You are on page 1of 13

Głównym bohaterem powieści jest Cezary Baryka, syn 

Seweryna Baryki i Jadwigi Dąbrowskiej,


„rodem z Siedlec”. Pani Barykowa, chociaż od wielu lat podróżowała z mężem i synem po całej Rosji,
nie nauczyła się dobrze mówić po rosyjsku, czym czasem przysparzała mu kłopotów. Gdziekolwiek by
się nie znajdowała, myślami zawsze była w Siedlcach. Istotne było dla niej tylko to, co wiązało się z
ukochanym miastem oraz najbliższymi – mężem i synem.

Seweryn Baryka nie posiadał specjalistycznego wykształcenia, parał się różnymi zajęciami. Robił
wszystko, co przynosiło odpowiedni dochód, a nie wymagało łamania zasad przyzwoitości. W ten
sposób pan Seweryn, pnąc się po szczeblach kariery osiągnął niezłą pozycję. Nie roztrwaniał jednak
pieniędzy, ale inwestował w kosztowności: dywany, meble, książki, które nie zawsze służyły do
czytania. Spośród tych ostatnich wyróżniała się jedna – pamiętnik z wojny 1831 roku, w którym
pojawiało się nazwisko jego pradziada – Kaliksta Grzegorza Baryki. Książka zawierała informację, że w
wyniku powstania protoplasta rodziny Baryków stracił cały majątek. Z czasem Baryka i jego rodzina
przenieśli się do Baku. Żona tęskniła wciąż za krajem, chciała wracać. Mąż przychylał się do tego
pomysłu, marząc o domu na Wisłą, ale wciąż nie umiał opuścić świetnie płatnej posady i kraju, w
którym dobrobyt był w zasięgu ręki. Państwo Barykowie całą miłość i majątek inwestowali w
jedynego syna – Czarusia. Mimo iż rodzice pielęgnowali w chłopcu polskość, to wpływ szkoły

spowodował, że Czaruś o wiele lepiej mówił po rosyjsku niż po polsku. Część 1: Szklane domy -
streszczenie

Czaruś dostał był właśnie promocję z klasy czwartej do piątej i skończył czternasty rok życia, gdy
Seweryna Barykę jako oficera zapasowego powołano do wojska. – Wojna wybuchła. – Szybko, w
ciągu paru dni, idylla rodzinna została zdruzgotana.

Cezarek wraz z matką odprowadził ojca na statek do Astrachania. Tylko przez chwilę poczuł jakiś
przejmujący smutek z powodu odjazdu pana Seweryna, przede wszystkim cieszyła go swoboda, jakiej
teraz mógł zaznać. Całe wakacje włóczył się z kolegami po Baku i chuliganił. Po powrocie do szkoły
wciąż bojował z belframi, przeciwstawiał się uciskowi, wagarował. Matka drżała o syna, nie umiała
nad nim zapanować, nie wiedziała, jak go zatrzymać w domu. Całe noce czuwała nad jego snem. W te
bezsenne noce pani Jadwiga uciekała myślami do Siedlec i do Szymona Gajowca – swojego dawnego
ukochanego. Ich miłość była równie pełna, wspaniała, jak niema. Nigdy nie usłyszała od Szymona
wyznania, ale dobrze wiedziała o uczuciu, jakie do niej żywił. Ich związek był z góry skazany na
przegraną – Gajowiec był biednym kancelistą, a Jadwiga panną z bogatego domu. Gdy jako konkurent
pojawił się Seweryn, wydano mu ją za mąż. Gajowiec wysłał do niej list, w którym błagał o rezygnację
z małżeństwa. Pani Jadwiga podarła go wtedy, ale słowa Gajowca wciąż były dla niej jak wyrzut
sumienia.

Tymczasem pan Seweryn pisał z frontu dość często.

„Był na linii bojowej, gdzieś w Prusach Wschodnich, ponad Mazurskimi Jeziorami. Listy jego były
jednostajne, niemal urzędowe, suche i zawierające zawsze te same zwroty.”

Żona ukrywała przed mężem złe zachowanie syna i chwaliła urwisa. Seweryn słał wtedy pochwały dla
syna, które powodowały w Czarku chwilową, ulotną skruchę. Raz tylko – śpiewając solo „starą,
pospolitą pieśń” w kościele - Cezary poczuł szczerą tęsknotę za ojcem, którą jednak szybko
zrównoważyła świadomość, że kiedy głowa rodziny powróci, skończy się słodka, chłopięca swoboda.

Seweryn nie zostawił rodziny bez zabezpieczenia finansowego, część pieniędzy zakopał wraz z
biżuterią w piwnicy „na wszelki wypadek”, część ulokował na koncie bankowym. Cezary wiedział
dobrze, jak wykorzystać te pieniądze: spełniał każdą swoją zachciankę, bez problemu przekonując
matkę do swoich pomysłów. Właściwie to Cezary teraz rządził w domu. Jego beztroskę przerwał
dopiero brak wieści z frontu. W pewnym momencie listy ojca stały się coraz rzadsze, aż w końcu
zupełnie przestały przychodzić. Nikt nie wiedział, gdzie się znajduje major „Siewierian Griegoriewicz
Baryka”. Rozpacz żony żołnierza była ogromna.

Rok 1917 przyniósł rewolucję – choć nikt jeszcze nie wiedział do końca co to znaczy. Największym
rewolucjonistą czuł się Cezary, który wsławił się tym, że złoił szpicrutą po uszach dyrektora
gimnazjum, za co otrzymał „wilczy bilet” do wszystkich szkół w państwie. Chłopak i tak nie chciał już
chodzić do żadnej szkoły. Rewolucja rozgorzała na dobre, miasto zostało przejęte przez komisarza
rewolucyjnego, brakowało żywności, banki przestały dokonywać wypłat, a Ormianie i Tatarzy – dwa
odwiecznie wojujące ze sobą ludy Baku – zaprzestali walki i korzystali z sytuacji. Cezary był coraz
bardziej zafascynowany rozgrywającymi się na jego oczach przemianami - chodził na wiece i
publiczne egzekucje, Potem dzielił się wrażeniami z matką, która starała się uzmysłowić synowi
niegodziwość rewolucji. Młodego zapaleńca napawało to gniewem.

W niedługim czasie władze wydały dekret o konfiskacie ukrytych skarbów oraz mieszkań. Cezary „w
imię idei” oddał skarb zakopany przez ojca w piwnicy, nie wiedział jednak, że przezorna matka
wcześniej wykopała jego większą część i umieściła w nowej kryjówce. Kobieta co jakiś czas jeździła na
wieś i za bajońskie sumy kupowała trochę mąki, by upiec synowi chleb (na rynku dostępne były tylko
ryby i kawior). Po tym jak obcy ludzie zamieszkali w domu Baryków, pozostawiając im tylko
najmniejszy pokój, Cezary powoli zaczął zmieniać myślenie. Dostrzegł w końcu poświęcenie i
wyczerpanie matki, odkrył jej potajemne wyprawy na wieś. Postanowił poprawę, zaczął pomagać
matce, mówiąc przy tym, że tak teraz trzeba, bo w nowych czasach wszyscy muszą pracować. Oboje
zbliżyli się wtedy do siebie, chodzili razem do portu szukać wśród podróżnych Seweryna. Cezary nie
wyjawił matce, że urzędnicy zawiadomili go o śmierci ojca. Na przekór temu wciąż miał nadzieję na
jego powrót. Podczas wypraw do portu Czarek patrzył z politowaniem i pogardą na tych, którzy
uciekali przed rewolucją. Pewnego razu Barykowa dostrzegła w tłumie uciekinierów pięć obdartych i
wyniszczonych kobiet. Z wrodzonej litości podeszła do nich i zaczęła rozmowę. Okazało się, że były
to księżna i księżniczki Szczerbatow-Mamajew. Kobietom odebrano cały majątek i przez długi czas
przetrzymywano je w więzieniu. Pani Jadwiga zaprosiła emigrantki do swojego pokoju. Kiedy
księżniczki już spały, księżna zwierzyła się Barykowej, że ma przy sobie ukryte wokół nóg cenne
bransolety, które nieustannie ją ranią. Pani Jadwiga pomogła księżnej zdjąć biżuterię i ułożyła ją na
piecu.

Niestety w nocy wpadli z rewizją rewolucjoniści (emigrantki musiały być śledzone), zabrano skarby,
kobiety wysłano do więzienia, a panią Barykową skazano na ciężkie roboty, które ostatecznie
doprowadziły do jej zgonu. Cezary próbował pomóc chorej matce, ale jedyne, co udało mu się
wyjednać to krótki pobyt w szpitalu oraz pochówek w pojedynczej mogile na katolickim cmentarzu.
Było to i tak dużo, bo matka miała zostać pochowana we wspólnym grobie dla kontrrewolucjonistów.

Po śmierci matki Cezary po raz pierwszy w życiu poczuł się samotny. W urzędzie dowiedział się, że
ojciec dawno przeszedł na stronę wroga, wstępując do polskiego oddziału, a tam na pewno już
dawno zaginął. Chłopakowi odebrano też ostatni pokój w starym mieszkaniu. Cezary tęsknił za matką,
chodził często na cmentarz i tłumaczył umarłej z miłością i cierpliwością zawiłości rewolucyjnej
ideologii. Nie chciał być ciemiężycielem ludu, nie chciał pić wina, chodzić po luksusowych dywanach i
nosić pięknej odzieży. Tymczasem w Baku nadchodziły kolejne zmiany.

Rewolucja upadła, za to rozpętała się wojna Ormian z Tatarami. Młody Baryka mieszkał teraz w
piwnicy swego starego domu wraz z kilkoma towarzyszami. Przymierał głodem, chodził prawie nagi i
wciąż czekał, aż jakiś pocisk trafi właśnie w niego. Codziennie patrzył na śmierć – egzekucje, mordy i
napaści. Śmierć stała mu się zupełnie obojętna, włóczył się po najniebezpieczniejszych zakątkach
miasta. Latem 1918 roku Cezary trafił do broniącej Baku armii ormiańskiej. Jesienią kazano mu już
wracać „do domu”, Tatarzy zwyciężali.

(...) nastało zaprawdę piekło na tym dymiącym padole. W ciągu czterech dni Tatarzy wzięli odwet
mordując siedemdziesiąt kilka tysięcy Ormian, Rosjan i wszelkich innych, jacy się na placu znaleźli,
a byli podejrzani o sprzyjanie Ormianom.

Cezary ocalał cudem, dzięki polskiej legitymacji. Turcy zabrali go ze sobą i zatrudnili do pracy przy
uprzątaniu trupów z pobojowiska. Po ormiańskiej rzezi miasto spływało krwią. Cezary przyzwyczaił się
do widoku trupów, ale pewnego dnia coś go poruszyło. Zobaczył ciało młodej, pięknej Ormianki i
wtedy, w cichej rozmowie z umarłą, pojął w pełni okrucieństwo rewolucji i wojny. Baku było teraz
pełne żebraków i głodujących, którzy szukali jakiegokolwiek jedzenia w pobliżu obozowiska
tureckiego. Wśród nich Cezary dostrzegł dziwnego brodatego i kudłatego chłopa. Nie wiedział
dlaczego właśnie na niego zwrócił uwagę. Łachmaniarz śpiewał dziwną piosenkę brzmiącą jakby:
„Czaruś, Czaruś...”. Cezary podszedł i rozpoznał w brodaczu ojca. Okazało się, że Seweryn Baryka
przybył odnaleźć rodzinę. Wcześniej walczył w legionach polskich, a teraz ukrywał się. Mężczyźni
umówili się na nocną schadzkę i wyprawę na grób matki Cezarego.

Turcy na mocy postanowień traktatu wersalskiego zostali zmuszeni do opuszczenia Baku. Spokój
jednak nie trwał długo, bo wkrótce w mieście pojawili się bolszewicy. Tymczasem syn i ojciec
gotowali się do wyjazdu. Zbierali pieniądze, ubrania. Seweryn marzył o walizce, słynnym pakunku
wojennym (znajdowała się tam między innymi ukochana książka Baryki), który zostawił w Moskwie u
przyjaciela. Ojciec Cezarego nie czuł się najlepiej, na ciele miał wiele blizn po odniesionych ranach.
Najbardziej doskwierała mu rana głowy.
Wyruszyli w zimie na statku zdążającym do Carycyna jako dwaj robotnicy, którzy pracowali w
kopalniach nafty, a teraz wskutek przewrotów i zawieszenia robót wracają do siebie, do Moskwy.
Mieli fałszywe paszporty, wydane im przez pewne czynniki sprzyjające sprawie ich powrotu.
Odziani w typową odzież robotniczą, mówiący pomiędzy sobą doskonałą ruszczyzną, której arkana
posiadali w stopniu niezrównanym, ostrzyżeni w sposób obrzędowy, byli doskonałymi
„towarzyszami” nowego porządku rzeczy na rozłogach sowieckich.

Gdy wysiedli ze statku, przez długi czas jechali pociągiem towarowym. Podróż była ciężka i długa,
przerywana wieloma postojami. Młody Baryka wiedział, że jadą z ojcem po walizkę. Zastanawiał się,
co zrobią potem. Okazało się, że celem podróży jest Polska. Seweryn opowiedział synowi o swoim
kuzynie, lekarzu, który porzucił praktykę, by budować nad Bałtykiem nową cywilizację – cywilizację
„szklanych domów”. Czystą, tanią, zelektryfikowaną, bez chorób i biedy. W Polsce nawet „burżuje”
wolą mieszkać w szklanych robotniczych domach niż w swoich dawnych, pełnych przepychu
kamienicach czy willach. Cezary odnosił się do nowej cywilizacji z lekkim niedowierzaniem, zdaniem
młodego rewolucjonisty najpierw trzeba zniszczyć źródło zła (burżujstwo), a dopiero potem budować
nowy, lepszy świat.
W Moskwie panowie przeobrazili się w „prawdziwych ludzi”. Walizka zawierająca bieliznę, leki, mydło
i pamiątkę po dziadku Kalikście okazała się bezcennym skarbem. Z Moskwy syn i ojciec wyruszyli
pociągiem do Charkowa. Ten odcinek sprawiał wrażenie jeszcze trudniejszego niż poprzedni. Pociąg
wyładowany był Polakami udającymi się do ojczyzny z różnych zakątków Rosji. Większość miała ze
sobą cały swój dobytek. Maszynista co jakiś czas zatrzymywał pociąg na mały remontik (remoncik),
który trwał tak długo, dopóki maszynista nie otrzymał odpowiedniej zapłaty. Ostatni postój
wypadł „dziesięć wiorst przed Charkowem”, wtedy duża część pasażerów (również Barykowie)
postanowiła dotrzeć do miasta na piechotę.

W Charkowie nie dość, że musieli długo czekać na pociąg do Polski, to jeszcze ukradziono im walizkę z
cennym dobytkiem. Obaj znowu imali się najróżniejszych prac, żeby nie umrzeć z głodu. W końcu, po
kilku tygodniach oczekiwania, rozeszła się wiadomość o przybyciu pociągu jadącego do Polski.
Okazało się jednak, że pociąg jest już przeładowany i nikogo z Charkowa nie zabierze. Barykowie się
nie poddawali, wyczekiwali na stacji dzień i noc, dopóki nie udało im się wsiąść do pociągu. Dostali się
do wagonu tylko dzięki pomocy nieznajomego, który ulitował się nad nimi. Ukrywali się pod
kożuchami. Niestety z ojcem było coraz gorzej, był bardzo chory i wyczerpany. Tuż przed śmiercią
nakazał synowi, by nie oglądał się na niego i podążał konsekwentnie do Polski, a tam odnalazł
Szymona Gajowca, dawnego przyjaciela matki, który z pewnością mu pomoże. Ojca wyniesiono
podczas jednego z kolejnych remontików z wagonu i pochowano pod kościołem w niedalekim
miasteczku. Okazało się, że ubrany na czarno nieznajomy to ksiądz.

Dalsza droga naznaczona była ciągłymi rewizjami i okrucieństwem żołnierzy, Baryka nie mógł
zrozumieć, dlaczego przedstawiciele rewolucji tak dręczą biednych ludzi – przecież to żadni burżuje,
żadna arystokracja, ale zwykli robotnicy. W końcu ukazała się granica, wypuszczono podróżnych z
wagonów. Pierwsze, co ujrzał młody Baryka po przekroczeniu granicy, to zrujnowane, brudne
miasteczko. Zaczynało się przedwiośnie i wszędzie było pełno grząskiego błota. Czarek był bardzo
zawiedziony takim widokiem Polski, która miała być przecież, zgodnie z tym, co mówił ojciec, krajem
dobrobytu.

„Gdzież są twoje szklane domy? – rozmyślał brnąc dalej. – Gdzież są twoje szklane domy?...”

Część 2: Nawłoć - streszczenie

Dotarłszy do najrdzenniejszej Polski, bo do stolicy – Warszawy – ani po drodze, ani w tym mieście
Cezary Baryka nie znalazł szklanych domów. Nie śmiał o nie nawet nikogo zapytać. Zrozumiał, że
zmarły ojciec boleśnie zeń przede śmiercią zażartował sobie. Jednak – być może pod wpływem tej
tak naiwnej legendy, a być może pod wpływem głównego jej bohatera, „kuzyna Baryki”, Cezary
postanowił wstąpić na medycynę w Warszawie. Nie miał swych bakińskich papierów, lecz po
egzaminie dość pobieżnym został przyjęty i począł chodzić na wykłady. Z zapałem krajał truposze,
uczył się osteologii, chemii, botaniki itp. Zawarł nowe znajomości z „Polakami” i dość sobie w tych
nowych ludziach podobał, choć go nieraz swą „nieszczerością” ranili.
W Warszawie Cezary przebywał pod opieką Gajowca, który był teraz ważnym urzędnikiem w
formującym się Ministerstwie Skarbu. Mężczyzna znalazł dla Baryki odpowiednią posadę, poza tym
obdarzył go przyjaźnią. Przyznał się młodzieńcowi, że niegdyś kochał jego matkę i chętnie słuchał
opowieści o nieboszczce. Niestety, niebawem wybuchła wojna polsko-bolszewicka i Baryka podobnie
jak inni jego koledzy poszedł walczyć, choć nie do końca pragnął bić się z Sowietami. Do wstąpienia
do wojska zachęcił go powszechny entuzjazm Polaków, którzy z wielkim zapałem i poświęceniem szli
bić się z najeźdźcą. Cezary okazał się świetnym żołnierzem, szybko zyskał szacunek kolegów.

W kompanii zaprzyjaźnił się specjalnie z pewnym młodzieńcem, również studentem


Warszawskiego Uniwersytetu a obecnie tęgim żołnierzem, imieniem Hipolit, nazwiskiem
Wielosławski. W pewnej przygodzie w okolicach Łysowa pod Łosicami Cezary wyratował tego
Wielosławskiego z opresji. W potyczce Wielosławski wpadł między bolszewików, został poźgany
bagnetami, potłuczony kolbami i porzucony w lesie zwanym Rogacz. Cezary, nie znalazłszy go w
kompanii, wrócił się co tchu do lasu, wyszukał kolegę, wziął go na ramię i odniósł między swoich.

Hipolit nie zapomniał przysługi przyjaciela. Kiedy w niedługim czasie wojna się skończyła i obaj zostali
zwolnieni ze służby, zaprosił go do swojego rodzinnego domu, który znajdował się w Nawłoci
niedaleko Częstochowy.

Cezary i Hipolit jechali do posiadłości najpierw pociągiem, potem bryczką brawurowo powożoną
przez młodego panicza. Szalona jazda została przerwana wywrotką, na szczęście nikomu nic się nie
stało. Obu panów z radością powitało liczne nawłockie towarzystwo:

Hipolit przedstawił Barykę zebranym na ganku. Ten kłaniał się wielekroć, całował rękę damy
starszej, jak się okazało, matki Hipolita, podawał rękę do uścisku młodemu księdzu, jak się okazało,
przyrodniemu bratu Hipolita, młodej pannie, Karolinie Szarłatowiczównie, jego siostrze ciotecznej,
oraz starszemu panu, wujowi Skalnickiemu. Wszyscy bardzo przychylnie witali „tego” Barykę,
przypatrywali mu się z ciekawością, jak na „wyższe” towarzystwo dość prowincjonalną, a nawet
zaściankową. Cezary robił swobodnego i światowca, choć wspomnienie o powalanych
ineksprymablach i zrujnowanym kołnierzu stawało mu na przeszkodzie w zadawaniu szyku.

Zapanował gwar, przedrzeźniano się, żartowano wesoło, wypytywano o wszystko przybyłych


żołnierzy. Następnie stary służący Maciejunio podawał do stołu, a towarzystwo wciąż rozmawiało.
Baryka wypytywany o różne szczegóły, opowiadał o śmierci rodziców. Czaruś został bardzo ciepło
przyjęty przez Wielosławskich:
Jeszcze obiad do swej połowy nie dobiegł, a już Cezary – „Czaruś” – pił bruderszaft na śmierć i życie
z księdzem Nastkiem, z wujciem Michasiem, a nawet trącał się kieliszkiem z obydwiema
podstarzałymi ciotkami i młodocianą panną Karusią. Gorszyło to cokolwiek starszą panią, matkę
rodu, ale tego wieczora wszelki porządek z zawias się wyrwał i wszelka dystynkcja została
zniweczona.

Odurzeni alkoholem goście wyszli przed ganek, gdzie służba witała ukochanego Hipolita. Gdy
wieczorna zabawa już się zakończyła, Cezary został odprowadzony do „Arianki” przez pannę Karolinę.
Młodzieniec czarował piękną, ale nieugiętą dziewczynę. Następnego ranka, wychodząc na
dziedziniec, ujrzał inną pannę, uciekającą przed rozwścieczoną perliczką. Rozbawiony Czaruś poszedł
do dworu, licząc na spotkanie z Karoliną. Spotkała go miła przygoda – ujrzał pannę w negliżu,
pląsającą przy kominku. Jak Mickiewiczowska Zosia, tak panna Karolina czmychnęła wystraszona
przez zachwyconego obserwatora. Potem do obiadu chorowała.

Tymczasem Czaruś i Hipolit wybrali się na poranną przejażdżkę, podczas której spotkali wdowę Laurę
Kościeniecką z narzeczonym. Sąsiadka zaprosiła młodzieńców na śniadanie. Niezwykłej urody kobieta
zrobiła na Baryce ogromne wrażenie. Po powrocie do Nawłoci panowie usłyszeli muzykę – to panna
Wanda Okszyńska grała na fortepianie. Ofiara perliczki została wysłana na wieś przez matkę, po tym
jak nie zdała do szóstej klasy, narażając się tym bardzo ojcu. Wanda mieszkała teraz u ciotki, która
pracowała u Wieloslawskich. Jedyną rzeczą, do której miała prawdziwy talent, była właśnie gra na
fortepianie, dlatego państwo Wielosławscy pozwalali jej korzystać z nawłockiego instrumentu.
Młodzieńcy, gdy tylko usłyszeli jej grę, postanowili poznać młodą wirtuozkę. Speszona, przestała grać,
ale zachęcona przez Cezarego, który zaproponował grę na cztery ręce, ośmieliła się zupełnie. Po
skończeniu utworu uciekła.
Tymczasem zasiadano do obiadu. Podawała panna Karolina. Cezary dostrzegł oschłość, z jaką się do
niego odnosiła. Potem zorganizowano przejażdżkę, w której wzięli udział Czarek, Karolina, ksiądz
Atanazy i Hipolit. Cezary myślał o Żydzie i chłopach, których mijali po drodze. Kiedy towarzystwo
dojechało do dworku w Chłodku, Cezary i Karolina poszli razem nad staw. Tam Karolina opowiedziała
nowemu przyjacielowi o losie swych rodziców, którzy zginęli „od bolszewików”: Matka umarła w
Warszawie z wyczerpania sił, w ciężkiej biedzie. Ojciec szczęśliwszy, bo zaraz po wyjściu z więzienia
w Kijowie.

Baryka wyznał Karolinie, że chciałby zostać młynarczykiem lub pisarczykiem w Chłodku, na co ona
odpowiedziała drwiną i zdziwieniem.
Ludzi bym tu chciał poznać. Własnymi oczyma zobaczyć wszystko. Tych prostych. Chłopów, Żydów,
robotników, rzemieślników, rybaków, pracowitych i urwipołciów, dobrych i złych, mądrych i
głuptasów. Chciałoby mi się gadań o ich życiu. Nażyć się z nimi!

Z planu zostania pisarczykiem nic jednak nie wyszło. Hipolit wytłumaczył bowiem przyjacielowi, że
ośmieszyłby siebie i jego, przyjmując taką posadę. Mimo to Baryka w chwilach wolnych od śniadań,
obiadów i kolacji chodził do stodół i poznawał chłopskie życie. W tym czasie ulubioną rozrywką
domowników stało się zbieranie i segregowanie jabłek. Zajęcie to było bardziej zabawą niż pracą:

W tych to zabawach strychowych, gonitwach i skokach poprzez pełne sąsieki i góry jabłek zdarzało
się Cezaremu dopadać panny Karoliny, chwytać ją i trzymać w objęciach. Raz nawet zdarzyło mu się
trzymać ją znacznie dłużej, niż nakazywały okoliczności i prawo zwycięstwa – tudzież zdarzyło mu
się dotknąć w przelocie ustami jej policzka, różowego i świeżego jak jabłko najkraśniejsze i
najwonniejsze. Po tym ostatnim wypadku nastały kwasy, dąsy, parogodzinne: „stanowczo nie
rozmawiam z panem” – lecz nadeszło również i ułaskawienie z zastrzeżeniem najmocniejszego
usiłowania poprawy.

Tymczasem pani Laura, by zebrać pieniądze na protezy dla ofiar wojny, urządzała wielki piknik
charytatywny. Oczywiście do pomocy w pracach organizacyjnych zatrudniła również młodego Barykę,
który, w związku ze zbliżającym się balem, miał jeden podstawowy problem – nie posiadał
niezbędnego na taką okazję fraka. Wiedział o tym wspaniałomyślny Hipolit, który potajemnie
zafundował przyjacielowi strój, zamawiając go u częstochowskiego „mistrza Poola”. Kiedy Cezary,
odkrywszy podarek, przymierzył frak i z upodobaniem przeglądał się w lustrze, dostrzegł pannę
Karolinę. Uchylił drzwi i zwabił ją do swego pokoju, gdzie obdarował ją namiętnymi pocałunkami.
Dziewczyna początkowo opierała się, ale potem uległa. Całą scenę oglądała z ukrycia panna Wanda,
która od czasu wspólnej gry na fortepianie potajemnie kochała się w Czarku. To była istna choroba,
która z jednej strony odbierała jej zdolność rozumnego myślenia:
Ten widok cisnął w nią jakby oszczepem diabła i utkwił w piersiach jak grot o trzech węgłach,
którego już z piersi nic wydrzeć nie zdoła. Zaciskała oczy, zamierała, konała od tego widoku.
Pakowała sobie całą chustkę w usta, żeby nie skomleć i nie szczekać, gdy się to widowisko wciąż i
wciąż przed jej oczyma roztwierało.

Któregoś razu Cezary znalazł się sam na sam z Laurą w Odolanach. Młodzieniec nie miał jak wrócić do
Nawłoci, więc pani Laura zaproponowała mu, że go podwiezie. Zanim wsiedli do bryczki, Czarek
zapewnił swoją wybawicielkę, że z nią będzie najwięcej tańczył w czasie balu, nie bacząc na zazdrość
jej narzeczonego. W bryczce niewinny flirt przerodził się w płomienny romans:

Konie gnały szeroką, piaszczystą drogą alei. Światła latarni rzucały nagłe strzały popłochu między
wielkie pnie lip i topoli. Kareta na wybojach kołysała się to tam, to sam, jak łagodna kolebka.
Czarne jej pudło i lustrzane okna, zasłonięte firankami, rzucały tajemnicze lśnienia i przecinały noc
jesienną, która szybko zeszła na mokre łąki i zwiędłe pola. W tej dzikiej niespodziance rozkoszy, w
niebezpieczeństwie, w locie pośród pól, w kołysaniu i drżeniu była
otchłań radości obojga przygodnych kochanków. Oszaleli do cna od nagłej pasji, marzyli o rozkoszy
swej, doświadczając jej w pełni. Pocałunki ich i pieszczoty były bezdenne jak ta noc, pełne potęgi
niewyczerpanej jak fuga koni niosących się w przestrzeń.

Cezary nie mógł zrozumieć, czemu Laura wychodzi za człowieka, którego nie kocha. Kochanka
obiecała mu to później wyjaśnić. Rozstali się. Ale w kilka dni później Cezary odwiedził Laurę w jej
domu, kiedy akurat był tam również Barwicki. Zuchwały kochanek przeczekał jego wizytę i spędził noc
z Laurą.
Tymczasem przygotowania do balu dobiegły końca i nadszedł czas wspanialej zabawy. Baryka był
tego dnia wyraźnie zadowolony ze swego wyglądu, patrząc w lustro stwierdził, że wygląda „cwanie”.
Tak wystrojony udał się na fetę, podczas której nie spuszczał z oczu Laury. Pani Kościeniecka
wyglądała tego dnia jeszcze bardziej olśniewająco niż zwykle. Niestety, towarzyszył jej Barwicki. Kiedy
zjawiły się panny z Nawłoci, Cezary poprosił pannę Karolinę do shimmy. Karolinie serce mocniej
zabiło, ale Baryka myślał tylko o Laurze.

Podczas zabawy pito toasty, tańczono i prowadzono liczne konwersacje. Wspaniałym urozmaiceniem
okazał się występ Wandy, która popisowo zagrała na fortepianie. Kiedy była pensjonarka rozpoczęła
„jedną z ostatnich sonat Beethovena”, Laura potajemnie skinęła na Cezarego i kochankowie wykradli
się do ogrodu. Dostrzegła to Karolina, od jakiegoś czasu bacznie obserwująca niepokojące
zainteresowanie ukochanego inną. Teraz, kiedy odkryła ich tajemnice, była zdruzgotana i zraniona.
Najgorsze, że kiedy weszła z powrotem do sali balowej, wywołano ją, by zatańczyła kozaka.
Prowokacyjnie poprosiła do tańca Barykę. Wyglądali razem imponująco, co zauważyła chora z
zazdrości Wanda:

Przymrużone jej oczy mierzyły każdy skok Cezarego i Karoliny i liczyły każdy uśmiech obojga.

Nad ranem wszyscy powrócili do Nawłoci. Po pikniku nastały dni nudne. Baryka wciąż szukał
pretekstu, by odwiedzić Laurę, by wymknąć się do niej choć na chwilę. Nudę i zniecierpliwienie zabijał
między innymi grą na cztery ręce z Wandą, która podczas jednego z ich wspólnych koncertów
wyznała mu miłość, jednak została odrzucona. To zdarzenie jeszcze podsyciło szaleńczą zazdrość o
Karolinę.
Pewnego dnia, gdy Cezary wrócił do domu Hipolita z wyprawy, zastał wiadomość, że jest wzywany do
Karoliny. Przybiegł ksiądz, powiadamiając go, że panienka umiera i chce się przed śmiercią widzieć
właśnie z Baryką. Ksiądz Anatazy dodał, że wie o jego „grzechach”. Cezary wpadł do pokoju Karoli,
która leżała na łóżku, wijąc się bólu.

W pokoju nie było nikogo. Z nagła wszedł ksiądz Anastazy. Szlochając, gestem nie znoszącym
przeczenia wsunął prawą rękę Cezarego w zimną, drgającą dłoń Karoliny, okręcił obydwie ręce
stułą i począł szepcąc łacińską modlitwę kreślić znaki krzyża nad tymi rękami związanymi.

Twarz Karoliny złagodniała. Światło białe przez nią przeleciało. Wśród nadludzkich, widać, boleści
przebił się uśmiech. Gościł przez chwilę na wargach czarnych jakby z żelaza. Cezary nachylił się i złożył
pocałunek na wargach, których pierwszy dotknął ustami – i ostatni. Odskoczył, bo usta te bezwładnie
się rozchyliły i, wśród jęku potwornego, cały język spomiędzy nich się na zewnątrz wywalił. Jeszcze
raz, drugi, jęk się powtórzył – i wszystko ustało dziwnie raptownie. Lekarz przyłożył ucho do piersi
Karoliny. Długo słuchał. Strzepnął palcami, podniósł się i począł sprzątać swe statki, szukać
porzuconego palta i kapelusza. Karolina umarła.

Ksiądz Anastazy, który spowiadał Karolinę przed śmiercią, oświadczył, że to nie było samobójstwo.
Truciznę podała Wanda, ale nie było na to dowodów. Cezary mógł właściwie ujawnić motyw, który
pogrążyłby morderczynię, ale był zbyt zajęty romansem z Laurą. Poza tym nie chciał ujawniać swoich
zalotów do Karoliny. Baryka zachowywał się, jakby zupełnie nie był poruszony śmiercią Karusi.

Pewnej nocy, tuż przed Bożym Narodzeniem, młody amant jak zwykle biegł przez pola do domu swej
kochanki, tym razem jednak czekał tam na niego wściekły narzeczony – Barwicki. Doszło do awantury,
Cezary zranił Barwickiego, za co kochanka wyrzuciła zdezorientowanego młokosa z domu.

– Wyjdźże pan stąd! Wyjdź stąd! Wyjdź stąd!


– Dobrze. Pójdę. Zaraz pójdę. Chciałem tylko...
Nie wiedząc, co już gada, dorzucił:
– Chciałem wam, mili, poprawni narzeczeni, dać moje błogosławieństwo na nowe, zyskowne
gospodarstwo.
To mówiąc smagnął Laurę szpicrutą poprzez twarz i rozstawione ręce. Po czym ze szpicrutą w ręce
wyszedł.

Po tym wszystkim zrozpaczony i oszołomiony Baryka włóczył się po polach, rozmyślając chaotycznie o
ostatnich wypadkach. Nieświadomie dotarł na grób Karoliny, gdzie spotkał księdza Anastazego.
Mężczyźni starli się. Ksiądz zrzucił na Cezarego winę za śmierć panny Szarłatowiczówny. Cezary nie
pozwolił mu rozporządzać swoim sumieniem. Udał się do swego pokoju w domu Wielosławskich. Tam
naszedł go Hipolit, chcący pomóc przyjacielowi. Ten jednak nie chciał zdradzić, co się z nim dzieje.
Hipolit pozwala mu wyjechać na jakiś czas do Chłodka, dodając jednak:

Ech, ty głupcze! Ty dardanelski ośle! Zmarnowałeś Karusię! Uradziliśmy byli tutaj w rodzinie, żeby
Karusię jakoś wyposażyć. Postanowiliśmy dać jej ten Chłodek w posagu. Zdawało się, że ty ją lubisz.
Marzyłem: pobiorą się, osiądą na tym Chłodku. Myślałem, że będziemy przez życie nasze
sąsiadami. Ech, ty głupcze!...
Następnego dnia Cezary wyjechał do Chłodka, odprowadzany tylko przez Hipolita, bo reszta
domowników od czasu śmierci Karusi nie była mu zbyt przychylna. We wsi zamieszkał u ekonoma
Gruboszewskiego, zapoznawał się tam z pracą i życiem chłopów. Najbardziej zadziwiało go to, że
mimo swej sytuacji chłopi nigdy się nie buntują. Któregoś dnia przybył Hipolit z wiadomością o ślubie
Laury. Zaraz po tym Cezary postanowił powrócić do Warszawy.

Część 3: Wiatr od wschodu

Po powrocie do Warszawy Cezary na nowo rozpoczął studia medyczne. Zamieszkał razem z kolegą
Buławnikiem w nędznym pokoju przy ulicy Miłej.

Pokój mu się jednak nie podobał. Był mały – na jakie dziesięć lat przed wojną europejską
pomalowany na kolor zupy pomidorowej – jakiś nieporęczny a nadto przewiewny. Nie wiało
jednak z okna i ze drzwi czyste powietrze, lecz zapach pewnych niezbędnych ubikacji, które
mieściły się na dole wprawdzie, lecz właśnie pod oknem tego pokoju. Nadto stał tuż za murem
blaszany komin piekarni, który, jak zawzięty diabeł, walił wciąż w okno studenckie kłębami burego
dymu. W nocy słychać było nieustający hurgot wózków z pieczywem, pędzonych ręcznie z pieca
chlebowego, od czego cienkie, choć tak stare mury drżały jak w febrze. Nie był to, słowem, pokój
przyjemny. I Buławnik nie był przyjemnym towarzyszem: egoista i skąpiec za dnia, prześmiewca i
ordynus wieczorem, w nocy chrapał za dziesięciu. Lecz Baryka nie miał wyboru. Musiał korzystać z
układu z tym kolegą, gdyż pustki miał w kieszeni.

Przez jakiś czas utrzymywał się z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży fraka. Potem, gdy nastąpił
finansowy kryzys, postanowił odnowić znajomość z Gajowcem. W pokoju, w którym został przyjęty
przez starego przyjaciela, dostrzegł trzy portrety wielkich „warszawiaków”: Mariana Bohusza,
Stanisława Krzemińskiego oraz Edwarda Abramowskiego. Ponieważ młodzik nie miał pojęcia, kim oni
są, Gajowiec rozpoczął opowieść o bohaterach. Każdy z nich oddał życie w imię krzewienia takich
ideałów, jak patriotyzm czy rozwój oświaty. Gajowiec chciał, aby teraz Polska rozwijała się zgodnie z
tymi ideałami:

Żeby to nas zostawiono w spokoju na parę lat! Żeby się to nami przestali zajmować rozmaici
zewnętrzni dobrodzieje! Tamci ludzie, których widzisz na tych podobiznach, żyli podczas najsroższej
zimy. Patrzyli na życie dalekie poprzez obmarznięte kraty. Jakże mieli dać nam prawdziwą
wiadomość o życiu ludzi spracowanych w warsztatach i po norach? I my sami jeszcze nie wiemy, co
i jak, gdyż dopiero pierwszy wiosenny wiatr powiał w nasze twarze. To dopiero przedwiośnie
nasze. Wychodzimy na przemarznięte role i oglądamy dalekie zagony. Bierzemy się do własnego
pługa, do radła i motyki, pewnie że nieumiejętnymi rękami. Trzeba mieć do czynienia z cuchnącym
nawozem, pokonywać twardą, przerośniętą caliznę.

Jednak dla Baryki te zmiany zachodziły zbyt wolno, czego nie omieszkał powiedzieć Gajowcowi.
Uwaga młodzieńca poza nauką na uniwersytecie skupiała się teraz na biedocie warszawskiej.
Codziennie przechodził przez najnędzniejsza dzielnicę żydowską, obserwował uważnie życie tej
społeczności i czuł coraz większy sprzeciw wobec niesprawiedliwości, której doświadczają.
Tymczasem Gajowiec poza pracą urzędował, pisał książkę o Polsce nowożytnej, w której rysował
projekt wszechstronnego rozwoju kraju: społecznych, ekonomicznych i politycznych reform.
Ponieważ gromadził ogromne ilości materiałów niezbędnych do swego dzieła, zatrudnił Cezarego do
porządkowania papierów. Młodzieniec cieszył się z pracy, która zapewniała mu utrzymanie w
Warszawie, ale coraz bardziej ciążyło mu towarzystwo Gajowca, bo ten, jak każdy starzec, lubił
wracać do przeszłości, co niezmiernie drażniło Barykę.

W tych czasach mieszkanie Baryki i Buławnika zaczął odwiedzać Antoni Lulek – student prawa,
osobnik niezwykle chorowity i anemiczny, ale obdarzony nieprzeciętną umysłowością. Lulek nie lubił
rozmawiać z Buławnikiem, bo jego zbyt prosty, racjonalny umysł był mu zbyt odległy, za to dobrze
dogadywał się Baryką podatnym na mgliste, komunistyczne idee. Ufny Cezary zwierzył się owemu
koledze ze swych niedawnych przejść z Nawłocią i Leńca, Lulek wykorzystał te informacje, by
wzbudzić i pogłębić w młodym zapaleńcu nienawiść wobec „klasy uprzywilejowanej” i państwa
pTwarz Karoliny złagodniała. Światło białe przez nią przeleciało. Wśród nadludzkich, widać, boleści
przebił się uśmiech. Gościł przez chwilę na wargach czarnych jakby z żelaza. Cezary nachylił się i złożył
pocałunek na wargach, których pierwszy dotknął ustami – i ostatni. Odskoczył, bo usta te bezwładnie
się rozchyliły i, wśród jęku potwornego, cały język spomiędzy nich się na zewnątrz wywalił. Jeszcze
raz, drugi, jęk się powtórzył – i wszystko ustało dziwnie raptownie. Lekarz przyłożył ucho do piersi
Karoliny. Długo słuchał. Strzepnął palcami, podniósł się i począł sprzątać swe statki, szukać
porzuconego paltota i kapelusza. Karolina umarła.

Ksiądz Anastazy, który spowiadał Karolinę przed śmiercią, oświadczył, że to nie było samobójstwo.
Truciznę podała Wanda, ale nie było na to dowodów. Cezary mógł właściwie ujawnić motyw, który
pogrążyłby morderczynię, ale był zbyt zajęty romansem z Laurą. Poza tym nie chciał ujawniać swoich
zalotów do Karoliny. Baryka zachowywał się, jakby zupełnie nie był poruszony śmiercią Karusi.

Pewnej nocy, tuż przed Bożym Narodzeniem, młody amant jak zwykle biegł przez pola do domu swej
kochanki, tym razem jednak czekał tam na niego wściekły narzeczony – Barwicki. Doszło do awantury,
Cezary zranił Barwickiego, za co kochanka wyrzuciła zdezorientowanego młokosa z domu.

– Wyjdźże pan stąd! Wyjdź stąd! Wyjdź stąd!


– Dobrze. Pójdę. Zaraz pójdę. Chciałem tylko...
Nie wiedząc, co już gada, dorzucił:
– Chciałem wam, mili, poprawni narzeczeni, dać moje błogosławieństwo na nowe, zyskowne
gospodarstwo.
To mówiąc smagnął Laurę szpicrutą poprzez twarz i rozstawione ręce. Po czym ze szpicrutą w ręce
wyszedł.

Po tym wszystkim zrozpaczony i oszołomiony Baryka włóczył się po polach, rozmyślając chaotycznie o
ostatnich wypadkach. Nieświadomie dotarł na grób Karoliny, gdzie spotkał księdza Anatazego.
Mężczyźni starli się. Ksiądz zrzucił na Cezarego winę za śmierć panny Szarłatowiczówny. Cezary nie
pozwolił mu rozporządzać swoim sumieniem. Udał się do swego pokoju w domu Wieloslawskich. Tam
naszedł go Hipolit, chcący pomóc przyjacielowi. Ten jednak nie chciał zdradzić, co się z nim dzieje.
Hipolit pozwala mu wyjechać na jakiś czas do Chłodka, dodając jednak:

Ech, ty głupcze! Ty dardanelski ośle! Zmarnowałeś Karusię! Uradziliśmy byli tutaj w rodzinie, żeby
Karusię jakoś wyposażyć. Postanowiliśmy dać jej ten Chłodek w posagu. Zdawało się, że ty ją lubisz.
Marzyłem: pobiorą się, osiądą na tym Chłodku. Myślałem, że będziemy przez życie nasze
sąsiadami. Ech, ty głupcze!...

Następnego dnia Cezary wyjechał do Chłodka, odprowadzany tylko przez Hipolita, bo reszta
domowników od czasu śmierci Karusi nie była mu zbyt przychylna. We wsi zamieszkał u ekonoma
Gruboszewskiego, zapoznawał się tam z pracą i życiem chłopów. Najbardziej zadziwiało go to, że
mimo swej sytuacji chłopi nigdy się nie buntują. Któregoś dnia przybył Hipolit z wiadomością o ślubie
Laury. Zaraz po tym Cezary postanowił powrócić do Warszawy.

Część 3: Wiatr od wschodu

Po powrocie do Warszawy Cezary na nowo rozpoczął studia medyczne. Zamieszkał razem z kolegą
Buławnikiem w nędznym pokoju przy ulicy Miłej.

Pokój mu się jednak nie podobał. Był mały – na jakie dziesięć lat przed wojną europejską
pomalowany na kolor zupy pomidorowej – jakiś nieporęczny a nadto przewiewny. Nie wiało
jednak z okna i ze drzwi czyste powietrze, lecz zapach pewnych niezbędnych ubikacji, które
mieściły się na dole wprawdzie, lecz właśnie pod oknem tego pokoju. Nadto stał tuż za murem
blaszany komin piekarni, który, jak zawzięty diabeł, walił wciąż w okno studenckie kłębami burego
dymu. W nocy słychać było nieustający hurgot wózków z pieczywem, pędzonych ręcznie z pieca
chlebowego, od czego cienkie, choć tak stare mury drżały jak w febrze. Nie był to, słowem, pokój
przyjemny. I Buławnik nie był przyjemnym towarzyszem: egoista i skąpiec za dnia, prześmiewca i
ordynus wieczorem, w nocy chrapał za dziesięciu. Lecz Baryka nie miał wyboru. Musiał korzystać z
układu z tym kolegą, gdyż pustki miał w kieszeni.

Przez jakiś czas utrzymywał się z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży fraka. Potem, gdy nastąpił
finansowy kryzys, postanowił odnowić znajomość z Gajowcem. W pokoju, w którym został przyjęty
przez starego przyjaciela, dostrzegł trzy portrety wielkich „warszawiaków”: Mariana Bohusza,
Stanisława Krzemińskiego oraz Edwarda Abramowskiego. Ponieważ młodzik nie miał pojęcia, kim oni
są, Gajowiec rozpoczął opowieść o bohaterach. Każdy z nich oddał życie w imię krzewienia takich
ideałów, jak patriotyzm czy rozwój oświaty. Gajowiec chciał, aby teraz Polska rozwijała się zgodnie z
tymi ideałami:

Żeby to nas zostawiono w spokoju na parę lat! Żeby się to nami przestali zajmować rozmaici
zewnętrzni dobrodzieje! Tamci ludzie, których widzisz na tych podobiznach, żyli podczas najsroższej
zimy. Patrzyli na życie dalekie poprzez obmarznięte kraty. Jakże mieli dać nam prawdziwą
wiadomość o życiu ludzi spracowanych w warsztatach i po norach? I my sami jeszcze nie wiemy, co
i jak, gdyż dopiero pierwszy wiosenny wiatr powiał w nasze twarze. To dopiero przedwiośnie
nasze. Wychodzimy na przemarznięte role i oglądamy dalekie zagony. Bierzemy się do własnego
pługa, do radła i motyki, pewnie że nieumiejętnymi rękami. Trzeba mieć do czynienia z cuchnącym
nawozem, pokonywać twardą, przerośniętą caliznę.

Jednak dla Baryki te zmiany zachodziły zbyt wolno, czego nie omieszkał powiedzieć Gajowcowi.
Uwaga młodzieńca poza nauką na uniwersytecie skupiała się teraz na biedocie warszawskiej.
Codziennie przechodził przez najnędzniejsza dzielnicę żydowską, obserwował uważnie życie tej
społeczności i czuł coraz większy sprzeciw wobec niesprawiedliwości, której doświadczają.
Tymczasem Gajowiec poza pracą urzędował, pisał książkę o Polsce nowożytnej, w której rysował
projekt wszechstronnego rozwoju kraju: społecznych, ekonomicznych i politycznych reform.
Ponieważ gromadził ogromne ilości materiałów niezbędnych do swego dzieła, zatrudnił Cezarego do
porządkowania papierów. Młodzieniec cieszył się z pracy, która zapewniała mu utrzymanie w
Warszawie, ale coraz bardziej ciążyło mu towarzystwo Gajowca, bo ten, jak każdy starzec, lubił
wracać do przeszłości, co niezmiernie drażniło Barykę.

W tych czasach mieszkanie Baryki i Buławnika zaczął odwiedzać Antoni Lulek – student prawa,
osobnik niezwykle chorowity i anemiczny, ale obdarzony nieprzeciętną umysłowością. Lulek nie lubił
rozmawiać z Buławnikiem, bo jego zbyt prosty, racjonalny umysł był mu zbyt odległy, za to dobrze
dogadywał się Baryką podatnym na mgliste, komunistyczne idee. Ufny Cezary zwierzył się owemu
koledze ze swych niedawnych przejść z Nawłocia i Leńca, Lulek wykorzystał te informacje, by
wzbudzić i pogłębić w młodym zapaleńcu nienawiść wobec „klasy uprzywilejowanej” i państwa
polskiego.

Rzeczywiście jednak ten chorowity człowiek psuł sobie zdrowie żywiąc zupełną już wrogość i
nosząc w sercu zemstę względem nowopowstałej Rzeczypospolitej Polskiej. Każde niepowodzenie,
pośliźnięcie, klęska czy żywiołowe nieszczęście państwa i rządu polskiego jako całości, jako
jestestwa politycznego i społecznego, budziło w piersi Lulka, w jego sercu radosny śmiech. On
szczerze i pilnie czyhał na śmierć tego tworu, który stale nazywał „najreakcyjniejszym skirem
ludzkości”. To – o czym dowiadywał się od Baryki, na przykład o pracach Gajowca – nieciło w jego
duszy zgryzotę śmiertelną, mękę serdeczną, astmę duchową, która podkopywała jego zdrowie
fizyczne bardziej niż choroba sama. To mogło zaciemnić jego ideał, a w praktyce odwlec
nieunikniony zgon Polski.

Lulek był komunistą, w czasach wojny 1920 roku opowiadał się po stronie bolszewików. To był punkt
rozbieżny między nim a Cezarym, który walczył w tej wojnie po stronie Polaków, a po swoich
przeróżnych przejściach, nie umiał opowiedzieć się za bolszewikami. Cezary spierał się więc zarówno
z Lulkiem, jak i z Gajowcem.

Po pewnym czasie Lulek wpadł do mieszkania Cezarego i „dla jego dobra” zaprosił studenta na
konferencję „organizacyjno-informacyjną” komunistów. Nakazał przy tym całkowitą dyskrecję, a
następnego dnia przybył po Barykę dorożką (komunista został wyśmiany za burżuazyjny pojazd), by
ukryć się przed ewentualną demaskacją. Na miejscu Baryka został usadzony na krześle i czekał.
Weszło siedem ważnych osób i zebranie się rozpoczęło. Jego głównym celem był atak na polskie
władze i burżuazję. Mówiono o przejęciu władzy, o wojnie polsko-bolszewickiej, w końcu o nędzy
klasy robotników, która miała pełnić rolę odrodzicielki społeczeństwa. Tu Cezary pozwolił sobie
zgłosić wątpliwość:

Jeżeli tutejsza klasa robotnicza przeżarta jest nędzą i chorobami, jeśli ta klasa jest w stanie
zwyrodnienia czy na drodze do zwyrodnienia, jeżeli ta klasa jest pozbawiona kultury, to jakimże
sposobem i prawem ta właśnie klasa może rwać się do roli odrodzicielki tutejszego społeczeństwa?
Takich argumentów nie należy używać. Należy raczej schować te fakty na dno, na sam spód
dowodzeń, gdyż jest to właściwie argument przeciwko racjonalności uroszczeń komunizmu. Klasa
przeżarta nędzą i chorobami może być tylko obiektem czyjejś akcji odrodzeńczej, lecz w żadnym
razie nie czynnikiem odradzającym. Chory dotknięty klęską braku kultury nie może przecie ani sam
siebie, ani nikogo innego skutecznie leczyć. Tego chorego musi leczyć ktoś świadomy – lekarz.

Argumenty studenta zostały odrzucone. Zaczęto na koniec mówić o torturach, jakie stosuje polska
policja wobec klasy robotniczej. Zdenerwowany Baryka wyszedł. Chodził długo po ulicach Warszawy i
rozmyślał o wydarzeniach, które chwilę wcześniej miały miejsce. W końcu doszedł do przekonania, że
trzeba się wsłuchać w siebie, w jakiś „wewnętrzny głos”. Musiał jeszcze iść do pracy, do Gajowca. Już
w wejściu zakomunikował, gdzie był, po czym przystąpił do ataku na idee urzędnika. Rozpętała się
ostra dysputa światopoglądowa. Baryka krytykował program naprawczy Gajowca, ten zaś zacięcie
bronił potrzeby utrzymania granic Polski.

W marcu Cezary dostał list od Laury. Była kochanka chciała się z nim spotkać „w Ogrodzie Saskim
obok fontanny o godzinie drugiej po południu”. Nastąpiły tłumaczenia i wyjaśnienia. Uczucia odżyły,
kochankowie wyznawali sobie miłość, ale sprawa była już przegrana. Laura nie chciała kontynuować
romansu, a wzburzony Baryka odszedł.

Nastał pierwszy dzień przedwiośnia.

Tego dnia właśnie od Nowego Światu, przez plac Trzech Krzyżów ciągnęła wielka manifestacja
robotnicza w stronę Belwederu. Bezrobotni wskutek fabrykanckiego lokautu, strajkujący wskutek
drożyzny i niemożności wyżycia z płacy zarobkowej tak nędznej, jaka była ich udziałem – i
uświadomieni komuniści. Ci trzymali prym, młoda gwardia, a raczej awangarda Sowietów.

Na czele pochodu robotników szli między innymi Cezary i Lulek. Kiedy przed robotnikami ukazał się
kordon policji, Cezary odłączył się od manifestacji.

Baryka wyszedł z szeregów robotników i parł oddzielnie, wprost na ten szary mur żołnierzy – a na
czele zbiedzonego tłumu.

You might also like