Professional Documents
Culture Documents
CS.csfi'QDo
<SDo(g©lîcs[pG®Da
IDEE
EW ANÔELII
Gilbert Keith Chesterton
Idee
Ewangelii
Szczecinek 2003
SPIS TREŚCI
Od redakcji ....................................................................... 5
Słowo o autorze ............................................................... 8
I Idee Ewangelii ........................................................ 34
II Kościół ..................................................................... 44
III Boże Narodzenie .................................................... 52
IV Zasady moralne ...................................................... 60
V Wiara i kultura ....................................................... 72
VI Wokół historii ......................................................... 86
VII Uczone mity ........................................................... 100
VIII Religie współczesności .......................................... 116
Gilbert Keith Chesterton, 1925 r.
© Copyright by Fundacja ,.Nasza Przyszłość” 2003
Redakcja i opracowanie:
Fundacja ,,Nasza Przyszłość”
ISBN: 83-88531-28-X
Redaktor merytoryczny
Piotr Mazur
Korekta
Beata Rojek
Jolanta Tomczak
5
SŁOWO O AUTORZE
Wielki indywidualista
8
różne odmiany socjalizmu i liberalizmu. Te przemiany
społeczno-polityczne wywierały znaczny wpływ na przysz
łego pisarza, którego żywo interesowały sprawy własnego
narodu. Poza tym w jego rodzinnym domu swobodnie
i obiektywnie dyskutowano na tematy światopoglądowe, co
sprawiało, iż mógł on wcześnie wyrobić sobie poglądy na
sprawy aktualne.
Dzieciństwo upłynęło mu w wiktoriańskim domu.
Gilbert Keith był z rodzicami zżyty i bardzo ich kochał. Ojciec
jego, Edward Chesterton, był właścicielem biura pośrednictwa
kupna i sprzedaży nieruchomości. Jako człowiek wykształ
cony, o wielu zainteresowaniach, rozbudził w młodym
Gilbercie pasję poznawania świata. W domu państwa Chester-
tonów brakowało natomiast żarliwego ukierunkowania
własnego życia na Boga. Nie traktowali oni bowiem chrze
ścijaństwa z gorliwością i pojawiali się jedynie sporadycznie
w kościele. Jednakże wychowanie Gilberta w atmosferze
wielkiej uczciwości zaowocowało później odnalezieniem przez
niego Jedynej Prawdy w Kościele katolickim. Dodać trzeba,
że rodzice troszczyli się wszakże o intelektualny rozwój
swojego syna, czego wyrazem było posłanie go do St. Paul’s
School - jedynej public school w Londynie; szkoły o wielkich
tradycjach, popularnej wśród ludzi o wyrobionych gustach
intelektualnych. Wraz z kilkoma innymi kolegami założył tam
klub dyskusyjny, któremu notabene przewodniczył.
„Widzieliśmy, że on szuka Boga” - pisze Lucjan Oldershaw.
I faktycznie, młody Chesterton pragnął zapełnić w sobie
ideową pustkę, która była znakiem jego czasów. Chciał oparcia
swego życia na prawdziwych zasadach, by wypełnić swoje
serce miłością i pięknem tego świata. Wiersze Walta Whitmana
utwierdziły go w przekonaniu, że świat, w którym żyje, jest
dobry, a samo życie jest wielkim cudem. Odnalazł w nich
wiarę w człowieka i pochwałę wszechrzeczy.
Po skończeniu St. Paul’s School nie wybrał się na
Oxford, tak jak to czyniło wielu jemu podobnych młodzień
9
ców. Studiował za to malarstwo w Slade School (jednak
zrezygnował z nauki przed uzyskaniem dyplomu) i otarł się
0 Uniwersytet Londyński. Jednocześnie uzupełniał swoją
wiedzę poprzez urozmaicone lektury i dyskusje. Publicystyka,
którą odkrył pod koniec XIX wieku, stała się z czasem jego
ulubioną formą wypowiedzi. Zadebiutował wówczas jako
sprawozdawca i recenzent w dziedzinie krytyki sztuki
1 literatury. Przez wiele lat Chesterton pracował w gazecie
„Daily News”, na łamach której śmiało krytykował liberałów,
przed I wojną światową zaś w dzienniku „Daily Herald”,
w którym podobnie postępował z socjalistami. Poza tym
pisywał do mnóstwa czasopism. Przez długi czas był duszą
tygodnika „The New Witness”. Na uwagę zasługują jego coty
godniowe felietony, które zamieszczał w „Illustrated London
News”. Równocześnie, pragnąc niezależności i wolności,
założył i redagował własny tygodnik „G.K.’s Weekly”, a także
wydał w 1900 r. swój pierwszy zbiorek poezji zatytułowany
„Szalony rycerz i inne wiersze”.
Pisarstwo Chestertona było dla Anglii niezwykłym obja
wieniem, a jego popularność nagła i niespodziewana. Wacław
Borowy w swej monografii o Chestertonie tak o tym pisze:
„Popularność ta wyrosła fenomenalnie szybko. «Jesienią roku
1899, jak pisze jego brat, nikt poza jego własnym kółkiem
nie słyszał był o G.K.C. Wiosną roku 1900 wszyscy pytali się
nawzajem: Kto to jest G.K.C.?». W roku zaś już 1908 można
było powiedzieć, że w kołach literackich Anglii nie ma postaci
bardziej od niego znanej. Już też wtedy wszyscy jego
czytelnicy i liczni spośród tych, którzy go nigdy nie czytali,
wiedzieli o jego ogromnym wzroście, wielkiej tuszy, bino
klach, szerokim płaszczu, kapeluszu z wielkim rondem, o jego
przesiadywaniu w kawiarniach i długich toczonych tam
rozmowach, o jego głośnym śmiechu i roztargnieniu, o jego
guście do londyńskich dorożek i do burgunda”.
Z anegdot o Chestertonie wyłania się obraz człowieka,
który ma zawsze czas, nigdzie się nie spieszy. Człowieka, który
W
posiada usposobienie szalenie pogodne i dobrotliwe; dla
którego żarty na temat własnej osoby stanowią znakomitą
rozrywkę. Legendą stała się już historyjka o tym, jak odstąpił
swoje miejsce w autobusie trzem paniom naraz. „Jest to jakby
gość z jakiejś fantastycznej bajki, ucieleśniona legenda... Jest
to wędrownik z wieków, który zatrzymuje się w gospodzie
życia, ogrzewa się przy ognisku i wprawia belki w drżenie
swoim wesołym śmiechem... Jest żywiołowy i pierwotny. (...)
Zdaje się, że się go widzi schodzącego z półmroku baśni,
poprzez stulecia, wstępującego wszędzie, gdzie jest dobra
kompania, i wszędzie mile witanego” - pisał o Chestertonie
A.G. Gardiner w książce „Prorocy, kapłani i królowie”. Za
autorem „Szalonego rycerza” podążała jego własna legenda.
Fakt ten dostarczył mu wielu nowych czytelników. Zyskał
także dowody oficjalnego uznania, czego przykładem jest to,
iż Uniwersytet Edynburski nadał Chestertonowi honorowy
doktorat. Jego popularność przekroczyła zaś szybko granice
Anglii.
Pisarz, odznaczający się wielką skromnością, przejawy
entuzjastycznego zainteresowania własną osobą i twórczością
przyjmował z pokorą. „Nie znam - pisał w 1928 roku R. Ellis
Roberts w „Czytaniu dla przyjemności” - innego autora
nowoczesnego, który by zaimka ja używał tak często, a nigdy
nie dawał czytelnikowi wrażenia zarozumiałości, arogancji,
czy własnej ważności”. Powiedzmy wreszcie, że przy swojej
oryginalności i fakcie, iż przez wiele łat pracował w śro
dowiskach dla siebie ideologicznie obcych, nigdy nie robił
ustępstw od swoich zasad. Przeciwnie, zawsze wykazując się
wspaniałą odwagą cywilną, bronił swojej filozofii życiowej.
Fakt ten zauważył już dawno Henry Murray - jeden
z pierwszych, którzy o Chestertonie pisali. Pozwólmy sobie
przywołać jego słowa na ten temat: „Chesterton jest to pod
pewnymi ważnymi względami człowiek osobny, człowiek,
który patrzy na świat swoimi własnymi oczyma,
niewspomagany i nieobciążony przez żadne cudze filozoficzne
11
okulary; człowiek, który mierzy rzeczy własną linią i cyrklem,
waży je na własnych wagach i mówi o nich we własnym
dialekcie. Tego rodzaju osobistos'ć to właśnie najlepsza rzecz,
jaką literatura może nam objawić”. Aleksander Patkowski
w „Apostole nierozsądku” pisze zaś, że „jego indywidualizm
nie burzy, jego osobistość pociąga i skupia, a światopogląd
przybiera cechy apostolstwa pośród heretyków”.
Ten „najwyższy przedstawiciel ducha dziennikarskiego
w literaturze angielskiej naszej epoki” - jak mówiono o nim
w kręgach literackich - został po swojej śmierci w 1936 roku
zapomniany. „Shaw i Wells są ciągle uważani za ważne
postacie, natomiast Chesterton - pisze Dawid D. Friedman
w „Chesterton jako autor” - jest pamiętany, poza konser
watywnymi kołami katolickimi, tylko jako autor swych
wcześniejszych powieści kryminalnych”. Dlaczego tak jest?
12
współczesnych ideologii jest budowanie na fałszywych
uproszczeniach zjawisk. Obwinia za to głównie naukę, która
mnóstwo takich uproszczeń uświęciła. Oburza się na
postrzeganie jej jako jedynie słusznej wykładni ludzkich
dziejów. I chociaż jego konwersja na katolicyzm oficjalnie
miała miejsce dopiero w 1922 roku, to już wówczas, gdy pisał
książkę o Wattsie (1904 r.), ironicznie wypowiadał się o tzw.
dobrodziejstwach nauki. W jej fragmencie czytamy: „W daw
niejszych czasach ludzie mówili rzeczy nienaukowe z nie
określonością gawędy i legendy; dziś mówią nienaukowe
rzeczy z jasnością i pewnością nauki”.
Chesterton potępiał bezduszność dogmatyzmu
przyrodniczego w nauce i ciasnotę pragmatyczno-racjona-
listycznego myślenia. Z wielką gorliwością zabiegał o uznanie
potęgi i znaczenia sił „irracjonalnych” w świecie, jak też
w naturze ludzkiej. Przerażała go szerząca się wśród ludzi
intelektualna i moralna anarchia. Tym, co odróżniało go od
otoczenia, było niedowierzanie socjalizmowi, arogancji
władców i głównym prądom filozoficznym przełomu wieków.
Walczył jako publicysta - niemal w osamotnieniu - przeciw
imperialistycznej gorączce, która owładnęła Anglią podczas
wojny burskiej. Z zapałem atakował darwinizm oraz
współczesne mu prądy, tj. nietzscheanizm, marksizm, ko
lonializm czy ideologie faszystowskie. Wszystko to w czasie,
kiedy w jego kraju bito pokłony przed kultem siły, drwiącej
z religii i sprowadzającej życie do biologii, hołdując protestan
tyzmowi i naukowemu sceptycyzmowi. Dlatego w „Świętym
Tomaszu z Akwinu” czytamy: „(...) Człowiek może być rady
kalnym sceptykiem, ale wówczas nie może być niczym więcej,
a w każdym razie nie może być nawet obrońcą radykalnego
sceptycyzmu. Jeśli ktoś czuje, że wszystkie drgnienia jego
własnego umysłu są bez znaczenia, to umysł jego jest bez
znaczenia i on sam jest bez znaczenia, i nic to nie pomoże mu
do wykrycia tego znaczenia. Większość nieugiętych
sceptyków przeżywa tę logiczną klęskę, ale to dlatego, że nie
13
są stale sceptykami, to raz, a po wtóre, że nie są bynajmniej
nieugięci. Najpierw zaprzeczają wszystkiemu, a potem
przyjmują cos' jakby dla wygody dowodzenia - a raczej częściej
dla wygody atakowania bez argumentacji”.
Chesterton lubił spierać się z wszelkimi pragmatystami,
agnostykami i deterministami i podkreślać wolność jednostki
do kształtowania swojego poglądu na świat. Ale, co ważne,
nigdy nie bronił wolności anarchicznej. Zwracał uwagę na
rozumne korzystanie z tego wielkiego daru, w oparciu
0 metafizyczne prawa rzeczywistości. Mówił: „Pragmatysta
nie chce nic wiedzieć o faktach. Determinista szydzi z teorii
osobistego doświadczenia”. Tym zgorzkniałym poszukiwa
czom prawd ostatecznych ukazuje piękno chrześcijaństwa
1 jego duchową siłę w świecie. Poucza, że jedynie Kościół
katolicki wyczerpująco tłumaczy sens ludzkiego życia. Pot
rzeba jednak „skarbu pokory”, by przyjąć do serca to, co
niewytłumaczalne. „Chorobliwy logik szuka wszędzie jas
ności, przez co wszystko staje się niejasne. Mistyk uznaje
niewytłumaczone i widzi je”.
Środowisko intelektualne Anglii lat 20. XX wieku
krytykuje Chesterton bardzo surowo. Mówi: „W tym właśnie
świecie intelektualnym z jego zastępami głupców, paroma
błyskotliwymi kpiarzami i nielicznymi mędrcami, bezustannie
wre ferment modnego buntu”. Broni on autorytetu rozumu
„przeciwko współczesnemu światu, który doprowadził rozum
do degeneracji”. Powiada: „Tak więc intelekt, w imię własnego
zdrowia, aby się nie udusić w racjonalizmie, musi uznawać
coś, co go przenosi, jakieś transcendentalne słońce”. Tłumaczy
więc tym samym, że jeżeli człowiek myśli, to oprze swoje
rozumowanie o transcendencję. Ta zaś doprowadzi go do
Prawdy, która znajduje się w Kościele katolickim. Warto
jednak zaznaczyć, co przypomina Wacław Borowy, że „o ile
sarkastycznie traktuje on wszelką płytką frazeologię, o tyle
dla prawdziwych przekonań, choćby najmniej miłych sobie,
zawsze ma szacunek, i jeśli walczy z nimi, to z kurtuazją (tym
większą, im więcej w nich pierwiastka rozsądkowego)”.
14
Chesterton występuje przeciwko kultowi wielkości,
który roztapia w sobie człowieka, jak również wszelkiej pysze
rozumu. Staje się miłośnikiem radosnego i pięknego życia,
czemu wyraz daje w „Świętym Franciszku” (1923 rok). Z jego
dzieł przemawia przede wszystkim wielkie umiłowanie świata.
„Ten wojowniczo prostolinijny, prawomyślny umysł otwiera
przed nami swoje królestwo z bajki, wielką równinę, łąkę pełną
kwiecia i pada przed nimi na kolana, bowiem jak powiada,
im człowiek jest wyższy, tym chętniej przed kwiatem się chyli”
- dodaje Patkowski. Filozofia Chestertona, jak wspominaliśmy,
sięga swymi korzeniami niewyczerpanych pokładów opty
mizmu życiowego. Ten „optymizm (...) - według Patkowskiego
- nie ma nic w sobie cech dzisiejszej powierzchowności i płyt
kości ludzi, którzy łatwo dają za wygraną wobec wegetatyw
nych skłonności swej natury”.
Wielka afirmacja życia budzi w nim dobroduszny,
przyjazny śmiech. Im bowiem częściej zastanawia się on nad
wiecznością, tym bardziej pochyla się z wielkim zrozumie
niem nad człowiekiem. Można powiedzieć, że niezmienną jego
manierą pisarską jest traktowanie nawet najważniejszych
spraw w sposób dowcipny i żartobliwy. Mamy tego świetny
przykład w „Latającej gospodzie” (1914 r.), w której radosna
akceptacja materii i zmysłów pozwala mu w pełni zrozumieć
osobowość ludzką. Pomysł wprowadzenia prohibicji staje się
dla niego pretekstem do wypowiedzenia się na temat obrony
indywidualnej wolności człowieka, która zostaje tu pogwał
cona. Specyficzny humor Chestertona można odnaleźć we
wszystkich jego książkach. Tak jest też w „Kuli i krzyżu”
(1910 r.), w książce, która jest filozoficzną alegorią odwiecznej
walki dobra i zła w świecie. Spór o Boga katolika z ateistą
rozgrywa się tutaj na tle różnobarwnych, komicznych sytuacji.
Chesterton twierdził bowiem, iż „w klimacie wieczności
dopiero może się rozwijać prawdziwe wesele”. W ogóle, co
należy podkreślić, pisarz lubował się w kreśleniu scen
komediowych, w których dochodzi do starcia ludzi odmiennie
15
myślących, niepotrafiących pojąć do końca punktu widzenia
przeciwnika.
Chesterton wypowiada walkę tym wszystkim, którzy
obdzierają świat z woalu tajemniczości, tym samym odsłaniając
własną ciemnotę. „Przy zdrowych zmysłach utrzymuje
człowieka mistyka. Póki stoisz przed tajemnicą, poty jesteś
zdrowy na umyśle; kiedy niszczysz tajemnicę, pozbawiasz
umysł równowagi” - pisze w „Ortodoksji” (1908 r.). W swoich
dziełach prowadzi nas w te wszystkie krainy codzienności,
które są pełne niespodzianek dla zwykłych, wesołych ludzi.
Uwydatnia w nich subtelności rzeczy prostych. Z rzeczy
najpowszedniejszych i najdrobniejszych umie wydobywać
tematy do uciechy i zachwytu nad cudami tego Bożego świata.
Uczy nas tego, że uznanie i cenienie tego, co tajemnicze - sta
nowi swego rodzaju „podniesienie jednego z najcenniejszych
pierwiastków życia”. Zaznaczyć należy, że warunkiem tego
poetyckiego „dziwowania się” jest prawdziwie franciszkańska
pokora. Ona to daje sercu świeżość odczucia, a oczom
świeżość spojrzenia. Bo czymże bylibyśmy bez niej? „Jeżeli
nie pobudzamy się nieustannie do wdzięczności i pokory,
coraz mniej rozumiemy znaczenie nieba i kamieni” - poucza
nas Chesterton.
Zachwyt dla istnienia nie byłby pełny bez docenienia
ludzkiej wolności. Chesterton staje się jej apologetą! Zdaje
sobie bowiem sprawę z faktu, iż bez niej człowiek w pełni nie
byłby człowiekiem. Rodzina jest dla niego najlepszą jej
wyrazicielką, „właściwym terenem indywidualności”. Według
niego to najlepsza szkoła życia, ponieważ w jej obrębie mamy
możliwość poznania zasadniczych sprzeczności tego świata.
Rodzina dla pisarza jest twierdzą wolności, a uczucia w niej
zrodzone są „kamieniem probierczym wartości cywilizacji”.
Stąd też broni jej, nie ze względu na konserwatyzm (od którego
się odżegnywał), lecz ze względu na dogłębne rozumienie
praw rządzących ludzkością. I dlatego z taką ostrością patrzy
na wszelkie zagrożenia godzące w tę naturalną instytucję.
16
Boleje nad tym, iż w imię tzw. postępu atakuje ją z jednej
strony „naukowy”, kapitalistyczny industrializm, a z drugiej
- ideologia wyzwolenia kobiet.
Ruch emancypacyjny to dla Chestertona w znacznej
mierze kapitulacja kobiety. Sprawa zaś małżeństwa nie przes
taje być dla niego sprawą honoru. Michał Moon w „Żywym
człowieku” stwierdza: „Małżeństwo jest pojedynkiem na
śmierć, od którego żaden człowiek honorowy nie może się
uchylać”. Chesterton nie pozostaje bierny, widząc, iż współ
czesny mu świat niszczy prastare zasady. Wie, iż z samego
krytykowania zastanego stanu rzeczy nie wypłynie nic
konstruktywnego, jedynie serce może zgorzknieć. Zadaje więc
w jednej ze swoich książek zasadnicze pytanie, które brzmi:
„Co jest złe w świecie?”. I odpowiada na nie, że „złe jest to,
że nie pytamy, co jest dobre”.
Na lamach gazet, a przede wszystkim swego pisma
„G.K.’s Weekly”, czy takich książek jak „Zarys zdrowej
myśli” (1926 r.), walczy przeciw zmechanizowaniu ludzkiego
życia przez stechnicyzowaną cywilizację. Piętnuje także
system kapitalistyczny, który uderza w zwykłych ludzi. Razi
go bowiem nędza i niesprawiedliwość społeczna. Wraz
z Hilarym Bellokiem zaczyna propagować własny radykalny
program społeczny zwany „dystrybucjonizmem”. Program ten
postuluje przywrócenie drobnej własności rolnej potomkom
angielskich chłopów i uniezależnienie drobnego rzemiosła od
wielkiego kapitału i przemysłu. Tę akcję społeczno-polityczną
realizować miała specjalnie do tego celu powołana „Liga
Przywrócenia Wolności przez Dystrybucję Własności”.
Apologią małych wspólnot broniących ludzi przed
odczłowieczoną cywilizacją jest tryskająca humorem powieść
„Napoleon z Notting Hill” (1904 r.). Opowiedziana jest tutaj
historia wojny zainicjowanej przez grupę radykałów w obronie
niezawisłości przedmieść Londynu. „Całość powieści - pisze
prof. Dyboski - przedstawia nam się jako obrona twórczych
wartości pierwiastków narodowych przeciw hasłom uniwersa-
17
listycznym, które właściwie maskują tylko monopolistyczne
tendencje imperializmu”. Chesterton jest obrońcą lokalnego
patriotyzmu, a ten kojarzy mu się zawsze z godnością.
Widzimy to w „Żywym człowieku” (1912 r.). W książce tej
padają takie oto słowa głównego bohatera, Innocentego
Smitha: „Myślę, że... Bóg kazał mi kochać jeden kawałek
ziemi i służyć mu, i robić wszelkie rzeczy, choćby dzikie, na
jego chwalę, po to, żeby ten kawałek ziemi mógł świadczyć
przeciwko wszystkim nieskończonościom i sofisteriom, że Raj
jest gdzieś, a nie gdziekolwiek, że jest czymś, a nie czym
bądź”.
Chesterton jest zwolennikiem demokracji związanej
silnie z chrześcijaństwem, bo pokładającej zaufanie w czło
wieku, a nie w bezkształtnej masie. Stara się, by w świecie,
w którym większy nacisk kładzie się na sprawę tłumu, a nie
pojedynczego człowieka, dostrzeżono godność osoby ludz
kiej. Ta jego filozofia personalizmu, zwracająca uwagę na
drobną własność, miała być wyrazem obrony rodziny. Bo jak
pamiętamy, według Chestertona „wyłącznie w domu znajduje
się miejsce dla indywidualności i swobody”. Pisarz zauważa
jednak, że „fala nowoczesności niesie ludzi coraz dalej od
domu”. Walczył więc razem z Bellokiem o zniszczenie syste
mu uprzywilejowania wielkich właścicieli ziemskich i wielkich
kapitalistów. Z tego też powodu raczej sceptycznie odnosił
się do wszelkiego tzw. postępu, widząc w szalonym rozwoju
cywilizacyjnym raczej zagrożenie dla ludzi niż apogeum ich
szczęścia. Jest autorem pięknego hasła, które brzmi:
„patriotyzm życia”. Zwraca bowiem uwagę swoich odbiorców
na fakt, iż „życie to nasz kraj ojczysty (...). I jak w stosunku
do kraju ojczystego, tak w stosunku do wszystkich istotnych
spraw życia obowiązuje nas lojalność i kodeks honoru”. Ten
patriotyczny stosunek do świata ma u Chestertona symbol
Krzyża, „konfliktu dwóch tendencji: kontradykcji i paradoksu,
którego jednak cztery ramiona mogą rosnąć w nieskończo
ność, we wszystkie zasadnicze strony nieba i ziemi”.
18
Pozytywy widział w epoce średniowiecza, którą gloryfi
kował, ponieważ jawiła mu się jako wzór wolności. Powie,
iż „średniowiecze uczyniło kosmos z chaosu doznań”. Wska
zuje, iż nowożytną Europę wydźwignęło średniowiecze dzięki
filozofii chrześcijańskiego optymizmu („Sw. Tomasz z Akwi
nu”, 1933 r.). W wypowiedziach o tej epoce przeważa na ogół
w jego tezach obrona cywilizacji chrześcijaństwa. Mamy tego
doskonały dowód w „Balladzie o białym koniu” (1911 r.).
Pytany, dlaczego wierzył w to, w co wierzył, rzekł: „Ponieważ
uważam, że życie jest logiczne i zgodne z mymi wierzeniami,
a nierozsądne bez nich".
Apologeta chrześcijaństwa
19
określił: „inna jest sprawa dojść do wniosku, że katolicyzm to
rzecz dobra, a inna dojść do wniosku, że ma on słuszność;
inna też sprawa dojść do wniosku, że ma on słuszność, a inna
dojść do wniosku, że ma słuszność zawsze”. Przeświadczenie
więc o prawdzie katolicyzmu Chesterton zyskiwał etapami.
Postacią, która przysłużyła się do nawrócenia pisarza, był
proboszcz z Keighly, ksiądz John O'Connor. To dzięki niemu
Chestertona zafascynowały: realizm Kościoła i chrześcijańska
radość wypływająca z wiary w moc sakramentów świętych.
Oprócz księdza jeszcze dwie osoby wpłynęły w decydujący
sposób na odnalezienie przez autora „Świętego Franciszka”
drogi do Prawdy. Pierwszą z nich była Frances Blogg, z którą
się ożenił. To właśnie o niej powie w przedmowie do „Ballady
o białym koniu”, że przyniosła mu chrześcijaństwo. Drugą
był Hilary Belloc - znany katolicki pisarz. Bełloca z Chester-
tonem połączyła wspólna walka o chrześcijańską Anglię. Jej
synonimem było słowo „Chesterbelloc”, które utworzył
Bernard Shaw z połączenia ich nazwisk.
Chesterton dostrzegł, że chrystianizm zachowuje niez
miennie zdrowe rozwiązania na tle „samobójstwa myśli nowo
czesnej”. Od dawna czujący zresztą potrzebę oczyszczenia
moralnego, skrystalizował w sobie zamiar przyjęcia katoli
cyzmu ostatecznie w czasie pobytu w Ziemi Świętej. W książce
poświęconej swojej konwersji pisze: „Tylko Kościół Katolicki
oswobadza człowieka z tego upokarzającego niewolnictwa,
które się nazywa «być synem swojej epoki»”. Chwali więc
wielki rozsądek Kościoła i opiewa radość, która jest udziałem
chrześcijanina. Widać to wyraźnie w jednej z pierwszych jego
prac literackich po nawróceniu, jaką jest „Święty Franciszek”.
Miłość Boga i bliźniego, jak również ukazanie odnowicielskiej
misji Franciszka w Kościele, obrazują u Chestertona wielkie
bogactwo chrześcijaństwa, które ostatecznie jawi mu się jako
odpowiedź na pytanie o sytuację człowieka we wszechświecie.
Poza tym, to co zauroczyło pisarza w postaci Świętego, to
wysławianie radości życia w ubóstwie i pokorze. To nie była
20
kapitulacja przed nieznanym, lecz przyjęcie religii z wiarą
w jej nadprzyrodzoność. Profesor Mroczkowski tak tłumaczy
konwersję Chestertona, która odbyła się w bardzo skromnej
kaplicy (przerobionej ze zwykłego pokoju na zapleczu hotelu
w Beaconsfield) w obecnos'ci ks. 0 ’Connora: „Skoro jednak
Chesterton tak mocno podkreślał wartość rozumu, wolności
i przygody, to widocznie ortodoksja nie oznaczała dla niego
rezygnacji z myślenia i swobody, tylko dobrowolne przyjęcie
przewodnictwa na zasadzie zaufania. (...) Myślenie rozwija
się nadal po myślowym przewrocie, jakim jest nawrócenie”.
Potwierdzenie tego znajdujemy w książce „Dla Sprawy”,
w której czytamy: „(...) Człowiek, który kieruje się rozumem,
zamiast pozwalać unosić się przez tłum. niechybnie zauważy,
że w każdej epoce pozostają aktualne te same argumenty
przemawiające za tym, że świat urządzony jest celowo, a co
za tym idzie, że urządził go jakiś Umysł. Tak powie człowiek
myślący. Człowiek bezmyślny przyzna, bo ma takie niejasne
wrażenie, że w naturze istnieje pewna celowość, ale zaprzeczy
istnieniu Umysłu, bo tak dziś wygląda łatwizna umysłowa...
W naszych czasach, równie stanowczo jak w każdych innych,
możemy uznać za pewnik, że życie to dar Boży, bezmiernie
cenny i bezmiernie ceniony (...)”. Gdzie indziej zaś dopowia
dał: „Jest to prawie rzecz próżna mówić o stosunku wiary do
rozumu; rozum sam jest artykułem wiary. Kiedy własne myśli
osłaniamy jakąkolwiek powłoką rzeczywistości, to już skła
damy wyznanie pewnej wiary”.
Obrona indywidualizmu i mistycyzmu zajmie po 1922
roku szczególne miejsce w twórczości Chestertona. Dowodem
tego jest „Wiekuisty Człowiek”, książka, którą wydał w 1925
roku. Występuje w niej przeciw bałwochwalcom teorii
ewolucji, widząc w historii dwa wielkie cuda, których ta nie
jest w stanie wytłumaczyć: pojawienie się człowieka i żywot
Chrystusa. W pierwszej części akcentuje jedyność człowieka
w świecie materialnym, w drugiej zaś - jedyność chrześci
jaństwa wśród systemów religijnych i filozoficznych świata.
21
W rok później pojawia się „Królowa siedmiu mieczów”, tomik
pieśni o Matce Bożej. Ukazanie się go było niezwykłym
wydarzeniem w literaturze angielskiej, która raczej sceptycznie
odnosiła się do mariologii.
„Ortodoksja” to zasadnicze zajęcie stanowiska w spra
wie stosunku względem Boga, świata i drugiego człowieka.
W jednej z wypowiedzi na temat swojego spojrzenia na
ortodoksję Chesterton stwierdził: „Kościół nie jest ruchem,
lecz miejscem spotkania: oznaczonym miejscem, w którym
schodzą się wszystkie prawdy s'wiata”. Poczuciu odnalezienia
Prawdy towarzyszy zawsze pokora. Te jego przemyślenia nie
miały się już zmieniać, a jedynie pogłębiać. Autor był dosko
nale świadomy odrazy, jaką we współczesnym człowieku
budzi termin i postulat „ortodoksji”, czyli wiernego trzymania
się założeń dogmatycznych.
Chesterton występuje zdecydowanie przeciw materializ
mowi. Według niego bowiem zacieśnia on myślenie, ponieważ
nie dopuszcza najmniejszej nadprzyrodzonej interwencji
w porządek wszechświata, opierając się jedynie na pseudo
naukowych przesłankach. Poza tym pozostał w dalszym ciągu
liberałem i radykalnym demokratą i był przeciwnikiem nie
tylko plutokracji, ale także każdego innego systemu, który
zapewniał przywileje nielicznej, wybranej klasie. Kładł za to
nacisk na istotę powszechności Kościoła, która sprawia, że
jest on „jedynym wielkim usiłowaniem przemienienia świata
od wewnątrz: działającym przez wolę, a nie przez prawa”.
Uniwersalizm katolicyzmu wyraża także się w tym, iż łączy
on rzeczy pozornie sobie przeciwstawne. Chesterton lubił
powtarzać myśl katolickiego poety, Coventry’ego Patmore:
„Pan Bóg nie jest nieskończony. Jest syntezą nieskończoności
i granic”.
Autor „Ortodoksji” podkreślał stale, że życie i wiara są
terenem nieustannej walki. Ta ich „wieczna rewolucyjność”
polega na rozsadzaniu skostniałych ram ludzkich układów,
grożących spętaniem wolności ducha. Jest to według niego
22
prawdziwa rewolucja ducha, która rozpoczęła się przed
wiekami i jest jedyną istotną i decydującą dla losów świata:
wszystkie więc inne tzw. rewolucje odrzucał. Wiedział, że ota
czającą nas rzeczywistość przenika Duch nie z tego świata.
To nie kto inny, ale właśnie Chesterton uczył, iż wiara
oswobadza człowieka z wszelkich pęt i daje prawdziwe, nie
zmącone ideologiami spojrzenie na świat i rzeczywistość.
Chrześcijanin według niego to „ostatni chodzący i mówiący
obywatel w mieście paralityków”. Pisarz „dążył wytrwale do
tego, by afirmację niepowtarzalnej osobowości każdego czło
wieka związać z przyjęciem ponadosobowej Prawdy” - pisze
Mroczkowski. Dodajmy, iż w podzięce za wielkie zasługi
Chestertona dla propagowania chrześcijaństwa w Anglii i świę
cie Papież Pius XI nadał mu po śmierci zaszczytny tytuł
„Obrońcy Wiary Katolickiej” („Defensor Fidei”).
Przyjaciel Polski
23
„A więc - by przytoczyć jeden przykład: wszyscyście
zapewne wzrośli w przekonaniu, że dawna Polska upadla przez
błędy organiczne swego ustroju państwowego i wady chara
kteru narodowego swej szlachty. Otóż nowsze badania histo
ryczne dowodnie wykazały, że to wszystko kalumniatorskie
wymysły historyków niemieckich, którzy w XIX wieku zdołali
opanować oświeconą opinię Europy; Polska XVII wieku nie
była gorsza od innych państw, które na mapie Europy się
ostały, i upadła jedynie dzięki napastliwej zachłanności swych
sąsiadów: Prus i Rosji”.
24
i bardziej swoiste godło dla chrześcijańskiego narodu rycer
skiego, jak obraz tego jasnego ptaka w postaci orła o barwach
gołębia”. Mocne zaś przywiązanie Polski do katolicyzmu
i liczne tego potwierdzenia w historii zaskarbiły nam jego
oddanie. Odtąd stal się dla Polaków niejako rzecznikiem
naszych praw w Wielkiej Brytanii. Należał on do niewielu
publicystów anglosaskich, którzy poparli Polskę z wielką
gorliwością w czasie wojny 1920 roku. Wówczas ukazały się
dwa jego artykuły: „Polska a pokój świata” oraz „Istota
bolszewizmu”. Pisał: „Laburzyści i różni liberalni idealiści
twierdzą, że prawo międzynarodowe może określać i chronić
wszystkie granice świata, ale nie powinno określać i chronić
granic Polski. (...) Polska to jedyny realny wal obronny przeciw
barbarzyństwu... I jeśliby Polska upadła, wraz z nią runąłby
szaniec pokoju całego świata”. Warto dodać, iż Chesterton
całym swym sercem popierał plany polskiego poselstwa
w Londynie z ministrem Skirmuntem i profesorem Dyboskim
na czele wskrzeszenia angielskiego „Towarzystwa Przyjaciół
Polski”.
Towarzystwo takie istniało już w Anglii w pierwszej
połowie XIX wieku pod nazwą „Literary Association of the
Friends of Poland”. Powstało ono między innymi z inicjatywy
poety Tomasza Campbella. „Za pośrednie zadanie - wspomina
Dyboski - obok ideowej propagandy sprawy polskiej - Towa
rzystwo postawiło sobie pomoc materialną dla rozbitków
z powstania listopadowego, wtedy licznie przybywających do
Anglii, tak samo jak do Francji”. Niestety, zamarło ono po
kilkudziesięcioletniej owocnej działalności - wobec wzrostu
obojętności dla sprawy polskiej na Zachodzie. Skirmunt
z Dyboskim chcieli odrodzić je w formie takiej, by stanowiło
„narzędzie zainteresowania opinii angielskiej naszym życiem
państwowym i kulturalnym”. Chesterton zaznaczył podczas
obrad nad przywróceniem świetności Towarzystwa, że
„wskrzeszenie go, o które starają się Polacy, byłoby (...) dobrą
rzeczą, przede wszystkim dla samej Anglii, bo przypomnia
25
łoby jej najpiękniejsze i najszlachetniejsze tradycje polityki
angielskiej XIX wieku. Pożądanym byłoby napisanie historii
ruchu polonofilskiego w Anglii XIX stulecia. Z takiej historii
dzisiejsza Anglia, obojętna wobec sprawy Europy Wschodniej
i gruntownie jej nieświadoma, ze zdumieniem by się
dowiedziała, jak silną w generacjach dziadów i ojców jeszcze
była tradycja przyjaźni angielskiej dla aspiracji polskich, i jak
niedawno została zerwana” (słowa Chestertona przytaczam
za wspomnieniami prof. Dyboskiego). Warto dodać, że i sam
Joseph Conrad nie odmówił swojego nazwiska dla Towa
rzystwa Przyjaciół Polski, które starano się reaktywować.
Wspomnieć wypada, iż Chesterton miał również swój wkład
w propagowanie literatury polskiej na Zachodzie. Napisał
bowiem przedmowę do angielskiego przekładu „Nie-Boskiej
komedii” Krasińskiego, który ukazał się w 1923 roku.
Pisarz na co dzień mieszkał w pólwiejskim domku
w Buckinghamshire i stosunkowo rzadko wyjeżdżał za grani
cę. Jednakże odbył w swoim życiu kilka znaczących wojaży,
z których sporządzał notatki (pomagała mu w tym zaprzyjaź
niona z rodziną, długoletnia sekretarka Doroty Collins), a póź
niej pisał z nich wspomnienia w formie książkowej. Podróżo
wał do Stanów Zjednoczonych, Irlandii, Wioch, Ziemi Świętej,
Francji, a także do Polski. Do naszego kraju został zaproszony
przez ambasadora Polski w Londynie, Konstantego Skirmunta,
w liście z 31 sierpnia 1925 roku. Przygotowania do tej niezwy
kłej wizyty trwały przeszło półtora roku. Ostatecznie wraz
z żoną i sekretarką przybył do Warszawy 28 kwietnia 1927
roku. Na dworcu powitała go delegacja pisarzy oraz oficerów
z płk. Wieniawą Dołęgą-Dlugoszowskim. Jak zwykle przy
wszelkich okazjach odnoszących się stricte do Polski, tak
i wówczas w swym przemówieniu mówił o gorącym polskim
umiłowaniu wolności, w którym dostrzegał analogie do historii
Anglii. Przypomnijmy, że już w lipcu 1925 roku na światowym
kongresie nauczycielskim w Edynburgu w Szkocji w nastę
pujący sposób owo podobieństwo poruszył: „Otóż powiem
26
wam jedno. Mało może jest podobieństw między historią
takiego kraju jak Anglia, a takiego jak Polska. Ale jedno podo
bieństwo jest. A tym podobieństwem jest gorące umiłowanie
wolności osobistej - wolności, która kiedyś istniała w Anglii,
choć teraz mało jej śladów zostało, a którą zawsze w swych
dziejach aż do nadmiaru kochał naród polski. Otóż jeden poeta
polski, tym umiłowaniem wolności natchniony, rozpamiętując
krzywdy i nieszczęścia swej ojczyzny w niewoli, użył słów,
które sprofanuję prostym przekładem na prozę angielską,
a których sens jest taki: Wielki Boże! Zetrzyj nas na proch,
jeśli taka Twoja wola, ale niech ten proch będzie wolny”.
„Nadaniem formy ideałowi” nazwał uchwalenie Konstytucji
3 Maja.
Wielki myśliciel gościł w naszym kraju przez kilka
tygodni, poznając polskie zabytki i spotykając się ze znakomi
tościami ze świata kultury i polityki. Niestety, nie doczekaliśmy
się książki Chestertona o Polsce, chociaż zamierzał ją napisać.
Jednak należy zauważyć, że o niesłabnącym uznaniu dla Polski
i przywiązaniu do niej świadczą, oprócz jego wstępu do
książki prof. Charlesa Sarolea „Letters on Polish Affairs”,
liczne artykuły i aforyzmy. Wraz z jego śmiercią straciliśmy
wielkodusznego rzecznika Polski. Strata ta była dla Polaków
tym boleśniejsza, że w czasie II wojny światowej zabrakło
nam bezkompromisowego pióra wśród zachodniej opinii
światowej.
Mistrz eseju
27
apodyktycznością i pomysłowymi paradoksami; i rzeczywis'cie
ten jego styl staje się nieraz nużąco jednostajny (...). Ale jest
w tym wszystkim tyle żywości zawsze bystrego i wszech
stronnego intelektu, tyle świetnego dowcipu, a nade wszystko
tyle zawsze gorącego serca dla spraw dobrych i wielkich, że
nawet najwybredniejszy krytyk literacki wśród czytelników
nie może autora wciąż na nowo nie podziwiać i musi go stale
kochać”. Wśród badaczy i miłośników twórczości Chestertona
są tacy, jak np. Władysław Tarnawski, którzy uważają, że
szczyt swej pisarskiej doskonałości osiągnął on w krytyce.
I faktycznie, dzięki darowi zwięzłej formuły i trafności wypo
wiadanych sądów pisarz wielokrotnie górował nad innymi
krytykami swego czasu. Nigdy nie ograniczał swoich zainte
resowań do literatury, mimo iż w swoim życiu pracy literackiej
poświęcił sporo czasu. Jego fascynacje pisarskie bowiem zaw
sze wychodziły daleko poza literaturę. Pisał często rozprawy
z dziedziny nazwanej przez Thomasa Carlyle’a „nauką o rze
czach w ogóle”.
Dyboski zaliczył Chestertona do eseistów, bo jak sam
zauważył, „eseistyka - to wszakże nic innego, jak dziennikar
stwo wkraczające w literaturę”. I dodawał: „Normalna droga
eseisty prowadzi od felietonu do książki: eseista - to dzien
nikarz, piszący o sprawach bieżących z większą niż zwykle
dbałością o formę, z szerszym rozmachem w uogólnieniach
i głębszą miarą refleksji, a także z wyższą niż na co dzień
kolorystyką imaginacyjną i temperaturą uczuciową”. Cała jego
eseistyka to właściwie nieustanne filozofowanie. Filozofowa
nie podparte oczywiście stylem polemicznym, ponieważ dla
nietuzinkowego intelektualisty, jakim był Chesterton, dobrze
prowadzona dyskusja stanowiła przykład właściwego użycia
rozumu. Autor „Heretyków” zawsze w mistrzowski sposób
dochodzi w swoich rozważaniach do wydobycia prawdy i do
zabłyśnięcia nią jak obnażoną w słońcu szpadą.
Styl Chestertonowski cechuje niezliczone użycie
paradoksów, gry słów, efektów porównań i przenośni. Dla
28
zwrócenia uwagi „stawia prawdę na głowie” - pisze Mrocz
kowski. W jego felietonach wypis z prasy stanowi najczęs'ciej
punkt wyjściowy; szybko jednak rozważania przekraczają
polemiczne ramy, by zakotwiczyć się w katolicyzmie. Dowo
dzi w nich swoich prawd poprzez „wnioskowanie z analogii”.
U Chestertona pojawiają się więc zestawienia odnoszące się
do powstawania prawodawstwa, omletu, jak również filozofii
ogrodu warzywnego. „Nie stosuje on jednak - jak zauważa
Wojciech Wencel w artykule „Zwyczajny niezwyczajny” - ani
konwencjonalnego „apelu do sumień”, ani nawet teologicz
nego wywodu w stylu kardynała Johna Henry’ego Newmana.
Sprawnie posługuje się za to argumentami cywilizacyjnymi,
korzystając z wrodzonej umiejętności logicznego wniosko
wania”. Ta wielka odwaga Chestertona - polemisty polega na
jego mocnej i niezachwianej religijności, na uczuciowym
związku z rzeczywistością, która, jak stwierdza Aleksander
Patkowski, „nakazuje uczuciu być definicją życia”. Powszech
nemu pędowi do wyjątków pisarz wskazuje drogę docenienia
i poszanowania „wszystkości”. Zmusza tym samym czytelnika
do zweryfikowania własnych poglądów na świat i istotę
człowieczeństwa. Czyni to jednak z wielką dobrotliwością
i dozą zdrowego humoru. Zaś „humor Chestertona otoczony
jest aureolą i z treści świętej codzienności stylu staje się filozo
fią prostoty i pokory”- wspomina autor „Apostoła nierozsąd-
ku”. U Chestertona wszystko, co napisze, iskrzy się od epigra-
matycznych fajerwerków dowcipu. Jest on przecież, jak już
powiedzieliśmy, mistrzem formuły. Stąd tyle u niego stwierdzeń
brzmiących aforystycznie. Sprawia to, iż staje się on wymarzo
nym pisarzem do cytowania. Warto zauważyć, że już w 1911
roku fakt ten został dostrzeżony przez księgarza Kegana Paula,
który wydał „Kalendarz Chestertonowski”, zawierający
wyimki z jego pism, dobrane na każdy dzień roku. Pięć lat
później, w 1916 roku, inny księgarz - Cecil Palmer, wydał
drugi taki „Kalendarz” z cytatami z Chestertona. W swoich
esejach i felietonach toczy autor „Ortodoksji” batalie przeciw
29
wszelkim przyjętym uogólnieniom. Analizuje je i rozkłada
z wnikliwością naukowca, przedstawiając wyraźnie dwojakie
aspekty różnych zjawisk. Ukazywanie bowiem niedostatecz
ności wszelkich założeń - to jeden ze sposobów działania jego
dialektyki. Atakuje ona wszystkie rzeczy zażywające naj
większej sławy i „najlepszej prasy” w świecie. Ten religijny
i wesoły człowiek - występuje jako zdecydowany obrońca
„rzeczy wzgardzonych”.
Na uwagę zasługuje również fakt, iż ten specyficzny
styl Chestertona widoczny jest także w jego niekonwencjo
nalnych powieściach, w których zostajemy porwani w niezwy
kłe, nadrealne sfery. „Poruszając się niby to w powszednim
środowisku angielskim, co chwila ulatujemy wraz z dziwacz
nymi figurami powieści w nieziemskie przestworza jakichś
zdumiewających pomysłów i przygód” - pisze Dyboski. Taki
jest ten styl Chestertona. Barwny, soczysty i kipiący życiem.
Pozwala on pisarzowi z nieskrępowaną swobodą tłumaczyć
czytelnikowi najbardziej złożone problemy ludzkiej egzys
tencji. W ogóle można powiedzieć, że światopogląd Chester
tona jest bardzo krwisty i ziemski. Zauważa to w swojej fascy
nującej książeczce o Chestertonie Aleksander Patkowski: „Ten
katolicki pogląd na świat nie zasklepia się w teologii; wylatuje
na ulicę, w tłumie się miesza i czuje żywiołową, brutalną swą
moc, realną silę uczucia religijnego. Nic zamkniętego w sobie,
cala różnorodność wypadków na niebie i na ulicy londyńskiej
w ciągu dnia wciela się i w żyłach pulsuje krwią ograniczo
nego światka G.K. Chestertona”.
George Sampson zaś w „Historii literatury angielskiej
w zarysie” zwraca uwagę na ważny szczegół Chestertonow-
skiego pisarstwa. Pisze, iż „zwykle zaczyna od faktu pozornie
błahego czy banalnego, a potem wydobywa z niego paradok
salnie ważki sens; jest to naczelna metoda całej jego twórczości
zarówno powieściowej, jak i niebeletrystycznej”. Chesterton
jest to bowiem, jak pisze Przemysław Mroczkowski, „człowiek
o poczuciu tajemnicy, uroku rzeczy i uroku słów”.
30
Powiedzmy wreszcie, że twórczość publicystyczna
Chestertona najdobitniej i najbardziej adekwatnie prezentuje
jego osobowość. Osobowość człowieka, który przez całe swe
życie był gorącym miłośnikiem ludzi i szermierzem najszla
chetniejszych ideałów.
To charakterystyczne dla Chestertona połączenie śmie
chu z miłością do drugiego człowieka zaowocowało tym,
iż mówiono o nim - tak jak angielski krytyk James Douglas -
że jest on „duszą Anglii”. Osobowość autora „Ortodoksji”
staje się na pewno dodatkowym czynnikiem oddziaływania
jego pism na wyobraźnię i odczucia czytelnika. Był bowiem
wielkim miłośnikiem życia i „kochał ten świat, nie jak
zwierciadło, odbijające jego samego, ale jak kobietę, jak coś
zgoła odmiennego”.
Piotr Czartoryski-Sziler
31
I IDEE EWANGELII
Idee Ewangelii
34
czy tajemniczej stronie słów Ewangelii - pomijając jej stronę
bardziej znaną i oczywistą - ponieważ ten właśnie zaskakujący
element stanowi zarazem respons dla często spotykanych
wypowiedzi osób niewierzących. Wolnomyśliciel nieraz
twierdzi, że Jezus z Nazaretu był typowym człowiekiem swojej
epoki, nawet jeśli nieco ją wyprzedzał, tak więc nie możemy
uznać, że głoszona przez Niego nauka ma ostateczną wartość
dla całej ludzkości. Następnie wolnomyśliciel krytykuje tę
naukę, oświadczając, że człowiek nie może nadstawiać
drugiego policzka i musi myśleć o dniu jutrzejszym, albo że
samodyscyplina wierności małżeńskiej jest o wiele zbyt
surowa. Ale zeloci i legioniści wcale nie nadstawiali drugiego
policzka częściej niż my, o ile w ogóle. Żydowscy kupcy
i rzymscy celnicy myśleli o dniu jutrzejszym tak samo jak
my, o ile nie bardziej. Nie można udawać, że etyka Chrystusa
jest typowa dla przeszłości, lecz nie pasuje już do naszej epoki.
Z całą pewnością nie jest to etyka innych czasów. Może to
być etyka innego świata. (...)
Weźmy, na przykład, kwestię małżeństwa i moralności
seksualnej. Na zdrowy rozum nauczyciel z Galilei powinien
był głosić nauki typowe dla Galilei - tak jednak nie jest. Można
by racjonalnie oczekiwać, że człowiek żyjący w czasach
Tyberiusza będzie miał poglądy uwarunkowane realiami
czasów Tyberiusza - tak jednak nie jest. To, co głosił Chrystus,
było całkowicie inne, ogromnie trudne, lecz nie bardziej trudne
wtedy niż dziś. Kiedy, dajmy na to, Mahomet poszedł na kom
promis z poligamią, wymusiły to na nim realia poligamicznego
społeczeństwa. Pozwalając mężczyźnie na posiadanie naj
wyżej czterech żon, Mahomet podjął decyzję dobrą w konkret
nych warunkach, lecz mniej dobrą w innych warunkach. Nikt
nie utrzymuje, że cztery żony, niby cztery wiatry, przynależą
do porządku przyrody; nikt nie powie, że cyfra cztery została
na wieki zapisana w gwiazdach. Nikt jednak również nie
powie, że czwórka żon to nieosiągalny ideał; że władze
umysłowe człowieka nie pozwalają mu zliczyć do czterech
35
ani tym bardziej zliczyć własnych żon w celu sprawdzenia,
czy aby na pewno jest ich razem cztery. To tylko praktyczny
kompromis z realiami konkretnego społeczeństwa. Gdyby
Mahomet urodził się w Acton w XIX wieku, mocno wątpię,
czy próbowałby zapełnić to miasteczko haremami, po cztery
żony każdy. Jako że urodził się w VI wieku w Arabii, dosto
sował swe małżeńskie koncepcje do realiów Arabii z VI wieku.
Ale Chrystus w swoich poglądach na małżeństwo w ogóle
nie bierze pod uwagę realiów Palestyny w I wieku. Pogląd
Chrystusa na małżeństwo został rozwinięty znacznie później
przez Kościół katolicki jako sakrament małżeństwa. Dla ludzi
w Palestynie było to równie trudne jak dla nas, a z pewnością
bez porównania bardziej zdumiewające. Żydzi, Rzymianie
i Grecy nie tylko nie wierzyli, że kobieta i mężczyzna łączą
się w jedno w sakramencie - oni nawet nie rozumieli tego wy
starczająco, żeby się z tym nie zgadzać. My możemy to uznać
za niepojęty i niemożliwy ideał, lecz dla nich ten ideał był co
najmniej tak samo niepojęty i tak samo niemożliwy. Innymi
słowy, nie jest prawdą, że z upływem czasu zmieniło się
podejście ludzi. I z całą pewnością nie jest prawdą, że idee
Jezusa z Nazaretu pasowały do Jego czasów, lecz w naszych
czasach straciły aktualność. Jak bardzo Jego idee pasowały
do Jego czasów można łatwo ocenić, patrząc na koniec Jego
ziemskiej historii.
Tajemnice Ewangelii
36
eklezj astyczny ch, aż uczynił z Niego istotę nieludzką i surową.
Ośmielę się zauważyć, że jest to niemal dokładne przeci
wieństwo prawdy. Prawda wygląda tak, że to postać Chrystusa
w kościelnej sztuce jest na ogół łagodna i miłosierna.
Tymczasem to właśnie postać Chrystusa w Ewangelii ma wiele
innych cech prócz samej tylko łagodności. Postać z Ewangelii
istotnie wypowiada swą litość dla naszych złamanych serc
w słowach, których piękno niemal łamie serce. Nie są to jednak
bynajmniej jedyne słowa, jakie wypowiada. (...) Popularne
wyobrażenie Chrystusa to Jezus cichy i pokornego serca,
a sztuka doprowadza to wręcz do przesady. (...) Ale choć sztu
ka może być niedoskonała, stoi za nią zapewne zdrowy in
stynkt. Krew ścina się w żyłach na samą myśl, że moglibyśmy
mieć w kościołach figury Chrystusa Rozgniewanego, że skrę
cając za róg ulicy, moglibyśmy nagle skamienieć ze zgrozy
na widok zastygłej w kamieniu tej postaci, która zwróciła się
ku plemieniu żmijowemu lub tej twarzy, która spoglądała na
obłudnika. Kościół ma zatem rozsądne powody, by
pokazywać ludziom tylko miłosierne oblicze Chrystusa, tylko
miłosierny aspekt - co wcale nie zmienia faktu, że jest to
właśnie tylko jeden aspekt. Rzecz jednak w tym, że obcy
przybysz, który po raz pierwszy w życiu otworzyłby Nowy
Testament i przeczytał go jako opowieść, biorąc dosłownie
każde słowo, odniósłby wrażenie daleko wykraczające poza
samo tylko miłosierdzie. Byłoby to przede wszystkim wrażenie
tajemnicy. (...) Opowieść wzbudziłaby w nim intensywne
zainteresowanie, po części dlatego, że tak wiele jest w niej
fragmentów, które musiałby odgadywać i wyjaśniać. Znalazłby
ewidentnie znaczące działania, których znaczenia by nie
rozumiał; zagadkowe milczenia; ironiczne repliki; wybuchy
gniewu, które, jak burze na niebie, wybuchają wcale nie
zawsze tam, gdzie byśmy ich oczekiwali, lecz kierują się
własnymi przyczynami. (...) Ktoś, kto naprawdę uczyniłby
to, co stale nam doradzają przeciwnicy Kościoła, to znaczy
przeczytał Nowy Testament bez żadnych doktrynalnych
37
i ortodoksyjnych komentarzy, znalazłby tam wiele rzeczy, któ
re znacznie mniej pasują do poglądów owych przeciwników
niż do poglądów kapłanów. Dowiedziałby się na przykład, że
najbardziej realistyczne opisy Nowego Testamentu to opisy
zdarzeń ponadnaturalnych, a jeśli w jakimś aspekcie można
nazwać Jezusa człowiekiem wyjątkowo praktycznym, to jako
egzorcystę. (...) Pierwsze, co by zauważył, to że opowieść
Ewangelii jest pod wieloma względami niezwykle dziwną
opowieścią. Nie chodzi mi tu o jej straszliwą i tragiczną
kulminację, ani o jakiekolwiek sugestie, że w tej tragedii był
tryumf. Nie mam też na myśli tych jej epizodów, które mówią
o cudach; bo jeśli o to chodzi, poglądy mogą być różne, a już
współczesne poglądy są wyjątkowo chwiejne i popadają ze
skrajności w skrajność. (...) Ja jednak chcę mówić przede
wszystkim o tych częściach opowieści, które nie tylko nie są
cudowne, lecz wręcz niezauważane i nie rzucające się w oczy.
Na przykład Ewangelia milczy o pierwszych trzydziestu latach
życia Chrystusa. Jest to milczenie niesłychanie potężne, które
mocno działa na wyobraźnię. Nikt by go jednak nie wymyślił,
aby cokolwiek udowodnić. (...) Robi wrażenie jako fakt - nie
miałoby żadnego oczywistego ani masowego zastosowania
jako element baśni. Zwykłe opowieści o bohaterach i wodzach
są pisane dokładnie odwrotną metodą. Gdyby Ewangelia była
zwykłą ludzką opowieścią, głosiłaby (jak głoszą podobno
niektóre apokryfy, odrzucone przez Kościół), że Jezus już od
dziecka dokonywał boskich cudów i rozpoczął misję w nies
potykanie młodym wieku. I doprawdy, jest coś przedziwnego
w tym, że On, który ze wszystkich ludzi najmniej potrzebował
przygotowań, przygotowywał się najdłużej. Czy wynikało to
z Boskiej pokory, czy z jakiejś prawdy - której cień przejawia
się w tym, że najwyżej stojące stworzenie na Ziemi wymaga
najdłuższej domowej opieki - nie zamierzam tu spekulować;
wspominam o tym po prostu dlatego, że jest to typowy
przykład takiego elementu Ewangelii, który nie mógł jej
twórcom posłużyć do żadnych celów, jeśli pominąć oderwane
38
religijne dywagacje. Ewangelia jest pełna takich elementów.
Niełatwo dotrzeć do jej sedna; jej materia daleko odbiega od
tego, co potocznie nazywa się ewangeliczną prostotą. Można
by powiedzieć, że Ewangelia to mistycyzm, a Kościół to
racjonalizm. Ja ze swej strony powiedziałbym raczej, że
Ewangelia to zagadka, a Kościół - to odpowiedź.
Wieprze gadareńskie
39
wyśmiewać moralność Huxleya - i pasjonować się mistycyz
mem, z którego Huxley się wyśmiewał. (...) Mistycyzm wrócił
jak zły szeląg; bez chrześcijaństwa, za to z talizmanami,
zaklęciami, urokami i księżycami. (...)
To nie teologia, lecz psychologia mówi dziś o mrocz
nych, sekretnych zakamarkach duszy, gdzie nawet tożsamość
wydaje się rozpadać, a człowiek przestaje być sobą. Teoretycz
nie psychologia nie akceptuje istnienia demonów (...),
w praktyce jest jednak temu bliska. Ktoś, kto twierdzi, że nie
jest świadom części swej osobowości, nie może zarazem twier
dzić, że część, której nie jest świadom, z pewnością nie pozos
taje w kontakcie z Nieznanym. To zupełnie jakby oznajmił,
że posiada pod domem tajemną, zapieczętowaną na głucho
komnatę, o której nie wie nic kompletnie, jest jednak absolutnie
pewien, że żadne podziemne przejście nie łączy jej ze światem.
Nigdy nie zajrzał do środka, pojęcia nie ma, co się tam kryje,
ale gotów jest przysiąc, że nie spoczywa tam najdrobniejsza
nawet relikwia świętej Katarzyny Aleksandryjskiej i że o pół
nocy nie błąka się duch Heroda Agryppy. (...) Mając do czynie
nia z nieznanym, nie możemy zaprzeczyć kontaktom naszego
nieznanego z innym nieznanym. Skoro nie wiem kompletnie
nic o części mojej osobowości, skąd mogę wiedzieć, że to
w ogóle moja osobowość? A jeśli pojawiła się w moim umyśle
skądinąd? I tak oto wpływamy na bardzo głębokie wody. (...)
Z historii o wieprzach gadareńskich nauka usunęła dziś
Zbawiciela, zatrzymując w całej okazałości wieprze i diabły.
(...) Odkrywamy je teraz na nowo, bo one istnieją, i prędzej
czy później trafiamy na nie - choćbyśmy mieli się o nie
potknąć.
40
Droga Krzyżowa
41
czarnego obłoku śmierci, jest jak uderzenie wichru, który budzi
świat i niesie mu życie wieczne.
42
II KOŚCIÓŁ
44
dów. Załóżmy, że ktoś nam odradza chodzenie do pubów.
Uważamy go za męczącego, choć zapewne pełnego dobrych
intencji nudziarza. (...) Ale jeśli ktoś nam mówi, byśmy unikali
jednego konkretnego pubu, pod nazwą Świnka i Gwizdek,
po lewej stronie za stawem, ostrzeżenie może się nam wydać
zbyt dogmatyczne i autorytatywne, niepoparte wystarczającą
argumentacją. Załóżmy jednak, że udajemy się do pubu pod
nazwą Świnka i Gwizdek, gdzie z miejsca trują nas ginem lub
narzucają nam na głowę pierzynę i rabują z pieniędzy. Docho
dzimy wówczas do wniosku, że człowiek, który nam to miejsce
odradzał, wiedział coś o nim i posiadał naukową, wspartą
dogłębnymi badaniami wiedzę na temat miejscowych pubów.
Wypełzając na pół żywi spod Świnki i Gwizdka tym bardziej
cenimy jego radę, jeśli odrzuciliśmy ją przedtem jako głupi
przesąd. (...) Łatwo możemy zapomnieć radę, którą uważamy
za ewidentnie sensowną - choćby już w chwili, gdy się do
niej stosujemy. Lecz niezmierzona jest nasza mistyczna
rewerencja dla rady, którą uznaliśmy za nonsens.
Co znaczy nazwa
46
Boży detektyw
47
tworzy machinę wymierzania kar, mniej lub bardziej brutalną
i krwawą, zawsze jednak w jakimś' stopniu brutalną i krwawą.
Kos'ciól jest jedyną instytucją, która kiedykolwiek próbowała
stworzyć machinę miłosierdzia. Tylko i wyłącznie Kos'ciół
podjął próbę systematycznego s'cigania i wykrywania
występków nie po to, by je ms'cić, lecz po to, by je wybaczać.
Płonące stosy, narzędzia tortur - wszystko to było jedynie
słabos'cią, snobizmem, uleganiem poglądom i modom s'wiata.
Prawdziwą specjalnością Kościoła - czy też, jeśli wolicie, jego
ekscentrycznością - było włas'nie owo nieubłagane miło
sierdzie, owo bezustanne tropienie zla - żeby zbawiać, nie
żeby zabijać.
Z duchem czasów?
48
go nisko ku swemu poziomowi, i czekać na lepsze czasy. Tyle
z pewnos'cią uczyniłby prawdziwy Kościół; ale mógłby nawet
uczynić więcej. Mógłby sprawić, że Wieki Ciemne staną się
czymś więcej niż tylko czasem zasiewu; mógłby uczynić je
odwrotnością ciemnych. Mógłby ukazać swój bardziej ludzki
ideał w takim zaskakującym i atrakcyjnym kontraście wobec
nieludzkiego trendu naszych czasów, że ludzie znienacka
zostaliby natchnieni do moralnej rewolucji; tak że żywi nie
zaznają śmierci, póki nie ujrzą, jak wraca sprawiedliwość.
Nie chcemy Kościoła, który, jak to piszą gazety, zmienia
się wraz ze światem. Chcemy Kościoła, który zmieni świat.
49
zabobon, ogarnięty obsesją, że posiada monopol na prawdę.
Zabobon ten z całym okrucieństwem miażdży i eksterminuje
wszystko, co tylko się od niego różni, uznając to za błąd. Pali
myślicieli za myślenie, odkrywców za odkrywanie, filozofów
i teologów, jeśli bodaj o włos odstąpią od dogmatu. (...) I kiedy
tak przemierza świat, zmiatając jak huragan wszystko na swej
drodze, dociera do dalekiego zakątka gdzieś na granicach
Rosji, gdzie zatrzymuje się nagle, uśmiecha szeroko i ogłasza
wszem i wobec, że ludzie mogą wyznawać najdziwniejsze
herezje, jakie tylko zdołają wymyślić. (...) „Ależ proszę bardzo
- mówi do tych szczęściarzy na Slowiańszczyźnie - czcijcie
Bafometa i Belzebuba, odmawiajcie „Ojcze nasz” wspak,
wysysajcie krew z niemowląt, a nawet... - i tu głos Kościoła
zamiera na moment, tak niesłychana to wspaniałomyślność,
aż wreszcie wydobywa się, zdławiony z emocji - ...tak! Skoro
koniecznie już musicie, zapuśćcie brody!”. (...)
Czy Czytelnik zdaje sobie sprawę, jaka desperacja
ogarnia nieszczęsnego katolickiego dziennikarza, gdy natrafia
w prasie na takie opinie? (...) Jak można polemizować z takim
zdaniem, i od którego końca w ogóle zacząć? (...) Sprawa
wydaje się beznadziejna - wpierw bowiem należałoby pojąć
sposób myślenia człowieka, który sądzi, że herezja budzi
w nas grozę, że jednocześnie mamy do niej słabość, lecz że
o najstraszliwszą grozę przyprawiają nas włosy.
50
III BOŻE NARODZENIE
Boże Narodzenie
52
tradycyjne formy, lecz nieformalnie i nie na serio; by trzymać
się zwyczaju, lecz niezbyt mocno i bez przekonania. (...)
Można by tu wskazać i inne przykłady. Nie tak dawno temu
pewien szalony Amerykanin chciał kupić ruiny opactwa
Glastonbury i kamień po kamieniu przetransportować je do
Ameryki. Oto kolejny pomysł, mało że nielogiczny, to jeszcze
idiotyczny. (...) Nazywanie tego wandalizmem stanowi krzy
czącą niesprawiedliwość wobec Wandalów. Wandalowie byli
ludem całkiem roztropnym. Gdy nie wierzyli w jakąś religię,
to ją profanowali. Gdy nie rozumieli, po co stoi jakiś budynek,
to go burzyli, póki nie został kamień na kamieniu. Nie byli
jednak takimi imbecylami, by taszczyć ze sobą w drogę odłam
ki budynku, który sami własnoręcznie zrównali z ziemią. (...)
Nie szargali świętości dlatego, że uważali je za święte. (...)
Bądźmy zatem konsekwentni. Albo obchodźmy Boże
Narodzenie jak przystoi - albo nie obchodźmy go wcale.
53
w ogóle nie byłoby żadnego słońca na niebie. Kiedy więc
stwierdzamy, że nasi ojcowie, stulecie po stuleciu, powtarzali
bezustannie, że obrzędy religijne zamierają i zanikają, że
radosne i huczne święta odchodzą w przeszłość, możemy
uznać, że byli w błędzie. (...)
Święta Bożego Narodzenia z pewnością nie odejdą.
Mimo wysiłków współczesnych artystów, idealistów czy
neopogan Święta przetrwają wszelkie próby, by zastąpić je
czymś innym. Albowiem między religią i radością istnieje
związek, którego dzisiejsi myśliciele nie zdołali nigdy pojąć.
(...). Wszystkie socjalistyczne utopie, wszystkie nowe
pogańskie raje, oferowane światu w naszym stuleciu, mają
jedną okropną wadę: są nadęte i godne. (...) Tymczasem istotą
prawdziwego szczęścia, czy to przed Bogiem, czy pośród
ludzi, jest wyzbycie się poczucia własnej ważności. (...)
Ktoś raz powiedział, i często bywa to przytaczane:
„Bądź dobry, a będziesz szczęśliwy; ale nie będziesz się dobrze
bawił”. (...) Osobiście byłbym zdania, że prawda przedstawia
się dokładnie na odwrót. Bądź dobry, a będziesz się dobrze
bawił, ale nie będziesz szczęśliwy. (...) Ten, kto pragnie po
prostu osiągnąć szczęście - tępą, zwierzęcą błogość - powinien
czym prędzej wyzbyć się dobroci. (...) Filozofowie są szczęśli
wi; święci dobrze się bawią. W życiu ważne jest nie zachowa
nie przyjemnego spokoju (o który łatwo; starczy mieć twardsze
serce i bardziej zakutą głowę), lecz zachowanie nieśmiertelnej
zdolności do śmiechu i zadziwienia, wiecznie młodego
podziwu i rewerencji. To dlatego religia ustanawia święta, takie
jak Boże Narodzenie, a filozofia wyniośle nimi gardzi. Religia
interesuje się nie tym, czy człowiek jest szczęśliwy, lecz tym,
czy jest wrażliwy na całą radość życia.
54
Duch Bożego Narodzenia
Dar mirry
Kwestia sumienia
62
Etyka seksualna
63
To samo odnosi się do tak zwanej kontroli urodzeń. (...)
Niektórzy proponują łatwą ucieczkę od normalnych ludzkich
kłopotów i zwykłej odpowiedzialności, włączając w to również
odpowiedzialność rządzących za zapewnienie obywatelom
lepszych warunków życia. Pomysł zakłada, że z drogi tej od
czasu do czasu skorzysta niezbyt wiele osób. Niestety, jest
znacznie bardziej prawdopodobne, że będzie jej używać
dowolna liczba osób w najzupełniej dowolny sposób. (...)
Ludzie rządzący Anglią, obowiązani bronić tego kraju
chrześcijańskich ołtarzy, z pewnością wiedzą, że wróg stojący
u granic nie zna kompromisu, lecz grozi totalnym
zniszczeniem. A oni otwarli mu drogę.
Asceza
64
i masochistą. Najwybitniejsi liberalni filozofowie twierdzili,
że mnisi są melancholijni, bo odmawiają sobie przyjemności
swobody i małżeństwa. Równie dobrze można by nazwać
melancholijnymi ludzi jadących na majówkę, bo z zasady
odmawiają sobie przyjemności ciszy i medytacji. Pod ręką
mamy jednak przykład znacznie bardziej obrazowy. Jeżeli
nauka wynajdzie kiedyś jakiś sposób doskonalenia ciała, który
nie będzie opierał się na konkurencji, jeśli wychowanie
fizyczne zniknie ze szkół i uniwersytetów, jeśli ludzie, dla
odmiany, zaczną traktować sport obojętnie lub mieć go
w głębokiej pogardzie - łatwo zgadnąć, co się wydarzy. Przyszli
historycy opiszą, jak to w ponurych czasach wiktoriańskich
młodzież jęczała pod przerażającą religijną torturą. Szalone
reguły monastyczne zabraniały mężczyznom cieszyć się
winem i tytoniem przed pokazami brutalnych walk. Bigoci
zmuszali swe ofiary, by zrywały się o jakichś potwornie
wczesnych godzinach i bez celu biegały po okolicy. Wielu
zaiste ludzi zrujnowało sobie zdrowie w tych kazamatach
przesądu; wielu przypłaciło to życiem. Wszystko to jest
niezaprzeczalną prawdą. Sport w Anglii to asceza, identyczna
jak asceza mnichów. (...) Różnica jest tylko jedna: kochamy
sport, zaś nie kochamy posług religijnych. W jednym
wypadku widzimy wyłącznie korzyść, w drugim - wyłącznie
cenę.
O jałmużnie
65
dobrego słowa. (...) Nie posunę się do tezy, że miał on całko
witą rację, ale uważam, że z pewnością miał więcej racji niż
wszyscy ci naukowi teoretycy filantropii i organizatorzy akcji
charytatywnych, którzy go potępiają. (...)
Nie mam pewności, czy pieniądze, które daję żebrakowi
na posiłek, zostaną przez niego dobrze wykorzystane - czemu
jednak miałbym zawracać tym sobie głowę? Przecież nie mam
pewności, czy pieniądze, które wydaję na posiłek dla siebie
samego, zostały dobrze wykorzystane. Jedzenie, które
trawimy w naszych cywilizowanych czasach za pomocą na
szych cywilizowanych żołądków, zawiera niemal tyle samo
substancji śmiercionośnych, co odżywczych. Nie mówcie mi,
że nie wiem, co stanie się z półkoronówką, którą daję
notorycznemu włóczędze, znanemu jako Smętny Willy. Ja
przecież nie wiem, co stanie się z kanapką, którą daję
głodomorowi, znanemu jako G.K. Chesterton. Nie wiem -
i wiedzieć nie chcę. W pewnym sensie wszyscy bezustannie
rzucamy dary w rozwartą, bezdenną przepaść wszechświata,
a jest to wszechświat, który używa naszych darów na swój
własny sposób, ze złożonością przekraczającą nie tylko
granice naszej kontroli, lecz i granice naszej wyobraźni.
Rzecz jasna, nie mam pojęcia, w jaki sposób zostaną
wykorzystane pieniądze, które daję biednemu człowiekowi.
Tak samo jednak nie wiem, w jaki sposób zostanie
wykorzystany dowolny inny prezent, który daję dowolnemu
innemu człowiekowi. Jeśli daję prezent, daję też władzę nad
nim, a jeśli daję władzę, daję też wolność, a zatem i potencjalny
grzech. (...) Jeśli dam komuś Biblię, może jej użyć do uzasad
nienia poligamii. (...) Jeśli dam komuś filiżankę kakao (...),
może zaczerpnąć z niej akurat tyle sił i odżywczej energii, ile
mu brakło, by popełnić morderstwo. (...)
Słyszymy, że powinniśmy się zastanowić, czy na skutek
jałmużny żebrak nie stanie się aby bardziej pijany lub bardziej
leniwy. Nikt jednak nie każe nam zastanowić się, czy ten, czy
ów człowiek nie stanie się aby bardziej pijany lub bardziej
66
leniwy na skutek doskonałej pensji. Kiedy dajemy jakiejś' pani
naszyjnik z pereł, nikt nie każe nam rozmyślać, czy nie
wzros'nie przez to jej próżnos'ć. (...) Nawet jeśli owa pani jest
z nami szczera, wcale nie mamy pewności, czy naprawdę
pragnie dostać perły. Za to w dziewięćdziesięciu dziewięciu
wypadkach na sto mamy przynajmniej zupełną pewność, że
nawet jeśli żebrak nas oszukuje, naprawdę pragnie dostać
pieniądze.
O pokorze
68
Wina i kara
69
apelujemy do niego, pytając, jak może być tchórzem, skoro
mógłby być bohaterem. Ilekroć robimy wyrzuty grzesznikowi,
implikujemy, że leży w jego mocy zostać świętym.
Ale karanie kogoś tylko dla ochrony społeczeństwa
oznacza brak szacunku i jakichkolwiek względów. Oznacza
również brak limitów i proporcji w samej karze. Istnieją pewne
granice kary, na jaką, zdaniem zwyczajnego człowieka,
zasługuje wina innego zwyczajnego człowieka. Potrzeby
społeczeństwa nie znają jednak granic. Nawet gdybyśmy mieli
możność, nie gotowalibyśmy przedsiębiorcy-milionera we
wrzącym oleju ani nie obdarlibyśmy żywcem ze skóry
jakiegoś nędznego małego polityka, bo nie uważamy, że
człowiek zasługuje, by obdzierać go żywcem ze skóry za to,
że bierze procenty od rządowych kontraktów. Wcale jednak
nie wiadomo, czy obdarcie go ze skóry nie posłużyłoby
ochronie społeczeństwa. (...) W momencie, gdy jedyną racją
staje się racja stanu, można z góry założyć, że rozpęta się
okrucieństwo.
70
V WIARA I KULTURA
Uciecha świętowania
72
Nowy wiek
73
cyzmu, nie akceptując zarazem religii, która weźmie odpowie
dzialność za mistyków. Grozi to niebezpieczeństwem więk
szym niż pozostanie na suchym, racjonalnym pustkowiu. (...)
Prawdopodobnie czeka nas odrodzenie mistycyzmu;
musimy jednak dopilnować, by mistycyzm ten byl zdrowy,
nie tylko mistyczny. Wiek XIX usiłował pogodzić swój rozum
z religią; wiek XX być może będzie musiał pogodzić swoją
religię z rozumem. Ale na pewno nie powinien po prostu
pogodzić się bez walki z własną bezrozumnością.
74
wego z Portsmouth. Jej najbardziej dobitne słowa brzmiały:
Nie wydaje mi się, żeby publiczna modlitwa była w ogóle
atrakcyjna dla młodzieży. Religia ma podobno wyrażać Boga
poprzez prawdę i piękno, ale w naszych czasach, które są
czasami specjalistów, ludzie zwracają się do nauki, sztuki
i filozofii, aby zaspokoić potrzeby duchowe”.
Ciekaw jestem, jak też mogły brzmieć jej najmniej
dobitne słowa.
Oczywiście, cały dowcip zaczyna się od piorunującego
efektu, jaki fenomen jej nowatorskiej myśli wywarł na owych
starszych duchownych, wystarczająco leciwych, by nazwali
się Nowoczesnymi. „Młodzież nudzi się w kościele!”. Pierw
szemu duchownemu piana wystąpiła na usta; drugi podsko
czył aż pod sufit; trzeci wydał jeden tylko straszny krzyk -
i zemdlał. Żaden z tych szacownych ludzi, filarów ruchu postę
powego, nie słyszał jeszcze bluźnierstwa o sile równie potwor
nej! Do żadnego nie dotarła nawet pogłoska, że jakiś młody
człowiek ziewnął na ich kazaniu; nikt nie ośmielił się szepnąć
im ze zgrozą, że mali chłopcy łapią czasem muchy lub ryją
ławki kozikiem podczas nabożeństwa. Nigdy, dopóki atrakcyj
na dziewczyna nie dokonała tego przełomowego odkrycia
w dziedzinie psychologii, nie zaświtało im nawet, że długa
liturgia bywa umiarkowanie pasjonująca dla dziecka. (...)
Niektórzy z tych starszych Nowoczesnych Duchownych
uczyli w szkole. Być może ten czy ów odkrył, że VI księga
„Eneidy” też bywa nudna dla młodzieży. W takich wypadkach
nie zakłada się jednak, o dziwo, że młodzież ma rację, a poeta
jest w błędzie. Nie uważa się za oczywiste, że znudzenie
uczniów nieomylnie świadczy o tym, jak kiepska jest poezja
Wergiliusza. Nikt nie proponuje, by zastąpić „Eneidę” jakimś
prostym, zmodernizowanym tekstem (...), by zamiast owego
grzmiącego wersu, w którym ziemia cała drży od tętentu kopyt
i rozpędzonych rydwanów umieścić aktualną i nowoczesną
notatkę prasową o wyścigach konnych w Derby. (...)
Jest najzupełniej naturalne, że młodzież uważa kościół
75
za nudny. Czemu jednak tak często przyjmujemy, że to, co
naturalne, jest ważniejsze od tego, co ponadnaturalne?
Fanatyzm
76
ateistę - i w oparciu o nią dochodzi do wniosku, że relacje
płci i stosunki płciowe, z których wzięła się cała ludzkość, są
nie tylko niemoralne, ale sprzeczne z naturą. Oto fanatyzm w
całej swojej krasie, jaki istniał kiedyś, istnieje dziś i zawsze
istnieć będzie. Starczy zniszczyć ostatni na świecie egzemplarz
Biblii, a znajdą się ludzie, którzy zaczną przeprowadzać
egzekucje i urządzać zboczone orgie w oparciu o „Syntezę
filozofii” pióra racjonalisty Herberta Spencera.
Kwestia porównania
77
pospiesznie, rytualnie i bez cienia myśli o tym, co ten rytuał
w ogóle znaczy. Kiedy pan Jones, adwokat, pisze tak do pana
Browna, bankiera, nie oznacza to bynajmniej, że pan Brown
budzi w nim jakikolwiek respekt. (...) Życie - to codzienne,
pogańskie, najzwyklejsze ludzkie życie - jest po brzegi pełne
takich właśnie martwych form i nic nieznaczących ceremonii.
Na pewno nie ucieknie od nich ten, kto ucieka z Kościoła
w świat. (...) Wszelkie interakcje społeczne, stale powtarzane,
mają skłonność, by zastygać w martwej formie. Można to uz
nać za rzecz nieszkodliwą albo melancholijną, albo za oznakę
ludzkiego upadku w grzech pierworodny, albo w ogóle za
cokolwiek, co tylko się komu podoba. Ale ludzie, którzy setki,
tysiące razy rzucali to w twarz Kościołowi jako rzecz typową
dla Kościoła, muszą być ślepi na cały ludzki świat, w którym
żyją, i niezdolni, by ujrzeć cokolwiek poza jedną tylko oczer
nianą instytucją.
Popularny frazes
78
„Boże miłosierny, co też ja wygaduję?!”. Rzeczywiście, sam
nie wie, co mówi. Klasyfikuje razem dwie cechy, jakby ewi
dentnie należały do tej samej klasy, podczas gdy one nie należą
nawet do tej samej kategorii. Można, owszem, czuć braterski
sentyment wobec ludzi każdej rasy i religii, tak jak można
odczuwać sympatię wobec ludzi z każdą fryzurą i z każdą
wizją wiecznos'ci, albo ludzi w każdych spodniach i z każdą
koncepcją prawdy. Jedno nie ma jednak nic wspólnego z dru
gim, toteż nie należy łączyć jednego z drugim w stałą zbitkę
słowną, opartą na założeniu, że obie cechy muszą sobie towa
rzyszyć. (...) Religia oznacza zbiór czyichś' przekonań, pozos
tających w takiej czy innej relacji do naszych własnych przeko
nań; w zgodzie albo w niezgodzie, całkowitej lub częsCiowej.
Niekoniecznie musimy pałać misjonarskim zapałem i rwać
się do nawracania wyznawcy mormonizmu lub czciciela
magii, lecz dopuszczamy przecież ewentualność, że może on
zostać nawrócony. (...) Wiara to jego zdanie na temat Wszech
świata; a zdanie zawsze można zmienić. (...) Toteż z samej
istoty rzeczy inaczej odnosimy się do ludzi, jeśli ważna jest
dla nas ich wiara, a inaczej, jeśli ważna jest ich rasa. Dzieje
się tak z tego prostego powodu, że skoro człowiek potrafi
uwierzyć we wszystko, potrafi też uwierzyć, że wyłącznie jego
rasa jest dobra. (...) A jeśli kiedyś zdarzy mi się dyskutować
z Chińczykiem na temat ordynacji proporcjonalnej (przed
czym niech mnie ręka Boska broni), zarówno Chińczyk, jak i
ja będziemy liczyć, że uda nam się wywrzeć wpływ na
przekonania rozmówcy, a nie, że ja zżółknę, a on zróżowieje.
79
Panteizm
82
Europa i Azja
83
negatywne, anarchistyczne idee, jak pogarda dla jednostki,
obojętność dla romantyzmu codziennego życia, pesymizm
i paraliż ducha walki. (...) Uderza mnie ta zdumiewająca lus
trzana antyteza: żadna z dwóch wielkich cywilizacji nie dala
drugiej tego, co było w niej najlepsze. My daliśmy im
zniekształcenie; oni dali nam chorobę.
A przecież właśnie w dziedzinie idei nasza własna cywi
lizacja stoi wyżej. (...) Cywilizacja chrześcijańska ma najwię
cej tych odważnych, inspirujących koncepcji, dzięki którym
życie staje się w pełni życiem - więcej idei wolnej woli, więcej
idei rycerskości i miłosierdzia; więcej świeżego wiatru nadziei.
Metafizyka i moralność zostały przez naszych ojców
opracowane nie mniej dogłębnie i subtelnie niż jakakolwiek
mroczna, zgorzkniała metafizyka azjatycka.
Ale Europejczyk podróżujący po Azji nie ma pojęcia,
że reprezentuje te idee. (...) Jako że nigdy nie nauczył się
własnej religii, jest bardzo prawdopodobne, że nauczy się cu
dzej, i to takiej, która jest niższa niż jego własna. Kiedy się
nad tym zastanowić, można ujrzeć w nowym świetle to mocno
nadużywane słowo: „misjonarz”.
84
VI WOKOŁ HISTORII
Herezja i ortodoksja
86
oświadcza: „A co to życie warte!”. Traktujemy tę wypowiedź
identycznie jak słowa: „Brzydka dziś pogoda”. Nikt nie uważa,
że taka opinia znaczy cokolwiek, czy to dla człowieka, który
ją wygłosił, czy dla reszty świata. A przecież gdyby potrakto
wać ją serio i z wiarą, świat stanąłby na głowie. Mordercom
wręczalibyśmy medale za uratowanie kogoś przed życiem;
(...) Królewskie Towarzystwo Humanitarne zostałoby rozpę
dzone na cztery wiatry jak horda dzikich zabójców. Nigdy
jednak nie rozważamy kwestii, czy taki konwersacyjny pesy
mista wzmacnia czy rozbija społeczeństwo - żywimy bowiem
przeświadczenie, że teorie się nie liczą. (...)
W XV wieku ludzie osądzali i dręczyli jakiegoś człowie
ka dlatego, że głosił niemoralne poglądy. W XIX wieku ludzie
wychwalali i uwielbiali Oskara Wilde’a dlatego, że głosił nie
moralne poglądy, po czym zniszczyli go w więzieniu dlatego,
że zaczął je praktykować. Nie wiadomo, która z tych metod
była okrutniejsza, lecz nie ulega wątpliwości, która była bar
dziej groteskowa. Społeczeństwo czasów Inkwizycji uniknęło
przynajmniej jednej hańby: nie czyniło sobie idola z kogoś,
kto głosił określone przekonania, po to tylko, by uczynić
z niego skazańca, gdy zechciał postępować zgodnie z tymi
właśnie przekonaniami.
O misjonarzach
89
dotarła do Jerozolimy, muzułmanie dotarli niemal do wrót
Paryża. Krzyżowcy o mały włos a zdobyliby Palestynę, lecz
muzułmanie o mały włos a zdobyliby Europę. (...) W istocie
krucjaty stanowiły kontratak. Krzyżowcy byli armią obronną,
która dla odmiany przejęła inicjatywę i odparła wroga daleko
do jego własnych siedzib.
Logika Reformacji
90
tego jednego elementu kościelnego wyposażenia, aby znisz
czyć całą resztę kościelnego wyposażenia, w ogóle zaświtało,
że ziemia może nosić bezbożnika, który zakwestionuje także
wybrany przez nich element. Byli autentycznie zdumieni -
niektórzy są zdumieni do dziś - że ktokolwiek się na to po
ważył.
Dokładnie na tej samej zasadzie kalwiniści upodobali
sobie katolicką ideę wszechwiedzy i wszechmocy Boga i za
częli ją traktować jak truizm. Uznali, że na tej potężnej skale
można zbudować wszystko, choćby najbardziej miażdżące
czy okrutne. (...) Boża wszechwiedza była dla kalwinistów
tak ważna, że z konieczności musiała wyeliminować Boże
miłosierdzie. Nie przyszło im nawet do głowy, że ktoś mógłby
zaprzeczyć wszechwiedzy zupełnie tak samo, jak oni zaprze
czyli miłosierdziu.
Potem przyszedł Wesley i reakcja przeciw kalwinizmo-
wi. Zjawili się ewangelicy i dla odmiany podchwycili bardzo
katolicką koncepcję sumienia. Stało się już anegdotyczne
i niemal przysłowiowe, że potrafili zaczepiać ludzi na ulicy,
by ofiarować im uwolnienie od sekretnej udręki grzechu.
Dopiero znacznie później dotarło do nich, że człowiek na ulicy
może odpowiedzieć, że wcale nie chce, by uwalniać go od
grzechu, tak samo jak nie chce, by uwalniać go od tyfusu lub
tańca świętego Wita - bo ani trochę mu to nie doskwiera.
Przyszła bowiem kolej i na ewangelików. Nie wierząc własnym
oczom, patrzyli, jak rozwija się ideologia Rousseau i re
wolucyjnych optymistów, ideologia czysto ziemskiego
szczęścia, ludzkiej godności i poszukiwania oparcia tylko w
innych ludziach - aż rozległ się szczęśliwy, dziki krzyk
Whitmana, że nie ma sensu „leżeć bezsennie i łkać nad swymi
grzechami”.
Tymczasem Shelley, Whitman i rewolucyjni optymiści
powielali tylko ten sam wzorzec. Oni również, choć nie tak
świadomie z powodu chaosu swoich czasów, zapożyczyli
z katolickiej Tradycji jedną transcendentalną ideę: ideę, że
91
człowiek jako taki posiada szczególną godność duchową, toteż
powinnis'my miłować naszych bliźnich. Po czym postąpili
w ten sam osobliwy sposób, jak uprzednio zwolennicy Kalwina
czy Wesleya: uznali, że jest to idea ewidentna sama przez się.
jak słońce i księżyc, że nikt jej nie zniszczy, choć przecież
sami w jej imieniu zniszczyli wszystko inne. Usta im się nie
zamykały od głoszenia ludzkiej boskości i ludzkiej godnos'ci,
i nieuniknionej miłości wobec wszystkich istot ludzkich,
zupełnie jakby to były fakty przyrodnicze. A teraz nie posiada
ją się ze zdumienia, gdy nowe pokolenie, generacja niespokoj
nych realistów, wybucha nagle i oznajmia, że rudy rzeźnik
z brodawką na nosie nie poraża ich bynajmniej jako szczegól
nie boski lub godny, że nie potrafią odkryć w sobie najsłabsze
go impulsu, by go kochać, że nie mogliby go kochać, nawet
gdyby zmuszali się siłą woli, i że doprawdy nie widzą żadnego
specjalnego powodu, by się zmuszać.
Mogłoby się zdawać, że proces dobiegł końca, że żaden
strzępek idei nie okrywa już nagiego realizmu. Nic podobnego.
Erozja może postępować dalej. Wciąż jeszcze żyją tradycyjne
cnoty miłosierdzia, co oznacza, że ludzie wciąż jeszcze mają
cnoty, których będą mogli się wyzbyć, gdy odkryją, że są
one już tylko tradycyjne. W dzisiejszej literaturze nadal obecna
jest litość, co prawda w dość żałosnej formie. Literaci nie czują
dziś szacunku wobec każdego człowieka, na wzór świętego
Pawła i innych mistycznych demokratów. Bez większej
przesady da się powiedzieć, że gardzą wszystkimi, wliczając
w to (aby oddać im sprawiedliwość) także i siebie samych.
A przecież, mimo to, żal im innych ludzi, zwłaszcza tych
rzeczywiście pożałowania godnych; ba, rozciągają to uczucie,
czasem nieproporcjonalnie, również i na pozostałe zwierzątka.
Miłosierdzie jest jednak mocno zabarwione swoim historycz
nym powiązaniem z chrześcijaństwem, co dotyczy i miłosier
dzia wobec zwierząt, jak świadczy przykład wielu chrześcijań
skich świętych. Wcale nie jest pewne, czy ludzie nie odtrącą
kiedyś całego tego religijnego sentymentalizmu i nie zechcą
92
poczuć się wolni od obowiązku przejmowania się bólem
świata. Nie tylko Nietzsche, ale i wielu zafascynowanych nim
neopogan zaleca bezwzględność jako wyższy stopień jasności
umysłu. Czytałem już tyle poematów o Człowieku Przyszłości,
wykutym ze stali i rozgrzewanym jedynie zielonym chemicz
nym ogniem, że bez trudu potrafię sobie wyobrazić literaturę,
która będzie szerzyć taką bezlitosną, metaliczną obojętność -
i będzie się nią szczycić. Wówczas, zapewne, można będzie
ostrożnie wysunąć przypuszczenie, że umarła ostatnia z cnót
chrześcijańskich. Ale póki żyły, były chrześcijańskie.
Oświecenie
93
Cagliostro. (...) Zabawne, że właśnie wtedy po raz pierwszy
narodziły się stowarzyszenia z całym spokojem oznajmiające,
że istnieją od początku świata. Najbardziej znany przykład to
oczywiście masoneria. (...) Masoni mają jednak rację co do
ducha, choć błądzą co do litery. (...) Istnieje rzeczywiście
pewna odrębna tradycja myśli, nie chrześcijańskiej i nie
racjonalnej, lecz pogańskiej w pierwotnym, niedobrym sensie
tego słowa: tradycja przyrody, tradycja magii. Chrześcijaństwo,
słusznie czy nie, zawsze ją zwalczało, utrzymując, że wszelka
magia z natury swojej skłania się ku czarnej magii. (...) Ślady
tej tradycji znaleźć można w dowolnej epoce. Wisiała nad
konającym Imperium Rzymskim niczym skłębione opary;
napełniła duchem gnostyków, którzy o mały włos a przejęliby
chrześcijaństwo i którzy byli prześladowani za swój pesymizm;
w pełnym świetle żywego Kościoła ośmieliła się rzeźbić swe
znaki na grobowcach templariuszy; a gdy sekty podniosły
głowę w czasach Reformacji, przemówiła wielkim i strasznym
głosem. (...) Osłabienie Kościoła w XVIII wieku oznaczało
wypuszczenie tej tradycji na wolność. Gdy Kościół stracił siłę,
nie tylko rozum wyzwolił się z okowów. Wyzwoliła się przede
wszystkim odwieczna irracjonalność.
O poganach
94
w jaskrawe paski, połyka ogromny koktajl z absyntu i ko
kainy, zrzuca matkę ze schodów, wali ojca głową w brzuch,
wyskakuje przez okno sypialni i w piżamie podąża ulicami
miasta, by wpaść przed świtem do nocnego klubu - wszyscy
zatem wiemy, że to samo wrażliwe i nieśmiałe dziecko nie
omieszka wyszeptać cichutko do kogoś, kto naprawdę je
rozumie: „To dlatego, że w głębi serca ja chyba jestem
poganką”. (...)
Nazywanie „pogaństwem” buntu i niesfornych wybry
ków to jedno z najbardziej zdumiewających przekłamań, jakie
w ogóle wymyślono. (...) Gdyby współczesna młoda poganka
trafiła do prawdziwego świata pogańskiego, byłaby pewna,
że znalazła się wśród purytanów. Społeczność pogan miała
swoje cnoty i swoje wady, lecz jej cnoty zostałyby dziś uznane
za gorsze od wad. Na przykład w rodzinie chrześcijańskiej
takie zbuntowane dziecko mogło kiedyś dostać lanie. W rodzi
nie pogańskiej mogło dostać karę śmierci z wykonaniem na
miejscu, gdyż patria potestas, stare prawo pogańskiego
Rzymu, dawało ojcu władzę życia i śmierci nad dziećmi.
Historia w rzeczywistości wyglądała odwrotnie, niż wyobra
żają to sobie dzisiejsi zwolennicy neopoganizmu. To właśnie
chrześcijaństwo wprowadziło do rodziny nieco wolności. (...)
Nie tylko do rodziny zresztą; całe w ogóle życie poganina
było aż sztywne od konwenansów. (...) Poganin grecki czy
rzymski był to w rzeczy samej Równy Gość, tak równy, jakby
tu i ówdzie wyrównano go walcem. Państwo i rodzina trzyma
ły go w żelaznym uścisku - póki nie nadeszło chrześcijaństwo
i nie nauczyło go, że ma swoją własną duszę.
95
Zalety długowieczności
96
przebudzi się z koszmaru historii i wkroczy w epokę braterstwa,
rozumu i sprawiedliwości. W czasach, gdy na skroni pana
Shawa pojawił się pierwszy siwy włos i gdy stuknęła mu właś
nie dwusetka, nastał rok 1832 i wiele w Anglii rozprawiano
0 reformie parlamentarnej; lecz nie wydaje mi się, aby pan
Shaw, nawet wówczas, specjalnie się tym przejął. Ludzie już
od dłuższego czasu sprzedawali i kupowali wedle ochoty,
1 podróżowali szeroko po świecie. A jednak zamiast braterstwa
urosło pomiędzy nimi coś ogromnego i potężnego, zwanego
kapitalizmem; co w praktyce oznaczało wyrugowanie mas ze
wszystkich form drobnej własności, która mogłaby okazać
się ekonomicznie istotna, i przekazanie środków produkcji
w ręce nielicznych, tak że miliony stały się najmitami w służbie
bogaczy, pracującymi za pensję, zawsze niepewną, a na ogól
w dodatku nieludzką i marną. Prawdziwy pan Bernard Shaw
urodził się w czasach, kiedy ów proces był już mocno zaawan
sowany - toteż spędził życie, wojując z kapitalizmem, jako że
właśnie kapitalizm stanowił zło typowe dla jego epoki. Gdyby
jednak poprzednio powojował sobie przez trzy stulecia,
wpierw z doktryną supremacji królów, potem z kalwinizmem
zwalczającym tę supremację, i wreszcie z Wolnością, owym
bóstwem Rousseau, które zgładziło kalwinizm i poczęło kapi
talizm - o, wówczas pan Shaw spojrzałby na świat z zupełnie
innej perspektywy. I czy nie doszedłby wtedy do wniosku, że
odkąd tylko urodził się w czasach elżbietańskich, całe państwo
w kompletnie irracjonalny sposób miota się, popadając z jednej
skrajności w drugą? Czy nie byłoby dlań oczywiste, że odkąd
umysł ludzki stracił kontakt z centrum cywilizacji, z filozofią,
którą święci przekazywali stulecie po stuleciu od czasów
starożytnych, został napełniony tylko fanatyczną przesadą,
prostackimi uproszczeniami, prowincjonalnymi panaceami
i obłędną monomanią? I z pewnością by go wtedy zaintereso
wało, że przez cały ten czas w pracach świętego Tomasza
z Akwinu, w książkach jezuitów Belłarmina i Suareza, znaj
dowały się idealnie wyważone koncepcje władzy książąt, praw
97
ludu, możliwości demokracji, pożytków i nadużyć płynących
z prawa własności oraz roli, jaką powinna pełnić roztropnie
pojmowana wolność.
98
o
6 e ' 0J © 0
# © «
VII UCZONE MITY
Uczone mity
100
wspaniale istoty o ludzkich kształtach, które ją kontrolują.
Jowisz nie symbolizuje pioruna; to piorun oznacza zwycięski
marsz Jowisza. Neptun nie symbolizuje oceanu; ocean to jego
własność, on go stworzył. Krótko mówiąc, dzikus na widok
morza myślał sobie: „Tylko mój fetysz Czary-Mary potrafi
tak spiętrzać wodę w góry". Widząc słońce, dzikus myślał:
„Tylko mój prapraprzodek Bambo zasługuje na tak
olśniewającą koronę”. (...)
Nie można zrozumieć mitów, póki się nie zrozumie, że
jeden z nich nie jest mitem, lecz prawdą; tak jak sylwetki
w białych prześcieradłach nic by nie oznaczały, gdyby nie
prawdziwe duchy, a podrobione banknoty nie miałyby sensu,
gdyby nie było prawdziwych. (...) Gdy człowiek wierzy w ja
kiegoś Boga, choćby nawet był to Bóg fałszywy, kosmos zna
swoje miejsce - drugie miejsce. A kiedy Bóg jest prawdziwy,
kosmos pada przed Nim na kolana, ofiarując kwiaty na wiosnę
i ognie zimą.- (...) Patrząc na tonące w słońcu łąki, czuję aż do
szpiku kości, że moje zadowolenie nie płynie z samej tylko
wiosny; bo sama tylko wiosna, wracająca nieodmiennie co
roku, byłaby nieodmiennie smutna. Ale pośród tych pól stąpa
ktoś, czyj obraz ozdabia się kwiatami, ja zaś z radością myślę
o pewnej obietnicy, nadal aktualnej, i o powstaniu z martwych.
101
dochodzę do wniosku, że moją wadą jest nie tyle lśniąca,
pokazowa impertynencja, ile prostota granicząca z kretyniz
mem. Odnoszę wrażenie, że muszę być bardzo tępy, podczas
gdy wszyscy inni ludzie we współczesnym świecie muszą być
szalenie inteligentni.
Zapoznałem się niedawno z pewną pracą zbiorową,
zatytułowaną „Nowa teologia i religia stosowana”, nadesłaną
mi w imieniu kilku osób, które głęboko szanuję. Smutne to,
ale prawdziwe: przeczytałem rzeczone dzieło od deski do des
ki, nie mając najbledszego pojęcia, o czym do diaska ci ludzie
piszą. Musieli pewnie pisać albo o jakiejś mrocznej, bestial
skiej religii, w której ich wychowano, a o której ja nigdy nie
słyszałem, albo o jakiejś oszałamiającej wizji Boga. którą
ujrzeli, a której ja nigdy nie ujrzałem, i która przez samą swą
wspaniałość zmąciła ich logikę i poplątała język. (...) Niżej
przytoczone słowa zostały podpisane przez inteligentnego
człowieka, ja zaś nie potrafię znaleźć w nich ani krztyny sensu:
Kiedy współczesna nauka ogłosiła, że procesy kosmicz
ne nie znają żadnego historycznego zdarzenia, które by odpo
wiadało Upadkowi Adama, lecz przeciwnie, opowiedziała
dzieje bezustannego wzrostu na skali bytu, było całkiem
oczywiste, że plan Pawła - mam tu na myśli tok argumentów
Pawła dotyczących planu zbawienia - stracił wszelką podstawę;
bo czyż tą podstawą nie była totalna grzeszność rasy ludzkiej
odziedziczona po pierwszych rodzicach?... Ale teraz wiemy,
że nie było żadnego upadku Adama, nie było totalnej
grzeszności ani groźby natychmiastowego nie kończącego się
zatracenia; a gdy znikła baza, podążyła za nią i nadbudowa.
Jest to napisane z powagą i bez żadnych błędów grama
tycznych; to musi coś znaczyć. Ale co to może znaczyć? Jak
nauka może wykazać, że człowiek nie jest grzeszny? Nie roz
cina się człowieka skalpelem, by znaleźć jego grzechy. Nie
gotuje się go we wrzątku, póki nie zaczną parować nieomylne
zielone wyziewy niemoralności. Jak nauka może znaleźć ślady
duchowego upadku? I jakie właściwie ślady mogłaby znaleźć?
102
Czy autor tego cytatu oczekiwał odkopania skamieniałej Ewy
ze skamieniałym jabłkiem w środku? Czy sądził, że tysiąclecia
przechowały dla niego kompletny szkielet Adama, łącznie
z lekko przywiędłym listkiem figowym? Cały akapit, który
wyżej przytoczyłem, to zbiór chaotycznych zdań, z których
nie tylko żadne nie jest prawdziwe, ale w dodatku żadne nie
wiąże się logicznie z resztą. (...) Tak więc, jak powiedziałem,
nie mam zielonego pojęcia, co mają oznaczać podobne wypo
wiedzi, w których inteligentny człowiek oznajmia, że ponie
waż geologowie nie wiedzą nic o wygnaniu z raju, doktryna
o grzechu pierworodnym musi być nieprawdziwa. Ponieważ
nauka nie znalazła czegoś, czego ewidentnie znaleźć się nie
da, coś zupełnie innego - duchowa świadomość zła - nie jest
prawdą. Taką argumentację można streścić, karkołomnie, lecz
precyzyjnie, w taki mniej więcej sposób: „Ponieważ nie
odkopaliśmy kości archanioła Gabriela, który i tak ich nie
posiadał, mali chłopcy na pewno nie wyrosną na egoistów,
jeśli rodzice darują sobie ich wychowywanie”. (...)
Nie zamierzam się tu zagłębiać w prawdziwą doktrynę
o grzechu pierworodnym ani w tę zapewne fałszywą wersję,
którą współautor „Nowej teologii” nazywa doktryną totalnej
grzeszności. Nawet najgorsza doktryna grzeszności, jaka by
nie była, wywodzi się z duchowego przeświadczenia, a nie
z odległych fizycznych praprzyczyn. Ludzie zawsze uważali,
że ludzkość jest niegodziwa, bo zdawali sobie sprawę z włas
nej niegodziwości. Jeśli zaś człowiek czuje się niegodziwy,
nie bardzo rozumiem, czemu miałby poczuć się dobry tylko
dlatego, że jego przodkowie ponoć mieli ogony. Z tego, co
wiemy, rajska czystość i niewinność człowieka mogła równie
dobrze odpaść razem z ogonem. Jedyną pewną rzeczą, jaką
wiadomo o rajskiej czystości i niewinności, jest to, że jej nie
posiadamy. Śmieszni są ci antropolodzy, którzy wysuwają swe
mgliste teorie na temat praczłowieka przeciw czemuś tak
solidnemu, jak ludzkie poczucie grzeszności. Dowód na
istnienie rajskiego ogrodu z natury swojej nie może zostać
znaleziony. Dowód na istnienie grzechu to cos', co każdy,
chcąc nie chcąc, musi znaleźć.
W obliczu potopu
104
się nam zdawać, że niektóre fragmenty Pisma mogą być
prawdziwe, nie traćmy ducha - to tylko przejściowy kryzys.
Złe chwile przeminą; bądź co bądź wciąż mamy do dyspozycji
najnowszy przekład Biblii Otwartej z całym jego niewyczer
panym bogactwem błędów i niekonsekwencji - nader interesu
jący dla uczonych i oddzielający nas od Rzymu jak mur ob
ronny”.
Ateista, pan Arnold Bennett, skomentował sprawę nastę
pująco: „Już jako dziecko przejrzałem na wylot infantylną
naiwność wszelkich dogmatów i kościołów. Zawsze uderzał
mnie ich absurd. Weźmy chociażby dogmat potępiający
każdego, kto nie uwierzy, że Noe miał kształty cylindryczne,
był przyklejony do słupa, nosił toczek zamiast kapelusza
i posiadał trzy kropki w miejsce oczu i ust. Pora już, żeby
wszystkie odłamy chrześcijańskie, nawet katolicy, przestały
uczyć dzieci tych bajdurzeń zamiast naukowej prawdy.
Wiodłem bujne życie, przemierzyłem spory kawałek świata,
lecz nigdy nie widziałem człowieka, który choć trochę by
przypominał postać Noego, jaką wbijano mi do głowy
w dzieciństwie”.
Pan Wells, utopista i futurolog, stwierdził natomiast:
„Jedyne, co mnie interesuje, to Wielki Potop przyszłości,
a nie jakieś tam małe lokalne potopy czasów minionych. Chcę
większego, szerszego, lepiej zorganizowanego i kompletnego
Potopu: Potopu, który naprawdę pokryje całą ziemię. Ludzie
powinni zrozumieć, że w przyszłości nie będziemy już dzielić
wody na małe i ciasne stawy, jeziora czy rzeki. Przyszłość - to
jedna wielka woda, jak okiem sięgnąć, wszędzie taka sama.
Apres moi le Deluge. Belloc może się wymądrzać, podważając
moją znajomość francuskiego, ale ten cytat wreszcie go
usadzi”.
105
Szkiełko i oko
106
kiedykolwiek od czasów Wielkiego Buntu. Jak się wydaje,
uznali, że dr Bames nie do końca pojął doktrynę reinkarnacji.
Przybywszy do Pekinu, dr Barnes zwołał konferencję,
na której wypowiedział się co do praktykowanego w Chinach
kultu przodków. Używając matematycznych diagramów,
skutecznie wykazał, że rozmiary domowego ołtarzyka są
przeważnie niewystarczające, by pomieścić tylu przodków,
ilu posiada człowiek. (...)
Wypowiedź ta spowodowała gwałtowne protesty.
Doktor Barnes został zmuszony do tego, by powrócić do Anglii
i dalej wygłaszać komentarze na temat katolicyzmu. Jest to
bowiem jedyny temat na świecie, na który można bezkarnie
opowiadać najbardziej piramidalne brednie.
Zwierzę w człowieku
107
zwierzę. To diabeł - ów surowy, intelektualnie dziewiczy diabeł
ze średniowiecznej opowieści. On gotów jest cierpieć w imię
zła. W imię zła gotów jest do heroicznych czynów (...)
Świnie nie są przeżarte moralną zgnilizną. Tygrysy nie
hodują w duszach pychy. Wieloryby nie rozciągają warg
w szyderczym grymasie. Krokodyle (wbrew miłej legendzie)
nie leją krokodylich łez i nie są ani trochę obłudne. Patrząc na
ich zewnętrzną powlokę, trudno w ogóle pojąć, jakim cudem
ktokolwiek mógłby je o to posądzać, jako że hipokryzja wy
maga pomysłowej wyobraźni. Najgorsze grzechy to grzechy
czysto ludzkie. Możemy maszerować w górę, rugując z siebie
zwierzę, i ani trochę ich nie osłabić. Ba, możemy je wręcz
nasilić. Im mniej w człowieku zwierzęcia, tym więcej może
być zła.
Człowiek i natura
108
czy zdegenerowaną sztukę. Tymczasem słonie nie budują
kolosalnych świątyń z kości słoniowej, choćby nawet i w stylu
rokoko. Wielbłądy nie malują obrazów, choćby kiepskich,
mimo że natura wyposażyła je w wiele pędzli z wielbłądziego
włosia. (...) A czy widział kto kiedyś mrowisko udekorowane
pomnikami zasłużonych mrówek? Czy widział kto ul zdobny
w portrety wspaniałych dawnych królowych? Otóż nie.
Przepaść między człowiekiem a zwierzętami może mieć
przyczyny naturalne, tym niemniej przepaść taka istnieje.
Używamy określenia „dzikie zwierzęta” - lecz jedynym
dzikim zwierzęciem jest człowiek. To człowiek wyłamał się
z porządku rzeczy. Wszystkie inne zwierzęta są potulne; ani
o krok nie odstępują od niewyszukanej poprawności, obowią
zującej w ich gatunku czy plemieniu. Wszystkie inne zwierzęta
to zwierzęta domowe; stale są w domu. Wyłącznie człowiek
potrafi żyć bez domu, czy to jako rozpustnik, czy mnich.
Panteizm, ewolucjonizm i wszelakie religie kosmiczne
sprowadzają się do jednej tezy: że Natura jest naszą matką.
Tak się jednak niefortunnie składa, że ktoś, kto spróbuje trak
tować Naturę jak matkę, odkryje, że ma do czynienia z maco
chą. Podstawowa teza chrześcijaństwa brzmi następująco:
Natura nie jest naszą matką; Natura jest naszą siostrą. Możemy
być dumni z jej urody, bo mamy wspólnego ojca, nie podle
gamy jednak jej władzy. Powinniśmy ją podziwiać, ale nie
musimy jej naśladować.
O niezależności
109
sugestii, psychologii tłumu i masowej produkcji wrażeń. Wiara
katolicka, która zawsze pielęgnuje niemodne cnoty, jest w tej
chwili jedynym, co wspiera niezależny intelekt człowieka.
Nasi krytycy żyją w zamkniętym kręgu argumentów.
Najpierw ogłaszają, że wszyscy ludzie w średniowieczu mieli
ciasne horyzonty. Potem, odkrywszy, że wielu ludzi w średnio
wieczu miało horyzonty bardzo szerokie, obstają z uporem,
że w takim razie musieli oni buntować się - nie przeciwko
średniowieczu, lecz przeciwko katolicyzmowi. Słowem, żaden
katolik nie mógł być inteligentny, bo jeśli był inteligentny,
nie mógł być katolikiem. Ten sam tok argumentacji pojawia
się podczas dyskusji o niezależności myśli w czasach współ
czesnych. (...)
Moje własne doświadczenie mówi mi, że katolicy są
nie mniej, lecz dużo bardziej indywidualistami niż reszta ludzi,
jeśli chodzi o poglądy niedotyczące religii. (...) Katolicy łączą
się w sprawach wiary, jest jednak niesłychanie trudno skłonić
ich, by połączyli się w jakiejkolwiek innej sprawie. (...) Zga
dzają się, gdy chodzi o dwie lub trzy transcendentalne prawdy,
ale sprawia im wręcz przyjemność, by nie zgodzić się co do
niczego więcej. (...)
Weźmy na przykład książkę katolika, Christophera
Hollisa, zatytułowaną „Amerykańska herezja”. Nikt przy zdro
wych zmysłach nie powie, że wszyscy katolicy uważają, tak
jak pan Hollis, że dla Ameryki lepiej by było, gdyby to Połud
nie wygrało wojnę secesyjną, że Stany Zjednoczone nie
powinny rozciągać się dalej niż do Tennessee, że prezydent
Andrew Jackson był barbarzyńcą, że prezydent Abraham
Lincoln byl nieudolny. (...) Takie opinie nie należą do katolic
kiego kanonu, stanowią tylko przykład katolickiej wolności.
A jest to wolność, którą świat z całą pewnością zatracił - praw
dziwa wolność umysłu. Nie musimy dziś walczyć o wyzwo
lenie przeciw królom, generałom, inkwizytorom. Nasz prob
lem - to jak wyzwolić się od sloganów, od krzykliwych
nagłówków, od hipnotycznie powtarzanych haseł i wszystkich
110
innych plutokratycznych banałów, narzucanych nam przez
reklamę i środki przekazu.
Przeciętny czytelnik postępowej prasy i różnorakich
„Zarysów historii” ma potężne opory, by zdobyć się na akt
intelektualnej swobody. Nie byłby w ogóle w stanie pomyśleć
(...), że Stany Zjednoczone popełniły błąd, dokonując
ekspansji na południe. Nie umiałby przestawić umysłu na takie
tory, nawet eksperymentalnie, bo oznaczałoby to wypadnięcie
z koleiny zbyt już głębokiej i zbyt uładzonej przez bystre potoki
konwencjonalnej gadaniny, niosące go zawsze w tę samą
stronę. Ci nowocześni ludzie traktują aktywność umysłową
jak ekspresowy pociąg, pędzący coraz szybciej i szybciej,
wiecznie po tych samych torach i ku tej samej stacji; a wiedza
polega jedynie na doczepianiu dodatkowych wagonów, aby
trafiły do tego samego miejsca przeznaczenia. (...) Wygłaszają
rytualne pochwały wolnej myśli, ale nawet te pochwały przy
bierają stale identyczną formę. Niezliczone rzesze, które nigdy
nie nauczyły się myśleć, są zachęcane, by myśleć, co im się
żywnie podoba o Jezusie Chrystusie; nie wolno im jednak,
w praktyce, myśleć inaczej, niż ich nauczono, o Abrahamie
Lincolnie.
Ludzie i kosmos
lll
szaleńczo wiruje wokół własnej osi z szybkością dziewiętnastu
mil na sekundę? Czy umielibyśmy wyobrazić sobie potężnego
monarchę, oznajmiającego ludowi swą wolę, gdybyśmy
pamiętali, że tak na dobrą sprawę wisi on akurat głową w dół,
otoczony bezmiarem kosmosu? Można by napisać przedziwną
opowieść o człowieku obdarowanym lub przeklętym umiejęt
nością widzenia kopernikańskiej rzeczywistości, przez co
postrzega on ludzi niczym opiłki gromadzące się wokół mag
nesu. I doprawdy nader osobliwie brzmiałaby przemowa ja
kiegoś nadętego egoisty, który ogłasza boskość i niezależność
człowieka, gdybyśmy mogli go ujrzeć, jak stale kręci się wraz
z planetą, trzymając się jej powierzchni tylko podeszwami
butów!
Wyzwania przyrody
112
przeciwnej. I akurat wtedy, gdy ostatecznie uwierzyłaby
w swoją rację, byłaby w błędzie.
Najbardziej niesamowitym elementem w przyrodzie jest
wlas'nie to ciche i powszechne odchylenie o cal od dokład
ności. Zupełnie jakby W szechświat uknuł przeciw nam
sekretną zdradę. Jabłko czy pomarańcza są wystarczająco
okrągłe, abyśmy mogli je tak nazwać, a mimo to okrągłe nie
są. Sama nawet Ziemia ma kształt pomarańczy, by znęcić
jakiegoś prostodusznego astronoma do nazwania jej kulą.
•dźbło trawy kojarzy się z miniaturową szpadą, bo mierzy
prosto do celu; ale przecież nie trafia. Wszędzie, w całym
porządku rzeczy, tkwi ten element spokojnej nieobliczalności.
Umyka to racjonalistom - lecz zawsze umyka dopiero w ostat
niej chwili.
113
VIII RELIGIE WSPÓŁCZESNOŚCI
O uniwersalnej religii
116
co też oni uważają za najlepsze; co też chcą przyswajać.
Odkryjecie, że wcale nie zamierzają naśladować wojskowej
sprawności islamu ani mistycznego transu Hindusów. Im uważ
niej będziecie śledzić ten „postępowy” ruch, tym wyraźniej
zobaczycie, że ci ludzie pragną nie tyle chińskiej metafizyki,
ile chińskich robotników. Odkryjecie, że ujednolicanie wyznań
nieoczekiwanie idzie w parze z obniżaniem płac. (...) Nasze
braterstwo z islamem czy buddyzmem, głoszone głównie
wśród wykształconych i dobrze prosperujących warstw spo
łecznych. oznacza w praktyce, że biedak musi być tak pokor
ny jak buddysta, podczas gdy bogacz może być tak bez
względny jak muzułmanin. To właśnie jest nazywane dąże
niem do jednej uniwersalnej religii.
O nauce religii
117
czy wujkom”. Dorosły człowiek w żaden sposób nie ucieknie
od odpowiedzialności wywarcia wpływu na swoje dziecko,
nawet wówczas, gdy godzi się na olbrzymią odpowiedzialność
zostawienia dziecka samemu sobie. Matka może dziecko
wychować, nie narzucając mu religii, lecz nie uniknie narzuce
nia mu środowiska. (...) Dla każdego, kto pomyśli bodaj przez
dwie minuty, jest jasne, że odpowiedzialność za ukształtowa
nie dzieciństwa stanowi nieunikniony element stosunków
między rodzicem a dzieckiem, i nie ma to nic wspólnego
z wychowaniem religijnym czy ateistycznym. Ale ci, który
powtarzają te oderwane frazesy, nie myślą nad nimi nawet
przez dwie minuty. Nie próbują łączyć ich z żadną filozofią.
Słyszeli ten frazes używany wobec religii, a nigdy nie przy
chodzi im na myśl, by zastosować go do czegokolwiek poza
religią, by wyjąć te dziesięć czy dwanaście słów z ich konwen
cjonalnego kontekstu i zobaczyć, czy mają sens w innym
kontekście. Słyszeli, że są ludzie, którzy nie chcą uczyć dzieci
nawet zasad swojej własnej religii. Równie dobrze mogliby
istnieć ludzie, którzy nie chcą uczyć dzieci nawet zasad swojej
własnej cywilizacji. Jeśli dziecko, gdy dorośnie, może woleć
inną wiarę, może również woleć inną kulturę. Może z irytacją
myśleć o tym, że zostało wychowane jako wyznawca
Swedenborga; może z całego serca żałować, że nie wyrosło
w kulcie Światowida. Jednak równie dobrze może żałować,
że zostało wychowane jako angielski dżentelmen, a nie jako
dziki Arab z pustyni. Gdy zaś będzie podróżować po świecie,
od Chin po Peru (odebrawszy uprzednio zdrową geograficzną
edukację), może pozazdrościć Chińczykom godności kodeksu
Konfucjusza albo szlochać nad ruinami wielkiej cywilizacji
Azteków. Ktoś jednak przedtem musi je ewidentnie wychować
na kogoś; a przypuszczalnie najcięższa odpowiedzialność to
wychować je na kompletne zero.
118
Synkretyzm
119
Morza Śródziemnego powstał dokładnie taki panteon religii,
jaki dziś' proponują synkretys'ci; i chrzes'cijanie zostali
zaproszeni, by wejs'é do s'rodka i ustawić podobiznę Jezusa
obok podobizn Jupitera, Mitry, Ozyrysa, Attisa czy Amona.
To włas'nie odmowa chrześcijan okazała się punktem
zwrotnym w dziejach. Gdyby się zgodzili, trafiliby wraz
z resztą świata do jednego garnka. W owym wielkim garnku
kosmopolitycznego zepsucia, gdzie roztapiały się już wszyst
kie inne mity i misteria, oni również zostaliby rozgotowani
do miękkości w nieforemną płynną masę. (...) Nie da się pojąć
natury Kościoła ani bojowego tonu, który od czasów antycz
nych dźwięczy w katolickim wyznaniu wiary, jeżeli człowiek
nie pojmie wpierw, że cały świat o malo kiedyś nie umarł na
tolerancję i na braterstwo wszystkich religii.
O czyśćcu
120
będzie go wymuszać przy pomocy bagnetów. Od tej pory
spowiedź stanie się kwestią wolnego wyboru lub wręcz
kaprysu jednostki, tak jak powinno być w prawdziwie nowo
czesnym państwie. Będzie równie dobrowolna jak dobrowol
ne jest dla ludzi ubogich zapisywanie dzieci do wyznaczo
nych szkól państwowych. Będzie równie zależna od woli
jednostki, jak system ubezpieczeń zdrowotnych jest zależny
od woli ubezpieczonych klas pracujących. Prawo przestanie
ją regulować, tak jak nie reguluje teorii głoszącej, że wyciąg
z krowich wirusów ospy ma właściwości lecznicze. Od tej
pory każdy człowiek, przez nikogo niezmuszany, zdecyduje,
czy chce się spowiadać, czy nie - podobnie jak przez nikogo
niezmuszany decyduje, czy chce uczęszczać do szkoły albo
odbyć służbę wojskową. Rządowi tak samo przez myśl nie
przejdzie zmuszać wolnego obywatela, by wyznawał swe
grzechy, jak zmuszać go, by ubezpieczał pracowników albo
szczepił dzieci. Co by nie myśleć o owym protestanckim
postępie, który doprowadził nas do nowoczesnego państwa,
każdy wszak przyzna, że nowoczesne państwo ma przynaj
mniej tę zaletę, że we wszystkich dziedzinach swej działalności
odżegnuje się od jakiegokolwiek przymusu. (...)
Zaiste wspaniała to nowina, że rząd planuje uchylić
prawo narzucające nam obowiązek spowiedzi. Mnie jednak
bardziej ciekawi osobliwe zdanie, które poprzedza tę rewelację.
Pomijam słowa: „Nie życzymy sobie, aby księża się wtrącali”.
Materia ta była już poruszana tak często, że zdarła się do cna,
a jej przetarte włókienka nie są w stanie utrzymać najbłahszej
nawet myśli. Zatrzymam się nad innym interesującym frag
mentem wypowiedzi pana ministra. „Nie życzymy sobie
czyśćca” - powiada sir William. Można by tu poczynić oczy
wistą uwagę, że byli już tacy, co minęli czyściec, poszli dalej
i trafili gorzej, ale nie o to mi przecież chodzi. (...) Coś, co
mnie w tych słowach intryguje, to nie strona religijna, ale
filozoficzna i logiczna. „Nie życzymy sobie czyśćca”. Cieka
wy jest stosunek do prawdy - niekoniecznie do prawd wiary.
121
ale do prawdy jako takiej; do samej idei prawdy. Słowa te
oznaczają - ni mniej, ni więcej - że kiedy sir William zastuka
do wrót tamtego świata, zbliży się doń święty Piotr lub jakiś'
usłużny anioł i zapyta, dyskretnie zniżając głos niczym dobrze
wyszkolony kamerdyner: „Czy życzy pan sobie, by
przygotować panu czys'ciec?”.
Może celowe będzie tu użycie porównania. Ilekroć my,
wyznawcy pewnej filozofii, otwieramy gazetę i znajdujemy
w niej artykuł na temat relacji między nauką a religią, znamy
z góry przebieg wywodu. Oko nasze mknie szybko po kolum
nach, dopóki nie napotka dużej litery „G” na początku słowa
„Galileusz”. Ujrzawszy, że temat został uwzględniony, jak
przystoi, wracamy pogodnie do naszych zwykłych zajęć.
Można polegać na ludziach, którzy pisują takie artykuły, nigdy
nas nie zawiodą. A ponieważ Galileusz jest ewidentnie
jedynym astronomem, jakiego znają, a kara, nałożona nań
przez Inkwizycję jest jedyną decyzją Kościoła, jaka kiedy
kolwiek obiła im się o uszy, jeśt całkiem naturalne, że osądzają
wiele kwestii w świetle tego jednego wypadku, na ile, rzecz
jasna, mają o nim pojęcie. Nie zamierzam tu absolutnie
pogłębiać ich pojęć, choć mógłbym im powiedzieć o Gali
leuszu parę nowych i ciekawych rzeczy. Mógłbym wskazać,
że nie był on bynajmniej tym człowiekiem, którego podziwiają,
to znaczy człowiekiem prześladowanym za odkrycie, że
Ziemia obraca się wokół Słońca. Paradoksalnie, jak to się może
zdawać, teoria kopernikańska stanowi dzieło Kopernika, który
wykładał astronomię w Rzymie, pod okiem władz kościelnych
i za ich aprobatą, zaś nim jeszcze Kopernik przeprowadził jej
dowód, została zasugerowana w samym środku Wieków
Średnich przez Mikołaja z Kuzy, którego Kościół, ten znany
prześladowca, ukarał w ten sposób, że uczynił go kardynałem.
Prawda, jak mi się zdaje, wygląda odwrotnie niż jej popularna
wersja. Galileuszowi nie zarzucano, że otworzył dyskusję, ale
że ją zamknął. Ludzi drażniła jego pewność siebie, jego
postawa Galileus locutus est, causa finita est, czy też, by użyć
122
języka współczesnego, jego orzeczenie, że teoria kopernikań-
ska nie jest już teorią, lecz prawem. A już szczególnie działało
ludziom na nerwy, że Galileusz podpierał swoje twierdzenia
cytatami z Biblii; nader irytujący zwyczaj u każdego. (...)
Kiedy sir William Joynson-Hicks oznajmia, że nie życzy
sobie czyśćca, nie przychodzi mu do głowy, że brzmi to
zupełnie tak, jakby katolicy, w odpowiedzi na artykuł gloryfi
kujący Galileusza, powstali i zawołali chórem: „Nie życzymy
sobie Układu Słonecznego!”. Wówczas być może sir Williamo
wi zaświtałoby mgliście, że Układ Słoneczny jest w stanie
istnieć całkiem niezależnie od naszych pragnień i że czyściec
może istnieć całkiem niezależnie od tego, czy on akurat życzy
go sobie, czy nie.
O duchach
123
ten „niski”. Na przykład sir Arthur Conan Doyle (...) twierdzi,
że latające stoły i krzesła to cos' „na niższej duchowej
płaszczyźnie”, co zupełnie go nie interesuje, ponieważ on
podchodzi do spirytyzmu z rewerencją jako do religii, która
może dać nam odpowiedź na zasadnicze pytania o życie
i s'mierć. Ja ze swej strony uważam, że jego rozróżnienie jest
nad wyraz cenne, trzeba je tylko odwrócić. Latające stoły
i krzesła wydają mi się autentycznie interesujące. Kiedy wielki
uczony, taki jak sir William Crookes, utrzymuje, że widział je
na własne oczy, jest to fakt niesłychanie ważny. Nie traćmy
czasu na roztrząsanie, czy jest to zjawisko nadnaturalne;
równie dobrze może się ono okazać całkiem naturalne, to
znaczy nie wykraczające poza naturę rzeczy. (...) Oznacza ono
jednak, że materializm, uznający naturę za mechanizm,
przechodzi z wolna do historii. Zaczyna już być powszechnie
widoczne, że była to, jak mi się zawsze zdawało, obskurancka
dziewiętnastowieczna moda, sztucznie rozdęta przez tego
niedorzecznego pruskiego blagiera, Haeckla. (...) Wyrwanie
komuś' krzesła spod tylnej części ciała to żart w nie najlepszym
guście, miło jednak pomyśleć, że jest to krzesło, na którym
rozsiadł się profesor Haeckel z Uniwersytetu w Jenie.
Jeśli jednak mam odnosić się z rewerencją do fruwają
cych mebli, albo oprzeć na nich moją religię, zupełnie nie
rozumiem, dlaczego większą rewerencję ma we mnie budzić
stół, który lata, od stołu, który zachowuje się jak na porządny
stół przystało. Rewerencją oznacza szacunek, zaś to, co szanu
ję, na ziemi czy na niebie, to określone wartości i cnoty; zaś
stół nie dowodzi, że je posiada, jeśli po prostu wymachuje
nogami w powietrzu. Spirytysta odpowie na to, że nie żąda
ode mnie, bym szanował stół, ale bym szanował rewelacje,
których dostarczają nam wirujące stoliki. Niewiele o nich
wiem, ale i tak wiem za dużo, by traktować je z rewerencją
czy bodaj z respektem. (...) Może i są to wiadomości od
duchów, ale nigdy bym nie pomyślał, że trzeba obowiązkowo
wierzyć w to, co mówią duchy. (...) Dokładnie tę część
124
spirytyzmu, którą sir Arthur Conan Doyle uważa za religię, ja
uważam za religię fałszywą. (...)
Pewna pani, jak słyszałem, dowiedziała się od duchów,
że jej mąż był kiedyś starożytnym Egipcjaninem. (...) Oto
kolejna rzecz, która moim zdaniem sprawia, że taki przekaz
jest niegodny zaufania i pozbawiony wszelkiej wartości -
banalne odgrzebywanie egipskich mumii. Czemu nie słychać
nigdy o starożytnych Etruskach lub starożytnych Chińczy
kach? (...) Co do mnie, wiem z tego samego źródła, że jestem
reinkarnacją poety Wergiliusza - ale ja nie zadzieram przez to
nosa.
O czarownicach
125
„Przyznało się” to zresztą zbyt słabe słowo. Osoby te pyszniły
się, że są czarownicami i obnosiły się z tym z całą arogancją.
(...) Niewątpliwie część z nich była psychicznie chora; podob
nie też wielu psychicznie chorych przyznaje się do popełnienia
morderstwa. Nikt jednak nie wnioskuje z tego, że żadne
morderstwo nigdy nie istniało. Toteż ja osobiście jestem
przekonany, że ci, którzy twierdzili, że uprawiają czary, mówili
najprawdziwszą prawdę. Sądzę, że istotnie byli czarownikami
i czarownicami - to jest ludźmi świadomie próbującymi
nawiązać kontakt ze złymi mocami Wszechświata.
Ilekroć ludzie szczerze wierzą, że mogą nawiązać
kontakt ze światem duchowym, używają do tego celu elemen
tów świata materialnego. Jeśli cel jest dobry, używają chleba
i wina. Jeśli cel jest zly, używają oka jaszczurki i wywaru
z ropuchy. (...) Co za sens twierdzić, że ingrediencje magiczne
są produktem chorej wyobraźni? Takie właśnie mają być. Tak
zostały obmyślone, aby za ich pomocą człowiek mógł dotrzeć
do chorobliwych, szalonych elementów Uniwersum, do
zwyrodnialców świata duchowego. Nie wiadomo, na ile są
skuteczne, ale możemy równie dobrze założyć, że wstrętne
zachowanie (jak wyłupywanie oczu jaszczurkom) otwiera
ludzi na złe wpływy, skoro zakładamy, że piękne zachowanie
(jak przyklęknięcie czy odkrycie głowy) otwiera na wpływy
dobre. Nie wiadomo, w jakiej mierze jest to wynik samych
działań, a w jakiej skojarzeń, ale tak samo nie wiadomo tego
przecież w odniesieniu do zwykłych, codziennych spraw. (...)
Wiemy, że wino rozgrzewa, ale nie mamy pojęcia, czy bardziej
za sprawą samego wina, czy może raczej jego wyobrażenia
w ludzkim umyśle.
126
O eufemizmach
127