You are on page 1of 2

Narrator opisuje kolejną grupę więźniów – „urków”. Stoją oni najwyżej w obozowej hierarchii.

Są to
wielokrotni recydywiści. Ich pozycja w grupie zależy od długości wyroku, liczby odsiadek, ilości
pieniędzy, które zdobyli, kradnąc, oszukując, szantażując i mordując, a także kontaktów w obozach i
kochanek czekających w „łagpunktach”. Ofiarami mordów najczęściej są więźniowie polityczni, czyli
„biełoruczki”. „Urkowie” w obozie nieoficjalnie pełnią funkcję strażników. Od nich zależy los i życie
poszczególnych więźniów; mają niepisane prawo gwałcić i mordować. Więzienie i obóz zapewniają im
możliwość bezkarnego popełniania przestępstw, dlatego myśl o wolności jest dla nich równie straszna,
jak wizja obozu dla ludzi wolnych.

Wśród pierwszych towarzyszy obozowych Grudzińskiego ocalałych z 1937 r. są inżynier


rolnik Polenko (skazany za sabotaż kolektywizacji) i teletechnik z Kijowa Karboński (odbywa
karę za kontakt listowny z krewnymi w Polsce). To oni dostarczają narratorowi wiedzy na
temat „pionierskiego” okresu łagrów i budowy obozu w Jercewie, który przed czterema laty
wzniosło 600 więźniów. W trudnych warunkach (mróz, spanie w szałasach z gałęzi,
niedożywienie – 300 g czarnego chleba i talerz gorącej zupy na dobę) wyrąbywali las i
budowali pierwsze baraki. To oni odkryli, że samookaleczenie jest sposobem na uniknięcie
morderczej pracy. Ranny więzień na kilka tygodni trafiał bowiem do szpitala – początkowo w
miejscowości Niandoma, oddalonej od Jercewa o kilkadziesiąt kilometrów (dokąd chorych
odstawiało się saniami), a później na terenie obozu (budynek szpitala powstał jako pierwszy
na oczyszczonej z drzew polanie). Wówczas w obozie panowała również wysoka
śmiertelność, szczególnie wśród polskich i niemieckich komunistów, którzy zbiegli przed
więzieniem do Rosji (umierali nagle). W drugiej kolejności warunkom nie byli w stanie
podołać Ukraińcy i „nacmeni” (mieszkańcy środkowej Azji: Kazachowie, Uzbekowie,
Turkmeni i Kirgizi). Najmniejsze żniwo śmierć zbierała wśród Rosjan, Finów i Bałtów
przyzwyczajonych do takich warunków pogodowych. Oni też najlepiej pracowali, dostawali
zatem najlepsze wyżywienie.
W czasie pierwszych kilku miesięcy obozu nie prowadzono dokładnego wykazu więźniów –
śmiertelność była zbyt wysoka, a zamarznięte trupy zalegały w szałasach nieraz po kilka dni,
aby pozostali mogli pobierać na nich dodatkowe posiłki. Stopniowo obóz się rozrastał, a
puszczę jodłową coraz bardziej wycinano. W 1940 r. Jercewo było już ważnym centrum
kargopolskiego przemysłu drzewnego, z własną bazą żywnościową, tartakiem, dwiema
bocznicami kolejowymi, a także miasteczkiem położonym poza zoną obozową, w której
mieszkali pracownicy administracji i strażnicy.

Z pierwszych lat funkcjonowania obozu w Jercewie wywodzi się tradycja „proizwołu”, czyli „republiki
więźniów”, wspomniana przez narratora we wstępie rozdziału. Zapoczątkowali ją pierwsi „urkowie”,
którzy przybyli do obozu. Ponieważ ani baraki, ani szopy z niebezpiecznymi narzędziami nie były na
noc zamykane, „urkowie” siłą wprowadzali swoje rządy. Zastraszali, bili i mordowali więźniów
politycznych. Ci ostatni, w odpowiedzi na brak reakcji władz obozowych, zorganizowali oddziały
samoobrony. Grudziński określa tę wojnę domową trwającą do początku 1939 r. zderzeniem
inteligencji rewolucyjnej z wykolejonym proletariatem. Wreszcie NKWD zaczęło ograniczać
„proizwoł”. W 1940 r. istniał w formie szczątkowej, aby umożliwić „urkom” gwałty na kobietach, które
po zmroku opuszczały swój barak. Obawa przed zemstą „urków” powstrzymywała ofiary przed
zgłaszaniem takich zajść. Były zmuszone nie opuszczać nocą baraku albo znaleźć sobie „opiekuna”
wśród gwałcicieli. Na początku 1941 r. także nocne łowy zostały ukrócone przez NKWD.

W szpitalu przygląda się kolejnej grupie więźniów – „nacmenom”. Ich sytuacja jest fatalna, są w złym
stanie psychicznym, tęsknią za odległymi ojczyznami. Pozostają również wyniszczeni fizycznie. Ich
skośne oczy, nieprzyzwyczajone do klimatu panującego w Jercewie, często łzawią i ropieją. Cierpią na
bóle brzucha, których nikt nie potrafi uleczyć. Z tego powodu są uważani za nieuleczalnych
symulantów. Jest to zamknięta i bardzo solidarna grupa. Trzymają się razem, a w wolne dni w miarę
możliwości starają się kultywować swoje rodzime tradycje (np. zakładają odświętne stroje).

Trzeci kocioł jest przeznaczony dla stachanowców – tych, którzy wyrabiają 125%
normy. Dostają oni gęstą kaszę oraz kawałek słoniny lub śledzia. Przed drugim kotłem
ustawiają się więźniowie osiągający 100% normy oraz tacy, których pracy nie daje się
obliczyć w systemie procentowym. Na śniadanie otrzymują łyżkę gęstej kaszy.
Najdłuższa kolejka stoi przed pierwszym kotłem. Tutaj czekają „obozowi nędzarze” –
więźniowie, którzy nie są w stanie wykonać normy. Są chorzy, wycieńczeni, ubrani w
łachmany. Wśród nich niewielką grupę stanowią również tacy, którzy świadomie podjęli
decyzję, że wolą mniej jeść i mniej pracować. System uzależniający porcje żywieniowe od
wypracowanej normy wpływa na relacje między więźniami. Pracują oni w brygadach
złożonych z kilku osób. Normę oblicza się na brygadę, dlatego więźniowie pilnują się
nawzajem i są bezlitośni wobec tych, którzy nie dają rady wypracować założeń. W ten sposób
system sowieckiej represji łamie solidarność więźniów wobec prześladowców.
Osobny kocioł jest przeznaczony dla „iteerowców” – techników, specjalistów i
inżynierów zatrudnionych w obozie. Ich racje żywnościowe są najlepsze. Jedzą zwykle
przed 6.00, a pracują poza obozem na mocy specjalnych przepustek. Pozostali więźniowie
(ustawieni w kolejce do trzech kotłów) jedzą trochę później. O 6.30 kuchnia zostaje
zamknięta i otwiera się na krótko dla zwolnionych od pracy przez lekarza, pracowników zony
z drugiego kotła i mieszkańców Trupiarni z kotła pierwszego. Posiłki są zjadane zwykle na
stojąco – niewielu więźniów ma tyle determinacji, aby donieść miskę do baraku.

You might also like