJEMU ŚLEDZTWU! - wywrzeszczała Hermiona zupeł-
nie dając upust swojej złości. Ron natychmiast zrobił się purpurowy na
twarzy i utkwił wzrok w oknie – TEN DUREŃ NADAL JEST O CIEBIE
ZAZDROSNY! - kontynuowała Hermiona - JESTEŚMY SIEDEMNA-
ŚCIE LAT PO ŚLUBIE A ON NADAL JEST O CIEBIE ZAZDROSNY,
HARRY! NADAL MI NIE UFA! NADAL MNIE NIE ROZUMIE!
Harry zaniemówił. Zerknął ukradkiem na przyjaciela, który wciąż wlepił
ślepia w okno. Hermiona zamilkła. Prychnęła ze złości i wybiegła z sa-
lonu trzaskając drzwiami.

Wizyta u przyjaciół nie była dla Harry'ego zbyt przyjemna. Idąc


za radą Ginny (której opowiedział o wszystkim jeszcze tej samej nocy,
korzystając z dobrodziejstw sieci Fiuu) postanowił nie angażować wię-
cej Hermiony do śledztwa w Hogwarcie. W końcu i tak bardzo mu już
pomogła. Dzięki niej odkrył kim jest jego przeciwnik i czego szuka
w Hogwarcie. Nie mając jednak żadnego nowego tropu ani pomysłu
jak pchnąć sprawy dalej, Harry postanowił skupić się na codziennych
zajęciach.

216
Choć nadal nie pomagał w treningach quidditcha, a Neville wciąż
zastępował go w Klubie Pojedynków, nie narzekał na nudę i brak za-
jęć. Dużo czasu poświęcał przygotowaniom do swoich lekcji. Wielkimi
krokami zbliżały się sumy i owutemy, więc uczniowie piątego i siódme-
go roku nalegali, aby nauczał ich wielu skomplikowanych zaklęć. Kiedy
Wiktoria przez przypadek opowiedziała swoim kolegom, że w wieku
trzynastu lat Harry wyczarował swojego pierwszego Patronusa, wszy-
scy nalegali na natychmiastowe przećwiczenie tego zaklęcia. Harry
zwykle ulegał takim naciskom, więc i tym razem nie było inaczej.
- Świetnie ci idzie – pochwalił Wiktorię, kiedy kilka tygodni później jako
jedna z nielicznych wyczarowała cielesnego Patronusa – Piękny ła-
będź! Nie dziwię się, że zgarnęłaś w ubiegłym roku Puchar Turnieju!
- Och, dzięki wujku! - zawołała uradowana dziewczyna z gracją ma-
chając różdżką i ignorując pełne uwielbienia spojrzenia wysokiego
i barczystego bruneta, który wpatrywał się w nią z takim zachwytem,
jakby zerkał w zwierciadło Ain Eingarp.
Po lekcjach Harry został jeszcze przez chwilę w klasie, dopóki
całkiem nie opustoszała. Zebrał notatki i stare pergaminy po czym za-
niósł je do swojego gabinetu. Kiedy skończył porządkowanie doku-
mentów, poczuł głód. Nie zwlekając ani chwili dłużej udał się na kola-
cję do Wielkiej Sali. Ucieszył go fakt, że zapewne spotka tam Lisę i bę-
dą mogli w końcu swobodnie porozmawiać. Choć od wydarzeń w Za-
kazanym Lesie minął już niemal miesiąc nie mieli zbyt wiele okazji na
pogaduszki. Lisa snuła się po zamku wyraźnie przygaszona i nie pro-
mieniała już radością jak kiedyś. Zdawała się unikać Harry'ego. Ten
czuł się winny całej tej sytuacji. Nie miał jednak odwagi by z nią o tym
szczerze porozmawiać.
Kiedy mijał salę boczną układając sobie w głowie plan rozmowy
z Lisą, jego uwagę przykuło zbiegowisko uczniów. Z sali bocznej do-
chodziły odgłosy jakiejś kłótni i szarpaniny. Towarzyszyły temu okrzyki

217
uczniów. Nie zwlekając, ani chwili przedarł się więc przez tłum i wszedł
do środka.
Niepostrzeżenie znalazł się na ringu bokserskim. Zwarte grupy
uczniów ustawiły się pod ścianami sali z zainteresowaniem przygląda-
jąc się bijatyce dwóch chłopców. Harry natychmiast rozpoznał, że jed-
nym z nich jest barczysty brunet, który z uwielbieniem przypatrywał się
czarom Wiktorii. Drugim chłopakiem był... Ted Lupin.
- Przestańcie natychmiast! - piszczała jakaś pulchna dziewczyna z Ra-
venclawu, która jako jedyna zdawała się być zniesmaczona całą tą
sytuacją.
Pozostali uczniowie zagrzewali okrzykami do walki i wiwatowali przy
każdym celnie oddanym ciosie. Ted miał już podbite lewe oko i rozbity
nos. Jego przeciwnik nie nosił większych śladów walki.
Harry machnął różdżką i rozległ się przeraźliwy, rozrywający uszy
grzmot. Wrzaski ustały. Walka także. Wszyscy zwrócili zaskoczone
twarze ku Harry'emu.
- CO WY WYRABIACIE?! - zapytał ostrym tonem wychodząc na śro-
dek sali – Ted, co ty tutaj robisz?! Dlaczego bijesz się z tym uczniem?!
- Raczej obrywa od tego ucznia! - zakpił jakiś szczupły Ślizgon, a jego
koledzy zarechotali. Ted zacisnął pięści i już miał się na nich rzucić,
jednak dostrzegł wściekłe spojrzenie swojego wuja i natychmiast za-
stygł w bezruchu.
- Wytłumaczcie się! Obaj! - polecił Harry.
- Nie ma co tłumaczyć – warknął barczysty brunet – Szedłem na kola-
cję kiedy ten łapciuch się na mnie rzucił! Zaczął okładać mnie pięścia-
mi i wykrzykiwać coś bez sensu! Plótł tak, że nic nie mogłem skumać!
Harry odwrócił wzrok od ucznia i popatrzał na Teda. Chłopak kipiał
z wściekłości. Po twarzy ściekała mu krew z rozbitego nosa.
- Czy to prawda? - zapytał go ostrym tonem – Zaatakowałeś tego chło-
paka bez powodu?!

218
- Nie bez powodu! - oburzył się Ted – Ten goryl zarywa do Wiki! Wła-
śnie mi powiedziała!
Wśród tłumu uczniów zawrzało. Dziewczęta zaczęły szeptać między
sobą. Ślizgoni jak zwykle szydzili. Harry przez chwilę wpatrywał się
w Teda w zupełnym osłupieniu.
- Zaatakowałeś ucznia, bo podoba mu się twoja dziewczyna? – wyma-
mrotał po chwili z wyraźnym wyrzutem – CZY CIEBIE DO RESZTY
PORĄBAŁO?!
Ted nie wyglądał jednak na skruszonego. Cały dygotał ze złości. Jego
przeciwnik pokazał coś poza plecami Harry'ego i Ted ponownie rzucił
się na niego z pięściami. Harry machnął różdżką i między chłopakami
wyrosła niewidzialna tarcza od której obaj odbili się jak piłeczki kau-
czukowe, upadając na ziemię. W tym samym momencie do bocznej
sali wparował Sylas Wilkie. Uczniowie zamarli na jego widok. Cieszył
się bowiem niesłabnącą reputacją wyjątkowego gbura, tyrana i cie-
miężcy.
- Wszystko mam pod kontrolą – stwierdził chłodno Harry zwracając się
bezpośrednio do Sylasa – Nie jesteś tutaj potrzebny.
Ted gwałtownie podniósł się z kamiennej posadzki i natychmiast rzucił
się na przeciwnika, nim ten zdołał powstać.
- Mam nieco inne wrażenie – odrzekł złośliwie Sylas i ponad ramie-
niem Harry'ego wycelował różdżkę w bijących się chłopaków.
Obaj zamarli w bezruchu i bezwiednie opadli na posadzkę.
- Dwóch chłopaków pobiło się o dziewczynę – stwierdził chłodno Harry
wiercąc Sylasa nieprzyjemnym spojrzeniem – Normalka. Nie ma się co
dziwić.
- Obawiam się, że dyrektor będzie miał odmienne zdanie na ten temat
– stwierdził z nieskrywaną satysfakcją Sylas, spoglądając z obrzydze-
niem na Harry'ego.

219
Harry już miał mu coś odpowiedzieć, jednak na scenę niespodziewa-
nie wkroczyła kolejna postać.
Rozległy się szepty wśród uczniów. Z tłumu wyłoniła się Lisa.
Miała roztrzepane włosy i trupio bladą twarz. Była ubrana w czarny
wyjściowy płaszcz. Po jej policzkach spływały łzy. Kilku Ślizgonów na
jej widok zaczęło naśladować tętent kopyt i rżenie koni. Kobieta nie
zwracała jednak na to uwagi. Pośpiesznym krokiem podeszła do Har-
ry'ego, który zaskoczony zupełnie zaniemówił.
- JAK MOGŁEŚ?! - wrzasnęła żałośnie waląc Harry'ego pięścią prosto
w twarz.
Ślizgoni zarechotali wyraźnie uradowani tym widokiem. Lisa obróciła
się na pięcie i szlochając wybiegła z sali. Twarze wszystkich uczniów
przez chwilę wpatrywały się w miejsce, w którym zniknęła, by następ-
nie skupić się na Harrym.
Harry stał jak spetryfikowany. Jedną dłonią trzymał się za nos
z którego obficie tryskała krew. W drugiej wciąż dzierżył różdżkę. Sy-
las Wilkie wpatrywał się w niego z wyrazem twarzy, który u mugoli wy-
raża radość z głównej wygranej na loterii.
- Chyba jednak nie masz wszystkiego pod kontrolą – wycedził złośliwie
do Harry'ego, a Ślizgoni ponownie zarechotali.
Harry milczał. Wciąż nie rozumiał co się stało. O co mogło chodzić Li-
sie? Czemu płakała? Ted podszedł do niego, złapał go za ramię i wy-
prowadził z tłumu.
- Wszystko w porządku wuju? - spytał z troską spoglądając na rozbity
nos Harry'ego.
Wyszyli do sali wejściowej i stanęli tuż przy klepsydrach.
- Na pewno wyglądam dużo lepiej od ciebie Ted – zakpił Harry – Epi-
skey!
Nastawił swój nos zaklęciem po czym zabrał się za twarz Teda.

220
- Kim była ta laska? - zapytał chłopak wyraźnie zaciekawiony – Czemu
cię pobiła?
- Ah, to – mruknął z zakłopotaniem Harry – To zapewne jakieś niepo-
rozumienie. Zaraz to pójdę wyjaśnić.
Do sali wejściowej wkroczył Neville. Pospiesznie zbiegł po schodach
i przywitał się z Tedem. Wyglądał na rozzłoszczonego.
- Po szkole rozeszło się, że Lisa jest centaurydą – stwierdził bez ogró-
dek – Wszyscy się z niej nabijają. W ciągu kwadransu odebrałem Śli-
zgonom dwadzieścia punktów. To nie ty wygadałeś się, co?
- Jasne, że nie ja! - oburzył się Harry – Nigdy bym jej czegoś takiego
nie zrobił!
- W każdym bądź razie ona myśli, że to twoja robota – odrzekł chłodno
Neville – Powiedziała mi, że tylko ty o tym wiedziałeś.
- Wiedział też Hagrid – zaoponował Harry czując narastające poczucie
winy – I Hermiona.
- Jeśli o mnie chodzi, nie sądzę by którekolwiek z was się wygadało –
oznajmił z przekonaniem Neville – Ale Lisa jest pewna, że to twoja ro-
bota. Zamierza opuścić szkołę. Porozmawiaj z nią nim będzie za póź-
no.
Nie zwlekając ani chwili Harry pędem ruszył do gabinetu Lisy.
Kiedy zziajany dotarł na czwarte piętro ze zgrozą stwierdził, że jej po-
kój jest pusty. Co więcej kobieta zdążyła już spakować wszystkie swo-
je osobiste rzeczy. Szafa i półki były puste. Na biurku stał tylko wazon
z suszonymi różami. Lisa zabrała też swoje walizki. Z pewnością nie
zamierzała ponownie tutaj zaglądać.
Harry gorączkowo rozmyślał, gdzie teraz może podziewać się Li-
sa. Dotarło do niego, że jeśli zamierza rzucić pracę, musi złożyć wy-
mówienie u dyrektora. Pełen nadziei, targany wyrzutami sumienia i ża-
lem pobiegł na drugie piętro. Kiedy stanął przed sekretnym wejściem
do gabinetu dyrektora, przywitały go gburowate krasnoludy.

221
- Hasło?! - warknął jeden z nich groźnie wymachując olbrzymią ma-
czugą – Bez hasła nie wleziesz!
Harry'ego ogarnęła panika. Nie znał hasła. Nim zdołał jednak odburk-
nąć coś krasnoludom na szczycie schodów odsłoniętych przez dziurę
w ścianie pojawił się Sean Monaghan.
- Wpuście go – polecił zirytowany – Matoły! Hasło to matoły!
- Matoły? - zdumiał się Harry, kiedy stanął na szczycie schodów.
Sean prychnął.
- Te osły nie chciały kiedyś wpuścić Fokstera, kiedy pijany wrócił
z Hogsmeade i nie mógł przypomnieć sobie hasła – odrzekł Monaghan
szczerząc zęby – Tak się wtedy wkurzył, że nazwał ich matołami. Te
ciołki uznały to za nowe hasło.
- Jest tam Lisa? - zapytał bezceremonialnie Harry nie mogąc dłużej
wytrzymać niepewności – Jest w gabinecie Fokstera?
Sean pokręcił przecząco głową. Wyglądał na nieco urażonego. Harry
nie zwrócił jednak na to najmniejszej uwagi. Pospiesznie ruszył scho-
dami i po chwili stanął pod drzwiami wejściowymi. Załomotał trzy razy
i nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.
Fokster siedział za biurkiem popijając herbatę z filiżanki. Towa-
rzyszyła mu wysoka i chuda kobieta o czarnych włosach upiętych
w dwa długie warkocze. Grzywka sterczała jej niesfornie zupełnie jak
Harry'emu. Spoglądała na niego z zainteresowaniem sącząc herbatę
z filiżanki. Była odziana w długą kremową szatę wyjściową.
- Co cię do mnie sprowadza? - spytał sztucznie uprzejmym tonem
Fokster powstając i zapraszając go gestem.
- Szukam Lisy Turpin – odrzekł oschle Harry podchodząc bliżej i zer-
kając nieśmiało na czarownicę, której pociągła rumiana twarz uśmie-
chała się do niego.

222
- Ach, o to chodzi – mruknął Fokster ponownie siadając i kładąc przed
Harrym jakiś świstek papieru – Panna Turpin złożyła dziś wypowiedze-
nie i opuściła zamek.
- I nie próbowałeś jej zatrzymać?! - oburzył się Harry.
- Nie było takiej potrzeby – odrzekł chłodno Fokster zerkając kątem
oka na towarzyszącą mu kobietę – Panna Turpin jasno dała mi do zro-
zumienia, że nie zechce, ani chwili dłużej spędzić w Hogwarcie. Poza
tym mam już kogoś na jej miejsce.
- Już?! - zdumiał się Harry, a kobieta, która dotychczas przysłuchiwała
się rozmowie odstawiła filiżankę, odchrząknęła i powstała z miejsca.
- Pozwól Potter, że przedstawię ci pannę Rose Zeller – oznajmił Fok-
ster, a kobieta uścisnęła dłoń Harry'ego uśmiechając się do niego pro-
miennie.
- Zdaje się, że to ja zastąpię pańską przyjaciółkę – stwierdziła uprzej-
mym tonem.

223
ROZDZIAŁ SZESNASTY

WAMPIR W POTRZASKU

H
arry przez cały tydzień walczył z wyrzutami sumienia, które mi-
mowolnie dawały o sobie znać. Uciążliwy głosik w jego głowie
wciąż przypominał mu o przykrym zajściu w sali bocznej. Choć nie był
bezpośrednio odpowiedzialny za wyjazd Lisy, nie mógł pozbyć się po-
czucia winy. Kilkakrotnie słał do niej sowy, jednak wszystkie pozostały
bez odpowiedzi. Przez cały ten czas towarzyszył mu podły nastrój, któ-
ry pogłębiał się za każdym razem gdy na korytarzu spotykał „irytująco
przyjazną” Rose Zeller.
- Zaczepiła mnie dzisiaj nasza ulubienica – stwierdził z niesmakiem
Neville podczas jednej z przerw między lekcjami, kiedy obładowany
skrzynkami jakiś tajemniczych sadzonek wparował do pokoju nauczy-
cielskiego. Wyglądał na zmęczonego i nieco rozzłoszczonego.
Harry korzystając z godzinnego okienka między lekcjami siedział nad
pożółkłym pergaminem kreśląc bezpłodnie tematy prac semestralnych
dla swoich uczniów. Na widok przyjaciela powstał jednak z miejsca
i pomógł mu odstawić skrzynki na stół. Meropa, która siedziała w odle-
głym końcu sali spojrzała nieufnie na sadzonki, które trzepotały liśćmi
i zdawały się coś szeptać.

224
- To nie są mandragory – zapewnił ją natychmiast Neville, a czarow-
nica odetchnęła z nieskrywaną ulgą i powróciła do swoich zajęć. Od
czasu do czasu zerkała jednak niespokojnie w kierunku skrzynek.
- Wciąż nie może mi wybaczyć tego drobnego incydentu z sadzonkami
mandragor – wyszeptał ze zniecierpliwieniem Neville – Przecież zapa-
dła w śpiączkę zaledwie na tydzień.
Harry nic nie odpowiedział. Usiadł na swoim miejscu i ponownie chwy-
cił na pióro. Nie miał nastroju na pogawędki. Neville zdawał się jednak
tego nie dostrzegać.
– Nasza ulubienica ma wrażenie, że jej unikasz... - stwierdził z ironią
siadając przy stole - Pytała mnie o co masz do niej żal.
- Jest szansa, że zaczniesz kiedyś nazywać ją po imieniu? - spytał
z naciskiem Harry, nie kryjąc swojego poirytowania – Rose nie jest
i nie będzie nigdy moją ulubienicą.
Neville zacmokał.
- Moją też nie – odrzekł ze złością – Działa mi na nerwy...
Harry westchnął ciężko. Zerknął ukradkiem na Meropę Bloomenbach,
która zawzięcie kreśliła piórem po pergaminie. Nie miał pewności czy
nie przysłuchuje się ich rozmowie.
- Nie rozumiem czemu obwiniasz Rose za odejście Lisy – odrzekł su-
cho – Ja nie mam do niej o to żalu. Przecież nie miała na to żadnego
wpływu.
- Nie byłabym tego taka pewna! - wtrąciła niespodziewanie Meropa
wyraźnie rozochoconym głosem, nachylając się w ich stronę – Sądzi-
cie, że to przypadek? Lisa Turpin nagle rzuca pracę, a dyrektor w cią-
gu godziny znajduje kogoś na jej miejsce?
- No właśnie! - poparł ją Neville.
- Co próbujesz nam powiedzieć, Meropo? - zapytał zaintrygowany
Harry.
Czarownica uśmiechnęła się szeroko odsłaniając pożółkłe zęby.

225
- Rose Zeller regularnie bywała u Fokstera – stwierdziła jadowicie –
Zapewne wspólnie uknuli, że pozbędą się biednej Lisy. Posada na-
uczyciela transmutacji to wymarzona praca dla takiej frywolnej i wyrafi-
nowanej sekutnicy!
Harry przywołał w pamięci noc podczas, której poznał Rose. Była po-
godna i uprzejma. Sprawiała wrażenie miłej i niewinnej. Czy to możli-
we by się, aż tak dobrze maskowała? Czy to możliwe, żeby Meropa
miała rację?
- To rzeczywiście podejrzane, że Zeller szukała pracy akurat wtedy,
gdy Lisa złożyła rezygnację – stwierdził z naciskiem Neville.
- Zgoda. To dziwne – przytaknął Harry - Ale nie wydaje mi się, aby Ro-
se razem z Foksterem brała udział w jakiejś intrydze. To bardzo po-
ważne pomówienia.
Meropa obdarzyła go spojrzeniem, które wyrażało głębokie oburzenie.
- To fakty, a nie pomówienia. Wiem o tym z dobrego źródła – stwier-
dziła z nutą pogardy w głosie - Fokstera łączy z Zeller bardzo bliska,
śmiem stwierdzić niezdrowa relacja. Nie zdziwię się, jeśli właśnie
w ten sposób nasza droga Rose załatwiła sobie posadę!
Kiedy Meropa wspomniała o swoim „dobrym źródle”, Harry natych-
miast przypomniał sobie o jej spotkaniach z Ritą Skeeter. W swojej
książce „Harry Potter – mroczne dzieciństwo wybrańca” reporterka za-
warła identyczne sugestie przy opisie relacji Harry'ego z Albusem
Dumbledorem. Nazwała je wówczas „głęboko, szokująco niezdrowy-
mi”.
Wspomnienie o tym wywołało u Harry'ego natychmiastowe uczucie
złości. Nagle, zupełnie niespodziewanie coś do niego dotarło. Zrozu-
miał, co miały na celu potajemne spotkania w gospodzie Pod Świń-
skim Łbem.

226
- Rita Skeeter to nie jest zbyt wiarygodne źródło! - wycedził spogląda-
jąc na Meropę z odrazą – Zapewne słono ci płaci za opowiadanie
takich bredni. O mnie nawymyślałaś jej równie niedorzeczne historie?!
Meropa nic nie odpowiedziała. Jej twarz zrobiła się blada jak perga-
min, na którym kreśliła notatki chwilę wcześniej. Wyglądała na zasko-
czoną i przerażoną. W jej oczach pojawiła się panika. Harry natych-
miast to dostrzegł. Utwierdził się w przekonaniu, że trafił w sedno.
- Ale... jak? Skąd ty...? - jęknęła po chwili.
- Widziałem cię w gospodzie Pod Świńskim Łbem – wyjaśnił nie kryjąc
swojej pogardy – Właściciel mówił, że spotykasz się ze Skeeter regu-
larnie.
- Donosisz tej wiedźmie na nas?! - oburzył się Neville spoglądając
z dezaprobatą na Meropę, która teraz zrobiła się zielona i wyglądała
jakby zaraz miała zwymiotować – Kablujesz o tym co się tutaj dzieje?!
- Domyślam się, że Fokster nie będzie tym zachwycony – stwierdził
chłodno Harry – Może i na twoje miejsce kogoś już ma?
Meropa nic nie odpowiedziała. Gwałtownie powstała z miejsca. Po-
śpiesznie zwinęła pergamin, schowała swój kałamarz i pióro do toreb-
ki. Obdarzyła Harry'ego krótkim, pełnym przerażenia spojrzeniem i wy-
biegła z pokoju nauczycielskiego potykając się o stare gumofilce pozo-
stawione na kamiennej posadzce przez Filcha.

W ciągu kilku kolejnych dni Harry, ani razu nie natknął się na Me-
ropę. Czarownica skutecznie go unikała. Monaghan wciąż śledził ją po
zmroku. Z tego co mówił wynikało, że po lekcjach Meropa nie opusz-
cza swojego gabinetu.
- Za dnia łazi do Hogsmeade – stwierdził Neville, kiedy któregoś wie-
czoru spotkali się wspólnie przy piwie kremowym – Głównie w środy.

227
- Wtedy ma wolne popołudnia – wyjaśnił Monaghan – Z planu zajęć
wynika, że nigdy nie prowadzi lekcji po zmroku.
Harry i Neville obdarzyli go zdumionymi spojrzeniami.
- Mój skrzat Alfred włamał się do jej gabinetu – wyjaśnił Monaghan wy-
cierając piwną pianę z brody – Kazałem mu wykraść jej plan zajęć.
- To jeszcze niczego nie dowodzi – stwierdził bez przekonania Neville
– Z listy podejrzanych możemy jednak wykreślić Sylasa Wilkie.
- Niby czemu?! - oburzył się Harry, który z trzech wytypowanych osób
najbardziej podejrzewał właśnie Sylasa (niewykluczone, że głównym
powodem tego stanu rzeczy była jego szczera i w pełni odwzajemnio-
na niechęć do mistrza numerologii).
- Spotkałem Rolandę Hooch w Hogsmeade – stwierdził Monaghan –
Kiedy śledziłem Meropę. Wspomniała mi wtedy, że widziała któregoś
wieczoru Sylasa wracającego z Zakazanego Lasu. Nawet z nim roz-
mawiała.
- I nie zauważyła niczego dziwnego? - spytał z niedowierzaniem Harry.
Monaghan pokręcił przecząco głową.
- Hooch mówiła, że Sylas regularnie chadza do Zakazanego Lasu na
spotkania z centaurami – wyjaśnił Neville – Właśnie dlatego nigdy nie
widzieliśmy, by błąkał się po zamku. Podobno realizuje jakieś ściśle
tajne polecenie dyrektora.
- Fokstera?! - zawołał z powątpiewaniem Harry – A co on może chcieć
od centaurów? Ten facet gardzi mugolami, wszelkiej maści mieszań-
cami i innymi rasami. Dla niego centaury są niczym więcej jak tylko
durnymi końmi wlepiającymi ślepia w niebo!
- W każdym bądź razie Sylas nie jest wampirem – podsumował Nevil-
le.
Harry z olbrzymim bólem serca musiał przyjął to do wiadomości.

228
W trzecią sobotę marca miał zostać rozegrany kolejny mecz
quiddicha. Tym razem Gryfoni zmierzyć się mieli z Krukonami. Harry
z niecierpliwością czekał na to wydarzenie. Na mecz miała bowiem
przylecieć Ginny.
- Mam napisać obszerny artykuł o sportowych rozgrywkach w Hogwar-
cie – wyjaśniła mu podczas jednej z wieczornych rozmów, prowadzo-
nych przy użyciu sieci Fiuu – Będę zmuszona pomęczyć cię nieco za-
raz po meczu.
- No ja myślę – odrzekł łobuzersko Harry z pożądaniem spoglądając
na wielką głowę żony lewitującą w kominku – W końcu dawno mężulka
nie widziałaś.
Sobotni poranek był mroźny. Choć po śnieżnym puchu nie było
już śladu, nadal utrzymywały się niskie temperatury. Brzegi jeziora
wciąż skuwała cienka warstwa lodu. Wiał silny i mroźny wiatr. Co jakiś
czas z nieba siąpiły lodowate krople deszczu. Mecze odbywały się jed-
nak przy dużo gorszych warunkach atmosferycznych, więc nikt nie był
skłonny do narzekań.
Podczas śniadania Wielką Salę wypełniał wesoły gwar. Harry sa-
motnie siedział przy stole nauczycielskim. Zajadał owsiankę ze znu-
dzeniem przeglądając stronice Proroka Codziennego.
- Można się dosiąść? - spytał niespodziewanie uprzejmy i życzliwy
głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Harry czując skurcz żo-
łądka podniósł wzrok znad gazety i dostrzegł stojącą przed sobą Rose.
Miała na sobie gruby wełniany sweter. Jej szczupłe i ponętne uda były
opięte w granatowe jeansy. Włosy miała zaplecione w dwa warkocze.
Zupełnie jak wówczas gdy Harry zobaczył ją po raz pierwszy.
- Jak na czarownicę świetnie potrafisz dobierać mugolskie stroje – po-
chwalił ją, kiedy zasiadła przy stole spoglądając na niego z nieskrywa-
nym zainteresowaniem.
- Wychowywałam się w rodzinie mugoli – wyjaśniła.

229
- Jesteś mugolakiem? - zdziwił się Harry. Trudno było mu uwierzyć, że
Fokster mógł knuć cokolwiek z kimś, kto urodził się w rodzinie mugoli.
- Jestem czarownicą czystej krwi – stwierdziła Rose sięgając po dzban
z sokiem dyniowym – Moi rodzice zginęli z polecenia Voldemorta.
- Bardzo mi przykro – odrzekł Harry próbując zapanować nad napię-
ciem, które wywołał u niego widok ponętnych kształtów czarownicy.
Mimowolnie jego oczy co chwilę wędrowały ku jej piersiom. Poczuł się
nieswojo.
- Wylądowałam u mojej matki chrzestnej – kontynuowała tymczasem
Rose – Ona była charłakiem więc niespecjalnie interesowała się oby-
czajami ze świata czarodziejów...
Musiała dostrzec nieobecne spojrzenie Harry'ego, bo nagle urwała.
- Ty mnie w ogóle słuchasz? - spytała z wyrzutem – Jeśli przynudzam
to powiedz. A jeśli nie masz ochoty na moje towarzystwo to usiądę
przy drugim końcu stołu.
Już miała wstać z miejsca, ale Harry złapał ją za rękę i pociągnął w
swoją stronę.
- Nie, nie przesiadaj się – poprosił – Jestem trochę skołowany po odej-
ściu Lisy Turpin. Przyjaźniliśmy się. Muszę oswoić się z faktem, że te-
raz ty zajęłaś jej miejsce.
- Mi też nie przychodzi to łatwo. Bardzo lubię Lisę i sądziłam, że bę-
dziemy razem pracować – oznajmiła Rose i widząc zdumione spoj-
rzenie Harry'ego szybko dodała – Znam Lisę jeszcze z czasów szkol-
nych. To ona poinformowała mnie, że Horacy Slughorn chce przejść
na emeryturę. Liczyłam, że może zdecyduje się na to jeszcze w tym
semestrze.
- Chciałaś nauczać eliksirów? - zdumiał się Harry.
- Och tak! - zawołała przyklaskując dłońmi – Eliksiry to moja pasja. Być
może w przyszłym roku będę mogła nauczać tego przedmiotu. Fokster
obiecał, że porozmawia o tym ze Slughornem.

230
Harry nic nie odpowiedział. Przypomniał sobie słowa Meropy i poczuł
do niej teraz szczerą nienawiść i obrzydzenie. Pomyślał, że byłoby cu-
downie gdyby okazało się, że to właśnie ona jest wampirem.
Koło południa trybuny na stadionie zaczęły zapełniać się rozga-
danymi gromadami uczniów. Krukoni i Gryfoni przynieśli ze sobą wiel-
kie transparenty. Ślizgoni tradycyjnie wygwizdywali Gryfonów. Puchoni
byli natomiast podzieleni. Część z nich kibicowała Krukonom, a część
była za wygraną Gryfonów. Loża honorowa pękała w szwach. Fokster
zaprosił kilku kolegów z Ministerstwa. Kiedy Harry i Ginny zajęli ostat-
nie wolne miejsca, mecz już trwał.
- Czemu się spóźniliście? - spytał dociekliwie Monaghan.
Harry poczuł olbrzymie zakłopotanie, tym bardziej że wymacał właśnie
w swojej kieszeni biustonosz żony. Ginny natychmiast spłonęła ru-
mieńcem.
- Harry udzielał mi wywiadu – stwierdziła wlepiając ślepia w zawod-
ników ze świstem przelatujących przed nimi.
Po około kwadransie ponownie zaczęło padać. Fokster machnął
różdżką i wyczarował nad lożą niewidzialny parasol. Wywołało to okla-
ski towarzyszących mu czarodziejów.
- Co to za jedna? - spytała chłodno Ginny wskazując na Rose siedzą-
cą tuż obok dyrektora.
- To nowa nauczycielka transmutacji – wyjaśnił niewinnym głosem
Harry – Zastąpiła Lisę. Tę która...
- Która cię pocałowała! - dokończyła za niego ostrym tonem Ginny.
Harry nic nie odpowiedział. Ścigający Lewis Bell wbił właśnie kolejne-
go kafla w obręcze przeciwników, więc zaczął udawać, że w skupieniu
przygląda się grze. Kątem oka dostrzegł jednak zazdrość wymalowaną
na twarzy Ginny. Mimowolnie się uśmiechnął.

231
- Dlaczego Hagrid nie ogląda meczu? - zdziwiła się Ginny, kiedy jakiś
czas później sięgając do torebki po pióro dostrzegła, że olbrzyma nie
ma w loży – Nigdy nie opuszczał meczu Gryfonów.
Harry omiótł lożę wzrokiem. Hagrida faktycznie nie było. Próbował so-
bie przypomnieć kiedy widział go po raz ostatni.
- To faktycznie dziwne – stwierdził z niepokojem – Od tygodnia go nie
widziałem.
Przypomniał sobie, co Lisa mówiła o Graupie. Od czasu przygody
w Zakazanym Lesie, ani razu nie odwiedził Hagrida. Nie zainteresował
się stanem zdrowia jego brata. Zupełnie wyleciało mu to z głowy. Na-
tychmiast poczuł olbrzymie wyrzuty sumienia.
- Zobaczę co się z nim dzieje – wyjaśnił wstając z miejsca i pośpie-
sznie opuścił lożę.

Kiedy po kilku minutach dotarł do chaty gajowego, poczuł panikę


i strach. Szyby w oknie były wybite, a drzwi uchylone i zachlapane
krwią. Wewnątrz panowała głucha cisza. Harry wyciągnął przed siebie
różdżkę i ostrożnym krokiem wszedł do środka.
Jego oczom ukazał się roztrzaskany w drobny mak stół. Krzesła
były poprzewracane. Po podłodze walały się olbrzymie kawały wędzo-
nej szynki i martwych ptaków, które zwykle zwisały z sufitu. Kieł sie-
dział w kącie trzęsąc się jak osika. Pod przeciwległą ścianą na wielkim
łożu leżał Hagrid. Jego zakrwawiona ręka opadała bezwiednie znad
krawędzi łóżka. Brodę miał posklejaną od zaschniętej krwi i resztek pi-
wa.
Obawiając się najgorszego, Harry podszedł powoli do łóżka i pochylił
się nad nim. Poczuł odpychający odór piwa i potu. Usłyszał także świst
powietrza wciąganego do płuc.
- Żyje – odetchnął z ulgą.

232
Hagrid SPAŁ. Musiał znowu przesadzić z piwem. Harry postanowił go
przez chwilę nie budzić. Machnął różdżką i w mgnieniu oka roztrzaska-
ny stół wyglądał jak nowy. Kolejne przecięcie powietrza różdżką usta-
wiło krzesła na swoje miejsce. Kiedy po kilku minutach wszystkie szko-
dy zostały naprawione, Harry zasiadł przy stole i pogłaskał zlęknio-
nego Kła.
- Myślę, że czas na pobudkę – powiedział spoglądając przyjaźnie na
brytana.
Machnął różdżką i do izby wleciała z podwórza beczka z wodą. Prze-
kręciła się do góry dnem, całą swoją zawartość wylewając na Hagrida.
- Co do cholery?! - warknął olbrzym błyskawicznie zeskakując z łóżka.
Wyglądał na skołowanego. Miał podkrążone oczy i był wychudzony.
Na widok Harry'ego przysiadł na mokrym łóżku. Milczał.
- Co cię tu przywiało? - spytał po chwili gburowatym tonem.
- Przyszedłem cię przeprosić – stwierdził natychmiast Harry ignorując
nieprzyjemne spojrzenie przyjaciela – Wiem, że ostatnio bardzo cię
zaniedbałem. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Hagrid nic nie odpowiedział. Przez chwilę siedział nieruchomo, nie da-
jąc żadnego znaku życia. Po jego policzkach zaczęły spływać łzy.
W końcu rozpłakał się na dobre. Kieł zaskomlał żałośnie. Harry zbliżył
się do niego, chwytając go za ramię.
- Graup nie żyje – wydusił przez łzy a Harry zamarł.
- Jak to NIE ŻYJE?! - jęknął porażony tą wiadomością – Przecież smo-
cza ospa nie jest groźna dla olbrzymów.
Na te słowa Hagrid zawył żałośnie i opadł na poduszkę. Harry poczuł
ogromny przypływ żalu, który chwycił go za gardło i uniemożliwił mó-
wienie. Przykucnął przy Hagridzie i przycisnął go do siebie. Po jego
policzkach także popłynęły łzy. Kieł zaczął ponownie skomleć. Trwało
to dłuższą chwilę.

233
- Nie mam już nikogo – stwierdził ochrypłym głosem Hagrid, kiedy uda-
ło mu się w końcu opanować i ponownie przysiadł na łóżku – Zostałem
zupełnie sam.
- To nie prawda – zaprzeczył Harry podając przyjacielowi kubek z her-
batą – Masz wielu przyjaciół. Mnie, Hermionę, Rona, Nevilla.
- Przyjaciół, którzy nawet nie zajdą na herbatkę – odrzekł z wyrzutem
Hagrid – Nie zapytają jaki mam problem. Cholibka, Harry! Kiedy przy-
leźliście ostatnio tylko czekałem, aż zapytacie co u mnie. Ciągle tylko
ględziliście o sobie i o swoich problemach.
- Przepraszam – jęknął Harry spoglądając z troską na przyjaciela -
Zachowywaliśmy się bardzo egoistycznie, ale naprawdę nam na tobie
zależy.
Hagrid nie sprawiał wrażenia przekonanego.
- Ja wim, że wy macie swoje życie... tylko... cholibka... ten zasraniec...
sklątka parszywa... wściekł mnie... rozwaliłem przez niego pół chaty!
- O kim mówisz? - spytał zaskoczony Harry.
Hagrid opowiedział mu o wizycie w gabinecie dyrektora. Tuż przed
meczem udał się do Fokstera, aby prosić go o zgodę na pochówek
Graupa na terenie szkoły. Dyrektor miał wówczas gości i usiłował go
spławić. Ten nie dawał jednak za wygraną. W końcu Fokster się
wściekł i wywalił go z roboty.
- Nie chciał ze mną gadać o żadnym pochówku! – zakończył ze
złością.
- Ja się tym zajmę – odpowiedział stanowczo Harry – I to od razu.
Pospiesznie opuścił chatę i ruszył w kierunku stadionu. Kiedy za-
częły go mijać grupki uczniów maszerujących do zamku, zrozumiał że
mecz już się zakończył.
- Gratuluję Harry! Twoja drużyna jest niezwyciężona! - zawołał rado-
śnie Monaghan wyłaniając się w pewnym momencie z tłumu.

234
- Sean, czy Fokster jest jeszcze na trybunach? - spytał chłodno Harry
nie podzielając entuzjazmu rozmówcy. Urażony Monaghan potwierdził
kiwnięciem głowy i bez pożegnania ruszył przed siebie.
Kiedy Harry wspiął się po krętych schodach do loży honorowej,
dostrzegł Fokstera rozmawiającego z Rose. Towarzyszyli im dwaj inni
czarodzieje. Wszyscy sprawiali wrażenie wesołych. Gdy zauważyli
Harry'ego natychmiast zamilkli. Fokster obdarzył go chłodnym spojrze-
niem.
- Chciałem prosić cię o przysługę – stwierdził bez ogródek Harry pod-
chodząc bliżej i wiercąc dyrektora przenikliwym spojrzeniem – Nie dla
mnie. Dla mojego przyjaciela.
Fokster uśmiechnął się złośliwie. Rose obdarzyła Harry'ego zainte-
resowanym spojrzeniem.
- Chodzi o tego olbrzyma? Hagnera, czy jak mu tam...? - spytał Fok-
ster lekceważącym tonem, a gdy Harry mu przytaknął szybko dodał –
Spokojnie Potter. Dalej może uczyć o sklątkach i innych odrażających
stworach. Panna Zeller już mnie przekonała, że podjąłem decyzję zbyt
pochopnie.
Zaskoczony Harry obdarzył Rose krótkim, pełnym wdzięczności spoj-
rzeniem.
- W zasadzie chodzi o brata Hagrida – kontynuował – Pozwól pocho-
wać go na terenie szkoły. To bardzo ważne dla Hagrida.
- Nie mogę tego zrobić – odrzekł natychmiast Fokster, a Harry do-
strzegł w jego oczach mściwą satysfakcję – Muszę trzymać się prze-
pisów. Zezwalają one chować na terenie szkoły jedynie dyrektorów.
- Zrób wyjątek – naciskał Harry spoglądając z niepokojem na twarz dy-
rektora – Jestem skłonny w zamian poprzeć oficjalnie twoją kandy-
daturę. Porozmawiam o tym z Kingsleyem.

235
- To bardzo miło z twojej strony, Potter – odrzekł bez entuzjazmu Fok-
ster – Ale obawiam się, że Rada Nadzorcza nie byłaby zachwycona
takim pogrzebem.
- Dyrektorze, jestem pewna, że znajdzie pan sposób, aby ich udobru-
chać – oznajmiła niespodziewanie Rose spoglądając wesoło na Fok-
stera – Z pewnością docenią, że miał pan na względzie dobro i olbrzy-
mią stratę jednego ze swoich pracowników.
Fokster nic nie odpowiedział. Zamyślił się na chwilę. Zerknął na Rose
po czym obdarzył Harry'ego chłodnym spojrzeniem.
- No dobrze – odrzekł – Kiedy piękna kobieta prosi, nie wypada odma-
wiać.

Uradowany Harry pożegnał się z rozmówcami i pędem ruszył do


Hagrida. Zastał go grzejącego się przy kominku. Kiedy olbrzym usły-
szał dobre wieści złapał go wielkimi dłońmi i uniósł do góry, potrzą-
sając nim jak kukiełką. Po opuszczeniu chaty Harry ruszył w stronę
zamku. Zastanawiał się czy Ginny nadal na niego czeka. Wciąż miał
w kieszeni jej biustonosz.
- Na brodę Merlina, gdzie ty się szwędasz, Harry?! - zawołał z oburze-
niem Neville, kiedy dostrzegł Harry'ego w połowie marmurowych scho-
dów – Wszędzie cię szukałem!
Mistrz zielarstwa wyglądał na wyjątkowo rozgorączkowanego. Bez
wątpienia musiało stać się coś emocjonującego, i z pewnością nie
chodziło o wygraną Gryfonów.
- Byłem u Hagrida – wytłumaczył się Harry i widząc, że emocje buzują
w Nevillu szybko dodał – Czemu mnie szukałeś? Co się stało?
- MAMY GO! - zawołał Neville na tyle głośno, że uczniowie zmierza-
jący do Wielkiej Sali obejrzeli się w ich stronę – Mamy wampira!
Harry poczuł nagły napływ adrenaliny.

236
- Kto to?! - spytał czując, że serce zaczyna mu walić, jakby chciało za
chwilę wyskoczyć z piersi.
- Meropa Bloomenbach! - wycedził Neville z trudem opanowując emo-
cje – Horacy Slughorn przyłapał ją w swojej spiżarni!
- To jeszcze niczego nie dowodzi – stwierdził z zawodem Harry.
- Jasne, że dowodzi! - oburzył się Neville – Przecież nie ścierała tam
kurzu. Znowu chciała wykraść składniki do Wywaru Księżycowego.
- Być może – odrzekł bez przekonania Harry – Już ją przesłuchaliście?
- Nie. Slughorn jej pilnuje. Czekaliśmy na dyrektora i ciebie.
Harry nie zwlekając ani chwili dłużej ruszył w kierunku klatki schodo-
wej. Neville zrównał się z nimi i szli razem. Choć trwało to zaledwie kil-
ka minut, Harry coraz bardziej się niecierpliwił. Krętanina schodów
i korytarzy nie zdawała się mieć końca.
- Ktoś zawiadomił o tym dyrektora? - spytał.
- Monaghan. Spotkałem go na korytarzu. Obiecał, że poinformuje Fok-
stera.
Po chwili dotarli przed drzwi gabinetu. Były uchylone. Harry instynkto-
wnie wyciągnął przed siebie różdżkę. Neville zrobił to samo. Ostrożnie
weszli do środka.
Nie było nikogo. A przynajmniej tak się im wydawało.
- Sylas?! - zdumiał się Neville, kiedy podszedł do stolika i dostrzegł le-
żącego na posadzce mistrza numerologii. Był nieprzytomny i sztywny,
niczym spetryfikowany..
- Drętwota – wyjaśnił Harry – Upadając musiał uderzyć się w głowę.
- Ale co on tu robi?! I gdzie jest Meropa?! - jęknął ze złością Neville.
- Zaraz się tego dowiemy – odrzekł Harry i energicznie machnął różdż-
ką, zdejmując zaklęcie z Sylasa.
Czarodziej drgnął nerwowo i otworzył oczy. Na widok Harry'ego prze-
klął i błyskawicznie wstał na równego nogi. Był oszołomiony i zasko-
czony.

237
- Gdzie jest Meropa?! – spytał gburowato Neville.
- Nawiała – odrzekł Sylas gładząc się po głowie – Musiała coś rozpylić,
bo w gabinecie nagle zrobiło się ciemno. Poczułem tylko jak wyrywa
mi różdżkę z dłoni i wali we mnie zaklęciem.
- Użyła pewnie Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności –
odrzekł z dezaprobatą Harry – Tania sztuczka. Proszek można kupić
w Hogsmeade, a ona często tam bywała.
- A co ty tu robisz?! - warknął zniecierpliwiony Neville – Przecież to
Slughorn pilnował Meropy!
Sylas obdarzył Nevilla spojrzeniem wyrażającym głębokie oburzenie
i pogardę.
- Spotkałem Monaghana. Powiedział mi co zaszło. Postanowiłem do-
pilnować, żeby ta flądra nie nawiała. W końcu przez nią i mnie podej-
rzewaliście.
- No i dopilnowałeś! - wycedził wściekle Neville tryskając śliną.
- Skąd miałem wiedzieć, że ma jakiś proszek?! - wycedził przez zaci-
śnięte zęby Sylas – Myślałem, że Horacy ją przeszukał.
- No właśnie. Gdzie jest teraz Slughorn? - spytał Harry próbując zapa-
nować nad niechęcią do swojego rozmówcy.
- Monaghan długo nie wracał. Horacy się niecierpliwił. Poprosił żebym
jej sam przypilnował i poszedł po dyrektora.
- Jasna cholera! - przeklął wściekle Neville – Mieliśmy ją w garści!
W tym momencie do gabinetu wpadł zziajany Monaghan. Towarzyszyli
mu Slughorn i Fokster. Wyglądali na szczerze zdumionych. Sylas nie
czekając na pytania wyjaśnił im co zaszło.
- Liczy się fakt, że wampir w końcu został zdemaskowany – pocieszył
ich Slughorn.
- Zgadza się – poparł go Fokster – Trzeba będzie jeszcze dokładnie
przeszukać zamek, ale zakładam, że Meropa jest już daleko stąd.

238
- Grunt, że nie stanowi już zagrożenia dla uczniów – stwierdził Sylas,
a Neville obdarzył go wściekłym spojrzeniem.
- Gdybyś był czujny nie stanowiłaby już zagrożenia dla nikogo – od-
pyskował, a Wilkie już otwierał usta by coś odpowiedzieć. Napotkał
jednak karcące spojrzenie dyrektora i zamilkł.

239
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

ZAPOMNIANE WSPOMNIENIA

T
uż po opuszczeniu gabinetu Slughorna, Fokster polecił poinfor-
mować o całym zajściu pozostałych nauczycieli. Kilkadziesiąt
minut później, podczas wspólnego zebrania w gabinecie dyrektora, po-
stanowiono niezwłocznie przeszukać cały zamek.
- Kiedy my będziemy przeszukiwać klasy, korytarze i błonia, Potter
i panna Zeller udadzą się do gabinetu Meropy Bloomenbach – polecił
stanowczo Fokster kończąc spotkanie w swoim gabinecie – Niewyklu-
czone, że znajdziemy tam jakieś wskazówki i dowiemy się dokąd mo-
gła nawiać.
Harry nie protestował przeciw takiemu rozwiązaniu. Odkąd Rose
wstawiła się za Hagridem, jej towarzystwo wyraźnie przestało mu
przeszkadzać. Dostrzegł także, że i Rose cieszy się z każdej wspólnie
spędzonej chwili. Poza tym nie można zapominać, że Harry był przez
wiele lat szefem Biura Aurorów. Nie ma więc lepszej osoby, która mo-
głaby zabezpieczyć dowody w gabinecie Bloomenbach na potrzeby
śledztwa, które z pewnością rozpocznie Ministerstwo.

240
- Dyrektorze, ktoś powinien skontaktować się także z Biurem Aurorów
– stwierdziła Bathsheda Babbling, kiedy nauczyciele zaczęli już opusz-
czać gabinet Fokstera.
- Cenna uwaga – stwierdził chłodno dyrektor świdrując Bathshedę nie-
przyjemnym spojrzeniem – Zajmę się tym osobiście.
Kiedy wszyscy nauczyciele opuścili gabinet dyrektora (brakowało
tylko Hagrida, jednak nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi), rozpie-
rzchli się po zamku niczym szarańcza. Każdy bez słowa ruszył w swo-
ją stronę, dzierżąc w dłoni różdżkę. Harry i Rose zostali na szarym
końcu.
- Gabinet Meropy znajduje się w korytarzu zachodnim na szóstym pię-
trze – stwierdził ochrypłym głosem Harry, kiedy Rose obdarzyła go
pełnym napięcia spojrzeniem.
- Zatem prowadź – odpowiedziała z entuzjazmem.
Wyciągnęli przed siebie różdżki i ruszyli ku klatce schodowej. Kiedy
minęli wielkie okno w połowie korytarza, Harry'ego oślepiły ostatnie
promyki słońca wpadające przez zabrudzoną szybę do ponurego wnę-
trza zamku. Szli w milczeniu. Ciszę zakłócał jedynie odgłos stawianych
przez nich rytmicznie kroków.
- Walburg kontaktował się z przewodniczącym Rady Nadzorczej
w sprawie Hagrida – stwierdziła w pewnym momencie Rose, a Harry
obdarzył ją zaciekawionym spojrzeniem – Ten facet... zdaje się, że
nazywał się Malfoy... stwierdził, że Dekret Ministra Magii Rufusa
Scrimgeoura z dwudziestego dziewiątego czerwca tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątego siódmego roku zezwala pochować na terenie
szkoły jedynie dyrektorów. Nie chciał nawet słyszeć o pochówku kogo-
kolwiek innego...
- To było do przewidzenia – odrzekł jadowicie Harry – Draco Malfoy
jest byłym śmierciożercą. Nie przepada za mugolami i innymi mieszań-
cami. Pochówek olbrzyma obok szczątków jednego z dyrektorów Ho-

241
gwartu jest dla niego nie do pomyślenia... Poza tym dochodzą prywat-
ne niechęci...
- W każdym bądź razie Walburg nie dał za wygraną – odparła wesoło
Rose; właśnie dotarli do schodów wiodących na szóste piętro – Obie-
cał, że skontaktuje się z Ministrem w tej sprawie – kontynuowała -
i zrobi wszystko, żeby uzyskać pozwolenie na pogrzeb.
- Wygląda na to, że masz na niego olbrzymi wpływ – stwierdził ostroż-
nie Harry świdrując Rose przenikliwym spojrzeniem.
Kobieta nerwowo zachichotała.
- Och tak! Fokster ma do mnie słabość – odparła bez ogródek, a wi-
dząc zdumienie na twarzy Harry'ego szybko wyjaśniła – On jest moim
ojcem chrzestnym, Harry. Kiedy moi rodzice zginęli i trafiłam do ciotki
Amelii... tej charłaczki, o której ci już wspominałam... Fokster odwie-
dzał mnie wtedy regularnie. Zaproponował, żebym z nim zamieszkała
jednak ciotka Amelia nie chciała o tym słyszeć. W kółko tylko powta-
rzała, że wolą mojej matki było, żeby to ona mnie wychowywała...
- Skoro jesteś dla niego kimś tak bliskim, czemu wcześniej nie załatwił
ci posady w Hogwarcie? - spytał bezmyślnie Harry i szybko tego poża-
łował. Jego słowa zabrzmiały dość pretensjonalnie i tak właśnie ode-
brała je Rose.
- Chyba nie znasz za dobrze Fokstera – stwierdziła wyraźnie urażona
– On jest najbardziej uczciwym czarodziejem jakiego kiedykolwiek
spotkałam. Nigdy nie załatwiłby mi pracy w jakiś nieuczciwy sposób,
korzystając ze swoich znajomości i funkcji jaką pełni. Za to między in-
nymi darzę go olbrzymim szacunkiem.
- Przepraszam – odrzekł ze skruchą Harry – Nie miałem niczego złego
na myśli.
Dotarli do korytarza zachodniego na szóstym piętrze. Mniej wię-
cej w jego połowie stał olbrzymi posąg szczupłej czarownicy ze spi-
czastym nosem i niewielkim woreczkiem w dłoni. Harry natychmiast

242
rozpoznał podobiznę Ignatii Wildsmithn, która ponad siedemset lat te-
mu wynalazła proszek Fiuu. Na lewo od posągu znajdowały się drzwi
do gabinetu Meropy Bloomenbach.
Rose obdarzyła Harry'ego pełnym napięcia spojrzeniem. Ten za-
cisnął palce na różdżce i ostrożnie ruszył przed siebie. Czuł za sobą
oddech towarzyszki.
- Kiedyś miałem magiczną mapę, która pokazywała dokładny plan za-
mku – stwierdził konspiracyjnym tonem – Dzięki niej mielibyśmy pew-
ność, że Meropy już tutaj nie ma.
Stanęli u drzwi. Były lekko uchylone. Przez wąską szczelinę na
korytarz wylewała się smuga światła. Ze środka nie dochodziły żadne
odgłosy.
- Wygląda na to, że ktoś tu niedawno zaglądał – stwierdził Harry
otwierając kopnięciem drzwi na oścież – Meropa nigdy nie zostawiłaby
gabinetu otwartego. Była bardzo skrytą osobą.
Trzymając różdżki w pogotowiu weszli do środka.
Oczom Harry'ego ukazał się niewielki, kwadratowy pokój z ni-
skim sklepieniem i wąskimi oknami z witrażem. Był bardzo zagracony.
Pod ścianami ciągnęły się regały drewnianych półek zawalone rozma-
itymi mugolskimi przedmiotami. Wiele z nich było rozebranych na czę-
ści, m.in. mikrofalówka, aparat telefoniczny i suszarka do włosów. Pod
większością eksponatów znajdowały się plakietki, na których Meropa
opisała zasady ich działania, przeznaczenie i własne, zaskakujące
uwagi. Na lewo od drzwi, w kącie, stało wielkie łoże z czterema kolu-
mienkami i baldachimem. Pościel była niezasłana.
Pod jednym z okien stało niewielkie biurko na którym leżały sterty pa-
pierów, starych piór i pustych kałamarzy. Harry'emu przyszło do głowy,
że Meropa nie zwykła wyrzucać niepotrzebnych lub zużytych rzeczy.
Jej gabinet przypominał nieco warsztat Artura Weasleya.

243
Rose podeszła do kominka, który znajdował się na prawo od
wejścia. Chwyciła pogrzebacz i zaczęła rozgrzebywać nim popiół
w palenisku.
- Jeszcze ciepłe – stwierdziła po chwili – Dziwne. Skrzaty domowe
zwykle nie palą w kominku w ciągu dnia.
- Zapewne ten kto tu zajrzał znalazł coś czego chciał się szybko po-
zbyć – stwierdził po chwili namysłu Harry, odrywając wzrok od półek
wzdłuż których się przemieszczał – Być może jakąś kompromitującą
notatkę, którą zniszczył w płomieniach. Meropa lubiła podsłuchiwać in-
nych i rozsiewać plotki. Skrupulatnie notowała wszystko co udało jej
się usłyszeć.
Rose odłożyła pogrzebacz i bez słowa ruszyła w kierunku biurka.
- Z tego co mówisz wynika, że nie podejrzewasz, by Meropa była tu ja-
ko ostatnia – stwierdziła przeglądając stertę papierów.
- Z całą pewnością to nie ona zostawiła w tym stanie gabinet – odrzekł
z przekonaniem Harry i w tej samej chwili dostrzegł rozrysowane na
kamiennej ścianie drzwi. Pojawiły się zupełnie niespodziewanie tuż
obok kominka. Wyglądały jak zakreślone kredą. Linie układające się
w ich zarys błyszczały w półmroku. Krótkie spojrzenie w okno pozwo-
liło Harry'emu dostrzec, że na czarnym jak smoła niebie pojawił się
właśnie Księżyc. W tej chwili swoim kształtem przypominał rogala.
- Księżycowy Pył – wymamrotał sam do siebie i zaintrygowany pod-
szedł do magicznych drzwi, gorączkowo zastanawiając się jak też je
otworzyć.
- Harry, chyba coś znalazłam! - zawołała podekscytowanym głosem
Rose, a kiedy Harry spojrzał w jej stronę, dostrzegł że trzymała w ręku
jakiś pożółkły pergamin – Z tych listów wynika, że Meropa była latem
w Rumunii. Spotkała tam czarodzieja, który zaprosił ją na kolację przy
świecach.

244
- Jaki to ma związek z całą sprawą? - spytał zniecierpliwionym głosem
Harry.
- Taki, że ten facet był wampirem – odpowiedziała natychmiast Rose –
Kiedy Meropa się o tym dowiedziała, odrzuciła jego zaloty. Ten list jest
właśnie od niego.
- Co w nim napisał? - spytał Harry zerkając ukradkiem na magiczne
drzwi.
- Sporo wylewnych i obrazowych wyznań miłości – odpowiedziała Ro-
se wyraźnie zniesmaczona – Facet miał na jej punkcie bzika. No chy-
ba, że podała mu Eliksir Miłosny zanim zorientowała się, że jest wam-
pirem... W każdym bądź razie najważniejszy jest końcowy fragment...
wynika z niego, że Wiktor... znaczy ten wampir... urażony zachowa-
niem Meropy zaatakował ją nocą i zmienił... Miał nadzieję, że w ten
sposób zatrzyma ją przy sobie...
- I jak widać, nie bardzo mu się to udało – zakpił Harry odwracając
wzrok w kierunku zaczarowanych drzwi – Interesuje mnie co takiego
Meropa tam ukryła – stwierdził wskazując na rozrysowane Księżyco-
wym Pyłem wrota.
Rose odłożyła list na biurko i zbliżyła się do Harry'ego.
- Tych drzwi tu wcześniej nie było – stwierdziła szczerze zdumiona.
- Luna Nektaris – oznajmił z podziwem Harry, a widząc pytające spoj-
rzenie towarzyszki szybko dodał – To magiczne drzwi zakreślone Py-
łem Księżycowym. Tylko raz takie widziałem. Wtedy, aby je otworzyć
trzeba było czekać do Pełni Księżyca.
Rose spojrzała za okno na czarne jak smoła niebo, obsypane gwiaz-
dami.
- Trochę będziemy musieli poczekać – stwierdziła sucho na widok
Księżyca.
- Niekoniecznie – odrzekł natychmiast Harry – Wątpię, żeby Meropa
korzystała z tych drzwi tylko podczas pełni.

245
Schował różdżkę do kieszeni i zbliżył twarz do kamiennej ściany, na
której wciąż rozrysowane był linie układające się w kontury drzwi.
- Ulubionym zajęciem Meropy było podsłuchiwanie – stwierdził doty-
kając lewym uchem ściany, która momentalnie zniknęła zamieniając
się błyszczącą, półprzezroczystą kurtynę.
Rose wybałuszyła oczy ze zdumienia.
- Nigdy bym na to nie wpadła – stwierdziła z podziwem, kiedy Harry
zniknął za kurtyną.
Za magicznymi drzwiami znajdowała się maleńka komnata pośrodku
której stała dębowa szafa. Była na tyle duża, że spokojnie mógłby się
w niej ukryć Hagrid. Harry podszedł bliżej, złapał za gałkę i pociągnął
do siebie. Drzwiczki ani drgnęły. Wyciągnął różdżkę i mruknął: Aloho-
mora. Szafa nerwowo się zatrzęsła, jakby nagle została wyrwana
z głębokiej drzemki i otwarła się na oścież, odsłaniając setki teczek
i segregatorów. Harry wyciągnął jeden z nich. Na okładce nakreślono
koślawe litery układające się w napis: Minerwa McGonagall.
Rose wyciągnęła z szafy kilka innych teczek. Na każdej z nich podane
było inne nazwisko. Większość teczek dotyczyła osób, których ani
Harry, ani Rose nie znali.
- Wygląda na to, że Meropa zbierała informacje o wszystkich ze swoje-
go otoczenia – stwierdził zdumiony i wyraźnie rozdrażniony Harry.
- Spójrz na to! - zawołała Rose kucając przy szafie aby dostrzec
najniższą półkę. Nie było na niej żadnych akt, teczek ani segregato-
rów. Zamiast tego stał tam kieszonkowy kociołek, zestaw menzurek,
probówek oraz rozmaite ingrediencje.
- Kamień Księżycowy, korzeń asfodelusa i jak sądzę, syrop z ciemier-
nika czarnego – stwierdził ponuro Harry i widząc pytające spojrzenie
Rose dodał – To składniki Wywaru Księżycowego. Pewnie o nim nie
słyszałaś. To eliksir zagłuszający instynkty wampirów.
Rose rozdziawiła usta ze zdumienia.

246
- No cóż – westchnął Harry – Nie ma już najmniejszej wątpliwości. Me-
ropa jest wampirem, którego od tak dawna szukaliśmy.
Rose powstała. Wyglądała na zamyśloną. Błądziła oczami po setkach
akt i teczek.
- Myślę, że tą szafę trzeba zniszczyć – stwierdziła stanowczo po chwili
– Ten kto uzyskałby do niej dostęp, dysponowałby zbyt potężną wie-
dzą. Zbyt wiele wiedziałby o innych. Strach pomyśleć co by się stało,
gdyby szafa wpadła w niepowołane ręce.
Harry natychmiast pomyślał o Bractwie Czarnej Gwiazdy. Oni
z pewnością potrafiliby wykorzystać możliwości jakie dawałaby wiedza
zawarta w aktach zgromadzonych przez Meropę Bloomenbach.
- Masz rację, Rose – stwierdził po chwili namysłu – Trzeba to natych-
miast zniszczyć.
Zrobił krok do tyłu.
- Stań za mną – polecił stanowczo, a kiedy Rose posłusznie wykonała
polecenie, wycelował różdżką w szafę. Zaledwie zdołał pomyśleć za-
klęcie, a szafa stanęła w gigantycznych płomieniach, które zamieniły ją
natychmiast w czarny popiół.
- To była Szatańska Pożoga? - zapytała Rose nieco roztrzęsionym
głosem, kiedy płomienie ognia zapadły się w kamienną posadzkę i cał-
kiem zniknęły.
- Tak. Najskuteczniejszy sposób na bezpowrotne zniszczenie czego-
kolwiek – odpowiedział Harry i widząc w oczach towarzyszki szczery
podziw dodał – Opanowałem tą klątwę podczas jednej z wypraw za
granicę. Uwierz, że początki nie były łatwe. Ale dzięki temu udało mi
się w końcu przyswoić feniksa.
Rose wybałuszyła oczy jeszcze bardziej.
- Masz własnego feniksa?! - zapytała z niedowierzaniem, a kiedy Har-
ry potwierdził kiwnięciem głowy pospiesznie dodała – Musisz koniecz-
nie mi go kiedyś pokazać!

247
Kiedy zamek został dokładnie przeszukany i Fokster uzyskał
pewność, że Meropa nie czai się gdzieś w schowku na miotły, w Wiel-
kiej Sali wciąż trwała uczta wieczorna. Gryfoni hucznie świętowali zwy-
cięstwo nad Krukonami. Kapitan Edward Berns w kółko powtarzał, że
od Pucharu Quidditcha dzieli ich już tylko jedna wygrana. Bell i McLag-
gen nie mogli opędzić się od rozhisteryzowanych Gryfonek z trzeciego
roku, które stłoczyły się przy nich wychwalając ich brawurową grę. Naj-
ciszej było przy stołach Krukonów i Ślizgonów. Żaden z uczniów nie
zdawał się zwracać szczególnej uwagi na nauczycieli, którzy stopnio-
wo zaczęli gromadzić się przy swoim stole, nerwowo o czymś dyskutu-
jąc.
Kiedy Harry i Rose zdołali ze szczegółami opowiedzieć dyrekto-
rowi, co zastali w gabinecie Meropy Bloomenbach, przy stole nauczy-
cielskim znajdowała się już niemal cała kadra pedagogiczna Hogwar-
tu. Brakowało jedynie Sylasa Wilkie i Hagrida. Harry domyślił się, że
Hagrid wciąż rozpacza po śmierci brata, a Sylas jest teraz w Zakaza-
nym Lesie, zgodnie z wytycznymi Fokstera.
- Raz jeszcze pragnę pogratulować Gryfonom zwycięstwa! - zawołał
donośnie Fokster stając przy mównicy z posępnym wyrazem twarzy,
a gwar podnieconych rozmów natychmiast ucichł – Jak doskonale wie-
cie – kontynuował chłodnym tonem - jeszcze tylko kilka dni dzieli nas
od wiosennej przerwy w zajęciach. Z radością pragnę was poinformo-
wać, że kończymy ten semestr niezwykle optymistycznym akcentem.
Wśród uczniów zawrzało. Harry popatrzył na Fokstera z politowaniem.
Choć widział zaledwie profil jego twarzy, nie dostrzegł na niej choćby
cienia radości. Była ponura i wykrzywiona w swojej zaciętości.
- Dzisiejszego wieczoru udało nam się schwytać wampira – oznajmił
dyrektor, a wśród uczniów zawrzało. Fokster odczekał chwilę aż zapa-
nuje cisza i dodał z nieskrywaną satysfakcją – Okazało się, że wampi-

248
rem który nękał mieszkańców Hogsmeade, mordował zwierzęta w Za-
kazanym Lesie i brutalnie napadł jednego z was – Harry dostrzegł nie-
spokojne spojrzenie swojego syna – jest panna Meropa Bloomenbach,
znana bliżej tym, którzy zdecydowali się uczęszczać na zajęcia mugo-
loznawstwa.
Wybuchła wrzawa. Uczniowie przekrzykiwali się jeden przez drugiego.
Monaghan powstał od stołu, wyciągnął różdżkę i uniósł ją do góry.
Gwieździste sklepienie Wielkiej Sali rozerwała potężna błyskawica
a grzmot wypełnił salę, odbijając się od ścian i zagłuszając wszelkie in-
ne dźwięki. Uczniowie zamarli. Dyrektor obrócił się w stronę Mona-
ghana i ukłonił mu się z wdzięcznością.
- W związku z zaistniałą sytuacją – ciągnął dalej - zajęcia z przedmiotu
dotychczas nauczanego przez pannę Bloomenbach zostają odwołane.
Są nikłe szanse, że znajdziemy nowego nauczyciela jeszcze w tym ro-
ku szkolnym.
Harry dostrzegł, że przy żadnym ze stołów nie znalazł się uczeń lub
uczennica, który byłby z tego powodu jakoś szczególnie niezadowo-
lony. Widocznie Meropa nie cieszyła się sympatią wśród swoich
uczniów.
- Biorąc pod uwagę fakt, że wampir nie stanowi dłużej dla was zagro-
żenia – ciągnął dalej Fokster – uważam za bezzasadne prowadzenie
dodatkowych zajęć z obrony przed czarną magią. Z dniem dzisiejszym
zamykam więc Klub Pojedynków.
Na te słowa zaskoczony Harry obdarzył Monaghana krótkim, pytają-
cym spojrzeniem. Sean wyglądał na równie zdziwionego, co on. Wal-
burg Fokster nie zwracał jednak na to najmniejszej uwagi. Życząc
uczniom udanego wypoczynku, zasiadł ponownie przy stole i bez sło-
wa wyjaśnień zabrał się za kolację. Wielką Salę ponownie wypełnił
gwar podnieconych rozmów. Tym razem nie dotyczyły one jednak
quidditcha.

249
Dwa dni po ucieczce Meropy dyrektor uzyskał zgodę Ministra na
pochowanie Graupa na terenie szkoły. Harry spędził wówczas kilka
godzin w swoim gabinecie informując przyjaciół i znajomych przy uży-
ciu sieci Fiuu o planowanej uroczystości pogrzebowej. Chciał mieć
pewność, że Hagrid nie będzie czuł się samotny w tak trudnym dla nie-
go dniu.
Kiedy na pogrzeb przybyła niemal setka osób (większość z nich
była dawnymi uczniami Hogwartu, których Harry nawet nie znał), Ha-
grid nie mógł przestać szlochać. Oczy wciąż miał zapuchnięte i pod-
krążone. Łzy ciurkiem spływały po jego wychudłych policzkach zatrzy-
mując się na włochatej brodzie. Wśród osób zgromadzonych na uro-
czystości nie zabrakło rzecz jasna całej rodziny Weasley, Potterów,
członków Zakonu Feniksa, znajomych z Ministerstwa Magii, na czele
z Ministrem Kingsleyem Shacklebolt, oraz pracowników Hogwartu.
Filch, który zjawił się na pogrzebie w swoim staromodnym kubraku
śmierdzącym naftaliną, wzbudził niepohamowane salwy śmiechu
w ostatnich rzędach krzeseł zajmowanych przez delegacje uczniów
z Gryffindoru, Hufflepuffu i Ravenclawu. Jak można się było spodzie-
wać na pogrzebie zabrakło reprezentantów domu Salazara Slytherina.
Dużym zaskoczeniem było natomiast przybycie Olimpii Maxime, wraz
z delegacją uczniów z Akademii Magii Beauxbatons.
- Cholibka, jesteście najlepsi! - zachlipał Hagrid, kiedy tuż po pogrze-
bie wraz z Harrym, Ronem i Hermioną spacerował brzegiem jeziora –
Nigdy wam się nie odwdzięczę żeście pomogli mi to wszystko ogar-
nąć...
- Nie musisz nam dziękować, Hagridzie – stwierdził Ron i nie mogąc
dosięgnąć pleców olbrzyma, poklepał go po pośladkach – Przyjaciele
pomagają sobie w takich chwilach.

250
- Wiesz doskonale, że bardzo cię kochamy – wymamrotała ochrypłym
głosem Hermiona, która pomimo iż pogrzeb dobiegł końca, wciąż nie
mogła opanować płaczu – Należysz do naszej rodziny.
Hagrid zaszlochał. Hermiona mu zawtórowała.
- Myślę, że pora się zbierać – stwierdził delikatnie Harry – Ekspres Ho-
gwartu odjeżdża za pół godziny. Nie możemy się spóźnić.
Hermiona rzuciła krótkie spojrzenie na dwa grobowce stojące samo-
tnie nieopodal.
- Hagridzie, jesteś pewien że chcesz zostać sam na święta? - spytała
zatroskanym głosem – Dzieci bardzo by się ucieszyły, że spędzisz
z nami ferie.
Hagrid ponownie zaszlochał.
- Cholibka, fajne te wasze brzdące – zachlipał hałaśliwie wydmuchując
nos w kraciastą chustę wielkości obrusu – Przypominają mi was... Faj-
nie, że o mnie pamiętacie... ale ja nie mam cholibka nastroju do świę-
towania...
- Poza tym jest ktoś kto się Hagridem teraz zaopiekuje – stwierdził
z ironią Ron, wskazując palcem w kierunku chatki przed którą stała ja-
kaś wysoka i krępa postać. Harry natychmiast rozpoznał, że jest to
Olimpia Maxime. Uśmiechnął się pod nosem i poczuł ulgę, że Hagrid
nie zostanie na święta zupełnie sam.

Wraz z nastaniem końca semestru pogoda znacznie się poprawi-


ła. Słońce coraz częściej wyglądało zza chmur, rozgrzewając wrzoso-
wiska rozciągające się wokół Nory. Przez kilka dni z nieba nie spadła
ani jedna kropla deszczu. Ciepłe powietrze codziennie omiatało wzgó-
rze na którym usadowiony był dom rodzinny Weasley'ów.

251
Harry nie mógł oprzeć się pokusie. Wraz z Ronem, Billem i gro-
madą dzieci wykorzystał świetną pogodę i rozegrał zacięty mecz quid-
ditcha. Tego samego dnia odbyło się także przyjęcie urodzinowe
George'a, w czasie którego pani Weasley nie omieszkała wrócić
wspomnieniami do tragicznie zmarłego Freda. Zebrani na przyjęciu
goście (wśród których spoza rodziny byli m.in. Neville z żoną, Luna
z mężem, Minister Kingsley Shacklebolt oraz rodzice Hermiony) przy-
taczali zabawne historie z udziałem nieżyjącego bliźniaka, co wielo-
krotnie wywoływało salwy śmiechu. Artur Weasley nie odstępował ojca
Hermiony na krok. Wciąż zamęczał go pytaniami o sposób działania
rozmaitych przedmiotów mugolskich. W pewnym momencie obaj wy-
mknęli się na kilka godzin do szopy, w której pan Weasley wciąż miał
swój warsztat.
Drugiego dnia świąt w Norze nie było już tak tłoczno. Czas płynął
bardzo powoli. Harry cieszył się leniwym popołudniem wygrzewając
się w słońcu na bujanym fotelu przed domem. Ron zniknął gdzieś
z Hermioną na kilka godzin, a państwo Weasley zabrali wszystkie
dzieci do wioski Ottery St. Cachpole, gdzie pochowany był Fred.
- Harry, od dwóch dni proszę cię żebyś rozpakował swój kufer! – obu-
rzyła się Ginny wychodząc przed dom tak niespodziewanie, że Har-
ry'emu nieomal spadły okulary z nosa – To jedyna okazja, żeby poce-
rować ci skarpetki i przeprać twoje szaty!
W takich momentach wzburzenia Ginny była bardzo podobna do swo-
jej matki. Ton jej głosu i groźny wyraz twarzy do którego Harry przez
lata zdążył przywyknąć, skutecznie mobilizowały go do zrobienia tego
co Ginny karze.
Długo się ociągając i ignorując wściekłe spojrzenie żony Harry
wspiął się po stromych schodach i zniknął za drzwiami dawnej sypialni
Ginny (którą zajmowali wraz z dziećmi ilekroć spędzali święta w No-
rze). W niewielkim pokoju zastawionym łóżkami polowymi panował ba-

252
łagan, zupełnie jakby przeszło tędy stado górskich troli. W kącie pod
oknem stał kufer. Jednym machnięciem różdżki Harry sprowadził go
na pobliskie łóżko.
Otworzył wieko i zaczął wygrzebywać ze środka plątaninę szat,
piór, kałamarzy i kilku opasłych książek. W pewnym momencie wyma-
cał ręką fiolkę zawiniętą w starą, dziurawą skarpetę. Od razu zoriento-
wał się, że jest to wspomnienie, które otrzymał na gwiazdkę. Pacnął
się w głowę nie rozumiejąc, jak mógł zupełnie o tym zapomnieć. Wyjął
skarpetę z kufra i wysypał jej zawartość na łóżko. Oprócz flakonika
z wirującą, srebrną substancją był też niewielki, zwinięty w kulkę kawa-
łek pergaminu. Rozwinął go i przeczytał na głos treść liściku.

Mam nadzieję, że zrozumiesz i wybaczysz

Przez chwilę w skupieniu wpatrywał się w koślawe litery, gorączkowo


zastanawiając się czy zna jakieś osoby o inicjałach LM. Poza nieżyją-
cym Lucjuszem Malfoyem nikt konkretny nie przychodził mu do głowy.
Nieco zamyślony powrócił do porządkowania zawartości kufra.
Kiedy dotarł do jego dna, dostrzegł starą zniszczoną książkę w twardej
oprawie. Kiedy chwycił ją w dłoń, zauważył na grzbiecie połyskujący
napis układający się w słowa: „Własność Księcia Półkrwi”. Otworzył
pamiętnik Severusa Snape'a i zaczął wertować jego pożółkłe stronice.
Dopiero teraz zauważył, że brakowało kilku kartek.
- Meropa pewnie je sobie pożyczyła – wyszeptał na głos zakładając,
że był tam zapis receptury Wywaru Księżycowego. Przerzucił kilka ko-
lejnych kartek i nagle zamarł. Właśnie otworzył stronę na której widnia-
ła rycina wykonana przez Snape'a i przedstawiająca portret jego matki.
Obok obrazka pośpiesznie nakreślone były słowa, które Harry po raz

253
pierwszy przeczytał w lochach kilka miesięcy temu. Tym razem jego
uwagę przykuły jednak ostatnie dwa słowa.
- Laura Meadowes – wymamrotał z otępieniem – L.M.
Serce zaczęło mu walić jak młotem. Wziął ponownie krótki liścik do rę-
ki.
- Mam nadzieję, że zrozumiesz i wybaczysz – przeczytał próbując za-
panować nad emocjami – No jasne. TERAZ rozumiem!

Harry czym prędzej chciał zagłębić się we wspomnienia, które


otrzymał. Nie mógł czekać ani chwili dłużej. Narastała w nim olbrzymia
obawa, że Snape mógł mieć rację co do jego ojca, a flakonik jest tego
niezbitym dowodem. Pospiesznie zszedł na dół, próbując opanować
drżenie rąk.
- Co się stało?! - jęknęła Ginny widząc jego wyraz twarzy.
- Później ci wyjaśnię – odrzekł trzęsącym się głosem – Muszę szybko
zobaczyć się z Kingsleyem!
I aportował się z trzaskiem, pozostawiając Ginny w osłupieniu.

254
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

HISTORIA NIESPEŁNIONEJ MIŁOŚCI

K
ingsley Shacklebolt jako Minister Magii miał w swoim posiada-
niu niezwykle rzadki magiczny przedmiot, bez którego nie moż-
na przejrzeć wspomnień zebranych we flakoniku. Harry miał tego peł-
ną świadomość. Myśl o tym tak bardzo go pochłonęła, że nic innego
się w tej chwili nie liczyło. Czym prędzej chciał dostać się do myś-
lodsiewni. Kiedy więc zupełnie niespodziewanie aportował się w domu
Ministra (co było bardzo niegrzeczne, gdyż kultura wymagała, aby
aportować się przed domem i zapukać do drzwi), nie silił się na jakie-
kolwiek wyjaśnienia.
- Pilnie muszę skorzystać z twojej myślodsiewni, Kingsley – oznajmił
napiętym głosem, a wysoki czarnoskóry mężczyzna, do tej pory po-
chłonięty lekturą Proroka Wieczornego wybałuszył oczy ze zdziwienia.
- Wszystko w porządku, Harry? - spytał spokojnym, basowym głosem
gładząc się dłonią po łysej głowie i powstając z fotela - Wyglądasz jak-
byś miał zaraz eksplodować – stwierdził podając rękę swemu niespo-
dziewanemu gościowi.
Harry nerwowo zacisnął flakonik w dłoni.
- Naprawdę muszę pilnie skorzystać z twojej myślodsiewni – powtó-
rzył.

255
Minister gwałtownie spoważniał na twarzy. Sprawiał wrażenie
nieco urażonego, choć jego gość nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
Odłożywszy gazetę na stolik, Kingsley wyszedł więc bez słowa z salo-
nu. Harry natychmiast podążył za nim. Szli chwilę w milczeniu, mijając
z tuzin drzwi po obu stronach korytarza. Żadne z nich nie miały kla-
mek. Kilka zdawało się oddychać, a drzwi w połowie korytarza dono-
śnie chrapały. Na końcu długiego holu znajdowało się wielkie drewnia-
ne okno pod którym ustawiona była okazała gliniana donica. Rosły
w niej grube, wysokie pędy z dużymi różowymi kwiatami i torebkowaty-
mi owocami. Wydzielała silny balsamiczny zapach, który Harry'emu
natychmiast wydał się dziwnie znajomy.
- Trzymam myślodsiewnie w swoim gabinecie – stwierdził spokojnie
Kingsley, kiedy zatrzymali się przy ostatnich drzwiach na prawo – Po-
maga mi porządkować wiedzę i myśli dotyczące historii magii – wyja-
śnił - Pracuję właśnie nad własnym podręcznikiem...
Urwał widząc zniecierpliwienie na twarzy Harry'ego i nachylił się w kie-
runku drzwi.
- Dwóch śmierciożerców siedzi w Azkabanie – oznajmił, a Harry wyba-
łuszył oczy ze zdziwienia – Jeden pyta drugiego: Jak wpadłeś? Ten
drugi odpowiada: Mój syn napisał wypracowanie na temat „Czym zaj-
muje się mój tato?”
Harry przypatrywał się towarzyszowi w osłupieniu. Przez chwilę
uznał, że Ministra kompletnie już porąbało. Kiedy jednak w korytarzu
rozległ się szaleńczy chichot i drzwi otworzyły się z trzaskiem na
oścież, zrozumiał że jedynym sposobem wejścia do gabinetu było opo-
wiedzenie drzwiom dowcipu.
Kingsley bez słowa wszedł do środka. Harry zrobił to samo.
Jego oczom ukazał się owalny pokój, którego ściany na całej dłu-
gości zastawione były regałami półek piętrzących się aż do sufitu. Peł-
ne były one starych, wyświechtanych ksiąg i woluminów. Harry dosko-

256
nale wiedział, że Kingsley pasjonuje się historią magii i zbiera wszelkie
możliwe podania dotyczące wydarzeń z przeszłości. Jak widać przez
te wszystkie lata zgromadził imponującą kolekcję. Pośrodku pokoju,
naprzeciwko okna stało misternie ciosane, bogate w zdobienia i runi-
czne napisy biurko. Bardzo podobne do tego, które stało w szkolnym
gabinecie Harry'ego. Na nim spoczywała myślodsiewnia. Wyglądała
zupełnie jak ta, którą Harry zobaczył po raz pierwszy przed laty w ga-
binecie Albusa Dumbledore'a: sporej wielkości kamienna misa
z dziwnymi rzeźbieniami wokół krawędzi.
Harry podszedł do niej ostrożnym krokiem, zupełnie jakby istnia-
ło zagrożenie, że myślodsiewnia zaraz go zaatakuje. W dłoni wciąż
ściskał flakonik. Robił to na tyle mocno, że zaczęły go boleć palce.
- Nie będę ci przeszkadzać – stwierdził nieco chłodnym tonem King-
sley ruszając w kierunku korytarza – Jeśli będziesz mnie potrzebował,
to znajdziesz mnie w salonie.
Odgłos zamykanych drzwi dał Harry'emu pewność, że pozostał sam
w gabinecie. Stanął nad kamienną misą, odkorkował flakonik przy uży-
ciu różdżki i wlał całą jego zawartość do myślodsiewni. Serce ponow-
nie zaczęło mu walić, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. Sre-
brzysta substancja wściekle wirowała wewnątrz misy. Trwało to zale-
dwie kilka sekund, choć mimo to Harry bardzo się niecierpliwił. Kiedy
wirowanie ustało, substancja zrobiła się przezroczysta.
Czarodziej nachylił się nad nią. Dostrzegł zieloną łąkę, buk stoją-
cy nad brzegiem jeziora i spacerujących w grupkach uczniów. Wszyst-
ko to widział z góry, jakby zaglądał do wielkiego magicznego akwarium
z czarodziejami zamiast rybek. Natychmiast rozpoznał błonia Hogwar-
tu i miejsce w którym obecnie stoją dwa marmurowe grobowce. Poczuł
przeszywający skurcz żołądka. Wziął głęboki oddech i zanurzył twarz
we wspomnieniach.

257
Podłoga natychmiast się przechyliła, a on zsunął się głową w dół
do myślodsiewni. Przez dłuższą chwilę spadał w otchłań poprzez
zimną ciemność, obracając się szybko wokół własnej osi. Zamknął
oczy choć wiedział doskonale, że upadek nie będzie bolesny. Kiedy
poczuł coś twardego pod nogami, ponownie je otworzył. Odetchnął
z ulgą. Znowu był w Hogwarcie.
Gorączkowo rozejrzał się wokół siebie. Stał nieopodal buku,
w cieniu którego za czasów szkolnych skrywał się latem wraz z Ro-
nem i Hermioną. Mijały go grupki uczniów leniwie spacerujących po
wyschniętej od słońca trawie. Nikt nie zawracał na niego najmniejszej
uwagi. Było bardzo gorąco.
- Cieszę się, że mamy już za sobą te okropne egzaminy – stwierdziła
wesoło jakaś wysoka szatynka o bogatych kształtach i włosach sple-
cionych w gruby warkocz, która niespodziewanie minęła Harry'ego kie-
rując się w stronę jeziora. Towarzyszył jej bardzo przystojny młodzie-
niec o czarnych włosach, które opadały mu na czoło z nonszalancką
wytwornością. Sprawiał wrażenie głęboko zapatrzonego w swoją towa-
rzyszkę. Harry natychmiast go rozpoznał.
- SYRIUSZ?! - zawołał z niedowierzaniem sam do siebie ruszając za
swoim ojcem chrzestnym i towarzyszącą mu dziewczyną.
Przed laty Harry miał okazję zobaczyć nastoletniego Syriusza we
wspomnieniach Severusa Snape'a. Wówczas wyglądał identycznie jak
teraz. No, może był wtedy nieco niższy.
- Co zamierzasz robić po opuszczeniu Hogwartu? - spytała dziewczy-
na, kiedy dotarli nad brzeg jeziora i usiedli na trawie. Syriusz objął ją
ramieniem i pogłaskał po policzku. Harry stał tuż obok przyglądając się
temu w lekkim osłupieniu. Nigdy wcześniej nie wyobrażał sobie swoje-
go ojca chrzestnego w podobnej sytuacji.

258
- Wszystko mi jedno co będę robił – odrzekł nieco rozmarzonym gło-
sem Syriusz wpatrując się z pasją w oczy dziewczyny – Najważniejsze
żebyś była wtedy przy mnie.
Harry dostrzegł, że dziewczyna nie wydaje się być specjalnie usatys-
fakcjonowana taką odpowiedzią. Na jego słowa odwróciła bowiem
wzrok i w skupieniu zaczęła przyglądać się tafli wody.
- Myślałam, że masz ambicje zostać aurorem – stwierdziła z wyrzutem
– James wspominał, że chcecie się razem zaciągnąć...
Harry aż zadrżał na dźwięk imienia swojego ojca. Dopiero teraz
do niego dotarło, że skoro ogląda nastoletniego Syriusza to istnieje
cień nadziei, że zobaczy także swoich nastoletnich rodziców.
- Taki mamy zamiar – odrzekł wesoło Syriusz przyciskając do siebie
Laurę – o ile wyniki owutemów nam na to pozwolą. Słabo mi poszło
z zielarstwa, ale praktyczne przeszkolenie przeszliśmy już w Zakonie
Feniksa. Dumbledore pochwalił nas za...
Urwał widząc, że Laura wcale go nie słucha. Dziewczyna w sku-
pieniu przyglądała się parze, która w pewnym momencie pojawiła się
gdzieś w oddali zmierzając w ich stronę. Jej twarz wyrażała głęboką
zazdrość. Harry rozpoznał to z łatwością, ponieważ Ginny wyglądała
bardzo podobnie ilekroć podczas wieczornych rozmów prowadzonych
przy użyciu sieci Fiuu wspominał jej o Lisie Turpin.
Syriusz zamilkł na dłuższą chwilę. Harry dostrzegł smutek w jego
oczach. Żal ścisnął go za serce. Uczucie to jednak szybko minęło, kie-
dy para, którą obserwowała Laura zbliżyła się na odległość kilkunastu
jardów.
- Witajcie zakochani! - zawołał szczupły, czarnowłosy młodzieniec
o orzechowych oczach i roztrzepanych na czubku głowy włosach, któ-
ry czule obejmował towarzyszącą mu dziewczynę. Harry natychmiast
rozpoznał swoich rodziców.

259
- Cześć James! - zaćwierkała Laura odtrącając ramię Syriusza, który
wyglądał jakby rozbolał go nagle żołądek.
Scena nagle się rozwiała. Nim Harry zdołał choćby drgnąć zo-
rientował się, że stoi pośrodku niewielkiego salonu zapełnionego tłu-
mem czarownic i czarodziejów. Wyglądem przypominał on nieco ste-
rylnie czysty pokój dzienny ciotki Petunii przy Privet Drive 4. Różnica
polegała na tym, że postaci na licznych fotografiach ustawionych na
kominku poruszały się. Zdjęcia przedstawiały czarnowłosego mężczy-
znę w okularach, któremu towarzyszyła piękna kobieta o grubych, cie-
mnorudych włosach i uderzająco zielonych, migdałowych oczach. Na
kilku zdjęciach parze towarzyszył roześmiany bobas. Harry z olbrzy-
mim niedowierzaniem stwierdził, że znajduje się w salonie swoich ro-
dziców.
Wśród licznego tłumu zgromadzonego w domu Potterów, natych-
miast rozpoznał Remusa Lupina rozmawiającego z wyjątkowo podeks-
cytowanym czymś Peterem Pettigrew. Tuż przy oknie, w zwartej gru-
pie gromadzili się czarodzieje i czarownice o dziwnie znajomych twa-
rzach. Harry dopiero po chwili zrozumiał, że widział ich przed laty na
starym zdjęciu, które pokazał mu Szalonooki Moody. Byli to pierwsi
członkowie Zakonu Feniksa wśród których Harry rozpoznał m.in. De-
dalusa Diggle, Elfiasa Doge, rodziców Neville'a oraz kobietę, która
przypominała nieco wybrankę Syriusza.
- Chociaż nie jesteśmy jeszcze małżeństwem, już zostaliśmy rodzica-
mi – stwierdził wesoło głos gdzieś zza pleców Harry'ego. Kiedy ten
obrócił się napięcie, dostrzegł Syriusza i Laurę Meadowes. Oboje stali
przy komodzie trzymając w dłoniach kieliszki i w milczeniu przyglądali
się Lili Potter, która obchodziła gości z maleńkim Harrym na ręku.
- Wybrali mnie tylko dlatego, że ich o to poprosiłeś – stwierdziła chło-
dno Laura spoglądając z zainteresowaniem w kierunku Jamesa, który

260
rozmawiał właśnie z Lupinem – Mam wrażenie, że Lily nie specjalnie
za mną przepada.
Syriusz otworzył usta, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale na wi-
dok wyrazu twarzy ukochanej natychmiast zamilkł. Wyglądał na głębo-
ko urażonego i zazdrosnego. Jego oczy były smutne i pozbawione wy-
razu. Widocznie musiał dostrzec to samo co Harry. Laura z nieskry-
wanym pożądaniem obserwowała Jamesa Pottera, który witał akurat
nowo przybyłych gości.
- Dumbledore! - jęknął Harry widząc jak jego ojciec ściska dłoń dy-
rektora Hogwartu i zaprasza go do zajęcia jednego z wolnych foteli.
Lily Potter na widok znamienitego gościa uśmiechnęła się szero-
ko, urwała pogawędkę z dwiema czarownicami o spiczastych nosach
i zbliżyła się do fotela, niosąc na ręku niemowlę. Harry po bliższym
przyjrzeniu się oseskowi stwierdził, że mógł mieć wówczas zaledwie
trzy, cztery miesiące.
Dumbledore uśmiechnął się na widok bobasa. Jego oczy wesoło
zaiskrzyły. Wziął chłopca na ręce kołysząc się rytmicznie na boki. Har-
ry, który stał zaledwie kilka stóp dalej, w osłupieniu przyglądał się tej
scenie. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Albus Dumbledore, Wielki
Czarodziej, Główny Mag, Najwyższa Szycha Międzynarodowej Konfe-
deracji Czarodziejów, zabawia jego, Harry'ego Pottera. Zupełnie jak
dziadek rozkochany w swoim wnuku.
Niespodziewanie scena ponownie się rozmyła. Harry stał teraz
pośrodku zaśnieżonego placyku, zapełnionego licznymi namiotami
rozstawionymi tuż obok udekorowanego lampkami pomnika wojen-
nego. Był środek zimy. Wiał chłodny wiatr. Mieszkańcy wioski groma-
dnie wylegli na targowisko. W większości przypadków odziani byli
w gustowne tiary i trzepoczące na wietrze peleryny. Wokół placu roz-
ciągały się sklepy, poczta, pub i mały kościół. Harry natychmiast

261
rozpoznał tą okolicę. Bywał już tutaj wielokrotnie. Znajdował się bo-
wiem w centrum Doliny Godryka.
- Dziękuję, że zgodziłaś się wybrać ze mną na zakupy – stwierdził
z wdzięcznością wychudły mężczyzna z włochatą tiarą na głowie i gru-
bym, wełnianym szalem zaplecionym wokół szyi, który mijał akurat
Harry'ego rozglądając się z zainteresowaniem po okolicznych sto-
iskach. Był to James Potter. Ku wielkiemu zdumieniu Harry'ego, nie to-
warzyszyła mu jego żona Lily.
- Och, James. Wiesz doskonale, że dla ciebie byłabym gotowa zrobić
wszystko – zachichotała Laura Meadowes poklepując czule ojca Har-
ry'ego po ramieniu – Naprawdę wszystko!
James obdarzył ją krótkim, wyrażającym niepokojące zadowolenie,
spojrzeniem.
- Lily została z Harrym w domu – stwierdził wesoło chwytając towa-
rzyszkę w talii – To jedyna okazja, żeby kupić jej świąteczny prezent.
Na pewno pomożesz mi wybrać coś stosownego...
Laura ponownie zachichotała i przycisnęła swoją głowę do piersi
Jamesa. Harry poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Z obrzydze-
niem obserwował jak ukochana Syriusza wdzięczy się do jego ojca.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że James Potter sprawiał wraże-
nie wyraźnie zadowolonego i połechtanego tym faktem.
Po raz kolejny scena się rozmyła. Próbując otrząsnąć się z tego
co przed chwilą zobaczył, Harry rozejrzał się wokół siebie. Znajdował
się teraz w zapuszczonej kuchni urządzonej w wyjątkowo jaskrawych
odcieniach zieleni. Pod ścianą ustawione były dwa kredensy z mle-
cznobiałymi szybkami. Pod oknem stał okrągły stół z czterema krze-
słami. Na nim spoczywały dwa nakrycia, waza z napoczętym spa-
ghetti, kieliszki z resztkami wina oraz dwie, dopalające się właśnie
świece. Talerze i sztućce były zabrudzone od sosu, co pozwalało
stwierdzić, że kolacja już się odbyła.

262
Harry natychmiast założył, że znajduje się w kuchni Laury Me-
adowes. W jego sercu narosła obawa, że uczestnikiem romanty-
cznego wieczoru nie jest Syriusz Black. Serce zaczęło mu walić jak
młotem. Szybko przekonał się, że jego niepokój był w pełni uzasad-
niony.
Do kuchni zupełnie niespodziewanie wparowała Laura, ubrana
jedynie w biały t-shirt, który był na tyle duży, że sięgał jej za kolana.
Kobiecie towarzyszył roześmiany James Potter ubrany jedynie w obci-
słe jeansy. Był bardzo chudy i miał zapadnięte żebra. Harry poczuł
ogarniającą go wściekłość.
- Muszę już uciekać, Lau – stwierdził ze smutkiem James – Lily chce
po raz ostatni zabrać Harry'ego do Evansów. Gdy już użyjemy zaklęcia
Fideliusa, nie będzie miała takiej możliwości.
- Ale my się jeszcze będziemy widywać? - spytała Laura zakładając
Jamesowi ręce na szyje i patrząc mu czule w oczy – Nadal będziesz
mnie odwiedzał, prawda?
James nic nie odpowiedział. Potwierdził tylko kiwnięciem głowy
i zbliżył swe usta do ust Laury, łącząc się z nią we wzajemnym, na-
miętnym pocałunku.
Harry zaklął donośnie waląc pięścią w stół. Jak można się było spo-
dziewać talerze ani drgnęły.
Scena ponownie się rozmyła. Kiedy jednak zakończyło się for-
mowanie kolejnej, ze zdziwieniem stwierdził, że wciąż znajduje się
w tej samej kuchni co przed chwilą. Na stole nie było już jednak tale-
rzy, wazy i świec. Pośrodku stała jedynie duża porcelanowa ropucha,
groźnie łypiąca na niego. Na jednym z krzeseł z posępnym wyrazem
twarzy siedziała Laura. U jej stóp klęczał Syriusz trzymając wyciągnię-
ty w jej stronę pierścionek. Był bardzo roztrzęsiony.

263
- Byłbym najszczęśliwszym facetem pod słońcem, gdybyś zechciała za
mnie wyjść – oznajmił ochrypłym, tak bardzo do niego nie pasującym,
głosem.
Harry wciąż dygotał ze wściekłości. Nim usłyszał odpowiedź La-
ury przez jego głowę przemknęła refleksja, że miłość to bardzo dziwne
i skomplikowane uczucie. Syriusz za czasów młodości był bardzo
przystojny. Mógł mieć przecież każdą dziewczynę jakiej by tylko zapra-
gnął. Zadłużył się jednak w tej, która go nie kochała i interesowała się
jego najlepszym przyjacielem.
- Tyle razy ci mówiłam, że nie myślę jeszcze o małżeństwie – stwier-
dziła chłodno Laura spoglądając z oburzeniem na Syriusza, który
wciąż klęczał u jej stóp – Poza tym sam wiesz, że od dawna nam się
nie układa. Chyba nie ma sensu dłużej tego przeciągać...
Syriusz pobladł na twarzy. Cofnął rękę z pierścionkiem i powstał.
Wyglądał na zrozpaczonego. Harry zacisnął pięści. Było mu bardzo żal
ojca chrzestnego, jednak wściekłość na Laurę i ojca górowała nad
wszelkimi innymi uczuciami.
- Masz kogoś, tak? - spytał z naciskiem Syriusz wiercąc ją zazdrosnym
spojrzeniem – Spotykasz się z kimś za moimi plecami?!
Laura zawahała się przed odpowiedzią. Syriusz natychmiast to
dostrzegł.
- Kto to jest?! - warknął z trudem opanowując wściekłość – Z kimś się
puszczasz ty żałosna ladacznico?!
Laura wyraźnie poczuła się urażona tymi słowami.
- Z twoim najlepszym przyjacielem – stwierdziła ironicznym głosem
i widząc zdumione spojrzenie Syriusza dodała – Tak, tak. Ja i James
mamy romans. Jestem jego ladacznicą!
Harry prychnął z oburzeniem. Poczuł niczym nieskrępowaną,
szczerą, dogłębną nienawiść do Laury Meadowes. Nie mógł uwierzyć,

264
że nie ma ona choćby najmniejszych wyrzutów sumienia za to, jak
okrutnie skrzywdziła Syriusza.
- To jakieś brednie! - wrzasnął Black waląc pięścią w stół – Nie wierzę
w ani jedno twoje słowo!
Laura zaśmiała się ponuro.
- Daj spokój. Od zawsze interesował mnie wyłącznie James – stwier-
dziła jadowicie – Zgodziłam się chodzić z tobą tylko dlatego, by być bli-
żej niego. Wiedziałam, że kiedyś zapała w końcu do mnie uczuciem.
Syriusz dygotał na całym ciele. Zacisnął pieść. Po oczach spłynęły mu
łzy.
- Nie mówisz serio – stwierdził zrozpaczony.
- Obawiam się, że tak – odpowiedziała Laura wstając z krzesła i pod-
chodząc do kredensu – Przekonasz się o tym za kilka miesięcy, kiedy
urodzę jego dziecko.
- Jesteś brzemienna?! - jęknął Syriusz obracając się w jej stronę. Jego
zrozpaczona twarz błyszczała od łez w świetle lamp kuchennych.
Na ten widok Harry poczuł przejmujący żal ogarniający jego ser-
ce. Nigdy nie widział swojego ojca chrzestnego w tak opłakanym sta-
nie. Nie mógł uwierzyć, że jego ojciec świadomie skrzywdził własnego
przyjaciela. Jak to możliwe, że James Potter zdradził swoją ukochaną
żonę. Tę, której przysięgał dozgonną miłość i wierność.
Scena po raz kolejny się rozmyła. Tym razem następna formo-
wała się nieco dłużej. Kiedy proces dobiegł końca, Harry z łatwością
stwierdził, że znajduje się w szpitalu. Otaczały go metalowe łóżka za-
słane śnieżnobiałą pościelą. Na pastelowych ścianach wisiały portrety
posępnych wiedźm groźnie łypiących na każdego, kto na nie spojrzy.
Harry doszedł do wniosku, że musi znajdować się w Szpitalu Świętego
Munga.
Na krawędzi jednego z łóżek siedziała Laura. Musiało minąć kil-
ka miesięcy od oświadczyn Syriusza, bo ciąża stała się już bardzo wi-

265
doczna. Mleczna szata ciasno opinała odstający brzuch, który opadał
jej na kolana. Pod oknem stał chudy i wysoki mężczyzna w milczeniu
wpatrujący się w okno. Po roztrzepanych włosach na czubku głowy
Harry rozpoznał, że jest to jego ojciec.
- Jesteś pewna, że to moje dziecko? - spytał chłodno James nie od-
wracając się w stronę Laury – Nie spotykałaś się z nikim innym?
- Jak śmiesz! - oburzyła się czarownica – Za kogo ty mnie masz?!
- Nie miałem nic złego na myśli – odrzekł chłodno James nadal wpa-
trując się w okno – Chcę tylko wiedzieć czy masz pewność, że to moje
dziecko?
- Mam. Noszę w sobie twoją córkę, James – stwierdziła Laura z poiry-
towaniem.
Harry wstrzymał oddech. Z łomoczącym w piersi sercem przyglą-
dał się tej rozmowie. Dopiero teraz po głowie zaczęła mu krążyć nie-
samowita i szokująca zarazem myśl: MAM SIOSTRĘ.
- Obawiam się, że będziemy zmuszeni zakończyć naszą znajomość –
stwierdził chłodno James przygładzając nerwowo włosy i odwracając
się twarzą do Laury – Severus Snape dowiedział się o nas. Już zdążył
donieść o tym Lily.
Laura rozdziawiła usta ze zdumienia.
- Twoja żona już wie o nas? - dopytała wyraźnie uradowana.
- Na szczęście mu nie uwierzyła – ostudził jej entuzjazm James – Ale
nie mogę dłużej ryzykować, że ją stracę. Ona i Harry zbyt wiele dla
mnie znaczą. Ze względu na nich musimy zakończyć naszą znajo-
mość.
Laura wybuchła płaczem. Harry wcale jej jednak nie żałował.
Miał mętlik w głowie. Mieszały się w nim skrajne uczucia. Z jednej stro-
ny był wściekły na ojca, za to że zdradził jego matkę i skrzywdził swoj-
ego najlepszego przyjaciela, z drugiej zaś strony ostatecznie James
zdecydował się pozostać z rodziną. On, Harry i jego ukochana mama

266
byli dla Jamesa Pottera najważniejsi. Nawet nieślubna córka nie zdoła-
ła odciągnąć go od jedynego syna, za którego później oddał swoje ży-
cie.
Wszystko ponownie się rozmyło. Harry poczuł, że powoli zaczy-
na mu się od tego kręcić w głowie. Kiedy nowa scena w pełni się ufor-
mowała, stwierdził że stoi pośrodku jakiegoś ponurego salonu. Jego
ściany pokryte były odpadającymi w kilku miejscach tapetami, boga-
tymi w wyjątkowo zawiłe wzory. Szerokie okno zakryte było gęstą fira-
ną, która za dnia zapewne nie przepuszczała do środka żadnych pro-
mieni słonecznych. Zabytkowy komplet wypoczynkowy ze smoczej
skóry był bardzo poprzecierany. Okrągły stolik opierał się na wysuszo-
nej nodze trolla. Na przeciwległym do okna kominku stało kilka rucho-
mych fotografii. Na jednej z nich Harry dostrzegł swojego ojca. James
Potter zawadiacko uśmiechał się do niego ściskając w dłoni złoty
znicz. Pozostałe zdjęcia przedstawiały pyzatą kobietę o znienawidzo-
nej przez Harry'ego twarzy. Z lekkim poirytowaniem czarodziej stwier-
dził, że znowu znajduje się w domu Laury Meadowes.
W tym samym momencie dostrzegł ciężarną drzemiącą w sto-
jącym nieopodal fotelu. Jej brzuch był jeszcze większy niż w poprzed-
nim wspomnieniu. Ciąża była już bardzo zaawansowana. Od rozmowy
w szpitalu musiało minąć co najmniej kilka miesięcy.
Zupełnie niespodziewanie przejmującą ciszę przerwało przeraź-
liwe warczenie za oknem i hałaśliwy rumor. Zupełnie jakby jakiś wielki
samochód zajechał właśnie pod dom, którego ściany momentalnie się
zatrzęsły. Harry wyjrzał przez okno i kontem oka dostrzegł magiczny
motor Syriusza pospiesznie rzucony na trawnik. W tym samym mo-
mencie drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Przerażona Laura aż
podskoczyła. Zerwała się z fotela sięgając instynktownie po różdżkę.
Do salonu wparował Syriusz. Miał potargane włosy, bladą i mokrą od

267
łez twarz. Szlochając upadł na kolana i objął w pasie Laurę. Kobieta
była wyraźnie zszokowana.
- Co się stało?! - zawołała roztrzęsionym głosem.
- James... Lily... oni... oni nie żyją – wyrzucił z siebie Syriusz zawodząc
żałośnie, a Harry poczuł, że czerwienieje na twarzy. Przeszły go ciarki
po plecach. Serce zaczęło mu walić jak oszalałe, a po policzkach mi-
mowolnie popłynęły łzy. Było to wspomnienie z wieczoru, w którym
Voldemort zabił Potterów. Z wieczoru, w którym Harry został osiero-
cony.
- Jak to NIE ŻYJĄ? - spytała sucho Laura szczerze porażona tą wiado-
mością.
- ON ich dopadł! Glizdogon powiedział MU gdzie się ukrywają! – szlo-
chał Syriusz wtulając się w Laurę – To moja wina! To ja przekonałem
Jamesa, by zrobili go Strażnikiem Tajemnicy!
W tym momencie stało się coś, czego Harry zupełnie się nie spo-
dziewał. Laura Meadowes nagle wybuchnęła gwałtownym płaczem.
Łzy ciurkiem spływały jej po policzkach. Zaczęła dygotać na całym cie-
le, tuląc do siebie Syriusza.
- To nie twoja wina – wyłkała po dłuższej chwili – Skąd mogłeś wie-
dzieć...
Syriusz zastygł w bezruchu. Po chwili uwolnił się z objęć Laury i wciąż
klęcząc spojrzał jej nieśmiało w twarz. Sprawiał wrażenie głęboko
czymś udręczonego.
- JA WIEDZIAŁEM – oznajmił łamiącym się głosem i widząc przerażo-
ne spojrzenie Laury dodał pospiesznie – Wiedziałem, że Glizdogon to
nędzny zdrajca! Byłem taki wściekły na Jamesa! Tak bardzo cię ko-
cham, a on mi cię odebrał!
Harry poczuł, jakby ogień zapłonął w jego żołądku. Wstrzymał
oddech, próbując opanować drżenie rąk. Nie wierzył w to co widzi
i słyszy. To przecież nie mogła być prawda!

268
- Co próbujesz powiedzieć? - spytała Laura szlochając.
- Namówiłem Jamesa, żeby zrobił Glizdogona Strażnikiem Tajemnicy,
chociaż wiedziałem, że jest człowiekiem Voldemorta! - wyrzucił z sie-
bie Syriusz, a Laura cofnęła się o krok przerażona tym co właśnie
usłyszała – Chciałem się zemścić! Ukarać go za to co mi zrobił! Nie
myślałem racjonalnie!
Ogień w żołądku Harry'ego rozrastał się, opanowując całe jego
wnętrze. Niczym paląca trucizna, wypełniała go wściekłość. Tym ra-
zem skierowana była wyłącznie do Syriusza. W zakamarkach pamięci
odszukał te ulotne chwile, gdy po raz pierwszy rozmawiał ze swoim oj-
cem chrzestnym. Było to przed wieloma laty we Wrzeszczącej Chacie.
Syriusz zapewniał go wówczas, że to nie on zdradził Potterów. Zarze-
kał się, że nie wiedział kim naprawdę jest Pettigrew. Od samego po-
czątku KŁAMAŁ! TO ON BYŁ ZDRAJCĄ! To on wszystkich oszukał!
- Jestem winna tak samo jak ty! - załkała Laura spoglądając z wyrzuta-
mi sumienia na zrozpaczonego Syriusza – Gdybyśmy cię nie zranili...
gdyby to wszystko między nami się nie wydarzyło... Byłam taką ego-
istką! Tak bardzo cię skrzywdziliśmy! To wszystko moja wina!
I zaszlochała żałośnie, a Syriusz jej zawtórował. Harry'ego wcale
to jednak nie ruszało. Stał tuż obok z nienawiścią wpatrując się
w twarz swojego ojca chrzestnego. Wściekłość i poirytowanie przepeł-
niały jego serce, a uciążliwy głos w jego głowie w kółko powtarzał:
Szkoda, że on już nie żyje!
Tak. Harry bardzo tego żałował. Tak bardzo chciałby mieć teraz
możliwość, by zabić Syriusza Blacka osobiście. Czuł się zdradzony
i oszukany. Nie miał ochoty dłużej oglądać tej żałosnej sceny. Chciał
czym prędzej opuścić wspomnienia Laury Meadowes. Scena jednak
nieubłaganie trwała.
Kiedy po dłuższej chwili Syriusz i Laura zdołali opanować roz-
pacz przepełniającą ich serca, zasiedli na kanapie wpatrując się w sie-

269
bie w milczeniu. Harry z poirytowaniem zbliżył się do kominka. Miał
ochotę przyłożyć czymś twardym prosto w głowę Syriusza.
- Musisz ukryć się za granicą – oznajmił rzeczowo Syriusz roztrzęsio-
nym głosem – Skoro Snape wiedział o romansie, niewykluczone że
wiedzą o tobie także inni śmierciożercy. Tak długo jak tu pozostaniesz,
nigdy nie będziesz bezpieczna. Ty i twoje dziecko.
Na te słowa położył dłoń na brzuchu Laury. Ta obdarzyła go pełnym
żalu spojrzeniem.
- Dam jej na imię Jacqueline – stwierdziła ze łzami w oczach – Dla
uczczenia pamięci jej ojca.
Nagle Harry poczuł, że unosi się w powietrze. Salon zupełnie się
rozmył, sylwetki Laury i Syriusza także. Szybował teraz w górę po-
przez lodowatą czerń. Zamknął oczy próbując nie myśleć przez chwilę
o tym czego przed chwilą był świadkiem. W pewnym momencie poczuł
się tak, jakby wywinął koziołka w powietrzu i jego stopy uderzyły
o drewnianą podłogę w gabinecie Kingsleya. Kiedy ponownie otworzył
oczy, dostrzegł że znowu stoi przed myślodsiewnią.
Oparł się o nią dłońmi. Jego serce wciąż przepełniała olbrzymia
wściekłość i uczucie dotkliwej, palącej do żywego zdrady. Przez dłuż-
szą chwilę w milczeniu wpatrywał się w okno próbując uporządkować
swoje myśli. Wyciągnął z kieszeni liścik napisany przez Laurę.
- Mam nadzieję, że zrozumiesz i wybaczysz – przeczytał z furią i kipiąc
ze wściekłości porwał notatkę na strzępy.
- Wszystko w porządku, Harry? - spytał spokojnym głosem Kingsley
wchodząc niespodziewanie do gabinetu.
Harry pustym wzrokiem ponownie wpatrywał się w okno. Przez
głowę przelatywały mu setki myśli, jedne mniej przyjemne od drugich.
Do oczu wciąż cisnęły się łzy.
- Mam siostrę – wycedził po chwili milczenia wprawiając Ministra
w osłupienie.

270
ROZDZIAŁ DZIEW IĘTNASTY

TAJEMNICA CZARNEGO PANA

H
arry przez dłuższą chwilę stał pośrodku gabinetu z posępnym
wyrazem twarzy i zaciśniętymi zębami. Nienawiść zalała jego
serce niczym trucizna, nienawiść tak potężna, że wszelkie inne uczu-
cia i emocje przy niej blakły. Pomimo szczerego zdumienia Ministra,
nie silił się na jakiekolwiek szersze wyjaśnienia. Wciąż w milczeniu
wpatrywał się w okno. Niczego za szybą jednak nie dostrzegał. Nic nie
zwróciło jego uwagi. Właściwie to nie widział teraz nawet samego
okna. Ponure myśli, które kłębiły się w jego głowie tak bardzo go po-
chłonęły, że stracił poczucie czasu i przestrzeni. Oderwał się od obec-
nego życia. Jak to możliwe, że jego ojciec romansował z dziewczyną
swojego najlepszego przyjaciela? Jak mógł z premedytacją zdradzać
swoją ukochaną żonę? Tę, w obronie której poświęcił własne życie. To
przecież NIE MOGŁA BYĆ PRAWDA! To takie absurdalne i niedo-
rzeczne! Równie niedorzeczne jak fakt, że Syriusz celowo wystawił
Potterów Voldemortowi.
- Masz siostrę? - powtórzył zniecierpliwiony Kingsley w napięciu obser-
wując Harry'ego – Jak to możliwe?!
Harry nic jednak nie odpowiedział. Poirytowany Minister chwycił
go za ramię. Po plecach przeszły go ciarki. Dopiero teraz dotarło do

271
niego, że nie jest sam w gabinecie. Odwrócił się na pięcie. Wciąż był
skołowany i porażony tym co zobaczył. Dostrzegł jednak pytające
spojrzenie gospodarza domu.
- Przepraszam cię za to niespodziewane najście – odrzekł sucho, wy-
ciągając różdżkę w kierunku myślodsiewni – Dostałem te wspomnienia
w prezencie na Boże Narodzenie. Do dziś nie miałem zielonego poję-
cia czego dotyczą.
- Dotyczyły twojej siostry?! - dopytywał z zaciekawieniem Kingsley.
Nim Harry mu odpowiedział, zebrał wspomnienia różdżką z po-
wrotem do flakonika. Zakorkował go i ukrył w wewnętrznej kieszeni
płaszcza. Następnie odwrócił się na pięcie, z trudem opanowując drże-
nie rąk i dygotanie całego ciała. Rozbolał go żołądek.
- Mój ojciec miał romans – stwierdził napiętym od emocji głosem –
Spłodził sobie CÓRKĘ. Mam przyrodnią SIOSTRĘ!
Ostatnie zdanie niemal wykrzyczał, nie mogąc opanować złości,
która niczym żar paliła jego serce. Wyraźnie zaskoczony Kingsley na-
tychmiast zasypał go gradem pytań, które pozostały jednak bez odpo-
wiedzi.
- Wybacz, ale nie jestem gotowy, by o tym z kimkolwiek rozmawiać –
oznajmił stanowczo Harry podając Ministrowi dłoń na pożegnanie –
Zatrzymaj te informacje dla siebie. Nie chcę żeby ktoś się o tym dowie-
dział.
Kingsley natychmiast przytaknął kiwnięciem głowy.

Kiedy Harry z głośnym trzaskiem aportował się w kuchni, jego


żona akurat nakrywała do stołu. Norę wypełniała hałaśliwa muzyka.
Był to jeden z przebojów Fatalnych Jędz („Ponętna Wendelina”), który
Ginny uwielbiała. Często nuciła go sobie po nosem, a kiedy tylko zo-
stawała w domu sama, zawodziła naśladując Myrona Wagtail. Tak też

272
było i teraz. Śpiewanie tak ją pochłonęło, że nie zauważyła powrotu
męża.
Harry przez chwilę obserwował ją w milczeniu. Jej płomienne
włosy zaplecione w warkocz, malinowe usta oraz ponętna figura, wy-
eksponowana w obcisłych jeansach niezmiennie od lat robiły na nim
ogromne wrażenie. Pomyślał, że jest olbrzymim szczęściarzem i bar-
dziej niż kiedykolwiek wcześniej, poczuł jak bardzo kocha swoją żonę.
Natrętny głosik w jego głowie natychmiast przypomniał mu o romansie
ojca. Poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka i wzmagającą się wście-
kłość.
- Długo tak stoisz i gapisz się na mnie?! - oburzyła się Ginny, kiedy
kontem oka dostrzegła Harry'ego i natychmiast przestała śpiewać (czy
jak zwykł mawiać Ron, wyć jak wilkołak do Księżyca).
Harry zbliżył się do niej bez słowa. Chwycił ją za biodra i przyci-
snął do siebie. Wyglądała na zaskoczoną, jednak nie protestowała.
Popatrzył jej głęboko w oczy. Odwzajemniła się tym samym.
- Bardzo cię kocham – powiedział wyraźnie roztrzęsiony - Nigdy cię
nie zdradzę. Przyrzekam.
Ginny natychmiast pobladła na twarzy.
- Wszystko w porządku? - spytała z niepokojem – Dlaczego właśnie
teraz mi to mówisz?
- Bo bardziej niż kiedykolwiek obawiam się, że jestem podobny do mo-
jego ojca – odrzekł sucho Harry przytulając ją mocno do siebie. Ginny
nic z tego nie rozumiała. Nie zadawała jednak żadnych pytań. Wtuliła
się w męża, rozumiejąc że Harry właśnie tego teraz potrzebuje.
- Musimy porozmawiać – stwierdził, kiedy w końcu oderwali się od sie-
bie. Ginny natychmiast bez słowa oparła się o kredens. W napięciu
przyglądała się przygnębionej twarzy męża. Harry opowiedział jej jak
odkrył do kogo należy fiolka ze wspomnieniami. Chaotycznie nakreślił
także czego dotyczyły. Im więcej mówił, tym bardziej wprawiał Ginny

273
w osłupienie. Kiedy zakończył, stała przed nim z szeroko otwartymi
ustami i zszokowanym wyrazem twarzy.
- Powiesz coś wreszcie?! - zniecierpliwił się Harry w napięciu obserwu-
jąc żonę, która wstała i niespokojnym krokiem przeszła się po kuchni.
- Biedny Syriusz – stwierdziła ze smutkiem opadając na krzesło,
a Harry poczuł jakby ktoś potraktował go czymś wyjątkowo twardym
w potylicę. Całe ciało mu skostniało, a serce wypełnił żar tak palącej
wściekłości, że uniemożliwiło mu to wypowiedzenie choćby słowa.
Ginny od razu to dostrzegła.
- Masz prawo czuć nienawiść do Syriusza za to co zrobił – stwierdziła
pospiesznie przepraszającym tonem – W końcu świadomie naraził
twoich rodziców na śmierć. Nie można jednak zapominać o tym, co
twój ojciec mu zrobił, Harry.
- NIC GO NIE USPRAWIEDLIWIA! - wrzasnął Harry tryskając śliną
i czerwieniejąc na twarzy – ZABIŁ MOICH RODZICÓW, A POTEM
UDAWAŁ, ŻE SIĘ O MNIE TROSZCZY! KŁAMAŁ PRZEZ TE
WSZYSTKIE LATA!
- Ja go nie usprawiedliwiam! – stwierdziła Ginny napiętym głosem – To
co zrobił jest straszne! Niewykluczone jednak, że przez całe swoje dal-
sze życie tego żałował. Był nieszczęśliwie zakochany! Został zdra-
dzony! Ta cała Meadowes zrobiła to z jego najlepszym przyjacielem.
To musiało go bardzo zaboleć. Z pewnością nie był do końca świadom
tego co robi...
- BANIALUKI! - wrzasnął Harry uderzając pięścią w stół z taką siłą, że
talerze podskoczyły do góry, chichocząc – TO TYLKO WYMÓWKI!
Ginny nic nie odpowiedziała. Cała dygotała. Emocje męża wy-
raźnie jej się udzieliły. Odczekała chwilę, aż Harry się nieco uspokoi.
- Czemu stajesz po jego stronie?! - spytał z wyrzutem przeszywając ją
ostrym, pełnym zawodu spojrzeniem – Czemu go usprawiedliwiasz?

274
- Nie staję po niczyjej stronie! - zaprzeczyła pospiesznie Ginny – Niko-
go nie usprawiedliwiam! Po prostu jestem w stanie wyobrazić sobie,
jak Syriusz się wtedy czuł. Pomyśl, Harry. Jak ty byś się poczuł, gdy-
bym zdradziła cię z twoim najlepszym przyjacielem?
- Byłbym zszokowany! – burknął Harry, a Ginny jęknęła coś w stylu
„No właśnie”. Szybko jednak pożałowała, bo Harry dodał z ironią –
W końcu Ron jest twoim rodzonym bratem. To by nie było normalne!
- Och, wiesz co miałam na myśli! - oburzyła się Ginny czerwieniejąc na
twarzy.
- Ty mnie kompletnie nie rozumiesz! - warknął ze złością Harry, czując
jak żal wypełnia jego serce – Nie masz zielonego pojęcia co teraz czu-
ję!
Ginny głośno nabrała powietrza. Wyglądała na głęboko oburzo-
ną. Słowa Harry'ego musiały ją dotknąć do żywego.
- Ach, tak?! - zawołała wstając energicznie od stołu i przewracając
krzesło, które z łoskotem upadło na podłogę – To idź do tej całej Lisy
Turpin! Ona na pewno cię świetnie zrozumie!
- Co Lisa ma z tym wspólnego?! - wrzasnął z poirytowaniem Harry, ale
Ginny nic nie odpowiedziała, bo w tym właśnie momencie otworzyły
się drzwi wejściowe i do kuchni wparował Ron. Tuż za nim wkroczyła
Hermiona. Oboje byli czymś bardzo podekscytowani.
- Nie uwierzycie co się stało! - zawołał Ron machnięciem różdżki ści-
szając radio.
Hermiona uważnie przyjrzała się Ginny. Jej wzrok natychmiast powę-
drował na Harry'ego. Od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
- Chyba wam w czymś nie przeszkodziliśmy? - spytała z zakłopota-
niem.
Ginny nabrała wody w usta. Po policzku spłynęła jej łza. Rzuciła
Harry'emu wściekłe spojrzenie i wybiegła na podwórze. Zaskoczona
Hermiona natychmiast pobiegła za nią. Harry oparł się o kredens pró-

275
bując opanować wściekłość, która paliła go od środka niczym Szatań-
ska Pożoga.
- Co jest grane, stary? - spytał sucho Ron – Czemu się kłócicie?
- Nie chcę o tym teraz rozmawiać – odrzekł stanowczo Harry – Mówi-
łeś, że coś się stało? - spytał sucho niezgrabnie zmieniając temat.
Ron podniósł krzesło z podłogi i usiadł na nim zakładając nogi na stół.
- Ktoś włamał się do Departamentu Przestrzegania Prawa – oznajmił –
konkretnie do Biura Rejestracji Animagów.
- A czego tam można szukać? - zdumiał się Harry mimowolnie zerka-
jąc przez okno.
- Rejestru animagów! – stwierdził Ron takim tonem, jakby to była naj-
bardziej oczywista rzecz na świecie – Przynajmniej tych legalnych ani-
magów.
I na te słowa wyszczerzył zęby. Harry odwzajemnił się tym samym.
- Tylko po co komuś ten rejestr? - spytał z powątpiewaniem i natych-
miast pomyślał o Bractwie Czarnej Gwiazdy. Czyżby to ono znowu
maczało w tym palce? – Złapano sprawcę?! - spytał pospiesznie.
- Nie – odrzekł Ron kręcąc głową – Ale wiemy kto za tym stoi.
Harry obdarzył go zaskoczonym spojrzeniem. Zaciekawienie powoli
gasiło żar wściekłości.
- Na drzwiach Biura znaleziono wypalony znak – wyjaśnił Ron – Sym-
bol. Ten sam, który widnieje na ścianie korytarza w Hogwarcie.
Harry głośno nabrał powietrza do ust.
- Po co Bractwu Czarnej Gwiazdy Rejestr Animagów? - zastanowił się
na głos.
- Tego nie wiem – odpowiedział natychmiast Ron – W każdym razie
nic nie zginęło. Włamywacze przeglądali tylko rejestr. Być może nie
znaleźli tego, czego szukali.
Harry głęboko się zamyślił.
- Obyś miał rację – westchnął po chwili, a Ron sposępniał na twarzy.

276
Przez kilka następnych dni, aż do końca ferii wielkanocnych,
Ginny nie odezwała się do Harry'ego choćby słowem. Hermiona na
każdym kroku próbowała nakłonić przyjaciela do rozmowy o tym co
zaszło. Harry nie miał jednak najmniejszej ochoty rozmawiać o swoich
problemach z kimkolwiek. Obawiał się, że Hermiona lub Ron mogą
dojść do podobnych wniosków co jego żona. Sam także zdawał sobie
sprawę, że jego ojciec skrzywdził Syriusza. Black zrobił jednak coś du-
żo gorszego. To przez niego Lily i James leżeli teraz w zimnym grobie.
Czegoś takiego nie da się wybaczyć. Taki czyn przewyższa wszystkie
inne występki.

Początek nowego semestru Harry powitał z wyraźną ulgą. Kiedy


ponownie znalazł się w Hogwarcie, nikt nie zadręczał go ciągłymi pyta-
niami. Nadal ciążyły mu na sercu fakty które poznał, jednak teraz bar-
dziej przepełniał go żal do żony, niż wściekłość na ojca i Syriusza Bla-
cka. Choć oczywiście tego ostatniego szczerze nienawidził. Tym bar-
dziej nie mógł wybaczyć Ginny, że stanęła w jego obronie. Ilekroć
o tym pomyślał, dostawał ataku furii. Przez kilka tygodni chodził po
zamku z posępnym wyrazem twarzy. Musiał wyglądać wyjątkowo
groźnie, bo ilekroć mijał na korytarzu uczniów, umykali przed nim
w popłochu.
- Co się z tobą dzieje, Harry? - spytała zatroskanym głosem Rose, kie-
dy któregoś wieczoru zaszła do niego na herbatę (bardzo chciała zo-
baczyć feniksa i choć Harry nie miał ochoty na wizyty towarzyskie, nie
znalazł stosownej wymówki) – Od początku semestru chodzisz jak
struty?

277
- To dość skomplikowana sprawa – stwierdził sucho Harry nalewając
herbatę do dwóch filiżanek stojących na biurku – Poza tym nie chcę
cię zamęczać rodzinnymi problemami.
- Nie chcę być wścibska – odparła natychmiast Rose głaszcząc Pło-
myka po główce – Czasem jednak rozmowa z kimś bezstronnym po-
maga... Poza tym słyszałam, że jesteś ostatnio nieco wybuchowy... –
Harry uniósł brwi - Kilku Krukonów mówiło mi, że nawrzeszczałeś na
nich podczas lekcji. Podobno pomylili zaklęcie Deprimo z Depulso.
- Och, nic dziwnego, że się wkurzyłem! - jęknął Harry podając koleżan-
ce filiżankę z herbatą – Wywalili mi dziurę w ścianie! Z ich poduszek
nie zostały nawet piórka!
Rose usiadła na łóżku i obdarzyła go zatroskanym spojrzeniem.
Kiedy Harry to dostrzegł, poczuł niezrozumiałe zakłopotanie. Zdumio-
ny stwierdził, że ma ochotę jej się wyżalić. Nie wiedzieć czemu, po-
czuł, że Rose go zrozumie. Nie znał jej jednak zbyt dobrze. Nie miał
pewności czy może jej zaufać.
- Mój ojciec chrzestny zrobił coś okropnego – stwierdził w końcu trzę-
sącym się głosem. Na myśl o tym ponownie zaczęła ogarniać go
wściekłość – Właśnie się dowiedziałem, że okłamywał mnie przez te
wszystkie lata. A moja żona mimo to stanęła po jego stronie!
Rose odstawiła filiżankę. Zbliżyła się do Harry'ego, przykucnęła przy
nim i złapała go za dłonie. Na jej twarzy zagościło głębokie współ-
czucie.
- Ja nie jestem twoją żoną, Harry – stwierdziła niemal szeptem.
Harry poczuł, że zakłopotanie które mu wcześniej towarzyszyło nagle
gdzieś wyparowało. Jego miejsce zajęło zupełnie nieoczekiwane pod-
niecenie, które zaczynało zagłuszać złość i żal. Doszedł do wniosku,
że zaczyna wariować i faktycznie musi z kimś szczerze porozmawiać.
W tej chwili Rose wydawała się do tego znakomitą osobą.

278
- A to plugawy zdrajca! - zawołała kwadrans później, kiedy Harry do-
kładnie jej opowiedział o tym co zobaczył we wspomnieniach kochanki
swojego ojca – Jak on mógł?! - oburzyła się - Jak śmiał z premedyta-
cją wystawić swojego najlepszego przyjaciela i jego żonę na pewną
śmierć?!
- No właśnie! - zawołał z ulgą Harry, wreszcie czując się zrozumianym.
- To był zwykły łajdak! - zawołała Rose ściskając jego dłoń – Przecież
on także ciebie naraził na śmierć. Jaki człowiek poświęca życie dziec-
ka, aby się na kimś odegrać?!
- Nie pomyślałem o tym w ten sposób – przyznał zgodnie z prawdą
Harry – Masz rację! Black nie wiedział przecież, że przeżyję wizytę
Voldemorta.

Tego wieczoru pomiędzy Harrym i Rose wyrosła nierozerwalna


nić porozumienia. Dogadywali się doskonale. Ilekroć spotykali się
w pokoju nauczycielskim czy w Wielkiej Sali, nigdy nie brakowało im
wspólnych tematów do rozmów. Harry sporo opowiadał jej o swoich
licznych przygodach za czasów gdy pracował jako najemca. Rose czę-
sto żaliła się na swoją matkę chrzestną, która w kwestiach magii miała
podejście podobne do Dursleyów.
Na przestrzeni kilku tygodni Rose stała się regularnym gościem
w gabinecie Harry'ego, co nie umknęło uwadze Neville'a.
- Często się spotykacie – zagadnął Harry'ego podczas jednej z wie-
czornych kolacji w Wielkiej Sali – Ty i Rose. Rozumiem, że już cię
przekabaciła?
- Daj spokój, Neville! – odrzekł z dezaprobatą Harry pospiesznie prze-
łykając udko kurczaka – Chyba nie wierzysz nadal w te brednie, które
opowiadała Meropa? Rose jest w porządku! Lubimy się.

279
- Tylko się lubicie? - dopytał Monaghan, który musiał dosłyszeć strzęp-
ki ich rozmowy, pomimo zażyłej konwersacji z panią Pince – Z tego co
słyszałem, Rose jest tobą zafascynowana!
Harry poczerwieniał na twarzy.
- Opowiadałem jej nieco o swoich przygodach – wyjaśnił nie mogąc
spojrzeć w oczy Neville'owi – Musiałem jej tym zaimponować.
- Nie jestem pewien czy Ginny będzie zachwycona, że Rose spędza
tak dużo wieczorów w twoim gabinecie – stwierdził sucho Neville spo-
glądając karcąco na przyjaciela.
- To jej problem! – bruknął ze złością Harry – Powinna mi ufać. Nigdy
jej nie zdradzę!
Pomimo tych zapewnień, Neville nie wyglądał na specjalnie przekona-
nego. Wymienił krótkie spojrzenie z Monaghanem i obaj bez słowa za-
brali się za kolację.

Harry nadal kontynuował zażyłą znajomość z Rose. Czuł się


w jej towarzystwie bardzo swobodnie. Mógł porozmawiać z nią
o wszystkim. Nigdy go nie oceniała, w przeciwieństwie do Rona i Her-
miony. W czasie jednej z przerw między lekcjami poznała nawet bliżej
jego synów. Harry przez cały ten czas starał się nie myśleć o scenach,
które zobaczył we wspomnieniach Laury Meadowes. Próbował skupić
się na śledztwie w sprawie śmierci profesora Flitwicka. Miało mu to po-
móc w wyciszeniu złości i nienawiści, które wciąż tliły się w jego sercu.
W tym celu postanowił ponownie przesłuchać Filcha i w razie potrzeby
przeszukać zakamarki jego pamięci. Nigdy nie był dobry w legilimencji,
ale warto było spróbować.
- Czego chcesz?! - oburzył się woźny, kiedy Harry zjawił się w jego ga-
binecie podczas jednej z przerw między lekcjami, w środowe popołu-
dnie – Nie mam teraz czasu, Potter!

280
- Nie zapominaj, że jestem teraz nauczycielem – upomniał go suro-
wym tonem Harry – Musimy porozmawiać o nocy podczas, której zgi-
nął profesor Flitwick.
- Już o tym gadałem z McGonagall! - oburzył się woźny – Ile razy mam
się powtarzać?!
Harry'emu serce zamarło w piersi.
- Pamiętasz, co zaszło tamtej nocy?! - zapytał próbując opanować na-
pięcie.
- Jasne, że pamiętam! - burknął wściekle Filch – Masz mnie za krety-
na, Potter?! Pani Norris kogoś nakryła! Pobiegłem zobaczyć co za du-
reń znowu szwenda się po zamku! Nikogo nie było! W komórce znala-
złem trupa! Oto i cała historia! Czego więcej chcesz wiedzieć?!
Harry doszedł do wniosku, że ten kto rzucił na woźnego zaklęcie
Oblivate, zrobił to wyjątkowo nieudolnie. Wspomnienia z upływem cza-
su same powróciły, a Filch nawet nie zdawał sobie sprawy, że ktoś go
zaczarował.
- Opowiedz mi dokładnie jak znalazłeś ciało Flitwicka – polecił Harry.
Woźny wykrzywił się z odrazą, jakby robiło mu się nie dobrze na myśl,
że musi wykonać polecenie Harry'ego Pottera. Mrugnął dwukrotnie
oczami i głęboko się nad czymś zamyślił. Przynajmniej tak odebrał to
Harry.
- Usłyszałem łomot w komórce na miotły – zaczął Filch gburowatym to-
nem – Polazłem zobaczyć, czy jakiś uczeń tam się nie ukrył. Znala-
złem Flitwicka i kilka nietoperzy. Nic więcej! Sprawca musiał się tele-
portować.
- W Hogwarcie nie można się teleportować – odrzekł chłodno Harry –
Nic innego nie zwróciło twojej uwagi? Co mogło wywołać ten łomot?
- Przewrócone wiadro, bo co innego? – odrzekł z poirytowaniem Filch.
Harry zaczął gorączkowo wszystko analizować. Skoro ktoś przewrócił
wiadro, musiał być w schowku na miotły gdy woźny odnalazł ciało.

281
Z pewnością ukrył się pod peleryną niewidką, lub użył Zaklęcia Kame-
leona.

Kiedy Harry opuścił gabinet Filcha i dotarł do połowy marmuro-


wych schodów, dopadł go jakiś wysoki i szczupły Ślizgon o niezbyt
przyjemnym wyrazie twarzy.
- Dyrektor chcę się z panem widzieć, profesorze – oznajmił – I to na-
tychmiast.
Zaskoczony Harry bezzwłocznie pomaszerował na drugie piętro.
Z nieskrywaną ulgą stwierdził, że wejście do gabinetu zostało w końcu
naprawione. Nie było już żadnych durnych krasnoludów. Powitała go
kamienna chimera. Kiedy powiedział hasło (garbatorogie skrętociapki)
ustąpiła na bok. Po krótkiej chwili stał już pod drzwiami gabinetu. Gdy
zapukał, Fokster polecił mu wejść do środka.
- Chciałeś się ze mną widzieć – stwierdził Harry bezceremonialne sia-
dając na krześle przed biurkiem.
- Zgadza się – odrzekł chłodno Fokster spoglądając na niego z wyraź-
ną niechęcią – Właśnie rozmawiałem z Ministrem. Uświadomił mi, że
w tym roku będziemy obchodzić dwudziestą rocznicę drugiej bitwy
o Hogwart.
- Eee... no tak... zgadza się – jęknął zaskoczony Harry – Nie zdawa-
łem sobie sprawy, że to już tyle czasu minęło.
- A jednak – stwierdził krótko Fokster powstając z fotela i spacerując
nerwowo po gabinecie – Minister chce zorganizować huczne obchody
tej rocznicy. Zamierza zaprosić do zamku gości zza granicy.
W Wielkiej Sali ma odbyć się Apel Pamięci Poległych.
- Nie bardzo rozumiem co ja mam z tym wspólnego – stwierdził bez
emocji Harry spoglądając mimowolnie na portret śpiącego Albusa
Dumbledore'a.

282
Fokster zatrzymał się nagle w miejscu. Stał plecami do Harry'ego. Od-
chrząknął nerwowo.
- Widzisz. Minister życzy sobie abyś wygłosił przemówienie w czasie
tego Apelu – stwierdził wyraźnie zniesmaczony – Chce abyś opowie-
dział wszystkim zebranym o twoim słynnym pojedynku z Lordem Vol-
demortem.
Harry głośno nabrał powietrza do ust.
- Nie ma mowy! - zawołał oburzony – Nie będę robił z tego żadnej sen-
sacji!
Fokster gwałtownie obrócił się w jego stronę. Jego twarz wykrzywiła
się w grymasie wściekłości pomieszanej z irytacją.
- Minister świetnie cię zna! – warknął – Powiedział, że dokładnie taka
będzie twoja reakcja! Obawiam się jednak, że ta sprawa nie podlega
dyskusji. Masz przygotować na drugiego maja wystąpienie. To polece-
nie służbowe!
Harry przeklął pod nosem i obdarzył Fokstera pełnym nienawiści
spojrzeniem. Dostrzegł jednak, że i jemu niespecjalnie się to podoba.
Zrozumiał, że jest to polecenie samego Ministra i dyrektor nie ma w tej
kwestii nic do powiedzenia.
Zaraz po rozmowie z dyrektorem Harry postanowił udać się do
swojego gabinetu, by zdrzemnąć się przed popołudniowymi lekcjami
z szóstorocznymi Gryfonami i Ślizgonami. Szybko przekonał się jed-
nak, że tego dnia nie prędko będzie mu dane odpocząć.
- Wstawaj, stary! - zawołał napiętym głosem Ron, kiedy jego głowa
niespodzianie wyłoniła się z kominka w gabinecie Harry'ego – Musisz
natychmiast przylecieć do Ministerstwa!
- Co się znowu stało?! - jęknął Harry leniwie się przeciągając, bo le-
dwo zdołał przysnąć, a już zafundowano mu brutalną pobudkę – Zno-
wu mieliście jakieś włamanie?

283
- Nie o to chodzi! – jęknął nieco poirytowany Ron – Wyjaśnię ci
wszystko jak będziesz na miejscu! Czekamy w moim gabinecie!
Zaskoczony Harry postanowił czym prędzej udać się do Kwatery
Głównej Aurorów. Ron brzmiał bardzo poważnie, więc musiało stać się
coś naprawdę istotnego. Założył, że może to mieć związek z Brac-
twem Czarnej Gwiazdy. Pospiesznie narzucił więc na siebie płaszcz
zimowy (choć słońce coraz częściej wyglądało zza chmur, a błonia już
się zazieleniły, wieczory wciąż były bardzo mroźne), ukrył w wewnętrz-
nej kieszeni różdżkę i chwycił garść proszku Fiuu. Nim zdołał pomy-
śleć, jak nieprzyjemne jest podróżowanie przy użyciu sieci kominków,
już maszerował atrium Ministerstwa Magii. Każdy jego krok odbijał się
echem po opustoszałym holu.
- Świetnie, że jesteś, Harry! - zawołał na jego widok Michael Corner,
który przed laty należał do Gwardii Dumbledore'a, a teraz był jednym
z najbardziej obiecujących aurorów Ministerstwa – Nie uwierzysz w to
co usłyszysz!
Czekał na Harry'ego tuż przy fontannie. Razem zjechali windą na dru-
gie piętro i chwilę później w milczeniu maszerowali wąskim koryta-
rzem. Musiało być już późno, bo kiedy dotarli do Biura Aurorów, nie
zastali nikogo. W podłużnej sali panował półmrok. Tylko w dawnym
gabinecie Harry'ego paliło się światło.
- Jesteś wreszcie - ucieszył się Ron na widok przyjaciela.
Harry wszedł do środka. Dostrzegł Rona siedzącego na swoim
biurku z różdżką wyciągniętą przed siebie. Pośrodku niewielkiego po-
mieszczenia stało krzesło, a na nim spoczywał otumaniony, na wpół-
przytomny MUGOL. Był ubrany w jeansy i biały podkoszulek. Na szyi
miał rzemyk z jakimś medalikiem. Jego nastroszone brązowe włosy
połyskiwały w blasku pochodni osadzonych w ścianach. Zza sąsied-
niego biurka całej scenie przyglądało się jakiś dwóch nieznanych Har-
ry'emu aurorów.

284
- Co się tutaj dzieje, Ron? - spytał Harry wyraźnie zaintrygowany – Po
co sprowadziliście tego mugola do Ministerstwa Magii?
- Dziś rano otrzymałem informację, że ten mugol znalazł ciało swojej
sąsiadki w ogródku – zaczął Ron opuszczając różdżkę i spoglądając
na przyjaciela – Kobieta nazywała się Anturia Walde i jak się szybko
okazało była czarownicą.
- W jaki sposób zginęła? - spytał Harry przyglądając się z zaintereso-
waniem mugolowi, który zaczął coś majaczyć pod nosem.
- Od śmiercionośnej klątwy – odparł natychmiast Ron – Nie zdziwi cię
również, że na drzwiach jej domu wypalono tak dobrze znany nam
symbol.
Harry natychmiast odwrócił się na pięcie i obdarzył przyjaciela zasko-
czonym spojrzeniem. Serce zaczęło mu bić nieco szybciej. Poczuł na-
rastające napięcie.
- Symbol Bractwa Czarnej Gwiazdy?! - zapytał zaintrygowany – Zabili
tą kobietę?
- Na to wygląda – odpowiedział Ron wstając z biurka – Ale nie to jest
w tej chwili najistotniejsze, Harry. Ta kobieta... hmm... no cóż... Anturia
Walde uchodziła wśród sąsiadów za dziwaczkę... psychiczną czy jak
to tam nazywają mugole... W każdym bądź razie, z tego co ustaliliśmy
przesłuchując jej sąsiadów, chlubiła się tym, że jest oblubienicą Czar-
nego Pana.
- Co takiego?! - jęknął Harry wytrzeszczając oczy ze zdumienia –
Twierdziła, że jest kochanką Voldemorta?!
- Niezła jazda, co nie?! - zaśmiał się Michael Corner, ale groźne spoj-
rzenie Rona natychmiast go uciszyło.
- Jak mówiłem, ta kobieta była obłąkana – kontynuował Ron – Wszy-
scy mugole w okolicy o tym wiedzieli. Nie mniej jednak, z tego co po-
wiedział nam ten tutaj – wskazał na otumanionego mężczyznę – Antu-
ria Walde ma syna.

285
- Chyba nie sądzisz, że to syn Voldemorta? - zakpił Harry.
- Nie mam pojęcia – odrzekł pospiesznie Ron – Ale z jakiejś przyczyny
tą starą wariatką zainteresowało się Bractwo Czarnej Gwiazdy. Wcze-
śniej szukali horkruksów Voldemorta, teraz próbują namierzyć jego
rzekomego syna. Sam widzisz, że to wszystko się jakoś ze sobą łączy.
Harry zamyślił się przez chwilę. To było zbyt niedorzeczne! Vol-
demort nigdy nie kochał żadnej istoty. Takie uczucia przez całe jego
życie były mu zupełnie obce. Nie mógł mieć kochanki! Nie mógł spło-
dzić syna! Albus Dumbledore z pewnością by coś o tym wiedział.
Wspomniałby o tak ważnym aspekcie życia Toma Riddle'a podczas
jednej z prywatnych lekcji, w czasie których Harry poznawał historię je-
go życia.
- Namierzyliście syna tej kobiety? – spytał sceptycznie.
- Jeszcze nie – odpowiedział Ron kręcąc przecząco głową – Próbuje-
my ustalić jego adres. To zajmie nam kilka dni.
Harry obdarzył mugola krótkim spojrzeniem.
- Nie sądzę, żeby w tej historii było choćby ziarenko prawdy – oznajmił
sucho – Ale spróbuję się jeszcze upewnić.
- Niby jak? - zdumiał się Ron – Dopóki nie dorwiemy syna tej kobiety,
nie będziemy mieć żadnej pewności!
- Jest ktoś, kto wie o Lordzie Voldemorcie dużo więcej niż ja – stwier-
dził Harry i widząc zaskoczone miny towarzyszy szybko dodał – Albus
Dumbledore.

Mimo później pory Harry bez większych problemów dotarł do ga-


binetu dyrektora. Fokster nie wyglądał na specjalnie zachwyconego
niespodziewanym najściem. Początkowo nie chciał słyszeć o korzy-

286
staniu z jego gabinetu, zwłaszcza, że Harry nie wyjaśnił dokładnie co
zamierza robić.
- Chcesz, abym poinformował Ministra, że próbujesz utrudniać mi
śledztwo?! - zagroził ze zniecierpliwieniem Harry, kiedy Fokster nadal
stawiał opór – Jak wiesz, znamy się z Kingsleyem bardzo dobrze. Sam
to ostatnio przyznałeś. Z pewnością nie będzie zachwycony twoją po-
stawą.
W oczach dyrektora pojawił się złowieszczy błysk. Jego twarz wyraża-
ła olbrzymią niechęć i odrazę. Kipiał ze wściekłości. Groźby jednak po-
skutkowały. Zarzucił na siebie płaszcz, w którym ukrył różdżkę.
- Idę napić się ciepłego mleka! – wycedził nie spoglądając nawet
w stronę Harry'ego – Będę z powrotem za kwadrans. Mam nadzieję,
że tyle czasu ci wystarczy, Potter.
Gdy zniknął za drzwiami swojego gabinetu i zapanowała przej-
mująca cisza, Harry spojrzał na portret Dumbledore'a wiszący tuż za
fotelem dyrektorskim. Postać na nim namalowana przyglądała mu się
z wyjątkowym zainteresowaniem, uśmiechając się szeroko, znad swo-
ich okularów połówek.
- Profesorze Dumbledore, czy znał pan kogoś o nazwisku Walde? –
spytał bez ogródek Harry podchodząc powoli do biurka – Niejaką An-
turię Walde?
Dyrektorzy z kilku pobliskich portretów zaczęli nadstawić uszu. Seve-
rus Snape spoglądał na Harry'ego z tak doskonale znaną surowością
i zaciętością. Podobnie jak inni wyglądał na zaciekawionego.
- Naturalnie, że znałem – odrzekł natychmiast Dumbledore – Anturia
Walde była bardzo obiecującą nauczycielką numerologii.
Harry rozdziawił usta ze zdumienia.
- Ona pracowała kiedyś w Hogwarcie? - spytał z niedowierzaniem.

287
- Zgadza się – odparł Dumbledore – Bardzo krótko, ale jednak. Przyją-
łem ją na to stanowisko we wrześniu. Niestety już na początku stycz-
nia sama zrezygnowała.
- Dlaczego? - zaciekawił się Harry.
Dumbledore westchnął.
- Musisz wiedzieć, że Anturia Walde była niezwykle piękną kobietą –
zaczął smutnym głosem - W jej żyłach płynęła krew wili. Kochali się
w niej niemal wszyscy mężczyźni jakich spotykała w swoim życiu. Do-
tyczyło to także dorastających uczniów.
- Zupełnie jak w Fleur Delacour – stwierdził z rozmysłem Harry.
- Och, nie – zaprzeczył Dumbledore - Fleur nie urzekała swoim wdzię-
kiem nawet w połowie tak bardzo jak Anturia Walde. Mężczyźni zacho-
wywali się wręcz jak po zażyciu eliksiru miłosnego – wyjaśnił ze smut-
kiem – W każdym bądź razie w grudniu doszło do bardzo nieprzyjem-
nego incydentu. Dwóch uczniów z siódmego roku pobiło się o Anturię
w wyniku czego jeden z nich stracił oko i został rozszczepiony. To była
bardzo paskudna sprawa. Według oficjalnych informacji Anturia prze-
żyła wówczas głębokie załamanie nerwowe i opuściła szkołę.
Harry zamyślił się przez chwilę. Czuł na sobie przeszywające
spojrzenie Snape'a. Nie bardzo wiedział jak ta sprawa może się łączyć
z Voldemortem.
- Profesorze, czy Tom Riddle poznał kiedykolwiek osobiście profesor
Walde? - zapytał w końcu – Czy oni gdzieś się spotkali?
Dumbledore rozpromieniał na twarzy.
- Owszem, Harry – odpowiedział z nutą zadowolenia w głosie – Tom
Riddle poznał pannę Walde tego dnia, gdy ponownie przybył do Ho-
gwartu w sprawie pracy. Zakładam, że mijali się na schodach wiodą-
cych do mojego gabinetu.
- Skąd takie przypuszczenie? - zdziwił się Harry.

288
- Kiedy tylko Tom opuścił mój gabinet, drzwi otworzyły się ponownie –
wyjaśnił Dumbledore - Panna Walde przybiegła, aby poinformować
mnie o pewnych problemach z prefektem Ślizgonów. Nie było możli-
wości by po drodze do mojego gabinetu nie mijała na schodach Volde-
morta.
Harry ponownie się zamyślił. Nie mógł uwierzyć w to wszystko.
Voldemort znał Anturię Walde, więc teoretycznie kobieta mogła mówić
prawdę. Wciąż jednak nie mógł uwierzyć w to, że Voldemort mógłby
kogokolwiek pokochać. Dumbledore zawsze powtarzał, że to uczucie
było dla Toma Riddle całkiem obce.
- Czy Voldemort mógł zakochać się w Anturii Walde, profesorze? –
spytał nieśmiało po dłuższej chwili, w napięciu obserwując portret da-
wnego dyrektora.
Severus Snape zaśmiał się szyderczo. Na jego bladej twarzy pojawił
się złośliwy uśmieszek.
- On się nigdy niczego nie nauczy, Dumbledore – odezwał się z po-
gardą do sąsiedniego portretu – Potter nadal nie wie nic o naturze Vol-
demorta. Wciąż go nie rozumie.
- Spokojnie Severusie. Jestem przekonany, że Harry zna odpowiedź
na swoje pytanie – odrzekł z nutą zawodu w głosie Dumbledore i od-
wrócił głowę w stronę Harry'ego – Voldemort nigdy nikogo nie kochał,
Harry. Nie potrafił. I to była jego największa porażka.
- Anturia Walde twierdziła, że była jego kochanką – odrzekł pospiesz-
nie Harry takim tonem jakby tłumaczył się z jakiegoś przewinienia.
- Jedno nie wyklucza drugiego – odrzekł Dumbledore i widząc pytające
spojrzenie Harry'ego wyjaśnił – Tom Riddle nie potrafił kochać. Był jed-
nak mężczyzną, Harry. Pamiętasz co mówiłem o wdziękach panny
Walde?
- To znaczy, że Voldemort uległ jej urodzie? - jęknął z niedowierza-
niem Harry.

289
- Jestem o tym głęboko przekonany – odparł z powagą Dumbledore –
Voldemort pożądał Anturię. Od chwili gdy opuścił Hogwart wciąż o niej
myślał. Chciał ją zdobyć. Posiąść. Kiedy w końcu mu się udało i zrobił
to czego tak bardzo pragnął, Anturia straciła rozum. To było dla niej
tak straszne przeżycie, że nie musiał jej nawet torturować zaklęciem
Cruciatus.
- Dlaczego nigdy wcześniej mi pan o tym nie wspomniał, profesorze?!
– oburzył się nieco Harry – Nie miałem pojęcia, że Voldemort pożądał
kogokolwiek. Myślałem, że pragnął jedynie nieśmiertelności.
Dumbledore ponownie westchnął.
- Ten aspekt życia Toma był bezwartościowy z punktu widzenia na-
szych lekcji – stwierdził sucho – Nie miał żadnego związku z horkruk-
sami. Poza tym byłeś stanowczo za młody na takie sprawy. Faktem
jest jednak, że Voldemort posiadł wiele kobiet. Niewiele z nich tego
pragnęło. Wyjątkiem była jedynie Bellatriks Lestrange.
Harry jęknął ze zdziwienia.
- Bellatriks była kochanką Voldemorta?! - spytał porażony tą informa-
cją.
- Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości – odparł z przekona-
niem Dumbledore – Zawsze kochała się w Tomie, choć on nigdy tego
nie pojął.
- A więc to co mówiła Anturia jest prawdą – stwierdził po chwili ciszy
Harry rozmyślając o wszystkim czego się właśnie dowiedział – Rze-
czywiście była kochanką Czarnego Pana...
Dumbledore pokręcił przecząco głową.
- Kochanka to nie jest odpowiednie słowo, Harry – stwierdził – Anturia
nie była kochanką Voldemorta tylko jego ofiarą.
- Jej sąsiedzi zeznali, że miała syna – kontynuował Harry – Jeśli się to
potwierdzi, nie wykluczone że będzie to dziedzic Voldemorta.
Dumbledore zamrugał wesoło.

290
- Nie rozumiem tylko w jakim celu Bractwo Czarnej Gwiazdy próbuje
namierzyć syna Voldemorta – mruknął Harry głośno się nad tym zasta-
nawiając.
- Pomyśl, Harry – mruknął Dumbledre – Co takiego posiadał Volde-
mort, czego nie miał nikt inny? Jaką umiejętność?
Harry spojrzał z zaskoczeniem na portret dyrektora. Zaczął przy-
woływać w pamięci wszelkie informacje dotyczące Bractwa Czarnej
Gwiazdy. Już kilka tygodni temu wspólnie z Hermioną wpadł na to, że
Bractwo poszukuje horkruksa Salazara Slytherina. W jakim jednak ce-
lu włamali się do Biura Rejestracji Animagów, a teraz próbują wytropić
syna Voldemorta? Co chcą przez to osiągnąć? Jakiej umiejętności,
którą posiadał Voldemort teraz potrzebują członkowie Bractwa? Nagle
go to uderzyło. Dotarło do niego z taką mocą, że aż pacnął się głowę
zaskoczony faktem, że wcześniej tego nie zrozumiał. Jak mógł tego
nie dostrzec?!
- Profesorze, czy animag węża jest wężousty? - zapytał podekscyto-
wanym głosem.
Dumbledore jednak nie odpowiedział. Zaczął się miotać po obrazie,
zupełnie jakby dostał jakiegoś ataku. Harry przyglądał się temu w osłu-
pieniu. Dyrektor nagle upadł na podłogę, znikając za namalowanym
biurkiem.
- Profesorze Dumbledore, czy wszystko w porządku? - zapytał ochry-
płym głosem nie mogąc opanować łomotania serca, które podpowia-
dało mu że jest na dobrym tropie – Czy animag zmieniający się w wę-
ża jest wężousty?
- Z całą pewnością, Potter – odrzekł Fokster wchodząc zupełnie nie-
spodziewanie do gabinetu, ze szklanką mleka w dłoni – Czy to wszyst-
ko o czym chciałeś porozmawiać z Dumbledorem?
- Nie, nie wszystko! - zaprzeczył Harry.

291
- Tak się składa, że lada moment spodziewam się gościa i jestem
zmuszony prosić cię o opuszczenie mojego gabinetu – odrzekł ostrym
tonem Fokster.
Harry obdarzył go wściekłym spojrzeniem. Zrozumiał, że Wal-
burg nie zamierza już zostawić go samego w gabinecie więc i tak nie
będzie mógł swobodnie porozmawiać z Dumbledorem. Bez słowa wy-
szedł z gabinetu, trzaskając drzwiami. Pospiesznie zszedł spiralnymi
schodami, a kiedy minął kamienną chimerę, zatrzymał się przy jednym
z długich okien. Dostrzegł mrok ogarniający błonia. Tuż za plecami do-
słyszał kroki. Instynktownie się obrócił, wyciągając przed siebie różdż-
kę.
- Co ty wyrabiasz, Harry?! - jęknął Monaghan zaskoczony zachowa-
niem kolegi.
- To na ciebie czeka Fokster? - zdziwił się Harry opuszczając różdżkę.
Sean westchnął. Nie wyglądał na specjalnie zadowolonego.
- Chodzi o uroczystości z okazji dwudziestolecia bitwy o Hogwart –
stwierdził z nutą irytacji w głosie – Fokster zamierza urządzić jakiś po-
kaz pojedynków... Chce mnie obarczyć przygotowaniami...
Harry nawet nie próbował udawać zaciekawionego. Monaghan natych-
miast to dostrzegł i nieco spochmurniał.
- Wszystko w porządku? - spytał chłodnym tonem.
- Tak. Zupełnie w porządku – odrzekł Harry z trudem opanowując pod-
niecenie – Właśnie wszystko zrozumiałem.

292
ROZDZIAŁ DW UDZIESTY

DOMYSŁY I WĄTPLIWOŚCI

H
arry pośpiesznie pomaszerował na siódme piętro, pozostawia-
jąc za sobą zaskoczonego Monaghana. Był tak podekscytowa-
ny i spięty, że musiał czym prędzej podzielić się swoimi spostrzeżenia-
mi z osobą, która pomogła mu ruszyć śledztwo do przodu i bez, której
nie odkryłby kim są jego wrogowie. Z impetem wpadł do swojego ga-
binetu. Pospiesznie wskrzesił różdżką ogień w kominku, rzucił do nie-
go szczyptę błyszczącego proszku i już po chwili jego głowa tkwiła
w wysokich szmaragdowozielonych płomieniach.
Kiedy płomienie opadły, ujrzał zagracony kolisty salon w całości
wykonany z drewna, po środku którego stały dwa fotele i kraciasta ka-
napa. Siedziała na niej wysoka i szczupła czarownica o gęstych brązo-
wych włosach upiętych w kucyka. Zaczytywała się właśnie w jakieś
opasłe tomisko.
- Musimy porozmawiać – stwierdził bezceremonialnie Harry, a jego
przyjaciółka, zaskoczona nagłą wizytą, z przerażenia, aż podskoczyła
do góry.
- Harry, aleś mnie przestraszył! - zawołała nieco roztrzęsionym głosem
wstając energicznie z kanapy i podchodząc do kominka – Mało mi ser-
ce nie podeszło do gardła! Co tutaj robisz?!

293
- Chodzi o Bractwo Czarnej Gwiazdy! Wiem co zamierzają zrobić! –
wyjaśnił z zadowoleniem.
Hermiona odrzuciła książkę na kanapę i z zaciekawieniem spojrzała
na przyjaciela. - Kilka miesięcy temu ustaliliśmy, że Bractwo próbuje
odnaleźć horkruks Slytherina – zaczął Harry podekscytowanym gło-
sem, ale Hermiona natychmiast mu przerwała.
- Pamiętaj, że to tylko nasza teoria – stwierdziła sceptycznie – Nasze
domysły. Nie mamy pewności czy tego właśnie szukają, ani żadnych
dowodów na to, że horkruks w ogóle istnieje.
Harry spochmurniał.
- Właśnie, że mamy! - zaoponował napiętym głosem – Członkowie
Bractwa już wiedzą gdzie znajduje się horkruks! Mają tylko problem,
żeby się do niego dostać. Dlatego włamali się do Biura Rejestracji Ani-
magów, a teraz próbują odnaleźć syna Voldemorta!
- Co takiego?! - jęknęła zdumiona Hermiona – SYNA VOLDEMORTA?
– powtórzyła takim tonem, jakby Harry powiedział coś wyjątkowo głu-
piego i niedorzecznego - Czy ty się, aby dobrze czujesz, Harry?
Harry westchnął. Ze zniecierpliwieniem opowiedział przyjaciółce
o wszystkim czego się dziś dowiedział. Pospiesznie nakreślił jej histo-
rię Anturii Walde. Przybliżył też pokrótce swoją rozmowę z portretem
Albusa Dumbledore'a. Zrobił to jednak dość chaotycznie, bo ciężko mu
było zapanować nad emocjami. Wciąż miał dreszcze, a serce waliło
mu jak oszalałe. Kiedy jego opowieść wreszcie dobiegła końca, Her-
miona wpatrywała się w niego z osłupieniem, zakrywając usta dłońmi.
- To niesamowite! - zawołała po chwili napiętym głosem – Syn Volde-
morta żyje pośród nas, a my nawet nie zdawaliśmy sobie z tego spra-
wy!
- Tak, to bardzo niezwykłe – stwierdził z lekkim poirytowaniem Harry,
a Hermiona natychmiast dostrzegła zniecierpliwienie na jego twarzy
i zamilkła – W każdym razie – kontynuował Harry - wiem dlaczego

294
członkowie Bractwa włamali się do Ministerstwa. Szukali czarodzieja,
który potrafi zamieniać się w węża.
- Tylko po co? - spytała bez przekonania Hermiona.
- To oczywiste. Taki animag zna mowę węży – wyjaśnił Harry - Jest
wężousty. A tylko tego brakuje Bractwu, aby dostać się do horkruksa
Slytherina!
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie sądzisz chyba, że horkruks znajduje się w Komnacie Tajemnic,
Harry? - spytała z powątpiewaniem – To byłoby zbyt oczywiste. Poza
tym Slytherin budował Hogwart. Z pewnością znalazłby dużo lepszą
kryjówkę dla tak cennego artefaktu. Mało prawdopodobne, że zdecy-
dowałby się na Komnatę Tajemnic.
- Zgadzam się z tobą – odpowiedział pospiesznie Harry, a widząc zdu-
mienie na twarzy przyjaciółki szybko wyjaśnił – To nie Slytherin umie-
ścił horkruks w Komnacie Tajemnic. Zrobił to nastoletni Tom Riddle.
Chciał w ten sposób mieć pewność, że nikt poza nim nie dotrze do
horkruksa. W końcu był świadom, że jest jedynym dziedzicem Sala-
zara Slytherina i ostatnią osobą znającą mowę węży.
- No dobrze. To ma sens – stwierdziła sucho Hermiona – Jednak z te-
go co wiem, nie żyje obecnie żaden animag węża – dodała po chwili
zastanowienia.
- Przynajmniej według oficjalnych danych – poprawił ją Harry ze zło-
śliwym uśmieszkiem – Nie mniej jednak członkowie Bractwa nie znale-
źli w rejestrze tego czego potrzebowali. Dlatego szukają teraz syna
Voldemorta. Z pewnością zakładają, że on także będzie wężousty.
- I mogą mieć rację – oznajmiła spokojnie Hermiona – Ta niezwykle
rzadka umiejętność jest dziedziczna.
- Dlatego Ron musi znaleźć syna Voldemorta zanim zrobi to Bractwo –
odrzekł napiętym głosem Harry – Wciąż nie mam pojęcia, który z na-

295
uczycieli bierze w tym wszystkim udział. Podejrzewam Sylasa Wilkie,
ale potrzebuję trochę czasu, żeby go sprawdzić.
- Jest inne wyjście – stwierdziła niepewnie Hermiona – Można po pro-
stu zejść do Komnaty Tajemnic i odnaleźć horkruksa zanim zrobią to
członkowie Bractwa.
Harry obdarzył ją spojrzeniem pełnym irytacji. Poczuł narastającą
złość.
- Świetny pomysł – burknął z kpiną – Zapominasz jednak, że ja nie je-
stem już wężousty. Nie znam też żadnego węża, którego mogę po-
prosić o pomoc.
Hermiona poczerwieniała na twarzy. Wyglądała na urażoną.
– Nie zapominaj, że Ron już raz otworzył Komnatę Tajemnic – stwier-
dziła z wyrzutem - A przecież nie zna mowy węży! To dowód na to, że
tego języka można się nauczyć ze słuchu!
- A no tak – odpowiedział sucho Harry – Ale minęło dziewiętnaście lat.
Wątpię, żeby Ron wciąż pamiętał jak należy zasyczeć, aby dostać się
do Komnaty.
- Upewnię się jak tylko wróci do domu – stwierdziła stanowczo Hermio-
na i zamilkła na chwilę, głęboko się nad czymś zastanawiając – Nie
dziwi cię, że Bractwo wie tak dużo o przeszłości Voldemorta i o Kom-
nacie Tajemnic? - spytał po chwili.
- Myślałem o tym – odrzekł Harry – Istnieje jedno proste wytłumacze-
nie. To szpieg Bractwa włamał się w grudniu do gabinetu McGonagall i
skradł kolekcję wspomnień. Rada Starszych musiała doskonale zda-
wać sobie sprawę z wartości wiedzy ukrytej w tych fiolkach.
Hermiona już nic nie odpowiedziała, ale wyraz jej twarzy utwierdził
Harry'ego w przekonaniu, że myśli tak samo.

296
Przez kilka kolejnych dni Harry nie miał za wiele okazji, aby roz-
myślać o Bractwie i jego planach. Musiał skupić się na przygotowywa-
niu lekcji. Zaczynało mu już brakować pomysłów, więc był zmuszony
szukać inspiracji w bibliotece. Spędzał w niej długie godziny, zawalony
stosami ksiąg. Jakby tego było mało, wciąż nie napisał wystąpienia na
obchody rocznicy bitwy o Hogwart. Myśl o tym przyprawiała go
o mdłości. Wcale nie uśmiechało mu się publicznie opowiadać o tym,
jak pokonał jednego z największych czarnoksiężników współczesno-
ści. Poza tym zdawał sobie doskonale sprawę, że o wielu rzeczach po-
wiedzieć mu niewolno. Pomimo upływu lat tylko nieliczni znali szcze-
góły klęski Voldemorta. Harry chciał, aby nadal tak pozostało.
- Mogę cię prosić o przysługę, Harry? - zapytał któregoś popołudnia
Monaghan, pojawiając się w klasie zaklęć tuż po skończonych zaję-
ciach.
- Jasne – odrzekł Harry zbierając wypracowania pozostawione przez
uczniów – Jak mogę ci pomóc, Sean?
Monaghan westchnął ciężko.
- Jak wiesz, jestem odpowiedzialny za uczniów biorących udział w kur-
sie teleportacji – zaczął znudzonym głosem – Od czasu kiedy Edgar
Belby rozszczepił się próbując zaimponować swojej dziewczynie, Fok-
ster nalega, abym odprowadzał uczniów do samej wioski.
- Słyszałem o tym – zaśmiał się Harry – Ten cały Belby popisywał się
przed moją bratanicą. Wiktoria nie jest jednak jego dziewczyną.
- Wszystko jedno – rzekł sucho Monaghan – Prawda jest taka, że Bel-
by to skończony osioł. Wyjątkowo tępy, nawet jak na Ślizgona. Tak się
załatwił, że przez miesiąc nie opuszczał skrzydła szpitalnego.
- Chciałeś mnie jednak o coś prosić? - spytał Harry naglącym tonem.
- Jutro w Hogsmeade odbywa się egzamin kończący kurs – zaczął po-
woli Monaghan - Zastanawiałem się czy mógłbyś mnie zastąpić i od-
prowadzić uczniów do wioski?

297
- Nie ma sprawy – odpowiedział natychmiast Harry i nagle coś przy-
szło mu do głowy – W zasadzie, ja też będę miał do ciebie prośbę –
stwierdził szczerząc łobuzersko zęby - Wiem, że zdemaskowaliśmy już
wampira, ale nadal muszę śledzić jednego z nauczycieli – Monaghan
z zaciekawieniem spojrzał na Harry'ego, a ten ciągnął dalej – Po-
dejrzewam, że Sylas Wilkie może mieć związek ze śmiercią profesora
Flitwicka.
- Serio?! - zdumiał się Monaghan - Masz na to jakieś dowody?
- Nie mam – odparł sucho Harry – Ale z nim jest coś nie tak. Hooch
twierdziła, że Wilkie realizuje jakieś ściśle tajne polecenia dyrektora
i dlatego co noc chodzi do Zakazanego Lasu. Sam mi o tym zresztą
mówiłeś. Dziś rano spytałem jednak o to Fokstera. Nie miał pojęcia
o czym mówię.
- To rzeczywiście dziwne – przyznał Monaghan przygładzając nerwo-
wo swoje siwe włosy, upięte w kitek – Myślisz, że Sylas zmodyfikował
pamięć Hooch?
- Z pewnością nie byłby to jego pierwszy raz – rzekł z przekonaniem
Harry – Tego samego próbował z Filchem. Na szczęście zrobił to na
tyle nieudolnie, że z upływem czasu woźny odzyskał pamięć.
- Odzyskał?! - jęknął Monaghan, wyraźnie zaskoczony – I co ci powie-
dział?! Mówił coś konkretnego?!
- Nic, czego bym już wcześniej nie wiedział – stwierdził Harry zbierając
swoje rzeczy z biurka – Ale wracając do mojej prośby... nie mogę co
wieczór śledzić Sylasa. Mógłbyś mnie zmieniać?
- Nie ma sprawy – stwierdził pospiesznie Monaghan nieco napiętym
głosem – W zasadzie od kiedy zamknięto Klub Pojedynków wieczory
mam wolne. Mogę zająć się szpiegowaniem Sylasa na pełen etat. Ty
i tak masz dużo spraw na głowie.

298
- Naprawdę?! - spytał Harry z nieskrywaną ulgą, a kiedy Monaghan
potwierdził kiwnięciem głowy wyszczerzył do niego zęby – Dzięki! Je-
steś dobrym kumplem!

Następnego dnia wśród uczniów szóstego i siódmego roku pano-


wała nerwowa atmosfera. Tematem przewodnim wszystkich rozmów
był egzamin z teleportacji. Według powszechnych opinii był on niezwy-
kle trudny i wymagający. Nie było również tajemnicą, że często docho-
dziło na nim do poważnych wypadków. Z tych właśnie względów na
lekcjach Harry'ego nie pojawiła się większość dziewcząt, skarżąc się
na dotkliwe dolegliwości żołądkowe. Te , które przyszły bez powodu
wybuchały płaczem, kiedy o coś je zapytano.
- Naprawdę nie musicie się niczym martwić – zapewnił uczniów Harry,
kiedy tuż po zajęciach zgromadzili się na dziedzińcu – Egzamin jest
całkiem prosty. Musicie się tylko bardzo skupić. Poza tym, nawet jeśli
komuś z was się nie powiedzie, latem będą poprawki.
- Chyba zaraz zwymiotuję! - jęknął jakaś pulchna Puchonka przykła-
dając dłoń do ust, a kilka jej rówieśniczek zareagowało podobnie.
Większość chłopców nerwowo zarechotała. Ślizgoni zaczęli robić so-
bie z tego żarty, choć Harry dostrzegł, że każdy z nich był blady ni-
czym Dudley po spotkaniu z dementorem.
- Wujku, wcale nam nie pomagasz – oburzyła się Wiktoria wychodząc
z tłumu – Możemy po prostu już iść?
Harry był lekko zmieszany. Postanowił się więcej nie odzywać.
Poprowadził sznur uczniów wzdłuż dziedzińca, kierując się w stronę
bramy. Kiedy znaleźli się na błoniach, dostrzegł w oddali olbrzymie ko-
lorowe namioty rozstawiane przy użyciu różdżek przez Monaghana
i kilku innych nauczycieli. Przypomniał sobie o zbliżających się uro-
czystościach i fakcie, że wciąż nie ma napisanego wystąpienia. Poczuł

299
nieprzyjemny skurcz w żołądku, który towarzyszył mu przez resztę po-
dróży.
Kiedy w końcu dotarli na miejsce, uczniowie gromadnie ruszyli
do Trzech Mioteł, gdzie czekał na nich Wilkie Twycross, ministerialny
Instruktor Teleportacji. Harry postanowił wykorzystać wolny czas na
wizytę u Aba Dumbledore'a. Gdy tylko przekroczył próg zapuszczonej
gospody Pod Świńskim Łbem, uderzył go charakterystyczny, nie-
przyjemny odór. W izbie jak zawsze panował tłok. Niemal każdy stolik
był zajęty. Wśród szemranych typów, szpetnych wiedźm i cuchnących
trolli Harry wypatrzył jednak kogoś, kogo nie spodziewał się tutaj za-
stać.
- Co ona tu robi?! - spytał barmana wskazując na stolik w przeciwle-
głym końcu gospody, przy którym siedziała samotnie Rita Skeeter wy-
raźnie znużona – Nadal tutaj przychodzi?
- A przyłazi co środę – odrzekł szorstko Ab nalewając Harry'emu piwa
do niedomytego kufla – Przecież ci już o tym gadałem!
Harry w skupieniu wpatrywał się w reporterkę. Sprawiała wrażenie
zniecierpliwionej. Zupełnie jakby na kogoś czekała.
- Sądziłem, że już przestała tu przychodzić – odrzekł pociągając zdro-
wy haust piwa – A ta druga? Ta wredna baba, która zawsze z nią by-
ła? Nadal się tu pojawia?
Barman zamyślił się przez chwilę, przygładzając brodę.
- Nie. Szczęściem nie widziałem jej od kilku tygodni – stwierdził w koń-
cu.
Zaintrygowany Harry nie mógł uwierzyć, że Rita ma nadzieję na konty-
nuowanie potajemnych spotkań. Czyżby nie słyszała, że Meropa jest
wampirem i nawiała z zamku?
- To miejsce nie specjalnie do ciebie pasuje, Rito – zakpił podchodząc
do stolika reporterki z kuflem piwa w ręku – Co cię tu sprowadza? –
spytał udając zainteresowanie.

300
- Och, Harry! Jak miło cię znowu widzieć! – zawołała nerwowo Rita si-
ląc się na uprzejmy ton i próbując zamaskować panikę na swojej twa-
rzy – Mogę ci jakoś pomóc? A może chciałeś udzielić mi wywiadu
w związku ze zbliżającą się rocznicą twojego pojedynku z...
- Nie. Chciałem zapytać kiedy ostatnio widziałaś Meropę Bloomenbach
– odrzekł bezceremonialnie Harry siadając naprzeciwko Rity – A do-
kładniej, chcę wiedzieć czy widziałaś się z nią od czasu gdy wysłano
za nią listy gończy za zabicie centaura i napaść na ucznia?
- Nie mam pojęcia o czym mówisz! – oburzyła się Rita, a sztuczny
uśmieszek spełzł z jej twarzy tak nagle, jak nagle się pojawił – Jestem
tutaj, bo w Trzech Miotłach są teraz jakieś egzaminy. Chciałam się na-
pić tego... ee... wyśmienitego piwa...
- Wiem doskonale, że od kilku miesięcy spotykałaś się tutaj z Meropą
– odrzekł chłodno Harry wiercąc reporterkę nieprzyjemnym spojrze-
niem – Donosiła ci o wszystkim, co działo się w szkole. Zakładam, że
zbierasz materiał do swojej nowej jadowitej książki.
Rita przez chwilę milczała, z niechęcią wpatrując się w Harry'ego.
- No dobrze! Przyłapałeś mnie! - zachichotała sztucznie się uśmiecha-
jąc – Faktycznie współpracowałam z Meropą Bloomenbach. Miała mi
dostarczyć pewne dokumenty, niestety w szkole doszło do tego niepo-
rozumienia i przestała się tu pokazywać.
- Nieporozumienia?! – zdumiał się Harry – Została przyłapana na gorą-
cym uczynku. Sprawdziliśmy jej gabinet. Z listów od kochanka wynika,
że została ugryziona przez wampira. Nie ma co do tego najmniejszych
wątpliwości!
Rita zachichotała, przyprawiając Harry'ego o ból głowy.
- Obawiam się, że dałeś się komuś wyprowadzić w pole, mój drogi –
stwierdziła jadowitym tonem – Widywałam się z Meropą regularnie od
kilku miesięcy. Za każdym razem gdy opuszczałyśmy gospodę, było
już bardzo późno. W zasadzie środek nocy. Nigdy nie zauważyłam

301
u niej wampirzych kłów. Nie próbowała też zrobić sobie ze mnie ko-
lacji.
– Być może za bardzo pochłaniały cię rewelacje jakie ci sprzedawała –
zakpił Harry, a Rita zmierzyła go surowym spojrzeniem – Meropa za-
żywała Wywar Księżycowy. Mogłaś nie zauważyć pewnych sympto-
mów.
- Tak, tak. Znam całą tą bajeczkę, którą obszernie opisano na pierw-
szej stronie Proroka Codziennego – stwierdziła z niesmakiem Rita –
I moja reporterska intuicja podpowiada mi, że nie ma w niej ani krzty
prawdy. A oboje wiemy, że na historiach wyssanych z palca to ja się
znam jak mało kto!
- Bez wątpienia – odrzekł cierpko Harry – Czemu sądzisz, że to nie
prawda? Horacy Slughorn przyłapał Meropę na kradzieży ingrediencji.
- To bez znaczenia – stwierdziła Rita – Meropa mogła być wówczas
pod wpływem Imperiusa. Ktoś widocznie próbuje ją wrobić. W każdym
razie, nie mam najmniejszych wątpliwości. Ona nie jest żadnym wam-
pirem!

Tego wieczoru Harry nie mógł zmrużyć oka. Wciąż myślał o tym
co powiedziała mu Rita Skeeter. Czy to możliwe, by Meropa była nie-
winna? Czy to możliwe, że ktoś zręcznie ją wrobił i wyprowadził
wszystkich w pole? Jeśli tak, to wampir nadal jest na wolności. Wciąż
znajduje się w Hogwarcie!

- Nie. To nie możliwe – stwierdził stanowczo Neville, kiedy Harry


o wszystkim mu opowiedział w trakcie śniadania w Wielkiej Sali – Me-
ropa jest wampirem. Przecież znalazłeś niezbite dowody w jej gabine-
cie.
- Listy można sfałszować – stwierdził bez przekonania Harry.

302
- Od kiedy Meropa nawiała nie doszło do żadnego ataku – odpowie-
dział Neville – Nie było ani jednego incydentu z udziałem wampira. Jak
to wytłumaczysz? Chcesz powiedzieć, że nagle wampirowi udało się
nad sobą zapanować?
- No, może wciąż zażywa Wywar Księżycowy – mruknął Harry.
- Slughornowi nie zginęły ostatnio żadne ingrediencje – rzekł ze znie-
cierpliwieniem Neville – To dowodzi, że wampira nie ma już w zamku.
- Obyś miał rację – odrzekł Harry – I bez tego mam dość problemów
na głowie.

W całym zamku od kilku dni trwały gorączkowe przygotowania


do rocznicowych uroczystości. Na błoniach rozstawiono z tuzin olbrzy-
mich namiotów pod którymi umieszczono pufy, fotele i stoliki na paję-
czych nogach. Miały to być miejsca dla licznych gości, którzy przybędą
zza granicy. Skrzaty domowe uwijały się w kuchni, aby przygotować
na tą okoliczność imponującą ucztę. Hagrid udał się do sklepu Ge-
orge'a, gdzie zakupił cały wóz czarodziejskich fajerwerków. Podobno
miały zagwarantować zachwycające widowisko.
Neville i Rose przez kilka godzin dekorowali Wielką Salę, gdzie
miał odbyć się Apel Poległych. Przez cały ten czas prawie się do sie-
bie nie odzywali. Godła domów zniknęły. Zamiast nich zawisły czarne
chorągwie. Na ścianie za stołem nauczycielskim Monaghan rozwiesił
niemal setkę portretów. Przedstawiały wizerunki osób, które poległy
w walce o świat wolny od tyranii Voldemorta i jego zwolenników.
Harry był jedynym nauczycielem nie zaangażowanym w przygo-
towania. Zamiast pomagać pozostałym zaszył się w swoim gabinecie.
Czekała go nieprzespana noc. Poprosił Gburka o dzban mocnej kawy,
zasiadł za swoim biurkiem i starał się zebrać myśli. Bezskutecznie pró-

303
bował nakreślić kilka sensownych zdań o swoim pojedynku z Volde-
mortem. Nic mądrego nie przychodziło mu jednak do głowy.
- Beznadzieja! Nie mam pojęcia co napisać! – stwierdził zrezygno-
wany, kiedy Rose zajrzała do jego gabinetu, po zakończeniu prac
w Wielkiej Sali – Siedzę już nad tym kilka godzin i nic!
Rose obdarzyła go zachęcającym spojrzeniem, trzepocząc przy tym
rzęsami.
- Jestem pewna, że sobie z tym poradzisz – stwierdziła słodkim gło-
sem kładąc dłoń na ramieniu Harry'ego – Jak zawsze. Jesteś w końcu
bardzo utalentowany.
Harry zalał się rumieńcem. Przypomniał sobie, co Monaghan mówił
mu o Rose, podczas jednej z wieczornych kolacji w Wielkiej Sali.
- Jeśli masz ochotę mogę ci pomóc – zaoferowała pochylając się nad
Harrym tak, że jej biust znalazł się dokładnie na wysokości jego twarzy
– Co już tam nakreśliłeś? - spytała kokietującym głosem.
Harry jeszcze bardziej spłonął rumieńcem. Kartka na jego biurku była
zupełnie pusta. Używał pergaminu samoczyszczącego. Usuwał on
kleksy i przekreślone zdania, a tylko to Harry zdołał dotychczas naba-
zgrać.
- Myślę, że zanim przystąpisz do pisania, musisz się nieco rozluźnić –
zaproponowała Rose wciąż trzymając jedną dłoń na jego ramieniu,
a drugą gładząc jego przyprószone siwizną włosy – Powinieneś się
odprężyć. Zrelaksować. Ostatnio doświadczyłeś tylu stresujących sy-
tuacji...
Ilekroć palce Rose dotykały jego włosów, Harry odczuwał coraz
większe podniecenie. Cały zesztywniał. Poczuł się nieswojo. Spojrzał
nieśmiało w oczy Rose. Ona odwzajemniła się tym samym. Przez krót-
ką chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, po czym Rose pochyliła
się w jego stronę, aby go pocałować.

304
- Co ty robisz?! - jęknął Harry cofając się w ostatniej chwili i gwałtow-
nie powstając z miejsca – Wiesz doskonale, że jestem żonaty! Ko-
cham Ginny!
Zdumiona Rose zrobiła krok do tyłu. Wyglądała na urażoną i zawie-
dzioną.
- Kochasz kobietę, która kompletnie cię nie rozumie? - spytała ponuro.
- Kocham kobietę, która przysięgała mi miłość i wierność – odrzekł ze
złością Harry – Tę, która urodziła trójkę moich dzieci.
- Myślę, że zasługujesz na coś więcej – odpowiedziała napiętym gło-
sem Rose.
Harry w osłupieniu się jej przyglądał. Nie mógł uwierzyć w to jak się
zachowała.
- Robi się już późno – stwierdził stanowczo – Myślę, że powinnaś już
sobie pójść.
Rose przez chwilę stała nieruchomo ze wściekłym wyrazem twarzy.
Harry dostrzegł w jej oczach coś niepokojącego. Jakiś złowieszczy
błysk. Zupełnie do niej niepasujący.
- Zawiodłeś mnie, Harry – stwierdziła obracając się na pięcie i nerwo-
wym krokiem wyszła z gabinetu trzaskając drzwiami.

Kiedy pierwsze promienie Słońca padły na skąpane w wiosen-


nym deszczu błonia, Harry zakończył poprawki w swoim wystąpieniu.
Złość która narodziła się w nim po zaskakującym zachowaniu Rose
rozładował przelewając swoje myśli na pergamin. Ze zdumieniem
stwierdził, że wyszło mu to nadspodziewanie dobrze. Po krótkiej
drzemce zszedł do Wielkiej Sali na śniadanie.
Przy stole nauczycielskim nikogo jeszcze nie było. Tuż za nim
tłoczyli się jednak rozespani uczniowie, aby z bliska przyjrzeć się wy-
stawie portretów. Harry natychmiast do nich dołączył. Wśród wielu
znajomych twarzy, dostrzegł wizerunek Freda Weasleya, szczerzące-

305
go do niego zęby, nad którym wisiał portret Colina Creevey. Kawałek
dalej, tuż nad fotelem dyrektora znajdowała się podobizna Lupina,
a obok niej Tonks, z płomiennie purpurowymi włosami, które nagle
zrobiły się jadowicie zielone. Oboje machali do Harry'ego przyjaźnie.
Poczuł się nieswojo. Zupełnie nie wiedział jak ma się zachować.
Zaschło mu w gardle.
- Wszystko w porządku, tato? - spytał Albus podchodząc do niego
z zatroskanym wyrazem twarzy (jak zwykle towarzyszył mu jego przy-
jaciel Henry, z którym niemal nigdy się nie rozstawał) – Jesteś bardzo
blady.
- Kiepsko spałem – odrzekł ochrypłym głosem Harry poklepując syna
po ramieniu – Nie martw się o mnie. Lepiej powiedzcie, czemu tak
wcześnie wstaliście? Przecież dziś nie ma zajęć.
- Nie mogliśmy się doczekać latającego cyrku – zawołał rozradowa-
nym głosem Albus, a Harry dopiero teraz przypomniał sobie, że nad
stadionem quidditcha miał dziś rozstawić się lewitujący cyrk Davida
Clarcfielda.
- To raczej ty nie mogłeś się doczekać, Al – zakpił Henry zerkając nie-
śmiało na Harry'ego – Całą noc nie zmrużyłeś oka. Słyszałem jak cho-
dziłeś po dormitorium.
- Skoro mnie słyszałeś, także musiałeś nie spać! – odparował Albus
szczerząc do przyjaciela zęby. Ten zrobił to samo, choć wciąż spra-
wiał wrażenie speszonego obecnością Harry'ego Pottera.
Tuż po śniadaniu starsi uczniowie udali się do Hogsmeade,
gdzie mogli spędzić całe popołudnie. Młodsi zgromadzili się natomiast
na trybunach stadionu, gdzie mieli okazję zobaczyć niesamowite po-
pisy fantastycznych zwierząt z zaczarowanego cyrku. Towarzyszyła im
większość nauczycieli, bo niecodziennie można było oglądać takie wi-
dowisko. Harry w tym czasie pomagał Hagridowi rozstawić fajerwerki
na nocny pokaz sztucznych ogni.

306
- Cholibka, nie mogę uwierzyć że to już dwadzieścia lat – stwierdził ga-
jowy zerkając co chwilę na błąkających się po błoniach oficjeli, którzy
zaczęli stopniowo zlatywać się do zamku – Mam wrażenie jakby to by-
ło wczoraj.
- Doskonale cię rozumiem, Hagridzie – mruknął Harry zatykając race
w rozmokłej ziemi – To wszystko co się tutaj dzisiaj dzieje, to czyste
szaleństwo! Wolałbym zapomnieć o tym co się wydarzyło, zamiast
urządzać z tego powodu festyny.
- Każdy się cieszy, że Sam-Wiesz-Kogo trafił szlag – odrzekł Hagrid
wyciągając wielką chustę z kieszeni i przecierając spocone czoło – Nie
dziw się, że chcą świętować.
Harry nic nie odpowiedział. Wcale nie miał nastroju do świętowania.
Nie mógł pozbyć się uczucia, że w tym całym zamieszaniu jest coś
niestosownego.
- Tutaj jesteś, Harry! - zawołał Ron nadbiegając niespodziewanie od
strony zamku. Wyglądał na zmęczonego i spiętego. Ciężko oddychał.
Przywitał się z Hagridem i przykucnął na chwilę, żeby odsapnąć. Harry
w napięciu mu się przyglądał.
- Znaleźliśmy go – powiedział po chwili z powagą – Mamy Edgara
Walde!

307
ROZDZIAŁ DW UDZIESTY PIERWSZY

SENESZAL OKSYDUS

H
arry mając na uwadze trudność Hagrida w utrzymywaniu wszel-
kich tajemnic, nie chciał przy nim rozmawiać o synu Volde-
morta. Nie zwlekając więc ani chwili dłużej, ruszył wraz z Ronem po-
śpiesznym krokiem w kierunku zamku. Maszerując co chwilę mijali
grupki czarodziejów i czarownic rozmawiających między sobą w ob-
cych językach. Na widok Harry'ego goście zamierali, szepcząc coś
między sobą i z podnieceniem wskazując na niego palcami.
- Znaleźliście Edgara Walde? - spytał szeptem nie mogąc dłużej wy-
trzymać narastającego napięcia – Zrobiliście to przed Bractwem?
- Niestety, ubiegli nas – odrzekł posępnie Ron przyspieszając kroku –
Choć to i tak jest w tej chwili bez znaczenia.
Harry przystanął. Ze zdziwieniem spojrzał na przyjaciela.
- Bez znaczenia? - powtórzył – To znaczy, że Edgar Walde nie jest ta-
ki jak się spodziewali? Był dla nich nieprzydatny? Nie potrafi rozma-
wiać z wężami?
Ron westchnął.

308
- Myślę, że on nie potrafi nawet używać różdżki – stwierdził ponuro –
zresztą wcale jej nie posiada – Harry wybałuszył oczy ze zdziwienia,
więc Ron pospiesznie wyjaśnił mu, że Edgar Walde jest charłakiem.
Ku własnemu zdumieniu, Harry mimowolnie parsknął śmiechem. Te-
raz to Ron wyglądał na zaskoczonego.
- Co za ironia losu. Syn wielkiego Lorda Voldemorta, największego
czarnoksiężnika naszych czasów, jest pozbawionym wszelkich ma-
gicznych talentów CHARŁAKIEM – wyjaśnił z rozbawieniem Harry, ale
widząc karcące spojrzenie przyjaciela szybko dodał – A więc plan
Bractwa na szczęście się nie powiódł.
- Nie koniecznie – odrzekł z powagą Ron ruszając ponownie w stronę
zamku – Edgar ma syna. I właśnie z jego powodu tutaj jestem.
Szczerze zdumiony Harry pospiesznie ruszył za przyjacielem.
Serce waliło mu tak szybko, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi.
Głowa pękała od nadmiaru myśli. Wszedł za Ronem do sali wejściowej
i obaj pospiesznie powędrowali ku marmurowym schodom.
- Jego syn uczy się w Hogwarcie? - spytał po chwili namysłu – Jest
pełnowartościowym czarodziejem?
- Zgadza się – odrzekł Ron – A najciekawsze w tym wszystkim jest to,
że jego domowym zwierzątkiem jest powiększona do rozmiarów pyto-
na żmija zygzakowata.
- A więc jest wężousty! - zawołał z entuzjazmem Harry i widząc nietę-
gą minę Rona szybko dodał – Edgar to potwierdził?!
- Nie. Edgar po spotkaniu z ludźmi Bractwa stracił wszelki kontakt
z rzeczywistością – odrzekł ponuro Ron wspinając się pospiesznie po
krętych kamiennych schodach wiodących na górne piętra zamku –
Zrobili mu kompletną sieczkę z mózgu. Na szczęście jego sąsiadką
jest Gwinet Ploter z Urzędu Dezinformacji. Skończyłem ją przesłu-
chiwać dosłownie przed godziną. Przyznała, że kilka razy słyszała jak

309
chłopiec wydaje z siebie jakieś dziwne przeciągłe dźwięki. Zupełnie
jakby syczał. Zawsze miał wtedy ze sobą swoje domowe zwierzątko.
- W takim razie Bractwo Czarnej Gwiazdy też już o tym wie! – stwier-
dził ze zgrozą Harry – Na pewno już szukają tego chłopca!
- Dlatego idziemy do twojego gabinetu, Harry – odrzekł z naciskiem
Ron - Jesteś opiekunem Gryfonów, a więc masz listę wszystkich
mieszkańców tego domu – wyjaśnił – Musimy sprawdzić, czy będzie fi-
gurował na niej jakiś chłopiec o nazwisku Walde. Ploter mówiła, że
miał na imię Henry. Na oko mógł mieć maksymalnie ze czternaście lat.
- Ustaliłeś, że jest Gryfonem? - spytał pospiesznie Harry, a kiedy Ron
zaprzeczył szybko dodał – W takim razie nie możemy marnować cza-
su! Idź sam do mojego gabinetu! Lista Gryfonów powinna znajdować
się w moim biurku. W szufladzie, która będzie na ciebie groźnie łypać
wielkimi ślepiami. Podrap ją po nosie, a wtedy się otworzy. Ja w tym
czasie sprawdzę listy z pozostałych domów!
I tak też zrobili. Ron pomaszerował na siódme piętro, a Harry
pospiesznie zbiegł do korytarza na pierwszym piętrze. Kiedy minął kla-
sę historii magii i dotarł pod drzwi dawnego gabinetu profesor McGo-
nagall, obecnie zajmowanego przez Neville'a, ze zdziwieniem stwier-
dził, że są one uchylone. Jedno krótkie spojrzenie pozwoliło mu uzy-
skać pewność, że ktoś włamał się do środka i dokładnie wszystko
przeszukał.
- Brakuje tylko listy mieszkańców Hufflepuffu – poskarżył się Neville,
kiedy chwilę później wparował do gabinetu w towarzystwie Monagha-
na. Obaj wyglądali na bardzo przejętych. Z trudem łapali powietrze.
Widać całą drogą musieli biec.
- Zeller i Wilkie także zgłosili mi włamania – stwierdził z powagą Sean.
- Domyślam się, że im również zginęły listy mieszkańców – odpowie-
dział sucho Harry, a Monaghan potwierdził kiwnięciem głowy.

310
- O co tutaj chodzi? - spytał ze złością Neville marszcząc brwi – Kto
zadaje sobie tyle trudu, żeby zwędzić listy z nazwiskami uczniów?
- Ktoś, kto próbuje odszukać ucznia, który nazywa się Henry Walde –
odrzekł Harry rozglądając się po gabinecie w poszukiwaniu jakiś wska-
zówek i gorączkowo zastanawiając się, co powinien robić dalej.
- Henry Walde?! - powtórzył ze zdumieniem Neville – Przecież to je-
den z moich uczniów! Prymus z zielarstwa!
Harry poczuł narastające podniecenie. Jego ciało omiotły dreszcze.
- Gdzie możemy go teraz znaleźć?! - spytał napiętym głosem.
- Jest na trzecim roku, więc pewnie poszedł do Hogsmeade – stwier-
dził niepewnie Neville – Ale o co chodzi, Harry?! Kto go szuka?!
- Nie ma czasu na wyjaśnienia, Neville – odrzekł pospiesznie Harry –
Ty i Sean musicie za wszelką cenę odnaleźć tego chłopca! To bardzo
ważne!
- Skorzystamy z sieci Fiuu! – zaproponował żywo Monaghan – Mada-
me Rosmerta nie powinna mieć nam za złe, gdy pojawimy się w jej ko-
minku. W ten sposób najszybciej dotrzemy do wioski!
Kiedy wraz z Nevillem wybiegł z gabinetu, Harry zaczął gorącz-
kowo zastanawiać się nad dalszymi poczynaniami. Przecież musiał ja-
koś wychwycić wszystkich uczniów, którzy mogli być poszukiwanym
wnukiem Voldemorta. Nie mając żadnego konkretnego pomysłu, po-
stanowił zejść do Wielkiej Sali i zaczekać tam na Rona. Miał nadzieję,
że może on podsunie mu jakiś ciekawy pomysł.

Wielka Sala była niemal zupełnie pusta. Przy czterech długich


stołach siedziała zaledwie garstka uczniów. Kilku Ślizgonów z siódme-
go roku, tuzin Krukonek wesoło o czymś dyskutujących, oraz jedna
Gryfonka. Ta ostatnia była niska i lekko przygarbiona. Nosem tkwiła
w swoich notatkach, które właśnie zawzięcie kreśliła. Po gęstych, pło-

311
miennie rudych włosach i bystrym wyrazie twarzy Harry od razu roz-
poznał, że jest to Rose Weasley, córka Hermiony i Rona.
- Nie oglądasz lewitującego cyrku? - zdziwił się Harry podchodząc do
dziewczynki i przysiadając się do niej tak nagle, że zaskoczona aż
podskoczyła do góry.
- Och, nie mam czasu na takie głupoty, wujku! – stwierdziła nieco za-
rozumiałym tonem – Muszę skończyć wypracowanie dla profesora
Slughorna. Bardzo na mnie liczy, więc nie mogę go zawieźć.
Harry już chciał powiedzieć, że Rose bardzo przypomina mu
swoją matkę. Zanim otworzył jednak usta, do Wielkiej Sali wparował
Ron. Dysząc ciężko i ocierając pot z czoła, podszedł do nich. Ucałował
zaskoczoną córkę i zwrócił się do Harry'ego.
- Ktoś zwędził listę Gryfonów z twojego gabinetu – oznajmił wyraźnie
zawiedziony – Sprawdziłeś w pozostałych domach?
Rose powróciła do kreślenia notatek, choć Harry dostrzegł że strzyże
uszami.
- Pozostałe listy także skradziono – odrzekł sucho – Neville już szuka
jednego chłopca z Hufflepuffu, ale nie mamy pewności czy to o niego
chodzi. Nie mam pomysłu jak sprawdzić pozostałe domy.
- To bardzo proste – stwierdziła nagle Rose, a Harry i Ron obdarzyli ją
zaskoczonymi spojrzeniami. Musieli w ten sposób zachęcić ją do dal-
szego mówienia, bo odchrząknęła donośnie i oczyściwszy sobie gar-
dło kontynuowała jeszcze bardziej zarozumiałym tonem niż wcześniej
– Jeśli szukacie jakiegoś ucznia, możecie przecież sprawdzić w Księ-
dze Urodzeń. Tej, w której są nazwiska wszystkich czarodziejów od
narodzin zapisanych do Hogwartu.
Harry pacnął się w głowę.
- Że też wcześniej na to nie wpadłem – jęknął z poirytowaniem.
- A skąd wiesz o tej Księdze, Rose? - spytał zaintrygowany Ron w sku-
pieniu obserwując córkę, która lekko poczerwieniała na twarzy.

312
- Och, tato! - westchnęła – Gdybyś kiedykolwiek przeczytał Historię
Hogwartu wiedziałbyś o takich rzeczach!
- Ależ ty jesteś podobna do swojej matki! - odrzekł z dumą Ron, szcze-
rząc do Harry'ego zęby – Tak samo bystra i zaradna!
- Powiesz nam jeszcze, gdzie możemy znaleźć tą Księgę? - spytał
z zakłopotaniem Harry.
- Nie powiem – odpowiedziała radośnie Rose, wyraźnie połechtana
słowami swojego ojca – O tym wie jedynie dyrektor. Z tego co wyczy-
tałam, Księgę może odnaleźć tylko ta osoba, której dyrektor zdradzi jej
lokalizację.
- Musimy więc pogadać z Foksterem! – odrzekł entuzjastycznie Ron.
- Nie ciesz się za bardzo – mruknął Harry – Wątpię, żeby był skory do
pomocy.
Mimo to postanowili niezwłocznie udać się do gabinetu dyrektora
i uzyskać dostęp do Księgi Urodzeń. W ten sposób mogliby precy-
zyjnie określić, który z uczniów jest synem Edgara Walde. Mieliby więc
pewność, że szukają właściwego chłopca.
Kiedy pospiesznym krokiem opuścili Wielką Salę i po chwili zna-
leźli się u szczytu marmurowych schodów, zza rogu wyłonił się ktoś,
kogo się tutaj zupełnie nie spodziewali.
- Hermiona?! - zawołali z niedowierzaniem niemal jednocześnie.
Hermiona wyglądała na bardzo podnieconą i zniecierpliwioną.
- Tutaj jesteście! - zawołała z wyrzutem – Wszędzie was szukałam.
Właśnie wracam z twojego gabinetu, Harry!
- Nie mamy czasu na pogaduszki! - warknął Ron – Musimy się pilnie
zobaczyć z dyrektorem.
Hermiona obdarzyła męża wściekłym spojrzeniem, po czym zwróciła
się do Harry'ego.

313
- Myślę, że Fokster nie będzie skory do rozmowy – stwierdziła z prze-
konaniem – Właśnie podjął u siebie Ministra. Widziałam ich razem.
Poza tym to, co chcę wam powiedzieć jest bardzo istotne.
- No to mów – ponaglił ją Ron.
- Dziś rano byłam w Biurze Rejestracji Animagów – zaczęła pośpiesz-
nie Hermiona – Chciałam sprawdzić, czy w rejestrze nie ma czegoś,
co inni mogli przeoczyć. I znalazłam!
- Co takiego?! - spytali jednocześnie Ron i Harry. Obaj byli wyraźnie
zaciekawieni.
- W rejestrze figurowało nazwisko jednego z nauczycieli Hogwartu –
kontynuowała z przejęciem Hermiona – Seana Monaghana. Zmienia
się w białego nietoperza!
- To jeszcze nie zbrodnia – zakpił Ron, a Harry natychmiast uciszył go
karcącym spojrzeniem.
- Tej nocy, gdy śledziliśmy Lisę Turpin, widziałam w Zakazanym Lesie
białego nietoperza – ciągnęła dalej Hermiona – Następnego ranka
każdy wiedział o jej pochodzeniu!
Harry'emu przez chwilę zamarło serce. Właśnie przypomniał sobie roz-
mowę z Filchem.
- Woźny zeznał, że w noc morderstwa Flitwicka usłyszał hałas
w schowku na miotły – stwierdził zimnym, pełnym napięcia głosem –
Kiedy zajrzał do środka znalazł kilka nietoperzy!
- Nie bardzo rozumiem – mruknął z zakłopotaniem Ron, a Hermiona
ostentacyjnie westchnęła.
- Gdy powiedziałem Monaghanowi, że Filch odzyskał pamięć wyraźnie
go to zaniepokoiło – ciągnął dalej Harry – Od razu zaczął dopytywać,
czy dowiedziałem się czegoś nowego.
Na twarzy Rona nadal malowało się niezrozumienie. Poirytowana Her-
miona wymownie wywróciła oczami, ponownie ciężko wzdychając.

314
- To Monaghan zabił Flitwicka, Ron – stwierdził ponuro Harry – Kiedy
Filch go nakrył, szybko zmienił się w nietoperza. Tamtej nocy, gdy śle-
dziliśmy Lisę towarzyszył nam jako animag!
- A następnego dnia rozgadał uczniom, że Lisa jest córką centaurów –
dokończyła Hermiona.
- Więc przez cały ten czas pracował dla Bractwa? - upewnił się Ron,
a Hermiona mu przytaknęła.
Harry poczuł się bardzo dotknięty tym faktem. Nie mógł uwie-
rzyć, że Monaghan tak go wykiwał. Przez wiele miesięcy udawał jego
przyjaciela i stopniowo osłabiał jego czujność. Chętnie angażował się
w poszukiwanie wampira i śledztwo w sprawie zabójstwa Flitwicka,
choć tak naprawdę chciał mieć pewność, że Harry niczego nowego nie
odkryje. W tym celu zmodyfikował nawet pamięć Flicha.
- Gdzie jest teraz Monaghan? - spytał Ron, a Harry poczuł jakby żołą-
dek wywrócił mu się na lewą stronę. Dopiero teraz uświadomił sobie,
że posłał go z Nevillem po ucznia, który może być wnukiem Volde-
morta!
- Ron, musisz natychmiast dostać się do Hogsemade! - zawołał spani-
kowany – Jeden z uczniów Neville'a nazywa się Henry Walde! Właśnie
przebywa w wiosce! Neville szuka go razem z Monaghanem! Musisz
im w tym przeszkodzić! Monaghan nie może dopaść tego chłopca!
Niczego więcej nie trzeba było tłumaczyć. Ron wyciągnął różdż-
kę i natychmiast przywołał swoją miotłę. Wybiegł z zamku na błonia
i po chwili wystrzelił z olbrzymią prędkością w powietrze, znikając na
poszarzałym niebie, które smętnie wisiało nad Hogwartem. Tłoczący
się na błoniach goście ze zdumieniem przyglądali się tej scenie. Harry
nikomu jednak nic nie tłumaczył. Wiedział doskonale, co musi teraz
zrobić.
- Hermiono, musimy porozmawiać z dyrektorem! - zawołał, chwycił
przyjaciółkę za rękę i pociągnął za sobą.

315
W biegu pokonywali kolejne stopnie schodów piętrzących się
przed nimi. Hermiona wyglądała na zaskoczoną, ale o nic nie pytała.
Szybko dotarli do korytarza na drugim piętrze. Kiedy minęli jego zała-
manie, ich oczom ukazała się chimera strzegąca wejścia do gabinetu
dyrektora.
- Fokster myśli, że jestem Ritą Skeeter – stwierdziła sucho Hermiona
z trudem łapiąc powietrze do płuc – Kiedy mnie z tobą zobaczy, wywali
nas za drzwi.
- Towarzyszy mu Kingsley, więc będzie bardzo skory do współpracy –
odrzekł Harry i donośnym głosem wypowiedział hasło.
Chimera uskoczyła na bok, a w ścianie za nią pojawiła się dziu-
ra. Wkroczyli do środka i kręte schody natychmiast zawiodły ich pod
drzwi gabinetu. Harry był tak spięty i pochłonięty chęcią odnalezienia
Henry'ego Walde'a przed członkami Bractwa, że zapomniał zapukać
i bez zapowiedzi wparował do gabinetu.
Nieomal nie wpadł na dyrektora. Walburg Fokster w swoim czar-
nym wiosennym płaszczu, ze spiczastą tiarą na głowie szykował się
właśnie do wyjścia. Na widok Harry'ego pobladł na twarzy. Kiedy do-
strzegł Hermionę, musiał wziąć ją ponownie za Ritę Skeeter, bo na-
tychmiast zrobił się purpurowy. Jego twarz wykrzywił grymas wściekło-
ści.
- Co ONA tutaj robi?! - zawołał z oburzeniem wskazując grubym palu-
chem na Hermionę, która odruchowa przybrała niewinny wyraz twarzy
i spuściła głowę.
Harry nie odpowiedział. W skupieniu zaczął rozglądać się po ga-
binecie. Minął Fokstera i bez zaproszenia wszedł do środka. Dostrzegł
patefon Dumbledore'a, który wciąż stał w tym samym miejscu,
w którym pozostawiła go McGonagall. Na biurku zauważył dwa kie-
liszki. Jeden był pusty, a na jego ściance widać było ślady czyichś ust.

316
W drugim kieliszku wciąż znajdował się jakiś trunek o krwistoczerwo-
nej barwie.
- Zdaje się, że towarzyszył ci Minister Magii – stwierdził Harry spoglą-
dając ze zdumieniem na Fokstera, który wydał mu się dziwnie spięty
i zmieszany.
- Minister Magii?! - powtórzył nerwowo dyrektor obracając się na pięcie
i przechodząc obok patefonu Dumbledore'a – Nie mam pojęcia o czym
mówisz!
W gabinecie rozległ się donośny dźwięk, który skojarzył się Harry'emu
z bzyczeniem roju pszczół. Hermiona nerwowo rozejrzała się wokół,
chcąc upewnić się czy przypadkiem nie atakuje ich chmara owadów.
Wzrok Fokstera spoczął tymczasem na wykrywaczu kłamstw w złej in-
tencji.
- Piekielne urządzenie! - zawołał wyraźnie oburzony – Wciąż tylko wy-
daje z siebie ten denerwujący dźwięk! Dawno powinienem się tego
pozbyć!
Harry poczuł zimne mrowienie w palcach prawej ręki, kiedy
zaciskał dłoń na różdżce ukrytej w kieszeni. Czuł, że dreszcze omiotły
jego ciało. Fokster na szczęście nie wiedział jak działa genialny wy-
nalazek Dumbledore'a. Wciąż stał oburzony tuż przy nim, ze złością
komentując dokuczliwy dźwięk, który nagle ustał.
- Jesteś członkiem Bractwa Czarnej Gwiazdy, Fokster?! - zapytał bez-
ceremonialnie Harry, w napięciu oczekując na reakcję patefonu.
- Postradałeś rozum, Potter?! - oburzył się Fokster odwracając się
w stronę Harry'ego, nadal jednak stojąc przy patefonie – Nie jestem
w żadnym Bractwie!
Wynalazek Dumbledore'a ponownie zareagował. Harry dostrzegł spoj-
rzenie Hermiony, która wychyliła się zza pleców dyrektora. Musiała
zrozumieć co to oznacza, bo natychmiast wyciągnęła z płaszcza

317
różdżkę. Puściła do Harry'ego oko. Ten dostrzegł panikę na twarzy dy-
rektora.
- Zapewne składałeś Wieczystą Przysięgę, żeby nie zdradzić żadnych
tajemnic Bractwa Czarnej Gwiazdy?! - spytał chłodno Harry gdy tylko
dźwięk dochodzący z patefonu ponownie ustał.
Fokster poczerwieniał na twarzy. Wyglądał jakby miał zaraz eksplodo-
wać.
- BREDZISZ POTTER! - wrzasnął tryskając śliną z taką mocą, że Har-
ry musiał wytrzeć twarz rękawem – Nie składałem żadnej przysięgi!
Tym razem patefon nie zareagował. Harry na to właśnie liczył. Nie
zwlekając ani chwili dłużej błyskawicznie wyciągnął różdżkę i wycelo-
wał nią w Fokstera.
- Co ty wyrabiasz?! - wściekł się dyrektor zerkając z paniką do tyłu,
gdzie z kamienną twarzą stała Hermiona. Jej różdżka także była wyce-
lowana w dyrektora.
- Gdzie jest Minister?! - warknął Harry, a kiedy wzrok Fokstera niespo-
kojnie powędrował w stronę biurka, zrobił krok do tyłu i dostrzegł bla-
dą, zastygłą i pozbawioną wyrazu twarz Kinsgleya. Leżał tuż za biur-
kiem, zupełnie pozbawiony życia.
Hermiona podbiegła do Harry'ego i wciąż mierząc różdżką w Fokstera,
zajrzała za biurko. Na widok ciała od razu pobladła, a w kącikach jej
oczu pojawiły się łzy.
- Ty plugawy morderco! - wrzasnęła z obrzydzeniem spoglądając na
dyrektora – Otrułeś go! Ty żałosny, tchórzliwy łajdaku!
Harry poczuł ogarniającą go wściekłość. Z nienawiścią spojrzał na
Fokstera, groźnie zaciskając palce na różdżce, z której wyleciały czer-
wone iskry.
- To będzie prawdziwa sensacja – zakpił gorzko – Słynny i cieszący
się nieskazitelną opinią Walburg Oksydus Fokster należy do prze-
stępczej organizacji i morduje Ministra Magii. To z pewnością nie wpły-

318
nie pozytywnie na twoje szanse w wyborach. Chociaż nie mam prze-
konania, czy rezydenci Azkabanu mogą kandydować na Ministra!
Fokster przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w Harry'ego. Zu-
pełnie jakby się nad czymś gorączkowo zastanawiał. W końcu pars-
knął śmiechem. Nie był to jednak śmiech radosny, a raczej ponury
i ostentacyjny. Oczy Fokstera były zimne i pozbawione wyrazu. Jedy-
nie twarz wykrzywił teraz grymas niepohamowanej nienawiści.
- Naprawdę sądzisz Potter, że zależy mi na stanowisku Ministra Ma-
gii? - spytał drwiącym tonem – Ty i ta szlama – tu wskazał na Her-
mionę – jesteście żałośni! W ogóle nie zdajecie sobie sprawy z kim
macie do czynienia!
- Z oszustem, mordercą i złodziejem – odrzekł z odrazą Harry zaciska-
jąc zęby – I szczerze przyznam, że jestem zaskoczony. Bractwo Czar-
nej Gwiazdy zaufało ci na tyle, że członkowie Rady Starszych nie zmu-
sili cię do złożenia Wieczystej Przysięgi?
- Bo JA nie jestem ZWYKŁYM PIONKIEM jak ten nędzny śmierciożer-
ca, Rowle – stwierdził dumnie Fokster – Strzegę jednej z pięciu cnót.
JESTEM SENESZALEM.

319
ROZDZIAŁ DW UDZIESTY DRUGI

PENTAKL WĘŻOUSTYCH

H
arry nie miał zielonego pojęcia, co oznacza dziwne słowo wypo-
wiedziane przez Fokstera. Nie dał jednak tego po sobie poznać.
Niewzruszony stał z różdżką wycelowaną prosto w pierś dyrektora.
Hermiona, jak można się było spodziewać, doskonale wiedziała kim
jest seneszal.
- Jesteś członkiem Rady Starszych – stwierdziła chłodnym tonem –
Jednym z pięciu zastępców Wielkiego Mistrza – na twarzy Fokstera
pojawiło się wyraźne zadowolenie – Chyba domyślam się, której cnoty
strzeżesz. Byłeś wyjątkowo zdeterminowany, żeby odnaleźć horkruks
Slytherina.
- Widzę, że szlama odrobiła lekcje – zakpił Fokster, a Harry zrobił krok
w jego stronę, groźnie zaciskając palce na różdżce – Domyślam się,
że Dział Ksiąg Zakazanych okazał się dla was bardzo pomocny?
- Tak się składa, że dużo więcej dowiedzieliśmy się z Historii Hogwartu
– odpowiedział natychmiast Harry – Ale mamy już jasność dlaczego
utrudniałeś nauczycielom dostęp do tego działu biblioteki. Od samego
początku robiłeś wszystko, żebym w śledztwie nie mógł posuwać się
do przodu.

320
Fokster zaśmiał się ponuro.
- Wszyscy wiedzą, że nigdy za sobą nie przepadaliśmy, Potter –
stwierdził z rozbawieniem - To było bardzo wygodne. Wszystkie moje
decyzje utrudniające ci pracę mogłem tłumaczyć naszą wzajemną nie-
chęcią. Choć o ile mi wiadomo, bez tej szlamy i tak byś daleko nie za-
szedł.
Harry zacisnął zęby. Z końca jego różdżki wystrzeliły czerwone iskry.
- Jeśli jeszcze raz nazwiesz Hermionę szlamą, odczujesz mój gniew
na każdym calu swojego nędznego ciała! - warknął unosząc niezna-
cznie różdżkę.
Hermiona obdarzyła go pełnym wdzięczności spojrzeniem, po czym
z kamiennym wyrazem twarzy zwróciła się do Fokstera.
- Wiemy, że Tom Riddle odnalazł horkruks Slytherina – stwierdziła peł-
nym niechęci głosem – Wiemy też, że ukrył go w Komnacie Tajemnic
wiele lat temu. Dlatego potrzebujecie kogoś znającego mowę węży.
- Zdemaskowaliśmy też Monaghana – dodał lodowatym głosem Harry
– Nie uda mu się porwać wnuka Voldemorta. Już szukają go aurorzy.
Fokster ponownie ponuro się zaśmiał. Przeszedł się spokojnie po ga-
binecie, gładząc swoją siwą brodę. Sprawiał wrażenie dziwnie spokoj-
nego. Harry i Hermiona w napięciu obserwowali każdy jego ruch.
- Obawiam się, że aurorzy będą mieć dziś ciekawsze zajęcie – stwier-
dził jadowicie po chwili – Poza tym, skoro Monaghan przez tyle miesię-
cy robił cię w balona Potter, jestem przekonany że bez trudu poradzi
sobie z kilkoma osiłkami Ministerstwa. Ewidentnie go nie doceniacie.
- To on zabił profesora Flitwicka! - zawołała ze złością Hermiona.
- Zgadza się – potwierdził Fokster, takim tonem jakby rozmawiał o po-
godzie, a nie morderstwie – Ten obrzydliwy mieszaniec od samego
początku wchodził Seanowi w drogę. W końcu nakrył go na próbie
włamania do tego gabinetu. Dlatego Flitwick musiał rozstać się z tym
światem.

321
Harry poczuł falę wściekłości przepełniającą jego serce.
- Chcieliście ukraść kolekcję wspomnień Dumbledore'a – syknął –
Szukaliście informacji o Voldemorcie. Zastanawiało was, skąd młody
Tom Riddle dowiedział się o horkruksach.
- Obserwowaliśmy Toma od wielu lat – odrzekł spokojnie Fokster – Je-
go wyczyny były bardzo zaskakujące. Wielokrotnie mu kibicowaliśmy.
W każdym razie, domyślaliśmy się, że mógł odnaleźć horkruks nasze-
go Wielkiego Mistrza.
- Wykorzystaliście McGonagall! – wycedził Harry – A kiedy okazała się
zbędna, nakłoniliście Radę Nadzorczą do jej usunięcia ze stanowiska
dyrektora!
– Minerwa była bardzo cennym źródłem informacji – zakpił Fokster -
Od samego początku dała się podejść Monaghanowi. Sean wykorzy-
stał fakt, że byli kiedyś parą i z łatwością nawiązał z nią ponownie ro-
mans. Mówiła mu o wszystkim. Stara naiwniaczka!
- To podłe wykorzystywać czyjąś miłość w tak okrutny i bezwzględny
sposób! - oburzyła się Hermiona, a Fokster parsknął śmiechem.
- Dokąd się właściwie wybierałeś?! - spytał dociekliwie Harry – Kiedy
tu weszliśmy, zbierałeś się do wyjścia.
Na twarzy Fokstera pojawił się drwiący uśmieszek.
- Och, to bez znaczenia – odrzekł z ironią – To i tak jeszcze nie pora.
- Co masz na myśli?! - syknął Harry.
- Dowiesz się wkrótce, Potter – stwierdził z rozbawieniem Fokster.
Harry i Hermiona wymienili krótkie, zaniepokojone spojrzenia.
- Dlaczego zdecydowałeś się zająć posadę McGonagall? - spytała
z naciskiem Hermiona – Chodziło o dostęp do myślodsiewni? Dzięki
niej mogliście przejrzeć skradzione wspomnienia?
Fokster przez chwilę wpatrywał się w nią z przenikliwym spojrzeniem.
Zupełnie jakby próbował wedrzeć się do jej umysłu przy użyciu legili-
mencji.

322
- Kiedy pozbyliśmy się McGonagall – zaczął spokojnym tonem - i zo-
stałem dyrektorem, wszystkie obrazy w tym gabinecie były na moje
rozkazy.
Harry natychmiast spojrzał na portret Albusa Dumbledore'a, który
wciąż ukrywał się za biurkiem. Teraz zrozumiał, dlaczego dawny dy-
rektor tak dziwnie się zachowywał podczas ostatniej rozmowy.
– Zakazałem moim poprzednikom informować kogokolwiek o wszyst-
kim, co tu usłyszą i co będzie dotyczyło Bractwa Czarnej Gwiazdy –
wyjaśnił Fokster.
- Portret Dumbledore'a stanowił dla ciebie niezgłębione źródło informa-
cji! – stwierdził ze złością Harry – Tak dowiedziałeś się o historii Anturii
Walde. Jej syn mógł być wężousty. Istniała na to spora szansa, a tylko
tego wam brakowało! Jedynie to was wciąż powstrzymywało!
- Dumbledore posiada nieocenioną wiedzę o Voldemorcie – stwierdził
ironicznie Fokster – Opowiedział mi o nim wszystko. To zaskakujące,
że nastoletni chłopiec odnalazł gabinet Salazara Slytherina. Ten, któ-
rego lokalizacji nie znali nawet pozostali założyciele Hogwartu!
- Voldemort był w tym gabinecie?! - zdumiała się Hermiona, wyraźnie
zaintrygowana.
- Zgadza się. Właśnie tam odnalazł Pentakl Wężoustych – odrzekł
Fokster, a Harry i Hermiona obdarzyli go pytającymi spojrzeniami,
więc szybko wyjaśnił – Medalion, który widzieliście zapewne na rycinie
przedstawiającej Salazara Slytherina w Historii Hogwartu.
- Więc horkruksem jest medalion! - zawołał Harry.
- Chwileczkę. Przecież Voldemort skradł medalion Slytherina i zrobił
z niego własnego horkruksa – stwierdziła sceptycznie Hermiona –
Chcesz powiedzieć, że Slytherin miał jeszcze jakiś inny?
Fokster potwierdził kiwnięciem głowy.
- Medalion, który był w posiadaniu Gauntów to prezent. Slytherin otrzy-
mał go od kogoś, kogo nigdy nie cenił – stwierdził z przekonaniem –

323
Ani razu go nie założył. Nigdy go przy sobie nie nosił. Natomiast Pen-
takl Wężoustych to nie byle jaki medalion. Jest wykonany z prastarego
dębu, który rósł w tym miejscu zanim został wybudowany Hogwart.
Niewykluczone, że posiadał jakieś cenne właściwości magiczne.
- Zakładam, że w gabinecie Slytherina Tom Riddle znalazł wskazówki
jak stworzyć własnego horkruksa – stwierdził chłodno Harry i nagle
przypomniał sobie o włamaniu do Departamentu Tajemnic sprzed kilku
miesięcy – Dlatego szukaliście jakiś wskazówek w jego dzienniku! –
zawołał czując, że wszystko zaczyna układać się w logiczną całość –
Liczyliście, że będą w nim prywatne zapiski Voldemorta! Kiedy okazało
się, że dziennik jest pusty, odszukaliście śmierciożercę, który go przez
lata przechowywał!
- Lucjusz Malfoy okazał się jednak równie nieprzydatny jak dziennik
Riddle'a – odrzekł cierpko Fokster – Był przekonany, że Albus Dum-
bledore wie bardzo dużo o horkruksach Voldemorta. To jedyna cenna
myśl jaką znalazłem w jego głowie zanim...
- Go zabiłeś! - dokończyła z odrazą Hermiona.
- Zrobiłem mu przysługę – stwierdził z odrazą Fokster – Stanowił ujmę
dla czarodziejów czystej krwi. Był żałosnym i nędznym tchórzem, który
ukrywał się w dziczy pod postacią starca.
Harry miał już o coś zapytać, kiedy niespodziewanie wszystkie
ściany, kamienna posadzka i sklepienie gabinetu zatrzęsły się z taką
siłą, że jeden ze stolików na pajęczej nodze przewrócił się. Liczne dro-
biazgi zgromadzone w gabinecie z łoskotem pospadały na podłogę.
Na zewnątrz rozległ się jakiś mrożący krew w żyłach przeciągły ryk,
któremu zawtórowały kolejne. Harry spojrzał w okno i dostrzegł jak coś
wielkiego z olbrzymią prędkością przelatuje obok wieży. Hermiona na-
tychmiast podbiegła do okna, żeby zobaczyć co się dzieje.
- Smoki! - zawołała – Smoki atakują zamek!

324
Harry spojrzał pospiesznie na Fokstera. Na jego twarzy malowała się
mściwa satysfakcja i zadowolenie.
- Więc po to zakładaliście nielegalne hodowle! - zawołała Hermiona.
- Miło mi się z wami rozmawiało – odrzekł jadowicie Fokster – ale na
mnie już pora.
Kiedy tylko to powiedział, tuż przy wyjściu spod peleryny-niewidki nie-
spodzianie wynurzył się wysoki i szczupły młodzieniec ubrany w szaty
Ślizgona. Jego różdżka była wycelowana prosto w głowę Harry'ego.
- Expulso!
Czerwony promień walnął w Harry'ego z impetem. Nastąpiła eksplozja,
która odrzuciła jego i Hermionę daleko do tyłu. Poczuł jak uderza gło-
wą w coś twardego i ostrego. Niewyraźnie, jakby przez mgłę zobaczył,
jak Fokster i Ślizgon uciekają. Nagle wszystko się rozmyło. Zrobiło mu
się ciemno przed oczami i zemdlał.

Kiedy odzyskał przytomność, zobaczył nad sobą zakrwawioną


twarz Hermiony. Była blada i roztrzęsiona. Miała potargane włosy.
Odetchnęła z ulgą, gdy otworzył oczy.
- Zdrowo walnąłeś o biurko – stwierdziła z niepokojem – Zastanawia-
łam się czy nie wezwać pani Pomfrey.
Gabinet ponownie się zatrząsł. Z błoni wokół zamku zaczęły dochodzić
odgłosy walk. Krzyki, wybuchy i przerażające ryki smoków przelatują-
cych co chwilę obok wieży, w której znajdował się gabinet dyrektora.
- Nie możemy marnować czasu! - zawołał Harry błyskawicznie podno-
sząc się z podłogi i chwytając swoją różdżkę – Oni pobiegli do Komna-
ty Tajemnic! Monaghan musiał dopaść wnuka Voldemorta! Dlatego
rozpoczęli atak!

325
Gabinet ponownie zadrżał. Ze ścian pospadało kilka portretów
dawnych dyrektorów. Hermiona zadygotała. Harry złapał ją za rękę
i pociągnął za sobą.
- A co z Kingsleyem?! - zawołał roztrzęsionym głosem – Nie możemy
go tak zostawić!
- Później się będziemy o to martwić! - burknął Harry – Nie możemy
marnować czasu!
Pędem pokonali kręte schody i wyskoczyli na korytarz. Przez wy-
sokie podłużne okna zobaczyli przelatujące i ziejące na wszystkie stro-
ny ogniem smoki. Harry dostrzegł, że jeden z nich jest bardzo podobny
do rogogona węgierskiego. Ruszyli biegiem wzdłuż korytarza, a kiedy
minęli jego załamanie, tuż za nimi nastąpiła ogłuszająca eksplozja.
Spojrzeli za siebie i zobaczyli jak sklepienie zawala się na podłogę, za-
gradzając gruzem dojście do gabinetu. Nie ociągając się, ani chwili
dłużej pobiegli korytarzem, mijając kilka pustych klas i posąg Honorii
Nutcombe, założycielki Stowarzyszenia Reformowania Wiedźm.
Gdy minęli zakręt, zza rogu wyłonił się obraz pola bitwy. Korytarz
był przegrodzony warstwą gruzu. Ron, Ted Lupin i Neville stali po jed-
nej stronie barykady, dzielnie walcząc z jakimiś czarodziejami w czar-
nych długich szatach, stojącymi tuż przy wejściu do łazienki Jęczącej
Marty. Trwała ostra wymiana zaklęć, które ścinały powietrze jedno po
drugim. Mało brakowało, a jakaś klątwa trafiłaby Neville'a prosto w gło-
wę. Na szczęście w ostatniej chwili Harry rzucił się w jego stronę i po-
ciągnął go na posadzkę.
- Dzięki, Harry! - zawołał zaskoczony Neville – Zaraz mu za to odpła-
cę!
Hermiona przykucnęła za gruzem i dołączyła do walki.
- Co ty tu robisz?! - warknął na jej widok Ron – Tu jest niebezpiecznie!
Hermiona już miała mu coś odpyskować, ale Harry natychmiast szarp-
nął Rona w swoją stronę i skryli się za kupą gruzu.

326
- Jaka jest sytuacja, Ron?! - zapytał roztrzęsionym głosem.
- Hogwart jest oblężony! - odrzekł z desperacją Ron – Aurorzy wciąż
przybywają, ale dostajemy łupnia! Przeciwników jest więcej! Niektórzy
byli tu od rana! Udawali członków delegacji!
- A co z uczniami?! - zapytał Harry, myśląc głównie o swoich synach –
Czy uczniowie są bezpieczni?!
- Slughorn zgromadził wszystkich w Wielkiej Sali! - zawołał Neville
wciąż waląc zaklęciami w przeciwników - Rzucił zaklęcia ochronne,
żeby nikt się tam nie dostał z zewnątrz!
- Widzieliśmy Ślizgonów, którzy walczyli po ich stronie, Harry! – zawo-
łał Ron – Atakowali nas i innych aurorów!
- Większość to uczestnicy Klubu Pojedynków! - dodał Neville waląc
nieprzerwanie zaklęciami w przeciwników.
- A więc wiemy dlaczego Monaghan go otworzył - odpowiedział ponuro
Harry – Przygotowywał młode pokolenie zwolenników Bractwa do wal-
ki!
Jedno z zaklęć musnęło Teda w głowę. Chłopak upadł na ka-
mienną posadzkę obficie krwawiąc. Harry natychmiast przeczołgał się
do niego, czując jak żołądek wywraca mu się na lewą stronę. Wciąż
miał w pamięci to, co spotkało rodziców Teda. Nie mógł pozwolić by
jego chrześniak podzielił ich los.
- Płomyk, do mnie! - zawołał donośnie i w tej samej chwili tuż obok
Harry'ego zmaterializowała się kula ognia z której wyłonił się feniks.
Harry nic więcej nie musiał mówić.
Ognisty ptak zagęgał i pochylił się nad Tedem. Kilka kropel jego łez
opadło na ranę, która w mgnieniu oka zabliźniła się. Ted otworzył
oczy. Harry odetchnął z ulgą.
- Musimy szybko dostać się do Komnaty Tajemnic! - zawołał.

327
- OPPUNGO! - krzyknęła Hermiona, a stado małych, irytujących ptasz-
ków pofrunęło w kierunku przeciwników i zaczęło ich dziobać po gło-
wie i całym ciele. Ci, zamiast walczyć zaczęli opędzać się od natrętów.
- TERAZ! - zawył Neville.
- DRĘTWOTA! - wrzasnęli równocześnie Harry, Ron i Hermiona.
Zaklęcie o potrójnej mocy walnęło w przeciwników z taką siłą, że aż
odrzuciło ich do tyłu. Ron podbiegł do nich, aby upewnić się, że są nie-
szkodliwi. Kiedy przekonał się, że stracili przytomność, zawołał do sie-
bie pozostałych.
- Monaghan uprowadził Henry'ego Walde'a – stwierdził sucho Neville –
Oszołomił mnie, gdy tylko wskazałem mu chłopaka.
- Niestety, spóźniłem się – westchnął Ron.
- Chcieliśmy im przeszkodzić w dotarciu do łazienki Jęczącej Marty –
dodał Neville – Kiedy jednak tu przybiegliśmy, tych trzech już pilnowa-
ło wejścia.
- Od dawna to przygotowywali – stwierdził sucho Harry – Czas działa
na naszą niekorzyść. Musimy szybko dostać się do Komnaty Tajem-
nic!
Ledwie zdołał to powiedzieć, a zza rogu wyłonili się kolejni przeciw-
nicy.
- Osłaniajcie nas! - zawołał Harry ciągnąc za sobą Hermionę.
- Tylko uważajcie na siebie! - krzyknął desperackim głosem Ron spo-
glądając z niepokojem na żonę, której wzrok na krótką chwilę spotkał
się z jego spojrzeniem.
Harry pospiesznie wbiegł do toalety. Wciąż trzymał w pogotowiu
różdżkę. Towarzyszył mu Płomyk, który leciał koło swojego pana i ner-
wowo trzepotał skrzydłami. Tuż za nim wpadła Hermiona, kurczowo
chwytając się jego ręki. W toalecie nie było nikogo innego.

328
- Szczęściem Jęcząca Marta wybrała się na spacer po zamku – wes-
tchnął Harry w napięciu rozglądając się po zniszczonej ubikacji.
Na posadzce, jak zawsze, rozciągały się rozległe kałuże. Pod ścianą
leżało kilka rozbitych umywalek. Okna były powybijane. Do środka
wpadały przez nie ostatnie promienie zachodzącego Słońca. W miej-
scu, w którym ukryte było wejście do Komnaty Tajemnic teraz znajdo-
wał się wylot olbrzymiej rury.
- Fokster i Monaghan już są na dole – szepnęła Hermiona.
- Panie przodem – stwierdził ironicznie Harry, wskazując na czarną ot-
chłań w posadzce – Nie martw się. Będę tuż za tobą.
Hermiona pobladła. Usiadła na krawędzi, włożyła nogi do rury i mo-
mentalnie zniknęła mu z oczu. Harry szybko wskoczył za nią. Już po
chwili z mokrym plaśnięciem wypadł z plątaniny rur na dno ciemnego
tunelu, uderzając w Hermionę, która dopiero co zdołała się podnieść
na równe nogi. W tym samym momencie Płomyk z gracją wyleciał
z rury i usiadł Harry'emu na ramieniu.
- Lumos! - mruknął Harry do swojej różdżki, a ta natychmiast zapłonęła
bladym światłem, ukazując mokrą posadzkę.
- Mam nadzieję, że nie zdołali jeszcze dotrzeć do horkruksa! - pisnęła
Hermiona, kiedy minęli fragment tunelu wysłany kośćmi małych zwie-
rząt i dotarli do miejsca, w którym przed laty zarwał się sufit. Gruz był
odrzucony na bok. Można było teraz swobodnie przejść dalej.
- Przynajmniej oczyścili nam drogę – stwierdził sucho Harry, próbując
zapanować nad drżeniem rąk. On także obawiał się, że mogą przybyć
za późno.
Szli ciemnym tunelem, który wciąż zmieniał kierunek. Milczeli.
W pewnym momencie z ciemności zaczął wyłaniać się solidny mur,
pośrodku którego znajdowała się sporej wielkości szczelina. Po jej bo-
kach wyrzeźbione były dwa węże z oczami z wielkich, połyskujących
szmaragdów. Tuż przy niej na wilgotnej podłodze leżały nieruchomo

329
dwa ciała. Harry od razu pomyślał, że może to być podstęp. Wyciągnął
przed siebie różdżkę i ostrożnym krokiem podszedł do nich na odle-
głość kilkudziesięciu cali. Światło z różdżki rozjaśniło twarze nieprzy-
tomnych.
- Rose! - zawołał przerażony Harry i natychmiast przykucnął przy
pierwszym z ciał, żeby upewnić się, czy czarownica żyje. Dostrzegł, że
ma rozbitą głowę. Hermiona tym czasem przykucnęła przy drugim cie-
le. Był to kilkunastoletni chłopiec o gęstych kręconych włosach.
- Na szczęście żyje! - zawołał uradowany Harry, kiedy upewnił się, że
Rose oddycha miarowo.
- Chłopiec miał mniej szczęścia – stwierdziła ponuro Hermiona po-
wstając na równe nogi – Zabili go. Widocznie nie był im dłużej potrzeb-
ny.
- Płomyk! - zawołał Harry, a feniks sfrunął na posadzkę tuż obok Rose.
Pochylił głowę, a kilka kropel jego łez nawilżyło ranę na jej czole. Roz-
cięcie zrosło się natychmiast, nie pozostawiając śladu. Rose otworzyła
oczy. Na widok Harry'ego nerwowo cofnęła się do tyłu, szukając na
oślep swojej różdżki.
- Spokojnie, Rose! - zawołał Harry – Jesteś już bezpieczna.
- Jak zginął ten chłopiec? - spytała roztrzęsionym głosem Hermiona.
Rose przez chwilę sprawiała wrażenie otumanionej.
- Och, to było straszne! - zawołała zakrywając sobie usta dłońmi – Wi-
działam, jak dyrektor i Sean Monaghan prowadzą trzech chłopców do
łazienki dla dziewcząt. Bardzo mnie to zdziwiło! Postanowiłam pójść
za nimi i zobaczyć o co chodzi. Tak dotarłam aż tutaj!
- Mówisz, że prowadzili trzech chłopców? - zdziwił się Harry – Dlacze-
go więc zabili tylko jednego?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała Rose łkając – Próbowałam ich po-
wstrzymać! Chciałam ocalić tego chłopca, ale Fokster mnie oszołomił!
Chyba nie mógł mnie zabić!

330
- Dwaj pozostali chłopcy, wciąż są z nimi? - spytała napiętym głosem
Hermiona.
Rose popatrzyła na Harry'ego i jęknęła przeraźliwie, jakby nagle coś
sobie przypomniała.
- Harry! - zawołała zrozpaczonym głosem - Oni mają twojego syna!
Oni uprowadzili Albusa!

331
ROZDZIAŁ DW UDZIESTY TRZECI

PONOWNIE W KOMNACIE

H
arry zastygł z przerażenia. Jego serce zaczęło walić w przyspie-
szonym rytmie, zupełnie jakby oszalało z niepokoju. Właśnie
coś sobie uświadomił.
- Najlepszy przyjaciel Albusa ma na imię Henry – stwierdził lodowatym
tonem.
Hermiona bezdźwięcznie rozdziawiła usta.
- To dlatego zabili tego Puchona – stwierdziła wskazując na ciało
chłopca leżące nieopodal – Nie znał mowy węży! Nie był tym Henrym,
którego szukali!
Rose przeraźliwie jęknęła. Próbowała wstać na równe nogi, jed-
nak poczuła przeszywający ból w prawym kolanie i upadła na posadz-
kę. Hermiona przykucnęła tuż przy niej. Natychmiast spostrzegła, że
prawe kolano Rose jest opuchnięte i zaczerwienione. W kilku miej-
scach skóra przybrała niepokojącą czarną barwę.
- Tutaj łzy feniksa nic nie pomogą – stwierdziła po krótkich oględzi-
nach, a Płomyk nerwowo zagęgał – Nie masz żadnej otwartej rany.
Widać jednak działanie jakiejś klątwy. Musimy natychmiast zabrać cię
do pani Pomfrey.

332
- Zajmij się nią, Hermiono! - polecił stanowczo Harry nie mogąc dłużej
wytrzymać napięcia – Nie możemy zwlekać! Muszę uratować chłop-
ców!
- Zaczekaj! - zawołała desperacko Hermiona. Harry wcale jej jednak
nie słuchał. Gdy tylko obróciła się do Rose, aby ponownie obejrzeć jej
kolano, wyciągnął przed siebie różdżkę i bez słowa wkroczył w szczeli-
nę w murze. Serce mu łomotało. Płomyk trzepocząc skrzydłami wleciał
tuż za nim i usiadł na jego prawym ramieniu. Harry pogłaskał go po
główce i w skupieniu rozejrzał się wokoło. Stanął właśnie na końcu
bardzo długiej Komnaty.
Zupełnie jak przed laty, wypełniała ją dziwna zielonkawa poświa-
ta. Wysokie kamienne kolumny ginęły w mroku, wspierając niewidocz-
ne sklepienie. Harry z drżącym sercem ruszył przed siebie mijając je
pospiesznie i rozglądając się ostrożnie, czy gdzieś w pobliżu nie czai
się wróg. Każdy jego krok rozbrzmiewał głośnym echem. Kiedy dotarł
do ostatniej pary kolumn, spostrzegł olbrzymi posąg Salazara Slythe-
rina u stóp którego stał Fokster. Dyrektor z zainteresowaniem przyglą-
dał się podobiźnie swojego Wielkiego Mistrza, wygładzając przy tym
nerwowo brodę. Nieco dalej leżały szczątki bazyliszka. Mimo upływu
lat szkielet zachował się w bardzo dobrym stanie. Z olbrzymiej pasz-
czy wciąż zwisał rząd wielkich i ostrych jak szable kłów.
Harry chaotycznie rozejrzał się po komnacie w poszukiwaniu
swojego syna. Zauważył go dopiero po chwili. Albus leżał w zaciem-
nionym kącie, związany grubymi pętami, które oplotły jego ciało ni-
czym olbrzymi wąż. Był nieprzytomny, ale jego piersi unosiły się i opa-
dały. Oddychał. Henry stał tuż obok niego. Nie był jednak związany.
Miał trupio bladą twarz i trząsł się z przerażenia. Monaghan mierzył do
niego różdżką, opierając się o jedną z pobliskich kolumn. Na widok
Harry'ego zaśmiał się ponuro.

333
- Och, Harry! Jesteś wreszcie! - zawołał ironicznie Fokster odwracając
się na pięcie – Czekaliśmy na ciebie!
- Wypuść chłopców! - rozkazał Harry, a na twarzy Fokstera natych-
miast pojawił się drwiący uśmieszek.
- Pamiętaj z kim rozmawiasz. Wciąż jestem twoim przełożonym –
stwierdził sarkastycznie dyrektor, a Monaghan zarechotał wyraźnie
rozbawiony.
- Nie ciesz się zbytnio Sean – syknął ze złością Harry pogardliwie spo-
glądając w stronę nauczyciela obrony przed czarną magią – Gdy tylko
skończę z Foksterem, zajmę się tobą, ty plugawy morderco!
- Nie mogę się doczekać - zakpił Sean rzucając mu wyzywające spoj-
rzenie – Przez te wszystkie miesiące z trudem powstrzymywałem się,
żeby ciebie nie zabić, Potter. Tak bardzo mnie korciło...
- I prawie ci się udało – dodał Fokster – Gdyby nie skrzat Flitwicka,
śmierciotula zrobiłaby sobie z Harry'ego kolację. Na szczęście stało
się inaczej.
- Na szczęście?! - powtórzył ze zdziwieniem Harry.
– Zgadza się. Na szczęście – potwierdził Fokster – Jesteś nam teraz
potrzebny, Harry. Jeśli nam odrobinę pomożesz, uwolnimy chłopców.
- Ja mam wam pomóc? - zdumiał się Harry – Niby jak?! Nie znam już
mowy węży!
- Wiemy, że Pentakl Wężoustych ukryty jest gdzieś w tym posągu –
oznajmił Fokster wskazując na kamienną podobiznę Slytherina – Za-
kładam, że w ustach Salazara. Musisz nam tylko powiedzieć w jaki
sposób możemy sprawić, by posąg do nas przemówił. Mały Henry pró-
bował mowy węży. Ja użyłem rozmaitych zaklęć. Nic jednak nie po-
działało.
Harry zamyślił się przez chwilę.
- Wiem, że widziałeś jak Tom Riddle uwalniał z posągu bazyliszka –
kontynuował Fokster w napięciu obserwując Harry'ego – Powiedz, co

334
dokładnie wtedy zrobił, a ocalisz swojego syna i jego przyjaciela.
W przeciwnym razie zabiję ich osobiście.
- I co ci to da?! - burknął z pogardą Harry – I tak się stąd nie wydosta-
niecie. Wejścia do Komnaty Tajemnic pilnują aurorzy. Poza tym nie
przyszedłem tutaj sam.
- Właśnie widzę - zaśmiał się Fokster spoglądając gdzieś poza ramię
Harry'ego – W końcu jesteśmy w komplecie – dodał z rozbawieniem.
Zdumiony Harry odwrócił się na pięcie. Kilkadziesiąt stóp przed
nim, z zimnym wyrazem twarzy i mściwym spojrzeniem kroczyła Rose
Zeller. Kolano już ją nie bolało. Trzymała sztylet na gardle Hermiony,
prowadząc ją przed sobą. W drugiej dłoni dzierżyła różdżkę. Ich kroki
rozbrzmiewały echem po Komnacie.
- EXPELLIARMUS! – zawołała, zanim Harry zdołał zareagować.
Jego różdżka wystrzeliła w powietrze i poszybowała prosto w stronę
nauczycielki transmutacji. Czarownica zwinnie chwyciła ją w dłoń
i obie różdżki wycelowała w pierś Harry'ego.
- CO TY WYRABIASZ, ROSE?! – krzyknął Harry, zupełnie porażony
tym co właśnie się stało.
- Ona jest z nimi! – jęknęła Hermiona próbując się oswobodzić, ale Ro-
se jeszcze mocniej zacisnęła sztylet na jej gardle.
Fokster ostentacyjnie odchrząknął.
- Pozwól Harry – zaczął sztucznie uprzejmym tonem – że przedstawię
ci Jacqueline Meadowes.
Harry poczuł się jakby ktoś walnął go czymś wyjątkowo tępym
i twardym w głowę. Choć dosłyszał słowa Fokstera, miał wrażenie że
źle go zrozumiał. W głowie zadudniło mu nazwisko Meadowes, które
plądrowało teraz jego czaszkę siejąc olbrzymie spustoszenie i odpę-
dzając wszelkie inne myśli. To nie może być prawda! - pomyślał.
Hermiona, choć przerażona, wpatrywała się w Harry'ego ze zdu-
mieniem. Nie miała pojęcia kim jest wspomniana Jacqueline Meado-

335
wes, w końcu nigdy o niej nie słyszała. Dostrzegła jednak, że Harry
wie o kim mowa. W napięciu oczekiwała na jakieś wyjaśnienia.
- Zgadza się Potter! - zaśmiał się głupkowato Monaghan, widząc zdu-
mione, pełne niedowierzania spojrzenie Harry'ego – Rose to twoja
ukochana siostrzyczka!
Hermiona wybałuszyła oczy ze zdumienia.
- Wiedziałaś o tym, kiedy próbowałaś mnie uwieść?! - burknął Harry
z wyrzutem zwracając się bezpośrednio do Jacqueline – Robiłaś to
mając świadomość, że jesteśmy rodzeństwem?!
Czarownica prychnęła z pogardą.
- Oczywiście – odpowiedziała bez ogródek – Świetnie się przy tym ba-
wiłam! Stopniowo zdobywałam twoje zaufanie. Chciałam udowodnić,
że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Niestety zabrakło mi na to czasu.
- Co masz na myśli?! - warknął Harry.
- Jesteś taki sam jak nasz ukochany tatuś – odpowiedziała z pogardą
Rose – Wystarczy odrobina kobiecej kokieterii, żebyś zapomniał
o swojej żonie. Widziałam z jakim pożądaniem na mnie patrzysz!
Hermiona bezdźwięcznie rozdziawiła usta. Wyglądała na głęboko
zszokowaną.
- Ani na moment nie zapomniałem o Ginny! - zaprzeczył wściekle Har-
ry – To że mój ojciec popełnił błąd i dał się podejść twojej matce, nie
oznacza, że ja zrobię to samo!
- James Potter uwiódł moją matkę! - wycedziła Rose zaciskając ner-
wowo palce na różdżkach i pełnym wściekłości spojrzeniem wiercąc
Harry'ego – Widziałeś we wspomnieniach jak upajał się romansem,
jaki był szczęśliwy i zadowolony!
- Skąd wiesz, że widziałem to we wspomnieniach twojej matki? – zdzi-
wił się Harry.
Rose westchnęła z dezaprobatą.

336
- To chyba oczywiste – odpowiedziała chłodno - To JA ci podesłałam
tą fiolkę. Podszyłam się pod moją matkę. Chciałam, żebyś się dowie-
dział, jakim nędznym draniem był twój ojciec...
- Niestety jestem zmuszony przerwać te zajmujące rodzinne poga-
wędki – stwierdził z rozbawieniem Fokster – Być może będziecie jesz-
cze kiedyś mieli okazję porozmawiać sobie od serca – w jego głosie
dało wyczuć się kpinę - Teraz jednak są pilniejsze sprawy. Powiedz
nam Harry, jak sprawić by posąg przemówił.
- Przyrzeknij Fokster, że jeśli wam pomogę, nie skrzywdzicie chłopców
i mojej przyjaciółki! - zażądał stanowczo Harry odwracając się na chwi-
lę od Rose i z naciskiem spoglądając na dyrektora – Nie dbam o to co
stanie się ze mną. Daj jednak słowo, że puścisz ich wolno!
- Jakie to rycerskie, Potter! - zakpił Monaghan – Prawdziwy z ciebie
bohater!
- Jesteś gotów ryzykować własnym życiem dla tej obrzydliwej szlamy?
– spytał ze zdumieniem Fokster wskazując na Hermionę, która wciąż
była zszokowana i roztrzęsiona – Dla istoty tak plugawej i parszywej
jak ta mugolka?
Na te słowa na twarzy Rose zagościł ohydny grymas. Wyrażał głębo-
kie obrzydzenie. Harry zacisnął pięści.
- Daj mi słowo, Fokster! - warknął przez zaciśnięte zęby – Daj słowo,
a zrobię co karzesz!
- Zgoda. Masz moje słowo – odrzekł seneszal spoglądając z odrazą na
Hermionę – Twoja pomoc w zamian za życie chłopców i tej... szlamy...
Harry czuł narastającą wściekłość. Fala nienawiści zalewała jego
serce niczym paląca trucizna. Czuł się oszukany i skołowany. Nie
dość, że Monaghan przez wiele miesięcy udawał jego przyjaciela, to
jeszcze Rose kokietowała go wiedząc doskonale, że jest jego przyrod-
nią siostrą. Próbując opanować emocje, z trudem zebrał myśli. Starał

337
się przypomnieć sobie, jak wiele lat temu nastoletni Tom Riddle we-
zwał do siebie bazyliszka.
- Trzeba stanąć naprzeciwko posągu – stwierdził po chwili – I przemó-
wić w języku węży. Z tego co pamiętam, Riddle powiedział: Przemów
do mnie, Slytherinie.
- Banał! - zawołał Monaghan.
- Proste i oczywiste – stwierdził z zadumą Fokster – Nigdy bym na to
nie wpadł.
Monaghan złapał za ramię roztrzęsionego Henry'ego i pociągnął
go w stronę posągu. Harry natychmiast podbiegł do Albusa. Chłopic
wciąż był nieprzytomny. Próbował go rozwiązać. Bez różdżki nie było
to jednak takie proste. Kiedy rozległ się przeciągły syczący dźwięk, po-
sadzka zadrżała. Harry spojrzał na posąg. Kamienna twarz drgnęła.
Usta otwierały się coraz szerzej i szerzej, tworząc olbrzymią dziurę.
- Wiesz co masz robić – stwierdził Fokster zwracając się do Monagha-
na, kiedy kamienna twarz ponownie zastygła w bezruchu.
Monaghan pchnął Henry'ego, który gwałtownie upadł na posadz-
kę. Sam wyciągnął różdżkę i przywołał do siebie miotłę, która niespo-
dzianie wyłoniła się zza najbliższej kolumny. Błyskawicznie ją dosiadł
i poszybował w górę. Fokster i Rose w skupieniu mu się przyglądali.
Harry tymczasem gorączkowo rozglądał się po Komnacie. Szu-
kał czegoś, co pomoże mu uwolnić syna. Jego różdżka wciąż znajdo-
wała się w dłoni Rose. Był w zasadzie bezbronny. W pewnym momen-
cie zdawało mu się, że dostrzegł jakiś ruch w oddali, pomiędzy kolum-
nami.
- Włóż rękę do środka – polecił Monaghanowi Fokster – Riddle był na-
stoletnim czarodziejem, kiedy ukrył tu Pentakl Wężoustych. Z pew-
nością nie zastosował żadnej zaawansowanej magii.
- Może na horkruksie ciąży jakaś klątwa? – spytał niepewnym głosem
Monaghan.

338
- Nie sądzę – odrzekł Fokster wyraźnie zniecierpliwiony – Rób co mó-
wię!
Monaghan obdarzył Harry'ego krótkim, nieco spanikowanym,
spojrzeniem, po czym niepewnie włożył rękę w czarną dziurę. Kiedy
zniknęła w czeluści aż po samo ramię, czarodziej zawył z bólu i po-
spiesznie wyjął ją z powrotem. Była czarna i zwęglona. Pospiesznie
spojrzał na Fokstera, który miał kamienną, pozbawioną wyrazu twarz.
Klątwa postępowała błyskawicznie rozszerzając się na niemal całe je-
go ciało. Wrzeszczał z bólu wijąc się na miotle, do momentu aż upadł
z łoskotem na kamienną posadzkę wydając z siebie ostatnie tchnienie.
Mały Henry pisnął z przerażenia i cofnął się do tyłu, dygocąc na
całym ciele. Hermiona odwróciła wzrok żeby tego nie oglądać. Harry
ze zdumieniem dostrzegł, że pęta, które więziły jego syna nagle znik-
nęły. Albus otworzył oczy i półprzytomnym wzrokiem spojrzał na swo-
jego ojca.
- No cóż. Chyba nie doceniłem młodego Toma – westchnął Fokster
spoglądając chłodno na szczątki Monaghana – Wielka szkoda, że Se-
an musiał przypłacić to życiem.
Harry spojrzał na Rose. Wyglądała na nieco zaniepokojoną.
W przeciwieństwie do Fokstera była zupełnie zaskoczona nagłą śmier-
cią swojego kompana.
- Czyli w ustach posągu nie ma horkruksa? - spytała niepewnie spo-
glądając w napięciu na Fokstera, który teraz z zainteresowaniem przy-
glądał się posągowi.
- Wiedziałeś o tym od samego początku! - zawołał Harry wstając na
równe nogi i podnosząc swojego syna z wilgotnej kamiennej posadzki
– Wiedziałeś, że Riddle nie ukrył tam horkruksa. Chciałeś się tylko
upewnić. Celowo poświęciłeś życie Monaghana!
Fokster zaśmiał się ponuro.

339
- Bo zacznę podejrzewać, że jest ci go żal – zakpił spoglądając z roz-
bawieniem na Harry'ego - Ten posąg przypomina mi wizerunek Sly-
therina z ryciny, którą można znaleźć w Historii Hogwartu – oznajmił
z rozmysłem, ponownie zerkając na kamienną statuę – Na tej rycinie,
jak wiadomo, znajdował się także Pentakl Wężoustych.
- Slytherin nosił go na szyi – oznajmił sucho Harry – której tutaj wcale
nie widać. O ile nie zauważyłeś Fokster, w miejscu w którym naryso-
wany był medalion wyrzeźbiona jest broda.
- Cenna uwaga – odrzekł dyrektor z błyskiem w oku, po czym wycią-
gnął różdżkę w kierunku posągu i zawołał – Piertotum Locomotor!
Kamienna posadzka ponownie zadrżała. Albus kurczowo chwycił
Harry'ego za rękę. Był przerażony. Mały Henry na czworaka w popło-
chu cofał się do tyłu, aż natrafił na stopy Fokstera. Posąg Slytherina
drgnął i niespodziewanie oderwał się od ściany, odsłaniając olbrzymią
czeluść. Rose i Hermiona cofnęły się o kilka kroków do tyłu, obie wy-
raźnie przerażone. W czarnej otchłani Harry dostrzegł legowisko ba-
zyliszka pełne szczątków małych zwierząt oraz kilka ciemnych tuneli
odchodzących w różne strony.
Posąg zrobił kilka kroków do przodu, wprowadzając w drżenie
całą Komnatę. Z ukrytego w mroku stropu posypało się kilka kamieni.
Fokster chwycił Henry'ego za ramię i postawił tuż obok siebie.
- Powiedz: Salazarze Slytherinie, największy z Czwórki Hogwartu, od-
słoń swój sekret – polecił chłopcu, który dygocąc na całym ciele z tru-
dem wysyczał słowa w języku węży.
Kamienny posąg natychmiast wyciągnął swoją wielką toporną rękę
w kierunku wyrzeźbionej brody, która rozstąpiła się odsłaniając jego
szyję. Harry natychmiast dostrzegł na niej medalion, który po raz
pierwszy zobaczył na rycinie w książce.

340
- Jest! - zawołała napiętym głosem Rose, gdy posąg zdjął medalion
i złożył go na ręce Fokstera – Mieliśmy rację Walburgu! Pentakl Wężo-
ustych nareszcie jest nasz!
Fokster wlepiał ślepia w drewniany medalion. Milczał. Wyglądał jakby
wpadł w jakiś trans. Widocznie upajał się chwilą triumfu. Rose obser-
wowała go w skupieniu. Była wyraźnie podekscytowana.
- Masz już to czego chciałeś – stwierdził napiętym głosem Harry – Po-
ra żebyś dotrzymał słowa! Wypuść chłopców i moją przyjaciółkę!
Fokster obrócił się w stronę Harry'ego. Spojrzał na niego z wyraźną
satysfakcją wymalowaną na twarzy. Drwiący uśmieszek wykrzywił po-
nownie jego usta. W tym właśnie momencie wydarzyło się kilka rzeczy
naraz.
Zaskoczony Harry dostrzegł tuż za plecami Fokstera zakapturzo-
ną postać z trupio bladą twarzą, która bezdźwięcznie wyłoniła się zza
pobliskiej kolumny. Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, wampir rzucił
się na Fokstera powalając go na ziemię. Dyrektor upuścił różdżkę
i horkruksa. Rose zaczęła chaotycznie miotać zaklęciami, chcąc po-
móc swojemu mentorowi.
Hermiona natychmiast wykorzystała ten moment. Zwinnie wykrę-
ciła Rose rękę ze sztyletem i pchnęła ją do tyłu. Harry błyskawicznie
podbiegł do swojej siostry, która z trudem zdołała utrzymać równo-
wagę i wyrwał jej z dłoni różdżki. Jedną z nich rzucił Hermionie, która
natychmiast wzięła na muszkę Rose. Henry złapał medalion i po-
spiesznie ukrył się za plecami Harry'ego. Albus natychmiast stanął
obok niego, trzymając w ręku różdżkę dyrektora.
Wampir tymczasem wciąż leżał na Foksterze, łapczywie sącząc krew
z jego szyi.
- Pomóżcie mu! - zawołała desperacko Rose.
Harry wycelował różdżką w wampira, zanim jednak zdołał wypowie-
dzieć zaklęcie, ten uskoczył na bok i bezszelestnie zniknął gdzieś

341
w mrokach Komnaty. Oczom zgromadzonych ukazała się sina twarz
Fokstera. Seneszal sprawiał wrażenie zamroczonego. Z jego szyi obfi-
cie tryskała krew, zalewając kamienną posadzkę.
- Płomyk, wiesz co robić! - polecił Harry, a feniks natychmiast sfrunął
z jego ramienia i przysiadł na piersiach Fokstera.
- Co te ptaszysko mu robi?! - wrzasnęła roztrzęsionym głosem Rose.
- Ratuje mu życie – burknęła ze złością Hermiona – Choć wcale na to
nie zasłużył!
Kiedy łzy feniksa spłynęły na szyję Fokstera, ślad kłów wampira na-
tychmiast zniknął. Dyrektor po chwili otworzył oczy. Był nieco skoło-
wany. Jego twarz wciąż była blada, a usta sine. Przez chwilę nie mógł
się podnieść.
- Wygląda na to Fokster, że będziesz miał okazję przekonać się na
własnej skórze jak wygląda życie wampira – stwierdził mściwym tonem
Harry spoglądając z odrazą na dyrektora, który odpędził od siebie fe-
niksa i po kilku nieudanych próbach powstał na równe nogi.
- Gdzie jest medalion?! - syknął Fokster w panice rozglądając się po
Komnacie – Gdzie jest Pentakl Wężoustych?!
Mały Henry wychylił się zza Harry'ego i ze złośliwym uśmiesz-
kiem spojrzał na dyrektora, unosząc w dłoni medalion.
- Ty plugawy bękarcie! - wrzasnął Fokster – Jak śmiesz dotykać hor-
kruksa naszego Wielkiego Mistrza!
- Medalion trzeba natychmiast zniszczyć! - zawołała do Harry'ego Her-
miona.
- Albusie, przynieś kieł bazyliszka – polecił synowi Harry wskazując na
szczątki króla węży leżące nieopodal – Tylko uważaj, żebyś się nie
skaleczył.
Fokster pobladł jeszcze bardziej.
- Nie pozwolę wam go zniszczyć! - syknął wściekle, zagradzając Albu-
sowi drogę.

342
- A niby jak zamierzasz nas powstrzymać? - spytał z kpiną Harry.
- Tak samo jak w gabinecie, Potter! - wycedził dyrektor, a tuż obok nie-
go spod peleryny-niewidki wyłonił się Ślizgon. Ten sam co wcześniej.
Błyskawicznie rzucił zaklęciem w kierunku Harry'ego, ten jednak zdołał
zrobić unik. W tym samym momencie Rose skoczyła na Hermionę,
drapiąc ją wściekle paznokciami po twarzy i próbując odebrać jej
różdżkę.
- Drętwota!
Zaklęcie Harry'ego o cal minęło głowę Ślizgona, który zaczął walić na
oślep klątwami. Większość z nich odbijała się od ścian Komnaty trafia-
jąc w posadzkę lub kolumny. Fokster wykorzystał zamieszanie i szar-
piąc się z Albusem, odebrał mu różdżkę. Walnął jakimś zaklęciem
w małego Henry'ego, który poleciał kilka stóp do tyłu, upuszczając me-
dalion tuż obok szarpiących się ze sobą czarownic. Rose dostrzegła
go przed Hermioną. Kopnęła ją w brzuch, wyrwała różdżkę z jej dłoni
i rzuciła się w kierunku medalionu, w ostatniej chwili umykając przed
zaklęciami Ślizgona, które wciąż przecinały powietrze.
Harry próbował oszołomić chłopaka. W pewnym momencie Śli-
zgon ukrył się jednak ponownie pod pelerynę-niewidkę. Zaczął atako-
wać z zaskoczenia. Harry energicznie machnął różdżką i natychmiast
wyrosła przed nim potężna tarcza ochronna. Klątwy Ślizgona zaczęły
się od niej odbijać, rykoszetem bombardując chłopaka. W pewnym
momencie jedna z nich trafiła go prosto w pierś. Wyłonił się spod pele-
ryny-niewidki, tuż przy posągu Slytherina, osuwając się na kamienną
posadzkę. W tym samym momencie za plecami Harry'ego stanął Fok-
ster.
- Avada Kedavra! - zawołał wściekle.
Zanim Harry zdołał zareagować, Płomyk wystrzelił w jego kierun-
ku, osłaniając go przed zabójczym zaklęciem. Zielony promień trafił fe-
niksa prosto w pierś. Ptak zajął się ogniem i po chwili opadł na ka-

343
mienną posadzkę mały, pomarszczony i pozbawiony piór. Zupełnie jak
przed laty Fawkes, gdy osłonił Dumbledore'a przed klątwą Voldemorta.
Harry instynktownie uskoczył na bok i stanął na przeciwko Fokstera,
który sprawiał wrażenie poirytowanego.
- Atakujesz przeciwnika, kiedy jest obrócony do ciebie plecami?! –
prychnął z pogarną – Taki macie Kodeks Honorowy w Bractwie?
Fokster poczerwieniał na twarzy. Spełzła z niej irytacja, ustępując
miejsca wściekłości.
- To bez znaczenia! - warknął – I tak zaraz zginiesz!
Potrząsnął dwukrotnie różdżką, celując nią w szkielet bazyliszka.
Szczątki węża drgnęły, podnosząc łeb. Ze stukotem kości uderzają-
cych o posadzkę popełzły w kierunku Harry'ego, szeroko otwierając
paszczę, w której osadzony był rząd śmiercionośnych kłów.
Harry był jednak czujny. Zwinnie zakręcił różdżką w powietrzu, a po-
sąg Slytherina ponownie ożył. Z impetem runął na ruchomy szkielet,
miażdżąc go w drobny mak.
- To wszystko na co cię stać, Fokster?! - zadrwił ze złośliwym
uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
Dyrektor kipiał ze wściekłości. Rzucił krótkie spojrzenie na Rose,
wciąż szarpiącą się z Hermioną, po czym skierował wzrok na Albusa
i Henry'ego, stojących przy najbliższej kolumnie. Złowieszczy błysk
w jego oku i mściwy wyraz twarzy przeraziły chłopców. Zanim Harry
zdołał ich osłonić, wiązka czerwonego światła poszybowała prosto
w kolumnę, rozwalając ją w drobny mak. Komnata zakołysała się nie-
bezpiecznie. Rozległ się ogłuszający rumor i z ukrytego w ciemno-
ściach stropu posypały się głazy, wprost na Albusa i Henry'ego. Her-
miona i Rose zamarły.
Harry nie zważając na przeciwnika, desperacko rzucił się w kie-
runku chłopców. Zaklęciem zatrzymał gruzy w powietrzu, które zawisły
tuż nad ich głowami.

344
Ten moment ponownie wykorzystał Fokster.
- AVADA KEDAVRA! - wrzasnął tryskając śliną.
Mordercze zaklęcie błyskawicznie poszybowało w kierunku Harry'ego,
który nie świadom niczego odciągał właśnie chłopców spod rumowi-
ska. Zagrożenie jako pierwsza dostrzegła Rose. Błyskawicznie ode-
pchnęła od siebie Hermionę, wycelowała różdżkę w Harry'ego i wrza-
snęła:
- EFFERCIO TECTUM!
W ostatniej chwili tuż przed Harrym wyrosła srebrna tarcza. Mordercze
zaklęcie uderzyło w nią z impetem, wydobywając z niej głęboki, dźwię-
czny ton, przypominający odgłos gongu. Osłona jednak przetrwała, od-
bijając zielony promień, który błyskawicznie poszybował ku Fokstero-
wi. Seneszal zdołał tylko jęknąć ze zdumienia, a klątwa walnęła go
prosto w pierś, gasząc jego oczy na zawsze.
Harry i Hermiona pospiesznie spojrzeli na Rose. Wyglądała na zdru-
zgotaną i porażoną tym, co zrobiła. Z pewnością nie chciała zabić
swojego mentora.
- Poddaj się, Rose! - polecił jej Harry.
– Masz jeszcze szansę wszystko naprawić! - dodała Hermiona.
- Nie sądzę! - odpowiedziała desperacko Rose chwytając z posadzki
horkruksa i przywołując różdżką miotłę.
- DRĘTWOTA! - zawołali jednocześnie Harry i Hermiona, jednak oba
zaklęcia chybiły, rozwalając fragment pobliskiej kolumny.
Rose z olbrzymią gracją dosiadła miotły, rzuciła Harry'emu krót-
kie spojrzenie (Harry mógłby przysiąc, że dostrzegł w jej oczach głębo-
ki smutek) i błyskawicznie wystrzeliła w powietrze. Hermiona próbo-
wała ją jeszcze rozbroić, jednak Rose zrobiła unik i momentalnie znik-
nęła w mrokach Komnaty.
- Ona ma horkruksa, tato! - zawołał żałośnie Albus.

345
Zanim Harry zdołał się odezwać, poczuł jak coś twardego wali go
w tył głowy. Upadł na ziemię, uderzając nosem o kamienną posadzkę.
W ustach poczuł smak krwi. Zrobiło mu się ciemno przed oczami.
Usłyszał jeszcze odgłosy zaklęć zaciekle miotanych ponad nim i nagle
wszystko ucichło.

346
ROZDZIAŁ DW UDZIESTY CZW ARTY

TOŻSAMOŚĆ WAMPIRA

K
iedy Harry ponownie otworzył oczy, dostrzegł nad sobą wysoki
kamienny sufit. W niczym nie przypominał on niknącego w mro-
ku sklepienia Komnaty Tajemnic. W powietrzu nie unosił się także
odór wilgoci. Zamiast tego przez pobliskie, podłużne okna do środka
sali wpadały pierwsze promienie Słońca. Był wczesny poranek. Harry
wciąż czuł się nieco osłabiony i skołowany. Szybko zorientował się
jednak, że leży w śnieżnobiałej pościeli, a obok niego rozciągają się
rzędy łóżek. Od razu zrozumiał, gdzie się znajduje. Podniósł nieco gło-
wę, aby upewnić się, że ma rację. Tak. Z całą pewnością leżał
w skrzydle szpitalnym.
Podpierając się na mokrej od potu poduszce, przysiadł na swoim
łóżku. Przetarł oczy dłońmi i rozejrzał się po sali. Wszystko było niewy-
raźne i zamazane, zupełnie jakby spoglądał przez gęstą mgłę. Wyma-
cał dłonią swoje okulary, które spoczywały na szafce nocnej. Po-
spiesznie założył je na nos, a obraz od razu się wyostrzył.
Rozejrzał się nerwowo po sali. Łóżek było znacznie więcej niż
zazwyczaj. Mimo to, wszystkie były pozajmowane. Na każdym spoczy-
wała jakaś ranna osoba. Przytłaczającą większość stanowili ucznio-

347
wie. Kilka łóżek zajmowali także aurorzy, wśród, których Harry rozpo-
znał Baggersa (co nie było łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że połowa je-
go twarzy pokryta była ropnymi bąblami). Obok niego, pogrążony
w głębokim śnie, wypoczywał Michael Corner. Był pozbawiony lewego
ucha, a jego prawy policzek pokryty był jakąś zielonkawą, świecącą
substancją. Kilka łóżek dalej Harry dostrzegł także aurora, którego wi-
dział podczas przesłuchania mugolskiego sąsiada Anturii Walde w Mi-
nisterstwie Magii. Czarodziej natychmiast dostrzegł jego spojrzenie
i ukłonił się niezgrabnie, krzywiąc się przy tym z bólu (miał zabandażo-
wany cały tors). Z kolei na przeciwległym łóżku Harry z trudem rozpo-
znał panią Hooch, która była owinięta bandażami jak mumia. Przy jej
posłaniu siedziało kilku roztrzęsionych chłopców, z posiniaczonymi
twarzami i połamanymi kończynami.
Pani Pomfrey pospiesznie lawirowała pomiędzy rannymi, poda-
jąc im rozmaite eliksiry i lekarstwa. Pomagała jej bibliotekarka, pani
Pince oraz...
- HERMIONA! - zawołał Harry, na widok przyjaciółki opatrującej rany
jakiegoś przerośniętego, puszystego Puchona.
- Nareszcie się ocknąłeś! - odpowiedziała uradowanym głosem pod-
biegając do jego łóżka – Zaczynałam się już martwić. Solidnie obe-
rwałeś!
Kiedy pochyliła się nad nim, Harry dostrzegł, że jej twarz jest bla-
da i posiniaczona. Miała rozcięte wargi, podrapane czoło i rozczochra-
ne włosy. Były to rany, które odniosła w czasie walki z Rose Zeller...
a raczej z Jacqueline Meadowes.
- Co się stało?! - spytał Harry czując narastającą ciekawość – Jak się
tutaj znalazłem?!
Hermiona westchnęła i przysiadła na krawędzi jego łóżka.
- Kiedy Rose... znaczy Jacqueline... - poprawiła się, w napięciu obser-
wując reakcję Harry'ego - kiedy Jacqueline uciekła na miotle – konty-

348
nuowała nieco napiętym głosem - oberwałeś w głowę zaklęciem rzuco-
nym przez tego Ślizgona. Musiał odzyskać przytomność, gdy pojedyn-
kowałeś się z Foksterem. Wtedy do Komnaty Tajemnic wpadł Ronald
z grupą aurorów. Udało nam się rozbroić chłopaka, a ciebie przetrans-
portować tutaj.
- To znaczy, że macie tego chłopaka?! - ucieszył się Harry – Złapali-
ście go, tak?!
- Złapaliśmy – potwierdziła bez entuzjazmu Hermiona – Nazywa się
Oliwer Flint. Z tego co ustalił Ronald, to właśnie on wypalił znak Brac-
twa Czarnej Gwiazdy na ścianie korytarza w zamku.
- Powiedział coś więcej?! - spytał zaintrygowany Harry, energicznie
poprawiając sobie poduszkę, żeby wygodniej usiąść – Wyjawił coś na
temat Bractwa?!
Hermiona pokręciła przecząco głową.
- On nie był wtajemniczony – wyjaśniła sucho – Monaghan zwerbował
go na początku roku szkolnego. Flint pomagał mu wychwytywać
uczniów, których mógłby szkolić w Klubie Pojedynków do walki po
stronie Bractwa.
- A Jacqueline?! - jęknął zrezygnowanym głosem Harry - Dopadli ją,
gdy wyleciała z łazienki Jęczącej Marty?!
- Niestety nie – odpowiedziała ponuro Hermiona – Nawiała razem
z horkruksem.
Harry poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. Uświadomił sobie, że
poniósł druzgocącą klęskę. Członkowie Bractwa osiągnęli to, czego
tak bardzo pragnęli. Teraz nic nie stało już na przeszkodzie, żeby
wskrzesili swojego Wielkiego Mistrza.
- Jedno mnie zastanawia – mruknęła po chwili milczenia Hermiona,
głęboko się nad czymś zastanawiając – Tam na dole... w Komnacie
Tajemnic... Jacqueline ocaliła ci życie przy użyciu zaklęcia tarczy...

349
- Też mnie to zaskoczyło – odrzekł pospiesznie Harry – Wydawało mi
się, że mnie nienawidzi. Widocznie nie potrafi zlekceważyć faktu, że
jestem jej bratem...
- Nie o to mi chodzi – przerwała mu Hermiona, nieco zniecierpliwionym
głosem – Jacqueline ODBIŁA zaklęcie niewybaczalne przy użyciu
zwykłego Effercio Tectum... To dość silne zaklęcie, ale nie na tyle, że-
by ochronić przed zabójczą klątwą. Jest skuteczne tylko przy niektó-
rych urokach.
- Nie pomyślałem o tym – przyznał ze wstydem Harry – To rzeczywi-
ście dziwne. Jak udało jej się tego dokonać?
- Nie mam zielonego pojęcia – stwierdziła Hermiona wyraźnie rozdraż-
niona tym faktem i po chwili ciszy dodała weselszym tonem – Najważ-
niejsze, że nic ci nie jest.

Kiedy wieść o tym, że Harry odzyskał przytomność, rozeszła się


po zamku, przy jego łóżku zrobiło się bardzo tłoczno. Albus i James
nie odstępowali go na krok. Koło południa zjawili się także Ted, Wikto-
ria, jej młodsza siostra Dominika, Rose, oraz Lucy, córka Percy'ego
Weasleya. Wszyscy byli bardzo ciekawi tego, co zaszło w Komnacie
Tajemnic. Nie ustawali w ciągłym zadawaniu pytań. Robili to na tyle
głośno, że w pewnym momencie pani Pomfrey straciła cierpliwość
i wywaliła ich za drzwi. Gdy Harry przekonał ją, że takich intruzów bę-
dzie więcej, z ciężkim sercem pozwoliła mu opuścić skrzydło szpitalne.

- Och, Harry! Na szczęście nic ci nie jest! - powitał go radośnie dobro-


duszny Horacy Slughorn, kiedy Harry zszedł do Wielkiej Sali, szukając
Rona i Hermiony – Słyszałem, że mocno oberwałeś!
- Jak widzę, pan także jest w jednym kawałku – ucieszył się Harry
uśmiechając się nieznacznie – Słyszałem, że dzielnie ochranialiście
uczniów. Świetna robota, profesorze!

350
Slughorn nawet nie próbował ukryć faktu, że schlebia mu taka po-
chwała. Zanim jednak coś odpowiedział, do Wielkiej Sali wkroczył Ha-
grid. Harry natychmiast dostrzegł, że ma zmasakrowaną twarz i przy-
paloną brodę. Kulał także na jedną nogę. Na widok Harry'ego wyraźnie
rozpromieniał.
- Hagridzie, wiesz gdzie mogę znaleźć Rona? - spytał Harry, kiedy po
krótkim powitaniu zdołał się upewnić, że gajowemu nic poważniejsze-
go się nie stało.
- Polazł do gabinetu dyrektora – odrzekł olbrzym – Mają chyba trochę
spraw do omówienia, nie?
- Jakich spraw? - zdumiał się Harry.
- Cholibka! To ty nic nie wiesz, chłopie?! - zdziwił się Hagrid – Te głąby
załatwiły Kingsleya! Widziałem jak aurorzy targali jego ciało! Ron wlazł
teraz za niego!
Harry dopiero po chwili zrozumiał to, co usłyszał. Przypomniał
sobie procedury, jakie Wizengamot wprowadził tuż po klęsce Volde-
morta. Gdyby Minister Magii został zamordowany, wówczas do czasu
wyboru nowego, jego urząd tymczasowo sprawować miał Szef Biura
Aurorów.
Nieprzyjemne ukłucie żalu całkowicie zawładnęło sercem Har-
ry'ego. W głowie pojawiła się uporczywa myśl: gdyby nie przyjął posa-
dy nauczyciela zaklęć, teraz to ON pełniłby obowiązki Ministra Magii.
Przez chwilę nad tym ubolewał, po czym ocknął się i skarcił siebie
w duchu za takie myślenie.
- Olimpia zaproponowała mi posadę nauczyciela w Beaxbatons –
stwierdził donośnym głosem Hagird, w napięciu obserwując Harry'ego.
- Ale chyba nie zamierzasz opuścić Hogwartu? - zapytał natychmiast
Harry szczerze zaniepokojony – Ta szkoła to twój dom! Tutaj są wszy-
scy twoi przyjaciele!
Hagrid podrapał się wielką łapą po głowie.

351
- No nie wim, Harry – odparł z zakłopotaniem, spuszczając wzrok –
Olimpia to moja kobita – na te słowa na jego twarzy pojawiły się po-
kaźne rumieńce – Chyba naprawdę mnie lubi, nie?
Harry zbaraniał. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Z jednej strony
cieszył się, że po tylu latach znajomości z Madame Maxime, Hagrid
odważył się na kolejny krok. Z drugiej zaś strony nie wyobrażał sobie
Hogwartu bez gajowego.
- Będziemy tęsknić za tobą – odrzekł po chwili niezręcznej ciszy – Ale
najważniejsze, żebyś był szczęśliwy.
Na te słowa w czarnych jak żuki oczach Hagrida pojawiły się
wielkie łzy. Widać takich właśnie słów od Harry'ego oczekiwał. Złapał
go za ramiona, podniósł do góry i potrząsnął jak kukiełką. Wszyscy
uczniowie przyglądali się temu z rozbawieniem.
Kiedy w końcu Harry pożegnał się z przyjacielem, pospiesznie
pobiegł do gabinetu dyrektora. Z trudem przedzierał się przez tłumy
uczniów wałęsających się po zamku. Gdy dotarł na drugie piętro, z ul-
gą stwierdził, że uprzątnięto już gruz zagradzający drogę. W gabinecie
zastał jedynie Rona i Neville'a.
- W końcu jesteś na chodzie, stary! - ucieszył się Ron podając mu rękę
– Mamy tutaj niezły bajzel, a JA teraz mam na głowie całe Minister-
stwo!
Harry odebrał te słowa jako pewnego rodzaju przechwałkę. Ponownie
poczuł w sercu nieprzyjemne ukłucie żalu.
- Udało się wam schwytać jakiegoś członka Bractwa? - spytał nieco
chłodnym tonem – Dorwaliście kogoś podczas walk?
Ron pokręcił przecząco głową.
- Kiedy Rose Zeller nawiała z horkruksem, oni od razu się wycofali.
Walki natychmiast ustały – wyjaśnił spokojnym tonem – Wygląda na
to, że zaatakowali zamek tylko po to, żeby odwrócić naszą uwagę.

352
- Mamy tylko kilku Ślizgonów, którzy walczyli po ich stronie – dodał
Neville okrążając biurko dyrektora i siadając w fotelu – Te gnojki nic
jednak nie wiedzą. Nie dostarczyli nam żądnych cennych informacji.
To tylko pionki.
Harry kątem oka dostrzegł spojrzenie portretu Dumbledore'a.
Przypomniał sobie w jaki sposób Fokster używał go, będąc dyrektorem
Hogwartu i coś sobie uświadomił.
- Walburg zginął będąc dyrektorem – zaczął podekscytowanym gło-
sem – Jego portret zawiśnie w tym gabinecie! Nowy dyrektor będzie
mógł w ten sposób zasięgnąć informacji o Bractwie!
Neville i Ron westchnęli.
- Okazuje się, że Kingsley rozszyfrował Fokstera. Pozbawił go stano-
wiska na długo przed przybyciem do zamku - stwierdził sucho Neville
– Nie zdążył tylko tego nikomu powiedzieć...
- W takim razie skąd o tym wiecie? – spytał zawiedzionym głosem
Harry.
- Od profesora Dumbledore'a – odrzekł Ron wskazując na portret
dyrektora, który teraz spoglądał wesoło na Harry'ego – Kingsley polecił
zawiesić jego bliźniaczy portret w swoim gabinecie. W ten sposób
mógł korzystać z porad Dumbledore'a – Harry westchnął ciężko, a Ron
kontynuował - Mianowałem Neville'a tymczasowym dyrektorem Ho-
gwartu. Dlatego portret mógł w końcu wyjawić co tutaj zaszło.
Harry nic nie odpowiedział. Właśnie dostrzegł stary egzemplarz
Proroka Codziennego spoczywający na biurku. Na jego pierwszej stro-
nie znajdował się obszerny artykuł zatytułowany:

„PRAWDA O WYBRAŃCU WKRÓTCE WYJDZIE NA JAW.


NOWA KSIĄŻKA RITY SKEETER NIEBAWEM W SPRZEDAŻY”.

353
Tekst opatrzony był zdjęciem wścibskiej reporterki, która przenikliwie
spoglądała teraz na Harry'ego, ściągając usta w nieszczerym uśmie-
chu.
Ten widok przypomniał Harry'emu ostatnie spotkanie z Ritą.
Właśnie dlatego coś sobie uświadomił. Teraz wszystko zaczęło ukła-
dać się w całość. Zupełnie jakby ktoś zapalił mu lampkę w głowie. Po-
zornie nie powiązane ze sobą fakty i wydarzenia zaczęły łączyć się
w logiczną całość.
- W Komnacie Tajemnic był wampir – stwierdził sucho po chwili mil-
czenia.
- Hermiona nam już mówiła – odrzekł beznamiętnie Ron.
- Widać Meropa nie opuściła jednak zamku – dodał Neville.
- Meropa jest niewinna – stwierdził stanowczo Harry – Została sprytnie
wrobiona. Wiem, kto naprawdę jest wampirem!
Neville uniósł brwi.
- Skąd wiesz, że Meropa Bloomenbach jest niewinna? - spytał bez
przekonania Ron.
Harry przeszedł się dwa razy po gabinecie, porządkując w myślach
fakty.
- Rolanda Hooch twierdziła, że widziała Sylasa Wilkie wracającego no-
cą z Zakazanego Lasu – zaczął podnieconym głosem, z trudem łapiąc
powietrze – Podobno wykonywał jakieś ściśle tajne polecenie dyrek-
tora. Kiedy jednak zapytałem o to Fokstera, nie miał pojęcia o czym
mówię!
- To jeszcze nie dowodzi, że Wilkie jest wampirem – odrzekł bez en-
tuzjazmu Neville – Być może Fokster cię okłamał. Z resztą to nie byłby
pierwszy raz...
- Fokster mówił prawdę! - zaperzył się Harry - Wilkie rzucił na Hooch
Imperiusa, żeby zapewniła mu alibi – wyjaśnił – Meropa była kiepską

354
czarownicą. Niespecjalnie umiała czarować. Właśnie dlatego nauczała
mugoloznawstwa! Ją najłatwiej było mu wrobić!
- Kiedy Slughorn przyłapał ją w spiżarni, zostawił z nią Sylasa! – za-
wołał Neville, takim tonem jakby nagle go olśniło – Akurat wtedy Mero-
pa nawiała!
- Ona nie nawiała – stwierdził Harry - Sylas nie mógł pozwolić, żeby-
śmy ją przesłuchali. Dlatego zaaranżował jej ucieczkę.
- Jednego nie rozumiem – stwierdził Ron po chwili namysłu – Skoro
Wilkie jest wampirem i przebywał w Hogwarcie przez cały ten czas,
dlaczego w ostatnich tygodniach nie dochodziło do żadnych ataków?
Harry nie odpowiedział. Nie umiał tego wyjaśnić.
- Jest tylko jeden sposób, żeby poznać odpowiedź na to pytanie –
stwierdził Neville – Musimy odwiedzić Sylasa. I to jak najszybciej!
Nie zwlekając ani chwili dłużej, uzbrojeni w różdżki, pobiegli do
gabinetu nauczyciela numerologii. Kiedy znaleźli się w jego klasie,
Harry zauważył że drzwi do kanciapy Sylasa są uchylone. Zza nich do-
chodziły jakieś hałasy. Zupełnie jakby ktoś pakował się w pośpiechu,
rozrzucając przy tym drobne rzeczy i trzaskając drzwiczkami szafek.
Neville przysunął palec do ust, dając do zrozumienia towarzy-
szom, by byli cicho. Stawiając ostrożnie kroki, ruszył przed siebie
z wyciągniętą różdżką. Harry i Ron kroczyli tuż za nim. Kiedy stanęli
przy drzwiach, przez wąską szczelinę zobaczyli rozhisteryzowanego
Sylasa. Krzątał się wściekle po gabinecie i chaotycznie pakował swoje
walizki. Wyglądał paskudnie. Miał bladą, trupią twarz i podkrążone
oczy.
- Dokąd się tak spieszysz, Sylasie? - spytał niewinnym tonem Neville,
otwierając kopnięciem drzwi i wkraczając do środka z różdżką wycelo-
waną prosto w jego pierś.

355
Wilkie pobladł na twarzy jeszcze bardziej. Kiedy dostrzegł spojrzenie
Harry'ego, spuścił wzrok. Choć był roztrzęsiony i pobudzony, nie spoj-
rzał nawet w kierunku swojej różdżki, leżącej na biurku.
- Doszliście wreszcie, że to ja za tym wszystkim stoję – westchnął zre-
zygnowanym głosem, ze smutkiem siadając na pobliskim krześle –
Miałem nadzieję, że to się wkrótce stanie.
- Miałeś nadzieję, że cię zdemaskujemy?! - powtórzył z niedowierza-
niem Ron, a Sylas potwierdził kiwnięciem głowy.
– Jeśli chciałeś, żebyśmy cię złapali, czemu sam się nie przyznałeś? –
spytał bez przekonania Neville – Zamiast tego z premedytacją wrabia-
łeś Meropę.
- Ta flądra sama sobie na to zasłużyła – prychnął nerwowo Sylas –
Szpiegowała wszystkich nauczycieli w Hogwarcie! Donosiła na nas re-
porterce Proroka Codziennego!
- Napadłeś na mojego syna – stwierdził napiętym głosem Harry robiąc
krok do przodu i zaciskając w dłoni różdżkę – James przez ciebie jest
teraz wampirem! Powinienem cię za to zabić, Wilkie!
- Śmiało, Potter. Wolę śmierć niż ciągłe wyrzuty sumienia! - odrzekł
zmęczonym głosem Sylas, a Harry wytrzeszczył oczy ze zdumienia –
Myślicie, że chciałem tego? - spytał zrezygnowanym głosem – Sądzi-
cie, że chciałem zostać wampirem i atakować niewinnych ludzi?
Harry'ego zamurowało. Zapadło niezręczne milczenie.
- Skąd wziąłeś się w Komnacie Tajemnic? - burknął po chwili Ron.
Sylas westchnął.
- Widziałem jak Monaghan, Fokster i Rose Zeller schodzą do niej ra-
zem z trzema uczniami – wyjaśnił - Chciałem im pomóc. Niestety na-
stąpiła moja przemiana i nie byłem w stanie się kontrolować.
- Zapomniałeś sporządzić sobie Wywar Księżycowy? - spytał ironicz-
nie Neville.

356
- Nie zapomniałem – odrzekł sucho Sylas – Brakowało mi składników
– wyjaśnił - Nie sądziłem, że Potter zniszczy ingrediencje, które podło-
żyłem w gabinecie tej wiedźmy.
Harry przypomniał sobie teraz zawartość szafy Meropy, którą zniszczył
Szatańską Pożogą. Na dolnej półce znajdował się przecież kompletny
zestaw do sporządzenia Wywaru Księżycowego!
- To ty włamałeś się do gabinetu Snape'a, prawda?! - spytał natych-
miast ostrym tonem – Znalazłeś recepturę w pamiętniku Księcia Pół-
krwi, tak?!
Sylas potwierdził kiwnięciem głowy.
- Co zrobiłeś z Meropą? - spytał chłodno Ron – Gdzie ona teraz jest?
Wilkie uniósł nieco głowę i wskazał na przeciwległą ścianę, pod którą
stało duże biurko z mnóstwem szuflad. Wyglądem przypominało nieco
te, które znajdowało się w gabinecie Harry'ego.
- Schowałeś Meropę w szufladzie? - zakpił Ron, a Sylas potwierdził
kiwnięciem głowy, wprawiając wszystkich w osłupienie.
Harry zrobił krok w kierunku biurka. Machnął różdżką, a więk-
szość szuflad wyskoczyła z niego z głośnym trzaskiem. Pozostało za-
ledwie kilka, pozbawionych uchwytów. Jedna z nich miała wielką, wło-
chatą dłoń, przypominającą kończynę trolla. Harry przykucnął przy niej
i podrapał ją po wewnętrznej stronie. Dłoń natychmiast zareagowała.
Zgięła wszystkie palce, pozostawiając tylko środkowy.
- Nieźle! – zaśmiał się z podziwem Ron – Ciekawe, kto wymyślił to cu-
do?!
- Trzeba napluć na nią – wyjaśnił sucho Sylas.
Harry z lekkim oporem odcharknął i splunął prosto na wystawiony pa-
lec. Dłoń ponownie się rozłożyła, a szuflada wyskoczyła do przodu tak
nagle, że nieomal nie wybiła Harry'emu zębów.
- Jest tam coś? - spytał zaintrygowany Neville, zaglądając przez ramię
Rona.

357
Harry pochylił się nad szufladą. Zamiast płytkiego dna dostrzegł roz-
ciągający się wewnątrz głęboki tunel. Zakręcał gdzieś w lewo. U jego
podstawy leżała wychudzona Meropa Bloomenbach. Była brudna, bla-
da i nieprzytomna.
- Żyje, choć wielokrotnie miałem ochotę ją zabić – stwierdził z odrazą
Sylas – Przynajmniej nie kłapałaby dłużej dziobem! Żadne zaklęcie nie
mogło jej uciszyć!
- Przez ostatnie tygodnie karmiłeś się jej krwią? - spytał zaintrygowany
Harry, a Sylas ponownie przytaknął.
- Zabiłeś centaura, zaatakowałeś turystów, zraniłeś bezbronnego
ucznia. A teraz okazuje się jeszcze, że uwięziłeś nauczycielkę – pod-
sumował chłodno Ron – Sporo osiągnięć jak na jednego wampira. Te-
raz będziesz musiał za to wszystko zapłacić. W Azkabanie już grzeją
dla ciebie celę!
- Prędzej umrę, niż pójdę do Azkabanu! - warknął Sylas niespodziewa-
nie rzucając się w kierunku biurka.
Harry był jednak czujny. Jednym ruchem różdżki odrzucił Sylasa pod
samą ścianę. Kolejnym machnięciem wyczarował grube liny, które
oplotły ciało wampira, zupełnie go obezwładniając.

Jeszcze tego samego dnia Crout w towarzystwie dwóch innych


aurorów przetransportował Sylasa Wilkie do Azkabanu. Wampir miał
tam przebywać do czasu przesłuchania w Ministerstwie. Meropa Blo-
omenbach trafiła natomiast do Szpitala Świętego Munga, gdzie szybko
dała się we znaki tamtejszym pacjentom.
- Dobrze, że chociaż wampira mam już z głowy – westchnął Neville,
kiedy wraz z Harrym i Ronem schodził po schodach, kierując się do
Wielkiej Sali – Mam nadzieję, że kolejny rok szkolny szkolny będzie
spokojniejszy. Mniej morderstw, intryg i smoków.

358
- Nie mów mi, że przestałeś lubić smoki! – jęknął z rozbawieniem Ron.
- Nie ma się z czego cieszyć – stwierdził z poirytowaniem Harry, wciąż
czując nieprzyjemny skurcz żołądka – Stoimy u progu kolejnej wojny
czarodziejów. Powrót Salazara Slytherina to już tylko kwestia czasu.
Bractwo jest wyjątkowo potężne, co było widać ubiegłej nocy. Czeka
nas wiele pracy, Ron. Dużo wyzwań.
- Stary, zabrzmiałeś teraz zupełnie jak Hermiona – wycedził Ron,
a Neville parsknął śmiechem. Harry musiał się bardzo postarać, żeby
nie wyszczerzyć zębów.
Kiedy cała trójka wkroczyła do Wielkiej Sali, przy czterech dłu-
gich stołach siedziały grupki uczniów. Byli to młodsi adepci magii, któ-
rzy nie brali udziału w walkach. Wśród nich Harry dostrzegł Albusa.
Siedział w połowie stołu Gryffindoru, zawzięcie dyskutując o czymś ze
swoim przyjacielem Henrym. Obaj wyglądali zupełnie tak, jakby wyda-
rzenia w Komnacie Tajemnic w ogóle nie miały miejsca.
- Kto by pomyślał, że wnuk Voldemorta będzie kumplował się z synem
Harry'ego Pottera – stwierdził Ron – Niezły temat dla naszej ukocha-
nej Rity Skeeter!
- To nie nasze pochodzenie świadczy o tym jakimi ludźmi jesteśmy –
stwierdził z przekonaniem Harry, obserwując kątem oka obu chłopców
– Świadectwem tego kim jesteśmy są nasze czyny.
- Czy aby napewno nie nazywasz się Hermiona Granger?! - zakpił Ron
– Bo brzmisz zupełnie jak ona!
Harry już miał parsknąć śmiechem, kiedy do Wielkiej Sali zupeł-
nie niespodziewanie wparowała Hermiona. Wyglądała na nieco roz-
trzęsioną i spiętą. Na jej widok głupkowaty uśmieszek spełzł z twarzy
Rona.
- Och, jesteś, Harry! - zawołała świdrując przyjaciela zaniepokojonym
spojrzeniem - Ginny cię wszędzie szuka!

359
- A co ona tu robi?! - zdumiał się Harry – Nie rozmawiamy ze sobą od
Wielkanocy. Jest przecież na mnie obrażona!
- To mało powiedziane – odparła sucho Hermiona – Ona jest na ciebie
wściekła!
Neville i Ron obdarzyli Hermionę zaciekawionymi spojrzeniami.
- A co się znowu stało?! - westchnął ze zniecierpliwieniem Harry, ale
Hermiona nie zdążyła mu odpowiedzieć.
- HARRY POTTERZE! - wrzasnęła Ginny wpadając do Wielkiej Sali
z miotłą w ręku. Głowy wszystkich uczniów momentalnie zwróciły się
ku niej. Gwar rozmów ucichł.
- Co się stało, kochanie? - jęknął niewinnym tonem Harry (znał dosko-
nale swoją żonę i wiedział, że w tak niebezpiecznych sytuacjach jak
obecna, lepiej jej dodatkowo nie denerwować. Zwłaszcza gdy trzyma
w ręku miotłę!).
- CO SIĘ STAŁO?! - powtórzyła Ginny kipiąc ze złości, a Harry in-
stynktownie zrobił krok do tyłu – RACZEJ, CO TY NAROBIŁEŚ?!
ZNOWU JESTEM W CIĄŻY!
- To co się tak pieklisz?! - burknął natychmiast Ron, ignorując ucisza-
jące spojrzenie Hermiony – Przecież to rewelacyjna wiadomość!
Ginny obdarzyła go krótkim, pełnym wściekłości spojrzeniem. Natych-
miast zamilkł.
- Może porozmawiacie o tym na osobności? - zaproponowała roztrzę-
sionym głosem Hermiona, z niepokojem zerkając na przyjaciółkę.
Ginny musiała jej jednak nie dosłyszeć. Przynajmniej takie sprawiała
wrażenie.
- Mieliśmy umowę! - warknęła do męża, robiąc krok w jego stronę
i niebezpiecznie unosząc miotłę – Troje dzieci i na tym koniec! Obieca-
łeś, że na tym poprzestaniemy! OBIECAŁEŚ!
Harry poczuł, że grunt pali mu się pod nogami. Z jednej strony
był zażenowany zachowaniem żony i sytuacją w jakiej się znalazł,

360
z drugiej zaś strony doskonale ją rozumiał. Przez lata wspólnego życia
wielokrotnie powtarzała mu, że nigdy nie chciałaby mieć tak licznego
potomstwa, jakie mieli jej rodzice. Dzieciństwo spędzone w biednej,
wielodzietnej rodzinie było dla Ginny źródłem kompleksów i przykrych
doświadczeń. Choć stała się przez to silniejsza i pewniejsza siebie, ze
smutkiem wracała wspomnieniami do tych momentów, kiedy jej rodzi-
ce z trudem wiązali koniec z końcem.
Wielokrotnie z wyrzutami sumienia obserwowała ukochaną mat-
kę, która całe swoje życie poświęciła i podporządkowała dzieciom.
Ginny zawsze powtarzała sobie, że nie podzieli jej losu. Pragnęła od
życia czegoś więcej. W dniu ślubu Harry obiecał, że pomoże jej to
osiągnąć. Jednak z każdym kolejnym dzieckiem szansa na to oddalała
się coraz bardziej.
- Kochanie, wiem że tego nie planowaliśmy... – zaczął ostrożnie Harry,
ale Ginny natychmiast mu przerwała.
- Oczywiście, że tego nie planowaliśmy! - warknęła ze złością – Za rok
Lily ma pójść do Hogwartu! Znowu miałam być wolna! Wiesz, że chcia-
łam wrócić do Harpii! Wiesz doskonale, jak bardzo brakuje mi quid-
ditcha! OBIECAŁEŚ, ŻE KIEDY DZIECI PÓJDĄ DO HOGWARTU BĘ-
DĘ MOGŁA ZNOWU GRAĆ!
Ostatnie zdanie wywrzeszczała niczym wyjec, który Ron otrzymał na
drugim roku od swojej matki. Harry poczerwieniał na twarzy. Ron, Ne-
ville i Hermiona odwrócili głowy, z zakłopotaniem rozglądając się po
twarzach uczniów, którzy w skupieniu przyglądali się całej tej scenie.
- Naprawdę powinniście porozmawiać na osobności – pisnęła niemal
szeptem Hermiona, starając się zignorować tłumy gapiów.
Harry cały dygotał. Ogarnęła go wściekłość, że Ginny stawia
swoją drużynę ponad własne dzieci, ale mimo to odczuwał też olbrzy-
mie wyrzuty sumienia. Z poirytowaniem popatrzył żonie w oczy i mo-
mentalnie serce mu zamarło. Dostrzegł w nich łzy. Ginny dygotała,

361
starając się zdusić płacz. Krople łez spływały po jej policzkach. Harry
poczuł jak żal ściska go za serce. Złość momentalnie odparowała,
ustępując miejsca głębokiej miłości, która dała o sobie znać ze zdwo-
joną siłą. W namacalny sposób odczuł teraz jak bardzo kocha swoją
żonę.
Powoli zbliżył się do niej, stając tuż przy jej twarzy. Popatrzył jej
głęboko w oczy. Odwzajemniła się tym samym. Milczała wstrzymując
oddech. Delikatnym gestem otarł jej policzki, zatrzymując na chwilę
dłoń na jej aksamitnych ustach. Czuł, że serce łomocze mu jak oszala-
łe. Wiedział, co ma teraz zrobić. Instynktownie, gwałtownym ruchem
objął Ginny w talii, przyciskając mocno do siebie i złożył namiętny po-
całunek na jej ustach. Rozległ się łomot miotły upadającej na kamien-
ną posadzkę. Ginny zadrgała w jego ramionach, popatrzyła mu głębo-
ko w oczy i błyskawicznie oplotła jego szyję swoimi dłońmi, odwza-
jemniając pocałunek, który połączył ich usta na dłuższą chwilę. W tym
momencie Wielką Salę wypełniła burza oklasków i radosne okrzyki
uczniów. Neville zachichotał. Ron przycisnął do siebie Hermionę,
a kiedy spostrzegł łzy spływające po jej policzkach, pochylił się nad nią
i ich usta również połączyły się we wzajemnym pocałunku.
- I co teraz będzie? - spytała ochrypłym głosem Ginny, kiedy po chwili
mąż przytulił ją do siebie, głaszcząc czule po głowie.
- Zobaczymy co przyniesie kolejny dzień – zaczął rozsądnie Harry –
Ale bez względu na to jakie przeciwności są przed nami - tu zerknął na
twarze swoich przyjaciół - razem przetrwamy wszystko.

362
KILKA PRZEMYŚLEŃ AUTORA,
CZYLI KOMENTARZE
DO W YBRANYCH ROZDZIAŁÓW

Komentarz do rozdziału 18.

W serii „Harry Potter” motywem przewodnim jest miłość. Pojawia się


wielokrotnie i odgrywa zawsze istotną rolę. To ona sprawiła, że Lily Potter
ocaliła swojego syna. Takie poświęcenie było aktem olbrzymiej miłości
matczynej. Miłości której Czarny Pan nigdy nie potrafił pojąć. Nigdy jej tak-
że nie zaznał. J.K. Rowling nadała miłości potężną magiczną moc. To ona
dała Harry'emu przewagę nad swoim antagonistą i siłę, aby stawić czoła
przeznaczeniu. Przez wszystkie siedem tomów autorka kładła olbrzymi na-
cisk na pozytywny wymiar miłości i podkreślała, że należy żałować tych, któ-
rzy są zmuszeni żyć bez niej. W moim odczuciu, nie jest to zbyt obiektywne
podejście. Ci z Was, którzy kiedykolwiek prawdziwie się zakochali, doskona-
le wiedzą, że miłość to bardzo skomplikowane uczucie i nie zawsze ma po-
zytywny wymiar. Często ma gorzki smak.
W rozdziale dotyczącym wspomnień Laury Meadowes w sposób bar-
dzo dobitny pokazałem zupełnie nowe, nie-potterowskie oblicze miłości.
Tragiczne i porażające. Miłość Syriusza do Laury jest ślepa, nieodwzajem-
niona i zabójcza. Takie ujęcie przewodniego motywu serii „Harry Potter” zu-
pełnie nie pasuje do wcześniejszych tomów. Pisząc ów rozdział byłem tego
w pełni świadom. Należy pamiętać, że Harry Potter jest już dorosłym męż-
czyzną. Przez dziewiętnaście lat, które dzielą nas od ostatniego tomu J.K.
Rowling, Harry przeżył bardzo wiele. Przez ten czas zmienił się jego charak-
ter, nawyki. Jest to więc odpowiedni moment, aby zmienić także spojrzenie
na motyw przewodni serii. Tym rozdziałem chciałem udowodnić, że miłość
potrafi także ranić, krzywdzić i zaślepiać.
Wypaczyłem również całkowicie obraz Potterów, jaki nakreśliła nam
autorka w poprzednich tomach. Zawsze wyobrażaliśmy ich sobie jako ideal-

363
ną parę, którą połączyła głęboka, doskonała miłość, oraz jej tragiczny finał.
Zadajmy sobie jednak następujące pytania: Czy ludzie dokonali istnieją?
Czy nie jest to zbyt wyidealizowany obrazek? Czy nie jest tak, że każdy
człowiek posiada jakieś wady, defekty? Czyż nie to właśnie czyni nas
prawdziwie ludzkimi?
Wszystko co do tej pory wiemy o Potterach, to słowa ludzi którzy
opowiadali o nich Harry'emu. Zaliczamy do nich między innymi: Durseyów,
Syriusza Blacka, Hagrida, Dumbledore’a, Severusa Snape i kilka mniej istot-
nych postaci. Są to osoby, które z różnych względów nie do końca były
obiektywne w swoich osądach. Czy więc możliwe, aby to co wiemy o rodzi-
cach Harry'ego nie do końca było prawdą? Czy fakt, że w przeszłości Pot-
terów mogło wydarzyć się coś naprawdę złego jest aż tak nie do pomyśle-
nia?
Po premierze rozdziału zebrałem masę negatywnych komentarzy za
to co zrobiłem z Syriuszem. Wiele osób oceniało go także bardzo surowo.
Należy jednak pamiętać o tym w jakiej sytuacji znalazł się ojciec chrzestny
Harry'ego. Kobieta którą kochał niemal całe życie zdradziła go z przyjacie-
lem, który był mu bliższy niż jego własna rodzina. Taka zdrada musiała do-
tkliwie boleć. W połączeniu z zaślepiającą i nieszczęśliwą miłością może
prowadzić do przerażających czynów. Zwróćcie uwagę, że tuż po fakcie,
kiedy Potterowie giną, Syriusz okazuje skruchę i szczery żal. Dopiero wtedy
dociera do niego co zrobił i jak bardzo był zaślepiony. Świadczy to o tym, że
choć zrobił coś naprawdę strasznego, to wciąż jest dobrym człowiekiem.
W końcu popełnianie błędów jest cechą prawdziwie ludzką.

Komentarz do rozdziału 19.

Kiedy opadły emocje po premierze rozdziału osiemnastego, zaser-


wowałem Wam kolejną bombę w postaci rewelacji dotyczącej życia Lorda
Voldemorta. Tajemnica, którą Harry poznał jest dość szokująca i pozornie,
zupełnie nie pasuje do sagi „Harry Potter”.

364
Jak już wspomniałem we wcześniejszym komentarzu, tom ósmy ma
jednak nieco inny charakter niż wcześniejsze opowieści. Nie jest to już
książka o dzieciach i ich przygodach, lecz opowieść o życiu dorosłego cza-
rodzieja. Stąd też bardzo często pojawiają się wątki lub sceny, które nigdy
dotąd nie miały szansy zagościć w książkach J. K. Rowling. Przykładem
mogą być choćby opisy i zachowania o zabarwieniu erotycznym, które za-
uważcie są jednak bardzo wyważone. W delikatny sposób staram się ująć
także ten aspekt życia dorosłych.
W komentarzach do rozdziału dziewiętnastego jeden z Czytelników
(podpisał się nickiem „11”) zarzucił mi, że pisząc w ten sposób, postępuję
wbrew woli autorki. J. K. Rowling w jednym z wywiadów stwierdziła, że nie
ma nic przeciwko fanowskim kontynuacjom przygód Harry'ego Pottera.
Chciałaby jednak, żeby w fan fickach jej postaci nie były „nasycone tym, co
wypełnia teraz całe masmedia – seksem i wszystkim co z nim związane”.
Sądzę jednak, że autorce chodziło raczej o opowiadania, których
głównym motywem jest seks i akty z udziałem książkowych bohaterów, na
dodatek połączonych w bardzo dziwne pary (np. homoseksualne typu: Harry
i Draco). W mojej opowieści seks nie pojawia się w ogóle. Są tylko delikatne
sugestie dotyczące erotycznej sfery życia bohaterów, która niekiedy rzutuje
również na główną fabułę. W końcu, z rozdziału 24 wiemy już, że Ginny za-
szła w ciążę. Stało się to niejako na Waszych oczach - podczas meczu
quidditcha, kiedy to Harry przybiegł na trybuny ze stanikiem Ginny w kie-
szeni. Ktoś może uznać, że to zupełnie nie-potterowskie. Nie zapominajcie
jednak, że dzieci Harry'ego nie wzięły się z powietrza.
Wróćmy jednak do Czarnego Pana. W rozdziale dziewiętnastym
przedstawiam go w zupełnie nowym świetle. Dowiadujemy się, że Volde-
mort był kobieciarzem. Ulegał pokusom i siłą zdobywał kobiety, w seksual-
nym rozumieniu oczywiście. Żadnej nie kochał, ale każdą z ofiar pożądał
(jak podkreślał to portret Dumbledore'a). W komentarzach pod rozdziałami
zarzucono mi, że to zupełnie nie trafiony pomysł i absolutnie nie pasuje do
portretu psychologicznego Lorda Voldemorta, jaki Rowling nakreśliła w po-
przednich tomach. Oczywiście nie zgadzam się z takimi opiniami.

365
Punktem wyjścia dla zaprojektowania i napisania tegoż rozdziału był
dla mnie cytat z trzydziestego szóstego rozdziału „Insygniów Śmierci” (stro-
na 758), który pragnę Wam teraz przytoczyć:

„" - Patronusem Snape'a była łania. Taka sama jak patronus mojej matki, bo
Snape kochał ją przez prawie całe życie [...] A powinieneś to zrozumieć –
dodał, gdy Voldemortowi zadrgały nozdrza - kiedy poprosił cię, abyś daro-
wał jej życie.
- Pożądał jej, to wszystko. "

Jest to fragment rozmowy Harry'ego z Czarnym Panem przeprowa-


dzonej podczas ostatecznego pojedynku. W sposób dosadny pokazuje nam
w jaki sposób Voldemort pojmował miłość, czym dla niego była. Wiemy od
dawna, że to uczucie była dla Toma Riddle'a zupełnie obce. Tym cytatem J.
K. Rowling sugeruje jednak, że Voldemort rozumiał miłość jako zwykłe po-
żądanie. A skoro o nim mówił to znaczy, że tego doświadczył. To dowodzi,
że tajemnica Voldemorta, którą objawiłem w rozdziale dziewiętnastym nie
jest tak nieprzemyślana, jak niektórzy sugerowali. Skoro J.K. Rowling
umieszcza w książce pewne sugestie, pozwala to snuć własne domysły
i wyobrażenia. Czy więc fakt, że Voldemort mógł pożądać kobiety i zdoby-
wać je siłą, jest aż tak nie do pomyślenia? W końcu nie ulega wątpliwości,
że było z niego niezłe ziółko.

Komentarz do rozdziału 23.

Kiedy Harry Potter powraca do Komnaty Tajemnic, dochodzi do wiel-


kiego rozstrzygnięcia głównego wątku. Jest to punkt kulminacyjny całego
opowiadania, na który Czytelnicy oczekiwali w wielkim napięciu. Otrzymuje-
my wreszcie odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania: Który chłopiec
jest wnukiem Voldemorta? Gdzie ukryty jest horkruks Slytherina? Która
z występujących w opowieści czarownic jest przyrodnią siostrą Harry'ego?

366
Tajemnice, które wplatałem w fabułę przez wiele miesięcy, wreszcie znajdu-
ją swoje wyjaśnienie. Jedne z rozstrzygnięć okazały się dla Was przewidy-
walne, inne dość zaskakujące. W każdym razie rozdział „Ponownie w Kom-
nacie” wzbudził w dniu swojej premiery olbrzymie emocje i został przez
większość z Was oceniony bardzo wysoko.
Wśród licznych komentarzy, które pod nim opublikowaliście, z zado-
woleniem wychwyciłem także kilka krytycznych uwag. Cenię je sobie nie-
zmiernie, bo zawsze mobilizują mnie do lepszej i wydajniejszej pracy, oraz
pomagają dostrzec błędy, które popełniam. A trzeba przyznać, że w całym
opowiadaniu narobiłem ich wyjątkowo dużo. Przygotowując to wydanie, do-
konałem korekty ponad czterdziestu pomyłek fabularnych, które w większo-
ści wykazaliście właśnie Wy (o czym wspomniałem już we Wstępie). Jestem
Wam za to dozgonnie wdzięczny.
Dokonując właśnie takich poprawek fabularnych, przebudowałem roz-
dział 23. dodając do niego dość spory fragment tekstu. Uświadomiliście mi
bowiem, że w pierwotnej wersji tegoż rozdziału Harry okazał się mięcza-
kiem. Był wyjątkowo słaby w pojedynkach. Biorąc pod uwagę fakt, że praco-
wał jako Szef Biura Aurorów było to wyjątkowo nielogiczne. W końcu nie za-
jął tego stanowiska poprzez koneksje, a właśnie dlatego, że pracując przez
lata jako auror musiał wykazać się dużymi osiągnięciami. W każdym razie
przebieg wydarzeń w Komnacie Tajemnic wyraźnie temu przeczył.
Kiedy przeczytałem rozdział ponownie, uświadomiłem sobie jeszcze
jedną bardzo ważną rzecz. W zasadzie, w pierwotnej wersji, nie doszło do
otwartego starcia Harry'ego z główną negatywną postacią opowieści, tj.
Walburgiem Foksterem. Dyrektor rzucił co prawda w kierunku Harry'ego
śmiercionośne zaklęcie, ale otwartego pojedynku nie było. Uznałem to za
niedopuszczalne i właśnie dlatego dopisałem spory fragment, w którym Har-
ry walczy ze swoim przeciwnikiem. Radzi sobie doskonale, dopóki zagrożo-
ny nie jest jego syn Albus. Wszak to całkiem naturalne, że kiedy dziecko
znajduje się w niebezpieczeństwie, rodzic próbuje je ocalić nie dbając o wła-
sne życie. Tak właśnie postąpił w tym przypadku Harry.

367
Wśród krytycznych uwag do omawianego rozdziału pojawiła się jesz-
cze jedna bardzo istotna kwestia, która sprowokowała Was do zażartej dys-
kusji. W finale pojedynku Harry'ego z Foksterem, Rose Zeller (a raczej Ja-
cqueline Meadowes) ratuje życie swojemu bratu, odbijając zaklęcie niewy-
baczalne. Większość z Was uznała to za karygodny błąd. Potwierdzeniem
tego mogą być słowa Alastora Moody'ego (a właściwie Barty'ego Croucha
Jr.), które znalazły się w czternastym rozdziale „Czary Ognia” i brzmią na-
stępująco:

„Niezbyt przyjemne. I nie ma na to żadnego przeciwzaklęcia. Nie ma żadnej


blokady”.

Cytat dotyczy oczywiście zaklęcia Avada Kedavra, które śmierciożerca za-


prezentował w klasie. Sprawa wydaje się więc być przesądzona, ale czy aby
na pewno?
W finale ostatniego tomu napisanego przez J. K. Rowling, Harry z ła-
twością odbija klątwy rzucane przez śmierciożerców i samego Voldemorta.
Bez większego trudu chroni swoich przyjaciół, kryjąc się pod peleryną-nie-
widką. Oczywiście nie można zapomnieć, że chwilę wcześniej w Zakaza-
nym Lesie dobrowolnie oddał za nich swoje życie. W ten sposób zapewnił
im ochronę podobną do tej, którą Lily Potter stworzyła Harry'emu w noc, kie-
dy Voldemort przybył do Doliny Godryka. Choć jest to dość niecodzienna
i indywidualna sytuacja, dowodzi tego, że istnieją pewne sposoby na odbicie
Zaklęć Niewybaczalnych.
Pomimo, że Rose Zeller nie poświęciła własnego życia, w jakiś ta-
jemniczy sposób bez trudu odbiła śmiercionośne zaklęcie. W jaki sposób
więc tego dokonała? Oczywiście w tej chwili nie udzielę jasnej odpowiedzi
na to pytanie. Zgodnie z moimi wcześniejszymi zapewnieniami sprawa wyja-
śni się całkowicie w kolejnym tomie. Dziś mogę tylko stwierdzić, że nie jest
to żadna pomyłka, lecz zaplanowany element fabuły.
Mimo to, dokonałem w tym zakresie pewnej zauważalnej zmiany. Za-
mieniłem powszechnie znane zaklęcie Protego (które notabene działa tylko

368
na bardzo słabe klątwy) na takie, które nie pojawiło się nigdy dotąd. W po-
prawionej wersji rozdziału Rose używa zaklęcia Effercio Tectum, które two-
rzy silną, srebrną tarczę i bez trudu odbija zabójcze zaklęcie. Nie jest to
w żadnym razie próba wybrnięcia z sytuacji, bo nie chodzi tu o jakąś
nadzwy-czajną moc zaklęcia. Effercio Tectum w normalnych warunkach
również nie powinno odbić Zaklęcia Niewybaczalnego, o czym dowiadujemy
się z roz-mowy Hermiony z Harrym, w ostatnim rozdziale. Dlaczego więc
zmieniłem zaklęcie? O powodach wprowadzenia tego zaklęcia do rozdziału
wspomi-nam w słowniczku pojęć do którego odsyłam każdego z Was.

Komentarz do rozdziału 24.

Ostatni rozdział opowiadania, który opublikowałem 1 września 2011


roku według wstępnych planów miał być nieco dłuższy. Zakończenie miało
mieć zupełnie inny charakter. Uznałem jednak, że taki cliffhanger jak ten,
który Wam zaserwowałem, podsyci Waszą ciekawość i z niecierpliwością
będzie-cie oczekiwać dalszych przygód Harry'ego. Wiedziałem bowiem już
wtedy, że powstanie kolejny, dziewiąty tom.
Zaprezentowane zakończenie nie wszystkim się jednak spodobało.
Było zupełnie nie w stylu J. K. Rowling. Ona nigdy nie kończyła książki na
jakimś nagłym i niespodziewanym wydarzeniu, które na dodatek w żaden
sposób nie zostaje wyjaśnione, czy skomentowane. W końcu nie otrzymuje-
my odpowiedzi na pytanie: Dlaczego Ginny tak dziwnie zareagowała na
wieść o ciąży?
Końcowe linijki poprzednich tomów zawsze opisywały jakieś spokojne
wydarzenia, prowadzące ku zakończeniu i bardzo często zawierały złotą
sentencję lub cenną myśl, z którą Harry pozostawał na całe lato. Właśnie te-
go zabrakło Wam w zakończeniu ósmego tomu. Był to jednak celowy zabieg
z mojej strony.
Od samego początku wiedziałem, że poszerzone zakończenie znaj-
dzie się w pełnej wersji wydania .pdf ósmego tomu. W ten sposób chciałem

369
zachęcić Was do ponownej lektury mojego opowiadania i mam nadzieję, że
mi się to udało.
Nowe zakończenie ósmego tomu w bardzo czytelny sposób wyjaśnia
nam motywy postępowania Ginny. Teraz łatwiej jest nam zrozumieć jej re-
akcję, choć oczywiście fakt, że stawia quidditch ponad własną rodzinę jest
dość ciężki do zaakceptowania i przetrawienia (nawet dla samego Har-
ry'ego!). Dalszy rozwój wydarzeń, czyli namiętny pocałunek i bardzo emo-
cjonalna scena z udziałem Potterów, pozwalają nam jednak przypuszczać,
że wszystko się między nimi ułoży.
Opowiadanie kończy się bardzo cenną sentencją, wypowiedzianą
przez samego Harry'ego:

„Zobaczymy co przyniesie kolejny dzień. Ale bez względu na to jakie prze-


ciwności są przed nami, trzymając się razem przetrwamy wszystko”.

Te słowa mają bardzo wielowymiarowe znaczenie. Odnoszą się za-


równo do sytuacji Ginny, jak i głównego wątku opowieści. Nasi bohaterowie
mają bowiem świadomość, że stoją u progu kolejnej wojny czarodziejów
i tylko razem, wspólnymi siłami mogą przeciwstawić się nowemu, wyjątkowo
potężnemu wrogowi.

370
KILKA SŁÓW OD AUTORA
CZYLI NIECAŁKIEM KRÓTKI PORADNIK
DLA DOCIEKLIWYCH

Akcja książek o Harrym Potterze rozgrywa się w Anglii. Dlatego pi-


sząc kontynuację, czułem się zobowiązany do stosowania pewnych słów,
a w szczególności nazw własnych, które są obcego pochodzenia i niewiele
znaczą dla tych, którzy nie przykładają się do języka angielskiego. Dla nich,
a także dla wszystkich dociekliwych, zamieszczam poniżej krótki słowniczek
nazw i terminów, które bardzo często mają szersze znaczenie niż można to
wywnioskować z książki, albo które użyłem ze ściśle określonego powodu.
Choć zapytałem Was na forum, jakie hasła życzylibyście sobie zna-
leźć poniżej, byłem zmuszony pominąć wiele z Waszych propozycji. Chcąc
wyjaśnić je wszystkie, byłbym zmuszony znacznie rozszerzyć i tak dość
obszerny słownik. Mam jednak nadzieję, że wyjaśnienia terminów jakie znaj-
dziecie poniżej usatysfakcjonują Was i będą ciekawym oraz niezwykle cen-
nym źródłem informacji. Hasła do których się odniosłem zostały wypisane
dużymi literami.

BLOOMENBACH MEROPA – wścibska nauczycielka mugoloznawstwa, któ-


ra szpiegowała pozostałych pracowników Hogwartu i skrupulatnie noto-
wała o nich wszelkie informacje. Pracowała dla Rity Skeeter, dostarczając
jej cennych informacji do nowej książki. Nazwisko Bloomenbach powstało
od ang. słowa bloom, które oznacza między innymi meszek na owocach.
Jeśli użyjemy alegorii i przyrównamy innych nauczycieli do owoców, to
z pewnością Meropa będzie dla nich właśnie takim niechcianym mesz-
kiem.
BRACTWO CZARNEJ GWIAZDY – tajna organizacja zrzeszająca potęż-
nych czarnoksiężników, założona wieki temu przez Salazara Slytherina.
Jej nazwa pochodzi od symbolu, jakim posługują się jej członkowie (pen-

371
tagram odwrócony nazywany jest bowiem Czarną Gwiazdą i symbolizuje
osoby wtajemniczone). Bractwo składa się z pięciu SENESZALI, którzy
stanowią RADĘ STARSZYCH, oraz z nieznanej nam grupy zwykłych
członków, którzy podlegają tejże Radzie.
CENTAURYDA – w mitologii greckiej słowo oznaczające samicę centaura,
zmieniłem jednak jego znaczenie na potrzeby tomu ósmego.
W świecie magii centauryda to po prostu samica centaura, pozbawiona
końskiej fizjonomii (czyli czterech nóg, kopyt, sierści, końskiej grzwy itd.),
której oboje rodziców są "pełnowartościowymi" centaurami. Wygląda jak
zwykły człowiek, dlatego może żyć wśród czarodziejów. Charakter i zwy-
czaje ma jednak takie same jak jej współplemieńcy. Często posiada także
zdolności magiczne, charakterystyczne dla czarodziejów.
Jest więc dla centaurów tym, czym charłak dla czarodziejów. Jedyną zna-
ną nam centaurydą jest Lisa Turpin, która wstydzi się swojego pochodze-
nia, pomimo iż jest córką przywódcy stada, MAGORIANA.
Dodam jeszcze, że samiec pozbawiony końskiej fizjonomii nazywany jest
centaurydem.
CENTAURYNA – słowo wymyślone przeze mnie, oznacza "pełnowartościo-
wą" samicę centaura (czyli posiadającą tzw. końską fizjonomię).
CHAJRON – centaur zabity przez wampira polującego w Zakazanym Lesie.
CNOTY BRACTWA – wartości, które nade wszystko cenią sobie członkowie
Bractwa Czarnej Giwazdy. Ich łacińskie nazwy umieszczone są na SYM-
BOLU tej sekretnej organizacji, w kolejności odpowiadającej ich wadze.
Najwyższą cnotę stanowi Czysta Krew, której łacińska nazwa Sangus Puri-
tate znajduje się na samej górze pentagramu. Kolejne cnoty to Ambicja
(łac. Ambitio) i Determinacja (łac. Determinanto). Obie umieszczone są
w górnej części pentagramu, odpowiednio po lewej i prawej stronie Czar-
nej Gwiazdy. Dwie pozostałe cnoty, czyli Spryt (łac. Callidus) i Umysł (łac.
Ingenium) znajdują się w dolnej części pentagramu, po lewej i prawej
stronie dolnego ramienia Czarnej Gwiazdy.
Każdy z SENESZALI strzeże innej cnoty. Ze słów Hermiony wiemy, że
Walburg Fokster strzegł trzeciej, tj. Determinacji.

372
EFFERCIO TECTUM – (z łac. effercio – pełnić, tectum – ochrona) – jedno
z potężniejszych Zaklęć Tarczy, działające na większość klątw i uroków.
Zdecydowanie skuteczniejsze od zwykłego Protego. Po raz pierwszy poja-
wia się w piątym tomie, kiedy Lord Voldemort toczy pojedynek z Albusem
Dumbledorem. Wówczas Czarny Pan używa tego zaklęcia w sposób nie-
werbalny, tworząc srebrną tarczę – dokładnie taką samą, jaką wyczarowa-
ła JACQUELINE MEADOWES. W normalnych warunkach Effercio Tecum
jest nieskuteczne na Zaklęcia Niewybaczalne. Pozostaje tylko snuć domy-
sły, dlaczego zadziałało w Komnacie Tajemnic. Co ciekawe zaklęcie to
wprowadziłem dopiero przy poprawkach fabularnych, ponieważ mogłem
w ten sposób nawiązać do pojedynku Voldemorta z Dumbledorem.
EKSPERYMENTALNE WINO EDWARDA BEŁTA – trunek całkowicie wy-
myślony przeze mnie. Wzmianki o nim pojawiają się w ósmym tomie kilka-
krotnie. Nazwisko jego twórcy pochodzi od słowa bełt, którego zawsze uży-
wałem dla określenia bardzo taniego wina o dużej „mocy”, często przygo-
towanego na bazie siarki i sprzedawanego w kartonach (przynajmniej
w świecie mugoli). Oczywiście wino, które Ted Lupin zwędził na randkę
jest nieco bardziej gustowne, ale z całą pewnością równie tanie.
ELDRED WORPLE – postać wymyślona przez J. K. Rowling (wspomina
o niej Horacy Slughorn w szóstym tomie), ale rozbudowana przeze mnie
na potrzeby ósmego tomu. Oczywiście opierałem się na tym, co napisała
autorka i przedstawiłem Eldreda jako poważanego znawcę wampirów i jed-
nego z wychowanków Slughorna (z szóstego tomu wiemy, że był kiedyś
członkiem Klubu Ślimaka). To on przedstawił Harry'emu sposób sporzą-
dzania WYWARU KSIĘŻYCOWEGO.
FOKSTER WALBURG OKSYDUS – nazwisko Fokster (ang. Foxter) stwo-
rzyłem od angielskiego słowa fox – czyli lis. Oddaje to charakter postaci,
która poza tym, że była bardzo zdeterminowana, cechowała się też olbrzy-
mim sprytem w snuciu intrygi. Pierwsze imię dyrektora pochodzi od na-
zwiska polskiego piłkarza grającego na pozycji obrońcy w Pogoni Szczecin
- Marka Walburga – zaś drugie wybrałem, bo wydawało mi się bardzo za-
gadkowe i oryginalne.

373
Fokster pełnił obowiązki dyrektora Hogwartu. Zajął to stanowisko po odej-
ściu McGonagall. Przez cały czas pracował dla Bractwa Czarnej Gwiazdy
i był jego SENESZALEM. Łączyła go bliższa relacja z JACQUELINE MEA-
DOWES (podobno był jej ojcem chrzestnym, choć trudno określić na ile
ROSE ZELLER mówiła prawdę, a na ile mydliła Harry'emu oczy). Nieza-
mierzenie zginął z ręki przyrodniej siostry Harry'ego.
GBUREK – skrzat domowy, który pracuje w Hogwarcie. Jego imię wybrałem
aby określić powierzchowność skrzata, który z pozoru wydawał się gburo-
waty i nieprzyjemny. Zyskiwał jednak przy bliższym poznaniu, o czym prze-
konał się Harry.
Gburek od wielu lat opiekował się profesorem Flitwickiem, do którego się
bardzo przywiązał. Po śmierci mistrza zaklęć z oporem zaakceptował Har-
ry'ego. Wykazał się jednak oddaniem i lojalnością, ratując Pottera przed
ŚMIERCIOTULĄ.
HERBIVICUS – zaklęcie o bliżej niesprecyzowanym działaniu, którego użyła
Fleur do pielęgnacji swojego ogrodu. Formuła pochodzi z gry komputero-
wej "Harry Potter i Czara Ognia", w której zaklęcie powodowało rozrastanie
się roślin.
MAGORIAN – centaur, który pojawił się poraz pierwszy w piątym tomie. Peł-
nił wówczas nieoficjalną funkcję przewodnika stada. W ósmym tomie jest
już pełnoprawnym przywódcą centaurów mieszkających w Zakazanym Le-
sie. Rozbudowałem jego postać, robiąc z niego ojca LISY TURPIN.
MCFLY JOZU SALU – anagram słów Lucjusz Malfoy; fałszywa tożsamość
wspomnianego śmierciożercy, który skrywał się w dziczy pod postacią
starca. Możemy przypuszczać, że obawiał się zemsty dawnych poplecz-
ników Voldemorta, lub też chciał zapomnieć o dawnym życiu i zaznać
odrobiny spokoju. Jak wiadomo nie bardzo mu to się udało.
MEADOWES JACQUELINE – postać całkowicie wymyślona przeze mnie.
Jest córką LAURY MEADOWES i Jamesa Pottera, a co za tym idzie przy-
rodnią siostrą Harry'ego. Jej nazwisko zaczerpnąłem z piątego tomu (sze-
rzej o tym przy kolejnym haśle). Wybierając dla niej imię, szukałem żeń-
skiego odpowiednika imienia James. Chciałem w ten sposób podkreślić,

374
jak bardzo LAURA MEADOWES kochała ojca Harry'ego. Znalazłem w wi-
kipedii tą bardzo obco brzmiącą formę – Jacqueline - która od razu mi się
spodobała. Przez niemal całe opowiadanie postać używa jednak fałszy-
wego imienia i nazwiska - ROSE ZELLER.
MEADOWES LAURA – jej nazwisko wziąłem z piątego tomu. Siostra Laury,
Dorcas była tam podana jako członek Zakonu Feniksa i to w dodatku zabi-
ty przez samego Voldemorta. Laura jest jednak postacią w całości wymy-
śloną przeze mnie. Harry nigdy nie spotkał jej osobiście, przeglądał jedynie
jej wspomnienia. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że Laura była dziew-
czyną Syriusza Blacka, choć tak naprawdę nigdy go nie kochała. Miała ro-
mans z Jamesem Potterem i urodziła mu córkę, której dała na imię Jacqu-
eline.
MONAGHAN SEAN – postać, którą wymyśliłem pisząc alternatywny szósty
tom – Harry Potter i Kula Cienia. W związku z tym, że wątek dawnej miło-
ści profesor McGonagall nigdy nie został w szóstym tomie ukończony, po-
stanowiłem wpleść go do ósmego tomu. Monaghan odgrywa tutaj bardzo
istotną rolę, pełniąc funkcję prawej ręki Walburga Fokstera. Jest członkiem
Bractwa, ale nie należy do RADY STARSZYCH. Reprezentuje tzw. Braci
Służebnych. Wykorzystując uczucie McGonagall wyciąga z niej cenne in-
formacje. Przez cały czas udaje wielkiego przyjaciela Harry'ego, niepo-
strzeżenie utrudniając mu śledztwo. To on zamordował profesora Flitwicka.
PENTAKL WĘŻOUSTYCH – medalion Salazara Slytherina, który został wy-
konany z fragmentów prastarego dębu. Drzewo to rosło w miejscu, w któ-
rym obecnie stoi Hogwart i według legend posiadało olbrzymie właściwości
magiczne. Medalion przedstawiał SYMBOL BRACTWA, tj. odwrócony pen-
tagram wpisany w okrąg, który tworzył wąż pożerający własny ogon. Pen-
takl jest horkruksem Salazara Slytherina, który przed laty odnalazł nasto-
letni Tom Riddle i ukrył go w Komnacie Tajemnic.
PŁOMYK – imię feniksa Harry'ego, które pochodzi oczywiście od faktu, że
ptak często staje w płomieniach i ulega samospaleniu, aby na nowo odro-
dzić się z popiołów. Mogę Wam zdradzić jako ciekawostkę, że imię to wy-
myśliła mała Lily, córka Harry'ego. Co ciekawe Płomyk pojawia się także

375
w alternatywnym szóstym tomie – Harry Potter i Kula Cienia – który pisa-
łem przed laty.
RADA STARSZYCH – grupa pięciu seneszali, którzy kierują Bractwem
Czarnej Gwiazdy i zastępują w tym swojego Wielkiego Mistrza, Salazara
Slytherina.
RAPTUS – młody i porywczy centaur, który chciał zabić swoim mieczem
Harry'ego i Hermionę. Na szczęście w ostatniej chwili powstrzymała go Li-
sa Turpin.
SENESZAL – (fr. sénéchal, łac. senescalus), słowo pochodzi z języka pra-
germańskiego, gdzie oznaczało starszego sługę (sini- = "starszy", skalk =
"sługa"). W zakonach rycerskich seneszal był zastepcą Wielkiego Mistrza.
Takie też znaczenie posiada w opowiadaniu - określa członka Rady Star-
szych, wtajemniczonego, strzegącego jednej z Pięciu Cnót i stanowiącego
zastępcę Wielkiego Mistrza Bractwa, czyli Salazara Slytherina. Jedynym
znanym nam dotychczas seneszalem był Walburg Fokster.
SILENCIONUS – z łac. silentium – cisza, zaklęcie tworzące magiczną kopu-
łę wygłuszającą wszelkie hałasy (w tym powodowane przez inne zaklęcia).
Hermiona użyła go podczas włamania do Działu Ksiąg Zakazanych.
SYMBOL BRACTWA – pojawia się już w pierwszym rozdziale opowiadania,
choć nie zostaje wówczas dokładnie opisany. Przedstawia pentagram od-
wrócony, wpisany w okrąg, który tworzy wąż pożerający własny ogon (uro-
boros). Taki symbol wypalany jest przy użyciu różdżki w miejscach, w któ-
rych Bractwo chce dać o sobie znać. Na ilustracjach w książkach dodatko-
wo wzbogacany jest o łaciśkie nazwy Pięciu Cnót Bractwa, rozmieszczone
między ramionami pentagramu. Opracowując ten symbol, kładłem duży
nacisk na ukrytą symbolikę.
Pentagram odwrócony (tj. skierowany dwoma ramionami gwiazdy do góry)
symbolizuje czarną magię i jest znakiem osób wtajemniczonych. Obie te
kwestie idealnie pasują do członków Bractwa, którzy przecież swoje tajem-
nice strzegą z niezwykłą dokładnością, używając do tego Przysięgi Wie-
czystej. Nie ulega też wątpliwości, że maczają palce w czarnej magii.

376
Uroboros, czyli staroegipski i grecki symbol przedstawiający węża pożera-
jącego własny ogon, symbolizuje nieskończoność. Ułożenie w okrąg nie
jest przypadkowe. Oznacza ciągłość, zamknięty obieg i nieustanny powrót.
W końcu to właśnie zapewnił sobie Salazar Slytherin, tworząc horkruksa.
Podsumowując można powiedzieć, że symbol Bractwa oznacza ciągłe dą-
żenie do nieskończoności, nieśmiertelności, przy użyciu zaawansowanej
czarnej magii, dostępnej jedynie dla osób wtajemniczonych.
ŚMIERCIOTULA – inaczej zwana Żywym Całunem, niezwykle niezbez-
pieczne, fantastyczne zwierzę, wymyślone przez samą J. K. Rowling. Jego
dokładny opis znajduje się w broszurkowej książeczce "Fantastyczne zwie-
rzęta i jak je znaleźć", którą autorka wydała pod pseudonimem Newt Ska-
mander. Śmierciotula występuje jedynie w tropikalnym klimacie. Jak poda-
je autorka: "przypomina czarną pelerynę grubości około pół cala (jest grub-
sza jeśli ostatnio zabiła i spożyła swoją ofiarę), która w nocy sunie po zie-
mi". Mało komu udało się przeżyć jej atak, który następuje, gdy ofiara śpi.
Żadne z zaklęć nie jest dość skuteczne w walce z nią. Mizerny efekt moż-
na uzyskać wyczarowując Patronusa. Sean Monaghan sprowadził ją do
Hogwartu, aby pozbyć się Harry'ego. Na szczęście skrzat Gburek pokrzy-
żował mu plany.
TURPIN LISA – postać wymieniona przez J. K. Rowling w pierwszym tomie
(została wówczas przydzielona do Ravenclawu), a rozbudowana przeze
mnie na potrzeby ósmego tomu. Urocza nauczycielka transmutacji, która
bardzo polubiła Harry'ego i ukrywała przed nim swoje pochodzenie. Jest
centaurydą. Co ciekawe pojawia się także w alternatywnym tomie szóstym
– Harry Potter i Kula Cienia – który pisałem przed laty. Wówczas jej wątek
nie został rozstrzygnięty, dlatego wykorzystałem go ponownie w ósmym to-
mie.
WALDE ANTURIA – postać całkowicie wymyślona przeze mnie. O ile na-
zwisko jest w zasadzie przypadkowe (wybrane z listy nazwisk angielskich),
o tyle imię dobrałem bardzo świadomie. Pochodzi ono od nazwy pięknego
kwiatu doniczkowego - anturium. Zdaje się świetnie pasować do kobiety,
która była na tyle piękna, że sam Lord Voldemort nie mógł się oprzeć jej

377
urodzie. Przez krótki czas nauczała w Hogwarcie numerologii (w czasach
gdy Tom Riddle starał się o pracę w szkole). Miała syna EDGARA, oraz
wnuka HENRY’EGO. Została zamordowana przez członków Bractwa Czar-
nej Gwiazdy.
WALDE EDGAR – postać całkowicie wymyślona przeze mnie. Był synem
Voldemorta i Anturii Walde. Nie posiadał żadnych zdolności magicznych,
a co najważniejsze nie potrafił rozmawiać z wężami. Był charłakiem. Nic
nie wiadomo o jego wyglądzie, gdyż osobiście nie pojawił się w opowiada-
niu. Stracił rozum, kiedy torturowali go członkowie Bractwa Czarnej Gwiaz-
dy.
WALDE HENRY – postać całkowicie wymyślona przeze mnie. Najlepszy
przyjaciel syna Harry'ego, Albusa. Jest synem Edgara Walde'a, a co za
tym idzie wnukiem Voldemorta. W przeciwieństwie do swojego ojca posia-
da zdolności magiczne i jest wężousty. Jego domowym zwierzątkiem jest
żmija zygzakowata, powiększona do rozmiatów pytona (prawdopodbnie
przy użyciu zaklęcia Engorgio). Jego babcią była Anturia Walde.
WILKIE SYLAS - postać, którą wymyśliłem jako jedną z pierwszych. Jej za-
rys powstał w mojej głowie na długo przed opracowaniem fabuły ósmego
tomu. Właśnie dlatego trudno mi dziś odnaleźć w zakamarkach mojej ulot-
nej pamięci informację o tym, skąd wziąłem pomysł na takie właśnie imię
i nazwisko dla mistrza numerologii.
Sylas to z założenia postać pełna sprzeczności. Z jednej strony jako wam-
pir morduje i rani niewinne osoby, z drugiej zaś strony stara się pomóc
Harry'emu w Komnacie Tajemnic, pomimo iż za nim szczerze nie przepa-
da. Jakby tego było mało, gnębią go olbrzymie wyrzuty symienia, wywoła-
ne niecnymi uczynkami, których dopuszcza się jako wampir. W szkole nie
cieszy się zbytnią sympatią, a na swoich lekcjach budzi grozę.
Z pewnością wielu z Was dostrzegło w nim pewne podobieństwa do Seve-
rusa Snape'a. Był to celowy zabieg z mojej strony, który miał uśpić Waszą
czujność. W końcu Snape w finalnym tomie sagi J. K. Rowling okazał się
pozytywnym bohaterem, czego nie można powiedzieć o Sylasie.

378
WYWAR KSIĘŻYCOWY – nazwa tego eliksiru, wynalezionego przez wam-
pira Modesta Darkera, pochodzi od jednego ze składników. Darker cierpiał
na silną nerwicę. Szukał skutecznego sposobu na wyciszenie swoich emo-
cji. Eliksir Spokoju, którego składnikami są kamień księżycowy i syrop
z ciemiernika czarnego (mikstura pojawiła się w jednym z wcześniejszych
tomów) okazał się nieskuteczny. Modest postanowił więc wzmocnić eliksir
dodając korzeń asfodelsua i figi abisyńskie. W ten sposób niezamierzenie
wynalazł miksturę, która nie ukoiła jego nerwów, ale wyciszyła w nim na
pewien czas wampirze instynkty. Jako wynalazca Wywaru Księżycowego
Modest zasłynął dopiero po swojej śmierci. Obecnie posiada nawet własną
kartę w kolekcji Czekoladowych Żab.
ZAKAŁA – centaur, który w imię miłości sprzeciwił się woli przywódcy stada
i został przez to wygnany. Lisa Turpin chciała stanąć w jego obronie.
ZELLER ROSE – nazwisko i imię zapożyczone z piątego tomu. W "Zakonie
Feniksa" Rose Zeller zostaje przydzielona do Hufflepuffu, ale nie jest to ta
sama osoba, która pojawia się w ósmym tomie. Siostra Harry'ego poszła
do Hogwartu pod fałszywym nazwiskiem, ale stało się to rok po tym, jak
Harry znalazł się w szkole (a więc w drugim tomie). Bardzo łatwo to usta-
lić. Kiedy James Potter zginął, Harry miał roczek, a Laura Meadowes była
już wtedy w zaawansowanej ciąży. Siostra Harry'ego jest więc młodsza od
niego o rok.

379
SPIS TREŚCI

Wstęp
5

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jozu Salu McFly
8

ROZDZIAŁ DRUGI
Włamanie w Departamencie Tajemnic
14

ROZDZIAŁ TRZECI
Urodzinowe przyjęcie
26

ROZDZIAŁ CZWARTY
Spotkanie w rocznicę śmierci
38

ROZDZIAŁ PIĄTY
Powrót do Hogwartu
47

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jedyny punkt zahaczenia
59

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Wąż pożerający własny ogon
77

380
ROZDZIAŁ ÓSMY
Dziennik Księcia Półkrwi
89

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nocna wyprawa huncwotów
106

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Utracone wspomnienia
124

ROZDZIAŁ JEDENASTY
Walburg Fokster
143

ROZDZIAŁ DWUNASTY
Pojedynek czarodzieów
157

ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Bractwo Czarnej Gwiazdy
171

ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Śladami Lisy
191

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Rose Zeller
210

ROZDZIAŁ SZESNASTY
Wampir w potrzasku
224

381
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Zapomniane wspomnienia
240

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Historia niespełnionej miłości
255

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Tajemnica Czarnego Pana
271

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Domysły i wątpliwości
293

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY


Seneszal Oksydus
308

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI


Pentakl Wężoustych
320

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI


Ponownie w Komnacie
332

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY


Tożsamość wampira
347

Kilka przemyśleń autora,


czyli komentarze do wybranych rozdziałów
363

382
Kilka słów od autora,
czyli niecałkiem krótki poradnik dla dociekliwych
371

383

You might also like