Professional Documents
Culture Documents
Tom I 3
Rozdział IV - Powrót 5
Rozdział VI - W jaki sposób nowi ludzie ukazują się nad starymi horyzontami 8
Tom II 20
Rozdział IV - Widziadło 21
Dobrze wiedzieć
Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni niecałych dwóch lat 1878 i 1879 r. Jednak czas
fabuły jest wiele dłuższy. Inną perspektywę czasową wprowadza bowiem głównie pamiętnik
starego subiekta.
Od razu też wspomniany jest główny bohater, choć jeszcze się nie pojawia. Zebrana w
jadłodajni grupa mężczyzn (pan Deklewski, fabrykant powozów, radca Węgrowicz i ajent
handlowy pan Szprot) podczas swobodnych rozmów rozprawia o tym, gdzie jestWokulski,
co robi, a także o przyszłości jego sklepu galanteryjnego.
„Ten wariat Wokulski, mając w ręku pewny kawałek chleba i możność uczęszczania
do tej oto tak przyzwoitej restauracji, sklep zostawił opatrzności boskiej, a sam z
gotówką odziedziczoną po żonie pojechał na turecką wojnę robić majątek”.
Gdy jeden z zebranych bierze Wokulskiego w obronę, radca opowiada losy głównego
bohatera: w 1860 r. pracował jako subiekt w jadłodajni u Hopfera. Postanowił jednak dostać
się do Szkoły Głównej (wcześniej ukończył Szkołę Przygotowawczą).
Naukę przerwał i wziął udział wpowstaniu styczniowym, za co został skazany i zesłany koło
Irkucka. Gdy w 1870 r. powrócił, z pomocą Rzeckiego (obecnie subiekta w sklepie
Wokulskiego) zatrudnił się w sklepie Minclowej (wdowy), z którą to wkrótce się ożenił. Dużo
starsza żona była dla niego prawdziwym utrapieniem. Po 4 latach małżeństwa zmarła,
pozostawiając Wokulskiemu sklep i znaczny majątek.
Wbrew przewidywaniom zebranych sklep nie tylko nie upadł, ale świetnie prosperował, co w
dużej mierze było zasługą zastępcy i przyjaciela Wokulskiego –Ignacego Rzeckiego.
Ignacy Rzecki od 25 lat mieszkał w pokoiku przy sklepie. Narrator podkreśla, że wystrój
pomieszczenia nie zmienił się od tego czasu – wszystko było urządzone bardzo skromnie.
Również zwyczaje Rzeckiego nie zmieniały się – wstawał o 6 rano, mył się, wypuszczał
starego pudla – Ira, pił herbatę i o wpół do siódmej był gotów do pracy.
Wraz ze służącym otwierał sklep i sprawdzał plan zajęć na dany dzień oraz robił przegląd
towarów na półkach. Niedługo potem przychodził pierwszy z subiektów – pan Klejn. Wdają
się w krótką rozmowę o polityce – Rzecki jest bonapartystą, zaś Klejn wskazuje na rosnącą
siłę socjalizmu. Potencjalną kłótnię przerywa pojawienie się drugiego pracownika –
Lisieckiego i pierwszej klientki. O dziewiątej wpadł do sklepu trzeci pracownik – wiecznie
spóźniający się młodzieniec Mraczewski.
Około pierwszej Rzecki robił sobie przerwę na obiad, a około ósmej zamykał sklep i siadał
do rozliczania rachunków. Jeżeli czegoś nie udało się zrobić subiekt opłacał to złym
humorem i bezsennością. Jeśli zaś był w dobrym humorze, to czytał książki o Napoleonie
lub grał na gitarze Marsza Rakoczego. Ulubionym dniem Rzeckiego była niedziela, gdyż
wtedy z wielkim oddaniem projektował wystawy sklepowe na cały tydzień. Czasem odzywało
się w nim dziecko i zaczynał nakręcać wszystkie zabawki.
Jednak powrót do rzeczywistości wprowadzał go w zły nastrój. Rzecki był tez wielkim
samotnikiem – rzadko gdzieś wychodził, bo jego staromodny sposób bycia i wrodzona
nieśmiałość skupiały na nim uwagę innych. Dlatego też unikał ludzi i w sekrecie pisał
pamiętnik.
Pisany jest w pierwszej osobie. Wszystkie rozdziały noszące ten podtytuł opowiadają o
losach Rzeckiego lub przedstawiają zdarzenia oczami starego subiekta.
W tym rozdziale Rzecki opowiada o swoim dzieciństwie, które spędził wraz z ojcem i ciotką
w małym mieszkaniu na Starym Mieście. To właśnie ojciec wpoił w niego bezkrytyczną
miłość do Napoleona. Wspomina wieczory, kiedy przychodzili dwaj przyjaciele ojca i
dyskutowali o polityce. Gdy około 1840 r. zmarł ojciec, mały Ignacy trafił do sklepu Mincla,
jako uczeń na subiekta.
Tak rozpoczęła się jego „kariera” kupiecka. Wsklepie Jana Minclapracował z Augustem
Katzem oraz z dwoma synowcami właściciela: Francem i Jankiem. W ten sposób zbiegło
Rzeckiemu osiem monotonnych lat. W pamiętniku opisuje ze szczegółami wygląd sklepu,
towary, klientów, itp. W niedziele pobierał nauki rachunków i towaroznawstwa od starego
Mincla. Wspominając swojego pryncypała zwraca uwagę na jedna tylko jego wadę –
nienawiść do Napoleona. Wreszcie w 1848 r. Rzecki został subiektem.
W tym samym roku zmarł właściciel sklepu. Od tej pory zarządzali nim wspólnie Jan i Franc
Minclowie. Jednak w 1850 r. podzielili się. Franc został na Podwalu z towarami kolonialnymi,
a Jan z galanterią przeniósł się na Krakowskie Przedmieście, ożenił się z Małgorzatą Pfeifer,
która po jego śmierci wyszła za mąż za Wokulskiego. W ten sposób został właścicielem
sklepu Minclów.
Rozdział IV - Powrót
Jest niedzielne marcowe popołudnie. Mimo brzydkiej pogody Rzecki jest w wyśmienitym
humorze: interesy idą dobrze, lada dzieńz Bułgarii ma powrócić Wokulski, co oznacza, że
on będzie mógł wyjechać na wieś na upragniony (od 25 lat) urlop. Gdy tak snuje plany nagle
w drzwiach staje Wokulski. Następuje scena wzruszającego powitania po
ośmiomiesięcznym niewidzeniu się.
W tym rozdziale narrator dokonuje prezentacji panny Izabeli Łęckiej i jej ojca. Wraz z
kuzynką Florentyną mieszkają w ośmiopokojowym mieszkaniu przy Alejach Ujazdowskich, a
swoją kamienicę wynajmują.Tomasz Łęckijest ponad sześćdziesięcioletnim arystokratą,
szczycił się wspaniałą rodziną -
„liczył w swoim rodzie całe szeregi senatorów. Ojciec jego jeszcze posiadał miliony, a
on sam za młodu krocie”.
Kiedy utracił wszystko, znajomi odwrócili się od niego, a on sam usunął się w cień życia
towarzyskiego. Kiedy zapisał się do Resursy Kupieckiej, wzbudził zgorszenie wśród szlachty
warszawskiej. Do tego rozeszła się również pogłoska, że chcą zlicytować kamienicę Łęckich.
Panna Izabela Łęcka pokazana jest jako niezwykle piękna kobieta, ale jednocześnie
zupełnie oderwana od rzeczywistości istota.
„Panna Izabela była niepospolicie piękną kobietą. Wszystko w niej było oryginalne i
doskonałe. Wzrost więcej niż średni, bardzo kształtna figura, bujne włosy blond z
odcieniem popielatym, nosek prosty, usta trochę odchylone, zęby perłowe, ręce i
stopy modelowe. Szczególne wrażenie robiły jej oczy, niekiedy ciemne i rozmarzone,
niekiedy pełne iskier wesołości, czasem jasnoniebieskie i zimne jak lód”.
Jednak jej wyobrażenia były mocno wyidealizowane – myślała na przykład, że praca nad
suknią dla niej musi sprawiać szwaczkom wiele przyjemności. Raz tylko doświadczyła
negatywnych uczuć w związku z tym nieznanym jej światem. Było to podczas zwiedzania
fabryki, kiedy zobaczyła masy rosłych i groźnie wyglądających robotników i pomyślała, że to
doskonała ilustracja dobuntu mas z Nie-Boskiej komedii.
Jak na swoje 18 lat Izabela miała już dość dobrze wyrobioną opinię o mężczyznach i
małżeństwie. Tych pierwszych traktowała z dużą podejrzliwością, zaś co do drugiego, to
wyznaczyła dwa warunki szczęśliwego zamążpójścia: urodzenie i majątek obojga.
Adoratorów trzymała na dystans. Ideałem męskości był dla niej posąg Apolla, który kupiła i
zasypywała pocałunkami. Bywało, że w marzeniach Apollo przychodził do niej w nocy
.Sytuacja ta ulega zmianie, gdy zaczynają się rodzinne problemy. Izabela zrozumiała, że
małżeństwo trzeba przyjąć bez większych wymagań, choć ciągle ważne były dla niej majątek
i urodzenie. Z wielu dawnych zalotników zostało jej dwóch, z których żadnego nie kochała:
baron i marszałek. Panna Izabela zresztą nigdy nie była jeszcze zakochana.
Pod koniec opowieści narrator wspomina, że pan Łęcki co wieczór wychodził grać w wista
do resursy, zaś panna Izabela przepędzała wieczory samotnie, chyba że odwiedziła ją
hrabina Karolowa. Podczas jednej z wizyt poinformowała ona pannę Łęcką o rozpaczliwej
Panna Izabela czyta „Kartkę miłości” E. Zoli, ale nie może się skupić na lekturze, bo ciągle
rozmyśla o tym, że jeszcze nie zaproszono jej na coroczna kwestę. Nie przeszkadza jej to
jednak w snuciu planów dotyczących świątecznej toalety. Po chwili zjawia się panna
Florentyna z listem od hrabiny Karolowej. Ofiarowuje ona swą pomoc, a konkretnie zapłatę
3000 rubli za zastaw serwisu, który Łęccy mają sprzedać za 5000. Panna Izabela jest
załamana swoją rozpaczliwą sytuacją materialną. Florentyna chwile przekonuje ją, że tak źle
nie jest, po czym wychodzi.
Niewiele później do pokoju Izabeli wchodzi pan Łęcki. Rozmawiają o położeniu materialnym
rodziny. Pan Tomasz opowiada o planach zarobkowych, jakie zpomocą Wokulskiegouda
mu się zrealizować. W czasie obiadu wywiązuje się rozmowa o Wokulskim, w której widać,
że panna Izabela nie jest nim zachwycona – uważa go za prostaka i gbura. Nie odmawia mu
jednak talentów handlowych, więc akceptuje plany ojca.
W trakcie posiłku przychodzi także kolejny list od pani Karolowej, w którym przeprasza za
mieszanie się w cudze sprawy i zaprasza pannę Łęcką do wspólnego kwestowania. Chwali
także Wokulskiego, który dał pokaźną sumę na dobroczynność i grób w kościele. Dobrą
atmosferę psuje jednak wiadomość, że pan Tomasz wygrywa ciągle z Wokulskim w pikietę
(gra w karty). Wiadomość ta doprowadza Izabelę do migreny. Kończy obiad i udaje się do
swojego pokoju.
…nabywa nasze weksle, nasz serwis, opętuje mojego ojca i ciotkę, czyli – ze
wszystkich stron otacza mnie sieciami jak myśliwiec zwierzynę. To już nie smutny
wielbiciel, to nie konkurent, którego można odrzucić, to…zdobywca. O Boże! Nawet
nie domyślałam się, jak głęboką jest przepaść, w którą spadam (…). Z salonów do
sklepu. To już nie upadek, to hańba
Zrozumiawszy zamiary Wokulskiego, Izabela przysięga, że nie uda mu się jej kupić.
W Wielką Środę Izabela dostała na cały dzień do swojej dyspozycji powóz ciotki. Czując
nieodpartą pokusę „spojrzenia w twarz niebezpieczeństwu”, udała się do sklepu
Wokulskiego. Podczas zakupów umyślnie serdecznie odpowiadała na zaloty
Mraczewskiego, celowo ignorując robiącego rozliczenia Wokulskiego.
Na koniec zamieniła z nim kilka słów, chcąc wybadać, czy powie dlaczego wykupił ich
serwis. Udała, że zadowala ją odpowiedź, iż zrobił to z myślą o zysku ze sprzedaży, po czym
wyszła ze sklepu. Tymczasem w duszy Wokulskiego zaszło wiele zmian – poczuł on niechęć
i niesmak do Izabeli, widząc jak kokietuje zwykłego subiekta.
Wokulski wychodzi ze sklepu i idzie przed siebie. Dociera na Powiśle, gdzie uderzająca
nędza skłania go do refleksji nad sensem życia ludzkiego.
" Oto miniatura kraju - myślał - w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy. Jedni
giną z niedostatku, drudzy z rozpusty. Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić
niedołęgów; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo nie mogące zdobyć się
na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, których największą zaletą jest wczesna
śmierć. Tu nie poradzi jednostka z inicjatywą, bo wszystko sprzysięgło się, ażeby ją spętać i
zużyć w pustej walce - o nic."
Wokulski wspomina swoje dzieciństwo, wyzysk u Hopfera, wyjazd na Syberię, pracę i naukę.
Myślał o swoim małżeństwie z Minclową, kiedy musiał ciągle odpierać zarzuty, że majątek
zawdzięcza żonie, itp.
Dowiadujemy się także historii jego zauroczenia panną Łęcką oraz planów zbliżenia się do
niej. Wiedział, że potrzebuje do tego wielkiego majątku. Z pomocą przyszedł mu Suzin,
znajomy z czasów zesłania na Syberię, który zaproponował Wokulskiemu udział w
dostawach dla wojska na wojnę w Bułgarii. Przed odjazdem udał się jeszcze do przyjaciela
doktora Szumana, któremu zwierzył się ze swoich uczuć.
Z tą myślą udał się w drogę powrotną. Gdy przypomniał sobie rozmowę z Wysockim, czuł,
że tylko on jeden słyszy skargi potrzebujących, których mija. Zrozumiał bowiem, co znaczy
ofiara anonimowa, ratująca czyjeś życie, a co tysiące wydawane hojnie na cele
charytatywne w celu zdobycia rozgłosu. Wróciwszy do sklepu zastał tam baronową
Krzeszowską, a wkrótce potem również jej męża. Była to osobliwa para, żyjąca w separacji i
dogryzająca sobie na każdym kroku.
Wokulski nie pasował do żadnej z grup. Udał się do pani Karolowej i Izabeli i złożył znaczny
datek. Hrabina przyjęła go bardzo serdecznie, a nawet zaprosiła na święcone do siebie.
Natomiast Izabela, zakładając, że Wokulski nie zna angielskiego ciągle rzucała ironiczne
docinki na jego temat. Obie panie wstawiły się także za Mraczewskim i Wokulski obiecał im,
że wróci on do pracy, ale w sklepie w Moskwie. Odchodząc postanowił dwie rzeczy: kupić
powóz i nauczyć się angielskiego.
Kupiec spostrzegł w kościele dwie kobiety: jedną, ubraną krzykliwie i mocno umalowaną i
drugą, ubraną skromnie. Tej ostatniej towarzyszyła córeczka – Wokulski pomyślał, że
zapewne jest wdową. W dalszych obserwacjach przeszkodził mu młodzieniec, który pojawił
się obok hrabiny i panny Izabeli, czym wzbudził dużą radość tej ostatniej. Wkrótce wszyscy
troje wyszli z kościoła. Wokulski zauważył, że młoda wdowa z dzieckiem już wyszły.
Dostrzegł jednak drugą z kobiet i postanowił pomóc jej wyrwać się z grzesznego życia.
Zaprosił ją do pokoju Rzeckiego i zaczął wypytywać o powód płaczu w kościele, który go tak
wzruszył. Okazało się jednak, że rozczarował się srodze, gdyż dziewczyna przypominała
sobie spór z gospodynią i życzyła jej śmierci, i to wyciskało jej łzy z oczu, a nie głęboka
wiara. Wokulski zniesmaczony taką moralną „potwornością” daje jej możliwość wyrwania się
z tego świata: musi nauczyć się szyć i zamieszkać u magdalenek. Decyzję pozostawia jej
woli.
W Wielką Niedzielę zajechał do pani Karolowej na śniadanie. Pojawienie się kupca wśród
arystokracji jest wielką sensacja – większość jest przychylna Wokulskiemu, ale zdarzają się
także głosy krytyki. Podczas rozmowy z księciem dostrzega pannę Izabelę i przyglądającego
się jej spod okna młodzieńca, którego widział wczoraj w kościele. Psuje to jego nastrój. Po
chwili zostaje przedstawiony prezesowej Zasławskiej, która wypytuje o jego stryja, również
Stanisława Wokulskiego. Odpowiedzi, a zwłaszcza wiadomość o śmierci stryja
doprowadzają staruszkę do łez. Panna Izabela zabiera ją do drugiego pokoju, wszyscy zaś
patrzą z zaciekawieniem na sprawcę owych łez.
„Bohater sezonu (...) pamiętam sezony, kiedy nasz świat zachwycał się nawet
cyrkowcami. Przejdzie i to”.
Wpis rozpoczyna się od wiadomości o nowym sklepie Wokulskiego. Następnie pan Ignacy
wspomina swoją wyprawę na Węgry w czasie Wiosny Ludów z 1848 r. W lutym wraz z
Augustem Katzem zaciągnął się do armii węgierskiej. Walczyli razem do 1849 r. Ze
szczegółami opisuje jedną z bitew, a później tułaczkę po ziemi węgierskiej i samobójstwo
Katza. Następnie w skrócie opisuje swój tułaczy los żołnierski: jeździł po wielu krajach
Europy, a gdy dotarł do Polski trafił do rosyjskiego więzienia w Zamościu (nie jest to
powiedziane wprost). Jednak po usilnych staraniach, jak się potem okazało, Jana Mincla w
1853 r. pozwolono mu wrócić do Warszawy. Od Mincla dostał pieniądze na drogę i
propozycję powrotu do pracy, a także wiadomość, że ma kilka tysięcy rubli po zmarłych
ciotce i panu Raczku.
Gdy dotarł do stolicy od razu udał się do sklepu Jana Mincla. Spotkał tam również jego
babkę, która jak zawsze przynosiła do sklepu kawę i bułki. Wszystko to wywołało w nim
wielkie wzruszenie. Dowiedział się także, że bracia co najmniej dwa razy dziennie kłócą się i
godzą, głównie z powodów politycznych: Jan był propolskim bonapartystą, zaś Franc uważał
się za Niemca i wroga Napoleona. Nawet tuż przed śmiercią Franca w 1856 r. wydziedziczali
się nawzajem kilkakrotnie.
Opis losów pani Meliton – z dobrej, ale naiwnej nauczycielki przemieniła się w swatkę,
ułatwiającą zakochanym schadzki. Dostarcza ona Wokulskiemu wiadomości o pannie Izabeli
– przede wszystkim o tym, kiedy będzie na spacerze w Łazienkach. Dowiedziawszy się
pewnego dnia, że jutro będzie spacerowała nie tylko z hrabiną, ale i z prezesową
Zasławską, nie posiadał się z radości. Gdy o 12 miał już wyjść, nagle w drzwiach pojawił się
książę i „porwał” Wokulskiego na zebranie w sprawie spółki. Jednym z pierwszych gości był
pan Tomasz Łęcki. Projekt Wokulskiego, zakładający polepszenie handlu warszawskiego
poprzez sprowadzanie towarów z Rosji, po kilku krytycznych uwagach zostaje przyjęty
entuzjastycznie. Wszyscy sobie gratulują i ściskają się nawzajem. Pod koniec zebrania pan
Łęcki przedstawia Wokulskiemu młodzieńca, którego ten widział na kweście w towarzystwie
panny Izabeli. Okazuje się, że jest to Julian Ochocki – wybitny młody naukowiec i
wynalazca. Pragnął on niezmiernie poznać Wokulskiego. Obaj idą w stronę Łazienek.
Po krótkiej wymianie zdań Ochocki żegna się serdecznie i odchodzi. Wokulski wędruje po
Łazienkach, rozmyślając, czy ma do czynienia z szaleńcem, czy z geniuszem oraz który z
nich byłby lepszy na męża Izabeli. Zaczyna myśleć o samobójstwie. W tym momencie drogę
zastępują mu bandyci, lecz jego postawa, wskazująca, że nie dba o życie, skłania ich do
ucieczki z przeświadczeniem, że mają do czynienia z wariatem. Wokulski odnajduje
właściwą ścieżkę i wraca do domu. Tam lokaj przynosi mu list od pani Meliton.
Wokulski znalazł w liście dwie ważne wiadomości: o tym, że licytują kamienicę Łęckich oraz,
że w wyścigach ma startować klacz - Sułtanka, która należy do baronowej Krzeszowskiej,
serdecznej nieprzyjaciółki Łęckich. Wokulski zamierza nabyć klacz, aby baronowa nie
cieszyła się zwycięstwem. W tym celu przysłany zostaje do niego Maruszewicz. Dobijają
targu i klacz zostaje zakupiona za 800 rubli. Narrator informuje nas jednak, że baronowa
żądała 600 rubli i tyle otrzyma, a 200 nieprawnie „doliczył” sobie Maruszewicz.
Po załatwieniu tych formalności Wokulski udaje się na Al. Jerozolimskie, obejrzeć kamienicę
Łęckich, aby następnie pójść do adwokata i zgłosić chęć zakupu. Budynek nie zachwycił go.
Przeglądając spis lokatorów dowiedział się, że na samej górze mieszkają studenci, a
ponadto: baronowa Krzeszowska, Maruszewicz, Jadwiga Misiewicz (emerytka) oraz Helena
Stawska z córką. Okazało się, że jest to ta sama kobieta, na którą zwrócił uwagę w kościele
podczas wielkanocnej kwesty.
Następnie Wokulski udał się do adwokata. Po krótkiej rozmowie, podczas której Wokulski
upierał się, że gotów jest zapłacić 90 tysięcy rubli za kamienicę wartą 60 tysięcy rubli,
adwokat zrozumiał sytuację Wokulskiego. Obiecał licytować w jego imieniu, ale do 90 tysięcy
tylko wtedy, kiedy znajdzie się trzeci licytator, bo baronowa nie da więcej niż 60 tysięcy, a on
sam siebie nie będzie przecież przelicytowywał. Następnie daje Wokulskiemu radę,
podobnie jak pani Meliton, że kobiety zdobywa się siłą, a nie dobrocią. Wokulski dziękuje,
ale pozostaje przy swojej metodzie. Nie jest zadowolony, że adwokat odkrył jego zamiary,
choć znalazł w nim sprzymierzeńca.
Wokulski udaje się do sklepu znajomego Żyda, starego Szlangbauma (ojca Henryka,
pracującego w sklepie Wokulskiego), aby prosić go o fikcyjną licytację, czyli o podbijanie
stawki. Żyd obiecuje załatwić kilka osób, choć dziwi się chęci przepłacenia za dom. Obiecuje
też dyskrecję. Wokulski opuszcza go i udaje się do domu, gdzie czeka na niego
Maruszewicz. Razem jadą obejrzeć klacz.
Wokulski zakłada, że od wygranej bądź przegranej zależeć będą uczucia panny Izabeli. Z
tego też powodu niezmiernie dba o klacz i odwiedza ja niemal codziennie. Odmawia również
hrabiemu, który w imieniu barona prosi o odsprzedanie klaczy nawet za 1200 rubli.
W dzień wyścigu Wokulski od rana był niespokojny. Obiecał dżokejowi Yungowi 50, a
później nawet 100 rubli więcej za wygraną. Panna Izabela przybyła na wyścigi z ojcem,
hrabiną Karolowa i prezesową Zasławską. Nigdy jeszcze nie była tak łaskawa dla
Wokulskiego – niezmiernie uradowała ją wiadomość, że baron nie wystawi klaczy i bardzo
liczyła na zwycięstwo. Klacz Wokulskiego – Sułtanka - rzeczywiście wygrała. Radość
ogarnęła nie tylko Wokulskiego i Łęckich, ale cały tłum, który cieszył się, że kupiec utarł nosa
tylu hrabiom. Pieniądze za wygrana Wokulski przekazał na cele charytatywne na ręce panny
Izabeli. Radość zmąciło jednak pojawienie się zdenerwowanego barona Krzeszowskiego,
który ostentacyjne zarzucił pannie Łęckiej, że jej wielbiciele dorabiają się pieniędzy i sławy
jego kosztem. Rumieniec wstydu pojawił się na twarzy Izabeli. Wokulski odszedł z baronem
na bok i poprosił o satysfakcję, jako powód podając to, że baron go potrącił, podchodząc do
powozu hrabiny.
Prosto z wyścigów Wokulski udał się do Szumana z prośbą, aby został jego sekundantem w
pojedynku. Szuman z Rzeckim pojechali do hrabiego, który wraz z innym sekundantem
towarzyszyli baronowi. Ustalono, że następnego dnia o dziewiątej panowie będą strzelać do
pierwszej krwi. W dzień pojedynku obaj panowie stawili się w umówionym miejscu.
Ostatecznie „zwyciężył” Wokulski, strzelając bardzo celnie w pistolet barona, który uderzył
go w szczękę i wybił zęba. Krzeszowski, który strzelał pierwszy, spudłował. Całe zajście
doprowadziło do pogodzenia się przeciwników. Wokulski zapytany o przyczynę pojedynku,
odparł, że baron obraził kobietę. Chwilę później wszyscy rozjechali się do domów.
Wokulskiego odwiedza adwokat księcia, który proponuje, aby zachowywał się bardziej
racjonalnie, gdyż ludzie mówią, że tak postępując szybko straci majątek. To zaś odstrasza
potencjalnych wspólników od spółki. Wokulski nie zważa jednak na to, co mówią inni – nie
obchodzi go nawet czy ta spółka powstanie. Ostatecznie jednak adwokatowi udaje się
namówić go, żeby nie kupował kamienicy Łęckich na swoje nazwisko. Wieczorem dostaje
list od pana Łęckiego z zaproszeniem od niego i panny Izabeli na jutro na obiad. W
rozmowie z Rzeckim, Wokulski otwarcie mówi o uczuciach do panny Izabeli:
Izabela rozmyślała o Wokulskim. Wahała się między podziwem dla jego niespożytej energii,
odwagi i zapału, a z drugiej strony pogardą dla jego kupieckiej profesji. Wszystkie
wydarzenia i zachowanie Wokulskiego upewniały ją coraz bardziej, że jest to człowiek
niezwykły, dziwny, którego nie można w prosty sposób zaszufladkować. Rozważała, ze
gdyby posiadał dobra ziemskie, a nie był parweniuszem, wtedy może i miałby u niej szanse.
Bardzo zbliżył się do jej ojca, wszyscy na około go zachwalali, a najbardziej prezesowa.
Po pojedynku panna Łęcka otrzymała list z przeprosinami od barona. Prosił w nim o zupełne
pojednanie i wybaczenie dawnych krzywd, a w dowód swojego przywiązania w kosztownym
pudełeczku przesłał swój ząb, wybity przez strzał Wokulskiego. Po chwili zastanowienia
panna Izabela odpisała życzliwą odpowiedź. Fakt, iż baron prosił ja o przebaczenie
spowodował kolejną falę ciepłych uczuć do Wokulskiego. Zaproponowała zaproszenie go na
obiad, co pan Tomasz entuzjastycznie poparł. Przy czym ocieplenie stosunków z Wokulskim
nie oznaczało możliwości zaakceptowania jego uczuć – panna Izabela stwierdziła bowiem,
że co najwyżej mógłby zostać jej doradcą i powiernikiem, ale nie kochankiem.
W dzień obiadu robi dokładna toaletę – zamawia nawet fryzjera. Cały dzień rozmyśla czy
założyć frak, czy surdut. Ostatecznie decyduje się na frak i udaje się na spotkanie,
rozmyślając po drodze, że dawni przyjaciele (z Syberii) nie poznaliby go.
W dzień obiadu panna Izabela wróciła od ciotki w kiepskim nastroju. Powodem tego było
niezjawienie się tragika włoskiego Rossiego, choć obiecał, że będzie u hrabiny Karolowej.
Wróciwszy do domu Izabela zaczęła przeglądać egzemplarz Romea i Julii, który otrzymała
Chwilę później zjawia się Wokulski, którego przyjmuje najpierw pan Tomasz. Następnie wraz
z panna Izabelą i panną Florentyną zasiadają do wspólnego posiłku. Podczas obiadu
Wokulski przewrotnie postanawia łamać etykietę, np. je rybę nożem i widelcem. Widząc to
panna Florentyna omal nie mdleje, pan Tomasz zaczyna robić to samo, a panna Izabela
ironicznie komentuje całe zdarzenie. Wokulski wychodzi z tej „bitwy” zwycięsko, gdyż jego
opowieść o angielskich lordach, jedzących w ten sposób w niektórych okolicznościach, budzi
sympatię i podziw panny Łęckiej. Po obiedzie lokaj przynosi panu Tomaszowi list od hrabiny,
więc zostawia on córkę z Wokulskim i idzie odpisać. Naprawdę zaś idzie spać, a list napisał
sam, gdyż (jak informuje narrator) potrzebuje choć półgodzinnej drzemki poobiedniej.
Izabela bardzo serdecznie rozmawia z Wokulskim. Pyta go, jak może się odwdzięczyć za
całą historię z baronem Krzeszowskim. Wokulski prosi, aby pozwoliła mu zawsze sobie
pomagać. Gdy zbiera się do wyjścia zostaje zaproszony do kolejnych odwiedzin i na
wspólny wyjazd do Paryża, o którym mówiono przy obiedzie. Wyjazd ten jest uzależniony od
Wokulskiego, gdyż to on ma zarządzać pieniędzmi ze sprzedaży kamienicy, oddając Łęckim
tylko procent od tej kwoty.
Wróciwszy z obiadu Wokulski był tak szczęśliwy, że postanowił w „hołdzie” dla panny Izabeli
pomóc kilku osobom. Przede wszystkim darował Obermanowi zgubienie 400 rubli.
Następnie umieścił pannę Marię (dziewczynę, której pomógł w czasie kwesty wielkanocnej)
w domu u Wysockich i pomógł jej rozpocząć nowe życie: kupił maszynę do szycia i inne
potrzebne sprzęty. Postanowił także pomóc wyjść z długów baronowi Krzeszowskiemu. W
tym celu kolejnego dnia udał się do niego.
Wokulski nie został jednak wpuszczony, gdyż na życzenie barona, służący miał odpowiadać,
że pan jest chory, a później wyjeżdża, wiec na razie nie można się z nim zobaczyć.
Naprawdę baron nie był obłożnie chory, a zamiast doktora był u niego hrabia Liciński.
Dowiedział się on, że Krzeszowski nie chce się widywać z Wokulskim, gdyż uważa, że zrobił
mu on małe „świństwo”, tzn. kupił klacz od jego żony za 600 rubli, podczas gdy baronowa
zapłaciła za nią 800 (naprawdę Wokulski zapłacił 800, a 200 rubli zabrał pośrednik, czyli
Maruszewicz).
Wróciwszy do domu Wokulski odebrał dwa list: od pani Meliton i od adwokata. Pierwszy
poinformował go o tym, że panna Izabela będzie jutro w Łazienkach, zaś drugi zawierał
wiadomość o spotkaniu w celu domówienia szczegółów zakupu kamienicy. O 11 zjawił się u
adwokata, gdzie ustalono, że Szlangbaum kupi kamienicę, podpisze umowę o pożyczkę na
Gdy znalazł się w sklepie Klejn oddał mu anonim, który zawierał prośbę do Wokulskiego,
aby odstąpił od zakupu kamienicy. Bez trudu odgadnięto, że autorką listu jest baronowa
Krzeszowska. Rzeckiego zmartwiło jednak to, że Stach ufa bardziej Żydom
(Szlangbaumowi) niż jemu. Postanowił pójść na jutrzejszą licytację. Tymczasem do sklepu
wpadł Mraczewski, który poinformował o przybyciu Suzina - przyjaciela Wokulskiego i kupca
z Rosji, który chce jechać do Paryża, gdyż jest dobry interes do zrobienia i chce zabrać ze
sobą Wokulskiego, ale ten odmawia. Takie postępowanie niezwykle niepokoi Rzeckiego.
Następnego dnia udaje się na licytacje, nie bez poważnych wyrzutów sumienia, że
pozostawia sklep bez opieki. Zdaje mu się, że wszyscy na niego patrzą i wytykają palcami
za zaniedbywanie obowiązków. Okazuje się, że przybył o godzinę za wcześnie. Spotkanie
ze Szlangbaumem budzi w nim niepokój, że może Stach naprawdę chce kupić dom Łęckich.
Ucieka z urzędu i idzie do cukierni, gdzie słyszy jak Żyd umawia się z kimś na przebijanie
kwoty licytacji za 25 rubli. Wychodzi wiec i stamtąd. Udaje się do kościoła Kapucynów, ale
tam znów spotyka baronową Krzeszowską i pana Łęckiego. Na szczęście dają znaki, że
Gdy około 13 pan Ignacy wrócił do sklepu, czekał na niego Mraczewski z wiadomością, że
rezygnując z interesów z Suzinem Wokulski traci nie 10, ale 50 tysięcy rubli. Wiadomość ta
tak zdziwiła subiekta, że postanowił od razu rozmówić się ze Stachem. Doszło między nimi
do niewielkiej sprzeczki, w której Rzecki powiedział, że on również kiedyś kochał, ale został
zdradzony, i że uczucia trzeba lokować bezpiecznie. Rozmowę przerwało pojawienie się
pana Łęckiego, który ze zdenerwowania poczuł się słabo. Wokulski zajął się nim, a Rzecki
wyszedł. Widząc załamanie pana Tomasza, Wokulski obiecuje dać mu 10 tysięcy procentu
rocznie, co jest kwotą bardzo dużą.
W domu pan Łęcki informuje Izabelę o kiepskich (według niego) wynikach licytacji, ale o
pomyślnym rezultacie rozmów z Wokulskim. Panna Łęcka dostrzega, że ojciec nie jest
zdrów i nakazuje mu odpocząć. Rozmyślając nad swoją sytuacja materialną, słyszy kłótnie
za ścianą. Okazuje się, że to jeden z wierzycieli przyszedł odebrać dług. Izabela obiecuje
mu, że jutro otrzyma pieniądze, choćby miała nie pojechać do Paryża. Następnie idzie
rozmówić się z ojcem – dowiaduje się, że maja kilka tysięcy długu, ale mimo to mogą
pojechać do Paryża, dzięki pomocy Wokulskiego. Pan Tomasz w bardzo ciepłych słowach
wypowiada się o nim, snuje plany, że tylko Wokulski naprawdę się nimi opiekuje.
Tom II
Rzecki potwierdza wyjazd Stacha. Następnie zaczyna, jak zwykle, doszukiwać się w tym
zachowaniu jakiś pobudek politycznych. Wspomina dzień wyjazdu Stacha przed dwoma
tygodniami i swoją rozmowę z Szumanem o miłości. Po tej rozmowie Rzecki nie wątpi już,
że Wokulski nie zajmuje się polityką, ale jest zakochany.
Wokulski jedzie pociągiem do Paryża. Popada w apatię. W Paryżu czeka już na niego Suzin,
który zachwala uroki miasta, ale nie przemawiają one do Wokulskiego. Rozmówiwszy się
krótko ze wspólnikiem, idzie odpocząć. Nie może jednak zasnąć, więc udaje się na spacer.
Tym razem Paryż zachwyca go – jest to miasto piękne i bogate. Wokulski nie może jednak
zapomnieć o pannie Izabeli – wydaje mu się, że ciągle ją widzi. Wraca do hotelu, gdzie już
czeka spora liczba interesantów z panem Jumartem na czele.
Od tego dnia Wokulski codziennie kilka godzin spędza pomagając Suzinowi w negocjacjach
z kupcami, zaś resztę czasu poświęca na zwiedzanie Paryża. Robi to jednak nie dla
powiększenia wiedzy i zasobu doświadczeń, ale dla odgonienia wspomnień. Po kilku dniach
dochodzi do wniosku, że Paryż, mimo ciągłych zmian, jest dość konsekwentnie zbudowany.
Jego plan przypomina ogromny półmisek, przedzielony Sekwaną. Wokulski rozmyśla nad
tym, że gdyby zamiast w Warszawie działał w Paryżu jego życie zapewne wyglądałoby
inaczej – łatwiej byłoby mu o studia, majątek, a nawet o rękę panny Izabeli. Przede
wszystkim nie zakochałby się tragicznie, gdyż wszyscy tu kochają „radośnie”. Coraz częściej
myśli o sprzedaży sklepu i o osiedleniu się w Paryżu na stałe. Odmienić mogłaby to tylko
panna Izabela.
Rozdział IV - Widziadło
Wokulski po wyjeździe Suzina został w Paryżu sam. Całe dni spędzał na zwiedzaniu i innych
rozrywkach. W jego głowie zrodził się dylemat: czy słuchać serca i wrócić do Warszawy, czy
rozumu i pomóc Geistowi w doświadczeniach. Idzie do chemika, aby jeszcze raz obejrzeć
metale i upewnić się, że nie jest zwodzony. Geist informuje go jednak, że udało mu się
sprzedać armii materiał wybuchowy i na kilka lat ma pieniądze na swoje doświadczenia.
Wokulski żegna go serdecznie i prawie decyduje się pomagać profesorowi.
W domu dalej analizuje, co należałoby teraz zrobić. Czyta fragment sonetów Mickiewicza,
mówiący o miłości i zarzuca mu fałszowanie, idealizowanie tego uczucia. Na ostateczną
decyzję wpływa list od prezesowej, proszący o rychły powrót i pogodzenie się z panną
Izabelą. Wokulski natychmiast decyduje się na wyjazd.
W pociągu przysiada się do niego i nawiązuje serdeczną rozmowę baron Dalski, jeden z
dwu stałych konkurentów panny Izabeli. Szybko jednak okazuje się, że baron od 5 tygodni
jest narzeczonym panny Eweliny Janockiej, wnuczki prezesowej. Baron jest z tego powodu
niezwykle szczęśliwy i, niestety, trochę naiwny, gdyż panna, sądząc po przytoczeniu kilku jej
zwyczajów, np. zamiłowania do kosztowności, raczej nie wychodzi za barona z miłości. Nad
ranem docierają do właściwej miejscowości, gdzie w restauracji na dworcu czekają na konie.
Baron informuje Wokulskiego o stałych gościach pani prezesowej: pani Wąsowska – młoda
wdowa, Starski, Fela Janocka, Ochocki, a także panna Łęcka z ojcem.
Wokulski upewniał się coraz bardziej w tym, że Starskiego i pannę Ewelinę coś łączy. Sama
zaczęła mu się niejako „tłumaczyć” dlaczego wychodzi za barona – wyszło, że robi to
poniekąd ze słabości charakteru i litości, jaką go darzy. Rozmowa ta znów nasunęła
Wokulskiemu refleksje o dwulicowości kobiet.
Po obiedzie doszło do długiej rozmowy między Wokulskim a Izabelą, podczas której ona
broniła wyższości rasowej arystokracji, a on obstawał przy tym, że wyższość można zyskać
tylko ciężką pracą.. Nie doszło jednak do sprzeczki, a Wokulski był zauroczony „rezolutnymi”
argumentami panny. W dobry humor wprowadziło go zwłaszcza zakończenie rozmowy,
kiedy to Izabela podziękowała mu za zakup kamienicy i ocalenie 20 tysięcy, o które mniej
zapłaciłaby Krzeszowska. Mogła tak zrobić bez urażenia swojej dumy, gdyż również
baronowa chce dać obecnie za dom 90 tysięcy. Obydwoje wrócili do dworku w dobrych
Po powrocie z grzybobrania następne kilka dni Wokulski i Izabela spędzali razem. Często
spacerowali milcząc. Pewnego dnia prezesowa przypomniała, że należy postawić nagrobek
na grobie stryja Wokulskiego. Wokulski i Izabela wybrali się odwiedzić ruiny zamku w
Zasławiu. Spotkali tam rzemieślnika Węgiełka, wykonującego na polecenie prezesowej
kamień upamiętniający miejsce jej spotkań ze stryjem Wokulskiego. Węgiełek opowiada
Wokulskiemu i Izabeli wzruszającą historię o śpiącej królewnie. Wokulski w sposób śmiały
pyta się Izabeli:
Rzecki idzie na piwo, gdzie spotyka znajomych Węgrowicza i Szprota, który to mówi mu, że
Wokulski sprzedaje sklep. Oburzony Rzecki chce się pojedynkować z kłamcą, ale godzi ich
trzeci kolega. Następnego dnia subiekt zapytuje Wokulskiego, czy to prawda, że sprzedaje
sklep i żeni się z Łęcką. Ten nie odpowiada wprost, że tak, ale że być może, gdyż nikt mu
przecież nie zabroni.
Pani Stawska kupuje lalkę dla Heli w sklepie u Wokulskiego – taką samą, jak ma baronowa.
Mówi Rzeckiemu, że wymówiono im komorne od Nowego Roku. Po kilku dniach przybiega
Wirski z wiadomością, że Krzeszowska oskarżyła młodą kobietę o kradzież i że wybuchł w
Kiedy rozpoczyna się proces - Stawskiej, oprócz matki i córki, towarzyszyli: Rzecki,
Wokulski, Wirski i służąca Marynia. Okazało się, że właśnie dobiega końca rozprawa między
baronową a studentami. Ostatecznie baronowa odnosi zwycięstwo. Sędzia zarządza krótką
przerwę i prosi Wokulskiego na śniadanie. Po jakimś czasie rozpoczyna się proces, w
którym baronowa opowiada, jak z okna u Maruszewicza dostrzegła, że Stawska zmienia
(żeby wyglądała na inną) sukienkę lalki, która w tym dniu znikła z domu Krzeszowskiej.
Natomiast kolejni świadkowie ze strony Stawskiej oświadczają, że lalkę zakupiono w sklepie
Wokulskiego. Udowadnia to sam właściciel, karząc oderwać głowę lalki, na której widnieje
logo jego sklepu. Do zniszczenia lalki, która się niechcący stłukła przyznaje się służąca
baronowej.
Wieczór u pani Heleny upłynął w bardzo przyjemnej atmosferze – Helunia dostała całe pudło
zabawek. Rzecki podszedł z matką pani Heleny do okna, aby nie przeszkadzać parze.
Wracali w dobrych humorach, ale Wokulski czekał w saniach aż Rzecki wejdzie do domu. To
zaniepokoiło subiekta i starał się odkryć przyczynę. Pojechał za saniami pryncypała i
spostrzegł go pod drzewem, jak wpatrywał się w okno salonu księcia. W związku z tym
Rzecki postanowił zdwoić swoje wysiłki – udał się do matki Heleny i jak najtaktowniej wyłożył
swój plan.
Dom Łęckich znów zapełnił się ludźmi. Panna Izabela nadal kokietowała kilku adoratorów,
jednak zastanowiły ją słowa innych panien, sugerujące jej staropanieństwo. To
zdecydowanie ociepliło jej uczucia do Wokulskiego. Najsilniej jednak wpłynął na te uczucia
książę, który musiał nauczyć się pokory w traktowaniu kupca. A gdy Łęcki zapytał go o
zdanie o Wokulskim, jako kandydacie na męża, książę zaczerpnął informacji i powiedział, że
jest to człowiek ze wszech miar niezwykły. Izabela już decyduje się niemal wyjść za niego.
Pannę Łęcką odwiedza Wąsowska. Mówi o słabym stanie zdrowia prezesowej. Izabela
opowiada o warunkach, jakie musi spełnić Wokulski, żeby zostać jej mężem: ma pozbyć się
sklepu, ostrożnie działać w spółce handlowej oraz pozwolić jej na zachowanie wszystkich
teraźniejszych znajomości z mężczyznami. Wąsowska mówi, że prezesowa nie pochwala
igrania Izabeli z Wokulskim i sugeruje jej żeby wreszcie zakończyła tę sprawę.
Wokulski przychodzi niemal codziennie do Łęckich – zazwyczaj spędza czas z Łęckim, gdyż
Izabeli nie ma. Gdy zaś jest ciągle przyjmuje gości, od poziomu intelektualnego których robi
się Wokulskiemu słabo. Ucieka wtedy, aby odzyskać spokój ducha, na cały wieczór do
Stawskiej.
Narrator opowiada historię uczucia, jakie budziło się w Stawskiej do bogatego kupca.
Począwszy od obojętności, zainteresowania, wdzięczności, zauroczenia, aż do pokochania.
Sama przed sobą musiała wyznać, że zaginionego męża już nie kocha. Stawska – zawsze
spokojna i dobra, przechodzi przemianę pod wpływem wiadomości, plotek, jakoby była
kochanką Wokulskiego. Zamiast załamać się, mówi matce, że nią nie jest, bo Wokulski jej o
to nie prosił.
Rzecki rozmawia z Szumanem, który zmienia swoje stanowisko w wielu kwestiach. Nie jest
pewien zasadności wiary w naukę: potępia marzycielstwo Wokulskiego i Ochockiego, sam
zaś chce dać Szlangbaumowi trochę pieniędzy na procent, żeby się wzbogacić. Szuman
Do Warszawy przyjeżdża skrzypek Molinari, którego koniecznie chce poznać panna Izabela.
Nie przekonuje ją stwierdzenie Wokulskiego, że to raczej marny artysta. Aby ją zadowolić
kupiec stara się zapoznać z Molinarim. Czekając na niego pod hotelem słyszy jak służba z
niego żartuje. Ostatecznie odchodzi.
W domu odwiedza go Węgiełek, który chce wyjechać do Zasławia oraz wziąć za żonę pannę
Mariannę, nierządnicę, którą wyratował Wokulski. Zna jej przeszłość i wybaczył jej. Wokulski
życzy im jak najlepiej i daje w prezencie ślubnym 500 rubli, a także wyprawkę panny młodej.
Podczas spaceru Wokulski spotyka Wąsowską, która stara się usprawiedliwić Belcię.
Ostatecznie udaje je się wytłumaczyć Wokulskiemu, że nic złego się nie stało, i że panna
Izabela chce się z nim pogodzić. Rzeczywiście, ostatecznie po wizycie u Łęckich zostaje
przyjęty jako narzeczony.
Rozpromieniony mówi o tym Rzeckiemu, który blednie z wrażenia. Dodatkowo okazuje się,
że Ludwik Stawki żyje, mieszka gdzieś w Algierze pod nazwiskiem Ernest Walter. Wokulski
obiecuje to sprawdzić i idzie się pożegnać z panią Stawską, która postanawia opuścić
Warszawę.
Wyjaśniają się także szachrajstwa Maruszewicza, który przywłaszczył sobie 200 rubli ze
sprzedaży klaczy i podrobił podpis barona na prośbie o pożyczkę. Nie trafia on jednak do
więzienia, gdyż Wokulski na jego oczach rozrywa nieszczęsne dowody jego winy i każe mu
znikać ze swojego życia.
W ostatniej chwili ratuje go pracownik kolei, który przedstawia się jako Wysocki, brat tego,
któremu Wokulski w zeszłym roku sam wystarał się o posadę w Skierniewicach. Stanisław
nie jest wdzięczny – zaczyna spazmatycznie szlochać. Wysocki przypomina psalm „Kto się
w opiekę odda Panu swemu”. Rozstają się nad ranem, Wokulski prosi o dyskrecję i daje
Opisuje także powrót Wokulskiego – jak zamknął się w pokoju i kilka dni nikogo nie
przyjmował. Z Szumanem przeprowadzili małe śledztwo, z którego wynikło, że zerwał z
Łęcką i wysiadł na stacji w Skierniewicach. Szuman snuje domysły o próbie samobójczej, ale
Rzecki nie daje im wiary. Ich rozmyślania potwierdza Mraczewski, który coraz bardziej stara
się o panią Stawską. Ta, będąc w Warszawie, odwiedziła Rzeckiego i wypytywała o stan
Wokulskiego.
Tymczasem do domu baronowej, dzięki fortelowi, wprowadzili się znów ci sami studenci,
którzy teraz, dla odmiany, dokuczają Maruszewiczowi i spiskują z Klejnem.
Kilka dni po wizycie Szlangbauma Wokulskiego odwiedza Rzecki, który nadal próbuje go
zeswatać ze Stawską, a także opowiada, że przez zarzuty Maruszewicza aresztowano
Klejna i dwóch studentów. Rozmawiają także o niebezpieczeństwie, jakie niesie przewaga
Pewnego dnia otrzymał od pani Wąsowskiej zaproszenie do niej do domu, które postanowił
przyjąć. Wizyta ta ma zbawienne dla Wokulskiego skutki – odkochuje się w pannie Izabeli.
Zaczyna dostrzegać inne kobiety, m.in. panią Wąsowską. Rozmawiają na temat stosunków
damsko-męskich. Wąsowska bierze w obronę Izabelę i Ewelinę, czyniąc z nich ofiary
nieszczęśliwie ulokowanych uczuć. On odpowiada jej:
„Rozumiem żonę, która oszukuje męża, bo ona może się tłumaczyć pętami, jakie wkłada na
nią małżeństwo. Ale ażeby kobieta wolna oszukiwała obcego sobie
człowieka…(…)…rozumiem kobietę, która oddaje się z miłości albo sprzedaje się z nędzy.
Ale na zrozumienie tej duchowej prostytucji, którą prowadzi się bez potrzeby, na zimno, przy
zachowaniu pozorów cnoty, na to już brakuje mi zmysłu”.
Pewnego wieczoru Rzecki wymyśla wystawę na przyszły tydzień. Wspomina kilka ważnych
szczegółów, m.in. list Węgiełka. Pisze do Wokulskiego, aby dał znać, że nic mu nie jest, bo
żona się martwi, gdyż on sam widział kupca spacerującego w ruinach zamku, a w chwilę
później nastąpił wybuch. Węgiełek przeszukiwał ruiny, ale nie znalazł tam zwłok. Na
pamiątkę cudownego ocalenia, jak mniemał, postawił krzyż z napisem non omnis moriar(nie
wszystek umrę). Szuman dziwi się, że po otrzymaniu tego listu Rzecki jest spokojny – dla
niego jasne jest, że Wokulski popełnił samobójstwo. Subiekt myśli jednak, że Wokulski tylko
zniszczył zamek, bo przypominał mu chwile z Izabelą. Rozmyślania przerywa mu pracownik
Szlangbauma, który wysłał go tu, aby pilnował, czy subiekt czegoś nie kradnie. Rzecki jest
załamany i rozwścieczony – zamyka szpiega w sklepie i idzie do siebie.
Następnego dnia, gdy trochę ochłonął napisał dwa listy: do Stawskiej, czy nie chce wrócić
do Warszawy i do Lisieckiego, czy nie zostanie subiektem w jego sklepie. W pewnym
momencie wypada mu pióro z ręki i czuje ostry ból. Jest to najprawdopodobniej zawał serca.
Około drugiej znajduje go sługa – Kazimierz. Biegnie zawiadomić Szlangbauma, tan zaś
wzywa Szumana i Ochockiego, który właśnie opowiadał doktorowi, że Izabela wstępuje do
klasztoru. Maruszewicz informuje ich, że Rzecki umarł. Szuman wspomina, że był to ostatni
romantyk. Ochocki dostrzega jednak w bocznej kieszeni słowa z listu Węgiełka non omnis
moriari przyznaje im rację.