You are on page 1of 7

Logowanie Rejestracja

ARTYKUŁY • GALERIE • TEMATY • TAGI

Podkreśl swój styl


Allegro

Poniedziałek, 19.06.2023, Aktualizacja: Wtorek, 27.06.2023

Tożsamościowa rewolucja: to młodzi odważnie


wyrażają siebie!
Podziel się (0) Tweetnij Skomentuj (1)

Rozmawiamy z tłumaczką queerowej, neuroróżnorodnościowej


Podziel się (0)
powieści „Lark i Kasim”

Tweetnij W miesiącu dumy do polskich księgarń trafiła nowa tęczowa powieść Kacen Callender pt. „Lark i
Kasim. Czas na rewolucję”. Autorze bestsellerowej queerstorii „Felix Ever After. Na zawsze Felix”
Skomentuj (1) znowu pozytywnie zaskakuje.

W „Lark & Kasim Start a Revolution” snuje angażującą emocjonalnie opowieść o złożonych
tożsamościach, o funkcjonowaniu online i offline, o kondycji psychicznej młodzieży, o wadze
samopoznania i pokochania siebie – dając wgląd w sposób myślenia i motywy działania
nastoletnich osób: Czarnych, niebinarnych, neuroróżnorodnych (w spektrum autyzmu, z ADHD),
transpłciowych, homoseksualnych.
Książkę w przekładzie Zofii Sawickiej opublikowało wydawnictwo We need YA.

TOMASZ CHARNAS: – Pierwsza opublikowana w Polsce powieść Kacen Callender, „Felix Ever
After”, okazała się fenomenem na rodzimym rynku wydawniczym i jednym z motorów zmian:
wiele oficyn dostrzegło powieści young adult z wątkami queerowymi jako ciekawe i istotne
zjawisko, a nie tylko chodliwy towar z mniejszościowej niszy. Zastanawia mnie, jak sytuować
powieści Kacen Callender na tle nurtu? Tak mocnego antyrasistowsko i proróżnorodnościowo
głosu w popularnej prozie dawno nie czytałem.
ZOFIA SAWICKA: – Wyjątkowość „Lark i Kasim” na tle queerowego YA polega chyba na tym, że to
już nie jest powieść o definiowaniu tożsamości, walce o nią, dojrzewaniu do własnej
odmienności. Świetne moim zdaniem jest to, że nie wiemy, jaką płeć oznaczono przy urodzeniu
Lark, głównemu bohaterzu, że nie widzimy jego walki o adekwatne zaimki. Dzięki temu możemy
podejść do tej postaci bez żadnych uprzedzeń, w niebinarności zobaczyć fakt i od razu przejść
nad nią do porządku dziennego. Ale właściwie wszyscy bohaterowie Kacen Callender – grupa
Czarnej queerowej młodzieży – już wiedzą, kim są, już ich nie dotyczą rozterki, jak się określić,
mają za sobą coming outy. Zajmują się nie tyle poszukiwaniem własnej tożsamości, ile
zmienianiem świata – walczą z systemowym rasizmem, dbają o ochronę klimatu, działają na
rzecz społeczności – oraz wyrażaniem siebie. Przede wszystkim poprzez twórczość, bo akcja
powieści toczy się podczas letniego kursu kreatywnego pisania. Te dzieciaki są pełne
rewolucyjnego zapału, a zarazem – bardzo świadome. Potrafią stawiać się dorosłym, nie zgadzają
się na zastane narracje, nie chcą powielać błędów i dziedziczyć traum. Jednocześnie mają swoje
bardzo indywidualne cechy, nie tylko pozytywne.

– Któraś z postaci budziła szczególną sympatię?


– Prywatnie szczególnie porusza mnie postać Sable, z jej nieelastycznością,
bezkompromisowością i obojętnością wobec norm społecznych. Widzę w niej mnóstwo
własnych cech i zachowań z młodości, tylko że ja tych dwadzieścia parę lat temu nie miałam ani
narzędzi do radzenia sobie ze światem, ani języka, którymi ona dysponuje.
Samo Lark z kolei jest świetnie skonstruowaną postacią, bo budzi zarazem irytację i empatię.
Mówi czytelniczce – „tak, jestem wkurzające i nieadekwatne, a teraz pokażę ci dlaczego”.
Roztrzepane, gadatliwe, nierozważne… A jednocześnie próbujące tę swoją chaotyczną naturę
tłumić i tonować w imię bycia akceptowanym i lubianym, o co ma do niego żal dużo bardziej
buntowniczo nastawiony Kasim.
– W „Czasie na rewolucję” występuje znacząca dedykacja: „Dla wszystkich, którzy uczą się
kochać samych siebie”. Książkowe postaci poznają spektrum tożsamości i relacji w
intensywnych interakcjach, wydają się emocjonalne, a nawet kochliwe. Z perspektywy
tłumaczki: jak znajduje swoją ekspresję młodzież u Kacen Callender i jak można by określić
języki uczuciowości, romantyczności, którymi wyrażają się Lark, Sable czy Eli?
– Faktycznie sporo tu poli-, a nawet panamorii. Bohaterowie nie kierują swoich uczuć w stronę
przedstawicieli jednej płci czy nawet pojedynczych osób, są nastawieni na tworzenie licznych,
głębokich i różnorodnych więzi z innymi istotami ludzkimi. Myślę, że jest w nich, szczególnie w
Lark, bardzo silna potrzeba znoszenia podziałów, osiągania stanu jedności – z samym sobą, z
innymi, ze światem. Jednocześnie Lark bardzo chce zaistnieć jako autorze, funkcjonować w
mediach społecznościowych, być lubiane i popularne. I to desperackie pragnienie trochę je
gubi.Callender nie idealizuje rzeczywistości, pokazuje wewnętrzne problemy społeczności –
zarówno Czarnej, jak LGBTIQ – a także pułapki cancel culture i SJW: radykalizm, pochopne
formułowanie ocen, fakt, że łatki raz zdobytej w social mediach (nawet tych teoretycznie
inkluzywnych) bardzo trudno się pozbyć. Lark – nieneurotypowe, z ADHD – często działa
chaotycznie, przez co łatwo pakuje się w kłopoty i pada ofiarą takich właśnie pochopnych ocen.
Bardzo potrzebuje akceptacji, ale musi się nauczyć, że bycie kochanym przez wszystkich to cel
nie do osiągnięcia. I że czasem jedynym sposobem na odzyskanie własnego głosu jest odcięcie
się od zbiorowej mądrości internetu.

– Dzięki tekstom z nurtu YA powstają nowe mikrospołeczności, fandomy oraz odmieńcze


narracje emancypacyjne. Czy polska publika literackomłodzieżowa i nasz ruch fanfikowy mają
szansę poczuć się z „Lark i Kasim” jak wśród swoich?
– Fanfiction z zasady jest dość rewolucyjne (no dobrze, 90% fanfików to złe porno, ale
pomówmy o reszcie). Myślę, że jego siła polega na rozsadzaniu zastanej narracji, przejmowaniu
sterów. Im popularniejsze i bardziej mainstreamowe dzieło, tym lepiej. Dlatego tak świetnie pisze
się fanfiki do „Harry’ego Pottera”. Czarny Harry, Harry-gej, Harry-dziewczyna, trans-Harry – w
fandomie widziałam takich przejęć mnóstwo i one mają prawdziwie rewolucyjny potencjał
(zwłaszcza w świetle transfobicznych wypowiedzi J.K. Rowling). Pisanie fanfika jest aktem trochę
miłości, a trochę jednak agresji wobec oryginalnego utworu – nie zgadzam się na zastany
porządek, więc stworzę własny. To nie zawsze będzie narracja mniejszościowa, ale prawie
zawsze jakoś rewolucyjna. W tym sensie modelowym fanfikiem do „Lark i Kasim” byłby taki, w
którym Lark stwierdza, że jest cis-hetem, identyfikuje się z płcią przypisaną przy urodzeniu i
idzie głosować na Donalda Trumpa. I byłby to fanfik, którego nikt nie chce i nikt nie potrzebuje
:-) Oczywiście żartuję, po prostu trudniej chyba stosować rewolucyjne przejęcia wobec treści już
z gruntu rewolucyjnych. Natomiast mam wrażenie, że samo istnienie powieści takich jak „Lark i
Kasim” – czy ogólnie queerowe YA – sporo zawdzięcza twórczości fanowskiej, w jakimś stopniu z
niej wyrasta. Zresztą samo Callender przyznaje, że zaczynało od pisania fanfiction.

– Wiele łączy te mniejszości: młodzież LGBTQ-ową z młodymi ludźmi w spektrum autyzmu.


W kwestii kontaktów rówieśniczych i zdrowia psychicznego byłyby to: narażenie na
niezrozumienie, bullying, „terapie” naprawcze, traumy, odrzucenie, ostracyzm,
samonapiętnowanie, triggerowanie. Kacen Callender nie stroni od tych spraw, budując
wielowymiarowe postaci. Czy tłumaczenie wymagało szczególnych przygotowań albo
konsultacji merytorycznych?
– Konsultacji nie, bo jednak Callender nie wchodzi w terminologię naukową, a sama tematyka
spektrum autyzmu czy ogólnie neuroróżnorodności jest coraz bardziej obecna w mainstreamie.
Mam też wrażenie, że ostatnio wreszcie podjętym zagadnieniem stała się neuroatypowość
kobiet i ogólnie niemężczyzn, wcześniej niezauważana i niediagnozowana. Pisze o tym Ewa
Furgał, ale temat pojawia się też w prozie, na przykład u Doroty Kotas. Dochodzi do głosu
„stracone pokolenie” osób atypowych niezdiagnozowanych w dzieciństwie i wczesnej młodości,
rośnie świadomość zjawiska, kształtuje się język i powstają narzędzia opisu. Jest z czego
korzystać.

– Obok tematu stresu mniejszościowego powieść „Lark i Kasim” porusza kwestie unikania
formalnych diagnoz i maskowania się ludzi w spektrum autyzmu – szczególnie niebinarnych i
niebiałych, którzy doświadczają niepewności lub zagrożenia społecznego, są narażeni na
różne formy prześladowań, a nawet przemocy systemowej, np. ze strony policji.
– Świetnie rozumiem, dlaczego Lark nie chce oficjalnej diagnozy, woli polegać na intuicjach i
wiedzy czerpanej z sieci. Żyje w Stanach, z ich nieistniejącym systemem ubezpieczeń
społecznych, systemową przemocą wobec Czarnych i idącym za nią lękiem przed instytucjami.
Natomiast nie wydaje mi się, żeby autodiagnozowanie się przez internet to była generalnie
dobra strategia. (I mówię to jako człowiek niespecjalnie neurotypowy, chociaż bez oficjalnej
diagnozy – ale ja swoje dzieciństwo i młodość już przetrwałam). Bycie w spektrum to nie
choroba, ale czasem trudno samodzielnie odróżnić/oddzielić spektrum od np. zaburzeń
lękowych, fobii społecznej czy depresji, z którą zmagają się chociażby Sable i Kasim. Myślę, że to
bardzo cenne, że w jednej z końcowych scen Kasim zaczyna – choć ostrożnie – rozważać opcję
poszukania profesjonalnej pomocy.

– Wielkim wyzwaniem musi być łączenie tak w treści, jak w sobie racji queerowości,
niebinarności, rasy i neuroróżnorodności. Jakiego podejścia translatorskiego wymagała tak
intersekcjonalna książka?
– Musiałam skupić się na tym, żeby żadna z tych kwestii nie stała się mniej ważna, nie chciałam
zakłócać tej równowagi tematycznej, przesadnie kombinując z językiem bohaterza. Szukałam jak
najbardziej przezroczystych i intuicyjnie zrozumiałych form. W „Lark i Kasim” pojawia się dużo
niebini – Lark, Eli, Jamal, Patch… Wszystkie używają zaimków „they/them”. Polski język
neutralny płciowo dopiero się kształtuje, ale już mamy co najmniej cztery strategie.
Są osoby niebinarne używające gramatycznego rodzaju nijakiego i zaimka „ono” w klasycznej
odmianie przez przypadki, inne korzystają ze stworzonych przez Jacka Dukaja w powieści
„Perfekcyjna niedoskonałość” dukaizmów (onu/jenu). Są też ludzie mówiący o sobie w liczbie
mnogiej: „my” (one lub oni) i tacy, którzy stosują wymiennie różne zaimki i formy gramatyczne.
Wiara, że wkrótce będziemy mieć w polszczyźnie jeden oficjalny, twardo zarysowany rodzaj
neutralny jest, myślę, utopijna. Podejrzewam, że język niebini pozostanie właśnie taki –
różnorodny, z wieloma opcjami do wyboru. Uznałam jednak, że w przypadku tłumaczenia – z
dużo mniej pod tym względem bogatego angielskiego – warto obrać konkretną strategię i w
ramach jednej książki się jej trzymać.
Wykorzystanie od dawna obecnych w polszczyźnie form rodzaju nijakiego wydało mi się
najlepszym rozwiązaniem. Choć oczywiście pojawiła się pokusa, by – skoro mamy w powieści tak
liczną reprezentację niebini – spróbować różnych strategii językowych. Myślę jednak, że
stanowiłoby to zbyt mocną ingerencję w oryginalny tekst i było nie w porządku wobec Kacen
Callender. Stworzenie powieści z uwzględnieniem wszystkich opcji to raczej zadanie dla jakiegoś
polskiego autorza :-)

– To mogło być trudne zadanie w polszczyźnie: oddać głos ludziom nieidentyfikującym się w
pełni z żadną z płci. Czy „polska literatura niebinarna” (Anouk Herman) potrafi już inspirować
w pracy translatorskiej?
– „Nigdy nie będziesz szło samo” Anouk Herman przeczytałam dopiero teraz, bo kiedy
zaczynałam przekładać Lark, jeszcze nie było wydane. Dużo dały mi natomiast książki Marty
Kisiel z cyklu „Małe Licho”, w których ważną postacią jest używający neutralnych form anioł.
Sprawdzałam też, jakie strategie obierają inni tłumacze – np. Artur Łuksza, który we
„Wszystkiego, co najlepsze” Mason Deaver użył autorskich form mieszanych (ono/jeno). Przede
wszystkim zaglądałam na strony samorzecznicze, jak zaimki.pl czy facebookowy Słownik
Neutratywów Języka Polskiego. To kopalnie wiedzy, bo tworzą je same zainteresowane. Chociaż
nawet tam znajdują się rozwiązania nie do końca sprawdzające się w praktyce.
Dużym wyzwaniem było pogodzenie inkluzywności z poprawnością językową. I kiedy mówię
„poprawność”, nie chodzi mi o to, że czegoś w języku nie wolno, bo tak sto lat temu uznał jakiś
szacowny profesor. Mam na myśli możliwości zawarte w samym systemie – strukturze, którą
jako użytkowniczki języka posługujemy się intuicyjnie (już małe dzieci wiedzą, że pani strażak to
strażaczka, a samiec żyrafy to żyraf). Język polski dobrze przyjmuje zapożyczenia i neologizmy,
dopuszcza wyjątki – ale pewnych rzeczy nie wybacza. Zwykle będą to kwestie gramatyczne.
„Moje przyjaciele” czy „moje przyjacioło”? Skoro mamy i „ziele”, i „zioło”, obie formy będą
poprawne. „Poszłom” czy „poszedłom”? Jak komu wygodniej. „Zrobiłyśmy” czy „zrobiłośmy”? Tu
już nie będzie takiej dowolności, bo postulowana przez samorzecznicza forma „zrobiłośmy” jest
niesystemowa. Krótko mówiąc – nie bangla (wiem, bo próbowałam ją zastosować w praktyce).
Końcówki „-śmy”, „-ście” są w polszczyźnie ruchome, można je odkleić od czasownika i
przestawić w inne miejsce zdania. „Chciałam, żebyście to zrobiły” – wiadomo, o co chodzi.
„Chciałam, żebyście to zrobiło”? Nie bardzo, bo „zrobiło” jest w liczbie pojedynczej, a mówimy o
kilku osobach.

– Co z osobatywami? Odejście od nich bywa uznawane za radykalny krok…


– Unikam osobatywów – szczególnie tych przymiotnikowych. Po pierwsze – są nie do końca
dobrze skonstruowane, bo powstały przeważnie od przymiotników określających przynależność.
Mamy torbę lekarską i gabinet lekarski, „osoba lekarska” brzmi w tym kontekście trochę
uprzedmiotawiająco. Po drugie – są mocno nieekonomiczne. Żywy język dąży do ekonomii,
niemal natychmiast stacza się entropicznie w stronę krótszych form (nie bez powodu „osoby
LGBTIQ” coraz częściej nazywane są po prostu „elgiebetami”). Dlatego staram się wybierać
formy grywalne – krótkie i komunikatywne (np. zamiast „osób uczniowskich” – od lat obecne w
języku „uczniostwo”).
Ostatni powód, by nie przepadać za osobatywami – nadużywana „osoba” wypiera z użycia
„człowieka” i „ludzi”. Rozumiem tendencję do demaskulinizacji języka (zwłaszcza gdy mówimy na
przykład o zawodach, szczególnie tych zdominowanych przez mężczyzn), ale płeć i rodzaj
gramatyczny to jednak nie to samo. Nie wszystkie żyrafy to samice – i nie wszyscy ludzie to cis
mężczyźni. Myślę, że warto o tym pamiętać i przypominać. Szczególnie w Polsce. Na szczęście
przekładając „Lark i Kasim”, nie musiałam niczego naciągać ani dokonywać żadnych nadużyć –
Kacen Callender zdecydowanie stawia na people i human beings, a „wszyscy jesteśmy ludźmi” to
jedno z głównych przesłań jego powieści.

***

Zofia Sawicka – redaktorka, publicystka, tłumaczka. Przekłada komiksy, głównie


superbohaterskie, a ostatnio queerową powieść YA „Lark i Kasim. Czas na rewolucję”. Fanka i
twórczyni fanfiction, autorka opowiadań własnych i tekstów prasowych. Publikowała m.in. w
„Piśmie”, „Lampie”, „Dialogu”, „Polityce”, „Wysokich Obcasach” i „Rzeczpospolitej”. Jest
absolwentką kulturoznawstwa w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

***

Kacen Callender
„Lark i Kasim. Czas na rewolucję”
przeł. Zofia Sawicka
We need YA / Wydawnictwo Poznańskie
2023

OCEŃ ARTYKUŁ
PODOBA MI SIĘ (2) NIE PODOBA MI SIĘ (0)

KOMENTARZE (1)
HEJT STOP!
Zapoznaj się z warunkami dodawania komentarzy Komentuj

21.06.2023 18:34

Ramiel Brzozowski (34) Kraków

„Poszłom” czy „poszedłom”? Jak komu wygodniej.

Zaraz, to nie przykład na dowolność, ale właśnie złamanie „systemowości”, utożsamianej tutaj z „poprawnością”.

Oczywiście, że „poszłom”, bo mamy już „poszło”, a nie „*poszedło”. Zresztą stąd „Nigdy nie będziesz szło samo”.
Forma męska jest specyficzna, bo jer miękki był w wygłosie, więc zamiast zaniknąć, przeszedł w „e”. Nawet gdyby nie
było już uzusu, to i „poszłom” byłoby „poprawnym” wyborem.

„Zrobiłyśmy” czy „zrobiłośmy”? Tu już nie będzie takiej dowolności, bo postulowana przez samorzecznicza forma „zrobiłośmy” jest
niesystemowa. Krótko mówiąc – nie bangla (wiem, bo próbowałam ją zastosować w praktyce). Końcówki „-śmy”, „-ście” są w polszczyźnie
ruchome, można je odkleić od czasownika i przestawić w inne miejsce zdania. „Chciałam, żebyście to zrobiły” – wiadomo, o co chodzi.
„Chciałam, żebyście to zrobiło”? Nie bardzo, bo „zrobiło” jest w liczbie pojedynczej, a mówimy o kilku osobach.

W koniugacji dla liczby pojedynczej mamy trzy rodzaje (męski, zeński, nijaki/neutralny), dla mnogiej dwa
(męskoosobowy i niemęskoosobowy) — stąd brakuje nam tematu dla czasownika hipotetycznej formy
"neutralnoosobowej mnogiej przeszłej" (no i jak ją zdemarkować względem niemęskoosobowej?).

Wydaje mi się to analogicznym dylematem jak „ono/jego” kontra „ono/jeno”. O ile z neutralnymi czasownikami l.p.
(„zrobiłom”) nie ma kłopotu.

Z jednej strony formy preferowane przez red. Sawicką faktycznie są dużo bardziej systemowe, w sensie wynikają
bezpośrednio ze struktury języka. Jednak zatrzymując się na tym etapie, zostajemy w sytuacji, w której osoby
niebinarne albo muszą używać form nieżenskich („jego”), a czasami „niemęskich” („zrobiły”). Naturalne wydaje mi się,
że dla części osób jednak możliwość użycia „własnej” formy rodzajowej, odmiennej od męsko/żeńskiego binaryzmu,
jest ważne. Trochę podobnie jak chęć używania feminatywów, choć przecież „formy męskie stosują się też do kobiet”.

Wtedy faktycznie jest potrzebna jakaś innowacja, rozszerzenie systemu. Nie jest to „systemowe” z zasady, ale jako że
mówimy o świadomej innowacji językowej, nie ma sensu tej kategorii stosować; tak samo, jak tworzymy neologizm, to
nie szukamy go w słowniku.

Wprowadzenie nowych form neutralnych stawia potencjalnie dużo więcej problemów rdo rozstrzygnięcia. Główne
pytanie, to czy postulowany rodzaj neutralny utożsamiamy dotychczasowy nijaki, czy też raczej być obok niego?

Sam, jako miłośnik języka polskiego, jestem życzliwy formom neologicznym. Na razie jednak trudno mówić o
jakiejkolwiek normie, żyjemy w ciekawym czasie, gdzie każdy może próbować swoich sił w wyrażeniu siebie i
zobaczymy, co się z tego utrze. Ostatecznie zawsze decyduje uzus.

CYTUJ ZGŁOŚ 0 0

AUTOR
Tomek Charnas
Dziennikarz kulturalny, edytor

Wrażliwa Polonistka i branżowy zBOOK. Redaktor książek m.in. Mariana Pankowskiego, Ewy Sonnenberg, Michała Witkowskiego, Ewy Schilling. Współautor
słownika młodej polskiej kultury „Tekstylia bis”. Kulturalnie i na kłirowo do usłyszenia w eterze oraz do poczytania w sieci i na papierze.

You might also like