You are on page 1of 3

Przewodniczący

Zdzisław Różański nie należał do osób lękliwych. A jednak, mimo że był obecnie jednym
z najpotężniejszych ludzi w kraju, czuł jakiś duszący, paraliżujący niepokój, gdy spotykał się
z przewodniczącym partii rządzącej Kazimierzem Mamrotem. Wielu mówiło, że przypomina on
rubasznego satyra. I tak rzeczywiście wyglądał: wysoki, zwalisty sześćdziesięciokilkulatek ze sporą
nadwagą, którego okrągłą, dobrotliwą twarz zdobił szeroki bulwiasty nos, a głowę – bujna grzywa
siwych włosów. Duży błąd popełniłby jednak ten, kto jego wygląd wziąłby za dobrą monetę
i zlekceważył tego człowieka. Minister nie wierzył fantastycznym opowieściom na temat
przewodniczącego. Plotki mówiły, że ten dawny rolnik, który z niejednego pieca chleb jadł, potrafił
własnoręcznie wyrzucić za drzwi dużo od siebie młodszych i silniejszych, nawet jeśli byli ochraniani
przez funkcjonariuszy Służby Ochrony Państwa. Podobno niejeden jego gość po wizycie rozcierał
obolałe łokcie czy kolana albo wstydliwie chował przed wzrokiem kierowcy rozprutą marynarkę.
Minister uznawał to za legendy miejskie. Z drugiej jednak strony sam widział wybuchy złości
przewodniczącego. W tych momentach był przekonany, że w pogłoskach, jak w każdej plotce, jest
ziarno prawdy.
On sam na razie cieszył się ogromnym kredytem zaufania. Przykładnie odgrywał rolę
sprzątającego stajnię Augiasza po poprzednikach i w żaden sposób nie zdradzał, że ma większe
ambicje polityczne, czasem udając zupełnie niezorientowanego w polityce. Zresztą kariery polityka
nie planował. Skoro los wyznaczył mu rolę szeryfa, chciał ją odegrać jak najlepiej, tym bardziej że
sprawiało mu to sporą satysfakcję. Lubił słuchać informacji radiowych czy telewizyjnych o kolejnych
rozbitych grupach przestępczych i wsadzonych do więzienia skorumpowanych funkcjonariuszach.
Chciał tych wiadomości słuchać jak najdłużej, bo wiedział, że w dużej części to jego zasługa.
Przewodniczący już na niego czekał. Niestety, nie uznawał innej kawy niż parzona po turecku,
więc minister grzecznie wymówił się od poczęstunku, tłumacząc, że musi uważać na ciśnienie krwi.
Kazimierz Mamrot uśmiechnął się z pobłażaniem, zapewne takie dolegliwości uznawał za wymysły
lekarzy albo przewrażliwionych na swoim punkcie mięczaków.
Siedzieli w jego gabinecie, w głównej siedzibie partii w Alejach Ujazdowskich. Wnętrze
wyłożone było od podłogi po sufit marnej jakości boazerią z początku lat dziewięćdziesiątych
ubiegłego wieku. Minister wiedział, ile wysiłku kosztowało doprowadzenie tego pokoju do stanu,
w którym byłby on tak samo odporny na podsłuch jak jego gabinet w ministerstwie. Wszystko przez
to, że przewodniczący nie chciał słyszeć o zmianie wystroju. Na jakichś zdjęciach w internecie czy
gazetach Różański widział, że w podobnym stylu jest urządzony dom Mamrota.
– Co, panie ministrze drogi, pan masz tak pilnego, że aż musiałem opuścić głosowania
w Sejmie? – Szef partii zaczął bez ogródek całkiem przyjaznym tonem.
Minister nerwowo przełknął ślinę i sięgnął do swojej skórzanej torby. Wyciągnął z niej tekturową
teczkę z napisem „Ściśle tajne!”. Bez słowa podał przewodniczącemu. Ten niezdarnie zaczął ją
otwierać. Różański skarcił się w duchu. Powinien był wiedzieć, że grube paluchy byłego rolnika nie
bardzo nadają się do rozsupływania tasiemek. Żeby zamaskować niezręczną sytuację, spróbował
odwrócić uwagę rozmówcy od kłopotliwego zajęcia.
– Mam nadzieję, że ta informacja będzie warta każdego głosowania.
Powiedział to, ale tak naprawdę nie był przekonany co do słuszności wypowiedzianych słów.
Wiadomość była sensacyjna, to fakt, ale co można było z nią zrobić? Żałował nawet, że dał się
podejść Grysickiemu i zmusić do przyznania, że przegrał zakład. Wyglądało na to, że stracił
asystentkę. Ale czy tylko ją? Być może również dotychczasową reputację. Po chwili jednak wiedział,
że to mu raczej nie grozi.
Oczy przewodniczącego w miarę lektury robiły się coraz bardziej okrągłe. Po chwili gwizdnął
przez zęby. Z jego twarzy zniknął uśmiech, rysy się ściągnęły i twarz nabrała drapieżnego wyglądu.
Minister rzadko widywał Mamrota w takim stanie. Wiedział już jednak, że w tej chwili mózg szefa
Silnej Polski pracuje na najwyższych obrotach.
– Na ile to pewne? – zapytał po chwili chłodno.
– Na sto procent – powiedział z przekonaniem minister.
Przewodniczący przez chwilę świdrował go wzrokiem.
– Na sto procent to pewna jest śmierć – wycedził w końcu.
Minister chciał dodać, że także podatki, ale się powstrzymał, rozmówca bowiem mógł nie docenić
tego dowcipu, zwłaszcza że w Sejmie trwały właśnie głosowania nad ustawą, o której opozycja
mówiła, że nie opodatkowuje jedynie oddychania, choć zapewne tylko na razie.
Mamrot złączył dłonie i zaczął uderzać palcami o palce wpatrzony w jakiś nieokreślony punkt
na podłodze. W końcu jeszcze raz wziął teczkę. Ministrowi zrobiło się gorąco. Ten ruch mógł
oznaczać wiele, również to, że zaraz wyleci z gabinetu albo ze stanowiska.
– W kluczowym momencie musimy tam mieć naszego człowieka. Powtarzam: naszego człowieka,
panie ministrze drogi – powiedział z naciskiem przewodniczący po dłuższej chwili wczytywania się
w papiery, patrząc w oczy Różańskiemu. Ten usiłował zachować zimną krew. – Wiele może się
zmienić, wiele. Kto wie, jak dużo. Musimy tam mieć kogoś, kto będzie po naszej stronie. Zawsze po
naszej stronie. Rozumiesz pan, panie ministrze?
– Tak, nasz człowiek… – mruknął minister, starając się udawać namysł, choć nie miał zielonego
pojęcia, o co chodzi Mamrotowi.
Ten jednak widocznie dał się nabrać na ten tani trik, bo ciągnął w skupieniu.
– Trzeba, żeby to był ktoś ważny, bardzo ważny, autorytet, że tak powiem. Tam musi się znaleźć
ktoś, kogo będą słuchali, z kim będą się liczyli, kto wiele będzie mógł zrobić i zmienić. Także tutaj,
u nas. To jest istotne: ktoś ważny i po naszej stronie. No i Polak, panie ministrze drogi, Polak to musi
być, Polak z krwi i kości. Rozumiesz pan?
Minister nie od razu pojął, co przewodniczący ma na myśli. Jeśli jednak praca w rządzie czegoś
go nauczyła, to tego, że szef partii bardzo nie lubi, gdy współpracownicy nie wykazują się
dostateczną błyskotliwością. Znowu zaczęło mu się robić gorąco. Na szczęście szybko doznał
olśnienia. Tak, o to musiało chodzić! Do wyborów zostały co prawda jeszcze dwa lata, ale już teraz
przygotowania do nich szły pełną parą. Tyle że sondaże nie wyglądały korzystnie i nikłe były szanse
na to, że kiedykolwiek się polepszą. Potrzebny był nowy impuls, coś zaskakującego. Jakieś
nieoczekiwane wsparcie z zewnątrz bardzo by się przydało. Ministrowi serce zabiło szybciej, gdy
przed oczami przeleciały mu obrazy, które pamiętał z dzieciństwa. Ten entuzjazm, ten żar, te tłumy,
wszyscy zjednoczeni, wszyscy razem… Czy Mamrot widział to samo oczami wyobraźni? Nie,
oczywiście, że nie. Choć z drugiej strony… Potwierdzić swoich domysłów nie był jednak w stanie.
Przewodniczącego nie należało bowiem dopytywać. Ci, którzy to robili, z reguły szybko tracili swoje
stanowiska. Utrzymywali się tacy, którym udawało się odczytać jego zamysły, a jeszcze lepiej
osiągnąć efekty, których nie zakładał szef partii. Do tej pory Różańskiemu to się udawało i miał
nadzieję, że tym razem będzie tak samo. Tak, musiał działać z rozmachem, niezależnie od tego,
dokąd go to zaprowadzi. Zadanie było nietypowe i piekielnie trudne, ale szczęście sprzyja odważnym
i minister miał zamiar zrobić wszystko, żeby mu dopomóc. Korzyści mogły okazać się naprawdę
spore.
– Rozumiem – przytaknął w końcu z przekonaniem.
– No i to mi się podoba. Widzę, panie ministrze drogi, że pan jesteś człowiekiem inteligentnym –
pochwalił przewodniczący, ale takim tonem, że rozmówca nie mógł być pewien, że rzeczywiście
doceniono jego walory intelektualne. – To ma być nasz człowiek. Powtarzam: nasz człowiek.
Za tydzień, panie ministrze drogi, przyjdziesz pan do mnie z nazwiskiem i planem. Powiesz mi, panie
ministrze drogi, kto się do tego najlepiej nadaje. No. A teraz czas na mnie, jeszcze zdążę na kilka
głosowań.

You might also like