You are on page 1of 4

...........................................................................................................

...........................................................................................................

Od początku historii kina filmowi twórcy stawali przed wyzwaniem


przetworzenia utworu literackiego, w celu dostosowanie go do potrzeb i
możliwości filmu, czyli krótko mówiąc przed problemem filmowej adaptacji.
Scenarzysta czy reżyser filmowy, podejmując się adaptacji filmowej ma przed
sobą zadanie trudne i zagrożone krytyką. Jednak jeśli zadaniu temu podoła ma
praktycznie zapewnione miejsce wśród najznakomitszych twórców kina w
danym kraju, czy nawet na całym świecie. Warto też wspomnieć, o tym, że
przeniesienie na duży ekran dzieła literackiego, zwłaszcza znanego autora,
bardzo często daje dużą szansę na komercyjny sukces filmowej produkcji co
czyni całe przedsięwzięcie niezwykle atrakcyjnym dla odważnych twórców
filmowych.
Na potrzeby filmu adaptuje się nie tylko wielkie epopeje narodowe czy
klasykę poszczególnych literackich gatunków. Równie często przeniesienie
utworu na mały lub duży ekran spowodowane bywa chwilową modą na danego
twórcę bądź temat. Często też dla potrzeb kina wykorzystuje się utwory pisarzy
mniej znanych, współczesnych, popularnych tylko w danym okresie lub tylko w
jednym kraju. Twórczość takich pisarzy i poetów okazują się często bardzo
bliskie danemu scenarzyście czy reżyserowi i taka subiektywna ocena owocuje
potem adaptacją filmową.
Pisarzem, którego bardzo sobie cenie jest William Wharton. Naprawdę
nazywa się Albert du Aime i jest amerykańskim pisarzem, który uważa się
przede wszystkim za malarza i jak sam mówi pisze dlatego, że nie wszystko jest
w stanie namalować. Zarówno jedna jak i druga z pasji były początkowo dla
Whartona autoterapią po przeżyciach II wojny światowej. Swoje powieści
William Wharton uwiarygodnia nie tylko swoimi autentycznymi wojennymi

1
wspomnieniami, ale także sposobem na życie, któremu jest wierny ”od zawsze”,
i który czyni z niego postać niezwykle ciekawą.
Z pośród powieści Whartona do tej pory na ekran przeniesiono tytuły:
„Ptasiek” (1985), „Tato” (1989) i „W księżycową jasną noc” (1992). Właśnie ta
ostatnia adaptacja wyreżyserowana przez Keitha Gordona i z jego scenariuszem
jest mi szczególnie bliska. Jednak nie z powodu wybitnego filmu „W
księżycową jasną noc” darzę specjalnymi względami ale za sprawą oryginału
Whartona. Ta historia jak zwykle stworzona z psychologicznym zacięciem,
opisuje spotkanie młodych amerykańskich i niemieckich żołnierzy w ostatnich
miesiącach II wojny światowej. Bajkowa leśna sceneria zimowego krajobrazu
Arden jest tłem dla tragedii, obnaża bezlitośnie chaos wojny i bezsens rozlewu
krwi.
Film Keitha Gordona pod tym samym tytułem zasadniczo nie odbiega od
książki przekazem. Zarówno u Whartona jak i u Gordona łatwo da się odczytać
atywojenne przesłanie. Zarówno w książce jak i w filmie wydarzenia komentuje
jeden z bohaterów Will Knott i to między innymi dzięki jego przemyśleniom
poznajemy wszystkie absurdy wojny i dowiadujemy się jak niszczący wpływ na
człowieka ma wojna.
Niestety jednak reżyser zdecydowanie za bardzo koncentruje się na
niezależności swojej produkcji, przez to odbiegając od swego głównego
zamierzenia i zbyt małą uwagę skupia na pokazaniu refleksji, sfery
emocjonalnej bohaterów. Czego po lekturze książki bardzo mi brakowało
bowiem powieść pełna jest wartościowych rozmyśleń Willa, nie tyle nad samą
sytuacją, ale także nad istnieniem.
Również pozostałe postaci w filmie są przedstawione zbyt płytko. Gdyby
nie lektura powieści z pewnością szybko zapomniał bym o reszcie oddziału
Willa Knotta, a byłi to przecież bohaterowie także intrygujący i ciekawi.
Czytelnikowi książki w filmie może przeszkadzać też pewna odmienność
kulminacyjnej sytuacji, od tej książkowej. Jak sam tytuł wskazuje to

2
najważniejsze wydarzenie, powinno odbyć się w nocy. reżyser jednak
postanowił pokazać wszystko w popołudniowym świetle dnia. Ten w zasadzie
szczegół jest jednak ważny, bowiem przez niego, tytuł filmu traci odniesienie.
Pewien brak harmonii da się też zauważyć między akcją filmu a
zastosowaną w obrazie muzyką. Oczywiście może się ona podobać lub nie, ale
jeżeli chodzi o dobre komponowanie się z fabułą to można mieć dużo do
życzenia.
Na moją ocenę filmu ma też wpływ gra aktorów, która także nie zachwyca.
Z dwoma wyjątkami aktorzy w filmie grają sztucznie i nieprzekonująco co bez
wcześniejszego przeczytania książki Whartona , może mieć wpływ na odbiór
całej przedstawionej historii.
Za plus reżysera i scenarzysty filmu trzeba uznać to, że obył się on bez
hollywoodzkości, zbędnego patosu i wyniosłości, co w wypadku tego filmu
byłoby wielkim nieporozumieniem.
Podsumowując mogę powiedzieć, że trudno jest zauważyć prawdziwą
wartość opowiedzianej w filmie historii i wartość filmu jako całości bez
wcześniejszego przeczytania oryginału Williama Whartona. Zdaję sobie sprawę,
że nie wiele adaptacji filmowych może szczycić się przeniesieniem na ekran
wszystkich wątków zawartych w literackim odpowiedniku. Co więcej nie
zawsze takie zabiegi podnoszą wartość filmu. W tym jednak wypadku „ W
księżycową jasną noc” Gorsona jest zaledwie podróbką „ W księżycową jasną
noc” Whatona i niesie ze sobą tylko część treści, które William Wharton chciał
przekazać odbiorcy.
Keith Gordon stanął przed wyzwaniem filmowej adaptacji i tylko w
niewielkiej części wyszedł z niego zwycięsko. Udało mu się nie wypaczyć
głównego przekazu powieści. Nie udało mu się jednak sprawić, że film ogląda
się z taką samą przyjemnością z jaką czyta się książkę. Więź jaką nawiązałem z
głównym bohaterem i jego przyjaciółmi nie była wynikiem zabiegów reżysera,
ale konsekwencją przeczytanego oryginału Whartona. Z pewnością osoby ,

3
które oglądnęła wyłącznie filmową wersję „ W księżycową jasną noc” mogą
mieć trudności z odczytaniem przesłania Whartona, które tak jak przez książkę
powinno przebijać przez ekran.
Biorąc pod uwagę to co przedstawiłem wcześniej, mogę powiedzieć, że
przynajmniej jeśli chodzi o adaptacje filmową mojej ulubionej książki to był to
zabieg chybiony. Reżyser powinien na wstępie filmu zaznaczać, że jego dzieło
jest tylko na niektórych motywach powieści Whartona. Tylko w takim wypadku
film można według mnie zaakceptować. Pozostaje mi więc zachęcać do lektury
Whartona.

You might also like