You are on page 1of 5

Pokorne córy Chinatown,

wyzwolone kobiety Ameryki


:

Już od pierwszych stron wiadomo, że „Ostatniej nocy w klubie Telegraph” to powieść przede
wszystkim o kobietach między kobietami. Porusza trudne tematy, a zarazem napawa nadzieją
na lepsze, tęczowe jutro. Książkę da się czytać jak serial obyczajowy prozą, queerowy romans
młodzieżowy, fikcję YA w klimacie retro, bo zanurzoną w bagnie Wielkiej Historii – niestety
odradzającej się współcześnie w różnych miejscach świata. Złożoność sistorii i jej trudna
szufladkowalność to duży sukces autorki, tłumaczki i polskiej redakcji wydawniczej, które
zadbały też o wartościowe „dodatki” dla publiczności. (Zajrzyjcie!)

Autorka zabiera nas w czytelniczą wyprawę do chińskiej amerykańskiej społeczności San Francisco z
połowy XX wieku, jednak zastanawiające, jak aktualna lokalnie może się okazać w lekturze książka
Malindy Lo – „narodowa”, „polsko-ukraińska” i polityczna. W Stanach Zjednoczonych ta lesbijska powieść
została wyróżniona National Book Award w kategorii literatury młodzieżowej, miała kilka wydań i wciąż
fascynuje. Skłania do rozmów o inkluzywności i dyskryminacji (krzyżowej), rasizmie, ksenofobii, imigracji,
moralnej i seksualnej panice, sile stereotypów kulturowych, funkcjonowaniu grup mniejszościowych. U
nas… potrafi boleśnie przypomnieć o zakresie działania systemowej homo-, bi- i transfobii oraz o tym,
że nadal jesteśmy głodni opowieści o innych „innych” jako o sobie samych.

Dobra dziewczyna i „takie” dziewczyny

17-letnia Lily Hu jest szara, niepozorna – początkowo wydaje się kuriozalne, że właśnie ona ma być
czołową postacią „Ostatniej nocy w klubie Telegraph”. Nastolatka wychowała się w społeczności
Chinatown, w szanowanej, lekarsko-pielęgniarskiej rodzinie. Tu chodzi do szkoły średniej, ma swoją
paczkę dobrych znajomych, ale z wejściem w fazę dojrzewania następuje zmęczenie materiału.
Dziewczyna coraz bardziej odstaje od towarzystwa.
Shirley, od najmłodszych lat najbliższa „przyjaciółka” Lily, teraz traktuje ją niczym osóbkę pozbawioną
charakteru, własnego zdania. Zresztą jak „chińską laleczkę” – taką ładną, cichą, skromną, grzeczną,
pasywną, bez rysu indywidualnego – postrzega ją i traktuje otoczenie, zaczynając od dominującej matki.

Kosmos dla dziewczynek, równość dla wszystkich

Nowy etap w życiu Lily otwiera bliższe poznanie białej koleżanki z zajęć matematycznych, Kathleen
Miller. Miłej, cichej, inteligentnej, a do tego obytej w pociągających zaułkach miasta, po których zwykle
nie krzątają się grzeczne Azjatki. Dziewczęta znajdują wspólny język, bo obie marzą o lotach kosmicznych
albo chociaż podniebnych, chcą świata równych szans dla ambitnych kobiet – jak ciocia Judy,
naukowczyni, z którą Lily ma świetny kontakt, bo ta rozumie jej pasje.
Z każdym spacerem w parze nasila się wzajemne zainteresowanie, a do tego ciekawość, jakie fascynacje
ma ta druga (astronomia, silniki, sport). Wkrótce inne pociągające „miejsca wspólne” odkrywają
nastolatki. To scena dragowa w Telegraph Club, gdzie króluje „Tommy Andrews, kobieta w męskim
przebraniu”, oraz pulp novels – popularne czytadła zawierające czasem wątki lesbijskie, drukowane z
sugestywnymi erotycznie okładkami.

Kiedy się zakochujesz, robisz rzeczy, których inaczej nigdy byś nie zrobiła

Dość szybko Lily i Kath wymykają się razem do lesbijskiego baru, by namacalnie poznać tajemnice
przybytku, wejść w krąg goszczących tam regularnie kobiet, usłyszeć o ich sprawach małych i dużych oraz
zobaczyć na własne oczy boginię estradową:

„Tak bardzo [Lily] chciała tu przyjść, choć w rzeczywistości Telegraph Club nie był taki, jak go sobie wyobrażała. W jej fantazjach
Tommy Andrews była samotną, czystą postacią, którą dało się podziwiać z bezpiecznego dystansu, a nie tym rozkołysanym
stworzeniem podchodzącym do obcych kobiet, całującym ich dłonie, wracającym na scenę i lustrującym pomieszczenie
wzrokiem króla obejmującego spojrzeniem swoje włości. W jej fantazjach Tommy była kimś w rodzaju idola o uroczej twarzy i
delikatnych ruchach. W rzeczywistości okazała się kobietą z krwi i kości – i to przerażało Lily najbardziej”.

W swoim tempie, relacja dziewcząt się rozwija. Przyjaźń stopniowo przeradza się w miłość. Lily odkrywa
swoją tożsamość i seksualność dzięki bliskości, również cielesnej, Kath. Coraz trudniej jednak
przeskakiwać między światami: dnia i nocy, życia oficjalnego i prywatnego, jak akrobatki. Pod osłoną nocy
nastolatki wykradają się z „porządnych domów” na wieczorynki w klubie, by zaznać autentycznego „ja”.
W ten sposób ryzykują m.in. zaczepkami osamotnionych heterofacetów oraz karą za nielegalne (bo z
fałszywym dowodem) wkraczanie do lokalu dla les i spożywanie w nim pierwszego alkoholu, gdy
dochodzi do nalotów na bary eLGieBeTeQowe. Jedna z takich policyjnych akcji rozłączy zakochane w
sobie dobre dziewczyny na długo, a ojcu Lily może zagrozić deportacją. Za młodzieńcze decyzje i ich
skutki będzie trzeba wziąć odpowiedzialność, wówczas przyda się też mikrosystem wsparcia.

Smak życia

Queerowa tożsamość bywa niezrozumiała, nienazywalna i niewyrażalna, gdy ma się 17 lat. Z pewnością
jeszcze trudnej było odkrywać siebie i żyć otwarcie jako osoba niehetero, gdy się mieszkało w Chinatown
w latach 50., a wokół szalał prawicowy nurt prześladowań i negacji wszelkich nienormatywności. To nie
były bezpieczne warunki, by ujrzał światło dzienne lesbijski romans. Z pewnością jednak funkcjonowały
wówczas kobiety kochające kobiety, dziewczęta rozkochane w dziewczętach, ale niewiele o nich wiemy.
Brakuje ich reprezentacji w źródłach z epoki, tę pustkę stara się wypełnić fikcja literacka – jak popularne
prozy Sarah Waters czy właśnie spolszczona książka Malindy Lo.
Narracja „Ostatniej nocy w klubie Telegraph” jest żywa, plastyczna, wpływa na wyobraźnię –
fantastycznie jest wyobrazić sobie queerowe postaci i tęczowe miejsca ukazane w powieści. Trzeba
jednak wiedzieć, że San Francisco z tamtych lat niewiele miało wspólnego z krainą tolerancji i
szczęśliwości LGBTQ-owej… Lana, partnerka Tommy Andrews, wspomina niejednoznacznie:
„Przeprowadziłam się tu, jak miałam siedemnaście lat, bo usłyszałam, że San Francisco jest przyjazne
takim ludziom jak ja”.

Żeby mocniej poczuć klimat „Last Night at the Telegraph Club”, warto włączyć playlistę z piosenkami
przewodnimi w wyborze Malindy Lo – ich tytuły posłużyły za identyfikatory rozdziałów:
https://open.spotify.com/playlist/3qzxWhLutqsUrVRKOWjhDx
Songi „z epoki” to również musicalowe cudeńka, które mogą ucieszyć tak chłopaków, jak dziewczęta :)

Sistory, herstories vs Wielka Historia

Malinda Lo odkrywa mało znane w Polsce karty amerykańskich dziejów oraz oblicza funkcjonowania
wewnętrznych społeczności w Stanach. Ta mocno ugruntowana historycznie i transkulturowo powieść
wzbogaca wizję losów kobiet wybierających kobiety na swe życiowe partnerki nawet w paskudnych
czasach. Lata 50. w USA to czasy makkartyzmu oraz jego koszmarnych wytworów.
▪ Daje się we znaki antykomunistyczna czerwona panika – paranoiczna krucjata przeciwko
komunistycznej infiltracji, za co obrywały chińskie rodziny imigranckie podejrzewane i oskarżane o
propagowanie szkodliwej ideologii.
▪ Prowadzone są kampanie na rzecz zamykania barów gej/les „w obronie moralności” i „ochrony
nieletnich” przed „deprawacją” (na początku lat 50. w Kalifornii „publiczne zgromadzenia” osób
homoseksualnych stały się legalne, jednak „akt homoseksualny” wciąż nie).
▪ Trwa fobiczna lawendowa panika – prześladowania osób nieheteroseksualnych, pracujących w
agendach rządowych USA. (Straszono, że geje i lesbijki sympatyzują z ZSRR, wobec czego stanowią
zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego).
▪ Pojawiają się operacje służb federalnych nakierowane na łapanie „dewiantów seksualnych”, jak
nazywano gejów i lesbijki. Osoby dorwane w czasie nagonek zmuszano do współpracy w funkcji
informatorów, a nawet tworzono dokumentację w rodzaju „różowych teczek”.

Polowanie na czarujące lesbijki

Wiele mówi o powieści umieszczona w niej dedykacja: „Dla wszystkich butches i femmes, które były,
które są i które będą”. Malinda Lo portretuje i problematyzuje wymienione typy kobiecej ekspresji, pisze
im herstorie, komplikuje losy w siostrzaństwie i safickości na tle epoki.

Na początku książki autorka – mimochodem – robi przegląd dominujących wzorców kobiecości XX wieku,
ale jeszcze przed punktem kulminacyjnym sprawia wielką genderqueerową radość: oddaje cześć
„dziwnym” dziewczynom i kobietom, które w oficjalnym nurcie kultury długo pozostawały niewidoczne,
niesłyszalne, niedostrzegalne, a ich forma wyrażania siebie bywała negowana i wymazywana. Dzięki
temu zabiegowi w powieści z pewnością dostrzegą cząstkę siebie osoby odczuwające, że ich życie
prywatne/publiczne to nieustający performans, bo przysposobione do binarności otoczenie kocha
przede wszystkim role, które się przed nimi odgrywa.

…te dziwne kobiety i ich dziwny slang

Queerująca autorka przywołuje również na kartach powieści prekursorki gender-bendingu, „zaginania”


tradycyjnych ról płciowych – postaci przez dekady uznawane za cross-dresserki (określenie drag kings to
dość nowa rzecz) czy „kobiety w męskim przebraniu”. Są to: wciąż fascynująca a za mało rozpisana
biograficznie niemiecko-amerykańska aktorka i piosenkarka Marlene Dietrich oraz afroamerykańska
śpiewaczka, pianistka i artystka estradowa Gladys Bentley. Te postaci okazują się wielce inspirujące dla
grającej złożoną rolę w powieści Tommy Andrews oraz jej nastoletnich fanek. (No i fanów – bo sporo
turystów przychodziło na jej występy w Telegraph Club).

Razem z Lo publiczność czytająca poznaje tajemniczy krąg i artystyczne wymiary queeru. Bo chociaż
przez wiele dekad XX wieku tęczowe (mikro)społeczności funkcjonowały nieoficjalnie, w podziemiu, to
wytworzyły własne kody kulturowe i śmiało posługiwały się nimi. „Przebieranki płciowe” bywały
dopuszczalne na scenie kabaretowej, teatralnej czy kawiarnianej, ale napotykały na paniczny opór w
szarym życiu.

„Ostatniej nocy w klubie Telegraph” udowadnia tezę Elizabeth Lapovsky Kennedy i Madeline D. Davis z
„Boots of Leather, Slippers of Gold: The History of a Lesbian Community”, że butches i femmes już dekady
temu doprowadzały społeczeństwo do szaleństwa, tworząc związki romantyczno-seksualne, w których
kobiety nie podlegały męskiej kontroli… Zaś te dwa wzorce ról służyły jako oręże przeciwko
heteroseksualnej dominacji.

Tak wyglądał świat. Miejscami nadal tak ma

Przejmujące są momenty w powieści, gdy nastoletnie bohaterki doznają rozdarcia między


tożsamościami etnicznymi i kulturowymi. Azjatka Lily raz czuła się małą, „grzeczną chińską córką”
przymuszoną do uświęcania tradycyjnym wzorcom, a kiedy indziej… demonizowaną lesbijką. Sporo
zawiniła mantryczna, opresyjna mowa rodzicielki Hu:
„W tej rodzinie nie ma żadnych homoseksualistów”.

Dopiero ciepła i serdeczna Lana żartem rozbraja raniące słowa, które padły z ust matki Lily, sankcjonując
mimo wszystko comingoutowe wyznanie oraz uruchamiając proces samoakceptacji z ukosa:
„Homoseksualistów może nie, ale lesbijka może być”.

W tym miejscu „Ostatniej nocy w klubie Telegraph” staje się opowieścią o wymiarze wolności osobistej
oraz o całym spektrum queerowych możliwości, które czekają na człowieka po odkryciu siebie i
zaakceptowaniu w całej szczególności.

Lily zresztą wchodzi na poziom samoakceptacji, a częściowo pogodzenia się z rodziną biologiczną, dzięki
wentylowi w postaci przyjaznej, lesbijskiej mikrospołeczności. W zespoleniu z nią i na akceptowanych
przez siebie zasadach (co trzeba przyznać: po momentami trudnych epizodach, z aktami seksistowskiej i
rasistowskiej mikroagresji, bo czarne owieczki zdarzają się w każdym towarzystwie).

Histeryjki o Lily, Shirley, Kathleen, Jean, Lanie, Tommy, Claire…

Książka Malindy Lo ma wiele cech powieści (na różne sposoby) inicjacyjnej i rozwojowej. Wydaje się, że
dzięki swojej klarowności może dobrze rezonować w nurcie young adults. Autorka nieszablonowo i z
wyczuciem pisze:
▪ o queerowej młodzieży i jej funkcjach w rodzinie (biologicznej, z musu, z wyboru),
▪ o poszukiwaniu siebie dzięki odbijaniu się od innych i byciu czasem obijaną,
▪ o potrzebie poczucia przynależności,
▪ o małych szczęściach, które czają się obok, ale trzeba je dostrzec i po nie sięgnąć,
▪ o pierwszej miłości trafiającej z ukosa,
▪ o toksyczności „koleżeńskich” relacji,
▪ o skutkach purytańskiego wychowania – z wprogramowanym wstydem na czele,
▪ o umiłowaniu wolności,
▪ o grze pozorów na scenie życia codziennego,
▪ o pułapkach niewinności i braku świadomości.

To bardzo cenny wkład w rozwój LGBTQ-owej literatury młodzieżowej i… ciekawość innych młodych
ludzi. Bo i tak każda osoba czytająca „Telegraph Club” zdoła dopisać tu przynajmniej kilka aspektów z
własnej lektury :)

Brawo i dziękuję, Malindo Lo!

AUTOR
Tomek Charnas
Dziennikarz kulturalny, edytor
Wrażliwa Polonistka i branżowy zBOOK. Redaktor książek m.in. Mariana Pankowskiego, Ewy Sonnenberg, Michała Witkowskiego, Ewy Schilling. Współautor słownika
młodej polskiej kultury „Tekstylia bis”. Kulturalnie i na kłirowo do usłyszenia w eterze oraz do poczytania w sieci i na papierze.
queer.pl/user/przeor

Malinda Lo

WE NEED YA

You might also like