You are on page 1of 3

Baltosoros Mykoniatis (Z Mykonos)

Życie Baltosorosa płynęło spokojnie i powoli jak wielu mieszkańców Hellady. Pochodził z dużej,
trzymającej się razem rodziny. Pracował swoimi rękoma. To na łodziach rybackich, to przy
zbiorach. Wspólnych pieniędzy starczało akurat na spokojne życie całego rodu. Trwał wtedy złoty
wiek Aten, w którego patronacie znajdowało się Mykonos, ale tak naprawdę nikogo z prostego
ludu nie interesowały ani polityka, ani towarzysząca jej filozofia. Na niewielkiej, górzystej wyspie
nikomu nie były one przecież potrzebne.
Wszystko zmieniło się gdy wybuchła Wojna Peloponeska. Wpływy Aten i Sparty rozciągały się po
całej Helladzie i w najdramatyczniejszym momencie wojny każdy Grek prędzej czy później musiał
chwycić za broń dla jednej ze stron. Baltosorosa, jak i jego ojca i wielu braci siłą wcielono do sił
związku Ateńskiego. Najpierw został wcielony jako załoga triery, później do wojsk lądowych. Jak
wielu młodych ludzi karmił się patriotyzmem wpajanym mu do głów przez dowódców i polityków.
Jego kariera zakończyła się gdy przyjął na siebie strzałę wymierzoną w dowódcę swojego
oddziału. Pomimo późniejszej interwencji ateńskich lekarzy pozostał mu niedowład prawej ręki.
Został więc zwolniony ze służby i powrócił do domu.
Nastał jednak czas biedy. Wojna wyniszczyła Helladę. Z powodu poboru brakowało rąk do pracy i
pastwiska niszczały. Kaleki Baltasaros nie mógł przyczynić się do utrzymania rodziny. Głód i
perspektywa śmierci, zwłaszcza starszych i dzieci, stawały się nową normalnością. Zmuszony
okolicznościami, Tosoros zmuszony był szukać zarobku gdzie tylko się dało.
Pewnego dnia doszły go słuchy o grupie dezerterów planującej dorobić się na plądrowaniu
starych grobowców. Znęcony perspektywą łatwego zarobku przystał do szajki, która zrzeszała
najgorszych szubrawców i desperatów. Z uwagi na swoją kondycję Tosoros, traktowany był jako
ostateczne popychadło i mięso armatnie. Jak się okazało w późniejszym czasie celem eskapady
były legendarne grobowce króla Minosa na Rodos. Wyspa była na tyle odległa od centrum wojny,
że pozostawała w większości poza wzrokiem Sparty i Aten. Pozwalało to wiec na więcej swobody
bez skupiania na sobie nadmiernej uwagi.
Sama wyprawa zajęła kilka tygodni. Transport ludzi i sprzętu, rozłożenie obozowisk i
poszukiwania wejścia zajęły swoje. W końcu jednak jeden z kilofów odłupał kawał skały zza
którego wydostało się stęchłe, morowe powietrze. Droga do grobowców stanęła otworem. Nikt
nie kwapił się pierwszy zapuścić do owianych złą sławą labiryntów. W końcu siłą wydzielono
kilkoro śmiałków, wśród których oczywiście znalazł się Baltosoros. Ponaglani ostrzami mieczy i
włóczni zostali zmuszeni do wejścia do środka.
Po labiryncie kluczyli tak długo że skończyło się światło pochodni. Po ciemku, na czworaka parli
przed siebie. W ciemnościach grupa nieświadomie rozdzieliła się. Tosoros czuł tylko zimno
marmuru pod dłońmi i ciszę, przerywaną co jakiś czas odległym łoskotem, czy wręcz krzykiem. W
końcu, w oddali ujrzał czerwonawą poświatę. Była nikła, ale dla przyzwyczajonych do ciemności
oczu świeciła jaśniej niż cokolwiek innego w podziemiach. Z nagłym uczuciem adrenaliny pognał
przed siebie. Za zakrętem oczom ukazał mu się skarb jakiego nie widział w życiu żaden człowiek
z gminu. Złote kielichy, misy, arrasy i klejnoty piętrzyły się na ogromnych stertach. Nigdzie nie
widać było źródła czerwonego światła, ale Tosoros nie myślał o tym. Złapał garść monet i płacząc
w klęczkach przytulił je do piersi. Wiedział, że oznaczało to koniec głodu dla jego rodziny i dawało
szansę przeżycia jego córce, którą zostawił na Mykonos. Płakał tak długo, aż oczy zaszły mu
czerwienią. Potem nastąpiła ciemność.
Nie był pewien kiedy odzyskał przytomność. Pojawiła się jednak wraz z nadnaturalną ostrością
zmysłów, zwłaszcza węchu. Czuł krew. Znajdował się u wyjściu labiryntu. Jego towarzysze
patrzyli na niego przerażeni, zbici za ścianą z pik i tarcz. Wielu z nich leżało martwych pod jego
stopami. Otumaniony Baltosoros chwycił się dłońmi za twarz. Obie zdawały się być sprawne i
dziwnie potężne. - Dość! – krzyknął – To ja! Nie chcę walczyć! – Jego kompani z ociąganiem i
nieufnością odłożyli w końcu broń.
Nikt nie nie chciał mówić dużo o tym wydarzeniu, zwłaszcza sam Baltosoros. Najemnicy
skwapliwie podzielili się łupem i rozeszli w swoje strony kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja.
Nikt nie żałował ludzi zabitych przez mykonoiczyka. Mniej gąb do podziału to więcej złota na
głowę. Niedawny kaleka powrócił niczym król na rodzinną wyspę. Pieniędzy starczyło aby
poprawić los nie tylko swojej rodziny, ale też większości mieszkańców wyspy. Przywitany był
niczym bohater, lecz jego rodzina z początku go nie poznała. Zmężniał i urósł. Niedowład rąk
zniknął zupełnie. Wszystkim wydawało się to dziwne, lecz nikt nie kwestionował szczęścia które
spłynęło na wyspę.
Przez chwilę wszystko wydawało się być jak dawniej, a może i lepiej, jednak sielanka nie była
doskonała. W Tosorosie zachodziły powoli zmiany. Zaczął na nowo interesować się wojskiem.
Dla zabicia czasu ćwiczył, a z dnia na dzień mężniał coraz bardziej. Robił się coraz bardziej
agresywny. Z byle powodu potrafił połamać kości sąsiadowi nie będąc nawet w złym humorze.
Dodatkowo, na jego czole pojawiały się dziwne guzy. Z początku myślał że to wynik obrażeń
zadanych sobie podczas treningu. Guzy jednak rosły i rosły, a medycy byli bezsilni. Spowodowało
to że jego niegdyś przystojne oblicze zamieniło się karykaturę twarzy. Stał się przez to obiektem
drwin i plotek, co tylko pogłębiło jego problemy z agresją.
To że sprawy mają się naprawdę źle uświadomił sobie dopiero gdy podczas jednego z pozornie
spokojnych wieczorów uderzył swoją żonę na oczach swojej córki. Uderzenie sprawiło że kobieta
osunęła się nieprzytomna. Próbował uspokoić córkę, jednak ta schowała się przed nim pod
stołem. W ostatniej chwili, z ledwością opanował gniew na dziecko. Bojąc się że straci nad sobą
kontrolę jeszcze bardziej, wybiegł z domu i zaszył się w najdalszych odstępach wzgórz Mykonos.
Zszedł dopiero następnego dnia, lecz już nie do swojej rodziny. Wiedział że zaczął być chorobą,
która powoli toczyła jego rodzinę a także i wyspę. Spotkał się tylko ze swoim jedynym
przyjacielem, który w międzyczasie usłyszał o całej sprawie. Okazało się że żona przeżyła
wydarzenie, jednak to nie umniejszyło postanowienia mykonoiczyka. Kompani razem ustalili
dalsze losy. Baltosoros powierzył przyjacielowi majątek i pieczę nad swoją rodziną. Sobie
zostawił wystarczająco dużo żeby starczyło na transport bez pytań na kontynent i życie w
najgorszych warunkach. Mężczyzna postanowił wieść życie wyrzutka. Bez bliskich których
mógłby ranić.
Jego natura jednak nie dała mu długo pozostawać w cieniu. Trawiona wojną Hellada wzywała go,
hipnotyzowała. Szybko znalazł się w kompanii najemniczej, aż w końcu jego straszliwa sława
sprawiła, że sam wyrobił sobie renomę na polu walki. Walczył dla każdego, o każdą stawkę. Jego
imię budziło zwątpienie w sercach tych, którym przyszło z nim walczyć. Urósł w tamtym czasie
jeszcze bardziej, a siły przybyło mu na tyle, że musiał sprawić sobie specjalną broń, by móc z niej
korzystać. Wielki miecz, którego widok nie był codziennością wśród greckich wojowników.
Któregoś dnia, na środku pola walki poczuł silny ból skroni, a oczy zaszły mu krwią. Będąc
pewien, że śmierć w końcu przyszła po niego wzniósł ręce ku niebu i zaryczał donośnie. Ryk
dziwnie zabrzmiał w jego uszach. Zwierzęco i potężnie. Postanowił, że zanim odejdzie, sprawi, że
o tym dniu śpiewać będą legendy. W krwawym szale rzucił się przed siebie. Ludzie przerażeni
rzucali przed nim broń i zasłaniali się rękoma. Walczył i walczył. Zabijał i zabijał, jakby to były
ostatnie chwile jego życia. Nie czuł zmęczenia ani bólu. Mało kto zresztą odważył się stawiać mu
czoła. Trwało to długą chwilę. Mykonoiczyk opamiętał się dopiero gdy bitwa dobiegła końca.
Uświadomił sobie, że gdy przegrani oddali pola, on zaczął zabijać zwycięzców. Teraz znowu
otaczał go krąg ludzi. Jak kiedyś przerażonych, chowających się przeraźliwie za swoją bronią z
bezpiecznej odległości. Baltosoros odetchnął, a z nozdrzy buchnął mu kłąb pary. Co się działo?
Doskonale pamiętał ranę głowy. Powinien już przecież nie żyć. Drżącą dłonią złapał się za czoło,
lecz to co tam zastał zmroziło mu krew w żyłach. Zamiast guzów na czole sterczały mu dwa
ostre, zakrwawione rogi jak u demona. Spojrzał na swoje odbicie w napierśniku leżącego mu pod
nogami żołnierza. Po drugiej stronie spoglądała na niego żądna krwi bestia z legend. Rozjuszony
minotaur. Przerażony mykonoiczyk. Ryknął raz jeszcze i odbiegł w dzikie odstępy. Tłum rozstąpił
się przed nim nie próbując nawet go powstrzymać.
Na długie tygodnie zniknął wtedy z życia publicznego. Nie mógł znieść swojego odbicia w tafli
wody. Zamienił się w bestię. W rogatą, ogoniastą i kopytną bestię, której nienawidził. Starał się
pozostawać w ukryciu, lecz szok wywołany przemianą szybko minął, a głód i żądza krwi szybko
dały o sobie znać. Nie mógł długo wytrzymać bez walki i zabijania. U znajomego kowala nakazał
za ogromną ilość pieniędzy wykuć sobie wielki hełm, który mógł wkładać pomimo rogów i
pozować w ten sposób na ogromnego człowieka. Odpowiednia ilość drachm wystarczyła
kowalowi, aby powstrzymać strach i zachować milczenie.
O ile wcześniej walczył bez strachu, tak teraz walczył bez jakiegokolwiek poszanowania dla
własnego życia. Stał się zgubą i na nowo owiał się legendą, a hełm z którym nigdy się nie
rozstawał nadawał mu tajemnicy i mityczności. Szybko przypisano mu konszachty z bogami, a
nawet wiązano go z wydarzeniem sprzed laty, kiedy to podczas bitwy walczącym objawił się
minotaur. Wszystko to były jednak plotki i domysły. Nikt nie miał na to żadnych dowodów, a
przynajmniej tak myślał Baltosoros.
W tamtym okresie, podczas oblężenia jednej z polis, spotkał najemników z dalekiej północy.
Walczyli tak jak on. Dziko i zwierzęco, nie zważając na rany. Rozpoznali w nim swojego druha i
zabawili opowieściami o dalekiej północy. Ku niedowierzaniu mykonoiczyka jego stan okazał się
perfekcją, do której dążyli tamci wojownicy. Karmili go baśniami o mitycznych ludziach-
zwierzętach ze swojej krainy, których czczono i szanowano jako wielkich wojowników. Mimo iż
nieczęsto, to jednak potrafili opanować swój szał i być częściami lokalnych społeczności, a do
tego wspierać ich swoją siłą i gniewem w chwilach próby. Baltosoros po raz pierwszy od bardzo
dawna pomyślał wtedy o swojej żonie, córce i o wspaniałym życiu, które utracił. Strumień łez
popłynął po jego pokrytej sierścią twarzy pod hełmem. W tamtej chwili postanowił ponad
wszystko że przestanie uciekać przed swoim losem i dawać mu sobą zawładnąć. Pewnego dnia
wróci do żony i córki, nawet jeśli nie uleczony, to w pełni władz nad swoim umysłem. Zawarł pakt
z ludźmi północy, że dołączy do ich drużyny, o ile oni po wojnie zawiozą go do swojej ojczyzny.
Pakt ten został przyjęty z wyjątkową radością i entuzjazmem dziwnych obcokrajowców.
Wojna trwała jeszcze wiele lat. Baltosoros zżył się ze swoimi kompanami jak z nową rodziną.
Zaczął przejmować ich zwyczaje oraz światopogląd. Trudne do wymówienia przez norski język
imię i nazwisko zamienił na „Thoros” - przydomek jaki mu nadali jego kompani. Zgromadzili wiele
bogactw, choć nawet połowa z nich nie dożyła końca wojny. Zmarli jednak pozostali z nimi w
sercach i opowieściach. Przed wyruszeniem w drogę przez morza i oceany na przedziwnej obcej
trierze, o której mówili drak'ar, zatrzymał się w tajemnicy na rodzinnym Mykonos. Spotkał się z
przyjacielem, aby dać znać że żyje i przekazać większość łupów zdobytych na wojnie. Przyjaciel
w zamian pozwolił mu z daleka zobaczyć córkę. Widok ledwo mu znanej, prawie już dorosłej
kobiety złapał go za serce, ale znów tylko umocnił w przekonaniu o słuszności swoich decyzji.
Jeszcze tego samego dnia opuścił na statku rodzinną Helladę i ruszył w nieznane na
poszukiwanie życia które dawno utracił.

„Thoros Slaghjorn”

You might also like