Professional Documents
Culture Documents
W MROKU
NAD KONTYNENTEM
1
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Okładkę projektował
Konstanty M. Sopoćko
Redaktor
Wanda Włoszczak
Redaktor techniczny
Danuta Wdowczyk
Korektor:
Zofia Banasiak
ISBN 83-11-07244-2
Printed in Poland
Nakład 270 000+170 egz. Objętość 4,73 ark. wyd., 4,5 ark. druk. Papier gazetowy 50 g z roli 84 cm/32 ze
Szczecińskich Zakładów Papierniczych Szczecin „Skolwin”. Oddano do składania w maju 1985 r. Druk
ukończono w listopadzie 1985 r. Wojskowe Zakłady Graficzne im. A. Zawadzkiego w Warszawie. Zam. nr 6826
Cena zł 20.- N-58
2
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
TADEUSZ DYTKO
3
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
SPIS TREŚCI:
GDZIEŚ NAD EUROPĄ... ................................................................................ 5
DLA PODZIEMIA W KRAJU......................................................................... 11
U
4
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
5
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
6
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Nic więc dziwnego, że eskadra ponosiła duże straty w ludziach i sprzęcie oraz
że przyjmowano do niej jedynie doświadczonych lotników, mających za sobą
przynajmniej jedną kolejkę lotów operacyjnych w dywizjonach bombowych.
Nabór kandydatów do służby w tej jednostce odbywał się w sposób ochotniczy —
tak zadecydowały władze lotnicze.
Wszyscy chętni do służby w owej jednostce musieli jednak sprostać
odpowiednim wymogom i warunkom. Przede wszystkim liczyły się umiejętności
lotnicze i odpowiednie predyspozycje. Szczególnie wysoką poprzeczkę stawiano
nawigatorom i pilotom, od których wymagano doskonałej znajomości nawigacji i
orientacji w terenie, a w- przypadku pilotów bardzo dobrego opanowania pilotażu.
Niezależnie od tych wszystkich cech lotnicy musieli przejść przeszkolenie na
samolotach używanych w dywizjonach specjalnych, czyli na Halifaxach i
1
H. Kwiatkowski, Bomby poszły, Warszawa 1982, s. 188.
7
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
8
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
9
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
10
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
11
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
okupowanymi przez wroga. Najpierw lecieli nad morzem, później nad Francją i
wreszcie „na przełaj” nad Niemcami. Przyprószony śniegiem obszar III Rzeszy
sprawiał wrażenie znajdującego się w letargu; gdzieniegdzie tylko pojawiały się
światła reflektorów obserwujących niebo i od czasu do czasu w oddali odzywały
się grzmoty artylerii przeciwlotniczej. Któż wtedy, na początku wojny, kiedy
Niemcy kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, mógł przypuszczać, że nad ich
głowami, na wysokości kilku tysięcy metrów, przelatuje aliancki samolot z misją
specjalną.
Nawigator wykreślił kurs, ustalił położenie i poinformował pilota o
charakterystycznych punktach na trasie przelotu. Zadanie, jakie postawiono przed
brytyjską załogą, było o tyle trudne, że żaden z jej członków nie znał terenu Polski,
a w związku z tym określenie położenia było nie lada problemem. Zrzutu miano
dokonać w miejscu, w którym, według informacji, wojska niemieckie były
nieliczne, a obrona przeciwlotnicza prawie nie istniała.
— Widzę rzekę! — oznajmił w pewnym momencie pilot.
Nawigator zerknął na mapę Merkatora, spojrzał na zegarek i oświadczył:
— To Wisła, zaraz będziemy nad celem. Skoczkowie usłyszawszy te słowa
sprawdzili raz jeszcze swoje oporządzenie i w skupieniu oczekiwali na odpowiedni
sygnał.
Samolot zszedł niżej, nad skrajem lasu zatoczył krąg i w chwilę później trzy
czasze spadochronów kołysały się na mroźnym wietrze. Wylądowali niedaleko
miasta Skoczów na Śląsku Cieszyńskim, a Armstrong Whitworth wyruszał w
drogę powrotną.
Po wylądowaniu w Wielkiej Brytanii załoga zdała dokładną relację z lotu do
Polski. Była to pierwsza w historii misji specjalnych operacja wykonana nad
kontynentem europejskim.
Pierwszy krok został uczyniony i teraz należało czekać na dalsze decyzje. W
końcu dowództwo RAF wyraziło zgodę na przyłączenie do brytyjskiego 138
dywizjonu specjalnego przeznaczenia trzech polskich załóg, które po wykonaniu
kolejki lotów operacyjnych zgłosiły się ochotniczo do tej jednostki (dywizjon 138
do zadań specjalnych powstał w sierpniu 1941 roku i przejął zadania 1419 eskadry
specjalnego przeznaczenia).
W tym czasie Oddział VI Naczelnego Wodza, czyli inaczej mówiąc Oddział
Specjalny do Łączności 'Naczelnego Wodza z Komendą Główną AK, skierował na
stałe do 138 dywizjonu oficera łącznikowego, którym został podpułkownik pilot
Roman Rudkowski, doświadczony oficer lotnictwa i były dowódca 301 dywizjonu
bombowego. Na polskie trzy załogi trzeba było czekać aż pół roku. Dopiero 25
października 1941 roku stawiła się w Newmarket załoga kapitana nawigatora
Stanisława Króla i natychmiast skierowano ją na dodatkowe przeszkolenie w
niskich , lotach nocnych, w czasie których można było posługiwać się tylko
nawigacją wzrokową. 7 listopada 1941 roku Polacy wystartowali do lotu nad
12
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Polskę (w skład załogi wchodzili między innymi ppłk pil. Rudkowski i kpt. obs.
Król). Trasa przebiegała nad Morzem Północnym, Danią i Bałtykiem, następnie
samolot schodził nad ląd stały, między Kołobrzegiem a Gdańskiem, i szedł dalej na
południowy wschód w rejon zrzutu. Strefa Warszawy znajdowała się na skraju
zasięgu maszyny nawet przy dodatkowych zbiornikach paliwa. Pierwszy lot
polskiej załogi do kraju udał się — zrzucono ładunek i trzech skoczków, jednak
duże zużycie paliwa sprawiło, że w drodze powrotnej załoga musiała lądować pod
Temelillą w Szwecji, gdzie została internowana. Po interwencji ze strony władz
brytyjskich lotników zwolniono.
A więc po raz drugi udowodniono, że wyprawy do Polski są możliwe, ale
jedynie w północne rejony kraju. Dalsze wypady ograniczał zbyt mały zasięg
wykorzystywanych do tych celów samolotów.
Trasa północna, prowadząca nad Morzem Północnym do Danii, a potem nad
Bałtykiem, została nazwana „Trasą nr 1”. Odległość między bazą w Anglii a
Pomorzem wynosiła 1300 km, a w rejon Warszawy aż 1600 km.
Zasięg Halifaxów, na których wówczas latano, wynosił 2500 km, a dodatkowe
zbiorniki paliwa umożliwiały pokonanie trasy liczącej 3500 km. jednak zmienne
warunki atmosferyczne, nieprzyjacielskie zapory ogniowe i ataki myśliwców
wydłużały znacznie trasę, a duże obciążenie samolotu powodowało zwiększone
zużycie paliwa. Lot do Polski trwał około czternastu godzin, a zatem w okresie
krótkich nocy nie podejmowano tych dalekich i niebezpiecznych wypraw.
W początkowym okresie loty do Polski wykonywano na samolotach Handley
Page „Halifax”. Była to konstrukcja opracowana w 1936 roku i jej pierwsza wersja
nosiła nazwę Avro Manchester. Później, po zainstalowaniu najnowszych silników
Rolls-Royce Merlin, samolot ten nazwano Halifaxem i wkrótce stał się on jednym
z najbardziej uniwersalnych bombowców brytyjskich, chociaż pod wieloma
względami ustępował innym tego typu samolotom na świecie. Maszynę ciągle
ulepszano i ostatnie jej wersje były już prawie doskonałe.
Niektóre egzemplarze Halifaxa były specjalnie przystosowane do zrzutów
skoczków i zaopatrzenia bojowego, inne do holowania szybowców oraz desantów
piechoty powietrznej. Polska jednostka specjalna dysponowała Halifaxami MK II
seria I A i MK V ze zdemontowaną wieżą grzbietową (przystosowana do zrzutu
skoczków). Polacy w czasie wojny otrzymali około 50 tego typu maszyn i były one
wykorzystywane do lotów specjalnych w okresie od kwietnia 1943 roku do marca
1945 roku.
W dniach 27 grudnia 1941 roku i 6 stycznia 1942 roku wykonano kolejne loty
do Polski. Odbyły się one w niezwykle trudnych warunkach atmosferycznych.
Oblodzenie,, silne wiatry, mgły oraz niemieckie myśliwce na trasie sprawiły, że
samoloty lądowały w bazie na ostatnich kroplach benzyny, a załogi były zupełnie
wyczerpane.
13
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
W lutym 1942 roku z powodu silnych mrozów trzykrotnie przerywano loty nad
Polskę, natomiast w marcu trzy maszyny dotarły do kraju i szczęśliwie wróciły do
bazy. W kwietniu wykonano tylko jeden lot, a w sezonie letnim w ogóle
zawieszono te długie wyprawy — krótkie noce sprawiały, że Halifaxy często
musiały wracać do bazy za dnia, a zatem narażone były na zestrzelenie przez
myśliwce Luftwaffe.
W okresie kiedy wstrzymano loty do kraju, polskie załogi brały udział w
wyprawach nad Norwegię, Francję, Austrię i Jugosławię, w zamian za co
Brytyjczycy w okresie jesienno-zimowym zobowiązali się latać nad Polskę.
Do wiosny 1942 roku trasa północna była w miarę bezpieczna, ale kiedy
zaczęły z niej korzystać wyprawy bombowe RAF, Niemcy zorganizowali silną
obronę przeciwlotniczą wzdłuż wybrzeża Danii i zainstalowali w rejonach przelotu
urządzenia radiolokacyjne. W tej sytuacji od jesieni 1942 roku samoloty lecące do
Polski zaczęły przekraczać tę niebezpieczną strefę lotem koszącym na pułapie
około 300 metrów. Mimo tych środków ostrożności podczas dwóch wypraw do
Polski, podjętych na początku 1942 roku w składzie całego dywizjonu, z 18
biorących w nich udział maszyn Niemcy zestrzelili 7, w tym 2 z polskimi
załogami. Pozostałe samoloty znajdowały się w takim stanie, że 9 z nich oddano
do generalnego remontu do wytwórni produkującej Halifaxy.
Aby zmniejszyć straty, przesuwano loty na północ Danii, na trasę północną nr
2, znacznie dłuższą, ale bardziej bezpieczną. Południowe wybrzeże Bałtyku
przekraczano teraz na odcinku Koszalin — Łeba. Droga wydłużyła się o 190—260
kilometrów. Konieczne więc były samoloty o większym zasięgu.
14
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
2
J. Tucholski, W sprawie oddziału łącznikowego komendanta głównego AK przy
Naczelnym Wodzu na emigracji (VI Oddział Sztabu Naczelnego Wodza), „WPH”
nr 4,1983, s. 223.
15
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
16
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Znajdowali się już nad Morzem Północnym, blisko brytyjskiego brzegu, kiedy
dopadły ich dwa niemieckie myśliwce. Zagrały karabiny maszynowe wroga.
Myśliwce doskakiwały do Halifaxa jak sępy do trupa, raziły go ogniem,
odchodziły, by za moment zaatakować z innej, najmniej oczekiwanej strony.
I oto nadszedł finał tej nierównej walki. Halifax wpadł do wody i przełamał się
na dwie części. Przy życiu pozostało jedynie trzech członków załogi, których
utrzymywały na powierzchni kamizelki ratunkowe. Jeszcze w ostatnim momencie,
tuż przed zatonięciem samolotu, radiooperator zdołał wdrapać się na pływający
wrak i umocowawszy odstrzelony maszt anteny nadał sygnał SOS i meldunek
określający ich położenie. Następnie podpłynął do rannego pilota i chwyciwszy go
mocno próbował wciągnąć na ponton. Pomagał mu w tym strzelec, ale ich wysiłki
były daremne. Okazało się, że w żaden sposób nie mogli odwrócić pływającego do
góry dnem pontonu. W końcu wpadli na genialny pomysł — przekłuli gumową
powłokę i, kiedy z dinghy uciekło powietrze, odwrócili ją na drugą stronę. Później
załatali uszkodzenie i napompowali łódkę.
Upłynęło kilka godzin, nim na horyzoncie pojawił się tak oczekiwany statek.
Radiooperator wystrzelił rakietę, która na szczęście została dostrzeżona na
ratowniczej jednostce. Po kilku następnych godzinach ranny pilot i na wpół żywi
radiooperator i strzelec znaleźli się w porcie pod troskliwą opieką lekarzy.
Za swój bohaterski czyn radiooperator sierżant Wasilewski został odznaczony
Krzyżem Virtuti Militari.
Tej samej nocy (29/30 października) inny Halifax pod dowództwem kapitana
Wodzickiego rozbił się o wysoki brzeg norweski. Przyczyny katastrofy nie udało
się ustalić. Zginęło siedmiu lotników i trzech skoczków. Szczątków ludzi i
maszyny nigdy nie odnaleziono.
Rok 1942 zakończył się równie tragicznym wypadkiem, jak poprzednio
opisane. 17 grudnia podporucznik pilot Idzikowski wraz z całą załogą zginął w
katastrofie na Malcie.
Na początku 1943 roku władze polskie wystąpiły do Brytyjskiego Ministerstwa
Lotnictwa o wyrażenie zgody na sformowanie polskiego dywizjonu do zadań
specjalnych, ale Zgody tej nie otrzymały. Nadal więc polskie załogi wykonywały
powierzone im zadania w ramach 138 Special Duties Squadron, w eskadrach „A” i
„B”.
W nocy z 13 na 14 marca 1943 roku Halifax pilotowany przez Anglika miał
zrzucić czterech skoczków na placówkę odbioru niedaleko Otwocka. Nawigator
przez pomyłkę wziął lampy stacji Celestynów za światła placówki i skoczkowie
wylądowali na zabudowaniach dworca. Mimo to uratowali się i dotarli do swoich.
Niestety, część ładunku, w tym pieniądze, wpadła w ręce Niemców.
Trzydziestego pierwszego marca 1943 roku rozwiązano wykrwawiony w lotach
nad Niemcy 301 Dywizjon Bombowy Ziemi Pomorskiej i już następnego dnia, po
dwóch latach starań, RAF wyraził zgodę na utworzenie w 138 dywizjonie eskadry
17
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
„C”, w której skład weszła część załóg z 301 dywizjonu. Dowódcą polskiej
eskadry został major Stanisław Król, a jej etat ustalono na 7 załóg i 7 samolotów,
jeśli chodzi o obsługę naziemną, to w większości stanowili ją Polacy (80 procent),
co też nie pozostawało bez znaczenia.
— Samoloty lepiej chodzą — zwierzali się lotnicy, kiedy odbierali maszyny z
rąk polskich mechaników.
Rzeczywiście, wiele w tym było prawdy. Z chwilą gdy polscy fachowcy zabrali
się do napraw i przeglądów Halifaxów, coraz mniej nieprzewidzianych awarii
zdarzało się w powietrzu.
W okresie letnim 1943 roku eskadra „C”, nazywana przez Polaków 301
dywizjonem, latała do Francji, Danii, Norwegii, Belgii i Holandii.
Siedemnastego sierpnia 1943 roku Halifax ze znakiem identyfikacyjnym „J”
wystartował ze zrzutem do Francji. Dowódcą lotu, a zarazem pilotem, był
podporucznik Jan Krzechlik, bombardierem zaś chorąży Mieczysław Pawlikowski,
po wojnie znany aktor, odtwórca wielu wspaniałych ról teatralnych i filmowych.
Jednak kariera aktorska miała się rozpocząć dopiero wiele lat później. Na razie był
rok 1943 i załogę czekał trudny lot do Francji.
Oddajmy głos uczestnikowi tej wyprawy, Mieczysławowi Pawlikowskiemu:
„»Janka« toczy się ciężko, jakby wcale nie zamierzała oderwać się od ziemi.
Przy samym końcu lotniska podskoczyła, przeszła ponad wierzchołkami drzew,
znów solidnie »przepadła« i wreszcie zdecydowała się drapać w powietrze, ciężko,
jakby od niechcenia.
Był to niewątpliwie najtrudniejszy start w jej bojowym życiu. Ważne, że się
oderwała i że mamy już na zegarach nakazaną wysokość przelotową — 2000 stóp.
Mijamy znane skrzyżowanie dróg, później duży węzeł kolejowy. Jeszcze
godzina lotu i wyjdziemy nad Kanał.
Nad Kanałem, jak zwykle o tej porze, srebrna mgiełka, która przykrywa toń
wody cieniem tajemniczości.
Z Kanałem wiążą się bolesne wspomnienia. Oto wielu kolegów, których brak
odczuliśmy bardzo w naszych dywizjonach, tu właśnie złożyło swe ciała i szczątki
maszyn. Nikt nie zdoła opisać, ilu dramatom rozpaczliwej walki o życie przyglądał
się Kanał i ile dramatów zamknął na zawsze w sobie... To dziwne, nigdy, przelatując
nad nim, nie myślałem o tym. Dziś mam uczucie, jakbym żegnał, a równocześnie
witał się z ich smutnym losem.
— Za dziesięć minut nieprzyjacielski brzeg. Uważać na okręty!
Ledwie padły te słowa, z otchłani mgły wystrzeliły różańce kolorowych
pocisków, z trzech stron naraz.
Silny unik w lewo — seria tuż przy kadłubie, unik w prawo — wybuch tuż przy
ogonie.
Witek odpowiada seriami czterech sprzężonych karabinów — w maszynie
zapach prochu i cisza. »Janka« tańczy na wszystkie strony, jakby drwiła sobie z tych
18
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
świecidełek, które pragną uczepić się jej kadłuba. Jeszcze kilka »pas« i zadarłszy
ogon do góry dała susa na brzeg i pomknęła kosiakiem. Zadowolona z siebie,
przeskakiwała nad krzakami, uderzając do rytmu warkotem czterech silników. Za
dwie godziny będziemy nad celem.
Oddychamy spokojem francuskiej ziemi, zapachem sierpniowego powietrza.
Rzeki i drogi, lasy i pola, wszystko to zdaje się przyjaźnie do nas uśmiechać
odblaskiem księżycowego światła i ułatwiać pracę nawigacyjną, układając się
zgodnie z mapą pod brzuchem maszyny.
— Jasiu, zmniejsz obroty lewego zewnętrznego, podskoczyła temperatura.
— O.K.
— Za pół godziny będziemy nad celem.
Pozostałe trzy silniki sygnalizują wskazówkami zegarów, że im gorąco, że
rozgrzały się bardzo.
— Coś musiało nawalić.
— Może przestrzelili chłodzenie?
— Za piętnaście minut będziemy nad celem. Jest placówka. Zrzuty muszą być
dokonane bardzo starannie. Muszą spaść na punkt.
Pierwszy nalot nie udaje się. Robimy następny, lecz okazuje się, że nie można
zamknąć drzwi bombowych.
— Przestrzelili przewód hydrauliczny.
— Rób szybko nalot! Zrzucimy i musimy się spieszyć, żeby przed świtem zwiać
przez Kanał.
Drugi nalot, spadochroniki z ładunkiem kołyszą się, dotykają ziemi. Zadanie
wykonane.
Mamy na zegarach około 900 stóp wysokości. Temperatura pozostałych trzech
silników gwałtownie wzrasta. Drzwi bombowe otwarte i klapy opuszczone do
maksimum stawiają szalony opór. Maszyna wciąż traci szybkość.
— Słuchajcie, nie dociągniemy do Anglii, przygotować się do skoku. Postaram
się wdrapać, ile będzie można...
Zakładamy spadochrony. Moje szelki są potwornie duże. Z wściekłością
pomyślałem o tym, który mi »wygadał skok«. Ustalamy kolejność opuszczania
samolotu.
— Ale maszyna jest jak kamień. Musimy lądować. Widzę tu polankę,
spróbujemy na niej.
Jestem pewien, że myśli wszystkich pobiegły w tej chwili do kabiny pilota,
który przecież jutro miał jechać do córki.
Zrozumieliśmy, co znaczy przymusowe siadanie na czteromotorowej maszynie
w nocy...
...Jasiowi nie ma prawa nic się stać.
...Choćby on jeden musi wyjść cało.
Układamy się w kadłubie na podłodze, spadochrony pod głowami — czekamy.
Są to potworne chwile, podczas których przesuwa się przed oczami film całego
życia, serce ściska żal, a równocześnie jakby rezygnacja. Usta, które zwykle w
ciężkich chwilach szeptały modlitwy, by zabić lęk, teraz drżą, pęcznieją, palą...
— Uwaga! Siadamy.
19
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
3
M. Pawlikowski, Siedmiu z Halifaxa X, Warszawa 1973, wyd. 2, s. 116—120.
20
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
21
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
22
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
23
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
24
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Pod koniec marca 1944 roku Naczelny Wódz, generał Sosnkowski, odwiedził
1586 eskadrę w Campo Cassale. Zwiedził lotnisko, rozmawiał z załogami i nie krył
swego podziwu dla polskich lotników za ich ofiarne, pełne poświęcenia wyprawy
do'kraju. Na zakończenie swojej wizyty udekorował majora Stanisława Króla i
chorążego Stanisława Kłosowskiego Złotymi Krzyżami Orderu Virtuti Militari. W
kwietniu eskadra otrzymała nowe samoloty i uzupełnienie w ludziach.
25
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
26
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
pokładzie wznosiły się w górę. Wzięły kurs na Tunis. Pogoda była wspaniała. Do
pokonania mieli około półtora tysiąca kilometrów.
— Wysokość tysiąc dwieście metrów — poinformował Jan Cholewa. —
Widoczność bardzo dobra — dodał po chwili.
— Bierz kurs na zachodni brzeg Sycylii — nakazał nawigator, który na
moment oderwał wzrok od mapy.
— Jest Sycylia, mijamy Palermo!
Samoloty leciały w dość dużych odległościach. Wprawdzie wszystkie
zmierzały do Brindisi, ale każdy pilot miał opracowaną własną trasę.
Minęli Palermo i dostrzegli w dole kłęby dymu, wydobywające się z wnętrza
czynnego wulkanu. Nad górami Kalabrii Cholewa wszedł na większą wysokość.
Należało uważać, aby nie zawadzić o któryś ze szczytów.
Dochodzili już prawie do Adriatyku, kiedy pilotowany przez chorążego
Cholewę Halifax zaczął tracić prędkość, a regularna dotąd praca silników została
zakłócona. Po chwili nie mieli już złudzeń. Nastąpiła awaria jednego z silników.
Byli wściekli Na mechaników, którzy tak niedawno zapewniali, że maszyna nie
zawiedzie.
— I jak tu wierzyć Anglikom? — nie wytrzymał drugi pilot. — Jak mogli nam
wcisnąć takiego przechodzonego i do niczego nie nadającego się gruchota?!
Na szczęście lotnisko było już niedaleko. Lecieli na wysokości 200 — 300
metrów i zastanawiali się, czy dociągną do Campo Cassale. Udało się. Po
nawiązaniu łączności radiowej z lotniskiem i po otrzymaniu zezwolenia na
lądowanie pilot wysunął podwozie, część klap i zaczął schodzić do ziemi od strony
urwistego brzegu Adriatyku.
Samolot delikatnie dotknął betonpwej płyty, toczył się jeszcze chwilę po
nierównej nawierzchni, by wreszcie stanąć obok innych Halifaxów.
Po tym niefortunnym locie chorążego Cholewę czekała miła niespodzianka.
Otóż spotkał kolegę z dywizjonu bombowego 305 podporucznika pilota Henryka
Kwiatkowskiego, który przebywał już w Brindisi i wykonywał loty specjalne.
Serdecznie uściskali sobie dłonie, a potem padli w objęcia. Długo wspominali
minione dni, wymieniali nazwiska, daty, loty, miejscowości. Wreszcie rozmowa
urwała się. Stali nad urwistym brzegiem morza i wpatrywali się w szumiące fale,
które starały się wydrzeć ze stałego lądu kawałek ziemi. Obaj myśleli o tym
samym. O kolegach, którzy odeszli na zawsze.
Przedłużające się milczenie przerwał Henryk Kwiatkowski:
— Na mnie już czas — oznajmił. — Za godzinę mam lot ćwiczebny. Sądzę, że
już wkrótce polecę do Polski.
Cholewa spojrzał na przyjaciela, chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć
głosu ze ściśniętego gardła. Podniósł jedynie do góry wyciągnięty kciuk. Trzymaj
się i wracaj szczęśliwie do bazy, pomyślał.
27
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Został sam. Sam na obcej ziemi, nad brzegiem okrutnego Adriatyku. Brindisi
stanowiło dla niego kolejny etap wojennej tułaczki.
Henryk już wkrótce poleci nad Polskę, pomyślał z lekką zazdrością. Ile to już
lat, jak opuściłem kraj? Ile wydarzyło się w czasie mojej nieobecności?
Wspomnienia napływały szeroką falą. Widział swoje rodzinne strony, Śląsk
Cieszyński, gdzie minęły jego dziecinne lata, lata trudne, pozbawione radości.
Dopiero teraz, na obczyźnie uświadomił sobie, jak bardzo kochał ten skrawek
Polski, który najdłużej chyba znajdował się pod obcym panowaniem i gdzie ludzie
tak bardzo pragnęli powrotu do ojczyzny. Język ojczysty przetrwał tam burze i lata
prześladowań, przetrwał w gwarze i na stronicach polskich książek
przechowywanych w największej tajemnicy przed władzami zaborczymi.
I w tym momencie pomyślał o matce. To właśnie dzięki takim jak ona Polacy
nie zapomnieli, że są Polakami. Jak dużo ona czytała, ile zdołała zgromadzić
książek... W najtrudniejszych latach, kiedy nie wolno było posługiwać się mową
ojczystą, wypożyczała swoje skarby znajomym i przyjaciołom, dla których
niejednokrotnie był to jedyny kontakt z ojczystą mową.
Właśnie matka była pierwszym nauczycielem małego Janka, pierwszą osobą,
która wpoiła mu miłość i szacunek do ojczyzny. To ona czytała chłopcu o
Naczelniku Kościuszce, o bitwie pod Grunwaldem i odsieczy wiedeńskiej.
Wyjaśniała i cytowała „Pana Tadeusza”.
Któregoś dnia Janek zobaczył w gazecie zdjęcie samolotu. Spodobał mu się ten
„dziwoląg”, chociaż nie miał pojęcia, jakie spełnia funkcje. Dopiero starszy o
siedem lat kuzyn, Karol Czudek, wytłumaczył chłopcu, że jest to maszyna
fruwająca jak ptak.
Janek doznał olśnienia. Oczarowała go możliwość „szybowania wśród
gwiazd”. Zaczął wykonywać małe latające modele. Kleił je, usiłował wypuścić w
przestworza i rozbijał. Kupował kolejne, ale ich los był zawsze jednakowy. I znów
Karol Czudek wyjaśnił mu zasady szybownictwa. Janek był tak zafascynowany
opowieściami Karola, że postanowił zostać pilotem.
Teraz zaczął pogłębiać swoją wiedzę lotniczą. Znał na pamięć dane dotyczące
wszystkich przedwojennych samolotów produkowanych w Polsce. Jeszcze w
szkole powszechnej został lotniczym ekspertem, wyróżniającym się wśród
rówieśników inteligencją, powagą, a przede wszystkim dokładnością
wykonywanych przez siebie modeli.
Jako syn robotnika niewielkie miał szanse zrealizowania swoich marzeń.
Jednak nie zrezygnował. Wiosną 1937 roku zapisał się do Śląskiej Szkoły
Szybowcowej LOPP, której filia powstała na Śląsku Cieszyńskim. Ukończył kurs
kategorii „A”, później „B”, by wreszcie w Ustianowej zdobyć najwyższe
szybowcowe wtajemniczenie, kategorię „C”. Po powrocie do domu kończy pilotaż
samolotowy I stopnia.
28
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Latem 1939 roku głośno mówiło się o groźbie wojny. Dziewiętnastoletni Janek
rozumiał powagę sytuacji i postanowił wstąpić do wojska. Zgłosił się do Ośrodka
Przysposobienia Lotniczego jako pilot przedpoborowy. Niestety, wojna zastała go
w trakcie szkolenia. Nie zdążył wystartować, aby bronić polskiego nieba. Z
końcem września 1939 roku znalazł się w obozie internowania w Rumunii.
Ciężkie to były dni. Gorycz porażki wprawiała Janka i jemu podobnych
młodych ludzi w melancholijny nastrój. W obozie prowadzono długie rozmowy,
podczas których zastanawiano się nad przyczynami klęski i dalszym losem kraju.
Coraz częściej jednak młodzi ludzie spoglądali na Zachód, gdzie formowano
Polskie Siły Zbrojne. W serca wstąpiła nadzieja. Z czasem zaczęto organizować
zbiorowe i indywidualne ucieczki z obozów. Do Francji napływały tysiące ludzi.
W jednej z takich grup znalazł się Jan Cholewa.
Z pożogi wrześniowej uratowało się wielu lotników i od połowy października
zaczęli oni masowo napływać do Francji. Tu jednak spotkali się z biernością i
obojętnością ze strony sojuszników. Braki w zakwaterowaniu, umundurowaniu i
uzbrojeniu powodowały, że w obozach w Lyonie, Le Bourget, Salon, Clermont-
Ferrand. panował nie najlepszy nastrój. Polacy widzieli wyraźnie, że Francja jest
słabo przygotowana do wojny i nie jest w stanie wykorzystać personelu lotniczego
przybyłego z Polski.
Zgodnie z porozumieniami podpisanymi pomiędzy władzami polskimi a
francuskimi i brytyjskimi polskie lotnictwo miało się organizować częściowo we
Francji, częściowo zaś w Wielkiej Brytanii. Jednak w tym czasie Anglia mogła
przyjąć jedynie kilkudziesięciu lotników, reszta musiała pozostać na terytorium
Francji. Ale tu również możliwości były ograniczone, gdyż strona francuska
dysponowała znikomą ilością latającego sprzętu. A polskich lotników przybywało
coraz więcej. Pod koniec 1939 roku doszło do tego, że liczba ochotników do
służby w lotnictwie przekraczała wielokrotnie możliwości etatowe jednostek
latających.
W tym właśnie okresie wylądował w Marsylii Jan Cholewa, przekonany, że oto
nadszedł moment, kiedy zrealizują się jego marzenia. Niestety, spotkało go wielkie
rozczarowanie. Do lotnictwa przyjmowano przede wszystkim przedwojennych
asów, oficerów i podoficerów lotniczych pułków. W tej sytuacji zgłosił się do
brygady kawalerii zmotoryzowanej generała Maczka. I kto wie, jak potoczyłyby
się jego dalsze losy, gdyby nie klęska Francji i gdyby polskie oddziały nie-zostały
ewakuowane do Wielkiej Brytanii — wyspy ostatniej szansy.
Władze brytyjskie początkowo z ogromną rezerwą odnosiły się do Polaków.
Wprawdzie tworzono Polskie Siły Powietrzne, ale Anglicy nie wierzyli w
umiejętności polskiego personelu latającego i naziemnego. Sytuacja zmieniła się
dopiero po słynnej bitwie o Anglię, w której Polacy udowodnili, że swoim
przygotowaniem i odwagą nie tylko dorównują lotnikom brytyjskim] ale
niejednokrotnie ich przewyższają.
29
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
30
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
tylko w czasie szkolenia, ale przede wszystkim w walce, kiedy to każdy z nas musiał
mieć zaufanie do pozostałych. My z Frankiem nie znaliśmy nikogo.
Kiedyś w dowództwie poradzono nam, żebyśmy zgłosili się do Cholewy.
— To jeden z najlepszych pilotów — powiedziano nam wówczas.
No cóż, uwierzyliśmy na słowo i zaryzykowaliśmy. Później okazało się, że nie
mogliśmy lepiej wybrać.
Odszukaliśmy Cholewę. Stał obok Wellingtona i podziwiał jego potężne cielsko.
Nie zrobił wtedy na nas najlepszego wrażenia. Był niewielkiego wzrostu i wyglądał
wręcz śmiesznie na tle ogromnego przedniego koła bombowca. Jak taki mały i
młody człowiek może prowadzić takiego kolosa, pomyślałem wówczas.
Dobraliśmy sobie pozostałych członków załogi i rychło przekonaliśmy się o
umiejętnościach Jaśka. Całkowicie panował nad maszyną, wykonywał wszystkie
elementy szkolenia niezwykle precyzyjnie. Ponadto był bardzo skromny i
koleżeński.
Mijały tygodnie szkolenia i oprócz intensywnego treningu nic właściwie się nie
działo. Do Bramcote dochodziły systematycznie wieści z frontu i wynikało z nich, iż
działające już polskie dywizjony bombowe ponosiły duże straty. Istniała więc
potrzeba zastępowania zaginionych i poległych kolegów nowymi kadrami.
Oczywiście nie odbywało się to w tak szybkim tempie, jakby to sobie mógł ktoś
wyobrażać. Wyszkolenie członka załogi bombowca trwało kilkanaście miesięcy, a w
przypadku pilotów nawet do dwóch lat. Od pilota bowiem wymagało się najwięcej,
w jego rękach spoczywał los operacji i życie załogi. Po zakończeniu szkolenia
zostaliśmy skierowani do dywizjonu bombowego 300, który powstał w lipcu 1940
roku, a jego personel stanowili żołnierze przybyli z Francji na początku 1940 roku.
Załogi wykonujące loty bojowe w tym dywizjonie miały prawo nosić w węźle
krawata szpilkę z ukoronowaną liczbą 300.
Kiedy nasza załoga znalazła się w tym sławnym dywizjonie, liczył on 144 osoby
personelu latającego i 400 osób obsługi naziemnej, a jednosilnikowe samoloty
Battle zastąpiono Wellingtonami. W tym czasie dywizjon miał już na swym koncie
około 400 lotów bojowych w czasie 3000 godzin i jego straty wynosiły 50 lotników.
My wkraczaliśmy do akcji bojowych w okresie, kiedy dywizjon zaangażowany był
w operacjach nad Niemcami oraz innymi krajami okupowanej Europy. Celem
naszych wypraw były: Kolonia, Hamburg, Rostock, Kilonia, Mediolan, Stuttgart.
Później zaczęliśmy też minować wody wokół niemieckich baz morskich w
zachodniej Europie. Spuszczaliśmy tysiące bomb na ważne niemieckie obiekty
strategiczne i przemysłowe, starając się tym samym przybliżyć koniec wojny. W
miarę upływu czasu dywizjon ponosił coraz większe straty.
Ginęli nasi koledzy, a my zawsze po wykonaniu zadania wracaliśmy szczęśliwie
do bazy. Uważaliśmy zgodnie, że zawdzięczamy to Jaśkowi Cholewie, który był
bardzo opanowanym i pomimo młodego wieku doświadczonym już pilotem.
Zachowywał się tak, jakby od dziecka latał na Wellingtonie. Złośliwi mówili, że to
tylko szczęście nam sprzyja. Szczęście też, oczywiście, mieliśmy, ale bardziej niż w
szczęście wierzyliśmy w naszego filigranowego pilota, sympatycznego Jasia.
Któregoś dnia szczęście jednak nas opuściło. Bombardowaliśmy wtedy z małej
wysokości stocznię w St. Nazaire. W drodze powrotnej nasz samolot został
31
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
32
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
33
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Przez pierwsze dni grupa lotników, która przybyła do Brindisi wraz z chorążym
Cholewą, zwiedzała bazę, hangary i płytę lotniska. Nowi rozmawiali z kolegami —
weteranami kończącymi kolejkę lotów operacyjnych, i wypytywali ich o charakter
wypraw oraz zadania eskadry, ale tego typu informacji nikt im nie chciał udzielić.
Ludzie byli zamknięci w sobie, milczący, najmniejszy, zdaniem przybyszy,
drobiazg urastał do rangi wielkiej, tajemnicy.
— Wasze zadania objęte są największą tajemnicą — wyjaśnił im wreszcie
któregoś dnia oficer operacyjny, major Gryglewicz. — To, z czym zetkniecie się w
Brindisi, nie może wyjść poza lotnisko. Nie można prowadzić żadnych rozmów,
zwierzeń ani korespondencji na temat wykonywanych przez was zadań i
specjalnych misji. Na razie zapoznacie się z instrukcjami i wytycznymi, potem
będzie lot próbny nad bazą, co dalej, zobaczycie.
Znowu minęło kilka dni i w dalszym ciągu nowicjusze nic nie robili. Na własną
rękę próbowali poznać życie bazy. Wkrótce wiedzieli już, że oprócz Polaków w
Campo Cassale stacjonował 148 brytyjski dywizjon specjalnego przeznaczenia i
Amerykanie dysponujący samolotami transportowymi typu Dakota.
Sprzymierzeńcy latali prawie wyłącznie na krótkich trasach, do Jugosławii, Grecji,
Albanii, Polacy natomiast głównie do Polski. Po pewnym czasie przestało być dla
nich tajemnicą i to, że w celu maksymalnego zwiększenia częstotliwości lotów do
kraju Polacy uzgodnili z Brytyjczykami, iż podczas sprzyjającej pogody wysiłek
prawie całej bazy będzie skierowany na wyprawy do Polski. W zamian za tę
pomoc polska eskadra zobowiązała się latać do krajów w basenie Adriatyku i
Morza Śródziemnego.
34
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
35
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
36
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
37
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
NAD POLSKĘ
Wiosna 1944 roku była w polskiej eskadrze okresem intensywnych lotów do
Polski. Zrealizowano w tym czasie zrzuty w okolicach Warszawy, Łowicza,
Wyszkowa, Mińska Mazowieckiego, Piotrkowa Trybunalskiego, Skarżyska,
Suchedniowa, Radomska, Jury Krakowskiej, Jędrzejowa, Pilicy, Kielc, Krakowa,
4
H. Kwiatkowski, Bomby poszły, Warszawa 1982, s. 207
38
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
39
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
40
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
41
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
„Tej nocy byłem po raz pierwszy od pięciu lat nad Polską, na południe od
Lublina”.
42
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
43
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Jeszcze w sierpniu 1943 roku na terenie Jugosławii znajdowały się dwie armie
włoskie, ale we wrześniu na wieść o kapitulacji głównego sojusznika Niemiec na
kontynencie europejskim dowódcy oddziałów jugosłowiańskich nawiązali
rozmowy z generałami włoskimi. Chodziło o nakłonienie ich do zmiany frontu, do
zjednoczenia sił przeciwko wojskom niemieckim. Niestety, rozmowy te nie
przyniosły oczekiwanych wyników, wobec czego jednostki Wojska
44
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
45
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
46
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
47
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
„W tym okresie najbardziej dawał nam się we znaki brak snu. Dnie i noce były
tak upalne, że po powrocie z lotu nie mogliśmy zasnąć. Sytuację pogarszała
okoliczność, że amerykańskie bombowce, bazujące na pobliskich lotniskach,
właśnie w tym czasie wzbijały się w powietrze, nabierały wysokości i tworzyły
formacje przed przyjęciem kursu bojowego. W okolicy panował tak potworny hałas,
że nawet najodporniejsi nie mogli zmrużyć oka. Wobec tego po śniadaniu większość
z nas wybierała się na brzeg Adriatyku, na niewielki kawałek piaszczystej plaży. (...)
Po południu, kiedy już wyprażyliśmy się na plaży, szliśmy na odprawę, w nocy
lecieliśmy na nowe zadanie bojowe, po czym znów następował ranek, dzień i noc
bez snu. To było niezmiernie wyczerpujące. Spaliśmy całą noc dopiero wtedy, gdy
lot był odwołany lub gdy nastąpiła nagła zmiana pogody” 5 .
5
H. Kwiatkowski, Bomby poszły, Warszawa 1982, s. 227—228.
48
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
49
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
50
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
51
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Już cztery dni polskie radio w Londynie nadawało pieśń „Z dymem pożarów”,
już cztery dni Warszawa prosiła o pomoc, o zrzuty i spadochroniarzy, i nadal
walczyła samotnie. Tymczasem jak na ironię losu Polacy z Brindisi latali do
północnych Włoch.
— Co za polityka? — zastanawiały się załogi.
Chociaż do spodziewanej odprawy brakowało jeszcze z pół godziny, w
operation room znajdowały się już wszystkie załogi 1586 eskadry. Brakowało
tylko jednej, zestrzelonej przed trzema dniami nad Węgrami 7 . Taki tłok w pokoju
panował już czwarty dzień.
Na kilkanaście minut przed odprawą do sali wszedł dowódca eskadry major
Arciuszkiewicz. Wszyscy obecni utkwili oczy w jego twarzy, jakby chcieli z niej
wyczytać: polecimy, czy też znowu skończy się na nadziei.
Major wstąpił na niewielki podest, chwilę patrzył na mapę Europy, zajmującą
całą frontową ścianę sali, powoli odwrócił się w kierunku audytorium i
wzruszonym głosem poprosił o ciszę.
— Proszę panów — zwrócił się do zebranych. — Która załoga chciałaby
polecieć do Warszawy?
Pytanie zadziałało jak lont zapalony w bombie. Lotnicy zerwali się z krzeseł i
otoczyli majora ciasnym kręgiem.
— My polecimy! — ktoś powiedział pierwszy, ale jego słowa utonęły w
nagłym hałasie. Wszyscy jak jeden chcieli lecieć i żaden nie zamierzał ustąpić.
Wyrażali tę gotowość tak głośno, że zadrżały szyby w sali odpraw.
Zaskoczony tym spontanicznym wybuchem major podniósł rękę do góry.
— Spokój, panowie — oznajmił. — Proszę zająć miejsca. Rozumiem was, ale
musimy zachować porządek. Lot jest wyjątkowo trudny i bardzo długi, na trasie
liczącej około tysiąca trzystu kilometrów. Będzie to ponadto wyprawa próbna dla
sprawdzenia warunków i naszych możliwości. Polecą zatem tylko najbardziej
doświadczone załogi. Cztery na Halifaxach i trzy na Liberatorach z odpowiednim
ładunkiem: Jeśli ten eksperyment powiedzie się, zapewniam, że każdy z panów
będzie miał szansę lotu do Warszawy.
7
Halifax nr JP 283, załoga: chor. pil. Kazimierz Wolski, drugi pilot sierż. Witold
Raflewski, nawigator por. Ludwik Domański, radiotelegrafista chor. Bazyli
Chmaruk, mechanik pokładowy sierż. Paweł Szejnowski, strzelec sierż. Adam
Proszek i dispacher chor. Jan Lewandowski. Zginęli Lewandowski i Szejnowski.
Pozostali zostali wzięci do niewoli.
52
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Dzięki takiemu postawieniu sprawy załoga chor. Cholewy znalazła się na liście
szczęśliwych wybrańców losu.
— Koledzy — ciągnął dalej major — wiecie chyba o tym, że marszałek John
Slessor zabronił wysyłać samoloty do Warszawy, dlatego chciałbym skorzystać z
nieobecności Anglików i najpierw omówić zadania tych, którzy mimo tego zakazu
do stolicy polecą. Miejsce zrzutu znajduje się prawie w centrum miasta, nalot
należy wykonać od strony Puszczy Kampinoskiej lub radiostacji Raszyn. Dokładną
pozycję miejsc zrzutu oraz znaki rozpoznawcze i sygnalizacyjne otrzymacie od
oficera nawigacyjnego. Bliższych informacji nie mogę wam udzielić, gdyż do tej
pory nic nie wiem o rozmieszczeniu oddziałowi powstańczych ani o obronie
przeciwlotniczej wroga w Warszawie i okolicy. Wszystko to musicie sprawdzić na
własnej skórze. Proszę nie zapominać, że będzie to pierwszy zrzut na miasto
wykonany przez samoloty dywizjonów specjalnych RAF. Od was będzie zależało,
czy loty nad stolicę będą kontynuowane.
Na salę weszli angielscy oficerowie z dowódcą bazy na czele i zaczęła się
normalna odprawa, jak przed każdym lotem operacyjnym. Lotnicy słuchali
udzielanych im informacji, ale właściwie niewiele z tego do nich docierało.
Myślami byli już nad Warszawą. Dopiero słowa dowódcy bazy, z których
wynikało, że 148 brytyjski dywizjon do zadań specjalnych też poleci nad Polskę,
wzbudziły zainteresowanie i radość.
Po odprawie piloci udali się na lotnisko, a nawigatorzy i radiotelegrafiści
zostali jeszcze w operation room, aby przygotować plan lotu.
Na samym lotnisku panował ruch. Mechanicy krzątali się przy maszynach,
brygadziści sprawdzali samoloty, które miały lecieć nad Warszawę. Wszystko
musiało zostać załadowane i odpowiednio zabezpieczone.
Po kolacji poczyniono ostatnie przygotowania do lotu. Pobrano kanapki,
kucharze przygotowali sok z pomarańczy, czekoladę i cukierki. Następnie lotnicy
w pośpiechu zabrali kombinezony, spadochrony i termosy. Samochodami
ciężarowymi podjeżdżali na stanowiska samolotów, gdzie uśmiechnięci mechanicy
odbierali od nich kombinezony i spadochrony i wnosili je do samolotów. Obsługa
naziemna zachowaniem swoim przypominała matki wyprawiające swoje dzieci do
szkoły. Tak było przed startem. A kiedy załogi leciały na wojnę, oni, zamiast iść
spać, czekali na lotnisku na powrót swoich podopiecznych.
Wreszcie samoloty ruszyły na start. Wzdłuż drogi kołowania ustawiły się
grupki codziennych widzów — lekarzy i sanitariuszy z pobliskiego szpitala
polowego. W odstępach jednominutowych maszyny odrywały się od ziemi. Razem
było ich 14. Oprócz 7 polskich załóg poleciało nad Polskę 7 brytyjskich ze 148
dywizjonu.
53
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Cholewa. Później wracały kolejne maszyny i ich załogi po krótkiej relacji, którą
lotnicy musieli zdać czekającym na nich mechanikom, ładowały się do
samochodów, by udać się na salę odpraw i złożyć oficjalne sprawozdanie z
przebiegu lotu.
5 sierpnia w bazie w Brindisi znano już dość dokładnie wyniki nocnej
wyprawy.
„Zrzut nastąpił 5.8 o godz. 1.15. Dwa samoloty zrzuciły ładunki częściowo na
cmentarz żydowski i Powązkowski, częściowo w rej. ul. Młynarskiej. Odnaleziono
12 zasobników, które zawierały pistolety maszynowe i amunicję, nieco piatów i
karabinów maszynowych. Większość zrzutu dostała się w ręce Kedywu.
Pozostałe zrzuty wykonano na pl. Krasińskich i Ogród Saski. Lot trwał ponad 10
godzin (10 godzin i 5 minut trwał lot załogi L. Owsianego). W dniu tym wykonano
też jeden zrzut na Kampinos i trzy poza rejon Warszawy. Eskadra nie poniosła strat
w locie, jedynie jedna maszyna rozbiła się przy lądowaniu w bazie” 8 .
Taki był wysiłek eskadry 1586 w tę noc, ale przecież nad Polskę poleciały
jeszcze maszyny ze 148 dywizjonu. Otóż żaden z samolotów brytyjskich nie dotarł
tej nocy do stolicy. Jeden wrócił szczęśliwie do bazy, jeden rozbił się przy
lądowaniu, a reszta została prawdopodobnie zestrzelona nad Węgrami przez
eskadrę nocnych myśliwców Luftwaffe. Anglicy stracili tej nocy 35 lotników i
sześć maszyn.
Ósmego sierpnia poleciały nad Warszawę trzy załogi, tylko Polacy i wyłącznie
ochotnicy. Między nimi znalazł się Jan Cholewa. Tej nocy obrona przeciwlotnicza
na trasie została widać wzmocniona, bo ogień był znacznie silniejszy niż w czasie
poprzedniego lotu. Mimo to załogi dokonały zrzutów w rejonie Śródmieścia, na
Czerniaków oraz na koszary szwoleżerów na ul. Mokotowskiej i szczęśliwie
wylądowały w Brindisi. Podobnie było i następnej nocy, kiedy 4 samoloty z 1586
eskadry specjalnego przeznaczenia dokonały zrzutu na Kampinos i w Warszawie.
Te dwie udane wyprawy zadecydowały, że dowództwo RAF wyraziło zgodę na
wysłanie nad Warszawę większej liczby samolotów.
Po dwudniowej przerwie, spowodowanej złymi warunkami atmosferycznymi
12 sierpnia startuje do Warszawy 5 samolotów z 1586 eskadry i 6 maszyn 148
dywizjonu do zadań specjalnych. Tej nocy zrzut wykonało siedem załóg, w tym
cztery polskie. Zasobniki spadły w okolicy ulicy Marszałkowskiej i placu
Napoleona, na Ogród Saski i na plac Krasińskich.
Następnej nocy do Warszawy wystartowały załogi 1586 eskadry (6
samolotów), załogi 178 dywizjonu bombowego oraz Liberatory z 31
południowoafrykańskiego dywizjonu bombowego. Zrzuty wykonano na placu
8
T. Nowacki; Udział polskiej 1586 eskadry w pomocy dla powstańczej Warszawy,
„WPH” nr 2, 1984, s. 264.
54
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Krasińskich i w Śródmieściu. A oto jak wspomina ten lot jego uczestnik, Jan
Cholewa 9 :
9
Oryginał wspomnień Jana Cholewy znajduje się w rękach jego żony, Alicji,
zamieszkałej w Ustroniu, woj. Bielsko-Biała.
55
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
56
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
57
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
58
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Maszyną kręci jak w wirówce. Znów leje. Woda zaczyna przeciekać pod szybą i
kropla po kropli pada na moje kolana. Czuję, jak woda sączy mi się po udach i
dochodzi do fotela. Ależ ten deszcz jest zimny.
Po dwóch godzinach tego piekielnego tańca jestem zupełnie mokry od potu i
wody. Zdrętwiałe ręce odmawiają posłuszeństwa. Powoli woda wcieka. mi do
butów, i wreszcie czuję, że samolot uspokaja się. Błyskawice coraz rzadziej
przecinają chmury, deszcz przestaje padać, a w samolocie robi się jasno.
Wychodzimy z chmur, chociaż jeszcze pojedyncze strzępki obłoków przepływają
koło Halifaxa. Mechanik pokładowy wpatruje się w niebo i relacjonuje:
— Pod nami góry, słońce już przypieka, jest dzień. Ale tylko w górze, gdyż nad
ziemią panuje jeszcze mrok.
Heniek dusi maszynę, przed nami ukazują się białe grzywy fal Adriatyku. I
znów strzela artyleria. Jej pociski rozrywają się tuż obok nas, tak blisko, że w
środku czujemy zapach prochu.
Na przymkniętym gazie zamieniamy się w nurkowca. Przed nami rysuje się
ciemna linia włoskiego lądu. Lecimy na wysokości 100 metrów. Proszę o
zezwolenie na lądowanie. Po chwili ziemia odpowiada:
— P jak Piotr możesz lądować.
Halifax dotyka pasa startowego i z piskiem hamulców toczy się po betonie. W
końcu zatrzymuje się na stoisku.
Wysiadam z samolotu i czuję, że drżą mi ręce. Nie ma w tym nic dziwnego.
Przecież tej nocy przeżyłem prawdziwe piekło. Ogarnia mnie jakieś dziwne uczucie.
Nie wiem sam, żalu czy smutku. Każdy z nas chce żyć, tymczasem dookoła giną
ludzie, którzy jeszcze wczoraj grali w brydża, polecieli z kartami w kieszeni i chyba
gdzieś na tamtym świecie zasiądą i będą kończyć robra.
Po obiedzie słuchamy dziennika radiowego z Londynu. Spiker znowu informuje:
— Tej nocy polskie i brytyjskie samoloty dokonały zrzutów dla powstańców.
Znowu część załóg nie powróciła.
Kiedy na zakończenie wiadomości z głośnika popłynęła melodia »Z dymem
pożarów«, ktoś obecny na sali z całej siły uderzył butem w głośnik. Pozostały z
niego szczątki. Nic to nie pomogło, gdyż w barze inny głośnik ryczy na całe gardło.
Tak mija 14 sierpnia”.
10
T. Nowacki; Udział polskiej 1586 eskadry w pomocy dla powstańczej Warszawy,
„WPH” nr 2, 1984, s. 266.
59
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
Kolejna wyprawa, w nocy z 16 na 17, znów zakończyła się tragicznie dla załóg
południowoafrykańskich. Po tym locie w 31 dywizjonie zostało jedynie 5
sprawnych samolotów i praktycznie przestał on istnieć. Poniosła również tej nocy
poważne straty polska eskadra (Halifax pilotowany przez sierżanta Leszka
Owsianego przymusowo lądował w rejonie Bochni, a Liberator kapitana Pluty
został zestrzelony w okolicach Tarnowa) i dywizjon brytyjski (zestrzelone 4
samoloty).
Siedemnastego sierpnia marszałek Slessor ponownie zakazał lotów nad
Warszawę, uznając ten wysiłek za bezcelowy. Rząd Mikołajczyka, a zwłaszcza
ówczesny Naczelny Wódz PSZ, generał Sosnkowski, usilnie domagali się u
samego Churchilla odwołania tej decyzji. Byli inicjatorami wybuchu powstania i
nadal jeszcze liczyli, że ten zryw, w istocie skazany na klęskę, pozwoli im ocalić
swe pozycje w kraju, choć od lipca 1944 roku bieg wydarzeń na ziemiach polskich
szedł w innym kierunku. Do głosu decydującego dochodziła orientacja lewicy,
związana z programem PKWN, lecz tych oczywistych faktów emigracja londyńska
nie chciała dostrzegać.
Ulegając w końcu naciskowi tamtejszych władz polskich, brytyjskie
Ministerstwo Lotnictwa zdjęło z marszałka Slessora odpowiedzialność za straty
załóg, które ochotniczo zgłoszą się do takich wypraw, określonych jako
„hazardowe”. Marszałek w porozumieniu z Air Ministry wyraził zgodę na loty
najdalej do rejonu Piotrków — Dęblin, ale po kolejnych pertraktacjach zezwolił
załogom polskim na wyprawy do płonącej stolicy. Z powodu braku sprawnych
samolotów i ponoszonych dotąd wysokich strat zgodził się tylko na cztery loty w
ciągu jednej nocy, które mogły być powtarzane w każdym następnym dniu.
Praktycznie było ich jednak więcej, ochotników nie brakowało.
Pod koniec sierpnia tereny opanowane przez powstańców znacznie się
zmniejszyły. W tych warunkach, rzecz oczywista, spadał procent zasobników,
które dostawały się do rąk powstańców. Między 22 lipca a 25 sierpnia eskadra
1586 przejęła 24 najlepsze załogi z innych dywizjonów, a w połowie sierpnia pod
naciskiem generała Sosnkowskiego dowództwo Polskich Sił Powietrznych
planowało przekształcenie dywizjonu bombowego 300 w dywizjon do zadań
specjalnych. Air Ministry wyliczyło jednak, że przeszkolenie trwałoby zbyt długo.
W czasie działań sierpniowych polska eskadra 1586 wykonała 80 lotów nad
Warszawę i straciła osiem załóg. Straty te byłyby na pewno odpowiednio mniejsze,
gdyby te załogi przeszły przeszkolenie zgodnie z wymogami RAF, na to jednak
zabrakło czasu. W okresie tym z eskadry ubyły też dwa Liberatory. Pierwszy,
kapitana Mioduchowskiego, 5 sierpnia został zaatakowany i postrzelony przez
nocne myśliwce w rejonie Bochni. Maszyna doleciała wprawdzie do bazy, ale
uległa zniszczeniu w czasie lądowania. Załoga uratowała się.
60
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
61
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
62
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
jednak zwiększenia lotów operacyjnych do kraju, gdyż w tej fazie wojny większa
część terenów, na których działała AK, była już wyzwolona przez Armię
Czerwoną.
Osiemnastego listopada na codziennej odprawie omówiono plan lotów i
dokonano szczegółowego podziału tras. Załoga Liberatora, w której pierwszym
pilotem był chorąży Jan Cholewa, otrzymała zadanie dokonania zrzutu zasobników
oraz 6 „cichociemnych” w okolicach Piotrkowa.
Jak zwykle przed lotem nawigator analizował trasę, nanosił punkty
orientacyjne i obliczał wszystkie dane potrzebne pilotom w czasie lotu.
Cholewa długo stał przed mapą Europy i nieruchomo wpatrywał się w
niebieską wstęgę Wisły. Obserwował miejsce, z którego wypływa, odczytywał
znajome nazwy wzniesień, miasteczek i rzek. Jakże drogie wydały mu się te czarne
cyferki. Ile to już lat nie widział swojej ziemi rodzinnej, zielonej doliny Ustronia?
Ile to już lat upłynęło od czasu, gdy po raz ostatni kąpał się w zimnej,
przezroczystej wodzie Wisły, gdzie pstrągi towarzyszyły mu w harcach.
Nagle zapragnął przelecieć tej nocy nad Ustroniem. Udał się z tą propozycją do
nawigatora.
— Nie ma sprawy, to prawie na trasie przelotu — stwierdził nawigator. —
Uwzględnimy to w obliczeniach.
Wieczorem obładowany ludźmi i sprzętem Liberator oderwał się od płyty
lotniska i poleciał tą samą co zwykle trasą. Załoga znała ją tak dobrze, że prawie z
zawiązanymi oczyma trafiłaby do celu.
Nad wysokimi Czeskimi Tatrami przed oczyma załogi pojawiły się białe
plamy. Z wysokości, na której się znajdowali, bardziej przypominały one śnieżne
poduchy niż górskie szczyty pokryte śniegiem. Minęli miasteczko Żilińa i
Liberator znalazł się w pobliżu granicy.
Cholewa uważnie obserwował ukształtowanie terenu. Wiedział, że niedługo
powinna ukazać się rzeka Olza, a dalej znajome krajobrazy i miejsca.
Liberator minął granicę i znalazł się pomiędzy Czantorią a Równicą. W dolinie
między pagórkami rozciągała się kręta wstęga Wisły. Pilot nie miał już
wątpliwości, że znajduje się nad Ustroniem. Zwolnił obroty silników, obniżył
wysokość i wypuścił klapy. Maszyna wyła przeraźliwie i dygotała, jakby za
moment miała walnąć w ziemię.
Cholewa opanował Liberatora, wyprostował lot i zatoczył krąg nad dwoma
wzniesieniami. Wysokość oscylowała w granicach 50—70 m. Teraz wziął kurs na
lśniące w świetle księżyca lustro stawu, przeleciał wzdłuż niego, minął kilka
domków i tory kolejowe, następnie zszedł jeszcze niżej i poszybował nad drugim
stawem. Był tak nisko, że omal nie zawadził o koronę wiekowego dębu. Zerknął w
dół. Przez ułamek sekundy widział swój dom rodzinny. Westchnął ze szczęścia.
Tej ziemi zawdzięczał wszystko, wszystko, co osiągnął w tak młodym wieku. W
63
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
64
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
partyzantów, a ponadto paszę dla mułów — jedynej liczącej się siły pociągowej w
górzystych rejonach działania partyzantki bałkańskiej.
Ostatni lot operacyjny wykonano 28 lutego do północnych Włoch. W tym
ostatnim okresie działania dywizjon poniósł jeszcze jedną dotkliwą stratę. Z lotu
nad Kretę nie powrócił jeden z Liberatorów.
Od chwili podjęcia lotów do Polski ogólne straty polskiej jednostki lotniczej do
zadań specjalnych wyniosły: 24 załogi w lotach nad Polską i 9 załóg nad innymi
krajami.
Trzynastego marca 1945 roku 301 Dywizjon Bombowy Ziemi Pomorskiej
„Obrońców Warszawy” jako jeden z najbardziej zasłużonych w Polskich Siłach
Powietrznych na Zachodzie zakończył swoją wojenną egzystencję i po
reorganizacji został przeniesiony do lotnictwa transportowego.
„On wcale nie był bohaterem, on po prostu bardzo kochał Polskę. Dla niej żył i
dla niej walczył. Dla ojczyzny to wszystko robił, nic dla siebie. Jego życie składało
się z lotnictwa i harcerstwa”.
11
8 listopada 1997 r. w Ustroniu odsłonięto pomnik (w postaci czterołopatowego śmigła
oraz płaskorzeźby z podobizną lotnika) ku czci chor. pil. Jana Cholewy. Jego
imieniem nazwano również jedną z tamtejszych ulic. (przyp. blondi)
65
„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1985/18 Tadeusz Dytko
PRZYPISY
1. H. Kwiatkowski, Bomby poszły, Warszawa 1982, s. 188.
2. J. Tucholski, W sprawie oddziału łącznikowego komendanta głównego AK
przy Naczelnym Wodzu na emigracji (VI Oddział Sztabu Naczelnego
Wodza), „WPH” nr 4,1983, s. 223.
3. M. Pawlikowski, Siedmiu z Halifaxa X, Warszawa 1973, wyd. 2, s. 116—
120.
4. H. Kwiatkowski, op. cit. s. 207.
5. H. Kwiatkowski, op. cit. s. 227—228.
6. F. Kalinowski, Lotnictwo polskie w Wielkiej Brytanii 1940—1945, Paryż
1969, s. 267.
7. Halifax nr JP 283, załoga: chor. pil. Kazimierz Wolski, drugi pilot sierż.
Witold Raflewski, nawigator por. Ludwik Domański, radiotelegrafista
chor. Bazyli Chmaruk, mechanik pokładowy sierż. Paweł Szejnowski,
strzelec sierż. Adam Proszek i dispacher chor. Jan Lewandowski.
Zginęli Lewandowski i Szejnowski. Pozostali zostali wzięci do niewoli.
8. T. Nowacki; Udział polskiej 1586 eskadry w pomocy dla powstańczej
Warszawy, „WPH” nr 2, 1984, s. 264.
9. Oryginał wspomnień Jana Cholewy znajduje się w rękach jego żony, Alicji,
zamieszkałej w Ustroniu, woj. Bielsko-Biała.
10. T. Nowacki, op. cit. s. 266.
66
Cena zł 20.—
DRUGA WOJNA
Ś W I A T O W A
BOHATEROWIE
O P E R A C J E
K U L I S Y
ukazuje
CYKLWYDAWNICZY
w którego skład wchodzi niniejszy tomik
ZAPAMIĘTAJCIE
TEN ZNAK
18/85