You are on page 1of 373

Rozdzia I

JASON
Jason mia parszywy dzie. I to od samego pocztku, jeszcze zanim zosta poraony
piorunem.
Obudzi si na tylnym siedzeniu szkolnego autobusu, trzymajc za rk nieznajom
dziewczyn. To akurat nie byo najgorsze, bo dziewczyna bya cakiem do rzeczy, tyle e nie
mia pojcia, kim ona jest i co on sam robi w tym autobusie. Wyprostowa si i przeciera
oczy, prbujc zebra myli.
Na miejscach przed nim siedziao w niedbaych pozach ze trzydzieci osb: chopakw i
dziewczyn. Suchali iPodw, rozmawiali albo spali. Wszyscy wygldali na jego rwienikw,
czyli mogli mie po pitnacie... szesnacie... Zaraz, ale ile ja waciwie mam lat?" pomyla z przeraeniem. Nie wiedzia.
Autobus toczy si z haasem po wyboistej drodze. Za oknami, pod niebieskim niebem
rozcigaa si pustynia. Jednego Jason by pewny: nie mieszka na adnej pustyni. Prbowa
sobie przypomnie... ostatni rzecz, jak zapamita.
Dziewczyna cisna mu rk.
-Jason, dobrze si czujesz?
Miaa na sobie spowiae dinsy, turystyczne buty i polarow bluz do snowboardu. Jej
czekoladowe wosy przycite byy nierwno, a po bokach zaplecione w cienkie warkoczyki.
Nie bya umalowana, jakby nie chciaa zwraca na siebie uwagi - co byo raczej niemoliwe,
biorc pod uwag jej nieprzecitn urod. Kolor jej oczu zmienia si jak w kalejdoskopie: raz
byy brzowe, to znowu niebieskie albo zielone.
Jason uwolni rk z jej ucisku.
-Mm... nie...
Z przodu autobusu zagrzmia gos nauczyciela:
-Hej, misiaczki, a teraz posuchajcie!
Nie ulegao wtpliwoci, e facet jest trenerem. Bejsbolwk wcisn na gow tak
gboko, e wida spod niej byo tylko pa-ciorkowate oczy. Mia rzadk kozi brdk i
skwaszon twarz, jakby przed chwil zjad co spleniaego. Pod pomaraczow koszulk
polo pryy si muskularne ramiona i wypuka pier. Nylonowe spodenki treningowe i
adidasy byy nieskazitelnie biae. Z szyi zwiesza mu si gwizdek, a do pasa mia
przytroczony megafon. Budziby respekt, gdyby nie to, e mia zaledwie ptora metra

wzrostu. Kiedy stan w przejciu midzy rzdami siedze, jeden z uczniw zawoa:
-Niech pan wstanie, panie Hedge!
-Syszaem to! - rykn trener, przeszukujc wzrokiem autobus.
A po chwili utkwi spojrzenie w Jasonie i zmarszczy brwi.
Jasonowi ciarki przebiegy po plecach. By pewny, e trener widzi go po raz pierwszy w
yciu i zaraz zapyta, co on tu robi, a byo to pytanie, na ktre sam nie zna odpowiedzi.
Ale trener Hedge przesta si w niego wpatrywa i odchrzkn.
-Za pi minut bdziemy na miejscu! Trzymajcie si swoich partnerw. Nie pogubcie
kartek z wiczeniami. A jeli ktry z was, misiaczki, sprawi mi kopot, osobicie wywal go
na zbity pysk i odel do szkoy. O tak!
Wzi do rki bejsbolowy kij i zamachn si nim jak pakarz.
Jason spojrza na siedzc obok niego dziewczyn.
-Wolno mu si tak do nas odzywa?
Wzruszya ramionami.
-Zawsze taki jest. To Szkoa Dziczy. Tu dzieciaki s zwierztami".
Powiedziaa to takim tonem, jakby powtarzaa dobrze znany dowcip.
-To jaka pomyka - powiedzia Jason. - Mnie tu w ogle nie powinno by.
Siedzcy przed nim chopak odwrci si i parskn miechem.
-No jasne, Jason. Nas wszystkich w to tylko wrobiono! Ja sze razy nie uciekem. Piper
nie ukrada bmw.
Dziewczyna zarumienia si.
-Wcale nie ukradam tego auta, Leo!
-Och, zapomniaem, Piper. Zaraz, jaki kit im wstawiaa? e namwia dilera, eby ci
je poyczy? - Unis brwi, patrzc na Jasona, jakby chcia powiedzie: Moesz w to
uwierzy?".
Leo wyglda jak elf z orszaku latynoskiego witego Mikoaja. Mia kdzierzawe
czarne wosy, spiczaste uszy, weso, dziecinn twarz i obuzerski umiech, ktry ostrzega,
e nie mona go zostawia samego w pobliu zapaek i ostrych przedmiotw. Jego dugie,
zwinne palce nieustannie si poruszay - bbniy po awce, gadziy wosy za uszami, skubay
guziki wywiechtanej kurtki wojskowej. Albo by nadpobudliwy od urodzenia, albo
naadowany cukrem i kofein w takiej dawce, jaka bawou przyprawiaby o atak serca.
-Mniejsza z tym - powiedzia Leo. - Masz formularz wicze? Bo ja swj ju dawno
zuyem na kulki z papieru. Czemu si na mnie gapisz? Znowu kto mi domalowa wsy?
-Ja ciebie nie znam - burkn Jason.

Leo wyszczerzy do niego zby.


-Jasne. Nie jestem twoim najlepszym kumplem. Jestem jego zym klonem.
-Leo Valdez! - rykn trener Hedge z przodu autobusu. - Masz jaki problem?
Leo mrugn do Jasona.
-Zaraz bdzie niezy ubaw. - Odwrci si do przodu i zawoa: - Przepraszam, panie
trenerze! Mam taki probleih, e le pana sysz. Mgby pan uy megafonu?
Trener Hedge odchrzkn z satysfakcj, jakby ta proba go ucieszya. Sign po
megafon przyczepiony do spodenek i kontynuowa przemow, ale z megafonu rozbrzmia
gos Dartha Vadera. Uczniowie wybuchnli miechem. Trener umilk na chwil, po czym
znowu co powiedzia, ale tym razem megafon rykn:
-Krowa mwi: muuu!
Uczniowie wrzasnli z uciechy. Trener cisn megafon na bok.
-Valdez!
Piper zdusia miech.
-O rany, Leo, jak to zrobie?
Leo wycign z rkawa maleki rubokrt.
-Sta mnie na wicej - mrukn.
-Suchajcie - odezwa si Jason - mwi powanie. Co ja tutaj robi? Dokd jedziemy?
Piper zmarszczya brwi.
-Jason, artujesz, tak?
-Nie! Nie mam pojcia...
-No jasne, on sobie robi jaja - stwierdzi Leo. - Odgrywa si na mnie za ten krem do
golenia na galaretce.
Jason wytrzeszczy na niego oczy.
-Nie, myl, e on naprawd nie artuje - powiedziaa Piper i znowu chwycia go za
rk, ale natychmiast uwolni si z jej ucisku.
-Przepraszam... Ja nie... nie...
-Znakomicie! rykn trener Hedge z przodu autobusu. -Ostatnie rzdy wanie
zgosiy si na ochotnika do sprztania po lunchu!
Reszta uczniw powitaa to wiwatami.
-No nie, to ju skandal - mrukn Leo.
Ale Piper nie spuszczaa wzroku z Jasona, jakby nie moga si zdecydowa, czy ma si
obrazi, czy martwi.
-Suchaj, moe uderzye si w gow? - zapytaa. - Naprawd nie wiesz, kim jestemy?

Jason wzruszy ramionami.


-Gorzej. Nie wiem, kim ja jestem.
Autobus zatrzyma si przed wielkim, otynkowanym na czerwono budynkiem,
przywodzcym na myl muzeum wyrastajce z nicoci. Moe to wanie jest to" - pomyla
Jason. - Narodowe Muzeum Nicoci". Zimny wiatr przewala si przez pustyni. Do tej pory
chopak nie zwrci uwagi na to, co ma na sobie, ale na zewntrz poczu chd, wic
sprawdzi: dinsy, adidasy, fioletowa koszulka i cienka wiatrwka.
-A teraz krtki, intensywny kurs dla dotknitych amnezj -powiedzia Leo tonem, ktry
wzbudzi wjasonie podejrzenie, e ten kurs" niczego mu nie wyjani.
-To jest Szkoa Dziczy" - Leo zrobi palcami cudzysowy w powietrzu - co oznacza, e
jestemy modocianymi przestpcami". Czonkowie twojej rodziny albo sdu, albo jakiego
innego gremium uznali, e sprawiasz zbyt wiele kopotw, wic wyprawili ci do tego
milutkiego kicia... o, przepraszam, do szkoy z internatem"... w jakim zadupiu w Nevadzie,
gdzie nabywasz bardzo poytecznych umiejtnoci, takich jak bieganie po dziesi mil
dziennie przez kaktusy albo wyplatanie wiankw ze stokrotek! W nagrod za dobre wyniki
trener Hedge zabiera nas na edukacyjne" wyprawy terenowe, podczas ktrych dba o naleyty
porzdek, uywajc swojego kija bejsbolowego. No co, teraz ju sobie wszystko
przypomniae?
Jason z niepokojem spojrza na reszt uczniw: ze dwudziestu chopakw i z dziesi
dziewczyn. Nikt nie wyglda na zatwardziaego kryminalist, wic zacz si zastanawia, co
takiego mogli zrobi, eby dosta si do szkoy dla modocianych przestpcw, i dlaczego on
sam znalaz si w ich gronie.
Leo spojrza wymownie w niebo.
-Aha, zgrywamy si dalej, tak? No dobra, wic my troje za-kumplowalimy si w tym
semestrze. Trzymamy si razem. Robisz wszystko, co ci powiem, oddajesz mi swoje desery,
odwalasz za mnie prace domowe...
-Leo! - warkna Piper.
-Dobra. To ostatnie moesz wykasowa. Ale jestemy przyjacimi. No, moe Piper
troch inaczej, bo przez ostatnie pa-r tygodni...
-Leo, przesta!
Piper zaczerwienia si. Jason poczu, e i on ma wypieki. Przecie powinien pamita,
e chodzi z tak dziewczyn jak Piper.
-On ma zanik pamici albo co w tym rodzaju - owiadczya Piper. - Trzeba komu
powiedzie.

Leo skrzywi si.


-Komu? Moe trenerowi? Ju widz, jak leczy Jasona, walc go kijem w eb.
Trener Hedge sta przed ca grup, wywrzaskujc polecenia i uywajc gwizdka, aby
zaprowadzi porzdek, ale raz po raz zerka na Jasona i marszczy brwi.
-Leo, jemu potrzebna jest pomoc - upieraa si Piper. - Moe ma wstrznienie mzgu
albo..
-Nie.
-Hej, Piper!
Jeden z chopcw odczy si od grupy, ktra ruszya ku wejciu do muzeum.
Wepchn si midzy Jasona i Piper, zwalajc Leona z ng.
-Nie gadaj z tymi pijawkami. Zapomniaa, e jeste ze mn w parze?
Mia ciemne wosy przystrzyone a la Superman, mocn opalenizn i zby tak biae, e
powinny nosi ostrzegawczy napis: NIE GAP SI W ZBY, GROZI TRWA LEPOT.
Nosi klubow koszulk druyny Dallas Cowboys, markowe dinsy i wysokie buty, a
umiecha si tak, jakby by darem z nieba dla kadej modocianej przestpczyni. Jason
natychmiast go znienawidzi.
-Spadaj, Dylan - warkna Piper. - Nie prosiam si, eby z tob pracowa.
-Och, to si wie! Ale masz dzisiaj szczcie!
Dylan chwyci j pod rk i pocign ku wejciu do muzeum. Pozostaej dwjce Piper
rzucia przez rami zrozpaczone spojrzenie.
Leo wsti i otrzepa si.
-Nie znosz gocia. - Poda Jasonowi rami, jakby mieli wej razem, podskakujc na
jednej nodze. - Jestem Dylan. Jestem super, chc si z tob umwi, ale nie wiem jak! Moe
to ty mnie gdzie zaprosisz? Ale masz szczcie!
-Leo, jeste wirem.
-No jasne, wci mi to powtarzasz. Wyszczerzy zby. - Ale skoro mnie nie
pamitasz, to mog ci opowiedzie wszystkie moje stare dowcipy. Idziemy!
Jason pomyla, e jeli to jest jego najlepszy przyjaciel, to jego dotychczasowe ycie
musiao by niele pokrcone, ale ruszy za nim do wejcia.
Szli ca grup przez muzeum, zatrzymujc si co jaki czas, aby wysucha wykadu
trenera Hedgea mwicego przez megafon, ktry zmienia mu gos na gboki bas Mrocznego
Lorda Sithw albo wywrzaskiwal bezsensowne zdania, na przykad: winia mwi: chrum".
Leo bez przerwy wyciga z kieszeni wojskowej kurtki orzechy, rubki i spiralki do
czyszczenia fajek i skada to wszystko razem, jakby odczuwa przymus robienia czego z

rkami.
Jason by zbyt rozkojarzony, aby zwraca uwag na ekspozycje, ale dotaro do niego, e
chodzi o Wielki Kanion i obyczaje plemienia Hualapai, do ktrego naley muzeum.
Kilka rozchichotanych dziewczyn wci zerkao na Piper i Dy-lana. Jason domyli si, e
tworz popularn paczk. Miay na sobie obcise dinsy i rowe topy, a na twarzach tyle
makijau, e wystarczyoby go dla wszystkich na balang z okazji Halloween.
-Hej, Piper - odezwaa si jedna z nich - czy to twoje plemi zarzdza tym muzeum?
Wchodzisz tu za friko, jak odwalisz taniec deszczu?
Reszta dziewczyn zamiaa si gono. Nawet ten jej rzekomy partner, Dylan, zdoby si
na umiech. Piper miaa donie ukryte w rkawach bluzy, ale Jason czu, e s zacinite w
pici.
-Mj tata naley do plemienia Czirokezw - powiedziaa. -Nie do Hualapai. Oczywicie,
Isabel, trzeba mie cho kilka komrek w mzgu, eby zaapa rnic.
Isabel wytrzeszczya oczy, udajc zaskoczenie, co nadao jej wygld sowy w penym
makijau.
-Och, wybacz! To w takim razie mama bya z tego plemienia, tak? No tak, ale ty
przecie nigdy nie znaa swojej mamusi.
Piper rzucia si na ni, ale zanim doszo do bjki, trener Hedge warkn:
-Ej, tam z tyu! Dosy tego! Dajcie dobry przykad, bo sign po moj pa!
Grupa powloka si do nastpnej ekspozycji, ale wymalowane dziewczyny wci za
czepiay Piper.
-Fajnie jest wrci do rezerwatu, co? - zapytaa jedna sodkim gosem.
-Pewnie tatu by zbyt czsto pijany, eby pracowa dodaa inna z udawanym
wspczuciem. - To dlatego zostaa kleptomank.
Piper ignorowaa je, ale Jason gotw by im przyoy. Moe i nie pamita Piper, a
nawet tego, kim sam jest, ale wiedzia, e nie znosi szkolnych tyranw.
Leo zapa go za rami.
-Spoko. Piper nie lubi, jak wdajemy si w bjki. A poza tym gdyby te dziewczyny
dowiedziay si, kim jest jej ojciec, padyby przed ni plackiem, zawodzc: Ale jestemy
gupie!"
-Dlaczego? Kim on jest?
Leo parskn miechem.
-Chyba artujesz! Naprawd nie pamitasz, e ojciec twojej dziewczyny...
-Suchaj, bardzo auj, ale nawet jej nie pamitam, a co dopiero jej ojca.

Leo zagwizda.
- Widz, e musimy pogada, kiedy wrcimy do sypialni.
Doszli do koca sali wystawowej, gdzie wielkie szklane drzwi prowadziy na taras.
-No dobra, misiaczki - rozleg si gos trenera Hedgea. - Zaraz zobaczycie Wielki
Kanion. Postarajcie si go nie rozwali. Taras widokowy wytrzymuje wag siedemdziesiciu
odrzutowcw, wic moecie si czu bezpieczni. Tylko nie popychajcie tam jeden drugiego,
bo jak kto spadnie, bd mia troch papierkowej roboty.
Otworzy drzwi i wszyscy wyszli na zewntrz. Przed nimi rozciga si Wielki Kanion
-prawdziwy Wielki Kanion. Poza krawd stromego urwiska wybiega dugi, pkolisty taras
ze szka, tak e wida byo, co jest pod spodem.
-O kurcz - mrukn Leo. - Ale ekstra...
Jason musia si z nim zgodzi. Mimo zaniku pamici i poczucia, e znalaz si tu przez
przypadek, to, co zobaczyli, wywaro na nim wielkie wraenie.
Kanion by o wiele gbszy i szerszy, ni wydawa si na zdjciach. Znajdowali si tak
wysoko, e pod stopami widzieli krce ptaki. Jakie sto pidziesit metrw pod nimi po
dnie kanionu wia si rzeka. Kiedy byli w muzeum, napyny zway burzowych chmur,
rzucajcych na klify cienie podobne do zowrogich twarzy. Jak daleko mona byo sign
wzrokiem, pustyni znaczyy czerwone i szare yy wwozw. Jakby jaki szalony bg
powycina je noem" - pomyla Jason.
Przeszy go ostry bl rodzcy si w gbi czaszki, za oczami. Szalony bg... Skd mu to
przyszo do gowy? Poczu, e jest blisko czego bardzo wanego... czego znajomego. I mia
nieodparte poczucie, e co mu grozi.
-Dobrze si czujesz? - zapyta Leo. - Chyba nie zamierzasz rzuci si w d, co? Bo
akurat nie wziem kamery.
Nic mi nie jest wymamrota Jason. - Tylko gowa mnie rozbolaa.
Ponad ich gowami przetoczy si grzmot. Podmuch zimnego wiatru o mao co nie
zwali go z ng.
-Gronie to wyglda. - Leo spojrza na chmury, mruc oczy. - Nad nami burza, a
wokoo spokj. Dziwne, nie?
Jason spojrza w gr. Leo mia racj. Krg ciemnych chmur zawis nad szklanym
tarasem, ale caa reszta nieba bya idealnie czysta. Zrodzio to w nim jakie ze przeczucie.
-No dobra, misiaczki! - rykn trener Hedge. Popatrzy na chmury i zmarszczy czoo. Moe trzeba bdzie przerwa t imprez, wic do roboty! I pamitajcie: penymi zdaniami!
Znowu przetoczy si nad nimi grzmot, a gow Jasona ponownie przeszy ostry bl.

Bezwiednie sign do kieszeni dinsw i wycign z niej monet - zoty krek wielkoci
pdolarwki, ale grubszy i nierwny. Na jednej stronie wyryty by topr bojowy z
podwjnym ostrzem. Na drugiej mska twarz z wiecem laurowym na gowie i litery
ukadajce si w sowo IVLIVS.
-O kurcz, to zoto? - zapyta Leo. - Ukrywae to przede mn!
Jason schowa monet, zastanawiajc si, skd j ma i dlaczego przeczuwa, e wkrtce
bdzie mu potrzebna.
-E, nic takiego - odrzek. - Zwyka moneta.
Leo wzruszy ramionami. By moe jego myli musiay by w cigym ruchu, tak jak
rce.
-Wiesz co? Ciekawe, czy odwaysz si tam splun. Tam, w d.
Do wiczenia pisemnego niezbyt si przykadali. Jasona za bardzo rozpraszaa burza i
mieszanka jego wasnych uczu. Poza tym nie mia pojcia, jak nazwa trzy warstwy
osadowe, ktre widzi", albo jak opisa dwa przykady erozji".
Leo nie mg mu pomc. By zbyt zajty budowaniem helikoptera ze spiralek do
czyszczenia fajki.
-Zaraz go wyprbujemy.
Wyrzuci helikopter w powietrze. Jason by pewny, e zabawka natychmiast spadnie,
wic zdumia si, kiedy zrobione ze spiralek skrzydeka zaczy si obraca. Helikopterek
przelecia przez p szerokoci kanionu, zanim straci rozpd i korkocigowym lotem opad w
przepa.
-Jak to zrobie? - zapyta.
Leo wzruszy ramionami.
-Byoby fajniej, gdybym mia troch gumek.
-Suchaj, Leo, pytam powanie. Jestemy przyjacimi?
-Nawet sprawdzonymi.
-Jeste pewny? Kiedy si poznalimy? O czym rozmawialimy?
-To byo... - Leo zmarszczy czoo. - Nie pamitam dokadnie. Stary, ja mam ADHD.
Nie moesz ode mnie wymaga, ebym pamita szczegy.
-Ale ja ciebie w ogle nie pamitam. Nikogo nie pamitam. A jeli...
-Jeli to ty masz racj, a my wszyscy si mylimy? Mylisz, e po prostu dzisiaj rano tu
si pojawie, a nam wszystkim przedtem tylko si nie?
Cichy gosik w gowie Jasona powiedzia: Wanie tak myl".
Ale to zakrawao na szalestwo. Wszyscy traktowali go tu normalnie, jakby od dawna

by czonkiem ich klasy. Wszyscy - tylko nie trener Hedge.


-Przytrzymaj mi to. - Poda mu kartk z wiczeniami. - Zaraz wrc.
I zanim Leo zdy zaprotestowa, ruszy przed siebie.
Prcz ich grupy w muzeum nie byo nikogo. Moe byo jeszcze za wczenie na
turystw, a moe odstraszya ich ta dziwna pogoda. Uczniowie Szkoy Dziczy rozproszyli si
parami po szklanym tarasie. Wikszo dokazywaa albo rozmawiaa. Kilku chopcw
rzucao w przepa centwki. Kilkanacie metrw dalej Piper prbowaa wypeni formularz
wicze, ale jej gupi partner, Dylan, przystawia si do niej, obejmujc j ramieniem i
pokazujc w umiechu olniewajc biel swoich zbw. Odpychaa go raz po raz, a kiedy
zobaczya Jasona, spojrzaa na niego wymownie, jakby chciaa powiedzie: Zabierz ode
mnie tego gupola".
Jason pokaza jej gestem, eby chwil zaczekaa. Podszed do trenera Hedgea, ktry sta,
wspierajc si na swoim kiju bejsbo-lowym, i obserwowa chmury.
-To twoja sprawka? - zapyta Hedge.
Jason cofn si o krok.
-Co? - zapyta zdumiony, bo zabrzmiao to jak pytanie, czy wywoa burz.
Trener spojrza na niego gniewnie; jego mae oczy byszczay spod daszka czapki.
-Nie pogrywaj ze mn, szczeniaku. Co tutaj robisz i dlaczego przeszkadzasz mi w
robocie?
-To znaczy... e pan mnie nie zna? - zapyta Jason. - Nie jestem pana uczniem? Hedge
prychn.
-Zobaczyem ci dzisiaj po raz pierwszy w yciu.
Jason poczu tak ulg, e z trudem powstrzyma zy. A wic nie pomieszao mu si w
gowie! Znalaz si w niewaciwym miejscu.
-Prosz mnie zrozumie, panie profesorze, ale ja naprawd nie wiem, skd si tu
wziem. Po prostu obudziem si w szkolnym autobusie. Wiem tylko, e nie powinno mnie
tu by.
-I tu masz racj. Hedge zniy gos, jakby zdradza mu jak tajemnic. - Musisz
mie jakie nieze konszachty z Mg, skoro udao ci si sprawi, e te wszystkie dzieciaki
myl, e ci znaj. Ale mnie nie nabierzesz. Nie od dzi wyczuwam potwora. Wiedziaem o
infiltracji, ale akurat ty nie zalatujesz mi potworem. Ty zalatujesz mieszacem. Wic... kim
jeste i skd przybye?
Wikszo tego, co powiedzia trener, bya dla Jasona kompletnie niezrozumiaa, ale
postanowi odpowiedzie szczerze.

-Nie wiem, kim jestem. Nie mam adnych wspomnie. Musi mi pan pomc.
Trener Hedge wpatrywa si w jego twarz, jakby chcia odczyta jego myli.
-wietnie mrukn. Wyglda na to, e mwisz prawd.
-Oczywicie! A o co chodzi z tymi potworami i mieszacami? To jakie hasa czy co?
Hedge zmruy oczy. Jaka cz Jasona zastanawiaa si, czy ten facet nie jest wirem.
Druga podpowiadaa, e nie.
-Posuchaj, mody - rzek trener. - Nie wiem, kim jeste. Wiem, czym jeste, a to
oznacza kopoty. Teraz bd musia ochrania nie dwie, ale trzy osoby. Jeste pakietem
specjalnym? No powiedz, jeste?
-O czym pan mwi?
Hedge spojrza na chmury. Gstniay i ciemniay, gromadzc si tu nad szklanym
tarasem.
-Dzisiaj rano dostaem wiadomo z obozu. Powiedzieli, e zesp ekstrakcyjny jest ju
w drodze. Maj std zabra pakiet specjalny, ale szczegw mi nie podali. Pomylaem
sobie: dobra. Ta dwjka, ktrej strzeg, jest bardzo potna, starsza od reszty. Wiem, e kto
ich ledzi. Wyczuwam w grupie potwora. Myl sobie: pewnie dlatego obz tak nagle chce
ich std zabra. I nagle ty si pojawiasz, wyskakujesz znikd. No wic jeste tym pakietem
specjalnym, tak?
Wntrze czaszki Jasona przeszy bl, jeszcze silniejszy ni dotd. Mieszacy. Obz.
Potwory. Wci nie wiedzia, o czym Hedge mwi, ale te sowa mroziy mu mzg, jakby
prbowa w nim odnale informacj, ktra powinna tam by, ale jej nie byo. Zachwia si i
trener zapa go wp. Mimo e by niskim facetem, rce mia jak ze stali.
-No, no, trzymaj si, misiaczku. Mwisz, e niczego nie pamitasz, tak? Dobra. Ciebie
te bd pilnowa, dopki nie pojawi si zesp. Niech dyrektor sam to wszystko rozsupa.
-Co za dyrektor? Co za obz?
-Spokojnie, mody. Wkrtce pojawi si posiki. Mam nadziej, e nic si nie wydarzy,
zanim...
Nad ich gowami chmury rozdara byskawica. Rozleg si grzmot. Odpowiedzia mu
wcieky podmuch wiatru. Formularze wicze pofruny do Wielkiego Kanionu, a cay taras
zadygota. Uczniowie zaczli krzycze ze strachu i chwyta si porczy.
-Musz co powiedzie - mrukn Hedge i przyoy do ust megafon. - Wszyscy do
rodka! Krowa mwi: muuu! Do rodka!
-A mwi pan, e ten taras jest stabilny! - wrzasn Jason, przekrzykujc ryk wiatru.
-W normalnych warunkach, a te nie s normalne. Idziemy!

Rozdzia II
JASON
Burza nabrzmiaa do mocy miniaturowego huraganu. Lejowa-te chmury pezy ku
zawieszonemu nad przepaci tarasowi jak macki monstrualnej omiornicy. Uczniowie z
krzykiem pognali do budynku. Wiatr porywa zeszyty, kurtki, czapki i plecaki. Jason
polizn si na szklanej pododze. Leo straci rwnowag i mao brakowao, by wypad poza
balustrad, ale Jason w ostatniej chwili zapa go za kurtk i odcign.
- Dziki, stary! - krzykn Leo.
-Do rodka! Do rodka! Szybko! - nawoywa trener Hedge.
Piper i Dylan przytrzymywali drzwi, zaganiajc wszystkich do rodka. Kurtka Piper
opotaa na wietrze, wosy przesoniy twarz. Jason pomyla, e musi by jej strasznie zimno,
ale wygldaa na opanowan, uspokajajc i zachcajc do wysiku wystraszonych
nastolatkw.
Jason, Leo i trener Hedge biegli ku nim, ale przypominao to raczej bieg po ruchomej
wydmie. Wiatr raz po raz spycha ich do tyu.
Dylan i Piper zdoali wepchn do rodka jeszcze jedn dziewczyn, po czym szklane
drzwi wylizny im si z rk, zatrzaskujc si z hukiem. Piper szarpna za uchwyty, a
uczniowie, ktrzy byli ju w rodku, naparli na drzwi, ale one ani drgny.
-Dylan, pom! - krzykna Piper.
Dylan sta nieruchomo, z gupawym umiechem na twarzy. Jego klubowa koszulka
opotaa na wietrze. Wyglda, jakby ta wcieka burza nagle sprawia mu rado.
-Przykro mi, Piper - powiedzia. - Skoczyem z pomaganiem.
Zamachn si i Piper poleciaa do tyu, uderzajc plecami w drzwi, po ktrych osuna
si na szklan posadzk.
-Piper!
Jason rzuci si do przodu, ale wiatr by silniejszy, a Hedge pocign go do tyu.
-Pu mnie, trenerze! Ja musz!
-Jason, Leo, zostacie tutaj - rozkaza trener. - To moja walka. Powinienem si
domyli, e to jest nasz potwr.
-Co?! - zdumia si Leo. Arkusz do wicze chlasn go w twarz, ale odrzuci go
machniciem rki. - Jaki potwr?
Wiatr zdmuchn trenerowi czapk z gowy. Spomidzy kdzierzawych wosw

wystaway dwa guzy, podobne do tych, ktre wyrastaj bohaterom kreskwek, gdy kto
uderzy ich w gow. Unis swoj pak - ale teraz nie by to ju zwyky kij bejsbolo-wy. W
niepojty sposb zmieni si w byle jak ociosan maczug z kawaka konara, ze sterczcymi
gazkami i limi.
Dylan wyszczerzy do niego zby w umiechu psychopaty.
-Daj spokj, trenerze. Pozwl temu chopakowi mnie zaatakowa! Ty jeste ju na to za
stary. Czy nie dlatego odesali ci na emerytur do tej gupiej szkoy? Byem w twojej
druynie przez cay sezon, a ty si nie poapae. Tracisz wch, dziadku.
Trener wyda z siebie wcieky okrzyk przypominajcy zwierzce beczenie.
-Doczekae si, misiaczku warkn. Ju po tobie.
- Mylisz, e uda ci si obroni trjk mieszacw naraz, staruszku? - zamia si
Dylan. - Powodzenia.
Wymierzy palcem w Leona, wok ktrego nagle zmaterializowaa si lejowata
chmura. Chopak zosta porwany w powietrze i zrzucony ze szklanego tarasu. Udao mu si
przekrci w locie i uderzy bokiem w cian wwozu. Zelizn si po niej, rozpaczliwie
szukajc domi jakiego punktu zaczepienia. Wreszcie udao mu si uchwyci wskiego
wystpu skalnego, jakie pitnacie metrw poniej tarasu, gdzie zawis na kocach palcw.
-Pomocy! - krzykn. - Jak lin! Moe bungee! Cokolwiek!
Trener Hedge zakl i rzuci maczug Jasonowi.
-Nie wiem, kim jeste, mody, ale mam nadziej, e jeste dobry. Zajmij si tym czym wskaza kciukiem na Dylana - a ja pjd po Leona.
-Niby jak? Pofruniesz tam?
-Nie. Pjd.
Zrzuci buty i Jasona zatkao. Trener nie mia stp. Mia kopytka - kozie kopytka. Co
oznaczao, e te guzy na jego gowie nie byy wcale guzami. Byy rogami.
-Jeste... faunem - wybekota.
-Satyrem! Fauny s w Rzymie. Ale o tym pogadamy pniej.
Przeskoczy przez balustrad i po chwili uderzy kopytami w skaln cian. Z
niesamowit zrcznoci opuszcza si po niej w d, bezbdnie wyszukujc szczeliny i
wystpy wielkoci znaczkw pocztowych, uchylajc si przy tym przed uderzeniami wiatru,
ktre staray si zwali go w przepa.
-Ale sprytne, co? Dylan zwrci si w stron Jasona. Teraz twoja kolej,
choptasiu.
Jason odrzuci maczug, ktra wydaa mu si bezuyteczna w takim wietrze, ale

maczuga migna prosto w Dylana, skrcajc gwatownie, gdy prbowa si przed ni


uchyli. Trafia go w gow z tak si, e upad na kolana.
Piper nie bya tak oszoomiona, jak si z pocztku wydawao. Jej palce zacisny si na
maczudze, ktra potoczya si ku niej, ale zanim zdoaa jej uy, Dylan wsta. Krew - zota
krew - cieka mu z czoa.
-Niezy pocztek, chopaczku. - Obrzuci Jasona wciekym spojrzeniem. - Ale bdziesz
si musia bardziej postara.
Taras zadygota. W szklanej pycie pojawiy si rysy. Zamknici w muzeum uczniowie
przestali omota w drzwi. Cofnli si, z przeraeniem obserwujc t scen.
Ciao Dylana rozpyno si w dym, jakby rozkleiy si molekuy, z ktrych byo
zbudowane. Wci mia t sam twarz, ten sam olniewajcy umiech, ale cay by teraz
kbicym si czarnym waporem, w ktrym poyskiway jego oczy jak elektryczne iskry w
burzowej chmurze. Rozwin czarne skrzyda i wznis si ponad taras. Gdyby anioowie
mogli by li" - pomyla Jason - to wygldaliby wanie tak".
-Jeste ventusem - powiedzia, chocia nie mia pojcia, skd zna to sowo. - Duchem
burzy.
miech Dylana zabrzmia jak tornado zrywajce dach z domu.
-Rad jestem, e si doczekaem, pbogu. Leona i Piper znaem od dawna. Mogem ich
zabi w kadej chwili, ale moja pani powiedziaa mi, e przyjdzie kto trzeci, kto
wyjtkowy. Szczodrze mnie wynagrodzi za twoj mier!
Dwie nowe lejowate chmurki spyny po bokach Dylana i zamieniy si w ventusy widmowych modziecw z dymnymi skrzydami i roziskrzonymi oczami.
Piper nie podnosia si, udajc oszoomienie, ale wci ciskaa w rku maczug. Twarz
miaa blad, lecz kiedy spojrzaa twardo na Jasona, natychmiast zrozumia wiadomo:
cignij ich uwag na siebie. Ja zaatakuj ich od tyu".
liczna, sprytna i ostra. Jason poczu al, e nie pamita nic z tych czasw, gdy bya
jego dziewczyn.
Zacisn pici, gotw do ataku, ale nie zdy zada ciosu.
Dylan unis rk, pomidzy jego palcami zamigotay uki elektrycznoci. Do trafia
Jasona prosto w pier. uup! Jason pad na plecy raony gromem. W ustach poczu smak
przypalonej aluminiowej folii. Unis gow i zobaczy, e z jego ubrania bucha dym. Piorun
przebieg przez cae ciao i zerwa mu lewy but z nogi. Palce stopy poczerniay od sadzy.
Duchy burzy zawyy miechem. Wiatr rycza gniewnie. Piper krzyczaa, ale te odgosy
brzmiay jakby z oddali.

Ktem oka zobaczy, jak trener Hedge wspina si po stromej cianie, niosc na plecach
Leona. Piper staa, rozpaczliwie wymachujc maczug, aby obroni si przed dwoma
duchami burzy, ale one po prostu si z ni bawiy. Maczuga przenikaa przez nie, jakby byy
bezcielesne. A nad nim zawis Dylan, mroczne, skrzydlate tornado z oczami.
-Dosy - wychrypia Jason.
Z trudem dwign si na nogi, nie wiedzc, kogo bardziej tym zaskoczy: siebie czy te
kbiaste duchy.
-Wci yjesz? - zdziwi si Dylan. - Mocy byo do, by zabi dwudziestu ludzi!
-Teraz moja kolej - wycedzi przez zby Jason.
Sign do kieszeni i wycign zot monet. Podda si instynktowi, podrzucajc j w
powietrze, jakby robi to wczeniej setki razy. Zapa j w do i nagle zamienia si w miecz zabjcz bro o klindze ostrej jak brzytwa po obu stronach. Pofadowana rkoje idealnie
pasowaa do jego palcw, a wszystkie czci miecza - gowica, uchwyt i klinga - byy zote.
Dylan warkn gniewnie i cofn si. Spojrza na swoich dwch towarzyszy i rykn:
- No co! Zabijcie go!
Duchw burzy najwyraniej nie ucieszy ten rozkaz, ale posusznie rzuciy si na
Jasona, strzelajc iskrami z rozczapierzonych szponw. Jason ci na odlew pierwszego z
nich. Klinga przesza gadko i dymny ksztat rozpyn si w powietrzu. Drugi duch miot-n
piorunem, ale miecz pochon elektryczno. Jason natar na niego - jedno szybkie pchnicie
i duch rozpyn si, pozostawiajc na szkle smug zotego pyu.
Dylan zawy z wciekoci. Spojrza w d, jakby oczekiwa, e jego towarzysze
odzyskaj dawn posta, ale wiatr ju rozwia zoty py.
-Niemoliwe! Kim jeste, mieszacu?!
Piper bya tak zdumiona, e maczuga wypada jej rki.
-Jason, jak...
W tym momencie trener Hedge wskoczy na taras i zrzuci z siebie Leona jak worek
mki.
-Duchy, id po was! - rykn, napinajc muskuy swoich krtkich ramion.
Rozejrza si i dopiero teraz spostrzeg, e ma przed sob tylko Dylana.
-A niech ci szlag, chopcze! - warkn do Jasona. - Nie moge mi cho jednego
zostawi? Kocham wyzwania!
Leo wsta, ciko dyszc. Wyglda na bardzo upokorzonego. Z palcw cieka mu krew.
-Ej, trenerze Superkole, czy kim tam jeste - dopiero co spadem do Cholernie
Wielkiego Kanionu, a ty prosisz si o wicej wyzwa?!

Dylan powarkiwa gniewnie, ale Jason zobaczy strach w jego oczach.


-Nie macie pojcia, ilu wrogw zbudzilicie, mieszacy - sykn. - Moja pani zniszczy
wszystkich pbogw. W tej wojnie nie moecie zwyciy.
Burza rozgorzaa na dobre. W szklanej tafli pojawiy si nowe rysy. Lun rzsisty
deszcz i Jason musia przykucn, aby zachowa rwnowag.
W ciemnych chmurach nad ich gowami pojawi si otwr -wirujcy lej czerni i srebra.
-Moja pani wzywa mnie do siebie! - krzykn Dylan z mciwym umiechem. - A was,
herosi, zabior ze sob!
Natar na Jasona, ale Piper rzucia si na kbiast posta od tyu. Cho duch by z
dymu, w jaki sposb udao jej si go zapa i oboje sczepili si, walczc zaciekle. Leo, Jason
i trener skoczyli, aby jej pomc, ale Dylan rykn wciekle i wystrzeli wietlist strug, ktra
zwalia ich z ng. Jason wypuci z rki miecz, ktry polecia lizgiem po szklanej posadzce.
Leo, upadajc, uderzy tyem gowy w podog, jkn i przeturla si na bok, oszoomiony.
Piper ucierpiaa najbardziej, bo spada z plecw Dylana, uderzya caym ciaem w balustrad,
przewalia si przez ni i zawisa na jednej rce nad przepaci.
Jason ruszy ku niej, ale Dylan rykn:
-Zadowol si nim!
Chwyci Leona za rami i zacz si unosi, wlokc go za sob. Wcieky podmuch
wiatru pocign go w gr jak odkurzacz.
-Niech mi kto pomoe! - zawoaa Piper. - Ratunku!
I spada w przepa, wrzeszczc ze strachu.
-Jasonie, skacz! - rykn Hedge. Ratuj j!
I zacz zadawa Dylanowi potne kickbokserskie ciosy, wyrzucajc przed siebie raz
za razem obie nogi. Leo upad na szklan posadzk, ale duch zdoa pochwyci rk trenera.
Hedge prbowa najpierw uderzy go bykiem, potem kopn go i nazwa misiaczkiem. Obaj
wznieli si w powietrze, nabierajc szybkoci. Trener rykn z gry po raz ostatni:
-Ratuj j! Ja go trzymam!
A potem satyr i duch burzy pomknli spiral ku niebu i zniknli w chmurach.
Ratuj j?" - pomyla Jason. - Przecie jej ju nie ma!"
Ale znowu zwyciy w nim instynkt. Podbieg do balustrady, mylc: zwariowaem", i
skoczy w przepa. Jason nie mia lku wysokoci. Mia zwyky lk przed runiciem z
wysokoci stu pidziesiciu metrw i roztrzaskaniem si o dno kanionu. Pomyla, e to
bdzie jego jedyny w yciu wyczyn: umrze razem z Piper. Przycisn rce do bokw i spada
gow w d. ciana kanionu przemykaa obok niego jak przesuwany z du szybkoci film

na tamie wideo. Twarz pieka go, jakby j obdzierano ze skry.


W okamgnieniu zrwna si z Piper, ktra spadaa, wymachujc rozpaczliwie rkami.
Zapa j wp i zamkn oczy, czekajc na mier. Dziewczyna krzyczaa. Wiatr gwizda mu
w uszach. Zastanawia si, jak to jest, kiedy si umiera. Chyba nie jest przyjemnie. eby to si
nigdy nie skoczyo, eby nigdy nie dolecie na samo dno...
Nagle wiatr ucich. Krzyk Piper zamieni si w zduszony oddech. Jason pomyla, e
chyba ju umarli, ale przecie nie poczu adnego uderzenia.
-J-J-Jason... - wystkaa Piper.
Otworzy oczy. Ju nie spadali. Unosili si swobodnie w powietrzu, jakie trzydzieci
metrw ponad rzek. cisn mocniej dziewczyn, ktra obrcia si tak, e teraz ona go
obejmowaa. Jej twarz bya bardzo blisko. Jej serce bio tak mocno, e czu je przez ubranie.
Jej oddech pachnia cynamonem.
-Jak to zrobie... - wyszeptaa.
-Nic nie zrobiem. Przecie bym wiedzia, e potrafi lata...
A potem pomyla: Nie wiem nawet, kim jestem".
Wyobrazi sobie, e unosz si w gr. Piper krzykna, kiedy poderwao ich o p
metra. Jason uzna, e chyba nie unosz si ju swobodnie. Od spodu czu ucisk na stopy,
jakby balansowali nad gejzerem.
-Powietrze nas podtrzymuje - powiedzia.
-To powiedz mu, eby nas podtrzymao troch mocniej. Wynomy si std!
Jason spojrza w d. Najprociej byoby opa agodnie na dno kanionu. Potem spojrza
w gr. Deszcz usta. Chmury nie wyglday ju tak gronie, ale wci przecinay je
byskawice, po ktrych natychmiast przetaczay si grzmoty. Nie mia pewnoci, czy na dobre
pozbyli si duchw burzy. Nie mia pojcia, co si stao z trenerem Hedgeem. A na szklanym
tarasie pozosta pywy Leo.
-Musimy im jako pomc - powiedziaa Piper, jakby czytaa w jego mylach. - Czy
moesz...
-Sprbujmy... - Pomyla: w gr" i w tej samej chwili wystrzelili w gr.
Odkrycie, e potrafi ujeda wiatr, uznaby za niesamowite w innych okolicznociach,
ale teraz by zbyt wstrznity tym, co si do tej pory wydarzyo. Gdy tylko wyldowali na
tarasie, podbiegli do Leona. Piper przewrcia go na plecy. Jkn. Jego wojskowa kurtka bya
przesiknita deszczem. Kdzierzawe wosy zoci py, po ktrym si potoczy. Ale y.
-Gupi... wstrtny... cap - wymamrota.
-Co si z nim stao? - zapytaa Piper.

Leo wskaza na niebo.


-Nie wrci stamtd. Bagam was, tylko mi nie mwcie, e uratowa mi ycie.
-Dwukrotnie - powiedzia Jason.
Leo jkn jeszcze goniej.
- Co si stao? Ten kole tornado... Zoty miecz... Rbnem w co gow. Co jeszcze?
Mam halucynacje, tak?
Jason przypomnia sobie o mieczu. Przeszed par krokw i podnis go. Klinga bya
idealnie wywaona. Ponownie ulegajc instynktowi, podrzuci miecz. W powietrzu zamieni
si on z powrotem w monet, ktra opada mu na do.
-No tak... - mrukn Leo. - Naprawd mam halucynacje.
Piper zadraa z zimna. Ona te bya caa przemoczona.
-Jasonie, te stwory...
-Ventusy. Duchy burzy.
-Dobra. Ale zachowywae si tak, jakby ju je kiedy spotka. Kim ty jeste?
Pokrci gow.
-Wci prbuj wam to powiedzie. Nie wiem.
Burza ucicha. Reszta uczniw Szkoy Dziczy gapia si przez oszklone drzwi.
Ochroniarze dubali przy zamku, ale bez widocznych rezultatw.
-Trener Hedge powiedzia, e musi ochrania trzy osoby - przypomnia sobie Jason. Chyba nas mia na myli.
-A to co, w co zamieni si Dylan... - Piper znowu si wzdrygna. - Boe, nie mog
uwierzy, e mnie rbn. Nazwa nas... zaraz... pbogami, tak?
Leo lea, wpatrujc si w niebo, jakby nie mia ochoty wsta.
-Nie wiem, o co chodzi z tymi powkami - powiedzia - ale czuj si prawie
rozpoowiony. A wy czujecie si bosko?
Rozleg si suchy trzask, jakby amanych gazek, i rysy w szklanej pycie zaczy si
poszerza.
- Musimy std wia - powiedzia Jason. - Moe gdybymy...
- Oookej - przerwa mu Leo. - Popatrz w gr i powiedz mi, czy widzisz latajce konie.
W pierwszej chwili Jason pomyla, e Leo naprawd uderzy si zbyt mocno w gow.
Potem ujrza ciemny ksztat nadlatujcy od wschodu - zbyt wolny jak na samolot i zbyt duy
jak na ptaka. Po chwili dostrzeg par skrzydlatych zwierzt - szarych, o czterech nogach,
bardzo podobnych do koni - tyle e rozpito ich skrzyde moga wynosi z sze metrw. I
cigny jaskrawo pomalowan skrzyni z dwoma koami: rydwan.

-Posiki. Hedge powiedzia mi, e przybdzie po nas oddzia ekstrakcyjny.


-Oddzia ekstrakcyjny? - Leo dwign si na nogi. Chc nas zabra do dentysty?
-I dokd maj nas ekstrahowa? - zapytaa Piper.
Rydwan wyldowa na kocu balkonu. Latajce konie zoyy skrzyda i ruszyy ku nim
nerwowym truchtem, jakby wyczuway, e szklana tafla moe w kadej chwili pkn. W
rydwanie staa wysoka dziewczyna o blond wosach, chyba nieco starsza od Jasona, i tgi
osiek z ogolon gow i twarz przywodzc na myl stosik cegie. Oboje byli ubrani w
dinsy i pomaraczowe koszulki, a na plecach mieli zawieszone tarcze. Dziewczyna
zeskoczya z rydwanu, zanim si zatrzyma. Wycigna n i podbiega do nich, a osiek
cign lejce.
-Gdzie on jest? - zapytaa dziewczyna. W jej szarych oczach pon niepokj.
-Kto gdzie jest? - zapyta Jason.
Zmarszczya brwi, jakby ta odpowied j zirytowaa. Potem zwrcia si do Leona i
Piper.
-Co z Gleesonem? Gdzie jest wasz opiekun, Gleeson Hedge?
A wic trener mia na imi Gleeson? Jason parsknby miechem, gdyby to
przedpoudnie nie byo tak dziwaczne i przeraajce. Gleeson Hedge: trener futbolu, satyr,
obroca pbogw. Dlaczego nie?
Leo odchrzkn.
-Porway go takie... mae trby powietrzne.
-Ventusy - powiedzia Jason. - Duchy burzy.
Jasnowosa dziewczyna uniosa brwi.
-Masz na myli anemoi thuellaii To po grecku. Kim jeste i co tu si wydarzyo?
Jason stara si jak mg, eby wszystko jej wyjani, cho z trudem znosi przenikliwe
spojrzenie jej szarych oczu. Kiedy by w poowie opowieci, podszed ten napakowany
chopak. Stan obok dziewczyny, skrzyowawszy rce na piersiach i mierzc ich gniewnym
wzrokiem. Na ramieniu mia wytatuowan tcz, co byo do niezwyke.
Jasnowosa dziewczyna nie bya usatysfakcjonowana opowieci Jasona.
-Nie, nie, nie! Powiedziaa mi, e on tu bdzie. Powiedziaa, e jak tu przybd, znajd
odpowied.
-Annabeth - odezwa si ysy osiek. - Zobacz. - Wskaza na stopy Jasona.
Jason dopiero teraz zda sobie spraw z tego, e wci nie ma lewego buta, zerwanego
przez piorun. Goa stopa nie bolaa, ale wygldaa jak osmalony w ognisku klocek.
-Facet w jednym bucie - powiedzia ysy osiek. - No i masz swoj odpowied.

-Nie, Butch - upieraa si dziewczyna. - To niemoliwe. Wyprowadzili mnie w pole. Spojrzaa na niebo takim wzrokiem, jakby zrobio co zego. - Czego chcecie?! - zawoaa. Co z nim zrobilicie?
Szklany taras zadygota, a konie zaray wymownie.
-Annabeth - powiedzia Butch - musimy std pryska. Zabierzmy ich do obozu, tam
ustalimy, co i jak. Te duchy burzy mog wrci.
Dsaa si jeszcze przez chwil.
-Dobra - powiedziaa w kocu, patrzc na Jasona z odraz. -Ustalimy to pniej.
Odwrcia si na picie i pomaszerowaa w stron rydwanu.
Piper pokrcia gow.
-O co jej chodzi? Co to wszystko znaczy?
-No wanie - mrukn Leo.
- Musimy was std zabra - powiedzia Butch. - Wyjani wam wszystko po drodze.
- Nigdzie si std nie rusz. W kadym razie nie z ni. - Jason wskaza na blondynk. Wyglda, jakby chciaa mnie zamordowa.
Butch zawaha si.
-Annabeth jest w porzdku. Odpu jej. Miaa wizj, kazano jej tu przyby i odnale
faceta w jednym bucie. To miaa by odpowied na jej problem.
- Jaki problem? - zapytaa Piper.
- Szuka jednego kolesia z naszego obozu, ktry wsik gdzie trzy dni temu. wiruje z
niepokoju. Miaa nadziej, e tu go odnajdzie.
- Kogo szuka? - spyta Jason.
-Swojego chopaka. Nazywa si Percy Jackson.

Rozdzia III
PIPER
Po spotkaniu z duchami burzy, przemianie trenera w satyra i fruwaniu ze swoim
chopakiem Piper powinna by co najmniej zdezorientowana. A nie bya. Czua tylko
dojmujcy strach. Zaczo si" - pomylaa. - Dokadnie tak jak w tym nie".
Staa z tyu rydwanu razem z Leonem i Jasonem. ysy osiek, Butch, powozi, a
blondynka, Annabeth, majstrowaa przy jakim mosinym urzdzeniu nawigacyjnym.
Wznieli si ponad Wielki Kanion i lecieli na wschd. Lodowaty wiatr przeszywa kurtk
Piper. Za nimi zbierao si coraz wicej burzowych chmur.
Rydwan szarpa i podrygiwa. Nie by wyposaony w siedzenia z pasami, a ty mia
otwarty, wic Piper zastanawiaa si, czy jeli wypadnie, to Jason znowu j zapie. To bya dla
niej najbardziej kopotliwa cz tego obfitujcego w wydarzenia przedpoudnia - nie
odkrycie, e Jason potrafi lata, ale e trzyma j w ramionach, chocia wci nie wiedzia,
kim ona jest.
Przez cay semestr mozolnie ksztatowaa ich wzajemne stosunki, starajc si zrobi
wszystko, by Jason zauway, e nie jest tylko jego kumpelk z klasy. W kocu udao jej si
doprowadzi do tego, e j pocaowa. Ostatnie par tygodni byo najszczliwszym okresem
w jej yciu. A potem, trzy noce temu, ten sen wszystko zniszczy - ten okropny gos,
oznajmiajcy jej jeszcze straszniejsze wieci. Nie powiedziaa o tym nikomu, nawet
Jasonowi.
A teraz go stracia. Jakby kto wymaza wszystko z jego pamici, pozostawiajc j w
najgorszym doku w caym jej yciu. Chciao jej si krzycze. Jason sta tu obok niej: te oczy
niebieskie jak niebo, te krtkie, kdzierzawe zote wosy, ta kochana maa blizna na grnej
wardze. Ta mia, agodna twarz, chocia zawsze troch smutna. Sta tu obok niej, ale patrzy
gdzie w dal, nie zwracajc na ni uwagi.
A Leo by irytujcy jak zawsze.
-Ale super! - Wyplu pirko pegaza. - Dokd lecimy?
-Do bezpiecznego miejsca - odpowiedziaa Annabeth. - Do jedynego bezpiecznego
miejsca dla takich jak my mieszacw". Do Obozu Herosw.
Mieszacw? Piper nastawia uszu. Nienawidzia tego sowa. Zbyt czsto je syszaa i
nigdy nie byo komplementem. Mieszaniec. P Indianka, p biaa.
-To mia by dowcip? - zapytaa.

-Nie, chciaa powiedzie, e jestemy pbogami - odrzek Jason. - W poowie bogami,


w poowie miertelnikami.
Annabeth odwrcia do nich gow.
-Wyglda na to, e duo wiesz, Jasonie. Tak, jestemy pbogami. Moj matk jest
Atena, bogini mdroci. Butch jest synem Iris, bogini tczy.
Leo zakrztusi si.
-Twoja mama jest bogini tczy?
-A co, nie podoba ci si? - warkn Butch.
-Ale skd. Brzmi bardzo msko.
-Butch jest naszym najlepszym koniarzem - powiedziaa Annabeth. - Znakomicie sobie
radzi z pegazami.
-Tcze, koniki - mrukn Leo.
-Zaraz ci zwal z rydwanu - warkn Butch.
-Pbogowie - powiedziaa Piper. - Masz na myli, e wy jestecie... Mylisz, e my
jestemy... Bysn piorun, rydwan zadygota.
- Pali si lewe koo! - krzykn Jason.
Piper cofna si. Mia racj, koo pono, pomienie ju pezy po boku rydwanu. Wiatr
rykn wciekle. Spojrzaa przez rami i ujrzaa ciemne ksztaty wyaniajce si spord
chmur. Ich rydwan cigay duchy burzy, koujc pod niebem, tyle e teraz bardziej
przypominay konie ni anioy.
-Dlaczego one... zacza.
-Anemoi przybieraj rne ksztaty - przerwaa jej Annabeth. - Czasami ludzkie,
czasami koskie, to zaley od ich aktualnego usposobienia. Trzymajcie si. Bdzie gorco.
Butch szarpn za lejce. Pegazy zaopotay skrzydami, rydwan skoczy do przodu i
nagle jakby rozmaza si w niewyran plam. Piper pociemniao w oczach, a kiedy
odzyskaa wzrok, byli ju w zupenie innym miejscu.
Na lewo roztacza si zimny szary ocean. Na prawo - pokryte niegiem pola, drogi i
lasy. Tu pod nimi bya zielona dolina, jak wyspa wiosny, obrzeona onieonymi wzgrzami
z trzech stron, a z czwartej wod. Piper zobaczya kompleks budowli przypominajcych
greckie witynie, wielki niebieski budynek, jakie pawilony, jezioro i cian do wspinaczki,
ktra chyba pona. Zanim jednak zdoaa to wszystko przetrawi, koa odpady i rydwan
zacz spada.
Annabeth i Butch prbowali opanowa sytuacj. Niestety, pegazy byy chyba zbyt
zmczone gwatownym przyspieszeniem i mimo wysikw nie mogy wyrwna lotu, cignc

za sob rydwan obciony a picioma osobami.


-Jezioro! - krzykna Annabeth. - Celuj w jezioro!
Piper przypomniaa sobie, jak ojciec powiedzia jej kiedy, e uderzenie w wod z duej
wysokoci to jak uderzenie w cementow posadzk.
A potem... uup. Najwikszym szokiem byo zimno. Tona i nie miaa pojcia, gdzie
jest gra, a gdzie d.
Zdya pomyle: gupi rodzaj mierci". I nagle w zielonej toni ujrzaa twarze - twarze
dziewczt o dugich czarnych wosach i janiejcych tych oczach. Umiechny si do niej,
chwyciy j za rce i pocigny w gr.
Rzuciy j, ciko dyszc i dygocc z zimna, na brzeg. Niedaleko sta w wodzie
Butch, przecinajc spltan uprz pegazw. Na szczcie latajcym rumakom nic si nie
stao, opotay skrzydami, rozpryskujc wod. Jason, Leo i Annabeth byli ju na brzegu,
otoczeni przez gromad nastolatkw, ktrzy podawali im koce i zasypywali pytaniami. Kto
wzi j pod ramiona i pomg wsta. Obozowicze musieli chyba czsto wpada do jeziora,
bo kilku podbiego do niej z wielkimi tubami z brzu, przypominajcymi odkurzacze do lici,
z ktrych buchno na ni gorce powietrze. Po paru sekundach jej odzie bya sucha.
Wokoo krcio si ze dwudziestu obozowiczw - najmodszy mg mie dziewi lat,
najstarsi po osiemnacie lub dziewitnacie - wszyscy w pomaraczowych koszulkach, tak
jak Annabeth. Piper spojrzaa na jezioro i tu pod powierzchni wody zobaczya te dziwne
dziewczta; ich dugie wosy faloway w prdzie. Pomachay jej na poegnanie i zniky w
ciemnej toni. Chwil pniej porozbijany rydwan zosta wyrzucony z jeziora i wyldowa z
trzaskiem na brzegu.
-Annabeth! - Modzieniec z ukiem i koczanem na plecach przecisn si przez tum. Powiedziaem ci, e moesz sobie po-yczy rydwan, nie mwiem, e moesz go zniszczy!
-Will, tak mi przykro - westchna Annabeth. - Naprawi go. Obiecuj.
Will rzuci ponure spojrzenie najpierw na rydwan, a potem na Piper, Leona i Jasona.
-To ci? Chyba maj po wicej ni trzynacie lat. Dlaczego ich wczeniej nie uznano?
-Uznano? zapyta Leo.
Ale zanim Annabeth zdya odpowiedzie, Will zapyta:
-A co z Percym?
- Ani ladu - odrzeka Annabeth.
Przez tum obozowiczw przebieg ponury pomruk. Piper nie miaa pojcia, kim jest ten
Percy, zrozumiaa tylko, e wszystkich bardzo trapi jego zniknicie.Podesza inna dziewczyna
- wysoka, o azjatyckich rysach, z kaskad czarnych pukli na gowie, obwieszona mnstwem

ozdb i w perfekcyjnym makijau. Cho i ona miaa na sobie dinsy i pomaraczow


koszulk, wygldaa w nich jak modelka. Zerkna na Leona, utkwia duej wzrok w Jasonie,
jakby uznaa, e zasuguje na jej uwag, po czym skrzywia si, patrzc na Piper tak, jakby
zobaczya dwutygodniow pizz wycignit z pojemnika na mieci. Piper znaa ten rodzaj
dziewczyn. Miaa z wieloma takimi do czynienia w Szkole Dziczy i w kadej innej gupiej
szkole, do ktrej wysya j ojciec. I ju wiedziaa, e bd wrogami.
-Mam nadziej, e s warci caego tego zachodu - wycedzia dziewczyna.
Leo prychn.
-Ej, dziki. Co, mylisz, e jestemy twoimi nowymi zwierztkami?
-Dosy artw - powiedzia Jason. - Moe najpierw, zanim zaczniecie nas osdza,
odpowiecie na kilka pyta, co? Na przykad, co to za miejsce, dlaczego tu jestemy i jak
dugo zamierzacie nas tu trzyma?
Piper chciaa zada te same pytania, ale ogarn j dziwny niepokj. Warci zachodu.
Gdyby wiedzieli o tym nie. Nie maj pojcia...
-Jasonie - odezwaa si Annabeth - obiecuj, e odpowiem na te pytania. A ty, Drew zwrcia si do wypacykowanej dziewczyny, marszczc brwi - pamitaj, e wszyscy
pbogowie zasuguj na uratowanie z opresji. Cho, niestety, nasz wypad nie przynis
spodziewanego przez mnie rezultatu.
-Ej - powiedziaa Piper - nie prosilimy si, eby nas tu zabraa.
-No i nikt ciebie tutaj nie chce, zotko - prychna Drew. - Czy twoje wosy zawsze
przypominaj zdechego borsuka?
Piper zrobia krok do przodu, gotowa j trzasn, ale Annabeth powiedziaa:
-Piper, przesta.
Posuchaa. Nie baa si ani troch Drew, ale Annabeth nie wygldaa na kogo, w kim
chciaaby mie wroga.
-Przyjmijmy naszych nowych czonkw serdecznie - powiedziaa Annabeth, znw
patrzc wymownie na Drew. - Przydzielimy kademu przewodnika i oprowadzimy po obozie.
Mam nadziej, e przy wieczornym ognisku zostan uznani.
-Czy kto mi wreszcie powie, co to znaczy uznani? zapytaa Piper.
Przez tum przebieg zbiorowy szmer, jakby wszyscy nagle wstrzymali oddechy.
Obozowicze cofnli si gwatownie. Z pocztku Piper pomylaa, e zrobia co gupiego.
Potem dotaro do niej, e ich twarze skpane s w dziwnym czerwonym wietle, jakby kto
zapali za ni pochodni. Odwrcia si i doznaa szoku.
Nad gow Leona jania holograficzny symbol poncy mot.

-To jest uznanie - powiedziaa Annabeth.


-Co mam zrobi? - Leo cofn si a do jeziora, potem zerkn w wod i krzykn: Wosy mi si pal!
Zacz gwatownie porusza gow, ale symbol jej nie opuszcza, chwiejc si i
podskakujc, jakby Leo prbowa napisa co w powietrzu buchajcymi pomieniami.
-Nie podoba mi si to - mrukn Butch. - Ta kltwa...
-Butch, przymknij si - powiedziaa Annabeth. - Leo, wanie zostae uznany..
- Przez boga - wpad jej w sowo Jason. - To symbol Wulkana, tak?
Wszystkie oczy zwrciy si na niego.
-Jasonie - powiedziaa powoli Annabeth - skd to wiesz?
-Nie wiem skd.
-Wolkana? - zapyta Leo. - Nie lubi Star Treka. O czym wy mwicie?
-Wulkan jest rzymskim imieniem Hefajstosa - wyjania mu Annabeth. - Boga
kowalstwa i ognia.
Ognisty mot znik, ale Leo wci robi dziwaczne uniki, jakby w to nie uwierzy.
-Bg czego? Kto?
Annabeth zwrcia si do modzieca z ukiem.
-Will, moesz oprowadzi Leona po obozie? Przedstaw go jego wsptowarzyszom z
Dziewitki.
-Oczywicie, Annabeth.
- Co to jest, ta Dziewitka? - zapyta Leo. - I nie jestem adnym Wolkaninem!
- Idziemy, panie Spock. Wszystko ci wyjani. - Will pooy mu rk na ramieniu i
popchn w stron domkw.
Annabeth skupia teraz uwag na Jasonie. Zwykle Piper nie lubia, gdy inne dziewczyny
za bardzo interesoway si jej chopakiem, ale na Annabeth jego uroda wyranie nie robia
wraenia. Patrzya na niego badawczo, jakby by jakim skomplikowanym wykresem. W
kocu powiedziaa:
-Wycignij rk.
Piper zobaczya, czemu Annabeth si przyglda, i wytrzeszczya oczy.
Po kpieli w jeziorze Jason zdj kurtk i teraz, na zewntrznej stronie prawego
ramienia, wida byo tatua. Jak moga tego wczeniej nie zauway? Przecie widziaa jego
ramiona z tysic razy! Tatua nie mg si nagle pojawi, a by bardzo wyrany, trudno
byoby go przeoczy: z tuzin pionowych linii, podobnych do kodu kreskowego, a nad nimi
orze i litery SPQR.

-Nigdy nie widziaam takiego znaku - powiedziaa Annabeth. - Skd to masz?


Jason pokrci gow.
-Troch mnie ju mczy to powtarzanie, ale powiem jeszcze raz: nie wiem.
Podeszli inni obozowicze, starajc si obejrze tatua. Wygldao na to, e bardzo ich
zaniepokoi - prawie tak, jakby kto wypowiedzia im wojn.
-Wyglda, jakby ci go wypalono - powiedziaa Annabeth.
-Bo tak byo - odrzek Jason i natychmiast si skrzywi, jakby ostry bl przeszy mu
gow. - To znaczy... tak myl. Nie pamitam.
Wszyscy milczeli. Annabeth najwyraniej bya ich przywdczyni. Czekali, co ona
powie.
-Powinien zaraz pj do Chejrona - owiadczya. - Drew, mogaby...
-Oczywicie. - Drew wzia Jasona pod rk. - Idziemy, skarbie. Przedstawi ci
naszemu dyrektorowi. Jest... bardzo interesujcym facetem.
Rzucia Piper triumfujce spojrzenie i poprowadzia Jasona w stron wielkiego
niebieskiego budynku na wzgrzu.Tum zacz si rozchodzi. W kocu zostay tylko
Annabeth i Piper.
-Kim jest ten Chejron? - zapytaa Piper. - Czy z Jasonem jest co nie tak?
Annabeth zawahaa si.
-Dobre pytanie, Piper. Chod, oprowadz ci. Musimy pogada.

Rozdzia IV
PIPER
Piper wkrtce spostrzega, e Annabeth jest jaka rozkojarzona.
Opowiadaa o rnych niesamowitych atrakcjach, ktre oferowa obz - o magicznym
ucznictwie, o ujedaniu pegazw, o cianie wspinaczkowej z lawy, o walce z potworami ale nie okazywaa przy tym entuzjazmu, jakby mylaa o czym zupenie innym. Pokazaa jej
otwarty pawilon jadalny z widokiem na wody zatoki Long Island. (Tak, Long Island w
Nowym Jorku, bo a tam dowiz ich latajcy rydwan). Wyjania, e Obz Herosw jest
gwnie obozem letnim, cho niektrzy spdzaj tu cay rok, a ostatnio przybywa tylu
obozowiczw, e nawet w zimie jest ich peno.
Piper zastanawiaa si, kto prowadzi obz i dlaczego uznano, e ona i jej przyjaciele
powinni tu by. Miaaby tutaj zosta? Daaby sobie rad z tymi wszystkimi dziwnymi
zajciami? Mona std wylecie, jeli si nie zaliczy walki z potworami? Dziesitki pyta
toczyy jej si w gowie, ale wziwszy pod uwag nastrj Annabeth, wolaa ich nie zadawa.
Kiedy wspiy si na wzgrze na skraju obozu, przed jej oczami roztoczy si wspaniay
widok na ca dolin - rozlegy pas lasw na pnocnym zachodzie, cudowna plaa, zatoka,
jezioro do pywania dkami, soczycie zielone ki i pkolisty rzd dziwacznych domkw
wok centralnego placu poronitego traw. Naliczya dwadziecia domkw. Jeden
poyskiwa zotem, inny srebrem. Na dachu jednego rosa trawa, jeszcze inny by cay
czerwony i otoczony zasiekami z drutu kolczastego. Jeden by czarny, a nad jego drzwiami
sterczay zielone pochodnie.
Wszystko to sprawiao wraenie zupenie innego wiata na tle onieonych wzgrz i
zielonych k.
- Dolina jest chroniona przed ludzkimi oczami - powiedziaa Annabeth. - I, jak widzisz,
pogod te kontrolujemy. Kady domek symbolizuje innego boga, w kadym mieszkaj jego
dzieci.
Spojrzaa na Piper, starajc si oceni, jak dziewczyna reaguje na te sowa.
-Wic moja mama bya bogini, tak?
Annabeth pokiwaa gow.
-Przyjmujesz to zadziwiajco spokojnie.
Piper nie moga jej tego wyjani. Nie moga zdradzi, e to tylko potwierdzao jej
niejasne przeczucia, ktre miaa od dawna, kiedy bezskutecznie dopytywaa si ojca, dlaczego

w domu nie ma adnego zdjcia mamy i dlaczego nie chce jej powiedzie, jak i z jakiego
powodu mama ich opucia. Ale przede wszystkim zapowiada to jej sen. Wkrtce znajd
ci, pbogini", grzmia gos. A kiedy ci znajd, rb to, co ci powiemy. Bd posuszna, a
twj ojciec moe przey".
Westchna.
-Myl, e po tym, co si dzisiaj wydarzyo, troch atwiej mi w to uwierzy. Wic kto
jest moj matk?
-Wkrtce si tego dowiemy - odpowiedziaa Annabeth. Masz... Ile, pitnacie lat?
Bogowie zwykle uznaj nas, gdy mamy trzynacie lat. Taka bya umowa.
-Umowa?
-Zeszego lata zoyli obietnic... No wiesz, to duga opowie... W kadym razie
bogowie obiecali, e przestan ju ignorowa swoje dzieci, e bd je uznawa po ukoczeniu
przez nie trzynastu lat. Czasem troch si to opnia, ale sama widziaa, jak szybko zosta
uznany Leo, kiedy tu si pojawi. Myl, e wkrtce i ty zostaniesz uznana. Zao si, e
dzisiaj przy ognisku i nad tob pojawi si znak.
Piper zastanawiaa si, czy nad jej gow rwnie pojawi si poncy mot. A moe,
biorc pod uwag jej parszywe szczcie, bdzie to co jeszcze bardziej enujcego? Na
przykad poncy kangur. Kimkolwiek bya jej matka, Piper nie udzia si, e z dum uzna
crk, ktra jest kleptomank i ma mas problemw ze sob.
-Dlaczego akurat trzynacie lat?
-Im jestemy starsi, tym wicej potworw nas dostrzega, stara si nas zabi. To si
zwykle zaczyna, kiedy koczymy trzynacie lat. Wanie dlatego wysyamy do szk
opiekunw, eby odnaleli pbogw i sprowadzili ich tutaj, do obozu, zanim bdzie za
pno.
-Takich jak trener Hedge?
Annabeth kiwna gow.
-On jest... by satyrem: p czowiekiem, p kozem. Satyrowie pracuj dla obozu,
wynajduj pbogw, ochraniaj ich, sprowadzaj tu we waciwym czasie.
Piper nie miaa trudnoci z uwierzeniem, e trener Hedge by w poowie kozem.
Widywaa, jak jad. Nigdy za nim nie przepadaa, ale wprost nie moga uwierzy, e
powici si, aby ich uratowa.
-Co si z nim stao? - zapytaa. - Kiedy poderwao nas w gr, w chmury, to on... on tam
znikn... i ju nie wrci?
-Trudno powiedzie. Annabeth spochmurniaa. - Duchy burzy... Ciko si z nimi

walczy. Nawet nasza najlepsza bro, niebiaski spi, przenika przez nie bez ladu, chyba e
zdoa si je zaskoczy.
-Pod ciosami miecza Jasona zamieniy si w zoty py.
-No to mia szczcie. Jeli trafi si potwora we waciwy sposb, jego forma moe ulec
rozkadowi, a jego esencja wraca do Tartaru.
-Do Tartaru?
-To wielka otcha w Podziemiu, skd przybywaj na wiat najgorsze potwory. Co w
rodzaju bezdennej dziury za. W kadym razie kiedy potwr rozpynie si w powietrzu, mijaj
miesice, nawet lata, zanim odzyska swoj dawn posta. Ale skoro ten duch burzy, Dylan,
umkn... no, nie wiem, dlaczego miaby darowa Hedgeowi ycie. Ale Hedge by
opiekunem. Wiedzia, co mu grozi. Satyrowie nie maj takich dusz jak miertelnicy. Odrodzi
si jako drzewo, kwiat albo co innego.
Piper prbowaa sobie wyobrazi trenera Hedge'a jako kpk bardzo zoliwych
bratkw. Poczua si jeszcze gorzej.
Spojrzaa na domki i ogarn j niepokj. Hedge zgin, aby ona moga tutaj bezpiecznie
wyldowa. Gdzie tam, w dole, by domek jej matki, a wic na pewno ma braci i siostry,
wicej tych, ktrych musi zdradzi. Rb, co ci rozka", powiedzia gos. Bo inaczej
konsekwencje bd bolesne". Skrzyowaa rce i wcisna donie pod pachy, w nadziei, e
przestan dre.
-Bdzie dobrze - zapewnia j Annabeth. - Jeste wrd przyjaci. Wszyscy mielimy
mnstwo dziwnych przey. Wiemy, przez co przechodzisz. Wtpi" - pomylaa Piper.
-W cigu ostatnich piciu lat wylano mnie z piciu rnych szk - powiedziaa. - Mj
tata nie ma ju dokd mnie przenie.
-Tylko piciu? - W gosie Annabeth nie byo kpiny. - Piper, my wszyscy zostalimy
sklasyfikowani jako trudny element. Ja uciekam z domu, kiedy miaam siedem lat.
-Powanie?
-O, tak. U wikszoci z nas zdiagnozowano chorobliw nadpobudliwo albo dysleksj,
albo i jedno, i drugie...
-Leo ma ADHD.
-No widzisz. To dlatego, e jestemy zaprogramowani do walki. Wiecznie niespokojni,
impulsywni... Nie pasujemy do normalnych nastolatkw. eby wiedziaa, ile kopotw
sprawi Percy... - Spochmurniaa. - Niewane. Jestemy tymi gorszymi. A jak zaczy si
twoje kopoty?
Zwykle gdy kto zada jej to pytanie, Piper wpadaa w sza, zmieniaa temat albo robia

co gupiego, eby zwrci uwag otoczenia na co zupenie innego. Teraz, z jakiego


nieznanego sobie powodu, wyznaa prawd.
-Kradam. No wiesz, tak naprawd nie kradam...
-Twoja rodzina jest biedna?
Piper rozemiaa si gorzko.
-Skd. Robiam to... sama nie wiem dlaczego. Pewnie po to, eby zwrci na siebie
uwag. Mj tata nigdy nie mia dla mnie czasu, chyba e wpadam w kopoty.
Annabeth pokiwaa gow.
-Rozumiem. Ale mwia, e tak naprawd nie krada. Co chciaa przez to
powiedzie?
-No wiesz... nikt nigdy mi nie wierzy. Policja, nauczyciele, nawet ci, ktrym co
zwinam... Wszyscy s bardzo zaenowani, nie wiedz, co powiedzie, zaprzeczaj temu, co
si stao. A prawda jest taka, e niczego nie ukradam. Po prostu prosz ludzi o co, a oni mi
to daj. Nawet kabriolet bmw. Po prostu poprosiam. A diler powiedzia: W porzdku,
bierz". A pniej chyba zda sobie spraw, co zrobi. No i przysza po mnie policja.
Zamilka i czekaa. Przyzwyczajona bya, e ludzie nazywaj j kamczuch, ale
Annabeth tylko pokiwaa gow.
-Interesujce. Gdyby twj ojciec by bogiem, powiedziaabym, e to na pewno Hermes,
bg zodziei. Potrafi by bardzo przekonujcy. Ale twj stary jest miertelnikiem...
-W to nie wtpi.
Annabeth pokrcia gow, najwyraniej zaintrygowana.
-No, to nie wiem. Jak bdziesz miaa szczcie, to twoja mama dzisiaj ci uzna.
Piper bya bliska nadziei, e tak si nie stanie. Gdyby jej matka bya bogini...
wiedziaaby o tym nie? Wiedziaaby, co kazano jej zrobi? Co robi olimpijscy bogowie,
kiedy ich dzieci oka si ze? Miotaj w nie gromy? Wysyaj do Podziemia?
Annabeth przypatrywaa si jej badawczo. Piper uznaa, e odtd powinna uwaa na to,
co mwi. Nie ulegao wtpliwoci, e Annabeth jest bardzo inteligentna. A gdyby kto si
domyli, co Piper ukrywa...
- Chod - powiedziaa w kocu Annabeth. - Musz co sprawdzi.
Wspiy si nieco wyej, a dotary do jakiej pieczary tu pod szczytem wzgrza.
Przed ni walay si koci i zaniedziae miecze. W otworze pieczary wisiaa aksamitna
zasona z wyhaftowanymi wami, w skale tkwiy pochodnie. Wszystko to wygldao jak
jaki dziwaczny teatr lalek.
- Co jest w rodku?

Annabeth wetkna gow za zason, po czym westchna i cofna si.


- Teraz akurat nic. To siedziba mojej przyjaciki. Zagldam tu od paru dni, ale wci
jej nie ma.
- Twoja przyjacika mieszka w jaskini?
Annabeth umiechna si lekko.
-Jej rodzice maj luksusowy apartament w Queens, a ona sama koczy szko w
Connecticut. Ale tutaj, w obozie... tak, mieszka w tej jaskini. Jest nasz wyroczni,
przepowiada przyszo. Miaam nadziej, e mi pomoe...
- Odnale Percy'ego, tak?
Z Annabeth nagle opada caa energia, jakby nie miaa ju si dalej udawa. Usiada na
kamieniu, a na jej twarzy malowaa si taka udrka, e Piper poczua si tak, jakby j
podgldaa.
Odwrcia gow. Jej wzrok spocz na grzbiecie wzgrza, gdzie rosa samotna sosna.
Co bysno midzy dolnymi gaziami... jakby puszysty, zoty dywanik kpielowy.
Nie... to nie dywanik. To owcze runo. W porzdku" - uznaa Piper - grecki obz. Powiesili
sobie replik Zotego Runa". A potem spojrzaa na pie drzewa. Z pocztku pomylaa, e
oplata go gruby fioletowy kabel. Tylko e... ten kabel by pokryty uskami, mia apy z
dugimi pazurami i eb wa z tymi oczami i dymicymi nozdrzami.
-To jest... smok - wyjkaa. - A to... to jest prawdziwe Zote Runo?
Annabeth kiwna gow, ale najwidoczniej nie suchaa jej uwanie. Ramiona jej
opady, potara twarz i westchna spazmatycznie.
-Przepraszam. Troch si zmczyam.
-Wygldasz, jakby miaa zaraz zemdle - powiedziaa Piper. Dugo ju szukasz
swojego chopaka?
-Trzy doby, sze godzin i dwanacie minut.
-I nie wiesz, co si z nim stao?
Annabeth ponuro pokrcia gow.
-Tak bardzo si cieszylimy, bo i jemu, i mnie wczeniej si zacza przerwa zimowa.
Spotkalimy si we wtorek tu, w obozie, tacy szczliwi, e bdziemy razem przez trzy
tygodnie. Tak dobrze si wszystko zapowiadao! A potem, po ognisku, on... pocaowa mnie
na dobranoc, poszed do swojego domku, a rano... rano ju go nie byo. Przeszukalimy cay
obz. Skontaktowalimy si z jego matk. Prbowalimy wszystkiego. Na nic. Po prostu
znikn. Przed trzema dobami" - pomylaa Piper. Tej samej nocy, kiedy miaa ten sen.
-Jak dugo jestecie razem?

-Od sierpnia. Od osiemnastego sierpnia.


-Prawie dokadnie wtedy poznaam Jasona - powiedziaa Piper. - Ale my chodzimy ze
sob dopiero od paru tygodni.
Annabeth skrzywia si.
-Piper... jeli chodzi o to... Moe usidziesz, co?
Piper wiedziaa, co teraz nastpi. Poczua narastajcy strach, jakby jej puca zaczy
wypenia si wod.
-Suchaj, ja wiem, co Jason myli... On myli, e pojawi si nagle w naszej szkole.
Dzisiaj. Ale tak nie jest. Znam go od czterech miesicy.
-Piper - powiedziaa ponuro Annabeth. - To... Mga.
-Co moga? Kto?
-Mga. Rodzaj woalu oddzielajcego wiat miertelnikw od wiata magii. Percepcja
miertelnikw nie jest w stanie ogarn takich dziwactw jak bogowie i potwory, wic Mga
znieksztaca rzeczywisto. Sprawia, e miertelnicy widz rzeczy w taki sposb, w jaki s
zdolni je zrozumie. Ich oczy mog w ogle nie zobaczy tej doliny. Mog patrze na smoka i
widzie tylko zwj kabla.
Piper przekna lin.
-Nie. Przecie sama powiedziaa, e nie jestem normalnym miertelnikiem. Jestem
pbogini.
-To dotyczy nawet pbogw. Widziaam to mnstwo razy. Potwory przenikaj do
szkoy, chodz sobie po niej w ludzkiej postaci i kady jest przekonany, e od dawna zna te
osoby. Wierz, e zawsze tam byy. Mga zmienia pami, tworzy nawet wspomnienia
czego, co nigdy si nie wydarzyo...
-Jason nie jest potworem! Jest ludzk istot albo pbogiem, albo kim tam chcesz. Moje
wspomnienia nie s jak magiczn podrbk. S takie realne! Jak podpalilimy majtki
trenerowi. Jak Jason i ja patrzylimy na deszcz meteorw na dachu sypialni i jak w kocu
udao mi si skoni tego gupka, eby mnie pocaowa...
I zacza opowiada Annabeth o caym semestrze w Szkole Dziczy. Polubia Jasona od
pierwszego tygodnia, w ktrym si poznali. By dla niej taki miy, taki cierpliwy, znosi nawet
nadpobudliwego Leona i jego gupie dowcipy. Zaakceptowa j tak, jaka bya, nie osdza
jej, cho narobia w yciu tyle gupstw. Spdzali razem wiele godzin, patrzc na gwiazdy, a w
kocu... w kocu. .. trzymajc si za rce. To wszystko nie mogo by oszustwem.
Annabeth zacisna wargi.
-Piper, masz wspomnienia o wiele wyraniejsze ni wikszo z nas. Musz si z tym

zgodzi, chocia nie wiem, dlaczego tak jest. Ale skoro mwisz, e tak dobrze go znasz...
-Znam go!
-To skd on jest?
Piper poczua si tak, jakby dostaa cios midzy oczy.
-Musia mi mwi, ale...
-Widziaa przedtem ten jego tatua? Mwi co o swoich rodzicach, przyjacioach, o
swojej ostatniej szkole?
-N-nie wiem... ale...
-Piper, jak on ma na nazwisko?
Poczua pustk w gowie. Nie znaa jego nazwiska. Jak to moliwe? Rozpakaa si.
Zrobio jej si strasznie gupio. Usiada na kamieniu obok Annabeth i po prostu si zaamaa.
Tego ju byo za wiele. Czy maj jej odebra wszystko, co dobre w jej aosnym yciu?
Tak", powiedziano jej w tym nie. Tak, chyba e zrobisz to, co ci kaemy".
-Hej - odezwaa si Annabeth. - Dojdziemy do prawdy. Teraz Jason jest tutaj. Kto wie?
Moe si okae, e z wami nie jest tak le.
Chyba nie" - pomylaa Piper. Chyba nie, jeli gos we nie powiedzia jej prawd. Ale
nie moga si do tego przyzna. Stara z z policzka.
-Zabraa mnie tutaj, eby nikt nie zobaczy, jak becz, tak?
Annabeth wzruszya ramionami.
-Spodziewaam si, e bdzie ci ciko. Wiem, jak to jest, kiedy si traci chopaka.
-Ale ja wci nie mog uwierzy... Wiem, e midzy nami co byo. A teraz koniec,
nawet mnie nie poznaje. Jeli naprawd pojawi si dopiero dzisiaj, to dlaczego? W jaki
sposb? Dlaczego nic nie pamita?
-Dobre pytania. Mam nadziej, e Chejron znajdzie na nie odpowiedzi. Ale na razie
musimy ci gdzie zainstalowa. To co, moemy ju schodzi?
Piper spojrzaa na dziwn zbieranin domkw w dolinie. Jej nowy dom, rodzina, ktra
prawdopodobnie j rozumie... ale wkrtce stanie si jeszcze jedn grup ludzi, ktrym ona
sprawi zawd, a ta dolina jeszcze jednym miejscem, z ktrego j wyrzuc. Zdradzisz ich dla
nas", powiedzia gos. Albo stracisz wszystko". Nie miaa wyboru.
-Tak - skamaa. - Moemy.
Na centralnym trawniku grupa obozowiczw graa w koszykwk. Wrzuty byy
zupenie niewiarygodne. adna pika nie odbia si od kosza. Raz po raz zdobywano po trzy
punkty jednym wrzutem.
-Domek Apollina - powiedziaa Annabeth. - Banda pozerw uwielbiajcych strzelanie.

Z uku, do kosza.
Przeszy koo krgu na ognisko, gdzie dwch modziecw walczyo na miecze.
- Prawdziwe ostre klingi? - zdziwia si Piper. - A jak trafi w siebie?
- Trafna uwaga. Och, przepraszam. Nie najlepszy kalambur. O, tu jest mj domek.
Szstka.
Annabeth wskazaa gow szary pawilonik z sow wyrzebion nad drzwiami. Przez
otwarte drzwi Piper dostrzega pki z ksikami, oszklone szafki z broni i interaktywny
ekran, podobny do tych, ktre mieli w klasach. Dwie dziewczyny wykrelay na nim map
wygldajc na plan bitwy.
-Skoro ju mwimy o klingach - powiedziaa Annabeth - to co ci poka.
Poprowadzia Piper z boku domku, do metalowej szopy, ktra wygldaa jak skadzik na
narzdzia. Otworzya j, ale w rodku nie byo narzdzi ogrodniczych, chyba e chciaoby si
wypowiedzie wojn grzdce pomidorw. Szopa bya pena najrniejszych rodzajw broni od mieczy i wczni po maczugi podobne do tej, ktr sia postrach trener Hedge.
-Kady heros musi mie jak bro. Najlepsze klingi wykuwa Hefajstos, ale my tutaj te
mamy niezy wybr. Atena przywizuje wielk wag do taktyki walki... Trzeba dobrze
dopasowa bro do danej osoby. Zaraz zobaczymy...
Piper nie bya entuzjastk narzdzi sucych do zabijania, ale wiedziaa, e Annabeth
chce jej dogodzi. Wrczya jej masywny miecz, ktry Piper z trudem uniosa.
-Nie - powiedziay jednoczenie.
Annabeth pogrzebaa w stosie broni i wycigna co innego.
- Pistolet?
-Mossberg 500. - Annabeth zrcznie odcigna i pucia zamek. - Nie bj si. Nie
zranisz tym czowieka. Jest przerobiony tak, e wystrzela niebiaski spi, wic zabija tylko
potwory.
-Mmm... To chyba nie w moim stylu.
-Chyba tak... - zgodzia si crka Ateny. - Za bardzo szpanerskie.
Odoya pistolet i zacza grzeba w stosie kusz, gdy w kcie szopy co przykuo
uwag Piper.
- Co to jest? zapytaa. - N?
Annabeth wycigna sztylet spod stosu broni i zdmuchna z niego kurz. Wyglda,
jakby go nie uywano od wiekw.
-No, nie wiem - powiedziaa. - Naprawd tego chcesz? Miecze s lepsze.
-Ty te uywasz noa. - Piper wskazaa na bro, ktr Annabeth miaa przytroczon do

pasa.
- Tak, ale... - Wzruszya ramionami. - No dobrze, obejrzyj go sobie, jak chcesz.
Pochwa bya z podniszczonej czarnej skry z okuciami z brzu. Nic specjalnego ani
efekciarskiego. Gadka drewniana rczka idealnie leaa w doni Piper. Kiedy dziewczyna
wysuna sztylet z pochwy, wyonio si trjktne spiowe ostrze, dugie na jakie pitnacie
centymetrw, ktre byszczao, jakby je wypolerowano wczoraj. Brzegi klingi byy ostre jak
brzytwa. Piper zdumiao wasne odbicie w klindze. Wygldaa dojrzalej, powaniej, na jej
twarzy nie malowa si lk, ktry przecie czua.
-Pasuje do ciebie - stwierdzia Annabeth. - Ten rodzaj ostrza nazywaj parazonium. To
bro gwnie ceremonialna, noszona przez greckich oficerw wyszej rangi. Wskazuje, e jej
waciciel jest osob majc wadz i bogactwo, ale w walce te jest skuteczna.
- Podoba mi si. Dlaczego od razu nie powiedziaa, e do mnie pasuje?
Annabeth westchna.
- Ten sztylet ma dug histori. Wikszo ludzi baaby si go mie. Jego pierwsza
wacicielka... No wiesz, le skoczya. Miaa na imi Helena.
Piper zmarszczya czoo.
-Zaraz... masz na myli t Helen? Helen z Troi?
Annabeth pokiwaa gow.
Piper nagle poczua si tak, jakby trzymaa sztylet rk w chirurgicznej rkawiczce.
-I ten sztylet ley sobie ot tak w twojej szopie?
-Mamy tu wszdzie przedmioty nalece kiedy do staroytnych Grekw. To nie
muzeum. Bro jest po to, eby jej uywa. Jestemy pbogami, to jest nasze dziedzictwo.
Ten sztylet by prezentem lubnym od Menelaosa, pierwszego ma Heleny,Nazwaa go
Katoptris.
-To znaczy?
-Zwierciado. Pewnie dlatego, e suy jej tylko do tego, by moga si w nim
przeglda. Chyba nigdy nie uyto go w walce.
Piper znowu przyjrzaa si klindze. Przez chwil spojrzao na ni jej wasne odbicie, ale
potem obraz si zmieni. Zobaczya pomienie i jak groteskow twarz, jakby wyrzebion w
skale. Usyszaa taki sam miech jak w swoim nie. Ujrzaa swojego ojca w acuchach,
przykutego do pala przed stosem buchajcym ogniem. Sztylet wypad jej z rki.
-Piper?! - krzykna Annabeth. - Lekarza! Potrzebna mi pomoc! - zawoaa w stron
apolliskich chopcw grajcych w pik.
- Nie, nie, ju... ju w porzdku wyjkaa Piper.

- Na pewno?
- Tak. Tylko... - Pomylaa, e musi nad sob bardziej panowa. Drc rk podniosa
sztylet. - To wszystko po prostu mnie przytoczyo. Tyle si dzi wydarzyo. Ale...
chciaabym zatrzyma ten sztylet, jeli nie masz nic przeciwko temu.
Annabeth zawahaa si, a potem pomachaa rk chopcom na boisku, dajc im zna, e
ju nie potrzebuje pomocy.
-No dobrze, jeli naprawd tego chcesz. Strasznie zblada. Mylaam, e dostaa
jakiego ataku czy co.
-Nic mi nie jest zapewnia j Piper, cho serce wci walio jej w piersiach. - Macie
tu... ee... telefon? Mog zadzwoni do ojca?
Spojrzenie szarych oczu Annabeth byo zimne i ostre, prawie tak jak klinga sztyletu.
Wydawao si, e rozwaa tysice moliwoci, starajc si przenikn myli Piper.
-Nie pozwalaj nam korzysta z telefonu - powiedziaa w kocu. - Uycie komrki to
wysanie sygnau, po ktrym potwory mog nas zlokalizowa. Ale... mam komrk. - Wyja
j z kieszeni. -To troch wbrew przepisom, ale... to bdzie nasz sekret...
Piper wzia aparat z wdzicznoci, starajc si powstrzyma drenie rk. Odesza
kilka krokw od Annabeth i odwrcia si w stron trawiastego placu. Zadzwonia na
prywatny numer ojca, cho wiedziaa, co bdzie. Poczta gosowa. Prbowaa si z nim
poczy od trzech dni, od tego snu. W Szkole Dziczy pozwalano im na jeden telefon
dziennie, ale cho dzwonia co wieczr, zawsze odzywaa si tylko poczta gosowa.
Z pewnym oporem wystukaa inny numer. Osobista asystentka ojca odezwaa si natychmiast.
- Biuro pana McLeana.
-Jane - powiedziaa przez zby Piper - gdzie jest mj tata?
Jane milczaa przez chwil, jakby si zastanawiaa, czy nie przerwa poczenia.
- Piper, chyba nie powinna dzwoni ze szkoy.
- Moe nie jestem w szkole. Moe uciekam i zamieszkaam wrd lenych zwierzt.
- Mmm - mrukna Jane. - Dobrze, powiem mu, e dzwonia.
- Gdzie on jest?
- Nie ma go tu.
-I nie wiesz, dokd si uda, tak? - Piper zniya gos, majc nadziej, e Annabeth jest
na tyle wyrozumiaa, e nie podsuchuje. -Jane, kiedy zadzwonisz na policj? On moe mie
kopoty.
- Piper, nie chcemy z tego robi medialnego cyrku. Jestem pewna, e nic mu nie jest.
Od czasu do czasu gdzie znika. I zawsze wraca.

- A wic to prawda. Nie wiesz...


- Musz koczy - warkna Jane. - Baw si dobrze w szkole.
I rozczya si. Piper zakla pod nosem. Wrcia do Annabeth i oddaa jej komrk.
- Bez powodzenia? - zapytaa Annabeth.
Piper nie odpowiedziaa. Czua, e zaraz si rozpacze.
Annabeth zerkna na wywietlacz telefonu i zawahaa si.
- Masz na nazwisko McLean? Przepraszam, to nie moja sprawa. Ale to mi brzmi
znajomo.
-Pospolite nazwisko.
-Taak... Chyba tak. Co robi twj ojciec?
-Skoczy akademi sztuki - odpowiedziaa automatycznie Piper. -Jest Czirokezem.
Indiaskim artyst.
Jej standardowa odpowied. Nie kamstwo i nie caa prawda. Po usyszeniu tego
wikszo ludzi wyobraaa sobie, e jej ojciec sprzedaje przy drodze indiaskie pamitki w
jakim rezerwacie. Piropusze Siedzcego Byka, naszyjniki z muszelek, zeszyty z Wielkim
Wodzem...
-Och. - Annabeth nie wygldaa na przekonan, ale wsuna komrk do kieszeni. Dobrze si czujesz? Moemy i dalej?
Piper przymocowaa sztylet do pasa, obiecujc sobie w duchu, e kiedy ju bdzie sama,
dokadnie go obejrzy.
-Oczywicie - powiedziaa. - Chc zobaczy wszystko.
Wszystkie domki byy niesamowite, ale Piper przy adnym nie poczua, e jest jej. Nad
jej gow nie pojawi si aden znak-aden kangur, nic.
semka bya caa ze srebra i janiaa jak ksiyc w peni.
- Artemida?
- Znasz greck mitologi - zauwaya Annabeth.
- Co tam przeczytaam w zeszym roku, kiedy tata pracowa nad pewnym projektem.
- Mylaam, e jest indiaskim artyst.
Piper zakla w duchu.
- No tak. Ale... no wiesz, nie tylko tym si zajmuje.
Pomylaa, e daa plam. McLean, mitologia grecka. Na szczcie Annabeth chyba to
kupia.
-W kadym razie - cigna Annabeth - Artemida jest bogini ksiyca i oww. Ale nie
adnego obozowicza. Jest wieczn dziewic, wic nie moe mie dzieci.

-Och.
Piper doznaa zawodu. Zawsze lubia opowieci o Artemidzie i uznaa, e chtnie
byaby jej crk.
- Ale s owczynie Artemidy - dodaa Annabeth. - Czasami nas odwiedzaj. Nie s jej
dziemi, tylko towarzyszkami... No wiesz, to taka banda niemiertelnych nastolatek, ktre
razem szukaj przygd i tropi potwory.
Piper oywia si.
- Brzmi niele. I s niemiertelne?
- Tak, chyba e polegn w walce albo zami lub czystoci. Nie powiedziaam ci, e
musz unika chopcw? adnych randek, nigdy. Na ca wieczno.
-Och. To nie dla mnie.
Annabeth rozemiaa si. Przez chwil sprawiaa wraenie prawie szczliwej i Piper
pomylaa, e dobrze by byo mie tak przyjacik... Ale nie teraz. Zapomnij o tym" skarcia si. - Nie bdziesz tu zawiera adnych przyjani. W kocu si dowiedz".
Doszy do nastpnego domku, Dziewitki, wygldajcego jak domek Barbie, z koronkowymi
firankami, rowymi drzwiami i doniczkami godzikw w oknach. Weszy do rodka i Piper
wcigna w nozdrza duszcy zapach perfum.
- O kurcz, to tutaj trafiaj na staro supermodelki?
Annabeth umiechna si znaczco.
- Domek Afrodyty. Bogini mioci. Drew jest tutaj grupow.
- Mog sobie wyobrazi mrukna Piper.
- Nie s takie ze. Ostatnia bya super.
- Co si z ni stao?
Annabeth spochmurniaa.
- Idziemy dalej.
Zaglday do innych domkw, ale Piper ogarniao coraz wiksze zniechcenie.
Zastanawiaa si, czy mogaby by crk De-meter, bogini rolnictwa. No nie, przecie
usychaa kada rolina, ktr prbowaa hodowa. Atena jest super. A moe Hekate, bogini
magii? Ale jakie to ma znaczenie? Nawet tutaj, gdzie kady odnajdowa w kocu swojego
rodzica, wiedziaa, e i tak skoczy jako niechciane dziecko. Nie wyczekiwaa niecierpliwie
na wieczorne ognisko.
- Zaczlimy od dwunastu bogw olimpijskich - powiedziaa Annabeth. - Bogowie po
lewej stronie, boginie po prawej. A potem, w zeszym roku, dodalimy ca grup domkw
dla innych bogw, tych, ktrzy nie maj tronw na Olimpie. Hekate, Hades, Iris...

- Czyje s te dwa wielkie, na samym kocu?


Annabeth zmarszczya brwi.
- Zeusa i Hery. Krla i krlowej bogw.
Piper ruszya w tamt stron, a Annabeth posza za ni, cho bez entuzjazmu. Dom
Zeusa przypomina bank. By z biaego marmuru, z wysokimi kolumnami na froncie i
drzwiami z polerowanego brzu, ozdobionymi byskawicami.
Dom Hery by mniejszy, ale w tym samym stylu, tyle e na drzwiach byy wyrzebione
pawie pira mienice si wszystkimi kolorami.
W przeciwiestwie do reszty domkw, zwykle otwartych i penych ludzi, te dwa byy
ciche i pozamykane.
- S puste? - zapytaa Piper.
Annabeth kiwna gow.
-Zeus przez dugi czas nie mia dzieci. No,prawie nie mia. Zeus, Posejdon i Hades,
bracia najstarsi pord bogw, zwani s Wielk Trjc. Ich dzieci maj wielk moc, s
naprawd grone. Przez ostatnie siedemdziesit lat wszyscy trzej starali si nie mie dzieci.
- Starali si ich nie mie?
-Czasami... mm... oszukiwali. Miaam przyjacik, Thali Grace, ktra bya crk
Zeusa. Porzucia obz i staa si jedn z owczy Artemidy. Mj chopak, Percy, jest synem
Posejdona. I jest taki jeden, ktry od czasu do czasu si pojawia, Nico, syn Hadesa. Poza nimi
nie ma innych pbogw, dzieci Wielkiej Trjcy. W kadym razie tylko ich znamy.
- A Hera? - Piper spojrzaa na ozdobione pawimi pirami drzwi. Ten domek intrygowa
j, chocia nie wiedziaa dlaczego.
- Bogini maestwa. Annabeth wycedzia to, jakby staraa si nie zakl. Ma
dzieci tylko z Zeusem. No wic... tak, nie ma tu adnych pbogw. To tylko honorowy
domek.
- Nie lubisz jej - powiedziaa Piper.
- Znamy si od dawna. Mylaam, e zawarymy ju pokj, ale kiedy znikn Percy...
zesaa na mnie t dziwn wizj...
- W ktrej kazaa ci zabra nas ze Szkoy Dziczy dopowiedziaa Piper. - A ty
mylaa, e bdzie z nami Percy.
- Chyba bdzie lepiej, jak nie bd o tym mwi. O Herze nie potrafi teraz powiedzie
nic dobrego.
Piper spojrzaa na prg drzwi.
- To kto tutaj wchodzi?

- Nikt. Jak mwiam, to tylko honorowy domek. Nikt tu nie wchodzi.


- Kto wchodzi. - Piper wskazaa na lad stopy odcinity na zakurzonym progu.
Instynktownie pchna drzwi, ktre otworzyy si z atwoci.
Annabeth cofna si.
- Suchaj, Piper, chyba nie powinnymy...
- Podobno mamy by gotowi na rne niebezpieczestwa, tak?
I wesza do rodka.
Domek Hery nie by miejscem, w ktrym Piper chciaaby zamieszka. Byo tam zimno
jak w lodwce, a porodku, w krgu biaych kolumn, stal wysoki na trzy metry posg
siedzcej na tronie bogini w powczystej zotej szacie. Piper sdzia, e wszystkie greckie
posgi s biae i ich oczy nie maj tczwek ani renic, a ten by jaskrawo pomalowany, a
pomijajc wielko, Hera wygldaa jak ywa. Jej przenikliwe spojrzenie zdawao si ledzi
Piper.
U stp bogini pon ogie w koszyku z brzu. Piper zastanawiaa si, kto go podsyca,
skoro domek jest zawsze pusty. Na ramieniu Hery siedzia kamienny sok, a w rku trzymaa
bero zwieczone kwiatem lotosu. Czarne wosy miaa zaplecione w warkocze. Na jej twarzy
goci umiech, ale spojrzenie byo zimne i wyrachowane, jakby mwia: Matka zawsze wie
lepiej. Nie sprzeciwiaj mi si, bo ci zmiad".
By tam tylko ten posg - adnych mebli, adnych okien, adnej azienki, nic, co
mogoby suy czowiekowi. Hera bya bogini ogniska domowego i maestwa, ale jej
dom przypomina raczej grobowiec. Nie, to nie moe by moja matka" - pomylaa Piper.
Tego akurat bya pewna. Nie przycigno jej tu adne dobre przeczucie - wesza do rodka,
poniewa tutaj poczua jeszcze wikszy lk. Jej sen - to straszne ultimatum, ktre jej
postawiono - mia co wsplnego z tym domkiem.
Zamara bez ruchu. Nie byy same. Za posgiem, przy maym otarzu, staa jaka posta
w czarnym welonie. Wida byo tylko jej rce uniesione w gr. Wygldaa, jakby si modlia
albo rzucaa jakie zaklcie.
- Rachel? - Annabeth wstrzymaa oddech.
Dziewczyna odwrcia si. Odrzucia welon, odsaniajc kdzierzawe rude wosy i
piegowat twarz, ktra w ogle nie pasowaa do tego wntrza i do tej czarnej zasony.
Wygldaa na zwyk siedemnastolatk w zielonej bluzie i poszarpanych dinsach pokrytych
gryzmoami zrobionymi flamastrem. Nie miaa butw, cho posadzka bya zimna jak ld.
- Hej! - Podbiega do Annabeth i ucisna j. - Wybacz mi! Przybyam tak szybko, jak
zdoaam.

Przez kilka minut rozmawiay o chopaku Annabeth, o tym, e nie ma o nim adnych
nowych wieci i tak dalej, a w kocu Annabeth przypomniaa sobie o Piper, stojcej obok i
nie bardzo wiedzcej, co ze sob zrobi.
- Wybacz. Rachel, to jest Piper, z tej grupy herosw, ktrych dzisiaj uratowalimy.
Piper, to jest Rachel Elizabeth Dare, nasza wyrocznia.
- Twoja przyjacika mieszkajca w jaskini - zgada Piper.
Rachel wyszczerzya zby.
- Zgadza si.
- A wic jeste wyroczni? Potrafisz przepowiada przyszo?
- To raczej przyszo przemawia przeze mnie od czasu do czasu. Ja tylko wypowiadam
przepowiednie. Duch wyroczni uywa nagle moich ust i wygasza wane rzeczy, ktrych nikt
nie jest w stanie zrozumie. Ale... tak, przepowiednie mwi o przyszoci.
- Och. - Piper przestpia z nogi na nog. - Niesamowite.
Rachel rozemiaa si.
- Nie martw si. Kadego to troch przeraa. Nawet mnie. Ale zwykle jestem
nieszkodliwa.
-Jeste pbogini?
- Co ty. Zwyk miertelniczk.
- No to co ty tutaj... - Piper machna szeroko rk.
Rachel spowaniaa. Zerkna na Annabeth, potem znowu spojrzaa na Piper.
- Miaam tylko jakie przeczucie. Co o tym domku i o znikniciu Percyego. Domek i
Percy maj co ze sob wsplnego. Nauczyam si wierzy swoim przeczuciom, zwaszcza w
ostatnim miesicu, od kiedy bogowie zamilkli.
- Zamilkli?
Rachel spojrzaa na Annabeth, marszczc brwi.
- Nie powiedziaa jej jeszcze?
- Wanie miaam powiedzie - odrzeka Annabeth. - Piper, przez ostatni miesic...
Wiesz, bogowie zwykle nie mwi wiele do swoich dzieci, ale od czasu do czasu si
odzywaj. Niektrzy z nas nawet odwiedzaj Olimp. Ja spdziam praktycznie cay semestr w
Empire State Building.
- Sucham?!
- Tam jest w naszych czasach wejcie na gr Olimp.
- Aha. W sumie, dlaczego nie.
- Annabeth pracowaa nad remontem Olimpu po ostatniej wojnie tytanw - wyjania

Rachel. - Jest wspaniaym architektem wntrz. eby zobaczya ten bar saatkowy...
- No wic - cigna Annabeth - miesic temu Olimp zamilk. Wejcie jest zamknite,
nikt nie moe si tam dosta. Nikt nie wie dlaczego. Jakby bogowie si od nas odseparowali.
Nawet moja mama nie odpowiada na moje modlitwy. I odwoano dyrektora naszego obozu,
Dionizosa.
- Dyrektor waszego obozu by bogiem... wina?
- Tak, to...
- Duga opowie - zgada Piper. - Dobra. Mw dalej.
- No wic tak to jest. Pbogowie nadal s uznawani, ale poza tym cisza. adnych
wiadomoci. adnych odwiedzin. adnego znaku, e bogowie w ogle nas sysz. Jakby co
si stao... Co naprawd zego. A potem znikn Percy.
- A u nas, podczas szkolnej wycieczki, pojawi si Jason - dodaa Piper. - Ktry ma
zanik pamici.
- Kto to jest Jason? - zapytaa Rachel.
- Mj... Piper ugryza si w jzyk, zanim powiedziaa chopak", ale poczua bolesne
ukucie w piersiach. - Mj przyjaciel. Annabeth, mwia, e Hera zesaa ci jaki sen.
- Tak. Pierwszy od miesica sygna od ktrego z bogw, i to od Hery, bogini najmniej
skonnej do pomocy, skierowany do mnie, czyli do dziecka, ktre nie cieszy si jej szczegln
sympati. Powiedziaa mi, e dowiem si, co si stao z Percym, jeli znajd si na tarasie
widokowym nad Wielkim Kanionem i poszukam faceta w jednym bucie. No i zobaczyam
tam was, a tym facetem w jednym bucie okaza si Jason. To bez sensu.
- Wydarzyo si co zego zgodzia si Rachel.
Spojrzaa na Piper, ktra poczua przemon ch powiedzenia jej o swoim nie,
wyznania, e wie, co si wydarzyo, przynajmniej po czci. I e to dopiero pocztek zych
wydarze.
- Suchajcie... Ja... chc wam...
I urwaa, bo Rachel nagle caa zesztywniaa. Jej oczy zapony zielonym blaskiem,
chwycia Piper za ramiona.
Piper prbowaa si cofn, ale rce Rachel byy jak stalowe kleszcze.
- Uwolnij mnie - powiedziaa. Ale to nie by gos Rachel. To by gos starszej od niej
kobiety, dochodzcy gdzie z oddali, jakby z wntrza dugiej rury. - Uwolnij mnie, Piper
McLean, bo inaczej pochonie nas ziemia. To musi si sta przed zimowym przesileniem.
Wntrze domku zaczo si obraca. Annabeth usiowaa wyrwa Piper z ucisku rk
Rachel. Daremnie. Okry je zielony dym, a Piper nie wiedziaa ju, czy to jawa, czy sen.

Zdawao jej si, e wielki posg bogini powstaje z tronu i pitrzy si nad ni, przeszywajc j
spojrzeniem. Usta bogini otworzyy si, jej oddech by jak mocne, odurzajce perfumy. I
przemwia tym samym, dudnicym jak echo gosem: Nasi wrogowie powstali. Ten ognisty
jest dopiero pierwszym z nich. Kiedy mu ulegniesz, nadejdzie ich krl, ktry nas wszystkich
skarze. UWOLNIJ MNIE!
Piper poczua, e uginaj si pod ni kolana, i nagle ogarna j ciemno.

Rozdzia V
LEO
Leo by zafascynowany tym, co mu pokazywano, dopki nie dowiedzia si o smoku.
Will Solce, jego przewodnik, ten lalu z ukiem na plecach, okaza si cakiem rwnym
facetem. Wszystko, co mu pokazywa, byo zupenie niesamowite. Jest takie ekstra, e chyba
powinno by nielegalne" - pomyla Leo. Prawdziwe greckie okrty wojenne, z ktrych
podczas wicze mona miota ponce strzay i wybuchajce kartacze? Super! Zajcia z
robt rcznych, podczas ktrych mona tworzy rzeby, uywajc pi acuchowych i
lutownic? Pisz si na to!" - chcia zawoa Leo. Lasy pene gronych potworw, gdzie
nigdy nie powinno si wchodzi samemu? Ale bomba! A przy tym po obozie krci si
mnstwo cakiem niezych lasek... Leo nie mg si do koca poapa w tym caym
galimatiasie pokrewiestw z bogami, ale mia nadziej, e nie jest ich kuzynem. To by
dopiero bya obsuwa! No, ostatecznie mona sprbowa z ktr z tych dziewczyn z jeziora.
Dla nich warto si jeszcze raz podtopi.
Will pokaza mu domki, pawilon jadalny i aren do walki na miecze.
- Dostan miecz? - zapyta Leo.
Will spojrza na niego tak, jakby to pytanie wytrcio go z rwnowagi.
- Chyba bdziesz musia sam go sobie wyku. Jeste w Dziewitce, tak?
- Zgadza si. Kto ni rzdzi? Wulkan?
- Zwykle nie uywamy rzymskich imion bogw. Ich oryginalne imiona s greckie.
Twoim starym jest Hefajstos.
- Festos? - Leo pamita, e kto ju wypowiedzia to imi, ale wci nie by pewny, o
co w tym wszystkim chodzi. - Brzmi jak imi boga meksykaskich kowbojw.
- He-fajstos - poprawi go Will. - Bg kowali i ognia.
To Leo te ju usysza, ale stara si o tym nie myle. Bg ognia... Powanie? Biorc
pod uwag to, co stao si z jego mam, wygldao to na kiepski art.
- A co z tym poncym motem nad moj gow? To dobre czy ze?
Will zastanawia si przez chwil.
- Zostae uznany prawie natychmiast. To zwykle dobry znak.
- Ale ten Tczowy Kucyk, Butch... mwi co o kltwie.
- Och... nie zwracaj na to uwagi. Ostatni grupowy Dziewitki umar, wic...
- Umar? Jak? Nag mierci?

- Twoi wsptowarzysze z Dziewitki wszystko ci opowiedz.


- No wanie, gdzie s kumple z mojej chaty? Czy to nie ich grupowy powinien mnie
oprowadza?
- On... mm... nie moe. Sam zobaczysz, dlaczego.
Will ruszy naprzd, zanim Leo zdy zada mu kolejne pytanie.
- Kltwy, mier - mrukn pod nosem Leo. - Coraz bardziej mnie to wszystko krci.
Byli w poowie gwnego trawnika, kiedy Leo dostrzeg swoj star opiekunk. A ona
na pewno nie bya osob, ktrej mg si spodziewa w obozie pbogw. Stan jak wryty.
-Co jest? - zapyta Will.
- Ciocia Callida. Tak si nazywaa, ale Leo widzia j po raz ostatni, gdy mia pi lat. A
teraz tu staa, w cieniu wielkiego biaego domu na skraju trawiastego placu, i patrzya na
niego. Miaa na sobie swoj czarn, pcienn sukni wdowy, a na gowie czarn chust. Jej
twarz si nie zmienia - szorstka skra, przenikliwe ciemne oczy. Pomarszczone donie
przypominay szpony. Wygldaa na bardzo star, ale tak j wanie zapamita.
- Ta staruszka... Co ona tu robi?
Will spojrza tam, gdzie patrzy Leo.
-Jaka staruszka?
-No ta. Ta w czarnym. Ile staruszek tu widzisz?
Will zmarszczy brwi.
- Myl, Leo, e miae dzi bardzo mczcy dzie. Mga wci moe wyczynia
sztuczki z twoim umysem. Moe pjdziemy teraz prosto do twojego domku, co?
Leo chcia zaprotestowa, ale kiedy ponownie spojrza w stron biaego domu, Cioci
Callidy ju tam nie byo. A by pewny, e jeszcze przed chwil tam staa, jakby to, e
pomyla o swojej matce, cigno Callid z przeszoci. A to nie byo dobre, bo kiedy Ta
Callida prbowaa go zabi.
- artowaem, kole.
Leo wycign z kieszeni gar trybikw i sprynek i zacz si nimi bawi, eby si
uspokoi. Nie moe pozwoli, by wszyscy w tym obozie pomyleli, e mu odbio. W kadym
razie nie bardziej ni w rzeczywistoci.
- No to chodmy do tej Dziewitki - powiedzia. - Mam chtk na jak fajn kltw.
Z zewntrz domek Hefajstosa wyglda jak statek kosmiczny. By cay z metalu, a okna
mia przesonite metalowymi aluzjami. Okrge, grube na par centymetrw drzwi
przypominay wejcie do skarbca w banku. Otwieray si za pomoc mnstwa mosinych
przekadni i hydraulicznych tokw, z ktrych buchaa para.Leo zagwizda.

- Moi kumple chyba lubi fantastyk steampunkow(rodzaj fantastyki naukowej, ktrej


akcja toczy si zwykle w epoce wiktoriaskiej (wieku pary) i wie si z wymylaniem
wynalazkw zmieniajcych bieg historii (przyp. tum.)), co?
Wewntrz nie byo nikogo. W ciany wbudowane byy stalowe koje z panelami
kontrolnymi, migajcymi diodami, jarzcymi si kolorowymi guzikami i skomplikowanymi
systemami dwigni. Leo pomyla, e kady mieszkaniec tego domku ma wasn kombinacj
przyciskw i dwigni, eby rozoy swoje posanie, a za kadym jest pewnie nisza z
magazynkiem, moe te jakie puapki na nieproszonych goci. W kadym razie tak to
wygldao. Z grnego pitra wybiega komin, chocia z zewntrz nic nie wskazywao na to,
e domek jest pitrowy. Krte schodki wiody w d, do jakiej piwnicy. Na cianach wisiay
najrozmaitsze narzdzia oraz bogaty wybr noy, mieczy i innych narzdzi mordu. Na
wielkim warsztacie leao mnstwo czci rnych maszyn -rub, zamkw, muterek,
gwodzi, nitw. Leo mia wielk ochot zgarn je wszystkie do kieszeni kurtki. Uwielbia
takie rzeczy. Tylko e musiaby mie ze sto kurtek, eby to wszystko zmieci...
Poczu si tak, jakby znowu znalaz si na zapleczu sklepu swojej matki. Moe nie z
powodu mieczy i toporw, ale przez te wszystkie narzdzia, stosy opikw, zapach smaru,
metalu i rozgrzanych silnikw. Spodobaoby si jej to miejsce.
Otrzsn si z tych myli. Nie lubi bolesnych wspomnie. Do przodu - to byo jego
haso. Nie przywizywa si do rzeczy. Nie zatrzymywa si duej w jednym miejscu. Tylko
w ten sposb mg wyprzedzi smutek.
Zdj ze ciany dugie narzdzie.
- Motyka? Po co bogu ognia motyka?
- Byby zaskoczony - rozleg si gos z ciemnego kta.
Jedna z koi w rogu pokoju bya zajta. Zasona z ciemnego kamuflau rozsuna si i
Leo zobaczy faceta, ktry jeszcze chwil temu by niewidzialny. Trudno byo o nim wiele
powiedzie, bo cay by w gipsie. Gow mia owinit gaz, z wyjtkiem twarzy, ktra bya
obrzmiaa i posiniaczona. Wyglda jak biay od stp do gw ludzik - znokautowana
maskotka opon Michelin.
- Jestem Jake Mason - powiedzia. - Ucisnbym ci rk, ale...
- Nie ma sprawy. Nie wstawaj.
Chopak wyszczerzy zby i natychmiast si skrzywi, jakby kady ruch sprawia mu
bl. Leo zastanawia si, co mu si stao, ale ba si zapyta.
- Witaj w Dziewitce powiedzia Jake. - Ju prawie od roku nikt nowy tu nie zawita.

Jestem teraz nowym grupowym.


- Teraz? - zapyta Leo.
Will Solce odchrzkn.
- To gdzie s wszyscy, Jake?
- Na dole, w kuni - odrzek Jake tsknym tonem. - Pracuj nad... No wiesz, chodzi o
ten problem.
- Och. - Will szybko zmieni temat: - To co, macie jakie wolne ko dla Leona?
Jake przez chwil mierzy Leona wzrokiem.
- Leo, wierzysz w kltwy? Albo w duchy?
Wanie zobaczyem moj z opiekunk, Ti Callid" - pomyla Leo. - Ju dawno
powinna nie y. I nie ma dnia, ebym nie wspomnia mojej mamy gincej w poarze sklepu.
Wic nie nawijaj mi tu o duchach, mumio".
Ale na gos powiedzia:
- Duchy? - prychn lekcewaco. - Co ty. aden problem. Dzi rano pewien duch
burzy strci mnie do Wielkiego Kanionu, ale... no wiesz, w kocu to nic nadzwyczajnego,
nie?
Jake pokiwa gow.
- To dobrze. Bo dam ci najlepsze ko. Beckendorfa.
- O kurcz, Jake - powiedzia Will. - Jeste pewny?
Jake zawoa:
- Koja 1-A, prosz.
Cay domek zadygota. W pododze otworzya si okrga dziura, jak migawka kamery,
i wyskoczyo z niej spore ko. Brzowa rama miaa w nogach wbudowan konsol do gier,
u wezgowia odtwarzacz stereofoniczny, pod spodem lodwk ze szklanymi drzwiczkami i
rzd paneli kontrolnych po boku.
Leo rzuci si na ko na wznak, podoy rce pod gow i powiedzia:
- Moe by.
- Zjeda do prywatnego pomieszczenia na dole - wyjani mu Jake.
- Och, ekstra. Siemanko. Spadam do Jaskini Leona. Ktry guzik?
- Zaraz, zaraz - powiedzia Will Solce. - To wy, chopaki, macie w piwnicy prywatne
pokoje?
Jake pewnie by si umiechn, gdyby nie by tak obolay.
- Mamy tu mnstwo sekretw, Will. Wy, faceci od Apollina, nie macie pojcia, co jest
naprawd fajne. Od prawie stu lat rozkopujemy system tuneli pod Dziewitk i jeszcze nie

doszlimy do koca. Leo, jeli nie masz nic przeciwko spaniu w ku umar-laka, naley do
ciebie.
Nagle Leo straci ochot na leenie brzuchem do gry. Usiad, uwaajc, by nie dotkn
adnego guzika.
- Ten grupowy, ktry umar... to byo jego ko?
- Zgadza si - odrzek Jake. - Charles Beckendorf.
Leo wyobrazi sobie ostrza piy przechodzce przez materac albo granat wszyty w
poduszk.
- Ale on nie umar w tym ku, co?
- Nie. Zgin podczas wojny tytanw. Zeszego lata.
- W wojnie tytanowej - powtrzy Leo ktra nie miaa nic wsplnego z tym bardzo
dobrym kiem?
- W wojnie tytanw - poprawi go Will, jakby uzna go za kretyna. - Olbrzymich,
potnych facetw, ktrzy panowali nad wiatem przed bogami. Zeszego lata prbowali tu
wrci. Ich przywdca, Kronos, zbudowa sobie nowy paac na szczycie gry Tam w
Kalifornii. Ich armia pojawia si w Nowym Jorku i o mao co nie zniszczya Olimpu. Wielu
herosw zgino, prbujc ich powstrzyma.
- Podejrzewam, e nie dali tego w wiadomociach? - zapyta Leo.
Uwaa, e to cakiem normalne w tej sytuacji pytanie, ale Will pokrci gow z
niedowierzaniem.
- Nie syszae o wybuchu wulkanu St. Helens albo o dziwnych burzach przewalajcych
si przez cay kraj, albo o tym budynku w St. Louis, ktry si nagle zawali?
Leo wzruszy ramionami. Zeszego lata uciek z kolejnej rodziny zastpczej. Potem
pewien kurator zapa go w Nowym Meksyku, a sd skaza na pobyt w najbliszym zakadzie
poprawczym - w Szkole Dziczy.
- Chyba byem za bardzo zajty.
- Niewane - powiedzia Jake. - Masz szczcie, e ci to omino. Rzecz w tym, e
Beckendorf by jedn z pierwszych ofiar i od tego czasu...
- Na waszym uroczym domku ciy kltwa, tak? - zgad Leo.
Jake nie odpowiedzia. No, ale w kocu cay by w gipsie. To bya odpowied. Leo
zacz dostrzega rne drobne szczegy, ktrych przedtem nie zauway - na cianie lad po
jakim wybuchu, plama na pododze... po ropie naftowej... albo krwi. W ktach leay
poamane miecze i jakie roztrzaskane maszyny. Kto je tam cisn, moe ze zoci? Co tu
si musiao wydarzy. Co zego.

Jake westchn lekko.


- No dobra, powinienem si przespa. Mam nadziej, e ci si tu spodoba, Leo. Tu
bywao... naprawd fajnie.
Zamkn oczy, a kotara z kamuflau z powrotem sama si zasuna.
- Chod, Leo - powiedzia Will. - Zaprowadz ci do kuni.
Kiedy wychodzili, Leo jeszcze raz spojrza na swoje ko i wyobrazi sobie siedzcego na
nim zmarego grupowego - jeszcze jednego ducha, ktry odtd mia mu towarzyszy.

Rozdzia VI
LEO
-Jak on umar? - zapyta Leo idcego przed nim Willa. - No wiesz, ten Beckendorf.
-Wybuch. Beckendorf i Percy Jackson wysadzili statek wycieczkowy peen potworw.
Beckendorf nie mia szczcia.
Znowu ten Percy Jackson, zaginiony chopak Annabeth. Facet musia bra udzia we
wszystkim, co tu si dziao" - pomyla Leo.
- Wic ten Beckendorf by tutaj bardzo popularny, tak? To znaczy. .. zanim wylecia w
powietrze.
- By naprawd niesamowity. Cay obz ciko znis jego mier. Jake zosta
grupowym w samym rodku wojny. Tak jak ja. Bardzo si stara, ale on nigdy nie chcia by
przywdc. Lubi tylko konstruowa rne rzeczy. A potem, po wojnie, wszystko zaczo si
psu. Wyleciay w powietrze rydwany Dziewitki. Sfiksoway im automaty. Wynalazki
zaczy dziaa wadliwie. To byo jak jaka kltwa i w kocu zaczto tak to nazywa - Kltwa
Dziewitki. A potem Jake mia ten wypadek...
- Ktry mia co wsplnego z jakim problemem, o ktrym wspomnia - dopowiedzia
- Pracuj nad tym. - W gosie Willa brakowao entuzjazmu. -No, jestemy.
Kunia wygldaa tak, jakby lokomotywa parowa rbna w grecki Partenon i wrya si
w jego ruiny. Wok osmalonych cian wyrastay biae marmurowe kolumny. Z kominw
bucha dym ponad dwuspadowym dachem, ktrego wymylny fronton pokryway
paskorzeby przedstawiajce grup bogw i potworw. Budynek sta nad strumieniem,
ktrego prd obraca kilkoma koami poczonymi z caym systemem spiowych przekadni.
Ze rodka dochodzi rumor jakiej maszynerii, guche dudnienie ognia i huk motw
uderzajcych w kowada.
Kiedy weszli do rodka, z tuzin pracujcych tam chopcw i dziewczt zamar bez
ruchu. W ciszy, ktra nagle zapanowaa, sycha byo tylko ryk ognia i klikanie przekadni i
dwigni.
-Jak leci, modzi? - zagadn Will. - To jest wasz nowy brat, Leo... mm, jak masz na
nazwisko?
- Valdez.
Leo rozejrza si. Czy to moliwe, e by z nimi wszystkimi spokrewniony? Pochodzili z
jakich wielkich rodzin, a on zawsze mia tylko matk - zanim umara.

Podchodzili do niego, podawali mu rce i przedstawiali si: Shane, Christopher, Nyssa,


Harley (tak, jak motocykl)... Leo wiedzia, e nigdy tego nie spamita. Za duo imion, za
duo wrae.
Kady by inny. Inny typ twarzy, barwa skry, kolor wosw, wzrost. Nikt by nie
powiedzia: Ej, popatrzcie, to jest ta banda Hefajstosa!". Ale wszyscy mieli mocne, szorstkie
rce pokryte zgrubieniami i poplamione smarem. Nawet ten may Harley, ktry nie mg mie
wicej ni osiem lat, wyglda tak, jakby mg przewalczy sze rund z Chuckiem Norrisem
i nawet si nie spoci.
I od wszystkich bia jaka dziwna, ponura powaga. Wszyscy byli przygarbieni; wida byo, e
ycie ich nie oszczdzao. Niektrzy wygldali, jakby ich naprawd ciko pobito. Leo
doliczy si dwch z rkami na temblaku, jednego o kulach, jednego z przepask na oku,
szeciu z elastycznymi opaskami na kolanach i okciach. Tych z plastrami ju nie liczy.
- No dobra, ludzie! - zawoa. - Syszaem, e w naszym domku czsto s balangi!
Nikt si nie rozemia. Wpatrywali si w niego w milczeniu.
Will Solce poklepa go po ramieniu.
- No, to zostawiam was, ebycie si lepiej poznali. Kto pokae Valdezowi, gdzie
jemy, jak nadejdzie pora?
-Ja - powiedziaa jaka dziewczyna.
Nyssa, przypomnia sobie Leo. Miaa na sobie bojwki, koszulk bez rkaww,
ukazujc jej szerokie bary, i czerwon banda-n wok burzy ciemnych wosw. Gdyby nie
plaster z symbolem umiechnitej buki przyklejony na podbrdku, wygldaaby jak jedna z
tych wojowniczych bohaterek filmw akcji, ktre zrcznie chwytaj pistolet maszynowy i
rozwalaj dziesitki wrogich kosmitw.
- Super - powiedzia. - Zawsze chciaem mie siostr, ktra moe mnie pobi.
Nyssa nie umiechna si.
- Chod, dowcipnisiu. Poka ci wszystko.
Warsztaty nie byy dla Leona nowoci. Wychowa si wrd mechanikw i silnikw.
Matka czsto artowaa, e jego pierwszym smoczkiem by klucz jednoramienny. Ale nawet
on nigdy nie widzia czego takiego jak kunia w Obozie Herosw.
Jeden z chopcw pracowa nad toporem bojowym, co jaki czas wyprbowujc jego ostrze
na betonowej pycie. Topr wbija si w beton jak w ciepy ser, ale chopak wci nie by
zadowolony i nadal go ostrzy.
- Na co sobie szykuje ten topr? - zapyta Nyss Leo. - Na okrt wojenny?
- Nigdy nie wiadomo. Nawet niebiaski spi...

- To ten metal?
Kiwna gow.
- Wydobywaj go na samym Olimpie. Trudno go zdoby. W kadym razie zwyke
potwory unieszkodliwia, ale wiadomo, e te due, o wielkiej mocy, maj bardzo grub skr.
Na przykad drakony...
- Smoki, tak?
- Podobny gatunek. Na lekcjach walki z potworami dowiesz si, czym si rni.
- Lekcje walki z potworami. No jasne, zdobyem ju w tym czarny pas.
Nadal nie zdobya si nawet na saby umiech. Leo mia nadziej, e w kocu jej to
minie. W kocu jego rodzina od strony ojca powinna mie jakie poczucie humoru, nie?
Przeszli obok dwch chopcw pracujcych nad jak nakrcan zabawk z brzu. W
kadym razie tak to wygldao: pitna-stocentymetrowy centaur, p czowiek, p ko,
uzbrojony w miniaturowy uk. Jeden z chopcw pocign go za ogon i centaur oy.
Pogalopowa po stole, wrzeszczc: Gi, komarze! Gi, komarze!" i szyjc z uku we
wszystko wokoo.
Co takiego najwyraniej ju si wydarzyo, bo wszyscy padli na podog. Wszyscy prcz Leona. Sze strza wielkoci igie wbio mu si w koszulk, zanim ktry z chopcw
chwyci za motek i roztrzaska centaura na kawaki.
- Ta gupia kltwa! - Pomacha motkiem ku niebu. - To mia by zabjca owadw! Za
duo wymagam?
- Nieze jaja - mrukn Leo.
Nyssa powycigaa mu igy z koszulki.
- Och, nic ci si nie stao. Chodmy std, zanim go naprawi.
Ruszyli dalej. Leo rozciera sobie pier.
- Czsto co takiego si zdarza?
- Ostatnio nic nam nie wychodzi.
- Przez t kltw?
Nyssa zmarszczya czoo.
- Ja tam nie wierz w adne kltwy. Ale co nie gra. I jeli nie rozwiemy tego
problemu ze smokiem, bdzie jeszcze gorzej.
- Problemu ze smokiem? - Leo mia nadziej, e dziewczyna mwi o jakim
miniaturowym smoku, moe takim, ktry umierca karaluchy, ale co mu mwio, e si
myli.
Nyssa zaprowadzia go do wielkiej mapy ciennej, ktr studiowao par dziewczyn.

By to plan caego obozu - pkolisty teren sigajcy do zatoki Long Island na pnocy, z
lasami na zachodzie, domkami na wschodzie i pasmem wzgrz na poudniu.
- To musi by gdzie na tych wzgrzach - powiedziaa jedna z dziewczyn.
- Szukaymy na wzgrzach - powiedziaa druga. - Lasy s lepsz kryjwk.
- Ale zastawilimy ju puapki...
- Chwileczk - odezwa si Leo. - Zgubilicie smoka? Prawdziwego,penowymiarowego
smoka?
- To spiowy smok - wyjania mu Nyssa. - Ale tak, to automaton wielkoci naturalnej.
Dziewitka zbudowaa go wiele lat temu. Potem zagin gdzie w tych lasach, no i
Beckendorf go odnalaz i odbudowa, bo smok by w kawakach. Ma chroni obz, ale jest...
mm... troch nieprzewidywalny.
- Nieprzewidywalny - powtrzy Leo.
- Fiksuje, rozwala domki, podpala ludzi, prbuje pore satyrw.
- Rzeczywicie jest nieprzewidywalny.
Nyssa pokiwaa gow.
- Tylko Beckendorf potrafi nad nim zapanowa. A potem umar i smok cakiem si
znarowi. W kocu wpad w sza i uciek. Pojawia si od czasu do czasu, rozwala co i znowu
znika. Wszyscy chc go odnale i zniszczy...
- Zniszczy? Macie naturalnych rozmiarw spiowego smoka i chcecie go zniszczy?
- Zionie ogniem. Jest naprawd grony i nie ma nad nim adnej kontroli.
- Ale to smok! Kurcz, to niesamowite! Nie prbowalicie z nim porozmawia, jako go
opanowa?
- Prbowalimy. Jake Mason prbowa. Sam widziae, czym to si skoczyo.
Leo pomyla o Jake'u, caym w gipsie, lecym samotnie w koi.
- No tak, ale...
- Nie ma innej opcji. - Nyssa zwrcia si do dziewczyn przy mapie. - Sprbujmy
zastawi wicej puapek w lasach... o, tutaj, tutaj i tutaj. Z gstszym olejem silnikowym, moe
z trzydziestk.
- Smok pije olej silnikowy? - zapyta Leo.
- Ano tak. - Nyssa westchna. - Lubi, jak do oleju doda si troch tabasco'. Pije to
przed snem. Jak si zapie w puapk, potraktujemy go kwasem w spreju... powinien przere
mu skr. Potem wemiemy noyce do cicia metalu... i po sprawie.
Wszyscy wygldali na przygnbionych. Leo zrozumia, e i oni wcale nie pragn mierci
smoka.

- Suchajcie - powiedzia - musi by jaki inny sposb.


Nyssa spojrzaa na niego powtpiewajco, ale kilku kowali porzucio prac i podeszo
bliej.
- Na przykad? - zapyta jeden. - On zionie ogniem. Nie mona si nawet do niego
zbliy.
Ogie" - pomyla Leo. Och, o ogniu mgby im wiele powiedzie... Ale musia by
ostrony, nawet jeli byli jego brami i siostrami. A zwaszcza jeli mia pord nich y.
- No wic... - zawaha si. - Hefajstos jest bogiem ognia, tak? I co, adne z was nie jest
odporne na ogie?
Nikt nie zareagowa, jakby powiedzia co gupiego, wic poczu ulg, ale Nyssa ponuro
pokrcia gow.
- Leo, to jest zdolno cyklopw. My, pbogowie, dzieci Hefajstosa. .. my mamy tylko
zrczne rce. Budujemy, konstruujemy, wykuwamy co... To jest nasza specjalno.
Ramiona mu opady.
-Aha.
-No, ale... dawno temu... odezwa si stojcy nieco dalej chopak.
- Tak, wiem - przerwaa mu Nyssa. - Dawno temu niektre dzieci Hefajstosa miay
wadz nad ogniem. Ale zdarzao si to bardzo, bardzo rzadko. I zawsze byo niebezpieczne.
Od wiekw nikt taki si nie urodzi. Ostatni... - Spojrzaa na jedn z dziewczyn, jakby szukaa
pomocy.
- Tysic szeset szedziesit sze - wyrecytowaa dziewczyna. Facet nazywa si
Thomas Farynor. Spowodowa wielki poar Londynu, ktry zniszczy wikszo miasta.
- No wanie. Kiedy rodzi si takie dziecko Hefajstosa, zwykle zapowiada to jak
katastrof. A my nie chcemy tu ju adnych katastrof.
Leo stara si zachowa kamienn twarz, co nie byo jego najsilniejsz stron.
- Chyba was rozumiem. A to pech! Bo gdyby si byo odpornym na ogie, mona by
podej blisko do smoka.
-I zosta rozszarpanym jego pazurami i kami - powiedziaa Nyssa. - Albo
zmiadonym jego stopami. Nie, musimy go zniszczy. Uwierz mi, gdyby kto zdoa
wymyli co innego...
Nie skoczya, ale Leo wreszcie zrozumia. To byo to wyzwanie stojce przed
mieszkacami Dziewitki. Gdyby zdoali zrobi co, czego tylko Beckendorf potrafi
dokona, gdyby odzyskali kontrol nad smokiem, to moe kltwa straciaby moc. Ale utknli
w martwym punkcie. Kady, kto wpadby na jaki dobry, skuteczny pomys, zostaby

bohaterem.
Z oddali napyn dwik konchy. Wszyscy porzucili swoje narzdzia i projekty. Leo
nie zdawa sobie dotd sprawy, e jest ju tak pno, ale gdy spojrza za okno, zobaczy, e
soce zachodzi. Mia ADHD i czasami mu si to zdarzao. Kiedy lekcja go nudzia, zdawao
mu si, e trwa nie pidziesit minut, ale sze godzin. Kiedy co go zainteresowao, na
przykad obchd obozu pbogw, godziny mijay niepostrzeenie i bum - dzie ju si
koczy.
- Kolacja - powiedziaa Nyssa. - Leo, idziemy.
- Do tego pawilonu na grze, tak?
Kiwna gow.
- Suchaj, id sama. Czyja... mog tu przez chwil zosta?
Nyssa zawahaa si, ale po chwili twarz jej zagodniaa.
- No pewnie. Wiem, musisz to wszystko przetrawi. Pamitam swj pierwszy dzie.
Przyjd, jak bdziesz gotw. Tylko niczego nie dotykaj. Tutaj prawie kady projekt moe ci
zabi, jeli nie bdziesz ostrony.
- Niczego nie dotkn - obieca Leo.
Jego krewniacy powychodzili z kuni i wkrtce zosta sam. Sapay miechy, dudniy koa
wodne, mae maszyny klikay i terkotay.
Spojrza na map, z zaznaczonymi na niej miejscami, w ktrych mieli zastawi nowe
puapki na smoka. To nie tak. Po prostu nie tak. To si bardzo rzadko zdarza" - pomyla.
I zawsze jest niebezpieczne".
Wycign do i przyjrza si swoim palcom. Byy dugie i cienkie, nie zgrubiae i
szorstkie jak innych dzieci Hefajstosa. Nigdy nie by najwikszym i najsilniejszym chopcem.
To, e udawao mu si jako przetrwa - wrd swoich brutalnych rwienikw, w rnych
szkoach, w rnych rodzinach zastpczych - zawdzicza tylko swojemu sprytowi. By
zwykle klasowym artownisiem, nadwornym baznem, bo wczenie odkry, e jeli si potrafi
wszystkich rozbawi i udawa twardziela, zwykle uniknie si
pobicia. Bd ci tolerowa nawet najwiksze bandziory, pozwol ci doczy do grupy, bo
lubi mie takiego, co ich rozmiesza. No i poczucie humoru jest dobrym sposobem na
ukrywanie blu. A jeli okae si nieskuteczne, zawsze jest Plan B. Da nog. Wci
zwiewa.
By jeszcze Plan C, ale obieca sobie, e nigdy wicej z niego nie skorzysta.
A teraz poczu przemon ch, aby jednak sprbowa - zrobi co, czego nie robi od tego
wypadku, od mierci matki.

Wyprostowa palce i poczu w nich mrowienie, jakby si budziy do ycia szpilki i


igy. A potem wystrzeliy z nich pomienie. Jzyki ognia zataczyy na jego doni.

Rozdzia VII
JASON
Grdy tylko ujrza ten budynek, poczu, e znalaz si w miertelnym niebezpieczestwie.
- No to jestemy! - zaszczebiotaa Drew. - Wielki Dom, siedziba kierownictwa obozu.
Budynek nie wyglda gronie: by to zwyky trzypitrowy dom wiejski w kolorze
pastelowego bkitu, z biaym wykoczeniem. Na otaczajcym go ganku stay fotele
wypoczynkowe, stolik do kart i pusty fotel na kkach. Obracajce si na wietrze dugie
dzwonki w ksztacie nimf zamieniay si co chwila w drzewa. atwo byo sobie wyobrazi
jak starsz par przyjedajc tu latem na wakacje, siedzc na ganku, sczc kompot z
suszonych liwek i kontemplujc zachd soca. A jednak okna zdaway si ypa gniewnie
na Jasona. Szeroko otwarte podwjne drzwi sprawiay wraenie, jakby byy gotowe go
pokn. Najwyszy portal by zwieczony wiatrowskazem w ksztacie ora z brzu, ktry
teraz wskazywa prosto na niego, jakby chcia powiedzie: Odwr si i odejd!"
Kady misie w ciele Jasona mwi mu, e znajduje si na nieprzyjacielskim terytorium.
- Nie powinienem tu by.
Drew wsuna mu rk pod rami.
- Och, daj spokj. Doskonale tu pasujesz, skarbie. Wierz mi, widziaam ju wielu
herosw.
Drew pachniaa jak Boe Narodzenie - dziwna kombinacja wierku i gaki
muszkatoowej. Jason zastanawia si, czy ona zawsze tak pachnie, czy te jest to jaki
specjalny, witeczny rodzaj perfum. Rowy cie, ktrym pomalowaa powieki,
wyprowadza go z rwnowagi. Kiedy tylko mrugna, czu, e nie moe oderwa od niej
wzroku. Moe o to wanie chodzio, eby zwrci uwag na jej orzechowe oczy. Bya adna.
To byo bezdyskusyjne. A jednak sprawiaa, e czu si przy niej nieswojo.
Najagodniej jak potrafi, wysun rk spod jej rki.
- Suchaj, bardzo ci jestem wdziczny...
- Chodzi o t dziewczyn? - Drew nadsaa si. - Och, bagam ci, tylko mi nie mw, e
chodzisz z t Krlow mietnisk.
- Mwisz o Piper? Hm...
Nie bardzo wiedzia, co odpowiedzie. By pewny, e zobaczy Piper dopiero dzisiaj, ale
rodzio to w nim dziwne poczucie winy. Wiedzia, e nie powinno go tutaj by. Nie powinien
zaprzyjania si z tymi ludmi, a ju na pewno nie powinien chodzi z dziewczyn, ktra

bya jedn z nich. Jednak... Piper trzymaa go za rk, kiedy obudzi si w tym autobusie.
Wierzya, e jest jego dziewczyn. Bya taka dzielna na tarasie widokowym, walczya z tymi
ventusami, no i nie mg udawa, e kiedy pochwyci j w powietrzu i trzymali si w
objciach, nie mia ochoty jej pocaowa. Ale na to nie mg sobie pozwoli. Nie wiedzia
nawet, kim on sam jest. Nie mg igra z jej uczuciami.
Drew spojrzaa wymownie w niebo.
- Pozwl mi sobie pomc w podjciu decyzji, skarbie. Sta ci na wicej. Chopak o
twojej prezencji i z tak oczywistym talentem...
Ale nie patrzya na niego. Wpatrywaa si w jaki punkt nad jego gow.
- Czekasz na znak - powiedzia. - Taki jak ten, ktry pojawi si nad gow Leona.
- Co? Nie! No dobrze... tak. To znaczy... syszaam, e masz potn moc, prawda?
Bdziesz kim wanym w obozie, wic myl, e wkrtce zostaniesz uznany. I bardzo bym
chciaa to zobaczy. Chciaabym by z tob, chciaabym nie odstpowa ciebie nawet na
krok! Wic twj ojciec jest bogiem? A moe to twoja matka jest bogini? Och, bagam,
powiedz, e nie chodzi o twoj matk! Oszalaabym, gdyby si okazao, e jeste dzieckiem
Afrodyty.
- Dlaczego?
- Bo wwczas byby moim bratem przyrodnim, guptasie. Nie mona chodzi z kim z
wasnego domu. Fuj!
- A wszyscy bogowie nie s ze sob spokrewnieni? Nie jest tak, e wszyscy w tym
obozie s twoimi kuzynami?
- Co ty pleciesz! Skarbie, jeli chodzi o nasze boskie pochodzenie, liczy si tylko ojciec
lub matka. Mog chodzi z kadym, byle nie ze swojego domu. Wic kto jest twoim boskim
rodzicem, matka czy ojciec?
Jason, jak zwykle, nie odpowiedzia. Zerkn w gr, ale aden wietlisty znak nie
pojawi si nad jego gow. Wiatrowskaz na szczycie Wielkiego Domu wci wskazywa na
niego. Brzowy orze piorunowa go wzrokiem, jakby chcia powiedzie: Odwr si i
odejd, pki moesz".
Nagle usysza kroki na ganku. Nie... nie kroki - stukot kopyt.
- Chejronie! - zawoaa Drew. - To jest Jason. Jest naprawd super!
Jason cofn si tak szybko, e o mao si nie przewrci. Rg domu okra jaki mczyzna
na koniu. Nie, nie na koniu... Sam by czci konia. Od pasa w gr by czowiekiem, z
kdzierzawymi brzowymi wosami i starannie przystrzyon brod. Mia na sobie koszulk z
napisem PIERWSZY CENTAUR WIATA, a przez plecy przewieszony uk z koczanem.

Idc, musia uchyla gow, eby nie zawadzi o lampy na ganku, bo od pasa w d by
biaym rumakiem.
Na widok Jasona zacz si umiecha, ale po chwili umiech zamar mu na ustach.
- Ty... - Oczy Chejrona rozbysy jak u osaczonego zwierzcia.
- Ty nie powiniene by ywy.
Chejron zaprosi Jasona -cho brzmiao to raczej jak rozkaz - do rodka. Powiedzia
Drew, eby wrcia do swojego domku, co najwyraniej sprawio jej wielki zawd.
Potem pokusowa do fotela na kkach. Zdj uk i koczan, po czym ustawi si zadem
w stron fotela, ktry otworzy si jak kufer magika. Ostronie postawi na nim tylne nogi i
zacz si w niego wciska. Wydawao si to niemoliwe. Jason wyobrazi sobie ciarwk z
dwikowym czujnikiem cofania - bip-bip-bip -gdy nagle dolna cz centaura znika, a fotel
zoy si ponownie i wyskoczya z niego para ludzkich ng okryta kocem. Chejron by teraz
normalnym miertelnikiem w fotelu na kkach.
- Chod za mn - powiedzia. -Napijemy si lemoniady.
Salon wyglda, jakby go pochona tropikalna puszcza. Winorole piy si po
cianach i suficie, co Jasonowi wydao si troch dziwne. Nigdy nie sdzi, e roliny mog
tak bujnie rosn we wntrzu, zwaszcza w zimie, a te miay misiste zielone licie, wrd
ktrych czerwieniy si kicie winogron.
Przed kamiennym kominkiem, na ktrym trzaska ogie, stay skrzane kanapy. Z kta
dochodziy krtkie dwiki: miga tam monitor z wczon gr zrcznociow, chyba ze
staromodnym Pacmanem. Na cianach wisiaa bogata kolekcja masek - byy tam gniewne i
wesoe maski z teatru greckiego, ozdobione kolorowymi pirami maski noszone w ostatki,
karnawaowe maski weneckie z dugimi nosami w ksztacie ptasich dziobw, drewniane
maski afrykaskie. Pdy winoroli przechodziy im przez usta, tak e wyglday, jakby miay
dugie jzory, a w oczodoach niektrych czerwieniy si winogrona.
Ale najbardziej zadziwia Jasona wypchana gowa lamparta nad kominkiem. Wygldaa
jak ywa, a jej oczy zdaway si go ledzi. I nagle warkna, a Jason o mao nie wyskoczy
ze skry.
- Spokojnie, Seymour - skarci j Chejron. - Jason jest przyjacielem. Zachowuj si
przyzwoicie.
- To yje! - zawoa Jason.
Chejron sign do bocznej kieszeni fotela i wycign z niej torebk kiebasek dla
psw. Rzuci jedn lampartowi, ktry pokn j i obliza si ze smakiem.
- Musisz mi wybaczy dekoracj wntrza - powiedzia Chejron. - To dar poegnalny od

naszego starego dyrektora, ktry tu mieszka, zanim wezwano mnie z Olimpu. Uwaa, e to
wszystko pomoe nam zachowa go w pamici. Pan D. mia osobliwe poczucie humoru.
- Pan D. - powtrzy Jason. - Dionizos?
- Yhm. - Chejron nala im lemoniady, cho rce troch mu si trzsy. - A jeli chodzi o
Seymoura, Pan D. uwolni go z garaowej wyprzeday na Long Island. Lampart jest witym
zwierzciem Pana D., ktry ba si, e kto moe wypcha tak szlachetne stworzenie.
Postanowi darowa mu ycie, w przekonaniu, e ycie samej gowy jest lepsze od braku
jakiegokolwiek ycia. Musz przyzna, i Seymoura spotka lepszy los od tego, ktry mu
zgotowa poprzedni waciciel.
Seymour obnay ky i pocign nosem, jakby chcia wywszy wicej kiebasek.
-Jeli to tylko gowa - powiedzia Jason to gdzie wdruje jedzenie?
- Lepiej nie pytaj. Usid, prosz.
Jason upi troch lemoniady, chocia czu lekkie skurcze w odku. Chejron usiad z
powrotem w fotelu na kkach i umiechn si, ale Jason wyczuwa, e umiech by
wymuszony. Oczy Chejrona byy gbokie i ciemne jak studnie.
- No wic, Jasonie, czy moesz mi powiedzie... ee... skd przybywasz?
- Sam chciabym wiedzie.
Jason opowiedzia mu wszystko, od przebudzenia si w szkolnym autobusie do
gwatownego ldowania w Obozie Herosw. Nie widzia powodu, by przemilcza szczegy,
a Chejron okaza si dobrym suchaczem. Nie przerywa w trakcie opowieci, ograniczajc si
do zachcajcych kiwni gow, by usysze wicej.
Kiedy Jason skoczy, centaur wysczy reszt swojej lemoniady.
- Rozumiem - powiedzia. - I pewnie masz do mnie jakie pytania.
- Tylko jedno. Co pan mia na myli, mwic, e powinienem nie y?
Chejron przyglda mu si uwanie, jakby oczekiwa, e Jason zamieni si w sup ognia.
- Drogi chopcze, czy wiesz, co oznaczaj te znaki na twoim ramieniu? A kolor twojej
koszulki? Moe co ci si przypomina?
Jason spojrza na tatua na swoim przedramieniu: SPQR, orze, dwanacie pionowych
kresek.
- Nie. Nic.
- Wiesz, gdzie jeste? Rozumiesz, co to jest za miejsce i kim ja jestem?
-Jest pan centaurem Chejronem. Domylam si, e jest pan tym samym centaurem z
dawnych opowieci, ktry uczy greckich herosw, takich jak Herakles. Jestem w obozie
pbogw, dzieci olimpijskich bogw.

- A wic wierzysz, e bogowie nadal istniej?


- Tak - odrzek szybko Jason. - To znaczy... nie uwaam, e powinno si ich czci albo
skada im w ofierze kurczaki, ale wierz, e wci wok nas s, bo stanowi wan cz
naszej cywilizacji. Przenosz si z kraju do kraju, kiedy gdzie przenosi si centrum wadzy...
tak jak kiedy przenieli si ze staroytnej Grecji do Rzymu.
- Sam bym tego lepiej nie wyrazi. - W gosie Chejrona co si zmienio. - A wic ju
wiesz, e bogowie istniej. Zostae ju uznany, tak?
- By moe - odrzek Jason. - Nie jestem pewny.
Lampart zawarcza.
Chejron milcza i Jason nagle zda sobie spraw, co si stao. Centaur przemwi w
innym jzyku, a on nie tylko go zrozumia, ale w tym samym jzyku mu odpowiedzia.
- Quis errat... - Jason zajkn si, po czym wiadomie przeszed na angielski. - Co to
byo?
- Znasz acin. Oczywicie wikszo pbogw zna par aciskich fraz. Maj to we
krwi, ale nie tak jak grek. aden nie potrafi mwi pynnie po acinie bez duszych
wicze.
Jason prbowa sobie to wszystko poukada w gowie, ale brakowao mu wielu
elementw, ktrych nie mg wygrzeba z pamici. Nadal jednak czu, e nie powinno go
tutaj by. To byo ze - i niebezpieczne, cho nie wyczuwa zagroenia ze strony Chejrona.
Centaur wydawa si autentycznie nim zatroskany, lka si o jego bezpieczestwo.W oczach
Chejrona odbiy si pomienie z kominka, co sprawio, e zamigotay niespokojnie.
- Uczyem kiedy Jazona, po ktrym nadano ci imi. Nie mia lekkiego ycia.
Widziaem wielu herosw. Przychodzili i odchodzili. Niektrych spotka szczliwy los, ale
wikszo skoczya tragicznie. Za kadym razem, gdy jeden z moich uczniw gin, pkao
mi serce. Jakbym utraci wasne dziecko. Ale ty... ty jeste inny. Nie przypominasz mi
adnego z moich uczniw. Twoja obecno tutaj moe by katastrof.
- Dziki - mrukn Jason. Musi pan by bardzo inspirujcym nauczycielem.
- Przykro mi, chopcze. Mwi ci prawd. Miaem nadziej, e po sukcesie Percy'ego...
- Ma pan na myli Percy'ego Jacksona, tak? Chopaka Annabeth, ktry zagin.
Chejron pokiwa gow.
- Miaem nadziej, e po tym, jak odnis taki sukces w wojnie tytanw i uratowa
Olimp, nadejdzie czas pokoju. Ze bd mg radowa si jeszcze jednym ostatecznym
triumfem, szczliwym zakoczeniem, i moe odejd na emerytur. Myliem si. Ostatni
rozdzia wci jest przed nami, tak jak przed t wojn. Najgorsze ma dopiero nadej.-

Z kta rozlego si kilka smtnych dwikw - piu-piu-piu - jakby Pacman przed chwil
zgin.
- Okej - powiedzia Jason. - A wic... ostatni rozdzia, ktry ju by, najgorsze ma
dopiero nadej. Fajnie to brzmi, ale moe bymy wrcili do tej czci, w ktrej powinienem
nie y? Ta cz nie bardzo mi si podoba.
- Obawiam si, e nie bd mg ci tego wyjani. Przysigem na wody Styksu i
wszystkie witoci, e nigdy... - Nagle zmarszczy brwi. - Ale ty jeste tutaj, co oznacza
pogwacenie tej przysigi. To take nie powinno si zdarzy. Nie rozumiem. Kto mgby
poway si na co takiego? Kto...
Lampart zawy. Potwarty pysk znieruchomia. Gra zrcznociowa zamilka. Ogie
przesta trzaska, pomienie zastygy jak czerwone szko. Maski z zielonymi jzorami
patrzyy na Jasona groteskowymi oczami z winogron.
- Chejronie - odezwa si Jason. - Co si dzieje?...
Stary centaur te znieruchomia. Jason zeskoczy z kanapy, ale Chejron nadal wpatrywa
si w jeden punkt, a usta zastygy mu w poowie zdania. Oczy mia nieruchome. Pier si nie
poruszaa.
-Jasonie - powiedzia gos.
Przez krtk, straszn chwil pomyla, e to przemwi lampart. Potem z pyska
Seymoura buchna ciemna para, a w gowie Jasona zawitaa jeszcze gorsza myl: duchy
burzy.
Wycign z kieszeni zot monet. Podrzuci j i pochwyci w powietrzu miecz.
Ciemna para przybraa posta kobiety w czarnej szacie. Na gowie miaa kaptur, ale jej oczy
janiay w ciemnoci. Z ramion spywaa jej peleryna z koziej skry. Jason nie wiedzia, w
jaki sposb pozna, e to kozia skra, wiedzia tylko, e ma to jakie znaczenie.
- Zaatakowaby swoj patronk? - Jej gos potoczy si echem w gowie Jasona. Opu miecz.
- Kim jeste? - zapyta. - Skd...
- Nie mamy wiele czasu, Jasonie. Za godzin moje wizy bd jeszcze mocniejsze.
Przez cay miesic gromadziam energi, aby dokona choby najmniejszego czaru. Udao mi
si sprowadzi ci tutaj, ale ju niewiele czasu mi pozostao i jeszcze mniej mocy. Moe
przemawiam do ciebie po raz ostatni.
- Jeste w wizieniu? - Jason uzna, e moe jednak nie powinien opuszcza miecza. Nie znam ci, nie jeste moj patronk.
- Znasz mnie. A ja znam ci od twoich narodzin.

- Nie pamitam. Niczego nie pamitam.


- Wiem. Nie pamitasz. To te byo konieczne. Dawno temu twj ojciec darowa mi
twoje ycie, aby umierzy mj gniew. Nada ci imi Jason, po moim ulubionym
miertelniku. Naleysz do mnie.
- Hola! Nie nale do nikogo.
- Nadszed czas, by spaci dug. Odnajd moje wizienie. Uwolnij mnie, bo inaczej z
ziemi powstanie ich krl, a mnie czeka zagada. Nigdy nie odzyskasz pamici.
- To groba? To ty odebraa mi pami?
-Jasonie, masz czas do zachodu soca w dzie przesilenia zimowego. Cztery krtkie
dni. Nie zawied mnie.
Ciemna posta rozpyna si w powietrzu, a rozwarty pysk lamparta wessa reszt
mgy.
Czas zacz biec ponownie. Wycie Seymoura zamienio si w kaszel, jakby pokn kul
z wosw. Ogie zatrzaska, konsola z gr zrcznociow zacza wydawa krtkie dwiki, a
Chejron powiedzia:
- ...omieli si ciebie tu sprowadzi?
- Pewnie ta pani z mgy...
Chejron spojrza na niego zaskoczony.
- Przecie siedziae tu... Dlaczego masz w rku miecz?
- Przykro mi to mwi, ale myl, e ten lampart wanie pokn bogini.
Opowiedzia Chejronowi o tym, jak czas zamar, i o odwiedzinach mrocznej postaci,
ktra pniej znikna w pysku Seymoura.
- Och... - mrukn centaur. - To wiele wyjania.
- Wic dlaczego mnie nic pan nie wyjania? Prosz.
Zanim Chejron odpowiedzia, na ganku rozlegy si czyje kroki. Drzwi otworzyy si
gwatownie i do rodka wpady Annabeth i jaka inna nastolatka, o rudych wosach, cignc
midzy sob Piper. Jej gowa zwisaa bezwadnie, jakby dziewczyna bya nieprzytomna.
- Co si stao? - Jason podbieg do nich. - Co jej jest?
- Domek Hery - wydyszaa Annabeth, jakby biega przez ca drog. - Wizja. Za.
Ruda dziewczyna spojrzaa na Jasona. Zobaczy, e pacze.
-Myl... - przekna zy - myl, e j zabiam.

Rozdzia VIII
JASON
Jason i ruda dziewczyna, ktra przedstawia si jako Rachel, pooyli Piper na kanapie,
a Annabeth pobiega po apteczk. Piper oddychaa, ale wci bya nieprzytomna. Wygldao
na to, e jest w stanie piczki.
- Trzeba j uzdrowi - nalega Jason. - Musi by jaki sposb, prawda?
Kiedy widzia j w takim stanie, blad i ledwo oddychajc, ogarna go fala
opiekuczoci. Moe naprawd jej nie zna. Moe nie bya jego dziewczyn. Ale razem
przeyli upadek do Wielkiego Kanionu, wic powinni nadal trzyma si razem. Zostawi j
tylko na chwil i doszo do tego.
Chejron przyoy do do jej czoa i skrzywi si.
-Jej umys jest w kiepskim stanie. Rachel, co si stao?
- Sama chciaabym wiedzie. Kiedy tylko znalazam si w obozie, miaam przeczucie
zwizane z domkiem Hery. Weszam do rodka. Kiedy tam byam, przyszy Annabeth i Piper.
Rozmawiaymy i nagle... odleciaam. Annabeth powiedziaa, e przemwiam nie swoim
gosem.
- To bya przepowiednia? - zapyta Chejron.
- Nie. Duch Delf dobywa si z wewntrz. Wiem, co wtedy czuj. A to byo jakby z
oddali, jakby jaka moc prbowaa przeze mnie przemwi.
Przybiega Annabeth, niosc skrzan torb. Uklka przy Piper.
- Chejronie, to, co tam si stao... nigdy czego takiego nie widziaam. Syszaam ju
gos Rachel wypowiadajcej przepowiedni. A to by zupenie inny gos. Jakby starszej
kobiety. Chwycia Piper za ramiona i powiedziaa jej...
- eby j uwolnia z wizienia? - dopowiedzia Jason.
Annabeth wytrzeszczya na niego oczy.
- Skd wiesz?
Chejron przyoy trzy palce do serca, jakby w obronie przed zem.
-Jasonie, powiedz im. Annabeth, daj mi worek medyczny.
Wyj z torby jak fiolk i wla z niej kilka kropel do ust Piper, podczas gdy Jason
opowiada dziewcztom, co si stao, gdy zatrzyma si czas - o mrocznej kobiecie z mgy,
ktra powiedziaa mu, e jest jego patronk.
Kiedy skoczy, zapado milczenie, co jeszcze bardziej go zaniepokoio.

- Wic to si czsto zdarza? - zapyta. - Nadprzyrodzone telefony od skazacw,


dajcych, by ich uwolni z wizienia?
- Twoj patronk - powtrzya Annabeth. - Nie twoj bosk matk?
- Nie, powiedziaa, e jest moj patronk. I powiedziaa te, e mj ojciec podarowa jej
moje ycie.
Annabeth zmarszczya czoo.
- Nigdy o czym takim nie syszaam. Mwie, e ten duch burzy na tarasie
widokowym... twierdzi, e suy jakiej pani, ktra wydaje mu rozkazy, tak? A moe to bya
ta sama kobieta? Moe to ona miesza ci w gowie?
- Nie sdz. Gdyby bya moim wrogiem, to nie prosiaby mnie o pomoc, prawda? Jest
gdzie uwiziona. Obawia si, e jaki wrg staje si coraz bardziej potny. Mwia co o
krlu powstajcym z ziemi podczas przesilenia zimowego...
Annabeth zwrcia si do Chejrona.
- Tylko nie Kronos. Bagam, powiedz, e to nie on.
Centaur by przygnbiony. Chwyci Piper za nadgarstek, mierzc jej puls. W kocu
powiedzia:
- To nie Kronos. To ju nam nie grozi. Ale...
- Ale co? - zapytaa Annabeth.
Chejron zamkn torb z lekami.
- Piper musi odpocz. Pniej o tym pomwimy.
- Albo teraz - odezwa si Jason. - Panie Chejronie, powiedzia mi pan, e nadchodzi
najwiksze zagroenie. Ostatni rozdzia. Przecie nie mia pan na myli czego gorszego od
armii tytanw, prawda?
- Och - powiedziaa cicho Rachel. - Och. O matko. Ta kobieta to Hera. Oczywicie. Jej
domek, jej gos. I w tym samym momencie ukazaa si Jasonowi.
- Hera? - warkna Annabeth takim gosem, jakby chciaa wystraszy Seymoura. - To
ona przez ciebie przemwia? Ona zrobia to Piper?
- Myl, e Rachel ma racj - powiedzia Jason. - Ta kobieta rzeczywicie wygldaa jak
bogini. I miaa peleryn z koziej skry. To symbol Junony, prawda?
- Ach, tak? - burkna Annabeth. - Pierwsze sysz.
Chejron niechtnie pokiwa gow.
-Junony, rzymskiego odpowiednika Hery. Hery wojujcej. Kozia skra bya symbolem
rzymskiego onierza.
- Wic Hera jest w jakim wizieniu? zapytaa Rachel. - Kto mgby to zrobi

krlowej bogw?
Annabeth skrzyowaa rce na piersiach.
- No c, ktokolwiek to zrobi, to chyba powinnimy mu by za to wdziczni. Skoro
zdoali zamkn Her...
- Annabeth przerwa jej Chejron - ona jest jedn z Olimpijczykw. Jest jakby
spoiwem scalajcym rodzin bogw. Jeli naprawd zostaa uwiziona i grozi jej
unicestwienie, to i caemu wiatu grozi co, co moe zachwia jego fundamentami.
Naruszyoby to stabilno Olimpu, a to zawsze jest bardzo niebezpieczne, nawet w
najlepszych czasach. A skoro Hera poprosia Jasona o pomoc...
- wietnie - burkna Annabeth. - No dobrze, wiemy, e tytani mog uwizi boga,
prawda? Kilka lat temu Atlas porwa Artemid. A wedug dawnych opowieci bogowie z
powodzeniem zastawiali na siebie nawzajem puapki. Ale co gorszego od tytana...
Jason spojrza na gow lamparta. Seymour oblizywa wargi, jakby bogini smakowaa
mu bardziej od kiebaski dla psw.
- Hera powiedziaa, e po to, aby mnie zaalarmowa, gromadzia energi przez cay
miesic.
-I od miesica Olimp jest niedostpny - dodaa Annabeth. -A wic bogowie musz
wiedzie, e dzieje si co zego.
- Ale dlaczego uya resztek energii, aby mnie tutaj cign? - zapyta Jason. Odebraa mi pami, sprawia, e nagle znalazem si wrd uczniw Szkoy Dziczy jadcych
na wycieczk do Wielkiego Kanionu, i zesaa ci sen, w ktrym kazaa wam zabra mnie
stamtd. Dlaczego jestem taki wany? Dlaczego nie wystrzelia jakiej rakiety alarmowej do
innych bogw, eby si dowiedzieli, gdzie ona jest, i sami j uwolnili?
- Bogom potrzebni s herosi, aby speniali ich wol tu, na ziemi - powiedziaa Rachel. Mam racj, prawda? Ich losy s zawsze splecione z losami pbogw.
- To prawda - zgodzia si Annabeth - ale Jason trafi w sedno. Dlaczego on? Dlaczego
odebraa mu pami?
- I ta Piper... ona te jest w to wpltana - dodaa Rachel. - Hera do niej te przemwia.
Uwolnij mnie". No i... Annabeth, to musi mie co wsplnego ze znikniciem Percyego.
Annabeth utkwia wzrok w Chejronie.
- Dlaczego jeste taki spokojny, Chejronie? Co nas czeka?
Twarz starego centaura jakby si postarzaa o dziesi lat w cigu kilkunastu minut.
Pogbiy si zmarszczki wok jego oczu.
- Moja droga, nie mog ci na to odpowiedzie. Bardzo mi przykro.

Annabeth zamrugaa.
-Jeszcze nigdy... nigdy nie odmwie mi odpowiedzi. Nawet wtedy, kiedy chodzio o t
ostatni Wielk Przepowiedni...
- Bd w swoim gabinecie. - Gos mia pospny. - Musz mie troch czasu przed
kolacj, eby to wszystko przemyle. Rachel, bdziesz czuwa przy tej dziewczynie? Jak
zechcesz, to wezwij Argusa, eby j przenis do izby chorych. I, Annabeth, powinna
porozmawia z Jasonem. Opowiedz mu o... o greckich i rzymskich bogach.
-Ale...
Centaur obrci swj wzek i wytoczy si na korytarz. Annabeth spojrzaa za nim ze
zoci, mruczc co po grecku, a Jason wyczu, e nie s to komplementy pod adresem
centaurw.
- Przykro mi - powiedzia. - Myl, e moja obecno tutaj... no, nie wiem. W jaki
sposb namieszaem, kiedy przybyem do obozu. Chejron powiedzia, e zoy jak
przysig i nie moe o tym rozmawia.
-Jak przysig? Jeszcze nigdy nie widziaam, eby si tak zachowywa. I dlaczego
kaza mi porozmawia z tob o bogach...
Zamilka. Najwyraniej dopiero teraz zobaczya miecz Jasona lecy na stoliku.
Dotkna ostronie klingi, jakby si baa, e jest gorca.
- To zoto? Pamitasz, skd go masz?
- Nie - odrzek Jason. - Ju mwiem, e nic nie pamitam.
Pokiwaa gow, jakby nagle przyszed jej do gowy jaki rozpaczliwy plan.
-Jeli Chejron nam nie pomoe, bdziemy musieli sami co wymyli. A to oznacza...
Domek Pitnasty. Rachel, bdziesz nad ni czuwaa?
- Oczywicie. Powodzenia.
- Chwileczk - powiedzia Jason. - Co jest w tej Pitnastce?
- Moe co, co przywrci ci pami - odpowiedziaa Annabeth.
Ruszyli w stron rzdu nowszych domkw, przy poudniowo--zachodnim kracu
trawiastego placu. Niektre byy wymylne, z poyskujcymi cianami i poncymi
pochodniami, ale Domek Pitnasty wyglda jak chata dawnych osadnikw, z glinianymi
cianami i dachem z sitowia. Na drzwiach wisia wieniec z czerwonych kwiatw. Maki
polne" - pomyla Jason, chocia nie bardzo wiedzia, skd mu to przyszo do gowy.
- Mylisz, e to domek mojego rodzica? - zapyta.
- Nie. To domek Hypnosa, boga snu.
- To po co...

- Nic nie pamitasz. Jeli w ogle jest jaki bg, ktry moe pomc odzyska pami, to
wanie Hypnos.
Wewntrz, cho nadchodzia ju pora kolacji, pod stosami kocw spay trzy osoby. Na
kominku pon ogie. Nad gzymsem kominka wisiaa ga, z ktrej skapywa do rzdu
miseczek jaki biay pyn. Jason mia ochot podstawi palec i schwyta jedn z kropel, eby
zobaczy, co to jest, ale si powstrzyma.
Skd pyna agodna muzyka skrzypiec. W powietrzu unosi si zapach wieego
prania. W tym domku byo tak przytulnie i spokojnie, e Jasonowi zaczy ciy powieki.
Przydaaby mu si drzemka. Poczu si zmczony. Byo tam sporo wolnych ek, a na nich
poduszki z pierza, wiee przecierada i puszyste koce, a.
Annabeth trcia go w bok.
- Nie daj si.
Zamruga. Zda sobie spraw, e kolana zaczy si pod nim ugina.
- Pitnastka na kadego tak dziaa - ostrzega go Annabeth. -Wedug mnie jest bardziej
niebezpieczna od domku Aresa. Tam przynajmniej mona si dowiedzie, gdzie s miny.
- Miny?
Podesza do najbliszego ka i potrzsna za rami chrapicego gono chopaka.
Przypomina cielaka. Mia krtkie, gste jasne wosy i trjktn gow, twarz o grubych
rysach i gruby kark. Z masywnego tuowia wyrastay pajkowate, krtkie ramiona, jakby
nigdy nie podnis czego ciszego od poduszki.
- Clovis! - Annabeth potrzsna nim jeszcze mocniej, a w kocu stukna go z sze
razy w czoo.
- C-c-co? - wystka Clovis, siadajc i mruc oczy.
Ziewn potnie, a Annabeth i Jason te ziewnli.
- Przesta! - zawoaa Annabeth. - Potrzebujemy twojej pomocy.
- Spaem.
- Ty zawsze pisz.
- Dobranoc.
Ale zanim ponownie zasn, Annabeth wycigna mu spod gowy poduszk.
- To byo nie fair - jkn Clovis. - Oddaj mi j.
- Najpierw pomoc. Potem sen.
Clovis westchn. Jego oddech pachnia ciepym mlekiem.
- No dobra. O co chodzi?
Annabeth wyjania mu, jaki problem ma Jason. Co chwila strzelaa mu palcami przed

nosem, eby nie zasn.


Clovisa musiao to naprawd zafrapowa, bo kiedy Annabeth skoczya, nie zasn. Ba,
nawet wsta, przecign si i przyjrza Jasonowi.
- Wic nic nie pamitasz, tak?
- Tylko jakie niejasne wraenia - odrzek Jason. - Poczucie, jakby...
-Jakby co?
-Jakby nie powinno mnie tutaj by. W tym obozie. Co mi tutaj grozi.
- Hm. Zamknij oczy.
Jason zerkn na Annabeth, ale ona pokiwaa zachcajco gow.
Ba si, e zanie na wieki na jednym z tych ek, ale zamkn oczy. W gowie poczu
zamt, jakby zapada si w ciemn to.
Kiedy otworzy oczy, siedzia w fotelu przed kominkiem. Koo niego klczeli Clovis i
Annabeth.
- ...serio, wszystko w porzdku - mwi Clovis.
- Co si stao? - zapyta Jason. - Jak dugo...
- Tylko par minut - odpowiedziaa Annabeth. - Ale intensywnie. Prawie si
rozpyne.
Jason mia nadziej, e nie dosownie, ale Annabeth miaa bardzo powan min.
- Zwykle - powiedzia Clovis - pami zanika z jakiego susznego powodu.
Wspomnienia zapadaj si w gbi jani jak sny, a jeli zaniesz na dobre, mog je cign
z powrotem. Ale to...
- Lete? zapytaa Annabeth.
- Nie. Nawet nie Lete.
- Lete? - powtrzy Jason.
Clovis wskaza na ga nad kominkiem, z ktrej sczyy si mleczne krople.
- Rzeka Lete w Krainie Umarych. Jej wody rozpuszczaj wspomnienia, wyczyszczaj
umys na zawsze. To jest ga topoli z Podziemia, zanurzona w wodach Lete. Symbol
mojego ojca, Hypno-sa. W Lete raczej nie powinno si kpa.
Annabeth pokiwaa gow.
- Kiedy wyprawi si tam Percy. Powiedzia mi, e ta woda ma moc wystarczajc, by
pozbawi pamici tytana.
Jason nagle poczu, e dobrze zrobi, nie dotykajc gazi.
- Ale... nie na tym polega mj problem, co?
- Nie - zgodzi si Clovis. - Twojego umysu nie wyczyszczono, a twoje wspomnienia

nie zaniky na zawsze. Zostay skradzione.


Ogie trzaska. Krople wody z Lete spaday z pluskiem do miseczek na gzymsie
kominka. Jedno ze picych dzieci Hypnosa zamruczao przez sen - co o jakiej kaczce.
- Skradzione - powtrzy Jason. - W jaki sposb?
- Przez jakiego boga - odrzek Clovis. - Tylko bg mgby mie tak njoc.
- To ju wiemy - powiedzia Jason. - To bya Junona. Ale jak to zrobia i dlaczego?
Clovis podrapa si po karku.
- Junona?
- Ma na myli Her - odpowiedziaa Annabeth. - Nie wiem dlaczego, ale Jason uywa
rzymskich imion bogw.
- Hmm.
- Bo co? - zapyta Jason. - To ma jakie znaczenie?
- Hmm - mrukn ponownie Clovis i tym razem Jason zrozumia, e Clovis chrapie.
- Clovis! - krzykn.
- Co? Co? - picy otworzy powieki i zamruga. - Rozmawialimy o poduszkach, tak?
Nie, o bogach. Pamitam. Greckich i rzymskich. No tak, to moe mie znaczenie.
- Ale przecie chodzi o tych samych bogw - powiedziaa Annabeth. - Maj tylko inne
imiona.
- Nie zawsze.
Jason wyprostowa si; teraz by ju naprawd rozbudzony.
- Co to znaczy: nie zawsze?
- No... Covis ziewn. - Niektrzy bogowie s tylko rzymscy. Na przykad Janus
albo Pomona. Ale nawet gwni greccy bogowie. .. W Rzymie nie tylko zmieniono im
imiona. Zmieni si ich wygld. Zmieniy si atrybuty. Maj nawet troch inne osobowoci.
- Ale... - Annabeth zajkna si. - No dobra, moe ludzie rnie ich postrzegali w cigu
wiekw. Ale to nie zmienia tego, kim s.
- Wanie e zmienia. - Clovis znowu zacz zasypia i Jason strzeli mu palcami przed
nosem.
- Id, matko! - krzykn Clovis. - To znaczy... Tak, tak, nie pi. No wic... mmm...
osobowoci. Bogowie zmieniaj si, aby si dopasowa do kultur, w ktrych goszcz. Wiesz
o tym, Annabeth, prawda? Chodzi mi o to, e Zeus lubi garnitury szyte na miar, reality
shows i t chisk restauracyjk na Wschodniej Dwudziestej smej, prawda? Tak samo byo
w czasach rzymskich, a bogowie gocili w Rzymie prawie tak dugo jak w Grecji. To byo
wielkie imperium, trwao przez dobre kilka wiekw. No wic ich rzymskie cechy stanowi

wci wan cz ich osobowoci.


- Brzmi rozsdnie - zgodzi si Jason.
Annabeth pokrcia gow.
- Ale... Clovis, skd to wszystko wiesz?
- Och, spdzam duo czasu, pic. Wci widz bogw i zawsze si zmieniaj. Sny s
pynne. Mona si byskawicznie przenosi z miejsca na miejsce, mona wci zmienia
tosamo. Jakby si byo bogiem. Dopiero co niem, e jestem na koncercie Michaela
Jacksona, jako widz, i nagle staem ju na scenie razem z nim, i razem piewalimy w duecie,
a ja nie mogem sobie przypomnie sw The girl is mine. O rany, ale daem plam! Ja...
- Clovis - przerwaa mu Annabeth. - Moe wrcimy do Rzymu?
- Dobra. Rzym. Wic nazywamy bogw ich greckimi imionami, bo to ich oryginalne
imiona. Ale powiedzie, e ich rzymskie odpowiedniki maj dokadnie te same cechy... Nie,
tak nie jest. W Rzymie bogowie stali si bardziej wojowniczy. Nie spoufalali si ju tak z
ludmi. Byli bardziej srodzy, potniejsi... Byli bogami imperium.
- Ciemna strona bogw? - zapytaa Annabeth.
- Nie, to nie tak - odrzek Clovis. - Byli rzecznikami dyscypliny, honoru, siy...
- A wic dobrych rzeczy - powiedzia Jason. Z jakiego powodu czu potrzeb bronienia
rzymskich bogw, cho nie bardzo wiedzia, dlaczego go w ogle obchodz. - No, bo
dyscyplina jest potrzebna, prawda? To dziki niej Rzym przetrwa tak dugo.
Clovis spojrza na niego badawczo.
- To prawda. Ale bogowie rzymscy nie byli zbyt przyjani wobec ludzi. Na przykad
mj ojciec, Hypnos... w greckich czasach prawie nic nie robi, tylko spa. W Rzymie
nazywano go Somnu-sem. Lubi zabija ludzi, ktrzy z tym spaniem przesadzali i
zaniedbywali swoje obowizki. Jeli zasnli w niewaciwym momencie, buum... i ju nigdy
si nie budzili. Zabi sternika Eneasza, kiedy eglowali z Troi.
- Miy facet - powiedziaa Annabeth. - Ale ja wci nie rozumiem, co to ma wsplnego
z Jasonem.
-Ja te nie - przyzna Clovis. - Wiem jedno: jeli to Hera ogoocia go z pamici, tylko
ona moe mu j zwrci. A gdybym musia spotka si z krlow bogw, to wolabym, eby
miaa wicej cech Hery ni Junony. Mog ju spokojnie zasn?
Annabeth wpatrzya si w ga nad kominkiem, z ktrej ska-pywaa woda z rzeki Lete.
Wygldaa na tak zafrasowan, e Jason zacz si zastanawia, czy nie zamierza napi si tej
wody, eby zapomnie o swoich kopotach. Po chwili wstaa i cisna Clovisowi poduszk.
- Dziki, Clovis. Zobaczymy si na kolacji.

- Mog poprosi o przyniesienie mi jej do pokoju? Clovis ziewn i powlk si do


swojego ka. - Czuj si jak... chrrr... -I pad na ko, wypinajc poladki i wtulajc twarz
w poduszk.
- Nie udusi si? - zapyta Jason.
- Nic mu nie bdzie - odpowiedziaa Annabeth. - Ale obawiam si, e ty wpade w
powane tarapaty.

Rozdzia IX
PIPER
Piper nia o swoim ostatnim dniu z ojcem.
Siedzieli na play niedaleko Big Sur, zrobiwszy sobie przerw w surfowaniu.
Pomylaa: Jest tak cudownie, e to nie moe trwa dugo". Zaraz pojawi si dzika horda
paparazzich albo zaatakuje j wielki biay rekin. Ma to jak w banku.
Ale na razie cieszya si z idealnych do surfowania fal, z pochmurnego nieba i caej mili
brzegu oceanu tylko dla nich. Ojciec wynalaz to ustronne miejsce, wynaj will tu nad
pla oraz ssiednie posiadoci i jako udao mu si zachowa to w tajemnicy. Gdyby
przebywa tam duej, fotoreporterzy na pewno by go znaleli. Zawsze go znajdowali.
- Fajnie tu jest, Pipes.
Obdarzy j tym swoim synnym umiechem: idealne zby, podbrdek z doeczkiem,
iskierki w ciemnych oczach, ktre sprawiay, e dorose kobiety piszczay i prosiy go, eby
im si podpisa na ciele niezmywalnym flamastrem. (Litoci!" - pomylaa Piper). Jego
krtko przystrzyone czarne wosy byszczay od sonej wody.
- Hangten* coraz lepiej ci wychodzi.
Piper zarumienia si ze szczcia, chocia podejrzewaa, e ojciec po prostu chce by
dla niej miy. Wci spdzaa wicej czasu w wodzie ni na desce. Trzeba mie specjalny
talent, eby si przekrci w powietrzu razem z desk. Ojciec by urodzonym sur-ferem - co
byo o tyle dziwne, e wychowa si w biednym domu w Oklahomie, setki mil od oceanu - i
wyczynia niesamowite rzeczy pod nawisem wielkiej fali. Piper ju dawno daaby sobie
spokj z surfowaniem, gdyby nie fakt, e bya to okazja, aby z nim troch poby. A takich
okazji nie byo wiele.
- Chcesz kanapk? - Ojciec pogrzeba w piknikowym koszyku, ktry mu przygotowa
jego kucharz, Arno. - Co my tutaj mamy... Indyk w pesto, pasta krabowa z majonezem i
wasabi... Ach, jest i co specjalnie dla Piper. Maso orzechowe i dem.
Wzia kanapk, chocia jej odek raczej nie by przygotowany na jedzenie. Zawsze
prosia o kanapk z masem orzechowym i demem. Po pierwsze, bya wegetariank. Bya ni
od czasu, gdy przejedali koo rzeni w Chico i odr sprawi, e jej wntrznoci zapragny
natychmiast wydosta si na zewntrz. A po drugie, byo to proste danie na lunch dla
normalnego dziecka. Czasami wyobraaa sobie, e tak kanapk przygotowa specjalnie dla
niej ojciec, a nie jego francuski kucharz, ktry zawija j w zot foli i zamiast wykaaczki

dodawa lask zimnego ognia.


Czy naprawd nic nie mogo by proste? Dlatego odrzucaa wymylne ciuchy, ktre
proponowa jej ojciec, specjalnie zaprojektowane buty, wizyty w salonach fryzjerskich.
Przycinaa sobie wosy plastikowymi noyczkami z Garfieldem, rozmylnie nierwno.
Wolaa znoszone adidasy, dinsy, koszulki z krtkim rkawem i swj stary polar z czasw,
kiedy wyprawiali si w gry, eby pojedzi na deskach.
Nienawidzia snobistycznych prywatnych szk, ktre wybiera jej ojciec. Wci robia
wszystko, eby j z nich wyrzucano. A on wci wynajdywa jej nowe szkoy.
Poprzedniego dnia dokonaa najwikszego do tej pory wyczynu. Pojedzia sobie bmw
poyczonym" od dilera. Za kadym razem musiaa czym ojca zaskoczy, bo coraz trudniej
byo jej zwrci jego uwag na siebie.
Teraz tego aowaa. On jeszcze o niczym nie wiedzia.
Zamierzaa powiedzie mu tego dnia rano, ale tym razem to on j zaskoczy propozycj
wypadu nad morze. A nie spdzili razem caego dnia ju od... ilu? Trzech miesicy?
- Co jest? - Poda jej oranad.
-Tato, musz ci co...
- Chwileczk, Piper. Masz naprawd powan min. Gotowa na Dowolne Trzy Pytania?
Bawili si w to od lat - by to jego sposb na bliszy kontakt z ni w moliwie
najkrtszym czasie. Mogli sobie zada jakiekolwiek trzy pytania. Oczywicie adnych
tematw zakazanych, no i trzeba byo odpowiedzie szczerze. Obieca, e poza t gr nie
bdzie si wtrca w jej sprawy - co nie byo trudne, bo rzadko si spotykali.
Piper zdawaa sobie spraw, e dla wikszoci dzieciakw taka zabawa z rodzicami
byaby prawdziw mczarni. Ona jednak zawsze bya do niej skora. To byo co takiego jak
surfing - nie byo atwe, ale pozwalao jej czu, e ma ojca.
- Pierwsze pytanie - powiedziaa. - Mama.
Bez zaskoczenia. Zawsze o to pytaa.
Ojciec wzruszy ramionami.
- Co chcesz wiedzie, Piper? Ju ci mwiem: znikna. Nie wiem, dlaczego to zrobia i
dokd si udaa. Jak ciebie urodzia, po prostu odesza. Od tego czasu nie byo od niej wieci.
- Mylisz, e wci yje?
To nie byo prawdziwe pytanie. Ojciec mg odpowiedzie, e nie wie. Mimo to chciaa
usysze jego odpowied.
Zapatrzy si na fale.
- Twj dziadek Tom - powiedzia w kocu - czsto mi mwi, e jeli si pjdzie do

daleko w kierunku zachodzcego soca, dojdzie si do Krainy Duchw, gdzie bdzie mona
porozmawia z umarymi. Powiedzia, e dawno temu mona byo cign umarego z
powrotem midzy ywych, ale pniej ludzko to zepsua. No, ale to duga opowie.
- Co takiego jak Kraina Zmarych u Grekw - przypomniaa sobie Piper. - Te leaa
gdzie na zachodzie. I Orfeusz... prbowa sprowadzi stamtd swoj on.
Pokiwa gow. Rok temu dosta swoj najwiksz rol - staroytnego greckiego krla.
Piper pomagaa mu zapozna si z greckimi mitami, tymi wszystkimi dawnymi opowieciami
o ludziach zamienionych w kamie albo ugotowanych w jeziorach lawy. Czytywali je sobie
razem, a Piper wydawao si, e jej ycie nie jest takie ze. Przez jaki czas czua, e jest
bliej ojca, ale i to, jak wszystko, nie trwao dugo.
- Midzy Grekami i Czirokezami jest duo podobiestw - zgodzi si ojciec. - Ciekaw
jestem, co by pomyla twj dziadek, gdyby nas teraz zobaczy, jak siedzimy sobie razem na
zachodnim kracu kontynentu. Moe uznaby, e jestemy duchami.
- To co, wierzysz w te wszystkie opowieci? Mylisz, e mama umara?
W oczach bysny mu zy, z ich gbi przeziera smutek. Piper pomylaa, e wanie to
tak pociga kobiety. Na zewntrz by twardy i pewny siebie, ale w jego oczach czai si
gboki smutek. To je intrygowao: chciay pozna jego przyczyn. Chciay go pocieszy, ale
adnej si to nie udawao. Ojciec powiedzia Piper, e to sprawa czirokeskiego pochodzenia oni wszyscy mieliw sobie ten mroczny smutek po tylu pokoleniach blu i cierpie. Piper
uwaaa jednak, e jest w tym co wicej.
- Nie wierz w te opowieci - powiedzia. - Dobrze si ich sucha, ale gdybym naprawd
wierzy w Krain Duchw albo w duchy zwierzt, czy w greckich bogw... chyba bym nie
mg zasn w nocy. Zawsze bym szuka kogo, kogo mgbym oskary.
Kogo, kogo mona by oskary o to, e dziadek Tom umar na raka puc, zanim ojciec
sta si sawny i w kocu mia do pienidzy, by mu pomc. O to, e mama - jedyna kobieta,
ktr naprawd kocha - porzucia go bez sowa, pozostawiajc mu nowo narodzon creczk,
ktr nie potrafi si zaopiekowa. O to, e odnosi sukcesy, a jednak nie by szczliwy.
- Piper, ja nie wiem, czy ona yje - powiedzia - ale myl, e rwnie dobrze moe by
w Krainie Duchw. Nie ma sposobu, by j cign powrotem. Gdybym w to wierzy...
chyba bym tego nie znis.
Zza ich plecw dobieg trzask otwieranych drzwiczek samochodu. Piper odwrcia si i
serce w niej zamaro. Sza ku nim Ja-ne, w tym swoim biznesowym kostiumie, z trudem
brnc po piasku w bucikach na wysokich obcasach, z palmtopem w doni. Na jej twarzy
malowaa si mieszanina rozdranienia i satysfakcji. Piper zrozumiaa, e policja ju musiaa

si z ni skontaktowa.
Bagam, niech si przewrci" - modlia si w duchu. - Jeli istnieje jaki duch
zwierzt albo grecki bg, ktry moe mi pomc, bagam go, niech Jane rozbije sobie gow.
Nie prosz o trway uraz, tylko eby stracia przytomno na reszt dnia".
Ale Jane bya coraz bliej.
- Tato - powiedziaa szybko Piper - co si wczoraj wydarzyo...
Ale on te ju zobaczy Jane. Twarz mu si zmienia, znowu by twardy i pewny siebie.
Jane nie byoby tutaj, gdyby nie chodzio o co powanego. Telefon od szefa studia - fiasko
jakiego projektu albo Piper znowu co nabroia.
- Wrcimy do naszej rozmowy, Pipes - obieca. - Zobacz, czego Jane ode mnie chce.
Wiesz, jaka ona jest.
Tak, Piper wiedziaa. Ojciec wsta i ruszy po piasku ku swojej asystentce. Piper nie
syszaa, o czym rozmawiaj, ale nie musiaa sysze. Potrafia czyta z twarzy. Jane
opowiadaa mu o skradzionym samochodzie, od czasu do czasu wskazujc na Piper jak na
nieznonego pieska, ktry narobi na dywan.
Ojciec nie tryska ju energi i entuzjazmem. Da zna Jane, eby poczekaa, a sam
wrci do Piper. Nie moga znie jego spojrzenia - jakby sprawia mu wielki zawd.
- Obiecywaa, e bdziesz si stara, Piper.
- Tato, ja nienawidz tej szkoy. Nie daj rady. Chciaam ci powiedzie o tym bmw,
ale...
- Wyrzucili ci. Piper, samochd? Masz szesnacie lat. Kupibym ci kady samochd,
jaki by chciaa. Jak moga...
- Chciae powiedzie, e Jane kupiaby mi samochd, tak? - Nie moga si
powstrzyma, eby tego nie powiedzie. Zo w niej wezbraa i musiaa si wyla na
zewntrz. - Tato, cho raz mnie posuchaj. Nie zmuszaj mnie, ebym czekaa na twoje gupie
trzy pytania. Chc chodzi do normalnej szkoy. Chc, eby to ty chodzi na wywiadwki, a
nie Jane. Albo eby uczy mnie w domu! Tyle si nauczyam, kiedy razem czytalimy o
staroytnej Grecji. Moglibymy to robi przez cay czas! Moglibymy...
- Nie rb mi tego przerwa jej ojciec. - Staram si, jak mog. Ju o tym
rozmawialimy.
Nie" - pomylaa. - Przerwae t rozmow. Na dugie lata".
Westchn.
-Jane rozmawiaa z policj, wynegocjowaa ugod. Diler wycofa skarg, ale bdziesz
musiaa zgodzi si pj do szkoy z internatem w Nevadzie. Takiej specjalnej... dla

dzieciakw z problemami.
- Tak, to ja. - Gos jej dra. - To ja jestem problemem.
- Piper... mwia, e bdziesz si stara. Nie mam wyboru. Nie wiem, co innego
mgbym zrobi.
- Zrb cokolwiek. Ale zrb to sam! Nie pozwl, eby Jane to za ciebie zrobia. Nie
moesz mnie tak po prostu odesa.
Spojrza na piknikowy koszyk. Jego kanapka leaa na kawaku zotej folii. Mieli
surfowa przez cae popoudnie. Teraz to przepado.
Piper nie moga uwierzy, e naprawd uleg Jane. Nie tym razem. Nie w sprawie
czego tak powanego jak szkoa z internatem.
- Id i porozmawiaj z ni - powiedzia ojciec. Zna wszystkie szczegy.
-Tato...
Odwrci od niej wzrok, wpatrzy si w ocean, jakby widzia ca drog do Krainy
Duchw. Piper obiecaa sobie, e nie bdzie paka. Ruszya ku Jane, ktra umiechaa si
chodno. W rku miaa bilet .lotniczy. Jak zwykle wszystko ju zorganizowaa. Piper bya
tylko jeszcze jednym punktem planu zaj na ten dzie, ktry Jane moga teraz wykreli.
Potem przynio jej si co innego.
Staa na szczycie jakiej gry, bya noc, w dole migotay wiata miasta. Przed ni pono
ognisko. Purpurowe pomienie zdaway si rzuca wicej cienia ni blasku, ale bucha z nich
taki ar, e jej ubranie parowao.
- To ju drugie ostrzeenie - zagrzmia jaki gos, a ziemia zadraa. Piper ju syszaa
ten gos w swoich snach. Prbowaa wmwi sobie, e nie jest tak przeraajcy jak uprzednio,
ale tym razem budzi w niej jeszcze wikszy lk.
Z ciemnoci za ogniskiem wyonia si olbrzymia twarz. Zdawaa si unosi nad
pomieniami, ale Piper wiedziaa, e musi by poczona z gigantycznym ciaem. Miaa grube
rysy, jakby wykute w skale. Wygldaaby jak martwa, gdyby nie te przenikliwe biae oczy
przywodzce na myl nieoszlifowane diamenty. Twarz otoczona strasznymi cienkimi
warkoczykami, w ktre wpleciono ludzkie koci. Umiechna si i Piper poczua, e
przenikaj dreszcz.
- Zrobisz, co ci powiemy - zagrzmia olbrzym. - Wyruszysz na wypraw. Bd
posuszna, a odejdziesz std ywa. Bo jeli nie...
Wskaza na co z boku ogniska. Jej ojciec zwisa bezwadnie, przywizany do pala.
Chciaa krzykn. Chciaa zawoa do ojca, zada od olbrzyma, aby go uwolni, ale nie
moga doby gosu.

- Bd ci ledzi - powiedzia olbrzym. - Bd mi posuszna, a oboje bdziecie y.


Masz na to sowo Enkeladosa. Bo jak mnie zawiedziesz... No c, spaem przez cae
tysiclecia. Jestem godny. Zawied mnie, a dobrze si najem.
I rykn miechem. Ziemia znowu zadraa. U st Piper rozwara si ziemia. Runa w
ciemno.
Po przebudzeniu czua si tak, jakby j rozdeptaa trupa Irlandczykw taczcych swj
narodowy taniec. W piersiach czua bl, oddychaa z trudem. Signa rk w d i wymacaa
rkoje sztyletu, ktry daa jej Annabeth. Katoptris, bro Heleny trojaskiej.
A wic Obz Herosw nie by snem.
- Jak si czujesz? - zapyta kto.
Piper zmruya oczy. Leaa na ku osonitym z jednej strony biaym przecieradem,
jak w ambulatorium. Obok niej siedziaa ta rudowosa dziewczyna, Rachel Dare. Na cianie
wisia plakat z satyrem z kreskwki, uderzajco podobnym do trenera Hedgea. Z ust wystawa
mu termometr. Napis gosi: NIE POZWL ZACHOROWA SWOJEJ KOZIE!
- Gdzie... - gos jej zamar, bo zobaczya kogo stojcego w drzwiach.
Wyglda jak typowy kalifornijski surfer - napakowany i opalony, jasnowosy, w koszulce z
krtkim rkawem i szortach - ale mia setki niebieskich oczu na caiym ciele: na ramionach,
nogach, na twarzy. Oczy wyzieray nawet spomidzy paskw jego sandaw.
- To jest Argus - powiedziaa Rachel. - Szef naszej ochrony. Ma oko na wszystko...
eby si tak wyrazi.
Argus kiwn gow. Oko na jego podbrdku mrugno.
-Gdzie... - zacza ponownie Piper, ale czua si tak, jakby miaa w ustach peno waty.
-Jeste w Wielkim Domu - wyjania jej Rachel. - W obozowym biurowcu.
Przynielimy ci tutaj, kiedy zemdlaa.
- Zapaa mnie - przypomniaa sobie Piper. - Gos Hery...
- Wybacz mi. Wierz mi, nie wybieram chwili, w ktrej gos przeze mnie przemawia.
Chejron uzdrowi ci nektarem...
- Nektarem?
- Napojem bogw. W maych ilociach uzdrawia pbogw, jeli... ee... nie spali ich na
popi.
- Och. Fajnie.
Rachel wyprostowaa si.
- Pamitasz, co zobaczya?
Przez chwil Piper pomylaa ze strachem, e chodzi o ten sen z olbrzymem. Potem

zrozumiaa, e Rachel chodzi o to, co si stao w domku Hery.


- Co zego dzieje si z t bogini. Powiedziaa mi, ebym j uwolnia. Wspomniaa o
ziemi, ktra moe nas pochon, o kim gronym i o dniu przesilenia soca.
Z piersi stojcego w kcie Argusa doby si guchy pomruk. Wszystkie jego oczy
zamrugay.
- To Hera stworzya Argusa - wyjania Rachel. - Jest bardzo wyczulony, jeli chodzi o
jej bezpieczestwo. Staramy si powstrzyma go od paczu, bo ostatnim razem, kiedy do tego
doszo... No wiesz, to by prawdziwy potop.
Argus pocign nosem. Wzi gar chusteczek higienicznych ze stolika i zacz sobie
nimi ociera cae ciao.
- Wic... - Piper staraa si nie patrzy, jak Argus wyciera zy ze swoich okci. - Co si
stao z Her?
- Nie bardzo wiemy. Aha, byli tu Annabeth i Jason. Jason chcia przy tobie czuwa, ale
Annabeth wpada na pewien pomys... Chodzi o co, co moe przywrci mu pami.
- To... to wspaniale.
Jason do niej przyszed? Jaka szkoda, e nie bya wtedy przytomna! Ale... czy bdzie
dobrze, jak odzyska pami? Wci miaa nadziej, e naprawd znaj si od dawna. Nie
chciaa, by to, co ich czy, byo tylko uud spowodowan przez Mg.
Skup si na sobie" - pomylaa. - Jeli mam uratowa ojca, nie jest wane, czy Jason
mnie lubi, czy nie. Pewnie i tak mnie znienawidzi. Wszyscy mnie znienawidz".
Spojrzaa na ceremonialny sztylet przytroczony do jej boku. Annabeth powiedziaa, e
to oznaka wadzy i stanowiska, e zwykle nie uywa si go w walce. Taka bro na pokaz.
Podrbka, jak Piper. Katoptris, zwierciado. Nie miaa ponownie wycign go z pochwy, bo
baa si spojrze we wasne odbicie.
- Nie martw si. Rachel cisna j za rami. Jason wyglda na dobrego chopaka.
On te mia wizj, bardzo podobn do twojej. Cokolwiek stao si z Her... myl, e wy
dwoje macie wsppracowa.
Rachel umiechna si, jakby to bya dobra wiadomo, ale Piper jeszcze bardziej
spochmurniaa. Mylaa, e wykonanie tego zadania - czymkolwiek miao by - dotknie
jakich bezimiennych ludzi. A teraz Rachel zdawaa si jej mwi: Dobra wiadomo! Twj
ojciec jest trzymany w niewoli przez jakiego olbrzymiego ludoerc, a ty zdradzisz swojego
chopaka! Niesamowite, co?"
- Hej - powiedziaa Rachel. - Nie ma powodu do paczu. Sama zobaczysz.
Piper otara zy, starajc si nad sob zapanowa. To nie byo w jej stylu. Miaa by twarda.

Twarda zodziejka samochodw, postrach prywatnych szk w Los Angeles. I co? Beczy jak
dziecko.
- Skd moesz wiedzie, co mnie czeka?
Rachel wzruszya ramionami.
- Wiem, e stoisz przed trudnym wyborem, a opcje nie s zachwycajce. Ju ci
mwiam, e czasem mam przeczucia. Ale dzi wieczorem, przy ognisku, zostaniesz uznana.
Jestem tego prawie pewna. A kiedy poznasz, kto jest twoim boskim rodzicem, wszystko moe
si troch wyjani.
Wyjani" - pomylaa Piper. - Niekoniecznie polepszy".
Usiada w ku. Gowa bolaa j tak, jakby kto wbi jej szpikulec midzy oczy. Nie
ma sposobu, eby j cign z powrotem", powiedzia ojciec. A przecie dzi wieczorem jej
matka moe j uzna. Po raz pierwszy nie bya pewna, czy naprawd tego chce.
- Mam nadziej, e to bdzie Atena.
Spojrzaa na Rachel, bojc si, e wyrocznia j wymieje, ale Rachel tylko si
umiechna.
- Piper, nie bj si. Szczerze? Myl, e Annabeth te ma tak nadziej. Jestecie do
siebie tak podobne.
Poczucie winy jeszcze bardziej si w niej pogbio.
- To te jest przeczucie? Nic o mnie nie wiesz.
- Byaby zaskoczona.
- Tak mwisz, bo jeste wyroczni, prawda? Wyrocznia musi przemawia w sposb
tajemniczy.
Rachel parskna miechem.
- Nie zdradzaj moich zawodowych tajemnic, Piper. I nie martw si. Wszystko si
wyjani... cho moe nie w taki sposb, jak mylisz.
- adna mi pociecha.
Gdzie w oddali rozlego si beczenie konchy. Argus mrukn co pod nosem i otworzy
drzwi.
- Kolacja? - zapytaa Piper.
- Kolacj przespaa - odpowiedziaa Rachel. - Czas na ognisko. Chodmy i zobaczmy,
kim jeste.

Rozdzia X
PIPER
Cay ten pomys z ogniskiem nie wzbudza w Piper entuzjazmu. Kojarzyo si jej z
purpurowym stosem z jej snu i z ojcem przywizanym do pala.
Rzeczywisto okazaa si prawie rwnie okropna: wsplne piewanie. Stopnie
amfiteatru byy wbudowane w zbocze wzgrza, przed obramowanym kamiennymi pytami
krgiem na ognisko. Stopnie zajo okoo szedziesiciu obozowiczw, zgromadzonych w
grupach pod rnymi emblematami na kijach.
Dostrzega Jasona, siedzcego na przedzie obok Annabeth. Niedaleko nich siedzia Leo
wrd grupki krzepkich modziakw, pod szarym emblematem mota. Przed ogniskiem
podrygiwao kilkanacie osb z gitarami i dziwnymi, staromodnymi harfami - lirami? wypiewujc co o rnych rodzajach broni i o tym, w co si ubraa ich babcia, wybierajc si
na wojn. Wszyscy piewali razem z nimi, gestami symbolizujc rne rodzaje broni i
dowcipkujc. Byo to chyba najdziwaczniejsze widowisko, jakie Piper w yciu widziaa, a
raczej syszaa - jedna z tych gupich piosenek przy ognisku, ktre budz totalne zaenowanie
w cigu dnia, ale tu, w ciemnoci, podchwycone przez wszystkich, wydaj si tylko ckliwe i
mieszne. W miar podnoszenia si poziomu energii rosy rwnie pomienie, zmieniajc
barw z czerwonej na pomaraczow, a pniej zot. W kocu piosenka zakoczya si
wybuchem haaliwego aplauzu. Przygalopowa jaki facet na koniu. Tak przynajmniej
pomylaa z pocztku Piper, widzc go w chybotliwym blasku ognia. Po chwili zdaa sobie
spraw, e by to centaur - od pasa w d biay rumak, od pasa w gr mczyzna w rednim
wieku, z krconymi wosami i schludnie przystrzyon brod. Wymachiwa wczni, na
ktr byy ponadziewa-ne pianki cukrowe.
-Jak mio! A przede wszystkim witam naszych nowych obo-zowiczw. Jestem Chejron,
dyrektor obozu. Ciesz si, e wszyscy przybyli tu ywi i z wikszoci czonkw na swoim
miejscu. Za chwil zabierzemy si do pieczenia gofrw z piankami, ale najpierw...
- A co ze zdobywaniem flagi? - rykn kto z grupy chopcw w zbrojach, siedzcych
pod czerwonym emblematem z gow dzika. Jego towarzysze poparli go gonym
pomrukiem.
- Tak - powiedzia centaur. - Wiem, e domek Aresa pragnie wrci do lasu i dalej
bawi si w podchody.
-I zabija! - krzykn inny.

- Dopki jednak - cign Chejron - nie zapanujemy nad smokiem, nie bdzie to
moliwe. Dziewitka, s jakie wieci na ten temat?
Zwrci si w stron grupy, w ktrej siedzia Leo. Leo mrugn do Piper i wycign ku
niej pi z wystawionym palcem wskazujcym, jakby strzela z pistoletu. Siedzca obok
niego dziewczyna wstaa z zakopotan min. Miaa na sobie kurtk wojskow, bardzo
podobn do tej, ktr nosi Leo, a gow przewizan czerwon bandan.
- Pracujemy nad tym.
Znowu rozlegy si gone pomruki niezadowolenia.
-Jak, Nyssa? - zapyta jeden z synw Aresa.
- Naprawd ciko.
Nyssa usiada wrd wrzaskw i gonych narzeka, ktre sprawiy, e ognisko
zatrzeszczao chaotycznie. Chejron tupn kopytem w kamienne obramowanie wok ogniska
- bang, bang, bang - i zapada cisza.
- Musimy uzbroi si w cierpliwo - powiedzia centaur. - A na razie mamy pilniejsze
sprawy do przedyskutowania.
- Percy? - zapyta kto.
Ogie nieco ju przygas, ale Piper nie potrzebowaa nastrojowych pomieni, aby
wyczu oglny niepokj.
Chejron skin na Annabeth. Ta wzia gboki oddech i wstaa.
- Nie odnalazam Percy-ego - owiadczya. Jej gos zaama si lekko, kiedy
wypowiadaa jego imi. - Nie byo go w Wielkim Kanionie, jak mylaam. Ale nie poddajemy
si. Wszyscy go szukaj. Grover, Tyson, Nico, owczynie Artemidy. Znajdziemy go. Chejron
mia na myli co innego. Now misj.
- Chodzi o Wielk Przepowiedni, tak? - zawoaa jaka dziewczyna.
Wszystkie gowy zwrciy si w jej stron. Gos dobieg z grupy siedzcej z tyu, pod
rowym emblematem z gobic. Grupa gawdzia sobie beztrosko, nie bardzo zwracajc
uwag na to, co si dzieje, pki nie wstaa ich przywdczyni: Drew.
Wszyscy patrzyli na ni z zaskoczeniem. Drew najwyraniej nieczsto zabieraa gos
publicznie.
- Drew - odezwaa si Annabeth - o co ci chodzi?
- Daj spokj. - Crka Afrodyty rozpostara rce, jakby prawda bya oczywista. - Olimp
milczy. Percy zagin. Hera zsya na ciebie wizj, a ty w cigu jednego dnia wracasz z trjk
nowych pbogw. To jasne, e dzieje si co dziwnego. Wielka Przepowiednia zaczyna si
sprawdza, tak?

Piper szepna do Rachel:


- O czym ona mwi? Co to za Wielka Przepowiednia?
A potem zdaa sobie spraw, e wszyscy patrz na Rachel.
- No wic? - zawoaa Drew. - Jeste wyroczni. Zaczo si czy nie?
W blasku ognia oczy Rachel wyglday przeraajco. Piper baa si, e rudowosa
dziewczyna znowu wpadnie w trans i zacznie przekazywa gos jakiej dziwnej bogini, ale
Rachel spokojnie wystpia naprzd i zwrcia si do obozowiczw.
- Tak. Wielka Przepowiednia zaczyna si sprawdza. Wybucho pandemonium.
Piper napotkaa spojrzenie Jasona. Zapyta bezgonie: W porzdku?". Kiwna gow i
zmusia si do umiechu, po czym odwrcia od niego wzrok. To byo zbyt bolesne: widzie
go i nie by razem z nim.
Kiedy wrzawa w kocu ucicha, Rachel zrobia jeszcze jeden
krok w stron tumu i ponad pidziesiciu pbogw cofno si, <
jakby jedna drobna, rudowosa miertelniczka budzia wikszy strach od nich wszystkich
razem wzitych.
- Tym, ktrzy jeszcze tego nie syszeli, pragn powiedzie, e Wielka Przepowiednia
bya pierwsz, ktr przekazaam. Stao si to w sierpniu, a przepowiednia gosia:
Podj musi herosw siedmioro wyzwanie, Inaczej pastw ognia lub burz wiat si stanie...
Jason zerwa si z miejsca. Wytrzeszczy dziko oczy, jakby go poraono paralizatorem.
Nawet Rachel osupiaa. -J-Jasonie... Co...
- Ut cum spiritupostrema sacramentum dejuremus zaintonowa. - Et hostes
ornamenta addent ad ianuam necem.
Zapada cisza. Piper wyczytaa z ich twarzy, e niektrzy prbuj przetumaczy sobie
te zdania. Domylia si, e to acina, ale zachodzia w gow, dlaczego jej spodziewany
przyszy chopak nagle zawodzi piewnie jak katolicki ksidz.
- Jasonie... wanie dokoczye przepowiedni - wyjkaa Rachel. - .. .Przysiga
tchem ostatnim dochowana bdzie A wrg w zbrojnym rynsztunku u Wrt mierci sidzie".
Skd...
- ...znam te wersy. - Jason skrzywi si i przyoy sobie donie do skroni. - Nie wiem
skd, ale znam t przepowiedni.
-I w dodatku po acinie! - zawoaa Drew. - Brawo! Nie tylko przystojny, ale i mdry!
Z grupy Afrodyty dobiegy chichoty. Boe, co za kretynki" -pomylaa Piper. Ale te
chichoty nie rozadoway oglnego napicia. W ognisku taczyy chaotyczne, zielonkawe
pomienie.

Jason usiad. Mia zakopotan min, ale Annabeth pooya mu rk na ramieniu i


mrukna co pocieszajcego. Piper poczua ukucie zazdroci. To ona powinna teraz siedzie
przy nim i go pociesza.
Rachel Dare nadal bya wstrznita tym, co usyszaa. Zerkna na Chejrona, nie
wiedzc, co robi dalej, ale centaur sta nachmurzony i milczcy, jakby obserwowa sztuk
teatraln, ktrej nie mg przerwa tragedi koczc si mierci wielu ludzi na scenie.
- No dobrze - powiedziaa, starajc si odzyska spokj. - Tak, to jest Wielka
Przepowiednia. Wci mielimy nadziej, e to si nie stanie, ale obawiam si, e ju si
zaczo. Nie potrafi wam tego udowodni. Po prostu to czuj. I, jak powiedziaa Drew,
dzieje si co dziwnego. Tych siedmioro herosw, kimkolwiek s, jeszcze si nie zebrao.
Mam przeczucie, e niektrzy s tutaj, midzy nami. Pozostaych tu nie ma.
Te sowa wywoay oglne poruszenie, obozowicze spogldali na siebie nawzajem, a
nagle rozleg si jaki zaspany gos:
-Jestem tutaj! Och... sprawdzalicie obecno?
- pij dalej, Clovis! - krzykn kto, wywoujc salwy miechu.
- W kadym razie - cigna Rachel wci nie wiemy, co oznacza Wielka
Przepowiednia. Nie wiemy, jakie wyzwanie stoi przed pbogami, ale skoro pierwsza Wielka
Przepowiednia zapowiedziaa wojn tytanw, mona si spodziewa, e druga Wielka
Przepowiednia zapowiada co co najmniej rwnie zego.
- Albo gorszego - mrukn Chejron.
By moe nie chcia, eby wszyscy to usyszeli, ale usyszeli. Ognisko natychmiast
zmienio barw: pomienie zrobiy si ciemnopurpurowe, jak we nie Piper.
- Wiemy jednak powiedziaa Rachel e pierwsza faza ju si rozpocza. Pojawi
si pierwszy problem, ktry musimy rozwiza. Hera, krlowa bogw, zostaa uwiziona.
Zapada gucha cisza. A potem wszyscy zaczli mwi jednoczenie.
Chejron znowu tupn kopytem, ale Rachel musiaa chwil odczeka, by mc dalej
mwi.
Opowiedziaa im o incydencie na tarasie widokowym nad Wielkim Kanionem - jak
Gleeson Hedge powici si, by ich ratowa, kiedy zaatakoway ich duchy burzy, ktre
zapowiedziay, e to dopiero pocztek. Najwyraniej suyy jakiej potnej pani, ktra
pragnie zniszczy wszystkich pbogw.
Potem powiedziaa im o omdleniu Piper w domku Hery. Piper staraa si zachowa
spokj, chocia widziaa, jak siedzca w tylnym rzdzie Drew odgrywa pantomim omdlenia,
a jej towarzyszki chichoc jak najte. W kocu Rachel opowiedziaa o wizji, jak mia Jason

w salonie Wielkiego Domu. To, co powiedziaa mu Hera, byo tak podobne do tego, co Piper
sama usyszaa, e przeszy j dreszcz. Bya tylko jedna rnica: Hera ostrzega Piper, eby jej
nie zdradzia. Kiedy mu ulegniesz, nadejdzie ich krl, ktry nas wszystkich skarze". Hera
wiedziaa o grobie olbrzyma. Ale skoro wiedziaa, dlaczego nie ostrzega Jasona,
demaskujc Piper jako wrogiego agenta?
- Jasonie - powiedziaa Rachel - mm... czy pamitasz, jak masz na nazwisko?
Potrzsn gow z zakopotan min.
- A wic bdziemy ci nazywa po prostu Jasonem. To oczywiste, e Hera postawia
przed tob jakie zadanie.
Rachel zamilka, jakby dajc mu szans, by zaprotestowa. Wszyscy utkwili w nim
wzrok; presja bya silna i Piper pomylaa, e gdyby bya na jego miejscu, pewnie zrobioby
jej si sabo. Ale on przyj to ze spokojem. Unis podbrdek na znak zdecydowania i kiwn
gow.
- Zgadzam si.
- Musisz uratowa Her, eby zapobiec jeszcze wikszemu zu - powstrzyma jakiego
krla. Z jakich powodw, ktre nie s nam jeszcze znane, musi to nastpi przed zimowym
przesileniem, ktre przypada ju za cztery dni.
- To dzie narady bogw - dodaa Annabeth. - Jeli bogowie jeszcze nie wiedz o
zaginiciu Hery, wwczas na pewno dostrzeg jej nieobecno. Prawdopodobnie dojdzie do
bijatyki, bo kady bdzie oskara drugiego o to, e j porwa. Zwykle tak si dzieje.
- Dzie zimowego przesilenia - przemwi Chejron - to rwnie czas najwikszej
ciemnoci. Bogowie gromadz si w tym dniu, podobnie jak miertelnicy, bo razem czuj si
silniejsi. W tym dniu wzrasta moc zej magii. Prastarej magii, starszej od bogw. To dzie, w
ktrym wszystko si... mci.
Sposb, w jaki to wypowiedzia, sprawi, e zabrzmiao to zowieszczo -jakby mwi o
zbrodni z premedytacj, a nie o zmceniu wody w strumieniu.
- Okej - powiedziaa Annabeth, ypic gniewnie na centaura. - Wielkie dziki, Kapitanie
Sunshine. Cokolwiek si dzieje, zgadzam si z Rachel. To Jason zosta wybrany na
przywdc tej wyprawy, wic...
- A dlaczego nie zosta jeszcze uznany? krzykn kto z grupy Aresa. - Jeli jest taki
wany...
- On ju zosta uznany - oznajmi Chejron. Dawno temu. Jasonie, poka im.
W pierwszej chwili wydawao si, e Jason tego nie zrozumia. Zrobi kilka niepewnych
krokw do przodu, ale Piper pomylaa, e i tak wyglda cudownie z tymi swoimi jasnymi

wosami lnicymi w blasku ognia - zupenie jak posg rzymskiego cezara. Zerkn na ni, a
ona pokiwaa gow zachcajco. Zrobia gest podrzucania monety.
Sign do kieszeni. Zota moneta bysna w powietrzu, a kiedy j zapa, trzyma ju w
rku lanc - zot wczni o dugoci ponad dwch metrw.
Pbogowie wydali z siebie stumiony okrzyk. Rachel i Annabeth cofny si, aby
przypadkiem nie dotkn grotu, ktry zdawa si ostry jak szpikulec do lodu.
- Czy to nie by... - zacza Annabeth. - Mylaam, e miae miecz.
- Mm... chyba wypada reszka - odrzek Jason. - Ta sama moneta, a tym razem bro
dalekiego zasigu.
- O kurcz, chc co takiego mie! - krzykn kto z grupy Aresa.
-Jest lepszy od Szczypawicy, elektrycznej wczni Clarisse! - zgodzi si jeden z jego
braci.
- Elektrycznej... - mrukn Jason, jakby uzna to za niezy pomys. - Cofnijcie si.
Annabeth i Rachel natychmiast usuchay. Jason unis oszczep i piorun rozdar niebo.
Piper wosy stany dba. Byskawica spyna po grocie wczni i ugodzia w ognisko z
moc artyleryjskiego pocisku.
Kiedy dym si rozwia, a Piper przestao dzwoni w uszach, wszyscy zamarli, siedzc w
szoku, pokryci popioem, mrugajc oczami i gapic si w miejsce, w ktrym byo ognisko. Z
gry sypa si deszcz rozarzonych wgielkw. Ponca koda upada tu obok picego
Clovisa, ktry nawet nie drgn.
Jason opuci wczni
- Mm... przepraszam.
Chejron strzepn sobie z brody par poncych wgielkw. Mia tak min, jakby
speniy si jego najgorsze obawy.
- Lekka nadwyka rodkw bojowych, ale pokazae, na co ci sta. I chyba wiemy, kto
jest twoim ojcem.
-Jupiter - odrzek Jason. - To znaczy Zeus. Pan Nieba.
Piper nie moga si powstrzyma od umiechu. To miao sens, to idealnie pasowao.
Najpotniejszy bg, ojciec wszystkich najsynniejszych herosw ze staroytnych mitw tylko on mg by ojcem Jasona.
Ale reszta obozowiczw najwyraniej nie bya tego tak pewna. Wybucha wrzawa,
zaczy pada gone pytania, a w kocu Annabeth podniosa obie rce, aby ich uciszy.
- Zaraz! W jaki sposb on moe by synem Zeusa? Wielka Trjca... Ich ukad, e nie
bd mie miertelnych dzieci... I jak to moliwe, bymy nic o nim wczeniej nie wiedzieli?

Chejron milcza, ale Piper czua, e stary centaur wie. I e prawda wcale nie jest dobra.
- Wane - odezwaa si Rachel - e Jason jest teraz wrd nas. Ma do wykonania jakie
zadanie, co oznacza, e bdzie mu potrzebna przepowiednia odnoszca si tylko do niego.
Zamkna oczy, zachwiaa si i zemdlaa. Dwch chopcw podbiego i podtrzymao j.
Trzeci pobieg na skraj amfiteatru i chwyci trjng z brzu, a wszystko to odbyo si tak
sprawnie, jakby to wiczyli. Usadowili Rachel na trjnogu przed szcztkami ogniska. Noc
bya ciemna, ale wszyscy ujrzeli, jak wok jej stp zaczyna si kbi zielona mga. Kiedy
otworzya oczy, janiay blaskiem. Szmaragdowy dym wydoby si z jej ust. Gos, ktrym
przemwia, by ochrypy i wiekowy - by to gos, ktrym mgby przemwi w, gdyby
potrafi mwi: A ty, dzieci gromu, ziemi si strze, Na siedmioro czyha olbrzyma sie, Kraty
wyami kowal i gob, Gniew Hery mier rozsiewa wokoo.
Po wymwieniu ostatniego sowa Rachel zasaba, ale jej pomocnicy w por j
podtrzymali i odnieli na skraj amfiteatru, aby tam odpocza.
- Czy to normalne? - zapytaa Piper i natychmiast zorientowaa si, e wypowiedziaa to
w ciszy i wszyscy na ni spojrzeli. - To znaczy... czy ona czsto pluje zielonym dymem?
- O bogowie, ale z ciebie ciemniak! - zawoaa Drew. - Ona wanie wypowiedziaa
przepowiedni dotyczc Jasona, eby wiedzia, jak uratowa Her! Czy ty naprawd nie...
- Drew - warkna Annabeth Piper zadaa proste pytanie. Chyba si zgodzisz, e
przepowiednie nie s czym normalnym. Jeli wyamanie krat, za ktrymi jest uwiziona
Hera, ma wywoa jej gniew i grozi mierci wielu... to dlaczego mamy j uwolni? To
moe by puapka albo... albo moe Hera zwrci si przeciwko tym, ktrzy j uwolni. Nigdy
nie przepadaa za herosami.
Jason wsta.
- Nie mam wielkiego wyboru. Hera odebraa mi pami. Musz j odzyska. A poza
tym przecie nie moemy odmwi pomocy krlowej niebios, jeli znalaza si w tarapatach.
Teraz wstaa jedna z mieszkanek domku Hefajstosa - Nyssa, dziewczyna w czerwonej
bandanie.
- Moe masz racj. Powiniene jednak wysucha Annabeth. Hera moe si mci.
Zrzucia z wysokiej gry wasnego syna, naszego ojca, tylko dlatego, e by brzydki.
- Naprawd brzydki - zakpi kto z grupy Afrodyty.
- Zamknijcie si! - krzykna Nyssa. - To nie koniec zagadek. Dlaczego trzeba si strzec
ziemi i jakiego olbrzyma? Z kim waciwie mamy do czynienia, skoro jest tak potny, e
moe porwa krlow niebios?
Nikt na to nie odpowiedzia, ale Piper zauwaya, e Annabeth i Chejron wymienili po

cichu par zda. Czytajc z ich warg, dosza do wniosku, e brzmiay mniej wicej tak:
Annabeth: Ta sie olbrzyma... Nie, to niemoliwe.
Chejron: Ani sowa tutaj. Wpadn w panik.
Annabeth: Chyba artujesz! Nie wierz, ebymy mieli tak strasznego pecha.
Chejron: Pniej, moje dziecko. Jeli wszystko im powiesz, tak si wystrasz, e nie bd w
stanie nic zrobi.
Piper nie moga uwierzy, e zdoaa tak dokadnie wyczyta to z ich mimiki - przecie
prawie ich nie znaa. A jednak bya absolutnie pewna, e ich zrozumiaa, i to j przerazio.'
Annabeth wzia gboki oddech.
- To misja Jasona - owiadczya - wic i jego wybr. To jasne, e jest synem gromu.
Zgodnie z tradycj, moe sobie dobra dwch towarzyszy.
- Oczywicie ciebie, Annabeth! - zawoa kto z domku Hermesa. Ty masz
najwiksze dowiadczenie.
- Nie, Travis - odpowiedziaa. - Po pierwsze, nie bd pomaga Herze. Za kadym
razem, gdy prbowaam, oszukaa mnie albo pniej to si na mnie zemcio. Zapomnij o
tym. Nie ma mowy. Po drugie, jutro rano wyruszam na poszukiwanie Percy-ego.
- To jest ze sob jako powizane - wypalia Piper, nie wiedzc, jakim cudem zdobya
si na tak odwag. - Przecie wiesz, e tak jest, nie? To, o czym tu mwimy, i zniknicie
twojego chopaka w jaki sposb si ze sob czy.
- Niby jak? - zapytaa Drew. - Powiedz, skoro jeste taka mdra.
Piper staraa si sformuowa odpowied, ale nie potrafia.
Wybawia j Annabeth.
- Moe masz racj, Piper. Jeli te dwie sprawy maj ze sob zwizek, odkryj to z
drugiej strony, odnajdujc Percy'ego. Jak ju powiedziaam, nie zamierzam bra udziau w
uwolnieniu Hery, nawet gdyby jej zniknicie wywoao kolejn bijatyk wrd bogw
Olimpu. Ale jest jeszcze jeden powd, dla ktrego tego nie zrobi. Przepowiednia.
- Przepowiednia mwi, kogo ja wybior - zgodzi si Jason. -Kraty wyami kowal i
gob". Kowal to Wul... Hefajstos.
Siedzcej pod emblematem Dziewitki Nyssie opady ramiona, jakby jej woono na
plecy kowado.
-Jeli masz si strzec ziemi - powiedziaa - to musisz unika podrowania ldem.
Musisz uy transportu powietrznego.
Piper ju miaa zawoa, e Jason potrafi lata, ale w por ugryza si w jzyk. To Jason
powinien im o tym powiedzie, a na razie jako nie zamierza. Moe uzna, e do ich ju

wystraszy jak na jeden wieczr.


- Latajcy rydwan jest zepsuty - cigna Nyssa - a pegazy bd nam potrzebne przy
poszukiwaniu Percy ego. Moe domek Hefajstosa wymyli co innego. Jake jest
unieruchomiony, wic na razie ja peni obowizki grupowej. Mog si zgosi na ochotnika.
W tej deklaracji brakowao entuzjazmu. Wsta Leo. Do tej pory siedzia tak spokojnie, e
Piper w ogle o nim zapomniaa. Byo to do niezwyke.
-Ja - powiedzia.
Wrd jego wsptowarzyszy zawrzao. Kilku prbowao go posadzi z powrotem, ale
Leo zdoa si im oprze.
- Nie, wanie e ja. Wiem o tym. Mam pomys na rozwizanie problemu transportu.
Pozwlcie mi sprbowa. Zaatwi to!
Przez chwil Jason przyglda mu si badawczo. Piper bya pewna, e si na to nie
zgodzi. A potem si umiechn.
- Wdepnlimy w to razem, Leo, wic to chyba oczywiste, e powiniene i ze mn.
Wymyl co. Jeste w druynie.
- Tak jest! - Leo zacisn pi.
- To bdzie niebezpieczne - ostrzega go Nyssa. - Trudy wdrwki, potwory, straszne
mki. By moe adne z was nie wrci ywe.
- Och. - Z Leona nagle opad cay zapa, ale po chwili przypomnia sobie, e wszyscy na
niego patrz. - To znaczy... Och, super! Mki? Uwielbiam mki! Zrbmy to!
Annabeth pokiwaa gow.
- A wic, Jasonie, pozostaje ci tylko wybranie trzeciego czonka wyprawy. Gob...
- Och, absolutnie! Drew zerwaa si na rwne nogi i obdarzya Jasona promiennym
umiechem. - Gob! Gobica to Afrodyta. Wszyscy o tym wiedz. Jestem totalnie z wami!
Piper zacisna pici. Zrobia kilka krokw do przodu.
-Nie.
Drew spojrzaa wymownie w niebo.
- Och, bagam, mieciaro. Spadaj.
- To ja miaam wizj Hery, nie ty. Ja to musz zrobi.
- Kady moe mie wizj. Po prostu znalaza si we waciwym czasie na waciwym
miejscu. Zwrcia si do Jasona. Suchaj, walka to jest to, zgoda. I budowanie rnych
rzeczy... - Spojrzaa z odraz na Leona. - No jasne, kto musi sobie ubrudzi rce. Ale tobie
potrzebny jest kto z wdzikiem. Potrafi by bardzo przekonujca. Mog bardzo pomc.
Obozowicze zaczli pgosem wspomina, jak bardzo przekonujca bywaa ju Drew. Piper

wyczua, e Drew ma przewag. Nawet Chejron gadzi brod w taki sposb, jakby jej udzia
w wyprawie uzna nagle za rozsdny wybr.
- No c... powiedziaa Annabeth. - Biorc pod uwag przepowiedni...
- Nie! - Gos Piper zabrzmia dziwnie nawet w jej wasnych uszach; by bardziej
natarczywy, jego ton by bogatszy. - To ja mam i.
I wtedy stao si co bardzo dziwnego. Wszyscy zaczli kiwa gowami, mruczc, e
hmm, Piper te ma racj. Drew rozejrzaa si wokoo, nie wierzc wasnym oczom i uszom.
Potakiwali nawet niektrzy czonkowie jej grupy.
- Dajcie spokj! - krzykna Drew. - Co ta Piper potrafi?
Piper chciaa jej odpowiedzie, ale nagle stracia rezon. W czym moga by pomocna?
Nie potrafia walczy, planowa, naprawia. Potrafia tylko wpada w kopoty i od czasu do
czasu namwi innych do zrobienia czego gupiego.
No i kamaa. Chciaa pj na t wypraw z powodw, ktre byy Jasonowi zupenie
obce - a gdyby posza, skoczyoby si to tym, e zdradziaby ich wszystkich. Usyszaa ten
gos ze swojego snu: Bd nam posuszna, a zachowasz ycie". Jak mogaby dokona
takiego wyboru: pomc ojcu albo pomc Jasonowi?
- No c powiedziaa Drew, umiechajc si triumfalnie - to chyba przesdza
spraw.
Nagle wszyscy wstrzymali oddech. Wszyscy wytrzeszczyli oczy na Piper, jakby wanie
eksplodowaa. Co ja takiego zrobiam" - pomylaa ze strachem. A potem zauwaya, e
otacza j czerwona powiata.
- Co jest?! - zapytaa przeraona.
Spojrzaa w gr, ale nie zobaczya nad sob adnego poncego symbolu, podobnego
temu, ktry pojawi si nad gow Leona. Spojrzaa w d i krzykna cicho.
Jej ubranie... Co, u licha, ma na sobie? Nie znosia sukienek. Nie miaa adnej sukienki.
A teraz bya wystrojona w cudown bia tunik bez rkaww, spywajc a do kostek, z
trjktnym dekoltem, tak gbokim, e poczua si naprawd zakopotana. Jej przedramiona
zdobiy zote bransolety. Misterny naszyjnik z bursztynw, korali i zotych kwiatw
poyskiwa na jej szyi, a jej wosy...
- O boe... westchna. - Co si stao?
Osupiaa Annabeth wskazaa na jej sztylet, teraz natarty oliw i byszczcy, wiszcy u
jej boku na zotym acuszku. Piper nie chciaa wyciga go z pochwy. Baa si tego, co moe
zobaczy. Ciekawo jednak zwyciya. Wyja Katoptris i spojrzaa na swoje odbicie w
wypolerowanej klindze. Miaa idealne wosy: bujne i dugie, czekoladowobrzowe, splecione

zotymi wstkami w taki sposb, e spyway w bok, poza rami. Miaa te makija, tak
idealny, e nawet by nie wiedziaa, jak go sobie zrobi - subtelny makija, ktry sprawia, e
jej usta nabray jakby naturalnej barwy wini, i podkrela wszystkie barwy jej oczu.
Bya... bya...
- Jeste cudowna! - zawoa Jason. - Piper, jeste... jeste powalajca.
W innych okolicznociach byaby to najszczliwsza chwila w jej yciu. Teraz jednak
wszyscy gapili si na ni jak na dziwolga. Drew patrzya na ni z przeraeniem i odraz.
- Nie! - krzykna. - To niemoliwe!
- To nie jestem ja! - zaprotestowaa Piper. - Ja... nie rozumiem.
Chejron zoy przednie nogi i skoni si przed ni. Wszyscy poszli za jego przykadem.
- Bd pozdrowiona, Piper McLean - powiedzia Chejron z powag, jakby przemawia
na jej pogrzebie. - Crko Afrodyty, pani gobic, bogini mioci.

Rozdzia XI
LEO
Leo nie zabawi dugo w amfiteatrze po tym, jak Piper zamienia si w pikno. Zgoda,
byo to zdumiewajce i w ogle - w makijau! to chyba cud! - ale mia na gowie wasne
problemy. Wymkn si chykiem, rozmylajc nad tym, w co si wpakowa.
Sta przed gromad silniejszych od niego, dzielniejszych herosw i zgosi si na
ochotnika - na ochotnika! - do udziau w misji, w ktrej prawdopodobnie straci ycie.
Nie wspomnia, e widzia Ti Callid, swoj star niani, ale gdy tylko usysza o wizji
Jasona - o pani w czarnej sukni i chucie - wiedzia ju, e to ta sama kobieta. Ta Callida bya
Her. Jego niani bya krlowa bogw. Co takiego mogo czowiekowi naprawd pomiesza
w mzgu.
Pobieg w stron lasu, starajc si nie myle o swoim dziecistwie o tych
wszystkich pogmatwanych sprawach, ktre doprowadziy do mierci jego matki. Ale nie
potrafi odpdzi wspomnie.
Mia ze dwa lata, kiedy Ta Callida po raz pierwszy prbowaa go zabi. Opiekowaa si
nim, gdy matka bya w sklepie z narzdziami.
Oczywicie nie bya jego prawdziw ciotk - bya po prostu jedn z owych starszych
kobiet z ssiedztwa, dzielnicow ti, ktra pomagaa opiekowa si dziemi. Pachniaa jak
szynka miodowa i zawsze nosia sukni wdowy i czarn chust.
- Pooymy ci do eczka, troch si przepisz - powiedziaa. - Zobaczymy, czy jeste
moim maym bohaterem, co?
Leo by picy. Umiecia go w ciepym gniazdku z kocykw midzy czerwonymi i
tymi pagrkami - poduszkami? ko byo czym w rodzaju klitki w cianie z
poczerniaych cegie, z metalowym okienkiem nad gow i prostoktnym otworem wyej, w
ktrym wida byo gwiazdy. Pamita, e odpoczywa wygodnie, wycigajc rczki ku
iskrom fruwajcym wok niego jak wietliki. Usn i nia mu si d z pomieni, pynca
przez morze rozarzonych wgielkw. Wyobrazi sobie siebie na pokadzie, sterujcego po
niebie. Gdzie w pobliu Ta Callida siedziaa na bujanym fotelu - kriik, kriik, kriik - nucc
koysank. Cho mia zaledwie dwa lata, rozpoznawa ju rnic midzy angielskim i
hiszpaskim, i zapamita, e by zdziwiony, bo Ta piewaa w jzyku, ktry nie by ani
jednym, ani drugim.
Wszystko byo dobrze, pki nie przysza matka. Wrzasna i podbiega do niego,

chwytajc go w ramiona i krzyczc na Ti Callid: Jak moga!". Ale czarna wdowa gdzie
znika.
Leo pamita, e patrzy ponad ramieniem matki na pomienie lice jego kocyki.
Dopiero po latach zrozumia, e spa w poncym kominku.
A co byo w tym najdziwniejsze? Ta Callida nie zostaa aresztowana, ani nawet
przepdzona z ich domu. Pojawiaa si jeszcze kilkanacie razy w cigu nastpnych paru lat.
Raz, kiedy mia trzy lata, pozwolia mu bawi si noami.
- Musisz si wczenie nauczy wada klingami, jeli pewnego dnia masz zosta moim
bohaterem.
Udao mu si nie porani ciko, ale odnis wraenie, e Ta Callida wcale by si nie
przeja, gdyby tak si stao.
Kiedy mia cztery lata, Ta Callida znalaza grzechotnika na pobliskim pastwisku. Daa
mu kij i zachcaa, by dgn nim wa.
- Gdzie twoja dzielno, may bohaterze? Poka mi, e Fata susznie ci wybray.
Leo wpatrzy si w bursztynowe oczka, syszc suche sz-sz--sz grzechotki na ogonie
wa. Nie potrafi go dgn. Wydawao mu si to niegodziwe. Grzechotnik najwyraniej
mia podobne uczucia wobec niego. Leo mgby przysic, e w spojrza na Ti Callid tak,
jakby mwi: Zwariowaa, kobieto?". A potem znikn w wysokiej trawie.
Kiedy opiekowaa si nim po raz ostatni, mia pi lat. Przyniosa mu kredki i papier.
Usiedli razem przy ogrodowym stoliku na podwrzu, pod star hikor. Ta Callida nucia
swoje dziwne pieni, a Leo rysowa ten statek, ktry widzia w pomieniach. Mia on
kolorowe agle i rzdy wiose, zakrzywion ruf i wysoki maszt. Kiedy ju prawie skoczy i
mia wypisa pod spodem swoje imi, czego si nauczy w przedszkolu, wiatr porwa kartk.
Jego obrazek ulecia w niebo i znikn.
Leo by bliski paczu. Spdzi tyle czasu, malujc obrazek! Ale Ta Callida tylko
zacmokaa, wyranie niezadowolona.
-Jeszcze nie nadszed twj czas, may bohaterze. Pewnego dnia wyruszysz na swoj
wypraw. Odnajdziesz swoje przeznaczenie i w kocu pojmiesz sens twojej trudnej
wdrwki. Ale zanim to si stanie, zaznasz wielu utrapie. al mi ci, ale tylko w ten sposb
ksztatuj si herosi. A teraz rozpal mi ognisko, co? Ogrzej te stare koci.
Kilka minut pniej nadesza matka i krzykna z przeraenia. Tii Callidy nie byo, a
Leo siedzia w dymicym ognisku. Blok papieru zamieni si w popi. Kredki rozpuciy si
w bulgocc, kolorow mas, a donie Leona pony, powoli przepalajc blat ogrodowego
stolika. Jeszcze przez dugie lata mieszkacy bloku nie mogli si nadziwi, jak komu udao

si wypali w grubej desce lady doni picioletniego dziecka.


A teraz Leo by ju pewny, e Ta Callida, jego pomylona opiekunka, bya Her. A to
oznaczao, e bya... kim? Jego bosk babk? Wygldao na to, e jego rodzina bya jeszcze
bardziej pokrcona, ni dotd myla.
Ciekawe, czy matka znaa prawd. Pamita, e po tym ostatnim incydencie matka
zaprowadzia go do domu i odbya z nim dug rozmow, z ktrej niewiele zrozumia.
- Ona nie moe ju tutaj wrci.
Matka miaa pikn twarz z agodnymi, dobrotliwymi oczami i krcone czarne wosy,
ale cika praca dodawaa jej lat. Wok oczu miaa gbokie zmarszczki, donie pokryte
odciskami i zgrubieniami. Bya pierwsz osob w rodzinie, ktra zrobia matur. Uzyskaa
dyplom z inynierii mechanicznej i potrafia wszystko zaprojektowa, skonstruowa i
naprawi.
Ale nikt jej nie zatrudni. adna firma nie potraktowaa jej powanie, wic skoczya w
sklepie z artykuami metalowymi, starajc si jako utrzyma siebie i syna. Zawsze pachniaa
smarem, a kiedy rozmawiaa z synkiem, nieustannie przechodzia z hiszpaskiego na
angielski i odwrotnie. Dugo trwao, zanim Leo zda sobie spraw z tego, e nie wszyscy tak
mwi. Nauczya go nawet alfabetu Morse'a, tak e mogli wystukiwa sobie wiadomoci,
bdc w rnych pokojach. Kocham ci. Wszystko w porzdku? Takie proste sprawy.
- Nie obchodzi mnie, co ci powiedziaa Callida - mwia matka. - Nie obchodzi mnie
adne przeznaczenie i jakie Faty. Jeste na to za mody. Wci jeste moim dzieciakiem.
Wzia go za rce, wypatrujc ladw oparzenia, ale, oczywicie, adnych ladw nie byo.
- Leo, posuchaj uwanie. Ogie to narzdzie, jak wszystko, czym si posugujemy, ale
jest naprawd bardzo niebezpieczny. Nie znasz swoich ogranicze. Prosz ci, przyrzeknij mi,
e nie bdziesz ju bawi si ogniem, do czasu gdy poznasz swojego ojca. Ktrego dnia,
mijo, na pewno go poznasz. Wszystko ci wyjani.
To sysza od dawna. Ktrego dnia go pozna. Matka nigdy nie odpowiadaa na pytania
dotyczce ojca. Leo nigdy go nie spotka, nigdy nie widzia adnej jego fotografii, a ona
mwia o nim tak, jakby wanie wyszed do sklepu kupi mleko i mia wrci za par minut.
Leo stara si jej wierzy. Pewnego dnia wszystko si wyjani.
Przez nastpne par lat byli szczliwi. Leo prawie ju zapomnia o Tii Callidzie. Wci
ni o latajcym statku, ale wydarzyy si te inne dziwne rzeczy podobne do snu.
Mia wtedy okoo omiu lat. Kad woln godzin spdza z matk w sklepie. Wiedzia,
jak uywa wszystkich mechanicznych narzdzi. Zna miary i wagi, potrafi liczy lepiej od
wikszoci dorosych. Nauczy si myle trjwymiarowo, rozwizujc problemy mechaniki

w gowie, tak jak jego matka.


Pewnego wieczoru zostali w warsztacie duej, bo matka koczya projektowa
specjalny wider do wiertarki, ktry miaa nadziej opatentowa. Gdyby udao jej si
sprzeda prototyp, mogoby to zmieni ich ycie. W kocu miaaby szans i na urlop.
Leo podawa jej narzdzia i opowiada oklepane dowcipy, starajc si doda jej otuchy.
Uwielbia, kiedy potrafi j czym rozmieszy. Umiechaa si wtedy i mwia: Twj ojciec
byby z ciebie dumny, mijo. Wkrtce go poznasz, jestem tego pewna".
Warsztat matki znajdowa si na zapleczu sklepu. W nocy robio si niepokojco, bo
byli tam sami. Kady dwik odbija si echem po ciemnym magazynie, ale Leo nie ba si,
pki by z matk. Kiedy przechodzi do sklepu, zawsze mogli by w kontakcie, posugujc si
alfabetem Morsea. Kiedy wychodzili, musieli przej przez cay sklep i przez pomieszczenie
subowe i wyj na parking, zamykajc za sob wszystkie drzwi.
Tamtej nocy, po zakoczeniu pracy, byli ju w pomieszczeniu subowym, gdy matka
uwiadomia sobie, e nie ma kluczy.
- Dziwne. - Zmarszczya czoo. - Byam pewna, e je zabraam. Zaczekaj tu, mijo. Zaraz
wrc.
Umiechna si do niego - po raz ostatni w yciu - i wrcia do magazynu. Po chwili
usysza trzanicie wewntrznych drzwi. A potem szczk zamka drzwi zewntrznych.
- Mamo?
Serce zabio mu mocno. Co cikiego zwalio si w magazynie. Podbieg do drzwi, ale
cho kopa w nie i szarpa za klamk, nie chciay si otworzy.
- Mamo!
Gorczkowo wystuka na cianie: Nic ci nie jest?
- Ona ci nie syszy.
Odwrci si i ujrza przed sob jak dziwn kobiet. W pierwszej chwili pomyla, e
to Ta Callida. Bya w czarnej szacie, twarz miaa zasonit woalem.
-Ta?
Zachichotaa cicho i powoli, jakby budzia si ze snu.
- Nie jestem twoj straniczk. To tylko rodzinne podobiestwo.
- Czego... czego chcesz? Gdzie jest moja mama?
- Ach... jaki oddany swojej mamusi! To mie. Ale, widzisz, ja te mam dzieci... i wiem,
e kiedy bdziesz od nich silniejszy. Kiedy bd prbowali mnie obudzi, powstrzymasz ich.
Nie mog do tego dopuci.
- Nie znam ci. Nie chc z nikim walczy.

- Mdry wybr - mrukna pod nosem, jak lunatyczka w transie.


Nagle przeszy go dreszcz, bo zda sobie spraw z tego, e ta kobieta jest pogrona we
nie. Przez woal przewityway jej oczy - byy zamknite. I - co byo jeszcze dziwniejsze - jej
szaty nie byy z tkaniny. Byy z ziemi - z suchego, czarnego pyu, kbicego si wok niej.
Jej blad, upion twarz ledwo byo wida spoza zasony pyu. Wygldaa upiornie, jakby
przed chwil powstaa z grobu. Spaa - i Leo nie chcia, aby si obudzia. Czu, e
wygldaaby jeszcze straszniej.
-Jeszcze nie mog ci zniszczy - mrukna. - Fata na to nie pozwol. Ale nie chroni
twojej matki i nie mog mnie powstrzyma przed zamaniem ci serca. Wspomnij ten wieczr,
may herosie, kiedy ci powiedz, eby powsta przeciwko mnie.
- Zostaw moj matk w spokoju...
Sowa zamary mu w gardle, kiedy kobieta ruszya w jego stron. Poruszaa si bardziej
jak lawina ni osoba - mroczna ciana ziemi sunca ku niemu.
- A w jaki sposb mnie powstrzymasz? - szepna.
Przenikna przez st; czsteczki jej ciaa zjednoczyy si po drugiej stronie. Zawisa
nad nim i ju wiedzia, e przez niego te przeniknie. By jedyn przeszkod midzy ni a
jego matk. Z jego rk buchny pomienie.
Senny umiech rozla si na jej twarzy, jakby ju go pokonaa. Wrzasn z rozpaczy.
Wszystko skpao si w czerwieni. Pomienie pochony kobiet, ciany, nawet zamknite
drzwi. Straci przytomno.
Kiedy j odzyska, by w karetce pogotowia.
Ratowniczka staraa si by mia. Powiedziaa mu, e cay magazyn spon. Jego matki
nie udao si uratowa. Powiedziaa, e jest jej przykro, ale Leo czu w sobie pustk. Utraci
kontrol, przed czym ostrzegaa go matka. To jego wina, e umara.
Wkrtce przyszli po niego policjanci i oni nie byli ju tacy mili. Poar wybuch w
pomieszczeniu subowym, powiedzieli, dokadnie tam, gdzie sta. To, e przey, byo
jakim cudem, ale dlaczego pozamyka wszystkie drzwi, wiedzc, e matka jest w warsztacie,
i podpali dom?
Pniej ssiedzi opowiedzieli policji, e by bardzo dziwnym chopcem. Mwili o
ladach doni wypalonych w blacie ogrodowego stou. Zawsze wiedzieli, e z synem
Esperanzy Valdez jest co nie tak.
Krewni nie chcieli si nim zaopiekowa. Ciotka Rosa nazwaa go diabolo i wykrzyczaa
funkcjonariuszom opieki spoecznej, eby go sobie zabrali. No i trafi do swojej pierwszej
rodziny zastpczej. Par dni pniej uciek. W niektrych rodzinach zastpczych przebywa

troch duej ni w innych. Zachowywa si normalnie, troch psoci, artowa, zaprzyjania


si z rwienikami, udawa, e nic go nie obchodzi, ale zawsze w kocu ucieka. Tylko to
agodzio drczcy go ustawicznie bl - poczucie, e dokd zda, e coraz bardziej oddala
si od zgliszczy sklepu z narzdziami.
Obieca sobie, e ju nigdy nie bdzie igra z ogniem. Przez dugi czas nie myla ani o
Tii Callidzie, ani o kobiecie w szatach z ziemi.
By ju prawie w lesie, kiedy wyobrazi sobie, e syszy gos Tii Callidy: To nie bya
twoja wina, may bohaterze. Nasz wrg si przebudzi. Czas, by przesta ucieka".
- Hero - mrukn - przecie ciebie tu nie ma, prawda? Jeste w jakiej klatce.
Nie byo odpowiedzi.
Lecz teraz w kocu co zrozumia. Hera obserwowaa go przez cae ycie. W jaki
sposb wiedziaa, e pewnego dnia bdzie jej potrzebny. Moe te Fata, o ktrych wspomniaa,
potrafiy przepowiada przyszo? Tego nie wiedzia; wiedzia tylko, e ma wyruszy na
jak wypraw. Przepowiednia dotyczca Jasona ostrzegaa przed ziemi i Leo czu, e ma to
co wsplnego ze pic kobiet ze sklepu, okryt kbicym si pyem. Odnajdziesz swoje
przeznaczenie", obiecaa mu Ta Callida, w kocu pojmiesz sens twojej trudnej wdrwki".
Moe zrozumie, co znaczy ten latajcy statek z jego snw? Moe spotka wreszcie swojego
ojca, albo nawet pomci mier matki?
Ale najpierw to, co najpilniejsze. Obieca Jasonowi lot.
Nie bdzie to latajcy statek z jego snw - jeszcze nie teraz. Nie ma tyle czasu, eby
zbudowa co skomplikowanego. Musi znale jakie prostsze rozwizanie. Musi odnale
smoka.Na skraju lasu zawaha si, zagldajc w absolutn ciemno midzy drzewami.
Pohukiway sowy, a gdzie z oddali dobiega syk jakby chru wy.
Leo pamita, co powiedzia mu Will Solace: nikt nie powinien wchodzi do tego lasu
samotnie, a ju na pewno nie bez broni. Leo nie mia niczego - adnego miecza, adnej
latarki, by sam.
Zerkn przez rami na wiata w oknach domkw. Mg jeszcze wrci i powiedzie
wszystkim, e tylko artowa. W yciu! Jego miejsce w wyprawie zajaby Nyssa. Mg
pozosta w obozie i nauczy si by czonkiem grupy Hefajstosa, ale wiedzia, e wkrtce
staby si taki jak oni - ponury, przygnbiony, przekonany o chorobliwym braku szczcia.
Nie mog mnie powstrzyma przed zamaniem ci serca. Wspomnij ten wieczr, may
herosie, kiedy ci powiedz, eby powsta przeciwko mnie".
- Wierz mi, pani - mrukn - e pamitam. I kimkolwiek jeste, zamierzam strzeli ci z
byka. W moim stylu.

Rozdzia XII
LEO
Las nie przypomina adnego miejsca, w ktrym kiedykolwiek by. Wychowa si w
blokowisku na pnocnych obrzeach Houston. Nigdy w yciu nie widzia nic straszniejszego
ni grzechotnik na pastwisku i ciotka Rosa w koszuli nocnej. W kadym razie zanim go
posano do Szkoy Dziczy.
Ale i tam szkoa bya pooona na pustyni. Nie byo adnych drzew z skatymi
korzeniami, o ktre mona si potkn. adnych strumieni, w ktre mona wpa. adnych
gazi rzucajcych ciemne, grone cienie ani sw patrzcych na niego z gry wielkimi,
wieccymi oczami. Bya to Strefa Mroku.
Szed po omacku przez las, a nabra pewnoci, e nikt z domkw nie moe go ju
zobaczy. Wwczas wznieci ogie. Wok kocw jego palcw zataczyy pomyki,
rzucajc do wiata, aby wida byo drog. Nie prbowa utrzymywa ognia duej od
czasu, gdy mia pi lat, od tego incydentu z ogrodowym stoem. Od mierci matki za bardzo
si ba, by eksperymentowa z ogniem. Nawet teraz te chwiejne pomyki wzbudzay w nim
poczucie winy.
Szed, rozgldajc si za ladami smoka - za jakimi ogromnymi odciskami stp,
zwalonymi drzewami, poaciami spalonego lasu. Co tak wielkiego nie moe si chyba
skrada chykiem, nie? Ale niczego takiego nie widzia. Nada. Raz dostrzeg w mroku duy,
puszysty ksztat, jakby wilka lub niedwiedzia, ale zwierz trzymao si z dala, najwyraniej
lkajc si ognia.
I wreszcie, na dnie niezaronitej dolinki, ujrza pierwsz puapk - szeroki na jakie
trzydzieci metrw krater oboony gazami.
Leo musia przyzna, e bya cakiem pomysowa. Porodku zagbienia osadzono
metalow kad rozmiarw jacuzzi wypenion bulgoccym, ciemnym pynem - olejem
silnikowym z sosem tabasco. Na postumencie nad kadzi ustawiono obrotowy wiatraczek,
ktry rozwiewa par po lesie. Czy metalowe smoki maj wch?
Kad wygldaa na niestrzeon. Leo przyjrza si uwaniej i w nikym wietle gwiazd i
swoich pomykw dostrzeg bysk metalu pod warstw ziemi i lici - brzow sie wok
krateru. Moe dostrzeg" nie byo waciwym sowem - raczej j wyczu, jakby mechanizm
wydziela ciepo, ktre on wyczuwa. Sze dugich erdzi z brzu wybiegao z kadzi jak
szprychy koa. Domyli si, e to czujniki nacisku. Gdy tylko smok nadepnie na jedn z nich,

sie zamknie si i - voil - mamy potwora opakowanego jak prezent pod choink.
Podszed bliej. Postawi nog na najbliszej erdzi. Tak jak si spodziewa, nic si nie
stao. Musieli nastawi mechanizm na co naprawd cikiego, eby w sie nie trafio jakie
zwierz, czowiek, mniejszy potwr, cokolwiek. W tym lesie na pewno nie ma niczego tak
cikiego jak metalowy smok. W kadym razie mia nadziej, e nie ma.
Zszed ostronie na dno krateru, a do krawdzi kadzi. Opary odurzay, oczy zaczy mu
zawi. Przypomnia sobie, jak Ta Callida (czy Hera, kto j tam wie!) kazaa mu w kuchni
poci mae papryczki i jak ich sok prysn mu w oczy. Strasznie zapieko. Ale Ta
oczywicie powiedziaa: Znie to dzielnie, may herosie. Aztekowie z ojczyzny twojej matki
karali nieposuszne dzieci, trzymajc je nad ogniskiem, do ktrego wrzucono paprycz-ki chili.
W ten sposb wychowali wielu bohaterw".
Totalna wiruska. Leo by bardzo rad, e bierze udzia w wyprawie, ktra ma j
uwolni.
Jej na pewno spodobaaby si ta kad, bo buchajca z niej para bya o wiele gorsza ni
sok z jalapeos. Leo rozglda si za dwigni - za czym, co pozwalaoby unieruchomi sie.
Niczego takiego nie widzia.
Przez chwil ogarna go panika. Nyssa powiedziaa, e w lesie jest kilkanacie takich
puapek i e zamierzaj zastawi ich wicej. A jeli smok ju wpad w inn puapk? Niby jak
on, Leo, ma je wszystkie odnale?
Wci rozglda si uwanie, ale nie mg znale adnego mechanizmu spustowego.
adnego guzika z napisenj OFF. Moe niczego takiego nie ma? Ogarno go gorzkie
zniechcenie. I nagle co usysza.
To byo co w rodzaju drenia - jakie guche dudnienie, ktre bardziej czuje si w
trzewiach, ni syszy uszami. Przestraszy si, ale nie rozejrza si wokoo, aby znale rdo
tego drenia. Nadal wpatrywa si w puapk, mylc gorczkowo: Musi by daleko. To
dudnienie dochodzi gdzie z oddali. Musz si spieszy".
A potem usysza zgrzytliwe parsknicie, jakby para wydobya si z metalowego kota.
Poczu mrowienie w karku. Powoli si obrci. Na skraju dolinki, jakie pitnacie metrw
dalej, patrzya na niego para gorejcych czerwonych lepi. Potwr poyskiwa w wietle
ksiyca i Leo nie mg uwierzy, e co tak wielkiego mogo zakra si tak szybko. Za
pno dostrzeg, e smok wpatruje si w pomyki taczce wok jego doni. Wygasi je.
Nadal widzia smoka wyranie. Od pyska do ogona mierzy on ze dwadziecia metrw, a
korpus mia z zachodzcych na siebie metalowych pytek. Pazury byy rozmiarw rzenickich
noy, w paszczy poyskiway dwa rzdy ostrych jak sztylety metalowych zbw. Z nozdrzy

buchaa para. Warcza jak pia acuchowa przecinajca pie. Mgby z atwoci przegry
Leona na p albo zmiady go stopami na placek. By najpikniejsz rzecz, jak chopak
kiedykolwiek widzia. Brakowao mu tylko jednego, co cakowicie niweczyo plany, jakie
mia wobec niego Leo.
- Nie masz skrzyde - powiedzia.
Smok przesta warcze. Przekrzywi gow, jakby chcia zapyta: Dlaczego nie
uciekasz w popochu?"
- Hej, bez obrazy - powiedzia Leo. - Jeste super! Na boga, kto ciebie stworzy? Masz
napd hydrauliczny czy nuklearny? Ale gdybym to ja ciebie zbudowa, dodabym ci skrzyda.
Co z ciebie za smok, bez skrzyde? Pewnie jeste za ciki, eby fruwa, co? Powinienem si
tego domyli.
Smok prychn, jeszcze bardziej skoowany. Mia rozdepta tego miaka. Rozmowa nie
bya przewidziana. Zrobi krok do przodu.
- Nie! - krzykn Leo.
Smok zrtowu prychn.
- To puapka, spiowy mzgu - rzek Leo. - Oni prbuj ci schwyta.
Smok otworzy pysk i zion ogniem. Sup biaych od aru pomieni owion Leona.
Czego takiego on sam jeszcze nigdy nie prbowa dokona. Poczu si tak, jakby go oblano
ukropem z sikawki o potnej mocy. Ale kiedy pomienie zgasy, stwierdzi, e nie
wyrzdziy mu najmniejszej krzywdy. Nawet nie osmaliy ubrania, czego nie mg poj, ale
za co by wdziczny. Lubi swoj kurtk wojskow, a brak spodni byby na pewno bardzo
kopotliwy.
Smok gapi si na niego. Min mia tak sam, bo przecie by z metalu, ale wydawao
si, e mona wyczyta z jego pyska zdumienie: Dlaczego nie jeste kruch istot?". Iskra
wystrzelia mu z karku, jakby doszo tam do zwarcia.
- Nie moesz mnie spali - powiedzia Leo, starajc si, by jego gos zabrzmia surowo i
spokojnie. Nigdy nie mia psa, ale wyobrazi sobie, e tak wanie powinno si do psa
przemawia. -Spokojnie, may. Nie podchod bliej. Nie chc, eby ci omotaa ta sie.
Zrozum, oni myl, e si popsue i trzeba ci odda na zom. A ja w to nie wierz. Mog ci
naprawi, jeli mi pozwolisz...
Smok zatrzeszcza, rykn i zaatakowa. Puapka zaskoczya. W kraterze strasznie
hukno, jakby tysic pokrywek od pojemnikw na mieci rbno o siebie jednoczenie.
Wzbi si obok pyu i lici, bysna metalowa sie. Chopaka zwalio z ng, obrcio w
powietrzu gow w d i wrzucio w bulgoccy olej silnikowy zmieszany z tabasco. Nad nim

zawis smok, prbujc rozpaczliwie uwolni si z sieci, ktra omotaa i jego, i Leona.
Smok miota we wszystkie strony pomienie rozjaniajce niebo i podpalajce drzewa wok
polanki. Pon olej z tabasco. Leo nie czu aru; czu tylko okropny smak w ustach.
- Przesta! - wrzasn.
Smok nadal miota si w sieci i Leo zda sobie spraw, e zostanie zmiadony, jeli nie
wydobdzie si z kadzi. Nie byo to atwe, ale udao mu si przecisn midzy jej krawdzi a
smokiem. Przelizn si przez oko sieci. Na szczcie nie bya pomylana jako puapka na
chudego nastolatka.
Podbieg do gowy smoka. Smok prbowa go ugry, ale pysk uwiz mu w sieci.
Znowu zion ogniem, ale wida byo, e jego akumulatory s na wyczerpaniu. Tym razem
pomienie byy ju tylko pomaraczowe. Zgasy, zanim dosigy twarzy Leona.
- Posuchaj, kole - powiedzia Leo - jak widz, chcesz im pokaza, gdzie jeste. No i
oni przyjd z rozpylaczami kwasu i noycami do cicia metalu. Naprawd tego chcesz?
Szczki smoka zatrzeszczay, jakby stara si przemwi.
- No widzisz - powiedzia Leo. - Musisz mi zaufa.
I zabra si do pracy.
Znalezienie konsoli sterujcej zajo mu prawie godzin. Osadzono j za gow smoka,
co byo do rozsdne. Uzna, e najlepiej trzyma smoka w sieci, bo atwiej mu byo wtedy
pracowa, ale smokowi nie bardzo to odpowiadao.
- Sied spokojnie! - upomnia go Leo.
Smok znowu zaskrzypia, co zabrzmiao jak aosne kwilenie.
Leo bada przewody w gowie smoka. W lesie co zatrzeszczao, ale kiedy spojrza w
tym kierunku, zobaczy, e to tylko leny duch, gaszcy pomienie w swoich gaziach.
Driada, chyba tak to nazywaj" - pomyla. Na szczcie smok nie wznieci poaru caego
lasu, ale driada i tak nie bya zachwycona t sytuacj. Jej suknia dymia. Posta tumia
pomienie jedwabnym przecieradem, a kiedy spostrzega, e Leo na ni patrzy, zrobia gest,
ktry driady chyba uwaay za obraliwy. Potem znikna w kbie' zielonej mgy.
Leo wrci do pracy. Niele to kto wykombinowa" - pomyla. - To jest centralny
rozdzielnik sygnaw do napdu. To przetwarza sygnay z czujnikw oczu. Ten dysk"...
- Ha - mrukn. - No i trudno si dziwi.
- Skrzyyp? - zapyta szczk smok.
- Masz skorodowany dysk kontrolny. Prawdopodobnie reguluje prac obwodu
rozumowania. Mzg ci zardzewia, kole. Nic dziwnego, e jeste troch... otumaniony. - O
may wos powiedziaby zwariowany, ale w por ugryz si w jzyk. - Szkoda, e nie mam

zapasowego dysku, ale... To bardzo skomplikowana cz obwodu. Zamierzam j wyj i


oczyci. To potrwa tylko chwilk.
Wyj dysk i smok znieruchomia. Zgas blask w jego lepiach. Leo zdj pokryw i
zacz czyci dysk. Zwily sobie rkaw olejem z tabasco, co pomogo mu ciera rdz, ale
im duej czyci, tym bardziej by zafrasowany. Niektre czci obwodu byy nie do
naprawienia. Mg poprawi prac caego obwodu, ale nie mg doprowadzi go do stanu
idealnego. Do tego by potrzebny nowy dysk, a Leo nie mia pojcia, jak go skonstruowa.
Stara si pracowa szybko. Nie wiedzia, jak dugo dysk kontrolny smoka moe by
wyczony, eby go trwale nie uszkodzi -moe wiecznie, ale wola nie ryzykowa. Kiedy ju
zrobi wszystko, na co go byo sta, wspi si z powrotem na gow smoka i zacz czyci
przewody i skrzynie biegw. Cay si przy tym ubrudzi.
- Czyste rce, brudne narzdzia - mrukn, przypominajc sobie, co zawsze powtarzaa
matka.
Kiedy skoczy, rce mia czarne od smaru, a ubranie wygldao, jakby przegra w
zapasach w bocie, ale mechanizmy lniy jak naley. Wsun dysk na swoje miejsce,
przyczy ostatni przewd. Strzelio par iskier. Smok drgn. Oczy zaczy mu si wieci.
- Lepiej? - zapyta Leo.
Smok wyda z siebie odgos przypominajcy dwik widra pracujcego na
najwyszych obrotach. Otworzy paszcz, wszystkie zby zawiroway.
- Domylam si, e to znaczy tak". Spokojnie, zaraz ci uwolni.
Kolejne trzydzieci minut zajo mu znalezienie zaciskw sieci i wypltanie z niej
smoka, ale w kocu smok wsta i strzsn z siebie resztki sieci. Rykn triumfalnie i zion
ogniem w niebo.
- Nie wygupiaj si - powiedzia Leo. - Mgby si tak nie puszy?
- Skrzyyp? - zapyta smok.
- Musisz mie jakie imi. Moe by Festus?
Smok wyszczerzy zby, ktre zawiroway. Leo mia nadziej, e to jest umiech.
- Super. Ale nadal mamy problem, bo brakuje ci skrzyde.
Festus przekrzywi eb i zion par. Potem zniy kark w atwo rozpoznawalnym
gecie. Chcia, eby Leo go dosiad.
- Dokd si wybieramy? - zapyta Leo.
By jednak zbyt podekscytowany, by czeka na odpowied. Wspi si na grzbiet
smoka, a Festus pogna kusem w las.
Leo straci poczucie czasu i odlegoci. Wydawao si niemoliwe, by las by a tak

rozlegy i dziki, ale smok wci par naprzd i wkrtce otoczyy ich drzewa wysokie jak
drapacze chmur, a baldachim lici cakowicie przesoni gwiazdy. Nawet pomie w doni
Leona nie mg owietli im drogi, za to rozjarzone oczy smoka wieciy jak samochodowe
reflektory.
W kocu przecili jaki strumie i smok zatrzyma si przed cian z wapienia, wysok
na trzydzieci metrw gadk, tward mas skay, po ktrej na pewno nie zdoaby si wspi.
Festus unis jedn z przednich ng, jak pies podajcy ap.
- Co jest?
Leo zelizn si z jego grzbietu na ziemi. Podszed do ciany. Zobaczy tylko gadk
powierzchni skay. Smok nadal wskazywa na ni nog.
- Nie zamierza usun ci si z drogi - powiedzia Leo.
Z karku smoka wystrzelia iskra, ale nadal sta nieruchomo. Leo przyoy do do
powierzchni kamienia. Nagle palce mu si rozarzyy, z opuszkw wystrzeliy jzyczki ognia,
ktre jak zapalone lonty pomkny po powierzchni skay. Po chwili pojawi si na niej zarys
drzwi, piciokrotnie wyszych ni Leo. Chopak cofn si, a drzwi rozwary si cicho stanowczo za cicho jak na tak wielki kamienny blok.
- Idealnie wywaone - mrukn. Pierwszorzdna inynieria.
Smok wszed do rodka, jakby wraca do domu.
Leo ruszy za nim, a drzwi zaczy si zamyka. Przez chwil ogarna go panika, bo
przypomnia sobie t noc w sklepie elaznym, kiedy pozamykay si wszystkie drzwi. A jeli
znajdzie si w puapce? Lecz nagle zapaliy si wiata - co w rodzaju fluorescencyjnych
lamp osadzonych w cianach jak pochodnie. A kiedy si rozejrza, zapomnia o strachu.
- Festusie - mrukn. - Gdzie my jestemy?
Smok polaz na rodek jaskini, pozostawiajc lady w grubej warstwie pyu, i uoy si
na wielkiej, okrgej platformie.
Jaskinia bya rozmiarw hangaru. Stao tam mnstwo warsztatw i klatek na narzdzia i
czci zapasowe, wzdu cian widniay rzdy garaowych drzwi oraz metalowych schodkw
prowadzcych do caej sieci pomostw wysoko w grze. Byo tam rwnie mnstwo
ekwipunku i narzdzi - podnoniki hydrauliczne, spawarki, kombinezony ochronne, moty
pneumatyczne, wzki widowe, a take co, co podejrzanie przypominao reaktor atomowy.
Do tablic konstruktorskich przyczepione byy postrzpione i wyblake wiatokopie
projektw. I wszdzie byo peno broni, zbroi i tarcz, gotowych i niedokoczonych.
Wysoko, nad platform smoka, wisiaa na acuchach podniszczona tabliczka z napisem
tak wyblakym, e prawie nie mona go byo odczyta. Litery byy greckie, ale Leo w jaki

sposb wiedzia, co znacz: BUNKIER 9.


Czy ta dziewitka oznacza, e bunkier naley do grupy Hefajstosa, czy te e jest
jeszcze osiem takich bunkrw? Leo spojrza na Festusa, nadal lecego spokojnie na
platformie, i przyszo mu na myl, e smok wyglda na tak zadowolonego, bo znalaz si w
domu. Prawdopodobnie zosta zbudowany na tej platformie.
- Czy inni wiedz...? zapyta, ale natychmiast uwiadomi sobie, e przecie nikt mu
nie odpowie.
Wszystko wskazywao na to, e od dawna nikt tu nie zaglda. Wszystko pokryte byo
pajczynami i kurzem. Na posadzce widniay tylko jego lady i olbrzymie odciski stp smoka.
Leo by pierwsz osob, ktra odwiedzia ten bunkier od... od bardzo dawna. Bunkier 9
opuszczono nagle, pozostawiajc na stoach mnstwo niedokoczonych projektw. By
zamknity i zapomniany. Dlaczego?
Spojrza na map wiszc na cianie - wojskowy plan jakiego obozu. Papier by tak
popkany i poky jak upinka cebuli. Pod spodem bya data: 1864.
- Niemoliwe - mrukn pod nosem.
Nagle na pobliskiej tablicy dostrzeg schemat, ktry sprawi, e serce podskoczyo mu
do garda. Podbieg tam i wytrzeszczy oczy na biae, ledwo czytelne linie: by to grecki okrt
widziany z rnych stron. Pod spodem nagryzmolono: PRZEPOWIEDNIA? NIEPEWNE.
LOT?
By to statek, ktry Leo widzia w swoich snach - latajcy statek. Kto prbowa go tu
zbudowa, a w kadym razie wpad na taki pomys. A potem zrezygnowa, zapomnia o nim...
Przepowiednia miaa si dopiero speni? A najdziwniejsze byo to, e dzib statku by
zupenie taki sam, jaki Leo narysowa, kiedy mia pi lat. Gowa smoka.
- Podobny do ciebie, Festusie - mrukn. - A ciarki przechodz po grzbiecie.
Ten dzib statku troch go zaniepokoi, ale po gowie kryo mu tyle innych pyta, e
nie trwao to dugo. Dotkn wiatokopii, chcc j zdj z tablicy i dokadniej zbada, ale
papier kruszy mu si w palcach, wic zrezygnowa. Rozejrza si, szukajc jakich innych
wskazwek. Nie widzia adnych statkw. adnych czci przypominajcych fragmenty tego
projektu. No, ale byo tam tyle drzwi i magazynw, ktre naleaoby zbada...
Festus chrzkn, jakby chcia zwrci na siebie uwag, przypomnie mu, e nie maj
zbyt wiele czasu. Racja. Leo pomyla, e za par godzin bdzie ju ranek, a on ma przecie
zadanie do wykonania. Uratowa smoka, ale to mu w tym nie pomoe. Musi mie co, czym
mona by lata.
Festus szturchn co nosem w jego stron. By to skrzany pas z narzdziami,

pozostawiony przez kogo tu obok platformy konstrukcyjnej. Potem lepia smoka rozgorzay
blaskiem i dwa snopy czerwonego wiata pomkny w ciemno. Smok zwrci je w stron
sklepienia. Leo spojrza tam i krzykn cicho, gdy rozpozna wiszce nad nim w ciemnoci
ksztaty.
- Festusie - powiedzia cicho - czeka nas robota.

Rozdzia XIII
JASON
Jasonowi przyniy si wilki.
Sta na polanie pord lasu sekwoi. Przed nim wznosiy si ruiny jakiego domu. Niskie
chmury mieszay si z oparami mgy i zimny deszcz wisia w powietrzu. Wok niego kryo
stado wielkich, szarych zwierzt, ocierajc si o jego nogi, powarkujc i szczerzc ky.
agodnie popychay go w stron ruin.
Jason nie chcia sta si najwiksz na wiecie przeksk dla psw, wic postanowi
zrobi to, czego najwyraniej day.
Grunt chlupota mu pod nogami. Sterczce z gruzw kolumny kominw wyglday jak
indiaskie totemy. Dom musia by kiedy bardzo duy, wielopitrowy, zbudowany z
masywnych belek, z dwuspadowym strzelistym dachem, ale teraz pozosta z niego tylko
kamienny szkielet. Jason przeszed przez kruszejce kamienne odrzwia i znalaz si na czym
w rodzaju dziedzica.
Porodku bya duga, prostoktna sadzawka. Nie potrafi oceni, jak jest gboka, bo na
jej dnie zalegaa mga. Wok niej wioda pokryta gruzem cieka, a za ni wznosiy si
arkady z chropowatego wulkanicznego kamienia i zrujnowane ciany domu. Wilki zniky w
mroku pod arkadami.
Na dalekim kracu sadzawki siedziaa wielka wilczyca, o wiele wysza od Jasona. Jej
oczy lniy srebrzycie we mgle, a sier miaa t sam barw co arkady czekoladowoczerwon.
- Znam to miejsce - powiedzia Jason.
Wilczyca zwrcia na niego uwag. Nie odezwaa si, ale Jason j rozumia. Ruch jej
uszu i wsw, bysk oczu, sposb, w jaki krzywia wargi - wszystko to byo jej jzykiem.
- Oczywicie - powiedziaa. - Std rozpoczynae swoj wdrwk jako szczeni. Teraz
musisz odnale drog z powrotem. Nowe wyzwanie, nowy pocztek.
- To niesprawiedliwe powiedzia Jason, ale natychmiast zrozumia, e uskaranie si
przed wilczyc nie ma sensu.
Wilki nie znaj wspczucia. Nigdy nie spodziewaj si sprawiedliwoci.
- Zwyciaj albo gi. To nasze haso.
Jason chcia zaprotestowa, powiedzie, e nie zdoa zwyciy, jeli nie wie, kim jest i
dokd ma si uda. Zna jednak tego wilka. To bya po prostu Lupa, Matka Wilczyca,

najwikszy wilk na wiecie. Dawno temu znalaza go tutaj, zaopiekowaa si nim, bya jego
piastunk, wybraa go, ale gdyby okaza sabo, rozerwaaby go na strzpy. Przestaby by
jej szczeniciem, staby si jej obiadem. W stadzie wilkw nie byo miejsca na sabo.
- Poprowadzisz mnie? - zapyta Jason.
Lupa warkna gucho, a mga w sadzawce rozwiaa si.
Z pocztku Jason nie wiedzia, na co patrzy. Przy przeciwlegych bokach sadzawki z
betonowego dna wysuny si dwie kolumny, podobne do wierte maszyny drcej
podziemne tunele. Trudno byo stwierdzi, czy s z kamienia, czy ze skamieniaych
winoroli, w kadym razie uformowane byy z grubych pdw czcych si u gry. Kada
miaa okoo ptora metra wysokoci, ale nie byy identyczne. Ta blisza Jasona bya
ciemniejsza i bardziej zwarta; jej pdy ciasno przylegay do siebie. Na jego oczach wysuna
si troch bardziej z dna i nieco rozszerzya.
Pdy kolumny po drugiej stronie sadzawki, tam gdzie siedziaa Lupa, nie przylegay do
siebie, przypominay raczej prty klatki. Wewntrz miotaa si jaka mglista posta.
- Hera - powiedzia Jason.
Wilczyca warkna potakujco. Inne wilki okryy sadzawk, z najeon sierci
warczc na kolumny.
- Wrg wybra to miejsce, aby w nim obudzi swojego najpotniejszego syna,
wielkiego krla. Nasze wite miejsce, w ktrym uznawani s pbogowie - miejsce ycia lub
mierci. Spalony dom. Wilczy dom. Co za ohyda! Musisz j powstrzyma.
-J? - zapyta zdumiony Jason. - Masz na myli Her?
Wilczyca niecierpliwie zgrzytna zbami.
- Uyj swoich zmysw, szczeniaku. Nie obchodzi mnie Junona, ale jeli ona zawiedzie,
nasz wrg si obudzi. A to bdzie koniec dla na wszystkich. Znasz to miejsce. Moesz je
znowu odnale. Oczy nasz dom. Powstrzymaj zo, zanim bdzie za pno.
Ciemna kolumna powoli rosa, jak pk jakiego strasznego kwiatu. Jason czu, e jeli
si otworzy, uwolni co, czego na pewno nie chciaby spotka.
- Kim jestem? zapyta. - Przynajmniej to mi powiedz.
Wilki nie maj zbyt wielkiego poczucia humoru, ale mg przysic, e to pytanie
rozbawio Lup, jakby Jason by szczeniciem, ktre wyciga pazury, udajc, e jest ju
samcem alfa.
- Jeste nasz ostatni nadziej, jak zawsze. - Wilczyca wykrzywia wargi, jakby
powiedziaa dobry dowcip. - Nie zawied nas, synu Jupitera.

Rozdzia XIV
JASON
O budzi go grzmot i po chwili przypomnia sobie, gdzie jest. W Jedynce zawsze
grzmiao.
Nad jego kiem kopulaste sklepienie byo ozdobione niebiesko-bia mozaik
przypominajc niebo z chmurami. Biae pytki obokw przesuway si po nim, zmieniajc
barw na czarn. Grzmot przewali si przez pokj, a zote pytki rozbysy jak gazki
byskawicy.
Prcz ka polowego, ktre wstawili mu inni obozowicze, w domku nie byo zwykych
mebli - krzese, stow czy komd. Nie byo tu nawet azienki. W cianach byy nisze, a w
nich piecyki z brzu albo zote figurki orw na marmurowych piedestaach. Porodku pokoju
sta szeciometrowy, barwny posg Zeusa w klasycznej greckiej szacie, z tarcz u boku i
piorunem we wzniesionej doni.
Jason przyglda si posgowi, szukajc w sobie jakiegokolwiek podobiestwa do Pana
Nieba. Czarne wosy? Nie. Ponura mina? No, moe. Broda? Na pewno nie. W tej szacie i
sandaach Zeus wyglda jak rozgniewany hipis.
No tak, Jedynka. Wielki zaszczyt, jak mu powiedzieli inni obozowicze. Moe i tak, jeli
tylko lubi si spa samotnie w zimnej kaplicy z Zeusem Hipisem ypicym z gry przez ca
noc.
Wsta i zacz sobie rozciera kark. Cae ciao mia sztywne, bo le spa, no i mia za
sob to wzbudzenie byskawicy. Nie byo tak atwe, jak innym si wydawao. Prawie go
wykoczyo.
Obok ka leao przygotowane dla niego wiee ubranie: dinsy, adidasy i
pomaraczowa koszulka Obozu Herosw. Na pewno potrzebna mu bya zmiana ubrania, ale
kiedy spojrza na swoj postrzpion fioletow koszulk, poczu dziwny opr. Co go
powstrzymywao od woenia na siebie obozowej koszulki. Wci nie mg uwierzy, e jest
jednym z nich, cho wszyscy go o tym zapewniali.
Pomyla o swoim nie, majc nadziej, e wyowi z niego wicej wspomnie o Lupie i
o tym zrujnowanym domu w lesie sekwoi. Wiedzia, e kiedy ju tam by. Wilczyca nie bya
tylko snem. Ale kiedy prbowa sobie to wszystko przypomnie, rozbolaa go gowa i zapiek
znak na przedramieniu.
Gdyby zdoa odnale te ruiny, odnalazby swoj przeszo. Nie wiedzia, co ronie

wewntrz tej skamieniaej kolumny, wiedzia tylko, e musi to powstrzyma.


Spojrza na Zeusa Hipisa.
- Mgby mi pomc.
Posg milcza.
- Dziki, stary - mrukn Jason.
Zmieni ubranie i przejrza si w tarczy Zeusa. Odbita w metalu twarz wydaa mu si
wodnista i dziwaczna, jakby rozpuszczona w zotej sadzawce. Na pewno nie wyglda tak
dobrze jak Piper, kiedy poprzedniego wieczoru nagle si przemienia.
Nadal nie bardzo wiedzia, co o tym myle. Zachowa si jak idiota, owiadczajc
wszem wobec, e jest zjawiskowo pikna. Jakby uprzednio czego jej brakowao. Zgoda,
niele wygldaa, kiedy
Afrodyta j uznaa, ale przestaa by sob, czua si nieswojo, widzc, e jest obiektem
powszechnego zachwytu.
A Jason jej wspczu. Moe to dziwne, biorc pod uwag, e bogini wanie j uznaa i
przemienia w najwspanialsz lask w obozie. Kady zacz si do niej asi, prawi jej
komplementy, twierdzi, e... ale tak, to oczywiste, e to ona powinna wzi udzia w
wyprawie, ale ten powszechny zachwyt nie mia nic wsplnego z tym, kim bya. Nowy strj,
nowy makija, janiejca wok niej rowa aura, i bum! - nagle wszyscy j polubili.
Wydawao mu si, e tylko on j rozumia.
Kiedy wzbudzi byskawic, reakcja obozowiczw wydaa mu si znajoma. By pewny,
e spotykao go to od dawna - ludzie patrzcy na niego z szacunkiem tylko dlatego, e jest
synem Zeusa, traktujcy go specjalnie, ale to nie miao nic wsplnego z nim samym. On tak
naprawd nikogo nie obchodzi, widzieli tylko stojcego za nim jego przeraajcego ojca z
tym grocym piorunem, zdajcego si mwi: Szanujcie tego chopaka, bo pora was
prdem!"
Po ognisku, kiedy wszyscy zaczli si rozchodzi, Jason podszed do Piper i formalnie
zaprosi j do udziau w wyprawie.
Wci bya w szoku, ale kiwna gow, rozcierajc sobie nagie ramiona; musiao by
jej zimno w tej sukni bez rkaww.
- Afrodyta zabraa mi kurtk - mrukna. - Wasna matka mnie okrada.
Znalaz jaki koc w pierwszym rzdzie kamiennych siedze amfiteatru i zarzuci jej go
na ramiona.
- Skombinuj ci now - obieca.
Zmusia si do umiechu. Mia ochot otoczy j ramieniem, ale si powstrzyma. Nie

chcia, aby pomylaa, e jest taki jak wszyscy - e prbuje si do niej zbliy, bo nagle tak
wypikniaa.
Cieszy si, e Piper wyruszy z nim na t wypraw. Przy ognisku stara si odgrywa
bohatera, ale byo to wanie tylko gra. Myl o zmierzeniu si z jak z moc, na tyle
potn, e zdoaa porwa Her, budzia w nim przeraenie, zwaszcza e wci nic o sobie
nie wiedzia. Moe potrzebowa pomocy, wic dobrze, e Piper bdzie mu towarzyszy.
Tylko e to ju si troch skomplikowao, bo wci trudno mu byo odpowiedzie na pytanie,
co waciwie do niej czuje i dlaczego. Ju i tak do jej namiesza w gowie.
Woy swoje nowe buty, gotw wyj z tego zimnego, pustego domu. Nagle dostrzeg
co, czego nie zauway poprzedniego wieczoru. Z jednej z nisz w cianach znikn brzowy
piecyk, odsaniajc ma alkow - z materacem do spania, plecakiem, a nawet jakimi
zdjciami przyklejonymi do ciany.
Podszed bliej. Kto tam kiedy spa, ale musiao to by do dawno temu. Materac
pachnia stchlizn. Plecak pokrywaa cienka warstwa kurzu. Kilka fotografii spado na
podog; najwidoczniej tama klejca utracia ju swoj przyczepno.
Na jednym zdjciu bya Annabeth - o wiele modsza, moe omioletnia, ale dao si
pozna, e to ona: te same blond wosy i szare oczy, to samo rozkojarzone spojrzenie, jakby
mylaa o tysicu spraw naraz. Staa obok chopca o piaskowych wosach, moe czternastoalbo pitnastoletniego, z obuzerskim umiechem na twarzy, w podniszczonym skrzanym
pancerzu zaoonym na koszulk z krtkim rkawem. Wskazywa na alejk poza nimi, jakby
mwi: Pjdmy t ciemn alejk i pozabijajmy potwory, ktre tam na nas czyhaj!". Na
drugim zdjciu Annabeth i ten sam chopak siedzieli przy ognisku, zamiewajc si
histerycznie.
Podnis jedn z fotografii, ktre spady na podog. By to pasek z kilkoma klatkami,
taki jaki wychodzi z ulicznego automatu do robienia zdj: Annabeth i ten chopak o
piaskowych wosach, ale pomidzy nimi staa jeszcze jaka dziewczyna. Moga mie
pitnacie lat. Czarne wosy miaa przystrzyone krtko i nierwno jak Piper, a ubrana bya w
czarn skrzan kurtk, co w poczeniu z mnstwem srebrnej biuterii sprawiao wraenie,
e jest punkow. Jej umiech wskazywa, e tych dwoje to jej najlepsi przyjaciele.
- To jest Thalia - powiedzia kto.
Jason odwrci si.
Annabeth zagldaa mu przez rami. Miaa ponur min, jakby to zdjcie obudzio w
niej jakie ze wspomnienie.
- To inne dziecko Zeusa, ktre tu mieszkao... ale niezbyt dugo. Przepraszam,

powinnam zapuka.
- Nie ma sprawy. Jako trudno mi uzna to miejsce za mj dom.
Annabeth miaa na sobie zimow kurtk, n za pasem i plecak na ramieniu.
- Moe przypadkiem zmienia zdanie i idziesz z nami? - zapyta.
Pokrcia gow.
- Masz ju swoj druyn. Ja id odnale Percy'ego.
Jason poczu lekki zawd. Chciaby mie koo siebie kogo, kto wiedziaby, co robi;
nie czuby si wwczas tak, jakby prowadzi Piper i Leona na skraj urwiska.
- Hej, poradzisz sobie - powiedziaa Annabeth. - Co mi mwi, e to nie pierwsza twoja
misja.
Jason mia niejasne poczucie, e Annabeth ma racj, ale to mu wcale nie pomogo.
Wszyscy zdawali si uwaa, e jest taki dzielny i pewny siebie, ale nie wiedzieli, e w
rzeczywistoci czu si bardzo zagubiony. Jak mog mu ufa, skoro on sam nie wiedzia, kim
jest?
Spojrza na zdjcia umiechnitej Annabeth. Ciekawe, ile czasu mino, odkd si tak
umiechaa. Musi naprawd kocha tego Percy-ego, skoro tak si upara, eby go odnale.
Poczu lekk zazdro. Czy kto jego teraz poszukuje? A jeli jaka dziewczyna te tak
bardzo przejmuje si jego losem i odchodzi od zmysw ze strachu o niego, a on niczego nie
pamita?
- Wiesz, kim jestem, prawda? - zapyta. - Wiesz?
Annabeth chwycia za rkoje sztyletu. Rozejrzaa si za jakim krzesem, ale,
oczywicie, czego takiego w tym domku nie byo.
- Szczerze mwic, Jasonie... nie jestem pewna. Podejrzewam, e jeste samotnikiem.
To si czasami zdarza. Z jakiego powodu nie moglimy ci znale, ale i tak przeye,
nieustannie przenoszc si z miejsca na miejsce. wiczye si w walce. Walczye samotnie
z potworami. Walczye z przeciwnociami losu. I dawae sobie rad sam.
- Chejron, gdy tylko mnie zobaczy, powiedzia: Powiniene ju nie y".
- No wanie. Herosi zwykle nie bywaj samotnikami. A dzieci Zeusa... No... to wcale
nie poprawia sytuacji, wrcz przeciwnie. Szanse na to, by pbg doy pitnastu lat, nie
odnajdujc Obozu Herosw albo nie ginc, s naprawd minimalne. Ale, jak powiedziaam,
to si zdarza. Thalia ucieka, kiedy bya moda. Przeya samotnie dugie lata. Nawet
opiekowaa si mn przez jaki czas. Wic moe ty te jeste samotnikiem.
Jason wyprostowa rami.
- A ten znak?

Spojrzaa na tatua i zmarszczya czoo.


- No c, orze to symbol Zeusa, wic pasuje. Te dwanacie kresek... Moe pokazuj
wiek, jeli je zrobie przed trzema laty. SPQR... to motto Cesarstwa Rzymskiego: Senatus
Populusque Romanus, Senat i Lud Rzymu. Ale nie mam pojcia, dlaczego kazae to sobie
wytatuowa na ramieniu. No, chyba e miae naprawd surowego nauczyciela aciny...
Jason by cakowicie pewny, e to nie jest waciwa odpowied. Nie wydawao mu si
te, by przez cae ycie by samotnikiem. Ale jeli nie, to kim? Annabeth wyrazia si jasno:
dla pbogw jedynym bezpiecznym miejscem na wiecie jest Obz Herosw.
- Miaem... mm... dziwny sen - powiedzia i zmiesza si, bo pomyla, e to bardzo
gupie wyznanie, ale Annabeth nie wygldaa na zaskoczon.
- Pbogom wci si to zdarza. Co widziae?
Opowiedzia jej o wilkach, o ruinach domu i o dwch skamieniaych kolumnach.
Annabeth zacza kry po pokoju, najwyraniej coraz bardziej wystraszona.
- Zapamitae, gdzie jest ten dom?
Jason pokrci gow.
- Ale jestem pewny, e kiedy ju tam byem.
- Sekwoje... To moe by w pnocnej Kalifornii. A ta wilczyca. .. Przez cae ycie
uczyam si o boginiach, duchach i potworach, ale nigdy nie syszaam o Lupie.
- Powiedziaa o tym wrogu ona". Mylaem, e chodzi o Her, ale...
- Nie ufam Herze, ale nie sdz, by to ona bya tym wrogiem. A to co, co wyrasta z
dna... - Twarz jej spospniaa. - Musisz to powstrzyma.
- Wiesz, co to jest, prawda? - zapyta Jason. - A przynajmniej podejrzewasz. Widziaem
twoj twarz wczoraj wieczorem, przy ognisku. Spojrzaa na Chejrona, jakby ci to nagle
zawitao w gowie, tylko nie chciaa nas wystraszy.
Zawahaa si.
-Jasonie, jeli chodzi o przepowiednie... Im wicej wiesz, tym usilniej pragniesz je
zmieni, a to moe by katastrofalne. Chejron uwaa, e lepiej bdzie, jak sam odnajdziesz
wasn drog, zrozumiesz wszystko we waciwym czasie. Gdyby mi powiedzia wszystko,
co wiedzia, przed moj pierwsz misj z Percym... to chyba nie zdoaabym przez to
wszystko przej. A jeli chodzi o twoj misj, to jest jeszcze waniejsze.
- Bdzie a tak le?
- Nie, jeli ci si uda. W kadym razie... mam nadziej, e nie.
- Ale ja nawet nie wiem, od czego zacz. Dokd mam i?
- Id za potworami.

Jason zastanowi si nad tym. Duch burzy, ktry zaatakowa go nad Wielkim Kanionem,
powiedzia mu, e wzywa go szefowa. Gdyby zdoa wytropi duchy burzy, moe udaoby mu
si znale osob, ktra nad nimi panowaa. A to mogoby go zaprowadzi do wizienia Hery.
- No dobra - powiedzia. - A jak mam znale burzowe wiatry?
-Ja zapytaabym o to ktrego z bogw wiatru. Eol jest panem wszystkich wiatrw, ale
jest troch... nieprzewidywalny. Nikt nie moe go znale, jeli on sam tego nie chce.
Zapytaabym jednego z czterech okresowych wiatrw, ktre pracuj dla Eola. Najbliszym
jest ten, ktry najczciej ma do czynienia z herosami, Boreasz, Wiatr Pnocny.
- Wic gdybym poszuka go na mapach Google...
- Och, nie tak atwo go znale. Osiedli si w Ameryce Pnocnej, jak wszyscy
bogowie. Oczywicie wybra najstarsz pnocn siedzib, daleko na pnocy.
- Maine?
- Dalej.
Jason prbowa sobie wyobrazi map. Co jest dalej na pnoc od Maine? Najstarsza
pnocna siedziba...
- Kanada. Quebec.
Annabeth umiechna si.
- Mam nadziej, e mwisz po francusku.
Jason poczu lekkie podniecenie. Quebec - w kocu ma jaki cel. Odnale Wiatr
Pnocny, wytropi duchy burzy, ustali, dla kogo pracuj i gdzie jest zrujnowany dom.
Uwolni Her. Wszystko w cigu czterech dni. Buka z masem.
- Dziki, Annabeth. - Spojrza na kabinowe zdjcia, ktre wci trzyma w rku. Wic... mm... powiedziaa, e nie jest zbyt bezpiecznie by dzieckiem Zeusa. Co si stao z
Tiali?
- Och, ma si dobrze. Zostaa owczyni Artemidy, jedn z przybocznych dziewczt
bogini. Wcz si po kraju, zabijajc potwory. W obozie rzadko je widujemy.
Zerkn na wielki posg Zeusa. Zrozumia, dlaczego Thalia spaa w alkowie. Byo to
jedyne miejsce w tym domku poza zasigiem wzroku Zeusa Hipisa. Ale i to jej nie
wystarczyo. Wolaa pj za Artemid i nawet doczy do grupy, ni mieszka w tej zimnej,
penej przecigw wityni ze swoim tatusiem - jego ojcem - patrzcym na ni z wysokoci
szeciu metrw. Poraenie prdem! Jason bez trudu rozumia, co Thalia czua. Ciekawe, czy
jest jaka grupa owcw.
- Kim jest ten facet na zdjciu? - zapyta. - Ten z rudawozo-tymi wosami.
Annabeth zachmurzya si. Delikatny temat.

- To Luke. Ju nie yje.


Uzna, e lepiej nie dry tematu, ale sposb, w jaki wypowiedziaa to imi, obudzi w
nim wtpliwo, czy Percy Jackson by jedynym chopakiem, ktrego kochaa.
Znowu przyjrza si twarzy Thalii. Wci mu si wydawao, e to zdjcie ma jaki
ukryte znaczenie. Czego jeszcze nie odkry.
Czu, e co go czy z tym drugim dzieckiem Zeusa - kim, kto mgby zrozumie stan
zamtu, w jakim si znalaz, moe nawet odpowiedzie na par drczcych go pyta. Ale
jaki inny gos, natarczywy szept, mwi: Ona jest niebezpieczna. Trzymaj si od niej z
daleka".
- Ile ona ma lat? - zapyta.
- Trudno powiedzie. Przez jaki czas miaa kopoty. Teraz jest niemiertelna.
-Co?
Musia zrobi bardzo gupi min, bo Annabeth parskna miechem.
- Nie martw si. Nie dotyczy to wszystkich dzieci Zeusa. To duga historia, ale... w
kadym razie przez dugi czas nie funkcjonowaa. Gdyby si starzaa normalnie, byaby teraz
po dwudziestce, ale wci wyglda tak samo jak na tym zdjciu, jakby miaa... no, tyle lat co
ty. Pitnacie czy szesnacie.
Nagle przypomniao mu si co, co powiedziaa wilczyca z jego snu. Prawie bezwiednie
zapyta:
- Jak ma na nazwisko?
Annabeth zmarszczya czoo.
- Nie uywaa swojego nazwiska, naprawd. Jeli musiaa, uywaa nazwiska swojej
matki, chocia prawie si nie znay. Thalia ucieka, kiedy bya bardzo moda.
Jason czeka.
- Grace. Thalia Grace.
Jasonowi zdrtwiay palce. Zdjcie upado na podog.
- Dobrze si czujesz? - zapytaa Annabeth.
Strzpek wspomnienia - moe jaka czsteczka pamici, ktrej Hera zapomniaa mu
wykra. Albo pozostawia j celowo, eby zapamita to imi i wiedzia, e poszukiwanie
swojej przeszoci jest strasznie, strasznie niebezpieczne.
Powiniene ju nie y", powiedzia Chejron. To wcale nie wizao si z tym, e Jason
samotnie walczy z przeciwnociami losu. Chejron o czym wiedzia. O czym, co dotyczyo
rodziny Jasona.
Sowa wilczycy w kocu nabray sensu: po prostu z niego zakpia. Bez trudu wyobrazi

sobie Lup warczc wilczym miechem.


- O co chodzi? - zapytaa Annabeth.
Nie potrafi zatrzyma tego dla siebie. To by go zabio, no i potrzebowa jej pomocy.
Jeli znaa Thali, moe mogaby mu doradzi.
- Musisz przysic, e nikomu o tym nie powiesz.
-Jasonie...
- Przysignij. Dopki nie odkryj, co si dzieje, co to wszystko znaczy... potar
tatua wypalony na przedramieniu - musisz zachowa to w tajemnicy.
Zawahaa si, ale ciekawo zwyciya.
- Dobra. Dopki sam mi nie pozwolisz, nie zdradz nikomu tego, co mi powiesz.
Przysigam na Styks.
Zagrzmiao, nawet jeszcze goniej ni zwykle.
Jeste nasz ostatni nadziej", warkna wilczyca. Zakpia sobie z jego nazwiska,
kojarzcego si z ostatni nadziej?
Podnis zdjcie z podogi.
- Moje nazwisko brzmi Grace - powiedzia. - Ona jest moj siostr.
Annabeth zblada. Widzia, e walczy ze strachem, niewiar, zoci. Myli, e kami.
To przecie niemoliwe. On te mia wtpliwoci, ale gdy tylko powiedzia to na gos,
wiedzia ju, e to prawda.

Nagle drzwi gwatownie si otworzyy. Wpado z p tuzina obozowiczw pod wodz


tego ysego chopaka z grupy Iris, Butcha.
-Szybko! - zawoa, a Jason nie bardzo wiedzia, czy na twarzy Butcha maluje si strach
czy podniecenie. - Wrci smok!

Rozdzia XV
PIPER
Piper obudzia si i natychmiast signa po lusterko. W domku Afrodyty byo ich
mnstwo. Usiada na pryczy, spojrzaa na swoje odbicie i jkna.
Nadal bya oszaamiajco pikna.
Ubiegego wieczoru, po powrocie z ogniska, prbowaa wszystkiego. Potargaa sobie
wosy, zmya makija, pakaa, aby jej oczy zrobiy si czerwone. Wszystko na nic. Wosy
uoyy si z powrotem. Magiczny makija powrci. Oczy nie chciay by pod-puchnite i
zaczerwienione.
Chtnie by si w co przebraa, ale nie miaa w co. Inne crki Afrodyty oferoway jej
jakie swoje ciuszki (miejc si za jej plecami, tego bya pewna), ale wszystko byo jeszcze
bardziej modne i mieszne od tego, co miaa na sobie.
Po nocy, w ktrej drczyy j koszmary, nic si nie zmienio. Zwykle rano wygldaa
jak zombie, a teraz miaa wosy ufryzowane jak supermodelka, a skr idealn. Znikn nawet
ten okropny pryszcz u podstawy nosa, ktry miaa od tak wielu dni, e zacza go nazywa
Bobem. Jkna z rozpaczy i jeszcze raz rozczochraa sobie wosy. Bez skutku. Natychmiast
wrciy na swoje miejsce. Wygldaa jak indiaska Barbie.
Z drugiego koca pokoju Drew zawoaa:
- Och, skarbie, to nie zniknie! - Jej gos ocieka faszywym wspczuciem. Bogosawiestwo mamusi bdzie trwao przynajmniej przez dwa dni. Moe przez tydzie,
jeli masz szczcie.
Piper zgrzytna zbami.
- Tydzie?
Inne dzieci Afrodyty - z tuzin dziewczyn i piciu chopakw -podmieway si z jej
zrozpaczonej miny. Piper wiedziaa, e powinna robi dobr min do zej gry, nie pozwoli
im zale sobie za skr. Miaa ju nieraz do czynienia z cieszcymi si powszechnym
uznaniem gruboskrnymi tyranami. Ale tutaj? Byli przecie jej brami i siostrami, nawet jeli
nie miaa z nimi nic wsplnego. I jak Afrodycie udao si mie a tyle dzieci prawie w tym
samym wieku?... Niewane. Nie chciaa wiedzie.
- Nie martw si, zotko. - Drew wytara sobie znad wargi nadmiar fluorescencyjnej
szminki. - Mylisz, e tu nie pasujesz? Masz cakowit racj. Prawda, Mitchell
Jeden z chopcw drgn, jakby go nagle wywoano do tablicy.

- Ee... tak. No pewnie.


- Yhmm-yhmm. - Drew wyja tusz do rzs. Wszyscy na ni patrzyli, nie miejc si
odezwa. - Tak czy owak, kochani, mamy pitnacie minut do niadania. Domek sam si nie
wysprzta! Mitchell, chyba ju dostae nauczk, co, skarbie? Zbierasz dzisiaj mieci, jasne?
Poka Piper, jak to si robi, bo co mi si wydaje, e wkrtce to zajcie jej przypadnie w
udziale. ..jeli przeyje t swoj wypraw. A teraz do roboty, wszyscy! Moja kolej na
azienk!
Wszyscy zaczli si krzta, cielc ka i skadajc ubrania, a Drew zgarna swoj
kosmetyczk, suszark do wosw i grzebie, po czym pomaszerowaa do azienki.
Wewntrz kto krzykn i po chwili dziewczynka okoo jedenastu lat zostaa wykopana
z azienki, pospiesznie owijajc si rcznikiem. Na wosach wci miaa szampon.
Drzwi si za ni zatrzasny, dziewczynka si rozpakaa. Kilka starszych dziewczyn
zaczo j pociesza i wyciera pian z jej wosw.
- Nie do wiary - powiedziaa Piper. - Naprawd pozwalacie jej tak si traktowa?
Kilka osb rzucio w jej stron nerwowe spojrzenia, jakby si z ni zgadzao, ale nikt
nic nie powiedzia. Wszyscy nadal krztali si po sypialni, chocia Piper nie widziaa, co tu
jest do sprztania. By to jakby wielki dom dla lalek, z rowymi cianami i biaymi
futrynami okien. Koronkowe firanki, pastelowo niebieskie i zielone, pasoway do pocieli na
kach.
Chopcy mieli jeden rzd koi, oddzielonych zason, ale ich cz domku bya rwnie
schludna i czysta jak reszta, przeznaczona dla dziewczt. Byo w tym co ewidentnie
nienaturalnego. Kady mieszkaniec mia drewniany kufer stojcy w nogach jego ka, z
wypisanym na nim imieniem waciciela, i Piper mogaby si zaoy, e w kadym z nich
ubrania s porzdnie poskadane i uoone wedug kolorw. lady indywidualnych cech
mieszkacw mona byo odczyta tylko w dekoracji nisz, w ktrych byy osadzone koje.
Kad zdobiy nieco inne zdjcia ulubionych ce-lebrytw. Niewiele tam byo zdj
rodzinnych, wikszo przedstawiaa aktorw filmowych, piosenkarzy lub inne sawy.
Piper miaa nadziej, e nie ma wrd nich Tego Plakatu. Film mia premier prawie
rok temu i pewnie ju dawno pozrywano te stare, podniszczone reklamy i zastpiono je czym
nowszym. Niestety. Dostrzega jeden na cianie przy szafie wnkowej, porodku kolekcji
zdj synnych amantw.
Tytu bi w oczy jaskraw czerwieni: KRL SPARTY. Pod nim byo wielkie zdjcie
gwnego bohatera, eksponujce jego brzowe ciao z nabrzmiaymi muskularni i
imponujcym kaloryferem na brzuchu. Mia na sobie tylko greck spdniczk wojenn i

purpurow pelerynk. W rku trzyma miecz. Wyglda, jakby go przed chwil natarto oliw;
krtkie czarne wosy lniy, a po surowej, mskiej twarzy ciekay strumyki potu. Czarne
oczy, wpatrzone prosto w obiektyw, zdaway si mwi: Pozabijam waszych mczyzn i
porw wasze kobiety! Ha, ha!"
By to chyba najmieszniejszy plakat wszech czasw. Piper i jej ojciec ryknli
miechem, gdy go po raz pierwszy zobaczyli. A potem film zarobi miliard dolarw. Ten
plakat widziao si wszdzie. Piper nigdzie nie moga si od niego uwolni - by w szkole, na
ulicy, w internecie. Sta si Tym Plakatem, czym, co budzio w niej najwiksze w yciu
zakopotanie. No i... tak, to byo zdjcie jej ojca.
Odwrcia si szybko, eby nikt nie pomyla, e gapi si na Ten Plakat. Moe kiedy
wszyscy pjd na niadanie, uda si jej go zerwa i nikt tego nie zauway.
Staraa si czym zaj, ale nie miaa adnego ubrania, ktre mogaby poskada. Kiedy saa
ko, zauwaya, e wierzchni koc by tym, w ktry wczoraj wieczorem owin j Jason.
Podniosa go i przycisna do twarzy. Pachnia drzewnym dymem, ale, niestety, nie by to
zapach Jasona. On by jedyn osob, ktra okazaa jej prawdziw sympati po tym, jak
zostaa uznana, jakby obchodzio go tylko to, co ona czuje, a nie te gupie nowe szaty. Boe,
jak miaa ochot go pocaowa - a on tak dziwnie si zachowywa, prawie tak, jakby jej si
ba. No, ale trudno byo go za to wini. Wygldaa jak lalka Barbie.
- Przepraszam - odezwa si gos u jej stp.
To Mitchell peza na czworakach, zbierajc spod koi opakowania od batonikw i
zmite kartki. Najwyraniej wszystkie dzieci Afrodyty byy kompletnymi dziwakami.
Zesza mu z drogi.
- Co zrobie, e Drew tak si na ciebie uwzia?
Zerkn na drzwi azienki, upewniajc si, e wci s zamknite.
- Zeszego wieczoru, kiedy zostaa uznana, powiedziaem, e moe nie jeste taka za.
Nie by to jaki wymylny komplement, ale Piper si zdumiaa. Syn Afrodyty uj si za
ni?
- Dziki - powiedziaa.
Mitchell wzruszy ramionami.
- No... nie ma sprawy. Teraz ju wiesz. Ale niezalenie od tego, witaj w Dziesitce.
Podbiega jaka dziewczyna z kucykami i aparatem korekcyjnym na zbach. Niosa
narcze ubra. Rozejrzaa si pochliwie, jakby wrczaa komu materiay do produkcji
bomby atomowej.
- Przyniosam ci to - wyszeptaa.

- Piper, poznaj Lacy - powiedzia Mitchell, wci pezajc na czworakach po pododze.


- Cze - szepna Lacy. - Moesz si przebra. Bogosawiestwo temu nie
przeszkodzi. Masz tu plecak, troch jedzenia, ambrozj i nektar na wszelki wypadek, dinsy,
par koszulek i ciep kurtk. Te buty mog by przyciasne. Ale... no wiesz... zrobilimy
zbirk. Powodzenia w wyprawie!
Rzucia to wszystko na ko i chciaa pospiesznie odej, ale Piper chwycia j za
rami.
- Chwileczk. Pozwl mi chocia podzikowa! Dlaczego uciekasz?
Lacy wygldaa jak kbek nerww.
- No... wiesz...
- Drew moe si dowiedzie - wyjani Mitchell.
- Moe mi kaza nosi buty wstydu! - wyrzucia z siebie Lacy.
- Co?! - zdumiaa si Piper.
Lacy i Mitchell wskazali na czarn pk wiszc w rogu pokoju jak otarz. Staa na niej
para okropnych butw ortopedycznych, biaych, z grubymi podeszwami.
- Raz musiaam je nosi przez tydzie - jkna Lacy. - Nie pasuj do niczego!
- S jeszcze gorsze kary - powiedzia Mitchell. - Drew potrafi zauroczy, rozumiesz?
Niewiele dzieci Afrodyty ma ten dar. Jak si wysili, to moe ci zmusi do robienia rnych
gupot. Piper, jeste pierwsz osob od dugiego czasu, ktra potrafi jej si oprze.
- Zauroczy... - Piper przypomniaa sobie, jak zeszego wieczoru tum przy ognisku raz
bra jej stron, raz ulega Drew. - To znaczy... e mona kogo zaczarowa, eby co zrobi...
albo co odda, tak? Na przykad samochd?
- Och, nie podpowiadaj tego Drew! - wyszeptaa Lacy.
- Ale... tak - powiedzia Mitchell. - Mona to zrobi.
- Wic to dlatego jest grupow. Wszystkich was zauroczya, tak?
Mitchell wycign spod ka Piper przeuty kawaek gumy.
- Nie, odziedziczya t funkcj, kiedy Silena Beauregard zgina podczas wojny. Bya
po niej najstarsza. Najstarszy obozowicz automatycznie zostaje grupowym, chyba e znajdzie
si kto, kto ma za sob wicej udanych misji, i wyzwie go na pojedynek, ale to si bardzo
rzadko zdarza. W kadym razie Drew rzdzi nami od sierpnia. Postanowia dokona
pewnych... ee... zmian w sposobie zarzdzania domkiem.
- Tak, to prawda!
Nagle stana obok nich Drew, opierajc si o koj. Lacy pisna jak winka morska i
prbowaa uciec, ale Drew j zatrzymaa. Spojrzaa z gry na Mitchella.

- Chyba przeoczye troch mieci, skarbie. Lepiej obejd jeszcze raz cay domek.
Piper zerkna w stron azienki i zobaczya, e Drew wyrzucia zawarto kosza do mieci na
podog, a byo tam troch naprawd obrzydliwych rzeczy...
Mitchell przysiad w kucki. Spojrza na Drew takim wzrokiem, jakby zamierza si na
ni rzuci (Piper wiele by daa, eby to zobaczy), ale w kocu warkn:
- Tak jest.
Drew umiechna si.
- Widzisz, Piper, jaka z nas dobra rodzina! Chocia ta Sile-na Beauregard... moesz to
przyj jako ostrzeenie... podczas wojny tytanw potajemnie przekazywaa wiadomoci
Kronoso-wi. Pomagaa wrogowi.
Staa tam i umiechaa si sodko i niewinnie, w byszczcym makijau, z gstwin
wieo wysuszonych wosw, pachnc gak muszkatoow. Wygldaa jak zwyka popularna
licealistka. Jej oczy byy jednak zimne jak stal. Piper odniosa wraenie, e Drew zaglda w
jej dusz, odczytujc wszystkie jej tajemnice. Pomagali wrogowi.
- Oczywicie w innych domkach w ogle si o tym nie mwi -powiedziaa Drew. Traktuj j jak bohaterk.
- Oddaa ycie za suszn spraw - mrukn Mitchell. - Sile-na Beauregard bya
bohaterk.
- Yhmm-yhmm. Mitchell, jutro te sprztasz. W kadym razie Silena w ogle
zapomniaa, po co tu jestemy. Dobieramy ludzi w pary w caym obozie! A potem je
rozdzielamy i zaczynamy od pocztku! To jest dopiero zabawa! Nie obchodz nas inne
sprawy, takie jak wojny i misje. Ja w kadym razie nie braam udziau w adnej misji. To
strata czasu!
Lacy podniosa nerwowo rk.
- Ale wczoraj wieczorem powiedziaa, e chcesz pj...
Drew spiorunowaa j wzrokiem i gos zamar Lacy w gardle.
- A przede wszystkim - cigna Drew - na pewno nie chcemy, by jaki szpieg zszarga
nam opini, prawda, Piper?
Piper chciaa odpowiedzie, ale nie moga. To chyba niemoliwe, aby Drew znaa jej
sny, aby wiedziaa o porwaniu ojca...
- Szkoda, e wkrtce ci tu zabraknie - westchna Drew. - Ale jeli przeyjesz t gupi
wypraw, nie martw si, ja ju ci kogo znajd. Moe jednego z tych miniakw Hefajstosa.
A moe Clovisa? Jest naprawd obrzydliwy. - Obrzucia j spojrzeniem, w ktrym faszywe
wspczucie mieszao si z odraz. - Naprawd, nigdy nie mylaam, e Afrodyta moe mie

brzydkie dziecko, ale... kto by twoim ojcem? To jaki mutant czy...


- Tristan McLean - warkna Piper.
Gdy tylko to powiedziaa, znienawidzia si. Nigdy, nigdy nie graa kart synnego
ojca". Ale Drew j do tego sprowokowaa.
- Moim ojcem jest Tristan McLean.
Cisza nagradzaa j przez par sekund, ale czua wstyd wobec samej siebie. Wszyscy
spojrzeli na Ten Plakat, na ktrym jej ojciec pokazywa swoje rozdte muskuy caemu
wiatu.
- O kurcz! - krzykna jednoczenie z poowa dziewczyn.
- Ale kino! - zawoa jaki chopak. - Ten facet z mieczem, ktry zabi tego drugiego w
tym filmie?
- Ale ciacho, jak na takiego starego faceta - powiedziaa jaka dziewczyna, po czym si
zarumienia. - To znaczy... wybacz mi. Przecie to twj tata. To takie dziwne!
- Tak, to rzeczywicie dziwne - zgodzia si Piper.
- Mylisz, e mogaby zdoby dla mnie jego autograf? - zapytaa inna dziewczyna.
Piper zmusia si do umiechu. Nie moga powiedzie: Jeli mj ojciec przeyje..."
- Jasne, nie ma sprawy.
Dziewczyna zapiszczaa z radoci. Podeszo wicej mieszkacw domku, zadajc
mnstwo pyta jednoczenie.
- Bya kiedy na planie?
- Mieszkacie w willi?
- Bywasz na lunchach z gwiazdami filmowymi?
- Odbya ju swj rytua przejcia?
To ostatnie pytanie zaskoczyo Piper.
- Rytua czego? - zapytaa.
Wszyscy zaczli chichota i trca si nawzajem, jakby to by jaki wstydliwy temat.
- Rytua przejcia odbywa kade dziecko Afrodyty - wyjani kto. - Podrywasz kogo,
rozkochujesz go w sobie, a potem amiesz mu serce. Rzucasz go. Udowadniasz w ten sposb,
e jeste warta Afrodyty.
Piper przygldaa im si podejrzliwie, nie wiedzc, czy robi sobie z niej arty.
- Zama komu serce rozmylnie? To okropne!
Spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Dlaczego? - zapyta kto.
- O boe! - zawoaa jedna z dziewczyn. - Zao si, e Afrodyta zamaa serce

twojemu ojcu. Zao si, e nigdy ju nikogo nie pokocha, prawda? To takie romantyczne!
Kiedy odbdziesz swj rytua przejcia, bdziesz taka jak mama!
- Nigdy w yciu! - krzykna Piper, troch goniej, ni zamierzaa. -Ja nie zami
nikomu serca tylko z powodu jakiego gupiego rytuau przejcia!
Co, oczywicie, dao Drew szans, by odzyska kontrol.
- A, tu ci mamy! Silena mwia to samo. Zamaa tradycj, zakochaa si w tym
Beckendorfie i nie rzucia go. Osobicie uwaam, e wanie dlatego spotka j tak tragiczny
los.
- Nieprawda! - pisna Lacy, ale Drew uciszya j jednym spojrzeniem, wic szybko
schowaa si za innymi.
- Zreszt to bez znaczenia - cigna Drew - bo, Piper, skarbie, ty i tak nie potrafisz
nikomu zama serca. A te bzdury o twoim ojcu, e to Tristan McLean... to tylko baganie o
to, by zwrcono na ciebie uwag.
Niektrzy mieszkacy domku zamrugali, nie wiedzc, co o tym myle.
- Chcesz powiedzie, e on nie jest jej ojcem? - zapytaa ktra z dziewczyn.
Drew spojrzaa wymownie w sufit.
- Och, bagam. No, kochani, czas na niadanie, a Piper musi w kocu wyruszy na t
swoj wypraw. Wic spakujmy j i niech si std wynosi!
I zapdzia wszystkich do roboty. Zwracaa si do kadego per skarbie" i zotko", ale
z tonu jej gosu mona byo atwo wyczyta, e nie toleruje nieposuszestwa. Mitchell i Lacy
pomogli Piper si spakowa, a nawet strzegli drzwi azienki, kiedy posza si przebra.
Uywane ubrania nie byy - dziki Bogu - zbyt wyszukane: znoszone dinsy, koszulka z
krtkim rkawem, wygodna zimowa kurtka i turystyczne buty, ktre idealnie na .-ni
pasoway. Przywizaa sobie swj sztylet, Katoptris, do pasa.
Kiedy wysza z azienki, czua si znowu prawie normalnie. Mieszkacy domku stali
przy swoich kach, kiedy Drew zrobia obchd domku. Piper zwrcia si do Mitchella i
Lacy, bezgonie mwic im dzikuj". Mitchell ponuro kiwn gow, Lacy wyszczerzya
zby w umiechu. Piper bya pewna, e Drew nigdy im za nic nie podzikowaa. Zauwaya
te, e kto zerwa ze ciany plakat Krla Sparty i wrzuci do kosza na mieci. Na polecenie
Drew, bez dwch zda... Piper od pocztku chciaa to zrobi sama, ale teraz bya na ni
wcieka.
Kiedy Drew j zobaczya, klasna w donie, udajc zachwyt.
- Wspaniale! Nasza maa owczyni przygd znowu ma na sobie achy ze mietnika. A
teraz spadaj! Nie musisz z nami je niadania. Powodzenia w... czymkolwiek. Ciao.

Piper zaoya plecak na ramiona. Czua na sobie wzrok caej grupy, kiedy sza do
drzwi. Moga po prostu wyj i zapomnie o tym wszystkim. To by nie byo trudne. Co j
obchodzi ten domek, te prymitywne dzieciaki?
Ale jednak kilkoro z nich prbowao jej pomc. Niektrzy nawet postawili si Drew.
Odwrcia si od drzwi.
- Wy wszyscy wcale nie musicie sucha si Drew, wiecie o tym?
Poruszyli si niespokojnie, a wielu spojrzao na Drew, ale j tak zamurowao, e nie
bya w stanie si odgry.
- Hmm - odezwa si kto - jest przecie nasz grupow.
-Jest tyrank - powiedziaa Piper. - A wy potraficie myle samodzielnie. Dzieci
Afrodyty nie musz si zajmowa tylko tym. Afrodycie na pewno chodzi o co wicej.
- Nie tylko tym - powtrzy kto.
- Myle samodzielnie - mrukn kto inny.
- Ludzie! - wrzasna Drew. - Nie bdcie gupi! Ona prbuje was zauroczy!
- Nie - powiedziaa Piper. - Po prostu mwi prawd.
W kadym razie tak mylaa. Nie bardzo wiedziaa, na czym polega to cae zauroczenie,
ale przecie nie wkadaa jakiej specjalnej mocy w swoje sowa. To by j czynio nie lepsz
od Drew. Nie chciaa zwyciy w sporze, oszukujc ludzi. Prcz tego, nawet gdyby
prbowaa ich zauroczy, to chyba nie podziaaoby to skutecznie na kogo takiego jak Drew.
Drew spojrzaa na ni z szyderczym umiechem.
- Moe i potrafisz troch czarowa, panno Gwiazdo Filmowa. Nie wiesz jednak
podstawowych rzeczy o Afrodycie. Taka jeste mdra? Wic jak mylisz, w co my tutaj
gramy, w tym domku? Powiedz im. A potem moe ja powiem im co o tobie, co?
Piper ju chciaa odpowiedzie jej jak miadc ripost, ale nagle jej zo zamienia
si w panik. Bya szpiegiem wroga, tak jak Silena Beauregard. Zdrajc Afrodyty. Drew
wiedziaa o tym, czy tylko blefowaa? Pod wyzywajcym spojrzeniem Drew jej pewno
siebie zacza topnie.
- Nie o to - powiedziaa. - Afrodycie nie chodzi o to.
Odwrcia si i wybiega szybko z domku, zanim mogliby dostrzec, e si zarumienia.
Drew wybucha miechem.
-Nie o to? Syszycie, ludzie? Ona nie ma zielonego pojcia o niczym!
Piper obiecaa sobie, e ju nigdy nie wrci do tego domku. Przekna zy i pobiega
przez centralny trawnik, nie bardzo wiedzc, dokd zmierza - pki nie zobaczya smoka
zlatujcego z nieba.

Rozdzia XVI
PIPER
-Leo?! - krzykna.
Tak, to on siedzia na wielkiej spiowej machinie mierci i zamiewa si-jak wariat.
Jeszcze nie wyldowa, a ju w obozie rozbrzmia alarm. Kto d w rg, wszyscy satyrowie
zaczli woa: Nie zabijaj nas!" P obozu wybiego z domkw w piamach i pancerzach.
Smok opad agodnie porodku wielkiego trawnika, a Leo wrzasn: - Wszystko gra! Nie
strzela!
ucznicy powoli opucili uki. Wojownicy cofnli si, trzymajc wcznie i miecze w
gotowoci. Otoczyli metalowego potwora lunym, szerokim krgiem. Inni kryli si za
drzwiami domkw albo wygldali przez okna. Nikt nie odway si podej bliej.
Piper nie moga mie o to do nich pretensji. Smok by olbrzymi. Byszcza w porannym
socu jak ywa rzeba z monet - rnymi odcieniami miedzi i brzu - blisko
dwudziestometrowy w o stalowych szponach, ostrych jak widry zbach i poncych
czerwonych lepiach. Mia nietoperzowe skrzyda, dwukrotnie dusze od kaduba, rozwinite
jak metalowe agle i wydajce z siebie odgos podobny do grzechotu monet wypadajcych z
automatu do gry.
-Jest pikny - mrukna Piper.
Inni pbogowie spojrzeli na ni tak, jakby stracia rozum.
Smok unis eb i zion supem ognia w stron nieba. Obozowicze rzucili si do tyu,
wznoszc bro, ale Leo spokojnie zsun si z grzbietu smoka. Podnis obie rce, jakby si
poddawa, ale nadal szczerzy zby w wariackim umiechu.
- Obywatele Ziemi, przychodz w pokoju! - zawoa.
Wyglda, jakby si wytarza w ognisku. Twarz i kurtka wojskowa byy umazane
sadzami, a rce smarem. Mia nowy pas z narzdziami. Oczy podbiegy mu krwi. Krtkie,
kdzierzawe wosy byy tak pozlepiane olejem, e sterczay we wszystkie strony jak kolce
jeozwierza. I dziwnie pachnia sosem tabasco. A przy tym wszystkim wyglda na bardzo z
siebie zadowolonego.
- Festus mwi wam cze!".
- Ten potwr jest niebezpieczny! - zawoaa jedna dziewczyna od Aresa, wymachujc
wczni. - Zabijmy go natychmiast!
- Spokj! - rozleg si czyj donony gos.

Ku zdumieniu Piper, by to gos Jasona. Chopak przepcha si przez tum w


towarzystwie Annabeth i tej dziewczyny z domku Hefajstosa, Nyssy.
Spojrza na smoka i pokrci gow z niedowierzaniem.
- Leo, co ty zrobi?
- Znalazem ci rumaka! Powiedziae, e mog i na wypraw, jeli zaatwi ci
transport. No wic masz metalowego latajcego rumaka pierwszej klasy! Festus moe nas
zawie wszdzie!
- M-ma skrzyda - wyjkaa Nyssa. Jej szczka wygldaa tak, jakby miaa za chwil
odpa od twarzy.
-Jasne! Odnalazem je i przyczepiem.
- Przecie nigdy nie mia skrzyde. Gdzie je znalaze?
Leo zawaha si, a Piper mogaby przysic, e co ukrywa.
- W... w lesie - powiedzia. - Nareperowaem mu te wikszo obwodw, wic nie
bdzie ju fiksowa.
- Wikszo? - zapytaa Nyssa.
Gowa smoka drgna. Przechylia si na bok i z ucha wyla si czarny pyn moe
olej, miejmy nadziej, e olej - oblewajc Leona.
- No, trzeba jeszcze popracowa nad drobnymi usterkami - powiedzia Leo.
- Ale jak ci si udao... uj z yciem? - Nyssa wci patrzya na smoka ze strachem. To znaczy... jego ognisty oddech...
-Jestem szybki. I mam szczcie. No dobra, ale id na t wypraw czy nie?
Jason podrapa si w gow.
- Nazwae go Festusem? Wiesz, e festus to po acinie szczliwy"? Chcesz, ebymy
wyruszyli na wypraw, aby uratowa wiat przed zagad, na grzbiecie Szczliwego Smoka?
Smok drgn, zadygota i machn skrzydami.
- Zgadza si, kole! No, ale... naprawd musimy rusza w drog, ludzie. Zebraem ju
troch zapasw w... mm... lesie. A ci wszyscy uzbrojeni ludzie troch Festusa denerwuj.
Jason zmarszczy czoo.
- Nie mamy jeszcze adnych konkretnych planw - powiedzia. - Nie moemy tak po
prostu wyruszy...
- W drog - powiedziaa Annabeth. Bya jedyn osob, ktra nie okazywaa
najmniejszego niepokoju. Na jej twarzy malowaa si dziwna nostalgia, jakby przypominaa
sobie dawne, dobre czasy. - Jasonie, masz tylko trzy dni do przesilenia, a nie mona
doprowadzi do tego, by taki zdenerwowany smok dugo czeka. To na pewno dobry omen.

W drog!
Jason pokiwa gow, a potem umiechn si do Piper.
- Jeste gotowa?
Piper spojrzaa na mosine skrzyda smoka poyskujce na tle nieba i na jego szpony,
ktre mogy rozerwa j na kawaki.
- No jasne - powiedziaa.
Lot na smoku to co zupenie niesamowitego" - pomylaa Piper.
W grze powietrze byo lodowate, ale metalowy zad smoka wytwarza tyle ciepa, e
lecieli jakby w ochronnej bace przyjemnego powietrza. Pojazd z podgrzewanymi fotelami!
Wyosiedziska, wic byo im wygodnie. Leo pokaza im, jak wcisn stopy w szpary w
pancerzu - jak w strzemiona - i pozapina skrzane pasy bezpieczestwa, sprytnie ukryte pod
zewntrzn powok. Siedzieli jedno za drugim: Leo z przodu, potem Piper, Jason z tyu.
Piper cay czas mylaa o tym, e Jason jest tu za ni. Marzya, by j obj w pasie, moe
nawet przytuli, ale, niestety, nie zrobi tego.
Leo sterowa smokiem, jakby robi to od urodzenia. Metalowe skrzyda dziaay bez
zarzutu i wkrtce brzegi Long Island byy ju tylko mglist lini poza nimi. Przelecieli nad
Connecticut i dali nura w szare zimowe chmury.
Leo odwrci gow i wyszczerzy do nich zby.
- Super, nie?
- A jeli nas zauwa? - zapytaa Piper.
- Mga - odpowiedzia Jason. - Nie pozwala miertelnikom widzie magicznych rzeczy.
Jeli nas dostrzeg, prawdopodobnie pomyl, e to jaki may samolot.
Piper spojrzaa przez rami.
- Jeste pewny?
Piper spostrzega, e Jason ciska w rku fotografi - zdjcie jakiej dziewczyny o
ciemnych wosach.
Spojrzaa na niego pytajco, ale on zaczerwieni si i szybko schowa fotografi do
kieszeni.
- Niez mamy szybko - powiedzia. - Chyba bdziemy na miejscu przed wieczorem.
Bienia na grzbiecie smoka byy wyprofilowane jak ergonomiczne
-Nie.
Bya ciekawa, kim jest ta dziewczyna na zdjciu, ale nie chciaa go o to pyta. Uznaa
jednak za zy znak, e Jason sam jej tego nie powiedzia. Co sobie przypomnia? Moe to
zdjcie jego prawdziwej dziewczyny?

Przesta" - skarcia si w duchu. - Nie drcz si".


Zadaa mu bezpieczniejsze pytanie:
- Dokd lecimy?
- Musimy odnale boga Wiatru Pnocnego - odrzek Jason. -I wytropi kilka duchw
burzy.

Rozdzia XVII
LEO
Leo by w sidmym niebie.
Te ich miny, jak wyldowa na smoku w obozie! Bezcenne! Jego kumple z domku
wygldali, jakby im szajba odbia!
Festus te zachowa si cakiem przyzwoicie. Nie spali adnego domku i nie poar
adnego satyra, nawet jeli wylao mu si troch oleju z ucha. No dobra, duo oleju. Pniej
nad tym popracuje.
Moe powinien im powiedzie o tym Bunkrze 9 i projekcie latajcego statku? Ale musi
to wszystko dobrze sobie przemyle. Moe im powiedzie, jak wrci.
Jeli wrci.
No nie, na pewno wrci. Zwin z bunkra ten wspaniay magiczny pas z narzdziami, a
take mnstwo fajnych zapasw, ktre teraz spoczywaj bezpiecznie w jego plecaku. No i ma
po swojej stronie zioncego ogniem, tylko troch przeciekajcego smoka. Co moe si sta?
Dysk kontrolny moe nawali" - szepno mu co w gowie. -Festus moe ci pore".
No dobra, nie udao mu si naprawi smoka do koca. Ca noc mczy si nad
przytwierdzeniem i podczeniem tych skrzyde, a adnego dodatkowego smoczego mzgu w
bunkrze nie znalaz. A czasu byo mao! Trzy dni do przesilenia. Musieli wyruszy w drog.
Poza tym oczyci dysk, jak potrafi. Wikszo obwodw bya w dobrym stanie. Trzeba je
byo tylko poczy.
No tak, ale co bdzie, jak...
- Zamknij si - powiedzia na gos.
- Co?! - zapytaa Piper.
- Nic. Duga noc. Chyba mam halucynacje. Wszystko gra.
Siedzc na przedzie, Leo nie widzia ich twarzy, ale sdzc z ich milczenia, pomyla, e
nie s specjalnie zadowoleni z tego, e smokiem kieruje niewyspany, majcy halucynacje
pilot.
- artowaem - powiedzia Leo, dochodzc do wniosku, e lepiej zmieni temat. - Wic
jaki masz plan, kole? Mwie co o apaniu czy o puszczaniu wiatrw?
Kiedy przelatywali nad Now Angli, Jason wyjani im plan: po pierwsze, trzeba
znale faceta o imieniu Boreasz i zmusi go do udzielenia informacji...
- Boreasz? - zapyta Leo. - To bg borowania?

Po drugie, cign Jason, trzeba znale te ventusy, ktre zaatakoway ich nad Wielkim
Kanionem...
- Nie lepiej nazywa ich duchami burzy? - wtrci Leo. - Ven-tusy" brzmi jak robaki
jelitowe.
I po trzecie, zakoczy Jason, musz wykry, dla kogo pracuj duchy burzy, eby
odnale Her i j uwolni.
- Wic z wasnej woli szukasz tego parszywego Dylana, tak? -dopytywa si Leo. Tego, ktry zrzuci mnie z tarasu i wessa trenera Hedge'a w chmury, tak?
- Zgadza si. No... tam moe by jeszcze wilczyca. Ale chyba przyjazna. Chyba nas nie
zje, jeli nie okaemy saboci.
Jason opowiedzia im o swoim nie - o wielkiej, gronej wilczycy i o spalonym domu z
kamiennymi kolumnami wyrastajcymi z sadzawki.
- La - mrukn Leo. - I nie wiesz, gdzie to jest.
- Nie - przyzna Jason.
- No i s olbrzymy - dodaa Piper. - Przepowiednia mwi o rozelonych olbrzymach.
- Chwileczk - powiedzia Leo. - O olbrzymach... Znaczy nie o jednym? A moe jednak
chodzi o tylko jednego rozelonego?
- Nie sdz - odrzeka Piper. - Pamitam, e w niektrych greckich mitach jest mowa o
hordzie olbrzymw.
- Super - mrukn Leo. Oczywicie, z naszym szczciem, to na pewno bdzie caa
horda. Wiesz co jeszcze o tych olbrzymach? Przecie pracowaa z ojcem nad tym filmem,
to pewnie przerobia ca mitologi.
- Twj ojciec jest aktorem? - zapyta Jason.
Leo parskn miechem.
- Wci zapominam o twojej amnezji. Ha, ha. Zapomina o amnezji. mieszne. No tak,
jej stary to Tristan McLean.
- Yyy... Przepraszam, ale w czym on gra?
- Niewane - odpowiedziaa szybko Piper. - Te olbrzymy... No, w greckiej mitologii
peno jest olbrzymw. Ale jeli myl o tych waciwych, o gigantach, to nie mam dobrych
wiadomoci. S naprawd wielkie, prawie nie mona ich zabi. Ciskaj pagrkami i w ogle.
Chyba s krewniakami tytanw. Powstay z ziemi po tym, jak Kronos przegra wojn...
chodzi mi o pierwsz wojn tytanw, przed tysicami lat... i prboway zniszczy Olimp. Jeli
mwimy o tych samych...
- Chejron powiedzia, e to si znowu dzieje - przypomnia sobie Jason. - Ostatni

rozdzia. To mia na myli. Nic dziwnego, e nie chcia, bymy poznali wszystkie szczegy.
Leo zagwizda.
- No wic tak... Olbrzymy ciskajce grami. Przyjazne wilki, ktre zjedz nas, jeli
okaemy sabo. Diabelskie robaki jelitowe. To moe o mojej szurnitej niani innym razem.
- To kolejny art? - zapytaa Piper.
Leo opowiedzia im o Tii Callidzie, ktra naprawd bya Her, i o tym, jak pojawia mu
si w obozie. Nie powiedzia o swoich ogniotwrczych zdolnociach. To nadal by delikatny
temat, zwaszcza po tym, jak Nyssa powiedziaa mu, e ognici pbogowie mog zniszczy
cae miasta. Poza tym musiaby wspomnie, e to on spowodowa mier swojej matki i...
Nie. Nie by jeszcze na to gotowy. Opowiedzia wic o nocy, w ktrej zgina jego matka, nie
wspominajc o poarze - powiedzia tylko, e sklep z narzdziami si zawali. Byo mu
atwiej, bo nie musia przy tym patrze na ich twarze, po prostu patrzy w dal.
Opowiedzia im te o dziwnej kobiecie w szacie z ziemi, kt-ra wygldaa, jakby bya
pogrona we nie, i ktra chyba znaa przyszo.
Kiedy skoczy, stwierdzi, e przelecieli nad caym stanem Massachusetts, zanim jego
przyjaciele przemwili.
- To... niepokojce - powiedziaa Piper.
- Nieze podsumowanie zgodzi si Leo. Rzecz w tym, e wszyscy mwi, aby
nie ufa Herze. Ona nienawidzi pbogw. A przepowiednia mwi, e jak si wcieknie, to
bd trupy. Zastanawiam si wic...
- Ona nas wybraa - powiedzia Jason. - Nas troje. Jestemy pierwszymi z tej sidemki,
ktra musi si zebra. Tak mwi Wielka Przepowiednia. Nasza wyprawa to pocztek czego o
wiele wikszego.
Nie eby Leo poczu si lepiej, ale trudno mu byo spiera si z takim punktem
widzenia. Bo czu, e to pocztek czego wielkiego. Pomyla tylko, e jeli jeszcze czterej
herosi maj im pomc, to byoby dobrze, gdyby pojawili si szybko. Nie chcia, by tylko oni
we trjk mieli monopol na te wszystkie straszne, groce mierci przygody.
- A poza tym - cign Jason - pomoc udzielona Herze jest jedynym sposobem na to,
bym odzyska pami. A ta ciemna kolumna z mojego snu chyba si ywia energi bogini.
Jeli z tego czego powstanie krl gigantw kosztem Hery...
- To nie jest dobry kompromis - zgodzia si Piper. - W kocu Hera jest po naszej
stronie. No... na to przynajmniej wyglda. Jeli jej zabraknie, wrd bogw zapanuje chaos.
To ona przede wszystkim utrzymuje spokj w rodzinie. A wojna z gigantami moe przynie
jeszcze wiksze zniszczenia ni wojna tytanw.

Jason pokiwa gow.


- Chejron mwi te o zych mocach wzbudzonych w dzie przesilenia, bo to czas
mrocznej magii i w ogle... Co takiego mogoby si przebudzi, gdyby w tym dniu
powicio si Her. A ta pani rzdzca duchami burzy, ta, ktra chce pozabija wszystkich
pbogw...
- ...moe by t dziwn pic pani - dokoczy Leo. - Ziemista Pani w peni
przebudzona? Tego bym nie chcia oglda.
- Ale kim ona jest? - zapyta Jason. - I co ma wsplnego z gigantami?
Dobre pytanie, ale adne z nich nie znao na nie odpowiedzi. Lecieli w milczeniu, a Leo
zastanawia si, czy dobrze zrobi, mwic im a tyle. Jeszcze nigdy nikomu nie opowiedzia
o tej nocy w sklepie z narzdziami. Nie opowiedzia im wszystkiego, ale jednak czu si
dziwnie, jakby rozpru sobie klatk piersiow i wyj z niej wszystkie trybiki, ktre sprawiay,
e tyka. Dra cay, wcale nie z zimna. Mia nadziej, e siedzca za nim Piper tego nie
dostrzega.
Kraty wyami kowal i gob". Tak to leciao? A co to znaczy? e on i Piper bd
musieli odkry, jak wama si do tego magicznego kamiennego wizienia, oczywicie pod
warunkiem e je znajd. No nie, to przecie mieszne! Widzia ju Ti Cal-lid w akcji: lubia
noe, we, bawio j wsadzanie niemowlt do poncego kominka. Taa... rozwcieczmy j,
nie ma sprawy. Wspaniay pomys.
Festus wci lecia. Wiatr by coraz zimniejszy, pod nimi rozcigay si zanieone
puszcze. Leo nie bardzo wiedzia, gdzie jest Quebec. Powiedzia Festusowi, eby ich zawiz
do paacu Bore-asza, a Festus lecia wci na pnoc. Leo mia nadziej, e smok zna drog i
e ich podr nie zakoczy si na biegunie pnocnym.
- Moe by si troch przespa? - powiedziaa mu na ucho Piper. - Nie spae ca noc.
Chcia zaprotestowa, ale sowo przespa" zabrzmiao naprawd dobrze.
- Bdziesz pilnowaa, ebym nie spad?
Poklepaa go po ramieniu.
- Moesz mi zaufa, Valdez. Pikni nigdy nie kami.
- Racja - mrukn.
Przytuli si do ciepego, mosinego karku smoka i zamkn oczy.

Rozdzia XVIII
LEO
Zdawao mu si, e dopiero co zasn, ale kiedy Piper nim potrzsna, by ju zmierzch.
-Jestemy na miejscu - powiedziaa.
Leo przetar sobie oczy. Pod nimi, na skarpie nad rzek, usadowio si miasto. Wok
cigny si zanieone rwniny, ale samo miasto zabarwiaa ciepa powiata zimowego
zachodu soca. Domy toczyy si wewntrz murw jak w redniowieczu i Leo pomyla, e
czego tak starego jeszcze w yciu nie widzia. Porodku wznosi si zamek - a w kadym
razie Leo by przekonany, e to zamek - o masywnych cianach z czerwonej cegy, z
czworoboczn wie ze spiczastym, zielonym dachem.
- Powiedz, e to jest Quebec, a nie pracownia witego Mikoaja.
- Tak, to Quebec - powiedziaa Piper. - Jedno z najstarszych miast w Ameryce
Pnocnej. Zaoone na pocztku szesnastego wieku albo co koo tego.
Leo unis brwi.
- Twj tata gra te w filmie o dawnym Quebeku?
Odwrcia ku niemu gow i zrobia zoliw min, co nie bardzo jej wyszo, biorc pod
uwag jej nowy efektowny makija.
- Czasami czytam, okej? To, e uznaa mnie Afrodyta, nie oznacza, e musz mie ptasi
mdek.
- Ale zadziorna! Wic skoro tyle wiesz, to co to jest za zamek?
- To jest hotel.
Leo parskn miechem.
- Chyba artujesz!
Ale kiedy podlecieli bliej, zobaczy, e Piper miaa racj. Przed wielkim wejciem
krztali si odwierni, portierzy i chopcy hotelowi nioscy walizki. Na podjedzie stay
lnice, czarne limuzyny. Ludzie w eleganckich garniturach i zimowych paszczach
pospiesznie wchodzili do rodka, umykajc przed zimnem.
- Wiatr Pnocny mieszka w hotelu? - zapyta Leo. To chyba nie...
- Uwaga! - przerwa mu Jason. - Mamy towarzystwo!
Leo spojrza w d i zobaczy, co Jason ma na myli. Od szczytu wiey oderway si
dwie uskrzydlone postacie - dwa zowrogie anioy z wielkimi, obnaonymi mieczami.
Festusowi anioy najwyraniej nie przypady do gustu. Zatrzyma si w locie, bijc

powietrze skrzydami, obnay ky i zawarcza gucho w sposb, ktry Leo natychmiast


rozpozna. Smok szykowa si do rzygnicia ogniem.
- Spokojnie, may - mrukn Leo. Co mu mwio, e anioy nie dadz si tak atwo
spali na popi.
- To mi si nie podoba - powiedzia Jason. Wygldaj jak duchy burzy.
Z pocztku Leo pomyla, e Jason ma racj, ale kiedy anioy podleciay bliej,
spostrzeg, e rni si od wielkich, zwiewnych ventusw. Przypominay bardziej zwykych
nastolatkw, tyle e miay niene wosy i pierzaste, fioletowe skrzyda. Ich brzowe miecze
miay nierwne ostrza, jak sople lodu. Byli do siebie na tyle podobni, e mogli by brami,
ale na pewno nie bliniakami.
Jeden by wielki jak w, a mia na sobie jaskrawoczerwon kurtk hokejow,
workowate spodnie od dresu i czarne skrzane buty pikarskie. Musia czsto bra udzia w
bijatykach, bo oczy mia podsiniaczone i brakowao mu kilku zbw.
Drugi wyglda, jakby dopiero co zszed z okadki jednej z rockowych pyt z lat
osiemdziesitych, ktre kolekcjonowaa matka Leona - moe Journey albo Hall &. Oates,
albo co jeszcze bardziej kiepskiego. Dugie, biae jak nieg wosy mia uczesane jak
McGyver. Ubrany by w spiczaste skrzane pbuty, szpanerskie spodnie, o wiele za obcise, i
okropn jedwabn koszulk rozpit do ppka. Moe mu si wydawao, e wyglda jak
mody bg, ale nie mg way wicej ni czterdzieci kilo i cierpia na ciki przypadek
trdziku modzieczego.
Anioowie zawili w powietrzu przed smokiem, z mieczami gotowymi do uycia.
Hokejowy w odchrzkn.
- Brak zezwo.
- Sucham? - zapyta Leo.
- Nie ma was w wykazie lotw - wyjani mody bg. Pomijajc inne problemy, mia
tak fatalny francuski akcent, e Leo by pewny, i udaje. - To przestrze powietrzna o
ograniczonym dostpie.
- Rozwa ich? - W wyszczerzy szczerbat szczk.
Smok wypuci struk pary, gotw ich broni. Jason wezwa swj zoty miecz, ale Leo
zawoa:
- Spokojnie! Chopaki, troch wicej kultury! Moecie mi przynajmniej powiedzie, kto
ma zaszczyt mnie rozwali?
- Jestem Kai! - burkn w z tak min, jakby by dumny z siebie, e zapamita to
zdanie.

- To skrt od Kalais - wyjani mody bg. - Przykro mi, ale mj brat nie wymawia
sw, ktre maj wicej ni dwie sylaby...
- Pizza! Hokej! Rozwa! zawoa Kai.
- .. .w tym swojego penego imienia skoczy mody bg.
-Jestem Kai - powtrzy Kai. - A to Zetes! Mj brat!
- a - zdumia si Leo. Kole, to prawie trzy zdania! Kawa dobrej roboty.
Kai chrzkn, wyranie z siebie zadowolony.
- Ale jeste gupi - mrukn jego brat. - Robi sobie z ciebie jaja. No dobra. Ja jestem
Zetes, co jest skrtem od Zetesa. A ta panienka... - mrugn do Piper, co wygldao, jakby
dosta skurczu twarzy - moe mnie nazywa, jak zechce. Nie zjadaby kolacji ze synnym
herosem, zanim was rozwalimy?
Piper wydaa z siebie taki dwik, jakby zakrztusia si pastylk na kaszel.
-To.. . to naprawd niesamowita propozycja.
- Nie ma problemu. - Zetes poruszy lekko brwiami. - My, Boreadzi, jestemy bardzo
romantyczni.
- Boreadzi? - powtrzy Jason. - To znaczy synowie Boreasza?
- Ach, syszae o nas! - Zetes by wyranie mile zaskoczony. -Jestemy stranikami
naszego ojca. Chyba rozumiecie, e nie moemy pozwoli, by nieautoryzowane osoby latay
sobie w naszej przestrzeni powietrznej na trzeszczcym smoku, straszc gupich
miertelnikw.
Wskaza w d, gdzie miertelnicy rzeczywicie zaczli zwraca na nich uwag.
Niektrzy pokazywali ich sobie palcami, cho nie byli jeszcze przeraeni, raczej zdumieni i
rozzoszczeni, jakby smok by leccym za nisko helikopterem.
- No i wanie dlatego bardzo nam przykro - cign Zetes, odgarniajc wosy z
poznaczonej krostami twarzy - ale bdziemy musieli was rozwali. No, chyba e to ldowanie
przymusowe.
- Rozwa! - zgodzi si Kai, okazujc troch wikszy entuzjazm, ni Leo uznaby za
niezbdny.
- Zaraz! - odezwaa si Piper. - To jest ldowanie przymusowe.
- Ooo! - zawoa Kai z tak zawiedzion min, e Leonowi prawie zrobio si go al.
Zetes przyglda si Piper, co, oczywicie, ju uprzednio robi.
- A na czym liczna panienka opiera swoje przekonanie, e to ldowanie przymusowe?
- Musimy zobaczy si z Boreaszem. To naprawd bardzo pilne! Bagam!
Zmusia si do umiechu, co, jak pomyla Leo, musiao by dla niej morderczym

wyzwaniem, ale bogosawiestwo Afrodyty wci na ni dziaao, wic wygldaa


fantastycznie. I byo co w jej gosie... Leo poczu, e sam wierzy w kade jej sowo. Jason
kiwa gow, najwyraniej absolutnie przekonany o jej prawdomwnoci.
Zetes skubn swoj jedwabn koszulk, prawdopodobnie po to, eby sprawdzi, czy
jest dostatecznie rozchylona.
-No c... przykro mi sprawi zawd piknej kdbiecie, ale... widzicie... moja siostra...
spowodowaaby lawin, gdybym wam pozwoli...
-I nasz smok le funkcjonuje! - dodaa Piper. - W kadej chwili moe spa na ziemi!
Festus usunie zadygota, a potem przekrzywi eb, wylewajc z ucha troch brunatnej
mazi, ktra spada na czarnego mercedesa na parkingu pod nimi.
- Nie rozwa? - jkn Kai.
Zetes zastanawia si przez chwil, a potem po raz kolejny mrugn do Piper,
wykrzywiajc ca poow twarzy.
- Masz klas. To znaczy... masz racj. le funkcjonujcy smok, tak, to moe by
ldowanie przymusowe.
- Rozwa ich potem? - zapyta Kai tonem, ktry prawdopodobnie by najbardziej
przyjazny, na jaki mg si zdoby.
- To bdzie wymagao dalszych wyjanie - owiadczy Zetes. - Ostatnio ojciec
niechtnie widuje goci. Ale... tak. No dobra, pasaerowie zepsutego smoka. Lecie za nami.
Boreadzi schowali miecze do pochew i wycignli krtsze sztylety zza pasa - w kadym
razie Leo w pierwszej chwili pomyla, e to sztylety, a dopiero po chwili zobaczy, e to
pomaraczowe latarki, takie jakich uywaj kontrolerzy ruchu na pasie startowym. Kai i
Zetes zrobili zwrot i poszybowali ku wiey hotelowej.
Leo spojrza na przyjaci.
- Kocham tych facetw. Lecimy za nimi?
Jason i Piper mieli niezbyt pewne miny.
- Chyba tak - zgodzi si wreszcie Jason. - W kocu po to tu przylecielimy. Tylko
ciekaw jestem, dlaczego Boreasz niechtnie widuje goci.
- E tam, po prostu jeszcze nie mia okazji nas pozna - prych-n Leo. - Festusie, za
tymi reflektorami!
Smok natychmiast wykona to polecenie i po chwili Leo zamar ze strachu, e za chwil
roztrzaskaj si o wie. Boreadzi lecieli prosto na zielony dwuspadowy dach, ani troch nie
zwalniajc. Nagle cz dachu si rozsuna, ukazujc otwr dostatecznie szeroki, by zmieci
si w nim Festus, u gry i u dou najeony soplami przypominajcymi dugie ky.

- To si le skoczy - mrukn Jason, ale Leo skierowa smoka w d i wlecieli do


rodka za Boreadami.
Wyldowali w czym w rodzaju wielkiego apartamentu na poddaszu, tyle e skutego
lodem. Sala wejciowa miaa ze dwanacie metrw wysokoci pod spadzistym sklepieniem,
olbrzymie okna z zasonami i podogi zasane puszystymi orientalnymi dywanami. W tyle
schody wiody do rwnie wielkiej sali, a po bokach otwieray si korytarze. Wszystko byo
bardzo luksusowe, ale troch przeraajce, bo pokryte niegiem i lodem. Kiedy Leo zsun si
ze smoka, dywan zatrzeszcza mu pod stopami. Gruba warstwa szronu pokrywaa meble.
Zasony nawet nie drgny, tak byy zamarznite, a przez oblodzone okna sczy si dziwnie
wodnisty blask zachodzcego soca. Ze sklepienia zwieszay si
gste sople. Jeli chodzi o schody, to Leo by pewny, e zamaby sobie kark, gdyby
sprbowa po nich wej.
- Niech mi tu naprawi termostat i od razu si wprowadzam -powiedzia Jason.
-Ja nie. - Leo spojrza niepewnie na schody. - Co tu mierdzi. Co tam, na grze...
Festus zadygota i kichn ogniem. Na jego uskach zacz osiada szron.
- Nie, nie, nie. - Zetes podszed do nich, chocia Leo by zdumiony, jak mona w ogle
chodzi w takich skrzanych butach z dugimi noskami. - Smoka trzeba dezaktywowa. Nie
chcemy tu adnego ognia. Wysoka temperatura niszczy mi wosy.
Festus warkn, ky mu zawiroway.
- Spokojnie, may. - Leo zwrci si do Zetesa. - Jest troch przeczulony na punkcie
dezaktywacji jako takiej. Ale znam lepsze rozwizanie.
- Rozwa? - podpowiedzia Ka.
- Nie, kole. I przesta wci marzy o tym rozwa. Po prostu poczekaj.
- Leo - powiedziaa ze strachem Piper - co ty...
- Patrz i ucz si, krlowo piknoci. Kiedy w nocy reperowaem Festusa, znalazem
rne guziki. Niektre... no, nie musicie wiedzie, do czego su i na pewno tego nie
chcecie. Ale inne... Popatrzcie.
Sign palcem za lew przedni nog smoka, nacisn co i smok zadygota na caym
ciele. Wszyscy si cofnli, bo Festus powoli zoy si jak origami. Mosine pytki
pozachodziy jedna pod drug. Kark i ogon zapady si do rodka. Skrzyda zoyy si, a cay
tuw zmniejszy si do rozmiarw prostoktnej metalowej skrzynki.
Leo sprbowa j podnie, ale musiaa way ze sto ton.
- Mm... No tak. Chwileczk. Myl, e... aha.
Nacisn inny guzik. Ze szczytu skrzynki wyskoczya rczka, a z dou klikny kka.

- Ta-da! - zawoa. - Najcisza na wiecie walizka na kkach!


- To niemoliwe - powiedzia Jason. - Co tak wielkiego nie mogo...
- Stj! - krzykn Zetes.
On i Kai dobyli mieczy i ypali gronie na Leona. Podnis rce.
- W porzdku... A co ja robi? Spokojnie, chopaki. Jeli wam to tak przeszkadza, nie
musz zabiera ze sob smoka...
- Kim jeste? - Zetes szturchn go czubkiem miecza w piersi. Synem Wiatru
Poudniowego, ktry nas szpieguje?
- Co? Nie! Jestem synem Hefajstosa. To bardzo dobrotliwy kowal, nie skrzywdziby
nawet muchy!
Kai warkri i zbliy swoj twarz do twarzy Leona. Z bliska wcale nie bya adniejsza, z
tymi podbitymi oczami i brakami w uzbieniu.
- Czu ogniem - powiedzia. - Ogie jest zy.
- Och. - Leo poczu, e serce zabio mu szybciej. - Taa... Mam troch osmalone ubranie,
no i pobrudziem si smarem przy pracy, a...
- Nie! - Zetes popchn go lekko kocem miecza. - Potrafimy wyczu ogie, pbogu.
Cuchn nim ten trzeszczcy smok, ale teraz jest walizk. A ja nadal wyczuwam ogie... od
ciebie.
Gdyby na poddaszu nie byo tak zimno, Leo na pewno zaczby si poci.
- Hej... posuchaj... Nie wiem... - Spojrza z rozpacz na swoich przyjaci. - Moe mi
pomoecie, co?
Jason trzyma ju zot monet w doni. Zrobi kilka krokw do przodu, utkwiwszy
wzrok w Zetesie.
- Posuchaj, to jaka pomyka. Leo nie jest ognistym pbogiem. Powiedz im, Leo.
Powiedz im, e nie wadasz ogniem.
- Mmm...
- Zetesie! - Piper prbowaa ponownie przywoa na twarz swj olniewajcy umiech,
ale bya zbyt zdenerwowana i zmarznita, by efekt by zadowalajcy. - Nie jestemy waszymi
wrogami. Opu miecz. Porozmawiajmy.
- Dziewczyna jest pikna - powiedzia Zetes - i oczywicie nie jest w stanie oprze si
moim wdzikom, ale, niestety, nie mog z ni w tych warunkach romansowa.
I napar mieczem na pier Leona, ktry poczu, jak lodowate zimno przenika przez koszulk,
sprawiajc, e drtwieje mu skra.
eby mona byo teraz reaktywowa Festusa! Bardzo potrzebowa jakiego wsparcia.

Ale nawet gdyby zdoa dosign guzika, zajoby to kilka minut, a te dwa skrzydlate wiry
byy stanowczo za blisko.
- Rozwa go teraz? - zapyta brata Kai.
Zetes kiwn gow.
- Przykro mi, ale myl, e...
- Nie - powiedzia Jason. Gos mia spokojny, ale Leo by pewny, e za chwil podrzuci
swoj monet i przybierze postaw gladiatora. - Leo jest synem Hefajstosa. Nie jest grony.
Ta tutaj Piper jest crk Afrodyty. Ja jestem synem Zeusa. Przybywamy z pokojow...
Gos mu zamar w gardle, bo obaj Boreadzi nagle zwrcili si w jego stron.
- Co powiedziae? - zapyta Zetes. - Jeste synem Zeusa?
- No... tak. To chyba nic zego, co? Nazywam si Jason.
Kai zrobi zdumion min i o mao co nie wypuci miecza z rki.
- To nie moe by Jazon. Jest jaki inny.
Zetes podszed i przyjrza si z bliska twarzy Jasona.
- Nie, to nie jest nasz Jazon. Nasz mia klas. Moe nie a tak jak ja, ale jednak. A poza
tym nasz Jazon zmar par tysicy lat temu.
- Chwileczk - powiedzia Jason. - Wasz Jazon... Masz na myli tego pierwszego? Tego
od Zotego Runa?
- Oczywicie. Bylimy czonkami zaogi jego okrtu, Argo", za dawnych czasw,
kiedy

jeszcze

bylimy

miertelnymi

herosami.

Pniej

zgodzilimy

si

zosta

niemiertelnymi, aby suy naszemu ojcu, wic od tego czasu ja mog wyglda tak dobrze,
a mj gupi brat moe cieszy si pizz i hokejem.
- Hokej! - zgodzi si Ka.
-Ale Jazon... nasz Jazon... zmar jako miertelnik. Nie moesz by naszym Jazonem.
- Nie jestem nim - przyzna Jason.
- To rozwa? - zapyta Kai. Wida byo, e ta rozmowa wyczerpaa ju prawie ca
energi jego dwch komrek mzgowych.
- Nie - odrzek z alem Zetes. - Jeli jest synem Zeusa, moe by tym, ktrego
wypatrujemy.
- Wypatrujecie? - zapyta Leo. - eby obsypa go bajecznymi darami? Czy wrcz
przeciwnie... ma kopoty?
- To zaley od woli mojego ojca - powiedzia dziewczcy gos.
Leo spojrza na schody i serce mu zamaro. Na szczycie schodw staa dziewczyna w
biaej jedwabnej sukni. Skr miaa nienaturalnie bia, jak nieg, ale wosy spyway na

ramiona czarn kaskad, a oczy miaa koloru kawy. Patrzya na niego bez wyrazu, bez
umiechu i bez sympatii. Ale nie dba o to. Zakocha si. Bya najbardziej olniewajc
dziewczyn, jak w yciu widzia.
Spojrzaa krtko na Jasona i Piper, jakby ju zrozumiaa ca sytuacj.
- Ojciec bdzie chcia zobaczy si z tym, ktry ma na imi Jason.
- Wic to jest on? - zapyta Zetes, nie kryjc podniecenia.
- Zobaczymy. Zetesie, prowad naszych goci.
Leo chwyci za rczk swojej mosinej walizki. Nie bardzo wiedzia, jak j wcignie
po tych schodach, wiedzia tylko, e musi by blisko tej dziewczyny i zada jej kilka wanych
pyta - na przykad o jej adres e-mailowy i numer telefonu.
Ale zanim zrobi krok, zmrozia go spojrzeniem. Nie dosownie, ale zamar bez ruchu.
- Ty nie, Leonie Valdez - powiedziaa.
Gdzie w tyle gowy zdziwi si, e zna jego nazwisko, ale przede wszystkim poczu si
straszliwie upokorzony i zaamany.
- Dlaczego? - By pewny, e zabrzmiao to jak jk przedszkolaka, ale nic nie mg na to
poradzi.
- Nie moesz stan przed moim ojcem. Ogie i ld, to by nie byo mdre.
- Idziemy razem - owiadczy Jason, kadc rk na ramieniu Leona - albo w ogle nie
idziemy.
Dziewczyna przechylia gow, jakby nie bya przyzwyczajona do ludzi, ktrzy nie
suchaj jej polece.
- Nic mu si nie stanie, Jasonie Grace, dopki ty nie sprawisz nam jakich kopotw.
Kalaisie, zaopiekuj si Leonem Valdezem. Pilnuj go, ale nie zabijaj.
Kai nadsa si.
- Cho troch, co?
- Nie. I zaopiekuj si t interesujc walizk, dopki ojciec nie zdecyduje o ich losie.
Jason i Piper spojrzeli na Leona z wymownymi minami, jakby chcieli go zapyta: Jak
chcesz to rozegra?".
Poczu fal wdzicznoci. Byli gotowi za niego walczy. Nie zostawiliby go tutaj sam
na sam z tym hokejowym woem. Miotay nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony chcia
walczy, wyprbowa swj nowy pas z narzdziami, moe wyczarowa jak kul ognist
albo dwie i troch ogrza to miejsce. Z drugiej - ci Boreadzi budzili w nim strach. A ta
wspaniaa dziewczyna jeszcze bardziej go przeraaa, cho nadal chcia mie numer jej
telefonu.

- W porzdku - rzek. - Nie stwarzajmy problemw, jeli nie musimy. Idcie.


- Posuchajcie waszego przyjaciela - powiedziaa blada dziewczyna. - Leo Valdez
bdzie cakowicie bezpieczny. Chciaabym to samo powiedzie o tobie, synu Zeusa. A teraz
ju chodmy, krl Boreasz czeka.

Rozdzia XIX
JASON
Jason nie chcia zostawia Leona samego, ale przyszo mu na myl, e towarzystwo tego
hokejowego osika, Kala, moe by najmniej niebezpieczn opcj w tym dziwnym miejscu.
Ruszyli schodami w gr, a Zetes szed za nimi z obnaonym mieczem w doni. Facet moe i
wyglda na wybrakowany odrzut z epoki disco, ale jego miecz wcale nie by zabawny. Jason
pomyla, e jeden cios prawdopodobnie zamieniby go w lody na patyku.
No i bya ta lodowa ksiniczka. Co chwila odwracaa gow i obdarzaa go umiechem,
ale nie byo w nim ciepa. Patrzya na niego jak na wyjtkowo ciekawy okaz biologiczny,
ktry z ochot poddaaby sekcji.
Jeli tak wyglday dzieci Boreasza, to nie by pewny, czy pragnie zobaczy si z ich
tatusiem. Annabeth powiedziaa mu, e Boreasz jest najbardziej przyjazny ze wszystkich
bogw. Najwyraniej miaa na myli to, e nie zabija herosw tak szybko jak inni bogowie.
Drczya go myl, e wprowadzi przyjaci w puapk. Nie by pewny, czy uda mu si
wycign ich std ywych, jeli sprawy potocz si w zym kierunku. Mimowolnie chwyci
Piper za rk, szukajc w niej wsparcia.
Uniosa brwi, ale nie cofna rki.
- Bdzie dobrze - powiedziaa. - To tylko rozmowa, prawda?
Na szczycie schodw lodowa ksiniczka obejrzaa si i zobaczya, e trzymaj si za
rce. Umiech spez z jej twarzy. Nagle rka Jasona zrobia si lodowato zimna, tak zimna,
e a parzyo. Cofn rk; palce mia pokryte szronem. Z rk Piper byo podobnie.
- Ciepo nie jest tutaj mile widziane - owiadczya ksiniczka -zwaszcza kiedy wemie
si pod uwag, e to ja jestem wasz najlepsz szans, abycie zachowali ycie. Prosz tdy.
Piper zerkna na niego z niemym pytaniem na twarzy: O co jej chodzi?".
Jason sam chciaby to wiedzie. Zetes trci go w plecy czubkiem lodowego miecza i
ruszyli za ksiniczk wielkim korytarzem obwieszonym oszronionymi gobelinami.
Wiroway tu lodowate podmuchy wiatru, a myli Jasona pdziy z prawie tak sam
prdkoci. Mia duo czasu na rozmylanie, kiedy lecieli smokiem na pnoc, ale teraz nie
czu si wcale mdrzejszy.
W kieszeni wci mia zdjcie Thalii, chocia nie odczuwa potrzeby, by na nie
spojrze. Jej obraz by wypalony w jego wyobrani. Drczyo go, e nie pamita swojej
przeszoci, ale wiadomo, e ma gdzie siostr, ktra mogaby odpowiedzie na wiele

pyta, i e nie ma pojcia, gdzie jej szuka, tylko pogarszaa mu samopoczucie.


Na zdjciu Thalia wcale nie bya do niego podobna. Oboje mieli niebieskie oczy, ale na
tym koniec. Miaa czarne wosy, cer bardziej rdziemnomorsk, rysy twarzy ostrzejsze przywodzce na myl jastrzbia.
A jednak wygldaa tak znajomo. Skrawki wspomnie, ktre pozostawia mu Hera,
wystarczay, by mia pewno, e Thalia na pewno jest jego siostr. A przecie Annabeth
wygldaa na kompletnie zaskoczon, kiedy jej o tym powiedzia, jakby nigdy nie syszaa o
tym, e Thalia ma brata. A czy Thalia o nim wiedziaa? Jak doszo do ich rozki?
Hera odebraa mu te wspomnienia. Ukrada wszystko, co dotyczyo jego przeszoci,
wrzucia go w sam rodek nowego ycia, a teraz oczekiwaa, e uwolni j z jakiego
wizienia. Wwczas odda mu to, co zabraa. Wzbudzao to w nim tak zo, e mia wielk
ochot zrezygnowa, pozwoli Herze zgni w tej klatce -ale nie mg. By w potrzasku.
Musia odzyska pami, a to jeszcze wzmagao jego rozdranienie.
- Hej. - Piper dotkna jego ramienia. - Jeste tu jeszcze?
- Taak... tak, przepraszam.
By jej wdziczny. Potrzebowa przyjaciela i rad by, e zacza ju traci
bogosawiestwo Afrodyty. Makija blad w oczach. Fryzura powoli powracaa do dawnego
stanu: krtkie, nierwno przystrzyone wosy i warkoczyki po obu bokach gowy. Sprawiao
to, e bya bardziej realna, co przynajmniej dla Jasona oznaczao, e rwnie pikniejsza.
Teraz by ju pewny, e przed szkoln wycieczk nad Wielki Kanion nigdy si nie znali.
Ich bliski zwizek by oszustwem Mgy. Mimo to im duej z ni by, tym bardziej pragn,
by tak byo naprawd.
Przesta" - powiedzia sobie w duchu. To byoby wobec niej nieuczciwe. Nie mia
pojcia, co na niego czeka w jego dawnym yciu - albo kto na niego czeka. By tylko pewny,
e jego przeszo nie ma nic wsplnego z Obozem Herosw. Kto wie, co go czeka po
powrocie z tej wyprawy? Zakadajc, e przeyj.
Na kocu korytarza stanli przed podwjnymi, dbowymi drzwiami, pokrytymi
paskorzeb ukazujc map wiata. W kadym rogu bya brodata twarz wydmuchujca
wiatr. Jason by pewny, e ju kiedy widzia podobne mapy. W tej wersji wszystkie brodate
gby ziony jednak lodem i niegiem.
Ksiniczka odwrcia si do niego. Oczy jej byszczay; Jason poczu si jak prezent
boonarodzeniowy, ktry miaa nadziej rozwin.
- To jest sala tronowa. Postaraj si zachowa jak naley, Jasonie Grace. Mj ojciec
potrafi by... oziby. Bd twoj tumaczk i sprbuj go skoni, by ci wysucha. Mam

wielk nadziej, e ci oszczdzi. Moglibymy si razem cudownie zabawi.


Jason podejrzewa, e jej definicja zabawy rni si od tej, ktr on si posugiwa.
-Mm... oczywicie-wyjka. - Ale... no wiesz... wpadlimy tu tylko na ma pogawdk.
I zaraz odlatujemy.
Umiechia si.
- Uwielbiam herosw. S takimi uroczymi ciemniakami.
Piper pooya do na rkojeci sztyletu.
- To moe ty nas owiecisz? Mwisz, e bdziesz nasz tumaczk, a my nie wiemy
nawet, kim jeste. Jak masz na imi?
Dziewczyna prychna pogardliwie.
- Chyba nie powinnam si dziwi, e mnie nie rozpoznajesz. Nawet dawni Grecy
niewiele o mnie wiedzieli. Ich wyspy byy za ciepe, zbyt odlege od moich woci. Jestem
Chione, crka Boreasza, bogini niegu.
Poruszya przed sob palcem i nagle zawirowaa wok niej miniaturowa nieyca wielkie, puszyste patki niegu, mikkie jak wata.
- No to wchodzimy - powiedziaa, a dbowe drzwi rozwary si na ocie. Z wntrza
wylao si zimne, niebieskie wiato. - Mam nadziej, e przeyjecie t ma pogawdk.

Rozdzia XX
JASON
W pierwszym pomieszczeniu byo zimno, ale sala tronowa przywodzia na myl
chodni na miso.
W powietrzu wisiaa mga. Jason zacz dygota, oddech natychmiast zamienia mu si
w par. Wzdu cian wisiay fioletowe gobeliny przedstawiajce onieone puszcze, nagie
szczyty gr i lodowce. Pod sklepieniem pulsoway wstgi kolorowego wiata - zorza polarna.
Podog zacielaa warstwa niegu, tak e Jason musia ostronie stawia stopy. Wokoo stay
wykute z lodu posgi wojownikw - jedni w zbrojach greckich, inni w redniowiecznych, a
kilku we wspczesnych kamuflaach - wszyscy zastygli w rnych pozycjach do ataku:
miecze uniesione, karabiny i pistolety gotowe do strzau.
W kadym razie Jason myla, e to lodowe rzeby. Kiedy sprbowa przej midzy
dwoma greckimi oszczepnikami, poruszyli si byskawicznie z okropnym trzaskiem staww i
skrzyowali wcznie, z ktrych ostrzy posypay si lodowe krysztay, zagradzajc mu drog.
Z dalekiego koca sali dobieg gos w obcym jzyku brzmicym jak francuski. Sala bya tak
wielka i zamglona, e Jason niewidzia jej koca, ale cokolwiek ten kto powiedzia, lodowi
stranicy cofnli wcznie.
- Nie bj si - powiedziaa Chione. - Mj ojciec rozkaza im, eby na razie was nie
zabijali.
- Super - mrukn Jason.
Zetes szturchn go w plecy czubkiem miecza.
- Id dalej, Jazonie Juniorze.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Mj ojciec atwo traci cierpliwo - ostrzeg go Zetes - a pikna Piper, niestety, bardzo
szybko traci sw magiczn fryzur. Moe pniej bd jej mg poyczy co z mojej
kolekcji kosmetykw do wosw.
- Dziki - burkna Piper.
Szli dalej, a w kocu mga rozwiaa si, ukazujc mczyzn siedzcego na lodowym
tronie. By mocno zbudowany, w eleganckim biaym garniturze, ktry wyglda, jakby go
utkano ze niegu. Z plecw wyrastaa mu para ciemnofioletowych skrzyde rozoonych na
boki. Z dugich wosw i zmierzwionej brody zwisao mnstwo sopli lodu, tak e trudno byo
powiedzie, czy s siwe, czy oszronione. Wysokie uki brwi sprawiay, e wyglda srogo, ale

w oczach migotay mu dobrotliwe byski, cieplejsze ni w oczach jego crki, jakby gdzie
pod t lodowat powok tlio si poczucie humoru. Jason mia nadziej, e tak jest.
- Bienvenu - powita ich krl. - Je suis Boreas le Roi. Et vous?
Chione ju miaa to przetumaczy, gdy Piper postpia do
przodu i skonia si wdzicznie.
- Votre majest - powiedziaa - je suis Piper McLean. Et c'est Jason, fils de Zeus.
Krl umiechn si, najwyraniej mile zaskoczony.
- Vous parlez franais? Trs bien!
- Piper, mwisz po francusku? - zapyta Jason.
Piper zmarszczya brwi.
- Nie. Bo co?
- Wanie przemwia po francusku.
Piper zamrugaa.
-Ja?
Krl powiedzia co jeszcze, a Piper kiwna gow.
- Oui, votre majest.
Krl zamia si i klasn w donie, najwyraniej zachwycony. Powiedzia kilka zda i
machn rk w stron crki, jakby odpdza much.
Chione zrobia obraon min.
- Krl mwi...
- Powiedzia, e jestem crk Afrodyty - przerwaa jej Piper -wic to naturalne, e
mwi po francusku, bo to jzyk mioci. Nie miaam pojcia. Jego krlewska mo mwi, e
Chione nie musi tumaczy.
Za ich plecami Zetes parskn miechem, a Chione rzucia mu mordercze spojrzenie.
Skonia si sztywno przed ojcem i cofna o krok.
Krl spojrza teraz na Jasona, a ten uzna, e ukon jest cakiem dobrym pomysem.
- Wasza krlewska mo, jestem Jason Grace. Dzikuj ci, e nas... mm... nie zabie.
Mog zapyta, dlaczego grecki bg mwi po francusku?
Piper wymienia kilka zda z krlem.
- On mwi jzykiem kraju, w ktrym zagoci - przetumaczya Piper. - Mwi, e robi
tak wszyscy bogowie. Wikszo bogw mwi po angielsku, bo obecnie przebywaj na
terenie Stanw Zjednoczonych, ale jego, Boreasza, niechtnie widz w swoim krlestwie.
Jego woci zawsze byy i s na pnocy. Obecnie polubi Quebec, wic mwi po francusku.
Krl jeszcze co powiedzia, a Piper zblada.

- Krl mwi... - zajkna si - mwi, e...


- Och, pozwl mi - odezwaa si Chione. - Mj ojciec mwi, e dosta rozkaz, aby was
zabi. Nie wspomniaam ju o tym wczeniej?
Jason cay si spry. Krl wci umiecha si przyjanie, jakby dopiero co przekaza
im wspania nowin.
- Zabi nas? - zapyta Jason. - Dlaczego?
- Dlatego - przemwi krl po angielsku z okropnym akcentem - e nakaza mi to mj
pan, Eol.
Boreasz wsta. Zszed z piedestau i zoy skrzyda. Kiedy si zblia, Chione i Zetes
oddali mu pokon. Jason i Piper poszli za ich przykadem.
- Racz przemawia w waszym jzyku - rzek krl - poniewa Piper McLean powitaa
mnie w moim. Dzieci Afrodyty darz czuoci toujours. Jeli chodzi o ciebie, Jasonie Grace,
mj pan, Eol, nie oczekuje ode mnie, bym zabi syna Zeusa... nie wysuchawszy go
uprzednio.
Jasonowi wydao si, e zota moneta, ktr mia w kieszeni, zacza mu ciy.
Wiedzia, e gdyby go zmuszono do walki, szanse miaby niewielkie. Przynajmniej dwie
sekundy zajoby mu wezwanie miecza. A potem miaby przeciw sobie boga, jego dwoje
dzieci i zastp zlodowaciaych wojownikw.
- Eol jest panem wiatrw, tak? - zapyta. - Dlaczego chce nas zabi?
- Jestecie herosami - odrzek Boreasz, jakby to wszystko wyjaniao. - Zadaniem Eola
jest powciganie wiatrw, a herosi zawsze przyprawiaj go o bl gowy. Prosz go o
przysugi. Spuszczaj wiatry ze smyczy i powoduj chaos. Ale ostateczn obraz bya walka z
Tyfonem zeszego lata...
Machn rk i w powietrzu pojawia si tafla lodu podobna do paskiego ekranu
telewizora, a na niej zamigotay obrazy jakiej bitwy - olbrzym spowity w burzowe chmury,
brodzcy przez rzek ku panoramie Manhattanu. Wok niego toczyy si malekie,
janiejce postacie, miotajc w potwora byskawice i ogniste pociski. Pewnie bogowie" domyli si Jason. W kocu rzeka zawirowaa i wystrzeli z niej potny gejzer, pochaniajc
spowit w chmury posta.
- Tyfon, olbrzym burzowy - wyjani Boreasz. - Za pierwszym razem, przed eonami,
bogowie go pokonali, ale nie bya to spokojna mier. Umierajc, zrodzi hord duchw
burzy, dzikich wiatrw, nad ktrymi nikt nie panowa. Zadaniem Eola byo wytropienie ich i
uwizienie w swojej twierdzy. Inni bogowie mu nie pomogli. Nie raczyli nawet
usprawiedliwi si przed nim jakimi wymwkami. Wytropienie wszystkich duchw burzy

zajo Eolo-wi cae stulecia, co oczywicie wywoao w nim gniew. A potem, ubiegego lata,
Tyfon znowu zosta pobity...
- .. .a jego mier wyzwolia kolejn fal ventusw - wpad mu w sowo Jason - co
jeszcze bardziej rozzocio Eola.
- C'est vrai - zgodzi si Boreasz.
- Ale przecie, wasza krlewska mo - odezwaa si Piper -bogowie nie mieli wyboru,
musieli walczy z Tyfonem. Zamierza zniszczy Olimp! I dlaczego pbogowie mieliby za to
ponie kar?
Krl wzruszy ramionami.
- Eol nie moe wyadowa swojego gniewu na bogach. S jego szefami, i to bardzo
potnymi. Zabra si wic za herosw, ktrzy im pomagali w walce z Tyfonem. Wyda nam
rozkaz: koniec z wyrozumiaoci wobec herosw, ktrzy przychodz do nas, proszc o
pomoc. Mamy zmiady wasze mae, miertelne twarze.
Zapada kopotliwa cisza.
- To chyba... przesada - omieli si w kocu przemwi Jason. - Ale nie zamierzasz
zmiady nam twarzy, prawda? Najpierw nas wysuchasz, a jestem przekonany, e kiedy
poznasz cel naszej wyprawy...
- Tak, tak. Bo, widzisz, Eol powiedzia rwnie, e moe prosi mnie o pomoc syn
Zeusa, a jeli tak si stanie, powinienem go najpierw wysucha, bo... Jak on to uj?... Bo
moe on sprawi, e nasze ycie stanie si bardzo ciekawe. Zostaem jednak zobowizany
tylko do wysuchania ciebie. Potem sam mog osdzi, co z tob uczyni. Ale najpierw ci
wysucham. Chione te tego pragnie. Moe racz ci nie zabija.
Jason poczu, e chyba moe odetchn.
- Wspaniale. Dziki.
- Nie dzikuj mi rzek z umiechem Boreasz. - Jest wiele sposobw, aby uczyni
nasze ycie bardziej interesujcym. Czasami, jak widzisz, zatrzymujemy tu pbogw dla
rozrywki.
Machn szeroko rk, wskazujc stojce pod cianami lodowe posgi.
Piper wydaa zduszony okrzyk.
- To znaczy... e oni wszyscy s pbogami? Zamarznitymi pbogami? S ywi?
- Ciekawe pytanie - powiedzia Boreasz, jakby nigdy przedtem czego takiego nie
rozwaa. - Nie poruszaj si, chyba e im rozka. Przez reszt czasu po prostu stoj tak,
zamarznici. Chyba eby si roztopili, co nie wygldaoby zbyt adnie.
Chione podesza z tyu do Jasona i dotkna zimnymi palcami jego karku.

- Mj ojciec daje mi takie cudowne prezenty zamruczaa mu w ucho. - Przystp do


naszego dworu. Moe pozwol odej twoim przyjacioom.
- Co? - odezwa si Zetes. - Jeli Chione dostanie jego, to ja chc dziewczyn. Chione
zawsze dostaje wicej prezentw!
- Dzieci, przestacie - skarci ich Boreasz. - Nasi gocie pomyl, e jestecie
rozpieszczone! I nie bdcie takie szybkie. Najpierw wysuchamy opowieci tego herosa.
Dopiero po tym postanowimy, co z nimi zrobi. Dalej, Jasonie Grace, zabawiaj nas.
Jason poczu, e mzg odmawia mu posuszestwa. Nie patrzy na Piper, w obawie, e
kompletnie zgupieje. To on ich w to wszystko wpakowa, a teraz maj umrze - albo jeszcze
gorzej: sta si zabawkami w rkach dzieci Boreasza, a pniej skoczy jako lodowe posgi,
uszczce si powoli w tej sali tronowej jak w wielkiej chodni.
Chione zamruczaa cicho i pogaskaa go po karku. Jason nie zaplanowa tego, ale iskry
wystrzeliy mu ze skry. Rozleg si gony trzask i Chione odskoczya do tyu, lizgajc si
po posadzce.
Zetes parskn miechem.
- Wspaniale! Ciesz si, e to zrobie, nawet jeli teraz bd musia ci zabi.
Przez chwil Chione wygldaa na zbyt oszoomion, aby zareagowa. Potem wok
niej zawirowaa miniaturowa nieyca.
-Jak miae...
- Do tego powiedzia Jason z ca moc, na jak go byo sta. - Nie zabijecie nas. I
nie zatrzymacie nas tutaj. Naszej wyprawie patronuje sama krlowa bogw, wic jeli nie
chcecie, by Hera roztrzaskaa bramy waszego domu, musicie puci nas wolno.
Wypowiedzia to z tak pewnoci siebie, jakiej na pewno sam nie odczuwa, ale
zrobio to na nich wraenie. nieyca wok Chione przestaa wirowa. Zetes opuci miecz.
Oboje spojrzeli niepewnie na swojego ojca.
- Hmm - mrukn Boreasz. Oczy mu migotay, ale trudno byo powiedzie, z gniewu
czy z rozbawienia. Syn Zeusa cieszcy si wzgldami Hery? Tego jeszcze nie byo.
Opowiadaj.
Jasona ogarna panika. Nie spodziewa si, e bdzie mg jeszcze zabra gos, i kiedy
dosta t szans, po prostu zaniemwi.
Uratowaa go Piper.
- Wasza krlewska mo - powiedziaa, kaniajc si z zupenie niewiarygodn
elegancj, biorc pod uwag, e jej ycie zawiso na wosku.
I opowiedziaa Boreaszowi wszystko, poczwszy od wydarze nad Wielkim Kanionem,

a na przepowiedni skoczywszy, a zrobia to o wiele lepiej i szybciej, ni zdoaby to uczyni


Jason.
- Prosimy tylko o wskazwki - zakoczya. - Te duchy burzy nas zaatakoway na rozkaz
swojej zej pani. Jeli je odnajdziemy, moe odnajdziemy rwnie Her.
Krl pogadzi sople w swojej brodzie. Za oknami zapada ju noc i jedynym
owietleniem sali bya teraz zorza polarna, oblewajca wszystko czerwonym i niebieskim
blaskiem.
- Znam te duchy burzy - powiedzia w kocu. - Wiem, gdzie je trzymaj, i wiem o
winiu, ktrego maj.
- Masz na myli trenera Hedge'a? - zapyta Jason. A wic on yje?
Boreasz machn lekcewaco rk.
- Na razie yje. Ale ta, ktra panuje nad duchami burzy... Wystpienie przeciwko niej
byoby szalestwem. Ju lepiej by dla was byo pozosta tutaj jako lodowe posgi.
- Hera jest w powanym niebezpieczestwie - powiedzia Jason. - Za trzy dni zostanie...
nie wiem... poarta, zmiadona, nie wiem. I powstanie straszliwy gigant.
- Tak - przyzna Boreasz. Czy naprawd spojrza gniewnie na Chione, czy tak si tylko
Jasonowi wydawao? Wiele strasznych potworw budzi si do ycia. Nawet moje dzieci
nie przekazuj mi wszystkich wiadomoci, a powinny. Mamy do czynienia z Wielkim
Przebudzeniem potworw, ktre zaczo si od Kronosa. Twj ojciec Zeus naiwnie wierzy,
e zakoczyo si wraz z klsk tytanw. Ale nie, jak byo wwczas, tak jest i tym razem.
Ostateczna bitwa przed nami, a ten, ktry si teraz przebudzi, bdzie straszniejszy od
wszystkich tytanw. Duchy burzy... to dopiero pocztek. W ziemi kryje si jeszcze wiele
okropnoci, ktre z niej wychyn. Kiedy potwory wyzwol si z Tartaru, a dusze z Hadesu...
Olimp ma si czego obawia. Jason nie bardzo wiedzia, co to wszystko znaczy, ale nie
podoba mu si umiech Chione - jakby to wanie bya definicja dobrej zabawy.
- Wic pomoesz nam? - zapyta krla.
Boreasz cign brwi.
- Tego nie powiedziaem.
- Bagam, wasza krlewska mo - odezwaa si Piper.
Wszystkie oczy zwrciy si na ni. Musiaa si bardzo ba, ale bya pikna i pewna
siebie - i nie miao to nic wsplnego z bogosawiestwem Afrodyty. Bya znowu sob, w
znoszonym turystycznym stroju, z nierwno przystrzyonymi wosami i bez makijau.
Promieniowaa jednak ciepem w tej lodowej tronowej sali.
- Jeli powiesz nam, gdzie s duchy burzy, bdziemy mogli je schwyta i przywie do

Eola. Zasuysz si swojemu szefowi. Eol moe przebaczy nam i innym pbogom. Moe
nawet uda si nam uwolni trenera Hedge'a. Wszyscy na tym zyskaj.
- Ma klas - mrukn Zetes. - To znaczy... ma racj.
- Ojcze, nie suchaj jej powiedziaa Chione. - To dzieci Afrodyty. Jak ona mie
rzuca urok na boga? Zamie j w ld!
Boreasz zamyli si. Jason wsun rk do kieszeni, gotw z niej wycign zot
monet. Jeli sprawy le si potocz, bdzie musia dziaa szybko.
Ten ruch przycign uwag Boreasza.
- Co jest na twoim przedramieniu, herosie?
Jason nie zdawa sobie sprawy z tego, e podwin mu si rkaw kurtki, obnaajc brzeg
tatuau. Z pewnym oporem pokaza Boreaszowi swj znak.
Oczy boga rozszerzyy si. Chione sykna i cofna si.
A potem Boreasz zrobi co zupenie nieoczekiwanego. Rykn takim miechem, e
jeden z sopli oderwa si od sklepienia i roztrzaska tu obok jego tronu. Posta boga zacza
si zmienia. Znikna broda, zrobi si wyszy i szczuplejszy, a po chwili mia ju na sobie
rzymsk tog obramowan purpur, na gowie oszroniony wieniec laurowy, a przy boku
wisia mu gladius - rzymski miecz, taki jak miecz Jasona.
- Akwilon - powiedzia Jason, chocia nie mia pojcia, skd zna rzymskie imi boga.
Bg kiwn gow.
- W tej postaci lepiej mnie rozpoznajesz, tak? A mwie, e przybywasz z Obozu
Herosw.
Jason przestpi z nogi na nog.
- Ee... tak, wasza krlewska mo.
-I przysya ci tutaj Hera... - Oczy boga byy pene rozbawienia. - Teraz rozumiem. Och,
niebezpieczna to gra... miaa, ale niebezpieczna! Nic dziwnego, e Olimp zaniemwi. Dr
ze strachu przed ryzykiem, ktre podja.
- Jasonie - odezwaa si ze strachem Piper - dlaczego Boreasz si zmieni? Ta toga,
wieniec. Co si dzieje?
- To jego rzymska posta - odrzek Jason. - Ale co si dzieje, tego nie wiem.
Bg rozemia si.
- Tego jestem pewny. To chyba bardzo ciekawe dla widza.
- Czy to oznacza, e pozwolisz nam odej? - zapytaa Piper.
- Moja droga, nie ma powodu, by was zabija. Jeli plan Hery zawiedzie, a myl, e
tak si stanie, sami porozrywacie si na strzpy. Eol raz na zawsze pozbdzie si kopotw,

jakie mu sprawiali pbogowie.


Jason poczu si tak, jakby zimne palce Chione znowu dotkny jego karku, ale by to
dreszcz strachu, przeczucie, e Boreasz ma racj. Tak, Boreasz wiedzia, co to wszystko
oznacza - poczucie winy, ktre drczyo Jasona od czasu, gdy trafi do Obozu Herosw, i
sowa Chejrona, dla ktrego jego przybycie miao mie katastrofalne skutki.
- Pewnie nie zechcesz tego bliej wyjani? - zapyta Jason.
- Och, nigdy w yciu! Nie mnie wtrca si do planw Hery. Nie dziwi si, e odebraa
ci pami. - Boreasz zachichota, najwyraniej rozbawiony wizj pbogw rozszarpujcych
si nawzajem na kawaki. - Mam reputacj boga wiatru, ktry wszystkim pomaga. W
przeciwiestwie do moich braci czsto zakochuj si w miertelniczkach. W kocu moi
synowie, Zetes i Kalais, zaczli jako pbogowie...
- Co wyjania, dlaczego s takimi gupcami - warkna Chione.
- Przesta! - odwarkn jej Zetes. - Tylko dlatego, e urodzia si pen bogini...
- Bo zmro wam krew w yach. Obojgu! - przerwa im Boreasz. Najwyraniej nie
bya to czcza groba w tym domostwie, bo oboje natychmiast zamilkli. - A wic, jak
mwiem, mam dobr reputacj, ale rzadko si zdarza, eby Boreasz odgrywa jak wan
rol w aferach bogw. Siedz sobie w moim paacu, na skraju cywilizacji, wic rzadko mam
dobr rozrywk. Nawet ten gupi Notus, Wiatr Poudniowy, ma wiosenny urlop w Cancunie.
A ja co? Zimowy festiwal z goymi Kanadyjczykami tarzajcymi si w niegu!
- Lubi zimowe festiwale - mrukn Zetes.
- A mnie chodzi o to - warkn Boreasz - e wreszcie mog poby w samym centrum
wydarze. Och, tak, pozwol wam odej. Tak, odnajdziecie te wasze duchy burzy w
wietrznym miecie. Chicago...
- Ojcze! - zaprotestowaa Chione, ale Boreasz j zignorowa.
- Jeli uda si wam porwa wiatry, bdziecie mogli bezpiecznie dosta si na dwr Eola.
Gdyby jakim cudem wam si to udao, powiedzcie mu, e uwizilicie wiatry z mojego
rozkazu.
- No jasne - powiedzia skwapliwie Jason. - Wic to w Chicago znajdziemy t pani,
ktra panuje nad wiatrami? To ona uwizia Her?
- Ach. - Boreasz umiechn si. - To dwie zupenie odrbne sprawy, synu Jupitera.
Jupitera"- zauway Jason. - Przedtem nazwa mnie synem Zeusa".
- T, ktra panuje nad wiatrami - cign Boreasz - tak, znajdziesz j w Chicago. Ale
ona jest tylko sug, sug, ktra prawdopodobnie ci zniszczy. Lecz jeli zdoasz j pokona i
porwa wiatry, bdziesz mg odwiedzi Eola. Tylko on zna wszystkie wiatry ziemi. I

wszystkie sekrety docieraj do jego twierdzy. Jeli ktokolwiek moe ci powiedzie, gdzie
uwiziono Her, to tylko on. Ale jeli chodzi o to, kogo spotkasz, kiedy w kocu odnajdziesz
klatk Hery... Zaiste, gdybym ci powiedzia, bagaby mnie, ebym zamieni ci w lodowy
posg.
- Ojcze - zaprotestowaa znowu Chione - przecie nie moesz tak po prostu pozwoli
im...
- Robi, co mi si podoba - odrzek twardym gosem. - Jeszcze tu rzdz, nieprawda?
Sposb, w jaki spojrza na crk, wyranie wiadczy, e od dawna trwa midzy nimi
jaki spr. Oczy Chione zapony gniewem, ale zacisna zby.
-Jak sobie yczysz, ojcze.
- A teraz odejdcie, herosi - rzek Boreasz - zanim zmieni zdanie. Zetesie, wyprowad
ich bezpiecznie.
Wszyscy si pokonili i bg Wiatru Pnocnego zamieni si w obok mgy.
W sali wejciowej czekali na nich Kai i Leo. Leo wyglda na zzibnitego, ale nic mu
si nie stao, ba, chyba nawet wyprano mu ubranie, jakby czekajc na nich, skorzysta z usug
suby hotelowej. Festus odzyska ju swoj zwyk posta, chuchajc sobie ogniem na uski,
eby nie zlodowaciay.
Kiedy Chione sprowadzaa ich po schodach, Jason zauway, e Leo wodzi za ni
wzrokiem, a po chwili zacz zaczesywa sobie rkami wosy do gry. A-ha" - pomyla musz pamita, by ostrzec go pniej przed bogini niegu. Nie byaby wdzicznym
obiektem uczu".
Na dole schodw Chione zwrcia si do Piper.
- Zwioda mojego ojca, dziewczyno, ale mnie nie zwiedziesz. Jeszcze z tob nie
skoczyam. A ciebie, Jasonie Grace, ju niedugo zobacz jako posg w sali tronowej.
- Boreasz ma racj - powiedzia Jason. - Jeste rozpieszczonym dzieckiem. Do
zobaczenia, lodowa ksiniczko.
Oczy Chione rozbysy czyst biel. Po raz pierwszy zdawao si, e zabrako jej sw.
Ruszya w gr jak burza - dosownie. W poowie schodw zamienia si w nieyc i znika.
- Uwaaj - ostrzeg go Zetes. - Nigdy nie zapomina zniewagi.
Kai chrzkn potakujco.
- Za siostra.
- Jest bogini niegu - powiedzia Jason. - Co zamierza zrobi? Bdzie w nas rzuca
nieynkami?
Ale gdy to powiedzia, pomyla, e Chione na pewno moe zrobi co o wiele

gorszego.
Leo by zaamany.
- Co tam na grze si wydarzyo? Rozzocie j? Na mnie te jest wcieka? Ludzie, to
miaa by moja pierwsza randka!
- Pniej ci to wyjanimy - powiedziaa Piper, ale kiedy spojrzaa na Jasona, zrozumia,
e to on ma wszystko wyjani.
Bo co si tam na grze naprawd wydarzyo? Tego nie by pewny. Boreasz zamieni si
w Akwilona, swj rzymski odpowiednik, jakby obecno Jasona wywoaa u niego
rozdwojenie jani.
To, e Jasona wysano do Obozu Herosw, wyranie Boreasza Akwilona rozbawio, ale
nie puci ich wolno z czystej uprzejmoci. W jego oczach jarzyo si jakie okrutne
podniecenie, jakby wanie postawi du sum przed walk psw.
Sami porozrywacie si na strzpy", powiedzia z widoczn satysfakcj. Eol raz na
zawsze pozbdzie si kopotw, jakie mu sprawiali pbogowie".
Odwrci spojrzenie od Piper, starajc si nie okaza, jak bardzo jest zdenerwowany.
- Taa... Pniej ci to wyjanimy.
- Bd ostrona, licznotko - powiedzia Zetes. - Te wiatry midzy nasz twierdz a
Chicago maj przykre usposobienie. Budzi si wiele zych istot. al mi, e nie zostaniesz
tutaj. Byaby naprawd pikn rzeb lodow, w ktrej mgbym si przeglda.
- Dziki - odpowiedziaa Piper. - Wolaabym gra w hokeja z Kalem.
- Hokej? - Oczy Kala zapony.
- artowaam. A wic te burzliwe wiatry nie s naszym najwikszym problemem?
- Och, nie - odrzek Zetes. - Co innego. Co gorszego.
- Inne, gorsze - zgodzi si Kai.
- Moe powiecie mi, co macie na myli? - Piper obdarzya ich sodkim umiechem.
Tym razem czar nie zadziaa. Uskrzydleni Boreadzi jednoczenie pokrcili gowami.
Hangarowe drzwi otworzyy si na mron, gwiedzist noc, a Festus tupn nog, gotw do
lotu.
- Zapytaj Eola, co jest gorsze - powiedzia ponuro Zetes. - On wie. Powodzenia.
Powiedzia to takim tonem, jakby go obchodzio, co si z nimi stanie, cho zaledwie
par minut temu chcia zrobi z Piper lodow figur.
Kai poklepa Leona po ramieniu.
- Nie daj si zniszczy - co byo chyba najduszym zdaniem, jakie dotd wypowiedzia.
- Wr. Wtedy hokej. Pizza.

-No to w drog. - Jason wpatrzy si w ciemno. Pragn jak najszybciej wydosta si z


tego zimnego poddasza, ale mia dziwne przeczucie, e nieprdko trafi w rwnie gocinne
miejsce. -Lecimy do Chicago i sprbujemy nie da si zniszczy.

Rozdzia XXI
PIPER
Piper odetchna dopiero wtedy, gdy ciemno za nimi pochona un wiate nad
Quebekiem.
- Bya wspaniaa - powiedzia Jason.
Ten komplement powinien wprawi j w eufori, ale nie moga si opdzi od myli o
czekajcych ich kopotach. Budzi si wiele zych istot", ostrzeg ich Zetes. Dobrze o tym
wiedziaa. Im bliej byo do dnia przesilenia, tym mniej miaa czasu, by podj decyzj.
- Gdyby zna prawd o mnie - powiedziaa po francusku - wcale by nie uwaa, e
byam taka wspaniaa.
- Co powiedziaa? - zapyta Jason.
- e tylko porozmawiaam z Boreaszem. To nic nadzwyczajnego.
Nie odwrcia si, by na niego spojrze, ale wyobrazia sobie, e Jason si umiecha.
- Hej - powiedzia - gdyby nie ty, zostabym czci zamroonej kolekcji herosw
Chione. Mam dug wobec ciebie.
To akurat byo najatwiejsze. Nigdy by nie pozwolia, by ta lodowa wiedma zatrzymaa
sobie Jasona na zawsze. Bardziej niepokoio j to, e Boreasz nagle zmieni swoj posta i
puci ich wolno. Miao to co wsplnego z przeszoci Jasona, z tymtatuaem na jego
ramieniu. Boreasz uzna, e Jason jest jakim Rzymianinem, a Rzymianie nie zadawali si z
Grekami. Wci si spodziewaa, e Jason to jej wyjani, ale on najwyraniej nie chcia o tym
rozmawia.
Do tej pory staraa si rozwia jego poczucie, e nie jest jednym z nich, e nie jest
prawdziwym czonkiem Obozu Herosw. Przecie jest pbogiem. To oczywiste, e jest
jednym z nich, e jest herosem. Ale teraz... A jeli jest kim innym? Jeli naprawd jest ich
wrogiem? Tej myli nie moga znie w takim samym stopniu, jak nie moga znie Chione.
Leo poda im kanapki, ktre wyj z plecaka. Nie odzywa si od czasu, gdy mu
powiedzieli, co si wydarzyo w sali tronowej.
- Wci nie mog w to uwierzy - powiedzia. - Bya taka mia, taka pikna.
- Zaufaj mi, stary - odrzek Jason. - nieg moe by pikny, ale jest zimny i w kocu
zamienia si w boto. Znajdziemy ci kogo lepszego na pierwsz randk.
Piper umiechna si, ale Leo nadal mia kwan min. Nie powiedzia im wiele o tym,
co robi w paacu, i dlaczego Boreadzi nie pozwolili mu pj z nimi, kiedy poczuli, e

cuchnie ogniem. Piper miaa wraenie, e Leo co ukrywa. Cokolwiek to byo, Festus zdawa
si to wyczuwa, powarkujc i buchajc par, eby si ogrza w zimnym kanadyjskim
powietrzu. Na pewno nie by szczliwy.
Zjedli kanapki. Piper nie miaa pojcia, skd Leo je wytrzasn, ale pamita nawet o
tym, e jest wegetariank. Kanapka z awo-kado i serem bya naprawd wspaniaa.
Wszyscy milczeli. Nie wiedzieli, co ich czeka w Chicago, wiedzieli tylko, e Boreasz
pozwoli im odej, bo by przekonany, i ich wyprawa jest misj samobjcz.
Wzeszed ksiyc, nad ich gowami przesuny si gwiazdy. Piper zaczy ciy
powieki. Nie chciaa si do tego przyznawa, ale spotkanie z Boreaszem i jego dziemi
napdzio jej sporego stracha. Teraz, kiedy miaa peny odek, adrenalina zacza zanika.
We si w gar, misiaczku!", ryknby na ni trener Hedge. Nie bd miczakiem!"
Mylaa o nim od chwili, gdy Boreasz wspomnia, e Hedge wci yje. Nigdy go nie
lubia, ale w kocu skoczy w przepa, by uratowa Leona, i powici si, bronic ich na
tarasie widokowym. Zdaa sobie spraw z tego, e przez cay czas pobytu w szkole, kiedy ten
stary kozio j popycha, rycza na ni, by biegaa szybciej albo robia wicej pompek, albo
nawet odwraca si plecami, gdy musiaa walczy z czonkiniami szkolnego gangu, stara si
jej pomc w swj wasny, irytujcy sposb - prbowa j przygotowa do ycia pboga.
Na tarasie widokowym Dylan, duch burzy, powiedzia te co o trenerze Hedgeu: e
wysano go na emerytur do Szkoy Dziczy, bo by ju za stary. Jakby to byo co w rodzaju
kary. Zastanawiaa si, co to mogo oznacza i czy wyjanioby, dlaczego trener zawsze by
taki opryskliwy. Cokolwiek to byo, teraz, kiedy ju wiedziaa, e Hedge yje, czua
nieodpart ch, by go uratowa.
Nie chciej by szybsza od samej siebie" - skarcia si w duchu. -Masz wiksze
problemy na gowie. Ta wyprawa nie bdzie miaa szczliwego zakoczenia".
Bya zdrajczyni, tak jak Silena Beauregard. A jej przyjaciele i tak si o tym dowiedz to tylko kwestia czasu.
Spojrzaa na gwiazdy i pomylaa o tej nocy, dawno temu, gdy razem z ojcem
obozowali przed chat dziadka Toma. Dziadek Tom zmar wiele lat wczeniej, ale wwczas
ojciec nie chcia si pozby jego domu w Oklahomie, bo tam spdzi dziecistwo.
Przyjechali tam na par dni, eby jako uporzdkowa dom przed wystawieniem go na
sprzeda, chocia Piper nie bardzo wierzya, e ktokolwiek zechce kupi rozwalajc si
chatk z okiennicami zamiast szyb i dwoma izbami, ktre cuchny jak cygara. Pierwszej
nocy byo tak gorco - bez klimatyzacji w samym rodku sierpnia - e ojciec zaproponowa,
by spali na dworze.

Rozwinli piwory i wsuchali si w brzczenie cykad. Piper pokazywaa


gwiazdozbiory, o ktrych czytaa - Herkulesa, Lir, centaura Strzelca.
Ojciec skrzyowa rce pod gow. W starej koszulce z krtkim rkawem i dinsach
wyglda jak zwyky mieszkaniec Tah-lequah w Oklahomie, Czirokez, ktry nigdy nie
opuci swoich plemiennych terytoriw.
- Twj dziadek powiedziaby, e te greckie wymysy to brednie. Mwi mi, e gwiazdy
s stworzeniami obronitymi janiejc sierci, jak jakie zaczarowane jee. Pewnego razu,
dawno temu, pewnym myliwym udao si schwyta par takich stworze. Nie wiedzieli, co
zrobili, a nadesza noc i jeogwiazdy zaczy wieci. Z ich sierci posypay si zote iskry,
wic Czirokezi wypucili je, by mogy wrci do nieba.
- Wierzysz w zaczarowane jee? - zapytaa Piper.
Rozemia si.
- Myl, e dziadek Tom te wierzy w rne brednie, podobnie jak Grecy. Ale niebo
jest wielkie. Sdz, e jest w nim miejsce i dla Herkulesa, i dla jey.
Siedzieli chwil, milczc, a w kocu Piper zdobya si na miao i zadaa mu pytanie,
ktre od dawna chodzio jej po gowie:
- Tato, dlaczego nigdy nie grasz Indian?
Tydzie wczeniej odrzuci wart kilka milionw dolarw rol w remakeu Samotnego
jedca. Piper wci prbowaa dowiedzie si dlaczego. Gra najrniejsze role latynoskiego nauczyciela w zdominowanej przez chuliganw szkole w Los Angeles,
dziarskiego izraelskiego szpiega w hitowym filmie akcji, nawet syryjskiego terroryst w
filmie z Jamesem Bondem. No i, oczywicie, synn gwn rol w Krlu Sparty. Ale gdy
proponowano mu rol rdzennego mieszkaca Ameryki - bez wzgldu na to, jaka to bya
posta - zawsze odmawia.
Mrugn do niej.
- Za blisko domu, Pipes. atwiej mi udawa kogo, kim nie jestem.
-I to si nie zmienia? Nie kusio ci nigdy, eby zagra jak dobr rol, ktra by moga
wpyn na zmian opinii o Indianach?
-Jeli taka rola w ogle istnieje, Pipes - powiedzia ponuro - to nigdy mi jej nie
zaproponowano.
Patrzya na gwiazdy, prbujc sobie wyobrazi, e to wiecce jee. Widziaa jednak
tylko wci te same nieruchome jasne punkty ukadajce si w posta, ktr znaa - Herkulesa
biegncego przez niebo w poszukiwaniu potworw. Tata chyba ma racj. Grecy i Czirokezi
byli w rwnym stopniu pomyleni. Gwiazdy to po prostu kule ognia.

- Tato, jeli nie chcesz by za blisko domu, to dlaczego pimy przed chat dziadka
Toma?
Jego miech potoczy si echem po spokojnej nocy w Oklahomie.
- Myl, e dobrze mnie znasz, Pipes.
- Tak naprawd to nie zamierzasz sprzeda tego kawaka ziemi, co?
- Nie - westchn. - Chyba nie.
Piper zamrugaa, otrzsajc si z tego wspomnienia. Zdaa sobie spraw, e zaczynaa
usypia na grzbiecie smoka. W jaki sposb jej ojciec potrafi udawa tyle rnych postaci,
ktrymi nie by? Teraz ona prbowaa to robi i czua si bolenie rozdarta.
Moe jednak trzeba udawa troch duej? Mogaby wyni jaki sposb ocalenia ojca
bez zdradzenia swoich przyjaci - nawet jeli szczliwe zakoczenie wydawao si tak samo
nieprawdopodobne jak zaczarowane jee.
Opara si o ciep pier Jasona. Nie zaprotestowa. Gdy tylko zamkna oczy, zacza
ni.
W tym nie bya znowu na szczycie gry. Widmowo purpurowe ognisko rzucao cienie
midzy drzewa. Dym gryz j w oczy, a ziemia bya taka ciepa, e podeszwy jej butw
zaczy si do niej klei.
Z ciemnoci dobieg tubalny gos:
- Zapomniaa o swojej powinnoci.
Nie widziaa go, ale by to na pewno ten najgorszy olbrzym -ten, ktry nazywa siebie
Enkeladosem. Rozejrzaa si, szukajc ojca, ale pal, do ktrego by przykuty, znikn.
- Gdzie on jest? Co z nim zrobie?
miech olbrzyma by jak syk lawy spywajcej z wulkanu.
- Jego ciao jest do bezpieczne, ale obawiam si, e umys tego biedaka nie moe ju
znie mojego towarzystwa. Z jakiego powodu uzriia, e moja obecno go... mczy.
Musisz si pospieszy, dziewczyno, bo obawiam si, e wkrtce niewiele bdziesz miaa do
uratowania.
- Pozwl mu odej! krzykna. - We mnie. On jest miertelnikiem!
- Moja droga, musimy podda prbie mio do naszych rodzicw. To wanie robi.
Udowodnij mi, e cenisz sobie ycie ojca, speniajc moj wol. Kto jest waniejszy: twj
ojciec czy jaka kamliwa bogini, ktra ci wykorzystuje, gra twoimi emocjami, manipuluje
wspomnieniami? Kim jest dla ciebie Hera?
Piper zacza dygota. Gotowao si w niej tyle gniewu i strachu, e z trudem moga
mwi.

- Chcesz, ebym zdradzia swoich przyjaci.


- Niestety, moja droga, przeznaczeniem twoich przyjaci jest mier. Ta wyprawa nie
moe mie szczliwego koca. Nawet gdyby udao wam si osign jej cel, syszaa
przepowiedni: wyzwolenie gniewu Hery oznacza wasz zagad. Pozostaje tylko pytanie:
umrzesz z przyjacimi czy bdziesz y ze swoim ojcem?
Ogie zarycza. Chciaa si cofn, ale stopy miaa za cikie. Nie moga ich oderwa
od gruntu, ktry przywar do jej butw jak mokry piasek. Spojrzaa w gr i ujrzaa deszcz
purpurowych iskier na tle nieba, a na wschodzie rbek soca wynurzajcy si zza
widnokrgu. W dolinie migotay wiata miasteczek, a daleko, na zachodzie, ponad lini
wzgrz, zobaczya znajomy krajobraz wynurzajcy si z morza mgy.
- Dlaczego mi to pokazujesz? - zapytaa. - Zdradzasz, gdzie jeste.
- Tak, znasz to miejsce. Przyprowad swoich przyjaci tutaj, a nie do prawdziwego
celu ich wyprawy. Ja si nimi zajm. Albo jeszcze lepiej: spowoduj, e umr, zanim ty tu
przybdziesz. Wszystko mi jedno. Po prostu bd tutaj, na szczycie, w poudnie dnia
przesilenia, a bdziesz moga zabra swojego ojca i spokojnie z nim odej.
- Nie mog. Nie moesz da ode mnie...
- eby zdradzia tego gupca Valdeza, ktry tak ci zawsze irytuje i ukrywa co przed
tob? Albo eby porzucia swojego chopaka, ktry tak naprawd nigdy nim nie by? To jest
waniejsze od twojego wasnego ojca?
- Znajd sposb, by ci pokona. Uratuj mojego ojca i moich przyjaci.
Ryk olbrzyma potoczy si echem w ciemnoci.
-Ja te kiedy byem zarozumiay. Mylaem, e bogowie nigdy mnie nie pokonaj. A
potem cisnli na mnie gr, zmiadyli mnie, wcisnli w ziemi, gdzie doznawaem mk
przez cae ery, pprzytomny z blu. Nauczyo mnie to cierpliwoci, dziewczyno. Nauczyo
mnie, e nie wolno dziaa pochopnie. I w kocu, korzystajc z tego, e ziemia si budzi,
mozolnie wydrapaem sobie drog z powrotem. Jako pierwszy. Za mn wyjd z ziemi moi
bracia. Nic ju nie powstrzyma naszej zemsty. Nie tym razem. A tobie, Piper McLean,
potrzebna jest lekcja pokory. Poka ci, jak atwo twojego zbuntowanego, bujajcego w
obokach ducha mona sprowadzi na ziemi.
Sen rozpyn si. Piper przebudzia si z krzykiem. Spadaa, szybowaa w powietrzu.

Rozdzia XXII
PIPER
Spadaa. Daleko, w dole, zobaczya wiata miasta migocce w brzasku dnia, a kilkaset
metrw od siebie korpus spiowego smoka koziokujcy bezradnie w powietrzu ze
zwiotczaymi skrzydami; saby ogie migota mu w pysku jak niedokrcona arwka.
Obok niej przemkno jakie ciao - to by Leo, wrzeszczcy i rozpaczliwie czepiajcy si
strzpw chmur.
- Nieeeeeee!
Chciaa do niego co zawoa, ale by ju zbyt daleko w dole.
Gdzie nad ni krzykn Jason:
- Piper, wyrwnaj do poziomu! Wycignij ramiona i nogi!
Ciko jej byo opanowa strach, ale zrobia, co powiedzia, i odzyskaa rwnowag.
Opadaa teraz jak spadochroniarz, z szeroko rozwartymi ramionami i nogami; wiatr pod ni
by jak twardy blok lodu. I nagle znalaz si tu przy niej Jason, obejmujc j w pasie.
Dziki bogu" - pomylaa. Ale jaka czstka niej pomylaa rwnie: Wspaniale.
Obj mnie po raz drugi w tym tygodniu i za kadym razem tylko dlatego, e leciaam na eb,
na szyj ku mierci".
- Musimy zapa Leona! - krzykna.
Spadali wolniej, bo Jason kontrolowa powiewy wiatru, ale wci podrywao ich w gr
lub spychao w d, jakby wiatr odmawia wsppracy.
- Teraz bdzie ostro - ostrzeg j Jason. - Trzymaj si!
Obja go mocno i runli w d. Chyba krzyczaa, ale pd zrywa jej krzyk z ust.
Wszystko si zamazao.
A potem... uup! Uderzyli w inne ciepe ciao. Leo wci miota si i gono przeklina.
- Przesta wierzga! zawoa Jason. To ja!
- Mj smok! Musisz ratowa Festusa!
Jason ju i tak z trudem powstrzymywa spadanie ich trojga i Piper wiedziaa, e nie
byby w stanie pomc wacemu pidziesit ton smokowi. Zanim jednak zdya
wypowiedzie to na gos, usyszaa pod sob wybuch. Kula ognia wystrzelia w niebo zza
jakich magazynw, a Leo jkn:
- Festus!
Jasonowi z wysiku poczerwieniaa twarz, gdy stara si utrzyma ich nad powietrzn

poduszk, ale zdoa tylko spowolni ich opadanie. Teraz przypominao to staczanie si po
jakich gigantycznych schodach - o stopniach majcych po trzydzieci metrw wysokoci - co
sprawiao, e odek Piper zacz si gwatownie domaga wolnoci.
Kiedy tak spadali zygzakiem, podrygujc w powietrzu, Piper zdoaa dostrzec szczegy
rozcigajcego si pod nimi kompleksu jakiej fabryki - magazyny, hale, kominy, ogrodzenia
z drutu kolczastego i parking z pokrytymi niegiem samochodami. Wci byli tak wysoko, e
upadek zrobiby z nich miazg, kiedy Jason jkn:
- Nie mog...
I runli w d jak kamienie.
Uderzyli w dach najwikszej hali fabrycznej i wpadli w ciemno.
Na swoje nieszczcie Piper staraa si wyldowa na nogach, co nie spodobao si jej
stopom. Ostry bl przeszy kostk jej lewej nogi, kiedy uderzya w zimn metalow
powierzchni.
Przez kilka sekund nie wiedziaa, co si z ni dzieje, czua tylko bl - bl tak straszny,
e dzwonio jej w uszach, a wszystko dookoa poczerwieniao.
Potem usyszaa gos Jasona dochodzcy gdzie z dou i toczcy si echem po budynku.
- Piper! Gdzie jest Piper?!
- Och, stary! - jkn Leo. - To moje plecy! Nie jestem kanap! Piper, gdzie si
podziaa?
- Tutaj - pisna.
Usyszaa szuranie i pochrzkiwanie, a potem odgos stp wchodzcych po metalowych
stopniach.
Powoli odzyskaa wzrok. Leaa na metalowym pomocie biegncym wok wntrza
hali fabrycznej. Leo i Jason wyldowali na dole i teraz szli do niej po schodkach. Spojrzaa na
swoj stop i ogarny j mdoci. Palce chyba nie powinny stercze w t stron...
Och, boe. Zmusia si do odwrcenia wzroku od stopy, eby nie zwymiotowa. Trzeba
skupi si na czym innym. Na czymkolwiek innym.
W dachu, jakie sze metrw nad ni, ziaa dziura o poszarpanych brzegach. Nie miaa
pojcia, jak udao im si przey ten upadek. Z sufitu zwisao kilka elektrycznych lamp,
ktrych sabe, migocce wiato nie starczao, by owietli cae wntrze. Tu obok niej, na
metalowej, pordzewiaej cianie, fabryczne logo ledwo przezierao spod masy graffiti. W dole
ciemniay zarysy jakich wielkich maszyn, ramion robotw, niewykoczonych ciarwek na
linii produkcyjnej.
Jason i Leo stanli przy niej.

- Nic ci si... - zacz Leo i zobaczy jej stop. - Och nie, tylko nie to...
- Dziki za dodanie mi otuchy - jkna Piper.
- Wyzdrowiejesz - powiedzia Jason, ale dosyszaa niepokj w jego gosie. - Leo, masz
jak apteczk?
-Jasne... tak.
Pogrzeba w swoim pasie na narzdzia i wycign zwitek gazy i rolk tamy
izolacyjnej - i jedno, i drugie wygldao na zbyt due, by mogo si zmieci w kieszeniach
pasa. Piper zwrcia uwag na ten pas zeszego ranka, ale nie przyszo jej do gowy, by
zapyta Leona, skd go wzi. Wyglda do zwyczajnie - jak jeden z tych skrzanych
fartuchw, ktre nosz przy pracy kowale albo stolarze. I wydawao si, e jego kieszenie s
puste.
- W jaki sposb... - Sprbowaa usi i skrzywia si z blu. -W jaki sposb
wycigne to z pustego pasa?
- Czary - odrzek Leo. - Nie mam pojcia, jak to dziaa, ale mog z niego wycign
kade narzdzie, a take co, co akurat jest mi potrzebne. - Sign do innej kieszeni i
wycign mae cynowe pudeko. - Moe mitwk?
Jason wzi kilka pastylek.
- Niesamowite. Leo, moesz nastawi jej stop?
- Stary, ja jestem mechanikiem. Moe gdyby bya samochodem... - Strzeli palcami. Zaraz, co to byo, to boskie wistwo, ktrym ci nakarmiono w obozie... Racja ywnociowa
Rambo?
- Ambrozja, guptasie - powiedziaa Piper przez zby. - Powinno jej troch by w moim
plecaku, jeli nie zrobia si z niej miazga.
Jason ostronie zdj plecak z jej ramion. Pogrzeba wrd zapasw, ktre jej
zapakoway dzieci Afrodyty, i znalaz plastikow torebk pen zmiadonych kostek
podobnych do cytrynowych dropsw. Odama kawaek i woy Piper do ust.
Smak zaskoczy j bardziej, ni moga si spodziewa. Jedyne, co przyszo jej na myl,
to fasolowa zupa gotowana przez dziadka, kiedy bya maa. Zwykle karmi j ni, kiedy na
co zachorowaa. To wspomnienie troch j uspokoio, ale i zasmucio. Bl w kostce ustpi.
- Jeszcze - poprosia.
Jason zmarszczy brwi.
- Piper, nie powinnimy ryzykowa. Mwili, e jak si zje tego za duo, moe spali.
Myl, e powinienem sprbowa nastawi ci stop.
odek Piper zaprotestowa.

- Robie to ju kiedy?
- Taaa... chyba tak.
Leo znalaz kawaek sklejki i przeama go na par upkw, po czym przygotowa gaz i
tam izolacyjn.
- Trzymaj mocno jej nog - powiedzia mu Jason. - Piper, to zaboli.
W momencie nastawienia stopy szarpna si tak mocno, e uderzya w rami Leona,
ktry wrzasn prawie tak gono jak ona. Kiedy odzyskaa wzrok i oddech, stwierdzia, e jej
lewa stopa znowu jest ustawiona we waciwym kierunku, a kostka unieruchomiona sklejk,
gaz i tam izolacyjn.
- Och... - westchna cicho.
- O rany, krlowo piknoci! - Leo rozciera sobie rami. - Dobrze, e moja twarz nie
bya w tym miejscu.
- Przepraszam. I nie nazywaj mnie krlow piknoci", bo rbn ci jeszcze raz.
- Oboje spisalicie si znakomicie - pochwali ich Jason.
W plecaku Piper znalaz manierk z wod i przyoy jej do ust. Po paru minutach jej
odek zacz si uspokaja.
Ju nie wrzeszczaa z blu, wic usyszaa wiatr wyjcy na zewntrz. Przez dziur w
dachu leciay patki niegu, a po spotkaniu z Chione nieg by ostatni rzecz, ktr chciaa
widzie.
- Co si stao ze smokiem? - zapytaa. - Gdzie jestemy?
Leo zaspi si.
- Nie wiem, co mu si stao. Po prostu nagle przewali si na bok, jakby trafi w
niewidzialn cian, i zacz spada.
Piper przypomniaa sobie ostrzeenie Enkeladosa: Poka ci, jak atwo twojego
zbuntowanego, bujajcego w obokach ducha mona sprowadzi na ziemi". Czyby mu si
udao strci ich na ziemi z tak daleka? Wydawao si to niemoliwe. Gdyby mia tak moc,
to po co miaby od niej da, by zdradzia swoich przyjaci? Przecie sam mgby ich
zabi. I w jaki sposb mg wytropi j w burzy nienej, skoro znajdowa si tysice mil
dalej?
Leo wskaza na logo na cianie.
-Jeli chodzi o to, gdzie jestemy...
Trudno byo zobaczy co spod gszcza graffiti, ale Piper zdoaa dostrzec wielkie
czerwone oko z namalowanym za pomoc szablonu napisem: MONOCLE MOTORS, HALA
MONTAOWA 1.

- Nieczynna fabryka samochodw - powiedzia Leo. - Chyba spadlimy w Detroit.


Piper syszaa o pozamykanych fabrykach samochodw w Detroit, wic brzmiao to
rozsdnie. Ale byo to bardzo przygnbiajce miejsce jak na ldowanie.
-Jak daleko std do Chicago?
Wrczy jej manierk.
- Chyba jakie trzy czwarte odlegoci od Quebeku, boja wiem. Rzecz w tym, e bez
smoka musimy powdrowa dalej ldem.
- Nie ma mowy - zaprotestowa Leo. - To zbyt niebezpieczne.
Piper pomylaa o tym, jak grunt zacz wciga jej stopy w tym nie, i o tym, co krl
Boreasz mwi o ziemi wydalajcej z siebie co strasznego.
- Ma racj. No i nie wiem, czy w ogle mog chodzi. I jest nas troje... Jasonie, nie dasz
rady nas wszystkich unie i przenie na tak odlego.
- To fakt - zgodzi si Jason. - Leo, jeste pewny, e smok po prostu si nie zepsu? No
wiesz, Festus jest stary i...
-I moe nie naprawiem go jak naley?
-Tego nie powiedziaem. Ja tylko... Moe udaoby ci si go jeszcze raz naprawi?
- Nie wiem. - Leo mia gos peen rezygnacji. Wyj z kieszeni par rubek i zacz si
nimi bawi. - Musiabym go odnale, oczywicie jeli nadal jest w jednym kawaku.
- To bya moja wina - powiedziaa Piper bez zastanowienia.
Po prostu nie moga ju tego znie. Tajemnica zwizana z jej ojcem palia j wewntrz,
jakby pokna za duo ambrozji. Jeli bdzie nadal okamywaa przyjaci, spali si na
popi.
- Piper - powiedzia agodnie Jason - spaa, kiedy Festus nawali. To nie moga by
twoja wina.
- No tak, wanie si ockna - przyzna Leo. Nie prbowa nawet sobie z niej zakpi. Bardzo ci boli. Po prostu odpocznij.
Chciaa im powiedzie wszystko, ale sowa uwizy jej w gardle. Obaj byli dla niej tacy
dobrzy. Ale jeli Enkelados obserwuje j z daleka, kade nieopatrzne sowo moe
spowodowa mier jej ojca.
Leo wsta.
- Suchaj, Jason, zosta z ni tutaj, a ja powsz za Festusem. Wydaje mi si, e spad
gdzie za t hal. Jak go znajd, moe co wymyl... Dowiem si, co mu si stao, i naprawi
go.
- To zbyt niebezpieczne. Nie powiniene i sam.

- E tam, mam tam izolacyjn i mitwki. Bdzie dobrze -odrzek, troch za szybko, a
Piper zrozumiaa, e Leo jest bardziej przeraony, ni to okazuje. - Tylko nie uciekajcie beze
mnie.
Leo sign do kieszeni swojego magicznego pasa, wyj latark i ruszy schodkami w
d, pozostawiajc Piper i Jasona sam na sam ze sob.
Jason umiechn si do niej, chocia wyglda na troch zdenerwowanego. By to ten
sam wyraz twarzy, ktry mia po tym, jak po raz pierwszy pocaowa j na dachu Szkoy
Dziczy - ta urocza maa blizna na jego wardze, wygita w pksiyc. To wspomnienie j
rozczulio. A potem przypomniaa sobie, e do tego pocaunku nigdy nie doszo.
- Wygldasz lepiej - powiedzia.
Nie bya pewna, czy Jason ma na myli jej stop, czy to, e bogosawiestwo Afrodyty
cakowicie przestao ju dziaa. Dinsy miaa poszarpane od upadku przez dach, buty
oblepione roztapiajcym si, brudnym niegiem. Nie wiedziaa, jak wyglda jej twarz;
prawdopodobnie okropnie.
Dlaczego si tym przejmuje? Nigdy nie dbaa o swj wygld. A moe to jej gupia
matka, bogini mioci, tak miesza jej w gowie? Moe jeszcze ona, Piper, zacznie mie ochot
na czytanie magazynw mody? No, jeli do tego dojdzie, to bdzie musiaa odnale Afrodyt
i da jej po buzi.
Postanowia si skupi na swojej biednej kostce. Pki ni nie poruszaa, bl nie by taki
straszny.
- Cakiem niele ci poszo - powiedziaa. Gdzie si nauczye udziela pierwszej
pomocy?
Wzruszy ramionami.
- Ta sama odpowied co zawsze. Nie wiem.
- Ale zaczynasz ju co sobie przypomina, prawda? Ta przepowiednia po acinie, albo
to o wilku.
- To takie jakie mtne wspomnienia. Jak dj vu. To jest co takiego, jak czasem nie
mona sobie przypomnie jakiego sowa albo nazwiska, ju si prawie je ma na kocu
jzyka, ale nic z tego nie wychodzi. Tak jest z caym moim yciem.
Piper domylaa si, o co mu chodzi. Ostatnie trzy miesice -to ycie, ktre, jak jej si
wydawao, miaa, chodzenie z Jasonem - wszystko to okazao si Mg.
Porzucenie swojego chopaka, ktry tak naprawd nigdy nim nie by?", powiedzia
Enkelados. To jest waniejsze od twojego wasnego ojca?"
Powinna trzyma jzyk za zbami, ale jednak zadaa pytanie, ktre drczyo j od

wczoraj:
-To zdjcie, ktre masz w kieszeni... To kto z twojej przeszoci?
Jason milcza.
- Przepraszam - powiedziaa. - To nie moja sprawa. Zapomnij o tym.
- Nie... w porzdku. - Rysy mu zagodniay. - Po prostu sam prbuj to sobie poukada
w gowie. Ma na imi Thalia. Jest moj siostr. Wicej nie pamitam. Nie jestem nawet
pewny, skd o tym wiem, ale... dlaczego si umiechasz?
- Och... nic takiego. - Prbowaa zgasi ten umiech. Nie jego dziewczyna. Ogarna j
fala szczcia. - Mm... po prostu ciesz si, e to sobie przypomniae. Annabeth mwia, e
Thalia doczya do owczy Artemidy, tak?
Kiwn gow.
- Co mi mwi, e powinienem j odnale. Po to Hera zostawia mi to wspomnienie.
To ma co wsplnego z nasz wypraw. Ale... czuj te, e to moe by niebezpieczne. Nie
jestem pewny, czy chc pozna prawd. To jakie wariactwo, prawda?
- Nie. Wcale nie.
Spojrzaa na logo na cianie: MONOCLE MOTORS, jedno czerwone oko. Co w tym
logo budzio w niej niepokj.
Moe myl, e Enkelados wci j obserwuje, trzymajc jej ojca jako zakadnika? Musi
ocali ojca, ale jak mogaby zdradzi swoich przyjaci?
- Jasonie, jeli ju mwimy o prawdzie, to chciaabym ci co powiedzie... Co o moim
ojcu...
Ale nie dane jej byo wykorzysta tej szansy. Gdzie w dole metal zadzwoni o metal,
jakby kto zatrzasn stalowe drzwi. Ten odgos potoczy si echem po hali.
Jason wsta. Wyj swoj monet i podrzuci j, chwytajc w powietrzu zoty miecz.
Wyjrza za balustrad.
- Leo?!
Nie byo odpowiedzi.
Przykucn obok Piper.
- Nie podoba mi si to.
- Moe mie kopoty. Id i sprawd.
- Nie mog ci zostawi.
- Nic mi si nie stanie. - Bya przeraona, ale za nic by si do tego nie przyznaa.
Wycigna sztylet i zrobia pewn siebie min. -Jak kto podejdzie, zakuj go.
Jason waha si przez chwil.

- Zostawi ci plecak. Jeli nie wrc w cigu piciu minut...


- Mam panikowa?
Udao mil si umiechn.
- Ciesz si, e znowu jeste sob. Ten makija i ta suknia dziaay bardziej
odstraszajco ni twj sztylet.
- Id ju, Beethoven, zanim ciebie zakuj.
- Beethoven?
Jason zrobi tak min, jakby go ugodzia do ywego. To nie byo fair. Potem ruszy ku
schodkom i znikn w ciemnoci.
Piper liczya swoje oddechy, prbujc oceni upyw czasu. Stracia rachub przy
czterdziestu trzech. A potem co hukno w hali.
Echo zamaro. Serce walio jej w piersiach, ale powstrzymaa si od krzyku. Instynkt
podpowiedzia jej, e nie byby to dobry pomys.
Spojrzaa na swoj unieruchomion kostk lewej nogi. Raczej nie mog uciec". Potem
znowu spojrzaa na logo Monocle Motors. Cichy gosik w jej gowie drczy j, ostrzega
przed niebezpieczestwem. Co z greckiej mitologii...
Prawie bezwiednie signa do plecaka. Wyja torebk z ambrozj. Nie mona zje za
duo, bo j spali, ale moe chocia troszeczk, eby wyleczy t nog?
Buum. Tym razem hukno bliej, tu pod ni. Wygrzebaa ca kostk ambrozji i
wsadzia j sobie do ust. Serce zabio jej szybciej. Skra zapieka, jak w gorczce.
Ostronie poruszya stop. Nie zabolao, noga nie bya ju sztywna. Przecia sztyletem
tam izolacyjn. Usyszaa cikie kroki kogo, kto wchodzi po schodach - jakby mia
metalowe buty.
Pi minut ju mino? Moe wicej? Kroki nie brzmiay tak jak kroki Jasona, ale moe
niesie Leona? Wreszcie nie moga ju tego znie. ciskajc w rku sztylet, zawoaa:
- Jason?!
- Tak - odpowiedzia jej gos z ciemnoci. - Id do ciebie.
To na pewno by gos Jasona. Dlaczego wic instynkt woa do niej: Uciekaj?".
Z trudem wstaa. Kroki byy coraz bliej.
- Wszystko w porzdku - zapewni j gos Jasona.
Znad szczytu schodkw wyjrzaa z ciemnoci twarz - straszna, z wyszczerzonymi w
umiechu czarnymi zbami, spaszczonym nosem i jednym nabiegym krwi okiem porodku
czoa.
-Wspaniale - powiedzia cyklop gosem Jasona. - Akurat jest pora na obiad.

Rozdzia XXIII
LEO
Leo wolaby, eby smok nie wyldowa na toaletach.
Szereg przenonych toalet by chyba ostatnim miejscem, ktre by wybra na ldowisko.
Na fabrycznym placu ustawiono z tuzin niebieskich plastikowych boksw i Festus wszystkie
je zmiady. Na szczcie od dawna nie byy uywane, a ognista kula wybuchu spalia
wikszo zawartoci pojemnikw, ale i tak z ich szcztkw wci wyciekao sporo
obrzydliwych chemikaliw. Leo musia przez to wszystko przej, starajc si nie oddycha
przez nos. Pada gsty nieg, ale korpus smoka wci by bardzo gorcy. To oczywicie nie
byo dla Leona problemem.
Po kilku minutach wspinania si po nieruchomym ciele smoka Leo zacz si
denerwowa. Smok wyglda, jakby mu si nic nie stao. Tak, spad z nieba i wyldowa tu z
wielkim buum, ale na jego korpusie nie byo nawet wgniecenia. Najwidoczniej wybuchy
gazy zgromadzone w toaletowych budkach, a nie sam smok. Skrzyda byy nienaruszone. Nic
nie byo zamane. Nie wiadomo byo, dlaczego w ogle spad.
- Nie moja wina - mrukn. - Festusie, zaczynasz mnie wkurza.
Dopiero kiedy otworzy panel kontrolny na gowie smoka, serce w nim zamaro.
- Festusie, co to, do diaba, jest?
Caa instalacja elektryczna bya oblodzona. Leo by pewny, e poprzedniego dnia
wszystko byo w porzdku. Ciko si napracowa, by oczyci przewody z korozji, a tu
wyranie co spowodowao nage ich oblodzenie - wewntrz czaszki, gdzie powinna by za
wysoka temperatura, aby mg si wytworzy ld. Ld spowodowa spicie i dysk kontrolny
si przepali. Leo zachodzi w gow, jak mogo do tego doj. Smok by stary, ale to, co si
stao, nie miao adnego sensu.
Mg wymieni przewody. aden problem. Ale co pocz z przepalonym dyskiem
kontrolnym? Greckie litery wyryte wok krawdzi to pewnie jakie zaklcia, ale teraz byy
niewyrane i poczerniae.
To bya jedyna cz ukadu komputerowego, ktrej nie mg wymieni. Zepsuta.
Znowu.
Wyobrazi sobie, co powiedziaaby jego matka. Wikszo problemw wyglda gorzej,
ni jest naprawd, mijo. Wszystko daje si naprawi".
Matka potrafia zreperowa prawie wszystko, ale Leo nie by pewny, czy kiedykolwiek

miaa do czynienia z pidziesicioletnim, magicznym, metalowym smokiem.


Zacisn zby i uzna, e musi sprbowa. Nie zamierza wdrowa pieszo z Detroit do
Chicago, i to w nieycy, i nie zamierza pozostawi przyjaci na asce losu.
- No dobra - mrukn, strzepujc sobie nieg z ramion. - Daj mi ostr, nylonow
szczotk do czyszczenia drobnych czci, par lateksowych rkawic i moe puszk tego
rozpuszczalnika w aerozolu.
Pas na narzdzia posusznie wykona rozkaz. Leo nie mg powstrzyma umiechu,
kiedy powyciga to, czego potrzebowa. Oczywicie pas mia swoje ograniczenia. Nie daby
mu niczego magicznego, takiego jak miecz Jasona, ani niczego wielkiego, jak pia
acuchowa. Prbowa ju zada i tego, i tego. A jeli zada zbyt wiele rzeczy naraz, pas
musia mie dug przerw, zanim znowu by na usugi. Im bardziej skomplikowane byo
danie, tym duej ta przerwa trwaa. Natomiast wszystkie mniejsze narzdzia i chemikalia,
jakie mona znale w kadym warsztacie, zjawiay si natychmiast na jego danie.
Zabra si do czyszczenia dysku kontrolnego. Kiedy pracowa, na chodniejcym
korpusie smoka zacz gromadzi si nieg. Musia co jaki czas przerywa prac,
wywoywa ogie i topi nieg, ale przez wikszo czasu autopilot by wczony - rce same
pracoway, podczas gdy on pozwala mylom swobodnie bdzi.
Jak mg tak gupio si zachowa w paacu Boreasza? Powinien wiedzie, e rodzina
zimowych bogw nie ucieszy si na jego widok. Syn boga ognia wlatujcy na ziejcym
ogniem smoku na lodowe poddasze - no tak, to moe nie byo najlepsze posunicie. Ale nie
znosi czu si odrzucony. Jason i Piper musieli pj do sali tronowej. On musia czeka w
holu z Kalem, pbogiem od hokeja i rozwalania cudzych gw.
Ogie jest zy", powiedzia mu Kai.
Cakiem nieze podsumowanie. Leo wiedzia, e nie bdzie w stanie duej zachowywa
swojej tajemnicy przed przyjacimi. Wci chodziy mu po gowie sowa Wielkiej
Przepowiedni: Pastw ognia lub burz wiat si stanie".
A on, Leo, by tym facetem od ognia, pierwszym od 1666 roku, kiedy spali si prawie
cay Londyn. Gdyby im powiedzia, co naprawd potrafi zrobi - Hej, ludzie, wiecie co?
Mog zniszczy wiat!" - kto chciaby przyj go z powrotem do Obozu Herosw? Musiaby
znowu samotnie bka si po wiecie. Nie po raz pierwszy" - pomyla. Ale jako go to nie
pocieszyo.
No i ta Chione. Kurcz, ta dziewczyna naprawd bya super. Wiedzia, e zachowa si
jak totalny osio, ale nic nie mg na to poradzi. Wyczyszczono mu ubranie - nawiasem
mwic, ta trwajca ca godzin usuga hotelowa bya cakiem mia. Uczesa sobie wosy -

co nigdy nie byo atwe - a nawet odkry, e jego magiczny pas moe produkowa mitwki;
wszystko w nadziei, e uda mu si jako do niej zbliy. No i, rzecz jasna, klapa.
Odrzucenie przez krewnych, rodziny zastpcze, kogo tam jeszcze - to bya historia
jego ycia. Nawet w Szkole Dziczy przez ostatnie par tygodni czu si jak pite koo u wozu,
kiedy Jason i Piper, jego jedyni przyjaciele, zaczli ze sob chodzi. To fajnie, e zostali par
i w ogle, ale dlaczego musia si poczu tak, jakby przesta im by potrzebny?
Kiedy si wydao, e cay pobyt Jasona w szkole by iluzj -czym w rodzaju beknicia
pamici - skrycie ucieszy si z tego. To bya szansa na zresetowanie sytuacji. A teraz Jason i
Piper znowu mieli si ku sobie - to byo wida po tym, jak si zachowywali w hali fabrycznej,
jak wyranie chcieli porozmawia ze sob na osobnoci, bez niego. Ale czego si spodziewa?
Znowu do kogo nie pasowa. A Chione sprawia mu zimny prysznic troch szybciej, ni to
zwykle bywao.
- Do tego, Valdez - skarci si na gos. - Nikt nie zagra ci na skrzypcach tylko dlatego,
e jeste przecitniakiem. Napraw tego gupiego smoka.
Praca tak go pochona, e nie bardzo wiedzia, ile czasu upyno, kiedy usysza gos.
- Mylisz si, Leo.
Wypuci z rki szczotk, ktra spada do wntrza czaszki smoka. Wsta, ale nie mg
dostrzec, kto to powiedzia. Potem spojrza w d. nieg i osad z toalet, a nawet asfalt,
poruszay si, jakby zamieniay si w pyn. Szeroka na trzy metry powierzchnia ziemi
uformowaa si w oczy, nos i usta - w olbrzymi twarz picej kobiety.
Tak naprawd to nie mwia. Jej usta si nie poruszay. Leo sysza jednak jej gos
gdzie w gowie, jakby ziemia przekazywaa do jego stp wibracje, ktrych rezonans bieg po
krgosupie do jego mzgu.
- Bardzo ciebie potrzebuj. W pewien sposb jeste najwaniejszy z caej sidemki - jak
dysk kontrolny w mzgu smoka. Bez ciebie moc innych nic nie znaczy. Nigdy mnie nie
dosign, nigdy mnie nie powstrzymaj. A ja si w peni przebudz.
- Ty. - Trzs si tak, e nie by pewny, czy mwi na gos. Nie sysza tego gosu od
czasu, gdy mia osiem lat, ale rozpozna go nieomylnie: to by gos ziemistej kobiety ze
sklepu z narzdziami. - To ty zabia moj matk.
Twarz poruszya si. Usta rozszerzyy si w sennym umiechu, jakby miaa rozkoszny
sen.
- Ach, Leo. Ja te jestem twoj matk - Pierwsz Matk. Nie sprzeciwiaj mi si. Odejd
teraz. Niech tylko mj syn Porfirion powstanie i stanie si krlem, a ja ci pomog. Bdziesz
swobodnie przemierza ziemi.

Zapa za co, co mia pod rk - sedes z przenonej toalety -i cisn go w t twarz.


- Odczep si ode mnie!
Sedes zapad si w pynn ziemi. nieg i osad zmarszczyy si, twarz znika.
Leo wpatrywa si w ziemi, czekajc, czy twarz znowu si pojawi. Ale si nie pojawia.
Pragn uwierzy, e tylko to sobie wyobrazi.
A potem od strony fabryki dobieg go potworny huk - jakby zderzyy si dwie
mieciarki. Metal zazgrzyta, zajcza, a ten haas potoczy si echem po caym placu. Leo
zrozumia, e Jason i Piper s w niebezpieczestwie.
Odejd teraz", nalega przed chwil gos.
- Nigdy w yciu - mrukn. - Daj mi najwikszy motek, jaki tam masz.
Sign do pasa na narzdzia i wycign trzyfuntowy motek z obustronnym obuchem
wielkoci duego kartofla. A potem zeskoczy z grzbietu smoka i pobieg w stron hali
fabrycznej.

Rozdzia XXIV
LEO
Leo zatrzyma si przy drzwiach i stara si uspokoi oddech. Gos ziemistej kobiety
wci dwicza mu w uszach, przypominajc o mierci jego matki. Wejcie do innego
ciemnego magazynu byo ostatni rzecz, jakiej w tej chwili pragn. Nagle poczu si tak,
jakby znowu mia osiem lat, samotny i bezradny, gdy komu, na kim mu zaleao, grozio
niebezpieczestwo.
Do tego" - powiedzia sobie. - Ona chce, eby tak si czu".
Ale to wcale nie zmniejszyo jego strachu. Wzi gboki wdech i zajrza do rodka. Nic
si nie zmienio. Szare wiato poranka sczyo si przez dziur w dachu. Par arwek
migotao, ale wikszo podogi hali gina w mroku. Widzia pomost u gry, niewyrane
zarysy robotw przy linii produkcyjnej, ale nie dostrzeg adnego ruchu. I ani ladu jego
przyjaci.
Ju mia zawoa, gdy co go powstrzymao - jaki zmys dawa o sobie zna. Po chwili
zda sobie spraw, e to zapach. Co cuchno -jak palcy si olej silnikowy albo kwany
oddech.
W hali bya jaka nieludzka istota. Tego by pewny. Wszystkie minie mia napite,
nerwy rozdygotane.
Gdzie z gbi hali dobieg go gos Piper:
- Leo, pom mi!
Powstrzyma si od odpowiedzi. W jaki sposb Piper moga ze zaman kostk zej z
pomostu?
Wlizn si do rodka i schowa za jakim kontenerem. Powoli, ciskajc w doni
motek, posuwa si dalej, ukrywajc za boksami i szkieletami ciarwek. W kocu dotar do
tamy produkcyjnej. Skuli si za najblisz maszyn - podstaw robota z dugim ramieniem.
Znowu rozleg si gos Piper:
-Leo?
Troch niepewny, ale o wiele bliszy.
Leo wyjrza zza maszyny. Nad tam produkcyjn, na acuchu przymocowanym do
dwigu po drugiej stronie, wisia wielki silnik ciarwki. Wisia tam, z dziesi metrw nad
tam, jakby go tam zostawiono, kiedy zamknito fabryk. Niej, na samej tamie, spoczywa
szkielet ciarwki, a wok niego ciemniay trzy ksztaty podnonikw widowych. W

pobliu, zwisajc na acuchach z ramion innych robotw, majaczyy dwa inne ksztaty moe te silnikw, ale... jeden obraca si jak ywa istota.
Nagle jeden z trzech ksztatw przy szkielecie ciarwki podnis si i Leo zda sobie
spraw, e to olbrzymi humanoidalny potwr.
- Mwiem, e ci si zdawao - burkn gosem zbyt gbokim i dzikim, by mona go
byo uzna za ludzki.
Drugi z ciemnych ksztatw przy ciarwce podnis si i zawoa gosem Piper:
- Leo, pom mi! Pom... - A potem gos nagle mu si zmieni, zamieniajc w mski,
gardowy rechot. - Eee... nikogo tu nie ma. Heros narobiby haasu, no nie?
Pierwszy potwr zachichota.
- Pewnie uciek, jeli mu ycie mie. Albo ta dziewczyna nakamaa nam, e jest trzeci.
Zabierajmy si do pieczenia.
Trzask. Rozbyso jasne pomaraczowe wiato - rakieta sygnalizacyjna - i Leo na
chwil olep. Schowa si za podstaw robota, czekajc, a odzyska wzrok. Potem znowu
wyjrza i zobaczy koszmarn scen, ktrej by nie wynia nawet Ta Callida.
Te dwa mniejsze ksztaty zwisajce z dwigu nie byy silnikami. To byli Jason i Piper.
Oboje wisieli gowami w d, zwizani w kostkach i poowijani acuchami a po szyje. Piper
miotaa si, prbujc si uwolni. Usta miaa zakneblowane, ale przynajmniej ya. Jason
wyglda gorzej. Zwisa bezwadnie, poyskujc biakami oczu. Czerwony guz wielkoci
jabka nabrzmia mu nad lew brwi.
Ze szkieletu ciarwki na tamie produkcyjnej zrobiono palenisko. Raca podpalia stos
opon i drewna, ktry, sdzc po zapachu, nasczono naft. Nad ogniem osadzono dugi
metalowy prt. Leo ju wiedzia, na co patrzy. Na roen.
Ale najwiksze przeraenie budzili w nim kucharze.
Monocle Motors... to jedno czerwone oko. Dlaczego nie domyli si tego wczeniej?
Trzy czekopodobne potwory zgromadziy si wok ogniska. Dwa stay, podsycajc
ogie. Najwikszy przykucn plecami do Leona. Te dwa stojce miay ze trzy metry
wysokoci, owosione, muskularne ciaa i skr, ktra w blasku pomieni poyskiwaa
czerwieni. Jeden mia na ldwiach przepask z drucianych piercieni; nie wygldaa na zbyt
wygodny strj. Drugi by ubrany w poszarpan, brudn tog z wkna szklanego, ktrej Leo
te nigdy by nie umieci na licie swoich dziesiciu ulubionych strojw. Poza strojem oba
huma-noidy niczym si od siebie nie rniy. Kady mia dzik, zwierzc twarz z jednym
okiem porodku czoa. Kucharze byli cyklopami.
Leo poczu, e nogi zaczy mu dygota. Widzia ju rne dziwne stwory - duchy

burzy, uskrzydlonych bogw i metalowego smoka, ktry lubi tabasco. Ale to... To byo co
zupenie innego. To byy prawdziwe, trzymetrowe potwory z krwi i koci, ktre zamierzay
zje na obiad jego przyjaci.
By tak przeraony, e z trudem zbiera myli. Och, gdyby chocia mia Festusa!
Mgby uy zioncego ogniem, dwudziestometrowego czogu. Ale mia tylko pas na
narzdzia i plecak. Jego trzyfuntowy motek wyglda teraz jak zabawka.
O tym wanie mwia pica ziemista pani. Chciaa, eby odszed, zostawiajc
przyjaci, ktrych czekaa okrutna mier.
To zadecydowao. Nie pozwoli tej ziemistej wiedmie skaza si na bezradno. Ju
nigdy. Zdj plecak z ramion i zacz ostronie rozsuwa zamek byskawiczny.
Cyklop w metalowej przepasce podszed do Piper, ktra wia si i szamotaa, usiujc
uderzy go gow w oko.
- Mog wyj jej knebel? Lubi, jak wrzeszcz.
Pytanie byo skierowane do trzeciego cyklopa, najwyraniej ich przywdcy.
Przykucnita posta chrzkna i Druciana Przepaska wyszarpn knebel z ust Piper.
Nie krzykna. Wzia gboki oddech, jakby staraa si uspokoi.
Tymczasem Leo znalaz to, czego szuka, w plecaku: kilka malekich podzespow do
zdalnego sterowania, ktre zabra z Bunkra 9. W kadym razie mia nadziej, e tym wanie
byy. Bez trudu znalaz panel kontrolny robota. Z pasa na narzdzia wyj rubokrt i zabra
si do pracy, ostronie i powoli, bo cyklopi byli zaledwie pi, sze metrw od niego.
Potwory najwyraniej miay bardzo czue zmysy. Wykonanie tego, co zamierza, bez
najlejszego odgosu wydawao si niemoliwe, ale nie mia wyboru.
Cyklop w todze dgn kijem ognisko, ktre zaczo przygasa. Buchn cuchncy
czarny dym, wzbijajc si pod sufit. Jego kumpel Przepaska zerkn na Piper, spodziewajc
si, e zrobi co zabawnego.
- Wrzeszcz, dziewucho! Lubi fajne wrzaski!
Kiedy Piper w kocu przemwia, jej gos by spokojny i przekonujcy, jakby
upominaa niegrzecznego pieska.
- Och, panie cyklopie, przecie nie chcesz nas pozabija. Byoby o wiele lepiej, gdyby
puci nas wolno.
Przepaska podrapa si po swojej obrzydliwej gowie. Zwrci si do kumpla w todze z
wkna szklanego:
-Jest taka adniutka, Lewarze. Moe powinienem j wypuci.
Lewar, facet w todze, burkn:

-Ja j pierwszy zobaczyem, Kanistrze. Ja j wypuszcz!


Lewar i Kanister zaczli si kci, gdy nagle trzeci cyklop wsta i zawoa:
- Gupcy!
Leo o mao co nie wypuci rubokrta z rki. Trzeci cyklop by samic. Bya z metr
wysza od Lewara i Kanistra. Miaa na sobie kolczug przypominajc jedn z tych
workowatych sukienek, ktre nosia wredna ciotka Rosa. Jak toto si nazywa? Muu-muu?
Tak, cyklopka miaa na sobie lun hawajsk sukni, tylko e z drucianych piercieni. Tuste
wosy miaa zaplecione w warkoczyki przetykane miedzianym drutem i metalowymi
podkadkami pod ruby. Jej nos i usta byy grube i spaszczone, jakby wolny czas spdzaa na
waleniu twarz w cian, ale jej jedyne czerwone oko byszczao diabelsk inteligencj.
Cyklopka podesza do Kanistra i popchna go na tam produkcyjn. Lewar szybko si
cofn.
- Ta dziewczyna jest pomiotem Wenus - warkna. - Czaruje was.
- Bagam, pani... - zacza Piper.
- Rarrr! - Cyklopka zapaa Piper wok pasa. - Nie prbuj ze mn tych sztuczek,
dziewczyno! Jestem Mama Uszczelka! Zjadaam ju na drugie niadanie herosw
zuchwalszych od ciebie!
Leo ba si, e Piper pkn ebra, ale Mama Uszczelka pucia j i pozwolia jej dynda
na acuchu. Potem zacza rycze na Kanistra, wypominajc mu gupot.
Rce Leona pracoway jak automaty. Skrca przewody i przekrca wyczniki, nie
zastanawiajc si nad tym, co robi. Wreszcie skoczy przyczanie pilota, po czym
podpezn do nastpnego robota, przysuchujc si rozmowie cyklopw.
- ...zje j na kocu, mamo? - mwi Kanister.
- Idioto! rykna Mama Uszczelka, a Leo pomyla, e Kanister i Lewar musz by
jej synami. Jeli tak, to w tej rodzinie brzydota bya dziedziczna. - Powinnam porzuci was na
ulicy, kiedy bylicie niemowltami, jak normalne dzieci cyklopw. Moglibycie nauczy si
czego poytecznego. Przeklinam swoje mikkie serce, e was przy sobie zatrzymaam!
- Mikkie serce? - mrukn Lewar.
- Co to miao znaczy, niewdziczniku?
- Nic, mamo. Powiedziaem, e masz mikkie serce. Musimy dla ciebie harowa,
karmi ci, obcina ci paznokcie u ng...
-I powinnicie by mi wdziczni! - rykna Mama Uszczelka. - Do do ognia,
Lewarze! A ty, idioto, biegnij po mj sos pikantny! Salsa! Jest w tej drugiej hali. Chyba nie
sdzicie, e zjem tych dwoje pbogw bez salsy!

- Tak, mamo - odrzek Kanister. - To znaczy, nie, mamo. Chciaem powiedzie...


- Le po ten sos!
Mama Uszczelka zapaa najbliszy szkielet ciarwki i cisna nim w Kanistra,
trafiajc go prosto w gow. Cyklop osun si na kolana. Leo by pewny, e ju nie wstanie,
ale najwidoczniej Kanister czsto obrywa ciarwkami. Udao mu si cign z gowy
szkielet samochodu. Potem dwign si na nogi i pobieg po sals.
Teraz" - pomyla Leo. - Pki nie s razem".
Podczy pilota do drugiej maszyny i ruszy ku trzeciej. Kiedy przemyka midzy
dwoma ramionami robotw, cyklopi go nie widzieli, ale Piper go zobaczya. Przeraenie na
jej twarzy ustpio miejsca zaskoczeniu; wydaa z siebie zduszony okrzyk.
Mama Uszczelka odwrcia si do niej.
- O co chodzi, dziewczyno? Taka jeste krucha, e ci co poamaam?
Na szczcie Piper mylaa szybko. Odwrcia wzrok od Leona i powiedziaa:
- To chyba moje ebra, prosz pani. A jak mi pknie woreczek ciowy, nie bd
smakowa najlepiej.
Mama Uszczelka rykna miechem.
- Dobra jeste. Ostatni heros, jakiego jedlimy... Pamitasz go, Lewarze? To by syn
Merkurego, nie?
- Tak, mamo. Smaczny. Troch ylasty.
- On te prbowa takich sztuczek. Powiedzia, e jest na lekach. Ale smakowa
wybornie!
- Jak baranina przypomnia sobie Lewar. - Fioletowa koszulka, mwi po acinie.
Tak, troch ylasty, ale cakiem niezy.
Palce Leona zamary na panelu kontrolnym. Wygldao na to, e Piper pomylaa to
samo co on, bo zapytaa:
- Fioletowa koszulka? acina?
- Dobre arcie - powiedziaa Mama Uszczelka czuym gosem. - Rzecz w tym,
dziewucho, e nie jestemy tacy gupi, jak ludzie myl! Nie dajemy si nabra na te wasze
gupie sztuczki i zagadki. W kadym razie nie my, cyklopi pnocni.
Leo zmusi si do powrotu do pracy, ale myli pdziy mu w gowie jak oszalae. Zapali
jakiego chopaka... w fioletowej koszulce, takiej, jak nosi Jason? Nie wiedzia, co to
oznacza, ale dochodzenie do prawdy musia pozostawi Piper. Jeli chce mie cho
najmniejsz szans pokonania tych potworw, musi si pospieszy, zanim wrci Kanister z
sosem.

Spojrza na masywny silnik zawieszony nad obozowiskiem cyklopw. Dobrze by byo


go wykorzysta jako potn bro, ale dwig, na ktrym wisia, by po drugiej stronie
tamocigu. Nie byo sposobu, by Leo mg si tam dosta niezauwaony, a zreszt
brakowao mu na to czasu.
Ostatnia cz jego planu bya najsprytniejsza. Wycign z pasa na narzdzia troch
przewodw, adapter radiowy i mniejszy rubokrt, po czym zacz konstruowa uniwersalny
zdalny sterownik. Po raz pierwszy podzikowa w duchu swojemu ojcu - Hefajstosowi - za
ten magiczny pas. Wycignij mnie std" - modli si - to moe przestan ci uwaa za
takiego wira".
Piper wci usiowaa podtrzyma rozmow, kamic na potg.
- Och, syszaam o cyklopach pnocnych! - To oczywicie byo bzdur, ale
wypowiedzian bardzo przekonujcym tonem. - Nie sdziam, e jestecie tacy wielcy i
mdrzy!
- Pochlebstwa te na mnie nie dziaaj - powiedziaa Mama Uszczelka, ale po jej gosie
mona byo pozna, e akurat to mile poechtao jej prno. - Tak, to prawda, bdziesz
niadaniem dla najlepszych cyklopw w tej czci wiata.
- Ale przecie cyklopi s dobrzy, prawda? Mylaam, e wyrabiaj bro dla bogw.
- Ba! Jestem bardzo dobra, to fakt. Dobra w zjadaniu ludzi. Dobra w rozwalaniu
wszystkiego na miazg. I dobra w wyrabianiu rnych rzeczy, tak, ale nie dla bogw. Robi
to nasi kuzyni, starsi cyklopi. Myl, e s tacy wielcy i potni, bo s starsi o kilka tysicy
lat. No i s jeszcze nasi poudniowi kuzyni, yjcy na wyspach i hodujcy owce. Kretyni! Ale
my, hiperborejscy cyklopi, pnocny klan, my jestemy najlepsi! Zaoylimy Monocle
Motors w tej starej fabryce. Najlepsza bro, najlepsze zbroje, najlepsze rydwany, najlepsze
terenwki! A jednak... bach! Trzeba j byo zamkn. Zwolni wikszo rodakw. Wojna za
szybko nadesza. Tytani przegrali. Niedobrze! Brak zamwie na bro cyklopw.
- Och, nie - rozczulia si Piper. - Jestem pewna, e produkujecie tu jak wspania
bro.
Lewar wyszczerzy zby.
- Piszczce moty bojowe!
Podnis jaki wielki pal z przymocowan na kocu metalow skrzynk przypominajc
akordeon. Uderzy tym w posadzk i cement popka, ale rozleg si rwnie przeraliwy
pisk, jakby kto nadepn na najwiksz na wiecie gumow kaczk.
- Niesamowite - powiedziaa Piper.
Lewar by bardzo z siebie zadowolony.

- Nie taki dobry jak eksplodujcy topr, ale za to wielorazowe-go uytku.


- Mog zobaczy? - zapytaa Piper. - Gdybym tylko miaa wolne rce...
Lewar ruszy ku niej ochoczo, ale Mama Uszczelka rykna:
- Gupcze! Znowu ci nabiera. Do tych rozmw! Zarnij najpierw tego chopaka,
zanim sam zdechnie. Lubi, jak miso jest wiee.
Nie! Palce Leona byskawicznie czyy przewody do pilota. Jeszcze tylko par minut!
- Hej, zaczekaj - powiedziaa Piper, starajc si zwrci na siebie uwag. - Hej, chc
tylko zapyta...
Przewody zaiskrzyy mu w rku. Cyklopi zamarli i zwrcili si w jego stron. A potem
Lewar chwyci jak karoseri i cisn w niego.
Leo zdy przeturla si w bok, zanim karoseria roztrzaskaa maszyn. Gdyby spni
si o p sekundy, zostaaby z niego miazga.
Podnis si i Mama Uszczelka go dostrzega.
- Lewar, ty aosna karykaturo cyklopa! Zap go!
Lewar ruszy ku niemu. Leo gorczkowo przesun gak na swoim prowizorycznym
pilocie.
Cyklop by pitnacie metrw od niego. Sze metrw.
Nagle pierwszy robot oy. Rami zaterkotao i trzytonowe stalowe szczki uderzyy
cyklopa w plecy z tak si, e upad na twarz. Zanim zdy si pozbiera, szczki chwyciy
go za nog i cisny w gr.
- AAAAAAAA!
Lewar mign w ciemno. Pod samym sklepieniem byo za ciemno, by dostrzec
dokadnie, co si z nim stao, ale sdzc po metalicznym huku, cyklop uderzy w jeden z
podtrzymujcych dach dwigarw.
Lewar ju nigdy nie spad z powrotem. Zamiast niego na posadzk opad ty py.
Mama Uszczelka wytrzeszczya oczy na Leona.
- Mj syn... Ty... Ty...
Jak na dany znak w krg blasku ognia wtoczy si Kanister, niosc pojemnik z sals.
- Mamo, mam ekstra pikantny...
Nie skoczy zdania. Leo obrci gak i rami drugiego robota uderzyo Kanistra w
piersi. Pojemnik z sosem eksplodowa jak piniata, a cyklop run na plecy tu u podstawy
trzeciego robota. Kanister moe i by uodporniony na cios zadany karoseri ciarwki, ale
nie by odporny na cios ramienia robota uderzajcego z si czterech i p tony. Rami cisno
nim o posadzk z tak moc, e zamieni si w py jak pknity worek mki.

Dwch cyklopw mniej. Leo zaczyna si czu jak Komandor Pas Narzdziowy, gdy
Mama Uszczelka utkwia w nim wzrok. Zapaa najblisze rami robota i z dzikim rykiem
wyrwaa je z podstawy.
- Rozwalie moich chopakw! Tylko ja mog rozwala moich chopakw!
Leo nacisn guzik i dwa pozostae ramiona ruszyy do akcji. Mama Uszczelka chwycia
pierwsze i przeamaa je na p. Drugie trafio j w gow, ale to j tylko jeszcze bardziej
rozjuszyo.
Zapaa je, wyrwaa z podstawy i zamachna si nim jak kijem bejsbolowym. Rami
mino Piper i Jasona o wos. Wwczas cisna nim w Leona. Krzykn i przetoczy si w
bok, a stalowa konstrukcja roztrzaskaa podstaw robota tu obok niego.
Leo zacz zdawa sobie spraw, e rozwcieczona cyklopica nie jest czym, z czym
chciaoby si walczy za pomoc uniwersalnego pilota i rubokrta. Przyszo nie rysowaa
si dla Komandora Pasa zbyt rowo.
Staa jakie sze metrw od niego, obok paleniska. Pici miaa zacinite, zby
obnaone. Wygldaa miesznie w tej swojej drucianej sukience, z tustymi warkoczykami ale Leo by skupiony raczej na morderczym bysku w jej olbrzymim czerwonym oku i na jej
trzyipmetrowym wzrocie, wic nie byo mu wcale do miechu.
- Jakie nowe sztuczki, herosie? zapytaa.
Leo zerkn w gr. Ten masywny blok cylindrw silnika zawieszony na'acuchu gdyby tylko mia troch czasu... I gdyby Mama Uszczelka zrobia jeden krok do przodu. A
sam acuch, ten jeden piercie... Nie mg go wyranie dostrzec, zwaszcza z takiej
odlegoci, ale zmysy mwiy mu, e metal jest w tym miejscu skorodowany.
- Zaraz zobaczysz! - krzykn. - Bd nowe sztuczki! - Unis swojego uniwersalnego
pilota. - Zrb tylko jeden krok, a zniszcz ci ogniem!
Mama Uszczelka rykna miechem.
- Tak? Ogie nie dziaa na cyklopw, kretynie. Ale jak chcesz pobawi si ogniem, to
zaraz ci pomog!
Zebraa goymi rkami troch rozarzonych wgielkw i cisna nimi w Leona. Upady
wok jego stp.
- Nie trafia - powiedzia z udawanym zdziwieniem.
Mama Uszczelka wyszczerzya zby i chwycia beczk stojc obok ciarwki. Leo
zdy odczyta szablonowy napis na boku
- NAFTA - zanim cyklopica j rzucia. Beczka pka tu przed nim. Nafta rozlaa si po
posadzce.

Wgielki rozbysy. Leo zamkn oczy, a Piper krzykna:


-Nie!
Wok niego buchn ogie. Kiedy otworzy oczy, by ju skpany w wysokich na pi
metrw pomieniach.
Mama Uszczelka wrzasna z uciechy, ale Leo nie sta si dobrym paliwem dla ognia.
Nafta wypalia si, na posadzce pozostao tylko kilka maych ognistych plam.
Piper wydaa z siebie zduszony okrzyk.
- Leo?!
Mama Uszczelka bya wyranie zaskoczona.
- Ty yjesz? - Potem zrobia krok do przodu, co ustawio j dokadnie w tym miejscu, w
ktrym Leo pragn j zobaczy. -Kim jeste?
- Synem Hefajstosa - odrzek. -1 ostrzegaem, e zniszcz ci ogniem.
Wskaza palcem w gr i skupi w sobie ca sw wol. Nigdy przedtem nie prbowa
zrobi czego, co wymagao takiego skupienia i zaangaowania - ale teraz z jego palca
wystrzeli biay grom, trafiajc w acuch, na ktrym wisia blok cylindrowy silnika dokadnie w ten piercie, ktry wydawa si sabszy od reszty.
Biay pomie zgas. Nic si nie stao. Mama Uszczelka zarechotaa.
- Nieza sztuczka, synu Hefajstosa. Od wielu stuleci nie widziaam kogo, kto posuguje
si ogniem. Bdziesz pikantn zaksk!
acuch pk - ten jeden piercie rozgrza si ponad granice wytrzymaoci metalu - i
blok silnikowy run cicho w d.
- Nie sdz - odpar Leo.
Mama Uszczelka nie zdya nawet spojrze w gr.
uup! Przestaa istnie. Zamienia si w grub warstw pyu pod piciotonowym
blokiem silnikowym.
- Ale silniki na cyklopw dziaaj, nie? - powiedzia Leo. - Buahaha!
I osun si na kolana, czujc w gowie potworny zamt. Dopiero po paru minutach zda
sobie spraw, e Piper go woa.
- Leo! Nic ci si nie stao? Moesz si rusza?
Dwign si na nogi. Jeszcze nigdy nie prbowa wezwa tak potnego ognia i czu
si cakowicie wypompowany.
Dugo si trudzi, by cign Piper na d. Potem razem opucili Jasona, ktry wci
by nieprzytomny. Piper udao si wla mu do ust troch nektaru. Jkn. Guz na czole zacz
si kurczy. Powrci saby rumieniec.

- No, ten to ma grub czaszk - powiedzia Leo. - Chyba wydobrzeje.


- Dziki bogu - westchna Piper. Potem spojrzaa na Leona; w jej oczach czai si
strach. - Jak ty to zrobie... Ten ogie... Czy ty zawsze...
Leo opuci wzrok.
- Zawsze. Jestem niebezpiecznym dziwolgiem. Przepraszam, powinienem powiedzie
wam o tym wczeniej, ale...
- Przepraszasz? - Pacna go w rami. Kiedy podnis wzrok, zobaczy, e Piper si
umiecha. - To byo niesamowite, Valdez! Ocalie nam ycie. Za co przepraszasz?
Leo zamruga. Zacz si umiecha, ale poczucie ulgi natychmiast go opucio, gdy
dostrzeg co tu obok jej stp.
ty py - to, co zostao z jednego z cyklopw, moe Lewara - porusza si na
posadzce, jakby go zgarnia z powrotem niewidzialny powietrzny wir.
- Tworz si znowu - mrukn. - Spjrz.
Piper cofna si szybko.
- To niemoliwe. Annabeth powiedziaa mi, e kiedy si zabije potwory, rozwiewaj si
i powracaj do Tartaru. Musi min duo czasu, zanim bd mogy powrci na ziemi.
- No c, ale temu pyowi nikt tego nie powiedzia.
Leo patrzy, jak ty py gromadzi si w stos, a potem powoli rozsypuje si znowu po
posadzce, tym razem tworzc zarys postaci z ramionami i nogami.
- Och, boe... - Piper poblada. - Boreasz co o tym mwi... o ziemi, z ktrej wychynie
wiele okropnoci. Kiedy potwory wyzwol si z Tartaru, a dusze z Hadesu". Jak mylisz, ile
mamy czasu?
Leo pomyla o twarzy, ktra uformowaa si w ziemi, tam, na zewntrz - o tej picej
kobiecie, ktra na pewno bya okropnoci.
- Nie wiem - powiedzia. - Ale musimy szybko si std wynosi.

Rozdzia XXV
JASON
Jasonowi nio si, e jest obwizany acuchami i wisi gow w d jak poe misa.
Wszystko go bolao: nogi, klatka piersiowa, gowa. Zwaszcza gowa. Jakby bya arbuzem,
ktry zaraz pknie.
-Jeli umarem - mrukn - to dlaczego tak boli?
- Nie umare, mj bohaterze - powiedzia kobiecy gos. - Jeszcze nie nadszed twj
czas. Chod, porozmawiamy.
Wszystkie myli uleciay mu z gowy. Sysza wrzaski potworw, krzyki swoich
przyjaci, donone eksplozje, ale wszystko to zdawao si wydarza w jakim innym planie
egzystencji - coraz bardziej si oddalajc.
Nagle stwierdzi, e stoi w jakiej dziwnej klatce ze splecionych ze sob korzeni drzewa
i skamieniaych odyg. Poza klatk zobaczy dno wyschej prostoktnej sadzawki i drug tak
klatk po przeciwlegej stronie, a nad nimi ruiny wypalonego domu z czerwonych
kamiennych blokw.
Obok niego w klatce siedziaa ze skrzyowanymi nogami kobieta w czarnej szacie, z
gow okryt woalem. Odgarna woal, odsaniajc twarz pikn i dumn, ale z rysami
wyostrzonymi cierpieniem.
- Hera - powiedzia Jason.
- Witaj w moim wizieniu. Nie umrzesz dzisiaj, Jasonie. Twoi przyjaciele ci uratuj...
tym razem.
- Tym razem?
Hera wskazaa na spltane prty klatki.
- Czekaj nas cisze prby. Sama ziemia burzy si przeciw nam.
-Jeste bogini. Dlaczego po prostu std nie uciekniesz?
Hera umiechna si ponuro. Jej posta zacza janie, a ta jasno wypenia klatk
olepiajcym blaskiem. Powietrze zadrgao od mocy, molekuy rozdzielay si jak w
nuklearnym wybuchu. Jason pomyla, e gdyby teraz by w swoim ciele, wyparowaoby ono
bez ladu.
Klatka powinna rozpa si w py. Ziemia powinna pkn, ruiny domu powinny
zrwna si z ziemi. A jednak kiedy jasno zgasa, klatka bya nienaruszona. Za jej prtami
te nic si nie zmienio. Tylko Hera wygldaa nieco inaczej - bya bardziej przygarbiona i

zmczona.
- S moce potniejsze nawet od bogw - powiedziaa. - Mnie nie tak atwo schwyta.
Mog by w wielu miejscach jednoczenie. Ale kiedy pochwycona zostaa wiksza cz
mojej esencji, jest tak, jakby mi stopa uwizia we wnykach. Nie mog uciec i bogowie mnie
nie widz, a z kadym dniem robi si sabsza.
- Ale dlaczego tu przybya? - zapyta Jason. - Jak ci schwytali?
Bogini westchna.
- Nie potrafi siedzie bezczynnie. Twj ojciec, Jupiter, wierzy, e mona usun si ze
wiata i w ten sposb z powrotem upi naszych wrogw. Uwaa, e my, Olimpijczycy, za
bardzo zaangaowalimy si w sprawy miertelnikw, w losy naszych dzieci, pbogw,
zwaszcza od kiedy zgodzilimy si je uzna po wojnie. Wierzy, e to wanie spowodowao
przebudzenie si naszych wrogw. Wanie dlatego zamkn Olimp.
- Ale ty w to nie wierzysz.
- Nie. Czsto nie rozumiem nastrojw i decyzji mojego ma, ale ta wydaje si
paranoiczna nawet jak na Zeusa. Nie mog poj, dlaczego tak si upar, dlaczego tak bardzo
by przekonany o swojej racji. To byo takie... niepodobne do niego. Jako Hera mogabym
potulnie godzi si z kad decyzj mojego ma, ale jestem te Junon. - Poruszya si i
Jason zobaczy pancerz pod jej prost czarn szat i kozi skr - symbol rzymskiego
wojownika. - Kiedy nazywano mnie Junon Monet, Junon Ostrzegajc. Byam
straniczk pastwa, patronk Wiecznego Rzymu. Nie mogabym siedzie z zaoonymi
rkami, gdy atakuj potomkw mojego ludu. Wyczuwam niebezpieczestwo w tym witym
miejscu. Jaki gos... - Zawahaa si. - Gos mi powiedzia, ebym tu przysza. Bogowie nie
maj sumienia, nie maj te snw, ale ten gos by czym takim... agodny, ale nalegajcy,
abym tutaj przybya. I tego samego dnia, w ktrym Zeus zamkn Olimp, wymknam si, nie
mwic mu o swoich planach, bo baam si, e mnie zatrzyma. I przybyam tutaj, eby
zbada, o co chodzi.
- To bya puapka.
Bogini pokiwaa gow.
- Za pno si zorientowaam, e ziemia si burzy. Byam gupsza nawet od Jupitera,
niewolnika moich kaprysw. A przecie ju raz co takiego si zdarzyo. Porwali mnie
giganci, a moje uwizienie rozpoczo wojn. Teraz nasi wrogowie znowu powstaj. Bogowie
mog ich pokona tylko z pomoc najwikszych yjcych herosw. A ta, ktrej giganci su.
..Jej wogle nie mona pokona. Mona jej tylko nie budzi.
- Nie rozumiem.

- Wkrtce zrozumiesz - powiedziaa Hera.


Klatka zacza si kurczy, skamieniae pdy splatay si coraz cianiej. Posta Hery
zadygotaa jak pomyk wiecy na wietrze. Poza klatk Jason zobaczy ciemne ksztaty
gromadzce si na skraju sadzawki - czapice ciko, przygarbione humanoid z ysymi
gowami. Jeli go wzrok nie myli, miay wicej ni po parze rk. Sysza te wilki, ale nie
takie, jakie widzia z Lup. Ich wycie mwio, e to zupenie inna wataha - bardziej
wygodniaa, agresywniejsza, wszca za krwi.
- Pospiesz si, Jasonie - powiedziaa Hera. - Nadchodz moi przeladowcy, a ty zaraz
si obudzisz. Ju nie starczy mi si, eby znowu ci si pojawi, nawet we nie.
- Zaczekaj. Boreasz powiedzia nam, e prowadzisz niebezpieczn gr. Co mia na
myli?
Jej oczy rozbysy dziko, a Jasonowi przyszo na myl, e rzeczywicie zrobia co
szalonego.
- Wymian - odpowiedziaa. - To jedyna droga do osignicia pokoju. Wrg liczy na
podziay midzy nami, a jeli bdziemy podzieleni, na pewno przegramy. To ciebie
zaproponowaam im w zamian za pokj. Ty jeste mostem wiodcym do pokoju ponad
tysicleciami nienawici.
- Co? Ja nie...
- Nie mog ci powiedzie wicej. yjesz tak dugo tylko dlatego, e odebraam ci
pami. Odnajd to miejsce. Wr do punktu wyjcia. Twoja siostra ci pomoe.
-Thalia?
Scena zacza si rozmywa.
- egnaj, Jasonie. Bd czujny w Chicago. Czeka tam na ciebie twj najgroniejszy
miertelny wrg. Jeli masz umrze, to tylko z jej rki.
-Kto?
Ale obraz Hery rozwia si, a Jason si obudzi.
Nagle otworzy oczy.
- Cyklopi!
- Spokojnie, piochu.
Piper siedziaa za nim na grzbiecie spiowego smoka, trzymajc Jasona w pasie, eby
nie spad. Leo siedzia przed nim, kierujc smokiem. Lecieli spokojnie przez zimowe niebo,
jakby nic si nie wydarzyo.
- D-Detroit - wyjka Jason. - Nie rozbilimy si tam? Mylaem...
-Ju w porzdku - powiedzia Leo. - Ucieklimy stamtd, ale miae wstrznienie

mzgu. Jak si czujesz?


Jasonowi huczao w gowie. Pamita fabryk, pamita, e szed pomostem wok hali,
jakiego potwora nad sob - twarz z jednym okiem, masywn pi - i e potem zapad si w
ciemno.
-Jak wam si udao... Cyklopi...
- Leo rozerwa ich na kawaki - powiedziaa Piper. By niesamowity. Potrafi wzywa
ogie...
-To nic takiego... - wtrci szybko Leo.
Piper zamiaa si.
- Przymknij si, Valdez. Zaraz mu wszystko opowiem. Miejmy to za sob:
I opowiedziaa - jak Leo sam jeden pokona rodzin cyklopw, jak uwolnili Jasona, jak
zobaczyli, e cyklopi znowu si odradzaj, jak Leo naprawi obwody smoka i jak
wystartowali w chwili, gdy z fabryki dobieg ich ryk dnych zemsty potworw.
Na Jasonie ta opowie zrobia due wraenie. Zaatwi trzech cyklopw, majc tylko
pas na narzdzia? Nieze. Nie przerazio go to, e sam by bliski mierci, poczu si jednak
upokorzony. Wlaz prosto w zasadzk, da si wyczy z walki, podczas gdy jego przyjaciele
musieli sobie radzi bez niego. I to ma by przywdca wyprawy?
Kiedy Piper powiedziaa mu o tym innym chopaku, ktrego pono poarli cyklopi, tym
w fioletowej koszulce, mwicym po acinie, Jason poczu si tak, jakby gowa miaa mu
eksplodowa.
Syn Merkurego... Zdawao mu si, e powinien go skd zna, ale nie mg sobie
przypomnie jego imienia.
- A wic nie jestem sam. S inni tacy jak ja.
- Jasonie - powiedziaa Piper - ty nigdy nie bye sam. Masz nas.
- No... wiem... ale Hera co mi powiedziaa. Miaem sen...
Opowiedzia jej, co widzia we nie i co mu powiedziaa bogini uwiziona w klatce.
- Wymiana? - zdziwia si Piper. - Co to znaczy?
Pokrci gow.
- Ale ta ryzykowna gra Hery to ja. Czuem, e ju samo to, e wysaa mnie do Obozu
Herosw, byo zamaniem przez ni jakich regu, byo czym, co moe doprowadzi do
strasznego wybuchu...
- Albo nas uratowa - powiedziaa Piper z nadziej w gosie. - Ten upiony wrg... to
przywodzi na myl t ziemist kobiet, o ktrej mwi Leo.
Leo odchrzkn.

-Jeli ju mowa o tym... to ona pokazaa mi si jeszcze raz w Detroit, w kauy, ktra
wycieka z przenonej toalety.
Jason nie wierzy wasnym uszom.
- Powiedziae... w kauy z przenonej toalety?
Leo opowiedzia im o wielkiej twarzy, ktr zobaczy na fabrycznym placu.
- Nie wiem, czy jest niepokonana, ale przed sedesem si nie ugnie. Za to rcz. Chciaa,
ebym was zdradzi, a ja udawaem, e... no wiecie... Dobra, nie ma sprawy, posucham
wielkiej twarzy z kauy rozpuszczonego kau".
- Prbuje nas podzieli.
Piper cofna rce obejmujce go w pasie. Nie musia na ni patrze, by wyczu jej
napicie.
- O co ci chodzi? - zapyta.
- Nic, ja tylko... Dlaczego tak si z nami bawi? Kim jest ta kobieta i co j czy z
Enkeladosem?
- Z Enkeladosem? - Chyba po raz pierwszy Jason usysza to imi.
- To znaczy... - Gos jej zadra. - To jeden z tych olbrzymw. Tylko jego imi
zapamitaam.
Jason wyczu, e gnbi j co innego, ale postanowi nie dopytywa si, co. Miaa ciki
poranek.
Leo podrapa si po gowie.
-Ja tam nie wiem nic o enchiladach...
- O Enkeladosie - poprawia go Piper.
-Jak zwa, tak zwa. Ale Stara Buka Toaletowa wspomniaa inne imi. Portofino, czy
jako tak.
- Porfyrion? - zapytaa Piper. - Zdaje mi si, e by krlem gigantw.
Jason ujrza w wyobrani ciemn iglic w starej sadzawce, rosnc w miar jak saba
Hera.
- Bd zgadywa na chybi trafi. W dawnych opowieciach Porfiriusz porwa Her. Od
tego zacza si wojna midzy gigantami i bogami.
- Chyba tak - zgodzia si Piper. - Ale te dawne mity s takie pokrcone i czsto sobie
przecz. Jakby nikt nie chcia, eby przetrway. Pamitam tylko, e bya wojna i e gigantw
prawie nie mona byo zabi.
- Herosi i bogowie musz ze sob wsppracowa - powiedzia Jason. - Tak mi
powiedziaa Hera.

- To bdzie troch trudne mrukn Leo - skoro bogowie nie chc z nami nawet
rozmawia.
Lecieli na zachd i Jason zaton w mylach, a wszystkie byy ze. Nie wiedzia, ile
czasu mino, gdy smok da nurka w dziur w chmurach i w dole, na skraju olbrzymiego
jeziora, ujrzeli jakie miasto byszczce w promieniach zimowego soca. Na samym
wybrzeu wyrasta rzd drapaczy chmur. Za nimi, a po zachodni horyzont, cigny si
rozlege, pokryte niegiem przedmiecia i pltanina drg.
- Chicago - powiedzia Jason.
Pomyla o tym, co powiedziaa mu we nie Hera. To tu czeka na niego jego najwikszy
miertelny wrg. Jeli ma umrze, to z jej rki.
-Jeden problem mamy ju z gowy - odezwa si Leo. - Dotarlimy tu ywi. Teraz
nastpny: jak mamy odnale duchy burzy?
Jason dostrzeg w dole jaki szybki ruch. Z pocztku zdawao si, e to awionetka, ale
po chwili uzna, e jak na samolot ten dziwny obiekt jest za may, za ciemny i za szybki. To
co poszybowao ku drapaczom chmur, lawirujc midzy nimi i zmieniajc ksztat - i przez
chwil przybierajc mglist posta konia.
- Moe za jednym z nich polecimy - zaproponowa - i zobaczymy, dokd nas
zaprowadzi?

Rozdzia XXVI
JASON
Jason ba si, e cel zniknie im z oczu. Ventus porusza si jak... no, jak wiatr.
- Szybciej!
- Stary, jak si bardziej zbliymy, zobaczy nas - odrzek Leo. -Spiowy smok to nie
myliwiec niewidoczny dla radaru.
- Zwolnij! - krzykna Piper.
Duch burzy zanurkowa midzy rdmiejskie ulice. Festus sprbowa zrobi to samo,
ale rozpito jego skrzyde bya za dua. Zawadzi lewym skrzydem o jaki budynek,
strcajc kamiennego gargulca, zanim Leo poderwa go ostro w gr.
- Przele nad tymi budynkami - poradzi mu Jason. - Tam go wyledzimy.
- Chcesz prowadzi? - mrukn Leo, ale zrobi to, o co go prosi Jason.
Po kilku minutach Jason znowu dostrzeg ducha, ktry lawirowa ulicami bez
widocznego celu - przelatujc tu nad przechodniami, opocc flagami i zmuszajc
samochody do gwatownych skrtw.
- O kurcz - odezwaa si Piper. - Ju s dwa.
Miaa racj. Drugi ventus przemkn wok rogu hotelu Renaissance" i zrwna si z
pierwszym. Poszyboway razem w jakim chaotycznym tacu, wystrzelajc w gr, a po sam
szczyt wysokiego drapacza chmur, aby potem, po okreniu wiey telewizyjnej, da z
powrotem nurka ku ulicy.
- Ci faceci chyba maj ju do kofeiny - zauway Leo.
- Co mi si zdaje, e Chicago to cakiem nieze miejsce, aby si tu zatrzyma powiedziaa Piper. - Nikogo tu nie dziwi para diabelskich wiatrw.
-Ju nie para - poprawi j Jason. - Popatrz.
Smok zatoczy koo nad szerok alej obok sigajcego brzegu jeziora parku. Roio si
tam od duchw burzy krcych wok jakiej wielkiej instalacji artystycznej.

- Jak mylicie, ktry z nich to Dylan? - zapyta Leo. - Chtnie bym w niego czym
cisn.
Jasona zainteresowaa jednak bardziej sama instalacja. Im bardziej si do niej zbliali,
tym szybciej bio mu serce. Bya to zwyka fontanna publiczna, ale wydaa mu si
przeraajco znajoma. Dwa piciopitrowe monolity sterczay po obu stronach dugiej,
granitowej sadzawki. W monolity wbudowane byy wielkie monitory, na ktrych migaa

olbrzymia twarz wypluwajca wod do zbiornika.


Moe by to tylko zwyky przypadek, ale wygldao to jak jaka wymylna
elektroniczna wizualizacja tej zrujnowanej sadzawki z jego snu, z podobnymi ciemnymi
kominami po obu krtszych bokach. Nagle obraz na ekranach zmieni si: teraz bya to twarz
kobiety z zamknitymi oczami.
- Leo... - zacz przeraony.
- Widz j - potwierdzi Leo. - Nie podoba mi si, ale j widz.
Ekrany zgasy. Ventusy skupiy si w lejowaty obok i przeleciay tu nad powierzchni
sadzawki, wzbijajc strumie wody prawie na wysoko monolitw. W samym rodku
zbiornika zerway jak klap na dnie - suc zapewne do odpywu wody - i znikny pod
ziemi.
- Zleciay do kanaw? - zapytaa Piper. - Niby jak mamy dalej je ledzi?
- Moe nie powinnimy - odrzek Leo. - Ta caa fontanna budzi we mnie bardzo
negatywne wibracje. I chyba susznie, bo przecie mamy strzec si ziemi.
Jason czu to samo, ale nie widzia innego wyjcia. Nie mieli wyboru, musieli dalej
ledzi duchy. Musieli odnale Her, a do przesilenia zimowego pozostay ju tylko dwa dni.
- Wylduj w tym parku - powiedzia. - Sprawdzimy to osobicie.
Festus wyldowa na rozlegym polu midzy jeziorem i pasem drapaczy chmur.
Tabliczki wskazyway na Grant Park i Jason pomyla, e latem jest to na pewno wietne
miejsce do spdzania wolnego' czasu, ale teraz byo to pole lodu, niegu i posypanych sol
cieek. Rozgrzane, metalowe stopy smoka zasycza-y, gdy opadli na ziemi. Festus smtnie
zatrzepota skrzydami i zion ogniem w niebo, ale wokoo nie byo nikogo, kto mgby to
zauway. Od jeziora d zimny ksajcy wiatr. Kady, kto mia troch oleju w gowie,
siedzia o tej porze w zacisznym domu. Jasona tak pieky oczy, e prawie nic nie widzia.
Zeliznli si na ziemi, a Festus tupn nog. Jedno z jego rubinowych oczu zaczo
migota, jakby do nich mruga.
- To normalne? - zapyta Jason.
Leo wycign z pasa na narzdzia gumowy motek. Uderzy nim w migocce oko
smoka i migotanie ustao.
- Tak - powiedzia. - Ale on nie moe tu zosta, w samym rodku parku. Mogliby go
zaaresztowa za wczgostwo. Moe gdybym mia gwizdek na psa...
Pogrzeba w kieszeniach pasa, ale nic nie znalaz.
- Za bardzo wyspecjalizowane? Dobra, daj mi gwizdek alarmowy. Maj ich duo w
sklepach z narzdziami.

Tym razem wycign duy, pomaraczowy plastikowy gwizdek.


- Trener Hedge byby zazdrosny! No dobra, Festusie, a teraz suchaj. - Zagwizda.
Przenikliwy dwik sycha byo pewnie na drugim brzegu jeziora Michigan. - Jak to
usyszysz, przyle do mnie, dobra? Dopki nie zagwid, moesz sobie lata, gdzie chcesz.
Tylko nie prbuj zgrillowa przechodniw.
Smok warkn - chyba wyraajc pen zgod. A potem rozwin skrzyda i wzbi si
pod niebo.
Piper zrobia krok i skrzywia si z blu.

-Ach!
- Twoja kostka? - Jasonowi zrobio si wstyd, e zapomnia o jej kontuzji w fabryce
cyklopw. - Ten nektar moe ci pomc.
- Ju w porzdku.
Draa i Jason przypomnia sobie, e obieca jej now kurtk. Mia nadziej, e poyje
jeszcze do dugo, eby speni t obietnic. Zrobia kilka krokw, tylko lekko utykajc, ale
mg przysic, e staraa si nie skrzywi.
- Chodcie, trzeba si gdzie schroni przed tym wiatrem.
- Do kanaw? - Piper wzdrygna si. - Brzmi zachcajco.
Otulili si szczelnie, czym kto mia, i ruszyli w stron fontanny.
Napis na tabliczce gosi, e fontanna nosi nazw Crown Foun-tain. Wody w niej prawie
nie byo, oprcz paru kau, ktre zaczynay ju zamarza. Jasonowi wydao si to normalne,
bo przecie w zimie trudno byo si tutaj spodziewa wody. A przecie na tych monitorach
widzia wczeniej twarz tajemniczej Ziemistej Kobiety. Nic si tu nie zgadzao.
Zeszli do sadzawki. aden duch nie prbowa ich zatrzyma. Porodku ziaa dziura
kanau odpywowego, dostatecznie dua, by mg si w niej zmieci czowiek. Metalowa
drabinka wioda w ciemno.
Pierwszy wszed Jason. Schodzc, spodziewa si okropnych zapachw, ale nie byo tak
le. Drabinka doprowadzia go do ceglanego tunelu biegncego z pnocy na poudnie.
Powietrze byo ciepe i suche, a na posadzce byo wida tylko lady wody.
Piper i Leo zeszli na d za nim.
- Wszystkie kanay s takie fajne? - zapytaa Piper.
- Nie - odpowiedzia Leo. - Moesz mi wierzy.
Jason zmarszczy czoo.
- A skd ty wiesz...
- Hej, czowieku, sze razy uciekaem. Spaem w rnych dziwnych miejscach,

kumasz? No dobra, w ktr stron?


Jason przechyli gow, nasuchujc, a potem wskaza na poudnie.
- Tam.
- Skd ta pewno? - zapytaa Piper.
- Przecig wieje na poudnie. Moe ventusy ponioso za nim.
Nie bya to adna pewna wskazwka, ale nikt nic lepszego nie zaproponowa.
Gdy tylko ruszyli, Piper potkna si. Jason zdy j zapa.
- Gupia kostka - zakla.
- Odpocznijmy - powiedzia Jason. - Wszystkim nam si to naley. Lecielimy przez
cay dzie. Leo, moesz wycign z tego pasa co do zjedzenia poza mitwkami?
- A ju mylaem, e nigdy o to nie zapytasz. Lec do kuchni!
Piper i Jason przysiedli na ceglanym wystpie, a Leo zacz grzeba w swoim plecaku.
Jason oddycha gboko. Wci by zmczony i otpiay, no i godny. Ale przede
wszystkim nie spieszy si, by ju teraz zmierzy si z tym, co ich czekao. Obraca w palcach
zot monet.
Jeli masz umrze", ostrzega go Hera, to tylko z jej rki".
Kimkolwiek ta ona" bya. Po Chione, po matce cyklopw i po tej dziwnej picej
wiedmie nie mia ochoty spotka jeszcze jednej psychopatki z morderczymi skonnociami.
- To nie bya twoja wina - powiedziaa Piper.
- Co? - Spojrza na ni ze zdziwieniem.
- Ze cyklopi nas zapali. To nie twoja wina.
Spojrza na monet na swojej doni.
- Byem gupi. Zostawiem ci i wlazem prosto w puapk. Powinienem wiedzie...
Nie skoczy zdania. Tyle tego byo, o czym powinien wiedzie - kim jest, jak walczy
z potworami, w jaki sposb cyklopi wabi swoje ofiary, naladujc cudze gosy, ukrywajc
si w ciemnoci i majc w zanadrzu setki innych sztuczek. Te wszystkie informacje powinny
by w jego gowie. Niemal wyczuwa gdzie, ale wszystko to przypominao puste kieszenie.
Skoro Hera oczekiwaa, e uda mu si j uratowa, to dlaczego okrada go ze wspomnie,
ktre mogyby mu w tym pomc? Twierdzia, e zanik pamici utrzymuje go przy yciu, ale
to przecie nie miao sensu. Zaczyna rozumie, dlaczego Annabeth chciaa pozostawi
bogini w tej klatce.
- Hej. - Piper trcia go w rami. - Zdrzemnij si troch. To, e jeste synem Zeusa, nie
oznacza jeszcze, e jeste jednoosobow armi.
Nieopodal Leo rozpali mae ognisko. Nuci co pod nosem, wyjmujc zapasy z plecaka

i pasa na narzdzia.
W blasku ognia oczy Piper zdaway si taczy. Jason przyglda im si ju od tak
dawna, ale wci nie mg si zdecydowa, jakiego s koloru.
- Wiem, e musi ci to wszystko mczy - powiedzia. - Nie tylko sama wyprawa. To,
e nagle pojawiem si w tym autobusie, ta Mga mieszajca ci w gowie i kaca myle, e
byem... no wiesz.
Opucia wzrok.
- No tak... ale nie prosilimy si o to. To nie twoja wina.
Pocigna za swoje warkoczyki po obu stronach gowy. Jason
znowu pomyla: Jak to dobrze, e min ju czar Afrodyty!". W tym makijau, sukni i
idealnej fryzurze wygldaa na dwadziecia pi lat, wytwornie, kompletnie nie w jej stylu.
Nigdy nie myla o piknie kobiety jako o manifestacji wadzy, ale tak wanie wtedy
wygldaa - wadczo.
Bardziej mu si podobaa ta normalna Piper - dziewczyna, z ktr mgby chodzi. A
jednak, to dziwne, ale nie mg cakiem wyrzuci z wyobrani tamtego jej wizerunku. To nie
bya iluzja. To byo jej drugie oblicze. Po prostu robia wszystko, eby je ukry.
- Tam, w fabryce - powiedzia - chciaa co powiedzie o swoim ojcu.
Przesuna palcem po cegach, prawie tak, jakby napisaa na nich co, czego nie chciaa
wypowiedzie.
-Tak?
- Piper, jemu co grozi, tak?
Pochylony nad ogniskiem Leo miesza na patelni skwierczce papryki i miso.
- Taaak, moi kochani! Prawie gotowe.
Piper wygldaa tak, jakby si miaa za chwil rozpaka.
-Jasonie... nie mog o tym mwi.
-Jestemy przyjacimi. Pozwl sobie pomc.
To tylko pogorszyo sytuacj. Westchna gboko, powstrzymujc si od paczu.
- Chciaabym, ale...
- I... bingo! - zawoa Leo.
Podszed do nich z trzema talerzami, ktre trzyma jak zawodowy kelner. Jason nie mia
pojcia, skd on to wszystko wytrzasn i jak mu si udao tak szybko to przyrzdzi, ale
wygldao wspaniale: tacos z papryk i woowin, frytki i salsa.
- Leo - powiedziaa zdumiona Piper - jak ty to...
- No tak... ale nie prosilimy si o to. To nie twoja wina.

Pocigna za swoje warkoczyki po obu stronach gowy. Jason znowu pomyla: Jak to
dobrze, e min ju czar Afrodyty!". W tym makijau, sukni i idealnej fryzurze wygldaa na
dwadziecia pi lat, wytwornie, kompletnie nie w jej stylu. Nigdy nie myla o piknie
kobiety jako o manifestacji wadzy, ale tak wanie wtedy wygldaa - wadczo.
Bardziej mu si podobaa ta normalna Piper - dziewczyna, z ktr mgby chodzi. A
jednak, to dziwne, ale nie mg cakiem wyrzuci z wyobrani tamtego jej wizerunku. To nie
bya iluzja. To byo jej drugie oblicze. Po prostu robia wszystko, eby je ukry.
- Tam, w fabryce - powiedzia - chciaa co powiedzie o swoim ojcu.
Przesuna palcem po cegach, prawie tak, jakby napisaa na nich co, czego nie chciaa
wypowiedzie. -Tak?
- Piper, jemu co grozi, tak?
Pochylony nad ogniskiem Leo miesza na patelni skwierczce papryki i miso.
- Taaak, moi kochani! Prawie gotowe.
Piper wygldaa tak, jakby si miaa za chwil rozpaka.
-Jasonie... nie mog o tym mwi.
-Jestemy przyjacimi. Pozwl sobie pomc.
To tylko pogorszyo sytuacj. Westchna gboko, powstrzymujc si od paczu.
- Chciaabym, ale...
- I... bingo! - zawoa Leo.
Podszed do nich z trzema talerzami, ktre trzyma jak zawodowy kelner. Jason nie mia
pojcia, skd on to wszystko wytrzasn i jak mu si udao tak szybko to przyrzdzi, ale
wygldao wspaniale: tacos z papryk i woowin, frytki i salsa.
- Leo - powiedziaa zdumiona Piper - jak ty to...
- Szef kuchni Tacos z Garau Leona do usug! - oznajmi z dum. - Nawiasem mwic,
to nie jest woowina, tylko tofu, krlowo piknoci, wic nie wydziwiaj. Po prostu wcinaj!
Jason nie by pewny co do tego tofu, ale tacos byy wymienite i cudownie pachniay.
Kiedy jedli, Leo stara si wprawi ich w lepszy nastrj, sypic dowcipami. Jason by rad, e
siedz w trjk, bo towarzystwo Piper tracio troch na intensywnoci i byo mniej
kopotliwe. A jednoczenie w gbi duszy pragn by z ni sam na sam, cho karci si za to
w mylach.
Kiedy Piper zjada, Jason poradzi jej, eby si troch przespaa. Bez sowa zwina si
w kbek i zoya gow na jego kolanach. Po dwch sekundach ju chrapaa.
Spojrza na Leona, ktry powstrzymywa si od miechu.
Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, popijajc lemoniad, ktr Leo wyprodukowa

z wody z manierki i jakiego proszku.


- Nieze, co?
- Powiniene otworzy budk z arciem. Zarobiby du fors.
Ale kiedy wpatrzy si w rozarzone wgielki dogasajcego ogniska, co mu si
przypomniao.
- Leo... A ten ogie, ktry moesz wezwa... To prawda?
Leo spowania.
-No... tak.
Wycign rk. Maa kulka pomieni zataczya na jego doni.
- Super! Dlaczego nam o tym nie powiedziae?
Leo zacisn pi, pomyki zgasy.
- Nie chciaem uchodzi za dziwolga.
-Ja mam moc miotania gromw i panowania nad wiatrami -przypomnia mu Jason. Piper moe nagle sta si chodzc piknoci i tak czarowa ludzi, e mog jej odda swoje
bmw. Nie jeste wikszym dziwolgiem od nas. I... hej, moe te potrafisz lata! Skoczy z
jakiego wysokiego domu i wrzasn: Pomie!" jak Czowiek Pochodnia.
Leo prychn.
- Gdybym to zrobi, to spadajc na eb, na szyj, wrzeszczabym co mocniejszego ni:
Pomie!" Wierz mi, w domku Hefajstosa wcale nie uwaaj, e moc wywoywania ognia to
co super. Nyssa powiedziaa mi, e rzadko si to zdarza. Kiedy pojawia si pbg z tak
moc, dochodzi do rnych zych rzeczy. Naprawd zych.
- Moe jest na odwrt. Moe osoby z takimi wyjtkowymi zdolnociami pojawiaj si
wwczas, kiedy dzieje si co zego, bo wtedy s najbardziej potrzebne.
Leo oczyci talerze.
- Moe. Ja tylko ci mwi, e... nie zawsze mona si z tego cieszy.
Jason zamilk, a po chwili zapyta:
- Mwisz o swojej matce, tak? O tej nocy, w ktrej umara.
Leo nie odpowiedzia. Nie musia. To, e by spokojny, e nie artowa, wystarczyo
Jasonowi za odpowied.
- Leo, to nie bya twoja wina. Cokolwiek stao si tamtej nocy, nie stao si dlatego, e
potrafisz wywoa ogie. Ta Ziemista Kobieta, kimkolwiek jest, od lat prbuje ci zrujnowa,
odebra ci pewno siebie, zabra wszystko, na czym ci zaley. Stara si z caych si, aby
czu si nikim. A nie jeste. Jeste kim bardzo wanym.
- Tak wanie powiedziaa. - Leo podnis wzrok, oczy mia pene blu. - Powiedziaa,

e mam zrobi co bardzo wanego... Co, co sprawi, e speni si albo nie speni ta
przepowiednia o siedmiu pbogach. I to mnie przeraa. Nie wiem, czy temu podoam.
Jason mia ochot powiedzie mu, e wszystko dobrze si skoczy, ale zrozumia, e
zabrzmiaoby to faszywie. Sam nie wiedzia, co si wydarzy. Byli pbogami, herosami, a to
oznaczao, e czasami sprawy nie koczyy si za dobrze. Herosi czasami byli zjadani przez
cyklopw.
Gdyby zapyta wikszo nastolatkw: Hej, chcielibycie na swoje yczenie
wywoywa ogie albo mie magiczny makija?", pomyleliby, e byoby super. A jednak
takie zdolnoci pocigay za sob do cikie przeycia, takie jak siedzenie w jakim kanale
w rodku zimy, ucieczki przed potworami, utrat pamici, przygldanie si, jak cyklopi
zamierzaj zgrillowa twoich przyjaci, i sny, ktre ostrzegaj ci, e umrzesz.
Leo pogrzeba w resztkach ogniska, przewracajc rozarzone wgielki go rk.
- Mylae kiedy o tych pozostaych trzech herosach? To znaczy. .. Jeli my jestemy
trojgiem z Wielkiej Przepowiedni, to kim s ci pozostali? I gdzie oni s?
Jason zastanawia si nad tym, to prawda, ale stara si wyrzuci to ze swoich myli.
Drczyo go podejrzenie, e to on bdzie musia im przewodzi, i ba si, e zawiedzie.
Sami porozrywacie si na strzpy", powiedzia mu Boreasz.
Jasona nauczono, by nie okazywa strachu. Przekona si o tym, kiedy ni o tych
wilkach. Mia okazywa pewno siebie, nawet jeli jej nie mia. Ale Leo i Piper mu zaufali i
bardzo si ba, eby ich nie zawie. Gdyby mia przewodzi caej szstce szstce, ktra
moe tego nie przey - byoby jeszcze gorzej.
- Nie wiem - powiedzia w kocu. - Myl, e ta czwrka pojawi si, kiedy nadejdzie
waciwy czas. Kto wie? Moe teraz bior udzia w jakiej innej misji?
Leo chrzkn.
- Zao si, e ich kana jest przytulniejszy od naszego.
Powiao mocniej, ku poudniowemu kocowi tunelu.
- Leo, przepij si troch - powiedzia Jason. - Wezm pierwsz wacht.
Trudno byo mierzy czas, ale Jason ocenia, e jego przyjaciele spali okoo czterech
godzin. Nie mia do nich o to pretensji. Odpoczywa, a nie czu wikszej potrzeby snu, bo
przecie zay go sporo na grzbiecie smoka. No i chcia mie czas na przemylenie
wszystkiego: tej wyprawy, odkrycia, e ma siostr Thali, ostrzee Hery. Nie mia te nic
przeciwko temu, e Piper wykorzystywaa go jako poduszk. Kiedy spaa, oddychaa w taki
milutki sposb wdychajc powietrze przez nos i wydychajc je przez usta z cichym
sapniciem. Odczu nawet co w rodzaju alu, kiedy si przebudzia.

W kocu zwinli obozowisko i ruszyli dalej w drog.


Tunel wi si, zakrca, i wydawao si, e nigdy si nie skoczy. Jason nie wiedzia,
czego si spodziewa na kocu - moe jakiego lochu, podziemnego laboratorium
zwariowanego naukowca, moe rezerwuaru, do ktrego spywaj wszystkie nieczystoci z
przenonych toalet, tworzc na powierzchni diabelsk twarz, na tyle wielk, by moga
pokn cay wiat.
Zamiast tego natrafili na byszczce stalowe drzwi do windy; na kadych widniaa
wypisana kursyw dua litera M. Obok nich wisiaa tablica informacyjna.
- M" to galeria Macy's? - prbowaa zgadn Piper. - W rdmieciu Chicago na
pewno taka jest.
- A moe znowu Monocle Motors? - podsun Leo. - Hej, popatrzcie na t tablic.
Niele pokrcona.
Parking, schroniska, gwne wejcie Poziom kanaw:
1.Meble i Cafe M
2.Stroje damskie i sprzt magiczny
3.Stroje mskie i bro
4.Kosmetyki, mikstury, trucizny i rozmaitoci
- Schroniska? Dla kogo? zapytaa Piper. I co to za galeria handlowa, do ktrej si
wchodzi przez kana ciekowy?
- Albo w ktrej si sprzedaje trucizny - doda Leo. - Suchajcie, a co to s
rozmaitoci"? To co w rodzaju bielizny?
Jason wzi gboki oddech.
- eby wiedzie, trzeba si dowiedzie.
Drzwi windy otworzyy si na poziomie czwartym. Owion ich zapach perfum. Jason
wyszed pierwszy, z mieczem w rku.
- Hej, misiaczki, musicie to zobaczy.
Piper stana obok niego i wstrzymaa oddech.
- To nie jest Macy's.
Galeria wygldaa jak wntrze kalejdoskopu. Cay sufit by jednym wielkim witraem,
wyobraajcym znaki zodiaku wok olbrzymiego soca. Sczce si przez witra wiato
dnia wypeniao wntrze tysicami rnych kolorw. Poszczeglne pitra tworzyy
piercienie balkonw wok centralnego atrium, tak e spogldajc w d, widziao si
wszystkie poziomy. Zote balustrady poyskiway, a trudno byo na nie patrzy.
Prcz tego szklanego sklepienia i windy, z ktrej wysiedli, nie wida byo adnych

okien i drzwi; poziomy poczone byy tylko oszklonymi schodami ruchomymi. Posadzki biy
w oczy orientalnymi wzorami i kolorami, a stoiska z towarami byy rwnie dziwaczne.
Trudno byo to wszystko ogarn wzrokiem; Jason spostrzeg tylko, e normalne
wyposaenie sklepowe, takie jak stojaki na koszule czy na buty, mieszao si z manekinami w
pancerzach, stoami z przegrdkami na gwodzie i futrami, ktre zdaway si porusza.
Leo podszed do balustrady i spojrza w d.
- Popatrzcie.
Porodku atrium bia wysoka na sze metrw fontanna, ktrej barwa zmieniaa si co
chwila z czerwonej na t, a potem na niebiesk. Na dnie prostoktnej sadzawki
poyskiway zote monety, a przy kadym krtszym boku staa zota klatka, przypominajca
monstrualn klatk dla kanarkw.
Wewntrz jednej z nich kbi si miniaturowy huragan i migotay byskawice. Kto
uwizi w niej duchy burzy, ktre usioway wydosta si na zewntrz, trzsc ca klatk. W
drugiej, nieruchomy jak posg, sta niski, krpy satyr z maczug z gazi w rku.
- Trener Hedge! - zawoaa Piper. - Musimy tam zej!
- Mog pastwu w czym pomc? - rozleg si gos.
Wszyscy troje odskoczyli do tyu.
Przed nimi znikd pojawia si jaka kobieta. Miaa na sobie eleganck czarn sukni i
diamentow biuteri i wygldaa jak emerytowana modelka - moga mie z pidziesit lat,
chocia Jasonowi trudno byo to oceni. Dugie, czarne wosy spyway jej na jedno rami, a
pikna twarz przywodzia na myl owe surrealistyczne, sztuczne twarze supermodelek - bya
chuda, wyniosa i zimna, troch nieludzka. Zakoczone dugimi, pomalowanymi na czerwono
paznokciami donie przypominay szpony.
Umiechna si.
- Bardzo mi mio powita nowych klientw. W czym mog pastwu pomc?
Leo zerkn na Jasona, jakby chcia powiedzie: Jest twoja".
- Mm... galeria naley do pani? - wybka Jason.
Kobieta kiwna gow.
- Bya opuszczona. Wiem, e w dzisiejszych czasach jest tyle sklepw i galerii, ale
postanowiam zrobi z niej co idealnego. Uwielbiam zbieranie piknych przedmiotw,
pomaganie ludziom i oferowanie im towarw wysokiej jakoci za rozsdn cen. Wydawao
mi si wic, e to miejsce bdzie dobrym... jak by to powiedzie. .. pierwszym nabytkiem w
tym kraju.
Mwia z lekkim akcentem, ale Jason nie mg zgadn, skd pochodzi. Nie wyczuwao

si w niej adnej wrogoci. Zacz si odpra. Gos miaa dwiczny, gboki, egzotyczny.
Chciao si go sucha.
- Wic przyjechaa pani do Ameryki niedawno, tak? - zapyta.
-Tak... Jestem ksiniczk Kolchidy. Przyjaciele zwracaj si do mnie: wasza wysoko.
Czego pastwo szukaj?
Jason sysza o bogatych cudzoziemcach wykupujcych amerykaskie galerie handlowe.
Oczywicie raczej nie sprzedawali trucizn, ywych futer i duchw burzy, ale wydao mu si,
e przemawiajca tak sodkim gosem ksiniczka Kolchidy nie moe by kim zym.
Piper szturchna go w bok.
- Jasonie...
- Mmm... no tak. No wic, wasza wysoko... - Wskaza na pozacan klatk na dole. To jest nasz przyjaciel, Gleeson Hedge. Satyr. Moglibymy... yyy... dosta go z powrotem?
- Oczywicie! - zgodzia si natychmiast ksiniczka. - Z chci poka pastwu mj
inwentarz. Ale najpierw... mogabym si dowiedzie, z kim mam do czynienia?
Jason zawaha si. Ujawnienie ich prawdziwych imion nie wydawao si najlepszym
pomysem. Jakie wspomnienie dao mu o sobie zna w tyle gowy - co, przed czym
ostrzegaa go Hera, ale nie mg sobie przypomnie, o co jej waciwie chodzio.
Z drugiej strony jej wysoko najwyraniej bya gotowa do wsppracy. Jeli udaoby
si im dosta bez walki to, czego chcieli, tym lepiej. A poza tym naprawd nie wygldaa na
wroga.
-Jasonie, ja bym nie... - zacza Piper.
- To jest Piper - powiedzia. - To Leo. Ja jestem Jason.
Kobieta utkwia w nim spojrzenie i przez moment jej twarz dosownie zajaniaa tak
zoci, e zobaczy czaszk pod jej skr. Poczu zamt w gowie, wiedzia tylko, e co jest
nie tak. Ale ten moment min i jej wysoko znowu wygldaa jak normalna kobieta z miym
umiechem na twarzy i ujmujcym gosem.
-Jason. Bardzo ciekawe imi - powiedziaa, a jej oczy byy zimne jak chicagowski wiatr.
- Sdz, e bdziemy mogli panu przedstawi wyjtkow ofert. Chodcie, dzieci. Idziemy na
zakupy.

Rozdzia XXVII
PIPER
Piper chciaa pobiec z powrotem do windy.
Inne wyjcie: natychmiast zaatakowa ksiniczk, bo bya przekonana, e i tak czeka
ich walka. To, w jaki sposb tej wiedmie zajaniaa twarz, gdy usyszaa imi Jasona,
zupenie Piper wystarczyo. A teraz jej wysoko umiechaa si, jakby nic si nie stao, a
Jason i Leo sprawiali wraenie, e niczego zego si po niej nie spodziewaj.
Ksiniczka wskazaa im lad z kosmetykami.
- Moe zaczniemy od mikstur?
- Super - odrzek Jason.
- Chopcy - wtrcia si Piper - przyszlimy tu po duchy burzy i trenera Hedgea. Jeli
ta... ksiniczka... naprawd chce nam pomc...
- Och, nie tylko, moja kochana - powiedziaa jej wysoko. -Chc wam co sprzeda. Jej diamenty zaiskrzyy, oczy rozbysy jak oczy wa, zimne i ciemne. Nie martw si.
Bdziemy schodzi w d, a do parteru, zgoda?
Leo ochoczo pokiwa gow.
- No jasne! To brzmi rozsdnie. Prawda, Piper?
Wytrzeszczya na niego oczy, starajc si powiedzie mu spojrzeniem; Nie, to nie jest
rozsdne".
- Ale oczywicie! To jest rozsdne. - Jej wysoko pooya rce na ramionach Leona i
Jasona i skierowaa ich w stron kosmetykw. - Chodcie, chopcy.
Piper nie miaa wyboru. Posza za nimi.
Nie znosia galerii handlowych - gwnie dlatego, e w kilku z nich przyapano j na
kradziey. No, moe nie dosownie zapano i nie dosownie na kradziey. Zauroczaa
sprzedawcw, eby dawali jej komputery, nowe botki, zote piercionki, a raz nawet kosiark
do trawnika, chocia wcale nie bya jej potrzebna. Nigdy nie zatrzymywaa tych mieci.
Robia to tylko po to, eby zwrci na siebie uwag ojca. Zwykle oczarowywaa jakiego
lokalnego pracownika UPS, eby zwrci te rzeczy do sklepu. Niestety, sprzedawcy, ktrych
nabraa, zawsze odzyskiwali rozum i wzywali policj, ktra w kocu j dopadaa.
W kadym razie nie bya zachwycona pomysem zwiedzania galerii handlowej - zwaszcza
takiej, ktra bya wasnoci pokrconej ksiniczki wieccej w ciemnoci.
- A tutaj - powiedziaa ksiniczka - mamy najlepszy na wiecie asortyment

magicznych mikstur.
Lada bya zastawiona zlewkami penymi bulgoccych pynw i dymicymi fiolkami na
trjnogach. Na pkach stay krysztaowe flakony, niektre w ksztacie abdzi albo misiw,
wypenione rnokolorowymi pynami, od jaskrawobiaych po ctkowane. A te zapachy...
fuj! Niektre byy cakiem przyjemne, przypominay wo wieo upieczonych ciastek albo
r, ale wikszo przywodzia na myl palce si opony, rozwcieczone skunksy i trampki
po dugiej lekcji wychowania fizycznego.
Ksiniczka wskazaa na fiolk z krwistym pynem - zwyk probwk z korkiem.
- To potrafi uleczy z kadej choroby.
- Nawet z raka? - zapyta Leo. Z trdu? Z wrastajcych paznokci?
- Z kadej choroby, miy chopcze. A to - wskazaa na pojemnik w ksztacie abdzia
peen niebieskiego pynu - zabija w bardzo bolesny sposb.
- Niesamowite - powiedzia Jason rozmarzonym, sennym gosem.
-Jasonie - powiedziaa Piper mamy co do zrobienia. Pamitasz?
Staraa si wypowiedzie to z naciskiem, eby si otrzsn z tego zgubnego czaru, ale
nawet w jej uszach zabrzmiao to sabo i niepewnie. Ta ksiniczka j przeraaa, odbieraa
jej pewno siebie; czua si tak jak w domku Afrodyty, gdy przemawiaa do niej Drew.
- Co do zrobienia - mrukn Jason. - Jasne. Ale najpierw zakupy, dobra?
Ksiniczka umiechna si do niego promiennie.
- S tutaj twnie mikstury przeciw ogniowi...
-Ju to mam - powiedzia Leo.
- Tak? - Ksiniczka przyjrzaa mu si uwaniej. - Nie wygldasz na takiego, ktry
uywa mojego markowego filtru sonecznego... ale mniejsza z tym. Mamy te mikstury
wywoujce lepot, szalestwo, senno albo...
- Chwileczk. - Piper wpatrywaa si w fiolk z czerwonym pynem. - Czy ta mikstura
przywraca utracon pami?
Ksiniczka zmruya oczy.
- Moliwe. Tak. Cakiem moliwe. Dlaczego pytasz, kochana? Zapomniaa o czym
wanym?
Piper staraa si okaza obojtno, ale gdyby ta mikstura moga przywrci pami
Jasonowi...
Czy ja naprawd tego chc?"
Gdyby Jason odkry, kim jest, mgby nawet przesta by jej przyjacielem. Hera nie bez
powodu odebraa mu pami.

Powiedziaa mu, e tylko dlatego przeyje w Obozie Herosw. A jeli Jason odkryje, e
jest ich wrogiem? Jeli odzyska pami i stwierdzi, e nienawidzi Piper? Moe przecie
gdzie mie dziewczyn, tam skd przyby.
Nie dbam o to" pomylaa i j sam troch to zaskoczyo.
Jason zawsze sprawia wraenie, e cierpi, kiedy stara si co sobie przypomnie. Nie
moga wtedy na niego patrze. By jej tak drogi i chciaa mu pomc, nawet jeli miao to
oznacza, e go utraci. I moe choby tylko dlatego warto byo zwiedzi galeri handlow jej
wysokoci.
- Ile to kosztuje? - zapytaa.
Ksiniczka popatrzya gdzie w dal.
- Hmm... Cena to zawsze sprawa troch delikatna. Uwielbiam pomaga ludziom.
Naprawd. I zawsze dotrzymuj sowa, chocia czasami ludzie prbuj mnie oszuka. Spojrzaa na Jasona. - Kiedy na przykad spotkaam przystojnego modzieca, ktry chcia
wykra pewien skarb z krlestwa mojego ojca. Zawarlimy umow i obiecaam, e mu
pomog.
- Wykra co wasnemu ojcu? - Jason wci wyglda, jakby by w transie, ale to
wyranie go zaintrygowao.
- Och, nie przejmuj si. Zadaam wysokiej ceny. Ten modzieniec musia mnie zabra
ze sob. By taki adny, dziarski, silny... Spojrzaa na Piper. Jestem pewna, moja
kochana, e wiesz, jak to jest, kiedy si spotka takiego pocigajcego herosa i chce mu si
pomc...
Piper staraa si ukry emocje, ktre ni targay, ale czua, e si rumieni. Miaa
przeraajce poczucie, e ksiniczka czyta w jej mylach.
Ta opowie bya jej te niepokojco znajoma. Strzpy dawnych mitw zaczy si w jej
gowie skada w jak cao, ale przecie ta kobieta nie moga by t, o ktrej Piper
pomylaa.
- W kadym razie - cigna jej wysoko mj bohater musia dokona wielu
niewiarygodnych czynw i nie chwalc si, nie dokonaby ich bez mojej pomocy. Zdradziam
wasn rodzin, aby mj bohater zdoby to, czego chcia. A jednak oszuka mnie, gdy doszo
do spaty dugu.
- Oszuka? - Jason marszczy czoo, jakby usiowa sobie przypomnie co wanego.
- To jest jakie pokrcone - powiedzia Leo.
Jej wysoko poklepaa go czule po policzku.
-Jestem pewna, e nie musisz si tym przejmowa, Leo. Wygldasz na uczciwego

czowieka. Zawsze pacisz uzgodnion cen, prawda?


Kiwn gow.
- A co my kupujemy? Wezm dwa.
- No wic ta fiolka, wasza wysoko - wtrcia si do rozmowy Piper. - Ile kosztuje?
Ksiniczka przyjrzaa si jej strojowi, twarzy i caej sylwetce, jakby miaa opatrzy
metk lekko zuyt pbogini.
- Daaby za ni wszystko, moja kochana? Czuj, e tak.
Te sowa opyny j jak dobra fala surfowa. Sia sugestii prawie zwalia j z ng.
Chciaa zapaci kad cen. Chciaa powiedzie tak".
A potem poczua mdoci. Zdaa sobie spraw, e ulega czarowi sw. Ju kiedy co
takiego czua, kiedy Drew przemawiaa przy ognisku, ale to tutaj byo tysic razy silniejsze.
Nic dziwnego, e Jason i Leo temu ulegli. Czy to wanie odczuwali ludzie, gdy ona sama ich
oczarowywaa? Ogarno j poczucie winy.
Zebraa w sobie ca wol.
- Nie, nie daabym za ten napj wszystkiego. Jak uczciw cen... moe. A potem
musimy ju i. Prawda, chopcy?
Przez chwil jej sowa zdaway si do nich dociera. Zrobili zmieszane miny.
- I? - zapyta Jason.
- To znaczy... po zakupach? - zapyta Leo.
Piper chciaa krzykn, ale ksiniczka przechylia gow, przygldajc si jej z
pewnym szacunkiem.
- Imponujce - powiedziaa. - Niewielu moe si oprze moim namowom. Jeste crk
Afrodyty, moja kochana? Ach, tak... powinnam to dostrzec. Niewane. Moe pochodzimy
duej po mojej galerii, zanim zdecydujesz, co chcesz kupi?
-Ale ta fiolka...
- No dobrze, chopcy. - Jej gos by o wiele mocniejszy od gosu Piper, peen takiej
pewnoci siebie, e dziewczyna nie moga si z ni mierzy. - Chcecie zobaczy co wicej?
-Jasne - odrzek Jason.
- No pewnie - zgodzi si Leo.
- Wspaniale. Bdzie wam potrzebna wszelka pomoc, jeli zmierzacie do Bay Area.
Rka Piper powdrowaa do rkojeci sztyletu. Pomylaa o swoim nie - o tym szczycie
gry, z ktrego Enkelados pokaza jej tak dobrze znane miejsce, gdzie miaa za dwa dni
zdradzi swoich przyjaci.
- Bay Area? - powtrzya. - Dlaczego tam?

Ksiniczka umiechna si.


- No bo tam umr, prawda?
I poprowadzia ich w stron ruchomych schodw, a Jason i Leo nadal byli wyranie
podnieceni wizj czekajcych ich zakupw.

Rozdzia XXVIII
PIPER
Piper natara na ksiniczk, kiedy Jason i Leo poszli oglda ywe futra.
- Chcesz, eby si zakupili na mier?
-Mmm. -. Ksiniczka zdmuchna kurz z gabloty z mieczami. -Jestem jasnowidzem,
moja droga. Znam twj sekret. Ale nie chcemy rozgosu, prawda? Chopcy tak dobrze si
bawi.
Leo mia si, przymierzajc czapk z zaczarowanego futra szopa pracza. Prgowany
ogon szopa drga, a nki poruszay si gwatownie, gdy Leo szed. Jason poera wzrokiem
mskie ubiory sportowe. Chopcy zainteresowani zakupem odziey? Widoczny znak, e
dziaa na nich jakie ze zaklcie.
Piper spojrzaa spode ba na ksiniczk.
- Kim jeste?
- Ju ci powiedziaam, moja kochana. Jestem ksiniczk Kolchidy.
- Gdzie to jest?
Ksiniczka troch spowaniaa.
- Raczej gdzie byo. Mj ojciec panowa nad dalekim wybrzeem Morza Czarnego, tak
daleko na wschd, jak mg dopyn grecki okrt w owych czasach. Ale Kolchidy ju nie
ma. Zagina przed eonami.
- Eonami? - Ksiniczka wygldaa najwyej na pidziesitk, ale Piper zaczo gnbi
jakie ze przeczucie; co, o czym w Que-beku wspomnia krl Boreasz. - Ile masz lat?
Ksiniczka zamiaa si.
- Dama nie powinna zadawa takich pyta ani na nie odpowiada. Wystarczy, jak
powiem, e... ee... czynnoci urzdu imigracyjnego na granicy waszego kraju trway do
dugo. Moja patronka w kocu jako to zaatwia. Jej to wszystko zawdziczam.
Zatoczya rk koo, wskazujc na stoiska.
Piper miaa metaliczny smak w ustach.
- Twoja patronka...
- O, tak. Ona pomaga tylko takim, ktrzy maj niezwyke zdolnoci, tak jak ja. I,
naprawd, niewiele przy tym wymagaa: wejcie ma by pod ziemi, tak eby moga... ee...
monitorowa moich klientw, no i od czasu do czasu musz jej odda jak przysug. Za
nowe ycie? Wierz mi, to bya najlepsza transakcja, jakiej dokonaam od stuleci.

Uciekajmy" - pomylaa Piper. - Musimy si std wydosta".


Ale zanim zdya ubra to w sowa, Jason zawoa:
- Hej, popatrz na to!
Ze stojaka z napisem ODZIE UYWANA zdj fioletow koszulk, tak sam, jak
mia na sobie podczas szkolnej wycieczki, tyle e ta wygldaa, jakby j poszarpa tygrys.
Zmarszczy czoo.
- Dlaczego wyglda mi jako znajomo?
- Jest podobna do twojej powiedziaa Piper. - Ale teraz naprawd musimy ju i.
Nie bya jednak pewna, czy w ogle j usysza, bo czar ksiniczki wci na niego dziaa.
- To nonsens powiedziaa ksiniczka. Chopcy jeszcze wszystkiego nie
zobaczyli, prawda? Ale... tak, mj drogi. Te koszulki s bardzo popularne. Zostawili je w
rozliczeniu poprzedni klienci. Pasuje do ciebie.
Leo wyowi pomaraczow koszulk Obozu Herosw z dziur na piersiach, jakby jej
poprzedniego waciciela kto przebi oszczepem. Tu obok wisia wgnieciony napiernik z
brzu, podziurawiony przez korozj - a moe przez jaki kwas? i kawaki rzymskiej togi
poplamione czym, co wygldao na zaschnit krew.
- Wasza wysoko - powiedziaa Piper, starajc si opanowa nerwy. - Dlaczego wasza
wysoko nie powie tym chopcom, jak zdradzia swoj rodzin? Jestem pewna, e chtnie by
tego posuchali.
Jej sowa nie zrobiy adnego wraenia na ksiniczce, ale chopcy odwrcili si do
nich, nagle zaciekawieni.
- Nowa opowie? - zapyta Leo.
- Lubi nowe opowieci! - zgodzi si Jason.
Ksiniczka obrzucia Piper gniewnym spojrzeniem.
- Och, Piper, z mioci robi si rne dziwne rzeczy. Sama powinna o tym wiedzie.
Zakochaam si w tym modym herosie, to prawda, bo twoja matka, Afrodyta, rzucia na mnie
czar. Gdyby to nie bya ona... ale przecie nie mona ywi urazy do bogini, prawda?
Ton jej gosu mwi wyranie: Ale mog j ywi do ciebie".
- Ale ten heros zabra ci ze sob, kiedy ucieka z Kolchidy -przypomniaa sobie Piper. Czy tak nie byo, wasza wysoko? Oeni si z tob, tak jak obieca.
Wyraz oczu ksiniczki sprawi, e Piper poczua ch przeproszenia jej, ale si nie
poddaa.
- Z pocztku - mwia jej wysoko - wygldao na to, e dotrzymuje sowa. Ale i
pniej, kiedy ju pomogam mu wykra skarb mojego ojca, nadal potrzebowa mojej

pomocy. Kiedy ucieklimy, ruszya za nami w pocig flota mojego brata. Jego okrty wojenne
docigny nasz statek. Byby go zatopi, ale przekonaam go, eby si zgodzi na rozmowy
pokojowe na naszym pokadzie. Zaufa mi.
-I zabia wasnego brata. - Piper przypomniaa sobie t ponur opowie, a take imi
ksiniczki, okryte hab imi zaczynajce si na liter M.
- Co? - zapyta poruszony tym Jason. Przez chwil wyglda prawie tak, jakby znowu
by sob. - Zabia wasnego...
- Nie - warkna ksiniczka. - Te opowieci kami. To mj nowy maonek i jego
ludzie zabili mojego brata, chocia nie udaoby im si to bez mojego podstpu. Wrzucili jego
ciao do morza, co skonio reszt cigajcej nas floty do zatrzymania si, bo czonkowie
zaogi chcieli wyowi ciao i sprawi godny pogrzeb. To dao nam czas, aby stamtd uciec.
Wszystko to zrobiam dla mojego ma. A on zapomnia o naszej umowie. W kocu mnie
zdradzi.
Jason wci mia niepewn min.
- Co zrobi?
Ksiniczka przyoya pocit tog do jego piersi, jakby robia przymiark do
morderstwa.
- Nie znasz tej historii, mj chopcze? Wanie ty powiniene dobrzej zna. Nosisz
jego imi.
-Jazon - powiedziaa Piper. - Ale jeli tak, to... to powinna by martwa!
Ksiniczka umiechna si.
-Jak ju mwiam: nowe ycie w nowym kraju. Na pewno popeniam bdy.
Odwrciam si od wasnego ludu. Nazwano mnie zdrajczyni, zodziejk, oszustk,
morderczyni. A ja wszystko zrobiam z mioci. - Zwrcia si do chopcw i rzucia im
aosne spojrzenie, trzepoczc rzsami. Piper czua, jak ogarnia ich jej czar, tym razem
jeszcze silniejszy ni przedtem. - Nie zrobilibycie tego samego dla kogo, kogo bycie
kochali?
- Och, no pewnie powiedzia Jason.
-Jasne - powiedzia Leo.
- Chopaki! - Piper zazgrzytaa zbami z bezsilnej wciekoci. - Nie widzicie, kim ona
jest? Nie...
- No to co, pjdziemy dalej, tak? - zapytaa pogodnie ksiniczka. - Myl, e chcecie
porozmawia o cenie za duchy burzy. .. i za waszego satyra.
Leo wytrzeszczy oczy na drugim poziomie, tym ze sprztem magicznym.

- No nie - powiedzia. - Czy to jest kunia?


Zanim Piper zdya go powstrzyma, wyskoczy z ruchomych schodw i pobieg do
wielkiego owalnego pieca, ktry wyglda jak grill na sterydach.
Kiedy go dogonili, ksiniczka powiedziaa:
- Masz dbry gust. To jest H-200, zaprojektowana przez samego Hefajstosa. Mona w
niej wytapia niebiaski spi albo cesarskie zoto.
Jason drgn, jakby dwa ostatnie sowa byy mu znajome.
- Cesarskie zoto?
Kiwna gow.
- Tak, mj kochany. Takie jak to, ktre tak mdrze ukrywasz w kieszeni. Przed uyciem
cesarskie zoto musi by powicone w wityni Jupitera na Wzgrzu Kapitoliskim w
Rzymie. To bardzo mocny i rzadki metal, ale nieprzewidywalny, tak jak rzymscy cesarze.
Dbaj o to, by klinga nigdy si nie zamaa... - Umiechna si promiennie. - Oczywicie
Rzym by pniej, po moich czasach, ale mi o tym opowiadano. A tutaj, zobaczcie... ten zoty
tron to jeden z moich najlepszych luksusowych przedmiotw. Hefajstos zrobi go, eby
ukara swoj matk, Her. Sid na nim, a natychmiast znajdziesz si w puapce.
Leo najwidoczniej przyj to jako polecenie, bo zacz i ku tronowi jak w transie.
- Leo, nie! - ostrzega go Piper. Zamruga.
- Ile za kuni i tron?
- Och, tron mog ci odda za pi wielkich czynw. Kuni za siedem lat suby. A za
odrobin twojej mocy...
Poprowadzia go do dziau przyrzdw magicznych, podajc ceny rnych
przedmiotw.
Piper nie chciaa zostawia go sam na sam z ksiniczk, ale
musiaa sprbowa przemwi Jasonowi do rozsdku. Odcigna go na bok i trzasna w
twarz.
- Au... - jkn sennym gosem. - Za co?
- Otrznij si z tego! sykna.
- O co ci chodzi?
- Ona ci zauroczya. Nie czujesz tego? -Zmarszczy brwi.
- Wyglda w porzdku.
- Ona nie jest w porzdku! Nie powinna w ogle y! Bya on Jazona. .. Tego, po
ktrym nosisz imi... Trzy tysice lat temu. Nie pamitasz, co mwi Boreasz... o duszach,
ktre wyzwoliy si z Hadesu? Budz si nie tylko potwory. Ona wrcia z Podziemia!

Jason pokrci gow.


- Ona nie jest duchem.
- Nie, jest czym gorszym! Ona jest...
- Dzieci. - Wrcia ksiniczka, prowadzc za sob Leona. - Jeli sobie yczycie,
zobaczymy teraz to, po co tu przyszlicie. Tego wanie chcecie, prawda?
Piper zdusia w sobie okrzyk. Kusio j, eby wycign sztylet i zaatakowa t
wiedm, ale tu, w samym rodku galerii handlowej jej wysokoci, z przyjacimi
pozbawionymi woli, nie miaa szans. Nie bya nawet pewna, czy w walce stanliby po jej
stronie. Musiaa wymyli co lepszego.
Zjechali schodami ruchomymi na d, do podstawy fontanny. Piper dopiero teraz
spostrzega dwa wielkie zegary soneczne z brzu - kady rozmiarw trampoliny wbudowane w marmurow posadzk przy pnocnym i poudniowym brzegu sadzawki.
Pozacane klatki stay po wschodniej i zachodniej stronie; w tej dalszej uwizione byy duchy
burzy. Byo ich tam tyle, wirujcych i kbicych si jak skondensowane tornado, e Piper nie
moga ich policzy - w kadym razie z kilka tuzinw.
-Hej! - zawoa Leo. - Trener Hedge wyglda w porzdku!
Podbiegli do bliszej klatki. Stary satyr musia zosta spetryfikowany w chwili, gdy
powietrzny lej wessa go nad Wielkim Kanionem. Zamar w ruchu, z pak wzniesion nad
gow, jakby akurat podczas lekcji gimnastyki szykowa si do obrony rzutu za pidziesit
punktw. Krcone wosy sterczay mu pod dziwnymi ktami. Gdyby Piper skupia si na
pewnych szczegach - jaskrawopomaraczowej koszulce polo, rozwichrzonej koziej brdce,
gwizdku zawieszonym na szyi - mogaby sobie go wyobrazi jako dawnego, irytujcego
trenera Hedgea. Trudno byo jednak pomin te krtkie rki na jego gowie i fakt, e mia
owosione kozie nogi i kopytka zamiast znoszonych spodni od dresu i adidasw.
- Tak - powiedziaa ksiniczka. - Zawsze dbam o moje towary. Jestem gotowa na
handel wymienny. Duchy burzy i satyr w zestawie. Jeli dojdziemy do zgody, dorzuc fiolk
z uzdrawiajc mikstur i bdziecie mogli spokojnie std odej. - Rzucia znaczce
spojrzenie na Piper. - To chyba lepsze od wszczynania przykrych ktni, prawda, kochanie?
Nie ufaj jej" - ostrzeg j gos w gowie. Jeli miaa racj co do tosamoci tej kobiety,
nikt spokojnie std nie odejdzie. Uczciwy handel nie by moliwy. To wszystko byo
oszustwem. Ale jej przyjaciele patrzyli na ni, gorliwie kiwajc gowami i podpowiadajc jej
bezgonie: Powiedz tak!". Potrzebowaa wicej czasu.
- Moemy negocjowa - powiedziaa.
- Absolutnie! - zawoa Leo. - Podaj swoj cen!

- Leo! - warkna Piper.


Ksiniczka zacmokaa.
- Mam poda swoj cen? To moe nie jest najlepsza strategia handlowa, drogi
chopcze, ale przynajmniej wiesz, e wszystko ma swoj warto. Zwaszcza wolno.
Chcecie, ebym uwolnia tego satyra, ktry zaatakowa moje duchy burzy...
- Ktre zaatakoway nas - wtrcia Piper.
Jej wysoko wzruszya ramionami.
-Jak powiedziaam, moja patronka od czasu do czasu prosi mnie o jak przysug.
Jedn z nich byo wysanie duchw burzy, aby was porway. Osobicie nic do was nie mam. I
obyo si bez przemocy, bo w kocu sami tu przyszlicie, z wasnej, nieprzymuszonej woli!
W kadym razie chcecie, ebym uwolnia tego satyra i daa wam te duchy burzy, ktre,
nawiasem mwic, s moimi bardzo cennymi sugami, bo zamierzacie je przekaza temu
tyranowi Eolowi. Uczciwie stawiam spraw, prawda? Cena bdzie wysoka.
Piper widziaa, e jej przyjaciele gotowi s odda wszystko, obieca wszystko. Zanim
zdyli si odezwa, zagraa swoj ostatni kart.
- Ty jeste Medea. To ty pomoga Jazonowi wykra Zote Runo. Jeste jedn z
najbardziej niegodziwych postaci w mitologii greckiej. Jasonie, Leo... nie ufajcie jej.
Woya w te sowa tyle woli, ile zdoaa w sobie zebra. Wypowiedziaa je z
najgbszym przekonaniem i wydawao si, e odnosz zamierzony skutek. Jason odstpi od
czarodziejki na kilka krokw.
Leo podrapa si po gowie i rozejrza wokoo, jakby budzi si ze snu.
- No wic, co robimy?
- Chopcy! - Ksiniczka rozoya rce w powitalnym gecie. Jej diamenty zalniy, jej
dugie palce z pomalowanymi paznokciami zakrzywiy si jak unurzane we krwi szpony. Tak, to prawda, jestem Mede. Tylko e zostaam cakiem le zrozumiana. Och, Piper, moja
kochana, nie wiesz, co znaczyo by kobiet w dawnych czasach. Nie miaymy wadzy, nie
miaymy na nic wpywu. Czsto nie mogymy nawet same wybra sobie ma. Ale ja byam
inna. Sama wybraam sobie los, stajc si czarodziejk. Czy to takie ze? Zawaram z
Jazonem umow: jego mio za moj pomoc w ucieczce. Uczciwa umowa. Sta si synnym
bohaterem! Beze mnie zginby na wybrzeu Kolchidy i nikt by o tym nie wiedzia.
Jason - ten prawdziwy, ten, ktrego Piper znaa - spojrza na ni ponuro.
-Wic... ty naprawd umara trzy tysice lat temu? Wrcia z Podziemia?
- mier juz nade mn nie wada, mody herosie - odpowiedziaa Medea. - Dziki mojej
patronce jestem znowu z krwi i koci.

-Od... odtworzya si? - wyjka Leo, mrugajc oczami. -Jak potwr?


Medea rozczapierzya palce i z jej paznokci buchna z sykiem para, jakby woda wylaa
si na rozpalone do czerwonoci elazo.
- Wy w ogle nie wiecie, co si dzieje, prawda, moi kochani? To co o wiele gorszego
od przebudzenia si potworw z Tartaru. Moja patronka wie, e giganci i potwory nie s jej
najwierniejszymi sugami. Ja jestem miertelniczk. Ucz si na swoich bdach. I teraz, gdy
ju wrciam midzy yjcych, nikt mnie wicej nie oszuka. Zaraz si dowiecie, jaka jest
moja cena za to, czego dacie.
- Chopcy - powiedziaa Piper. - Jazon porzuci Mede, bo bya szalona i dna krwi.
- Kamstwo! - sykna Medea.
- Kiedy wracali z Kolchidy, jego okrt przybi do brzegw innego krlestwa i tam Jazon
zgodzi si porzuci Mede i polubi crk krla.
- Po tym jak urodziam mu dwoje dzieci! I nie dotrzyma przyrzeczenia! Pytam si was,
czy postpi chwalebnie?
Jason i Leo posusznie pokrcili gowami, ale Piper nie daa si omami.
- Moe i nie postpi chwalebnie, ale zemst Medei te trudno tak nazwa.
Zamordowaa wasne dzieci, eby odzyska Jazona. Otrua jego now on i ucieka z tego
krlestwa.
Medea warkna ze zoci.
- To kalumnia wymylona, by zszarga moj reputacj! Lud Koryntu, ten samowolny
motoch, zabi moje dzieci i wygna mnie precz. Jazon nic nie zrobi, aby mnie ochroni.
Obrabowa mnie ze wszystkiego. I... tak, zakradam si z powrotem do paacu i otruam jego
pikn now oblubienic. To bya uczciwa gra... Odpowiednia cena.
-Jeste szalona - powiedziaa Piper.
-Jestem ofiar! - jkna Medea. - Umaram, a moje marzenia umary wraz ze mn. Tym
razem tak nie bdzie. Ju wiem, e nie naley ufa herosom. Kiedy przyjd po skarb, zapac
wysok cen. Zwaszcza kiedy ten, ktry przyjdzie, bdzie mia na imi Jason!
Fontanna zabarwia si na czerwono. Piper signa po sztylet, ale rka tak jej si
trzsa, e prawie nie moga go uchwyci.
-Jasonie, Leo... wynosimy si std. Teraz.
- Przed zawarciem umowy? - zapytaa Medea. - A co z wasz misj, chopcy? Nie
dam zbyt wiele. Wiecie, e to magiczna fontanna? Jeli wrzuci si do niej martwego
czowieka, to nawet gdyby by porbany na kawaki, wyskoczy z niej cay i zdrowy, a do tego
silniejszy i potniejszy ni przedtem.

- Naprawd? - zapyta Leo.


- Leo, ona kamie - powiedziaa Piper. Ju raz zastosowaa t sztuczk... chyba
wobec jakiego krla. Namwia jego crki, by go porbay na kawaki, przysigaa, e
wyjdzie z wody mody i zdrowy, ale to go tylko umiercio!
- Banialuki - powiedziaa Medea, kadc nacisk na kadej sylabie. - Leo, Jason, moja
cena nie jest wygrowana. To takie proste. Walczcie ze sob. Jeli ktry zostanie ranny, a
nawet poniesie mier, nic strasznego si nie stanie. Wystarczy wrzuci go do tej sadzawki i
wyjdzie z niej cay i zdrowy, a nawet jeszcze silniejszy. Bo przecie chcecie ze sob walczy,
prawda? Czujecie do siebie uraz!
- Chopcy, nie! - krzykna Piper.
Ale oni ju ypali na siebie gronie, jakby dopiero teraz odkryli, co naprawd do siebie czuj.
Piper jeszcze nigdy nie czua si tak bezbronna. Teraz zrozumiaa, na czym polegaj
prawdziwe czary. Zawsze mylaa, e czary to tylko rdki i ogniste pociski, ale to byo o
wiele gorsze. Medea nie posugiwaa si tylko truciznami i eliksirami. Jej najpotniejsz
broni by jej gos.
Leo nadsa si.
-Jason zawsze jest najlepszy. Zawsze ciga na siebie uwag i uwaa, e jestem na
kade jego zawoanie.
- Denerwujesz mnie, Leo - warkn Jason. - Nigdy niczego nie traktujesz powanie. Nie
potrafisz nawet naprawi smoka.
- Przestacie! - bagaa Piper, ale ju obaj dobyli broni; Jason mia w rku swj zoty
miecz, a Leo motek, ktry wycign z kieszeni pasa na narzdzia.
- Pozwl im walczy, Piper - nalegaa Medea. - Robi ci przysug. Niech to si stanie,
bdziesz miaa o wiele atwiejszy wybr. Enkelados bdzie zadowolony. Jeszcze dzisiaj
moesz odzyska swojego ojca!
Czary Medei nie dziaay na ni, ale jej sowa byy takie przekonujce. .. Jeszcze
dzisiaj moe odzyska ojca?" Mimo najlepszych intencji tego wanie chciaa. Chciaa
odzyska ojca. To bolao.
- Suysz Enkeladosowi - powiedziaa.
Medea parskna miechem.
-Ja mam suy gigantowi? Nie. Ale wszyscy suymy tej samej sprawie... patronce,
ktrej nie moesz si przeciwstawi. Odejd, crko Afrodyty. Ty nie musisz umiera. Uratuj
siebie, a twj ojciec odzyska wolno.
Leo i Jason wci stali naprzeciw siebie, gotowi do walki, ale wygldali na

zdezorientowanych i niepewnych, jakby czekali na kolejny rozkaz. Piper miaa nadziej, e


jaka czstka w nich musi si temu opiera. To byo cakowicie sprzeczne z ich natur.
- Posuchaj mnie, dziewczyno. - Medea oderwaa jeden diament ze swojej bransolety i
cisna go w kaskad rnokolorowej wody tryskajc z fontanny. - O Iris, bogini tczy,
poka mi biuro Tristana McLeana.
Mgieka zamigotaa i Piper zobaczya gabinet swojego ojca. Przy biurku, z telefonem
przy uchu, siedziaa jego asystentka, Jane, w czarnym kostiumie, z wosami zaczesanymi w
kok.
- Witaj, Jane - powiedziaa Medea.
Jane spokojnie odoya suchawk.
- W czym mog pani pomc? Cze, Piper.
- Ty... - Piper bya tak wcieka, e ledwo moga mwi.
- Tak, moje dziecko - powiedziaa Medea. - Asystentka twojego ojca. Bardzo atwo j
zmanipulowa. Bystra, jak na miertelnika, ale bardzo saba.
- Dzikuj, prosz pani.
- Nie ma za co. Chc ci tylko pogratulowa, Jane. Nakonienie pana McLeana, eby tak
nagle wyjecha z miasta, wsiad do samolotu do Oakland bez zaalarmowania prasy i policji...
Dobra robota! Nikt nie wie, dokd si uda. A przekonanie go, e ycie jego crki jest
zagroone... Ach, to by znakomity pomys, by nakoni go do wsppracy.
- Tak - przyznaa Jane bezbarwnym tonem, jak lunatyczka. -Bardzo dobrze
wsppracowa, kiedy uwierzy, e Piper co grozi.
Piper spojrzaa na swj sztylet. Dra w jej doni. Jako bro nie okazaby si
skuteczniejszy ni w rku Heleny trojaskiej, ale klinga bya jak zwierciado, a to, co w niej
ujrzaa, byo odbiciem przeraonej dziewczynki bez adnych szans na zwycistwo.
- Mog mie dla ciebie nowe polecenia, Jane - powiedziaa Medea. - Jeli dziewczyna
zacznie wsppracowa, by moe nadejdzie czas, by pan McLean wrci do domu. Mogaby
wymyli co przekonujcego, eby usprawiedliwi jego nieobecno? Tak na wszelki
wypadek. I wyobraam sobie, e temu biedakowi przydaby si pobyt w szpitalu
psychiatrycznym.
- Tak, prosz pani. Zajm si tym.
Obraz znikn i Medea zwrcia si do Piper.
- Sama widzisz.
- Zwabia mojego ojca w puapk. Pomoga olbrzymowi...
- Daj spokj, moja kochana. Sama doprowadzisz si do szalestwa! Caymi latami

przygotowywaam si do tej wojny, jeszcze zanim odzyskaam ycie. Ju ci powiedziaam:


jestem jasnowidzem. Potrafi przewidzie przyszo rwnie dobrze jak ta wasza
przepowiednia. Lata temu, kiedy wci cierpiaam na Polach Kary, miaam wizj tych
siedmiorga z waszej tak zwanej Wielkiej Przepowiedni. Zobaczyam twojego przyjaciela
Leona, zrozumiaam, e pewnego dnia moe sta si wanym wrogiem. Wzburzyam
wiadomo mojej patronki, przekazaam jej t informacj, a jej udao si troch przebudzi...
na tyle, e moga go odwiedzi.
-Jego matka - powiedziaa Piper. - Leo, posuchaj tego! Ona pomoga zabi twoj
matk!
- Uhu-huu... - mrukn Leo. - To co... mam zaatakowa Jasona? Bdzie dobrze?
- Znakomicie i bezpiecznie - odrzeka Medea. - A ty, Jasonie, uderz mocno. Poka mi,
e jeste wart swojego imienia.
- Nie! - zawoaa Piper. Wiedziaa, e to jej ostatnia szansa. -Jasonie, Leo, ona was
oszukuje. Odcie bro.
Czarodziejka potoczya oczami.
- Dziewczyno, bagam. Dla mnie nie jeste adnym przeciwnikiem. wiczyam z moj
ciotk, niemierteln Kirke. Mog doprowadzi mczyzn do szalestwa albo ich uzdrowi
samym moim gosem. Ze mn ci aoni modzi herosi nie maj adnych szans. No, dalej,
chopcy, pozabijajcie si nawzajem!,
- Jasonie, Leo, posuchajcie mnie.
Piper woya w te sowa ca wol, wszystkie uczucia. Przez cae lata staraa si
panowa nad sob i nie okazywa saboci, ale teraz przelaa w swoje sowa wszystko - swj
strach, swoj rozpacz, swj gniew. Wiedziaa, e by moe podpisuje wyrok mierci na ojca,
ale ci dwaj byli jej zbyt drodzy, by pozwolia im na bratobjcz walk.
- Medea omamia was czarami. Jestecie swoimi najlepszymi przyjacimi. Nie
walczcie ze sob. Walczcie z ni.
Zawahali si, a Piper wyczua, e czar pryska.
Jason zamruga.
- Leo, czyja przed chwil chciaem ugodzi ci mieczem?
- Co o mojej matce?... - Leo zmarszczy czoo, a potem zwrci si do Medei. - Ty... ty
pracujesz dla Ziemistej Kobiety. To ty j wysaa do sklepu z narzdziami. - Unis rk. Pani, mam tutaj trzyfuntowy motek z twoim imieniem na obuchu.
- No i co? - zakpia Medea. - Po prostu odbior zapat w inny sposb.
Nacisna stop jedn z pytek mozaiki na posadzce i cay budynek zadygota. Jason

zamachn si na ni mieczem, ale Medea zamienia si w obok dymu i pojawia przy


ruchomych schodach.
- Za wolny jeste, herosie! - Zamiaa si. - Wyaduj swoj frustracj na moich
zwierztkach!
I zanim Jason zdy pobiec za ni, olbrzymie brzowe zegary soneczne po obu
stronach fontanny rozsuny si i z ciemnych czeluci pod nimi wyczogay si dwie warczce
zote bestie - dwa wielkie skrzydlate smoki. Kady by rozmiarw przyczepy kempingowej,
moe nie tak duy w porwnaniu z Festusem, ale jednak wielki.
-

Aha, wic to trzymaj w tych schroniskach" - powiedzia potulnie Leo.

Smoki rozwiny skrzyda i zasyczay. Piper czua gorco bijce od ich byszczcej
skry. Jeden spojrza na ni zymi, pomaraczowymi lepiami.
- Nie patrz mu w oczy! - zawoa Jason. - Sparaliuj ci!
- Zaiste! - Medea powoli wjedaa w gr ruchomymi schodami, oparta o porcz
przygldaa si widowisku. - Ci moi dwaj ulubiecy dugo mi towarzyszyli, to soneczne
smoki, dar od mojego dziadka Heliosa. Cigny mj rydwan, kiedy opuszczaam Korynt, a
teraz zniszcz was. Ta-da!
Smoki rzuciy si ku nim. Leo i Jason natarli na nie, aby je powstrzyma. Piper ze
zdumieniem patrzya, jak obaj miao ruszyli do ataku, rami w rami, jak dobrze wyszkolona
druyna.
Medea bya ju prawie na drugim pitrze - na tym poziomie, na ktrym miaa bogaty
wybr magicznych narzdzi mordu.
-

Och, nie, na to ci nie pozwol! - krzykna Piper i pobiega za ni.

Kiedy Medea j zobaczya, wawo ruszya w gr po ruchomych schodach. Jak na


kobiet trzytysicletni poruszaa si do szybko. Piper biega tak szybko, jak potrafia,
przeskakujc po trzy stopnie naraz, a jednak nie moga jej dogoni. Medea nie zatrzymaa si
na drugim pitrze. Przeskoczya na drugie ruchome schody i dalej biega nimi w gr.
Mikstury" - pomylaa Piper. - Tak, oczywicie, po to ta wiedma idzie. Syna z
czarodziejskich napojw".
Z dou dochodziy odgosy walki. Leo zagwizda, a Jason krzycza, aby przywoa
smoka. Piper baa si tam spojrze, biegnc po ruchomych schodach ze sztyletem w rku. Ju
widziaa, jak si potyka i odcina sobie nos. To by dopiero by bohaterski wyczyn.
Zerwaa jak tarcz z manekina w zbroi na trzecim pitrze i wspinaa si dalej po
schodach. Wyobrazia sobie trenera Hedge'a, woajcego w jej gowie tak jak na sali
gimnastycznej w Szkole Dziczy: Ruszaj si, McLean! Ty to nazywasz wspinaczk po

schodach?!".
Dotara na czwarte pitro, dyszc ciko, ale byo ju za pno. Medea staa przy ladzie
z eliksirami.
Chwycia flakon w ksztacie abdzia - z niebieskim pynem powodujcym bolesn
mier - a Piper zrobia t jedyn rzecz, ktra przysza jej do gowy. Cisna w ni tarcz.
Medea odwrcia si od lady z triumfalnym umiechem i w tym momencie trafio j w
pier dwudziestokilogramowe metalowe frisbee. Runa do tyu, przewracajc lad,
roztrzaskujc flakony i zwalajc pki. Kiedy wstaa, jej ubranie pokrywao mnstwo plam
rnej barwy. Wiele z nich tlio si i dymio.
- Gupia dziewczyno! Masz w ogle pojcie, co moe spowodowa taka mieszanina
eliksirw?
- Twoj mier? - zapytaa Piper z nadziej w gosie.
Dywan wok stp Medei zacz parowa. Zakaszlaa, a jej
twarz wykrzywia si z blu... A moe udawaa?
Z dou dobieg gos Leona:
-Jasonie, pom!
Piper zaryzykowaa szybkie spojrzenie w d i prawie zakaa z rozpaczy. Jeden smok
przydusi Leona apami do posadzki, obnaajc ky. W kocu atrium Jason walczy z drugim
smokiem, zbyt daleko, by pomc przyjacielowi.
- Zgotowaa zagad nam wszystkim! - krzykna Medea. Dym kbi si po posadzce,
peznc za poszerzajc si plam tlcej si wykadziny, z ktrej strzelay iskry, podpalajc
wiszce na stojakach ubrania. - Za par sekund ta mieszanka pore wszystko i zniszczy
budynek. Nie ma czasu...
Trzaaask! Witraowy sufit rozprysn si w deszcz rnokolorowych szkieek i Festus,
brzowy smok, wyldowa w atrium galerii handlowej.
Rzuci si w wir walki i po chwili trzyma ju w szponach obu przednich ap po jednym
sonecznym smoku. Dopiero teraz Piper docenia, jak wielki i silny jest ich spiowy
przyjaciel.
- To mj kole! - rykn Leo.
Festus podlecia w gr i wrzuci soneczne smoki do czarnych dziur, z ktrych
wychyny. Leo podbieg do fontanny i nacisn marmurow pytk, zasuwajc zegary
soneczne. Zadygotay, gdy smoki napary na nie od spodu, usiujc ponownie wydosta si z
podziemi, ale na razie byy tam uwizione.
Medea zakla w jakim staroytnym jzyku. Poar ogarn ju cae czwarte pitro.

Trujcy gaz wypeni powietrze. Piper czua, e mimo roztrzaskanego dachu robi si coraz
gorcej. Cofna si a do balustrady, trzymajc sztylet wycelowany w Mede.
- Nikt ju mnie nie porzuci! - Czarodziejka uklka i chwycia flakonik z czerwonym
eliksirem uzdrawiajcym, ktry jakim cudem nie zosta rozbity. - Chcesz, eby twj chopak
odzyska pami? Zabierzcie mnie ze sob!
Piper zerkna przez rami. Leo i Jason siedzieli na grzbiecie smoka. Festus zamacha
skrzydami, porwa w szpony dwie klatki z satyrem i duchami burzy i zacz si unosi w
gr.
Budynek zadygota. Pomienie i dym pezy po cianach, topic balustrady i zamieniajc
powietrze w kwas.
- Nie przeyjecie tej wyprawy beze mnie! - warkna Medea. -Twj mody heros nigdy
nie odzyska pamici, a twj ojciec umrze. Zabierzcie mnie ze sob!
Przez chwil Piper poczua pokus, by jej uwierzy. Potem dostrzega pospny umiech
Medei. Czarodziejka wci wierzya w si swojej perswazji, wci wierzya, e moe
namwi ich do zawarcia umowy, e zawsze uda si jej uciec i w kocu zwyciy.
- Nie dzisiaj, wiedmo.
Piper przeskoczya przez balustrad. Leo i Jason zapali j w powietrzu i wcignli na
grzbiet smoka.
Usyszaa, jak Medea krzyczy z wciekoci, gdy wylecieli przez roztrzaskane
sklepienie i poszybowali nad rdmieciem Chicago. A potem budynek galerii handlowej
eksplodowa za nimi w nawanicy ognia i dymu.

Rozdzia XXIX
LEO
Leo wci oglda si za siebie. Ba si, e ujrzy te dwa wredne smoki cignce
latajcy rydwan z rozwrzeszczan wiedm w czarnym kostiumie sprzedawczyni, ciskajc w
nich flakonami z magicznymi miksturami. Nikt ich jednak nie ciga.
Skierowa smoka na poudniowy zachd. W kocu wielki kb dymu z palcej si
galerii handlowej znik w oddali, ale Leo uspokoi si dopiero wtedy, gdy przedmiecia
Chicago ustpiy zanieonym polom, a soce zaczo zachodzi.
- Dobra robota, Festusie. - Poklepa smoka po metalowym boku. - Bye niesamowity.
Smok zadra. W jego szyi co trzasno i zaklikao.
Leo zmarszczy czoo. Nie podobay mu si te odgosy. Gdyby dysk kontrolny znowu
zacz nawala... Nie, to chyba co mniej gronego. Co, co uda mu si naprawi.
-Jak wyldujemy, zrobi ci may przegld - obieca. - Zasuye na porcj oleju
silnikowego z tabasco.
Festus obrci zbami, ale nawet to zabrzmiao jako sabo. Lecia spokojnie,
pochylajc wielkie skrzyda to w jedn, to w drug stron, aby zapa wiatr, ale dwiga
ciki adunek. Dwie klatki w szponach i troje ludzi na grzbiecie... Im wicej Leo o tym
myla, tym bardziej go to niepokoio. Nawet metalowe smoki maj swoje ograniczenia.
- Leo. - Piper klepna go w armi. - Dobrze si czujesz?
- Taak... cakiem niele jak na odmdonego zombie. - Mia nadziej, e nie wida po
nim, jak bardzo jest zaniepokojony. -Dziki za uratowanie nam ycia, krlowo piknoci.
Gdyby nie przemwia mi do rozumu...
- Przesta si tym przejmowa.
Ale Leo mia si czym przejmowa. Nie mg sobie darowa, e Medei udao si
nakoni go do walki z jego najlepszym przyjacielem. Czu si okropnie, a nie brao si to
znikd.- przecie sta przed nim, gotw go zabi, bo poeraa go zawi, bo Jason zawsze by
w centrum uwagi, bo Leo tak naprawd w ogle nie by mu potrzebny. Leo rzeczywicie mia
niekiedy takie odczucia, nawet jeli nie by z tego dumny.
Jeszcze bardziej drczyo go to, co usysza o swojej matce. Medea zobaczya w
Podziemiu przeszo i przyszo. Jak jej patronka, ta kobieta w czarnych ziemistych szatach,
przysza siedem lat temu do sklepu z narzdziami, aby go przerazi, zama mu ycie. Jak
umara jego matka - a umara dlatego, e on, Leo, miaby kiedy co zrobi. A wic jednak,

nawet jeli nie mona za to wini jego ogniotwrczych zdolnoci, mier matki bya jego
win.
Kiedy pozostawili Mede w poncej galerii handlowej, poczu si troch za dobrze.
Mia nadziej, e ta wiedma nie wyjdzie z tego cao, e powrci na Pola Kary, gdzie jest jej
miejsce. Ale to te nie by powd do dumy...
A jeli dusze powracaj z Podziemia... czy to moliwe, by wrcia te jego matka?
Stara si odegna od siebie t myl. To by byo co w stylu Frankensteina. To by byo
sprzeczne z natur. Niemoliwe. Medea moga powrci do ycia, ale przecie j waciwie
trudno nazwa czowiekiem, z tymi jej buchajcymi par pazurami, wiecc gow i czym
tam jeszcze.
Nie, jego matka odesza na zawsze. Nie moe o niej myle inaczej, bo zwariuje. A
jednak ta myl powracaa uparcie, jak echo gosu Medei.
- Bdziemy musieli wkrtce gdzie wyldowa - ostrzeg swoich przyjaci. - Moe za
par godzin, kiedy bdziemy ju pewni, e Medea nas nie ciga. Ale duszego lotu Festus
chyba nie wytrzyma.
- Susznie - zgodzia si Piper. - No i trener Hedge te chyba chce ju wyj z tej klatki.
Pytanie brzmi: dokd lecimy?
- Chyba do Bay Area - powiedzia Leo. Mia niejasne wspomnienia z tego, co si
wydarzyo w galerii handlowej, ale wydawao mu si, e co takiego zapamita. - Czy Medea
nie wspomniaa co o Oakland?
Piper nie odpowiadaa tak dugo, e zacz si zastanawia, czy nie powiedzia czego
niestosownego.
- Ojciec Piper - odezwa si Jason. - Co si stao z twoim ojcem, tak? Zosta zwabiony
w jak puapk.
Piper westchna spazmatycznie.
- Posuchajcie, Medea powiedziaa, e obaj umrzecie w Bay Area. A nawet gdybymy
tam polecieli, Bay Area jest ogromne! Najpierw musimy znale Eola i pozby si duchw
burzy. Boreasz mwi, e tylko Eol moe nam powiedzie, dokd mamy si uda.
Leo chrzkn.
- No dobra, ale jak znajdziemy Eola?
Jason wychyli si do przodu.
- To znaczy, e tego nie widzisz?
Pokaza co przed nimi, ale Leo nie widzia nic prcz obokw i wiateek paru miast
migoccych w zapadajcym zmierzchu.

- Czego? - zapyta.
- No tego... cokolwiek to jest. W powietrzu.
Leo spojrza przez rami. Piper wygldaa na tak samo zdezorientowan jak on.
- Dobra - powiedzia Leo. - Czy mgby troch bliej wyjani, co masz na myli przez
cokolwiek to jest"?
- Co jak smuga mgy. Tylko e to wieci. Bardzo sabo, ale ja to widz. Lecimy za tym
czym od Chicago, wic mylaem, e te to widzicie.
Leo pokrci gow.
- Moe Festus to wyczuwa. Mylisz, e to robota Eola?
- No wiesz, to jest magiczny lad w wietrze. Eol jest bogiem wiatrw. Chyba ju wie, e
mamy dla niego tych winiw. Mwi nam, dokd mamy lecie.
- Albo to kolejna puapka - powiedziaa Piper.
Ton jej gosu zaniepokoi Leona. Nie bya po prostu zdenerwowana. W jej gosie
brzmiaa rozpacz, jakby sami przypiecztowali ju swj los i jakby to bya jej wina.
- Pipes, wszystko w porzdku? - zapyta.
- Nie nazywaj mnie tak.
- No dobra ju, dobra. Nie podoba ci si adne imi, jakie ci nadaj. Ale jeli twj tata
ma kopoty i moemy mu pomc...
- Nie moecie - przerwaa mu roztrzsionym gosem. - Suchaj, jestem zmczona. Jeli
pozwolisz, to...
Opara si o pier Jasona i zamkna oczy.
Przez chwil lecieli w milczeniu. Festus zachowywa si tak, jakby wiedzia, dokd
zmierza. Utrzymywa stay kurs, lekko skrcajc ku poudniowemu zachodowi - Leo mia
nadziej, e zmierzaj ku twierdzy Eola. Odwiedziny u jeszcze jednego boga wiatru, nowa
zwariowana przygoda... A niech to... Leo nie mg ju si doczeka.
Za duo myli kbio mu si w gowie, by mg spokojnie zasn, ale teraz, kiedy ju
nic im nie grozio, jego ciao zaczo rzdzi si samo. Poziom energii opad. Monotonne
bicie skrzyde smoka sprawio, e powieki zaczy ciy. Gowa powoli zapadaa w
drzemk.
- Pokimaj sobie troch - odezwa si Jason. - Przyda ci si. Daj mi lejce.
- Nie, dobrze si czuj...
- Leo, nie jeste maszyn. A poza tym tylko ja widz ten strzp mgy. Dopilnuj,
ebymy nie zboczyli z kursu.

Oczy Leona zaczy si same zamyka.


- No dobra. Moe troch...
Nie skoczy zdania. Opad do przodu na ciepy kark smoka.
We nie usysza gos na tle trzaskw, jakby kto mwi przez krtkofalwk:
- Haloo? Czy to dziaa?
Zacz co widzie. Wszystko byo zamglone i szare, poprzecinane falami zakce.
Jeszcze nigdy nie ni z zakceniami odbioru.
Wydawao mu si, e jest w jakim warsztacie. Ktem oka dostrzega piy stoowe,
tokarki, klatki na narzdzia. Pod cian wesoo pono palenisko kowalskie.
To nie bya kunia obozowa - za dua. I nie Bunkier 9 - na to bya za ciepa i za
wygodna; najwyraniej nieopuszczona.
Potem zda sobie spraw, e blokuje mu widok co wielkiego i zamazanego, i tak
bliskiego, e musia zrobi zeza, eby przyjrze si temu dokadniej. To bya wielka, brzydka
twarz.
- Matko wita! - zawoa.
Twarz cofna si nieco i teraz zobaczy j wyraniej. Patrzy na niego z gry brodaty
mczyzna w usmolonym niebieskim kombinezonie. Twarz mia obrzmia i pokryt
drobnymi zadrapaniami, jakby go poksa milion pszcz albo jakby go cignito po wirze.
Albo i to, i to.
- Hmm... Raczej ojcze wity, chopcze - powiedzia mczyzna. - Chyba powiniene
zna rnic.
Leo zamruga.
- Hefajstos?
Znalazszy si po raz pierwszy przed obliczem swojego ojca, Leo powinien przerazi si
i zaniemwi z wraenia, ale po tym, przez co przeszed w cigu ostatnich paru dni, z
cyklopami, wiedm i twarz w kauy rozpuszczonych ekskrementw, poczu tylko fal
zoci.
- Teraz mi si pokazujesz? Po pitnastu latach? adne mi rodzicielstwo, Futrzana Japo.
Po co wtykasz swj nochal w moje sny?
Bg unis brwi. Iskierka zapona mu w brodzie. A potem odrzuci gow do tyu i
rykn takim miechem, e zagrzechotay narzdzia na warsztatach.
- Mwisz zupenie jak twoja matka. Brak mi Esperanzy.
- Umara siedem lat temu - odrzek Leo rozdygotanym gosem. - Pewnie mao ci to
obchodzi.

- Ale obchodzi mnie, chopcze. Oboje mnie obchodzicie.


- Ho, ho, ho... I pewnie dlatego widz ci po raz pierwszy w yciu.
Z garda boga wydoby si guchy pomruk, ale on sam sprawia wraenie raczej
zakopotanego ni rozgniewanego. Wycign z kieszeni miniaturowy silnik i zacz si
machinalnie bawi tokami - zupenie tak, jak robi Leo, gdy go co zdenerwowao.
- Nie potrafi obchodzi si z dziemi - przyzna Hefajstos. -I z ludmi. No, z kad
form organicznego ycia. Mylaem, eby przemwi do ciebie na pogrzebie twojej matki.
Potem, kiedy bye w pitej klasie... kiedy na zajciach z prac rcznych wykonae ten
projekt, t katapult na par. Nieza bya...
- Widziae to?
Hefajstos wskaza na najbliszy warsztat, gdzie w byszczcym zwierciadle z brzu
wida byo zamglon posta Leona picego na grzbiecie smoka.
- To ja? To znaczy... ja teraz, kiedy to mi si ni... patrz na siebie, nic?
Hefajstos pogadzi brod.
-Troch mi zamcie w gowie. Ale... tak, to jeste ty. Zawsze mam na ciebie oko, Leo.
Ale rozmowa z tob... mm... to co innego.
-Jeste przeraony.
- Na grumoty i zbatki! - rykn bg. - Nigdy w yciu!
- Tak, jeste przeraony - powtrzy Leo.
Ale zo ju mu przesza. Caymi latami przemyliwa, co by powiedzia ojcu, gdyby
go spotka - jakby mu zmy gow za to, e by draniem, ktry ich porzuci. Teraz, patrzc w
to zwierciado z brzu, pomyla, e ojciec obserwowa z daleka jego rozwj, nawet te gupie
naukowe eksperymenty.
Hefajstos moe i by draniem, ale teraz Leo zaczyna rozumie, skd si to wszystko
brao. Wiedzia, co to znaczy unika ludzi, nie pasowa do nich. Wiedzia, jak to jest ukrywa
si w warsztacie przed wszelkimi formami ycia organicznego.
- Wic ledzisz wszystkie swoje dzieci? W obozie masz ich z tuzin. Jak ty w ogle...
Zreszt niewane. Nie chc wiedzie.
By moe Hefajstos si zarumieni, ale twarz mia tak poobijan i czerwon, e trudno
to byo stwierdzi.
- Bogowie rni si od miertelnikw, mj chopcze. Moemy istnie w wielu
miejscach naraz, gdziekolwiek ludzie nas wzywaj, gdziekolwiek jest silna nasza strefa
wpywu. Prawd mwic, rzadko si zdarza, by caa nasza esencja znajdowaa si w jednym
miejscu. .. Nasza prawdziwa forma. To jest grone, to moe umierci kadego miertelnika,

ktry na nas patrzy. Wic... tak... mnstwo dzieci. Dodaj do tego nasze rne aspekty, greckie
i rzymskie... - Przesta bawi si silniczkiem. - Ee... trzeba wiedzie, e bycie bogiem to
skomplikowana sprawa. I... tak, mam oko na wszystkie swoje dzieci, ale na ciebie
szczeglnie.
Leo by prawie pewny, e Hefajstos si wygada, e powiedzia co wanego, ale nie
bardzo wiedzia co.
- Dlaczego teraz si ze mn skontaktowae? - zapyta. - Mylaem, e bogowie
zamilkli.
- To prawda - burkn Hefajstos. - Na rozkaz Zeusa... bardzo dziwny, nawet jak na
niego. Zablokowa wszystkie wizje, sny i wiadomoci przekazywane przez Iris. Z Olimpu i na
Olimp. Hermes siedzi i nudzi si okropnie, bo nie moe odebra poczty. Na szczcie wci
mam swj stary piracki nadajnik.
Poklepa lece na warsztacie urzdzenie, wygldajce na skrzyowanie anteny
satelitarnej, szeciocylindrowego silnika i ekspresu do kawy. Za kadym razem, gdy trci
maszyn, sen Leona migota i zmienia kolor.
- Uywaem go podczas zimnej wojny - powiedzia z czuoci. - Wolne Radio
Hefajstos. To byy czasy. Wykorzystuj go gwnie do patnych transmisji albo do produkcji
wiruso-mzgowych filmikw...
- Wiruso-mzgowych filmikw?
- Ale teraz znowu jest bardzo przydatny. Gdyby Zeus wiedzia, e kontaktuj si z tob,
zdrowo bym oberwa.
- Dlaczego Zeus jest takim draniem?
- Hmm. W tym to on celuje, chopcze.
Nazywa go chopcem, jakby Leo by jak irytujc czci maszyny - na przykad
dodatkow uszczelk, z ktr nie wiedzia, co zrobi, ale ktr trzyma w obawie, e moe mu
si kiedy przyda.
Nie byo to jako szczeglnie podnoszce na duchu, ale Leo nie by wcale pewny, czy
wolaby, eby Hefajstos nazywa go synem". I sam nie zamierza nazywa tego
odpychajcego brzydala swoim tat".
Hefajstosa znudzio bawienie si silniczkiem i odrzuci go przez rami. Zanim
maszynka spada na podog, rozwina migieko i sama wleciaa do kosza na odpady.
- To chyba przez t drug wojn tytanw - rzek Hefajstos. -To ona doprowadzia Zeusa
do takiego stanu. My, bogowie, bylimy. .. no, zakopotani. Chyba inaczej nie mona tego
okreli.

- Ale zwyciylicie.
Bg odchrzkn.
- Zwyciylimy, poniewa pbogowie z... znowu si zawaha, jakby si obawia, e
powie co, czego nie powinien powiedzie - ...z Obozu Herosw przejli dowodzenie.
Zwyciylimy, bo walczyy za nas nasze dzieci, a robiy to mdrzej od nas. Gdybymy
zaufali planowi Zeusa, wszyscy zawdrowalibymy do Tartaru, walczc z tym gigantem
burzy, Tyfonem, i w kocu zwyciyby Kronos. Sabi miertelnicy wygrali za nas t wojn,
ale potem ten mody parweniusz, Percy Jackson...
- Ten, ktry zagin.
- Hmm. Tak. On. Mia czelno odrzuci nasz ofert niemiertelnoci i powiedzie
nam, ebymy lepiej dbali o nasze dzieci. Ee... bez obrazy.
- Och, jakbym mia si obrazi? Prosz, ignoruj mnie dalej.
-Jeste bardzo wyrozumiay... - Hefajstos zaspi si, a potem westchn. - To by
sarkazm, tak? Maszyny zwykle nie okazuj sarkazmu. No wic, jak mwiem, bogowie
poczuli si zawstydzeni, upokorzeni przez miertelnikw. Ale po paru miesicach zrobio si
jeszcze gorzej. W kocu jestemy bogami. Potrzebujemy adoracji, potrzebujemy, by si do
nas zwracano z lkiem i podziwem.
- Nawet kiedy si mylicie?
- Zwaszcza wtedy! A kiedy ten Jackson odrzuci nasz dar, jakby bycie miertelnikiem
byo czym lepszym od bycia bogiem... no, to ju stano Zeusowi koci w gardle. Uzna, e
ju najwyszy czas, by powrci do tradycyjnych wartoci. Bogom naley si szacunek.
Nasze dzieci maj by obserwowane, ale nie wolno ich odwiedza. Olimp ma by zamknity.
W kadym razie taka bya cz jego argumentacji. No i, oczywicie, zaczy do nas dociera
suchy o zych rzeczach dziejcych si pod ziemi.
- O gigantach. O odradzajcych si natychmiast potworach. O martwych budzcych si
do ycia. O tym wszystkim, tak?
- Tak, chopcze.
Hefajstos przekrci gak na swoim pirackim nadajniku. Sen Leona wyostrzy si do
peni kolorw, ale twarz boga bya tak pokryta czerwonymi rankami oraz tymi i czarnymi
siniakami, e Leo wolaby powrci do obrazu czarno-biaego.
- Zeus myli, e mona powstrzyma t wielk fal, z powrotem ukoysa ziemi do
snu, siedzc spokojnie na Olimpie. Nikt z nas w to tak naprawd nie wierzy. I nie waham si
powiedzie, e nie jestemy gotowi do kolejnej wojny. Ledwo przeylimy wojn tytanw.
Jeli bdziemy trzyma si dawnych wzorw, to, co nadejdzie, bdzie jeszcze gorsze.

- Giganci - powiedzia Leo. - Hera powiedziaa, e pbogowie i bogowie musz


poczy siy, by ich pokona. To prawda?
- Mmm. Trudno mi zgodzi si z moj matk w czymkolwiek, ale w tym przypadku...
tak. Ci giganci dysz dz mordu, chopcze. To inna rasa.
- Rasa? Mwisz o nich jak o koniach wycigowych.
- Ha! Raczej jak o psach wojny. Bo widzisz, na pocztku cae stworzenie pochodzio od
tych samych rodzicw, od Gai i Uranosa, Ziemi i Nieba. Zrodzili rne pokolenia dzieci,
tytanw, starszych cyklopw i tak dalej. Potem Kronos, przywdca tytanw... pewnie
syszae o tym, jak powiartowa sierpem swojego ojca Uranosa i obj wadz nad wiatem.
A pniej pojawilimy si my, bogowie, dzieci tytanw, i pokonalimy ich. Ale na tym nie
koniec. Ziemia wydaa nowy miot dzieci, a tym razem ojcem ich by Tartarus, duch wiecznej
otchani, najmroczniejszego, najgorszego zaktka Podziemia. Te dzieci to giganci, zrodzeni w
jednym celu: aby zemci si na nas za klsk tytanw. Powstali, aby zniszczy Olimp, i s
ju przeraajco blisko.
Broda Hefajstosa zacza si arzy. Machinalnie zdusi pomienie rk.
- A co robi moja zwariowana matka, Hera? Wtrca si gupio w to wszystko, prowadzc
bardzo niebezpieczn gr. W jednym tylko ma racj: wy, pbogowie, musicie si zjednoczy.
To jedyny sposb, by otworzy Zeusowi oczy, przekona Olimpijczykw, e musz przyj
wasz pomoc. I to jedyny sposb, by pokona to, co nadchodzi. A ty, Leo, masz w tym do
odegrania wan rol.
Bg wpatrzy si gdzie w dal. Leo zastanawia si, czy naprawd moe rozdzieli si
na kilka rnych czci - bo gdzie waciwie teraz jest? Moe grecki aspekt jego osobowoci
naprawia w tej chwili jaki samochd albo idzie na randk, podczas gdy rzymski aspekt
obserwuje mecz futbolowy i zamawia pizz? Leo prbowa sobie wyobrazi, co si czuje,
majc wiele osobowoci. I mia nadziej, e to nie jest dziedziczne.
- Dlaczego ja? - zapyta, ale gdy tylko to powiedzia, napyno mu do gowy wicej
pyta. - Dlaczego dopiero teraz mnie uznae? Dlaczego nie wtedy, kiedy miaem trzynacie
lat? Albo kiedy miaem siedem lat, zanim umara moja matka? Dlaczego nie odnalaze mnie
wczeniej? Dlaczego nie ostrzege mnie przed tym?
Z jego doni buchny pomienie.
Hefajstos patrzy na niego ponuro.
- To jest najtrudniejsze, chopcze. Pozwoli dzieciom, by kroczyy wasn drog.
Wtrcanie si do ich ycia nic nie daje. Fata ju o to zadbaj. A jeli chodzi o uznanie, bye
szczeglnym przypadkiem, chopcze. Czas uznania musia by akurat taki, a nie inny. Nie

mog ci wicej powiedzie, ale...


Sen Leona zacz si rozmywa. Przez moment zamieni si w powtrk Koa Fortuny.
Potem Hefajstos znowu pojawi si na wizji.
- Niech to piorun trzanie! - zakl. - Nie mog duej z tob rozmawia. Zeus wyczuwa
jaki nielegalny sen. W kocu jest panem powietrza, a wic i fal eteru. Ale pamitaj,
chopcze: masz do odegrania wan rol. Twj przyjaciel Jason ma racj, ogie jest darem, a
nie przeklestwem. Nie udzielam swojego bogosawiestwa byle komu. Bez ciebie nigdy nie
pokonaj gigantw, nie mwic ju o tej, ktrej su. Ona jest gorsza od jakiegokolwiek
boga czy tytana.
-Kto?
Hefajstos zmarszczy brwi, jego posta nieco zmtniaa.
- Powiedziaem ci. Tak, jestem cakowicie pewny, e ci powiedziaem. Tylko ci
ostrzegam: w tej wyprawie stracisz pewnych przyjaci i pewne cenne narzdzia. Ale to nie
twoja wina, Leo. Nic nie trwa wiecznie, nawet najlepsze maszyny. I wszystko mona
ponownie wykorzysta.
- Co masz na myli? Wcale mi si to nie podoba.
-I nie powinno. - Posta Hefajstosa prawie ju zanika, staa si tylko ciemniejsz smug
na tle zakce obrazu. - Wypatruj...
Sen Leona przestawi si na Koo Fortuny w momencie, gdy strzaka pokazaa
Bankruta", a publiczno zawoaa: Aaaaach!"
A potem gwatownie przebudzi go krzyk Jasona i Piper.

Rozdzia XXX
LEO
I spiral w ciemno, wci na grzbiecie smoka, ale jego pancerz by zimny, a rubinowe
oczy przygasy.
- Nie! - rykn Leo. - Nie moesz znowu spa!
Z trudem utrzymywa si na grzbiecie Festusa. Wiatr ksa mu oczy, ale udao mu si
otworzy panel na karku smoka. Szarpa za przeczniki. Pociga za przewody. Skrzyda
smoka raz zaopotay, ale Leo poczu swd arzcego si metalu. System sterowania by
przeciony. Festus nie mia wystarczajcej mocy, aby dalej lecie, a Leo nie mg dosta si
do gwnego panelu kontrolnego w gowie smoka nie w powietrzu. Zobaczy pod sob
wiata jakiego miasta - rozbyski w ciemnoci, gdy spadali korkocigiem ku ziemi. Od
roztrzaskania si o ziemi dzieliy ich tylko sekundy.
-Jason! - krzykn. - Bierz Piper i odlatuj!
-Co?!
- Trzeba zmniejszy obcienie! Moe mi si uda zrestartowa Festusa, ale adunek jest
za ciki!
- A co z tob?! - zawoaa Piper. - Jeli nie uda ci si go zrestartowa...
- Nic mi si nie stanie! Lecie przy mnie a do ziemi. Ju!
Jason obj Piper w pasie. Oboje rozpili pasy i wystrzelili w powietrze.
- Teraz, Festusie - powiedzia Leo - masz tylko siebie i mnie... i dwie cikie klatki.
Dasz rad, chopie!
Przemawia do smoka, pracujc, podczas gdy wci spadali z przeraajc szybkoci.
wiata miasta zbliay si coraz bardziej. Wezwa ogie w doni, eby widzie, co robi,
ale wiatr wci go gasi.
Pocign za przewd, ktry - mia nadziej - czy orodek nerwowy smoka z gow,
spodziewajc si lekkiego szarpnicia.
Festus jkn, w jego karku zazgrzyta metal, oczy rozjarzyy si sabym blaskiem.
Rozwin skrzyda. Przestali gwatownie spada, zaczli szybowa w d.
- Dobra! - ucieszy si Leo. - Cakiem niele, stary! Jeszcze troch!
Wci opadali troch za szybko, a ziemia bya za blisko. Leo musia znale miejsce do
ldowania - i to szybko.
Zobaczy jak wielk rzek. Nie. Nie dla ziejcego ogniem smoka. Nigdy by go

stamtd nie wycign, gdyby poszli na dno, zwaszcza w tak niskiej temperaturze. Ale nad
brzegiem rzeki dostrzeg jak bia will, a przed ni wielki zanieony trawnik otoczony
wysokim ceglanym murem. Wszystko byo dobrze owietlone. Prywatny teren jakiego
bogacza? Idealne miejsce do ldowania. Robi, co mg, by skierowa tam smoka, a ten
zdawa si powraca do ycia. Uda si, uda!
A potem wszystko poszo nie tak. Kiedy byli ju blisko trawnika, skieroway si na nich
reflektory umieszczone na murze, olepiajc Leona. Usysza wybuchy, jakby wystrzelono
pociski smugowe, zgrzyt metalu rozrywanego na kawaki i... Buuum.
Zapad si w ciemno.
Kiedy odzyska przytomno, zobaczy pochylonych nad sob Jasona i Piper. Lea na
niegu, uwalany botem i smarem. Wyplu grud zamarznitej trawy.
- Gdzie...
- Le spokojnie. - Piper miaa zy w oczach. - Rbne ciko, kiedy... kiedy Festus...
- Gdzie on jest?
Leo usiad, ale poczu si tak, jakby gowa odlatywaa mu z karku. Wyldowali wewntrz
ceglanego ogrodzenia. Co si stao... Ostrzelano ich?
- Naprawd, Leo - odezwa si Jason. - Moesz by ranny. Nie powiniene...
Leo dwign si na nogi. Zobaczy, co si stao. Festus musia wypuci wielkie klatki,
kiedy przelatywa nad murem, bo potoczyy si w rne strony i teraz leay na bokach,
zupenie nienaruszone.
Festus nie mia takiego szczcia.
Smok rozpad si. Jego nogi byy porozrzucane po trawniku. Ogon wisia na murze
ogrodzenia. Korpus wyry w trawniku rw o szerokoci szeciu i dugoci pitnastu metrw,
zanim roztrzaska si na poczerniae, jeszcze dymice kawaki. Tylko szyja i gowa
zachoway si w caoci, spoczywajc na grzdce zmarznitych krzeww r jak na poduszce.
- Nie... - zaka Leo.
Podbieg do gowy smoka i pogadzi j po pysku. Oczy smoka zamigotay sabo. Z
ucha wycieka mu olej.
- Nie moesz tak skoczy. Jeste najlepsz rzecz, jak kiedykolwiek udao mi si
naprawi.
Przekadnie w gowie smoka zaterkotay, jakby zamrucza. Jason i Piper stanli tu
obok, ale Leo nie spuszcza oczu ze smoka.
Przypomnia sobie, co mu powiedzia Hefajstos: To nie twoja wina. Nic nie trwa
wiecznie, nawet najlepsze maszyny".

Ojciec prbowa go ostrzec.


- To niesprawiedliwe - mrukn Leo.
Smok zaklika. Dugi trzask. Dwa krtkie. Trzask. Trzask. Jakby. .. Jakie dawne
wspomnienie zawitao w gowie Leona. Festus prbuje mu co powiedzie. Uywa alfabetu
Morsea... tak jak matka Leona nauczya go przed laty. Wsucha si uwanie, przekadajc
trzaski na litery: proste, powtarzajce si raz po raz zdanie.
- Tak - powiedzia Leo. - Zrozumiaem. Zrobi to. Obiecuj.
Oczy smoka zgasy. Festus umar.
Leo zapaka. I wcale si tego nie wstydzi. Przyjaciele stali obok niego, poklepujc go
po ramionach i pocieszajc, ale w uszach mu tak brzczao, e ich sowa do niego nie
docieray.
W kocu Jason powiedzia:
- Przykro mi, stary. Co obiecae Festusowi?
Leo pocign nosem. Otworzy panel w gowie smoka, eby si upewni, ale dysk
kontrolny by potrzaskany i przepalony.
- Co, o czym powiedzia mi ojciec. Wszystko mona ponownie wykorzysta.
- Twj ojciec z tob rozmawia? Kiedy?
Leo nie odpowiedzia. Pracowa nad zaczepami szyi smoka, a udao mu si oddzieli
gow. Waya z pidziesit kilo, ale wzi j w ramiona. Spojrza w gwiedziste niebo i
rzek:
- Zabierz go z powrotem do bunkra, tato. Niech tam czeka, a bd mg ponownie go
wykorzysta. Nigdy o nic ci nie prosiem.
Gwatowny podmuch wiatru wyrwa gow smoka z ramion Leona, jakby nic nie
waya. Uleciaa w niebo i znika.
Piper spojrzaa na niego ze zdumieniem.
- Odpowiedzia ci?
- Miaem sen. Pniej wam opowiem.
Wiedzia, e jest winny przyjacioom blisze wyjanienia, ale ledwo mwi. Sam si
czu jak zepsuta maszyna - jakby kto wyj z niego jedn ma cz i jakby odtd nie mia
ju nigdy by kompletny. Mg si porusza, mg mwi, mg i i robi to, co do niego
naley, ale wiedzia, e zawsze bdzie mia t usterk, e ju nigdy nie bdzie poprawnie
skalibrowany.
Nie mg jednak pozwoli sobie na cakowite zaamanie, bo wwczas Festus umarby
daremnie. Musia wytrwa do koca tej wyprawy - dla swoich przyjaci, dla swojej matki,

dla swojego smoka.


Rozejrza si. Pord zanieonych boni janiaa biaa willa. Wysokie mury z
reflektorami i kamerami otaczay posiado, ale teraz widzia - a raczej wyczuwa jak dobrze
te mury byy strzeone.
- Gdzie jestemy? - zapyta. - W jakim miecie?
- Omaha w stanie Nebraska - odpowiedziaa Piper. - Zobaczyam billboard, jak
zlatywalimy. Nie wiem jednak, co to za willa. Wyldowalimy tu za tob, ale jak ty
ldowae, to mogabym przysic, e to wygldao... no nie wiem... jak...
- ...lasery - skoczy za ni Leo.
Podnis odamek brzu z korpusu smoka i cisn go w stron szczytu mutru. Z
ceglanego muru natychmiast wyskoczya wieyczka i strumie biaego aru zamieni odamek
w popi.
Jason zagwizda.
- Jaki system obronny. Jak nam si udao przey?
- Dziki Festusowi - odrzek ze smutkiem Leo. - To on przyj na siebie salw. Lasery
pociy go na kawaki i nie zdyy skupi si na was. Skierowaem go w mierteln puapk.
- Nie moge o tym wiedzie - powiedziaa Piper. - A on znowu uratowa nam ycie.
- Ale co teraz? - zapyta Jason. - Gwna brama jest zamknita, a obawiam si, e
gdybym chcia z wami std wylecie, natychmiast by nas zestrzelono.
Leo spojrza na podjazd przed wielk bia will.
-Skoro nie moemy si std wydosta, bdziemy musieli wej do rodka.

Rozdzia XXXI
JASON
Gdyby nie Leo, Jason zginby pi razy na drodze do drzwi frontowych.
Najpierw bya to aktywowana ruchem zapadnia na podjedzie, potem lasery na
stopniach, potem miotacze paraliujcego gazu na balustradzie ganku, reagujce na nacisk
zatrute kolce na wycieraczce, i oczywicie - eksplodujcy dzwonek do drzwi.
Leo wszystko to dezaktywowa. Zupenie jakby wyczuwa puapki nosem i za kadym
razem wyciga waciwe narzdzie ze swojego pasa, aby je unieruchomi.
- Stary, jeste niesamowity - powiedzia Jason.
Leo zmarszczy czoo, badajc zamek w drzwiach.
- Taak, niesamowity. Nie potrafi dobrze naprawi smoka, ale jestem niesamowity.
- Hej, to nie byo...
- Drzwi s otwarte - oznajmi Leo.
Piper spojrzaa z niedowierzaniem na drzwi.
- Naprawd? Najpierw te wszystkie puapki, a drzwi s otwarte?
Leo obrci gak. Drzwi otworzyy si atwo. Bez wahania wszed do rodka.
Zanim Jason ruszy przed siebie, Piper chwycia go za rami.
-

Potrzebuje troch czasu, eby doj do siebie po mierci Festusa. Nie bierz

sobie tego do serca.


- No jasne - powiedzia Jason.
Wci jednak czu si okropnie. Tam, w galerii Medei, powiedzia par bardzo ostrych
sw do Leona - sw, ktrych przyjaciel nie powinien wypowiedzie, nie mwic ju o tym,
e bliski by przebicia go mieczem. Gdyby nie Piper, obaj byliby ju martwi. A ona sama te
ciko to przeya.
- Piper, wiem, e w Chicago nie byem sob, ale... no wiesz, to o twoim ojcu... jeli ma
kopoty, chc mu pomc, bez wzgldu na to, czy to jest puapka, czy nie.
Jej oczy zawsze mieniy si rnymi barwami, ale teraz wyday mu si jakie przygase,
jakby zobaczya co, z czym nie potrafia sobie poradzi.
-Jasonie, nie wiesz, o czym mwisz. Bagam... nie sprawiaj, ebym poczua si jeszcze
gorzej. Daj spokj. Musimy trzyma si razem.
I wesza do rodka.
- Razem - mrukn do siebie Jason. - Taak, wspaniale to nam wychodzi.

Pierwsze wraenie Jasona, gdy wszed do rodka: mrok.


Po echu, jakim rozbrzmieway ich kroki, mg pozna, e hol jest wielki, wikszy nawet
od siedziby Boreasza, ale docierao tu jedynie wiato z zewntrz: saba powiata sczca si
przez szpary midzy grubymi aksamitnymi zasonami. Okna miay ze trzy metry wysokoci.
Pod cianami stay jakie metalowe posgi. Kiedy chopak przywyk do tych ciemnoci,
porodku sali zobaczy kanapy ustawione w pkole, wok niskiego stou, i wielki fotel przy
jego dalszym kocu. Z sufitu zwisa wielki yrandol. Wzdu tylnej ciany cign si szereg
zamknitych drzwi.
- Gdzie jest wcznik wiata? - Jego gos potoczy si po sali niepokojcym echem.
- adnego nie widz - odrzek Leo.
- Ogie? - podsuna Piper.
Leo wycign rk, ale z jego palcw nie wystrzeliy pomienie.
- Nie dziaa.
- Skoczy ci si? - zapytaa Piper.
- No wiesz... gdybym wiedzia, e...
- Dobra, dobra. Co robimy? Zbadamy, co jest dalej?
Leo pokrci gow.
- Po tych wszystkich puapkach na zewntrz? Zy pomys.
Jasonowi dreszcz przeszed po plecach. To okropne by pbogiem" - pomyla.
Rozgldajc si wokoo, nie zobaczy wygodnego pokoju, w ktrym mogliby si zatrzyma.
Wyobrazi sobie zoliwe duchy burzy czajce si w zasonach, smoki pod dywanami,
yrandol zrobiony z zabjczych lodowych sopli, gotowych poprzebija ich na wylot.
- Leo ma racj - powiedzia. - Ju wicej si nie rozdzielimy, jak w Detroit.
- Och, dziki za przypomnienie mi o cyklopach - powiedziaa Piper roztrzsionym
gosem. - Tego mi wanie brakowao.
- Za par godzin wzejdzie soce. Za zimno, eby czeka na dworze. Wniemy tu klatki
i zrbmy sobie obozowisko. Zaczekajmy do witu, potem zdecydujemy, co robi dalej.
Nikt nie mia lepszego pomysu, wic wtoczyli do holu klatki z trenerem Hedge-em i
duchami burzy. Na szczcie Leo nie znalaz adnych strzykajcych trucizn poduszek ani
poraajcych prdem kanap.
Leo nie by w nastroju do zrobienia im tacos, zreszt i tak nie mieli ognia, wic musieli
si zadowoli zimnymi racjami.
Kiedy Jason jad, przyglda si metalowym posgom pod cianami. Wyglday na

greckich bogw lub herosw. Moe to dobry znak, a moe suyy za tarcze strzelnicze? Na
niskim stoliku sta komplet do herbaty, lea te stos broszur z byszczcymi okadkami, ale
Jason nie mg odczyta tytuw. Wielki fotel przy kocu stou wyglda jak tron. adne z
nich nie prbowao w nim usi.
Klatki nie sprawiy, e to ponure wntrze stao si bardziej przytulne. Ventusy wci
kbiy si w swoim wizieniu, syczc gniewnie, i Jason mia niezbyt przyjemne wraenie, e
ich obserwuj. Wyczuwa ich nienawi do dzieci Zeusa - pana nieba, ktry kaza Eolowi
uwizi ich krewniakw. Gdyby mogy, na pewno rozdaryby go na kawaki.
Trener Hedge nadal by w stanie nagego zamroenia z okrzykiem na ustach i maczug
gotow do zadania ciosu. Leo prbowa otworzy klatk, uywajc najrniejszych narzdzi,
ale zamek nie chcia si podda. Jason uzna, e lepiej bdzie nie siedzie blisko tej klatki, w
obawie, e Hedge nagle si odmrozi i wpadnie w morderczy sza.
Czu si okropnie, ale kiedy ju si najad, oczy zaczy mu si klei. Kanapy byy
troch za wygodne - o wiele wygodniejsze od grzbietu smoka - a podczas lotu czuwa, gdy
jego przyjaciele spali. By bardzo zmczony.
Piper ju zwina si w kbek na drugiej kanapie. Jason zastanawia si, czy naprawd
zasna, czy tylko unika rozmowy o swoim ojcu. Nie bardzo rozumia, co Medea miaa na
myli, mwic, e jeli Piper bdzie wsppracowa, jej ojciec wrci, ale nie brzmiao to
dobrze. Gdyby Piper powicia wasnego ojca, eby ich uratowa, Jason czuby jeszcze
wiksze wyrzuty sumienia.
No i mieli coraz mniej czasu. Jeli dobrze policzy, to by teraz wczesny ranek
dwudziestego grudnia, co oznaczao, e jutro bdzie zimowe przesilenie.
- Przepij si troch - powiedzia Leo, wci majstrujc przy zamku klatki z trenerem
Hedge em. - Twoja kolej.
Jason wzi gboki oddech.
- Leo, przepraszam ci za to, co ci powiedziaem w Chicago. Nie byem sob. Wcale
mnie nie denerwujesz i wszystko traktujesz powanie, zwaszcza swoj prac. Chciabym
potrafi robi choby poow tego co ty.
Leo opuci rubokrt. Spojrza w sufit i pokrci gow, jakby chcia powiedzie: I co
ja mam zrobi z tym facetem?".
- Staram si by denerwujcy - powiedzia. - Nie obraaj mnie, twierdzc, e tego nie
potrafi. I jak mam ywi do ciebie uraz, skoro zaczynasz mnie przeprasza? Jestem
zwykym mechanikiem. Ty jeste ksiciem nieba, synem pana wszechwiata. Powinienem
mie do ciebie al.

- Pana wszechwiata?
-No pewnie! Jeste... ta-da-buum!Miotaczem byskawic. Patrzcie, jak ja fruwam!
Jestem orem, ktry szybuje..."
- Zamknij si, Valdez.
Leo umiechn si blado.
- No widzisz. Denerwuj ci.
- Przepraszam, e ci przepraszaem.
- Dziki.
Leo wrci do pracy, ale napicie midzy nimi zelao. Nadal mia ponur min i
wyglda na zmczonego - ale nie na rozgniewanego.
- Przepij si, Jason. Uwolnienie tego kozonoga zajmie mi par godzin. A potem musz
wykombinowa jak mniejsz cel dla wiatrw, bo nie zamierzam taszczy tej klatki na
kanarki a do Kalifornii.
- No wiesz, naprawie Festusa. Dziki tobie mg si znowu czym zasuy. Myl, e
ta wyprawa to szczytowy punkt jego ycia.
Jason przestraszy si, e przesadzi i Leo znowu wpadnie w sza, ale on tylko
westchn.
- Mam nadziej. A teraz przepij si, kole. Chc troch poby sam, bez was,
organiczne formy yciowe.
Jason nie bardzo wiedzia, co to znaczy, ale nie chcia ju cign tej wymiany zda.
Zamkn oczy i zapad w dugi sen bez adnych koszmarw.
Obudzi go krzyk.
- Achchgggggch!
Zerwa si na nogi. Nie wiedzia, co nim bardziej wstrzsno - blask soca
wypeniajcy teraz sal, czy wrzeszczcy satyr.
- Trener si obudzi - powiedzia Leo, co nie byo specjalnie potrzebne.
Gleeson Hedge miota si po sali na swoich owosionych nogach, wymachujc pak i
wrzeszczc Gi!", roztrzaskiwa porcelanowy komplet do herbaty, wali w kanapy i naciera
na tron.
- Trenerze! - krzykn Jason.
Hedge odwrci si do niego, dyszc ciko. Oczy mia tak dzikie, e Jason ba si, e
satyr rzuci si na niego. Wci mia na sobie pomaraczow koszulk polo i gwizdek na szyi,
ale spomidzy krconych wosw wystaway mu grube rki, a jego muskularne nogi z ca
pewnoci byy kozie.

- Ty jeste ten nowy - powiedzia Hedge, opuszczajc pak. -Jason.


Spojrza na Leona, potem na Piper, ktra najwyraniej dopiero co si obudzia. Wosy
miaa potargane tak, jakby zaprzyjaniony chomik uwi sobie w nich gniazdko.
- Valdez, McLean. Co si dzieje? Bylimy nad Wielkim Kanionem. Zaatakoway nas
anemoi thuellai i... - Utkwi wzrok w klatce z duchami burzy i jego oczy powrciy w stan
penej gotowoci bojowej. - Gicie!
- Spokojnie, trenerze! - Leo zagrodzi mu drog, co byo dowodem niebywaej odwagi z
jego strony, nawet jeli trener Hedge by niszy od niego o dobre pitnacie centymetrw. Wszystko jest w porzdku. S zamknite. Wanie wycignlimy ci z tej drugiej klatki.
- Klatki? Co si dzieje? To, e jestem satyrem, nie oznacza, e nie mog ci zmusi do
robienia pompek, Valdez!
Jason odchrzkn.
- Trenerze... Gleeson... mm... jak tam chcesz, eby si do ciebie zwraca. Ocalie nam
ycie nad Wielkim Kanionem. Bye niesamowicie dzielny.
- Oczywicie!
- Przyby oddzia ekstrakcyjny i zabra nas do Obozu Herosw. Mylelimy, e ju po
tobie. Potem dowiedzielimy si, e duchy burzy porway ci do swojej... ee... operatorki,
Medei.
- Ta wiedma! Zaraz... to niemoliwe. Ona jest miertelna. Nie yje.
- Niby tak - powiedzia Leo - ale jako zdoaa zmartwychwsta.
Hedge pokiwa gow, mruc oczy.
- A wic to tak! Wysano was na niebezpieczn misj, ebycie mnie uwolnili.
Wspaniale!
Piper wstaa, wycigajc rce przed siebie, jakby si baa, e trener Hedge rzuci si na
ni.
-Umm... Gleeson... mog ci nadal nazywa trenerem Hedge'em? Ten Gleeson jako mi
niedobrze brzmi. Jestemy na misji, ale jej celem jest co innego. Znalelimy ci jakby przez
przypadek.
- Och. - Oczy trenera przygasy, ale tylko na chwil. Potem znowu zapony. - Ale
przecie nie ma przypadkw! Nie na misjach. To miao si zdarzy! A wic to jest legowisko
tej wiedmy, tak? Dlaczego wszystko jest zote?
- Zote?
Jason rozejrza si. Po zduszonych okrzykach Leona i Piper pozna, e i oni dopiero
teraz to zauwayli.

W sali wszystko byo ze zota - posgi, szcztki serwisu do herbaty, fotel, ktry na
pewno by tronem. Nawet cikie zasony - ktre najwidoczniej same rozsuny si o wicie byy utkane ze zotych nici.
- Ekstra - mrukn Leo. - Nic dziwnego, e maj taki system bezpieczestwa.
- T-to nie jest... - Piper zajkna si. - To nie jest siedziba Medei, trenerze. To willa
jakiego bogacza w Omaha. Ucieklimy Medei i rozbilimy si, ldujc tutaj.
- To przeznaczenie, misiaczki! - upiera si Hedge. - Mam was ochrania. Co to za
misja?
Zanim Jason dokona wyboru, czy wyjani wszystko trenerowi Hedge'owi, czy
zamkn go z powrotem w klatce, w dalekim kocu sali otworzyy si drzwi.
Wyszed z nich pulchny mczyzna w biaym szlafroku, ze zot szczoteczk do zbw
w ustach. Mia bia brod, a na siwych wosach dug, staromodn szlafmyc. Zamar, kiedy
ich zobaczy, a szczoteczka wypada mu z ust.
Zerkn przez rami w otwarte drzwi i zawoa:
- Synu! Lit, chod tutaj, prosz. W sali tronowej s jacy obcy ludzie.
Trener Hedge zrobi to, czego mona si byo po nim spodziewa. Unis pak i
krzykn:
-Gi!

Rozdzia XXXII
JASON
Powstrzymanie trenera Hedgea od ataku wymagao siy wszystkich trojga.
- Spokojnie, trenerze! - powiedzia Jason. - Wyluzuj troch.
Do sali wpad jaki modzieniec. Jason pomyla, e to pewnie ten Lit, syn starszego
pana. Ubrany by w spodnie od piamy i koszulk bez rkaww z napisem CORNHUSKERS,
a w rku trzyma miecz, ktry wyglda, jakby mona nim byo wymci nie tylko
kukurydz. Ramiona mia pokryte bliznami, a jego twarz, okolona ciemnymi, krconymi
wosami, byaby adna, gdyby i jej nie zdobiy liczne blizny.
Lit natychmiast utkwi wzrok w Jasonie, jakby to on stanowi najwiksze zagroenie, i
ruszy ku niemu powoli, koyszc mieczem nad gow.
- Chwileczk! - Piper zrobia kilka krokw do przodu, starajc si, by jej gos zabrzmia
spokojnie. - To nieporozumienie! Nic si nie dzieje.
Lit zatrzyma si, ale nadal ypa na nich gronie.
Sytuacji nie polepszy trener Hedge, woajc:
- Zaraz ich zaatwi! Nie martwcie si!
- Trenerze - odezwa si bagalnym tonem Jason - oni nie musz by naszymi wrogami.
A poza tym wtargnlimy do ich domu.
- Dzikuj ci! - powiedzia starzec w szlafroku. - Ale kim jestecie i skd si tu
wzilicie?
- Najpierw odmy bro - zaproponowaa Piper. - Trenerze, ty pierwszy.
Hedge zacisn szczki.
- Moe rbn ich tylko raz, co?
-Nie.
- Pjdmy na kompromis, dobra? Najpierw ich zabij, a jeli si okae, e nie byli
naszymi wrogami, przeprosz.
- Nie! - powtrzya Piper.
- No dobra. - Trener Hedge opuci pak.
Piper umiechna si do Lita w stylu przepraszam za to". Nawet z tymi
rozczochranymi wosami i w niezmienianym od dwch dni ubraniu wygldaa uroczo i Jason
poczu lekk zazdro, widzc ten umiech.
Lit nachmurzy si, ale schowa miecz do pochwy.

- Twoi przyjaciele maj szczcie, e tak dobrze przemawiasz, dziewczyno, bo


posiekabym ich na kawaki.
- Doceniam to - odezwa si Leo. - Prbuj nie da si posieka na kawaki przed por
lunchu.
Starzec w szlafroku westchn i kopn kawaek dzbanka rozbitego przez trenera
Hedgea.
- No, skoro ju tu jestecie... Prosz, usidcie.
Lit zmarszczy czoo.
- Wasza krlewska mo...
- Nie, nie, wszystko w porzdku, Lit. Nowy kraj, nowe obyczaje. Mog siedzie w
mojej obecnoci. W kocu zobaczyli mnie w szlafroku. Nie ma sensu upiera si przy tych
wszystkich formach grzecznociowych. - Umiechn si, ale wida byo, e to umiech
wymuszony. - Witajcie w moim skromnym domostwie. Jestem krl Midas.
- Midas? To niemoliwe - powiedzia trener Hedge. - On umar.
Zajli miejsca na kanapach, a krl rozsiad si na swoim tronie.
W szlafroku nieatwo to byo zrobi i Jason ba si, e staruszek si zapomni i zdejmie nog z
nogi. Na szczcie pod szlafrokiem mia na sobie zote bokserki.
Lit sta obok tronu, opierajc obie donie na rkojeci miecza, zerkajc na Piper i prc
muskuy. Jason zastanawia si, czy on sam wyglda tak gronie, trzymajc swj miecz.
Niestety, wtpi w to.
Piper wyprostowaa si.
- Nasz przyjaciel satyr chcia przez to powiedzie, e wasza krlewska mo jest drugim
spotkanym przez nas miertelnikiem, ktry powinien by... prosz mi wybaczy... martwy.
Krl Midas y par tysicy lat temu.
- Ciekawe. - Krl spojrza przez okno na jasnoniebieskie niebo skpane w zimowym
socu. W oddali widniao miasto Omaha, podobne do budowli z klockw - o wiele za czyste
i za mae jak na prawdziwe miasto. - Wiecie co? Chyba rzeczywicie byem troch martwy
przez jaki czas. To dziwne. Jakby to by sen, prawda, Lit?
- Bardzo dugi sen, wasza krlewska mo.
- A jednak jestemy tutaj. Bardzo jestem z tego rad. Lepiej si czuj, yjc.
-Ale... jakim sposobem? - zapytaa Piper. - Moe masz jakiego... patrona?
Midas zawaha si, ale jego oczy zamigotay chytrze.
- Czy to wane, moja droga?
- Moemy ich znowu pozabija - zaproponowa Hedge.

- Trenerze, troch nam przeszkadzasz - powiedzia Jason. -Moe wyjdziesz i staniesz na


stray?
Leo zakasa.
- Czy to bezpieczne? Maj tu cakiem niezy system bezpieczestwa.
- O tak - przyzna krl. - Wybaczcie mi to. Ale to wspaniaa rzecz, prawda?
Zdumiewajce, co wci mona kupi, jak si ma zoto. Macie takie wspaniae zabawki w
waszym kraju!
Wyj pilota z kieszeni szlafroka i nacisn par guzikw. Pewno kod przejcia" pomyla Jason.
- Prosz - powiedzia Midas. Moe teraz bezpiecznie wyj.
Trener Hedge odchrzkn.
- Dobra. Ale jakbycie mnie potrzebowali...
Mrugn znaczco do Jasona, a potem wycelowa w ich gospodarzy dwoma palcami i
przejecha jednym palcem po szyi. Bardzo subtelny jzyk gestw.
-Jasne, dziki mrukn Jason.
Kiedy satyr wyszed, Piper wysilia si na jeszcze jeden dyplomatyczny umiech.
- Wic... nie wie pan, jak si tu znalaz?
- Och... no tak, co w tym rodzaju - odrzek krl. Spojrza na Lita, marszczc brwi. - No
wanie, dlaczego wybralimy Omaha? Na pewno nie z powodu klimatu.
- Wyrocznia - powiedzia Lit.
- Tak! Powiedziano mi, e w tym miecie jest wyrocznia. -Wzdrygn si. Najwyraniej si pomylili. Ale to cakiem niezy dom, prawda? Lit... nawiasem mwic, to
zdrobnienie od Lityersesa... okropne imi, ale jego matka si upara... Lit ma tutaj sporo
przestrzeni, eby wiczy si w sztuce miecza. Jest w tym naprawd dobry. Za dawnych
czasw nazywano go Kosiarzem Ludzi.
- Och. - Piper usiowaa okaza podziw. - Jakie to mie.
Umiech Lita przypomina grymas okruciestwa. Jason by ju pewny na sto procent, e
nie lubi tego faceta, i zacz aowa, e wysa Hedge'a na dwr.
- A wic cae to zoto...
Krlowi zawieciy si oczy.
- Przybye tu po zoto, chopcze? Prosz, we broszur!
Jason spojrza na broszury lece na stoliku. Tytu gosi: ZOTO: Inwestuj w
wieczno. - Mm... sprzedaje pan zoto?
- Nie, nie. Ja je produkuj. W takich niepewnych czasach zoto to najrozsdniejsza

inwestycja, nie sdzisz? Rzdy upadaj. Martwi zmartwychwstaj. Giganci atakuj Olimp. A
zoto wci zachowuje swoj warto!
Leo zmarszczy brwi.
- Widziaem takie reklamy.
- Och, nie daj si ogupi tanim imitatorom! Zapewniam ci, mog obniy kad cen
dla powanego inwestora. Mog na danie wyprodukowa szeroki asortyment zotych
wyrobw.
-Ale... - Piper pokrcia gow z niedowierzaniem. - Przecie wasza krlewska mo
wyrzek si ju zamieniania wszystkiego w zoto, tak?
Na twarzy krla odmalowao si zdumienie.
- Wyrzek si?
- No tak. By to dar od jakiego boga...
- Dionizosa przyzna krl. - Uratowaem jednego z jego satyrw i w podzice za to
bg powiedzia, e speni jedno moje yczenie. Wybraem zoty dotyk.
- Ale przypadkowo zamieni pan w zoto wasn crk - przypomniaa sobie Piper. - I
zda pan sobie spraw ze swojej chciwoci. Wic wyrzek si pan tego daru.
- Wyrzek si! Krl Midas spojrza na Lita z niedowierzaniem. - Widzisz, synu? Nie
ma ci przez par tysicy lat i ju wszystko poprzekrcaj. Moje drogie dziewcz, czy w tych
opowieciach jest mowa o tym, e utraciem swj dar?
- No, chyba nie. W opowieciach jest mowa o tym, e odkry pan, jak odwrci
dziaanie zotego dotyku za pomoc biecej wody, i e przywrci pan crce ycie.
- To wszystko prawda. Czasami nadal musz odwraca zoty dotyk. W tym domu nie
ma wody biecej, bo nie chc adnych niespodzianek machn rk w stron posgw ale na wszelki wypadek wybralimy dziak nad rzek. Co jaki czas zdarza mi si poklepa
Lita po plecach...
Lit cofn si o par krokw.
- Nie znosz tego.
- Powiedziaem ci, e mi byo przykro, synu. W kadym razie zoto jest cudowne.
Dlaczego miabym si go wyrzec?
- No bo... - Piper zupenie si pogubia. - Czy nie na tym wanie polega puenta tej
opowieci? Ze to czego pana nauczyo?
Midas rozemia si.
- Moja droga, czy moesz mi da na chwil swj plecak? Rzu mi go.
Piper zawahaa si, ale nie chciaa obraa krla. Wysypaa zawarto plecaka i rzucia

go Midasowi. Gdy tylko go zapa, plecak zrobi si zoty, jakby tkanin pokry zoty szron.
Nadal wygldaa na mikk, ale z ca pewnoci by teraz zoty. Krl odrzuci jej plecak.
- Jak widzisz, wci mog zamienia wszystko w zoto. No i odtd twj plecak jest
rwnie zaczarowany. Prosz bardzo, moecie teraz wsadzi do niego te duszki burzy.
- Naprawd? - Leo nagle si tym zainteresowa.
Wzi plecak z rk Piper i przyoy do klatki. Gdy tylko odsun zamek byskawiczny,
wiatry zakotoway si i zawyy w protecie. Prty klatki zadray. Drzwiczki otworzyy si
gwatownie i plecak wessa wiatry. Leo szybko zasun zamek byskawiczny i wyszczerzy
zby.
- Oddaj honor. To jest super.
- Widzisz? Mj zoty dotyk przeklestwem. Dobre sobie! Niczego si nie nauczyem, a
ycie to nie opowie, dziewczyno. Szczerze mwic, wolaem, jak moja crka Zoe bya
zotym posgiem.
- Za duo mwia - wtrci Lit.
- Ot to! Wic z powrotem zamieniem j w zoto.
Wskaza na stojcy w kcie posg dziewczyny z zastygym na twarzy przeraeniem,
jakby mylaa: Tato!".
- To straszne! - zawoaa Piper.
- Bzdura. Jej i tak jest wszystko jedno. A poza tym, gdybym si czego nauczy, to czy
miabym teraz to?
cign z gowy swoj za du szlafmyc i Jason nie wiedzia, czy mia si, czy
paka. Spomidzy siwych wosw Midasa wyrastay dugie, pokryte szarym puchem uszy jak uszy Krlika Bugsa. Ale to nie byy uszy krlika. To byy ole uszy.
- La - powiedzia Leo. - Nie musiaem tego oglda.
- Straszne, prawda? - Midas westchn. - Par lat po tym incydencie ze zotym dotykiem
miaem rozsdzi, kto wygra w pojedynku muzycznym midzy Apollinem i Panem.
Owiadczyem, e Pan. Apollo, niezadowolony z werdyktu, powiedzia, e musz mie ole
uszy, no i voila. Taka bya nagroda za moj uczciwo. Prbowaem je ukry. Tylko mj
fryzjer o tym wiedzia, ale nie mg si powstrzyma, eby tego nie wypapla. - Midas
wskaza na inny zoty posg: ysego mczyzny w todze, trzymajcego noyce. - To on. Ju
nigdy niczego nie wypaple.
Krl umiechn si. Jasonowi nagle przesta si wydawa nieszkodliwym starcem w
szlafroku. W jego oczach tliy si wesoe ogniki; wyglda jak szaleniec, ktry wie, e jest
szalony, godzi si z tym i jest z tego rad.

- Tak, zoto ma wiele zastosowa. Myl, e wanie dlatego przywrcono mi ycie,


prawda, Lit? ebym finansowa dziaalno naszej patronki.
Lit kiwn gow.
- Tak, i wspiera moje zdolnoci szermiercze.
Jason zerkn na przyjaci. Atmosfera w sali tronowej nagle si ochodzia.
- A wic ma pan patronk - powiedzia Jason. - Pracuje pan dla gigantw.
Krl Midas machn lekcewaco rk.
- Mnie osobicie nie obchodz giganci, ale nawet nadprzyrodzone wojsko trzeba
opaca. Mam wielki dug do spacenia mojej patronce. Prbowaem to wyjani ostatniej
grupie, ktra si tu pojawia, ale spotkaa mnie wrogo. Brak wsppracy.
Jason wsun rk do kieszeni i wymaca zot monet.
- Ostatniej grupie?
- Lowczynie - warkn Lit. - Cholerne dziewuchy Artemidy.
Jason poczu, jak po krgosupie spywa mu iskra elektryczna.
Dosownie: iskra. Poczu swd, jakby ta iskra rozpucia jedn ze spryn w kanapie, na
ktrej siedzia.
Jego siostra tutaj bya.
- Kiedy? - zapyta. - Co si stao?
Lit wzruszy ramionami.
- Par dni temu? Niestety, nie pozabijaem ich. Tropiy jakie diabelskie wilki czy co w
tym rodzaju. Powiedziay, e id po ich tropie na zachd. Szukay jakiego herosa... nie
pamitam kogo.
Percy-ego Jacksona" - pomyla Jason. Annabeth wspomniaa, e Lowczynie go
szukaj. A w tym nie o wypalonym domu pord sekwoi sysza wycie wilkw. Hera
nazwaa je swoimi stranikami. To musiao mie jaki zwizek.
Midas podrapa si po olich uszach.
- Bardzo niemie mode damy, te owczynie. Za nic nie chciay by zamienione w
zoto. Wikszo tych zabezpiecze na zewntrz zainstalowaem po to, eby w przyszoci
unikn takich nieprzyjemnych incydentw. Nie mam czasu na takich, ktrzy nie s
powanymi inwestorami.
Jason wsta powoli i zerkn na przyjaci. Zrozumieli.
- No c - powiedziaa Piper, zmuszajc si do umiechu. - Byo nam bardzo mio.
Cieszymy si z pana powrotu do ycia. Dziki za zoty plecak.
- Och, przecie nie moecie odej! Wiem, e nie jestecie powanymi inwestorami, ale

to nic nie szkodzi! Musz powikszy moj kolekcj.


Lit umiecha si mciwie. Krl wsta, a Leo i Piper szybko si cofnli.
- Nie bjcie si - zapewni ich krl. - Nie musicie zosta zamienieni w zote posgi.
Zawsze daj swoim gociom moliwo wyboru: mog powikszy moj kolekcj albo
zgin z rk Lityersesa. Kady wybr jest dobry, zarczam wam.
Piper sprbowaa go zauroczy.
-Wasza krlewska mo nie moe...
Midas doskoczy do niej z szybkoci, ktrej trudno si byo spodziewa po takim
starcu, i chwyci j za nadgarstek.
- Nie! krzykn Jason.
Ale zoty szron ju j pokry i po chwili Piper staa si byszczcym posgiem. Leo
prbowa wezwa ogie, ale zapomnia, e utraci t zdolno. Midas dotkn jego ramienia i
Leo te zamieni si w zoty posg.
Jason by tak przeraony, e nie mg si poruszy. Jego przyjaciele... zginli. A on nie
by w stanie temu zapobiec.
Midas umiechn si, jakby chcia si usprawiedliwi.
- Obawiam si, e zoto bije ogie. - Machn szeroko rk, wskazujc na zote zasony
i meble. - W tej sali moja moc jest silniejsza od innych, od ognia... nawet od czaru mowy.
Pozostajesz mi tylko ty do mojej kolekcji.
- Hedge! - rykn Jason. - Potrzebuj twojej pomocy!
Tym razem satyr nie zaatakowa. Jason nie wiedzia, czy trafiy go lasery, czy siedzi
teraz na dnie jakiej puapki z zapadni.
Midas zacmoka.
- aden kozio nie przybiega, aby ci ocali? Przykro mi. Ale nie martw si, chopcze.
To naprawd nie boli. Lit moe ci powiedzie.
Jason wpad na pomys.
- Wybieram pojedynek. Powiedziae, e zamiast sta si posgiem, mog walczy z
Litem.
Midas zrobi nieco zawiedzion min, ale wzruszy ramionami.
- Powiedziaem, e moesz umrze, walczc z Litem. Ale oczywicie, jeli sobie
yczysz...
Cofn si, a Lit unis swj miecz.
- Zaraz si tob pobawi. Jestem Kosiarzem Ludzi.
- No to walcz, Mocarzu Kukurydzy. - Jason podrzuci zot monet.

Tym razem chwyci w powietrzu wczni i rad by z tego, bo bro bya dusza.
- Och, zota bro! - ucieszy si Midas. - Nieze.
Lit zaatakowa.
Facet by szybki. Ci i dga, a Jason z trudem unika ciosw, ale jego umys
byskawicznie analizowa sztychy i uczy si stylu Lita, ktry by cakowicie zaczepny, a nie
obronny.
Jason odparowywa ciosy, robi uniki, blokowa cicia. Lit zdawa si zaskoczony tym,
e przeciwnik jeszcze yje.
- Co to za styl? - warkn. - Nie walczysz jak Grek.
- Trening legionisty - odrzek Jason, nie wiedzc, skd mu to przyszo do gowy. - To
rzymski styl.
- Rzymski? - Lit natar znowu i Jason odparowa cios. - Co to znaczy rzymski?
- Co zupenie nowego. Kiedy bylicie martwi, Rzym pokona Grecj. Stworzy
najwiksze w historii imperium.
- Niemoliwe. Nigdy o tym nie syszaem.
Jason obrci si na picie i uderzy go trzonem oszczepu w pier. Lit zwali si na tron
Midasa.
- O rety! - zawoa Midas. - Lit?
- Nic mi nie jest - warkn krlewicz.
- Lepiej pom mu wsta - powiedzia Jason.
- Tato, nie! - krzykn Lit.
Za pno. Midas pooy rk na ramieniu syna i oto na tronie siedzia ju zoty posg z
rozwcieczon min.
- A niech to! - jkn Midas. - To bya bardzo brzydka sztuczka, herosie. Zapacisz mi
za to. - Poklepa zote rami Lita. - Nie martw si, synu, zanios ci do rzeki, kiedy ju
powiksz swoj kolekcj.
Rzuci si na Jasona. Chopak cofn si byskawicznie, ale starzec te by szybki. Jason
kopn stolik, trafiajc nim w nogi starca i zwalajc go z ng. Nie na dugo.
Jason zerkn na zoty posg Piper. Wezbra w nim gniew. Jest synem Zeusa. Nie moe
zawie swoich przyjaci.
Poczu szarpnicie w brzuchu, a cinienie powietrza opado tak nagle, e rozbolay go
uszy. Midas te musia to odczu, bo dwign si na nogi i zapa za swoje ole uszy.
- Au! Co robisz? Moja moc jest tutaj silniejsza!
Zagrzmiao. Za oknami niebo pociemniao.

- Znasz jeszcze inne zastosowanie zota? - zapyta Jason.


Midas unis brwi, nagle podekscytowany.
- Jakie?
- Zoto jest bardzo dobrym przewodnikiem prdu.
Unis wczni i sufit eksplodowa. Byskawica przedara si przez sklepienie jak przez
skorupk jajka, poczya z czubkiem ostrza wczni i wystrzelia ukami energii, ktre
zdruzgotay kanapy. Kawaki tynku spady z sufitu. yrandol jkn, urwa si z acucha i
run w d, przygniatajc Midasa do podogi. Odamki szka natychmiast zamieniy si w
zoto.
Kiedy wszystko ucicho, mrony deszcz lun do rodka. Midas zakl po grecku,
przygwodony do podogi. Deszcz zmoczy wszystko, zamieniajc zoty yrandol z
powrotem w szko. Piper i Leo te powoli odzyskiwali dawn posta, podobnie jak inne
posgi.
Nagle drzwi rozwary si z hukiem i wpad trener Hedge, wymachujc kijem
bejsbolowym. Usta mia oblepione botem, niegiem i traw.
- Co mnie omino? - zapyta.
- Gdzie ty bye?! - zawoa Jason. W gowie mu si krcio od wysiku cignicia
byskawicy, ale stara si nie zemdle. - Woaem o pomoc.
Hedge bekn.
- Przeksiem co. Przepraszam. Kogo mam zabi?
- Teraz ju nikogo! Po prostu ap Leona. Ja wezm Piper.
- Nie zostawiajcie mnie tak! - jkn Midas.
Wokoo posgi jego ofiar budziy si do ycia - jego crka, jego fryzjer i cay zastp
rozwcieczonych modziecw z mieczami w rkach.
Jason chwyci zoty plecak Piper i swoj torb. Potem narzuci dywan na zoty posg
Lita na tronie. Mia nadziej, e powstrzyma to powrt Kosiarza Ludzi do ycia przynajmniej do czasu, gdy w peni oyj ofiary jego ojca.
-Wynomy si std - powiedzia do Hedge'a. - Myl, e ci faceci chc sobie troch
poigra z Midasem.

Rozdzia XXXIII
PIPER
Piper obudzia si, trzsc si z zimna.
Miaa koszmarny sen o starcu z olimi uszami, ktry ciga j, woajc: Mam ci!"
- O boe. - Szczkaa zbami. - Zamieni mnie w zoto!
-Ju wszystko w porzdku. - Jason pochyli si, otulajc j kocem, ale nadal bya
przemarznita jak crka Boreasza.
Zamrugaa, prbujc zobaczy, gdzie s. Obok niej pono ognisko, buchajc kbami
dymu. Blask ognia migota na skalnych cianach. Byli w pytkiej jaskini, niezapewniajcej
penej osony przed dziko wyjcym wiatrem. nieg zawiewa z bokw. Nie wiadomo byo,
czy to noc, czy dzie. Na zewntrz szalaa burza, topic wszystko w mroku.
- L-L-Leo? - wyjkaa Piper.
- Obecny i od-zo-cony. - Leo te by otulony kocami. Nie wyglda zbyt dobrze, ale
lepiej, ni czua si Piper. - Mnie te potraktowano tym cennym kruszcem, ale szybciej z tego
wyszedem. Nie wiem dlaczego. Musielimy zanurzy ci w rzece, eby w peni oya.
Prbowaem ci osuszy, ale... jest naprawd zimno, okropnie zimno.
- Masz hipotermi - powiedzia Jason. - Podalimy ci tyle nektaru, ile byo mona.
Trener Hedge zastosowa jak przyrodnicz magi...
- Medycyn sportow. Pojawia si nad ni brzydka twarz trenera. - To takie moje
hobby. Przez par dni twj oddech moe cuchn grzybami i Red Bullem, ale to minie.
Prawdopodobnie nie umrzesz. Prawdopodobnie.
- Dziki - odpowiedziaa Piper sabym gosem. - Jak pokonalicie Midasa?
Jason opowiedzia jej, kadc nacisk na to, e mieli szczcie.
Trener prychn.
- Chopak jest za skromny. Szkoda, e go nie widziaa. Hej-jaaa! Cicie! I up go
byskawic!
- Trenerze, nawet tego nie widziae powiedzia Jason. - Bye na zewntrz,
opychajc si traw.
Ale satyr dopiero si rozgrzewa.
- A potem ja wpadem z pak w doni i zaprowadzilimy porzdek w tej sali. Pniej
mu powiedziaem: Chopie, jestem z ciebie dumny! Gdyby jeszcze popracowa nad
miniami ramion"...

- Trenerze... - przerwa mu Jason.


-Co?
- Moesz si przymkn?
- Oczywicie. Satyr usiad przy ognisku i zacz obgryza swoj pak.
Jason przyoy do do czoa Piper, badajc jej temperatur.
- Leo, moesz dooy do ognia?
-Ju si robi. - Na doni Leona pojawia si kula ognia wielkoci piki bejsbolowej, ktr
cisn w ognisko.
- Tak le wygldam? - Piper zadygotaa.
- Nie - odrzek Jason.
- Nie umiesz kama. Gdzie jestemy?
- Pikes Peak. Kolorado.
- Ale to przecie jest... z piset mil od Omaha!
- Co koo tego. Zaprzgem duchy burzy, eby nas tutaj zacigny. Nie bardzo im to
si podobao... leciay szybciej, ni chciaem, a potem o mao co nie roztrzaskay nas o zbocze
gry, zanim zdoaem wcisn je z powrotem do plecaka. Ju wicej nie bd tego prbowa.
- Dlaczego tu jestemy?
Leo pocign nosem.
- Ja te go o to zapytaem.
Jason wpatrzy si w ciemno, jakby na co czeka.
- Pamitacie t byszczc smug wiatru, ktr wczoraj widzielimy? Wci bya na
niebie, chocia bardzo przyblada. Leciaem za ni, a cakiem znikna. A potem... szczerze
mwic, sam nie wiem. Po prostu poczuem, e powinnimy si zatrzyma wanie tutaj.
- Oczywicie, e tutaj. - Trener Hedge wyplu par drzazg. -Gdzie nad nami, na samym
szczycie, powinien by latajcy paac Eola. To jedna z jego ulubionych przystani.
- Moe tak. - Jason zmarszczy brwi. - Nie wiem. I jeszcze co...
- owczynie zmierzay na zachd - przypomniaa sobie Piper. Mylisz, e gdzie
tutaj s?
Jason potar sobie rami, jakby go zaswdzia tatua.
- Nie wydaje mi si, eby mona byo przetrwa na tej grze w tak zawiej. Jest ju
wieczr przed dniem przesilenia i nie mamy lepszego wyboru, jak tylko przeczeka tu burz.
A ty musisz jeszcze troch wypocz, zanim bdziemy mogli sprbowa si std ruszy.
Nie musia jej duej przekonywa. Przeraa j wiatr wyjcy na zewntrz jaskini i
wci dygotaa na caym ciele.

- Trzeba ci ogrza. - Usiad tu obok niej i troch niemiao wycign ku niej ramiona.
- Ee... pozwolisz, e...
- Chyba tak. - Staraa si, eby to zabrzmiao nonszalancko.
Obj j i przytuli. Przysunli si bliej ogniska. Trener Hedge obgryza pak i spluwa
drzazgami do ognia.
Leo powyjmowa jakie zapasy i zacz smay hamburgery na elaznej patelni.
- No wic suchajcie, jak ju tak sobie przysiedlicie, czekajc na opowieci przy
ognisku... to musz wam co powiedzie. Kiedy lecielimy do Omaha, miaem sen. Troch
pokrcony przez te zaguszenia i Koo Fortuny...
- Koo Fortuny? - Piper sdzia, e Leo artuje, ale kiedy spojrza na ni znad patelni,
min mia miertelnie powan.
- Chodzi o to, e rozmawiaem z moim ojcem, Hefajstosem.
I opowiedzia im swj sen. W blasku ognia, z wiatrem wyjcym na zewntrz, ta
opowie brzmiaa jeszcze straszniej. Piper wyobraaa sobie gos boga na tle trzaskw
zakce, ostrzegajcego przed gigantami, synami Tartarusa, i wieszczcego, e Leo utraci
przyjaci w czasie tej wyprawy.
Staraa si skupi na czym dobrym: na obejmujcych j ramionach Jasona, na cieple
powoli rozlewajcym si po jej ciele, ale bya przeraona.
- Nie rozumiem. Jeli herosi i bogowie maj dziaa wsplnie, eby pokona gigantw,
to dlaczego bogowie wci milcz? Jeli nas potrzebuj...
- Ha - odezwa si trener Hedge. - Bogowie nienawidz ludzi. Lubi by ludziom
potrzebni, ale nie na odwrt. Sprawy bardzo si pogorsz, zanim Zeus uzna, e popeni bd,
zamykajc Olimp.
- Trenerze - powiedziaa Piper - to by prawie inteligentny komentarz.
Hedge nadsa si.
- Co? Ja jestem inteligentny! Nie jestem zaskoczony tym, e wy, misiaczki, nie
syszelicie o wojnie gigantw. Bogowie nie lubi o tym mwi. To zy PR - przyzna si, e
miertelnicy s potrzebni do pokonania wrogw. To ich wprawia w zakopotanie.
- Ale jest co jeszcze - doda Jason. - W moim nie o Herze w klatce bogini
powiedziaa, e Zeus zachowuje si wprost pa-ranoidalnie. I Hera... powiedziaa, e przybya
do tych ruin, bo kaza jej to zrobi jaki gos. A jeli kto czaruje bogw, tak jak Medea
czarowaa nas?
Piper wzdrygna si. Ju wczeniej o tym pomylaa e jaka niewidzialna moc
manipuluje wszystkim zza kulis, pomaga-jc gigantom. I moe ta sama moc informuje

Enkeladosa o ich ruchach, moe to ona strcia na ziemi smoka, kiedy przelatywali nad
Detroit. Moe to owa upiona Ziemista Kobieta, ktr widzia Leo, albo kto, kto jej suy...
Leo przewrci hamburgery na patelni.
- Tak, Hefajstos mwi co takiego, e Zeus zachowywa si dziwniej ni zwykle. Ale
bardziej mnie niepokoi to, czego mi mj stary nie powiedzia. Wci gada o pbogach, ile
ma dzieci i w ogle. No nie wiem. Jakby dawa do zrozumienia, e wsplne dziaanie
najwikszych pbogw jest prawie niemoliwe... Jakby to, e Hera prbuje do tego
doprowadzi, jest czyst gupot... i jakby byo jeszcze co, czego mi nie chcia powiedzie.
Jason wyprostowa si. Piper wyczua napicie w jego ramionach.
- Chejron te tak si zachowywa w obozie powiedzia. -Wspomnia o jakiej witej
przysidze, o czym poza dyskusj... Trenerze, wiesz co o tym?
- Nie. Jestem tylko satyrem. Oni nie mwi nam takich rzeczy. Takie soczyste kski nie
s dla nas. Zwaszcza dla takiego starego...
- Dla takiego starego gocia jak ty? - zapytaa Piper. - Ale ty przecie nie jeste taki
stary, nie?
- Sto sze - mrukn trener.
Leo zakasa.
- e co?
- Nie podpal sobie spodni, Valdez. W ludzkich latach to bdzie pidziesit trzy. Ale...
tak, mam troch wrogw w Radzie Starszych Kopytnych. Dugo byem stranikiem, ale
zaczli gdera, e staj si nieprzewidywalny. Za gwatowny. Moecie sobie wyobrazi?
- a. - Piper staraa si nie patrzy na przyjaci. - Trudno w to uwierzy.
Trener nachmurzy si.
- No tak, a potem w kocu rozgorzaa ta wojna z tytanami i co, dali mnie na pierwsz
lini? Nie! Zesali mnie najdalej jak mogli. .. na granic z Kanad, moecie w to uwierzy? A
po wojnie na pastwisko. Do Szkoy Dziczy. Tfu! Jakbym by za stary, eby do czego si
przyda, a wszystko dlatego, e lubi ostro pogrywa. Och, ci wszyscy zbieracze kwiatkw z
Rady gadajcy o przyrodzie!
- Mylaam, e satyrowie lubi przyrod - palna Piper.
- No jasne, lubi przyrod. W przyrodzie due istoty zabijaj i zjadaj te rrjniejsze! A
kiedy si jest... no wiecie... takim pionowo upoledzonym satyrem jak ja, nabiera si troch
krzepy, nosi wielk pa i nie potrzebuje niczyjej pomocy! To jest przyroda. - Prychn
pogardliwie. - Zbieracze kwiatkw. W kadym razie mam nadziej, e masz tam co
wegetariaskiego, Valdez. Nie tkn misa.

- Tak jest, trenerze. Nie jedz tej paki. Mam tu par kotlecikw z tofu. Piper te jest
wegetariank. Zaraz je wrzuc na patelni.
Zapach smacych si hamburgerw wypeni jaskini. Piper zwykle nie znosia
zapachu smaonego misa, ale jej odek tym razem zareagowa wyjtkowo gwatownie.
Zaraz zwymiotuj" - pomylaa. - Myl o brokuach. O marchewce. O soczewicy".
Buntowa si nie tylko jej odek. Lec przy ognisku, w ramionach Jasona, czua
wyrzuty sumienia, ktre jak pociski w zwolnionym tempie dryy drog do jej serca.
Poczucie winy, ktre drczyo j przez ostatni tydzie, od czasu gdy Enkelados po raz
pierwszy zesa na ni sen, teraz byo tak silne, e baa si o swoje ycie.
Przyjaciele chcieli jej pomc. Jason powiedzia nawet, e sam wlazby w puapk, eby
uratowa jej ojca. A ona ich odrzucia.
Z tego, co wiedziaa, wynikao, e skazaa ojca na mier, kiedy zaatakowaa Mede.
Przekna zy. Moe zrobia dobrze, ratujc przyjaci w Chicago, ale w ten sposb
tylko opnia to, co miao si sta. Nigdy by nie zdradzia swoich przyjaci, ale jaki
cichutki gos szepta w jej gowie: A jeli zdradz?"
Prbowaa sobie wyobrazi, co by powiedzia jej ojciec: Hej, tato, gdyby by skuty
acuchami przez olbrzyma-ludoerc, a ja musiaabym zdradzi paru przyjaci, eby ci
ocali, to co by robi?".
To dziwne, ale nigdy nie przyszo jej to do gowy, kiedy si bawili w Dowolne Trzy
Pytania. Oczywicie ojciec nie potraktowaby takiego pytania powanie. Pewnie by jej
opowiedzia jedn z tych historyjek dziadka Toma - co o wieccych jeach i gadajcych
ptakach - a potem miaby si z tego, jakby jej udzieli gupiej rady.
Piper chciaaby lepiej pamita dziadka. Czasami nia o tym maym, dwuizbowym
domku w Oklahomie. Zastanawiaa si, jak by to byo, gdyby tam si wychowaa.
Ojciec uznaby to za wariactwo. Przez cae ycie ucieka od tego miejsca, dystansujc
si od rezerwatu, grajc kad rol, byle nie rdzennego Amerykanina. Zawsze jej powtarza,
jak jest szczciar, e moe dorasta w bogatym, piknym domu w Kalifornii i nigdy
niczego jej nie brakuje.
Nauczya si odczuwa lekkie zakopotanie, kiedy dochodzio do wspominania jej
pochodzenia - na przykad przy ogldaniu starych zdj ojca z lat osiemdziesitych, kiedy
nosi dugie wosy
I dziwaczny strj. Moesz uwierzy, e kiedy tak wygldaem?"
Bycie Czirokezem oznaczao dla niego to samo - co miesznego, dziwacznego i nieco
kopotliwego.

Ale kim waciwie byli? Ojciec chyba nie wiedzia. Moe wanie dlatego zawsze by
nieszczliwy, zmieniajc role. Moe dlatego Piper zacza kra, szukajc czego, czego nie
mg jej da ojciec.
Leo woy kotleciki z tofu na patelni. Wiatr wci szala. Piper przypomniaa sobie
jeszcze jedn star opowie ojca... T, w ktrej moe bya odpowied na jej pytania.
Pewnego dnia, gdy bya w drugiej klasie, wrcia ze szkoy zapakana i zapytaa, dlaczego
ojciec nada jej takie imi. W szkole namiewano si z niej, bo Piper Cherokee to typ
samolotu.
Ojciec parskn miechem, jakby nigdy nie przyszo mu to do gowy.
- Nie, Pipes. To wina samolotu. Ja nie z jego powodu tak ci nazwaem. Twoje imi
wybra dziadek Tom. Kiedy pierwszy raz usysza, jak si drzesz, powiedzia, e masz mocny
gos, lepszy od tonu trzcinowej fujarki*. Powiedzia, e powinna si nauczy piewa
najtrudniejsze czirokeskie pieni, nawet pie ww.
- Pie ww?
Opowiedzia jej legend - jak kiedy pewna Czirokeska zobaczya wa wijcego si tu
obok jej dzieci i zabia go kamieniem, nie wiedzc, e to by krl grzechotnikw. We
wypowiedziay wojn ludziom, ale m tej kobiety prbowa zawrze z nimi pokj. Obieca,
e zrobi wszystko, by im zadouczyni za t strat. We zgodziy si. Powiedziay mu, eby
wysa swoj on do studni, a tam ju bd na ni czekay, uksz j i w ten sposb
wyrwnaj rachunek. Wpad w rozpacz, ale zrobi to, czego day. Wom zaimponowao
to, e powici wasn on, aby dotrzyma sowa. Nauczyy go pieni ww i powiedziay,
e odtd kady Czirokez moe j wykorzysta. Od tego czasu, gdy jaki Czirokez napotka
wa, piewa t pie, a w rozpoznaje w nim przyjaciela i nigdy go nie uksi.
- To straszne! - zawoaa Piper. - Pozwoli umrze wasnej onie?
Ojciec rozoy rce.
- To bya wielka ofiara, ale w ten sposb za jedno ycie kupiono pokj midzy wami i
caymi pokoleniami Czirokezw. Dziadek Tom wierzy, e muzyka Czirokezw moe
rozwiza kady problem. Myla, e nauczy ci wielu pieni i e staniesz si najwikszym
muzykiem w rodzinie. Dlatego da ci imi Piper.
Wielka ofiara. Czyby dziadek przewidzia co z jej przyszego ycia, cho bya wtedy
niemowlciem? Wyczu, e jest dzieckiem Afrodyty? Ojciec na pewno powiedziaby jej, e
zwariowaa. Dziadek Tom nie by wyroczni.
A jednak... przyrzeka, e pomoe im w tej misji. Przyjaciele na ni licz. Uratowali j,
kiedy Midas zamieni j w zoty posg. Przywrcili jej ycie. Nie moe odpaci si im

kamstwami.
Stopniowo robio si jej cieplej. Przestaa dygota i opara si wygodnie o pier Jasona.
Leo poda im jedzenie. Nie chciao jej si ruszy z miejsca, rozmawia ani robi
czegokolwiek, co zepsuoby t chwil. Musiaa jednak to zrobi.
- Musimy porozmawia. - Usiada tak, eby widzie twarz Jasona. - Nie chc duej
niczego przed wami ukrywa.
Popatrzyli na ni z ustami penymi mielonego misa. Teraz ju byo za pno, eby si
wycofa.
- Trzy noce przed wycieczk do Wielkiego Kanionu - powiedziaa miaam sen, w
ktrym jaki olbrzym powiedzia mi, e wzito mojego ojca jako zakadnika. Powiedzia, e
jeli nie zgodz si na wspprac, zabij go.
Pomienie trzasny.
- Enkelados? - zapyta Jason po dugim milczeniu. - Wspomniaa wczeniej to imi.
Trener Hedge gwizdn.
- Wielki olbrzym. Zionie ogniem. Nie chciabym, eby zgril-lowa mojego ojca.
Jason rzuci mu spojrzenie mwice: zamknij si".
- Mw dalej, Piper. Co si pniej stao?
- Ja... ja prbowaam skontaktowa si z tat, ale bya tylko jego osobista asystentka,
ktra mi powiedziaa, ebym si nie martwia.
-Jane? - przypomnia sobie Leo. - Zdaje mi si, e Medea co o niej mwia... Ze j
kontroluje.
Piper kiwna gow.
- eby odzyska ojca, musz sabotowa t misj. Nie wiedziaam, e to bdzie nasza
trjka. A potem, jak ju wyruszylimy, Enkelados ostrzeg mnie ponownie. Powiedzia, e
chce waszej mierci. Chce, ebym was zaprowadzia na jak gr. Nie wiem dokadnie, na
jak, ale musi ona by gdzie w Bay Area, bo z jej szczytu widziaam most Golden Gate.
Mam tam by w poudnie dnia przesilenia. Jutro. Wymiana.
Nie bya w stanie spojrze im w oczy. Czekaa, a na ni rykn albo odwrc si do niej
plecami, albo wykopi j z jaskini w nien zamie.
Zamiast tego Jason przysun si do niej i znowu obj j ramieniem.
- Boe, Piper. Tak mi przykro.
Leo pokiwa gow.
- Ale bomba... I tamsia to w sobie przez cay tydzie? Piper, przecie moemy ci
pomc.

Spiorunowaa ich wzrokiem.


- Dlaczego si na mnie nie drzecie albo nie wykopiecie mnie std? Kazano mi was
zabi!
- Daj spokj powiedzia Jason. Ju raz uratowaa nam ycie. Powierzybym ci
swoje ycie w kadej chwili.
- Ja te - doda Leo. - Mog ci te przytuli?
- Nic nie rozumiecie! Prawdopodobnie wanie zabiam swojego ojca, mwic wam o
tym.
- Wtpi. - Trener Hedge bekn. Jad burgera z tofu razem z papierowym talerzykiem. Olbrzym jeszcze nie dosta tego, czego chce, wic twj ojciec wci jest mu potrzebny.
Bdzie czeka do umwionego czasu, eby zobaczy, czy si tam pojawisz. Chce, eby
skierowaa wypraw wanie tam, tak?
Piper kiwna niepewnie gow.
-To oznacza, e Her trzymaj gdzie indziej. A j trzeba uratowa w tym samym dniu.
Masz wic wybr: ocali ojca czy ocali Her. Jeli bdziesz dalej szukaa Hery, dopiero
wtedy Enke-lados zabierze si za twojego ojca. A poza tym Enkelados nigdy nie pozwoli ci
odej, nawet jeli spenisz jego danie. Wszystko wskazuje na to, e jeste jedn z tych
siedmiorga herosw z Wielkiej Przepowiedni.
Jedn z siedmiorga. Rozmawiaa ju o tym z przyjacimi i przypuszczaa, e tak
wanie jest, ale wci nie chciaa w to uwierzy. Wcale nie czua si taka wana. Bya po
prostu gupim dzieckiem Afrodyty. Niby jak mogaby by warta tych wszystkich oszustw i
mordw?
- Wic nie mamy wyboru - powiedziaa ze smutkiem. - Musimy uratowa Her, eby
nie dopuci do spuszczenia ze smyczy tego krla olbrzymw. To jest cel naszej wyprawy. A
Enkelados ma chyba rne sposoby, eby mnie ledzi. Nie jest gupi. Dowie si, e
zmieniamy kurs i idziemy nie tam, gdzie on chce. Zabije mojego ojca.
- Nie zabije twojego ojca - powiedzia Leo. - Uratujemy go.
- Nie mamy czasu! - zawoaa Piper. - A zreszt... to jest puapka.
-Jestemy twoimi przyjacimi, krlowo piknoci - uspokaja j Leo. Nie
pozwolimy umrze twojemu ojcu. Musimy tylko obmyli jaki plan.
Trener Hedge odchrzkn gono.
- Bardzo by nam pomogo, gdybymy wiedzieli, gdzie jest ta gra. Moe Eol mgby
nam to powiedzie. Bay Area cieszy si z saw wrd pbogw. Stara siedziba tytanw,
gra Otrys, wznosi si nad gr Tam, gdzie Atlas podtrzymuje niebo. Mam nadziej, e to nie

jest ta gra, ktr widziaa we nie.


Piper prbowaa sobie przypomnie widok z jej snu.
- Chyba nie. To byo w gbi ldu.
Jason wpatrzy si w ogie, marszczc brwi, jakby stara si co sobie przypomnie.
- Za sawa... to nie wyglda dobrze. Bay Area...
- Mylisz, e kiedy tam bye? - zapytaa Piper.
- Ja... - Wyglda, jakby znalaz si w punkcie zwrotnym. A potem w jego oczach
znowu pojawi si niepokj. - Nie wiem. Hedge, co si wydarzyo na grze Otrys?
Hedge znowu ugryz burgera razem z tektur.
- No wic zeszego lata Kronos zbudowa sobie nowy paac. Wielki, obrzydliwy, mia
by stolic jego nowego krlestwa. Ale tam nie byo adnej bitwy. Kronos pomaszerowa na
Manhattan, prbujc wzi Olimp szturmem. Jeli dobrze pamitam, zostawi kilku tytanw,
by strzegli tego miejsca, ale po jego klsce na Manhattanie cay paac sam si rozpad.
- Nie - powiedzia Jason.
Wszyscy na niego spojrzeli.
- Jak to nie"? - zapyta Leo.
- Tak si nie stao. Ja... - Drgn, spogldajc w wylot jaskini. - Syszelicie?
Przez chwil - nic. A potem Piper to usyszaa: wycie rozdzierajce ciemn noc.

Rozdzia XXXIV
PIPER
Wilki - powiedziaa Piper. -I s blisko.
Jason wsta i wezwa swj miecz. Leo i trener Hedge te si podnieli. Piper
sprbowaa, ale przed oczami zataczyy jej czarne plamki.
- Nie wstawaj - powiedzia Jason. - My bdziemy ci ochrania.
Zacisna zby. Nie znosia bezradnoci. Nie chciaa, by ktokolwiek j ochrania.
Najpierw ta gupia kostka. Teraz gupia hipotermia. Chciaa sta ze sztyletem w doni.
Nagle, tu za krgiem blasku ognia przy wejciu do jaskini, ujrzaa par czerwonych lepi
jarzcych si w ciemnoci.
No dobra" - pomylaa. - Moe przyda mi si troch ochrony".
Wicej wilkw pojawio si w krgu blasku ogniska - czarnych bestii wikszych od
dogw niemieckich, z sierci oblepion niegiem i lodem. Ich ky poyskiway, a wiecce
czerwone oczy byy zaskakujco inteligentne. Stojcy na przedzie wilk by prawie wzrostu
konia, a pysk mia zakrwawiony, jakby dopiero co rozszarpa jak zdobycz.
Piper wycigna sztylet z pochwy.
A potem Jason zrobi kilka krokw do przodu i powiedzia co po acinie.
Piper nie wierzya, by jaki martwy jzyk mg wywrze wikszy skutek na dzikich
zwierztach, ale samiec alfa zmarszczy pysk i zjey sier na karku. Jeden z jego
przybocznych sprbowa podej bliej, ale przywdca watahy kapn mu zbami nad
uchem. Wszystkie wilki wycofay si w ciemno.
- Stary, musz si nauczy aciny. - Motek dra w rku Leona. - Co ty mu
powiedzia?
Hedge zakl.
- Cokolwiek powiedzia, chyba nie wystarczyo. Popatrzcie.
Wilki powracay, ale samca alfa wrd nich ju nie byo. I nie atakoway. Czekay teraz by ich przynajmniej tuzin - w pkolu poza krgiem blasku ogniska, blokujc wyjcie z
jaskini.
Trener machn pak.
- Mam plan. Pozabijam je, a wy uciekniecie.
- Trenerze rozszarpi ci na sztuki - powiedziaa Piper.
- Nie, jestem za dobry.

Nagle Piper dostrzega w nienej zamieci ludzk posta przepychajc si przez stado
wilkw.
- Trzymajmy si razem - powiedzia Jason. - One czuj respekt wobec stada. Tylko bez
adnych gupstw, Hedge. Nie bdziemy ucieka i nikogo nie zostawimy.
Piper z trudem przekna lin. Bya teraz najsabszym ogniwem w ich stadzie". Wilki na
pewno wyczuwaj jej strach. Rwnie dobrze mogaby mie na szyi tabliczk z napisem
DARMOWY LUNCH.
Wilki rozdzieliy si i nieznajomy wkroczy w krg wiata. Wosy mia tuste i
potargane, barwy sadzy, ujte diademem z czego, co przypominao koci ludzkich palcw.
Ubrany by w pozszywane byle jak strzpy futra - wilka, krlika, szopa, jelenia i jakich
innych zwierzt, ktrych Piper nie potrafia zidentyfikowa.
Futra nie wyglday na wyprawione, a sdzc po zapachu, nie byy zbyt wiee. By
gibki i muskularny, jak dugodystansowiec. Najstraszniejsza bya jednak jego twarz. Blada
skra przylegaa do czaszki, zby mia ostre jak ky, a oczy czerwone jak jego wilki. Te oczy
utkwione byy w Jasonie i ziay nienawici.
- Ecce powiedzia filii Romani.
- Mw po angielsku, wilkoaku! - rykn Hedge.
Wilkoak warkn.
- Powiedz swojemu faunowi, eby trzyma jzyk za zbami, synu Rzymu, bo zjem go
pierwszego na przeksk.
Piper przypomniaa sobie, e faun to aciska nazwa satyra. Nie bya to zbyt uyteczna
informacja. Byoby o wiele lepiej, gdyby moga sobie przypomnie, kim taki wilkoak by w
greckiej mitologii i jak mona go pokona.
Wilkoak przypatrywa si im badawczo. Nozdrza mu drgay.
- A wic to prawda - mrukn. - Dzieci Afrodyty. Syn Hefajstosa. Faun. I do tego
Rzymianin, syn Pana Jupitera. Wszyscy razem i jeszcze si nie pozabijali. Bardzo ciekawe.
- Powiedziano ci o nas? - zapyta Jason. - Kto?
Nieznajomy zawarcza - moe to by miech, a moe wyzwanie.
- Och, przeczesywalimy cay zachd, herosie, majc nadziej, e pierwsi was
odnajdziemy. Krl gigantw szczodrze mnie za to wynagrodzi, kiedy powstanie. Jestem
Lykaon, krl wilkw. A moja wataha jest godna.
Wilki zawarczay w ciemnoci.
Piper dostrzega ktem oka, e Leo chowa motek i wyciga co innego ze swojego pasa
na narzdzia - szklan butelk pen jakiego pynu.

Wytya pami, starajc si umiejscowi imi wilkoaka. Na pewno je kiedy syszaa,


ale nie moga sobie przypomnie szczegw.
Lykaon wpatrywa si spode ba w miecz Jasona. Zrobi krok w lewo, potem w prawo,
jakby szykowa si do natarcia, ale czubek klingi niezmiennie na niego wskazywa.
- Odejd - powiedzia Jason. - Tu si nie poywisz.
- Chyba e chcesz burgera z tofu doda Leo.
Lykaon obnay ky. Najwyraniej nie przepada za tofu.
- Gdyby byo po mojemu, zabibym ci jako pierwszego, synu Jupitera. To twj ojciec
uczyni mnie takim, jakim jestem. Byem potnym wadc Arkadii i miaem pidziesiciu
wspaniaych synw. Zeus pozabija ich wszystkich swoimi gromami.
- Ha odezwa si trener Hedge. -1 mia powd!
Jason zerkn przez rami.
- Trenerze, znasz tego pajaca?
-Ja go znam - odpowiedziaa Piper.
Przypomniaa sobie szczegy mitu - krtkiej, ale strasznej opowieci, z ktrej ona i jej
ojciec namiewali si przy niadaniu. Ale teraz nie byo jej do miechu.
- Lykaon zaprosi Zeusa na uczt, ale krl nie by pewny, czy to naprawd jest Zeus.
Wic eby to sprawdzi, sprbowa mu poda ludzkie miso. Zeus si wciek...
-I pozabija moich synw! - zawy Lykaon, a wilki za jego plecami te zawyy.
- No i Zeus zamieni go w wilka - powiedziaa Piper. - Wilkoaki to po grecku... zaraz...
tak, lycanthropes. A on by pierwszym wilkoakiem.
- Krlem wilkw - doda trener Hedge. - Niemiertelnym, cuchncym, krwioerczym
kundlem.
Lykaon warkn gucho.
- Rozerw ci na strzpy, faunie!
- Och, zachciao ci si koza? Bo moesz go zaraz wywin.
- Do tego - powiedzia Jason. - Lykaonie, powiedziae, e zabiby mnie jako
pierwszego, ale...?
- Ale niestety, synu Rzymu, kto ju sobie ciebie zamwi. Skoro nie zabia ci ta
dziewczyna - machn pazurami w stron Piper masz by dostarczony ywy do Wilczego
Domu. Kto inny pragnie mie zaszczyt zabicia ci wasnorcznie.
-Kto?
Krl wilkw zachichota.
- Och, twoja wielka wielbicielka. Najwyraniej zrobie na niej due wraenie. Wkrtce

si tob zajmie i, naprawd, nie mam do niej o to alu. Przelanie twojej krwi w Wilczym
Domu potwierdzi moje prawa do nowego terytorium. Lupa dwa razy pomyli, zanim
zaatakuje moje stado.
Piper zdawao si, e za chwil serce wyskoczy jej z piersi. Z przemowy Lykaona nie
wszystko zrozumiaa, ale ta kobieta, ktra chce zabi Jasona... To moe by Medea. Medea,
ktra w jaki sposb przeya eksplozj.
Z trudem wstaa. Czarne kropki znowu zataczyy jej przed oczami. Jaskinia
zawirowaa.
- Teraz std odejdziesz - powiedziaa - zanim ci zniszczymy.
Staraa si woy w te sowa ca moc, na jak byo j sta, ale bya za saba. Dygocc
pod okrywajcymi j kocami, blada, spocona i ledwo mogca utrzyma n w rku, nie moga
wyglda zbyt gronie.
W czerwonych oczach Lykaona rozbysy iskierki wesooci.
- Odwana jeste, dziewczyno. Podziwiam ci. Moe nawet zaszczyc ci szybk
mierci. Bo tylko syna Jupitera mam jej dostarczy ywego. Obawiam si, e was troje
zjemy na obiad.
W tym momencie Piper zrozumiaa, e czeka j mier. No, ale przynajmniej umrze,
stojc, walczc rami w rami z Jasonem.
Jason zrobi krok do przodu.
- Nikogo nie zabijesz, wilkoaku. Najpierw bdziesz musia pokona mnie.
Lykaon zawy i wycign zakoczone pazurami donie. Jason ci go mieczem, ale
klinga przesza przez ciao wilkoaka, jakby go tam nie byo.
Lykaon zamia si triumfalnie.
- Zoto, brz, stal... to wszystko na nic w walce przeciw moim wilkom, synu Jupitera!
- Srebro! - zawoaa Piper. - Wilkoaka mona zrani srebrem!
- Nie mamy adnego srebra! - krzykn Jason.
Wilki wskoczyy w krg blasku ogniska. Hedge natar na nie z dzikim okrzykiem.
Ale Leo uderzy pierwszy. Cisn butelk, ktra roztrzaskaa si o ziemi. Przezroczysty
pyn rozla si po ziemi, opryskujc wilki. Zapachniao benzyn. Leo strzeli strumieniem
ognia w kau. Buchny pomienie.
Wilki zaskomlay i cofny si. Niektrym zapalia si sier, wic musiay odbiec dalej
i wytarza si w niegu. Nawet Lykaon spoglda niepewnie na.barier pomieni oddzielajc
teraz wilki od herosw.
- No nie, bez takich jaj - powiedzia rozalony Hedge. - W ten sposb nie mog ich

pozabija.
Za kadym razem, gdy jaki wilk podchodzi bliej, Leo strzela z palcw now fal
ognia, ale po kadej takiej salwie by wyranie coraz bardziej zmczony, a benzyna zacza
wygasa.
- Nie mam ju wicej paliwa! - krzykn i poczerwienia na twarzy. - Kurcz, nie jest
dobrze. Wyczerpuje si. To znaczy... ten pas. Musi si naadowa, a to potrwa chwil. Stary,
masz co?
- Nie - odrzek Jason. Nawet mj miecz nie dziaa.
- Moe grom? - podsuna Piper.
Jason skupi si, ale nic si nie wydarzyo.
- Chyba przez t nieyc, czy co.
- Uwolnij ventusy! - krzykna Piper.
- Wtedy staniemy przed Eoem z pustymi rkami. Przebylimy taki szmat drogi i co,
wszystko na nic?
Lykaon zarechota.
- Czuj wasz strach. Par minut ycia wicej, herosi. Pomdlcie si do bogw, jakich
tam chcecie. Zeus nie zlitowa si nade mn, wic i ode mnie nie oczekujcie litoci.
Pomienie ju prawie zgasy. Jason zakl i odrzuci miecz. Pochyli si, jakby szykowa
si do walki wrcz. Leo wycign z plecaka motek. Piper uniosa sztylet - niezbyt grona
bro, ale tylko j miaa. Trener Hedge zakoysa pak. Tylko on wyglda na
podekscytowanego tym, e zaraz umrze.
A potem suchy warkot przebi si przez wiatr - jakby kto rozdar kawa kartonu. Z
karku najbliszego wilka wyrs dugi kijek - trzonek srebrnej strzay. Wilk zwin si w
kbek i pad, giic w cieniu.
Wicej strza. Wicej padajcych wilkw. Stado rozpierzcho si. Jedna ze strza
pomkna ku Lykaonowi. Zapa j w powietrzu, ale po chwili zawy z blu. Kiedy odrzuci
strza, pozostawia czarny, dymicy lad na jego doni. Kolejna strzaa trafia go w rami.
Zachwia si.
- Niech je Tartar pochonie! - rykn.
Warkn na swoje stado, a wilki odwrciy si i pognay w ciemno. Utkwi w Jasonie
czerwone, rozjarzone oczy.
-Jeszcze nie koniec, chopcze.
I znikn w mroku.
Chwil pniej Piper znowu usyszaa ujadanie wilkw, ale tym razem brzmiao inaczej

- mniej gronie, bardziej jak ujadanie psw myliwskich biegncych tropem zwierzyny.
Mniejszy biay wilk wpad do jaskini, a za nim dwa inne.
- Zabi je? - zapyta Hedge.
- Nie! - zawoaa Piper. - Zaczekaj.
Wilki przekrzywiy by i wpatryway si w nich wielkimi zotymi oczami.
W tym momencie pojawiy si ich panie: zastp myliwych w biao-szarych zimowych
kamuflaach. Byo ich z p tuzina.
Wszystkie miay w rkach uki, a na plecach koczany pene poyskujcych srebrnych
strza.
Twarze wszystkich byy zasonite kapturami parek, ale wida byo, e to same
dziewczyny. Jedna, troch wysza od pozostaych, przykucna w blasku ogniska i podniosa
strza, ktra zrania Lykaona w rk.
- Tak niewiele brakowao. - Odwrcia si do swoich towarzyszek. - Febe, zosta ze
mn. Pilnuj wejcia. Reszta za Lykaonem. Nie moemy go teraz zgubi. Dogoni was.
Lowczynie mrukny co i znikny w mroku, cigajc stado Lykaona.
Dziewczyna w biaej parce zwrcia si z kolei do nich, twarz miaa wci ukryt pod
kapturem.
- Ponad tydzie biegymy po ladzie tego demona. Nikomu nic si nie stao? Nikogo
nie ugryz?
Jason zamar bez ruchu, wpatrujc si w dziewczyn. Piper zdaa sobie spraw, e jej
gos brzmi dziwnie znajomo. Trudno to byo okreli, ale sposb, w jaki mwia, w jaki
formuowaa sowa, przypomina Jasona.
- To ty, tak? - zapytaa. - Thalia.
Dziewczyna drgna. Piper zlka si, e Thalia signie po strza, ale ta cigna
kaptur z gowy. Miaa czarne, nastroszone wosy, a na jej czole poyskiwa srebrny diadem.
Jej twarz janiaa nienaturalnym, jakby ponadludzkim blaskiem, a oczy miaa olniewajco
niebieskie. To bya dziewczyna z fotografii Jasona.
- Czy my si znamy? - zapytaa.
Piper wzia gboki oddech.
-To moe by szokujce, ale...
-Thalia. - Jason postpi o krok, gos mu dra. Jestem Jason, twj brat.

Rozdzia XXXV
LEO
Leo pomyla, e - najagodniej rzecz ujmujc - ma najmniej szczcia z caej grupy.
Dlaczego to nie on odzyska dawno utracon siostr, dlaczego to nie jego ojciec jest
gwiazdorem filmowym, ktrego trzeba uwolni? Mia tylko pas z narzdziami i smoka, ktry
popsu si w poowie wyprawy. Moe zadziaaa ta gupia kltwa z domku Hefajstosa? Ale
nie, przecie cae ycie przeladowa go taki pech, jeszcze zanim znalaz si w obozie.
Za tysic lat, kiedy ludzie bd sobie przy ognisku opowiadali o tej wyprawie, bd
wspomina dzielnego Jasona, pikn Piper. I ich pomagiera Ognistego Valdeza, ktry
towarzyszy im z torb pen magicznych rubokrtw i mroonych burgerw z tofu.
Jakby tego wszystkiego byo mao, Leo zakochiwa si w kadej dziewczynie, ktr
zobaczy - zwaszcza kiedy nie mg o niej nawet pomarzy.
Kiedy po raz pierwszy ujrza "Ihali, natychmiast pomyla, e jest o wiele za pikna,
eby by siostr Jasona. Potem pomyla, e lepiej tego nie mwi, bo moe mie kopoty.
Podobay mu si jej czarne wosy, jej niebieskie oczy i jej pewno siebie. Wygldaa na
dziewczyn, ktra potrafi tupn na kadego na sali balowej albo na polu bitwy i nie da mu
adnych szans. Po prostu jego typ dziewczyny!
Przez minut Jason i Thalia wpatrywali si w siebie w milczeniu. Potem Thalia
podbiega do brata i pada mu w objcia.
- O bogowie! Powiedziaa mi, e ju nie yjesz! - Chwycia go za policzki i przygldaa
si kademu szczegowi jego twarzy. Dziki Artemidzie, to ty, naprawd ty. Ta maa
blizna na wardze.. . prbowae zje zszywacz, jak miae dwa lata!
Leo parskn miechem.
- Naprawd?
Hedge pokiwa gow, jakby podziwia gust Jasona.
- Zszywacze to wspaniae rda elaza.
- Z-zaraz... - wyjka Jason. - Kto ci powiedzia, e ju nie yj? Co si stao?
Jeden z biaych wilkw siedzcych w wejciu do jaskini szczekn. Thalia spojrzaa na
niego przez rami, nie zdejmujc doni z twarzy Jasona, jakby si baa, e moe ona znikn.
- Moja wilczyca mwi, e nie mam zbyt wiele czasu, i ma racj. Ale musimy
porozmawia. Usidmy.
Piper zrobia co lepszego. Zachwiaa si i upada. Rozbiaby sobie gow, gdyby jej

Hedge nie zapa.


Thalia podbiega do niej.
- Co jej jest? Ach... sama widz. Hipotermia. Kostka. - Spojrzaa na satyra, marszczc
czoo. Nie znasz medycyny naturalnej?
Hedge nadsa si.
- A niby dlaczego wyglda tak dobrze? Nie czujesz zapachu Red Bulla?
Thalia po raz pierwszy spojrzaa na Leona i, oczywicie, byo to oskarycielskie
spojrzenie, mwice: Dlaczego pozwolie leczy j temu kozowi?" Jakby to bya jego
wina.
- Ty i ten satyr, zaniecie j do mojej przyjaciki rozkazaa. - Tam, w wejciu do
jaskini. Febe jest znakomit uzdrowicielk.
- Tam jest zimno! - zaprotestowa Hedge. - Odmro sobie rogi.
Ale Leo wiedzia, kiedy naley odej.
- Chod, Hedge. Chc ze sob porozmawia.
- Umpf. Wspaniale - mrukn satyr. - Nawet nie zdyem rozwali komu gowy.
Zanis Piper do wylotu jaskini. Leo ju mia za nim pj, gdy Jason zawoa:
- Suchaj, stary, mgby... ee... nie odchodzi?
Leo dostrzeg w jego oczach co, czego si nie spodziewa: Jason prosi o wsparcie.
Chcia mie kogo przy sobie. Ba si.
Leo wyszczerzy zby.
- Nieodchodzenie to moja specjalno.
Thalia nie bya tym zachwycona, ale wszyscy troje usiedli przy ognisku. Przez par
minut milczeli. Jason przyglda si swojej siostrze, jakby bya jakim niebezpiecznym
urzdzeniem, ktre moe eksplodowa, jeli si nie wie, jak si z nim obchodzi. Dziewczyna
wygldaa na bardziej rozlunion, jakby przywyka do rzeczy dziwniejszych od dawno
utraconych krewnych. Nadal jednak patrzya na Jasona z pewnym zdumieniem, moe
wspominajc go jako dwuletniego brzdca, ktry prbowa zje zszywacz. Leo wyj z
kieszeni par kawakw miedzianego drutu i zacz je ze sob skrca.
W kocu nie mg ju duej znie tego milczenia.
- Wic... owczynie Artemidy, tak? To cae nie chodzimy na randki"... macie tak
zawsze, czy raczej od czasu do czasu?
Thalia spojrzaa na niego tak, jakby dopiero co ewoluowa z przybrzenej szumowiny.
Tak, ta dziewczyna naprawd mu si podobaa.
Jason kopn go w piszczel.

- Nie zwracaj uwagi na Leona. On po prostu prbuje przeama lody. Ale... Thalio, co
si stao z nasz rodzin? Kto ci powiedzia, e ja nie yj?
Thalia zacza si bawi srebrn bransoletk na swoim nadgarstku. W blasku ognia, w
tym zimowym kamuflau, wygldaa prawie jak Chione, niena ksiniczka - bya tak samo
zimna i pikna.
- Nic nie pamitasz? - zapytaa.
Jason pokrci gow.
- Trzy dni temu obudziem si w jakim autobusie, gdzie zobaczyem Leona i Piper.
- Co nie byo nasz win - doda szybko Leo. - Hera ukrada mu wspomnienia.
Thalia drgna.
- Hera? Skd wiesz, e to ona?
Jason opowiedzia jej o ich misji - o przepowiedni w obozie, o uwizieniu Hery, o
olbrzymie, ktry porwa ojca Piper, i o granicy czasowej, ktr by dzie zimowego
przesilenia. Leo doda od siebie par wanych szczegw: e naprawi metalowego smoka,
e potrafi miota ognistymi kulami i upiec wspaniae tacos.
Thalia bya dobr suchaczk. Nic jej nie dziwio - adne potwory, przepowiednie,
zmarli powracajcy do ycia. Jednak kiedy Jason wspomnia o krlu Midasie, zakla w
najczystszej staroytnej grece.
- Wiedziaam, e powinnymy spali jego will. Ten czowiek to wieczne zagroenie.
Ale pocig za Lykaonem tak nas pochon... No, ale ciesz si, e udao wam si uciec. A
wic Hera... Co, ukrywaa ci przez tyle lat?
- Nie wiem. - Jason wyj z kieszeni fotografi. - Pozostawia mi cho tyle pamici, e
rozpoznaem twoj twarz.
Thalia spojrzaa na zdjcie i jej twarz zagodniaa.
- Zapomniaam o tym. Zostawiam j w Jedynce, tak?
Jason kiwn gow.
- Myl, e Hera chciaa, ebymy si spotkali. Kiedy wyldowalimy tutaj, przy tej
jaskini... miaem uczucie, e to jakie wane miejsce. Jakbym wiedzia, e jeste blisko. Czy
to nie dziwne?
- Nie - zapewni go Leo. Po prostu mielimy spotka twoj supersiostr. Tak chcia
los.
Thalia zignorowaa go. Pewnie nie chciaa pokaza, jak due zrobi na niej wraenie.
-Jasonie powiedziaa - kiedy ma si do czynienia z bogami, nic nie jest dziwne. Ale
nie mona ufa Herze, zwaszcza e jestemy dziemi Zeusa. Ona nienawidzi nas wszystkich.

- Ale mwia co o Zeusie... e podarowa jej moje ycie w zamian za pokj. Czy to ma
jaki sens?
Thalia zblada.
- Och, bogowie. Matka nie... Ty tego nie pamitasz... Nie moesz pamita.
- Czego?
W blasku ognia jej twarz jakby si postarzaa, jakby jej niemiertelno nagle przestaa
dziaa.
-Jasonie... Nie wiem, jak ci to powiedzie. Nasza matka bya nie cakiem
zrwnowaona. Wpada Zeusowi w oko, bo bya aktork telewizyjn, naprawd pikn, ale
le znosia saw. Pia, robia rne gupie numery. Nie znikaa z tabloidw. Wci robia co,
eby zwrci na siebie uwag. Jeszcze zanim si urodzie, wci si kciymy. Ona... ona
wiedziaa, e Zeus jest ojcem, i chyba to j przeroso. Wzbudzi namitno pana nieba. .. to
by chyba jej najwikszy wyczyn, wic nie moga si pogodzi z tym, e od niej odszed.
Wiesz, jacy s bogowie... no, nie s stali w uczuciach.
Leo przypomnia sobie swoj matk, jak wci go zapewniaa, e ojciec kiedy wrci.
Ale nigdy nie szalaa z tego powodu, e odszed. Nie pragna Hefajstosa dla siebie, chciaa
tylko, eby Leo mg pozna swojego ojca. Pracowaa ciko, miaa malekie mieszkanko,
zawsze jej brakowao pienidzy, ale nie narzekaa. Powtarzaa mu: Dopki mam ciebie,
ycie jest pikne".
Obserwowa twarz Jasona, ktry wyglda na coraz bardziej zdruzgotanego, suchajc,
jak Thalia opisuje ich matk, i po raz pierwszy mu nie zazdroci. Sam straci matk. Mia
cikie ycie. Ale przynajmniej j pamita. Zapa si na tym, e wystukuje na kolanie
alfabetem Morsea: Kocham ci". Bardzo wspczu Jasonowi, pozbawionemu wspomnie,
niemajcemu niczego, na czym mgby si oprze.
- Wic... Jason nie by w stanie dokoczy pytania.
- Jasonie, masz przyjaci powiedzia Leo. Teraz odzyskae siostr. Nie jeste
sam.
Thalia wycigna rk do Jasona, a on j chwyci.
- Kiedy miaam jakie siedem lat - powiedziaa - Zeus zacz znowu mam odwiedza.
Myl, e mia wyrzuty sumienia za zmarnowanie jej ycia. I by jaki... jaki inny. Jakby
troch starszy, powaniejszy, bardziej ojcowski wobec mnie. Przez pewien czas mama bya
cakiem do rzeczy. Cieszya si z tego, e Zeus jest blisko niej, e przynosi jej prezenty, e
wzbudza grzmoty na jej yczenie. Zawsze chciaa by na pierwszym planie. To byo w tym
roku, w ktrym ty przyszede na wiat. Mama... no wiesz, nigdy nie przepadaam za jej

towarzystwem, ale od kiedy ty si pojawie, chciaam by blisko ciebie. Bye taki milutki. I
nie ufaam mamie, baam si, e nie potrafi si tob dobrze zaopiekowa. No i oczywicie
Zeus ponownie przesta przychodzi. Pewnie nie mg ju znie ustawicznych da mamy,
nalegajcej, by pozwoli jej odwiedzi Olimp, uczyni j niemierteln albo wiecznie pikn.
Kiedy odszed, mama stawaa si coraz bardziej i bardziej niezrwnowaona. Wanie wtedy
zaczy mnie atakowa potwory. Mama obwiniaa o to Her. Twierdzia, e bogini na ciebie
te nastaje... e z trudem zniosa moje narodziny, ale dwoje pbogw w tej samej rodzinie to
ju zbyt wielka dla niej obraza. Mama nawet mwia, e nie chciaa nazwa ci Jasonem, ale
Zeus si upar, mwic, e w ten sposb udobrucha Her, ktra lubia to imi. Nie wiem, w co
wierzy.
Leo bawi si miedzianymi drutami. Czu si jak intruz. Uwaa, e nie powinien tego
wysuchiwa, ale z drugiej strony pozwalao mu to czu si tak, jakby dopiero poznawa
Jasona - jakby to, e siedzi teraz przy nim, byo zadouczynieniem za te cztery miesice w
Szkole Dziczy, kiedy Leo tylko sobie wyobraa, e s przyjacimi.
-Jak doszo do tego, e si rozdzielilicie? - zapyta.
Thalia cisna rk brata.
- Gdybym wiedziaa, e yjesz... o bogowie, wszystko potoczyoby si inaczej. Ale
kiedy miae dwa lata, mama'zapakowaa nas do samochodu, mwic, e jedziemy na
rodzinne wakacje. Pojechalimy na pnoc, do krainy winnic, do tego parku, ktry chciaa
nam pokaza. Pamitam, e wydao mi si to dziwne, bo mama nigdy nas nigdzie nie
zabieraa, a zachowywaa si bardzo nerwowo. Trzymaam ci za rk, kiedy szlimy do tego
wielkiego budynku porodku parku, i... - Westchna gwatownie. -Mama powiedziaa mi,
ebym wrcia do samochodu po koszyk zjedzeniem. Nie chciaam ci zostawia z ni
samego, ale w kocu chodzio tylko o par minut, samochd by blisko. Kiedy wrciam...
mama klczaa na kamiennych stopniach, obejmujc si i paczc. Powiedziaa... powiedziaa,
e odszede. Powiedziaa, e Hera ciebie zadaa i e umare. Nie wiedziaam, co mama z
tob zrobia. Baam si, e kompletnie postradaa zmysy. Biegaam po parku, szukajc ci,
ale ty po prostu znike. Musiaa cign mnie si, kopaam j i wrzeszczaam. Wpadam w
histeri. To trwao przez par dni. Nie pamitam wszystkiego, ale wezwaam policj,
oskaryam mam i bardzo dugo j przesuchiwali. Pniej uznaa, e jestem jej wrogiem.
Powiedziaa mi, e j zdradziam, e powinnam j wspiera, jakby chodzio tylko o ni. W
kocu nie mogam tego duej znie. Twoje zniknicie byo ostatni kropl. Uciekam z
domu i nigdy ju tam nie wrciam, nawet jak mama umara par lat temu. Mylaam, e
straciam ci na zawsze. Nigdy nikomu o tobie nie mwiam, nawet Annabeth czy Lukeowi,

moim dwm najlepszym przyjacioom. To byo zbyt bolesne.


- Chejron wiedzia - powiedzia Jason zamylonym gosem. -Kiedy przybyem do
obozu, spojrza na mnie i rzek: Powiniene nie y".
- To przecie nie ma sensu zdziwia si Thalia. - Nigdy mu o tym nie mwiam.
- Hej - odezwa si Leo - wane, e wreszcie si spotkalicie, nie? Macie szczcie.
Thalia pokiwaa gow.
- Leo ma racj. Spjrz na siebie. Jeste w moim wieku. Wyrose.
- Ale gdzie ja byem? Jak to moliwe, e w moim yciu jest tak wielka dziura? I ten
Rzym...
Thalia zmarszczya brwi.
- Rzym?
- Twj brat mwi po acinie - powiedzia Leo. - Bogw nazywa ich rzymskimi
imionami i ma tatua.
Wskaza na ciemne znaki na ramieniu Jasona, a potem opowiedzia Thalii o innych
dziwnych sprawach: o Boreaszu, ktry zamieni si w Akwilona, o Lykaonie, ktry nazwa
Jasona synem Rzymu", i o wilkach, ktre si cofny, kiedy przemwi do nich po acinie.
Thalia szarpna lekko ciciw uku.
- acina. Zeus czasami mwi po acinie, kiedy po raz drugi odwiedzi mam. Jak ju
mwiam, wydawa si jaki inny, zachowywa si bardziej oficjalnie.
- Mylisz, e by wtedy w swojej rzymskiej postaci? - zapyta Jason. -I dlatego ja
uwaam si za syna Jupitera?
- Moliwe. Nigdy o czym takim nie syszaam, ale to by wyjaniao, dlaczego mylisz
po rzymsku, dlaczego wolisz mwi po acinie, a nie po grecku. No, ale byby wtedy
zupenie wyjtkowym pbogiem. Tylko e to nie wyjania, w jaki sposb udao ci si
przey poza Obozem Herosw. Syna Zeusa czy Jupitera, jak tam chcesz go nazywa, na
pewno wytropiyby potwory. Gdyby by pozostawiony sam sobie, dawno ju by nie y.
Wiem dobrze, e ja nie przeyabym bez przyjaci. Musiaby mie warunki do wicze,
musiaby mie jakie bezpieczne schronienie...
- Nie by sam - wypali Leo. - Syszelimy o takich jak on.
Thalia spojrzaa na niego ze zdziwieniem.
- Co masz na myli?
Leo opowiedzia jej o pocitej fioletowej koszulce w galerii Medei i mwicym po
acinie dziecku Merkurego, o ktrym wspomnieli cyklopi.
- A nie ma jakiego innego miejsca dla pbogw? - zapyta. -No wiesz, poza Obozem

Herosw. Moe jaki zwariowany nauczyciel aciny porywa dzieci bogw i wychowuje je
tak, e czuj si Rzymianami?
Gdy tylko to powiedzia, zda sobie spraw, jak gupio to zabrzmiao. Thalia wpatrywaa
si w niego badawczo swoimi niebieskimi oczami, sprawiajc, e poczu si jak podejrzany
okazywany wiadkowi.
- Przewdrowaam cay kraj - powiedziaa zamylonym gosem. - Nigdy nie syszaam o
jakim szalonym nauczycielu aciny albo o pbogach w fioletowych koszulkach. Ale... Urwaa, jakby przysza jej do gowy jaka niepokojca myl.
- Ale co? - zapyta Jason.
Pokrcia gow.
- Bd musiaa porozmawia z bogini. Moe Artemida da nam jak wskazwk.
- Rozmawia z tob? Wikszo bogw zamilka.
- Artemida postpuje wedug wasnych zasad. Musi uwaa, eby Zeus si o tym nie
dowiedzia, ale sdzi, e gupio zrobi, zamykajc Olimp. To ona polecia nam wytropi
Lykaona. Powiedziaa, e w ten sposb natrafimy na lad naszego przyjaciela...
- .. .Percy'ego Jacksona - wpad jej w sowo Jason. - Tego chopaka, ktrego poszukuje
Annabeth.
Thalia kiwna gow, pogrona w zadumie.
Leo zastanawia si, zy kto kiedykolwiek tak martwi si o niego za kadym razem,
kiedy znika. Raczej w to wtpi.
- Ale co ma z tym wsplnego Lykaon? - zapyta. -1 my?
- Trzeba szybko znale na to odpowied - odrzeka. - Jeli ostateczny termin upywa
jutro, mamy mao czasu. Eol mgby wam powiedzie...
Biaa wilczyca znowu pojawia si w wejciu do jaskini i zaskomlaa znaczco.
Thalia wstaa.
- Czas na mnie, bo zgubi trop owczy. Ale najpierw zaprowadz was do paacu Eola.
-Jeli nie moesz, jako sobie poradzimy - powiedzia Jason z nieco zafrasowan min.
-Daj spokj. - Umiechna si i pomoga mu wsta. - Od dawna nie miaam brata.
Chyba wytrzymam z tob jeszcze par minut, zanim zaczniesz mnie denerwowa. Idziemy!

Rozdzia XXXVI
LEO
Kiedy Leo zobaczy, jak dobrze potraktowano Piper i Hedgea, poczu si naprawd
uraony.
Ju sobie wyobraa, e grozi im odmroenie tykw w niegu, a tymczasem owczyni
Febe rozbia przed jaskini wielki srebrny namiot. Nie mia pojcia, jak jej si udao zrobi to
tak szybko, ale wewntrz by naftowy piecyk dajcy mie ciepo i leay porozrzucane
poduszki. Piper, w nowej parce, rkawicach i kamuflaowych spodniach, wygldaa, jakby
odzyskaa peni si i staa si jedn z owczy. Ona, Hedge i Febe popijali gorc czekolad.
- No nie - powiedzia. Siedzielimy w jakiej jaskini, a wy miaycie luksusowy
namiot? Kto mnie zarazi hipotermi. Chc czekolady i park!
- Ci chopcy - prychna Febe, jakby to bya najgorsza obelga, jaka przysza jej do
gowy.
- Daj spokj, Febe - powiedziaa Thalia. - Trzeba im da parki. I chyba mamy jeszcze
troch czekolady.
Febe mrukna co pod nosem, ale wkrtce Leo i Jason te mieli na sobie srebrne
zimowe stroje, niewiarygodnie lekkie i ciepe. A czekolada bya wyborna.
- Na zdrowie! - zawoa trener Hedge, po czym schrupa swj plastikowy kubek.
- Dostaniesz skrtu kiszek - ostrzeg go Leo.
Thalia klepna Piper w plecy.
- Gotowa do drogi?
Piper skina gow.
- Tak, dziki Febe. W sztuce przetrwania jestecie naprawd dobre. Czuj si, jakbym
moga przebiec dziesi mil.
Thalia mrugna do Jasona.
-Jest twarda jak na dzieci Afrodyty. Podoba mi si.
- Hej, ja te mog przebiec dziesi mil! - zgosi si Leo. Ja, twarde dzieci
Hefajstosa. Lecimy!
Oczywicie Thalia go zignorowaa.
Zwinicie obozowiska zajo Febe dokadnie sze sekund, w co Leo nie mg
uwierzy. Namiot sam si zoy do wielkoci paczki gumy do ucia. Leo chcia j poprosi o
schemat tego urzdzenia, ale nie byo na to czasu.

Thalia pobiega przez nieg w gr zbocza po wskiej ciece i wkrtce Leo poaowa,
e prbowa odgrywa macho, bo ow-czynie zostawiy go daleko w tyle.
Trener Hedge podskakiwa ochoczo jak rozbrykana grska kozica, nawoujc do nich
jak za dawnych dni w Szkole Dziczy:
- Dalej, Valdez! Trzymaj tempo! Zapiewajmy. Mam dziewczyn w Kalamazoo...
- Nie piewamy - warkna Thalia.
Biegli wic dalej w milczeniu.
Leo bieg na kocu, za Jasonem. Dopdzi go.
- Jak si czujesz, stary?
Po minie Jasona mona byo pozna, e nie najlepiej.
- Thalia przyjmuje to wszystko tak spokojnie - odrzek. - Jakby nic wielkiego si nie
wydarzyo. Nie wiedziaem, czego si spodziewa, ale... ona chyba nie jest do mnie podobna.
Jest taka pozbierana.
- Hej, ona nie walczy z amnezj. No i miaa o wiele wicej czasu, eby si
przyzwyczai do tego, e jest pbogiem. Jak przez jaki czas powalczysz z potworami i
pogawdzisz sobie z bogami, to pewnie te przywykniesz do niespodzianek.
- Moe. Ja tylko chc zrozumie, co si stao, kiedy miaem dwa lata, dlaczego mama
si mnie pozbya. Thalia ucieka z mojego powodu.
- Cokolwiek si stao, to nie bya twoja wina. A twoja siostra jest super. Bardzo jest do
ciebie podobna.
Jason nic na to nie powiedzia. Leo zastanawia si, czy nie paln gupstwa. Chcia,
eby Jason poczu si lepiej, ale nie bardzo wiedzia, jak go pocieszy.
Marzy, eby mc sign do swojego pasa na narzdzia i wyj z niego waciwy
klucz, ktrym by mg naprawi pami Jasona. Moe jaki may motek? Stukn we
waciwe miejsce i sprawa zaatwiona. To by byo o wiele atwiejsze od przegady-wania tego
wszystkiego tam i z powrotem. Nie potrafi si obchodzi z organicznymi formami ycia.
Dziki za te cechy dziedziczne, tato" - pomyla.
Pogrony w tych rozmylaniach nie zauway, e Lowczynie zatrzymay si. Wpad na
Thali i oboje o mao co nie stoczyli si po stromym zboczu. Na szczcie zdoaa utrzyma
rwnowag. Wskazaa w gr.
- O kurcz... Leona zatkao. - Ale wielka skaa.
Stali pod szczytem Pikes Peak. W dole wszystko byo zasnute chmurami. Powietrze
byo tak rzadkie, e z trudem apa oddech. Noc ju zapada, ale wieci ksiyc w peni, a
niebo byo niewiarygodnie rozgwiedone. Na poudniu i na pnocy z chmur wystaway

szczyty innych gr jak wyspy albo zby.


Ale prawdziwe widowisko byo nad nimi. Na tle ciemnego nieba, jakie wier mili od
nich, wyrastaa z chmur wyspa potnej, rozjarzonej, fioletowej skay. Trudno byo
oszacowa jej rozmiary,ale Leo ocenia, e musi by przynajmniej tak szeroka jak stadion do
futbolu i rwnie wysoka. Jej strome zbocza byy podziurawione jaskiniami i co jaki czas
dobiega stamtd nagy gwizd wiatru, jakby kto zagra mocny akord na organach. Na
szczycie skay spiowe mury otaczay co w rodzaju twierdzy.
Szczyt Pikes Peak czy si z fioletow wysp wskim mostem z lodu, ktry poyskiwa w
blasku ksiyca.
Po chwili Leo uwiadomi sobie jednak, e to nie ld, bo most nie by trway. Kiedy
wiatr zmienia kierunek, most wi si wok skay, rozmazujc i zwajc, a w niektrych
miejscach nawet rozrywajc jak smuga na niebie po odrzutowcu.
- No, tamtdy chyba nie wejdziemy.
Thalia wzruszya ramionami.
- Musz przyzna, e nie przepadam za wysokociami, ale jeli chcecie dosta si do
twierdzy Eola, nie ma innej drogi.
- Czy ta twierdza zawsze tu jest? - zapytaa Piper. Jak ludzie mogli jej nie zauway
na szczycie Pikes Peak?
- Mga - odrzeka Thalia. - Ale miertelnicy dostrzegaj j czasem, cho nie
bezporednio. W niektre dni Pikes Peak ma fioletow barw. Ludzie mwi, e to gra
wiata, ale w rzeczywistoci to kolor paacu Eola, odbijajcy si w zboczu gry.
- To niesamowite - powiedzia Jason.
Crka Zeusa zamiaa si.
- Powiniene zobaczy Olimp, braciszku.
- Mwisz powanie? Bya tam?
Thalia skrzywia si, jakby nie byo to mie wspomnienie.
- Powinnimy podzieli si na dwie grupy. Most jest kruchy.
- To mi dodao otuchy - powiedzia Leo. - Jason, nie moesz nas tam po prostu
przenie?
Thalia rozemiaa si, ale po chwili zrozumiaa, e to nie by art.
- Zaraz... Jason, ty potrafisz lata?
Jason wpatrywa si w unoszc si w powietrzu twierdz.
- No... tak jakby. Raczej potrafi wykorzystywa wiatry. Ale te wiatry s tak silne, e
chyba nie chciabym prbowa. Thalio, czy to znaczy, e... e ty nie potrafisz lata?

Przez chwil wygldaa na przeraon. Potem si opanowaa. Leo zda sobie spraw, e baa
si wysokoci o wiele bardziej, ni to okazywaa.
- Szczerze mwic, nigdy nie prbowaam. Moe bdzie lepiej, jak pjdziemy tym
mostem.
Trener Hedge stukn kopytem w lodow ciek, po czym wskoczy na most. To byo
zdumiewajce: most nie zaama si pod nim.
- Spokojnie! Ja pjd pierwszy. Piper, chod. Wezm ci za rk.
- Nie, dam sobie rad... - zacza, ale trener chwyci j za rk i pocign na most.
Doszli do poowy mostu i nic si nie wydarzyo.
Thalia zwrcia si do swojej przyjaciki.
- Febe, niedugo wrc. Znajd reszt. Powiedz im, e wkrtce do was docz.
-Jeste pewna? - Febe spojrzaa na Leona i Jasona spod zmruonych powiek, jakby
uwaaa, e mog Thali porwa albo wyrzdzi jej krzywd.
- Nie martw si o mnie, wszystko bdzie dobrze - zapewnia j Thalia.
Febe kiwna gow bez przekonania, a potem pobiega ciek w d. Biae wilki pognay za
ni.
-Jason, Leo, po prostu ostronie idcie naprzd. Most jeszcze nigdy si nie zawali.
- Bo jeszcze nigdy ja na niego nie wlazem - mrukn Leo, po czym wszed na most za
Jasonem.
W poowie drogi zrobio si gronie oczywicie z winy Leona. Piper i Hedge byli ju
na szczycie i machali do nich, zachcajc do dalszej wspinaczki, ale on pogry si w
mylach. Rozmyla o mostach - gdyby to by jego paac, zaprojektowaby co bardziej
stabilnego od tej niepewnej konstrukcji z zamroonej mgieki. Zastanawia si nad klamrami i
przsami i nagle co mu przyszo do gowy - tak nagle, e si zatrzyma.
- Po co im w ogle most? - zapyta.
Thalia zmarszczya brwi.
- Leo, to nie jest dobre miejsce na takie pytania. O co ci chodzi?
- S duchami burzy. Potrafi lata.
- Tak, ale czasami potrzebne im jest poczenie ze wiatem.
- Wic ten most nie zawsze tu jest?
Thalia pokrcia gow.
- Duchy wiatru nie lubi mie poczenia z ziemi, ale czasem jest to potrzebne. Jak
teraz. Wiedz, e do nich idziecie.
Myli w gowie Leona pdziy jak oszalae. By tak podniecony, e zrobio mu si

gorco. Nie potrafi ubra tych myli w sowa, ale wiedzia, e jest blisko czego wanego.
- Leo - powiedzia Jason - o czym ty mylisz?
- Och, bogowie - jkna Thalia. - Idziemy. Uwaajcie, gdzie stawiacie stopy.
Leo cofn si. Z przeraeniem odkry, e temperatura jego ciaa naprawd si podnosi,
tak jak to si stao przed laty przy ogrodowym stole pod drzewem hikory, kiedy ogarna go
wcieko. Teraz t reakcj wywoao podniecenie. Spodnie zaczy mu parowa w zimnym
powietrzu. Buty dosownie dymiy, a most wyranie tego nie znosi. Ld zacz si topi.
- Leo, przesta - ostrzeg go Jason. Most zaraz si roztopi.
- Sprbuj odrzek Leo, ale czu, e nie panuje ju nad swoim ciaem, podobnie jak
nad swoimi mylami. Suchaj, co Hera powiedziaa o tobie w tym nie? Nazwaa ci
mostem.
- Leo, naprawd, uspokj si - powiedziaa Thalia. - Nie wiem, o czym mwisz, ale ten
most...
- Tylko posuchajcie - upiera si Leo. -Skoro Jason jest mostem, to co czy? Moe
dwa miejsca, ktre normalnie nie maj ze sob nic wsplnego... tak jak ten powietrzny zamek
i ziemia. Musiae przedtem by gdzie indziej, prawda? A Hera powiedziaa o tobie, e ma na
myli wymian.
- Wymian. - Thalia wytrzeszczya oczy. - Och, bogowie.
- O czym wy mwicie?
Thalia mrukna co pod nosem, jakby odmawiaa modlitw.
- Teraz rozumiem, dlaczego Artemida mnie wysaa. Powiedziaa mi, e musz
wytropi Lykaona, eby odnale lad Percy ego. Ty jeste tym ladem. Artemida chciaa,
ebymy si spotkali, ebym usyszaa twoj histori.

- Nie rozumiem. Ja nie mam adnej historii. Niczego nie pamitam.


- Ale Leo ma racj. To wszystko si czy. Gdybymy tylko wiedzieli...
Leo pstrykn palcami.
-Jasonie, jak nazwae to miejsce z twojego snu? Ten zrujnowany dom. Wilczy Dom?
Thalia prawie si zakrztusia.
- Wilczy Dom? Dlaczego mi tego nie powiedziae? Tam wanie jest uwiziona Hera?
- Wiesz, gdzie to jest? - zapyta Jason.
Nagle most pk. Leo spadby w przepa, gdyby Jason nie zapa go za kurtk. Obaj
zaczli si pi w gr, a kiedy si odwrcili, Thalia bya po drugiej stronie
dziesiciometrowej rozpadliny. Most nadal si roztapia.
- Idcie! - zawoaa, zbiegajc po pkajcym mocie. Dowiedzcie si, gdzie ten

olbrzym trzyma ojca Piper. Uratujcie go! Zaprowadz moje owczynie do Wilczego Domu i
bd tam na was czekaa. Uda mi si! I wam si uda!
Jason zmarszczy czoo.
- Ale gdzie jest ten Wilczy Dom?! - krzykn Jason.
- Wiesz, gdzie on jest, braciszku!
Teraz bya ju tak daleko, e jej gos ledwo si przebija przez wiatr, ale Leo by pewny,
e dodaa: Bd tam na was czekaa. Przyrzekam".
A potem odwrcia si i zbiega po roztapiajcym si mocie.
Leo i Jason nie mieli czasu na zastanawianie si, co robi dalej. Wspinali si, teraz ju
walczc o ycie, bo zlodowaciaa mgieka pod ich stopami robia si coraz ciesza. Co jaki
czas Jason apa Leona i wykorzystywa powiewy wiatru, aby obaj nie spadli w przepa, ale
przypominao to bardziej skoki na bungee ni latanie.
Kiedy dotarli do skraju latajcej wyspy, Piper i trener Hedge wcignli ich na ni w tym
samym momencie, gdy lodowy most znikn. Stali, apic oddech u podstawy kamiennych
stopni wycitych w zboczu klifu, prowadzcych do twierdzy.
Leo spojrza w d. Szczyt Pikes Peak wynurza si z morza chmur, ale po Thalii nie
byo ani ladu. A Leo wanie spali ich jedyn drog powrotu.
- Co si stao? - zapytaa Piper. - Leo, dlaczego twoje ubranie dymi?
- Troch si zgrzaem - wydysza. - Jasonie, przepraszam. Naprawd. Nie zrobiem
tego...
-Ju dobrze - odrzek Jason, ale min mia ponur. - Mamy mniej ni dwadziecia cztery
godziny na uwolnienie bogini i ojca Piper. Idziemy na spotkanie z krlem wiatrw.

Rozdzia XXXVII
JASON
W cigu niecaej godziny Jason odnalaz siostr i j straci. Kiedy wspinali si na strome
zbocza latajcej wyspy, co jaki czas oglda si za siebie, ale Tialia znikna.
Przyrzeka, e znowu si spotkaj, ale nie do koca w to wierzy. Jej now rodzin byy
teraz Lowczynie, a now matk Artemida. Sprawiaa wraenie tak pewnej siebie i tak
zadowolonej ze swojego nowego ycia, e wtpi, by kiedykolwiek mgby sta si jego
czci. No i tak bardzo jej zaleao na odnalezieniu swojego kumpla, Percy ego. Czy
kiedykolwiek tak szukaa jego, Jasona?
To niesprawiedliwe" - powiedzia sobie w duchu. - Mylaa, e nie yj".
Nie mg si pogodzi z tym, co powiedziaa o ich matce. To byo prawie tak, jakby
wrczya mu niemowl - rozwrzeszczane, brzydkie niemowl i powiedziaa: Masz, jest
twoje. Zaopiekuj si nim". A on wcale nie chcia si nim zaopiekowa. Nie chcia na nie
patrze, nie chcia go uzna. Nie chcia wiedzie, e mia niezrwnowaon matk, ktra
pozbya si go, eby udobrucha jak bogini. Nic dziwnego, e Thalia ucieka.
Potem przypomnia sobie domek Zeusa w Obozie Herosw i t malek alkow, w
ktrej jego siostra spaa, poza zasigiem wzroku posgu boga nieba. Zeus te nie bardzo si
sprawdzi jako ich ojciec. Jason dobrze rozumia, dlaczego Thalia wyrzeka si tej czci
swojego ycia, ale mia al do siostry. On nie mia takiego szczcia. Porzucono go z tym
ciarem na plecach - dosownie.
Zoty plecak z wiatrami ciy mu coraz bardziej. Wiatry miotay si w nim, porykujc
gniewnie.
Spord ich czwrki tylko trener Hedge by w wietnym nastroju. Wci wbiega po
liskich stopniach i zbiega ku nim, nawoujc: - Dalej, misiaczki! Jeszcze tylko par tysicy
stopni!
Leo i Piper nie odzywali si do Jasona. Moe wyczuli, w jak podym jest nastroju. Piper
co jaki czas odwracaa si ku niemu, zaniepokojona, jakby to on o mao co nie umar z
powodu hipotermii, a nie ona. A moe rozmylaa o sowach Thalii? Ju si dowiedziaa, co
Thalia powiedziaa im na mocie - e mog uratowa i jej ojca, i Her - ale Jason nie bardzo
mg poj, jak mieliby tego dokona, i nie by pewny, czy taka moliwo natchna Piper
nadziej, czy przeciwnie - jeszcze bardziej j przerazia.
Leo wci obmacywa sobie nogi, sprawdzajc, czy przypadkiem znowu nie zapalaj

mu si spodnie. Ju nie buchaa z niego para, ale incydent na mocie naprawd Jasona
wystraszy. Leo sprawia wraenie czowieka, ktry nie zdaje sobie sprawy z tego, e dymi
mu si z uszu i e we wosach tacz mu pomyki. Jeli miaby si tak rozgrzewa za kadym
razem, gdy ogarnie go podniecenie, do trudno bdzie z nim wytrzyma. Jason wyobrazi
sobie, e wchodz do restauracji. Prosz o hamburgera i... Och! Mj przyjaciel si pali!
Prosz o wiadro z wod!"
Ale przede wszystkim martwi si tym, co Leo powiedzia. Jason nie chcia by adnym
mostem, adnym przedmiotem wymiany, w ogle nikim. Chcia tylko dowiedzie si, skd
przyszed. A Thalia wygldaa na bardzo zaniepokojon, kiedy Leo wspomnia o tym
wypalonym domu z jego snw - o miejscu, ktre Lupa nazwaa jego punktem wyjcia. Skd
ona znaa to miejsce i dlaczego bya taka pewna, e Jason je znajdzie?
Odpowied zdawaa si bliska, ale im bya bliej, tym bardziej Jason si buntowa, zupenie
jak te wiatry w jego plecaku.
W kocu stanli na szczycie wyspy. Spiowe mury otaczay ca twierdz, cho
Jasonowi trudno byo wyobrazi sobie, kto miaby j zaatakowa. Rozwary si przed nimi
wysokie na jakie sze metrw wrota, za ktrymi droga z gadkich, fioletowych kamiennych
pyt wioda do samej cytadeli - otoczonej bia kolumnad rotundy w greckim stylu, podobnej
do jednej z tych klasycystycz-nych budowli w Waszyngtonie, tyle e tu z dachu sterczay
talerze anten satelitarnych i maszty anten radiowych.
- Bardzo dziwne powiedziaa Piper.
- Podejrzewam, e na latajcej wyspie nie maj kablwki - powiedzia Leo. - O kurcz,
popatrzcie tylko na ogrdek tego faceta!
Rotunda wznosia si porodku okrgego placu o rednicy czterystu metrw. By
rzeczywicie niezwyky, bo podzielony na cztery wiartki, jak wielka pizza. Kada
przedstawiaa inn por roku.
wiartka po ich prawej stronie pokryta bya lodem, rosy tam nagie drzewa i widniao
zamarznite jezioro. Kiedy powia wiatr, przetaczay si przez ni niene bawany, a Jason
nie by pewny, czy to dekoracje, czy ywe stwory.
Na lewo by park ze zotymi i czerwonymi drzewami. Wiatr porywa licie i ukada je
w rne wzory bogw, ludzi, zwierzt biegncych za sob, by znowu rozrzuci je w licie.
Za rotund wida byo dwie pozostae wiartki. Jedna wygldaa jak zielone pastwisko z
owcami z obokw. Druga bya pustyni, na ktrej wiatr rzebi w piasku dziwne wzory greckie litery, umiechnite twarze i olbrzymi reklam: OGLDAJ EOLA NOC!
- Po jednej wiartce dla kadego z czterech wiatrw - zgadywa Jason. - Cztery strony

wiata.
- To pastwisko bardzo mi si podoba. - Trener Hedge obliza si. Nie macie nic
przeciwko...
- Nie krpuj si - odrzek Jason.
Troch mu ulyo, gdy pozby si satyra. I tak ba si spotkania z Eolem, nawet bez
trenera Hedgea u boku, wymachujcego pak i wrzeszczcego: Gi!"
Kiedy satyr pobieg, by zaatakowa wiosn, Jason, Piper i Leo poszli drog w d, do
podna stopni otaczajcych rotund. Przeszli przez frontowe drzwi do wyoonego biaym
marmurem holu z fioletowymi banerami goszcymi: POGODA DLA OLIMPU lub po prostu
PDO.
- Witam!
Podleciaa do nich jaka kobieta. Dosownie podleciaa. Miaa urod elfa, kojarzc si
Jasonowi z duchami przyrody w Obozie Herosw

mae, lekko spiczaste uszy i nigdy

niestarzejc si twarz, ktra rwnie dobrze moga by twarz szesnastolatki, jak i kobiety
trzydziestoletniej. W brzowych oczach pony wesoe ogniki. Cho nie byo wiatru, jej
ciemne wosy faloway w zwolnionym tempie, jak to bywa w reklamach szamponw. Trudno
byo powiedzie, czy miaa stopy, ale jeli tak, to nie dotykay posadzki. W rku trzymaa
biay palmtop.
-Jestecie od pana Zeusa? - zapytaa. - Oczekiwalimy was.
Jason prbowa odpowiedzie, ale troch trudno mu byo skupi myli, bo ta kobieta
przewitywaa. Jej posta to zanikaa, to pojawiaa si, jakby bya z mgy.
- Jeste duchem?
Natychmiast zrozumia, e j obrazi. Umiech znikn, nadsaa si.
-Jestem aur, prosz pana. Wietrzn nimf, pracujc dla pana wiatrw. Mam na imi
Melia. Nie mamy tutaj duchw.
- Ale oczywicie! - ruszya mu na ratunek Piper. - Mj przyjaciel po prostu pomyli ci
z Helen trojask, najpikniejsz spord miertelnych kobiet wszech czasw. Nietrudno o
tak pomyk.
Udao si! Komplement by nieco przesadzony, ale Melia zarumienia si.
- Och... a wic... dobrze. Wic jestecie od Zeusa?
- Ee... tak, jestem synem Zeusa - odpowiedzia Jason.
- Wspaniale! Prosz za mn.
Powioda ich przez jakie zabezpieczajce drzwi do innego holu, podczas lotu
sprawdzajc co w palmtopie. Lecc, nie patrzya przed siebie, ale najwyraniej nie sprawiao

jej to kopotu, bo gadko przeleciaa przez marmurow kolumn.


-Jestemy ju poza czasem najlepszej ogldalnoci, wic nie widz problemu. Mog was
wepchn zaraz po jego spocie o 11:12.
- Mm... wietnie - mrukn Jason.
Hol na pewno nie by miejscem stworzonym do odpoczynku. Hulay w nim wiatry, wic
Jason czu si tak, jakby przedziera si przez tum. Drzwi same otwieray si i zamykay
gwatownie.
To, co widzia, byo te bardzo dziwne. W powietrzu migay papierowe samolociki
rnych ksztatw i rozmiarw, a inne wietrzne nimfy, aurai, apay je od czasu do czasu,
rozwijay i czytay, po czym znowu ciskay w powietrze, gdzie samolociki zwijay si z
powrotem i nadal fruway po caym holu.
Nagle przeleciaa koo niego jaka dziwna posta. Wygldaa jak skrzyowanie
staruszki z kurczakiem wyhodowanym na sterydach. Miaa pomarszczon twarz i czarne
wosy ujte w siatk, ludzkie ramiona, krtkie skrzydeka i tusty, opierzony tuw, z ktrego
wyrastay kurze nogi z pazurami. A dziw, e w ogle moga fruwa. Polatywaa bez celu,
wpadajc na samolociki i kolumny jak balonik na paradzie.
- To nie aura? zapyta Jason.
Melia rozemiaa si.
- Ale skd, to przecie harpia. Jedna z naszych... ee... brzydkich sistr przyrodnich, jak
by pewnie j nazwa. Na Olimpie nie macie harpii? To duchy gwatownych podmuchw. Bo
my, aurai, jestemy agodnymi wiaterkami.
Utkwia w nim podejrzliwe spojrzenie.
- Oczywicie zapewni j skwapliwie Jason.
- Wic... - wtrcia szybko Piper - zaraz zobaczymy si z Eolem, tak?
Melia poprowadzia ich przez szereg drzwi przypominajcych luzy powietrzne.
Zatrzymali si przed wikszymi drzwiami, nad ktrymi mrugaa zielona lampka.
- Mamy par minut do spotu oznajmia pogodnie Melia. Chyba was nie pozabija,
jak teraz wejdziecie. miao!

Rozdzia XXXVIII
JASON
Jasonowi opada szczka. rodkowa cz twierdzy Eola bya wielka jak nawa katedry
ze strzelistym, srebrnym sklepieniem. W powietrzu fruway rne czci ekwipunku
telewizyjnego -kamery, reflektory, dekoracje, kwiaty w doniczkach. I nie byo podogi. Leo o
mao co nie wpad do przepaci, zanim go Jason zapa za kurtk.
- O m-matko...! - Leo przekn lin. - Hej, Melio, nastpnym razem prosimy o jakie
ostrzeenie!
W sercu gry ziaa przepastna okrga dziura. Miaa z czterysta metrw gbokoci, a jej
brzegi upstrzone byy wylotami jaski. Niektre z tuneli prawdopodobnie prowadziy na
zewntrz. Jason przypomnia sobie, e kiedy byli na szczycie Pikes Peak, widzia wiatry
wydmuchiwane z moc ze stromych zboczy latajcej wyspy. Wloty innych jaski przesonite
byy czym byszczcym, przypominajcym szko albo wosk. W tej przepaci kryo
mnstwo harpii, aurai i papierowych samolocikw, ale kto, kto nie potrafi lata, spadaby w
ni dugo na spotkanie mierci.
- Och... Bardzo przepraszam - powiedziaa Melia, po czym wyja ze swoich
zwiewnych szat walkie talkie. - Halo, dekoracje? To ty, Nuggets? Cze. Moesz zaatwi
podog w gwnym studiu? Tak, trwa. Dziki.
Kilka sekund pniej z gbi otchani wylecia zastp harpii nioscych prostoktne
czci rnego budulca. Natychmiast zabray si do pracy, stukajc motkami i zuywajc
olbrzymie iloci kleju i tamy izolacyjnej, na co Jason patrzy z lekkim strachem. Wkrtce
pojawia si zaimprowizowana podoga ze sklejki, marmurowych blokw, prostoktnych
kawakw dywanw i kostek darniny.
- To nie moe by bezpieczne powiedzia Jason.
- Och, jest bezpieczne! - zapewnia go Melia. - Harpiom mona zaufa.
atwo jej byo mwi. Unosia si w powietrzu, nie dotykajc podogi. Jason uzna, e
ma najwiksz szans przeycia, bo potrafi lata, wic ruszy pierwszy. Ku jego zdumieniu,
podoga nie zapada si pod nim.
Piper chwycia go za rk i zrobia jeden niepewny krok naprzd.
- Zapiesz mnie, jak spadn, prawda?
- No pewnie. - Mia nadziej, e si nie zaczerwieni.
Teraz na skraju podogi stan Leo.

- Mnie te zapiesz, Supermanie. Ale nie bierz mnie za rczk.


Melia poprowadzia ich na rodek, gdzie wok czego w rodzaju studia technicznego
latay paskie monitory. Wewntrz unosi si w powietrzu jaki mczyzna, zerkajc na
monitory i odczytujc wiadomoci z papierowych samolocikw. Nie zwrci na nich uwagi,
kiedy Melia odepchna czterdziestodwucalowy monitor Sony i wprowadzia ich do studia.
Leo gwizdn.
- Musz mie taki pokj.
Latajce monitory pokazyway najrniejsze programy telewizyjne. Niektre Jason
rozpoznawa - gwnie znane mu programy informacyjne - ale inne wyglday nieco dziwnie:
pojedynki gladiatorw, herosi walczcy z potworami. Moe byy to filmy, ale bardziej
przypominay reality shows.
W dalszym kocu studia wisiaa jedwabna niebieska zasona, jak ekran w kinie, wok
ktrej fruway kamery i reflektory.
Mczyzna unoszcy si porodku studia rozmawia przez przymocowany do ucha
telefon. W obu rkach trzyma piloty, ktrymi raz po raz wskazywa na rne monitory,
najwidoczniej na chybi trafi.
Ubrany by w garnitur, ktry wyglda jak niebo - przewanie by niebieski, ale
nakrapiany chmurkami, ktre zmieniay ksztaty i ciemniay, przesuwajc si po tkaninie.
Mg mie z szedziesit lat, za czym przemawiaa grzywa siwych wosw, ale sprawia
wraenie, jakby przed wejciem do studia zrobiono mu mocny makija, a uprzednio jak
operacj plastyczn, tak e w sumie nie wiadomo byo, czy jest naprawd mody, czy stary wyglda po prostu sztucznie i le, jak Ken, facet Barbie, ktrego kto na chwil wsadzi do
mikrofalwki. Oczy mu biegay od monitora do monitora, jakby prbowa wchon
wszystkie sceny naraz. Bez przerwy mwi co do mikrofonu. Nie wiadomo byo, czy
wietnie si bawi, czy po prostu ma bzika. Moe prawd byo i jedno, i drugie.
Melia podleciaa do niego.
- Ach, prosz pana. Panie Eolu, ci pbogowie...
- Zaraz, zaraz! - Podnis rk, eby j uciszy, a potem wskaza na jeden z monitorw.
- Popatrz!
By to jeden z tych programw, w ktrych stuknici poszukiwacze mocnych wrae
cigaj samochodami tornada. Na oczach Jasona jaki dip wjecha prosto w powietrzny lej,
ktry porwa go i cisn w niebo.
Eol wrzasn z uciechy.
- Kana Katastrof! Ludzie robi to celowo. - Zwrci si do Jasona, wykrzywiajc twarz

w umiechu wariata. - To niesamowite! Zobaczmy to jeszcze raz.


- Mm... prosz pana - odezwaa si Melia - to jest Jason, syn...
- Tak, tak, pamitam. Wrcie. Jak ci poszo?
Jason zawaha si.
- Sucham? Chyba myli mnie pan z...
- Nie, nie, Jasonie Grace. Tak si nazywasz, prawda? To byo... zaraz... w ubiegym
roku? Miae chyba pokona jakiego potwora morskiego.
- Ja... ja nie pamitam.
Eol rozemia si.
- To chyba nie by bardzo grony morski potwr! Pamitam dobrze kadego herosa,
ktry przyby do mnie, proszc o pomoc. Odyseusz... O bogowie, ten to zakotwiczy si na
mojej wyspie przez cay miesic! Ty przynajmniej siedziae tu tylko par dni. O, popatrz na
to nagranie. Te kaczki zaraz zostan wessane w...
- Prosz pana przerwaa mu Melia. Za dwie minuty jest pan na wizji.
- Wizja! Uwielbiam na ywo. Jak wygldam? Makija!
Natychmiast spyno na niego mae tornado pdzelkw, puszkw i wacikw. Zaczy
muska mu twarz w oboku cielistego pudru, a nabraa barwy jeszcze bardziej makabrycznej
ni uprzednio. Powiew wiatru potarga mu wosy, tak e teraz sterczay we wszystkie strony
jak gazki zamarznitej choinki.
- Panie Eolu. - Jason zdj swj zoty plecak. Przynosimy panu te nieposuszne,
zoliwe duchy burzy.
- Naprawd? - Eol spojrza na plecak, jakby to by podarunek od jakiego fana, co,
czego tak naprawd wcale nie potrzebowa. -Jakie to mie.
Leo szturchn Jasona, ktry poda Eolowi plecak.
- Boreasz poleci nam zapa je dla pana. Mamy nadziej, e przyjmie je pan i
przestanie... no... wie pan... nakazywa umierca pbogw.
Eol rozemia si i spojrza ze zdumieniem na Meli.
- Umierca pbogw... Ja to nakazaem?
Melia zerkna do palmtopa.
- Tak, prosz pana, pitnastego sierpnia. Duchy burzy uwolnione na skutek mierci
Tyfona, pbogowie s za to odpowiedzialni". .. i tak dalej... Tak, by rozkaz, aby wszystkich
pozabija.
-A niech to... Musiaem si zdenerwowa. Odwoaj ten rozkaz, Melio, i... ee... kto jest
dzi na stray... Teriyaki? Teri, zabierz te duchy burzy do bloku cel... do Czternastki E,

dobrze?
Znikd pojawia si harpia, zapaa zoty plecak i migna z nim w gb otchani
spiralnym lotem.
Eol umiechn si do Jasona.
- No wiesz, wybacz mi t afer z zabijaniem. Ale, na wszystkich bogw, wpadem
wtedy w sza, prawda? - Twarz mu nagle pociemniaa i pociemnia te jego garnitur; z klap
wystrzeliy byskawice. - Tak, teraz sobie przypominam. To byo... jakby jaki gos kaza mi
wyda ten rozkaz. Taki zimny dreszcz przebieg mi po karku.
Jason drgn. Zimny dreszcz po karku... Dlaczego to brzmi tak znajomo?
- Mm... gos w gowie, tak, prosz pana?
-Tak. To dziwne. Melio,powinnimy ich zabi?
- Nie, prosz pana - odpowiedziaa cierpliwie. - Wanie przynieli nam duchy burzy,
wic teraz ju wszystko jest w porzdku.
- Oczywicie. - Eol rozemia si. - Przepraszam. Melio, polijmy pbogom co
dobrego. Moe pudeko czekoladek?
- Pudeko czekoladek dla kadego pboga na wiecie?
- Nie, to za drogo. Mniejsza z tym. Zaraz, ju czas! Jestem na wizji!
I odlecia w stron niebieskiego ekranu, kiedy rozleg si podkad muzyczny
towarzyszcy wiadomociom.
Jason spojrza na Piper i Leona, ktrzy mieli tak samo zmieszane miny jak on.
- Melio, czy on... zawsze jest taki?
Umiechna si z zakopotaniem.
- No, wiesz, co mwi. Jeli nie odpowiada ci jego nastrj, poczekaj pi minut.
Powiedzenie nie rzucaj sw na wiatr" wzio si wanie od niego.
- A to, co mwi o morskim potworze... Czy ja tu ju byem?
Melia zaczerwienia si.
- Przykro mi, ale nie pamitam. Jestem now asystentk pana Eola. Jestem ni duej od
innych, ale... nie tak dugo.
-Jak dugo zwykle wytrzymuje z asystentk? - zapytaa Piper.
- Och... - Melia zastanowia si. - Ja pracuj ju... zaraz... chyba dwanacie godzin.
Z latajcych gonikw zagrzmia gos:
- A teraz pogoda co dwanacie minut! Wita was prezenter Olimpijskiej Pogody... kanau
PDO!... Eol!
Reflektory owietliy Eola, ktry sta teraz przed niebieskim ekranem. Umiecha si

nienaturalnie i wyglda, jakby z powodu naduycia kofeiny miaa mu za chwil eksplodowa


twarz.
- Halo Olimp! Tu Eol, pan wiatrw! Zapowiadam pogod na najblisze dwanacie
minut! Obszar niskiego cinienia przesuwa si nad Floryd, wic mona oczekiwa
umiarkowanych temperatur, jako e Demeter pragnie oszczdzi uprawy cytrusw! - Wskaza
na niebieski ekran, ale kiedy Jason spojrza na monitory, zobaczy, e za Eolem pojawia si
projekcja cyfrowej mapy Stanw Zjednoczonych z animowanymi soneczkami i ciemnymi
chmurkami burzowymi. - Wzdu wschodniego wybrzea... och, chwileczk. - Stukn w
suchawk w uchu. - Przepraszam, kochani! Posejdon zoci si dzisiaj na Miami, wic
wyglda na to, e nad Floryd wracaj mrozy! Przykro mi, Demeter. rodkowy zachd... nie
wiem, czym St. Louis obrazio Zeusa, ale moecie si spodziewa zamieci nienych!
Samego Boreasza wezwano, by ukara ten region niegiem i lodem. Missouri, ze
wiadomoci! Nie, zaraz... Hefajstos auje rodkowega Missouri, wic moecie si
spodziewa bardziej umiarkowanych temperatur i sonecznego nieba.
Eol przemawia dalej w podobny sposb, zapowiadajc pogod dla kadego regionu i
zmieniajc swoje przewidywania ze dwa lub trzy razy pod wpywem informacji
otrzymywanych przez suchawk w uchu. Bogowie najwyraniej przekazywali mu na ywo
polecenia dla rnych wiatrw i pogd.
- Przecie to si nie sprawdzi - szepn Jason. - Pogoda nie jest a tak przypadkowa.
Melia umiechna si kpico.
- A jak czsto sprawdza si pogoda zapowiadana przez miertelnikw? Mwi o
frontach, cinieniu i wilgotnoci, ale pogoda za kadym razem ich zaskakuje. Eol
przynajmniej mwi nam, dlaczego pogoda jest tak nieprzewidywalna. To bardzo trudne
zadanie zadowoli wszystkich bogw naraz. Wystarczy, by doprowadzi kogo do...
Odleciaa, ale Jason wiedzia, co chciaa powiedzie. Do szalestwa. Eol by po prostu
szalony.
- To bya pogoda - zakoczy Eol. - Zobaczymy si za dwanacie minut, bo jestem
pewny, e wszystko si zmieni!
wiata pogasy, monitory przestawiy si na przypadkowe kanay i przez chwil na
twarzy Eola pojawi si wyraz znuenia. Potem przypomnia sobie, e ma goci, i natychmiast
przywoa umiech.
- A wic przynielicie mi troch tych zoliwych duchw burzy powiedzia. Przypuszczam... Dziki! I chcecie jeszcze czego? Pewnie tak. Pbogowie zawsze czego
chc.

- Mm... prosz pana, to jest syn Zeusa.


- Tak, tak, wiem. Ju powiedziaem, e go pamitam.
- Ale... prosz pana, ich przysya tutaj Olimp.
Eol zrobi zdumion min, a potem rozemia si tak nagle, e Jason o mao co nie
wskoczy do przepaci.
- To znaczy, e tym razem przybywasz tu w imieniu swojego ojca? Nareszcie!
Wiedziaem, e przyl kogo, eby renegocjowa mj kontrakt!
- Sucham? - zapyta Jason.
- Och, dziki bogu! Eol westchn z ulg. To ju... zaraz, ile... ze trzy tysice lat
temu Zeus uczyni mnie panem wiatrw. Nie uskaram si, rzecz jasna! Ale... naprawd, mj
kontrakt jest tak niejasny. Jestem niemiertelny, to fakt, ale ten pan wiatrw"... co to
waciwie znaczy? Jestem duchem przyrody? Pbogiem? Bogiem? Chc by bogiem
wiatrw, poniewa daje to o wiele wicej korzyci. Moemy zacz od tego?
Jason spojrza na swoich przyjaci, nie majc pojcia, o co waciwie chodzi Eolowi.
- Suchaj, kole - powiedzia Leo - mylisz, e jestemy tutaj, eby ci awansowa?
- A wic po to tu przybylicie, tak? - Eol wyszczerzy zby w umiechu. Jego garnitur
zrobi si cakowicie niebieski: ani jednej chmurki na tkaninie. - Wspaniale! To znaczy...
chyba udowodniem ju, e sta mnie na wiele, jeli chodzi o ten kana pogodowy, prawda?
No i przez cay czas jestem we wszystkich mediach. A ile ksiek o mnie napisano...
Wszystko za Everest, W chmurach. Przemino z wiatrem...
- Ee... nie sdz, e to ksiki o panu - powiedzia Jason, zanim spostrzeg, e Melia
krci energicznie gow.
- Nonsens - rzek Eol. - Melio, to s moje biografie, prawda?
- Oczywicie, prosz pana pisna.
- Sam widzisz. Ja tam nie czytam. Kto ma na to czas? Ale miertelnicy najwyraniej
mnie uwielbiaj. No wic zmieniamy mj oficjalny tytu na boga wiatrw. Jeli chodzi o
pensj i pracownikw...
- Prosz pana - przerwa mu Jason - my nie przybylimy tu z Olimpu.
Eol zamruga.
-Ale...
- Tak, jestem synem Zeusa, ale nie przybylimy tu, aby renegocjowa pana kontrakt.
Jestemy na misji i potrzebujemy paskiej pomocy.
Eol spowania.
-Jak ostatnim razem? Jak kady heros, ktry tu si pojawia? Pbogowie! Zawsze

chodzi o was, tak?


- Prosz pana, ja nie pamitam tego ostatniego razu, ale jeli ju raz mi pan pomg...
- Zawsze pomagam! No, niekiedy niszcz, ale przewanie pomagam, a czasami prosz
mnie, ebym zrobi jedno i drugie naraz! Na przykad Eneasz, pierwszy krl twoich
ziomkw...
- Moich ziomkw? Ma pan na myli pbogw?
- Och, bagam! Mam na myli twoj lini pbogw. Eneasz, syn Wenus, jedyny
bohater, ktry uszed z Troi. Kiedy Grecy spalili jego miasto, uciek do Italii, gdzie zaoy
krlestwo, ktre pniej stao si Rzymem, bla, bla, bla. To mam na myli.
- Nie bardzo rozumiem - powiedzia Jason.
Eol spojrza wymownie w gr.
- Rzecz w tym, e mnie te wrzucono w sam rodek tego konfliktu! Junona woa: Och,
Eolu, zniszcz dla mnie okrty Eneasza! Ja go nie lubi". Potem Neptun mwi: Nie, nie rb
tego! To moje terytorium. Uspokj swoje wiatry". Na to Junona co w tym rodzaju:
Nie, zniszcz jego okrty, bo inaczej powiem Jupiterowi, e nie chcesz
wsppracowa!". Mylisz, e atwo pogodzi ze sob takie dania?
- Nie - odrzek Jason. - Na pewno nie.
-I nie wyjedaj mi tu z Ameli Earhart! Wci dostaj telefony z Olimpu z
poajankami za to, e niby strciem j do morza!
- Chcemy od pana tylko paru informacji odezwaa si Piper swoim najbardziej
uspokajajcym gosem. - Syszelimy, e co pan wie.
Eol wygadzi klapy marynarki i wida byo, e troch si udobrucha.
- No... to prawda, oczywicie. Wiem na przykad, e caa ta sprawa - tu pogrozi im
palcem - cay ten idiotyczny pomys Junony, eby was wszystkich zebra do kupy, musi si
skoczy przelewem krwi. Jeli chodzi o ciebie, Piper McLean, to wiem, e twj ojciec wpad
w nieliche tarapaty.
Wycign rk i zapa jaki skrawek papieru. Byo to zdjcie Piper z jakim facetem,
ktry musia by jej ojcem. Jego twarz bya tak Jasonowi znajoma. By pewny, e widzia go
w paru filmach.
Piper wzia zdjcie. Rce jej si trzsy.
- To... to byo w jego portfelu.
- Tak - rek Eol. - Wszystko, co porwie wiatr, w kocu trafia do mnie. To zdjcie
odleciao, kiedy porwa go Syn Ziemi.
- Kto? - zapytaa Piper.

Eol machn rk i zmruy oczy, patrzc na Leona.


- Teraz ty, synu Hefajstosa... Tak, widz twoj przyszo.
Inny kawaek papieru wpad mu w rce - stary, wywiechtany rysunek kredkami. Leo
wzi go ostronie, jakby kartonik by powleczony trucizn, i cofn si gwatownie.
- Leo - zwrci si do niego Jason - co to jest?
- Co, co... co narysowaem, kiedy byem dzieckiem. - Szybko zoy kartonik i schowa
go do kieszeni kurtki. - E, takie tam... nic wanego.
Eol rozemia si.
-Naprawd? To tylko klucz do waszego sukcesu! No wic... zaraz, gdzie my jestemy...
Aha, chcecie jakich informacji. Jestecie pewni, e tego chcecie? Informacje bywaj
niebezpieczne.
Umiechn si do Jasona, jakby czeka na popenienie przez niego bdu. Stojca za
nim Melia potrzsna ostrzegawczo gow.
- Tak - odrzek Jason. - Chcemy si dowiedzie, gdzie jest legowisko Enkeladosa.
Umiech Eola zgas.
- Tego giganta? Dlaczego chcecie tam pj? On jest okropny! On nawet nie chce
oglda mojego programu!
Piper wycigna ku niemu zdjcie.
- Eolu, on porwa mojego ojca. Musimy go uwolni i odkry, gdzie uwiziono Her.
- No, to ju jest cakiem niemoliwe - odpar Eol. - Nawet ja tego nie wiem, a moecie
mi wierzy, e prbowaem to zobaczy. Miejsce pobytu Hery jest otoczone jakim
magicznym woalem... bardzo silnym, niemoliwym do zlokalizowania.
- Ona jest w miejscu zwanym Wilczym Domem - powiedzia Jason.
- Chwileczk! - Eol przyoy do do czoa i zamkn oczy. -Co mam! Tak, jest w
miejscu zwanym Wilczym Domem! Ale... przykro mi, bo nie wiem, gdzie to jest.
- Enkelados wie - nalegaa Piper. - Jeli nam pomoesz go odnale, moe uda si nam
pozna miejsce, w ktrym uwiziono Her i...
- Tak - wtrci si Leo - a jeli j uwolnimy, bdzie ci bardzo wdziczna...
-I Zeus moe ci awansowa - dokoczy Jason.
Eol unis brwi.
-Awans... i za to chcecie tylko si dowiedzie, gdzie przebywa gigant?
- No, gdyby mg tam nas rwnie przenie - doda Jason -byoby znakomicie.
Melia klasna w donie.
- Och, on moe to zrobi! Czsto wysya przychylne wiatry...

- Cicho bd, Melia! - warkn Eol. - Ju i tak myl, by zwolni ci za to, e


pozwolia tym ludziom wej tu pod faszywym pretekstem.
Melia zblada.
- Tak, prosz pana. Przepraszam pana.
- To nie jej wina powiedzia Jason. Ale jeli chodzi o t pomoc...
Eol przechyli gow, jakby si namyla, i dopiero po chwili Jason zrozumia, e pan
wiatrw sucha czego w suchawce w uchu.
- No c... Zeus si zgadza - mrukn Eol. Mwi... mwi, e byoby lepiej,
gdybycie uwolnili j dopiero po tym weekendzie, bo planuje wielkie przyjcie... Ooo! Teraz
Afrodyta wrzeszczy na niego, przypomina mu, e o wicie zaczyna si przesilenie. Mwi, e
powinienem wam pomc. I Hefajstos... tak. Hmm. Bardzo rzadko w czym s zgodni. Zaraz...
Jason umiechn si do przyjaci. Wreszcie co im si udao. W kocu otrzymali
poparcie swoich boskich rodzicw.
Gdy szlj do wyjcia, Jason usysza gone beknicie. Do holu wtoczy si trener Hedge
z twarz oblepion traw. Melia zobaczya, jak miao kroczy przez prowizoryczn podog,
i wstrzymaa oddech.
- Kto to jest?
Jason zakasa.
- To? To jest trener Hedge. Ee... Gleeson Hedge. Jest naszym... - nie bardzo wiedzia,
jak go nazwa: nauczycielem, przyjacielem, problemem? - Naszym przewodnikiem.
-Jest taki kozi - mrukna Melia.
Za jej plecami Piper wyda policzki, udajc, e wymiotuje.
- Co jest, misiaczki? - Hedge podbieg do nich truchtem. - Fajne miejsce, nie? Och,
kawaki darni!
- Przed chwil jade - powiedzia Jason. - A te kostki darni to podoga. To jest... ee...
Melia.
-Aura. - Hedge umiechn si ujmujco. - Pikna jak letni wiaterek.
Melia spona rumiecem.
- A Eol wanie zamierza nam pomc - doda Jason.
- Tak - mrukn pan wiatrw. - Na to wyglda. Enkeladosa znajdziecie na Mount
Diablo.
- Na Diabelskiej Grze? - zapyta Leo. - To nie brzmi za dobrze.
- Pamitam to miejsce! - powiedziaa Piper. - Byam tam kiedy z ojcem. To jest na
wschd od zatoki San Francisco.

- Znowu Bay Area? - Trener pokrci gow. - Niedobrze. Bardzo niedobrze.


- A co do... - Eol zacz si umiecha. - Co do przeniesienia was tam...
Nagle spowania. Pochyli si i stukn swoj suchawk w uchu, jakby le
funkcjonowaa. Kiedy si wyprostowa, mia bdne spojrzenie. Mimo makijau wyglda
teraz jak starzec - bardzo wystraszony starzec.
- Nie odzywaa si do mnie od stuleci. Nie mog... Tak, tak, rozumiem.
Przekn lin, patrzc na Jasona tak, jakby ten nagle zamieni si w wielkiego
karalucha.
- Przykro mi, synu Jupitera. Nowe rozkazy. Wszyscy musicie umrze.
Melia pisna.
- Ale... ale, prosz pana! Zeus powiedzia, eby im pomc. Afrodyta, Hefajstos...
- Melia! Jeszcze sowo, a wylecisz! A poza tym istniej pewne rozkazy, ktre s nawet
ponad yczeniami bogw, zwaszcza jeli chodzi o moce natury.
- Czyje rozkazy? - zapyta Jason. - Zeus zwolni ci, jeli nam nie pomoesz!
- Wtpi.
Eol machn doni i w gbi przepaci otworzyy si drzwi jednej z jaski. Jason
usysza wycie wylatujcych z niej duchw burzy, wznoszcych si ku nim spiralnym lotem,
dnych krwi.
- Nawet Zeus uznaje porzdek rzeczy - powiedzia Eol. - A jeli ona si budzi... na
wszystkich bogw... jej nie mona nie posucha. egnajcie, herosi. Bardzo mi przykro, ale
musz to zrobi szybko. Za cztery minuty jestem na wizji.
Jason wezwa miecz. Trener Hedge wycign pak. Aura Melia krzykna:
-Nie!
Daa nurka do ich stp w tej samej chwili, gdy duchy burzy uderzyy z si huraganu,
rozwalajc podog na kawaki, rozdzierajc prbki dywanw i linoleum, roztrzaskujc
marmurowe pyty w co, co staoby si miertelnymi pociskami, gdyby szata Melii nie
rozwina si jak tarcza i nie osabia gwnego impetu. Wszyscy picioro spadli w przepa,
a Eol rykn za nimi:
- Melia, ju tu nie pracujesz!
- Szybko! - krzykna Melia. - Synu Zeusa, masz jak wadz nad powietrzem?
- Troch!
- Wic pom mi, albo wszyscy zginiecie!
Chwycia go za rk i przez jego rami przebieg prd. Zrozumia, o co jej chodzi. Mieli
zapanowa nad swoim spadaniem i kierowa si ku jednemu z otwartych tuneli. Duchy burzy

ju za nimi pdziy, zbliajc si szybko i wlokc ze sob chmur miertelnych odamkw.


Jason zapa Piper za rk.
- Ucisk grupowy!
Hedge, Leo i Piper prbowali zbi si w grup, zawisajc na Jasonie i Melii i razem z
nimi spadajc w przepa.
- Niedobrze! - wrzasn Leo.
- Dalej, worki z gazem! - rykn Hedge na duchy burzy. - Zaraz zetr was w py!
- On jest wspaniay - westchna Melia.
- Skupiamy si? - zapyta Jason.
- Dobrze! - odpowiedziaa.
Opanowali wiatr na tyle, e nie runli, ale wtoczyli si w wylot najbliszego tunelu.
Wpadli jednak do niego gwatownie, wic potoczyli si z bolesn szybkoci w d stromego
kanau wentylacyjnego, nieskonstruowanego z myl o ludziach. Nie byo sposobu, by mogli
si zatrzyma. ,
Szata wzda si wok Melii. Jason i jego przyjaciele uczepili si jej rozpaczliwie i
zaczli zwalnia, ale za sob usyszeli ju wcieke wycie duchw burzy.
- Dugo... was... nie... utrzymam - ostrzega ich Melia. - Trzymajcie si razem! Kiedy
wiatry uderz...
- wietnie sobie radzisz, Melio powiedzia Hedge. - Wiesz, moja matka te bya
aur. Nie zrobiaby tego lepiej od ciebie.
- Iris posanka?
Hedge mrugn do niej.
- Moglibycie umawia si na randk troch pniej? - krzykna Piper. - Patrzcie!
Za nimi tunel pociemnia. Jason poczu ucisk w uszach towarzyszcy zmianie cinienia.
- Nie utrzymam ich powtrzya Melia. Sprbuj jednak ci osoni, zrobi wam
jeszcze jedn przysug.
- Dziki, Melio powiedzia Jason. - Mam nadziej, e znajdziesz now prac.
Umiechna si i rozpyna w powietrzu, otulajc ich ciepym, agodnym zefirkiem. A
potem uderzyy prawdziwe wiatry, porywajc ich tak szybko w niebo, e Jason straci
przytomno.

Rozdzia XXXIX
PIPER
Piper nia, e jest na dachu sypialni Szkoy Dziczy.
Noc na pustyni bya chodna, ale ona zabraa ze sob koce, a u boku Jasona byo jej
bardzo ciepo.
Powietrze pachniao szawi i palonym jadoszynem. Na horyzoncie ciemnia acuch
Spring Mountains, podobny do wyszczerzonych czarnych zbw, a za nim janiaa una znad
Las Vegas.
Gwiazdy byy bardzo jasne i Piper baa si, e nie zobacz deszczu meteorw. Nie
chciaa, by Jason pomyla, e zacigna go tutaj pod faszywym pretekstem. (Nawet jeli ten
pretekst by cakowicie faszywy). Ale meteory nie zawiody. Co minut niebo przecinaa
wietlista smuga - biaa, ta albo niebieska. Piper bya pewna, e dziadek Tom uraczyby j
jakim czirokeskim mitem, wyjaniajcym, skd si bior meteory, ale teraz zajta bya
tworzeniem wasnego mitu.
Jason wzi j za rk - w kocu! - i wskaza na dwa meteory, ktrych wietliste lady
przeciy si prostopadle.
- La! Nie mog uwierzy, e Leo nie chcia tego zobaczy.
- Prawd mwic, ja go nie zapraszaam - powiedziaa Piper zdawkowym tonem.
Jason umiechn si.
- Och, tak?
- Yhm. Nigdy nie czue, e troje to ju tum?
- Czuem. Teraz czuj. Wiesz, jaka by bya draka, gdyby nas przyapali na tym dachu?
- Och, co bym wymylia. Potrafi by bardzo przekonujca. A co, chcesz taczy czy
co?
Rozemia si. Mia cudowne oczy, a umiech jeszcze wspanialszy w wietle gwiazd.
- Bez muzyki. Noc. Na dachu. To brzmi niebezpiecznie.
- Jestem niebezpieczn dziewczyn. ,
- W to mog uwierzy.
Wsta i poda jej rk. Przetaczyli powoli par krokw, ale taniec wkrtce przemieni
si w pocaunek. Piper ledwo zdoaa go pocaowa po raz drugi, bo tak si umiechaa.
Potem sen si zmieni a moe bya ju martwa, w Podziemiu -bo stwierdzia, e jest
znowu w galerii Medei.

- Bagam, eby to by sen - mrukna do siebie - a nie moja wieczna kara.


- Nie, kochana - odezwa si kobiecy gos, sodki jak mid. -To nie kara.
Piper odwrcia si, bojc si, e zobaczy Mede, ale obok niej staa jaka inna kobieta,
przebierajc w sukienkach przecenionych o pidziesit procent.
Bya naprawd pikna. Wosy do ramion, wdziczna szyja, idealne rysy i zdumiewajca
figura. Miaa na sobie obcise dinsy i nienobiay top.
Piper widziaa ju wiele aktorek - prawie wszystkie kobiety, z ktrymi umawia si jej
ojciec, byy powalajcymi na kolana piknociami - ale ta kobieta bya inna. Bya elegancka,
cho si o to nie staraa, modna bez wkadania w to najmniejszego wysiku, zachwycajca bez
makijau. Po Eolu, z tymi jego gupimi liftingami i kosmetykami, wygldaa jeszcze bardziej
zdumiewajco. Nie byo w niej ani odrobiny sztucznoci.
Kiedy na ni patrzya, co w wygldzie tej kobiety zaczo si zmienia. Piper nie
moga si zdecydowa, czy chodzi o kolor jej oczu czy wosw. Stawaa si coraz bardziej i
bardziej pikna, jakby jej wygld dopasowywa si do myli Piper, przybliajc si do jej
ideau piknoci.
- Afrodyta - powiedziaa Piper. - Mamo...
Bogini umiechna si.
- To tylko sen, moja kochana. Jakby kto si dziwi, powiesz, e mnie tu nie ma.
Dobrze?
-Ja... - Piper chciaa jej zada tysic pyta, ale teraz wszystkie kbiy si w jej gowie.
Afrodyta zdja z wieszaka turkusow sukni. Piper pomylaa, e suknia jest
niesamowita, ale bogini skrzywia si.
- To nie mj kolor, prawda? Szkoda, bo jest cudna. Medea naprawd ma tutaj troch
adnych rzeczy.
- Ten... ten budynek eksplodowa - wyjkaa Piper. - Widziaam to.
- Tak - zgodzia si Afrodyta. - Pewnie dlatego wszystko jest przecenione. To tylko
wspomnienie. I al mi, e wycignam ci z innego snu. Wiem, by przyjemniejszy.
Piper poczua, e pali j twarz. Nie wiedziaa, czy jest bardziej za, czy zakopotana, ale
przede wszystkim poczua zawd.
- To nie byo realne. To si nigdy nie wydarzyo. Wic dlaczego pamitam to tak ywo?
Afrodyta umiechna si.
- Bo jeste moj crk, Piper. Widzisz moliwoci o wiele ywiej ni inni. Widzisz, co
mogoby si sta. A to jest nadal moliwe. Nie poddawaj si. Niestety... - machna wokoo
rk. - .. .przedtem musisz stawi czoa innym prbom. Medea powrci, a z ni wielu innych

wrogw. Wrota mierci s ju otwarte.


- Co to znaczy?
Afrodyta mrugna do niej.
-Jeste inteligentna, Piper. Przecie wiesz.
Piper poczua zimny dreszcz.
- pica kobieta, ta, ktr Medea i Midas nazywali swoj patronk. Udao si jej
otworzy now bram Podziemia. Pozwala zmarym powrci na wiat.
- Yhm. I nie po prostu wszystkim zmarym. Tym najgorszym, najpotniejszym, tym,
ktrzy najprawdopodobniej bd nienawidzi bogw.
- Potwory powracaj z Tartaru w podobny sposb. Dlatego wci si odradzaj.
- Tak. Ich patronk, jak j nazywasz, czy specjalny zwizek z Tartarusem, duchem
otchani. - Afrodyta uniosa top ze zotymi cekinami. - Nie... w tym bym wygldaa
miesznie.
Piper rozemiaa si niemiao.
- Ty? Ty zawsze bdziesz wyglda idealnie.
- Mia jeste. Ale pikno to rwnie znalezienie wasnego stylu, najbardziej
naturalnego. eby by idealn piknoci, trzeba to czu. Nie mona stara si by kim, kim
si nie jest. Dla bogini to szczeglnie trudne. Tak atwo si zmieniamy.
- Mj tata uwaa, e bya idealna. - Piper zadra gos. - Nigdy o tobie nie zapomnia.
Afrodyta spojrzaa w dal nieobecnym wzrokiem.
- Tak... Tristan. Och, by niesamowity. Taki agodny i miy, wesoy i przystojny. A
jednak byo w nim tyle smutku.
- Mogybymy nie mwi o nim w czasie przeszym?
- Przepraszam, kochanie. Przecie ja nie chciaam opuszcza twojego ojca. To zawsze
jest bardzo trudne, ale zrobiam to dla jego dobra. Gdyby zdawa sobie spraw z tego, kim
naprawd jestem...
- Zaraz... to on nie wiedzia, e jeste bogini?
- Oczywicie. - Afrodyta powiedziaa to takim tonem, jakby zostaa uraona. - Nigdy
bym mu tego nie zrobia. Wikszo miertelnikw nie potrafi tego zaakceptowa. To moe
zrujnowa im ycie! Zapytaj swojego przyjaciela Jasona... Nawiasem mwic, to cudowny
chopak. Jego biedna matka postradaa zmysy, kiedy odkrya, e zakochaa si w Zeusie. Nie,
wolaam, by Tristan wierzy, e byam mierteln kobiet, ktra porzuca go bez sowa. Lepsze
jest sodko-gorzkie wspomnienie od niemiertelnej, nieosigalnej bogini. Ale to mi
przypomniao o pewnej wanej sprawie...

Rozwara do i pokazaa Piper wiecc fiolk z rowym pynem.


- To jeden z milszych eliksirw Medei. Pozbawia tylko ostatnich wspomnie. Kiedy
uratujesz swojego ojca. ..jeli zdoasz go uratowa... daj mu to.
Piper nie wierzya wasnym uszom.
- Chcesz, ebym odurzya wasnego ojca? Chcesz, ebym zmusia go do zapomnienia
tego, co dla niego najdrosze?
Afrodyta uniosa fiolk. Pyn rzuci row powiat na jej twarz.
- Twj ojciec udaje pewno siebie, Piper, ale kroczy po cienkiej linii midzy dwoma
wiatami. Przez cae ycie robi wszystko, by wymia dawne opowieci o bogach i duchach,
ale w gbi duszy boi si, e mog by prawdziwe. Lka si, e jest odcity od wanej czstki
samego siebie, i kiedy to go zniszczy. Teraz porwa go olbrzym. Przeywa prawdziwy
koszmar. Nawet jeli przeyje... jeli miaby spdzi reszt ycia z tymi wspomnieniami,
wiedzc, e bogowie i duchy chodz po ziemi, to by go zniszczyo. Tego wanie pragnie nasz
wrg. Zamie go i w ten sposb zamie i ciebie.
Piper chciaa zawoa, e Afrodyta si myli. Ojciec jest najsilniejsz osob, jak zna.
Nigdy by mu nie odebraa pamici w taki sposb, jak Hera odebraa j Jasonowi.
A jednak co nie pozwalao jej wcieka si na Afrodyt. Pamitaa, co powiedzia jej
ojciec par miesicy temu, na play w Big Sur: Gdybym naprawd wierzy w Krain
Duchw albo w duchy zwierzt, albo w greckich bogw... chyba bym nie mg zasn w
nocy. Zawsze bym szuka kogo, kogo bym mg obwinia".
A teraz Piper te chciaa kogo obwinia.
- Kim ona jest? - zapytaa. - Ta, ktra panuje nad olbrzymami?
Afrodyta wyda wargi. Przesza do ssiedniego stoiska, tego z potrzaskanymi
pancerzami i porwanymi togami, ale patrzya na nie jak na dekoracje.
- Masz siln wol - powiedziaa w zamyleniu. - Ja nie ciesz si zbyt wielkim
uznaniem wrd bogw. Moje dzieci s wymiewane. S odrzucane jako zbyt zarozumiae i
pytkie.
- Niektre susznie.
Afrodyta rozemiaa si.
- Zgoda. Moe ja te jestem czasami zarozumiaa i pytka. Dziewczyna musi sobie
dogadza. Och, to jest liczne. - Zdja ze stojaka poczerniay i poplamiony napiernik z brzu
i uniosa go, aby Piper moga obejrze. - Nie?
- Nie. Odpowiesz mi na moje pytania?
- Cierpliwoci, moja kochana. Uwaam, e mio jest najpotniejszym bodcem na

wiecie. To dziki niej miertelnicy staj si wielcy. Najszlachetniejszych, najdzielniejszych


czynw dokonuje si z mioci.
Piper wycigna sztylet i przygldaa si jego lustrzanej klindze.
-Jak Helena, od ktrej zacza si wojna trojaska?
- Ach, Katoptris. - Afrodyta umiechna si. - Ciesz si, e go znalaza. Cigle
obrywa mi si za t wojn, ale szczerze mwic, Parys i Helena tworzyli tak liczn par... A
bohaterowie tej wojny s teraz niemiertelni... przynajmniej w ludzkiej pamici. Mio to
potga, Piper. Moe powali na kolana nawet bogw. Powiedziaam to mojemu synowi
Eneaszowi, kiedy uciek z Troi. Myla, e zawid. Myla, e jest przegrany! A zawdrowa
do Italii...
-I sta si zaoycielem Rzymu.
- Wanie. Sama widzisz, Piper, e moje dzieci mog mie potn moc. Ty te moesz
mie tak moc, bo mj rodowd jest jedyny w swoim rodzaju. Jestem bliej pocztku
stworzenia od wszystkich innych bogw.
Piper wytya pami, by sobie przypomnie o narodzinach Afrodyty.
- Ty... wynurzya si z piany morskiej, prawda? Staa na wielkiej muszli...
Bogini rozemiaa si.
- Botticelli mia bogat wyobrani. Nigdy nie staam na adnej muszli, wielkie dziki.
Ale tak, wynurzyam si z morza. Jako pierwsze powstay z Chaosu Ziemia i Niebo, Gaja i
Uranos. Kiedy ich syn, tytan Kronos, zabi Uranosa...
- Rbic go na kawaki sierpem...
Afrodyta zmarszczya nos.
- Tak. Kawaki ciaa Uranosa spady do morza. Z jego niemiertelnej esencji powstaa
morska piana. A z tej piany...
- Ty si zrodzia. Teraz sobie przypominam. Wic jeste...
- Ostatnim dzieckiem Uranosa, ktry by wikszy od bogw lub tytanw. Tak wic, w
przedziwny sposb, jestem najstarsza pord bogw Olimpu. Jak powiedziaam: mio to
potna moc. A ty, moja crko, nie jeste tylko adn buzi. Jeste kim wicej. I dlatego ju
wiesz, kto budzi gigantw i kto ma moc otworzenia bram najgbszych otchani Ziemi.
Afrodyta zamilka, jakby czekaa, a Piper powoli zoy kawaki tej ukadanki,
tworzcej straszny obraz.
- Gaja - powiedziaa Piper. Sama Ziemia. To jest nasz wrg.
Miaa nadziej, e Afrodyta zaprzeczy, ale bogini wci patrzya na wieszak z
pogitymi pancerzami.

- Przez cae wieki drzemaa, a teraz powoli si budzi. I nawet pica ma wielk moc, a
kiedy si obudzi... bdziemy straceni. Musisz pokona olbrzymw, zanim to si stanie, i
ponownie upi Gaj. Na razie s to tylko pocztki buntu. Zmarli bd nadal powraca na
wiat. Potwory bd si odradza jeszcze szybciej. Olbrzymy bd pustoszy miejsce
narodzin bogw. Sponie caa cywilizacja.
- Ale Gaja to Matka Ziemia?
- Nie rozumiesz jej. To okrutne bstwo. To ona doprowadzia do mierci Uranosa. Ona
wrczya Kronosowi sierp i namwia go, by zabi wasnego ojca. Kiedy tytani panowali nad
wiatem, pogrya si we nie. Kiedy jednak bogowie ich zwyciyli, przebudzia si, dyszc
zemst, i zrodzia now ras, gigantw, aby raz na zawsze zniszczy Olimp.
- I teraz znowu si to dzieje powiedziaa Piper. - Narodziny gigantw.
Afrodyta pokiwaa gow.
- Wic ju wiesz. Co zrobisz?
-Ja? - Piper zacisna pici. - A co mam zrobi? Woy pikn sukienk i ukoysa
Gaj do snu sodkimi sowami?
- Chciaabym, eby to zadziaao. Ale nie, musisz odnale wasn moc i podj walk
o to, co kochasz. Jak moi ulubiecy, Helena i Parys. Jak mj syn Eneasz.
- Helena i Parys umarli.
- A Eneasz zosta bohaterem. Pierwszym wielkim bohaterem Rzymu. Rezultat bdzie
zalea od ciebie, Piper, ale jedno ci powiem: aby pokona gigantw, musi si zebra razem
siedmioro najwikszych herosw, a nie uda si to bez ciebie. Kiedy spotkaj si dwie strony...
bdziesz mediatorem. To ty ocenisz, czy bdzie to przyja, czy rozlew krwi.
- Jakie dwie strony?
Wszystko zaczo si rozmazywa.
Musisz si obudzi, moje dziecko - powiedziaa bogini. Nie zawsze zgadzam si z
Her, ale miao podja ryzyko i ja take uwaam, e tak naley zrobi. Zeus ju za dugo
oddziela te dwie strony. Tylko razem bdziecie mieli moc niezbdn do ocalenia Olimpu. A
teraz zbud si... i mam nadziej, e to, co ci wybraam, bdzie ci si podoba.
Co? - zapytaa Piper, ale sen ju pierzchn.

Rozdzia XL
PIPER
Piper obudzia si przy stoliku w ulicznym ogrdku jakiej kafejki.
Przez chwil pomylaa, e wci ni. Byo soneczne przedpoudnie. Powietrze byo
rzekie, ale dobrze si siedziao na zewntrz. Przy innych stolikach gawdzia, popijajc
kaw, dziwna zbieranina motocyklistw, biznesmenw i studentw.
Czua wo eukaliptusw. Wielu przechodniw mijao urocze, mae sklepiki. Wzdu ulicy
rosy kalistemony i kwitnce azalie, jakby zima bya wymysem cudzoziemcw.
Innymi sowy - Piper wyldowaa w Kalifornii.
Przy stoliku siedzieli te jej przyjaciele - wszyscy z rkami spokojnie zaoonymi na
piersiach, pogreni w miej drzemce. I wszyscy mieli na sobie nowe ubrania. Spojrzaa na
siebie i cicho krzykna:
- O mamo!
Krzykna jednak goniej, ni zamierzaa. Jason drgn, uderzajc kolanami w stolik, a
po chwili obudzili si wszyscy.
- Co jest?! - zapyta Hedge. - Komu dooy? Gdzie?
- Spadamy! - Leo zapa za blat stolika. - Nie... nie spadamy. Gdzie jestemy?
Jason zamruga, prbujc si rozbudzi. Skupi wzrok na Piper i lekko si zakrztusi.
- Co ty masz na sobie?
Piper chyba si zarumienia. Bya ubrana w turkusow sukienk ze snu, czarne legginsy
i wysokie czarne buty. Miaa te swoj ulubion srebrn bransoletk, a przecie zostawia j
w domu, w Los Angeles, i swoj star kurtk do snowboardu, ktr podarowa jej ojciec i
ktra zadziwiajco pasowaa do reszty stroju. Wycigna Katoptris. Sdzc po odbiciu w
klindze, nad jej wosami kto musia si niele napracowa.
- Nic specjalnego - odpowiedziaa. - Moja... - Nagle przypomniaa sobie ostrzeenie
Afrodyty, aby nikomu nie wspominaa o ich rozmowie. - Nic specjalnego.
Leo wyszczerzy zby.
- Afrodyta znowu uderza, co? Bdziesz chyba najlepiej ubranym wojownikiem w tym
miecie, krlowo piknoci.
- Ej, Leo. - Jason trci go w rami. - Przegldae si ostatnio?
- Co... och.
Wszyscy ulegli cakowitej przemianie. Leo by ubrany w prkowane spodnie, czarne

pbuty i bia koszul bez konierzyka. Mia te szelki i swj pas na narzdzia, okulary
soneczne Ray Bana i kapelusz z szerokim rondem.
- O rany, Leo. - Piper staraa si nie parskn miechem. - Chyba mj tata mia to na
sobie podczas swojej ostatniej premiery. Minus pas z narzdziami.
- Ej, zamknij si!
- Uwaam, e wyglda cakiem niele - powiedzia trener Hedge. - Oczywicie ja
wygldam lepiej.
Satyr by jakim pastelowym koszmarem. Afrodyta obdarowaa go kanarkowotym,
workowatym garniturem, z przydug marynark o mocno wywatowanych ramionach i
wielkimi buciorami pasujcymi do jego kopytek. Mia dobrany do tego ty kapelusz z
szerokim rondem, row koszul, bkitny krawat i niebieski godzik w klapie, ktry
powcha i zjad.
- No c - powiedzia Jason - na szczcie twoja mama zapomniaa o mnie.
Piper wiedziaa, e nie jest to cakiem zgodne z prawd. Kiedy na niego patrzya, jej
serce lekko zastpowao. Jason mia na sobie dinsy i czyst, fioletow koszulk, tak, jak
mia nad Wielkim Kanionem. Mia te nowe adidasy i wieo przystrzyone wosy. Jego oczy
miay ten sam kolor co niebo. Przesanie Afrodyty byo do czytelne: On nie wymaga
adnych ulepsze".
A Piper zgadzaa si z tym.
- W kadym razie - powiedziaa niepewnym tonem - jak my si tu znalelimy?
- Och, to zasuga Melii - odrzek Hedge, ujc z rozkosz godzik. - Jak nas te wiatry
wystrzeliy, przelecielimy chyba przez p kraju. Rozbilibymy si na miazg, gdyby nie
ostatni dar Melii, delikatny wiaterek, ktry zagodzi upadek.
-I wylali j przez nas z roboty - doda Leo. - To nasza przewaka.
- Och, da sobie rad - powiedzia Hedge. - Zreszt ona ju taka jest. Zawsze robi takie
wraenie na nimfach. Jak ju przez to wszystko przejdziemy, wyl jej wiadomo i razem
co wymylimy. To jedyna aura, z ktr mgbym spdzi ycie i mie z ni stadko koltek.
- Zaraz zwymiotuj - powiedziaa Piper. - Czy kto jeszcze chce kawy?
- Kawa! Hedge mia zby umazane na niebiesko. - Uwielbiam kaw!
- Mmm... a pienidze? - zapyta Jason. - A nasze plecaki?
Piper spojrzaa w d. Plecaki stay u ich stp i wygldao na to, e niczego w nich nie
brakuje. Signa do kieszeni kurtki i wyczua dwie rzeczy, ktrych si nie spodziewaa.
Pierwsz by zwitek banknotw, drug szklana fiolka - eliksir utraty pamici. Fiolk zostawia
w kieszeni, a wyja pienidze.

Leo gwizdn.
- Kieszonkowe? Piper, twoja mama jest czadowa!
- Kelner! - zawoa Hedge. - Sze podwjnych espresso i co tam kto jeszcze zechce. Na
rachunek tej laski.
Szybko si zorientowali, gdzie s. Na karcie menu byo logo: Cafe Verve, Walnut
Creek, CA", a kelnerka powiedziaa im, e jest dziewita rano, dwudziestego pierwszego
grudnia, dzie przesilenia, co oznaczao, e do ostatecznego terminu Enkeladosa pozostay im
trzy godziny.
Nie musieli te zastanawia si, gdzie jest Mount Diablo, bo szczyt wida byo na
horyzoncie, na kocu ulicy. Po Grach Skalistych gra Mount Diablo nie wydawaa si zbyt
wysoka i nie bya pokryta niegiem. Wygldaa na cakiem przyjazn, spokojn gr, ktrej
zote zbocza porastay szarozielone drzewa. Piper wiedziaa jednak, e z grami bywa rnie:
czasem wydaj si mniejsze i bardziej dostpne ni w rzeczywistoci. A wic byli znowu w
Kalifornii - czyli chyba tam, skd pochodzia - z jej sonecznym niebem, agodn pogod,
niefrasobliwymi ludmi i talerzem czekoladowych rokw do kawy. A zaledwie kilka mil
std, gdzie na tej spokojnej grze, grony i zy olbrzym mia za trzy godziny zje jej ojca na
lunch.
Leo wycign co z kieszeni stary rysunek kredkami, ktry da mu Eol. Afrodyta
musiaa uzna, e by wany, bo czarodziejskim sposobem przeniosa go do jego nowego
stroju.
- Co to jest? - zapytaa Piper.
Leo pieczoowicie zoy z powrotem kartonik i schowa go do kieszeni.
- Nic takiego. Chyba nie chcecie oglda mojej twrczoci z przedszkola.
- Co w nim jednak musi by - zauway Jason. - Eol powiedzia, e to klucz do
naszego sukcesu.
Leo pokrci gow.
- Nie dzisiaj. Mwi, e to bdzie... pniej.
- Skd ta pewno? - zapytaa Piper.
- Zaufaj mi. Dobra, a teraz... jaki mamy plan?
Trener Hedge bekn. Wypi ju trzy filianki espresso i zjad pmisek pczkw,
zagryzajc dwiema serwetkami i kolejnym kwiatkiem z wazonu na stoliku. Zjadby nawet
srebrn yeczk, gdyby go Piper nie chlasna w rk.
- Wspinamy si na gr. Zabijamy wszystko z wyjtkiem taty Piper. Wracamy.
- Dzikujemy panu, generale Eisenhower - burkn Jason.

- Ej, ja tylko proponuj!


- Suchajcie, chopcy - powiedziaa Piper - musicie jeszcze co wiedzie.
Nie byo to atwe, bo nie moga wspomnie o swojej matce, ale powiedziaa im, e ma
pewne informacje pochodzce z jej snw. e ich prawdziwym przeciwnikiem jest Gaja.
- Gaja? - Leo pokrci gow. - Czy to nie Matka Przyroda? Ona podobno ma kwiaty we
wosach, ptaszki wok niej piewaj, a sarenki i krliki robi jej pranie.
- Mylisz j z Krlewn niek - powiedziaa Piper.
- No dobra, ale...
- Suchajcie, misiaczki. - Trener Hedge strzepn sobie kaw z koziej brdki. - Piper
mwi o bardzo powanej sprawie. Gaja nie jest jakim miczakiem. Nie jestem nawet pewny,
czy ja bym jej sprosta.
Leo zagwizda.
- Naprawd?
Hedge kiwn gow.
- Ta ziemista kobitka... Ona i jej stary mulek niebo to naprawd trudni klienci.
- Uranos wtrcia Piper. Nie moga si oprze i spojrzaa na niebo, zastanawiajc si,
czy ma oczy.
- Tak jest. No wic ten Uranos nie jest najlepszym ojcem. Swoje pierwsze dzieci,
cyklopw, wrzuci do Tartaru. Gaja si wcieka, ale czekaa na sposobny moment. Potem
mieli drugi zestaw dzieci, dwunastu tytanw, i Gaja baa si, e i one trafi do wizienia.
Posza wic do swojego syna, Kronosa...
- Tego wielkiego, zego gocia - wtrci Leo. - Tego, ktrego pokonali ubiegego lata.
- Tak jest. I to wanie Gaja daa mu sierp i powiedziaa: Hej, synu, zawoam tutaj
twojego ojca, a jak bdzie zajty rozmow ze mn, pochlastasz go na kawaeczki. W ten
sposb zostaniesz wadc wiata. Nie fajny pomys?"
Wszyscy zamilkli. Piper nagle odechciao si czekoladowych rokw. Chocia ju
syszaa t opowie, wci nie moga do niej przywykn. Prbowaa sobie wyobrazi
dziecko tak pokrcone, e mogo zabi wasnego ojca tylko dla wadzy. A potem wyobrazia
sobie matk tak pokrcon, e namwia syna, by to zrobi.
- Z ca pewnoci nie jest Krlewn niek.
- Tak, a Kronos na pewno jest typem spod ciemnej gwiazdy -zgodzi si Hedge. - Ale
Gaja jest dosownie matk wszystkich ciemnych typw. Jest tak stara i potna, tak wielka, e
trudno jej by w peni wiadom. Przewanie pi. I tak j lubimy... Kiedy chrapie.
- Ale ze mn rozmawiaa - powiedzia Leo. - To jak, pi czy nie pi?

Gleeson Hedge strzsn okruszki z klapy swojej kanarkowej marynarki. Wanie wypi
szste espresso i renice mia wielkoci wierdolarwki.
- Nawet kiedy pi, cz jej wiadomoci jest aktywna. Marzy, obserwuje, wyprawia
rne sztuczki, takie jak wybuchy wulkanw czy wysyanie na wiat potworw. Nawet teraz
nie jest jeszcze w peni przebudzona. Wierzcie mi, nie chcielibycie zobaczy jej w peni
przebudzonej.
- Ale jej moc ronie - powiedziaa Piper. - Ona wysya gigantw. A jeli powrci ich
krl... ten cay Porfyrion...
- .. .stworzy armi, eby zniszczy wszystkich bogw - wpad jej w sowo Jason. Poczynajc od Hery. Bdzie nowa wojna. A Gaja w peni si przebudzi.
Hedge pokiwa gow.
-I dlatego najlepiej trzyma si jak najdalej od poziomu morza.
Leo spojrza niespokojnie na Mount Diablo.
- Czyli... wspi si na gr. To mi si nie podoba.
Piper poczua si beznadziejnie. Najpierw kazano jej zdradzi przyjaci. Teraz ci sami
przyjaciele prbuj jej pomc uwolni ojca, chocia wiedz, e wa prosto w puapk. Ju
sam pomys walki z olbrzymem by przeraajcy. Ale myl, e stoi za nim Gaja. .. moc
potniejsza od boga czy tytana...
- Suchajcie, nie mog tego od was wymaga. To zbyt niebezpieczne.
- Chyba artujesz. - Hedge bekn i umiechn si, pokazujc im niebieskie zby. - Kto
jest gotw da im upnia?

Rozdzia XLI
LEO
Leo mia nadziej, e takswka zawiezie ich na sam szczyt.
Niestety. Samochd zacz wkrtce wydawa z siebie dziwne, zgrzytliwe dwiki, a w
poowie drogi na szczyt zobaczyli zamknity posterunek stray lenej i acuch
przegradzajcy drog.
- Dalej nie pojad powiedzia takswkarz. - Jestecie pewni, e chcecie tam wle?
Tam i z powrotem to kawa drogi, a wz zachowuje si dziwnie. Nie mog na was czeka.
-Jestemy pewni.
Leo wysiad pierwszy. Mia ze przeczucia co do samochodu, a kiedy spojrza w d,
stwierdzi, e si nie myli. Koa zapaday si w nawierzchni jak w wydm. Powoli, ale
dostatecznie szybko, by kierowca myla, e ma problem ze sprzgem albo z osi. Leo
wiedzia jednak, e chodzi o co zupenie innego.
Droga bya z mocno ubitego piasku. Nie byo powodu, by nawierzchnia bya mikka,
ale buty Leona ju zaczy si w ni zapada. Gaja rozpocza z nimi swoj gr.
Kiedy wszyscy wysiedli, Leo zapaci takswkarzowi. By szczodry - bo niby dlaczego
nie? To forsa Afrodyty. No i podejrzewa, e mog ju nigdy nie zej z tej gry.
- Reszta dla pana. I niech pan si std wynosi. Szybko.
Kierowca nie zamierza si z nim sprzecza. Wkrtce po takswce pozostaa tylko
smuga pyu.
Widok by naprawd wspaniay. Caa dolina wok Mount Diablo bya jedn wielk
mozaik miasteczek - szachownic wysadzanych drzewami ulic, schludnych domkw z
ogrdkami, sklepw i szk. Mieszkali tam normalni ludzie prowadzcy normalne ycie - co,
czego Leo nigdy nie zazna.
- Tam jest Concord - powiedzia Jason, wskazujc na pnoc. - A tu, pod nami, Walnut
Creek. Na poudniu DanviAle, za tymi wzgrzami. A tam... - wskaza na zachd, gdzie
grzbiety wzgrz, jak brzegi zotej misy, otulaa mgieka - tam wida Berkeley Hills. East Bay.
A dalej San Francisco.
-Jason... - Piper dotkna jego ramienia. - A wic co pamitasz? Bye ju tutaj?
- Tak... nie. - Spojrza na ni ze strachem. - Po prostu wydaje mi si to wane.
- Kraina tytanw. - Trener Hedge kiwn gow w stron zachodu. - Parszywe miejsce,
Jasonie. Wierz mi, to ju tak blisko Frisco, jak to tylko moliwe.

Lecz Jason wpatrywa si w zamglon zot mis z tak tsknot, e Leo poczu
niepokj. Dlaczego co go tak mocno wizao z tym miejscem, ktre Hedge uwaa za
diabelskie, pene mrocznej magii i dawnych wrogw? A jeli Jason przyby wanie std? W
Obozie Herosw wszyscy wyczuwali w nim wroga, a jego pojawienie si tam uwaali za
gron pomyk.
Nie" - porriyla Leo. To mieszne. Jason jest ich przyjacielem.
Sprbowa ruszy nog, ale stopy cakowicie ugrzzy mu w piachu.
- Suchajcie, musimy si rusza.
Inni te ju dostrzegli ten problem.
- Gaja jest tu mocna - mrukn Hedge. Wyrwa swoje kopytka z butw. - Trzymaj je dla
mnie, Valdez - doda, wrczajc mu buty. - S fajne.
Leo prychn.
-Tak jest, prosz pana. Chce pan, ebym je wyczyci?
- O, wanie tak przemawiaj czonkowie reprezentacji, Valdez. - Hedge pokiwa z
uznaniem gow. - Ale najpierw wejdmy na
t gr, pki jeszcze moemy.
- Skd wiemy, gdzie jest ten olbrzym? - zapytaa Piper.
Jason wskaza na szczyt. Snua si tam smuga dymu. Patrzc z tej odlegoci, Leo
myla, e to obok. Ale to by dym. Co si palio.
- Dym oznacza ogie - powiedzia Jason. - Musimy si pospieszy.
W Szkole Dziczy nieraz odbywali forsowne marsze i Leo sdzi, e jest w dobrej
formie. Jednak wspinanie si na gr, kiedy ziemia staraa si pochon mu stopy,
przypominao bieg po wyoonej lepem na muchy karuzeli.
Wkrtce podwin rkawy swojej modnej koszuli, cho wia ostry, zimny wiatr.
aowa, e Afrodyta nie daa mu szortw i jakich wygodniejszych butw, ale wdziczny by
jej za markowe okulary soneczne. Wsun donie do kieszeni swojego pasa na narzdzia i
zacz z nich wyciga rne przedmioty, jakie trybiki, may klucz francuski, kawaki brzu.
Idc, konstruowa co z nich bezmylnie, po prostu bawic si metalowymi czciami.
Kiedy dotarli pod sam szczyt, Leo by najmodniej ubranym, spoconym i upapranym
herosem, jakiego widzia wiat. Rce mia powalane smarem.
Maszynka, ktr zbudowa, przypominaa nakrcan zabawk z rodzaju tych, ktre
grzechocz i przesuwaj si same po stole. Nie bardzo wiedzia, co ta maszynka moe robi,
ale woy j do kieszeni pasa.
Brakowao mu jego ulubionej wojskowej kamizelki z mnstwem kieszeni. A jeszcze

bardziej brakowao mu Festusa. Mgby ju teraz wykorzysta ziejcego ogniem smoka.


Wiedzia jednak, e Festus nie wrci przynajmniej w swojej dawnej postaci.
Poklepa obrazek spoczywajcy w jego kieszeni - obrazek, ktry namalowa kredkami
przy ogrodowym stole pod hikor, kiedy mia pi lat. Przypomnia sobie, jak Ta Callida
piewaa, gdy on malowa, i jak by zmartwiony, kiedy wiatr porwa obrazek i unis w dal.
Jeszcze nie czas, may bohaterze", powiedziaa mu Ta Callida. Ale pewnego dnia ten czas
nadejdzie. Pjdziesz na wielk wypraw. Odnajdziesz swoje przeznaczenie, a twoja trudna
wdrwka w kocu nabierze sensu".
A teraz Eol zwrci mu obrazek. Oznaczao to chyba, e zblia si jego przeznaczenie,
ale trudna wdrwka wci nie nabieraa adnego sensu, podobnie jak ta gupia gra. Za
kadym razem, kiedy myla, e ju s na szczycie, okazywao si, e to tylko kolejny grzbiet,
za ktrym pitrzy si jeszcze wyszy.
Najwaniejsze jest to, co najwaniejsze" - powiedzia sobie w duchu. - Dzisiaj trzeba
przey. Odnalezienie znaczenia tego obrazka mona odoy na pniej".
W kocu Jason przykucn pod skaln cian i gestem zaprosi innych, by uczynili to
samo. Leo przycupn tu obok niego. Piper musiaa pocign Hedge'a w d.
- Nie chc sobie zabrudzi garnituru! - zawodzi satyr.
- Sza! - uciszya go Piper.
W kocu niechtnie przyklkn.
Tu poza garbem, pod ktrym si ukryli, w cieniu samego szczytu gry, bya zalesiona
zapadlina wielkoci boiska do futbolu, gdzie olbrzym Enkelados rozbi swoje obozowisko.
Aby rozpali wielkie ognisko, ktrego purpurowe pomienie buchay wysoko w gr,
musia wyci sporo drzew. Obrzea polany zasane byy kodami i maszynami budowlanymi
- by tam buldoer, wielki dwig z obrotowymi ostrzami na kocu, jak elektryczna maszynka
do golenia - Pewnie maszyna do karczowania lasu" - pomyla Leo - i duga metalowa
kolumna z ostrzem na kocu, jak boczna gilotyna hydrauliczna siekiera.
Leo nie mia pojcia, po co olbrzymowi takie specjalistyczne urzdzenia budowlane.
Potwr, ktrego mia przed sob, nie zmieciby si w kabinie traktora. By tak wielki, tak
straszny, e Leo nie mia ochoty na niego patrze.
Ale zmusi si do tego.
Potwr mia z dziesi metrw wysokoci - jego gowa sigaa wierzchokw drzew.
Leo by pewny, e olbrzym mgby ich zobaczy poza tym skalnym grzbietem, ale wydawa
si skupiony wycznie na dziwnym, purpurowym ognisku, krc wok niego i nucc co
pod nosem. Od pasa w gr by czekoksztatny. Muskularn pier okrywa spiowy pancerz

ozdobiony wzorem w ksztacie pomieni. Ramiona tytan mia nagie. Kady biceps by
wikszy od caego Leona. Brzow skr oblepia popi. Twarz miaa grubo ciosane rysy,
jak niewykoczony gliniany posg, ale oczy poyskiway biel, a wosy pozlepiane byy w
opadajce na ramiona kosmate dredy z wplecionymi w nie komi.
Od pasa w d by jeszcze straszniejszy. Nogi pokryte byy zielonawymi uskami, a
stopy zakoczone pazurami - jak przednie nogi smoka. W rku dziery oszczep dugoci
masztu flagowego. Co jaki czas zanurza jego ostrze w ogniu, a metal rozgrzewa si do
czerwonoci.
- Dobra - szepn Hedge. - Oto mj plan...
Leo szturchn go w bok.
- Sam go nie zaatakujesz!
- Au... daj spokj.
Piper powstrzymaa szloch.
- Patrzcie.
Po drugiej stronie ogniska zobaczyli pal z przywizanym do niego czowiekiem. Gow
mia zwieszon, jakby straci przytomno, wic Leo nie mg rozpozna jego twarzy, ale
Piper nie miaa wtpliwoci.
Leo przekn lin. Zamarzy, by by to tylko jeden z filmw z Tristanem McLeanem.
Ojciec Piper tylko by udawa nieprzytomnego. Uwolniby si z wizw i powali olbrzyma
jakim sprytnie ukrytym specjalnym gazem obezwadniajcym. Zabrzmiaaby triumfalna
muzyka, a Tristan McLean odbiegby w zwolnionym tempie, pozostawiajc za sob
olepiajc eksplozj.
Ale to nie by film. Tristan McLean ledwo y i za chwil mia by poarty. Tylko oni
mogli temu zapobiec - trjka modnie ubranych modych herosw i jeden przemdrzay kozio.
-Jest nas czworo - szepn naglco Hedge - a on jest jeden.
- Nie zwrcie uwagi na to, e ma z dziesi metrw wysokoci? - zapyta Leo.
- Dobra. Wic ty, ja i Jason odwrcimy jego uwag, a Piper zakradnie si i uwolni ojca.
Wszyscy spojrzeli na Jasona.
- No co? - zapyta. - Nie jestem przywdc.
-Jeste - powiedziaa Piper.
Nigdy o tym nie rozmawiali, ale nikt nie zaprzeczy, nawet Hedge. To, e zaszli tak
daleko, byo osigniciem zespoowym, ale kiedy przyszo do podjcia decyzji, od ktrej
zaleao ich ycie, Leo by przekonany, e tylko Jason moe j podj. Mg by pozbawiony
pamici, ale dla Leona mia w sobie jakie przekonujce poczucie rwnowagi. Byo

oczywiste, e ju wczeniej uczestniczy w wielu bitwach i wiedzia, jak zachowa zimn


krew. Leo nie nalea do atwowiernych, ale mg miao powierzy Jasonowi swoje ycie.
- Ciko mi to przyzna - powiedzia Jason - ale trener Hedge ma racj. Odwrcenie
jego uwagi to jedyna szansa Piper.
Nie dobra szansa" - pomyla Leo. - Nawet niedajca pewnoci przeycia. Po prostu
jedyna szansa".
Nie mogli jednak siedzie tu przez cay dzie i dyskutowa, co zrobi. Zbliao si
poudnie - ostateczny termin wyznaczony przez olbrzyma - a ziemia wci prbowaa ich
uwizi. Kolana Leona zapady si w piach ju na pi centymetrw.
Spojrza na maszyny budowlane i nagle wpad mu do gowy szalony pomys. Wycign
zabawk, ktr niemal bezwiednie zrobi podczas wspinaczki, i zda sobie spraw z tego, co
waciwie zrobi. Wic jeli tylko bdzie mia szczcie - a prawie nigdy go nie mia...
- No to zataczymy - powiedzia. - Zanim odzyskam rozum.

Rozdzia XLII
LEO
Plan prawie natychmiast zawid. Piper wdrapaa si na skalny grzbiet, starajc si
trzyma gow nisko, a Leo, Jason i Hedge wmaszerowali na polan.
Jason wezwa swoj zot lanc. Zacz ni wymachiwa nad gow, wrzeszczc:
Olbrzymie!" Zabrzmiao to cakiem gronie, a w kadym razie o wiele bardziej
przekonujco ni to, na co mgby w tej chwili zdoby si Leo, ktrego myli ukaday si
raczej w zdania: Jestemy aosnymi mrwkami! Nie zabijaj nas!"
Enkelados przesta zawodzi. Odwrci si do nich i umiechn, ukazujc ky tygrysa
szablozbnego.
- Ho-ho - zagrzmia. - Co za mia niespodzianka.
Dla Leona nie byo to wcale mie powitanie. Zacisn rk na swojej nakrcanej
zabawce i zacz si przesuwa w bok, zmierzajc w stron buldoera.
- Wypu gwiazdora filmowego, ty wielki, obmierzy misiaku! zawoa trener
Hedge. - Uwolnij go, albo ci zaraz przyo kopytem prosto w...
- Trenerze - powiedzia Jason - przymknij si.
Enkelados rykn miechem.
- Zapomniaem, jacy mieszni s satyrowie. Kiedy zapanujemy nad wiatem, zostawi
sobie wasze stadko. Bdziecie mnie bawi, kiedy ju zjem wszystkich innych miertelnikw.
- To by komplement? - Hedge spojrza na Leona, marszczc brwi. - Nie, chyba nie.
Enkelados otworzy szeroko usta, a jego zby rozbysy.
- Rozproszy si! - krzykn Leo.
Jason i Hedge padli w lewo i przetoczyli si po ziemi, gdy olbrzym zion ogniem.
Strumie ognia by tak potny, e nawet Festus byby zazdrosny. Leo schowa si za
buldoer, nakrci swoj zabawk i wrzuci j na siedzenie kierowcy. Potem pobieg w prawo,
w stron maszyny do karczowania drzew.
Ktem oka dostrzeg, e Jason wsta i natar na olbrzyma. Trener Hedge zerwa z siebie
kanarkowy garnitur, ktry zaj si ogniem, i zabecza ze zoci:
- A tak lubiem te ciuchy!
Potem unis pak i rwnie ruszy do ataku.
Enkelados uderzy trzonkiem oszczepu w ziemi. Caa gra zadygotaa. Wstrzs powali
Leona na ziemi. Chopak zamruga, na krtko oszoomiony. Poprzez mgiek poaru trawy i

gryzcego dymu zobaczy, e Jason podnosi si z trudem na drugim kocu polany. Trener
Hedge nie porusza si. Upad do przodu i uderzy gow w jak kod. Lea w dziwnej
pozie, z wypitymi owosionymi poladkami i kanarkowymi spodniami, ktre opady mu do
kolan.
- Widz ci, Piper McLean! - rykn olbrzym.
Odwrci si i strzeli smug ognia w zarola na prawo od Leona. Piper wybiega z nich
jak wyposzona przepirka, a za ni ju pono poszycie lasu.
Enkelados zarechota.
- Ciesz si, e jeste! I przyprowadzia mi nieze kski!
Leo poczu, e co go ciska w odku. To przed tym ostrzegaa ich Piper. Sami wleli
prosto w apy Enkeladosa.
Olbrzym musia dostrzec jego min, bo rykn jeszcze goniejszym miechem.
- Zgadza si, synu Hefajstosa. Nie spodziewaem si, e wszyscy przeyjecie tak dugo,
ale mniejsza z tym. Przyprowadzajc was tutaj, Piper McLean przypiecztowaa nasz
umow. Skoro was zdradzia, dotrzymam sowa. Moe zabra swojego ojca i odej. Kto by
si przejmowa jakim gwiazdorem filmowym?
Leo widzia teraz wyraniej ojca Piper. Mia on na sobie postrzpion koszulk i
podarte spodnie. Goe stopy byy oblepione botem. Odzyska resztki przytomnoci, bo unis
gow i jkn. Tak, to by Tristan McLean. Leo zna t twarz z wielu filmw. Teraz aktor
mia jednak brzydko rozcity policzek i wyglda okropnie - wcale nie jak bohater.
- Tato! - krzykna Piper.
Pan McLean zamruga, starajc si j dostrzec.
- Pipes...? Gdzie...
Piper wyja sztylet i stana przed Enkeladosem.
- Wypu go!
- Oczywicie, moja droga - zagrzmia olbrzym. - Przysignij mi posuszestwo i masz
problem z gowy. Tylko oni musz umrze.
Piper spojrzaa na ojca, a potem na Leona. I znowu na ojca.
- On ci zabije - powiedzia Leo. - Nie ufaj mu!
- Och, daj spokj! - rykn Enkelados. - Czy wiesz, e zostaem zrodzony, by zwyciy
sam Aten? Matka Gaja stworzya kadego z nas, gigantw, w okrelonym celu, by pokona
i zniszczy jednego z bogw. Ja jestem nemezis Ateny, czym w rodzaju anty-Ateny. W
porwnaniu z niektrymi z moich braci jestem may! Ale jestem sprytny. I dotrzymuj
zawartej z tob umowy, Piper McLean. To cz mojego planu!

Jason ju powsta i szykowa si do ataku, ale zanim to zrobi, Enkelados wyda z siebie
ryk, ktry potoczy si echem po caej dolinie, a by tak donony, e prawdopodobnie sycha
go byo w San Francisco.
Na skraju lasu pojawio si z p tuzina potworw przypominajcych ogry. Leo zda
sobie spraw z przyprawiajc o mdoci pewnoci, e wcale si tam do tej pory nie
ukryway. Powstay prosto z ziemi.
Ogry ruszyy naprzd. Nie byy tak wielkie jak Enkelados, mogy mierzy nieco ponad
dwa metry wysokoci. Kady mia sze ramion - jedn par w normalnym miejscu, druga
wyrastaa ze szczytw ramion, trzecia z eber. Ich ldwie przysaniay poszarpane skrzane
przepaski i nawet z tej odlegoci Leo wyczu ich zapach. Byo ich szeciu i kady mia po
sze pach, a aden nigdy nie skorzysta z kpieli. Leo pomyla, e jeli przeyje, bdzie
musia siedzie pod prysznicem co najmniej trzy godziny, eby zapomnie o tym odorze.
Podszed do Piper.
- Kim... kim oni s?
Klinga jej sztyletu poyskiwaa purpurowym blaskiem odbijajcego si w niej ogniska.
- Gegeni.
- A po naszemu?
- Ziemici. Zrodzeni z ziemi. Szecioramienne olbrzymy, z ktrymi walczy Jazon.
- Bardzo dobrze, moja droga! - zawoa Enkelados z wyran uciech. - yy wwczas
w do ndznym miejscu w Grecji, zwanym Niedwiedzi Gr. Mount Diablo jest o wiele
przyjemniejsze! To pomniejsze dzieci Matki Ziemi, ale dobrze su celom, dla ktrych
zostay stworzone. Znakomicie si znaj na maszynach budowlanych...
- Wrum, wrum! - rykn jeden z Ziemistych, a inne podchwyciy ten zapiew,
poruszajc szecioma ramionami, jakby prowadziy niewidzialny samochd albo odprawiay
jaki dziwaczny religijny rytua. Wrum, wrum!
- Tak, dzikuj wam, chopcy - powiedzia Enkelados. - Maj te swoje porachunki z
herosami. Zwaszcza z takimi, ktrzy maj na imi Jason.
-Jajson! - wrzasnli Ziemici. Wszyscy zgarnli grudy ziemi, ktre stwardniay im w
rkach, zamieniajc si w kamienie o ostrych brzegach. - Gdzie jest Jajson? Zabi Jajson!
Enkelados umiechn si.
-Widzisz, Piper, masz teraz wybr. Ocal swojego ojca albo... ach, prbuj ocali swoich
przyjaci i poznaj wasn mer.
Piper zrobia kilka krokw do przodu. Oczy jej pony takim gniewem, e nawet
Ziemici si cofnli. Promieniowaa moc i piknoci, ktre nie miay nic wsplnego z jej

strojem czy makijaem.


- Nie tkniecie tych, ktrych kocham - owiadczya. - adnego z nich.
Jej sowa potoczyy si po dolinie z tak si, e Ziemici mruknli:
- Dobra. Dobra, przepraszamy.
I zaczli si wycofywa.
- Stjcie, gupcy! - rykn Enkelados, po czym warkn do Piper: - Wanie dlatego
chcemy mie ci yw, moja droga. Moesz by nam bardzo przydatna. Ale to twj wybr.
Ziemici! Poka wam Jasona.
Leo wstrzyma oddech. Lecz olbrzym nie wskaza na Jasona. Wskaza na pal po drugiej
stronie ogniska, z ktrego zwisa bezradny, pprzytomny Tristan McLean.
- To jest Jason - powiedzia. - Rozedrzyjcie go na strzpy!
Najwiksze zaskoczenie Leona: wystarczyo, e Jason rzuci jedno spojrzenie, i
wszyscy troje ju wiedzieli, jaki jest plan gry. Kiedy to si stao, e mogli tak dobrze zna
swoje myli?
Jason natar na Enkeadosa, Piper pobiega do ojca, a Leo rzuci si w stron maszyny
do karczowania drzew, ktra staa pomidzy McLeanem i Ziemistymi.
Ziemici byli szybcy, ale Leo gna jak duch burzy. Z odlegoci okoo ptora metra
wskoczy na siodeko kierowcy. Przebieg palcami po tablicy kontrolnej, a maszyna
zareagowaa z nienaturaln szybkoci - silnik zaskoczy, jakby wiedzia, e to takie wane.
- Ha! - krzykn Leo i przejecha ramieniem dwigu przez ognisko, zwalajc ponce
kody na Ziemistych i sypic wokoo iskrami.
Dwa olbrzymy pady pod naporem ognistej lawiny i wsiky z powrotem w ziemi. Leo
mia nadziej, e na duej.
Cztery pozostae ogry przelazy przez ponce kody i czerwone wgle, podczas gdy
Leo zawrci maszyn. Uderzy doni w jaki guzik i na kocu ramienia dwigu zacz si
obraca bben ze zowrogimi ostrzami.
Ktem oka zobaczy, e Piper ju przecina wizy ojcu. Po drugiej stronie polany Jason
walczy z gigantem; jako mu si udawao unika potnego oszczepu i ognistego oddechu.
Trener Hedge nadal bohatersko lea, z kozim ogonkiem sterczcym z owosionego zadka.
Wkrtce poar ogarnie cae zbocze. Leo nie ba si ognia, ale jego przyjaciele znajd si w
puapce... Nie. Musi dziaa szybko.
Jeden z Ziemistych - najwyraniej nie najinteligentniejszy - natar na maszyn i Leo
machn ramieniem dwigu w jego stron. Gdy tylko ostrza dotkny ogra, ten rozpuci si
jak mokra glina i rozbryzga po caej polanie. Wikszo trafia Leona w twarz.

Wyplu glin i skierowa maszyn ku trzem pozostaym Ziemistym, ktrzy szybko si


wycofali.
- Ze wrum-wrum! - krzykn jeden.
- Racja! - zawoa Leo. - Chcecie troch zego wrum-wrum? To wracajcie!
Niestety, usuchay. Trzy ogry - kady swoimi szecioma ramionami - zaczy ciska w
niego olbrzymimi kamieniami. Leo zrozumia, e to ju koniec. Udao mu si tylko wywin
koza do tyu na sekund przed tym, jak ciki gaz zniszczy siodeko kierowcy. Kamienie
zagrzechotay po metalu. Kiedy Leo dwign si na nogi, maszyna do karczowania lasu
wygldaa jak podziurawiona puszka po fancie zapadajca si w boto.
- Buldoer! - wrzasn Leo.
Ogry ju zgarniay nowe grudy ziemi, ale tym razem patrzyy w stron Piper.
Niecae dziesi metrw od nich nagle rykn silnik buldoera. Zabawka Leona zrobia
swoje, przenikajc do ukadu kontrolnego maszyny i pobudzajc j do samodzielnego ycia.
Buldoer ruszy do natarcia.
Zaledwie Piper zdya odci ojca i zapa go w ramiona, Ziemici wystrzelili drug
salw kamieni. Buldoer obrci si, lizgajc w bocie, i wikszo kamieni trafia w jego
stalowy lemiesz. Sia uderzenia bya tak wielka, e maszyn odrzucio do tyu. Dwaj kolejni
Ziemici rozpucili si w glin. Niestety, jeden z gazw uderzy w silnik buldoera. Buchn
kb czarnego dymu, silnik jkn i zamilk. Jeszcze jedna fajna zabawka zniszczona.
Piper przecigna ojca przez skalisty grzbiet. Ostatni Ziemisty popdzi za ni.
Leo nie mia ju w zanadrzu adnej nowej sztuczki, ale nie mg pozwoli, by potwr j
dogoni. Pobieg prosto przez pomienie, w biegu sigajc po co - po cokolwiek - do kieszeni
swojego pasa.
- Hej, gupolu! - wrzasn i cisn w Ziemistego rubokrtem.
rubokrt nie zabi ogra, ale zrobi jednak na nim pewne wraenie. Wbi mu si a po
rkoje w czoo, jakby byo z ciastoliny.
Ziemisty zawy z blu i zatrzyma si. Wycign sobie rubokrt z czoa, odwrci si i
spojrza spode ba na Leona. Niestety, ten ostatni ogr wyglda na najwikszego i
najgroniejszego z caej rodzinki. Gaja wyposaya go, jak potrafia - w najnowsz wersj
muskuw, ohydn gb de luxe, cay pakiet.
Och, super" - pomyla Leo. - Mam nowego przyjaciela".
- Ty umiera! - rykn Ziemisty. - Przyjaciel Jajsona umiera!
Zgarn pene garcie piachu, ktry natychmiast zamieni si w kamienne pociski
modzierzowe.

Leo mia pustk w gowie. Sign do pasa na narzdzia, ale nie przychodzio mu do
gowy nic, co mogoby mu pomc. By podobno taki inteligentny, ale w tej chwili nie potrafi
skonstruowa, zbudowa, ba, nawet wymyli czego, co pozwolioby mu wyj cao z tej
opresji.
Fajnie" - pomyla. - Zaraz wykorkuj w blasku chway".
Zapon cay ogniem, woajc: Hefajstosie!" i rzuci si na ogra z goymi rkami. Nie
dobieg do niego.
Za ogrem migno co turkusowego i czarnego. Rozjarzone brzowe ostrze cio od
dou w gr po jednym boku Ziemistego i od gry w d po drugim boku.
Sze wielkich ramion spado na ziemi, kamienie wytoczyy si z martwych doni. Ziemisty
spojrza w d, bardzo zaskoczony.
- Ramiona zrobiy pa-pa - wybekota.
I wsikn w ziemi.
Piper staa, dyszc ciko; jej sztylet uwalany by glin. Jej ojciec siedzia na skalnym
grzbiecie, pprzytomny i ranny - ale ywy.
Piper miaa dziki wyraz twarzy - jakby oszalaa, jakby bya osaczonym zwierzciem.
Leo poczu ulg, e ona jest po ich stronie.
- Nikt nie skrzywdzi moich przyjaci - powiedziaa, a Leona ogarna fala wzruszenia,
bo zda sobie spraw, e mwia o nim. A potem zawoaa: - Dalej!
Bo bitwa jeszcze si nie skoczya. Jason wci walczy z olbrzymem Enkeladosem - i nie
szo mu zbyt dobrze.

Rozdzia XLIII
JASON
Kiedy lanca Jasona pka, wiedzia, e to ju koniec.
Pocztek walki by dla niego do pomylny. Instynkt podpowiada mu, e ju walczy z
tak wielkimi przeciwnikami. Wielko i sia oznaczay powolno, wic musia by szybszy musia nadawa tempo, mczy przeciwnika, unika jego ciosw i ognistego oddechu.
W por odskoczy w bok, unikajc zowrogiego ostrza dzidy olbrzyma, i natychmiast
dgn go w kostk. Oszczep przebi smocz skr Enkeladosa i struka zotego ichoru - krwi
niemiertelnych - pocieka po zakoczonej szponami stopie olbrzyma.
Enkelados zawy z blu i zion w niego ogniem. Jason pad, przetoczy si za olbrzyma
i ugodzi go lanc pod kolano.
W podobny sposb pojedynek toczy si przez nastpne sekundy, minuty - trudno to
oceni. Jason sysza dochodzce z drugiego koca polany odgosy walki - zgrzyt maszyn
budowlanych, ryk pomieni, wrzaski potworw i huk kamieni trafiajcych w metal. Sysza
wyzywajce okrzyki Leona i Piper, co oznaczao, e wci yj. Stara si o tym nie myle.
Nie mg sobie pozwoli na rozproszenie uwagi.
Dzida Enkeladosa raz po raz mijaa go o milimetry. Uchyla si, robi uniki, ale ziemia
przyklejaa mu si do stp. Gaja bya coraz silniejsza, a olbrzym coraz szybszy. Wci by
wolniejszy od herosa, ale na pewno nie by tpy. Zacz przewidywa ruchy przeciwnika, a
ataki Jasona tylko go rozwcieczay.
- Nie jestem byle jakim potworem! - rykn. - Jestem gigantem, zrodzonym, by
zniszczy bogw! Nie zabije mnie ta twoja zota wykaaczka, chopcze.
Jason nie marnowa energii, by mu odpowiedzie. Ju odczuwa zmczenie. Ziemia
oblepiaa mu stopy, tak e czu si ciszy o jakie pidziesit kilo. Powietrze byo
przesycone dymem, ktry drani mu puca. Wok niego szalay pomienie, rozniecane przez
wiatr, a temperatura bya bliska aru pieca.
Unis wczni, by zablokowa kolejne uderzenie olbrzyma -i to by bd. Nie uywaj
siy przeciwko sile" - odezwa si w nim gos - gos wilczycy Lupy, ktra powiedziaa mu to
dawno temu. Udao mu si odbi cios, ale dzida obtara mu bark i utraci wadz w ramieniu.
Cofn si, o mao co nie potykajc si o ponc kod.
Musi gra na czas, musi skupi na sobie uwag olbrzyma, pki jego przyjaciele nie
pokonaj Ziemistych i nie uwolni ojca Piper. Nie moe ich zawie.

Odbieg, prbujc zwabi olbrzyma na sam skraj polany. Enkelados ju wyczu jego
sabo. Umiechn si, obnaajc ky.
-Wielki heros, Jason Grace - zakpi. - Tak, syszelimy o tobie, synu Jupitera. To ty
poprowadzie natarcie na gr Otrys. Ty wasnorcznie zabie tytana Kriosa i obalie
czarny tron.
Jason poczu zamt w gowie. Nie zna tych nazw wasnych, ale nagle cierpa mu
skra, jakby jego ciao zapamitao bl, o ktrym zapomnia jego umys.
- O czym mwisz? - zapyta i natychmiast zrozumia swj bd, gdy Enkelados zion
ogniem.
Jason odskoczy o uamek sekundy za pno. Strumie ognia chybi celu, ale ar
oparzy mu plecy. Upad, ubranie zaczo si na nim tli. Olepi go popi i dym, zakrztusi
si, gdy sprbowa odetchn.
Odczoga si ostatnim wysikiem woli, gdy dzida olbrzyma wbia si w ziemi
pomidzy jego stopami.
Udao mu si wsta.
Gdyby tylko zdoa wezwa jedn potn byskawic... ale ju opad z si, a ten
wysiek mgby go zabi. Nie wiedzia nawet, czy prd wyrzdziby gigantowi krzywd.
mier na polu bitwy to powd do chway" - usysza gos Lupy.
Bardzo pocieszajce" - pomyla.
Ostatnia prba. Wzi gboki oddech i zaatakowa.
Enkelados czeka, szczerzc zby. W ostatniej sekundzie Jason uda, e uderza, i
przetoczy si midzy jego nogami. Poderwa si i zamachn wczni, celujc w krzy
olbrzyma i wkadajc w ten cios ca si, na jak mg si zdoby. Lecz Enkelados
przewidzia ten manewr. Odskoczy w bok z niespodziewan jak na olbrzyma szybkoci i
zwinnoci, jakby ziemia mu w tym pomoga. Machn dzid, trafiajc w wczni Jasona - i
z trzaskiem przypominajcym wystrza karabinowy zota lanca rozpada si na kawaki.
Buchn ar silniejszy od oddechu olbrzyma, a zoty blask olepi Jasona. Sia uderzenia
zwalia go z ng, wyduszajc mu powietrze z puc.
Kiedy odzyska wzrok, siedzia na krawdzi jakiego krateru. Enkelados sta po
przeciwnej stronie, chwiejc si i rozgldajc bdnym wzrokiem. Zniszczenie zotej lancy
wyzwolio potn energi, ktra wypalia w ziemi gboki na jakie dziesi metrw,
idealnie stokowaty lej, zamieniajc piasek i ska w gadk, szklist substancj. Jason nie
mia pojcia, jak mu si udao przey, wiedzia tylko, e jego ubranie dymi. By wyzuty z
energii. Nie mia adnej broni. A Enkelados wci y.

Sprbowa si podnie, ale nogi mia jak z oowiu. Enkelados zamruga, a potem
rykn miechem.
- Imponujce! Niestety, to bya twoja ostatnia chytra sztuczka, herosie.
Przeskoczy przez krater jednym susem i stan nad nim. Unis dzid; jej ostrze
zawiso ze dwa metry nad piersi Jasona.
- A teraz - rykn - zo Gai moj pierwsz ofiar.

Rozdzia XLI
JASON
Czas jakby zwolni bieg, co byo trudne do zniesienia, bo Jason wci nie mg si
poruszy. Czu, e zapada si w ziemi, jakby lea na ku wodnym - wygodnym,
zachcajcym do rozlunienia si i poddania. Zastanawia si, czy prawdziwe s te wszystkie
opowieci o Podziemiu. Skoczy na Polach Kary czy w Elizjum? Jeli nie bdzie mg sobie
przypomnie adnego ze swoich czynw, to czy bd mu tam policzone? Czy sdziowie
wezm to pod uwag? A moe jego ojciec, Zeus, napisze mu notk: Prosz nie skazywa
Jasona na wieczne potpienie. Mia zanik pamici"?
Nie mia czucia w ramionach. Widzia czubek ostrza dzidy powoli zmierzajcy ku jego
piersi. Wiedzia, e powinien si poruszy, ale wci nie by do tego zdolny. To mieszne",
pomyla. Tyle si natrudzi, by przey, a tu nagle... bum. Ley bezradnie, a ziejcy ogniem
olbrzym za chwil przebije go dzid.
- Uwaga! - rozleg si krzyk Leona.
Wielki, czarny, metalowy klin ugodzi Enkeladosa z guchym oskotem. Olbrzym
przewrci si i spad do dziury w ziemi.
-Jasonie, wstawaj! - zawoaa Piper.
Jej gos pobudzi go, wyrwa z odrtwienia. Usiad, czujc, e krci mu si w gowie, a
Piper chwycia go pod pachy i pomoga mu wsta.
- Nie umieraj - bagaa. - Nie umrzesz w moich ramionach.
- Tak jest, prosz pani.
Mia zamt w gowie, ale wydao mu si, e kogo tak piknego jak ona jeszcze nigdy w
yciu nie widzia. Jej wosy tliy si, jej twarz bya pokryta sadz. Miaa rozcicie na
ramieniu, jej sukienka bya caa w strzpach i brakowao jej jednego buta. Bya cudowna.
Jakie trzydzieci metrw za ni sta Leo nad fragmentem maszyny budowlanej dug,
przypominajc armatni luf tulej z jednym masywnym sworzniem. Koniec tulei by
oderwany.
Jason spojrza w d, na dno krateru, i zobaczy, gdzie jest brakujce zakoczenie
hydraulicznej siekiery. Enkelados prbowa wsta, a w jego napierniku tkwio ostrze
wielkoci pralki.
Zdumiewajce, ale olbrzymowi udao si wycign ostrze siekiery. Rykn z blu, a
zadraa caa gra. Zoty ichor zabarwi przd jego pancerza, ale po chwili Enkelados ju

dwign si na nogi.
Pochyli si niezdarnie i chwyci swoj dzid.
- Nieza sztuczka. - Twarz wykrzywi mu grymas. - Ale mnie nie mona pokona.
Na ich oczach pancerz olbrzyma sam si naprawi, a ichor przesta pyn. Nawet na
pokrytych usk nogach rany, ktre Jason z takim trudem mu zada, byy teraz tylko bladymi
bliznami.
Podbieg Leo, zobaczy olbrzyma i zakl.
- Co jest z tym facetem? Umieraj, ale ju!
- Mj los jest z gry przesdzony - odrzek Enkelados. - Gigantw nie mog zabi ani
bogowie, ani herosi.
- Ale bogowie z herosami mog - powiedzia Jason. Umiech spez z twarzy olbrzyma,
a Jason dostrzeg w jego oczach co w rodzaju strachu. - Wiesz o tym, prawda? Bogowie i
herosi musz ze sob wsppracowa, eby was pozabija.
- Nie poyjesz tak dugo, eby to sprawdzi!
Olbrzym zacz wdrapywa si po zboczu leja, lizgajc si na szklistej powierzchni.
- Czy kto ma jaki dobry pomys? - zapyta Leo.
Jasona ogarno przeraenie. Spojrza na olbrzyma wyacego z krateru i zrozumia, co
musi si sta.
- Leo, jeli moesz wycign lin ze swojego pasa, to trzymaj j w pogotowiu.
I skoczy z goymi rkami na olbrzyma.
- Enkeladosie! - krzykna Piper. - Spjrz za siebie!
Byo oczywiste, e to jaki podstp, ale jej gos zabrzmia tak przekonujco, e nawet
Jason jej uwierzy. Olbrzym rykn: Co?!" i obrci si szybko, jakby mia na plecach
olbrzymiego pajka.
Jason trafi w jego nogi we waciwym momencie. Enkelados straci rwnowag i
osun si w d, na samo dno krateru. Kiedy usiowa wsta, Jason zapa go obiema rkami
za szyj. A kiedy olbrzym dwign si na nogi, Jason siedzia mu na ramionach.
- Spadaj! - wrzasn Enkelados.
Prbowa zapa Jasona za nogi, ale ten okrca mu si na karku, kulc si i wspinajc
po jego wosach.
Ojcze" - pomyla Jason - jeli kiedykolwiek zrobiem co dobrego, co, co
pochwalasz, pom mi teraz. Ofiaruj swoje ycie - tylko ocal moich przyjaci".
Nagle poczu metaliczny zapach burzy. Ciemno pokna soce. Olbrzym te to
poczu, bo znieruchomia.

- Padnij! - krzykn Jason do swoich przyjaci.


I wosy stany mu dba.
Trzask!
Byskawica przebiega przez jego ciao, przez Enkeladosa i ugodzia w ziemi. Plecy
olbrzyma zesztywniay, Jasona odrzucio do tyu. Kiedy odzyska przytomno, zelizgiwa
si po zboczu krateru, a krater zamienia si w gbok rozpadlin. Grom rozupa sam gr.
Ziemia rozwieraa si z guchym oskotem, a nogi Enkeladosa zsuny si do otchani. Czepia
si bezradnie szklistej powierzchni leja i przez chwil udao mu si zawisn na jej krawdzi.
Utkwi w Jasonie wzrok peen nienawici.
- Nic nie wskrae, chopcze. Moi bracia ju powstaj, a s dziesi razy silniejsi ode
mnie. Zniszczymy bogw do szcztu! Zginiesz, a Olimp zginie z...
I spad w przepa.
Ziemia zadygotaa. Jason zacz si osuwa w rozpadlin.
- ap! rykn Leo.
Stopy Jasona byy ju na skraju przepaci, gdy zapa lin, a Leo i Piper wycignli go z
krateru.
Stali razem, wyczerpani i przeraeni, a na ich oczach przepa zamkna si jak
rozwcieczona gba. Ziemia przestaa wciga ich stopy.
Na razie Gaja ustpia.
Zbocza gry byy w ogniu. Kby dymu buchay wysoko w powietrze. Jason wypatrzy
leccy ku nim helikopter - moe ze straakami albo reporterami.
Wokoo byo prawdziwe pieko. Ziemici rozpucili si w pagrki gliny, pozostawiajc
po sobie tylko kamienne pociski i strzpy brudnych przepasek, ale Jason wiedzia, e wkrtce
znowu odzyskaj dawn posta. Wszdzie leay szcztki maszyn budowlanych. Trawa bya
wypalona, ziemia pokryta sadz.
Trener Hedge poruszy si. Jkn, usiad i roztar sobie gow. Jego kanarkowe spodnie
miay teraz kolor zmieszanej z botem musztardy z Dijon.
Zamruga i rozejrza si po polu bitwy.
- To moje dzieo? - Zanim Jason zdy mu odpowiedzie, chwyci swoj pak i stan
na chwiejnych nogach. - Taak, chcielicie oberwa kopytem? No to oberwalicie, misiaczki!
Kim jest ten kozio, tak?
I zataczy, kopic kamienie i robic w stron pagrkw gliny gesty, ktre zapewne s
obraliwe dla satyrw.
Leo zdoby si na umiech, a Jason te nie mg si powstrzyma i zacz si mia. By

to miech nieco histeryczny, ale chopak czu tak ulg - bo przecie y - e nie dba o to.
Po drugiej stronie polany podnis si z ziemi mczyzna. Tristan McLean ruszy ku nim
chwiejnym krokiem. Mia pustk w oczach, by w szoku, jak kto, kto idzie przez zgliszcza po
wybuchu bomby jdrowej.
- Piper?! - zawoa ochrypym gosem. - Pipes, co... co si...
Nie mg skoczy zdania. Piper podbiega do niego i obja go mocno, ale chyba jej
nie pozna.
Jason te kiedy tak si poczu, owego ranka nad Wielkim Kanionem, kiedy przebudzi
si pozbawiony pamici. McLean mia jednak inny problem. Mia zbyt wiele wspomnie,
zbyt wiele traumatycznych przey, by jego umys mg si z tym upora. Mia zdruzgotan
ja.
- Musimy go std zabra - powiedzia Jason.
- Ale jak? - zapyta Leo. - W tym stanie daleko nie zajdzie.
Jason spojrza na helikopter, ktry teraz kry nad ich gowami.
- Leo, moesz skombinowa jaki megafon albo co w tym rodzaju? - zapyta. - Piper
chce co powiedzie.

Rozdzia XLV
PIPER
Wypoyczenie helikoptera byo atwe. Wsadzenie na pokad jej ojca okazao si
trudniejsze.
Piper wystarczyo tylko par sw przez zaimprowizowany przez Leona megafon, eby
przekona pilota, by wyldowa na szczycie gry. Helikopter Stray Parku Narodowego by
dostatecznie duy, aby dokona ewakuacji ratowniczej, i kiedy Piper powiedziaa bardzo
miej pilotce, e byoby wspaniale, gdyby zawioza ich na lotnisko w Oakland, ta chtnie si
zgodzia.
- Nie... - mrukn Tristan McLean, gdy podnieli go z ziemi. - Piper, co... Tam byy
potwory... byy potwory...
Leo i Jason musieli pomc Piper go podtrzyma, podczas gdy trener Hedge zbiera ich
rzeczy. Na szczcie podcign ju spodnie i woy buty, wic Piper nie musiaa wyjania,
dlaczego ma kozie nogi.
Serce jej si krajao na widok ojca w takim stanie. By zupenie rozbity, paka jak
dziecko. Nie wiedziaa, co zrobi mu olbrzym i jak bardzo potwory zniszczyy mu psychik,
ale baa si, e nie zniosaby szczegw.
- Bdzie dobrze, tato - powiedziaa, starajc si, by jej gos zabrzmia przekonujco. Nie
chciaa czarowa wasnego ojca, ale wygldao na to, e inaczej po prostu si nie da. - Ci
ludzie to moi przyjaciele. Pomoemy ci. Jeste ju bezpieczny.
Zamruga nieprzytomnie i spojrza na miga helikoptera.
- Ostrza. Mieli maszyn z tyloma ostrzami. Mieli po sze ramion...
Kiedy doprowadzili go do luku, pilotka podesza, eby im pomc.
- Co mu jest? - zapytaa.
- Zatru si dymem - odrzek Jason. - I jest skrajnie wyczerpany z powodu przebywania
w wysokiej temperaturze.
- Powinnimy zawie go do szpitala powiedziaa pilotka.
- Nie, wszystko jest w porzdku - zapewnia j Piper. - Lemy od razu na lotnisko.
- Tak, lemy na lotnisko - zgodzia si natychmiast pilotka. Potem zmarszczya brwi,
jakby si zdziwia, e zmienia zdanie. -Czy to nie jest Tristan McLean, ten gwiazdor
filmowy?
- Nie - odpowiedziaa Piper. - Jest tylko do niego podobny. Zapomnij o tym.

-Tak, jest tylko do niego podobny - powtrzya pilotka.-Ja...-zamrugaa, zakopotana. Zapomniaam, co mwiam. No, to lecimy.
Jason spojrza na Piper z podziwem, unoszc brwi, ale ona czua si okropnie. Wcale
nie chciaa manipulowa ludmi, przekonywa ich do czego, w co nie wierzyli. To byo takie
apodyktyczne, takie ze - jak co, do czego byaby zdolna tylko Drew w Obozie Herosw albo
Medea w swojej diabelskiej galerii. I jak by to mogo pomc jej ojcu? Nie moga go nawet
przekona, e wyzdrowieje, albo e nic si nie wydarzyo. Jego uraz by zbyt gboki.
W kocu wsadzili go do helikoptera, ktry po chwili poderwa si z ziemi. Pilotka
wci odbieraa przez radio pytania, gdzie jest i dokd leci, ale ignorowaa je. Oddalili si od
poncej gry i skierowali w stron wzgrz Berkeley.
- Piper. - Ojciec chwyci j za rk i trzyma mocno, jakby si ba, e spadnie. - To ty?
Powiedzieli mi... powiedzieli, e umrzesz. Powiedzieli... e stan si straszne rzeczy...
- To ja, tato. - Ca si woli powstrzymaa si od paczu. Musiaa by silna. - Wszystko
bdzie dobrze.
- To byy potwory. Prawdziwe potwory. Duchy ziemi z opowieci dziadka Toma... I
Matka Ziemia rozgniewaa si na mnie. I ten olbrzym, Tsul'kalu, zioncy ogniem... - Utkwi
w niej wzrok; jego oczy byy jak strzaskane zwierciado odbijajce jakie dziwne wiato. Powiedzieli, e jeste pbogiem. e twoja matka to...
- Afrodyta. Bogini mioci.
-Ja... ja... - Odetchn spazmatycznie i zamar, jakby zapomnia, jak si wydycha
powietrze.
Przyjaciele Piper starali si na nich nie patrzy. Leo bawi si wycignit z pasa
motylkow nakrtk. Jason patrzy na dolin pod nimi, gdzie na drogach tworzyy si korki,
bo kierowcy przystawali, by spojrze na ponc gr. Gleeson Hedge u odyk godzika i
cho raz nie by w nastroju, by na nich pokrzykiwa albo si przechwala.
Kto mg si spodziewa, e Tristan McLean znajdzie si w takim stanie? By gwiazd.
By pewny siebie, nonszalancki - zawsze opanowany, zachowujcy dystans i zimn krew.
Piper widziaa ju, jak ten wizerunek zawodzi, ale teraz byo inaczej. Teraz by kim innym.
Wizerunek zosta bezpowrotnie zdruzgotany.
- Nie wiedziaam o mamie - powiedziaa mu - zanim ci porwano. Kiedy si
dowiedzielimy, gdzie jeste, zaraz po ciebie przyszlimy. Przyjaciele mi pomogli. Ju nikt
nigdy ci nie skrzywdzi.
Wci cay dygota.
-Jestecie herosami... Ty i twoi przyjaciele. Nie mog w to uwierzy. Jeste

prawdziwym bohaterem, nie tak jak ja. Nie grasz adnej roli. Jestem z ciebie taki dumny,
Pipes.
Mwi to wszystko bezbarwnym tonem, jak w transie. Spojrza w d, w dolin, i ucisk
jego rki zela.
- Twoja matka nigdy mi nie powiedziaa.
- Uwaaa, e tak bdzie lepiej.
Zabrzmiao to troch kulawo, nawet dla niej samej, i nie mogy tego zmieni adne
czary. Nie powiedziaa jednak ojcu, co tak naprawd niepokoio Afrodyt. Jeli miaby
spdzi reszt ycia z tymi wspomnieniami, wiedzc, e bogowie i duchy chodz po ziemi, to
by go zniszczyo".
Piper pomacaa kiesze kurtki. Fiolka wci tam bya, ciepa w dotyku.
Ale jak mogaby wymaza jego wspomnienia? W kocu dowiedzia si, kim jest jego
crka. By z niej dumny i po raz pierwszy to ona bya dla niego bohaterem, a nie on dla niej.
Teraz ju nigdy jej nie odele. Mieli wsplny sekret.
Jak mogaby powrci do tego, co byo?
Trzymaa go za rk, opowiadajc o mniej wanych sprawach - o swoim pobycie w
Szkole Dziczy, o swoim domku w Obozie Herosw. Opowiedziaa mu, jak trener Hedge zjad
godziki i jak pad bez przytomnoci na szczycie Mount Diablo, jak Leo oswoi smoka i jak
Jason sprawi, e wataha wilkw cofna si, gdy przemwi do nich po acinie. Jej
przyjaciele umiechali si z zaenowaniem, gdy opowiadaa o ich przygodach. Jej sowa
zdaway si ojca uspokaja, ale si nie umiecha. Piper nie bya nawet pewna, czy je sysza.
Kiedy ponad wzgrzami nadlecieli nad East Bay, Jason drgn. Wychyli si tak bardzo przez
luk, a Piper przestraszya si, e wypadnie.
Pokaza co rk.
- Co to jest?
Spojrzaa w d, ale nie zobaczya niczego ciekawego - tylko wzgrza, lasy, domy,
wskie drogi wijce si kanionami. Przez wzgrza przebijaa si tunelem autostrada czca
East Bay z miasteczkami w gbi ldu.
- Gdzie?
- Ta droga. Ta, ktra biegnie przez wzgrza.
Piper wzia hemofon, ktry dala jej pilotka, i zadaa jej to pytanie przez radio.
Odpowied nie bya zbyt ekscytujca.
- Mwi, e to szosa 24. Biegnie tunelem Caldecott. Dlaczego pytasz?
Jason wpatrywa si w wylot tunelu, ale nie odpowiedzia. Wkrtce tunel znikn im z

oczu, kiedy przelatywali nad rdmieciem Oakland, ale Jason wci wpatrywa si w dal, a
wyraz jego twarzy by prawie tak nieobecny, jak ojca Piper.
- Potwory - powiedzia Tristan McLean i za potoczya mu si po policzku. - yj w
wiecie potworw.

Rozdzia XLVI
PIPER
Kontrola ruchu powietrznego nie chciaa zezwoli niezapowiedzianemu wczeniej
helikopterowi na wyldowanie na lotnisku w Oakland - dopki Piper nie wczya swojego
nadajnika. Wtedy okazao si, e nie ma problemu.
Wysiedli na pasie koowania i wszyscy spojrzeli na Piper.
- Co teraz? - zapyta Jason.
Poczua si zakopotana. Nie chciaa dowodzi, ale w kocu, przez wzgld na ojca,
musiaa udawa pewno siebie. Nie miaa adnego planu. Pamitaa tylko, e polecia do
Oakland, a to oznaczao, e na lotnisku jest jego prywatny samolot. Ale by to dzie
przesilenia. Mieli uratowa Her. Nie wiedzieli, gdzie jej szuka, i czy ju nie jest za pno. I
jak mogaby zostawi ojca w takim stanie?
- Przede wszystkim musz zawie ojca do domu. Przykro mi, chopcy.
Zmarkotnieli.
-Och... To znaczy... oczywicie - powiedzia Leo. - Potrzebuje ci teraz. My sobie
poradzimy.
- Pipes, nie. - Jej ojciec siedzia w luku helikoptera, okryty kocem, ale wci dygota. Masz misj do spenienia. Wasza wyprawa. Nie mog...
-Ja si nim zaopiekuj - owiadczy trener Hedge.
Piper wytrzeszczya na niego oczy. Satyr by ostatni osob, od ktrej moga si
spodziewa takiej propozycji.
-Ty?
-Jestem opiekunem. To naley do moich obowizkw, nie walka.
Powiedzia to troch smtnym tonem i Piper zdaa sobie spraw, e moe niepotrzebnie
wspomniaa o tym, jak go powalono bez zmysw w ostatniej bitwie. Na swj sposb by
chyba tak samo wraliwy jak jej ojciec.
Hedge wyprostowa si i unis podbrdek.
- Oczywicie w walce te jestem dobry.
Spojrza na nich wyzywajco, jakby czekajc, e zaprzecz.
- Tak, jeste dobry - powiedzia Jason.
- Niesamowity - doda Leo.
Trener odchrzkn.

- Ale jestem opiekunem i mog to zrobi. Twj tata ma racj, Piper. Musisz dy do
celu tej wyprawy.
-Ale... - Piper poczua pieczenie pod powiekami, jakby znowu znalaza si w poncym
lesie. - Tato...
Wycign ramiona, a ona go uciskaa. Czu si sabo. Dygota tak, e to j przeraao.
- Dajmy im minut - powiedzia Jason i razem z pilotk odeszli par metrw dalej.
- Nie mog w to uwierzy - powiedzia ojciec. - Zawiodem ci.
- Nie, tato!
- To, co oni robili, Piper, co mi pokazali...
-Tato, posuchaj. - Wyja z kieszeni fiolk. - Afrodyta daa mi to dla ciebie. Pozbawi
ci to najwieszych wspomnie. Bdzie ci si zdawao, e to si nigdy nie wydarzyo.
Wytrzeszczy na ni oczy, jakby tumaczy sobie jej sowa z obcego jzyka.
- Ale ty jeste bohaterk. Miabym o tym zapomnie?
- Tak - szepna i dodaa przekonujcym tonem: - Tak, zapomnisz. Bdzie jak... jak
przedtem.
Zamkn oczy i westchn spazmatycznie.
- Kocham ci, Piper. Zawsze ci kochaem. Ja... ja odsyaem ci, bo nie chciaem, aby
bya naraona na moje ycie. Nie na to, jak dorastaem... w biedzie, w bezradnoci. A potem
ycie w szalestwie Hollywoodu. Mylaem... mylaem, e ci ochraniam. - Zamia si
gorzko. - e twoje ycie beze mnie bdzie lepsze, bezpieczniejsze.
Piper wzia go za rk. Ju nieraz syszaa, jak mwi, e j chroni, ale nigdy mu nie
wierzya. Zawsze mylaa, e po prostu prbowa zracjonalizowa to, e j odrzuca. By taki
pewny siebie, taki nonszalancki, jakby jego ycie byo jazd kradzionym samochodem. Jak
mg twierdzi, e trzeba j przed tym chroni?
Wreszcie zrozumiaa, e robi to dla jej dobra, starajc si nie okaza, jak bardzo si boi,
jak mao ma wiary w siebie. On naprawd stara si j ochroni. A teraz stao si to ju
niemoliwe.
Podaa mu fiolk.
- We to. Moe kiedy bdziemy mogli znowu o tym porozmawia. Kiedy ty bdziesz
na to gotowy.
- Kiedy bd gotowy - mrukn. - Mwisz tak, jakby... jakbym to ja dorasta. A przecie
jestem twoim ojcem. - Wzi fiolk. W jego oczach bysna rozpaczliwa nadzieja. - Kocham
ci, Pipes.
-Ja te ci kocham, tato.

Wypi rowy napj. renice ucieky mu w gr, opad do przodu. Piper zapaa go, a
jej przyjaciele podbiegli, by jej pomc.
- Trzymam go. - Hedge zachwia si, ale by do silny, by podtrzyma McLeana. - Ju
poprosiem nasz straniczk, eby podstawili jego samolot. Ju to robi. Jaki adres?
Piper ju miaa mu powiedzie, kiedy przyszo jej co do gowy. Signa do kieszeni
ojca i znalaza jego markowy portfel. Wydawao si dziwne, e wci ma przy sobie co tak
zwykego po tym, co przeszed, ale widocznie Enkelados uzna, e nie ma powodu, aby mu to
zabiera.
- Tu jest wszystko powiedziaa. Adres, numer jego szofera. Tylko uwaaj na Jane.
Satyrowi zawieciy si oczy, jakby wyczu moliwo walki.
- Kto to jest?
Kiedy Piper mu to wyjania, smuky, biay gulfstream jej ojca zosta ju podstawiony
obok helikoptera.
Hedge i stewardesa wnieli McLeana na pokad, a potem satyr wysiad, by si z nimi
poegna. Ucisn Piper i spojrza srogo na Jasona i Leona.
- A wy, misiaczki, macie si opiekowa t dziewczyn, zrozumiano? Bo ka wam
robi pompki.
- Masz to jak w banku - powiedzia Leo z lekkim umiechem.
- Obejdzie si bez pompek - przyrzek Jason.
Piper ucisna starego satyra po raz ostatni.
- Dzikuj ci, Gleeson. Opiekuj si nim.
- Obiecuj, McLean. Na pokadzie maj piwo korzenne, jarskie enchilady i serwetki ze
stuprocentowego lnu... Mniam-mniam! Mgbym si do tego przyzwyczai.
Wspinajc si po schodkach, zgubi jeden but i przez chwil wida byo jego kopytko.
Stewardesa wytrzeszczya oczy, ale natychmiast spojrzaa w inn stron i udaa, e wszystko
jest w porzdku. Piper pomylaa, e pracujc dla Tristana McLeana, prawdopodobnie
widziaa ju dziwniejsze rzeczy.
Kiedy samolot zacz koowa w stron pasa startowego, Piper rozpakaa si. Zbyt
dugo si powstrzymywaa. Zanim si zorientowaa, Jason trzyma j w objciach, a Leo sta
w pobliu, zakopotany, wycigajc ze swojego pasa na narzdzia paczk chusteczek
higienicznych.
- Twj tata jest w dobrych rkach - powiedzia Jason. Dzielnie si spisaa.
Pkaa w jego koszul. Pozwolia, by obejmowa j przez sze gbokich oddechw.
Siedem. A potem wzia si w gar. Bya im potrzebna. Pilotka helikoptera ju patrzya na

nich jako dziwnie, jakby zaczynaa si zastanawia, dlaczego ich tu przywioza.


- Dzikuj, chopaki - powiedziaa Piper. - Ja...
Chciaa im powiedzie, ile dla niej znacz. Powici wszystko, nawet t ich misj, eby
jej pomc. Nie bya w stanie im si odwdziczy, nie potrafia nawet ubra swojej
wdzicznoci w sowa. Ale po ich minach poznaa, e rozumiej.
Nagle, tu obok Jasona, powietrze zaczo drga. W pierwszej chwili pomylaa, e to
skutek nagrzanej pyty lotniska, moe opary gazowe z helikoptera, ale co podobnego
widziaa ju w fontannie Medei. To bya wiadomo przekazana przez Iris. W powietrzu
ukazaa si jaka posta - czarnowosa dziewczyna w srebrnym, zimowym kamuflau, z
ukiem w rku.
Jason cofn si, zaskoczony.
- Thalia!
- Dziki bogom - powiedziaa owczyni.
Trudno byo dojrze rozgrywajc si za ni scen, ale Piper usyszaa krzyki, szczk
metalu i wybuchy.
- Znalelimy j - powiedziaa Thalia. - Gdzie jestecie?
- W Oakland - odrzek Jason. - A ty?
- W Wilczym Domu! Dobrze, e w Oakland, to niedaleko. Powstrzymujemy sugusw
giganta, ale dugo nie wytrzymamy. Bdcie tu przed zachodem soca, inaczej wszystko le
si skoczy.
- Wic nie jest za pno? - zawoaa Piper.
Wezbraa w niej nadzieja, ale wyraz twarzy Thalii natychmiast j zgasi.
-Jeszcze nie. Ale... Jasonie, jest gorzej, ni mylaam. Powstaje Porfyrion. Pospiesz si.
- Gdzie jest Wilczy Dom? - zapyta.
- Nasza ostatnia wycieczka - odpowiedziaa Thalia, a jej posta zacza migota. - Park.
Jack London. Pamitasz?
Piper nic z tego nie zrozumiaa, ale Jason wyglda, jakby go postrzelono. Zachwia si,
twarz mu poblada, a przekaz Iris znik.
- Hej, stary, wszystko gra? - zapyta Leo. - Wiesz, gdzie to jest?
- Tak. Sonoma Valley. Niedaleko. Zwaszcza lotem.
Piper zwrcia si do pilotki, ktra obserwowaa to wszystko z rosncym zdumieniem.
- Prosz pani - powiedziaa Piper z najmilszym umiechem, na jaki byo j sta mogaby pani pomc nam jeszcze raz?
- Oczywicie.

- Nie moemy zabiera miertelnika na pole bitwy - odezwa si Jason. - To zbyt


niebezpieczne. - Zwrci si do Leona: - Mylisz, e mgby si za sterami?
-Mmm...
Leo min mia troch niepewn, ale po chwili przyoy do do kabiny helikoptera i
skupi si, jakby wsuchiwa si w maszyn.
- Helikopter cywilny Bell 412HP - owiadczy. - Kompozytowy czteroopatkowy wirnik
gwny, prdko uytkowa dwadziecia dwa wzy, puap sze i p tysica metrw.
Zbiornik paliwa prawie peny. Tak, mog.
Piper umiechna si ponownie do pilotki.
- Czy nie byoby dla pani jakim problemem, gdyby niepenoletni, niemajcy licencji
chopak poyczy pani helikopter? Zwrcimy go.
-Ja... - Pilotka zakrztusia si, ale w kocu zdoaa wyjka: -Dla mnie to... aden
problem.
Leo wyszczerzy zby.
- Wskakujcie, misiaczki. Leo zabierze was na przejadk.

Rozdzia XLVII
LEO
Pilotowa helikopter? No pewnie, dlaczego nie? Leo robi ju w tym tygodniu wiele
bardziej zwariowanych rzeczy.
Soce chylio si ju ku zachodowi, gdy lecieli na pnoc nad Richmond Bridge, i Leo
nie mg uwierzy, e tak szybko min ten dzie. Ale c... wystarczy ADHD i porzdna
walka na mier i ycie, a czas biegnie jak oszalay.
Pilotujc helikopter, miota si midzy pewnoci siebie a panik. Kiedy o tym nie
myla, automatycznie naciska waciwe przeczniki, sprawdza wysokociomierz, pociga
za drek i lecia prosto przed siebie. Kiedy zaczyna si zastanawia nad tym, co robi,
ogarnia go strach. Wyobraa sobie ciotk Ros wrzeszczc na niego po hiszpasku, e jest
zwariowanym modocianym przestpc, ktry doprowadzi do katastrofy i sponie ywcem.
Jaka czstka wiadomoci podpowiadaa mu, e ciotka ma racj.
- Wszystko gra? - zapytaa Piper, siedzca obok niego. Po jej gosie pozna, e jest
bardziej zdenerwowana od niego, wic zrobi dzieln min.
- Absolutnie - odpowiedzia. - Wic gdzie jest ten Wilczy Dom?
Jason przyklkn midzy ich fotelami.
- Opuszczona wiejska rezydencja w Sonoma Valley. Zbudowa j pewien pbg. Jack
London.
Leo poszpera w pamici, ale to nazwisko nic mu nie mwio.
-Jaki aktor?
- Pisarz - odpowiedziaa Piper. - Od powieci przygodowych, kumasz? Zew krwi? Biay
Kie?
- Tak. By synem Merkurego... to znaczy Hermesa - wyjani mu Jason. - Poszukiwacz
przygd, podrnik. Przez jaki czas by nawet wczg. A potem zdoby fortun jako pisarz.
Kupi wielkie ranczo i postanowi zbudowa sobie rezydencj. Wilczy Dom.
- Tak go nazwa, bo pisa o wilkach?
- Po czci - odrzek Jason. - Ale samo to miejsce i powd, dla ktrego pisa o
wilkach... To wszystko ma jaki zwizek z jego osobistymi przeyciami. W jego yciorysie
jest mnstwo niewiadomych. .. Jak si urodzi, kim by jego ojciec, dlaczego tak si wczy
po wiecie... To wszystko mona wytumaczy tylko wtedy, kiedy si wie, e by pbogiem.
Zatoka zostaa za nimi, a helikopter wci lecia na pnoc. Przed nimi jak daleko

wzrokiem sign roztaczay si te wzgrza.


- Wic Jack London musia by w Obozie Herosw, tak? - zauway Leo.
- Nie - odpar Jason. - Nie byo go tam.
- Stary, wkurzasz mnie t swoj gadk-zagadk. Pamitasz swoj przeszo czy nie?
- Fragmenty. Tylko fragmenty. I adnego dokadnie. Wilczy Dom ley w witym
miejscu. To stamtd London wyruszy w podr jako dziecko. Tam odkry, e jest pbogiem.
I dlatego tam powrci. Myla, e bdzie mg tam zamieszka, uzna t ziemi za swoj, ale
nie byo mu to pisane. Wilczy Dom by przeklty. Spon, zanim London przenis si tam z
on. Na tydzie przed dat przeprowadzki. Kilka lat pniej London zmar, a jego popioy
pogrzebano w tym miejscu.
- Skd ty to wszystko wiesz? - zapytaa Piper.
Przez twarz Jasona przebieg cie. Moe to by obok, ale Leo mg przysic, e mia
ksztat ora.
-Ja te zaczem swoj podr w tym miejscu - powiedzia Jason. - Dla pbogw to
miejsce pene mocy, miejsce niebezpieczne. Jeli Gaja nim zawadnie, jeli wykorzysta jego
moc, by pogrzeba tu Her w dniu przesilenia i zrodzi Porfyriona, moe to doprowadzi do
jej penego przebudzenia.
Leo trzyma rk na drku, utrzymujc maksymaln prdko i lecc prosto na pnoc.
W oddali, tam dokd lecieli, widzia wa ciemnych chmur albo burz.
Ojciec Piper nazwa go bohaterem. Leo sam nie mg uwierzy w to, czego dokona rozwalajc

cyklopw,

rozbrajajc

wybuchajce

dzwonki

do

drzwi,

walczc

szecioramiennymi ogrami za pomoc maszyn budowlanych. Jakby tego wszystkiego


dokonaa inna osoba. By tylko Leonem Valdezem, sierot z Houston. Spdzi dotychczasowe
ycie, uciekajc, a jaka czstka jego jani nadal chciaa ucieka. Co sobie myli, lecc do tej
przekltej rezydencji, gdzie czekaj na niego diabelskie potwory?
Gdzie w jego gowie zabrzmia gos matki: Nic nie jest niezmienne".
Z wyjtkiem tego, e odesza na zawsze" - pomyla.
Kiedy widzia, jak Piper i jej ojciec odzyskuj siebie, wszystko to powrcio. Nawet
gdyby przey t wypraw i uratowa Her, nie czekao go adne szczliwe spotkanie z kim
bliskim. Nie powrci do kochajcej si rodziny. Nie zobaczy swojej matki.
Helikopter zadygota. Rozlegy si metaliczne stuki i Leo wyobrazi sobie, e syszy
wystukiwane alfabetem Morse'a sowa: Jeszcze nie koniec. Jeszcze nie koniec".
Wyrwna lot i stukanie umilko. Po prostu mu si wydawao. Do ju tych rozmyla
o matce i o tym, co go wci tak drczyo - o duszach zmarych, ktrym Gaja pozwala

powrci z Podziemia; dlaczego wic nie mgby tego wykorzysta? Od takich myli moe
dosta wira. Ma zadanie do wykonania.
Trzeba zda si na swj instynkt - tak jak z pilotowaniem tego helikoptera. Jeli bdzie
za duo myla o tej wyprawie i o tym, co moe sta si pniej, wpadnie w panik. Nie
trzeba myle -trzeba po prostu przez to przej.
-Jeszcze trzydzieci minut - powiedzia przyjacioom, cho nie wiedzia, skd mu to
przyszo do gowy. - Jeli chcecie troch si zdrzemn, to teraz.
Jason usiad na tylnym fotelu, zapi pasy i prawie natychmiast zasn. Piper nie chciao si
spa.
Po kilku minutach kopotliwego milczenia Leo powiedzia:
- Nie martw si o ojca. Nic mu si nie stanie, pki bdzie go pilnowa terr wirnity
kozio.
Piper zerkna na niego. Dopiero teraz uderzyo go, jak bardzo si zmienia. Nie
fizycznie. Bia z niej jaka sia. Jakby bya bardziej... obecna. W Szkole Dziczy przez cay
semestr staraa si by niezauwaalna, zawsze siadaa gdzie z tyu w klasie, w autobusie, w
jadalni. Z dala od rozwrzeszczanych dzieciakw. Teraz trudno byo nie zwraca na ni uwagi.
Bez wzgldu na to, co miaa na sobie, po prostu musiao si na ni patrze.
- Mj ojciec - powiedziaa w zadumie. - Tak, wiem. Ale mylaam o Jasonie. Martwi
si o niego.
Leo pokiwa gow. Im bardziej si zbliali do ciany ciemnych chmur, tym bardziej i
on by zaniepokojony.
- Zaczyna sobie co przypomina. To go troch wnerwi.
- A jeli... jeli on jest kim innym?
Leo ju wczeniej o tym myla. Jeli Mga potrafi wpywa na ich pami, to moe caa
osobowo Jasona te jest iluzj? Jeli ich przyjaciel wcale nie jest ich przyjacielem i lec
teraz razem do tej przekltej rezydencji, do tego niebezpiecznego dla pbogw miejsca... Co
si stanie, gdy Jason odzyska pami w samym rodku bitwy?
- Nie - powiedzia. - Po tym wszystkim, co razem przeylimy? Nie kupuj tego.
Jestemy druyn. Da rad.
Piper wygadzia swoj niebiesk sukienk, teraz poszarpan i nadpalon w wielu
miejscach po walce na Mount Diablo.
- Mam nadziej, e si nie mylisz. Tak go potrzebuj... - Odchrzkna. - To znaczy...
tak pragn mu zaufa...
- Wiem.

Leo zrozumia, e po tym, jak zobaczya zaamanie ojca, nie zniosaby utraty Jasona.
Patrzya na Tristana McLeana, jej opanowanego, obytego w wiecie gwiazdora filmowego,
zredukowanego do bliskiego obdu bezradnego biedaka. Leo sam z trudem znosi ten widok,
ale dla niej... Nie potrafi sobie nawet wyobrazi, czym to byo dla niej. Pomyla, e moga
zwtpi i w sam siebie. Moe zacza j drczy myl, e jeli sabo jest dziedziczna, to i
ona zaamie si, tak jak jej ojciec?
- Hej, nie martw si - powiedzia. - Piper, jeste najsilniejsz, najdzielniejsz krlow
piknoci, jak w yciu poznaem. Musisz zaufa samej sobie. A jeli co ci to da, moesz
zaufa i mnie.
Helikopter zachybota si, uderzony silnym podmuchem wiatru, i Leo zmartwia. Zakl
i szybko wyrwna lot. Piper rozemiaa si nerwowo.
- Mam zaufa tobie, tak?
- Och, przymknij si ju.
Ale umiechn si do niej i przez chwil byo tak, jakby dwoje przyjaci
przekomarzao si ze sob na luzie.
A potem wpadli w burzowe chmury.

Rozdzia XLVIII
LEO
Z pocztku Leo pomyla, e kamienie uderzaj w szyby. Potem zorientowa si, e to
deszcz ze niegiem. Na krawdziach szka wyrosa warstwa oblodzenia, a fale roztapiajcego
si lodu raz po raz przesaniay widok.
- Burza lodowa?! - zawoaa Piper, przekrzykujc ryk silnika i wiatr. - To w Sonomie
bywa tak zimno?
Leo nie wiedzia, ale co w tej burzy wydawao mu si wiadome, zowrogie - jakby z
rozmysem ich atakowaa.
Jason szybko si obudzi. Podczoga si do nich, chwytajc si ich foteli, eby nie
upa.
- Musimy ju by blisko.
Leo zbyt by zajty siowaniem si z drkiem, by mu odpowiedzie. Sterowanie
helikopterem nagle przestao by atwe. Na ruchy drka maszyna reagowaa albo ospale,
albo zbyt gwatownie. Dygotaa w lodowatym wietrze. Helikopter nie by chyba
przystosowany do lotu w tak pogod. Przekaniki przestay reagowa i zaczli traci
wysoko.
Pod nimi ziemia bya ciemn mas drzew i mgy. Tu przed nimi wyoni si nagle
grzbiet wzgrz i Leo szarpn drkiem, podrywajc maszyn, ktra prawie musna szczyty
drzew.
- Tam! krzykn Jason.
Przed nimi otworzya si jaka maa dolina z majaczcym porodku budynkiem. Leo
skierowa helikopter prosto w ni. Wokoo ciemno rozdzieray byski, ktre przypominay
wietliste smugi lasera na podwrcu paacu Midasa. Drzewa trzeszczay i amay si na skraju
polany. Jakie ksztaty poruszay si we mgle. Wygldao na to, e toczy si tu straszna bitwa.
Osadzi helikopter na oblodzonym polu, jakie pitnacie metrw od budynku, i zgasi
silnik. Ju mia si rozluni, gdy usysza gwizd i zobaczy ciemny ksztat mkncy ku nim z
mgy.
- Wyskakujemy! - krzykn.
Wyskoczyli z helikoptera i ledwo odbiegli poza zasig wirnika, gdy potne BUUM
wstrzsno ziemi, zwalajc Leona z ng i obsypujc go lodem.
Wsta na trzscych si nogach i ujrza, e najwiksza niena kula na wiecie -

olbrzymia brya niegu, lodu i ziemi - cakowicie zmiadya helikopter Bell 412.
- Nic ci si nie stao? - Jason podbieg do niego, z Piper u boku. Oboje wygldali cao i
zdrowo, z wyjtkiem tego, e byli obsypani niegiem i botem.
- W porzdku. - Leo wzdrygn si. - Chyba jestemy winni tej kobitce ze stray nowy
helikopter.
Piper wskazaa na poudnie.
-Tam walcz. - A po chwili cigna brwi. - Nie... Wszdzie wok nas.
Tak byo. Po dolinie przewalay si odgosy walki. nieg i mga nie pozwalay tego
dostrzec, ale sdzc po tych odgosach, walka toczya si wok Wilczego Domu.
Za nimi majaczy wymarzony dom Jacka Londona - potna ruina z czerwonych i
szarych kamieni i grubo ciosanych bali. Leo wyobrazi sobie, jak ten dom wyglda, zanim si
spali - poczenie chaty z bali i zamku, zbudowane przez jakiego drwala, ktry zosta
miliarderem. Ale teraz, we mgle i deszczu ze niegiem, dom wyglda mrocznie i zowrogo.
Mona byo uwierzy, e jest przeklty.
-Jason! - rozleg si dziewczcy gos.
Z mgy wyonia si Thalia w parce oblepionej niegiem. Miaa uk w rku, a jej koczan
by prawie pusty. Pobiega do nich, ale zrobia zaledwie par krokw, gdy ogr o szeciu
ramionach - jeden z Ziemistych - wyoni si za ni ze nieycy.
- Uwaaj! - rykn Leo.
Podbiegli, aby jej pomc, ale ona panowaa nad sytuacj. Wywina koza jak
gimnastyczka, napinajc uk w powietrzu, i wyldowaa w pozycji klczcej. Srebrna strzaa
trafia ogra midzy oczy; rozpyn si w pagrek gliny.
Thalia podniosa si i wycigna strza, ale czubek si odama.
- Moja ostatnia. - Kopna ze zoci grk gliny. - Gupi ogr.
- Ale niezy strza - powiedzia Leo.
Thalia jak zwykle go zignorowaa (co bez wtpienia oznaczao, e jest dla niej super,
jak zawsze). Ucisna Jasona i kiwna gow Piper.
- Zdylicie. Moje Lowczynie broni krgu wok rezydencji, ale w kadej chwili
mog zosta pokonane.
- Przez Ziemistych? - zapyta Jason.
-I wilki... sugusy Lykaona. - Wydmuchaa kawaek lodu z nosa. -1 duchy burzy.
- Przecie zwrcilimy je Eolowi! - zawoaa Piper.
- Ktry prbowa nas zabi - przypomnia jej Leo. - Moe znowu pomaga Gai.
- Nie wiem - powiedziaa Thalia - ale potwory wci si odradzaj, jak tylko je

umiercimy. Zdobylimy Wilczy Dom bez problemu: zaskoczylimy strae i wysalimy je do


Tartaru. Ale pniej rozszalaa si ta dziwaczna burza. Potwory zaczy naciera falami.
Teraz jestemy w okreniu. Nie wiem, kto albo co kieruje atakiem, ale myl, e to
zaplanowali. To puapka zastawiona na kadego, kto zechciaby uwolni Her.
- Gdzie ona jest? - zapyta Jason.
- W rodku. Prbowaymy j uwolni, ale nie mam pojcia, jak wyama kraty w tej
klatce. Za kilka minut zajdzie soce. Hera uwaa, e wtedy odrodzi si Porfyrion. No i
wikszo potworw jest w nocy silniejsza. Jeli szybko jej nie uwolnimy...
Nie musiaa koczy zdania.
Leo, Jason i Piper ruszyli za ni do ruin rezydencji.
Jason przeszed przez prg i natychmiast zachwia si i byby upad, gdyby go Leo nie
podtrzyma.
- Hej! - zawoa Leo. - Tylko bez takich, kole. Co si stao?
-To miejsce... - Jason pokrci gow. - Przepraszam... To tak nagle powrcio.
- Wic bye tu ju - powiedziaa Piper.
- Oboje tu bylimy - przyznaa Thalia. Miaa ponur min, jakby ponownie przeywaa
czyj mier. - To tu zabraa nas matka, kiedy Jason by dzieckiem. Tu go zostawia,
powiedziaa mi, e zmar. A on po prostu znikn.
- Oddaa mnie wilkom - mrukn Jason. - Na danie Hery. Oddaa mnie Lupie.
- O tym nie wiedziaam. - Thalia zmarszczya czoo. - Kim ona jest?
Wybuch wstrzsn budynkiem. Na zewntrz wyrs podobny do grzyba obok,
rozsiewajc wokoo patki niegu i kawaki lodu jak bomba atomowa promieniujca zimnem,
a nie arem.
- Chyba to nie najlepszy czas na pytania i odpowiedzi - powiedzia Jason. - Zaprowad
nas do bogini.
Znalazszy si wewntrz, Jason jakby odzyska pewno siebie. Dom by zbudowany w
ksztacie wielkiej podkowy i Jason powid ich midzy dwoma skrzydami na dziedziniec z
pust prostoktn sadzawk. Z jej dna, tak jak im opisa, opowiadajc swj sen, wyrastay
dwie skalne iglice oplecione dugimi korzeniami.
Jedna z nich bya o wiele wiksza od drugiej - potna ciemna kolumna mierzca okoo
szeciu metrw wysokoci. Leo pomyla, e wyglda jak kamienny worek na zwoki. Midzy
ciasno spltanymi mackami skamieniaych korzeni widnia zarys gowy, szerokich ramion,
masywnej piersi i ramion, jakby ta dziwna istota tkwia po pas w ziemi. Nie, nie tkwia ona
wyrastaa.

Kolumna w drugim kocu sadzawki bya mniejsza i nie tak ciasno spleciona. Kady pd
by gruboci kabla telefonicznego, a szpary midzy nimi byy tak wskie, e Leo wtpi, by
zdoa w nie wcisn rami. Widzia jednak, kto jest w rodku. W tej wskiej klatce staa Ta
Callida.
Wygldaa dokadnie tak, jak j zapamita: ciemne wosy okryte chust, czarna suknia
wdowy, pomarszczona twarz z janiejcymi, przeraajcymi oczami.
Nie promieniowaa adn moc. Wygldaa jak zwyka miertelna kobieta, jak jego
dobra, pokrcona opiekunka.
Leo wskoczy do sadzawki i podbieg do klatki.
- Hola, Ta. Masz kopoty?
Skrzyowaa ramiona i westchna ze zoci.
- Nie przygldaj mi si tak, jakbym bya jedn z twoich maszyn, Leonie Valdezie.
Wycignij mnie std!
Thalia stana obok niego i ze wstrtem spojrzaa na klatk -a moe na bogini.
- Leo, prbowaymy ju wszystkiego, ale moe nie wkadaam w to caego serca.
Gdyby to ode mnie zaleao, to bym j tutaj zostawia.
- Och, Thalia Grace - powiedziaa bogini. - Jak si std wydostan, poaujesz, e w
ogle si urodzia.
- Oszczd sobie! - warkna Thalia. - Przez cae wieki bya tylko przeklestwem dla
kadego dziecka Zeusa. Wysaa stado wciekych krw na moj przyjacik Annabeth... ,
- Bya bezczelna!
- Zrzucia mi na nogi posg.
- To by wypadek!
-I porwaa mojego brata! - Gos Thalii zaamywa si od nadmiaru emocji. - Tutaj, w
tym miejscu. Zrujnowaa nam ycie. Powinnimy zostawi ci Gai!
- Ej - odezwa si Jason. - Thalio... siostro... wiem. Ale nie czas na to. Powinna pomc
swoim owczyniom.
Thalia zacisna szczki.
- wietnie. Twoja decyzja. Ale moim zdaniem ona na to nie zasuguje.
Odwrcia si, wyskoczya z sadzawki i odbiega.
Leo zwrci si do Hery z powcigliwym szacunkiem:
- Wcieke krowy?
- Skup si na klatce, Leo - burkna. - A ty, Jasonie... ty jeste mdrzejszy od swojej
siostry. Dobrze wybraam swojego rycerza.

- Nie jestem twoim rycerzem, pani - odrzek Jason. - Pomagam ci tylko dlatego, e
ukrada mi pami i nie mam wyboru. Powiedz mi lepiej, co si dzieje z tym}
Wskaza gow na drug kolumn, ktra wygldaa jak wielki, granitowy worek na
zwoki. Leo nie by tego pewny, ale wydawao mu si, e worek urs od czasu, gdy si tu
zjawili.
- To jest odradzajcy si krl gigantw - odpowiedziaa Hera.
- Obrzydliwe - mrukna Piper.
- Zaiste. Porfyrion, najpotniejszy ze swojej rasy. Gaja potrzebowaa olbrzymiej mocy,
aby ponownie powoa go do ycia. Mojej mocy. Przez cae tygodnie sabam, bo moja
esencja bya wykorzystywana do tego, by rs w nowej postaci.
- Wic jeste czym w rodzaju lampy grzewczej - powiedzia Leo. - Albo nawozu.
Bogini rzucia mu wcieke spojrzenie, ale Leo nic sobie z tego nie robi. Ta staruszka
zatruwaa mu ycie, od kiedy by niemowlciem. Mia prawo by na ni zy.
- Moecie sobie artowa do woli powiedziaa Hera uszczypliwym tonem - ale o
zachodzie soca bdzie ju za pno. Gigant si obudzi. Zaproponuje mi wybr: albo go
polubi, albo pochonie mnie ziemia. A ja nie mog go polubi. Wszyscy zginiemy. A kiedy
zginiemy, przebudzi si Gaja.
Leo zmarszczy czoo, przypatrujc si kolumnie z olbrzymem.
- Nie moemy go wysadzi w powietrze czy co w tym rodzaju?
- Beze mnie nie macie dostatecznej mocy - odpowiedziaa Hera. - Rwnie dobrze
moglibycie prbowa zniszczy jak gr.
- Ju to dzisiaj zrobilimy - zauway Jason.
- Pospieszcie si i uwolnijcie mnie z tej klatki! - zawoaa Hera.
Jason podrapa si po gowie.
- Leo, moesz to zrobi?
- Nie wiem. - Leo stara si nie wpa w panik. - A zreszt, skoro jest bogini, nie
moe sama tego rozwali?
Hera zacza kry po klatce, przeklinajc po grecku.
- Uyj swojego mzgu, Leonie Valdezie. Wybraam ci, bo jeste inteligentny. Jestem
w puapce i nie wadam swoj moc. Twj ojciec uwizi mnie kiedy w zotym krzele. To
byo poniajce! Musiaam go baga... baga go, by mnie uwolni, i przeprasza go za to, e
zrzuciam go z Olimpu.
- Byo za co - mrukn Leo.
Hera spojrzaa na niego tak, jakby go chciaa zabi wzrokiem.

- Obserwowaam ci od dziecka, synu Hefajstosa, bo wiedziaam, e kiedy bdziesz


mg mi pomc. Jeli ktokolwiek moe znale sposb na zniszczenie tego obrzydlistwa, to
tylko ty.
- Ale to nie jest maszyna. To tak, jakby Gaja wycigna rk z ziemi i... Leo poczu
nagle zamt w gowie. Przypomnia sobie zdanie z Wielkiej Przepowiedni: Kraty wyami
kowal i gob". - Zaraz. Mam pewien pomys. Piper, bdzie mi potrzebna twoja pomoc. I
troch czasu.
Nagle zrobio si zimno. Temperatura opada tak szybko, e popkay mu wargi, a
oddech zamieni si w par. Szron osiad na murach Wilczego Domu. Na dziedziniec wpady
ventusy - tym razem nie jako uskrzydleni mczyni, ale jako konie o ciaach z ciemnych,
burzowych chmur i grzywach przecinanych byskawicami. Niektrym z bokw sterczay
srebrne strzay. Za nimi nadbiegy czerwonookie wilki i Ziemici o szeciu ramionach.
Piper wycigna sztylet. Jason zapa jak oblodzon desk, lec na dnie sadzawki.
Leo sign do swojego pasa na narzdzia, ale by tak wstrznity, e wyj tylko pudeko
mitwek. Schowa je szybko z powrotem, majc nadziej, e nikt tego nie zauway, i
wycign motek.
Jeden z wilkw podszed bliej. Wlk za nog posg wielkoci czowieka. Na skraju
sadzawki rozwar pysk i wypuci posg, ktry spad na dno sadzawki - lodow rzeb modej
uczniczki z krtkimi, sterczcymi wosami i wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Thalia!
Jason rzuci si do przodu, ale Piper i Leo zdyli go powstrzyma. Grunt wok posgu
Thalii zaczyna ju pokrywa si lodem. Leo ba si, e gdyby jej dotkn, sam zamieniby si
w lodow figur.
- Kto to zrobi?! - rykn Jason. Jego ciao trzeszczao od elektrycznoci. - Zabij ci
osobicie!
Gdzie zza potworw dobieg dziewczcy miech, czysty i zimny. Wystpia z mgy w
nienobiaej sukni, ze srebrnym diademem na dugich czarnych wosach. Spojrzaa na nich
ciemnobrzowymi oczami, ktre tak zachwyciy Leona w Quebeku.
Bonsoir, mes amis - powitaa ich Chione, bogini niegu. Obdarzya Leona lodowatym
umiechem. - Synu Hefajstosa, mwisz, e potrzebujesz troch czasu? Obawiam si, e to
jedyne narzdzie, ktrego nie masz.

Rozdzia XLIX
JASON
Po bitwie na szczycie Mount Diablo Jason nie spodziewa si, e kiedykolwiek przeyje
co jeszcze bardziej przeraajcego, e kiedykolwiek stanie wobec tak miadcej przewagi.
Teraz jego siostra leaa u jego stp zamieniona w lodowy posg. Otaczay go potwory.
Zama swj zoty miecz, zamiast niego mia w rku kawa drewna. Za pi minut odrodzi si
krl gigantw i zniszczy ich. Ju wykorzysta swj najwikszy atut, wzywajc grom Zeusa
podczas walki z Enkeladosem, i wtpi, czy ma do siy - i czy tam, w niebie, spotka si ze
zrozumieniem -by jeszcze raz tego dokona. Oznaczao to, e moe liczy jedynie na pomoc
przeraonej, uwizionej bogini, swojej dziewczyny ze sztyletem i Leona, ktry najwyraniej
myla, e moe pokona armi potworw za pomoc odwieajcych oddech pastylek.
Na domiar wszystkiego powrciy do niego najgorsze wspomnienia. Wiedzia ju, e w
swoim yciu by w bardzo gronych sytuacjach, ale jeszcze nigdy nie znalaz si tak blisko
mierci jak w tej chwili.
Przeciwnik by pikny. Chione umiechaa si, jej ciemne oczy byszczay, a w jej doni
wyrasta lodowy sztylet.
- Co zrobia? - zapyta.
- Och, wiele rzeczy! Twoja siostra nie umara, jeli o to ci chodzi. Nasze wilki bd
miay wspania zabaw z ni i jej ow-czyniami. Pomylaam sobie, e bd je odmraaa
jedn po drugiej i pozwalaa wilkom na nie zapolowa. Niech i one stan si cho raz
zwierzyn.
Wilki warkny ochoczo.
- Tak, mj drogi. - Chione nadal patrzya na Jasona. - Twoja siostra o mao co nie zabia
ich krla. Lykaon siedzi teraz w jakiej jaskini, lic rany, ale jego sudzy chtnie przyczyli
si do nas, aby pomci swojego pana. A wkrtce odrodzi si Porfyrion i zapanujemy nad
wiatem.
- Zdrajczyni! - krzykna Hera. - Wcibska, trzeciorzdna bogini! Nie jeste godna, by
nala mi wina, a co dopiero, by panowa nad wiatem.
Chione westchna.
- Nudna jeste, krlowo Hero. Jak zawsze. Przez cae tysiclecia czekaam na to, by
zamkn ci usta.
Machna rk i klatk okry ld, zatykajc szpary midzy skamieniaymi odygami.

- Tak jest lepiej - powiedziaa niena bogini. - A teraz wy, pbogowie. Jeli chodzi o
to, jak umrzecie...
- To ty zwabia tutaj Her - przerwa jej Jason. - Ty podsuna Zeusowi pomys
zamknicia Olimpu.
Wilki zawarczay, duchy burzy zawyy, gotowe do ataku, ale Chione podniosa rk.
- Cierpliwoci, moi kochani. Skoro chce porozmawia, dajmy mu t moliwo. Soce
ju zachodzi, czas jest po naszej stronie. Ale tak, Jasonie Grace. Mj gos jest spokojny i
agodny jak nieg. I bardzo zimny. Bez trudu podszeptuj co bogom, zwaszcza jeli
potwierdza to ich najgbsze obawy. Podszepnam te Eolowi, by rozkaza zabija
pbogw. To drobna przysuga wywiadczona
Gai, ale jestem pewna, e wynagrodzi mnie za to, kiedy jej synowie, giganci, zdobd
wadz.
- Moga zabi nas w Quebeku. Dlaczego tego nie zrobia?
Chione zmarszczya nos.
- W domu mojego ojca, zwaszcza kiedy zawsze tak si upiera, e bdzie przyjmowa
wszystkich goci? Nieadnie. Zreszt prbowaam, pamitasz? Och, byoby cudownie, gdyby
pozwoli mi zamieni was w lodowe posgi! Ale kiedy ju przyrzek, e puci was wolno, nie
mogam otwarcie mu si sprzeciwi. Mj ojciec jest starym gupcem. Wci si lka Zeusa i
Eola, ale nadal jest potny. Ju niebawem, kiedy przebudz si moi nowi panowie, pozbawi
go tronu pnocnego wiatru. Ale jeszcze nie teraz. A poza tym mj ojciec wiedzia, co robi.
Wasza wyprawa to samobjstwo. Byam pewna, e wam si nie uda.
- I eby nam w tym pomc - odezwa si Leo strcia smoka z nieba nad Detroit. Te
zamarznite przewody w jego gowie... to twoja robota. Zapacisz mi za to.
-1 to ty powiedziaa o nas Enkeladosowi - dodaa Piper. -I przez ca podr gnbiy
nas burze niene.
- Tak, jestecie mi wszyscy teraz tak bliscy! Kiedy ju minlicie Omaha, postanowiam
poprosi Lykaona, by was wytropi, eby Jason mg umrze tu, w Wilczym Domu. Umiechna si do niego. - Bo widzisz, Jasonie, twoja krew przelana w tym witym miejscu
skala je na cae pokolenia. Twoi bracia pbogowie wpadn w sza, kiedy znajd ciaa tych
dwojga z Obozu Herosw. Uwierz, e Grecy zmwili si z gigantami. Ach, to bdzie...
cudowne...
Piper i Leo nie bardzo rozumieli, o czym Chione mwi, ale Jason wiedzia. Pami
powrcia mu na tyle, by zda sobie spraw, jak gronie skuteczny moe by plan Chione.
- Podjudzisz pbogw przeciw innym pbogom.

- To takie atwe! Jak ju powiedziaam, ja tylko wspieram to, co ty i tak by zrobi.


- Ale dlaczego? - Piper rozoya donie. - Chione, zniszczysz cay wiat. Giganci
zniszcz wszystko. Przecie tego nie chcesz. Odelij te potwory.
Chione zawahaa si, a potem rozemiaa.
- Twoja moc czarowania jest coraz silniejsza, dziewczyno. Aleja jestem bogini. Nie
moesz mnie zauroczy. My, bogowie wiatru, jestemy dziemi chaosu! Zrzuc z tronu Eola i
pozwol burzom szale. Jeli zniszczymy wiat miertelnikw, tym lepiej! Nigdy mnie nie
czcili, nawet za greckich czasw. Ludzie i te ich gadki o globalnym ociepleniu! Phi! Wkrtce
ich ochodz. Kiedy odzyskamy staroytne siedziby, pokryj niegiem Akropol.
- Staroytne siedziby. Leo wytrzeszczy oczy. - To mia na myli Enkelados, kiedy
mwi o zniszczeniu korzeni bogw. Mia na myli Grecj.
- Moesz si do mnie przyczy, synu Hefajstosa. Wiem, e zachwycasz si moj
urod. Mj plan i tak si powiedzie, jeli zginie tylko tych dwoje. Zaprzecz temu miesznemu
przeznaczeniu, ktrym obdarzyy ci Fata. yj i bd moim rycerzem. Twoje zdolnoci mog
by bardzo uyteczne.
Leo wyglda, jakby nie bardzo wiedzia, o co chodzi. Zerkn przez rami, jakby
sdzi, e Chione przemawia do kogo innego. Przez chwil Jason poczu lk. Pomyla, e
jego przyjacielowi nieczsto si zdarzao, by pikna bogini skadaa mu ofert.
A potem Leo rykn takim miechem, e a zgi si w p.
- Przyczy si do ciebie! No jasne. Dopki nie znudzisz si mn i nie zamienisz w
Leosopla? Droga pani, nikt nie bdzie mi bezkarnie psu smoka. Nie mog uwierzy, e
uwaaem ci za gorc lask.
Chione zaczerwienia si.
- Gorc? miesz mnie obraa? Jestem zimna, Leonie Valde-zie. Bardzo, bardzo
zimna.
Strzelia w nich smug mronej zamieci, ale Leo podnis rk. Otoczya ich ciana
ryczcego ognia, a nieg roztopi si w dymicy obok.
Leo wyszczerzy zby.
- Widzisz, moja paniusiu, co si dzieje ze niegiem w Teksasie? Dziwnie si... roztapia.
Chione sykna.
-Do tego. Hera przegrywa. Porfyrion powstaje. Zabijcie tych pbogw. Niech stan
si pierwsz przeksk naszego"krla!
Jason machn desk - t naprawd beznadziejn broni - a potwory ruszyy do ataku.

Rozdzia L
JASON
Jeden z wilkw rzuci si na Jasona. Ten odskoczy i zdzieli besti desk prosto w pysk,
a co chrupno. By moe tylko srebrem da si tego potwora zabi, ale dobra, starowiecka
deska na pewno przyprawia go o porzdny bl gowy.
Odwrci .si na odgos kopyt i zobaczy szarujcego na niego ducha burzy. Skupi si
i wezwa wiatr. Zanim ko zmiady go kopytami, Jason unis si w powietrze, zapa
dymn szyj konia i wyldowa na jego grzbiecie.
Duch burzy stan dba. Sprbowa strzsn Jasona z siebie, potem prbowa zamieni
si w mg, aby si go pozby, ale Jasonowi jako udao si utrzyma na jego grzbiecie. Si
woli nakaza mu zachowa trwa posta, a ko jakby nie by zdolny mu si oprze. Jason
wyczuwa jego bunt. Czu jego wcieko totalny chaos myli w wysiku uwolnienia si
od niego. Skupi ca sw wol, by zmusi go do ulegoci. Pomyla o Eolu, panujcym nad
tysicami takich duchw, niektrych o wiele gorszych. Nic dziwnego, e Pan Wiatrw troch
oszala po stuleciach takiego wysiku. Ale Jason mia tylko jednego ducha, ktrego chcia
okiezna - i musia tego dokona.
- Teraz naleysz do mnie.
Ko wierzgn, ale Jason trzyma si mocno. Grzywa konia falowaa, gdy kry kusem
wok pustej sadzawki; jego kopyta grzmiay jak miniaturowe gromy.
- Grom? - zapyta Jason. - Tak si nazywasz?
Ko wstrzsn grzyw, najwyraniej ucieszony, e go rozpoznano.
- wietnie powiedzia jedziec. - A teraz do boju.,
I ruszyli w bj. Jason wywija oblodzon desk, powalajc wilki i przebijajc si przez
ventusy. Grom by silnym duchem i za kadym razem, gdy przenika przez jednego ze swoich
braci, wyzwala z siebie tyle energii elektrycznej, e przeciwnik zamienia si w nieszkodliwy
obok mgy.
W chaosie bitwy Jason dostrzega swoich przyjaci. Piper otaczali Ziemici, ale
trzymaa si dzielnie. Robia tak niesamowite wraenie, gdy walczya, niemal promieniujc
piknoci, e Ziemici gapili si na ni ze strachem, zapominajc, e maj j zabi.
Opuszczali maczugi i patrzyli oniemiali, jak nacieraa na nich z umiechem na ustach. W
kocu sami umiechali si gupkowato, pki nie rozupa ich jej sztylet, a wwczas rozpywali
si w pagrki bota.

Leo walczy z sam Chione. Walka z bogini powinna by samobjstwem, a jednak Leo
jako dawa sobie rad. Ona wci wzywaa lodowe sztylety, ktrymi w niego ciskaa,
podmuchy mronego powietrza, tornada niegu, a on wszystko to spala ywym ogniem. Po
jego ciele taczyy czerwone jzyki pomieni, jakby go oblano benzyn. Zblia si coraz
bardziej do bogini, uywajc dwch motkw o srebrnych, kulistych obuchach, by powali
kadego potwora, ktry stanby mu na drodze.
Jason zrozumia, e jeli dotd jeszcze yj, to zawdziczaj to wanie Leonowi
Valdezowi. Jego ognista aura podgrzewaa cay dziedziniec, niweczc zimowe czary Chione.
Bez niego by zamarzli, jak stao si to z owczyniami. Gdziekolwiek Leo si pojawi, ld
odrywa si od kamieni. Nawet Thalia zacza si nieco rozmraa, gdy podszed blisko niej.
Chione powoli si cofaa. Wcieko na jej twarzy ustpia grymasowi zaskoczenia, a potem,
gdy Leo zbliy si do niej, w jej oczach pojawi si strach.
Jason pozbywa si wrogw. Wilki leay oszoomione jedne na drugich. Kilka
czmychno w ruiny, skomlc z blu. Piper chla-sna sztyletem ostatniego Ziemistego, ktry
pad na ziemi, zamieniajc si w stos mokrego niegu. Jason skierowa Groma na ostatniego
ventusa, zamieniajc go w wielki strzp mgy. Potem zawrci go i zobaczy, e Leo naciera
na bogini niegu.
- Spnilicie si! - warkna Chione. - On ju si obudzi! I nie mylcie, e wygracie,
herosi! Plan Hery nigdy si nie powiedzie. Rzucicie si sobie do garda, zanim zdoacie nas
powstrzyma.
Leo sprawi, e jego motki buchny ogniem, i cisn je w bogini, ale ona zamienia
si w nieg - w kobiec posta z biaego pyu. Motki trafiy j i rozsypaa si w dymicy
pagrek papki.
Piper dyszaa ciko, ale umiechna si do Jasona.
- Fajny ko.
Grom stan dba, midzy jego kopytami bysn uk elektrycznoci. Prawdziwy cyrk.
Nagle Jason usysza za sob dziwny trzask. Ld pokrywajcy klatk Hery odpad z niej
jak maa lawina mokrego niegu, a bogini zawoaa:
- Och, nie przejmujcie si mn! Jestem tylko krlow nieba, ktra tu umiera!
Jason zeskoczy z konia i kaza Gromowi sta spokojnie. Wszyscy troje wskoczyli do
sadzawki i podbiegli do kolumny.
Leo zmarszczy brwi.
- Uch, Ta Callida, robisz si nisza?
- Nie, durniu! Ziemia mnie pochania. Szybko!

Cho Jason nie paa do Hery sympati, to, co zobaczy, przerazio go. Hera nie tylko si
zapadaa, ale grunt wok niej podnosi si jak woda w basenie. Pynna skaa pokrya jej nogi
ju do kolan.
- Gigant si budzi! - zawoaa. - Macie kilka sekund!
- Do usug - powiedzia Leo. - Piper, musisz mi pomc. Przemw do klatki.
-Co?!
- Przemw do niej. Uyj caej swojej mocy. Przekonaj Gaj, eby spaa. Upij j.
Spowolnij to, sprbuj sprawi, by te ziemiste pdy si rozluniy, a ja...
- Dobrze! - Piper odchrzkna i powiedziaa: - Cze, Gaja. Przyjemna noc, co? Och,
ale jestem zmczona. A ty? Nie przespaaby si troch?
Im duej mwia, tym bardziej przekonujco to brzmiao. Jason poczu, e zaczynaj
ciy mu powieki, i stara si nie sucha jej sw. Wygldao na to, e klatka je syszaa.
Boto ju tak szybko si nie podnosio. Splecione macki jakby troch zmiky, zaczy
przypomina bardziej korzenie drzewa ni skamieniae pdy. Leo wycign z pasa na
narzdzia pi tarczow. Jak tam si zmiecia, Jason nie mia pojcia. Potem Leo spojrza na
wtyczk kabla i jkn.
- Gdzie ja mam to wsadzi?
Grom wskoczy do sadzawki i zara.
- Naprawd? - zdumia si Jason.
Grom pochyli eb i podbieg truchtem do Leona. Leo spojrza na niego niepewnie, ale
unis kabel z wtyczk, a powiew wiatru zakoysa ni tak, e trafia w bok konia. Zaiskrzyo,
maa byskawica poczya bolce wtyczki i tarcza piy zawirowaa.
- Cudo! zawoa Leo. Twj ko ma gniazdka prdu przemiennego!
Ale dobry nastrj wkrtce ich opuci. Sterczca w drugim kocu sadzawki kolumna
pka z hukiem, jakby kto rozupa pie drzewa. Zewntrzna warstwa skamieniaych pdw
eksplodowaa od gry do dou, zamieniajc si w grad kamieni i odamkw drewna, gdy
olbrzym otrzsn si i wyoni z ziemi.
Jason nie sdzi, e moe by co bardziej przeraajcego od Enkeladosa.
Myli si.
Porfyrion by jeszcze wyszy i jeszcze straszniejszy. Nie bi od niego ar i nic nie
wskazywao, e zionie ogniem, ale byo w nim co bardziej przeraajcego - jaka sia, moe
nawet magnetyzm, jakby gigant by tak wielki i nabity, e mia wasne pole grawitacyjne.
Podobnie jak Enkelados, krl gigantw mia ludzkie ksztaty od pasa w gr, okryte
spiowym pancerzem, a od pasa w d mia pokryte uskami, smocze nogi, ale jego skra bya

barwy fasoli limeskiej. Jego zielone jak letnie licie wosy splecione byy w dugie
warkocze, w ktrych tkwiy sztylety, topory i miecze, niektre pogite i zakrwawione zapewne zdobyte przed wiekami na pbogach. Kiedy otworzy oczy, okazay si biae jak
polerowany marmur. Wzi gboki oddech.
- ywy! - rykn. Chwaa Gai!
Jasonowi wyrwa si z garda cichy jk; mia nadziej, e jego przyjaciele tego nie
dosyszeli. By pewny, e aden heros nie byby w stanie stawi czoa temu potworowi.
Porfyrion mg unosi gry. Mg zmiady Jasona jednym palcem.
- Leo...
- Uuu? - Leo mia szeroko otwarte usta. Nawet Piper oniemiaa.
- Rbcie swoje - powiedzia Jason. - Uwolnijcie Her.
- Co chcesz zrobi? - zapytaa Piper. - Chyba nie mylisz powanie, e moesz...
- Zaj sob giganta? Nie mam innego wyboru.
- Wspaniale! - rykn olbrzym, kiedy Jason zbliy si do niego. -Przekska! Kim jeste?
Hermesem? Aresem?
Jason pomyla, e moe dobrze byoby nie wyprowadza go z bdu, ale co mu mwio,
eby tego nie robi.
-Jestem Jason Grace. Syn Jupitera.
Porfyrion utkwi w nim swoje biae oczy. Za plecami Jasona za-jazgotaa pia tarczowa i
rozleg si uspokajajcy gos Piper, starajcej si nie okaza przeraenia.
Gigant odrzuci gow do tyu i rykn miechem.
- Znakomicie! - Spojrza w zachmurzone nocne niebo. - A wic, Zeusie, powicasz dla
mnie syna? Doceniam ten gest, ale to ci nie zbawi.
Niebo nie odpowiedziao grzmotem. Niebo milczao, nie zamierzao pomc. Jason by
zdany tylko na siebie.
Odrzuci prowizoryczn maczug. W doniach mia peno drzazg, ale nie dba o to.
Musia zyska na czasie, aby Leo i Piper zdyli uwolni Her, a nie mg tego zrobi bez
odpowiedniej broni.
Trzeba byo okaza o wiele wiksz pewno siebie, ni t, ktr odczuwa.
-Jeli wiesz, kim jestem - zawoa - to powiniene lka si mnie, a nie mojego ojca!
Mam nadziej, e nacieszye si ju tymi dwoma czy trzema minutami nowego ycia,
gigancie, bo zamierzam ci odesa z powrotem do Tartaru!
Olbrzym zmruy oczy. Postawi jedn nog poza sadzawk i przykucn, aby lepiej
widzie swojego przeciwnika.

-A wic... zaczniemy od przechwaek, tak? Jak za dawnych czasw! Dobrze, herosie.


Jestem Porfyrion, krl gigantw, syn Gai. Za pradawnych czasw powstaem z Tartaru,
otchani mojego ojca, eby zagrozi bogom. Aby rozpocz wojn, ukradem Zeusowi
krlow. - Wyszczerzy zby i spojrza na klatk bogini. Witaj, Hero.
- Mj maonek ju raz ci zniszczy, potworze! I zrobi to ponownie!
- Ale nie udao mu si, moja droga! Zeus nie mia tyle mocy, eby mnie zabi. Musia
szuka pomocy jakiego aosnego pboga, a nawet wtedy prawie zwyciylimy. Tym
razem dokoczymy dziea. Nasze armie wstrzsn ziemi, a was wyniszczymy do szcztu.
-

Nie omielicie si - odpowiedziaa Hera, ale ju saba. Jason sysza to w jej gosie.
Piper wci szeptaa do klatki, a Leo piowa, ale wewntrz wizienia Hery nadal

podnosia si ziemia, pokrywajc j ju do pasa.


- Och, tak, omielimy si - zagrzmia Porfyrion. - Tytani zaatakowali wasz nowy dom w
Nowym Jorku. miae, ale nieskuteczne. Gaja jest mdrzejsza i bardziej cierpliwa. A my, jej
najwiksze dzieci, jestemy silniejsi od Kronosa. Wiemy, jak pozabija was, Olimpijczykw,
raz i na zawsze. Trzeba was powyrywa z korzeniami, jak sprchniae drzewa, trzeba wasze
najstarsze korzenie wydrze z ziemi i spali.
Zmarszczy czoo, spogldajc na Piper i Leona, jakby dopiero teraz ich zauway.
Jason zrobi kilka krokw naprzd i krzykn, by ponownie zwrci uwag giganta na siebie.
- Powiedziae, e zabi ci heros! W jaki sposb, skoro by tak aosny?
- Ha! Mylisz, e ci to wyjani? Stworzono mnie, abym zaj miejsce Zeusa, zrodzono,
abym zniszczy pana nieba. Odbior mu tron. Odbior mu on, a jak mnie nie zechce,
pozwol ziemi pochon jej moc. To, co widzisz przed sob, dzieciaku, to zaledwie moja
osabiona forma. Za godzin stan si silniejszy, stan si niezwyciony. Ale ju teraz mog
zrobi z ciebie mokr plam!
Powsta i unis rk. Szeciometrowa dzida wyskoczya z ziemi. Zapa j i tupn w
ziemi smocz stop. Ruiny zadygotay. Dziedziniec znowu zaroi si od potworw - duchw
burzy, wilkw i Ziemistych, ktrzy odpowiedzieli na wezwanie swojego krla.
- Super - mrukn Leo. - Tylko tego nam brakowao.
- Spiesz si - powiedziaa Hera.
- Wiem! - warkn.
- Unij, moja klatko - mwia Piper. - Milutka, pica klatko. Tak, mwi do wizki
skamieniaych pdw. To wcale nie jest dziwne.
Porfyrion machn dzid i zgarn ze szczytu ruin komin. Na dziedziniec posypay si
kamienie, kawaki tynku i drewna.

- Tak, synu Zeusa! Ja ju skoczyem si przechwala. Teraz twoja kolej. Wic


mwie, e mnie zniszczysz, tak?
Jason spojrza na krg potworw, czekajcych niecierpliwie na rozkaz, by rozerwa go
na strzpy. Pia tarczowa wci warczaa, Piper nie przestawaa mwi, ale sytuacja
wygldaa beznadziejnie. Klatka Hery bya ju prawie caa wypeniona ziemi.
-Jestem synem Jupitera! - zawoa i dla wywoania wikszego efektu wezwa wiatry,
unoszc si na kilka stp w powietrze. -Jestem synem Rzymu, konsulem pbogw, pretorem
Pierwszego Legionu!
Nie bardzo wiedzia, co mwi, ale wyrzuca z siebie sowa, jakby je ju wiele razy
powtarza. Unis rami, pokazujc swj tatua z orem i literami SPQR, i ku swemu
zdumieniu dostrzeg, e gigant rozpoznaje ten znak.
Przez chwil Porfyrion jakby si zaniepokoi.
- Zabiem trojaskiego potwora morskiego - cign Jason. -Zwaliem czarny tron
Kronosa i udusiem tytana Kriosa goymi rkami. A teraz zamierzam zniszczy ciebie,
Porfyrionie, i nakarmi tob twoje wasne wilki.
- Oe, kole - mrukn Leo. - Najade si czerwonego misa?
Jason rzuci si na giganta, pragnc rozerwa go na strzpy.
Pomys walczenia goymi rkami z dwunastometrowym, niemiertelnym olbrzymem
by tak mieszny, e nawet sam gigant by zaskoczony. Wykonujc co w rodzaju
skrzyowania lotu ze skokiem, Jason wyldowa na pokrytym usk kolanie i wspi si po
ramieniu olbrzyma, zanim ten zorientowa si, co si stao.
- Omielasz si? - rykn Porfyrion.
Jason wskoczy mu na bark i wyrwa miecz z jego wosw. Krzykn: Za Rzym!" i
wbi miecz w najblisze dogodne miejsce - w potne ucho giganta.
Grom hukn z nieba i ugodzi w miecz, a Jason spad z barku giganta. Potoczy si po
ziemi, zerwa na nogi i spojrza w gr. Porfyrion chwia si. Wosy mu pony, a policzek
poczernia od gromu. Klinga miecza rozszczepia si w jego uchu. Zoty ichor spywa po
szczce. Z powtykanej w jego wosy broni sypay si iskry.
Porfyrion zachwia si, krg potworw zawarcza i ruszy do przodu, wilki i ogry
utkwiy lepia w Jasonie.
- Nie! - rykn Porfyrion. Odzyska rwnowag i ypn gronie na herosa. - Sam go
zabij. - Unis dzid, ktra rozgorzaa blaskiem. - Chcesz bawi si byskawicami,
chopczyku? Zapomnij o tym. Jestem zmor Zeusa. Zostaem stworzony, by zabi twojego
ojca, a to znaczy, e wiem dokadnie, co zabije ciebie.

Co w jego gosie powiedziao Jasonowi, e gigant nie blefuje.


Jason i jego przyjaciele wiele ju razem przeyli. Dokonali zdumiewajcych czynw.
Tak, nawet heroicznych czynw. Ale gdy gigant unis dzid, Jason wiedzia ju, e tego
ciosu niczym nie odbije.
To ju koniec.
- Udao si! - krzykn Leo.
- pij! - zawoaa Piper z tak moc, e najblisze wilki pady na ziemi i zaczy
chrapa.
Klatka rozpada si. Leo przepiowa podstaw najgrubszej odygi i najwyraniej
przeci poczenie klatki z Gaj. Skamieniae pdy zamieniy si w py. Boto wok Hery
zniko. Bogini urosa, promieniujc moc.
- Tak! - zawoaa.
Zrzucia czarn szat, ukazujc bia sukni; jej ramiona zdobiy zote bransolety. Jej
twarz bya straszna i zarazem pikna, a zoty diadem zalni na jej dugich, czarnych wosach.
- Czas na zemst!
Gigant Porfyrion cofn si. Spojrza z nienawici na Jasona, jakby chcia powiedzie:
Jeszcze si spotkamy". Potem uderzy trzonem dzidy w ziemi i znikn w niej, jakby zjecha
w d jakim zsypem.
Potwory zaczy si cofa, skomlc ze strachu, ale dla nich nie byo ucieczki.
Hera zajaniaa jeszcze wikszym blaskiem.
- Zakryjcie sobie oczy, moi herosi! - krzykna.
Ale Jason by w zbyt wielkim szoku. Zrozumia za pno.
Zobaczy, jak Hera zamienia si w supernow, eksplodujc tak moc, e wszystkie
potwory dosownie wyparoway. Pad na ziemi, czujc, e blask przeszywa mu mzg, a jego
ostatni myl byo to, e ponie mu ciao.

Rozdzia LI
PIPER
Jason!
Piper wci powtarzaa jego imi, tulc go do siebie, cho ju prawie stracia nadziej.
Od dwch minut by nieprzytomny. Jego ciao parowao, w oczach wida byo tylko biaka.
Nie moga nawet wyczu, czy oddycha.
- To nic nie da, moje dziecko. - Hera stana nad nimi w swojej prostej czarnej sukni i
chucie.
Piper nie widziaa, jak bogini zamienia si w bomb atomow. Na szczcie zamkna
oczy i zobaczya tylko skutki wybuchu. W caej dolinie nie byo ju ani ladu po zimie. I ani
ladu po bitwie. Potwory wyparoway. Ruiny powrciy do dawnej postaci - nadal byy
ruinami, ale nikt by nie zgad, e niedawno opanowaa je horda wilkw, duchw burzy i
ogrw o szeciu ramionach.
Oyy owczynie. Wikszo czekaa w penej szacunku odlegoci na ce, ale Thalia
klczaa obok Piper, trzymajc do na czole Jasona.
Rzucia bogini gniewne spojrzenie.
- To twoja wina. Zrb co!
- Nie odzywaj si do mnie w ten sposb, dziewczyno. Jestem krlow...
- Uzdrw go!
Oczy Hery rozbysy moc.
- Ostrzegaam go. Nigdy bym umylnie nie skrzywdzia tego chopca. Mia by moim
rycerzem. Powiedziaam wam, ebycie zamknli oczy, zanim objawi swoj prawdziw
posta.
- Mm... - Leo zmarszczy brwi. - Twoja prawdziwa posta jest grona, tak? Wic
dlaczego to zrobia?
- Wyzwoliam peni swojej mocy, aby wam pomc, gupcze! Staam si czyst energi,
eby unicestwi te potwory, przywrci to miejsce do dawnego stanu i nawet oywi te
biedne ow-czynie, zamienione w lodowe posgi.
- Ale miertelnicy nie mog ci zobaczy w tej postaci! - krzykna Thalia. - Zabia go!
Leo pokrci gow z odraz.
- To wanie mwia nasza przepowiednia. Gniew Hery mier rozsiewa wokoo".
Dalej, moja pani. Jeste bogini. Zrb jakie czary! Przywr mu ycie.

Do Piper ledwo docieraa ta rozmowa, wci wpatrywaa si w twarz Jasona.


- Oddycha! - zawoaa.
- To niemoliwe - powiedziaa Hera. - Chciaabym, eby tak byo, ale jeszcze aden
miertelnik...
-Jasonie! - zawoaa Piper, wkadajc w to ca si woli, na jak j byo sta. Nie moga
go utraci. - Usysz mnie. Moesz to zrobi. Wr. Wyzdrowiejesz.
Nic si nie stao. Czyby tylko jej si zdawao, e odetchn?
- Afrodyta nie ma mocy uzdrawiania - powiedziaa ze smutkiem Hera. - Nawet ja nie
potrafi go uzdrowi, dziewczyno. Jego duch miertelnika...
-Jasonie! - powtrzya Piper, wyobraajc sobie, e jej gos przenika przez ziemi a do
Podziemia. Obud si.
Zrobi gwatowny wdech i otworzy oczy. Przez chwil byy pene blasku - zajaniay
czystym zotem. A potem to wiato zagaso, znowu mia swoje zwyke oczy.
- Co... co si stao?
- To niemoliwe! - zawoaa Hera.
Piper obja go tak mocno, e a jkn:
- Poamiesz mi ebra.
- Przepraszam - powiedziaa, czujc tak ulg, e rozemiaa si, ocierajc z z oka.
Thalia chwycia brata za rk.
-Jak si czujesz?
- Gorco mi - wymamrota. - Sucho mi w ustach. I zobaczyem co... co strasznego.
- To bya Hera - burkna Thalia. - Jej krlewska mo Tykajca Bomba.'
- Masz racj, Thalio Grace - powiedziaa bogini. Zaraz ci zamieni w mrwkojada,
wic pom mi...
- Przestacie - odezwaa si Piper.
To dziwne, ale obie zamilky.
Piper pomoga Jasonowi wsta, a potem daa mu ostatni porcj nektaru ze swoich
zapasw.
- Posuchajcie... - Piper stana przed Thali i Her. - Hero... wasza krlewska mo...
nie uwolnilibymy ci bez pomocy ow-czy. A ty, Thalio, nigdy by nie odnalaza Jasona...
ja te bym go nigdy nie spotkaa... gdyby nie Hera. Bdcie dla siebie mie, bo mamy
powaniejsze problemy.
Obie spojrzay na ni spode ba i przez trzy dugie sekundy nie bya pewna, ktra z nich
pierwsza j zabije.

W kocu Thalia odchrzkna.


- Masz ikr, Piper. - Wyja z parki srebrn wizytwk i wetkna j w kiesze kurtki
Piper. - Jeli kiedy zechcesz by ow-czyni, zadzwo. Moe ci przyjmiemy.
- Na szczcie dla tej owczyni, trafia w sedno, crko Afrodyty. - Przyjrzaa si jej
uwanie. - Dziwia si, Piper, dlaczego wybraam wanie ciebie, dlaczego od pocztku nie
zdradziam twojej tajemnicy, chocia wiedziaam, e Enkelados wykorzystuje ci do swoich
celw. Musz przyzna, e a do tej chwili nie byam pewna. Co mi mwio, e odegrasz w
tej wyprawie bardzo wan rol. Teraz widz, e miaam racj. Jest w tobie jaka sia, z ktrej
nie zdawaam sobie sprawy. I masz racj co do zagroe, ktre nas czekaj. Musimy dziaa
razem.
Piper poczua, e piek j policzki. Nie bardzo wiedziaa, jak odpowiedzie na
komplement Hery, ale uprzedzi j Leo.
- Tak, ten cay Porfyrion chyba si nie rozpyn na dobre, co?
- Nie - powiedziaa Hera. - Ratujc mnie i to miejsce, powstrzymalicie przebudzenie
si Gai. Ale Porfyrion ju powsta. Po prostu uzna, e lepiej std odej, zwaszcza e nie
odzyska jeszcze swojej penej mocy. Gigantw moe zabi tylko bg i pbg dziaajcy
rka w rk. Kiedy mnie uwolnilicie...
- Uciek - wtrci Jason. - Ale dokd?
Hera nie odpowiedziaa, ale Piper poczua lk. Przypomniaa sobie, co powiedzia
Porfyrion o wymordowaniu Olimpijczykw przez wyrwanie ich korzeni. Grecja. Zobaczya
ponur min Tha-lii i domylia si, e owczyni dosza do tego samego wniosku.
- Musz odnale Annabeth powiedziaa Thalia. - Musi si dowiedzie, co tu si
wydarzyo.
- Thalio... - Jason chwyci j za rk. - Nigdy nie rozmawialimy o tym miejscu ani...
- Wiem. Twarz jej zagodniaa. Kiedy tutaj ciebie straciam. Nie chc ci znowu
opuszcza. Ale wkrtce si spotkamy.
Hera skrzyowaa ramiona.
-W Obozie Herosw. - Zerkna na Her. - Zadbasz o to, eby bezpiecznie tam dotarli?
To w kocu moesz zrobi.
- Nie bdziesz mi mwi...
- Krlowo Hero - przerwaa jej Piper.
Bogini westchna.
- No dobrze. Tak. A ty zjedaj ju std, owczyni!
Thalia ucisna Jasona po raz ostatni i poegnaa si ze wszystkimi. Kiedy owczynie

odeszy, na dziedziniec spyn dziwny spokj. W wyschej sadzawce nie byo ju ani ladu
po skamieniaych odygach, w ktrych odrodzi si gigant i ktre wiziy Her. Niebo byo
czyste, pene gwiazd. Wiatr szeleci w sekwojach. Piper pomylaa o tamtej nocy w
Oklahomie, kiedy razem z ojcem spaa przed chat dziadka Toma. Pomylaa o innej nocy, na
dachu sypialni w Szkole Dziczy, kiedy Jason j pocaowa - w kadym razie w jej
wspomnieniu wytworzonym przez Mg.
- Jasonie, co si tutaj wydarzyo? - zapytaa. - To znaczy... wiem, e twoja marha tutaj
ci porzucia. Ale powiedziae, e dla pbogw to wite miejsce. Dlaczego? Co si stao,
kiedy ci porzucia?
Jason pokrci ze smutkiem gow.
- To wci jest jakie mtne. Te wilki...
- Podarowano ci los - powiedziaa Hera. - Oddano ci na moj sub.
Jason spochmurnia.
- Bo zmusia do tego moj mam. Nie moga znie, e Zeus mia z ni dwoje dzieci.
e zdradzi ci z ni dwukrotnie. Byem cen, ktrej zadaa za to, e zostawi moj rodzin
w spokoju.
- Ale to by dobry wybr, rwnie dla ciebie, Jasonie. Kiedy twojej matce udao si po
raz drugi wzbudzi uczucia Zeusa, stao si tak dlatego, e wyobrazia go sobie w innej
postaci, w postaci Jupitera. Nigdy przedtem do tego nie doszo: dwoje dzieci, jedno greckie,
drugie rzymskie, urodzone wjednej rodzinie. Musiaam ci oddzieli od Thalii. Tu jest
pocztek wdrwki wszystkich pbogw twojej rasy.
-Jego rasy? - zapytaa Piper.
- Ma na myli Rzymian - odpowiedzia Jason. - To tutaj pozostawiano pbogw.
Spotykamy t bogini, Lup, t sam wilczyc, ktra wychowaa Romulusa i Remusa.
Hera pokiwaa gow.
- A ty jeste silny, ty yjesz.
- Ale... - Leo zmarszczy brwi. - Co si stao potem? To znaczy... przecie Jason nie
trafi do obozu.
- Nie do Obozu Herosw przyznaa Hera.
Piper poczua si tak, jakby niebo nad ni zawirowao, sprawiajc, e zakrcio jej si w
gowie.
- Poszede gdzie indziej. Tam, gdzie przebywae przez te wszystkie lata. Gdzie,
gdzie przebywaj pbogowie... Ale gdzie?
Jason zwrci si do bogini:

- Wspomnienia wracaj, ale nie miejsca. Nie chcesz mi powiedzie, tak?


- Nie - odpowiedziaa Hera. - To cz twojego przeznaczenia, Jasonie. Sam musisz
odnale drog powrotu. A kiedy to zrobisz... zjednoczysz dwie wielkie potgi. Dasz nam
nadziej na pokonanie gigantw i, co waniejsze, na pokonanie samej Gai.
- Chcesz, ebymy ci pomogli, a nie odpowiadasz na nasze pytania.
- Udzielenie tych odpowiedzi uczynioby je bezwartociowymi. Tak dziaaj Fata.
Musisz wyku wasn ciek, aby znale te odpowiedzi. Wy troje ju mnie zadziwilicie.
Nigdy nie mylaam, e to moliwe, by... - Potrzsna gow. - Wystarczy, jak powiem, e
dzielnie si spisalicie, pbogowie. Ale to dopiero pocztek. Teraz musicie wrci do Obozu
Herosw, gdzie zaczniecie planowa nastpn faz waszej misji.
- O ktrej nie chcesz nam nic powiedzie - burkn Jason. -I, jak przypuszczam,
zniszczya mojego ducha burzy, tego wspaniaego konia, wic jak mamy tam wrci?
Pieszo?
Hera machna lekcewaco rk.
- Duchy burzy s stworzone z chaosu. Nie zniszczyam tego, o ktrym mwisz, chocia
nie mam pojcia, dokd uciek ani czy jeszcze kiedykolwiek go spotkasz. Jest jednak
atwiejsza droga do domu. Poniewa wywiadczylicie mi wielk przysug, pomog wam...
przynajmniej tym razem. Zegnajcie, herosi.
wiat obrci si do gry nogami i Piper prawie zemdlaa.
Kiedy odzyskaa wzrok, bya z powrotem w obozie, w pawilonie jadalnym, w samym rodku
kolacji. Stali na stole zajmowanym przez mieszkacw domku Afrodyty, a Piper
przydeptywa-a nog pizz Drew. Szedziesiciu obozowiczw zerwao si z miejsc,
wytrzeszczajc na nich oczy.
Nie wiedziaa, w jaki sposb Hera przeniosa ich tutaj, wiedziaa tylko, e jej odkowi
nie bardzo si to spodobao. Ledwo si powstrzymaa od wymiotw. Leo nie wytrzyma.
Zeskoczy ze stou, podbieg do najbliszego piecyka z brzu i zwymiotowa do niego - co
chyba nie byo najlepsz ofiar caopaln dla bogw.
-Jason? - Podkusowa do nich Chejron. Stary centaur na pewno widzia bardzo dziwne
rzeczy przez tysiclecia, ale nawet on cakowicie osupia. - Co... Jak...
Dzieci Afrodyty gapiy si na Piper z otwartymi ustami. Pomylaa, e musi wyglda
okropnie.
Cze - powiedziaa tak zdawkowym tonem, na jaki byo j sta. - Wrcilimy.

Rozdzia LII
PIPER
Piper niewiele zapamitaa z reszty wieczoru. Zrelacjonowali wszystko i odpowiadali na
tysice pyta zadawanych im przez innych obozowiczw, a w kocu Chejron dostrzeg, jak
bardzo s zmczeni, i kaza im i spa.
Cudownie byo wycign si na prawdziwym materacu, a Piper bya tak zmczona, e
natychmiast zasna, co oszczdzio jej martwienia si, jak to bdzie po powrocie do domku
Afrodyty.
Nastpnego ranka obudzia si w swojej koi, czujc si znakomicie. Przez okna wpadao
soce i agodny wiatr. Moga by wiosna, a nie zima. Ptaki pieway. Potwory wyy w lesie.
Z pawilonu jadalnego napywa zapach niadania - bekonu, nalenikw i wszelkich innych
wspaniaoci.
Drew i dziewczyny z jej paczki stay nad ni ze skrzyowanymi rkami.
- Dzie dobry powiedziaa Piper i umiechna si. Cudowny dzie.
- Przez ciebie spnimy si na niadanie - powiedziaa Drew -co oznacza, e ty
posprztasz domek przed inspekcj.
Tydzie temu Piper albo by trzasna j w twarz, albo schowaa si z powrotem pod
koc. Teraz pomylaa o cyklopach w Detroit, o Medei w Chicago, o Midasie, ktry zamieni
j w zoty posg w Omaha. Spojrzawszy na Drew, tylko parskna miechem.
Drew nagle przestaa mie min zadowolonego z siebie pyszaka. Cofna si, a potem
przypomniaa sobie, e ma by ostra.
- Co ty sobie...
- Wyzywam ci - przerwaa jej Piper. - W poudnie na arenie. Pasuje ci? Moesz
wybra bro.
Wstaa z ka, przecigna si leniwie i obrzucia wszystkich promiennym
spojrzeniem. Spostrzega Mitchella i Lacy, ktrzy pomogli jej si spakowa. Umiechali si
niepewnie, popatrujc to na ni, to na Drew, jakby obserwowali ciekawy mecz tenisa.
- Brakowao mi was! - zawoaa. - No, ale zobaczycie, bdzie super, jak ja tu bd
rzdzi.
Policzki Drew przybray barw kompotu z truskawek. Nawet jej najblisi poplecznicy
mieli niepewne miny. Tego nie byo w scenariuszu.
- Ty... - warkna Drew. - Ty obrzydliwa maa wiedmo! Ja tu jestem najduej. Nie

moesz tak po prostu...


- Wyzwa ci? - przerwaa jej Piper. - Ale mog. Zasady obozowe. Zostaam uznana
przez Afrodyt. Mam za sob udan misj, czyli o jedn wicej, ni tobie kiedykolwiek udao
si zakoczy. Jeli czuj, e mog by lepsz grupow, mog ci wyzwa na pojedynek.
Chyba e sama zrezygnujesz. Mam racj, Mitchell?
- Oczywicie, Piper. - Mitchell szczerzy zby, Lacy podskakiwaa, jakby prbowaa
unie si w powietrze.
Kilku innych mieszkacw domku zaczo si umiecha, jakby ich rozweselay rne
kolory, ktrymi zabarwiaa si twarz Drew.
- Zrezygnuj?! - krzykna Drew. - Chyba ci odbio!
Piper wzruszya ramionami. A potem byskawicznie wyja Katoptris spod poduszki,
wycigna go z pochwy i przyoya czubek klingi do garda Drew, tu pod podbrdkiem.
Wszyscy szybko si cofnli. Jaki chopak wpad na toaletk, z ktrej buchn obok
rowego pudru.
- A wic pojedynek - powiedziaa wesoo Piper. - Skoro nie chcesz czeka do poudnia,
moe by teraz. Wprowadzia tutaj dyktatur, Drew. Silena Beauregard bya od ciebie
lepsza. Afrodyta to bogini mioci i pikna. Kochaj. Roztaczaj pikno. Dobrzy przyjaciele.
Dobre czasy. Dobre czyny. Nie wystarczy po prostu dobrze wyglda. Silena popenia bd,
ale ostatecznie powicia si dla swoich przyjaci. Dlatego bya bohaterk. Zamierzam
przywrci tu porzdek i czuj, e mama bdzie po mojej stronie. Chcesz si przekona?
Drew dostaa zeza, patrzc na kling sztyletu.
Mina sekunda. Potem dwie. Piper czekaa spokojnie. Bya szczliwa i pewna siebie.
Wida to byo w jej umiechu.
-Ja... ja rezygnuj - mrukna Drew. - Ale jeli mylisz, e o tym zapomn, McLean...
- Och, mam nadziej, e nie. A teraz biegnij do pawilonu jadalnego i wyjanij
Chejronowi, dlaczego si spniamy. Mielimy tu zmian przywdztwa.
Drew powloka si do drzwi. Nawet czonkinie jej gangu nie ruszyy za ni. Ju miaa
wyj, gdy Piper powiedziaa:
- Och, Drew, zotko, jeszcze co.
Dawna grupowa spojrzaa na ni niechtnie.
- Na wypadek gdyby mylaa, e nie jestem prawdziw crk Afrodyty, to nie wa si
nawet spojrze na Jasona Grace. Moe jeszcze o tym nie wie, ale jest mj. Gdyby
kiedykolwiek prbowaa si do niego zbliy, zaaduj ci do katapulty i wystrzel. Polecisz
przez zatok Long Island.

Drew odwrcia si tak szybko, e wpada na framug. I wybiega na zewntrz.


W domku byo cicho. Wszyscy patrzyli na Piper. Tego si troch obawiaa. Nie chciaa
rzdzi za pomoc strachu. Nie bya podobna do Drew, ale nie wiedziaa, czy j zaakceptuj.
A potem, spontanicznie, wybuchn tak gony aplauz, e sycha go byo chyba w caym
obozie. Wyprowadzili Piper z domku, wsadzili j sobie na ramiona i ponieli do pawilonu
jadalnego. Wci bya w piamie, wosy miaa strasznie rozczochrane, ale nie przejmowaa
si tym. Nigdy nie czua si lepiej.
Po

niadaniu

przebraa

si

wygodne

obozowe

ciuchy

pokierowaa

przedpoudniowymi zajciami swojej grupy. Nadesza pora czasu wolnego.


Rado z odniesionego zwycistwa troch przygasa, gdy dowiedziaa si, e ma si
stawi w Wielkim Domu.
Chejron powita j na frontowym ganku. By w swojej ludzkiej postaci i siedzia w
fotelu na kkach.
- Wejd do rodka, moja droga. Zaraz bdzie wideokonferencja.
Jedyny komputer w obozie znajdowa si w gabinecie Chejro-na. Cay pokj by
wyoony pytami z brzu.
- Pbogowie i technika nie id ze sob w parze - wyjani jej Chejron. - Rozmowy
telefoniczne, wiadomoci tekstowe, nawet surfowanie po internecie, wszystko to moe
przycign potwory. Tej jesieni w jednej ze szk w Cincinnati musielimy ratowa modego
herosa, ktry wpisa w Google gorgony" i otrzyma nieco wicej ni to, czego si
spodziewa. Ale mniejsza o to. Tutaj, w obozie, jestemy zabezpieczeni. Mimo to... staramy
si zachowa ostrono. Moesz rozmawia tylko przez par minut.
- Rozumiem - odpowiedziaa Piper. - Dzikuj ci, Chejronie.
Umiechn si i wytoczy z gabinetu na fotelu. Piper zawahaa si, zanim klikna
ikon rozmowy. Gabinet Chejrona by przytulnie zagracony. Jedna ciana bya obwieszona
koszulkami rnych zjazdw i kongresw - IMPREZOWE KUCYKI '09 VEGAS,
IMPREZOWE KUCYKI '10 HONOLULU itd. Piper nie wiedziaa, kim s te Imprezowe
Kucyki, ale sdzc po plamach, wypalonych dziurach i rozciciach w ich koszulkach, musiay
to by cakiem ostre imprezy Na pce nad biurkiem Chejrona sta staromodny boombox, a
obok niego kilka kaset magnetofonowych z nalepkami Dean Martin", Frank Sinatra" i
Najwiksze przeboje lat 40." Chejron by tak stary, e zacza si zastanawia, co oznaczaj
te lata 40.". Dwudziestego wieku? Dziewitnastego? A moe 40. po Chrystusie?
Wikszo cian oblepiay jednak fotosy pbogw, jak w sali pamici. Jeden z
nowszych przedstawia nastolatka z ciemnymi wosami i zielonymi oczami. Sta obok

Annabeth, wic Piper pomylaa, e to pewnie Percy Jackson. Na innych, starszych


fotografiach rozpoznaa synnych ludzi: biznesmenw, sportowcw, nawet kilka gwiazd
filmowych, ktre zna jej ojciec.
Ciekawa bya, czy i jej fotografia kiedy tu zawinie. Po raz pierwszy poczua si tak,
jakby bya czci czego wikszego od niej. Herosi byli tutaj od wiekw. Jeli czego
dokonaa, zrobia to dla nich wszystkich.
Wzia gboki oddech i klikna ikon poczenia. Na monitorze pojawi si obraz
wideo.
Gleeson Hedge umiechn si do niej z gabinetu jej ojca.
- Widziaa wiadomoci?
- Trudno przegapi - odpowiedziaa Piper. - Mam nadziej, e wiesz, co robisz.
Podczas obiadu Chejron pokaza jej gazet. Tajemniczy powrt jej ojca znikd
zajmowa ca pierwsz stron. Jego osobista asystentka, Jane, zostaa zwolniona za
ukrywanie jego zniknicia i niepowiadomienie policji. Zatrudniono nowych pracownikw,
ktrych osobicie sprawdza dugoletni trener" Tristana McLeana, Gleeson Hedge. Wedug
gazety pan McLean stwierdzi, e nie pamita niczego z ostatniego tygodnia, i media pene
byy najrniejszych spekulacji. Jedni uwaali, e to jaki sprytny chwyt reklamowy: moe
McLean ma zagra rol kogo dotknitego amnezj? Inni sdzili, e zosta porwany przez
terrorystw albo zwariowanych fanw, albo jak prawdziwy bohater uciek jakim owcom
okupw, wykorzystujc swoje niesamowite zdolnoci bojowe, z ktrych by znany jako Krl
Sparty. Bez wzgldu na to, jak byo naprawd, sta si jeszcze sawniejszy ni dotd.
- Niezy cyrk - powiedzia Hedge. - Ale nie martw si. Bdziemy go trzyma z dala od
publiki przez nastpny miesic, a to wszystko si uspokoi. Twj tata ma waniejsze sprawy
na gowie... odpoczynek i rozmawianie ze swoj creczk.
- Mam nadziej, Gleeson, e si za bardzo nie zadomowisz w Hollywood.
Hedge prychn.
- artujesz? Przy tych ludziach Eol wyglda na zdrowego psychicznie. Wrc, jak tylko
bd mg, ale najpierw musz postawi na nogi twojego tat. To wspaniay facet. Och,
jeszcze co. Zadbaem o pewn drobn rzecz. Stra Parku Narodowego w Bay Area dostaa
wanie nowy helikopter od jakiego anonimowego darczycy. A ta dzielna straniczka, ktra
nam pomoga, dostaa bardzo lukratywn ofert od pana McLeana. Bdzie jego pilotk.
- Dziki, Gleeson. Za wszystko.
- Nie ma sprawy. Specjalnie si nie staram. Po prostu tak wyszo. A jeli ju mowa o
Eolu, to poznaj now asystentk twojego ojca.

Hedge odsun si w bok, a do kamery umiechna si pikna moda kobieta.


- Melia? - Piper wytrzeszczya oczy, ale... tak, to bya ona: aura, ktra pomoga im uciec
z twierdzy Eola. - Pracujesz teraz dla mojego ojca?
- Fajnie, prawda?
- On wie, e jeste... no wiesz... duchem wiatru?
- Och, nie. Ale kocham to zajcie. Jest jak... mm... agodny wietrzyk.
Piper nie moga si powstrzyma od miechu.
- Ciesz si. To cudowne. Ale gdzie...
- Chwileczk. - Melia pocaowaa Gleesona w policzek. - No, stary kole, przesta
zajmowa lini.
- Co? - zapyta Hedge, ale Melia odcigna go na bok i zawoaa:
- Panie McLean! Ona jest na wizji!
Sekund pniej pojawi si ojciec Piper. Umiechn si do niej promiennie.
- Pipes!
Wyglda wietnie, jak dawniej - mia roziskrzone brzowe oczy, pdniowy zarost,
zdecydowany umiech i wieo przystrzyone wosy, jakby by gotw do kolejnego ujcia w
jakim filmie. Piper odczua ulg, ale i pewien smutek. Powrt do normalnoci niekoniecznie
by czym, czego naprawd chciaa.
Zacza w duchu odlicza sekundy. Zwykle, w roboczy dzie, rzadko zajmowaa uwag
ojca duej ni trzydzieci sekund.
- Hej - powiedziaa niepewnie. - Dobrze si czujesz?
- Kochanie, przepraszam ci za to cae zniknicie. Nie wiem... -Jego umiech zgas;
mogaby przysic, e prbuje sobie co przypomnie, odnale w pamici jakie
wspomnienie, ktre powinno tam by, ale go nie byo. - Szczerze mwic, nie wiem, co si
stao. Ale czuj si dobrze. Trener Hedge to prawdziwy dar niebios.
- Dar niebios - powtrzya. Odpowiednie sowa.
- Opowiedzia mi o twojej nowej szkole. Przykro mi, e ta Szkoa Dziczy nie wypalia,
ale miaa racj. Jane si mylia. Gupi byem, e jej posuchaem.
Zostao chyba dziesi sekund. Ale wreszcie dosyszaa w jego gosie szczero, jakby
naprawd czu skruch.
- Nic nie pamitasz? - zapytaa z lekk nadziej.
- Ale pamitam.
Zimny dreszcz przebieg jej po plecach. -Tak?
- Pamitam, e ci kocham. I jestem z ciebie dumny. Jeste zadowolona ze swojej

nowej szkoy?
Piper zamrugaa. Za nic w wiecie nie chciaa si teraz rozpaka. Po tym wszystkim, co
przesza, byoby to naprawd mieszne.
- Tak, tato. To jest bardziej obz ni szkoa, ale... Tak, myl, e bd tu szczliwa.
- Dzwo tak czsto, jak moesz. I wr do domu na Boe Narodzenie. I... Pipes...
-Tak?
Dotkn ekranu, jakby chcia dosign j rk. -Jeste wspania dziewczyn. Za
rzadko ci to powtarzam. Tak bardzo przypominasz mi twoj matk. Byaby z ciebie dumna. A
dziadek Tom... - zachichota - dziadek Tom zawsze mwi, e bdziesz miaa najsilniejszy
gos w caej naszej rodzinie. Zapamitaj mnie jako ojca Piper McLean, i to bdzie
najwspanialsze dziedzictwo, jakie mog sobie wyobrazi.
Piper chciaa mu odpowiedzie, ale baa si, e si rozpacze. Dotkna jego palcw na
ekranie i kiwna gow. W tle odezwa si gos Melii i Tristan McLean westchn.
- Dzwoni studio. Przykro mi, kochanie. -I zabrzmiao to naprawd szczerze.
- Nie ma sprawy, tato. Kocham ci.
Mrugn. A potem wideorozmowa si skoczya. Pidziesit pi sekund? Moe caa
minuta. Umiechna si. Niewiele lepiej, ale zawsze co.
Na gwnym placu znalaza Jasona odpoczywajcego na awce; midzy stopami mia
pik do koszykwki. By cay spocony, ale wyglda cudownie w swojej pomaraczowej
koszulce bez rkaww i szortach. Blizny i siniaki ju zanikay dziki medycznym sztuczkom
mieszkacw domku Apollina. Muskularne ramiona i nogi mia opalone - jak zwykle
przycigay wzrok. Popoudniowe soce lnio w jego krtkich wosach, tak e wyglday,
jakby ich dotkn Midas.
- Hej - powiedzia. - Jak ci poszo?
Dopiero po chwili dotaro do niej jego pytanie.
- Hmm? Och, tak. wietnie.
Usiada obok niego i razem obserwowali przechadzajcych si po trawniku
obozowiczw. Par dziewczyn z grupy Demeter zabawiao si robieniem figli dwm
chopakom z grupy Apollina -wyczarowyway wysok traw wok ich kostek, gdy ci rzucali
do kosza. Na obozowym sklepiku dzieci Hermesa wywieszay plakat z napisem: LATAJCE
BUTY, LEKKO UYWANE, TYLKO DZISIAJ PRZECENA 50%! Dzieci Aresa otaczay
swj domek nowym drutem kolczastym. Z domku Hypnosa dochodzio potne chrapanie.
Normalny dzie w obozie.
Dzieci Afrodyty obserwoway Piper i Jasona, udajc, e tego nie robi. Piper bya

pewna, e zobaczya, jak podaj sobie pienidze, jakby si zakadali, e si pocauj.


- Wyspae si? - zapytaa Jasona.
Spojrza na ni, jakby czytaa w jego mylach.
- Nie bardzo. Sny.
- O przeszoci?
Kiwn gow.
Nie naciskaa go. Jak sam zechce mwi, to dobrze, ale za dobrze go znaa, by si
dopytywa. Nie przejmowaa si, e to, co o nim wiedziaa, opierao si na trzech miesicach
faszywych wspomnie. Wyczuwasz moliwoci", powiedziaa jej matka. A Piper
postanowia, e zamieni te moliwoci w rzeczywisto.
Jason zakrci pik.
- To nie s dobre wiadomoci - ostrzeg j. Moje wspomnienia nie s dobre dla... dla
adnego z nas.
Piper bya pewna, e chcia powiedzie dla nas - dla nich dwojga, i zastanawiaa si, czy
przypomnia sobie jak dziewczyn z przeszoci. Ale to jej nie obchodzio. Nie w taki
soneczny, zimowy dzie, z Jasonem siedzcym obok niej.
- Co wymylimy - obiecaa.
Popatrzy na ni z pewnym wahaniem, jakby chcia jej uwierzy.
- Annabeth i Rachel chc si ze mn spotka wieczorem. Chyba dopiero potem
powinienem to wyjani...
- W porzdku.
Wyrwaa dbo trawy rosnce obok jej stopy. Wiedziaa, e czyha na nich niejedno
niebezpieczestwo. Bdzie musiaa stawi czoa jego przeszoci, mog te nie przey wojny
z gigantami. Ale teraz oboje wci yli i postanowia za wszelk cen cieszy si t chwil.
Jason przyglda si jej nieufnie. W socu jego tatua na ramieniu by bladoniebieski.
-Jeste w dobrym nastroju - powiedzia. - Jeste taka pewna, e to wszystko dobrze si
skoczy?
- Tak, bo ty nas poprowadzisz - odpowiedziaa po prostu. - Pjd za tob wszdzie.
Jason zamruga, a potem powoli si umiechn.
- To niebezpieczne.
- Jestem niebezpieczn dziewczyn.
- W to akurat wierz.
Wsta i otrzepa sobie szorty. Poda jej rk.
- Leo mwi, e chce nam co pokaza. W lesie. Idziemy?

- Oczywicie. Chwycia jego rk i wstaa.


Przez chwil stali, trzymajc si za rce. Jason przechyli gow na bok.
- Powinnimy i.
- Tak. Tylko chwilk.
Pucia jego rk i wyja z kieszeni srebrn wizytwk, t, ktr daa jej Thalia.
Wrzucia j do najbliszego wiecznego ognia i patrzya, jak si spala. W domku Afrodyty ju
nie bdzie adnych zamanych serc. Nie potrzeba im adnego rytuau przejcia.
Obserwujcy ich z daleka jej wsptowarzysze z domku Afrodyty mieli zawiedzione
miny. Do pocaunku nie doszo. Zaczli wypaca sobie zakady.
No i dobrze. Piper bya cierpliwa i widziaa mnstwo wspaniaych moliwoci.
- Chodmy - powiedzia Jason. - Trzeba zaplanowa nowe przygody.

Rozdzia LIII
LEO
Leo nie czu si tak niepewnie od chwili, gdy zaproponowa wilkoakom burgery z tofu.
Kiedy doszed do ukrytej w lesie skalnej ciany z wapienia, odwrci si do caej grupy i
umiechn si nerwowo.
- To tutaj.
Z kocw palcw jego doni wystrzeliy pomienie. Skierowa je na drzwi.
Jego wsptowarzyszy z domku zatkao z wraenia.
- Leo! - zawoaa Nyssa. - Potrafisz wezwa ogie!
- Tak, dziki. Wiem.
Jake Mason, ktry pozby si ju spowijajcych go banday, ale wci chodzi o kulach,
powiedzia:
- wity Hefajstosie. To znaczy... bardzo rzadko si zdarza, e...
Masywne drzwi otworzyy si i wszystkim opady szczki. Zapomnieli o poncej doni
Leona. Nawet Piper i Jason osupieli, a przecie nie tak dawno widzieli rne dziwne rzeczy.
Tylko Chejron nie wyglda na zaskoczonego. Zmarszczy krzaczaste brwi i pogadzi brod,
jakby grupa miaa przej przez pole minowe.
Leo straci resztki pewnoci siebie, ale nie mg si ju wycofa. Instynkt podpowiada
mu, e powinien pokaza to miejsce - przynajmniej swoim wspbraciom z domku Hefajstosa
- a nie mg przecie ukry go przed Chejronem i dwojgiem swoich najlepszych przyjaci.
- Witajcie w Bunkrze Dziewitym - powiedzia z tak pewnoci siebie, na jak mg
si zdoby. - Wacie do rodka.
Grupa w milczeniu obchodzia ca hal. Nic si tu nie zmienio, odkd Leo tu by olbrzymie maszyny, warsztaty, stare mapy i plany. Z jednym wyjtkiem: na centralnym stole
spoczywaa gowa Festusa, wci pogita i osmalona od czasu fatalnej kraksy w Oklahomie.
Leo podszed do niej, czujc gorycz w ustach, i pogadzi czoo smoka.
- Przykro mi, Festusie. Ale nie zapomniaem o tobie.
Jason pooy mu rk na ramieniu.
- Hefajstos przenis j tutaj?
Leo kiwn gow.
- Ale nie moesz go zreperowa.
- Nie, dam rady. Ale gow mona wykorzysta. Festus pjdzie z nami.

Piper podesza bliej i zmarszczya brwi.


- Co masz na myli?
Zanim odpowiedzia, rozleg si okrzyk Nyssy.
- Hej, popatrzcie na to!
Staa przy jednym z warsztatw, przegldajc szkicownik peen schematw
najrniejszych maszyn i broni.
- Nigdy czego takiego nie widziaam - powiedziaa. - Tu jest wicej niesamowitych
pomysw ni w pracowni Dedala. Zrobienie samych prototypw tego wszystkiego zajoby
ze sto lat.
- Kto to zbudowa? - zapyta Jake Mason. - I po co?
Chejron milcza, a Leo utkwi wzrok w mapie na cianie, ktr widzia ju podczas
swoich pierwszych odwiedzin. Pokazywaa Obz Herosw, rzd trjwiosowcw w zatoce,
katapulty umieszczone na zboczach wzgrz wok doliny i pooenie puapek, okopw i
zasadzek.
- To jest wojenne centrum dowodzenia - powiedzia. - Obz ju raz zaatakowano,
prawda?
- Podczas wojny tytanw? - zapytaa Piper.
Nyssa pokrcia gow.
- Nie. A poza tym ta mapa wyglda na bardzo star. Data... czy to nie jest rok 1864?
Wszyscy spojrzeli na Chejrona.
Centaur zamacha niespokojnie ogonem.
- Obz atakowano wiele razy. Ta mapa pochodzi z czasw wojny domowej.
Leo nie by jedyn osob, ktr to zdumiao. Inni te patrzyli po sobie, marszczc czoa.
- Wojna domowa... - odezwaa si Piper. - Masz na myli amerykask wojn secesyjn
sprzed ptora wieku?
- Tak i nie - odrzek Chejron. - Dwa konflikty, miertelnikw i pbogw,
odzwierciedlay siebie, jak to zwykle bywao w historii Zachodu. Wemy jakkolwiek wojn
domow czy rewolucj od upadku Rzymu: za kadym razem by to czas, gdy walczyli ze sob
rwnie pbogowie. Ale ta wojna domowa bya szczeglnie straszna. Dla amerykaskich
miertelnikw wci pozostaje najbardziej krwawym konfliktem w caej historii, w ktrym
mier ponioso wicej Amerykanw ni w obu wojnach wiatowych. Pbogowie te
ponieli tak wielkie straty. Wtedy te by tutaj Obz Herosw. Te lasy byy wiadkami
straszliwej, cigncej si przez wiele dni bitwy, z ogromnymi stratami po obu stronach.
- Po obu stronach - powtrzy Leo. - To znaczy, e obz si podzieli?

- Nie - odpowiedzia mu Jason. - Chejron mia na myli dwie rne grupy. Obz
Herosw by po jednej stronie tej wojny.
Leo nie by pewny, czy chce zna odpowied, ale zapyta:
- Kim byli ci drudzy?
Chejron spojrza w gr na pogit tablic z napisem BUNKIER 9, jakby sobie
przypomina dzie, w ktrym j zawieszono.
- Odpowied jest niebezpieczna - powiedzia. - Przysigem na Styks, e nigdy nie bd
o tym mwi. Po amerykaskiej wojnie secesyjnej bogowie byli przeraeni cen, jak
zapaciy za ni ich dzieci, i przysigli, e to si ju nigdy nie powtrzy. Obie grupy zostay
rozdzielone. Bogowie nagili ich wol, utkali Mg najgciej, jak potrafili, aby mie
pewno, e wrogowie na zawsze o sobie zapomn, e nigdy si nie spotkaj podczas swoich
misji, tak aby ju nigdy nie powtrzy si podobny rozlew krwi. To mapa z ostatnich
mrocznych dni 1864 roku, kiedy obie strony jeszcze ze sob walczyy. Od tego czasu byo
kilka powanych zagroe. Lata szedziesite dwudziestego wieku byy szczeglnie
niepewne. Udao si nam jednak oddali widmo kolejnej wojny domowej... przynajmniej do
dzi. Jak odgad Leo, ten bunkier by centrum dowodzenia dzieci Hefajstosa. W ubiegym
stuleciu otwarto go par razy, zwykle stawa si schronieniem w czasach wielkiego
niepokoju. Ale to niebezpieczne miejsce. Wzbudza wspomnienia, budzi dawne spory. Nawet
kiedy tytani zagrozili nam w zeszym roku, nie zdecydowaem, e warto zaryzykowa i
wykorzysta to miejsce.
Nagle triumf, jaki odczuwa Leo, zamieni si w poczucie winy.
- Hej, zrozumcie, e to miejsce znalazo mnie. To si miao zdarzy. Nie ma w tym nic
zego.
- Mam nadziej, e si nie mylisz - powiedzia Chejron.
- Nie myl si!
Leo wycign z kieszeni swj stary rysunek i rozoy go na stole, tak aby wszyscy
mogli go zobaczy.
- Prosz - powiedzia z dum. - Eol mi to odda. Namalowaem to, kiedy miaem pi
lat. To jest moje przeznaczenie.
Nyssa zmarszczya brwi.
- Leo, to jest namalowany kredkami obrazek jakiego statku.
- Popatrz.
Leo wskaza na najwikszy schemat zawieszony na tablicy ogosze - schemat greckiej
triremy. Wszyscy powoli otwierali coraz szerzej oczy, gdy porwnywali dwa rysunki. Liczba

masztw i wiose, nawet ozdoby na tarczach i aglach - wszystko byo dokadnie takie samo
jak na rysunku Leona.
- To niemoliwe - powiedziaa Nyssa. - Ten schemat ma przynajmniej sto lat.
- Przepowiednia-Niejasna-Lot - odczyta Jake Mason ze schematu. -To jest schemat
latajcego okrtu. Zobaczcie, to jest urzdzenie do ldowania. I uzbrojenie... wity
Hefajstosie... obrotowe balisty, zamontowane na stae kusze, pancerz z niebiaskiego spiu.
To naprawd niesamowita supermachina wojenna. Zbudowano j kiedykolwiek?
-Jeszcze nie - odrzek Leo. - Spjrzcie na dzib.
Nie byo wtpliwoci - figura na dziobie bya gow smoka. Bardzo konkretnego smoka.
- Festus - powiedziaa Piper.
Wszyscy si odwrcili i spojrzeli na lec na stole gow smoka.
- On ma by naszym przewodnikiem. Nasz maskotk, naszymi oczami na morzu. Bo ja
mam zbudowa ten okrt. I nazw go
Argo II". A wy mi w tym pomoecie.
- Argo II" - powtrzya Piper z umiechem. - Na pamitk okrtu Jazona.
Jason mia troch niepewn min, ale pokiwa gow.
- Leo ma racj. Wanie tego nam potrzeba do naszej podry.
-Jakiej podry? - zapytaa Nyssa. - Dopiero co wrcilicie!
Piper przebiega palcami po starym obrazku.
- Musimy stawi czoa Porfyrionowi, krlowi gigantw. Powiedzia, e zniszczy bogw
u samych ich korzeni.
- Zaiste - odezwa si Chejron. - Wiele z Wielkiej Przepowiedni Rachel pozostaje dla
mnie tajemnic, ale jedno jest pewne. Wy troje, Jason, Piper i Leo, naleycie do sidemki
pbogw, ktrzy musz wyruszy na t wypraw. Musicie stawi czoa gigantom w ich
ojczynie, gdzie s najsilniejsi. Musicie ich powstrzyma, zanim obudz Gaj, zanim zniszcz
Olimp.
- Mm... Nyssa drgna. - Chyba nie masz na myli Manhattanu, co?
- Nie - powiedzia Leo. - Chodzi o pierwotny Olimp. Musimy popyn do Grecji.

Rozdzia LIV
LEO
Mino par minut, zanim dzieci Hefajstosa ochony i zaczy zadawa pytania jedno
przez drugie. Kim jest pozostaa czwrka herosw? Ile czasu zajmie budowa okrtu?
Dlaczego wszyscy nie wyrusz do Grecji?
- Herosi! Chejron tupn kopytem w posadzk. Wszystkie te szczegy nie s
jeszcze ustalone, ale Leo ma racj. Bdzie mu potrzebna pomoc w budowie Argo II". To
chyba najwikszy z projektw, jaki kiedykolwiek zrealizuje Dziewitka, wikszy nawet od
spiowego smoka.
- I zajmie przynajmniej rok - zgadywaa Nyssa. - Mamy tyle czasu?
- Macie najwyej sze miesicy. Powinnicie wyruszy w podr w dzie letniego
przesilenia, kiedy moc bogw jest najwiksza. Poza tym najwyraniej nie moemy ufa
bogom wiatrw, a letnie wiatry s najmniej gwatowne i najatwiejsze do nawigacji. Nie
moecie poeglowa ani o dzie pniej, bo moe by za pno, by powstrzyma gigantw.
Musicie unika podry ldem, wykorzystywa tylko powietrze i morze, wic ten pojazd
wietnie si do tego nadaje. Jason jest synem boga nieba...
Umilk, ale Leo zrozumia, e Chejron myli o tym zaginionym uczniu, Percym
Jacksonie, synu Posejdona. Na pewno przydaby si w takiej wyprawie.
Jake Mason zwrci si do Leona:
- No, przynajmniej jedno jest pewne. Teraz ty jeste naszym grupowym. To najwikszy
zaszczyt, jaki kiedykolwiek przypad nam w udziale. Kto jest innego zdania?
Nikt nie wyrazi sprzeciwu. Wszyscy umiechali si do Leona, ktry prawie czu, e
zaamuje si kltwa cica nad ich domkiem, e znika drczce ich poczucie
beznadziejnoci.
- A wic dokonalimy wyboru - powiedzia Jake. - Jeste grupowym naszego domku.
Leo zaniemwi. Od czasu mierci swojej matki jego ycie byo ucieczk. Teraz znalaz
dom i rodzin. Mia zadanie do wykonania. I cho troch go to przeraao, nie odczuwa
pokusy ucieczki. Ani troch.
- C - powiedzia w kocu - skoro wybralicie mnie na swojego przywdc, to chyba
jestecie jeszcze bardziej pokrceni ode mnie. Wic zbudujmy t wojenn supermachin!

Rozdzia LV
JASON
Jason czeka samotnie w Jedynce.
Annabeth i Rachel miay lada chwila przyj na narad grupowych, a Jason potrzebowa
troch czasu, aby pomyle.
Sny, ktre mia w nocy, byy tak okropne, e nie chcia o nich nikomu opowiada nawet Piper. Jego wspomnienia wci byy mgliste, ale kawaek po kawaku ukaday si w
jak cao. Noc, w ktrej Lupa poddaa go prbie w Wilczym Domu, eby sprawdzi, czy
bdzie jej szczeniciem czy zdobycz. Potem duga wdrwka na poudnie do... Nie pamita,
ale mia jakie przebyski swojego dawnego ycia. Dzie, w ktrym zrobiono mu tatua.
Dzie, w ktrym poniesiono go na tarczy i obwoano pretorem. Twarze przyjaci: Dakota,
Gwendolyna, Hazel, Bobby. I Reyna. Tak, na pewno bya tam dziewczyna o imieniu Reyna.
Nie wiedzia, kim dla niego bya, ale to wspomnienie kazao mu zada sobie pytanie o to, co
czuje do Piper - i czy nie robi czego zego. Problem w tym, e bardzo Piper polubi.
Przenis swoje rzeczy do alkowy w rogu, gdzie kiedy spaa jego siostra. Powiesi z
powrotem fotografi Thalii, eby nie czu si samotnie. Spojrza na posg Zeusa, penego
mocy i dumy, ale pospny bg ju nie budzi w nim lku. Po prostu budzi w nim smutek.
- Wiem, e mnie syszysz - powiedzia.
Posg milcza. Jego namalowane oczy zdaway si patrze na Jasona.
- Bardzo bym chcia porozmawia z tob osobicie - cign Jason - ale rozumiem, e
nie moesz. Rzymscy bogowie nie bardzo lubi zadawa si ze miertelnikami, a ty... jeste
przecie krlem. Musisz dawa przykad.
Milczenie. Jason mia nadziej na cokolwiek - na goniejszy ni zwykle grzmot,
olepiajc byskawic, umiech. Nie, raczej nie to. Umiech byby straszny.
- Co sobie przypominam. Im duej mwi, tym mniej si czu zaenowany. Pamitam, e ciko jest by synem Jupitera. Kady widzi we mnie przywdc, a ja zawsze
czuj si samotny. Podejrzewam, e ty te tak si czujesz na Olimpie. Inni bogowie buntuj
si przeciw twoim decyzjom. Czasami musisz dokonywa trudnych wyborw, a inni ci
krytykuj. I nie moesz przyj mi z pomoc, jak czyni to inni bogowie. Musisz traktowa
mnie z dystansem, eby nie wygldao na to, e masz swoich faworytw. Chciaem ci chyba
powiedzie...
Wzi gboki oddech.

- Rozumiem to wszystko. W porzdku. Staram si jak mog. Postaram si, eby by ze


mnie dumny. Ale naprawd potrzebuj twojej rady, tato. Jeli jest co, w czym mgby mi
pomc, zrb to, ebym mg pomc swoim przyjacioom. Boj si, e zgin przeze mnie. Nie
wiem, jak ich chroni.
Ciarki przebiegy mu po karku. Zda sobie spraw, e kto za nim stoi. Odwrci si i
zobaczy kobiet w czarnej szacie z kapturem, z kozi skr przewieszon przez rami i z
rzymskim mieczem - gladiusem - w doniach.
- Hera.
Odrzucia kaptur z gowy.
- Dla ciebie zawsze bd Junon. A twj ojciec ju ci pomg, Jasonie. Zesa ci Piper i
Leona. Nie jest tak, e tylko ponosisz za nich odpowiedzialno. S rwnie twoimi
przyjacimi. Suchaj tego, co mwi, a nie zawiedziesz.
-Jupiter przysa ci tu, eby mi to powiedziaa?
- Nikt nigdzie mnie nie posya, herosie. Nie jestem niczyim posacem.
- Ale ty mnie w to wszystko wpakowaa. Dlaczego posaa mnie do obozu?
- Myl, e sam wiesz. Potrzebna bya zmiana przywdcy. To jedyny sposb, by
przerzuci most nad przepaci.
- Nie wyraziem na to zgody.
- Nie. Ale Zeus podarowa mi twoje ycie, a ja pomagam ci wypeni twoje
przeznaczenie.
Jason stara si opanowa gniew. Spojrza w d na swoj pomaraczow koszulk
obozow i na tatua na ramieniu i zrozumia, e te dwie rzeczy nie pasuj do siebie. Sta si
sprzecznoci - mieszank tak gron, e nawet Medea nie mogaby jej uwarzy.
- Nie zwracasz mi wszystkich wspomnie - powiedzia. - Chocia obiecaa.
- Wikszo powrci w swoim czasie. Musisz jednak odnale wasn drog powrotu.
Potrzebne ci jest te sze miesicy z twoimi nowymi przyjacimi, w twoim nowym domu.
Zdobywasz ich zaufanie. Kiedy przyjdzie czas, aby poeglowa na wypraw, bdziesz ju
przywdc tego obozu. I bdziesz gotw, by zaprowadzi pokj midzy dwiema wielkimi
potgami.
- A jeli nie mwisz mi prawdy? - zapyta. - Jeli robisz to, by wywoa now wojn
domow?
Trudno byo powiedzie, co maluje si na twarzy Junony. Rozbawienie? Pogarda?
Czuo? Moe wszystko naraz. Wygldaa jak zwyka kobieta, ale wiedzia, e ni nie jest.
Wci mia przed oczami to olepiajce wiato - prawdziw posta bogini, ktra wypalia si

w jego mzgu. Bya Junon i Her. Istniaa w wielu miejscach jednoczenie. Motywy jej
dziaa nigdy nie byy proste.
- Jestem bogini rodziny - powiedziaa. - Moja rodzina ju za dugo bya rozdzielona.
- Rozdzielili nas, ebymy si nie pozabijali. To chyba cakiem dobry powd.
- Przepowiednia da, abymy si zmienili. Giganci powstan. Kadego moe zabi
tylko bg wsppracujcy z pbogiem. Ta sidemka musi si skada z najwikszych
pbogw tej epoki. Na razie s rozdzieleni w dwch miejscach. Jeli pozostan rozdzieleni,
nie zwyciymy. Gaja na to liczy. Musisz zjednoczy olimpijskich herosw i poeglowa z
nimi, aby stawi czoa gigantom na pradawnym polu bitwy, w Grecji. Tylko wtedy bogowie
bd przekonani, by walczy z wami. Bdzie to najbardziej niebezpieczna misja,
najwaniejsza podr, w jak kiedykolwiek wyruszyy dzieci bogw.
Jason ponownie spojrza w gr na janiejcy posg swojego ojca.
- To niesprawiedliwe. Mog wszystko zniszczy.
- Moesz - zgodzia si Junona. - Ale bogowie potrzebuj herosw. Zawsze ich
potrzebowalimy.
- Nawet ty? Mylaem, e ich nienawidzisz.
Bogini umiechna si do niego cierpko.
- Mam tak opini. Ale jeli chcesz zna prawd, Jasonie, to czsto zazdroszcz innym
bogom ich miertelnych dzieci. Wy, pbogowie, moecie przerzuci most midzy tymi
dwoma wiatami. Myl, e to pomaga waszym boskim rodzicom... nawet Jupiterowi, niech
bdzie przeklty!... zrozumie wiat miertelnikw lepiej ode mnie.
Westchna tak aonie, e mimo zoci na ni Jason poczu lekkie wspczucie.
-Jestem bogini maestwa - cigna Junona. Niewierno nie ley w mojej
naturze. Mam tylko dwch boskich synw, Aresa i Hefajstosa. Obaj sprawili mi zawd. Nie
mam adnych miertelnych herosw, ktrzy by speniali moje polecenia, wic tak czsto
bywam za na pbogw, na Heraklesa, Eneasza, ich wszystkich. Ale rwnie dlatego
sprzyjaam Jazonowi, miertelnikowi, ktry nie mia adnego boskiego rodzica. I dlatego rada
jestem, e Zeus podarowa mi ciebie, Jasonie. Bdziesz moim bohaterem. Bdziesz
najwikszym z herosw i przywrcisz jedno wrd pbogw, a przez to i na Olimpie.
Jej sowa zapaday w niego, cikie jak worki z piaskiem. Dwa dni temu by
przeraony, kiedy si dowiedzia, e ma poprowadzi pbogw, aby wypeni Wielk
Przepowiedni, wyruszy na wojn z gigantami i ocali wiat.
Wci by przeraony, ale co si w nim zmienio. Nie by ju sam. Mia przyjaci,
mia dom, o ktry mg walczy. Mia nawet swoj patronk, bogini, ktra si o niego

troszczya, a to ju co znaczyo, nawet jeli nie zawsze mona byo jej ufa.
Musia stan i zaakceptowa swoje przeznaczenie, jak zrobi ju, kiedy rzuci si na
Porfyriona z goymi rkami. Tak, wydawao si to niemoliwe. Mg umrze. Ale przyjaciele
liczyli na niego.
- A jeli zawiod?
- Wielkie zwycistwa wymagaj wielkiego ryzyka - odpowiedziaa. -Jeli zawiedziesz,
dojdzie do przelewu krwi, jakiego nikt jeszcze nie widzia. Pbogowie zniszcz si
nawzajem. Giganci opanuj Olimp. Gaja si przebudzi i ziemia strznie z siebie wszystko, co
zbudowano na niej przez pi tysicleci. To bdzie koniec nas wszystkich.
- Wspaniale. Po prostu wspaniale.
Kto zapuka do drzwi domku.
Junona zarzucia z powrotem kaptur, ukrywajc pod nim twarz. Potem wrczya
Jasonowi gladius w pochwie.
- Niech ci zastpi t bro, ktr utracie. Jeszcze porozmawiamy. Moe ci si to
podoba lub nie, ale jestem twoj sponsork i czniczk z Olimpem. Potrzebujemy siebie
nawzajem.
Bogini znika, kiedy drzwi si otworzyy i wesza Piper.
- Annabeth i Rachel ju s. Chejron wzywa nas na narad.

Rozdzia LVI
JASON
Nie tak wyobraa sobie Jason narad starszyzny obozowej. Odbya si w sali
rekreacyjnej Wielkiego Domu, wok stou do ping-ponga, a jeden z satyrw roznosi nachos
i napoje orzewiajce. Kto przynis z salonu gow lamparta Seymoura i powiesi j na
cianie. Co jaki czas kto rzuca mu kiebask dla psw.
Jason rozglda si po sali, starajc si przypomnie sobie, jak kto si nazywa. Na
szczcie siedzieli przy nim Leo i Piper - to bya ich pierwsza narada starszych. Clarisse,
przywdczyni domku Aresa, trzymaa na stole nogi w wysokich butach, ale nikt nie zwraca
na to uwagi. Clovis z domku Hypnosa chrapa w kcie, a Butch z domku Iris wpycha mu do
nosa owki, jakby chcia si przekona, ile ich moe si tam zmieci. Travis Hood z domku
Hermesa trzyma zapalniczk pod pieczk pingpongow, eby zobaczy, czy da si j
podpali, a Will Solace z domku Apollina mechanicznie owija i rozwija banda wok
nadgarstka. Grupowy domku Hekate, Lou Ellen, czy jako tam, gra w zap mj nos" z
Mirand Gardiner z domku Demeter, tyle e Lou naprawd oderwa Mirandzie nos za pomoc
czarw, a ona staraa si go odzyska.
Jason mia nadziej, e pojawi si Thalia. W kocu mu to obiecaa - ale nigdzie jej nie
widzia. Chejron powiedzia mu, eby si tym nie przejmowa. Czsto gdzie znikaa, walczc
z potworami albo wypeniajc zadania zlecone jej przez Artemid, i na pewno wkrtce si
zjawi. Jasona to nie uspokoio.
Rachel Dare, wyrocznia, siedziaa u szczytu stou obok Chejrona. Miaa na sobie
mundurek Akademii Modych Dam w Clarion, co wygldao troch dziwnie, ale umiechna
si do Jasona.
Annabeth bya nieco spita. Zaoya pancerz na obozowy strj, miaa sztylet u boku, a
jasne wosy upia w koski ogon. Gdy tylko Jason wszed, utkwia w nim spojrzenie, jakby
chciaa wydoby z niego jak informacj samym wysikiem woli.
- Przystpmy do rzeczy - odezwa si Chejron. - Lou Ellen, oddaj Mirandzie nos, bardzo
prosz. Travis, z aski swojej, przesta podpala pieczk pingpongow. Butch, sdz, e dwa
owki to naprawd zbyt wiele jak na ludzkie nozdrza. Dzikuj. Jak sami widzicie, Jason,
Piper i Leo powrcili z misji z wikszym lub mniejszym sukcesem. Niektrzy z was znaj ju
cz ich przygd, ale chc, eby teraz oni sami wszystko wam opowiedzieli.
Wszyscy spojrzeli na Jasona. Odchrzkn i zacz opowiada. Piper i Leo wtrcali si

od czasu do czasu, eby dopowiedzie co, o czym zapomnia.


Zajo to kilka minut, ale wydawao si, e wicej. Zebrani nie spuszczali z nich
wzroku. Panowaa grobowa cisza. Jason czu, e dla tych wielu pbogw z ADHD, ktrzy
musieli siedzie spokojnie tak dugo, jego opowie zapewne brzmiaa troch absurdalnie.
Skoczy na odwiedzinach Hery tu przed narad.
- A wic Hera bya tutaj - powiedziaa Annabeth. - Rozmawiaa z tob.
Jason kiwn gow.
- Zrozumcie, nie mwi, e jej ufam...
-I cakiem susznie - wtrcia Annabeth.
- ...ale jeli chodzi o t drug grup pbogw, mwia prawd. Ja sam stamtd
przyszedem.
- Rzymianie. - Clarisse rzucia Seymourowi kiebask. - Chcesz, ebymy uwierzyli, e
jest gdzie inny obz herosw, ktrzy suchaj bogw w ich rzymskiej postaci. Ale jako
nigdy przedtem nich nie syszelimy.
Piper wyprostowaa si.
- Bogowie rozdzielili te dwie grupy, bo za kadym razem, kiedy ich czonkowie si
spotykali, chcieli si nawzajem pozabija.
- To mog zrozumie - stwierdzia Clarisse. - Ale dlaczego nie natknlimy si na siebie
podczas rnych wypraw?
- Och, zdarzao si - powiedzia Chejron. - Spotykalicie ich, to wiele razy. To zawsze
koczyo si le i bogowie zawsze starali si zatrze te wspomnienia. Rywalizacja midzy
tymi dwiema grupami siga wojny trojaskiej. Grecy obiegli Troj i spalili j doszcztnie.
Trojaski bohater, Eneasz, uciek i w kocu wyldowa w Italii, gdzie da pocztek ludowi,
ktry pniej stworzy pastwo rzymskie. Rzymianie stawali si coraz bardziej potni,
czczc tych samych bogw, co Grecy, ale pod innymi imionami i z nieco innymi przymiotami
i osobowociami.
- S bardziej wojowniczy - doda Jason. Bardziej zjednoczeni. Bardziej skonni do
ekspansji, podbojw i dyscypliny.
- Nieadnie! - odezwa si Travis.
Niektrzy te pokrcili gowami z odraz, ale Clarisse wzruszya ramionami, jakby
uznaa, e jej to nie przeszkadza.
Annabeth zakrcia swoim noem po stole.
-I Rzymianie nienawidzili Grekw. Zemcili si, podbijajc wyspy greckie i
przyczajc je do Imperium Rzymskiego.

- Trudno powiedzie, e ich nienawidzili - powiedzia Jason. -Rzymianie uwielbiali


greck kultur i byli o ni troch zazdroni. Natomiast Grecy uwaali Rzymian za
barbarzycw, ale mieli szacunek dla ich potgi militarnej. Tak wic za czasw rzymskich
wrd pbogw nastpi podzia: albo jeste Grekiem, albo Rzymianinem.
- I tak pewnie jest do dzisiaj - zauwaya Annabeth. - Ale to czyste wariactwo.
Chejronie, gdzie byli Rzymianie podczas wojny tytanw? Nie chcieli nam pomc?
Chejron pocign za swoj kozi brdk.
- Ale pomogli, Annabeth. Kiedy ty i Percy dowodzilicie bitw o Manhattan, to jak
mylisz, kto zdoby gr Otrys, baz tytanw w Kalifornii?
- Chwileczk - odezwa si Travis. - Mwie, e Otrys podda si, kiedy pokonalimy
Kronosa.
- Nie - powiedzia Jason. Przypomnia sobie jakie fragmenty tej bitwy... olbrzyma w
gwiadzistej zbroi i hemie z rogami barana. Przypomnia sobie swoje zastpy pbogw
wspinajcych si na gr Tam, przebijajcych si przez hordy potwornych wy. - Nie podda
si sam. To my zniszczylimy ich paac. Ja sam pokonaem tytana Kriosa.
Oczy Annabeth gorzay, jakby bya ventusem. Jason prawie widzia jej myli,
skadajce fragmenty w cao.
- Bay Area. Nam, pbogom, zawsze mwiono, ebymy trzymali si od tego rejonu z
daleka, bo tam bya gra Otrys. Ale to nie jedyny powd, prawda? Ten rzymski obz... musi
by gdzie blisko San Francisco. Jestem przekonana, e zosta tam zaoony, by strzec
terytorium tytanw. Gdzie on jest?
Chejron poruszy si w swoim fotelu na kkach.
- Tego ci nie powiem. Szczerze mwic, nawet mnie nigdy nie powierzono tej
informacji. Moja odpowiedniczka, Lupa, nie jest zbyt gadatliwa. A Jasonowi odebrano
pami.
- Ten obz jest ukryty za magiczn zason - powiedzia Jason. - I pilnie strzeony.
Moemy go szuka caymi latami i nigdy nie odnale.
Rachel Dare splota palce. Tylko ona spokojnie przysuchiwaa si tej wymianie zda.
- Ale bdziecie prbowa, prawda? Zbudujecie okrt Leona, Argo II". A zanim
wyprawicie si do Grecji, udacie si do obozu Rzymian. Aby zmierzy si z gigantami,
potrzebna wam bdzie ich pomoc.
- To zy plan - stwierdzia Clarisse. - Jak ci Rzymianie zobacz okrt wojenny, pomyl,
e ich atakujemy.
- Pewnie masz racj - zgodzi si Jason ale musimy sprbowa. Wysano mnie tu,

abym pozna Obz Herosw, abym sprbowa was przekona, e oba obozy nie musz by
sobie wrogie. eby zaproponowa pokj.
- Yhm... - mrukna Rachel. - Bo Hera jest przekonana, e aby zwyciy w wojnie z
gigantami, oba obozy musz walczy rami w rami. Siedmioro olimpijskich herosw... jedni
s Grekami, inni Rzymianami.
Annabeth pokiwaa gow.
- Twoja Wielka Przepowiednia... jak brzmi ostatnia linijka?
- A wrg w zbrojnym rynsztunku u Wrt mierci sidzie".
- Gaja otworzya Wrota mierci - powiedziaa Annabeth. -Wysya najgorszych
ajdakw Podziemia, aby nas pokona. Medea, Midas... bdzie ich wicej, tego jestem pewna.
Moe ten wers oznacza, e Rzymianie i Grecy si zjednocz, odnajd t bram i zamkn j.
- Albo e bd walczy ze sob u Wrt mierci - zauwaya Clarisse. - Przepowiednia
nie mwi, e bdziemy walczy rami w rami.
Zapada cisza, kiedy do obozowiczw powoli dociera sens tego zdania.
-Ja jestem za - powiedziaa Annabeth. - Jasonie, kiedy ju bdziesz mia swj okrt,
zabierz mnie ze sob.
- Miaem nadziej, e si zgosisz - odrzek Jason. - Tak, ciebie przede wszystkim
potrzebujemy.
- Zaraz. - Leo zmarszczy czoo. - To znaczy... mnie i chyba innym to pasuje, ale
dlaczego przede wszystkim"?
Annabeth i Jason wpatrywali si w siebie badawczo. Jason wiedzia, e ju zrozumiaa.
Poznaa gron prawd.
- Hera powiedziaa, e moje pojawienie si tutaj oznacza wymian przywdcw. Zeby
oba obozy dowiedziay si o sobie.
- Tak? No i co? - zapyta Leo.
- Wymiana to wymiana. Kiedy tu przybyem, byem pozbawiony pamici. Nie
wiedziaem, kim jestem i skd przychodz. Na szczcie przyjlicie mnie i znalazem tu
nowy dom. Wiem, e nie jestecie moimi wrogami. Obz rzymski... oni nie s tacy przyjani.
Musicie szybko dowie, e jestecie czego warci, albo czeka was mier. Jego mog troch
gorzej potraktowa, a jeli si dowiedz, skd przychodzi, moe mie due kopoty.
-Jego? - zapyta Leo. O kim mwisz?
- O moim chopaku - odpowiedziaa ponuro Annabeth. - Zagin w tym samym czasie,
kiedy pojawi si Jason. Skoro Jason przyby do Obozu Herosw...
Wanie - przerwa jej Jason. - Percy Jackson jest w tym drugim obozie i

prawdopodobnie nie pamita, kim jest.

Bogowie wystpujcy w tym tomie :


*Afrodyta Grecka bogini mioci i piknoci. Jej maonkiem by Hefajstos, ale kochaa
Aresa, boga wojny. Rzymska forma: Wenus.
*Apollo Grecki bg soca, proroctw, muzyki i uzdrawiania, syn Zeusa, bliniaczy brat
Artemidy. Rzymska forma: Apollo.
*Ares Grecki bg wojny, syn Zeusa i Hery, przyrodni brat Ateny. Rzymska forma:
Mars.
*Artemida Grecka bogini oww i ksiyca; crka Zeusa i bliniacza siostra Apollina.
Rzymska forma: Diana.
*Boreasz Grecki bg wiatru pnocnego, jeden z czterech anemoi (bogw wiatru), bg
zimy, ojciec Chione. Rzymska forma: Akwilon.
*Chione Grecka bogini niegu, crka Boreasza. Demeter Grecka bogini rolnictwa, crka
tytanw Rei i Kronosa. Rzymska forma: Ceres.
*Dionizos Grecki bg wina, syn Zeusa. Rzymska forma: Bachus. Eol Grecki bg
wiatrw. Rzymska forma: Eol. Gaja Grecka personifikacja Ziemi. Rzymska forma: Terra.
*Hades W mitologii greckiej pan Podziemia, bg zmarych.Rzymska forma: Pluton.
*Hefajstos Grecki bg ognia, rzemiosa i kowalstwa, syn Zeusa i Hery, maonek
Afrodyty. Rzymska forma: Wulkan.
*Hekate Grecka bogini magii, jedyne dziecko tytanw Persesa i Asterii. Rzymska
forma: Trywia.
*Hera Grecka bogini maestwa, ona i siostra Zeusa. Rzymska forma: Junona.
*Hermes Grecki bg podrnikw, transportu i zodziei, syn Zeusa. Rzymska forma:
Merkury.
*Hypnos Grecki bg snu, syn Nyks (Nocy), brat Tanatosa (mierci). Rzymska forma:
Somnus.

*Iris Grecka bogini tczy, posanka bogw, crka Taumasa i Elek-try. Rzymska forma:
Iris.
Janus Rzymski bg bram i drzwi, a take wszelkich pocztkw i kocw.
Notus Grecki bg wiatru poudniowego, jeden z czterech ane-moi (wiatrw). Rzymska forma:
Fawonius.
*Pan Grecki bg lasw i pasterzy, syn Hermesa. Rzymska forma: Faun.
*Pomona Rzymska bogini obfitoci.
*Posejdon Grecki bg morza, syn tytanw Kronosa i Rei, brat Zeusa i Hadesa. Rzymska
forma: Neptun.
*Uranos Grecka personifikacja nieba. Rzymska forma: Uranus.
*Zeus Grecki bg nieba i krl bogw. Rzymska forma: Jupiter.

You might also like