Professional Documents
Culture Documents
Szymowski Leszek Egzekucja Leszka Karpia OSW
Szymowski Leszek Egzekucja Leszka Karpia OSW
Przy okazji wydarzeń związanych z Katastrofą pod Smoleńskiem należy przypomnieć sylwetkę
Marka Karpia, dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich, który został zamordowany w 2004r.
najprawdopodobniej przez agentów wywiadu – nie wiadomo czy rosyjskiego czy polskiego. W
każdym bądź razie sprawa ma charakter dwustronny – polscy i rosyjscy „partnerzy” spotykali się
niedaleko Hajnówki, w tajnym ośrodku GRU. Niejawne rozmowy prowadzone przez rosyjski
wywiad, polską prokuraturę oraz przedstawicieli przemysłu paliwowego stały się zagrożone w
momencie, gdy Marek Karp w wyniku prowadzonych badań o charakterze naukowym natknął się
na ośrodek wywiadowczy GRU po stronie białoruskiej, niedaleko granicy z Polską.
Marek Karp – przynajmniej teoretycznie – zajmował się tak zwanym białym wywiadem, czyli
działaniami śledczymi, które prowadzi się na podstawie oficjalnie dostępnych informacji. Tego
rodzaju prace można wykonywać w celach naukowych lub hobbystycznych. Nie jest także
wykluczone, że Marek Karp mógł od pewnego momentu pracować dla polskich służb specjalnych,
a przynajmniej tej ich części, która starała się być niezależna od WSI i wpływów rosyjskiej
agentury. Nie trzeba dodawać, że postacią numer jeden (przynajmniej jeśli chodzi o media) w
antysowieckim (nie mylić z antyrosyjskim w znaczeniu jakichś tam narodowych sporów)
kontrwywiadzie był Zbigniew Wasserman, po którego śmierci wiele agenturalnych środowisk
odetchnęło z ulgą.
Marek Karp wszedł w posiadanie informacji, które okazały się na tyle groźne dla denuncjacji
układów w branży paliwowej, że musiał zostać zlikwidowany. Przy okazji swoich podróży poza
wschodnią granicę poznał dyrektora ds. biopaliw PKN Orlen Roberta Gmyrka oraz
najprawdopodobniej wszedł w posiadanie wielu informacji (lub przypuszczeń), którymi chciał
podzielić się ze Zbigniewem Wassermanem. Nie zdążył. 28 sierpnia 2004r. sfingowano katastrofę
drogową, w której białoruski TIR zepchnął samochód Karpia na drugi pas jezdni i doprowadził do
zderzenia kleszczowego z TIR-em nadjeżdżającym z przeciwka. Na nieszczęście zamachowców
Karp przeżył wypadek i trafił do jednego z warszawskich szpitali. Z relacji świadków niezbicie
wynika, że TIR na białoruskich numerach jechał dłuższy czas za samochodem prowadzonym przez
Karpia i w nadarzającej się okazji staranował go.
Oczywiście polscy śledczy nie dopatrzyli się żadnych uchybień, Białorusin został skazany za
nieumyślne spowodowanie śmierci grzywną 800zł. i 3 latami więzienia w zawieszeniu. Polski sąd
mógł nawet wymierzyć niedoszłemu mordercy karę śmierci, bo ten tuż po złożeniu wyjaśnień na
komisariacie zniknął za białoruską granicą, na rozprawie się nie stawił i nigdy nie pojawił się już w
Polsce.
Ku wielkiemu zmartwieniu agentury Marek Karp zdrowiał i lada moment miał wyjść ze szpitala.
Ale tego rodzaju sprawy doprowadzane są do końca – w szpitalu przeżył wizytę agentów służb
specjalnych i zdał sobie sprawę, że jego życie jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. 14 września
w pół godziny po wyjściu ze szpitala został znaleziony nieprzytomny na przyszpitalnym parkingu –
akcja reanimacyjna nie przyniosła rezultatu:
„Według oficjalnej wersji przyjętej w śledztwie, Marek Karp zmarł chwilę po godzinie 15.00 w dniu
14 września 2004 „wskutek powikłań po wypadku drogowym”. Zupełnie inaczej ten dzień
zapamiętali lekarze. „Chciał jak najszybciej wyjść ze szpitala i często pytał nas kiedy będzie mógł
to zrobić” – opowiadają. „W końcu zgodziliśmy się go wypuścić, pod warunkiem, że za trzy dni
zgłosi się na wizytę kontrolną”. Dr Wiewiórski pamięta, że 14 września był ostatnim dniem pobytu
Karpia w szpitalu, ale dlatego, że… tego dnia został on wypisany. „Zezwoliłem Markowi Karpiowi
na opuszczenie szpitala” – potwierdza lekarz. „Stan jego zdrowia pozwalał na zakończenie
hospitalizacji”. Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich opuścił szpital jako człowiek zdrowy, kilka
minut po godzinie 15:00. Wyszedł i udał się w stronę najbliższego postoju taksówek.
Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci były obrażenia głowy.
Według oficjalnej wersji, były one konsekwencją wypadku samochodowego w Białej Podlaskiej.
Lekarze Franciszek Wiewiórski i Maciej Parzkowski są pewni, że rany na głowie nie było, gdy Karp
wychodził ze szpitala. Nie było jej również w ostatnich dniach jego pobytu. Ich zdaniem, w
przeciągu kilkunastu minut, ewentualny nagły nawrót choroby nie mógł osiągnąć takiego stadium.
Jeżeli medycy mówią prawdę – oznacza to, że dyrektor OSW został zamordowany na parkingu
samochodowym przy szpitalu MSWiA kilkanaście minut po załatwieniu formalności związanych z
wypisaniem.”
Czy na parkingu nie było kamer czy nie ma świadków z tego zdarzenia? Wiele wskazuje na to, że
Karp został napadnięty i uderzony w głowę. Jak działa zatem polska prokuratura zwana niezależną?
Nie działa w takich przypadkach wcale. Jeśli śmierć Karpia została w tak bezczelny sposób
zatuszowana – chociaż de facto sprawa jego śmierci to powinien być banał dla śledczych – czy
można sądzić, że sprawa Smoleńska nie została potraktowana jeszcze gorzej? Ile byliby w stanie
zrobić Rosjanie, żeby ukryć śmierć osób o wiele bardziej niebezpiecznych dla „partnerstwa polsko-
rosyjskiego” niż osoba skromnego dyrektora ośrodka badawczego? Sama śmierć Zbigniewa
Wassermana, to dla wielu prawdziwy dar „od losu”.
Przypomnijmy tylko, że nie dawno zginął Grzegorz Michniewicz – miał rzekomo powiesić się w
swoim mieszkaniu. Powiedzmy też o sprawie Krzysztofa Knyża, operatora faktów, który zmarł 31
maja 2010r. i próżno szukać informacji na temat jego śmierci.
EGZEKUCJA
14.12.2006 16:10
Kto i dlaczego zamordował Marka Karpia – śledztwo dziennikarskie.
Marek Karp był założycielem Ośrodka Studiów Wschodnich, który zajmował się analizami sytuacji
politycznej i ekonomicznej w krajach byłego bloku sowieckiego.
Fot. osw.waw.pl
"Oni za mną chodzą, śledzą mnie nawet tutaj, w szpitalu, ja stąd nie wyjdę żywy, za dużo wiem o
wszystkim" – mówił do swojego przyjaciela Stanisława Nowakowskiego Marek Karp na kilka dni
przed śmiercią. Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich – leczył się z urazów po wypadku
samochodowym, który wydarzył się 28 sierpnia w pobliżu Białej Podlaskiej. Trafił do szpitala,
gdzie – według oficjalnej wersji – zmarł z powodu powikłań powypadkowych. Prokuratura sprawę
umorzyła, lecz prawdziwych okoliczności wypadku nie zostały wyjaśnione do dziś. Według
naszych ustaleń była to zaplanowana i zrealizowana w najdrobniejszych szczegółach egzekucja,
dokonana dla zabezpieczenia paliwowych i energetycznych interesów rosyjskich służb specjalnych.
Niespodziewany wypadek
28 sierpnia 2004 roku, na szosie w Białej Podlaskiej wydarzył się wypadek. TIR na białoruskich
numerach rejestracyjnych uderzył w samochód osobowy, którym jechał Marek Karp – dyrektor
Ośrodka Studiów Wschodnich (zajmującego się "białym" wywiadem i analizami sytuacji
politycznej i gospodarczej w krajach b. ZSRR). W wyniku uderzenia, auto Karpia wypadło z jezdni
i wpadło na przeciwny pas ruchu, gdzie zostało staranowane przez nadjeżdżającą z naprzeciwka
ciężarówkę. Ciężko rannego Karpia przewieziono do szpitala, gdzie mimo reanimacji i wysiłków
lekarzy nie odzyskał przytomności. Zmarł 14 września 2004 r. Sekcja zwłok wykazała, że
przyczyną śmierci były powikłania powypadkowe.
Tak brzmi oficjalna wersja zdarzeń przyjęta przez prokuraturę w Siedlacach. Śledczy przyjęli, że
wypadek nie był zaplanowany, a szef OSW zmarł z powodu odniesionych w nim ran. Sprawa
została umorzona. Świadkowie i dowody przeczą oficjalnej wersji śmierci Marka Karpia.
Uwolnić zabójcę
Tuż po północy, 29 sierpnia 2004 roku celę policyjnej izby zatrzymań w Białej Podlaskiej opuścił
Siergiej Zawidow – człowiek, który kilkanaście godzin wcześniej spowodował wypadek Karpia.
Wyszedł z budynku i natychmiast wyjechał w stronę przejścia granicznego w Terespolu. Kilka
godzin później był już na Białorusi, skąd ponownie do Polski nie przyjechał. Dopiero nad ranem
okazało się, że podejrzanego kierowcy nie ma już w policyjnym areszcie, zaś bez niego nie będzie
można przeprowadzić dalszych czynności śledczych oraz wizji lokalnej.
800 zł za wypadek
Kiedy zamknięto prokuratorskie dochodzenie, sprawa wypadku trafiła na wokandę. Sąd Okręgowy
w Siedlcach (w którym sprawy zwykle ciągną się miesiącami), tym razem wydał wyrok w ciągu
jednego dnia. Siergiej Zawidow został uznany za winnego spowodowania ciężkiego wypadku
samochodowego i za to przestępstwo skazany zaocznie na "800 zł grzywny" oraz "trzy lata
pozbawienia wolności w zawieszeniu na okres lat dwóch".
Sąd przyjął argumenty prokuratury o winie kierowcy, podzielił jej wywód i wydał wyrok skazujący.
Żadna ze stron nie złożyła apelacji i wyrok uprawomocnił się. Pozostał w mocy tylko na papierze,
gdyż kierowcy nie zatrzymano i nie osadzono w areszcie. Wyjaśnienie tego paradoksu jest proste:
chodziło o to, by formalnie zamknąć sprawę i doprowadzić ją do końca, nie wyjaśniając
prawdziwego tła i przyczyn wypadku.
Dwie ekspertyzy
Co tak naprawdę wydarzyło się w Białej Podlaskiej 28 sierpnia 2004 roku? Przesłuchani przez
prokuraturę świadkowie opowiadają, że w tył samochodu Marka Karpia uderzyła ciężarówka. W
konsekwencji, jego samochód wpadł pod nadjeżdżającego z naprzeciwka TIR-a, który zgniótł go.
Rannego dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich wyciągnięto ze zgniecionego pojazdu i
przewieziono do szpitala. Dokładny przebieg zdarzenia odzwierciedla sporządzona po wypadku
ekspertyza biegłego. Wynika z niej, że ciężarówka była sprawna, zaś jej kierowca – Siergiej
Zawidow – rozpoczął hamowanie dopiero w ostatnim momencie (świadczą o tym ślady opon i
zapisy na tachografie). W samochód Karpia uderzył nie prosto, lecz z boku, więc siła i kąt
uderzenia zepchnęły auto na przeciwny pas jezdni, gdzie staranowała je ciężarówka. Jeżeli
przypatrzyć się całemu zderzeniu bliżej – widać, że wypadek przebiegał według metod uczonych na
specjalnych kursach sowieckich służb specjalnych: NKWD i GRU. Samochód ofiary tracił
przyczepność i wpadał pod ciężarówkę, która go taranowała (w podobny sposób wyglądał
wypadek, w którym zginął Walerian Pańko – szef NIK, który badał aferę FOZZ) "Przebieg zdarzeń
(…) nosi znamiona działania zaplanowanego w celu pozbawienia życia M. Karpia" – czytamy w
najważniejszym fragmencie ekspertyzy.
Zupełnie odmienne wnioski przedstawia druga ekspertyza. Wynika z niej, że wypadek w Białej
Podlaskiej był zdarzeniem przypadkowym i "nie nosił znamion premedytacji". Winę za jego
spowodowanie ponosi kierowca białoruskiej ciężarówki, który "nie zachował szczególnej
ostrożności" i "zbyt późno rozpoczął proces hamowania". Skoro tak to w jaki sposób wytłumaczyć
to, że nie ominął samochodu Karpia prawym poboczem, choć szerokość miejsca pozwalała na to?
Dlaczego – jeśli już uderzył w jego samochód, to trafił w prawą stronę tylnej części, a nie prosto, co
uniknęłoby zderzenia z nadjeżdżającą ciężarówką? W końcu – jak to się stało, że doświadczony
kierowca ciężarówki nie zdążył wyhamować, choć tego dnia widoczność była dobra, a jezdnia
niemal idealnie sucha? Odpowiedź na wszystkie te zagadki jest prosta: w przypadkowość tych
zdarzeń można byłoby uwierzyć gdyby nie to, że Siergiej Zawidow, uderzając w pojazd Karpia, z
wyjątkowym wyczuciem potrafił tak skręcić, że siła uderzenia wypchnęła auto na przeciwległy pas.
Świadkowie wypadku zwracają uwagę na jeszcze jeden istotny szczegół: białoruski TIR jechał za
samochodem Karpia dłuższy czas, trzymając się podejrzanie blisko. Wjechał w jego auto dopiero
wtedy, gdy z naprzeciwka nadjeżdżała polska ciężarówka. Każe to domyślać się, że kierowca czekał
na moment, kiedy będzie mógł uderzyć w samochód Karpia, aby osiągnąć oczekiwany rezultat –
mówi jeden z policjantów, biorących udział w śledztwie.
Na stole operacyjnym
Prokuratorska wersja tego, co się działo bezpośrednio po wypadku, nie znajduje potwierdzenia w
relacjach innych świadków. Dr n. med. Franciszek Wiewiórski – lekarz z warszawskiego szpitala
MSWiA przy ul. Wołoskiej (pracuje w zawodzie od prawie 30 lat) twierdzi, że stan Karpia wcale
nie był taki ciężki, jak podawano to w oficjalnym komunikacie. "Pacjent został przywieziony z
poważnymi urazami powypadkowymi" – opowiada. "Jednak nie jest prawdą, aby zagrażały one
jego życiu". Wiewiórski potwierdza, że Karp przeszedł skomplikowaną operację, w wyniku której
usunięto skutki urazów. Jego zdaniem, od tej pory zaczęła się systematyczna poprawa stanu
zdrowia i samopoczucia pacjenta. "Miałem z nim do czynienia codziennie" – mówi lekarz. "Widać
było, że dochodzi do zdrowia. Zresztą to był bardzo silny człowiek." Podobnego zdania jest dr
Maciej Parzkowski – podwładny Wiewiórskiego. "W tamtych dniach miałem codzienny kontakt z
Karpiem" – opowiada. "Jego hospitalizacja przebiegała znakomicie. Szybko wracał do zdrowia po
swoim wypadku".
Obaj lekarze wspominają, że Marek Karp często pytał jak długo będzie jeszcze musiał pozostać w
szpitalu. "Chciał jak najszybciej wyjść. Sprawiał wrażenie człowieka obawiającego się o swoje
życie" – zapamiętał Wiewiórski. "Czegoś się bał, był mocno przestraszony, jednak nie chciał o tym
mówić".
Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci były obrażenia głowy.
Według oficjalnej wersji, były one konsekwencją wypadku samochodowego w Białej Podlaskiej.
Lekarze Franciszek Wiewiórski i Maciej Parzkowski są pewni, że rany na głowie nie było, gdy
Karp wychodził ze szpitala. Nie było jej również w ostatnich dniach jego pobytu. Ich zdaniem, w
przeciągu kilkunastu minut, ewentualny nagły nawrót choroby nie mógł osiągnąć takiego stadium.
Jeżeli medycy mówią prawdę – oznacza to, że dyrektor OSW został zamordowany na parkingu
samochodowym przy szpitalu MSWiA kilkanaście minut po załatwieniu formalności związanych z
wypisaniem.
Spotkanie z Wassermannem
Tajemnica rany na głowie, pospieszna sekcja zwłok i szybkie zamknięcie oficjalnego śledztwa,
tworzą logiczną całość z obawami Karpia o własne życie i jego próbami jak najszybszego
opuszczenia szpitala. Aby wyjaśnić ich przyczynę, należy prześledzić ostatnie tygodnie życia
Marka Karpia, o których wiadomo bardzo niewiele. "To był mało towarzyski człowiek, samotnik,
zawsze chodził własnymi drogami, ale nigdy się z tego nie zwierzał" – opowiadają koledzy Karpia
z Ośrodka Studiów Wschodnich. Pracownicy OSW przyznają jednak, że ostatnie tygodnie swojego
życia, ich dyrektor spędził na badaniu procesów ekonomicznego uzależniania przez rosyjskie
specsłużby byłych państw Układu Warszawskiego. W tym czasie sejmowa komisja śledcza ds.
Orlenu próbowała wyjaśnić prawdę o wpływie rosyjskich służb specjalnych na polski rynek paliw
(kilkanaście dni przed wypadkiem Karpia ujawnione zostały wiedeńskie rozmowy Jana Kulczyka z
Władimirem Ałganowem). Badania te były również przedmiotem zainteresowania polskich służb
specjalnych.
Jak ustaliliśmy, na zlecenie polskich służb pracownicy OSW sporządzili raport o przejmowaniu
przez firmy związane z rosyjskimi służbami specjalnymi kontroli nad rynkiem paliw w krajach
Europy Środkowo – Wschodniej. Raport opatrzono klauzulą tajności. W lipcu 2004 r. treść tego
raportu została przedstawiona na nieformalnym spotkaniu w jednym z ośrodków wywiadu pod
Warszawą. "Niestety, nie mogę się wypowiadać ani o przebiegu takich spotkań, ani o ludziach
biorących w nich udział, ani o przedstawianych tam materiałach" – mówi Zbigniew Siemiątkowski
– b. szef Agencji Wywiadu. Ze źródeł zbliżonych do OSW udało się nam jedynie dowiedzieć, że w
feralnym spotkaniu uczestniczyli przedstawiciele AW i ABW, którzy rozmawiali o tym jak zapobiec
energetycznemu uzależnianiu Polski od Rosji. W efekcie, zapadły decyzje i plany działań, których
treści nie znamy. Wiadomo tylko, że sam Karp wyjechał do Rosji i Gruzji, aby zbadać kilka
dodatkowych wątków tematu.
Kontrwywiad ABW przez dłuższy czas miał interesować się Gmyrkiem ze względu na jego zażyłe
kontakty z ambasadą rosyjską i jej pracownikami. "Służby kontrwywiadowcze zawsze interesują się
kontaktami przedstawicieli obcych wywiadów w Polsce" – mówi Konstanty Miodowicz – były szef
kontrwywiadu UOP. "Badanie i rozpracowywanie tych kontaktów to normalna praca służb".
Pracownicy ministerstwa rolnictwa pamiętają, że bardzo często Roberta Gmyrka odwiedzał jeden z
pracowników ambasady rosyjskiej - Nikołaj Zachmatow. Wyrażał się o nim jako o swoim
przyjacielu i serdecznym znajomym, wręczał mu różne okolicznościowe prezenty. Tymczasem, jak
dowiedzieliśmy się ze źródeł zbliżonych do komisji ds. służb specjalnych, Zachmatow był
rozpracowywany przez kontrwywiad cywilny i wojskowy jako członek warszawskiej rezydentury
GRU.
Leszek Szymowski