You are on page 1of 442

PISMA ŚWIĘTEJ TERESY.

PISMA

ŚWIĘTEJ TERESY
Z H ISZPA Ń SK IEG O

PRZEŁOŻYŁ

cBisfiwp c?iol'z- c l i o s i o I l i .

\ r

TOM PIERWSZY.

Z p ortretem Ś-wlętej.

W A R SZ A W A .
Nakładem „Przeglądu Katolickiego,“
ulica Nowy Świat ,Yj 35.

1898,
===== —

mm

KSIĘGA


ZMIŁOWAŃ PAŃSKICH
CZYLI

ZYCIE ŚWIETEJ TERESY


NAPISANE PRZEZ NIĄ SAMĄ.

fó V

WAESZAAYA.
w Drukarni Franciszka Czerwińskiego-
nlica Nowy Świat ,Vi 36.

1898.

fiUBRYNOWICZ & SCHMIQ|


Księjarnia
w 0 LWOWIE,
^03B0JeH0 ĘeHsypoio.
Bapraaua 28 Oiiïflôpa 1897 roßa.

W A Ç g/ $ Z
IMPRIMATUR.
Varsaviae die 13 Aprilis 1897 anno.

+ V in c e n tiu d ,

APPROBATUR.
Varsaviae die 9/21 Junii 1897 anno.
Judex Surrogatus, Praelatus Metropolitanus
J. Borzewski.
pro Secretario
Sigis. Mécichowaki.

JÍ! 2648.

OflOEPEHO.
BapmaBa 9/21 I iohh 1897 ro ^ a.

Cy^BH Cypporari. BapmaB. PiiM.-KaT. JlyxoB. Kone,


lIpe.'iaTB Mmpon. KamiTy.ia

10. Bop*eBOKiä.
sa CeKpeTapa

Ixe. O. Mcuiuxoectciü.
s ;Jf: ■"■44^:
■• ' • :^ v¿;^._ V; ;

■r

4
a
7

PRZEDM OW A.

|\v ^W ydanie w przekładzie na jęz y k rodzim y, a tem samem


oddanie w ręce każdego kto je czytać zechce, dzieła
takiego rodzaju, jakiem są pism a św. Teresy, może
komu, ze w zględu na w ybitnie, rzec m ożna w yłącznie m istyczny
ich charakter, i na przeciętny poziom duchow y naszego ogółu,
do tak ich w yżyn rzadko się wznoszący, w ydać się przedsię­
wzięciem bezpożytecznem , albo i zgoła niewczesnem. W rze­
czy samej, ja k życiem swojem bohaterska odnow icielka K arm elu
i m iłości Bożej m ęczenniczka daleko w ychodzi po za m iarę
zw ykłej cnoty albo i doskonałości chrześciańskiej, ta k i w p i­
sm ach swoich sięga najw yższych szczytów i najgłębszych ta ­
jem nic : duchowego • obcowania z Bogiem, do k tó ry c h łaska
D ucha Świętego rzadkie ty lko w ybrane dusze powoływać zw y­
kła. M yliłby się jed n ak bardzo, k to b y z tego wnosił, że tylko
takie dusze bezpiecznie i z pożytkiem m ogą czytać natchnione
pism a seraiicznej Św iętej awilańskiej; że przed pospolitym
ogółem w iernych należy je raczej ukryw ać i chować pod korcem ,
X PRZEDMOWA.

aby snąć kto niebaczny z czytania ich, m iasto korzyści, nie


odniósł szkody na duszy, i przez fałszywe ty c h w ysokich
rzeczy rozum ienie, z drogi praw dziw ej pobożności nie zabłądził
n a m anowce chorobliwej egzaltacyi.
Inny zupełnie sąd w ydała w tej m ierze, ju ż trz y w ieki
tem u, nieom ylna powaga Kościoła. Kościół ju ż od trzech w ie­
ków co roku, w dzień św. Teresy, m odli się we Mszy świętej
i prosi Boga w im ieniu w szystkich w iernych, abyśm y w szyscy
„niebieskiej nauki jej pokarm em się żyw ili ') “. W Lekcyacli
historycznych B rew iarza na tenże dzień sławi ją, iż „wiele
napisała ksiąg m ądrości nadziem skiej pełnych, z k tó ry ch serca
w iernych dzielną biorą pobudkę do pożądania ojczyzny nie­
bieskiej 2) “; a w B ulli kanonizacyjnej, przez usta G rzegorza XV,
Papieża, tak ie o niej w ydaje uroczyste świadectwo: „...W zwyż
nad w szystkie te Boskiej szczodrobliwości swojej dobrodziej­
stwa, którem i W szechm ogący tę um iłowaną oblubienicę swoję
jak b y drogiem i klejnotam i przyozdobić raczył, innem i jeszcze
łaskam i i daram i hojnie ją ubogacił: napełnił ją duchem rozu­
m ienia, aby nie ty lko dobrych uczynków przykłady w K oście­
le Bożym pozostaw iła, ale i niebieskiej m ądrości zdrojam i go
zrosiła, w ydając pism a o teologii m istycznej trak tu jące, i inne
wysoką pobożnością tchnące, z k tó ry ch serca w iernych przeob­
fity owoc odnoszą, i do pożądania ojczyzny niebieskiej sku­
tecznie się pobudzają“ 2).

') ... Ita coelestis ejus doctrinae pabulo nutriamur. Mias. Kom. Or. iu
festo S. Theresiae.* *
2) Multa coelestis sapientiae documenta conscripsit, quibus fidelium mentes
ad supernae patriae desiderium maxime excitantur. Brev. Rom. iu festo 8.
Theresiae, Lectio V.
3) Praeter haec omnia divinae beneßcentiae munera, quibus hanc dile-
ctam suam quasi pretiosis monilibus decoratam esse voluit Omnipotens, aliis
etiam gratiis et donis abunde earn locupletavit: adimplevit enim earn spiritu in -
telligentiae, ut non solum bonorum operum in Ecclesia E ei exempla relinque-
PRZEDMOWA. XI

W obec tego orzeczenia najw yższej na świecie, i w tej


m ierze jedynie kom petentnej powagi, kato lik każdy wie z góry,
co ma trzym ać o pism ach św. Teresy, i co w nich znajdzie;
m a z góry niew ątpliw e upewnienie, że każdy, czy uczony czy
prostaczek, czy najw yżej duchow y czy zaledwo pierw sze k roki
na drodze życia w ew nętrznego staw iający, znajdzie w nich,
jeźli jedno je s t człow iekiem dobrej woli, naukę czystą, w prost
z nieba płynącą, zdrow y pokarm i obfity owoc dla duszy,
dzielną i skuteczną do m iłości Boga i rzeczy w iecznych pobud­
kę. Ł aski nadzw yczajne, cudowne widzenia, i objawienia, i za­
chw ycenia, choć pełno o nich w ty c h pism ach, ta k ja k pełnem
ich było całe życie Św iętej, nie stanow ią przecie rzeczyw istej
ksiąg jej osnowy. U w ielbia w nich z w dzięcznością hojność
i potęgę Boskiego Daw cy, ale mówi o nich niechętnie, posłu­
szeństwem tylko zmuszona, i w opow iadaniu ich troskliw ie
osłania, um niejsza, ukryw a w szystko, cokolw iek w nich uw y­
datnia i podnosi w łasną jej zasługę. G runtem i osnową, tr e ­
ścią i duchem w szystkich pism jej są te dwie rzeczy, na k tó ­
ry ch polega w szelka doskonałość i świętość, i w szelka cnota
chrześciańska: P okora i Miłość. P oko ra duszy czystej, żadnym
nigdy ciężkim grzechem nie zm azanej, a przecie w jasnem
uznaniu nicestw a swego, w obec m ajestatu Boga, im bliżej po­
znaje nieskończoną świętość i piękność Jego, tern głębiej
w proch się korzącej, i każdą najlżejszą skazę mimowolnej nie­
doskonałości za nieznośną przeciw Niem u niew dzięczność i winę
sobie poczytującej, i we łzach serdecznej skruchy, i w nieuga-
szonej żądzy po k u ty i cierpienia obm ywającej; azatem i łask
nadzw yczajnych nie tylko nie pragnącej, ale i mimo woli jej

ret, sed et, illam coelestis sapientiae imbribus ir r ig a r e e d itis de mgstica theo-
íogia aliisque etiam multa pietate refertis libellis; ex quibus fidelium mentes ubér­
rimos fi'uctxcs percipiunt, et ad supernae patriae desiderium máxime excitantur.
XII PRZEDM OW A.

przem ocą na nie spływ ające, w uczuciu niegodności swojej


odepchnąć od siebie usiłującej; a nadew szystko, wszelkie ich
objawy, z dziecięcą szczerością i uległością, z bohaterskiem
posłuszeństw em pod sąd K ościoła oddającej, choć przedstaw i­
ciele jego, duchowni jej przew odnicy, skutkiem błędnego dróg nad
nią B ożych rozum ienia, przez długie la ta ciągną ją siłą w kie­
runku najgłębszem u jej przekonaniu i uznaniu w ew nętrznem u
w prost przeciw nym , i gw ałt niew ypow iedzianie bolesny sumie-
niu jej zadają. A na tle tej głębokością swoją zdumiewa-
jącej, rzew nością swoją obojętne naw et serca przenikającej po-
kory, ja k a miłość! Praw dziw y amor benevolentiae: miłość czy­
sta, wspaniała, bezinteresow na, bez żadnego względu na siebie
i w łasną korzyść swóję, w Boskiej ty lko piękności Um iłowanego
się kochająca, i w Nim całą istnością swoją się pogrążająca,
i chw ały Jeg o jedynie we w szystkiem szukająca; najsroższe,
długoletnie na ciele i n a duszy m ęczarnie, najdotkliw sze prze­
ciw ieństw a i prześladow ania, z m ęztwem niew zruszonem , z ra ­
dością owszem, dla m iłości Jeg o znosząca; najtrudniejsze, nie­
podobne po ludzku dzieła, skoro w nich poznała wolę Jego,
bez w ahania podejm ująca, i z żelazną, żadnem i przeszkodam i
niezrażoną w ytrw ałością do końca doprow adzająca; a wśród
tego w iru prac, i walk, i ofiar dla Niego podjętych, do Niego
tylko, do oglądania i posiadania Jeg o tęskniąca, i póki musi
żyć na tern w ygnaniu z Nim rozłączona, w pośw ięceniu siebie,
w cierpieniu dla Niego, jed y n ą tęsk n o ty swojej ochłodę znajdu­
jąca. W reszcie, co może najdziw niejsza, w ty c h jęk a c h serca
do Boga stęsknionego, w ty ch zapałach i zachw ytach duszy
strzałą m iłości Bożej zranionej, nigdzie najlżejszego tonu fał­
szywego, nigdzie najm niejszego śladu przesady czy egzaltacyi:
wszędzie trzeźw a m iara i rozsądek, wszędzie praw da zdrow a
i jasna, wszędzie spokojna i przejrzysta, dziecięca praw ie szcze­
rość i prostota. N ajtrudniejsze zagadnienia życia w ew nętrz-
PRZEDMOWA. X I II

nego, najgłębsze tajem nice cudów łaski Bożej, k tó ry c h roz­


trząsaniu w ielcy teologow ie długoletnie, nie zawsze z pom yśl­
nym skutkiem , pośw ięcali badania i uczone dialektyczne w y­
wody, złożone w grubych księgach, samą ju ż uczonością swo­
ją dla ogółu zam kniętych, ta natchniona, ja k ją ktoś trafn ie
nazwał, „popularyzatorka teologii m isty czn ej,“ bez żadnego
przyboru naukowego, bez żadnych teologicznych, k tó ry c h się
nigdy nie uczyła, d y stynkcyi i wniosków, w zw ykłej potocznej
mowie, w w yrazach pospolitych, ale zawsze trafnych, i z dzi­
wną precyzią m yśl jej uplastyczniających, i tem u co pow ie­
dzieć chce, ściśle dorów nyw ających, lub gdy jej wyrazów na
w ypow iedzenie ty c h rzeczy przew yższających nie starczy, za
pom ocą porównań, w prost z codziennego życia w ziętych,
a głębokością p ro sto ty swojej przypow ieści ewangeliczne p rzy ­
pom inających, z tak ą przekonyw ającą siłą i praw dą, a zarazem
ta k żywem, i barw nem i w dzięku pełnem piórem , w sposób
każdem u p rzystępny i zrozum iały objaśnia, że nie mówiąc ju ż
o nieprzepartem , ja k i na duszy czytającego w yw iera wrażeniu,
sam już um ysł, choćby tylko z w prost ziem skiego, piśm ienni­
czego stanow iska, z praw dziw ą roskoszą lubuje się w ty c h p er­
łach istnie klasycznego jej stylu.
Nie sądzim y więc by niniejsza praca była rzeczą bezpo-
żytecną albo niewczesną. Sądzim y owszem, że w ydając ten
jakikolw iek przekład nasz, w pewnej choć skrom nej m ierze
przysługę oddajem y rodzim ej społeczności naszej, zapełniając
nim dość rażącą lukę w piśm iennictw ie ojczystem , które, po­
dobno jed y n e wśród piśm iennictw całego cywilizowanego świata,
prócz bardzo niedostatecznego i bardzo archaicznego tłóm a-
czenia O. N uceryna '), nie posiada dotąd przekładu ty c h zło- *)

*) „Księgi duchowne świętej Matki Teresy od Pana Jezusa, fundatorki


karmelitanek i karmelitów Bosych, z włoskiego na polskie, częścią przez W.
XIV PRZEDMOWA.

ty c h ksiąg, nad które, w edług św iadectw a hiszpańskiego ich


w ydaw cy, nie masz w ojczystym k raju Świętej książki więcej
rozpow szechnionej i czytanej, i które, zaledwo w dw adzieścia la t
po śm ierci jej, ju ż się po w szystkim świecie katolickim znajdo­
w ały w rękach, nie tylko licznego jej duchownego, w odro­
dzonym przez nią K arm elu potom stw a, ale w iernych wszel­
kiego stanu, na w szystkie niem al europejskie języ k i przełożo­
ne. Tuszym y sobie również, że ja k w św iętych, ile ich jeszcze
je s t na ziem i naszej, p rzy b y tk ach K arm elu dziewicze dusze
Bogu poślubione m ile pow itają ofiarowane im w ojczystym ję ­
zyku dzieła serafickiej M atki swojej, i rade będą posiadały
ten drogi skarb swój w rodzim ej choć ubogiej oprawie, tak
i wśród św iata, niejedna dusza dobrej woli, m ając za pom ocą
tego przekładu ułatw iony przystęp do ty ch zdrojów praw dzi­
wej m ądrości i św iętości chrześciańskiej, z pism św. Teresy
tryskających, zaczerpnie z nich światło i pokrzepienie, i bez­
pieczny kierunek, i skuteczną zachętę, nie do niepowołanego,
i niem ądrze a zgubnie samozwańczego poryw ania i wspinania
się ku rzeczom wyższym nad się, ale do spokojnego a sta ­
tecznego postępow ania, i coraz wyższego, ile sił i łaski starczy,
w stępow ania tem i jasnem i i prostem i, na bojaźni Bożej i m iło­
ści Bożej opartem i drogam i praw dziw ej pobożności, któ ry ch
św. Teresa, i w życiu i w pism ach swoich, je s t i po w szystkie
czasy będzie niezrów nanym wzorem i m istrzynią.
N iniejszy tom pierw szy, za którym , jeśli Bóg pozwoli,
w możliwie k ró tk ich przerw ach nastąpią dalsze, zaw iera w so­
bie Życie św. Teresy, napisane przez nią samą, czyli, ja k ją
zwała samaż św ięta autorka, „ Księgę zmilowań albo wielmożności
%
X. Sebastiana Nucerina, kościoła katedralnego krakowskiego kaznodzieję,: czę­
ścią przez Ojców tegoż zakonu przełożone, na dwa tomy rozdzielone. W Kra­
kowie, w drukarni Balcera Smieszkowica, J. Ii. M. Typ. Kolcu Pańskiego
1664.“ Dwa tomy in folio.
P HZ E D MO W A. XV

Bożych.“ D w ukrotnie pisała tę księgę: raz w roku 1561, z roz­


kazu spow iednika swego, uczonego i świętobliw ego O. Uba-
nez, dom inikanina; drugi raz, obszerniej i z dodaniem opisu
fundacyi pierwszego nowej reform y klasztoru św. Józefa w Awili,
na żądanie drugiego spowiednika, słynnego O. G arcia de Toledo.
D rugą tę redakcyę, ja k sama o tern nadm ienia we w stępie do
swej księgi Fundacyi, rozpoczęła w końcu roku 1562 i w roku
1565, łub w początku 1566, dokończyła, dodawszy z porady
O. Soto, inkw izytora, podział na rozdziały, którego w pierwszej
redakcyi nie było. O ryginał tego drugiego Życia, cały ręką
Świętej pisany, przechow uje się w Eskurialu, w skarbcu R e­
likw ii; pierwsze zaginęło. W porządku chronologicznym , księ­
ga Życia pierwsze zajm uje m iejsce m iędzy pism am i św. Teresy;
co do w ew nętrznej w artości, je s t to praw dziw e arcydzieło, naj­
więcej też czytane i najpow szechniej znane.
Uzbroić ten przekład nasz w pełny rynsztunek k ry ty czn e­
go, według m etody naukowej aparatu, nie było naszym zam ia­
rem; aniby możność nasza na to nie starczyła, aniby to nie
odpowiadało skrom niejszem u, ja k i sobie założyliśm y, celowi.
Trzym aliśm y się tek stu oryginalnego według uznanego za n aj­
lepsze, ściśle naukowego, na pracow item porów naniu tekstów ,
z zaznaczeniem w szystkich w ariantów , w ydania X. De la F u-
ente '); używ aliśm y do pom ocy klasycznego, choć m iejscam i,
zdaniem naszem, zb y t francuskiego, to je s t dowolnego tłóm a-
czenia X. M arcellego Bouix a ~), z którego także po większej

') „Escritos tle Santa Teresa, añadidos e ilustrados por Don Vincente
de la Fueimp Catedrático de disciplina eclesiástica en la Universidad de Ma­
drid. M adrÄ ^I. Rivadeneyra editor 1880.“ 2 tomy 8-o maj. Stanowi tom 53
i 54 zbidpwego wydawnictwa: „Biblioteca de autores españoles, desde la for-
macion^iel lenguaje hasta nuestros dias.“
'-) „Oeuvres de Sainte Térèse, traduites sur le manuscrit original, avec,
commentaire historique, par le P. Marcel Bouix, de la Compagnie de Jésus
Paris, Jacques Lecoffre“. tí tomów 18-o. Do r. 1867 jedenaście wydań.
XVI PRZEDMOWA.

części wzięliśm y, gdzie tego była potrzeba, w yborne jego przy-


piski i objaśnienia historyczne. S taraliśm y się wedle m ożno­
ści uchronić pracę naszę od znanego, zb y t często niestety za­
służonego piętna: „traduttore, tra d ito re ,“ i te k st oryginalny
oddać dosłownie, o ile na to tacytow ska koncyzia jego i duch
naszego jęz y k a pozwalały. Myśli świętej autorki, śmiemy tu ­
szyć sobie, nigdzie nie zdradziliśm y: żeśm y nie zdołali w prze­
kładzie naszym zachować uroczego w dzięku i samorodnej won­
nej świeżości niezrów nanego jej stylu, niech Ona to nam w swej
chwale niebieskiej przebaczyć raczy, i przyczyną swoją to spra­
wi, by nieudolność tłóm acza nie w yszła na szkodę czytelnika.

Włocławek, w dzień św. Maurycego Męcz.


22 Września 1896 r.

8 $■ <§■

o
ŻYCIE
Świętej M atki Teresy od Jezusa ')
ł niektóre z łask od Boga jej użyczonych,
opisane przez n ią samą,
z rozkazu swego spowiednika, do którego, przesyłając mu je, tak pisze:

6)
hciałabym aby, jako mi dano rozkaz i szeroką swobodę
n opisania sposobu m odlitw y i łask, jak ic h mi P an użyczył,
tak było mi dozwolono jasno i jaknajdokładniej opowie­
dzieć w ielkie grzechy m oje i życie niecnotliw e. Byłoby to
wielką Ha m nie pociechą; ale zgodzić się na to nie chciano,
owszem mocno mię w tym względzie ścieśniono; i dla tego,
ktokolw iek będzie czytał ten opis życia mego, proszę go na
miłość Boga, by m iał to na pam ięci, że ono ta k było g rze­
szne 4,!), iż m iędzy Św iętym i, ilu ich się naw róciło do Boga,
żadnego nie znalazłam , którego przykład m ógłby m i dodać
otuchy. Bo widzę że żaden z nich, od chwili ja k P an go po­
wołał, nigdy Go ju ż potem nie obrażał; ja zaś nie tylko żem
się w racała do rzeczy gorszych, ale jeszcze ja k b y rozm yślnie
starałam się opor staw iać łaskom, ja k ie mi czynił Jeg o Boski
M ajestat, ponieważ widziałam że one obow iązują mię do słu­
żenia Mu doskonalej, a przy tern rozum iałam , że nie zdołam
w najm niejszej cząstce uiścić się Jem u z tego co Mu jestem *)

*) Ob. na końcu książki, Dodatek I. O rodzeństwie św. Teresy.


*) Ob. Dodatek II. O „grzechach“ św. Teresy.
Pisma ś. Teresy. Tom I.

/
* - ' lii
2 ROZDZIAŁ I. ^ V,

winna. N iech będzie błogosławiony na wieki za to, że tak


długo mię czekał; Jeg o też z całego serca mego błagam , aby
mi dał łaskę, iżbym z wszelką jasnością i praw dą dopełniła
• tego opowiadania, k tóre m i przykazali spow iednicy moi (i sam-
że Pan, wiem o tern, od dawna go żąda, tylko że nie śmiałam):
a iżby ono było na cześć i chwałę Jego, ci zaś k tó rzy mną
kierują, aby odtąd, lepiej mię poznawszy, w spierali nieudolność
moję, bym um iała choć w części, z tego co Mu winnam, oddać
służbę Panu, którego niechaj chwali w szystko stw orzenie na
wieki. Amen.

R O Z D Z IA Ł I.

Opowiada, jak Pan w dzieciństwie jej począł ją pobudzać do życia


cnotliwego, i jaką ku temu pomocą są cnotliwi rodzice.

To samo już, że z łaski Pana, m iałam rodziców cnotli­


w ych i bogobojnych, mogło mię, gdyby nie w ielka niegodzi-
wość moja, uczynić dobrą. Ojciec mój kochał się w czytaniu
dobrych książek, zaczem i trzym ał w domu księgi pisane w ję ­
zyku kastylskim , aby je dzieci jego czytały. Pobożne te czy­
tania, ja k również i troskliw ość, z ja k ą m atka przyuczała nas
do m odlitw y i do czci N ajświętszej P anny i n iektórych Świę­
ty ch , poczęły m ię pobudzać do m iłości Bożej, gdy miałanr.
zdaje mi się, sześć czy siedm lat wieku. Utwierdzą^ mię przy­
kład rodziców, w k tó ry c h nigdy dla niczego lijfe w idziałam
szacunku i upodobania, jedno dla cnoty. Mieli jej wiele. Oj­
ciec mój był mężem wielkiego m iłosierdzia dla ubogich, i lito ­
ści dla chorych, a także i dla sług; ta k dalece, że nigdy nie
m ógł się zdobyć na trzym anie u siebie niewolników, dla wiel­
kiego, jak ie m iał nad nim i politow ania; a gdy pewnego razu
przebyw ała u niego niew olnica jednego z braci jego, obcho­
dził się z nią ja k z nami, własnem i dziećmi swemi, i mówił że,,
w idok tej isto ty pozbawionej wolności spraw uje mu żal „pię6
znośny. Był również bardzo prawdomównym; n ikt nigd\T ni;e
słyszał go przysięgającego się albo m ówiącego źle o drugich.

%
, i Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 3

Słowem, był to człow iek w najw yższy sposób uczciw y i praw y.


M atka m oja tak że wielkie m iała cnoty; całe życie jej zeszło
w ciężkich niem ocach. Skrom ności była niezrównanej; choć
niepospolitą odznaczała się urodą, nigdy nie było znać, w jej
zachow aniu się, by do niej jakąbądź wagę przyw iązyw ała,
i choć zaledwo trzydzieści i trz y lata m iała, gdy um arła, ta k
się ubierała, ja k gdyby była osobą podeszłego wieku. Dziwnie
była słodką w obejściu, a rozum u bystrego. W iele u tra p ień
w ycierpiała przez w szystek czas życia swego; um arła śm iercią
święcie chrześcijańską. Było nas trz y siostry i dziew ięciu braci;
wszyscy oni, z łaskaw ości Boga, w stępow ali w cnotliw e ślady
rodziców, oprócz m nie jednej, choć byłam ulubioną córką ojca
mego; i pierwej niż poczęłam obrażać Boga, był zdaje mi się, nie­
ja k i powód do tej szczególnej dla m nie miłości, bo żal m i się
robi, gdy wspomnę na dobre skłonności, jakiem i m ię P an b ył ob­
darzył, a ja k zły,—Jem u to samemu wiadomo!-—czyniłam z nich
użytek; tern bardziej że rodzeństw o moje w niczem m i nie było
przeszkodą do służenia Bogu.
Z jednym z braci moich, najwięcej zbliżonym do mnie
wiekiem '), czytyw aliśm y razem żyw oty Św iętych. Jeg o ko­
chałam najbardziej; choć i do w szystkich drugich w ielkie m ia­
łam przyw iązanie, i oni do mnie. C zytając o m ękach, jak ie
Święci w ycierpieli dla Boga, m yślałam sobie, że tanim kosztem
kupili sobie szczęście dostania się do nieba i cieszenia się
z Bogiem; zaczem w ielką zapalałam się żądzą poniesienia śm ierci
podobnej, nie iżbym dla Boga ta k w ielką miłość czuła, ale iż

') Był to brat jej, Rodryk de Cepeda, urodzony tegoż samego duła, ale
o cztery łata wcześniej, co św. Teresa." Łaska, jak widać z opisu Świętej,
nierównie siiniej łączyła te dwie dusze, niż samo pokrewieństwo wedle ciała.
Rodryk, jak drudzy bracia jego, poświęcił się zawodowi wojennemu. Odjeż­
dżając do Ameryki, ukochaną siostrę swoje, w dowód szczególnego do niej
przywiązania, ustanowił spadkobierczynią całego majątku swego. Służył
w wojskach królewskich w Ameryce południowej, okazując się wszędy zarówno
walecznym wodzem jak i mężnym w obronie wiary swojej chrześcijaninem.
Poległ śmiercią bohaterską, z orężem w ręku, w bitwie nad Rlo-de-la-Plata,
Św. Teresa zawsze go poczytywała za męczennika, ponieważ zginął w walce
za sprawę rcligii katolickiej.
4 R O Z D Z IA Ł I .

pragnęłam tak ą k ró tk ą drogą nabyć sobie one wielkie dobra,


k tó re Święci posiadają w niebie. W spólnie więc z tym bratem
m oim naradzaliśm y się, jakim byśm y sposobem ten cel osiągnąć
mogli. Um awialiśm y się, że pójdziem y, żebrząc po drodze dla
m iłości Bożej, do k raju Maurów, aby tam ucięli nam głowę;
i zdaje mi się że odwagę do tego, choć w tak m łodym wieku,
P a n nam dawał dostateczną, gdybyśm y tylko tam dostać się
m ogli; ale główną w oczach naszych przeszkodą było to żeśmy
m ieli rodziców ‘). Mocno nas przerażało w czytaniach na­
szych to słowo, że męka, ta k samo ja k i chwała, trw a wiecznie,
zdarzało się nieraz że długo o tern z sobą rozm awialiśm y,
i z lubością pow tarzaliśm y po wiele razy: Na wieki, na wieki,
na wieki! Takiem przez długie chwile pow tarzaniem tego je ­
dnego słowa, podobało się P anu wrazić w dziecinny um ysł
mój poznanie drogi praw dy. W idząc tedy, że niepodobna nam
puszczać się w kraje dalekie, kędyby nas ubito dla Boga, po­
stanow iliśm y zostać pustelnikam i, i w ogrodzie, k tó ry był przy
domu naszym , próbowaliśm y, ja k um ieliśm y, budować pustelnie,
kładąc kam yki jed en na drugim , k tóre zaraz nam się rozsypy­
wały, i tak żadną m iarą nie m ogliśm y trafić na sposób usku­
tecznienia naszego zam iaru. Dziś jeszcze pobożnego doznaję
w zruszenia na wspomnienie, jako Bóg ta k wcześnie mi dawał

') Święta zręcznie tu zarzuca zasłonę na święcie dziecinny wybryk


swój, gdy mając zaledwie siedm lat, z małym bratem swoim nie tylko tworzyła
zamiar wyprawy po męczeństwo, ale i w rzeczy samej przystąpiła do wyko­
nania go, we dwoje z Kodrykiem opuszczając potajemnie dom rodzicielski, dla
dostania się między Maurów, i przelania tam krwi swojej za Chrystusa. Już
bohaterskie pacholęta, miłością Bożą upojone, były przekroczyły most na
rzece Adaja, i ubiegły jakie ćwierć mili na drodze wiodącej z Awili do Sa­
lamanki, zagrzewając się wzajemnie rozmową o szczęściu śmierci męczeńskiej,
gdy jeden z ich wujów spotkał je na drodze, i do matki, zniknięciem ich stro­
skanej, odprowadził. Na miejscu tego przytrzymania świętych zbiegów, po­
bożność wiernych wzniosła skromny pomnik: krzyż kamienny, pod sklepieniem
na czterech słupach oparłem. Miejsce to,—rzecz znacząca!—leży i krzyż ten
stoi wprost naprzeciwko onego klasztoru Wcielenia, gdzie Bóg oblubienicy
swojej inne, wyższego rodzaju gotował męczeństwo; gdzie, nie mieczem nie­
wiernych, ale ognistą włócznią z ręki anielskiej przeszyte, serce jej miało wy­
cierpieć trzydziestoletnie wspaniałe konanie z miłości.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T EK ESY . 5

to, co z własnej w iny mojej straciłam . Daw ałam jałm użnę


ile mogłam, choć mało mogłam. Szukałam sam otności na od­
mówienie m oich nabożeństw, któ ry ch m iałam wiele, w szcze­
gólności różańca, którem u m atka m oja była bardzo oddana,
i nas uczyła pobożnie go odmawiać. Bawiąc się z drugiem i
dziew czynkam i, bardzo lubiłam budować klasztoidd, ja k gdy­
byśm y były m niszkam i, i zdaje mi się że pragnęłam zostać za­
konnicą, choć nie ta k gorąco tego pragnęłam ja k tam ty ch
dwu rzeczy, o k tó ry ch wyżej mówiłam.
Gdy m atka m oja um arła, m iałam o ile pam iętam , dwa­
naście la t lub mało co mniej '). Rozum iejąc ju ż poniekąd
wielkość s tra ty mojej, poszłam w utrapieniu m ojem przed
obraz *2) M atki Boskiej, i rzew nie płacząc błagałam Ją , aby mi
była m atką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona,
nie była, zdaje m i się, darem ną; bo ile razy w jakiejbądź po­
trzebie poleciłam siebie tej Pannie wszechwładnej, zawsze-
w sposób w idoczny doznałam Je j pomocy, aż w końcu i na­
wróciła mię do siebie. Sm uci m ię teraz i boli m yśl i wspo­
m nienie o tern, co było powodem iż nie w ytrw ałam w ty ch
dobrych pożądaniach, jak ie m iałam z początku. O Panie mój,
kiedy, ja k widzę, postanow iłeś mię zbawić, niechże z łaski
Boskiego M ajestatu twego ta k się stanie, i tyle m i ku tem u
łask użyczaj, ile m i ich przedtem użyczałeś. Czy nie byłoby
dobrze w oczach tw oich,—nie dla mojej korzyści ta k pytam ,
jedno dla chw ały tw ojej,—gdyby czystym był pozostał, a nie ta k
szpetnie się zm azał przybytek, w k tórym ta k ustaw icznie
m ieszkać miałeś? W styd mię i żal, Panie, wspomnieć o tern,
bo wiem że cała w tern wina moja; bo z twej strony, w yznaję,

•) Było to zatem w końcu r. 1526, lub na początku 1527.


2) Obraz ten, czyli raczej posąg, umieszczony był w kościółku pod
wezwaniem Matki Boskiej Miłosierdzia, należącym i przylegającym do przy­
tułku dla ubogich i pielgrzymów. Kościółek ten, jak tyle innych w Hiszpanii
dawnej wiary zabytków, dziś leży w gruzach, ale posąg Najświętszej Panny,
przed którym św. Teresa w osieroceniu swojem oddawała się w macierzyńską
opiekę Matki Miłosierdzia, i przez Nią została przyjętą za córkę, przeniesiony
do jednego z kościołów w Awili, dotąd jest przedmiotem czci i nabożeństwa
wiernych.
G R O Z D Z IA Ł II.

niczego nie zaniechałeś, abym od pierwszego dzieciństw a mego


cała była tw oją. Ani na rodziców moich, choćbym chciała,
skarżyć się nie mogę, bo nie w idziałam w nich nic jedno
w szelką dobroć, i troskliw e o dobro m oje staranie. Gdy za­
tem , wychodząc z wieku dziecinnego, zaczęłam się poznawać
na w dziękach przyrodzonych, k tórych mi P an był użyczył,
a były one, ja k powiadają, wielkie, m iasto należnej za nie
wdzięczności i dziękczynienia, poczęłam ich używać wyłącznie
na obrazę Jego, ja k to zaraz opowiem.

R O Z D Z IA Ł II.
Opisuje, jako poezęła tracić pierwszą pobożność swoje; i jako
wiele na tem zależy, by człowiek w młodym wieku miał
obcowanie z dobrymi tylko i cnotliwymi.

Bardzo mi, ja k sądzę, poczęła szkodzić jed n a rzecz,


o której teraz powiem. N ieraz mi to na myśl przychodzi,
ja k to źle, gdy rodzice nie starają się o to, by dzieci ich zawsze
m iały przed oczym a same tylko przykłady i podniety do wszel­
kich cnót; bo lubo m atka m oja tak była pobożna, ja k powie­
działam wyżej, ja przecie, przychodząc do lat rozum u, nie
wiele przejm ow ałam się, albo nic praw ie, tem co było w niej
dobrego, a ze złego, com w niej upatrzyła, wielką szkodę
odniosłam. Lubiła bardzo czytać historye rycerskie; dla niej
była to rozryw ka nieszkodliwa, ja jej na złe używałam: ona dla
tego czytania nie zaniedbyw ała obowiązków swoich, źle tylko,
że nam takie rzeczy czytać pozwalała; zapewne, ja k sam a dla
siebie szukała w tem czytaniu sposobu oderw ania m yśli od
Avielkich cierpień, jak ie jej dolegały, tak i dzieci chciała niem
zająć, aby nie baw iły się innemi rzeczam i, któreby je zepsuć
mogły. Ojciec mój bardzo był tem u przeciw ny, zaczem m usie­
liśm y skryw ać się przed nim, aby nas nie obaczył. Pow oli
czytanie to staw ało się dla m nie nałogiem; m ała ta usterka
m atki, z której sobie przykład brałam , studziła dobre pożąda­
nie moje, i była m i powodem do przew inień coraz większych.
Nie widziałam w tem nic złego, że m arnow ałam wiele godzin
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 7

we dnie i w nocy na takiem czczeni zajęciu, i to jeszcze po-


kryjom u przed ojcem. Do tego stopnia pochłaniała mię żądza
tej przyjem ności, że gdy skończyw szy jednę książkę, nie m ia­
łam pod ręką nowej, uspokoić się nie mogłam od zm artw ienia.
Poczęłam się stroić, chciałam się podobać i dobrze się wydać,
pilne czyniąc staranie o utrzym anie rąk i trefienie włosów,
0 pachnidła i wszelkiego rodzaju próżności, na jak ie się zdo­
być m ogłam, a było ich wiele, bo w ty ch rzeczach byłam
bardzo ciekawa i przem yślna. Nie m iałam w tern złego zam ia­
ru; nie chciałam by kto przezem nie Boga obrażał. Przez wiele
lat trw ało wemnie to wygórowane upodobanie w przesadnej
w ykw intności, i innych takich rzeczach, w któ ry ch wówczas
nie widziałam najm niejszego grzechu; teraz widzę, ile w tern
musiało być złego. Bywało u nas kilku m oich braci s try ­
jecznych; bo inni m łodzi ludzie nie m ieli w stępu do dom u
ojca mego, k tó ry w tym punkcie bardzo był ostiożny. Oby
1 względem ty ch podobną był ostrożność zachował! bo widzę
teraz, ja k a to rzecz niebezpieczna, w wieku, w którym cnoty za­
wiązywać się m ają i w yrabiać, mieć obcowanie z takim i, k tó ­
rzy nie poznali się jeszcze na m arności świata, ale raczej do
oddaw ania się jej pobudzają. Byliśm y praw ie równego wieku,
oni jednak byli starsi odemnie. Zawsze byliśm y razem; wielkie
m ieli do m nie przyw iązanie; i ja też, dla zrobienia im przy ­
jem ności, utrzym yw ałam z nimi rozm owę o ivszystkiem , o czem
oni mówić lubili, słuchając z zajęciem co mi opowiadali
o upodobaniach i dzieciństw ach swoich, nie koniecznie dobrych,
w czem to było dla mnie najgorszego, że dusza m oja wówczas
poznała się z tern, co się stało przyczyną w szystkiego jej nie­
szczęścia. Gdyby mnie pytano o radę, radziłabym rodzicom
p iln e mieć baczenie na to, jakiego rodzaju ludzie obcują
z dziećmi ich, póki są w w ieku młodym; bo z tego źródła
wielkie w yniknąć m ogą szkody, gdyż natu ra człow ieka więcej
do złego je s t skłonna niż do dobrego.
Dośw iadczyłam tego na sobie. Miałam siostrę, znacznie
starszą odemnie 1), niepospolicie cnotliw ą i rzadkiej dobroci

) Była to siostra jej przyrodnia, Marya de Cepeda, z pierwszego mał­


żeństwa ojea św. Teresy. Ob. Dodatek I.
8 R O Z D Z IA Ł II.

serca, od niej jed n ak nic nie wzięłam, a za to przysw oiłam


sobie w szystko złe, jakiego mię przykładem swoim uczyła
jed n a krew na nasza, k tó ra często u nas bywała. Była to osoba
ta k lekkich obyczajów, że m atka moja, — snąć przeczuwając,
ja k ciężką szkodę w yrządzi mi jej tow arzystw o, — starała się
na wszelki sposób zapobiedz jej w domu naszym bywaniu; ale
ona tyle um iała w ynajdyw ać okazyi do odwiedzania nas, że trudno
było odmówić jej wstępu. Z nią tedy ulubione było moje to ­
w arzystw o, i rozmowa, bo mi dostarczała wszelkich zabaw i roz­
ryw ek, k tórych pragnęłam , owszem i do nich mię pociągała,
i opowiadała mi o swoich zebraniach i próżnościach. W czasie
tego m ojego z nią przestaw ania,—m iałam naonczas la t c ztern a­
ście, czy może nieco więcej, — gdy ona tak ą zemną, ja k m ów i­
łam, przyjaźń utrzym yw ała, i o swoich spraw ach mi opowiadała,
nie zdaje m i się bym obraziła Boga grzechem śm iertelnym ,
albo utraciła bojaźń Bożą, choć więcej się bałam u tra ty dobrej
sławy; ta bojaźń była siłą i obroną moją, żem czci nie p o stra­
dała, i żadna rzecz na świecie, ta k sądzę, nie byłaby zdołała
zacłiwiać m ojego w tym względzie postanow ienia, ani żadna
przyjaźń świecka skłonić mię do złego. B odajbym była m iała
podobne m ęztwo ku chronieniu się tego, co się sprzeciw ia czci
Boskiej, jak ie mi dawało przyrodzone usposobienie moje ku
w ystrzeganiu się u tra ty tego, na ozem zdawało mi się że za­
sadza się cześć wedle świata; a nie zważałam na to, że jed n ak
na inny sposob, i w ielorakim sposobem ją traciłam . W m ar-
nem tej czci pożądaniu nie znałam m iary; ale środków ku za­
chowaniu się niezm azaną nie używ ałam żadnych, i tego tylko
z w ielką pilnością się strzegłam , bym nie doszła do ostateczne­
go upadku. Ojciec mój i siostry bardzo nieradzi byli tej przy­
ja ź n i m ojej, i nieraz mi ją wymawiali; ale ponieważ w stępu
do dom u tam tej zabronić nie mogli, darem ne były ich sta ra ­
nia i czuwanie nademną, bo do w szystkiego złego przebiegłość
m iałam wielką. Z przerażeniem nieraz m yślę o tern, jak ą
szkodę może w yrządzić złe tow arzystw o; ledw obym tem u dała
wiarę, gdybym nie była nauczona własnem doświadczeniem;
szczególnie w m łodym wieku szkoda m usi być tern większa.
Pragnęłabym by wszyscy rodzice, przykładem moim ostrzeżeni,
ZY CIE Ś W I Ę T E J T E IIE SY . 0
pilne na to m ieli baczenie. W rzeczy samej, tow arzystw o
onej krewnej taką wemnie sprawiło zmianę na gorsze, że
z przyrodzonych dobrych skłonności i szlachetności duszy nie
pozostało mi praw ie ani śladu, a za to ona, i druga jej tow a­
rzyszka, równie lekkiem u życiu oddana, jakoby wpoiły we mnie
płoche usposobienie swoje. Ja sn y to dla m nie dowód, ja k i
niezm ierny pożytek przynosi tow arzystw o dobre; pewna jestem
tego, że gdybym w owym m łodym wieku była m iała obcowa­
nie z ludźm i cnotliw ym i, sama też byłabym się niezachwianie
utw ierdziła w cnocie; bo gdybym wówczas była m iała kogo,
ktoby mię uczył bać się Boga, dusza m oja byłaby ztąd nabra­
ła siły, aby nie upadła. Lecz gdy tej bojaźni świętej całkiem
wemnie me stało, pozostała mi tylko bojźń obrażenia honoru,
k tóra mię w każdym postępku ścigała i dręczyła. Mimo to
jednak, gdy m iałam nadzieję, że n ik t się o tern nie dowie, nie­
raz ważyłam się na rzeczy i honorowi, i Bogu przeciwne.
Takie były, ja k mi się zdaje, powody pierw szych w ykro-
czeii moich, wina zapewne nie była tych, z którem i przestaw a­
łam, jedno moja; bo potem do złego dość mi było własnej
złości mojej; a przytem m iewałam służące, w których znajdo­
wałam ochotną pomoc do wszelkich grzesznych zacliceń moich;
gdyby k tó ra z nich była mię ostrzegła, może byłabym jej usłu­
chała; ale w łasny interes je zaślepiał, ja k m nie niedobre skłon­
ności moje. N igdy jednak nie m iałam pociągu do jaw nego
grzechu, bo wszelką nieuczciwością z n atu ry się brzydziłam ; lubi­
łam tylko zabaw y towarzyskie; zawsze jednak była to okazy a do
grzechu, i pozostając w niej mogłam w końcu uledz niebez­
pieczeństw u, i ściągnąć niesławę na ojca i rodzeństw o. Bóg
mię z tego niebezpieczeństw a wybawił, i sposób w ja k i to
uczynił jasno okazuje, iż sam, wbrew woli m ojej, chciał zapo-
biedz tem u, bym nie zgubiła siebie ostatecznie; lubo spraw ki
m oje nie m ogły się ta k utaić, by nie rzuciły jakiego cienia
na sławę moję, i ojca mego nie zaniepokoiły. Ztąd też, nie
upłynęło, zdaje m i się, i trzech m iesięcy od czasu ja k zaczęłam
się oddawać tym próżnościom, gdy mię umieszczono w klasz­
torze m iejscowym '), w którym się wychow ywały panienki

') Był to klasztor Augustyniauek, ]>od wezwaniem Matki Boskiej Ła-


10 R O Z D Z IA Ł I I .

jednego zemną stanu i wieku, tylko nie ta k zepsute co do oby­


czajów, jak ja. Stało się to tak po cichu, że ja jed n a tylko
i jeden krew ny mój wiedzieliśm y o zam ierzonem przem ieszcze­
niu mojem*, bo niechcąc zwracac uw agi św iata na te zmianę,
aby się kom u nie w ydała dziwną, czekano odpowiedniej spo­
sobności, k tórą rychło nastręczyło zamęzcie mojej siostry, gdyż
po w yjściu jej z dómu rodzicielskiego, moje w nim, samej bez
m atki, pozostawanie nie byłoby właściwem. Ojciec mój tak
niezm iernie mię kochał, i ja tak um iałam skryw ać się przed
nim, że o nic złego nie mógł mię podejrzyw ać, rozstał się więc
zemną jaknajczulej. Co do drugich, ta k k ró tk i był czas w y­
bryków moich, że choć coś tam może posłyszeli, żaden
przecie nie mógł nic powiedzieć na pewno; bo z tak ą trw ogą
troszcząc się o dobrą sławę, wszelkich przykładałam starań, aby
spraw y m oje pozostały w ukryciu, nie pomnąc na to, że u k ijć
się nie m ogą przed Tym, k tó ry wszystko widzi. O Boże moj,
ileż to nieszczęsnych skutków w ynika z tego na świecie, że
ludzie nie troszczą się o tę wszystko widzącą wszędyobecność
tw oję, i sądzą że może utaić się jakibądź uczynek spełniony
przeciw Tobie! Z pewnością, wiele oszczędzilibyśm y sobie zgiy-
zot, gdybyśm y chcieli zrozumieć, że nie o to nam chodzie
powinno byśm y się ustrzegli oka ludzkiego, ale o to, byśm y
się strzegli tego co obraża Ciebie.
Przez pierw szy tydzień ciężkim m i był, nie tyle p obyt
w klasztorze, ile raczej dręcząca m ię obawa, że wiedzą tam
o m ojem płochem spraw owaniu się; bo ju ż m i się ono było
sprzykrzyło, i obraziwszy Boga, nie m ogłam się obronić wielkiej
bojaźni gniew u Jego, i starałam się jaknajprędzej w yspow ia­
dać się. Byłam więc zrazu niespokojna, ale po ośmiu dniach.

skawej, założony w r. 1508 czy 1509 na szczątkach dawnego meczetu.


czasów św. Teresy było w nim do czterdziestu zakonnic. Św. 1oniasz z Wil-
lanowy był jakiś czas ojcem duchownym tego zgromadzenia, i w przyległym
kościele miewał kazania (Ariz, Historia de Avila, p. 51; Torellus, saec. Atiyu-
slinian.). W klasztorze tym, dotąd istniejącym, stoi jeszcze przy kracie zakon­
nej konfessionał, u którego św. Teresa, będąc tu na pensyi, się spowiadała.
W kościele wisi obraz przedstawiający Świętą, pobierającą iekcyę od nauczy­
cielki swojej, Maryi łiriceno.
Ż Y C IE ŚW IĘTEJ T E R E S Y . 11

i w krótszym naw et czasie, zdaje mi się, nierównie szczęśliwszą,


czułam siebie w klasztorze, niż przedtem w domu ojca mego.
W szyscy też byli zemnie kontenci; bo m iałam tę łaskę od B o­
ga, że gdziekolw iek byłam , um iałam podobać się w szystkim ,
i Avszędzie byłam bardzo lubioną. Jakkolw iek stanow czą wów­
czas miałam odrazę do życia zakonnego, z przyjem nością je ­
dnak patrzałam na tyle dobrych zakonnic, bo te które były
w naszym klasztorze, w ielką się odznaczały obyczajnością,
i pobożnością, i czystością życia. Z tern w szystkiem jednak
szatan nie przestaw ał mię kusić, używ ając do tego daw nych
znajom ych m oich ze świata, którzy mię poselstwam i i listam i
nagabyw ali. Lecz pokuszenia te, gdy im drogę do mnie z a ­
grodzono, prędko ustały, i dusza m oja powoli zaczęła na nowo
się w drażać do dawnej, dziecinnych lat m oich pobożności.
Zrozum iałam wówczas, ja k w ielką łaskę Bóg czyni człowieko­
wi, gdy go otacza tow arzystw em ludzi dobrych. Boski M aje­
s ta t Jego, rzecby można, z niestrudzoną troskliw ością obm y­
ślał sposoby, jak b y mię nawrócić do siebie. Bądź błogosław io­
ny, Panie, żeś ta k długo mię znosił, Amen! To jedno może
do pewnego stopnia m ogłoby być niejakiem dla m nie uniew in­
nieniem, gdybym nie była tyle nagrzeszyła, że tow arzyskie
one stosunki i zabaw y m oje były z rodzaju tych, które drogą
zam ęzcia m ogą doprowadzić do uczciwego rozwiązania; spo­
w iednicy też, i inne osoby pobożne, któ ry ch się radziłam , upe­
wniali mię, że w ty ch postępkach moich, po większej części
przynajm niej, nie było obrazy Boskiej.
Sypiała z nami, wychow anicam i świeckiemi, jed n a zakon­
nica *), za której sprawą ja k sądzę, P an w dobroci swojej,
począł m ię oświecać, ja k to zaraz opowiem.

’) Wspomniana wyżej siostra Mary a de Briceno.


12 R O Z D Z IA Ł III.

R O Z D Z IA Ł III.

Jako wpływ dobrego otoczenia przyczynił się do wzbudzenia w niej


na nowo żądz pobożnych, i w jaki sposób Pan począł dawać
jej niejakie oświecenie, ku poznaniu błędu swego.

Pow oli zaczynając smakować w dobrej i świętej rozm o­


wie tej zakonnicy '), z lubością słuchałam jej, ta k pięknie
mówiącej o Bogu, bo była to osoba i wysoce świętobliwa,
i dziwnie św iatła i roztropna. Zdaje m i się zresztą, że nigdy,
w żadnej porze życia mego, nie przykrzyło m i się słuchać roz­
m owy o Bogu. Poczęła mi opowiadać, ja k przyszła do posta­
nowienia w stąpienia do zakonu, za samem tylko przeczytaniem
tego w yroku Ew angelii, iż wielu je s t wezwanych, ale mało w y­
branych. Mówiła mi o nagrodzie, ja k ą P an zgotow ał tym ,
k tórzy w szystko opuszczą dla Niego. Codzienne z tą święto­
bliwą osobą obcowanie powoli rugowało wemnie grzeszne na-
w yknienia, dzięki złemu, w jakiem przedtem żyłam, tow arzy­
stw u zaciągnione; poczęło kierow ać znowu m yśl m oję ku rze­
czom wiecznym, i um niejszać powoli odrazę do życia zakon­
nego, k tó rą wówczas m iałam bardzo silną. Ile razy widziałam
k tó rą z ty ch pobożnych dusz płaczącą na m odlitw ie albo speł­
niającą ja k i uczynek cnotliw y, zazdrościłam jej tego szczęścia,
bo m oje serce wówczas takie było tw arde, że m ogłam przeczy­
tać całą historyę M ęki Pańskiej, nie uroniw szy ani jednej łzy,
choć bardzo się tą nieczułością m oją m artw iłam . Pozostaw a­
łam w ty m klasztorze półtora roku, i w ielką ten czas spraw ił
wemnie odm ianę na lepsze; poczęłam odmawiać długie m odli­
tw y ustne, usilnie polecając siebie m odlitw om w szystkich, aby
Bóg raczył mi wskazać, w jak im stanie chce abym Mu służyła;
w głębi serca jednak nie chciało mi się być zakonnicą, i pra­
gnęłam aby nie spodobało się Bogu do tego stanu m ię powo­
łać, choć również bałam się zamęzcia. P od koniec jednak mo­
jego tam pobytu, więcej już się skłaniałam do powołania za­
konnego, ale nie w tym klasztorze, bo niektóre ćwiczenia

') Maryi de Briceno.


ŻY CIE ŚW IĘT EJ TERESY. 13

pobożne, o k tó ry ch dowiedziałam się że tam się zachow ują,


w ydaw ały mi się przesadnie surowemi; niektóre też z m łodszych
zakonnic utw ierdzały mię w tern zdaniu; gdyby w szystkie były
jednej myśli, łatw iej byłabym błąd mój zrozum iała. Miałam
nad to serdeczną przyjaciółkę '), k tó ra służyła Bogu w innym
klasztorze; zaczem, gdybym m iała być zakonnicą, nie chciałam
nią zostać jedno tam , gdzie ona przebyw ała. Więcej m iałam
na m yśli m arną pociechę własną i skłonność przyrodzonych
uczuć, niż istotne dobro duszy mojej. Dobre te m yśli w stą­
pienia do zakonu przychodziły mi chwilami, i potem znowu
znikały: a na postanowienie zdobyć się nie mogłam.
Lubo sama w onym czasie poniekąd się troszczyłam o po­
żytek mój duchowy, P an jed n ak w swej najłaskaw szej o duszę
m oję troskliw ości, skuteczniejszego użył sposobu ku skłonieniu
m nie do tego stanu, k tó ry był dla mnie najlepszym . Zesłał na
mnie ciężką chorobę, z powodu której zmuszoną byłam pow ró­
cić do domu ojca mego. Gdym przyszła do zdrow ia, zawie­
ziono mię na wieś do siostry mojej *2), z k tó rą pragnęłam się
obaczyć; kochała m ię niezm iernie, i gdyby to od niej było za­
leżało, nigdybym już nie była z nią się rozstała; mąż jej także
bardzo m ię lubił, a przynajm niej wszelką życzliwość mi okazy­
wał. J e s t to także w ielka łaska, k tó rą zawdzięczam Panu, że
wszędzie znajdow ałam tak ą miłość u ludzi, a ja Mu przecie
za to tak nędznie służyłam, ja k sama nędzna jestem . P o dro­
dze naszej m ieszkał b ra t m ego ojca 3), mąż niepospolicie m ą­
dry i cnotliw y; po śm ierci żony, P an ta k skutecznie do siebie
go pociągnął, iż w późnym już w ieku opuścił w szystko co m iał
i w stąpił do klasztoru, gdzie i um arł ta k piękną śm iercią, że
teraz pewno, ja k słusznie m niemać mogę, cieszy się posiada­
niem Boga. Na żądanie jego, zatrzym ałam się u niego kilka

') Była to Joanna Suarez, oćl r. 1533, wedłng Bollaudystów, karme-


litka w ldastorze Wcielenia w Awili.
2) Maryi de Cepeda, poślubionej Guzmanowi de Barrientos; miejsce
jej zamieszkania zwało się Castellauos de Canda.
s) Piotr Sanchez de Cepeda; mieszkał w miasteczku Hortigosa, o cztery
mile od Awili.
14 R O Z D Z IA Ł III.

dni. Ulubionem zajęciem jego było czytanie dobrych książek


w narzeczu kastylskiem ; rozm owa jego nejczęściej była o Bogu
i o m arności świata. K azał mi czytać przy sobie z ty ch ksią­
żek; nie bardzo mię bawiło to czytanie, okazyw ałam jednak
wielkie z niego zadowolnienie; bo w chęci dogodzenia drugim ,
choćby z przykrością dla siebie, nie znałam m iary; i tak, co
w drugich byłoby cnotą, wemnie było nagannym zapędem, bo
często w usłużności mojej daleko w ykraczałam z granic roz­
tropności. O Boże wielki! jakiem iż to skrytem i drogam i naj­
łaskaw szy M ajestat twój sposobił mię powoli do tego stanu,
w którym chciałeś, abym Ci służyła, i w brew woli mojej zmu­
szał mię, abym sobie gw ałt zadała! Bądź za to błogosławiony
na wieki, Amen. Lubo kilka dni tylko u stry ja mego bawiłam,
dzięki przecie silnemu wrażeniu, jakiego tam w sercu doznałam
od czytania i słuchania słowa Bożego, dzięki również wpływo­
wi, ja k i wyw ierało na mnie bliskie z ta k świętobliw ym czło­
wiekiem obcowanie, zaczęłam coraz jaśniej rozum ieć praw dy,
niegdyś w dziecinnych latach poznane, jako w szystko je s t ni-
czem, ja k m arnym je s t ten świat, i ja k prędko przem ija; strach
mię ogarniał na myśl, że śmierć, gdyby wówczas na m nie p rzy ­
szła, zastałaby mię na drodze wiodącej do piekła; i lubo wola
m oja jeszcze nie m ogła się zdobyć na to, by się skłoniła do
stanu zakonnego, już przecie uznawałam że je s t to stan n a j ­
lepszy i najbezpieczniejszy, i tak powoli dojrzewało wemnie
postanow ienie zm uszenia siebie do obrania go.
W tej walce wew nętrznej przebyłam trzy miesiące, poko­
nyw ając opór woli mojej tą zwłaszcza uwagą, że utrapienia
i cierpienia życia zakonnego nie m ogą być większem i od m ąk
czyścowych, a ja z pewnością zasłużyłam na piekło; że zatem
nie w ielka to z mojej strony ofiara, żyć tu jak b y w czyścu,
a potem pójść prosto do nieba, ja k tego nadew szystko pragnę­
łam ; z czego wnoszę, że ten mój pociąg do powołania zakon­
nego pochodził raczej z niewolniczej bojaźni, niż z miłości.
Poddaw ał mi szatan myśli, że nie zdołam w ytrzym ać surowości
życia zakonnego, ;będąc ta k m iękko wychowaną; ale broniłam
się od tej pokusy pam ięcią na męki, jak ie ucierpiał C hrystus
Pan, więc nie w ielka to rzecz, że ja nieco ucierpię dla Niego.

f.
Ż Y CIE ŚW IĘT EJ TEUESY. 15

Że On sam w ponoszeniu trudów dla m iłości Jego podjętych


mię wspomoże, o tern, choć m yślić byłam powinna, nie pam ię­
tam , czy wówczas m yślałam . Przeszłam w tym czasie chwile
ciężkiego nagabania. P rzy tem i febry mocno mi dolegały, bo
zawsze byłam słabego zdrowia. To jedno mi sił dodawało, że
po dawnemu kochałam się w dobrych książkach; czytałam
L isty świętego H ieronim a, k tóre tak mię na. duchu um ocniły,
że zdobyłam się na oznajm ienie postanow ienia mego ojcu, co
dla mnie równało się niejako samemuż przyw dzianiu habitu;
bo ta k byłam niezłom na w dotrzym aniu słowa, że raz wym ó­
wionego za nicbym , zdaje m i się, nie cofnęła. Lecz ojciec tak
mocno mię kochał, że w żaden sposób nie m ogłam go skłonić
do zgodzenia się na postanow ienie moje; również bezskutecz-
nemi pozostały przedstaw ienia drugich, któ ry ch prosiłam by
się za m ną do niego wstawili. Tyle zaledwo zdołaliśm y wy-
rnódz na nim, że po śm ierci jego wolno mi będzie uczynić co
zechcę. Lecz ja , nie dow ierzając samej sobie, i bojąc się sła­
bości woli m ojej, bym się snąć nie zachw iała w postanow ieniu,
nie uważałam by tak a zwłoka była dla mnie z pożytkiem ,
i przeto inną drogą postarałam się dojść do celu, ja k niżej
opowiem.

R O ZD ZIA Ł IY .

Jako Pan jej dopomógł do odniesienia ostatecznego zwycięztwa nad


sobą, i do przywdziania habitu; i jako z Boskiej woli swojej
począł zsyłać na nią wiele różnych niemocy.

W czasie gdym się z tem i m yślam i i z ty m zam iarem


nosiła, skłoniłam jednego z braci m oich ') do zostania zakon-

') Antoniego de Ahumada. Według O. Franciszka od Św. Maryi, au­


tora Jlistoryi powszechnej Karmelitów Bosych, Antoni wstąpił do klasztoru
dominikańskiego św. Tomasza w Awili, gdzie rychło dostąpił pożądanej za
swoje poświęcenie się nagrody: Bóg go powołał do siebie, nim jeszcze skoń­
czył nowicyat. Inni jednak, dodaje tenże poważny kronikarz, twierdzą, że
Antoni został hieronimitą.
16 R O Z D Z IA Ł IV.

nikiem, staw iając mu przed oczy m arność tego świata. Umó­


wiliśmy się zatem że pewnego dnia ') wcześnie z rana w yj­
dziem y razem z domu, i pójdziem y do tego klasztoru, w k tó ­
rym przebyw ała ona przyjaciółka moja, którą, ja k pow iedzia­
łam wyżej, serdecznie kochałam ; chociaż w tern ostatecznem
postanow ieniu mojem tak już byłam niezachw ianie utw ierdzona,
że równie chętnie byłabym poszła do każdego innego klaszto­
ru, jeźlibym uznała, że lepiej w nim będę m ogła służyć Bogu,
albo jeźliby ojciec tego chciał; bo jedynie ju ż m iałam na celu
zbawienie duszy mojej, a o spokój i przyjem ność własną zgoła
nie dbałam. Żywo mi stoi w pamięci, co się wemnie działo,
gdym opuszczała dom ojca; takiego, praw dę mówię, doznałam
wówczas rozdarcia w ew nętrznego, że nie sądzę by w godzinę
śm ierci mogło być sroższe; zdawało mi się że w szystkie kości
rozluźniają się wemnie i ze stawów swoich wychodzą; bo iżem
nie m iała miłości Bożej, k tóraby stłum iła przyw iązanie do ojca
i do rodzeństw a, rozstanie z nim i ta k ciężką wemnie wzbudzało
w alkę w ew nętrzną, iż gdyby P an nie był mię wspomógł, wbrew
lepszem u uznaniu memu nie stałoby m i siły do uczynienia tego
kroku; ale On dodał mi m ęztw a do zw yciężenia samej siebie,
i dzięki Jem u, przyw iodłam zam iar mój do skutku. W chwili
przyw dziania habitu. P an zaraz dał m i uczuć, ja k je s t łaska­
wym dla tych, k tórzy gw ałt zadają samym sobie dla służenia
Mu: lecz gw ałtu tego i w alki w ew nętrznej n ik t wemnie nie
poznał; wszyscy widzieli tylko wolę radośnie ochotną. Tak
wielkie w tejże chw ili dał mi uradow anie w ew nętrzne z tego
że jestem w zakonie, iż nigdy ono aż dotąd wemnie nie ustało.
Oschłość, ja k ą przedtem cierpiała dusza moja, przem ienił mi
Bóg w najsłodsze uczucie m iłości swojej; w szystkie obowiązki

') Dzień ten pamiętny w życiu św. Teresy przypadał 2 Listopada 1533.
liiała wówczas 18 lat i sześć miesięcy wieku. Po roku nowieyatu, uczyniła
uroczystą professię zakonną, 3 listopada 1534. Zgromadzenie do którego wstą­
piła, był to, jak wyżej wspomniano, klasztor AVcielenia, położony za murami
miasta w Awili, zakonu Matki Boskiej z Góry Karmelu. Św. Teresa przeżyła
w nim prawie połowę życia swego. Wstąpiwszy r. 1533, pozostawała tam 29
lat prostą zakonnicą, aż do r. 1562. Później po dokonanej już reformie, je­
szcze przez trzy lata, 1571—1574, rządziła tym klasztorem jako przeorysza.
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T E R E SY . 17

i ćwiczenia zakonne roskosz mi spraw iały; i dopraw dy, nieraz


gdy zam iatałam podłogi klasztorne w ty ch sam ych godzinach^
k tóre przedtem traw iłam na św ieckich zabaw ach i strojach
na m yśl że ju ż jestem wyzw olona od ty ch próżności, czułam
w sobie nowe jakieś jyesele i sama sobie się dziwiłam, nie mo­
gąc sobie zdać spraw y, zkąd to pochodzi. Gdy na to wspo­
mnę, nie masz, cokolw iekby mię spotkać mogło, rzeczy tak
ciężkiej, którejbym bez w ahania nie podjęła. W iem bowiem
0 tern z w ielokrotnego doświadczenia, że gdy na samym w stę­
pie zdobędę się na postanow ienie uczynienia jak iej rzeczy dla
miłości Boga sam ego,— choć nieraz Bóg, dla większej zasługi na­
szej, dopuszcza, że dusza, nim rękę przyłoży do dzieła, czuje
niejaki strach, ale im w iększy ten strach, tern większą i tern
słodszą, gdy go przezw ycięży, dusza potem otrzym uje nagro­
dę: — Boski M ajestat Jeg o jeszcze w tern życiu odpłaca mi za
to w sposób, którego słodkość ten tylko znać może, kto jej
sam skosztuje. O tern, pow tarzam , wiem z własnego doświad­
czenia, nabytego w niejednem bardzo trudnem zdarzeniu; prze-
toż, gdybym m iała kom u dawać radę, nigdy nie radziłabym ,
gdy mu po wiele razy przychodzi jak ie dobre natchnienie, za­
niechać go przez bojaźń, i w czyn go nie zamienić; co szcze­
rze i z czystej m iłości podejm ie dla Boga samego, to niech się
nie lęka, by nie m iało się poszczęścić, bo Bóg mocen je s t
w szystko uczynić: niech będzie błogosław iony na wieki, Amen.
Dość, o najw yższe Dobro m oje i odpocznienie serca mego
dość było tych łask, które m i dotąd uczyniłeś, żeś m ię z w iel­
kiego m iłosierdzia i wielmożności tw ojej przez tyle błędnych
dróg pociągnął do stanu ta k bezpiecznego, i do domu w k tó ­
rym m ieszka wiele służebnic twoich, abym za ich przykładem
m ogła postępy czynić i pomnażać się w służbie tw ojej. Ju ż
więc nie wiem co dalej powiem, gdy wspomnę na sposób, w ja ­
ki się odbyła professia moja, i jak o w ielkiem sercem i z rado­
ścią uczyniłam ją, i na zaślubiny jak ie z Tobą zawarłam; o tern
bez łez mówić nie mogę, a pow innyby to być łzy krw aw e,
1 serce pow innoby mi się krajać, i żadnego żalu nie było­
by nadto, iż potem w szystkiem jeszcze Ciebie obrażałam .
W idzę teraz, że słusznie w zbraniałam się od ta k wielkiej go-
Pism a Św. Teresy. 2
18 R O Z D Z I A Ł IV.

dności, kiedy ta k je j na złe użyć miałam. Ale Ty, Panie, lat


blisko dwadzieścia chciałeś znosić odemnuie takie nadużywanie
tej łaski tw ojej, chciałeś tak długo cierpieć krzyw dę tw oję
abym ja w końcu lepszą się stała! Zdawałoby się, Boże mój',
że składając u stóp ołtarza śluby zakonne, to tylko Ci obiecy­
wałam. że nie dotrzym am w niczem tego, co Ci obiecywałam.
Zapewne że wówczas nie m iałam takiego zamiaru; ale gdy pa­
trzę na takie potem uczynki moje, sama ju ż niewiem, ja k i był
wówczas zam iar moj. Chyba na to tylko potrzebne były te
niew ierności moje, aby się jaśniej okazało, kto Ty jesteś, Oblu­
bieńcze mój, a kto ja; bo dopraw dy, gorżkość żalu za
w iny moje w słodkość i radość mi się przem ienia na m yj
przez nie się objawia mnóstwo m iłosierdzia twego,
kim, Panie, może ono w ta k w spaniałym okazywać się
jak okazało się nademną, ktoram złem i uczynkam i moj cmi t
zaćm iła te w ielkie łaski, które poczynałeś mi czynić? Nieszczę­
sna ja! jakkolw iekbym się chciała tłóm aczye, Boże S t w o r z y ć
cielu mój, nie masz dla m nie żadnej wyrhówki, i w isa caJ® ^f’
moja! Bo gdybym Ci choć w cząstce najm niejszej byłli się'!
wdzięczała za miłość, ja k ą m i poczynałeś okazywaóf nie bi _
bym m ogła nikom u oddać miłości m ojej, jedno Tobie samemu,
i miłość tw oja byłaby mię całą napraw iła; ale iżem nie w arta
była takiego szczęścia dostąpić, niech tferaz m iłosierdzie twoje,
Panie, pokryje nędzę moję.
Pom im o w ielkiego, ja k ie w duszy liniałam, rozradow ania,
zm iana sposobu życia i pożyw ienia szkodliwie wptyn^ła na
zdrowie moje. Niemoce m oje coraz bardziej się wzjpagały;
cierpiałam tak gw ałtow ne bóle serca, że w idok ich przerażał
patrzących; przyłączyły się do tego różne inne choroby: tak
przeszedł mi cały pierw szy rok w bardzo złym stanie zdrowia,
choć w ciągu tego czasu nie wiele, zdaje mi się. Boga obraża­
łam. Cierpienia m oje były tak wielkie, że praw ie ciągle byłam
bliską omdlenia, a nieraz i całkiem obchodziłam od zmysłów;
co widząc mój ojciec, w szelkich szukał i używ ał spi^obów dla
uzdrow ienia mnie; a ponieważ lekarze m iejscow i'^!^ mi nie
pom agali, więc postarał się o przew iezienie mnie na inne.
miejsce, używające w ielkiej sław y jako miejsce lecznicze na

■V

A
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 19

wszelkie choroby, gdzie zatem upewniano że i ja w yzdrow ieję.


Tow arzyszyła mi ona przyjaciółka moja, o której wyżej mówi­
łam, należąca do tegoż klasztoru, i licząca się do starszych.
W klasztorze, w którym zostałam zakonnicą, nie ślubowano klau­
zury. Pozostaw ałam w onem m iejscu blisko rok cały; przez
trz y miesiące w ty m czasie cierpiałam m ęki niewypowiedziane
od leków, które m i zadawano tak gwałtowne, że niewiem ja k
je zdołałam w ytrzym ać; ostatecznie też, chociaż odważnie je zno­
siłam. organizm mój nie w ytrzym ał ich, ja k w dalszym ciągu
opowiem. Leczenie miało się rozpocząć z nastaniem wiosny,
a w yjazd mój z klasztoru nastąpił jeszcze w początku zimy;
cały ten czas spędziłam w domu siostry mojej *), o której mó­
wiłam wyżej: wieś jej była niedaleko od miejsca 2), na które
się m iałam udać; wolałam więc u niej doczekać kw ietnia, nie
narażając się na niepotrzebne jazd y tam i na powrót. W prze­
jeździć, stryj mój. k tó ry ja k m ówiłam m ieszkał po drodze, da­
rował m i książkę, pod tytułem : Trzecie abecadło 3), trak tu jącą
0 sposobie m odlitw y wew nętrznej czyli rozm yślania. Lubo
w tym pierw szym roku dużo byłam czytała dobrych książek,—
innych już nigdy czytać nie chciałam, pomnąc na to, ja k ą z nich
szkodę odniosłam,—nie w iedziałam jednak jeszcze, ja k się za­
chowywać na modlitwie, i jak ich używać sposobów dla skupie­
nia się w duchu; bardzo więc ucieszyłam się z tej książki; i po­
stanowiłam trzym ać się z w szystkich sił moich drogi w niej
wskazanej; a iż P an już przedtem był mi użyczył daru łez,
1 czytanie duchowne było dla mnie roskoszą, więc poczęłam
w pewnych godzinach oddawać się samotności, i spowiadać się
szczegółowo, i postępować we w szystkiem tą drogą, biorąc sobie

') Marya de Cepeda.


J) Miejsce to zwało się Becedas albo Bezadas. Wyjazd św. Teresy
z klasztoru Wcielenia, w towarzystwie świętobliwej jej przyjaciółki, Joanny
Suarez, nastąpił w listopadzie r. 1535. Bo kwietnia 1536 bawiła w CasteBa-
Ytm de la Canada, w domu siostry swej, Maryi de Cepeda, potem udała się
i) Beeedas.
® 3) Autorem tego niepospolitego dziełka duchownego był O. Franciszek
• de Osuną,^z zakonu Braci Mniejszych. Ob. o nim: N. Antonio , Biblioth.
J [ispan. novae.
20 R O Z D Z IA Ł IV.

oną książkę za przew odnika i nauczyciela; bo nie m iałam innego


nauczyciela, spowiednika mówię, k tó ryby mię rozumiał, choć go
szukałam , przez całe dwadzieścia la t od czasu, k tó ry tu opisuję,
co m i w ielką szkodę wyrządziło, ta k iż po wiele razy cofałam
się wstecz, i omało że całkiem nie zginęłam ; spowiednik dobry był­
by m i conajmniej dopomógł do uchronienia się okazii obrazy
Boskiej, w jak ich zostawałam.
W tych pierw szych zawiązkach duchownego życia mego,
Boski M istrz tak wielkie począł mi czynić łaski, że w końcu mo­
jego w onej samotności pobytu, k tó ry trw ał około dziewięciu
miesięcy, — choć nie tak zachowywałam się wolną od obrazy
Boskiej ja k m i to książka moja przepisywała, ale na to nie zwa­
żałam; takie w najm niejszych rzeczach czuwanie nad sobą w y­
dawało m i się praw ie niepodobnem; w ystrzegałam się grzechu
śm iertelnego, a bodajbym choć to zawsze była czyniła; o grze­
chy powszednie mało się troszczyłam , i to mię gubiło;—w onym
czasie więc począł P an tak m ię na tej drodze hojnością darów
swoich obsypywać, iż mi użyczał łaski m odlitw y odpocznienia,
i niekiedy naw et podnosił mię aż do m odlitw y zjednoczenia,
lubo nie rozum iałam jeszcze ani jednej ani drugiej, i wysokiej
ceny ich nie znałam, a zrozumienie ich wielkim, jak sądzę, by­
łoby dla mnie pożytkiem . P raw da że chwile tego zjednoczenia
były tak krótkie, iż nie wiem czy trw ały dłużej nad jedno
Zdrowaś M arya; ale skutki pozostaw iały po sobie ta k wielkie,
że choć nie m iałam wówczas jeszcze i dw udziestu lat, zdawało
m i się że w szystek św iat trzym am zdeptany pod nogam i, i li­
tow ałam się, pam iętam , nad tym i którzy m u służą, chociażby
w rzeczach godziw ych. Starałam się, o ile to było w mojej
możności, przedstaw iać sobie obecnego we m nie Jezusa C hry­
stusa, P ana naszego i w szystko dobro nasze; i ten był mój
sposób m odlitw y. R ozw ażając ja k i szczegół życia Jego, wyo­
brażałam sobie, jakoby się spełniał we w nętrzu duszy mojej;
ale najwięcej smakowałam w czytaniu dobrych książek, co było
głównem dla mnie posileniem duchownem; bo daru rozm yślania
rozum em Bóg mi nie użyczył, ani*przedstaw iania sobie rzeczy
duchow nych za pom ocą wyobraźni, k tórą mam ta k ciężką, że
n aw et człowieczeństwa P ana Jezusa, choć Go w m yśli i w sercu
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TER E SY . 21

m iałam obecnego, wyobrazić sobie, jakkolw iek się starałam ,


nigdy nie potrafiłam . Lubo przy tej niezdolności do rozm y­
ślania rozumem, dusza, jeśli w ytrw a, prędzej dochodzi do kon-
tem placyi, jest to jed n ak droga bardzo mozolna i trudna; bo
gdy woli brak przedm iotu, którym by się zajęła, in a k tó ry m b y ,
jako obecnym, miłość spoczęła, dusza pozostaje ja k b y bez
podpory i bezczynna, osam otnienie i oschłość bardzo jej dole­
gają i m yśli obce ciężką walkę z nią toczą. Duszom tak uspo­
sobionym większej potrzeba czystości sumienia, niż takim , k tó ­
re um ieją działać rozumem; te ostatnie bowiem, rozm yślając
nad m arnością świata, i nad tern co człowiek winien Bogu,
i jako wiele Bóg za niego ucierpiał, i jako on za to niedołężnie
Bogu służy, i jak ie nagrody Bóg oddaje tym którzy Go m iłu-
łują, odnoszą z teg o w szystkiego naukę, k tó rą się bronić mo­
gą od obcych myśli, i od okazyi i niebezpieczeństw; lecz kom u
niedostaje takiej ze strony rozum u pomocy, ten więcej nara­
żony na one myśli i niebezpieczeństwa, i potrzeba m u pilnie
oddawać się czytaniu, skoro sam z siebie żadnej przeciwko
onymże obrony zaczerpnąć nie zdoła. J e s t to droga ta k tru ­
dna i m ęcząca, że gdyby przew odnik duchowny nastawa! na tak ą
duszę, aby zaniechała czytania — które postępującem u tą drogą
bardzo je s t pomocnem do skupienia ducha, owszem i niezbędnie
potrzebnem , chociażby zresztą czytał nie wiele, i tyle tylko ile
potrzeba na zastąpienie m odlitw y w ew nętrznej, do której nie je s t
zdolnym;-—gdyby więc, mówię, takiej duszy kazano bez tej po­
m ocy długo zostaw ać na m odlitwie, tw ierdzę że niepodobna, by
długo w ytrzym yw ała ten przym us, i jeśliby dłużej pod nim
zostawała, zdrow ie jej na tern ucierpi; bo je s t to, pow tarzam ,
tru d i w alka nad siły.
Było to, ja k teraz widzę, szczególnem zrządzeniem łaska­
wości Pańskiej, że nie znalazłam nikogo, ktoby mną kierował;
bo gdyby mi się był tra fił tak i przewodnik, k tó ry b y m i zabra­
niał czytania, a zm uszał mię do samej tylko m odlitw y m yślnej,
żadną m iarą, zdaje m i się, nie byłabym w ytrzym ała tych udrę­
czeń w ew nętrznych i dojm ujących oschłości, które cierpiałam
przez ośmnaście lat, skutkiem onej, ja k mówiłam, niemożności
rozm yślania rozumem R gira^nigdy, z w yjątkiem
k' '
22 RO Z D Z A Ł XV.

dziękczynienia po Kom unii, nie śmiałam przystąpić do modli­


tw y bez książki; sama m yśl zaczęcia m odlitw y, nie m ając
książki przy sobie, ta k m nie do głębi duszy przerażała, ja k gdy­
bym sama jed n a m iała wyjść na spotkanie całej grom ady czy-
chających na mnie nieprzyjaciół. M ając pod ręką tę pomoc,
k tó ra mi była jak o b y tow arzystw em i puklerzem do odbijania
pocisków nastających na m nie m yśli obcych, uspokajałam się'
oschłości w tedy były rzadkim w yjątkiem , ale zawsze je m iewa­
łam, ile razy brakło mi książki, bo zaraz w tedy trw ożyła się
dusza moja, i myśli moje się gubiły; dopiero za pom ocą książki
powoli je znowu skupiałam , i duszę ja k b y ponętą do m odlitw y
pociągałam; często dość mi było na to samego już otw orzenia
książki; w innych razach czytałam króciej lub dłużej, wedle
m iary łaski, jakiej mi P an użyczał. Zdawało mi się w tych
pierw szych początkach, o k tórych tu mówię, że bylebym m iała
książki i trzym ała się samotności, żadne niebezpieczeństw o nie
zdoła pozbawić mię ta k w ielkiego dobra; i zapewne tak b y było
przy łasce Boskiej, gdybym była m iała przew odnika czy kogo-
bądź, k tó ry b y mię uczył chronić się zawczasu okazyi, albo r y ­
chło mię z nich wyprowadzał, gdybym w nie wpadła. I gdyby
czart wówczas otw arcie mię napastow ał i kusił, żadną m iarą,
zdaje mi się, nie byłabym się zgodziła na grzech śm iertelny.
Ale podejścia jego były tak chytre, a ja tak niedobra, że w szy­
stkie moje postanow ienia na nic się nie przydały, choć praw da,
w dni, które spodobało się Bogu, bardzo wiele m i pom ogły,
dając mi siłę do znoszenia straszliw ych, jakie cierpiałam , nie­
m ocy z tak ą w ielką cierpliwością, jakiej m i Boski M ajestat
Jeg o użyczał. Częstokroć, na wspom nienie onych czasów, zdu­
m iewałam się nad tak ą w ielką dobrocią Boga, i dusza wemnie
radow ała się na w idok niezm iernej hojności i m iłosierdzia Jego;
niech będzie błogosław iony za wszystko, bo widziałam jasno,
że nigdy żadnej dobrej żądzy mojej nie pozostawił, jeszcze”
w tern życiu, bez nagrody. Jak k o lw iek nędzne i niedoskonałe
były uczynki moje, P an bezprzestannie napraw iał je i dosko-
nalszemi czynił, i w artości im dodawał, a złe uczynki i grzechy
m oje natychm iast pokrywał. "W sam ychże naw et oczach ty c h
k tórzy na nie patrzą, Boska łaskawość Jeg o dopuszcza, że
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 23

znikają, .jakby ich nie widzieli, i w pam ięci ich się zacierają.
Zasłaniając winy moje, jak o b y je pozłaca i poryw a blaskiem t
cnoty, k tórą On sam spraw uje wemnie, i niejako zmusza mię
wbrew m ojemu sprzeciw ianiu się, abym ją posiadała. AVraca-
jąc teraz do tego co mi kazano, nasam przód świadczę się,
że gdybym m iała po szczególe opowiadać, w ja k i sposób P an
w ty ch pierw szych czasach kierow ał m ną i rządził, nie p o tra­
fiłabym; większego, niż ja go mam, potrzebaby na to rozum u,
aby należycie zaznaczyć i uwydatnić, i nieocenione łaski, jak ie
Mu w tym czasie zawdzięczam , i m oję niewdzięczność i złość,
iż w szystko to mogło mi wyjść z pamięci. N iech będzie bło­
gosław iony na w ieki za tę cierpliwość, z ja k ą ta k długo mię
znosił. Amen.

R O Z D Z IA Ł V.

Opisuje w dalszym ciągu wielkie niemoce, jakie miała do zniesienia, i cierpli­


wość z jaką Pan jej dał je przetrwać, i jako Pan umie złe obracać w do­
bre, jak się to okazało w pewnem zdarzeniu, które z nią zaszło
w miejscu, kędy dla leczenia się przebywała.

Opowiadając wyżej, ja k przebyłam rok now icyatu, zapo­


m niałam nadm ienić o w ielkich udręczeniach, jak ie m iewałam
z powodu rzeczy, w istocie mało ważnych; często mię strofo­
wano o winy. do któ ry ch się nie poczuwałam; przyjm ow ałam
te upom nienia z wielką przykrością, i z bardzo niedoskonałem
usposobieniem, lubo przy górującem nad w szystkiem rozrado­
waniu, jakiem m nie napełniała ta myśl, że jestem zakonnicą,
wszystko to odważnie znosiłam. W idząc że lubię chronić się
na samotność, i ujrzaw szy mię nieraz płaczącą nad grzecham i
mojemi,. tow arzyszki m oje sądziły że jestem niezadowolniona,
i głośno się z tym domysłem swoim odzywały. J a do wszel­
kich ćwiczeń zakonnych ochotną m iałam wolę, ale trudno m i
było znieść najm niejszą oznakę pogardy czy lekceważenia, a ra­
da byłam gdy mi okazywano szacunek. W szystko co czyniłam ,
starałam się czynić z ^dżiękiem i wytwornością, i jeszcze to
•y
24 R O Z D Z IA Ł V.

wszystko za cnotę sobie poczytyw ałam , lubo to żadną nie mo­


że być dla m nie wymówką; bo bardzo dobrze o tern w iedzia­
łam, że we w szystkiem szukam własnego zadowolenia swego,
więc niewiadom ość moja, z ja k ą brałam za cnotę to, co było
tylko dogadzaniem sobie, nie zw alnia mnie od winy. Zdaniem
niektórych, klasztor nasz nie odznaczał się wielką doskonało­
ścią, a ja niecnotliw a, co widziałam zdrożnego, tego się chw y­
tałam , a co było dobrego, pom ijałam. Była tam wówczas
jed n a zakonnica, złożona ciężką bardzo i bolesną niemocą; sku­
tkiem obstrukcyi, poczyniły się jej były otw ory w żołądku,
którem i wychodziło cokolwiek przyjm ow ała; w krótkim też
czasie z tej choroby um arła. W szystkie w zdrygały się prze­
rażone, na w idok tego okropnego cierpienia; wemnie tylko
cierpliwość chorej wielką zazdrość wzbudzała. Prosiłam Boga,
aby jeźli raczy użyczyć mi podobnej cierpliwości, zesłał na
mnie wszelkie, jak ie Mu się spodoba, choroby. Nie było, zda­
je mi się, ta k wielkiej, którejbym się lękała: bo takie było we­
m nie pożądanie dóbr niebieskich, iż bez w ahania gotow a bjr-
łam na wszelkie cierpienia dla osiągnięcia ich. Sama się dziwię
takiej wówczas gotowości m ojej; bo nie m iałam jeszcze, zdaje
mi się, tej wielkiej miłości Boga, jakiej, jeżli się nie mylę,
nabyłam , od czasu ja k zaczęłam oddawać się m odlitw ie wewnę­
trznej; było to tylko pewne oświecenie wewnętrzne, w którem
poznawałam niew artą zachodu m arność wszystkiego tego, co
przem ija, a nieskończoną cenę ty ch dóbr, które przez zrzeczenie
się onych rzeczy ziemskich nabyć można, bo są to dobra
wieczne. P an w łaskawości swojej w ysłuchał prośby m ojej,
i nim jeszcze drugi rok upłynął, popadłam w stan tak i, iż lubo
cierpienie moje innego było rodzaju niż choroba onej zakon­
nicy, o której wyżej mówiłam, śądzę przecie że nie było ono
mniej bolesnem i dojmującem ; cierpienie to trw ało trz y lata,
ja k zaraz opowiem.
Gdy przyszedł czas leczenia, którego oczekiwałam m iesz­
kając, ja k mówiłam, na wsi u siostry m ojej, ojciec mój, wraz
z siostrą, i oną zakonnicą przyjaciółką moją. k tóra z wielkiej
swej dla mnie miłości tow arzyszyła mi od w yjazdu z klasztoru,
z troskliw em o wygodę moję w drodze staraniem , przewieźli
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 25

mię na miejsce kuracyi. Tu szatan począł trw ożyć i nękać


duszę m oję ale Bóg to w wielkie dobro obrócił. W miejscu,
gdzie przebyw ałam dla leczenia się, m ieszkał piewien duchowny,
mąż bardzo dobrego rodu i bystrego rozum u; m iał i naukę,
clioć nie wielką. Zaczęłam się spowiadać u niego, bo zawsze
m iałam pociąg do ludzi z nauką, choć niem ałą duszy mojej
szkodę w yrządzili spowiednicy niedouczeni, ale prawdziwie
uczonych, jakich pragnęłam , nie m iałam . Przekonałam się o tem
z własnego doświadczenia, że spowiednikowi, jeśli jedno je s t
kapłanem cnotliw ym i świętobliw ych obyczajów, lepiej je s t nie
mieć żadnej nauki niż mieć niedostateczną; bo wówczas ani on
nie będzie dow ierzał sobie, bez poradzenia się takich, którzy
m ają rzetelną naukę, ani też ja na nim z ufnością zupełną po­
legać nie będę; spowiednik na praw dę uczony nigdy mnie
w błąd nie wprowadził. I tam ci bez w ątpienia nie mieli zgoła
zam iaru oszukiwać mię, tylko że nie um ieli lepiej; j a zaś są­
dziłam, że posiadają naukę potrzebną, i że jedynym obowiąz­
kiem moim, wierzyć im, tem bardziej że rady i decyzye ich
b yły luźne, i szeroką m i pozostaw iały swobodę; gdyby mię
byli ścieśniali, pewno przy niecnotliwem usposobieniu mojem,
byłabym sobie poszukała innych. Co było grzechem powszednim,
w tem upewniali m ię że żadnego niem a grzechu, Co było
bardzo ciężkim grzechem śm iertelnym , to mi podawali za po­
wszedni. Tak wielką ztąd szkodę odniosłam, że powinnam, zda­
je mi się, wspomnieć tu o tem , dla przestrogi drugich, aby ich
podobne nieszczęście nie spotkało; bo co do mnie, jasno to wi­
dzę, że przed Bogiem żadną m i to nie może być wymówką;
dość tego że rzeczy, na k tóre m i pozwalano, z n a tu ry swojej
były niedobre, to samo ju ż powinno było od nich mię pow strzy­
mać. Snąć za grzechy m oje Bóg to dopuścił, że oni błądzili
i mnie w błąd wprowadzali, a j a w błąd wprow adzałam wiele
drugich, pow tarzając im to, com od tam ty c h słyszała. Trw a­
łam w tem zaślepieniu, zdaje mi się, przeszło siedmnaście lat,
aż dopiero jeden Ojciec Dom inikanin, wielki teolog '), po czę-

') Uczony i świątobliwy O. Wincenty Baron; poznamy go bliżej w dal­


szym ciągu, bo Święta nieraz o nim mówić będzie.
20 R O Z D Z IA Ł V.

ści wywiódł mię z błędu, a w końcu Ojcowie z Tow arzystw a


Jezusow ego oświecili mię do reszty, i mocno przerazili mię,
ukazując mi przew rotność onych fałszyw ych zasad, ja k to
w swojem m iejscu opowiem. Gdy tedy zaczęłam się spowiadać
u onego duchownego, o którym wspomniałam, on nadzw yczaj­
nie mię polubił; wówczas bowiem, w porów naniu z tern co było
później, mało co m iałam do wyznania na spowiedzi, naw et od
czasu ja k zostałam zakonnicą. Miłość jego dla m nie nie była
grzeszna, ale przez zbytnią czułość swoję m ogła się stać nie­
dobrą. Z tego co mu mówiłam, rozum iał dobrze, że nigdy, za
nic na świecie, nie zgodziłabym się obrazić Boga w rzeczy
ważnej; on też z swojej strony podobne mi dawał co do siebie
zapewnienie; zatem częste m ieliśm y z sobą rozmowy. Pom im o
wszelkich niedoskonałości moich, m ając duszę przeniknioną
słodkiem uczuciem obecności Boga, w niczem tak nie sm akow a­
łam, ja k w rozmowie o rzeczach Bożych; zapał mój, zwłaszcza
że ta k jeszcze byłam młodą, zdum iew ał go i zaw stydzał; aż
wreszcie, pod wpływem wielkiej swej dla mnie przychylności,
w yznał mi nieszczęsny stan duszy swojej; grzech jego był nie
m ały; od blisko siedm iu la t żył w stanie zatracenia, utrzym u­
jąc występnie m iłosny stosunek z kobietą, w temże m iejscu
zamieszkałą, a przytem sprawował Mszę świętą. Rzecz była
głośna, z wielkim uszczerbkiem czci i sławy jego; n ik t jednak
nie śmiał wym awiać mu to w oczy. Mnie szczerze było żal
jego, bo lubiłam go bardzo, i w wielkiej lekkom yślności i śle­
pocie m ojej, za cnotę to sobie poczytyw ałam , że okażę się jem u
wdzięczną, i w ierną m u pozostanę za jego dla mnie przyjaźń
i życzliwość. P rzeklęta ta k a wierność, k tó ra się posuwa aż do
sprzeniew ierzenia się praw u Bożemu! J e st to przew rotny oby­
czaj świata, na którego wspomnienie wszystko się wernnie prze­
wraca; boć wszystko, cokolwiek ludzie nam uczynią dobrego,
Bogu to zawdzięczam y, a m y za cnotę sobie poczytujem y, nie
zryw ać przyjaźni ludzkiej, chociażby była z obrazą Boga!
0 ślepoto świata! Ja k ie b y to było szczęście dla mnie, Panie,
1 jakie uczczenie Ciebie, gdybym była się okazała najniewdzię-
czniejszą względem w szystkiego świata, bylebym ty lko w ni­
czem nie zaniechała należnej Tobie wdzięczności! lecz dla g rze­
ŻY CIE Ś W IĘT EJ T ERESY . 27

chów moich stało się przeciwnie. Starałam się zasięgnąć bliż­


szych wiadomości od domowników jego, przez któ ry ch też do­
kładnie się dowiedziałam o szczegółach upadku jego; przeko­
nałam się że biedny nie tyle był winien, ile się wydawać mogło;
nieszczęsna owa kobieta była w ym ogła na nim, aby dla miło­
ści jej nosił na szyi jakiś bałw anek m iedziany, do którego była
przyw iązała czary, i nie było człow ieka k tó ry b y zdołał go skłonić
do porzucenia tej bezecnej pam iątki. J a stanowczo nie wierzę
by było praw dą to, co opowiadają o podobnych czarach; ale mó­
wię tu na co sama patrzałam , dla przestrogi drugich, aby się strze­
gli kobiet które się na takie drogi puszczają; niech będą pewni,
że k tó ra raz utraci w styd przed Bogiem, i tę skrom ność dzie­
wiczą, do której sam a już płeć niewieścia więcej ją obowiązuje
niż mężczyznę, takiej w niczem już zaufać nie można; bo dla
osiągnienia celu swego, i dla zaspokojenia tej żądzy, którą
szatan w niej roznieca, nie masz tej niegodziwości, na którąby
się tak a kobieta nie ważyła. Co do mnie, choć ta k byłam nie-
cnotliw ą, tego rodzaju winy nigdy się nie dopuściłam; nigdy
nie m iałam zam iaru czynić co złego, nigdy nie starałam się,
choć mogłam, zmusić czyjąś wolę, aby się do mnie skłoniła, bo
P an mię od takiego grzechu uchował; gdyby mię był pozosta­
wił samej sobie, byłabym i w tern zgrzeszyła, ja k grzeszyłam
w innych rzeczach, bo na mnie w niczem polegać nie można.
Gdym się dowiedziała o tern wszystkiem , poczęłam m u okazywać
w iększą jeszcze przychylność; zam iar mój b y ł dobry, ale uczy­
nek zły; bo dla dobrego celu, chociażby był najlepszym , nie go­
dziło mi się uczynić najm niejszego złego. Mówiłam mu n aj­
częściej o Bogu, co snąć dobry wpływ na nim wywarło, lubo
głównie, ja k sądzę, wielkie jego do mnie przyw iązanie taką
słowom moim dawało skuteczność; bo chcąc mi zrobić przyje­
mność, zdobył się w końcu na oddanie m i bałw anka swego, k tó ­
ry natychm iast kazałam wrzucić do rzeki. J a k tylko go się
pozbył, zaraz mu, jak b y się ze snu przebudził, stanęły na oczy
w szystkie nieprawości, jak ie w ciągu ty ch lat był popełnił,
i wspomnieniem ich przerażony, i żałując występnego życia
swego, stopniowo począł coraz bardziej brzydzić się onym grze­
sznym stosunkiem . Bez w ątpienia N ajśw iętsza Panna skutecz­
28 R O ZD ZIA Ł V.

nie go przyczyną swoją wspomogła, bo wielkie m iał nabożeń­


stwo do Je j Poczęcia, i dzień onemuż poświęcony z wielką
uroczystością obchodził. W końcu zupełnie porzucił wspól­
niczkę swoję i nieustanne dzięki czynił Bogu, że go raczył
oświecić. Okrągło w rok od dnia, którego po raz pierw szy go
widziałam , um arł. Ju ż się był całkowicie nawrócił do służe­
nia Bogu; bo w onem wielkiem przyw iązaniu, jak ie m iał do
mnie, nigdy nie widziałam nic złego, chociaż mogłoby było być
czystszem ; zawsze jednak nasuwało mi ono okazye, w których
gdybym się nie była mocno trzym ała w obecności Boskiej, cięż­
ko obrazić Go m ogłam. Miałam wówczas, jak mówiłam, nie­
wzruszone postanowienie, nie uczynić nic takiego, w czembym
widziała grzech śmiertelny; i to właśnie, że on widział takie
wemnie postanowienie, jeszcze bardziej go, zdaje mi się, w przy­
wiązaniu do mnie utw ierdzało. Bo każdy mężczyzna, sądzę,
zawsze będzie wyżej cenił kobietę, w której widzi skłonność
do cnoty; i podobnież kobieta, to przyw iązanie i w pływ jakie
pragnie mieć u męża, tą drogą najprędzej pozyszcze, ja k o tem
później jeszcze mówić będę. Co do onego kapłana, mam to za
pewne, że je st na drodze zbawienia. U m arł bardzo pobożnie, z z u -
pełnem oderw aniem się od onej okazyi. Snąć wolą Pańską było
aby przez takie pośrednictwo został zbawiony.
Pozostałam w onem m iejscu trz y miesiące, cierpiąc naj-
sroższe boleści, bo kuracya o wiele była za gw ałtow na na siły
moje; po dwóch miesiącach, dzięki tym lekom , życie już praw ie
zemnie uchodziło; cierpienia sercowe, z których miano mię tam
wyleczyć, wzmogły się znacznie, spraw iając mi ból coraz bar­
dziej dojm ujący; często m iałam takie uczucie, jak b y mię kto
ostrem i kłam i za nie chwytał, tak iż obawiano się bym z bólu
nie odeszła od siebie. Obok wielkiego upadku sił,—-bo skutkiem
ciągłych nudności nic nie m ogłam jeść i tylko płyny przyjm o­
wałam, — przy nieustającej gorączce i zupełnem wycieńczeniu,
dzięki środkom przeczyszczającym , które mi przez cały miesiąc
codzień zadawano, ta k m iałam w nętrzności spalone, że nerwy
wemnie kurczyć się poczęły, z takim bólem nieznośnym, iż
wednie i w nocy nie m iałam odpoczynki, i sm utek wielki mię
nękał. Z takim to z onej kuracyi pożytkiem ojciec zabrał mię
ŻY CIE ŚW IĘT EJ T E R E S Y . 2!)

na pow rót do domu, gdzie znowu lekarze stan mój badali, ale
wszyscy o mnie zw ątpili, oznajm ując, że w dodatku do w szyst­
kich ty ch cierpień jeszcze mam suchoty. Mało mię to obcho­
dziło; to jedno tylko czułam, że cierpię, bo od stóp do głowy
bóle mię nękały ustaw iczne; cierpienia nerwów, jak przyzna­
wali samiż lekarze, spraw ują ból nieznośny, a wemnie w szyst­
kie się kurczyły; prawdziwie więc srogie, gdybym tylko z wła­
snej w iny nie była utraciła zasługi jego, cierpiałam męczeństwo.
W męce tej przeżyłam nie dłużej nad trz y miesiące; choć i tak
zdawało się rzeczą niepodobną, by kto m ógł w ytrzym ać tyle
cierpień na raz. Sama dzisiaj nad tern się zdumiewam, i za
szczególną łaskę od P ana to sobie poczytuję, że tak ą mi dał
w tej potrzebie cierpliwość, bo rzecz widoczna, że była to łaska
Jego. Wiele m i do niej było pomocnem to, że niedawno przed­
tem czytałam historyę Joba, w księdze Mor altów św. Grzegorza,
którem to czytaniem snąć P an sam chciał mię zawczasu przy ■
gotować, abym zdołała to wszystko znieść z takiem zgodzeniem
się na wolę Jego; również i m odlitw a w ew nętrzna, której wów­
czas zaczynałam się oddawać, siły mi do cierpienia przym nażała.
W szystka rozmowa m oja była z Bogiem tylko. Ustawicznie
m iałam na m yśli i pow tarzałam sobie te słowa Joba '): „Jeśliśm y
przyjęli dobra z ręki Bożej, złego czem ubyśmy przyjm ować nie
mieli?“ i to widać ducha mi dodawało.
Nadeszło święto M atki Boskiej sierpniowej 2) (W niebo­
wzięcia); od kw ietnia już aż do tego czasu trw ały katusze moje,
choć ostatnie trzy miesiące silniej cierpiałam niż z początku.
Objawiłam gorące pragnienie w yspow iadania się, bo zawsze b y ­
łam ochotną do częstej spowiedzi. Sądzono że żądanie moje
pochodzi z bojaźni śmierci, zaczem ojciec mój, chcąc mi oszczę­
dzić trw ogi, nie pozwolił. O niebaczna miłości ciała i krwi!
kiedy naw et tak i praw y katolik i człowiek ta k światły, jakim
b ył mój ojciec,—bo św iatłym był bardzo, i nie przez niewiado-
mość zbłądził w tym razie,— oprzeć się jej nie umiał; a jakże
wielką szkodę m ógł mi przez to w yrządzić. Tejże nocy wpadłam

i) Job. 2, 10.—'») R. 1536; święta miała wówczas 21 lat.


ou R O Z D Z IA Ł V.

w paroksyzm, skutkiem którego cztery dni bez m ała leżałam


całkiem bez czucia; i w tym stanie dali mi Sakram ent Osta­
tniego Pom azania; każdej godziny, lada chwila raczej, sądzono
że skonam; bezprzestannie mówiono mi do ucha Wierzą w Boga,
ja k gdybym mogła co słyszyć albo rozumieć. Chwilami ta k mię
już m ieli za um arłą, że potem, gdym przyszła do siebie, oczy t\
m iałam pełne wosku, którym na mnie, świecąc m i w tw arz,
nakapali. Ojciec moj gorzko żałował, że nie pozwolił mi się
wyspowiadać; jakież gorące zanosił za mną wołania i m odlitw y
do Boga! Niech będzie błogosławiony Pan, iż raczył go w ysłu­
chać! bo gdy już od półtora dnia otw arty był grób dla mnie
w klasztorze moim, gdzie czekano ciała mego, a w klasztorze
męzkim, za m iastem , zakonnicy już byli odpraw ili za mnie ża­
łobne nabożeństwo, spodobało się P an u bym przyszła do siebie.
N atychm iast prosiłam o spowiedź. P rzyjęłam Komunię, płacząc
rzewnemi łzami; lecz łzy te, zdaje mi się, nie płynęły z samego
tylko uczucia żalu i skruchy, iżem obraziła Boga, ale i z ufno­
ści w dobroć Jego, iż mocen je s t zbawić mię, chociażby błąd
#
w k tó ry mię wprow adzili tam ci mówiąc mi, że nie są grzechem
śm iertelnym pewne rzeczy, k tóre potem niew ątpliw ie poznałam
że są, nie był dla mnie dostateczną wymówką. Pom im o że
cierpiałam boleści nie do w ytrzym ania, skutkiem czego i przy­
tom ność m iałam niezupełną, spowiedź jednak, zdaje mi się, od­
byłam dokładną z w szystkiego, w czem mi się zdawało że
obraziłam Boga; bo prócz innych łask i tę mi dał P an w Boskiej
dobroci swojej, że odkąd zaczęłam przystępować do Stołu P a ń ­
skiego, nigdy nie opuściłam na spowiedzi niczego, w czem
uznaw ałam grzech, choćby tylko powszedni, żebym go nie w y­
znała. Z tern w szystkiem jed n ak m am to niewątpliwe przeko­
nanie, że źle byłoby ze zbawieniem mojem, gdybym wówczas
była um arła, z jednej strony dla błędnego kierunku nieoświe- 4*
conych spowiedników, a z drugiej, dla niewierności moich,
i dla wielu innych przyczyn. Praw dę mówię, i tak jest, że
gdy wspomnę na oną chwilę życia mego, i jako P an wówczas
prawie mię wskrzesił z m artw ych, cała jestem przerażona, i j a ­
koby dreszcz trw ogi mię przenika. Snąć należało tobie, duszo
moja, w bacznej mieć pamięci to niebezpieczeństwo, z którego
Ż Y C IE ŚW IĘTEJ TER E SY . 31

P an cię wybaw ił, aby, kiedy miłość nie zdołała cię pow strzy­
mać od obrażania Go na nowo, przynajm niej pow strzym ała cię
bojaźń; boć i potem tysiąc razy m ógł cię zabrać z tego św iata,
w stanie jeszcze groźniejszym . Pewno nie przesadzam gdy m ó­
wię, tysiąc razy; choć mię za to strofow ać będzie ten, k tó ry
mi kazał pow ściągać się w opowiadaniu grzechów moich; i tak
wychodzą one tu bardzo upiększone. Proszę go dla m iłości
Boga, by nic nie w ykreślał z tego co piszę o winach moich,
bo tern jaśniej przez nie objaw ia się wielmożność Boga, i dłu-
gomyślność, z jak ą znosi ta k ą duszę ja k moja. Niech będzie
błogosławiony na wieki! błagam Boskiego M ajestatu Jego, niech
mię raczej w proch zetrze, niżbym kiedy przestała coraz w ię­
cej Go miłować.

ROZDZIAŁ VI.
Jako wielką łaskawość swoje Pan nad nią okazał, dając jej zgodzenie
sie z wolą Jego w tak wielkich cierpieniach. Jako obrała sobie
chwalebnego świętego Józefa za pośrednika i orędownika,
i jak wielką korzyść z tego nabożeństwa odniosła.

Po ty ch czterech dniach paroksyzm u, takie m i pozostały


nieznośne boleści, że P anu samemu wiadomo, ile od nich cier­
piałam. Ję z y k sama sobie pokaleczyłam na strzępy; gardło,
od długiego nieprzyjm ow ania żadnego pokarm u, i od w ielkie­
go zniem ożenia k tóre m ię dławiło, tak m iałam zaschłe, że k ro ­
pli wody przełknąć nie m ogłam. Gała byłam jak b y rozbita, z nie­
w ypow iedzianym zaw rotem w głowie; katusze onycli dni do tak ie ­
go m nie stanu były przyw iodły, że wszystko ciało m iałam sk u r­
czone, i leżałam zw inięta w kłębek, nie m ogąc ruszyć ani ram ie­
niem, ani ręką, ani nogą, ani głową, cała bezwładna, cudzą tylko
siłą poruszana, ja k b y um arła; w jednym tylko palcu praw ej ręki
ile pam iętam , m iałam jeszcze władzę. O taczający nie widzieli
ja k przystąpić do mnie, bo ta k byłam zbolała na całern ciele,
że najm niejszego dotknięcia znieść nie mogłam: w prześciera­
dle tylko, trzym ając je za cztery końce, podnosili mię. Trwało
32 BOZDZT \h V I.

to aż do niedzieli Kwietniej. To jedno m ię pokrzepiało, że


gdy n ik t mnie nie ruszał, bóle częstokroć ustaw ały. Każda,
najm niejsza ulga ju ż mi się w ydaw ała wyzdrowieniem , bo ba­
łam się by mi w końcu nie zabrakło cierpliwości. W ielka też
była radość moja, gdy wreszcie uczułam się wolną od tak doj-
m u jących i nieustannych boleści; lubo i potem jeszcze niew y­
pow iedzianie cierpiałam na nie, za każdym pow rotem ostrych
dreszczów, bardzo silnej podwójnej febry czw artaczki, k tó ra
mi była pozostała. W raz z tern jakiem kolw iek polepszeniem ,
tak wielkie uczułam pragnienie pow rotu do klasztoru, że na
prośby moje zaniesiono mię tam taką, ja k ą byłam. K tórą ted y
czekano um arłą, pow itano jeszcze duszę w sobie m ajacą. ale
z ciałem gorzej niż um arłem ; aż przykro było patrzyć na nie,
tak niesłychanie wycieńczone, że w yrazić trudno; pozostały
z niego same tylko kości. W takim stanie, ja k ju ż mówi­
łam, zostawałam przeszło ośm m iesięcy, ale sparaliżowanie,
ze stopniowem polepszeniem , trw ało blizko trz y lata. Gdym
już m ogła pełzać na czw orakach, z radością dziękow ałam Bogu.
W szystkie te cierpienia zniosłam z wielkiem poddaniem się
woli Bożej, a naw et, z w yjątkiem pierw szych, i z weselem: bo
w szystkie późniejsze w ydaw ały mi się ja k b y niczem w poró­
wnaniu z tem i boleściam i i m ękam i, które cierpiałam z począ­
tku; byłam w zupełnej zgodzie z wolą Bożą, chociażby mię
w takim stanie pozostaw ił na zawsze. Je d y n y m zdaje mi się,
powodem, dla którego pragnęłam wyzdrowieć, była chęć odda­
w ania się na samotności m odlitw ie w ew nętrznej, w sposób j a ­
ki mi był ukazany, bo w infirm eryi nie m iałam do tego m o­
żności. Spowiadałam się bardzo często, m ówiłam praw ie u s ta ­
wicznie o Bogu; siostry w szystkie były tem zbudowane, i zdu­
m iewały się nad cierpliwością, jak iej Ban mi użyczał, bo rze­
czywiście, gdyby nie to, że pochodziły z ręki Jego M ajesta­
tu, zdaw ałoby się rzeczą niepodobną, z takiem weselem znosić
ta k wielkie cierpienia. W ielkiem była dla m nie dobrodziej­
stwem łaska której mi Bóg użyczył, dając mi ducha m odlitw y
w ew nętrznej; przez nią uczułam , na czem zasadza się miłość
Jego, i w krótkim czasie ujrzałam rodzące się we m nie te
nowe cnoty, które zaraz wym ienię, choć jeszcze słabe, skoro
ZY CIE ŚW IĘ T E J T E R E S Y . 33

nie zdołały utrzym ać m nie na drodze spraw iedliw ości: Nie


m ówiłam źle o nikim , choćby w rzeczy najm niejszej, ale raczej
m iałam we zw yczaju tłóm aczyć każdego, kogo przy m nie ob-
m awiano, m ając zawsze na pam ięci tę zasadę, że nie powinnam
ani z przyjem nością słuchać, ani sama mówić tego o drugich,
czego nie chciałabym by mówiono o mnie; trzym ałam się ja k
najm ocniej tego praw idła, ile razy zdarzyła się do tego okazy a,
lubo nie z ta k ą doskonałością, bym niekiedy, w nagłem jakiem
zdarzeniu, nie uchybiła w czem kolwiek; ale zw ykły mój sposob
postępow ania był taki; siostry także tow arzyszki moje i osoby,
z którem i przestaw ałam , tak zdołałam nakłonić, iż również ten
obyczaj przyjęły. Z tąd poczęto mówić o mnie, że gdzie ja je
stem , tam każdy m a plecy bezpieczne, i takąż samą od obmowy _
obronę m iał bliźni u w szystkich, z którem i żyłam w przyjaźni,
albo m iałam pokrew ieństw o, albo k tó rz y nauk m oich słuchali,
lubo w innych rzeczach wiem dobrze, że zdam Bogu liczbę
ze złego przykładu, ja k i im dawałam. Błagam Boskiego Maje­
sta tu Jego, aby mi raczył odpuścić, bo w w ielu razach byłam
drugim przyczyną do złego, jakkolw iek in tencya m oja nie była
nigdy ta k niegodziwą, jakim się potem uczynek okazał, i o-
zostało mi dawne m oje zamiłowanie do samotności; lubiłam
zastanaw iać się nad rzeczam i Bożenn i rozm aw iać o Bogu,
i ile razy znalazłam sposobność do takiej rozm owy, większe
z niej m iałam zadowolnienie i pociechę, niż z w szystkiej wy-
tw orności, czyli praw dziw iej mówiąc, jałow ości rozmow świa­
tow ych. Do K om unii i do spowiedzi bardzo często przystępo­
wałam i gorąco do nich przystępow ać pragnęłam : z rozkoszą
czytałam dobre książki; najgłębszą m iałam skruchę, ile razy
zdarzyło mi się w ozem obrazić Boga; nieraz, pam iętam , bałam
się przystąpić do rozm yślania, wiedząc że na niem uczuję nie­
w ypow iedziany ból za to żem Go obraziła, i lękając się te 0o
uczucia, jak b y najcięższego karania. Ból ten w późniejszym
czasie jeszcze bardziej się wzm agał, i do takiego stopnia do­
chodził, że nie wiem do ezegobym przyrów nać m ogła mękę,
jak iej od niego doznawałam. N igdy jednak, ani w najm niejszej
cząstce, ból ten nie pochodził z bojaźni; ale w obec ty ch łask,
ja k ic h m i P an użyczał na m odlitw ie, widząc jako wiele Mu
Pisma ś. Teresy. T. I.
34 R O Z D Z IA Ł VI.

winnam, a jako źle Mu się wyw dzięczam , znieść tego nie mo­
głam, i gorzko sobie w ym awiałam te rzewne łzy, jakie nad
przew inieniam i m ojem i wylewałam , kiedy jed n ak m ałą w sobie
widziałam popraw ę, i ani postanow ienia, ani żadna usilność
moja, ani pokuty, ja k ie w tak ich zdarzeniach sobie zadawałam,
me zdołały m nie pow strzym ać od now ych upadków; łzy te
w ydaw ały mi się obłudnemi, i wina znowu po nich popełniona
tern w iększą mi się przedstaw iała, że widziałam dobrze, ja k
w ielką łaskę P an m i czyni, dając mi tak i dar łez i tak ą wielką
skruchę. Starałam się wyspowiadać ja k najprędzej, i czyniłam
z mojej strony, zdaje mi się, co mogłam, aby łaskę u Boga
odzyskać. W szystkiego złego ta była przyczyna, że nie w yry­
w ałam go z korzeniem , że nie porzucałam okazyi, a także i to,
ze od spowiedników m ałą pomoc m iałam ; bo gdyby mię ostrze­
gli o niebezpieczeństw ie w jakiem zostawałam , i o obowiązku
zaniechania onych stosunków ze światem , bez w ątpienia, ja k
sądzę, byłabym^ się popraw iła, bo żadną m iarą nie byłabym tego
zniosła, bym m iała choćby jed en dzień świadomie żyć w jasno
poznanym grzechu śm iertelnym . W szystkie te oznaki rosnącej
we m nie bojaźni Bożej przyszły mi z m odlitw ą wewnętrzną;
a najw iększą z nich i najszczęśliw szą była ta, że m iałam bojaźń
jak o b y pochłoniętą w m iłości, bo m yśl o karze zupełnie mi się
nie nasuwała. Przez cały czas tej ciężkiej choroby m ojej, pil­
nie czuwałam nad sumieniem m ojem, o ile chodziło o uchro­
nienie _ się grzechów śm iertelnych. Żal się Boże! pragnęłam
zdrowia, abym lepiej m ogła służyć Panu, a ono właśnie stało
Się przyczyną w szystkiej szkody, ja k ą poniosłam na duszy.
W idząc siebie sparaliżowaną w ta k m łodym wieku, i skazaną
na bezwładność, do której mię przyw iedli lekarze ziemscy, po­
stanow iłam uciec się do lekarzy niebieskich, aby oni mię uzdro­
wili, bo gorąco pragnęłam zdrow ia, jakkolw iek z weselem zno­
siłam chorobę, owszem i nieraz m iewałam tę myśl, że gdybym
zdrow ą będąc m iała zasłużyć sobie na potępienie, lepiej mi
pozostać chorą; ale zawsze mi się zdawało, że w zdrow iu da­
leko lepiej będę m ogła służyć Bogu. Tak to sami siebie łudzi­
my, me chcąc zdać się całkow icie na wszelkie zrządzenia Pana,
k tó ry lepiej wie co nam pożyteczno.
ŻY CIE ŚW IĘTEJ TERESY. 35

Poczęłam ted y odpraw iać na tę intencyę różne nabożeń­


stwa, dając na Msze święte, i odm awiając m odlitw y a u te n ty ­
cznie aprobowane; bo innych nabożeństw nigdy nia lubiłam ,
ja k je odpraw iają niektórzy, zwłaszcza niew iasty, z różnem i ce­
remoniami: ja tak ich wym ysłów nie cierpiałam , choć one w nich
m iały nabożne upodobanie swoje, aż później się okazało że to
rzeczy niedobre i trącące zabobonem. Obrałam sobie za orędo­
w nika i patrona chwalebnego świętego Józefa, usilnie jem u się
polecając; jakoż i widocznie doznałam, że ja k w tej potrzebie,
tak i w innych pilniejszych jeszcze, w k tó ry ch chodziło o cześć
moję i o zatracenie duszy, ojciec ten mój i patron w ybaw ił mię,
i więcej mi dobrego uczynił niż sama prosić um iałam . Nie pa­
m iętam bym kiedybądź, aż do tej chwili, prosiła go o jak ą
rzecz, któ rejb y m i uczynić zaniechał. J e s t to rzecz zdum iew a­
jąca, ja k wielkie rzeczy Bóg mi uczynił za przyczyną tego b ło­
gosław ionego Świętego, z ilu niebezpieczeństw na ciele i na
duszy mię wybawił. D rugim Św iętym Pan, rzec można, dał
łaskę w spom agania nas w tej lub owej potrzebie, tem u chw a­
lebnem u Świętemu, ja k o tern wiem z własnego dośw iadczenia,
dał władzę wspom agania we w szystkich; chciał przez to nas
upewnić, że jako był Jem u poddany na ziemi, — bo będąc
opiekunem i m niem anym ojcem jego, św ięty Jó zei m iał praw o
m u rozkazyw ać, — ta k i w niebie czyni w szystko, o cokolw iek
on Go prosi. Przekonali się o tern i drudzy niektórzy, k tó ry m
poradziłam aby się jem u polecili, i sami na sobie tegoż do­
świadczali; i coraz więcej je s t tak ich k tó rzy go czczą i w zy­
wają, doznając na sobie tej praw dy. Starałam się obchodzie
święto jego z wszelką, na ja k ą się zdobyć m ogłam, uroczysto-
ścią, ale było w tern więcej próżności niż ducha. Chciałam by
wszystko było pięknie i w ytw ornie, choć z dobrą intencyą; ale
w tern było złe, że gdy P an m i daw ał łaskę uczynienia czego
dobrego, dobre to było pełne niedoskonałości i uchybień; a do
złego, do próżności, do w ytw orności z w ielką się zręcznością
i pilnością przykładałam ; niech m i P an raczy odpuścić. P ra ­
gnęłabym w szystkich pociągnąć do pobożnej czci tego chw a­
lebnego Świętego, wiedząc z długoletniego doświadczenia, ja k
wielkie dobra on je s t m ocen w yjednać nam u Boga. N igdy
36 R O Z D Z IA Ł VI.

jeszcze nie spotkałam nikogo, k to b y praw dziw e m iał do niego


nabożeństwo, i szczególną mu służbę oddawał, a nie czynił co­
raz w iększych postępów w cnocie; bo on w sposób dziwnie
skuteczny wspom aga każdą duszę, k tó ra się mu poleca. Od
wielu lat już,^ o ile pam iętam , co roku w dzień św ięta jego
proszę go o ja k ą łaskę, i zawsze ją otrzym uję; a jeśli prośba
m oja je s t w czem niewłaściwa, on ją zawsze sprostuje dla wię­
kszego dobra mego. Gdybym m iała upoważnienie do pisania
0 ozem mnem, niż co mi pisać kazano, ochotnie rozszerzyła­
bym się tu, opisując z w szystkiem i szczegółam i łaski, prżez
tego chwalebnego Św iętego mnie i innym uczynione; lecz j|ię
chcąc uczynić więcej nad to co mi kazano, wielu rzeczy po­
bieżnie tylko dotykam i krócej opisuję, niżbym chciała, a zno­
w u nad m nem i dłużej się rozw odzę niż potrzeba; słowem, w teiń,
ja k we w szystkiem dobrem , brak mi należnego rozsądku P ro ­
szę tylko dla miłości Boga każdego, ktoby mi nie w ierzył,
nieć i spróbuje, a z własnego doświadczenia przekona się, ja k
dobra i pożyteczna to rzecz, polecać się tem u chwalebnem u
1 atryarsze i czcić go nabożeństwem . Szczególnie dusze oddane
m odlitw ie wew nętrznej pow innyhy go ustaw icznie wzywać,
z ufnością ^ i z miłością; nie rozum iem ja k m ożna pom yślić
o Królow ej Anielskiej, i o ty ch latach k tó re przeżyła z D zie­
ciątkiem Jezus, a nie dziękować zarazem świętem u Józefow i
za poświęcenie, z jakiem wówczas Ich oboje opieką swoją ota­
czał. K to m e znalazł jeszcze m istrza, k tó ry b y go nauczył mo­
dlitw y w ew nętrznej, niech sobie tego chwalebnego Świętego
weźm ie za m istrza i przew odnika, a pod wodzą jego nie zbłą-
zi. O ym tylko j a nie zbłądziła, że się w ażyłam mówić o nim!
bo choć głośno się oświadczam z m oją dla niego czcią i na­
bożeństwem , wszakże w służbie jem u należnej i w naśladowaniu
przykładu jego zawsze chrom ałam '). On, wedle łaskawej wiel-

Znaków Uajmnlej8Za t0 Zasł^ a * “hwała św. Teresy, i nie ostatni z


znaków opatrznościowego jej w Kościele posłannictwa, że ona pierwsza alb
Z Z T UIU 7 gl : r P1'ZyCZyUiła 8i« <l° " tę tn ie n ia i rozpowszechnieni
Jubieńeń V 1 ° * 0 iuki * WSZys“y wierni otaczają chwalebnego Ob
lubienoa Najświętszej Panny Maryi i Opiekuna wcielonego Syna Bożego, św
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 37

możności swojej spraw ił to, że podniosłam się z łoża boleści,


i znowu chodzić m ogłam, uzdrow iona z paraliżu mego; ja, we­
dle nędzy i niew ierności mojej, łaski tej na złe użyłam .
K toby tem u dał w iarę, że po ty lu łaskach Bożych, ta k
prędko znowu upaść m iałam , pomimo że Boski M ajestat Jeg o
poczynał mię darzyć cnotam i, k tóre same przez się pobudzały
mię do służenia Jem u, pomimo że na k rótko przedtem w idzia­
łam siebie jak o b y już um arłą i w ta k wielkiem niebezpieczeń­
stw ie potępienia, pomimo że P an tylko co był mię w skrzesił

Józefa Patryarchę. „Ona była“, mówi O. Patrignani (Nabożeństwo do ś. Józefa ,


ks. I, v. 11) „gwiazdą, jedną z najświetniejszych i jednym z najwspanialszych
klejnotów w koronie św. Józefa. Ona była wybrana od Boga, aby po wszy­
stkim świecie cześć tego Świętego rozszerzyła, i jakoby ostatnią rękę do tego
wielkiego dzieła przyłożyła“. Za jej staraniem pierwszy powstał w świecie
ehrześejańskim kościół poświęcony św. Józefowi. Przedtem, jak wykazują
Bollandyści, były przy niektórych kościołach jak w Rzymie i w Awiuionie,
kaplice pod wezwaniem Świętego, ale świątyni na cześć jego wzniesionej nie
masz śladu, aż do zbudowania kościoła św. Józefa w Awili, który był kolebką
Karmelu zreformowanego.' Z siedmnastu klasztorów, po tym pierwszym zało­
żonych przez św. Teresę, pięć tylko jest, nie noszących tytułu św. Józefa; ale
szczególną cześć jego Święta zaprowadzała we wszystkich, każdy oddając pod
szczególną opiekę jego, i bramę każdego zdobiąc posągiem tego chwalebnego
patrona i opiekuna swego. Nadto, jak to stwierdzają akta iustrukcyi do spra­
wy jej kanouizacyi, nad każdym umieszczała własnoręcznie wyobrażenie Naj­
świętszej Panny i św. Józefa, uchodzących z Dzieciątkiem do Egiptu, z tym
podpisem: Pauperem mtam gerimus, sed multa bona habebimus, si timuerimus
Deum. — „Ubogi żywot wiedziemy, ale wiele dóbr mieć będziemy, jeżeli się
boimy Boga“ (Tob. 4, 23). Wszystkie też pisma jej tchną tą gorącą i głęboką
czcią dla św. Józefa, i serdeczną, dziecięcą prostotą, z jaką ją wyraża, mi-
mowoli pociągają do niej duszę czytelnika. „Nad wszystkich Świętych, których
słusznie czcicie jako opiekunów waszych,— tak upomina duchowne córki swo­
je,—szczególne miejcie nabożeństwo do św. Józefa, który tak wielką ma wła­
dzę u Boga“ (Przestrogi, LXV). Wszystek też zakon jej, wiernie, jako drogą
spuściznę przechował ducha jej żarliwej o chwałę św. Józefa gorliwości. No­
wy, zreformowany Karmel, w szerzeniu czci jego co najmniej dorównał da­
wnemu, któremu Benedykt XIV oddaje to świadectwo, iż „on, według zgod­
nego zdania uczonych, przyniósł ze Wschodu na Zachód chwalebny obyczaj
czczenia św. Józefa jak najuroczystszem nabożeństwem“ (De Beatif. et Canoniz,,
1. IV, p. II, XX, n. 17). Pod koniec XVII w. w samym tylko Karmelu było
przeszło 150 kościołów pod wezwaniem św. Józefa.
38 R O Z D Z IA Ł VI.

na duszy i na ciele, ku zdum ieniu ty ch k tó rzy mię już m ieli


za um arłą, a teraz widzieli mię żywą? Czem to się dzieje, P a ­
nie mój, że potrzeba nam żyć na tej ziemi życiem ty lu niebez-
pieczeństw y zasłanem? "W chw ili gdy to piszę, zdaje mi się że
z łaski i m iłosierdzia tw ego m ogłabym pow iedzieć ze św iętym
Paw łem , choć nie ta k doskonałem sercem ja k on, że „żyję, już
nie ja , ale Ty, Stw orzycielu mój, żyjesz we m nie“, jako już
od kilku lat, o ile pojąć zdołam, trzym asz mię ręką tw oją,
i widzę w sobie pożądania i postanow ienia, czynem także
w ciągu ty ch la t w ielokrotnie stw ierdzone, nie uczynienia ni­
gdy niczego, choćby w rzeczy najm niejszej, coby było przeci-
wnem woli tw ojej, lubo zapewne w wielu rzeczach obrażam
M ajestat twój nieśw iadom ie; i nie masz, zdaje mi się takiej
rzeczy, którejbym , gdy m i się sposobność do niej nadarzy, dla
m iłości tw ojej sercem bardzo ochotnem podjąć się wahała,
i w niejednem zdarzeniu Ty mię wspomogłeś, abym rzecz podjętą
szczęśliwie w ykonać zdołała. Nie kocham świata, ani żadnej
rzeczy k tó ra jego jest, i nic mię, m niemam, ucieszyć nie może,
jedno co od Ciebie i z Ciebie jest, a w szystko inne za krzyż
ciężki sobie poczytuję. Być może że się m ylę, i że nie masz
we m nie tego co mówię, ale Ty widzisz, Panie mój, że o ile
rozum iem siebie, nie kłam ię. Lękam się jednak, i nie bez
słusznego powodu, bym nie była znowu opuszczona od Ciebie;
bo wiem dobrze, ja k niedaleko sięga m ęztwo moje, i ja k m ała
je s t we m nie cnota, jeźlibyś Ty, Panie, ustaw icznie m i jej nie
dodawał, i nie w spierał mię, abym od Ciebie nie odbiegła;
i daj Boże, bym ju ż teraz nie była opuszczona od Ciebie,
by w szystko to, co tu mówię o sobie dobrego, nie było złu­
dzeniem. Nie rozum iem , ja k możemy kochać to życie, ta k ze
wszech m iar niepewne! Zdawało m i się ju ż rzeczą zgoła nie­
podobną, bym kiedy jeszcze ta k daleko odeszła od Ciebie; ale
ty le razy Ciebie opuściwszy, nie mogę nie lękać się o siebie;
bo skoro ty lko na chwilę odstąpiłeś odemnie, tejże chwili ca­
łym ciężarem moim upadłam na ziemię. Bądź błogosław iony
na wieki, że choć ja opuszczałam Ciebie, Ty nigdy m nie nie
opuściłeś ta k zupełnie, bym nie pow stała znowu z upadku, bo
Ty za każdym razem podałeś m i rękę; tylko że ja nieraz
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 39

przyjąć jej nie chciałam , ani usłuchać głosu tw ego, gdy mię
po wiele razy wołałeś, jak o zaraz opowiem.

ROZDZIAŁ VII.
Jakiemi drogami postradała stopniowo łaski od Pana jej użyczone,
i zeszła na tryb życia bardzo niedoskonały; jakie szkodliwe
następstwa pociąga za sobą dla klasztorów żeńskich
brak ścisłej klauzury.

Zsuwając się ted y z rozryw ki w rozryw kę, i z próżności


w próżność, i z okazyi w okazyę, ta k się stopniowo w tę oka-
zyę uplątałam , i do takiego, ’od ty ch próżności, dusza m oja
doszła rozproszenia, że już i w styd m ię było, ta k poufnie przy-
jacielskiem obcowaniem, jakiem je s t m odlitw a w ew nętrzna,
wznosić się jeszcze do Boga; do czego przyczyniło się i to, że
w m iarę ja k rosły grzechy moje, ubywało m i smaku i upodo­
bania do ćwiczenia się w cnocie. W idziałam -ci jasno, Panie
mój, że dla tego m ię opuszczają one rozkosze duchowne, że
ja opuszczałam Ciebie. B yła to najstraszniejsza zdrada, jak ą
mógł mię podejść duch ciemności, że pod pozorem pokory nie
śmiałam już odbywać m odliwy wew nętrznej, widząc siebie ta k
grzeszną; zdawało m i się, że lepiej iść drogą zw yczajną, jakiej
się trzym a wielu drugich, i poprzestać na odm awianiu przepi­
sanych m odlitw ustnych, kiedy niecnotliw em życiem mojem
należę do rzędu najgorszych, niż poryw ać się na m odlitw ę
w ew nętrzną i ta k bliskie z Bogiem obcowanie, mnie, zasługują­
cej na tow arzystw o z czartam i, i oszukującej tylko ludzi. Bo
w zew nętrznem postępow aniu m ojem zachow ywałam wszelkie
pozory cnoty; ani też domu, w k tórym żyłam, nie można winić
o to, że korzystne o m nie m iał mniemanie, bo sama, zręczną
układnością m oją byłam tem u winna, że dobrze o mnie trz y ­
mano, udając, choć nie um yślnie, pobożną. Nieświadomie, mó­
wię, i nieum yślnie, bo co się ty cz y obłudy i próżnej chełpli­
wości, nie pam iętam , dzięki Bogu, bym Go kiedy świadomie
w tern obraziła; owszem, za pierwszem zaraz poruszeniem pró­
żności, skoro je w sobie spostrzegłam , z tak ą usilnością z niem
40 R O Z D Z IA Ł VII.

walczyłam , że diabeł odchodził pobity na głowę, a ja pozo­


staw ałam z zasługą odniesionego zwycięztwa; jakoż w tym pun­
kcie nigdy mnie bardzo natarczyw ie nie kusił. Może, gdyby Bóg
mu był dozwolił ta k silnie w tern, ja k to czynił w innych rze­
czach, nastaw aó na m nie, byłabym i w tern upadła; ale Boska
łaskawość Jego dotąd mię od tego grzechu chroniła, za co
niech będzie błogosław iony na w ie k i! Przeciw nie, bardzo mi
to ciężyło, że drudzy dobre o m nie m ieli m niem anie, boć zna­
łam dobrze skrytości duszy mojej. Że nie miano m nie za ta k
niecnotliwą, ja k ą byłam , pochodziło to ztąd, że mimo m łody
wiek mój, i wśród ty lu okazyi, w idzieli m ię chroniącą się c z ę ^
sto na samotność, na długie m odlitw y i czytania duchowne; że
rad a rozm awiałam o Bogu; że lubiłam um ieszczać, gdzie tylko
m ogłam, w yobrażenia Boskiego Zbawiciela; że utrzym yw ałam
kapliczkę, ubierając ją w ozdoby zdolne pobudzić do pobożno­
ści; że nie mówiłam źle o nikim , i inne rzeczy tym podobne,
m ające pozór cnoty; a ja w próżności mojej um iałam zręcznie
i udatnie chodzić około tak ich rzeczy, k tó re na świecie zw y­
k ły mieć powodzenie. Skutkiem tego zostawiano m i takąż,
i większą jeszcze, ja k najstarszym siostrom , swobodę, i z zu-
pełnem bezpieczeństw em na m nie polegano. I w rzeczy samej,
samowolnie pozwalać sobie na cokolw iekbądź, czynić cokolwiek-
bądź bez upoważnienia, wdawać się w pokryj orne, przez szpary,
przez ściany, w ciemności nocnej rozm owy, i to jeszcze w k la­
sztorze, są to rzeczy, k tó ry ch nigdy, zdaje m i się, nie zdoła­
łabym się dopuścić, i nigdy podobnych w ykroczeń się nie do­
puściłam, bo P an mię trzym ał za rękę. Zdawało m i się,—bo
w wielu razach rozważnie i statecznie um iałam się zapatryw ać
na rzeczy,—że niestatkiem moim w ystaw iać na szwank dobrą
sławę ty lu sióstr dobrych i cnotliw ych, byłoby to z mojej strony
bardzo złym i nieuczciw ym uczynkiem ; ja k gdyby dobrem i
były inne uczynki k tó ry c h się dopuszczałam! chociaż złość ich
nie była ta k rozm yślną, j akąby była ta o której mówię, zawsze
jed n ak były one bardzo złe.
Z tego względu, w ielką m i to, ja k sądzę, szkodę w yrzą­
dziło, że klasztor, do którego w stąpiłam , nie m iał klauzury;
swoboda, której drugie, dobre i cnotliw e, m ogły ze spokojnem
Ż Y C IE ŚW IĘTEJ T E R E S Y . 41

sumieniem używać, bo nie składając ślubu na klauzurę, do ni­


czego więcej nie b yły zobowiązane, mnie, złą i niecnotliw ą,
z pewnością byłaby zaw iodła do piekła, gdyby P an szczególną
łaską swoją, i ty lą skutecznych sposobów i pomocy, nie był
m ię od tego niebezpieczeństw a w ybaw ił. J e s t to więc, zdaniem
m ojem, niebezpieczeństw o bardzo groźne, gdy w klasztorze
żeńskim swobodne się zachow ują stosunki ze światem. Taki
klasztor, dla dusz skłonnych do życia luźnego, raczej jest, ja k
sądzę, drogą do piekła, niż skutecznem , na ułomność ludzką,
lekarstw em . Nie mam tu bynajm niej na myśli klasztoru mo­
jego, bo je s t w nim ty le dusz bardzo szczerą wolą i doskona-
łem sercem Panu służących, że Boski M ajestat Jeg o nie może,
wedle wielkiej dobroci swojej, nie otaczac ich łaską swoją,
nie należy też ten klasztor do rzędu domow zbytnie dla św iata
przystępnych, i reguła zakonna ściśle w nim je s t przestrzega­
ną; ale mówię tu o innych klasztorach, o któ ry ch wiem i na
k tóre sama patrzałam . Żal m i bardzo, w yznaję, dusz które do
tak ich klasztorów popadły; potrzeba im, nie raz ani dwa, ale
nieustannie, szczególnych łask i natchnień od Pana, aby m ogły
być zbawione w takiem otoczeniu, w ktorern zaszczyty i za­
baw y św iatow e w takiem są poważaniu, i ta k mało je s t zro­
zum ienia obowiązków zakonnych, że daj Boże aby nie poczy­
tyw ały tego za cnotę co je s t grzechem , ja k to ja tyle razy
czyniłam ; a oświecenie ich, aby poznały błąd swój, je s t rzeczą
ta k niełatw ą, że P an sam tylko m o c e n je st pokonać tę trudność
w szechw ładną ręk ą swoją. G dyby rodzice usłuchali rad y m ojej,
nie zgodziliby się nigdy na oddanie córki swojej do takiego
klasztoru, jeśli ju ż nie ze względu na jej zbawienie, którem u
tam większe zagraża niebezpieczeństw o niż na świecie, tedy
choć ze względu na w łasny honor swój; niechby ją raczej w y­
dali za mąż, choćby za człow ieka niższego stanu, niżby ją
m ieli um ieścić w podobnym klasztorze, chyba że w yjątkow e
w niej widzą skłonności cnotliw e, a dałby Bóg, by i te ją ucho­
w ały od złego; albo niech ją trzym ają w domu. Jeślib y chciała
źle się prowadzić, w domu rodzicielskim nie na długo z tern
się ukryje; tam przeciwnie, złe długo może się chować w u k ry ­
ciu, aż w końcu P an sam je na jaw wyprowadzi: a w tedy
42 R O Z D Z IA Ł VII.

szkoda i niesław a nie na tę jednę tylko spada, ale na całe


zgrom adzenie. Nieraz, co praw da, biedne te zbłąkane same tem u
nie są winne; zastają drogę utorow aną, i idą nią. N iejedna
z nich praw dziw ie je s t godna pożałowania; chciała porzucić
świat, przyszła z tą m yślą, że będzie służyła Panu, że będzie
odgrodzona od niebezpieczeństw świata, a tu, m iasto jednego
k tó ry opuściła, zastaje jak b y dziesięcioro światów na nią sprzy-
siężonych, i nie wie ja k się od nich obronić, i gdzie szukać
ratunku. Młodość, i zmysłowość, i szatan pobudzają je i po­
ciągają naśladow ania pew nych rzeczy, które są w prost ze
świata, zapatrując się na drugie, k tó re je rzekom o uw ażają za
dobre. Biedne te dusze podobne są poniekąd do nieszczęsnych
heretyków , k tórzy dobrowolnie zaślepiają siebie, i w m aw iają
av ludzi, że dobre są te nauki, k tó ry ch się trzym ają, i że w ie­

rzą av praAvdziwość ich, choć w istocie nie wierzą, bo m ają


w sobie sędziego, k tó ry im mówi, że to co za praAvdę podają,
je s t niepraAvdą i złem. O, jakież to Avielkie, jakież to straszne
nieszczęście dla zakonnika, — czy zakonnicy, bo stosuje się to
zaroAvno do zakonÓAV żeńskich ja k i do m ęzkich, — żyć av kla­
sztorze, av którym się nie zachow uje reguła zakonna! gdzie
av jednym że domu dAvie są różne drogi, jed n a cnoty i karności
zakonnej, a druga luźności i braku ducha zakonnego, i obie
zarÓAvno m ają zwolenników swoich! Żle mówię, zarówno; bo
dla grzechów naszych, więcej je s t uczęszczana droga przestro-
na i m niej doskonała, i jak o za nią je s t Aviększość, tak też,
k tó rzy nią chodzą, większego doznają poparcia i AvzględÓAV.
l a m ta zaś droga praAvdziAvego życia zakonnego av takiem je s t
opuszczeniu, iż zakonnik albo zakonnica, chcący napraw dę
i bez podziału trzym ać się powołania sAvego, Avięcej m ają po­
wodu lękać się samychże Avłasnych domoAvników SAVoich, niż
w szystkiego Avojska czartów; i Aviększej im potrzeba ostrożności
i powściągliwości av rozmoAvie o Bogu i o przyjaźni w jakiej
z Nim żyć pragną, niż gdyby chcieli mówić o innych przyjaź­
niach i m iłościach, jak ie szatan zaAviązuje w takich k laszto­
rach. Cóż potem dziiynego, że tyle je s t zgorszeń w Kościele,
kiedy ciż sami k tórzyby powinni być zw ierciadłem i wzorem,
aby wszyscy z nich brali przykład cnoty, av takiem trzym ają
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E K E S Y . -13

zaćm ieniu oną gorliwość i świętość, ja k ą ducli daw nych ojcow


pozostaw ił w zakonach? Oby P an w Boskiej łaskaw ości swojej
raczył zaradzić tem u złemu, jako widzi że tego potrzeba. Amen.
Poczęłam więc wdawać się w te rozm ow y (z odwiedzi­
nam i z m iasta), bo widząc, że to zwyczaj przyjęty, nie sądziłam
bym odniosła z nich tak ą szkodę i roztargnienie na duszy, ja k ą
potem przekonałam się że podobne tow arzystw a sprawują;
zdawało mi się, że obyczaj ta k powszechny w wielu klaszto ­
rach, dopuszczających tego rodzaju odwiedziny, nie będzie dla
m nie szkodliwszym niż dla drugich, pobożnych przytem , ja k
widziałam , i cnotliw ych; a nie brałam tego na uwagę, że one
są dużo lepsze odemnie, że zatem co dla mnie było niebezpie­
czeństwem, to dla nich mogło być nie takiem , lubo i dla nich
nie sądzę by takie rozm owy były całkiem bez niebezpieczeń­
stwa, choćby tylko czasu m arnie straconego. Pew nego dnia,
gdym rozm aw iała z jed n ą osobą, w samym początku mojej z nią
znajom ości, spodobało się Panu dać m i zrozum ieć, ja k niesto­
sowne są dla mnie tak ie przyjaźni, i ostrzedz mię, i użyczyć
m i św iatła na oświecenie ta k wielkiej ślepoty mojej. U kazał
mi się C hrystus P an 1), stając przedem ną z bardzo surowem
obliczem, i oznajm ując mi przez to, jako te świeckie rozmowy
m oje Go zasmucają; widziałam Go oczyma duszy, jaśniej, niż­
bym Go widzieć m ogła oczyma cielesnemi, i widok ten tak
w y ry ty pozostał w pam ięci m ojej, że dziś jeszcze, po upływie
więcej niż dw udziestu i sześciu lat, zdaje mi się że m am Go
przed sobą obecnym. Pozostałam mocno przestraszona i strw o­
żona, i ju ż więcej nie chciałam się widzieć z tą osobą, z k tó rą
przedtem tak przestaw ałam . Bardzo mi w tern zdarzeniu źle
posłużyło, że nie wiedziałam o tern, iż m ożna widzieć rzeczy
inaczej, niż samemi tylko oczym a ciała; a czart utw ierdzał m ię
w tej niewiadom ości i wm aw iał we m nie że to rzecz niepodo­
bna, że mi się przyw idziało, że może to była ułuda szatańska
i inne tym podobne m atactw a. Lubo więc zawsze m iałam to
uczucie, że było to widzenie od Boga, a nie złudzenie, wszakże

i) Było to w r. 1537; Święta miała naówczas dwadzieścia i dwa lata.


44 R O Z D Z IA Ł VII.

ponieważ rzecz nie przypadała mi do gustu, starałam się zadać


kłam stw o samej sobie, i uczucie ono zagłuszyć; zaczem też,
poniew aż nie śmiałam nikom u wspomnieć o widzeniu mojem,
gdy potem zaczęły się znowu wielkie na m nie nalegania, i upe­
wnienia, że w idyw anie się z tak ą osobą nie m a w sobie nic
złego, że cześć m oja nic na tern nie ucierpi, owszem tylko zy­
skać może, wróciłam znowu do tegoż stosunku, i inne jeszcze
w innych czasach zawiązywałam; bo przez długie lata odda­
wałam się tym zgubnym rozryw kom , i póki ich używałam , nie
w ydaw ały mi się takiem złem, jakiem były w istocie, lubo
byw ały jed n ak chwile, w k tó ry ch jasno widziałam że nic
w nich nie masz dobrego. Ale żadna nie spraw iła mi takiego
w duszy nieładu i roztargnienia, ja k ta o której mówię, bo
w ielkie do niej m iałam przyw iązanie.
Innym razem '), gdy byłam w tow arzystw ie tejże osoby,
ujrzałyśm y, i drugie które tam były z nami, podobnież widziały,
podchodzące ku nam coś w rodzaju wielkiej ropuchy, tylko
bez porów nania szybsze w ruchach, niż zw ykła ropucha.
W m iejscu w którem to w idziałyśm y, nie m ogłam pojąć, zkąd
m ógł się wziąć w biały dzień płaz taki, i nigdy tam nic podo­
bnego nie było. W rażenie, jak ie ztąd odniosłam, nie było,
zdaje mi się, bez tajem nicy, i nigdy mi nie wyszło z pamięci.
O Boże wielki! z jak ąż troskliw ością i m iłościwą łaskawością
bezustannie, na wszelki sposób, mię ostrzegałeś, a jakże mało
j a skorzystałam z ty c h ostrzeżeń twoich!
B yła w naszym klasztorze jed n a zakonnica, krew na moja,
ju ż podeszła w leciech, w ielka służebnica Boża, posiadająca
w wysokim stopniu ducha zakonnego. Ona także nieraz mię
ostrzegała; a j a nie tylko jej nie słuchałam , ale i przykrzyłam
sobie je j upom nieniam i; zdawało m i się że bierze zgorszenie
z rzeczy, nie m ających w sobie nic gorszącego. W spominam
o tern, aby każdy w idział ja k a była złość moja, i ja k w ielka
nadem ną dobroć Pana, i ja k bardzo zasłużyłam na piekło tak ą
niezm ierną niew dzięcznością moją; ja k również i w tym celu,

') I tę drugą przestrogę z nieba otrzymała Święta w tymże r. 1537.


ŻYCIE ŚW IĘT EJ T E R E S Y . 45
aby, jeśli to pismo moje z woli P ana i na chwałę Jego będzie
kiedy ogłoszone, zakonnice, k tóre to czytać będą, m iały ze mnie
przestrogę, i unikały podobnych rozryw ek, ja k je na miłość
P ana naszego o to proszę. Daj Boże aby te słowa m oje w y­
wiodły z błędu k tó rą z tych, k tóre sama w błąd w prow adziłam ,
mówiąc im że w ty ch rozm owach nic nie masz złego, i ubez­
pieczając je w ta k w ielkiem niebezpieczeństw ie, skutkiem za­
ślepienia w którem sam a zostawałam , bo rozm yślnie ich oszu­
kiw ać nie chciałam, i choć złym przykładem , ja k i im dawałam,
ty ła złego, ja k mówię, stałam się przyczyną, nie m yślałam
przecie bym co ta k bardzo złego czyniła.
W pierw szych onych czasach choroby m ojej, choć nie
um iałam jeszcze sama kierow ać sobą, żywo pragnęłam pom a­
gać drugim do postępu w życiu duchownem; zw yczajna to
pokusa u poczynających, lubo mnie szczęśliwie w tern się po­
wiodło. Gorąco kochając mego ojca, życzyłam mu tego dobra
które, zdawało mi się, sama już posiadałam w odpraw ianiu
rozm yślania, bo w przekonaniu mojem, nie może człow iek w tern
życiu znaleźć większego dobra, nad to k tóre daje m odlitw a
wew nętrzna; nieznacznie więc i wszelkiem i, na jak ie się zdobyć
mogłam sposobami, starałam się nakłonić go do tego świętego
ćwiczenia; dałam mu w tym celu książki odpowiednie. On zaś
będąc, ja k mówiłam, człow iekiem wielce cnotliw ym , ta k ochot­
nie przystał na prośby moje, i w ciągu pięciu czy sześciu lat,
o ile dziś mogę sobie przypom nieć, takie w tern pobożnem
ćwiczeniu uczynił postępy, iż z radością za niego dziękowałam
Panu, i niezm ierną z tego m iałam pociechę. Pom im o wielkich,
jak ie z różnych stron m iał, utrap ień i frasunków, w szystko to
znosił z niezachw ianem zdaniem się na wolę Bożą. Często mię
odwiedzał, bo najw iększą dla niego pociechą była rozm ow a
o rzeczach Bożych. Gdym potem doszła do takiego rozstroju
w ew nętrznego i m odlitw y wew nętrznej zaniechała '), widząc
że on tej zm iany we m nie się nie domyśla, nie mogłam tego
przenieść na sobie, bym go z tego błędnego o m nie m niem ania

') W r. 1541 mając wówczas 26 lat.


46 R O Z D Z IA Ł V II.

nie wywiodła; bo rok cały, i dłużej ') żyłam wówczas bez roz­
m yślania, przez wielką, ja k mi się zdawało, pokorę; a była to,
ja k później opowiem, najw iększa z w szystkich pokus, jak ie
w życiu mojem miałam, bo zm ierzała w prost do zatracenia
mego; wprawdzie i przy m odlitw ie w ew nętrznej nie byłam bez
grzechu, ale jeśli którego dnia obraziłam Boga, nazajutrz, za
jej pomocą, tern pilniej przykładałam się znowu do skupienia
wewnętrznego, i tern baczniej unikałam okazyi. (rdy więc on
św ięty człowiek przychodził z takiem m ylnem o mnie przeko­
naniem, sądząc że ta k samo ja k przedtem z Bogiem rozm a­
wiam, sumienie mię gryzło, że go zostawiam w tym błędzie;
w yznałam mu zatem prawdę, że już nie odpraw iam rozm yśla­
nia; głównej wszakże przyczyny nie pow iedziałam mu. Jak o
jedyną przeszkodę w ym ieniłam tylko słabości moje, co po czę­
ści było i prawdą; bo chociaż w yzdrow iałam z onej najw iększej
choroby, zawsze jednak do tej chwili cierpiałam i cierpię na
bardzo dotkliw e niemoce; wpraw dzie mniej one są od niejakiego
czasu gw ałtow ne, ale zawsze trw ają i w rozm aity sposób mię
trapią. M ianowicie, codzień przez dw adzieścia lat miewałam
torsye z rana, ta k iż nieraz się trafiało, że do południa i dalej
nic w u sta wziąć nie m ogłam, czasem jeszcze i później, teraz,
od czasu ja k częściej przystępuję do Kom unii, przychodzą one
wieczorem, przed położeniem się, ale z daleko większem dla
mnie umęczeniem, bo m uszę je sam a wywoływać za pomocą
piórka czy innym tego rodzaju sposobem, gdyż jeśli tego za­
niecham , daleko większe jeszcze m ęki cierpię. Nie masz, zdaje
m i się, chwili, bym nie m iała różnych boleści, niekiedy bardzo
ciężkich, szczególnie w sercu, chociaż ten ostatni ból, który
przedtem trw ał ustaw icznie, teraz więcej przychodzi przerw a­
mi; ostry on paraliż, i inne przypadłości febryczne, na które
ta k często cierpiałam , od ośmiu la t opuściły mię. W szystkie
te cierpienia ta k mało sobie ważę, że nieraz z nich się iveselę,
na m yśl, że znosząc je, choć w czem kolw iek P anu służę. Mój
ojciec więc uw ierzył mi, że ta je s t istotna przyczyna (dla kto-

') Około półtora roku, jak Święta mówi w rozdz. XIX.


Ż Y C I E Ś W I Ę T E J T E KĘSY. 47

rej opuściłam rozm yślanie); on nigdy nie rozm ijał się z pra­
wdą, zatem i mnie, zgodnie z tą praw ością charakteru jego.
nie należało praw dy ukryw ać. Pow iedziałam mu jeszcze.' ahy
tern łatw iej uw ierzył, — bo widziałam dobrze że to m nie nie
uniew innia, — że ledwo mi sił starczy do uczestniczenia w chó-
lze. Ale słabość moja, na k tó rą się powoływałam, bynajm niej
nie była dostatecznym powodem do porzucenia m odlitw y we­
w nętrznej; bo nie potrzeba do niej sił fizycznych, tylko m iło­
ści i naw yknienia; Bóg zawsze do niej daje sposób i możność,
jeśli tylko chcemy. Zawsze, mówię: bo choć niekiedy choroba
lub inne przeszkody nie pozostaw iają długiego czasu na samo­
tność, przecie i w takiem położeniu nie zabraknie chwil wol­
nych do swobodnej z Bogiem rozmowy; tern bardziej, że dla
duszy m iłującej Go praw dziw a w chorobie i wśród takich
przeszkód m odlitw a w ew nętrzna zasadza się na ofiarowaniu
Bogu tego co cierpi, na wspominaniu, dla kogo to cierpi, na
zgadzaniu się z wolą Jego, na niezliczonych innych aktach
tego rodzaju, do któ ry ch nastręcza się jej sposobność; tym
sposobem dusza w czynie okazuje miłość; do tego nie potrzeba
gw ałtow nego w ysiłku, ani nie konieczny tu czas samotności,
jak b y bez tego nie m ogła być m odlitwa. Przyłożyw szy tylko
nieco pilności, w ielkie dobra pozyskać m ożem y w tak ich chw i­
lach, kiedy P an przez rożne cierpienia odbiera nam czas swo­
bodny do m odlitw y w ew nętrznej; i ja też te dobra zyskiw ałam
sobie, póki m iałam dobre sumienie. Ale ojciec, dzięki dobre­
mu, jak ie m iał o mnie, m niemaniu, i wielkiej jego dla mnie
miłości, uw ierzył mi na słowo, i jeszcze żałow ał mię; lecz po­
nieważ ju ż był doszedł do ta k wysokiego stopnia m odlitw y
w ew nętrznej, odtąd ju ż nie tyle zemną przebyw ał, tylko przy­
szedłszy na chwilę i obaczyw szy się ze mną, zaraz odchodził,
mówiąc że dłuższa rozm owa byłaby stra tą czasu; ja, tracąc go
na różnych próżnościach, mało się o tę stra tę troszczyłam .
Nie samemu ty lko ojcu mojemu, ale i kilku innym osobom
przyczyniłam się do um iłowania m odlitw y w ew nętrznej, choć
sama żyłam w onych próżnościach; widząc w nich pociąg do
m odlitw y, nauczyłam je , ja k odpraw iać rozm yślanie, i dopo­
m agałam im, i daw ałam im książki; bo ja k już mówiłam, p ra­
48 l i O Z D Z I A Ł VII.

gnienie to, by drudzy w iernie P anu służyli, było i trw ało we


mnie od czasu ja k byłam zaczęła oddawać się m odlitw ie we­
w nętrznej. Sama nie służąc Panu ta k ja k rozum iałam że Mu
służyć należy, chciałam by tym sposobem nie zm arnowało się
to, co w Boskiej łaskaw ości swojej był m i dał poznać, by za­
tem drudzy służyli Mu za mnie. Mówię to, aby kto będzie to
czytał, mógł się przekonać, ja k wielkie było m oje zaślepienie:
sama pracow ałam sobie na zatracenie, a drugim dopom agałam
do zbawienia.
W tym czasie ') ojciec mój zapadł na chorobę, z której
um arł; chorow ał tylko k ilk a dni. Byłam przy nim cały ten czas
i pielęgnow ałam go, choć sama chora, nie tyle jeszcze na ciele
ile na duszy, w ty lu próżnościach pogrążonej, lubo nie w tak i
sposób, bym, o ile znam siebie i rozum iem , przez w szystek
ten czas najgorzej, ja k mówiłam, zm arnow any, była w grzechu
śm iertelnym ; bo gdybym takow y w sobie spostrzegła, żadną
m iarą nie byłabym go ścierpiała a). W ielkie w czasie choroby
ojca przebyłam udręczenia; sądzę że wówczas choć w części
odw dzięczyłam mu się za to, co przy mnie w chorobach m oich
w ycierpiał. Choć mocno cierpiąca, gw ałt sobie zadawałam,
i lubo z śm iercią jego traciłam w szystką osłodę i pociechę
życia, ja k ą on zawsze był dla mnie, zdobyłam się na ty le mę-
ztwa, by nie okazać bólu mego i spokoj zachow ać az do chwili
skonania jego; mogło się zdawać że nic zgoła nie czuję, a tym ­
czasem serce mi się krajało, gdym p atrzała na gasnące powoli
życie jego, bo bardzo go kochałam . Było czego dziękować
P anu za tę piękną śmierć, ja k ą um ierał: z jakiem weselem za
zysk sobie poczytyw ał rozw iązanie swoje, jak ie rady i upom ­
nienia nam dawał po przyjęciu O statniego Pom azania, z jak ą
usilnością obowiązywał nas, byśm y go polecali Bogu i m iło­
sierdzia błagali dla duszy jego, byśm y wiernie Jem u służyli,

') W roku 1541, dwudziestym i szóstym życia Świętej.


2) Święta tu mimowoli sama się zdradza, i daje nam miarę, jak rozu­
mieć to co w tylu innych miejscach mówi o grzechach swoich: jaśniej i wyra­
źniej, niż w powyższych słowach, nie mogła poświadczyć o sohie, iż nigdy nie
popełniła grzechu śmiertelnego.
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 49

pom nąc na to, że w szystko na tym świecie. przem ija; i ze łza­


m i oskarżał się i w yrażał w ielki żal swój, iż Jem u nie służył,
i że pragnąłby być, to jest, żeby za życia był został zakonni­
kiem najsurow szej, ja k a być może reguły. Mam to za rzecz
najpew niejszą, że na pięć dni naprzód P an objaw ił mu dzień
śm ierci jego; bo przedtem , choć m iał się źle, o śm ierci nie m y­
ślał; potem zaś, mimo znacznego polepszenia, o którem go i le­
karze upewniali, on do tych nadziei żadnej wagi nie przyw ią­
zywał, a tylko m yślał o duszy swojej, aby z nią był w po­
rządku. Głownem cierpieniem jego był bardzo silny ból w ple­
cach, k tó ry go nigdy nie opuszczał; ból ten tak mu nieraz
ostro dolegał, że aż z nóg go zbijał i dech mu zapierał. W ie­
dząc ja k wielkie m a nabożeństwo do C hrystusa P ana krzyż
noszącego, poddałam mu tę myśl, że Pan w Boskiej łaskawości
swojej chce mu dać niejaki udział w tern, co w onej męce
w ycierpiał. Myśl ta tak ą go napełniła pociechą, że odtąd ju ż
nie pam iętam bym usłyszała z u st jego najlżejszą skargę. Przez
trz y dni leżał zupełnie bez zmysłów, ale w dzień śm ierci Pan
ta k ą mu jasną przytom ność przyw rócił, że w szyscy byliśm y
zdziwieni; i taką przytom ność zachował aż do chwili, gdy w po­
łowie Credo, sam je odmawiając, ducha oddał. Tw arz jego po
śm ierci m iała w yraz anielski; i w rzeczy samej, w edług mnie,
z pewnego w zględu aniołem był, pięknością duszy swojej i świę­
tością usposobienia, w jakiem życia dokonał. Nie wiem na co
m ówię to wszystko, chyba na tern cięższe obwinienie grzeszne­
go życia mego, pomimo że patrzałam na tak ą śm ierć, i byłam
świadkiem takiego życia, iż dla dorów nania choć w części ta ­
kiem u ojcu, pow innabym była się poprawić. Spow iednik jego,
dom inikanin, mąż bardzo uczony ‘) mówił, że nie w ątpi o tern
że ojciec mój poszedł do nieba; od kilku lat spowiadał go,
i z uwielbieniem świadczył o czystości sum ienia jego. Tenże
sam ojciec dom inikanin, kapłan wysoce cnotliw y i bogobojny,
m nie także bardzo był pomocnym; wyspow iadałam się przed
nim, a on z w ielką troskliw ością zajął się duszą m oją, wiodąc

') O. Wincenty Baron, o którym była wzmianka wyżej, rozilz. V.


Pisma Św . Teresy. 4
50 E O Z D Z I A Ł V II.

ją ku dobremu, i otw ierając m i oczy na niebezpieczeństwo


w jakiem zostaw ałam . K azał m i przystępow ać do Kom unii co
dwa tygodnie. W m iarę ja k powoli coraz więcej przed nim
się otwierałam , w yznałam mu także usposobienie moje co do
m odlitw y wew nętrznej. Zalecił m i bym jej nie opuszczała, gdyż
żadną m iarą być nie może, bym z niej nie odniosła pożytku.
Zaczęłam więc na nowo jej się oddawać, i od tego czasu nigdy
więcej nie zaniechałam jej, lubo przytem okazyi onych nie po­
rzucałam. Żyłam skutkiem tego w wielkiem udręczeniu, bo na
rozm yślaniu jaśniej poznawałam przew inienia moje. Z jednej
stro n y Bóg mię wzywał, z drugiej, ja szłam za światem . R ze­
czy Boże spraw iały mi w szystkie w ielką pociechę; rzeczy świa­
towe trzy m ały mię na uwięzi. Chciałam snąć pogodzić z sobą
dwie rzeczy ta k jedna drugiej przeciw ne, życie duchowne z po­
ciechami i upodobaniam i, i rozryw kam i zmysłowemi. Cierpia­
łam zatem na rozm yślaniu wielkie rozdarcie w ew nętrzne, bo
duch we mnie nie b y ł panem, jedno niewolnikiem ; nie mogłam
zam knąć się w samej sobie, na czem zasadzał się cały mój spo­
sób m odlitw y wew nętrznej, bym zarazem nie zam knęła z sobą
wszelkiego rodzaju m yśli próżnych. Żyłam w ta k i sposób wiele
lat, i dotąd się dziwię ja k m ogłam ta k długo w ytrzym ać, i nie
porzucić jednego albo drugiego. Ale wiem dobrze, że porzucić
rozm yślanie nie było w mojej mocy, bo trzym ał mię w m ocy
swojej Ten k tó ry m ię umiłował, chcąc przez m odlitw ę wewnę­
trzną w iększem i jeszcze łaskam i mię obdarzyć.
O Boże wielki! jakżebym zdołała opowiedzieć w szystkie
okazye do złego, jak ie w ciągu tych lat T y odemnie oddalałeś,
gdy ja wciąż na nowo do nich pow racałam , i w szystkie niebez­
pieczeństwa, grożące m i ostateczną u tra tą dobrej sław y mojej,
z k tó ry ch mię wybawiłeś! J a uczynkam i m em i wciąż zdradza­
łam siebie, jak ą jestem , a P an wciąż zasłonę rzucał na złości
moje, objaw iając za to ja k ą m aluczką cnotę moję, jeśli jak a
we m nie była, i zwiększając ją w oczach wszystkich, ta k iż
zawsze w wielkiem m ieli m ię poważaniu; bo choć nieraz w y­
chodziły na jaw nędze moje, oni przecie nie dawali im w iary,
widząc we m nie inne rzeczy, k tóre im się w ydaw ały dobremi.
Snąć Ten, k tó ry wszystko wie i widzi, widział że ta k było po­
ŻY CIE Ś W IĘT EJ T E E E S Y . 51
trzeba, aby te, które później m iałam namówić do służby Jego,
niejaką w iarę we mnie pokładać mogły; i w Boskiej w spania­
łom yślności swojej nie zważał na w ielkie grzechy moje, jedno
na gorące, jak ie nieraz miewałam pragnienie służenia Jem u, i na
żal mój i sm utek, iż nie m iałam w sobie siły dostatecznej do
spełnienia czynem tego pragnienia mego.
O Panie duszy mojej! ja k zdołam godnie wysławiać w szy­
stkie łaski, jakiem i w ciągu ty c h lat mię obsypywałeś? Ja k o
w samejże chwili gdym Ciebie najciężej obrażała, Ty nagle
w zbudzając we m nie żal najgłębszy, czyniłeś mię sposobną do
zasm akowania łask i pociech twoich! Praw dziw ie, Królu mój,
najdelikatniejszego i najsroższego zarazem użyłeś sposobu na
ukaranie mnie, wiedząc, Ty Boski Znawco serca mego, co mię
może najm ocniej zaboleć. Za grzechy m oje karałeś m ię niew y­
powiedzianemu pociecham i twem i. Nie sądzę bym mówiąc to,
nie była spełna przy rozumie; choć może i dobrze byłoby, gdyby
mi rozum ustaw ał w tej chwili, gdy znów mi stają na m yśli
niewdzięczność i złości moje. Taka je s t n a tu ra moja, że otrzy-
m ywac łaski w samejże chwili popełnienia ciężkich przew inień,
było to rzeczą dla mnie boleśniejszą niż wszelkie karanie; je ­
dna tak a łaska, mówię to z zupełną pewnością, więcej mię na
proch ścierała, i zaw stydzała i bolała, niż jakiebądź choroby
albo cały stek wszelkich boleści; bo na takie k ary widziałam
żem zasłużyła, i zdawało m i się że choć w części w ypłacam się
niem i z grzechów m oich; choć na spłacenie ich w zupełności,
wedle całej wielkości ich, mało byłoby wszelkiego najsroższe­
go cierpienia; ale wciąż nowe łask i otrzym yw ać, ta k źle się
odwdzięczając za otrzym ane, je s t to dla mnie, i ja k sądzę, dla
każdego kto ma niejakie poznanie i miłość Boga, m ęka w ro ­
dzaju swoim straszliwa; serce praw e i szlachetne łatw o to zro­
zumie. Z tego to źródła płynęły łzy m oje, i z tego powodu
w ciągiem byłam udręczeniu, czując z jednej strony słodkość
pociech Bożych, a z drugiej, znając siebie taką, iż lada chw ila
znowu upadnę; choć wówczas, to je s t w chwili w ylania przed
Bogiem, postanow ienia i pragnienia szczere m iałam i mocne.
W ielkie to nieszczęście dla duszy, być pozostaw ioną samej so­
bie wśród ty lu niebezpieczeństw; gdybym była m iała przed kim
52 R O Z D Z IA Ł VII.

się otw orzyć z tem w szystkiem , i u kogo znaleźć pomoc ku


pow strzym aniu się od now ych upadków, sądzę że dla samego
w stydu byłabym go słuchała, choć nie w stydziłam się Boga.
Z tego powodu radziłabym każdem u, kto się oddaje m o­
dlitw ie w ew nętrznej, aby zwłaszcza z początku, starał się o przy­
ja ź ń i tow arzystw o z takim i, k tórzy podobnież ćwiczą się
w rozm yślaniu: je s t to rzecz w najw yższym stopniu pożyteczna,
choćby tylko dla tego, że w tedy jeden drugiego m odlitw ą swoją
wspom aga; tem bardziej, że z takiego połączenia wiele innych
w ynika korzyści. Jeśli w stosunkach i zabiegach czysto ziem ­
skich, choć niezbyt chwalebnych i nie najlepszych, ludzie szu­
kają sobie przyjaciół dla zobopólnej uciechy, dla zdw ojenia so­
bie sm aku m arnych onych przyjem ności, przez wzajem ne o nich
rozm owy; nie rozum iem dopraw dy, dla czegoby tem u, kto
szczerze zaczyna służyć Bogu i miłować Go, nie m iało być wolno
mieć pow iernika lub k ilku dobranych przyjaciół, i zwierzać im
się z tem i, bądź pociecham i, bądź trudnościam i, jak ich niechy­
bnie doznawać musi każdy k to się oddaje m odlitw ie wewnę­
trznej. Je śli praw dziw ie pragnie i szuka złączenia się z Bogiem
przez miłość, niech się nie lęka taki, by mówiąc z przyjacielem
o ty ch w ew nętrznych przejściach swoich, nie uległ próżnej
chwale; może mu niekiedy przyjść pokusa albo pierwsze poru­
szenie próżnej chełpliwości, ale je zwycięży i będzie m iał za­
sługę; zaczem, z tak ą intencyą prowadząc one rozm owy, sądzę
że i sam z nich odniesie pożytek, i pożytek przyniesie tym
k tó rz y go słuchają, i w yniesie z nich większe światło wewnę­
trzne, ta k ku własnemu rozum ieniu rzeczy ja k i ku oświeceniu
przyjaciół. K toby w takich rozm ow ach powodował się próżną
chwałą, ten również będzie się nią unosił, słuchając, naprzykład,
pobożnie Mszy św iętej, gdy ludzie nań patrzą, albo spełniając
inne obowiązki, k tó re każdy spełniać musi, jeżeli chce żyć po
chrześcijańsku, a k tó ry c h opuszczać nie wolno, chociażby m iała
się do nich przyplątać pokusa próżności. Słowem, ta k niezm ier­
nie ważną są te rozm owy duchowne pomocą dla dusz jeszcze
n ie utw ierdzonych w cnocie, a w ystaw ionych na ty le przeci­
w ieństw i fałszyw ych przyjaciół, pociągających je do złego, że
słów m i nie staje na dostateczne zalecenie ich. J e s t w te m snąć
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 53

podstęp diabelski, dla spraw y jego w każdym razie bardzo po­


żyteczny, że dusze, praw dziw ie pragnące pomnażać się w m i­
łości Boga i pełnić wolę Jego, ta k trzym ają w ukryciu te po­
bożne pragnienia swoje; gdy przeciw nie ludzi oddanych św iatu
tenże diabeł pobudza do głośnego objaw iania srom otnych żądz
swoich, co już ta k weszło w zwyczaj na świecie, że jak o b y za
chlubę poczytują sobie sprosne w ystępki swoje, i jaw nie się
przechw alają ze zniew ag, jak ie przez nie w yrządzają Bogu.
Nie wiem, może mówię nie do rzeczy; jeśli tak , niech
W asza Przew ielebność to w ykreśli; jeśli zaś nie, ted y wspomóż,
błagam cię Ojcze, prostactw o moje, mocniej i szerzej dopowia­
dając to, czegom należycie powiedzieć nie umiała; bo spraw y
służby Bożej ta k słabo dzisiaj się prowadzą, że tym k tó rz y
P anu służą, potrzeba wzajem nie się wspierać, aby naprzód po­
stąpić mogli. Puszczać się na próżności i uciechy świata, to się
powszechnie uznaje za rzecz dobrą, i takim k tó rzy tą drogą idą,
mało kto się dziwi; ale gdy kto postanow i oddać się Bogu,
tak ie zewsząd na niego podnosi się szem ranie, iż potrzeba mu
szukać sobie towarzyszów, aby zdołał się obronić, póki się na
duchu do ty ła nie um ocni, by ju ż nie zważał na żadne cierpie­
nia; inaczej ciężkie będzie m iał udręczenia. Ten jest, ja k sądzę,
powód, dla którego niektórzy Święci chronili się na puszczę.
Nadto (oprócz tej siły i obrony, ja k ą nam przynosi zw ierzanie
się przed przyjacielem duchownym), je s t to także znak pokory,
nie ufać samem u sobie, ale raczej spodziewać się pom ocy od
Boga za pośrednictw em drugich, u k tórych rady szukam y;
i miłość także rośnie przez wzajem ne udzielanie się, i innych
wiele pożytków z tego źródła płynie, o k tó ry ch nie w ażyłabym
się mówić, gdyby nie to, że z własnego długoletniego doświad­
czenia sama je i niezm ierną wagę ich poznałam . P raw da, że
nie masz na całym świecie stw orzenia ta k niedołężnego i grze­
sznego, ja k ja; ale sądzę że i najdzielniejsza dusza nic na tern
nie straci, jeśli się upokorzy, i nie dow ierzając sile swojej,
usłucha rad y doświadczonej. Co do mnie, w yznaję i upewniam,
że gdyby nie to, że P an mi objaw ił tę praw dę, i dał m i spo­
sobność do ustaw icznego niem al tow arzystw a z takim i, k tó rzy
m odlitw ę w ew nętrzną m ieli we zw yczaju, byłabym w końcu
54 R O Z D Z IA Ł VII.

wciąż na przem iany to pow stając, to znowu upadając, prosto


w padła do piekła; bo do upadania wielu m iałam przyjaciół
i pomocników, ale do pow stania ta k byłam opuszczona i samej
sobie zostawiona, że dzisiaj dziwią się, jakim sposobem nie po­
zostałam upadłą n ą zawsze, i wysławiam m iłosierdzie Boga,
k tó ry sam jed en m nie nie opuścił i ręką m i podał. Niech bę­
dzie błogosław iony na w ieki wieczne. Amen.

R O Z D Z IA Ł V III.
Jak szczęśliwie jej to posłużyło, i od zatracenia duszy ją ustrzegło,
że nie porzuciła ostatecznie modlitwy wewnętrznej. Jak skutecznem
modlitwa ta jest lekarstwem na naprawienie wszelkich szkód
duchownych. Jako wszystkim bez wyjątku zaleca
się rozmyślanie. Tak wielkim ono jest zyskiem,
że choćby kto znowu go zaniechał,
to samo już, że przez jakiś czas
używał tego wielkiego do- *
bra, wielkiem dla
niego j e s t
dobrem.

Nie bez powodu ta k długo się zatrzym ałam nad tym


okresem życia mego. Nikomu, dobrze to widzą, nie spraw i
przyjem ności poznanie z tego opisu stw orzenia ta k nędznego;
i bez w ątpienia, chciałabym by obrzydzenie do mnie powzięli
ci, k tórzy to czytać będą, widząc duszę ta k upornie niew dzię­
czną względem Tego, k tó ry jej tyle łask uczynił, i radabym
m iała pozwolenie opowiedzenia, ile razy w ty m czasie prze-
niew ierzyłam się Bogu, skutkiem tego że nie chciałam się
oprzeć na tym m ocnym filarze, k tórym je s t m odlitw a wewnę­
trzna. N urzałam się przez blisko dwadzieścia la t w tern m orzu
burzliwem, wciąż upadając, i podnosząc się, i to słabo tylko,
i potem znowu upadając, wiodąc życie ta k poziome i dalekie
od doskonałości, że grzechy powszednie praw ie za nic sobie
m iałam , a śm iertelnych, choć się w ystrzegałam , ale nie ta k ja k
należało, bo nie unikałam niebezpieczeństw. Takie życie, rzec
mogę, należy do najsm utniejszych jakie sobie można przedsta-
;
Ż Y CIE ŚW IĘT EJ T ER E SY . 55

wić, bo ani się Bogiem nie cieszyłam, ani nie m iałam zado-
w olnienia ze świata. Gdym używ ała przyjem ności świeckich,
wspomnienie na to, co winna jestem Bogu, spraw iało m i udrę­
czenie; gdym była na samotności z Bogiem, przyw iązania świa­
tow e rozstrajały mię; je s t to wojna ta k ciężka, że nie rozum iem
ja k m ogłam ją w ytrzym ać choćby jeden m iesiąc, a cóż dopie­
ro przez ty le lat. Z tern w szystkiem jasno widzę, ja k wielkie
w tern m iłosierdzie P an uczynił zemną, że mimo takich sto­
sunków m oich ze światem, m iałam przecie śmiałość oddawania
się m odlitw ie w ew nętrznej. Śmiałość, mówię: bo nie wiem czy
je s t ja k a rzecz, do której potrzeba większej, niż ją okazuje ten,
kto zdradę w yrządza Królowi, i wie o tern że zdrada jego K ró­
lowi je st wiadomą, a przecie ciągle pozostaje w obecności jego.
Bo lubo w szyscy i każdej chwili jesteśm y przed oblicznością
Bożą, sądzę jednak że na rozm yślaniu dusza w szczególny
sposób je st Jem u obecną, gdyż widzi wówczas i czuje, że Bóg
patrzy na nią, gdy przeciw nie drugim całe dni m ogą upływać
bez wspom nienia na to, że oko Boskie bezprzestannie na nich
spoczywa. P raw da, że w ciągu ty c h la t były tak ie m iesiące,
może naw et i rok cały, kiedy w ystrzegałam się wszelkiego
grzechu, i żarliw ie oddawałam się m odlitw ie w ew nętrznej, i pe­
wne czyniłam usilne starania aby w niczem P an a nie obrazić;
ponieważ we wszystkiem , co tu piszę, ściśle trzym am się pra­
wdy, dla tego i o tern nie m ogę nie wspomnieć. Ale tych do­
brych dni słabe m i pozostało wspomnienie; snąć mało ich było,
a za to wiele grzesznych. K zadki jed n ak był dzień, bym nie
spędzała długich godzin na rozm yślaniu, chyba że byłam bardzo
chora, albo bardzo zajęta. W czasach cięższej choroby bliżej
byw ałam złączona z Bogiem; starałam się i w otaczających mnie
podobne wzbudzać uczucia, i błagałam o to Pana, i często z nim i
rozm aw iałam o Bogu. Z w yjątkiem więc tego jednego roku,
o którym mówiłam, na dwadzieścia i ośm la t odkąd zaczęłam
odbywać rozm yślanie, ośmnaście ich spędziłam w tej walce i w tej
rozterce wew nętrznej duszy rozdzielonej między Bogiem a świa­
tem, W dalszych latach, o których mi teraz mówić pozostaje,
przyczyna w ojny była inna, choć w ojna sam a nie mniej pozo­
stała tw ardą. "Wszakże myśl ta, że o ile rozumiem, służę Bogu,
56 R O Z D Z IA Ł VIII.

i jasne poznanie m arności tego, co je s t na świecie, były m i ob­


fitą w ty ch w alkach osłodą, ja k to dalej opowiem.
W szystko, com dotąd ta k szeroko opowiedziała, do tego
zmierza, naprzód, aby, ja k już mówiłam, jasno się okazało m i­
łosierdzie Boskie i niewdzięczność moja; a pow tóre, aby każdy
zrozumiał, ja k wielkim i nieoszacowanym skarbem Bóg obdarza
duszę, gdy ją skłania do ochotnego oddawania się m odlitw ie
wew nętrznej, chociażby zkądinąd nie była ta k usposobioną, ja k
tego potrzeba; i jako, jeśli w niej w ytrw a, wbrew wszelkim
grzechom, i pokusom, i upadkom, o jak ie szatan w niezliczony
sposób przypraw ić ją może, P an w końcu, mam to za rzecz
pewną, przyw iedzie ją do p o rtu zbawienia, ja k i mnie, o ile
teraz śmiem ufać, przyw ieść raczył; obym tylko, o co błagam
Boskiej łaskawości Jego, sama się znowu nie naraziła na zgu­
bę! O pożytkach i dobrach duchow nych zapew nionych tem u,
kto się ćwiczy w modlitwie, to je st w m odlitw ie w ew nętrznej,
posiadam y wiele ksiąg znakom itych pisanych przez ludzi świę­
tobliw ych i uczonych, za co niech będzie chwała Bogu; ale
choćby ksiąg ty ch nie było, ja, choć pokora m oja nie wielka,
nie ta k przecie jestem zarozum iałą, bym o takich rzeczach mó­
wić się ważyła.
To tylko mogę powiedzieć, o czem wiem z własnego do­
świadczenia. K to raz zaczął ćwiczyć się w m odlitw ie wewnę­
trznej, jakkolw iekby liczne i wielkie b yły w ady i usterki jego,
niech jej nie porzuca, bo rozm yślanie właśnie je s t środkiem,
za pomocą którego może się poprawić, a bez niego popraw a
będzie o wiele trudniejszą. I niechaj nie poddaje się tej poku­
sie diabelskiej, ja k ja nią skusić się dałam, by opuszczał mo­
dlitw ę w ew nętrzną rzekomo przez pokorę; niechaj w ierzy Temu,
którego słowo omylić nie może, iż jeśli napraw dę żałujem y za
grzechy nasze i m am y postanow ienie nie obrażać Go więcej,
On przyw raca nam dawną przyjaźń swoję, i nanowo daje nam
łaski, które przedtem dawał, a nieraz i dużo większe, jeśli kto
gorącością skruchy swojej na to zasłuży. K to zaś jeszcze nie
zaczął, tego proszę na miłość Zbawiciela, niech siebie ta k wiel­
kiego dobra nie pozbawia. Nie masz tu czego się lękać, dość
tylko chcieć; bo chociażby nie czynił w ielkich postępów, choć-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TER E SY . 57

by się nie zdobył na tę wielką usilność i męstwo, jakich po­


trzeba aby dojść do doskonałości, i zasłużyć na te szczególne
łaski i pociechy, jak ie Bóg daje doskonałym , tyle przecie co-
najm niej będzie m iał w zysku, że powoli pozna drogę wiodącą
do nieba; a jeśli w ytrw a, w tedy już najlepszą o nim mam na­
dzieję w m iłosierdziu Boga, którego n ik t jeszcze nie obrał so­
bie za przyjaciela, by On mu za to nie odpłacił. Bo m odlitw a
wewnętrzna, nie je s t to, zdaniem mojem, nic innego, jedno
poufne i przyjacielskie z Bogiem obcowanie, i wylana, po wiele
razy pow tarzana rozm owa z Tym, k tó ry wiem y że nas miłuje.
P raw d a że ty może jeszcze Go nie miłujesz; bo w istocie, do
praw dziw ej m iłości i do trw ałej przyjaźni potrzeba aby z obu
stron równe było usposobienie i w arunki; ze strony P ana wie­
m y że nie może tu niedostaw ać niczego; ale m y, z naszej stro ­
ny, m am y natu rę skażoną, zmysłową, niewdzięczną; nie p o tra­
fisz zatem zdobyć się na doskonałą miłość Boga, przy ta k nie­
rów nych w arunkach; z tern w szystkiem jednak, pomnąc ja k
wiele tobie zależy na przyjaźni Boga, i ja k wielce On ciebie
m iłuje, zadawaj gw ałt samemu sobie i znoś tę ciężkość, jak ą
ci spraw uje dłuższe obcowanie z Tym, k tó ry ta k je s t różny
od ciebie.
O dobroci nieskończona Boga mojego! wszak w tern co
powiedziałam , widzę jak b y na oczy w ierny obraz tw ojego po­
stępow ania zemną, i mojego zachow ania się względem Ciebie!
O rozkoszy Aniołów! gdy na ten obraz patrzę, radabym cała
rozpłynęła się w miłości! Praw dziw ie więc Ty znosisz tego,
k tó ry znieść tego nie może, byś T y m ieszkał z nim! O jakiż
to dobry przyjaciel z Ciebie, Panie mój, jakże go obsypujesz
daram i miłości tw ojej, i znosisz go, i czekasz, czy w końcu nie
podźwignie się do wysokości tw ojej, a tym czasem ta k cierpli­
wie znosisz niskość jego! Zaliczasz m u w zasługę, Panie mój,
k ró tk ą chwilę, którą poświęci miłości tw ojej, i za jeden m om ent
skruchy puszczasz w niepam ięć to czem Ciebie obraził. Jasno
to poznałam na samej sobie, Stw orzycielu mój, i nie rozum iem
dla czego cały św iat nie stara się o złączenie się z Tobą taką
ścisłą, poufną przyjaźnią. Źli, usposobieniem swojem ta k różni
od Ciebie, powinniby się łączyć z Tobą, abyś Ty ich uczynił
58 K O Z D ZA Ł VIII.

dobrym i; niech się zgodzą tylko, byś Ty był z nim i choć dwie
godziny dziennie, jakkolw iek oni nie um ieją być z Tobą, jedno
wśród tysiącznych roztargnień, trosk i m yśli światow ych, ja k
ja to czyniłam . Za ten gw ałt, ja k i sobie zadają, dla dobrowol­
nego, wbrew roztargnieniom , pozostaw ania w ta k szczęśliwem
z Tobą tow arzystw ie, — bo w początkach, a nieraz i później,
nic więcej na rozm yślaniu uczynić nie zdołają, — Ty, Panie,
łaskaw ie na nich spoglądasz, i wzajem nie jak o b y gw ałt zada­
jesz czartom , krócąc ich na tych zapaśników tw oich napaści,
i z każdym dniem bardziej siłę ich przeciw ko nim um niejsza­
jąc, a tym przeciwnie sił dodając, aby zwycięstwo odnieśli.
Zapraw dę, Ty nie zabijesz, Żywocie wszelkiego życia, żadnego
kto Tobie zaufa, i pragnie Ciebie mieć przyjacielem , ale i sa-
megoż ciała życie w nich pokrzepiasz, dodając im zdrow ia,
i zdrow ie dajesz duszy.
Nie rozum iem czego się lękają ci, k tórzy boją się p rzy ­
stąpić do m odlitw y wew nętrznej, nie wiem co w niej widzą
strasznego. Dobrze wie diabeł co robi, gdy tak ie strachy w nas
wzbudza, chcąc przez to praw dziw ą szkodę nam w yrządzić,
i widm am i swemi odstraszając nas od rozm yślania, byśm y nie
pom nieli, czem obraziliśm y Boga, i jako wiele Jem u winniśm y,
i o tern że je st piekło, i że je s t chw ała niebieska, i jak o wiel­
kie prace i boleści poniósł dla nas Zbawiciel. O tern było całe
rozm yślanie moje, i takiem pozostało przez w szystek czas,
k tó ry zostaw ałam w onych niebezpieczeństw ach; w te praw dy
zagłębiałam się myślą, gdy mogłam; lecz bardzo często, przez
kilka lat, więcej byłam zajęta pragnieniem , by prędzej skoń­
czyła się godzina przeznaczona na rozm yślanie, i nadsłuchiw a­
niem, rychło zegar wybije, niż dobrem i i pobożnem i myślami;
i nieraz ochotniej byłabym podjęła nie wiem ja k surow ą po­
kutę, którąby mi naznaczono, niż to że m iałam skupić się
w duchu dla odpraw ienia m odlitw y w ew nętrznej. Rzecz pewna,
że tak a była niepow strzym ana siła z ja k ą diabeł, czy też zła
natu ra moja, odciągały mię od rozm yślania, i ta k a m ną cięż­
kość ow ładała w chwili przestąpienia progu kaplicy, że potrzeba
mi było wezwać na pomoc w szystką odwagę moję,—którą po­
w iadają że mam niemałą, i Bóg mi ją dał dużo większą nad
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 59

zw ykłą siłę kobiecą, ja k się to w różnych zdarzeniach okazało,


tylko że na złe jej użyłam ,— nim zdołałam przezw yciężyć sie­
bie, aż w końcu i P an przychodził mi w pomoc. Lecz tak ą
przebyw szy w alkę i tak i sobie gw ałt zadawszy, większego po­
tem doznawałam pokoju i pociech, niż w innnych rzadkich
zdarzeniach, kiedy m ię własna skłonność pociągała do m odlitw y.
Je śli więc takie nędzne stw orzenie, jakiem ja jestem , P an ta k
długo znosił, i ja k się okazało widocznie, w szystkie ran y duszy
mojej za pomocą rozm yślania uleczył, któż jeszcze, jakkolw iek-
by był grzesznym , może m ieć słuszny powód do obawy? J a k -
kolw iekby w ielką była złość jego, nie dorówna ona m ojej,
w której ty le lat trw ałam , po ty lu łaskach od P an a mi uży­
czonych. I któż jeszcze może Mu nie ufać, kiedy ze m ną oka­
zał tak ą długomyślność, za to jedynie, że pragnęłam i szukałam
spokojnego m iejsca i czasu, aby On przystęp m iał do mnie,
i to jeszcze ta k często bez gorącości serca, jedynie przez w ielką
usilność gw ałtu ja k i sobie zadaw ałam , albo ja k i P an sam mi
zadawał? Jeśli więc tym naw et k tó rzy B ogu nie służą, k tórzy
owszem i obrażają Go, m odlitw a w ew nętrzna ta k bardzo p rzy ­
stoi, i ta k im je s t potrzebną, i n ik t nigdy, jeśli chce być szcze­
rym , nie powie, by odniósł ja k ą szkodę z odbyw ania jej, ale
raczej będzie m usiał przyznać, że wielką odniósł szkodę, nie
odpraw iając jej: czemużby, pytam , ci k tó rz y służą Bogu, i pra­
gną Mu służyć, m ieli j ą porzucać? Tego żadną m iarą zrozum ieć
nie mogę; chyba że sami chcą jeszcze bardziej gorzkiem i uczy­
nić sobie gorycze tego życia, i zam knąć Bogu drzw i serca swego,
aby go nie m ógł napełnić pociechą. D opraw dy, żal mi tych,
k tó rz y ta k własnym kosztem Bogu służą! Bo k tó rzy oddają się
m odlitw ie w ew nętrznej, tym P an sam koszta płaci, gdyż za
trochę pracy i trapienia siebie, napaw a ich słodkościam i, przy
których łatw o znoszą wszelkie utrapienia. O ty ch słodkościach
k tó re P an daje tym , k tó rz y statecznie trw ają na m odlitw ie,
będzie jeszcze mowa obszernie, tu więc o nich nie mówię. To
ty lko powiem: do ty ch łask ta k wielkich, k tóre m nie uczynił,
drogą i bram ą je s t rozm yślanie; zam knąw szy te drzwi, nie wiem
jak im sposobem może k to je otrzym ać; bo jakkolw iek pragnie
P an wniść do duszy, i m ieć z nią roskosz swoję, i ją napełnić
00 R O Z D Z IA Ł VIII.

roskoszą, nie ma którędy, bo chce ją mieć samą, i czystą,


i przyjścia Jeg o pożądającą. Jeśli więc kładziem y Mu Avszel-
kiego rodzaju przeszkody, i nic nie czynim y dla usunięcia ich,
ja k ż e On może przyjść do nas, i ja k możemy żądać by nam
ta k wielkich łask użyczał?
Aby się jaśniej okazało m iłosierdzie Jego, i ja k ą nie­
zm ierną korzyść z tego odniosłam, żem nie opuściła rozm yśla­
nia i czytania, wspomnę tu ,—bo wiele na tem zależy aby każdy
to zrozum iał,—ja k ie szturm y szatan przypuszcza do duszy aby
ją w sieci swoje zapędzić, i jakich cudownych sposobów P an
w m iłosierdziu swojem używa, aby ją do siebie nawrócić; niechby
drudzy z przykładu mego nauczyli się w ystrzegać się niebez­
pieczeństw , których ja się nie ustrzegłam . A przedewszystkiem ,
na miłość P ana naszego, i przez tę wielką miłość, z jak ą On
bezprzestannie stara się pociągnąć nas do siebie, proszę, niech
się chronią okazyi; bo skoro w nie się wdadzą, niem a już nic
na czemby polegać mogli, w obec ta k wielkiej siły nieprzyja­
ciół napastujących nas, a przy takiej słabej z naszej strony
obronie. Chciałabym posiadać większą, niż ją mam, wymowę,
abym um iała jasno przedstaw ić niewolę, w jakiej wonczas ję ­
czała dusza moja; czułam ją dobrze, a nie m ogłam dojść, skąd
ona pochodzi, i trudno mi było uw ierzyć napraw dę, by rzeczy,
k tó ry ch mi spowiednicy nie poczytyw ali za w ielką winę, były
istotnie takim grzechem , ja k to w gruncie duszy uznawałam
że są. Jed en z nich, gdym mu przedstaw iała ten skrupuł mój,
pow iedział mi, że chociażbym była wyniesiona do najwyższego
stopnia kontem placyi, stosunki tak ie i okazye nioby w sobie nie
m iały dla mnie zdrożnego. Było to już w ostatnim czasie,
kiedy z łaski Boga trzym ałam się z daleka od większych nie­
bezpieczeństw, ale okazyi nie całkiem jeszcze się chroniłam.
W idząc we mnie dobre chęci i pilne oddawanie się m odlitw ie
wew nętrznej, sądzili że czynię wielkie rzeczy; ale ja w głębi
duszy rozum iałam , że to co czynię, nie odpowiada wielkości
obowiązków moich względem Tego, którem u tyle byłam winną;
dziś jeszcze litość m ię bierze nad duszą moją, na wspomnienie
ile wówczas w ycierpiała, żadnej praw ie znikąd nie m ając po­
mocy, w yjąw szy od Boga, a m ając dozwoloną sobie wszelką
-

ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 61

swobodę do rozryw ek i przyjem ności, ja k ją upewniali, godzi­


wych. Nie małe też czułam udręczenia, słuchając kazań; lubi­
łam niezmiernie je słuchać, i jeśli kaznodzieja pełen był ducha
Bożego, i z zapałem mówił i z namaszczeniem, mimowoli, sama
nie wiedząc skąd to pochodzi, szczególną czułam miłość do
niego; nigdy praw ie nie zdarzyło się, by jakiekolw iek kazanie
wydało m i się ta k slabem, iżbym go nie słuchała z przyjem no­
ścią, chociażby drudzy, słuchając go, ganili kaznodzieję, że nie
mówi dobrze; jeśli zaś kazanie było dobre, niewypowiedzianą
z niego roskosz m iałam . .Rozmawiać o Bogu, albo słuchac mó­
wiących o Nim, nigdy, rzec mogę, mi się nie przykrzyło, m ia­
nowicie od czasu ja k zaczęłam oddawać się m odlitw ie wewnę­
trznej. Z jednej strony więc kazania wielką b y ły dla mnie po­
ciechą, ale z drugiej, były dla mnie udręczeniem, bo z nich
poznawałam , że o wiele nie byłam taką, jakąbym być powinna.
B łagałam -ci Pana, aby mi przyszedł w pomoc; ale m odlitw ie
mojej, ja k teraz rozumiem, musiało tego niedostawać, że nie
pokładałam całej ufności m ojej w Boskiej dobroci i m ocy Jego,
a nie zrzekałam się całkowicie wszelkiego polegania na samej
sobie. Szukałam lekarstw a, czyniłam starania, ale snąć nie
rozum iałam tego, że w szystka pilność nasza nie na wiele się
przyda, dopóki, odrzuciwszy bezwarunkow o wszelką ufność
w sam ych sobie, nie położym y jej w Bogu. Pragnęłam żyć,
bo dobrze to rozum iałam , że nie żyłam, tylko raczej szam ota­
łam się w cieniu śmierci, i nie było k to b y mi dał życie: a Ten
k tó ry m ógł mi je dać, słusznie odm awiał mi swojej pomocy, za
to, że ty le razy już był mię nawrócił do siebie, a ja Go znowu
opuszczałam.

*
62

R O Z D Z IA Ł IX .
Jakiemi drogami Pan począł budzić duszę jej, i użyczać jej światła
w tak wielkich ciemnościach, utwierdzając zarazem
siły jej, aby Go już więcej nie obrażała.

W takiem żyjąc znękaniu, choć dusza m oja pragnęła od-


pocznienia, nie daw ały go jej znaleźć złe nałogi moje, w k tó ­
rych ciągle trw ałam . Pewnego dnia ‘) zdarzyło m i się, że
wszedłszy do kaplicy domowej, ujrzałam obraz, sprowadzony
na jakąś uroczystość, m ającą się obchodzić w klasztorze, i tam
złożony na przechowanie. Obraz ten przedstaw iał Chrystusa,
całego okiytego ranam i, a ta k i był pobożny, że na w idok jego
dusza m oja w strzęsła się do głębi, oglądając P ana w takim
stanie, bo obraz ten żywo przedstaw iał, co C hrystus P au dla
nas ucierpiał. Tak w ielki ogarnął m ię żal, na myśl, ja k źle
odwdzięczyłam się za te rany, że zdawało mi się że serce we
m nie pęka. i rzucając się przed nim na kolana, z wielkiem
wylaniem łez błagałam Pana, by mię ju ż raz przecie umocnił,
abym go nie obrażała.
M iałam wielkie nabożeństwo do chwalebnej św iętej Ma­
gdaleny, i często rozm yślałam o je j nawróceniu, szczególnie po
przyjęciu Komunii; w tedy, m ając tę pewność że P an jest obe­
cny we w nętrzu mojem, rzucałam się do nóg Jego, i zdawało
mi się że łzy moje nie będą wzgardzone; nie wiem sama co
w tych chwilach mówiłam, ale zbytnią łaskę mi czynił Ten,
k tóry mi pozw alał takie łzy dla miłości Jeg o wylewać, kiedy
ja tak prędko znowu puszczałam w niepamięć uczucie, z k tó ­
rego one w ypływ ały; polecałam się zatem tej chwalebnej Świę-
tej, aby ona mi w yjednała przebaczenie.

') Cudowne dwie łaski, o których Święta mówi w tym rozdziale, zo­
stały jej użyczone, według Bollandystów, w r. 1555; miała wówczas lat czter­
dzieści. Łaski te były początkiem jej nawrócenia, czyli raczej zupełnego jej
zjednoczenia się z Bogiem. Od tego czasu św. Teresa nigdy ani na chwilę,
aż do ostatniego tchnienia nie przestała postępować wielkim krokiem na dro­
dze świętości.

ŻY CIE ŚW IĘTEJ T ERESY . 63

Lecz w tern ostatniem zdarzeniu, przed tym obrazem,


0 k tórym mówiłam, zdaje m i się że skuteczniej niż kiedybądź
mię wspomogła, bom ju ż wszelkiego ufania w samej sobie zu­
pełnie się pozbyła, i w szystką ufność m oję położyłam w Bogu.
Pow iedziałam Mu wówczas, zdaje mi się, że me w stanę od mo­
dlitw y, póki On nie uczyni tego, o co Go błagałam . W ierzę
z w szelką pewnością, że wówczas zostałam w ysłuchaną, bo od
onej chwili poczęłam coraz bardziej się poprawiać.
Nie um iejąc rozm yślać rozumem, takiego trzym ałam się
sposobu m odlitw y: starałam się przedstaw ić sobie C hrystusa
w duszy mojej, i najlepiej, zdaje mi się, z tern m i się powo­
dziło w rozw ażaniu tych tajem nic, w których Go oglądałam
więcej samego. Zdawało m i się, że będąc sam otny i strapiony,
1 jakoby pom ocy potrzebujący, łatwiej mię powinien przypuścić
do siebie T akich dziecinnych m yśli m iewałam wiele; szcze-
o-ólnie też bardzo się lubow ałam w rozw ażaniu m odlitw y Jego
w Ogrójcu, i rada Mu w niej tow arzyszyłam . Rozm yślałam
o pocie i sm utku onym, k tó ry tam ucierpiał; radabym była
o-dybym była mogła, otarła Mu on pot ta k bolesny; nigdy je ­
dnak, pam iętam , nie śm iałam się na to odważyć, bo stało mi
w oczach tyle ta k ciężkich grzechów moich. Tak pozostaw a­
łam tam z konającym Zbawicielem ja k m ogłam najdłużej, o ile
pozw alały na to obce myśli m oje i roztargnienia, bo zawsze
m iewałam ich wiele, na udręczenie moje. Przez wiele lat, k a­
żdej niem al nocy, przed zaśnięciem, polecając Bogu duszę moję
na spoczynek nocny, zawsze zastanaw iałam się chwilę nad tą
tajem nicą m odlitw y w Ogrójcu, pierwej naw et jeszcze mm zo­
stałam zakonnicą, bo m i powiedziano że do tego rozm yślania
przyw iązane są liczne odpusty; i sądzę że w ielką z tego korzyść
odniosła dusza moja, zaczynając ty m sposobem odbywać mo­
dlitw ę w ew nętrzną, nim jeszcze dow iedziała się, na czem się
ta m odlitw a zasadza, i dzięki długoletniem u naw yknieniu, ta k
mi ta pobożna p rak ty k a weszła w zwyczaj, że nigdy, ja k pizc
żegnania się przed zaśnięciem, jej nie opuściłam.
W racając do tego udręczenia, k tóre ja k wspomniałam,
spraw iały m i m yśli obce, sposób ten m odlitw y wew nętrznej,
bez rozum ow ania umysłem, ma to do siebie, że dusza musi tu
64 R O Z D Z IA Ł IX.

dużo zyskać, albo dużo tracić: tra c i pożytek rozw ażania rozu­
mem; ale jeśli czyni postępy, są to postępy wielkie, bo postę­
puje w miłości. Lecz nim dojdzie do tego, dużo się napracuje,
chyba że P an zechce w bardzo krótkim czasie dać je j osiągnąć
m odlitw ę odpocznienia, ja k to czyni niektórym , i sam a znam
takie. Duszom postępującym tą drogą pożyteczno je s t używać
książki, dla prędszego skupienia się w duchu. Mnie również do
tego dopom agał w idok pól, wody, kwiatów ; w ty ch rzeczach
znajdowałam pamięć na Stw orzyciela, one, mówię, pobudzały mię
i do skupienia ducha mi pom agały, i za księgę mi służyły, w której
w yczytyw ałam niew dzięczność moję i grzechy. Do rzeczy n ie ­
bieskich, do wszelkich w ogóle rzeczy wysokich, ta k gruby
m iałam um ysł, iż nigdy a nigdy nie zdołałam przedstaw ić ich
sobie za pomocą w yobraźni, dopóki P an sam mi ich w inny
sposób nie ukazał.
T ak mało m iałam zdolności do ¡przedstaw iania sobie rze­
czy samym rozumem, że czego nie w idziałam na oczy, tego
żadną m iarą nie um iałam uprzytom nić sobie w w yobraźni, ja k
to um ie wielu innych, k tórzy tw orzą sobie obrazy w myśli, i tym
sposobem ułatw iają sobie skupienie się w duchu. J a nie byłam
zdolna m yślić o C hrystusie, jedno ja k o człowieku; ale i tak,
nigdy nie zdołałam przedstaw ić Go sobie w m yśli, jakkolw iek
wiele czytałam o piękności Jego, i widziałam wyobrażeń Jego;
jedno ta k ja k ślepy albo w ciemnościach pogrążony, k tó ry choć
rozm awia z drugą osobą, i czuje obecność jej, bo wie z pewno­
ścią że je s t tam przy nim, więc czuje, powiadam , i w ierzy że
ona je s t obecną, ale jej nie widzi. Tak było zemną, ile razy
m yślałam o Boskim Zbawicielu. Z tego też powodu ta k się
kochałam w obrazach świętych. O jak że są nieszczęśni ci,
k tó rz y z własnej w iny takiego wielkiego dobra siebie pozba­
wiają! Ja sn y to dowód, że nie kochają Pana, bo gdyby go
kochali, cieszyliby się na w idok w yobrażenia Jego, ta k ja k
i w stosunkach ludzkich każdy rad ogląda podobiznę teg o ,
kogo m iłuje.
W tym czasie dano m i do czytania W yznania świętego
A ugustyna; snąć P an sam ta k zrządził, bo j a się o tę książkę
nie starałam , ani je j nigdy przedtem na oczy nie widziałam .
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E K E S Y . 65

W ielki m am pociąg i miłość do ś. A ugustyna, naprzód już dla


tego, że klasztor, w którym przebyw ałam świecką będąc, nale­
żał do zakonu jego, a po w tóre także dla tego, że był przedtem
grzesznikiem ; bo z takich Św iętych, których P an z życia grze­
sznego do siebie nawrócił, w ielką brałam dla siebie pociechę,
tusząc sobie, że w nich znajdę pomoc skuteczniejszą, i że Pan,
jako im odpuścił, ta k może odpuścić i mnie; to jedno tylko,
ja k już mówiłam, w nich m ię pognębiało, że ich P an raz tylko
do siebie powołał, poczem oni już nie w racali do grzechu, a ja
tyle już otrzym ałam ty ch wezwań Bożych, ale zawsze na pró­
żno; i to mię udręczało. Lecz pom nąc na miłość, ja k ą On wciąż
mi okazywał, znów nabierałam otuchy; bo o m iłosierdziu Jego
nigdy nie zwątpiłam , o sobie często.
O Boże wielki! jak że m ię przeraża ten upór, w którym
trw ała dusza moja, przy ty lu pom ocach z nieba! S trach mię
bierze na wspom nienie, ja k mało m iałam m ocy nad sobą, ja k
czułam siebie skrępow aną i bezsilną do m ężnego postanow ienia
oddania się Bogu bez podziału. Gdym zaczęła czytać W yznania,
zdawało m i się, że widzę w nich w łasny obraz mój; zaczem
i poczęłam gorąco polecać siebie tem u chw alebnem u Świętemu.
Doszedłszy do m iejsca, gdzie Św ięty opowiada naw rócenie swoje,
i jako usłyszał on głos w ogrodzie *), w yraźnie m iałam w ser­
cu to uczucie, że Bóg tym że głosem woła i m n ie ; długi czas
pozostałam cała tonąc we łzach, z w ielką w głębi duszy gorz-
kością żalu i strapienia. O Boże! jak że srogo cierpi dusza, gdy
u tra c i tę wolność, ja k a jej b y ła dana, i ja k ą pow inna była za­
chować na to, aby była panią samej siebie! jak ie m usi znosić
udręczenia! Sama sobie dziś się dziwię, ja k m ogłam żyć w ta ­
kiej męce! Niech będzie chw ała Bogu, iż darow ał m i życie,
abym pow stała ze śmierci, nad w szelką śm ierć śm iertelniejszej;
dusza moja, ta k czułam, w ielkich dostąpiła sił od Boskiego
M ajestatu Jego; czułam, że snąć w ysłuchał wołanie moje, i uli­
tow ał się nad ta k w ielkiem łez m oich wylaniem .
Od tego czasu począł rość we m nie pociąg do dłuższego
pozostaw ania z Bogiem, i pilność w uchylaniu się od okazyi,

i) Wyznania, ks. VIII, rozdz. 11, 12.


Pisma ś. Teresy. Tom I.
66 R O Z D Z IA Ł IX.

bo za usunięciem ich, dusza od razu zw racała się do m iłości


Jego. R ozum iałam -ci dobrze i czułam , ja k m i się zdaje, że Go
m iłuję, ale nie rozum iałam jeszcze, ja k powinna byłam rozu­
mieć, na ozem się zasadza praw dziw a miłość Boga. Zaledwo
jeszcze, rzec mogę, zaczynałam się zdobyw ać na chęć i wolę
służenia Mu, kiedy Boska łaskaw ość Jego już poczęła mię na
nowo obsypywać daram i swemi. M ogłoby dopraw dy się zda­
wać, że czego inni z w ielką p racą starają się dostąpić, to P an
jak o b y się dopraszał u mnie, bym zechciała przyjąć z rąk Jego,
m ianowicie słodkości i łaski duchow ne, k tó ry ch m i ju ż w ty ch
ostatnich latach użyczał. Bym sama Go błagała o te łaski,
albo o tkliw e uczucia pobożne, na to nigdy się nie ośmieliłam;
0 to ty lk o Go prosiłam , by mi dał łaski nie obrażania Go
więcej, i by m i odpuścił ciężkie grzechy moje. W idząc całą
ich wielkość, łask szczególnych i pociech duchow nych nigdy-
bym świadomie i rozm yślnie ani pragnąć nie śmiała; już to
poczytyw ałam sobie za zbytnią łaskawość, i było to w istocie
w ielkie m iłosierdzie Jeg o nademną, że raczy ł m ię cierpieć
przed obliczem swojem, że owszem sam pociągał mię do obe­
cności swojej, bo widziałam to jasno, że samabym nie przy­
szła, gdyby On tego we m nie nie sprawił. R az tylko jed en
w życiu pam iętam że prosiłam Go o pociechy w ew nętrzne,
w chw ili w ielkiej oschłości duchownej; ale gdym się spostrze­
gła co robię, ta k się tej prośby m ojej zaw stydziłam , że sam
żal mój i upokorzenie z tego, że ta k mało jestem pokorną,
spraw ił we m nie to, o co byłam się prosić ważyła. W iedzia-
łam -ci dobrze, że wolno prosić o tak ie rzeczy; ale zdawało mi
się, że podobna prośba takim tylko przystoi, k tórzy się należy­
cie przysposobią, starając się z w szystkich sił swoich o to, na
czem polega praw dziw a pobożność, to jest, b y nie obrażać Boga,
1 wolę mieć gotow ą i ochotną do w szystkiego co dobre. One
łzy m oje w ydaw ały m i się prostą tylko tkliw ością kobiecą, nie
m ającą w sobie żadnej siły ani skuteczności, skoro nie osięga-
łam przez nie tego czego pragnęłam . Z tern w szystkiem jednak
sądzę że m iałam z nich pożytek; bo ja k mówiłam, szczególnie
od czasu onych dwu zdarzeń, w k tó ry ch je z tak ą skruchą
i z takim bólem serca wylewałam , zaczęłam więcej oddawać
Ż Y C I E Ś W I Ę T E J T E R E S Y '. 67

się m odlitw ie, i uchylać się od rzeczy przynoszących m i szkodę;


chociaż i wówczas jeszcze nie całkiem je porzuciłam , jedno że
Bóg, ja k mówiłam, dopom agał m i do zupełnego od nich oder­
w ania się. Za tern j akiem kolw iek z m ojej strony przygotow a­
niem, którego Boska dobroć Je g o jedynie po m nie czekała,
poczęły się m nożyć łask i duchowne, w sposób, ja k i zaraz
opiszę. B yła to dobroć nadzw yczajna; bo tak ich łask P an nie
zw ykł użyczać, jedno tym , k tórzy ju ż nabyli doskonałej czy­
stości sumienia.

R O Z D Z IA Ł X .

Zaczyna opisywać łaski, jakie Pan jej czynił na modlitwie; jak i w czem
możemy sami sobie dopomagać do otrzymania podobnych darów; jako
wiele zależy na tem, byśmy rozumieli łaski, jakie Pan nam
czyni. Nakoniec prosi tego, któremu to pismo posyła,
by od tego miejsca zacząwszy, to co napisz» pozostało
tajemnicą, skoro według danego jej rozkazu,
tak szczegółowo opowiada łaski od Pana
jej uczynione.

K ilkakrotnie, ja k mówiłam *), m iewałam , choć to bardzo


prędko przem ijało, początki tego, co teraz opowiem. G dym na
m odlitw ie, ja k pow iedziałam wyżej 2), staw iała siebie tuż przy
C hrystusie, i przedstaw iała Go sobie m ieszkającego we w nętrzu
m ojem, nieraz także w czasie czytania, zdarzało mi się, że znie­
nacka przenikało mię tak ie żywe uczucie obecności Bożej, że
żadną m iarą nie m ogłam w ątpić o tem , że On je s t we mnie,
albo ja cała pogrążona w Nim. Nie było to rodzajem widzenia;
było to coś innego,—zowią to, zdaje m i się teologią m istyczną,
— coś, co takie spraw uje zawieszenie duszy, iż cała jakoby
w ychodzi z siebie. W ola w tym stanie kocha; pamięć zdaje się
jak b y zatracona; rozum , ile mi się zdaje, nie myśli, ale się nie

’) Ob. wyż. rozdz. IV. — 2) Ob. wyż. rozdz. IV i IX.


68 R O Z D Z IA Ł X.

gubi '), ty lk o , ja k mówię, nie działa *2), jak o b y przerażony


wielkością ty ch rzeczy, k tóre ogląda, bo Bóg cbce aby rozu­
m iał, że z tego, co mu w tej chwili ukazuje Boski Jeg o Ma­
je s ta t, nic a nic nie rozum ie.
Przedtem , jakoby w stęp do tej łaski nadzw yczajnej, m ia­
łam praw ie ustaw icznie rzew ne uczucia pobożne; łaski tej, o ile
m nie się zdaje, m ożem y w pewnej m ierze i do pewnego stopnia
własnem staraniem dostąpić; je st to pociecha, ani całkiem zm y­
słowa, ani też czysto duchowna, ale cała je st darem Bożym.
Możemy jednak, zdaje m i się, skutecznie sobie do osiągnięcia
jej dopomódz, zastanaw iając się nad niskością naszą, i nad nie­
wdzięcznością naszą względem Boga, za tyle dobrodziejstw
k tó re nam uczynił; rozw ażając m ękę Zbaw iciela i tyle ciężkich
boleści Jeg o , i w szystko życie Jego, ta k pełne cierpienia; za­
p atru jąc się z lubością na wspaniałość dzieł Pańskich, na w iel­
kość nieskończoną m ajestatu Jego, i jako nas um iłował, i wiele
innych rzeczy, które każdem u, kto szczerze pragnie postąpić
w dobrem, co chwila same się nasuw ają, chociażby nie bardzo
na nie był uważnym. Je śli więc do takiego rozw ażania p rzy ­
łączy się nieco miłości, w tedy dusza się raduje i serce się roz­
rzew nia, i łzy płyną; czasem sami ja k b y siłą z siebie je doby­
wam y, czasem znowu Pan, rzekłbyś, w łasną ręką źródło ich
otw iera, ta k iż pow strzym ać go ani oprzeć się nie zdołamy.
T ak to hojnie, za tę tro ch ę usilności naszej, Bóg, rzekłbyś, nam
płaci darem ta k wielkim, jakim je s t pociecha, przenikająca du­
szę wśród ty ch łez jej, gdy wie i widzi, że płacze dla P an a tak
wielkiego; i nie dziw, bo ma tu słuszny i przew yższający po-

') W zachwyceniu.
2) „Powiada że rozum nie działa, ho jak mówiła, nie przechodzi rozu­
mowaniem od jednej rzeczy do drugiej, ani nie wyprowadza wniosków, ponie­
waż wszystką uwagę jego pochłania wielkość tego dobra, które mu się przed­
stawia; w rzeczy samej jednak prawdziwie działa, bo zapatruje się na to co
mu się przedstawia, i poznaje że nie zdoła zrozumieć tej rzeczy jaka jest.
Kiedy więc mówi: „nie działa“, to znaczy, że nie rozumuje, ale zatrzymuje
się jakby przerażony wielkością tego co poznaje, to jest tej rzeczy którą widzi:
nie iżby ją poznawał wyraźnie, ale tylko że widzi, iż jest tak wielką sama
w sobie, że nie zdoła jej poznać w zupełności.“ Przypisek Świętej.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T EK E S Y . 69

wód do serdecznej pociechy; tą, pociechą się raduje, w niej


słodko odpoczywa.
Nasuwa m i się tu porównanie, trafne, ja k sądzę. R ozko­
sze te duchowne na m odlitw ie snąć podobne są poniekąd do
rozkoszy w ybranych w niebie, k tó rz y choć tam nie oglądają
nic więcej nad to, co Pan, wedle zasługi każdego, chce aby
oglądali, każdy z nich przecie, widząc ja k m ałe są zasługi jego,
rad je s t i szczęśliwy z m iejsca, ja k ie otrzym ał; stąd tak a je st
niezm ierzona różność stopni rozkoszy niebieskich, bez porów ­
nania większa od różnicy ja k a tu na ziemi zachodzi m iędzy
jed n ą pociechą duchowną a drugą, lubo i tu rozm aitość stopni
je s t bardzo w ielka. T ak i duszy poczynającej, gdy Bóg jej
użyczy tej łaski, praw dziw ie ju ż zdaje się, że nie masz nic
czegoby jeszcze pragnąć m iała, i poczytuje się za przeobficie
zapłaconą za w szystką pracę i służbę swoję; i bez w ątpienia,
m a słuszność; bo jed n a ta k a łza, poniekąd, ja k mówiłam, usil-
nem staraniem naszem w yw ołana,—chociaż bez Boga darem ną
byłaby wszelka usilność nasza,—żadną, ja k sądzę, najcięższą
pracą tego życia nie może być godnie okupiona, ta k wielką
je s t jej wartość, i ta k w ielki zysk nam przynosi. Bo jak iż
może być w iększy zysk, nad tak ą pociechę, dającą duszy nie­
ja k ie świadectwo, iż je s t przyjem ną Bogu? Przetoż, kto tej ła ­
ski dostąpi, niech za nią wielbi Boga ile zdoła, niech zna sie­
bie w ielce dłużnym Boskiej dobroci Jego; snąć ju ż P an chce
go mieć dom ownikiem swoim, i przeznacza go do królestw a
swego, byleby nie cofał się wstecz.
N iechaj się nie uw odzi pewną fałszyw ą pokorą, o której
tu mówić zam ierzam , a k tó ra na tern się zasadza, gdy kto przez
rzekom ą pokorę nie uznaje w sobie darów, ja k ic h P an mu uży­
cza. Z rozum iejm y to dobrze, i nigdy o tern nie zapom inajm y,
że Bóg nam daje łaski swoje bez żadnej zasługi naszej, że za­
tem naszą powinnością jest, dziękow ać za nie Boskiemu M aje­
statow i Jego; bo jeśli nie znam y i nie rozum iem y tego co od
Niego otrzym ujem y, nie zdołam y też pobudzić siebie do m iło­
ści Jego; i rzecz pewna, że im jaśniej dusza uznaje, ja k przez
łaskę Boską je s t bogatą, znając przytem , ja k sama z siebie je st
ubogą, tern wyżej postąpi w cnocie, tern głębiej się utw ierdzi
70 R O Z D Z IA Ł X.

w pokorze prawdziwej. W przeciw nym razie, gdy przez oną


fałszywą pokorę w yobraża sobie że nie je s t sposobną do po­
siadania w ielkich łask, i skoro P an pocznie jej takow ych udzie­
lać, lęka się ty lko i drży, by nie zgrzeszyła próżnem upodo­
baniem w samej sobie, dusza ta k a pozbawia siebie wszelkiej
otuchy i dzielności do dobrego. W ierzm y mocno, że Ten k tó ry
nam daje d ary swoje, da także łaskę, abyśm y um ieli poznać
poduszczenie czarta, jeślib y z powodu tych darów począł nas
kusić próżną chwałą, że da i moc, abyśm y pokusie sprzeciw ić
się mogli, jeśli tylko w szczerości serca chodzim y przed B o­
giem , i Jem u pragniem y się spodobać, a nie ludziom . Rzecz
to bardzo jasna, że im w iększe kto nam w yśw iadczył dobro­
dziejstw a, tern więcej też, pom nąc na te dobrodziejstw a jego,
miłować go będziemy. Jeśli więc słuszna je s t rzecz, i w ielka
zasługa, pam iętać zawsze na to, że od Boga m am y b y t i istność
naszę, że On nas stw orzył z niczego, i zachow uje nas, i w szy­
stkie dobrodziejstw a m ęki i śm ierci swojej zgotow ał, i pogo­
tow iu trzy m ał dla każdego z nas dziś żyjących, na długo
przedtem niż go stw orzył: czem użby m nie nie m iało się godzić,
bym uznaw ała to, i jasno w idziała, i ustaw icznie rozpam ięty­
wała, jak o niegdyś podobałam sobie w rozm ow ach próżnych,
a jak o tera z P an mi dał tę łaskę, że o niczem mówić nie lubię
i nie chcę, jedno o Nim? Oto klejnot drogi, k tó ry , gdy wspo­
m nim y że On go dał, i że je s t w posiadaniu naszem, pobudza
i zniew ala do m iłości, i ten je s t w szystek szczęśliwy owoc mo­
dlitw y w ew nętrznej, opartej na pokorze. Cóż dopiero będzie,
gdy dusza u jrzy w swem w ładaniu inne klejn o ty jeszcze droż­
sze, takie ja k je ju ż otrzym ał niejeden sługa Boży, łaskę na-
przykład w zgardy świata, owszem i w zgardy siebie samego?
Rzecz jasna, że tern bardziej wówczas m usi uznaw ać siebie
dłużną Panu, i obowiązaną do służby Jeg o , pom nąc że sama
z siebie nic z tego w szystkiego nie m iała, i w ielbiąc hojność
Pana, że duszy ta k ubogiej, i grzesznej, i ogołoconej z wszel­
kiej zasługi, jak ą je s t dusza m oja, k tórej dość było, i aż nadto,
onej pierwszej perełki, raczy ł użyczyć ty le innych jeszcze droż­
szych łask, i większem i obsypać m ię bogactw am i, niżbym sama
pragnąć mogła. P o trzeb a nam zdobyw ać się na nowe siły do
ŻY CIE ŚW IĘTEJ TERESY. 71

służby Bożej, i nie okazać się niewdzięcznym i; bo z tym wa­


runkiem P an daje nam łaski swoje, i jeślibyśm y nie czynili
dobrego użytku z tego skarbu i z tego wysokiego stanu, do
którego nas podnosi, On je nam znowu odbierze, i w większem
daleko ubóstw ie nas pozostawi, niż byliśm y przedtem , a perły
swoje da takiem u, k tó ry je w ierniej uszanuje, i pożytek z nicli
uczyni i sobie i drugim . Lecz jak że m ógłby czynić ta k i po­
ży tek i hojnie użyczać drugim , ktoby nie w iedział o tern, że
je s t bogatym ? P rz y tak iej naturze, ja k ą je s t nasza, niepodo­
bna, zdaje mi się, by kto zdobył się na serce i odwagę do
rzeczy w ielkich, jeśli nie m a w ew nętrznego przeświadczenia,
iż je s t w łasce u Boga; bo ta k jesteśm y nędzni i ta k skłonni
do rzeczy tej ziemi, że trudno by zdołał obrzydzić sobie w szy­
stkie dobra doczesne i wielkiem sercem od nich się oderwać,
kto nie je s t sobie świadom ym tego, że posiada już niejaki za­
datek dóbr w iecznych. Przez te dary swoje P an przyw raca
nam siłę i m ęztwo, k tóre m y przez grzechy nasze straciliśm y.
Trudno, tern bardziej, by szczerze pragnął być za nic m ianym
i w zgardzonym od w szystkich, i nabył w szystkich onycli wiel­
kich cnót, którem i jaśnieją doskonali, kto prócz w iary żywej,
nie czuje w sobie niejakiego zadatku tej miłości, ja k ą Bóg go
m iłuje. Bo takie je s t m artw e dla rzeczy nadziem skich p rzy ­
rodzenie nasze, że tylko do tego się garniem y, co w idzim y na
oczy; i dla tego właśnie one łaski i dary Boże, gdy je uznaje­
my w sobie, i widzim y, budzą w iarę naszę i nowej dodają jej
dzielności. Może być że, jako jestem zła i grzeszna, sądzę
o ty ch rzeczach w edług siebie; m ogą być inni, k tórym do speł­
nienia uczynków wysoce doskonałych, niczego więcej nie po­
trzeba, jedno samej praw dy wiary; ja w nędzy mojej, po trze­
bowałam w szystkich onych pom ocy.
Oni nam to sami najlepiej powiedzą; co do mnie, opisuję
tu tylko co było zemną, ja k mi kazano: a jeśli piszę co niedo-
rzeczy, ten którem u to posyłam , podrze pisanie moje, bo lepiej
odemnie potrafi poznać, co je s t złego. Jego też, i w szystkich
spowiedników m oich, — jako spowiednikiem moim je s t i ten,
do którego idzie to pisanie, — na miłość Zbawiciela błagam
o to jedno: cokolwiek dotąd pow iedziałam o niecnotliwem życiu
72 R O Z D Z IA Ł X .

m ojem i o grzechach m oich, to niech ogłoszą; dzisiaj zaraz


daję im na to pozwolenie; w szystko to niech ogłoszą, jeśli
chcą, natychm iast, jeszcze za życia mego, bym snąć nie oszu­
kiw ała ludzi, aby m yśleli że je s t we m nie co dobrego; p ra­
wdziwie i z w szelką pewnością, o ile znam i rozum iem dzisiaj
sama siebie, upewniam ich, że ogłoszenie to w ielką mi sprawi
pociechę. Ale co do tego, o czem teraz dalej m am mówić,
pozwolenie nie daje się; i jeślib y ten opis kom u pokazać mieli,
nie chcę by w yjaw ili, k to je s t ta w której tak ie rzeczy się
działy, ani kto to napisał; dla tego też nie w ym ienię tu n i­
gdzie nazw iska mojego, ani niczyjego, ale wedle w szystkiej
możności mojej postaram się ta k pisać, iżbym nie została po­
znaną; i o to proszę na m iłość Boga. Zatw ierdzenie mężów tak
uczonych i pow ażnych dostatecznie zaleci, cokolw iek w tym
opisie moim, jeśli P an mi da łaskę ku tem u, m ogę powiedzieć
dobrego; jeśli tu znajdzie się co zalecenia godnego, będzie to
Jego sprawa, a nie moja, bo j a nie m am żadnej nauki, ani za­
lety życia cnotliw ego, ani żadnej od nikogo, uczonego czy
kogobądź, do pisania tego pomocy; n ik t też, oprócz ty c h k tórzy
kazali mi pisać, a k tó ry ch obecnie nie masz tu, nie wie o tern
że piszę; a przytem m ogę tylko pisać w chwilach, że ta k rzekę,
kradzionych, bo mię to odryw a od przędzenia, a dom w k tó ­
rym mieszkam , ubogi jest, i zajęcia różnego mi nie brak.
G dyby jeszcze P an dodał mi większej zdolności i lepszej pa­
mięci, za pom ocą których m ogłabym przynajm niej korzystać
z rzeczy dawniej czytanych lub słyszanych; ale zdolność m oja
praw ie żadna, a pam ięć bardzo słaba. Je śli więc z tern wszy-
stkiem zdarzy mi się pow iedzieć co dobrego, sam P an to spra­
wi wedle woli swojej, m ając w tern na celu ja k i dobry skutek;
co zaś będzie złego, to będzie w łasna m oja sprawa, i W asza
Miłość to w ykreśli. Jakkolw iekbądź, w ym ienienie nazw iska
mego ani w jednym ani w drugim razie żadnego nie może
przynieść pożytku: póki żyję, w yjaw ianie to rów nałoby się
głoszeniu zalet m oich, a rzecz jasn a, że nikogo nie należy
chwalić za życia; tern bardziej jeszcze po śm ierci m ojej nie
masz powodu mówić o mnie, chybaby na to tylko, aby to co
w pisaniu m ojem może być dobrego, straciło wszelką powagę,
ŹV CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 73

i n iktby mu w iary nie dawał, widząc że pisała to osoba ta k


nędzna i niecnotliw a. W nadziei że W asza Miłość, i drudzy
k tó rzy m ają to czytać, uczynicie to, o co proszę na miłość
Zbawiciela, piszę swobodnie; inaczej m iałabym w ielki skrupuł,
w yjąw szy gdy przychodzi m i pisać o grzechach moich, bo co
do tego, żadna mię wątpliwość nie krępuje; co do reszty zaś,
dość tego że jestem kobietą, aby mi na samo to wspomnienie
skrzydła opadły, a tern bardziej, że nietylko kobietą, ale i nie-
cnotliwą. W szystko więc co tu nie należy do prostego opisu
życia mego, niech to W asza Miłość zachowa u siebie, skoro
z takiem naleganiem żądałeś odemnie niejakiego objaśnienia
łask, jak ie mi Bóg czyni na m odlitw ie, azali ono okaże się
zgodnem z praw dam i św iętej naszej w iary katolickiej; gdyby
nie, W asza Miłość natychm iast to spali, na co z góry się zga­
dzam i poddaję się; powiem więc, co się dzieje we mnie: jeśli
są to rzeczy zgodne z w iarą, może Miłość W asza odniesiesz
z nich jak i pożytek; jeśli nie, więc nie omieszkasz wywieść
z błędu duszę m oję, by snąć diabeł nie skorzystał z tego,
z czego ja spodziewałam się odnieść korzyść dla siebie; bo
zawsze, ja k wiadomo Panu memu, i ja k o tem później jeszcze
wspomnę, szukałam i pragnęłam znaleźć takich, któ rzy b y mię
oświecić mogli.
Jakkolw iek pragnę jasno w yrazić to, co wiem o ty ch
przejściach w ew nętrznych na m odlitw ie, słowa m oje w ydadzą
się przecie bardzo ciem nem i tym , k tó rzy nie m ają doświadcze­
nia w ty c h rzeczach. W skażę tu niektóre trudności, które,
zdaniem m ojem, stoją na przeszkodzie do postępu na tej dro­
dze, i inne, m ogące się na niej trafić niebezpieczeństw a, ja k
mi je P an dał poznać z własnego doświadczenia; potem , przez
wiele lat, zasięgałam w tej m ierze zdania ludzi głęboko uczo­
* nych i życia duchownego świadomych; w szyscy oni uznali, że
mimo ty lu fałszyw ych kroków i niew ierności m oich na tej
drodze, P an łaskaw y, w ciągu ty ch dw udziestu i siedm iu lat
tylko, odkąd zaczęłam odpraw iać rozm yślanie, takiego m i uży­
czył doświadczenia, jak ie inni zaledwo osiągnęli w trzydzieści
i siedem , albo czterdzieści siedm lat, przy niezm iennej, przez
ta k długie lata, stałości w pokucie i cnocie. N iech będzie bło­
gosław iony za w szystko, i niech m ną rozporządza do służby
74 R O Z D Z IA Ł X.

swojej, wedle Boskiej woli i dobroci swojej; bo dobrze w iado­


mo Panu memu, że w te m objawieniu łask, jak ie m i uczynił, nic
innego nie m am na celu, jedno przym nożenie Mu chwały
i uw ielbienia wedle m aluczkiej m iary m ojej, ukazując, jako
spodobało Mu się tak ie plugaw e i cuchnące śm ietnisko zam ie­
nić w ogród, takiem wdzięeznem kw ieciem woniejący. Niech
m ię Boska dobroć Jeg o uchroni od tego nieszczęścia, bym je
kiedy jeszcze z w iny m ojej w yplenić m iała, i stać się znowu
taką, ja k ą przedtem byłam . 0 to, błagam na miłość Boską,
niech prosi za m ną Miłość W asza; bo lepiej i jaśniej wiesz
czegom w arta, niż mi to pozwoliłeś tu wypowiedzieć.

R O Z D Z IA Ł X I.
Ukazuje, czyja w tem wina, że dusza nie dochodzi od samego początku
do doskonałej miłości Boga. — Poczyna, za pomocą porównania,
które przywodzi, objaśniać cztery stopnie modlitwy wewnętrznej.
Tu naprzód mówi o pierwszym z tych stopni. Jaki z niego
wielki pożytek dla poczynających, i dla tych, którzy
nie doznają pociech na modlitwie.

W szczynając teraz mowę od tych, k tórzy poczynają czy­


nić siebie niew olnikam i m iłości,—bo zdaniem mojem, postano­
wienie naśladow ania, tą drogą m odlitw y w ew nętrznej, Tego,
k tó ry nas ta k um iłował, nie je s t niczem innem, jedno oddaniem
siebie w błogosław ioną niew olę miłości: — je s t to godność ta k
w ielka, że na samo jej wspom nienie niew ypow iedzianej doznaję
radości; bo jeśli ty lko w ty m początkow ym stanie zachow ujem y
się ta k ja k należy, od razu bojaźń niew olnicza musi ustąpić
precz. O Panie duszy m ojej, jedy ne dobro moje! Czemu nie
spodobało się Tobie ta k zrządzić, by dusza, skoro się zdobędzie
na postanow ienie m iłow ania Ciebie, i gotow a uczynić wszystko
co je s t w jej mocy, ogołacając się z w szystkiego dla lepszego
napełnienia się miłością tw oją, od razu zdołała się wznieść do
doskonałej miłości, i posiadaniem je j się cieszyć? Żle mówię;
raczej powinnam powiedzieć i żalić się: dla czego m y sami
nie chcem y, — bo nasza jedynie to w ina, — cieszyć się
Ż Y C IE ŚW IĘTEJ T E R E S Y . 75

od razu ta k ą w ysoką godnością, kiedy osiągnąwszy posiadanie


tej praw dziw ej m iłości Boga, osiągam y zarazem w szystkie do­
bra, k tórych ona je s t źródłem, i w szystkie je za sobą sprowadza?
T ak się drożym y, ta k się ociągam y z oddaniem się Bogu bez
podziału; zaczem też, ponieważ Bóg nie chce byśm y używ ali
tak wysokiego szczęścia, nie zapłaciw szy za nie wysokiej ceny,
zawsze nam niedostaje należnego przysposobienia do osiągnię­
cia go. W iem -ci dobrze, że nie masz na tej ziemi żadnej rze­
czy ta k kosztow nej i drogiej, by m ogła starczyć na okupienie
ta k wielkiego dobra; lecz gdybyśm y czynili co je s t w naszej
m ocy, nie przyw iązując się do żadnej rzeczy ziem skiej, a sta ­
rając się o to, by w szystko nasze pożądanie i obcowanie było
w niebie, nie masz, sądzę, wątpliwości, że bardzo rychło o trzy­
m alibyśm y ono dobro, ta k bez odkładania i bez podziału czy­
niąc siebie gotow ym i do przyjęcia go, ja k tego n ie je d e n Święty
przykładem swoim nas uczy. Lecz my, łudząc siebie żeśmy
Bogu oddali wszystko, w rzeczy samej ofiarujem y Mu tylko
dochód i owoc, a g ru n t i własność zatrzym ujem y sobie. Obie­
ram y sobie dobrowolne ubóstw o, co w istocie w ielką je s t za­
sługą; ale nieraz na nowo oddajem y się troskom i zachodom ,
aby nam nie zabrakło, nie ty lko rzeczy potrzebnych, ale i zby­
tecznych, i ubiegam y się o przyjaciół, k tó rzy b y nam tych rze­
czy dostarczali, i z obawy niedostatku, na większe narażam y
się kłopoty, a może i niebezpieczeństw a, niż te, dla uniknienia
k tórych zrzekliśm y się posiadania dóbr naszych. Podobnież
zdaje nam się, że samem już poświęceniem siebie pow ołaniu
zakonnem u, i w stąpieniem na drogę życia duchownego i dąże­
nia do doskonałości, zrzekliśm y się czczej sław y i honoru świa­
towego; lecz zaledwo kto w czem kolwiek dotknie tego naszego
honoru, ju ż nie pam iętam y na to, żeśm y go oddali Bogu, i chce­
m y go odebrać napow rót, i wynosić się, i niejako w yrw ać go
z rąk tego, któregośm y, zdawało się, dobrow olnie i raz na za­
wsze Panem czci naszej obrali. T ak samo czynim y we wszy-
stkiem .
Szczególniejszy to sposób, dopraw dy, nabyw ania m iłości
Bożej! chcielibyśm y mieć ją od razu, i pełnem i rękam i, ja k to
mówią, ją czerpać, i zachow ując w sercu ziem skie przyw iąza-
76 R O Z D Z IA Ł XI.

nia, nie usiłując przyw ieść do skutku dobrych chęci naszych,


i ostatecznie podnieść wyżej nad ziem ię pragnienia nasze,
chcielibyśm y przytem używać w pełni w szelkich pociech du­
chow nych. To ch y b a nie uchodzi, i jedno nie zgadza się z dru-
giem . Tak więc, dla tego że my nie zdobyw am y się na odda­
nie się Bogu odrazu i całkowicie, Bóg też nie od razu i nie
całkow icie użycza nam tego skarbu swego; obyż przynajm niej
w Boskiej łaskaw ości swojej użyczał nam go po kropelce, cho­
ciażby żądał w zam ian od nas wszelkich, jak ie m ogą być na
świecie, najcięższych prac i trudów! Bardzo wielkie zaiste,
m iłosierdzie czyni Bóg tem u, kom u da łaskę i m ęztwo i sku­
teczne postanow ienie dążenia ze w szystkich sił swoich do osią­
gnięcia tego dobra; takiem u, jeśli w ytrw a, Bóg, k tó ry nie od­
m aw ia siebie nikom u, stopniowo coraz większego będzie do­
dawał serca i odwagi, aż w końcu wzbije się do tego zwycię-
ztwa. Odwagi, mówię: bo w ielkie i niezliczone są trudności,
jak ie czart staw ia poczynającem u, aby nie w stąpił na tę drogę
m odlitw y wew nętrznej; gdyż wie dobrze nieprzyjaciel zbawie-
nia, ja k ą z tego szkodę odniesie, a iż nie tylko tę jed n ę duszę
utraci, ale i wiele innych przez nią. K to bowiem od początku
swego życia duchownego usiłuje przy łasce Bożej w stąpić aż
na szczyt doskonałości, ten, sądzę nigdy nie wnidzie do nieba
sam jeden; zawsze przykładem i wpływem swoim pociągnie za
sobą wielu; Bóg, jak o dzielnem u wodzowi, dodaje mu tow a­
rzyszów, aby z nim i za nim szli. D la tego więc, ja k mówię,
diabeł takie poczynającem u kładzie w drogę trudności i nie­
bezpieczeństw a, iż nie małej potrzeba odwagi, aby się nie co­
fnąć wstecz, a daleko bardziej jeszcze, wielkiej łaski od Boga.
K iedy już mówię tu o pierw szych początkach tych dusz,
stanow czą m ających wolę dążenia do tego dobra, i zw ycięs­
kiego dokonania przedsięw zięcia swego, — o tern co wyżej za­
częłam mówić, o teologii m istycznej, ja k ją, zdaje m i się, na­
zyw ają, powiem obszerniej w dalszym ciągu:—trzeb a wiedzieć,
że praca najtrudniejsza w szystka się znajduje właśnie w ty ch
początkach; tu ta j dusza czuje całe brzem ię pracy; a P an do­
daje tylko siły do zniesienia go, gdy przeciw nie na dalszych
stopniach m odlitw y przew aża pociecha i wesele; lubo jednak,
ŻY CIE Ś W IĘTEJ TEKESY. 77

i na początku, i w środku, i przy końcu tej drogi, wszyscy


zarów no noszą krzyże swoje, jakkolw iek różne; bo jako drogą
krzyża szedł Chrystus, ta k i tym , k tó rz y Go naśladują, tąż
drogą iść potrzeba, jeśli nie chcą zabłądzić. Błogosławione to
cierpienia, które już tu w tem życiu ta k przew yższającą na­
grodą się opłacają! Zm uszona tu jestem użyć porównań, ja k ­
kolw iek chciałabym ich uniknąć, i dla tego że jestem kobietą,
i dla tego że pragnę pisać po prostu co mi kazano; ale ta mo­
wa duchowna ta k je s t trudną do w yrażenia, gdy kto, ta k ja k
ja, żadnej nie m a nauki, że potrzeba m i z konieczności szukać
jakiego na to sposobu. Kzadko kiedy zapewne porównanie
' moje okaże się trafnem ; będziesz w tedy W asza Miłość m iała
z niego rozryw kę, uśm iechając się na takie niedołęstw o moje.
Oto więc porównanie, k tóre zdaje mi się gdzieś kiedyś czyta­
łam czy słyszałam , ale m ając złą pam ięć, nie wiem już gdzie
i z jakiej okazyi; dość że na teraz w ydaje mi się odpowiedniem
do objaśnienia m yśli mojej. Poczynający w życiu duchownem
i w m odlitw ie w ew nętrznej, niech sobie przedstaw i, że p rzy stę­
puje do założenia ogrodu rozkoszy, przyjem nego Panu, na
gruncie mocno jałow ym i chw astam i zarosłym . Sam Boski P an
naprzód w łasną ręką w yplenia z niego złe zielska i wonnem i
ziołam i go zasadza. Ten pierw szy początek, ta k przedstaw iam y
sobie, już uczyniony jest, skoro tylko dusza stanow czą wolą
skłoniła się do m odlitw y w ew nętrznej i już zaczęła jej się
oddawać. Do nas zatem należy, byśm y jak o dobrzy ogrodnicy
m ieli staranie o ty ch m łodych roślinach, aby rosły, i pilnie je
podlewali, aby nie uschły, dopóki się nie rozw iną i kw iatów
nie wydadzą, któreby słodką wonią swoją rozw eselały serce
P ana naszego, ta k iżby często nawiedzał ten ogród swój, i nim
się lubował, i wśród tego kw iecia cnot w szelkich rad odpoczywał.
Obaczmyż teraz, w ja k i m a być sposob podlew anie,
abyśm y zrozum ieli co tu czynie pow inniśm y, i ile nas to pracy
będzie kosztow ało, i ja k długo ta k nam pracow ać potrzeba,
i czy zysk przew yższy nakład pracy. Czworaki, zdaje m i się,
może być sposób podlewania: albo ciągnąc wodę ze studni, co
je s t pracą bardzo uciążliwą; albo za pom ocą „noryi“ ‘), czy
') Przyrząd hydrauliczny, używany powszechnie w Hiszpanii i Francyi
południowej.
78 R O Z D Z IA Ł XI.

wodociągu, dobywając wodę przez obracanie koła, ja k to sama


nieraz próbowałam; — tu praca m niejsza je s t od poprzedniej
i więcej dostaje się wody; albo sprow adzając wodę z rzeki czy
ze strum ienia, i ten je st sposób o wiele lepszy, bo i ziemia
obficiej się wodą nasyca, i nie potrzeba tak częstego podlewa­
nia, i ogrodnik daleko m niejszą ma pracę; albo wreszcie za
pom ocą deszczu obfitego; w tedy P an sam, bez żadnej pracy
naszej podlewa, i ten sposob bez żadnego porów nania przew yż­
sza w szystkie poprzednio wym ienione. Stosując teraz do za­
łożenia m ego te cztery sposoby naw odniania potrzebnego do
utrzym ania ogrodu, k tó ry bez wody zw iądłby i zm arniał, sądzę
że za pom ocą tego porów nania zdołam w pewnej m ierze obja­
śnić cztery stopnie m odlitw y w ew nętrznej, na k tórych P an
w dobroci swojej różnem i czasy duszę moję staw iał. Bodajbym
z łaski Jeg o w ta k i sposób um iała to wypowiedzieć, iżby było
na pożytek jednem u z tych, k tó rzy mi kazali to napisać, a któ­
rego P an przez cztery m iesiące o wiele dalej naprzód zapro­
wadził, niż j a zaszłam w siedmnaście lat; lepiej odemnie przy­
sposobił siebie, zaczem teraz bez żadnej pracy swojej, m a swój
ogród podlew any w szystkiem i czterem a onemi wodami; a choć
ostatnia udziela mu się jeszcze kroplam i tylko, wszakże tak
szybkie są postępy jego, że niezadługo, przy pom ocy Pańskiej
cały się w niej zanurzy; niechże się śmieje zemnie, jeśli mój
sposób m ówienia o ty ch rzeczach w yda mu się niedorzecznym :
zgadzam się na to i rada z tego będę.
O poczynających w m odlitw ie wew nętrznej m ożna po­
wiedzieć, że są podobni do ludzi, ciągnących wodę ze studni,
co ja k mówiłam, w ielkie im spraw uje utrudzenie. P o trzeb a im
biedzić się ze zm ysłam i swemi, aby je trzym ać w skupieniu,
co, ponieważ zw ykły błąkać się samopas, je s t pracą nielada.
P o trzeb a im przyuczać się powoli do um artw ienia przyrodzo­
nej chęci w idzenia i słyszenia w szystkiego, a w godzinach mo­
dlitw y rzeczyw iście już powściągać się od w idzenia i słyszenia
rzeczy zew nętrznych, usuw ając się na sam otność, i sam otnie
rozpam iętyw ając przeszłe życie swoje. W szyscy wprawdzie,
ostatni zarówno ja k i pierwsi, powinni się często oddawać te ­
mu rozpam iętyw aniu, ale różna je s t dla różnych m iara czasu
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 79

i usilności do tego potrzebnej, ja k to niżej objaśnię. P o czy ­


nający zw ykli dręczyć się tem , żc nie potrafią rozpoznać, czy
m ają istotnie żal za grzechy swoje, chociaż z pewnością go
mają, skoro m ają postanow ienie służenia Bogu na prawdę. P o ­
winni usilnie przykładać się do rozm yślania o życiu C hrystusa
Pana, a rozm yślanie to je s t także utrudzeniem dla um ysłu. Do
tego w szystkiego sami dojść możemy, rozum ie się, przy po­
m ocy łaski Bożej, bo bez niej, ja k Aviadomo, nie zdołam y ani
pom yśleć nic dobrego. W ta k i sposób poczynam y ciągnąć wodę
ze studni; i dałby Bóg aby się znalazła; ale choć jej kiedy
zabraknie, nie będzie to przynajm niej z w iny naszej, skoro
idziem y czerpać ją , i czynim y co możemy, aby te k w iaty na­
sze b yły podlane. A Bóg ta k je s t dobry, że choć nieraz, z p rzy ­
czyn Boskiem u M ajestatow i Jeg o w iadom ych, — może właśnie
dla tem w iększego postępu naszego, — dopuszcza by studnia
okazała się suchą, wszakże jeśli jedno m y czynim y co do nas,
jak o dobrych ogrodników należy, i bez wody zachow a kw ia­
tom życie, i cnotom da pom nożenie. Przez wodę rozum iem tu
łzy, albo w braku łez, w ew nętrzne uczucia i rozrzew nienia
pobożne.
Cóż ted y pocznie tak i, k tó ry przez długie dni widzi
w sobie samą ty lko oschłość i niesm ak, i znękanie, i tak ą b e z ­
skuteczność p racy swojej w chodzeniu do studni i szukaniu
wody, że gdyby nie pom niał na to, iż ta k pracując, przyjem ­
ność czyni i posługę oddaje P anu ogrodu, gdyby go nie po­
w strzym yw ała obawa postradania tego w szystkiego, co ju ż w y­
służył, i nadzieja że przecie nie pozostanie bez pożytku ten
tru d nużący, ja k i ponosi, ty le razy spuszczając ceber do studni,
i zawsze go w yciągając bez wody: gotów by porzucić wszystko?
I nieraz m u się zdarzy, że od zm ęczenia ju ż i rąk podnieść
nie zdoła, ani się zdobyć na żadną m yśl pobożną; bo przez to
ciągnienie wody ze studni ma się tu rozum ieć działanie i pra­
ca rozum u. Cóż więc pytam , pocznie ogrodnik w takiej nie­
doli swojej? Niech się pociesza, niech się weseli, niech sobie
to poczytuje za łaskę najw iększą, że dano mu je s t pracow ać
w ogrodzie ta k w ielkiego M onarchy, i że wie, iż ta k pracując,
podoba się Jem u, i że w tem ma na celu, nie własne zadowol-
80 R O Z D Z IA Ł X I.

nienie swoje, jedno zadowolnienie Jego; niech Go w ysław ia


ustaw icznie, iż tak ą mu ufność okazuje, widząc jako, choć P an
mu żadnej nie daje zapłaty, on przecie z ta k ą pilnością chodzi
około p rac y przez Niego mu zleconej; niech Mu dopom aga
w noszeniu krzyża swego, pom nąc na to, że On całe życie swoje
dźw igał brzem ię krzyża; niechaj nie tu na ziem i szuka chw ały
królow ania z Nim , a m odlitw y niechaj nigdy za nic nie opu­
szcza, ale raczej wciąż się utw ierdza w m ocnem postanow ieniu,
że chociażby ta oschłość m iała trw ać całe życie, on nie dopu­
ści Chrystusow i upaść pod krzyżem . P rzy jd zie czas że otrzym a
zapłatę za wszystko; niech się nie lęka, by m iała być stracona
praca jego; dobrem u P anu służy, i oczy Jeg o na nim spoczy­
wają. Jakiekolw iekby go napastow ały złe m yśli, niech się
niem i nie trw oży; wszak i św. H ieronim ow i diabeł także po­
kusy nasuwał na puszczy. M ają swoję cenę te udręczenia;
przechodziłam ja przez nie długie lata, i jeśli kiedy wśród tej
ciągłej oschłości udało mi się jed n ę kropelkę zaczerpnąć z owej
studni błogosławionej, wydaw ało mi się to szczególną łaską od
Boga. Są to, wiem dobrze, cierpienia bardzo dojm ujące, i wię­
kszej, zdaniem mojem, potrzeba odwagi do zniesienia ich, niż
do innych wielu utrapień, jak ie są na świecie; ale jasno o tern
się przekonałam , że Bóg nie zostaw ia ich bez nagrody, naw et
i w tern życiu jeszcze; bo rzecz pewna, że jedna z ty ch godzin
rozkosznego uczucia Boskiej słodkości Jego, których mi potem
P an użyczał, w ydała mi się przeobfitem wynagrodzeniem za
w szystkie udręczenia, jak ie przez długi czas w ycierpiałam ,
chcąc w ytrw ać na modlitwie. Snąć dla tego Pan, częstokroć
na początku, nieraz i przy końcu tej drogi m odlitw y wewnę­
trznej, dopuszcza na m iłośników swoich te m ęki duchowe, i inne
jak ie się nasunąć mogą pokusy, aby ich doświadczył, aby się
okazało, czy będą mogli pić kielich Jego, i pom agać Mu nosić
krzyż, pierwiej nim złoży w nich w ielkie one skarby swoje.
D la dobra naszego, nie w ątpm y o tern, Boska łaskawość Jego
tak ą nas chce drogą prowadzić, abyśm y dobrze zrozum ieli że
jesteśm y niczem; bo ta k a je s t wysokość i wielkość ty ch łask,
k tó ry ch nam potem użycza, iż potrzeba nam, pierwej nim ich
użyczy, poznać z własnego doświadczenia nędze nasze, by nas
snadź nie spotkało to, co spotkało Lucyfera.
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY . 81

Cóż jest, o Panie mój, w ty ch drogach i zrządzeniach


tw oich, coby nie zm ierzało do w iększego dobra takiej duszy,
k tó rą widzisz że ju ż je s t tw oją, że oddaje się w ręce twoje,
aby szła za tobą kędykolw iek pójdziesz, i aż do śm ierci k rzy ­
żowej, z mocno postanow ionym um ysłem i wolą, dopom agania
Ci w noszeniu krzyża, i nie pozostaw ienia Ciebie z nim sa­
mego? Je śli cię P an widzi w takiem usposobieniu i postano­
wieniu, zapraw dę, nie masz się czego lękać, duszo duchowna,
nie masz czego się smucić, gdy ju ż stoisz na ta k wysokim
stopniu, jak im je s t pożądanie obcowania z Bogiem samym,
i porzucenia dla miłości Jeg o uciech św iatow ych; tego doka-
zawszy, dokazałaś ju ż co było najtrudniejszego; wysławiaj za
to Boską wielmożność Jego, i zdaj się z ulnością na dobroć
Jego, bo higdy on jeszcze nie zrobił zawodu przyjaciołom swo­
im. Nie dopuszczaj do siebie ani na chw ilę takiej myśli: dla
czego tam tem u po niew ielu dniach daje łaskę uczuć pobożnych,
a m nie jej nie daje po tylu latach? W ierzajm y, w szystko to
je s t dla naszego dobra; niech nas wiedzie Boska wola Jego
k tórędy zechce, nie jesteśm y już swoi, ale Jego. Dość tej
wielkiej łaski k tó rą nam czyni, że chce byśm y chcieli praco­
wać w ogrodzie Jego, i zostawać przy nim, Boskim Panu jego,
bo On z pewnością je s t z nami; jeśli Mu się podoba by rosły
te zioła i kw iaty, jednym przez podlew anie wodą, k tórą ciągną
ze studni, a drugim bez wody, co m nie do tego? Czyń, Panie,
cokolw iek zechcesz; niech tylko ja Ciebie nie obrażam, niech
się nie m arnują we m nie kw iaty cnót, jeśli m i jakiej, z samej
ty lko dobroci tw ojej, użyczyłeś. Cierpieć chcę, Panie, bo Ty
cierpiałeś; niech się spełni nadem ną na wszelki sposob wola
Twoja; a nie dopuszczaj tego, Boże Avielki, by rzecz ta k droga
ja k ą je s t miłość tw oja, dostała się najem nikom , k tórzy służą
Tobie tylko dla pociech twoich.
Zważm y to dobrze, a wiem co mówię, bom sam a tego na
sobie doświadczyła: gdy dusza w stąpi na tę drogę m odlitw y
w ew nętrznej, i odważnie nią idzie, gdy zdobędzie się na to, by
już nie troszczyła się zbytnie o pociechy i uczucia pobożne,
ani się zbytnie cieszyła, gdy P an je da, ani się zbytnie smu­
ciła, gdy ich zabraknie, w tedy dusza tak a już uszła w ielką część
Pisma ś. Teresy. T. I.
82 ROZDZIAŁ XI.

drogi; choć może nieraz się potknie, niech się nie lęka by dla
tego cofała się wstecz; budowa, k tó rą wznosi, na m ocnym opiera
się fundam encie. T ak jest, miłość Boża nie zasadza się na roz­
pływ aniu się we łzach, ani na onych pociechach i rozrzew nie­
niach, których po większej części pragniem y, i cieszym y się
gdy je mamy, ale na tern byśm y służyli Mu w sprawiedliwości
i sercem mężnem, i z pokorą; w pociechach zaś duchownych,
zdaniem mojem, bierzem y tylko, a nic z siebie nie dajemy.
D la kobieciny, ja k ą ja jestem , słabej i m ałego ducha, może
jeszcze tego potrzeba, by Bóg ją pokrzepiał słodkością darów
swoich, ja k to obecnie czyni mnie, abym m ogła znieść niejakie
utrapienia, które z Boskiej woli Jego na mnie przychodzą.
Ale by słudzy Boży, mężowie poważni, uczeni i rozumni, ta k
się frasow ali o to, że Bóg im nie daje pociech duchownych,
je s t to rzecz dla mnie ta k ckliwa, że i słyszeć o tern nie mogę.
Nie mówię by ich nie mieli przyjm ować, gdy im Bóg ich uży­
czy; owszem, niech je sobie wówczas wysoko cenią, skoro Bóg
snąć uznaje, że im w tej chwili przyniosą pożytek; ale gdy są
pozbaw ieni ty c h pociech, niechaj się tern nie dręczą; niech po­
wiedzą sobie, że skoro Bóg ich odmawia, więc widać nie są im
potrzebne, i niech um ieją panować nad sobą, i cierpliw ie prze­
trw ać czas posuchy. Niechaj m i wierzą, któram w idziała to
sama i dośw iadczyła, m ałoduszność tak a je s t rzeczą zdrożną,
jest przeszkodą w dążeniu do doskonałości, bo krępuje swobodę
ducha i odbiera siłę do m ężnych przedsięwzięć.
Oo tu mówię, nie tyczy się to sam ych tylko poczynają­
cych, chociaż i dla nich ta k mocno na to nalegam , bo wiele na
tern zależy, by od samego początku przystępow ali do dzieła
z tak ą swobodą ducha i z takiem mężnem postanowieniem ; ale
mówię to i dla drugich, jak ich je s t wielu, k tó rzy choć dawno
zaczęli, nigdy do tego dojść nie mogą, by doszli do końca.
Główna tego m ałego postępu przyczyna, ja k sądzę, je s t w tern,
że nie chw ycili się krzyża od samego początku; stąd, gdy na
m odlitw ie nie udaje im się działać rozumem, znieść tego nie
mogą, i dręczą się, i zdaje im się że nic nie robią; a może
właśnie wówczas, choć sami o tern nie wiedzą, wola ma poży­
wny dla siebie pokarm , i now ych sił nabiera. Bądźm y pewni,
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T E R E S Y . 83

że Bóg nie zważa na to niedołęztwo um ysłu naszego, i że takie


rzeczy, ckoć nam się w ydają być winą, w Jego oczach żadnej
w iny nie mają; lepiej niż m y sami zna Boski P an nasz nędzę
i przyrodzoną niskość naszę; wie o tern, że ta dusza szczerze
ju ż pragnie, choć nie zawsze potrafi, m yślić o Nim i kochać Go.
Tego jed y n ie usposobienia i postanow ienia żąda od nas łaska
Jego. Sm utki zaś one, którem i się trapim y, na nic się nie
przydadzą, jedno na większe zaniepokojenie duszy; i jeśli przed­
tem jednę godzinę była niesposobną rozm yślać, potem, skutkiem
tego niepokoju, niesposobność jej w czwórnasób się zwiększy.
Bo bardzo często,—o czem z w ielokrotnego doświadczenia się
przekonałam , i wiem że ta k jest, bo patrzałam na to, i zasta­
nawiałam się nad tern, i później osób duchow nych o to się ra ­
dziłam;—bardzo często, mówię, ta niesposobność pochodzi z nie-
dyspozycyi fizycznej; bo tak ą je s t nędza nasza, że ten więzień.,
ta biedna dusza nasza podziela z ciałem niedom agania jego;
częstokroć zmienność pogody albo zaburzenia hum orów ta k na
nią wpływają, że bez żadnej w inysw ojej nie może uczynić tego
czego chce, ale cierpieć m usi na wszelki sposób; a gdy w tak ich
chwilach przym uszać ją do m odlitw y, złe tern bardziej się
wzmaga, i tern dłużej trw a. P o trzeb a tu roztropności, aby
umieć rozpoznać tak ie pory, i nie dręczyć biednej na próżno;
niech ta k a dusza zrozum ie że je st chorą; niechaj w takiem będąc
zniemożeniu, jeśli potrzeba, i przez kilka dni, inną sobie obie­
rze godzinę m odlitw y. Niech znosi ja k potrafi ten czas w y­
gnania; bo dla duszy kochającej B oga je st to gorzka niedola,
widzieć siebie skazaną na tak ie nędzne życie, i nie módz czy­
nić tego, coby uczynić chciała, dzięki takiem u uprzykrzonem u
gospodarzowi swemu, jak im je s t to ciało. Roztropności, mówię,
tu potrzeba; bo nieraz i diabeł może być spraw cą ty ch niespo-
sobności. Nie należy zatem , ani opuszczać zaraz m odlitw y, ile
razy nachodzą natarczyw e roztargnienia albo odm ęt w ew nętrz­
ny, ani też upornie dręczyć duszę i zm uszać ją do tego czego
nie może. Są inne zajęcia zew nętrzne, ja k uczynki miłosierne,
albo czytanie, do k tórych na ten czas uciekać się można, choć
nieraz i na takie rzeczy dusza zdobyć się nie potrafi; niechże
wówczas dla m iłości Boga pofolguje i posłuży ciału, aby ono
84 ROZDZIAŁ XI.

za to w wielu innych razach służyło duszy; niech użyje świę­


tej jakiej rozryw ki, w pobożnej rozmowie, w przechadzce na
wolnem powietrzu, albo cokolwiek spowiednik poradzi innego.
W tem w szystkiem wielce pomocnem je s t doświadczenie, które
nas uczy, co w danym razie będzie nam pożyteczno; i w tem
w szystkiem , w jakim kolw iek stanie duszy i usposobieniu, można >
służyć i służy się Bogu. Jarzm o Jego je st wdzięczne; nie
trzeb a więc, — wiele na tem zależy byśm y o tem pam iętali, —
ciągnąć duszy, ja k to mówią, za włosy, ale raczej prowadzić
ją trzeba z cichością i pobłażaniem, aby ochotniej szła naprzód.
P ow tarzam więc raz jeszcze tę przestrogę, i nie zaszkodzi po­
w tarzać ją ja k najczęściej: kto zaczął przykładać się do mo­
dlitw y w ew nętrznej, niech się o to nie frasuje ani się smuci,
gdy dozna na niej oschłości, i niepokoju, i roztargnienia myśli;
jeśli pragnie nabyć swobody ducha, i nie żyć w ciągłem udrę­
czeniu, niech nasam przód nie lęka się krzyża: wówczas prze­
kona się, ja k słodko i skutecznie P an dopom aga do noszenia
go, i jak ie zadowolnienie uczuje w sobie, i ja k w szystko będzie
mu się obracało w duchowny pożytek. Z tego w szystkiego
jasn y wniosek, że gdy studnia sucha, nie je s t w naszej m ocy
wodę do niej sprowadzić; ale praw da i to, że nie powinniśm y
zaniedbywać należnej baczności, abyśm y, gdy się woda ukaże,
gotowi byli ją czerpać, bo tego wówczas Bóg od nas żąda, aby
przy takiej pracy naszej cnoty w nas pomnożył.

R O Z D Z IA Ł X II.
Objaśnia dalej ten pierwszy stopień modlitwy. Jak daleko możemy
w niej postąpić sami, przy pomocy Bożej. Jaką szkodę dusza y
wyrządza sobie, gdy chce własną nsilnośeią piąć się do
rzeczy nadprzyrodzonych i nadzwyczajnych, nim
Pan sam, jeśli zechce, do takiego stanu ją
podniesie.

W tem , co w poprzedzającym rozdziale starałam się ob­


jaśnić,—choć zbaczałam przytem do różnych innych rzeczy, bo
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ER E SY . 85

w zm ianka o nich w ydaw ała m i się bardzo potrzebną,—głów nie


m iałam na celu wykazać, ja k daleko zdołam y sami postąpić
w m odlitw ie w ew nętrznej, i jak o na tym pierw szym je j stopniu
m ożem y w pewnej m ierze własną pracą zdobyw ać się na uczu­
cia pobożne i pociechy duchowne. Rozważanie bowiem i zgłę­
bianie m yślą tego, co ucierpiał dla nas Boski Zbawiciel, pobu­
dza nas do bolesnego w m ękach Jeg o współczucia, a boleść ta
i łzy które z niej się rodzą, słodkie są i pociechę niosą do du-
szy. Podobnież rozm yślanie o chwale, której się spodziewamy,
i o miłości ja k ą nas P an um iłow ał, i o zm artw ychw staniu Jego,
wzbudza w nas wesele, k tóre nie je s t ani całkiem duchownem
ani też całkiem zmysłowem, ale jest weselem cnotliwem , i tak
samo ja k boleść i żałość nad m ęką Pańską, m a swoję zasługę.
Tegoż rodzaju są w szystkie inne przedm ioty, które wzbudzają
w nas pociechy duchowne, nabyte po części za pomocą rozum u
i rozm yślania, chociaż nie zdołam y ich nabyć i na nie zasłużyć,
jedno gdy Bóg da.
Dusza, której Bóg z tego stopnia m odlitw y nie podniósł
na wyższy, najlepiej zrobi, gdy zaniecha wszelkiego starania
0 wzniesienie się nań własną usilnością swoją; je s t to przestroga
bardzo ważna, bo z takiego w spinania się nie będzie pożytku,
tylko szkoda. Może dusza w tym stanie, i powinna, zdobywać
się na a k ty jaknajgorętsze, ku utw ierdzeniu w sobie gotow ości
1 odwagi do podejm owania wielkich rzeczy dla Boga, ku po­
mnożeniu w sobie miłości Bożej, ku pobudzeniu siebie do po­
stępu w cnotach, jako je s t wskazano w książce pod tytułem :
„Sposób służenia B ogu“ '), bardzo dobrej i odpowiedniej w ła­
śnie dla tych, k tó rzy stanęli na tym pierw szym stopniu m odli-
twy, gdzie przew aża działanie rozum u. Może staw iać siebie
w obecności Chrystusa, ja k b y Go w idziała na oczy, i przyuczać
się powoli do coraz gorętszego rozm iłow ania się w świętem
człowieczeństwie Jeg o , i trzym ać się ustaw icznie tow arzystw a
Jego, i z Nim rozm awiać, i prosić Go o pomoc w potrzebach
swoich, i skarżyć się Jem u w utrapieniach swoich, i cieszyć

') A rte p a ra servir a Dios, por F r a y A lo n so da M adrid; A lc a la 1526;


drugie w y d a n ie : T o led o , 1571.
86 ROZDZIAŁ XII.

się z Nim w pociechach swoich, by snąć dla ty c h pociech o Nim


nie zapom niała; a w ty ch swoich z Nim rozm owach, niech się
nie sadzi na sztucznie ułożone m odlitw y, ale w prostych sło -
w ach niech Mu mówi co czuje, czego pragnie, co potrzebuje'
J e s t to doskonały sposób do wysokiego, w kró tk im czasie, po­
stępu, i k to usilnie się stara o to, aby zawsze pozostaw ał w tern
najdroźszem tow arzystw ie, i k orzystał z niego ile zdoła, i na
praw dę um iłował tego Pana, którem u tyle zawdzięczam y, ten
zdaniem mojem daleko już postąpił. Do tego, ja k ju ż mówiłam,
nie potrzeba zgoła frasować się o brak uczuć pobożnych, ale
raczej należy dziękować Panu, iż utrzym uje w nas święte pra­
gnienie podobania się Jem u, jakkolw iek uczynki nasze słabo
tem u pragnieniu odpowiadają. Ten sposob trzym ania się stale
w obecności i w tow arzystw ie C hrystusa Pana, pożyteczny jest
w każdym stanie i stopniu m odlitw y wew nętrznej: je s t środkiem
niezaw odnym do postępu dla tych, k tórzy zostają na stopniu
pierwszym , i łatw e otw iera przejście na drugi stopień m odlitw y,
a na stopniach wyższych bezpieczną daje obronę od grożących
tam poduszczeń i ułud szatańskich.
Tyle więc m ożem y osiągnąć w łasną pracą naszą; ktoby
chciał sięgnąć wyżej i na w łasnych skrzydłach wznieść się du­
chem do używ ania słodkości i smaków duchownych, k tóre mu
nie są dane, ten ja k m nie się zdaje, utraci i jedno i drugie.
Słodkości ty ch żadną usilnością swoją nie osięgnie, bo są to
rzeczy nadprzyrodzone; zaczem, gdy z drugiej strony rozum
w swem działaniu ustanie, dusza pozostaje opustoszała i na zu­
pełną posuchę wydana. Budowa ta duchow na cała się wspiera
na pokorze; im bliżej dusza przystąpi do Boga, tern wyżej ta
cnota pokory rość w niej powinna, w przeciw nym razie w szy­
stko budowanie rozsypie się w gruzy. Chcieć zaś o własnej
sile wynosić się wyżej, je s t to, zdaw ałoby się, rodzaj pychy;
tern bardziej gdy Bóg i ta k już dosyć nas, i nad m iarę, w y­
wyższa, dopuszczając nam, takim jak im i jesteśm y, przystępo­
wać do Niego. Nie m a się jed n ak to, co tu mówię, rozum ieć
o wznoszeniu się m yślą i rozważaniem do w ysokości niebie­
skich, i do Boga, i do wielmożności królestw a Jego, i nie­
skończonej mądrości Jego; jakkolw iek sam a nigdy się na tak i
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T ER E SY . 87

polot ducha nie zdobyłam ,—bo i zdolności do tego nie m iałam ,


i nadto, znając siebie ta k niecnotliw ą, ju ż to za niem ałą zu­
chwałość sobie poczytyw ałam , że śmiałam sięgać m yślą do rze­
czy ziem skich i widom ych, choć Bóg w m iłosierdziu swojem
daw ał mi łaskę do zrozum ienia praw dy w nich zaw artej, tern
bardziej więc nie w ażyłabym się poryw ać do rozw ażania tych
rzeczy które są wysoko w niebie:— dla drugich przecie rozw a­
żania te m ogą być pożyteczne, szczególnie jeśli m ają naukę,
bo nauka, zdaniem mojem, wielkiem do tego ćwiczenia je s t
skarbem , jeśli idzie w parze z pokorą. Przekonałam się o tern
te mi dniami na przykładzie kilku mężów uczonych, k tó rzy nie­
dawno zacząwszy, w krótkim czasie bardzo daleko postąpili;
i to w ielkie we m nie wzbudza pragnienie, aby ja k najwięcej
ludzi z nauką staw ało się duchownym i, ja k o tern jeszcze niżej
mówić będę.
To co powiadam, że dusza nie powinna piąć się w y ż e j,
dopóki Bóg jej nie podniesie, je s t to sposób mówienia ducho­
wny; rozum ie to, kto ma w tych rzeczach niejakie doświad­
czenie; ktoby po tern, co powiedziałam , nie rozum iał, tem u ja
rzeczy jaśniej w ytłóm aczyć nie potrafię. W teologii m istycznej,
0 której zaczęłam mówić wyżej, ustaje działanie rozum u, bo
Bóg sam je zawiesza, ja k to później jeszcze objaśnię dokład­
niej, o ile potrafię, i o ile P an raczy mi ku tem u użyczyć ła­
ski swojej. D la tego właśnie mówię, że nie powinniśm y się
poryw ać na to, ani m yśleć o tern, byśm y sami zdołali sprawić
w sobie tak ie zawieszenie działania rozum u; pow inniśm y prze­
ciwnie nie przeryw ać działania jego, i rozum ow aniem pomagać
sobie do rozm yślania: inaczej pozostaniem y tępi i zim ni, i ani
jednego ani drugiego nie dokażemy: rozm yślanie się zm arnuje,
a bogom yślności nie będzie. Gdy P an zawiesza rozum i za­
trzym uje działanie jego, daje mu też zarazem czem się zająć
1 nad czem się zdumiewać, zaczem bez rozum ow ania więcej
zrozum ie w przeciągu jednego W ierzę, niż m y wszelką p ilno­
ścią i usilnością naszą zdołalibyśm y zrozum ieć przez wiele lat.
Ale chcieć samemu ta k zająć władze duszy i zatrzym ać p rzy ­
rodzone ich działanie, to dzieciństwo i nierozum ; i je s t w tern,
powtarzam , pewien b rak pokory, nieśw iadom y zapewne i bez
88 ROZDZIAŁ XII.

winy, ale nie bez przykrego zawodu; praca będzie daremna,


a w duszy pozostanie pewne niem iłe uczucie, ja k gdy kto za­
pędzi się do skoku, a ktoś go z ty łu przytrzym a, zaczem, choć
w szystkie siły swoje w ytężył, skutku, którego tym zapędem
swoim zam ierzał, osiągnąć nie może. "W tym m arnym takiej
usilności pożytku, każdy kto zechce dobrze się przypatrzyć,
pozna on m aleńki brak pokory, o którym mówiłam; bo wysoka
ta cnota tę m a przedziw ną własność, że żaden czyn, którem u
ona tow arzyszy, nie pozostaw ia w duszy niesm aku. Zdaje mi
się, że w ytłóm aczyłam rzecz zrozum iale, choć może ty lko zro­
zumiale dla siebie; niechaj P an raczy doświadczeniem oświecić
oczy tych, k tó rzy to czytać będą; jakkolw iekby ono było nie­
wielkie, przy pomocy jego zaraz zrozum ieją.
Przez wiele la t ta k było zemną, że choć wiele czytałam
książek duchownych, nic z nich nie rozum iałam ; potem znowu
przez długi czas, choć Bóg mi ju ż dał zrozum ienie, nie um ia­
łam znaleźć ani słowa na wytłóm aczenie ty ch rzeczy drugim ,
co nie mało mię kosztowało udręczenia. Ale gdy się spodoba
Boskiem u M ajestatow i Jeg o , w jednej chwili nauczy w szyst­
kiego, w sposób taki, że mię przeraża zdumieniem. To jedno
powiem tu z całą szczerością i prawdą: pomimo ty lu rozmów
z m istrzam i życia duchownego, k tó rzy starali się w ytłum aczyć
m i łaski, jak ich P an mi użyczał, abym je w yrazić i w słowa
ująć mogła, rzecz pewna że nic a nic nie rozum iałam , ta k a była
tępość moja; gdy zaś spodobało się Panu, jako On w Boskiej
łaskaw ości swojej sam zawsze był m istrzem m oim ,—niech bę­
dzie błogosławiony za w szystko, bo wyznanie to, choć najp ra­
wdziwsze, wielkiem je s t dla mnie zaw stydzeniem ,—abym Jem u
samemu wszystko zawdzięczała: choć nie starałam się o to ani
prosiłam ,—bo tych rzeczy, w których ciekawość byłaby cnotą
i zasługą, wcale nie byłam ciekawą, gdy przeciwnie innych
rzeczy i próżności chciwie pragnęłam się dowiedzieć: Bóg w je ­
dnej chwili dał m i zupełnie jasne tych łask swoich zrozum ie­
nie, i wszelką łatwość w wypowiedzeniu ich ku w ielkiem u zdu­
m ieniu spowiedników moich, a większem u jeszcze zdum ieniu
mojemu, bo lepiej niż oni znam niepojętność moję. Takiej ła­
ski dostąpiwszy, a dostąpiłam jej niedawno tem u, nie troszczę
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ER E SY . 89

się już o dowiedzenie się tego, czego P an sam mnie nie nau­
czy, z w yjątkiem tylko ty ch rzeczy, k tóre się tyczą sum ienia
mego.
Raz jeszcze powtarzam , bo jest to przestroga bardzo wa­
żna, nie w spinajm y się na wysokości duchowe, jeśli P an sam
nas nie podnosi; a gdy On podnosi, czuć to od razu. D la ko­
biet zwłaszcza takie zryw anie się je s t rzeczą niebezpieczną, bo
łatw o szatan może im podsunąć jak ie ułudy swoje. W szakże
m am to za rzecz najpew niejszą, że nie dopuści P an złem u du­
chowi szkodzić takiej duszy, k tó ra w duchu pokory usiłuje
zbliżyć się do Niego; przeciw nie, czem szatan chciał podejść
ją i zgubić, z tego ona w iększy zysk i korzyść odniesie. R oz­
szerzyłam się ta k długo nad tym pierw szym stopniem m odli­
tw y, bo je st to stopień najzw yczajniejszy, i bo odnośne do
niego przestrogi m oje bardzo wielkiej są wagi. Inni bez w ąt­
pienia daleko lepiej o tern pisali; to też w yznaję, z w ielką nie­
śm iałością i zaw stydzeniem odważyłam się na to pisanie; choć
nie z takiem jeszcze zawstydzeniem , jakiebym czuć powinna.
Niech będzie P an błogosławiony za wszystko, iż takiej niego­
dnej, jak ą ja jestem , pozwala i każe mówić o ty ch rzeczach
swoich, ta k wielkich i wysokich.

R O Z D Z IA Ł X III.

Jeszcze o tym pierwszym stopniu modlitwy. Ostrzega o pewnyeli pokusach,


jakie zły ducli zwykł naprowadzać, i podaje rady, jak się w tych
pokusach zachowywać. Ważność tego przedmiotu.

Zdało mi się rzeczą pożyteczną, wspomnieć tu o niektó­


ry ch pokusach, które, ja k się przekonałam , w ydarzają się po­
czynającym , i sam a też takow e miewałam, a zarazem podać
niektóre rady w rzeczach, zdaniem mojem, do życia duchownego
należących i potrzebnych. Naprzód ted y potrzeba w początkach
starać się o to, byśm y chodzili przed Bogiem z weselem i swo­
bodą wew nętrzną. Są bowiem tacy, którzy, gdy choć na chwilę
90 ROZDZIAŁ XIII.

zapomną czuwania nad sobą, ju ż w szystką pobożność swoję


m ają za straconą. Dobrze jest, bez w ątpienia, żyć w bojaźni
i niedow ierzaniu sobie samemu, byśmy, przez zbytnią ufność
w sobie, nie w ystaw iali się żadną m iarą na okazye, w których
zwykliśm y obrażać Boga. J e s t to bojaźń bardzo potrzebna, do­
póki dusza nie utw ierdzi się niezachw ianie w cnocie. I nie
wiele je s t dusz, któreby ta k mocno zdołały się utwierdzić, iżby
im się godziło, w okazyach, przypadających do ich wrodzonych
skłonności, zaniechać należnego czuwania nad sobą. W każdym
czasie, dopóki żyjem y, dobrze jest, choćby ty lko dla miłości
pokory, znać i uznawać nędzę naszego pr?yrodzenia. Ale są
także, ja k mówiłam, różne rzeczy, w których wolno nam, w chwi­
lach większego zniem ożenia wew nętrznego, szukać sobie roz­
ryw ki, aby tym sposobem siły swoje odświeżywszy, raźniej
potem wrócić do m odlitwy. W e w szystkiem potrzeba m iary
i roztropności. P otrzeba tu także wielkiej ufności; bo nie b y ­
łoby nam pożyteczno obniżać i ścieśniać pragnienia nasze, ale
raczej m am y polegać na B ogu i wierzyć, że czyniąc co je st
w naszej mocy, choć nie zaraz ale powoli, możemy przy łasce
Jeg o dojść do takiejże doskonałości, ja k ą osiągnęło wielu świę-
tycli; bo i oni, gdyby się nie byli zdobyw ali na święte p ra­
gnienia, i stopniowo ich w czyn n ie'zam ieniali, nie byliby się
wznieśli do stanu tak w ysokiego. Bóg chce byśm y mieli serce
odważne, i dusze mężne m iłuje, jeśli tylko chodzą przed Nim
w pokorze, w niczem nie polegając na samych sobie; nie w i­
działam też nigdy takiej duszy wspaniałom yślnej, żeby pozo­
staw ała w ty le na tej drodze, ja k również nie widziałam duszy
bojaźliwej, jakkolw iekby małoduszność swoję pokryw ała mianem
pokory, by i po wielu latach ta k daleko postąpiła, ja k tam te
w krótkim bardzo czasie postępują. J e s t to rzecz zdum iew ają­
ca, ja k wiele znaczy na tej drodze odwaga, ochotnie zdobyw a­
ją c a się na wielkie rzeczy; i chociaż rychło takiej duszy sił
zabraknie do dłuższego lotu, i ja k m łoda ptaszyna, której je ­
szcze skrzydła nie urosły, musi znużona zatrzym ać się i odpo­
cząć, wszakże ju ż tym krótkim wzlotem swoim daleką przestrzeń
zm ierzyła.
f
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ER E SY . 91

Często dawniej zastanaw iałam się nad tern słowem świętego


Paw ła, że „wszystko możemy w B o g u “ '); bo z siebie samej,
• jasno to rozum iałam , nic nie mogę. W ielki z ty ch słów od­
niosłam pożytek, ja k również i z tego co mówi św. Augustyn:
„Daj, Panie, co rozkazujesz, a rozkaż co chcesz“ 2). Często
także zastanaw iałam się nad tern, jako P io tr św ięty nic na tern
nie stracił, że rzucił się w morze, choć go potem strach ogar­
nął. Pierw sze te postanow ienia niezm iernie w ielką m ają wagę;
lubo początkującym należy starać się o niejakie powściąganie
szlachetnych swych zapędów, i zdawać się na roztropność i uzna­
nie przew odnika duchownego; ty lko niech uw ażają, by nie obrali
sobie takiego, k tó ry b y ich uczył postępow ać żółwim krokiem ,
albo poprzestaw ał na przyuczaniu duszy do samego tylko po­
lowania na drobne jaszczurki.
W tern w szystkiem niechaj zawsze przoduje pokora, aby­
śmy rozum ieli i pomnieli, że odwaga ona do m ężnych przed­
sięwzięć nie z naszej siły się rodzi. Ale potrzeba tu byśm y
p poznać umieli, ja k ą ma byc ta pokora, bo wielu duszom, m nie­
mam, oddanym m odlitw ie wew nętrznej, diabeł szkodę w yrzą­
dza, i przeszkadza im do wyższego postępu, poddając im fał­
szywe o pokorze rozum ienie, i wmawiając w nie, że pragnąć
w ielkich rzeczy, i usiłować naśladować świętych, i pożądać mę­
czeństwa, wszystko to tylko pycha. Zaraz nam szepcze do ucha
i dowodzi, że wielkie spraw y św iętych nam grzesznikom podzi­
w iać należy, ale nie poryw ać się do naśladow ania ich. Zgadzam
się na to; ty lko że potrzeba nam także rozróżniać, co w tych
spraw ach św iętych je st do podziw ienia tylko, a co do naślado­
wania. Nie byłoby, na przykład, rzeczą właściwą, gdyby osoba
słaba i schorzała chciała sobie zadaw ać ustaw iczne posty i su­
rowe um artw ienia, albo gdyby poszła na puszczę, gdzieby nie
m ogła spać, ani znaleźć sobie pożywienia, lub inne tym podo­
bne cierpiałaby dolegliwości.
Ale tego spodziewać się nam wolno i powinniśm y, że usil­
ną pracą, przy łasce Bożej, możemy dojść do tego, byśm y szcze-

') „ W sz y stk o m o g ę w T y m , k tó r y m ię u m a c n ia “. F ilip . 4 , 13.


2) W yznania, k s. X , r. 29.

i
92 ROZDZAŁ XIII.

rze i całkowicie światem wzgardzili, i nie dbali o cześć i sła­


wę ludzką, i nie mieli przyw iązania do dóbr doczesnych. T aka
je s t ciasność serc naszych, że gdy tylko spróbujem y choć nieco
zaniedbać ciała, a większe mieć staranie o duszy, już nam się
zdaje, jak o b y ziem ia z pod nóg nam się usuwała. Zaraz nam
przychodzi na myśl, że sowite zaopatrzenie potrzeb doczesnych
je s t owszem pomocą do skupienia ducha, ponieważ tro sk a o ta ­
kie rzeczy psuje spokój potrzebny na m odlitwie. Co do mnie,
właśnie to mię smuci, że tak mało m am y ufności w Bogu, a tak
dużo miłości własnej, by tro sk a tak a m ogła nas niepokoić. Tak
je s t niestety, że dzięki małemu, ja k i w nas jest, postępow i
w życiu ducliownem, lada fraszka takie nam spraw uje strapie­
nie, jakiego inni doznają w rzeczach istotnie w ielkich i waż-
nycli; i przytem jeszcze w m niem aniu naszem poczytujem y sie­
bie za ludzi duchownych. Taka duchowność, nie je s t to, zdaniem
m ojem, nic innego, jedno chęć pogodzenia ciała z duszą, tak
iżby tu na ziemi nie pozbywać się przyjem ności doczesnych,
a potem w niebie cieszyć się Bogiem; i będzie tak, jeśli cho­
dzim y w spraw iedliw ości i usilnie się przykładam y do nabycia
cnót, ale kto na drodze doskonałości takie, ja k ci o których
mówię, na długość kurzej stopy, k roki stawia, ten nigdy nie
dojdzie do wolności ducha. Taki sposób postępowania, może
być, ja k sądzę, bardzo dobry dla ludzi żyjących w stanie m ał­
żeńskim , ci dosyć czynią, gdy odpowiadają powołaniu swemu,
które nie wym aga wysokiej doskonałości. Ale duszom do wyż­
szego stanu wezwanym żadną m iarą nie życzę takiego sposobu
życia i postępu duchownego, i n ik t tego we m nie nie wmówi,
by to był sposób dobry; znam go z własnego doświadczenia,
i byłabym na zawsze przy nim pozostała, gdyby mię P an w do­
broci swojej nie był nauczył inszej, krótszej drogi.
Jakkolw iek, co się tyczy św iętych pożądań, zawsze je
m iałam wielkie, wszakże, ja k już mówiłam, chciało mi się po­
godzie dwie rzeczy sprzeczne, oddawać się m odlitw ie wewnę­
trznej, a zarazem żyć wedle upodobania mego. G dybym była
m iała kogo, coby mię był pobudzał do śmielszego polotu, była­
bym się sądzę przyłożyła do w ykonania onych pragnień moich
uczynkiem; ale snąć dla grzechów naszych ta k rzadcy, ta k pra-
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T ER E SY . 93

wie na palcach zliczyć się dający są przew odnicy duchowni,


k tórzyby w ty m punkcie nie zachow ywali się ze zbytnią po­
wściągliwością! i ta jest, sądzę, głów na przyczyna, dla której
ty lu poczynających nie czyni szybkich do wysokiej doskonało­
ści postępów; bo P an i pom oc Jeg o nigdy nam nie zrobią za­
wodu, i nie z Jego strony je s t wina; wina je s t nasza, żeśm y
tacy nędzni i niew ierni łasce Jego.
Możemy również naśladować Św iętych, zachow ując za ich
przykładem sam otność, i milczenie, i wiele innych cnót: nie
um orzą nam one tego zdrajcy domowego, tego ciała, które
z tak ą usilnością dom aga się folgi i wczasów dla siebie, aby
bezsilną uczynić duszę; szatan także w znacznej m ierze przy­
czynia się do zw iększenia przyrodzonej m iękkości jego. Skoro
tylko ujrzy w nas jak i ślad obawy o zdrow ie, dość mu tego
aby wmówił w nas, że w szystka ta praca duchowna w końcu
zabije nas, albo conajm niej zdrow ie nasze podkopie; z samych
naw et łez, gdy płaczem y na m odlitw ie, tw orzy nam niepokój
i obawę, że m ożem y od nich oślepnąć. Przechodziłam przez to,
więc wiem. Ale pytam , jak i może być szczęśliwszy i pożądań-
szy u ży tek najlepszego wzroku i najczerstw iejszego zdrow ia,
nad ten, g d y Bóg dozwoli stracić i jedno i drugie dla takiej
świętej sprawy? Będąc ta k schorzałą, zawsze byłam ja k b y
związana i do niczego niezdatna, dopóki nie zdobyłam się na
postanowienie, nietroszczenia się o ciało ani o zdrowie; chociaż
i teraz m ało co robię dobrego. Ale odkąd z łaski Boga zrozum ia­
łam ten podstęp szatana, odtąd, ile razy straszył mię u tra tą
zdrow ia, odpowiadałam mu: m niejsza o to, że um rę; albo gdy
radził odpocząć, mówiłam: nie potrzeba m i odpoczynku, jedno
krzyża: jasno poznałam , że w bardzo wielu zdarzeniach, choć
w rzeczy samej mocno jestem schorzała, była to tylko pokusa
czartow ska albo własna miękość moja; bo od czasu ja k prze­
stałam ta k zważać na siebie i pieścić się, o wiele jestem zdrow ­
szą. J e s t to więc bardzo ważna przestroga dla poczynających?
aby przystępując do m odlitw y, myśl trzym ali podniesioną w y­
soko, i nie dali panować nad sobą trw ogom w yobraźni. Niech
m i w tern wierzą, bo wiem o tern z własnego doświadczenia.
Niech sobie zemnie wezmą przestrogę, aby z tego w yznania
win m oich był dla nich pożytek.
94 ROZDZIAŁ XIII.

J e s t druga pokusa w początkujących bardzo zw yczajna,


mianowicie chęć pociągnienia w szystkich na drogę życia w y­
soko duchownego, skoro tylko sami zakosztują uspokojenia w e­
w nętrznego i pożytku, jak ie z niego się rodzą. Chęć ta nie je s t
złą, ale sposób w ykonania jej może być niedobrym , je ś li się
tego nie czyni z w ielką roztropnością i oględnością, by się
snąć nie zdawało że chcem y uczyć drugich; bo aby k to mógł
w ty m kierunku działać z pożytkiem , potrzeba na to by po­
siadał cnoty bardzo gruntow ne; inaczej, m iasto pożytku, będzie
pokusą dla drugich. T ak stało się zemną, i przekonałam się
o tern, gdym , ja k powiedziałam wyżej, starała się skłonić tow a­
rzyszki moje do m odlitw y w ew nętrznej; bo słysząc z jednej
strony pełne zapału słowa, ,w jak ich im zachw alałam w ielkie
pożytki, z rozm yślania płynące, a widząc z drugiej strony, ja k
oddając się tem u świętem u ćwiczeniu, byłam przecie ubogą
w cnoty, dziwowały się tem u, i brały zemnie niejakie zgorsze­
nie; i bardzo słusznie; bo, ja k mi to potem same m ówiły, nie
m ogły tego zrozum ieć, ja k jedno da się pogodzić z drugiem ;
a ponieważ im się zdawało, że je s t we mnie nieco dobrego, więc
brały sobie zem nie powód do niepoczytyw ania sobie za złe
rzeczy istotnie złych, widząc że ja nieraz je czynię. T ak to
szatan w idać korzysta z samychże cnót naszych, jeśli jak ie m a­
my, aby niem i upoważnić, o ile zdoła, złe do którego zm ierza;
jakkolw iekby złe to było nieznacznem, gdy przyjm ie się w zgro­
madzeniu, tern sam em musi nabrać w iększych rozm iarów, i nie­
m ałą szkodę wyrządzi; tern większa więc szkoda działa się
przezem nie, bo złe które ja czyniłam , było bardzo wielkie. Ztąd
też, przez wiele lat, trz y tylko dusze odniosły pożytek z roz­
mów moich; a przeciw nie, gdy P an dodał mi w iększej siły do
postępu w cnotach, w przeciągu dwóch czy trzech la t wiele ich
skorzystało przezemnie, ja k później opowiem. N adto jeszcze,
z tej gorliwości o uświęcenie drugich w ynika druga ta w ielka
szkoda, że dusza na niej więcej tra c i niż pożytku odnosi; głó­
wna i najw iększa tro sk a poczynającego powinna być o to, by
m iał pilne baczenie na w łasną duszę swoję, i ta k żył oddany
w łasnym sprawom swoim, ja k gdyby, prócz Boga i niego, ni­
kogo więcej nie było na świecie; tego, mówię, w początkach
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY . 95

życia duchownego najw ięcej duszy potrzeba, i z tego najw iększy


dla niej pożytek.
Inna znowu pokusa, ukryw ająca się, ja k i w szystkie dru­
gie, pod pozorem cnotliwej gorliwości,— i dla tego bardzo po­
trzeb a um ieć się poznać na niej i jej się w ystrzegać,— pocho­
dzi z przykrości, ja k ą nam spraw ują grzechy i uchybienia dru­
gich. D iabeł wm awia w nas, że przykrość ta rodzi się w nas
z czystego jedynie pragnienia, by nie było obrazy Boskiej, i że
jedynie dla chw ały Boga znieść nie możemy w idoku grzechu,
i chcielibyśm y natychm iast pow strzym ać go i naprawić. Taki
ztąd niepokój wew nętrzny, że trudno ju ż o swobodę i zebranie
ducha, potrzebne do m odlitw y; a najgorsza to, że sobie wyo­
brażam y, że takie niezdrowe m iotanie się je st cnotą, i dosko­
nałością, i w ielką o chwałę Bożą gorliwością. Nie mówię tu
0 żalu i sm utku, jakiego doznajem y na widok grzechów jaw nych,
gdyby się zakradły i w zwyczaj weszły w jakiem zgrom adze­
niu, albo krzyw d w yrządzanych Kościołowi przez one herezye,
dzięki którym w oczach naszych tyle dusz ginie; tak i żal je st
bardzo dobry, i tern samem że dobry, nie spraw uje w duszy
niepokoju ani zamięszania. Bezpieczniej wszakże dla duszy od­
dającej się m odlitw ie w ew nętrznej, nie troszczyć się o nic i o ni­
kogo, a tylko mieć baczenie na siebie i na własne spraw y swoje,
1 starać się o to, aby spodobała się Bogu. J e s t to sposób nad
wszelkie inne roztropny i pożyteczny; i gdybym tu m iała opo­
wiadać na co sama patrzałam , i wyliczać w szystkie błędy ja ­
kie się w oczach moich przytrafiały takim , k tórzy nie trzym ali
się tej drogi, dufając tylko w dobrą intencyę swoję, snąć ni-
gdybym nie skończyła. S tarajm y się więc zawsze patrzyć na
cnoty i zalety, jak ie spostrzeżem y w drugich, a niedostatki ich
pokryw ać pamięcią na w ielkie grzechy nasze. Sposób ten, choć­
byśm y nie umieli odrazu stosować go z całą doskonałością, po­
woli doprowadzi nas do nabycia jednej wielkiej cnoty, tej m ia­
nowicie, byśm y w szystkich poczytyw ali za lepszych od siebie;
początkiem jej je s t właśnie to zapatryw anie się na zalety bliź­
niego, a zam ykanie oczu na niedostatki jego: z tego początku
rozw inie się w nas stopniowo ona cnota, przy pomocy łaski
Bożej,— bo ta potrzebna je s t do wszystkiego, i bez niej dare-
96 ROZDZIAŁ XIII.

mne są usiłowania nasze,—i przy błagalnej do Boga m odlitw ie


0 użyczenie nam tej cnoty: bo Bóg nikomu, łaski swojej nie
odmawia, kto o nią prosi i czyni co może.
N astępującą radę niech wezm ą na uwagę ci, k tó rzy dużo
pracują rozum em, wyprow adzając z każdej rzeczy wiele dalszych
wniosków i wiele nowych m yśli; bo dla ty ch którzy, ja k ja,
nie um ieją rozumować, nie masz innej rady, jedno by czekały
cierpliwie, aż P an im użyczy św iatła i da umysłowi ich zajęcie,
skoro sami z siebie ta k są nieudolni, iż rozum je st dla nich
przeszkodą raczej, niż pomocą. Zw racając się zatem do ty ch ,
k tó rzy rozum ują, radzę im, niechaj na tę pracę rozum u nie po­
święcają wyłącznie całego czasu m odlitw y. . Sposób ten rozm y­
ślania m a bezw ątpienia wielką swoję zasługę; lecz oni, znajdu­
ją c w nim smak i upodobanie, chcieliby nigdy od tej pracy nie
świętować, ani ją przerw ać jak ą chwilą odpoczynku. K ażda
chwila, w której dadzą odpocząć rozumowi, zdaje im się czasem
straconym ; ja przeciwnie sądzę, że tak a stra ta wielkim je st
zyskiem. N iech raczej, ja k mówiłam, postaw ią siebie w obec­
ności C hrystusa Pana, i bez natężania rozum u, cieszą się Nim
1 z Nim rozm aw iają, nie siląc się na rozum ow ania i dowodze­
nia, ale przedstaw iając Mu potrzeby swoje, i z pokorą uznając
dobroć Jego, iż raczy nas cierpieć w obecności swojej, kiedy
ty le m iałby powodów do odrzucenia nas od siebie. Przedm ioty
tych duchownych z Panem rozmów niech będą rozm aite, dziś
tak i, ju tro inny, aby dusza nie sprzykrzyła sobie, jednej wciąż
potraw y pożywając. Są to potraw y bardzo w yborne i pożywne;
skoro smak się przyzw yczai do nich, przynoszą one wielkie po­
silenie na żyw ot duszy, i niezliczone korzyści.
Chcę tu bliżej m yśl m oję objaśnić, bo rzecz cała ta o mo­
dlitw ie w ew nętrznej je s t trudną, i bez nauczyciela niełatw o ją
zrozumieć; dla tego też, lubo radabym w yrażać się krótko, i lubo
dla męża rozum nego, jakim je s t ten, któ ry m i kazał napisać tę
rzecz o m odlitw ie, dość byłoby kilku ogólnych napomknień,
wszakże, przy mojej tępości, niepodobna mi w k rótkich słowach
jasno i zrozumiale mówić o rzeczy ta k ważnej, i należycie ją
wyłożyć. P o tern w szystkiem co sama z tego powodu w ycier­
piałam, żal mi tych dusz które zaczynają drogę m odlitw y we-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ER E SY . 97

w nętrznej za pom ocą sam ych tylko książek, bo niesłychana


je s t różnica m iędzy tern czego można dowiedzieć się z książki,
a tern, czego później nauczy własne doświadczenie. W racając
ted y do tego, o czem zaczęłam mówić, przypuśćm y, że m amy
rozw ażać k tó ry ustęp Męki Pańskiej, na przykład Zbawiciela
przy słupie biczowania: rozum więc niechaj zgłębia przyczyny,
dla których Boski Jeg o M ajestat tak ie w ycierpiał niew ypow ie­
dziane boleści i m ęki w onem opuszczeniu swojem, i innych
wiele uwag, k tó re umysł, jeśli je st rozw inięty i m yślący, z ła­
tw ością z tej tajem nicy w yprow adzić może. Ten sposób m o­
dlitw y w ew nętrznej, od którego wszyscy, uczeni i nieuczeni,
zaczynać powinni, i z nim dalej postępow ać, i jego trzym ać
się aż do końca: je s t to droga doskonała i w ielce bezpieczna,
dopóki P anu nie spodoba się podnieść kogo do wyższych sta­
nów nadprzyrodzonych. W szyscy, mówię, m ają się trzym ać
tego sposobu rozm yślania, lubo przedm iot rozm yślania dla ró­
żnych może być różny. J e s t wiele dusz, którym inne m aterye
więcej pożytku przynoszą, niż rozw ażanie m ęki Pańskiej; bo
jak o w niebie m ieszkania je st wiele, tak też wiele je s t dróg
do niego wiodących. N iektórzy skutecznie pobudzają siebie do
postępu w doskonałości, przedstaw iając sobie jakoby byli już
w piekle; inni, k tó ry ch m yśl o piekle zbytnie przeraża, z w ię­
kszym pożytkiem przenoszą się m yślą do nieba; innym znowu
łatw iej przychodzi rozm yślać o śmierci; inni jeszcze ta k czu­
łego są serca, że w ytrzym ać nie zdołają ciągłego rozpam ięty­
w ania M ęki P ańskiej; za to radują się i postępy czynią w cno­
cie, zap atru jąc się na potęgę i wielmożnośó Boga w stw orze­
niach, i miłość Jego ku nam, objaw iającą się we w szystkich
spraw ach Jego; je s t to także dziwnie słodki i pożyteczny spo­
sób m odlitw y, byleby przy nim nie zaniedbyw ać częstego zw rotu
do żyw ota i m ęki Zbawiciela, tego żywego źródła, z którego
w ypłynęło i wciąż w ypływ a dla nas wszystko dobro.
Poczynającem u potrzeba wskazówek i rady, aby widział,
co jem u skuteczniej dopom aga do wyższego postępu. Do tego
znowu bardzo potrzeba, aby m iał duchownego przew odnika,
jeśli to przew odnik doświadczony; bo jeśli nie, może on ciężko
pobłądzić, i prowadzić duszę bez zrozum ienia jej, i jej samej
Pisma Św. Teresy, t. I. 7
98 ROZDZIAŁ XIII.

nie dać zrozumieć samej siebie; gdyż pom na na w ielką zasługę


posłuszeństw a, dusza tak a nie ośmieli się przekroczyć granic,
zakreślonych jej rozkazem przew odnika. Znałam ja tak ie du­
sze srodze udręczone i znękane, dzięki jed y n ie tem u, że ten
k tó ry je prow adził, nie m iał doświadczenia. Praw dziw ie litość
mię brała nad niemi; jed n a z nieb zwłaszcza nie w iedziała już
co z sobą począć. Nie m ając zrozum ienia rzeczy duchownych,
przew odnicy tacy dręczą i duszę i ciało, i postęp krępują.
Znałam jednę, k tó rą spowiednik już od ośmiu lat trzy m ał na
uwięzi, nie pozwalając jej w yjść z pracy nad poznaniem samej
siebie; a P an tym czasem ju ż ją był podniósł do m odlitw y od-
pocznienia, zaczem biedna srogie cierpiała m ęki wew nętrzne.
Zapewne że tej pracy nad poznaniem siebie nigdy nie należy
opuszczać, i nie masz takiej duszy, choćby ju ż była olbrzy­
mem w życiu duchownem, któ rab y nie m iała potrzeby, i to
często, staw ać się na pow rót dzieciątkiem i wracać do m leka
niem owląt. J e s t to przestroga, o której nigdy nie należy za­
pominać, zaczem i ja tu może nieraz jeszcze ją powtórzę, dla
niezm iernej ważności jej; bo nie masz ta k wysokiego stanu
m odlitw y, z któregoby nie potrzeba częstokroć w racać znowu
do początków . Pam ięć na grzechy swoje i na własną nicość
swoję, je s t to chieb, z którym wszelkie, choćby najw ykw in­
tniejsze potraw y na tej uczcie m odlitw y wew nętrznej pożywać
się powinny; bez tego chleba niepodobna żyć. Ale w pożyw a­
niu jego należy zachow yw ać m iarę; bo gdy dusza czuje się już
całkiem oddaną Bogu, i jasno to rozum ie że sama z siebie nic
nie m a dobrego, i z zaw stydzeniem staje przed obliczem tak
wielkiego K róla, i w idzi ja k mało Mu oddaje za to mnóstwo
dobrodziejstw jak ie Mu zawdzięcza: jak a ż wówczas potrzeba,
by jeszcze traciła czas na ciągłem i w yłącznem pow tarzaniu
ty ch pierw szych początków? czem użby nie m iała raczej sięgnąć
wyżej do tych lepszych rzeczy, k tó re P an jej zastaw ia, a które
odrzucać byłoby rzeczą nierozsądną i niestosowną, boć Boska
Mądrość Jego lepiej wie od nas, jakiego nam pokarm u potrzeba.
Bardzo więc wiele zależy na w yborze przew odnika roz­
tropnego, to je s t takiego, k tó ry b y i rozum m iał w ytraw ny,
i doświadczenie; jeśli przytem jeszcze będzie m iał naukę, tern
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TEKESY. 99

lepiej. Lecz w braku takiego, k tó ry b y łączył w sobie te trzy


w arunki, głównie o to chodzi, by posiadał pierwsze dwa; bo
uczonych można i zkądinąd znaleźć, i rad y ich zasięgnąć w ra ­
zie potrzeby. Uczony nie znający się na m odlitw ie w ew nętrz-
nej, mało, śmiem tw ierdzić, pomoże poczynającym . Nie znaczy
to jednak, by ci nie m ieli radzić się uczonych, bo duchowość,
nie budująca się na praw dzie, lepiej byłoby by wcale nie wszczy­
nała m odlitw y w ew nętrznej. W ielki to skarb, nauka: ona nam
nieukom drogę ukazuje i oświeca nas; pod jej kierunkiem ,
w św ietle praw d Pism a świętego, czynim y to, cośmy czynić
powinni. Od czczych, bez m yśli, dewocyj zachow aj nas, Boże.
Chciałabym to jaśniej jeszcze w ytłóm aczyć, bo snąć poruszam
za wiele rzeczy na raz: zawsze m iałam tę wadę, ja k ju ż mó­
wiłam, że nie potrafię w yrazić m yśli m ojej, jedno za pomocą
wielu słów. "Weźmy naprzykład zakonnicę, k tó ra zaczyna od­
dawać się m odlitw ie w ew nętrznej, a dostała się pod kierunek
spowiednika, nie m ającego zrozum ienia rzeczy duchow nych;
otóż spow iednik taki, gdy mu się ta k przyw idzi, będzie jej
dowodził, że powinna słuchać jego raczej niż przełożonego swe­
go, i bez żadnej złej myśli, w przekonaniu owszem, że dobrze
czyni, będzie przytem obstaw ał, bo nie będąc zakonnikiem ,
i nie m ając pojęcia o życiu i obowiązkach zakonnych, sądzi
że tak być powinno. Niewieście zamężnej znowu, jeśli ją ma
pod swoim kierunkiem , w czasie kiedy pow inna zajmować się
domem, poradzi jako rzecz lepszą, poświęcić czas ten na mo­
dlitwę, nie zważając na to że mąż będzie się gniew ał; i tak
w niczem i nigdy nie umie urządzić czasu i zajęć w sposób
zgodny z prawdą; sam nie m ając światła, nie może go dać
i diugim , chocby chciał. Jakkolw iek do kierow nictw a dusz
nauka nie je s t nieodzownie potrzebną, zawsze jed n a k byłam
i będę tego zdania, że każdy chrześcijanin pow inienby się sta­
rać o to, by w duchow nych potrzebach swoich znalazł sobie
przew odnika o ile możności gruntow nie oświeconego, a im
głębszą ten przew odnik będzie posiadał naukę, tern będzie le­
pszym. K tórzy zaś idą drogą m odlitw y w ew nętrznej, ci jeszcze
większą m ają potrzebę takiego św iatłego przew odnictw a, i tern
bardziej światłego, im wyżej sami już postąpili w życiu ducho-
100 ROZDZIAŁ XIII.

wnem. M yliłby się, ktoby sądził, że uczeni, nie znający się na


m odlitw ie w ew nętrznej, nie zdadzą się dla tycb, k tó rzy się tej
m odlitw ie oddają. J a radziłam się wielu uczonych, zwłaszcza
w ty ch ostatnich latach, kiedy m iałam większą potrzebę za­
sięgania ich rady, i zawsze lubiłam ludzi naukowo w y k ształ­
conych, i rada do ich św iatła się uciekałam . Zapewne że nie­
k tó rz y z nich nie m ają dośw iadczenia w rzeczach duchownych,
ale żaden z nich nie je s t tym rzeczom przeciw ny, ani całkiem
w nich nieśw iadom y, bo w Piśm ie świętem, k tóre znają i zgłę­
biają, zawsze znajdują praw dziw e znaki ducha dobrego. Mam
to przekonanie, że duszy bogom yślnej, jeśli się radzi ludzi
uczonych, nigdy zły duch nie oszuka ułudam i swemi, chybaby
sam a chciała oszukiwać siebie; bo nauki pokornej i cnotliw ej,
diabeł, ja k sądzę, szczególnie się boi, wiedząc że przez nią będą
od k ry te zdrady jego, i na szkodę jego się obrócą.
W szystko to m ówię dla tego, że niejednem u się zdaje,
jak o b y uczeni nie byli zdatni do prow adzenia dusz bogom yśl-
nych, jeśli sami nie chodzą drogam i życia w ew nętrznego. P rz e ­
wodnik, ja k już mówiłam, potrzeba by był człowiekiem ducho­
wnym; ale jeśli p rzy to m n ie ma nauki, w ielka ztąd szkoda uróść
może. Zawsze więc znoszenie się z ludźm i uczonym i, jeśli
jeno są cnotliw i, wielce będzie pomocnem; jakkolw iek nie m ają
ducha w ew nętrznego, nam przecie przyniosą pożytek, i Bóg
im wskaże, czego nauczać m ają, owszem naw et, dla dobra i po­
stępu naszego, sprawi, to że sami staną się duchownym i: nie
mówię tego bez podstaw y, ale z własnego doświadczenia; m nie
samej to się zdarzyło z więcej niż dwoma. Na ogół mówiąc,
dusza, gotow a poddać się całkowicie pod posłuszeństw o jednego
w yłącznie przew odnika, wielki popełnia błąd, jeśli się nie sta ra
o to, aby go m iała takiego, ja k go powyżej opisałam; tern
bardziej, jeśli to dusza żyjąca w zakonie, gdyż w takim razie
pow inna być posłuszną przełożonem u swemu, którem u może,
ja k to się zdarza, będzie zbywało na w szystkich trzech wyżej
w spom nianych w arunkach, a to samo już będzie dla niej dość
ciężkim krzyżem , by m iała jeszcze z własnej woli poddawać
rozum swój człowiekowi nierozumnem u; ja przynajm niej nigdy
nie zdołałam przenieść tego na sobie, i nie sądzę by m ógł być
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 101

z tego ja k i pożytek. Je śli to zaś dusza żyjąca na świecie,


niechaj dziękuje Bogu. że wolno jej wybierać, kom u chce być
posłuszną, i niechaj nie pozbaw ia siebie tej świętej wolności;
niech raczej pozostaje bez spowiednika, póki nie znajdzie ta ­
kiego. a niezaw odnie P an sam go jej nastręczy, byleby tylko
z pokorą jaknajgłębszą na Nim polegała, i szczerze pragnęła
znaleźć czego jej potrzeba. Co do mnie, z głębi duszy w ysła­
wiam Boga; i niew iasty w ogóle, i ci k tó rzy nie m ają nauki,
w szyscy bezprzestannie składać Mu pow inniśm y dzięki nie­
skończone, iż z łaski Jeg o są mężowie, k tórzy ta k w ielką pracą
doszli do posiadania tej praw dy, której my nieuki nie znamy.
Z przerażeniem nieraz myślę o ty ch trudach, z jakiem i uczeni,
szczególnie zakonnicy, zdobyli te wiadomości, k tóre teraz bez
żadnego trudu, dość tylko że zapytam , m nie służą na pożytek.
I m ieliżby być ludzie, k tórzyby nie dbali o skorzystanie z ta ­
kiego skarbu? nie daj Boże! Oprócz tego ogrom u nieustannej
pracy naukowej, widzę ich poddanych jarzm u um artw ień za­
konnych, które nie są małe, surow ych pokut, i lichej straw y,
i posłuszeństw a przełożonym , — na co gdy wspomnę, nieraz,
w yznaję szczerze, w ielki w styd mię ogarnia, — przy tern pościel
tw arda, sen krótki, wszędy i każdej chwili tru d zaprzania sie­
bie, wszędy i każdej chwili krzyż; w ielką więc, zdaniem mojem
popełniłby niewdzięczność, k to b y z własnej w iny pozbaw iał
siebie dobra, z ta k wielkim trudem przez nich nabytego. A my,
k tó rz y żyjem y wolni od ty ch brzem ion, i ja k to mówią, do go­
towego stołu zasiadam y, i wszelkiej używ am y swobody, m y
może nieraz jeszcze w duchu się w ynosim y nad ty c h robotni­
ków, ta k tw ardo pracujących, dla tego jedynie, że tro ch ę wię­
cej czasu poświęcam y na modlitwę! Bądź błogosławiony, Panie,
żeś mnie stw orzył, ta k nieudolną i niepożyteczną; lecz bardziej
jeszcze i goręcej wysław iam Cię za to, iż ty lu wzbudzasz
w ielkich mężów, aby oni nas wzbudzali. Pow innaby ustaw iczną
być m odlitw a nasza za tym i, k tórzy dają nam światło. Co by­
łoby z nami, gdybyśm y ich nie m ieli, wśród tak ic h nawałuo-
ści, jak ie się dziś srożą nad Kościołem? Że znaleźli się m iędzy
nim i niektórzy źli, tern bardziej za to jaśnieje chwała dobrych.
Niechaj ich P an ręką swoją utw ierdza, i wspiera ich, aby oni
w spierali nas. Amen.
102 ROZDZIAŁ X III.

Daleko odeszłam od rzeczy, o której byłam zaczęła mówić,


ale w szystko to nie będzie od rzeczy, i posłuży ku pożytkow i
zaczynających, i na tak ą w ysoką drogę w stępujących, aby nie
zm ylili drogi, i na praw dziw ą trafili. W racając teraz do tego.
0 czem wyżej mówiłam, to je s t do rozm yślania o Chrystusie
Panu przyw iązanym do słupa: dobrze jest, bez w ątpienia, j a ­
kiś czas zastanaw iać się nad tern rozum em, i roztrząsać mękę,
ja k ą P an tam ucierpiał, i za co j ą ucierpiał, i kto je st Ten,
k tó ry ta k cierpiał, i z ja k ą m iłością cierpiał; lecz nie należy
ciągle i w yłącznie się w ysilać na w ynajdyw anie ty c h punktów;
lepiej spokojnie stanąć przy boku cierpiącego Pana, uspokoiw ­
szy rozum , albo ta k go, k to może, zajm ując, by spoglądał na
Tego, k tó ry nań spogląda, i tow arzyszył Mu, i prośby swoje
przed Nim w ynurzał, i z głębokiem upokorzeniem cieszył się
obecnością Jego, pom nąc przytem na niskość swoję, iż nie je s t
godzien ta k z Nim i przy Nim zostawać. K to zdoła takiem i
przejąć się m yślam i i uczuciami, choćby to było od razu, z sa­
m ego początku m odlitw y, ten doskonale odpraw i rozm yślanie,
1 ta k i sposób m odlitw y w ielką duszy korzyść przynosi; m ojej
przynajm niej ją przyniósł. Nie wiem czy zdołałam jasno się
wyrazić; W asza Miłość osądzi; daj Boże bym zdołała zawsze
Jem u się spodobać. Amen.

R O Z D Z IA Ł X IV .

Przystępuje do objaśnienia drugiego stopnia modlitwy, na którym Pan daje


już duszy kosztować niejakich słodkości. Opisuje bliżej te pociechy,
aby się okazało, że są to już rzeczy nadprzyrodzone, o czem
należy pamiętać.

W yłożyw szy już, z jakim trudem podlewa się ten ogród,


gdy rękom a trzeba ciągnąć wodę ze studni, mówmy teraz
o drugim sposobie dobyw ania wody, ja k i P an ogrodu ustano­
wił, aby ogrodnik, za pom ocą sztucznego przyrządu i kanału,
mógł z m niejszą pracą sprowadzać większą ilość wody, i odpo­
cząć niekiedy, nie ciągle się trudząc. Ten to sposób, w zasto­
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY . 103

sowaniu do m odlitw y ta k zwanej odpocznienia, chcę teraz ob­


jaśnić. Tu dusza zaczyna się skupiać w sobie, tu ju ż sty k a się
z rzeczą nadprzyrodzoną, bo żadn ą m iarą nie zdoła sama osią­
gnąć ta k wielkiego dobra, jakkolw iekby najusilniej o to się
starała. W praw dzie i tu, zdaw ałoby się, jakąś chwilę m iała
utrudzenie, obracając koło dla naprow adzenia wody do kanału,
to jest, pracow ała rozumem; ale woda tu wyżej stoi, a zatem
i praca z nią nierównie mniejsza, niż gdy ją trzeb a ciągnąć ze
studni; wyżej stoi woda, mówię, i bliżej poziomu: to znaczy,
że łaska tu jaśniej się objawia duszy. Innem i słowy, je s t to
w ew nętrzne zebranie władz duszy, dla słodszego i z większym
sm akiem używania, w takiem skupieniu, roskoszy im zgotow a­
nej; ale nie je st to ani zachw ycenie, ani uśpienie duchowne.
Sam a tylko wola tu działa, i sama nie wiedząc w ja k i sposób
zostaje pojm aną, zezw ala tylko na to, aby Bóg ją wziął w nie­
wolę, bo dobrze to czuje, że staje się niew olnicą Tego, którego
m iłuje. O Jezu, o Panie mój! jakże nam tu okazuje się potęga
miłości twojej: bo ona to ta k trzym a uwięzioną miłość naszę,
że nie pozostaw ia jej w tym stanie wolności m iłow ania czego-
bądź innego, jedno Ciebie samego.
D rugie dwie władze, rozum i pamięć, w spierają wolę, aby
coraz bardziej staw ała się zdolną używ ania ta k w ielkiego dobra.
Niekiedy jednak zdarza się przeciw nie, że gdy wola ta k złą­
czona je st z Bogiem, tam te mocno jej przeszkadzają; lecz wola
w tedy niech nie zważa na nie, i trw a niezm ącona w używaniu
swej roskoszy i w spokoju. Bo gdyby chciała je zebrać, roz­
proszyłaby tylko i one, i samą siebie. W ładze one podobne są
w tedy do gołębic, które nie poprzestając na ziarnie, jak ie im,
bez żadnej dla nich pracy, zasypuje gospodarz, odlatują, szu­
kając sobie żeru gdzieindziej, a nie znalazłszy, znów się w ra­
cają do gołębnika; ta k podobnież rozum i pam ięć odchodzą
i przychodzą, p atrząc czy nie użyczy im wola z tych roskoszy
k tó ry ch używa. Je śli P an raczy im rzucić nieco tego niebie­
skiego pokarm u, zatrzym ują się; jeśli nie, znowu odlatują i zno­
wu szukają; chcą woli pom agać, i zdaje im się że pom agają,
ale często dzieje się przeciw nie, że próbując przedstaw ić jej
tę roskosz, której używa, pamięć i w yobraźnia tylko jej szkodzą
104 ROZDZIAŁ XIV.

i zawadzają. Potrzeba zatem by wola zachow yw ała się wzglę­


dem nich w sposób ja k i wskażę niżej. W szystko to, w całym
przeciągu tego rodzaju m odlitw y, połączone jest z niezm iernie
wielką pociechą, a z ta k m ałą pracą, że rozm yślanie, choćby
się dłużej przeciągnęło, zgoła nie nuży; bo rozum tu działa
tylko z przerw am i, a przecie czerpie dużo większą ilość wody,
niż kiedy ją ciągnął ze studni. Łzy, k tórych P an tu użycza,
w ielką pociechę spraw ują; czujesz że płyną, a nie potrzebujesz
na nie się silić.
Ta woda nieopisanych dóbr i łask, ja k ą P an tu ta j daje,
bez porów nania w iększy sprawuje w zrost cnót, niż poprzedni
rodzaj m odlitw y. Dusza tu ju ż wznosi się powoli nad poziom
nędzy swojej, i dostępuje już niejakiego sm aku roskoszy chwały
wiecznej. Ta właśnie łaska snąć przyczynia się głównie do
szybszego w zrostu duszy, czyniąc ją bliższą samejże istotnej
i prawdziwej Cnoty, z której wszelkie cnoty pochodzą, to je st
Boga. Bóg zaczyna udzielać siebie tej duszy, i chce aby czuła,
w ja k i sposób jej się udziela. Zaledwo dojdzie do tego stanu,
tejże chwili poczyna tracić wszelkie pożądanie rzeczy doczes­
nych; i nie w ielka w tern jej zasługa, bo widzi jasno, że jedna
chw ila naw et tego niebieskiego wesela nie może się znaleźć na
tej ziemi, i że nie masz bogactw , ani potęgi, ani dostojeństw ,
ani roskoszy, któreby zdołały, choćby na jedno m gnienie oka,
dać jej to zadowolnienie, jedynie prawdziwe, zadowolnienie ta ­
kie, iż posiadając je, jasno to widzim y, że ono jedno zdolne
je st nas zadowolnić; bo w rzeczach ziem skich chyba cudem
tylko zdarzy się kiedy znaleźć to zadowolnienie; nigdy w nich,
obok strony dodatniej, obok tego co cieszy, nie brak i strony
ujem nej. Tu zaś, w tern weselu duchownem, w szystko je s t
dodatnie, w szystko samą tylko pociechą; strona ujem na potem
dopiero następuje, gdy dusza czuje, że wesele ono skończyło się,
i nie może go napow rót przyw ołać, ani nie ma sposobu odzy­
skania go: bo choćby człowiek w yniszczał siebie pokutą, mo­
dlitw ą i wszelkiego rodzaju um artw ieniem , m ało mu to pomoże,
jeśli P an sam nie raczy mu wesela onego przyw rócić. Chce Bóg,
wedle wielmożności swojej, by dusza ta zrozum iała, iż Boską
obecnością swoją je s t tuż blisko przy niej, że zatem ju ż nie ma
Ż Y C IE ŚW IĘ TE J TERESY . 105
potrzeby słać do Niego posłów, ale sam a z Nim samym może
rozmawiać, ani do tej rozm owy nie potrzebuje podnosić głosu,
bo On je s t ta k blisko, że za samem poruszeniem ust, słyszy ją
i rozumie.
Mowa ta może w ydać się dziwną; boć w iem y przecie, że
Bóg zawsze nas słyszy, i zawsze je s t z nami. Tak jest, bez
wątpienia; ale tu Boski P an i K ról nasz chce, byśm y sami
to rozum ieli, że On nas rozumie, i ja k i skutek spraw uje Boska
obecność Jego, i jak o chce i zaczyna w szczególny sposób
działać w tej duszy, przez to niew ypowiedziane zadowolnienie
w ew nętrzne i zew nętrzne, jakiego jej użycza, dając jej tern sa-
mem, ja k mówiłam, zrozum ienie ogromnej różnicy, ja k a zacho­
dzi m iędzy tą roskoszą i zadow olnieniem a roskoszam i i po­
ciecham i tego świata; tym sposobem Pan, rzekłbyś, zapełnia
próżnię, k tórą przez grzech uczyniliśm y w duszy naszej. Dusza
zanurza się jak o b y w samej głębi tego zadowolnienia, a nie
wie zkąd i ja k ą drogą ono je j przyszło, nieraz i nie wie, co
począć i o co prosić. Zdaje jej się, że wszystko znalazła, czego
pragnąć mogła, a nie wie co znalazła; ja też sama nie wiem,
ja k to w ytłóm aczyć. P otrzebaby m i tu w niejednej rzeczy
posiadać odpowiednią naukę; należałoby tu objaśnić, co to je s t
pomoc czyli łaska ogólna, a co pomoc szczególna, bo wielu
jest, k tó rzy tego nie rozum ieją; i jak o w tym rodzaju m odlitw y
P an objaw ia swą pomoc szczególną, i chce aby ją dusza tu,
ja k to mówią, jak b y na oczy widziała; i wiele innych rzeczy
tym podobnych, w k tó ry ch ja może pobłądzę. Lecz o to spo-
kojna jestem , wiedząc, że to, co piszę, będzie przejrzane przez
takich, k tórzy potrafią się poznać na błędzie; kiedy więc w ta ­
kie ręce dostanie się to pismo moje, m ogę być bez obaw y, iż
co w niem i co do nauki i co do ducha może być złego, bę­
dzie dostrzeżone i wym azane. Chciałabym zatem dać tu w y­
jaśnienie ty ch słodkości duchownych; bo są to pierwsze po­
czątki, i w chwili gdy P an poczyna użyczać jej ty ch łask,
dusza ich nie rozum ie, i nie wie, co z sobą począć. -J e śli Bóg
ją prow adzi drogą bojaźni, ja k uczynił zemną, wielkie to dla
niej utrapienie, gdy nie ma nikogo, ktoby ją zrozum iał; jeśli
zaś znajdzie opisanie i ja k b y odm alowanie tego co doświadcza,
106 ROZDZIAŁ XIV.

niem ała to dla niej pociecha i pokrzepienie: jasno w tedy widzi


stan swój i bezpiecznie w stępuje na drogę, k tórą Bóg jej otw iera.
N adto i pomoc wielką ma z tego, gdy się dowie, co m a czynić
w danym stanie w ew nętrznym , i na danym stopniu m odlitw y,
aby z niego należny pożytek osiągnęła; ja bowiem i dużo prze­
cierpiałam , i dużo czasu straciłam przez to, że nie w iedziałam
ja k się mam zachować, zaczem i bardzo m i żal takich dusz,
które, gdy staną na tym drugim stopniu, zostają same i opu­
szczone. Czytałam -ci wiele książek duchow nych, ale naw et
gdy znajdą się w nich ustępy odnośne do danego stanu duszy,
książki te nie wiele wyjaśnią; a choćby naw et obszernie o tern
mówiły, dusza, jeśli nie je s t dobrze wyćw iczona własnem do­
świadczeniem, z trudnością z tego, co czyta, zrozum ie samą
siebie.
Gorąco pragnęłabym , by P an raczył mi dopomódz do
opisania skutków , jak ie spraw ują w duszy te pierw sze łaski
i początki rzeczy nadprzyrodzonych, aby z ty ch skutków du­
sza m ogła poznać, czy i o ile to, co się w niej dzieje, pochodzi
z ducha Bożego. Poznać, mówię, o ty le, o ile tak ie rzeczy
w tern życiu m ogą być poznane. D la tego też dobrze jest,
w ty c h rzeczach zachow yw ać się zawsze z bojaźnią i oględno­
ścią; bo jakkolw iek te łaski pochodzą od Boga, może przecie
niekiedy i zły duch przem ieniać się w anioła światłości, i dusza,
jeśli nie je s t dobrze wyćwiczona, może podstępu nie spostrzedz;
m ało mówię — dobrze wyćwiczona, bo do jasnego rozeznania
ty ch rzeczy potrzeba ju ż stać wysoko na najw yższym stopniu
m odlitw y. Do takiej pracy m ało je s t pom ocną krótkość czasu,
ja k i na nią poświęcać mogę; chyba więc P an sam w Boskiej
dobroci swojej raczy mię zastąpić; potrzeba mi z całem zgro­
m adzeniem uczestniczyć we wspólnych ćwiczeniach zakonnych;
m am prócz tego wiele innego zajęcia, m ieszkając tu w domu,
k tó ry się dopiero zakłada, jak się to okaże z dalszego opowia­
dania mego. Bardzo mi więc brak do tego pisania należnego
spokoju, i m ogę pisać tylko uryw kam i; a pragnęłabym tego
spokoju, bo w tedy, gdy P an użyczy ducha, i łatw o i lepiej się
pisze; ja k gdyby się m iało wzór przed oczyma, którego się
trzym ając, praca sama się składa. Lecz gdy tego ducha nie
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 107

staje, równie trudno mówić tym językiem duchownym , ja k


gdyby się miało mówić po arabsku, chociażby po wielu już la­
tach straw ionych na m odlitw ie bogom yślnej. Z tąd też wielką,
zdaje mi się, z tego mam pomoc, gdy w czasie pisania właśnie
sama jestem w tym rodzaju m odlitw y, o którym piszę; wówczas
bowiem jasno widzę, że nie ja to mówię, ani m owy mojej w m y­
śli nie układam , ta k iż potem sama nie wiem, jak im sposobem
zdołałam to powiedzieć; to mi się zdarza bardzo często.
W róćm yż teraz do naszego ogrodu czy sadu, i obaczmy,
ja k tam one drzew a zaczynają napełniać się sokiem żyw otnym ,
aby w ydały z siebie kwiecie, i potem owoc przyniosły; ja k
i kw iaty rożne, gwoździki i fijołki, rozw ijają się i woń swoję
wydają. Lubię to porównanie, bo często, w początkach ducho­
wnego życia mego, — chociaż, daj Boże by choć teraz był we
m nie początek służenia Jem u prawdziwie; więc lepiej powiem:
w początkach życia mego, ja k je teraz dalej opisuję, — z ros-
koszą przedstaw iałam sobie, że dusza m oja je s t ogrodem , i że
P an w nim się przechadza. Błagałam Go, by m nożył dobrą
woń ty ch kw iatuszków cnót, które zdawało się, zaczynały kieł­
kować, i jak o b y objaw iały chęć odrośnięcia od ziemi; aby dla
chw ały swojej raczy ł je hodować, bo niczego w tern nie p ra­
gnęłam dla siebie; aby wedle woli swojej w ycinał k tóre zechce,
boć wiedziałam , że na ich m iejsce zasadzi lepsze. Mówię: w y­
cinał; bo przychodzą czasy na duszę, kiedy piękności tego
ogrodu nie pozostaje, rzekłbyś, ani śladu: wszystko jakoby
zwiędło i uschło, znikąd, zdaw ałoby się, nie masz wody na od­
świeżenie ogrodu, nigdy, zdaw ałoby się, nie było w tej duszy
ani zaw iązku cnoty. J e s t to czas wielkiego strapienia; P an
sam go dopuszcza i chce aby biedny ogrodnik w szystką pracę
swoję około utrzym ania i podlew ania ogrodu uw ażał ja k b y za
straconą. W tedy to na praw dę pora pielenia, i w yryw ania
z korzeniem zielska złego, jak ie pozostało, aż do najm niejszego
zdziebełka; to je s t upokorzenia się i uznania, że żadna pilność
nasza nie starczy, jeśli Bóg nam odejm ie wodę łaski swojej,
i zrozum ienia, że jesteśm y niczem, i mniej niż niczem. Taką
pracą dusza nabyw a głębokiej pokory, zaczem i ogród na nowo
się zazieleni, i znów w nim kw iaty zakw itną.
108 ROZDZIAŁ XIV.

O Panie mój i Dobro moje! nie mogę wspomnieć o tern


bez łez i serdecznej pociechy duszy m ojej, iż ta k chcesz i ra ­
czysz, Ty, Panie, m ieszkać z nami, i istotnie m ieszkasz w N aj­
świętszym Sakram encie, jak o z wszelką praw dą w ierzyć nam
wolno, bo tak jest, i z zupełną praw dą m ożem y robić ono słodkie
porównanie; m ożemy, chybabyśm y sami z własnej w iny naszej
tego szczęścia się pozbawili, m ożem y cieszyć się tow arzystw em
tw ojem , i Ty sam m ieszkanie i odpocznienie tw oje czynisz
z nami, jak o nas sam upewniasz, iż „roskoszą tw oją je s t m ie­
szkać z synm i człow ieczym i“. O Panie mój! ja k to być może?
Ile razy słyszałam to słowo, zawsze było ono dla m nie niew y­
pow iedzianą pociechą, naw et w czasie najw iększej niew ierności
m ojej. Czy to być może, Panie, by znalazła się ta k a dusza,
k tó rab y takiego dostąpiw szy zaszczytu, i tak ie otrzym aw szy
od Ciebie łaski i dary, i wiedząc, że Ty raczysz m ieszkać z nią
i roskosz dla siebie znajdyw ać w tem z nią m ieszkaniu: jeszcze
m iała serce obrażać Ciebie po ty lu ta k wysokich łaskach, i ta k
w ielkich dowodach m iłości tw ojej, jasno stw ierdzanej uczyn­
kiem? Tak jest, znalazła się tak a dusza, i nie raz, ale wiele ra ­
zy Cię obrażała, i tą duszą jestem ja. Daj, Panie, w dobroci
tw ojej, bym ja jed n a ty lko tak ą była niewdzięcznicą, by nikogo
więcej nie było, prócz mnie, k tó ryby takiej złości się dopuścił,
i tak ą nieznośną przeciw Tobie niewdzięcznością grzeszył.
Chociaż i z tej niewdzięczności nieskończona dobroć tw oja już
w yw iodła nieco dobrego, i im większe było złe, tern w spania­
lej jaśnieje w ielkie dobro m iłosierdzia twego. O, jakże słuszny
m am powód wysław iać je na wieki! Niechaj ta k będzie, bła­
gam Cię, Boże mój; niech je w ysław iam bez końca, kiedy To­
bie się spodobało uczynić je nadem ną ta k niesłychanie wielkie,
iż zdum iew ają się nad niem ci, k tórzy je widzą, i ja sama na
wspomnienie jego odchodzę od siebie, abym lepiej w tedy mo­
gła chwalić Ciebie. Bo pozostając w sobie, bez Ciebie, Panie,
nic uczynić nie m ogłabym , jednobym znowu ten ogród w yple­
niała z kw iatów jego, i nędzna ta i nieużyta rola m oja znowu
się, ja k przedtem , zam ieniła w śmietnisko. Nie dopuszczaj tego,
Panie, nie daj by zginęła ta dusza, k tó rą ta k w ielkim nakładem
m ęki Twojej odkupiłeś, k tórą i potem jeszcze ty le razy nano-
wo wybawiłeś, i z paszczy okrutnego smoka wyrwałeś.
ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY. 109

W ybacz mi W asza Miłość, że odstępuję od rzeczy, i nie


dziwuj się tem u, że mówię do rzeczy mojej; bo to, o czem piszę,
jak o b y poryw a duszę moję, i nieraz trudno jej pow strzym ać się
w tym niepokonanym popędzie do w ysław iania Boga, gdy
w ciągu pisania stają jej na oczy te wielkie rzeczy, jak ie za­
wdzięcza Jem u. W asza Miłość, m am nadzieję, nie weźmiesz
mi tego za złe; bo oboje, zdaje mi się, możemy śpiewać jednąż
pieśń dziękczynną, clioć w różny sposób, gdyż daleko więcej
ja winna jestem Bogu, bo więcej m i odpuścił, jako AVaszej
Miłości wiadomo.

R O Z D Z IA Ł X V .

Dalszy ciąg o tem samem. Niektóre wskazówki co <lo sposobu zachowania


sio na tej modlitwie odpocznienia. Jako wiele jest dnsz, które dochodzą
do tego stopnia modlitwy, ale mało takich, któreby postąpiły wyżej.
Ważność i pożyteczność rzeczy w tym rozdziale dotkniętych.

W róćm y teraz do założenia naszego. M odlitwa ta odpo­


cznienia i skupienia żywe spraw uje w duszy uczucie zadowol-
nienia i pokoju, k tórym ją przenika, z zupełnem zaspokojeniem
i uciszeniem władz duchow nych, i dziwnie słodką roskoszą.
Nie znając rzeczy wyższych, k tó ry ch jeszcze nie dostąpiła,
w yobraża sobie dusza, że nic już nie pozostało, czegoby jeszcze
pragnąc m iała, i rada pow iedziałaby z św. Piotrem . „Uczyńmy
tu p rz y b y tk i“. Nie śmie poruszyć się, ani m iejsca zmienić, by
snąć, ja k jej się zdaje, to szczęście z rąk jej się nie wym knęło:
chciałaby nieraz i oddech pow strzym ać. Nie wie o tem nie­
boga, że ja k z samej siebie nic uczynić nie potrafi, czem by to
szczęście na siebie sprow adziła, ta k bardziej jeszcze nie zdoła
go zatrzym ać dłużej nad czas wolą P an a postanow iony. W ła­
dze duszy, ja k już mówiłam, na tym stopniu skupienia i odpo­
cznienia nie ustają; ale dusza ta k je s t rozradow ana w Bogu,
że jakkolw iekby drugie dwie władze błąkały się po rzeczach
obcych, wola przecie, dopóki ten stan trw a, pozostaje złączona
110 ROZDZIAŁ XV.

z Bogiem, zaczerń, i nie traci pokoju swego i ciszy w ew nętrz­


nej, owszem powoli i rozum, i pamięć do skupienia się w sobie
pociąga. Choć nie je s t tu jeszcze całkiem pochłonięta w Bogu,
tak przecie, sama nie wiedząc jakim sposobem, je s t Nim zajęta,
że tam te dwie, jakkolw iekby o to się starały, nie zdołają jej
w ydrzeć w ew nętrznego jej zadow olnienia i wesela; sama zaś
dziwnie, bez żadnego wysilenia, pracuje i dopom aga sobie, aby
nie zagasła ta iskierka miłości, k tó rą Bóg w niej rozniecił.
Niechaj P an w dobroci swojej raczy m i użyczyć łaski,
abym um iała dobrze to wytłóm aczyć; bo wiele je s t dusz, które
dochodzą do tego stanu, a mało ich, k tóreby postąpiły dalej.
Czyja w tem wina, nie wiem. Z pewnością nie Bóg tem u wi­
nien; bo skoro Boski M ajestat Jego czyni duszy tę łaskę, że ją
do tego stopnia wynosi, nie sądzę, by zaniechał uczynić jej łask
o wiele większych, gdyby z jej strony nie było przeszkody.
W iele więc na tem zależy, by dusza, k tó ra doszła do tego sto­
pnia, dobize zrozum iała w ysokie dostojeństw o, do k tórego zo­
stała wyniesioną, i wielką łaskę, jak ą P an jej uczynił, i jako
słusznie nie powinna ju ż być z tej ziemi, kiedy Bóg w dobroci
swojej już ją przybliżył jak o b y do nieba, byleby sama z w iny
swojej nie pozostała w tyle. A byłaby praw dziw ie nieszczęsna,
gdyby cofnęła się wstecz: byłby to, sądzę, początek coraz głęb-
szego zsuwania si^ w przepaść, tali ja k ja si^ do niej zsuwa-
łam, gdyby mię m iłosierdzie Pańskie nie było naw róciło; bo
najczęściej, mniemam, przyczyną tego cofania się będą winy
ciężkie, i niepodobna by kto tak ie w ielkie dobro porzucił, jeśli
go wielkie jakie złe zupełną nie razi ślepotą. P rzetoż na miłość
Boską proszę ty ch dusz, którym nieskończona dobroć Boga tak
wielkiej łaski użyczyła, wynosząc je do stanu ta k wysokiego:
niechaj znają siebie, i wysoko o sobie trzym ają, z św iętą i po­
korną dumą, aby nie znęciła ich pokusa ivrócema do garnków
egipskich. A gdyby przez ułomność, i dzięki złym skłonnościom
swoim, i nędznej, skażonej naturze swojej upaść m iały, ja k ja
upadłam , niech zawsze m ają przed oczym a to dobro, k tóre po­
stradały, i tego się lękają, i w tej bojaźni najsłuszniejszej żyją,
że jeżeli nie powrócą do m odlitw y w ew nętrznej, pójdą ze złego
w gorsze. Bo to dopiero nazyw am praw dziw ym upadkiem , gdy

I
ŻYCIE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 111

kto, upadłszy, ze w stydem odwraca się od tej drogi, na k tórej


przedtem tak wielkiego dobra dostąpił. Nie mówię, by te dusze,
ta k wysoko łaską Boską podniesione, k tóre tu m am na m yśli,
nigdy już Boga obrazić nie m iały, i nigdy nie upadły; w pra­
wdzie kto zaczął dostępow ać tak ich łask, słusznieby pow inien
z wszelką pilnością w ystrzegać się grzechu: ale w ielka je st
nędza nasza. To jedno więc tylko takiej duszy radzę i najusil­
niej zalecam: niechaj, chociażby upadła, nie opuszcza rozm y­
ślania; na rozm yślaniu znajdzie światło ku poznaniu winy swojej,
i otrzym a od Pana łaskę skruchy, i m ęztwo do powstania; j e ­
śliby zaś porzuciła m odlitw ę w ew nętrzną, na wielkie, upewniam
ją, i niechaj m i w ierzy, niebezpieczeństwo się narazi. Niewiem,
czy dobrze rozum iem , co mówię, bo ja k już pow iedziałam , są­
dzę o rzeczy z tego tylko, co sama dośw iadczyłam na sobie.
M odlitwa ta odpocznienia, jest to iskierka, k tó rą P an
puszcza do duszy, w zniecając w niej pierw szy początek p ra­
wdziwej m iłości swojej, i przez pociechy którem i ją napełnia,
chce aby dochodziła do poznania, co to je s t ta miłość. Odpo-
cznienie to, skupienie to, iskierka ta, w ielkie spraw ują skutki,
jeśli pochodzą od D ucha Bożego, jeśli ta słodkość, której dusza
doznaje, nie je s t spraw ą ducha złego, albo też owocem własnej
usilności naszej. Chociaż, kto m a doświadczenie, niepodobna
by nie przekonał się zaraz, że takiego daru Bożego nie nabyw a
się żadną usilnością własną; tylko że n atu ra nasza ta k je st
chciwa smaków duchow nych, iż w szelkich używa sposobów,
aby ich m ogła zakosztować; lecz rychło zapał jej stygnie i dusza
pozostaje zimna, bo jakkolw iek usiłuje rozniecić ten ogień, przy
którym pragnie się zagrzać i słodkości onej użyć, w szystka
usilność jej przeciw nym kończy się skutkiem , ja k gdyby wodą
ogień zalewała. Lecz gdy Bóg ją puści do duszy, iskierka ta,
choćby była najm niejsza, wielkie spraw uje poruszenie; i jeśli
jej jeno człowiek z własnej winy nie zagasi, od niej wszczyna
się on ogromny, płom ieniem buchający ogień najgorętszej m i­
łości Bożej, którym , jako w swojem m iejscu powiem, z łaski
Jego pałają dusze doskonałe. Iskierka ta je s t to znak, je s t to
zadatek, k tórym Bóg oznajm ia duszy, iż do w ielkich rzeczy ją
powołuje, jeśli ona uczyni siebie sposobną do przyjęcia ich;
112 ROZDZIAŁ XV.

je s t to wielki dar, nierównie w iększy niż zdołam w yrazić. I dla


tego, ja k mówiłam, w ielki mię żal przenika, że znam wiele
dusz, które do tego punktu dochodzą, a takich, któreby dalej
postąpiły, jak b y postąpić powinny, tak je s t mało, że w styd
o tern i wspomnieć. Nie mówię na ogół, by ich było mało,
owszem, m usi ich być wiele, i snąć dla nich Bóg jeszcze nas
znosi; mówię tylko, co sama widziałam . Takie dusze niew ierne
usilnie chciałabym ostrzedz, niechaj p atrzą aby nie zagrzebały
talentu, bo snąc Bog je chce w ybrać dla pożytku wielu dru­
gich, szczególnie w ty ch czasach, kiedy potrzeba m ężnych przy­
jaciół Bożych, dla podtrzym ania słabych; a ci, k tó rzy doznają
w sobie tej łaski, za przyjaciół słusznie m ają siebie poczyty­
wać; niechże um ieją za to Przyjacielow i się wywdzięczać, ja k
tego na świecie naw et w ym aga prawo dobrej i wiernej przy­
jaźni; w przeciw nym razie, ja k mówiłam, niech drżą i lękają
się ciężkiej szkody, ja k ą za niew ierność swoję poniosą, a dałby
by ją sami ty lko ponieśli.
Co do sposobu, w ja k i dusza zachowywać się powinna
w chwilach tego odpocznienia, niczego tu więcej nie potrzeba,
jeno cichości i nierobienia hałasu. Hałasem zowię silenie się
rozum u na w ynalezienie m yśli i słów wielu, dla dziękczynienia
Bogu za to dobrodziejstw o, i nagrom adzanie w pam ięci grze­
chów i przew inień swoich, dla uznania, że się na tak ą łaskę
nie zasłużyło. W szystko to m iota się w głębi duszy, i rozum
rzeczy przedstaw ia, i pamięć wspom nieniem ich dręczy; co do
mnie, dwie te władze nieraz mię nękają, i chociaż słabą mam
pam ięć, nie zdołam w takich chw ilach ją opanować. Niechże
w tedy wola spokojnie i roztropnie pam ięta na to, że z Bogiem
się nie tra k tu je gw ałtem i szam otaniem się; że w szystkie te
niepokoje rozum u i pam ięci, są to jak o b y grube szczapy drwa,
k tóre dorzucane bez uwagi i m iary, ognia nie rozpalą, ale
iskierkę oną zagaszą; niechaj z p okorą'to uznając, mówi: Panie,
co ja tu mogę? J a k i stosunek może być m iędzy niew olnicą
a Panem , m iędzy ziem ią a niebem? albo inne tym podobne sło-
wa, ja k ie jej poda miłość; niech mocno polega na tern p rze­
świadczeniu, że to co mówi je s t praw dą, a niech nie zważa na
rozum , i uprzykrzone natręctw o jego. Chociażby chciała po-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY . 113
dzielić się z nim pociechą swoją, aby go utrzym ać w skupie-
niu, bo bardzo często to bywa, źe gdy wola cieszy się tern
zjednoczeniem swojem i odpocznieniem w Bogu, rozum w tym ­
że czasie błąka się w najw iększem rozproszeniu, — usiłowanie
jej będzie daremnem, i niczego nie dokaże; lepiej więc że go
zostawi sobie samemu, nie goniąc za nim ani go napróżno do
siebie pociągając, a spokojnie używać będzie roskoszy swojej,
skupiając się w sobie jak o m ądra pszczółka; bo gdyby żadna
nie w chodziła do ulu, ale w szystkieby latały dokoła, aby jedna
drugą zaganiały do pszczelnika, snąć z takiej ich roboty nie
byłoby miodu.
Zaniedbanie tej przestrogi przypraw iłoby duszę o wielką
stratę, zwłaszcza jeśli rozum je st b y stry i ma łatwość w ukła­
daniu słów i w ynajdyw aniu argum entów; w czem skoro mu się
nieco powiedzie, już w yobraża sobie że wielkich rzeczy doka-
zał. W istocie zaś jedyne tu zadanie rozum u na tern się zasa-
dza, by rozum iał jasno i uznał, że nie masz żadnego powodu
ani argum entu, k tó ry b y m ógł skłonić Boga do uczynienia nam
tej tak wielkiej łaski, jedno sama tylko dobroć Jego. Zaczem
czując Go ta k blisko, m am y błagać Boskiego M ajestatu Jego
0 łaski nam potrzebne, i modlić się za Kościół i za tych, k tó ­
rzy się polecili m odlitw om naszym , i za dusze w czyścu cier­
piące, a wszystko to nie szmerem słów, ale gorącem w sercu
pożądaniem wysłuchania. T aka m odlitw a dużo znaczy, i więcej
się nią otrzym uje, niż wszelkiemi wywodami rozumu. Niechaj
wola wzbudza w sobie odpowiednie pobudki, które samże widok
takiego jej postępu jej poda, ku coraz silniejszemu rozżarzeniu
w sobie tej miłości, k tórą pała; niechaj czyni a k ty miłości
1 w ielkich postanow ień dla wywdzięczenia się Temu, którem u
ty le j est winna; ale wszystko to, ja k mówiłam, bez hałasu, nie
dopuszczając rozumowi m iotać się i uganiać za wysokiemi m y­
ślami. W ięcej tu pomoże kilka ździebełek słom y,—chociaż to
co z siebie uczynić i dać możemy, mniej jeszcze znaczy niż
słom a,—z pokorą dorzuconych, i skuteczniej się przyczyni do
rozniecenia ognia, niż cały stos drew uczonych, ja k nam się
zdaje argum entów , k tóre w ciągu jednego Credo do szczętu go
zatłum ią. P rzestroga ta przyda się uczonym, którzy mi kazali
Pisma ś. Teresy. Tom I. 8
114 ROZDZIAŁ XV.

to pisać, wszyscy oni, z łaski i dobroci Boga, doszli do tego


stopnia m odlitw y; ale może nieraz te drogie chwile obcowania
z Bogiem schodzą, im na stosow aniu m iejsc Pism a świętego.
Zapewne że nauka, i przedtem i potem, wielce im będzie po­
żyteczną, ale w ty c h chwilach m odlitw y, nie bardzo jej, m nie­
mam, potrzeba, i chyba tylko przyda się na ostudzenie woli,
bo tu, bez żadnej pomocy naukowej, um ysł ta k widzi siebie
bliskim światłości, że zewsząd go jasność jej ogarnia; ja sama,
choć tak ą jestem ja k ą jestem , jakby w inszą w tedy przem ie­
niam się istotę. Nieraz, w rzeczy samej to m i się zdarza, że
choć czytając m odlitw y, zwłaszcza Psalm y, po łacinie, zwykle
nic praw ie nie rozum iem , przecie gdy jestem w tym stanie
m odlitw y odpocznienia, nie tylko samo brzm ienie w iersza ro ­
zumiem, ja k gdyby był napisany po hiszpańsku, ale i sens
w słowach u k ry ty z roskoszą pojm uję. Co innego, jeśli oni
uczeni m ają nauczać, albo słowo Boże opowiadać; wówczas
dobrze czynią, gdy biorą sobie na pomoc ten w ielki skarb,
którym jest Pism o święte, dla w spom ożenia takich, ja k ja, bie­
dnych nieuków; bo wielką jest rzeczą ta k a miłość, dla pożytku
dusz się poświęcająca, a szczerze i jedynie dla Boga pracująca.
Tak więc, w ty ch chwilach odpocznienia, niech dają du­
szy spoczywać w Bogu, spoczynku swoim, a książki i naukę
niech na bok odłożą. Przyjdzie czas, że będą mogli jej użyć
na chwałę Pana, i w takiej ją bądą m ieli cenie, iż na żadne
skarby tego św iata nie zgodziliby się na zaniechanie tej pracy,
k tórą około nabycia jej położyli, i tak ą teraz m ają z niej sku­
teczną pomoc do tego, czego jedynie pragną, do służenia Bo­
skiemu Panu swemu. Ale w obliczu M ądrości nieskończonej
więcej, niech raczą m i w ierzyć, znaczy trochę ćwiczenia się
w pokorze, i jeden a k t tej cnoty, niż w szystka nauka tego
świata. Tu nie chodzi o uczone w yw ody, jedno o to, byśm y
w szczerości serca uznali siebie, ozem jesteśm y, i z prostotą
staw ali przed Bogiem, k tó ry chce, aby dusza staw ała się m a­
luczką, — jako w obliczu Jeg o praw dziw ie jest, — i uniżyła
się przed M ajestatem Jego, k tó ry dla nas ta k się uniża, cier­
piąc nas w obecności swojej, mimo w szystką niegodność naszę.
Będzieć i rozum się szam otał, zdobywając się na jaknajpięk-
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . H 5

niejsze słowa dziękczynienia; ale wola, spokojem swoim i po­


korą swoją, nie śmiejąc z celnikiem i oczu wznieść do nieba,
lepsze i godniejsze składa dzięki, niżby to rozum, choćby z wy­
czerpaniem w szystkiej swej retoryki, uczynić zdołał. Nakoniec,
nie należy tu całkiem zaniechać m odlitw y wew nętrznej, albo
niekiedy i ustnej, jeśli dusza zechce i może; bo gdy uspokoje­
nie je s t wielkie, trudno jej wówczas mówić, chyba z niezm ier-
nem wysileniem.
Łatw o, zdaje mi się, poznać, czy słodkość, k tórą w danej
chwili czujemy, je s t sprawą ducha Bożego, czy też tylko sku­
tkiem własnego naszego starania, gdy za pierwszem uczuć po­
bożnych, jak ie Bóg daje, doznaniem, chcemy, ja k mówiłam,
wznieść się o w łasnych siłach do onego odpocznienia woli;
wówczas słodkość ta żadnego skutku nie sprawia, prędko prze­
m ija i oschłość po sobie pozostawia. Jeśli zaś zły duch te słod­
kie uczucia spraw uje, dusza wyćwiczona od razu, sądzę, na tern
się pozna, pociecha tak a pozostaw ia po sobie niepokój, i mało
pokory, i jeszcze mniej gotowości do skutków , które spraw uje
duch Boży; w um yśle nie pozostawia światła, ani utw ierdzenia
w praw dzie. Mało tu albo żadnej szkody duch nie wyrządzi,
jeśli dusza pociechę i słodkość, ja k ą w tej chwili czuje, zw raca
do Boga i w Nim zakłada w szystkie pragnienia i m yśli swoje;
nic tu zatem diabeł nie może wygrać, owszem naw et z samejże
tej pociechy, którą chce oszukać duszę, z dopuszczenia Bożego
w ielką szkodę odniesie; bo pociecha ta będzie pobudzała duszę,
przekonaną że ma ją od Boga, do częstego pow racania na mo­
dlitwę, aby jej jeszcze używać mogła. Jeśli więc dusza je st
pokorna, i nie powodująca się ciekawością, ani chciwa rosko-
szy, chociażby duchownych, ale m iłująca krzyż, mało będzie
zwazała na słodkości, jak ie jej podsuwa zły duch; czego nie
m ogłaby uczynić, jeśli słodkość ta je s t z ducha Bożego, albo
raczej m usiałaby ją w bardzo w ysokiej mieć cenie. C zart też,
ze zdradzieckiem i ułudam i swemi, poniew aż w szystek je s t kłam -
gdy widzi że dusza w pociechach i roskoszach swych na
m odlitw ie się upokarza, — a o to pilnie starać się powinna, by
we w szystkiem co się odnosi do m odlitw y, a zwłaszcza w słod­
kościach duchownych, staw ała się coraz pokorniejszą:— rychło
116 ROZDZIAŁ XV.

da jej pokój, i więcej do niej nie wróci, widząc że na tem


przegryw a. Z tego to powodu, i z wielu innych, mówiąc o pierw ­
szym stopniu m odlitw y i pierw szym sposobie podlewania, ostrze­
gałam , jak niezm iernie wiele na tem zależy, by dusza, w stępu­
jąc na drogę m odlitw y w ew nętrznej, od samego zaraz początku
oderw ała się sercem od wszelkiego rodzaju przyjem ności wła­
snych i w stąpiła w szranki z tem jedynie postanow ieniem , że
chce Chrystusow i P an u pomagać w noszeniu krzyża Jego, ja ­
ko mężny i w ierny rycerz, k tó ry bez żołdu chce służyć królow i
swemu, pewnym będąc, że go nagroda nie minie. Tak walczmy
i pracujm y, oczy trzym ając utkw ione w ono praw dziw e i wie­
czne królestwo, które sobie zdobyć postanowiliśm y.
J e s t to bodziec nad w yraz skuteczny, ta ciągła pamięć
na zgotow ane nam królestw o: zwłaszcza w początkach; bo pó­
źniej ta k jasno się widzi, ja k krótko trw a wszystko na tym
świecie, ja k w szystkie rzeczy ziemskie są niczem, ja k mało
znaczą i uwagi niegodne są wszelkie pociechy na tem w ygna­
niu, że chcąc w ytrzym ać to życie, raczej potrzeba unikać pa­
mięci o tem wszystkiem , niż um yślnie sobie tę powszechną
znikom ość przypom inać. Duszom wyższym jednak wzgląd ten
może się wydać za niskim, i ta k je s t w istocie; bo które wyżej
postąpiły w doskonałości, te poczytyw ałyby sobie za zniewagę
i w stydziłyby się sam ych siebie, gdyby dopuściły tę m yśl, że
dla tego opuszczają dobra tego świata, że dobra te prędko się
kończą, bo choćby mogły trw ać wiecznie, z radością porzuciłyby
je dla Boga; z tem w iększą radością, im by były doskonalsze,
z tem w iększą radością im by trw anie ich było dłuższe. W ta ­
kich duszach miłość ju ż wysoko urosła, i miłość sama działa;
lecz dla poczynających wzgląd on na znikomość rzeczy docze­
snych wielkie ma znaczenie; niech nim nie gardzą, jako za ni­
skim i niegodnym duszy Boga m iłującej, bo korzyść z niego
niezm ierna, i dla tego z tak ą usilnością go zalecam. N aw et ta ­
kim, które już wysoko postąpiły w bogomyślności, wzgląd ten
i pamięć na rzeczy ostateczne nieraz je st potizebny, gdy Bog
ich doświadcza, i jakoby je opuszcza. Bo, ja k już mówiłam,
i dobrze je s t o tem pam iętać, w tem naszem życiu na ziemi,
dusza nie w tak i sposób rośnie ja k ciało, choć słusznie mówimy
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 117

że rośnie, bo tak jest; ale dziecko gdy raz urośnie, i ciało jego
się rozwinie i m ęskiego w zrostu nabierze, ju ż się potem nie
zm niejsza i nie wraca do w zrostu ciała dziecięcego. Dusza prze­
ciwnie, choć wysoko urośnie, z woli i dopuszczenia Pańskiego
znowu maleje: przekonałam się o tern na samej sobie, bo na
innych tego spraw dzić nie mogłam. Snąć chce Bóg tym sposo­
bem upokorzyć nas, dla większego dobra naszego, i abyśm y
nigdy nie zaniechali czuwania nad sobą, póki żyjem y na tern
wygnaniu; bo im wyżej kto stoi, tern więcej obawiać się o sie­
bie powinien, tern m niej ufać samemu sobie. I na takich na­
wet, k tórzy ta k juz całkowicie oddali wolę swoję w ręce woli
Pańskiej, iż gotow i są raczej w ydać się na męki, niż dopuścić
się jednej niedoskonałości, i raczej tysiąc śm ierci ponieść, niż
popełnić grzech: i na takich, mówię, przychodzą chwile, że dla
uchronienia się niebezpieczeństw a obrazy Boskiej, dla ustrze­
żenia się grzechu, dla obronienia się od nastających na nich
pokus i prześladow ań, potrzeba im uciekać się do pierwszej
zbroi poczynających, i na nowo rozważać, że wszystko się koń­
czy, że je s t niebo i piekło, i inne praw dy tym podobne.
W racając jeszcze do podstępów złego ducha, i do słodko­
ści, którem i dusze oszukuje, walny sposób oswobodzenia się od
tych jego poduszczeń na tern, powtarzam , się zasadza, byśm y
w stępując w zawód życia duchownego i m odlitw y wew nętrznej,
od samego początku mężne mieli postanow ienie chodzenia drogą
krzyża, i pociech nie pragnęli. Pan sam wskazuje nam tę drogę
doskonałości, gdy mówi: Bierz krzyż twój i naśladuj mnie.
On je s t W zorem naszym, i kto jed y n ie dla spodobania się Jem u
słucha rad Jego, ten nie m a czego się lękać. Tą drogą idąc,
po w yraźnym , ja k i z nich odnosi pożytku, jasno pozna, że słod­
kości, których doświadcza, nie są z ducha złego; chociażby po­
tem znowu upadł, jeden zawsze pozostanie znak, świadczący
mu, że nie czart ale P an b jrł w duszy jego, ten mianowicie, że
zaraz się podniesie. Ale są inne jeszcze znaki, które tu wy­
mienię.
K iedy Duch Boży spraw uje w nas te pociechy, nie masz
potrzeby szukać daleko i silić się na znalezienie powodów do
upokorzenia i zaw stydzenia siebie: Pan sam tu wnosi do duszy
118 ROZDZAE XV.

i uczy jej pokory praw dziw ej, w inny i nierównie doskonalszy


sposób, niż tego zdołają dokazać m aluczkie m yśli i rozważania
nasze, k tóre są niczem w obec tego światła, którem P an tu
duszę oświeca, i takie w niej spraw uje zaw stydzenie, że się
dusza przed Nim jak o b y w niwecz obraca. Żadna oczywistość
nie dorówna tem u jasnem u poznaniu, jak ie P an tu nam daje,
abyśm y widzieli, że sami z siebie nic dobrego nie mamy; i im
większe dusza łaski otrzym ała, tern jaśniejszem jeszcze staje
się w niej to poznanie. W zbudza nadto duch Boży gorące pra­
gnienie postępow ania coraz dalej w m odlitw ie wew nętrznej,
i mocne postanowienie nie porzucenia jej nigdy, wbrew wszel­
kim trudnościom i ciężkościom, jakieby się w niej m ogły na­
potkać, i ochotną gotowość woli na w szelką z siebie ofiarę.
W lewa do duszy bezpieczne, choć z pokorą i bojaźnią połą­
czone ufanie o swem zbawieniu, i tern samem w yrzuca z niej
bojaźń niewolniczą, a spraw uje za to coraz wyżej rosnące po­
mnożenie bojaźni synowskiej. Czuje dusza rodzącą się w niej
czystą, bez żadnego w zględu na w łasny interes, miłość Boga,
i z pożądaniem w ygląda czasów samotności, aby lepiej mogła
cieszyć się tym skarbem , tą m iłością swoją. Słowem, że na tern
skończę, aby się zbytnie nie przedłużać, słodkość ta je s t dla
niej początkiem w szystkiego dobra, je s t to pora dochodzenia
kwiatów duchownego ogrodu, i jakoby niczego im już nie brak,
aby się z całą pełnością w dzięku i woni swojej rozw inęły.
I dusza to wszystko jasno widzi i czuje; i żadną m iarą w tej
szczęśliwej chwili nie zdoła w ątpić o tern, że Bóg je s t z nią,
aż gdy znowu spojrzy na siebie, i u jrzy niedostatki i niedo­
skonałości swoje; w tedy w szystkiego się boi, i dobra je s t i po­
żyteczna ta bojaźń. Chociaż są dusze, w których m ocna otucha,
iż Bóg w tych pociechach jest z niemi, większy skutek spra­
wuje niż wszelkie bojaźnie, jak ieb y na nie przyjść mogły; są
dusze z przyrodzenia do miłości i wdzięczności skłonne: takie
mocniej do Boga pociąga pam ięć na łaskę, jak ą jej uczynił, niż
przedstaw ienie sobie, choćby najżywsze, w szystkich m ąk pie­
kielnych; tak przynajm niej je st ze mną, choć tak a jestem
grzeszna.
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 119

Ponieważ o znakach ducha dobrego mam mówić jeszcze


w dalszym ciągu, tu, ze w zględu na nieudolność moję, i na wiel­
ką trudność, jak ą mam w jasnem wyłożeniu takich rzeczy, w ię­
cej nic o nich nie powiem. Mam w Bogu nadzieję, że przy
pom ocy łaski Jeg o jakkolw iek sprostam zadaniu mojemu; bo
obok doświadczenia, które m ię dużo nauczyło, wiem o ty ch
rzeczach z nauk niektórych ludzi bardzo uczonych, a przytem
i wysoce św iątobliw ych, którym słusznie można dać wiarę; za-
czem i dusze, które Bóg w dobroci swojej do tego stopnia
podniesie, unikną ty ch udręczeń, przez k tóre ja przechodziłam .

R O Z D Z IA Ł X V I.

Przystępuje do trzeciego stopnia modlitwy, i rozwija tu rzeczy bardzo wyso­


kie, wykazując czego dokazać może dusza, doszedłszy do tego stopnia,
i jakie skutki sprawują te dziwnie wielkie łaski Pańskie. Jak
wysoko rozważanie tych rzeczy powinno podnosić ducha
ku wychwalaniu Pana i jaką pociechą napełniać
dusze, które jnż tych łask dostąpiły.

Mówmy już teraz o trzecim sposobie podlewania ogrodu,


za pom ocą wody sprowadzonej ze strum ienia lub ze źródła
Ten sposób podlew ania odbywa się z daleko m niejszą pracą,
choć sprowadzanie wody zawsze połączone je s t z niejakim tru ­
dem. P an w ta k i sposób raczy tu wspom agać ogrodnika, iż
niejako sam bierze na siebie urząd jego, i sam wszystko robi
za niego. J e s t to niejakie uśpienie władz duszy, k tóre choć tu
nie całkiem ustają i gubią się w Bogu, tracą przecie świado­
mość działania swego. Sm ak duchowny, i słodkość, i roskosz
są tu bez porów nania większe, niż na stopniu poprzednim'
wody łaski zalew ają duszę po brzegi, ta k iż nie może już ani
postąpić naprzód, ani drogi wstecz nie widzi, tylko jedno ma
pragnienie, cieszenia się tą chwałą niezrównaną: podobne,
rzekłbyś, do człowieka konającego, z grom nicą w ręku czeka­
jącego śmierci, której pragnie, i której za chwilę doczeka.
Dusza w tem konaniu swojem używa roskoszy, przew yższającej
120 ROZDZIAŁ XVI.

wszelki wyraz; nie jest to, rzec można, nic innego, jedno ja ­
koby zupełna śm ierć dla w szystkich rzeczy tego świata, a ro-
skoszne odpocznienie w Bogu. Nie umiem znaleźć innych wy­
razów na wypow iedzenie tego, ani potrafię inaczej tego obja­
śnić; dusza w tym stanie nie wie sama co czynić; nie wie czy
mówi czy milczy, czy śmieje się czy płacze. J e s t to chw ale­
bny nierozum , je st to niebieskie szaleństwo, z którego się czer­
pie mądrość prawdziwa; je st to dla duszy stan niew ypow ie­
dzianie słodkiej uciechy. Szczerze, w yznaję, iż od pięciu lat,
ile pam iętam , może i od sześciu, P an m i dawał w obfitości,
i po wiele razy, ten rodzaj m odlitw y, ale anim go rozum iała,
anibym zdołała wyrazić; dla tego też m iałam postanow ienie, gdy
w opow iadaniu mojem do tego punktu dojdę, krótko tylko
o tern wspomnieć, albo i zupełnie zamilczeć. W idziałam -ci do­
brze, że nie je s t to całkow ite zjednoczenie i pochłonienie
w Bogu w szystkich władz duszy; w idziałam także bardzo j a ­
sno, że zjednoczenie tu je s t większem, niż w poprzednim ro ­
dzaju m odlitwy; ale na czem się zasadza ta różnica, tego, w y­
znaję, zrozumieć, ani określić nie mogłam. Snąć przez zasługę
tej pokory, którą W asza Miłość okazałeś, szukając sobie po­
m ocy u takiego, jakiem je s t moje, prostactw a. Pan, dzisiaj po
Komunii, dał mi łaskę tej m odlitw y, i jakoby w niej mię za­
mknął, iż dalej postąpić nie mogłam, i podał mi myśl ty ch po­
równań, i nauczył mię, ja k to wypowiedzieć, i co tu taj dusza
czynić powinna: ta k iż zdum iałam i przeraziłam się bardzo, tak
od razu, w jednej chwili wszystko rozum iejąc. W iele razy
przedtem byłam w tym stanie jak b y odejścia od rozum u i upo­
jenia w tej miłości, a nigdy nie mogłam dojść, ja k to się dzie­
je. Rozum iałam dobrze, że działa tu sam Bóg, ale zrozum ieć
nie mogłam, ja k działa; bo ściśle mówiąc, władze duszy są tu
niem al całkiem z Bogiem złączone, ale nie ta k w Nim pochło­
nięte. iżby już nie działały. Teraz to zrozum iałam i niezm ier­
ną z tego mam pociechę. Niech będzie błogosławiony Pan, iż
ta k mię uradować raczył.
W ładze duszy są tu całkow icie i wyłącznie zajęte Bogiem
i do niczego innego nie są zdolne. Żadna jak o b y nie śmie się
ruszyć, ani żadnej sami nie zdołam y od Boga oderwać, chyba-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY . 121

byśm y rozm yślnie i usilnie starali się spraw ić im ro z ta rg n ie ­


nie, choć i tego, zdaje mi się, w tym stanie nie potrafilibyśm y
z zupełnym skutkiem dokazać. Słowa tu płyną obficie na w y­
sławianie Pana, ale bez porządku i związku, chyba P an sam
go uczyni; rozum przynajm niej na nic tu się nie przyda; dusza
chciałaby wielkim głosem wołać i chw alić Boga, i jak o b y nie
może się m ieścić w samej sobie, roskosznem m iotana zachw y­
ceniem. Ju ż tu, ju ż otw ierają się kw iaty, i poczynają wonność
swą wydawać. C hciałaby dusza by wszyscy ją widzieli, i oglą­
dali tę chwałę jej, i pom agali jej wielbić i chwalić Boga;
chciałaby w szystkim udzielić swego wesela, bo sama tak
wielkiego unieść nie zdoła; podobna, rzec można, do onej nie­
w iasty w Ew angelii, która, znalazłszy zgubiony grosz swój,
czuła konieczną potrzebę zwołać, i zwołała sąsiadki swoje, aby
się z nią radow ały. Takie, sądzę, były uczucia królewskiego
proroka Dawida, gdy w zachw yceniu przedziw nego ducha swe­
go grał i śpiew ał na arfie uwielbienie Boga. W ielkie m am na­
bożeństwo do tego chwalebnego króla, i chciałabym żeby je
wszyscy, mieli, w szyscy szczególnie, k tórzy ja k ja, ciężko ob­
razili Boga.
O Boże! co się dzieje w tej duszy, gdy takie rzeczy z nią
się dzieją! R adaby cała przem ienić się w języki, dla w ychw a­
lania Pana. Mówi Mu tysiąc św iętych niedorzeczności, które
przecie zawsze są do rzeczy, bo zawsze trafiają w cel, podoba­
jąc się Temu, k tó ry ta k ją do siebie przygarnia. Znam osobę '),
której, choć nie je s t poetką, zdarza się od razu, bez namysłu,
układać strofy pełne uczucia, dobrze w yrażające jej cierpienie;
nie był to utw ór jej um ysłu, jedno dla lepszego cieszenia się
tą chwałą, k tórą jej przynosiło roskoszne ono cierpienie, w y­
śpiew yw ała nad niem żale swoje Bogu swemu. Chciałaby żeby
jej ciało i dusza rozpadły się na dwoje, aby się jaw nie w nich
ukazała w szystkim ta radość i wesele, jakich z tern cierpieniem •)

•) Osoba o której Święta tu mówi, jest ona sama. Żal wieiki, że z tych
natchnionych jej poezyi nic prawie do nas nie doszło, oprócz kilku krótkich
urywków, i wspaniałej onej Glossy zaczynającej się od tych słów: Que muero
porque no muero, — umieram z tego, że nie umieram.

V
122 ROZDZIAŁ XVI.

swojem doznaje. Ja k ie b y w onczas mogły stanąć przed nią


męki, którychby z roskoszą nie poniosła dla P ana swego?
Jasno w onczas widzi, iż m ęczennicy jak o b y nic nie czynili
z siebie, w ytrzym ując m ęki swoje, bo męstwo, z jakiem je w y­
cierpieli, z innego, dobrze to rozumie, źródła pochodziło. Ale
za to, co się w niej dzieje, gdy z tego upojenia potrzeba jej
znowu wytrzeźwieć, aby jeszcze żyć na świecie, i znowu w ró­
cić do trosk i zachodów jego? Bo zdaje mi się, że nie przesa­
dziłam w moim opisie, i że nic nie powiedziałam , coby nie po­
zostawało daleko w tyle za rzeczyw istością tej roskoszy, k tó rą
P an raczy niekiedy jeszcze w tern w ygnaniu duszę napełniać.
Bądź błogosławiony, Panie, na wieki, i niech Cię wysław ia n a
wieki w szystko stw orzenie. Raczże teraz, o K rólu mój, sprawić
to o co Cię błagam , i kiedy z łaski i m iłosierdzia Tw ego
w chwili gdy to piszę, jeszcze nie wróciłam z tego świętego
niebieskiego szaleństwa, którem mię ta k wielkiej łaski niego­
dną, bez żadnych zasług m oich uszczęśliwiasz, spraw, proszę,
niech wszyscy z którym i m am przestaw ać, ta k samo szaleją
z m iłości tw ojej, lub, jeśli to być nie może, niech ja już z n i­
kim nie mam potrzeby przestawać; albo mię tak, Panie, odłącz
od tego świata, bym ju ż o żadną rzecz, k tóra na nim jest, nie
dbała, albo zabierz mię z niego. Nie może już, Boże mój, ta
służebnica tw oja znieść tej męki, ja k ą cierpi widząc się pozba­
wioną Ciebie; a jeśli jeszcze m a żyć, nie chce w tern życiu ża­
dnego odpocznienia, i Ty go jej, Panie, nie dawaj. Pragnęłaby
ta dusza już być wyzw oloną z więzów swoich; jedzenie ją za­
bija, sen ją udręcza; widzi że czas życia jej schodzi na zaspo­
kojeniu ziem skich potrzeb swoich, a że nic jej zaspokoić nie
zdoła oprócz Ciebie; i ta k żyje jak o b y przeciw naturze, bo już
nie chciałaby żyć w sobie, jedno w Tobie. O praw dziw y mój
Panie i chwało moja, jak że lekki, a zarazem ja k niew ypowie­
dzianie ciężki krzyż trzym asz w pogotowiu dla tych, których
do tego stanu wyniesiesz! lekki, bo słodki; a zarazem ciężki,
bo byw ają chwile, że żadna cierpliwość nie zdoła go w ytrzym ać;
a przecie nigdyby nie chciała ujrzeć się wolną od niego, chyba
na to, aby się ju ż ujrzeć z Tobą i u Ciebie. Gdy zaś wspomni,
że nic jeszcze nie uczyniła dla Ciebie, i że póki żyje może
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 123

Tobie służyć, pragnęłaby brzem ienia o wiele jeszcze cięższego,


i chciałaby nigdy, aż do końca św iata nie umrzeć. Za nic ma
wszelki tru d i cierpienia swoje, jeśli jeno kosztem jego może
Tobie oddać najm niejszą usługę. Sama nie wie, czego pragnąć
ma, ale to dobrze wie, że niczego nie pragnie, oprócz Ciebie.
0 mój synu! — bo ta k a je s t pokora tego, do którego
i z rozkazu którego to piszę, że chce bym ja go synem nazy­
wała, — niech dla ciebie samego będą te rzeczy, w którychbyś
widział że w ychodzą z granic; bo niemasz rozsądku, któryby
mię zdołał w nich utrzym ać, kiedy P an sam z nich i z siebie
samej m ię wyprowadza. Takie mam uczucie, od chwili tej, dziś
rano, Kom unii mojej, jakobym nie ja to mówiła, co mówię;
zdaje m i się jak b y m przez sen widziała, co widzę, i chciałabym
widzieć w koło siebie sam ych tylko chorych na tę samą cho­
robę, k tó rą ja w tej chwili jestem dotknięta. Błagam Miłości
W aszej, bądźm y wszyscy szaleni dla miłości Tego, k tó ry dla
nas dopuścił aby Go miano za szalonego. Mówisz W asza Miłość
że mię kochasz, więc okaż m i tę miłość twoję, czyniąc siebie
sposobnym, aby i tobie Bóg tej łaski użyczył. Bo bardzo mało
widzę takich, którzyby nie powodowali się zbytnim rozsądkiem
w tern, coby ich mogło doskonalszym i uczynić. Być może, że
ja w tern więcej grzeszę niż wszyscy; gdyby ta k było, nie po­
zwalaj na to W asza Miłość, ojcze mój, bo jesteś spowiednikiem
moim, którem u duszę m oję pow ierzyłam ; wyprowadź mię z błę­
du, mówiąc mi praw dę bez ogródki, tern bardziej że ta szcze­
rość i śmiałość w mówieniu praw dy ta k dzisiaj u nas je st rzadką.
Taką zmowę chciałabym byśm y uczynili m iędzy sobą, my
pięcioro, k tórzy dziś wzajemnie m iłujem y siebie w Chrystusie:
aby, jak o drudzy w tym czasie schodzili się potajem nie, czy­
niąc zmowy przeciw Panu, i knując niegodziwości i herezye '),
ta k byśm y starali się od czasu do czasu schodzić się, aby się

') Wzmianka ta odnosi się zapewne do odkrytych na parę lat przed­


tem, r. 1559, w niedaleko od Awili odległem Walladolidzie heretyckich scha­
dzek nocnych niejakiego doktora Cazalla i adeptów jego, w liczbie których
było nawet w tę nieczystą sprawę wplątanych kilka zakonnic miejscowego
klasztoru.
124 ROZDZIAŁ XVI.

wzajem nie jedni drugich ostrzegać i upominać, i jedni drugim


ukazywać, w czem byśmy m ogli się poprawić, i lepiej służyć
Bogu; bo nie masz nikogo, ktoby ta k dobrze znał sam siebie,
ja k go znają ci k tórzy nań patrzą, jeśli jedno czynią to z m i­
łości i szczerą o postęp jego troskliwością. Z bieralibyśm y się,
mówię, potajem nie, bo ta otw artość w mowie już teraz nie je s t
w użyciu. Sami naw et kaznodzieje ta k układają kazania swoje,
aby snąć kogo nie obrazili; zapewne dobrą w tern m ają inten-
cyę, i rzecz sama może być dobrą; ale i to praw da, że po tu­
kiem kazaniu mało kto się poprawia. Bo czemuż to nie widać
grzeszników, grom adam i, w skutek usłyszanego kazania, jaw ne
grzechy swoje porzucających? W iesz W asza Miłość, co myślę?
myślę że to dla tego, że ci którzy im przepow iadają słowo
Boże, są nadto roztropni. Nie pochłania w nich tej roztropno­
ści ludzkiej, ja k pochłaniał w Apostołach, w ielki ogień miłości
Bożej, i dla tego ten płom ień ich mało grzeje; nie mówię by
miłość Boża m iała być w nich ta k wielką, ja k była w Aposto­
łach, ale chciałabym by była większą niż ją widzę. Czy mam
powiedzieć, co słowu ich tak ą dawało skuteczność? To, że już
m ieli w obrzydzeniu to życie, i mało sobie poczytyw ali sławę
świecką; że gdy chodziło o w yznanie praw dy i obronę jej dla
chw ały Bożej, zarówno im było wszystko stracić czy wszystko
zyskać; bo kto na praw dę w szystek poświęcił siebie Bogu, ten
z rów ną gotowością znosi czy jedno czy drugie. Nie mówię
bym ja była taką, ale chciałabym być. O ja k a to w spaniała
wolność, za niewolę sobie poczytyw ać życie wedle św iata i sto­
sowanie się do praw i zwyczajów jego! dla osiągnięcia tej wol­
ności od Pana, żadna ofiara nie powinna wydawać się trudną;
bo któryż niew olnik nie gotów poświęcić wszystko, aby się
wyzwolił z niewoli, i m ógł powrócić do ojczyzny? Gdy więc
ta je st droga prawdziwa, idźm y nią, nie zatrzym ując się do
ostatniej chwili życia; bo nigdy nie dojdziem y do posiadania
tego wielkiego skarbu, k tó ry nas czeka na końcu jej, aż gdy
się skończy to życie. Niechaj nam P an użyczy ku tem u łaski
swojej. Podrzyj W asza Miłość, co tu napisałam , jeśli to uznasz
za dobre, i przyjm ij to pisanie jak o list dla Ciebie w yłącznie
przeznaczony, i wybacz mi zbytnią śmiałość moję.
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 125

R O Z D Z IA Ł X V II.
J e s z c z e o ty m trzecim stop n iu m o d litw y , i o sk u tk a ch ja k ie sp ra w u je.
J a k ą tu p r z e s z k o d ę c z y n ią rozum i p am ięć.

Dosyć już powiedziałam o tym sposobie m odlitw y, i co


dusza w nim czynić powinna, czyli ściślej mówiąc, co Pan
w niej czyni, bo On sam tu bierze na siebie czynność ogrod­
nika, aby ona odpoczywała i używała. Tego tylko żąda,a by
wola z ochotnem zgodzeniem się przyjęła te łaski, którem i się
cieszy, i by całkow icie ofiarowała siebie na w szystko, cokolwiek
w niej uczynić zechce M ądrość praw dziw a. Potrzeba jej do tego
ducha mężnego; bo roskosz, której doznaje, ta k je s t wielka, że
chwilami, zdaje się, mało do tego brakuje, by dusza wyszła
z ciała. O, jakażby to była śmierć szczęśliwa! Potrzeba tu, ja k
mówię W aszej Miłości, zdać się całkow icie w ręce Boga: chce
P an duszę porwać do nieba? niech idzie; chce ją ściągnąć do
piekła? i tam pójdzie bez w ahania, bo i tam zabierze z sobą
skarb swój; chce położyć koniec jej życiu? tegoż i ona chce;
chce by żyła jeszcze tysiąc lat? i na to się zgadza: niech P an
nią rozporządza, ja k rzeczą własną; już ta dusza nie je st swoją,
oddana je st cała Panu, na Niego niech zda w zupełności wszelką
troskę o siebie. Dusza, mówię, w yniesiona na tak wysoki sto­
pień m odlitwy, — bo gdy Bóg jej użyczy tej łaski, może ona
to wszystko, i wiele więcej jeszcze, gdyż ten je st właśnie sku­
tek tej ła s k i,— dusza więc, czyniąc to wszystko, czuje że czyni
to bez żadnego wysilenia rozum u; rozum tylko stoi, rzekłbyś,
i patrzy zdumiony, jak przedziw nie P an tu sam spełnia czyn­
ność ogrodnika, a jem u bez żadnej pracy daje tylko się lubo­
wać wdziękiem kwiatów, poczynających wydawać woń swoję.
Bo za jednem , choćby najkrotszem ogrodu tego nawiedzeniem,
Pan, takim będąc ogrodnikiem , i sam będąc Stw órcą tej wody,
wylewa ją bez m iary; i czego biedna dusza w szelką pracą swoją
i dwudziestoletniem może w ytężeniem rozum u nie zdołała zgro­
madzić, to Boski ten ogrodnik spraw uje w jednej chwili, i dajo
w zrost i dojrzałość owocom, tak iż dusza może już żyć z tego
126 ROZDZIAŁ XVII.

ogrodu swego, ja k i Pan tego chce. Ale jeszcze jej nie pozwala
rozdawać tych owoców, dopóki sama od pożywania tego po­
karm u nie zmocni się i nie zmężnieje, aby snąć nie rozszafo-
wała ich bez żadnego dla siebie pożytku, i dając drugim , a nic
w zamian nie biorąc, i swoim kosztem karm iąc i żywiąc dru­
gich, w końcu może sama nie została z niczem i z głodu nie
um arła. ^ Dla mężów tak rozum nych, którzy mię czytać będą,
to co mówię, dostatecznie będzie zrozum iałem , i potrafią oni to
zastosować lepiej, niżbym ja , m ęcząc się napróżno, zdołała
wypowiedzieć.
Po tym rodzaju m odlitw y, cnoty nadal pozostają o wiele
dzielniejszemi, niż na stopniu poprzednim m odlitw y odpocznie-
nia; bo dusza tu taj widzi siebie całkiem przem ienioną, i sama
nie wie jak, poczyna zdobywać się na wielkie rzeczy, upojona
wonią, którą te kw iaty jej z siebie wydają. P an kazał im się
otworzyć i tak wonieć, aby ona przekonała się i uw ierzyła, że
istotnie takie cnoty posiada, lubo jasno przytem widzi to i ro­
zumie, że sama nie była ich zdolną, i przez długie lata własną
pracą nie m ogła nabyć tego, co w tej m aluczkiej chwili Boski
ogrodnik w niej spraw ił. Zaczem też pozostaje tu w głębi du­
szy pokora nierównie większa i głębsza, niż przedtem ; bo widzi
oczywiście, że sama tu nic zgoła nie zrobiła, tylko że zgodziła
się na to, aby P an jej łaskę uczynił, i wolę jej usposobił do
przyjęcia jej.
Sposób ten m odlitw y, zdaniem mojem, je s t bardzo oczy-
w istem zjednoczeniem całej duszy z Bogiem; wszakże i każdej
z władz jej poosobno Pan, zdaje się, pozwala by każda na swój
sposób poznała te w ielkie rzeczy, jakie On tu czyni, i niem i
się radow ała. Zdarza się nieraz, i często, że w tern zjednocze­
niu, — abyś W asza Miłość przekonał się że to być może, i ro­
zum iał to, gdy ci się co podobnego od P ana przytrafi; ja przy­
najm niej mocno się nad tern zdum iałam , i dla tego mówię tu
o tern; - - z d a r z a się więc, mówię, że w tern zjednoczeniu dusza
czuje, że wola je st uwięziona i cieszy się Bogiem; wszakże
wola tylko sama zostaje w głębokiem uspokojeniu, gdy przytem
rozum i pamięć taką zachowują swobodę, iż mogą zajm ować się
interesam i i oddawać się uczynkom m iłosiernym . Jakkolw iekby
ŻY CIE ŚW IĘ T E J T ER E S Y . 127

się zdawać mogło, że stan ten w niozem się nie różni od mo­
dlitw y odpocznienia, o której wyżej mówiłam, je s t przecie m ię­
dzy niemi różnica: tam dusza nie śmie robić najm niejszego po­
ruszenia, ciesząc się jedynie onym św iętym spoczynkiem, ja k
M arya; tu, w tym rodzaju m odlitw y, może zarazem spełniać
posługow anie M arty. Tak Avięc działa i żyje jak o b y jednocze­
śnie i życiem bogom yślnem i życiem czynnem; może się odda­
wać uczynkom m iłosiernym , i zajęciom stanowi jej odpowiednim,
i czytać; lubo jednak nie całkiem je st panią Avładz swoich,
i czuje to dobrze, że lepsza część jej je st gdzieindziej. J e s t to
ja k gdybyśm y rozm aw iali z jednym , a z drugiej strony mÓAviłby
do nas kto drugi, zaczem ani tego, ani tam tego nie słucham y
z zupełną UAvagą. Dusza czuje bardzo wyraźnie, że je s t podzie­
lona, i wielkie z tego m a zadoAyolnienie i pociechę, bo je s t to
doskonałe przygotoAvanie do zakosztoAvania tej słodkości i głę­
bokiego odpocznienia, którem i się cieszyć będzie, gdy przyjdzie
czas samotności czy sAvobody od zajęć zew nętrznych. Możnaby
ją ay tym stanie porównać z człowiekiem, k tó ry najadłszy się
i pierw szy głód zaspokoiAArszy, nie czuje już potrzeby jedzenia,
i po zAyykłą straw ę nie sięgnie; ale gdyby postaAviono przed
nim jak ą w ykw intną potraw ę, nie ta k jeszcze czułby się naje­
dzonym, by do niej z przyjem nością nie zasiadł; ta k i tej du­
szy nie nasyci, ani poAvabu dla niej nie m a żadna uciecha tego
świata, bo ma av sobie inną pociechę, k tó ra lepiej głód jej za­
spakaja; cieszyć się coraz Avięcej Bogiem, pragnąć coraz peł­
niejszego zaspokojenia jedynego pragnienia SAvego, coraz Avyż-
szej av obcowaniu z Nim użyAvać roskoszy, to jest, czego ona
chce i pożąda.
Jest inszy jeszcze rodzaj zjednoczenia, który choc i w nim
zjednoczenie nie jest zupełne i doskonałe, przewyższa jednak
ten, o którym tylko co mówiłam, ale nie jest tak Avysoki, jak
ten który opisałam na początku, mówiąc o tej trzeciej Avodzie.
"Wielką to będzie dla Waszej Miłości pociechą, gdy otrzymaw­
szy od Pana wszystkie te trzy rodzaje, jak może już je otrzy­
małeś, znajdziesz je tu opisane, i obaczysz, na czem one się za­
sadzają. Otrzymać jaki dar od Pana, to pierAvsza łaska; a dru­
ga jest, gdy ten, kto go otrzymał, zrozumie, jaka to łaska i ja-
T

ROZDZIAŁ XVII.

kie jej własności; nakoniec, umieć ten dar słowy wyrazić, i wy-
tłóm aczyć na czem się zasadza, to trzecia jeszcze, odrębna ła ­
ska. Zdaw ałoby się wprawdzie, że dość pierw szej z tych trzech
łask, aby dusza mogła, bez zam ięszania i trw ogi, mężnie iść
naprzód drogą Pańską, odrzucając z pod nóg swoich w szystkie
rzeczy tego świata; wszakże i zrozum ienie tej łaski wielką jest
łaską i wielkim pożytkiem ; i kto ją otrzym ał, słusznie za nią
winien dzięki czynić Panu; kto zaś jej nie posiada, tem bar­
dziej powinien wielbić Boską łaskawość Jego, iż raczył uży­
czyć jej kom u innemu, jeszcze żyjącem u, aby ten, póki żyje,
uczył nas i oświecał. Otóż ten sposób zjednoczenia, o którym
mówić mam, zdarza się często, — szczególnie mnie, której Bóg
tego rodzaju łaski po wiele razy użycza. Bóg tu poryw a wolę5,
a także, ja k mnie się zdaje, i rozum; bo ten tu nie rozum uje’
tylko w szystek je s t zajęty Bogiem i Nim się cieszy, jako gdy
kto patrzy na cudowne jak ie widowisko, i tyle widzi rzeczy
zachw ycających, że nie wie w k tórą stronę naprzód patrzyć;
jedna wspaniałość zasłania mu w oczach drugą, i żadnej nie
zdoła dokładnie rozróżnić.
Pam ięć pozostaje swobodną, a snąć także i wyobraźnia,
la , pozostawiona sobie, żal się Boże ja k ą wojnę w ydaje woli
i rozumowi, i ja k i usiłuje odm ęt w nich sprawić. Mnie ona
męczy niesłychanie, i nienaw idzę jej, i nieraz błagam Pana, by
odebrał mi ją raczej w ty ch chwilach, niżby mi m iała takie
zamięszanie czynić. Innem i razy wołam: K iedyż już, o Boże,
dusza m oja będzie cała zebrana w w ysław ianiu Ciebie, kiedyż
wolna będzie od tych roztargnień, które ją szarpią, i opanować
ich nie może.'' Jasno tu okazuje się szkoda, jak ą w yrządził
nam grzech, iż w tak ą niewolę podbił wolę naszę, że nie może,
ja k b y chciała, ciągle być zajętą Bogiem. Mnie, wyznaję, nieraz
się to zdarza, — i nie dalej ja k dziś wycierpiałam taką walkę,
i dobrze ją mam w pamięci. — że dusza ustaje od pożądania
znalezienia się tam , gdzie część jej lepsza i większa przebywa,
a niepodobna jej tego osiągnąć, bo pamięć i w yobraźnia taką
je j w ydają wojnę, że rady sobie z niem i dać niemoże. W szakże,
w braku w spółdziałania drugich dwu władz, rozum u i w oli’
bezsilne są, i nie zdołają zrobić nic złego; mogą trapić duszę
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 129

i niepokoić, i aż nadto to czynią: ale złego, pow tarzam , nic


jej uczynić nie m ogą, brak im do tego siły i stałości; bo iż
rozum żadnego zgoła nie bierze udziału w tern, co mu przed­
staw iają, więc na niczem się zatrzym ać nie mogą, i ustaw icznie
od jednego przedm iotu odbiegają do drugiego; podobne, rzec
można, do onycli ciem nocnych, niespokojnych i uprzykrzo­
nych, wciąż latają z m iejsca na m iejsce. Porów nanie to, zda­
niem mojem, ja k najdokładniej przypada do rzeczy: tak samo
zupełnie ja k one ćmy, i te niespokojne w idziadła w yobraźni
i pamięci, choć zupełnie nieszkodliwe, uprzykrzają się przecie
i dokuczają tem u, kogo opadną. N a tę dolegliwość nie wiem
czy je s t lekarstw o; gdyby m i P an jak ie ukazać raczył, ocliotnie-
bym go użyła, bo często, ja k mówiłam, wielkie z tego powodu
mam utrapienie. Jasno się tu objawia i nędza nasza, i w ielka moc
Boga; bo gdy ta władza w yobraźni, pozostaw iona na swobodzie,
tak nam szkodzi i dolega, drugie dwie, zjednczone z Boską
wielm ożnością Jego, głębokiem uciszeniem i pokojem nas
krzepią.
Jedyne lekarstw o, jak ie znalazłam po wieloletniem um ę­
czeniu, je s t to, które wyżej wymieniłam, mówiąc o m odlitw ie
odpocznienia: nie zważać na w yobraźnię i w ybryki jej, ja k się
nie zważa na szalonego, i pozostawić ją z szaleństw em jej,
którem u Bóg sam tylko mocen je s t koniec położyć; ostatecznie
zawsze ona je s t i pozostaje niew olnicą tylko. Znośmyż ją cier­
pliwie, ja k znosił Jakób Lię; bo wielką łaskę P an nam czyni,
że cieszym y się posiadaniem Racheli. W yobraźnia, mówię, po­
zostaje niewolnicą, bo ostatecznie, jakkolw iek by się m iotała,
nie zdoła pociągnąć za sobą drugich dwu władz; gdy przeci­
wnie te bez żadnego tru d u przyw ołują ją do siebie. Niekiedy
spodoba się Bogu użalić się nad nią, i takiem jej błąkaniem
i szam otaniem się, i dopuści jej zapłonąć ogniem tej Boskiej
pochodni, w którym tam te dwie ju ż jakoby w popiół się obró­
ciły, i złożyły niejako przyrodzoną istność swoję, w tak i spo­
sób nadprzyrodzony ciesząc się posiadaniem onych dóbr nieo­
cenionych.
P ism a ś. T e r e sy . T. I. 9
\
130 ROZDZIAŁ XVII.

W e w szystkich tych różnych sposobach, k tóre w ym ieniłam ,


opisując tę wodę ze źródła płynącą, tak wielkie je s t uw ielbienie
i odpocznienie duszy, że bardzo wyraźnie i ciało uczestniczy
w tein weselu jej i roskoszy; skutek ten, mówię, objawia się
bardzo wyraźnie; cnoty zaś tak i tu biorą w zrost i pomnożenie,
ja k mówiłam wyżej. Snąć spodobało się Bogu przez tak liche
narzędzie objawić, z wszelką ja k a może być w tern życiu ja ­
snością, te różne stany, do których, o ile rozum iem , dusza na
tym stopniu m odlitw y byw a podniesioną. Niech W asza Miłość
naradzi się o tern z jakim mężem duchownym , a uczonym,
k tó ryby z własnego doświadczenia znał ten stan zjednoczenia
z Bogiem. Jeśli on uzna że dobrze napisałam , wierz W asza
Miłość, że Bóg ci to oznajm ił, i dziękuj gorąco Boskiej łaska­
wości Jego; bo ja k mówiłam, będzie to w swoim czasie wielką
dla W aszej Miłości pociechą, że będziesz rozum iał, czem i jak ą
je s t ta łaska w samej sobie. A chociażby, dając ci ju ż cieszyć
się tym darem, nie dał ci jeszcze Bóg łaski zrozum ienia go,
wszakże, m ając już tę pierwszą łaskę, przy rozum ie i nauce
swojej zrozum iesz go W asza Miłość z tego, co tu napisano.
Niechaj P an będzie błogosław iony za w szystko, po w szystkie
wdeki wieków. Amen.

R O Z D Z IA Ł X V III.
O czwartym stopniu modlitwy. Wysoka godność duszy, do tego stanu pod­
niesionej. Jak dzielna stąd zachęta dla dusz, oddających się modli­
twie wewnętrznej, aby usiłowały wznieść się na ten stopień
tak wysoki, skoro na tej ziemi osiągniętym być może,
nie z własnej wprawdzie zasługi, ale z łaski i do­
broci Pańskiej. Przedmiot to bardzo ważny
i pilnej uwagi godny.

Niechaj Pan raczy mię nauczyć słów odpowiednich, abym


zdołała powiedzieć nieco o czw artej wodzie i czw artym sposo­
bie podlew ania ogrodu. Bardzo mi tu potrzebna łaska Jego,
więcej jeszcze niż do objaśnienia poprzedniego stopnia. Tam
bowiem, w m odliwie zjednoczenia, dusza czuje, że nie całkiem
ŻY CIE ŚW IĘTEJ TERESY. 131

je st um arła, lubo tak ją zwać możemy, bo już um arła światu.


W szakże, ja k mówiłam, tyle jeszcze m a w ładzy nad sobą i przy­
tom ności, że wie iż jeszcze jest na świecie, i czuje swoje na
tern w ygnaniu osierocenie, i jeszcze posługuje się rzeczam i ze-
w nętrznem i na w yrażenie tego co czuje, przynajm niej przez
znaki. W e w szystkich poprzedzających sposobach m odlitw y,
o k tórych mówiłam, ogrodnik zawsze m a pewną pracę i trud;
lubo w tym , o którym m ówiłam na ostatku, to je s t w m odli­
tw ie zjednoczenia, praca ta połączona jest z tak ą chwałą i po­
ciechą, że dusza radaby pozostać w niej na zawsze; nie pracę
więc tu czuje, jedno roskosz. Lecz tu żadnego już nie masz
czucia, jedno używanie, chociaż bez zrozum ienia tego, czego
się używa; pojm uje dusza i rozum ie, że używ a tu dobra, w któ-
rem zaw arte są wszelkie dobra, ale dobra tego nie pojm uje.
W szystkie zm ysły ta k są zajęte tą roskoszą, że żaden ju ż nie
ma swobody ani możności zajęcia się czem innem, wew nętrz-
nem czy zewnętrznem . W poprzednich stanach pozostaw ała im
jeszcze władza, ja k mówiłam, okazania jakim znakiem tego
wielkiego wesela, jakiego doznają; tu taj dusza bez porównania
większe m a wesele, a daleko m niej je s t zdolną objawić to na
zewnątrz; bo i ciało i dusza pozbawione są w ładzy udzielenia
drugim tej roskoszy swojej. W szelkie zajęcie się zew nętrzne
byłoby dla niej w tej chw ili przeszkodą wielką i m ęką, i za­
kłóceniem pokoju, którym się cieszy; więcej powiem: w tern
zupełnem zjednoczeniu w szystkich władz z Bogiem, dusza, póki
je st w tym stanie, nie może, chociażby chciała, zająć się niczem
innem, a jeśli może, nie je st to już zjednoczenie. J a k a jest
isto ta i ja k i sposób tego, ja k zwykle je zowią, zjednoczenia,
tego w ytłóm aczyć nie umiem. W teologii m istycznej to obja­
śniają, ja ani w yrazów naw et, w tej nauce używanych, nie zdo­
łałabym w szystkich wymienić; nie m am żadnego pojęcia o tern,
co to je s t umysł, ani ja k a je s t różnica m iędzy nim a duszą albo
duchem; w szystko to m nie się przedstaw ia jako jedno i toż
samo. Praw da, że dusza niekiedy w ychodzi z samej siebie, na-
k sz ta łt ognia, k tó ry płonąc, wypuszcza z siebie płomień; nie­
kiedy też siła tego ognia gw ałtow nie się wzmaga, i płom ień
bucha wysoko po nad ogień; ale i w tedy płom ień ten nie ró-
132 R O Z D Z IA Ł X V III.

żni się od ognia, tylko zawsze je s t tym samym płom ieniem ,


k tó ry je s t w ogniu. W asze Miłości, jako ludzie uczeni, to zro­
zumiecie, bo ja nic więcej nie potrafię powiedzieć.
To jedno tylko chcę tu objaśnić, co czuje dusza, gdy je st
w tym stanie Boskiego zjednoczenia. Zjednoczenie, ja k każde­
m u wiadomo, je s t to zejście się dwu rzeczy przedtem rozdzie­
lonych, tak że z dw ojga stają się jedno. O Panie mój, jakże
w ielka je s t dobroć twoja! Bądź błogosławiony na wieki; niech
Cię chwalą, Boże mój, w szystkie stw orzenia, iżeś ta k nas um i­
łował, że z w szelką praw dą m ożem y mówić o tern obcowaniu,
jak ie T y naw et na tern w ygnaniu miewasz z duszami; naw et
z tem i, k tóre są cnotliwe i sprawiedliwe, takie obcowanie tw oje
wielką je s t hojnością i wspaniałom yślnością, hojnością, jednem
słowem, godną Ciebie, Panie mój, który, gdy dajesz, dajesz po
Bożemu. O szczodrobliwości nieskończona, jakże wspaniałe są
spraw y twoje! Zdum iew a się nad niem i ktokolw iek nie zanu­
rzy ł rozum u swego w spraw ach tej ziemi, widząc i uznając, że
te praw dy ta k przew yższają pojęcie jego, jak gdyby zgoła nie
m iał rozum u. Lecz, co w iększa jeszcze, czemu takie królew skie
łaski czynisz naw et duszom, k tó re Cię ta k ciężko obrażały?
D opraw dy, gdy nad tern się zastanaw iam , rozum mi ustaje i da­
lej postąpić nie mogę. Bo i gdzieżbym postąpiła, kiedy każdy
k rok mój byłby krokiem wstecz, kiedy za takie wielkie łaski
nie wiem jakbym Ci m iała dziękować? Czasem szukam sobie
ulgi, mówiąc niedorzeczności. Nieraz, gdy ju ż przem iną te ła­
ski, albo w chw ili gdy P an zaczyna je na m nie w ylew ać,—
bo w ciągu ich, i dopóki jestem pod władzą ich, niezdolna je ­
stem nic uczynić, — zdarza się że mówię: Panie, uważaj co ro ­
bisz, nie puszczaj w zapom nienie ty lu w ielkich grzechów m o­
ich, i kiedy już chciałeś zapom nieć o nich, aby mi je odpuścić,
pomnij przynajm niej na nie, błagam Ciebie, aby powściągnąć
zbytnią hojność łask tw oich. Nie zlewaj, Stwórco mój, tak
drogiego płynu do naczynia ta k kruchego, boć ty le razy ju ż
widziałeś, że go zawsze uronię. Nie składaj takiego skarbu tam ,
gdzie jeszcze nie je s t tak, jak b y powinno, um orzone żądze
pociech tego życia, które go m arnie zm arnuje. J a k możesz
obronę tego m iasta i klucze tej tw ierdzy powierzać w ręce ta-
ŻYCIE Ś W IĘT EJ T E R E S Y . 133

kiego niewalecznego dowódzcy, k tó ry za pierwszem podstąpie-


niem nieprzyjaciela wpuści go w bramę? Nie bądź, o K rólu
przedw ieczny, takim zapam iętałym m iłośnikiem , byś m iał w y­
dawać na ponieV ierkę takie kosztow ne klejnoty. A praw dziw ie,
rzecby można, dajesz, Panie, powód do lekcew ażenia ich, kiedy
je oddajesz w moc stw orzenia tak niecnotliw ego, ta k niskiego,
ta k słabego i nędznego, ta k nic nie w artego, k tóre chociażby
przy łasce tw ojej,—a takiej ja k ja, nie małej zaiste łaski potrze­
ba, — usiłowało nie stracić ich, nie je st przecie zdolne udzie­
lić ich kom ubądź, aby był z nich pożytek: słowem, pow ierzasz
te perły tw oje kobiecie, i to jeszcze nie cnotliw ej, ale grze­
sznej. Ja k o b y nie zakryw asz tylko talen ta tw oje, kładąc je
w ziem ię ta k zanieczyszczoną, ale je zakopujesz. Nie masz
zwyczaju, Panie, tak ie wielkie rzeczy, tak ie łaski niesłychane
czynić, jedno na to, aby dusza niemi zaszczycona obróciła je
na pożytek wielu. Ty wiesz, Boże mój, że w szystką siłą woli
mojej i serca mego błagam Cię, jako już nieraz błagałam , i to
sobie za praw dziw e dobro poczytuję, byś odjął odemnie to
najw iększe dobro, jak ie może być na tej ziemi, dał je takim ,
k tó rzy z niego lepszy uczynią użytek, na pomnożenie chwały
tw ojej. Takie i ty m podobne rzeczy zdarzało m i się mówić po
wiele razy. Później dopiero widziałam ja k i był w tern nierozum
mój i brak pokory; boć P an sam dobrze wie, czego potrzeba,
i zna duszę moję, iż nie m a w sobie siły do zapracow ania so­
bie na zbawienie, gdyby jej w Boskiej łaskaw ości swojej ta k
wielkiem i łaskam i nie um acniał.
P ragnę teraz objaśnić, jak ie skutki i łaski pozostaw ia po
sobie to Boskie zjednoczenie, i co może, albo czy może choć
w części dusza uczynić co z samej siebie, dla dostąpienia stanu
tak wysokiego. Przychodzi to podniesienie ducha, czy zjedno­
czenie, wraz z m iłością niebieską; bo zdaniem mojem, różne
je s t zjednoczenie od podniesienia, k tóre się zdarza w tem że
zjednoczeniu. K to nie zna ty ch rzeczy z doświadczenia, tem u
się może wydawać, że ta k nie jest; ale w mojem przekonaniu,
choć przyznaję, że te dwie rzeczy są jedno, różny przecie je s t
sposób, w k tó ry P an w nich działa, i w tern podniesieniu czyli
locie ducha nierównie większe i skuteczniejsze spraw uje oder-
134 ROZDZIAŁ XVIII.

wanie się duszy od stw orzeń. Po tym skutku jej jasno pozna­
łam, że je s t to łaska oddzielna, choć w zasadzie, pow tarzam ,
może to być toż samo, albo takiem się zdawać; ta k i m ały
ogień zarówno je s t ogniem, ja k i wielki; a przecie widoczna
je s t m iędzy niem i różnica. W m ałym ogniu, długiego potrzeba
czasu, nim w rzucony do niego choćby niew ielki kaw ałek żela­
za się rozpali; ale w ogniu wielkim, żelazo, choćby b ry ła jego
była dużo większa, bardzo rychło straci jakoby istność swoję,
i na pozór samo w ogień się przem ieni, Podobna różnica za­
chodzi, zdaniem mojem, m iędzy tym dw ojakim rodzajem łaski
Pańskiej. Komu kiedy dano było dostąpić zachw ycenia, ten ła ­
two to zrozumie; kto sam tego nie doświadczył, tem u się wyda
że mówię od rzeczy, i bardzo być może że ta k jest. Bo żeby
m ówiła od rzeczy tak a ja k ja, gdy waży się mówić o takiej
rzeczy, i próbuje choć w części objaśnić to, o czem zdaje się
niepodobieństwem powiedzieć choć pierwsze słowo, — nicby
w tern nie było dziwnego.
Ale m am tę w iarę i ufność, że mi P an dopomoże: boć
wiadomo Boskiej wielmożności Jego, że prócz spełnienia obo­
w iązku posłuszeństw a, inszego w tern pisaniu m ojem zam iaru
nie mam, jedno ten, że pragnę dusze pociągnąć na przynętę
ta k wysokiego dobra. Niczego tu nie powiem, czegobym po
wiele razy nie była na sobie doświadczyła; a przytem , wyznaję,
gdym zaczynała pisać o tej czw artej wodzie, zdawało m i się
to zadaniem równie trudnem i niepodobnem , ja k gdybym m iała
mówić po grecku; porzuciłam więc pisanie m oje i poszłam do
Kom unii. Błogosław iony Pan, k tó ry tak łaską swoją oświeca
ciem nych i nieuków! Błogosław iona cnoto posłuszeństwa! ty
wszystko możesz. Bóg oświecił mi rozum , to w yrażnem i sło­
wami, to staw iając mi przed oczy, co i ja k m am powiedzieć;
snąć i tu, ta k samo ja k to uczynił w objaśnieniu poprzednich
stopni m odlitw y, sam w Boskiej łaskaw ości swojej chce powie­
dzieć to czego ja nie potrafię i nie umiem. Mówię szczerze
i praw dziw ie, ja k jest; zaczem, cokolw iek tu będzie dobrego,
będzie to w łasna nauka Jego; co zaś okaże się złego, będzie
to, rzecz jasna, płodem tego m orza nędzy, jakiem jestem ja.
Mimo to jednak, gdyby były dusze, ja k pewno je s t ich wiele,
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 135

k tóreby dostąpiły tegoż stopnia m odlitw y, którego łaskę Pan


tej nędznej darował, i byłaby m iędzy niem i taka, któraby,
niepew na czy idzie dobrą drogą, chciała w tycli rzeczach za­
sięgnąć rady mojej: pewna tego jestem , i upewniam, że P an
w tej potrzebifi przyszedłby w pomoc służebnicy swojej, aby
jasno i bez błędu w ypow iedziała praw dę Jego.
Mówmyż teraz o tej wodzie, k tó ra zstępuje z nieba, dla
polania i nasycenia całego ogrodu. G dyby P an nigdy, ile razy
jej potrzeba, nie zaniechał dawać tej' wody, któż tego nie w i­
dzi, jakiego odpoczynku używ ałby wówczas ogrodnik? Gdyby
nigdy nie było zimy, ty lko czas zawsze letn i i um iarkow any,
i nigdyby w ogrodzie nie ustaw ały kw iaty i owoce, któż tego
nie widzi, jak a by to była dla niego roskosz i pociecha? Lecz
póki tu żyjem y, są to rzeczy niepodobne. P o trzeb a tu ciągłej
baczności, aby gdy jednej wody zabraknie, postarać się o dru­
gą. Ona woda z nieba częstokroć przychodzi w chwili, kiedy
ogrodnik najm niej się jej spodziewa. W początkach wprawdzie
przychodzi praw ie zawsze po długiej m odlitw ie w ew nętrznej;
powoli, ze szczebla na szczebel każe P an podlatyw ać tej p ta ­
szynie, aż wreszcie zabiera ją do gniazda, aby odpoczęła; w i­
dząc, jako przez długi czas podlatyw ała, rozum em i wolą i wszy-
stkiem i siłami swemi szukając Boga i starając się Mu spodo­
bać, raczy jej za to dać nagrodę, jeszcze w t e m życiu; i o, jak a
to w ielka nagroda, której jed n a chwila starczy na powetowanie
wszelkich prac i trudów , jak ie dusza ponieść mogła!
Gdy ta k jeszcze szuka Boga swego, dusza nagle, z nie­
w ypow iedzianą najsłodszą roskoszą czuje, że cała ustaje,
w pew nym rodzaju omdlenia; stopniowo oddech jej się zatrzy ­
muje, i w szystka władza w ciele, ta k iż i ręki podnieść nie
zdoła, chyba z w ielką trudnością; oczy jej mim owolnie się za­
m ykają, i choćby je trzym ała otw arte, nic niem i nie widzi;
choć weźmie książkę do ręki, nie zdoła wym ówić ani litery,
ani naw et dobrze jej rozpoznać: widzi że ma przed sobą jakieś
pismo, ale iż rozum odm awia jej pom ocy, nic nie zdoła w y­
czytać, choćby chciała. Podobnież słyszy, ale nie rozum ie tego
co słyszy. Słowem, zm ysły żadnej jej nie oddają posługi, ow­
szem, są raczej dla niej przeszkodą, iż nie może ich całkiem
136 K O Z D Z I a Ł XVIII.

uchylić, jak b y chciała, dla swobodnego używ ania w ew nętrznej


roskoszy swojej. Napróżno próbow ałaby mówić, bo nie zdoła
złożyć jednego słowa, a choćby zdołała, nie m iałaby siły w y­
m ówienia go. W szystka władza zew nętrzna ustaje, a tern bar­
dziej za to wzm aga się w ew nętrzna siła duszy, zaczem i lepiej
może się cieszyć uwielbieniem swojem. P rzy tern i zew nętrznie
czuje w ielką roskosz, która się bardzo widocznie objawia: Ni­
gdy też ten rodzaj m odlitw y, jakkolw iekby się przedłużał, nie
szkodzi zdrowiu; m nie przynajm iej nigdy nie zaszkodził, i ile
razy P an uczynił mi tę łaskę, naw et w czasach gdy m iałam
się najgorzej, nie pam iętam bym kiedy po niej czuła się
więcej cierpiącą, a nie doznała raczej znacznego polepszenia.
Bo i jakże m ogłoby złe następstw a sprow adzić ta k wielkie
dobro? Łaska ta ta k widocznie i na zew nątrz skutki swoje
objawia, iż niepodobna wątpić o zbawiennem i na ciało działa­
niu jej: choć do czasu, pod wpływem roskoszy duchownej, od­
biera mu władzę, ale mu ją potem bardziej zm ocnioną pozo­
stawia.
P raw da że w początkach ten rodzaj m odlitw y ta k krótko
trw a, — ta k przynajm niej było ze mną, — że te znaki jej ze­
w nętrzne, i spraw ione przez nią zawieszenie zmysłów, nie tak
się w yraźnie objaw iają, tern samem że ta k prędko przechodzą;
ale po hojności łask, jakie w duszy pozostawia, łatw o poznać,
że wielka m usiała być jasność tego słońca, k tóre w niej świe­
ciło, kiedy tak się cała od niego rozpłynęła. Zważm y zresztą,
że i najdłuższy term in zostaw ania duszy w tym stanie zaw ie­
szenia w szystkich władz, zawsze, ile mnie wiadomo, bardzo je st
krótki: jeśli potrw a pół godziny, to już bardzo dużo; u mnie,
ja k mi się zdaje, nigdy on nie trw ał ta k długo. Trudno w pra­
wdzie czuć i zm ierzyć, ja k długo to trw a, kiedy się wcale nie
czuje; ale to pewna, że za każdem takiem ogólnem zawiesze­
niem władz, po niedługiej bardzo chwili jed n a czy druga wła­
dza pow raca do siebie. W ola jedna utrzym uje nieprzerw any
w ątek zjednoczenia; ale drugie dwie władze rychło poczynają
znowu naprzykrzać się, wola w tedy, trw ając w uspokojeniu
swojem, na nowo je zawiesza, i ta k znowu jakąś chw ilę pozo­
stają w zawieszeniu, a potem znowu odżywają. W tak ich od-
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 137

m ianach może upłynąć, i nieraz upływa, kilka godzin m odlitw y,


bo raz zacząwszy upajać się onem Boskiem winem, i smaku
jego zakosztow aw szy, dwie te władze z łatw ością tra c ą wciąż
na nowo własne działanie swoje, dla używ ania bez porów nania
większej, niż same z siebie znaleźć m ogą, szczęśliwości; i tak
przyłączają się do woli, i wspólnie z nią się weselą. Ale to
zupełne ich zawieszenie, bez żadnego ku rzeczom obcym zbo­
czenia wyobraźni, — k tó ra także, o ile rozum iem , w raz z pa­
m ięcią i rozum em ulega tym chwilowym zachw yceniom ,— je s t
to, powtarzam , tylko k ró tk a chwila; chociaż i w racając do sie­
bie, władze te nie ta k całkow icie odzyskują przyrodzone swe
działanie, by nie m ogły godzinam i całemi pozostaw ać jak b y
odurzone, a Bóg od czasu do czasu znowu je do siebie porywa.
Przejdźm y teraz do wew nętrznej treści tego, co dusza tu
czuje; ale to niech powie Ten, k tó ry sam wie; bo są to rzeczy,
k tó ry ch człowiek nie zdoła pojąć, a tern bardziej wypow iedzieć.
Gdy odszedłszy od Kom unii św iętej, i z tegoż samego stanu
m odlitw y, k tóry tu opisuję, zabierałam się do tego pisania,
i zastanaw iałam się nad tern, co dusza w tym stanie czyni,
P an rzekł do mnie te słowa: „Cała się wyzuw a z samej siebie,
córko, aby głębiej pogrążyła się we mnie; ju ż nie ona żyje,
jedno ja w niej; a iż nie może pojąć tego co rozum ie, więc
je st to rozum ienie bez rozum ienia.“ K to doświadczył, rozum ie
to poniekąd, bo jaśniej to się w yrazić nie da, ta k są u k ry te
te rzeczy, k tóre się dzieją w tern we w nętrzu em zjednoczeniu.
To tylko m ogłabym dodać: D usza tu jasno widzi, że je s t złą­
czona z Bogiem, i ta k ą tego m a pewność, że żadną m iarą nie
może nie w ierzyć że ta k jest. U stają tu w szystkie władze i tak
są w zawieszeniu, że w żaden sposób, ja k mówiłam, nie czuć
ich działania. Je śli na chwilę przedtem rozm yślała o jakim
przedm iocie, przedm iot ten ta k się zaciera w jej pamięci, ja k
gdyby nigdy o nim nie słyszała; jeśli była przy czytaniu, te ­
go co czytała już nie pam ięta, ani się nad tern zastanow ić nie
zdoła; ta k samo niepodobna jej modlić się usty. Słowem, ta
ćma uprzykrzona, to je s t pam ięć, m a tu skrzydła spalone i już
latać nie może. W ola snąć cała zajęta miłością, ale nie rozu­
mie jakim sposobem m iłuje; rozum, jeśli rozum ie, nie rozum ie
138 ROZDZIAŁ XVIII.

jak im sposobem rozumie, a przynajm niej nic. pojąć nie zdoła


z tego co rozum ie; m nie się zdaje, że nie rozumie, bo ja k mó­
wiłam, sam siebie nie rozumie; ja tego zrozum ieć nie potrafię.
W pierw szych początkach tak a była niewiadom ość moja, że
nie wiedziałam o tern, że Bóg je s t obecny we w szystkich stw o­
rzeniach; gdy więc na tej m odlitw ie czułam Go ta k obecnym
w duszy m ojej, zdawało m i się to .rzeczą niemożliwą; a jednak
niepodobna mi było nie wierzyć, że je s t we mnie, ta k żywo
czułam i ta k jasno, zdawało mi się, widziałam obecność Jego.
Ludzie nieoświeceni m ówili mi, że je s t obecnym tylko przez
łaskę, ale ja tem u nie m ogłam dać w iary, bo jak mówię, zda­
wało mi się, że Go widzę rzeczyw iście obecnego; wielkie więc
z tego powodu m iałam utrapienie. Później dopiero uczony
i wielki teolog z zakonu chwalebnego p a tr y a rc h y . świętego
D om inika wyzwolił mię od tej wątpliwości, i nauczył mię, że
Bóg rzeczyw iście je s t w nas obecny, i w ja k i sposób nam sie­
bie udziela, co bardzo mię pocieszyło.
Zważm y teraz, i dobrze to zrozum iejm y, że ta woda nie­
bieska, ta najw yższa łaska P ańska, zawsze pozostaw ia w duszy
niezm ierzone korzyści duchow ne, ja k to zaraz objaśnię.

R O Z D Z IA Ł X IX .

0 tem samem ciąg dalszy. Jakie skutki sprawilje w duszy ten stopień mo­
dlitwy. Duszom wyniesionym na ten stopień usilnie się zaleca, aby
nigdy, chociażby po otrzymaniu tej łaski zdarzyło im się upaść,
nie zniechęcały się i modlitwy nie porzucały. Jakie szkody
wynikają z takiego zniechęcenia się. Przestroga to
ważna i wielka w ńiej dla ułomnych i grze­
sznych pociecha. !

Po tej m odlitw ie i tem zjednoczeniu pozostaje w duszy


niew ypow iedziana rzewność, ta k iż radaby się cała rozpłynęła,
nie z bólu, ale od łez dziwnie roskosznych i słodkich; spostrze­
ga- że cała je s t niem i zalana, choć nie czuła i nie wie kiedy
1 ja k je wylała; widzi tylko z wielką pociechą, że ta woda.
ŻYCIE ŚW IĘT EJ T E R E SY . 139

uśm ierzając zapał ognia w niej płonącego, zarazem go podsy­


c a ; może to kom u w yda się arab szczy zn ą, ale ta k jest.
Zdarzyło mi się kilk a razy, że w chwili tej m odlitw y tak by­
łam odeszła od siebie, iż nie wiedziałam , czy ta chwała, którą
czułam siebie, ogarnioną, była rzeczyw istością czy też snem
tylko; ale gdym ujrzała ,się zalaną łzami, k tóre bez żadnego
bólu, ale ta k ulew nie i szybko płynęły, iż zdawać się mogło,
że nie oczy m oje je w ypuszczały, jedno on obłok niebieski,
poznałam, że nie był to sen. Było to w początkach, kiedy je ­
szcze te zachw ycenia szybjro przem ijały.
Ł aska ta. pozostawia, w duszy ta k ą wspaniałość serca
i męstwo, że g d y b y jej ciało dla m iłości Boga poszarpano na
szm aty, w ielkie m iałaby z tego wesele. Tu się rodzą bohater­
skie obietnice i postanow ienia, i gorącość żądz świętych; tu
dusza poczyna brzydzić się światem, i jasno widzieć m arność
jego. Nierównie tu większy jej postęp, nierównie wyższe pod­
niesienie się, niż na poprzednich, stopniach m odlitwy. P okora
także je s t głębsza: bo jasno widzi, że do otrzym ania takiej prze­
wyższającej i wspaniałej łaski, w niczem się własnem staraniem
nie przyłożyła, że nic uczynić nie m ogła ani dla sprow adzenia
jej na siebie, ani dla zatrzym ania jej. W idzi jasno zupełną
niegodność swoję: ja k w kom nacie, pełnym blaskiem słońca
oświeconej, żadna się pajęczyna nie ukryje, ta k ona w tej ja ­
sności, k tó ra ją zalewa, widzi nędzę swoję. Próżne upodobanie
w sobie ta k je s t dalekiem od niej, że praw ie nie pojmuje, ja k ­
by m ogło do niej znaleźć przystęp, bo ju ż m a naoczne prze­
konanie, ja k mało, ja k nic z siebie nie może, kiedy tu praw ie
że naw et zezwolenia nie było z jej strony, ale jakoby ponie-
wolnie zam knięto drzwi do niej w szystkim zmysłom, aby mo­
gła lepiej cieszyć się Panem . P ozostaje z Nim sam na sam;
cóż innego ma czynić, jedno miłować Go? Nie widzi, ani nie
słyszy, chybaby gw ałtu użyła: m ała w tern jej zasługa. Potem ,
w jasnem świetle praw dy staje jej przed oczym a przeszłe ży­
cie jej, i wielkie nad nią m iłosierdzie Boże, i rozum tu już
nie potrzebuje polować na dowody i argum enta, bo ma zosta­
wioną sobie ubitą już i przypraw ioną do jedzenia zwierzynę,
to je s t rzecz od razu gotow ą do zrozum ienia. W idzi sama
140 ROZDZIAŁ XIX

z siebie, że zasługuje na piekło, a że za karę dają jej chwałę;


rozpływ a się w uw ielbieniach Boga, ja k i ja w tej chwili chcia­
łabym się tak rozpłynąć. Błogosław iony bądź, Panie mój, iż
z takiej m ętnej kałuży czynisz wodę ta k 'c z y stą , aby była po­
dana na stół twój! Bądź błogosławiony, o roskoszy Aniołów, iż
raczysz tak wywyższać robaka tak podłego!
Błogie te skutki pozostają w duszy przez niejaki czas.
Teraz już jasno rozum iejąc, że owoce te, w jej ogrodzie zrodzone,
nie są z niej, może zacząć i drugim z nich udzielać, bez uby­
tku dla siebie. P oczyna zew nętrznem i znakam i objawiać, iż
chowa w sobie skarby niebieskie; pow staje w niej pragnienie,
by i drudzy w nich mieli udział, i błaga Boga, aby nie ona
sama była bogatą. Poczyna nieść pożytek duchowny bliźnim ,
praw ie sama o tern nie wiedząc, i nic z siebie nie czyniąc; lecz
oni sami go odnoszą, bo już one kw iaty ta k słodką wonność
wydają, iż nią pociągnieni pragną zbliżyć się do nich. W idzą
duszę zbogaconą cnotam i, i ponętny widok ty ch pięknych jej
owocow wzbudza w nich żądzę wspólnego z nią pożywania.
Je śli to ziem ia głęboko zorana cierpieniem , prześladow aniem ,
potwarzą, chorobą, — bo bez tego podobno rzadko która do­
stanie się na tę wysokość; — jeśli je s t dobrze spulchniona zu-
pełnem oderw aniem się od względu na sarnę siebie, woda tak
ją na wskroś nasyci, iż praw ie nigdy nie wyschnie. Ale jeśli
to ziem ia jeszcze lgnąca do ziemi, i ta k zarosła cierniam i, jak ą
ja byłam z początku, i jeszcze nie oderw ana od okazyi, ani
ta k wdzięczna Panu, ja k za ta k w ielką łaskę należy: ziem ię
tak ą na nowo nawiedzi posucha; i jeśli w tedy ogrodnik się opu­
ści, i jeśli Pan, z czystej dobroci swojej, nie raczy jeszcze spu­
ścić deszczu, wówczas ogród można mieć za stracony. Mnie się
to kilka razy zdarzyło, i dopraw dy, truchleję jeszcze na samo
o takiem nieszczęściu wspomnienie; i gdyby nie to, że sama
przez to przeszłam , trudnoby mi dać wiarę. Piszę to dla po­
cieszenia dusz słabych, takich ja k moja, aby nigdy nie rozpa­
czały, i nigdy nie tra c iły ufności w w ielką moc i łaskawość
Boską. Chociażby po takiem wywyższeniu, jakiem je s t w stą­
pienie z łaski Pańskiej na ten stopień m odlitw y, jeszcze upa-
dły, niechaj nie tracą ducha, jeśli nie chcą zginąć zupełnie.
Ż Y C IE ŚW IĘTEJ T E R E S Y . 141

Ł zy to w szystko naprawią: jed n a woda sprow adza drugą. J e ­


dną z głów nych przyczyn, k tóre m ię ośm ielają do spełnienia,
choć tak ą jestem , tego co mi kazano, i do pisania o takich
rzeczach, je s t to nadzieja, że zdając spraw ę z niecnotliw ego
życia mego, i z łask jakie mi uczynił Pan, choć ja Mu nie słu­
żyłam , jedno obrażałam Go, duszom mnie podobnym dodam
przykładem moim odwagi i ufności; i zaiste, pragnęłabym by
tu słowa m oje tak wielką m iały powagę, iżby nie m ogły mi
nie uwierzyć; błagam Pana, niech raczy w Boskiej łaskawości
swojej to sprawić. Pow iadam więc: ktokolw iek zaczął odda­
wać się m odlitw ie w ew nętrznej, niech się nie zniechęca, mó­
wiąc sobie: Jeśli mimo m odlitw y w ew nętrznej znów popadam
w grzechy moje, dalsze oddawanie się tem u świętem u ćwicze­
niu jeszcze zwiększy winę moję. P rzyznaję że ta k byłoby, je ­
śliby kto porzucił rozm yślanie i nie chciał się popraw ić z grze­
chów swoich; ale kto go nie porzuci, niech będzie pewny, że
ono go podźwignie i przyw iedzie do po rtu światłości. Ciężkie
mi w tym punkcie diabeł w zniecił nagabanie: ta k we mnie
wmówił, że grzeszę brakiem pokory, gdy tak niecnotliw ą bę­
dąc, trzym am się jed n ak rozm yślania, i tak ą z tego powodu
cierpiałam walkę wewnętrzną, że w końcu, ja k już mówiłam,
przez półtora roku, albo conajmniej przez rok,—bo czy trw ało
to jeszcze pół roku dłużej, dobrze tego nie pam iętam , za­
przestałam tego świętego ćwiczenia; co nie byłoby dla mnie,
i nie było w istocie nic innego, jedno że sama siebie w trąca­
łam do piekła, nie potrzebując ju ż czartów , żeby mię do niego
ciągnęli. O Boże wielki, jakież to było zaślepienie! I ja k chy­
trze zły duch zm ierza do celu swego, gdy w ten p unkt z taką
siłą uderza! W ie on zdrajca, że dusza, k tó ra w ytrw ale trzym a
się m odlitw y w ew nętrznej, dla niego je s t stracona, i że wszel­
kie upadki, do któ ry ch tak ą duszę przyw iedzie, z łaski Boga
tern skuteczniejszą stają się dla niej pobudką i pom ocą do go­
rętszego na potem w służbie Jego zapału.
O mój Jezu! ja k i to widok, patrzeć na tak ą duszę, która,
wstąpiw szy na tę wysokość, upadła w grzech, a Ty w m iło­
sierdziu swojem znowu podasz jej rękę i z upadku ją podnie­
siesz! Jakże jasno poznaje mnóstwo wielmożności i zmiłowania
142 UOZDZIA^j XIX.

twego, a głębokość nędzy swojej! Tu praw dziw ie k raje się od


żalu, tem głębszego, im lepiej widzi nieskończone doskonałości
twoje; tu zaw stydzona uznaniem niew dzięczności swojej, nie
śmie oczu podnieść do Ciebie, aż znowu, w uznaniu nieskoń­
czonej nad nią dobroci tw ojej, podnosi je, aby z oblicza twego
w yczytać, ja k wiele Ci je s t winną; tu ze zdwojoną pobożnością
ucieka się do Królowej niebieskiej, aby Cię przyczyną swoją
przebłagała; tu wzywa Św iętych, ty ch zwłaszcza, k tó rzy po
otrzym anem już od Ciebie wezwaniu, upadli, z ufnością pole­
cając się ich do Ciebie orędow nictwu; tu wszystko cokolwiek
jej dajesz, uznaje za niepojęty zbytek hojności tw ojej, bo zna
siebie niegodną tego, że jeszcze ziem ia ją nosi: przybieganie
do Sakram entów , w iara żywa, k tóra w niej pozostała, aby wi­
działa ja k b y naocznie dzielność nadprzyrodzoną, jak ą Bóg w nie
włożył, i błogosławienie Ciebie, iżeś nam zostaw ił takie le­
karstw o, ta k i balsam na rany nasze, k tó ry nie tylko je goi,
ale i śladu po nich nie zostawia. Zdum ienie ją ogarnia na widok
takich cudów m iłosierdzia twego. I któżby się, Panie duszy
mojej, nie zdum iał nad takiem wielkiem m iłosierdziem , nad
takim nadm iarem łaski, za tak ie sprosne i ohydne przeniew ier-
stwo? Nie wiem, ja k mi się serce nie kraje, gdy to piszę, po
tylu niew iernościach moich. Czyżby te nędzne łzy, które tu
przed Tobą z łaski Twojej wylewam; które, ile ze m nie jest,
są tylko wodą z nieczystej studni czerpaną, m iały być dosta-
tecznem dla Ciebie zadośćuczynieniem za tyle zdrad, które To­
bie wyrządziłam , wciąż czyniąc źle, i ja k b y um yślnie psując te
łaski, które Ty mi dawałeś. O Panie, Ty sam spraw, aby przed
Tobą w artość m iały, oczyść tę wodę tak m ętną, choćby dla te ­
go tylko, bym nie była drugim pokusą, — jako sama z tego
powodu ją m iałam , — do sądów zuchw ałych, by patrząc na
mnie, nie mówili, ja k ja sama sobie mówiłam: Czemu, Panie,
pomijasz tyle dusz praw dziw ie św iętych, które zawsze Ci słu­
żyły, i dla Ciebie pracow ały, i wychowane w zakonie, duchem
też zakonnym żyły, nie ta k ja k ja, k tóra z imienia tylko b y ­
łam zakonnicą: a przecie, ja k widzę jasno, nie użyczasz im
ty c h łask, jak ie m nie uczyniłeś? D obrze teraz rozum iem , o D o­
bro moje, dla czego ta k czynisz: tam tym , duszom mężnym,
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 143

ochotnie Tobie służącym bez względu na zapłatę, obchodząc


się z nim i jaho z walecznym i i bezinteresow nym i rycerzam i,
zachowujesz ich nagrodę, aby ją całą osiągnęły w niebie; mnie
słabą i nieudolną wspierasz tem i doczesnemi słodkościam i, w i­
dząc że nędza m oja takiej podpory potrzebuje. Ale mimo to,
wiadomo Tobie, Panie, jako często wołałam do Ciebie, unie­
winniając tych, k tórzy przeciw ko mnie szemrali, bo zdawało
mi się, że aż nadto słuszny do tego powód m iały. Było to
wówczas, kiedy już mię w dobroci tw ojej pow strzym yw ałeś,
Panie, abym Cię ju ż tak ciężko nie obrażała, i kiedy ja ju ż za­
czynałam uchylać się od w szystkiego, co czułam, że może się
Tobie niepodobać; a Ty, zaledwo na tę lepszą drogę wstąpiłam,
zaraz począłeś, Panie, otw ierać twej służebnicy skarby tw oje.
Snąć tego tylko czekałeś, bym m iała dobrą wolę i gotowość
do przyjęcia ich, ta k prędko potem Zacząłeś, nie tylko użyczać
mi ty ch skarbów, ale i jaw nem uczynić, że mi ich użyczasz.
Gdy więc te łaski twoje wemnie stały się wiadomemi,
poczęto w ysokiego nabierać rozum ienia o tej, o której przecie
nie było wiadomo w szystkim , ja k je s t złą i nędzną, choć ta
nędza jej dość w yraźnie się przebijała. Zarazem jednak poczęły
się szem rania i prześladowania, mojem zdaniem, bardzo słuszne;
dla tego też do nikogo za to nie m iałam urazy, ale owszem
błagałam Ciebie, byś raczył mieć na względzie powody, które
ich do takich o m nie sądów skłaniały. Mówiono na mnie, że
chcę uchodzić za św iętą; zarzucano mi, że w ym yślam nowości,
kiedy mnie wówczas daleko jeszcze było do tego, bym choć
regułę m oję w zupełności zachowywała, albo bym dorównała
tym bardzo dobrym i św iętym zakonnicom, k tóre m iałyśm y
w domu, i nigdy, pewna tego jestem , im nie dorównam, jeśli
Ty, Panie, sam tego w dobroci swojej nie sprawisz; ale raczej
na to tylko się zdałam, by psuć co było dobrego, a zaprow a­
dzać obyczaje wcale nie dobre; przynajm niej czyniłam co było
w m ocy mojej, aby je zaprow adzić, a do złego moc m iałam
nie małą. Słusznie więc i bez żadnej winy, tak o mnie źle są­
dzono. Nie b yły to, mówię, same ty lko złe zakonnice, ale
i osoby postronne; z Twojego dopuszczenia Panie, ta k się stało,
abym usłyszała od nich praw dy, do któ ry ch się przedtem nie
poczuwałam.
144 ROZDZIAŁ XIX.

Pew nego razu, będąc, ja k niekiedy mi się zdarzało, pod


wrażeniem tej pokusy, odm awiałam Godziny kanoniczne. Do­
szedłszy do tego w iersza Psalmu: „Spraw iedliw yś je s t Panie,
i praw y sąd twój, poczęłam nad tern rozm yślać, ja k w ielka to
prawda. Bo co do tego, nigdy szatan nie m iał m ocy kuszenia
mię, iżbym kiedy w ątpiła o tern, iż w Tobie, Panie, je st zu­
pełność wszelkiego dobra, albo o jakiejbądź innej prawdzie
wiary; przeciwnie, im k tó ra tajem nica dalej odstępuje od po­
rządku przyrodzonego, tern mocniej w nią wierzyłam , tern głęb­
szą dla niej m iałam cześć i nabożeństwo; w szystkie te wspa­
niałe rzeczy, które uczyniłeś, zaw ierały się dla mnie w tej je ­
dnej prawdzie, że jesteś wszechmogący: o ty ch rzeczach, po­
w tarzam , nigdy nie wątpiłam . Gdym tedy wówczas rozm yślała
nad tern, ja k się to godzi ze spraw iedliw ością tw oją, że mając,
ja k mówiłam, tych w iernych służebnic twoich, dopuszczasz je ­
dnak by zostaw ały bez ty ch pociech i łask, które m nie tak
niew iernej dawałeś: Ty, Panie, odpowiedziałeś mi: — „Służ ty
mnie, a o drugich nie troszcz się.“ Pierw sze to były słowa,
które usłyszałam od Ciebie, i pierw szy raz słyszałam Ciebie
do mnie mówiącego: zaczem i bardzo przeraziłam się. Mając
później objaśnić sposób, w ja k i te słowa od Boga słyszyć się
dają, i inne rzeczy podobne, tu ta j o nich nie mówię, bo ode-
szłabym od założenia mego; a i ta k ju ż, zdaje mi się, bardzo
od niego odstąpiłam . Sama praw ie nie wiem na czem stanęłam.
Musisz W asza Miłość uzbroić się w cierpliwość, i w ybaczyć mi
te przerw y nieuniknione; bo gdy widzę tę długomyślność, z ja ­
ką Bóg mię znosił, i kiedy teraz widzę siebie w takim stanie,
nie dziw że tracę w ątek, i nie wiem ju ż co mówię, i o czem
mówić mam.
Daj Boże, by zawsze takie tylko były moje zboczenia!
Niech tego nie dopuszcza Boski M ajestat Jego, bym kiedybądź
m iała władzę stania Mu się w najm niejszej rzeczy przeciwną;
niech raczej w tejże chwili na proch mię zetrze! Na objawienie
w ielkiego m iłosierdzia Jego, dość już tego, że nie raz, ale po
wiele razy odpuścił m i ta k w ielką niewdzięczność moję. Św ię­
tem u P io tro w i odpuścił raz, a m nie tyle razy; słusznie też m ógł
m ię kusić szatan, bym nie w ażyła się pragnąć ścisłej przyjaźni
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T E R E S Y . 145

z Tym, z którym w ta k jaw nej żyłam nieprzyjaźni. O! jakież


to było zaślepienie moje! A gdzież m ogłam znaleźć ratunek
i lekarstw o, Panie, jedno u Ciebie? Ja k iż to nierozum , uciekać
od św iatła, aby potem co krok potykać się w ciemności! J a ­
kąż to pokorę, tak zuchwale pyszną, w ynalazł we m nie szatan,
bym zaprzestała opierać się na tym filarze, na tej lasce m odli­
tw y wew nętrznej, k tó ra jedna m ogła podtrzym ać mię, i uclno-
nić od ta k ciężkiego upadku! Dziś jeszcze na to wspomnienie
żegnam się przerażona, i nie sądzę, bym kiedy w życiu mojem
przebyła ta k groźne niebezpieczeństw o, ja k wonczas gdy zły
duch zwodził mię ty m zdradzieckim , pod pozorem pokory, w y­
nalazkiem swoim. Podsuw ał m i takie myśli: Ja k że to stw orze­
nie ta k niecnotliwe, pomimo ty lu łask mu użyczonych, śnfie
poryw ać się na m odlitwę bogomyślną? Dość tobie odmawiać
m odlitw y obowiązkowe, pospołu z drugiem i, i kiedy tego
naw et nie czynisz dobrze, zkąd tobie ta śm iałość, że chcesz
czynić coś więcej? Czyż nie je s t to brak uszanow ania, i lekce­
ważenie łask Boskich? — Dobrzeć było mieć m yśli takie,
i uznawać niegodność swoję; ale zam ienienie ich w czyn
przez porzucenie m odlitw y, było złem najw iększem . Bądź bło­
gosławiony, Panie, że ta k m ię z tego złego uleczyłeś! Taki
sam, zdaje mi się, był początek pokusy, k tó rą diabeł zgubił
Judasza; tylko że ze m ną zdrajca nie śmiał poczynać sobie ta k
otw arcie; ale powoli i skrycie byłby i ze m ną doszedł do tego,
czego dokazał z Judaszem . Niechaj, na miłość Boga, dobrze to
zważą wszyscy, ilu ich się oddaje m odlitw ie w ew nętrznej. Niech
wiedzą, że w czasie kiedy jej zaniedbyw ałam , życie m oje było
bez porów nania gorsze niż przedtem i niech z tego wnoszą,
jak ie to dobre lekarstw o podawał mi szatan, i ja k i pożyteczny
rodzaj pokory, któ ry sprawował we mnie ty lko dojm ujący nie­
pokój! Bo i jakże dusza m oja m iała znaleźć pokój? Oddalała
się nieszczęsna od Tego, k tóry sam był jej odpocznieniem,
wciąż m ając przed oczym a otrzym ane od Niego dary i łaski,
a czując przytem całą ckliwość pociech tego świata. Dziwuję
się samej sobie, ja k mogłam to w ytrzym ać. U trzym yw ała mię
zapewne nadzieja pom yślnej odmiany; bo nigdy, — o ile teraz
pam iętać mogę, po upływie, zdaje się, więcej mz dwudziestu
Pisma Św. Teresy T. I.
146 ROZDZIAŁ XIX.

i jednego roku, — nie m iałam m yśli porzucenia m odlitw y we­


w nętrznej na zawsze; trw ałam owszem zawsze w postanow ieniu
wrócenia do niej, ty lko czekałam ażbym m iała duszę zupełnie
czystą od grzechu. O. jakże błędną szłam drogą, uwodząc się
tą nadzieją! Aż do dnia sądnego byłby mię szatan nią łudził,
aby potem od trybunału Pańskiego pociągnął mię do piekła.
Bo jeśli przedtem , pilnując m odlitw y i czytania, i czerpiąc
z nich światło do poznania praw dy, i grzesznej drogi, którą
szłam, i łzam i m em i po wiele razy naprzykrzając się Panu,
ta k przecie byłam niecnotliw a i zwyciężyć siebie nie umiałam:
czegóż dopiero, odstąpiwszy od rozm yślania, oddając się przy-
tem rozryw kom , w których wiele m iałam okazyj do złego,
a mało pom ocy do dobrego, — czyli raczej, śmiem tw ierdzić,
pomocy żadnej, chyba tak ą tylko, która mi pom agała do grze­
chu, — czego mówię, m ogłam się spodziewać, jedno tego co
mię istotnie, ja k wyżej opowiedziałam, spotkało? W ielką, m nie­
mam, ma zasługę przed Bogiem, on b ra t z zakonu św. Dom ini­
ka '), wielki uczony i teolog, któ ry mię z tego snu przebudził.
On to, ja k zdaje mi się już mówiłam, kazał mi przystępow ać
do Komunii co dwa tygodnie; odtąd złe zaczęło się umniejszać;
zaczęłam głębiej wchodzić w siebie, choć jeszcze przytem nie
przestaw ałam obrażać Pana. Lecz będąc już na dobrej drodze
choć drobne kroki staw iając, to upadając, to znowu się podno­
sząc, zawsze jednak szłam; a kto nie zatrzym uje się w drodze
i stale postępuje naprzód, ten w końcu, choćby powoli, dojdzie
do kresu. Zejść z dobrej drogi, nie je st to według mnie nic
innego, jedno zaniechać m odlitw y. Bóg, w nieskończonem m i­
łosierdziu swojem, niech nas od tego uchowa.
Z tego się okazuje, i niechaj każdy, na miłość Boga, do­
brze to zważy, że w szelka dusza, chociażby już stanęła na tym
stopniu, i wielkie łaski na m odlitw ie od Boga otrzym yw ała,
może jeszcze upaść; a więc niechaj nie ufa samej sobie, i nie­
chaj żadną m iaią nie naraża się na okazye. J e s t to przestroga
bardzo ważna i wszelkiego zastanow ienia godna; bo zdrada,
ja k ą tu potem szatan może podejść duszę, w tern właśnie się

') Wspomniany już wyżej, r. IV i VII, O. Wincenty Baron.


ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY. 147

ukryw a, że jakkolw iek łaska jej użyczona praw dziw ie je s t od


Boga, on przecie zdrajca samąż tę łaskę, o ile zdoła, do celów
swoick w yzyskać usiłuje, i łatwo ty m podstępem swoim może
oszukać dusze, jeszcze nie utw ierdzone w cnocie, i w um art­
wieniu, i w w yrzeczeniu się sam ych siebie, a zatem , jakkol-
w iekby gorące m iały żądze i mężne czyniły postanow ienia, nie
posiadające jeszcze tej mocy ducha, jakiej potrzeba, aby się,
ja k to w dalszym ciągu objaśnię, bezpiecznie w ystaw iać m ogły
na okazye i niebezpieczeństwa. J e s t to bardzo w ysoka nauka,
nie m oja, ale podana od Boga, k tó ry właśnie dla tej ważności
jej tego chciał, aby ją znały takie naw et ciemne głowy, ja k
moja. Chociażby więc, pow tarzam , dusza ju ż b y ła w tym wy­
sokim stanie, niechaj nie ufa sobie, niech się samowolnie nie
zryw a do walki, dość będzie jeśli potrafi się obronić. Do tej
obrony potrzeba jej będzie użyć w szystkiej zbroi swojej, a tej
siły, by zdołała sama wszczynać walkę z czartam i, i kłaść ich
pod nogi swoje, ja k ą m ają ci, k tó rzy doszli do stanu, o którym
później mówić będę, ona jeszcze nie posiada. To je s t sidło na
które źły duch łowi duszę: dusza ta, widząc siebie ta k blizko
złączoną z Bogiem, widząc różnicę dóbr niebieskich od ty ch
dóbr ziemskich, widząc miłość ja k ą P an jej w yśw iadcza, z m i­
łości tej bierze sobie powód do ufności i bezpiecznej pewności,
iż nigdy nie w ypadnie z tej szczęśliwości, k tó rą obecnie się
cieszy. Zdaje jej się, że jasno ju ż stoi przed nią nagroda wie­
kuista, że zatem niepodobna, by m ogła kiedy jeszcze tę szczę­
śliwość, której sm ak już w tern życiu ta k słodko i roskosznie
odczuwa, porzucić dla rzeczy ta k niskiej i szpetnej, jak ą je st
lubość i roskosz ziemska; pod zasłoną tej ufności, diabeł jej
w ykrada z serca niskie rozum ienie, jak ie powinna m ieć o samej
sobie; zaczem, ja k mówiłam, zaczyna siebie w ystaw iać na nie­
bezpieczeństwa, i choć w dobrej m yśli i z czystej gorliwości,
szafować bez m iary owocami ogrodu swego, w tern przekona­
niu że o siebie ju ż nie m a czego się obawiać. Nie czyni tego
przez pychę; dobrze to rozum ie, że sama z siebie nic nie może,
tylko tak ą ma w ielką ufność w Bogu, ale bez należnej roz­
tropności, nie pom nąc na to, że ptaszynie jeszcze pierze nie
porosło; może w ychylić się z gniazda, i Bóg sam ją z niego
148 KOZDZIAŁ XIX. b

podnosi, ale jeszcze nie ma skrzydeł do latania, bo cnoty jej


jeszcze nie są mocno ugruntow ane, i doświadczenia jej brak,
aby um iała poznać się na niebezpieczeństwach, i wiedziała jaką
szkodę jej w yrządza ufanie w samej sobie.
I dla mnie ta zbytnia ufność w sobie była przyczyną
ruiny. Bardzo więc w tym stanie, ja k u w każdym innym, po­ <>
trzeb a przew odnika i zasięgania rady osób duchow nych. Ale
i Pan, w Boskiej łaskawości swojej, takiej duszy, k tó rą już
w yniósł do tego stanu, nie przestanie, mocno w to wierzę,
obdarzać łaskam i swemi, i nie dopuści jej zginąć, chybaby ona
całkiem Go opuściła. W szakże, jeśliby upadła, niech patrzy, na
miłość P an a Jezusa, niech patrzy, aby nie dała się oszukać
kusicielow i, k tó ry ją będzie nam aw iał do porzucenia m odlitw y
w ew nętrznej, ja k mię oszukał pozorem onym fałszywej pokory, I
0 czem choć ju ż wyżej mówiłam, radabym po wiele razy to
pow tarzać. Niech ufa w dobroć Boga, k tó ra je st większa niż
w szystkie złości, jakich m ożem y się dopuścić, i nie pomni na
niewdzięczność naszę, ja k tylko my, uznawszy winę naszę, pra­
gniem y wrócić do łaski i przyjaźni Jego; ani pomni na łaski *
k tó ry ch nam użyczał, aby nas k arał za złe użycie ich; ale ra ­
czej łaski te skłaniają Go do tern skorszego odpuszczenia nam,
jak o dawnym dom ownikom swoim, którzy, ja k mówi się po­
spolicie, jedli chleba ze stołu Jego. N iech pom ni ta dusza na
słowa Jego, niech się p rzypatrzy tem u m iłosierdziu, jak ie oka­
zał nademną, której prędzej sprzykrzyło się obrażać Go, niż
Jeg o łaskaw ości sprzykrzyło się odpuszczać mi. N igdy ręka
Je g o nie ustaje w dawaniu, nigdy nie m ogą się wyczerpać
zdroje m iłosierdzia Jego. Nie ustaw ajm yż i m y w przyjm ow a­
niu darów Jego. Niech będzie błogosławiony na wieki, Amen,
1 niech Go chwali wszystko stw orzenie Jego.

4-
4
i
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ERE SY . 149

R O Z D Z IA Ł X X .
0 zachwyceniu. Czem się różni od zjednoczenia. Co to jest zachwycenie.
Nieco o pożytkach, jakie dusza odnosi, gdy Pan raczy ją podnieść do
& tego stanu. Jakie skutki sprawuje zachwycenie.

Chciałabym teraz, jeśli przy pomocy Boskiej potrafię,


objaśnić różnicę zachodzącą m iędzy zjednoczeniem a zachw y­
ceniem, czyli, ja k je jeszcze zowią, podniesieniem czyli wzlo­
tem ducha, albo ekstazą, bo w szystkie te różne nazwy jednoż
oznaczają. Stan ten o wiele przew yższa zjednoczenie: spraw uje
skutki nierów nie znaczniejsze, i ma nadto inne jeszcze, własne
t swoje działania. Zjednoczenie, i w początku swoim, i w środku,
1 na końcu, działa, rzec można, tylko wewnętrznie; ten drugi
stan zaś, w różnych kształtach i stopniach swoich, ponieważ
je s t porządku wyższego, działa nietylko wew nętrznie ale i ze­
w nętrznie. Niechaj P an sam raczy to objaśnić, ja k objaśnił
Sr- rzeczy poprzednie; bo gdyby Boska Jeg o łaskawość nie była
mię nauczyła sposobu dania o ty ch rzeczach niejakiego pojęcia,
ja z pewnością nie potrafiłabym .
Zważm yż tedy, że ta czw arta woda, o której na ostatku
mówiłam, płynie ta k obficie, że gdyby nie to, że ta ziemia nie
zdołałaby znieść takiej szczęśliwości, m oglibyśm y sądzić, że
ju ż tu, na tern w ygnaniu, je s t w pośrodku nas on w ielki obłok
Boskiej wielmożności, z którego ta woda wynika. Gdy więc
za ta k wielkie dobro oddajem y Mu w szystką wdzięczność, na
ja k ą się zdobyć zdołamy, i czynem z niem wedle możności na­
szej w spółdziałam y, P an jakoby natychm iast przyciąga duszę
do siebie, podobnie ja k chm ury ściągają m gły i wyziewy
tej ziemi, i całą ją od ziem i podnosi, i w obłoku chwały swo­
jej poryw a ją z sobą aż do nieba, i poczyna jej objawiać
wspaniałości królestw a, które jej przygotow ał. Nie wiem, czy
to porównanie je s t trafne, ale to wiem prawdziwie, że rzecz
w ta k i sposób się odbywa.
W ty ch zachw yceniach dusza jakoby już nie żyje w ciele;
czuje owszem bardzo wyraźnie stopniowe stygnienie ciepła
przyrodzonego, chociaż niewypowiedzianej doznaje z tego słod-
150 ROZDZIAŁ XX.

kości i roskoszy. Tu już niem a sposobu oprzeć się, ja k to


jeszcze je s t możebnem w zjednoczeniu, gdzie stojąc jeszcze
na gruncie własnym, praw ie zawsze, choć z trudnością i w y­
sileniem, m ożem y się sprzeciwić pociągowi Bożemu. Tu
przeciw nie, najczęściej żadnego nie masz sposobu; często, bez
żadnej uprzedniej m yśli ni przygotow ania, z nienacka p rzy ­
chodzi na cię pęd ta k szybki a silny, że widzisz i czujesz ja k
on obłok, albo on orzeł w spaniały wzbija się wzgórę, i ciebie
na skrzydłach swoich porywa. W idzisz, mówię, i czujesz się
porw anym , a nie wiesz dokąd; dla tego też porw anie to, ja k ­
kolw iek roskoszne, z początku przeraża przyrodzoną ułomność
naszę, i potrzeba tu, więcej niż na tam ty c h stopniach, o k tó ­
rych przedtem mówiłam, duszy odważnej i mężnej, aby była
gotow a na w szystko, cokolwiekby przyjść miało, gotow a oddać się
w ręce Boga, i iść kędykolw iek zechce cię ponieść; bo choć­
byś nie chciał, będziesz poniesiony z siłą niepow strzym aną.
J a , bojąc się w tern jakiego złudzenia czy zdrady, bardzo czę­
sto, czy to na osobności, czy zwłaszcza gdy mi się to zdarza­
ło w obecności drugich, chciałam się oprzeć i z w szystkich sił
m oich się opierałam. Czasem, z wielkiem wycieńczeniem sił,
udało m i się niejaki opór stawić; byłam potem cała złamana,
ja k b y po walce z olbrzym em ogromnym ; czasem znowu, i czę­
ściej, opór wszelki był darem ny; dusza wznosiła się w górę,
praw ie zawsze i głow a szła za nią, nie dając się żadną m iarą
zatrzym ać, czasem i całe ciało, ta k iż już nie dotykało ziemi.
To jednak zdarzało się rzadko. R az mi się to przytrafiło, gdy­
śmy w szystkie były zgrom adzone w chórze, i w chwili gdy
ju ż klękałam dla przyjęcia Komunii; niezm ierne z tego powo­
du m iałam zm artw ienie, rozum iejąc to dobrze, że rzecz tak
nadzw yczajna musi zaraz nabrać wielkiego rozgłosu; dla tego
też przykazałam zakonnicom, — bo stało się to niedawno temu,
ju ż od czasu ja k spraw uję urząd przeoryszy, — aby nikom u
o tern nie mówiły. W inszych razach jednak, m ianowicie raz,
gdy w główne nasze święto zakonne ‘) kilka pań wysokiego
rodu było na kazaniu, choć za pierwszą poznaką, że P an zno-

’) W uroczystość św. Józefa.


ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ER E SY . 151

wu chce uczynić ze m ną toż samo, rzuciłam się krzyżem na


ziemię, i siostry przybiegły do mnie, usiłując m ię przytrzym ać,
obecni przecie spostrzegli, co się ze m ną dzieje. Gorąco zatem
poczęłam błagać Pana, aby raczył już nie użyczać mi tak ich
łask, które się na zew nątrz objawiają; bo już byłam znużoną
o tą ciągłą uwagą na siebie, do której one mię zm uszały, a łaski
tej nie m ógł mi P an użyczyć, by tern samem nie w yszła na
jaw . Zdaje m i się, że w łaskawości swojej raczył m ię w ysłu­
chać, bo od tego czasu nigdy już to m i się nie zdarzyło; pra­
wda że to jeszcze niedawno temu.
P raw dę mówię, że ile razy chciałam ty m zachwyceniom
opór stawić, czułam zawsze pod nogam i siłę jakąś, podnoszącą
mię, ta k potężną, że nie wiem z czem ją porównać; działała
ona z nierównie większą gwałtownością, niż się to zdarzyć
może w najsilniejszych naw et poruszeniach duchownych; zo­
staw ałam potem jak b y złam ana, bo je st to w alka straszna,
a w końcu, w obec woli Pańskiej, darem na; nie masz siły prze­
ciw sile Jego.
N iekiedy znowu P an raczy poprzestać na tern, że nam da
uczuć, iż chce nam użyczyć tej łaski, a przyjęcie jej pozosta­
w ia nam do woli; jeśli wówczas opieram y jej się przez pokorę,
spraw uje ona też same skutki, ja k gdybyśm y się na nią rze­
czywiście zgodzili. A są to sk u tk i wielkie. Pierw szy je s t ten,
że objaw ia się nam tu wszechwładna moc Pańska, i jako nie
je s t w możności naszej, nietylko duszę, ale i ciało, gdy tak a
je s t Boska wola Jego, utrzym ać w naszem w ładaniu, i jako
wbrew wszelkim oporom naszym , nie jesteśm y panam i siebie,
ale uznać musim y, iż je st nad nam i P an wyższy, że z Jego
ręk i te łaski pochodzą, że sami z siebie nic tu zgoła nie mo­
żemy: a w szystko to głęboką przenika pokorą. Z początku,
♦ w yznaję, strach m iałam bardzo wielki; bo i któżby się nie prze­
raził, czując że ciało jego podnosi się od ziemi? Choć podnosi
je dusza, i roskosz przytem czuje wielką, o ile nie staw iam y
oporu, nie odchodzi przecie od zmysłów; ja przynajm niej do
ty ła zachow ywałam przytom ność, że czułam iż jestem podno­
szoną. T ak się tu objaw ia M ajestat Tego, k tó ry mocen jest
takie rzeczy czynić, iż z przerażenia włosy się jeżą na głowie,
152 ROZDZIAŁ XX.

i duszę głęboko przenika bojaźń obrażenia Boga tak wielkiego.


Ale bojaźń ta obleka się w miłość najgorętszą, jeszcze bardziej
tu się potęgującą na w idok tej m iłości nieskończonej, z ja k ą
Bóg do tego stopnia zniża się do takiego robaka zgniłego, iż
nie dość Mu ta k potężnie podnosić do siebie duszę, ale jakoby
pociąga do siebie i ciało to śm iertelne, ten sprosny muł, tylu
grzecham i zmazany.
D rugim skutkiem , ja k i pozostawia po sobie zachwycenie,
je s t oderwanie się ta k dziwne, iż brak mi w yrazów na okre­
ślenie jego. Mogę tylko, zdaje mi się, zaznaczyć różnicę jego
od tego oderw ania się, jak ie spraw ują łaski czysto duchowne:
je s t ono tu większe; tam zupełne to oderwanie się od wszel­
kich rzeczy stw orzonych jest tylko w duchu i w sercu; tu P an
jakoby żąda, aby i ciało czynny w niem udział miało; powstaje
z tego nowy rodzaj zniechęcenia do rzeczy tej ziemi, skutkiem
ktorego życie to doczesne jeszcze cięższem i przykrzejszem
się wydaje.
Z tego potem rodzi się cierpienie wew nętrzne, jakiego
sami ani przyw ołać do siebie, ani, gdy przyjdzie, oddalić nie
zdołamy. Chciałabym bardzo określić dokładnie to bolesne
cierpienie, ale snąć nie potrafię; powiem więc choć tyle ile po­
trafię. Nasam przód winnam zaznaczyć, że ten stan niew ypo­
wiedzianego cierpienia je st moim stanem obecnym, o wiele
późniejszym od w szystkich widzeń i objawień, o których je ­
szcze mam mówić, a zatem i od tego czasu, kiedy stale już
przestrzegając m odlitw y wew nętrznej, tyle na niej od P ana
otrzym yw ałam łask i pociech duchownych. I teraz wprawdzie
P an niekiedy mi ich użycza; najczęściej jednak, i niemal u sta­
wicznie, doznaję tego cierpienia, które teraz opisać zamierzam.
Cierpienie to byw a większe albo m n ie jsz e ; tu chcę mówić
o większem. Jakkolw iek z wielkim bólem były połączone te
gwałtowne porywy, które, ja k o tern powiem w dalszym ciągu,
na mnie przychodziły, gdy podobało się P anu zsyłać mi za­
chwycenia, nie sądzę przecie bym bardzo przesadzała, gdy po­
wiem, że ból on nie mniej się różni od tego cierpienia, o któ-
rem tu mówię, niż rzecz grubo cielesna od rzeczy wysoko du­
chowej. Bo on ból, ja k mi się zdaje, choć go czuje dusza, czuje
*
ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY". 153

go pospołu z ciałem; oboje w nim, rzec można, uczestniczą,


i nie masz tu tego zupełnego i ostatecznego opuszczenia, jakie
tow arzyszy tem u drugiem u cierpieniu. W yw ołanie tego cier­
pienia, ja k ju ż mówiłam, nie od nas zależy: często przychodzi
ono znagła i niespodzianie; pow staje w duszy, sama nie wie
* zkąd i jak , żądza jakaś nieopisana, i w m gnieniu oka całą du­
szę przenika; zaczem, pod wpływem tej żądzy, dusza ta k po­
czyna tęsknić i boleć, iż wznosi się wysoko nad samą siebie,
i nad w szystkie rzeczy stworzone; w tedy Bóg ją przenosi w pu­
szczę ta k głęboką, i tak ie od w szystkich stw orzeń opuszcze­
nie, że chociażby chciała i siliła się, nie znalazłaby żadnego,
któreby jej tow arzystw a dotrzym ało; ale i sama też niczyjego
tow arzystw a nie pragnie, chciałaby tylko um rzeć w tern osa­
m otnieniu. Choć do niej mówią, choćby sama, czyniąc sobie
wszelki m ożliwy gw ałt, usiłow ała przemówić, mało to pomoże,
bo duch jej, cokolw iekby czyniła, nie opuszcza onej sam otno­
ści. A Bóg, choć wówczas zdaje jej się że je s t bardzo daleko,
t nieraz przecie objaw ia jej wielmożności swoje w sposób zgoła
nadzw yczajny i przew yższający wszelkie pojęcie nasze; tern
bardziej nie masz słów na wypowiedzenie ty ch rzeczy, i nikt,
ja k sądzę, nie uw ierzy ani zrozum ie tego, jedno kto sam do­
świadczył. W ysokie te objaw ienia nie m ają na celu pocieszenia
duszy, ale ukazanie jej, ja k słusznie smuci się z oddalenia
swego od tego Dobra, k tó re zaw iera w sobie wszelkie dobra.
Od tych widzeń i objaw ień coraz bardziej rośnie w duszy
gorącość żądzy jej i gorzkie uczucie tej zupełnej sam otności
swojej, k tóra spraw uje jej ból ta k w ytw orny i przenikliwy, że
dosłownie, zdaje m i się, może wśród tej puszczy, k tóra ją ota­
cza, zastosować do siebie tę skargę królew skiego Proroka, -—
k tó ry snąć, pisząc te słowa, w takiejże samej znajdow ał się sa­
m otności, tylko że jako Św ięty, m usiał ją z łaski P ana czuć
w sposób nierównie jeszcze dotkliw szy:— „Vigilavi, et factus sum
s icu t passer solitarius in te c to “ '). W iersz ten, w takich chwi­
lach żywo mi staje na m yśli, jakobym w idziała w sobie wszy­
stko, co się w nim wyraża; i je s t to dla mnie pociechą gdy

') „Czuwałem, i stałem się jako wróbel samotny na daclin“. Ps. 101, 8,
t
154 ROZDZIAŁ JX.

widzę, że i inni doznawali w sobie dojm ującego bólu tego zu­


pełnego osamotnienia, tern bardziej że tacy Święci. R zeczyw i­
ście, w tym stanie dusza, rzekłbyś, już nie m ieszka w samej
sobie, jedno na dachu czyli na szczycie własnej istności swo­
jej, wysoko ponad w szystkiem stworzeniem ; owszem, wyżej
jeszcze, rzekłabym , mieszka, jeszcze ponad samymże szczytem
w nętrza swego.
Czasem znowu dusza czuje siebie jak b y pogrążona w osta-
tecznem ubóstw ie i ogołoceniu, i mówi do siebie, i pyta samej
siebie: „Gdzież je s t Bóg tw ój?“ ‘). Nadm ienię przytem , że
pierwej, odmawiając je po łacinie, nie rozum iałam dobrze zna­
czenia ty c h wierszy; gdy więc potem w onem objawieniu je
zrozum iałam , ucieszyłam się bardzo, widząc, że P an sam p rzy ­
wodził mi je na pamięć, bez żadnego z mojej strony przyłoże­
nia się. Nieraz także wspominałam na to, co mówi św. Paweł,
iż je s t „ukrzyżowany św iatu“ 2). Nie mówię, by te słowa do
mnie się m ogły stosować, owszem, widzę dobrze że jest prze­
ciwnie; ale sądzę że w takim stanie je st dusza, gdy ani z nieba ^
nie przychodzi jej żadna pociecha, i jeszcze nie je s t w niebie,
ani od ziemi żadnej pociechy nie żąda, i sercem ju ż nie jest
na ziemi, i ta k zawieszona je s t jak b y na krzyżu m iędzy niebem
a ziemią, i cierpi bez żadnej ani ztąd ani zowąd pomocy. Bo
to co jej przychodzi z nieba, — to jest, ja k mówiłam, poznanie
Boga ta k przedziwne, że przew yższa o wiele wszelkie możliwe
żądze nasze, — je st dla niej tern w iększą męką, tak w niej
podniecając żądzę posiadania Go, że nieraz z wielkiego bólu
odchodzi od zmysłów, chociaż ten skutek krótko trw a. Ból ten,
rzecby można, równa się przedśm iertnem u konaniu; tylko że
z tern konaniem idzie w parze ta k wielkie uszczęśliwienie, że
nie wiem z czembym m ogła je porównać. J e s t to m ęczeństwo
srogie zarazem i roskoszne. Cokolwiek może się przedstaw ić *
duszy z pociech ziemskich, choćby i takie rzeczy, które przed­
tem zw ykły były wydawać jej się najprzyjem niejszem i, wszy­
stko to teraz ckliwość jej spraw ia, w szystko to, rzekłbyś, na­
tychm iast zrzuca. Czuje to dobrze, że niczego nie chce, jedno

') Ps. 41, 8. — 2) Gal. 6, 14.


T
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ER E SY . 155

Boga swego; nie m iłuje w Nim tej czy drugiej poszczególnie


doskonałości Jego, ale chce Go całego, a nie wie tego, czego
chce. Nie wie, mówię, bo w yobraźnia niczego jej tu nie przed­
staw ia; a przytem , ja k mi się zdaje, przez znaczną część
czasu, ja k i zostaje w ty m stanie, władze pozostają bezczynne;
ja k w zjednoczeniu i w zachw yceniu radość używania, ta k tu
trzy m a je w zawieszeniu ból cierpienia.
O Jezu! ktoby zdołał dokładnie to opisać, jak b y m chciała
opisać W aszej Miłości, choćby tylko dla tego, byś mi w ytłó-
m aczył, co to jest, bo je st to stan, w którym dusza m oja teraz
ciągle pozostaje. Najczęściej, ja k tylko się u jrzy wolną od za­
jęć, przychodzą na nią te uciski śm iertelne, a ona drży z po­
czątku na przyjście ich, bo wie że od nich nie umrze; lecz gdy
ju ż znajdzie się w tym stanie konania, chciałaby cierpić je,
ja k długo starczy jej życia. J e s t to wszakże ból tak niezm ier­
nie srogi, że ledwo człowiek zdoła go znieść; nieraz też puls
praw ie zupełnie mi ustaje, ja k mówią te z pom iędzy sióstr,
♦ k tóre zw ykle w tedy m ną się zajm ują, i ju ż się lepiej znają na
ty c h objawach; i kości ze stawów wychodzą, i ręce tak drę­
tw ieją, iż nieraz ich złożyć nie mogę; i nazajutrz jeszcze tak i
m i ból pozostaje w nerw ach i w całem ciele, ja k gdybym wszy­
stkie członki m iała rozbite i stargane. Nieraz m yślę, że jeśli
dalej tak pójdzie, zakończy się to z woli i łaski Pańskiej za­
kończeniem życia; bo je s t to m ęka ta k wielka, że dosyć jej na
zadanie śmierci, tylko że ja tak iej łaski nie jestem godna. J e ­
dyną w tym stanie żądzą moją je st to, bym m ogła umrzeć; nie
pom nę wówczas ani na czyściec, ani na wielkie grzechy moje,
za k tóre należałoby m i się piekło; w szystko to znika m i w pa­
mięci, przed onem wielkiem pragnieniem oglądania Boga; i pu-
; szcza ona i sam otność milszą się w ydaje duszy i pożądańszą,
niż wszelkie tow arzystw a na świecie. To jedno mogłoby jej
dać niejaką pociechę, gdyby m iała możność zw ierzenia się ta ­
kiej duszy, któraby sama przez tę m ękę przechodziła; ale widzi,
że jakkolw iekby się chciała pożalić, nikogo snąć nie znajdzie,
ktoby jej uwierzył.
Z tego powodu innego znowu nieraz rodzaju m ękę cierpi.
Czasem ból jej do tego stopnia się wzmaga, że nie chciałaby

-
+
15G ROZDZIAŁ XX.

już, ja k przedtem , samotności, nie chciałaby również tow arzy­


stwa; chciałaby tylko m ieć kogo, kom uby się poskarżyć mogła.
Podobna je s t wonczas do skazańca, k tó ry już ma stryczek na
szyi, i ju ż się dusi, a chciałby zachw ycić powietrza. P rag n ie­
nie to tow arzystw a jest, ja k sądzę, skutkiem ułomności naszej:
bo iż ta m ęka grozi śmiercią, — a że ta k je s t istotnie, o tern
sama świadczyć mogę, gdyż nieraz byłam zagrożona tern nie­
bezpieczeństwem, w onych strasznych niem ocach i przejściach,
o k tó ry ch wyżej mówiłam, i śmiało, zdaje mi się, mogę tw ier­
dzić, że je st to niebezpieczeństwo równie wielkie i śm iertelne,
ja k wszelka najgroźniejsza choroba: — przetoż przyrodzony
w stręt duszy do rozłączenia się z ciałem spraw uje to, że prosi
0 ratunek, aby ja k on skazaniec, odetchnąć m ogła i zachwycić
powietrza, i w rozmowie, i w poskarżeniu się, i w rozerw aniu
myśli, szuka sposobu ocalenia życia swego; w czem wręcz się
sprzeciw ia pragnieniu ducha, czyli wyższej części duszy, która
owszem nie chce wyzw olenia z tej męki.
Nie wiem czy w yrażam się trafnie, albo czy um iałam od­
*
dać to co mam na myśli; ale zdaje m i się na pewno, że tak i
a nie inny byw a przebieg rzeczy. Osądź teraz sam W asza Mi­
łość, jakiego pokoju mogę używać w tern życiu, kiedy ten
k tó ry m iałam na m odlitw ie i samotności, i w pociechach jak ich
mi Pan tam użyczał, teraz najczęściej obraca mi się w tę w ła­
śnie mękę; ale ta m ęka ta k je s t słodka, i dusza ta k rozum ie
jej cenę, że przenosi ją nad wszelkie słodkości, jakich przedtem
używała. D roga ta w ydaje jej się bezpieczniejszą, bo je st to
droga krzyża, i szczęście, jak ie się w niej znajduje, bardzo
wysoką, zdaniem mojem, ma cenę, bo ciało w niem żadnego
nie m a udziału; ciało uczestniczy ty lko w cierpieniu, a dusza,
choć nie sama cierpi, sama przecie tylko cieszy się roskoszą
1 weselem, jak ie jej to cierpienie spraw uje. Nie wiem ja k to
być może, ale wiem że ta k jest; i nie zam ieniłabym tej łaski,
k tó rą P an tu mi czyni, — bo z ręki Jego ona pochodzi, i ża­
dną m iarą, ja k już mówiłam, sama jej sobie nabyć nie mogłam,
gdyż je s t to łaska jaw nie nadprzyrodzona, — na wszelkie inne,
o których jeszcze mówić będę; nie na w szystkie razem, mówię,
ale na żadną z nich, w ziętą poosobno. I proszę pam iętać, że
*■

-
+
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 157

te poryw y i zachw ycenia przyszły, ja k mówię, po łaskach od


P ana mi uczynionych, jakie przedtem opisałam, i po w szystkiem
co dalej jeszcze opiszę w tej księdze, i że ten je s t stan, w k tó ­
rym P an mię trzym a obecnie.
Ponieważ z początku byłam przerażona tą nieznaną mi
jeszcze łaską, — ja k to i w ogóle bywa ze mną za każdą ła­
ską, której P an mi użyczy, aż w dalszym jej ciągu Boska ła­
skawość Jego mię uspokoi, — P an rzekł do mnie bym się nie
bała, ale w większej cenie m iała tę łaskę, nad wszelkie inne,
które mi ju ż był uczynił; że w tern cierpieniu dusza się oczy­
szcza, i obrabia się i przepala ja k złoto w ogniu, aby łatwiej
na niej się przyjął i piękniej w ystąpił szmelc Boskich darów
Jego, i że tern cierpieniem oczyszcza się z tego, za coby m iała
cierpieć w czyścu. Czułam to dobrze, ja k wielka to łaska, ale
powyższe słowa Pańskie dużo większej dodały mi pewności,
i spowiednik także upewnia mię, że je s t to spraw a Boża.
W rzeczy samej, choć bałam się tej łaski, z uwagi na wielką
niegodziwość moję, nigdy bym nie zdołała uwierzyć, by to była
*
spraw a złego; bałam się tylko niesłychanej wielkości tej łaski,
pomnąc ja k mało na nią zasłużyłam . Niech będzie błogosła­
w iony Pan, za tak ą niepojętą dobroć swoję, Amen. W idzę, żem
odstąpiła od założenia mego, bo zaczęłam była mówić o za-
chw yceniach, a to, co tu opisałam, je s t czemś więcej niż za­
chwyceniem; dla tego też takie po sobie skutki pozostawia.
W racając teraz do zachw yceń, w ym ienię tu zwykłe ob­
jaw y i skutki ich. Naprzód, ciało m oje w tym stanie często
stawało się tak lekkiem , ja k gdyby zgoła było straciło przy­
rodzoną ciężkość swoję; dochodziło to nieraz do takiego stopnia
że praw ie już nie czułam, by nogi moje dotykały ziemi. Dalej,
dopóki trw a zachw ycenie, ciało pozostaje jak b y m artw e, nie­
zdolne najczęściej do najm niejszego ruchu, i w jak im stanie
pochw yci je zachwycenie, w takim pozostaje do końca, czy
stojące czy siedzące, czy z rękom a otw artem i czy skurczone­
mu Czucie i przytom ność rzadko kiedy zanikają, choć kilka
razy zdarzyło mi się żem je całkiem straciła; ale stan zw yczaj­
ny je s t ten, że w zm ysłach powstaje pewien odm ęt i zamię-
szanie, i mimo zupełną bezwładność do ruchów zew nętrznych,
+■
158 KOZDZIAŁ XX.

czuje się jed n ak i słyszy, tylko jak b y szmer zdaleka dochodzą­


cy. W chwilach przecie kiedy zachw ycenie dochodzi do szczytu,
to jest, kiedy władze gubią się w zupełnem zjednoczeniu z Bo­
giem, nic się już, ja k m i się zdaje, nie widzi, ani słyszy, ani
rozumie; ale ja k wyżej powiedziałam, mówiąc o m odlitw ie zje­
dnoczenia, to całkow ite przem ienienie duszy w Bogu krótko trw a;
wszakże, dopóki trw a, żadna z władz nie m a świadomości samej
siebie, ani nie wie co się tam dzieje. Snąc ta k być powinno,
byśm y, póki żyjem y na ziemi, nie rozum ieli tajem nic niebie­
skich, i nie byli zdolnym i zrozum ienia ich; Bóg przynajm niej
nie chce nam dać tego zrozum ienia. D ośw iadczyłam tego na
»
samej sobie.
Z apyta mię tu może W asza Miłość, jakim sposobem za­
chwycenie przedłuża się nieraz całem i godzinami? Co do mnie,
ta k się to najczęściej dzieje: podobnie ja k m ówiłam wyżej o zje­
dnoczeniu, zachw ycenie nie trw a bezustannie, dusza cieszy się
niem tylko przerwam i; chwilam i cała zanurza się w Panu,
czyli właściwiej mówiąc, P an ją zanurza w sobie, i ta k ją trz y ­
ma k ró tk i czas, a potem samą ju ż tylko wolę zatrzym uje przy
sobie. D rugie dwie władze tym czasem w ciągłym są ruchu,
podobne do wskazówki na kompasie, k tó ra się nigdy nie za­
trzym uje; ale Słońce spraw iedliw ości, gdy zechce, każe im sta­
nąć. To zachw ycenie wszystkich władz, ja k mówię, trw a krótką
chwilę; ale skutkiem wielkiej siły, z ja k ą duch został porw any
i podniesiony, wola, jakkolw iek tam te dwie władze znowu za­
czynają się szamotać, pozostaje zanurzona w Bogu, i jako pani
wszechwładna spraw uje działanie swoje w ciele; bo jakkolw iek
niespokojne one dwie władze, z nieprzyjaciół jej najm niejsze,
chcą zakłócić jej pokój, nie zakłócą go przecie zmysły: sama
je trzym a w zawieszeniu, bo ta k się podoba Panu. Zaczem po
większej części oczy pozostają zam knięte, choćbyśm y ich nie
zam ykali umyślnie; a jeśli kiedy otw orzą się, nie rozróżniają
przecie, ja k już mówiłam, ani spostrzegają tego co widzą. Ciało
w tym stanie nic zgoła samo z siebie działać nie może, ztąd
też, gdy drugie dwie władze znów się z wolą połączą, m niejszą
z niem trudność m ają. Niechaj więc, kom u P an użyczy tej
łaski, nie tra p i się tern, gdy ujrzy ciało swoje ta k godzinam i
ŻYCIE ŚW IĘ T E J TERESY. 159
całemi spętane, a rozum i pam ięć co chwila roztargnione.
W rzeczy samej te roztargnienia ich zwykle na tern się zasa­
dzają, że całe są ja k b y napojone zapałem do w ysławiania Pana,
albo że usiłują pojąć i zrozumieć co się w nich stało; choć
i do tego nie m ają dostatecznej przytom ności, bo są jakoby
człowiek, co po długiem spaniu i snach całonocnych nie cał­
kiem jeszcze zdołał się przebudzić.
Rozwodzę się ta k szeroko nad tym przedm iotem , bo wiem
że są obecnie, i tu na miejscu '), dusze, którym P an te łaski
czyni. Jeśli zaś ci, którzy niemi kierują, nie przechodzili sami
przez te stany, a zwłaszcza jeśli nie m ają nauki, mogą w yo­
brażać sobie, że osoba w zachw yceniu koniecznie powinna być
ja k b y m artw a: żal się Boże, co ta k a dusza ma do cierpienia
od spowiednika swego, jeśli ten jej i stanu je j nie rozumie,
ja k o^ tern później mówić będę. Być może, że sam a nie wiem
co mówię; W asza Miłość osądzi, czy choć w części trafnie się
w yrażam , bo P an ci dał doświadczyć tych rzeczy; lubo doświad­
czając ich jeszcze od niedawnego czasu, być może że nie przy­
patrzyłeś się im jeszcze ta k dokładnie, ja k ja.
Długo też potem , wbrew wszelkiemu z sobą mocowaniu
się, brak mi w ciele sił do swobodnego poruszania się: dusza
je w szystkie z sobą zabrała. Często znowu, schorzałe przedtem
i dojmującem i nękane boleściami, ciało z zachw ycenia w ycho­
dzi zdrowe i sposobniejsze do pracy, i ta k objaw ia się i na niem
wielkość daru, ja k i otrzym ała dusza; bo ja k ju ż mówiłam, tak
się nieraz podoba P anu, aby jak o już je s t posłusznem na roz­
kazy duszy, tak też wspólnie z nią szczęściem jej się cieszyło.
Za powrotem duszy do siebie zdarza się, jeśli zachw ycenie było
wielkie, że władze jej jeszcze dzień, lub dwa, albo i trzy, ta k
pozostają zatopione albo jak o b y upojone, ja k gdyby jeszcze
przytom ności nie m iały.
l u zaczyna się ciężkość i m ęka dla duszy, że musi zno­
wu wrócić do życia. Ju ż ptaszyna urosła, i pierwszy meszek
z niej opadł; już jej skrzydła urosły do wysokiego wzlotu. Tu
już całą rozw ija i wysoko z aty k a chorągiew Chrystusową: tu

') To jest w klasztorze w Awili.


160 ROZDZIAŁ XX.

on chorąży, przełożony nad tw ierdzą, w stępuje czy podniesiony


jest na najw yższą wieżę, i tam rozw ija sztandar w obronie
spraw y Bożej. Z tam tąd spogląda na ty ch , k tórzy są w dole,
jako ten k tó ry stanął na bezpiecznem miejscu, i już się nie boi
niebezpieczeństw, owszem raczej ich pragnie, iż ma sobie daną
od Boga jakoby niezawodną pewność zwycięztwa. W ulzi z tej
wysokości, ja k mało cenić się powinny w szystkie rzeczy ziem ­
skie, i jako w szystkie są niczem. K to stoi wysoko, daleko w i­
dzi i szeroki ogarnia okiem widokrąg. J u ż nie chce chcieć
czego innego, ani mieć innej woli, jedno tę, by czynił wolę
Pańską- i o to Go błaga, i w ręce Jego składa klucze woli
swojej. Oto więc ogrodnik zarazem chorążym i obrońcą tw ier­
dzy- niczego już czynić nie chce, jedno wolę Pana; me chce
już być panem siebie, ani niczego, ani najm niejszego owocu
z ogrodu tego; ale cokolwiek w nim je s t dobrego, w szystko to
oddaje Panu, aby On tern szafował wedle upodobania swego;
niczego nie chce mieć własnego, jedno by w szystkiem P an roz­
rządzał na chwałę swoję i według woli swojej. W szystko to
praw dziw ie i rzeczywiście ta k jest, i ta k się dzieje, jes i za
chwycenie je s t prawdziwe: praw dziw ie i rzeczywiście pozostają
po niem w duszy opisane tu sk u tk i i pożytki; gdyby ich nie
było, mocną m iałabym wątpliwość, czy to zachw ycenie od Bo­
ga- raczej obaw iałabym się, czy to nie pochwycenie od czarta
i „w ścieklizna“ ona, o której mówi św ięty W incenty (F erre-
riusz) ') Co do mnie, wiem z własnego doświadczenia i j a ­
koby n a ’ oczy to widziałam , że po jednej godzinie, i m niej, t a ­
kiego zachw ycenia, dusza pozostaje panią wyższą nad wszystko
stworzenie, i ta k swobodną i wolną, że nie poznaje samej siebie.
W idzi dobrze, że to nie z niej samej, ani wie ja k jej przyszło
tak ie wielkie dobro; ale to wie i jasno widzi, że każde tak ie

.) Et scias pro certo, quoct major pars raptuum, imo r aller urn nun-
tiorum Antichristi venit per istum modum: - miej za rzecz pewną, że wszel­
kie zachwycenia, czyli raczej rozwścieczenia posłow Antychrysta po
części w taki sposób powstają“.- S . Vine. Ferr. Tract. Vitae spint. c. XII.
Ś Teresa nżywa tn gry słów własnego utworu dla dobitniejszego oddania
myśli Świętego, którego przytacza, z wyrazu arrobamiento, zachwycenie, wo-
rzy nieistniejący wmówię hiszpańskiej wyraz rabiamento, wścieklizna.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TKBESY. 1(31

naw iedzenie P ańskie ta k ą nieogarnioną korzyść na nią sprow a­


dza. N ik t tem u nie da w iary, kto sam przez to nie przeszedł;
nie wierzą też biednej duszy, k tó rą przedtem widzieli tak
grzeszną, a teraz, ta k prędko, zryw a się ona do rzeczy boha­
terskich; bo nagle i od razu tak a w niej stała się zmiana, że
jej ju ż nie dość służyć Bogu m iernie, i w rzeczach zwyczaj­
nych, ale chce dla Niego czynić rzeczy, ja k zdoła największe.
P o czytują je j to za pokusę i szaleństwo. Gdyby chcieli zrozu­
mieć, że wszystko to nie od niej pochodzi, jedno od Pana,
którem u ju ż oddała klucze woli swojej, ustałoby ich zdziw ie­
nie. Je ste m mocno przekonana, że dusza, gdy dojdzie do tego
stanu, nic już nie mówi ani czyni z samej siebie, ale o wszy-
stkiem co uczynić ma, on Król najw yższy m a pieczę. O Boże!
jakże tu jasn y widzim y w ykład ty ch słów Psalm isty, i jak i
słuszny powód m iał K rólew ski P rorok, gdy prosił Boga, i bo­
dajby wszyscy za nim ta k prosili, o skrzydła gołębicy '). J a ­
sno tu widać ten w zlot z ducha poczęty, k tórym dusza, dążąc
do Boga, wznosi się nad wszystko stworzenie, a nasam przód
nad samą siebie; ale je s t to w zlot słodki, w zlot roskoszny,
w zlot cichy.
Jak ież to panowanie m a w ręku swojem dusza, k tórą Pan
na tę wysokość podniesie, skąd widzi przed sobą w szystkie
rzeczy stworzone, a żadna jej już usidlić nie może! Jakże się
w stydzi tego czasu, w którym się do nich przywiązywała!
Ja k że się dziwi zaślepieniu swemu! J a k lituje się nad tym i,
k tórzy jeszcze tą ślepotą są zarażeni, zwłaszcza jeśli to dusze
oddające się m odlitw ie bogomyślnej i otrzym ujące dary i po­
ciechy od Boga! Chciałaby wołać na nie w głos, aby je ostrzedz,
że są w błędzie; nieraz też ta k czyni, za co potem spadają jej
na głowę tysiączne prześladow ania. P oczytują jej to za brak
pokory, obwiniają ją, że chce uczyć tych, od którychby się
sam a uczyć powinna; zwłaszcza jeśli to kobieta. I słusznie ją
tu potępiają, bo nie widzą ani nie znają tego zachw ytu Boże­
go, k tó ry ją porywa, iż nieraz oprzeć mu się nie zdoła, i nie­
podobna jej nie ostrzedz i nie wywodzić z błędu tych, którym

') Ps. 54, 6.


Pisma ś. Teresy. T. I. 11
162 ROZDZIAŁ XX.

dobrze życzy, i chciałaby ich widzieć wyzw olonych z ciemnicy


tego życia, bo życie zmysłowe niczem innem nie je s t jedno
ciemnicą, i tak ą ono jej się przedstaw ia, zwłaszcza że sama
przedtem w niej leżała spętana.
Żałuje tego czasu, kiedy dbała o punkt honoru, i tego
błędu jakim się uwodziła, poczytując za honor to. co św iat zo­
wie honorem ; teraz w idzi że je s t to ogromne kłam stw o, i że
wszyscy w niem się obracam y. Rozum ie teraz, że praw dziw y
honor nie zasadza się na kłam stw ie, jedno na prawdzie, poczy­
tując za cóś to, co je s t czemś, a za nic to, co je st niczem,
a niczem jest, i mniej niż niczem, wszystko cokolwiek się
kończy, i co się nie podoba Bogu. Śmieje się sama z siebie,
że b ył czas, kiedy przyw iązyw ała ja k ą wagę do pieniędzy, i po­
żądania ich; lubo w tym punkcie sądzę, i ta k jest, że nigdy
nie dopuściła się winy; dość było tej winy, że im przyznaw ała
niejaką cenę. G dyby za pieniądze można kupić to dobro, które
teraz widzę w sobie, w ysokobym je poważała; ale widzę, że
dobra tego nabywa się wyrzeczeniem się wszystkiego.
Jak ież to rzeczy kupujem y sobie za te pieniądze, któ ry ch
pożądamy? Czy to rzeczy m ające wartość? Czy to rzeczy trwałe?
I po co ty ch rzeczy pragniem y? Zadowolnienia w nich szuka­
my, ale jakże ono posępne i ja k drogo kosztuje! Częstokroć
za pieniądze kupujem y sobie piekło, i nabawiam y się za nie
ognia nieugaszonego i karania bez końca. O, gdyby wszyscy
zechcieli uznać, że to ty lko błoto na nic nieprzydatne, jakażby
zgoda i ja k i pokój zapanow ały na świecie, jakie życie bez tro ­
ski! Ja k ą życzliwość i przyjaźń nieśliby wszyscy jeden dru­
giem u, gdyby znikły z oblicza ziemi te zabiegi o honor i pie­
niądze! Sądzę, że to jedno byłoby skutecznem lekarstw em na
w szystko złe na świecie.
W idzi dusza w Bogu żyjąca, jako wielkie je st zaślepienie
w roskoszach, jak ic h niem i nabyw a się już w tern życiu cier­
pień i udręczeń. J a k i niepokój! ja k i niesmak! jakie trudzenie
się na próżno! A w samej sobie, gdy w tej św iatłości Bożej
przegląda w nętrze swoje, dusza widzi nietylko pajęczyny wiel­
kich przew inień, ale i każdy, choćby najdrobniejszy pyłek; bo
słońce świeci w niej bardzo jasno; i jakkolw iekby ta dusza
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY .
163
pracow ała nad udoskonaleniem siebie, skoro to słońce na p ra­
wdę ją ogarnie, widzi w sobie same m ęty. Podobnie ja k woda
w naczyniu, póki słońce jej nie dosięga, zdaje się zupełnie czy­
sta i jasna; ale skoro na nią padnie prom ień słoneczny, poka­
zuje się, że w niej pełno pływ a żyjątek. Porów nanie to dosło­
wnie przypada do rzeczy: przedtem , nim dusza dostąpi ty ch
zachw yceń, zdaje jej się, że czuwa i stara się, aby nie obraziła
Boga, i że wedle sił swoich czyni co może; lecz gdy dojdzie
do tej światłości, k tórą oświeca ją ono Słońce sprawiedliwości,
i otw iera jej oczy, ty le widzi w sobie mętów, iż radaby napo-
w rót oczy zamknąć. Bo jeszcze nie je s t ta k nieodrodnem orlę­
ciem onego orła w spaniałego,. iżby zdołała patrzyć okiem nie-
zm rużonem w to słońce; ale siebie, skoro na chwilę oczy otwo­
rzy, widzi całą zamuloną. Przychodzą jej wówczas na pamięć
te słowa Psalm u: K to będzie spraw iedliw ym w obliczu twojem? J)
G-dy spojrzy na to Boskie słońce, jasność jego olśniewa ją; gdy
spojrzy na siebie, m uł przesłania jej oczy, i ślepnie biedna
gołębica. Owszem, bardzo często jej się to zdarza, że pozostaje
ta k zupełnie oślepiona, pochłonięta, przerażona, zapam iętała,
w obec ty ch wielmożności, które ogląda. Tu nabyw a praw dzi­
wej pokory, ta k iż zupełnie ju ż dla niej obojętną je s t rzeczą,
mówić dobrze o samej sobie, albo słyszyć drugich ją chw alą­
cych. P an ogrodu, nie ona, szafuje owocami ogrodu; do jej ręku
nic z nich nie przylgnie; cokolw iek ma dobrego, w szystko to
odsyła do Pana: jeśli kiedy mówi o sobie, czyni to dla chw ały
Jego. W ie, że w tym ogrodzie nic nie masz, coby do niej na­
leżało, i choćby chciała, nie może o tern nie wiedzieć, bo j a ­
wnie, na własne oczy to widzi; i cokolw iekby czyniła, i choć­
by się opierała. Bóg jak b y przem ocą zam yka je j oczy na rze­
czy tego świata, aby m iała je otw arte dla ujrzenia i poznania
praw dy.

') P s. 142, 2.
164

R O Z D Z IA Ł X X I.
Jeszcze o tym ostatnim stopniu modlitwy, dalszy ciąg i zakończenie. Cierpienia
duszy, na ten stopień wyniesionej, a zmuszonej wrócić znowu do życia
na świecie. Jakiem światłem Pan ją oświeca ku poznaniu obłudnych
ponęt świata.

Kończąc co zaczęłam mówić o tym przedm iocie, dodam


jeszcze, że zgodzenie się duszy nie je s t tu potrzebne. Zgodziła
się z góry na w szystko; wie że dobrowolnie oddała się w ręce
Pana, i że Go oszukać nie może, bo On wie w szystko. Nie je s t
to ta k i stosunek, ja k i byw a na tym świecie, gdzie w szystko
życie pełne je s t fałszu i obłudy: sądzisz żeś już pozyskał sobie
CZy ją życzliwość, ja k on sam ci się z nią oświadcza, aż nieba­

wem przekonyw asz się, że w szystko to było kłam stw em . 1 ru ­


dno doprawdy żyć wśród takich szalbierstw i m atactw , zwła­
szcza jeśli jeszcze przyplącze się do tego choć w najm niejszej
części w łasny interes. Błogosław iona ta dusza, k tó rą P an po­
ryw a do siebie, aby poznała prawdę! O, jakiż to byłby szczę­
śliwy stan dla królów! Ja k że o wiele pożyteczniej byłoby im,
starać się o dojście do niego, niż m yśleć o now ych zdobyczach
i rozszerzeniu panowania swego! Ja k ą spraw iedliw ością i do­
brym rządem cieszyłoby się królestwo! Huby nieszczęściom się
zapobiegło, ile już klęsk tacy królow ie byliby oszczędzili świa­
tu! Na tym szczycie stanąw szy, ju ż się człow iek nie lęka, i ży­
cie i cześć postradać dla miłości Boga. Ja k ie to w ielkie bło­
gosław ieństw o, gdy ta k złączony je s t z Bogiem ten, który
więcej niż wszyscy poddani jego obowiązany je s t mieć na celu
chw ałę Pańską, ponieważ w inien królew ski przykład dawać
tym , k tó rz y podlegają rozkazom jego! Za jedno w najm niejszym
punkcie rozszerzenie w iary, za jedno choć w części jakiej
oświecenie heretyków , gotów by tysiąc razy królestw o swoje
utracić; i słusznie: bo z w iększym niezrównanie, niż tak a strata,
zyskiem nabyłby za to królestw a, które nie m a końca, którego
szczęśliwości gdy choć jednę kroplę dusza zakosztuje, w szystkie
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T ER E SY . 165

rzeczy tego św iata je j brzydną. Cóż dopiero będzie, gdy cała


się zanurzy w tych zdrojach błogosławionych? O Panie, gdy­
byś mi był użyczył takiej m ądrości i siły, bym um iała głosem
wielkim oznajm iać w szystkim te rzeczy, chociażby m i nie uw ie­
rzyli, tak ja k nie wierzą wielu innym, k tó rzy inaczej i lepiej
niż ja w yrazić to um ieją, mnie przynajm niej i gorącej żądzy
m ojej stałoby się zadość. Życie samo, zdaje mi się, oddałabym
w ofierze, gdybym m ogła choć jednę z ty c h praw d podać lu ­
dziom do zrozum ienia. Nie wiem wprawdzie, cobym uczyniła,
gdyby przyszło do tego, bo ufać sobie nie mogę; wszakże, choć
tak ą jestem , ta k w ielki czuję w sobie zapał do w ypow iedzenia
tego tym , k tó rzy m i pisać kazali, że od gw ałtow ności jego
praw ie życie we mnie ustaje. Nic więcej uczynić nie zdołając,
do Ciebie, Panie, się zwracam , prosząc o pomoc i ratu n ek na
to w szystko. T y wiesz, Panie, że ochotnem sercem w yrzekła­
bym się ty ch łask, które m i uczyniłeś, — bylebym pozostała
w stanie łaski tw ojej i Ciebie nie obrażała, — a ustąpiłabym
ich królom ; bo wiem że niepodobna, by wówczas pozw alali na
wiele rzeczy, na k tóre teraz pozw alają, i by za otrzym aniem
takich łask, najw iększe dobra na nich nie spłynęły. O Boże
mój! daj im zrozum ienie obowiązków swoich, i co Tobie są
winni, kiedy ta k ich wyw yższyłeś, iż nie ty lko za życia chcesz
aby w yobrażali na tej ziemi wielmożność tw oję, ale i śm ierć
niejednego z nich, ja k słyszałam , znakam i z nieba wsławiłeś,
o czem nie mogę wspomnieć bez pobożnego wzruszenia; snąć
oznajm iasz im ty m sposobem, K rólu mój, ja k dalece powinni
Cię naśladować w życiu swojem, kiedy samąż śm ierć ich po-
dobnemi poniekąd zaznaczasz znakam i z nieba, jak ie się dzia-
ły, gdyś Ty um ierał. W ielka może śmiałość moja, że się po­
ważam takie rzeczy mówić; jeśli W asza Miłość tak sądzisz, p o ­
drzyj com napisała; ale bądź tego pewnym, że gdybym m ogła
stanąć im na oczy i gdybym m ogła się spodziewać że mię
usłuchają, więcej jeszcze i śmielej m ówiłabym do nich; bo b ar­
dzo gorąco Bogu ich pólecam, i pragnęłabym aby Bóg mię
w ysłuchał, chociażby kosztem ofiary życia mego, co byłoby
m ałą stra tą wzam ian za zysk wielki; i ta k często w ielka m ię
ogarnia tęsknota do śmierci. Bo i kom uż nie przykrzyłoby się
166 ROZDZIAŁ XXI.

to życie, gdy widzi na oczy te wielkie zm am ienia i ułudy,


w jak ie tu chodzim y uw ikłam i, i tą ciężką ślepotą, k tó ra nam
oczy zasłania?
Dusza, gdy stanie na tej wysokości, nie tylko pragnie
w ielkie rzeczy czynić dla Boga, ale i siły nabyw a z Boskiej
łaskawości Jego, "aby pragnienia swoje do skutku przyw ieść
mogła. Nie masz rzeczy którejby, skoro uzna w niej sposób
usłużenia Bogu, od razu sią nie chwyciła; a przecie, w szystko
to czyniąc, w przekonaniu swojem nic nie czyni, bo ja k m ó­
wiłam, jasno to widzi, że prócz jednego spodobania sią Bogn,
w szystko inne je s t niczem. Co najboleśniejsza, to że takim
stw orzeniom niepożytecznym , jak iem ja jestem , nie nadarzają
sią podobne sposobności) do uczynienia czegoś dla chw ały i upo­
dobania Bożego. Zlituj sią nademną, Boże mój! niech przecie
kiedy przyjdzie ten czas, bym zdołała Ci spłacić choć jak i
grosz z tego wielkiego długu, k tó ry Ci jestem winna. Sam zrządź,
0 Panie, ja k zechcesz, i podaj sposób, aby Ci w czem kolwiek
usłużyć m ogła ta służebnica tw oja. B yłyć takie, podobnie ja k
ja , niew iasty, a działały dla m iłości tw ojej czyny bohaterskie;
ja nic wiącej nie umiem, tylko mówić, i dla tego nie chcesz,
Boże mój, użyć m nie do czynu; w szystka służba m oja kończy
sią na słowach i pragnieniach; a i do nich nie m am śmiałości
1 swobody, bo może nie um iałabym żadnego z nich wykonać.
Umocnij Ty duszą m oją, i uczyń ją naprzód sposobną, o Dobro
nad wszelkie dobra, o Jezu mój! a potem rychło zrządź spo­
soby, jakobym m ogła co uczynić dla Ciebie, bym już nie cier­
piała tej ciągłej m ąki, że tyle biorą, a nic w zam ian nie od­
dają. Cokolwiekby mią kosztow ać miało, nie dopuszczaj bym
dalej ta k stała przed Tobą z rąkam i próżnem i, boć ta k a bądzie
zapłata, ja k ie b yły uczynki. Oto masz życie moje, oto masz
cześć moją, oto masz wolą moją: w szystko Tobie oddałam,
Tw oja jestem , rozporządzaj m ną wedle woli tw ojej. Znam -ci
dobrze, Panie mój, nieudolność moją; z Tobą złączona, podnie­
siona na tą w ysoką wieżą, z której widzi sią praw dą, w szystko
zdołam uczynić, póki Ty ze m ną jesteś; lecz jeślibyś mią, choć
na chwilą tylko opuścił, pójdą znowu tą drogą, k tó rą szłam,
drogą wiodącą do piekła.
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T E R E S Y . 167

O, co się dzieje w duszy, gdy z tego szczytu, na którym


siebie w idzi postaw ioną, musi znowu wrócić do powszednich
spraw i rozm ów ludzkich, być świadkiem i widzem niepocie-
sznej kom edyi tego życia, tracić czas na zaspakajanie potrzeb
ciała, na jedzenie, na spanie! W szystko to jej cięży, radaby
uciekła od w szystkiego, a w idzi siebie okutą w kajdany i za­
trzym aną w więzieniu; czuje w tedy napraw dę niewolę, w jakiej
nas trzym a ciało, i nędzę tego życia. Rozum ie, ja k słusznie
Paw eł święty błagał Boga o wyzwolenie z tej niewoli; woła
z Apostołem i prosi Boga, aby ją w ybaw ił z ciała tej śm ierci ');
lubo to sprzykrzenie sobie życia i nędz jego pow staje, ja k
nieraz mówiłam, już i na poprzednich stopniach m odlitw y, tu
przecie nabiera ono takiej siły i gwałtow ności, iż dusza, rzekł­
byś, rada w yskoczyłaby z ciała, dla zdobycia sobie tej wolno­
ści, na k tó rą jeszcze jej nie puszczają. Ż yje ja k b y zaprzedana
w niew olę na ziemi obcej; a co najwięcej ją boli, to że mało
znajduje takioh, którzyby z nią cierpieli nad tern wygnaniem ,
i pragnęli wyzwolenia; przeciw nie, praw ie w szyscy kochają to
życie, i pragną żyć ja k najdłużej. O, gdybyśm y um ieli nie
przyw iązyw ać się do niczego, i nie pokładać zadowolnienia
swego w rzeczach ziem skich, ja k mocno wówczas bolelibyśm y
nad tern oddaleniem od Boga, w jakiem tu żyjem y, ja k sku­
tecznie pożądanie wesela i życia prawdziwego uśm ierzałoby
w nas strach śmierci! N ieraz się nad tern zastanaw iam : jeśli ja,
ta k a nędzna, przy ta k oziębłej m iłości m ojej, przy tak niepe­
wnej, gdyż nań nie zasłużyłam uczynkiem , nadziei onego pra­
wdziwego wesela w wieczności, przecie dzięki tem u światłu,
którego P an mi użyczył, ta k mocno częstokroć cierpię nad
tern, że jeszcze zatrzym ana jestem na tern wygnaniu; cóż do-
dopiero czuć m uszą i ja k boleć Święci? Go m usiało się dziać
w duszy ś. Paw ła, i M agdaleny, i innych im podobnych, w k tó ­
rych ta k potężnie płonął on ogień m iłości Bożej? Musiało to
być jedno nieustające męczeństwo. Jed y n ą, zdaje mi się, rzeczą,
k tó ra mi przynosi niejaką ulgę i ochłodę, je s t obcowanie z du­
szami, w k tó ry ch podobneż znajdę pragnienia; pragnienia, mó-

') Rzym. 7, 24.


168 ROZDZIAŁ XXI

wię, objaw iające się w uęzynkach; w uczynkach, powtarzam :


bo są i takie, którym się zdaje, że są oderw ane od w szystkiego,
i za tak ie się podają, i w rzeczy samej takiem iby być powinny,
ja k tego w ym aga stan ich, i długie lata, które niejednej z nich
ju ż upłynęły, odkąd pierwsze zrobiła k roki na drodze dosko­
nałości: ale dusza na ty m stopniu, o którym tu mówię, z Bo­
giem złączona, od razu i zdaleka poznaje, które z nich to do­
skonałe w yrzeczenie się w szystkiego m ają ty lko na ustach
i w słowach, a k tó re słowa swoje już stw ierdziły uczynkiem ,
bo dobrze widzi słaby postęp tam tych, a wielkie postępy tych
drugich; kto ma doświadczenie w ty ch rzeczach, jasno to widzi,
i z łatw ością rozpozna.
Mówiłam o skutkach, jakie spraw ują zachw ycenia, jeśli
są z ducha Bożego. S k utki te wprawdzie m ogą być większe
albo mniejsze. M niejsze byw ają w początkach: bo choć i wów­
czas skutki te są rzeczyw iste i też same, ale iż jeszcze nie są
stw ierdzone uczynkiem , dusza ich jeszcze w sobie nie doświad­
cza, i sama o tern nie wie, że je posiada. Doskonałość rośnie
stopniowo: nim dusza dojdzie do zupełnej czystości w ew nętrz­
nej, i zatrze wszelkie ślady pajęczyn, k tóre ją szpeciły, musi
koniecznie upłynąć nieco czasu; a w m iarę ja k rośnie w niej
miłość i pokora, coraz też większą woń te k w iaty cnót jej i dla
niej i dla drugich w ydają. Ale praw da i to, że jednem ju ż za­
chw yceniem P an takie może w duszy zdziałać skutki, iż mało
ju ż z jej strony pozostanie do uczynienia, aby osiągnęła do­
skonałość; bo tej hojności łask, jakie P an tu w ylew a na dusze,
n ik t nie zrozum ie ani uw ierzy, kto tego sam nie doświadczył;
są to rzeczy, których, zdaniem m ojem, żadną, choćby najw ię­
kszą pilnością naszą, osiągnąć nie zdołam y. Nie mówię by du­
sza, przy pom ocy łaski Boskiej i własnej długoletniej usilności,
idąc coraz wyżej stopniam i wskazanem i przez tych, k tó rzy pi­
sali o m odlitw ie w ew nętrznej, o początkach i dalszych postę­
pach jej, nie mogła, choć z trudem wielkim, dojść do dosko­
nałości i wysokiego oderw ania się od rzeczy tego świata: ale
nie ta k w krótkim czasie, i ta k bez żadnego naszego przyczy­
nienia się, ja k to P an czyni tu ta j, stanowczo i ostatecznie od­
ryw ając duszę od ziemi, i dając jej panowanie nad w szystkiem
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 169

co na niej jest, c h o ciażb y ,— co wiele znaczy, i więcej nad to


już powiedzieć nie zdołam , — chociażby, mówię, w tej duszy
nie było większej zasługi, niż było w m ojej, a moja zasługa
była praw ie żadna. D la czego ta k czyni Boski M ajestat Jego?
dla tego że tak chce, i jako chce, ta k czyni, i chociażby du­
sza nie była przysposobiona, On ją przysposobi, aby zdołała
przyjąć te skarby, które jej dać postanow ił. T ak więc nie za­
wsze daje te skarby sposobem nagrody tym , k tó rzy na nie za­
służyli, pilnie upraw iając swój ogród: chociaż, kto dobrze cho­
dzi około tej roboty, i szczerze stara się oderwać się od rze­
czy ziem skich, tem u Pan, rzecz pewna, nie omieszka ty ch da­
rów swoich użyczyć; ale niekiedy, ja k mówiłam, podoba się
woli Jego okazać wielmożność swoję nad ziem ią choćby n aj­
gorszą, i uczynić ją sposobną do w szystkiego dobrego, tak iż
staje się już, rzekłbyś, jak o b y niezdolną wrócić się jeszcze do
grzechów, którem i przedtem Boga obrażała.
U m ysł w tym stanie ta k m a sposobny i naw ykły do ro­
zum ienia tego, co samą je s t praw dą, że wszystko inne w ydaje
jej się fraszką dziecinną. Nieraz śmieje się w sobie, gdy widzi
ludzi pow ażnych, żyjących w zakonie, oddanych m odlitw ie we­
w nętrznej, a przecie przyw iązujących jeszcze wielką wagę do
punktów honoru, k tóre ona ju ż zdeptała nogami. W ym aga te ­
go, mówią, rozsądek, i powaga ich stanow iska, aby na niem
m ogli działać z pożytkiem : a ona wie o tern z wszelką pewno­
ścią, że gdyby zechcieli tę pow agę stanow iska swego dla m i­
łości Bożej na bok odłożyć, w ięcejby zdziałali pożytku w je ­
den dzień, niż go z tą pow agą swoją zdziałają w dziesięć lat.
Dusza w tym stanie żyje w ustaw icznych cierpieniach, i cią­
gle nosi krzyż, ale ciągle też dziwne czyni postępy; gdy tym ,
k tórzy na nią patrzą, zdaje się, że ju ż doszła do szczytu do­
skonałości, ona po k rótkim czasie stanie jeszcze wyżej, bo Bóg
wciąż coraz większych łask jej użycza. Bóg je st duszą jej; On
wziął ją w swoję pieczę, On i przyśw ieca jej; ciągle jak o b y
stoi przy boku jej, strzegąc jej, aby Go nie obraziła, przym na­
żając jej łaski i pobudzając ją aby Mu służyła. G dy dusza
m oja dostąpiła tego szczęścia, że Bóg jej tę tak wielką łaskę
uczynił, w tejże chwili ustały duchowne niedom agania moje;
170 ROZDZIAŁ XXI.

Bóg dodał mi siły do pow stania z nich; znalezienie się w oka-


zyach lub tow arzystw ach, k tóre mi dawniej czyniły roztarg n ie­
nie, ta k ju ż na mnie żadnego nie wyw ierało wpływu, ja k g d y ­
by dla m nie zgoła nie istniały; owszem, co przedtem mi szko­
dziło, to teraz stało mi się pomocą ku dobremu; wszystko mi
służyło za pobudkę i środek do lepszego poznania Boga, i m i­
łow ania Go, i uznania, ile Mu jestem winna, i żalu serdecznego
za przeszłe życie moje. R ozum iałam dobrze, że wszystko to
nie pochodziło ze mnie, ani nie było w łasnym moim nabytkiem
i własnego starania mego owocem, bo naw et i czasu jeszcze
na to nie miałam; Bóg, sam z siebie i z samej ty lko łaskaw o­
ści swojej, dał mi tak ą siłę. I od pierwszej chwili, ja k P an
zaczął mi użyczać tej łaski zachw yceń, aż dotąd, siła ta wciąż
się we m nie wzm agała, i dobroć Jego trzym ała m ię za rękę,
abym się nie cofnęła wstecz: i zdaje m i się, i ta k jest, że nic
jak o b y nie czynię sama z siebie, jedno widzę jasno, że P an je s t
k tó ry w szystko we mnie działa. Stąd też sądzę, że dusza, gdy
dostąpi ty ch łask od Pana, jeśli jedno trw a w pokorze i w bo-
jaźni, i w tern niezm iennem przekonaniu, że On sam wszystko
w nas sprawuje, a m y jak o b y nic: —• że, mówię, ta k a dusza,
może bezpiecznie znaleźć się w jakiem bądź tow arzystw ie,
choćby najbardziej światowem i niepobożnem, a nic jej ono
nie zaszkodzi, ani w niczem nie zachw ieje; owszem raczej, ja k
mówiłam, będzie jej pomocnem, i nowego jej doda bodźca do
wyższego postępu. Są to już dusze mocne, w ybrane od Pana
dla pożytku drugich; lecz moc ta, pow tarzam , nie z nich sa­
m ych pochodzi: raz podniósłszy duszę do tego stanu, P an jej
stopniowo coraz głębsze odkryw a tajem nice. Tu w tych za-
chw yceniach udzielają się duszy objaw ienia praw d Boskich,
i łaski szczególne i widzenia; a w szystko to służy jej ku g łęb ­
szemu utw ierdzeniu się w pokorze i nabraniu coraz większej
siły, aby um iała za nic mieć te rzeczy doczesne, a coraz j a ­
śniej poznawać wielkość nagrody, k tórą P an trzy m a pogotow iu
dla tych, k tó rzy Mu służą. Niechże w Boskiej łaskawości swo­
jej raczy to sprawić, aby ta hojność niesłychana, ja k ą okazał
nade m ną nędzną grzesznicą, była w czem kolwiek na pożytek
ŻYCIE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 171

drugim: aby k tó rzy to czytać będą, zdobyw ali się na siłę i m ę­


stwo potrzebne do ochotnego porzucenia w szystkiego dla Boga.
K iedy ta k wspaniale Boska wielmożność Jeg o płaci tym , k tórzy
Mu służą, iż w tern życiu naw et jasno już w idzą zysk i zapłatę
im zgotow ane, cóż dopiero będzie w życiu przyszłem?

R O Z D Z IA Ł X X II.
Jako bezpieczną dla duszy bogomyślnej drogą jest: nie zrywać się samej do
rzeczy wysokich, aż Pan ją do nich podniesie. Jako środkiem do naj­
wyższej bogomyślności ma być człowieczeństwo Chrystusa Pana.
Jakiemu błędowi w tym względzie dawniej podlegała.
Ważność i pożyteczność nank w tym rozdziale
zawartych.

O jednej jeszcze rzeczy chcę tu wspomnieć, zdaniem mo-


jem , ważnej; może to, co powiem, jeśli W asza Miłość uznasz to
za dobre, posłuży kom u w razie potrzeby za przestrogę. W nie­
k tórych książkach, trak tu jący ch o m odlitw ie w ew nętrznej, czy­
tałam tak ie zdanie, że lubo dusza nie zdoła wznieść się z sa­
mej siebie do tego stanu bogom yślności, gdyż je st to spraw a
całkiem nadprzyrodzona, k tó rą P an sam w niej sprawuje:
wszakże po w ielu latach, przeszedłszy drogę oczyszczającą,
i postąpiw szy oświecającą, —- dla czego tę drogę zowią oświe­
cającą, tego dobrze nie rozum iem ; sądzę że je s t to droga tych
k tó rzy już wyżej postąpili,— dusza ta, mówią, może potem już
sam a sobie dopom agać, odryw ając się w duchu od w szystkich
rzeczy stw orzonych, a wznosząc się z pokorą do Stworzyciela.
Zaczem usilnie zalecają jej oddalanie od siebie wszelkich wy­
obrażeń zmysłowych, a wznoszenie się do duchowej kontem -
placyi Bóstwa; bo, mówią, wszelkie zmysłowe wyobrażenie,
chociażby naw et samegoż człow ieczeństwa Chrystusow ego, tym ,
k tórzy już ta k daleko postąpili, spraw ia skrępow anie i prze­
szkodę do doskonałej bogom yślności. Na potw ierdzenie tego
zdania swego, przyw odzą słowa, k tóre mówił Zbawiciel do
Apostołów, gdy w stępując do nieba, zapow iadał im przyjście
172 ROZDZIAŁ XXII.

D ucha Św iętego J). Mnie jed n ak się zdaje, że gdyby Aposto­


łowie byli wówczas m ieli tak ą wiarę, jak ą m ieli później, gdy
zstąpił na nich D uch Święty, że Chrystus P an je s t Bogiem za­
razem i człowiekiem, w idok człow ieczeństwa Jego nie byłby
żadną dla nich przeszkodą; stąd też Zbawiciel słów ty c h nie
rzekł do M atki swojej, choć Ona Go m iłowała więcej niż wszy­
scy drudzy. Poniew aż więc, zdaniem ty ch pisarzy, sprawie tej,
jako zgoła duchownej, w szelka jakabądź rzecz cielesna może
ty lko czynić zam ięszanie i przeszkodę, przeto dowodzą, że
dusza powinna starać się o to jedynie, aby czuła siebie ze
wszech stron ja k b y w zagrodzie zam kniętą wszędyobecnością
Bożą, i całkiem w Nim pogrążoną. N auka ta poniekąd zdaje
mi się dobrą i słuszną; ale żebyśm y m ieli dla tego całkiem
uchylać się od Chrystusa, i Boskie ciało Jego zaliczać do rzę­
du ludzkich nędz naszych i jakiegobądź innego stw orzenia, to
uważam za żądanie nieznośne. Daj Boże bym um iała jasno
m yśl m oję wyrazić. Nie m yślę ty m pisarzom w prost zaprze­
czać; są to mężowie uczeni i duchowni, i wiedzą co mówią;
Bóg też różnem i drogam i i sposobam i prow adzi dusze. J a tu ­
taj, w dalsze pytania się nie wdając, chcę ty lko powiedzieć
ja k prow adził moję, i w jakiem się znalazłam niebezpieczeń­
stw ie, gdy chciałam zastosować się do tej nauki, ja k ją w onych
książkach w yczytałam . K to raz doszedłszy do zjednoczenia,
dalej już nie postępuje, to je s t do zachw yceń, i widzeń, i in­
nych tego rodzaju łask, jak ie Bóg duszom czyni, ten, łatw o
wierzę, że naukę w onych książkach podaną będzie uważał za
najlepszą, ja k i ja za ta k ą ją uważałam; ale gdybym była
w tern przekonaniu pozostała, sądzę że nigdy nie byłabym do­
szła do tego stanu, w jak im dzisiaj jestem : bo przekonanie to,
zdaniem m ojem , je s t błędnem. Może być że sama jestem w błę­
dzie, wszakże opowiem co ze m ną było.
Nie m ając przew odnika, czytałam te książki, w nadziei,
że powoli z nich nieco św iatła zaczerpnę; aż później dopiero
zrozum iałam , że gdyby P an sam nie b ył m ię oświecił, mało co•)

•) „Pożyteczno wam abym ja odszedł; bo jeśli nie odejdę, Pocieszyciel


nie przyjdzie do was“. Jan, 16, 7.
ŻYCIE ŚWIĘTEJ T ERE SY . 173

byłabym z tego czytania się nauczyła; bo to, co z książek zro­


zumiałam, było niczem, póki P an w Boskiej łaskawości swojej
nie dał mi zrozum ieć z własnego doświadczenia; przedtem , od­
byw ając rozm yślanie w edług przepisów podanych w książkach,
sam a nie w iedziałam co czynię. Gdym już doszła do niejakich
początków m odlitw y nadprzyrodzonej, to je s t m odlitw y odpo-
cznienia, starałam się oddalać od siebie wszelkie wyobrażenia
rzeczy podpadających pod zmysły; wszakże duszą się wznosić
do bogom yślności nie śmiałam: będąc zawsze ta k grzeszną,
uw ażałam , że byłoby to zuchwalstwem . Zdawało m i się jednak,
że czuję obecność Boską, i w istocie ta k było, i starałam się
trw ać w skupieniu i zjednoczeniu z Bogiem. J e s t to bardzo
słodki rodzaj m odlitw y, i gdy Bóg raczy do niej dopomódz,
dusza na niej doznaje wielkiej roskoszy; a iż pożytek i smak
jej w yraźnie i jakby widocznie czuć się daje, więc ciesząc się
nią, nie ty lko nie czułam żadnej potrzeby zw rócenia się do
świętego człowieczeństwa, ale owszem wspom nienie na nie
praw dziw ą mi się wydawało do m odlitw y przeszkodą. O Panie
duszy mojej i dobro moje, Je zu Chryste ukrzyżow any! nigdy
nie mogę wspomnieć na to bez serdecznego żalu, że takie
m iałam o Tobie pojęcie; zdaje mi się, że wielkiej przez to
zdrady przeciw Tobie się dopuściłam, choc przez nieśw iado­
mość. Całe życie m oje takie m iałam wielkie do C hrystusa P ana
nabożeństwo; bo to , o czem mówię, przyszło m i dopiero pod
koniec, to je s t na krótko przed czasem, gdy P an zaczął mi
użyczać onej łaski zachw yceń i widzeń. Nie długo więc trw a­
łam w tern błędnem m niem aniu, i tak zawsze w racałam do
zw yczaju mego lubowania się w Panu, zwłaszcza ile razy przy­
stępow ałam do Kom unii. R adabym była m iała zawsze przed
oczym a w izerunek jego i wyobrażenie, bo w duszy nie um ia­
łam ta k głęboko zachow ywać je w yryte, jakbym była chciała.
Czy to rzecz podobna, Panie mój, żeby we mnie choćby na
chwilę postała ta myśl, byś Ty mógł m i być przeszkodą do
większego dobra? Zkądże mi przyszły w szystkie dobra, jedno
od Ciebie? Nie chcę przypuszczać, by w tern była w ina m oja,
bo bardzo mię to boli; była to z pewnością nieświadomość;
zaczem też raczyłeś w dobroci tw ojej zaradzić jej, dając mi
174 ROZDZIAŁ XXII.

doradców, k tórzy mię z tego błędu wywiedli, i potem sam tyle


razy mi się ukazując, ja k niżej opowiem, abym jaśniej jeszcze
zrozum iała, ja k w ielki to błąd, i abym ostrzegła o tern wielu
innych, k tó ry ch i ostrzegłam , i abym teraz tu ta j to zapisała.
Jestem przekonana, z e ta a nie inna je s t przyczyna, dla czego
ty le dusz, choć dostąpiły m odlitw y zjednoczenia, dalej nie po-
stępuje, i nie zdoła się wznieść do zupełnej swobody ducha.
Dwa są, zdaje m i się, powody, na których mogę oprzeć
to przekonanie moje; może to, co powiem, będzie rzeczą m ałej
wagi, ale będzie to rzecz, k tórej na samej sobie doświadczyłam,
bo dusza m oja bardzo źle się m iała, póki jej P an św iatła nie
użyczył; w szystkie jej pociechy były chwilowe tylko i p rze ry ­
wane; poczem, gdy przeszły, ju ż dusza m oja w cierpieniach
i pokusach swoich nie czuła przy sobie tego tow arzystw a B o­
skiego M istrza, którem później dano jej było się cieszyć.
Pierw szy ted y mój powód je s t ten, że w takiem uchylaniu się
od świętego człowieczeństwa Chrystusow ego je st pewien m a­
leńki brak pokory, choć ta k głęboko zaczajony i u k ry ty , że
trudno go spostrzedz. Bo któż, — chybaby ta k był pyszny
i nędzny, jak ą j a wówczas byłam , — chociażby całe życie się
przem ęczył w wszelkich, jak ie tylko pom yśleć się dadzą, po­
kutach, i um artw ieniach ducha, i prześladow aniach, nie poczy­
tyw ałby sobie tego za skarb najdroższy i sow itą za w szystkie
cierpienia swoje zapłatę, gdyby mu P an pozwolił z Janem św.
stanąć pod krzyżem? Nie wiem w czyjej głowie m ogłaby po­
m ieścić się m yśl, by takiej łaski nie byłoby dosyć, chyba
w mojej tylko, k tó ra też we w szystkiem i na w szelki sposób,
m iasto zysku, k tó ry osiągnąć m iałam , szkodę tylko ponosiłam.
Je śli zaś skutkiem przyrodzonego usposobienia, czy słabości,
nie każdy i nie zawsze może rozm yślać o Męce P ańskiej, z po­
wodu bolesnego, jak ie to rozm yślanie spraw uje mu wstrząśnie-
nia, któż mu broni trzym ać się przy boku P an a zm artw ych­
w stałego, kiedy Go posiadam y ta k blisko nas w Sakram encie,
gdzie m ieszka ju ż uwielbiony, gdzie już Go nie oglądam y um ę­
czonego, z ciałem poszarpanem na szm aty, krw ią zbroczonego,
znużonego drogami, prześladow anego przez tych, którym same
tylko św iadczył dobrodziejstw a, od uczniów niew iernych opu­
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ER E SY . 175

szczonego? Bez w ątpienia, są dusze niezdolne w ytrzym ać cią­


głą pamięć tych w ielkich męk, jak ie On w ycierpiał. Lecz oto
tu Go masz wolnego od męki, pełnego chwały, dodającego
m ęstw a jednym , pobudzającego drugich, przed swojem w stą­
pieniem do nieba. Masz Go tu w N ajśw iętszym Sakram encie,
jak o się uczynił tow arzyszem naszym , nie mogąc, rzekłbyś,
przenieść tego na sobie, by na jednę chwilę od nas się oddalił.
Ja k że więc ja m ogłam to przenieść na sobie, bym się oddalała
od Ciebie, Panie mój, sądząc że ty m sposobem lepiej potrafię
Ci służyć? Gdym Ciebie obrażała, jeszcze Ciebie nie znałam;
ale już poznawszy Cię, ja k m ogłam sądzić, że tą drogą idąc,
bliżej dojdę do Ciebie? O, jakże złą drogą szłam Panie! czyli
raczej szłam, rzec mogę, bez drogi, aż gdy Ty nawróciłeś mię
na drogę praw dziw ą, ujrzaw szy Ciebie przy mnie, wraz z Tobą
w szystko dobro ujrzałam . Odtąd już, jakiekolw iek przyszło na
m nie utrapienie, dość m i było spojrzeć na Ciebie, jako stałes
przed sędziam i niespraw iedliw ym i, aby je ochotnie w ycierpieć.
K to m a przy boku swoim takiego dobrego przyjaciela, takiego
dobrego wodza, k tó ry pierw szy w ystaw ił siebie na m ęki, ten
wszystko zdoła w ytrzym ać. On wspiera, i ducha dodaje, i ni­
gdy nie zawiedzie. On przyjaciel praw dziw y. Jasno to widzę,
i później jeszcze tego doznałam, że nie inaczej służba nasza
może spodobać się Bogu, i nie inaczej Bóg postanow ił użyczać
nam w ielkich łask, jedno przez ręce tego najśw iętszego Czło­
w ieczeństw a, w którem , ja k sam to oznajm ia w Boskiej W iel-
możności swojej, dobrze sobie upodobał. Po niezliczone razy
przekonałam się o tern z własnego doświadczenia, i z w łasnych
ust P ańskich to słyszałam . Poznałam jasno, że przez tę bram ę
potrzeba nam wchodzić, jeśli chcem y aby Boski M ajestat Jego
objaw ił nam w ielkie tajem nice swoje.
Niechże więc W asza Miłość nie szuka innej drogi, cho­
ciażbyś już stanął na szczycie bogom yślności: tą drogą idzie
się bezpiecznie. On sam jest, On P an nasz, przez którego wszy­
stkie dobra nam przychodzą; On sam cię nauczy; na Jego ży­
cie się zapatruj, ten je s t wzór najlepszy. Czegóż jeszcze może
nam niedostaw ać, gdy m am y przy boku takiego wiernego przy­
jaciela, k tó ry nas nie opuści w pracach i utrapieniach naszych,
176 ROZDZIAŁ XXII.

ja k to czynią przyjaciele światowi? Błogosław iony, kto pra­


wdziwie Go m iłuje, i zawsze Go m a przy sobie. W spom nijm y
na chwalebnego Paw ła świętego, z którego ust nigdy, rzekł­
byś, nie schodziło Im ię Jezus, ta k je m iał głęboko zapisane
w sercu. Od czasu ja k zrozum iałam tę praw dę, pilnie rozw a­
żałam życie wielu Św iętych, wysoce bogom yślnych, a żaden
z nich nie szedł inszą drogą; tak św. Franciszek, noszący na
sobie znaki pięciu ran C hrystusow ych; ta k św. Antoni, rozm i­
łow any w D zieciątku Jezus; ta k św. B ernard, lubujący się
w rozw ażaniu Człowieczeństw a świętego; ta k św. K atarzyna
Seneńska, i w ielu innych, któ ry ch W asza Miłość lepiej znasz
ode mnie. Zapewne że ono odwracanie wyobraźni od wszelkie­
go dobra zmysłom przystępnego musi być rzeczą dobrą, skoro
mężowie ta k wysoce duchow ni je zalecają; ale do tego, zd a­
niem mojem, potrzeba duszy bardzo już wysoko posuniętej
w doskonałości; bo dopóki kto do tego szczytu nie dojdzie,
"rzecz jasna, że potrzeba mu szukać Stw orzyciela za pom ocą
stw orzeń. W szystko to zależy od stopnia i rodzaju łaski, jaką
P an daje każdej duszy poosobno, i w to nie wchodzę. To jedno
tylko chciałam wykazać, że najśw iętsze Człowieczeństwo C hry­
stusowe nie powinno się żadną m iarą poczytyw ać za przeszko­
dę do bogomyślności; dla należnego w ytłóm aczenia tej praw dy
pragnęłabym um ieć w yrazić się ja k najjaśniej.
G dy Bogu się spodoba zawiesić w szystkie władze duszy,
ja k to czyni na w yłożonych wyżej stopniach m odlitw y, w tedy
rzecz jasna, że obecność tego świętego Człowieczeństwa, choć­
byśm y nie chcieli, od nas się usuwa. W takim razie nie masz
w tem nic złego, i owszem: szczęśliwa tak a u trata, skutkiem
której tem roskoszniej cieszym y sią tem , cośmy na pozór stra ­
cili; bo wówczas dusza cała przykłada się do m iłowania Tego,
którego rozum m ozolnie poznać usiłował, i m iłuje to czego
nie zrozum iała, i cieszy się tem , czem by ta k doskonale cieszyć
się nie mogła, gdyby nie była poniosła tej stra ty , z której,
ja k mówiłam, w iększy tylko dla niej zysk w ynika. Ale byśm y
sami, rozm yślnie i samowolnie chcieli oswoić się z takiem opu­
szczeniem, i nie starali się z w szystkich sił naszych, zawsze,—
a dałby Bóg by to mogło być zawsze, — mieć obecnem przed
ŻY CIE ŚW IĘT EJ T E R E S Y . 177

oczym a duszy to przenajśw iętsze Człowieczeństwo, to, mówię,


nie jest, zdaniem mojem, rzeczą dobrą; byłoby to, że użyję
pospolitego w yrażenia, zawieszeniem duszy w powietrzu, bo
nie m iałaby wówczas na czem się oprzeć, jakkolw iekby jej się
zdawało, że je s t wysoko duchowną i pełną Boga. Niezmiernie
wiele na tern zależy, byśmy, póki żyjem y w tern ludzkiem
ciele, m ieli przed oczyma C hrystusa P ana w ludzkiej postaci
Jego; i ten je s t właśnie drugi z dwóch powodów, o których
mówiłam na początku. Pierw szym , ja k już objaśniłam, jest
pewien brak pokory, że dusza chce się wznieść wysoko, pierwej
niż P an ją sam podniesie, i nie chce poprzestać na rozm yślaniu
o rzeczy tak drogiej, jak ą je st święte Człowieczeństwo, i chce
być M aryą, choć jeszcze nie pracowała z M artą. Gdy Pan ze­
chce aby nią była, chociażby zaraz od pierwszego dnia, nie
masz obawy; ale nie dobrze, gdy sami siebie zapraszam y, ja k
0 tern, zdaje mi się, na innem miejscu mówiłam. Ten m ały brak
pokory, ten pyłek na pozór nic nie znaczący, wielką przecie
szkodę wyrządza duszy, pragnącej postąpić w kontem placyi.
W racając teraz do drugiego punktu, nie jesteśm y aniołami,
m am y ciało; chcieć zrobić z siebie anioła, póki się jest na tej
ziemi, — zwłaszcza kto tak głęboko zagrzęzły w ziemi, ja k ą
ja byłam , — je s t to nierozum. W zw yczajnym porządku rzeczy
myśl potrzebuje czegoś, na czem by się oprzeć mogła; choć
zdarza się, że dusza w yjdzie z siebie, albo nieraz tak będzie
pełna Boga, iż nie potrzeba jej już żadnej rzeczy stworzonej,
aby się w sobie skupić mogła. Ale są to zawsze w yjątki tylko;
a gdy przyjdą zachody spraw ziem skich, i prześladowania,
1 utrapienia, gdy dusza ju ż nie może mieć takiego, jakim pier-
wej się cieszyła, pokoju, gdy nastanie czas oschłości: w tedy
czuje się, ja k dobrym Przyjacielem je st Chrystus; widzim y Go
jako człowieka, obłożonego, ja k i my, krew kościam i i cierpie­
niam i. i dotrzym uje nam tow arzystw a; i kto raz do tego przy­
wyknie, łatw o Go znajdzie przy sobie; lubo byw ają także takie
chwile, że ani na jedno, ani na drugie zdobyć się nie można.
D la tego dobrze jest, ja k mówiłam, nie okazyw ać się pohopny-
mi do szukania pociech duchownych; niech będzie co ma być,
a trzym ać się mocno krzyża, je s t to rzecz wielka. Boski ten
Pisma ś. Teresy. Tom I. 12
178 ROZDZIAŁ XXII.

P an nasz pozostaw ał pozbawiony wszelkiej pociechy, opuścili


Go i samego pozostawili najbliżsi w cierpieniach Jego; my Go
nie opuszczajmy. Do wzniesienia się wyżej ręka Jego lepiej
nam pomoże niż w szystka usilność nasza; zaczem i sam się
uchyli, gdy będzie widział, że pora ku tem u, i że Pan, jak
mówiłam, chce duszę podnieść nad samą siebie.
Z wielkiem upodobaniem Bóg spogląda na duszę, k tóra
z pokorą bierze sobie Syna Jego za pośrednika, i tak Go mocno
m iłuje, iż naw et gdy spodoba się Boskiemu M ajestatowi Jego
podnieść ją do wyższej kontem placyi, uznaje się tego niegodną
i z P iotrem św iętym mówi: W ynijdź odemnie, Panie, bo czło­
wiek grzeszny jestem ■). Tego ja sama na sobie doświadczy­
łam: w ta k i sposób Bóg prowadził duszę moję. Insi, ja k mó­
wiłam, może pójdą inszą, krótszą drogą. Ale to zrozumiałam,
i to wiem, że cała ta budowa m odlitw y wew nętrznej wspiera
się na pokorze, i że im głębiej dusza uniży się na m odlitw ie,
tern wyżej Bóg ją podnosi. Nie pam iętam bym którąkolw iek
z tych zgoła nadzw yczajnych łask, o których w dalszym ciągu
mówić będę, inaczej i w innej chwili otrzym ała, niż w chwili,
gdym jakoby w niwecz się przed Nim obracała na widok wiel­
kiej nędzy mojej; i P an także, dopom agając mi do lepszego
poznania samej siebie, raczył mi odkryw ać rzeczy, jakichbym
sama dom yślić się nie zdołała. Jestem przekonana, że ile razy
dusza chce uczynić co z samej siebie dla utrzym ania się w tej
m odlitw ie zjednoczenia, zawsze ta robota jej, chociażby na ra ­
zie zdawało się, że osiągnęła skutek pom yślny, w krótkim czasie,
ja k dom bez fundam entu, upadnie; i w ielką mam o taką duszę
obawę, że nigdy nie dojdzie do ouego prawdziwego ubóstw a
duchem, k tóre na tern polega, by porzuciw szy już pociechy
ziemskie, duchownych także pociech na m odlitw ie nie szukała,
ale w szystką pociechę swoję zasadzała na cierpieniu, dla m iło­
ści Tego, k tó ry w nieustannych żył cierpieniach, i spokój um iała
zachować w krzyżach i oscliłościach, i jakkolw iekby one ją bo­
lały, nie dopuszczała przecie do siebie tego niepokoju i udrę­
czenia, w jak ie popadają pewne dusze, którym , gdy me mogą

') Łuk. 5, 8.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 179

Ciągle pracować rozumem, i ciągle doznawać uczuć pobożnych


juz się zdaje, że w szystko stracone, ja k gdyby człowiek własną
pracą m ógł kiedy zasłużyć na takie wielkie dobro. Nie mówię
y me m iały starać się o nie, i nie trzym ać się z wielką pil­
nością w obecności Bożej; ale gdy przyjdą na nie takie chwile
ze me zdołają w ydobyć z siebie ani jednej dobrej m yśli niech
się tern me zam artw iają; słudzy niepożyteczni jesteśm y, cóż
dziwnego, ze mc uczynić nie możemy? D ałby Bóg, byśmy do­
brze zrozum ieli tę prawdę, i staw ali się na podobieństwo onych
ośląt, które obracają koło u onej studni, o której mówiłam i choć
m ają oczy zawiązane i nie wiedzą co czynią, więcej przecie wy-
ciągną wody, niżby ogrodnik, najpilniej pracując, wyciągnąć
zdołał. Potrzeba nam ze swobodą ducha postępować tą drogą
oddawszy się w ręce Boga. Je śli się spodoba Boskiemu Maje­
statow i Jego wynieść nas do rzędu dworzan i powierników
swoich, ochotną wolą w stąpm y na tę wysokość; jeśli nie, służmy
mu w posługach najniższych, i nie siadajm y niepowołani na
pierw szych miejscach, ja k już kilka razy mówiłam. B óa ma
większe o nas staranie, niż my sami o siebie, i wie, do <Tzeo-0
każdy jest zdolny. Na co jeszcze się przyda, chcieć rządzić
samym sobą, tem u kto ju ż całą wolę swoję oddał Bogu? Pole­
ganie na samym sobie tu, zdaniem mojem, daleko bardziej j e ­
szcze nie je s t w miejscu, niż na pierwszym stopniu m odlitw y
i nierównie też większą szkodę wyrządza, bo tu chodzi o dobra
zgoła nadprzyrodzone. K to m a głos brzydki, jakkolw iekby się
sili i w śpiewie cwiczył, m e uczyni go pięknym ; kom u Bóg
zechciał dac piękny, ten go ma, nim jeszcze dwie nuty za­
śpiewa. Prośm y więc Boga, aby nam użyczał łask swoich tylko
z duszą całkiem zdaną na wolę Jego, ale i pełną ufności w Bo­
ską wielmożność i hojność Jego. K iedy nam wolno siedzieć
u nog Chrystusow ych, patrzm yż byśm y od nich nie odeszli-
trw ajm y przy nich, ja k kto um ie i może, naśladujm y przykła­
du M agdaleny. Gdy dusza się zmocni i zmężnieje, Bóg sam
zawiedzie ją na puszczę.
Niechże więc W asza Miłość, póki nie znajdziesz kogo
więcej odemnie doświadczonego i tych rzeczy świadomego tej
zasady się trzym a. Je śli k tó ra dusza, poczynająca smakować
180 ROZDZIAŁ XXII.

w bogomyślności, powie ci, że większy czuje w sobie postęp


i większą hojność pociechy duchownej, gdy sama własną pracą
do tego sobie dopom aga, nie wierz jej. O jakże jaw nie Bóg,
gdy zechce, przychodzi z okazaniem m ocy swojej, bez tych
środeczków ludzkich! ja k potężnie, cokolw iekbyśm y czynili,
poryw a ducha, n akształt olbrzym a poryw ającego słomkę, i nie
masz sposobu oprzeć się! Gdyby Bóg chciał, żeby ropucha latała,
czyczekałby ażby sam ado lotu się wzbiła? któżby przypuścił tak ą
m yśl niedorzeczną? A mnie się zdaje, że duch nasz sam z siebie
bardziej jeszcze je s t niesposobny i ociężały do wzniesienia się
wzgórę, niż ropucha do latania, jeśli go Bóg nie podniesie; bo obar­
czony jest ziem ią i niezliczonem i przeszkodam i, i choćby chciał
latać, sama chęć mało mu pomoże; zapewne, że z przyrodzenia
swego o wiele przew yższa ropuchę, ale ugrzązłszy w błocie,
z własnej winy postradał przyrodzoną wyższość swoję. Tern
więc zakończę: ile razy wspom nim y na Chrystusa, pom nijm y
i na tę miłość, z jak ą tak w ielkich łask nam użyczyły i^ jak
w ielką miłość okazał nam Ojciec, dając nam tak ą rękojm ię tej
miłości, ja k ą nas miłuje; bo miłość przyzyw a miłości. I choć­
byśm y dopiero zaczynali, jakkolw iekbysm y byli jeszcze nie-
cnotliwi, starajm y się przecie zawsze tę miłość mieć przed
oczyma, i pobudzać siebie do miłości; bo gdy raz P an nam
uczyni tę łaskę, że nam miłość ta do serca się wdroży,
wszystko już potem będzie nam łatw em , i zdziałam y dużo
w krótkim czasie i bez trudu. Niechaj nam w Boskiej łaska­
wości swojej raczy użyczyć tego skarbu, bo wie ja k bardzo
nam je st potrzebnym ; błagajm y Go o to, przez tę miłość, jak ą
nas um iłow ał i przez tego Boskiego Syna Jego, k tó ry nam
miłość swoję ta k w ielką ofiarą samego siebie okazał. Amen.
Jedno jeszcze pytanie chciałabym tu zadać Waszej Miłości.
Czem się to dzieje, że dusza, gdy P an pocznie jej czynić łaski
ta k wysokie, jak ą jest wzniesienie do doskonałej kontem placyi,
nie staje się od razu całkow icie doskonałą, ja k b y to słusznie
być powinno? Słusznie, mówię, i ta k je st bez wątpienia: bo kto
ta k wielką łaskę otrzym ał, jużby się nie powinien oglądać za
pociecham i tej ziemi. Czem się to dzieje, że w m iarę ja k mnożą
się zachwycenia, i ja k dusza coraz więcej przy w yka do otrzy-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY. 181

m yw ania tych łask, skutki ich stopniowo coraz wyższe się


okazują, i że w m iarę ja k rosną te skutki, dusza także rośnie
coraz wyżej w oderw aniu się od w szystkiego, kiedy P an w j e ­
dnej chwili ta k ją m ógłby uczynić doskonale świętą, ja k ją
powoli i z czasem uświęca tym stopniowym postępem w do­
skonałości i cnotach? Na to pytanie chciałabym odpowiedzi,
bo tego nie rozumiem. To tylko wiem dobrze, że w ielka je s t
różnica m iędzy siłą i umocnieniem, jak ie pozostaje w duszy
z początku, kiedy łaska ta trw a nie dłużej niż jedno m gnienie
oka, ta k iż prawie jej nie czuć, a tylko skutki, jak ie po sobie,
pozostawia, o przejściu jej świadczą,—a tą mocą i m ęstwem
jakiem Bóg duszę napełnia, gdy taż łaska dłużej i szerzej
w niej się rozwija. Pochodzi to może, ja k nieraz mi się zdaje,
stąd, że nawiedzenie łaski nie zastaje duszy od razu i całkiem
gotow ej, aż dopiero P an powoli ją urobi, i do stanowczego ją
przyw iedzie postanowienia, i doda jej siły m ęskiej, aby bez
podziału wszystko porzuciła i zdeptała nogami, ja k to w jednej
chwili spraw ił w M agdalenie. W drugich toż samo spraw uje
wedle m iary swobody, jak ą Mu same pozostawiają, aby w nich
Boska moc i łaskawość Jeg o działać mogła. Tak nam trudno
uw ierzyć w to, że za w szystko, co dla Niego uczynim y, Bóg
już i w tern życiu stokroć tyle oddaje.
P rzychodzi mi tu na m yśl tak ie porównanie: Chociaż to
co się podaje doskonalszym, i to co się podaje poczynającym ,
je s t zupełnie toż samo, je s t to jednak jak b y jedzenie, z którego
pożywa wielu. K tórzy skosztują go tylko potroszę, tym ty lko
na chwilę smak przyjem ny po niem pozostaje; którzy go po­
żyw ają więcej, tym ono służy do utrzym ania życia; ale k tórzy
najedzą się do sytości, tym ono życia i siły przym naża. Tak
i tego Boskiego pokarm u może dusza tyle razy pożywać, i tak
się tym chlebem żyw ota nasycić, iż żadna już insza potraw a
jej nie będzie smakowała, bo widzi, ja k ta jedna na zdrow ie jej
służy; i tak ju ż sm ak jej przyw yknie do tej słodkości, iż wo­
lałaby raczej um rzeć, niż zmuszoną być do pożywania jeszcze
inszej straw y, któ rab y tylko zepsuła jej ten dobry smak, ja k i
jej po onem roskosznem jedzeniu pozostał. T ak samo, że innego
jeszcze użyję porównania, tow arzystw o osoby świętobliw ej nie
18 2 R O Z D Z IA Ł X X II.

ta k nas w jeden dzień i od jednej rozm owy do dobrego pobu­


dzi, ja k tego dokazać może dłuższe, przez wiele dni, z nią ob­
cowanie, aż w końcu, jeśli to nasze z nią przebyw anie znacznie
się przedłuży, możemy, przy pom ocy łaski Bożej, stać się po­
dobnie ja k ona świętym i. Ostatecznie, wszystko tu zależy od
woli i upodobania Pańskiego, i komu On zechce tej łaski uży­
czyć; ale wiele też znaczy dobra wola tego, którem u ta łaska
już poczyna się udzielać, aby zdobył się na postanow ienia,
i cenił sobie dar Boży wedle w artości jego.
P an także, zdawałoby się, doświadcza tych k tó ry Go m i­
łują, to tego to drugiego, objaw iając im siebie, jakim jest,
przez takie przew yższające roskosze, zdolne ożywić w nich,
jeśliby ustaw ała, w iarę w tę szczęśliwość, k tó rą im zachowuje,
i mówiąc im:—Obacz, to tylko jedna kropla z tego ogromnego
m orza wszelkiego dobra; przez co im okazuje, iż nie masz nic,
czegoby nie uczynił dla tych, k tórych m iłuje. A gdy widzi, że
oni gotow i przyjąć Go i łaski Jego, tejże chwili daje, i daje
siebie samego. K to Jego m iłuje, tego i On miłuje; i o, jak i to
Miłośnik, i ja k i dobry Przyjaciel! O Panie duszy m ojej, kto
znajdzie słowa dostateczne na wypowiedzenie, ja k wiele dajesz
tym , k tórzy w tobie ufność swą położą, i ja k wiele tracą
ci, k tórzy choć doszli do tego stanu, jeszcze polegają na sa­
mych sobie! Nie dopuszczaj, Panie, by ze m ną tak było; tern
bardziej, że ta wielka łaska tw oja większą jeszcze je s t tern, że
ją czynisz mnie, ta k niegodnej, że raczysz przybyw ać na m ie­
szkanie do takiej nędznej gospody, ja k ą je st dusza moja. Bądź
błogosławiony po w szystkie czasy, i na wieki!
Błagam pow tórnie W aszej Miłości, jeślibyś w tych rze­
czach, które tu napisałam o m odlitw ie wew nętrznej, chciał się
znieść z osobami duchownemi, niechże to będą osoby praw dzi­
wie duchowne; tbo jeśliby to byli ludzie znający ty lko jednę
drogę, albo tacy k tórzy zatrzym ali się na pół drogi, nie po­
trafią tego należycie osądzić. Są także dusze, które, iż Bóg je
od razu staw ia na drogach bardzo wysokich, sądzą, że wszyscy
m ogą iść z pożytkiem tem iż drogam i, i rozum ustalić bez po­
m ocy rzeczy zmysłom przystępnych, a oni przeciw nie tyleby
tylko na tern zyskali, że m ieliby duszę suchą ja k drewno. I są
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 183

znowu takie, k tóre ledwo że zakosztują nieco modliwy odpo-


cznienia, zaraz sobie wyobrażają, że tyle już uzyskawszy, po­
trafią uzyskać i więcej, i o własnej sile wznieść się na stopnie
najwyższe; skutkiem czego, ja k mówiłam, miasto postępu, co­
fają się wstecz. W tern w szystkiem więc potrzeba doświadcze­
nia i roztropnej m iary. Niechaj P an raczy nam ich użyczyć
w łaskawości swojej.

ROZDZIAŁ XXIII ')•


Wraca do przerwanego opowiadania życia swego. Jako poczęła czynić postępy
w doskonałości, i za pomocą jakich środków. Jak bardzo potrzeba
przełożonym, kierującym duszami oddanemi modlitwie wewnętrznej,
znać sposób obchodzenia się z niemi w pierwszych począt­
kach. Jaki pożytek odniosła z tego, że znalazła
umiejętnego dla duszy swej przewodnika.

Chcę teraz podjąć na nowo opowiadanie życia mego, od


tego m iejsca, na którem je przerwałam , zatrzym aw szy się może
dłużej niż należało, nad rzeczami, potrzebnem i jednak do lep­
szego zrozum ienia tego, co dalej nastąpi. Odtąd zaczyna się
insza, nowa księga, to jest insze nowe życie. Życie dotąd opi­
sane, było to życie moje, życie którem ja żyłam; od początku
ty ch stanów m odlitw y które opisałam, zaczyna się życie, k tó ­
rem, rzec mogę, Bóg żył we mnie; bo bez Niego, jasno to widzę,
niepodobna było bym mogła w ta k krótkim czasie wyzwolić
się z tylu złych obyczajów i nałogów moich. Chwała niech
będzie Panu, iż mię wybawił odemnie. J a k tjdko zaczęłam

') Rozpoczynający się tu dalszy ciąg opisu życia Świętej, przerwanego


na końcu rozdziału IX, obejmuje czas dziesięcioletni, od 40-go do 50-go roku
życia jej, czyli od r. 1555 do r. 1565, dochodzi zatem do czwartego roku
od założenia klasztoru św. Józefa w Awili. W tym to klasztorze, kolebce
zreformowanego Karmelu, Święta w latach 1563, 1564 i 1565, jak to wykazują
Ilollandyści, pisała ten drugi opis życia swego. Łaski jednak nadzwyczajne,
jakiemi Bóg w ciągu tych dziesięciu lat ją obdarzył, widzimy po części już
opisane w poprzedzających rozdziałach, traktujących o różnych stopniach
modlitwy.
184 R O Z D Z IA Ł XXIII.

chronić się okazyi i więcej oddawać się m odlitw ie wew nętrznej,


P an też począł łask onych m i użyczać; rzekłbyś czekał tylko
i z upragnieniem w yglądał tej chwili, kiedy ja je przyjąć ze­
chcę. Począł w Boskiej łaskawości swojej dawać mi praw ie
ciągle m odlitw ę odpocznienia, a często i m odlitw ę zjednoczenia,
dość długo trw ającą. Ponieważ właśnie w onym czasie zdarzyło
się było kilka omamień i zdrad diabelskich, w które się dały
były uwikłać niebaczne niew iasty, ja też poczęłam się bać
0 siebie, czując w sobie onę wielką, często niepow strzym aną
roskosz i słodkość. P raw da że z drugiej strony m iałam nie­
zachwianą pewność, szczególnie w czasie m odlitw y, że pociechy
te pochodzą od Boga; widziałam też w sobie znaczny po nich
postęp w dobrem, i rosnącą siłę do cnoty. Ale za najm niejszem
zwolnieniem wyniesionego z m odlitw y skupienia, znów w racały
obawy m oje i przypuszczenia, że to spraw a diabelska, jakoby
zły duch, wm awiając we mnie że te słodkości są rzeczą dobrą,
1 pod ich wpływem trzym ając rozum mój w zawieszeniu, chciał
takim podstępem odwrócić mię od rozm yślania, abym już nie
była zdolną rozważać Mękę Pańską, ani rozpam iętyw ać rozu­
mem, co w błędnem naonczas pojęciu mojem wydawało mi się
najw iększą, i żadną pociechą bogom yślności niepowetowaną
szkodą duchowną. Lecz była to chwila, w której P an w Boskiej
łaskawości swojej już postanow ił mię oświecić, abym Go więcej
nie obrażała, i poznała już, ja k wiele Mu jestem winna. Dzięki
tej łasce Jeg o obawy moje do tego stopnia się wzmogły, że
uznałam nieodzowną potrzebę poradzenia się ludzi, w życiu
duchownem doświadczonych, i pilnie zaczęłam poszukiw ać ta ­
kich, a naw et już wiedziałam, gdziebym ich znaleźć mogła.
W mieście naszem byli się osiedlili Ojcowie Tow arzystw a J e ­
zusowego ‘); choć żadnego z nich nie znałam, z tego przecie
co wiedziałam o świętobliw em ich życiu i o ich sposobie mo-

') Dom Towarzystwa Jezusowego w Awili, pod wezwaniem św. Idziego


powstał był w r. 1555. Pierwszymi założycielami jego byli posłani w tym
celu przez św. Franciszka Borgiasza, naonczas komisarza Towarzystwa na
Hiszpanię, 0 0 . Jan de Padranos i Ferdynand Alwarez del Aguila, którzy
oba, jak obaczymy, słuchali spowiedzi naszej Świętej.
ŻY CIE ŚW IĘT EJ TERESY . 185

d litw y wewnętrznej, wielki do nich pociąg miałam; ale nie czu­


łam siebie godną rozm awiać z nimi, ani dość silną na duchu,
aby się oddać pod ich kierunek, bo tego najwięcej się bałam;
wchodzić z nimi w stosunki, będąc tak ą jak ą byłam , zdawało
mi się rzeczą trudną.
Tak upłynął jeszcze czas jakiś, aż wreszcie po wielu wal­
kach w ew nętrznych i trw ogach zdobyłam się na postanowienie
zasięgnięcia rady jakiego męża duchownego, aby mię nauczyły
co mam sądzić o tym sposobie m odlitw y, którego się trzym a­
łam, i oświecił mię jeśli jestem w błędzie, m ając przytem mo­
cne postanow ienie uczynić w szystko, co będzie w mojej mocy,
aby się uchronić obrazy Boskiej; bo właśnie ten brak siły
i gotowości na wszystko, k tó ry do chwili tego postanow ienia
w sobie czułam, tak mi odwagę odbierał. O Boże wielki, jakież
to było srogie omamienie, że chcąc być dobrą, unikałam do­
brego! Snąć w tym punkcie diabeł najw iększe kładzie prze­
szkody duszom poczynającym wstępować na drogę cnoty, bo
wie dobrze o tern, że pierwszem i głównem dla nich lekar­
stwem i pomocą je st otworzenie się przed doświadczonym przy­
jacielem Boga; tak wnoszę z tego, czego doznałam na sobie,
iż tak długo nie m ogłam siebie przezwyciężyć, i wciąż odkła­
dałam od dnia do dnia, nim się wreszcie na ten krok zdobyłam.
Czekałam aźbym się pierwej poprawiła, tak samo ja k wówczas,
gdym była zaniechała rozm yślania, a popraw a ta możeby nigdy
nie była nastąpiła; bo skutkiem nałogowego trw ania w m ałych
zdrożnościacli, ta k już byłam głęboko upadła, że nie um iałam
naw et poznać by w nich było co złego, i potrzeba mi było
obcej pomocy i podania mi ręki, abym powstać mogła. Błogo­
sław iony niech będzie Pan, iż pierwszą ręką podaną mi ku
podźwignieniu mnie nareszcie, była ręka Jego! W idząc, że trw o­
ga m oja wciąż rośnie, w m iarę coraz wyższych postępów mo­
ich wt m odlitwie w ew nętrznej, poczęłam się domyślać, że jest
w tern coś albo bardzo dobrego albo bardzo złego; widziałam
bowiem dobrze, że to, co we mnie się działo, są to rzeczy nad­
przyrodzone, od woli mojej niezależne: czasem, gdy przycho­
dziły, nie m ogłam im się oprzeć, czasem znowu, choć chciałam,
nie m ogłam ich przyw ołać. Pow iedziałam więc sobie, że nie
186 R O Z D Z IA Ł XXIII.

masz tu innego dla m nie sposobu, jedno starać się o zachowa­


nie czystego sumienia, i chronić się wszelkiej okazyi do grze­
chu choćby powszedniego: w tedy, jeśli one pociechy są od
D ucha Bożego, jasn y będzie zysk mój; a chociażby były spra­
wą ducha złego, przy takiem z mojej strony staraniu o spodo­
banie się Panu i chronieniu się obrazy Jego, nie wiele on zdoła
mi zaszkodzić, owszem sam na tern przegra. Uczyniwszy takie
postanowienie i ustaw icznie błagając P ana o pomoc, starałam
się spełniać com sobie była obiecała; ale po kilku dniach prze­
konałam się, że dusza m oja nie ma w sobie dość siły, aby mo­
gła sama jedna wznieść się do takiej doskonałości; lgnęła je ­
szcze do niektórych rzeczy, które choć same z siebie nie były
bardzo złe, dość jednak było i tego na zepsucie całej roboty
mojej.
W skazano mi jednego uczonego kapłana '), mieszkającego
tu w mieście, k tó ry z łaski P ana poczynał słynąć m iędzy lu­
dźmi z cnót i życia budującego. Postarałam się o widzenie się
z nim, za pośrednictw em pewnego pana, bardzo świętobliwego
człowieka, zamieszkałego także tu w miejscu. J e s t to człowiek

') Był to mistrz Gaspar Daza. Gorliwy ten sługa Boży zawiązał był
stowarzyszenie kilku czy kilkunastu podobnegoż ducha kapłanów, z którym,
wspólnie poświęcał się pracy około zbawienia dusz, niosąc pomoc i duchowną
i materyalną wszystkim potrzebującym, tak w samej Awili jak i w całej dye-
cezyi. Gdy w r. 1558 O. Baltazar Alvarez, stały później i główny spowiednik
św. Teresy, nastał do miejscowego kolegium jezuitów, Daza, poznawszy się
rychło na wyjątkowych zaletach tego uczonego i świętego zakonnika, oddał
się wraz z całą swą gromadką apostolską pod kierunek jego; i później też,
gdy O. Alwarez przeniesiony został na urząd rektora kollegium w Medina
del Campo, co roku tam się udawał do niego na kilkodniowe rekollekcye, dla
zagrzania się, jak mówił, przy ogniu płonącym w słowach świętego przewo­
dnika swego. Św. Teresa w wielkiem go, aż do końca życia miała powaźaniui
i on też całą duszą oddany był Świętej. Jemu dano było odprawić pierwszą
Mszę świętą w klasztorze św, Józefa w Awili, i do nowego kościoła wpro­
wadzić Przenajświętszy Sakrament, d. 24 sierpnia 1562, w dzień św. Bartło­
mieja Apostoła, który był także dniem urodzin odrodzonego Karmelu. Później
na uczczenie pamięci św. Teresy, założył jedne z sześciu kaplic, jakie posiada
kościół św. Józefa w Awili, pod wezwaniem Narodzenia N. P. Maryi. Umarł
w dziesięć lat po św. Teresie, d. 24 listopada 1592. Pochowany w założonej
przezeń kaplicy, gdzie również spoczęły przy nim matka jego i siostra.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TEKKSY. 187

żonaty, ale życia ta k przykładnego i cnotliwego, ta k oddany


m odlitw ie i uczynkom m iłosiernym , że najsłuszniej słynie u
w szystkich jako wzór dobroci i doskonałości, k tó ra też jasno
się odbija w całej postaw ie jego. W iele on wielu duszom uczy­
nił dobrego, bo takie ku tem u posiada zdolności, że jakkolw iekby
zdawać się mogło, że stan jego m ałżeński powinienby mu sta ­
wać w tern na przeszkodzie, on przecie, jak b y wyższą siłą zna-
glony, nie może nie pracow ać niem i ciągle na pożytek drugich.
W iele m a rozumu; bardzo uprzejm y je s t dla w szystkich; roz­
mowa z nim nie ciężka, przeciwnie ta k słodka i wdzięku pełna,
a przytem tak praw a i świętobliwa, że wszyscy, którzy z nim
obcują, największą w niej znajdują przyjemność; a we wszyst-
kiem co czyni, jedynie m a na celu większy pożytek duszy tych,
z którym i ma do czynienia, i jedyne, rzekłbyś, szczęście swoje
na tern zakłada, by służył wszystkim i każdem u w czem tylko
może, i wszystkich, ile zdoła, uszczęśliwił. I dla mnie, rzec
mogę, błogosławiony i św ięty ten człowiek, roztropnem ze mną
postępow aniem swojem, stał się początkiem zbawienia. Z du­
miewam się nad jego pokorą, ja k ą zwłaszcza względem mnie
okazał, on, co ju ż blizko od czterdziestu lat, o ile wiem, —
może dwa albo trz y lata mniej niż czterdzieści, — oddany je st
m odlitw ie, i wiedzie życie pod każdym względem doskonałe,
o ile mu stan jego na to pozwala. Za żonę także ma tak po­
bożną i miłości świętej pełną służebnicę Bożą ‘), że ona z pe­
wnością nie będzie mu przeszkodą do zbawienia; je s t to jednem
słowem żona godna takiego męża, i ja k ą Bóg sam w ybrał aby
była tow arzyszką tego, którego przejrzał, iż będzie Mu tak
wiernym i gorliw ym sługą 2). K ilku miał krew nych skoligaco-

') Zwała się Maneia Davila. 4) Pan ten, którego cnotom św. Teresa
w powyższym ustępie tak wysokie i wymowne świadectwo oddaje, zwał się
Franciszek de Salcedo. Za przykładem Gaspra Daza, z którym go ścisła przy­
jaźń łączyła, on także w r. 1558 oddał się pod kierunek O. Baltazara Alwarez,
i pod wodzą takiego mistrza większe jeszcze niż przedtem począł czynić po­
stępy ku coraz wyższej doskonałości. Choć był żonaty, przez dwadzieścia lat
słuchał kursów teologii u 0 0 . Dominikanów w Awili. Stąd też, po śmierci
żony, mógł zaraz, bez dalszych przygotowań, poświęcić się na wyłączną służbę
Bożą w stanie duchownym. Wyświęcony na kapłana w r. 1570, został spo-
188 R O Z D Z IA Ł XXIII.

nych z krew nym i moimi; z jednym zwłaszcza, ożenionym z cio-


;eczną siostrą moją, również bardzo cnotliwym sługą Bożym,
w bliskich żył stosunkach. Przez niego więc — bo łączyła ich
obu ścisła przyjaźń — uprosiłam onego tak gorliwego kapłana,
0 którym wyżej wspomniałam, aby zechciał do mnie przyjść
1 ze mną pomówić; przyczem m iałam zam iar przed nim się
wyspowiadać i obrać go sobie za przew odnika. Gdy tedy przy­
szedł i wszczął ze mną rozmowę, ja z zawstydzeniem wielkiem,
iż mam przed sobą m ęża tak świętobliwego, zdałam mu sprawę
ze stanu duszy mojej, i o tern co się dzieje ze m ną na modli­
twie. Spowiadać mię nie chciał, w ym awiając się zatrudnieniam i
swemi, któ ry ch w istocie m iał wiele; ale sądząc, że jestem od­
ważną i silną, jakąbym rzeczywiście powinna była być, i jak
się słusznie tego mógł po mnie spodziewać, widząc mnie pod­
niesioną na tak wysoki stopień modlitwy; ze świętą stanowczo­
ścią począł domagać się odemnie takiej doskonałej wierności
Bogu, iżbym Go nigdy w najm niejszej rzeczy nie obrażała.
W obec tej stanowczości jego, naglącej mię do porzucenia na­
tychm iast m ałych usterków , do wyrzeczenia się których, tak
od razu i tak zupełnie, nie dostaw ało mi, ja k mówiłam, siły
i odwagi, zasm uciłam się, widząc, że on tak trak tu je sprawy
duszy mojej, jakoby chciał w jednej chwili ją przerobić, kiedy
ja przeciwnie czułam, że potrzeba jej na to daleko dłuższego
około niej starania. Zrozum iałam ostatecznie, że środki, jak ie
mi podawał, nie były odpowiedniem dla mnie lekarstw em ; były
to środki właściwe dla dusz doskonalszych; ja zaś, lubo pod
względem użyczonych mi łask Boskich stałam wysoko, cnót
przecie i ducha um artw ienia zaledwo pierwsze m iałam początki.
Bzecz pewna, że gdyby mi przyszło na jego radach i przewo-

wiednikiem i kapelanem klasztoru św. Józefa w Awili. Z św. Teresą łączyła


go zawsze najściślejsza przyjaźń. Bardzo jej był pomocnym w dalszych jej
fnndacyach, i sam jej najczęściej towarzyszył w podróżach jej, w tym celn
podejmowanych. Dokonał świętobliwego żywota swego d. 15 września 1580,
zapisując karmelitkom znaczną część majątku swego, na znak szczególnej
swojej dla nich przychylności. Jeszcze za życia zbudował przy klasztorze św.
Józefa kaplicę, pod wezwaniem św. Pawła Apostoła. W niej też, jak to było
życzeniem jego, został pochowany.
i
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T E H E S Y . 189

dnictwie poprzestać, dusza m oja nigdyby nie była się podźwi-


gnęła, bo samo ju ż to udręczenie, że nie czynię, ani ja k nu się
zdawało, uczynić nie mogę tego co on mi zalecał, mogło mi
odjąć nadzieję, i popchnąć m ię do porzucenia wszystkiego.
Nieraz tem u się dziwię, ja k to się stało, że kapłan ten, m ający
f szczególną łaskę do pociągania dusz do Boga, nie m iał światła
do zrozum ienia duszy mojej, i nie mógł się podjąć kierunku
jej; w szystko to snadż Bóg sam zrządził dla większego dobra
mojego, abym się poznała i weszła w stosunki z luźm i tak
świętobliwymi, jak im i są Ojcowie Tow arzystw a Jezusowego.
Od onego dnia um ówiliśmy się z onym świętobliwym pa­
nem, znajom ym moim, że będzie mię od czasu do czasu od­
wiedzał. Tu się okazała w ielka pokora jego, ze nie w zdraga
się wchodzić w stosunki z tak ą niecnotliw ą istotą, jak ą ja by­
łam. Począł tedy odwiedzać mię i dodawać m i odwagi, mówiąc,
że darem nie w yobrażałabym sobie, bym zdołała w jeden dzień
oderwać się od w szystkiego, że Bóg sam powoli to sprawi, ze
i on także przez kilka la t podlegał małym usterkom , i długo
nie mógł zwyciężyć siebie, aby je porzucił. O pokoro! jakże
wielkie dobra przynosisz tem u, kto cię posiada, i tym k tórym
dano jest do niego się zbliżyć! W pokorze swojej i dla pocie­
szenia mnie, św ięty ten — bo słusznie, jak sądzę, tem mianem
zwać go m o g ę ,- w y z n a w a ł mi rzeczy, które jem u wydawały
się usterkam i, i w moim stanie i powołaniu rzeczywiście b y ły ­
by wielkiemi, ale ze względu na stan jego, żadnej w sobie me
m iały winy ani niedoskonałości. Nie bez przyczyny rozszerzani
się nad tem i drobnem i sposobami, jak ich ze m ną używ ał moj
przyjaciel; są to n a pozór drobnostki, a przecie ta k skutecznie
pom agają one do postępu duszy poczynającej, i ta k ją sposobią
do wzlotu, choć jej jeszcze, ja k to mówią, skrzydła m e urosły,
f że n iktby tem u nie dał w iary, kto sam nie doświadczył. A po­
nieważ W asza Miłość, ja k ufam w Bogu, powołany jestes do
uświęcenia wielu dusz, dla tego tu się świadczę, ze wszystko
uzdrow ienie moje tem u zawdzięczam, że m iałam lekarza, k ory
um iał mię leczyć, i z pokorą i z m iłością ze mną się obcho­
dzić i z cierpliwością mię znosić, choć me zaraz we wszystkiem
się poprawiałam. Postępow ał ze m ną rostropm e, powoli mię

A
190
R O Z D Z IA Ł XXIII.

wiodąc ku rzeczom lepszym, i podając m i sposoby, ja k zw y­


ciężać diabła Tak go pokochałam, że każdy dzień odwiedzfn
jego choc takich dni było nie wiele, najw iększe mi spraw iał
to b t r r e il y 0pÓŹniało Przyj'ście jego, wielkiem
to bywało dla mnie zm artw ieniem : zaraz sobie m yślałam że
dla tego me przychodzi, że nie chce już widzieć takiego nie-
cnotliwego stw orzenia.
Gdym odkryła przed nim tyle tak wielkich niedoskonało­
ści moich - b y ł y to może i grzechy, lubo od czasu ja k zaczę­
łam przed mm się otwierać, w wielu rzeczach już byłam się
poprawiła, - gdy przytem wspomniałam mu o łaskach jakich
Bog mi uzyczał, on odpowiedział mi, że jedno nie zgadza się
tv m Uw T \ ZC \ • łaSkl dU8ZOm wy soko już posunię-
ym w doskonałości i um artw ionym , że przeto nie może nie
lękać się o mnie; w niektórych rzeczach zdawało mu się że
je s t spraw a ducha złego, choć stanowczo tego nie twierdził-
zawsze jednak radził mi, bym dobrze z a s t a n o w i w s z y " ^ ze-
brała w m yśli wszystko co wiem i rozum iem o tych moich
przejściach na m odlitwie, i dokładnie mu w szystko opowiedziała.
Nowe tu wszczęło się dla mnie utrapienie, bo jasno określić
co się dzieje ze mną na m odlitw ie, wówczas jeszcze żadną
m iarą me umiałam; teraz dopiero, niedawno tem u, Bóg mi dał
tę ła.kę, ze rozum iem na czem się zasadzają te przejścia, i po­
trafię je wypowiedzieć. Nie mogąc więc spełnić tego zalecenia
jego, a przytem będąc w trw odze o siebie, wielkie m iałam
z tego strapienie i zalewałam się łzami. Byłam pewna te<*0
ze pragnę podobać się Bogu; nie mogło mi się pomieścić w e ł0-
Wie ,b y to, czego doznaję, było złudą czartow ską; ale bałam się
czy Bog snąc dla wielkich grzechów moich nie zaślepił mię
a ym nie poznała prawdy. Poczęłam szukać w książkach czy
me znajdę w nich opisanego mojego rodzaju m o d litw y jakoż
natrafiłam na jednę, noszącą tytuł: „W stępowanie na górę ')«
g zie w rozdziale o zjednoczeniu duszy z Bogiem, znalazłam

Książka ta, według Ribery, uosi tytuł: „Droga na górę Syon1" au


om jej jak wnoszą niektórzy, był Brat Bernardyn de Laredo zakonu Braci
Mniejszych, wymieniony u Wadinga pod rokiem 1433
ŻTC1E ŚW IĘTEJ TER E SY . 191

wskazane też znaki, jak ie widzę w sobie, m ianowicie ustanie


wszelkiej m yśli własnej; bo na to właśnie, zdając spraw ę o so­
bie poradnikow i mojemu, głównie nalegałam , że będąc w tym
stanie m odlitw y zgoła myśleć nie mogę. Zakreśliłam to miejsce
i odda kim mu książkę, aby wspólnie z onym świętym kapłanem
i sługą Bożym, o którym mówiłam, przeczytali ten ustęp i po­
w iedzieli mi potem co mam uczynić; że gotow a jestem , jeśli
oni tak osądzą, całkiem zaniechać m odlitw y wewnętrznej; bo
jeślibym m iała tylko narażać się na takie niebezpieczeństwo,
i jeśli po blisko dwudziestu latach, co się oddaję rozm yślaniu,
innej z niego nie osiągnęłam korzyści, jedno omamienie od
ducha złego, toć lepiej go się wyrzec zupełnie; lubo, praw dę
mówiąc, to zrzeczenie się tw ardą byłoby dla mnie ofiarą, bo
już byłam tego doświadczyła, w co się obraca dusza moja, gdy
zaniecha m odlitw y wew nętrznej. Tak więc, czy w tę stronę pa­
trząc, czy w drugą, samo tylko widziałam udręczenie, podobna
do człowieka, k tó ry rzucony na środek rzeki, kędykolw iek się
zwróci, z każdej strony większem widzi się zagrożonym nie­
bezpieczeństwem , i już prawie tonie. J e s t to bardzo wielkie
udręczenie, i wiele tak ich przecierpiałam , ja k niżej opowiem;
bo choć to na pozór zdaje się rzeczą m ałoważną, może jednak
ta wiadomość kom u się przydać, bo pozna z niej, w jak i spo­
sób doświadcza się ducha.
W ielkie, powtarzam , byw a z tego powodu udręczenie,
wielkiej też potrzeba oględności w obchodzeniu się z tymi,
którzy je cierpią, zwłaszcza jeśli to kobiety; bo skutkiem sła­
bości naszej, ciężką m ógłby takiej w yrządzić szkodę, ktoby jej
wręcz oświadczył, że to co się w niej dzieje je st sprawą ducha
złego. P otrzeba tu pilnie i gruntow nie zbadać wszystko, i od­
dalić tak ą duszę od niebezpieczeństw, jakie jej grozić mogą
i zalecić jej usilnie, aby m ilczała, i z swojej strony też, ja k
należy, dochować jej tajem nicy. Mówię to nauczona własnem
doświadczeniem; bo dużo w ycierpiałam z tego powodu, że tacy,
którym się zwierzałam z przejść moich na m odlitw ie, nie do­
trzym ali m i sekretu, radząc się tego i owego, rzekomo dla do­
bra mojego; a tylko mi szkodę w yrządzili, i wielką, rozgłasza­
jąc rzeczy, które powinny były pozostać w najgłębszej taje-

192 R O Z D Z IA Ł XXIII.

mnicy, bo nie są to rzeczy, o którychby wypadało wiedzieć


wszystkim ; a przytem jeszcze ściągnęli na mnie pozór, jakobym
sama je rozgłaszała. Nie było w tern, wierzę, winy ich, tylko
Pan to dopuścił, abym ja m iała co cierpieć. Nie mówię by
w yjaw iali to, co im wyznawałam na spowiedzi; ale ponieważ
charakter i urząd ich był mi powodem do zdawania im spraw y
z trw óg moich, aby mię oświecili, zdawało mi się, że i o tern
powinni byli milczeć, tem bardziej że ja, z zupełną ufnością
przed nimi się otw ierając, nie śmiałam nigdy cokolwiekbądż
zataić. Takie więc jest zdanie moje, że w prowadzeniu kobiet
należy zachowywać wielką rostropność, dodając im odwagi
i czekając chwili, kiedy Pan sam przyjdzie im w pomoc, jako
uczynił mnie. G dyby nie szczególna łaska Jego, te strachy,
k tórych mi napędzano, przy bojaźliwem i lękliwem usposobie­
niu mojem, i przy cierpieniu sercowem, którem u podlegam,
m ogły mieć dla mnie skutki bardzo groźne, i sama sobie się
dziwię, że mi gorzej nie zaszkodziły.
Gdy więc oddałam, ja k mówiłam, onę książkę, wraz z do­
kładnym , o ile mogłam, opisem życia i grzechów moich, -— nie
sposobem spowiedzi, ponieważ był to człowiek świecki, ale
zawsze z tym zamiarem, by dobrze poznał całą nędzę m oję,—
oba oni słudzy Boży z wielką miłością i życzliwością przystą­
pili do wspólnej m iędzy sobą narady, co mnie czynić należy.
J a tym czasem polecałam siebie m odlitwom wielu dusz poboż­
nych, i sama ustaw icznie się modląc, z wielką trw ogą oczeki­
wałam odpowiedzi. Nareszcie, po kilku dniach, przyszedł do mnie
on przyjaciel mój, bardzo zm artw iony, i oświadczył mi, że zda­
niem ich obu, jest to najpraw dopodobniej spraw a złego ducha.
Dodał, że powinnam znieść się z którym z Ojców Tow arzystw a
Jezusow ego, że każdy z nich, skoro go wezwę, pow ołując się
na potrzebę duchowną, przyjdzie; że powinnam odbyć przed
nim spowiedź z całego życia, i zdać mu sprawę ze w szystkich
przejść moich, i z całego usposobienia mego, starając się przed­
staw ić mu wszystko jaknajjaśniej; że każdy z tych Ojców w iel­
kie ma doświadczenie w rzeczach duchow nych, a Bóg, mocą
Sakram entu Pokuty, jeszcze mu św iatła przym noży; że wreszcie
powinnam słuchać go, nie odstępując w niczem od tego, co mi
Ż Y CIE ŚW IĘTEJ TER E SY . 193

zaleci, bo bez przew odnika, k tó ry b y mną kierował, wielkie mi


grozi niebezpieczeństwo. Odpowiedź ta tak mię przeraziła
i zgnębiła, że nie wiedziałam co począć, i zalewałam się łz a ­
mi. Gdy tedy tak klęczałam w kaplicy domowej, ciężko s tr a ­
piona i pytając siebie, co teraz ze mną będzie, otw orzyłam
książkę, k tó rą snąć Bóg sam podał mi do ręki, i w yczytałam
z niej te słowa św. Pawła, że w ierny jest Bóg i nigdy tym ,
k tórzy go m iłują, nie dopuści uledz zdradzie diabelskiej ').
Słowa te niezm ierną mi przyniosły pociechę. Zabrałam się do
przygotow ania mej spowiedzi generalnej, spisując wszystko, złe
i dobre, kreśląc jak um iałam i zdołałam najjaśniej obraz całe­
go życia mego, niczego nie opuszczając, co ty lko wiedziałam
i pam iętałam . Pam iętam dziś jeszcze ja k i uczułam srogi ból
i sm utek, gdy przeglądając potem to com była spisała, ty le
tam widziałam złego, a praw ie nic dobrego. Trapiło mię i to,
że obaczą mię w domu rozm aw iającą z tak im i św iętym i ludźmi,
jak im i są Ojcowie Tow arzystw a Jezusow ego; strach mię także
ogarniał na wspomnienie niecnotliw ych nałogów moich, i na
myśl, że już teraz będę m usiała je porzucić, i w yrzec się pró­
żnych zabaw moich, czego gdybym nie uczyniła, jeszcze gorzej
potem będzie ze mną. Uprosiłam więc zakrystyankę i furtyankę
aby nikom u o tern nie mówiły; ale mi to nie pomogło, bo
w chwili gdy mię zawołano do furty, znalazła się tam właśnie
inna zakonnica, i rozgłosiła rzecz po całym klasztorze. Ileż to
przeszkód i strachów szatan wznieca tym , którzy pragną zbli-
żyrć się do Boga!
Gdym już otw orzyła całą duszę m oję przed onyrn sługą
Bożym 2),— a był nim praw dziw ie, i mężem dobrej rady. —on,

') Wierny jest Bóg który nie dopuści kusić was nad to co możecie.
1 Kor. 10, 13.
J) Był to O. Jan Padranós. Choć wówczas stosunkowo jeszcze młody’
posiadał on przecie tę mądrość wytrawnego i doświadczonego mistrza ducho­
wnego, którą Święta słusznie w nim wychwala. Ojciec ten, jak świadczy Bi-
bera, w Życiu św Teresy, i Kardynał Cieufnegos, z Towarzystwa Jezusowe­
go, w Żywocie św. Franciszka Borgiasza, kazał jej odprawić ćwiczenia ducho­
wne według metody św. Ignacego. Święta zaś, jak to widzimy z powyższych
słów jej, dla przedstawienia mu dokładnego obrazu wewnętrznych przejść
•swoich, spisała dla niego pierwszy zarys niniejszego Życia swego. O. Jan de
Pisma Św. Teresy T. I- 13
194 R O Z D Z IA Ł X X III.

jako wysoce biegfy w rzeczach duchownych, objaśnił mię co


do stanu duszy m ojej i bardzo mię podniósł na duchu. Oznaj­
m ił mi, że to co się we mnie dzieje, najw yraźniej je s t z Du­
cha Bożego; ale że powinnam zacząć na nowo uczyć się mo­
dlitw y w ew nętrznej, bo moja dotąd nie była oparta na mocnym
fundam encie, i jeszcze nie rozum iem dobrze um artw ienia, co
ta k dalece było praw dą, że do tego czasu bodaj czy znałam
tę cnotę choć z nazwy. Dodał, że nigdy pod żadnym w arunkiem
nie powinnam opuszczać m odlitw y bogom yślnej, ale raczej
z w szystkiej siły mojej do niej się m am przykładać, kiedy Bóg
tak ich m i nadzw yczajnych łask na niej użycza. Co możesz
wiedzieć, mówił, czy P an nie postanow ił przez ciebie wiele in­
nych dusz przyw ieść do życia cnotliw o i zegbawienia? W iele
innych jeszcze rzeczy powiedział mi, jak b y duchem proroczym
przepow iadając to, co P an później uczynił ze mną. O strzegł
mię w końcu, że wielką byłaby wina m oja, gdybym nie odpo­
w iadała ty m łaskom, k tóre P an mi czyni. W tern wszystkiem
co m i mówił, zdawało mi się, że słyszę głos samegoż D ucha S.
na uzdrow ienie duszy m ojej, tak słowa jego głęboko do niej
w nikały. W ielkie czułam zaw stydzenie, ale zarazem także czu­
łam, że ten mąż Boży, sposobem w jak i m ię prowadzi, zupełną
jakoby spraw uje we mnie odmianę. O jako to wielka rzecz,
zrozumieć duszę! Zalecił mi, bym codzień odpraw iała rozm y­
ślanie o k tórym ustępie Męki Pańskiej, i starała się korzyść
z niego osiągnąć, bym m yślała tylko o Człowieczeństwie Zba­
wiciela, a onym w ew nętrznym skupieniom i słodkościom opie­
rała się wedle możności i m iejsca im nie dawała, póki mi nie
powie inaczej. P ozostaw ił mię pocieszoną i umocnioną; P an
jako m nie przyszedł w pomoc, ta k i jego wspomógł, aby zro­
zum iał stan mojej duszy, i ja k nią m a kierować. U czyniłam
mocne postanow ienie, że w niczern nie odstąpię od tego co mi
zalecił, i do tego czasu w ierną pozostałam postanow ieniu m e­
mu. Chwała niech będzie Panu, że dał mi łaskę abym była po-

Padranos całe życie swoje poświęcał duchownemu kierownictwu dusz. Umarł


śmiercią świętobliwą w Walladolidzie, które przez długie lata było widownią
gorliwych prac jego.
ŻYCIE ŚW IĘT EJ T ER E SY . 195

słuszną, choć nie doskonale, spowiednikom moim, i że spowie­


dnikam i m oim i byli praw ie zawsze ci błogosław ieni m ężowie
z T ow arzystw a Jezusow ego, chociaż, pow tarzam , posłuszeństw o
moje dla nich nie było doskonałe. Odtąd ju ż widoczna popraw a
zaczęła się w duszy m ojej, ja k to zaraz opowiem.

R O Z D Z IA Ł X X IV .
0 tem samem dalszy ciąg. Jakie postępy czyniła dusza jej, odkąd się pod­
dała posłuszeństwu. Jako daremnie opierała się łaskom Bożym, i jako
Pan zsyłał jej łaski coraz większe.

Dusza m oja po onej spowiedzi pozostała ta k podatną


1 m iękką, iż nie było, zdaje mi się, rzeczy ta k trudnej, na któ-
rąbym nie była gotow a. Znaczna też w wielu rzeczach poczęła
się we mnie odmiana, jakkolw iek spow iednik do niej m nie nie
naglił, owszem, jak o b y do ty ch rzeczy mało w agi przyw iązy­
wał; i to tem mocniej mię pobudzało, że mię ta k prow adził
drogą m iłości Bożej, pozostaw iając m i niejako wolność, i nie
nagląc, ażby miłość sama przynagliła mię. P rzetrw ałam ta k
około dwóch m iesięcy, usiłując, ile tylko było w m ojej mocy,
opierać się pociechom i łaskom Bożym. Na zew nątrz, odm iana
ja k a była zaszła we mnie, okazyw ała się w idocznie; bo ju ż mi
P an zaczynał dodawać odwagi do zdobyw ania się na pewne
rzeczy, k tóre tym co mię przedtem znali, i samymże naw et
moim tow arzyszkom klasztornym w ydaw ały się skrajnie prze­
sadnemu; i poniekąd m iały słuszność, bo w porów naniu z da­
wniej szem postępow aniem m ojem były to istotnie rzeczy skrajne
i przesadne; ale w porównaniu z tem do czego obowiązywał
mię habit mój i professya, pozostaw ały one daleko za kresem
powinności. Z tego zaś mego opierania się słodkościom i po­
ciechom Bożym tę korzyść odniosłam, że P an sam dał m i n a ­
ukę jakiej potrzebow ałam . P rzedtem w yobrażałam sobie, że
chcąc otrzym ać pociechy na m odlitw ie, potrzeba jaknajgłęb-
szego odosobnienia się, zaczem i ledwo śmiałam zrobić naj­
196 R O Z D Z I A Ł XXIV .

m niejsze poruszenie; teraz przekonałam się, jak mało na tern


zależy; bo właśnie gdy najbardziej starałam się rozerw ać uw a­
gę, P an tern bardziej zalew ał mię oną słodkością i chwałą, j a ­
koby zewsząd m ię ogarniającą, ta k iż, kędykolw iekbym p ró ­
bow ała uciec, wszędy mi, że tak powiem, drogę zastępowała;
mówię szczerze, ja k było. J a sprzeciw iałam się z usilnością,
dochodzącą aż do zniemożenia. Ale w iększa była usilność
P ańska w udzielaniu mi łask swoich, i więcej niż zwykle,
w ciągu ty ch dwóch m iesięcy objaw iał się we mnie, abym le­
piej zrozum iała, że nie je st w m ocy mojej oprzeć się Jem u.
Poczęła się we mnie w zm agać na nowo miłość świętego Czło­
w ieczeństw a; poczęła się i utw ierdzać m odlitw a moja, jako
budow a na m ocnym fundam encie oparta; poczęłam także wię­
cej przykładać się do pokuty, której byłam zaniechała z po­
wodu niem ocy moich. Mąż on św ięty, k tó ry mię spowiadał,
pow iedział mi, że niektóre sposoby pokuty nie mogą mi za­
szkodzić, i że może właśnie dla tego Bóg zsyła na m nie tyle
chorób, że ja nie czynię pokuty, zaczem On sam m i ją w taki
sposób zadaje. P rzepisał mi niektóre um artw ienia, k tóre mi
wcale nie przypadały do smaku. W szystko jed n ak spełniałam ,
m ając to przekonanie, że P an sam tak mi każe, a jem u użycza
łaski, aby takie mi dawał rozkazy, a ja abym słuchała. Już
dusza moja odczuw ała każdą, choćby w rzeczy najm niejszej,
obrazę Boga, ta k dalece, że jeśli kiedy, na przykład, zdarzyło
m i się mieć w posiadaniu mojem ja k ą rzecz niepotrzebną, me
m ogłam żadną m iarą skupić się w sobie, póki się jej nie po­
zbyłam . Usilnie błagałam Pana, by mię trzym ał w ręku swo-
jem , i nie dopuszczał tego, bym dostąpiw szy szczęścia zosta­
w ania pod kierunkiem sług Jego, m iała się cofnąć wstecz; zda­
wało mi się, że byłoby to wielką z mojej strony niegodziwo-
ścią, gdyby powaga ich m iała przezem nie ucierpieć w oczach
ludzkich.
W tym czasie przybył do naszego m iasta Franciszek, nie­
gdyś książę G andyi '), k tó ry na kilka la t przedtem wszystko

') Św. Franciszek Borgia, w r. 1554 mianowany przez św. Ignacego


komisarzem generalnym Towarzystwa Jezusowego na Hiszpanię i Inćlye, był
ŻY CIE ŚW IĘ T E J TERESY. 197

był opuścił, i w stąpił do T ow arzystw a Jezusow ego. Spow iednik


mój, i on pan o którym m ówiłam, skłonili go do odwiedzenia
mnie, abym m ogła z nim pomowic i zdała mu sprawę z mojej
m odlitw y w ew nętrznej, znając w ysoką świętobliw ość jego,
i wiedząc ja k wielkiem i łaskam i i daram i ducliownem i Bóg go
obsypuje, odpłacając mu ju ż i w tern życiu, za to że wiele
dla Niego opuścił. Gdy więc w ysłuchał w yznania mego, upe­
w nił mię, że to, co we m nie się dzieje, je st z D ucha Bożego,
i że zdaniem jego, nie dobrze byłoby dłużej jeszcze tym łaskom
się opierać, chociaż dobrze zrobiłam , że dotąd przez posłuszeń­
stw o im się sprzeciw iałam ; lecz teraz już zawsze mam zaczy­
nać rozm yślanie od której tajem nicy Męki P ańskiej, i jeśliby
potem P an zachw ycił mię w duchu, bylebym sama się o to
nie starała, ju ż nie mam się opierać, jedno poddać się działaniu
Boskiej m ocy Jego. Tą radą swoją i takiem podanem mi le­
karstw em okazał, ja k daleki i wysoki był w łasny jego postęp
w bogom yślności; bo w ty ch rzeczach wiele znaczy dośw iad­
czenie. P o w tó rzy ł mi raz jeszcze, że byłoby błędem , gdybym
jeszcze chciała się opierać. W ielką z tej rozm owy m iałam po­
ciechę, i on pobożny przyjaciel mój także; niezm iernie rad był
z zapewnienia, że przejścia m oje są od Boga, i po dawnemu niósł
mi pomoc i radę w czem ty lk o mógł, a m ógł wiele.
Około tegoż czasu, spowiednik mój *) został przeniesiony
z tego m iejsca na drugie, co bardzo żywo odczułam, bo zda­
wało mi się, że bez niego znów się w rócę do daw nych grze­
chów moich, i że nie będzie m i podobna znalezc drugiego ta ­
kiego. Dusza m oja czuła się jak b y na puszczy, bardzo stra ­
piona i strw ożona; nie wiedziałam , co z sobą począć. Je d n a
z krew nych m oich w ystarała się o pozwolenie zabrania mnie
do dom u swego; a ja, skoro się u niej znalazłam , natychm iast

w Aw iii wiosną r. 1557, wracając z klasztoru hieronimitaiiskiego św. Justa


w Estremadurze, gdzie nawiedzał cesarza Karola V, który po swojej abdj ka­
cy i z cesarstwa, dopełnionej w Brukseli! r 1556, do tego klasztoru był się
schronił, chcąc w samotności przygotować się na śmierć. Prócz opisanego tu
spotkania, św. Teresa miała z nim później jeszcze drugie, jak o tem wspomina
w liście do O. Rodryka Alvareza. Patrz Tom I list 19.
') O. Jan de Padranos.
198 R O Z D Z IA Ł XXIV.

poczęłam się starać o drugiego spow iednika z tegoż Tow arzy­


stw a Jezusow ego '). Łaskawem zrządzeniem Bożem zdarzyło
mi się zawrzeć przyjaźń z jedną panią, wdową, osobą w yso­
kiego rodu i bardzo pobożną 2), k tó ra częste m iewała stosun-

') Święta w tym jednym wierszu zamyka zdarzenia całego roku,


42-go życia swego, o czem uałeży pamiętać, nie chcąc stracić wątku
opowiadania jej, w tern miejscu trochę nazbyt zwięzłego. Św. Franciszek Bor-
gia był w Awili wiosną r. 1557; zaraz po nim wyjechał stamtąd O. Jan Pa-
dranos, O. Baltazar Alwarez zaś, o którym Święta bez żadnego przejścia
wspomina w następującem zaraz zdaniu, dopiero w r. 1558 otrzymał kapłań­
stwo. Między jednem więc a drągiem upłynął cały rok czasu. Widoczna stąd,
że drugim spowiednikiem, jakiego Święta po wyjeździe O. Padranos sobie
obrała, nie mógł być O. Baltazar Alwarez, jakby to z pobieżnego jej opowia­
dania wnosić można. Spowiednikiem jej w tym czasie, przynajmniej zwyczaj­
nym, — bo i do innych Ojców tegoż Kollegium, jak się zdaje, od czasu do
czasu się udawała, — był O. Ferdynand Alwarez, który i później także, gdy
już zostawała pod dyrekeyą O. Baltazara, niekiedy ją, w zastępstwie tegoż,
spowiadał. (Ob. niżej, r. XXIX).
-) Tą przyjaciółką św. Teresy, odtąd w dziejach Karmelu wsławioną,
była Guiomar de Ulloa, pochodząca z jednego z najznakomitszych i najpobo-
żniejszych rodów miasta Toro. Ojciec jej, Piotr de Ulloa, gubernator tego
miasta, wcześnie ją odumarł; pobożna matka, Aldoneya de Guzman z Awili,
troskliwe jej dała, gruntownie chrześcijańskie wychowanie. W pierwszej jeszcze
młodości wydana za k ran Ciszka de Sobralejo z Awili, podobnie jak matka,
po kiótkiem z nim pożyciu, męża straciła. Nie od razu jednak przedwczesna
ta strata zdołała oderwać serce młodej wdowy od przywiązania do rzeczy
znikomych, i podnieść je do pożądania dóbr wiecznyeh. „Posiadając, mówi
o niej O. Ludwik de Ponte (Żywot O. Baltazara Alwarez, rozd. IX), wszelkie
zalety, jakie popłacają u świata, rada była pokazywać się na nim i błyszczeć.
Dopiero O. Baltazar Alwarez otworzył jej oczy, i ukazał jej marność wszel­
kich dóbr znikomych. Pod wodzą tego męża Bożego, prawa jej dusza rychło
się zdobyła na porzucenie próżności i zbytków i zabaw tego świata, i cała
siebie Panu na służbę oddała. Wzgardziwszy okazałością i pychą ziemską,
zwinęła świetny dwór swój, nieodzowną tylko liczbę sług zatrzymując, i po­
częła wieść życie skromne i ukryte, całkiem oddane modlitwie i uczynkom
miłosiernym. Tą drogą dostąpiła niektórych wielkich łask od Pana, którego
taki jest obyczaj, że czcią otacza tych, którzy dla miłości Jego wzgardzą sa­
mych siebie, i pociechy niebieskie daje tym, którzy dla miłości Jego wyrzekną
się pociech ziemskich.“ Poznawszy i pokochawszy św. Teresę, namówiła ją
zaraz do obrania sobie O. Baltazara Alwarez za spowiednika; przez nią później
święta poznała i św. Piotra z Alkantary. Niewzruszona przyjaźń i jedność
ducha, od pierwszej chwili poznania aż do śmierci, łączyła tę niewiastę wy­
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 199

ki z Ojcami. Nam ówiła m ię abym się udała do jej spowiedni­


ka '); zam ieszkałam na kilka dni w je j domu, k tó ry był tuz
blizko klasztoru Jezuitów . U cieszyłam się niezm iernie z tej
możności w idyw ania ich często; sam ju ż widok świętego ich
życia mocno na mnie działał, z wielkim dla duszy mojej po­
żytkiem .
D rugi ten Ojciec począł m ię wieść do wyższej doskonało­
ści. Mówił mi, że niczego nie powinnam zaniechać, co jedno
uczynić m ogę dla spodobania się Bogu w zupełności. P o stę­
pował jednak ze m ną z w ielką oględnością i łagodnością, bo
jeszcze dusza m oja nie m iała potrzebnego m ęstwa, była prze­
ciwnie jeszcze bardzo m iękka, zwłaszcza gdy chodziło o porzu
cenie pew nych przyjaźni, w któ ry ch choć nie było obrazy B o­
skiej, było jednak dużo ludzkiego przyw iązania, i zdawało mi
się, że zryw ać je byłoby niew dzięcznością. Tak też w ym aw ia­
łam się spowiednikowi: kiedy nie masz w tern obrazy Boskiej,
mówiłam, czemuż więc m iałabym okazywać się niewdzięczną?
On na to zalecił mi, abym przez kilka dni tę sprawę polecała
Bogu i odm aw iała hym n Veni Creator, prosząc o św iatło ku
poznaniu, co w tym razie będzie doskonalszego. Gdy więc
p ew n ego'dnia, po długiem rozm yślaniu i błagalnej do P ana

brana z święta, odnowicielką Karmelu. Obaczymy niżej, z jaką gorliwością


i poświęceniem siebie wspierała ją w rozpoczętem dziele reformy. Skoro sta­
nął wreszcie klasztor św. .Józefa w Awili, natychmiast postanowiła zamknąć
się w nim z świętą przyjaciółką swoją, i zaliczyć się do rzędu jej córek; z jej
ręki przyjęła habit zakonny, pragnąc aż do śmierci pozostać w tem błogiem
schronieniu, które zwała, i słusznie, małym rajem na ziemi. Z bohaterskim
męstwem poddała się wszystkim surowośeiom reguły zreformowanej; ale siły
jej nie dopisały, i ciężko zapadłszy na zdrowiu, zmuszoną była wystąpić
z klasztoru. Wszakże ciałem tylko z nim się rozłączyła; serce jej pozostało
w Karmelu. Utracone poniewolnie szczęście wspólnego z ulubieńcami Pauskie-
mi i seraficzną icli matką pożycia powetowała sobie pociechą istnie macierzyń­
skiej o doczesne ich potrzeby troskliwości, i aż do ostatniej chwili życia pra­
wdziwą była dla nich Opatrznością. Szczególnie też w zakładaniu dalszych
klasztorów dzielną i skuteczną była św. Teresie pomocą, przez co rzeczywiście
stała się uczestniczką i wspólniczką wszystkich zasług jej i wszystkiego dobra,
jakie dotąd zdziałało w Kościele, i aż do końca świata działać będzie wielkie
dzieło podjęte i wykonane przez świętą odnowicielkę Karmelu.
') O. Baltazara Alwarez.
200 H O Z D Z U Ł XXIV.

m odlitw ie, aby mi dopomógł czynie wolę Jego we w szystkiem ,


zaczęłam on hym n, w ciągu odm aw iania onegoż przyszło na
mnie zachw ycenie tak nagłe, że praw ie całkiem odeszłam od
siebie; nie m ogłam żadnej o tem m ieć wątpliwości, bo rzecz
była jaw na. B ył to pierw szy raz, że mi P an użyczał tej łaski
zachw ycenia. Usłyszałam te słowa: „Nie chcę już, byś obcowała
z ludźmi, jedno z aniołam i“. W ielki mię strach ogarnął, tak
z powodu silnego w strząśnienia, jak ie w duszy m ojej spraw iło
zachwycenie, ja k i dla tego, że słowa one brzm iały gdzieś
w najdalszej głębi ducha mego. Byłam więc przestraszona, do
czego zapewne przyczyniła się także nowość rzeczy, przedtem
mi nieznanej; ale z drugiej strony uczułam i wielką pociechę,
k tó ra i potem , gdym ochłonęła z przerażenia mego, we mnie
pozostała.
Słowa one Boskie najzupełniej we m nie się spraw dziły,
bo od onego czasu nigdy już nie zdołałam powziąć p rz y ja ź n i
ani znajdow ać przyjem ności, ani szczególną łączyć się miłością,
jedno z takim i, w których widziałam miłość Boga nad w szy­
stko, i ochotną do służby Jego gotowość. Nie potrafię inaczej,
ani zważam na to, czy to krew ni lub dawni przyjaciele: z w y­
jątk iem dusz oddanych bogom yślności, przestaw anie z kimbądź
innym je s t dla m nie krzyżem uciążliwym ; tak mnie się przy­
najm niej zdaje, owszem sądzę, że bez żadnej wątpliwości mogę
tw ierdzić że ta k jest. Od onego dnia takiego nabrałam m ęstw a
do opuszczenia wszystkiego dla Boga, ja k Jem u spodobało się
w tej jednej chw ili,—bo dłużej to, zdaje mi się, nie trw ało,—
służebnicę swoję w inszego człowieka przem ienić. Ju ż teraz
nie było potrzeba przynaglać mię rozkazem . P rzedtem spow ie­
dnik moj, widząc mię tak mocno uw ikłaną w one przyw iązania,
nie śmiał kazać mi stanowczo bym się ich w yrzekła; snąć cze­
kał, ażby P an sam to zdziałał, jako i uczynił; bo ja już nie
spodziewałam się, bym zdołała z ty ch więzów się wyzwolić,
l a k ciężką mi była ta walka, że ju ż m yślałam jej zaniechać,
pocieszając się tem, że nie chodzi tu o rzecz zdrożną. P an sam
potargał więzy m oje i dał mi m ęstwo do w ykonania tej ofiary.
W yznałam to w szystko spowiednikow i m ojem u, i w yrzekłam
się w szystkiego w edług zalecenia jego; tym zaś, z którem i przed-
ŻY CIE Ś W IĘT EJ TERESY. 201
tern w tak czułej żyłam przyjaźni, przykład mój i odwaga,
z ja k ą się od nich oderwałam, w ielką stały się zachętą i po­
mocą ku dobrem u. Niech będzie Bóg błogosław iony na wieki,
iż w jednej chwili uczynił mi to wyzwolenie, którego ja wszy­
stką przez wiele lat pracą m oją, wyw alczyć na sobie nie m o­
głam , choć nieraz ta k usilnie z sobą walczyłam, że zdrowie
moje mocno na tern cierpiało. Gdy zaś raczył to spraw ić we
mnie Ten, k tó ry m ożny je s t i praw dziw y P an wszj^stkiego
stw orzenia, bez najm niejszej już trudności ani przykrości ofia­
rę tę spełniłam.

R O Z D Z IA Ł X X V .
Jakim sposobem dusza może rozumieć słowa, które Bóg do uiej mówi niesły­
szalnie. O niektórych złudach, jakie się pod pozorem tej mowy wewnę­
trznej zdarzyć mogą. Po czem je poznać.

Nie będzie, ja k sądzę, od rzeczy, że bliżej objaśnię sposób


i rodzaj tej mowy, którą Bóg czyni do duszy, i czego dusza
pod je j wpływem doznaje, abyś W asza Miłość to zrozumiał;
bo od onego dnia, w którym Pan, ja k mówiłam, pierw szy raz
użyczył mi tej łaski, bardzo często aż do tego czasu ją otrzy-
m uję, ja k się to okaże z dalszego ciągu opowiadania mego.
Są to słowa zupełnie wyraźne, ale uszym a ciała ich nie słychać,
a przecie rozum ie się je bez porównania jaśniej, niż gdyby się
je słyszało, i uchylić się od rozum ienia ich, jakkolw iekby się
kto opierał, usilność darem na. Tu na ziemi, gdy nie chcem y
słyszeć słowa ludzkiego, możemy zatkać sobie uszy, albo w in­
ną stronę uwagę naszę skierować, i ta k słyszeć tylko brzm ie­
nie słów, ale znaczenia ich nie rozum ieć. Lecz od tej mowy,
którą Bóg podaje do duszy, nie masz sposobu się obronić;
słowa tej mowy, choćby nam były niemiłe, zm uszają nas do
słuchania, i rozum, czy chce czy nie chce, m usi uważać na to
i rozumieć, co Bóg chce abyśm y usłyszeli i zrozum ieli. Przez
to On, któ ry wszystko może, daje nam uczuć, że czego chce,
202 R O Z D Z IA Ł XXV.

to m usi się spełnić, i objawia się praw dziw ym i wszechwładnym


Panem naszym. W iem o tern z własnego, w ielokrotnego do­
świadczenia: przez dwa lata '), bojąc się bardzo by nie było
w tern ułudy diabelskiej, opierałam się tej mowie wew nętrznej,
i teraz jeszcze niekiedy próbuję się opierać, ale napróżno.
Chciałabym w ykazać złudzenia i błędy, ja k ie się tu zda­
rzyć mogą; chociaż kto ju ż dobrze w tych rzeczach doświad­
czony, sądzę, że rzadko kiedy im ulegnie, albo i nigdy; ale po­
trzeb a na to dużego doświadczenia. Chciałabym również zazna­
czyć różnicę, jak a zachodzi m iędzy mową ducha dobrego a mo­
wą ducha złego, albo jeszcze mową, jak ą sam rozum , co zda­
rzyć się może, w sobie w ytw arza, i w duchu sam mówi do
siebie; nie wiem czy to ostatnie być może, ale dotąd zdawało
mi się że tak. K iedy Bóg mówi, wiem o tern z doświadczenia
w wielu zdarzeniach nabytego, że to co mówi, niezawodnie się
spełni; wiele rzeczy, zapowiedzianych mi na dwa, trz y lata na­
przód, bez pochyby się sprawdziło, i dotąd ani jed n a tak a za­
powiedź nie okazała się mylną. Są inne jeszcze znaki, po k tó ­
rych jasno się poznaje ducha Bożego, ja k o tern powiem niżej.
Może kto, ja k sądzę, w chwili gdy żarliw ie i z wielkiem
pożądaniem ja k ą sprawę Bogu poleca, w yobrazić sobie, że sły­
szy wew nętrznie coś jak b y odpowiedź, że to o co prosi, stanie
się lub nie; je s t to rzecz bardzo możliwa. Ale kto kiedy sły­
szał w sobie on drugi rodzaj mowy tej, k tó ra je st od Boga,
ten jasno jedno od drugiego rozróżni, bo różnica je s t wielka.
Jeśli je s t to mowa, k tó rą rozum tw orzy z siebie, jakkolw iekby
to czynił subtelnie, zawsze będzie czuł, że to on sam coś w so­
bie układa, i sam mówi. Co innego jest, układać samemu mo­
wę, a co innego słuchać mowy drugiego: tu zaś rozum widzi,
że nie słucha, jedno że sam działa. Prócz tego, słowa te, które
rozum sam tw orzy, m ają w sobie coś jakby głuchego i zaw i­
łego; brak im tej jasności ja k ą posiadają tam te; ztąd też je s t
w m ocy naszej, od tych słów własnego rozum u odwrócić uw a­
gę, ta k ja k kto mówi, może zamilknąć; ale na oną mowę Boga

') Było to, według Bollandystów, między rokiem 1557 a 1559, w 42-m
i 43-cim roku życia Świętej.
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 203

w duszy nie masz sposobu nie zważać. Nakoniec, je st jeden


jeszcze znak, najpew niejszy z wszystkich: mowa własnego um y­
słu nie spraw uje skutków; mowa ona przeciw nie, k tórą mówi
Pan, je st słowem zarazem i czynem; i chociażby słowa Jego
nie zm ierzały w prost do wzbudzenia w nas pobożności i m iło­
ści, jedno do karcenia nas za uchybienia nasze, od razu przecie
zm ieniają nasze usposobienie w ew nętrzne, i czynią duszę zdolną
i ochotną do wszystkiego, i m iękką i podatną, i światło, i wesele,
i pokój jej przynoszą; i jeśli dusza była w oschłości, nękana
zamięszaniem wew nętrznem i niepokojem , wszystko to jak b y
za obróceniem ręki nie tylko od niej odpada, ale i w słodkość
i roskosz w ew nętrzną jej się zamienia: snąć chce Pan, aby po
tern poznała wielmożność Jego, a iż słowa Jeg o są czynami.
Taka więc, zdaniem mojem, zachodzi tu, ni mniej ni więcej,
różnica, ja k a je s t m iędzy m ówieniem a słuchaniem . Bo, ja k
ju ż pow iedziałam wyżej, kiedy sama mówię, zbieram i ukła­
dam rozum em to, co mam powiedzieć; ale kiedy k to inny mówi
do mnie, żadnej tu pracy nie mam, tylko słucham. T am ta mo­
wa rozum u je s t jakoby czem ś nie dającem się ściśle określić,
ja k b y m arzeniem człowieka na wpół śpiącego, ta druga, Boża
m owa przeciwnie, m a głos ta k w yraźny, że słuchający nie straci
z niej ani jednej zgłoski. N ieraz byw a tak , że mowa ta daje
się słyszeć w chwili, kiedy dusza w takim je s t w ew nętrznym
odmęcie, i rozum m a ta k roztargniony, że nie zdoła się zdobyć
ani na jednę m yśl porządną, a jednak, od pierwszego słowa tej
mowy, ja k już wspomniałam, cała się zm ienia, i takie w sobie
znajduje gotowe, przez on głos Boży jej podane wysokie p ra­
w dy i tajem nice, jak ichby sama, przy najw iększem naw et sku­
pieniu, dojść nie potrafiła; tern bardziej jeszcze, jeśli to się
dzieje w czasie zachw ycenia, gdy władze duszy zostają w za­
wieszeniu; jakżeby wówczas m ogła przyjść sam a z siebie do
zrozum ienia takich rzeczy, k tóre i przedtem nigdy jej w m yśli
nie postały? albo ja k m ogłyby jej przyjść na m yśl w zachw y­
ceniu, kiedy pamięć jak o b y zgoła nie działa, a w yobraźnia jest,
rzecby m ożna, zbita z tropu?
Je d n ę tu jeszcze zrobię uwagę: widzenia, jak ie dusza mieć,
albo słowa w ew nętrzne, ja k ie słyszeć może, nigdy, ja k mnie
204 R O Z D Z IA Ł XXV.

się zdaje, nie przychodzą w czasie gdy dusza, w samemże za­


chwyceniu, złączona je st z Bogiem; w tym czasie bowiem, —
ja k to już podobno objaśniłam wyżej, mówiąc o drugim spo­
sobie podlew ania ogrodu '), — w szystkie władze duszy całkiem
się gubią w Bogu, i w takim stanie nie zdaje m i się, by co.-
kolwiekbądź widzieć albo słyszeć, albo rozum ieć m ogła. Cała
je s t w tedy w m ocy większego, i w tym czasie, k tó ry zresztą
trw a bardzo krótko, Pan, ja k m nie się widzi, nie pozostaw ia
jej żadnej, do niczego, wolności. Ale i po przejściu tej krótkiej
chwili, dusza pozostaje jeszcze w zachw yceniu, i w tedy to dzieje
się to, o czem mówię; władze wówczas już nie są zgubione
w Bogu, lubo i teraz praw ie nic nie działają; są jak o b y po­
chłonięte i niezdolne do pracow ania myślą.
Tyle je s t różnych sposobów do rozpoznania różnicy m ię­
dzy mową w ew nętrzną, pochodzącą od Boga, a tak ą k tó ra skąd
inąd pochodzi, że choć kto może raz w tym względzie się om y­
lić, om yłka ta przecie nie pow tórzy się często; owszem, tw ier­
dzę bez w ahania, że dusza należnie wyćwiczona a roztropna,
jasno i z wszelką łatw ością pozna tę różnicę. Pom inąw szy inne
znaki, ułatw iające to rozpoznanie, wspomnę tu tylko następu­
jące. Słowa pochodzące z nas sam ych nie spraw ują skutku,
i dusza ich nie przyjm uje: słowa pochodzące od Boga przyjąć
musi, choćby nie chciała. T am tym dusza nie daje w iary; w y­
dają jej się one raczej ja k b y próżne rojenia um ysłu, i tyle
ha nie zważa, ileby zważała na bredzenie człow ieka w m ali­
gnie. Ta druga mowa przeciwnie, takie na nas robi w rażenie,
ja k gdybyśm y słyszeli mówiącą do nas osobę bardzo św iętą
i uczoną, i poważną, i dającą nam w szelką pewność, że kłam ać
nie może; a i to porównanie jeszcze bardzo je s t niskie; bo sło­
wa te nieraz tak i m ają w sobie m ajestat, że nie zw ażając na­
wet od kogo one pochodzą, niepodobna nie zadrżeć, jeśli są to
słowa nagany i karcenia, niepodobna nie rozpłynąć się z m iło­
ści, jeśli są to słowa łaskaw ości i dobroci. Nadto, ja k już mó­
wiłam, słowa te objaw iają nam rzeczy, które nam nigdy w m y­
śli nie postały, i w jednej chwili w ypow iadają tyle ta k głębo-

') Ob. wyż. rozdz. XX, str. 158.


ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 205

kich i w spaniałych wyroków, iż na samo zebranie i ułożenie


ich rozum em nie m ałegoby czasu potrzeba: w obec tego, sądzę,
niepodobna nie uznać, że nie jest to spraw a naszego utw oru,
jedno spraw a Boska. Nie m am więc potrzeby dłużej się nad
tern zatrzym yw ać; ktokolw iek m a doświadczenie, ten, zdaniem
mojem, dziw nym tylko trafem m ógłby w tym punkcie uledz
złudzeniu, chybaby sam rozm yślnie łudzić się chciał.
Zdarzyło mi się nieraz, że pow staw ała we mnie wątpliwość,
czy mam w ierzyć tem u co mi było powiedziano, czy nie było
to proste przyw idzenie, — to je s t później dopiero, gdy głos on
przem inął, bo póki go słyszysz, w ątpić niepodobna: — a prze­
cie, nieraz po długim czasie, to co słyszałam , spełniło się. Bo
Pan tak mówi, że słowa Jego pozostają w pamięci, i niepodo­
bna ich zapomnieć; gdy przeciw nie, słowa pochodzące z w ła­
snego um ysłu naszego, są jakoby pierwszem poruszeniem myśli
które przem ija i idzie w zapomnienie. Słowo Boga je st trw ałe
i rzeczyw iste jak czyn; choć z upływem czasu może się zatrzeć
do pewnego stopnia pam ięć o niem, ale nigdy tak zupełnie,
by całkiem wyszło z pamięci, chyba że upłynie czas bardzo
długi, albo że to były słowa łaskawości czy nauki; ale słów
proroczych, sądzę, że nigdy się nie zapomina; mnie przynajm niej
nigdy się to nie zdarzyło, choć pamięć m am słabą. Pow tarzam
raz jeszcze: różnica m iędzy słowem Bożem a słowem ludzkiem
poznaje się z łatwością; i zdaje mi się rzeczą niepodobną by
dusza, — chybaby, co nie daj Boże, tak była przew rotną, iżby
chciała rozm yślnie udawać, i tw ierdziła że słyszy, kiedy tak
nie jest, — nie w idziała jasno i nie czuła tego, kiedy sama
sobie mowę w ew nętrzną układa, i sama mówi do siebie; zwła­
szcza jeśli choć raz słyszała mowę Ducha Bożego: bo jeśli nie
słyszała, całe życie może pozostawać w złudzeniu, i wyobrażać
sobie, że Bóg do niej mówi. P rzyznaję jednak, że co do mnie,
złudzenia takiego nie pojm uję. Bo albo dusza ta pragnie sły­
szeć one mowy, albo nie. Jeśli, ja k przypuszczam , nie pragnie
tego, jeśli zatem , ja k w takim razie być powinno, dręczy się
gdy co usłyszy, i wolałaby nigdy nic nie słyszeć, z powodu
ty c h udręczeń i trwóg, i innych wielu rzeczy tym podobnych,
pragnąc raczej mieć spokój na modlitwie: jakże więc, gdy mi-
206 R O Z D Z IA Ł XXV.

mo to kiedy sam a do siebie przemówi, może jeszcze łudzić się


i nie widzieć tego, że to własna jej mowa, skoro tyle m usiała
m iejsca i czasu pozostawić rozumowi, na zebranie i ułożenie
m yśli do niej potrzebnych? Boć czasu na utw orzenie takiej mo­
wy potrzeba. Co innego, mowa Boża: tu w jednej chwili o trzy ­
m ujem y oświecenie i naukę, i w m gnieniu oka póznajem y rze­
czy, na k tórych ułożenie rozumowi snąć m iesiąca czasu ledwo-
by starczyło, i tak a nieraz wspaniałość ich i głębokość, że
w obec nich samże rozum i duszę całą przerażenie ogarnia.
J e s t to szczera prawda; i ktokolw iek pozna te rzeczy z w ła­
snego doświadczenia, ten przekona się, że co do słowa ta k jest,
ja k powiedziałam . Chwała bądź Panu, że potrafiłam to wszy­
stko określić. Na zakończenie ty ch uwag co do m owy w łasne­
go umysłu, dodam jeszcze ten znak: mowę tę możemy usłyszeć
ile razy zechcem y, i będąc na rozm yślaniu zawsze m ożem y so­
bie wyobrazić, że kto mówi do nas. Inaczej rzecz się ma z mo­
wą Bożą: mogę dniam i całemi czekać i pragnąć usłyszenia jej,
i nic nie usłyszę; przeciwnie, w danej chwili, choćbym nie
chciała, muszę, ja k już mówiłam, ją słyszyć. K toby chciał
tw ierdzić, na oszukanie św iata, że słyszy słowa od Boga, kie­
dy słyszy tylko własną mowę swoję, tego, sądzę, m ałoby ko­
sztowało dodać, że słyszy te słowa uszyma ciała. J a też, szcze­
rze w yznaję, nigdy przedtem nie przypuszczałam , by m ógł być
inny sposób widzenia i słyszenia, i poznawania, jedno za po­
mocą zmysłów, dopóki mię własne doświadczenie nie przeko­
nało, że byłam w błędzie; ale doświadczenie to okupiłam nie­
lada cierpieniem.
Mowa wew nętrzna, pochodząca od złego ducha, nie tylko
nie spraw uje żadnych dobrych skutków , ale przeciw nie pozo­
staw ia po sobie złe. Zdarzyło mi się to nie więcej niż dwa
albo trz y razy, i natychm iast m iałam ostrzeżenie od Pana, że
to spraw a diabelska. Oprócz wielkiej oschłości, ja k ą w niej ta
mowa nieprzyjaciela pozostawia, pow staje w duszy pewien nie-
pokój, podobny do onego, jakiego często doświadczałam w wiel­
kich, jak ie P an na mnie dopuszczał, pokusach i różnego rodza­
ju utrapieniach wew nętrznych; je s t to m ęka duchowna, której
dziś jeszcze nieraz doznaję, ja k o tern powiem w swojem miej-
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 207

scu. Niepokój ten niewiadom o skąd pochodzi; czuje się tylko,


że dusza opór staw ia, i trw oży się i smuci, sama nie wie czego;
bo w onych słowach ducha ciemności na pozór nic nie masz
złego, przeciwnie, w ydają się dobremi. Trw oga ta i sm utek,
ja k sądzę, pochodzą z tajem niczego, ja k ie duch na sobie czuje,
zetknięcia z drugim duchem. Sm ak duchowny i pociechy, jakie
on wzbudza, bardzo, zdaniem mojem, się różnią od tego, czego
doświadcza dusza, słysząc słowa Boga. Może on niem i takich
tylko oszukać, k tó rzy nigdy nie kosztow ali praw dziw ych pociech
Bożych, tego, mówię, praw dziw ego wesela duchownego, które
jest słodkie zarazem i mocne, i duszę do dna przenikające, i lu ­
bości pełne, a spokojne. Bo one m arne pobożnostki, rozpływ a­
jące się we łzach i czułych uniesieniach, k tó re za pierwszym
najlżejszym powiewem prześladow ania nikną i więdną nakształt
kw iatków niedoszłych, nie zasługują, zdaniem mojem, na miano
pobożności i praw dziw ej w Bogu pociechy. Są to zapewne do­
bre zaw iązki i pobożne duszy poczynającej usposobienia, ale
do rozróżnienia ty ch skutków ducha dobrego czy ducha złego,
takie początki nie w ystarczą. Dobrze więc będzie, w ty ch rze­
czach postępow ać zawsze z wielką oględnością: bo dusze takie,
któreby na drodze m odlitw y w ew nętrznej nie dalej jeszcze po­
stąpiły od ty ch pierw szych łask i pociech, łatwo, gdyby im
przyszły widzenia i objawienia, m ogłyby uledz oszukaniu. J a
ty ch ostatnich dwu łask nigdy nie m iewałam , aż do czasu, k ie­
dy Bóg z czystej dobroci swojej użyczył m i m odlitw y zjedno­
czenia; z w yjątkiem tylko onego pierwszego widzenia, o któ-
rem mówiłam wyżej 1), gdy już wiele la t tem u ukazał mi się
C hrystus Pan; bodajbym wówczas z Boskiej łaskaw ości Jego
była zrozum iała, ja k zrozum iałam później dopiero, że było to
praw dziw e widzenie; niem ałą byłabym z tego korzyść odniosła.
Mowa i działanie złego ducha nie spraw uje w duszy po­
ciechy ani pokoju, przeciw nie, pozostaw ia w niej wielki niesm ak
i strwożenie. Mam to za rzecz pewną, że diabeł nigdy nie zdoła,
ani mu Bóg nie pozwoli oszukać duszy, nie ufającej w niczem
samej sobie, a mocno utw ierdzonej w wierze, gotow ej tysiąc

) Ob. wyż. rozdz. VII.


208 R O Z D Z IA Ł XXV.

razy um rzeć za każdy a rty k u ł w iary; k tóra zatem , ta k kocha-


jij/C wiarę, i biorąc za to od Boga coraz uowe w iary żywej i mo­
cnej wlanie i pom nożenie, pilnie tego przestrzega, aby we wszy-
stkiem postępow ała zgodnie z tern, czego uczy Kościół, i pyta.
i szuka rady u tych, k tórzy ją w tern oświecić mogą; która,
słowem, ta k niezachw ianie je s t w tych praw dach usadowiona,
iż żadne jakiebądż objawienia, i chociażby niebo ujrzała nad
sobą otw arte, nie zdołają jej odwieść od jednego najm niejsze­
go punktu nauki Kośoioła. Jeśliby kiedy spostrzegła w sobie
jak ie zawahanie się co do którego arty k u łu wiary, jeśliby jej
przyszła myśl taka: kiedy Bóg mi to mówi, a więc może to
być ta k samo praw dą ja k to co objaw iał świętym: tak a w ąt­
pliwość w wierze i tak a myśl, choć się dusza przy nich nie
zatrzym a, — bo dobrowolne przy nich zatrzym anie się, każdy
widzi że byłoby ju ż wielkiem złem, — będzie oczywiście po­
czątkiem pokusy diabelskiej, wzniecającym w niej pierwsze do
złego poruszenie. Choć i te pierwsze poruszenia rzadko kiedy,
ja k sądzę, poczuje w sobie dusza tak mocno utw ierdzona w w ie­
rze, ja k to Bóg zw ykł sprawować w tych, którym tych łask
użycza, i stąd tak ą w sobie siłę czująca, iż gotow aby, rzekłbyś,
zdławić i rozszarpać w szystkich czartów w obronie jednej naj­
mniejszej z prawd, jakie Kościół podaje. Je śli więc dusza nie
widzi w sobie takiego m ęstw a w iary, i jeśli uczucia pobożne
i widzenia, jak ie miewa, m ęstwa tego w niej nie spraw ują, ta-
widzeniom, ostrzegam , niechaj nie dowierza.
Chociażby nie od razu uczuła szkodę z nich wynikającą, po­
woli jednak szkoda może stać się wielką; bo o ile ja widzę
i wiem z doświadczenia, sposób przekonania się, czy dana rzecz
lub mowa je s t od Boga, polega na spraw dzeniu, czy ona się
zgadza z Pism em Świętem; bo gdyby w czem kolw iek od niego
odstępowała, bez porów nania silniejsze, rzec mogę, m iałabym
przekonanie, że je s t to spraw a diabelska, niż dzisiaj jestem
przekonana, choć przekonana jestem najm ocniej, że to co w so­
bie słyszę, je s t mową Bożą. Tu już nie potrzeba mi szukać
dalszych znaków, dla poznania, jakiego ducha to sprawa; bo
ten jeden znak tak jasno mię przekonyw a, iż je s t to sprawa
ducha złego, że chociażby cały św iat mię upewniał, iż je s t to
ŻYCIE ŚWIĘTEJ T ERE SY . 209

spraw a Boża, nie uw ierzyłabym . Nie b rak jed n a k i innych


znaków: kiedy zły duch mówi do duszy, wszystko co w niej
je s t dobrego, k ry je się, rzekłbyś i uchodzi; ogarnia ją niesm ak
i zam ięszanie w ew nętrzne, żadnej nie czuje w sobie siły do
czynów cnotliw ych; bo choć kusiciel wzbudza w niej na pozór
f dobre pożądania, pożądania te pozostają bez skutku; pozostaw ia
w niej rzekom o pokorę, ale fałszywą, niespokojną, pozbawioną
wszelkiej słodkości. K tokolw iek dośw iadczył na sobie skutków
ducha dobrego, ten sądzę, zrozum ie co mówię. Z tern w szyst-
kiem jed n ak diabeł c h y try jest, i na wiele różnych sposobów
może nam czynić zasadzki; nigdy więc nie m am y tu takiego
bezpieczeństw a, by nie było bezpieczniej bać się, i m ieć się
zawsze na baczności, i obrać sobie stałego przew odnika, ta k ie ­
go m ianow icie, k tó ry b y posiadał naukę, i niczego przed nim
nie ukryw ać; przy zachow aniu ty ch ostrożności, żadna już szko­
da spotkać nas nie może.
J a m iałam szkody, i wielkie, od niektórych, zbytnią w ty ch
rzeczach bojaźnią się powodujących, m ianowicie w jednem zda­
rzeniu, które tu opowiem. Pew nego razu zebrało się kilku m i­
strzów duchownych, do k tó ry ch wielkie m iałam zaufanie, ja k
i zasługiw ali na to; bo chociaż wówczas już spowiadałam się
fylko u jednego, wszakże nieraz, z polecenia spow iednika
otw ierałam się i przed tym i drugim i, k tó rzy zatem radzili m ię­
dzy sobą o potrzebach moich, bo w w ielkiej swej dla mnie
przychylności, obawiali się czy nie podlegam jakiem u oszuka­
niu. I ja też w bardzo wielkiej byłam o to obawie, choć ty lk 0
po za czasem m odlitw y, bo na m odlitw ie, Pan, użyczając mi
jak iej łaski, zaraz mię uspakajał. Było, zdaje mi się, zebranych
pięciu czy sześciu, sami bardzo gorliw i słudzy Boży. Po n a ra ­
dzie, spowiednik mój oznajm ił mi, że wszyscy zgodnie osądzili,
1 iż w ew nętrzne przejścia m oje są spraw ą ducha złego; że po­
winnam mniej często przystępow ać do K om unii, i starać się
o rozryw ki, i unikać samotności. J a i tak już, ja k mówiłam,
byłam niezm iernie bojaźliwa; przyczyniało się do tego i cier­
pienie m oje sercowe, tak iż często w biały dzień bałam się po­
zostaw ać sam a w pokoju. W idząc tedy mężów ta k znakom itych
14
Pisma ś. Teresy. T. I.

i
210 ROZDZIAŁ XXV.

tw ierdzących rzecz, której ja uw ierzyć nie m ogłam, w ielki


bardzo m iałam niepokój w sum ieniu, bo zdawało mi się, że to
brak pokory z m ojej strony; byli to w szyscy bez w yjątku lu ­
dzie niezrównanie cnotliw si ode mnie, a przytem uczeni: jakże
więc m ogłam im nie wierzyć? W alczyłam z sobą z w szystkiej
siły m ojej, aby się zdobyć na wiarę; staw iałam sobie przed
oczy niecnotliw e życie moje, m ówiłam sobie, że w yrok ich
z niem się zgadza, że co oni mówią, m usi być praw dą. W tern
strapieniu mojem, pewnego dnia wyszłam z k o ś c io ła 1) i schro­
niłam się do sam otnej kaplicy 2). Od wielu dni już pozbawia­
łam się Kom unii, pozbaw iałam się i samotności, k tó ra była ca­
łą pociechą moją: nie m ając przytem ani jednej duszy, z któ-
rąbym m ogła przestaw ać, bo w szyscy byli przeciw ko mnie.
Je d n i snąć wyśm iew ali się ze mnie, uśm iechając się litośnie,
gdy im o ty ch rzeczach mówiłam, ja k gdybym bredziła nie do
rzeczy; drudzy ostrzegali spowiednika, aby się ze m ną m iał na
baczności; inni jeszcze w prost m i m ów ili, że oczyw iście diabeł
mię opętał; jeden tylko spow iednik mój, choć także,—dla w y­
próbow ania mnie, ja k się później dowiedziałam , — zdaw ał się
podzielać ich zdanie 3), zawsze jed n a k mię pocieszał, i mówił
mi, że chociażby to była spraw a diabelska, nic mi to przecie
nie może zaszkodzić, skoro nie obrażam Boga; że w szystko to
przejdzie, bylebym usilnie prosiła Boga. Sam też bardzo się
m odlił za mną, i wraz z nim w szystkie dusze, k tóre spowiadał,
i innych wielu; a w szystkie te m odlitw y moje, i wszystkich,
ilu ich znałam , sług Bożych, do tego zm ierzały, aby Bóg w ła­
skawości swojej raczy ł mię na inszą drogę wprowadzić. Trwało
to, zdaje m i się, ze dwa lata, że ta k ustaw icznie o to jedno
P ana prosiłam .

■) Był to, jak twierdzi Ribera, kościół 0 0 . Jezuitów.


J) We własnym Świętej klasztorze.
3) Toż samo stwierdzają Ribera w „Życiu św. Teresy“, i O. Ludwik
Du Pont w „Życiu O. Baltazara Alwarez“. Oba zgodnie świadczą, iż dla wy­
próbowania i umartwienia świętej swej peniteutki, O. Baltazar nieraz umyśl­
nie jej mówił, że słowa które w sobie słyszy, bardzo mogą pochodzić od du­
cha złego.
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T ER E SY . 211

Nic jed n ak nie mogło mię pocieszyć w strapieniu mojem,


na wspomnienie o tern, żeby diabeł ty le razy m iał mówić do
mnie. Bo i teraz, choć już nie m iewałam m oich godzin sam otno­
ści na m odlitw ie, P an wśród tow arzystw a i rozm ow y z drugi­
mi spraw ow ał we m nie zebranie w ew nętrzne, i wbrew m ojemu
opieraniu się, mówił do mnie co Mu się pow iedzieć podobało,
a ja, choć nie chciałam , m usiałam słuchać. Gdym tedy, ja k
mówiłam, zostaw ała sam a w kaplicy, nie m ając nikogo, kom u-
bym się zw ierzyć m ogła, niezdolna ani do m odlitw y ani do
czytania, strapiona i znękana, przerażona strachem , na myśl, że
jestem igraszką zd rad y diabelskiej, strw ożona do głębi duszy
i uginająca się pod ciężarem sm utku, sam a ju ż nie wiedziałam ,
co z sobą począć. Nieraz, i po wiele razy znajdow ałam się
w podobnem strapieniu; ale nigdy ono, zdaje mi się, nie do­
chodziło do takiej skrajnej ostateczności, ja k wonczas. Pozo­
staw ałam ta k cztery czy pięć godzin, żadnej, ani z nieba ani
od ziemi, nie m ając pociechy, jak o b y opuszczona od P ana w cier­
pieniu m ojem i pod grozą ścigającego mię widm a tysiącznych
niebezpieczeństw. O Panie m ój, jak że wówczas okazałeś, żeś
Ty sam przyjaciel praw dziw y, a m ożny, iż mocen jesteś uczy­
nić cokolwiek zechcesz, i nigdy nie przestajesz miłować tych,
k tó rzy Ciebie miłują! Niechaj Cię chwali w szystko stworzenie,
wszechwładny P anie świata! O, ktoby mi dał głos i siłę, bym
m ogła na cały św iat ogłosić, ja k w iernym Ty jesteś przyja­
ciołom Twoim! W szystko zawodzi; Ty, Panie wszech rzeczy,
nigdy nie zawodzisz. A cierpienia, k tóre dopuszczasz na tych,
którzy Cię m iłują, jakże są m aluczkie i krótkie! Z jakąż, o P a ­
nie mój, delikatnością, z jakim wdziękiem, z ja k ą słodkością,
um iesz Ty z nim i się obchodzić! O, k to b y nigdy się nie był
zatrzym ał na żadnej innej m iłości, a od początku i zawsze mi­
łow ał ty lk o Ciebie samego! Snąć na to tylko dotkliw em i pró­
bam i doświadczasz m iłujących Ciebie, aby w nadm iarze stra ­
pienia objaw ił się w iększy jeszcze nadm iar m iłości twojej.
O Boże mój! ktoby mi dał rozum i naukę, i słowa nowe, abym
um iała w ysław iać dzieła tw oje, ta k ja k je dusza m oja pojm u­
je! W szystkiego tego mi brak, i nieudolność m oja zawodzi
chęci moje, lecz jeśli jedno Ty, Panie mój, m nie nie opuścisz,
212 ROZDZIAŁ XXV.

ja Tobie zawodu nie zrobię. Niech pow stają przeciw ko mnie


w szyscy uczeni, niech m ię prześladuje w szystko stw orzenie,
niech mię nękają czarci, bylebyś Ty nie w ypuścił mnie z ręki
tw ojej, niczego się nie lękam: bo ju ż doznałam tego, i wiem
z własnego doświadczenia, z jak im zyskiem Ty z utrapienia
wywodzisz tych, k tó rzy w Tobie samym ufność swą pokładają.
Bo gdym ta k była pogrążona w onem ta k wielkiem strapieniu
m ojem, choć było to w czasie, gdy żadnych jeszcze widzeń
nie miewałam, usłyszałam w sobie słowa mówiącego do m nie
i dość było ty ch słów na rozpędzenie sm utku m ego i przyw ró­
cenie mi zupełnego spokoju: — „Nie bój się córko. Ja m jest
i nie opuszczę ciebie; nie lękaj się.“
Sądzę, że w tym stanie, w jakim się na chw ilę przedtem
znajdow ałam , żadne najpow ażniejsze, całem i godzinam i, nam o­
wy i przedstaw ienia nie byłyby zdołały przyw rócić mi spokoju-
a oto od ty ch jed n y ch słów takie w sobie uczułam uspokoje­
nie, tak ą siłę, tak ą odwagę, tak ie bezpieczeństwo, tak ą pogodę
i jasność w ew nętrzną, że w jednej chw ili dusza m oja jakoby
w inną się przem ieniła, i gotow abym była bodaj całem u światu
czoło staw ić o to, że słowa, k tóre słyszałam , były od Boga
O, jak iż dobry Bóg! O, ja k i dobry Pan, i jak i możny! Nie tylko
radę daje, ale i lekarstw o. Słowa Je g o są czynem. Od tych
słów, o Boże wielki! jak że się utw ierdza wiara, ja k się pom na­
ża miłość! Często, upewniam, staw ała mi na m yśli ona nawał-
ność wielka, k tó rą P an jednem słowem uśm ierzył, i rozkazał
w iatrom i m orzu, i stało się uciszenie wielkie '). Tak i ja mó­
w iłam sobie: K to je s t Ten, iż ta k w szystkie władze duszy
mojej są Mu posłuszne, k tó ry w jednej chwili, wśród takich
ciemności daje światłość, i zm iękcza serce, zdawało się, k a ­
m ienne, i łzy słodkie wywodzi ze źródła, oddawna, zdawało się.
wyschłego? K to je s t Ten, któ ry tak ie we mnie w zbudza pożą­
dania? K to je s t Ten, k tó ry tak ą mię odwagą napełnia? Zatem
m yślałam sobie: Czegóż jeszcze się lękam? Co robię? P ragnę
służyć tem u Panu, niczego więcej nie żądam, jedno bym się
Jem u spodobała; nie chcę innego zadowolnienia, pociechy id o -

') Mar. 4, 39.


ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ER E SY . 213
bra, jedno spełnienia woli Jego: bo tego, zdaje m i się, zupeł­
nie byłam pewna, m ogę to tw ierdzić bez w ahania. A jeśli P an
ten je s t potężny i możny, jak o widzę że jest, jak o wiem że jest,
i jeśli złe duchy są niew olnikam i Jeg o , jak o nie masz w ątpie­
nia że są, bo ta k uczy wiara: cóż więc oni m ogą mi zrobić
złego, skoro jestem służebnicą tego P ana i K róla najwyższego?
Czemuż więc m iałoby m i zabraknąć odwagi do w alki chociaż­
by z całem piekłem? Brałam do ręk i krzyż, i snąć rzeczyw iście
Bóg mi dodawał odwagi, bo ta k w jednej chw ili czułam się
odm ienioną, iż nie byłabym się ulękła wyzw ać ich w szystkich
na rękę, ta k byłam pewna, że tym krzyżem z łatw ością ich
zwyciężę: — Pódźcie teraz wszyscy, ilu was jest; jestem słu­
żebnicą Pańską, obaczym y co mi potraficie zrobić.
Od tego czasu, tw ierdzę to bez w ahania, oni raczej bali
się mnie; ja byłam zupełnie spokojna, nic zgoła się nie lękając
całego ich wojska, i w szystkie strach y ja k ie przedtem , aż do
onej chwili miewałam, znikły bez śladu. N ieraz potem w idzia­
łam ich na oczy, ja k niżej opowiem; ale nic m nie ich w idok
nie straszył, raczej oni, zdawało mi się, drżeli przede mną.
Taką odtąd, z szczególnego daru Tego, k tó ry je st Panem w szy­
stkich, nad nim i władzę zachowałam , że tyle dbam o nich, co
0 brzęczenie m uchy. Są to, zdaniem mojem, ostatni tchórze:
skoro poczują, że masz ich za nic, tra c ą odwagę i siła ich opu­
szcza. Mężni są ci wrogowie nasi tylko z takim i, k tórzy ucie­
kają od walki, i tego tylko napastują, kogo widzą, że sam się
im poddaje; sług Bożych mogą, gdy Bóg im pozwoli, kusić
1 dręczyć, ale Bóg te pokusy i udręczenia na to tylko dopu­
szcza, aby były na większy pożytek tych, k tórzy są Jego. D ał­
by P an w Boskiej łaskaw ości swojej, byśm y um ieli bać się
tylko tego, czego rzeczywiście bać się powinniśm y, byśm y zro­
zum ieli tę praw dę niezawodną, że jed en grzech powszedni wię­
kszą nam szkodę w yrządzić może, niż w szystkie razem potęgi
piekielne. Je śli czarci strachem nas przerażają, to dla tego ty l­
ko, że sami sobie do strachu powód dajem y naszem przyw iąza­
niem do honorów, do m ajętności, do roskoszy; w tedy oni, sprzy­
m ierzając się z nami, k tórzy sami sobie stajem y się nieprzyja­
ciółmi, kochając się w tern, i pożądając tego, czem byśm y się
214 ROZDZIAŁ XXV.

brzydzić powinni, istotnie w ielkie nam szkody wyrządzą,; sami


sobie w tedy w inniśm y, że oni nas w łasną bronią naszą pobiją,
i sami w ich ręce składam y oręż, którym przeciw nim bronić
się byliśm y powinni. Żal się Boże, ja k i to nierozum . Lecz jeśli
dla miłości B oga w szystkie te rzekom e dobra sobie obrzydzi­
my, i calem sercem krzyża się uchw ycim y, i na praw dę Panu
służyć poczniem y, tego duch zły nie w ytrzym a: ucieka on od
ty ch praw d, ja k b y od zarazy. On tylko kocha kłam stw o, i sam
je s t kłam stw em ; nie sprzym ierzy się nigdy z tym , kto chodzi
w prawdzie. Ale u kogo u jrzy rozum zaćm iony, tego zręcznie
doprow adza do zaślepienia; a kogo u jrzy ju ż tak ślepym, że
spokój i szczęście swoje zakłada na ty ch rzeczach m arnych,
ta k m arnych ja k zabaw ki dziecinne, a więc sam m a um ysł i ser­
ce zdziecinniałe, z takim też obchodzi się ja k z dzieckiem nie-
letniem , i śmiało rzuca się na niego, nie raz, ale po wiele razy.
Nie daj Boże bym ja znalazła się w liczbie ty ch nieszczę­
śliwych; niech raczej P an w Boskiej dobroci swojej raczy mi
użyczyć tej łaski, bym um iała za spokój to tylko poczytyw ać,
co je s t praw dziw ym spokojem , i za cześć to, co je st praw dzi­
wą czcią, i za pociechę to, co je s t praw dziw ą pociechą, a nie
brać rzeczy na w yw rót, i m ieć za praw dę to, co je st fałszem
i zmamieniem. W tedy figa w szystkim diabłom : nie ja ich będę
się bała, ale oni mnie. Nie rozum iem ty c h m ałodusznych stra ­
chów, co wszędzie widzą diabła, i boją się; kiedy my wszędzie
możemy widzieć Boga, i wzyw ać Go, i diabłu strachu napę­
dzać. W szak, wiemy że i ruszyć się nie może ten w róg piekielny,
jeśli mu P an nie pozwoli. Na cóż więc w szystkie te strachy?
J a , co do mnie, więcej się boję tych, k tó rzy ta k boją się d ia­
bła, niż diabła samego: ten nic mi zrobić nie może, ale tam ci,
zwłaszcza jeśli są spow iednikam i, m ogą nabaw ić duszę w iel­
kiego niepokoju; dzięki im przebyłam wiele la t takiego udrę­
czenia, że dziwię się dzisiaj, ja k w ytrzym ać m ogłam. B łogo­
sław iony niech będzie Pan, iż ta k skuteczny podał mi ratunek.
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T ERE SY . 215

R O Z D Z IA Ł X X V I.

Jeszcze o mowie wewnętrznej. O niektórych, jakie miała zdarzeniach, dzięki


którym do reszty znikły jej obawy, a utwierdziła się w niej pewność,
że mowy, które w sobie słyszy, są sprawą ducha dobrego.

Odwagę tę, której m i P an użyczył przeciw czartom , po­


czytuję sobie za jednę z najw iększych łask, jak ie od Niego
otrzym ałam ; bo tak ie mieć serce zajęcze, i bać się czegobądz,
prócz jednej tylko obrazy Boskiej, je st to rzecz w najw yższym
stopniu i niew łaściw a i szkodliwa, skoro takiego m am y nad
sobą. K róla, ta k potężnego, i takiego P ana w ielkiego, któ ry
w szystko może, i wszystko stw orzenie Jem u je s t poddane. K to
chodzi w praw dzie przed Boskim M ajestatem Jeg o i sumienie
m a czyste, ten, ja k mówiłam, nie m a się czego lękać. D la te ­
go, powtarzam , w szystka bojaźń i w szystkie obawy nasze do
tego jednego pow innyby się ściągać, byśm y w niczem, ani
w najm niejszej rzeczy, nie obrazili Tego, k tó ry tejże chwili
m ocen je s t w niwecz nas obrócić; ale jeśli On łaskaw ie na nas
spogląda, nie masz ta k groźnego wroga, k tó ry b y m ógł nam
zaszkodzić, k tó ry b y nie m usiał przed Nim się ukorzyć. Może kto
powie: Praw da; ale mimo to jed n ak boję się, bo czyjaż dusza
będzie ta k praw ą, by we w szystkiem podobała się Bogu? P e ­
wno nie m oja, tak a nędzna, i niepożyteczna, i wszelkich nie­
dostatków pełna; ale Bóg nie ta k bezwzględnie obchodzi się
z dłużnikam i swymi, ja k to czynią ludzie; zna On ułomność
naszę. A przytem i dusza, takiem i łaskam i obdarzona, mimo
w szystką nędzę swoję, widzi w sobie bardzo poważne znaki, po
k tó ry ch może poznać, że praw dziw ie m iłuje Boga; bo w tych,
które dostąpiły tego stopnia i do tego doszły stanu, miłość
ju ż nie pozostaje w ukryciu, ja k byw a w początkach, ale ob­
jaw ia się w niepow strzym anych uniesieniach i pragnieniach
oglądania Boga, ja k o tern w dalszym ciągu powiem, a po czę­
ści już wyżej mówiłam. W szystko dla nich je s t uprzykrzeniem
i utrapieniem , i um ęczeniem , cokolwiek nie je st z Bogiem albo
dla Boga. Nie masz na tej ziemi odpocznienia, któreby im nie
216 ROZDZIAŁ XXVI.

ciężyło, bo widzą siebie daleko od Tego, k tó ry sam je s t pra-


wdziwem ich odpocznieniem. Po takich znakach, ja k mówiłam,
poznaje się jasno, że m iłość jest, nie udana, ale praw dziw a.
Pew nego razu, gdy z powodu jednej spraw y, o której
w swojem m iejscu opowiem '), w ielki cierpiałam ucisk i sze­
m ranie, nie tylko ze strony m iasta, w którem m ieszkam 3), ale
i od samegoż zakonu mego, i m ając wiele powodów do nie­
pokoju, ciężko byłam strapiona, P an rzekł do mnie: — „Czego
się lękasz? Czy nie wiesz że jestem wszechmogący? J a dotrzy,-
mam, com ci obiecał“; jak o ż i później ta k się stało. Po ty ch
słowach natychm iast tak ie w sobie uczułam m ęstwo, że nie
tylko w tej sprawie, o k tó rą wówczas chodziło, najm niejszego
już nie m iałam w ahania, ale i gotowa byłam , zdaje m i się,
choćby mię to więcej jeszcze utrapień kosztow ać m iało, dalsze
jeszcze i nowe dzieła dla służby Jego przedsięwziąć, i z nową
odwagą ofiarowałam się na wszelkie dla Niego cierpienia. Po­
dobne słowa słyszałam od P ana ta k często, że i zliczyć nie
zdołam , ile razy to się pow tórzyło. Często także P an upom inał
mię i grom ił, m ianowicie gdym poddaw ała się jak im niedo-
skonałościom; słowa Jego wówczas tak ą m ają siłę i grozę, że
zdolne są duszę w proch zetrzeć; ale zarazem niosą one i po­
praw ę, bo ja k już mówiłam, wraz z radą i upomnieniem, P an
podaje i lekarstw o. Czasem znowu przyw odzi mi na pam ięć
przeszłe grzechy moje, zwłaszcza gdy chce m i użyczyć jakiej
szczególnej łaski; dusza wówczas ma to uczucie, ja k gdyby już
napraw dę stała przed trybunałem strasznego Sądu, i praw da
z tak ą jasnością staje jej przed oczyma, że zawstydzona i prze­
rażona, nie wie gdzie się podziać. Nieraz także P an objaw ił
mi niebezpieczeństw a, grożące mnie albo drugim , i wiele innych
rzeczy przepow iedział mi na trz y albo cztery łata naprzód,
i w szystkie się spraw dziły, niektóre z nich będę mogła w y­
mienić. Tyle zatem m am znaków, upew niających mię, iż mowy,
które w sobie słyszę, pochodzą od Boga, że niepodobna, zdaje
mi się, bym tego nie widziała.

1) Przy fuudacyi klasztoru św. Józefa w Awila.


2) Awili.
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T E R E S Y . 217

W szakże nad w szystkie te znaki, jedna je s t droga naj­


bezpieczniejsza, — i tej się trzym am , i bez niej nie m iałabym
spokoju, i nie dobrze byłoby, gdybyśm y bez niej go mieli, my
zwłaszcza, niew iasty, nie posiadające dostatecznej nauki, tern
bardziej, że droga ta nikom u zaszkodzić nie może, a pożytki
i> z niej wielkie. P an sam ją w skazał, po wiele razy zalecając
mi, bym nie zaniechała nigdy otw ierać całą duszę m oję przed
spowiednikiem, m ającym św iatło i naukę, i mówić mu o łaskach,
jak ie P an m i czyni, i słuchać go. Miałam spow iednika, k tó ry
mię na wszelki sposób um artw iał '); nieraz ciężkie mi zadawał
utrapienia i dojm ujący w duszy ból mi spraw iał, z czego wiel­
kie miewałam niepokoje, a przecie on właśnie najw ięcej, zdaje
mi się, przyczynił się do postępu duszy mojej. Choć kochałam
go bardzo, nieraz jednak przychodziła mi pokusa opuścić go,
bo zdaw ało mi się, że w alki w ew nętrzne, jak ie we m nie wznie­
cał, przeszkadzają mi do m odlitw y. Otóż, ile razy ulegając tej
pokusie, takie uczyniłam postanow ienie, tejże chwili słyszałam
głos zabraniający mi, bym tego nie czyniła, i grom iący mię
w sposób nierównie boleśniejszy, niż w szystko, com od spowie­
dnika cierpiała. Zdarzało się że praw ie już ustaw ałam pod ta-

') Baltazar Alwarez, jak opowiada o nim Wielebny Ludwik Du Pont,


z nieubłaganą stałością umartwiał Teresę we wszystkiem, tłumiąc w niej i po­
wściągając każdy najlżejszy objaw popędów przyrodzonych, i stopniowo uma­
rzając w tej duszy bohaterskiej wszelkie poruszenia natury, aby żyła tylko
nadprzyrodzonem życiem łaski. Pewnego razu, gdy był chwilowo wyjechał
z Awili, Teresa ciężkiem strapieniem wewuętrznem udręczona, napisała do
niego, błagając o bezzwłoczną odpowiedź. Jakoż Ojciec odpowiedział natych­
miast, ale na kopercie dopisał: „Otworzysz to za miesiąc“. Śwdęta bez szem­
rania przyjęła to gorzkie umartwienie. Z odwagą prawdziwie nadprzyrodzoną
wiodąc duszę swej peuitentki do zupełnego umorzenia samej siebie, nie wahał
się mąż Boży wystawiać ją na próby najboleśniejsze. W czasie gdy wszyscy
prawie, prócz niego, objawienia jej poczytywali za sprawę ducha złego, nie
dość, że jak Święta o tem wspomina w rozdziale poprzedzającym, umyślnie,
dla doświadczenia jej, kilkakrotnie jej mówił, że słowa jakie w słobie słyszy,
mogą pochodzić od czarta, ale nad to jeszcze miał odwagę, przez dwadzieścia
dni z rzędu pozbawiać ją Komunii świętej. I ten kielich najdotkliwszy Święta
przyjęła z zupełnem poddaniem się, i wówczas to, w nagrodę za takie boha­
terskie posłuszeństwo swoje, usłyszała z ust Pana te słowa: „Nie bój się, cór­
ko; jam jest, i nie opuszczę ciebie; nie lękaj się“.
218 ROZDZIAŁ XXVI.

kim podwójnym uciskiem: z jednej stro n y m ęczarnia, z d ru ­


giej ostra nagana i zgrom ienie: ale tego mi było potrzeba, dla
skruszenia niepokornej jeszcze woli mojej. Pewnego razu rzekł
m i Pan, że nie m am praw dziw ego posłuszeństw a, jeśli nie j e ­
stem gotow a cierpieć; niech staw ię sobie przed oczy, co On
ucierpiał, a w szystko m i się stanie łatwem .
P rzedtem kiedyś, inny spowiednik, u którego spowiadałam
się z początku, dawał mi radę, bym m ając już pewność, że te
izeczy są z ducha dobrego, m ilczała o nich, i nikom u o nich
nie mówiła, ponieważ lepiej takie rzeczy trzym ać w ukryciu.
R ada nie w ydaw ała mi się złą, zwłaszcza że ile razy przycho­
dziło mi wyznawać te łaski przed spowiednikiem, tak głęboko
nad tern cierpiałam , i takie czułam zaw stydzenie, że nierównie
łatw iej byłoby mi wyznawać grzechy ciężkie; szczególnie też,
jeśli to były łaski jak ie wielkie i nadzw yczajne: zdawało mi
się że nie uwierzą, że w yśm ieją mię; widziałam w tern jak b y
brak poszanow ania dla cudownych spraw Bożych, i ta k żywo
czułam to w szystko, że byłabym wolała milczeć. Ale byłam
w błędzie, ja k wówczas zaraz usłyszałam głos Pański, mówią-
cy mi, że bardzo źle mi doradzał on spowiednik, że nigdy n i­
czego zgoła nie powinnam ukryw ać przed duchownym przew o­
dnikiem moim, ponieważ na tej szczerości polega bezpieczeństwo
moje, a czyniąc przeciw nie, nieraz m ogłabym uledz złudzeniu
i zbłądzić.
Ile razy zdarzyło się, że P an mi. dał jak i rozkaz na mo­
dlitw ie, a spow iednik potem przykazał mi rzecz przeciwną, Pan
zawsze zalecał mi, bym słuchała spowiednika; ale zarazem Bo­
ską m ocą swoją odm ieniał um ysł jego, że potem sam kazał
czynić toż samo, czego P an żądał odemnie. Innego razu, gdy
zabrano nam różne książki w jęz y k u kastylijskim , i zakazano
je czytać, z czego w ielką przykrość m iałam , bo niektóre z tych
książek rada czytyw ałam , a pisanych po łacinie, nie znając te ­
go języka, czytać nie m ogłam, P an rzekł do m nie:— „Nie m artw
się, J a tobie dam księgę żyw ą.“ Nie m ogłam zrozumieć, coby
znaczyły te słowa, bo jeszcze wówczas widzeń nie m iałam '):

') Widzenia, o których mówi w rozdziałach następnych, Święta za-


ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ERE SY . 219

ale w krótce, w kilka dni potem , dobrze je zrozum iałam ; bo


ty le znalazłam przedm iotu do rozm yślania i do zatapiania się
w tern, co w obec oglądałam , i z ta k ą miłością P an zajął się
mną, w różny sposób m ię nauczając, że książek już rzadko
kiedy albo wcale nie potrzebow ałam . On sam w Boskiej łaska­
wości swojej był m i księgą prawdziwą, w której widziałam za­
pisane praw dy Jego. Błogosław iona tak a księga, z której po­
zostaje w duszy poznanie, co czytać, co czynić powinna, tak
głęboko w yryte, iż tego co poznała, zapomnieć nie może!
K tóżby, widząc P ana okrytego ranam i, sm utkiem znęka­
nego, prześladow ania cierpiącego, nie pragnął uczestnictw a
w ty ch cierpieniach Jego, nie um iłował, nie pożądał krzyża
Jego? Kto, ujrzaw szy prom yczek jeden tej chwały, k tó rą On
zgotow ał tym , k tórzy Mu służą, nie uzna, że niczem jest w szy­
stko, cokolwiek uczynić albo ucierpieć może, m ając nadzieję
takiej nagrody? K to, m ając przed oczyma m ęki potępionych,
nie poczyta, w porów naniu z niem i, za roskosz wszelkie bóle
i m ęki tego życia, i nie uczuje ile winien je s t Panu, k tó ry go
tyle razy w ybaw ił od tego m iejsca rozpaczy wiecznej? Są to
rzeczy, o k tó ry ch za łaską Boską później jeszcze będzie mowa;
na teraz więc w racam do dalszego opisu życia mego. Bodaj-
bym była um iała jasno w yłóm aczyć te rzeczy, o któ ry ch tu
m ówiłam; kto m a w nich doświadczenie, ten, sądzę, mię zro­
zum ie, i uzna, że um iałam się w yrazić z niejaką dokładnością;
kom u tego doświadczenia nie dostaje, tem u nie będę się dzi­
wiła, jeśli to wszystko poczyta za brednie. To jedno ju ż do­
statecznie go w ytłóm aczy, że ja to pisałam, i takiego sądu je ­
go o mnie i o mojej robocie ja pewno nie wezmę mu za złe.
O to ty lko P an a proszę, bym z łaski Jego zdołała we w szyst-
kiem w ypełnić wolę Jego. Amen.

częła otrzymywać dopiero w r. 1559; trwały one od 1559 do 1561, od 44-go


do 46-go roku życia jej.
220

R O Z D Z IA Ł X X V II.
0 innym jescze sposobie, jakim Pan naucza duszę, i drogą cudownie przedzi­
wną, me mówiąc, wolę jej swoje objawia. O wieikiej łasce duchowego,
bez pomocy wyobraźni, widzenia, jaką otrzymała od Pana.
Rozdział to bardzo ważny.

W racam więc do opowiadania życia mego. Byłam , jak


powiedziałam wyżej, w ciężkiem strapieniu i udręczeniu,
1 usilne za mną zanoszono m odły, aby Pan raczył mię- zwrócić
na mszą, bezpieczniejszą drogę, ponieważ ta, którą szłam, tak
bardzo, ja k utrzym yw ano, była w ątpliw ą i podejrzaną. P rz y ­
znam szczerze, że jakkolw iek i ja o to błagałam Pana, i ja k ­
kolw iek chciałam wzbudzić w sobie pragnienie inszej drogi,
widząc jed n ak w yraźny postęp duszy m ojej, nie m ogłam ża-
dną m iarą zdobyć się na to, chyba chwilowo tylko, to je st
w chwilach większego udręczenia pod wpływem tego, co mi
wciąż powtarzano, i obaw jak ie we mnie wzniecano; zawsze je ­
dnak, kiedy tak kazano, modliłam się o to, czego pragnąć nie
mogłam. W idziałam zupełną w sobie odmianę, czułam nie­
w ątpliw ie że stałam się lepszą; nic też innego w tym ucisku
czynić nie m ogłam, jedno że oddawałam się w ręce Boga, iż
On wie czego mi potrzeba, i prosiłam Go, aby we w szystkiem
czynił ze m ną według woli swojej. W idziałam , że tą drogą
zbliżam się do nieba, kiedy przedtem szłam prosto do piekła;
jak ż e więc m iałam pragnąć innej drogi; ja k m iałam uwierzyć,'
że diabeł to w szystko we mnie sprawuje? choć starałam się
z w szystkich sił m oich zmusić siebie do tego pragnienia i tej
w iary, nie mogłam, było to nad siły moje. W szystkie spraw y
moje, wszelkie jak ieb y m ogły być dobre uczynki moje, na tę
intencyę ofiarowałam. Św iętych, do k tó ry ch szczególne miałam
nabożeństwo, wzyw ałam aby mię wyzw olili z m ocy ducha złego.
Odprawiałam nowenny, polecałam siebie św. Hilarionowi, i św.
M ichałowi Archaniołowi, do którego z tej okoliczności gorętsze
jeszcze niż przedtem powzięłam nabożeństwo; i wielu innym
Św iętym się naprzykrzałam , aby się za mną do Boskiego Ma-
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T E R E S Y . 221

je s ta tu wstawiali, i wreszcie mi to w yjednali, by P an objaw ił


praw dę. Nakoniec, po dwu latach takiej mojej ustaw icznej,
i wielu innych za m ną m odlitw y, aby Pan, ja k m ówiłam , albo
na inszą drogę m ię wprowadził, albo też jaw ną uczynił praw dę,
— bo one m owy jego we m nie wciąż trw ały, i bardzo często
się pow tarzały, — zdarzyło mi się co teraz opowiem.
W dzień chwalebnego św. Piotra, będąc na m odlitw ie,
ujrzałam tuż przy mnie, czyli raczej uczułam ,—bo oczym a ciała
ani oczym a duszy nic nie widziałam ,—uczułam więc, ta k mi się
zdawało, tuż przy mnie obecnego C hrystusa Pana, i wyraźną,
jak b y naoczną m iałam pewność, że to On do mnie mówi. Nie
m ając jeszcze najm niejszego pojęcia, by tak i rodzaj widzenia
był rzeczą możliwą, zrazu przelękłam się bardzo, i płakać tylko
mogłam; ale skoro Pan rzekł do m nie jedno tylko słowo uspo­
kojenia, zaraz mi, ja k zawsze, spokój wrócił, i czułam w sercu
pociechę, bez najm niejszej trw ogi. Zdawało mi się, że ciągle
mam przy boku Pana Jezusa, choć nie w idziałam 'postaci Jeg o ,
bo widzenie to nie było w wyobraźni; ale czułam bardzo w y­
raźnie, że On wciąż stoi przy mnie, z prawej strony, i że widzi
wszystko co robię, i za naj mniej szem w sobie skupieniem się,
chyba że jak ie zupełne roztargnienie odwróciło na chwilę uwagę
moję, nie m ogłam nie czuć w sobie zupełnie jasnej świadom o­
ści, że On je s t przy mnie.
Udałam się natychm iast do spow iednika mego, dla uczy­
nienia mu, choć z wielką przykrością, wyznania. Z apytał mię,
w jak ie j postaci Go widzę. Odpow iedziałam , że Go wcale nie
widzę. Zkądże więc wiesz, zapytał znowu, że je s t to C hrystus
Pan? Odpowiedziałam, że nie wiem skąd i jakim sposobem, ale
że nie mogę nie mieć świadomości, iż On je st przy mnie; że
widzę jasno i czuję obecność Jego; że skupienie duszy na mo­
dlitw ie odpocznienia mam nierównie większe i zgoła nieprzer­
wane; słowem, że z tej obecności Pańskiej widocznie i oczy­
wiście doznaję skutków zupełnie różnych od tych, jakich zw y­
kle doświadczam. Uciekałam się do różnych porównań, usiłując
za ich pomocą jaśniej się wytłómaczyó; ale tego rodzaju w i­
dzenia z pewnością żadne, ja k sądzę, podobieństwo dokładnie
nie objaśni. J e s t to bowiem sposób widzenia z rodzaju najw yż-
222 ROZDZIAŁ XXVII.

szych, ja k się o tem później dow iedziałam od pewnego męża


świętego i wysoce duchownego, to je s t od B rata P io tra z Al-
k antary, o którym niżej obszerniejszą uczynię wzm iankę, i od
innych także znakom itych uczonych i teologów; je s t to, mó­
wili mi, rodzaj widzenia, do którego zły duch trudniejszy, niż
do wszelkich innych, m a przystęp. Nie dziw zatem , że do w y­
powiedzenia rzeczy ta k wysokich, nam niew iastom mało oświe­
conym nie dostaje wyrazów; uczeni lepiej to objaśnią. Jeśli
więc, ja k mówię, nie widzę Go ani oczyma ciała, ani oczyma
duszy, bo nie je s t to widzenie za pomocą w yobraźni, jakim że
sposobem wiem, i z większą, niż gdybym Go w idziała oczywi­
stością pewna jestem Jego przy mnie obecności? M ogłabym na
to odpowiedzieć porów naniem z osobą siedzącą w ciemności,
albo ślepą, i przeto nie widzącą tego, kto przy niej jest; ale to
porów nanie nie bardzo przypadałoby do rzeczy; je s t w niem
niejakie podobieństwo, ale nie wielkie; bo osoba ona, choć nic
nie widzi, może przecie przekonać się o obecności tego, kto
przy niej jest, za pomocą zmysłów, słysząc go m ówiącego, al­
bo poruszającego się, albo dotykając go. Tu nie masz tego
wszystkiego; nie masz tu żadnej ciemności; Zbaw iciel tu oznaj­
mia siebie duszy poznaniem jaśniejszem niż słońce. Nie mówię
by w idziała słońce albo jasność; je s t tu tylko światłość, która,
choć niewidom a, oświeca umysł, aby dusza cieszyła się ta k
wielkiem dobrem. Z w idzenia tego w ypływ ają bardzo wielkie
korzyści.
Nie je s t to takie uczucie obecności Bożej, jakiego często­
kroć dośw iadczają ci szczególnie, k tó rzy dostąpili daru m odli­
tw y zjednoczenia i odpocznienia; gdy zaledwo przystąpiw szy
dolm odlitw y, jak o b y od razu znajdujem y Tego, z k im chcemy
rozmawiać, i m am y świadomość tego, że On nas słyszy, czując
w sobie w ew nętrzne skutki łask Jeg o , i uczucia duchowne w iel­
kiej miłości, i żywej w iary, i m ężnych postanow ień, i słodkiego
rozrzew nienia. J e s t to w ielka łaska od Boga, i kto jej dostąpił,
niech ją ma w wysokiej cenie; ale jakkolw iek bardzo w ysoki
je s t ten rodzaj m odlitw y, nie je s t to widzenie; czujesz w niej
obecność Bożą po skutkach, jak ie w duszy spraw uje, i za po­
mocą ty c h skutków Boski M ajestat Jeg o daje nam świadomość,
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 223

iż je s t przy nas: tu przeciw nie, dusza jasno widzi, że stoi przy


boku jej Jezus Chrystus, Syn Dziewicy. W tam tym rodzaju mo­
dlitw y staje się duszy świadomą pewna w niej skuteczność
i działanie Bóstwa; tu ta j, oprócz tego działania, w idzi nadto,
że i najśw iętsze Człowieczeństwo jej tow arzyszy, i łaskam i
swemi darzyć ją raczy. Gdy tedy zapytał mię spowiednik, kto
m i to pow iedział, że je st to Jezus Chrystus, odrzekłam: — On
sam mi to mówi, i po wiele razy; lecz pierwej nim mi to po­
wiedział, wyraziło się już w um yśle moim, że to On; przed tern
zaś w yrażeniem w um yśle, On toż samo mi mówił, a ja Go
nie widziałam . G dybym była ślepa, albo siedziała w ciemności,
a ktoś, kogo nigdy nie widziałam , ale tylko o nim słyszałam ,
przyszedł do mnie i pow iedział mi, że on je s t tym , o którym
słyszałam , m usiałabym mu uw ierzyć; wszakże nie m ogłabym
z tak ą pewnością tw ierdzić, że je st to taż sama osoba, ja k g d y ­
bym ją była widziała. Tu przeciwnie; bo choć nie ukazuje się
w sposób widomy, P an w raża obecność swoję ta k jasnem po­
znaniem, iż nie masz sposobu wątpić o niej. W rażenie to z woli
Jeg o pozostaje tak głęboko w y ry te w umyśle, iż w obec niego
w ątpliw ość nie mniej je s t niepodobną, niż w obec naocznego
świadectwa zmysłów, owszem i więcej: bo w tern, co na oczy
widzimy, może nam niekiedy pozostaw ać w ątpliw ość, czy nam
się nie przyw idziało; tu przeciw nie, choć m oże na chwilę po­
w stać wątpliwość, z drugiej strony przecie tkw i w duszy nie­
zachw iana pewność, iż powątpiew anie to nie ma żadnej pod­
staw y.
Toż samo się ty cz y i drugiego sposobu, w ja k i Bóg nau­
cza duszę i mówi do niej bez mowy, ja k o tern jeszcze pozo­
staje mi nadmienić. J e st to mowa ta k zgoła niebieska, że tu
na ziemi, jakkolw iekbyśm y usiłow ali ją opisać, pojąć ją bardzo
trudno, jeśli P an sam nie da zrozum ienia jej przez doświadcze­
nie. W raża P an do najgłębszego w nętrza duszy to, co chce aby
zrozum iała, i tam przedstaw ia jej rzecz bez żadnego zew nętrz­
nego kształtu wyobrażeń albo słów, ta k samo zupełnie, ja k to
czyni w onem widzeniu, o którem mówiłam. Zważm y dobrze
ten sposób działania Boga, za pom ocą którego dusza przychodzi
do zrozum ienia tego, co On chce aby zrozum iała, czy to pra-
224 ROZDZIAŁ XXVII.

wdy wysokie, czy głębokie tajem nice; w ten sposób najczęściej,


gdy spodoba się Boskiej łaskawości Jego dać mi ja k ie widze­
nie i znaczenie jego mi objaśnić, przyw odzi m ię do zrozum ienia
tego, co mi chce przedstaw ić. Tu, zdaniem mojem, złemu du­
chowi najtrudniej się wmięszać, z następujących przyczyn, które
jeśli nie są słuszne, ja chyba bardzo się m ylę. Sposób ten wi­
dzenia i mowy ta k je s t zgoła duchowy, iż żadnego przy nim
ja k sądzę, nie masz we w ładzach duszy ani w zm ysłach poru­
szenia, którego diabeł m ógłby się uczepić i cokolwiekbądź z nie­
go dla siebie w yciągnąć. W praw dzie zupełne to zawieszenie
wszelkiego własnego działania nie zawsze się zdarza, i krótko
trw a; w innych czasach ani władze nie byw ają zawieszone, ani
zm ysły zachwycone, ale owszem zachow ują całą działalność
swoję; nie zawsze więc, owszem rzadko kiedy, całkow ite to
i ogólne zachw ycenie tow arzyszy kotem placyi; ale gdy jej to ­
w arzyszy, w tedy, tw ierdzę, m y sami nic już nie działam y; w szy­
stko co w nas się dzieje, jest, rzec można, własnem i wyłącz-
nem działaniem P ana '). P raw da tu w nika do duszy na podo­
bieństw o pokarm u, k tó ry b y niespodzianie napełnił w nętrzności
nasze, choć go nie pożywaliśm y, ani wiemy jakim sposobem
tam się dostał, tylko to wiemy i czujemy, że je s t w nas. Z tą
wszakże różnicą, że w takiem dziwnem, ja k je tu dla objaśnie­
nia rzeczy przypuszczam y, nakarm ieniu, nie w idzielibyśm y prze­
cie ani jakiego rodzaju to pokarm , ani kto go nam dał; tu
przeciw nie, wiem i jedno i drugie: wiem że praw da w nikła do
duszy m ojej, i że ta praw da pochodzi od Boga; tego tylko nie
wiem, jakim sposobem mię nią przeniknął, bo tego nie w idzia­
łam, ani pojąć tego nie zdołam, ani też nigdy nie pow stało we
m nie najm niejsze tak iej łaski pragnienie, ani naw et pojęcia nie
miałam, by tak a łaska była rzeczą możliwą.
W w ew nętrznej onej mowie, o której było wyżej 2), Bóg
zniew ala umysł, aby uważał, choćby nie chciał, i słuchał co
do niego się mówi; daje duszy jak o b y drugi słuch, aby tę mo­
wę słyszała, i zmusza ją niejako do słuchania, nie dopuszczając
jej odwrócić uw agi od tego co słyszy: podobnie m niej więcej,

') Por. wyżej, r. XX i r. XXV. — 2) W r. XXV.


ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY. 225

jak b y k to m ając dobry słuch, gdyby do niego z blizka i gło­


śno mówiono, nie pozwalając mu zatkać sobie uszu, rad nierad
m usiałby słuchać. O statecznie jed n ak i ten zawsze coś czyni,
bo przykłada uw agę, aby słuchać co mu mówią; tu zaś i tego
niem a, bo naw et od tej trochy nieodzownego w innym czasie
własnego przyczynienia się, jakiem je s t samoż słuchanie, dusza
tu ta j je s t zwolniona; zastaje tu ucztę gotow ą już i zastawioną,
i nic tu innego nie ma do czynienia, jedno używać: jak gdyby
człowiek ciem ny i nieokrzesany, k tó ry się nigdy nie uczył, ani
naw et nie starał się nigdy o naukę czytania, ani do żadnej
zgoła pracy um ysłowej się nie przykładał, nagle znalazł w so­
bie w szystką wiedzę całkow icie pojętą i przetraw ioną, sam nie
wiedząc ja k i skąd ona mu przyszła, kiedy przedtem nigdy nie
pracował, ani się sta ra ł choćby o nauczenie się abecadła. O sta­
tnie to porów nanie daje m i niejakie objaśnienie tego daru nie­
bieskiego: przezeń dusza w jednej chwili widzi siebie w posia­
daniu wszelkiej m ądrości i wiedzy; tajem nica T rójcy P rzenaj­
świętszej i wiele innych praw d najw yższych ta k jej się stają
jasnem i, iż nie masz teologa, z którym by się nie w ażyła podjąć
spór w obronie ty ch Boskich wielmożności. Sama zaś zostaje
przenikniona świętem przerażeniem ; jedna tak a łaska zdolna
je st całą ją przem ienić, i spraw ić w niej to, że niczego ju ż nie
może miłować, jedno Tego, który, bez żadnej pracy i trudzenia
się z jej strony, czyni ją sposobną do posiadania tak wielkich
dóbr, i objaw ia jej tajem nice swoje, i z tak ą łaskawością i m i­
łością z nią rozm awia, jakiej żadne słowa nie opiszą. N iektóre
z ty ch łask ta k są zadziw iające, iż sama niepojęta wielkość ich
wzbudza niejakie podejrzenie, zwłaszcza gdy udzielają się tej
k tó ra ta k mało na nie zasłużyła, i potrzeba tu bardzo żywej
w iary, aby im dać wiarę. D la tego też zam ierzam niektóre ty l­
ko opisać z ty c h łask, które P an m i uczynił, chyba że kazanoby
mi inaczej; wspomnę ty lko o n iek tó ry ch widzeniach, z któ ry ch
opisania może być niejaki pożytek, bądź dla oświecenia dru ­
gich, którym by P an podobnych łask użyczył, aby się ich nie
przelękli, poczytując je za rzeczy niepodobne, ja k to było ze
mną; bądź też dla objaśnienia dróg i sposobów, jakiem i P an
Pisma ś. Teresy. Tom I. 15
226 ROZDZIAŁ XXVII

m ię prow adził, co właśnie stanow i główny przedm iot i cel, dla


którego m i pisaó kazano.
"Wracając ted y do onego sposobu mowy w ew nętrznej i du­
chowego jej rozum ienia, sądzę że na to P an raczy używać te ­
go sposobu, aby dusza powzięła niejaką wiadomość o tem, co
się dzieje w niebie. Ja k o w niebie w ybrani bez m owy rozu­
m ieją siebie, — chociaż, by ta k i m ógł być rodzaj m owy i po­
rozum iew ania się, zgoła o tem nie wiedziałam , aż P an w do­
broci swojej raczył mię o tem przekonać naocznie, i ukazał mi
to w zachwyceniu: — ta k i tu ju ż w tem w ygnaniu ziemskiem.
Bóg i dusza rozum ieją się m iędzy sobą, tem samem tylko, że
Boski M ajestat Jego chce, by dusza Go rozum iała, i tak , bez
żadnego przyboru słów, rozm aw iają z sobą ci dwoje, ja k p rzy ­
jaciel z przyjacielem , i wzajem ną sobie miłość swoję okazują.
W szak i tu na ziemi, dwoje ludzi mocno m iłujących jeden dru­
giego, a odpowiednią obdarzonych pojętnością, potrafi, rzec
można, bez żadnych znaków, samem tylko spojrzeniem porozu­
miewać się m iędzy sobą. Takie pewno m uszą być i one roz­
m owy niebieskie, lubo tu widzieć, ani pojąć nie zdołam y, w ja k i
sposób tam , oka nie spuszczając z siebie, wzajem nie patrzy
w siebie onych dwoje m iłośników, na podobieństwo tego, co
w Pieśni oblubieniec m ów i do oblubienicy '), co właśnie, jak
zdaje m i się słyszałam , ma się rozumieć o tem obcowaniu
w niebie.
O dziw na łaskaw ości tw oja, Boże, iż tak pozwalasz pa­
trz y ć na siebie oczom, k tó re na ty le rzeczy złych patrzały, ja k
te oczy duszy mojej! N iech ju ż ten widok twój, Panie, u tw ier­
dzi je na zawsze, aby nigdy więcej nie patrzały na rzeczy ni­
skie, i w niczem ju ż sobie nie podobały, jedno w Tobie samym!
O niew dzięczności ludzka! czyż nigdy się nie opamiętasz, że
naw et tak ich niew ypow iedzianych łask uznać i ocenić nie umiesz?
To, co o nich tu mówię, wiem z własnego doświadczenia, że jest
prawdą; i to także wiem i świadczę, że wszystko, cokolw iekby
można o nich powiedzieć najw iększego, będzie zaledwie m ałą

') „Zraniłaś serce moje, siostro moja oblubienico.., jednem okiem two-
jem.“ Pieśń, 4, 9.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TERESY . 227

cząstką tego, co Ty, Panie, czynisz duszy, gdy ją na tę wyso­


kość takiego z Tobą obcowania wyniesiesz. O dusze, ile was
jest, k tóre już zaczęłyście oddawać się m odlitw ie wew nętrznej,
0 duszo wszelka, k tó ra masz w iarę prawdziwą, jakiego dobra
już i w tern życiu, — nie mówiąc już o tern, co zyskacie na
żyw ot bez końca, — możecie szukać i pragnąć, któ reb y mogło
iść w porównanie z najm niejszem z tych dóbr takiego z Bo­
giem obcowania? P rzy p atrzcie się, i obaczcie tę nieskończoną
hojność Boga, iż ktokolw iek dla Niego opuści w szystko, tem u
on bez pochyby oddaje siebie samego! Nie masz u Niego wzglę­
du na osobę ludzką; m iłość Jego rozciąga się do w szystkich;
żadnego On z tej miłości swojej nie wyłącza, jakkolw iekby był
niecnotliw ym i grzesznym , kiedy ze m ną naw et tak uczynił,
1 do ta k w ysokiego stanu m ię wyniósł. Pi'zypatrzcie się
i obaczcie, że to, co tu mówię, nie je st ani zarysem naw et tego,
cobym powiedzieć mogła; ty le ty lk o mówię, ile koniecznie po­
trzeba do określenia tego rodzaju widzenia, i tej łaski, k tórą
P an czyni duszy; ale nie mówię, i wypowiedzieć nie mogę te­
go, co dusza czuje, gdy P an odkryw a przed nią tajem nice i wiel-
możności swoje; je s t to roskosz ta k przew yższająca wszelkie
roskosze, ja k ie um ysł ludzki na tej ziemi pojąć zdoła, iż dusza,
k tó ra jej zakosztow ała, słusznie się brzydzi uciecham i tego ży­
cia, które w szystkie razem zebrane jednem są błotem. W zdryga
się ze w strętem na, samą m yśl rów nania ich, chociażby m iała
używać ich bez końca, z tem i roskoszam i, którem i P an ją na­
pawa; a przecie roskosze te są tylko jed n ą kroplą z tej wielkiej
i bystrej rzeki wesela bez m iary, k tó ra nas czeka w wieczności.
W styd to dla nas praw dziw y, i ja pierwsza w stydzę się
samej siebie, i gdyby mogło być zaw stydzenie w niebie, słu­
sznie i więcej niż kto bądź m iałabym tam czego się rumienić.
Jakiem praw em śmiemy żądać dla siebie tak ich dóbr niew ypo­
w iedzianych, i roskoszy, i chw ały na wieki, samym tylko ko­
sztem P ana Jezusa? Jeżeli nie m am y odwagi pom agać Mu w n o ­
szeniu krzyża z C yrenejczykiem , czy przynajm niej nie zapła­
czem y nad Nim z córkam i Jerozolim skiem i? J a k to? bawiąc się
i wszelkich przyjem ności używ ając, chcem y dojść do posiada­
nia tego wesela, które On takim nakładem krw i swojej dla nas
228 ROZDZIAŁ XXVII

nabył? To być nie może. I uganiając się za m arną czcią u lu­


dzi, m yślim y, że Mu powetujem y takie zelżywości, jak ie On
ucierpiał, abyśm y na wieki królowali? To nie ma sensu. B łą­
dzisz, błądzisz ktokolw iek idziesz tą drogą; nigdy nią nie doj­
dziesz do celu. Podnieś głos tw ój, W ielebny Ojcze, ogłaszaj te
praw dy, kiedy mnie Bóg nie dał w ładzy ku tem u. Bodajbym
sama przynajm niej zawsze na nie pam iętała! ale ta k poźno usłu­
chałam głosu Bożego, ta k późno zrozum iałam go, ja k o tern
świadczy to pisanie moje, że wielki mię w styd mówić o tych
rzeczach, i wolę raczej milczeć. To jedno tylko tu wspomnę,
co nieraz rozważam , m yśląc o szczęśliwości błogosławionych
w niebie: — oby Bóg raczył ta k ą mię wieść drogą, iżbym i ja
dojść m ogła do tego kresu, i tej szczęśliwości używać! — Ja k a
to będzie, prócz wspólnej w szystkim ulotnej, poszczególna dla
każdego, przygodna chwała, jak ie wesele błogosławionych, gdy
dostąpiw szy tej szczęśliwości, ujrzą i wiecznie wspominać będą,
jak o od chwili nawrócenia swego, choć może niejeden późno
zaczął, niczego nie opuścili, co jedno dla Boga uczynić mogli,
i niczego nie zaniechali, aby Mu, każdy wedle m iary sił i sta­
nu swego, k tó ry m niej, k tó ry więcej, ale każdy z całego prze-
m ożenia swego, wszystko, na wszelki sposób, i sam ych siebie
oddali w ofierze? J a k bogatym okaże się, kto w szystkie boga­
ctw a porzucił dla Chrystusa! J a k wysoko uczczonym będzie,
k to dla m iłości Jego wszelką czcią ziem ską w zgardził, i podo­
bał sobie w głębokiem poniżeniu! J a k m ądrym będzie znale­
ziony, k to cieszył się, gdy go poczytyw ano za szalonego i głu­
pca, kiedy samą Mądrość przedw ieczną tern zelżywem mianem
obrzucano! Lecz jak że mało, snąć dla grzechów naszych, dzi­
siaj je s t takich! Tak jest! znikł m iędzy nami, rzecby można,
i w yczerpał się rodzaj tych, k tó ry c h ludzie m ieli za szaleńców,
patrząc na czyny ich bohaterskie, godne praw dziw ych m iłośni­
ków Chrystusa! O świecie, świecie! jakże fałszyw y twój honor
zyskuje na tern, że mało je st takich, którzyby cię znali! Snąć
w yobrażam y sobie, że lepiej służym y Bogu, gdy nas ludzie
chw alą jak o roztropnych i um iarkow anych; i wnosząc z tego,
ja k ta roztropność i to um iarkow anie powszechnie dziś panuje
m iędzy nami, tak ie w rzeczy samej musi być przekonanie nasze.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 229

Zdaje nam się, że byłoby to złem zbudowaniem dla ludzi, g d y ­


byśm y w postaw ie naszej nie zachow ywali pozorów przyzw oi­
tości św iatow ej, i nie utrzym yw ali godności stanu i stanow iska
swego. Dziś naw et zakonnik, czy duchowny, czy mniszka, uw a­
żaliby to za nowość i za dawanie zgorszenia m aluczkim , gdy­
by m ieli chodzić w w ytartym , łatanym habicie; boją się naw et
oddawać życiu skupionem u i m odlitw ie bogom yślnej, ta k dalece
św iat na nich wpływ swój wyw iera, ta k dalece poszły w za­
pom nienie święte spraw y doskonałości chrześcijańskiej, i wiel­
kie one ogniste uniesienia i zapały świętych. W iększa stąd,
zdaniem mojem, szkoda, i więcej to się przyczynia do ty ch
klęsk i nieszczęść, które w tych czasach na nas przychodzą,
niż rzekom e ono zgorszenie, jakieby m iał dawać zakonnik,
gdyby uczynkiem głosił ludziom tę w zgardę św iata, k to ie j
ich uczy słowem i kazaniem . Z tak ich zgorszeń P an w ypro­
wadza w ielkie pożytki, i chociażby niektórzy się gorszyli, dru ­
dzy za to kruszyliby się. Bodajby nam było dano oglądać ta ­
kich sług Bożych, k tórzyby choć w zarysie przedstaw iali nam
wyobrażenie tej świętości, jak ą okazali na sobie C hrystus P an
i Apostołowie Jego! Dziś więcej niż kiedybądź, takich nam
potrzeba.
O, jakiegoż sk arb u Bóg nas świeżo pozbawił, zabierając
do chw ały swojej błogosław ionego b rata P io tra z Alkantary!
Św iat, powiadają, nie je s t dziś już zdolnym do tak wysokiej
doskonałości. Dziś i zdrow ia są słabsze, i czasy się zmieniły.
Ten przecie mąż św ięty żył za naszych czasów, a duchem był
potężny, ja k święci dawnych czasów, i dla tego trzym ał św iat
pod nogami. I chociaż nie wszyscy zdolni są tak ogołocić się
z w szystkiego, ja k ten sługa Boży, i tak ą ostrą, ja k on czynić
pokutę, wszakże, ja k na innych m iejscach mówiłam, wiele je st
inszych sposobów ćw iczenia się we w zgardzie świata, i Pan
sam uczy ich każdego, w kim tylko znajdzie serce odważne.
Jak że wielkie m usiał je dać Bóg w łaskaw ości swojej tem u
Św iętem u, o którym mówię, iż zdołał czterdzieści i siedm lat,
ja k w szystkim wiadomo, w ytrw ać w ta k surowej pokucie! Chcę
tu przytoczyć niektóre szczegóły tej pokuty, najzupełniej, ja k
o tern wiem z pewnością, praw dziw e. Sam m i je opowiadał,
230 ROZDZIAŁ XXVII

i drugiej jeszcze osobie, której chętnie się zwierzał; ja zaś te


zw ierzenia się jego zawdzięczam życzliw ej jego dla mnie m i­
łości, k tó rą P an w nim w zbudził z w ielkiej dobroci swojej, aby
w czasie ciężkiej potrzeby, o której już mówiłam, i jeszcze
mówić będę, był obrońcą moim i odwagi mi dodawał. Przez
czterdzieści lat, mówił mi, o ile dobrze liczbę pam iętam , żadnej
nocy, czy też we dnie, nie spał dłużej nad półtorej godziny;
z w szystkich um artw ień, jak ie sobie zadawał, najtrudniej mu
było w początkach sen zwyciężyć; w tym celu ustaw icznie się
trzym ał w postawie albo klęczącej albo stojącej. Tego snu tak
krótkiego używ ał siedzący, z głow ą opartą na kołku w bitym
w ścianie. Położyć się, choćby był chciał, nie mógł, bo cela
jego, ja k wiadomo, nie m iała więcej nad półpiątej stopy dłu­
gości. Przez w szystkie te lata, choć w najsilniejszy upał sło­
neczny, choć w deszcz ulewny, nigdy nie nakryw ał głowy k a­
pturem ; nigdy nie nosił obuwia; za całe ubranie służył mu g ru ­
by habit szerściow y, i to ja k najciaśniejszy, w dziany na samo
ciało, i płaszczyk z takiejże m ateryi. W najtęższe m rozy zdej­
m ował go, i drzw i i okienko celi trzym ał otw arte, aż po nie­
jakim czasie znowu w kładał płaszcz i drzw i zam ykał; i ten
był, m ówił mi, jego sposób zagrzania się, i dogodzenia ciału
zziębniętem u lepszem od zim na zabezpieczeniem . W strzym yw ać
się po trz y dni od wszelkiego pokarm u, było u niego rzeczą
bardzo zwyczajną; gdym mu z tego powodu objaw iła moje
zdziwienie, upew niał mię, że to rzecz wcale nietrudna, trzeba
się tylko przyzw yczaić. Czasem, ja k słyszałam od jednego z to ­
warzyszów jego, zdarzało mu się cały ty d zie ń pozostaw ać bez
jedzenia. Byw ało to zapewne w czasie m odlitw y, na której
m iewał w ielkie zachw ycenia i zapały miłości Bożej, czego sama
raz byłam świadkiem . Ubóstwo posuw ał do ostatnich granic;
um artw ienia od m łodych lat ta k ściśle przestrzegał, że raz na-
przykład, ja k mi powiadał, przez trz y lata przebyw ając w j e ­
dnym klasztorze zakonu swego, żadnego z braci nie znał z tw a-
rzJ> tylko z głosu, bo nigdy oczu nie podnosił, i do m iejsc
w yznaczonych na zebrania zakonne nie mógł trafić, jedno idąc
za drugim i. Podobneż um artw ienie w zroku zachow yw ał i w dro­
dze. Na niew iastę przez długie lata nigdy nie spojrzał, aż w koń-
ŻYCIE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 231

cu do zupełnej w tym względzie doszedł obojętności, i ja k mnie


mówił, wszystko m u jedno było, widzieć niew iastę czy nie w i­
dzieć; praw da, że w czasie kiedy go poznałam, był ju ż bardzo
podeszły w leciech, i ciało jego ta k wycieńczone i wyschłe,
jak gdyby, miasto ciała i kości, złożone było z suchych gałęzi.
P rzy całej jednak tej świętości swojej i surowości życia, b a r­
dzo był uprzejm y i ludzki dla drugich; sam z siebie mało mó­
wił, chyba zapytany, ale gdy mówił, trafn y sąd o rzeczach
i dziwnie m iły dowcip jego nadaw ały słowom jego wdzięk nie­
zrównany. W iele innych rzeczy jeszcze m iałabym do pow ie­
dzenia o nim, i radabym powiedziała, ale się boję, co W asza
Miłość powiesz na to, że wdając się w tak ie opowiadanie od­
chodzę od przedm iotu; i w tem , co napisałam , nie byłam bez
tej obawy. Dodam więc tylko na zakończenie, że ja k żył tak
i um arł, nauczając i upom inając braci. Czując już koniec bli­
ski, zmówił Psalm : Laetatus sum in his quae dicta sunt mihi, ')
i padłszy na kolana, um arł 2),
Spodobało się Panu w dobroci Jego, by zm arły po zej­
ściu swojem jeszcze bardziej był mi pom ocnym , niż był za ży­
cia. W wielu zdarzeniach wspomógł mię radą swoją. W idziałam
go po wiele razy, jaśniejącego chwałą. Pierw szy raz gdy mi
się ukazał, rzekł do m nie te słowa: „O błogosław iona pokuto,
k tó rą sobie na ta k ą zapłatę zasłużyłem !“ W iele innych jeszcze
rzeczy od niego słyszałam . Na rok przed śm iercią ukazał mi
się, choć nieobecny, i m iałam objaw ienie, że niezadługo umrze,
0 czem go uprzedziłam w m iejscu gdzie się znajdow ał, o kilka
mil stąd odległem. W chwili konania swego ukazał mi się
1 rzekł do mnie: „Już idę na odpoczynek“. Nie przyw iązyw ałam
w iary do tego objaw ienia, ale wspomniałam o niem kilku zna­
jom ym ; aż oto w tydzień potem przyszła wiadomość, że um arł,
czyli raczej począł żyć na wieki. Ten więc jest kres, do k tó ­
rego przyw iodło go surowe życie jego: chw ała ta k w ielka i nie-

') „Weseliłem się z tego co mi powiedziano: pójdziemy do domn Pań­


skiego“. Ps. 121, 1.
a) 1). 18 października 1562, w 64-m rokn żyeia swego. Ob. Acta SS.
t. LIV.
232 ROZDZIAŁ XXVII

ogarniona; daleko więcej, rzec mogę, cieszę się nim, gdy teraz
żyje w niebie, niż gdy żył na tej ziemi. Pan objaw ił mi pe­
wnego dnia, że ktokolw iek będzie Go prosił o cobądź w imię
tego sługi Jego, będzie w ysłuchany. J a też wiele rzeczy pole­
całam jem u. aby o nie prosił Pana, i w szystkie się spełniły.
N iech będzie błogosław iony na wieki. Amen. »
Ale na co ta długa mowa, jakoby m ająca dopiero pobu­
dzić W aszę Miłość do w zgardzenia w szystkiem , co przem ija,
ja k gdybyś jeszcze nie wiedział o tern, że w szystkie rzeczy
tego św iata są znikom ością i niczem, i nie m iał ju ż postano­
w ienia oderw ania się od w szystkiego, i postanow ienia tego nie
w ypełnił już czynem. Ale takie widząc powszechne na świecie
skażenie, napisałam to dla ulżenia sobie; bo chociaż z tego, że
ja to mówię, nie będzie innego pożytku, jedno tó, że się trudzę
tern pisaniem, wszakże to dla mnie je s t ulgą i pociechą, że
wszystko co tu powiedziałam , świadczy przeciw ko mnie. Niech
mi Pan odpuścić raczy, co w tern przeciw Niemu zawiniłam ,
i W asza Miłość także mi daruj, że na próżno cię nudzę. Zda­
wałoby się praw ie, że każę tobie pokutow ać za grzechy moje.

R O Z D Z IA Ł X X V III.
O nowych nadzwyczajnych łaskach, jakie Pan jej uczynił, i jako po raz
pierwszy widomie się jej objawił. Co to jest widzenie przez wyobraźnię,
i jakie wielkie skutki i znaki widzenie to po sobie zostawia,
jeśli jest od Boga. Są to rzeczy bardzo ważne i pilnej
uwagi godne.

W racam do rzeczy przerw anej. W idzenie ono, czyli ra ­


czej jasna świadomość obecności stojącego przy boku moim
Zbawiciela, trw ało ustaw icznie przez k ilk a dni. W ielkie z nie­
go odniosłam pokrzepienie duszy; nie wyszłam przez cały ten
czas z m odlitw y wew nętrznej, starając się w szystkie czynności
moje ta k spełniać, iżby ten Boski świadek, którego jasno w i­
działam na mnie patrzącego, nie m iał z nich niezadowolenia.
Chwilami, ponieważ wciąż to we m nie wmawiano, m iewałam
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ER E SY . 233

obawy, ozy nie podlegam złudzeniu; ale obawy te prędko prze­


m ijały, bo zawsze P a n sam mię uspokajał. Pew nego dnia, gdy
byłam na m odlitw ie, spodobało się P anu ukazać mi widomie
same tylko ręce swoje, a był to widok ta k zachw ycający, że
nie m am słów na opisanie go. Ogarnął mię zrazu strach wielki,
ja k tego zawsze doświadczam z początku, ile razy P an m i uży­
czy jakiej nowej łaski nadprzyrodzonej. W kilka dni później
ujrzałam Boskie Jego oblicze, które mię pięknością swoją ja ­
koby całą w sobie pochłonęło. Nie m ogłam z początku zrozu­
mieć, dla czego P an mi się ukazyw ał tak częściami, kiedy po­
tem m iał mi uczynić łaskę ujrzenia całej Jego postaci; później
dopiero zrozum iałam , że czynił to w Boskiej łaskawości swojej
ze względu na przyrodzoną niedołężność moję; bo nędzne takie
i grzeszne stw orzenie, jakiem ja jestem , ta k wielkiej chwały
od razu by nie zniosło, i dla tego P an m iłosierny, znając tę
nędzę moję, w tak i sposób stopniowo mię przygotow yw ał.
Niech będzie za to błogosław iony na wieki.
Może się w yda W aszej Miłości, że nie potrzeba było na
to w ielkiego z mojej strony wysilenia, aby patrzyć na ręce
i na oblicze ta k zachw ycająco piękne. Ale piękność ciał uw iel­
bionych ta k je st przew yższająca, i blask nadprzyrodzonej chw a­
ły ich ta k olśniewający, że widok ich w praw ia w zachw yt
i osłupienie; stąd też widzenie ono tak ą mię przeniknęło boja-
żnią, że cała byłam w strząśnięta i przerażona; choć później
upew nienie się, że się nie łudzę, tak ie we mnie spraw iło uspo­
kojenie, i tak ie błogie z w idzenia tego uczułam w sobie skutki,
że strach wszelki rychło ustąpił.
W dzień świętego Paw ła, podczas gdy byłam na Mszy
św iętej, ukazało m i się w zupełności najśw iętsze Człowieczeń­
stwo, ta k ja k je przedstaw iają na obrazach zm artw ychw stałe,
pełne niew ypow iedzianego wdzięku i m ajestatu. Na usilny roz­
kaz Waszej Miłości opisałam ci to widzenie w osobnym liście,
choć nie bez wielkiej trudności i przykrości to uczyniłam , bo
są to rzeczy, o k tó ry c h chcąc mówić, czuje się aż do unicest­
w ienia całą niem oc swoję. Opowiedziałam jednak rzecz ja k
um iałam najlepiej, i nie m am już potrzeby pow tarzania tu opi­
su mego. To tylko powiem, że chociażby w niebie nie było
234 ROZDZIAŁ XXVIII

inszej roskoszy dla oczu, niż widok tej wielkiej piękności ciał
uwielbionych, a zwłaszcza C złow ieczeństw a P ana naszego J e ­
zusa Chrystusa, to jedno ju ż byłoby niew ypow iedzianą chwałą
i szczęśliwością; jeśli już tu na ziemi, gdzie M ajestat Jego ob­
jaw ia nam się ty lk o w m ierze odpowiedniej słabemu przem o-
żeniu nędzy naszej, widok ten tak zachw yca i uszczęśliwia,
cóż dopiero będzie tam , gdzie dusza w zupełności cieszy się
oglądaniem takiej piękności i wielmożności? W idzenia tego,
choć dzieje się za pomocą w yobraźni, ani żadnego innego, ni­
gdy nie widziałam oczym a ciała, tylko zawsze oczyma duszy.
W edług nauki uczonych, k tó rzy lepiej się na tern znają niż ja,
widzenie poprzednio opisane je s t wyższego rodzaju niż to osta­
tnie, a to ostatnie je s t o wiele doskonalszem od tego, które
się widzi oczyma ciała. Zm ysłow e to widzenie, tak uczą, nale­
ży do rzędu najniższych, i najw ięcej je s t w ystaw ione na nie­
bezpieczeństwo ułud diabelskich. W ówczas trudno mi było to
zrozum ieć, owszem raczej pragnęłam , skoro ju ż daną mi zosta­
ła ta łaska, by mi przychodziła w sposób dla oczu cielesnych
widomy, aby mi spowiednik nie mówił, że mi się przyw idziało.
I m nie też to się zdarzało, gdy widzenie tak ie minęło, — i to
zaraz w też tropy, — że cała rzecz w ydaw ała mi się złudze­
niem i przywidzeniem , i trapiłam się myślą, że mówiąc o tern
spowiednikowi, może go oszukałam. B ył to now y powód do
płaczu, i znowu szłam do niego, i w yznaw ałam mu obawę moję.
On mię pytał, czy rzecz przedstaw iała się mnie ta k ja k ją w y­
znałam , czy też m iałam zam iar oszukać go? Odpowiadałam
mu szczerze, ja k było: że nie zdaje m i się bym kłam ała, ani
zam iaru nie m iałam kłam ać, ani za nic w świecie nie zgodzi­
łabym się mówić co innego, niż co myślę. I on też w iedział
o tern dobrze, i przeto starał się uspokoić m ię. Z drugiej stro ­
ny, chodzenie do niego z takiem i rzeczam i ta k mi było cięż-
kiem i przykrem , że nie pojm uję, ja k im sposobem diabeł zdo­
łał wbić mi do głowy przypuszczenie, że może je zmyślam,
abym potem sama siebie tą m yślą udręczała.
Ale P an z tak ą Boską natarczyw ością wciąż na nowo tę
łaskę mi dawał, i tak jasno praw dziw ość jej mi ukazywał, że
wątpliwość ona, czy się nie łudzę, rychło mię opuściła; zaczem
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 235

dopiero spostrzegłam i dowodnie się przekonałam , jak i był nie-


rozum mój. Bo chociażbym całe lata wysilała wyobraźnię, na
zmyślenie i przedstaw ienie sobie takiej piękności, nigdybym
tego dokazać nie zdołała ani nie umiała: piękność ta, choćby
samą tylko jasnością i blaskiem swoim, przew yższa wszystko,
cokolwiek człow iek na tej ziemi zdoła sobie wyobrazić. Nie
je s t to blask taki, k tó ry b y raził oko: je s t to dziwnie w dzięcz­
na białość, z jasnością dokoła rozlaną, k tó ra niew ypow iedzianą
roskosz oku spraw uje, a nie m ęczy go, ale słodką je oświeca
światłością, aby mogło widzieć oną ta k Boską piękność. J e s t
to św iatło ta k różne od tego św iatła ziem skiego, że w poró­
wnaniu z jasnością i świetnością, z ja k ą się ono oku przedsta­
wia, jasność słońca w ydaje się ciemną, i ju żb y się nie chciało
na nie patrzeć.
T aka je s t m iędzy tern dwojakiem św iatłem różnica, jak ab y
zachodziła m iędzy wodą przejrzyście czystą, płynącą po dnie
kryształow em , i odbijającą na sobie prom ienie słońca, a wodą
całkiem m ętną, gęstem i m głam i pokrytą, i gruntem błotnistym
bieżącą. Nie żeby tu w istocie było słońce, albo św iatłość ta
Boska podobną była do św iatłości słońca; ale ostatecznie tam ­
ta przedstaw ia się duszy jako światłość istotna i przyrodzona,
a ta druga raczej jak o rzecz sztuczna. J e s t to światłość k tó ra
nie zna nocy; zawsze je s t światłością i nic jej zaćmić nie zdo­
ła. J e s t to nakoniec światłość taka, że i najbystrzejszy rozum
ludzki, choćby całe życie nad tern pracow ał, nie potrafi jej so­
bie przedstaw ić ja k ą jest; a ta k nagle i z prędka Bóg ją uka­
zuje, że gdyby na ujrzenie jej potrzeba było człowiekowi otwo­
rzyć oczy, nie m iałby czasu na otw orzenie ich. Ale oczy otw ar­
te Czy zam knięte nic tu nie znaczą; gdy P an chce byśm y tę
światłość jego widzieli, widzim y ją, choćbyśm y nie chcieli. Nic
tu nie pomoże żadne odw racanie uwagi, żadna siła potędze te ­
go św iatła się nie oprze, żadna baczność, żadne staranie nie
pow strzym a jej. O tern wiem dobrze z własnego doświadczenia
mego, ja k się z tego, co jeszcze powiem, okaże.
Na teraz chciałabym tu objaśnić, w ja k i sposób P an uka­
zuje się w ty c h widzeniach. Nie mówię, bym chciała w ytłóm a-
czyć, w ja k i sposób to może być, by ta św iatłość Boża ta k sil­

i
236 ROZDZIAŁ XXVIII

nie przeniknęła zm ysł wew nętrzny, i w um yśle w yryło się tak


jasne wyobrażenie Boga, iż praw dziw ie czujem y Jego przy nas
obecność: to je s t rzeczą uczonych. J a k się to dzieje, tego nie
spodobało się Panu dać mi zrozum ieć. T aka jestem ciemna,
i tak tępego pojęcia, że mimo wszelkich, jakie mi w tej rzeczy
dawano objaśnień, nie doszłam do tego bym to „jak “ zrozu­
miała. Rzecz pewna, że choć W aszej Miłości się zdaje, że mam
rozum bystry, ja tej bystrości nie posiadam: rozum mój taki,
że ja k o tern w wielu zdarzeniach się przekonałam , tyle tylko
rozum ie, ile mu, ja k to mówią, łopatą włożą do głowy. Nieraz
spowiednik mój zdumiewał się nad ignorancyą moją; nigdy też
nie próbow ał wytłómaczyó mi, jakim sposobem Bóg uczynił to
lub owo, albo ja k to łub owo mogło się stać: ani też ja wy-
tłóm aczenia tego nie pragnęłam , i nie pytałam o to, chociaż,
ja k m ówiłam, od wielu lat dano mi było przestaw ać z dobrym i
teologam i i uczonymi. Czy dana rzecz je st grzechem, czy nie,
o to ich pytałam ; co do reszty, nie potrzeba mi było inszej
wiadomości nad tę, że Bóg uczynił to w szystko, i rozum iałam
to dobrze, że nie mam czego zaciekać się w cudow nych spra­
wach Jego, a tylko chwalić Go za w szystkie; owszem naw et,
tajem nice trudne i niezgłębione większą we m nie pobożność
wzbudzają, i tern większą, im są trudniejsze.
Pow iem więc tylko, co widziałam i czego sama doznałam ;
w ja k i sposób P an to uczynił, to W asza Miłość lepiej w ytłó-
maczysz, i objaśnisz cokolw iekby było ciemnego, i czegobym
ja nie potrafiła należycie w yrazić. W n iektórych razach zda­
wało mi się, że to, co widzę, je s t ty lko wyobrażeniem; w in­
nych, i częściej, widziałam że to nie w yobrażenie tylko, ale
C hrystus sam; zależało to od stopnia jasności, w jakiej raczył
mi się ukazywać. Nieraz, gdy jasność je s t m niej silna, widze­
nie je st niew yraźne, i przedstaw ia się jak o obraz, ale obraz nie
taki, jakiem i byw ają w izerunki ręką ludzką m alowane, chociaż­
by najdoskonalsze, jak ich w idziałam dosyć. Niedorzecznością
byłoby szukać m iędzy tym dw ojakim rodzajem w yobrażeń, ja-
kiegobądź podobieństw a; tak a je st, ni m niej ni więcej, m iędzy
niem i różnica, ja k człowiek żywy różni się. od w izerunku swe­
go; chociażby w izerunek był najpodobniejszy, nigdy przecie
ŻYCIE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 237

nie odtw orzy on ta k pierw ow zoru swego, by nie było widać


od razu, że to tylko m artw e m alowanie; nie m am potrzeby
dłużej się nad tern rozwodzić, bo porównanie to najdokładniej
oddaje m yśl moję i dosłownie odpowiada rzeczywistości. Nie
mówię jednak, by było to prostem tylko porównaniem, bo ża­
dne porównanie nie może w zupełności dorównać prawdzie, a to,
co mówię, je s t samąż praw dą, to je s t że tak, ni mniej ni wię­
cej, różni się to w yobrażenie Boga W cielonego od wizerunków,
ręką ludzką uczynionych, ja k różnym je s t człowiek żywy od
podobizny jego, m alowanej na płótnie. Tu jeśli je s t wyobra­
żenie, jest to wyobrażenie żyjącego, nie je st to m artw a podo­
bizna człowieka, ale jest to Jezus C hrystus żywy, okazujący
się człowiekiem zarazem i Bogiem, nie jak im był leżąc w gro ­
bie, ale jakim wyszedł z grobu po Z m artw ychw staniu swojem.
N iekiedy przychodzi z tak ą wielmożnością, iż niepodobna w ąt­
pić że to On, P an sam we własnej Osobie; zdarza się to szcze­
gólnie po Kom unii, kiedy ju ż w iara sama upewnia nas o Jego
w nas obecności. Wówczas ta k się okazuje Panem tej swojej
gospody, że dusza jakoby przed Nim niszczeje i cała się czuje
pochłoniętą w C hrystusie. O Je zu mój! kto zdoła wypowiedzieć
ten blask m ajestatu, w jak im się w takiej chwili objawiasz?
Jakże, w obec tej wielmożności, z ja k ą się jej ukazujesz, ro­
zumie to dusza, [że Ty sam jesteś Panem nieba i ziemi, i że
choćbyś tysiące i mnóstwo niezliczone nowych światów i no­
wych niebios stw orzył, w szystka ta ogrom na dzierżaw a byłaby
przecie niczem dla takiego Pana, jakim Ty jesteś.
Tu także jasno się widzi, ja k a je st niemoc w szystkich
czartów w porównaniu z wszechmogącą potęgą Twoją, i jako
kto Tobie wiernie służy, mocen je s t całe piekło zdeptać noga­
mi. Tu widzi się, ja k słuszny powod do przestrachu m ieli czarci,
gdy Ty zstąpiłeś do otchłani, ja k słusznie mogli wówczas ży­
czyć sobie tysiąca nowych piekieł głębszych niż piekło, aby się
w nich skryć mogli przed takim ogrom nym m ajestatem Twoim,
k tó ry tu raczysz ukazyw ać duszy, aby poznała, ja k jesteś
wielki i ja k a je s t potęga najśw iętszego, złączonego z Bóstwem
Człowieczeństwa twego. Tu łatw o jej przedstaw ić sobie, co to
będzie w dzień sądu, gdy jaw nie przed w szystkim światem
238 ROZDZIAŁ XXVIII

ukaże się m ajestat tego K róla, i srogość gniew u Jego przeciwko


złym. Tu uczy się praw dziw ej pokory, przenikniona widokiem
nędzy swojej, w obec tego m ajestatu ta k jaw nej, że już jej nie
widzieć nie może. Tu przejm uje się zaw stydzeniem i praw dzi­
wym żalem za grzechy swoje, i dla tego samego, że Ty, Panie,
tak łaskaw ym jej się okazujesz, i tak ą jej miłość objawiasz,
nie wie gdzie się podziać przed Tobą, i cała siebie wyniszcza.
Tw ierdzę bez wahania, że gdy P an w ta k i sposób raczy odkryć
przed duszą niejaką część wielmożności swojej i m ajestatu,
niepodobna by jakabądź siła śm iertelnego człowieka w y trzy ­
mała brzem ię tego widzenia, gdyby P an sam nie raczył przyjść
jej w pomoc w sposób zgoła nadprzyrodzony, przenosząc duszę
w stan zachw ycenia i ekstazy, w którym widok tego widzenia
zatraca się w roskoszy używania. Praw da, że pam ięć tego nad­
m iernego brzem ienia chw ały potem się w duszy zaciera; ale
on m ajestat i ona piękność P ańska tak w niej pozostają w y­
ry te, że zapomnieć o nich nie może, chyba gdy spodoba się
Panu doświadczyć ją próbą, o której w dalszym ciągu mówić
gdzie dusza tak ą cierpi straszną oschłość i opuszczenie
wewnętrzne, że o w szystkiem , rzekłbyś naw et o Bogu, zapo­
mina. Dusza po tern widzeniu pozostaje przemieniona, i usta­
wicznie jak b y nasiąknięta Bogiem; zaczyna niejako w nowy
sposób kochać Boga, żywą, w bardzo wysokim , ja k mnie się
widzi, stopniu, miłością; a lubo poprzedni on rodzaj widzenia,
w którem , ja k mówiłam, Bóg objaw ia się duszy bez widomego
wyobrażenia, je s t wyższym, wszakże ten drugi więcej odpowia­
da ułomności naszej, ile że pozostaw iając w y ry ty w wyobraźni
obraz tej Boskiej obecności, skutecznie ułatw ia duszy zacho­
wanie pam ięci na ta k w ielką łaskę, i stateczne w rozpam ięty­
waniu jej skupienie myśli. To też oba te rodzaje w idzenia
prawie zawsze idą z sobą w parze, i ta k jedno z drugiem się
łączy, że w widzeniu przez wyobraźnię oglądam y oczyma duszy
dostojność, i piękność i chwałę najśw iętszego Człowieczeństwa,
a w tam tem widzeniu, o którem mówiłam, umysłowem, Onże
nam się objawia jak o Bóg, jako je s t potężny, i w szystko może,
i wszystko rozrządza, i w szystkiem włada, i w szystko miłością
swoją napełnia.
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY'. 239

Ten rodzaj w idzenia bardzo w ysoko ważyć sobie powin­


niśmy; nie grozi w niem, zdaniem m ojem, żadne niebezpieczeń­
stwo, bo ze skutków , jak ie ono spraw uje, rzecz widoczna, że
zły duch żadnej tu nie m a siły. T rzy czy cztery razy, o ile
pam iętam , chciał mi on w ten sposób ukazać tegoż P ana, za
pomocą, m am iących widziadeł; postać cielesną potrafi przybrać,
ale nie zdoła podrobić tej chwały, ja k ą jaśnieje Boskie Czło­
wieczeństwo, gdy raczy się ukazać. Tw orzy on w idziadła swoje,
chcąc niem i zatrzeć skutki praw dziw ego widzenia, jak ie dusza
miała; ale t a odpycha od siebie te m ary, i pod natarczyw ością
ich trw oży się, i czuje w sobie niesm ak i niepokój, i traci
uczucia pobożne i słodkości w ew nętrzne, jakiem i przedtem się
cieszyła, i staje się niezdolną do m odlitwy. To, ja k mówię,
zdarzyło mi się w początkach trz y albo cztery razy. W idzia­
dła te szatańskie ta k są rzeczą z g ru n tu różną od widzeń Bo­
żych, że każdy kto doszedł choćby tylko do m odlitw y odpo-
cznienia, z łatw ością, ja k sądzę, to rozpozna za pomocą tego,
co wyżej powiedziano je s t o skutkach mowy w ew nętrznej ').
J e s t to rzecz bardzo widoczna, i nie sądzę, by dusza m ogła
tu być od złego ducha oszukaną, — chybaby sama chciała dać
się oszukać, — jeśli jedno z pokorą i prostotą postępuje. K to ­
kolwiek raz doznał praw dziw ego w idzenia Bożego, ten n a ty c h ­
m iast ja k b y dotykalnie uczuje fałsz w idziadła szatańskiego;
choć i zły duch na wstępie spraw ia w duszy niejakie sm aki
i słodkości duchowne, ona przecie czuje od razu, że to nie ta ­
kie słodkości, jak ie tow arzyszą widzeniom Bożym, i ze w strę­
tem je odrzuca; nie widzi w nich żadnego znaku czystej i świę­
tej miłości; ty m sposobem zły duch sam siebie zdradza, i od
razu się w ydaje, kto pod tem i pięknem i pozoram i siedzi u k ryty;
ta k iż kto m a w ty ch rzeczach jakiekolw iek doświadczenie,
tem u czart nic złego zrobić nie może.
Podobnież, żeby to widzenie Człowieczeństw a C hrystuso­
wego m ogło być prostem tylko w ytw orem w yobraźni, jest to
rzecz bezw arunkow o niepodobna. Nie masz tu najm niejszej
podstaw y przyrodzonej: sam a już piękność i białość jednej

') w r. X X V .
240 ROZDZIAŁ XXVIII

tylko ręki uwielbionego Człowieczeństw a przew yższa wszelką


w yobraźnię naszę. A potem , ja k iż sposób, w jednej chwili przed­
staw ić sobie, jak b y obecne, tak ie rzeczy, które nigdy nie były
w pam ięci, ani w m yśli naszej, k tó ry c h w yobraźnia i po naj­
dłuższej pracy nie zdołałaby pojąć, bo ja k mówiłam, przew yż­
szają nieporów nanie w szystko, cokolw iek na tej ziem i zrozu­
mieć możemy. J e s t to bez w ątpienia czyste niepodobieństwo.
Ale chociażby naw et w yobraźnia m ogła tu czego dokazać,
nicby to nie 'pom ogło, ja k o tern jasno nas przekona nastę­
pująca druga uwaga. G dyby widzenie tak ie tworzyło się ro ­
zumem, pom inąwszy, że nie spraw ow ałoby ty ch wielkich
skutków , jak ie spraw uje widzenie od Boga, ani w ogóle ża­
dnych skutków nadprzyrodzonych, dusza, m iasto pożytku,
m iałaby tylko szkodę; byłaby podobną do człowieka, któryby
chciał zasnąć, a poniewolnie leżał rozbudzony, bo sen nie
przychodzi; pragnąłby bardzo snu, bo czuje jego potrzebę,
czy to dla w ielkiego znużenia, czy dla tego że głowa go boli;
sta ra się ja k może, go przyw ołać, i chwilam i zdaje mu się że
zasypia; ale nie je st to sen praw dziw y, nie pokrzepi go,
i głowa od takiego snu nie odpocznie, owszem nieraz większe
jeszcze po nim czuje zniemożenie. Tak byłoby w pewnej m ie­
rze i z tern widzeniem, gdyby było prostym w ytw orem wyo­
braźni: dusza pozostaw ałaby po niem czcza i próżna, miasto
pokrzepienia i siły, odnosiłaby z niego tylko znużenie i nie­
smak; gdy przeciw nie, widzenie praw dziw e, w yrazić niepodo­
bna, jakiem i ją skarbam i zbogaca, i ciału naw et zdrow ia i siły
przysparza.
Tę racyę, i inne, przyw odziłam w odpowiedzi na zarzuty,
jak ie mi czyniono bardzo często, utrzym ując, że je st to spra­
wa diabelska, że zły duch mię oszukuje i mami; broniłam się
także, ja k mogłam, za pom ocą porównań, które P an mi na m yśl
nasuwał; ale wszystko to było nadarem no. Bo iż w porównaniu
z ludźm i wysoce świętobliw ym i, z którym i żyłam w tern m iej­
scu, ja byłam ostatnią grzesznicą, a Bóg nie tą drogą ich pro­
wadził, tern samem więc oni bali się o mnie, że błądzę i pod­
legam złudzeniom czartow skim ; i tak, snąć za grzechy moje,
te o m nie obawy i podejrzenia z u st do u st się rozchodziły,
ŻYCIE ŚWIĘTEJ T ERE SY . 241

i w szystkim staw ały się wiadome wew nętrzne przejścia moje,


choć ja o nich nikom u nie mówiłam, tylko jednem u spow iedni­
kowi memu, i ty m do k tó ry ch spow iednik m ię odsyłał. Je d n e ­
go razu, m iędzy innemi, tak ą im dałam odpowiedź, że gdyby
ci, k tórzy takie rzeczy na m nie mówią, upew niali mię, że oso­
ba, k tó ra tylko co ze m ną rozm awiała, i k tó rą ja dobrze znam,
nie była tą, za kogo ją m iałam , że mi się tylko przyw idziało,
że to ona, że oni tego są pewni, ja w takim razie bez w ątpie­
nia w ierzyłabym raczej ich zapewnieniom, niż w łasnym oczom
moim; ale gdyby ta osoba, na znak w ielkiej dla mnie miłości
swojej, była m i darow ała i w rękach m oich zostaw iła drogie
klejnoty, jakich przedtem zgoła nie posiadałam , i z ubogiej,
ja k ą byłam , w idziałabym się teraz bogatą, w tedy już, jak k o l-
w iekbym chciała, nie m ogłabym im w ierzyć. A te k lejnoty ja
m ogę im pokazać: bo w szyscy k tó rz y m ię znali, jasno widzieli
wielką zmianę, ja k a zaszła w duszy mojej; poświadczał ją mój
spowiednik, i wielka pod każdym względem różnica m iędzy
dawnem a obecnem postępow aniem mojem nikom u nie była
tajną, owszem z bijącą oczywistością w szystkich uderzała.
Zaczem, kiedy przedtem byłam tak niecnotliwą, niepodobna m i
teraz, mówiłam, dać w iarę tem u, by diabeł, gdyby on spraw o­
w ał we m nie te widzenia, na oszukanie m nie i pociągnienie do
piekła, chciał używać sposobu ta k przeciw nego zam iarom jego,
oswobadzając mię od złych nałogów moich, a wlewając we mnie
cnoty i męstwo; boć jasno widziałam , że od ty ch widzeń na
raz tak a się we m nie stała odmiana.
Spow iednik mój '), bardzo św iętobliw y zakonnik z To­
w arzystw a Jezusow ego, takie same dawał w obronie mojej od­
powiedzi, ja k się o tern później dowiedziałam. B ył to kapłan
wysokiej roztropności i najgłębszej pokory; ale właśnie ta po­
kora jego naprow adziła na m nie ciężkie utrapienia; bo jak k o l­
wiek w niezw ykłym stopniu oddany był m odlitw ie, i naukę
posiadał, w sądzie swoim o mnie nie dow ierzał samemu sobie,
tern bardziej, że P an go tą drogą nie prowadził. N acierpiał się
on nie m ało z m ojego powodu. O strzegano go, ja k słyszałam ,

') O. Baltazar Alwarez


Pisma ś. Teresy. T. I. 16
242 ROZDZIAŁ XXVIII

by m iał się ze m ną na baczności, by snąć, przyw iązując jak ą-


bądź wiarę do ty ch rzeczy, k tó re mu w yznawałam , nie dał się
diabłu w yprowadzić w pole; przytaczano mu różne przykłady
na stw ierdzenie ty ch przestróg. W szystko to w ielkiem dla mnie
było udręczeniem . Obawiałam się, że w końcu nie będę m iała
przed kim się spowiadać, że wszyscy usuną się odemnie, ja k
od zapow ietrzonej; płakałam bez przestanku. Praw dziw a to
była O patrzność Pańska, że ten Ojciec raczył cierpliwie mię
znosić, i nie odm awiać mi spowiedzi; bo też ta k wielki i żarli­
wy był to sługa Boży, że dla m iłości Boga gotów był znosić
w szystko. Zalecał mi więc, bym się strzegła obrazy Boskiej,
bym nie odstępow ała w niczem od wskazówek i przepisów je ­
go, i nie lękała się tego, by on m ię opuścił; na wszelki sposób
i w każdej potrzebie dodawał mi odwagi i uspakajał mię.
Szczególnie nalegał na to, bym niczego przed nim nie u k ry ­
wała, i ta k też czyniłam . U pew niał mię, że bylebym była w ier­
ną tem u zaleceniu, nie m am czego się obawiać; że wówczas
rzeczy te, chociażby były spraw ą diabelską, nic mi nie zaszko­
dzą; że owszem P an na pożytek mój obróci tę szkodę, k torąby
zły duch chciał w yrządzić duszy m ojej. W ta k i sposób praco­
w ał ile m ógł nad w ew nętrznem udoskonaleniem mojem. Ja,
w takiej ciągle żyjąc obawie, posłuszną mu byłam we wszyst-
kiem , choć niedoskonale. Przez trz y lata i więcej co mię spo­
w iadał wśród ty ch ciągłych utrapień, dużo m iał za m nie do
zniesienia; gdyż w wielkich, jak ie wówczas cierpiałam , prześla­
dow aniach, będąc z dopuszczenia Pańskiego posądzaną i po tę­
pianą w w ielu rzeczach, w k tórych po większej części nie było
nic złego, wszystko to składano na niego i jego za m nie ob­
winiano, choć żadnej nie m iał winy. G dyby nie to, że był to
mąż ta k święty, i że P an mu odwagi dodawał, żadną m iarą
nie byłby zdołał w ytrzym ać tego w szystkiego, co m iał do cier­
pienia; bo z jednej strony potrzeba mu było odpowiadać tym ,
k tórym się zdawało że jestem na złej drodze, a zapewnieniom
jego, że się m ylą, w ierzyć nie chcieli; a z drugiej strony m u­
siał m nie uspokajać i uśm ierzać obawy moje, i gdy obawy te
we mnie się wzm agały, tern bardziej znowu trudzić się i p ra ­
cować, dla dodania mi otuchy; za każdem bowiem widzeniem
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ER E SY . 243

i za każdą nową łaską, dopuszczał P an na mnie w ielkie stra ­


chy, k tóre mię po zniknieniu w idzenia dręczyły. W szystko to
pochodziło stąd, że byłam i jestem ta k w ielką grzesznicą. On
m ię pocieszał z wielkiem współczuciem , i gdyby był m iał wię­
cej w iary w siebie samego, nie byłabym ty le i ta k długo cier­
piała, bo w tern w szystkiem Bóg m u daw ał poznawać całą pra­
wdę, i samże N ajśw iętszy Sakram ent, ja k tego pewna jestem ,
był mu św iatłością ku poznaniu jej *).
Inni słudzy Boży, nie chcący w ierzyć bym była na dro ­
dze bezpiecznej, długie o tych rzeczach toczyli ze m ną rozm o­
wy. A był m iędzy nim i jeden bardzo mi drogi, bo dusza m oja
nieskończenie wiele mu zawdzięczała; był to człow iek bardzo
świętobliw y, gorąco pragnął postępu mojego w doskonałości,
i prosił za m ną Boga, aby m ię oświecić raczył; tern większą
więc boleść m iałam , widząc że on m nie nie rozumie. Mówiłam

') O. Baltazar Alvarez, jak świadczy o nim życiopisarz jego, Wiel. Lu­
dwik De Ponte (Żywot O. Balt. Alvarez, r. VI), istnym był aniołem przy ołtarzu;
święta jego powaga, skupienie i zapał ducha w sprawowaniu Najświętszej Ofiary
w zachwyt wprawiały i czcią przenikały obecnych. Niekiedy, zapewne ile razy
przeczuwał nowe łaski nadzwyczajne, mające nań spłynąć od Pana, chronił
się ze Mszą świętą do jakiej samotnej kaplicy. Tam, nie krępowany obecnością
świadków nań patrzących, sam na sam z Bogiem, twarzą w twarz rozmawia­
jąc z obecnym na ołtarzu Jezusem, swobodnie i bez przeszkody wylewał przed
Nim wszystką duszę swoję, i nadziemskim płonąc zapałem, długie nieraz chwile,
wedle miary łaski hojnie nań spływającej, pozostawał w tem niewypowie-
dzianem z Panem zastępów obcowaniu. Tu składał na ołtarzu wszelkie smutki,
i pokusy, i próby, i trudności swoje, z serdeczną prostotą i ufnością chroniąc
się do ran i do serca spoczywającego na nim Boskiego Pana swego; a Pan,
jakoby wywdzięczając się za miłość i ufność jego, dawał mu wielkie oświece­
nia wewnętrzne, potokami pociech swoich zalewał go, uczył go co czynić ma,
mocą z wysokości do walk i cierpień go uzbrajał. Święte te sługi Bożego
z Panem swoim rozmowy i obcowanie nie mogły pozostać tajemnicą. W całej
Kastylii głośno o nim mówiono, że w czasie Najświęszej Ofiary aniołowie stró­
żowie przynosili mu od Boga natchnienia i objawienia o duchownych potrze­
bach dusz, któremi kierował. W tej myśli i Święta w powyższym ustępie mówi,
że Najświętszy Sakrament był mu światłością ku poznaniu wszelkiej prawdy,
że mianowicie co do niej, zadziwiająco jasne i dokładne, jakie posiadał, stanu
duszy jej, i rodzaju użyczanych jej od Boga łask nadzwyczajnych zrozu­
mienie, miało swe źródło w nadprzyrodzonem oświeceniu, którego mu Bóg
przy ołtarzu, bądź wprost bądź za posługiwaniem anielskiem udzielał.
244 ROZDZIAŁ XXVIII

z nim i po p rostu i otw arcie, a oni słowa m oje brali w innem


znaczeniu, niż to, co chciałam przez nie powiedzieć; i tak szcze­
rość m owy mojej w ydaw ała im się brakiem pokory; za naj-
m niejszem uchybieniem jak ie we m nie spostrzegli, a m ogli ich
spostrzedz wiele, zaraz m ię potępiali we w szystkiem . P y ta li
m ię o to i owo; odpow iadałam w dobrej wierze, bez oglądania
się na dobranie wyrazów, a oni z tego zaraz w yprow adzali
wniosek, że chcę ich uczyć, że mam siebie za uczoną. W szy­
stko to w też tro p y donosili spowiednikowi memu, w dobrym
bez w ątpienia zam iarze, i m ając na celu popraw ę moję; a spo­
w iednik ostro mię za to strofow ał. U trapienia te, z różnych
stron na m nie spadające, trw ały bardzo długo; ale dzięki ła­
skom, jak ie mi czynił Pan, ochotnie je znosiłam.
Opowiadam te szczegóły, aby się z nich okazało, jak ie
udręczenia cierpi dusza, gdy na tej drodze duchownej nie ma
przew odnika doświadczonego. Gdyby nie wielkie łaski, które-
m i darzył mię Pan, nie wiem coby się było ze m ną stało. Cier­
piałam trw ogi i udręczenia, zdolne odebrać mi rozum ; nieraz
znajdow ałam się w takiej ostateczności, że ju ż nie wiedziałam
co począć, tylko oczy wznosiłam do Pana, błagając ratu n k u .
P rzeciw ieństw a takie, w yrządzane przez ludzi cnotliw ych ta ­
kiej ja k ja , grzesznej, słabej, a do tego bojaźliw ej kobiecinie,
m oże się w opow iadaniu m ojem wydaw ać drobnostką; ale ja,
choć przeszłam w życiu mojem przez bardzo ciężkie utrapienia,
to poczytuję za jedno z najcięższych. Daj Boże, abym przez
nie była oddała jakąkolw iek chw ałę Boskiemu M ajestatow i J e ­
go, ta k ja k pewna jestem tego, że m ieli ją na celu, i w iększe­
go ty lko dobra m ojego pragnęli ci, którzy m ię potępiali i za
zm am ioną od złego ducha podawali.
Ż Y C IE ŚW IĘ T E J T ERE SY . 245

R O Z D Z IA Ł X X IX .
0 tem samem, ciąg dalszy. Opisuje inne jeszcze wielkie łaski, jakie jej uczy­
nił Pan, i co jej w Boskiej łaskawości swojej mówił, dla uspokojenia
jej, i aby wiedziała, jak odpowiadać tym, którzy jej byli przeciwni.

Daleko odeszłam od założenia mego. Zaczęłam b y ła p rzy ­


taczać dowody przekonyw ające, że ono widzenie Człowieczeń­
stw a Zbaw iciela nie może być tw orem wyobraźni. Bo i jakże
w yobraźnia, choćby wszelkiej dokładała usilności, zdołałaby
nam przedstaw ić Człowieczeństwo Chrystusow e, i utw orzyć
obraz niezrównanej piękności jego? Nie m ałego czasu potrze-
baby jej na to, by mogła dojść do w yobrażenia jakiegokolw iek,
choćby dalekiego podobieństwa. Może w praw dzie do pewnego
stopnia staw ić nam przed oczy to święte Człowieczeństwo,
1 w patryw ać się w nie przez pew ien czas, i przedstaw iać sobie
postać i św ietność jego, i stopniowo uw ydatniać sobie to w y­
obrażenie, i w pamięć je wbijać: tego jej n ik t nie zaprzecza, bo
w szystko to może zdziałać samą przyrodzoną siłą rozum u.
Lecz tego widzenia, o którem tu mówimy, żadna siła w yobra­
źni nie wywoła; widzenie to nie zależy od woli naszej, jedno
od P an a samego, k tó ry się ukazuje kiedy chce, i ja k chce,
i ty le ile chce; nie je s t w m ocy naszej, jakkolw iekbyśm y się
starali, ująć co, albo dodać, albo sposób dowolnie naznaczyć,
ani widzieć, kiedy chcemy, albo zaniechać patrzania, kiedy nie
chcemy; a skoro się pokusim y bliżej zbadać ja k i szczegół, za­
raz całe w idzenie znika. Przez półtrzecia roku P an bardzo
często użyczał mi tej łaski. Od trzech lat przeszło odjął mi ją,
iż nie ta k ciągle już m iewam to widzenie, ale zastąpił mi ją
inszym , jeszcze w yższym darem , o k tórym niżej mówić będę.
G dy m ówił do mnie, w patryw ałam się w tę w spaniałą piękność
Jego, i w te Boskie, w dziękiem niew ypow iedzianym jaśniejące
usta, z k tó ry ch szły słowa Jego słodkości pełne, niekiedy i su­
row ą pow agą groźne. Gorąco pragnęłam dopatrzeć koloru oczu
Jego i k ształtu ich, abym je opisać mogła; ale nigdy tej łaski
nie dostąpiłam , owszem, gdy więcej o to się starałam , całe w i­
dzenie zupełnie znikało mi z oczu. N ieraz jed n a k widziałam , ja k
246 ROZDZIAŁ XXIX

patrzał na mnie z najczulszą miłością; ale tak a je s t potęga te ­


go spojrzenia, że dusza go znieść nie zdoła, i w wysokie w pada
zachw ycenie, w którem , ciesząc się całkow item Jego posiada­
niem, tra c i z oczu on w idok roskoszny.
Nic tu więc nie zależy od naszego chcenia czy niechce­
nia; widocznie nic innego P an tu od nas nie żąda, jedno po­
kory i uznania niegodności naszej, i brania tego, co nam daje,
i dziękczynienia Temu, k tó ry daje. To się ty cz y w szystkich,
wszelkiego rodzaju widzeń, bez żadnego w yjątku; bo m y tu
zgoła nic nie możemy; tyle, ni m niej, ni więcej, widzim y, ile
P an u spodoba się nam ukazać; żadne staranie, żadna usilność
nasza niczego tu nie przyczyni, ani niczem u nie przeszkodzi.
Chce P an byśm y jasno i oczywiście widzieli, że nie je s t to
spraw a nasza, jedno Boskiej łaskaw ości i m ocy Jego; tym spo­
sobem skutecznie zagradza nam drogę do unoszenia się pychą,
owszem, wszelki powód nam daje do pokory i świętej bojaźni,
ostrzegając nas, iż jak o nie pozostawił do woli i mocy na­
szej, byśm y w idzieli co i kiedy chcemy, ta k też mocen je st
odjąć nam, nietylko widzenia, ale i samąż łaskę, i pozostawić
nas w zatraceniu naszem: abyśm y zawsze z bojaźnią i drżeniem
spraw ow ali zbawienie nasze, dopóki żyjem y na tern w ygnaniu.
P raw ie zawsze ukazyw ał m i się P an takim , jak im zm ar­
tw ychw stał; takim w idyw ałam Go także, gdy objaw iał się
w H ostyi. Niekiedy, dla zmocnienia mnie, gdy byłam w stra ­
pieniu, ukazyw ał m i rany swoje; czasem, ale rzadko, w idziałam
Go na krzyżu, i w Ogrójcu, i w cierniowej koronie; kilka razy
także, zawsze, ja k mówiłam, dla pokrzepienia mnie w potrze­
bach m oich, albo dla pociechy innych dusz, staw ał przedem ną
obarczony krzyżem ; ale w każdem z ty ch w idzeń zawsze był
w ciele uwielbionem. Ciężkie zniew agi i utrapienia przebyłam ,
ciężkie też strachy i prześladow ania, za w yznaw anie tych rze­
czy. N iektórzy ta k byli pewni, iż jestem opętana od złego du­
cha, że chcieli mnie egzorcyzować. W szystko to jeszcze nie
bardzo sobie brałam do serca; ale bardzo mi ciężko było, gdy
widziałam , że spowiednicy boją się słuchać m ię spowiedzi, albo
gdy dowiedziałam się, że cóś im m ają donieść na mnie. Z tern
w szystkiem jednak, nigdy nie zdołałam żałować tego, że oglą­
ŻYCIE ŚW IĘ TE J TERESY'. 247

dałam one w idzenia niebieskie, i ani jednego z nich nie by ła­


bym oddała za w szystkie skarby i roskosze świata. Zawsze je
poczytyw ałam sobie za wielką, łaskę i ceniłam je jak o skarb
nieoszacowany; i P an też sam wiele razy w tern m ię upewniał.
Czułam w sobie wciąż rosnącą najgorętszą m iłość ku Niemu;
szłam do Niego poskarżyć się na w szystkie one utrapienia,
i zawsze w staw ałam od m odlitw y pocieszona i na nowo posi­
lona. Z ty m i jednak, k tó rzy m i byli przeciw ni, nie śmiałam
się spierać; widziałam że to tylko pogorszy sprawę, i że k a ­
żde m oje odezwanie się będzie się poczytyw ało u nich za brak
pokory. Mówiłam zatem o ty ch rzeczach ty lk o ze spowiedni­
kiem moim, k tó ry mię zawsze pocieszał, gdy widział mię
w takiem strapieniu.
Gdy zaś widzenia pow tarzały się coraz częściej, jeden
z nich, k tó ry przedtem m iał pieczę o duszy m ojej, a u ktorego
i później spowiadałam się od czasu do czasu, gdy Ojciec m ini­
ster J) m iał ja k ą przeszkodę, stanowczo mi oznajm ił, że je st
to oczywiście zm am ienie czartow skie. Zaczem przykazał mi,
że skoro nie m am sposobu zapobieżenia tym napaściom złego
ducha, mam, ile razy pokaże mi się nowe widzenie, przeżegnać
się, i pokazać mu figę; zapew niał mię przytem , że w ta k i sposób
przyw itany, diabeł więcej nie przyjdzie; niech zatem będę do­
brej myśli, bo Bóg mię obroni i od tych pokus wyzwoli. R oz­
k a ż ten niezm ierną mi spraw ił przykrość; tern samem bowiem
że byłam , i nie m ogłam nie być przekonaną, że w idzenia te są
od Boga, spełnienie takiego rozkazu było dla m nie praw dziw ą
okropnością; ani też, ja k już mówiłam, nie m ogłam żadną m iarą
zdobyć się na to, bym pragnęła oddalenia tych widzeń. O state­
cznie jednak, czyniłam ja k m i było przykazano. Gorąco błagałam
Boga, by nie dopuścił, abym była od czarta kuszoną, ja k to za­
wsze, i z rzew nem i łzam i czyniłam . Polecałam się świętym
P iotrow i i Paw łow i, k tó ry c h P an sam, gdy w dzień ich święta

>) O. Baltazar Alvarez był przez siedm lat ministrem, to jest wicc-prze-
łożonym kollegium św. Idziego; w rzeczy samej jednak większą część tego
czasu sam rządy domu sprawował, bo dwaj za niego przełożeni krótko na
miejscu pozostawali: O. Dyonizy Yasqez półtora roku, a O. Gaspar de Sala­
zar dziewięć miesięcy tylko.
248 ROZDZIAŁ XXIX

pierw szy raz mi się ukazał, dał mi za obrońców, i oznajm ił mi,


że oni będą mię strzegli, abym nie była oszukaną; jakoż bardzo
często w idyw ałam ich najw yraźniej przy boku moim, z lewej
strony; choć nie było to widzenie w w yobraźni, tylko um ysło­
we. Z tąd też czciłam tych dwóch Św iętych, jako szczególnych
i najdroższych mi orędow ników moich.
Najsroższą ciężkość spraw iało mi ono pokazyw anie figi za
każdem zjaw ieniem się Pana: bo gdy Go w idziałam obecnego,
raczej byłabym dała się porąbać na sztuki, niżbym potrafiła
uw ierzyć że to zły duch. B ył to więc dla mnie bardzo bolesny
i w strętny rodzaj pokuty. D la oszczędzenia sobie ciągłego że­
gnania się, brałam krzyż i trzym ałam go w ręku praw ie u sta­
wicznie; mniej ustaw iczną byłam w pokazyw aniu figi, bo mi to
nazbyt było przeciwnem. Przypom inałam sobie zelżywości, ja ­
kie Żydzi P anu czynili, i błagałam Go o odpuszczenie mi znie­
wagi, jak ą ja Mu wyrządzam , gdyż czynię to przez posłuszeń­
stwo i na rozkaz nam iestnika Jego, aby zatem mnie nie winił
o to, że spełniam polecenie tych, któ ry ch On sam postanowił
m inistram i w Kościele swoim. A On mi odpowiadał, bym się
o to nie troszczyła: że dobrze robię iż słucham, a On to spra­
wi, że się praw da jaw nie okaże. Ale gdy nad to jeszcze za­
bronili mi rozm yślania, okazał się o to zagniewanym , i kazał
mi powiedzieć im, że to już ty ran ia i okrucieństw o; przytem
w skazał mi dowody, którem i m iałam ich przekonać, że nie je st
to spraw a złego ducha; niektóre z nich niżej wymienię.
Pew nego dnia, gdy trzym ałam w ręku krzyż mój, p rzy ­
w iązany do różańca, On go wziął w ręce swoje; a g d y mi go
oddał, ujrzałam go cudownie zmienionym: składał się z czte­
rech dużych kam ieni, bez porów nania droższych niż brylanty;
bo i niepodobne wszelkie porównanie m iędzy nadprzyrodzonym
blaskiem onych kam ieni, a świetnością jakichbądź najdroższych
klejnotów , które można widzieć tu na ziemi; najpiękniejsze b ry ­
lanty bledną przy nich i w ydają się ja k b y podrobione. Na
tych kam ieniach było dziwnie pięknie w y ry te wyobrażenie pię­
ciu ran Zbawiciela. Zapow iedział mi Pan, że odtąd zawsze tak
je widzieć będę, i spełniła się obietnica Jego: od onego dnia
nie w idziałam ju ż drzewa, z którego ten krzyż b y ł uczyniony,
ŻYCIE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 249

jedno one drogie kam ienie; ale n ik t inny ick nie widział,
oprócz mnie ').
Od chwili ja k mi dano on rozkaz robienia tak ich prób
i sprzeciw iania się widzeniom, łaski poczęły na mnie spływ ać
z coraz większą obfitością. Choć starałam się na wszelki spo­
sób uwagę rozerwać, wciąż byłam zajęta Bogiem, i we śnie
naw et, rzec mogę, nie ¡wychodziłam z m odlitw y bogomyślnej;
w niej miłość m oja coraz wyżej rosła, w niej wylewałam skar­
gi m oje przed Panem na ten gw ałt nieznośny, k tó ry mi zada­
wano; nie było w mojej mocy, jakkolw iek chciałam i usilnie
się starałam , uchylić się od wciąż przytom nej mi obecności
Jego. Mimo to byłam posłuszną o ile mogłam, ale w ty m punk­
cie mało co, albo nic nie m ogłam. I P an też nigdy mię nie
zwalniał od tego rozkazu; ale zalecajac mi bym się do niego
stosowała, z drugiej strony uspokajał mię, i uczył mię, ja k i te ­
raz to czyni, co m iałam mówić tam tym , i ubezpieczał mię ra-
cyami ta k przekonyw ającem i, że wszelkie trw ogi moje przed
niem i znikały.
W krótce potem począł Pan, jako mi był obiecał, jaw niej-
szemi znakam i okazywać, że to On, a nie zły duch, wemnie
działa, mnożąc wemnie ta k żarliw ą miłość Bożą, że sam a nie
rozum iałam , skąd ona powstała: był to dar zgoła nadprzyro­
dzony, a nie skutek jakiejkolw iek własnej usilności m ojej. W i­
działam siebie um ierającą z pragnienia oglądania Boga, a nie
w iedziałam gdzie szukać tego życia, ja k chyba w śmierci. P o ­
w staw ały we mnie wielkie zapały tej miłości, w k tó ry ch choć

') „Joanna de Ahumada, siostra świętej Teresy, pisze Ribera (Żywot


Sw. Teresy, Ks. I. r. XI),“ usilnie a zręcznie, jakoby nic nie wiedząc o cudo­
wnych własnościach jego, poty nalegała na świętą siostrę swoje o darowanie
jej tego krzyża, póki ta, ulegając w końcu jej natarczywości, nie spełniła
prośby jej. Uszczęśliwiona z posiadania takiego skarbu, Joanna zabrała go
z sobą do Alby, gdzie z największą czcią go przechowywała. Niejednokrotnie
raczyła dzielić się ze mną szczęściem swojem, pokazując mi ten cudowny kru-
cyfix, złożony z czterech dość sporych kawałków hebanu. Pewna pani, mie­
szkająca w Albie, Magdalena de Toledo, zupełnie ślepa, kiedyś po śmierci
św. Teresy, odwiedzając Joannę de Ahumada, wzięła w ręce drogą tę relikwię,
przyłożyła do oczu, i w tejże chwili wzrok odzyskała“.
250 ROZDIAŁ XXIX

nie były ta k gw ałtow ne i nie ta k wysokiej ceny, ja k te, o k tó ­


rych na innem m iejscu mówiłam, nie w iedziałam przecie co z so­
bą począć; żadna rzecz nie m ogła zaspokoić żądzy mojej; sama
w sobie jak o b y nie m ogłam się zmieścić, i praw dziw ie takie
m iałam uczucie, ja k gdyby mi kto duszę w ydzierał. O Boski
fortelu P ana mego! jakże m isternego podejścia używałeś, Panie,
z nędzną niew olnicą swoją! U kryw ałeś się przedemną, a zara­
zem przyciskałeś m ię miłością swoją, zadając mi rodzaj śm ier­
ci ta k roskosznej, że nigdyby dusza z niej ożyć nie chciała.
J a k a je s t siła ty ch potężnych zapałów, tego n ik t nie zrozumie,
kto ich sam nie doświadczył. Nie m ają one nic wspólnego z one-
mi niespokojnem i wzruszeniami serca, ani z onemi, zmysłowo
pobożnemi uczuciami, k tóre ja k to często się zdarza, gw ałto­
wnie dobyw ają się na wierzch, ja k gdyby ducha zdławić chcia­
ły. J e s t to bardzo niskiego rzędu rodzaj m odlitwy; należy w y­
strzegać się ty ch nieporządnych uniesień, starając się spokoj­
nie powściągnąć je w sobie, i w sposób łagodny uciszyć duszę,
tak ja k się robi z małem dzieckiem, gdy czasem tak się zanosi
od płaczu, że zdawałoby się lada chwila się udusi: dać mu się
napić, a w net on płacz niepom ierny ustanie. Podobnież i tu
rozum powinien trzym ać na w odzy te zapędy, by snąć folgu­
jąc im, nie dał w ybujać naturze: niechaj pilne m a na nie ba­
czenie, bo słuszna zachodzi obawa, że może w nich być wiele
niedoskonałości, może i znaczna przym ieszka zmysłowego lubo­
wania się; niech utulą to dziecko cukierkiem i pieszczotą, słod­
ko i łagodnie skłaniając duszę do miłości, a nie przemocą i jak
to mówią, kułakiem w kark. Niechaj dusza uczy się skupiać
w sobie miłość swoję, aby nie była ja k woda w garnku zbyt
mocno kipiąca, przelew ająca się i pryskająca na w szystkie stro ­
ny, bo za dużo drwa do ognia nałożono; niech ujm uje drwa,
niech m iarkuje przyczyny, to je s t m yśli i uczucia, z których
w ybuchł on płom ień gw ałtow ny, niech stara się zalać go łzami,
ale ćichem i i słodkiem i, a nie siłą dobywanem i, jakiem i zwy­
kle byw ają łzy, z tych nieposkrom ionych uczuć się rodzące,
a nie m ałą szkodę czyniące. Nieraz w początkach tak ie łzy
miewałam, i zawsze mi po nich zostawał ta k i odm ęt w gło­
wie i tak ie znużenie ducha, że nazajutrz cały dzień, czasem
ZYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 251

i dłużej niezdolną byłam wrócić do m odlitw y w ew nętrznej. D la


tego mówię, że w początkach zwłaszcza wielkiej potrzeba ros-
tropności i m iary, aby praca szła cicho i łagodnie, aby duch
przyuczał się działać wew nętrznie, a w ylew ania się na zewnątrz
bardzo się w ystrzegał.
Zupełnie innego rodzaju niż one wzruszenia pobożne, są te
zapały, o któ ry ch tu mówię. Nie m y tu drwa podkładam y; raczej,
że ta k się w yrażę, ogień już gotów i naniecony, a nas z nienacka
do niego wrzucają, aby nas płom ień objął i pochłonął. Nie
własną ręką dusza tu zadaje sobie tę ranę, k tóra tak ją boli, iż
rozłączona je st z Panem; ranę tę zadaje jej grot, inszą ręką
w nią skierow any, i przeszyw ający raz wraz jej w nętrzności
i serce, iż od bólu tego sama już nie wie, co jej jest i czego
chce. Czuje to dobrze, że Boga jej trzeba, że ostrze grotu
snąć napuszczone było sokiem cudownego jakiego zioła, iżby
dla miłości P ana swego obrzydła samej sobie, ochotnie gotow a
życie swoje dla Niego poświęcić. Żadne usta, chociażby n a j­
wymowniejsze, nie zdołają wypowiedzieć sposobu, w ja k i Bóg
tę ranę duszy zadaje, ani tego bólu, jakiego dusza ta k zraniona
doznaje, i srogością jego ściśniona, odchodzi od siebie; ale jest
to zarazem ból tak słodki, iż nie masz w tern życiu roskoszy,
k tóraby się z tą słodkością jego równać mogła, i dusza, ja k już
mówiłam, radaby ciągle na tę ranę um ierać.
Taki ból idący w parze z tak ą chwałą, w praw iał mię w zdu­
mienie: nie mogłam pojąć, ja k to być może. O ja k iż to widok,
ja k a to tajem nica, tak a dusza zraniona! Praw dziw ie, mówię,
w duchownem, przew yższającem znaczeniu zraniono, strzałą t a ­
ką przedziw ną, z nieba w serce jej godzącą! W idzi jasno, że
nie ona to spraw iła, by ta miłość do niej przyszła, że źródłem
je j je s t ona miłość nieskończona, k tórą P an ją m iłuje, że z tego
Boskiego ogniska nagle na nią spadła jed n a iskierka i takim ją
całą ogniem zapaliła. O jak że często, gdy jestem w tym sta ­
nie, przychodzą mi na m yśl te słowa Dawida: „Jako jeleń prag­
nie do źródeł w odnych“; dosłowny to, zdaje m i się, w yraz tego
co w sobie doznaję. Gdy siła tego zapału opuszcza nieco z gw ał­
towności swojej, dusza snąć znajduje niejakie uśmierzenie bólu,
w użyciu um artw ienia i pokuty, albo przynajm niej szuka sobie
252 KOZDIAŁ XXIX

ulgi tą drogą, bo sama nie wie co począć; ale i najsroższego,


aż do krwi, biczow ania ta k zgoła nie czuje, ja k gdyby ciało
m iała już m artw e. Szuka dróg i sposobów, ja k b y m ogła co
ucierpić dla miłości Boga; ale pierw szy on ból tak je s t wielki,
iż nie wiem, ja k a katusza cielesna zdołałaby go umorzyć: na ta ­
kie w ysokie nadprzyrodzone cierpienie, nie masz na tej ziemi
lekarstw a! wszelkie środki ziemskie za niskie są, aby go mo­
gły dosięgnąć. To jedno tylko ból duszy nieco uśmierza, i nie­
ja k ą jej ulgę przynosi, gdy m odlitw ą zwróci się do Boga
i błaga Go o lekarstw o na swoje cierpienie, a innego nie wi­
dzi żadnego, jedno śmierć, bo wie, że przez nią ty lko dostą­
pi zupełnego posiadania dobra swego. N iekiedy ból do takiej
gwałtowności się wzmaga, że ju ż i m odlitw a, i wszelka jak a-
bądź czynność staje się niemożliwą; w szystko ciało kurczowo
się ściąga, ręce i nogi tracą w szelką władzę, stojący już ustać
nie może, i pada ja k m artw y; oddech naw et ustaje, i z piersi
ty lko dobyw ają się jęki, słabe na pozór, bo głos zamiera, ale
wew nętrznie bardzo silne, od bólu, k tó ry się niem i objawia.
W ty m stanie będąc, z łaski P ana m iałam kilka razy ta ­
kie widzenie: widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie, z le­
wego boku, w postaci cielesnej. W ta k i sposób nigdy nie wi­
duję aniołów, chyba bardzo rzadkim w yjątkiem . Choć często
m i się ukazują, nigdy przecie nie widzę ich inaczej, jedno
owym pierwszym rodzajem widzenia, o którym mówiłam, to
je s t widzeniem zgoła wew nętrznem , umysłowem. W tern w i­
dzeniu jed n ak ta k się spodobało Panu, że anioł mi się zjaw ił
w postaci widomej. Nie był wysokiego w zrostu, m ały raczej,
a bardzo piękny; z tw arzy jego, niebieskim zapałem płonącej,
znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem ja ­
koby w ogień przem ienionych. Musiał być z rzędu tych, k tó ­
rych zowią cherubinam i, bo nazwiska swego żaden mi nie w y­
mienia. Ale to widzę jasno, że tak a je s t w niebie różnica m ię­
dzy jednym i aniołami a drugim i, i tym i znowu a innym i, że
jej i w yrazić nie zdołam. U jrzałam w ręku tego anioła długą
włócznię złotą, a g ro t jej żelazny u samego końca był jakoby
z ognia. Tą włócznią, zdało mi się, kilkom a naw rotam i serce
mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności; za każdem wy-
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T E R E S Y . 253

ciągnieniem włóczni, m iałam to uczucie, jak b y wraz z nią wnę­


trzności mi wyciągał; ta k mię pozostaw ił całą gorejącą wielkim
zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że
w yryw ał mi z piersi one jęki, o któ ry ch wyżej wspomniałam;
ale tak ą zarazem przew yższającą w szelki w yraz słodkość spra­
wuje mi to niewypowiedziane m ęczeństwo, że najm niejszego nie
czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło, i w niczem in-
szern dusza m oja nie znajduje zadowolnienia, jedno w Bogu sa­
mym. Nie je st to ból cielesny, ale duchowny, chociaż i ciało
niejaki, owszem naw et znaczny ma w nim udział; ale ta k a mu
tow arzyszy słodka, m iędzy duszą a Bogiem w ym iana oznak mi­
łości, że jej opisać nie zdołam, ty lko Boga proszę, aby w do­
broci swojej dał zakosztować jej każdem u, k to b y mnie nie
w ierzył ').
Ile razy m iałam to widzenie, chodziłam cały dzień jak b y
nieprzytom na; nie chciało mi się na nic patrzyć, ani z nikim
mówić, a tylko lubować się m ęką moją, k tó rą poczytyw ałam so­
bie za chwałę większą nad wszystko, cokolwiek może być chw a­
ły i wielkości w całem stworzeniu. Z darzyły m i się kilka r a ­
zy te widzenia w czasie, gdy podobało się Panu zesłać na mnie
takie wielkie i niepow strzym ane zachw ycenia, że naw et będąc
m iędzy ludźmi, nie m ogłam im się oprzeć, skutkiem czego,
z wielką przykrością m oją, poczęły one dochodzić do wiado-

') Łaskę tę nadzwyczajną otrzymała Święta w 45-m rokn życia swe­


go, gdy jeszcze mieszkała w klasztorze Wcielenia w Awili. Bóg później na
cały Kościół wsławił to cudowne zranienie oblubienicy swojej, gdy w począt­
ku XVIII wieku Papież Benedykt XIII (d. 25 maja 1726), na prośbę hiszpań­
skiej i włoskiej kongregacyi zreformowanego Karmelu, ustanowił osobne świę­
to, i wszystkim zakonnikom i zakonnicom reformy karmelitańskiej dozwolił
osobnego officyum na cześć Przeszycia serca św. Teresy. Z początku officyum
to miało tylko własną oracyę, i lekeye; później jednak tenże Papież zatwierdził
całkowite na to święto officyum i Mszę. Święto to obchodzi się i officyum jego
odmawia się również w Karmelu dawnej obserwancyi, a w Hiszpanii jest ono
świętem ogólnie kościelnem. Nad to jeszcze Benedykt XIV, w swem Brewe
Dominici yregis z 8 sierpnia 1744, na wieczne czasy nadał odpust zupełny
wszystkim wiernym, w to święto Przeszycia, obchodzone 27 sierpnia, od pierw­
szych nieszporów aż do zachodu słońca następnego dnia, nawiedzającym któ-
rybądź kościół karmelicki.
254 ROZDZIAŁ XXIX

mości wszystkich. Od czasu ja k miewam te zachw ycenia, nie


tyle ju ż doświadczam tego bólu, ile raczej onego drugiego,
0 którym mówiłam w yżej, nie pam iętam ju ż w k tó ry m roz­
dziale '), a k tó ry w wielu rzeczach bardzo się różni od tego,
1 wyższą ma wartość. Ten zaś ból, o którym w tym rozdziale
była mowa, teraz krótko trw a; zaledwo się zacznie, a ju ż Pan
poryw a duszę, i przenosi ją w stan zachw ycenia, zaczem już
czasu i m iejsca nie staje na ból i cierpienie, bo zaraz następuje
roskosz używania. Chwała bądź Jem u na wieki, iż tak ie wiel­
kie łaski czyni istocie, ta k źle odpowiadającej nieskończonym
dobrodziejstwom Jego!

R O Z D Z IA Ł X X X .

Podejmuje na nowo przerwane opowiadanie życia swego. Jako Pan zaradził


w znacznej części jej utrapieniom, sprowadzając do miejsca zamieszkania
jej świętego męża, brata Piotra z Alkantary, z zakonu chwale­
bnego św. Franciszka. O wielkich pokusach i udręczeniach
wewnętrznych, jakich w tym czasie doznawała.

Jakkolw iek widziałam , że mało na co, albo na nic nie


zdadzą się w szystkie m oje usiłowania i starania o zapobieże­
nie ty m moim ta k gorącym zapałom, nie bez obaw y jednak
ulegałam im. Nie m ogłam tego zrozumieć, jakim sposobem cier­
pienie może iść w parze z zadowołnieniem. Że przy cierpie­
niu fizycznem może być bardzo dobre zadowolnienie ducho­
wne, o tern wiedziałam; ale tak ie niezmierne cierpienie ducho­
wne, w połączeniu z tak ą nieopisaną słodkością i weselem, to
mi się nie mieściło w głowie. Nie zaprzestaw ałam jed n ak n ak a­
zanej mi usilności w sprzeciwianiu się widzeniom; ale próżne by­
ły moje starania, tylko m ęczyły mię nieraz aż do zniemożenia.
U zbrajałam się w krzyż, chcąc się nim bronić od Tego, k tó ry
przez krzyż stał się nam w szystkim zbawieniem i obroną. W i­
działam że n ik t mnie nie rozumie; ale choć było mi to zupeł-

') W r XX.
ZYCIE ŚW IĘ TE J T E R E SY 255
nie jasnem , nie śm iałam przecie z tern się odzywać przed nikim ,
z w yjątkiem jednego tjdko spow iednika mego: bo mówić to
diugim , byłoby m i poczytanem , i tym razem słusznie, za rze­
czyw isty brak pokory.
Spodobało się Panu w tym czasie zaradzić po części,
a później i zupełnie, utrapieniom moim, sprow adzając w to m iej­
sce błogosławionego b rata P io tra z A lliantary, o którym w y­
żej już wspomniałam, przytaczając niektóre szczegóły o um ar­
tw ieniach jego ')• Między innem i jeszcze, dowiedziałam się od
takich, k tórzy na pewno o tern wiedzieć mogli, że przez dwa­
dzieścia la t nosił w miejsce Włosienicy pancerz blaszany, nigdy
go nie zdejm ując. N apisał w narzeczu kastylijskiem książeczki
o modlitwie, powszechnie dzisiaj używane, bo ułożone przez
ta k doświadczonego m istrza m odlitw y wew nętrznej, bardzo są
pożyteczne dla każdego kto się tem u świętem u ćwiczeniu od­
daje. Zachow yw ał w całej surowości pierw otną regułę błogosła­
w ionego św iętego Franciszka, pełniąc na dto takie nadzw yczajne
uczynki pokutne, ja k je wyżej opisałam. W dowa ona, godna
służebnica Boża i przyjaciółka m oja ’), o której na innem m iej­
scu mówiłam, dowiedziawszy się o przybyciu do m iasta tak
wielkiego męża, chciała koniecznie bym się z nim obaczyła.
AViedziała w jakiej jestem potrzebie, bo była świadkiem u tra­
pień moich, i wielką mi w nich niosła pociechę. Pełna żywej
w iary, nie m ogła nie być przekonaną, że to co w szyscy przy ­
pisyw ali we mnie duchowi złemu, je s t sprawą ducha Bożego.
P rzy bardzo zdrow ym sądzie o rzeczach, była dziwnie powścią­
gliw ą w mowie i um iała dochować sekretu; a jak o w ogóle
Pan użyczał jej wielu łask na m odlitwie, ta k i co do moich
przejść w ew nętrznych spodobało się Boskiej łaskawości Jego
oświecić ją, i dać jej zrozum ienie tego, czego zrozum ieć nie mo­
gli uczeni. Spowiednicy moi pozwalali mi znosić się z nią i szu­
kać sobie u niej ulgi w niektórych zdarzeniach, bo ze wszech
m iar przypadała mi do serca. Je j też niekiedy dostaw ał się
udział w łaskach, jak ie mi uczynił Pan, gdyż nieraz otrzym y­
wałam od Niego, dla udzielenia jej, przestrogi i wskazówki,

') Na k o ń cu r. XXVII. -’) Guiomar de Ulloa.


256 ROZDZIAŁ XXX.

dla kierunku duszy jej wielce pożyteczne. Gdy ted y dowie­


działa się o przybyciu P io tra z A lkantary, dla ułatw ienia mi
bliższych z nim stosunków , nie uprzedzając mię, w yjednała dla
m nie u prow incyała mego pozwolenie przeniesienia się na ty ­
dzień do domu jej. U niej więc, ja k również kilka razy w ko­
ściele, m iałam długie z ty m mężem św iętym rozmowy, za oną
pierwszą jego w mieście naszem bytnością; ale i później jeszcze
w różnych czasach dano mi było często z nim się znosić. Mia­
łam zawsze ten zwyczaj, że przed tym i, k tórym powierzam du­
szę moję, otw ieram się z wszelką szczerością i jasnością; wszel­
kie naw et pierwsze poruszenia moje chciałabym żeby im były
wiadome, a z rzeczy w ątpliw ych albo podejrzanych ta k się
oskarżam , ja k gdybym była pewna winy popełnionej. I tu więc,
z najw iększą na ja k ą mię stać było jasnością, w yznałam tem u
słudze Bożemu cały w krótkości przebieg życia mego, i sposób
mój zachow ania się na m odlitwie, słowem, bez żadnych omó­
w ień i niczego nie tając, odkryłam przed nim całą duszę moję.
Od razu praw ie uczułam , że mię rozum ie przez doświadczenie
własne, i tego właśnie najwięcej mi było potrzeba; bo wów­
czas jeszcze nie m iałam tej łaski, której Bóg później mi uży­
czył, bym potrafiła rozum ieć, ja k teraz rozumiem, i wyraźnie
opisać łaski, jakiem i m ię Boska dobroć Jeg o obdarza, i potrze­
ba mi było takiego, k tó ry b y sam na sobie ty c h przejść doświa-
czył, aby mię w zupełności zrozumiał, i m ógł mi objaśnić, co
o nich mam trzym ać.
Oświecił mię takiem światłem, jakiego nigdy przedtem
nie m iałam . Do onej chwili, widzenia ja k ie miewałam, zw ła­
szcza one zgoła w ew nętrzne i umysłowe, ale i te drugie w w y­
obraźni, k tóre oglądałam oczyma duszy, b yły dla mnie rzeczą
niepojętą; nie m ogłam żadną m iarą zrozum ieć możliwości takich
objaw ień; zdawało mi się, że tylko te, k tóre się przedstaw iają
oczom ciała, m ogą się poczytyw ać za praw dziw e widzenia, a ta ­
kich nie miewałam. D opiero ten mąż św ięty zupełnie mię oświe­
cił, i w szystko mi wytłóm aczył; upewnił mię, że nie m am cze­
go się bać, ale raczej winnam dziękować Bogu; że widzenia m o­
je tak niezawodnie są spraw ą ducha Bożego, iż po artykułach
w iary, nie masz praw dy pewniejszej, i w którąbym mocniej
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T E R E S Y . 257

wierzyć mogła. Bardzo był ze mnie pocieszony, w ielką mi ła ­


skawość i przychylność okazywał, i odtąd zawsze miał pieczę
o mnie, i zw ierzał mi się z wielu rzeczy i w ew nętrznych spraw
swoich. W ielką znajdował przyjem ność w tern duchownem obco­
waniu, widząc we mnie takie stanowcze i gorące, ja k mi je d a ­
wał Pan, pragnienia i taką odwagę do podjęcia podobnych r z e ­
czy, jak ie on już czynem wypełniał. Bo kogo P an do tego w y ­
sokiego stanu podniesie, dla tego nie masz większej p rzy je ­
mności i pociechy nad tę, gdy spotka się z drugą duszą, w k tó ­
rej by widział początki takicliże łask, jak ie sam otrzym ał od
Boga. W e mnie naówczas chyba mało co więcej było nad pier­
wsze ich początki: dałby Bóg, abym i dzisiaj choć tyle ich po­
siadała. Serdecznie ubolewał nad strapieniem mojem, mówił
mi, że jednem z najw iększych cierpień, jak ie mogą być na tej
ziemi, je s t właśnie to co ja cierpię, to je s t przeciw ieństwo od
ludzi cnotliwych; zapowiedział mi, że jeszcze wiele utrapień
mię czeka, gdyż będąc w ciągłej potrzebie pomocy duchownej,
nie mam w tern mieście nikogo, ktoby mię rozumiał. Obiecał
jed n ak , że pomówi o mnie ze spowiednikiem moim, a także
z jednym z tych k tórzy najwięcej mię dręczyli, to je s t z onym
panem, przyjacielem moim, o którym w swojem m iejscu mówi­
łam, a k tó ry właśnie dlatego, że był mi bardzo życzliwym, naj-
sroższą mi wojnę wydawał, bo m ając duszę pobożną ale boja-
żliwą, nie mógł tem u dać w iary, bym mogła być podniesioną do
stanu ta k wysokiego, kiedy przedtem znał mię ta k niecnotliwą.
Jakoż, dotrzym ując swej obietnicy, mąż św ięty m iał rozmowę
z obydwoma, skutecznem i dowodami przekonyw ając ich, że oba­
wy ich nie m ają słusznej zasady, i że powinni ju ż dać mi pokój.
Spowiednik mój nie bardzo tego potrzebował, aby go jeszcze
przekonyw ano; nie ta k on pan, którego naw et ta k a powaga nie
zdołała całkiem uspokoić, ale tyle przynajm niej dokazała, że
już nie tak bardzo mię straszył.
Umówiliśm y się, że będę do niego pisyw ała, i donosiła
mu co się dalej ze mną w ydarzy, i że usilnie będziem y siebie
wzajem nie polecali Bogu; bo tak a była jego pokora, że przy wią­
zyw ał jakąkolw iek wartość do m odlitw takiego nędznego, ja ­
kiem ja jestem , stw orzenia, co mię mocno zawstydzało. Rozsta-
Pisma Św. Teresy T. I. 17
258 ROZDZIAŁ XXX

łam się z nim niezm iernie zadowolniona i pocieszona, zwłasz­


cza tern upewnieniem jego, bym bezpiecznie dalej oddawała się
m odlitw ie, i nie w ątpiła o tem , że to co się dzieje we mnie,
od Boga pochodzi; w razie zaś jakiej wątpliwości, radził mi
bym ją dla większego upew nienia siebie w yznała spow iedniko­
wi, a potem była spokojną. Z tem wszystkiem. jednak, ponie­
waż P an prowadził m ię drogą bojaźni, nie mogłam się zdobyć
na to zupełne i niezachwiane uspokojenie, ta k samo jak , gdy
mi mówiono że diabeł mię zwodzi, nie m ogłam tem u dać wiary,
i na praw dę podzielać strachy straszących mię. T ak więc ani ci,
którzy wzniecali wemnie obawy, ani ci, k tó rzy mię do ufności
pobudzali, nie mogli dokazać tego, bym zdołała większą sło­
wom ich dawać w iarę, niż jak ą P an dawał do duszy mojej. Lu­
bo zatem on mąż św ięty uspokoił mię i pocieszył, nie ty le je d -
nak mu uwierzyłam , bym ju ż zupełnie była bez bojaźni, zwła­
szcza gdy P an dopuszczał na mnie pewne udręczenia w ew nętrz­
ne, o k tó ry ch zaraz mówić będę. Na ogół wszakże, po w ta­
rzam , w ielką ten św ięty sługa Boży pozostawił we mnie pocie­
chę i uspokojenie. N ieustanne czyniłam dzięki Bogu, i chwale­
bnem u Ojcu mojemu, świętem u Józefowi, bo on to, ja k byłam
przekonana, sprowadził do nas tego męża świętego, jako gene­
ralnego kom isarza kustodii ') tutejszej, pod jego wezwaniem zo­
stającej. Jem u i Najświętszej Pannie M aryi zawsze się gorąco
polecałam.
Zdarzało mi się nieraz, i teraz jeszcze, choć rzadziej, się
zdarza tak srogie cierpieć w duszy udręczenia, w połączeniu
z tak wielkiem i boleściam i i ta k srogiemi m ękam i w ciele, że
nie wiem co z sobą począć. Same bóle fizyczne, choć bardzo
ciężkie, ja k ic h w innych czasach doświadczałam, gdy nie było
przy nich ty ch ucisków w ew nętrznych, bardzo ochotnie i z we­
selem ducha znosiłam; ale gdy oboje cierpienia razem się zeszły,
była to m ęka taka, że m ię praw ie do ostateczności przyprow a­
dzała.
W szystkie łaski, jakie mi kiedybądź uczynił Pan, zacie-

i) Kustodyą w zakonach franciszkańskich zowie się kompleks domów,


nie dość liczny, by mógł tworzyć prowincyę.
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ER E SY . 259

rały się wonczas w mej pamięci; pozostawało mi tylko m gli­


ste wspomnienie, ja k b y snu przebytego, które ty lk o przym na­
żało udręczenia. Rozum ta k m iałam zaciem niony, że wpadałam
w niezliczone wątpliwości i obawy: zdawało mi się, że onych
przejść i widzeń moich nie um iałam zrozumieć; może się tylko
łudziłam ; dość tego, że sama się oszukałam , bym m iała jeszcze
oszukiwać uczciwych ludzi; taką wydaw ałam się samej sobie
złą i przew rotną, że w szystkie nieszczęścia i klęski, ja k ie kiedy
przyszły na ludzi, i w szystkie herezye, jak ie kiedy na świecie
pow stały, przedstaw iały mi się jak o naturalny skutek grzechów
moich. Była to pokora fałszyw a i czartow ski w ynalazek na
zatrwożenie duszy m ojej, i popchnięcie jej, jeśliby popchnąć się
dała, do rozpaczy. Nie mówię tego na domysł, ale z długiego
doświadczenia własnego; bo teraz, gdy widzi, żem się poznała
na tej zdiadzie jego, już mię szatan nie ta k często dręczy w ten
sposób, ja k to przedtem czynił. Że ta rzekom a pokora je st
spraw ą złego ducha, to jasno widać z całego przebiegu jej: za­
czyna się od niepokoju i zam ięszania wew nętrznego, i przez cały
czas trw ania swego trzym a duszę w nieustannym odmęcie, i spra­
wuje w niej ciemności i gnębiący sm utek, i oschłość i niesm ak
do m odlitw y i do wszelkich uczynków dobrych; dusza pod jej
naciskiem, rzekłbyś, się dusi, i ciało ja k b y skrępowane i do ni­
czego niezdolne. Praw dziw a pokora przeciw nie, choć jasno sta­
wia przed oczy duszy nędzę jej, i nad nią boleje, i złości swo­
je, tak samo ja k tam ta, w najciem niejszych barw ach sobie ma-
luje, i praw dziw iej, niż tam ta je czuje, nie prow adzi przecie za
sobą zamięszania wew nętrznego, ani niesm aku, ani ciemności,
ani oschłości, ale owszem, całkiem na odw rót, przynosi duszy
wesele, i pokój, i słodkość, i światło. J est w niej ból, ale ból
ten z drugiej strony duszę pociesza, gdy widzi, ja k w ielką ła­
skę Bóg jej czyni, spraw ując w niej ten ból, i ja k wielki z nie­
go pożytek. Głęboki żal ją kruszy, iż obraziła Boga, ale z dru­
giej strony serce jej się rozszerza na wspomnienie o m iłosierdziu
^ eS°; jasno widzi siebie, ja k ą jest, i w stydzi się samej siebie,
a zarazem w ysław ia łaskawość Boga, iż tak długo ją znosił.
W tam tej rzekom ej pokorze, k tó rą spraw uje zły duch, nie masz
dla duszy św iatła do niczego dobrego; Boga przedstaw ia jej
260 ROZDZIAŁ XXX

groźnego, tępiącego wszystko ogniem i krwią; staw ia jej przed


oczy samą tylko sprawiedliwość, a chociaż dusza i wówczas wie­
rzy, że jest i m iłosierdzie, bo tej w ładzy diabeł nie ma, by jej
odebrał wiarę, ale sposób w ja k i je widzi, nie zdoła jej pocie­
szyć; przeciwnie, samaż wielkość tego miłosierdzia, im jaśniej
je poznaje, tern bardziej jeszcze ją udręcza, bo tern jaśniej
w świetle jego widzi, ja k wiele winna je s t Bogu.
Ten w ynalazek diabelski je s t jednym z najsubtelniejszych
i najskrytszych, a dla duszy najboleśniejszych podstępów, ja ­
kich kiedy od złego ducha doznałam. Mówię też o nim dla
przestrogi W aszej Miłości, abyś, jeślib y nieprzyjaciel z tej stro­
ny cię kusił, m iał niejakie światło ku poznaniu go, jeśli jeszcze
pozostawi ci um ysł swobodny, abyś go poznać zdołał. Bo nie
sądź, Ojcze, by nauka i wiedza tu na wiele się przydały; ja
chociaż zgoła jej nie posiadam, przecie skoro otrząsłam się
z tej pokusy, zrozum iałam , że je s t to czcza m ara. Zrozum ia­
łam , że stało się to z woli i dopuszczenia Pana, że pozwolił
diabłu kusić mię, ja k dopuścił mu kusić Joba, lubo, jako nę­
dzną i grzeszną, nie pozwolił by mię kusił z taką, ja k Jo b a,
srogością.
Baz, pam iętam , zdarzyło mi się to w dzień przed pierw -
szemi nieszporam i Bożego Ciała; jest to uroczystość, do k tó ­
rej szczególne mam nabożeństwo, choć nie tak gorące jak b y
należało. Tym razem trw ało to tylko do dnia samego święta;
ale w innych czasach, napaści te trw ają cały tydzień, i dwa,
i trz y tygodnie, albo może jeszcze i dłużej; szczególnie też zda­
rzało mi się to w W ielkim Tygodniu i w tygodniu Męki P a ń ­
skiej, kiedy właśnie z najw iększą roskoszą zw ykłam oddawać
się m odlitw ie wew nętrznej. Nagle zły duch opanowuje rozum
m yślam i nieraz ta k błahem i, że w innym czasie śm iałabym się
z nich, i trzym a go jak b y om otany we wszelkie błazeństw a f
jak ie zechce mu poddać, i duszę ta k spętaną, iż nie je s t panią
siebie, ani zdolną pom yśleć cokolw iekbądź dobrego; przedsta­
w ia jej same tylko fraszki i niedorzeczności, bez sensu-ni zwią­
zku, ni przypiął, ja k to mówią, ni przyłatał, a które nawałem
swoim ta k plączą i jakoby dław ią duszę, iż w ydobyć się z nich
nie może. Nieraz, przyznaję, takie miałam uczucie, ja k gdyby

fi
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ER E SY . 261

czarci bawili się duszą m oją ja k piłką, rzucając nią i odrzuca­


ją c tam i sam, a żadnego nie zostaw iając jej wyjścia, którędy-
by się z rąk ich w yrw ała. Trudno w yrazić, ja k ie dusza w tym
stanie m ęki cierpi; szuka na w szystkie strony ratunku, a Bóg
nie dopuszcza by go znalazła. Jed n a ty lk o je j pozostaje świa­
domość wolnej woli swojej, ale i ta nie jasna, ja k gdyby m ia­
ła oczy przysłonione; podobna wówczas do człowieka, k tó ry
w ciemności nocnej idąc drogą niebezpieczną, cały jed n ak z niej
wyszedł, dla tego że często chodził nią za dnia, i pam ięta gdzie
są miejsca trudniejsze, i gdzie stąpić nogą, aby przepaść omi­
nąć; ta k i dusza w tym stanie om ija przepaść obrazy Boskiej,
nie ty le świadomem siebie zastanowieniem się, do którego wów­
czas mało je st sposobna, ile raczej ja k b y instynktow nie i sk u t­
kiem nabytego już cnotliwego nałogu w ystrzegania się grzechu;
nie mówiąc ju ż o tern, co główna i najw ażniejsza, że P an ją
trzym a i strzeże.
W iara w tak ich chwilach, podobnie ja k i drugie cnoty,
m artw a je s t i uśpiona, choć nie całkiem zagasła; dusza w ierzy
zawsze w to, czego uczy Kościół, ale jak o b y u sty tylko; a z dru­
giej strony czuje się w ew nątrz ściśnioną i odrętw iałą, ta k iż
znajomość Boga i rzeczy Bożych dochodzi do niej tylko jak b y
jakieś dźwięki dalekie. Miłość podobnież ta k w niej je s t ozię­
bła, że gdy jej mówią o Bogu, słucha w praw dzie i w ierzy, że
ta k jest, bo ta k Kościół naucza, ale tego, co przedtem sama
czuła dla Boga, zgoła nie pam ięta. P ójść na m odlitw ę albo
schronić się na samotność, większego ty lk o dodaje jej ucisku;
bo w szędy nosi z sobą i czuje w sobie praw dziw ie nieznośne
udręczenie, a przyczyny jego dojść nie może. J e s t to, ja k są­
dzę, słaby ale w ierny obraz piekła; i ta k je s t w istocie: P an
sam raczył mi to objawić w widzeniu. Dusza czuje w sobie
ogień, k tó ry ją pożera, a nie wie kto i skąd go naniósł, ani
ja k się schronić od niego, ani ja k go ugasić. J e śli dla ulżenia
sobie weźmie książkę do ręki, ta k nic jej nie rozum ie, jak b y
czytać nie umiała. Raz, pam iętam , otw orzyłam żyw ot któregoś
Świętego, próbując czy mi nie trafi do serca, i czy nie odniosę
jak iej pociechy z opisu cierpień sługi Bożego: otóż czterem a
czy pięciom a naw rotam i odczytując kilka zaledwie w ierszy,
262 ROZDZIAŁ XXX

m niej jeszcze rozum iałam w końcu, niż zrozum iałam z począ­


tku, choć książka pisana była w języ k u hiszpańskim , i osta­
tecznie m usiałam ją położyć. Z darzyło mi się to po wiele razy,
ale ten raz szczególnie utkw ił m i w pamięci.

Gorzej jeszcze próbować szukania sobie ulgi w rozmowie


z drugimi; bo diabeł takie w tobie nieci uczucia niechęci, i kw a­
su i goryczy, że zda się chciałbyś w szystkich zjeść; i nic na to
poradzić nie zdołasz, jedno że przykładając wszelkiej usilności,
ledwo powściągniesz wybuchy tej niechęci, czyli raczej P an
sam, gdy jesteś w ty m stanie, trzym a cię ręką swoją, abyś
nie powiedział, albo uczynił czego, co byłoby z ujm ą dla b li­
źniego i z obrazą Boga. Co do spowiedzi zaś, powiem szcze­
rze, jak a mię najczęściej spotykała na niej pociecha; ci którzy
mię wówczas spowiadali, i dotąd spowiadają, są to bez w ą tp ie ­
nia ludzie bardzo świętobliw i; mimo to jednak, gdym do nich
przychodziła, słyszałam od nich słowa i strofowania ta k ostre,
że sam i potem , gdym im to przypom inała, sobie się dziwowa­
li, tłóm acząc się, że nie było w ich mocy, inaczej do mnie
mówić; że jakkolw iek mocno sobie postanaw iali na przyszły
raz pow strzym ać się od tego łajania, i widząc mię w takich
m ęczarniach na duszy i na ciele, litow ali się nadem ną i chcieli
m ię pocieszyć i przyjąć z dobrocią, przecie, gdy przychodziło
do rzeczy, mimowoli i niespostrzeżenie znowu w padali w ten
sam sposób obchodzenia się ze mną. Nie były to słowa złe
w tern znaczeniu, by obrażały Boga; ale były to niezawodnie
słowa najtw ardsze i najprzykrzejsze, ja k ie można usłyszeć od
spowiednika; chcieli zapewne zadać mi zbawienne um artw ienie,
i ja też w innym czasie gotow a byłabym znieść je z weselem;
ale wówczas w szystko było dla m nie męką. Nieraz nachodziła
mię myśl, że istotnie ich oszukuję; w tedy szłam do nich,
i ostrzegałam ich zupełnie na seryo, by się m ieli ze m ną na
baczności, bo bardzo być może, że ich w błąd wprowadzam.
Czułam-ci dobrze, że um yślnie i świadomie nigdybym tego nie
uczyniła, ani za nic nie zgodziła się na kłam stw o; ale w szyst­
kiego się bałam. Jed en z nich, widząc w yraźnie że to tylko
pokusa, pow iedział m i kiedyś, bym o to była spokojna, że
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ERE SY . 263

choćbym ja chciała oszukiwać, on się oszukać nie da. Bardzo


m ię to zapewnienie jego pocieszyło.
Czasem, zwyczajnie nawet, lubo nie zawsze, po przyjęciu
Komunii, albo i w samej już chwili przystąpienia do niej, na­
głej doznawałam ulgi, i ta k zdrową się czułam na ciele i na
duszy, że wydziwić się takiej zm ianie nie m ogłam. Snąć za
wnijściem tego Boskiego słońca, pierzchały w szystkie ciem no­
ści duszy m ojej, i jasno mi się ukazyw ała m arność tych stra ­
chów i udręczeń, w jak ich przedtem zostawałam . Innem i razy,
ja k już mówiłam '), od jednego słowa takiego, jak: „Nie smuć
się “, albo „Nie bój się“, usłyszanego z ust Pana, z tow arzy-
szącem mu widzeniem, albo i bez w idzenia, zupełny spokój
i pogoda w racały do duszy mojej, ja k gdybym nigdy nic nie
była cierpiała. W ówczas roskoszowałam w Bogu; żaliłam się
Jem u, że pozwala na to, bym tak ie m ęki cierpiała; ale cier­
pienia te sowicie mi się opłacały, bo praw ie zawsze następo­
wała po nich w ielka hojność łask. W idocznie, ja k sądzę, dusza
w ty ch cierpieniach się oczyszcza, ja k złoto w ogniu, w ycho­
dzi z nich więcej uduchowniona, i jakoby już uwielbiona, to je st
zdolniejsza oglądać Boga w samej sobie; i wszelkie utrapienia,
choć zdaw ałoby się nieznośne, już dla niej są drobnostką, i pra­
gnie na nowo, i więcej jeszcze ich ucierpieć, jeśli ma z nich
być w iększa chwała Panu. I jakkolw iekby w ielkie na nią przy­
szły uciski i prześladow ania, jeśli jedno je znosi bez obrazy
Boga, radując się owszem że je cierpi dla Niego, w szystko
w tern w iększy zysk jej się obraca; tylko że ja nie ta k je zno­
szę, ja k je znosić należy, jedno bardzo niedoskonale.
Są znowu czasy, kiedy doznaję innego rodzaju cierpienia:
zdaje mi się, że straciłam wszelką możność zdobycia się na ja k ą ­
kolwiek m yśl dobrą albo dobre pożądanie; czuję się na ciele i na
duszy niepożyteczną do niczego i ociężałą; w tak ich jednak
chwilach nie miewam tam tych, o k tó ry ch wyżej mówiłam, po­
kus i niepokojów, tylko pewien, niewiadom o skąd, niesm ak
ogólny, w k tórym dusza m iejsca sobie znaleźć nie może. Sta-

') W rozdziale XXV.


264 ROZDZIAŁ XXX

rałam się wówczas, praw ie gw ałt sobie zadając, zajmować się


jakiem ibądź dobrem i uczynkam i zewnętrznem i; ale jasno wi­
działam w tym stanie, ja k a je s t niem oc i nieudolność duszy,
gdy łaska się od niej ukryje. Nie bardzo jednak nad nim cier­
piałam , bo w idok takiej nędzy i niskości m ojej poniekąd mi
przyjem ność sprawował.
Czasem jeszcze zdarza mi się, że naw et na sam otności nie
jestem zdolna uważnie i statecznie m yśli zatrzym ać, ani na
Bogu, ani na jakiejbądź rzeczy dobrej, ani rozm yślania odpra­
wić ja k należy; ale tu, zdaje mi się, przyczyna takiej niezdol­
ności m ojej je s t mi wiadoma. Rozumiem, że co mi tu przeszka­
dza, to w yobraźnia i rozum; bo wola dobra, zdaje mi się, jest,
i do w szystkiego dobrego gotowa; ale ten rozum ta k i je s t za­
pam iętały, że m iota się i rzuca nak ształt furyata, którego n ik t
nie potrafi poskromić; nie je s t w mocy m ojej utrzym ać go, by
cicho siedział choć na długość jednego Credo. Czasem śmieję
się z niego, i dla lepszego poznania nędzy m ojej, puszczam go
na wolę jego, i patrzę za nim, co też będzie dokazywał. I dzię­
ki Bogu, nigdy się nie zwróci do rzeczy złych, ty lk o błąka się
po obojętnych, co wypadnie uczynić tu, albo tam , albo ondzie.
W ówczas widzę na oczy, jak ą niezm iernie w ielką łaskę czyni
mi Pan, gdy tego w aryata trzym a na uwięzi, i przenosi mię
w stan doskonałej kontem placyi; m yślę też sobie, coby po­
wiedzieli o m nie ci, k tórzy mię m ają za dobrą, gdyby m ogli
zajrzeć we mnie, i ujrzeli mię w takim obłędzie. Żal mi
serdecznie biednej duszy, zmuszonej żyć w takiem złem tow a­
rzystw ie. P ragnęłabym widzieć ją na wolności, i nieraz ta k się
modlę: „Kiedyż, o Boże mój, dojdę do tego, bym w idziała ca­
łą duszę m oję zajętą jed y n ie w ysławianiem Ciebie, by w szy­
stkie jej władze cieszyły się Tobą? Nie dopuszczaj Panie, bym
dłużej jeszcze żyła ta k rozerwana, jak b y na sztuki, i każda
sztuka ta k się, rzekłabym , rozchodziła w inną stro n ę “. Tego
cierpienia doznaję bardzo często; nieraz, rozum iem to dobrze,
i złe zdrow ie m oje bardzo się do tego przyczynia. Gorzko tu
mi się przypom ina szkoda, ja k ą nam w yrządził grzech pierw o­
rodny, bo z tego źródła snąć pochodzi ona niesposobność na-
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TERESY. 265

sza do cieszenia się całą duszą takiem dobrem nieskończonem;


ale u m nie pochodzi ona bez w ątpienia i z w łasnych grzechów
moich; gdybym nie była tyle nagrzeszyła, m iałabym snąć w ię­
cej statk u w dobrem.
Oto jeszcze jedno strapienie moje. i nie najm niejsze. Na­
czytaw szy się w ielu książek, tra k tu ją c y ch o m odlitw ie wew nę­
trznej, i rozum iejąc, zdawało mi się, w szystko co w nich czy­
tałam , sądząc nadto, że przy łaskach jak ich mi użyczył Pan,
ju ż ich nie potrzebuję, zaniechałam tego czytania, czytając już
tylko żyw oty Św iętych, k tórych przykłady, gdy znajduję sie­
bie ta k daleką od tej doskonałości, z jak ą oni służyli Bogu,
pobudzają mię, zdaje mi się, do dobrego i ducha mi dodają.
Otóż wydaw ało mi się to wielkim brakiem pokory, bym będąc
taką, ja k ą się być znam, m iała uw ażać siebie za w yniesioną na
tak wysoki stopień m odlitw y, a nie m ogąc jed n ak zataić przed
sobą, że tak jest, wielkie stąd utrapienie m iałam , aż dopiero
ludzie uczeni, a szczególnie błogosław iony b ra t P io tr z A lkan-
tary , nauczyli mię, że się o to frasować nie powinnam. Dobrze
to widzę, że służyć B ogu napraw dę jeszcze nie zaczęłam, cho­
ciaż on w Boskiej hojności swojej obsypuje mię łaskam i, jakie
zw ykł dawać tylko najlepszym ; widzę, że jestem chodzącą nie­
doskonałością, i nic nie m am prócz dobrych pożądań, i prócz
tego że Go m iłuję, bo w tym względzie przyznać muszę, że
P an użyczył m i łaski tyle, iż mogę Mu choć w czem małem
usłużyć. Mam pewną świadomość tego, że Go m iłuję, ale uczyn­
ki moje nie cieszą mnie, i zasm uca mię to mnóstwo niedosko­
nałości, jak ie widzę w sobie. Czasem znowu opada mię, szcze­
rze mówię, jakieś ogłupienie duszy; zdaje mi się, że nic nie
robię, ani dobrze, ani źle, tylko ciągnę za tłum em , ja k to mó­
wią, bez pracy ni płacy; że nic mnie nie obchodzi, ani życie,
ani śmierć, ani przyjem ność, ani przykrość, — słowem, że je ­
stem ja k drewno bez czucia. Dusza m oja w tym stanie w ydaje
m i się jak b y osiołek na paszy; żyje i rośnie, bo mu dają jeść,
ale sam tego jak o b y nie czuje; ta k i dusza w tym stanie nie
może bez w ątpienia być bez paszy wielkich łask Boskich, skoro
życie, choć żyje ta k nędznie, jej nie cięży, i spokojnie je zno­
si; ale żadnych nie czuje w sobie poruszeń ani skutków , po któ-
266 ROZDZIAŁ XXX

rych m ogłaby poznać, co się w niej dzieje. Albo, że użyję d ru ­


giego porów nania, które mi w tej chwili na myśl przychodzi,
dusza w takim stanie, bez jasnej świadomości siebie łaską ży­
jąca i postępująca, podobna je s t do okrętu płynącego na morzu,
przy łagodnym i pom yślnym w ietrze; dużo taki o k ręt drogi
zrobi, a jed n ak ledwo czuć, że się naprzód porusza.
Nie tak w drugich onych stanach w ew nętrznych, o k tó ­
ry ch mówiłam '); tu skutki łaski byw ają ta k potężne, że d u ­
sza jakoby tejże chw ili widzi postęp swój; natychm iast poczy­
nają w niej kipić święte żądze, i nigdy jej i najw iększych rze-
czy nie dosyć; to m ają do siebie one wielkie zapały miłości,
o k tó ry ch było wyżej, gdy Bóg ich raczy duszy użyczyć. J e s t
ona wówczas nak ształt onych źródełek, k tóre nieraz widziałam
tryskające, a które bez przestanku dobyw ając się z pod ziemi,
wraz z wodą i piasek w górę podrzucają. Porów nanie to, zd a­
niem mojem, żywcem m aluje to, co się dzieje w duszy, do tego
wysokiego stanu podniesionej; bezprzestannie kipi w niej m i­
łość, bezprzestannie rwie się do czynu; nie może w ytrzym ać
bezczynnego zam knięcia w sobie, podobnie ja k woda onego
źródła nie może, rzekłbyś, w ytrzym ać pod ziem ią, ale ją, siłą
się dobywając, podrzuca. P od ciśnieniem tej miłości, k tó ra ją
poryw a, dusza tak a praw ie nigdy nie daje sobie pokoju, i zmie­
ścić się w sobie nie może. Sama napojona z tego źródła m iło­
ści, z którego pije do woli, pragnęłaby aby z niego pili i dru ­
dzy, i pom agali jej chwalić Boga. O ileż razy przychodzi mi
tu na myśl ona woda żywa, o której P an mówił do Sam ary­
tanki! jakże kocham ten ustęp Ewangelii! owszem, jeszcze dzie­
ckiem będąc, choć nie rozum iałam wówczas, tak ja k dziś rozu­
miem, głębokiego je j znaczenia, błagałam P ana po wiele razy,
aby mi dał tej wody, i później też wszędzie, gdziekolw iek prze­
bywałam , m iałam przy sobie obraz, przedstaw iający tę tajem -
n*c3' i pod nią w ypisane te słowa S am arytanki do siedzącego
przy studni Zbawiciela: „Domine, da milii hanc aquam, — Panie,
daj mi tej w ody“.

') W rozdziale poprzedzającym.


ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 267

Chociaż miłość ta podobna je s t również do wielkiego


ognia, którem u, aby nie zagasł, potrzeba wciąż nowego poży­
wienia. Dusza tak a radaby, cokolw iekby ją kosztow ać miało,
zewsząd nanosić drwa, aby ten ogień nie ustał. Co do mnie,
poprzestałabym na tern, bym m ogła do niego dorzucać choć
słomy, i często też nie m am nic lepszego; czasem śmieję się
z tego ubóstw a mego, czasem gorzko nad niem boleję. Popęd
w ew nętrzny nagli mię, bym w czem kolwiek przysłużyła się
Panu, a kiedy mię nie stać na więcej, ubieram obrazy w zieleń
i kw iaty, zam iatam i sprzątam w kaplicy i inne tym podobne
spełniam posługi, ta k m ałe i niskie, że m nie aż w styd. Choć
zadam sobie jak ą pokutę, tak a to m ała rzecz, że i wspomnieć
0 niej nie warto, i gdyby nie to, że P an przyznaje wartość
niejaką dobrej woli, rzecz sama, dobrze to widzę, żadnej nie
m a w artości, i sama pierwsza z siebie się śmieję. Nie małe to
cierpienie dla duszy, k tórej Bóg w dobroci swojej tego ognia
m iłości swojej hojnie udzieli, gdy nie staje jej potem siły cia­
ła, aby m ogła co uczynić dla Niego. Boleść to bardzo wielka:
um iera z obawy, by ten piękny ogień nie zgasł, a nie m a siły
na to, aby m ogła drew nanieść do niego, i płom ień jego u trz y ­
mać! wówczas, sądzę, sama w sobie gore, i na popiół się spala,
1 we łzach się rozpływa, i w ogniu własnym niszczeje: je st to
sroga męka, choć je s t zarazem i słodka.
Ma dopraw dy za co nieskończone dzięki czynić Bogu ta
dusza, której Pan, w yniósłszy ją do tego stanu, daje siły od­
powiednie do czynienia pokuty, albo zdolności, i naukę, i sw o­
bodę do przepow iadania słowa Bożego, do słuchania spowiedzi,
do pociągania dusz do m iłości i służby Bożej. Nie wie ona
zaiste i nie rozum ie, ja k i to skarb nieoceniony posiada, jeśli
sama nie doznała i nie zakosztow ała, co tó znaczy i ja k to b o li,
wciąż otrzym yw ać niezliczone łaski od Pana, a nic nie módz
uczynić dla służby Jego. Niech będzie błogosław iony za w szy­
stko, i niechaj Mu wieczną chw ałę oddają aniołowie. Amen.
Nie wiem, Ojcze, czy to dobrze, że ty le tu opowiadam
drobnych szczegółów. Ale ponieważ W asza Miłość znowu mi
przysłałeś polecenie, bym się nie lękała zbytniego rozszerzania
się, i niczego nie opuszczała, więc jasno i szczerze spisuję wszy-
268 ROZDZIAŁ XXXI

stko co pam iętam . Nie bez tego, że i ta k wiele rzeczy pominę;


bo do zupełnej dokładności potrzebaby napsuć dużo czasu, któ-
r e g°i j a ^ mówiłam, mam tak mało, a może jeszcze z tej stra ty
czasu nie byłoby żadnego pożytku.

R O Z D Z IA Ł X X X I.

O różnych pokusach zewnętrznych i widziadłach, któremi nękał ją szatan.


Kilka nwag bardzo pożytecznych dia dusz, drogą doskonałości
postępujących.

Opisawszy ju ż różne pokusy i trw ogi wewnętrzne i ukryte,


jak ie mi wzniecał szatan, wspomnę teraz o innych, jaw nych p ra­
wie i publicznych, które niew ątpliw ie były także spraw ą jego.
Pew nego razu, w kaplicy, ukazał mi się, stojąc tuż przy mnie
z lewej strony, w postaci w strętnie szkaradnej. Mówił do mnie,
więc szczególnie przypatrzyłam się ustom jego, k tóre m iały
w yraz straszliwy. Z ciała jego buchało cóś jak b y wielki pło­
mień, całkiem jasny, niczem nie przyćm iony. R zekł do mnie
głosem przeraźliw ym , że chociaż w yrw ałam się z rąk jego, on
mię swego czasu na pow rót dostanie w moc swoję. Mocno prze­
straszona, przeżegnałam się, ja k umiałam; zaczem on znikł, ale
po chwili znowu powrócił; pow tórzyło się to dwa razy. W tedy,
nie wiedząc już co począć, wodą święconą, k tórą m iałam pod
ręką, pokropiłam w stronę jego, a on po raz trzeci znikł, i wię-
cej Już się nie pokazał. Innym razem przez całe pięć godzin
m ęczył mię takiem i straszliwem i bólam i i udręczeniam i wewnę-
trznem i i zewnętrznem i, że zdawało mi się że nie w ytrzym am .
Siostry przy tern obecne, stały przerażone i bezradne, i ja też
niew iedziałam , ja k i czem się ratować. Mam zwyczaj, w chw i­
lach gdy mię nachodzą dojm ujące boleści i trudne do w y trzy ­
m ania cierpienia fizyczne, czynić ja k zdołam a k ty wewnętrzne,
i błagać P ana aby mi dał cierpliwość, a potem, jeśli to ma być
na chwałę Jego, pozostaw ił mię w tern cierpieniu choćby aż
do końca świata. T ak samo więc i ty m razem, w takiem ofia-
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T E R E S Y . 269

row aniu się na wolę Bożą szukałam sobie ratu n k u na one tak
srogie boleści, nie aby odeszły odemnie, ale abym je m ogła w y­
trzym ać. W tedy spodobało się P an u ukazać mi, że cierpienia
m oje są sprawą czarta; ujrzałam przy boku moim coś nakształt
ohydnego m urzynka, rozpaczliwie zgrzytającego zębami, iż m ia­
sto spodziewanego zysku, musi odejść ze stratą. "Widząc to,
zaśm iałam się, i ju ż się nie bałam . Ale siostry, k tó re b y ły przy
mnie, nie m ogły przyjść do siebie, niezdolne nic wym yślić na
zaradzenie tej strasznej męce mojej, bo z taką zajadłością nie­
przyjaciel pastw ił się nademną, że mimowoli i nieświadom ie ca-
łem ciałem, i rękom a, i głową tłukłam się o ścianę; a gorsze
jeszcze było udręczenie wewnętrzne, nie dające mi ani chwili
spokoju. O wodę święconą nie śmiałam prosić, nie chcąc ich
przestraszać, gdyby się stąd dom yśliły, z kim mam do czy­
nienia.
Z w ielokrotnego doświadczenia przekonałam się, że na
bezpow rotne odpędzenie czartów , nie masz skuteczniejszego
sposobu nad wodę święconą; przed znakiem krzyża także ucie­
kają, ale znową w racają ')• Snąć więc wielka je s t dzielność
wody święconej; co do mnie, szczególną i bardzo żywą czuję
w głębi duszy pociechę, ile razy jej użyję. Najczęściej, szcze­
rze mówię, czuję od niej jakieś odnowienie wewnętrzne, k tóre­
go opisać nie zdołam, połączone z tak ą lubością duchowną, ze
cała dusza m oja bierze z niej pokrzepienie. Nie jest to żadne
przywidzenie, ani rzecz, któ rab y raz tylko mi się zdarzyła; do­
znałam tego bardzo często, i za każdym razem z pilną uw agą
nad tern się zastanaw iałam . J e s t to tak, przypuśćm y, ja k gdy
kto mocno zgrzany i spragniony, w ypije szklankę zimnej wody,
i w całem ciele czuje przyjem ne ztąd orzeźwienie. Zastanaw iam
się tu nieraz nad tym charakterem wielkości, ja k i nosi na so­
bie w szystko cokolwiek Kościół postanowił, i raduję się w du- i)

i) Nie mówi tego Święta, jak tu słusznie zaznacza Ribera, sposobem ogól­
nego twierdzenia, jakoby mniejszą była przeciw czartom skuteczność znaku
krzyża, niż wody święconej, co nie zgadzałoby się z prawdą, bo w innych
razach może się zdarzyć, i zdarza'się przeciwnie; mówi tu tylko o sobie, wedle
własnego doświadczenia swego (Życie Św. Teresy, ks. IV. r. IX).
270 ROZDZIAŁ XXXI

ehu, gdy wspomnę na 1tę potężną skuteczność słów jego, ja k


i tu, wymówione nad wodą, tak ą w niej cudowną spraw ujące od­
mianę, i tak ą dziwną różnicę m iędzy wodą święconą, a wodą
zwyczajną. Gdy więc one m ęki moje nie ustaw ały, rzekłam
w końcu do sióstr, że gdyby się zemnie nie śm iały prosiłabym
0 wodę święconą. P rzyniosły mi jej, pokropiły mię, i nic to
nie pomogło; wzięłam sama wody święconej, pokropiłam w stro­
nę, gdzie stał nieprzyjaciel, i w jednej chwili poszedł sobie,
1 w szystek ból, ja k b y ręką odjął, mię opuścił, pozostaw ia­
ją c mi ty lko stłuczenie w całem ciele, ja k gdyby mię kijam i
zbito, Pożyteczną bardzo z tego zdarzenia odniosłam naukę:
bo jeśli czart może, gdy mu P a n pozwoli, ta k się pastw ić nad
duszą i ciałem, do któ ry ch nic nie ma, z jak ąż dopiero z a ja ­
dłością będzie m ęczył tych, którzy się w moc jego oddadzą?
Dodało to nowej m ocy pragnieniu i postanow ieniu memu uwol­
nienia siebie od takiego ohydnego tow arzystw a. Innym razem,
niedawno tem u, przytrafiło mi się to samo, tylko że byłam sa­
ma, i napaść nie tak długo trw ała. W zięłam Avody święconej,
i on natychm iast uciekł, a w chwilę potem, siostry,—były to
dwie zakonnice bardzo wiarogodne, które za nic w świecie nie
popełniłyby kłam stw a,—wchodząc do mnie, poczuły swąd szka­
radny, ja k b y siarki. J a tego nie czułam; ale ja k one mówiły,
swąd ten trw ał tak długo, że niepodobna było się omylić.
Innym razem znowu, gdy byłam w chórze, uczułam w sobie
nagle silny początek zachw ycenia; wyszłam więc, aby drugie
nie spostrzegły; usłyszały jed n ak w szystkie silne stukanie i ło­
m ot w pobliżu miejsca, na które byłam się schroniła; ja także
tuż blisko przy mnie słyszałam zgiełk, jak b y kilku na raz gło­
śno mówiących, i cóś m iędzy sobą knujących, słów jed n ak nie
rozum iałam, i żadnego strachu nie czułam, bo ta k byłam po­
grążona w m odlitw ie, że na nic nie zważałam. Napaści takie
ponaw iały się za każdym razem, ile razy P an użyczył mi tej
łaski, że m ogłam radą czy namową w czem kolw iek dopomódz
której duszy ku dobremu. Mogę poręczyć m iędzy innemi je ­
dno zdarzenie, które tu opowiem; mam na to wielu świadków,
w szczególności samegoż obecnego spowiednika mego; widział
on naoczny dowód tego zdarzenia w liście, k tó ry mu pokazałam,
ŻYCIE ŚW IĘ TE J TERESY . 271

nie wym ieniając mu osoby, od której ten list pochodził, ale


osoba ta dobrze mu była znaną.
Pew ien kapłan, od półtrzecia roku żyjący w grzechu
śm iertelnym , z rodzaju najszpetniejszych, o jak ich kiedybądź
słyszałam , przez cały ten czas ani się z niego spowiadając, ani
się popraw iając, a przy tern Mszę św iętą sprawując, zgłosił się
do mnie, szukając ratu n k u dla duszy swojej. W yznał mi, że
z innych grzechów swoich się oskarża na spowiedzi, ale ten
główny przem ilcza, bojąc się i w stydząc przyznać się do rze­
czy tak niegodziwej; że choć gorąco pragnie w ydobyć się z tej
przepaści, ale siły mu brak. W ielka mię nad nim litość zdjęła,
i w ielki ból i sm utek z takiej strasznej obrazy Boskiej; obie­
całam mu, że będę się m odliła za nim, i drugich, lepszych ode-
mnie, poproszę o m odlitw y; w tym celu zaraz przez niego na­
pisałam do pewnej osoby, której on, ja k mię upewniał, z ła t­
wością będzie mógł list mój wręczyć. I oto, za pierw szą ja k ą
odbył spowiedzią, P an Bóg raczył mu dać łaskę zw yciężenia
siebie i w yznania tego grzechu, i uczynił nad tą duszą m iło­
sierdzie, ze w zględu na gorące m odlitw y ty lu dusz świętych,
którym byłam go poleciła, i ja też, choc nędzna, z w ielką usil-
nością, ile było w mej m ocy, za nim się wstawiałam . Doniósł
mi. że czuje zupełną w sobie odm ianę na lepsze, że już od
wielu dni nie popełnia więcej tego grzechu, ale że pokusa do
niego tak ą mu m ękę spraw uje, ja k gdyby był w piekle; błagał
zatem , bym nie ustaw ała polecać go Bogu. Poleciłam go na
nowo siostrom moim, k tó ry ch gorące m odlitw y m usiały w yje­
dnać u Boga tę łaskę, bo bardzo sobie były wzięły do serca
sm utny stan duszy tego nieszczęśliwego, którego zresztą zu­
pełnie nie znały, i n iktby się nie był m ógł domyśleć, kto je st
ten, którego losem tak żywo się zajm uję. Poczęłam błagać Pana,
by oddalił od niego te pokusy i udręczenia, i na m nie raczej
dopuścił zaciekłość ty ch czartów , k tórzy jego nękają, bylebym
w niczem nie obraziła Boskiego M ajestatu Jego. P rzy jął Pan
snąć ofiarę moję, bo zaraz potem przez cały m iesiąc w ycier­
piałam najsroższe katusze; wówczas to właśnie przyszły na
mnie one dwie napaści, o któ ry ch wyżej mówiłam. Z łaski
i m iłosierdzia Pańskiego, opuściły jego one pokusy, ja k mi
272 KOZDZIAŁ XXXI

0 tein doniesiono, skoro m u dałam znać o tern, co ja w ycier­


piałam przez ten miesiąc. Dusza jego nowej siły nabrała, i na­
dal całkiem wolnym pozostał od onego grzechu, za co też nie
przestaw ał dzięki czynić Bogu i m nie także, ja k gdyby w tern
była jakakolw iek m oja zasługa; chyba że w iara jego we mnie,
1 przekonanie, że P an szczególnem i łaskam i swemi m ię darzy,
były mu pobudką i pom ocą do dobrego. Pow iadał, że w chwi­
lach, gdy pokusy silniej nań nacierają, bierze i odczytuje listy
moje; i zaraz pokusa ustępuje; zdum iewał się bardzo nad tern,
jako ja wiele ucierpiałam , i jako on został uw olniony od udrę­
czeń swoich. I ja też nad tern się zdumiewałam; i gdyby było
potrzeba jeszcze długie la ta tak ie cierpienia ponosić, ochotnie-
bym je poniosła dla oswobodzenia tej duszy. Niech będzie P an
błogosław iony za wszystko! W idać z tego przykładu, ja k m o­
żną je s t m odlitw a tych, k tó rzy w iernie służą Panu; bo pewna
jestem , że siostry one takie zmiłowanie Pańskie m odlitw ą swoją
w yjednały; tylko, ponieważ ja o nią je prosiłam , czarci snąć
dla tego w iększy gniew do m nie m ieli, a P an dla grzechów
m oich pozwolił im mię dręczyć.
W tym że czasie, jednej nocy zdawało mi się już, że mię
uduszą; ale gdy ich mocno pokropiono wodą święconą, u jrza­
łam ich całe mnóstwo takim pędem uciekających, ja k gdyby
ich k to z góry na dół strącał. Tyle razy pow tarzają się takie
na mnie napaści i udręczenia od ty c h duchów przeklętych, że
na próżno m ęczyłabym W aszę Miłość i samą siebie, gdybym
chciała to w szystko opowiadać; tern bardziej, że najm niejszego
ju ż strachu przed nim i nie czuję, widząc że i ruszyć się nie
mogę, jeśli P an nie pozwoli. Ale to co powiedziałam , niech bę­
dzie każdem u praw em u słudze Bożemu nauką, ja k słusznie g ar­
dzić może i powinien tem i m arnem i stracham i, k tóre czarci mu
nasuw ają przed oczy, aby go przerazić; niech wie o tern, że ile
razy z tak ą pogardą ich pom ija, ty le razy ujm uje im siły, i wię­
kszego nad nim i nabiera panowania. Zawsze z tego odniesie j a ­
ki w ielki pożytek. Dużo m ożnaby o tern mówić, ale nie chcąc
zbytnie się rozszerzać, na tej wzm iance poprzestaję. Pow iem
tylko jeszcze, co m nie się raz zdarzyło w w igilię D nia Za-
dusznego.
M odliłam się w kaplicy, i skończywszy nokturn, odm a-
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T ER E SY . 273

wiałam niektóre bardzo pobożne m odlitw y, k tóre m am y zam ie­


szczone na końcu naszego brew iarza; w tern ukazał się on,
i usiadł mi na książce, nie dając m i dokończyć m odlitw y: prze­
żegnałam się, i poszedł sobie. Zaczęłam na nowo m odlitw y,
a w net i on na nowo się zjawił; pow tórzyło się to ze trz y ra ­
zy, i nie m ogłam z nim dojść do końca, póki go me pokropi­
łam wodą święconą. W tejże chwili ujrzałam kilka dusz, w y­
chodzących z czyśca; zapewne ju ż mało im niedostaw ało do
końca pokuty, i dom yśliłam się że on złośnik, nie dając mi
dokończyć mojej za niem i m odlitw y, chciał tym sposobem
przeszkodzić rychłem u ich wyzwoleniu. Rzadko kiedy widzia­
łam go w postaci widomej; ale bardzo często zjaw iał mi się
bez postaci, sposobem w ew nętrznego, czysto umysłowego wi­
dzenia, ja k je wyżej w swojem m iejscu opisałam, w którem
w yraźnie się poznaje czyjąś przy nas obecność, ale kształtu
żadnego się nie widzi. W tak i sposób m iałam jedno widzenie,
k tóre tu opowiem, bo zadziwiło m ię bardzo. W niedzielę T rój­
cy Św iętej, znajdując się w chórze pewnego klasztoru, i wpadł­
szy tam w zachw ycenie, ujrzałam wielkie potykanie się czar­
tów z aniołami. Nie m ogłam na razie zrozum ieć, coby miało
znaczyć to widzenie; zrozum iałam je, gdy w parę tygodni pó­
źniej wszczął się w pewnem miejscu wielki spór m iędzy oso­
bami oddanemi m odlitw ie wew nętrznej, a drugiem i, przeciw -
nem i tem u świętem u ćwiczeniu. Spór ten trw ał długo i dużo
narobił niepokoju i szkody domowi, w k tórym się toczył.
Innym razem ujrzałam całe wojsko ty ch duchów nieczystych,
obstępujące mię dokoła; ale cóś jak b y w ielka jasność całą mię
otaczało, i przystępu do mnie im broniło; zrozum iałam z tego,
że Bóg m ię przed nimi zasłania obroną swoją, i nie dopuszcza
im dotrzeć do m nie w tak i sposób, by mię do obrazy Jeg o
popchnęli. W iele razy potem doświadczyłam na sobie i naocz­
nie się przekonałam o prawdziwości tego widzenia. Z tąd też
jasno widzę całą niemoc ich, i zgoła ich się nie boję; bo skoro
trzym am z Bogiem, żadnej przeciw mnie siły nie mają; silni
są tylko przeciw tym duszom zajęczym , k tóre same, bez w alki
im się poddają; na tak ich oni w yw ierają całą potęgę swoję.
W śród ty ch pokus, o których mówiłam, zdawało mi się
Pisma ¡5. Teresy. Tom I. 18
274 ROZDZIAŁ XXXI

nieraz, że w szystkie próżności i słabości przeszłych la t m oich


w racają we m nie do życia; bardzo m iałam wówczas czego po­
lecać się Bogu. Zaraz m ię ogarniała trw oga, że skoro takie
m yśli jeszcze we m nie pow stają, snąć więc w szystko, co we
mnie się dzieje, musi być sprawą diabelską, bo kto tyle i tak
w ielkich łask otrzym uje od Boga. w tym , zdawało mi się, ani
pierwsze naw et poruszenie złej m yśli odzywać się nie powinno,
praw dziw ą z tego powodu m ękę cierpiałam , aż dopiero spo­
w iednik mię uspokoił. Nie m niejsze też nieraz miałam, i dotąd
miewam udręczenie z oznak wysokiego o mnie m niem ania
i z pochwał, jak ie mię spotykają, ze strony zwłaszcza osób w y­
soko położonych; dużo się z tego powodu nacierpiałam , i do­
tąd cierpię. Staje m i zaraz przed oczym a żyw ot C hrystusa P a ­
na i Św iętych, i widząc, że te hołdy i pochwały staw iają mię
w kierunku odw rotnym od tej drogi w zgardy i zelźywości,
k tó rą oni chodzili, drżę o siebie, i nie śmiem oczu podnieść
ze w stydu, i radabym skryć się, aby n ik t mnie nie widział.
Przeciw nie, gdy cierpię prześladow anie, choć z jednej strony,
wedle ciała i zmysłów, cierpię i smucę się, ale dusza weseli się,
i czuje wyższość swoję, ja k b y krolow a w królestw ie swojem,
m ająca w szystko pod nogam i swemi i nad w szystkiem wład-
nąca; nie wiem ja k to być może, by dwa uczucia tak przeci­
wne m ogły iść z sobą w parze; ale ta k jest. Inne jeszcze nie­
raz i całem i dniam i m iewałam udręczenie: zdawało m i się, że
było to uczucie cnotliw e i dowod pokory, ale teraz jasno wi­
dzę, że była to pokusa, ja k m ię o tern jed en Ojciec dom inika­
nin, w ielki teolog, dowodnie przekonał. Na samą myśl, że te
łaski, których m i użyczał Pan, m ogą dojść do wiadomości pu­
blicznej, niewypowiedziane uczuwałam w głębi duszy udręcze­
nie i trw ogę. Obawa ta nieraz do tego stopnia mię nękała, że
byłabym wolała dać się żywcem pogrzebać, niż ta k być w y­
staw ioną na w idok publiczny. Zwłaszcza też, gdy P an począł
na m nie zsyłać one wielkie zebrania duszy czyli zachw ycenia,
którym naw et w tow arzystw ie drugich nie zdołałam się oprzeć,
takie za każdym razem czułam zawstydzenie, że radabym była
schować się pod ziemię, i nikom u już nie pokazać się na oczy.
Pewnego razu, gdym się mocniej jeszcze niż zwykle tra-
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T ER E SY . 275

piła tą myślą, P an rzekł do mnie: — „Czego się boisz? Jedno


z dw ojga tylko może z tego wyniknąć: albo ciebie będą szka­
lować, albo będą chwalić M nie“. — D ając mi do zrozum ienia,
że którzy uw ierzą w praw dziw ość onych łask nadzw yczajnych,
oddadzą za to chwałę Jem u, a k tórzy nie uw ierzą, będą mię
obwiniali bez przyczyny: czy w tym razie, czy w tam tym , za­
wsze to będzie zysk dla mnie; a więc nie mam czego się drę­
czyć. Słowa te zupełnie mię uspokoiły, i dziś jeszcze, gdy na
nie wspomnę, wielką mam z nich pociechę. Nim jed n ak do­
szłam do tego uspokojenia, pokusa ona ta k się we mnie wzma­
gała, że ju ż zam yślałam wynieść się z tego m iejsca, i z posa­
giem moim przejść do drugiego klasztoru tegoż zakonu, o k tó­
rym słyszałam , że reguła w nim nierównie ściślej, niż w tym
moim się zachowuje, i wiele nadzw yczajnych przestrzega się
surowości; położony był nadto w miejscowości bardzo oddalo­
nej, a więc byłabym w m iejscu, gdzieby n ik t m nie nie znał,
co szczególnie m i się uśm iechało. Ale spowiednik mój za nic
nie chciał mnie puścić. Obawy te m oje zupełnie mi odbierały
swobodę ducha; aż później dopiero zrozum iałam , i P an sam
nauczył mię tej praw dy, że pokora, spraw ująca w duszy tak i
niepokój, nie może być dobrą i rzetelną pokorą. G dybym była
praw dziw ie pokorną, to je s t niezachwianie przekonaną, że we
mnie nic nie masz dobrego, coby nie było od Boga, więc, jako
nigdy mi nie było przykro słyszeć pochw ały o drugich, ale
owszem rada jestem i weselę się z tego, że Bóg w nich moc
łaski swojej objawia, ta k również nie powinnoby mi to było
robić żadnej przykrości, że we mnie objaw iają się cudowne
spraw y Jego.
W padłam znowu w drugą ostateczność: poczęłam błagać
Boga, i osobne na ten cel m odlitw y do Niego zanosiłam , aby
każdem u ktoby upatryw ał we mnie co dobrego, raczył objawić
grzechy moje, i ty m sposobem objaśnić go, ja k dalece niegodną
jestem tych łask, k tóre Boska dobroć Jego mi czyni; takie
objawienie niegodności mojej było zawsze najgorętszem mem
pożądaniem. Spowiednik zakazał m i dalej o to się modlić; ale
ja do niedaw na jeszcze m iałam ten zwyczaj, że gdy kto mi
okazyw ał jak ie korzystne i w ysokie o mnie m niemanie, ubo-
276 ROZDZIAŁ XXXI

cznie, albo jak się dało, m ówiłam mu o grzechach moich, i to


m i ulgę przynosiło; ale i o to dużo mi strachu i szkrupułów
napędzono. W szystko to, ja k teraz widzę, nie było skutkiem
pokory, jedno rzeczyw istej pokusy. Zdawało m i się, że oszukuję
w szystkich, — jakoż rzeczyw iście oszukuje siebie, ktokolw iek
sądzi, że jest we mnie co dobrego, — chociaż nigdy nie chcia­
łam , ani nie zam ierzałam oszukać nikogo; jedno że P an snąć
sam to dopuszcza, z powodów Je m u wiadomych. N aw et spo­
w iednikom moim nigdybym nie mówiła o ty c h łaskach i ob­
jaw ieniach, gdyby m nie konieczność do tego m e znaglała; m ia­
łabym w ielki szkrupuł, w yjaw iać tak ie rzeczy bez potrzeby.
W szystkie te drobne strachy, i frasunki, i rzekom e objawy po­
kory były, ja k teraz rozumiem, tylko niedoskonałością i dowo­
dem braku um artw ienia wew nętrznego; bo dusza, k tó ra oddała
się w ręce Boga, tyleż się troszczy o to, co o niej mówią do­
brego, ile o to, co mówią złego, ta k jasno i głęboko to rozu­
m ie, ja k i P an na to raczy jej dawać łaskę, aby to rozum iała,
że niczego nie m a z samej siebie. Niechże z zupełną ufnością
na Nim polega: On jej dał te łaski, On je, gdy zechce, objawi;
On wie, co i dla czego co robi: tylko, w ślad za tem objawie­
niem, niech będzie gotow a na prześladow anie, bo to rzecz pe­
w na,’ że w ty ch czasach naszych żadnego nie minie, o kim
z woli i dopuszczenia Pańskiego św iat się dowie, że Bóg mu
podobnych łask użycza; na jed n ę taką duszę tysiąc oczu pa­
trz y gdy na tysiąc dusz innego pokroju ani jedno oko me
spojrzy. P raw da że w obec tego i pokora ma słuszny powód
do obawy; i ja ta k bałam się, ale nie przez pokorę, jedno przez
m ałoduszność. Dusza, k tó rą Bóg ta k w ystaw i na w idok całego
św iata, powinna być gotow ą na to, że będzie m ęczennicą świa­
ta; bo chociażby ona z własnej woli nie chciała um rzeć światu,
świat sam i bez niej ją um orzy.
Mojem zdaniem, św iat ma bądź co bądź jednę, tę jedyną
zaletę, że nie znosi najm niejszych niedostatków w ludziach od­
danych życiu cnotliwemu, i natarczyw ością sądów i szem rań
swoich zmusza ich do tego, aby się staw ali doskonalszymi.
W iększej, śmiem tw ierdzić, potrzeba odwagi niedoskonałem u
jeszcze do w stąpienia na drogę doskonałości i w ytrw ania na
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ER E SY . 277

niej, niż do w ydania siebie na prędko kończące się męczeństwo.


Bo doskonałości nie osiąga się w krótkim czasie, chyba kom u
P an szczególnym w yjątkiem zechce użyczyć tej łaski; ludzie
światowi zaś, skoro ujrzą kogo rozpoczynającego drogę dosko­
nałości, żądają od niego aby od razu był doskonałym: na ty ­
siąc mil zdaleka dopatrzą w nim małego uchybienia, które
w nim może być cnotą; ale iż w nich toż samo uchybienie po­
chodzi ze źródła grzesznego, więc sądząc o bliźnim według
siebie, natychm iast go potępiają. W edług nich, człowiek dążą­
cy do doskonałości nie pow inienby ju ż ani jeść, ani spać, ani
mu, ja k to mówią, i dyszeć nie wolno. Im wyżej św iat trz y ­
ma o takiej duszy, tem bardziej o tern zapomina, że i ona j e ­
szcze żyje w ciele, i jak k olw iekby była doskonała, przecie, pó-
ki żyje na tej ziemi, podległa je st nędzom jej, chociażby naj­
dzielniej trzym ała je pod nogami swemi. Dla tego, mówię, po­
trzeba tu odwagi; bo biedna dusza jeszcze i chodzić nie zaczęła,
a ju ż żądają od niej by latała; jeszcze nie pokonała nam iętno­
ści swoich, a ju ż chcą by i w najtrudniejszych w alkach okazała
się tak niewzruszoną, ja k to czytają o Św iętych, utw ierdzonych
w łasce. J e s t czego chwalić Pana, patrząc na to, co takie du­
sze w tych w alkach wycierpią; ale je st także czego się smucić
z głębi serca, gdy tyle pom iędzy niemi cofa się wstecz, bo nie
m ają biedne siły dostatecznej do w ytrw ania w walce. Tak pe­
wno i m oja dusza byłaby się cofnęła i upadła na duchu, g d y ­
by nie m iłosierdzie Pana, k tó ry sam z swojej strony wszystko
za mą uczynił; i dopóki w dobroci swojej nie uczynił tego w szy­
stkiego, hojnością łask swoich nędzę moję bogacąc, całe życie
moj ei Ja-k W asza Miłość dobrze to widzisz, nie było niczem in-
nem, jedno nieustającym szeregiem następujących po sobie na-
przem iany upadków i powstawań. P ragnęłabym bardzo umieć
to wypowiedzieć, bo wiele dusz, ja k sądzę, błądzi w tym wzglę­
dzie, zryw ając się do lotu, kiedy Bóg jeszcze nie dał im skrzy­
deł. Użyłam już, zdaje mi się, gdzieś wyżej tego podobieństwa;
ale pow tarzam je tu, jak o oddające dokładnie m yśl moję, dla
przestrogi i pociechy tych biednych dusz, bezpożytecznie się
dręczących. P rzystępują one do służby Bożej z gorącem i p ra­
gnieniami, i żarliwością wielką, i szczerem postanow ieniem
278 ROZDZIAŁ XXXI

postępow ania w doskonałości; niejedna z nich dla miłości Bo­


ga porzuciła w szystko, co posiadała na świecie: aż oto widzą
w drugich, wyżej w yćw iczonych w doskonałości, nabyte już
z łaski Boga wysokie cnoty bohaterskie, k tó ry c h one, czują
to dobrze, nie zdołają dosięgnąć; nad to, w książkach tra k ­
tujących o m odlitwie w ew nętrznej i o kontem placyi, czytają ra­
dy i przepisy, co im czynić należy, aby się wzniosły na tę w y­
sokość, a one na rzeczy ta k trudne ta k od razu zdobyć się nie
mogą: więc na w idok ty ch trudności, i swojej w obec nich nie­
udolności, trapią się, i sm utkow i się poddają, i na duchu upa­
dają. Piękne to, bez w ątpienia i pożądane rzeczy, i do w yż­
szej doskonałości potrzebne, co nam zalecają one książki du­
chowne: obojętnym i być na sądy ludzkie, owszem więcej się
cieszyć, gdy mówią o nas źle, niż gdy nas chwalą; za nic sobie
poczytyw ać cześć i honor świecki; oderwać się od krew nych
i bliskich, tak dalece, byśm y, jeśli nie są to ludzie pobożni
i bogomyślni, nie tylko nie szukali, ale raczej unikali ich to­
w arzystw a, i wiele innych rzeczy podobnych. Ale wszystko to,
ja k sądzę, należy do rzędu cnót nadprzyrodzonych, przeciw nych
skłonności naszej przyrodzonej, i Bóg sam tylko mocen je st nam
ich użyczyć. Niechże więc nie dręczą się tern, że od razu tak
wysoko wznieść się nie zdołają; niech ufają w Panu, iż z łaski
Jeg o modląc się i czyniąc, co z nich jest, dojdą do tego, by to
co dziś m ają w pożądaniu, posiadły i w uczynku. P rz y słabem
i nieudolnem naszem przyrodzeniu, koniecznie potrzeba nam
tego, byśm y wielką ufność mieli, i nigdy odwagi nie tracili, ale
wciąż pokrzepiali się tą otuchą, że pracując i walcząc ile zdo­
łam y, dojdziem y w końcu do zwycięstwa. Mając dość doświad­
czenia w tym względzie, dodam tu jeszcze jednę uwagę, dla
przestrogi i pożytku dusz, dążących do wyższego uświęcenia
siebie. Nie łudźm y się, jakkolw iekby nam się tak zdawało, byśm y
już posiadali daną cnotę, dopóki nie będzie przeciwnością do­
świadczona. N igdy nie dow ierzajm y samym sobie, nigdy nie
ustaw ajm y w czuw aniu i baczności na siebie, dopóki żyjemy;
bo rychło lgną do nas różne pokusy, jeśli nie mamy, ja k mó­
wię, danej nam ju ż w zupełności łaski od Boga, ku zupełnemu
poznaniu się na nicestwie w szystkich rzeczy tego świata, a i z tą
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY. 279

zupełną łaską, nigdy się nie żyje na tej ziemi bez wielu nie­
bezpieczeństw. Mnie, naprzykład, jeszcze kilka lat tem u zda­
wało się, że nie tylko mam serce oderwane od przyw iązania do
krew nych, ale że i samoż z nimi przestaw anie mi cięży; i w rze­
czy samej, rozmowa z nimi była dla mnie uprzykrzeniem . Aż
oto zaszła tak a okoliczność, że w ważnej bardzo spraw ie wy­
padło mi koniecznie spędzić jak iś czas u jednej z sióstr moich,
zamężnej, którą dawniej bardzo serdecznie kochałam. Praw da,
że rozmowa z nią mi nie szła, bo chociaż lepsza je s t odemnie,
ale jak o zamężna, i w innym, niż ja, stanie żyjąca, nie mogła
zawsze mówić ze mną o ty ch rzeczach, które mnie Ayyłącznie
zajmują; z tego też powodu, ile możności, pozostawałam sama;
mimo to jednak spostrzegłam , że troski jej żyw iej mię obcho­
dzą, niż gdyby była dla mnie obcą, i że poniekąd niemi się
frasowałam . Przekonałam się tedy, że nie doszłam jeszcze do
takiej swobody ducha, ja k sobie tuszyłam , i że jeszcze mi po­
trzeba chronić się okazyi, aby ta cnota zupełnego wyrzeczenia
się, której P an założył we mnie początki, mogła się rozwijać
i pomnażać; i o to też odtąd z łaski Jego zawsze się starałam .
Gdy P an poczyna użyczać nam jak iej cnoty, koniecznie
potrzeba pilne mieć o nią staranie, i żadną m iarą nie w y sta­
wiać się na niebezpieczeństwo utracenia jej. Spraw dza się to,
ja k w każdej innej rzeczy, ta k też mianowicie w tern, co się tyczy
czci ludzkiej, i honoru światowego. Bo wierzaj mi W asza Mi­
łość, nie wszyscy, k tó rzy się m ają za zupełnie oderw anych
od świata, są w rzeczy samej takim i. Potrzeba tu ciągłej
i bezustannej baczności na siebie. K tokolw iek czuje w sobie
najm niejsze przyw iązanie do chluby ludzkiej, a chce przy-
tem dążyć do doskonałości, niechaj będzie pewnym, że na
krok naprzód nie postąpi, póki nie potarga tego pęta. J e s t to
łańcuch, którego żaden pilnik nie przepiłuje, tylko Bóg sam,
przy m odlitwie naszej, i wielkiej naszej usilności. J e s t to, zda­
niem mojem, niewola, pociągająca za sobą przerażające nastę­
pstw a i szkody. W idzę ludzi, ta k świętem i, ta k świetnem i czy­
nami jaśniejących, że powszechne wzbudzają podziwienie. Boże
wielki! czemu ta k a dusza lgnie jeszcze do ziemi? czemu nie
wzbiła się jeszcze na sam szczyt doskonałości? ja k to być może?
280 ROZDZIAŁ XXXI

Go ją jeszcze zatrzym uje, kiedy już tak w ielkie rzeczy czyni


dla Boga? Ach, zatrzym uje ją jak iś p u n k t honoru! I najgorsze
to, że sama sobie tego przyznać nie chce, albo, ja k nieraz bywa,
diabeł w nią wmawia, że o ten p u n k t honoru z obowiązku swe­
go dbać powinna. Niechaj mi w ierzy, na miłość P ana naszego,
niechaj wierzy tej nędznej mrówce, której P an to mówić każe,
robak ten, jeśli go nie zgładzi, choć nie zniszczy jej do szczętu
całego drzewa, bo są na niem owoce innych cnót, ale będą to
owoce robaczywe. Nie będzie zdrowe drzewo jej, nie będzie
się rozw ijało, i drugim jeszcze wkoło niego drzewom rozw ijać
się nie dopuści; owoc dobrego przykładu, k tó ry na niem się ro ­
dzi, uszkodzony je s t i rychło się zepsuje.
Pow tarzam to po wiele razy: jakkolw iekby małe było to
przyw iązanie do chluby, je s t ono zawsze jak b y fałszyw y ton
w organach, k tó ry całą grę rozstraja. W każdym stanie w y­
rządza ono wielkie szkody duszom, ale na tej drodze do dosko­
nałości je s t ono prawdziwie jadem śm iertelnym . Dążysz, ja k
mówisz, do doskonałego zjednoczenia się z Bogiem, świadczysz
się, że chcesz wypełniać rady i wstępować w ślady Chrystusa,
obarczonego zelżywościam i i oszczerstwy fałszyw ych świadków,
a chcesz przytem nienaruszony zachować honor twój i znacze­
nie u ludzi? Niepodobna byś doszedł do celu, bo przeciwną od
Chrystusa drogą idziesz. Na to aby P an przyszedł do duszy
i z sobą ją zjednoczył, potrzeba by mężnie usiłowała stać się
Jem u podobną, gotowa w wielu rzeczach, za przykładem Jego,
zrobić z siebie ofiarę i zrzec się praw a swego. Pow iesz może:
nie m am w czembym tak ą do ofiary z siebie gotowość okazał,
żadna mi się ku tem u nie nastręcza sposobność? Ale ja sądzę,
że kto m a mocną wolę i postanowienie naśladowania pokory
Zbawiciela swego, tem u P an nie dopuści, by został pozbawiony
możności dostąpienia ta k wielkiej zasługi; tyle mu Opatrzność
Boska zrządzi i nastręczy okoliczności i sposobności ku naby­
ciu tej cnoty, że więcej ich mieć będzie niżby sam chciał. Dość
tylko rękę przyłożyć do dzieła. Na dowód tego, wspomnę tu
nieco o m aluczkich i wspomnienia nie w artych um artw ieniach
i upokorzeniach, ja k ie sobie zadaw ałam w pierw szych począ­
tkach moich: były to, ja k mówiłam, słom ki i plewy, którem i,
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 281

nie m ając nic lepszego, starałam się podtrzym yw ać ogień. A je ­


dnak P an niemi nie w zgardził, bo On przyjm uje w szystko.
Niech będzie błogosław iony na wiekil
M iędzy innemi niedostatkam i, m iałam i ten, że w odpra­
wianiu pacierzy kościelnych mało byłam biegła, i bardzo nie­
dokładnie znałam przepisy, co należy robić w chórze, i ja k się
zachowywać; a to w prost tylko przez opieszałość i zajm owanie
się rzeczam i niepotrzebnem u B yły tam drugie nowicyuszki,
które mię m ogły nauczyć; ale bywało, że nie chciałam ich zapy­
tać, aby nie wydać się z nieum iejętnością moją; zaraz mi, ja k
to zw ykle bywa, staw ała na m yśli wym ówka, że powinnam im
dawać dobry, przykład, a niewiadom ość m oja dałaby im zgorsze­
nie. Ale gdy P an nieco mi oczy otw orzył, zaczęłam robić ina­
czej; za najm niejszą wątpliwością w takich n aw et rzeczach, k tó ­
re um iałam , zwracałam się do najm łodszych, prosząc o objaśnie­
nie; nie straciłam na tern ani honoru ani znaczenia; owszem, od
tego czasu P an raczył, ja k mi się zdaje, dać mi lepszą pamięć.
Śpiewałam źle, nie w yuczyw szy się wpierw jaknajdokładniej
tego, co było mi polecone; mocno nad tern cierpiałam , nie
z powodu om yłki popełnionej przed Panem , co byłoby cnotą,
ale ze w stydu przed zgrom adzonem i w chórze siostram i, które
fałszyw y śpiew mój słyszały, i pod wpływem tego w stydu,
w prost z próżności pochodzącego, ta k byw ałam zmięszana, że
śpiewałam jeszcze o wiele gorzej niżbym b y ła um iała. Potem
postanow iłam sobie, że ile ra z y nie będę zupełnie dokładnie
um iała tego, co m am śpiewać, przyznam się po p rostu że nie
umiem. Z początku było mi to przykro, potem robiło mi przy­
jemność; i oto, ja k tylko zaczęłam nie troszczyć się o to, że kto
spostrzeże m oję nieumiejętność, i zrzekłam się tego brzydkiego
punktu honoru, k tó ry zasadzałam na tern, że umiem śpiewać
i śpiewam dobrze, ja k każdy go zasadza na tern, czego mu się
chce, samejże um iejętności mi przybyło, i rzeczywiście śpiew a­
łam lepiej. Na takich to m ałych walkach z sobą i zw ycięstw ach
w bagatelach nic nie znaczących,— które jed n a k wcale nie są
niczem, ty lko ja snąć jestem gorzej niż niczem, kiedy mi z tak ą
trudnością przychodziły,—wola powoli się zapraw ia i zmacnia,
takim drobnostkom , gdy są uczynione dla Niego, P an wielkie-
282 ROZDZIAŁ XXXI

go dodaje znaczenia i wagi, i dobrej woli dopom aga do czynie­


nia rzeczy większych. Jeszcze jeden przykład takich m ałych
upokorzeń. W idząc, że w szystkie siostry robią postępy w po­
korze, tylko ja nie,—bo zawsze byłam do niczego,—obm yśliłam
sobie tak i sposób, że codzień, po wyjściu sióstr z chóru, ja
płaszcze ich w szystkie zbierałam i składałam . Miłą mi była myśl,
że tym sposobem jak ą ś oddaję przysługę tym aniołom, które
tam chwałę Bogu śpiew ały. Aż pewnego dnia, nie wiem jakim
sposobem, one to spostrzegły, co wielkie mi sprawiło zaw sty­
dzenie, bo nie stało mi cnoty na tyle, bym ochotnie z tak ą rze­
czą w ydała się przed w szystkiem i; nie było to pewno przez poko­
rę, ale raczej z obawy, by się zemnie za dzieciństwo moje nie
śmiano.
O Panie mój, ja k i to w styd dla mnie, widzieć siebie w in­
ną ty lu niegodziwości, a przytem powiadać o sobie takie m alucz­
kie uczynki cnotliwe, istne ziarnka piasku, a i ty ch jeszcze nie
umiałam podnosić z ziemi dla miłości tw ojej, jedno całkiem po­
k ry te pyłem i błotem niezliczonych nędz moich! Jeszcze z pod
tych piasków nie try sk a woda łaski tw ojej, aby je obm yła
i wzgórę do Ciebie podniosła. O mój Stworzycielu, bodajbym ,
gdy tu opowiadam te wielkie łaski, jak ie otrzym ałam od Ciebie,
mogła w zam ian za nie, wśród tylu niewierności moich, wym ie­
nić choć jeden uczynek, jakąkolw iek wartość mający! Nie wiem,
Panie mój, ja k mi od żalu serce nie pęka, i ja k ci, k tó rz y to
czytać będą, zdołają obronić się uczuciu w strętu i obrzydzenia
do mnie, gdy ujrzą, ja k odpłaciwszy Ci się ta k żle za takie
niesłychane łaski tw oje, nie w stydzę się potem opowiadać takie
nędzne przysługi, jakoby zasługi moje! W styd mię samej siebie,
Panie! Ale gdy nie mam nic lepszego, cobym o sobie powie­
działa, dla tego opowiadam te liche początki moje, aby ci, któ­
rzy czynią rzeczy większe, dobrą mieli nadzieję, iż Pan, jako
snąć raczył policzyć mi w zasługę naw et te nędzne pierwsze
próby moje, ta k tern wspanialszą przyzna zasługę lepszym niż
m oje cnotom ich i czynom. A mnie, niech w Boskiej dobroci
swojej raczy użyczyć tej łaski, bym z pierw szych początków
kiedyś przecie postąpiła wyżej! Amen.
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY . 283

R O Z D Z IA Ł X X X II.

Jako Pan raczył ją przenieść w duchu na miejsce w piekle, na które


grzechami swojemi była zasłużyła. Krótki opis tego, co się tam
oczom jej przedstawiło. Wszczyna opowiadanie, w jaki
sposób założony zastał klasztor świętego Józefa,
w którym obecnie przebywa.

D ługi ju ż czas był upłynął, odkąd byłam otrzym ała od


P ana wiele z ty ch łask, o k tó ry ch mówiłam, i inne jeszcze
bardzo wielkie, gdy jednego dnia, w czasie m odlitw y, znala­
złam się cała, z duszą i z ciałem, w jednej chwili, sama nie
wiem jak, w duchu przeniesioną do piekła. Zrozum iałam , że
P an chce m i ukazać miejsce, które czarci mieli dla mnie zgoto­
wane, i na k tó re byłam zasłużyła za grzechy moje. Trwało to
bardzo krótko; ale choćbym jeszcze wiele lat żyć m iała, niepo­
dobna, zdaje mi się, by mi ta chwila w yszła kiedy z pamięci.
W ejście przedstaw iło mi się nak ształt długiej i wązkiej uliczki,
albo raczej n akształt bardzo nisko sklepionego, ciemnego i cia­
snego lochu. Na spodzie rozpościerało się błoto w strętnie plu­
gawe, w ydające z siebie woń zaraźliwą, i pełne gadów jadow i­
tych. Na końcu tego wejścia wznosiła się ściana, z zagłębie­
niem w środku, podobnem do szafy ściennej; w tę ciasnotę
ujrzałam się nagle wtłoczoną. W szystkie okropności, które wcho­
dząc widziałam , choć opis mój ani zdaleka im nie dorównywa,
były jeszcze roskoszą w porównaniu z tem , co uczułam w tern
zamknięciu.
B yła to męka, o której darem nie kusiłabym się dać do­
kładne pojęcie: żadne słowa najsilniejsze nie wypowiedzą, żaden
rozum nie ogarnie całej grozy je j. Czułam w duszy mojej ogień,
na określenie którego, jak im je st i ja k na duszę działa, nie staje
mi ani w yrazów ani pojęcia, a przytem w ciele cierpiałam bo­
leści nie do zniesienia. Bardzo ciężkie w mem życiu przeby­
wałam cierpienia, zdaniem lekarzy, najcięższe jak ie człowiek
przebyć może; w szystkie nerw y m iałam pokurczone i długi czas
leżałam zupełnie bezwładna; wiele różnych wszelkiego rodzaju
bólów cierpiałam , a także, ja k mówiłam wyżej, katusze zada-
284 ROZDZIAŁ XXXII

wane mi od czartów: ale wszystko to je s t niczem w porównaniu


z mąką, jak iej tam doznałam, spotęgow aną jeszcze do nieskoń­
czoności tą jasną i niew ątpliw ą świadomością, że je st to m ąka
wieczna, i że nigdy sią nie skończy. Lecz w szystka ta okro­
pna m ąka ciała niczem je st znowu w porów naniu z m ąką duszy:
je s t to takie konanie, i tak i ucisk, i takie ja k b y duszenie sią,
i takie dojm ujące strapienie, i takie gorzkie rozpaczliwe znę­
kanie, że nie wiem, jakiem i słowy to w szystko określić; choć­
bym to nazwała nieustającem sm iertelnem konaniem, małoby
jeszcze tej nazw y; bo w konaniu śm iertelnem siła większego
duszą od ciała odrywa, tu zaś dusza sam a chciałaby sią w yr­
wać z siebie, i sama siebie rozdziera. Słowem, nie mam w y­
razu na oznaczenie, ja k niewypowiedzianie ta m ąka duszy, ten
ogień w ew nętrzny i ta nękająca ją rozpacz, przewyższa wszel­
kie inne, choć ta k okropne katusze i boleści. Nie widziałam
ręki, k tó ra mi te katusze zadaw ała, ale czułam że sią palą, że
jestem ja k b y targ an a i sieczona na sztuki; tak jest, powtarzam:
ten ogień w ew nętrzny i ta rozpacz duszy, ta je s t m ąka nad
wszelkie mąki najsroższa. Nie masz pociechy, ani nadziei po­
ciechy w tern okropnem , wonią zaraźliwą przesiąkłem więzieniu;
nie masz gdzie usiąść; ani gdzie sią położyć w tern ciasnem
ja k b y ucho igielne zagłębieniu ściany, do którego byłam w tło­
czona; i sameż te ściany, straszliw e na w ejrzenie, ciężarem swo­
im przygniatają i dławią. Nie masz tam światła, wszędy do­
koła ciemności nieprzeniknione. A jed n a k ,—nie rozum iem ja k
to być może, ale tak je s t,—choć nie masz światła, oko przecie
widzi wszystko, cokolwiek może być przykrego ku widzeniu
i przerażającego dla wzroku. Nie było wolą Pańską, bym wów­
czas dokładnie ujrzała całe piekło. Później miałam widzenie
innych rzeczy strasznych, i poszczególnych k ar za pewne grze­
chy; na wejrzenie, rzeczy te w ydały mi sią nierównie okrop­
niej szemi, jeszcze od poprzednio widzianych; ale nie doznając
ty ch m ąk na samej sobie, mniej byłam niemi przerażoną niż
w onem pierwszem widzeniu, w ktorem spodobało sią Panu, bym
prawdziwie uczuła w duchu nie ty lko sm utek w ew nętrzny i roz­
pacz duszy potępionej, ale i te katusze i m ąki zewnętrzne, ja k
gdybym je w ciele cierpiała. Nie wiem, ja k to w szystko sią
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TERESY. 285

działo, ale dobrze zrozum iałam , że była to w ielka »łaska, i że


P an chciał bym ujrzała na oczy, z jak ie j przepaści wybawiło
mię miłosierdzie Jego; bo cokolwiek kiedy słyszałam , albo na
m odlitw ie sama rozważałam o m ękach piekielnych,—choć rzad­
ko nad tym przedm iotem się zastanaw iałam , bo droga bojaźni
mało je s t dla duszy mojej pomocną,—i co czytałem kiedy o ró­
żnych katuszach, jak ie czarci zadają potępionym , w szystko to
je s t niczem w obec tej m ęki na k tórą patrzałam , i której sama
w duchu doświadczyłam; je s t to zupełnie co innego: jednem
słowem, je s t m iędzy tem a tam tem ta k a różnica, ja k m iędzy m a­
lowidłem a rzeczyw istością, i zgorzeć w ty m ogniu ziemskim
je st to bagatela, w porów naniu z onym ogniem, k tó ry pali
w wieczności. B yłam ta k przerażona tem widzeniem, owszem
i dziś, choć od tego czasu upłynęło ju ż sześć lat, ta k jestem ,
szczerze mówię, niem przerażona, że w tej chwili, gdy o tem piszę,
zdaje mi się że ze strachu krew się ścina w żyłach moich; i we
wszelkich, jak ie mię od tego czasu spotkały, utrapieniach i bo­
leściach, nie pam iętam by choć na chwilę w yszła mi z pamięci
ta myśl, że w szystko cokolw iekby mi przyszło ucierpieć w tem
życiu, je s t niczem; owszem, po części jestem tego zdania, że
skarżym y się bez powodu. W idzenie to, powtarzam , było jedną
z najw iększych łask, jak ie P an mi uczynił; dopomogło mi ono
najskuteczniej, i do pozbycia się bojaźni u trapień i przeci­
w ieństw tego życia, i do odważnego, wedle sił moich znosze­
nia ich, z nieustającem dziękczynieniem Panu, k tóry, ja k dziś
mogę ufać, w ybaw ił mię od cierpień ta k straszliw ych, a wie­
cznych.
Od onego dnia, powtarzam , wszystko mi się zdaje łatwem ,
w porównaniu choćby z jed n ą chwilą tylko takiej męki, ja k ą
tam wówczas wycierpiałam . Dziwię się samej sobie, ja k to być
mogło, że czytając ty le razy w książkach opisy, dające choć
niejakie pojęcie o m ękach piekielnych, przecie m ąk ty ch się nie
bałam , i nie w ażyłam ich sobie wedle straszliw ej grozy ich.
Odzie m iałam rozum? ja k mogłam choć na chwilę spokojnie
oddawać się przyjemnościom, które mię ku takiem u okropnem u
m iejscu ciągnęły? O Boże mój, bądź błogosławiony na wieki!
Ja k ż e jaw nie tu okazałeś, że nieskończenie więcej T y m iłowa-
286 ROZDZIAŁ XXXII

łeś mnie, niż ja samą siebie! Ile razy wyprowadzałeś mię z tej
ponurej ciem nicy, a ja znowu, wbrew woli tw ojej, Panie, do
niej wracałam!
Z tego źródła także poczęła się we m nie ta boleść nie­
wypowiedziana, jakiej doznaję na w idok ty lu dusz, idących na
potępienie, szczególnie m iędzy tym i lutram i, tern nieszczęśliw­
szymi, że przez Chrzest byli członkam i Kościoła; i te zapały
i żarliw e żądze poświęcenia siebie dla zbawienia dusz, bo czu­
ję to w sobie z pewnością niew ątpliw ą, że dla w ybaw ienia choć
jednej od tak ich strasznych m ęk, tysiąc razy ochotnie ofiaro­
w ałabym się na śmierć. Gdy widzim y, ta k m yślę sobie, kogo
nam drogiego, dręczonego wielkiem jakiem strapieniem , albo
bólem, snąć samo uczucie przyrodzone skłania nas do szczerego
z nim współczucia, i ból jego, zwłaszcza jeśli wielki, boli nas,
jak b y nasz własny. Jak ież więc dopiero współczucie i żałość
budzić w nas powinien widok duszy cierpiącej wiecznie m ękę
nad mękami? K to zdoła tak i w idok w ytrzym ać? czyje serce
m ogłoby patrzeć nań obojętnie? I jeśli ta k żywo czujem y cier­
pienia doczesne, choć wiemy, że kres ich niedaleki, że najdalej
z życiem się kończą, cóż powiem y na cierpienie takie, które
nie ma kresu ani końca, i ja k m ożem y żyć spokojnie, widząc
takie mnóstwo dusz, które na każdy dzień w padają w ręce
czartów, i idą na zatracenie?
Nie m niejsze też pamięć na te straszne m ęki budzi we
mnie pragnienie, byśm y wszyscy w spraw ie ta k niesłychanie
ważnej, na niczem m niejszem nie poprzestaw ali niż to, co jedno
z naszej strony zdołam y uczynić; niczego nie zaniedbujm y, co­
kolw iek od nas zależy, abyśm y się spodobali Bogu, i ustaw i­
cznie błagajm y Go, aby nam raczył użyczać ku tem u pom ocy
łaski swojej. Nie je s t to zaiste spraw a, k tórąby się godziło le­
kceważyć: jasno to widzę, gdy wspomnę na własne życie moje.
Jakkolw iek bardzo byłam niecnotliw a, przecie z niejaką pilno­
ścią starałam się służyć Bogu; w ystrzegałam się pew nych rze­
czy, któ ry ch ludzie na świecie lekkiem sercem się dopuszczają,
ja k gdyby nic w nich nie było złego; z wielką cierpliwością
znosiłam z łaski Boga wiele ciężkich niegiocy; nie byłam skłon­
ną do szem rania ani do obmowy; nie potrafiłabym , zdaje mi się,
ŻYCIE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 287

życzyć kom ubądź co złego; nie pożądałam cudzego dobra, za­


zdrość, nie pam iętam , by kiedy p ostała w sercu mojem, w ta ­
kim stopniu przynajm niej, by b y ła z ciężką obrazą Pana; m ia­
łam może tę lub ową cnotę, i w ogóle, mimo w szystką nędzę
moję, nigdy nie spuszczałam z oka bojaźni Bożej; a z tern
w szystkiem widziałam na oczy miejsce, które ju ż czarci m ieli
dla m nie gotowe, i praw dę mówiąc, wedle wielkości grzechów
moich zasłużyłam na nie, i na cięższe jeszcze karanie. Bądź co
bądź, była to m ęka okropna; i dla tego, powtarzam , je s t to rzecz
niebezpieczna, w takiej spraw ie poprzestaw ać na byle czem,
a jeszcze straszniejsza, na każdym kroku wpadać w grzechy
śm iertelne, i przytem spokojnie żyć, i w takiem życiu zado-
wolnienie dla siebie znajdow ać. Niechże dusza tak a zdobędzie
się dla miłości Bożej na porzucenie, póki czas, złych nałogów
swoich i okazyi do grzechu, a P an jej dopomoże, jako dopo­
m ógł mnie. Raczże o Panie, trzym ać mię w ręku twojem , bym
nie upadła na nowo w dawne grzechy moje; ukazałeś mi, do­
kąd mię one prow adziły, brońże mię od takiego nieszczęścia,
wedle nieskończonej dobroci tw ojej. Amen.
Po onem widzeniu, i innych wielkich tajem nicach, jak ie
P an w Boskiej łaskawości swojej objawić mi raczył, o chwale zgo­
towanej dobrym , o karaniu jak ie czeka złych, nosiłam się cią­
gle z m yślą i z pragnieniem znalezienia sobie sposobu i no­
wego rodzaju życia, abym pokutą uchroniła się onego strasz­
nego nieszczęścia, i jakąkolw iek zebrała zasługę ku pozyskaniu
onej niew ypow iedzianej szczęśliwości. Pragnęłam uciec od lu­
dzi i dojść do zupełnego odłączenia się od świata. Duch mój
nie m iał ani chw ili spoczynku; ale nie był to niepokój dręczą­
cy, jedno przeciw nie bardzo słodki; widocznie Bóg sam go
sprawował, i nowego duszy mojej dodaw ał zapału, ku p rze tra ­
wieniu tego mocnego pokarm u, k tó ry m i w onych widzeniach
dał do pożywania. Zastanaw iając się więc, cobym m ogła uczy­
nić dla Boga, przyszłam do uznania, że nasam przód potrzeba
mi ja k najw ierniej odpowiedzieć powołaniu, którem najśw iętsza
wola Jeg o wezwała m ię do zakonu, i z jaknajw iększą, o ile
zdołam, doskonałością zachowywać regułę zakonną. Lubo w kla­
sztorze, w którym przebyw ałam , wiele było godnych służebnic
288 ROZDZIAŁ XXXII

Bożych, i gorliw ie w nim B ogu służono, wszakże skutkiem ró­


żnych naglących potrzeb, zakonnice często opuszczały m ury
klasztorne, choć zawsze w takie tylko m iejsca się udając, gdzie
m ogły przebyw ać z wszelką uczciwością i pobożnością zakonną.
N adto, klasztor ten nie był założony wedle pierwotnej ścisłości
reguły; zachowywano w nim, ja k i w całym zakonie, regułę
złagodzoną na mocy B ulli papiezkiej. B yły tam inne jeszcze
niedogodności; dom był duży i w ygodny, i cały sposób życia
w nim w ydaw ał mi się zbyt przyjem nym dla zmysłów i mię-
kim. Największą jednak dla m nie niedogodnością było ono w y­
chodzenie za m ury klasztorne, tern bardziej, że ja często b y ­
łam na nie narażona, dzięki niektórym osobom, k tóre podobały
sobie w tow arzystw ie mojem, a k tórym przełożeni niczego od­
mówić nie mogli, zaczem ulegając ich natarczyw ości, kazali mi
do nich wychodzić. W takim stanie rzeczy, nie wiele m ogłam
przebyw ać w klasztorze; zapewne i diabeł przyczyniał się do
ty ch częstych nieobecności moich, dla przeszkodzenia w ielkie­
mu pożytkow i, jak i, zostając w domu, niejednej siostrze p rzy ­
nosiłam, pow tarzając im nauki i objaśnienia, jak ich m nie udzie­
lali moi przew odnicy duchowni. W tem , jednego razu, pewna
osoba ‘), rozm aw iając ze m ną i kilku innem i, odezwała się
z wnioskiem , że gdybyśm y chciały wieść życie zakonne na spo­
sób Franciszkanek Bosych, nie byłoby rzeczą niepodobną za­
łożyć nam klasztor. J a , pragnąc tego oddawna, poczęłam bliżej
roztrząsać rzecz z oną przyjaciółką moją, wdową z), o której
mówiłam wyżej, a k tó ra także pragnienie m oje podzielała. Za-

') Była to młodziutka, zaledwo 17-letnia siostrzenica i wychowanica


św. Teresy, Marya de Ocampo, później Marya od św. Jana Chrzciciela, jak
się zwała w Karmelu. Drugie osoby na tern zebraniu obecne, o których wspo­
mina Święta, były to: Eleonora de Cepeda, siostra poprzedniej, także wycho­
wana przez świętą ciotkę swoję; Ines i Anna de Tapia, siostry cioteczne
Świętej; wreszcie Izabela od św. Pawła i Joanna Suarez. Wszystkie one, wierne
pierwszej myśli, w onej rozmowie powziętej, weszły do odnowionego przez
Świętą Karmelu, i wysokim postępem w doskonałości wsławiły pierwsze
początki jego.
») Guiomara de Ulłoa, o której nieraz jeszcze wspomni w dalszym ciągu
opowiadania swego. Ob. r. XXIV, na końcu, w przypiskn.
ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY . 289

brała się zaraz do układania planów, jak b y nam zapewnić środ­


ki potrzebne; środki te, ja k dzisiaj widzę, nie daleko sięgały,
ale wówczas, w zapale naszym , nie w idziałyśm y wielkich tru ­
dności. Z drugiej strony jednak, wielkie moje przyw iązanie do
domu naszego, bardzo m i przypadającego do gustu, i do celi
moJej\ ja k b y um yślnie dla mnie zbudowanej, jeszcze mię w strzy­
mywało; ostatecznie postanow iłyśm y gorąco tę sprawę polecać
Bogu.
Pewnego dnia, zaraz po Kom unii, P an przykazał mi sta ­
nowczo, abym starała się z w szystkich sił moich o założenie
tego klasztoru, i spraw y tej nie zaniedbywała: że będzie w nim
kw itła żarliw a służba Jego; że ma być pod wezwaniem świę­
tego Józeia; ze on będzie nas strzegł u jednych drzwi, a N aj­
świętsza Panna u drugich, On zaś, C hrystus Pan, będzie m ie­
szkał w pośrodku nas; że będzie to gwiazda, k tó ra wielkim
blaskiem zajaśnieje; że choć zakony ostygły w pierwszej żarli­
wości swojej, m yliłabym się jednak, gdybym s ą d z iła ,'ż e On
mało z nich ma służby i chwały: i cóżby było ze światem,
gdyby zabrakło na nim dusz, życiu zakonnem u poświęconych?
Ze m am pow tórzyć spowiednikowi >) ten rozkaz Jego, i że On
&° prosi, aby mu nie był przeciw nym , i mnie nie przeszkadzał.
W idzenie to ta k mię przeniknęło do głębi duszy, i ta k a była
siła słów tych, k tóre P an do mnie mówił, iż niepodobna mi
było wątpić, że to On. Doznałam jed n ak na te słowa bardzo
wielkiej przykrości, przew idując po części niem ałe niepokoje
i utrapienia, na jak ie mię podobne przedsięw zięcie wystawi;
tern bardziej, że, ja k mówiłam, było mi bardzo dobrze w tym
domu, i choć przedtem m yślałam i mówiłam o podjęciu tej
spraw y, nie m iałam jed n ak stanowczej woli do niej, ani pewno­
ści, by m ogła przyjść do skutku. Tu, z jednej strony m ając
rozkaz, zdawało się, naglący, a z drugiej, widząc grożące mi
trudności, w przykrem zostaw ałam zawieszeniu, nie wiedząc, co
począc. Ale P an tyle razy pow tarzał mi tęż mowę, ty le mi uka­
zyw ał jasnych i przekonyw ających powodów do podjęcia tej
spraw y, tak mi w yraźnie oznajm iał, że tak a je st wola Jego, iż*)

*) O. Baltazarowi Alvarez.
Pisma ś. Teresy. Tom I. 19
290 ROZDZIAŁ XXXII

nie śm iejąc dłużej się ociągać, powiedziałam w końcu spowie­


dnikowi, co mi było kazano, i zdałam mu sprawą na piśmie
z całego tego przejścia. On nie śmiał odwodzić m ię stanowczo
od tego zam iaru, ale widząc jaw ną, według przyrodzonego roz­
sądku trudność albo i niepodobieństw o jego, z uwagi na małe,
czy praw ie żadne środki przyjaciółki m ojej, k tó ra go miała
wykonać, polecił m i przedstaw ić rzecz całą prow incjałow i na­
szemu, i postąpić tak, ja k on postanowi. Nie spełniłam tego
polecenia osobiście, ponieważ nigdy me wyznawałam prze
prow incyałem ty c h widzeń m oich i łask nadzw yczajnych; ale
mówiła z nim za m nie ona pani, k tó ra chciała ten klasztor
założyć. Prow incyał *), mąż bardzo dbały o pomnożenie życia
praw dziw ie zakonnego, ochotnie na w szystko się zgodził, obie­
cał wszelkie, jakiegoby było potrzeba, ze swojej strony popar­
cie, i przyrzekł, że uzna ten nowy dom i pod swoje rządy go
przyjm ie; układał się z nią o fundusz potrzebny, i o liczbę
m ających się przyjąć zakonnic, która, ja k tego żądałyśmy
z wielu różnych powodów, nigdy nie m iała być wyższą nad
trzynaście. P rzedtem jeszcze, nim wszczęłyśmy spraw ę z pro­
wincyałem , napisałyśm y o w szystkiem do świętego b rata P io­
tra z A lkantary, k tó ry pochwalił nasz zamiar, i zachęcając nas
do w ytrw ania w nim, przysłał nam swoje, co do sposobu w y­
konania jego, rady i wskazówki 8). Lecz zaledwie rzecz stała

i) o. Anioł de Salazar, prowincyał na Kastylię.


» .¿a™ , listów św. Piotra z A lkan tary do św. Teresy, ja k go przyta-

On cie wspomoże i łaską swoją otoczy, i upewniam cię


nim upłynie picdziesiąt lat, zakon twój będzie jednym
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY . 291

Się wiadomą w mieście, zaraz podniosło się na nas trudne do


o p ra n ia w kilku słowach prześladowanie; zewsząd dochodziły
nas szyderstw a i wyśm iewania; na mnie mówiono, że snąć
oszalałam kiedy chcę porzucić klasztor, w którym je s t mi tak
dobrze; ale^zczegolnie nad przyjaciółką moją znęcano się, aż
trudno jej było zmesc takie zaw zięte prześladowanie. J a nie
wiedziałam co począć; poniekąd zdawało mi się, że m ają słusz-
W ? l ta tiT » ciek aj,c s i, do modJi” y po-
am się ami, P an w Boskiej łaskawości swojej raczył mię
pocieszyć . dodać mi odwagi. R zekł mi, że „ p o z l u ta "ak
wiele ucierpieli święci, założyciele zakonów; że dużo w ięk szi
jeszcze, i takie jak ich ani przedstaw ić sobie nie zdołam, cze­
kają mię Prześladowania; ale niech się o to nie frasu ję“ Do­
dał jeszcze kilka słów dla przyjaciółki mojej, które gdy jej
powtórzyłam , tejże chwili, rzecz godna podziwienia, uczułyśm y
się obie pocieszone po w szystkiem cośmy w ycierpiały, i goto­
we odważnie staw ić czoło w szystkim przeciw nikom naszym
A trzeba przyznać, że nam ich nie brakło, bo w całem m ieście'
naw et m iędzy ludźmi oddanym i bogomyślności, nie było wów­
czas praw ie nikogo, ktoby na nas nie powstawał, i zam iaru na­
szego me poczytyw ał za ostatni nierozum.
pTakie Z6WSZi*d P o n io s ły się krzyki, takie w samymże
klasztorze moim powstało zamięszanie, że prow incyałow i w y­
l e s i ę rzeczą trudną podejm ować w alkę z wszystkim i; zm ie­
n i zdanie, i m e chciał ju ż uznać zam ierzonej fundacyi W y-
S c Z d0°h0df “ e Są zabezP^eczone, że są niedosta­
teczne ze głos powszechny zb y t stanowczo nas potępia I w tern
w szystkiem wszelką na pozór m iał słuszność. Słowem, cofnął
obietnicę swoję, i 0 nowym domu nie chciał ju ż słyszeć
W chwili więc, gdy nam się zdawało, żeśmy ju ż przebyły pier­
wsze trudności, tak i nas zawód spotkał; wystąpienie prowin-

NÍeChaj BÓg ma Cię W ^ j pieczy.—W W alen cy i-


la u d y ti' W 6 / i SpraWdZeníe sit-! “d Przepowiedni, jak mówią Boi-
andysc. w Źyuu «w. Ludwika Bertranda, w procesie kanonizacyjnym zostało
o T Z r antentyCZDy dUCha Pr °roczego, użyczonego temu świętemu
292 ROZDZIAŁ XXXII

cyała przeciwko nam z tego względu szczególnie było mi przy-


krem , że m ając jego zgodzenie się, tern samem byłabym w ytłó-
maczona przed wszystkim i. A z przyjaciółką m oją do tego aż
doszło, że jej na spowiedzi odmawiano rozgrzeszenia, póki za­
m iaru swego nie porzuci, i nie naprawi, tak jej mowiono,
zgorszenia.
U dała się do wielkiego teologa, żarliwego sługi Bożego,
z zakonu św. Dom inika '). Było to jeszcze przedtem , nim pro-
w incyał nas opuścił, ale i w tedy już w całem mieście nie m ia­
łyśm y nikogo, ktoby chciał wspomódz nas radą, a wszyscy
zarzucali nam, że tylko w łasną głową się rządzim y. Gorąco
więc pragnąc rady i poparcia tego męża, bo był to najuczeń-
szy teolog, nie ty lko w tern mieście, ale niem al i w całym
swoim zakonie, pani ta zdała mu dokładną sprawę z wszyst-

') Był to O. Piotr Ybanez, jedna z ozdób tego zakonu, który tyln
wydał Kościołowi wielkich ludzi, uczonych i świętych. O. Ybanez z chlu­
bą wykładał teologię, i całe życie umiał godzić głęboką pracę naukową
z wysoką świętością życia. Posiadamy po nim znakomity, w języku kasty-
liańskim, traktat O rozróżnianiu duchów. Jakób Echard, w swej Bibliotece 'pi­
sarzy zakonu ów. Dominika wspaniały kreśli wizerunek tego niepospolitego
teologa, który Bollandyści zamieścili w swem Życiu św. Teresy. O. Ybanez
pierwszy miał szczęśliwą myśl znaglenia św. Teresy do napisania historyi ży­
cia swego. Pierwsze to Zycie, zaczęte w klasztorze Wcielenia w Awili, a dokoń­
czone w czerwcu r. 1562 w Tolecie, u Ludwiki de la Cerda, siostry księcia
Medina Coeli, już nie istnieje, ale szczęściem mamy je całe, co do treści, po­
wtórzone w drugim, obszerniejszym opisie życia swego, które św. Teresa,
z rozkazu drugiego, również sławnego dominikanina O. Garcia de Toledo, już
po założeniu klasztoru św. Józefa w Awili, w latach 1563, 1565, 1566 spisała
Rękopis tego drugiego Życia przechowuje się w Eskurialu, w Madrycie; na nim
opiera się i niniejsze wydanie. Rzecz pewna że O. Ybanez, i w kierunku jej
duszy i w zaprowadzeniu roformy w Karmelu, wielkie oddał św. Teresie usłu­
gi; ale również rzecz niezaprzeczona, że i on nawzajem, przedziwne postępy
swoje w życiu duchownem swojemu z nią obcowaniu i pobudzającej sile jej
przykładu zawdzięczał. Będąc mistrzem św. Teresy, był zarazem jej uczniem,
i w szkole jej w krótkim czasie do najwyższej wzniósł się świętości. Bóg, jako­
by wywdzięczając mu się za wszystko, co uczynił dla świętej reformatorki
Karmelu, hojnie wylewał na tę duszę wybraną najprzedniejsze, nadzwyczaj­
ne dary i łaski swoje. Niektóre z tych łask Święta wymienia na różnych
miejscach tego Życia swego; mianowicie też w rozdziale XXXVIII rzewny skre­
śla obraz pięknej śmierci tego świętobliwego męża Bożego.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 293

kiego, w ym ieniając i wysokość funduszu, ja k i na ten cel z m a­


ją tk u swego przeznacza. J a mu wyłożyłam cały nasz zamiar,
i niektóre z powodów, jakie nas do niego skłoniły; nie wspo­
m niałam ani słowem o żadnych objawieniach, w ym ieniając ty l­
ko czysto naturalne pobudki, jak ie nami powodują, bo chciałam,
aby i zdanie jego na takich tylko racyach było oparte. W od­
powiedzi, zażądał od nas tydzień czasu do namysłu, zapytując
przytem , czy jesteśm y gotow e zastosować się we w szystkiem
do decyzyi jego. Odpowiedziałam, że tak; ale mimo tej obiet­
nicy mojej, zdaje mi się, że szczerej, m iałam w duszy zupełną
pewność i przekonanie, że decyzya będzie przychylną. P rz y ja ­
ciółka m oja żywszą m iała wiarę odemnie: jakakolw iek zapadła­
by decyzya, ona nigdy nie byłaby się zgodziła na odstąpienie
od zam iaru. J a przeciwnie, — lubo, ja k powiedziałam, zanie­
chanie zam iaru naszego zdawało mi się rzeczą niepodobną, —
wszakże w praw dę danego mi objaw ienia o ty le tylko w ierzy­
łam, o ileby ono nie okazało się przeciw nem wyrokom Pism a
Świętego, albo przykazaniom Kościoła, które nas bezwarunkowo
obowiązują. Stąd też, jakkolw iek byłam przekonana, że obja­
wienie to praw dziw ie je s t od Boga, gdyby jednak on mąż uczo­
ny oznajm ił mi, iż nie możemy uczynić tego, co zam ierzam y,
bez obrazy Boskiej, i że ta k czyniąc, działałybyśm y przeciw
własnem u sumieniu, sądzę, że bez w ahania byłabym porzuciła
ten zam iar, i postarała się o spełnienie innym sposobem woli
Bożej. Mnie jed n ak Pan nie podaw ał innego sposobu, jedno
ten. Mówił mi potem on sługa Boży, że zrazu stanow cze m iał
postanow ienie, całą powagą swego na nas w pływu odwieść nas
od naszego przedsięwzięcia, które, tak samo ja k wszystkim ,
w ydaw ało mu się szaleństwem; że niezależnie od wiadomego
mu powszechnego w całem mieście przeciw nam oburzenia, j e ­
szcze jak iś pan m ożny, dowiedziawszy się, żeśmy się do niego
udały, posyłał do niego z ostrzeżeniem , by uw ażał co robi,
i żadnego nam nie daw ał poparcia; aż dopiero, gdy zaczął głę­
biej zastanaw iać się nad tern, jak ą ma nam dać odpowiedź,
gdy dokładniej rozw ażył naturę spraw y, i naszą w tern przed­
sięwzięciu intencyę, i zam ierzone przez nas zaprow adzenie ści-
słej reguły zakonnej w m ającym powstać nowym klasztorze,
294 ROZDZIAŁ XXXII

uczuł i uznał, źe fundacya ta będzie przyjem ną Bogu, i że ża­


dną m iarą nie należy jej zaniechać. Tak też odpowiedział nam,
źe pow innyśm y bez w ahania przystąpić do dzieła; w skazał spo­
soby i drogi, ja k b y je najlepiej wykonać; a co do uposażenia,
choć ono niedostateczne, trzebaż przecie liczyć na Opatrzność
Boską. Upewnił nas w końcu, że ktoby się sprzeciw iał nasze­
mu przedsięwzięciu, będzie jego m iał przeciw nikiem , i że gotów
je s t odpowiadać za nas w szystkim ; jakoż od tego czasu zawsze
nas popierał, ja k o tern niżej jeszcze opowiem. Rozm owa ta
bardzo nas pocieszyła, ja k również i to, że z pom iędzy osób
pobożnych, które nam zrazu były przeciw ne, niektóre złago­
dniały, i poczęły nam czynnie świadczyć życzliwość; takim
m iędzy innym i okazał się dla nas i on pan świętobliwy, o k tó ­
rym w swojem m iejscu była mowa '); zrozum iał on pobożnem
sercem swojem, źe ta k i klasztor, jak i założyć pragnęłyśm y, ca­
ły na bogomyślności oparty, otw iera drogę do wysokiej dosko­
nałości, i jakkolw iek w w ykonaniu tego zam iaru widział wiel­
kie, praw ie bez w yjścia, trudności, nie taił się przecie z prze­
konaniem swojem, że może to być przedsięw zięcie natchnione
od Boga. Snąć P an sam tak ą w nim przychylność dla nas
wzbudził, ja k również i w onym pobożnym kapłanie, którego,
ja k o tern było wyżej, z początku się radziłam a): i on także
bardzo życzliw ie spraw ę naszę popierał. K apłan ten był wzo­
rem cnót wszelkich dla całego m iasta; widocznie Bóg go tam
postaw ił dla ratu n k u i zbawienia wielu dusz. W takim stanie
rzeczy, wciąż wspierane m odlitw am i wielu, przystąpiłyśm y do
zakupienia domu; w dobrem był położeniu, choć m ały; ale o to
się nie frasowałam , ufna w obietnicę Pana, k tó ry m i powie­
dział, bym tylko um ieściła się, ja k się da, a potem obaczę, co
On Boską mocą swoją uczyni. Obaczyłam też, i jakie rzeczy
przedziwne! Nie frasowałam się również o dochody; bo choć
widziałam ich szczupłość i niedostateczność, m iałam przecie
mocną wiarę, że P an innem i sposobami zaradzi ubóstw u nasze­
mu, i nie opuści nas.

') Franciszek de Salcedo. 2) Magister Gaspar Daza.


Ż i C I E ŚW IĘTEJ TERESY . 295

R O Z D Z IA Ł X X X III.
O założenia klasztoru św. Józefa, ciąg dalszy. Jako jej kazano usunąć się
od tej sprawy, i jak długo trwało to usunięcie. Eóżne, jakie w tym
czasie miała utrapienia, i jako ją Pan w nich pocieszał.

Tak więc sprawa nasza była na dobrej drodze, i ta k blis­


ka ukończenia, że już nazajutrz m iały być spisane umowy,
gdy niespodzianie nasz Ojciec Prow incyał, ja k wspomniałam w y­
żej, zmienił zdanie. Stało się to, sądzę, szczególnem zrządzeniem
Bożem, ja k tego i dalszy przebieg rzeczy był dowodem. Pan,
ty lu m odlitw am i ubłagany, sam wziął w ręce to dzieło, aby się
stało doskonalszem, i w inszy sposób przyszło do skutku. S k u t­
kiem odmowy prow incyała, spowiednik mój natychm iast zabro­
nił mi zajm ować się dalej tą sprawą, a Bóg wie, ja k wielkie
przykrości i utrapienia kosztowało mię doprowadzenie jej do
tego stopnia, na którym się w tej chwili znajdow ała. Zakaz ten,
i m oje skutkiem onegoż zaniechanie przedsięwzięcia, stw ierdza­
ło niejako sądy nieprzychylnych, że były to tylko m rzonki
kobiece; na mnie szczególnie wzm ogły się szemrania, choć
wszystko com dotąd była uczyniła, było z polecenia prowincyała.
W klasztorze w szystkie na mnie krzyw o patrzały, za chęć mo­
ją założenia klasztoru ściślejszego; siostry poczytyw ały to sobie
za obelgę; wszak i tu, mówiły, równie dobrze mogę służyć Bo­
gu, m ając przed oczyma przykłady drugich, lepszych niż ja;
snąć żadnego nie mam przyw iązania do domu, inaczej byłabym
wolała dla niego w ystarać się o fundusz obiecany, niż wynosić
go gdzieindziej- Jedne odgrażały się, że mię zam kną do k a r­
ceru, drugie, ale takich było nie wiele, odzyw ały się choć sła­
bo w obronie mojej. J a czułam dobrze, że z niejednego względu
m ają słuszność; próbowałam niekiedy tłóm aczyó się, ale nie m o­
gąc w yjawić rzeczy głównej, to je s t rozkazu, ja k i m iałam od
Pana, widziałam w końcu, że niema co robić, i milczałam. Z re­
sztą P an użyczał mi tej bardzo wielkiej łaski, że w szystkie te
przeciw ieństw a najm niejszego mi nie spraw iały niepokoju, ale
w szystko to, a szczególnie poniewolne zaniechanie zam iaru m e­
go, z tak ą znosiłam łatwością, i z takiem zadowolnieniem we-
296 ROZDZIAŁ XXXIII

wnętrznem, ja k b y mię to nic nie kosztowało. N ikt tem u nie


obciął dać w iary, sameż naw et osoby bogom yślne, k tóre ze mną
przestaw ały, były przekonane, że muszę być bardzo zaw stydzo­
ną i zmartwioną; owszem naw et i spowiednik mój nie m ógł te ­
go pojąć. Mnie zaś zdawało się, że skoro uczyniłam wszystko,
co było w mojej możności, on rozkaz P ański do niczego w ię­
cej mnie nie obowiązuje, i spokojnie pozostawałam na dawnem
miejscu, bo było mi tam dobrze i przyjem nie. N igdy jednak
ani na chwilę nie zdołałam rozstać się z tern mocnem przeko­
naniem, że choć ja żadnego na to nie mam sposobu, przecie to,
co P an kazał, stanie się; nie widziałam kiedy i jak , ale byłam
zupełnie pewna, że się stanie.
Inna rzecz za to bardzo głęboko w ty m czasie mię dotknę­
ła, mianowicie list, ja k i otrzym ałam od spowiednika mego,
a w k tórym tenże takie mi czynił w yrzuty, ja k gdybym ja
w czem kolwiek była się sprzeciwiła woli jego. T aka widać by­
ła wola Pańska, by i z tej strony, dla mnie najboleśniejszej,
nie ominęło mnie cierpienie; bo wśród tego m nóstwa prześlado­
wań, zdaw;ało mi się, że przynajm niej od spowiednika mogę się
spodziewać pociechy. Pisał mi więc, że chyba już musiałam
się przekonać, że w szystko to, czego się dobijałam , było tylko
mrzonką: niechże więc ju ż teraz się poprawię, i z niczem się
nie wyryw am , ani ju ż więcej o tern nie wspominam, boć widzę
ja k ie z tego urosło zgorszenie, i inne rzeczy tym podobne,
jak b y um yślnie dobierane dla zrobienia przykrości. L ist ten
zm artw ił mię więcej, niż w szystkie inne przykrości razem wzię­
te; lękałam się, czy snąć rzeczywiście z mojego powodu i z wi­
ny mojej Bóg nie został obrażony; i jeśli te widzenia moje b y ­
ły złudzeniem, tedyć, ta k m yślałam sobie, i w szystka m odlitwa
m oja w ew nętrzna je s t czczą tylko marą, i ja sama najsrożej
oszukaną i najnędzniejszą istotą. Obawy te i trw ogi tak mię nę­
kały, iż w szystka byłam wew nątrz zmięszana i w najgłębszym
sm utku pogrążona. Ale Pan, jak o nigdy we w szystkich tych
utrapieniach, ja k je dotąd opisałam, mnie nie opuścił, i po wiele
razy, o czem tu nie ma potrzeby mówić, pocieszał m ię i um a­
cniał, tak i w tern zdarzeniu przybył mi na ratunek, i rzekł do
m nie „bym się nie dręczyła: że nie tylko nie obraziłam Go
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T ER E SY . 297

w tej sprawie, ale owszem bardzo się przysłużyłam Jem u; że


mam czynić według zalecenia spowiednika, i milczeć na teraz,
aż przyjdzie czas podjęcia spraw y na now o.“ Słowa te takim
mię napełniły pokojem i weselem, iż całe ciężące nademną prze­
śladowanie wydało mi się niczem.
\ W tern przejściu nauczył mię Pan, ja k ie to szczęście nie­
ocenione, ponosić utrapienie i prześladowanie dla Niego. Takie,
prócz wielu innych korzyści, widziałam w sobie od tego czasu
pomnożenie miłości Bożej, że na ten widok sama nad sobą się
zdumiewałam; z tego to źródła powstaje we mnie ta nieugaszo-
na, k tó rą odtąd czuję w sobie, żądza cierpienia '). A drudzy
tym czasem w yobrażali sobie, że jestem bardzo zawstydzona
i zm artw iona niedojściem do skutku zamiarów moich; i taką
w istocie byłabym , gdyby P an w tej ostateczności nie był mię
darzył takiem i niesłychanem i łaskami. W ówczas poczęły na
mnie przychodzić one wielkie zapały miłości Bożej, o których
mówiłam, i zachwycenia; ale je trzym ałam w ukryciu, i niko­
mu nie mówiłam o tych niebieskich zyskach moich. On świę­
tobliw y Ojciec dom inikanin 2) trw ał, ta k samo ja k ja, w nieza-
chwianem przekonaniu, że rzecz się zrobi; a ponieważ ja już
w to wdawać się nie chciałam , aby nie być nieposłuszną spo­
wiednikowi memu, więc on sam z przyjaciółką moją prowadził
dalej rokow ania, i pisali o tern oboje do Kzym u, i plany swoje
przedstaw iali. Ale i diabeł nie próżnował; snąć za spraw ą je ­
go dowiedziano się czegoś o objawieniu, jak ie m iałam otrzy­
mać w tej sprawie; wiadomość ta przechodziła z ust do ust, aż
wreszcie przybiegano do mnie z wielkiem przerażeniem i ostrze­
gano mię, że czasy są złe, że kto wie, czy nie będę m iała ja ­
kiej sprawy, czy mię nie pociągną przed try b u n ał inkw izycyi.
Mnie to ostrzeżenie wydało się zabawnem, i szczerze z niego
się uśmiałam; bo w tej m ateryi nigdy nie m iałam najm niejszej
obawy, i byłam pewna siebie, że w rzeczach w iary n ik t mi nic
nie zarzuci, że za każdą praw dę zapisaną w Piśm ie Świętem,
za każdy a rty k u ł wiary, owszem za każdą najm niejszą cere-

') „Cierpieć albo umrzeć,“ te słowa, jak powszechnie wiadomo, były ja­
koby godłem życia jej. 2) O. Piotra Ybanez.

.
298 ROZDIAŁ XXXIII

monię kościelną, tysiąc razy gotowa jestem śmierć ponieść.


Odpowiedziałam zatem, że mogą być o to spokojni; że bardzo
źle byłoby z duszą moją, gdyby w niej było cokolwiekbądź,
za cobym się m iała bać Inkw izycyi; że gdybym podejrzyw ała
w sobie choć ślad czego podobnego, sam abym się staw iła na
badanie przed sądem; gdyby mię zaś fałszywie oskarżono, Pan
mocen je s t wybawić mię, i prześladow anie obrócić mi w po­
żytek. U dałam się znowu w tej potrzebie do mojego Ojca Do­
m inikanina, męża, ja k mówiłam, ta k uczonego, że spokojnie
polegać mogłam na zdaniu jego; wówczas już powiedziałam mu
szczegółowo i ile zdołałam najjaśniej o widzeniach moich, i mo­
im sposobie m odlitw y, i o wielkich łaskach, jakie mi czynił Pan,
usilnie go prosząc, aby dobrze to wszystko rozważył, i objaśnił
mię, czy je st w tern cokolwiekbądź niezgodnego z Pism em świę­
tem, i powiedział mi zdanie swoje o całym moim stanie we­
wnętrznym . Odpowiedź jego uspokoiła mię bardzo, a i on sam,
zdaje mi się, z tej rozmowy odniósł pożytek duchowny; bo choć
i przedtem już wiódł życie w wysokim stopniu cnotliwe, przecie
od onego czasu począł o wiele więcej poświęcać się modlitwie
wewnętrznej, i pragnąc mieć więcej swobody do oddawania się
tem u świętem u ćwiczeniu, usunął się do innego, bardzo samo­
tnie położonego klasztoru swego zakonu, gdzie zostaw ał prze­
szło dwa lata, póki go, z wielką przykrością jego, posłuszeń­
stwo nie powołało stam tąd na inne stanowisko, bo jak o zakon­
nik ze wszech m iar znakom ity, potrzebny był zakonowi swemu.
D la mnie jego usunięcie się dotkliw ą było stratą, ale go nie
w strzym yw ałam , widząc ja k wielki z samotności swojej odnie­
sie pożytek, bo gdym się bardzo tra p iła z powodu odejścia jego,
P an rzekł do mnie: „Pociesz się, i nie m artw się, idzie on pod
dobrą wodzą.“ W rzeczy samej, w yszedł stam tąd z takim po­
stępem w doskonałości i tak wysoko uduchowniony, że ja k mi
mówił za powrotem, w szystkoby oddał za te dwa lata śamo-
tności. I ja też mogłam powiedzieć toż samo; bo gdy przedtem
uspakajał mię i pocieszał tylko światłem nauki swojej, teraz tern
skuteczniej toczynił Wysokiem, jakiego był nabył, dośw iadcze­
niem w rzeczach nadprzyrodzonych i w drogach życia ducho­
wnego. W samą porę Bóg go napow rót przyprow adził do nas,
ŻYCIE ŚW IĘ T E J TERESY. 299

w chwili, kiedy pomoc jego była nam potrzebną do założenia


klasztoru naszego, gdy ju ż z woli Najwyższego miał stanąć.
Pięć czy sześć miesięcy trw ało to nakazane mi milczenie;
przez cały ten czas trzym ałam się zdaleka od tej sprawy, i ani
Słowem o niej nie wspominałam; P an też w tym czasie ani ra ­
zu nie ponowił mi swoich co do niej rozkazów. Dla czego tak
zam ilkł, tego zrozumieć nie mogłam; mimo to jednak ani na
chwilę nie rozstałam się z m yślą, że bądź co bądź, rzecz się
zrobi. Pod koniec tego czasu, w miejsce rektora, k tóry dotąd
sprawował rządu kollegium jezuickiego w naszem mieście *),
Bóg w dobroci swojej przysłał drugiego a), męża wysoko du­
chowego, pełnego rozumu i m ęstwa, i gruntow nie uczonego.
P rzy b y ł on dla mnie w sam czas, bo w wielkiej w tedy byłam
potrzebie. Spowiednik mój, będąc zależnym od rektora, i ści­
śle trzym ając się tej cnotliwej zasady, niezm iernie przestrze­
ganej w tow arzystw ie Jezusowem, że żaden nie uczyni kroku waż-
niejszego, bez zgody i pozwolenia zw ierzchnika, choć dobrze
rozum iał ducha mego i pragnął coraz wyższego postępu mego,
nie śmiał przecie stanowczo rozstrzygać w pewnych razach, do
czego i m iał słuszne swoje powody. A tym czasem duch mój
rw ał się naprzód z coraz silniejszym zapałem, i bardzo cierpiał
na takiem skrępow aniu, choć mimo to wszystko, nigdy w ni-
czem nie odstępowałam od rozkazu spowiednika.
Któregoś dnia, gdy bardzo byłam zasmucona, widząc czy
sądząc, że spowiednik mi nie wierzy. P an rzekł do mnie: „Nie
smuć się; niezadługo ta bieda się skończy.“ Słowa te bardzo
mię ucieszyły, bo zrozum iałam je tak, jakobym niezadługo
m iała umrzeć, o czem nie m ogłam wspomnieć bez wielkiego
rozradowania wewnętrznego. W krótce jed n ak przekonałam się
jasno, że obietnica P ańska odnosiła się do nastania rektora,
o którym mówiłam; bo istotnie, wraz z przybyciem jego, zmie-
niły się okoliczności, które były powodem biedy mojej. Nowy
rek to r nie krępow ał już Ojca m inistra, spow iednika mego; za-

■) O. Dionizy Vasquez, który tylko półtóra roku był na czele kollegium


św. Idziego. *) O. Gaspar de Salazar, o którym Święta w dalszym ciągu nie­
raz jeszcze wspomina.
300 ROZDZIAŁ XXXIII

lecał mu owszem, by mię pocieszał, upewniając go, że nie ma


czego się obawiać, by zatem już nie prow adził m nie tak ą cia­
sną drogą, a pozostaw iał swobodę działania duchowi P ańskie­
mu; bo rzeczywiście, przy ty ch w ielkich zapałach i uniesieniach,
jakiem miewała, duszy m ojej, pod onym dawnym uciskiem
nieraz jak o b y tchu brakło. R ek to r ten przyszedł mię odwie­
dzić; m iałam mu, według zalecenia spowiednika, otw orzyć du­
szę moję z wszelką swobodą i jasnością. Zw ykle czułam wielki
w stręt do tak ich zwierzeń postronnych, ale tym razem było ina­
czej: w chwili gdym przystępow ała do konfessyonału, doznałam
w głębi duszy nieopisanego jakiegoś uczucia, jakiego ani przed­
tem ani potem nie pam iętam , bym kiedy dla kogobądź innego
doświadczyła. Zadnem i słowy, ani naw et w przybliżeniu i przez
porównania, nie potrafię objaśnić, ja k to było. Tyle tylko mo­
gę powiedzieć, że było to jakieś rozradow anie ducha, i jasne
w duszy przeświadczenie, że ta dusza mię zrozumie, że je st
m iędzy nam i zgodność ducha: ale ja k ono powstało, tego, po­
w tarzam , nie pojmuję. Gdybym była przedtem z nim rozma­
wiała, albo gdyby kto przedtem był mię korzystnie o nim
uprzedził, ona radość m oja i pewność, że będę zrozum ianą, mniej
byłaby dziwną; ale nigdy do tego czasu nie byłam z nim za­
m ieniła jednego słowa, ani on ze mną: nigdy też nic nie byłam
o nim słyszała. Przekonałam się potem dowodnie, że mnie duch
mój nie m ylił, bo wielką pod każdym względem, z moich
z nim stosunków, na duszy korzyść odniosłam. Jeg o sposób
prow adzenia doskonale przypada do usposobienia dusz, którym
P an już dał wysoko postąpić w doskonałości; takie on nie pro­
wadzi krokiem , ale je nagli do biegu. Doskonale umie pobu­
dzać duszę do um artw ienia i oderw ania się od świata; do tego
widocznie, prócz wielu innych łask, ma on szczególny dar od
Pana. Od pierwszej chwili mojego z nim zetknięcia się, pozna­
łam ten sposób jego; poznałam, że je s t to dusza czysta i świę­
ta, posiadająca w wysokim stopniu dar rozeznaw ania duchów.
W ielką mi kierunek jego przyniósł pociechę. W krótce po mo-
jem z tym mężem Bożym zapoznaniu się, P an począł znowu
mię naglić o podjęcie na nowo spraw y założenia klasztoru. P o ­
dał mi wiele różnych powodów i szczegółów, i kazał mi po-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY. 301

w tórzyć je O. R ektorow i i spowiednikow i m ojem u, aby mi


przeszkód nie staw iali. N iektóre z ty ch szczegółów ta k na nich
podziałały, że bali się ich nie uwzględnić, szczególnie rektor,
któ ry pilnie badając cały przebieg sprawy, nigdy nie w ątpił
o tern, że zam iar nasz je s t z ducha Bożego. Ostatecznie oba-
dwaj, zważywszy w szystkie powody, nie śmieli odważyć się na
dłuższy opór; zaczem spowiednik mój dał mi na nowo pozwo­
lenie przykładania się do zam ierzonej spraw y wedle wszystkiej
możności mojej.
W idziałam dobrze, na jak ie trudności się narażam, będąc
praw ie sama jedna, i środki posiadając bardzo szczupłe. P o ­
stanow iliśm y prow adzić rzecz w jaknajw iększym sekrecie.
W tym celu uprosiłam jednę z sióstr moich ‘), nie m ieszkają­
cą w mieście, aby ona kupiła dom upatrzony, i urządziła go
jakby dla siebie; pieniądze na to kupno P an zesłał dziwnemi
drogam i, o któ ry ch długo byłoby tu mówić 2). W tern wszy-
stkiem pilną m iałam baczność, bym nic nie uczyniła przeciw
posłuszeństw u; ale przełożonym nic nie mówiłam, wiedząc do­
brze, że gdyby oni się dowiedzieli, wszystko byłoby stracone,
ja k za pierwszym razem, i gorzej jeszcze. Z w ystaraniem się
o pieniądze, z wynalezieniem domu, z umówieniem się o cenę,
z urządzeniem jego, niezliczone m iałam kłopoty, często sama
jedna; bo przyjaciółka moja, choć robiła co mogła, ale mało
mogła, tak mało, że było to jak b y nic: tyle tylko, że wszystko
robiło się w jej im ieniu i za jej pośrednictwem , ale cały cię­
żar kłopotów spadał na mnie, a ciężył mi tak, że dziś się dzi­
wię, ja k to w ytrzym ałam . Nieraz w strapieniu mojęm mówiłam
Panu: Panie, czemu mi każesz brać na siebie rzeczy, prawie
że niepodobne? jestem słabą kobietą, i gdybym przynajm niej

') Joannę de Ahumada, poślubioną Janowi de Ovalle Godinez. Ob. o niej


Dodatek I.
2) Była to summa znaczna, którą brat jej, Wawrzyniec de Cepeda, nic
nie wiedząc o zamierzonej fundacyi przysłał był świętej Teresie z Peruwii
w r. 1561. Za powrotem do Hiszpanii inne jeszcze hojne posługi jej oddawał.
0 wysokiej pobożności i świętobliwości Wawrzyńca de Cepeda, i żony jego,
1 dzieci, a szczególnie o najmłodszej, najukochańszej córce duchownej św. Te­
resy i przeczystej perle Karmelu, anielsko dziewiczej Teresicie od Jezusa, ob.
na końcu, Dodatek I.
302 ROZDZIAŁ XXXIII

m iała swobodę! ale skrępow ana z ty lu stron, bez pieniędzy,


bez sposobu dostania ich, ani na Brewe, ani na żadne inne po­
trzeby, cóż ja, Panie, mogę zrobić?
Baz, gdy byłam w skrajnej potrzebie, nie m ając za co
nająć koniecznych robotników , i rady już sobie nie wiedząc,
ukazał mi się św. Józef, praw dziw y mój ojciec i m ożny opie­
kun, i upewnił mię, że pieniędzy mi nie zabraknie, że mogę
bez obawy zawrzeć umowę, co i uczyniłam , nie m ając szeląga
w kieszeni, a P an zaradził potrzebie w sposób taki, że zdum ie­
wali się wszyscy, k tórzy się o tem dowiedzieli. Dom w ydaw ał
mi się m ały, tak m ały, że niepodobna zdawało się urządzić
w nim klasztor; chciałam dokupić drugi, przy ty k ający do nie­
go, k tó ry choć również niewielki, m ógłby przecie służyć za
kościół; ale nie m iałam za co, ani sposobu żadnego skąd dostać
potrzebnych pieniędzy, i nie wiedziałam co począć. Aż jednego
dnia, po Komunii, P an rzekł do mnie: — „Już ci raz powiedzia­
łem, byś się umieściła, jak możesz.“ Potem , jak b y z oburzeniem,
dodał. „ O chciwości rodzaju ludzkiego! więc i ziemi boisz się, że
ci zabraknie f Ileż razy Ja spałem pod gołem niebem, nie mając kędy
się schronić/ “ Przerażona tym w yrzutem , i czując całą słuszność
jego, pobiegłam do onego domku, w ym ierzyłam go i przeko­
nałam się że zmieści się w nim klasztor przyzw oity, choć m a­
ty; zaczem, nie troszcząc się już o nabycie drugiego domu,
kazałam oporządzić ten, z grubszego i bez żadnych wymysłów,
aby tylko w nim żyć można bez szkody dla zdrowia, co i za­
wsze przy zakładaniu naszych klasztorów zachow ywać się po­
winno.
W dzień świętej K lary '), w chwili gdy szłam do K om u­
nii, ukazała mi się Święta, przedziw ną pięknością jaśniejąca,
i rzekła mi, bym uzbroiła się w męstwo, i dalej prow adziła
dzieło rozpoczęte, a ona mi dopomoże. Pow zięłam odtąd wiel­
kie nabożeństwo do tej Świętej, a obietnica jej w zupełności
się sprawdziła; bo klasztor zakonnic jej reguły, położony w po­
bliżu naszego, wspomaga nas, zaopatrując nas w pierwsze po­
trzeby do życia; a co ważniejsza, ta k mi dopomogła do spełnie-

') 12 sierpnia 1561.


ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY . 303

nia się głównego pragnienia m ego, że toż ubóstwo, jak ie ona


zaprow adziła w domach swoich, zachowuje się i w naszym;
i m y także żyjem y z jałm użny. Nie mało mię to kosztowało
zachodu, nim ten punkt reg u ły naszej został nieodw ołalnie za­
tw ierdzony powagą Ojca Świętego ‘), tak, iż nigdy ju ż naru­
szonym być nie może, i nigdy klasztory nasze nie będą m iały
stały ch dochodów. I tę wielką jeszcze łaskę czyni nam Pan,
snąć także za przyczyną tej najm ilszej Św iętej, że choć nikogo
0 nic nie prosimy, najłaskaw sza Opatrzność Jego dostarcza nam
hojnie w szystkiego, czego potrzeba. Niech będzie błogosławiony
za wszystko. Amen.
W trz y dni potem , w uroczystość W niebowzięcia Najświę­
tszej P anny M aryi, gdy m odląc się w kościele, należącym do
klasztoru zakonu chwalebnego św. D om inika 2), wspominałam
sobie na mnóstwo grzechów i szczegółów niecnotliw ego życia
mego, z których przed la ty w tym kościele się spowiadałam,
przypadło na mnie zachw ycenie ta k wielkie, że praw ie odeszłam
od siebie. Nie mogąc się utrzym ać na klęczkach, usiadłam; nie
byłam naw et zdolną widzieć podniesienia H ostyi i słuchać
Mszy świętej, o co później miałam niejaki niepokój w sumie­
niu. W tym stanie, wydało m i się, że widzę, ja k mię ubierają
w szatę dziwnie białą i jasną; z początku nie widziałam, kto
mię ubiera; potem dopiero ujrzałam przy boku moim, z prawej
strony Pannę Najświętszą, a z lewej Opiekuna mego, ś. Józefa;
oni to we dwoje tak mię ubierali; a jednocześnie było mi da­
no do zrozum ienia, że już jestem oczyszczona z grzechów mo­
ich. A gdy już byłam ubraną, niewypowiedziane czując w sobie
uwielbienie i roskosz, Najświętsza Panna wzięła mię za ręce
1 rzekła mi, że „bardzo je s t rada z mojego nabożeństw a do
chwalebnego Je j Oblubieńca; że mam być pewną, iż zamierzony
przezem nie klasztor przyjdzie do skutku; że będzie w nim g o r­
liw a służba P anu i Im obojgu; że choć kierunek, którem u się
poddaję, nie przypada mi do smaku, m am przecie być spokoj­
ną o to, że pierwsza gorliwość w tym nowym domu nigdy nie

') Piusa IV, w Breve z 5 grudnia 156Z. -) W kościele św. Tomasza


w Awili: r. 1561.
304 ROZDIAŁ XXXIII

ostygnie, bo Oni go opieką, swoją otoczą, ja k i Syn Je j już


nam obiecał, że będzie z nam i mieszkał; na znak zaś i zadatek
spraw dzenia się tej obietnicy Jego, daje mi ten oto k lejn o t.“
W tedy wydało mi się, że zawiesza mi na szyi dziwnie piękny
naszyjnik złoty, ze zwieszającym się pod nim krzyżem w arto­
ści nieoszacowanej. Było to złoto i kam ienie drogie ta k różne
od w szelkich klejnotów ziem skich, że żadnego nie masz między
niemi porównania, i piękność ich przew yższa wszelkie w yobra­
żenie ludzkie. Takaż była i szata ona: żaden um ysł nie przed­
staw i sobie wytw orności m ateryi, z jakiej była utkana, a w obec
białości ja k ą P an ją ozdobił, wszelkie świetności tej ziem i w y­
dają się, że tak powiem, jak b y zamazane sadzą. Rysów N aj­
świętszej P anny nie zdołałam rozróżnić dokładnie, ale cały
kształt J e j oblicza był zachw ycająco piękny; odziana była także
w szatę białą, niewypowiedzianego blasku i jasności, nie olśnie­
wającej jednak, ale dziwnie oko rozweselającej. Nie tak jasno
w idziałam chwalebnego św. Józefa; czułam jed n ak obecność
jego, ale sposobem takiego widzenia, o jakiem w swojem m iej­
scu mówiłam, to je st czysto um ysłowego, bez udziału wyo­
braźni. N ajśw iętsza Panna w ydaw ała mi się m łodziutką. Po
chwili takiego ze m ną przebyw ania, które napełniło duszę m oję
uszczęśliwieniem i weselem, jakich nigdy jeszcze nie byłam
doznała, i chciałabym by nigdy we mnie nie ustały, wydało m i
się, że widzę Ich w stępujących do nieba, z wielkim orszakiem
aniołów. W ielkie po odejściu Ich czułam osam otnienie, ale za­
razem także tak ą pociechę, i podniesienie ducha, i skupienie
w Bogu, i rozrzew nienie, że przez dłuższy czas pozostawałam
pod tern wrażeniem , niezdolna poruszyć się z m iejsca, ani sło­
wa przemówić, ja k gdybym była odeszła od siebie. Pozostał mi
po tern widzeniu w ielki zapał do całkow itego wyniszczenia się
dla Boga, i taki był cały przebieg jego, i takie we mnie sku­
tk i spraw ił, że nigdy, jakkolw iek starałam się o t o , nie m ogłam
się zdobyć na najm niejszą wątpliwość, by ono nie było od Bo­
ga. Szczególnie też wielką pociechę i uspokojenie przyniosły
mi słowa N ajświętszej Panny, o nowym ja k i m iałam obrać kie­
runku obediencyi; istotnie, nie przypadał m i on do smaku, bo
z trudnością mi przychodzi usunąć się z pod posłuszeństwa
Ż Y C IE ŚW IĘTEJ T E R E S Y .
305
naszego zakonu. Ale P an mi oznajm ił, że nie należy poddawać
nowy klasztor pod obediencyę jego, raczył mi naw et wytłóm a-
czyc, dla czego to żadną m iarą nie w ypada '). K azał mi posłać
z tern do Rzym u, pewną drogą, k tórą sam mi wskazał, obiecu­
j ą że za sprawą Jego przyjdzie stam tąd odpowiedź przychylna.
Tak się tez stało, i skoro uczyniliśm y w edług rozkazu Pań-
s -iego, w szystko się ułożyło jak najpom yślniej; inaczej snąć
“ gdybyśm y me były z tą sprawą doszły do końca. Z dalszego
przebiegu rzeczy okazało się, ja k wiele zależało na tern, byśm y
się oddały pod władzę biskupa 2). Ale wówczas jeszcze go nie
znałam, i me wiedziałam jak im się dla nas okaże zwierzclm i-
iiem; lecz z łaski i zrządzenia Pańskiego, okazał się tak ła­
skawym i dla nas życzliwym, ja k tego było potrzeba, aby dom
nasz się ostał wśród srogiego przeciw ieństwa, które się, jak to
dalej opowiem, nań podniosło, i aby m ógł dojść do tego stanu
w jakim się dziś znajduje. Niecli będzie P an błogosławiony
iz w szystko do takiego szczęśliwego końca doprow adzić ra c z y ł’
Amen. J

') Zrazu, jak się to okazuje z listu jej do Rodriguez’a de Moya, św.
Teresa chciała oddać swój klasztor pod posłuszeństwo Towarzystwa Jezuso­
wego (Ob. na końcu, Dodatek). Przekonawszy się potem, że Konstytucye św.
Ignacego niepokonaną stawiają temu zamiarowi przeszkodę, postanowiła, jak
pisze w tymże liście, że córki jej duchowne będą miały przynajmniej zape-
wmoną na zawsze swobodę wzywania Ojców Towarzystwa do wszelkich po­
sług, jakie ira według ustawy świętego fundatora, zakonnicom oddawać wolno
„Prawdziwie dzięki czynię Panu, tak pisze, że z wszystkich zakonów nasz
największą ma swobodę znoszenia się z Ojcami Towarzystwa; tej swobody
nikt nam dziś nie odbiera, i nigdy nikt nie odbierze“.
a) Biskupem Awili był wówczas Don Alvaro de Mendoza, hrabia Riba-
davia, późniejszy biskup Palencyi. Sw. Teresa często o nim wspomina, odda­
jąc mu największe pochwały. Mamy kilka jej listów do tego biskupa. Był
on, i do końca pozostał tak przychylnie usposobionym dla reformy Karmelu,
że i po śmierci chciał spocząć przy klasztorze św. Józefa w Awili. Grób z mar­
murowym posągiem jego dotąd stoi w kościele klasztornym, przy wielkim oł­
tarzu, ze strony Epistoły, naprzeciwko chóru zakonnego.

Pisma ś. Teresy. T. I. 20
306

R O Z D Z IA Ł X X X IY .

Jako zmuszona została rozkazem prowincyała, opuścić miasto, 1 udać się do


oewuei osoby bardzo wysokiego rodu, dla pocieszenia jej w smutku,
' 0 . <»» ■>! wydarzyło, U*Ko w l.lk , M , Pau jo,
uczynił, używając jej za narzędzie do pobudzenia pewneg
znakomitego kapłana ku gorliwszej służbie Jego, z czeg
sama potem miała pomoc i obronę od mego. Są tu
rzeczy bardzo godne uwagi.

Jakkolw iek z najw iększą pilnością starałam się trzym ać


rzecz w sekrecie, zachody jed n ak i roboty nasze około przed­
sięwziętej spraw y nie m ogły się odbywać tak potajem nie by
wiadomość o nich nie doszła do uszu tego i owego; l ^ n i wie­
rzyli tym słuchom, drugim rzecz w ydaw ała się niepodobną do
prawdy. J a bardzo się bałam , że p ro w incjał, jeśli za pow rotem
co o tern posłyszy, zakaże m i dalej zajmować się tą sprawą,
zaczem od razu w szystkoby się przerwało. Oto w ja k i sposo
P an zapobiegł tem u niebezpieczeństwu. Zdarzyło się, J
dnem w ielkiem mieście, odległem stąd przeszło dwadzieścia mil,
pew na pani ') świeżo była straciła męża, i ta k mepocieszon

.) Była to Ludwika de la Cerda, siostra księcia Medina Coeli, wdowa

szycielem. Pizoz -
js - « rr
słucliajac tych słów płomiennych,
r S i t r ^ r j l j '^ T g u T e m niebieskim płonącego, się dobywały, widząc ją nie-
ktoie selca J J ’ g domowem modlitwie, zachwyconą w Bogu, bla-

~
św iat, obcowania z a .» ,« .« ., rychło w ni«n znalazł., n.o ■"*.
r
uk; ienie ale i wyższe duszy oświecenie, i poznawszy marność zcezy zm
k o m th BoU samegl i miłość Jego, jako jedyne na ziemi i w niebie dobro
1 . cTl iy c i. ..b ib Obrała. *. ,» » » - - » "‘* ' f ‘b
nieprzepartemu wpływowi i apostolstwu Świętej, wszy
w kościół i wszelkich cnót clirześciańskich przybytek się przemieni . Innego je-
I .“ « . a , oprawą iw. T .ro.y « « * » » .■ » K -N “
Toletu i kilka dni w domu Ludwiki przebywał sw. Piotr z Alkanta y,
rzadkim na S ziemi przywilejem, dano było tej pobożnej Pani, dwoje naraz
Ż Y C IE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 307

była po śm ierci jego, że od zbytniego sm utku zaczęła szwan­


kować na zdrowiu. P ani ona dow iedziała się o tej lichej grze­
sznicy; P an to zrządził, że je j opowiadano różne rzeczy na po­
chwałę moję, dla szczęśliwych skutków , jakie m iały z tego w y­
m knąć. Znała ona dobrze naszego prowincyała, i będąc osobą
bardzo wysoko położoną, wielkie u niego m iała znaczenie. W ie­
dząc tedy, że jestem w takim klasztorze, z którego wychodzić
wolno, i obiecując sobie, że ja ją zdołam pocieszyć, tak gorące
z natchnienia Pańskiego, powzięła pragnienie obaczenia się ze
mną, ze me mogąc mu się oprzeć, natychm iast postanow iła na
wszelki sposób sprowadzić mię do siebie, i w tym celu napisała
do prow incyała, k tó ry w onej chwili bawił gdzieś daleko. Sku­
tkiem tego, prow incyał przysłał mi rozkaz, w imię świętego po­
słuszeństw a, zalecając mi, bym natychm iast z drugą tow arzyszką
na to miejsce się udała. Rozkaz ten otrzym ałam w nocy N a­
rodzenia Pańskiego. B yłam nim nieco poruszona, m ając z te -o
wielką przykrość, że dla korzystnego, ja k ie o mnie m ają m nie­
mania, ta k się o mnie starają i z ta k daleka mię sprow adzają,
czego ja, znając w ielką nędzę moję, nie cierpię. Usilnie pole­
całam się Bogu, aż nagle, w czasie m odlitw y, porw ały m ię
wielkie zachw ycenia, które trw ały praw ie przez cały czas
Ju trz n i. Pan przem ów ił do mnie, i rzekł m i te słowa: „Jedź,
córko, i nie zważaj na zdania drugich, bo mało k tó ry poradził­
by ci z należnem zastanowieniem . Choć w drodze tej będziesz
m iała utrapienia, ale będzie z nich chw ała Bogu. D la spraw y
klasztoru potrzeba byś^ się oddaliła stąd, póki nie nadejdzie
Brewe; bo diabeł wielki uknuł spisek na przyjazd prowincyała;
ale się nie bój niczego, będę i tam pom ocnikiem tw oim .“ Sło­
wa te bardzo mię pokrzepiły i pocieszyły. Pow iedziałam o tern
rektorow i ’), k tó ry uznał, że żadną m iarą nie powinnam uchy­
lać się od tej podróży. D rudzy przeciw nie byli zdania, że to

Świętych, i takich Świętych, n siebie posiadać. Lukwika de la Cerda pozo­


stała aż do śmierci wierną, pełną czci i miłości najgorętszej, św. Teresy przy­
jaciółką i wielbicielką, czego między innemi dała jej dowód, zakładając w na-
lezącem do niej mieście Malogou’ie klasztor Najświętszej Panny z Karmelu.
') O. Gasparowi de Salazar, rektorowi domu św. Idziego.
ROZDZIAŁ XXXIV
308
niepodobna, że je s t w tem zasadzka diabelska na m oję szkodę,
że powinnam jeszcze napisać do prow incyała.
U słuchałam rektora, i polegając na tem , co mi P an po­
w iedział na m odlitw ie, w yruszyłam w drogę bez strachu '), ale
z w ielkiem zaw stydzeniem , na myśl, z jakiego ty tu łu tam mię
wzyw ają, i jakie fałszywe tw orzą sobie o mnie wyobrażenie.
Z tego też powodu z większą jeszcze natarczyw ością błagałam
Pana, aby m nie nie opuszczał. W ielką to było dla mnie po­
ciechą, że w m ieście, do którego się udawałam , znajdę dom To­
w arzystw a Jezusow ego; zaczem tuszyłam sobie, że i tam , ta k
samo ja k tu, poddając się zaleceniom Ojców, będę choć do pe­
wnego stopnia bezpieczną. Z łaski Boga, obecność m oja tak
w ielką tej pani przyniosła pociechę, że praw ie od razu znacznie
się popraw iła na zdrowiu, i z każdym dniem więcej się^ czuła
uspokojoną. Szybka ta zm iana tem bardziej była w mej u d e ­
rzającą, że ja k mówiłam, sm utek niepom ierny był ją przyw iódł
do stanu bardzo groźnego; snąć P an raczył to spraw ić przez
w zgląd na m odlitw y wielu dobrych dusz, m oich znajom ych,
k tóre Go o pom yślny dla m nie skutek prosiły. B yła to osoba
bardzo bogobojna, i tak cnotliw a, że w iarą i pobożnością swoją
dopełniała tego, czego m nie nie dostaw ało. P okochała mię b ar­
dzo, i ja też nie mniej ją kochałam za jej dobroć dla mnie,
mimo to jednak pobyt mój u niej był niem al ustaw icznym dla
mnie krzyżem ; w ykw intne około m nie usługi i starania spra­
w iały mi mękę, a wysoki, ja k i m i okazywano szacunek, stra ­
chem mię przejmował. Dusza m oja ta k się czuła tem wszyst-
kiem skrępow ana, że nie śmiałam ani na chwilę spuścić jej z oka.
Ale i P an także łaskaw e m iał oko na mnie, i w czasie mojego
tam pobytu nadzw yczajnych łask mi użyczał; daw ały mi one
ta k ą swobodę ducha, i tak ą mię przejm ow ały w zgardą dla w szy­
stk ich ty ch wielkości, na które tam patrzałam , iż im okazal-
szemi przedstaw iały się na oko, tem jaśniej widziałam m arność
ich i nicość; zaczem też codzień się spotykając z paniam i tak
w ielkiem i, iż służyć im mogło być dla mnie zaszczytem , ta k
przecie swobodnie z niem i się zachow ywałam , ja k gdybym b yła

') Towaszyszył jej w tej drodze szwagier jej, Jan de Ovalle.


ŻY CIE ŚW IĘTEJ TERESY. 309
im równą. W yciągałam z tego dla siebie w ielki pożytek du­
chowny, i nie wahałam się w szczerości serca mówić tej pani,
co myślę. W idziałam , że i ona je s t kobietą, ta k samo ja k ja
ułomnościom i namiętnościom podległą; widziałam , ja k mało
pożądania godnem i są wszelkie pańskie splendory, i jako, im
k tó ry stoi wyżej, tern w iększe m a frasunki i troski, ja k sama
ju ż troska o utrzym anie godności stanu swego, odbiera im spo­
kój życia. Je d zą nie w porę i bez ładu, bo w szystko powinno
się stosować do stanow iska, a nie do własnej wygody; w w y­
borze potraw m uszą często kierow ać się w ym aganiam i stanu
swego raczej, niż upodobaniem swojem i gustem . Szczerze wy-
znaję, chęć zostania wielką panią z g ru n tu mi obrzydła, i na
samo o tern wspom nienie mówię sobie: Boże uchowaj!
W innam jed n ak dodać, że lubo ta pani je s t jed n ą z pier­
wszych w królestw ie, nie sądzę przecie, by znalazło się ich wiele,
k tóreby tak ą ja k ona odznaczały się pokorą i prostotą. Tern
bardziej też żal mi było jej, i dotąd ją żałuję, widząc, jako
często zm uszoną je s t zachow yw ać się, nie w edług własnej skłon­
ności, ale w edług w ym agań pańskiej godności swojej. Ze służbą
i dworem swoim, jakkolw iek ludzi ma dobrych, musi wciąż
mieć się na baczności i liczyć się z każdem słowem: nie wolno
jej mówić z jednym więcej niż z drugim , inaczej ten, k tó ry
dozna większej łaskawości, będzie źle w idziany u w szystkich.
J e s t to tak ie skrępow anie, że choć św iat zawsze kłam ie, chyba
mało kłam stw jego równa się tem u, gdy panam i nazyw a tych
niewolników, zależnych w ty le niezliczonych sposobów od oto­
czenia swego i podległych służebnościom stanow iska swego.
Z łaski Boga, w czasie pobytu mego u tej pani, domownicy
jej znaczne robili postępy w pobożności lubo m nie i z tej

') Wraz z przybyciem św. Teresy, powiada Ribera (Życie , ks. I r. XVI),
dom Ludwiki de la Cerda zupełnie się odmienił. Wszyscy domownicy poczę­
li spowiadać się u Ojców Towarzystwa Jezusowego, często przystępować do
Stołu Pańskiego i hojne dawać jałmużny. Ola św. Teresy mieli cześć naj-
głębszą, radując się widokiem jej świętości. Nieraz, folgując świętej ciekawo­
ści, pragnąc przekonać się naocznie o łaskach nadzwyczajnych, o których sły­
szeli, że Bóg użycza jej na modlitwie, skradając sio uchylali drzwi od orato-
ryum, gdzie Święta codzień całe godziny trawiła na rozmyślaniu i tam zuwiel-
310 ROZDZIAŁ XXXIV

strony nie zbywało na przykrościach, skutkiem zazdrości, jak ą


powzięły do m nie niektóre z otoczenia pani domu, niechętnem
okiem patrząc na w ielką przychylność, ja k ą ona m i okazywała.
Sądziły zapewne, że szukałam w tern jakiej korzyści dla siebie.
D la tego widać P an dopuszczał, by m ię spotykały przykrości
z takich i innych jeszcze powodow, abym nie uwięzła w w y­
godach i przyjem nościach, jakiem i zkądinąd byłam otoczo­
na, i abym z łaski Jego w yszła z w szystkich ty ch pokus bez
szkody, owszem z pożytkiem dla duszy.
W tym że czasie zdarzyło się, że przybył do tegoż m iasta
pewien zakonnik, mąż bardzo znakom ity, z k tórym przed laty

bieniem widzieli ją pogrążoną w zachwyceniu, otoczoną jasnością nadziemską


i jakby w anioła przemienioną. Ale większą jeszcze czcią i uwielbieniem
przenikał ich widok pokory i spokojnej prostoty, z jaką Święta potem wycho­
dząc z oratorium, z nimi sio zachowywała, starając się na wszelki sposob ukryć
przed oczyma ich łaski nadzwyczajne, użyczone jej na onyeh z Bogiem roz­
mowach. Największą jednak między domownikami Lukwiki de la Cerdaz obe­
cności św. Teresy korzyść odniosła wychowanica tej pani, Marya de Salazar.
Czysta i pobożna jej dusza, mając przed oczyma taki wysoki przykład świę­
tości, poznała niebawem nicość rzeczy tego świata, i postanowiła bez podzia­
łu oddać się Bogu. Odbyła spowiedź z całego życia i poczęła się oddawać
samotności i modlitwie. Nosiła już w sobie pierwszy zawiązek powołania do
życia zakonnego, i sześciomiesięczne obcowanie ze Świętą prawdziwym, rzec
można, było dla niej nowicjatem. Nie od razu jednak dostąpiła upragnione­
go szczęścia zostania oblubienicą Chrystusową. Dopiero w sześć lat potem,
r. 1568, gdy św. Teresa bawiła przejazdem w Tolecie, udając się do Malagon’u
na otworzenie założonego tam przez Ludwikę klasztpru, uzyskała pozwolenie
na wykonanie świętego postanowienia swego, i wspaniałe komnaty pałacu
książącego zamieniła na ubogą celkę klasztorną, przybierając w Karmelu imię
Maryi od św. Józefa. Bóg do wielkich rzeczy ją przeznaczał, i uczynił ją
jednym z najmocniejszych filarów i najpiękniejszych ozdób rodzącego się no­
wego Karmelu. W szkole serafickiej matki i mistrzyni swojej wyćwiczona,
sama potem stała się wielu duszom mistrzynią i wodzem do świętości. Duch
Karmelu, który zaczerpnęła u źródła, jakoby w niej z brzegów wylewał, za-
czem i powierzone jej kierunkowi klasztory Sewilski i Lizboński, przedsta­
wiały wierny obraz i podobieństwo klasztoru św. Józefa w Awili. Sw. Teie-
sa całe życie nieograniczonem darzyła ją zaufaniem, kochała ją jako najlep­
szą, daną jej od Boga w tem wygnaniu przyjaciółkę, i nieprzerwane aż do
śmierci utrzymywała z nią listowne stosunki. Z liśtów tych najlepiej można
się przekonać, jak wielka to była służebnica Boża. (Ob. Bolland. Acta S. Teresiae).
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY. 311

m iewałam była w różnych czasach rozm ow y duchowne '). B ę­


dąc pewnego dnia na Mszy świętej w kościele zakonu jego,
położonym w pobliżu domu, w k tórym m ieszkałam , uczułam
nagle w ielką chęó dowiedzenia się o obecnem usposobieniu du­
szy jego, bo zawsze pragnęłam widzieć go doskonałym sługą
Bożym. W stałam więc, chcąc podejść do niego i prosić go
0 chw ilę rozmowy; lecz zaraz potem , zwłaszcza że już byłam
w skupieniu bogom yślnem, przyszła mi myśl, że będzie to pró­
żna stra ta czasu, że m ięszam się w nie swoje rzeczy, i na po­
w rót usiadłam. Pow tórzyło się to, o ile pam iętam , dwa czy trzy
razy; w końcu jed n ak dobry anioł wziął przew agę nad złym,
1 na wezwanie moje, zakonnik on przyszedł do konfessyonału
na rozmowę ze mną. Nie widziaw szy się ju ż od w ielu lat, za­
częliśmy od w ypytyw ania się wzajem nie o przejścia nasze w tym
czasie. Pow iedziałam mu naprzód o sobie, jak o życie moje
przez te lata było pełne cierpień w ew nętrznych. On począł na-
staw ać bardzo, bym mu opowiedziała, jak ie to były cierpienia.
Odpowiedziałam mu, że są to rzeczy o k tórych n ikt wiedzieć
nie powinien, i że ich w yjawić nie mogę. On odparł na to, że
skoro w yznałam tę tajem nicę m oję onemu Ojcu dom inikanowi,
o którym było wyżej *), więc nie m am ju ż powodu przed nim
się ukryw ać, bo tam ten, będąc w ielkim przyjacielem jego, na
pierwsze zapytanie powie mu o w szystkiem .

'1 Był to według życiopisarzy Świętej, O. Wincenty Baron. „Dwóch


uczonych Ojców zakonu św. Dominika, Piotra Ybanez i Wincentego Baron,
Święta skłoniła do oddawania się modlitwie wewnętrznej, mianowicie też tego
drugiego, któremu doniosła pewne słowa, jakie Pan jej dla niego powiedział,
i usilnie się za nim modliła, jak o tem sama mówi w r. XXXIV Życia swego.“
(Ribera, Życie iw. Teresy, ks. IV, r. XI).' „W tymże czasie przybył do Toletu
O. Wincenty Baron, dominikanin, mąż wysoce poważany, z którym Święta kil­
kakrotnie w różnych czasach styczność miała, (Y epes, Życie iw. Teresy,
ks. II, r. VI). Usilnością swoich za nim modlitw, jak to sama w dalszym cią­
gu opowiada, wypraszając dla O. Wincentego Baron nadzwyczajne łaski od
Pana, św. Teresa wspaniale, na sposób świętych, wywdzięczyła się temu Oj­
cu za znaczne usługi, jakie tenże w początkach jej życia duchownego oddał
i jej samej, i ojcu jej, którego był spowiednikiem, i na śmierć go dysponował.
(Ob. wyżej, r. VI i VII).
ł) O. Piotrowi Ybanez.
312 ROZDZIAŁ XXXIV

P raw dę mówiąc, nie było w m ocy jego zaniechać nalegań


swoich, tak ja k nie było w m ojej odmówić mu żądanego w y­
znania. Jakkolw iek zwykle doznawałam w ielkiej przykrości
i zaw stydzenia, ile razy zmuszoną byłam mówić o ty c h rze­
czach, z nim przecie, ta k samo ja k przedtem z rektorem 1), nie
spraw iło m i to żadnej trudności, owszem raczej w ielką mi po­
ciechę przyniosło. W yznałam mu w szystko pod sekretem spo­
wiedzi. Zawsze trzym ałam wysoko o rozum ie jego, ale w tym
razie w ydał m i się rozum niejszym i św iatłejszym niż kiedybądź.
Podziw iałam wysokie zdolności jego, i sposobność jego do zna­
kom itego postępu w doskonałości, skoroby się bez podziału
oddał Bogu. Bo mam to ju ż od wielu lat, że skoro spotkam
kogo, coby zaletam i swemi do serca mi przypadał, zaraz p ra­
gnęłabym widzieć go całkow icie poświęconego Bogu, i z tak ą
siłą to pragnienie na mnie nalega, że nieraz praw ie odchodzę
od siebie. P ragnę bez w ątpienia, by w szyscy w iernie służyli
Bogu; ale gdy chodzi o takich, dla których szczególną mam
miłość i szacunek, pożądanie to staje się niepow strzym anie
gw ałtow nem , i z wielką natarczyw ością błagam P an a za nimi.
Tak samo było i z tym zakonnikiem , o k tórym mówię. P rosił
mię, bym go bardzo polecała Bogu, i nie potrzebow ał mi tego
mówić, bo takie m iałam dla niego serce, że niepodobnaby mi
było uczynić inaczej. Poszłam na m iejsce, gdzie zw ykle odda­
wałam się samotnej m odlitw ie, zaczęłam przedstaw iać Panu
prośbę m oję, i w bogom yślnem zebraniu ducha mówić do Nie­
go, ja k to często m i się zdarza, jak b y nieprzytom na, i sama
nie wiedząc co mówię. Bo w tak ich chw ilach sama tylko m i­
łość mówi, i dusza w takiem je s t zachw yceniu, ze nie zważa
już na nieskończoną niskość swoję, w obec ogromnego m aje­
sta tu Boga; wie, że Bóg ją miłuje, i tę pewność m ając, zapo­
m ina o sobie, i czując się cała w Nim pogrążoną, i jak o b y sta ­
nowiącą z Nim jedność nierozdzielną, gada od rzeczy. P am ię­
tam , że wówczas, po długich z rzew nem i łzam i błaganiach, aby
pociągnął tę duszę do całkow itej, bez podziału, służby swojej,

') O. Gasparem de Salazar (ob. wyż. r. XXXIII).


ŻYCIE ŚW IĘT EJ T E R E SY . 313

— bo choć byłam pewna, że je st to dusza dobra, ale na tem


nie poprzestając, chciałam ją widzieć doskonałą, — w końcu
pow iedziałam Panu: — Panie, nie pow inieneś m i odmówić tej
łaski, wszak widzisz, że będzie to dobry nabytek, i że on bar­
dzo nam się zda na przyjaciela!
O dobroci, o nieskończona łaskaw ości Boga! że On, taki
w ielki M ajestat, znosi to, by takie, ja k ja, nędzne stw orzenie,
z tak ą zuchw ałą poufałością do Niego mówiło! że nie zważa na
słowa, choć niestosowne i niedorzeczne, jedno na dobrą wolę
i na w ielką żądzę, z której te słowa płyną! Niech będzie bło­
gosław iony na w ieki wieczne! Tegoż samego dnia wieczorem,
w godzinach, które traw iłam na rozm yślaniu, ogarnęło mię
nagle, pm iętam , gnębiące strapienie, na m yśl, czy też ja jestem
w przyjaźni z Bogiem, i że nie m ogę wiedzieć na pewno, czy
jestem w stanie łaski, czy nie? nie iżbym pragnęła tej w iado­
mości przez próżną ciekawość, ale że w olałabym umrzeć, niż
żyć w niepewności, czy nie jestem um arłą; bo nad wszelką
śm ierć straszniejszą była dla mnie ta m yśl, że może czem
obraziłam Boga. O krutny na tę m yśl sm utek mię dręczył; cała
płonąca m iłością i rozpływ ając się we łzach, błagałam Pana,
by takiego nieszczęścia na m nie nie dopuścił. W tedy usłysza­
łam te słowa: — „Możesz się pocieszyć i ufać, że jesteś w sta­
nie łaski; bo tak a wielka m iłość Boga, i tak ie łaski, jak ich
Bóg ci użycza, i takie uczucia, jak ie w duszy twojej wzbudza,
nie m ogą iść w parze z grzechem śm iertelnym , ani się udzie­
lać duszy, leżącej w stanie grzechu.“
Co do łaski, o k tó rą błagałam P ana dla tego zakonnika,
m iałam zupełną ufność, że ją otrzym am . P an pow iedział mi
dla niego kilka słów, z poleceniem bym m u je pow tórzyła.
Sprawiło m i to w ielką przykrość, bo nie wiedziałam , ja k to
zrobić, i ja k już mówiłam, nie masz nic, coby mi z tak ą tru ­
dnością przychodziło, ja k w yjaw ianie podobnych rzeczy osobie
trzeciej, zwłaszcza jeszcze gdy nie wiem, ja k ona to przyjm ie,
i czy nie będzie się śm iała ze mnie. W ielkie więc z powodu
tego poselstw a m iałam udręczenie; ale w końcu, widząc jasno,
że Bóg tego chce, przyrzekłam Mu, że nie zaniecham spełnić
Jego rozkazu; tylko, że w stydząc się spełnić to ustnie, spisałam
314 ROZDZIAŁ XXXIV

słowa, poruczone m i dla tego zakonnika, i ta k mu je oddałam.


Skutek, ja k i one w nim spraw iły, dowiódł jaw nie, że pocho­
dziły od Boga: postanow ił oddać się na praw dę bogom yślności
i życiu w ew nętrznem u, choć nie uczynił tego zaraz. Pan, chcąc
go mieć dla siebie, używ ał m nie za narzędzie do oznajm iania
mu pewnych praw d, które, choć ja o tern nie wiedziałam , tak
dokładnie odpow iadały najgłębszym potrzebom jego duszy, że
praw ie niem i był przerażony, snąć P an i w ew nętrznie usposa­
biał go tak , by wierzył, że te słowa od Niego pochodzą. J a
z swojej strony, mimo całą nędzę m oję, nieustannie błagałam
Pana, aby go całkiem do Siebie nawrócił, i dał mu obrzydzić
sobie wszelkie dobra i uciechy tego życia. Ja k o ż i w zupełno­
ści w ysłuchał prośbę moję, za co niech będzie błogosław iony
na wieki! Teraz, ile razy zdarzy m i się z tym Ojcem rozm a­
wiać, słowa jego w praw iają mię ja k b y w zachwycenie; tyle P an
w ta k k rótkim czasie nadzw yczajnych łask w nim namnożył,
że gdybym nie była naocznym świadkiem zadziw iających jego
postępów, nie łatw o byłoby mi dać tem u wiarę. P atrząc na
ustaw iczne jego pogrążenie w Bogu, rzekłbyś, że całkiem już
um arły je s t dla w szystkich rzeczy tej ziemi. Niech Bóg łaska­
wy raczy go w spierać wszechmocną ręką swoją: bo jeśli dalej
będzie czynił takie postępy, czego słusznie można się po nim
spodziewać, bo gruntow nie je s t utw ierdzony w znajom ości sa­
mego siebie, będzie to jeden z najznakom itszych sług Bożych,
ku w ielkiem u pożytkow i wielu dusz, dzięki wielkiemu, jakiego
w ta k krótkim czasie nabył, zrozum ieniu i doświadczeniu dróg
życia duchownego. Są to dary Boże, i Bóg je daje, kiedy chce
i ja k chce, nie zw ażając ani na długość czasu, ani na wielkość
uprzednich zasług. Nie mówię, by długoletnie zasługi nie m o­
gły się w znacznej m ierze do tego przyczynić; ale rzecz pewna,
że częstokroć P an i po dw udziestu latach nie użyczy jednem u
ta k wysokiego stopnia kontem placyi, na ja k i w yniesie drugiego
w jed en rok; dla czego ta k czyni, to Jem u samem u wiadomo.
I w tern właśnie je s t błąd, że sądzim y, iż z czasem zdołam y
przyjść do zrozum ienia ty ch rzeczy, k tó ry ch n ik t żadną m iarą
nie zrozum ie inaczej, jedno doświadczeniem, i stąd ja k m ówi­
łam, wielu się m yli i chce sądzić o rzeczach duchownych, nie
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E I i E S Y . 315

posiadając ich. Nie znaczy to jednak, by uczony teolog, choć


sam tem i w ysokiem i drogam i nie chodzi, nie m ógł kierow ać
duszą życiu bogom yślnemu oddaną, byleby objaw y tego życia,
zew nętrzne czy wewnętrzne, o ile należą do porządku przyro­
dzonego, sądził wedle św iatła zdrow ego rozum u, a co do obja­
wów nadprzyrodzonych, trzym ał się Pism a Świętego. Na tern
niech poprzestaje, i co po za te n zakres wychodzi, niech sobie
nad tern głow y nie suszy, i niech sobie nie w yobraża, że potrafi
zrozum ieć, czego nie rozumie, i niechaj ducha nie gasi i dusz
tak ich nie gnębi; m ają one nad sobą, co do ty c h rzeczy, P ana
większego niż on, k tó ry niem i kieruje, i nie chodzą one bez
wodza. Niech się tem u nie dziwi, jak o b y to były rzeczy niepo­
dobne,—w szystko je s t podobna u P ana,—ale niech się zdobywa
na wiarę, i niech się upokarza i uzna, że w tej wysokiej um ie­
jętności P an mocen je s t dać, i nieraz może daje więcej św iatła
ubogiej jakiej starej kobiecinie, niż jem u z całą nauką jego. Ta­
ką pokorą więcej pożytku przyniesie duszom i samemu sobie,
niż m ieniąc siebie bogom yślnym , i za takiego chcąc uchodzić,
kiedy nim nie jest. Bo przeciwnie, jeśli nie m ając doświadcze­
nia, nie będzie m iał za to przynajm niej głębokiej pokory, by
rozum iał że tego nie rozumie, i że to czego nie rozumie, nie je st
przecie dla tego niemożliwem, mało, pow tarzam , na tern w y­
gra, i jeszcze mniej na tern w ygrają dusze, którem i kieruje.
M ając zaś pokorę, niech będzie spokojny; nie dopuści P an tego,
aby zbłądził, ani by w błąd w prow adzał drugich.
Ojciec, o którym mówię, własnem doświadczeniem z daru
Pana, doznawszy wielu z ty ch rzeczy, starał się także, będąc
bardzo uczonym, zgłębić je naukowo, o ile zgłębione być mogą.
Czego sam nie doświadczył, o to p y ta doświadczeńszych. D opo­
m aga mu do tego i dar wielkiej i żywej w iary, jak i otrzym ał
od Pana. W ielkie tym sposobem zrobił postępy, i do wyższego
postępu wiele dusz przyw iódł, m iędzy innemi i moję; bo wi­
dząc wielkie utrapienia, ja k ie mię czekały, i mając powołać do
siebie n iektórych z pom iędzy tych, którzy m ną kierow ali, Pan
w Boskiej łaskawości swojej obm yślał mi w tak i sposób innych
pomocników, którzyby mię w ciężkościach moich wspierali,
i dużo mi uczynili dobrego. Tak go P an jak b y z g runtu od-
316 ROZDZIAŁ XXXIV

mienił, że sam siebie, rzecby można, nie poznaje. Uzdrowił go


z daw nych niem ocy jego, i nowych mu dodał sił do um artw ień
i ćwiczeń pokutnych, k tórym przedtem oddawać się nie mógł;
napełnił go odwagą i męztwem do w szelkich dobrych uczynków;
słowem, z tego w szystkiego, i z wielu innych rzeczy, które po­
mijam, jasno się okazuje, ja k wysokiem i zgoła nadzw yczajnem
powołaniem P an go zaszczycił. Niech będzie za to błogosła­
wiony na wieki! W szystek ten niezrów nany postęp swój w świę­
tości zawdzięcza on, pew na tego jestem , łaskom, jak ie mu P an
uczynił na m odlitwie; są to łaski rzeczyw iste, a nie pozorne ty l­
ko, ja k się to okazuje z różnych prób, jakiem i ju ż spodobało
się Panu go doświadczyć, a z których on wyszedł zwycięzko
i dał dowód, że rozum ie całą praw dę i całą wielkość zasługi, j a ­
kiej człowiek dostępuje, gdy cierpi prześladow anie. Mocną po­
kładam nadzieję w wielmożności Pańskiej, że mąż ten wielkie
sprow adzi błogosławieństwa na niejednego z braci swoich w za­
konie, i na zakon swój cały, ja k to po części już widać. M ia­
łam wielkie widzenia, w k tórych P an powiedział mi niektóre
rzeczy o nim, i o Ojcu rektorze Jezuitów '), o którym wyżej
była mowa, ja k również o dwóch jeszcze drugich Ojcach zako­
nu św. Dom inika, a m ianowicie o jednym z nich, na którym ,
to co przedtem o nim byłam słyszała w widzeniu, P an już
w rzeczy samej okazał, jaw ną czyniąc w ysoką świętobliwość
jego. Najwięcej jed n ak objaw ień m iałam o tym , o k tó ry m te ­
raz mówię i jedno z nich tu opowiem. Raz, będąc z nim w roz­
mownicy, duszą i w duchu ujrzałam duszę jego takim ogniem
miłości Bożej płonącą, że praw ie na ten widok odchodziłam od
siebie, uwielbiając w ielm ożność' Boga, iż w ta k k rótkim czasie
do ta k wysokiego stanu podniósł tę duszę. W ielkie czułam za­
w stydzenie na myśl, z ja k ą pokorą on mię słuchał, gdym mu
dawała niektóre objaśnienia co do m odlitw y bogom yślnej, a ja k
mało we mnie pokory, że śmiem ta k poufale rozm awiać z takim
świętym sługą Bożym; chyba dla tego tylko P an mi, ja k ufam,
tę zuchwałość m oję przebaczył, że ta k gorąco pragnęłam jak -
najw yższego uświęcenia tego sługi Jego. Rozmowa z nim tak

') O. Gasparze de Salazar.


ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 317

potężnie na mnie działała, że czułam jak b y nowy ogień od niej


zapalał się w duszy mojej, i nowe pożądanie zrobienia wreszcie
początku w służeniu Bogu na prawdę.
O mój Jezu, jak że potężną je st dusza, miłością tw oją pło­
nąca! Ja k że wysoko tak ą duszę cenić powinniśm y i błagać P a ­
na, aby nam ją długo w tern życiu zostawił. K tokolw iek ty m ­
że ogniem płonie, takich dusz tow arzystw a trzym acby się po­
winien, i nigdy, o ile to w jego możności, z niemi się nie rozłą­
czać. W ielkie to szczęście dla zranionego miłością Bożą, gdy
spotka drugiego, takąż ranę w sercu swem noszącego. W ielka
to dla niego pociecha, gdy widzi że nie je st sam; dzielnie się
pobudzają jeden drugiego do cierpienia, a zatem i do m no­
żenia zasług swoich. W zajem nie siebie w spierają tacy waleczni
szermierze, gotowi tysiąc razy narazić się na śmierć dla miło­
ści Boga, i pragnący sposobności poniesienia dlań życia swego
w ofierze; podobni do żołnierzy, k tó rzy żądni zbogacić się łu­
pami na nieprzyjacielu zdobytem i, pragną wojny i cieszą się
na nią, bo wiedzą że nie inaczej, jedno na wojnie, cel swój
osiągnąć mogą. W alczyć i cierpić, to żołnierz tak i poczytuje
sobie za w łasny swój zawód i rzemiosło. O jak aż to łaska wiel­
k a i nieoceniona, kom u Pan użyczy św iatła ku zrozumieniu, ja k
wielki to zysk, cierpić dla Niego! Ale tego zysku nie zrozumie,
aż gdy opuści wszystko; bo kto przyw iązuje się jeszcze do ja ­
kiej rzeczy stworzonej, ten dowodzi tern samem, że rzecz ta
ma jeszcze w artość w oczach jego; a skoro ma w artość w oczach
jego, więc być nie może, by się z nią rozstał bez żalu, a żal
tak i je s t niedoskonałością, k tó ra podkopuje i rujnuje całą budo­
wę życia duchownego. Jasn e bowiem następstw o, że kto śię
przyw iązuje do rzeczy m arnych, wraz z niemi m arnieje, a ja-
każ może być w iększa marność, i większe zaślepienie, i większa
dla duszy niedola, nad to, gdy poczytuje za cóś wielkiego to,
co je st niczem! W racając do tego, o czem zaczęłam wyżej, nie­
w ypow iedzianą radość miałam, patrząc na tę duszę, i na te skar­
by, które P an do niej wlał, i w łaskawości swojej jasno mi
w niej ukazyw ał, i czując ja k w ielką łaskę mnie uczynił, że
raczył mię do tego użyć za narzędzie, mimo całą niegodność
xnoję; i więcej nierównie cieszyłam się z tych łask, jakiem i wi-
318 KOZDZIAŁ XXXIV

działam jaśniejącą tę duszę, i więcej je za swoje własne poczy­


tyw ałam , niż gdybym je sama była otrzym ała, i z głębi duszy
dzięki czyniłam Panu, iż ta k spełniał pragnienia m oje i mo­
dlitw moich wysłuchał, w zbudzając sobie, ja k Go zawsze o to
błagałam , takich zdolnych i dzielnych ku szerzeniu chwały
Jego robotników. Nie mogąc dłużej znieść takiego nadm iaru
radości, dusza m oja wyszła z siebie, i gubiąc się w Bogu, wię­
cej, niż zgubiła, znalazła: ustały w niej własne rozważania i m y­
śli, ustała naw et ona Boska mowa w ew nętrzna, k tórą Duch
Św ięty jak o b y osobiście do niej przem aw iał; w padłam w wielkie
zachwycenie, w którem praw ie zupełnie, choć tylko na krótko
odeszłam od zmysłów. U jrzałam C hrystusa P an a w niew ypo­
wiedzianej chwale i wielmożności; objaw ił mi wielkie zadowol-
niem e swoje z onej naszej rozmowy, upewniając mię przytem
i jasno w widzeniu mi ukazując, jako gdziekolw iek dwaj albo
trzej ta k z sobą rozm awiają, tam On je st w pośrodku ich i j a ­
ko wielką chw ałę Mu oddaje, ktokolw iek w rozmowie o Nim
roskosz dla siebie znajduje.
Innego razu, gdy byłam daleko od miejsca pobytu tego
Ojca, ujrzałam duszę jego, wznoszącą się w wielkiej chwale
na ręku aniołów. Zrozum iałam z tego widzenia, że dusza jego
wysokie czyni postępy w świętości; i ta k było w istocie. J a ­
kiś człowiek, którem u on był w yśw iadczył wielkie dobrodziej­
stwa, i sławę jego obronił, i duszę jego od zatracenia uchował,
podniósł przeciw niemu fałszywe, grożące czci jego świadectwo!
on zniósł to, nie tylko cierpliwie, ale i z weselem; i wiele in-
nych jeszcze prześladow ań podobnież w ycierpiał, i wielu nie­
pospolitych rzeczy na chwałę Bożą dokonał. Na teraz, sądzę,
dość będzie tych szczegółów; inne, wiadome W aszej Miłości,’
później, jeśli takie będzie zdanie twoje, można będzie jeszcze
na chwałę P ana przytoczyć. Przepow iednie, o k tórych ju ż mó­
wiłam, lub jeszcze mówić będę, tyczące się założenia naszego
dom u, i innych rzeczy, w szystkie się spełniły. N iektóre rzeczy
na trz y lata naprzód, inne na czas dłuższy lub krótszy przed
spełnieniem, zapowiadał mi Pan; o każdej takiej przepow iedni
mówiłam spowiednikowi m ojem u ') i tej wdowie, przyjaciółce
') O. Baltazarowi Alvarez.
ŻY CIE ŚW IĘTEJ T ERESY . 319

mojej '), z k tó rą ja k mówiłam, wolno mi było o tak icb rzeczach


rozmawiać; ona, ja k później się dowiedziałam, pow tarzała to
drugim , i wszyscy oni wiedzą, że nie kłam ię, i nie daj Boże,
bym kiedy w czemkolwiekbądź, a tern bardziej w rzeczach ta k
ważnych, mówiła co innego, jedno samą i całą prawdę.
W tym czasie um arł nagle jeden z szw agrów moich, nie
mając możności wyspow iadania się przed śmiercią. W ciężkiem
z tego powodu strapieniu mojem, otrzym ałam na m odlitw ie ob­
jawienie, że i siostra m oja 2) podobnież um rze, bym zatem po­
jechała do niej, i pomogła jej do przygotow ania się na śmierć.
Spowiednik, gdy mu o tern powiedziałam , nie clicieł mnie pu­
ścić, aż gdy toż zalecenie kilka razy się pow tórzyło, kazał mi
wreszcie jechać, upewniając, że jeszcze me m a nic straconego.
P rzybyw szy do niej na wieś, gdzie m ieszkała, nic jej o obja­
wieniu m ojem nie wspomniałam, ale starałam się wedle możno­
ści mojej oświecić ją we wszystkiem , czego stan duszy jej w y­
magał; nam aw iałam ją do częstej spowiedzi, i do pilnego we
w szystkiem , czuw ania nad sobą. Była ta osoba bardzo cnotliwa,
i chętnie usłuchała rad moich. Żyła ta k jeszcze cztery czy pięć
lat w wielkiej czystości sumienia: potem um arła, w chwili gdy
nikogo przy niej nie było, bez spowiedzi. Szczęście, że dzięki
zwyczajowi swemu przystępow ania często do Sakram entów świę­
tych, była' się wyspow iadała na tydzień, czy mało co więcej,
przed śmiercią, co było w ielką dla mnie pociechą, gdy się co
wiedziałam że ta k um arła. W Czyścu była bardzo krotko. Nie
cały jeszcze tydzień b y ł upłynął od śmierci jej, gdy po K om u­
nii P an m i się ukazał, i raczył mi dać widzenie, jako sam du­
szę jej w prow adzał na miejsce chw ały wiecznej. Przez w szy­
stkie te lata, od dnia onego objawienia aż do chwili jej śmierci,
wciąż m iałam na pamięci to, co mi było o niej przepowiedziano,
równie ja k i przyjaciółka moja, k tó ra dowiedziawszy się o jej sko­
naniu, przybiegła do mnie cała przerażona, iż przepowiednia ta k
dosłownie się spełniła 3). Chwała bądź Bogu na wieki, iz takie
ma starania o duszach, aby nie zginęły!
de Cepeda, poślubiona Don Marcinowi
’) Gułom arze de U lloa. 2) M arya
śmierci Św ięta tu wspomina. Ob. na
Guzmau. 3) Barrieuto, o którego nagłej
końcu, Dodatek I. _____
320

ROZDZIAŁ XXXV.
BaJszy ciąg o założeni« klasztor« chwalebnego Ojca naszego, świętego Józefa.
Jakiemi drogami Pan zrządził i doprowadził do tego, aby w tym
klasztorze zachowywało się święte «bóstwo. Z jakiego
powodu opuściła ona panią, u której zostawała,
llóżne inne zdarzenia.

W czasie pobytu mojego u tej pani, u której bawiłam


przeszło pół roku, P an tak urządził, że dowiedziała się o mnie
pewna św iętobliw a służebnica Boża, należąca do naszego zakonu.
M ieszkała o przeszło siedm dziesiąt mil od tego miejsca; ale prze­
chodząc w tym czasie nie daleko, w powrocie z dalszej podróży,
um yślnie zboczyła z drogi, dla obaczenia się zem n ą. J e j tak ż e ’
ja k się okazało, w tym samym roku i w tym że sam ym miesiącu
co i mnie, natchnął był P an m yśl założenia drugiego klasztoru
naszego zakonu; zaczem pragnąc przyw ieść m yśl tę do skutku,
sprzedała w szystko co m iała, i piechotą i boso poszła do B zy-
mu, dla uzyskania potrzebnego na zam ierzoną fundaoyę upo­
ważnienia. B yła to niew iasta, w wysokim stopniu oddana po­
kucie i modlitwie; P an wielkiemi łaskam i ją obsypywał; N aj­
świętsza Panna jej się ukazała, zalecając jej w ykonanie tego za­
miaru; ta k wysoko pod każdym względem przew yższała mię
w służbie Bożej, że w styd mię było pokazać się przed nią ').

') Była to Matka Marya od Jezusa, pochodząca ze znacznego rodu, za­


mieszkałego w Grenadzie. Wcześnie owdowiawszy, wstąpiła do nowicyatu
w klasztorze Karmelitek, w temźe mieście. W czasie nowicyatn, miała kilka­
krotnie widzenia, oznajmujące jej rozkaz od Boga, założenia zreformowanego
klasztoru zakonu swego. Przez bawiącego wówczas w Granadzie O. Gaspara
de Salazar^ tego samego, któremu, gdy był rektorem kollegium w Awili, św.
eresa w Życiu swojem (r. XXXIII) tak wysokie pochwały oddaje, w zamia­
rze swoim utwierdzona, wystąpiła z nowicyatu i «dała się do Rzymu. Uzys­
kawszy tam upoważnienie i błogosławieństwo papiezkie, po onem w Tolecie wi­
dzeniu się z św. Teresą, które Święta powyżej opisuje, podążyła do Madrytu,
uciekając się pod opiekę nuucyusza w trudnościach, z jakiemi fnndacya jej
na miejscu się spotykała, a które w końcu szczęśliwie pokonała, dzięki zwła­
szcza życzliwemu i możnemu poparciu Eleonory de Mascarenhas, byłej ochmi-
s rzyni Filipa II. Pobożna ta pani darowała jej na ten cel dom, z przyległym
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY. 321

P okazała mi upoważnienia, jak ie otrzym ała w Rzym ie, i w prze­


ciągu pięciu dni jej ze m ną pobytu, ułożyłyśm y m iędzy sobą
w szystkie szczegóły i sposoby urządzenia ty ch naszych k la­
sztorów. Ona dopiero mi powiedziała, o czem przedtem nie
wiedziałam, że reguła nasza, nim nastąpiło jej zwolnienie, za­
braniała posiadania jakiejbądź własności; sama też nie m iałam
jeszcze tej myśli, by nasza nowa fundacya nie posiadała ża­
dnych dochodów; przez zapewnienie onych, chciałam zabezpie­
czyć ją od troski o konieczne potrzeby, a nie zwracałam uw a­
gi na gorsze i niezliczone troski, jak ie pociąga za sobą wszelki
m ajątek własny. Błogosławiona ta niew iasta, choć naw et czy­
tać nie umiała, od P ana tak ie m iała oświecenie i naukę, że j a ­
sno rozum iała ten punkt zasadniczy naszych konstytucyi, o k tó ­
rym ja, tyle razy je czytając, nic nie wiedziałam. Skoro nań
zwróciła moję uwagę^ zrozum iałam i ja; obawiałam się tylko,
że na zaprow adzenie jego się nie zgodzą, że nazw ą to szaleń­
stwem: a z drugiej strony w strzym yw ała mię ta myśl, że gdy
obstając za nim przeprowadzę go, drugie skutkiem tego będą
cierpiały przezemnie. G dybym była sama, nie w ahałabym się
ani na chwilę; owszem, m yśl sama zachow yw ania rad C hrystu­
sowych była dla mnie roskoszą, i oddawna już, z łaski Boga,
kochałam ubóstwo i gorąco go pragnęłam .
Co do siebie więc nie miałam wątpliwości, że żyć w ubó­
stwie je s t rzeczą doskonalszą, i nieraz byłabym pragnęła, gdy-

(loii kościołem, który posiadała w Alcala de Ilenarez, i tam, 23 lipca 156:^


w rok po założeniu klasztoru św. Józefa w Awili, powstał nowy klasztor
Matki Maryi od Jezusa. Z powodu bardzo pięknego obrazu Matki Boskiej,
znajdującego się w tym kościele, zakonnice tego klasztoru zwały się u ludu
Karmelitkami Bosemi od Obrazu. Klasztor ten odznaczał się niezrównaną wier­
nością w zachowywaniu reguły, jak to w następującym rozdziale samaż św.
Teresa o nim poświadcza. W r. 1567 Święta spędziła w nim kilka dni, i moc­
niej jeszcze go utwierdziła w tym wspaniałym, własnym Karmelowi duchu
wyrzeczenia się siebie, który się aż do naszych czasów w nim przechował.
Matka Marya od Jezusa siedmnaście lat rządziła założonym przez nią klasz­
torem, przyświecając duchownym córkom swoim przykładem najgłębszej po­
kory, ducha ubóstwa, i modlitwy, i umartwienia, i miłosierdzia dla ubogich,
i zupełnego zdania się na rządy Opatrzności. (Ob. Historia ogólna Karmelitów
Bosych, ks. II. r. XXIV). Umarła tamże jak święta, r. 1580.
Pisma ś. Teresy. Tom I. 21
322 ROZDZIAŁ XXXV

by stan zdrowia mego na to pozwalał, chodzić po żebraninie


dla miłości Bożej, i nie mieć ani domu ani żadnej rzeczy w ła­
snej. Ale obawiałam się, że jeśli drugim P an nie użyczy łaski
podobnych pragnień, ubóstwo będzie im powodem do ciągłego
niezadowolnienia, że owszem, może w nich sprawić niejakie roz­
luźnienie ducha zakonnego; znałam bowiem klasztory ubogie,
a nie żyjące w wielkiej ścisłości zakonnej, ty lko że nie zw ra­
całam uw agi na to, że właśnie ten brak ścisłości był przyczy­
ną ich ubóstw a, a nie ubóstwo przyczyną braku ścisłości, bo
rozluźnienie bogactw a nie przyczynia, a przeciwnie, kto w ier­
nie i bez podziału Bogu służy, tego Bóg nigdy nie opuści. Sło­
wem, m iałam w iarę słabą, i dla tego się wahałam; tam ta święta
służebnica Boża bez w ahania trzym ała się tego, co doskonal­
sze, bo m iała w iarę mocną. Zasięgałam i w tej kw estyi, ja k
zawsze to czynić zwykłam , zdania różnych, ale wśród tylu
doradców żadnego prawie nie znalazłam , k tó ry b y podzielał mój
sposób widzenia, ani spowiednik, ani uczeni teologowie, do któ­
rych się udawałam; ta k mię zarzucali racyam i swojemi, że nio
w iedziałam co począć, bo ostatecznie, wiedząc czego żąda regu­
ła, i widząc co je s t rzeczą doskonalszą, nie m iałam serca zgo­
dzić się na klasztor z dochodami. Chwilami zdawało mi się,
że już jestem argum entam i ich przekonana; ale skoro w róci­
łam do m odlitwy, i spojrzałam na Chrystusa na krzyżu, ubo­
giego i nagiego, nie mogłam przenieść na sobie tej myśli, bym
j a m iała być bogatą, i błagałam Go ze łzami, aby tak
wszystko zrządził,' iżbym się ujrzała ubogą na podobieństwo
Jego. Tyle w posiadania dochodów znajdow ałam niedogodności,
tyle w niem widziałam powodów do niepokoju, albo i do roz­
proszenia ducha, że wciąż tylko spierałam się o to z uczonymi.
Napisałam także do onego Ojca Dom inikanina, k tó ry nam był
ta k życzliwym '). P rzy słał mi dwa arkusze zapisane a rg u ­
m entam i teologicznemi, na dowód że nie powinnam uczynić te ­
go co zam ierzam , zapew niając mię przytem , że je s t to kw estya
k tórą zbadał do gruntu. Odpowiedziałam mu, że nie myślę po­
woływ ać się na teologię, abym za jej pomocą m iała nie iść za

') O. Piotra Ybatiez.


ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 323

powołaniem moj em, i nie dotrzym ać uczynionego ślubu ubóstwa,


i nie wypełniać, ja k zdołam najdoskonalej, rad Chrystusow ych,
by zatem w tym razie raczył m ię oszczędzić z nauką swoją.
Ile razy znalazłam kogo, coby podzielał zdanie moje, w ielką to,
przyznaję, było dla mnie pociechą. Pani ta, u której bawiłam,
mocno popierała zam iar mój;- inni zrazu i w pierwszej chwili
pochw alali go, ale potem, bliżej się zastanowiwszy, ty le prze­
ciw niem u w ynajdyw ali zarzutów , że ostatecznie znowu nale­
gali na mnie, abym go porzuciła. T akim odpowiadałam, że
kiedy ta k prędko zm ieniają zdanie, ja ju ż wolę trzym ać się
pierwszego.
W tym czasie, z łaski Pana, przybył do nas św ięty brat
P io tr z A lkantary, listownie w ezw any przezemnie na żądanie
tej pani, k tóra go jeszcze nie znała, a poznać pragnęła. Jak o
praw dziw y m iłośnik ubóstwa, i od wielu la t święcie onemuż
oddany, i dobrze świadom y skarbów w niem ukrytych, wielki
ten sługa Boży stanowczo oświadczył się za mną, owszem roz­
kazał mi, bym żadną m iarą nie zaniechała zam iaru mego, ale
raczej ze w szystkich sił moich starała się przyw ieść go do skut­
ku. Takie m ając poparcie, i ta k ą radę, nad k tó rą nie m ogłabym
znaleźć lepszej, bo pochodzącą od doradcy, dobrze znającego
się na rzeczy i długiem doświadczeniem nauczonego, na niej
postanow iłam poprzestać, i nikogo więcej o zdanie nie pytać.
Pewnego dnia,_ gdym gorąco polecała Bogu tę spraw ę, Pan
rzekł do mnie: „żadną m iarą nie cofaj się od zam iaru zało­
żenia klasztoru ubogiego. J e s t to wola Ojca i moja, J a cię
wspom ogę.“ Słyszałam te słowa w chwili wielkiego zachw y­
cenia, i takie z nich wielkie sk u tk i w sobie uczułam, że ani na
chwilę w ątpić o tern nie mogłam, iż pochodziły one od Boga.
Innym razem znowu powiedział mi te słowa: „—W dochodach
je s t zam ięszanie.“ D odał do tego inne jeszcze słowa na po­
chwałę ubóstw a, i dał mi zapewnienie, że kto Jem u służy,
tem u nie zabraknie czego potrzeba do życia. J a też, co do
mnie, tego braku nigdy się nie lękałam . Odm ienił także P an
serce mojego teologa, to je st onego Ojca Dom inikanina, iż od­
wołał to, co przedtem ta k mi zalecał, bym nie zakładała klasz­
toru bez dochodów. Dow iedziaw szy się o tern, i mając za so­
324 ROZDZIAŁ XXXV

bą ta k poważne zdania, zupełnie ju ż byłam szczęśliwa, i posta­


nowiwszy żyć z jałm użny dla miłości Bożej, ta k się czułam bo­
gatą, ja k gdybym posiadała w szystkie skarby świata.
W tym że czasie, prow incyał mój zdjął ze mnie rozkaz
i obediencyę, nakazującą mi zostaw ać w domu tej pani, pozo­
staw iając mi jed n ak do woli, czy odjechać zaraz, jeżeli chcę,
czy też zatrzym ać się tam jeszcze jak iś czas, jeśli ta k wolę.
W łaśnie wówczas w klasztorze moim m iały się odbywać w y­
bory, i doniesiono mi stam tąd, że niektóre siostry zam yślają
włożyć na mnie ciężar przełożeństwa. Sama już myśl o tern ta-
kiem była dla m nie udręczeniem, że jakkolw iek nie masz ta k sro­
giego m ęczeństwa, któregobym nie była ochotnie gotow a ponieść
dla miłości Bożej, przecie na podjęcie tego brzem ienia czułam,
że żadną m iarą zdobyć się nie potrafię. Pom inąw szy naw et
niezm ierną trudność kierow ania tak licznem zgromadzeniem,
i niezwalczony w stręt mój do wszelkich przełożeństw i urzędów,
od k tórych też zawsze się uchylałam , widziałam w tern głó­
wnie dla sumienia mego groźne bardzo niebezpieczeństwo.
D ziękow ałam więc Bogu, że mnie tam na ten czas nie będzie,
i napisałam do sióstr dla mnie przyjaznych, prosząc by na mnie
nie głosowały.
Gdy tak cieszyłam się, że nie jestem w tej wrzawie, Pan
rzekł do mnie: „Nie wzbraniaj się jechać. Pragniesz krzyża,
tam on czeka ciebie, i dobry. Nie uchylaj się od niego. Jed ź
odważnie, i zaraz; J a będę pomocnikiem tw oim “. Rozkaz ten
bardzo mię zasm ucił; nie m ogłam się pow strzym ać od płaczu;
byłam pewna, że krzyż mi zapowiedziany, będzie to przełożeń-
stwo, a ja w żaden sposób nie mogłam w yrobić w sobie prze­
konania, by to było z dobrem duszy mojej, i nie m iałam serca
tem u się poddać. Spowiednik, gdym mu całą rzecz przedsta­
wiła, kazał mi jechać jaknajprędzej, gdyż widocznie, mówił,
będzie to rzecz doskonalsza, dodał jednak, że ponieważ dość
będzie, gdy zdążę na w ybory, mogę, ze względu na wielkie
upały, zatrzym ać się jeszcze kilka dni, aby m i podróż nie za­
szkodziła. Ale P an inne m iał zam iary, i ta k zrządził, że trze­
ba było bez odkładania się poddać. Uczułam nagle nieopisany
niepokój w duszy, odbierający mi zupełnie możność skupienia
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TERESY . 325

się na m odlitwie; wciąż mi stało na myśli, że przeniew ierzam


się rozkazow i Pańskiem u; że wolę zostaw ać gdzie m i p rzy je­
m nie i wygodnie, niż w ystaw ić się na cierpienie, na k tó re On
mi iść każe; że cała m oja służba Boża kończy się na słowach;
i kiedy wiem, że tam jadąc, uczynię rzecz doskonalszą, czemuż
więc się ociągam? m am od tego umrzeć, to umrę; a przy ty ch
m yślach, nieznośny ucisk na duszy, i zupełne odjęcie wszelkie­
go sm aku w m odlitw ie. Doszłam w końcu do takiego stanu,
że i spowiednik, widząc udręczenie moje, i ta k samo ja k ja,
natchnieniem Bożem wiedziony, kazał mi ju ż jechać bez odkła­
dania. U dałam się więc do pani domu, błagając by raczyła
m nie puścić. Ona tak żywo odczuła to żądanie moje, że była
to nowa męka; tern trudniej było jej rozstać się ze mną, że
przyjazd mój wiele ją b y ł kosztow ał zachodu, nim wreszcie,
po wielu naleganiach uzyskała nieodzowne nań zgodzenie się
prow incyała.
W idząc tak głęboką boleść jej, obawiałam się, że będzie
się sprzeciwiała odjazdowi mojemu, ale że była to osoba bardzo
bogobojna, więc gdy prócz wielu innych powodów w ym ieni­
łam jej ten, że chodzi tu o rzecz ważną, do służby i chw ały
P ańskiej się odnoszącą, gdy nad to dałam jej nadzieję, że będę
mogła znowu ją odwiedzić, w końcu, choć z w ielką trudnością,
zgodziła się. Co do mnie, nie czułam podobnej trudności, bo
skoro rozum iałam , że to co czynię, je st rzeczą doskonalszą, i że
czyniąc ją służę Bogu, zadowolnienie, jakie czułam z tego, że
m ogę zadowolnić Jego, uśm ierzało we mnie boleść rozstania się
z oną panią, odjazdem moim ta k zasmuconą, ja k również z wie­
loma innym i, k tó ry m dużo zawdzięczałam, m ianowicie z Ojcem
jezuitą, spowiednikiem moim, z k tórym mi było bardzo dobrze.
Im żywiej czułam wielkość pociech, k tó ry ch się dla m iłości
P ana zrzekałam , tern większe z u tra ty ich m iałam wesele. Nie
mogłam pojąć, czem to się dzieje, w idziałam w sobie wyraźnie
dwie rzeczy ta k sprzeczne: cierpienie w duszy, a lubość, i we­
sele, i radość z tego cierpienia. Całkiem już byłam pocieszo­
na i spokojna, znów m ogłam po dawnem u całe godziny zosta­
wać na bogom yślnej m odlitw ie. W iedziałam , że po to jadę,
aby dostać się w ogień, bo ta k mi P a n był przepowiedział, że
326 ROZDZIAŁ XXXV

ja d ę po to, aby nosie wielki krzyż, _ choć wyobrażenia nie mia-


^ w lelklm >Ja k g ° potem doznałam ,—a mi-
to jechałam z ochotnem weselem, i przykrzyło mi się że
p a6 “ °agęb si* w ten bój, skoro ta k a je s t wola
Pańska bym gopodjęła; taką to siłę, i dzielnośćzsyłał na mnie
P an w Boskiej wielmożności swojej i napełniał nią niemoc m oję
. • } Nie ™°głam ’ powiadam, pojąć ja k to być może; ale obja­
śniałam sobie tę tajem nicę takiem porównaniem: G dybym m iała
klejnot ja k i kosztowny, albo inną ja k ą rzecz bardzo mi miła
a dowiedziałabym się jakim bądź sposobem , że ktoś, kogo k o ­
cham, więcej niż samą siebie, i więcej dbam o zadowolnienie
jego niz o własną m oję przyjem ność, pragnie ten k lejnot czy
tę rzecz posiadać: z przyjem nością, dla m iłości jego, pozbyła­
bym się tej rzeczy, k tó ra mi tak ą przyjem ność sprawowała, aby
jem u zrobić przyjemność; i przyjem ność ta zrobienia m u przy­
jem ności, przewyższając własną przyjem ność moję, zatarłaby
we mnie nieprzyjem ność obywania się bez teg o klejn o tu czy tej
rzeczy mi drogiej, i postradania przyjem ności, ja k ą z niej mia-
am j f a k l . W t6m zdarzeniu- choć chciałam się smucić na
mysi, że odjeżdżam od osób, które tak bardzo bolały nad swem
rozstaniem się ze mną, co samo już, przy wdzięcznem, jak ie z na­
tu ry mam sercu, byłoby mi w innym czasie dostatecznym po-
wo em do wielkiego żalu i cierpienia, teraz, choć chciałam
powtarzam , smucić się nie mogłam. W iele też, ja k się przeko­
nałam na miejscu, na tern zależało, bym ani o dzień dłużej nie
zwlekała, bo chodziło o spraw ę tego kochanego domu, która
gc y ym wówczas jeszcze była się zatrzym ała, nie wiem ja k b y
była m ogła zakończyć się pomyślnie.
O najłaskaw sza wielmożności Boga! nieraz zdumiewam
się na samo wspomnienie tej szczególnej pomocy, ja k ą dobroć
Jeg o raczyła mię wspierać, aby stanęło to ustronie Boże — bo
takiem , mocno wierzę, ono jest, - ten przybytek, w którym
Boska miłość Jego z roskoszą przebyw a, jak o sam raz na mo-
itw ie raczył mi to objawić, mówiąc do mnie te słowa: —
„Goriro, ten dom je s t dla m nie rajem roskoszy“. Jak o ż sam
widocznie w ybrał te dusze, które do niego pociągnął, a w k tó ­
rych zgrom adzeniu żyjąc, wielkie, wielkie mam zaw stydzenie
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 827

Nie byłabym nigdy śmiała się spodziewać, że ich znajdę tyle,


a tak doskonałych i ochotnie sposobnych do tego rodzaju ży­
cia, w takiej ciasności i ubóstw ie, i ustaw icznej m odlitw ie,
a one z takiem weselem i z takiem uszczęśliwieniem to jarzm o
święte noszą, że każda z nich uw aża siebie za niegodną tej ła
ski, k tó ra ją w takie m iejsce przyw iodła; niektóre z nich zw ła­
szcza, k tóre P an powołał z wielkich m arności i okazałości świa­
tow ych, gdzie według pojęć św iata m ogły żyć szczęśliwe,
a takiem je tu P an w dwójnasób szczęściem obdarzył, iżjasno
widzą i uznają, iż za jedno, co opuściły, otrzym ały stokroć
tyle, i słów i serca im nie starczy na dziękczynienie Boskiej
hojności Jego. Inne, które już były dobre, gdy przyszły, uczy­
nił jeszcze lepszemi. Młodym dziew czątkom daje m ęstwo i zro ­
zumienie, aby poznały, jako ju ż i na tej ziemi nie masz w ię­
kszego spokoju i szczęścia nad tak ie życie w zupełnem odłą­
czeniu od rzeczy tego świata, ta k iż tego szczęścia dostąpiw ­
szy, niczego już więcej, prócz nieba, pragnąć nie zdołają. S tar­
szym i słabow itym dodaje sił, i dotąd zawsze dodawał, tak, iż
na równi z drugiem i znoszą bez szkody wszelkie nasze suro­
wości i um artw ienia.
O Panie mój, jakże jaw nie okazuje się, żeś Ty je s t wszech­
mogący! Próżna rzecz, szukać racyi na to, czego Ty chcesz;
bo wyżej nad wszelką racyę i wszelki rozum przyrodzony, Ty,
cokolwiek chcesz, czynisz ta k możliwem, iż jasno stąd poznać,
że dość tylko kochać Cię na praw dę, i dla miłości Twojej opu­
ścić w szystko, aby nam , za cudowną spraw ą tw oją, wszystko
było łatwem . Praw dziw ie mówi Król Psalm ista, że pozorną
tylko je st praca w pełnieniu przykazania tw ego '); ja, Panie,
pracy w niem nie widzę, ani rozum iem tego, ja k może kom u
być ciasną droga, k tóra prow adzi do Ciebie. W m oich oczach,
je s t to królew ska droga, a nie w ązka ścieżka: droga taka, że
ktokolw iek na praw dę w stąpi na nią, ten idzie po niej bezpic
cznie. Nie masz na niej w ertepów bezdrożnych, ani kam ieni
obrażenia, okazyi, mówię, do grzechu. Ścieżką, niebezpieczną
ścieżką, i praw dziw ie wązką drogą ja zowię tę, k tó ra z jednej

i) Ps. 93, 20. Qui fingis laborem in praecepto.


328 ROZDZIAŁ XXXV

strony wiedzie ponad głęboką, spadzistą przepaścią, a z drugiej


strony ciągnie się samym brzegiem strom ego urw iska; idący
m ą niebaczny, nim się spostrzeże, stoczy się w dół z tej czy
z drugiej strony i m arnie się rozbije. K to Ciebie praw dziw ie
miłuje, Dobro moje najw yższe, ten idzie bezpiecznie szeroką,
królewską drogą, daleką od urw isk i przepaści. Ledwo się na
chwilę zachwieje, a Ty już, Panie, przy nim jesteś, i rękę mu
podajesz; i jeśli jedno Ciebie m iłuje, a nie rzeczy tego św iata,
żaden upadek, ani naw et wiele upadków, nie będą mu na zgu-
bę,^ bo idzie niziną pokory. Nie pojm uję, czego ludzie ta k się
boją wstąpić na drogę doskonałości. Oby Pan, wedle Boskiego
m iłosierdzia swego, dał nam w szystkim zrozumieć, ja k niepe­
wną je s t droga wśród ty lu jaw nych niebezpieczeństw , grożą­
cych temu, kto idzie za tłum em , a jako praw dziw e bezpieczeń­
stwo ten ty lko znajdzie, kto w yprzedzając pospólstwo żyjących
tylko dla ziemi, dąży naprzód drogą Bożą. Miejmy oczy utkw io­
ne w Nim, i nie obaw iajm y się, by miało ukryć się przed na­
mi to słońce sprawiedliwości, i pozostawić nas na drodze w cie­
mnościach: nie opuści On nas, i nie da nam zginąć, chybabyśm y
pierwsi opuścili Jego. Tylu ich jest, którzy nie boją się w cho­
dzić m iędzy lwy drapieżne, gotow e każdej chwili rozszarpać
ich, to je s t m iędzy uciechy, i gody, i honory, i inne tego ro ­
dzaju, ja k św iat je zowie, roskosze; a tu, gdy chodzi o życie
cnotliw e, zmam ieni przez diabła, boją się lada myszy! N iestety
i ja byłam jed n ą z nich! Po tysiąc razy zdum iewam się nad
takiem zaślepieniem mojem; po dziesięć tysięcy razy chciała­
bym się rozpłynąć we łzach żalu i skruchy; chciałabym wiel­
kim głosem na w szystek św iat ogłosić ślepotę i złość moję,
aby ci ślepi, przykładem moim ostrzeżeni, otw orzyli oczy
i przejrzeli. Niech je im otw orzy Ten, k tó ry sam w dobroci
swojej mocen je s t ślepych oświecić, a niech nie dopuszcza tego,
bym ja kiedy jeszcze na nowo oślepła. Amen.
ŻY CIE Ś W IĘT EJ TERESY. 329

R O Z D Z IA Ł X X X V I.
0 tem samem, dokończenie. Jak wreszcie sprawa podjęta doszła do skutku,
i stanął ten klasztor chwalebnego świętego Józefa. Jak wielkie prze­
ciwieństwa i prześladowania podniosły się przeciw siostrom, za
pizywdzianiem habitu. Jakie cierpienia niezmierne i pokusy
przebyła sama, i jako z tego wszystkiego Pan ją zwy-
cięzko wyprowadził, na cześć i chwałę swoje.

Opuściwszy ono m iasto, w racałam na miejsce m oje z wiel-


kiem weselem ducha, z całego serca i z ochotną wolą gotow a
na wszystko, cokolw iek się Panu spodoba na mnie dopuścić.
Ledwo wróciłam do domu, tegoż samego wieczoru nadeszło po­
zwolenie na fundacyę naszego klasztoru i Brewe rzym skie ').
Mocno byłam zdum iona tym dziwnym zbiegiem rzeczy; wszy­
scy też, którym wiadomo było, w jak i naglący sposób P an był
mię skłonił do pow rotu, nie mniej odemnie się zdumiewali,
przekonaw szy się, ja k koniecznie przyjazd mój był potrzebnym ,
1 ja k w pom yślnej chwili P an mię do dom u sprow adził. Z a­
stałam bowiem i biskupa, i świętego b rata P io tra z A lkantary,
i drugiego pana bardzo pobożnego *), k tó ry gościł u siebie te ­
go męża świętego, bo dom jego dla sług Bożych zawsze stał
otworem , dając im schronienie i opiekę. Oba oni podjęli sta­
rania u biskupa o przyjęcie nowego klasztoru pod władzę
i opiekę jego; nie m ała to była łaska, ze w zględu na zupełne
ubóstwo fundacyi, nie m ającej posiadać żadnych dochodów; ale

') Brewe fundacyjne, datowane z d. 6 lutego 1562, roku trzeciego pa­


nowania Piusa IV, wydane było na imię Guiomar’y de Ulloa i matki jej, Al-
doncyi de Guzmau. Zawierało ono upoważnienie do założenia w Awili, w sa­
mem mieście łub w pobliżu, i pod władzą Biskupa miejscowego, klasztoru żeń­
skiego zakonu Góry Karmelu, według pierwotnej, ścisłej reguły; przyznawało
zakonnicom tego klasztoru wszelkie prawa i przywileje, przysługujące drugim
domom tegoż zakonu; zabraniało komubądź obcemu wtrącać się do nich i nie­
pokoić je; wreszcie wykonanie tych rozporządzeń poruezało przeorowi nieza­
leżnego od żadnej dyecezyi klasztoru Magacele, naczelnemu kapelanowi kościoła
Toletańskiego i archidiakonowi kościoła Segowia’ńskiego (Ob. Historia ogólna
Karmelitów Bosych , ks. II. r. XVII).
') Franciszka de Salcedo.
330 ROZDZIAŁ XXXVI

biskup ta k był przychylnie usposobiony dla dusz, pragnących


i gotow ych bez podziału służyć Panu, że i nam od razu w ielką
okazał życzliwość, i odtąd zawsze klasztor nasz łaską i opieką
swoją otaczał. W szystko to, i uzyskanie aprobaty biskupiej dla
naszej fundacyi, i zapewnienie jej poparcia i pom ocy od różnych
osób, przez niego przychylnie dla nas usposobionych, było,
rzec mogę, dziełem tego świętego starca. G dybym nie była
przyjechała na tę pom yślną chwilę, nie wiem, powtarzam , jak
to w szystko byłoby przyszło do skutku; bo mąż ten św ięty
krótko bawił w mieście, nie cały tydzień, o ile pam iętam , i do
tego jeszcze wciąż był słaby, a bardzo niezadługo potem Pan
go zabrał do siebie '). Na to tylko, mogłoby się zdawać, Pan
w Boskiej łaskaw ości swojej o tyle jeszcze przedłużył mu ży­
cie, ażeby doprow adził do końca tę sprawę; bo już od dawna,
od dwóch lat przeszło, jeśli się nie mylę, stan zdrow ia jego
bardzo był groźny.
W szystko to się robiło w wielkim sekrecie, bo inaczej
nicby się nie było zrobiło, dzięki bardzo nieprzychylnem u dla
nas, ja k się następnie okazało, usposobieniu m iasta. Z rządze­
niem Boskiem, zachorow ał w tym czasie jeden z powinowa­
ty ch m oich 2); żona jego była nieobecną, skutkiem czego chory
w takiem zostaw ał opuszczeniu, że pozwolono mi przenieść się
do niego i pielęgnować go. Ta nieobecność m oja w klasztorze
po k ry ła kroki i zachody m oje około spraw y naszej, i nikt
w dom u o nich się nie dowiedział; ta i owa wpraw dzie czegoś
się dom yślała, ale podejrzeniom tym nie dawano w iary. Rzecz
dziwna! chory mój tak długo tylko chorow ał, ile było p o trze­
ba do załatw ienia sprawy; a skoro było potrzeba aby ju ż był
zdrów, to je s t kiedy mnie było potrzeba być już wolną od po­
sługi przy nim, a jem u dom opuścić i dla nas opróżnić, P an
n atychm iast mu zdrow ie przyw rócił, ta k iż sam nie mógł się
wydziwić ta k nagłem u w yzdrow ieniu swemu. Trudu i zachodu
w tym czasie użyłam nie mało: m usiałam jednocześnie i cho­
rego doglądać, i biegać od jednego do drugiego, dla w yrobie-

>) 18 października 1562. 5) Jan de Ovalle, mąż Joanny de Alinmada.


Ob. na końcu Dodatek I.
ŻY CIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 331

nia aprobaty, i robotników pilnow ać i naglić, aby prędzej koń­


czyli urządzenie domu i przerobienie go na klasztor, bo w chw ili
przyjazdu mego wiele jeszcze brakow ało do końca. P rzyjaciółka
m oja nie była ze mną; zdawało nam się, że lepiej by nie była
na m iejscu, aby obecność jej przy tych robotach nie zwróciła
na nie uwagi nieprzychylnych; a czułam, że wszystko zależy
na ja k najw iększym pośpiechu, z wielu różnych względów,
a szczególnie dla tego, że każdej chwili bałam się, by mnie
nie wezwano na pow rót do klasztoru. Tak wielkie z tern wszy-
stkiem m iałam utrapienia, że już m yślałam , że to je st on krzyż,
zapow iedziany mi od Pana; choć jednak zdaw ał mi się małym,
w porównaniu z tym wielkim, jakiego po słowach P ańskich się
spodziewałam .
Gdy wreszcie już wszystko było gotowe, w sam dzień św.
B artłom ieja, z łaski i m iłosierdzia Pańskiego, kilka w stępują­
cych przyw działo habit '). N ajśw iętszy Sakram ent został do
kościółka naszego wprowadzony, i klasztor ten nasz, pod we­
zwaniem najchw alebniejszego Ojca naszego, świętego Józefa,
prawom ocnie i z wszelkiemi upoważnieniam i w ładzy kościelnej
został ustanow iony, roku tysiącznego pięćsetnego sześćdziesią­
tego i drugiego. W łożenia habitów ja dopełniłam , w obecności
dwu sióstr z tam tego dom u naszego, chwilowo pozostających

') Było ich cztery: Antonina de Henao, krewna św. Teresy, która wstę­
pując do Karmelu, otrzymała imię Antoniny od Świętego Ducha; Marya de Paz,
w zakonie Marya od Krzyża; Urszula de Revilla, która i w klasztorze zacho­
wała dane jej na Chrzcie imię Urszuli od Świętych, i Marya z Awili, w zako­
nie Marya od św. Józefa; wszystkie cztery dusze wybrane i mężne, które za­
pałem miłości Bożej i wysoką świętością życia swego w zakonie, okazały się
godnemi wyboru, jaki z nich uczyniła święta założycielka, aby, jak powiada
„przykładem swoim założyły jakoby fundament, na którymby się zbudowało
to życie wysokiej doskonałości i modlitwy, które sobie za cel zakładałyśmy.“
W tymże czasie i Święta zamieniła rodowe nazwisko swoje na to piękne imię
Teresy od Jezusa, pod którem miał ją znać i wzywać wszystek Kościół Ka­
tolicki. Odtąd to zrzeczenie się nazwy rodowej, umarzające ostatnie ślady
i wspomnienia życia świeckiego, przyjęło się w Karmelu jako prawo niezmien­
nie podziśdzien się zachowujące Magister Gaspar Daza, w nagrodę za swoję
dla świętej założycielki życzliwość, w onym dniu odrodzenia się Karmelu, do­
stąpił tego szczęścia i zaszczytu, że na mocy delegacyi biskupiej dano mu było,
332 ROZDZIAŁ XXXVi

poza m uram i klasztoru. Dom, w którym urządziłyśm y nasz kla­


sztor, kupiony był, ja k mówiłam, dla lepszego ukrycia rzeczy,
n a imię powinowatego mojego; w nim on m ieszkał w czasie
choroby swojej, i ja , za upoważnieniem, m ieszkałam przy nim.
W tern w szystkiem jednak, nie chcąc ani w punkcie najm niej­
szym rozm inąć się z posłuszeństw em , k roku jednego nie zro­
biłam , nie zasięgnąwszy pierwej zdania uczonych teologów,
i w całej tej spraw ie polegałam na ich zapew nieniu, że zam ie­
rzona fundacya wielki przyniesie pożytek całemu zakonowi, że
zatem, choć zmuszona jestem działać potajem nie i ukryw ać się
przed moimi przełożonym i, m ogę przecie bezpiecznie robić co
do mnie należy dla uskutecznienia jej. G dyby mi byli powie­
dzieli, że je st w tym zam iarze moim choćby najm niejsza nie­
doskonałość, nie raz, ale tysiąc razy byłabym się w yrzekła mego
klasztoru. Zdaje mi się, że mogę ta k tw ierdzić z wszelką pe­
wnością; bo jakkolw iek pragnęłam założenia tego klasztoru dla
zupełnego odłączenia się od świata, i odpowiedzenia, jakbym
zdołała najdoskonalej, i pod ściślejszą klauzurą, pow ołaniu m e­
mu, zawsze jednak pragnęłam go z tern zastrzeżeniem , że gdy­
bym się przekonała, iż z większą chwałą Bożą byłoby wyrzec
się go zupełnie, w yrzekłabym się natychm iast, ja k to w innem

w nowym kościele św. Józefa Awilańskim pierwsza zanieść Ofiarę Mszy świę­
tej i Najświętszy Sakrament wprowadzić, a po Mszy świętej dopełnić obrzędu
obłóczyn onych czterech nowicyuszek. Dwie siostry z klasztoru Wcielenia,
o których obecności na tym akcie radosnym Święta wspomina, były to wy­
mienione już wyżej (r. XXXII) siostry jej cioteczne, Agnieszka i Anna de Ta­
pia; oprócz nich, uczestniczyli jeszcze w onym uroczystym obrzędzie Gonzalez
de Aranda, Julian z Awili, Franciszek de Salcedo, i Jan de Ovalle z żoną,
Joanną de Ahumada. Guiomar de Ulloa, z konieczności, jak widzieliśmy wy­
żej, nieobecna, sercem tylko w tym wielkim dniu dzieliła radość świętej swej
przyjaciółki; święty zaś Piotr z Alkantary, Piotr Ybanez, i Baltazar Alvarez,
jakoby z urzędu świadkowie w imieniu trzech zakonów, franciszkańskiego, do­
minikańskiego i Jezusowego, i wierni, jak widzieliśmy, a dzielni Świętej w do­
konaniu jej dzieła pomocnicy, z rozradowaniem duszy zanosili Bogu, każdy
w swoim klasztorze, Ofiarę dziękczynienia, iż wreszcie na niepoźytych pod­
walinach stanął ten Karmel, o którym Pan był przepowiedział świętej oblu­
bienicy swojej, że będzie „jasną gwiazdą, która blask swój na wszystek świat
rozszerzy.“
ŻYCIE ŚW IĘ TE J TERESY. 333

zdarzeniu uczyniłam z zupełnym spokojem i swobodą ducha.


Teraz ju ż czułam w sobie ja k b y zadatek ja k i chw ały i radości
niebieskiej, gdy widziałam P ana w N ajśw iętszym Sakram encie
w pośród nas m ieszkającego, i te cztery sieroty, ubogie, ale
wielkie służebnice Boże, którym , przyjąw szy je bez posagu,
wstęp do tego świętego schronienia otworzyłam . Bo tego od
początku chciałam i to głównie m iałam na myśli, by pierwsze
zwłaszcza do tego domu w stępujące, takiego ducha były, iżby
przykładem swoim założyły jak o b y fundam ent, na którym by
się zbudowało to życie wysokiej doskonałości i m odlitw y, które
sobie za cel zakładałyśm y, i aby przez nie dokonało się dzieło
takie, jakiem rozum iałam dobrze że dom ten być powinien,
na większą chwałę Pańską, na godne uczczenie świętego szka-
plerza chwalebnej M atki Jego. To było, pow tarzam , najgorę­
tsze pragnienie moje, i dla tego radość m iałam , widząc tak
szczęśliwe spełnienia jego początki. I to także wielką było dla
mnie pociechą, że zdołałam w ykonać to, co P an szczególnie był
mi zalecił, że wzniosłam w tem mieście kościół pod wezwaniem
chwalebnego Ojca mojego, świętego Józefa, jakiego tu przed­
tem nie było. Nie iżbym sądziła, bym sama w tej sprawie co-
kolwiekbądź zrobiła; tej m yśli nigdy nie m iałam i nie mam:
wiem-ci że wszystko czyni Pan; co w tej spraw ie było m ojego,
to miało w sobie ty le niedoskonałości, że raczej, widzę to do­
brze, je s t tu czego mię obwiniać, niż za co m i dziękować. Ale
wielką przecie z tego radość miałam, że Boska łaskawość P ana
m ojego raczyła mię, choć tak grzeszną, użyć za narzędzie do
ta k wielkiej sprawy; i ta k się tem czułam uszczęśliwioną, że
w wielkiem zachw yceniu m odlitw y jak o b y od siebie odeszłam.
Gdy już w szystko się skończyło, w trz y czy cztery godzi­
ny po dopełnieniu obrzędu, diabeł w ydał mi w alkę wewnętrzną,
ja k ją tu opowiem. Nasunął mi na myśl, czy nie było to grze­
chem, co ja zrobiłam; czy nie zgrzeszyłam przeciw posłuszeń­
stwu, podejm ując tę fundacyę, bez zgodzenia się i rozkazu pro-
wincyała, k tó ry dobrze czułam że mógł się obrazić tem , że
oddałam klasztor pod władzę biskupa, nie uprzedziwszy jego;
choć z drugiej strony, skoro sam odmówił uznania naszej fun-
dacyi, nie powinienby, zdawało mi się, gniewać się o to, tem
334 ROZDZIAŁ XXXVI

bardziej że ja, co do siebie, nie zmieniałam obediencyi; a czy


te, które tu żyć mają, będą zadowolnione z takiej ciasnoty
i z ta k ścisłej klauzury? czy nie zabraknie im chleba i pier­
wszych potrzeb do życia? czy to nie szaleństwo z mojej strony,
że wdałam się w tak ą spraw ę, kiedy mogłam spokojnie żyć
w moim klasztorze? T ylokrotne w yraźne rozkazy, jakie m iałam
od Pana, tyle zdań przychylnych i zachęt ze strony ludzi po­
ważnych i uczonych, k tórych rady zasięgałam, i tyle na ten
cel, nieustannych praw ie przez dwa lata przeszło, m odlitw dusz
pobożnych: wszystko to w onej chwili ta k m i wyszło z pamięci,
ja k gdyby nigdy nie istniało; pam iętałam tylko, że ja tak chcia­
łam, i że ta k mi się zdawało dobrze. W szystkie cnoty, i samaż
naw et w iara, w zupełnem zostaw ały we mnie zawieszeniu; nie
m iałam siły zdobyć się na żaden a k t miłości czy nadziei, na
odparcie tylu ciosów, jakiem i nacierał na mnie nieprzyjaciel.
Ja k ż e chcesz, szeptał mi jeszcze kusiciel, tak a schorzała m ie­
szkać w takiej ciasnocie? zkąd weźmiesż siły na taką surową
pokutę? na co było ci porzucać tam ten dom, tak i obszerny
i w ygodny, gdzie ci było ta k dobrze, gdzie ty le m iałaś dusz
przyjaznych ci i życzliwych? a te, z którem i tu ta j masz żyć, kto
wie czy będzie ci znosnem ich tow arzystw o? ^Yidocznie porwa­
łaś się na rzecz nad siły tw oje, a teraz tylko rozpacz cię
czeka. Snąć diabeł sam do tego cię namówił, abyś straciła po­
kój i swobodę ducha, i w tej rozterce wew nętrznej stała się
niezdolną do m odlitwy, i zatraciła duszę twoję. Takie i tym
podobne podszepty diabelskie nawałem mi się cisnęły do głowy,
tak iż nie było w możności mojej m yślić o niczem innem;
a przy tern w duszy sm utek, i odm ęt, i ciemności takie, że nie
ma wyrazów na opisanie ich. W idząc siebie w takim stanie,
poszłam nawiedzić N ajśw iętszy Sakram ent, chociaż i tam mo­
dlić się nie mogłam. B ył to tak i ucisk w ew nętrzny, że śmiało
go m ogę porównać z konaniem śmiertelnem. Mówić o tern
i zw ierzyć się z m ęką m oją nikom u nie śmiałam, bo jeszcze
nie m iałyśm y wyznaczonego dla nas spowiednika.
O Boże wielki, jak aż to nędza tego życia! Nie masz w niem
trw ałej pociechy, wszystko podlega odmianie. Przed chwilą je ­
szcze takie czułam uszczęśliwienie, że nie oddałabym go za ża-
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T ER E SY . 335

dne pociechy tej ziemi, a teraz toż samo, co było przyczyną


mojej radości, zamieniło się w tak ą mękę, iż nie wiedziałam
co z sobą począć. O, gdybyśm y chcieli z należną uw agą zasta­
nowić się nad odmianami i przygodam i tego życia, snąć każdy
nauczyłby się z własnego doświadczenia mało sobie ważyć wszel­
kie te, czy pociechy czy sm utki doczesne. Śmiem tw ierdzić, żo
była to jed n a z najboleśniejszych chwil, jak ie przebyłam w mem
życiu; duch mój, rzec mogę, przeczuw ał w szystkie cierpienia, j a ­
kie mię jeszcze czekały, lubo żadne z nich nie dorównywałoby
temu, które wówczas czułam, gdyby ono dłużej było potrw ało.
Ale Pan nie dopuścił tego, by zbytnie się przedłużyło cierpie­
nie biednej służebnicy Jego, i jak o nigdy w żadnem utrapieniu
mojern nie zostawił mnie samej, ta k i w tern p rzy b y ł mi na ra ­
tunek: promieniem światłości swojej oświecił mię i dał m i u j­
rzeć prawdę: iż całe to nagabanie było sprawą złego ducha,
k tó ry mię takiem i m am idłam i swemi chciał przerazić. W tedy,
zbierając w m yśli wielkie one postanowienia moje służenia P a ­
nu, i żądze cierpienia dla Niego, powiedziałam sobie, że chcąc,
te postanowienia w ykonać, nie powinnam szukać dla siebie spo­
koju: że ile poniosę trudu i mozołu, ty le też będę m iała zasługi,
i wszelkie cierpienia i strapienia wewnętrzne, gdy je przetrw am
dla służby Bożej, posłużą mi za czyściec. Słowem, czegożbym mia­
ła się lękać? wszak pragnęłam krzyża: czemuż go więc nie przyjąć-
kiedy się nastręcza tak i dobry, kiedy, im mocniej sprzeciw ia się
naturze, tern w iększy z niego zysk? jakże więc m iałoby mi za­
braknąć odwagi do służenia Temu, którem u ty le jestem winna?
Takiem i i tym podobnemi m yślam i dodawszy sobie ducha, i wiel­
ki sobie gw ałt zadając, złożyłam przed Najśw iętszym Sakra­
m entem przyrzeczenie, iż uczynię wszystko, co będzie w mej
mocy, aby otrzym ać pozwolenie przeniesienia się do tego domu,
i że, skoro będę m ogła to uczynić z bezpiecznem sumieniem,
ślubem się zobowiążę do klauzury. Zaledwom wym ówiła te sło­
wa, tejże chwili diabeł uszedł, pozostaw iając mię w spokoju
i zadowolnieniu wewnętrznem , k tóre odtąd nigdy już mnie nie
opuściły. W szelkie surowości, jakie się zachow ują w tym domu,
klauzura, p ra k ty k i pokutne i wszelkie inne um artw ienia, m ają
336 ROZDZIAŁ XXXVI

dla mnie słodkość niew ypow iedzianą, i prawdziwie mi się w y­


dają lekkiem i. Takie tu niezm ierne czuję uszczęśliwienie, że
nieraz zapytuję siebie, gdzie na całym świecie m ogłabym była
obrać sobie roskoszniejszy rodzaj życia. Nie wiem;, czy to
skutkiem tego w ew nętrznego zadowolnienia zdrowie teraz mam
lepsze niż kiedybądź, czy też P an ze względu na to, że potrze­
ba i słuszność tego w ym aga, bym się nie w yróżniała od d ru ­
gich, raczy to spraw iać na pociechę moję, że mogę, choć z tru ­
dnością znosić na równi z w szystkiem i wszelkie zachowujące
się u nas um artw ienia: dość, że wszyscy, k tórym wiadome są
z daw nych czasów ciągłe niemoce moje, nie m ogą się w ydzi-
wić, skąd na to siły biorę. Chwała bądź Jem u, k tó ry w szystko
to spraw uje, i którego m ocą niemoc nasza wszystko może! •
Choć walką przebytą silnie zmęczona, śmiałam się przecie
z diabła, skoro jasno się przekonałam , że była to jego sprawa.
Na to snąć P an dopuścił na mnie to przejście, abym z niego
poznała, ja k w ielką mi w tern łaskę uczynił, i od jak iej mię m ę­
ki uchował, że od czasu ja k jestem w zakonie, a jestem w nim
od dw udziestu i ośmiu lat, nigdy ani na chwilę nie doznałam
na sobie, co to znaczy, niezadowolnienie z powołania swego,
i na to także, abym za dostrzeżeniem w której z sióstr moich
podobnej pokusy, nie gorszyła się z niej, ale um iała nad nią
się ulitow ać i pocieszyć ją . Gdy już ta burza minęła, sądziłam,
że będę m ogła nieco się posilić i pójść na spoczynek, czego
bardzo potrzebowałam , bo całą noc praw ie oka nie byłam zm ru­
żyła, i kilka nocy poprzednich także zeszło mi na różnych kło­
potach i frasunkach, i we dnie również mocno byłam strudzona
przy rozm aitej robocie. Ale mi odpocząć nie dano. Skoro się ro ­
zeszła wieść o tern, co u nas się stało, wielkie, i w całem mieście
i w klasztorze naszym powstało wrzenie, i ja k już wyżej wspo­
m niałam , słuszne poniekąd b y ły ku tem u powody. N atychm iast,
przełożona przysłała mi rozkaz, bym się tejże chwili staw iła
w klasztorze. J a też, skoro mię doszło to poselstwo, bez zwłoki
pożegnałam siostry moje, mocno zasmucone, i poszłam. W ie­
działam dobrze, że czekają m ię nielada utrapienia; ale rzecz
była już zrobiona, więc mało się troszczyłam o resztę. Pom o­
dliłam się, w zyw ając P ana na pomoc, i błagając Ojca m ojego
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TERESY . 337

świętego Józefa, by mię przyw iódł na powrót do domu swego,


i ofiarując jem u wszystko, co będę m iała do zniesienia, urado­
wana bardzo, że mi się nadarza sposobność ucierpienia w czem-
kolwiek dla Pana i dla służby Jego. Byłam pewna, że skoro
się zjawię, będę wrzucona do karceru, z czego, przyznaję, by­
łabym bardzo rada, nie potrzebując w takim razie mówić z ni­
kim, i mogąc odpocząć nieco na samotności, ja k tego wielką
czułam potrzebę, po takiem z interesam i z ludźm i strudzeniu
się. Przełożona wszakże, gdym przyszła i zdała jej sprawę o so­
bie, nieco złagodniała; ale zgrom adzenie całe wezwało prowin-
cyała, pozostawiając sprawę do rozeznania jego. Gdy przyszedł
prowincyał, zostałam pozwana na sąd, z wielkiem rozradow a­
niem wewnętrznem , iż dano mi je st ucierpić nieco dla miłości
Pana, skoro czułam, że w tej sprawie nic nie zawiniłam przeciw
Boskiemu M ajestatowi Jego, ani przeciw zakonowi, którem u
owszem tak byłam oddana, że ochotnie i śmierć poniosłabym
dla niego, i o wzrost jego ze w szystkich sił moich się starałam ,
i niczego goręcej nie pragnęłam nad to, by zakw itł znowu
w całej swej pierw otnej doskonałości. W spominałam sobie na
sąd, którem u poddał się P an Jezus, i czułam dobrze, ja k w obec
niego ten mój sąd je st niczem. Uczyniłam m oję kulpę, ja k
gdybym w istocie była bardzo winną, bo i tak ą się wydawałam
tym , k tórzy nie znali powodów i całego sposobu postępowania
mego. P row incyał dał mi surowe napomnienie, choć nie tak su­
rowe ja k na nie zasługiwał rzekom y w ystępek mój, i ja k tego
spodziewać się mogłam po ciężkich, jakie doń zaniesiono na
mnie oskarżeniach. J a nie powiedziałam ani słowa na uniew in­
nienie siebie, bo takie z góry miałam postanowienie; prosiłam go
tylko o przebaczenie, i o pokutę, i żeby nie gniew ał się na mnie.
W niektórych rzeczach widziałam jasno, że obwiniają mię
niesłusznie, na przykład, że zrobiłam to w szystko przez próż­
ność, dla pokazania się i rozgłosu, i tym podobne rzeczy. Ale
w innych za to punktach nie mogłam nie uznać słuszności czy­
nionych mi zarzutów, mianowicie: że jestem gorsza od drugich;
że kiedy nie um iałam zachowywać wiernie reguły w tym kla­
sztorze, gdzie ona w tak wielkiem jest poszanowaniu, jakże te ­
raz śmiem przechodzić do drugiego domu, pod regułę surowszą?
Pisma Św. Teresy. T. I- 22
338 ROZDZIAŁ XXXVI

że daję zgorszenie ludowi, że zaprow adzam nowości. W szystko


to nie sprawowało mi najm niejszego zmięszania ani żalu, cho­
ciaż starałam się zachować postawę skruszoną, aby się nie zda­
wało, że słowa ich lekceważę. Nakoniec prowincyał kazał mi
w ytłóm aczyć się przed zgromadzeniem z postępow ania mego;
m usiałam więc usłuchać, i m ając w duszy spokój zupełny, przy
pomocy Pańskiej w taki sposób zdałam sprawę z wszystkiego,
że ani prow incyał ani siostry zgromadzone nie znaleźli za co
mię potępiać. Później jeszcze na osobności tłom aczyłam się
przed nim dokładniej, i tak go zadowolniły objaśnienia moje, że
obiecał mi, iż da mi pozwolenie przejścia do nowego klasztoru,
skoro tylko m iasto się uspokoi, bo w onej chwili wzburzenie
w calem mieście było wielkie, ja k zaraz opowiem.
Trzeciego czy czwartego dnia po tych w ypadkach, naczel­
nik i kilku radnych m iasta, tudzież kilku członków kapituły,
zebrali się na radę, i zgodnie uchwalili, że nowy klasztor pod
żadnym warunkiem nie może być cierpiany; że widoczna grozi
z niego szkoda miastu; że trzeba usunąć Najśw iętszy S akra­
m ent, i istnieniu nowej fundacyi na wszelki sposób koniec po­
łożyć. Zwołali następnie w szystkie zakony, po dwóch teologów
z każdego, aby każdy wypowiedział zdanie swoje. Jed n i m il­
czeli, drudzy nas potępiali, potem wszyscy uchwalili, że klasz­
to r powinien być bezzwłocznie zburzony. Jeden ty lko teolog
z zakonu świętego D om inika *), choć także nam był przeciwny,
nie samemu założeniu klasztoru wprawdzie, ale pozostawieniu
go bez dochodów,—w ystąpił w obronie naszej. Przedstaw iał, że

') Był to O. Dominik Banez, jeden z najsłynniejszych teologów wieku


swego. Urodził się w Medina del Campo; bardzo młodym jeszcze, r. 1544, wstą­
pił w Salmantyce do zakonu św. Dominika. Przez blisko piędziesiąt łat
z świetnem powodzeniem i rozgłosem wykładał teologię. Pozostawił po sobie
kilka uczonych dzieł, między któremi Komentarz jego do św. Tomasza, w sze­
ściu tomach in folio, słusznie największej sławy używa. Od czasu założenia
klasztoru św. Józefa w Awili, św. Teresa stale z nim utrzymywała przyjazne
stosunki; w ciągu ośmioletniego pobytu jego w Awili, jego sobie obrała za spo­
wiednika. Z jego rozkazu napisała swą Drogę do doskonałości. Mamy też kilka
listów jej, pisanych do O. Baneza, i wiele innych, w których mu najwyższe
oddaje pochwały. Banez umarł r. 1604, mając 77 lat. (Ob. Bolland., Acta
». Teresiae, p. 629).
Z y c i e św ię t e j teeesy. 339

nie je s t to rzecz, którąby godziło się tak od razu potępiać


i niszczyć; że potrzeba tu dojrzalszego zastanowienia, że nic
nie nagli, że zresztą sprawa ta należy do sądu biskupa. Temi
i tym podobnemi przedstaw ieniam i znacznie uspokoił um ysły
wzburzone; w pierwszej chwili tak a była powszechna zapam ię­
tałość, że prawdziwię dziwić się można, jak im sposobem nie w y­
konali natychm iast swojego na zgubę naszej fundacyi zamiaru.
W końcu stało się to, co się stać miało, i co się Panu podobało;
przeciw woli Jego, niczego nie mogli dokazać przeciwnicy nasi.
Zapewne, że w tern, co czynili, nie było z ich strony obrazy
Boskiej, bo zdawało im się, że pow ody m ają słuszne i chwa­
lebne, powodowali się gorliwością; ale ja przez nich dużo wy­
cierpiałam , i wraz ze mną wszyscy ci, którzy mi sprzyjali, choć
ich było niewielu, a którzy dotkliwe z tego powodu mieli do
zniesienia prześladowanie. T ak wielkie było wrzenie w pospól­
stwie, że o niczem innem nie mówiono, jedno o nas; a wszyscy
potępiali mię, i nachodzili prowincyała i przełożone moje, abym
była ukarana. To, co na mnie mówiono, ta k mało mię obcho­
dziło, ja k gdyby nic nie mówiono, owszem, raczej, zdaje mi się,
cieszyłam się z tej niesławy mojej. Bałam się tylko o dom, że­
by nie został zburzony, i nad tern bardzo cierpiałam , ja k nie
mniej i nad tern, że ci, k tórzy mię popierali, tak są przez pos­
pólstwo szarpani i takie z mojego powodu przechodzą u tra ­
pienia. Gdybym była m iała nieco żywej wiary, nie byłoby nd
to wszystko zakłóciło pokoju wewnętrznego; ale dość małego
uchybienia przeciw jednej cnocie, aby tern samem i drugie osła­
bły i ja k b y posnęły. B yłam więc w wielkim sm utku przez te
dwa dni, w które się odbywały one zgrom adzenia publiczne; aż
oto, w tern strapieniu mojem usłyszałam Pana, mówiącego do
mnie te słowa: — „Czego się lękasz? czy nie wiesz, że jestem
wszechmogący?“ przyczem dał mi zapewnienie,' że dom nie bę­
dzie zburzony. W ielkie stąd było pocieszenie moje.
Miasto wytoczyło sprawę, z przedstaw ieniem swojem, przed
E adę królewską. Skutkiem tego, przyszedł stam tąd rozkaz za­
rządzenia ścisłego badania, co i ja k się stało. W szczął się wielki
proces. Miasto wysłało przedstawicieli swoich do dworu; i nasz
klasztor powinienby był wysłać swoich, ale nie miałam za co
340 ROZDZIAŁ XXXVI

i nie wiedziałam co począć. P an zaradził potrzebie. Prowin-


cyał nie zabraniał mi zajmować się tą sprawą: jako mąż po­
bożny i sprzyjający w szystkiem u co dobre, choć nie popierał
jej, nie chciał jej przecie przeszkadzać, a że zw lekał z upowa­
żnieniem mnie do przeniesienia się do nowego domu, nie było
to przez niechęć, jedno dla tego, że chciał doczekać, aż się w szy­
stko uspokoi i ułoży. Tym czasem tam te służebnice Boże po­
zostaw ały same '), i więcej m odlitw am i swemi przyczyniały
się do pom yślnego obrotu rzeczy, niż ja w szystkiem i rokowa­
niam i mojemi; choć one mię dużo zachodu kosztowały. Chwi­
lam i zdawało się, że w szystko przepadło; raz mianowicie, w nieo­
becność prow incyała, i na dzień przed przyjazdem jego, przeo­
rysza zakazała mi wszelkich dalszych starań, co znaczyło, po­
rzucić wszystko. Zaniosłam w tedy instaDcyę do Boga, i powie­
działam Mu:—Panie, dom to nie mój, dla Ciebie założony jest;
teraz więc, kiedy niema komu oń się starać, Ty, Panie, rób.
Po tej modlitwie, ta k mi było spokojnie i wesoło na sercu, jak
gdybym cały św iat miała na usługi moj e do pilnowania tej spra­
wy, i pewna byłam pom yślnego jej skutku.
Pew ien kapłan 2), wielki sługa Boży, gorliw y poplecznik
w szystkiego co ma związek z doskonałością chrześcijańską, k tó ­
ry i przedtem zawsze mię popierał, udał się na dwór, dla do­
glądania spraw y naszej, i wiele sobie z tern pracy zadawał.
Podobnież i on świętobliwy pan, o k tórym już kilkakrotnie mó­
wiłam 3), bardzo żywo zajm ował się naszą sprawą i na wszelki
sposób jej bronił, nie zważając na wielkie, jakie z tego powo­
du musiał znosić kłopoty i prześladow ania; zawsze i we wszy-
stkiem m iałam w nim prawdziwego ojca, i dotąd mam. Taką
w ty ch rzecznikach naszych P an wzbudzał o tę spraw ę gorli-

>) Dzięki jednak magistrowi Gasparowi Daza, któremu Biskup był


pieczę o nich polecił, w duchownych potrzebach swoich nie cierpiały niedo­
statku. Odprawiał im codzień Mszę świętą, Sakramenta administrował, nauki
do nich miewał. Odbywały regularnie kapituły według przyjętego porządku,
i umartwienia regułą przepisane wiernie zachowywały. W chórze tymczasowo
odmawiały Małe Officyum Najświętszej Panny, czekając na przybycie św. Te­
resy, która miała ich nauczyć odmawiania Wielkiego Offiicyum z Brewiarza.
*) Gonzalez de Aranda. :ł) Franciszek de Salcedo.
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T E R E S Y . 341

wość, że każdy ją poczytyw ał sobie jak b y za własną, jak b y


w niej chodziło o własne ich życie lub honor; w istocie zaś
o nic innego im nie chodziło, jedno o to, że w obronie tej spra­
wy widzieli obronę służby i chw ały Pańskiej. Podobnież i te ­
go kapłana, o którym było wyżej '), a k tó ry także był jednym
z tych co nam sprzyjali, P an Bóg bardzo widocznie w spierał
w tern, co czynił na naszę obronę. Biskup był go posłał od
siebie na jedno wielkie zgrom adzenie, na którem radzono o na­
szym klasztorze; był tam sam jeden przeciw wszystkim , a je d ­
nak, za pomocą pewnych fortelów, których użył w mowie swo­
jej, zdołał ich w końcu na chwilę ułagodzić, i tym sposobem,
choć ani on ani n ik t nie byłby wówczas potrafił na długo uś­
m ierzyć tej zapam iętałości, z ja k ą wciąż na nowo, ja k to mó­
wią, na zabój dom agali się zburzenia klasztoru, przynajm niej
zyskało się na czasie. B ył to ten sam słu g a Boży, k tó ry dawał
siostrom habity i wprow adził do nas N ajśw iętszy Sakram ent,
za co niem ałe w ycierpiał prześladowanie. W ojna ta trw ała
blisko pół roku; w szystkie utrapienia, przez jak ie w tym czasie
się przeszło, po szczególe opowiadać, byłoby za długo.
Dziwowałam się w sobie tej zawziętości, z ja k ą diabeł tak
w szystkie siły swoje w ytężał przeciwko garstce słabych kobie­
cin, i jakim sposobem cały ogół mógł przyjść do wniosku, że
dwanaście zakonnic z przeoryszą, bo nigdy ich niem a być wię­
cej,—mówię to do tych, k tó rz y się tem u postanowieniu sprzęci
wiali,—i to ta k surowe i u k ry te życie wiodących, mogą całe­
mu m iastu grozić ta k wielką szkodą. Czy dla nich w tern szko­
da czy zysk, to już własna ich sprawa; ale żeby przynosiły
szkodę miastu, na to, zdawałoby się trudno wynaleźć dowód
rozsądny; a oni jed n ak tyle ich wynaleźli, że z dobrem sumieniem
ta k ą nam wojnę w ytaczali. W końcu jed n ak zrobili ustępstwo:
zgadzali się na ustanow ienie i dalsze istnienie klasztoru, ale
pod warunkiem , że będzie m iał dochody. J a ta k ju ż byłam
znękana tą ciągłą targaniną, a więcej jeszcze widokiem przy­
krości, jak ie z tego powodu ponosili rzecznicy nasi, że dla ich
pokoju raczej niż dla mojego, zdawało mi się, że nie będzie

') Gaspara Daza.


342 ROZDZIAŁ XXXVI

w tein nic złego, gdy tym czasowo, póki się to wzburzenie nie
uspokoi, przyjm iem y dochody, a po niejakim czasie, upatrzy­
w szy porę właściwą, ich się pozbędziemy. Chwilami nawet, będąc
ta k nędzną i niedoskonałą, wm awiałam w siebie, źe tak ą snąć musi
być wola Pana, skoro bez tego nie można dojść do pom yślne­
go końca; zaczem już skłaniałam się do przyjęcia tego w arunku.
Lecz w wilią dnia, którego rzecz m iała się ostatecznie omówić
i ugoda już przygotow ana, przez obie strony być p rzyjętą, gdy
wieczorem byłam na modlitwie, P an rzekł do mnie te słowa:—
„Nie czyń tego, córko; bo gdy raz zgodzicie się na posiadanie
dochodów, potem już wam nie pozwolą od tego się cofnąć.“ Dodał
przytem jeszcze niektóre inne przestrogi.
Tegoż samego wieczoru ukazał mi się św ięty b ra t P io tr
z A lkantary, k tó ry już nie żył. P rzed śmiercią jeszcze '), do­
wiedziawszy się o wielkich przeciw ieństwach i prześladow a­
niach, jak ie znosimy, napisał był do mnie, że cieszy go to b a r­
dzo, iż nowa fundacya takie napotyka trudności i przeszkody;
że je s t to znak, iż P an będzie m iał z tego klasztoru bardzo wiel­
ką chwałę, skoro diabeł tak zawzięcie stara się w strzym ać za­
łożenie jego; tylko bym żadną m iarą nie zgodziła się na posia­
danie dochodów; przestrogę tę dwa czy trzy razy jeszcze w tym że
liście pow tarzał, upewniając mię, że jeśli jedno tego dotrzym am ,
wszystko się skończy pomyślnie. Po śmierci byłam go już wi­
działa dwa razy, jaśniejącego chwałą niewypowiedzianą. W idok
jego nie m iał dla mnie nic przerażającego, przeciwnie, wielką niię
napełnił radością, bo obadwa razy ukazyw ał mi się w ciele uwiel-
bionem, otoczony jasnością niebieską, od której mnie samej dziw­
nie jasno się robiło w duszy. Za pierwszem swojem ukazaniem
się, pam iętam jak o m iędzy innemi, opisując mi wielką szczę­
śliwość swoję, rzekł te słowa: — „O błogosławiona pokuto, za
k tó rą takiej chwały dostąpiłem !“ Mówiłam ju ż o tern, zdaje
mi się, na innem miejscu, więc tu pow tarzać nie będę; to tylko
powiem, że tym trzecim razem ukazał mi się z tw arzą surową,
i tylko te słowa mi pow iedział:— „Patrzaj, byś nie przyjm o­
w ała dochodów; czemu nie chcesz usłuchać rady m ojej?“ co po-

') t.j. na krótko przed 18 października 1562, dniem śmierci jego.


ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY. 343

wiedziawszy, tejże chwili znikł. Mocno mię to widzenie prze­


raziło, i zaraz nazajutrz opowiedziałam w szystko tem u poboż­
nem u panu '), — bo do niego zawsze naprzód się udawałam , gdyż
najżyw iej ze w szystkich nam i się zajmował, — dodając, że pod
żadnym warunkiem nie powinniśmy zgodzić się na dochody,
niech raczej proces dalej się toczy. On silniejsze w tym punk­
cie miał postanowienie niż ja, i bardzo się z tego, co mu po­
wiedziałam, ucieszył; później też przyznał mi, że bardzo nie­
chętnie prowadził umowy co do tego warunku.
Ju ż tedy spraw a w racała na właściwe tory, gdy w tem
znowu weszła jej w drogę pewna osoba, bardzo pobożna,
i w najlepszej intencyi w ystąpiła z wnioskiem , by zdać tę
kw estyę na decyzyę teologów. Stąd nowe dla mnie niepokoje,
bo kilku z tych, k tórzy nas popierali, zgodziło się na ten wnio­
sek, i z wszystkich zawikłań, jakiem i diabeł krzyżow ał moje
zam iary, przyznaję, że to było m i najtrudniejszem do straw ie­
nia; ale i w tym razie, ja k we w szystkich trudnościach poprze­
dnich, P an przyszedł mi w pomoc. Trudno mi w tem treści-
wem opowiadaniu dokładnie zdać sprawę ze w szystkich utrapień,
ja k ie w ycierpiałam w ciągu tych dwu lat, od pierwszych po­
czątków naszego klasztoru aż do ostatecznego ukończenia one-
goż; najtrudniejsze były półrocza pierwsze i ostatnie. Gdy
tym czasem m iasto już się było nieco uspokoiło, teolog on do­
m inikanin ł ), k tóry nas od początku popierał, zręcznem za na­
mi pośrednictw em swojem, znakom itą, choć nieobecny, oddał
nam przysługę. P rzedtem już P an go był sprow adził do nas
w chwili, kiedy pomoc jego bardzo nam była potrzebną, i bar­
dzo też okazała się skuteczną. P raw ie m ogłoby się zdawać, że
O patrzność Boska po to jedynie do nas go przywiodła, bo jak
potem sam mi mówił, żadnego nie m iał w m ieście naszem in ­
teresu, a o potrzebie naszej trafem tylko się dowiedział. Po­
został w mieście tyle czasu, ile był nam potrzebnym , potem
odjechał; ale odjeżdżając, um iał różnem i drogam i trafić nasze-

>) Franciszka de Salcedo.


ł) Piotr Ybanez. Ob. r. XXXII.
344 ROZDZIAŁ XXXVI

mu prowincyałowi do przekonania '), i wydobyć od niego po­


zwolenie dla mnie z kilkom a siostram i, — choć ta k prędkie
w ydanie tego pozwolenia zdawało się rzeczą niepodobną, — by
mi wolno było wreszcie przenieść się do nowego domu, dla
utrzym ania chóru i nauczania sióstr, już tam m ieszkających.
Była to dla mnie chwila nieopisanej radości, gdy nakoniec zna­
lazłam się w tym błogosławionym domu świętego Józefa.
Pierw ej nim przekroczyłam próg klasztoru, weszłam do
kościoła na m odlitwę, i tam wpadłszy jakoby w zachwycenie,
ujrzałam Chrystusa Pana, jako z wielką miłością mię witał,
wkładając mi koronę na głowę, i dziękując mi za to, co uczy­
niłam dla M atki Jego. Innego razu, gdy po Kom plecie b y ły ­
śmy w szystkie w chórze na m odlitw ie, ukazała mi się Najświę­
tsza Panna, chwałą niebieską jaśniejąca, odziana w płaszcz bia-
ły, którym nas w szystkie okrywała; objaw iła mi wysoki sto­
pień chwały, do którego P an podniesie dusze, w tym domu
Jem u służące. W raz z zaprow adzeniem nabożeństw a w kościele
naszym, lud z w ielką pobożnością począł do niego się garnąć.

') Głównym czynnikiem, który ostatecznie skłonił prowiuoyała, O. Anioła


de Salazar, do uczynienia zadość gorącemu pragnieniu św. Teresy, były te
do niego słowa jej: „Patrzaj, ojcze, czy nie sprzeciwiasz się Duchowi Święte­
mu.“ Święta w pokorze swojej fakt ten przemilcza; ale samźe prowiucyał go
poświadcza w aktach procesu kanonizacyjnego. Działo się to, według Kibery,
w połowie postu wielkiego, która w tym roku 1563 przypadała około 18 marca.
Tak więc na samże dzień, w którym Kościół obchodzi święto jego, św. Józef
sprowadził to szczęśliwe Matki założycielki z duchownemi jej córkami w no­
wym domu złączenie. Towarzyszyły jej, jak sama o tern wyżej wspomina,
cztery zakonnice z klasztoru Wcielenia: Anna od św. Jana, Anna od Aniołów,
Mary a Izabella od św. Pawła. Ta ostatnia, krewna św. Teresy, pozostawała
przy niej kilka lat w klasztorze Wcielenia, ale była jeszcze nowicyuszka, po­
stanowiwszy sobie, że nie gdzieindziej złoży professyę i dozgonnemi ślubami
odda się na zawsze Panu Jezusowi, jedno pod ściślejszą regułą i w nowym
klasztorze św. Józefa Awilańskim. Św. Teresa, na pierwszym wstępie do no­
wego domu, wysoki dała córkom swoim przykład pokory; nie chciała wziąść
na siebie rządów klasztoru, jak jej się to, jako fundatorce należało, ale mia­
nowała przeoryszą siostrę Annę od św. Jana, a wiceprzeoryszą siostrę Annę
od Aniołów. Nie długo jednak utrzymało się to jej rozporządzenie; biskup wraz
z prowincyałem, nie zważając na wstręty pokory jej, zmusili ją stanąć na
czele domu.
ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY. 345

Przyjęłyśm y nowe siostry '). Powoli też P an odm ieniał serca


ty ch , którzy nas prześladow ali, iż poczęli gorliwie nas popie­
rać, i znosili nam jałm użny, w tak i sposób pochwalając to, co
przedtem tak potępiali; z czasem wszyscy zaniechali dalszego
prow adzenia procesu, przyznając, że ten dom nasz m usi być
dziełem Bożem, kiedy mimo tak gwałtow nego oporu, jednak
z woli Boskiego M ajestatu Jego przyszedł do skutku. I rzecz
pewna, że dziś niema już nikogo, ktoby sądził, że rostropniej
byłybyśm y postąpiły, gdybyśm y były zaniechały naszego za­
m iaru. Zewsząd, z najw iększą o potrzeby nasze troskliw ością,
nasyłają nam jałm użny; nie chodzim y po kweście, nikogo o nic
nie prosim y, a P an przecie pobudza serca litościwe, iż z w ła­
snego popędu nas w spierają, ta k iż nigdy nie cierpim y niedo­
statku. Mam nadzieję w Panu, że tak będzie zawsze; liczba
sióstr w każdym klasztorze zawsze będzie niewielka; więc jeśli
jedno wiernie będą czyniły co czynić powinny, ja k te dzisiejsze
z łaski i m iłosierdzia Pańskiego to czynią, pewna jestem , że na
niczem potrzebnem zbywać im nie będzie, i nie będą m iały
potrzeby być kom u ciężarem, albo naprzykrzać się, ale Pan
sam będzie m iał o nich staranie, ja k dotąd ma. Niewypowie­
dziana to dla mnie pociecha, że dano mi je s t m ieszkać w tym
dom u, w pośród dusz tak oderw anych od świata. Nie znają
one innej troski, jedno o to, jak b y coraz wyższe czynić postę­
py w służbie Bożej. Sam otność je st dla nich roskoszą; odwie­
dziny, chociażby najbliższych, przykrość im spraw ują, chyba
że znajdą w nich pobudkę do coraz gorętszej miłości Boskiego
Oblubieńca swego. N ikt też nie odwiedza tego domu, tylko
tacy, k tórzy sami, ja k one, płoną tym że ogniem miłości Bożej,
i pomnożenia jej w sobie pragną; inaczej ani im przyjem ności
nie zrobią, ani jej tu dla siebie nie znajdą; innego przedm iotu
rozm owy te dusze święte nie znają, jedno o Bogu, i ktoby im
mówił o czem innem, tego one nie zrozum ieją, ani on ich nie
zrozumie. Trzym am y się reguły Najświętszej P anny z góry

3) Między innemi Maryę od św. Hieronima, siostrzenicę św. Teresy,


która pierwsza po Świętej sprawowała urząd przeoryszy w klasztorze św. Jó­
zefa Awiiauskim.
34b ROZDZIAŁ XXXVI

K arm elu, całej i nie złagodzonej, ja k ją ułożył Hugo kardynał


ty tu łu świętej Sabiny, i Papież Innocenty IV, roku 1248,
w piątym roku panowania swego zatw ierdził. Sądzę, że wszy­
stkie utrapienia, jak ie w ycierpiałyśm y za wznowienie tej re-
guły, dobrze się opłaciły. Praw da, że obecny nasz rodzaj życia
ma w sobie pewną surowość; nigdy nie jem y mięsa; chyba
w koniecznej potrzebie; ośm m iesięcy w roku zachowujem y
scisły post, i inne surowości, ja k je przepisuje taż reguła pier­
wotna '); ale siostry znajdują, że tego jeszcze mało, i przeto
innym jeszcze oddają się um artwieniom , potrzebnym , jak nam
się zdawało, do doskonalszego w ypełnienia samejże reguły.
Ufam w Panu, że da tym początkom wzrost i pomnożenie, jak
mi to sam w Boskiej dobroci swojej obiecać raczył. D rugi dom

') Podajemy tu porządek dziennych zajęć i ćwiezeń, jaki się według


leguły pierwotnej w klasztorze św. Józefa Awilańskim zachowywał, i dotąd
z małerni odmianami we wszystkich klasztorach córek św. Teresy zachowuje.
O 9 wieczorem siostry zgromadzały się w chórze na Jutrznię i Laudes. Po
Offieyum robiły rachunek sumienia: następnie czytano punkta jutrzejszego roz­
myślania. Ćwiczenia te trwały muiej więcej do godziny 11, po ozem dzwoniono
na odpoczynek. Wstawały latem, to jest od Wielkanocy do 14 września, o 5,
zimą o (i. Dzień rozpoczynały cało godzinnem rozmyślaniem, potem odmawiały
Hory i słuchały Mszy świętej. Po Mszy wracały każda do celi swojej albo
na miejsce urzędu swego, zajmując się pracą jej wyznaczoną. Praca ta z po­
stanowienia Świętej, dla tego odbywała się na osobności, a nie w sali ogól­
nej, aby każda łatwiej mogła zachować skupienie ducha i pamięć na obecność
Pańską, a zatem i przy zewnętrznem zajęciu nie przerywać wewnętrznej z Bo­
giem rozmowy. Na chwilę przed posiłkiem, dzwonek wzywał na rachunek
sumienia. W dni postu zakonnego, obiad dawano o 11-ej; w dni postów ko­
ścielnych o 11'/, w innym czasie o 1O-ej. Post zakonny rozpoczynał się w dzień
Podwyższenia krzyża, 14 września, i trwał aż do Wielkanocy. Po obiedzie.
zawsze połączonym z czytaniem duchownem, siostry zbierały się na wspólną
rekreacyę, ale i w czasie tejże, każda winna była robić jaką robotę. O ‘¿-ej
udawały się do chóru na nieszpory, po których każda wracała do celi swojej
na czytauie duchowne, i następnie aż do Komplety, zajmowała się pracą swo­
ją albo wyznaczoną jej czynnością. Po Komplecie odbywały znowu eałogo-
dzinne, jak z rana, rozmyślanie, po którem następowała wieczerza i rekrea-
cya, aż do zadzwonienia na walne milczenie, obowiązujące aż do Prymy dnia
następnego. (Ob. Ribera, Życie św. Teresy, ks. II, r. II; Bolland. Acta s. Tlie-
resiae, p. 542). Taki był porządek dzienny w zreformowanym przez św. Te­
resę Karmelu; ale porządek ten był i jest zewnętrzną formą tylko, zwierzch-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY . 347

zam ierzony przez oną świętą służebnicę Bożą ‘), o której mó­
wiłam, również znalazł łaskę u P ana i stanął szczęśliwie w m ie­
ście Alkala; nie brakło i jem u w ielkich przeciwieństw, i zało­
życiele jego ciężkie w ycierpieli utrapienia. W iem, że zacho­
wuje się w nim ścisła, według tej pierw otnej reguły naszej,
obserwancya. Niechaj P an raczy sprawić, aby w szystko to b y ­
ło na cześć i chwałę Jeg o , i Najświętszej P anny M aryi, której
szkaplerz nosim y. Amen.
Boję się, Ojcze, czy nie znudziłam W aszej Miłości, tak
szeroko opisując historyę pow stania naszego klasztoru. W po­
rów naniu jednak z m nóstwem utrapień, które założeniu jego
tow arzyszyły, i dziw nych w przeprow adzeniu tej spraw y zrzą­
dzeń Pańskich, opis mój je s t raczej za krótki. W iehi świadków
na te dziwy patrzało, i może je stw ierdzić pod przysięgą. Dla
tego też na miłość Boga proszę, jeślibyś W asza Miłość uważał
za rzecz właściwą podrzeć wszystko inne, co tu napisałam,^ to
co się tyczy tego klasztoru racz zachować, i gdy umrę, daj to
siostrom , które po m nie będą; w szystkim , ile ich w następnych
czasach tu przyjdzie, doda to wielkiej odwagi w służbie Bożej,
i pobudzi je do gorliwej pracy, aby nie upadło to, co się tak
szczęśliwie zaczęło, ale coraz wyżej rosło, gdy z tego pisania
dowiedzą się, ja k wielkie rzeczy Boska wielmożność P ana
w ty ch początkach uczyniła, za sprawą takiej, jak ą ja jestem ,

nią tylko jakoby łupiną i powłoką tej reformy; jądrem jej, treścią i duszą
był i jest duch apostolski, czynna, w nieustającem poświęceniu siebie, gorli­
wość o chwałę Doża, o wzrost Kościoła, o zbawienie dusz. Całkowita ofiara
z siebie, ciągłą modlitwa i ciągła pokuta, nie dla własnego tylko uświęcenia,
ale naprzód i głównie dla niesienia pomocy Kościołowi wojującemu, dla wy­
jednania u Doga coraz nowych łask i sił sługom i bojownikom jego, ten jest
wysoki i wspaniały cel, jaki Święta miała przed oczyma w założeniu pierw­
szego klasztoru swego i pierwszych odnowionego przez nią Karmelu funda­
mentów, jak to sama z dziwną jasnością i mocą wykłada w pierwszym roz­
dziale swej Drogi do doskonałości. (Por. Kibera, Życie św. Teresy, ki. II, r. I).
Znamienną więc cechą dokonanego przez nią dzieła jest żarliwość apostolska.
Zelo zelata sum pro Domino Deo exercituum (3 Ks. 19, 10), to jest hasło i go­
dło, które na czasy niepożyte na zatkniętym przez nią w Kościele sztanda­
rze wypisała.
') Matkę Maryę od Jezusa; ob. na początku tego rozdziału.
3 4 8
ROZDZIAŁ XXXVI

nędznej i grzesznej istoty. I kiedy P an w założeniu tego kla­


sztoru tak ą raczył okazać szczególną i widoczną łaskę i opiekę
swoję, sądzę, że ciężkoby zgrzeszyła, i surowe na siebie k ara­
nie Boże ściągnęła każda, ktoraby zaczęła opuszczać się w tej
doskonałości, której P an sam tu ta j tak i dał początek i cudo­
wną łaską swoją to sprawił, że dusze dzisiaj tej regule poddane,
ta k ochotnie ją pełnią, i jaw ny z siebie dowód dają, że można
nosić to jarzm o, nie tylko bez utrudzenia, ale i z słodkością,
i jak ie pod niem do życia i postępu duchownego ułatw ienie
znajduje dusza, pragnąca w oderw aniu od św iata i na sam ot­
ności cieszyć się samym tylko Oblubieńcem swoim Chrystusem .
Bo to jest, czego siostry nasze nadew szystko pragnąć powinny,
by zawsze były same z Nim samym. I niechaj pam iętają, by
ich nigdy nie było więcej w jednym domu, niż trzynaście; zda­
niem wielu, których się radziłam , ta je s t liczba najwłaściwsza,
i sama też z własnego doświadczenia się przekonałam , że ina­
czej trudno je s t zachować w zgrom adzeniu ducha naszego za­
konu i żyć z jałm użny, nie naprzykrzając się nikom u. Niechaj
wierzą tej, która z wielkim trudem , i w sparta m odlitw am i wielu,
starała się wszystko urządzić tak, aby było ja k najlepiej; a że
tak je s t najlepiej, o tern to samo ju ż każdego przekonać może,
że przez te kilka lat, odkąd zam ieszkałyśm y w tym domu,
w takiem tu żyjem y w szystkie zadow olnieniu i weselu wewnę-
trznem , i bez żadnej przykrości, i w lepszem zdrowiu niż przed­
tem. Kom uby zaś to życie nasze wydawało się zbyt surowem,
niech o to wini własną m ałoduszność swoję, a nie regułę, którą
tu zachowujemy, kiedy osoby w ątłe i słabego zdrow ia, mocą
tylko ducha, k tó ry je ożywia, z taką łatw ością ją znoszą. Radzę
więc takiem u czy takiej, niech się uda do innego klasztoru,
i tam pracuje na zbawienie swej duszy wedle m iary ducha
swojego.
ŻYCIE ŚW IĘ T E J TERESY i 349

ROZDZIAŁ XXXYII.
Jakie w niej skutki pozostawiała każda łaska, użyczona jej od Pana. Jak
wielką jest rzeczą, i wszelkiej usiluości godną, każde najmniejsze po­
mnożenie wyższy stopień chwały niebieskiej. Jako żadna trudność
nie powinna nas zrażać, gdy chodzi o nabycie takich dóbr,
które trwają wiecznie

N iełatw o mi przychodzi dalej jeszcze opowiadać łaski,


jakie mi P an uczynił; i ty ch już, które dotąd opisałam jest
tyle, i tak są nadzw yczajne, że z trudnością k to uwierzy, by
Bóg je m ógł był dawać takiem u grzesznemu stworzeniu.
W szakże, chcąc być posłuszną Panu, któ ry mi kazał, i rozka­
zowi W aszych Miłości, przyw iodę tu, na cześć i chwałę Jego,
jeszcze niektóre szczegóły. Daj Boże, by to co piszę posłużyło
na pożytek duszy tym , k tó rzy mię czytać będą, aby widząc,
ja k hojnie P an raczył obdarzać tak ą nędzną istotę, zrozum ieli
z tego, czego dopiero z Boskiej szczodrobliwości Jego może
się spodziewać, kto na praw dę Mu służy, i brali ztąd pobudkę
i ducha do oddania się całkow icie tem u Panu ta k łaskawem u,
któ ry już w tern życiu takie daje zadatki nieskończonej m iło­
ści swojej. . .
Nasam przód więc powiem, że w tych łaskach, jakie Bog
czyni duszy, są różne stopnie chwały; w niektórych widzeniach
chwała, roskosz, pociecha, tak niezm iernie przew yższają chwałę,
roskosz i pociechę jak ą m ają w sobie drugie, że zdumienie mię
ogarnia nad taką, już w tern życiu, różnością stopni radow ania
się w Bogu. Czasem, słodkość i uszczęśliwienie, jakiem Bóg
napełnia duszę w widzeniu albo zachw yceniu, tak bez porówna­
nia większem je st nad wszystko, czego przedtem doznała, że
zdaje jej się niepodobna, by mogło być jeszcze co większego,
czegoby nad to pragnąć miała; jakoż i niczego więcej me pra­
gnie, i większego szczęścia nie prosi. W szakże, odkąd P an mi
ukazał niezm ierzoną różność, jak a zachodzi w niebie między
szczęśliwością jednego a szczęśliwością drugiego, widzę dobrze,
że i tu na ziemi, gdy tak Mu się podoba, nie masz m iary
w darach Jego. Zatem i ja chciałabym nie zachowywać m iary
350
KOZDZIAŁ XXXVII

W służbie Boskiego M ajestatu Jego, i wszystko życie moje,


i siły, i zdrowie na nią poświęcić, bym snąć nie utraciła z winy
własnej choćby najm niejszej cząsteczki większej szczęśliwości
w niebie. I gdyby mi dano do wyboru, co wolę: czy znosić
az do końca św iata wszelkie, jak ie mogą być na tej ziemi,
cierpienia, a za to potem wstąpić o jeden m aluczki stopień
wyżej w chwale niebieskiej, czy też zaraz, bez żadnego cier­
pienia wnijść do chwały, ale w stopniu nieco niższym: tw ierdzę
bez wahania, że z najochotniejszą gotowością w ybrałabym wszel­
kie cierpienia doczesne, aby za tę cenę osiągnąć szczęście oglą­
dania o jeden stopień bliżej wielmożności Boga; bo widzę to
dobrze, ze im bliżej kto Go ogląda, tern więcej m iłuje Go i chwali.
Nie znaczy to, bym nie m iała na tern poprzestać, i za najszczę­
śliwszą poczytyw ać siebie, gdybym się dostała na najniższe
miejsce w niebie; i bodajby P an raczył mię na nie dopuścić,
me zważając na wielkie grzechy moje; będzie to nieskończone
m iłosierdzie Jego, bo zasłużyłam raczej na ostatnie miejsce
w piekle. To tylko chciałam powiedzieć, że choćby mię to naj­
więcej kosztować miało, i chociażby P an za tę łaskę najcięższe
mi kazał ponosić cierpienia, nie chciałabym , o ileby to było
w możności mojej, utracić z winy własnej najm niejszego po­
mnożenia tej chwały. A przecie, nieszczęsna! ty lu grzecham i
mojemi byłam ją utraciła wszystką!
I o tern winnam nadmienić, że z każdej z tych łask, które
Pan mi czynił, czy to widzenia czy objawienia, pozostawał
w duszy mojej jak iś wielki pożytek; niektóre w idzenia spra­
wiały we mnie skutki zgoła nadzwyczajne. W idzenie C hrystusa
Pana pozostawiało w yryty w duszy mojej obraz niew ypowie­
dzianej pięknośei Jego; dotąd go noszę w sobie. Dość byłoby
na to, ujrzeć Go raz; jakże daleko bardziej, gdy P an tyle razy
tej łaski mi użycza. Jed n ą z najw iększych korzyści ja k ie stąd
odniosłam, było to, że się popraw iłam z jednej wady, bardzo
dla duchownego postępu mojego szkodliwej. Była to wada ta ­
ka: Ile razy spostrzegłam , że ktoś przypadający do mojego
usposobienia, przychylnie ku mnie się skłania, takiem zaraz
do tej osoby przejm ow ałam się przyw iązaniem , że serce i pa­
mięć m iałam w niej jak b y uwięzioną, i ciągle prawie o niej
ŻVCIE ŚW IĘTEJ T E R E S Y . 351

myślałam; nie było w tern najm niejszej intencyi obrazy Boskiej;


ale nie mniej przeto była to rzecz dla duszy mojej szkodliwa,
i o mało że nie zgubna, bo zbytnie się lubowałam w widoku
tej osoby, i w rozm owie z nią, i m yśl o niej, i o dobrych,
jak ie w niej widziałam, przym iotach, zbytnią mi robiła przy ­
jemność. Lecz odkąd dano mi było ujrzeć Boską piękność P ana
mego, żadnej już nie masz śm iertelnej istoty, k tóraby w oczach
moich m ogła z nią w ytrzym ać porównania, i m yśl i serce me
zająć; jedno okiem wew nętrznem spojrzenie na ten obraz, k tó ry
noszę w y ry ty w duszy, zupełną w tym względzie daje mi swo­
bodę serca; i od pierwszej chwili onego widzenia aż do tego
m omentu, w szystko cokolw iek widzę w koło siebie, wydaje mi
się jak b y brzydkością, w porównaniu z tą dostojnością i z tym
przew yższającym wdziękiem, które widzę w Panu; i nie masz
um iejętności takiej ani takiego uszczęśliwienia, któreby m iało
jakąbądź cenę w oczach moich, w obec roskoszy usłyszenia
jednego słowa z ty ch Boskich ust, a słyszałam ich tyle. Z a ­
czerń też mam to za niepodobieństw o, chyba że P an za grze­
chy m oje dopuści zatrzeć się we mnie tej pamięci, by ktokol-
wiekbądż tak zdołał zająć mój umysł, iżby jedno wspomnienie
na P ana i na ten w duszy mojej obraz Jeg o , nie przyw róciło
mi natychm iast zupełnej swobody serca. Dośw iadczyłam tego
w stosunkach m oich ze spowiednikam i. Zawsze kochałam m o­
cno tych, którzy kierow ali duszą moją; lecz szczególnie od
czasu, ja k zupełnie oddałam się im w posłuszeństwo, miłość
moja ku nim jeszcze bardziej się wzmogła. Nie skąd inąd, ja k
sądzę, pochodziła we mnie ta rosnąca ku nim przychylność
serca, jedno z tego, że w całej szczerości i praw dzie widziałam
w nich nam iestników Boga; stąd też, czując się zupełnie bez­
pieczną w tym względzie, z pro sto tą wszelką okazyw ałam im
moje dla nich uczucia. Oni przeciwnie, jako bogobojni i w ierni
słudzy Boży, obawiali się, bym się w czem nie uplątała, i by
przyw iązanie moje, choć święte, nie przebrało m iary, i z tego
powodu surowo i tw ardo mię odpychali. Śmiałam się nieraz
w duchu, widząc ja k bardzo się mylą; nie zawsze też wdawa­
łam się w obszerne tłóm aczenia, dla przekonania ich ja k mało
jestem przyw iązaną do jakiejbądź rzeczy stworzonej; ogólnie
352 ROZDZIAŁ XXXVII

tylko uspokajałam ich, i oni też, w m iarę ja k głębsze duszy


mojej poznanie odkryw ało im, ja k wiele jestem winna Panu,
pozbyw ali się tych obaw i podejrzeń swoich, które zawsze by­
wały tylko z początku.
Z tych widzeń, w których P an mi się ukazywał, coraz
wyżej rosła we m nie miłość i ufność ku Niemu. Tak ustaw i­
cznie z Nim przestając, coraz lepiej Go poznawałam. W idzia­
łam, że będąc Bogiem, je st także i człowiekiem, i nie dziwi się
ułomności ludzkiej, bo zna nędzne utw orzenie nasze, ty lu upad­
kom podległe, skutkiem grzechu pierworodnego, dla napraw ie­
nia którego On przyszedł. Choć to Pan, mogę przecie rozm a­
wiać z Nim jak z przyjacielem , bo widzę i czuję, że nie jest
to pan, na podobieństwo ty ch , k tórych tu na ziemi m am y za
panów, a którzy całe państw o swoje zasadzają na okazałości
i wielm ożności pożyczanej. Można z nimi mówić tylko o pe­
w nych godzinach, i to nie każdy, tylko ludzie wyższego sta­
nowiska i rodu; biedak jak i, jeśli m a do nich potrzebę, ileż
dróg ubocznych, ile protekcyi, ile zachodu nałożyć musi, nim
się posłuchania doprosi. A cóż dopiero, jeśli to nie pan zwy­
czajny, jedno król! Tu już ubogi człowiek z pospólstwa nie ma
przystępu, trzeba być szlachcicem dobrze urodzonym ; a i ten
nie łatw o się dostanie przed oblicze królewskie, jeśli nie uprosi
dworzan przybocznych i faw orytów; a ci, nie są to, rzecz pe­
wna, ludzie, którzyby św iat zdeptali nogami, i bez bojaźni, jak
być powinno, mówili prawdę; tacy ludzie nie są przydatni do
przebyw ania na dworach królewskich; tam praw da nie popłaca;
tam co widzisz złego, musisz pokrywać milczeniem, i ledwo
w m yśli śmiesz je potępiać, byś snąć nie popadł w niełaskę.
O K rólu chw ały i Panie panujących! tw oje królestw o nie
potrzebuje do obrony swojej m arnych ogrodzeń, bo je st to
królestw o wieczne. Ja k że swobodny, bez potrzeby pośredników,
każdem u otw arty przystęp do Ciebie! Dość ujrzeć Osobę twoję,
a widzi się od razu, że Ty jeden godzien jesteś tej nazwy Pana.
Sam widok M ajestatu Twego, bez orszaku królewskiego ni
straży, dostatecznie świadczy o tern, żeś Ty je st Król. Tu na
ziemi, widząc króla samego, nie łatw o poznać w nim króla;
jakkolw iekby chciał być uznanym w swej królewskiej godności,
Ż T C IE ŚW IĘ T E J T ER E SY . 353

n ik t mu nie da w iary, bo sam z siebie niozem się nie różni od


drugich; potrzeba dopiero by ludzie widzieli zew nętrzne na nim
oznaki królew skie, aby go poznać mogli. Dla tego też słusznie
otacza się tą pożyczaną okazałością, bo gdyby nie ona, niktby
na niego nie spojrzał. P otęga i wielmoźność nie z niego w ynika,
musi ją, i powagę i władzę swoję brać skąd inąd. O Panie mój!
o K rólu mój! ktoby zdołał ludzkiem i słowy opisać wielmoźność
twoję? Niepodobna nie widzieć, żeś Ty je s t wielki M onarcha
sam z siebie. Taki je s t ogromny M ajestat Twój, że nie można
nań patrzeć bez strachu. Ale w iększy jeszcze strach ogarnia,
Panie mój, gdy się widzi to głębokie upokorzenie, do którego
ten M ajestat Twój poniżasz, i tę miłość, k tórą raczysz okazy­
wać takiem u, ja k ja, stworzeniu. W szakże, ochłonąw szy z tego
pierwszego przestrachu, wolno nam przedstaw iać Tobie wszel­
kie potrzeby nasze, i rozm awiać z Tobą, ile sami zechcemy;
na m iejsce strachu, ja k i wzbudzał w nas w idok M ajestatu tw e­
go, następuje drugi, w iększy strach, byśm y Ciebie nie obrazili;
ale nie je s t to strach karania Twego, jedno bez żadnego poró­
wnania w iększy strach utracenia Ciebie samego. — Takie są,
prócz innych w ielkich, korzyści, pozostające w duszy z tego
widzenia. Po skutkach jego poznaje się, czy ono je s t od Boga,
jeśli Bóg raczy dać duszy światło ku tem u; bo ja k już mówi­
łam , nieraz podoba się P anu pozostawić ją w ciemnościach, tak
iż tego św iatła nie widzi; zaczem i nie dziw, że w tedy, znając
siebie tak nędzną i grzeszną, mim owoli się boję.
Nie dalej ja k tem i czasy, doznałam tak ich ciemności.
Przez cały tydzień byłam w takim stanie, że nie m iałam w so­
bie, zdawało się, ani zdołałam wzbudzić w sobie uczucia moich
dla Boga powinności, ani pam ięci łask i dobrodziejstw Jego;
um ysł m iałam odrętw iały i sama nie wiem, gdzie i ja k się błą­
kający. Nie było w nim zapewne m yśli złych, ale tak się czu­
łam niezdolną do jakiejbądź m yśli dobrej, że śm iałam się z sa­
mej siebie, i pewne m iałam zadowolnienie, widząc tak ą niskość
duszy mojej, skoro Bóg na chwilę zawiesi ciągłe swoje w niej
działanie. Czuje wprawdzie dusza w tym stanie, że nie je s t bez
Niego; bo nie je s t to tak i stan zupełnego opustoszenia wewnę­
trznego, ja k go niekiedy doświadczam, i wyżej opisałam; ale
Pisma ś. Teresy. Tom I. 23
354 ROZDZIAŁ XXXVII

jakkolw iek nanosi drwa, i robi to nie wiele, co sama z siebie


zrobić może, ogień m iłości Bożej nie chce zapłonąć. W ielkie
jeszcze m iłosierdzie Pańskie, jeśli choć dym się pokaże, na znak
że ogień nie całkiem wygasł. P an w swoim czasie na nowo go
rozpali; ale nim ta chwila nastąpi, żadne, choćby aż do w ysu­
szenia głowy, dm uchanie, żadne popraw ianie drew nic nie po­
może, owszem tern bardziej, zdawałoby się, ogień zatłum ia.
Najlepsza w tedy, zdaniem mojem, rada, dać za w ygraną i przy­
znać się szczerze do własnej nieudolności swojej, a tym czasem ,
jak mówiłam, zająć się innem i rzeczam i, m ającem i zasługę
przed Bogiem. Może właśnie dla tego P an odejm uje jej do
czasu dar m odlitw y, aby i tym uczynkom się oddawała, a przy-
tem z własnego doświadczenia przekonała się, jako sama z sie­
bie mało do czego je st zdolną.
Ale i to rzecz pewna, że dzisiaj roskosznie powetowałam
sobie z Panem za utrapienie moje. Ośmieliłam się naw et skar­
żyć Mu się na Niego:—Czyż mało tego jeszcze, mówiłam, o Bo­
że mój, że m ię trzym asz w tern nędznem życiu, i że dla m i­
łości twojej znoszę je, i zgadzam się, kiedy tak chcesz, żyć na
tern w ygnaniu, gdzie wszystko mi je s t przeszkodą do cieszenia
się Tobą, i muszę jeść, i spać, i interesa załatw iać, i z ludźm i
obcować, a w szystko to znoszę dla miłości twojej? Ty dobrze
wiesz, Panie mój, ja k a to dla mnie męka, czemuż więc jeszcze
w tych rzadkich chwilach, kiedy m ogłabym cieszyć się Tobą,
Ty się przede m ną ukrywasz? J a k się to zgadza z m iłosierdziem
twojem? J a k może na to pozwolić miłość, ja k ą mię miłujesz?
G dybym ja, przypuściwszy rzecz niemożliwą, chciała i m ogła
ukryw ać się przed Tobą, ja k ty ukryw asz się przedem ną, sądzę
i pewna jestem , że miłość tw oja tegoby nie zniosła. Ale Ty za­
wsze jesteś ze mną i każdej chwili mię widzisz. Taka nierów­
ność, Panie, nie uchodzi; zważ, błagam , że je s t w tern krzyw da
dla tej, k tó ra Cię ta k gorąco miłuje. Takie i inne podobne
rzeczy odważyłam się mówić; a muszę tu dodać, że na chwilę
pierwej zastanaw iałam się nad tern, ja k dalece, w porównaniu
z tern, na co zasłużyłam , łaskaw e i łagodne było to miejsce,
k tóre widziałam dla siebie w piekle zgotowane. Ale miłość nie­
raz ta k mię poryw a, że już nie posiadam siebie, i w tedy z nie-
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T ER E SY . 355

pow strzym aną siłą tak ie skargi wylewam, a P an w szystko to


słucha i znosi. Chwała bądź ta k łaskawem u Królowi! Czy wa­
żyłby się kto do ziem skiego króla z tak ą śmiałością przystąpić?
Chociaż, że do króla nie śmie się tak mówić, tem u jeszcze się
nie dziwię; królowi i panom naczelnym w królestw ie słusznie
się należy bojaźń i uszanowanie. Ale dziś ju ż do tego doszły
rzeczy na świecie, że drugiego życia potrzebaby temu, ktoby
się chciał w yuczyć w szystkich nowych ceremonii i sposobów
grzeczności, poważania, uszanowania, jak ic h zwyczaj przy jęty
wym aga, a przy tern chciałby jeszcze cóś życia i czasu oszczę­
dzić na służbę Bożą. Mnie się to wszystko w głowie nie mieści.
Przyznaję, że gdy schroniłam się do tego klasztoru, nie wiedzia­
łam ju ż ja k z ludźmi żyć; bo te ceremonie biorą się u świata
wcale nie na żarty, i jeśli którem u z tych wielkich panów przez
nieuwagę czy zapomnienie zaniechasz oddać cześć, nie tylko taką,
ja k a mu się należy, ale i daleko większą, niż na nią zasługuje,
on to na prawdę poczytuje sobie za obelgę, i potrzeba dopiero
przepraszać i tłom aczyć się, że to się stało tylko przez nieu­
wagę, że nie miałeś zam iaru ubliżenia mu, i szczęście jeszcze,
jeśli ci uwierzy. Pow tarzam , ju ż nie wiedziałam , ja k żyć ze
światem; biedna dusza zewsząd tu ma targanie i umęczenie.
Z jednej strony mówią jej, że dla uchronienia się od grożących
jej niebezpieczeństw, powinna wciąż pam iętać o Bogu, i myśli
swoje do Niego kierować; a z drugiej, żądają od niej ścisłego
przestrzegania wszelkich grzeczności i ceremonii światowych,
by snąć tym , którzy na tak ich fraszkach honor swój zasadzają,
nie dała zgorszenia i powodu do obrażenia się. Ciągłe miałam
z tern utrapienie, przepraszali nigdy nie było końca, b a jak k o l­
wiek się starałam i uczyłam , nigdy nie zdołałam ustrzedz się
różnych uchybień w tych bagatelach, które w oczach św iata
wcale nie są bagatelam i. W rzeczy samej, życie zakonne po-
winnoby dostateczną być dla nas wym ówką od ty ch ceremonii,
i wedle sprawiedliwości, nie należałoby nam brać za złe podo­
bnych uchybień. Ale na to odpow iadają że nie, że klasztory
powinny być szkołą i siedliskiem obyczajności i dobrego wycho­
wania. Tego ja żadną m iarą nie rozumiem. Snąć słyszeli, co
mówił któryś święty, że klasztor powinien być szkołą i dworem,
356 ROZDZIAŁ XXXVII

będyby ludzie dobrej woli wychowywali się na dworzan króle­


stw a niebieskiego, a oni to słowo najpraw dziw sze wywrócili
na wspak. Jak im sposobem, kto z powołania swego powinien
się starać o to, aby we w szystkiem podobał się Bogu, a światem
się brzydził, ma jeszcze tak bardzo troszczyć się o to, aby po­
dobał się ludziom światowym, i stosował się do ich w ym agań,
i to jeszcze nie wiem ja k często się zm ieniających? Bo gdy-
byż to można tych ceregielów wyuczyć się raz na zawsze,
jeszczeby to uszło; ale teraz do napisania i zatytułow ania listu
potrzeba osobnego profesora, k tó ry b y nauczył, co i ja k robić,
na przykład, kiedy zostawić margines z prawej strony arkusza,
a kiedy z lewej, albo ja k tytułow ać jaśnie wielm ożnym tego,
któ ry przedtem nie tytułow ał się i U rodzonym . Nie wiem ja k
daleko jeszcze to zajdzie; nie mam jeszcze piędziesięciu lat,
a tyle już w ty ch rzeczach przeżyłam różnych zmian, że teraz
nie umiem żyć, i nie wiem ja k tam dzisiaj potrzeba się zacho­
wyw ać na świecie; cóż poczną ci, k tó rzy dopiero się urodzili,
jeśli im przyjdzie długo żyć? W yznaję, że szczerze mi żal ludzi
pobożnych i życiu duchownemu oddanych, którzy dla wyższych
i św iętych celów zmuszeni są żyć w pośród świata; m ają oni
straszny krzyż do dźwigania. Gdyby tak zdobyli się na odwagę,
i jednom yślnie wszyscy ogłosili się ignorantam i, i radzi zgodzili
się na to, by ich miano za ignorantów w tej zbytnie lekkiej
um iejętności, dużo oszczędziliby sobie kłopotu.
Lecz w jakież to zaplątałam się dzieciństwa? Chciałam
mówić o wielmożnościach Boga, a zeszłam na długą rozprawę
o małościach świąta! K iedy Pan użyczył mi tej łaski, że je mo­
głam porzucić na zawsze, więc już i mówić więcej o nich nie
chcę. Niech się tam bawią niemi, kiedy chcą, ci k tórzy z ta ­
kim zachodem i trudem ubiegają się za tem i ¡błahościami. Daj
Boże, by nie odpokutow ali za nie w przyszłem życiu, gdzie me
masz odmiany! Amen.
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T E R E S Y . 357

R O Z D Z IA Ł X X X V III.

O innych wielkich łaskach, jakich Pan jej użyczał, ukazując jej niektóre
tajemnice niebieskie, i inne wysokie widzenia i objawienia. Jakie
skutki sprawiały w niej te objawienia, i jak wielkie, dzięki
im, dusza jej czyniła postępy.

Pewnego dnia wieczorem, czując się bardzo niezdrową,


i chcąc z tego powodu uchylić się od rozm yślania, wzięłam do
ręki różaniec, aby się zająć m odlitw ą ustną, starając się przy-
tem nie zmuszać um ysłu do skupienia się, choć zew nętrznie b y ­
łam skupiona i sam otna w kaplicy. Ale przeciw woli Pańskiej
nic nie pom aga wszelkie staranie nasze. Po krótkiej chwili ta ­
kiej m odlitw y, przyszło na mnie zachwycenie ducha, z tak ą
gwałtow nością i siłą, że nie było sposobu się oprzeć. U jrzałam
się przeniesioną do nieba, i pierwsze osoby, jakie tam sp otka­
łam, byli to ojciec mój i m atka, zaczem, w bardzo krótkim
przeciągu czasu, nie dłuższym może niż jedno Zdrowaś M arya,
oglądałam dziwy niewypowiedziane. Być może jednak, że wi­
dzenie to dłużej trw ało, bo w takim stanie czas w ydaje się b ar­
dzo k rótki. Pod wrażeniem takiej łaski niesłychanej, dłuższy
czas pozostałam bez zmysłów. Jednakże, gdym wreszcie przy­
szła do siebie, byłam w obawie, czy całe to widzenie nie było
prostem tylko złudzeniem , jakkolw iek zdawało mi się, że nie.
Nie wiedziałam co począć, bo wielki m ię b y ł w styd pójść z tern
do spowiednika, nie przez pokorę, ja k sądzę, ale że się bałam
by mnie nie w yśm iał i nie zapytał, czy to ja Paw eł czy Hiero­
nim, bym oglądała tajem nice niebieskie. W łaśnież to, że tacy
wielcy święci podobne mieli objawienia, jeszcze większą mię
przejmowało obawą; płakałam rzewnemi łzami, nie pojmując
zgoła, jak im sposobem mnie niegodnej takaż, ja k im, łaska do­
stać się mogła. W końcu, choć z wielką przykrością, w yzna­
łam wszystko spowiednikowi, bo ukryw ać cokolwiekbądź, choć­
by mię w yznanie najwięcej kosztować miało, nigdy nie śmia­
łam, tego zawsze nadew szystko się bojąc, bym nie uległa ja ­
kiem u złudzeniu. Spowiednik, widząc mię ta k strapioną, pocie-
358 ROZDZIAŁ XXXYIII

szał mię bardzo i wiele mi dobrych rzeczy powiedział na uspo­


kojenie mnie.
W późniejszym czasie zdarzało mi się nieraz, i dotąd się
zdarza, że P an stopniowo objaw ia mi większe jeszcze tajem nice.
Chcieć widzieć więcej nad to, co się w danej chwili duszy
przedstaw ia, byłoby rzeczą próżną; jest to zgoła niepodobna;
nigdy nic więcej nie widziałam niż to, co P an za każdym ra ­
zem chciał mi objawić. A są to rzeczy tak wielkie, że najm niej­
szej z nich dosyć na pogrążenie duszy w najgłębszem zdumie­
niu, i na tak wysokie podniesienie jej nad te rzeczy doczesne,
iż niczem jej się w ydaje wszystko co przem ija. Chciałabym
choć w cząstce niejakiej opisać choćby najm niejsze z ty ch obja­
wień; ale jakkolw iekbym się wysilała, widzę że to rzecz niepo­
dobna, bo tak a m iędzy światłem, jak ie tu widzimy, aonem k tó ­
re tam świeci, i całe je st światłością, zachodzi różnica, że nie­
podobna jednego z drugiem porównać, i w obec tam tej jasn o ­
ści, jasność tego słońca naszego w ydaje się ciemnością. Słowem,
żadna, choćby najw yższa i najprzenikliw sza w yobraźnia nie
zdoła przedstaw ić sobie blasku tej jasności, ani żadnej z tych
rzeczy, które P an mi ukazyw ał, ani tej przewyższającej szczę­
śliwości, ja k ą mię to widzenie napełniało; bo w szystkie zm ysły
doznają tam ta k w ysokiej i ta k słodkiej roskoszy, że żadne
słowa tego nie wyrażą; lepiej więc o tern nie mówić.
Raz, całą godzinę byłam w tym stanie, i Pan, zdawało mi
się, przez cały ten czas nie odstępował od boku mego i uka­
zyw ał mi rzeczy przedziwne. P otem rzekł do mnie:— „Obacz,
córko, jakie to skarby tracą ci, którzy mnie są przeciwni; po­
wiedz im to, nie om ieszkaj.“ N iestety, Panie, odrzekłam , co
pomogą słowa moje tym ślepym, własnem i czynam i swemi ośle­
pionym, jeśli Ty, w Boskiej dobroci tw ojej, ich nie oświecisz?
Są tacy, którym użyczyłeś tego światła, zaczem też z oznaj­
m ienia im wielmożności twoich odnieśli korzyść i nawrócili się
do Ciebie; wszakże, gdy widzę je objawione takiem u, ja k ja,
grzesznem u i nędznem u stworzeniu, rzecz to dziwna doprawdy,
że m ogli się m iędzy nimi znaleźć tacy, k tórzy mi dali wiarę.
Błogosławione niechaj będzie imię i m iłosierdzie tw oje, że przy­
najm niej we własnej duszy mojej doznałam ta k widocznej od-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY . 359

m iany na lepsze. Istotnie, od czasu ty ch rajskich widzeń, dusza


m oja radaby ju ż na zawsze pozostać tam w niebie i nie w ra­
cać się więcej do tego życia, bo wielką one we mnie pozosta­
w iły wzgardę dla w szystkich rzeczy tej ziemi; wszystko to w y­
daje mi się ja k b y błoto, i jasno widzę, ja k głęboko siebie po­
niżam y, gdy się do tych rzeczy przyw iązujem y.
W czasie pobytu mojego u onej pani '), o której była mo­
wa wyżej, zdarzyło się raz, że m ię schwycił on gw ałtow ny ból
serca, na k tó ry , ja k mówiłam w swojem miejscu, dawniej czę­
sto cierpiałam ,—teraz już nie ta k silnie nań cierpię. P ani ona,
jak o była dobra i litościwa, kazała mi poznosić kosztowności
swoje, k lejnoty złote i z kam ieni drogich, szczególnie b ry lan t
jeden, k tó ry sobie bardzo wysoko ceniła; sądziła, że oglądanie
ty c h wspaniałości sprawi mi przyjem ną w cierpieniu mojem roz­
ryw kę. J a tylko śmiałam się w duchu i litow ałam się zarazem,
porów nyw ając w myśli te rzeczy, k tóre ludzie ta k sobie cenią,
z tern co P an nam zgotował i dla nas zachowuje; czułam, że
jakkolw iekbym się o to starać chciała, nie potrafiłabym żadną
m iarą przyw iązyw ać najm niejszej wagi do ty ch rzeczy, chyba-
by Pan pierwej za ta rł we mnie pamięć tam tych rzeczy niebie­
skich. Ta wyższość nad wszelkie dobra doczesne, je s t to dla
duszy prawdziwe, w spaniałe królowanie, ta k wspaniałe i wiel­
kie, że ten tylko zdoła zrozumieć całą wielkość jego, kto je sam
posiada. To je s t praw dziw e i czyste oderwanie się; Bóg sam je
w nas spraw uje, bez żadnej pracy naszej; On sam te praw dy
ta k jasno nam objawia, iż pozostają w y ry te głęboko w duszy
naszej, i w yraźnie to widzim y i czujemy, że sami z siebie ża­
dną m iarą nie zdołalibyśm y w tak i sposób i ta k prędko wznieść
się do stanu tak wysokiego.
P raw dy te i objaw ienia odjęły mi także praw ie zupełnie
bojaźń śmierci, k tó rą dawniej m iałam bardzo wielką. Dziś, dla
duszy wiernie służącej Bogu, śmierć w ydaje mi się rzeczą naj­
łatw iej sza w świecie, skoro przez nią dusza widzi siebie w jednej
chwili wyzwoloną z tego więzienia, i przeniesioną na odpocznie-
nienie. Zachw ycenia one, gdy Bóg poryw a ducha do siebie,

') Ludwiki de la Gerda w Tolecie.


360 ROZDZIAŁ XXXVIII

i ukazuje mu rzeczy ta k wysokie, wielkie mają, zdaje mi się,


podobieństw o z chwilą, gdy dusza wychodzi z ciała, i w tejże
chwili dostępuje zupełnego widzenia najw yższego Dobra. Pom i­
jam boleści rozłączenia; nie jest to rzecz tak bardzo wielkiej
wagi, i kto prawdziwie za życia miłował Boga i m iał serce
oderwane od m arności tego świata, ten też snąć łatw iej i bez
boleści umiera.
Dużo też, ja k sądzę, dopom ogły mi te objaw ienia do j a ­
śniejszego poznania, gdzie je st praw dziw a ojczyzna nasza, i jak o
tu na ziemi jesteśm y tylko pielgrzym i i przechodnie. W ielkie
to szczęście komu dano oglądać rzeczy tam tego świata, i m iej­
sce, kędy m a żyć wiecznie; jako wędrowiec, z daleka dążący
do krainy w której ma zamieszkać, z w iększą łatw ością i otu­
chą będzie znosił tru d y podróży, gdy wie i naocznie o tern się
przekonał, że tam , dokąd zmierza, czeka go słodki, niczem nie­
zmącony odpoczynek: ta k i ten, kto raz ujrzał rzeczy niebie­
skie, z łatw ością potem wznosi się do rozw ażania ich, i niem
sobie osładza przykrości ziemskiej pielgrzym ki, i praw dziw ie
już, rzec można, ma obcowanie swoje w niebiesiech. Jedno
spojrzenie w niebo pogrąża duszę jego w głębokiem skupieniu,
w szystka myśl jego roskosznie się zatapia w tej rajskiej k ra ­
inie, której chwałę P an z daleka raczył mu ukazać. W ielki to
zysk! Nieraz tego doznaję, że tow arzystw em m ojem i pociechą
m oją są ci, k tó rzy tam żyją, i k tó rzy sami, zdaniem mojem,
praw dziw ie żyją; ci zaś, k tórzy tu żyją, tak mi się w ydają
um arłym i, że choćby cały św iat m i dotrzym yw ał tow arzystw a,
jeszcze czułabym się wśród niego samotną. D ośw iadczam tego
szczególnie w chwilach, kiedy przychodzą na m nie one wielkie
zapały miłości; wówczas w szystko, co widzę oczyma ciała, w y­
daje mi się jak b y sen i naigraw anie; w szystko pożądanie moje
ciąży ku tem u, co .oglądałam oczym a duszy, a że od tych rze­
czy widzę się jeszcze daleką, więc z tęsknoty um ieram . Sło­
wem, objaw ienia te są jed n ą z najprzedniejszych łask, jak ich
dusza w tern życiu może dostąpić od Pana; bierze z nich siłę
i pomoc skuteczną ku noszeniu ciężkiego krzyża, jak im jest
dla niej to życie, w którem nic jej zadowolnić nie może, w szy­
stko je s t dla niej uprzykrzeniem ; i gdyby P an nie odbierał jej
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TERESY . 361

niekiedy pam ięci na to, co widziała, choćp amięć ta rychło po­


wraca, nie wiem ja k m ogłaby żyć. Jem u bądź cześć i chw ała
na wieki! A proszę Boskiego M ajestatu Jego, przez tę krew,
k tórą Syn Jeg o przelał za mnie, niech nie dopuszcza tego, kie­
dy już raczył mi objawić jakąś cząstkę onych dóbr nieskończo­
nych, i dał mi poniekąd zakosztować słodkości ich, aby m nie
jeszcze miało spotkać to, co spotkało Lucyfera, bym z winy
mojej postradała to w szystko. Niech tego nie dopuszcza, bła­
gam Go o to na Boską wielkość i dobroć Jego! Chwilami, w y­
znaję, nie m ałą o to mam trw ogę; ale z drugiej strony, i to
byw a najczęściej, m iłosierdzie Boskie dodaje mi otuchy, że
kiedy w yrw ał mię z ty lu grzechów moich, nie zechce i nadal
wypuścić mnie z ręku swoich, i nie da mi zginąć na wieki.
Błagam Waszej Miłości, nie ustaw aj błagać za mną Pana, aby
tak się stało.
Jakkolw iek wielkie są łaski, o których dotąd mówiłam,
ta, którą teraz opiszę, zdaje mi się jeszcze większą, ze względu
na nadzw yczajne skutki, jak ie we mnie spraw iła, i na dzi­
wną moc i siłę, ja k ą z niej dusza m oja odniosła; lubo, ściśle
mówiąc, każda z tych łask sama w sobie ta k je s t wielką, że
próżna rzecz wdawać się w porów nania, k tó ra z nich większa
albo mniejsza. Pewnego dnia, było to w wigilię Zesłania D u­
cha Świętego, byłam się po Mszy schroniła na miejsce sam o­
tne, gdzie często przebyw ałam na m odlitw ie, i wziąwszy do rąk
księgi jednego K artu za '), czytałam w niej ustępy, odnoszące
się do jutrzejszej uroczystości. Natrafiłam w niej na objaśnie­
nie znaków, po k tórych ma się poznawać obecność D ucha św.,
bądź w poczynających, bądź w postępujących, bądź w dosko-

') Księga, o której tu mówi Święta, był to przekład hiszpański słynne­


go dzieła Ludolfa saksońskiego, p. t. Vita Christi, — „Żywot Chrystusa“ peł­
nego i głębokiej nauki i nadziemskiego namaszczenia. Przedziwna ta księga
zaczyna się od słów: Fundamentum aliud , a na końcu każdego rozdziału autor
kładzie przenikająeo pobożną i rzewną modlitwę. Oprócz Żywota Chrystusa
Pana, świętobliwy ten zakonnik pozostawił nam jeszcze uczony wykład Psal­
mów, gdzie podobnież każdy Psalm kończy się piękną, odpowiedną treści one-
goź modlitwą. Ludolf Saksoński pisał te dzieła swoje za cesarza Ludwika IV,
około r. 1330. Ostatnie lata życia swego spędził w kartuzie sztrasburskiej.
362 ROZDZIAŁ XXXVIII

nałyćh. Rozważając pilnie wskazane tam znaki tego trojakiego


stanu, i stosując je do siebie, przyszłam do wniosku, że o ile
mogę sądzić o sobie, snąć z łaski i m iłosierdzia Boga, je s t we
m nie Duch Św ięty, za co poczęłam czynić Mu dzięki najgorę­
tsze. Zarazem przypom niałam sobie, że kiedyś dawniej też sa­
me uwagi czytałam , i że wówczas równie jasno widziałam
w sobie brak ty ch znaków, ja k teraz widzę, że je posiadam,
zaczem jeszcze wyraźniej stanęła mi przed oczyma cała w iel­
kość łaski, ja k ą Pan mi uczynił, i porównywając m iejsce zgo­
tow ane mi w piekle, ja k na nie byłam zasłużyła, z obecną nie
do poznania zm ianą duszy mojej, tern żarliwiej wielbiłam Boga
za to wielkie nadem ną m iłosierdzie Jego. W ciągu takich roz­
w ażań moich, nagle, bez żadnego wiadomego mi powodu, przy­
szło na mnie wielkie uniesienie ducha; m iałam uczucie, jak
gdyby dusza moja, nie czując się zdolną znieść takie szczęście
niezm ierne, i jakoby nie mogąc w ytrzym ać w ciele, siłą w yryw ała
się z niego. Uniesienie to, w inszy sposób niż zwykle, ja k mi się
zdawało, na m nie działające, tak było gwałtowne, że niepodobna
było opanować go, a duszę czułam w sobie ta k do dna w strząśniętą,
że nie wiedziałam, co jej jest, ani czego chce. Siły tak mię
zupełnie odeszły, że choć siedząca, nie mogłam się utrzym ać,
i m usiałam się oprzeć o ścianę. W tejże chwili ujrzałam nad
głową swoją gołębicę, różną bardzo i większą od naszych ziem­
skich gołębi; m iasto pierza, m iała na skrzydłach ja k b y łuski
z m assy perłowej, silny blask z siebie wydające. Zdawało mi
się, że słyszę szelest poruszania tych skrzydeł. Tak unosiła się
nadem ną przez czas jednego Zdrowaś M arya, aż dusza moja,
gubiąc się w zachwyceniu, i ją straciła z oczu. Duch się uspo­
koił, czując w sobie gościa tak dobrego, choć zdaw ałoby się,
ze ta k a cudowna łaska powinna go była raczej zatrw ożyć
i przerazić, Ale w obec roskoszy z niej płynącej, trw oga u stą ­
piła m iejsca, i ledwo zakosztow ałam tej roskoszy, uczułam
w sobie spokoj nadziem ski, i tak pozostałam w zachwyceniu.
Chwała tego zachw ycenia była ogromna; większą część św iąt
chodziłam ta k pogrążona w sobie i nieprzytom na, że nie wie­
działam, co z sobą począć, ani jakim sposobem tak a niezm ier­
na łaska i szczęśliwość może się we mnie zmieścić. Nic, rze-
ŻYCIE ŚW IĘ TE J TERESY. 363

kłabym praw ie, nie widziałam ani nie słyszałam , od tej wiel­
kiej szczęśliwości i roskoszy wew nętrznej. Od onego dnia czu­
ję w sobie bardzo wielki postęp, i nierównie wyższy stopień
miłości Bożej, i nierównie silniejsze w cnotach utwierdzenie.
Chwała bądź Panu i dziękczynienie za nieskończoną dobroć
Jego, na wieki. Amen.
Innego razu, ujrzałam tęż gołębicę, unoszącą się nad gło­
wą jednego Ojca z zakonu świętego Dom inika, tylko że pro­
mienie i jasność jej skrzydeł nierów nie dalej, ja k mi się zda­
wało, się rozciągały. Objawiono mi, że te n Ojciec wiele dusz
pociągnie do Pana.
Pewnego dnia znowu, widziałam N ajśw iętszą Pannę, odzie­
wającą w płaszcz olśniewająco biały tego teologa dom inikani­
na, o którym kilkakrotnie mówiłam '). Objawiła mi Królowa
Niebieska, że takim darem wywdzięcza mu się za usługę, jak ą
Je j oddał, przyczyniając się skutecznie do założenia naszego •
domu, i że jasn y ten płaszcz oznacza jasność i czystość, w j a ­
kiej od tego dnia zachow a duszę jego, broniąc jej od grzechu
śm iertelnego. I ta k się stało, pewna tego jestem ; bo od onego
dnia aż do śm ierci jego, k tóra nastąpiła w kilka lat potem ,
Ojciec ten w tak surowej pokucie żył, i ta k święcie um arł, że
sądząc po ludzku, najm niejszej nie masz wątpliwości, że mu
Panna N ajśw iętsza dotrzym ała obietnicy. Jed en z braci, którzy
byli przy śmierci jego, mówił mi, jak o przed skonaniem usły­
szał z ust um ierającego, iż widzi stojącego przy boku swoim
świętego Tomasza. U m arł z wielkiem weselem, i z gorącem
pożądaniem , w yglądając chwili wyzw olenia swego z tego w y­
gnania. T ak w ielki m iał dar m odlitw y, że naw et na krótko
przed śmiercią, choć z powodu wielkiego w ycieńczenia sam
chciał myśl oderwać od ciągłego zanurzenia w rzeczach w ie­
cznych, dokazać tego nie mógł, raz wraz mimowoli wpadając
w zachwycenie. W ostatnich czasach życia swego pisał do mnie,
prosząc o wskazanie mu sposobu zapobieżenia' tym zachw yce-
niom, gdyż często, kończąc Mszę świętą, w padał w ekstazę,

i) O. Piotra Ybanez. W ostatnich latach życia swego, był on przeorem


klasztoru w Tríanos, tam umarł r. 1565.
364 ROZDZIAŁ XXXVIII

i żadną m iarą nie mógł się od tego obronić. W końcu też Bóg
oddał mu nagrodę zasłużoną, za tę wielką gorliwość, z ja k ą
Mu służył.
Miałam także widzenie niektórych łask nadzw yczajnych,
jak ie P an czynił wspomnianemu kilkakrotnie rektorow i kolle-
gium jezuickiego '); ale nie chcąc się zbytnie rozszerzać, po­
m ijam je. W spomnę tu tylko, co się stało w czasie, gdy Ojciec
ten nawiedzony był ciężkiem utrapieniem , skutkiem bolesnego
bardzo, jak ie nań przyszło, prześladow ania. Jednego dnia, bę­
dąc na Mszy świętej, ujrzałam w chwili Podniesienia, Chrystusa
wiszącego na krzyżu; powiedział mi kilka słów pociechy dla
tego Ojca, abym mu je pow tórzyła, ostrzegając go zarazem
o tern, co jeszcze przyjść miało, i staw iając mu przed oczy
Mękę, jak ą poniósł za niego, aby pamięć na nią dodała mu m ę­
stw a i gotowości do cierpienia. Objawienie to bardzo go po­
cieszyło i na duchu pokrzepiło; potem zaś wszystko ta k się
stało, ja k mi P an był przepowiedział.
Podobnież i o innych członkach jego zakonu, to je s t To­
w arzystw a Jezusow ego, i o całym tym zakonie, widziałam rze­
czy wspaniałe. W idziałam ich niejednokrotnie tryum fujących
w niebie, z białem i chorągw iam i w ręku; i innych wiele, po­
w tarzam , rzeczy przedziw nych, P an mi o nich objawił. W ielką
też mam cześć dla tego zakonu; wielu z Ojców m iałam sposo­
bność poznać z bliska, i przekonałam się, że życie ich zupełnie
zgadza się z tern, co P an mi o nich powiedział.
Jednego dnia wieczorem, gdy byłam na m odlitwie, Pan
przem ówił do mnie, i powiedział mi na wstępie kilka słów,
którem i przypom inał mi dawne grzeszne życie moje. Słowa te
głębokiem mię przeniknęły zaw stydzeniem i żalem; bo choć
nie powiedziane tonem surow ym , taką przecie w sobie m ają
moc i dzielność, że słysząc je, dusza czuje się na proch sta rtą
od żałości i skruchy, i jedno takie słowo jaśniejsze w nas
spraw uje poznanie samych siebie, niż całe dni własnego zasta­
naw iania się nad nędzą naszą, bo tak i nosi w y ry ty na sobie
c h arak ter najwyższej praw dy, iż zgoła niepodobna mu przeczyć.

') O. Gasparowi de Salazar.


3 6 5
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY .

Stawiając mi tedy przed oczy tyle marności, jakim się odda­


wałam, rzekł do mnie: — „Za wielką łaskę to sobie poczytuj,
że sercu tak marnie skażonemu pozwoliłem jeszcze ukochać
Mnie, i przyjąć je zechciałem.“ Takie wyrzuty nieraz z ust
Jego słyszałam. Raz powiedział mi: — „Pamiętaj na te czasy,
kiedy cześć twoję zasadzałaś na sprzeciwianiu się czci mojej“.
Innym razem znowu: — „Pamiętaj, jak wiele mi jesteś winna,
że kiedy ty najciężej mię obrażałaś, Ja ciebie obsypywałem
łaskami.“ Za każdem, jakiego się dopuszczę, uchybieniem, Pan
strofuje mię za nie z taką siłą, że cała od żalu i wstydu usta­
ję; a że tych uchybień bywa wiele, więc i strofowania te czę­
sto się powtarzają. Nieraz mi się zdarza, że po surowszem ja­
kiem ze strony spowiednika napomnieniu, szukając sobie pocie­
chy na modlitwie, tam dopiero spotykam się z takiem napo­
mnieniem, że w porównaniu z niem tamto jest niczem.
Wracając do tego, o czem zaczęłam mówić, gdy Pan
w taki sposób stawiał mi przed oczy niecnotliwe życie moje,
ja ponieważ wówczas, zdawało mi się, nic nie byłam uczyniła,
wśród łez moich zaczęłam się domyślać, że Boska dobroć Jego
nową jaką łaskę mi gotuje: bo najczęściej tak bywa, ze gdy
mam otrzymać szczególną jaką łaskę, Pan z udzieleniem jej
jakoby czeka chwili, aż się pierwej w skrusze i zawstydzeniu
wyniszczę przed obliczem Jego; snąć dla tego tak czym, bym
tern jaśniej widziała, jak dalece jestem takiej łaski niegodną.
W chwilę potem, takie przyszło na duszę moję zachwycenie,
jak gdyby zupełnie już wyszła z ciała; przynajmniej zupełnie
nie czuła, by jeszcze żyła w niem. Ujrzałam najświętsze Czło­
wieczeństwo w tak nadzwyczajnie przewyższającej chwale,
w jakiej go nigdy przedtem nie widziałam. W przedziwnie ja­
snej światłości ukazało mi się ono, jako jest na łonie Ojca,
choć w jaki sposób ono tam mieszka, tego objaśnić me zdo­
łam; widziałam tylko, zdawało mi się, bez widzenia, że jestem
w obecności tego Bóstwa. Widzenie to pogrążyło mię w
kiem zdumieniu, że przez kilka dni przyjść do siebie nie mo­
głam. Zdawało mi się ustawicznie, że mam jeszcze obecny
przed sobą ten Majestat Syna Bożego, choć nie tak juz, jak
kiedy go istotnie oglądałam. Rozumiałam dobrze, ze jest to
366
ROZDZIAŁ XXXVIII

S 0P t r W -dr zy Wy?braŹenie teS ° ’ co byłam Widziała; bo


U z d ę takie widzenie, chociażby trwało najkrócej, pozostałe
^ oko wyryte w wyobraźni i nie prędko z nmj u s t ^
Wielka to dla duszy pociecha i nieoceniony pożytek 1 J
Toz samo widzenie miałam potem jeszcze dwa czy trzy
razy Z wszystkich objawień, jakiemi Pan raczył mię obdarzyć
o zdaniem mojem, jest najwyższe. Sprawuje ono skutki pra­
wdziwie cudowne; oczyszcza duszę w sposób zgoła niewypowie­
dziany, i przyrodzonej zmysłowości naszej wszystka niemal
iłę odbiera. Jest to jakoby wielki płomień, pochłaniający w so-
Lubo 7 mT Z 0braCajvąCy wszy^ k ie pożądliwości tego życia
Lubo i przedtem juz, z łaski Boga, nie miałam żadnego pociągu
do rzeczy znikomych, wszakże tu dopiero z zupełną* jasnością
ukazała mi się cała marność ich, i nicość wszelkich wielmoź-
nosci ziemskich, i wysoką stąd powzięłam naukę, jako jedynym
celem wszystkich pożądań naszych powinnaby być prawda
czysta. Widzenie to pozostawiło także wyrytą w duszy m lfei
nieopisaną cześć i bojaźń Boga, różną bardzo od tej jaką tu
sami z siebie powziąć zdołamy; przerażenie ogarnia dJszę na
samą mysi, ze śmiała kiedybądź, lub żeby ktobądź ośmielił się
obrazie taki ogromny Majestat. Mówiłam już nieraz o skutkach
jakie sprawują w ogolę te widzenia, i nadmieniałam, że skutki
bywają rożne, mniejsze albo większe; ale po żadnem z nich
nm pozostają w duszy skutki tak potężne i cudowne jak po
, ktorem tu mówię. Gdy przystępując do Komunii świętej
spomnę na to, ze tenże sam ogromny Majestat, który o-ląi
<a am, jest tu w Najświętszym Sakramencie obecny, albo gdy
an co często bywa, raczy mi się widomie ukazać w H o sty f
v et y w osy mi powstają na głowie, i czuję się cała jakby uni-
TwoTeTkt' ame mÓj! gdybyŚ uklTwał tak wielkości
ojej któżby się ważył przystąpić do Ciebie, i tyle razy ta-
m nędzne i zmazane stworzenie łączyć z takim wielkim Ma­
jestatem. Bądź błogosławiony, Panie, i niechaj wielbią Cię
aniołowie i wszystko stworzenie, iż tak przymierzasz dary
Twoje do miary ułomności naszej, aby od używania tej łaski
by T 82" r vi StraSZała gr° Za P°t^ i Twojej, którą gdy­
byś objawiał widomie, człowiek słaby i nędzny nie śmiałby
367
ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY.

nigdy, nie już cieszyć się używaniem Boskiego dar.u Twego,


ale ani do niego się zbliżyć.
Gdyby nie ta najłaskawsza dla nas względność Boga na­
szego, mogłoby nas spotkać podobne nieszczęście, jakie się rze­
czywiście wydarzyło pewnemu rolnikowi. Znalazł on skarb,
ale skarb ten za duży był na ciasną i niską pojętność jego,
zaczem nie wiedząc co z nim zrobić, tak się trapił bezpożyte-
cznem posiadaniem jego, iż w końcu umarł ze zgryzoty. Gdy­
by nie był dostał do rąk całego skarbu odrazu, ale otrzym y­
wał go częściami, mając tym sposobem z czego zyc i zabez­
pieczyć się od nędzy, byłby żył zadowolniony i spokojny, i me
byłby go smutek o śmierć przyprawił. O Boże, bogactwo ubo­
gich! jakże przedziwnie zaradzasz .potrzebom dusz naszych,
i mając pogotowiu dla nich skarby nieprzebrane, nie od razu
je wylewasz na nie w całości, któraby je ogromem swoim przy­
gniotła, ale powoli je i stopniowo im objawiasz! Gdy widzę
taki ogromny Majestat, ukryty w takiej rzeczy maluczkiej,
jaką jest liostya, wtedy doprawdy, ustaje dusza moja z podzi-
wieiiia nad taką nieogarnioną mądrością, i nie wiem jakbym
miała siłę i odwagę zbliżyć się do tego Pana, gdyby On sam,
obok tych wielkich łask, które mi uczynił i czyni, me wspie­
rał jeszcze szczególną pomocą słabości mojej; ani tez. bez tej
szczególnej pomocy Jego, nie zdołałabym ukryć w sobie tego
co czuję, i powstrzymać się od głośnego na cały świat opo­
wiadania tych cudownych we mnie tajemnic Jego. Bo co musi
czuć w sobie taka. jak ja nędznica, obarczona brzydkościami,
która, iż nie było w niej bojażni Bożej, życie swoje zmarno­
wała, gdy widzi się złączoną z tym Panem tak ogromnego Ma­
jestatu, w Boskiej łaskawości swojej widomie objawiającego
się oczom jej duszy? Jakim sposobem te usta, z których tyle
wyszło słów, temu Panu uwłaczających, ważą się dotknąć tego
ciała, chwałą nieskończoną uwielbionego, przeczystego, łaska­
wości pełnego? Dla duszy, która była niewierną Panu swemu,
niczem jeszcze jest bojażń, jaką przeraża ją widok majestatu
Jego, w porównaniu z tym bólem i z tern skruszeniem, jakie
ją rozdziera, gdy wejrzy na Boskiej piękności oblicze Jego,
i w najsłodszym, łaskawości i czułości pełnym jego wyrazie
3 6 8
ROZDZIAŁ XXXVIII

w yczyta tę miłość niepojętą, jak ą On ją niegodną umiłował.


Lecz cóż dopiero m usiało się dziać we mnie, gdy dw ukrotnie
patrzałam na to. co teraz opowiem? Pewno, Panie mój i chw a­
ło moja. w ty ch wielkich boleściach, jakie czuje dusza moja,
z pewnego względu, śmiem tw ierdzić, uczyniłam cośkolwiek
dla służby twojej. Lecz nie, sama nie wiem, co mówię, i choć
piszę to, jakoby nie ja to powiadam, co piszę; cała się czuję
zm ięszana i praw ie nieprzytom na, gdy przyw ołuję sobie na
pam ięć te rzeczy. M ogłabym -ci powiedzieć, że cóś uczyniłam
dla Ciebie, Panie moj, gdyby one uczucia boleści pochodziły
ze mnie, lecz gdy żadnej dobrej myśli mieć nie mogę, jedno
z daru łaski Twojej, żadna też za nie wdzięczność mnie się nie
należy; jam tylko dłużnica Twoja, Tyś, Panie, wierzyciel.
Raz, przystępując do Kom unii, ujrzałam oczym a duszy,
ale jaśniej, niżbym ich widzieć m ogła oczym a ciała, dwóch
czartów ohydnej postaci, ja k rogam i swemi dusili za gardło
biednego kapłana przy ołtarzu, i zarazem w partykule, k tórą
tenże kapłan trzym ał w ręku i mnie podawał, widziałam P ana
mego, w takim , ja k mówiłam wyżej, m ajestacie. Jasno stąd
poznałam, że Pan spoczyw a w rękach św iętokradzkich, i że
nieszczęsny ten kapłan ma duszę zmazaną grzechem śm iertel-
nym. O jak iż to był widok, Panie, widzieć tę Boską piękność
Twoję w pośrodku takich ohydnie szpetnych postaci! Czarci
oni tak wyglądali w ystraszeni i przerażeni obecnością Twoją,
że snąć ochotnie byliby uciekli, gdybyś Ty im na to pozwolił.
Strw ożona do głębi tym widokiem, nie wiem ju ż ja k zdołałam
P ^ y ją ć Komunię, i wielka m i po niej pozostała obawa: zda­
wało mi się, że to widzenie chyba nie mogło być od Boga, że
Bóg nie dopuściłby tego, bym w idziała nieszczęśliwy stan tej
duszy. Ale P an oznajm ił mi, że dla tego pozwolił na to, abym
się m odliła za tym grzesznym kapłanem , a także abym się na­
ocznie przekonała, ja k a je s t dzielność słów K onsekracyi, i jako
za wymówieniem ich, P an niechybnie staw ia się obecnym,
jakkolw iekby grzesznym b ył kapłan, k tó ry je wym awia, i w re­
szcie, abym poznała wielkość dobroci Jego, jako nie w zdryga
się oddać naw et w ręce nieprzyjaciela, a w szystko to dla do­
bra mojego, i dla dobra w szystkich. Zrozum iałam z tego wi-
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T ER E SY . 369

dzenia, ja k w ielki m ają kapłani obowiązek wyższej nad drugich


świętości, i ja k a to okropność, niegodne p rzyjęcie tego N aj­
świętszego Sakram entu, i ja k ą straszną moc diabeł m a nad du­
szą, leżącą w grzechu śm iertelnym . Sama też dla siebie ten
wielki odniosłam pożytek, że jaśniej jeszcze poznałam , co je ­
stem w inna Bogu. Niech będzie błogosławiony na wieki!
Oto drugie zdarzenie, którego byłam świadkiem , z wiel-
kiem przerażeniem mojem. W m iejscu, gdzie przebyw ałam ,
um arł człowiek, o którym było mi wiadomo, że przez wiele la t
bardzo złe życie prowadził, ale w ostatnich dwu latach przed
śm iercią złożony chorobą, zdawało się, że się poniekąd popra­
wił. U m arł bez spowiedzi; mimo to jednak nie sądziłam, by
dusza jego m iała być potępioną. Lecz gdy przystępow ano do
pochowania ciała, ujrzałam z wielkiem przerażeniem zgraję
czartów , rzucających się na nie, i igraszkę sobie z niego czy­
niących, i pastw iących się nad niem, i w ielkiem i jakoby wi­
dłam i tam i sam je wlokących. Gdy je ze czcią i zwykłem i
obrzędam i niesiono do grobu, podziw iałam w sobie dobroć B o­
ga, iż takiej naw et duszy sław ę oszczędza, nie dopuszczając
by ludzie wiedzieli, że je s t nieprzyjaciółką Jego. Byłam na-
wpół nieprzytom na od tego w idoku. Przez cały czas nabożeń­
stw a żadnego czarta nie widziałam ; ale gdy ciało spuszczano
do grobu, było ich tam już mnóstwo niezliczone, gotow ych na
porw anie go. P atrząc na to, praw ie od zmysłów odchodziłam
z przerażenia, i nie mało mi potrzeba było m ocy nad sobą,
aby się z tern nie zdradzić. M yślałam sobie, jakie tam m ęki
czarci będą zadaw ali tej duszy, kiedy już nad nieszczęsnem
ciałem jej ta k się pastw ią. D ałby Pan, by tę okropność, na
k tó rą ja patrzałam , ujrzeć m ógł każdy żyjący w stanie grze­
chu; byłoby to dla niego, ja k sądzę, skuteczną pobudką do
popraw y życia. Z w szystkiego tego poznałam jeszczcze jaśniej,
ja k wiele winną jestem Bogu, i od jakiego nieszczęścia mię
wybaw ił. Nie prędko ochłonęłam z przerażenia mego; spowie­
dnik dopiero, gdym mu wszystko w yznała, uspokoił mię, zw ła­
szcza że się obawiałam, czy nie była to ułuda diabelska, dla
zniesław ienia tej duszy, jakkolw iek nigdy ona nie uchodziła
za bardzo pobożną. Ale chociażby nie było w tern żadnej ułudy,
Pisma ś. Teresy. T. I. ^4
370 ROZDZIAŁ XXXVIII

rzecz sama, przyznaję, dotąd jeszcze, ile razy na nią wspomnę


strachem mię przejm uje.
K iedy ju ż dotknęłam w idzeń o um arłych, wspomnę tu,
jeszcze o innych podobnych zdarzeniach, w k tó ry ch spodobało
się Panu dać mi objaw ienia co do n iektórych dusz. W ym ienię
ich tylko kilka, dla krótkości; opisyw anie w szystkich byłoby,
zdaniem mojem, rzeczą i zbyteczną i niepożyteczną.
Doniesiono m i o śmierci jednego naszego byłego prowin-
cyała, k tó ry potem przeszedł był do drugiej prow incyi, i aż do
śm ierci nią zaw iadyw ał. M iałam z nim dawniej stosunki i nie-
jed n ę przysługę mi oddaną mu zawdzięczam . B ył to zakonnik
bardzo przykładny. W iadom ość jednak o śm ierci jego mocno
mię zatrw ożyła; byłam w obawie o zbawienie jego. bo całe
dw adzieścia la t był przełożonym , a o przełożonych ja zawsze
drżę, m ając na uwadze ciężką, zdaniem mojem, odpowiedzial­
ność i wielkie niebezpieczeństw a, przyw iązane do wszelkiej
pieczy o duszach. Bardzo zasm ucona, poszłam do kaplicy; ofia­
row ałam Panu za tę duszę w szystkie dobre uczynki całego ży­
cia mego, a wiedząc dobrze ja k tego mało, błagałam Go, by
z nieskończonych zasług swoich dopełnił czego potrzeba do
wyzw olenia tej duszy z czyśca. Gdym ta k prosiła P ana o tę
łaskę ja k zdołałam najgoręcej, ujrzałam , zdawało mi się, po
prawej stronie m ojej, duszę tę, w ynurzającą się z głębi ziemi,
i w stępującą w radosnem zachw yceniu do nieba. Choć zm arły
był ju ż starcem sędziwym , w widzeniu tern przedstaw ił mi się
w sile w ieku m ęskiego, jakoby m iał trzydzieści la t tylko, albo
mniej jeszcze, a tw arz jego dziw nym blaskiem jaśniała. W idze­
nie to trw ało chwilę tylko, ale w duszy pozostała mi po niem
niew ypowiedziana pociecha, i niepodobna mi ju ż było od onej
chwili smucić się śm iercią tego Ojca i podzielać powszechnej
w koło mnie po nim żałoby, bo bardzo był kochany. Takie
czułam w sobie uspokojenie i pocieszenie, że nigdy ani na
chwilę nie pow stała we mnie najm niejsza w ątpliw ość co do
prawdziwości tego widzenia; z pewnością tw ierdzić mogę, że
nie było to złudzenie. Było to zaledwo w dwa tygodnie po
śm ierci jego. Z tern w szystkiem jed n ak nie zaniechałam prosić
kogo mogłam o m odlitw y za tą duszą, i sama ją Bogu poleca-
ŻYCIE ŚW IĘ T E J T E R E S Y . 371

łam; ale m odlitw y m oje za nią nie były ju ż ta k gorące, jakie-


m iby były, gdybym nie m iała onego widzenia; bo gdy Pan
w tak i sposób upew ni mię o zbaw ieniu duszy zm arłego, a po­
tem jeszcze za nią się modlę, mim owoli tak ie mam uczucie,
ja k gdybym daw ała jałm użnę bogatem u. Później dopiero, z po­
wodu znacznej odległości m iejsca, dow iedziałam się bliższych
szczegółów o pięknej i budującej śm ierci, ja k ą P an mu dać ra­
czył; wszyscy przy niej obecni z podziw ieniem patrzali na zu­
pełną aż do końca przytom ność jego, i na rzew nie pobożne łzy
i uczucia najgłębszej pokory, z jakiem i Bogu duszę oddawał.
W klasztorze naszym um arła je d n a zakonnica, w ielka
służebnica Boża. D rugiego dnia po jej śmierci, podczas odpra­
wiającego się za nią nabożeństw a żałobnego, w chwili gdy je ­
dna z sióstr czytała Lekcyę, a ja stałam przy niej dla odmó­
wienia W iersza, w połowie L ekcyi ujrzałam duszę zm arłej,
podobnie ja k tam ta się wznoszącą, i w stępującą do nieba.
W idzenie to nie było w w yobraźni, ja k poprzednie, jedno czy­
sto um ysłowe, w rodzaju tych, o których w swojem m iejscu
mówiłam; ale i te umysłowe w idzenia rów nie są rzeczyw iste
i równie niew ątpliw ą pewność w duszy pozostaw iają, ja k i tam ­
te, k tóre się przedstaw iają w obrazach.
W tym że klasztorze naszym um arła druga siostra, ośm-
nasto czy dw udziestoletnia, gorliw a w służbie Bożej, pilna do
chóru, pod każdym względem wysoce cnotliw a, choć ciągle
schorzała. B yłam pewną, że w ty lu ciężkich niem ocach swoich,
ta k cierpliw ie zniesionych, przew yższające sobie zebrała zasłu­
gi i za życia ju ż czyściec przebyła. Jak o ż w cztery godziny
po śm ierci jej, będąc na żałobnem za nią przed pogrzebem na­
bożeństwie, ujrzałam duszę jej podobnież wznoszącą się z zie­
mi, i do nieba w stępującą.
Pewnego dnia, w czasie jednego z ty ch w ielkich cierpień,
którym , ja k mówiłam, podlegałam , i dotąd nieraz podlegam na
ciele i na duszy, niezdolna, rzec mogę, w takim stanie zdobyć
się ani naw et na jednę myśl dobrą, poszłam była do kościoła,
należącego do kollegium Tow arzystw a Jezusow ego. Tejże nocy
był tam um arł jeden z braci zakonnych; m odliłam się więc za
nim ja k um iałam , słuchając Mszy św iętej, k tó rą jeden z Ojców
372 ROZDZIAŁ XXXVIII

odpraw iał za duszą jego; aż nagle przyszło na m nie wielkie


zebranie w ew nętrzne, i ujrzałam tą duszą z w ielką chwałą w stę­
pującą do nieba, m ającą P an a samego przy boku swoim; na
znak szczególnej dla niej łaskaw ości swojej, ja k mi było ob­
jaśniono, Boski Zbawiciel sam ją własną ręką do królestw a
swego wprowadził.
Podobnegoż widzenia użyczył mi P an co do jednego
z Ojców naszego zakonu, bardzo przykładnego zakonnika
śm iertelnie chorego. W czasie m szy świętej przyszło na mnie
z e b r a n i e wew nętrzne, i ujrzałam , że chory już skończył,
a dusza jego, bez zatrzym ania w czyścu, szła prosto do nieba.
Um arł, ja k potem się dowiedziałam , tejże samej godziny, k tó ­
rej go widziałam um ierającego. Zdziwiona byłam , że dusza je ­
go ta k szczęśliwie uszła m ąk czyścowych; na co mi oznajm io­
no, że w nagrodę za wierne, jakiem się odznaczał, przestrze­
ganie reguły, dostąpił przyobiecanej zakonowi naszem u, i bul­
lam i papieskiem i stw ierdzonej szczególnej łaski zw olnienia od
czyśca, lub rychłego z onegoż wyzwolenia. Nie wiem w jakim
celu było mi dano to objawienie; zapewne chciał mię P an przez
to ostrzedz, że nie dość je s t nosić tylko habit zakonny, ale
potrzeba w iernie spełniać obowiązki zakonne, aby dostąpić
uczestnictw a w dobrach przyobiecanych tak wysokiem u sta­
nowi.
W iele podobnych widzeń P an z łaski swojej mi użyczył,
ale dłużej się nad niem i zastanaw iać nie chcę, bo ja k już mó­
wiłam, m ały z tego byłby pożytek. To tylko jeszcze nadm ie­
nię, że z w szystkich dusz, k tóre mi w taki sposób były u k a­
zane, nie widziałam żadnej, któ rab y weszła w prost do nieba,
bez zatrzym ania w czyścu, oprócz onych trzech, to jest: tego
Ojca, o k tórym na ostatku mówiłam, św iętego B rata P io tra
z A lkantary i onego Ojca dom inikanina, o którym było wyżej ').
Co do niektórych, raczył mi P an także ukazać m iejsce, jakie
w niebie zajm ują, i stopień chwały, na k tó ry są wywyższone;
w ielka pod tym względem zachodzi m iędzy niem i różność.

') O. Piotr Ybauez.


ŻYCIE ŚW IĘ TE J TERESY. 373

R O Z D Z IA Ł X X X IX .

Dalszy ciąg o nadzwyczajnych łaskach, jakie Pan jej uczynił. Jako jej
obiecał spełnienie każdej prośby, jakąby doń za kimkolwiek zanio­
sła. Przytacza kilka znaczniejszych przykładów łask takich
i wysłnchau, jakie z Boskiej dobroci Jego otrzymała.

Pewnego razu, litując się bardzo nad jedną osobą, dla


k tó rej m iałam obowiązki, a k tó ra praw ie całkiem była oślepła,
usilnie błagałam za nią Pana, aby jej w zrok przyw rócił, ale
bałam się przytem , że P an dla grzechów m oich mnie nie wysłucha.
W ted y zjaw ił mi się Boski M istrz, ta k samo ja k to przedtem
po wiele razy był uczynił, i ukazując mi ranę lewej ręk i swo­
jej, począł praw ą w yciągać utkw iony w niej w ielki gwóźdź.
Zdawało mi się, że w raz z gwoździem w yryw a i ciało. J a pa­
trząc na to, głęboką uczułam litość, rozum iejąc dobrze, ja k
w ielki to m usiał być ból. A P an rzekł do mnie: „Taką m ękę
dla ciebie w ycierpiaw szy, tern bardziej, bądź tego pewna, uczy­
nię cokolw iek odemnie zażądasz. Obiecuję ci, że nie masz ta ­
kiej rzeczy, któ rejb y m na prośbę tw oję nie uczynił, bo wiem,
że o nic mnie prosić nie będziesz, coby nie było na chwałę
moję. I to, o co m ię dzisiaj prosisz, uczynię. W spom nij, jak o
naw et wonczas, gdyś m i jeszcze nie służyła, zawsze spełniałem
wszystko, o co m ię prosiłaś, i lepiej jeszcze spełniałem , niż sa­
m a prosić um iałaś; tern bardziej więc dzisiaj w szystko ci speł­
nię, kiedy wiem że m ię miłujesz; nie m iej o tern najm niejszej
w ątpliw ości.“ Nie upłynął jeszcze, zdaje mi się, tydzień, gdy
P an ju ż tej osobie w zrok przyw rócił; o czem zaraz mój spo­
w iednik został uwiadomiony. Bardzo być może, że uzdrow ienie
to nie stało się w skutek mojej m odlitw y; ja jed n ak po onem
widzeniu ta k byłam tego pewna, że dziękow ałam za nie Bo­
skiem u Panu memu, jako za łaskę m nie uczynioną.
Innego razu, jeden krew ny mój zapadł był na jak ą ś cho­
robę niezm iernie bolesną, której tu bliżej nie określam , nie
wiedząc sama, ja k i to był rodzaj cierpienia; dość że chory ju ż
od dwóch m iesięcy tak ie cierpiał m ęki nieznośne, iż sam na
374 KOZDZIAŁ XXXIX

sobie ciało darł. R ektor, o k tórym m ówiłam wyżej *), ówczesny


mój spowiednik, odwiedzał go, i w ielką nad nim zdjęty litością,
kazał m i pójść do niego, tłóm acząc mi, że ze w zględu na moje
z nim pokrew ieństw o, mogę i koniecznie powinnam to uczynić.
Poszłam więc i tak ie mię na w idok cierpień jego przeniknęło
współczucie, że poczęłam z jaknajw iększą usilnością błagać
P an a o uzdrow ienie jego. Jak o ż jasno i widocznie, o ile mnie
się zdaje, ujrzałam prośbę m oję spełnioną, i nową łaskę od P a ­
na mi uczynioną, bo zaraz nazajutrz chory całkiem w yzdrow iał
z onych boleści swoich.
R az znowu ciężki bardzo sm utek miałam, dowiedziawszy
się o pewnej osobie, której z wielu względów byłam bardzo
zobowiązaną, iż nosi się z zam iarem popełnienia czynu, wręcz
przeciw nego przykazaniu Bożemu, i dla niej’ samej poniżają­
cego, że owszem niezm iennie już postanow iła zam iar ten wy­
konać. Tern większe z tego powodu m iałam udręczenie, że nie
tylko nie wiedziałam , jakim sposobem zapobiedz tem u nieszczę­
ściu, ale naw et zdawało się, że nie masz żadnego na to sposo­
bu. U dałam się więc w prośby do Boga, błagając Go z głębi
serca, aby raczył złem u zaradzić, bo czułam to dobrze, że nic
nie zdoła ukoić boleści m ojej, dopóki nie ujrzę upam iętania
tej nieszczęśliwej. "W takim stanie będąc, schroniłam się do je ­
dnej z pustelni, jak ich nasz klasztor kilka posiada; w pustelni
tej, zupełnie sam otnej, je s t wyobrażenie C hrystusa Pana, p rzy ­
w iązanego do słupa. Gdym ted y m odliła się tam , błagając Pana,
aby mi użyczył tej łaski, usłyszałam nagle mówiący do mnie
głos jakiś, dziw nie słodki i wdzięczny, ja k b y fletu czy innego
m elodyjnego instrum entu. W yrazów ja k ie ten głos wym awiał,
choć chciałam , dosłyszeć nie mogłam, bo ucichł w jednej chwili.
W ielkie było zrazu przerażenie moje, aż mi włosy na głowie
stanęły; ale po pierwszej chwili przestrachu, takie uczułam
w sobie uspokojenie i wesele, i uszczęśliwienie wew nętrzne,
że nie mogłam w yjść z podziw ienia, jakim sposobem jedno
usłyszenie głosu, zew nętrznie tylko do uszu ciała, i to bez słów
w yraźnych idącego, takie może spraw ować w duszy dziwne

') O. Gaspar de Salazar.


ŻYCIE ŚW IĘTEJ T E R E S Y . 375

skutki wew nętrzne. Po tym znaku poznałam , że się stanie w e­


dług prośby m ojej, jakoż się i stało potem ; ale już w onejże
chwili, nim jeszcze się stało, sm utek mój w tak ą się pociechę
i pewność przem ienił, ja k gdybym już w idziała rzecz spełnio­
ną. Zdałam o tern sprawę spowiednikom moim, bo wówczas
m iałam ich dwóch, obu bardzo uczonych i św iętobliw ych sług
Bożych.
D oszła mię była wiadomość o pewnej osobie, k tó ra już
była postanow iła poświęcić się bez podziału Bogu na służbę,
i ju ż przez pewien czas oddaw ała się była m odlitwie wewnę­
trznej, i wielkich na niej łask od Boga doznawała, jako wdaw­
szy się w pewne okazye, bardzo niebezpieczne, i nie chcąc ich
porzucić, zaniechała świętego przedsięw zięcia swego. W iado­
mość ta bardzrr mię boleśnie dotknęła, bo kochałam mocno tę
osobę, i m iałam dla niej obowiązki. P rzez cały m iesiąc albo
może i dłużej, bezprzestannie błagałam P a n a o nawrócenie tej
duszy. N akoniec, jednego dnia, będąc na m odlitw ie, ujrzałam
obok siebie czarta, trzym ającego w ręk u jak iś papier i drące­
go go z w ielką złością na kaw ałki; w ielką z tego widzenia
m iałam pociechę, rozum iejąc z niego, że m odlitw a m oja została
w ysłuchaną. I w rzeczy samej tak było; bo ja k się później do­
wiedziałam , osoba ta z w ielką skruchą odbyła spowiedź, i tak
się szczerze naw róciła do Boga, że słusznie, przy pom ocy Bo­
skiej łaski Jego, m ożna się spodziew ać coraz wyższego jej
w cnocie postępu. Niech będzie błogosław iony za w szystko. Amen.
P odobnych łask, jak ie mi P an na prośby moje uczynił,
bądź naw racając dusze w grzechu śm iertelnym leżące, bądź p rzy ­
wodząc wiele innych do wyższej doskonałości, bądź cierpiące
z czyśca w yzw alając, bądź inne dla innych cudow ne rzeczy
d z ia ła ją c ,— łask tych, mówię, takie je s t m nóstwo, że znużyła­
bym i siebie i ty ch którzy mię czytać będą, gd y b y m je chcia­
ła opisywać w szystkie. Nadm ienię ty lk o , że nierównie więcej
ta k ic h w ysłuchań dostąpiłam dla zdrow ia dusz, niż dla uzdro­
w ienia ciał. J e s t to zresztą rzecz powszechnie wiadoma, i na-
ocznem wielu świadectwem stw ierdzona. Z początku wielki
z tego powodu skrupuł m iałam , nie mogąc nie uznawać, że
P an te cuda czynił na prośbę moję, lubo nasam przód i głównie
376 ROZDZIAŁ XXXIX

czynił je , rzecz jasna, z samej tylko dobroci swojej. Lecz te ­


raz, gdy ty c h łask tyle się namnożyło, i ty lu innych na nie
patrzało, uznanie mojego w ich otrzym aniu udziału nie robi mi
ju ż trudności. D zięki za nie czynię Boskiem u M ajestatowi J e ­
go, i w obec ta k wielkiej nademną dobroci Jego, w stydzę się
niegodności mojej; ale samoż uznanie, ja k bardzo jestem Jem u
dłużną, wzm aga we mnie pragnienie służenia Mu, i miłość Jego
tern silniej we m nie roznieca. Co mię tu najw ięcej zadziwia,
to, że gdy proszę o rzeczy, których spełnienie P an widzi że b y ­
łoby niewłaściwem, nie mogę, jakkolw iekbym chciała, modlić
się o nie inaczej, jedno nieśmiało, bez gorącości ducha i zapa­
łu, i wbrew wszelkiej usilności m ojej, na większą gorliwość zdo­
być się nie zdołam; gdy przeciwnie, zanosząc prośby takie, k tó ­
re Boska łaskawość Jego chce w ysłuchać, widzę dobrze i czu­
ję, że mogę o te rzeczy modlić się po wiele razy, i z wielką
natarczyw ością, i bez żadnego naw et z mojej strony w ysilania
się; prośby te jak o b y same na m yśl mi się nasuwają. W ielka
je s t różnica m iędzy tym dwojakim sposobem prośby, i sama
nie wiem ja k ją objaśnić. K iedy proszę o tam te rzeczy, choć
żywo nieraz mię obchodzą, choć nie czując w sobie tej żarli­
wości, z ja k ą zw ykłam prosić o te drugie, czynię przecie co
mogę, aby się zdobyć na gorące o nie błaganie, jestem ja k o ­
by człowiek, m ający jęz y k związany, k tó ry choć chce mówić,
nie może, albo mówi tak niew yraźnie, że sam czuje, iż n ik t go
nie zrozumie; gdy przeciwne, w tym drugim razie, m odlę się
śmiało i swobodnie, jak o gdy kto mówi w yraźnie i z ożywie­
niem, i widzi, że ten, do którego mówi, z przyjem nością go słu­
cha. Albo, powiedzm y jeszcze, tam ten pierw szy sposób prośby,’
je st to jak o b y m odlitw a ustna, ten drugi zaś podobny je st do
onej wysokiej kontem płacyi, w której P an w tak i sposób nam
się objawia, iż czujemy że nas słucha, i w Boskiej łaskawości swo­
je j podoba sobie w prośbie naszej, i ochotnie gotów nam łaski,
o k tórą prosimy, użyczyć. Chw ała wieczna niech będzie Jem u,
iż tak dużo nam daje, a ja Jem u oddaję ta k mało! Bo cóż
może powiedzieć że czyni dla Ciebie, ten k to całego siebie nie
wyniszczy dla Ciebie, Panie mój? Ach, a jakże daleko, ja k
daleko, i po tysiąc razy m ogę powtórzyć, ja k daleko mnie do
ŻYCIE Ś W IĘ T E J TEK ESY. 377

takiego zgubienia siebie dla chw ały twojej! Dla tego samego
już, chociażby nie było innych jeszcze do tego powodów, na­
leżałoby m i pragnąć już nie żyć, że nie żyją tak, ja k Tobie je ­
stem winna. Ileż to niedoskonałości widzą w sobie! ile luźno-
ści i niedołąztw a w służeniu Tobie! Nieraz, szczerze mówią, wo­
lałabym praw ie stracić zm ysły i rozum, aby tylko nie widzieć
siebie tak ą złą i nądzną, ja k ą jestem . O, niechajby tej nądzy
zaradził On, k tó ry sam zaradzić jej je s t mocen!
W czasie pobytu mego u tej pani, o której mówiłam w y­
żej ‘), potrzeba mi było ciągłego czuwania nad sobą i ciągłej
pamiąci na m arność w szystkich rzeczy tego życia doczesnego,
bo wielki szacunek, jakim mią tam otaczano, i wielkie pochwa­
ły, jak ie mi oddawano, i wszelkiego rodzaju słodycze, jakiem i
mią obsypywano, łatw o byłyby mogły przylgnąć do duszy mo­
jej j gdybym była m iała na wzglądzie samą siebie. Ale wzno­
siłam oczy do Tego, k tó ry widzi wszystko, jako praw dziw ie jest,
i błagałam Jego, aby mią nie wypuścił z rąku swoich. A kie­
dy mówią o prawdziwem widzeniu rzeczy, przychodzi mi zara­
zem na m yśl ta wielka m ąka w ew nątrzna, jaką cierpi dusza,
k tó rą Bóg przyw iódł do poznania praw dy, gdy zmuszona jest
zajm ować sią rzeczam i tej ziemi, na której praw da, ja k mi k tó ­
regoś dnia powiedział Pan, grubą z a k ry ta je s t zasłoną. W ogó­
le, w całem tern pisaniu m ojem wiele je s t rzeczy, k tó ry ch nie
piszą z własnej głowy mojej, ale sam Boski m istrz moj mi je
podyktow ał; stąd też, ile razy pow tarzając je, używam takich
w yrażeń, jak; „to usłyszałam “, albo; „to mi powiedział P an ,
są to własne słowa Jego, i m iałabym sobie za najw iększy sk ru ­
puł, ująć z nich albo dodać do nich choćby jedną zgłoską. Gdy
zaś nie pam iętam z zupełną dokładnością w szystkiego co sły­
szałam, w tedy mówią jak o od siebie, bo może w tern być co
mojego. Mojego, mówią, nie w tej myśli, bym to przypisyw a­
ła samej sobie, bo nic we mnie nie masz dobrego, jedno to co
P an, bez żadnej zasługi m ojej, dać mi raczył; ale w tern zna­
czeniu takie słowa nazyw am mojemi, ze ich nie otrzym ałam
przez objawienie.

') Ludwiki de la Cerda.


3 1O ROZDZIAŁ XXXIX

Lecz, żal się Boże! jakże to często zdarza się nam, że nie
ju ż o rzeczach świeckich, ale i o duchownych naw et chcemy
sądzić według głow y naszej, i skutkiem tego daleko w sądach
naszych zbaczam y od prawdy! M ierzym y, na przykład, postęp
nasz duchow ny wedle liczby lat straw ionych na jakiem ćw i­
czeniu pobożnem, na jak iej prak ty ce życia wewnętrznego, jak
gdybyśm y m iarę i granice przepisyw ać chcieli Temu, k tó ry
gdy zechce, bez żadnej m iary użycza darów swoich, i może
ich jednem u wiecej dać w pół roku, niż drugiem u przez długie
lata. J e s t to rzecz, o której się naocznie przekonałam na ty lu
przykładach, że dziwię się jakim sposobem możemy jeszcze o tern
wątpić. Nie popełni, pewna tego jestem , tego błędu, komu Pan
użyczył daru rozeznawania duchów i pokory prawdziwej; ta k i
w świetle wewnętrznem , którem Bóg go oświeca, patrzy na
skutki, jak ie spraw uje w duszy łaska Boża, na stałość jej po­
stanow ień, na gorącość jej miłości; według tych znaków sądzi
on o postępie i udoskonaleniu jej, a nie według liczby lat, bo
ja k mówiłam, jed n a w pół roku dalej postąpić może, niż druga
w lat dwadzieścia, i P an sam użycza tej łaski komu chce, albo
też, dodajm y, tem u kto lepiej się do przyjęcia je j przysposobi.
Oto i teraz widzę w stępujące do tego domu «), m łodziutkie p a ­
nienki, które, ledwo że zakosztow ały daru Bożego, ledwo że
P an je tknął natchnieniem łaski swojej, i pierwsze w nich iskry
światłości i miłości swojej zapalił, bez ociągania się, na żadne
przeszkody nie zważając, o żadne wygody ani o pożywienie
dla ciała się nie troszcząc, przybiegły tu zam knąć się na za­
wsze w tym domu ubogim i z jałm użny się utrzym ującym , za
nic m ając własne życie i zdrowie, dla miłości Tego, k tó ry je,
dobrze o tern wiedzą, um iłował. W szystko opuściły, ani woli
własnej już mieć nie chcą, j ani im na myśl nie przyjdzie, by
kiedy takie zam knięcie i tak ie surowe um artw ienia sprzykrzyć im
się m iały; całe bez podziału oddają siebie Bogu na ofiarę. Ja k ż e
ochotnie uznaję siebie w tern przez nie przewyższoną, i jakżebym
powinna w stydzić się przed Bogiem, iż czego Boski M ajestat Jego
nie osiągnął ze mną przez ta k i długi szereg lat, odkąd zaczęłam *)

*) t. do klasztoru św. Józefa w Awili.


*

ŻYCIE Ś W I Ę T E J T E R E S Y . 379

oddawać się m odlitw ie w ew nętrznej, i odkąd P a n zaczął w yle­


wać na m nie łaski nadzwyczajne, do tego doszedł z niemi
w trz y miesiące, z niektórem i naw et w trz y dni, choć o wiele
mniej łask im uczynił niż mnie. Ale też hojnie im Boska ła ­
skawość Jego za to odpłaca, i rzecz pewna, że żadna z nich
nie żałuje tego, co dla Niego uczyniła.
Z takiem zawstydzeniem i upokorzeniem siebie wspominaj
my, i owszem, na długie lata, jak ie nam już upłynęły w profe-
sii zakonnej i w p rak ty ce m odlitw y w ew nętrznej; ale tego się
strzeżm y, byśm y z takiego wspomnienia na starszeństw o nasze
brali sobie powód do niepokojenia ty ch dusz, k tó re w k rótkim
czasie dalej od nas postąpiły, byśm y je m ieli hamować i cią­
gnąć wstecz, aby nas nie w yprzedzały, i takim orłom, wysoko
w zlatującym , przy pomocy łask, jak ie Bóg im czyni, kazali
wlec się po ziemi, nakształt ku rcząt spętanych. W znośm y ra­
czej oczy ku Panu, uwielbiając dziwne drogi łaski Jego; a tym
duszom, jeśli jedno chodzą w pokorze, spokojnie popuśćmy wo­
dze; Ten, któ ry takiem i łaskam i je uprzedza, nie dopuści tego,
by m iały zabłądzić i lecić na przepaść. One, mocno u g ru n to ­
wane w prawdzie, k tórą poznały przez wiarę, z zupełną ufnością
oddają się w ręce Boga; a my nie m ielibyśm y ich z podobnąż
ufnością zostawić w ręku Jego, i m ielibyśm y raczej m ierzyć je
k r ó tk ą m iarą naszą i ściągać do niskiego poziomu małoduszno­
ści naszej? To się nie godzi. K iedy nie zdołam y pojąc tego
wielkiego zapału miłości, k tó ry je pobudza do takiego bohater­
skiego poświęcenia się Bogu, — bo są to rzeczy, które ten ty l­
ko pojmie, kto ich sam na sobie doświadczył, — więc upoka­
rzajm y się, ale ich nie potępiajm y; inaczej pod pozorem tro ­
szczenia się o ich postęp duchowny, zaniedbujem y naszego,
opuszczając tę sposobność, k tórą P an nam podaje ku upokorze­
niu siebie i ku uznaniu, ja k wiele nam niedostaw a, i ja k bardzo
w wyrzeczeniu się sam ych siebie i w złączeniu się z Bogiem
przewyższać nas muszą te dusze, kiedy On w Boskiej łaska­
wości swojej ta k ściśle z niemi się łączy.
Co do mnie, tak ą m odlitw ę rozumiem, i innej, przyznaję,
znaćbym nie chciała, jedno taką, k tó ra w kró tk im czasie w iel­
kie skutki spraw uje, i tak i wznieca w duszy potężny zapał mi-
380 ROZDZIAŁ XXXIX

łości, od razu objaw iający się w czynie; boć rzecz widoczna,


że bez takiej silnej i mężnej miłości, niepodobna by dusza zdo­
była się na zupełną, dla samego tylko upodobania Bożego, ofiarę
z siebie i zupełne wyrzeczenie się w szystkiego. Taką, mówię,
m odlitw ę wolę niż oną, k tó ra ciągnie się przez długie lata, a tak ą
samą pozostawia duszę przy końcu, ja k ą była z początku,
i nigdy je j nie przyw iedzie do m ężnych postanowień, i do uczy­
nienia czegoś w ielkiego dla Boga; bo tych m aluczkich aktów
i prak ty k , które z niej się rodzą, nie m ających w sobie zna­
czenia i wagi, drobnych ja k b y ziarnko soli, które lada ptaszy­
na w dziobie swoim uniesie, nie będziem y chyba podawali za
dowody wielkiej miłości i um artw ienia; i chociażby takich rze­
czy było ja k najw ięcej, nie za zasługę je sobie poczytyw ać
powinniśm y, jakobyśm y czynili co dla Boga, ale raczej w sty­
dzić się przed Nim, jeśli ja k ą do nich wagę przyw iązujem y.
Mnie pierwszej ten w styd się należy, k tó ra na każdym kroku
zapominam o łaskach mi uczynionych. Nie przeczę, że Bóg,
w nieskończonej dobroci swojej, i te drobiazgi raczy nam w wiel­
ką zaliczać zasługę; ale chciałabym , co do siebie, za nic je po­
czytyw ać, i ani zważać naw et na to że je czynię, boć w rzeczy
samej wszystko to je s t niczem. W ybacz mi, Panie mój, i nie
poczytuj mi tego za winę, że w niczem Tobie nie służąc, choć
ty m sposobem niejakiej szukam sobie pociechy; gdybym um ia­
ła w w ielkich rzeczach Tobie służyć, anibym wspomniała o tych
fraszkach. Szczęśliwi ci, którym dano jest, wielkiemi czynam i
chwalić Ciebie! gdyby dość było tego, że im zazdroszczę i pra­
gnę im być podobną, pewno, że nie daleko pozostałabym w ty le
za niem i w poświęceniu się dla chw ały tw ojej. Ale na nic się
m e zdam, Panie mój, i do niczegom nie zdolna; T y sam mocą
tw oją wspomóż niedołęztwo moje, przez tę wielką miłość, ja k ą
mię miłujesz.
Na stw ierdzenie powyższych uwag moich, przytoczę tu,
co mi się w ty ch ostatnich czasach zdarzyło. Z nadejściem
B ieve rzym skiego, zabraniającego klasztorow i naszemu posia­
dania stałych dochodów, fundacya nasza była ostatecznie za­
pewniona, i wielką, po tylu trudach dla niej poniesionych, m ia­
łam pociechę z szczęśliwego ukończenia tej sprawy. Wspomi-
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ER E SY . 381

nająć ted y na przykrości i utrapienia, jak ie z tego powodu


w ycierpiałam , i dziękując Panu, że choć w czem kolw iek raczył
mię użyć do służby swojej, poczęłam przechodzić w m yśli w szy­
stkie w tej spraw ie przejścia i postępki moje; i oto w każdej
z ty ch na pozór dobrych czynności moich, mnóstwo znalazłam
uchybień i niedoskonałości; często nie staw ało mi odwagi, je ­
szcze częściej wiary. Owszem i dotąd jeszcze, choć widzę na
oczy spełnienie się tego w szystkiego, co mi P an o założeniu
tego dom u był powiedział, pomnę, że nigdy nie zdołałam się
zdobyć na zupełną i niezachwianą w iarę w słowa Jego, choć
przytem nie m iałam najm niejszej wątpliwości, że one się speł­
nią. Nie wiem ja k pogodzić się m ogły we mnie takie dwie
sprzeczności, gdy z jednej strony rzecz nieraz mi się w ydaw ała
w prost niemożebną, a z drugiej strony przecie nie m ogłam o niej
wątpić, to je st dopuścić do siebie przekonanie, że ona nie p rzy j­
dzie do skutku. O stateczny z ty ch rozw ażań m oich wniosek
b ył ten, że co w tej spraw ie było dobrego, to w szystko uczy­
n ił P an sam od siebie, a co się do niej przym ięszało złego, to
pochodziło odemnie; zaczem też przestałam o tern myśleć, i wo­
lałabym całkiem o ty ch przejściach nie pam iętać, i oszczędzić
sobie przykrości spotykania się na każdym kroku z takim m n ó ­
stwem błędów moich. Niech będzie błogosławiony On, k tó ry
gdy zechce, z w szystkiego um ie w yprow adzić dobre. Amen.
Mówiłam i powtarzam , że je s t to rzecz niebezpieczna, li­
czyć i ważyć lata, k tóre straw iliśm y na m odlitwie bogomyślnej;
bo jakkolw iekby była pokorną, zawsze zdaniem mojem, takie
liczenie się może pozostawić w duszy niejakie dufanie w nabytą
na tyloletniej służbie zasługę. Nie mówię, by nie m iała zasługi;
m ają i będzie jej za nią sowicie odpłacono; ale to m am za rzecz
pewną, że ktokolw iek w życiu swem duchownem mniema, iż
długoletniem ćwiczeniem się w m odlitw ie wew nętrznej zasłużył
sobie na one wysokie łaski i pociechy duchowne, ten nigdy do
szczytu doskonałości nie dojdzie. Czy mało mu tego, że w na­
grodę za wierną usilność jego, Bóg trzym ał go za rękę, aby Go
już ta k nie obrażał, ja k to czynił pierwej, nim począł oddawać
się modlitwie? czy jeszcze będzie się procesow ał z Bogiem, ja k
to mówią, za własne pieniądze Jego? Nie sądzę by to było
382 ROZDZIAŁ XXXIX

znakiem głębokiej pokory; może się mylę, ale mnie takie za­
chowanie się z Bogiem w ydaje się zuchwałością, i jakkolw iek
mało je s t we mnie pokory, nie pam iętam przecie bym kiedy od­
ważyła się na coś podobnego. Choć może to być dla tego, że nie
mogłam, bo nigdy nie służyłam P anu ja k należy; gdybym była
wierniejszą w służbie Jego, możebym pierwsza, i skwapliwiej
niż drudzy, była się u Niego upom inała o zapłatę. Nie mówię,
by dusza, przez wiele lat pokornie trw ając na m odlitwie, nie
czyniła tern samem postępów, i nie otrzym yw ała łask od Boga;
to tylko chcę powiedzieć, że w żadnym razie nie powinna pa­
m iętać na te lata służby i m odlitw y swojej. Boć w szystko, co-
kolw iekbyśm y uczynić mogli dla Boga, obrzydzenia godną nę­
dzą jest, w porównaniu z jed n ą kroplą tej krwi, k tórą P an za
nas wylał; i jeśli, im więcej Bogu służym y, tern więcej pozo­
stajem y Jem u dłużnym i, jakiem że praw em chcem y liczyć się
z tym Panem, k tóry za jeden grosz, k tó ry Mu z długu naszego
upłacim y, odpłaca nam zaraz tysiąc dukatów ? Na miłość Boga,
dajm y ju ż pokój tym obrachunkom ; pozostawm y je Temu, do
kogo one należą. Dufanie w zasługi swoje zawsze je s t rzeczą
niepiękną, naw et w spraw ach doczesnych; jak że daleko bardziej
w ty ch rzeczach, k tóre wiadome są Bogu samemu i o których
On sam spraw iedliw ie sądzić może. Jasno nas tego nauczył P an
w onej przypow ieści, gdzie Gospodarz tak ą samą zapłatę daje
tym , którzy przyszli do roboty w ostatniej godzinie dnia, ja k
i tym , k tórzy zacząwszy od rana, cały dzień znosili brzemię
pracy i upalenia.
Tyle razy m usiałam przeryw ać sobie pisanie ty ch trzech
ostatnich kart, i przez ty le dni je pisałam, mało m ając na to,
ja k ju ż mówiłam, czasu swobodnego, że zupełnie mi wyszło
z pam ięci widzenie, o którem z początku mówić zamierzałam;
teraz więc je opiszę. U jrzałam siebie samą wśród wielkiego pola,
a dokoła mnostwo ludzi różnego rodzaju, k tó rz y mię zewsząd
otaczali, a w szyscy uzbrojeni w oszczepy, i miecze, i szable,
i szpady niezm iernie długie, którem i widocznie na mnie się za­
mierzali. Z w szystkich stron groziła mi śmierć, bez żadnego
sposobu ucieczki, bez żadnej od nikogo obrony. T aką trw ogą
ściśniona, nie wiedziałam co począć; aż oto, wzniósłszy oczy
ŻYCIE Ś W IĘ T E J T ERE SY . 3 8 3

w górę, ujrzałam nad sobą Chrystusa, nie w niebie, ale wysoko


w powietrzu, jak o w yciąga do mnie rękę i obroną swoją mię
otacza. W tejże chwili znikła w szystka trw oga moja, i cała ona
zgraja, mimo złośliwą na mnie zapalczywość swoję, nic mi ju ż
złego zrobić nie mogła. Było to widzenie na pozór bezużyte­
czne, a przecie w ielką z niego korzyść odniosłam, gdy mi da­
no było zrozum ieć jego znaczenie; bo znalazłszy się potem w po-
dobnem prawie położeniu, przekonałam się, że widzenie ono było
wiernym obrazem tego świata, k tó ry w szystek, z w szystkiem
co na niem jest, jak o b y w stępnym bojem i wszelkiego rodzaju
orężem godzi na biedną duszę. Nie mówię tu o przykładach
i namowach ludzi niew iernych Bogu, ani o honorach ziem skich,
i m ajętnościach, i roskoszach, i innych tym podobnych ponę­
tach, które, ja k każdy to widzi, na nas sidła swe zastaw iają,
i niebacznych w nie wciągają: ale mówię o prześladowaniach
od sam ychże przyjaciół, i krew nych, i naw et, co dziwniejsza,
od ludzi bardzo pobożnych. W szyscy oni, w najlepszej wierze
i przekonaniu, że spełniają przez to swą powinność, w tak ie mię
w swoim czasie zapędzili udręczenie, że nie wiedziałam, ani
ja k się obronić, ani co począć.
O wielki Boże! gdybym tu chciała opowiadać w szystkie
szczegóły i sposoby tych utrapień, które w tym czasie w ycier­
piałam, i po tych jeszcze przeciw ieństw ach i prześladow aniach,
o któ ry ch mówiłam wyżej: jakażby z tego opowiadania mego
wyszła przekonyw ająca i wym owna zachęta do zupełnego, z głę­
bi duszy, obrzydzenia sobie całego świata! Było to, ja k sądzę,
najsroższe z w szystkich prześladowań, jak ie zniosłam w mem
życiu. Nieraz, szczerze mówię, ta k widziałam siebie ze w szy­
stkich stron udręczoną, że nie m iałam innego ratu n k u , jedno
wznosić oczy do nieba, i Boga wzyw ać na pomoc. Dobrze m ia­
łam wówczas obecnem w pam ięci to, co było mi ukazano w onem
widzeniu, i wielką mi to było pobudką i pomocą, abym nie po­
legała na żadnem stworzeniu, bo żadne nie je s t stałem; Bóg je ­
den ty lk o nigdy się nie zm ienia i nigdy nie zawodzi. Zawsze
też w ty ch w ielkich udręczeniach moich, Bóg mi przysyłał ko­
go od siebie, aby mi podał rękę, ja k to mi było obiecano
w onem widzeniu, i na nowo mię utw ierdził w postanow ieniu
384 ROZDZIAŁ XXXIX

mojem, nie przyw iązyw ania się do niczego, a troszczenia się


jedynie o upodobanie Pańskie; i ta k utrzym yw ałeś we mnie,
0 Boże, tę odrobinę cnoty, ja k ą z łaski tw ojej miałam, tego tylko
pragnąc, bym Tobie wiernie służyła. Bądź za to błogosławiony
na wieki!
Jednego razu, gdy byłam w stanie szczególnego niepokoju
1 strwożenia, niezdolna skupić się w duchu, czując w sobie w al­
kę i rozterkę w ew nętrzną, a m yśli moj e błąkały się po rzeczach
próżnych i bezpożytecznych, i naw et zw ykłe m oje oderwanie
się od w szystkich ja k b y się we mnie chwiało: widząc tak ą wiel­
ką nędzę swoję, poczęłam się obawiać, czy łaski, jak ie mi P an
uczynił, nie b y ły prostem tylko złudzeniem, i w duszy mojej
wielkie zaległy ciemności. W takiem więc udręczeniu mojem,
P an raczył przem ówić do mnie, i rzekł mi, iż nie mam czego
się smucić; że owszem pożyteczno mi, widzieć się w takim sta­
nie, bo z tego mogę poznać, ja k a byłaby nędza moja, gdyby
On m ię opuścił, a iż nie masz dla nas bezpieczeństwa, dopóki
żyjem y w tern ciele. U kazał mi przytem , ja k i je s t pożytek i ja k a
zasługa z tego w ew nętrznego potykania i pasowania się z sobą,
za k tóre On ta k ą w spaniałą gotuje nam nagrodę. W słowach
ty c h zdawało mi się, że czuję całą litość Boskiego serca Jego
dla nas, na tern w ygnaniu żyjących. Dodał wreszcie, bym nigdy
nie. dopuszczała tej myśli, jak o b y On m iał zapomnieć o mnie;
upewnił mię, że nigdy mnie nie opuści, ale że żąda także, abym
ja z mojej strony uczyniła w szystko, co do mnie należy. W szy­
stko to mówił mi P an z w yrazem niewypowiedzianej łaskawości
i słodkości; i inne jeszcze słowa raczył mi powiedzieć, n a jtk li­
wszej miłości i zm iłow ania pełne, k tó ry c h tu pow tarzać nie
mam powodu. To jedno ty lko przytoczę, k tóre często słyszę z Bo­
skich ust Jego:— „Otdąd ju ż ,“ mówi mi, przez w ielką miłość swo­
ję, „odtąd ju ż ty ś je st moja, i ja tw ó j.“ O Panie, cóż je s t we mnie
mojego, coby nie było twojem? Gdy wspomnę, kto ja jestem ,
słowa te i te Boskie pieszczoty takiem mię na wskroś przeni­
kają zaw stydzeniem , że ja k ju ż mówiłam, i ja k to nieraz w y­
znaję spowiednikow i m ojemu, większej, zdaje mi się, potrzeba
mi odwagi do przyjęcia ty ch łask, niż do zniesienia najcięższych
utrapień. W takich chwilach, tracę zupełnie pam ięć dobrych
ŻYCIE ŚW IĘTEJ TERESY. 385

uczynków moich; widzę tylko przed sobą obraz nędzy mojej,


i rozum, bez potrzeby rozum owania, jakoby jednem wejrzeniem
obejm uje go, co, ja k nieraz mi się zdaje, dzieje się w sposób
nadprzyrodzony.
B yw ają chwile, kiedy pow staje we mnie takie gorące pra­
gnienie Kom unii świętej, jakiego sądzę żadne słowa nie zdoła­
łyby wyrazić. Któregoś dnia z rana niesłychanie gwałtow na
srożyła się ulewa, i zdawało się niepodobieństwem , bym mogła
wyjść z domu. W yszłam jednak, tak porwana niepow strzy­
maną siłą tego pragnienia, że chociażby mi włócznie przyło­
żono do piersi, dla zagrodzenia mi drogi, nie byłabym się cof­
nęła, tem bardziej więc nie zatrzym ałaby mnie obawa zm oknię­
cia. Ledwom przestąpiła próg kościoła, przypadło na mnie wiel­
kie zachwycenie: ujrzałam przed sobą, nie fu rtę tylko do nieba,
ja k innemi razy widywałam , ale całe niebo otw arte; ukazał mi
się tron, ten sam, który, ja k mówiłam W aszej Miłości, przedtem
już nieraz widziałam, a ponad nim drugi, na którym , choć nie
nie widziałam, przecie niepojętym jakim ś i niepodobnym do
określenia sposobem poznania, jasno rozum iałam, że zasiada Bó­
stwo. Podpierały go cztery zwierzęta, w których, pomna w y­
kładu tajemniczego znaczenia ty ch figur, poznałam czterech
Ew angelistów; ale ja k i był k sz ta łt tego tronu, i kto na nim
siedział, tego widzieć nie mogłam. W idziałam ty lk o naokoło
niego wielkie mnóstwo aniołów, bez porównania, ja k mi się
zdawało, piękniejszych, niż ci, któ ry ch przedtem oglądałam
w niebie; byli to, ja k sądzę, serafini albo cherubini, bo jasność
chwały ich bardzo je st różna, ja k mówiłam, od chwały drugich;
w ydają się jak b y nawskroś ogniem płonący. Jakiego wówczas
doznałam w sobie nadziemskiego uszczęśliwienia, tego opisać
nie potrafię; nikt nie zdoła tego wyrazić, ani naw et w myśli
sobie przedstaw ić, kto sam nie doświadczył. Nic nie widzia­
łam, a przecie czułam to wyraźnie i rozumiałam, że tam prze­
de mną je st wszystko, czego jedno dusza pragnąć może. Usły­
szałam głos, nie wiem czyj, mówiący mi, że w obec tego obja­
wienia nic innego nie mam do czynienia, jedno zrozumieć, że
niczego tu zrozumieć nie zdołam, i uznać, jako w porównaniu
z tern dobrem niewidomem, w szystkie rzeczy widome są czy-
Pisma ś. Teresy. T. I.
386 ROZDZIAŁ XXXIX

stem nicestwem. Ja k o ż praw dziw ie od tego czasu wielkie czu­


łam w głębi duszy zawstydzenie, widząc, że mogę jeszcze, nie
już przyw iązyw ać się do jakiejbądź rzeczy stworzonej, ale choć­
by i myślą tylko na niej się zatrzym ać; cały św iat w ydaw ał mi
się jednem tylko mrowiskiem. P rzyjęłam w tym stanie Komu-
nię i wysłuchałam Mszy, sama nie wiem jak; zdawało mi się, że
wsystko to trw ało jednę chwilę, wielkie więc było zdziwienie
m° je! gdy za uderzeniem zegaru przekonałam się, że całe dwie
godziny zostawałam w tern zachw yceniu i nadziem skiem uszczę­
śliwieniu. Zdum iewałam się potem nad cudowną potęgą tego
ognia wewnętrznego, k tó ry snąć prosto od Boga, i z wiekuistego
ogniska miłości Jego, zstępuje na duszę; bo jako nieraz ju ż mó­
wiłam, jakkolw iekbym pragnęła, i aż do wyniszczenia siebie
w ysilała się, nie je s t w mojej m ocy zdobyć sobie choćby jednę
iskierkę jego, jeśli P an sam w Boskiej łaskawości swojej uży­
czyć mi go nie raczy. Ogień ten, gdy zstąpi na duszę, pochła­
nia w sobie starego człowieka, i w szystkie niedostatki, i nie­
moce, i nędze jego; jak o on feniks, o którym gdzieś czytałam ,
spłonąwszy w ogniu, z własnychże popiołów swoich powstaje
przem ieniony, ta k i dusza z tego ognia wychodzi inszą niż była,
pełna inszych i świętszych niż przedtem pożądań i męstwa
wielkiego; nie poznałbyś jej, z tak ą nową zupełnie czystością
poczyna chodzić drogam i Pańskiem i. Błagałam Pana, aby i ze
mną ta k było, abym i ja z nowym zapałem ducha zaczęła Mu
służyć. A P an rzekł do mnie: — „Dobrego użyłaś porów na­
nia; patrzajże byś o niem nie zapom niała i nie ustała nigdy
w usilnem staraniu o staw anie się coraz bardziej doskonałą.“
Innego razu, gdy znowu trapiłam się tąż samą, o której
mówiłam wyżej, wątpliwością, czy te widzenia są od Boga,
ukazał mi się P an i rzekł do mnie głosem surowym: — „O sy­
nowie ludzcy, dopókiż będziecie ciężkiego serca?“ Potem do­
dał, że o to jedno dobrze siebie zbadać powinnam: czy rzeczy­
wiście oddałam siebie Jem u na własność, czy też nie? a jeśli to
prawda, że oddałam się Jem u, i że jestem Jego, więc też niech
będę pewną, że On nie dopuści mi zginąć. Surow y on w yrzut
na początku mowy Jego bardzo był mię zasmucił; ale P an na
nowo przem ówił do mnie z wielką czułością i słodkością: mó-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY . 387

wił mi, żebym się nie smuciła; że wie dobrze, iż gotowa jestem
na wszystko dla służenia Jem u, że i On uczyni w szystko, o co-
kolw iekbym Go prosiła; jakoż i w onejże chwili uczynił to, o co
Go byłam błagała. D odał jeszcze:— „Patrz tylko na tę rosnącą
w tobie z każdym dniem miłość, ja k ą mię miłujesz, a po tern
samem poznasz, że nie je st to spraw a diabelska. Nie sądź, by
Bóg dopuszczał czartow i aż do tego stopnia moc swą w yw ie­
rać na ty ch , którzy Jem u służą; aniby on duch ciemności zdo­
łał dawać tobie tę jasność w ew nętrzną i ten pokój duszy, któ-
rem i się cieszysz.“ Nakoniec ostrzegł mię, że po ty lu zapew nie­
niach, jak ie otrzym ałam od mężów ta k poważnych, iż widzenia
moje są od Boga, źle czyniłabym , gdybym jeszcze w to nie
wierzyła.
Innego dnia, w chwili gdym odm aw iała Skład wiary
św. Atanazego: Quicunque vult salvus etc., P an mi dał zrozumieć,
w ja k i sposób Bóg je st jeden we trzech Osobach, i to tak jasno,
że wielkie z tego m iałam i zdumienie i pociechę. "Wielce mi to
pom ogło do lepszego poznania wielmożności, Boga i cudownych
spraw Jego; i ile razy teraz myślę o Trójcy Świętej, albo słu­
cham mówiących o Niej, niezm ierną mi to radość sprawuje, że
rozumiem, zdaje mi się, ja k to być może.
Raz znowu, w dzień W niebowzięcia Królowej Anielskiej
i Pani naszej, P an raczył uczynić mi tę łaskę, że ujrzałam
w zachw yceniu Je j wstąpienie do nieba, i radosne i uroczyste
przyjęcie Je j, i miejsce, jak ie zajęła w królestw ie Syna swego.
W ja k i sposób to w szystko się odbyło, tego opisać nie potrafię;
to tylko powiem, że widok tej chwały i moję duszę niew ypo­
wiedzianą chwałą i szczęśliwością napełnił. S k utki też bardzo
znaczne to widzenie we mnie sprawiło; pozostała mi po niem
wielka żądza cierpienia i gorące pragnienie służenia tej Pani
niebieskiej, k tó ra sobie na ta k ą chwałę zasłużyła.
Będąc w kościele kollegium Tow arzystw a Jezusowego,
w chwili gdy bracia przystępow ali do Komunii, ujrzałam roz-
ciągniętą nad głowami ich bardzo kosztow ną oponę. "Widzenie
to pow tórzyło się dwa razy; gdy potem drudzy przystępowali
do Komunii, opony tej ju ż nie widziałam.
ROZDZIAŁ XL.
0 innych jeszcze nadzwyczajnych łaskach, które Pan jej uczynił. Może z nich
być zbawienna nanka dla drugich, gdyż w całem tem pisaniu, jak już
mówiła wyżej, ten był, po posłuszeństwie, główny jej zamiar,
wspominać tylko o takich łaskach, o których wiadomość
może przynieść duszom pożytek. Na tym rozdziale
kończy się historya jej życia, ręką jej napi­
sana, co niechaj będzie na chwałę
Panu. Amen.

Pewnego dnia, doznając na m odlitw ie nadzwyczajnej p o ­


ciechy i słodkości, i znając siebie być niegodną ta k wielkiej
łaski, poczęłam się zastanaw iać nad tem , jako daleko słuszniej
należałoby mi się ono miejsce w piekle, które mi było u kaza­
no, i którego okropność, ja k wówczas widziałam siebie w niem
pogrążoną, nigdy odtąd, ja k mówiłam, nie w ychodzi mi z pa­
mięci. Rozważanie to większy jeszcze wznieciło zapał w duszy
mojej, i przyszło na mnie zachw ycenie, jakiego opisać nie zdo­
łam. Duch mój, zdawało mi się, cały był pogrążony w Bogu
1 na wskroś przenikniony onym M ajestatem , k tó ry ju ż przed­
tem nieraz oglądałam . W tym M ajestacie dano mi było zrozu­
mienie praw dy, k tó ra je st dopełnieniem w szystkich prawd; ja k
się to stało, tego określić nie mogę, bo nic nie widziałam .
Usłyszałam te słowa, nie widząc tego, kto je mówił, ale wy­
raźnie czując, że mówi je samaż P ra w d a :— „Nie m ała to rzecz,
którą dziś tobie czynię, i je st to jed n a z najw iększych łask,
jak ie m i zawdzięczasz: bo wszelkie szkody i nieszczęścia, jak ie
przychodzą na świat, pow stają stąd, że ludzie nie znają jasno
i nieobłudnie praw d Pism a świętego; a przecie nie masz w niem
jednej jo ty , któraby się nie spełniła.“ Mnie się zdawało, że
zawsze ta k w Pismo wierzyłam , i że w szyscy w ierni czynią
podobnież. Ale P an rzekł mi: — „O córko, ja k mało je s t takich,
którzyby mię kochali w prawdzie! G dyby mię kochali, nie
ukryw ałbym przed nimi tajem nic moich. Czy wiesz co to zna­
czy, kochać mię w prawdzie? Znaczy to: rozumieć, że w szyst­
ko, cokolwiek m nie się nie podoba, je s t kłam stw em . P raw dy
tej jeszcze nie rozumiesz, ale zrozum iesz, gdy ujrzysz, jak ą
389
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY .

z niej dusza tw oja korzyść odniesie“. Jak o ż i zrozum iałam , za


co niech będą dzięki Panu; bo od czasu tego zachw ycenia,
w szystko, co nie zm ierza do służby Bożej, tak ą mi się ukazuje
m arnością i kłam stw em , że słów mi nie staje na wyrażenie te ­
go ta k ja k czuję, ani ja k głębokie m am politow anie dla tych,
k tó ry ch widzę błąkających się w ciemności, dla tego że tej
praw dy nie znają. Inne jeszcze z tego poznania osiągnęłam
korzyści, z których tu w ym ienię niektóre, bo w szystkich, nie
sposób. W ciągu tego zachw ycenia, P an rzekł do m nie jedno
słowo, pełne szczególnej czułości i niew ypow iedzianej łaska­
wości. J a k się to stało, nie wiem, bo nic nie widziałam ; ale
słowo ono tak ą we m nie zdziałało odmianę, jakiej nie potrafię
w yrazić; uczułam w sobie stanowczo niezachw ianą gotowość
i m ęstwo nieustraszone do spełnienia ze w szystkich sił moich
w szystkiego, aż do rzeczy najm niejszych, cokolw iek Pism o nam
do spełnienia podaje; czułam, że nie masz na całym świecie
takiej rzeczy, k tóraby zdołała mię w strzym ać w tern postano­
wieniu mojem.
Pozostało w yryte we m nie praw dziw e poznanie tej P ra ­
wdy, k tóra mi się była przedstaw iła w tak i sposób nieopisany,
przeniknęło m ię ono nową czcią dla Boga, objaw iając m i wiel-
możność i potęgę Jego w św ietle ta k żywern, że go okieślić
niepodobna: czuje się ty lko i widzi um ysłem , że jest tu cóś
ogromnego. W yniosłam jeszcze z tego objaw ienia goiące pra
gnienie, nie mówienia ju ż o niczem, jedno o rzeczach do tej
praw dy się odnoszących, w yższych nad te, o k tó ry ch zwykło
się rozm aw iać na świecie; stąd też, żyć jeszcze na świecie stało
się dla m nie od tego czasu przykrością. N adto jeszcze, w ielka
tkliw ość w stosunku z Bogiem, i słodkość w ew nętrzna, i po­
kora, pozostały we mnie jako owoc onego widzenia. Słowem,
wielkie rzeczy mi P an w niem uczynił; a choć sposobu, w ja ­
ki się to stało, nie rozum iałam , żadna przecie nie pow stała we
mnie obawa, by to, czego doznałam, nie było złudzeniem . N i­
czego nie widziałam , ale jasno poznałam i zrozum iałam , jak ie
to w ielkie szczęście za nic mieć w szystko, cokolw iek nie pro­
wadzi do Boga; zrozum iałam co to znaczy, chodzie w prawdzie,
390 ROZDZIAŁ XL

w obliczu samejźe Praw dy; a tą Praw dą, zrozum iałam i to, bo


On mi to raczył oznajm ić, je s t P an sam.
W szystkie te objaw ienia, o których tu mówię, były mi
dane bądź w słowach, które słyszałam mówione do mnie, bądź
bez słów, a przecie w sposob taki, źe jaśniej je rozum iałam ,
niź gdyby mi je powiadano słowami. Poznałam o tej praw dzie
praw dy wspaniałe, lepiej niżby wielu uczonych razem zdołało
m ię nauczyć. Żaden uczony, ta k sądzę, nie potrafiłby żadną
m iarą ta k głęboko w yryć w duszy mojej te praw dy, ani dać
m i ta k jasne poznanie marności tego świata. Ta Praw da, k tóra
tam , ja k mówię, raczyła się mi objawić, je s t sama w sobie
praw dą, je s t bez początku i końca, i w szelka inna praw da od
tej P raw d y zawisła, podobnie ja k w szelka inna miłość zaw isła
od tej Miłości, i wszelka inna wielkość od tej W ielkości; tylko
że to co tu mówię, ciemnem jest, w obec tej jasności, z j a ­
ką P an dał mi te rzeczy zrozumieć. O jakże wspaniale obja­
wia się potęga tego M ajestatu, gdy tak w jednej chwili ta-
kiem i duszę zbogaca skarbam i, i takie tajem nice pozostaw ia
w niej wyryte! O W ielmożności moja! o M ajestacie mój! Co
czynisz, Panie mój wszechmogący? Obacz, kto je s t ta, której
takie królew skie łaski czynisz. Nie pomnisz na to, że ta dusza
była przepaścią kłam stw a i m orzem próżności, i w szystko to
z własnej winy m ojej; bo z łaski Twojej m iałam wrodzony
w stręt do kłam stw a, a ja mimo to w ty lu zdarzeniach mówiłam
i czyniłam kłam stw o. Ja k że to znieść możesz, o Boże, i ja k
się to godzi ze spraw iedliw ością Twoją, byś tak ą miłość okazy­
wał i takie łaski czynił mnie, k tó ra tak źle na nie zasłużyłam?
Jednego dnia, gdy razem z drugiem i odm aw iałam w chórze
godziny kanoniczne, nagle przyszło na m nie zebranie wewnę­
trzne i ujrzałam duszę m oję w podobieństw ie zw ierciadła
lśkniącego, bez tyłu, bez boków, bez w ierzchu i spodu, tylko
na w szystkie strony jaśniejącego, a w pośrodku ukazał mi się
P an nasz Jezus Chrystus, w takiej postaci, w jakiej Go zw y­
kle widuję. W idziałam Go, zdawało m i się, jasno ja k w zwier-
ciedle odbijającego się na w szystkich częściach duszy mojej,
a zw ierciadło to nawzajem , nie wiem jakim sposobem, wyrażało
się całe na Panu, niew ypow iedzianem , ale m iłości pełnem, zo-
ŻYCIE Ś W I Ę T E J T ER E SY . 391

bopólnem udzielaniem się. "Widzenie to, upewniam, w ielką mi


korzyść przyniosło, i dotąd przynosi, ile razy na nie wspomnę,
zwłaszcza odchodząc od Kom unii świętej. Dano mi było poznać,
jako zwierciadło to, gdy dusza je st w grzechu śm iertelnym ,
pokryw a się gęstą m głą i całe czernieje, zaczem ju ż P an nie
może w niem się odbijać ani w idzianym być, chociaż zawsze
je st obecny, jak o dający b y t i życie; herezya zaś je s t jak o b y
stłuczeniem tego zw ierciadła, co je s t o wiele większem nie­
szczęściem, niż gdyby było tylko zaćmione. W ielka je s t różnica
m iędzy widzeniem tego, a opowiedzeniem, bo bardzo trudno
ta k ą rzecz objaśnić. Mnie, pow tarzam , widzenie to wielką k o ­
rzyść przyniosło, ale też wielki we m nie żal wzbudziło, że tyle
razy obrażając Pana, duszę moję zaćmiłam, i widoku Jego sie­
bie pozbawiłam.
W idzenie to, zdaniem mojem, w ielki może przynieść po­
żytek każdem u, w skupieniu ducha żyjącem u, ile że z niego
nauczy się upatryw ać P ana w najgłębszem ukryciu duszy swo­
jej; a takie zapatryw anie się, ja k to w innem m iejscu objaśni­
łam, i przyjem niejsze jest, i o wiele pożyteczniejsze, niż gdy
nań patrzym y zew nątrz siebie. Sposób ten zalecają także nie­
k tóre księgi duchowne, trak tu jące o tern, ja k m am y szukać
Boga. Tak m ianowicie wielki św. A ugustyn opowiada nam o sa­
m ym sobie, jak o szukając Boga na rynkach, i w roskoszach,
i wszędzie, nigdzie Go ta k nie znalazł, jak we własnej duszy
swojej. I rzecz jasna, że ten je s t sposób najlepszy: nie potrzeba
tu wznosić się aż do nieba, ani szukać gdzieś daleko, co i um ysł-
m ęczy zbytniem natężeniem , i duszy spraw uje roztargnienie,
a owoc zawsze nie taki; dość wnijśó w siebie, a znajdziem y
Boga. Dodam tu jeszcze jednę uwagę, k tó ra w danym razie
może kom u się przydać. Zdarza się niekiedy w czasie w ielkich
zachw yceń, że gdy przem inie pierw sza chw ila złączenia duszy
z Bogiem, k tóre pochłania w sobie i trzy m a w zawieszeniu
w szystkie władze, — co, ja k mówiłam, trw a krótko, — dusza
i potem jeszcze pozostaje w głębokiem zebraniu w sobie, i ze­
w nętrznie naw et nie może przyjść do siebie, a dwie władze,
pamięć i rozum , błąkają się nieprzytom ne, jak b y w gorączce.
Zdarza się to zwłaszcza w początkach. Pochodzi to, ja k sądzę,
392 ROZDZIAŁ XŁ

z przyrodzonej słabości naszej, nie m ogącej znieść tak silnego


napom ducha, skutkiem czego w yobraźnia słabnie i jakoby się
rozluźnia. W iem że niejedna dusza tego doświadcza. R adziła­
bym w takim razie zmusić się do zaniechania na ten czas
m odlitw y, i w innym czasie pow etow ać sobie tę stratę, byle
nie zaraz, bo m ogłaby z tego w yniknąć ciężka szkoda dla zdro­
wia, ja k o tem nas upewnia doświadczenie. Roztropność zatem
każe tu mieć baczenie na zdrow ie i siły swoje, byśm y nie brali
na siebie więcej niż unieść zdołam y.
W ięcej jeszcze potrzeba w ty ch rzeczach doświadczenia
i światłego przew odnika; bo gdy dusza dojdzie do tego stanu,
wiele tu napotka trudności i wątpliwości, w których rada i po­
moc m istrza duchownego nieodzow nie jej je s t potrzebną. G dy­
by jednak, szukając takiego przew odnika, znaleźć go nie mo­
gła, P an jej nie opuści, kiedy naw et mnie, takiej nędznej,
w podobnej potrzebie nie opuścił. Mało jest, zdaje m i się, du­
chownych, k tórzyby z własnego doświadczenia znali te w yso­
kie rzeczy; a k tó ry nie ma tego doświadczenia, ten m iasto po­
m ocy i kierunku, niepokój tylko i udręczenie na duszę napro­
wadzi; ale P an nie omieszka zaliczyć jej tak ą próbę w zasługę.
Zawsze więc lepiej w tych rzeczach znosić się z przew odnikiem ,
jak o tem już na innem m iejscu mówiłam; zdaje mi się naw et,
że w szystko, co tu mówię, już wyżej gdzieś powiedziałam , ale
dobrze nie pam iętam , a że są to rzeczy bardzo ważne, więc wolę
je powtórzyć. Szczególnie też nam, niewiastom, koniecznie potrze­
ba w tych rzeczach poddawać się kierunkow i spowiednika, oby
tylko b ył takim , jak im b y być powinien. Rzecz pewna, że m ię­
dzy tym i, k tó ry m P an tak ich łask użycza, daleko więcej je st
niew iast, niż mężczyzn; słyszałam to z ust św. P io tra z Alkan-
ta ry i sama się o tem naocznie przekonałam . Św ięty on sługa
Boży upewniał mię, że niew iasty nierów nie większe czynią na
tej drodze postępy, od m ężczyzn, i tłóm aczył to bardzo prze-
konyw ającem i racyam i, k tó ry ch tu pow tarzać nie mam po trze­
by; ale w szystkie one przem aw iały za nami.
Raz, będąc na m odlitw ie, otrzym ałam w jednej chw ili ob­
jaw ienie, w ja k i sposób w szystkie rzeczy widzialne są w Bogu
i w szystkie się w Bogu zaw ierają. Nie w idziałam żadnych ści-
ŻYCIE ŚW IĘ TE J T E R E S Y . 393

śle określonych kształtów , a przecie widzenie całości było nad


wszelki w yraz jasne. D arem nie kusiłabym się to opisywać; ale
obraz tego, co widziałam , pozostał głęboko w y ry ty w duszy
m ojej, i jest jed n a z najw iększych łask, jak ie P an mi uczynił,
i jed n a z tych, k tóre m ię najwięcej pobudzają do upokorzenia
i zaw stydzenia się na wspomnienie grzechów moich. G dyby P an
przedtem był raczy ł ukazać mi to widzenie, snąć nie byłabym
ich nigdy popełniła; i gdyby ci, k tó rz y Go obrażają, m ogli je
ujrzeć, pewna jestem , że nie m ieliby ju ż serca ani śmiałości
do w yrządzenia Mu tej zniewagi. Rzecz przedstaw iała m i się
wyraźnie, choć nie m ogę powiedzieć, bym cokolw iekbądź oczy­
ma widziała; cóś jednak musiało w tern być widzialnego, skoro
mogę, ja k to zaraz uczynię, objaśnić rzecz za pomocą poró­
wnania; tylko że widzenie to dzieje się w sposób ta k subtelny
i nieuchw ytny, że um ysł go dosięgnąć nie zdoła; albo też ja
sama poznać się nie um iem na takich w idzeniach, k tóre na
pozór żadnego w yobrażenia nie przedstaw iają, a jednak w nie­
k tó ry ch musi być cóś na w yobraźnię działającego; albo w re­
szcie, że władze, będąc w czasie w idzenia w zachw yceniu, nie
zdołają potem odtw orzyć sobie w w yobraźni kształtu, w jakim
P an im te rzeczy przedstaw ia, i chce, aby widzeniem ich się
cieszyły. Przedstaw m y więc sobie Bóstwo, jakoby dyam ent, nad
wszelki w yraz jasn y i przejrzysty, a niezrównanie większy niż
w szystek świat; albo jak o b y ono zwierciadło duszy, o ktorem
m ówiłam w poprzedniem widzeniu; tylko i jedno i drugie w spo
sób ta k nieskończenie przew yższający, że słów mi brak na wy­
rażenie tego. W szystkie uczynki nasze widzialne są w tym
dyam encie, w szystkie w nim się zaw ierają, bo nie masz nic,
coby istniało poza tą niezm ierzoną w ielkością, k tóra wszystko
w sobie zam yka. Zdum ienie m oje nie m iało granic, iż w takiej
krótkiej chwili czasu, ty le rzeczy na raz widziałam zebranych
w tym jasnym dyamencie, a jeszcze w iększy żal m ię przenika,
ile razy wspomnę, że w idziałam tam , na onej przejrzystej ja
sności, takie sprośne plam y, jakiem i są grzechy moje. Praw dę
mówię, że ile razy wspomnę na ten okropny widok, nie wiem
ja k go w ytrzym ać mogę, i wówczas także, gdym go pieiw szy
raz ujrzała, ledwo nie um arłam od wstydu, i radabym była
394 ROZDZIAŁ XL

schować się pod ziemię. O, k toby m ógł to, co ja widziałam ,


ukazać na oczy tym nieszczęśliwym, k tó rzy dopuszczają się
ty lu sprośnych i srom otnych grzechów, aby pomnieli, że nie
są^ u k ry te przed Bogiem brzydkie spraw y ich, że spraw iedliw ie
Bog m a siebie za obrażonego, gdy ta k je popełniam y w sa-
m ychże oczach nieskończonego M ajestatu Jego, i tak ą zclży-
wość czynim y obecności Jego! Zrozum iałam wówczas, ja k słu­
sznie należy się piekło za jed en grzech śm iertelny, bo je s t to
zniew aga, przechodząca wszelkie pojęcie, w obliczu tak wiel­
kiego M ajestatu czynić rzecz taką, tak w strętnie przeciwną
Boskiej istności i świętości Jego. Ale w tern okazuje się także
nieskończone m iłosierdzie Jego, że choć grzeszym y świadomie,
znając te praw dy, On przecie nas znosi. Myślę sobie nieraz:
jeśli jedno chwilowe widzenie tych rzeczy ta k przeraża duszę,
coź będzie w dzień sądu, gdy ten M ajestat jaw nie nam się
ukaże, i ujrzym y każdy o dkryte grzechy nasze? O Boże wielki,
jak ież to było zaślepienie moje! Po wiele razy, w ciągu tego
pisania, ogarniał mię strach i trw oga, i W asza Miłość pewno
się tem u nie zdziwisz; to jedno chyba zadziwić cię może, j a ­
kim sposobem, widząc te praw dy, i patrząc na siebie, ja k ą je ­
stem, jeszcze żyję. O Panie, bądź błogosławiony na wieki, iżeś
tak długo mię znosił!
Jednego dnia, gdym była głęboko skupiona na rozm yśla­
niu, z w ielką w duszy słodkością i spokojem, uczułam się na­
gle otoczoną aniołam i, i bardzo blizko Boga; poczęłam tedy
modlić się gorąco za Kościoł, a P an w Boskiej łaskaw ości swo­
jej ukazał mi wielkie usługi, jak ie pewien zakon w później­
szych czasach odda Kościołowi, i z jak iem m ęstwem członko-
wie jego będą się poświęcali w obronie w iary.
Innego razu, gdy m odliłam się przed N ajśw iętszym Sakra­
m entem , ukazał m i się jeden Święty, którego zakon nieco był
podupadł, otw orzył przedem ną w ielką księgę, k tó rą trzym ał
w ręku, i kazał mi czytać zapisane w niej dużemi, bardzo wy-
raźnem i głoskam i, te słowa: „Przyjdzie czas, że ten zakon za­
kw itnie i wielu w yda m ęczenników “.
liaz znowu, w chórze, w czasie ju trz n i, zjawiło się i sta ­
nęło przede mną sześciu czy siedm iu braci tegoż zakonu, z orę-
ŻYCIE ŚW IĘTEJ T ERE SY . 395

żem w ręku. Oznaczało to, ja k sądzę, że m ają walczyć w obro­


nie w iary; bo w zachw yceniu, jak ie w innym czasie m iałam na
rozm yślaniu, ujrzałam się w duchu przeniesioną w pośród wiel­
kiego poła, na którem poty k ały się z sobą liczne zastępy,
i m iędzy niemi ciż bracia tego zakonu w alczyli także z wiel­
kim zapałem; piękne ich oblicza płonęły ogniem waleczności;
wielu nieprzyjaciół leżało pod ich nogami, powalonych na zie­
mię lub zabitych: była to, ja k rozum iałam, w alka z herezyam i.
Nieraz jeszcze i potem ukazał mi się ten chwalebny Święty,
pow iedział m i niektóre rzeczy zak ry te, i dziękując mi że się
m odlę za jego zakonem , obiecał mi, że będzie mię polecał Panu.
Nie wym ieniam , o jakich zakonach tu mówię, aby się nie ob-
raziły drugie. P an sam, jeśli chce, aby o nich wiedziano, po­
trafi je oznajmić. Ale każdy zakon, ja k sądzę, i każdy zakonnik
0 to jedno staraćby się i ubiegać powinien, by za pom ocą ła­
ski Boskiej dostąpił szczęścia służenia Kościołowi i bronienia
go w obecnych jego ciężkich potrzebach. Szczęśliwy, kom u
dano za tak ą spraw ę życie swoje położyć!
Pew ien dostojnik kościelny prosił mię o m odlitwę, aby
Bóg raczył mu objawić wolę swoję, czy m a przyjąć ofiarowane
mu biskupstwo. P an dał mi po Komunii tak ą dla niego odpo­
wiedź: — „Gdy jasno zrozum ie i szczerze uzna, że prawdziwe
panowanie zasadza się na nieposiadaniu niczego, wówczas bę­
dzie mógł p rzy ją ć “; przez co dał do zrozum ienia, że k tó rzy
m ają być wyniesieni na dostojeństw a i przełożeństwa, dalekimi
być pow inni od pożądania ich, albo przynajm niej od starania
się o nie.
Takie są łaski, i wiele innych jeszcze, które P an uczynił,
1 dotąd ustaw icznie czyni takiej ja k ja grzesznicy. W ięcej j e ­
szcze o nich mówić, byłoby, zdaje mi się, rzeczą zbyteczną,
bo ju ż z tego co powiedziałam, łatwo poznać, ja k i je s t stan
duszy m ojej, i w jakim duchu i kierunku P an mię prowadzi.
Niech będzie błogosław iony na wieki, że takie raczył mieć
o mnie staranie.
Jednego razu, pocieszając mię w strapieniu mojem, Pan
rzekł do mnie z wyrazem najczulszej miłości: — „Nie smuć się;
w tern życiu dusza nie może być zawsze w jednym stanie: je-
89(5 ROZDZIAŁ XL

dnego dnia będziesz pałała gorliwością, drugiego będziesz się


czuła oschłą i oziębłą; dziś będziesz się cieszyła pokojem w e­
w nętrznym i pogodą duszy, ju tro przyjdą na cię trw ogi i po­
kusy; ale ufaj we m nie i nie bój się niczego.“
Raz zastanaw iałam się nad sobą, czy niema w tem ja ­
kiego grzesznego przyw iązania, że rada p rzestaję z tym i, k tó ­
rzy kierują duszą moją, i z innym i cnotliw ym i sługam i Bożymi,
że ich kocham, że w rozmowie z nim i znajduję dla siebie po­
ciechę. A P an powiedział mi: — „Gdyby chory, ju ż zagrożony
śmiercią, odzyskaw szy zdrow ie za staraniem troskliw ego leka­
rza, nie chciał potem okazywać wdzięczności i przyw iązania
tem u wybaw icielowi swem u od śmierci, pewno takiego postępku
jego nie nazw ałabyś cnotliw ym . Cóżbyś ty była poczęła bez
pomocy ty ch pobożnych przyjaciół? Rozm owa z dobrym i szkody
nie czyni, byleby ty lko słowa tw oje były rozważne i święte;
nie przestaw aj więc obcować z nimi; nic ci to nie zaszkodzi,
owszem raczej przyniesie pożytek.“ Bardzo mię te słowa po­
cieszyły; bo nieraz, bojąc się zbytniego przyw iązania się, ju ż
m yślałam o zupełnem zerw aniu ty ch stosunków. T ak to ciągle
i we w szystkiem w spierał mię radą swoją ten dobry Pan, ucząc
m ię naw et ja k mam postępować ze słabym i, albo ja k się za­
chowywać z tym lub owym N igdy mnie, w żadnem zdarzeniu,
nie wypuszcza z swej pieczy.
Często m artw ię się tem , że ta k jestem niedołężną do słu­
żby Jego, i że na pielęgnow anie takiego schorzałego i nędznego
ciała, jakiem je st moje, z konieczności muszę więcej poświęcać
czasu, niżbym chciała. Jednego wieczoru byłam na modlitwie,
aż przyszła pora udać się na spoczynek, a m nie napadły wiel­
kie boleści, i uczułam zbierające się we mnie zwykłe nudności
moje. W idząc siebie tedy ta k skrępow aną niedołęztw em ciała
mego, gdy duch z swojej strony żądał dla siebie swobody do
obcowania z Bogiem, uczułam tak i sm utek z tej ro zterk i we­
w nętrznej, że poczęłam gorzko płakać i nie mogłam się po­
cieszyć. Nie był to ten jeden tylko raz; często, ja k mówiłam,
tego doświadczam, i praw dziw y wówczas czuję do samej siebie
w stręt i obrzydzenie; zw yczajnie jednak, wiem dobrze o tem ,
w cale się sobą nie brzydzę, ani nie zaniedbuję potrzebnych
ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY. 397

około siebie starań; a dałby Bóg bym w tym względzie nie


czyniła dużo więcej, niż tego istotna w ym aga potrzeba. Onego
więc wieczoru, o k tórym zaczęłam mówić, gdy byłam w tej
m ęce, ukazał mi się P an i słodko mię pocieszał, mówiąc: —
„Bób te około siebie starania, i cierpienia te znoś dla miłości
mojej; jeszcze życie tw oje je s t potrzebne.“ Jak o ż mogę, zdaje
mi się, powiedzieć, że od chwili ja k powzięłam mocne postano­
wienie służenia ze w szystkich sił moich tem u Panu i Pocieszy­
cielowi mojemu, nigdy ju ż nie doznałam prawdziwego udrę­
czenia. Bo choć niekiedy pozostawia mię na chwilę w cierpie­
niu, tak mię przecie potem pociesza, że istotnie żadnej z tego
nie mam zasługi, że pragnę cierpienia, i praw dziw ie teraz mam
to uczucie, że nie w arto żyć, jedno po to aby cierpieć, o co
też Boga proszę z całą usilnością woli mojej. Z głębi duszy
wołam nieraz do Niego: — Panie, albo cierpieć, albo umrzeć!—
o nic innego nie proszę dla siebie. Gdy słyszę zegar w ybijający
godzinę, dusza się we mnie raduje, na myśl, że choć o tyle
mi bliżej do oglądania Boga, że choć o tyle mniej pozostaje
mi do życia. Praw da, że przychodzą potem znowu inne chwile,
kiedy nie czuję ani ciężaru życia, ani pożytku śmierci, a opa­
nowuje mię ogólna jakaś obojętność i ciemność wewnętrzna;
może to skutek w ielkich, ja k mówiłam, cierpień, k tó ry ch czę­
sto doświadczam.
Że się spodobało Panu, aby łaski, które Boski M ajestat
Jego m i czyni, stały się powszechnie wiadomem i, było to, gdy
mi na kilka lat przedtem to postanowienie swoje oznajmił, wiel-
kiem dla mnie zmartwieniem ; i nie tajno W aszej Miłości, ja k
wiele z tego powodu aż do tego czasu w ycierpiałam , bo każdy
bierze i tłóm aczy sobie te rzeczy w edług swojego sposobu wi­
dzenia. Ale pocieszam się tern, że nie stało się to z mojej wi­
ny; bo jaknajw iększą zawsze w tym względzie zachow ywałam
oględność i powściągliwość, i nigdy nikom u o tych łaskach nie
mówiłam, z w yjątkiem jedynie spowiedników moich, i tych,
k tórzy ju ż o nich od tychże wiedzieli. Nie było to, ja k to już
wyżej mówiłam, przez pokorę, ale dla tego tylko, że naw et
spowiednikom z tem i rzeczam i się zwierzać, bardzo mi było
przykro. Teraz już, dzięki Bogu, choć wielu na mnie w naj-
398 ROZDZIAŁ XL

lepszej wierze szemrze, choć różni boją, się rozm aw iać ze mną,
albo naw et mię spowiadać, choć inni jeszcze strofują mię i ró ­
żne mi robią uwagi: gdy wiem i jasno widzę, że spodobało się
Panu użyć tego sposobu do uświęcenia wielu dusz, pomnąc na
gorzką m ękę, k tó rą On za każdą z nich wycierpiał, mało o to
w szystko się troszczę. Może też ten mój spokój i obojętność
na sądy świata, pochodzi z mojego odosobnienia od św iata w tern
tu m aluczkiem i ta k ściśle zagrodzonem schronieniu, w którem
P an ukryć mię raczył, a w którem będąc ju ż jak b y um arłą,
spodziewałam się że pamięć o m nie zaginie; ale nie zupełnie
stało się tak ja k się spodziewałam, bo i tu jeszcze zmuszona
jestem widywać się z różnym i; wszakże nie będąc już na w i­
doku, czuję się tu jak b y w spokojnym porcie, do którego Bóg
w dobroci swojej mię przyw iódł, i ufam w m iłosierdziu Jego,
że zawsze mi tu będzie bezpiecznie. W takiem żyjąc oddaleniu
od św iata, wśród małej trzódki św iętych tow arzyszek moich,
patrzę na rzeczy jak o b y z wysokości, i mało się frasuję o to,
co ludzie o m nie mówią lub wiedzą; jed en najm niejszy pożytek
jednej duszy więcej mię obchodzi, niż w szystkie o mnie zdania
i sądy świata; pożytek dusz, ten je s t z łaski P ana jedyny, od­
kąd tu jestem , cel w szystkich żądz i pragnień moich. Życie
m oje zew nętrzne zamieniło się jak b y w sen: cokolw iek widzę
z tych rzeczy zew nętrznych, w szystko to w ydaje mi się, jak b y
mi się śniło, żadnej mi to nie robi żywszej ani przyjem ności,
ani przykrości; albo jeśli kiedy jeszcze doznam podobnych w ra­
żeń, przechodzą one ta k szybko, że sam a sobie się dziwię, i po­
zostaje mi tylko po nich wspom nienie, ja k b y po rzeczy przez
sen doznanej. Szczerze mówię, jakkolw iek nieraz chciałabym
cieszyć się doznaną ja k ą przyjem nością, albo smucić się przy­
krością jaką, k tó ra mię spotkała, żadną m iarą zdobyć się na to
nie mogę, ta k samo zupełnie ja k człow iek rozsądny nie może
się napraw dę cieszyć albo smucić rzeczą przyjem ną czy przy­
krą, k tó ra mu się przyśniła. P an łaską swoją raczył ta k oder­
wać duszę m oję od tych rzeczy, k tóre dawniej, gdy nie byłam
um artw iona, ani um arła dla pożądliwości tego świata, tak
mocno m ię poruszały; niechaj też w Boskiej łaskawości swojej
Ż Y C IE ŚW IĘ T E J T E R E S Y . 399

raczy to sprawić, bym kiedy nie wpadła na nowo w dawne


zaślepienie moje.
Takie je st obecnie życie moje, panie i ojcze mój; proś
za mną Boga, aby mię albo zabrał do siebie, albo mi dał spo­
sób służenia Mu. Oby z Boskiej dobroci Jego to pisanie moje
przyniosło Waszej Miłości ja k i pożytek! Mało miałam do niego
swobody i czasu, i dość mię ono kosztowało trudu; ale szczę­
śliwy dla mnie byłby ten trud, jeśli zdołałam powiedzieć cokol-
wiekbądź, coby w czytającym wywołało choć jeden a k t uwiel­
bienia Pana; to jedno poczytyw ałabym sobie za sowitą zapłatę,
choćbyś W asza Miłość zaraz potem całą tę robotę moję wrzucił
do pieca. Chciałabym jednak byś tego nie uczynił, póki jej nie
przejrzą wiadomi W aszej Miłości trzej kapłani, którzy b y li i są
jeszcze spowiednikami moimi; jeśli napisałam źle, dobrze będzie
że stracą korzystne jak ie o mnie m ają mniemanie; jeśli dobrze,
więc jako mężowie cnotliw i i uczeni, poznają źródło tego do­
brego, i będą chwalili Tego, któ ry mówił przeze mnie. Niechaj
Boska moc Jego wspiera zawsze W aszę Miłość ręk ą swoją,
i uczyni cię takim w ielkim świętym , iżbyś duchem i św iatłem
swojem oświecił to nędzne, niepokorne a zuchwałe stworzenie,
które śmiało porwać się na pisanie o takich w ysokich rzeczach.
Daj Boże, bym pisząc to, nie była popełniła błędu; intencyę
przynajm niej m iałam szczerą; chciałam napisać dobrze i być
posłuszną; chciałam , by P an ze mnie choć w czemkolwiek m iał
chwałę, je s t to łaska, o k tó rą od wielu lat Go błagam; — a nie
m ając żadnych dobrych uczynków, którem ibym Go chwalić m o­
gła, ośmieliłam się ułożyć na chwałę Je g o ten opis niepocze-
snego życia mego, nie poświęcając jed n ak nań więcej starania
i czasu, niż go było potrzeba do samego ty lk o napisania, i opo­
w iadając w ew nętrzne przejścia m oje z wszelką, jakiej byłam
zdolną, szczerością i praw dą. Niechaj Pan, jak o je s t wszech-
mogący, i może co chce, niechaj raczy chcieć i użyczyć mi tej
łaski, bym um iała we w szystkiem czynić wolę Jego; niech nie
dopuszcza tego, by m iała zginąć ta dusza, którą On tylekroć,
i ty lu różnem i drogam i i fortelam i Boskiej miłości swojej w yr­
wał z piekła i do siebie pociągnął. Amen.
400 ROZDZIAŁ X L

f
J. H. S.
Duch Św ięty niechaj będzie zawsze z W aszą Miłością. Nie
byłoby od rzeczy, gdybym mocno w ytknęła W aszej Miłości
usługę ja k ą mu oddałam, napisaniem tej księgi życia mego, abyś
zatem mocniej czuł się zobowiązanym do polecania mię z tern
większą usilnością Panu. Po tern co przeszłam , widząc siebie
ta k opisaną, i przyw odząc sobie na pamięć tyle niezliczonych
nędz moich, słuszne m iałabym do tego prawo; chociaż więcej,
szczerze wyznaję, cierpiałam , opisując łaski, k tóre mi P an uczy­
nił, niż odkryw ając grzechy, którem i obraziłam Boski M ajestat
Jego. Stosownie do rozkazu W aszej Miłości, szeroko się rozpi­
sałam, pod warunkiem , że teraz W asza Miłość spełnisz coś mi
obiecał, i podrzesz, co ci się w yda niewłaściwem. Nie byłam
jeszcze zdążyła odczytać tego pisania mego, kiedy W asza Mi­
łość po nie przysłałeś. Znajdzie się w niem zapewne niejedno
niejasne lub niedokładne wyrażenie, albo i niepotrzebne pow ta­
rzanie się, bo ta k mało na nie czasu miałam, że nie było mi
podobna przejrzeć każdą stronicę po napisaniu jej. Racz W asza
Miłość u sterk i te poprawić, i jeśli ten opis ma być posłany
Ojcu M agistrow i w Awili, kaź go pierwej przepisać, by snąć
kto nie poznał ręki mojej. Bardzo zresztą pragnę, by ten uczony
i św ięty mąż robotę moję widział; w tym zamiarze ją rozpo­
częłam, bo jeśli on za przeczytaniem jej uzna że jestem na do­
brej drodze, będzie to w ielką dla mnie pociechą. J u ż więc do­
pełniłam co do mnie należało; W asza Miłość rób teraz z tern
w szystkiem co ci się spodoba, a pam iętaj na obowiązki, jakie
zaciągnąłeś względem tej, które tak ci powierza duszę swoję.
J a całe życie nie przestanę polecać Panu twoję; kwapźe się
W asza Miłość służyć M ajestatowi Jego, abyś mógł wzajemnie
wspierać mię i m iłosierdzie mi czynić. Z tego co tu napisano,
przekonasz się W asza Miłość, ja k a to dobra i pożyteczna rzecz,
bez podziału, jakoś ju ż zaczął, oddać się Temu, k tó ry ta k bez
m iary oddaje nam siebie. Niech będzie błogosław iony na wieki!
A ufam w m iłosierdziu Jego, że spotkam y się w niebie, kędy

fe
ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY. 401

oboje, i W asza Miłość i ja, jaśniej ujrzym y, ja k wielkie miłosier­


dzie uczynił z nami na tej ziemi, i na w ieki wieczne chwalić Go
będziemy. Amen. Skończyłam tę książkę w czerwcu, roku 1562 *).

') List ten, jak dowodzą Bollandyści, pisany był do O. Piotra Ybauez,
z rozkazu którego Święta spisała pierwsze opowiadanie życia swego, zaczą­
wszy to pisanie w Awili, r. 1561, a skończywszy je w domu Ludwiki de la
Cerda, siostry księcia Medina Coeli, w Tolecie, w czerwcu r. 1562. Wszakże
i w tym drugim opisie życia swego, dokonanym z rozkazu O. Garcia de To­
ledo, Święta kładzie na końcu tenże sam list, naprzód dla tego, że stanowi
on treść nierozdzielną pierwszej pracy jej, a powtóre dla tego, że jasno w nim
wypowiada, w jakim celu i w jakim duchu ją podjęła (Ob. Bolland., De Lib-
et Script. S. Teresiae, p. 340).

Pisma S. Teresy T. I. 26
<s> DODATKI. ©
)
<gT < ^ ^

DODATEK I. (str. 1).


Rodzeństwo Świętej Teresy.

Rodzicami św. Teresy byli Alfons Sanchez de Cepeda i Beatryeza de


Ahnmada, oboje pochodzący, jak o tem świadczą jednozgodnie wszyscy histo-
rycy, z rodów starożytnych, więcej jeszcze żywą wiarą i bogobojuością, niż
ziemskiem dostojeństwem znakomitych. W pierwszym rozdziale tego Życia
swego, święta Teresa piękny skreśla obraz wysokiej pobożności rodziców swo­
ich, a w rozdziale 38-ym, opisując swoje w duchu przeniesienie do nieba,
świadczy, że pierwsze osoby, jakie tam ujrzała, byli to ojciec jej i matka.
Alfons de Cepeda miał dwie żony: pierwsza, Katarzyna del Peso’y Enao,
dała mu troje dzieci; z drugiej, Beatryczy de Ahumada, matki św. Teresy, miał
ich dziewięcioro. Była to rodzina prawdziwie błogosławiona. „Było nas,
mówi św. Teresa (Życie, r. I), trzy siostry i dziewięciu braci; wszyscy oni,
z łaskawości Boga, wstępowali w cnotliwe ślady rodziców, oprócz mnie“.
O dwóch synach Alfonsa de Cepeda z pierwszej żony, braciach przyro­
dnich św. Teresy, żadnych prawie, oprócz powyższych ogólnych słów Świę­
tej, nie posiadamy historycznych świadectw. O starszym, Janie Vasquez
de Cepeda, wiadomo tylko, że obrał sobie był zawód wojskowy; o drugim ża­
dne nie pozostało wspomnienie. O siotrze ich przeciwnie, Maryi de Cepeda,
częste i w Życiu i w listach Świętej napotykamy wzmianki, i najwyższe cnót
i zasług jej pochwały. Przez całe życie swoje z najczulszą miłością oddana
była św. Teresie; całem też życiem swojem godną jej okazała się siostrą. Po­
ślubiona Marcinowi Guzman’y Barrientos, miała dwóch synów. Starszy, Jan,
wstąpił do zakonu św. Franciszka, i za przykładem ciotki, przybrał imię Jan
od Jezusa. W godzinę śmierci, Święta, już nie żyjąca na tej ziemi, ukazała
sio jemu i wspierała go w konaniu. Jest o nim mowa w 15-ym (tomu II) Jiście
świętej Teresy. Drugi syn Maryi de Cepeda, Jakób de Guzman, ożenił się
z Hieronima de Tapia, krewną swoją. Mamy dwa listy Świętej pisane do
niego, około rokn 1576 czy 1577, oba dla pocieszenia go, pierwszy po śmierci
żony, drugi po śmierci córki. Marya de Cepeda zakończyła żywot swój pe­
łen cnót i zasług śmiercią drogą przed Panem; w tydzień po śmierci dostąpiła
wyzwolenia z Czyśea, jak to było objawiono Świętej (Ob. Życie r. 34).
DODATEK I. 403

Dziewięcioro dzieci Alfonsa de Cepeda z drugiej żony, B eatryezy de Alin-


mada, w takim, wedle daty urodzenia, porządku po sobie następują:
Pierwszy, Ferdynand de Ahumada, oddawszy się zawodowi wojskowemu
umiał w nim łączyć rycerską waleczność z pobożnością clirześeiańską. W wy­
prawie na Peru świetnie się odznaczył męztwem nienstraszouem, za co otrzy­
mał w nagrodę rozległe w zdobytym krajn majętności. Miał za żonę Eleono­
rę de Xeres z Awili; ród jego przechował się w Hiszpanii.
Po Ferdynandzie narodził się ltodryk, o którym szczegóły ob. rozdział
I, przypisek.
Trzecią z rzędu była nasza Święta, Teresa de Ahumada, które to na­
zwisko, w chwili założenia klasztoru św. Józefa w Awili, zamieniła na imię
Teresa od Jezusa.
Czwartym przyszedł na świat Wawrzyniec de Cepeda. O nim obfitsze,
niż o drugich jej braciach, znajdujemy w pismach Świętej wiadomości. W ro­
ku 1556 pojął za żonę Joannę Maryę de Fneutesy Gnzman, osobę niepospoli­
tych zalet umysłu i serca, i rzadkiej pobożności, prawdziwy wzór żony i ma­
tki chrześcijanki. Po jedenastoletniem najszezęśliwszem z nią pożyciu, odu-
marła go, nie mając jeszcze spełna 30 lat; śmierć jej dziwnie piękna i świę­
tobliwa była zbudowaniem dla wszystkich. Sw. Teresa, w liście do Joanny de
Ahumada siostry swojej (list 42, t. IV) z nwielbieuiem mówi o życiu jej Bogu
oddanem i pobożnej jej śmierci. Wawrzyniec, straciwszy żonę, i pragnąc
większej swobody do życia bogomyślnego, po 34 latach spędzonych w Ame­
ryce, gdzie za przykładem braci służył w wojsku i wysokie piastował urzę­
dy, w r. 1575, z porady siostry, wrócił z dziećmi do Hiszpanii, i osiadł w pięk­
nej posiadłości w pobliżu Awili, gdzie samotnie żyjąc, pod kierunkiem świę­
tej siostry swojej, wysoko postąpił w doskonałości. Umarł tamże śmiercią
świętych, r. 1580, i pochowany został w Awili, w kaplicy w tym celu pizez
niego zbudowanej przy kościele klasztornym św. Józefa. Hojnym był dobro­
czyńcą Karmelu Sewilskiego i wszystkicli domów, założonych przez św. Te­
resę, która i w swej księdze Fundacyi i w listach swoich często o nim mówi
i dziwnie pociągający tej pięknej duszy obraz skreśla. Z siedmiorga dzieci
Wawrzyńca de Cepeda, najlepiej znaną nam jest najmłodsza, Terezita od Je­
zusa, która od dzieciństwa przez świętą ciotkę swojo wychowana, i szczegól­
nie przez nią umiłowana, w 14-ym roku życia wstąpiła do Karmelu, którego
przez blisko trzydzieści lat, aż do świętej śmierci swojej w r. 1610, wstępu­
jąc w ślady duchownej matki i wychowawczyni swojej, anielską czystością
serca swego i bohaterstwem cnót swoich, była perłą i ozdobą.
Piątym się narodził Antoni de Ahumada, który z porady siostry przyw­
dział habit zakonny św. Dominika, w klasztorze św. Tomasza w Awili, tegoż
samego dnia, w którym ona przyjmowała zasłonę w klasztorze Wcielenia tam­
że (Ob. Życie r. 4).
Szósty, Piotr de Ahumada, odznaczył się walecznością w zdobyciu Jn-
dii; później, wraz z bratem swoim Wawrzyńcem wrócił do Hiszpanii, i jak on
osiadłszy w Awili, tamże w kilka lat po bracie, umarł śmiercią chrześcijańską.
Siódmy, Hieronim de Cepeda, w r. 1562, jak o tem pisze Święta (list
404 DODATEK I

29 t. I), ndał się do Ameryki, gdzie na równi z drugimi braćmi swymi, z od­
znaczeniem się służył na wojnie. Po 12 latach, gdy bracia jego, Wawrzy­
niec i Piotr wybierali się z powrotem do Hiszpanii, jemu śmierć otworzyła
drogę do wiecznej ojczyzny; przyjął ją z weselem, i spokojnie to życie do­
czesne na życie lepsze zamienił. Św. Teresa krótkim ale wymownym uczciła
go panegirykiem, donosząc o śmierci jego siostrze swojej Joannie: „Wiedz, pi­
sze jej, że nad Imieniem Bożem (rzeka w Peruwii) dobry nasz Hieronim umarł
jak święty“, (list 12 t. IV).
Najmłodszy wreszcie brat św. Teresy, Augustyn, wielkim był wojowni­
kiem; zwycięzko wyszedł z siedemnastu bitew w czasie wojny wojsk hiszpań­
skich z Chilijczykami. Gdy potem został mianowany gubernatorem jednej
z głównych twierdz w Peruwii, św. Teresa, światłem nadprzyrodzonem oświe­
cona, napisała do niego z ostrzeżeniem, by czemprędzej ten urząd porzucił,
gdyż grozi mn tam zguba i na ciele i na dnszy. Augustyn, znając świętość
siostry swojej, bez wahania usłuchał jej rady, i zrzekł się tego miejsca i wszy­
stkich przywiązanych do niego korzyści. Zaledwo ona twierdzę opuścił, In­
dianie wdarli się do niej siłą czy podstępem, i całą załogę w pień wycięli.
Takim cudownym sposobem ocalony, Augustyn wrócił do Europy, i u hiszpań­
skiej Bady stanu podjął starania o wyznaczenie mu innego miejsca. Wtedy
św. Teresa drugi raz napisała do niego, odwodząc go od tego zamiaru: „Mój
bracie, pisała mu między innemi, nie przyjmuj żadnego urzędu w Indiach; Pan
objawił mi, że przyjmując go, naraziłbyś się na utratę zbawienia wiecznego“.
Z razu usłuchał tego powtórnego ostrzeżenia z nieba; lecz po śmierci św. Te­
resy, zapominając zbawienne jej przestrogi, przyjął ofiarowane mu guberna­
torstwo jednego z miast w prowincyi Tukumańskiej. Ale zaledwo przepłyną­
wszy morze dla objęcia nowego urzędu, stanął w Limie, zapadł w chorobę
śmiertelną. Z wiarą uznał w tem zrządzeniu miłościwą rękę Bożą; zaczem
z głęboką skruchą żałując za winy swoje, i wszelkie pragnienia ziemskich
dostojeństw na bok usuwając, wszystką myśl i usilność swoje zwrócił do przy­
gotowania się na śmierć. Święta nie opuściła brata w tej potrzebie; ukazała
się jemu, i aż do zgonu go wspierając i zagrzewając, spokojną i szczęśliwą
śmierć mu wyjednała. Pakta te, poświadczone przez O. Ludwika de Valvidia,
jezuitę, który był spowiednikiem Augustyna w ostatniej jego chorobie, zapi­
sane są w instrukeyi sprawy kanonizacyi św. Teresy.
Najmłodszem z dzieci Alfonsa de Cepeda i Beatryczy de Ahumada by­
ła córka, Joanna de Ahumada. Wychowana przez św. Teresę, która jej miejsce
matki zastępowała, pobożnością i cnotliwem życiem swojem okazała się
godną takiej wychowawczyni. Wspólnie z mężem swoim Janem de Ovalle
Godinez, skutecznie dopomogła Świętej w założeniu klasztoru św. Józefa w Awili-
(Ob. Życie, r. 33 — 35). Córka jej Beatrycza wstąpiła do Karmelu, gdzie żyła
i umarła (r. 1639) jak święta.
Św. Teresa przyszła na świat w Awili, d. 28 marca 1515 roku, za pa-
piestwa Leona X i za panowania Ferdynanda V, w imieniu córki swojej Joan­
ny, matki Karola V, rządzącego Kastylią, stanowiącą odrębną dzielnicę nie
DODATEK II 405

zjednoczonej wówczas jeszcze Hiszpanii. Zaraz po narodzeniu ochrzczona,


otrzymała to piękne imię, które miała uczynić tak Sławnem; samźe dzień jej
przyjścia na świat, w którym zakon karmelitański obchodzi pamięć pierw­
szego na Zachodzie założyciela swego, św. Bertolda, był jakoby wróżbą
przyszłych czynów i zasług wielkiej reformatorki Karmelu. Awila miejsce jej
urodzenia, jjest to starożytne miasto w Starej Kastylii (podobno dawna vA|3ooXa,
o której mówi Ptolomensz). Dotąd istnieją tam, wyjątkowo uratowane od re­
wolucyjnej zagłady, i klasztor Wcielenia, w którym Święta spędziła pierwsze
trzydzieści lat zakonnego życia swego, i pamiętny on klasztor św. Józefa,
pierwsza fnndacya jej, i pierwszy zawiązek podjętej przez nią reformy. Lecz
główną szczęśliwego miasta ozdobą i chwałą jest wspaniały kościół i klasztor
karmelicki, wzniesiony w miejscu, gdzie stał dom Cepedów. Pokój w którym
urodziła się Święta, i drugi, w którym do piętnastego roku życia swego mie­
szkała, zachowane w całości, objęte zostały w planie kościoła, i stanowią ja­
koby osobną w tej świątyni świątynię. Zachowała się także, i troskliwie jest
utrzymaną część dawnego ogrodu, gdzie Święta, jeszcze dzieckiem siedmiolet-
niem, budowała sobie pustelnie, i wspólnie z bratem swym Rodrykiem, w roz­
mowach o szczęśliwości wiecznej zagrzewała siebie do przelania krwi swojej
za wiarę.

DODATEK I I (do str. 1).


0 „grzechach“ Św. Teresy.
Chcąc należycie zrozumieć to, co św. Teresa tu i na wielu miejscach
Życia mówi o grzechach swoich, potrzeba napród przypomnieć sobie jaki sąd
Kościół wydał o świętości jej, a powtóre wyjaśnić, jakim sposobem Święta ta­
ka, która całe życie nienaruszoną zachowała wziętą na Chrzcie niewinność,
może poczytywać i podawać siebie za wielką grzesznicę.
Sąd Kościoła o „grzechach“ św. Teresy mamy autentycznie i uroczyście
wyrażony w następujących słowach Bulli kanonizacyjnej Grzegorza XV: „Mię­
dzy innemi cnotami jej, któremi jako oblubienica od Boga przyozdobiona dziw­
nie się odznaczała, szczególnym blaskiem zajaśniała nieskazitelna dziewiczość,
której w tak wysokim stopniu przestrzegała, iż nie tylko w powziętem jeszcze
w dzieciństwie postanowieniu wiecznego panieństwa aż do śmierci wytrwała,
ale i anielską , bez żadnej zmazy, w sercu i na ciele czystość zachowalau ').
Drugi Papież, Urban VIII, w nie mniej stanowczych słowach stwier­
dził ten uroczysty wyrok poprzednika swego. Gdy mu przedstawiono pier-
wotńą redakeyę Officyum o św. Teresie, w której Lekcya VI kończyła się

') Inter caeteras ejns virtutes, quibus quasi sponsa a Deo ornata miri-
fiee excelluit, integerrima effulsit castitas, cuam adeo eximie coluit, nt non so­
lum propositum virginitatis servandae, a pueritia conceptum, usque ad mortem
perduxerit, sed omnis expertem maculae angelicam in corde et corpore serva-
verit puritatem . Greg. XV Bulla canonizat.
4 0 6 DODATĘK II

temi słowy: „Tak hojnie Roskiemi darami obsypywał ją Pan, iż nieraz błagal­
nie wołając prosiła Go, aby miarę położył Boskim dobrodziejstwom swoimi
i nie tak prędko puszczał w niepamięć nje j zbrodnie “— criminum suorum: „Ur­
ban VIII wziął pióro i wykreśliwszy te słowa: „je j zbrodnie “, własną ręką po­
stawił w ich miejsce te drugie: ,.jej p rzew inienia — cidparum suarum u, jak
je teraz czytamy w Brewiarzu; przyczem wyrzekł te pamiętne słowa: „Św. Te­
resa nigdy nie popełniła grzechu śmiertelnego; nie należy więc pozwolić na
to, by winy jakie ona przez pokorę sobie przypisywała, stały się dla pospól­
stwa wiernych powodem do posądzania jej o ciężkie wykroczenia“ ').
Podobnież, we wnioskach swoich do procesu kanonizacyjnego, audyto-
rowie Roty, sędziowie, jak powszechnie wiadomo, w wyrokach swoich nieu­
gięcie surowi, i każde słowo swojo ważący, tak się w tej kwestyi wyrażają
„Lubo w opisie życia swego uchybienia swoje zwiększa, co jest dowodem głę­
bokiej pokory, nigdy jednak śmiertelnego grzechu nie popełniła, ale oblubie-
niczą szatę łaski, otrzymaną na Chrzcie, jalcnajw ierniej zachowała “ a).
Nakouiec i Ś, Kongregacya Obrzędów, ustanawiając osobne święto Prze­
szycia serca św. Teresy, taką na to święto przepisała oracyę, uroczyście
oznajmnjącą, że serce Świętej, było nienaruszonym nigdy przybytkiem panień­
skiej czytości i miłości Bożej: „Boże, który niepokalane wnętrzności błogosła­
wionej Teresy Panny, oblubienicy twojej, grotem ognistym przeszyłeś, i na
ofiarę miłości poświęciłeś i t. d. *)“
W obec tych autentycznych wyroków Kościoła, żaden katolik nie może
nie uznawać tego za prawdę pewną i nieomylną, że święta Teresa nigdy przez
całe życie swoje nie zmazała się grzechem śmiertelnym, że czystą i nieskalaną
zaniosła do nieba otrzymaną na Chrzcie szatę niewinności. Jest to kwesty a raz
na zawsze rozstrzygnięta nieomylną powagą najwyższego i najświętszego, jaki
jest na ziemi, trybunału. Wszelka w tym względzie wątpliwość, wszelkie tym
wyrokom przeciwne przypuszczenie albo twierdzenie, byłoby nie tylko zaprze­
czeniem prawdy historycznej, ale i zniewagą wyrządzoną Świętej, i Chrystu­
sowi Panu, i Kościołowi Jego.
Zachodzi teraz pytanie, jakim sposobem, skoro pokora przedewszystkiem
jest prawdą, pokora Świętej taki mogła, na pozór niezgodny z prawdą, wy­
dać sąd o samej sobie, jakim sposobem, takie mając serce żadną nigdy zmazą
nieskalane, mogła uważać i przedstawiać siebie jako ostatnią grzesznicę? Ła­
two to zrozumiemy, gdy wspomnimy, w jakim stanie duszy była Święta, gdy

') S. Teresia nunquam commisit peecatum mortale. Quare non conve­


nu, nt quae ipsa prae humilitate sibi attribuebat, vulgo fiant occasio suspicandi
earn gravium delictorum arguendam unquam fuisse.
a) „Quamvis ipsa culpas suas in relatione vitae suae exaggerarit, quod
profundam humilitatem arguit, nunquam tamen peecatum lethale eommisisse,
sed nuptialem gratiae vestem in baptismo susceptam fid elissim e custodisse.“ In
relat. de ej. virtutibus, ert. VIII.
3) Dens, qui illibata praecordia B. Virginia Teresiae sponsae tuo ignito
jaculo transfixisti, et eharitatis victimam consecrasti etc.“
DODATEK II 407

tak o sobie sądziła i pisała. W chwili gdy znaglona posłuszeństwem skreślała


opis życia swego, już była doszła do szczytu doskonałości; już była się zwią­
zała bohaterskim ślubem, czynienia zawsze tego, co uzna za rzecz doskonalszą;
już na kilka lat przedtem, anioł z włócznią ognistą zadał był sercu jej ona
ranę, która wszystko życie jej przemieniła w jeden nieustający cud miłości
Bożej; codzienne niemal zachwycenia i widzenia utrzymywały ją w ciągiem
niejako obcowaniu z niebem; rzeczywiście nawet była w duchu przeniesioną
do nieba; zasłona święta, zakrywająca nieprzeniknione głębie Trójcy Przenaj­
świętszej, była się przed nią uchyliła, i odtąd chwała tej niezgłębionej taje­
mnicy stała jakoby ciągle odkryta przed oczyma jej duszy; cieszyła się bez­
ustanną niemal z nią obecnością Zbawiciela, i wewnętrznem wejrzeniem duszy
oglądała na jawie niewypowiedzianą piękność Słowa wcielonego; już była
obsypaną od Boga tem mnóstwem nadzwyczajnych, niesłychanych łask, które
nam w Życiu swojem opisuje i wielu innych jeszcze dziwniejszych, o których
wolała przemilczeć, bo umysł ludzki w tem wygnaniu nie zdoła ich zrozu­
mieć, ani unieść przewyższającego ich brzemienia. W takim to stanie duszy,
na taki szczyt świętości wyniesiona, i na podobieństwo duchów niebieskich,
przed stolicą Najwyższego stojących, pożerającym zapałem najczystszej miło-
łości Bożej płonąca, św. Teresa bierze pióro do ręki, i czyni Kościół święty
powiernikiem tajemnic serca swego. To życie jej, które nam opisze, stoi przed
nią, oświetlone „światłością oblicza Bożego:“ ogląda je jakby w zwierciadle
nieskończonej świętości Boga, w tem Boskiem świetle pisze. Zatem już lada
pyłek najmniejszej niedoskonałości, w oczach tego serca miłością pałającego
wyrasta w górę nieprawości, lada nieznaczny grzech powszedni wydaje jej
się grzechem śmiertelnym. Drży z przerażenia na myśl, że dopuszczając się
za młodu małych niewierności, uczyniła krok jeden, jakkolwiek nieznaczny,
w kierunku tej pochyłości, która wiedzie na przepaść; za to jedno, za tę, jak
jej się wydaje, zniewagę wyrządzoną nieskończonej dobroci Boga, zasłużyła
na piekło. Zatem, mszcząc na samej sobie obrażony Majestat Boski, gorzkiemi
Izami będzie opłakiwała, w najczarniejszych barwach będzie przedstawiała te
niewierności swoje; żaden najsilniejszy wyraz skruchy chrześcijańskiej nie star­
czy jej na oddanie żalu i skruszenia serca swego. Oglądając teraz tak z bli­
ska nieskończoną świętość Boga, serafinowym płonąc ku Niemu zapałem mi­
łości, nie może sobie tego wybaczyć, że był w jej życiu czas, kiedy była pro­
stym tylko aniołem, że zdarzyło jej się niekiedy na chwilę stracić z oczu obe­
cność Boga, że na ziemskich, choć najuczciwszych zresztą i pobożnych rozmo­
wach nieraz trawiła czas, który mogła poświęcić na obcowanie z Bogiem i po­
mnażanie się w miłości Jego. Takie to w oczach jej przeniewierzenie się łasce,
taka zdrada wyrządzona Bogu. że na każde o tych „złościach“ swoich wspo­
mnienie łzami się zalewa, i radaby umrzeć ze wstydu i żalu, i skryć się pod
ziemię, tak czuje się godną wzgardy i obrzydzenia całego rodzaju ludzkiego.
Dla tego, pisząc o tych rzeczach, co chwila świętem wybucha przeciw sobie
samej oburzeniem, i miłosierdzia, jakie Bóg nad nią, tak grzeszną i niegodną,
okazał, uwielbieniem, i takie ciężkie i nieubłagane wydaje na siebie wyroki
potępienia, które w oczach naszych, i w porównaniu z jej życiem bohatersko
408 DODATEK III

i niepokalanie świętem, jawną są przesadą, ale w jej ustach są wyrazem szcze­


rej prawdy, samorodnie tryskającym z serca jakoby bez miary pokornego,
a anielsko czystego, i całą potęgą pokory i czystości swojej Boga miłującego,
i na podobieństwo nieskończonej świętości Jego, najmniejszym pyłkiem, z tą
świętością niezgodnym, nieskończenie się brzydzącego.
Tak mamy rozumieć „grzechy“ św. Teresy, i tak je Kościół nieomylną
powagą swoją tłomaczy. A tak je rozumiejąc, w tych rzewnie żałosnych ję­
kach dziewiczej oblubienicy Zbawiciela, w tych rozdzierających, pełnych żalu
i skruchy przeciw samej sobie wyznaniach jej i oskarżeniach, nowe znajdziemy,
bodaj najwymowniejsze objawienie niezrównanej czystości tej duszy świętej,
i z tem większą roskoszą, i z tern większem uwielbieniem i zbudowaniem bę­
dziemy czytali te karty jej, najczystszą wonią pokory chrześcijańskiej woniejące.

DODATEK III.
Ostatnie lata życia, śmierć i kanonizaoya Św. Teresy.
„Po założeniu klasztoru św. Józefa w Awili,“ tak pisze Święta na po­
czątku swej JCsiągi Fundacyi , „pozostawałam piec lat w tym klasztorze. Będą
to, o ile dzisiaj o tem sądzić mogę, najspokojniejsze lata życia mego. Przy­
jęłyśmy w tym czasie pewną ilość aspirantek, które mężnie odniosły tryumf
nad światem. Słów mi nie staje na wypowiedzenie, jaką to było dla mnie słod­
kością, że mi dano było żyć w gronie takich świętych i czystych dusz, jedynie
służbie i chwale Pańskiej oddanych.“
W chwilach wolnych, jakie jej od zajęć powszednich i rządów klasztoru
pozostawały, spisała w tym czasie niniejsze drugie Opowiadanie życia swego,
i ułożyła swoje Drogą do doskonałości, którą to pracę później jeszcze na nowo
przejrzała, i ostatnią do niej rękę przyłożyła.
Koku 1567 opuściła ukochaną samotność swoje, dla zakładania nowych
klasztorów, we wszystkiem do pierwszego domu św. Józefa w Awili podobnych.
Sama nam przekazała historyę powstawania tych zakładów w onej dziwnie
pięknej Księdze Fundacyi, w której idąc za uroczem opowiadaniem Świętej,
możemy krok w krok śledzić tropy apostolskich jej prac i podróży. „Pan obja­
wił mi, tak pisze do O. Gracyaua w r. 1576, że książka ta będzie wielu du­
szom na pożytek.“
Medina del Campo, Malagon i W alliadolid, te b y ły pierwsze miasta
w Hiszpanii, którym dano b yło p rzyją ć u siebie kolonie Karm elitanek z k la ­
sztoru św. Józefa w A w ili. Klasztor w Medina del Campo pow stał r. 1567,
drugie dwa 1568.
Ale w wyrokach Bożych św. Teresa powołana była do odnowienia ca­
łego, męzkiego zarówno jak żeńskiego, zakonu karmelickiego. Pierwszym jej
w wykonaniu tego zamiaru pomocnikiem i towarzyszem był św. Jan od Krzyża,
który r. 1568, w Durvelo, uczynił początek reformy Karmelu męzkiego.
Założenie tego pierwszego klasztoru Karm elitów Bosych spełnijo najgo­
rętsze pożądanie św. Teresy; było ono szczęśliwem dokonaniem zleconego jej
DODATEK III 409

opatrznościowego posłannictwa. Odtąd Święta z tem większą usilnością pra­


cuje nad rozszerzeniem dokonanej już reformy, i w przeciągu niewielu lat za­
kłada cały szereg nowych klasztorów, i żeńskich, i męzkieh.
Bóg jednak dopuścił na jej dzieło srogie przeciwności, zupełną, jak się
na razie zdawać mogło, zagładą mu grożące. „Po założeniu klasztoru w Se-
wili, r. 1575, tak mówi o tych przejściach Święta, przez cztery lata przeszło
nie było dalszych fuudaeyi. Wstrzymały je wielkie prześladowania, jakie na­
gle powstały przeciw Karmelitom i Karmelitkom Bosym. Nieraz już i przed­
tem cierpieliśmy prześladowanie, ale żadne z nich nie było ani z daleka tak
gwałtownem, jak to ostatnie. W tem ostatniem, to jest w walce, jaką podjęli
przeciwko nam Karmelici złagodzonej obserwancyi, reforma nasza o mało nie
przepadła. Okazało się wówczas, z jednej strony, jak srodze święte tej refor­
my początki gniewały diabła, a z drugiej, jak dalece ona była sprawą Pana,
kiedy On z takiej nawałności ją wybawił ')•“
Wśród takiej trwogi, św. Teresa nie tylko się nie zatrwożyła, ale owszem
właśnie w chwili najsroższego miotania się burzy napisała swój ¿aniele we-
wnętrzńy, najwznioślejsze i najwyżej duchowne ze wszystkich dzieł jej. Za­
częła je w Tolecie, w dzień Świętej Trójcy r. 1577, a zakończyła je w wilią
św. Andrzeja tegoż roku, w klasztorze św. Józefa Awilańskim.
Gdy wreszcie r. 1580 odnowiony zakon zwyeięzko wyszedł z walki
i pokój odzyskał, Święta założyła jeszcze cztery klasztory: w Viłlannova de
la Xara, w Palencyi, w Soria i w Burgos. Tu, w Bnrgos, na cztery miesiące
przed śmiercią, spisała historyę tych czterech ostatnich fuudaeyi.
Wszystkich klasztorów, przez nią za życia założonych, było trzydzieści
i dwa: dwanaście męzkieh, i ośmnaśeie żeńskich, Ale i po jej śmierci dzieło
jej wciąż rosło, i już w końcu w. XVIII zakon reformowany Najświętszej
Panny z Góry Karmelu był się na cały świat rozszerzył. Kongregacya hisz­
pańska, czyli św. Józefa, liczyła dwanaście prowincyi, sto piędziesiąt i trzy
klasztory męzkie, i sto dwanaście klasztorów żeńskich; kongregacya włoska,
czyli św. Eliasza, obejmowała dwadzieścia i cztery prowineye, w których było
dwieście ośmnaśeie klasztorów męzkieh i sto sześćdziesiąt i osm żeńskich.
Klasztor w Bnrgos był ostatnią fundacyą św. Teresy i jedną z najpra­
cowitszych. W chwili dokonania jej, święta założycielka miała 68 lat, nie stała
więc jeszcze u ostatnich kresów życia ludzkiego; ale niezliczone, jakim podle­
gała, cierpienia, częste jej ataki paralityczne, prawie nieustające febry, bole
gardła, przy rosnącem od ciągłych trudów i. podróży wycieńczeniu, nie dawały
nadziei, by życie jej długo jeszcze przeciągnąć się mogło. Ona jednak, w swej
nieugaszonej o rozszerzenie reformy gorliwości, wciąż o coraz nowych funda-
cyaeh przemyśliwała. Z listów jej okazuje się, że zamierzała niebawem zało­
żyć klasztor w Madrycie. Ale inaczej było postanowiono w wyrokach Opa­
trzności. Po dwudziestu latach niestrudzonych, bohaterskich prac i walk około
ustanowienia, obrony, rozszerzenia reformy zakonu swego, sprawiedliwie nale-

9 Księga Fuudaeyi, r. XXVIII.


410 DODATEK III

żało się tej mężnej, rzecby można, apostolskiej niewieście, by już za trudy
i poświęcenie swoje otrzymała zasłużoną w niebie koronę i dostąpiła już
tego błogosławionego na wieki z Boskim Oblubieńcem zjednoczenia, za którem
tęskniąc, całe życie z tęsknoty umierała.
Św. Teresa opuściła klasztor w Burgos pod koniec lipca 1582, pozo­
stawiwszy za przeoryszę matkę Tomossinę Baptystę. Powiadają, że w chwili
odejścia, najczulszemi słowy córki swoje żegnała, i z wylaniem je błogosła­
wiła, i rękę im dała do pocałowania, czego prawie nigdy nie czyniła. Zamie­
rzała udać się wprost do Awili, gdzie obowiązki przełożeństwa ją wzywały,
gdzie nad to towarzysząca jej siostrzenica Terezita, której nowicyat był na
ukończeniu, miała złożyć w jej ręce uroczystą professyę. Ale zatrzymał ją po
drodze O. Gracyan, który był w jej imieniu obiecał przeoryszy klasztoru
w Palencyi, że wracając z Burgos, jakiś czas tam u niej zabawi. Pozostała więc
miesiąc w Palencyi i dopiero pod koniec sierpnia podążyła dalej na Walliadolid.
W tera mieście, jak się okazuje z jej listów, była już 26 sierpnia i zabawiła
do połowy września. 16 września przybyła do Medina del Campo, na skutek
listownego wezwania O. Antoniego od Jezusa, wikaryusza prowincyi Karme­
litów Bosych, który tam czekał na nią i miał ją zawieźć do Alby, to jest do
księżnej Alba, pani bardzo pobożnej, pragnącej z nią się widzieć i poradzie się
jej w potrzebach duszy swojej. Świętej, spieszącej do Awili z powodów wy­
żej wspomnianych, i znajdującej się już w stanie wielkiego wycieńczenia, no­
we to rozporządzenie prowineyała bardzo nie było na rękę; wszakże, czcząc
władzę prawego zwierzchnika, poddała się żądaniu jego.
Dla ulżenia św. Teresie trudu podróży, Księżua Alby przysłała była po
nią wygodny powóz. Święta wyjechała z Medina del Campo, zdaje się, 19-go,
snąć już dotknięta śmiertelną niemocą, która w dwa tygodnie potem pasmo dni
jej przecięła; ledwo bowiem dojechawszy do małej wioski w pobliżu Pegna-
randa, wpadła w omdlenie, z wielkiem towarzyszących jej przerażeniem. „Mu­
sieliśmy zatrzymać się na noc w tem miejscu,“ tak z rzewną prostotą opowiada
bolesne to przejście Wielebna Anna od św. Bartłomieja. „Święta, czując się
bardzo słabą, rzekła mi: Córko, daj mi co jeść, bo siły mię odchodzą.—Mia­
łam tylko kilka fig suszonych; te jej podałam; wzięła i zjadła jedne, choć miała
gorączkę. Zarazem komuś z obecnych na miejscu dałam cztery reały (talary hi­
szpańskie), z poleceniem kupienia dwóch jaj za jakąbądź cenę; lecz gdy po­
słaniec mój wrócił z oznajmieniem, że nigdzie za żadne pieniądze jaj dostać
nie mógł, spojrzałam na Świętą, jakby na poły umarłą i rozpłakałam się.
Truduoby mi było wyrazić boleść, jakiej wówczas doznałam. Zdawało mi się
że serce mi pęka, iż nie mogę jej dać żadnej pomocy w tym stanie znierno-
żenia, w jakim się znajdowała. Aż ona sama musiała mię pocieszać: — Nie
martw się, córko, rzekła mi; figi te bardzo dobre; wielu ubogich i tego nie ma;
Bóg sam wszystko to zrządza“. — Nazajutrz, powiada Ribera (ks. III. r. IV),
zatrzymano się w drugiej wsi, równie nędznej jak pierwsza, gdzie na powe­
towanie głodu wycierpianego dnia poprzedniego, znaleziono tylko zioła jakieś
DODATEK III 411

gotowane na cebnli i Święta musiała poprzestać na tej strawie, w takim sta­


nie zdrowia zgoła nie odpowiedniej.
Wieczorem, 20 września, około 6-ej, podróżni stanęli nareszcie w Albie.
Zakonnice, widząc Świętą tak słabą, wymogły na niej aby się zaraz położyła.
„Jakże się czuję znużoną, rzekła do nich, kładąc się; od dwudziestu lat prze­
szło nigdy jeszcze nie poszłam do łóżka o tak wczesnej porze. Dzięki Bogu,
że w waszych rękach zachorowałam.“ Lekarze od pierwszego widzenia uznali
chorobę za śmiertelną. Mimo to jednak Święta nazajutrz wstała jak zwykle;
zwiedziwszy dom, była na Mszy i przystąpiła do Komunii z wielką pobożno­
ścią i rozradowaniem ducha. Toż samo uczyniła kilka dni następnych; a w cią­
gu dnia uczestniczyła we wspólnych ćwiczeniach zakonnych, ile jej jeszcze
sił stało.
W dzień św. Michała tak już była bezsilną, że zaraz po Komunii mu­
siała się położyć. Kazała się przenieść do infirmerii na piętrze, zaopatrzonej
w kratę, wychodzącą na kościół, wprost na wielki ołtarz, tak iż można było
z niej słuchać Mszy świętej. Noc całą z 1-go na 2 października spędziła na
modlitwie bogomyślnej. Nazajutrz rano kazała wezwać O. Antoniego, aby ją
wyspowiadał. Już na ośm lat przedtem, jak twierdzi drugi jej źyciopisarz
(Yepes, C. I. ks. II r. XXXVIII), Bóg jej był objawił rok jej śmierci, ale bez
oznaczenia dnia; miała go, według tegoż pisarza, zapisany cyframi w swym
brewiarzu, zwierzyła się z tem objawieniem Ojcu Mariano, a opuszczając osta­
tni raz klasztor w Segowii, zapowiadała siostrom że jej już nie obaczą. W osta­
tnich dniach życia, Bóg snąć wyraźniej oznajmił jej chwilę jej śmierci, bo gdy
O. Antoni kazał jej prosić Boga, by ją jeszcze dłużej przy życiu zachował,
odpowiedziała mu: — Już nie jestem potrzebna na tym świecie.—„Na dwa dni
przed jej śmiercią, mówi Wielebna Matka Anna od św. Bartłomieja, gdy sama
byłam przy niej w celi, rzekła do mnie: — Córko, przyszła godzina śmierci
mojej.—Słowa te jakby mieczem przeszyły mi serce, i dla tego że miała umie­
rać w Albie, i że ja ją miałam przeżyć, że ją miłowałam, i ona wzajemnie mi­
łowała mnie, i dla tego także, że widząc jak ściśle złączona jest z Panem,
wielką miałam pociechę z tak bliskiego przy niej przebywania.“ Nim jeszcze
O. Antoni od niej odszedł, siły Świętej tak widocznie poczęły coraz bardziej
ustawać, że wezwano lekarza, który kazał ją znieść na powrót do izby, którą
przedtem zajmowała, bo ten pokój na górze zdaniem jego nadto dla niej był
zimny. Przepisał jej lekarstwa, które zażyła z uśmiechem, jakby na okazanie,
że nic jej nie pomogą. Uznano jeszcze potrzebę przystawienia jej baniek, na
co ona, zawsze z pożądaniem gotowa na wszelkie cierpienia, ochotnie się zgo­
dziła. Przy tak wielkiem zniemożeniu, wciąż przecie się modliła, od czasu do
czasu zwracając się z jaką radą lub przestrogą do sióstr ją nawiedzających.
3-go października, dniem przed śmiercią, objawiła chęć przyjęcia świę­
tego Wiatyku. Leżała prawie bezwładna, i ile razy potrzeba jej było obrócić
się albo podnieść, dwie siostry musiały ją podtrzymywać. W chwili, gdy czy­
niono przygotowania do przyniesienia jej Najświętszego Sakramentu, rzekła
do sióstr, łoże jej otaczających: — Córki, proszę was dla miłości Boga, zaclio-
412 dodatek iii

wujcie wiernie reguły i konstytucye naszego zakonu. — Potem, ukazując na


siebie, dodała:—Nie pamiętajcie na zły przykład, jaki wam ta niewierna za­
konnica dawała, i odpuśćcie mi. —Łzy i szlochania były jedyną na te jej sło­
wa odpowiedzią. W chwili gdy wnoszono do niej Najświętszy Sakramentj
zbierając ostatki sił swoich, żywo się podniosła na łóżku, i gdyby jej nie za­
trzymano, byłaby się rzuciła na ziemię, na przyjęcie pana swego. Twarz jej,
nadziemskim zapałem płonąca, przedziwnym wdziękiem się rozjaśniła. Długą
chwilę modliła się głośno, z rzewnem wylaniem serca wielbiąc łaskawość Bo­
ga do niej przychodzącego.—O Panie i Oblubieńcze mój, wołała, przyszła wre­
szcie ta chwila, której tak gorąco pożądałam: słuszną bym już cieszyła się
obecnością twoją; czas już, o Boże, bym opuściła to życie; niechaj się stanie,
proszę, wedle upodobania twego. Dziękowała Bogu, że dał jej się narodzić
w wierze katolickiej:—Z łaski twojej, Panie, powtarzała po wiele razy, jestem
córką Kośeioła. Potem błagała Boga aby jej grzechy odpuścił, i towarzyszki
swoje wzywała, aby z nią o to Boga prosiły. Przez zasługi Pana Jezusa
Chrystusa, dodała, mam nadzieję że będę zbawioną.
Po dopełnieniu świętego obrzędu, siostry prosiły jej by przemówiła do
nich kilka słów upomnienia i zbudowania, ale Święta odmówiła; od czasu do
czasu tylko zalecała im pilne przestrzeganie reguł i konstytucyi i wierne po­
słuszeństwo przełożonym. Często powtarzała po łacinie słowa Psalmu L.: „Ofia­
ra Bogu, duch strapiony; serca skruszonego i upokorzonego, Boże, nie wzgar­
dzisz. Nie odrzucaj mnie od oblicza twego, i Ducha twego świętego nie odej­
muj odemnie. Serce czyste stwórz we mnie, Boże.“ Ten wiersz zwłaszcza: „se­
rca skruszonego i upokorzonego, Boże, nie wzgardzisz“, prawie ciągle miała na
ustach, póki nie straciła mowy. Wieczorem o 9-ej zażądała Sakramentu Osta­
tniego Pomazania, przyjęła go z wielką pobożnością, sama z kapłanem i sio­
strami odmawiając Psalmy, i odpowiadając na litanię i oracye. Po dopełnio­
nym obrzędzie, na nowo dziękowała Bogu, że ją uczynił córką Kościoła. Gdy
po chwili O. Antoni zapytał jej, czy nie życzy sobie, aby ciało jej było prze­
niesione do Awili, Święta jakby z przykrością przyjęła to zapytanie. Czyż ja
mam mieć jaką wolę własną? odpowiedziała pokornie; czy nie znajdzie się dla
mnie i tutaj piędź ziemi?
4-go, w dzień św. Franciszka z Assyżu, który był dniem śmierci jej,
Święta o 7-ej rano położyła się na lewy bok, i tak pozostała całe czternaście
godzin które jeszcze żyła, trzymając w ręku krzyż, który po śmierci dopiero
wyjąć jej z rąk zdołano. Twarz miała płonącą, i zdawała się pogrążoną w rze­
wnej z Bogiem rozmowie. „Od dwóch dni, mówi Wielebna Matka Anna od
św. Bartłomieja, nie odchodziłam od niej ani na chwilę, bo obecność moja przy
łożu jej była dla niej pociechą. Gdy czego potrzebowała, nie odchodząc sama,
prosiłam tylko sióstr, by przyniosły, czego było potrzeba. Tak wielki był mój
smutek, że dnia którego umarła, nie byłam zdolna wymówić jednego słowa.
Tegoż dnia, wiedząc jak bardzo lubiła by zawsze było koło niej czysto, zmie­
niłam jej całą bieliznę, aż do rękawów i czepców, na co ona z wielkiem za-
dowolnieniem patrzała, i spojrzawszy na mnie, uśmiechnęła się, dziękując mi
DODATEK III 413

na migi. Taka to była piękna dusza, że w każdej najmniejszej rzeczy piękność


jej się objawiała. Pod wieczór, O. Antoni kazał mi pójść się posilić. Poszłam;
ale Święta, skoro spostrzegła że mnie niema w celi, uspokoić się nie mogła:
spoglądała na wszystkie strony, jakby szukając mię oczyma. Ojciec zapytał
jej, czy chce abym wróciła, na co gdy dała znak potwierdzający, przywołał
mię na powrót. Skoro mię ujrzała, uśmiechnęła się, objęła mię rękoma, obsy­
pywała mię czułościami, w końcu głowę na piersiach moich skłoniła, i tak ją
trzymałam w objęciach moich, aż do ostatniego jej westchnienia. Sama byłam
więcej umarła niż żywa. Cała się wydawała płonąca miłością Boskiego swego
Oblubieńca; patrząc na nią, rzekłbyś że pragnęła przyśpieszyć tę chwilę, gdy
wyzwolona z więzienia tego ciała, będzie już mogła cieszyć się świętą Jego
obecnością. Pan w Boskiej dobroci swojej, widząc że mi nie staje cierpliwości
na zniesienie tego krzyża, ukazał mi się uTidomy, stojący u nóg łoża Świętej,
otoczony orszakiem aniołów i Świętych, jakby sam przyszedł zabrać ją do nie­
ba. Wspaniałe to widzenie trwało na długość jednego Wierzę i zupełnie od­
mieniło mi serce. Przeprosiłam Pana za mój brak poddania się woli Jego.
i powiedziałam Mu: —O mój Boże, teraz gdym ujrzała chwałę, jaką tej świę­
tej duszy zgotowałeś, za nic jnź nie chciałabym, byś ją dla mojej pociechy dłużej
jeszcze na tej ziemi zostawił. Ledwo wymówiłam te słowa, Święta na rękach
moich skonała, i dusza jej wzleciała, jak czysta gołębica, cieszyć się Bo­
giem swoim.“
Nie tym jednym tylko znakiem Pan widomie objawił, jak drogą była
w obliczu Jego śmierć Świętej Jego. Akta jej kanonizacyjne (p. 57) świadczą,
jako w nocy śmierci jej, i nocy poprzednich, kilka zakonnie, ze wszech miar
cnotliwych i wiary godnych, widziały światłość nadzwyczajną, bądź unoszącą
się nad kościołem, bądź napełniającą chór, albo celkę w której leżała umie­
rająca; jako jedna z nich, w chwili zgonu Świętej, słyszała szum, jakby wielu
na raz osób, do celi chorej 'wchodzących i łoże jej obstępujących, i jako wszy­
stkie zgodnie były przekonane, że to dziesięć tysięcy Męczenników, według
obietnicy jaką jej kiedyś przedtem byli dali w widzeniu, przyszło wspomagać
ją przy śmierci i zaprowadzić ją do nieba; jako wreszcie druga, w chwili gdy
św. Teresa oddawała ostatnie westchnienie, widziała jakby białą gołębicę z ust
jej ulatującą.
Tak, w Albie de Tormez, w zachwyceniu miłości Bożej raczej, niż sku­
tkiem przyrodzonego wyczerpania sił, jak to sama po śmierci objawiła Matce
Katarzynie od Jezusa, przełożonej Karmelu w Veas ■), umarła Teresa de Ahu­
mada, w zakonie Teresa od Jezusa, założycielka reformowanego zakonu Ma­
tki Boskiej z Góry Karmelu, w czwartek, 4 października roku 1582, w dzień
św. Franciszka z Assyźu, około 9-tej wieczorem. Dzień to pamiętny zaprowa­
dzeniem naprawy kalendarza. Na mocy gruntownych prac i wniosku uczonych,
przez kilka lat, z polecenia Papieża wyczerpującej tej kwestyi zbadaniem za-

') Akta kanonizacyjne poświadczają ten fakt, na mocy złożonego pod


przysięgą zeznania kilku osób wiarogodnych (p. 330).
414 DODATEK III

jętych, Grzegorz XIII datę w tym dniu przypadającą posunął o całe dziesięć
dni naprzód; skutkiem więc wyrzucenia tych dziesięciu dni, dzień nazajutrz po
śmierci św. Teresy już się nie liezył 5-ym ale 15-ym października. Urodzona
28 marca 1515, Święta w chwili śmierci swojej miała lat sześćdziesiąt i siedm,
miesięcy sześć i siedm dni. Kok jej śmierci był czterdziestym i dziewiątym od
wstąpienia jej do klasztoru, czterdziestym i ósmym od professyi, a dwudziestym
i pierwszym od zaprowadzenia reformy.
Święta była wzrostu średniego: płeć miała białą, tuszę dość pełną. Za
młodu była piękną i ślady piękności swojej w późną starość zachowała. Włosy
miała czarne, kręcące się; czoło piękne, szerokie; brwi ciemne, gęste, lekko
zagięte; oczy czarne, okrągłe, żywe i wdzięku pełne; źrenice wypukłe, ale nie
za duże; na twarzy rumieńce, zwłaszcza w czasie modlitwy; nos mały, okrągły
u końca lekko zagięty; nozdrza łukowate; usta ani za szerokie ani za ważkie;
warga górna cienka i prosta, dolna gruba i nieco obwisła; zęby zdrowe, broda
kształtna i proporcyonalna. Uśmiech miała uroczy, postawę majestatyczną, chód
lekki, głos wdzięczny. Słowem, sam już widok i głos jej uszanowanie wzbu­
dzał i serca do niej pociągał. Powtarzamy tu prawie dosłownie opisy Ribery
(Ks. IV. r. I) i Yepesa (Cz. I. ks. II. r. XXXIX), którzy ją oba znali i przez
kilka lat widywali. O. Gracyan kazał ją odmalować za życia Bratu Janowi
od Nędzy, braciszkowi reformowanego Karmelu; portret ten, choć pędzel wiele
pozostawia do życzenia, miał być, jak utrzymują, bardzo podobny, i z niego
wszyscy późniejsi, najwięksi nawet różnych szkół malarze, brali do obrazów
swoich wizerunek św. Teresy.
W chwili śmierci, oblicze Św. rozjaśniło się i stało się piękniejszem niż
przedtem; zmarszczki jakie wiek na niem był wyrył, wygładziły się i znikły.
Ciało jej, białe jak alabastr, pulchne było i miękie, jak ciało dziecka; członki
wszystkie podatne i giętkie, jak u człowieka żywego. Z ciała tego wynikała
woń dziwnie słodka, nie dająca się porównać z żadnym zapachem przyrodzo­
nym, a tak silna, że .trudno ją było wytrzymać, i potrzeba było poroztwierać
okna. Cały klasztor, tej nocy i dnia następnego, pełen był tej woni; woniały
nią nawet wszystkie rzeczy, które Świętej do codziennego użytku służyły; je­
szcze w kilka dni potem siostra kucharka poczuła ją w kuchni i przekonała
się, że woń ta wychodzi z solniczki, do której Święta w czasie choroby swojej
była palcami sięgnęła. Woń ta pośmiertna jednak nikomu z bliższego otoczenia
Świętej nie wydała się dziwną, bo już i za życia, nawet w chorobie, nieraz
ją z siebie wydawała, według zapewnienia Matki Anny od św. Bartłomieja
która w ostatnich latach była nieodstępną jej towarzyszką. Opowiadają takżei
że gdy w czasie pobytu Świętej w Palencyi jakaś pani przywiodła do niej
dziecko swoje, aby je pobłogosławiła, dziecko potem wróciło do matki wołając:
„Jakże ta Święta ma ręce pachnące!“
Całą noc, i nazajurz rano aż do 10-ej, to jest do chwili pogrzebu, sio­
stry czuwały przy ciele świętem, raz wraz, jedna po drugiej, przystępując do

') Ob. Acta authentica.


DODATEK III 415

ucałowania rąk i nóg zmarłej Matki swojej, którą już czciły jak świętą,
i drogie zwłoki jej jak relikwie. Rozdzieliły między siebie rzeczy, które słu­
żyły do jej użytku, i innych także proszących niemi obdarzały. O. Antoni
od Jezusa wziął dla siebie jej habit i zabrał go z sobą do Mediny, gdzie jak
opowiadają, Bóg za dotknięciem tej świętej relikwii zdziałał cudowne chore­
go uzdrowienie. Akta kanonizacyjne (p. 60) mówią także o jednej z sióstr
domowych, jako za ucałowaniem nóg ciała świętego odzyskała węch utracony,
i tak dostąpiła tej pociechy, za którą wzdychała, że dano było jej także uczuć
ona woń cudowną, o której było wyżej. Mówią również o drugiej, srogie bóle
w głowie i wjednem oku cierpiącej, jako przyłożywszy do chorych miejsc rę­
kę Świętej, natychmiast została uzdrowioną.
Nazajutrz w piątek, to jest, jak powiedziano wyżej, dnia 15 paździer­
nika, bez uprzedniej sekcyi i balsamowania, ciało Świętej odziane w habit za­
konny, złożono do prostej trumny drewnianej, którą jednak, dla uczczenia
zmarłej, nakryto całunem złotem haftowanym, jak go Święta była widziała
w duehu, gdy jeszcze w dwudziestym roku życia śmiertelnie chorowała i już
się zdawała umarłą. Po nabożeństwie, spuszczono trumnę do grobu przygoto­
wanego w sklepieniu, przytykającem do kościoła klasztornego, pośrodku mie­
dzy dwiema kratami chóru dolnego. Całe miasto wzięło udział w pogrzebie,
który się odbył z wszelką, na jakie mała taka mieścina, jak Alba, mogła się
zdobyć uroczystością. Teresa de Lais, fundatorka klasztoru, chcąc zapobiedz
możliwym ze strony którego z drugich klasztorów pokuszeniom o zabranie ciała
świętego i przeniesienie go do siebie, kazała była wykopać grób bardzo głę­
boki i zasypać go takiem mnóstwem kamieni, cegły i wapna, jak gdyby miał
posłużyć za fundament do wielkiej jakiej budowy.
Św ięta po śmierci u k azy w a ła się różnym, ja k o tem upew niają zezna­
nia świadków , zamieszczone w aktach autentycznych procesu, i samaż B ulla k a ­
nonizacyjna. W dzień pogrzebu z ja w iła się K atarzyn ie od Jezusa, założycielce
klasztoru w Veas, w chwili, gdy taż p rzystępow ała do Komunii, upewniając
j ą iż „cieszy się widzeniem B oga i że w niebie w ięcej przyniesie pożytku za­
konowi niż go przyniosła na ziemi“ . U k aza ła się także W ielebnej Matce Annie
od św. Bartłom ieja, zmartwionej rozkazem przełożonych, w zyw ającym ją do
A w ili, i w zdragającej się przed koniecznością opuszczenia A lb y, kęd y ty lk o co
spoczęły drogie szczątki tej, której tak długo b y ła w ierną tow arzyszką: „Zrób
ja k ci każą, córko, rze k ła do niej; wróć do A w ili“ .
Dziewięć miesięcy już było upłynęło od czasu pochowania ciała święte­
go, a wciąż jeszcze, mimo głębokość grobu i grubość pokrywającego grób na­
sypu, taż sama wynikała z niego woń cudowna. Wówczas dopiero karmelitki
klasztoru albańskiego spostrzegły, jaki błąd popełniły, pozwalając na pocho
wanie ciała w taki sposób niewłaściwy; postanowiły wyjąć je z grobu, spraw
dzić w jakim się ono stanie znajduje, i szczątkom, jakieby jeszcze pozostawały
przyzwoitsze dać schronienie. O. Gracyan, chwilowo obecny w Albie, pochwa
lił ten zamiar; z obawy jednak księcia i księżny Alby, którzy te drogie szczątki
poczytywali jakby za własność swoje, i zadrośnie ich strzegli, potrzeba było
416 DODATEK III

działać jaknajoględniej i pokryjomu. Sam O. Graeyan własnoręcznie zajął


się exhumacyą, drugiego tylko Karmelitę Bosego i zakonnice miejscowe do po­
mocy dopuszczając. Całe cztery dni biedzili się z rozkopyweniem nawalonej
na grób góry ziemi, kamieni i cegły; a im bardziej wykop się pogłębiał, tern
silniej woń ona cudowna dawała się czuć pracującym. Nakoniec, 4 lipca
1583 roku, okrągło w dziewięć miesięcy od śmierci Świętej, dokopali się trum­
ny. Znaleźli wieko pęknięte, i całą trumnę spróchniałą, mchem porosłą, i prze­
siąkła wilgocią, od wody, i mokrej gliny, której zasypując grób, w wielkiej
ilości użyto, dla spojenia naniesionych nań kamieni. Podobnież i habit na
ciele świętem całkiem był przegniły; ale ciało samo, choć także omszałe i po­
kryte ziemią, przez szpary trumny się wciskające, za obmyciem okazało sie
całe i nienaruszone; ani jednego włosa na głowie nie brakowało, jakby wczo­
raj dopiero zostało pochowane; zawsze też wynikała z niego taż sama woń
najsłodsza, dziwnie do pobożności pobudzająca. Wszyscy obecni, do głębi du­
szy tym widokiem wstrząśnieni upadli na kolana, ze łzami wielbiąc wszecli-
moeność Boga i Świętej w drogich jej szczątkach cześć oddając. Nienaruszo-
ność ciała świętego tern bardziej okazywała się cudowną, że według przyro­
dzonego porządku rzeczy, po części powinno je było strawić wapno, po części
w zgniliznę obrócić wilgoć, zwłaszcza że na wątłe ciało niewieście silniej dzia­
łające, a narzucona na nie massa kamieni i cegły, wszystkie kości pałamać.
Woń cudowna wynikała nie z samego tylko ciała, ale i z wszystkiego czem
ono było okryte; niektóre z tych rzeczy jeszcze po kilku latach tę woń z sie­
bie wydawały, i za dotknięciem ich niejednokrotnie działy się cuda. Trzeci
jeszcze objaw cudowny uderzył oczy obecnych, mianowicie pewien olej dzi­
wnie słodki, dość obficie z ciała świętego płynący, i ziemię dokoła, albo przy­
kładanie doń chusty zraszający. Yepes (ks. IV), upewnia że jeszcze w dwa­
dzieścia i cztery lata po śmierci Świętej, z pasa skórzanego, w którym była
pochowana, olej ten dziwny kropelkami się sączył, jak sam to widział na oczy
u Karmelitek Bosych w Saragossie.

Po dłuższej chwili cichego tych cudownych spraw Bożych uwielbienia,


O. Graeyan odłączył od ciała świętego rękę lewą; ubrano je potem w nowe
suknie, uwinięto w całun, złożono do mocnej trumny, i na nowo w tern samem
miejscu, ale już nie tak głęboko, pochowano. Odjeżdżając z Alby, O. Gra­
eyan zabrał z sobą rękę Świętej, i w skrzynce troskliwie opieczętowanej wrę-
czył ją zakonnicom klasztoru św. Józefa w Awili, nie mówiąc im jednak, co
się w tej skrzynce zawiera, i ogólnie tylko dając im do zrozumienia, że są
w niej rzeczy święte. Myśl jego, jak to i w piśmie, na ręce sióstr złoźonem
objaśnił, była taka, że jeśli im się dostanie ciało Świętej, jak tego chciał,
w takim razie rękę mają oddać siostrom w Albie; w przeciwnym razie, ręka
ma u nich pozostać. Skrzynka więc przechowywała się ze czcią w chórze
zakonnym w Awili. Gdy jednak wkrótce potem Święta ukazała się przeło­
żonej klasztoru, i objawiła jej, co się w skrzynce zawiera, O. Graeyan, uchy­
lając się od dalszych pytań i nalegań przełożonej, nic jej nie mówiąc, zabrał
DODATEK III 417

relikwię, i sam ją odniósł do klasztoru karmelitek Bosych w Lizbonie, gdzie


niebawem poczęła cudami słynąć, i podziśdzień tamże się przechowuje.
W roku 1585, d. 24 listopada, ciało św. Teresy zostało przeniesione do
Awill, do klasztoru św. Józefa, i tamże d. 1 stycznia 1586 r., biskup miejsco­
wy kanoniczną wizytą je sprawdził. D. 23 sierpnia tegoż roku 1586, zwrócono
je znowu do Alby de Tormez, a r. 1588 Papież Syxtus V postanowił i rozka­
zał, aby tam pozostało na zawsze. Odbyte nad ciałem świętem w różnych
czasach wizyty kanoniczne zawsze też same nadzwyczajne objawy stwierdzały.
Cuda przy uiem działy się coraz częstsze. Dzieła Świętej r. 1588 staraniem
Wielebnej Matki Anny od Jezusa ogłoszone, większego jeszcze dodały zapału
powszechnemu do Świętej Awiiańskiej nabożeństwu; cała Hiszpania jednomyślnie
poczęła pragnąć i dopraszać się rychłego wyniesienia jej na ołtarze.
Roku 1595, na żądanie Filipa II, i z rozporządzenia nuneyusza papie­
skiego w Madrycie, wszczęło się ogólne w całej Hiszpanii kanoniczne docho­
dzenie cnót i cudów służebnicy Bożej. Roku 1597, protokół został przesłany
do Rzymu; poszły z nim od Filipa II, od książąt i grandów dworu jego, od
zakonów, od uniwersytetów, od wielu miast w Hiszpanii, listy i przedstawie­
nia do Papieża Klemensa VIII, proszące z naleganiem o rychłą kanonizacyę
) Świętej. Papież poruczył sprawę kardynałom Kougregacyi Obrzędów, którzy
wyznaczyli biskupów' Awilańskiego i Salmantyceńskiego do zebrania informa­
cji in genere; za podpisaniem tej „komisyi“ przez Klemensa VIII, protokóły
z niej zostały przesłane do Kongregaeyi Obrzędów, która d. 10 stycznia 1607,
wysłuchawszy wniosków sprawozdawcy swego, kardynała Pamphili, uchwaliła
że można bezpiecznie sprawę dalej prowadzić; zaezem, po nowych, skutkiem
tej uchwały, dochodzeniach, Paweł V, Bullą z 24 kwietnia 1614, orzekł bea-
tyfikacyę Świętej. Uroczyste to czci publicznej odnowicielce Karmelu przy­
znanie, bardziej jeszcze spotęgowało ufność wiernych w możną jej u Boga przy­
czynę; Bóg też coraz uowemi cudami ufność tę stwierdzał. Skutkiem tego, Fi­
lip III, na czele i w imieniu całego królestwa swego, wniósł do Pawła V,
usilne instaneye o dokonanie ostatecznego aktu kanonizaeyi; już miało się stać
zadość prośbie jego, gdy r. 1621, jeszcze w toku sprawy, śmierć ich obu i Pa­
pieża i króla zabrała. Za to Filip IV, takąż jak poprzednik jego czcią dla
Św iętej przeuikniony, zaraz po wstąpieniu Grzegorza XV na tron papieski,
• wznowił przerwane śmiercią Filipa III starania; cesarz Ferdynand II, Lud­
wik XIII król francuski, Zygmunt III król polski, wielu innych książąt i pa­
nujących, wszystek Karmel reformowany i Hiszpania cała, przyłączyli się do
prośby jego. Czyniąc zadość tylu prośbom i naleganiom, po załatwieniu wszy­
stkich wymaganych do aktu kanonizaeyi wstępnych formalności, Grzegorz XV
Bullą z 12 marca 1622, uroczyście zaliczył Teresę w poczet Świętych, dzień
dorocznego obchodu jej pamięci na 15 października ustanowił, Mszę i Officyum
o niej zatwierdził, dozwalając, ale nie przykazując, odprawianie ich w całym
świecie katolickim. Tegoż samego dnia, oprócz św. Teresy, Grzegorz XV ka­
nonizował jeszcze św. Izydora Oracza, św. Ignacego Lojoli, św. Fraeiszka
Ksawerego i św. Filipa Nereusza. Obrzęd kanonizacyjny odbył się z wielką
, Pisma ś. Tereby. T. I. 27
418 DODATEK IV

uroczystością w bazylice św. Piotra. Papież sam celebrował Summę pontyfi-


kalną; a nazajutrz 13 marca, w niedzielę Męki Pańskiej, odbyła się uroczysta
processya do kościołów noszących tytuł lub posiadających ołtarz Świętych no­
wo kanonizowanych. „Kononizncya św. Teresy, powiada Benedykt XIV, zo­
stała dopełnioną według' rytu dziś używanego w Kościele“. D 21 lipca 1627
Urban VIII ogłosił ją Patronką całej Hiszpanii. Później za wniesieniem imie­
nia jej do martyrologu rzymskiego, Msza i Officyum o niej, przedtem dowolne,
stały się obowiązującemi, jako festum. semiduplex, aż w końcu, d. 21 lipca
1668, Klemens IX podniósł je do rytu wyższego, jako festum duplex.

DODATEK IV.
Główne daty chronologiczne życia świętej Teresy według Bollandystćw.
Roku:
1515. 28 marca, o godzinie 5 '/a rano, narodzenie św. Teresy. Tegoż dnia chrzest
jej, w kościele parafialnym św. Jana.
1522. (w przybliżeniu). Wybiera się z bratem Rodrykiem na wyprawę do Maurów,
w nadziei zdobycia sobie tam palmy męczeńskiej.
1529. Pierwsza pobożność jej stygnie.
1531. Oddana na pensyę do klasztoru Augustyjanek w Awili, gdzie zapal miłości
Bożej w niej się wznawia.
1532. Choroba i powrót do domu ojcowskiego.
1533. 2 Listopada, wstępuje do zakonu Najśw. Panny Maryi z Góry Karmelu,
w klasztorze Wcielenia w Awili.
1534. 3 Listopada, czyni proffesye.
1535. Ciężko chora, pod opieką ojca wyjeżdża na wieś i tam poczyna oddawać się
modlitwie wewnętrznej.
1536. Skutkiem nieumiejętnego sposobu leczenia w gorszą jeszcze niemoc popadła,
ojciec zabiera do siebie.
1537. Prawie umierająca, i już za umarłą miana, wraca do klasztoru.
1539. Cudowne, za przyczyną św. Józefa, uzdrowienie.
1541. Porzuca modlitwę wewnętrzną.
1542. Na nowo do niej, i na zawsze, powraca.
1555. Początki życia świętszego.
1556. Hojność darów nadprzyrodzonych.
1557. Spotkanie z św. Franciszkiem Borgia.
1558. Często słyszy wewnętrzne słowa od Boga. Oddaje się pod kierunek O. Balta­
zara Alvarez, z Towarzystwa Jezusowego.
1559. Coraz częstsze widzenia. Pierwsza myśl założenia klasztoru. Spotkanie z św.
Piotrem z Alkantary.
1560. Składa ślub czynienia zawsze tego, co uzna być doskonalszem.
1561. Zachody około fundacyi klasztoru św. Józefa.
1562. W czerwcu, będąc w Tolecic, kończy pierwszy opis życia swego. 24 sierpnia,
zakłada klasztor św. Józefa w Awili.
DODATEK IV 419

1563. 1566. Pobyt w klasztorze św. Jozefa, gdzie pisze drugie opowiadanie życia
swego, i Drogą do doskonałości.
1567. Otrzymuje od jenerała Karmelitów upoważnienie do zakładania dalszych kla­
sztorów. Fundacya klasztoru karmelitek w Medina del Campo. Pierwsze’
w Medina, spotkanie z św. Janem od Krzyża. Podróż do Alkali.
1568. Założenie klasztorów karmelitek w Malagon i w Walliadolidzie, tudzież kla­
sztoru karmelitów w Durvelo.
1569. Założenie klasztoru karmelitek w Tolecie, i dwóch klasztorów, męskiego i żeń­
skiego, w Pastrana. Prawie całoroczny, chwilowemi tylko wyjazdami prze­
rywany pobyt w Tolecie.
1570. 11 czerwca przeniesienie klasztoru męskiego z Durvelo do Maucera. Wyjazd
z Toletu. Założenie klasztoru karmelitek w Salmantyee i kollegium karme­
litów w Alkali.
1571. Założenie klasztoru karmelitek w Albie. Święta, mianowana na trzy lata prze­
łożoną klasztoru Wcielenia w Awili, obejmuje rządy w październiku. Założe­
nie klasztoru karmelitów w Altomira.
1572. Założenie klasztoru karmelitów Matki Boskiej Wspomożenia.
1573. Założenie klasztorów karmelitów w Grenadzie i w Penuele czyli Rocapeque-
na. Wysłanie Świętoj do Salmantyki, gdzie 24 sierpnia zaczyna pisać swą
Księgę Fundacyi.
1574. Założenie klasztoru karmelitów w Sewilli. W początku kwietnia, przeniesienie
karmelitek z klasztoru w Pastrana do klasztoru w Segowii.
1575. Założenie klasztorów karmelitek w Veas i w Sewilli i klasztoru karmelitów
w Almodavar.
1576. Założenie klasztoru karmelitek w Carayaca. Święta usuwa się do klasztoru
w Tolecie, gdzie do 14 listopada pisze dalej swą Księgę Fundacyi. Kapituła
karmelitów Bosych; uchwala przeniesienie klasztoru z Penuela (Roca pequeña)
na Górę Kalwaryę pod Veas.
1577. 2 czerwca, Święta rozpoczyna w Tolecie swą księgę: Zamek duszy. W lipcti,
posłana do Awili, poddaje swój klasztor św. Józeia pod zwierzchność reformy.
Tamże, 29 listopada, kończy swój Zamek duszy.
1578. Reforma Karmelu zagrożona w bycie swoim.
1579. 1 kwietnia, wyjęcie karmelitów Bosych z pod władzy karmelitów wolniejszej
obserwancyi. W czerwcu, Święta wysłana z Toletu, objeżdża klasztory. Zało­
żenie, przez św. Jana od Krzyża, kollegium w Baecyi.
1580. Założenie klasztoru karmelitek w Villanueva de la Xara. Różne podróże Świę­
tej. Listy apostolskie z 22 czerwca, zatwierdzające odłączenie karmelitów
Bosych od karmelitów reguły złagodzonej. Założenie klasztoru karmelitek
w Palencie.
1581. Założenie klasztoru karmelitów w Walliadolidzie, kollegium karmelickiego w Sul-
mantyce, i domu karmelitek w Soria. Święta obrana przeoryszą klasztoru
św. Józefa w Awili.
1582. Założenie klasztoru karmelitek w Grenadzie, domu karmelitów w Lizbonie, i kar­
melitek w Burgos. Święta przybywa chora do Alby, 20 września, i tamże,
420 DODATEK IV

po czternastogodzinnej ekstazie, umiera 4 października, wieczorem o 9-ej. Na­


zajutrz, 15 października, według naprawy kalendarza, odbywa się uroczyście
jej pogrzeb.
1583. 4 lipca, pierwsze otworzenie grobu; panieńskie ciało Świętej, cudownie zacho­
wane w grobie, wydaje z siebie woń nadziemską.
1585. 24 listopada, przeniesienie ciała do św. Jozefa w Awili.
1586. 1 stycznia, kanoniczne, przez biskupa Awilańskiego, sprawdzenie ciała świę­
tego; 23 sierpnia odwiezienie tegoż na powrdt do Alby.
1589. Dekret Syxtusa V, z 10 lipca, nakazujący pozostawienie ciała Świętej w Albie,
na zawsze.
1591. Nowe sprawdzenie kanoniczne ciała przez biskupa Salmantyceńskiego.
1595. Kanoniczne dochodzenie cnot j cud<5w świętej Teresy.
1598. Umieszczenie grobu w wyższem miejscu.
1604. Nowe otworzenie grobu, i mocniejsze potem obwarowanie onegoż. Dekret Sto­
licy Apostolskiej, polecający rozpoczęcie procesu apostolskiego o życiu i cu­
dach św. Teresy.
1614. 24 kwietnia, Teresa zaliczona w poczet Błogosławionych.
1616. Złożenie trumny św. Teresy do sarkofagu marmurowego i umieszczenie onegoż
w nowej kaplicy.
1622. 12 marca kanonizacya św. Teresy, wraz z św. Izydorem Oraczem, św. Ignacym
św. Franciszkiem Ksawerym i św. Filipem Nereuszem.
1629. Wzniesienie kościoła na miejscu domu rodzicielskiego św. Teresy.
1750. Otworzenie grobu.
1760. Złożenie ciała Świętej do trumny srebrnej, i umieszczenie jej we wspaniałym
grobowcu w którym dotąd spoczywa.
S P IS R Z E C Z Y .

Str.
P rz ed m o w a................................................................................................................., i-t
List wstępny Świętej do spow iednika.................................... ..... 1
Rozdział I. Opowiada, jako Pan w dzieciństwie jej począł ją pobudzać do
życia cnotliwego, i jaką ku temu pomocą są cnotliwi rodzice . . . . 2
Rozdział II. Opisuje, jako poczęła tracić pierwszą pobożność swoję; i jako wiele
na tern zależy, by człowiek w młodym wieku miał obcowanie z dobrymi
tylko i cnotliwymi............................................................................................ 6
Rozdział III. Jako wpływ dobrego otoczenia przyczynił się do wzbudzenia w niej
na nowo żądz pobożnych, i jako Pan począł dawać jej niejakie oświe­
cenie, ku poznaniu błędu s w e g o .................................................... ..... . 12
Rozdział IV. Jako Pan jej dopomógł do odniesienia ostatecznego zwycięstwa nad
sobą, i do przywdziania habitu, i jako z Boskiej woli swojej począł zsy­
łać na nią wiele różnych niemocy................................................................. 15
Rozdział V. Opisuje w dalszym ciągu wielkie niemoce, jakie miała do zniesie­
nia, i cierpliwość, z jaką Pan jej dal je przetrwać; i jako Pan umie
złe obracać w dobre, jak się to okazało w pewnem zdarzeniu, które z nią
zaszło w miejscu, kędy dla leczenia się przebywała...................................23
Rozdział VI. Jako wielką łaskawość swoję Pan nad nią okazał, dając jej zgodze­
nie się z wolą Jego w tak wielkich cierpieniach. Jako obrała sobie chwale­
bnego św. Józefa za pośrednika i orędownika i jak wielką korzyść z tego
nabożeństwa odniosła......................................................................................31
Rozdział VII. Jakiemi drogami postradała stopniowo łaski od Pana jej użyczone,
i zeszła na tryb życia bardzo niedoskonały; jakie szkodliwe następstwa
pociąga za sobą dla klasztorów żeńskich brak ścisłej klauzury. . . . 39
Rozdział VIII. Jak szczęśliwie jej to posłużyło i od zatracenia duszy ją ustrze­
gło, że nie porzuciła ostatecznie modlitwy wewnętrznej. Jak skutecznem
ta modlitwa jest lekarstwem na naprawienie wszelkich szkód duchow­
nych. Jako wszystkim bez wyjątku zaleca się rozmyślanie. Tak wielkim
ono jest zyskiem, że choćby kto znowu go zaniechał, to samo już, że przez
jakiś czas używał tego wielkiego dobra, wielkiem dla niego jest dobrem. 54
Rozdział IX. Jakiemi drogami Pan począł budzić duszę jej i użyczać jej świa­
tła w tak wielkich ciemnościach, utwierdzając zarazem siły jej, aby Go
już nie obrażała................................ ............................................................. 62
Rozdział X. Zaczyna opisywać łaski, jakie Pan jej czynił na modlitwie; jak
i w czem możemy sami sobie dopomagać do otrzymania podobnych da­
rów; jako wiele zależy na tern, byśmy rozumieli łaski, jakie Pan nam
czyni. Nakoniec, prosi tego, któremu to pismo posyła, by od tego miej­
sca zacząwszy, to co napisze, pozostało tajemnicą, skoro według danego
jej rozkazu, tak szczegółowo opowiada łaski od Pana jej uczynione. . 67
422

Słr.
Rozdział XI. Ukazuje, czyja w tem wina, że dusza nie dochodzi od samego począ­
tku do doskonalej miłości Boga. Poczyna, za pomocą porównania, które
przywodzi, objaśniać cztery stopnie modlitwy wewnętrznej. Tu naprzód
mówi o pierwszym z tych stopni. Jaki z niego wielki pożytek dla
poczynających i dla tych, którzy niedoznają pociech na modlitwie. . . 74
Rozdział XII. Objaśnia dalej ten pierwszy stopień modlitwy. Jak daleko możemy
w niej postąpić sami, przy pomocy Bożej. Jaką szkodę dusza wyrządza
sobie, gdy chce własną usilnością piąć się do rzeczy nadprzyrodzonych
i nadzwyczajnych, nim Pan sam, jeśli zechce, do takiego stauu ją
p o d n ie s ie .............................................................................................................84
Rozdział XIII. Jeszcze o tym pierwszym stopniu modlitwy. Ostrzega o pewnych
pokusach, jakie zły duch zwykł naprowadzać, i podaje rady, jak się
w tych pokusach zachowywać. Ważność tego przedmiotu..................89
Rozdział XIV. Przystępuje do objaśnienia drugiego stopnia modlitwy, na którym
Pan daje już duszy kosztować niejakich słodkości. Opisuje bliżej te
pociechy, aby się okazało, że są to już rzeczy nadprzyrodzone, o czem
należy pamiętać . 102
Rozdział XV. Dalszy ciąg o tem samem. Niektóre wskazówki co do sposobu
zachowania się na tej modlitwie odpocznienia. Jako wiele jest dusz,
które dochodzą do tego stopnia modlitwy, ale mało takich, któreby po­
stąpiły wyżej. Ważność i pożyteczność rzeczy w tym rozdziale dotkniętych. 109
Rozdział XVI. Przystępuje do trzeciego stopnia modlitwy i rozwija tu rzeczy
bardzo wysokie, wykazując, czego może dokazać dusza, doszedłszy do
tego stopnia, i jakie skutki sprawują te dziwnie wielkie Jaski Pańskie.
Jak wysoko rozważanie tych rzeczy powinno podnosić ducha ku wychwa­
laniu Pana, i jaką pociechą napełniać dusze, które już tych łask dostąpiły. 119
Rozdział XVII. Jeszcze o tym trzecim stopniu modlitwy i o skutkach, jakie spra­
wuje. Jaką tu przeszkodę czynią rozum i pamięć....................................125
Rozdział XVIII. O czwartym stopniu modlitwy. Wysoka godność duszy, do tego
stopnia podniesionej. Jak dzielna stąd zachęta dla dusz, oddających się
modlitwie wewnętrznej, aby usiłowały wznieść się na ten stopień tak
wysoki, skoro na tej ziemi osiągniętym być może, nie z własnej wpraw­
dzie zasługi, ale z łaski i dobroci Pańskiej. Przedmiot to bardzo ważny
i pilnej uwagi g o d n y ..................................................................................130
Rozdział XIX. O tem samem, ciąg dalszy. Jakie skutki sprawuje w duszy ten
stopień modlitwy. Duszom wyniesionym na ten stopień usilnie się zaleca,
aby nigdy, chociażby po otrzymaniu tej łaski zdarzyło im się upaść,
nie zniechęcały się i modlitwy nie porzucały. Jakie szkody wynikają
z takiego zniechęcenia się. Przestroga to ważna i wielka z niej dla
ułomnych i grzesznych pociecha.................................................................. 138
Rozdział XX. O zachwyceniu. Czem się różni od zjednoczenia. Co to jest zachwy­
cenie. Nieco o pożytkach, jakie dusza odnosi, gdy Pan raczy ją podnieść
do tego stanu. Jakie skutki sprawuje zachwycenie....................................149
Rozdział XXI. Jeszcze o tym ostatnim stopniu modlitwy, dalszy ciąg i zakoń­
czenie. Cierpienia duszy, na ten stopień wyniesionej, a zmuszonej wró­
cić znowu do życia na świecie. Jakiem światłem Pan ją oświeca ku
poznaniu obłudnych ponęt ś w i a t a .............................................................. 164
Rozdział XXII. Jako bezpieczną dla duszy bogomyślncj drogą jest: nie zrywać
się samej do rzeczy wysokich, aż Pan ją do nich podniesie. Jako
środkiem do najwyższej bogomyślności ma być człowieczeństwo Chrystusa
Pana. Jakiemu błędowi w tym względzie dawniej podlegała. Ważność
i pożyteczność nauk w tym rozdziale zawartych......................................... 171
423

Str.
Rozdział XXIII. Wraca do przerwanego opowiadania życia swego. Jako poczęła
czynić postępy w doskonałości, i za pomocą jakich środków. Jak bar­
dzo potrzeba przełożonym, kierującym duszami oddanemi modlitwie we­
wnętrznej, znać sposób obchodzenia się z niemi w pierwszych początkach.
Jaki pożytek odniosła z tego, że znalazła umiejętnego dla duszy swej
przewodnika............................................................................................. 183
Rozdział XXIV. O tern samem, dalszy ciąg. Jakie postępy czyniła dusza jej,
odkąd się poddała posłuszeństwu. Jako daremnie opierała się łaskom Bo­
żym, i jako Ban zsyłał jej łaski coraz większe......................................... 195
Rozdział XXV. Jakim sposobem dusza może rozumieć słowa, które Bóg do niej
mówi niesłyszalnie. O niektórych złudach, jakie się pod pozorem tej
mowy wewnętrznej zdarzyć mogą. Po czem je poznać...............................201
Rozdział XXVI. Jeszcze o mowie wewnętrznej. O niektórych, jakie miała zda­
rzeniach, dzięki którym do reszty znikły jej obawy, a utwierzdziła się
w niej pewność, że mowy, które w sobie słyszy, są sprawą Ducha
Świętego............................................................................................................. 215
Rozdział XXVII. O innym jeszcze sposobie, jakim Pan naucza duszę, i drogą
cudownie przedziwną, nie mówiąc, wolę jej swoję objawia. O wielkiej
łasce duchowego, bez pomocy wyobraźni, widzenia, jaką otrzymała od
Pana. Rozdział to bardzo ważny.................................................................. 220
Rozdział XXVIII. O nowych nadzwyczajnych łaskach, jakie Pan jej uczynił,
i jako po raz pierwszy widomie się jej objawił. Co to jest, widzenie
przez wyobraźnię, i jakie wielkie skutki i znaki widzenie to po sobie
zostawia, jeśli jest od Boga. Są to rzeczy bardzo ważne i pilnej
uwagi godne.............................. .........................................' .........................232
Rozdział XXIX. O tern samem, ciąg dalszy. Opisuje inne jeszcze wielkie łaski,
jakie jej uczynił Pan, i co jej w Boskiej łaskawości swojej mówił, dla
uspokojenia jej, i aby wiedziała, jak odpowiadać tym, którzy jej byli
przeciwni............................................................................................................245
Rozdział XXX. Podejmuje na nowo przerwane opowiadanie życia swego. Jako
Pan zaradził w znacznej części jej utrapieniom, sprowadzając do miej­
sca zamieszkania jej świętego męża, Brata Piotra z Alkantary, z zakonu
chwalebnego św. Franciszka. O wielkich pokusach i udręczeniach we-
wnętrznych, jakich w tym czasie doznawała..............................................254
Rozdział XXXI. O różnych pokusach wewnętrznych i widziadłach, którcmi nękał
ją szatan. Kilka uwag bardzo pożytecznych dla dusz, drogą dosko­
nałości postępujących....................................................................................... 268
Rozdział XXXII. Jako Pan raczył ją przenieść w duchu na miejsce w piekle,
na które grzechami swemi była zasłużyła. Krótki opis tego, co się tam
oczom jej przedstawiło. Wszczyna opowiadanie, w jaki sposób założony
został klasztor św. Józefa, w którym obecnie przebywa......................... 283
Rozdział XXXIII. O założeniu klasztoru św. Józefa, ciąg dalszy. Jako jej kazano
usunąć się od tej sprawy i jak długo trwało to usunięcie. Różne, jakie
w tym czasie miała utrapienia, i jako ją Pan w nich pocieszał.....................295
Rozdział XXXIV. Jako zmuszona została rozkazem prowineyała, opuścić miasto,
i udać się do pewnej osoby bardzo wysokiego rodu, dla pocieszenia jej
w smutku, w jakim zostawała. Co tum się wydarzyło, i jako wielką
łaskę Pan jej uczynił, używając ją za narzędzie do pobudzenia pewne­
go znakomitego kapłana do gorliwszej służby Jego, z czego sama potem
miała pomoc i obronę od niego. Są to rzeczy bardzo godne uwagi. . . 306
Rozdz'ał XXXV. Dalszy ciąg o założeniu klasztoru chwalebnego Ojca naszego,
424
Str.
św. Józefa. Jakiemi drogami Pan rządził i doprowadził do tego, aby w tym
klasztorze zachowywało się święte ubóstwo. Z jakiego powodu opuściła
oną panią, u której zostawała. Różne inne z d a rz e n ia ........................... 320
Rozdział XXXVI. O tern samem, dokończenie. Jak wreszcie sprawa podjęta do­
szła do skutku i stanął ten klasztor chwalebnego św. Józefa. Jak wiel­
kie przeciwieństwa i prześladowania podniosły się przeciw siostrom za
przywdzianiem habitu. Jakie cierpienia niezmierne i pokusy przebyła
sama, i jako z tego wszystkiego Pan ją zwycięzko wyprowadził, na cześć
i chwałę swoję................................................................................................. 329
Rozdział XXXVII. Jakie w niej skutki pozostawiała każda laska użyczona jej od
Pana. Jak wielką jest rzeczą i wszelkiej usilności godną, każde najmniej­
sze pomnożenie i wyższy stopień chwały niebieskiej- Jako żadna trudność
nie powinna nas zrażać, gdy chodzi o nabycie takich dóbr, które trwa­
ją wiecznie....................................................................................................... 349
Rozdział XXXVIII. O innych wielkich łaskach, jakich Pan jej użyczał, ukazując
jej niektóre tajemnice niebieskie i inne wysokie widzenia i objawienia.
Jakie skutki sprawiały w niej te objawienia, i jak wielkie, dzięki im,
dusza jej czyniła postępy ................................................... • • • ■ 357
Rozdział XXXIX. Dalszy ciąg o nadzwyczajnych łaskach, jakie Pan jej czynił.
Jako jej obiecał spełnienie każdej prośby, jakąby doń za kimkolwiek
zaniosła. Przytacza kilka znaczniejszych przykładów łask takich i wysłu-
chań, jakie z Boskiej dobroci Jego otrzymała......................................... 373
Rozdział XL. O innych jeszcze nadzwyczajnych łaskach, które Pan jej uczynił.
Może z nich być zbawienna nauka dla drugich, gdyż w calem tern pi­
saniu, jak już mówiła wyżej, ten był, po posłuszeństwie, główny jej
zamiar, wspominać tylko o takich łaskach, o których wiadomość może
duszom przynieść pożytek. Na tym rozdziale kończy się historya jej ży­
cia, ręką jej napisana, co niechaj będzie na chwałę Panu. Amen. 388

D O D A T K I .
Dodatek I. O rodzeństwie św. Teresy.............................................. .........................402
Dodatek II. O „grzechach“ św. T e r e s y ......................................... .........................405
Dodatek III. Ostatnie lata życia, śmierć i kanonizacya św. Teresy .........................408
Dodatek IV. Główne daty chronologiczne życia św. Teresy, według Bollaodystów 418

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.


Biblioteka Główna UMK
■■■■■■
300040168504

You might also like