You are on page 1of 517

Jadowska Aneta

Dora Wilk 05

Egzorcyzmy Dory Wilk

666 – the number of the beast... Gdybyż to było takie proste i numer
wystarczył by wyegzorcyzmować demona! Co zaczęło się w toruńskiej
kostnicy, kończy się w piekielnych kręgach. Władający czarną magią
sadystyczny psychopata grasujący po ulicach Torunia to zła
wiadomość dla Dory Wilk i jej przyjaciół z policji. Jeszcze gorszą jest
to, że ci, którzy od wieków powinni być martwi mają się nieźle i czas
krwawej zemsty nastał. Mroczne rytuały, tortury, nieskory do zwierzeń
Karmazynowy Książe i zdecydowanie zbyt bliski związek z demonami
– to tylko kilka spraw, z którymi musi sobie poradzić Dora Wilk.
1

Ciało było upiornie blade, jakby cała krew z żył kobiety


wyparowała. Na jasnym tle skóry wycięte wzory krzyczały
szkarłatem. Uświadomiłam sobie, że wstrzymuję oddech,
jakbym spodziewała się czegoś okropnego, co wydarzy się,
gdy tylko na nią spojrzę. Wypuściłam powietrze z cichym
świstem. Może to przez cięcia, układające się w magiczne
symbole, może przez lśniące linie znaków nieznanego mi
alfabetu, podskórnie wiedziałam, że nie niosły ze sobą dobrej
nowiny. Po kręgosłupie pełzły mi mrówki, a włoski na karku
stały dęba -na wypadek gdybym zignorowała pierwsze
ostrzeżenia. Instynkt krzyczał, bym trzymała się od tego z
daleka. Rozum podpowiadał, że nie mogę. Bogna zadała sobie
wiele trudu, by mnie tu ściągnąć. Nie miała łatwego zadania.
Moja komórka nie odpowiadała, mieszkanie na Asnyka
wynajęłam, a do Thornu nie dotarłaby osobiście, nawet gdyby
wiedziała, że istnieje, a ja właśnie tam jestem. Ale przeszkody
nie zmusiłyby Bogny do kapitulacji, raczej pobudzały jej
kreatywność. Przeanalizowała sytuację, zastanowiła się, kto
może mieć ze mną kontakt
i jakie ta osoba ma słabe punkty. Była na tyle przekonująca, że
Witkacy o świcie pojawił się na moim progu, prosząc, bym
poszła z nim do kostnicy. Przez lata pracy z Bogną nauczyłam
się, że nasza pani patolog potrafi dopiąć swego, a świat może
podążać za jej życzeniem lub się wypchać. Problem musiał być
istotny; nie pracowałam dla toruńskiej policji od ponad pół
roku, a dopiero teraz Bogna uznała, że jestem jej do czegoś
niezbędna.
Spoglądając na ciało rozciągnięte na stole sekcyjnym,
musiałam przyznać jej rację. Z tą sprawą nie poradzi sobie
zwyczajny policjant. I nie było to zwykłe morderstwo. Nie
wiedziałam jeszcze, jak bardzo było niezwykłe, ale zamieszany
był w nie ktoś z mojego świata. Magiczny lub z innego
systemu, ale z pewnością więcej niż człowiek. Choć jego ofiara
była w pełni ludzką kobietą. Ze słów Bogny wynikało, że
ostatnią z czarnej serii.
- Takie same ślady, nie udało się utrwalić ich na zdjęciach.
Cięcia widać, ale tych świecących symboli nie. Gdy
otworzyłam ciało, symbole znikały, dlatego wezwałam cię,
zanim rozpoczęłam tę sekcję.
Bogna starała się zachować profesjonalizm, ale czułam, że
jest wytrącona z równowagi. Domyślałam się dlaczego. To
najbardziej racjonalna osoba, jaką znam, a nagle musi sobie
radzić z magicznymi symbolami, znikającymi znakami i
niewyjaśnionymi zgonami. Ktoś inny może by zignorował te
elementy i zadowolił się naukowymi wyjaśnieniami, ale Bogna
była zbyt sumienna i uczciwa. Kusiło mnie pytanie o jej dar,
ale jak zaczyna się taką rozmowę? Od kilku miesięcy
wiedziałam, że jakiś dar musi mieć - Maja, moja mała
chrześnica, która okazała się wiedźmą, widziała jej aurę. Nie
jest to jednak
temat, który porusza się przy porannej kawie. Gdybyśmy
nawet taką poranną kawę pijały. Bogna mogła być
nieświadoma tego, że jest wyjątkowa, mogła być
nieprzeszkoloną magiczną istotą, która przystosowała się do
życia między ludźmi i czuła się jedną z nich, nie wiedząc, że
jest coś więcej poza ludzkim światem. Mogła też wiedzieć, kim
jest, ale ze względu na naturę daru wypierać go. Znałam takie
przypadki. Nie wynikało z tego nic dobrego, ale były takie
próby.
Nawet gdybym nie wiedziała od Mai o aurze Bogny,
zorientowałabym się teraz - widziała symbole niewidoczne dla
ludzkich oczu. Nie skomentowałam tego. Była wystarczająco
wytrącona z równowagi.
- To już trzecie, Dora. A ja wciąż nie wiem, co dokładnie jest
przyczyną zgonu, kto jest winny i ile jeszcze dziewczyn w tym
stanie trafi na mój stół. Sprawę dostał Malinowski z
obyczajówki i Nowakowski od was. Gdy znaleźli pierwszą
dziewczynę, jak idioci założyli, że to dziwka zza wschodniej
granicy, choć mówiłam, że się mylą. Tylko dlatego trafiła się
Malinowskiemu. Po drugiej ofierze dodali Nowakowskiego.
Jeśli ktoś by mnie zapytał, można by im dać stu klaunów do
pomocy i wynik byłby podobny. Partacz z partaczem, spędzili
trzy tygodnie na wypytywaniu tirówek, chyba tylko po to, by
móc się pogapić na ich gołe nogi i głębokie dekolty. Prędzej mi
kaktus na ręce wyrośnie, niż oni dowiedzą się, kto za tym stoi. -
Wpatrywała się w ciało na stole, na jej twarzy odmalował się
pełen frustracji grymas.
Zgadzałam się z jej oceną Malinowskiego i Nowakowskiego,
ale czy mogłam cokolwiek zrobić? Odeszłam z policji,
złożyłam wypowiedzenie w październiku, siedem
miesięcy temu. Mogłabym poprowadzić nieoficjalne śledz-
two, ale co z dostępem do materiałów dowodowych czy
choćby miejsc zbrodni? Niełatwo przeskoczyć biurokratyczne
przeszkody. Potarłam czoło nerwowym gestem. Nie mogłam
tego zostawić. Pierwszy raz od miesięcy żałowałam, że
spaliłam za sobą wszystkie mosty w policji.
Bogna westchnęła ciężko i przymknęła oczy. Zbierała się w
sobie.
- Dora, oni nie widzą tych symboli, nie rozumieją, że to
wszystko ma w sobie coś... niewytłumaczalnego. Gdy
zapytałam, czy zauważyli coś szczególnego, spojrzeli na mnie
jak na wariatkę. Sama zaczęłam mieć wątpliwości, ale Witkacy
je zobaczył i czułam, że i ty będziesz je widziała. Myślę, że
tylko wy możecie złapać tego, kto za to odpowiada. Nie chcę
mieć co miesiąc na stole młodej dziewczyny pokrojonej i
pokrytej świecącymi znakami... Od dwudziestu lat co rano
przychodzę do prosektorium. Myślałam, że widziałam już
wszystko, aż do teraz. - Emanowała bolesną rezygnacją.
Podniosła powieki i wbiła we mnie orzechowe spojrzenie -
ciemna grzywka opadała na czoło, prawie tak blade jak twarz
dziewczyny na stole - cała ta sytuacja była dla niej bardzo
niekomfortowa, z wielu różnych powodów. Rozumiałam to.
Umysł i intuicja musiały stoczyć małą walkę, zanim Bogna
mnie wezwała, a walka wciąż nie była skończona - zbyt wiele
elementów wymykało się naukowemu poznaniu. Choć mówiła
wprost o znikających symbolach, na słowa „magia" i „czary"
zapewne zareagowałaby niedowierzaniem lub oburzeniem. Nie
naciskałam. Opory przed akceptacją tego, kim jest i co widzi,
tkwiły w niej naprawdę głęboko.
- Bogna, ja już nie pracuję w policji - zaczęłam, a widząc jej
zaciśnięte wargi, dodałam szybko - ale nie zostawię cię z tym.
Pomogę, na ile mogę, ale musisz mi opowiedzieć wszystko, co
wiesz, i pogodzić się z tym, że odpowiedzi, które zdołam
uzyskać, mogą być... niewiarygodne lub niewygodne.
Spojrzała spod uniesionych brwi.
- Pracowałam z tobą osiem lat, Wilk, doskonale zdaję sobie
sprawę z tego, że twoje raporty bywały popisem erudycji i
umiejętności fabrykowania półprawd. Ale jesteś skuteczna.
Nie wiem, ile prawdy tkwi w tym, że jesteś medium,
jasnowidzącą czy czym tam jeszcze. Nie wierzę w takie rzeczy,
ale wiem, że rozwiązywałaś sprawy, których nikt nie mógł
rozwiązać. Wiedziałaś o zmarłych rzeczy, których nie
powinnaś była wiedzieć. Ile razy znałaś okoliczności śmierci,
jeszcze zanim przeprowadziłam sekcję? Nie wierzę w zjawiska
nadprzyrodzone, ale wierzę w ciebie i twoje... niezwyczajne
umiejętności. Nie obchodzi mnie, co znajdzie się w papierach,
byle to się skończyło i kolejna dziewczyna nie wylądowała mi
na stole.
Znów zamilkła, jakby zastanawiała się, ile może mi
powiedzieć. Przemogła się i cicho, ledwie słyszalnie dodała:
- One mi się śnią. Nie tylko te trzy. Jest ich więcej, po prostu
jeszcze ich nie znaleźliśmy. Koszmary oddają to, czego się
boimy. Ja boję się, że przewinie mi się przez stół tabun
dziewcząt i będę musiała żyć ze świadomością, że to nie
ustanie, że winny pozostanie bezkarny, a one nie doczekają się
sprawiedliwości. - Znów spojrzała na blade ciało na stole i ze
smutkiem pokręciła gło-
wą. - Musisz mi pomóc, Wilk. Nie przyjmuję odmowy. Nie
tym razem. Jeśli Anita będzie miała coś przeciwko, zajmę się
nią. Możesz być konsultantem, mogę cię wpisać w budżet biura
patologa, żeby ominąć komisariat. To nie ma znaczenia. Mogę
ci nawet zapłacić z własnej kieszeni... Ale zakończ to i złap
człowieka winnego tej zbrodni.
- Niewiele rzeczy w życiu robię dla pieniędzy, przecież mnie
znasz - burknęłam, podejmując właściwie decyzję. Brałam tę
sprawę, cokolwiek podpowiadała mi intuicja.
Bogna nie powiedziała nic, ale w jej twarzy zabłysła ulga, gdy
zrozumiała, że jej pomogę. Odetchnęła i zaczęła referować
szczegóły sprawy. Znów mogła schronić się w faktach i
racjonalnym myśleniu, skoro brałam na siebie całą
niesamowitość.
- Zaczęło się w grudniu, właściwie w listopadzie, ale
trzeciego grudnia na mój stół trafiła pierwsza ofiara. Nie żyła
od siedemdziesięciu dwóch godzin. Dziewczyna N.N., lat
dwadzieścia, dwadzieścia pięć, szczupła, ze śladami
niedożywienia w okresie poprzedzającym zgon. Rany cięte na
korpusie, udach i ramionach, płytkie, ostrze dwustronne, ostro
zakończone. Nie zdołałam ustalić konkretnej przyczyny zgonu
bardziej szczegółowo niż zatrzymanie krążenia. To nie był
zawał, nie miała choroby serca, nie widać śladów zmian
patologicznych układu naczyniowego czy porażenia prądem.
Nie wiem, co mogłoby zatrzymać serce młodej dziewczyny.
Toksykologia nic nie wykazała, brak zmian
patomorfologicznych. Tak jak widzisz, prócz wyciętych na
skórze symboli jej ciało pokrywały lśniące znaki, które zniknę-
ły, kiedy otworzyłam ciało. Nie udało mi się utrwalić ich na
fotografii, a wierz mi, próbowałam każdego znanego mi filtru,
czułości przysłon, klisz, ultrafioletu i alternatywnych źródeł
światła... - referowała sumiennie.
- Czy symbole wyglądały tak samo jak te? Widzisz
powtórzenia czy podobieństwo rysunków?
Spojrzała na ciało, skupiona, jakby przywoływała z pamięci
zdjęcia pozostałych ofiar.
- Tak, umiejscowienie się zgadza. Wzory wydają mi się
identyczne, choć opieram się na pamięci, nie dowodach. Na
nadgarstkach i kostkach dziewczyna miała ślady krępowania,
sądząc po wzorze, metalowe kajdanki i starsze ślady po
nylonowym sznurze o okrągłym przekroju i ukośnym splocie
włókien. Żołądek i jelita puste, nie jadła na kilka dni przed
śmiercią. Skrajnie odwodniona, ale nie tak, żeby uznać to za
przyczynę śmierci. Nie znaleźliśmy jej ubrania ani
dokumentów, więc jest N.N., osobiście szukałam jej w bazach
osób zaginionych, bez rezultatu. To nie była dziewczyna z
marginesu. Miała leczone zęby, porcelanki, nie amalgamat,
profesjonalny manicure ze zdobionymi akrylowymi płytkami,
zagęszczone rzęsy. Świetna robota. To kosztuje. Nie była
narkomanką, nie widziałam śladów sugerujących, żeby
pracowała jako dziewczyna do towarzystwa, brak śladów
aktywności seksualnej. Czemu nikt nie zgłosił jej zaginięcia?
- Może nie miała nikogo albo bliscy nie wiedzą, że coś jej się
przytrafiło. Mogą myśleć, że jest na wycieczce, studiach, w
pracy... Może jest cudzoziemką i figuruje w obcych bazach? -
zastanawiałam się na głos, widząc, że nie daje to Bognie
spokoju.
- Sprawdzę przez Interpol - mruknęła. - Dziesiątego stycznia
trafiła do mnie następna. Nie żyła od tygodnia. Właściwie
mogłyby być siostrami, ten sam wiek, podobny wzrost i waga.
Dokładnie te same obrażenia. Również odwodnienie i
wygłodzenie. Ślady na szkliwie i w gardle sugerują, że dużo
wymiotowała, na tyle blisko czasu zgonu, że nie doszło do
zmian reparacyjnych nabłonka. Po tygodniu udało się ustalić
jej tożsamość. Magdalena Więckowska, dwudziestopięciolatka
z Aleksandrowa Kujawskiego. Rodzice nie zgłosili zaginięcia.
Byli pewni, że pracuje jako wychowawczyni na turnusie
narciarskim. Nigdy tam nie dotarła. Ostatnio widzieli ją
dwudziestego czwartego, w Wigilię. Nie wiadomo, gdzie była
między tym dniem a dziesiątym stycznia.
Nie przerywałam. Ta sprawa naprawdę zalazła jej za skórę,
referowała nie tylko własne ustalenia, ale i raporty policyjne.
Patrzyła na leżącą na stole dziewczynę i przygryzała wnętrze
dolnej wargi w nerwowym tiku.
- To, co teraz powiem, nie znajduje potwierdzenia w faktach
czy dowodach, ale... wiem, że tak właśnie jest. Sądzę, że
między Magdaleną a najnowszą ofiarą był ktoś jeszcze,
przerwa jest za długa. Schemat jest powtarzalny, widzę wzór aż
zbyt dokładnie. Sądzę, że cykl trwa miesiąc, nie dłużej,
tymczasem między styczniową a tą dziewczyną minęły trzy
miesiące. Niepokoi mnie to. Gdzieś są dwie ofiary, których nie
znaleźliśmy. Może więcej, jeśli nasza N.N. nie była pierwszą
zabitą, a jedynie pierwszą znalezioną. Może to one nawiedzają
mnie w snach. - Potrząsnęła głową, jakby odganiała natrętne
wspomnienie. - Nie powiedziałabym o tym Anicie ani
Nowakowskiemu, ale tobie i Witkacowi mogę, bo jeste-
ście bardziej czuli na to, co nieracjonalne. - Parsknęła cichym
i niezbyt radosnym śmiechem. - Jak widać, nawet w moim
zawodzie czasem trzeba zrobić miejsce dla czegoś
niesamowitego. Ta sprawa jest jak z cholernego „Archiwum
X", a tylko wasza dwójka nadaje się na Muldera i Scully.
- Zrobiłaś już zdjęcia tych ran? - zapytałam.
- Tak. Ale nie próbowałam nawet przerysowywać symboli.
Nie wiem czemu, ale... czułam, że nie powinnam. - Prychnęła,
jakby zła na siebie, że ulega takim irracjonalnym impulsom.
Nie powiedziałam jej, że to najlepsze, co mogła zrobić, i
intuicja mogła uratować jej życie. Rysowanie nieznanych
magicznych symboli może być cholernie niebezpieczną
zabawą. Wyciągnęłam notes.
- Możesz mi dać jeden czysty formularz autopsyjny? Bogna
bez słowa podała mi arkusz papieru z naszkicowanym zarysem
ludzkiego ciała.
Zaznaczyłam cyferkami każdy z symboli i przerysowywałam,
każdy na osobnej kartce. Przy bardziej złożonych znakach
rozdzielałam je na cząstki, by nie wyrysowywać całości. Jako
dodatkowe zabezpieczenie nie dorysowywałam okręgów
otaczających znaki, jedynie zaznaczając przerywaną linią ich
obecność w oryginalnym wzorze. W wielu typach magii
domknięcie znaku w okręgu uaktywniało go. W przypadku
powtarzających się symboli zaznaczałam ilość powtórzeń i
małymi gwiazdkami nanosiłam na schemat ich
umiejscowienie. W kilku słowach zaznaczałam, w jakim
miejscu ciała symbol był umieszczony, w pobliżu którego z
wyciętych na skórze znaków. Wszystkie te środki ostrożności
miały zabezpieczyć mnie przed ryzykiem przypadkowego
uaktywnienia rytuału, któremu poddana była ofiara. Nie
wiedziałam, jaki to konkretnie typ magii, nie znałam celu
obrządku, więc stosowałam wszystkie znane mi zasady
magicznego BHP . Niewątpliwie była to czarna magia, skoro
znalazłam ją na martwej dziewczynie. Nie spotkasz w takim
miejscu symboli wiccańskich czy elementów białej magii.
Skrupulatne przenoszenie dowodów na papier zajęło mi ponad
godzinę. Zebrałam gruby plik kartek oraz odbitki zdjęć ran
ciętych i wepchnęłam je do plastykowej teczki. Czekały mnie
konsultacje z Leonem, a jeśli nie zdoła mi pomóc, wyprawa do
biblioteki, i to raczej nie Thornowej czy w Trójprzymierzu.
Może to tylko złudzenie, ale niektóre symbole wyglądały jak
pismo piekielników. Przypominało mi inskrypcję, jaka zdobiła
pochwę miecza, który dostałam od Leona (moje pełne imię w
języku upadłych). Litery i znaki na ciele dziewczyny nie były
tak dekoracyjne, ale jakoś, na poziomie intuicji, czułam ich
pokrewieństwo. Wycięcie w miękkim ciele precyzyjnych,
ostrych linii nie jest łatwe, a pismo piekielników pod
względem skomplikowania alfabetu i pisowni przypominało
arabski. Nieznane znaki niepokoiły mnie, choć nie wiedziałam,
co skrywają. Włoski na karku stały dęba od samego patrzenia
na ciało.
Już miałam wyjść, ale wiedziona przeczuciem podeszłam
jeszcze raz do stołu i dotknęłam dziewczyny, kładąc na jej
ramieniu obie dłonie. Syknęłam, czując, że obsydianowa
obrączka na kciuku rozgrzewa się i zaczyna parzyć. Bogna
spoglądała na mnie czujnie, gdy odskoczyłam, z trudem łapiąc
powietrze, wymachując
lewą dłonią, by szybciej wystudzić czarny krążek na palcu.
To, co zabiło tę dziewczynę, było demoniczne, bez dwóch
zdań. Pamiętałam, kiedy ostatnio obrączka zareagowała tak
gwałtownie. Ta wiedza mnie nie uspokoiła, przeciwnie, serce
zaczęło galopadę na całego.
*
Wyszłam z prosektorium z gardłem ściśniętym niepokojem.
Witkacy opierał się o ścianę i palił papierosa. Wydmuchiwał
kółeczka dymu. W jego postawie nie było śladu napięcia, które
dawniej go charakteryzowało, chyba nawet otoczka
melancholii nieco osłabła. Nadal pozostawał starym, nieco
zbzikowanym Witkacym, ale odkąd dowiedział się, że jego
pociąg do używek i eksperymentów ze świadomością wynika z
tego, kim jest, czyli z dziedzictwa szamańskiego, nieco się
uspokoił. Po podstawowym szkoleniu władał swoistą dla siebie
magią bez potrzeby zażywania zbyt wielu, zwykle
nielegalnych substancji. Odebrał nawet prawo jazdy, co
wskazywało, że był pewny, że nie siądzie za kółkiem, będąc
pod wpływem. Fakt, że ta przemiana w jakimś stopniu udała
się dzięki mojej interwencji, na zawsze będzie powodem
zadowolenia.
- Hej, mówiłam ci, że możesz wejść. Wiedziałam, że Bogna
nie miała do mnie sprawy osobistej. - Uśmiechnęłam się,
opierając się o ścianę obok niego.
- A tam, strzeżonego... Pomyślałem, że może będzie chciała
zagadnąć o ten swój dar... Próbowałem się dopatrzyć w niej
czegoś, ale trudno uwierzyć, że jest jedną z nas.
- Maja widziała jej aurę, dzieci się nie mylą. Nawet bez
szkolenia można zamaskować aurę, tobie się to udawało
latami, ale małe dzieci i wariaci mają wrażliwość na tyle
odrębną, że nasze maskowania na nich nie działają.
- Nic nie wspomniała o swoim dziedzictwie?
- Jest na to zbyt racjonalna. Może kiedyś otworzy się na tyle,
żeby zacząć temat, a równie dobrze do końca życia może
twierdzić, że temat nie istnieje. Różnie bywa. Ale widzi
symbole magiczne, których ludzkie oko by nie dostrzegło,
gdybyś potrzebował więcej dowodów.
- Ach, czyli chce, żebyś się zajęła sprawą tych dziewcząt. -
Nagle spoważniał i cień smutku przepłynął przez jego
szaroniebieskie oczy.
Domyślałam się, że choć oficjalnie nie zajmował się tą
sprawą, jakoś był w nią zaangażowany. Na tyle, by Bogna
ściągnęła go do prosektorium, gdzie zorientowała się, że i on
widzi symbole.
- To będzie cholernie trudna sprawa, a rozwiązania nie
znajdziemy raczej w realnym świecie.
Skinął głową i zaciągnął się mocno papierosem.
- Dobrze cię mieć u boku, Ti, nawet jeśli na jedno śledztwo.
Tęskniłem za pracą z tobą. Te kilka miesięcy wlokło mi się bez
ciebie jak lata całe. Poza tym sam sobie z tym nie poradzę. Inna
rzecz, czy Anita da nam tę sprawę...
- Jakoś ją przekonamy, żeby dała ją tobie. Ja mogę być
niezależnym konsultantem, tak to widzi Bogna.
- Taaa, jakbyś jako etatowiec była zależna od kogokolwiek. -
Zaśmiał się cicho.
Poklepałam go po ramieniu. Nie mówiłam o tym głośno, ale i
mnie brakowało pracy w policji. A także
tego, że większość spraw nie ma drugiego dna, są przyjemnie
przewidywalne. Nie dotyczyło to tego przypadku. Był całkiem
jak te, które zlecała mi Starszyzna: zapobiegnij katastrofie czy
dokonaj cudu, najlepiej na wczoraj. Liznęłam zaledwie czubek
góry lodowej, ale czułam już, że ta historia obnaży przede mną
zupełnie nowe poziomy makabry. A przecież widziałam w
życiu naprawdę sporo.
Zostawała jeszcze jedna kwestia - czy Anita w ogóle dopuści
mnie choćby w pobliże komisariatu. Nie wyglądała na
zachwyconą, kiedy odeszłam. I choć już nie była moją
szefową, wciąż plasowała się w pierwszej piątce kobiet,
których wolałam nie wkurzyć.
*
To jest jak samospełniająca się przepowiednia, przemknęło
mi przez myśl, kiedy w moim polu widzenia nagle zamajaczyła
drobna postać. Jej ciemne włosy targał wiatr, a wysokie obcasy
wystukiwały na chodniku złowieszczy rytm. Podeszła do nas
tym zdecydowanym krokiem, który z góry ostrzegał, że
wszelkie dyskusje są bezcelowe. Kostiumik w kolorze wina
podkreślał jej wąską talię i ładnie zaokrąglone biodra. Z trudem
mogłam uwierzyć, że ta kobieta dobiega pięćdziesiątki, ob-
stawiałbym raczej trzydziestkę. Nawet z rozwianymi włosami
wyglądała schludnie: z dopracowanym makijażem, w
eleganckiej jedwabnej bluzce z układającą się przy szyi miękką
kokardą. Można było się nabrać na tę kobiecą stronę Anity, na
jej delikatne rysy, miękkie krzywizny, pociągnięte czerwoną
szminką pełne usta
i figlarny dołeczek w policzku. Znałam ją jednak wystar-
czająco, by w oczach koloru gorzkiej czekolady dostrzec
błyski, świadczące o zdecydowaniu, uporze i gniewie.
Odruchowo wyprostowałam plecy i przygładziłam dłonią
sweter. Witkacy był oazą cierpliwości, więc nie ubierałam się
w pośpiechu i nie było źle, przynajmniej nic jaskrawo
kompromitującego, jak rąbek nocnej koszuli, nie wystawało mi
spod czarnego golfu i skórzanej kurteczki.
- Wilk, miło, że wreszcie nas odwiedzasz, choć kazałaś na
siebie czekać. - Skinęła głową oszczędnie, a twarde błyski w jej
oczach odradzały mi dyskusję.
- Anito, jak zawsze miło cię widzieć - powiedziałam
grzecznie, zastanawiając się, co mi grozi. Bo to, że Anita nie
pojawiła się tu przypadkiem, było pewne. Ona nic nie robiła
przypadkiem, wiedziała o wszystkim, o czym musiała lub
chciała wiedzieć, zawsze trzymała rękę na pulsie. Komu
nieznoszącym sprzeciwu tonem nakazała zadzwonić, kiedy
tylko się pojawię? Asystentowi Bogny, samej Bognie, czy
może parkingowemu? Kimkolwiek był jej informator,
wypełnił zadanie. Stała przede mną, niecierpliwie odgarniając
włosy, które wiatr zwiewał jej na twarz, i czekała. Na co? Na
nagły atak mojej skruchy? To wydawało mi się najbardziej
prawdopodobne.
- Możemy rozmawiać tutaj albo w moim gabinecie. Nie
ukrywam, że wolałabym tę drugą opcję - powiedziała, wciąż
ugodowym tonem, który zwiódłby naiwnych.
- Tu jest dość dobrze - mruknęłam, preferując neutralny teren
- i Witkacy może zapalić...
- Witkacy już skończył palić, prawda? - Rzuciła mu
spojrzenie, po którym bez słowa przydeptał wypalone-
go do połowy papierosa na chodniku. Jej uśmiech, pełen
aprobaty dla jego decyzji, ogrzałby Witkaca w zimową noc.
Oderwałam się od ściany zrezygnowana. Opór był daremny,
to i tak musiało nadejść. Jeśli miałam pomóc Bognie,
potrzebowałam zgody Anity lub przynajmniej jej milczącej
aprobaty. Na Boginię, wiele rzeczy robiło się w przeszłości, by
na nią zasłużyć.
- Słuszny wybór - mruknęła i energicznym krokiem wróciła
do komendy.
Szliśmy za nią jak kulawe kaczątka za mamą kaczką. I
mogłam tylko dumać nad tym, co mnie czeka w gabinecie
Anity Czarny. Z humorem zauważyłam, że właściwie w
Thornie nikt nie wiedział, gdzie się udałam, więc nie mogłam
liczyć na grupę wsparcia czy ekspedycję ratunkową.
Przeszliśmy przez pokój, w którym urzędował do niedawna
mój oddział. Nowakowskiego jeszcze nie było, a Jacek
skrupulatnie wklepywał na komputerze raport. Pomachał na
nasz widok szczerze ucieszony. Słyszałam od Witkaca, że
Placek poprosił o przeniesienie. Na dłuższą metę łatka
człowieka prokuratora Żamłody była trudna do zniesienia,
więc zaczął służbę od czystej karty w nowym miejscu. Moje
biurko wciąż na mnie czekało. Paprotka wyglądała równie
słabowicie jak wtedy, gdy ją zostawiłam.
Podążały za nami zaciekawione spojrzenia policjantów, w
tym Krzyśka z drogówki, kumpla, z którym ostatnio miałam
całkiem sporo styczności, po tym jak okazało się, że Maja, jego
córka i moja chrześnica, jest wiedźmą („ma pewne niezwykłe
talenty", jak brzmiała oficjalna wersja dla jej w pełni ludzkich
rodziców). Skinęłam mu głową na
powitanie. Wciąż nie do końca wiedział, jak sobie z tym
wszystkim poradzić. A ja nie wiedziałam, jak mu pomóc. Moi
rodzicie nie wiedzieli o moich „talentach", do dziś nie wiedzą,
ale cena, jaką za to zapłaciłam, była wysoka. Życzyłam Mai, by
jej rozwój jako wiedźmy był harmonijny, choć nie wiem, czy to
możliwe w takich przypadkach jak nasze - z w pełni ludzkimi
rodzinami. O ile łatwiej byłoby dla całej rodziny, gdyby
wszyscy wygrali na genetycznej ruletce. Może zresztą nie
będzie tak źle, a rodzice Mai przywykną. Oswoją się. Może
potrzebują trochę czasu. Monika, matka małej, zwykła patrzeć
na mnie z pewną pretensją, jakbym zaraziła Maję snami i
dziwactwem. Jakby to było możliwe. Westchnęłam w duchu.
Może sprawiała to perspektywa, z jakiej patrzę na
rzeczywistość, ale mam wrażenie, że ludzie komplikują
wszystko i szukają problemów. Jakby marudne nastawienie
zmieniało cokolwiek na lepsze.
Anita przerwała moje rozważania, energicznie otwierając
drzwi do swojego gabinetu. Pchnięte zbyt mocno, trzasnęły o
ścianę. Nie zwróciła na to uwagi. Usiadła przy czarnym biurku
o szerokim i lśniącym blacie. Wydawała się jeszcze mniejsza
na tle obszernego skórzanego fotela. Splotła palce przed sobą i
mierzyła nas swoim firmowym spojrzeniem. Usiedliśmy
sztywno na fotelach dla interesantów, mniej wygodnych i nieco
krzywych -konieczna była czujność, jeśli nie chciałam
wyrżnąć czołem o wykładzinę. Mróweczki niepokoju, które
zaczęły pełzać mi po kręgosłupie, były naturalną i niezmienną
reakcją, nawet teraz, kiedy już nie była moją szefową.
- Jest kilka spraw, które powinnam z wami omówić -zaczęła.
Ujęła w drobne palce wieczne pióro i postuki-
wała nim o notatnik. - Po pierwsze, Doro, mam nadzieję, że
przybyłaś powiedzieć mi, że wracasz do pracy. Pokręciłam
przecząco głową.
- Nie mogę ci nic takiego powiedzieć, Anito. Ale jest jedna
sprawa...
- Bogna cię wezwała - stwierdziła, nie zapytała. -Jeśli
zamierzasz się zająć przypadkiem pokaleczonych dziewcząt,
natychmiast odbieram ją Nowakowskiemu, i tak nie wie, jak ją
ugryźć, i daję ją Witkacowi i tobie. Powinnaś jednak wiedzieć,
że nie będziesz konsultantką, ale pełnoprawną
funkcjonariuszką policji - dodała.
Zamrugałam niepewna.
- Złożyłam wymówienie.
- Jasne, bobym ci na to pozwoliła. - Parsknęła. - Jesteś na
bezterminowym, bezpłatnym urlopie, o który wnioskowałaś
wczesną jesienią ubiegłego roku.
- Nie wnioskowałam o urlop - mruknęłam, patrząc na bardzo
zadowoloną z siebie Anitę. - Podrobiłaś mój podpis? To
nielegalne, wiesz o tym?
- Nie przypominam sobie, żebyś protestowała, gdy naginałam
regulamin, kiedy tobie było to wygodne. Teraz mnie było
wygodnie. Przecież na mnie nie doniesiesz. - Uśmiechnęła się
jak drapieżnik. - Postępowałam w dobrej wierze. Nie
wyjaśniłaś mi, skąd decyzja o odejściu, a nie zamierzałam
tracić dobrej policjantki tylko dlatego, że się zakochała lub w
jakiejś sekcie szuka wewnętrznego spokoju. - Wzruszyła
ramionami. - Zresztą nie marudź. Wiedziałam, że wrócisz.
Jesteś policjantką z powołania, z krwi i kości, tego nie da się
zapomnieć.
Przygryzłam wargę, by jej nie odpyskować. Nie mogłam jej
powiedzieć, dlaczego musiałam odejść, bo jak by
brzmiało: wiesz, jestem wiedźmą, a po wypadkach z magiem
jestem nieśmiertelna i cholernie magiczna, więc raczej ciężko
byłoby mi ukrywać to przed kolegami? Potrzebowałam
tygodni ćwiczeń i cholernie silnych zaklęć, by ukryć moją
stuningowaną aurę. Teraz radziłam sobie z tym całkiem nieźle,
więc przynajmniej ten problem odpadł, ale wciąż był jeszcze
Thorn. Tam mieszkam i pracuję, tam jest moje życie. Ale jeśli
powiem Anicie, że pracuję jako prywatny detektyw, zacznie
mnie sprawdzać i dowie się, że nie mam zarejestrowanej
działalności, uprawnień, biura, meldunku... Powinnam
pomyśleć o tym wcześniej i zgłosić się do Olafa. Załatwiłby mi
wszystkie papierki, fikcyjnie wciągnął na listę pracowników
jego firmy ochroniarskiej czy IT. Życie wiedźmy przed epoką
komputerów i baz danych było dużo prostsze. Teraz Anita
wbijała we mnie swoje twarde jak żelazo spojrzenie, a ja
mogłam tylko spoglądać na czubki butów i zastanawiać się, co
jest nie tak z wersją o szaleństwie z miłości czy sekcie.
- Anito - jęknęłam cicho - nie mogę wrócić. Nie teraz, może
nigdy. Po co blokujesz etat jakiemuś policjantowi, który będzie
pracował, a nie wisiał na papierze?
- To kolejna sprawa. Nie ma nikogo, kto by cię zastąpił. Dwie
kandydatki nie dały sobie rady. Nikt nie chce pracować w tym
oddziale. Witkacy nie ma partnera, czy naprawdę chcesz
odpowiadać za to, że pracuje sam? Jeśli mu się coś stanie lub
jeśli znajdzie się w trudnej sytuacji, będzie musiał czekać na
wsparcie mundurowych. Sama wiesz, że to może go kosztować
życie. Poza tym jesteś najlepsza, nie chcę substytutów, skoro
mogę mieć ciebie. Uważam, że są sprawy, z którymi poradzisz
sobie
najlepiej. Przykładem może być ta, o której mówiła ci Bogna.
Nie wiem, jak to robisz, i nie obchodzi mnie to. Liczą się
wyniki, a tyje masz. Dlatego nie przyjmuję do wiadomości, że
mogłabyś odejść, Wilk. Potrzebowałaś czasu, dałam ci go, ale
etat czeka, a ja tracę cierpliwość. Brakuje mi ludzi. Zając nie
przeszedł weryfikacji, kto wie czy kiedykolwiek odstawi
antydepresanty i dostanie pozwolenie, żeby choć popatrzeć na
broń palną. Jeśli nie będziesz współpracować, będę zmuszona
zdjąć Witkaca z ulicy. Ryzyko jest zbyt duże. Zastanów się,
czy chcesz mieć na sumieniu karierę kolegi. Zostanie mi
Nowakowski i młodziak. Wiesz, że tak nie da się pracować.
-Jej głos modulował, od twardości gróźb przez delikatność
perswazji, słodycz pochwał i pozorną bezradność kobiety,
która robi, co musi, bo nie ma wyboru.
Cała Anita, westchnęłam w duchu, szarżuje jak nosorożec,
jeździ po moim poczuciu winy, podlewa miodkiem, nawet na
chwilę nie przerywając dyskretnych gróźb. Zupełnie jakby
była moją matką. Bez wątpienia posiadła wiedzę o
najsłabszych punktach swoich pociech. I tam właśnie uderzała.
Jęknęłam cicho, w pełni świadoma, że nie mogę z nią wygrać.
Nigdy nie mogłam. W milczeniu słuchałam jej subtelnych
(niczym młot pneumatyczny) wjazdów na moją psychikę. Było
wszystko, odwołania do lojalności, policyjnej przysięgi, kole-
żeństwa, odpowiedzialności za bezpieczeństwo miasta i
wszystkich mieszkańców, pochwały moich wyników,
obietnice przymykania oczu na moje pogwałcenia regulaminu.
Jeszcze chwila, a obiecałaby mi, że jeśli wrócę, wszyscy
funkcjonariusze komisariatu zatańczą przede mną kankana
odziani wyłącznie w pierzaste węże boa.
- Czy możemy ograniczyć tę rozmowę do tu i teraz, do tej
jednej sprawy? - spytałam, nie łudząc się, że wykpię się tak
prosto.
Spojrzała na mnie z przyganą. Znów byłam dzieciakiem
strofowanym przez osobę dorosłą, która na dodatek chce
mojego dobra, a ja na złość mamie odmrażam sobie uszy.
Gdzie się podziała Dora Wilk, która staje bez mrugnięcia
okiem przed wampirzym konklawe, w lupanarze pełnym
wilków, przed Radą Archanielską i bogami mojego systemu?
Wyparowała. Została Dora Wilk, która ma ochotę przeprosić
nianię, że przysporzyła jej zmartwień, i obiecać, że już więcej
nie będzie. Cholera jasna!
- Możemy - oświadczyła Anita wspaniałomyślnie -ale nie
myśl, że skończyłyśmy tę rozmowę, Dora. Są sprawy, do
których jesteś mi niezbędna. Nie zrezygnuję z ciebie, nie
kosztem bezpieczeństwa mojego miasta. Mogę nie wierzyć w
różne rzeczy, ale statystyki nie kłamią. Jesteś za dobra, żebym
odpuściła. A teraz co sądzisz o sprawie, w którą wprowadziła
cię Bogna? Szczerze.
- Śmierdząca, trudna i jedna z tych, przy których raport będzie
królestwem wyobraźni - powiedziałam bez zastanowienia.
- O raport się nie martw, zajmę się nim. Ty zakończ tę serię.
Dowiedz się, kto za to odpowiada, a jeśli zdołasz, to także kim
jest pierwsza ofiara. Upewnij się, że rzecz się nie powtórzy.
Jasne? - Znów wystukiwała rytm obsadką pióra.
- Jasne - powiedziałam cicho.
Na Boginię, chciałabym mieć jej wiarę we własne
możliwości. Ale wiedziałam, że zrobię wszystko, by nie
zawieść pokładanego we mnie zaufania. Dla jej satysfakcji,
ale głównie by raz a dobrze zakończyć ten chory proceder.
- Anito, nie zawsze będę pod telefonem, nie będę marnować
czasu na odprawy i inne biurokratyczne zabawy - zaznaczyłam.
Sięgnęła do szuflady biurka i wyciągnęła kłąb skórzanych
pasków i kaburę.
- Twoja odznaka i broń. Wiem, że tęskniłaś. -Uśmiechnęła się
niczym wąż w rajskim ogrodzie.
Nie chciałam się przyznać, że pod kurtką mam własny
pistolet, a pod rękawami kurtki dwa noże. Zbyt wiele pytań.
- Wezmę odznakę, broń zachowaj - mruknęłam.
- Czyżby to, co nosisz pod pachą, było o wiele lepsze? -
Figlarnie uniosła brew. - Nie myśl, że nie zauważyłam
zgrubienia pod kurtką i tego, że lewe ramię trzymasz ciut dalej
od korpusu. Sama widzisz, miałam rację. Nie możesz trzymać
się z dala od tej roboty.
Pokręciłam bezradnie głową. Jakim cudem zdołałam ukryć
przed nią, że jestem wiedźmą, skoro nie mogłam ukryć
niczego?
Zwróciła się do Witkacego, który od kilku minut (czyli przez
całą perorę Anity i jej przypieranie mnie do muru) udowadniał,
że jego dar mimikry jest niedoceniany. Wtapiał się w otoczenie
tak skutecznie, że mogłabym zapomnieć, że był w pokoju.
Poziom jego aktywności oscylował gdzieś pomiędzy
spinaczem biurowym a paprotką. Nauczony doświadczeniem,
wolał nie wpadać w oko szefowej, kiedy była w tym nastroju.
Jeszcze, nie daj Bogini, przypomniałaby sobie, że i on ma co
nieco na sumieniu, i skierowała na niego karzące oko
sprawiedliwości.
- Witkacy, masz pełen dostęp do akt i dokumentacji. Jeśli wy
lub Bogna będziecie potrzebowali badań czy ekspertyz,
powołajcie się na status priorytetowy. Chcę mieć tę sprawę
rozwiązaną szybko, zanim wypłyną kolejne zwłoki. Podobnie
jak Bogna uważam, że to tylko kwestia czasu, więc nie ma
opierdalania się, zabierajcie się do roboty.
Pióro głośno upadło na blat. Koniec audiencji. Wyszliśmy.
Od dawna nie czułam się tak zagoniona w ślepy róg.
- Sorry, Ti, nie wiedziałem - powiedział Witkacy, gdy
wymknęliśmy się z budynku.
- Anita była w formie. - Uśmiechnęłam się krzywo.
- Co zrobisz, kiedy rozwiążemy tę sprawę? Wrócisz na dobre?
- Nie sądzę, ale przecież z Anitą się nie dyskutuje... Najwyżej
powiem, że mój urlop jeszcze trwa, bo moja sekta wciąż szuka
prawdziwej miłości. - Zachichotaliśmy cicho.
Witkacy przeglądał papiery zgromadzone w opasłej teczce z
dokumentacją sprawy. Anita wepchnęła mu ją w dłonie, gdy
zbieraliśmy się do wyjścia. Skąd wiedziała? Przecież teczka
powinna być u Nowakowskiego... Kiedy mu ją zabrała? Od
kiedy wiedziała, że się zgodzę?
- Zaczniemy od mieszkania ostatniej ofiary. Traf chciał, że z
identyfikacją poszło szybko, dziewczyna była sąsiadką
jednego z posterunkowych, rozpoznał ją na zdjęciu. Inaczej
mogłaby być N.N., jak pierwsza z ofiar, bo nie było zgłoszenia
o jej zaginięciu - powie-
dział i spojrzał z niepokojem, uświadamiając sobie, że
właśnie sam podjął decyzję. Dawniej tego unikał. Wolał się
trzymać pół kroku z tyłu. Poklepałam go po ramieniu, dumna,
że mój mały chłopiec dorasta.
- Dobry plan, Witkacy, tak właśnie zrobimy.
- Znowu na tropie, co? Przyznaj, brakowało ci tego. -Stuknął
mnie łokciem w ramię.
- Jak PMS-U. - Skrzywiłam się. - Zresztą moja codzienność w
Thornie nie odbiega zanadto od tego.
Witkacy zaprowadził mnie do starej terenówki. Miała
obdrapane lewe drzwi, poobijany zderzak i lewe lusterko
przymocowane drutem. Spojrzałam zaskoczona na przyjaciela,
a on z krzywym uśmieszkiem na twarzy wyciągnął z kieszeni
kluczyki, wsiadł i od środka otworzył mi drzwi pasażera.
Wnętrze było czyste, choć bardzo spartańskie. Tylne siedzenia
przykrywał kraciasty koc. Pas zaciął się i nie mogłam go
przypiąć. Wzruszyłam ramionami, byłam niemal
nieśmiertelna, przecież nie zginę w wypadku drogowym.
Rzuciłam okiem na głośno zgrzytającą skrzynię biegów,
zastanawiając się, czy w ogóle ruszymy. Witkacy zauważył
moje spojrzenie.
- Mam go od piętnastu lat, ostatnie pięć stał w garażu. Już nie
zażywam, a przynajmniej nie robię tego w sposób, hmm,
niekontrolowany, więc odebrałem prawko i znów jeżdżę.
Wygląda nieszczególnie, ale działa. - Czule poklepał
kierownicę.
Parsknęłam śmiechem - faceci i ich maszyny. Joshua tak samo
poklepywał kierownicę naszej ravki.
2

Ostatnia ofiara mieszkała w przyjemnych niewysokich


blokach na Rybakach, nieopodal Parku Bydgoskiego, przy
cichej jednokierunkowej uliczce o brukowanej nawierzchni.
Miła okolica. Rozejrzałam się, wysiadając z samochodu,
drzewa zieleniły się pierwszymi liśćmi, wciąż w tym obłędnie
radosnym odcieniu zieleni, czystej i niewinnej, nieznającej
upałów. Jak na kwiecień, było ciepło, bez szaleństw w jedną
czy drugą stronę.
Starsza kobieta mignęła mi w oknie na parterze, gdy tylko
umilkł silnik terenówki Witkacego. Szybki ruch firanki, czujne
spojrzenie ciemnych oczu i wiedziałam, w którym mieszkaniu
szukać sąsiedzkiego patrolu. Jeśli będę miała szczęście,
widziała coś użytecznego i zdołam to wyłowić z opowieści o
tym, jak to młode dziewczęta się dziś nie szanują, a obyczaje
upadły ze szczętem. Wolałam się nie zastanawiać, co mówił o
mnie sąsiedzki patrol z dawnego mieszkania na Asnyka. „O
czasy, o obyczaje" to najdelikatniejszy z możliwych
komentarzy, mimo zaklęć maskujących, których wówczas
nagmin-
nie używałam. Byłam samotną, młodą kobietą, w okolicach
trzydziestki, a wciąż bez ślubnego męża i dzieci. Sama się
prosiłam o komentarze.
Witkacy otworzył drzwi na klatkę jednym z trzech kluczy
pobrzękujących na kółku breloczka w kształcie podkowy.
- Mam je od wczoraj - potrząsnął kluczami - Anita
zdecydowanie spodziewała się, że do nas trafi ta sprawa.
- Ale pozwoliła mi wierzyć, że to był mój wybór, co? -
Uśmiechnęłam się krzywo.
- Jesteś na nią zła? O ten sfałszowany podpis? - zapytał,
wchodząc po schodach na drugie, najwyższe piętro budynku.
- I tak, i nie. Trudno powiedzieć. Pochlebia mi, że uważa mnie
za zbyt cenną, żeby pozwolić mi odejść, ale jej tłumaczenia, że
może nie wierzyć w nadnaturalne historie, ale musi wierzyć w
statystyki, brzmią trochę... sama nie wiem, obraźliwie? -
Zatrzymałam się na półpiętrze, usiłując schwytać myśl, która
od rozmowy z Anitą tłukła mi się po głowie. Witkacy
przystanął i słuchał w skupieniu. - Przez osiem lat pracowałam
solidnie, jak każdy. Z mocy wiedźmy korzystałam spora-
dycznie i nie ma mowy, żebym zastępowała nią solidną
policyjną robotę: tropienie, dedukcję czy znajomość psy-
chologii. Ale po historii z Żamłodą i Żukrowskim nagle
oficjalnie jestem medium i niby jasnowidzeniem rozwiązuję
sprawy. To był jednostkowy przypadek, rezultat
niezrównoważonej mocy po ataku maga. Więc zastanawia
mnie, czy Anita potrzebuje medium, czy dobrej policjantki,
która przez lata rozwiązała cholernie wiele spraw i miała
najlepszą statystykę w komisariacie. Nie
jestem medium. Jeśli spodziewa się, że wyciągnę jej królika z
kapelusza, czeka ją zawód. I czuję żal, bo zapomniała o tych
wszystkich latach sprzed Żukrowskiego, kiedy byłam dobra,
„bo tak", a nie bo miałam wizję. Witkacy pokiwał głową ze
zrozumieniem.
- Mogę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Anita
wiedziała, że mogę komunikować się z duchami. Pewnie
oczekiwałaby, że będę przesłuchiwał duchy ofiar i wyduszał z
nich zeznania na temat sprawcy, żeby szybciej zamykać
sprawy.
- Lepiej, żeby się nie dowiedziała. - Zaśmiałam się na samą
myśl o tym, jak spodobałaby się jej taka metoda śledcza. -
Wiesz, Witkacy, to właśnie jeden z powodów, dla których nie
chcę wracać do policji. I powiem ci, jest w tym jakiś paradoks.
W Thornie powierzono mi robotę namiestniczki, bo mam
doświadczenie w policji. Tam nikt nie oczekuje po mnie
jasnowidzenia, bo mają od tego profesjonalnych jasnowidzów.
Znają charakter mojego daru i wiedzą, że nie ma co się
spodziewać fajerwerków. To uczciwe. Tropię, śledzę,
pacyfikuję, jeśli trzeba, pilnuję, żeby magiczni przestrzegali
prawa. Robię to, w czym jestem dobra, a oni to doceniają. Na
teraz to dla mnie najlepsza opcja.
- Lubisz tę robotę... Nie dziwię ci się. Mnie też, odkąd
skończyłem wstępne szkolenie i poznałem magiczną
społeczność, kusi mieszkanie w Thornie. Rozumiem, czemu
chcesz tam być. Przez wszystkie lata czułem się jak dziwadło,
pasujące do świata jak pięść do nosa, i nagle odkrywam, że jest
miejsce, gdzie jestem całkiem normalny, są tam tacy jak ja i
nikt się nie dziwi temu, co się ze mną dzieje... To kusi, nawet
bardzo. - Uśmiechnął
się blado. - Z drugiej strony przeraża mnie nieodwołalność
takiej decyzji. Za dużo zmian zaszło w moim życiu ostatnio i są
dni, że ledwie sobie z nimi radzę. Plus Katia... lepiej nie
dodawać zbyt wielu zmiennych do naszego równania, bo już
teraz jest cholernie zakręcone...
- Macie jakieś kłopoty? Sądziłam, że jesteście na autostradzie
miłości?
- Taaa, coś wypłynęło i kto wie czy nie będzie końcem tego
całego związku. Może nie jestem stworzony do życia w
stadzie, jako częściowy wilk chyba możesz to ocenić? - Silił się
na dowcip, ale oczy pozostały smutne, a mięsień na policzku
drgał napięciem.
- Opowiesz mi o tym?
- Nie. Głupio mi stawiać cię między mną a twoją przyjaciółką.
Skoro ona nic ci nie mówiła, ja też nie powiem. Rozwiążemy to
jakoś, a jeśli się nie da, dla twojego dobra spróbujemy rozstać
się w zgodzie.
Wzruszył ramionami w absolutnie nieprzekonującej
demonstracji nonszalancji. Nie było mu tak lekko, jak
próbował udawać. Ale nie mogłam nic zrobić, dopóki sam nie
powie, w czym rzecz. A Katia, jak widzę, nie bez powodu od
dwóch tygodni nie zagląda do Szatańskiego i nie wpada na
babskie ploty. O nią się nie martwiłam. Jej życie uczuciowe
przypominało brazylijską telenowelę. Ale Witkacy był kruchy.
Znam go od ośmiu lat, na palcach jednej ręki mogłam policzyć
kobiety, z którymi się w tym czasie spotykał, i raczej z żadną
nie przekroczył magicznej bariery pierwszej rocznicy czy
choćby czwartej randki. Czy wierzyłam, że związek między tą
dwójką wypali? Spragniona happy endów część mnie ciągle
trzymała za nich kciuki.
- Zamykamy kącik marudzenia i zabieramy się do roboty -
rzucił i objął mnie ramieniem. Pokonaliśmy ostatnie półpiętro.
Witkacy przekręcił klucz w zamku i weszliśmy.
Takie sytuacje obciążone są pewną „niewygodą etyczną", tak
to nazwijmy. Wchodzę do czyjegoś mieszkania pod
nieobecność właściciela, przeglądam osobiste rzeczy,
odkrywam wszelkie tajemnice, nie szanuję prywatności, za nic
mam zasady dobrego wychowania, kiedy zaglądam do koszy
na śmieci, szuflad nocnych stolików i szafeczek w łazienkach.
Paskudnie. Tyle że właścicielka nie żyje i być może właśnie
moje wścibstwo pozwoli ująć tego, który pozbawił ją życia.
Jestem jej ostatnim ziemskim sojusznikiem. Zrobię wszystko,
by ją pomścić. Po miesiącach, latach przeszukiwań cudzych
mieszkań, torebek, samochodów nabiera się pewnej
odporności. Zdarzało się, że przeszukiwałam kosz na śmieci
pełen prezerwatyw i strzykawek na oczach kolesia, który zużył
cały ten sprzęt, i nie drgnęła mi powieka mimo jego obleśnych
uśmieszków.
Ale mieszkania zmarłych zawsze nastrajają mnie
melancholijnie. Może chodzi o to, że prawie nigdy nie
spodziewali się śmierci - zwykle trafiały do mnie sprawy
dotyczące gwałtownych zgonów, z przyczyn jawnie
nienaturalnych. I nie mogę obojętnie spoglądać na świadectwa
tego życia, które planowali mieć, ale im na to nie pozwolono.
Pełne lodówki, ulubione lody w zamrażalniku, kalendarze
wypełnione wpisami na miesiąc do przodu, bilety na spektakl,
który odbył się już po śmierci, pidżama porzucona na
niezasłanym łóżku, ślad porannego pośpiechu.
Zostawiamy po sobie tyle przedmiotów: szafy, szuflady,
kufry pełne rzeczy. Bibeloty, zdjęcia, pamiątki, które znaczyły
coś wyłącznie dla nas, dla innych są bezwartościowymi
śmieciami. Mieszkania pełne przedmiotów, które ktoś będzie
musiał spakować w kartony i wywieźć na wysypisko, może
sprzedać, a jeśli został po nas ktoś bliski, może część tego
spadku zabierze ze sobą. Nie wiedziałam, kto przejmie po
Beacie Kamieńskiej jej, na oko, czterdzieści metrów
kwadratowych. Kto będzie mierzył się z decyzjami, co
zostawić, a co wyrzucić?
Ciało znaleziono wczoraj. Zapasowe klucze dostaliśmy od
rodziny, którą ktoś pojechał poinformować o śmierci
dziewczyny (mam nadzieję, że nie Nowakowski, który słynął z
braku delikatności w rozmowach z krewnymi ofiar). Może z
polecenia Anity, może z wrodzonej opieszałości detektywi
Malinowski i Nowakowski nie odwiedzili jeszcze mieszkania
ofiary. Chwała i cześć, bo dzięki temu było ono w stanie, w
jakim je zostawiła właścicielka. To duże ułatwienie.
Nowakowski miał w zwyczaju poruszać się po miejscu zbrodni
jak słoń w składzie porcelany, nie zostawiłby niczego na
swoim miejscu. Nie jestem uprzedzona. No, może jestem, ale
zapracował sobie na to. Na własne oczy widziałam, jak
otworzył barek w mieszkaniu, które było miejscem zbrodni, i
zaczął konsumować alkohole w nim zgromadzone. A czego nie
wypił, wepchnął do kieszeni, a nawet starym koniakiem
uzupełnił zapas w piersiówce, z którą się nie rozstawał.
Wyżerał jedzenie z lodówek. Obmacywał damską bieliznę w
szufladach komody, rzucając sprośne żarty. Poklepywał po
tyłku każdą dziewczynę w zasięgu ręki. Jeszcze jeden powód,
by zostać
przy posadzie namiestniczki i nie wracać do policji
-Nowakowski był niezatapialny. Teść czy szwagier w Ko-
mendzie Głównej. Skargi lądowały w koszu, a do skarżących
przyklejała się łatka niekoleżeńskich. Uff, wracając do tematu,
skoro już ulałam sobie żółci w temacie najbardziej irytującego
policjanta w tym mieście, którego szczęśliwym trafem nie było
w okolicy...
Wedle naszych przypuszczeń ofiara opuściła swoje
mieszkanie cztery tygodnie temu. Nie wychodziła na długo, jej
laptop wciąż był ustawiony na tryb czuwania, a w ekspresie
zieleniła się teraz hodowla pleśni pokrywająca coś, co kiedyś
było połową dzbanka kawy. Słodkiej i z mlekiem, sądząc po
tym, jak bujnie wyrosły grzyby. Przed wyjściem posłała łóżko,
ale na kapę rzuciła mokry ręcznik, który wysychając, zachował
zmięty kształt. Zastanawiała się, które buty założyć, przed
lustrem na korytarzu trzy pary leżały na dywaniku, kilkanaście
innych par schludnie zasiedlało opisane pudełka z przej-
rzystymi okienkami, przez które widoczna była zawartość.
Cztery puste pudełka. Jedna para już nie wróci do kolekcji,
miała je na sobie, wychodząc z domu, ale znaleźliśmy ją nagą i
bosą.
Przymknęłam suwane drzwi do szafy na korytarzu i
przeszłam do jej pokoju. Mieszkanie było wyraźnie kobiece,
nie widziałam śladów świadczących, że mieszkała tu z
facetem. Różowa jak landrynka pościel i flanelowa pidżama w
misie też raczej sugerowały, że była singlem. Niewielu facetów
nie miałoby kłopotu ze swoją męskością w takim otoczeniu.
Nie widziałam żadnego drobiazgu należącego do mężczyzny,
kapci, koszuli rzuconej na krzesło. W szufladce nocnego
stolika nie było prezer-
watyw, za to pysznił się w niej uroczy gadżet na baterie, w
kolorze, jakżeby inaczej, najsłodszego odcienia różu. Samotna
dziewczyna nie znaczy smutna dziewczyna.
Wedle informacji Witkacego Beata była tłumaczką z języków
włoskiego i francuskiego, pracowała głównie w domu. W kącie
salonu urządziła sobie biuro, na stoliku piętrzyły się
segregatory i papiery, słownik francu-sko-francuski otwarty
był na literze q, jeden z kolorowych zakreślaczy całkiem
wysechł, bo zapomniała go zakręcić. Była niedbała czy wyszła
w takim pośpiechu?
- Witkacy, możemy sprawdzić jej telefon? Może ktoś
zadzwonił i wyciągnął ją z domu? - krzyknęłam, wiedząc, że
mój partner jak zawsze zaczął od kuchni i łazienki.
Całkiem nieświadomie weszliśmy w nasz stały schemat, który
sprawdzał się przez lata.
- Dam znać chłopakom z technicznego - zawołał zza
łazienkowych drzwi.
Podeszłam do regału z książkami i uważnie przejrzałam jego
zawartość.
- Znalazłaś coś podejrzanego? - zapytał Witkacy. Drgnęłam
zaskoczona jego obecnością za moimi plecami.
- Nie, żadnych książek o okultyzmie, magii, rytuałach czy
demonologii - powiedziałam.
- Myślałaś, że grzebała się w tym i coś poszło nie tak?
- Nie sądzę, ale trzeba było to sprawdzić. Wiesz, jak jest, co
parę lat wpadają nam w ręce dzieciaki, którym się wydaje, że
mogą jednym zaklęciem okiełznać demona czy przywołać
Lucyfera. Zwykle kończy się na
skróceniu o głowę kota czy kurczaka i wypiciu zbyt wielu
piw. Jeśli mają wyjątkowe szczęście, uda im się zaliczyć jakiś
seks w imię rytuału, ale nic groźnego się nie dzieje. Tu coś
poszło zdecydowanie źle, a skoro znaki były aktywne,
mówimy o magii, a nie o zabawie w magię. - Nie musiałam
dodawać, że to magia wysokiej próby, niedostępna
początkującym adeptom i prawie nigdy niedostępna ludziom
bez choćby domieszki magicznej krwi.
Sporą ulgą było, że nie musiałam już ukrywać takich rzeczy
przed Witkacym. Liznął sporo wiedzy na wstępnym szkoleniu.
I jak ja był magiczny.
Kontynuowałam przeszukanie, choć fakt, że nie było tu śladu
przemocy, za to wyraźne ślady świadczące o tym, że ofiara
wyszła stąd sama, kazały mi podejrzewać, że niewiele
znajdziemy. Podstawowe pytanie, na które chciałabym znać
odpowiedź, brzmiało: co zadecydowało, że właśnie ona, a nie
jedna z tysięcy mieszkających w Toruniu dziewcząt, stała się
ofiarą? Zdecydował przypadek czy coś konkretnego? Czy była
dla mordercy odpowiednim obiektem, wybrał ją z jakichś
względów, czy pojawiła się w nieodpowiednim miejscu, w
złym czasie? Nic w mieszkaniu nie sugerowało, że mogła być
zaangażowana w jakąś mroczną historię. Na ile mogłam to
stwierdzić, była atrakcyjną i w pełni ludzką kobietą. Co
zwabiło mordercę? Uroda? Czy coś innego? Mieszkanie
sugerowało, że żyła w nim miła dziewczyna, uporządkowana,
wykształcona, mająca swoje plany i marzenia. Nie zostało z
niej nic. Zupełnie nic. Zesztywniałam, uświadamiając sobie, że
w tym przypadku to coś więcej niż truizm, który powtarzamy
po czyjejś śmierci.
Jej ciało było pustą skorupą, jedynym, co przejawiało
aktywność, były lśniące symbole. Beata Kamieńska po prostu
zniknęła, nawet strzępki jej emocji czy duszy nie zostały przy
ciele. Przecież nie żyła dopiero od kilkunastu godzin,
porzucone ciało szybko znaleziono i trafiło do Bogny w pięć
godzin od śmierci. Dlaczego nie wyczułam nic? Nawet emocji,
jakie towarzyszyły jej ostatnim chwilom? Przy tak świeżym
ciele powinnam coś odebrać. Nie ducha, bo to potrafiłby zrobić
Witkacy, ale jakieś ślady jej energii... Uświadomiłam sobie, że
powinnam na to zwrócić uwagę od razu, i zaklęłam cicho, nie
wiedząc, co może oznaczać ten brak. Ale przecież był ze mną
bardziej czuły ekspert od życia pozagrobowego.
- Witkacy, czy będąc w pobliżu jej ciała, czułeś jakieś ślady
jej osoby? Jakąś emanację czy ducha?
Spojrzał zaskoczony znad papierów na biurku. W dłoniach
trzymał niewielki notes w błękitnej okładce. Wyglądał na
pamiętnik czy dziennik. Witkacy przekartkowywał go, ale po
moim pytaniu zamknął notes i wsunął do kieszeni swojego
prochowca. Zganiłam się w duchu, że sama nie znalazłam tego
pamiętnika. Nawet jeśli nasza ofiara nie miała trzynastu lat, to
taki dokument mógł wiele nam powiedzieć o jej zwyczajach,
znajomych. Może zetknęła się z czymś dziwnym i zapisała to?
Będziemy musieli później przeczytać uważnie.
Witkacy przez chwilę zastanawiał się nad moim pytaniem i
przyznał:
- Nie, zupełnie nic.
- To chyba nie jest normalne, prawda? To, że ja nic nie
wyczułam, pół biedy, nie jestem aż tak czułym in-
strumentem, ale ty? Byłeś przy jej ciele, na ile, sześć godzin
po śmierci?
- Nawet wcześniej, podwoziłem Bognę na miejsce porzucenia
ciała...
- Z tego, co czytałam, przez dobę od śmierci wyczucie
emanacji nie powinno nastręczać kłopotów. Witkacy, zdarzało
się, jak z Kozankową, że po tygodniu wciąż można było
wyczuć jej irytację... Co to może znaczyć? -Czułam, że to
naprawdę ważne.
- Nie wiem... Jakby coś ją zabiło do szczętu, wiesz, z duszą i
emocjami...
- Tych emocji powinno być w cholerę, była poraniona,
pocięta, musiała bardzo cierpieć. I te znaki... Miałam w życiu
kilka symboli magicznych na ciele, one nie pojawiają się bez
bólu czy choćby pieczenia. A ona miała nimi pokryte
praktycznie całe ciało i nie były to runy ochronne, tylko czarne
zaklęcia.
Witkacy przytaknął i sięgnął do swojej wiedzy szamana.
- Może my źle na to patrzymy, Dora. Nie ma śladu emanacji
przy ciele ani tu, ale to nie znaczy, że takowych nie ma gdzie
indziej.
- W miejscu porzucenia ciała?
- Może. Albo tam, gdzie ją zabili. Jeśli to było naprawdę złe
doświadczenie, duch mógł opuścić ciało szybciej, może nawet
nim ustała praca serca. Wiesz, taka forma samoobrony. Jeśli
tak, mogła być już przywiązana do tamtego miejsca w chwili,
gdy zabrano jej ciało.
- Coś jak nawiedzenie?
- Mechanizm podobny, jeśli nikt jej nie pomoże, nie zazna
spokoju. Może nawet nie być świadoma tego, że
nie żyje. Mogła też zostać zniszczona całkowicie. W każdej
kulturze jest jakaś forma pożeraczy dusz, co by pasowało do
czarnej magii.
Skinęłam głową. To była część powołania Witkaca, jako
szaman nie tylko mógł nawiązać kontakt z duchowym
wymiarem, ale był czymś w rodzaju wyrobnika dla duchów,
które zamęczały go, by wypełniał dla nich różne posługi w
zamian za ich współpracę, kiedy potrzebował informacji czy
pomocy.
- Czyli co? Jedziemy na miejsce porzucenia ciała?
- Póki nie wiemy, gdzie zginęła, to chyba najlepszy plan -
stwierdził Witkacy.
Wychodziliśmy z klatki, kiedy drzwi do mieszkania na
parterze uchyliły się niezbyt dyskretnie. Niewysoka, na oko
siedemdziesięciolatka z ciasno skręconą trwałą w kolorze wina
spoglądała na nas z agresywną podejrzliwością, typową dla
bardzo małych psów. Było w niej coś z pinczerka.
- Kim jesteście? - wypaliła bez skrupułów czy wstydu. Była
skłonna bezkompromisowymi metodami pozyskać ceniony
towar, czyli świeże plotki.
- Policja - powiedział spokojnie Witkacy.
- Do tej lafiryndy z drugiego? - Parsknęła. - To się
niepotrzebnie fatygowaliście, od miesiąca jej nie ma, pewnie z
jakimś gachem baluje. Ale jaka przyzwoita dziewczyna w
domu siedzi i do pracy nie chodzi? Czym by rachunki płaciła,
jeśli nie dupą? I te jej szpilki! Przyzwoite kobiety nie noszą
butów na takich obcasach.
Nie zdzierżyłam. Przypomniała mi się pidżamka w misie i
różowa, dziewczęca pościel. Nie mogłam pozwolić, by to
babsko szkalowało dziewczynę po śmierci. Nie po tym, jak
zbrukali ją zabójcy. Oni pozbawili ją życia, życzliwa
sąsiadeczka - czci.
- Szanowna pani, raczy pani pilnować języka, bo mówi pani o
zmarłej, która zasługuje na szacunek. I tak się składa, że była
tłumaczem z kilku języków i nie musiała szukać pracy, bo to
praca jej szukała. I zarabiała głową, nie dupą. I tylko
zastanawia mnie, skąd ma pani tak dokładne informacje o
zarabianiu dupą, może powinnam się zainteresować pani
przeszłością? Wypytać kilka osób w okolicy, czy nie mają
wątpliwości co do pani obyczajności? Ksiądz proboszcz w
parafii na Rybakach powinien coś na ten temat wiedzieć, jak
pani sądzi? A szpilki może nosić każdy, kto tylko chce i potrafi
w nich utrzymać równowagę. Gwarantuje nam to konstytucja
tego pięknego kraju - warknęłam.
Witkacy miał czerwone policzki i z trudem powstrzymywał
chichot. Kobieta na zmianę bladła i czerwieniała. W końcu bez
słowa trzasnęła drzwiami.
- To co, nie wypytasz jej o tryb życia naszej ofiary? -zapytał z
niewinną minką Witkacy.
- Wiemy więcej od niej - mruknęłam zła, że dałam się
ponieść. - Wiesz, tym babom nie dogodzisz. Wychodzisz, źle,
pewnie się puszczasz. Nie wychodzisz, też źle, jak nic się
puszczasz. Miałam kiedyś sąsiadkę, która rozpowiadała, że
takie jak ja, znaczy rudowłose, to tylko w burdelach pracują.
Gdy wnerwiona uświadomiłam jej, że pracuję w policji, nie
spasowała. Mówiła, że żadna przyzwoita dziewczyna nie
poszła-
by pracować z kryminalistami. Z takimi jak one nie wygrasz.
- Wolę nie wiedzieć, co moje sąsiadki mówią na mój temat. -
Pokręcił głową.
- Och, z samotnymi facetami jest inaczej. Wszystkie żałują, że
nie masz kobiety, która zajęłaby się tobą, bo przecież sam nie
potrafisz. I każda z nich przeszukuje zakamarki pamięci, czy
nie mają w rodzinie jakiejś potencjalnej starej panny, którą
można by ci podetknąć. Oczywiście zauważyły Katię, ale nie
one ci ją wynalazły, więc nie jest dla ciebie dobrą kobietą.
Zresztą jest śliczna i chodzi w szpilkach, więc niczego dobrego
się po niej nie spodziewają.
Zaśmiał się, wsiadając do samochodu. Ja wciąż byłam zbyt
wkurzona. Zawistne baby zawsze działały mi na system. Za
dużo wolnego czasu i zbyt wiele żółci. Z tego połączenia mogą
być tylko kłopoty. Zwłaszcza dla młodych i choćby odrobinę
atrakcyjnych kobiet. Nie potrafię się uodpornić na tę
bezinteresowną złośliwość. I wiem, że stanowią zaledwie
ułamek starszych pań w ogóle, ale ja mam wątpliwe szczęście
spotykać właśnie takie. Całe życie przyciągałam szajbę. Mag i
geriatryczne harpie najlepszym dowodem.
W gęstych zaroślach było chłodno i wilgotno. Wiatr od strony
ślepej odnogi Wisły pachniał mułem i podmokłą trawą. Wciąż
nie mogłam zrozumieć, dlaczego mordercy wybrali akurat to
miejsce, by porzucić ciało. Niby w gęstych zaroślach, ale dwa
metry od ścieżki, którą ludzie codziennie biegali i
wyprowadzali psy. Jeden
z psiaków znalazł ciało. Bogna stwierdziła, że kobieta nie żyła
od pięciu godzin. Wygląda na to, że ten, kto porzucił ciało,
spartaczył, decydując się zrobić to właśnie tutaj. W Porcie
Drzewnym kręciło się sporo ludzi, nawet w kwietniu. Kilka
kilometrów dalej, w lesie, ciało mogłoby nie zostać
odnalezione przez miesiące i lata. Czy chciał, by je znaleziono?
Ale po co? Jeśli to miała być manifestacja, nie wykorzystał
okazji, jaka się nadarzała. Nie upozował ciała, nie zostawił
wiadomości dla policji, nie pochwalił się, jaki jest sprytny.
- Poprzednie ciała też podrzucono w tym miejscu? -zapytałam
Witkacego, który znał już akta sprawy.
- Nie, ale też niezbyt rozumnie, jeśli chcieli je naprawdę
ukryć. Pierwszą dziewczynę znaleźli na Barbarce faceci
trenujący do biegu Mikołajów. Leżała kilka metrów od ścieżki,
nakryta gałęzią, ale śniegu było tyle, że widać było ślady
kroków i wleczenia ciała, więc biegacze z ciekawości poszli
tym tropem. Drugą porzucono na starym ruskim poligonie,
znaleźli ją faceci z ekipy ASG. Według ustaleń Bogny nie
leżała na otwartym terenie dłużej niż dobę. Ktokolwiek dobiera
miejsca porzucenia, kieruje się dziwną metodologią.
- Albo nie jest stąd i nie wie, że na Barbarce ludzie bywają
nawet w grudniu, a na ruskim poligonie co tydzień ktoś się
strzela, albo właśnie o to mu chodzi, chce, żeby ciała zostały
odnalezione - stwierdziłam i ta myśl wydała mi się intrygująca.
Otwierała jakieś pole do dywagacji, a jak na razie mieliśmy tak
mało punktów zaczepienia, że każdy nowy witałam z radością.
- Ale po co? Jeśli chce się pochwalić swoim dziełem i chce,
żeby zostały znalezione, to po co w ogóle je ukry-
wa: w gałęziach, pod śniegiem, jakąś folią... Nie wyko-
rzystuje okazji, żeby zszokować tych, którzy je znajdą, nie
wysyła komunikatów, nie inscenizuje miejsca podrzucenia
ciał. Jeśli chce je ukryć, czemu tam, gdzie ryzyko ich
odnalezienia jest duże? - Witkacy zadawał te same pytania,
które i mnie nie dawały spokoju.
- Masz rację, to się jakoś gryzie. Ktoś, kto zadał im tyle ran i
cierpień, miałby nagle okazywać wstyd i żal, osłaniając ciało?
Bardziej pasowałoby, gdyby zostawiał je nagie na widoku,
upozowane... Chyba że mówimy o dwóch osobach, jedna
zabija i okalecza, druga ma je ukryć. Nie jest tak bezwzględna,
więc okrywa ciało i zostawia je tak, żeby zostało odnalezione.
To zwykle świadczy o skrusze czy poczuciu winy wobec
ofiary. Może robi to podświadomie, ale wybiera takie miejsca,
które są odwiedzane na tyle często, żeby ciała nie leżały w
krzakach do wiosny. To jedyne wyjaśnienie niekonsekwencji,
jakie przychodzi mi do głowy.
Witkacy myślał chwilę nad moją hipotezą.
- To ma sens, choć brak jak dotąd cienia dowodu, że to więcej
niż jeden sprawca. W ogóle nic nie wiemy o sprawcy i chyba
wciąż za mało mamy, żebyś mogła popracować nad profilem,
prawda?
Przytaknęłam. To tylko moja intuicja. Ale szłam o zakład, że
słuszna.
Coś zamigotało mi w trawie jakieś trzy metry od miejsca
podrzucenia ciała. Schyliłam się i pogrzebałam w suchych
źdźbłach. Czarny spleciony rzemyk zaczepiłam na
wskazującym palcu, podnosząc to, co kiwało się na jego końcu.
Niewielki amulet z oksydowanego srebra. Z jednej strony
niemal całkiem czarny, ale gdy przyjrza-
łam się bliżej, spod warstwy nalotu przebijały drobne znaczki
i ryty. Druga strona, pewnie na skutek noszenia amuletu
bezpośrednio przy skórze, była jaśniejsza, osad oksydacyjny
wytarł się, odsłaniając gładką powierzchnię srebra.
Przyjrzałam się z bliska rytom i włoski stanęły mi dęba. Sigil.
Pieczęć do przywołania lub ochrony. Zaklęłam, czując, że
moja obrączka z obsydianu się ogrzewa. Ten przedmiot bez
wątpienia miał związek z ciałem. I z demonem.
- Witkacy, możesz mi dać torebkę dowodową? -Zwykle
miałam ich pełne kieszenie, ale teraz...
- Jasne. - Strzepnął małą torebeczkę strunową i podał mi ją. -
Co to?
- Zła wiadomość. Aktywny amulet, bez wątpienia
demoniczny. A to otwiera zupełnie nowe pole do dywagacji...
- Czemu?
- Bo demony takich nie noszą. Ale ich ludzcy afi-lianci i
owszem. Jest aktywny, to nie jeden z gadżetów dzieciarni
bawiącej się w demonologię, ale faktyczny demoniczny
artefakt.
- Dasz radę dowiedzieć się o nim czegoś więcej? Zamyśliłam
się. Najwłaściwsze byłoby wezwanie Baala
i poznanie opinii prawdziwego eksperta. Ale z wielu po-
wodów nie chciałam tego robić. Pomijając zazdrość Mirona -
który od czasu, gdy Baal, korzystając z nieobecności mojego
diabła, ogłosił, że jestem jego wybranką, miał poważne
zastrzeżenia do moich kontaktów z Karmazynowym Księciem
- była jeszcze moja własna niepewność, jak po tym wszystkim
traktować Baala. Udać, że nic nie wiem, nic się nie stało, żądać,
by odwołał wszystko (nie
mógł, pytałam Luca), lub przejść nad tym do porządku
dziennego? Wybrałam bardzo dojrzałą metodę radzenia sobie z
problemami. Unikałam Baala. Chyba się domyślił, bo nie
utrudniał. Żadnych niezapowiedzianych wizyt w sypialni,
prezentów, słodkich słówek. Poza tym był teraz cholernie
zajętym Księciem Demonów. Po wigilijnej rebelii w piekle
wciąż jeszcze tropił zdrajców i dyscyplinował swój krąg
piekielny. Od Luca wiedziałam, że podejrzewał, iż pod
powierzchnią zamachu skrywa się coś wielkiego i ktoś
poważniejszy niż Izyda i Hel stał za planem jego dekapitacji i
przejęcia tronu. Ale wciąż nie wiedział kto, a jak długo go nie
złapie i nie powyrywa nóg z dupy, nie będzie spokojny. W
takich okolicznościach trzy martwe ludzkie kobiety to tylko
detal. Nie mogłam mu zaprzątać głowy, nie teraz.
Na szczęście miałam jeszcze innych informatorów, którzy
mogli coś wiedzieć o demonach... Leon, mój przybrany czarci
ojciec i dziadek Mirona, a oficjalnie Lucyfer, władca piekieł...
może As? Był demonem, a przy okazji moim sparingpartnerem
w Otchłani. I tak się szczęśliwie składało, że znałam jego pełne
imię i mogłam go skłonić do współpracy, gdyby się opierał...
Nie widziałam go już od tygodnia, w klubie plotkowano, że
został wezwany do piekła. Jakiś smrodek się wokół niego
gromadził. Oby nie maczał paluszków w buncie, bo jego żywot
byłby niewart funta kłaków. Jak każdy demon, kwestionował
wszelkie formy władzy, irytował Baala gierkami, ale jeśli
zdradził... Potrzebowałabym nowego sparingpartnera.
- Witkacy, idę do Szatańskiego, pokażę Leonowi amulet,
zdjęcia i rysunki, zobaczymy, co powie - zdecydowałam.
- Pokręcę się i popytam, przejrzę akta poprzednich ofiar,
sprawdzę telefon ostatniej. Zajrzę do jej komputera, może
miała planer? Może trafię na jakiś punkt zaczepienia i
dowiemy się, z kim była umówiona tamtego dnia - stwierdził.
Całkiem odruchowo dzieliliśmy się zadaniami, planując
swoją pracę osobno. Stary nawyk, z czasów, kiedy ukrywałam
przed nim wiele i szukałam pretekstów, by pracować w
pojedynkę: odwiedzić Thorn czy zadawać pytania, jakich nie
mogłam zadać przy nim. Dziś nie było ryzyka, że usłyszy lub
zobaczy zbyt wiele, ale ten tryb pracy był cholernie efektywny,
byliśmy w tym samym czasie w dwóch miejscach i
sprawdzaliśmy dwa tropy. Poza tym był kompatybilny z
naszymi niezależnymi osobowościami. Witkacy uśmiechnął
się do mnie półgębkiem, też zauważył tę prawidłowość.
- Jakbyś nigdy nie odeszła, co, Ti? Tylko teraz nie musisz mi
łgać w żywe oczy. - Mrugnął i zapalił papierosa.
Odpowiedziałam mu uśmiechem. Naprawdę brakowało mi
tych godzin spędzanych z nim każdego dnia. Poczekałam, aż
wypali w spokoju; gdy dotrze do komendy, może znów wpaść
w łapki Anity i z relaksującej dawki nikotyny nici.
Podrzucił mnie w pobliże starego miasta. Pieszo przeszłam
przez bramę do Thornu. Dom, słodki i pachnący magią dom.
3

W Szatańskim Pierwiosnku niezależnie od pory dnia,


dostaniesz porządnego drinka i porcję uczciwej muzyki. Kiedy
przenosiłam się do Thornu, jedną ze wskazówek dla
Katarzyny, która miała wybrać mi lokum, było to, że Szatański
Pierwiosnek ma być blisko. Katarzyna podeszła do sprawy
dosłownie. Po jednej stronie ulicy była knajpa, a dokładnie
naprzeciwko kamienica, w której mieszkałam. Czerwony neon
świecił w nasze kuchenne okna.
Dla innych knajpa jedna z wielu, dla mnie była niczym drugi
dom. I biuro, bo do południa, kiedy ruch był tu mniejszy, przy
jednym ze stolików przyjmowałam interesantów naszej agencji
detektywistycznej. Mojej i Mirona. Joshua kilka miesięcy temu
odkrył, że bliżej mu do Mary Poppins niż Dicka Tracyego, i
przyjął pracę w szkole dla uzdolnionych magicznie dzieci o
trudnym, mieszanym dziedzictwie. Takich dzieci jak te, które
w grudniu ratowaliśmy z ośrodka Rafaela. Nie zdziwiła mnie ta
decyzja. Jako Anioł Stróż Joshua ma w sobie pokłady miłości i
ciepła, za to absolutnie znikomy po-
ziom agresji. Chyba że jest w pełni majestatu, ale to nie
zdarzało się zbyt często.
Na szczęście Miron, jak i ja, z dziećmi radził sobie średnio, za
to całkiem dobrze z obowiązkami detektywa i asystenta
namiestniczki Thornu. Tropiliśmy uciekinierów, śledziliśmy
podejrzewanych o seks pozamałżeński partnerów naszych
klientów, pacyfikowaliśmy i doprowadzaliśmy przed oblicze
Starszyzny tych, którzy łamali prawo. Czasami ciężko było
rozgraniczyć, gdzie kończy się prywatna robota, a zaczyna
służba publiczna. Częściej, niżbym chciała, drobna robótka z
sektora prywatnego przekształcała się w interwencję
namiestniczki. Tym samym zamiast pod honorarium od
zleceniodawcy podpadała pod ryczałt ustanowiony przez
Starszyznę.
Idąc do Szatańskiego, zastanawiałam się, czy Miron będzie
już na miejscu. Witkacy zjawił się tuż po świcie, więc
wymknęłam się po cichu, nie chcąc budzić chłopaków.
Wczoraj trochę zabalowaliśmy i grubo po piątej trafiliśmy do
łóżka. Cóż, nie byłam dziś pierwszej świeżości, a Anita pewnie
to zauważyła. Ona zawsze zauważała takie rzeczy, a ja jakoś
zawsze dawałam się przyłapać.
Szatański Pierwiosnek świecił jeszcze pustkami. Przed
południem przesiadywali tu głównie starzy bywalcy lub
elementy wyposażenia wnętrz. Sonia przecierała stoliki czystą
ściereczką, podrygując do piosenki Hole płynącej z głośników.
Poszukałam wzrokiem Leona. Drgnęłam, widząc go
wściekłego i rzucającego mordercze spojrzenia
ciemnowłosemu mężczyźnie. Żyła na skroni czarta
napęczniała, ścięgna na karku nabrzmiały pod skórą jak
powrósła. Zaciskał pięści i był o krok od
pobicia palanta, który nie przerwał wywodu, nie zauważając
nadchodzącej katastrofy. Monotonny głos, drogi garnitur i
całkowity brak rozsądku podpowiedziały mi, z kim mam do
czynienia.
Podeszłam do Leona i położyłam dłoń na jego przedramieniu.
Dopiero teraz mnie zauważył. Oczy lśniły mu odbiciem ogni
piekielnych, zza zaciśniętych warg wychylały się ostre jak
szpileczki zęby. Był na krawędzi. Ostatnie, czego potrzebował,
to oskarżenie o pobicie. Braga bez wątpienia wykorzystałaby
to w trakcie sprawy sądowej.
- Hej, papo, miło cię widzieć - powiedziałam radośnie,
naśladując ton, którym pewna mała kocica zwracała się do
swojego adopcyjnego taty.
Cóż, Szelma mogła być wzorem w wielu sytuacjach,
zwłaszcza tych wymagających bezczelności i gruboskórnego
ignorowania zasad etykiety. Przerwałam bezceremonialnie
wywód prawnika, który gotował Leonowi krew w żyłach.
Śliski facecik usiłował piorunować mnie wzrokiem, ale
całkowicie go zlekceważyłam. Wspięłam się na palce, by
pocałować czarta w policzek, i przytuliłam się na dłuższą
chwilę, świergocząc jakieś zupełne bzdurki o tym, jak to
dawno się nie widzieliśmy (o piątej zamykał za mną drzwi
baru). Wszystko po to, by dać mu czas na ochłonięcie. Ja
paplałam, a on powoli odzyskiwał kontrolę. Mięśnie karku i
ramion powoli się rozluźniły, rytm serca wyrównał i gdy Leon
uścisnął mnie mocno, unosząc nad ziemię i sadzając na
kontuarze, jakbym ważyła nie więcej niż dziesięć kilo, był już
całkiem spokojny. Ktoś, kto go nie znał, nie zgadłby, jak blisko
był rozszarpania prawnika na strzępy. Cmoknął mnie
w czoło i przytrzymywał ramieniem w pasie, bym nie zjechała
po wypolerowanym kontuarze na podłogę. Nie wychodziłam z
roli nieco rozkapryszonej dziewczynki, rozpraszając gniew
Leona i wytrącając z równowagi facecika w garniturku.
- Doro, skarbie, znasz Benedykta, prawnika Bragi? -zapytał
chłodnym tonem.
Zupełnie chybione imię, pomyślałam. Jakoś wątpiłam w
dobre urodzenie tego padalca, a już na pewno w jego rozsądek
przy doborze klientek. Obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem,
nie kryjąc się z niechęcią.
- Nie miałam przyjemności i nadal nie mam. Nie rozumiem
też, co ten pan tu robi. Zdaje się, że ze wszystkimi sprawami
powinien się zwracać do twojego pełnomocnika, prawda?
- Prawda - przytaknął Leon, wyraźnie zadowolony z mojej
interwencji.
- Cóż, nie zatrzymuję pana, panie Benedykcie, jestem pewna,
że znajdziesz drogę do Edwarda, prawnika Leona.
Podpowiedź: ma gabinet tuż przy sali tronowej księcia piekieł,
na pewno trafisz. Nie zatrzymujemy cię, na pewno masz wiele
spraw do załatwienia, zanim przegrasz sprawę. - Nie siliłam się
na uprzejmości. Koleś nie miał wielkich szans i im szybciej się
o tym dowie, tym lepiej. W tych rozgrywkach postawił na
nędzną chabetę. Twarz prawnika podbiegła krwawym
rumieńcem, wyjąkał jakieś mętne pożegnanie i pospiesznie
wyszedł.
- Dora, czy posłałaś mu swoje spojrzenie seryjnego
mordercy? - zapytał z rozbawieniem Leon. Zmęczenie i jakaś
bezradność, do której nie był przyzwyczajony, kładły mu się
cieniem pod oczami.
- Jasne, zawsze działa. - Uśmiechnęłam się promiennie. -
Czego Braga chciała?
- Pojednać się, zemścić albo złupić mój majątek, kto by
nadążył? - Przeczesał wielką jak bochen chleba dłonią brązowe
włosy, miękkimi puklami opadające mu na ramiona.
- Nie musisz w ogóle z nimi gadać. Płacisz, i to niemało,
Edwardowi właśnie po to, by zrobił to za ciebie -tłumaczyłam
delikatnie, wiedząc, że rozwód z Bragą kosztuje go więcej, niż
chciał pokazać.
- Wiem, zaskoczył mnie. Dzięki, że przyszłaś z odsieczą,
gdybym mu przyłożył, na pewno użyliby tego w sądzie.
- Chyba nie próbują cię oskarżać o stosowanie wobec niej
przemocy?
Nie odpowiedział, jego zbolałe spojrzenie powiedziało mi
wszystko.
- Leon, jest ponad setka świadków na to, że jedyną osobą,
która w tym związku nie panowała nad agresją, jest ona. Nigdy
nie podniosłeś na nią ręki, a ona na ciebie i owszem. Ile razy
zdemolowała ten lokal? Ilu klientów oberwało po głowie? Ile
razy ty dostałeś? Mam ci przypomnieć, jak ciskała w ciebie
nożami? Wiedziała, że nigdy byś jej nie oddał, prawda? Nie
wspominając już o jej żenującym zachowaniu w trakcie
rebelii... Bardzo chętnie opowiem o tym sędziemu, ze
szczegółami. Nie pomijając tego kawałka, gdy z furią
wykrzyczała mi w twarz, że ma w dupie, co się z tobą stanie, bo
interesuje ją tylko twój majątek.
- Skarbie, nie musisz zeznawać, nie chcę cię w to wciągać.
- Ja chcę zeznawać i już od dawna jestem w to wciągnięta,
Leon. Adoptowałeś mnie, jesteśmy rodziną i kocham cię. Ta
zdzira przyszła do mnie, żeby się awanturować o jakiś spadek,
w chwili kiedy ty mogłeś zginąć na wojnie! Nie zamierzam
odpuścić, Leon. Żałuję, że tylko zrzuciłam ją ze schodów,
powinnam jej solidnie wtłuc. -Przygryzłam wargę zła na samo
wspomnienie jej arogancji, chciwości i całkowitego braku
zainteresowania losem Leona. Nigdy nie była wzorową żoną,
ale w tamtych dramatycznych momentach pokazała swoje
prawdziwe kolory, jak by powiedział Brytyjczyk.
- To wszystko się tak wlecze. Miałem nadzieję na szybki
rozwód, bez orzekania o winie, chciałem zapomnieć o
małżeństwie i zmarnowanych latach - szepnął zbolałym tonem.
- Znasz Bragę, nie spocznie. Ale nie martw się, damy sobie z
nią radę. Nie wspominałam o tym, ale... Pozbieraliśmy z
Mironem trochę zeznań i dowodów przeciwko niej. Dość, żeby
sąd nie miał wątpliwości, że rozkład pożycia jest stały i nie
wynika z twoich zaniedbań. Musisz tylko przetrwać jej
podchody do procesu, później uwolnisz się od niej na zawsze.
Spoglądał na mnie chwilę w milczeniu.
- Co na nią masz?
- Wolałabym rozmawiać o tym z Edwardem. Nie
wyciągałabym tych informacji, gdyby sprawa przebiegała
gładko, a ona przestała cię zadręczać.
Przymknął oczy.
- Powiedz mi jedno, zdradzała mnie?
Ból w jego głosie był wyraźny, choć Braga od stu lat nie
pokazywała mu swojej lepszej strony (jeśli ją posia-
da), za to do bólu eksploatowała wizerunek suki z piekła
rodem. Był dość rozsądny, by wiedzieć, że rozwód to
najlepsze, co może go spotkać, ale racjonalne argumenty to
jedno, a emocje to zupełnie co innego. Nie znałam szczegółów,
nie wiedziałam, co popchnęło go lata temu do oświadczyn, ale
Leon był uczuciowym facetem. Wyrachowanie było mu obce,
więc nie wierzyłam, by to mógł być związek zaaranżowany.
Milczałam. Nie sądziłam też, by Leonowi na dobre wyszła
wiedza o tym, co, z kim i jak często za jego plecami robiła jego,
miejmy nadzieję, wkrótce była żona. Odkąd jestem w życiu
Leona, obserwuję, jakie piekło mu zaserwowała, i miałam
ochotę ją zabić za to, jak wiele cierpienia na niego ściągnęła. A
malutkie śledztwo, jakie z Mironem przeprowadziliśmy,
ujawniło, że to, o czym ja i czart wiedzieliśmy, było zaledwie
wierzchołkiem góry lodowej. Od lat nie chciała się zgodzić na
rozwód, jak sądzę, przez czystą złośliwość i chciwość - Leon
prócz Szatańskiego i kamienicy, w której bar się znajdował,
miał jeszcze spory majątek w piekle, ofiarowany mu za zasługi
na polu bitwy. Mógłby tam żyć jak panisko, ale wolał
prowadzić bar w Thornie i żyć z dala od piekielnych
rozgrywek. Mimo jego pytań nie zamierzałam informować go
o grzechach żony. Wycierpiał już dość. Nie mogłam go chronić
wcześniej, ale teraz mogłam i zamierzałam to zrobić.
- Leosiu, sąd nie będzie miał wątpliwości. Miron podrzuci
teczkę Edwardowi. Wkrótce będzie po wszystkim. Zasługujesz
na miłość i rodzinę, Leosiu, na jasny promyczek w twoim
życiu. - Gdy tylko to powiedziałam, odruchowo odszukał
wzrokiem Sonię, która pucowała szybkę szafy grającej.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Dość o tym. Masz rację, niech prawnicy rzucają się sobie do
gardeł, po to są. Ulżyło mi, że wreszcie się na to zdobyłem.
Powinienem to zrobić lata temu. Gdyby nie ty, nie znalazłbym
odwagi, ale myśl, że próbowała ci zrobić krzywdę... Nie
zniósłbym tego. - Przytulił mnie mocno, wyciskając z moich
płuc cały tlen.
Uśmiechnęłam się do niego czule. Gdybym mogła wybierać
sobie ojca, wybrałabym właśnie jego, bez wahania. Nadal mnie
zdumiewało, że właśnie mnie uczynił swoją córką. Był
bezpłodny i adopcja to jedyna szansa na posiadanie potomstwa.
I z sobie tylko znanych powodów zdecydował się adoptować
mnie, nieznośną, awanturniczą nastoletnią wiedźmę. Nie
wspominając mi o tym. Gdyby nie piekielna rewolucja, pewnie
nadal bym nie wiedziała. Niewiele się między nami zmieniło,
odkąd wiem. Może tylko łatwiej nam teraz mówić o uczuciach.
Od bardzo dawna był dla mnie jak ojciec. Opiekował się mną,
dyskretnie otaczając ochroną. Kto wie ile by wśród
piekielników pożyła nieopierzona wiedźma, gdyby nie
autorytet bohaterskiego czarciego generała. Dziś mogłam mu
się odwdzięczyć, stojąc u jego boku - dość bezwzględna, by
zrobić Bradze wiele rzeczy, których on by jej nigdy nie zrobił.
Jeśli myślała, że może go krzywdzić w nieskończoność,
miałam dla niej małą niespodziankę.
- Koniec tematu, vantio, z czym przybywasz? - zapytał,
wskazując grubą teczkę leżącą na kontuarze.
- Potrzebuję eksperta od magii piekielników, demonów,
dokładnie. Pomyślałam, że jako mój nieoceniony i najlepszy
informator rzucisz okiem i powiesz, co myślisz -
powiedziałam.
- Pokaż, co tam masz - westchnął z emfazą - choć jako
informator jestem wyjątkowo źle opłacany.
- Za to odpalę ci coś ekstra - zaśmiałam się - cała blacha
ciasteczek i obicie gęby Bradze, kiedy tylko się wychyli, co ty
na to?
Zaśmiał się cicho.
- Ciasteczka wystarczą, nie zbliżaj się do Bragi. Nie chcę,
żeby zrobiła ci krzywdę.
- Jakby była w stanie - burknęłam. - Nie jestem już bezbronną
nastoletnią wiedźmą.
Przez lata bałam się Bragi, raz czy dwa wpadła w swoje
piekielne przeobrażenie i rzuciła się na mnie. Gdyby Leon jej
nie powstrzymał, rozerwałaby mnie na strzępy. Ale od tego
czasu wiele się zmieniło. Umiałam walczyć, byłam silniejsza,
miałam parę umiejętności, które pozwoliłyby mi poskromić
nawet diablicę z dominującą krwią piekielników. A
przynajmniej dziś umiałabym jej dołożyć.
Wyciągnęłam fotki i rysunki z teczki, rozkładając je na blacie.
Krew odpłynęła z twarzy czarta, gdy spoglądał na ciało ofiary i
krzyczące szkarłatem rany. Był wojownikiem, generałem
piekielnych zastępów, ale co innego zabijać na polu bitwy,
rozdawać śmierć i zniszczenie wrogom, co innego brutalnie
okaleczyć i zabić młodą i bezbronną dziewczynę. Rozkładał
kolejne fotografie, by mieć pełny obraz wyciętych na jej ciele
symboli. Marszczył czoło, coraz mocniej zaciskał szczękę.
- To nie wszystko, Leon - powiedziałam cicho. - Były rzeczy,
których aparat nie mógł uchwycić, lśniące symbole, bez
wątpienia magia, moim zdaniem demoniczna. Przerysowałam
je, na ile mogłam. - Rozkładałam
rysunki, grupując, by przedstawiały poszczególne elementy
jednego symbolu. Objaśniłam, jak wyglądały i co pominęłam,
by ich nie uaktywnić. - Znaki zniknęły po otwarciu ciała -
dodałam.
Leon bez słowa oglądał ciągi symboli w demonicznej mowie.
W końcu pokręcił stanowczo głową.
- Dora, trzymaj się od tego z dala. Nie żartuję. -Spojrzał mi
uważnie w oczy. - Masz rację, to język demoniczny. Nie znam
go na tyle, żeby tłumaczyć, rozpoznaję jednak pojedyncze
symbole i bardzo mi się nie podoba to, co widzę. Te znaki -
pokazał palcem na wycięte na mostku dziewczyny faliste linie
zakończone ostrymi grotami i otoczone półksiężycem -
widziałem już kiedyś, też na trupie, jakieś półtora wieku
temu... Nie znam szczegółów, ale było wokół tego sporo
smrodu. Baal powinien wiedzieć więcej, widział ciało i był
nieźle wkurzony.
Wyglądało na to, że nie uniknę rozmowy z moim ulubionym
Księciem Demonów. Odkąd pierścień wyczuł demoniczną
aktywność, czułam, że wszystko do tego prowadzi.
Uniosłam głowę, słysząc, że dzwonek nad drzwiami
zadzwonił. Miron wkroczył do Szatańskiego Pierwiosnka.
Zauważył mnie i Leona, podszedł z grzesznym uśmiechem na
ustach. Dwa metry seksapilu i pokusy. Oparł się o kontuar,
spoglądając mi w oczy. Czerwone obwódki wokół tęczówek
lśniły żywym ogniem.
- Strasznie wcześnie wstałaś - rzucił na powitanie.
Opowiedziałam mu pokrótce historię z Witkacym,
Bogną i Anitą. Spojrzał na zdjęcia i rysunki rozłożone wciąż
przed Leonem. Cień niepokoju przebiegł przez
jego twarz. Przekręcił jedno ze zdjęć i przyglądał się
symbolowi wyciętemu na brzuchu dziewczyny.
- Wygląda na to, że będę musiała skontaktować się z Baalem,
żeby wiedzieć, co to za rytuał - powiedziałam, spodziewając
się, że za chwilę diabeł wybuchnie.
Zmełł przekleństwo i sapnął ze złości. Ale nie krzyknął,
opanował się w ułamku sekundy i nonszalanckim tonem
oświadczył:
- To nie będzie konieczne, skarbie. Jest teraz tak zajęty
postrebeliowym zamieszaniem, że i tak nie będzie miał czasu.
- Znajdzie dla mnie chwilę - powiedziałam pewna, że tak
będzie.
- Mogę zabrać te zdjęcia na jakiś czas? Zajrzę do Luca i do
jego biblioteki, pomocna może też być Irmina, jej mąż był
demonem dziewiątej klasy, wie o ich magii sporo... Za kilka
godzin mogę już mieć dla ciebie odpowiedzi na pewne pytania.
Chyba że po prostu tęsknisz za swoim oblubieńcem, a to tylko
pretekst, jeśli tak, powiedz, nie będę fatygował dziadka -
mówił chłodnym, podbarwionym cynizmem głosem.
Jak zawsze, kiedy w jakiś sposób rozmowa schodziła na
Baala. Nie pogodził się z tym, że całe piekło huczało, jakobym
była oblubienicą Baala, i mimo moich próśb nie robił nic, by
wyluzować. Pod chłodnym cynizmem huczała wściekłość. Nie
odezwałam się, bo też nie wiedziałam, co powiedzieć.
Popchnęłam tylko zdjęcia po blacie w jego stronę. Miron
zebrał je i wyszedł bez pożegnania.
- Jak się wam układa, skarbie? - spytał cicho Leon, widząc
moją zasępioną minę.
- Cudownie, chyba że pada imię Baala, wtedy jak sam
widziałeś. Cichy sztorm. Kocham go, Leon, ale jest cholernym
zazdrośnikiem. To męczy i frustruje.
- Dora, jestem po stronie Mirona, trzymaj się z dala od Baala,
proszę.
- Leon, proszę, ty też? Ten facet pomógł mi z Jezabel, pomógł
wam w czasie rebelii, co jeszcze ma zrobić, żebyście przestali
się go czepiać? Przecież udowodnił, że jest po mojej stronie,
nazwał mnie swoją przyjaciółką, sam mówiłeś, że to znaczy
wiele.
- Tak, nazwał cię też swoją oblubienicą, a to znaczy nawet
więcej. - Parsknął.
- Chciał, by Miron był zazdrosny i do mnie wrócił
-powiedziałam bez przekonania.
- Jasne. Baal zawsze myśli trzy kroki do przodu, jest
przewrotny i dość potężny, żeby się z nim liczył nawet Luc.
Nie chcę, żeby cię skrzywdził.
- Wiem, Leon, ale on nie chce mojej krzywdy.
- Jesteś tego pewna? Ledwie go znasz.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam powiedzieć, jak dokładnie
znam Baala. Tylko my znaliśmy prawdę. Joshua wiedział
sporo, choć też nie wszystko. Wszyscy sądzili, że widziałam
się z nim dwa, może trzy razy, i to przy świadkach. O tym, że
się na swój sposób zaprzyjaźniliśmy, nikt nie miał pojęcia.
Była między nami więź, która wymykała się próbom definicji.
A pewno nie zdołałabym wyjaśnić jej moim nadopiekuńczym
przyjaciołom, którzy jak mantrę powtarzali, że mam się od
Baala trzymać z daleka, bo to chory skurwiel. Jak miałabym im
powiedzieć o tym, że Karmazynowy Książę wpada czasem do
mojej sypialni, leżymy sobie i rozmawiamy,
żartujemy, a raz nawet usmażył dla mnie rewelacyjną ja-
jecznicę? To nie pasowało im do obrazu Baala, jaki mieli.
Wolałam się nie narażać na pouczenia moich drogich
przyjaciół, Baal obawiał się, że mogłabym stać się celem
ataków, gdyby rozeszło się, co nas łączy, plus musiał pilnować
swojej reputacji chorego skurwysyna, zwłaszcza teraz, kiedy w
piekle zrobiło się niespokojnie. Martwiłam się trochę o niego.
Mimo udaremnienia spisku na jego życie wciąż docierały do
mnie echa niepokojów, z jakimi się musiał mierzyć. Miałam
nadzieję, że ochłodzenie stosunków, jakie zaszło po zimowych
wypadkach, jest tylko stanem przejściowym. Brakowało mi go.
Czasem zastanawiałam się, czy i on tęskni choć trochę za naszą
przyjaźnią, za swoim zewnętrznym sumieniem, jak mnie
nazywał. Czy ma kogoś, kto przypomni mu, że jest w nim też
miejsce na wrażliwość, wierzy w jego dobrą stronę bardziej niż
on sam? Czułam się przytłoczona tą sytuacją, tajemnicą,
zazdrością Mirona, milczeniem Baala, który aż zbyt dosłownie
wziął sobie do serca moją prośbę o odrobinę przestrzeni.
Leon zauważył zmianę mojego nastroju. Nie pytał. Po prostu
zrobił jadeith i podsunął mi wysoką szklankę z
jaskrawozielonym drinkiem pod nos. Gdybyż to jeszcze
wystarczało, by pewne sprawy układały się prościej. Wypiłam
i pożegnałam się z czartem. Czas wrócić do rzeczy prostszych
niż emocjonalne życie magicznych i piekielników. Na
przykład do rytualnego morderstwa trzech kobiet.
4

Ulica Szeroka wchłonęła mnie swoim ruchliwym zgiełkiem.


Przemykałam między turystami i rodzinami z dziećmi,
zatrzymywałam się co chwila, by nie wejść komuś w kadr
rodzinnych fotografii. Powszechny stan podekscytowania i
radosnej wiosny mnie nie dotyczył. Chciałam jak najszybciej
zająć się czymś, nie myśleć o Mironie, Baalu, o tym, co
czułam, że się musi wydarzyć. Kolejne spięcie, tłumaczenia,
irytujące powtarzanie, że nie jest się wielbłądem, próba
ogarnięcia, o co właściwie w tym całym zamieszaniu chodzi.
Cholera. Miałam ochotę przyłożyć Baalowi za to, że znów
namieszał nieopatrznym ogłoszeniem. Co naprawdę chciał
osiągnąć? Słowa Joshui sprzed kilku miesięcy o tym, że Baal
chciał mojego szczęścia, ale niekoniecznie tak, jak sama sobie
je wyobrażałam, gdzieś w tyle głowy nie dawały mi spokoju.
Dość. Musiałam się skupić na tym, co naprawdę ważne.
Sięgnęłam po komórkę, spodziewając się ponaglających
telefonów od Anity. Ale na wyświetlaczu było tylko jedno
nieodebrane połączenie, od Witkaca. Oddzwoni-łam, mając
nadzieję, że ma jakiś punkt zaczepienia.
- Jesteś gdzieś w centrum? - zapytał zamiast powitania.
- Tak, na Szerokiej.
- Spotkajmy się koło Dworu Artusa, mam coś.
- Będę za trzy minuty.
- Daj mi siedem, jestem w drodze, zamierzałem cię łapać w
Thornie.
Rozłączył się. Wreszcie jakiś ślad.
Stałam pod Dworem Artusa, patrząc na Japończyków
zaciekle fotografujących pomnik Kopernika. Dzieciaki karmiły
gołębie, które z szumem skrzydeł podrywały się z bruku,
ilekroć jakiś malec wbiegał w stado. Wkrótce zamajaczyła mi
szczupła sylwetka Witkacego. Z rozwianymi połami
prochowca wyglądał cholernie stylowo, niczym bohater
czarnego kryminału - z potarganymi włosami, śladem zarostu
na policzkach i cieniami pod oczami. Wymijał dzieciaki, nie
zwracając na nie uwagi. Rozglądał się w roztargnieniu, ale
pewnie niewiele do niego docierało.
- Dora, mamy coś. Sprawdziłem telefon Beaty, ostatnie
połączenie na bilingu ma ponad osiem minut.
- Kto?
- Tu zaczyna się zabawa. Ta sama osoba dzwoniła na
posterunek i wypytywała o ciebie.
- Żartujesz?
- Nie. Ale to nie wszystko. Numer stacjonarny, przypisany do
parafii Najświętszej Marii Panny.
Zamrugałam. Cóż, to było zaskakujące.
- Oddzwoniłem. Ksiądz Anzelm bardzo chce się z tobą
zobaczyć, twierdzi, że ma informacje o potwornych rzeczach,
które się tu dzieją... Nie chciał przez telefon powiedzieć nic
więcej.
- Świetnie, idziemy do księżulka - powiedziałam, odpychając
się od ściany.
Przytaknął w roztargnieniu, wciąż spoglądając na telefon.
- Co jest, Witkacy? - zapytałam.
- Przed chwilą dzwonił Paluszek, pamiętasz go, asystent
Bogny. - Jakieś napięcie w jego głosie sprawiło, że
zatrzymałam się w pół kroku. - Czekam na potwierdzenie, ale
chyba mamy następną.
Gdy komórka zadzwoniła, spodziewałam się najgorszego.
Witkacy słuchał, potakiwał, a wyraz jego twarzy powiedział mi
wszystko. Złe wieści.
- Znaleźli ciało, wedle Bogny to jedna z dziewcząt z luki
czasowej, ciało leżało w lesie co najmniej sześć tygodni. -
Spojrzał na mnie, czekając na decyzję.
- Jedź tam, pogadam z księdzem i dojadę do was. Gdzie ją
znaleźli?
- Nad Wisłą, na lewym brzegu, niedaleko campingu. Jacyś
spacerowicze natknęli się na ciało, musiało od tygodni leżeć
pod śniegiem.
- Była zakopana?
- Owinięta brezentem dociśniętym kamieniami i gałęziami.
Podobno równie niedbałe porzucenie jak pozostałe, raptem
dwa metry od ścieżki. Odezwę się, kiedy dowiem się czegoś
więcej.
Odszedł w stronę parkingu szybkim krokiem, poły płaszcza
łopotały na wietrze. Najchętniej pojechałabym z nim, ale nie
chciałam stracić umówionego spotkania z księdzem. Wciąż
mieliśmy za mało tropów, by zlekceważyć taki, który sam nam
się pcha w ręce. Przecięłam Rynek Staromiejski, po minucie
byłam przed kościołem. Poga-
dam z księdzem Anzelmem i dowiem się, co ma do po-
wiedzenia, a później pojadę na miejsce podrzucenia zwłok.
Czułam ulgę, słysząc, że ciało jest starsze od tych, które
mieliśmy w kostnicy. Sennym koszmarem policjanta jest
sytuacja, kiedy sprawca wyprzedza go o kilka kroków,
zostawiając za sobą ciała jak okruszki na leśnej drodze.
Zbieram tropy i dowody mające mnie doprowadzić do
mordercy, a on w tym czasie zabawia się dalej. Starałam się nie
myśleć o tym, że ofiary wykazywały ślady długotrwałego
więżenia, tortur, głodzenia. Może jakaś dziewczyna jest już w
opałach, jeszcze żyje, ale to tylko kwestia czasu, bo oni,
kimkolwiek są (byłam przekonana, że to więcej niż jeden
sprawca, choć nie miałam na to żadnych dowodów), robią z nią
okropne rzeczy. Od takich myśli można oszaleć. Znałam
policjantów, którzy nie mogli zasnąć, bo z ciemności nocy
wyłaniały się ofiary, błagające, by zamiast się obijać i
wypoczywać, zabrali się do roboty i uratowali im życie.
Dopiero znieczuleni alkoholem mogli zamknąć oczy. A to
zwykle był początek kłopotów, a nie droga na skróty do ich
rozwiązania. Wolałam nie spać i szukać, niż pić i śnić o tych,
którzy gdzieś tam czekają, modlą się o ratunek, pokładają
nadzieję w policji. Moja metoda sprawdzała się na krótką metę,
dni, może tygodni, ale nie miesięcy. Miałam motywację, która
świetnie wpływała na moje statystyki, a te z kolei rajcowały
Anitę. I znów wracamy do początku tej sprawy: trupy i Anita.
Pojedynczo, poproszę. Energicznie pchnęłam bramę kościoła
Najświętszej Marii Panny.
Minęło już trochę czasu, odkąd byłam w świątyni. Ostatnią
okazją był chyba chrzest Mai, prawie sześć lat temu. Nie
miałam nic przeciwko gotyckim budowlom,
ale oficjalne stanowisko kościoła i stosunek duszpasterzy do
takich jak ja pozostawiały sporo do życzenia. Wedle Pisma
Świętego nie powinni zaznać spokoju, póki nie sczeznę na
stosie. Nie wybierałam się na żaden. Szczęśliwie ksiądz
Anzelm nie będzie świadom, że zagrażam spokojowi jego
sumienia. Zabawne, sztywniacy z Rady Archanielskiej łatwiej
przełykali moje istnienie niż księża. Nowy poziom świętszych
od papieża.
Obciążone metalowymi guzami i sztabą drzwi zazgrzytały
głośno. Echo poniosło odgłos dalej, dziwnie zwielokrotniony i
niesamowity. Gęsia skórka wypełzła mi na ramiona. Biorąc
pod uwagę okoliczności, moje przewrażliwienie wydawało się
całkiem uzasadnione. Owionęło mnie chłodne, pachnące
kurzem i wilgotnym drewnem powietrze. Instynkt
podpowiadał, że wcale nie chcę wchodzić, ale stłumiłam go.
Kolejny raz w ciągu tego dnia. Echo moich kroków ulatywało
pod wysokie, żebrowane sklepienie. Poza tym odgłosem w
świątyni panowała cisza tak absolutna, że wydawało mi się, iż
słyszę cichutkie pobrzękiwanie szkiełek gotyckich witraży.
Nieufnie omiatałam spojrzeniem dość chaotyczne wnętrze.
Wyobraźnia podsuwała liczne kryjówki, w których mógłby się
czaić wróg. Kilka bocznych ołtarzyków wyłaniało się z mroku
dzięki świeczkom płonącym u stóp figur czy portretów
świętych, których armia wydawała się wodzić za mną
wzrokiem w ten irytujący i typowy dla starych dzieł sztuki
sposób. Wystrój tego kościoła, dość niesamowity, wyróżniał
się na tle schludnych i uporządkowanych świątyń w mieście.
Podłoga z kamiennych płyt była nierówna, wyślizgana stopami
wiernych. Płaskorzeźby wkomponowane w ścieżki między
rzędami ławek (wystarczająco
niewygodnymi, by nie było grzechem siedzenie w nich
podczas nabożeństwa) wyglądały jak maszkarony wyłowione z
morza - ostre krawędzie były wygładzone, rysy ledwie
widoczne, miękkie, dziwnie kontrastujące z krzyżowcami i
rycerzami Niepokalanej, przedstawionymi na herbach.
Półmrok rozpraszały tylko wieczne lampki przy ołtarzu
głównym i kilkanaście świec płonących przed obrazami
świętych. Przesączające się przez kolorowe szkiełka witraży
światło dzienne tańczyło na sklepieniu i wysoko na ścianach,
ale nie docierało na niższe partie świątyni. Potrząsnęłam
głową, odpędzając nieprzyjemne wrażenie. To tylko
wyobraźnia wykarmiona horrorami, oglądanymi namiętnie w
dzieciństwie, mruknęłam w duchu, przechodząc główną nawą
przed ołtarz. Gdzieś tu był ksiądz Anzelm. Wyczuwałam jego
obecność, ale nie widziałam. Krople wosku z cichym sykiem
skapywały na miedź świeczników. Szklane kryształki
żyrandola pobrzękiwały nad moją głową, poruszane
podmuchem wiatru, którego nie wyczułam. Otarłam spocone
dłonie o nogawki dżinsów, nie rozumiejąc absurdalnego
rozpasania nerwów, które dawały mi nieźle w kość.
- Proszę księdza?! - zawołałam cicho. - Księże Anzelmie!
Szelest wykrochmalonych szat odciągnął moją uwagę od
ołtarza. Przez chwilę nie byłam pewna, czy nie jest to tylko
igraszka moich nerwów, napiętych jak postronki, ale nie,
oprócz szelestów wyłapałam zniekształcone monotonne
mamrotanie, po chwili głośniejsze szuranie, wyraźnie
dobiegające z absydy po lewej. Pomieszczenie było niższe,
może dobudowane później do głównej bryły kościoła, bardziej
widne i uporządkowane. Światło
słoneczne przesączało się przez w większości białe pro-
stokątne szybki osadzone w ołowianych ramkach. Kilka
niewielkich witrażowych wstawek w oknach sprawiało, że na
podłodze z jasnoszarego kamienia tańczyły czerwone i żółte
plamki. Zajrzałam odruchowo do bogato dekorowanego
konfesjonału, bo był niezłą kryjówką, pustą, na szczęście.
Kolorowa emalia na płaskorzeźbach dawała dość odpustowy
efekt. Powietrze znów przeszył jęk i ciche mamrotanie, coraz
szybsze. Przeszłam kilka kroków w stronę grobu Pańskiego. Z
odległości kilku kroków widziałam coś, co wyglądało jak kłąb
czarnych szmat u podnóża rzeźb. Para strażników, w
pomalowanych jaskrawo rzymskich tunikach i pancerzach na
piersiach, z długimi lancami, wskazywała palcami na złożone
w krypcie ciało Jezusa i drugie, zdecydowanie bardziej
współczesne, leżące u ich stóp, okryte czarną sutanną. Zimny
dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Ostrożnie pokonałam trzy
metry dzielące mnie od schodkowej konstrukcji grobu
Pańskiego. Odetchnęłam, gdy oczu nie zaatakowała feeria
krwawych plam. Wyglądało na to, że jedynym trupem było
ciało Chrystusa złożone w grocie, ale ta sprawa przedawniła się
już dwa tysiące lat temu i wiele wskazuje na to, że ofiara nie
potrzebuje sojusznika, który by odkrył, kto i dlaczego jej to
zrobił. Zresztą sprawa wykraczała poza moją jurysdykcję.
- Proszę księdza? - Pochyliłam się nad leżącym na podłodze
człowiekiem w sutannie.
Z szeroko rozrzuconymi ramionami wyglądał dramatycznie,
ale nie czułam, by cierpiał. Wydawał się pogrążony w
modlitwie, skupiony na umartwieniu swej duszy, leżąc
krzyżem na zimnych i twardych kamieniach. Zawsze
zastanawiało mnie, jakież grzechy księża i zakonnicy mają na
sumieniu, że konieczna jest aż tak radykalna pokuta.
Przemknęło mi przez myśl, gdy patrzyłam na faceta, na oko po
sześćdziesiątce, że może w tym wypadku źródłem umartwienia
jest tęsknota za grzechem, nie on sam. Może miał pod sutanną
włosiennicę lub biczował się co wieczór tylko po to, by
cokolwiek poczuć. Prawdziwie religijne osoby, jakie zdarzyło
mi się spotkać na swojej drodze, emanowały raczej pogodą
ducha i harmonią, z jaką odczuwały swoje istnienie w obliczu
Boga czy Bogini. Nie okaleczali się, nie umartwiali, chwalili
stwórcę czy stwór-czynię zadowoleniem z ustanowionego
porządku. Ale nie znam się na religijności. Moje oddanie
Bogini polegało raczej na obstawaniu przy tym, co w moim
poczuciu było dobrem. Wierzyłam, że tym najlepiej uczczę
łaski, których od niej doświadczałam. Średniowieczne objawy
religijności były mi raczej obce.
Stałam nad pogrążonym w modlitwie księdzem, za-
stanawiając się, czy w ogóle zauważa moją obecność, ale ją
ignoruje, czy też popadł w jakiś świątobliwy trans, że nie
reaguje, kiedy potrząsam nim i gadam mu nad głową? Może
sobie być nawet wariatem, ale, do cholery, dzwonił do ostatniej
ofiary, a później na komisariat. Chciał ze mną rozmawiać, a
teraz ma okazję. Czy połączenie z Bogiem było jakąś gorącą
linią, która miała pierwszeństwo? Mamrotał coś pod nosem.
Przyklękłam na kolanie obok niego i raz jeszcze potrząsnęłam
jego ramieniem. Uniósł na mnie jasne, niemal przeźroczyste
oczy. Nie sądzę, by mnie widział. Mimo to przedstawiłam się i
poprosiłam o chwilę rozmowy. Jakiś dziwny grymas
przemknął mu przez twarz, zdawał się
przytomnieć, z sekundy na sekundę mniej przypominał
obłąkańca z wariatkowa. Ukląkł, przysiadł na piętach, trochę
niezbornie, jakby zdrętwiał od wielu godzin leżenia plackiem
na zimnych kamieniach, choć nie dalej jak godzinę temu
dzwonił na komendę. Odczekałam chwilę, pozwalając mu się
pozbierać, a później pomogłam wstać.
Znów poczułam jakąś gęstą i chłodną obecność. Gdybym nie
wiedziała, jakie rzeczy czają się w cieniach, może
założyłabym, że to tylko przeciąg. Ale w tym kościele było coś
niesamowitego, złowrogiego, potężna energia i magia, z
którymi wolałabym nie mieć nic wspólnego. Chętnie
rzuciłabym okiem na mapę linii magicznych tej okolicy. Byłam
pewna, że w pobliżu przebiegają co najmniej dwie. Może
nawet krzyżują się pod tym właśnie kościołem. Stawianie
świątyń w takich miejscach było dość powszechne. Nawet
ludzie, którzy nie mieli pojęcia o liniach, wyczuwali magię
miejsca i mieli potrzebę uświęcenia go. Oczywiście
przebywając w kościele, na poświęconej ziemi, nie mogłam
sięgnąć po energię linii, jednak wyczuwałam echo płynącej
nimi wartko mocy. Ale czułam poza nią coś jeszcze. Coś
złowrogiego, zbyt blisko, bym mogła całkiem wyrzucić to poza
nawias świadomości. Wciąż tu przebywało lub zostawiło dość
wyraźny ślad swojej niedawnej obecności, by włoski na
ramionach unosiły się ostrzegawczo, a po plecach przepływał
zimny dreszcz. Rozejrzałam się ponownie, ale wydawało się,
że ja i nieco stuknięty na pierwszy rzut oka ksiądz nie mamy
towarzystwa.
- Usiądźmy, mam do księdza kilka pytań, a i ksiądz chyba
chciał mi coś przekazać - powiedziałam spokojnie, patrząc na
rumianą twarz księdza. Był niewysoki,
z niewielkim brzuszkiem. Na oko sześćdziesiąt, może
sześćdziesiąt pięć lat. Nie wyróżniał się niczym, może poza
jasnymi, wodnistymi oczami kogoś, kto może mieć początki
katarakty.
- Jesteś Teodorą Wilk? - zapytał niskim, nabrzmiałym
podejrzliwością głosem.
Potwierdziłam, dodając swój stopień policyjny. Wyszarpnął
ramię z mojego uścisku, jakby go parzył.
- Nie powinnaś być w domu Pana - warknął, nagle odzyskując
animusz.
- Nie widzę, żeby mu to przeszkadzało, żadnych gromów z
jasnego nieba - odparłam spokojnie. - Czemu ksiądz dzwonił
do Beaty Kamieńskiej?
Nie odpowiedział, mitrężąc energię na piorunowanie mnie
wzrokiem.
- Ona nie żyje, wiedział ksiądz o tym? Jej śmierć ma związek
z jakimiś rytuałami. Wie ksiądz, kto jest winny jej śmierci lub
co próbuje osiągnąć?
Wbił wzrok w powałę, niczym święty Franciszek z Asyżu na
obrazie El Greca.
- Czarny Pan nadciągnął nad miasto. Złe rzeczy się dzieją z
jego inspiracji, brud i zepsucie wypełza na ulice. Jesteś skażona
złem, zgnilizna płynie w twoich żyłach, z ciebie wypełznie
zniszczenie świata - zarzucił mnie pseudoapokaliptycznym
stekiem bzdur.
Poczerwieniał na twarzy i drżał jak w febrze.
- To naprawdę świetne. Objawienie, czy może zwykłe
oszołomienie kadzidłem? - sarknęłam, rozdrażniona jego
pełnym obrzydzenia i pogardy spojrzeniem.
- Martwe kobiety, cała piątka, to zaledwie przygrywka, próba
przed najwyższą ofiarą. Ciemność wybrała już
oblubienicę, przez którą chaos zawładnie światem. Znaki na
ciele są bramą, przez nią przechodzą słudzy szatana. Jesteś
królową plugastwa, obrzydliwością, która kala ziemię,
naczyniem, z którego zło rozleje się jak Morze Czerwone... -
Zacietrzewiał się coraz bardziej. Coraz bardziej intensywny
odcień czerwieni na jego twarzy i przyspieszony oddech mogły
zapowiadać udar lub poważne kłopoty z ciśnieniem.
Mogłam go zignorować, ale uwaga o pięciu martwych
kobietach i znakach na ciele wstrzymała mnie przed odejściem.
Tyle według Bogny było ofiar, trzy są w kostnicy, czwartą
znaleziono dziś, brakowało jeszcze jednej.
- Skąd wiesz o ofiarach? Znałeś je? Jaki był twój udział w
zabójstwie? - spytałam podniesionym głosem, lekceważąc
miejsce i duchowny stan rozmówcy.
- Nie mam udziału, jedynie wiedzę o wypadkach, które nie są
miłe Panu - odparł, wciąż tonem proroka lub szaleńca. Na
jedno wychodziło.
- Skąd o nich wiesz? - zapytałam, mając nadzieję, że nie
wykpi się tajemnicą spowiedzi. Zaskoczył mnie swoją wersją
wydarzeń:
- Doznałem objawienia anielskiego. W wigilię narodzenia
Pańskiego archanioł przyszedł w blasku płomieni i powiedział
mi, co się wydarzy, o tych kobietach, o tobie... Trzeba
powstrzymać zło, ukrócić jego panowanie, pozbawić głowy
hydrę pożerającą cnotę i bogobojny świat... Jestem wybranym
przez archanioła ramieniem sprawiedliwości...
- Który anioł? Jak miał na imię? - Trzasnęłam go otwartą
dłonią w policzek, nim do reszty odpłynął w apokaliptyczne
metafory.
- Po co ci to wiedzieć, kobieto upadła? Mogłabym mu skręcić
kark za ten kapiący wyniosłością ton.
- Może go znam? - warknęłam. - Gabriel, Razjel, Uriel,
Michał, Sariel? Który z archaniołów powiedział ci o tych
kobietach!? Który kazał ci się ze mną skontaktować?
Zamrugał zaskoczony.
- Takie jak ty nie wiedzą nic o aniołach! - krzyknął. - Tylko
nieskalane serce może komunikować się z istotami światła.
- Pycha przez ciebie przemawia, staruszku, wiem o aniołach
więcej niż ty.
Na jego twarzy zaskoczenie mieszało się z niesmakiem. Przez
chwilę w oczach zamigotał mu strach, ale szybko przerodził się
w determinację. Podeszłam krok bliżej, zastanawiając się, jak
daleko mogę się posunąć, by wydobyć z niego to, co musiałam
wiedzieć. Drgnął, jakby spodziewał się, że odgryzę mu głowę.
Nagle wyciągnął coś z kieszeni, zamachnął się i chlusnął mi w
twarz wodą, szłam o zakład, że święconą.
- Zgiń na chwałę Pana, nasienie szatana! - krzyknął ku mojej
całkowitej konsternacji.
Szklana fiolka roztrzaskała się o kamienną podłogę.
Wytarłam twarz rękawem i bez słowa wpatrywałam się w
oszołomioną twarz księdza. Wydawał się zaskoczony, że nie
stanęłam w płomieniach. Cofnął się o krok i opuścił głowę,
mamrotał coś pod nosem, a dłonie splótł na piersi tak mocno,
że pobielały mu kłykcie. Odpłynął w modlitwę, jakby znowu
nieświadomy mojej obecności. Nagle znów był tylko kruchym
starcem, męczennikiem szykującym się na śmierć z imieniem
Pana na ustach.
- Wybacz, Panie, że wiara moja nie dość silna, by zniszczyć
Lewiatana - wyjęczał i opadł na kolana.
Lewiatana? Niby mnie? Serio? Polewanie mnie wodą
święconą miało równie wiele sensu jak przypisanie mi takiej
fuchy. Gdyby nie okoliczności, pewnie wybuchłabym
śmiechem. Rozmowa, która miała mi dostarczyć paru od-
powiedzi, zrodziła pytania z krainy absurdu. Jak wydobyć
drobiny sensu z morza bełkotu? Bezradnie patrzyłam na
klęczącego u moich stóp księdza. Kołysał się na piętach,
odrzucając głowę do tyłu. W jego spojrzeniu migotało coś
obcego, przebłyski szaleństwa, ale nienaturalne, jakby za-
szczepione. Przypominał osoby działające pod wpływem
uroku. A jeśli...? Przeklęłam w duchu, nie przejmując się
gromami, które mogły na mnie spaść. Jakie było praw-
dopodobieństwo, że staruszek miał objawienie? Jeśli nie miał,
skąd wiedział o ofiarach? I skąd pomysł, by mnie szukać?
Archaniołowie faktycznie mogli dysponować wiedzą o
wypadkach uwzględniających demoniczną aktywność. Z
drugiej strony odkąd pierzaści przejawiali opory przed
nawiedzaniem mojego domu i mówieniem, co im leży na sercu
czy wątrobie? Gabriel czy Michał wpadali do naszego
mieszkania regularnie. Razjela widywałam raz na jakiś czas,
od ostatniego spotkania nie minął tydzień... Gdyby była jakaś
przepowiednia ze mną w roli głównej, powiedzieliby mi
przecież, a na pewno nie wyręczaliby się jakimś starcem, czy to
w roli posłańca, czy egzekutora, gdyby faktycznie uznali, że
dla dobra ogółu trzeba mnie unieszkodliwić. Sama próba
zabicia mnie też nie wyglądała szczególnie profesjonalnie.
Archaniołowie mieli znacznie lepsze dane, powiedziałabym
wręcz: z pierwszej ręki, czym można mnie zabić. Woda
święcona? Serio? Nie pa-
sowało mi to do żadnego z aniołów, których znałam, a do
cholery, poznałam tych najważniejszych! Może to żaden z
nich, nikt z Rady Archanielskiej? Aniołów było od groma,
znałam tylko ułamek populacji. Ale w takim wypadku kto i
dlaczego? I co to ma wspólnego z zabójstwami
demonicznymi? I dlaczego staruszek uważał, że zabicie mnie
uchroni świat przed... sama nie wiem, Armagedonem? I
jeszcze ja jako Lewiatan, całkowita bzdura. Prawdziwy
Lewiatan był potężną i przerażającą bestią, której z pewnością
nie zaszkodziłaby odrobina wody święconej. Wszystko
wskazywało raczej na absurdalny plan szalonego dziadunia...
gdyby nie ziarna prawdy zagubione w bełkocie - pięć ofiar,
znaki na ciele... Nie miałam zielonego pojęcia, co się tu, do
cholery, działo. Nic nie pasowało do układanki, nic nie było na
swoim miejscu. Czy ksiądz był zwykłym wariatem? Czy brał
udział w rytuałach, porwaniu i zabiciu tych dziewcząt, ale
przypłacił kontakt z tak złą magią utratą zmysłów? Po co mnie
szukał na komendzie? I skąd pomysł z anielską misją? Początki
schizofrenii czy faktyczne nawiedziny, które wszak nie miały
obecnie wiele sensu? Aniołowie zwykle dość ostrożnie
dobierali sobie pośredników, a w Toruniu mieli posłańca
idealnego, by informować o demonicznych przestępstwach -
namaszczony przez niebieskich ksiądz egzorcysta urzędował w
kościele garnizonowym, mniej niż kilometr stąd. Może
powinnam go odwiedzić i wypytać, czy nic nie obiło mu się o
uszy? Jakaś podejrzana aktywność śmierdząca demoniczną
magią? Mogłabym zabrać ze sobą Joshuę, by uniknąć całej tej
szopki „wiedźma na stos". Jest też inny sposób, by się czegoś
dowiedzieć - rozmowa z Baalem lub archaniołami. Miałam
mętlik w głowie.
Nie podobało mi się to wszystko. Nie podobał mi się
nieobecny wzrok zauroczonego księdza, który znów popadał w
stupor, zapatrzony w przestrzeń, jakby widział tam samego
archanioła Michała walczącego ze smokiem. Ostrożnie
dotknęłam jego czoła lewą dłonią. Ciepło promieniujące od
obrączki nie zaskoczyło mnie, raczej potwierdziło najgorsze
podejrzenia. Obsydian nie rozgrzał się tak silnie jak wtedy,
kiedy dotknęłam Rafaela, ale mocniej, niż kiedy dotykałam
ciała w kostnicy. Ksiądz nie był demonem, nie zniósłby
długotrwałego pobytu w kościele, może nawet nie zdołałby
przekroczyć jego progu, ale nie był też do końca człowiekiem.
Dokładniejsza diagnostyka przekraczała moje możliwości.
Potrzebowałam eksperta. Niezwłocznie.
Odwróciłam się od księdza i wygrzebałam z torebki telefon.
W kościele nie było zasięgu, jak często w takich budowlach,
więc ruszyłam do wyjścia. Coś się tu działo, mój instynkt
dzwonił ostrzegawczo. Ciarki na plecach podpowiadały, że
choć nie rozumiem tego, co się tu dzieje, nie powinnam tego
zignorować. Wybrałam numer Joshui. Szkoła Nisima była w
realnym mieście, więc wiedziałam, że odbierze.
- Hej, ptaszyno - powitałam mojego Anioła Stróża, trzecią
część triumwiratu - mam problem i potrzebuję pierzastej
konsultacji. Możesz skontaktować się z Radą Archanielską?
- Jasne, o co chodzi?
- To skomplikowane. Mam księdza Anzelma z parafii
Najświętszej Marii Panny, który twierdzi, że miał anielskie
objawienie, w konsekwencji którego próbował
mnie zabić wodą święconą. Jako Lewiatan, zdaje się, po-
winnam spłonąć. Sama nie wiem, co o tym myśleć.
- Może to po prostu wariat? - zapytał całkiem logicznie mój
anioł.
- Niewykluczone, całkiem normalny na pewno nie jest. Ale
wiedział zbyt wiele o zabójstwach, nad którymi pracuję, i coś
mi nie daje spokoju. Możliwe, że jest poddany urokowi lub
jakiejś formie opętania, a że to jeden z waszych, wolę nie
wzywać tu Baala. Coś złego dzieje się w mieście i sądzę, że
Rada powinna rzucić na to okiem. Mam przeczucie, że to
naprawdę duża sprawa -dodałam uczciwie - większa niż
stuknięty ksiądz.
- Jasne, dam znać Gabrielowi. Jesteś na miejscu?
- Tak, na dziedzińcu kościoła. Poczekam na Gabea. Byłoby
świetnie, gdyby mógł zabrać ze sobą Razjela. Jako Pan
Tajemnic zdołałby wyciągnąć z księdza informacje na temat
zabitych dziewcząt.
- Jesteś cała? - Nie byłby dobrym stróżem, gdyby nie brzmiał
teraz jak matka kwoka.
- Jasne, wodą święconą nie zrobisz krzywdy małej wiedźmie,
nawet jeśli jest w związku z diabelskim książątkiem.
- Nie o wodę święconą pytam.
- Ze mną wszystko w porządku, ale martwię się, czy ten
księżulo nie ma całkiem usmażonych synaps. Niewiele było
sensu w tym, co mówił. Poza tym sprawa jest paskudna,
opowiem ci wieczorem.
- Nie żałuję, że moje dni wypełnia teraz zabawa z dziećmi, a
nie szukanie przestępców, kocie.
- Obyś cudze dzieci uczył, jak mówi stare przekleństwo,
najważniejsze znaleźć swoje powołanie.
Rozłączyłam się i jeszcze chwilę uśmiechałam się na
wspomnienie Joshui oblężonego przez kilkuletnie szkraby.
Wiedziałam, że Gabe nie da na siebie długo czekać. Sprawa
dotyczyła księdza katolickiego i potencjalnego opętania.
Ostatnio byli nieco przeczuleni w tym temacie. Przynajmniej
od czasu, kiedy na jaw wyszło, dzięki mojej skromnej
interwencji, że archanioł Rafael przez stulecia był opętany
przez demona gniewu i agresji. Nie zignorują ostrzeżenia.
Wybrałam numer Witkacego, by uprzedzić, że dojadę dopiero
do kostnicy. Witkacy poradzi sobie z ciałem, ja musiałam
wykorzystać okazję, by wyciągnąć jakieś informacje od
pierzastych. A jeśli się nie uda, sięgnę po moje kontakty w
piekle. Ktoś musi wiedzieć, co się tu, u diabła, dzieje. Nie będę
wybrzydzać, góra czy dół, byle nie ginęły kolejne ludzkie
kobiety.
Cios w tył głowy zaskoczył mnie całkowicie. W ułamku
sekundy poczułam uderzenie, zaciskającą się na szyi pętlę i
śmierdzący worek na głowie. Nie zdążyłam rozpoznać
napastnika, wiedziałam tylko, że było ich kilku. Wierzgałam,
ale pętla zaciskała się coraz mocniej, odcinając mi dopływ
tlenu. Musiała być z miedzi, ponieważ odcinała mnie również
od mojej magii. Co najmniej cztery dłonie przytrzymywały, a
po chwili dwa ciała dociskały mnie do ziemi, wykręcając ręce
do tyłu. Czyjeś kolano gniotło moje plecy, wyciskając z płuc
resztkę tlenu. Zniekształcone głosy docierały do mnie przez
tkaninę worka, przebijając się przez szum w uszach, po-
zostałość po uderzeniach głową o twardą powierzchnię
chodnikowych płyt. Ukłucie w ramię i nieprzyjemne pieczenie
towarzyszące wtłaczaniu zawartości strzy-
kawki w żyłę sprawiły, że spanikowałam jeszcze mocniej.
Szarpałam się, usiłując zrzucić z siebie napastników, bez
skutku. Miałam skrępowane ręce, plastikowa opaska lub
nylonowa linka wpijała mi się w nadgarstki. Napięłam mięśnie,
czując, że to, co mi podali w zastrzyku, zaczynało działać.
Odpływałam. Ciemność pełgała mi pod powiekami... choć
może to efekt zbyt małej ilości tlenu - obręcz wciąż zaciskała
mi się na szyi. Próbowałam poruszyć ciałem, ale ruchy stawały
się coraz wolniejsze, jakbym musiała pokonywać opór gęstej
cieczy, a nie powietrza. W ustach zbierało się coraz więcej
krwi, pewnie przycięłam sobie język lub wargę. Głowa pulso-
wała szalonym bólem. Ostatnią emocją była wściekłość, że
dałam się podejść. Przestałam panować nad własnym ciałem.
Ktoś mnie niósł, a ja byłam jak worek kartofli, niezdolna, by
zrobić cokolwiek. Nie miałam dość powietrza i sił do krzyku.
Słyszałam grzechot torby, kiedy ktoś wyrywał mi ją ze
zwiotczałej dłoni. Słowa napastników nie docierały do mnie,
przepływały gdzieś obok. Coraz bardziej wiotka odpływałam.
Aniołowie nie zdążyli z odsieczą, pomyślałam półprzytomna.
Przez chwilę pod powiekami lśniła mi sylwetka Michała, nie
wiem dlaczego akurat jego, a potem zapadłam w atramentową
ciemność. Opadałam jak kamień na dno.
5

Przytomność wracała mi powoli, nawet nie etapami,


wynurzałam się raz po raz, coraz bliżej powierzchni, ale głębia
wciąż ciągnęła mnie w dół. Z trudem powstrzymałam się od
jęków z bólu. W czaszce łupało, jakby stado słoni tańczyło w
niej fokstrota przez całą noc. Gardło piekło, zbyt suche i
spuchnięte, bym mogła mówić czy nawet oddychać spokojnie,
język był równie giętki jak drewniana podeszwa. A niech mnie,
jeśli właśnie tak nie objawiał się u ludzi kac, ale do cholery, ja
się nie mogę upić, więc to musiał być efekt odurzenia. Nie za-
pomniałam. Nawet półprzytomna pamiętałam ostatnie chwile
przed kościołem: napastników, co najmniej dwóch, worek,
obręcz, zastrzyk... Odpłacę im się, myślałam wciąż
rozkojarzona. Jakąś ulgę w bezradności dawało mi
konstruowanie scenariuszy tej zemsty. Brutalnej i jeśli o mnie
chodzi, najlepiej na gorąco. Planowana latami zemsta na zimno
jest mocno przereklamowana.
Niestety, musiałam odczekać swoje. Gdy świat przestał
wirować, a słonie z ostatnim pas de deux zakończyły występ w
mojej głowie, docierało do mnie coraz
więcej informacji o sytuacji, w jakiej się znalazłam. Miałam
opaskę na oczach. Nieprzyjemne, ale nie tragiczne. Związane
na plecach ręce, no cóż, to już pewien problem. Miedziana
obręcz, wciąż zaciskająca się na gardle, powodowała nie tylko
obrzęk i trudności z połykaniem, ale też blokowała magię. Nie
było mowy, bym użyła mocy czy wezwała kawalerię... czy
choćby Baala. Byłam odcięta. Związana jak prosiak, nie
mogłam wyrysować sigilu i przywołać Asa, choć jego imię,
całkiem bezużyteczne, tłukło mi się po głowie. Byłam zdana na
własne ciało, nieco podrasowane, ale nie na tyle, aby było nie-
zniszczalne. To zdecydowanie wygrało konkurs na najbardziej
chujowe wieści po odzyskaniu przytomności.
Ex aequo z tym, co dotarło do mnie później. Pomieszczenie,
w którym mnie przetrzymywano, wypełniał pokaźny ładunek
strachu, bólu i smrodu starej krwi. Nie musiałam być
geniuszem, by domyślić się, gdzie jestem i kto był tutaj przede
mną. Wciąż jednak nie wiedziałam, kto mnie porwał i tu
przywlekł. Mogłam tylko mieć nadzieję, że będzie dość pewny
siebie, by rozwiązać mi ręce, i pozwoli wydrzeć sobie serce
jednym precyzyjnym szarpnięciem. Najlepiej ze sporym
kawałkiem kręgosłupa. By go ośmielić, leżałam bez ruchu,
słabiutka ofiara. Byle nie koncentrować się na śladach od
kajdanek i sznurów na nadgarstkach kobiety z kostnicy.
Pół godziny później miałam mętny, bo mętny, ale jednak
przybliżony obraz sytuacji. Po pierwsze w pokoju było ich
dwóch. Przynajmniej tylu z nich oddychało, porozumiewało
się i chodziło. Mogłam tylko liczyć na to, że kolejna
trzydziestka ich wspólników nie należała do jednej z ras, które
oddychać nie muszą, a podłoga
pod nimi nie skrzypi. Nie mogłam tego wykluczyć. Na szybko
usłużny umysł podsunął dwie czy trzy grupy pasujące do
takiego opisu. Po drugie pomieszczenie było spore.
Wystarczająco, by jeden z moich strażników, ten bardziej
nerwowy, mógł wydeptywać ścieżkę rekreacyjną - dwanaście
kroków w jedną, dwanaście kroków w drugą stronę. Moja
skołatana głowa próbowała zebrać logicznie informacje - około
dwunastu metrów wzdłuż, co najmniej kilka wszerz - głosy
porywaczy docierały do mnie z pewnej odległości. Po trzecie
drzwi na prawo od łóżka skrzypiały i prowadziły do łazienki, w
drzwiach na wprost klamka odskakiwała z metalicznym
trzaskiem, ale nie wiedziałam, czy prowadzą do innego pokoju,
czy na zewnątrz. Po czwarte ci dwaj w pokoju mieli szefa,
przed którym srali w portki ze strachu. Po piąte przewidywali,
że skończę jak poprzednie dziewczyny, i jeden radził drugiemu
(temu, który nerwowo chodził po pokoju), żeby moje zwłoki
schował lepiej niż poprzednie, bo jeśli znów spartaczy sprawę,
szef na pewno nie będzie zadowolony. Kwaśny zapach potu
mówił mi jasno, że ta myśl przeraża Łazika do szpiku kości.
Drugi pachniał meksykańskim żarciem i moczem. I nie mył rąk
po sikaniu, spuszczał wodę, ale nie odkręcał kranu. Świntuch,
mam nadzieję, że jego łapska nawet się do mnie nie zbliżą.
- Długo się nie budzi, może dałeś jej za dużo? - po-
denerwowany szept Łazika dobiegał z bliska, czułam, że stoi
nade mną.
- E tam, podwójna dawka, nic jej nie będzie. - Pan Braki
Higieny Osobistej, w skrócie BHO, załapał u mnie kolejny
minus.
- Czemu jeszcze śpi? Może ma wstrząs mózgu? Ten guz na
głowie nie wygląda dobrze. - Łazik nie ustawał. Jeszcze chwila
i popadnę w syndrom sztokholmski, wzruszona dogłębnie jego
troską. - Może przeniosę ją na łóżko?
- Jeśli dzięki temu przestaniesz marudzić, proszę bardzo, do
najlżejszych nie należy - odparł jego towarzysz, a ja
doliczyłam mu kolejny minus w i tak już nabrużdżo-nej
kartotece.
- Pomożesz mi? -Nie.
Kolejny minus.
- Jeśli coś jej się stało, Aleksander nam tego nie wybaczy.
- E tam, znajdziemy następną.
- Ale to ją chciał, pamiętasz? Pierwszy raz wskazał konkretną
kobietę, z imienia i nazwiska. - Łazik był wyraźnie
przestraszony.
Zmroziła mnie ta informacja. Nie byłam przypadkową ofiarą,
w przeciwieństwie do pozostałych.
- E tam, pewnie chodziło tylko o to, że jest wiedźmą. Mało to
ich łazi po ulicach Thornu?
- Ale mówił, że to z tą się uda.
- Tak, z poprzednimi też miało się udać. Najwyżej będziesz
miał kolejne ciało do wywiezienia.
Łazik wznowił swoją nerwową wędrówkę po pokoju.
Małomówni, cholera. Czemu jak złoczyńcy w kiepskim filmie
nie wyjawią mi całego mrocznego planu? Nie wyczuwałam od
nich nic, co świadczyłoby o tym, że są czymś więcej niż
ludźmi. Moja duma cierpiała, dwóch zwykłych facetów, nawet
z miedzianą obręczą i zastrzykiem, nie powinno mnie podejść,
byłam nieuważna jak
dzieciak. Czy ktokolwiek zauważył już moje zniknięcie? Ile
czasu minęło? Czy Witkacy wszczął alarm? A może Gabriel
zamartwia się, że nie czekam pod kościołem, jak było
uzgodnione? Chyba że uznali, że jestem niesubor-dynowana i
nieprzewidywalna, jak zwykle. Moja dotychczasowa reputacja
mogła teraz odbić mi się czkawką.
Łazik podszedł i odchylił opaskę na moich oczach, uniósł mi
powiekę, by zerknąć w źrenicę. Nadopiekuń-czy porywacz,
psiakość.
- Chyba się budzi - skomentował.
Trudno, nie mogłam udawać wiecznie. Jęknęłam i
poruszyłam się nieznacznie. Odskoczył o krok i zawołał
kolegę. W tym samym momencie usłyszałam skrzypiące
drzwi. Pojawił się ktoś jeszcze. Ciężkie kroki i milczenie
Łazika i pana Braki Higieny Osobistej podpowiedziały mi, że
oto przybył Aleksander, kimkolwiek ten dupek był.
- Podnieście ją, podprowadźcie do haka - rozkazał.
Był kilka kroków ode mnie, ale nie miałam wątpliwości co do
tego, że on w przeciwieństwie do pomagierów nie ma z
człowieczeństwem nic wspólnego. Dźwignęli mnie i zaciągnęli
pod ścianę. Zdrętwiałe nogi ugięły się pod ciężarem ciała, na
chwilę bezwładnie zawisłam na ramionach pomocników
Aleksandra. Zacisnęłam zęby i próbowałam stanąć o własnych
siłach mimo mrówek pełzających po stopach i łydkach. Nie
było sensu udawać, że jestem nieprzytomna. Aleksander
wyczułby prawdę i tak. Nie cieszyłby się tak na myśl o
dręczeniu mnie, gdyby było inaczej. Połowa jego frajdy
polegała na tym, że nie zdołam uciec przed bólem. Rozkuli mi
ręce. Zimna lufa przystawiona do potylicy skutecznie
zniechęcała do podejmowa-
nia prób obezwładnienia trzech facetów gołymi rękoma. Skuli
mi ręce z przodu i zaczepili kajdanki o hak, który ze zgrzytem
pordzewiałego łańcucha podciągnęli wyżej. Moje ciało
wyprężyło się, a stopy ledwie dotykały podłogi. Nie byłam w
najlepszej formie. Ledwie trzymałam się na nogach i cała siła
woli szła na to, bym nie zwymiotowała. Może to był efekt
uboczny ogłupiacza, jaki mi zaserwowali w zastrzyku, może
wstrząśnienia mózgu, którego się nabawiłam, gdy tłukli moją
głową o chodnik. Ciężar wiszącego ciała boleśnie obciążał
nadgarstki, wyciągnęłam się najmocniej jak potrafiłam, by
większą powierzchnią stóp, nie tylko czubeczkami palców,
stanąć na podłodze. Sytuacja była zła. Byłam ja, związana, bez
broni, bez dostępu do magii, bez wsparcia, kontra dwóch
ludzkich facetów i jeden nadludzki, którzy raczej nie mieli
wobec mnie miłych zamiarów. Ich dotychczasowe działania
nie zapowiadały raczej nieśmiałego zaproszenia na studniów-
kę. Może byłabym spokojniejsza, gdybym wiedziała, kim jest
Aleksander, lub czym. A może właśnie wtedy zaczęłabym
panikować.
Łazik ściągnął mi opaskę z oczu, ciągnąc za włosy wplątane
w węzeł chustki. Syknęłam, a on się zmieszał i przeprosił.
Naprawdę. Facet bierze udział w porwaniu, odurzeniu, pobiciu,
trzyma mnie skutą i otumanioną, ale przeprasza, bo pociągnął
mnie za włosy? Co on robi w tej gromadzie? Jest kretem
zielonoświątkowców i chce ich niepostrzeżenie nawrócić?
Nagle zrozumiałam, skąd niekonsekwencja między
brutalnością zabójstw a nieudolnością czy wyrzutami sumienia
przy porzucaniu ciał. Spojrzałam z bliska w pobladłą twarz
Łazika. Jak on się w to wplątał? Nie żebym się nad nim
litowała czy
wybielała gówniarza, siedział w tym wszystkim po uszy, ale
może był najsłabszym ogniwem i pomoże mi się wy-karaskać z
tej cholernej sytuacji.
Uniosłam głowę, ignorując mdłości i migające przed oczami
plamki. Spojrzałam na tego, który stał za wszystkim. Kim
jesteś, Aleksandrze? - pytałam w duchu, wciąż nie mając
pewności. Był wysoki, wyższy ode mnie, ale nie tak wysoki jak
anioły czy diabły. Niezbyt atrakcyjny, właściwie przeciętny.
Zbyt długa brązowa grzywka spadała mu na czoło,
przysłaniając jedno oko. Wzdrygnęłam się odruchowo. Żółte,
cętkowane tęczówki i elipsy źrenic pozwoliły mi
wyeliminować kilka kolejnych typów stworzeń magicznych i
piekielnych, aż zostały zaledwie dwie, które mogły wchodzić
w grę. I żadna z opcji nie była dla mnie dobra. Zbliżył się o
krok, przyglądał mi się z bliska, jakbym była ciekawym
okazem entomologicznym w jego kolekcji. Uniosłam
podbródek i mierzyłam go nieprzychylnym spojrzeniem. Miał
ostre rysy, niezbyt harmonijne, za duży nos i wąskie usta.
Dyskretnie próbowałam wywąchać, kim dokładnie jest. Pach-
niał pleśnią, starością, rozkładem. Szkoda, że faktycznie nie
gnił w jakimś ciemnym zaułku.
Milczał. Może nie miał w zwyczaju rozmawiać z eksponatami
ze swojej kolekcji.
- Nie ujdzie ci to na sucho - wycharczałam przez opuchnięte i
suche jak wiór gardło. - Jeśli sądzisz, że porwałeś pierwszą
lepszą wiedźmę z ulicy, to się mylisz. Nawet nie wiesz, co
ściągnąłeś sobie na głowę.
- Och, wiem, ale twój kochanek cię nie znajdzie. Nawet nie
wie, że powinien zacząć szukać. - Uśmiechnął się zimno.
Nie rozumiałam, o co mu, u diabła, chodziło. Byłam pewna,
że jeśli spadnie mi włos z głowy, wielu z moich przyjaciół
zapragnie zemsty. I Miron nie jest nawet w pierwszej trójce
moich najgroźniejszych obrońców. Nie żebym zamierzała
ginąć i zostawiać zemstę w ich rękach. Zwykłam sama
regulować swoje rachunki, a temu gadowi procenty rosły z
każdą sekundą.
- Masz dwie drogi: prostą, szybką i względnie bez-bolesną
albo skomplikowaną, czasochłonną i cholernie nieprzyjemną.
Mnie jest wszystko jedno, i tak będzie, jak chcę - powiedział z
irytującą pewnością siebie. Jego niski, nieco chropowaty głos
działał mi na nerwy.
- Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nigdy nie wybieram
prostych dróg - warknęłam.
- Tak, to wiele wyjaśnia. - Wyszczerzył zęby w parodii
uśmiechu.
Nie mogłam nie zauważyć wąskich, wydłużonych kłów. To
kolejna istotna wskazówka co do jego tożsamości, ale wciąż
nie rozstrzygająca. I wciąż miałam kilka pytań bez odpowiedzi.
Jeśli faktycznie jest żmijem, jak, u diabła, wplątał się w
demoniczne rytuały? Żmije, jako jedni z bestiarów, mają
władzę nad zwierzętami, konkretnie, nad wężami i
jaszczurkami. Są odporni na wszelkie trucizny i z wiekiem
nabywają umiejętność wytwarzania jadu, wyrastają im zęby
jadowe, właśnie takie, jakie widziałam w ustach Aleksandra.
Nie znałam zbyt wielu bestiarów, woleli mieszkać poza
miastem, ale zwykle mieli dość pokojowe usposobienie.
Trzymali się z czarownicami i viccanami, wcinali korzonki i
soję, bredzili o oczyszczaniu oka duszy i różne takie. Choć
może na mój osąd wpływało to, że znani mi osobnicy
związani byli z gatunkami roślinożernych ssaków oraz
gryzoniami? Czy żmije aż tak odbiegali od średniej? Czy może
trafiło mi się rasowe zgniłe jabłko?
Chwytałam się myśli, że jeśli dowiem się, kim jest i jakie ma
cele, zdołam się wyplątać z tej historii. Do cholery, w
przeszłości zdarzało mi się staczać pojedynki z silniejszymi
ode mnie, zdarzało mi się tańczyć na krawędzi życia i śmierci,
ale dotąd nie byłam, tak jak teraz, pozbawiona magii, związana
jak prosię i zdana na czyjąś łaskę.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam.
- Och, to proste, zgodzisz się przyjąć w siebie demona i po
kłopocie. - Zaśmiał się niczym klasyczny czarny charakter z
kiepskiego filmu lub kreskówki.
- Zwariowałeś - stwierdziłam oczywistość.
- To konieczne dla całej historii.
- Jakiej historii?
- Nie czas, żebyś wiedziała wszystko - powiedział, a moja
nadzieja na pełny obraz sytuacji zmarła w konwulsjach.
- Pożałujesz. Baal obiecał mi, że nigdy nie zostanę
przemieniona wbrew swojej woli - rzuciłam desperacko.
Zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu.
- Zabawne, że to mówisz, Teodoro, bo właśnie na życzenie
Baala tu jesteś. Ogłosił cię oblubienicą, ale nie chce
wybrakowanej panny młodej. Masz być demonem i już. Sama
widzisz, twoja zgoda jest jedynym rozsądnym wyjściem. On
jest zbyt potężny, żeby ktokolwiek mógł mu się oprzeć. Nie
znasz go, jego decyzji się nie podważa. Wybrał cię i musisz się
podporządkować.
- Jesteś sługą Baala? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Oczywiście! Skąd miałbym demona dla ciebie, jeśli nie od
Karmazynowego Księcia?
Nie przekonał mnie. Przez kilka tygodni byłam w posiadaniu
pieczęci demonicznej, a Baalem nie jestem. Dostałam ją od
Leona, a on też nim nie jest. I to nie Baal wszczepił demona
Rafaelowi. Najwidoczniej nie były tak doskonale strzeżoną
własnością Księcia Demonów, jak żmij próbował mi
sugerować.
- Chcę porozmawiać z Baalem - powiedziałam, pewna, że
mnie okłamał.
- Miałby tracić czas na takie niewarte uwagi stworzenie jak
ty? Będziesz posłuszna albo zmuszę cię, żebyś była. Baal dał
mi wolną rękę, zależy mu tylko na wynikach. Na tym, żebyś
była demonem - oświadczył bardzo z siebie zadowolony.
Byłam już pewna, że kłamał. Nie miał pojęcia o prawdziwym
charakterze mojej relacji z Baalem. Mogliśmy się do siebie nie
odzywać przez kilka tygodni, musieliśmy sobie to i owo
wyjaśnić, ale byłam pewna, że nie potraktowałby mnie w ten
sposób. Za dobrze mnie znał, by nie wiedzieć, czym się to
skończy. Przysięgał, że nigdy mnie nie skrzywdzi i chce
mojego szczęścia. Za mądry jest, by myśleć, że coś takiego
mnie uszczęśliwi. Ale o tym wszystkim wiedzieliśmy tylko
my. Aleksander wyraźnie nie był wtajemniczony.
- Pieprz się. - Splunęłam mu pod nogi.
- Nie pozostawiasz mi wyboru i serdecznie za to dziękuję. -
Znów ten chory, działający na nerwy śmiech. - Bardzo nie
chciałbym sobie tego odmawiać.
Niech mnie cholera, jeśli nie cieszył się na myśl o tym, co
sobie zaplanował. Zagryzłam zęby i napięłam mięśnie,
spodziewając się ciosu. Nie zaskoczyło mnie uderzenie w
twarz, zaskakująca była siła, której nie powinien mieć w tym
szczupłym i mało widowiskowym ciele. Syknęłam ze złości,
czując spływający strumyczek krwi z rozciętej o zęby wargi.
Gdybym nie wisiała u powały jak połeć mięsa, nasze szanse
byłyby bardziej wyrównane, ale on nie wyglądał na miłośnika
zasad fair play. Splunęłam mu pod nogi zabarwioną na
czerwono śliną. Dopiero się rozgrzewał. Przesunął palcami po
mojej twarzy, jakby chciał poznać dokładnie strukturę kostną,
zanim ją naruszy. Umoczył w cieknącej mi po brodzie krwi
opuszki palców i oblizał. Widać bardzo dbał o swój pijar
totalnego świra. Kolejne ciosy spadały na moją głowę,
ramiona, brzuch. Zaciskałam zęby, by nie krzyczeć. Uderzał z
brutalną systematycznością, pięścią lub otwartą dłonią. Po
kilku minutach zatrzymał się, jakby zabrakło mu natchnienia,
sięgnął po kij, grubszy od męskiego kciuka, i zważył go w
dłoni. Pierwszy cios sięgnął nerek. Zabolało jak cholera, ale
wciąż nie krzyczałam. Uderzał w kolana, uda, brzuch. Nie
wkładał w to całych sił, jakie miał, oszczędzał się, by cieszyć
się zabawą jak najdłużej. Głośne stuknięcia kija o ciało wyci-
skały ze mnie ciężki oddech, raz czy dwa razy stłumiony jęk,
ale wciąż mogłam zapanować nad bólem na tyle, by
powstrzymać krzyk czy łzy. Odpływałam myślami, udawałam,
że mnie to nie dotyczy. W duchu liczyłam, że znudzi się lub
zmęczy, zanim mnie zatłucze. Nie chciał mnie zabić. Nie teraz.
Wciąż ma wobec mnie jakieś plany. To była próba sił, więc
choć to na swój sposób dziecinne, udawałam twardszą, niż
jestem. Niczym dzielny amerykański żołnierz na torturach
Wietkongu. Zanuciłabym mu „Rooster" Alice in Chains, „idą
ustrzelić koguta, ale im się to
nie uda, kogut nie zginie właśnie dziś", ale szczytem, na jaki
mogłam się wdrapać, było pełne wzgardy milczenie. Spory
wydatek energii, ale nie chciałam, by uwierzył, że mnie złamał
biciem. Bałam się, że wówczas sama mogłabym uwierzyć, że
to zrobił.
Podobała mu się zabawa. Z mojej perspektywy miał z niej
zbyt wiele radości. Widziałam to w jego oczach, kiedy
przystawał tylko po to, by popatrzeć na swoje dzieło, moją
pewnie już nieźle opuchniętą i poociera-ną twarz. Dziwna
plątanina sadyzmu i dziecięcej ciekawości. Miałam ochotę
powiedzieć mu, że skoro jest taki ciekawy, możemy się
zamienić, a obiecuję przyłożyć się do obowiązków kata, ale
wolałam nie otwierać ust. Póki zaciskałam zęby, miałam
pewność, że nie krzyknę. Ciszę przerywały tylko dźwięki
uderzeń i oddechy - jego przyspieszony, mój ciężki i
świszczący. Łazik z kumplem obserwowali z bezpiecznej
odległości.
- Złamię cię - wyszeptał, nachylając się do mojego ucha - i
będę bił dalej, bo wiem, że mogę cię złamać jeszcze bardziej.
Splunęłam mu w twarz, wciąż milcząc. Byłam już
torturowana, bita, na granicy śmierci (czasem po tej nie-
właściwej stronie) byłam co najmniej cztery razy. Przy takiej
statystyce śmierć jako taka nie przeraża. Tylko idiota mógł
myśleć, że może mnie złamać w ten sposób. Miałam swoje
słabe strony, całkiem sporo, ale nie należały do nich moje ciało
czy bezpieczeństwo. Gdyby to Joshua, Miron, Nathaniel, Leon
lub ktoś z pozostałych bliskich mi osób był przywiązany,
pewnie pękłabym i przyjęła tego pieprzonego demona po
pierwszym ciosie. Fizyczny ból był ciężki do zniesienia i
przytłacza-
jący, ale przecież to tylko ból, coś ulotnego. Na szczęście
takie subtelności były mu obce.
Z ulgą zauważyłam, że choć z powodu obręczy nie mogłam
przywołać magii, ona mnie nie opuściła. Była częścią mnie,
wciąż animowała biedne ciało wiedźmy i lekkim mrowieniem
sygnalizowała leczenie ran. Skoro nie mogła przenikać na
zewnątrz, nie mogłam ogłuszyć żmija mocą, uwolnić się czy
nawet uleczyć siniaków na skórze, ale wewnętrzne organy
regenerowały się sprawnie.
Po kilku minutach usłyszałam trzask drzwi. Żołądek Łazika
nie wytrzymał, BHO wciąż stał blisko, zafascynowany
Aleksandrem i jego dziełem. Pachniał podnieceniem. Chętnie
by go zastąpił, co do tego nie miałam wątpliwości.
Coraz więcej wysiłku kosztowało mnie utrzymanie się na
nogach. Kolano pulsowało wściekle i uginało się pod ciężarem
ciała. Wzięło na siebie kilka uderzeń, po tym jak próbowałam
kopnąć żmija w rodowe klejnoty. Nadgarstki miałam zdarte do
żywego mięsa, ciepłe strumyczki krwi dopłynęły już do pach.
Ale wciąż nie krzyczałam. Raz czy dwa cichy jęk wyrwał mi
się zza zaciśniętych zębów, ale nie krzyk. Byłaby to dla niego
zbyt duża frajda, wisienka na torcie. Nie mogłam go
powstrzymać przed zeżarciem tortu, związana i zdana na jego
łaskę, ale wisienki nie zamierzałam oddawać. Zaciskałam zęby
i starałam się odpłynąć myślą od tego, co odbierały zmysły.
Uciekałam w miłe, bezpieczne miejsce. Słyszałam stęknięcia
świadczące, że się męczył. Nie zabije mnie, nie tak, powtarza-
łam sobie w duchu. Doszedł do tych samych wniosków, uznał,
że metoda nie jest dość efektywna, czy może nad-
szedł czas na kolejny akt tego przedstawienia. Zacisnął palce
na mojej brodzie i uniósł twarz. Przez chwilę oceniał swoje
dzieło. Prawe oko miałam zbyt spuchnięte, by je otworzyć, a
krew spływająca po czole i brwi utrudniała patrzenie na
mojego oprawcę.
- Nie dziwię się, że cię wybrał. Masz coś więcej niż ładną
buźkę. Wydaje ci się, że jesteś twarda, ale każdy ma swoją
granicę, wiedźmo, a ja zamierzam odkryć twoją. Przygotuj się
na ból, przy którym to, co właśnie przeżyłaś, było tylko
zabawą.
Skinął na BHO, a ten opuścił niżej hak, aż moje stopy znalazły
pełne oparcie na podłodze. Głowa opadała między uniesione
ramiona. Żmij szarpnął za rękaw bluzki, materiał z trzaskiem
puścił, obnażając rękę aż za łokieć. W nagłym przebłysku
intuicji domyślałam się, co zamierza, i spięłam się ze strachu.
Uśmiechnął się, kiedy to zauważył. Przejechał po kłach
końcem rozdwojonego języka (że też nie seplenił z takim
wyposażeniem jamy ustnej), chwycił obiema dłońmi moje
przedramię i przyciągnął gwałtownie, nie przejmując się tym,
że kajdanki głębiej raniły ciało. Wgryzł się z żarłocznością
dzikiego zwierzęcia. Zęby jadowe były ostre jak igły. Pierwsza
porcja jadu była niczym żrący kwas, wypalający tkanki.
Szarpnęłam się, ale kajdanki trzymały mocno. Gryzł raz za
razem, wpuszczając jad głęboko pod skórę. Naliczyłam trzy,
zanim łzy jak groch zaczęły spływać mi po twarzy, pięć - nim
zaczęłam krzyczeć, osiem - nim zaczęłam wyć jak umierające
zwierzę. Mogłam znieść bicie czy samo ugryzienie, ale nie
działanie jadu. Był jak płynna lawa, wnikał w tkanki, palił od
środka żywym ogniem. Razem z krwią rozlewał się
po całym ciele. Ból narastał z każdą sekundą, rozrywający
trzewia, ostry i pulsujący. Wrażenie po ugryzieniu żmija było
najgorszym, czego w życiu doświadczyłam. Było tak, jakby
mięśnie odpadały od kości, a wnętrzności topiły się w kwasie.
Resztki rozsądku podpowiadały mi, że to działanie
halucynogenne neurotoksyny, ale nie przynosiło to ulgi w
agonii, nie kiedy ból był tak realistyczny. Krzyk rozrywał mi
płuca, brzęczał w uszach przeciągłym echem. Rozrzedzona
jadem krew chlusnęła mi z nosa, jej ciepłe strumyczki ciekły z
oczu i uszu. Po dziesiątym ugryzieniu nie mogłam już ustać,
zawisłam na ramionach, wykręcając boleśnie barki i nadgarst-
ki. Wiedziałam, że w tej pozycji zapadną mi się płuca po mniej
niż godzinie. O ile wcześniej nie zabije mnie neurotoksyna.
Szybciej stracę przytomność. Z trudem utrzymywałam się na
powierzchni. Krew skapywała z twarzy i nosa na podłogę,
tworząc sporą kałużę. Po dwunastym ugryzieniu zemdlałam z
bólu.
Ocucił mnie, oblewając mi twarz wodą. Zakasłałam,
krztusząc się.
- Jesteś gotowa do współpracy? - zapytał, przytrzymując mój
podbródek.
- Idź do diabła - szepnęłam i znów odpłynęłam w
błogosławione omdlenie, gdzie przez chwilę mogłam nie czuć
nic.
Budziłam się powoli. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam,
gdzie jestem, później ból przypomniał mi wszystko. Nie
otwierałam oczu, nasłuchując. Nie wy-
czuwałam Aleksandra, męczący zapach pleśni, jaki mu
towarzyszył, był tylko wspomnieniem. Napinałam mięśnie,
sprawdzając, czy potrafię się poruszać. Najgorszym, co (poza
zgonem) mogło mnie spotkać po kontakcie z jadem żmija, był
paraliż. Czasowy lub stały. Biorąc pod uwagę ilość toksyny,
jaką we mnie wpompował, ten drugi scenariusz był więcej niż
możliwy. Na szczęście do tego nie doszło. Jeśli można mówić
o szczęściu. Wciąż miałam skute z przodu ręce. Leżałam na
łóżku, przykryta niezbyt świeżym kocem. W pokoju panował
półmrok. Łazik wciąż wyrabiał swoją nadprogramową ilość
kilometrów, a odgłosy kroków na drewnianej podłodze
brzmiały w mojej skołatanej głowie jak wystrzały.
- Karol, ona się może już nie obudzić, tym razem naprawdę -
mówił cichym, zdradzającym wielkie zdenerwowanie głosem.
- Widziałeś, ile razy ją ugryzł?
- Widziałem - spokojnie odparł Karol, który dla mnie już
zawsze miał być BHO.
- Nie wiem, jak mogła tyle wytrzymać... Mnie ugryzł raz i
myślałem, że umieram...
- Bo jesteś mięczak.
- Ciebie też ugryzł raz, a wyłeś z bólu. Milczenie.
- Myślisz, że wytrzymała tyle, bo jest wiedźmą?
- Pamiętasz, co powiedział Aleksander? Baal miał powód,
żeby ją wybrać. Skoro chce z niej zrobić królową, musi być
twardsza od innych.
Poczułam zimny pot spływający po kręgosłupie. A jeśli
mówili prawdę? Jeśli to Baal zgotował mi piekło, bo chciał,
żebym była demonem? Całkiem skuteczny sposób, by mieć
nade mną władzę absolutną, skom-
plikować mi życie, rozdzielić z Mironem. Broniłam się przed
tymi wątpliwościami, zrzucając je na skutki uboczne
neurotoksyny, sama już nie wiedziałam, co myśleć, ale nie
powinnam zwątpić w przyjaciela, niezależnie od tego, co mówi
Aleksander i jego kompani. Tylko jeśli nie Baal, kto za tym
stał? Komu zależałoby na tym, bym stała się demonem? Po co?
Pytanie za sto punktów. Dopóki nie poznam odpowiedzi, moje
pole manewru jest znikome. Nasłuchiwałam strzępów
rozmowy, wciąż licząc, że powiedzą coś użytecznego.
- Myślisz, że teraz się zgodzi? - Łazik znów podjął swoją
wędrówkę.
- Byłaby idiotką, gdyby się nie zgodziła. Po tym jak ją
załatwił, naprawdę myślisz, że będzie w stanie odmówić?
Jasne, powodzenia. Prędzej sczeznę. Co akurat było realnym
zagrożeniem.
- A jeśli nie? - pytał dociekliwy Łazik.
- Są inne sposoby. Nie pamiętasz nic z Księgi? Jeśli zgodzi się
dobrowolnie, będzie po sprawie szybko i czysto. Jeśli nie,
zostaje rytuał ar-kathan. Chętnie bym go zobaczył, dotąd tylko
o nim czytałem, jest zakazany, ale opis jest wspaniale
widowiskowy...
- Ale to jest...
- Paskudne, bolesne i czasochłonne. Czym się przejmujesz,
przecież nie ty będziesz ofiarą. - BHO zaśmiał się cynicznie. -
Jesteś za miękki na demona.
- Tobie też szef jakoś nie proponował przemiany!
- Obiecał, że kiedy skończy z nią, dostanę swoją pieczęć. -
Duma, z jaką o tym mówił, przyprawiała mnie o mdłości.
Skąd, do cholery, Aleksander mógłby mieć demonie pie-
częcie, jeśli nie od Baala? Wszyscy mnie przed nim ostrzegali.
Daj Pani, by nie mogli powiedzieć nad moim grobem: „A nie
mówiliśmy?". Owszem, bywałam naiwna jako dziecię i
szukałam przyjaźni w różnych dziwnych miejscach, ale jestem
pewna, że odkryłam miękką stronę Baala... Czy jednak nie
zlekceważyłam dominującej twardej strony?
Całkowicie na chłodno próbowałam ocenić, co faktycznie
zyskałby na takim manewrze. Sporo mniej, niż wynosił
rachunek reperkusji, jakie by go spotkały. Leon by mu tego nie
wybaczył i zapomniałby na dłuższą chwilę, że jest barmanem z
Szatańskiego Pierwiosnka, za to wparowałby do zbrojowni po
ekwipunek czarciego generała. Luc mściłby się za Mirona. Czy
dla kaprysu Baal ryzykowałby gniew piekielnego władcy?
Przymusowa przemiana jest złamaniem umów z magicznymi,
międzysystemowego rozejmu. To mogłoby się skończyć wojną
- nie z mojego powodu, ale ze strachu, że jestem zaledwie
zapowiedzią tego, co Baal planuje dla pozostałych
magicznych. Złamanie umów międzygatunkowych i
międzysystemowych przyciągnęłoby bardzo dużo uwagi.
Pierzaści też mogliby uznać, że piekło niebezpiecznie próbuje
poszerzać swoją strefę wpływów. Po aferze z Rafaelem byli
czujniejsi niż zwykle. To miałoby sens, gdyby Baal dążył do
wojny, ale jeśli byłaby to prawda, wystarczyłoby, aby w
grudniu nie stanął po stronie Luca podczas rebelii. Gdybym
wszak przyjęła demona dobrowolnie, cały rytuał byłby zgodny
z prawem, respektowany, choćby niechętnie, ale jednak, przez
wszystkie strony, jako przejaw mojej wolnej woli. Jeszcze
jeden powód, by nie wyrażać zgody. Jakbym potrzebowała
dodatkowych
zachęt do stawiania oporu. Nie miałam wątpliwości, że Baal
jako zleceniodawca nie pasował. Był zbyt inteligentny, by nie
przewidzieć konsekwencji, skoro nawet moja poobijana głowa
poradziła sobie z przepowiednią, jak to się skończy. Było
jeszcze jedno. Cokolwiek by mówić o Baalu, facet miał honor.
Mogłam przeceniać jego sympatię czy uczciwość, a nawet
inteligencję, ale, do cholery, był honorowy, a to, co robił
Aleksander, z honorem nie miało nic wspólnego. Niewiele to
zmieniało w moim położeniu, ale poczułam ulgę, kiedy
przekonanie o tym, że nie Baal za tym stał, oparłam na
logicznych argumentach, a nie nadziei, że nie mylę się i jest
miłym gościem.
Skoncentrowałam się na inwentaryzacji obrażeń. Ile minęło
czasu, odkąd Aleksander mnie pobił i pogryzł? Kilka godzin
czy więcej? Wciąż byłam mocno obolała, ale wracałam do
zdrowia. Siniaki będą schodzić wiele dni, ale nie czułam, by
któryś z organów wewnętrznych był poważnie uszkodzony.
Magia reperowała mnie od środka i miedziana obręcz na
szczęście nie mogła temu zapobiec. Gdybym była bardziej
człowiekiem, jak jeszcze przed rokiem, pewnie bym nie
przeżyła, ale od wypadków z magiem byłam w pełni magiczna
- magia przejęła rolę biologii, animowała mnie i utrzymywała
przy życiu. A teraz wykorzystywała absolutnie każdy strzęp
energii, by mnie połatać. Poruszyłam kolanem, zginało się,
choć wciąż było nieco sztywne.
Łazik musiał usłyszeć szelest lub zobaczyć, że drgnęłam, bo
podszedł i zawisł nade mną.
- Chcesz wody? Jesteś głodna? - zapytał tonem profesjonalnej
stewardesy z najbardziej upiornych linii lotniczych po obu
stronach bramy.
- Pić - szepnęłam.
Wolałam, by myśleli, że jestem słaba, może umierająca. Nie
traciłam wiary, że jakoś uśpię ich czujność i się z tego
wyplączę. Gdy podetknął mi szklankę do ust, uniosłam głowę
nad poduszkę z wyraźnym trudem, upiłam łyk wody i opadłam
z jękiem. Przyglądałam mu się spod przymkniętych i wciąż
opuchniętych powiek. Krew, zasychając, pozlepiała rzęsy i
otwieranie oczu było kłopotliwe. Zauważył to. Obejrzał się na
Braki Higieny, który w drugim końcu pokoju studiował wielką
księgę, a później dyskretnie wytarł mi oczy mokrym
ręcznikiem. Matka Teresa wśród porywaczy. Pochylił się nisko
i szepnął:
- Nie próbuj walczyć, bo będę musiał dać ci zastrzyk, a tyle w
ciebie już wpompowaliśmy, że możesz nie przeżyć kolejnego.
Lepiej dla ciebie, żebyś się zgodziła z Aleksandrem... inaczej
umrzesz, jak pozostałe.
Spojrzałam mu w oczy, piwne, z popękanymi żyłkami i
podsinieniami, ale w pełni ludzkie. Wyglądał na dwadzieścia
kilka lat. Szczupły, z nieco zabiedzoną twarzą i przydługimi,
cienkimi włosami w kolorze kurzu. Dzieciak.
- Wolę umrzeć, niż nosić w sobie demona - odszepnęłam.
Nie żartowałam. Widziałam, co robił z Rafaelem jego demon,
czy też demon, którego ulokowała w nim Jezabel. Od Gabea
wiedziałam, że po egzorcyzmach, kiedy znów był sobą, Rafael
ciężko przeżył to, że winien jest nie tylko śmierci mieszańców,
ale i własnej córki. Nie mogłam pozwolić, by jakikolwiek
demon, kryjąc się w mojej skórze, krzywdził tych, których
kocham. A do tego z pewnością by doszło.
Łazik pokręcił głową.
- Przez tę obręcz nie mogę przełykać ani się uleczyć.
Możliwe, że umrę od obrażeń. Mógłbyś ją zdjąć, choć na
chwilę? - zapytałam pokornym głosem, robiąc przy tym
najbardziej niewinną minkę i wielkie dziewicze oczęta.
Siniaki, krwiaki i skaleczenia, wciąż widoczne, uwia-
rygodniły moją wersję. Wahał się chwilę, co już było dobrym
znakiem. W końcu pokręcił głową, ale na twarzy migotała mu
niepewność.
- Nie użyję magii przeciw tobie - szepnęłam uspokajająco.
Nie, przeciw niemu mogłam jej nie użyć, ale przeciw BHO i
Aleksandrowi z miłą chęcią.
- I tak byś nie mogła. Całe mieszkanie jest otoczone kręgiem
ochronnym, dezaktywującym zaklęcia wszystkich poza
Aleksandrem - powiedział, a ja lekko zbladłam.
- Ze względu na rytuał? - spytałam cicho.
Przytaknął. Jak niebezpieczny musiał być rytuał, z powodu
którego ktoś otoczył całe mieszkanie hermetycznym kręgiem?
To kosztowało sporo energii i wymagało potwornych
umiejętności.
- Póki jesteś w kręgu, nikt cię nie znajdzie, nie wyczuje twojej
magii. Nie ma dla ciebie nadziei. Nie uciekniesz, nie znajdą
cię, a on cię nie wypuści - przekonywał cicho.
Nawet nie próbowałam mu odpowiadać. Poddawanie się nie
było w moim stylu, a stylu zamierzałam się trzymać. Co innego
mi pozostawało?
- Czy poznałeś Baala? - Wpatrywałam się w niego ciekawa
odpowiedzi.
Przez chwilę się wahał, ale pokręcił przecząco głową. To
jeszcze nie musiało nic znaczyć, był tylko pomagierem, ale
wolałam uznać to za dowód tego, że intuicja słusznie
mi podpowiada, że Aleksander mnie okłamał. Uwierzyć, że
stał za tym Baal, byłoby przyznaniem, że szanse na ocalenie
mam nikłe i tylko cud może mi dopomóc. A na dodatek
dowodziłoby, że nie znam się na ludziach za grosz i sama
wpakowałam się w pułapkę bez wyjścia.
*
Aleksander wrócił kilka godzin później. Świeżutki i gotowy
na drugą rundę. Nienawidziłam go, choćby za to, że mokre
włosy wciąż pachniały mu szamponem, a ja byłam oblepiona
krwią. Detal, ale sumiennie doliczyłam go do cholernie już
długiej listy powodów, dla których nienawidziłam tego
sukinsyna. Powodów, dla których zabiję go lub zginę,
próbując.
- Namyśliłaś się? - zapytał ze zwodniczym spokojem w
głosie.
- Tak, możesz sobie tego demona w dupę wsadzić. Masz na to
moją zgodę. Na nic innego - warknęłam.
Popatrzył na mnie złowieszczo.
- I co, będziesz mnie bił, aż zmienię zdanie? Którego aspektu
słowa „nie" i czego w definicji dobrowolności nie rozumiesz?
Z tego, co wiedziałam, po dobrowolnym przyjęciu demona
egzorcyzmy są ciężkie i zwykle kończą się poważnym
uszkodzeniem nosiciela, byłyby też o wiele bardziej złożone.
Demon splótłby się z moją duszą, wgryzł w nią i praktycznie
stalibyśmy się jednością, bez odwrotu. Przy opętaniu wbrew
mojej woli była szansa, że specjalista pozbędzie się lokatora na
gapę, nie niszcząc przy tym mojej duszy. A musiałam się liczyć
z tym, że jednak nie zdołam
uniknąć rytuału, więc moja strategia musiała być bardziej
długofalowa. Wolałam oberwać i pod przymusem przejść
rytuał, zapewne bolesny jak cholera, niż dobrowolnie przyjąć
to bydlę, oszczędzając sobie cierpienia teraz, ale i odcinając
drogę odwrotu. Zakładając, że przeżyję ten cholerny rytuał.
Jego nazwa nie mówiła mi absolutnie nic. Wiele razy
rozmawiałam z Baalem o demonach, sytuacja z Rafaelem
sprzyjała takim tematom. Sporo mi mówił o typach, rodzajach,
obyczajach, hierarchii, rytuałach i egzorcyzmach, ale nigdy nie
wspominał o rytuale ar-kathan. Miałam przeczucie, graniczące
z pewnością, że było to coś naprawdę wrednego.
- Jak sobie życzysz. - Uśmiechnął się złośliwie. -Karnowski! -
BHO natychmiast podbiegł i usłużnie zgiął się wpół. -
Przygotuj wszystko do rytuału, natychmiast. Dziś o północy
zobaczysz na żywo coś wyjątkowego.
- Naprawdę zrobimy ar-kathan? - BHO podekscytował się jak
fanka Biebera na wieść, że idol odwiedzi ją w sypialni na
bardzo prywatne podpisywanie autografów.
- Ja zrobię - powiedział chłodno Aleksander - ty będziesz
patrzył. I powinieneś wiedzieć, że istocie prawdziwie
magicznej można zaszczepić demona wbrew jej woli tylko w
ten sposób. Doczytaj z księgi albo zapomnę, że jesteś czasem
przydatny - skończył z krzywym uśmieszkiem,
usatysfakcjonowany oczywistym strachem adepta.
Zwrócił na mnie swoje paskudne, żmijowe ślepia.
- Jesteś śmiertelna, prawda? - zapytał.
- Mam trzydzieści lat, jak myślisz? - warknęłam, by nie
powiedzieć prawdy.
- Cóż, szanse, że przeżyjesz, nie są zbyt wielkie, więc
radziłbym raz jeszcze to rozważyć. Widziałaś
ciała dziewcząt, z którymi mi się nie udało. Naprawdę chcesz
tak skończyć? Grabowski nie przepada za pozbywaniem się
ciał, z troski o jego wrażliwe serduszko zastanów się.
- Idź do diabła, powiedz mu, co zrobiłeś, i poczekaj, aż skróci
cię o głowę - wyrzuciłam z siebie ze złością. -I tak do końca
życia, bliskiego, jak sądzę, będziesz musiał się oglądać za
siebie. Są tacy, którzy mnie pomszczą, Aleksandrze.
Wspomnisz moje słowa, Leon i Lucyfer, tylko ta dwójka
zamieni twoje nędzne życie w piekło. W siódmy krąg, żeby być
dokładną. I nie będą sami w misji pomszczenia mnie.
Wykrzywiłam się w uśmiechu, spuchnięty policzek nie
ułatwiał zadania. Ale myśl o tym, co zrobi Leon facetowi, który
skrzywdził jego córeczkę... Plus Luc, który widział we mnie
idealną żonę dla wnuka i nazywał członkiem rodziny. Oni
sobie z nim poradzą. Wolałam, by Joshua czy Miron trzymali
się od niego z dala. Niech starsi i okrutniejsi zajmą się
skurwielem. Ja chętnie pójdę z nimi na polowanie, jeśli będę w
jednym kawałku.
Spochmurniał, ale nie odszczeknął się. Zacisnął tylko wargi i
wyszedł z pokoju.
BHO spoglądał na mnie z nietajoną ekscytacją. Posłałam mu
mordercze spojrzenie, wyczuwając, o czym myślał.
- Karol, idź po wszystkie rzeczy do rytuału, zostanę z nią -
powiedział cicho Łazik, jakby też wyczuł, co wyprodukował
zbereźny umysł jego wspólnika w zbrodni.
- Tylko jej pilnuj, nie chcemy, żeby zwiała, jasne? Jakby się
rzucała, daj jej szprycę - prychnął pogardliwie, ale wyszedł z
pokoju.
Łazik spoglądał na mnie z całkowitą rezygnacją. Przybity i
zgarbiony. Gdybym tylko zdołała wykorzystać słabość, którą
w nim wyczuwałam...
- Co ty z nimi robisz? Przecież nie jesteś taki jak oni? -
zapytałam cicho.
- Nie mam wyjścia - szepnął, garbiąc się jeszcze bardziej.
- Zawsze masz wyjście! Pomogę ci, jeśli tylko rozwiążesz mi
ręce - zachęcałam.
- Nie mogę - zdusił szloch - muszę go słuchać.
- Boisz się go, to naturalne, ale znam takich, którzy cię przed
nim ochronią...
- Nie rozumiesz... ja nie mogę mu się sprzeciwić, muszę
wypełniać jego polecenia, jestem jego własnością, jego
afiliantem.
- Zaprzedałeś mu duszę? - zapytałam z przerażeniem.
- Nie. Ale on ją ma. - Spojrzał na mnie z beznadzieją w
oczach. - Kupił i należy do niego.
- Jeśli ty jej nie oddałeś, to kto? - zapytałam z nie-
dowierzaniem.
- Mój ojciec.
Wstał i szybkim krokiem zniknął za drzwiami do łazienki.
Westchnęłam ciężko, przewracając się na bok. Tatuś urządził
gówniarza na cacy. Słyszałam o jedynym sposobie, by uwolnić
ańlianta. Zabicie Aleksandra. A i wtedy miał szansę przeżycia
pół na pół. Pytanie, jak długo był związany z mistrzem. Czy
Aleksander dostał go jako niemowlę lub dziecko? Raczej nie,
gdyby tak było, dzieciak nie byłby takim wrażliwcem.
Aleksander nie wyglądał na kolesia, który chciałby robić za
niań-
kę nieletniego afilianta, z którego nie miałby zbyt wiele
pożytku. Najpewniej przyjął go na służbę z chwilą, gdy młody
skończył osiemnaście lat. Niezbyt dawno. Może więc Łazik
miał cień szansy na przetrwanie. Za to szanse, że namówię go,
by mi pomógł w ucieczce, drastycznie spadły. Świadomie nie
przeciwstawi się mistrzowi. Choć wciąż był najsłabszym
ogniwem w łańcuchu, który mnie krępował.
6

Aktywowali krąg. Nagłe szarpnięcie mocy i pulsujący ból w


tyle głowy nie mogły przejść niezauważone. Przez dłuższą
chwilę targałam więzy, łudząc się, że puszczą, czy może nie
chcąc zaakceptować oczywistego faktu, że tego nie zrobią. Bo
przecież metalowe klamry nie pękną tylko dlatego, że bardzo
bym chciała. Nie żebym dała się tu przypiąć dobrowolnie.
Walczyłam, a jakże, ale kolejne dawki ogłupiacza plus obroża,
plus skute ręce nie sprzyjały moim planom.
Więc leżę na jakimś cholernym ołtarzu, skurcze w rozpiętych
ramionach i łydkach są najmniejszym z moich problemów, w
przeciwieństwie do psychopaty z igłą, który stoi nade mną. I
czemu, do cholery, w takich scenach kobieta zawsze musi być
naga, serio, to nie było konieczne, za to BHO ma z tego, jak dla
mnie, zbyt wiele radości.
W głowie mi się kręci, obrazy nie zawsze nakładają się jak
powinny, kolory wydają się przerysowane, cienie nade mną
tańczą skoczną polkę, a ja staram się nie zwymiotować.
I czy to zawsze musi być piwnica? Nienawidzę piwnic, z
całego serca nie znoszę. Od bardzo dawna nic miłego mnie w
piwnicy nie spotkało. Cholera, powinno się je wszystkie
pozasypywać, pełne są tajnych laboratoriów psychopatycznych
naukowców, ołtarzy ofiarnych używanych w zakazanych
obrządkach, kazamatów, w których gniją ofiary szaleńców.
Kilka butelek dobrego wina trzymanych tu i tam nie zmieni
mojej bardzo złej opinii o piwnicach. Są dziełem szatana. Nie
Lucyfera, jakiegoś innego, bardziej mrocznego, złowrogiego
typka, który ma satysfakcję, gdy jakiś świr dręczy dziewicę. W
moim przypadku to ostatnie jest, rzecz jasna, metaforą, ale nie
bądźmy drobiazgowi. Zresztą gdybym nawet nią była, to by ich
nie powstrzymało, przeciwnie, z radością zbrukaliby moją
niewinność.
Kiedy zostanę królową, każę zasypać wszystkie piwnice.
Prewencja i profilaktyka, dwa w jednym, lepiej zapobiegać
psychopatom, niż grzebać ich ofiary, czy jakoś tak. Królową...
kto mówił, że zostanę królową? A tak, ten gad z igłą... Królowa
oblubienica. Kolejny raz wpychają mi tron pod tyłek.
Odmówiłam zasiadania na tronie wampirów, czy to nie dało
nikomu do myślenia? Precz z monarchią, wiwat anarchia!
Korony są ciężkie, nie lubimy koron. Nawet małych tiar nie
lubimy. Pasują tylko do koloru różowego. Nie lubimy, prawda,
koloru różowego. Ale jeśli będę królową, każę gada o żółtych
oczach skrócić o głowę, a resztę posiekam na chili eon carne i
nakarmię psy piekielne. Dobre pieski, pożrą gada...
Na Boginię, coraz trudniej było mi utrzymać jakąś myśl w
stanie spójnym z ogólnie przyjętą logiką. Kolory przytłaczały,
fluorescencyjne i pulsujące. Zapach pleśni napierał na zmysły.
Krew... przelano tu tak wiele
krwi, tyle cierpienia, tyle zła. Szarpnęłam się znowu, gdy
ciemność otarła się o mnie, namacalna i agresywna, a jednak
miła w dotyku, jak kocie futerko. Ciemność jak kocie futerko,
zabawne, zachichotałam.
- Jest gotowa - stwierdził wiszący nade mną facet, który
pachniał śmiercią i pleśnią.
Pamiętałam, jak ma na imię, ale teraz nie mogę znaleźć go w
głowie. Nie lubię go, och, jak bardzo go nie lubię. Mogłabym
mu wydrzeć serce. Albo odciąć głowę mieczem. Podobałoby
mi się to. Czemu nie mam mojego miecza? Niebieściutki blask
anielskiej stali, idealny prezent od Leona. Kochałam mojego
adopcyjnego tatę. Będzie mu smutno beze mnie. Mnie też
będzie smutno bez niego. Będzie mogło mi być smutno? Gdzie
trafię? Wreszcie rozstrzygną zakład, czy trafię do piekła, czy w
łapki Gardiasza. Niedobry Gardiasz tylko na to czeka. A może
nigdzie nie trafię? Co, jeśli moja dusza zostanie uwięziona, jak
tamtych dziewczyn? Rozglądałam się, półprzytomnie walcząc
z wirowaniem pokoju, szukałam duchów dziewcząt. Jeśli Wit-
kacy miał rację, one gdzieś tu są, prawda? Jak się woła duchy?
Taś-taś, zachichotałam, duszki, wyjdźcie, pobawimy się...
Krztusiłam się ze śmiechu.
- Przesadziłeś z tym zastrzykiem - warknął pachnący pleśnią
dupek na małą piaskową myszkę, która tylko wygląda jak
człowiek i chodzi nerwowo od ściany do ściany. Biedna
myszka, pokiwałam głową z troską.
- Nie chciałem, żeby walczyła - zapiszczała myszka. Pleśniak
prychnął coś pod nosem i skaleczył mnie
na mostku czubkiem ostrego noża. Sukinsyn, to bolało!
- Panie, czemu tym razem nie wycinasz symboli na ciele? -
zapytał BHO.
Oszołomiły mnie ogromne bakterie na jego dłoniach. Na
chwilę zapomniałam o skaleczeniu na piersi i świrze, który w
świeżą ranę wsadził paluch i wykorzystywał krew jako farbkę,
by malować jakieś wzory na moich piersiach i brzuchu.
- Jest magiczna, im mniej naruszę jej powłoki, tym mniejsze
ryzyko, że demon się nie przyjmie. Poza tym nie potrzebujesz
uaktywniać pola mocy, bo ona ma aurę, która sama w sobie jest
polem mocy i odda energię symbolom - powiedział facet o
brzydkich żółtych oczach. -Wystarczy nam brama i aktywne
znaki zaklęcia.
Coś w mojej podświadomości zaczynało krzyczeć, gdy tylko
o tym mówił. Znaki na ciele, aktywne zaklęcia, coś mi to
mówiło, widziałam to już wcześniej. Skrzywiłam się, nie
mogąc tego zlokalizować. Zapamiętuję z niemałym wysiłkiem
jego słowa, czując, że są ważne.
Jego mamrotanie i śpiew były monotonne i powieki robiły mi
się coraz cięższe. Jakaś część mnie wiedziała, że nie mogę
zasnąć. Druga podpowiadała, że nie zdołam tego uniknąć.
Głowa pulsowała mi bólem. Słowa stojącego przy mnie
mężczyzny wyfruwały z jego ust lśniące i ogniste, unosiły się
w powietrzu, podgrzewając je, opadały na moją skórę i
przyklejały się. Bolało, jakby przypalał mnie metalowym
stemplem. Nie mogłam powstrzymać krzyku.
Mózg wciąż pławił się w ciepłej papce narkotyku, ale ból
nieco mnie otrzeźwił. Próbowałam wzmocnić osłony,
uszczelnić barierę, bez rezultatu. Ten cholerny krąg mocy był
silniejszy od jakiegokolwiek, z jakim miałam do czynienia.
Spojrzałam podejrzliwie na Aleksandra. Naprawdę mógł być
tak starym demonem czy uciułał
aż tyle mocy? Czy może, co nagle wydało mi się najbardziej
prawdopodobne, miał o wiele od siebie silniejszego
zwierzchnika? Nie wyczuwałam od niego potęgi, która
mogłaby zbudować taki krąg. Mogłam się mylić, mógł się
maskować, mój mózg mógł być kulawy i ślepy przez to, co
wpompowali mi w żyły, ale kiedy uaktywnił zaklęcie i jego
aura stała się szczególnie wyraźna, oceniłam go na piątkę w
dziesięciostopniowej skali. Nie wierzyłam, by działał sam. As
był siódemką i nie miałby dość mocy, by zrobić coś takiego.
Baal bez problemu, kiwnąłby palcem i już, ale nawet
otumaniona, broniłam się przed myślą, że mógłby za tym stać
właśnie on.
Gad mamrotał zaklęcia, BHO podawał mu co chwila jakieś
składniki, które ten wrzucał do ognia płonącego w kociołku.
Znów umazał sobie palce we krwi, która spływała wąskim
strumyczkiem z rany na piersi, gromadząc się ciepłą kałużą
pod pachą. Namaścił w niej mosiężny krążek o średnicy około
dziesięciu centymetrów, a ten rozjarzył się pomarańczową
migotliwą aurą.
- Akceptuje ją. - Gad uśmiechnął się szeroko i przytknął mi
demonią pieczęć do zranionego mostka. Przez chwilę czułam
tylko ciepło, a potem rozpoczęła się inwazja. Nacisk,
rozdzierający ból, gorąco i jeszcze więcej bólu. Wyprężyłam
się, znów próbując wyrwać dłonie z uchwytów, bez skutku.
Wrzeszczałam, na Boginię, tak głośno, aż niemal ogłuchłam.
Nie mogłam oddychać, serce ruszyło w galop, by nagle
zatrzymać się, a ciemne plamki przed oczyma zamieniły się w
grubą, gęstniejącą, chropowatą czerń, ta zaś zalała mnie
całkowicie.
Obudziłam się na łóżku, skuta, obolała i wściekła. Pewne
rzeczy się nie zmieniają, niestety. Wyczułam w sobie obcego,
który się zagnieździł, pożerał od środka. Niespokojny,
agresywny, łaknący krwi. Udało im się. To bydlę przyjęło się i
nie zabiło mnie od razu. Szybkie oględziny pozwoliły mi
odetchnąć cicho. Nie, nie byłam jeszcze demonem, nie przejął
mojego ciała, ale był tam, w środku, otoczony moją magią jak
kokonem. Próbowała stłamsić go, zadusić w zarodku. Zmysły
szalały. Rozpoznawałam każdy element, jaki składał się na to,
kim jestem. Czułam moją wilczycę, wściekłą i gotową walczyć
do upadłego z intruzem. Moje więzi z synami wampirzymi
kibicowały jej w tej walce. Ten kawałek mnie, który był
wynikiem triumwiratu z Mironem i Joshuą, oddawał swoją
energię, by chronić mnie, nas, przed demonem. Gdyby wygrał,
zgniótłby wszystko, czym byłam, odebrał mi tożsamość,
zniszczył. Był pasożytem, ale moje ciało, moja magia, moje
dziwaczne, pokręcone dziedzictwo nie zamierzało
współpracować z kolonizatorem. Walczyłam, nawet jeśli na
zewnątrz wyglądałam jak poobijana wiedźma. Więc był we
mnie, ale uwięziony. Na jak długo starczy mi energii i sił, by
tak trwać? Potrzebowałam pomocy, tak bardzo jak nigdy
dotąd. Gdzie są wszyscy nadopiekuńczy faceci mojego życia,
kiedy ich potrzebuję? Musiałam się stąd wydostać, dotrzeć do
kogoś, kto lepiej ode mnie będzie wiedział, co robić. Znałam
takie osoby. Czy teraz, kiedy wypełnił swój zamiar, a
przynajmniej jest pewien, że właśnie tak jest, Aleksander nadal
będzie mnie więził? Czy pora na plan, który musiał mieć,
porywając mnie i zaszczepiając to bydlę?
Nie jestem cierpliwa, a teraz czas działał cholernie na moją
niekorzyść. Nie mogłam zwlekać. Poruszyłam się gwałtownie i
zawołałam:
- Aleksander!
Kilka sekund później przy łóżku był już Łazik, z wyrazem tak
bezbrzeżnego zdumienia na twarzy, że jasne było, że raczej nie
obstawiał, że się obudzę.
- Przyprowadź Aleksandra - powiedziałam spokojnie.
Skinął głową i zniknął z pola widzenia. Po kilku minutach,
które wlekły się w nieskończoność, pojawił się żmij ze
współczującym uśmieszkiem, fałszywym jak cycki laski z
rozkładówki „Playboya".
- Jak się czujesz? - zapytał z obłudną troską.
- Może nawet przeżyję - warknęłam. - Wypuść mnie.
- Nie mogę, wiesz o tym.
- Posłuchaj mnie uważnie, Aleksandrze. Jeśli dobrze
zrozumiałam, Baal uprzejmie zażyczył sobie, żebym była
demonem. Oto jestem. Wypuść mnie więc, czas, żebym sobie
porozmawiała z moim oblubieńcem. - Nie kryłam się z
gniewem. Demony nie słyną z powściągliwości i miłego
obycia, więc właśnie tego się po mnie żmij spodziewał.
- I co zamierzasz mu powiedzieć?
- Nie zamierzam mówić zbyt wiele. - Posłałam mu mój
firmowy uśmiech seryjnej morderczyni. - Zamierzam wydrzeć
mu serduszko i przerobić na artefakt sztuki cholernie
współczesnej.
- Zamierzasz go zabić?
- Cóż, pomyślmy. Spotkałam Baala raz w życiu. Musiałam go
poprosić o przysługę. Wszystko było jasne, ale
ten stary satyr zaczął sobie zbyt wiele wyobrażać. Zanim się
zorientowałam, wyobraził sobie, że jestem jego oblubienicą.
Co więcej, nie konsultując tego ze mną, ogłosił to oficjalnie,
komplikując mi życie. A teraz to. Posunął się za daleko i jest
tylko jeden sposób, żebym mogła wyeliminować tego gnojka z
równania, jakim jest moje życie. Moje, o czym, zdaje się,
zapomniał. Więc czas, żebym mu o tym przypomniała. A że
jest za stary, by uczyć go nowych sztuczek, zostaje mi jedno.
Zabiję Baala.
Prawie nabrałam się na lekko przestraszone spojrzenie
demona przede mną. Jasne. Jeśli się nie myliłam, taki właśnie
był jego plan. To było jedyne logiczne uzasadnienie, a teraz
mogłam już logicznie myśleć. Baal nie jest święty, z
pewnością, ale zdążyłam już nieco poznać jego logikę. Czy
nawet gdyby faktycznie chciał, bym została demonem,
powierzyłby rolę mistrza ceremonii temu tu gadowi? Nie lubił,
gdy inne demony kładły na mnie łapki, nawet As został
ostrzeżony, bo choć Baal rozumiał, że potrzebuję
spa-ringpartnera, wolał, by jego podwładny zrozumiał, gdzie
przebiega nieprzekraczalna granica terytorium
Karmazy-nowego Księcia. Nie mówię, że Baal nigdy,
przenigdy nie mógłby tego zrobić. Był władczy, arogancki i
podjął kilka paskudnych decyzji bez konsultowania ich ze mną,
ale coś takiego? Wiedziałby, że mogłoby się to skończyć no-
żem w sercu podczas snu. I byłby tutaj, by pilnować tego, co
uważa za swoje. Czyli mnie. Sprawdzałby, czy gad nie robi mi
krzywdy większej, niż to konieczne, minimalizował ryzyko, że
zginę podczas rytuału lub wkrótce po nim... Baal nie zaufałby
Pleśniakowi na tyle, by powierzyć mu takie zadanie i nawet nie
zajrzeć z kontrolą. Znałam już trochę Karmazynowego
Księcia. Miał maleńką obsesję
kontroli, porównywalną z moją własną. Kimkolwiek był
przełożony Pleśniaka, nie był nim Baal. Mogłam na to stawiać
życie, które teraz akurat nie było zbyt wiele warte. Ale właśnie
w to miałam wierzyć, to próbował mi wmówić żmij. I był tylko
jeden racjonalny powód, by chciał, abym w to wierzyła.
- Naprawdę chcesz jego śmierci...
- Tak. Z twoją pomocą lub bez - stwierdziłam z pozornym
spokojem.
- Mówiłem mu, że tak się to może skończyć... Ale Baal jest
taki arogancki... Jest wielu, którzy poprą to, co zamierzasz.
- A konkretnie? Bo wiesz, jeśli skrócę Baala o głowę i zajmę
jego tron, to muszę wiedzieć, kto mu się sprzeciwiał. Wiesz,
wrogowie mojego wroga są moimi przyjaciółmi. Lepiej
powiedz mi teraz, żeby żaden z twoich nie ucierpiał w czasie
czystek, które urządzę po przejęciu władzy. A wierz mi, będzie
krwawo. - Zachichotałam jak szalona.
Przez chwilę zastanawiał się, co mi powiedzieć. Wahał się,
może nie dowierzał.
- Jest ktoś, kogo powinnaś poznać - powiedział w końcu. -
Ktoś, kto od bardzo dawna czeka na upadek Baala.
- Czemu czeka, a nie weźmie się do roboty?
- Jest przepowiednia... Baal jest niepokonany, ale zginie z rąk
ukochanej oblubienicy...
- Potężny Baal ma zginąć z kobiecych rąk, a jak rozumiem,
przyjaciel nie jest kobietą?
- Właśnie.
- A więc to ja mam go zabić. - Uśmiechnęłam się szeroko.
Nie uświadamiałam gadowi, że przepowiednia miała się
spełnić w grudniu, w czasie rewolty w piekle, ale sama ją
udaremniłam, zdradzając szczegóły mojej wizji Baalowi.
Przepowiednia była nieaktualna, ale mogłam ją wykorzystać
na swoją korzyść.
- Czemu nie spróbowaliście przewrotu w czasie rewolucji
piekielnej?
Drgnął zaskoczony.
- Próbowaliśmy, ale nie wszystko poszło tak, jak pla-
nowaliśmy. Coś nam przeszkodziło. Kobieta... cóż, widać nie
była oblubienicą. Wkrótce Baal ogłosił, że to ty nią jesteś...
- Tak, widzę już kierunek waszego rozumowania. Wypuść
mnie i pozwól działać.
- Nie mogę. Poczekaj dzień, może dwa, przyprowadzę
mojego przełożonego, który sprawdzi, jak się przyjął twój
demon.
Houston, mamy problem.
- Zna się na tym?
- Tak, choć sam jest demonem z urodzenia. -Uśmiechnął się. -
Ale w przeciwieństwie do Baala nie uważa demonów
stworzonych za gorszych.
Skinęłam głową. Miałam niewiele czasu. Demon z urodzenia,
dziewiątka lub dziesiątka, bez trudu pozna, co robi moja magia,
więcej, zdoła złamać ją i dokończyć zasiedlenia. Dzięki
Bogini, Aleksander nie był aż tak bystry.
- Idź do niego i powiedz, że chcę współpracować. I mam dość
leżenia i czekania. Wszystko, byleby głowa Baala legła u
moich stóp - oświadczyłam.
- Idę natychmiast.
- Poproś swojego sługę, żeby przyniósł jakieś jedzenie.
Jestem bardzo głodna.
- Oczywiście. Mój afiliant się tym zajmie. - Skinął na Łazika.
Skrzywiłam się.
- Niech idzie ten drugi. Nie ręczę za siebie, jeśli zostanę z tym
gówniarzem sama. Ma lepkie rączki i na zbyt wiele sobie
pozwala. Jeśli nie chcesz mieć jednego sługę mniej, lepiej
niech się trzyma z daleka.
Spochmurniał i przez chwilę pomyślałam, że może
przesadziłam, ale on wciąż miał na oku odległy cel. Przywołał
Karnowskiego.
- Nie zbliżysz się do oblubienicy, nie tkniesz jej palcem,
zrozumiano? Zdobądź dla niej jedzenie i czego sobie życzy.
Jeśli ją obrazisz, zginiesz.
BHO zbladł raptownie i posłał mi mściwe spojrzenie. Nie
robiłam sobie z tego zbyt wiele. Chciałam, by się stąd wyniósł.
Chciałam zostać sam na sam z szarą myszką, bo jeśli miałam
uciec, im mniej ludzi, tym lepiej.
*
Czasu było niewiele. Myślenie niestandardowe, w nim mój
ratunek. Pozbyć się kajdanek i obręczy, pozbyć się strażnika,
zwiać, nim wróci Aleksander ze swoim kumplem, demonem
dziesiątką. Proste jak drut. Musiałam wykorzystać to, że na
moje oko Łazik właściwie nie jest zły. Jest naiwny i wciąż ma
odruchy serca. Zwinęłam się na łóżku i zajęczałam. Moja
magia posłusznie dokonywała odpowiednich zmian w moim
ciele, tak jak sobie życzyłam.
- Co ci jest? - Już po kilku minutach Łazik stał przy łóżku, ze
szczerym niepokojem wypisanym na twarzy. -Coś nie tak z
demonem?
- Nie - wyjęczałam - muszę iść do łazienki, natychmiast.
- No nie wiem...
- Dostałam okresu, muszę do łazienki!
Są rzeczy, na które żaden mężczyzna nie jest szczególnie
odporny. Panika w jego oczach dowodziła, że wolałby być w
tym momencie wszędzie, ale nie tu.
- W torbie mam tampony - skłamałam - to zajmie chwilę,
zaraz będę leżała w kałuży krwi, jeśli czegoś nie zrobię.
Przesadzałam, ale nie słyszałam o facecie, który ma pojęcie o
okresie, jeśli nie jest akurat ginekologiem. Łazik nie wyglądał
na ginekologa.
Nerwowo wyłamywał palce, nie wiedząc, co zrobić.
Spojrzeniem błądził po moich gołych nogach wystających
spod krótkiego T-shirtu, który pewnie sam mi założył po
rytuale. No więc poszłam na całość z wiarygodnością. Prawie
hiperwentylował, gdy pojawiła się strużka krwi spływająca po
krzywiźnie uda.
- Jasne, łazienka - stwierdził i odpiął kłódkę, która łączyła
moje kajdanki z łańcuchem przyczepionym do stelaża łóżka.
Pomógł mi wstać. Noga zdrętwiała mi od leżenia w jednej
pozycji, była sztywna i irytująco niesprawna. - Torba. - Podał
mi rzeczoną, w której nie miałam nawet jednego tamponu,
skoro od dziesięciu lat regulowałam sobie cykl i nie
dopuszczałam do okresu, ale Łazik był grzecznym chłopcem,
który nie zagląda do damskich torebek.
- Musisz mi rozkuć ręce - powiedziałam spokojnie, ze zbolałą
miną, kuląc się, jakbym miała skurcze.
- Nie mogę - zaprzeczył.
- Muszę założyć tampon, potrzebuję sprawnych rąk, a
przecież nie masz ochoty tego robić, prawda? - Racjonalne
argumenty wspierałam żałosną miną.
Dłonie w kajdanach przyciskałam do brzucha. Bezradnie
spoglądał na szeroką strużkę krwi, która dopłynęła już do
kostki i zaczynała kapać na podłogę. Przeginałam, ale przecież
o tym nie wiedział. Miesięczna krew przerażała go bardziej niż
ta, która chlusnęła mi z nosa, gdy Aleksander mnie bił, czy ta,
którą byłam cała umazana po rytuale. Mężczyźni to
specyficzna forma życia, a utrwalane wiekami przesądy na
temat kobiecej nieczystości w „te dni" działały nadal, tym
razem na moją korzyść.
- To potrwa tylko pięć minut, nikt się nie musi dowiedzieć -
kusiłam.
- Tylko pięć minut i nie będziesz uciekać?
- Pięć minut. - Przemilczałam drugą część.
Nie zauważył. Wyciągnął klucz z kieszeni i odpiął mi
kajdanki na prawym nadgarstku. Skuliłam się mocniej, jakby
skurcze przybrały na sile i wzięłam torebkę, powoli oddalając
się w stronę łazienki. Nawet nie zająknął się, bym zostawiła
otwarte drzwi lub by mi towarzyszył. Słodki chłopak.
Natychmiast zaczęłam grzebać w torbie, znajdując to, czego
potrzebowałam. Jednym z wytrychów, których mały zestaw
zawsze nosiłam ze sobą, otworzyłam niezbyt skomplikowany
mechanizm obręczy na szyi. Zdjęłam ją i rozmasowałam
odparzenia od miedzi. Nadal nie mogłam użyć magii poza
ciałem, krąg
w piwnicy działał bez zarzutu, ale już samo musowanie
gniewnej i wzbierającej we mnie magii uspokajało. W torbie
brakowało mojego zestawu magicznego. Cholera. Wytarłam
krew z nogi i bezceremonialnie zakończyłam krwawienie.
Myślę, że demoniczna implantacja w brzuchu wystarczy. Jedna
tortura na raz. Przerzuciłam torbę przez ramię, gotowa do
wyjścia. Przyczaiłam się pod drzwiami. Po chwili rozległo się
ciche pukanie.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Łazik.
Przez chwilę nawet pożałowałam, że muszę to zrobić. Tylko
przez chwilę. Pchnęłam drzwi dość mocno, by rozkwasić mu
nos. Nim się zorientował, ogłuszyłam go, skułam mu ręce
kajdankami, które zdjęłam z własnych nadgarstków.
Rozejrzałam się po pokoju, szybko odnajdując swoje spodnie i
kurtkę. Ubrałam się w trzydzieści sekund. Przekraczając próg,
nie byłam pewna, czy nie ma zaklęć szpiegowskich, ale i tak
nie mogłam ich zneutralizować bez zestawu magicznego, a nie
miałam czasu na przeszukiwanie tej nory.
Zbiegałam po schodach, kiedy zobaczyłam BHO ledwie kilka
stopni niżej. Nie spodziewał się mnie, wdrapywał się po
schodach zamyślony. Kopnęłam go najmocniej jak mogłam,
korzystając z przewagi wyższych stopni i jego niezborności - w
obu dłoniach trzymał torby z jedzeniem. Wygląda na to, że
przeceniał mój apetyt. Krzyknął i upadł do tyłu, płasko na
plecy, nie zdążył się nawet złapać poręczy. Z głuchym
łoskotem stoczył się na podest u podnóża schodów. Kolorowe
opakowania z fast foodami rozsypały się na stopniach, BHO
znieruchomiał, choć nie sądziłam, by złamał kark, raczej
uderzył się w głowę. Przechodząc nad nim, zawadziłam stopą o
jego krocze. Marzyłam o tym, odkąd go zobaczyłam po raz
pierwszy.
Musiałam uciekać, ale potrzebowałam czegoś jeszcze. Gdy
weszłam do piwnicy, po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz,
magia w powietrzu nie była przyjazna. Niewykluczone, że
przepuściła mnie wyłącznie dzięki demonowi
zaimplantowanemu we mnie. Podbiegłam do ołtarza. Nie było
księgi, którą miałam ochotę zabrać, ale kilka innych
drobiazgów mogło się okazać przydatnych. Wsypałam
zawartość szkatuły do mojej torby, wetknęłam tam też stary
sztylet, który przypominał mi ten, który dostałam od Baala.
Gdybym mogła użyć magii, zniszczyłabym wszystko, co
zostało, ale z drugiej strony to wciąż mogło się przydać. Nie
Aleksandrowi, ale mnie i tym, którzy będą mi pomagać uporać
się z tym cholernym demonem we mnie.
Wybiegłam po schodach na zewnątrz. W sekundzie, gdy
przekroczyłam zewnętrzny próg, zaklęcie uderzyło we mnie,
odbierając część energii. Ból był silny, mogłam go zignorować,
ale mięśnie zdawały się wiotczeć. Powłóczyłam nogami.
Cholera, nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie w Thornie, nie w
Toruniu. Rozglądałam się po ulicy, było ciemnawo, tuż nad
ranem lub tuż po zmierzchu. Szłam, póki mogłam, nie wiedząc,
gdzie idę. Mogłam już użyć magii, byłam poza kręgiem, ale
cholerne zaklęcie z progu drenowało moje siły i bałam się, że
użycie mocy tylko to przyśpieszy. A wtedy nic nie ochroni
mnie przed demonem. Wciąż czułam pozostałości po
zastrzyku. Nie mam pojęcia, jaki środek mógłby podziałać na
magicz-
ną na tak długo i tak mocno. Mogłam się założyć, że nie było
to nic prosto z apteki, z ulotką informującą o możliwych
skutkach ubocznych zażywania. Potrząsnęłam głową, bo im
słabsza byłam, tym bardziej czułam się zdezorientowana.
Usłyszałam głosy, ktoś szedł z naprzeciwka. Ukryłam się we
wnęce za obdrapanym kontenerem i czekałam. Byli już
całkiem blisko, gdy rozpoznałam zapach jednego z nich.
- As! - syknęłam, gdy przechodził obok. Zatrzymał się
gwałtownie i odprawił kumpli ruchem dłoni. Cofnął się o krok
i zajrzał do wnęki.
- Co, do...
- Arsen Aratne - użyłam jego pełnego imienia, które wiele
miesięcy wcześniej zdradził mi Baal - zaklinam cię do pomocy,
zaprowadź mnie do domu i chroń przed moimi wrogami -
powiedziałam cicho, świadoma, że te słowa były zaklęciem
wiążącym nas, skoro użyłam pełnego imienia.
- Skąd...? Cholerny Baal - zaklął szpetnie. - Co ty tu robisz?
- Gdzie jesteśmy?
- W piekle, w demonicznym kręgu.
Tym razem ja zaklęłam. Wątpię, bym sama zdołała się stąd
wydostać.
- Ktoś mnie porwał, uciekłam. Może za chwilę tu wrócić, nie
sam, ale z demonem, na oko dziesiątej klasy.
- Na nas więc czas - mruknął - nie musiałaś nas wiązać,
pomógłbym ci i tak.
- Nie wiedziałam, po której stoisz stronie, nie widziałam cię
od dawna, As, różne plotki krążyły...
Było mi trochę głupio z tego powodu i miałam nadzieję, że
kiedyś mi wybaczy. Znaliśmy się od dawna, trenowaliśmy
razem, nie przyjaźniliśmy się, ale był kimś na pograniczu
kumpla. Wiązanie jest formą niewolnictwa. W obawie przed
nim każdy demon ukrywa swoje imiona, używa skrótów i
pseudonimów, byle nie poznał ich ktoś, kto mógłby zniewolić
go i wydawać rozkazy.
Przygryzł policzek, wyraźnie zły, ale nie powiedział nic
więcej. Pomógł mi wstać.
- Zaklęcie osłabiające? - raczej stwierdził, niż zapytał.
Przytaknęłam. - Mamy niewiele czasu, zanim stracisz
przytomność, masz zestaw magiczny?
- Nie, zabrali z torby po porwaniu, nie udało mi się go znaleźć.
- Więc do Thornu, w mieszkaniu masz składniki do zdjęcia
uroku. - Objął mnie ramieniem i powiedział zaklęcie.
Na chwilę zapanowała ciemność, przenikliwy chłód docierał
aż do kości. Jednocześnie czułam, że stoimy i że jakiś ruch
odbywa się wokół nas. Żołądek się buntował, a błędnik szalał.
As zrobił się lodowato zimny, jego dłoń na moich plecach aż
kłuła mrozem. Próbowałam się odsunąć, ale przytrzymał
mocniej, drugą ręką przygarniając moją głowę do swojego
ramienia. Na szczęście powoli zimno odchodziło, nim
odmroziłam sobie policzek.
- Co to było? - wyszeptałam, walcząc z mdłościami, gdy
uczucie ruchu nasiliło się jeszcze mocniej.
- Demoniczne linie lotnicze - mruknął i puścił mnie z objęć.
Rozejrzałam się zdumiona. Znałam tę ulicę. Odwróciłam
głowę i tak jak się spodziewałam, zobaczy-
łam szyld Otchłani, siłowni dla piekielników, w której z Asem
odbywałam treningi.
- Szybko, trzeba zdjąć zaklęcie, mogą po nim trafić za nami.
Spięłam się, ignorując ból i drżenie mięśni, opierając się o
Asa, który podtrzymywał mnie ramieniem, ruszyłam do domu.
7

Dobrze, że nigdy nie założyłam się z Asem, że przyjdzie


dzień, gdy nie tylko zaproszę go do swojego mieszkania, ale i
do swojej sypialni. Wygrałby, szuja, nieważne, że okoliczności
były zupełnie inne, niżby sobie życzył. O ile sobie życzył.
Kiedyś coś tam kombinował, ale raczej nie ze względu na moje
uroki, ale by wkurwić Baala.
Sama nie wiem, jak to jest właściwie między nimi... Kiedyś
obstawiałabym, że grają w jednej drużynie i mimo
prowokowania Baala As jest mu lojalny. To było, zanim do
moich uszu doszły paskudne plotki na temat roli, jaką As
odgrywał w grudniowej rewolucji, czy raczej jak po niej
próbował urwać dla siebie większy kawałek tortu, niż był mu
należny. I nawet jeśli teraz, związany zaklęciem, był zmuszony
do pomocy, nie miałam pojęcia, czy mogę mu choć odrobinę
ufać. Ale potrzebowałam jego umiejętności, jeśli chciałam
przeżyć. A tak się składa, że bardzo mi na tym zależało.
Mieszkanie było puste, chłopaków gdzieś wywiało, a ja
miałam coraz mniej siły. Gdyby nie As, nie weszła-
bym nawet po schodach. Opadłam na łóżko całkiem wy-
czerpana. Bez słowa wskazałam szufladę, w której prze-
chowywałam wszelkie składniki niezbędne do zdjęcia uroku.
Mieszał wodę z solą i bursztynowym proszkiem bardzo
sprawnie. Przeglądał etykiety na różnych słoiczkach, aż znalazł
to, czego szukał.
- Ściągnij kurtkę i koszulkę - rzucił, nie patrząc na mnie.
Głos miał skupiony, bez typowej dla niego
zaczepno-uwodzicielskiej nuty. Z kurtką dałam sobie radę, ale
nie zdołałam podnieść lewej ręki na tyle, by zdjąć koszulkę.
Jęknęłam, czując wściekłe pulsowanie w ramieniu. As
podszedł i olejkiem cynamonowym naznaczył moje czoło,
przymknęłam oczy, czując nacisk jego magii. Nie był
delikatny, szarpnięcie zaklęcia było niezbyt przyjemne, ale
liczył się czas. Trwało kilka sekund, nim na dobre rozbroił
zaklęcie i opłukał dłonie w słonej wodzie, dezaktywizując je
ostatecznie. Czułam się jak marionetka z podciętymi
sznurkami, oddychałam ciężko. Gdybym mogła, natychmiast
bym zasnęła. Walczyłam, by utrzymać się na powierzchni. As
mruczał niezadowolony, oceniając mój stan. Rozłożył
apteczkę i systematycznie zajął się moimi obrażeniami.
- Przydałby się tu twój skrzydlaty chłoptaś - mruknął - mogę
to tylko oczyścić i zakleić.
Skinęłam głową. Nie miałam dość siły, by dyskutować albo
uleczyć dość liczne siniaki i skaleczenia. Zdezynfekował ranę
na mojej skroni i kości policzkowej.
- Możesz coś zrobić z lewą ręką? - szepnęłam. Ból był
dokuczliwy. Ciążyła, jakby ważyła dwadzieścia kilo.
Przez chwilę wahał się, co zrobić z koszulką. - Rozetnij ją, i
tak nigdy w życiu bym już jej nie włożyła.
Bawełna ustąpiła z trzaskiem, ukazując, byłam pewna,
najpoważniejsze obrażenia - ranę na mostku i ślady ugryzień na
przedramieniu i ramieniu. Nie słyszałam, by As klął aż tak
szpetnie, nawet kiedy obrywał ode mnie na sali ćwiczeń, co
rzadko, bo rzadko, ale się zdarzało.
- Jak źle? - szepnęłam, nie chcąc patrzeć na rękę ani na pierś.
- Niezbyt dobrze, to na pewno...
- Czy brama jest wciąż aktywna?
- Brama?
- Czy wyczuwasz magię w ranie na mostku? -Nie.
- Więc nie jest bardzo źle. - Uśmiechnęłam się blado. - A
ręka?
- Całkiem sina, gdzieniegdzie aż czarna, spuchnięta... Ile
razy?
- Zemdlałam przy dwunastym. Znów seria przekleństw.
- Cud, że żyjesz.
- Minie?
- Samo raczej nie. Powinnaś zwrócić się do Baala. On
wiedziałby, co z tym zrobić... Możesz mi właściwie wyjaśnić,
co ci się stało? Kto za to odpowiada?
Wbiłam w niego spojrzenie. Szybciej, niż sądziłam, doszło do
tej rozmowy.
- Trudna sprawa... Ci, którzy mi to zrobili, twierdzą, że stoi za
tym Baal.
- Bzdura! - Był absolutnie pewny tego, co mówił.
- Skąd taka pewność? Baal nie jest niewinnym skautem...
- Nie jest, ale nie jest sobą, jeśli idzie o ciebie... Ten, kto
podniósł na ciebie rękę, będzie miał szczęście, jeśli śmierć
nadejdzie szybko...
Milczałam. Nachylił się, by z odległości kilku centymetrów
spojrzeć mi w oczy.
- Jeśli im uwierzyłaś, jesteś całkiem stuknięta... Jeśli wątpisz
w oddanie Baala, zapytaj go kiedyś, co spotkało Berbera.
- Kim jest Berber?
- Demon siódmej klasy, twardziel, któremu wypsnął się przy
Baalu komentarz na temat twojego tyłka. Sam nie wiem, ile
czasu będzie jeszcze potrzebował, żeby znów być sobą i żeby
odrosło mu wszystko, z czego Baal go oskubał. Dlatego
mówiłem ci, nie musiałaś mnie wiązać, pomógłbym ci i tak.
Większość z nas by ci pomogła.
- Ale nie wszyscy. Są tacy, którzy odprowadziliby mnie tam,
skąd uciekłam. A ja nie wiedziałam, po której stronie jesteś,
As. Słyszałam różne rzeczy po rewolucji.
- Słyszałaś to, co wszyscy mieli słyszeć. Moja lojalność
wobec Baala jest niezachwiana - powiedział twardo.
Uwierzyłam mu. - Możesz krzyczeć.
- Czemu miałabym...?
Polał mi pogryzioną rękę ciemnozieloną mieszaniną pachnącą
eukaliptusem. Krzyknęłam, czując ogień spalający ciało do
szpiku. As przytrzymał mnie, nim moja pięść dotarła do jego
twarzy.
- Uspokój się, to dla twojego dobra. Nie mogę usunąć jadu,
ale teraz już cię nie zatruwa, nie przedostaje się do krwiobiegu.
- Ręka będzie sprawna? - Teraz nie mogłam nawet poruszać
palcami.
- Jeszcze nie wiem. Ja niewiele więcej mogę zrobić. Może
Baal, może twój skrzydlaty...
- Zaraz się dowiemy, idą tu.
Idą... cóż, to było niedopowiedzenie. Bliższe prawdy było:
biegną i taranują. As nie zdążył się nawet zasłonić, zanim
Miron natarł na niego i przygwoździł do ściany.
- Zostaw go - powiedziałam, za cicho, by mogło po-
skutkować.
Usiłowałam wstać z łóżka, zakręciło mi się w głowie i
sekundę później wyrżnęłam twarzą w dywan. Cholera. Tyle
dobrego, że Miron puścił Asa i przypadł do mnie i Joshui, który
już pomagał mi usiąść.
- Co ci jest, gdzie, do cholery, tak długo byłaś? Szukaliśmy
cię wszędzie... - Miron krzyczał mi nad uchem. Starałam się
tłumaczyć sobie w duchu, że ta złość nie jest wymierzona we
mnie, ale wynika ze strachu, jaki czuł.
- Porwanie... - Zaczęłam kasłać. Nagle w gardle narosła mi
gula, zaczęłam się dusić. Odkrztusiłam, ale nie pomogło. Gdy
tylko otwierałam usta, by powiedzieć, co mi się stało,
zaczynało mnie dusić. Spojrzałam spanikowana na Asa, pojął
w mig.
- Nie może powiedzieć, jakiś urok... Jeden zdjąłem, ale ten
musi być głębszy... Znalazłem ją w takim stanie w piekle, w
demonicznym kręgu.
Twardo zniósł spojrzenie Mirona, które słabszych duchem
zmieniłoby w łkające dziewczynki, wyznające wszelkie
grzechy od żłobka.
- Nic jej nie zrobiłem. Sam zapytaj. O tym akurat będzie
mogła powiedzieć.
Jak na meczu tenisowym oczy wszystkich powędrowały teraz
do mnie. Zbierałam się powoli z podłogi, słabsza niż pół
godziny temu. Z niepokojem wyczułam, że kokon z demonem
we mnie jest pobudzony. Czy wydrenowało mnie na tyle, że
nie zdołam go na dłużej stłumić? Musiałam się go pozbyć,
zanim zemdleję, a to bydlę się na dobre wykluje. Na złe,
właściwie.
- Mówi prawdę, pomaga mi. Związałam go - dodałam.
Miron parsknął ze złością. Cóż. Może reagowałby lepiej,
gdyby nie zastał nas w sypialni, a ja miałabym na sobie coś
więcej niż dżinsy... Miron był zazdrośnikiem. Zawsze, nawet
wtedy, gdy jeszcze nie byliśmy razem. Nie radził sobie z
emocjami. Miałam nadzieję, że nie stanie w płomieniach. On
albo As.
Joshua dotknął mojej poranionej twarzy, lekkie ciepło
przepełzło po skórze, lecząc ją. Pogłaskał nadgarstki, na
których wciąż były ślady po kajdanach, wżarte głęboko, po tym
jak wisiałam na tym cholernym haku, gdy Aleksander mnie bił.
Rany nie zniknęły od razu, ale przestały boleć. Uśmiechnęłam
się z wdzięcznością do anioła. Całkowicie skupiony na mnie,
nie brał udziału w wojnie na spojrzenia, jaką toczyli
nabuzowani testosteronem Miron i As. Przesunął palcami po
ranie na piersi.
- Nie mogę tego uleczyć... To znaczy mógłbym, ale...
Skinęłam głową, domyślałam się, czego się obawiał.
Jeśli znaki są wciąż aktywne i jakoś na mnie wpływają,
uleczenie ich może gwałtownie zakłócić proces, może
zaszkodzić mi bardziej niż sama rana. Delikatnie uniósł
lewe ramię i oglądał ślady ugryzienia, czerwone punkty po
zębach odbijały się na fioletowo-czarnych sińcach.
- Nie twoja magia, nie martw się. - Poklepałam go po ręce.
Mogłam iść z tym do Jemioły... albo Baala. Baal, powinnam
się z nim skontaktować jak najszybciej. Zanim jeszcze to coś
we mnie nie obudzi się i nie wypruje mi bebechów.
Wskazującym palcem przekręciłam obrączkę na kciuku, była
cieplejsza niż zwykle.
- Baal - szepnęłam. - Baal - powtórzyłam nieco głośniej. -
Baal - zebrałam siły na krzyk.
Oby zadziałało, nigdy dotąd nie sprawdzałam, czy mój
prywatny demoniczny artefakt faktycznie jest sprawny. Bez
siarki, mgły, dymu, po prostu się pojawił dwa kroki ode mnie.
Wyciągnęłam dłoń w jego stronę. I tak, to zdarzyło się znowu.
Miron skoczył jak pajac na sprężynie, dopadł do Baala i zaczął
go okładać pięściami.
- Skurwielu, zabiję cię za to, co jej zrobiłeś!
- Nic jej nie zrobiłem...
- Ona twierdzi coś innego! - wrzasnął Miron i pchnął Baala.
Baal nie walczył, tylko uchylał się przed ciosami. Przytrzymał
Mirona za nadgarstki i nawet na niego nie patrzył, wychylał się
zza jego ramienia i spoglądał na mnie. Jego twarz była jak
wykuta z kamienia maska, ale wyczuwałam przerażenie, które
huczało w nim żywym płomieniem. Usiłowałam wstać, by ich
rozdzielić, Joshua mi pomógł. Widziałam kątem oka jego
skupione spojrzenie. Czytał mnie i tym razem mi to nie prze-
szkadzało. Uchyliłam bariery, by mógł zobaczyć to, czego
sama nie mogłam powiedzieć.
- Miron, przestań, Baal jej nic nie zrobił - powiedział anioł
twardo. - Wezwała go, bo potrzebuje jego pomocy.
Miron przez chwilę nie wierzył. Myślę, że po prostu
potrzebował komuś przyłożyć, pozbyć się narastającego
uczucia bezradności. Ja tak zwykle mam. Lepiej komuś
rozkwasić nos, niż patrzeć, jak ktoś, na kim ci zależy, cierpi, a
ty nie możesz nic na to poradzić.
- Miron, oni się dobrze znają, Dora mu ufa. Spotykają się za
naszymi plecami, rozumiesz?
Anioł wsunął się między Mirona a Baala, narażając się, że
dostanie w twarz. Miron nie dowierzał. Wodził spojrzeniem
ode mnie przez Joshuę, na Baalu kończąc. Wściekłość
mieszała się z prawdziwym zranieniem. Czułam się, jakbym go
zdradziła, choć przecież tak nie było.
Trwało ułamek chwili, nim diabeł odstąpił od Baala, i nieco
więcej, gdy pozwolił się wyminąć i podejść mu do mnie.
Wyciągnęłam dłoń do Baala. Wskazałam ranę na piersi i
wyszeptałam przez zaciskające się gwałtownie gardło:
„ar-kathan". Zbladł.
- Jesteś pewna? Przytaknęłam.
- Kto cię dotykał po rytuale? Oprócz Joshui i Mirona? -As.
- On nie jest zagrożony, ale twoi chłopcy tak... Spięłam się,
słysząc to. Gdybym wiedziała, nigdy nie
przyszłabym do mieszkania. Na Boginię!
- Nie denerwuj się, zaradzimy temu, ale potrzebujecie
kwarantanny, wszyscy.
- Egzorcyzm - szepnęłam, znów walcząc z zaciśniętym
gardłem.
- Nie teraz, zabiłby cię, musimy poczekać, rozumiesz? - Objął
mnie i przytulił.
Wpiłam palce w jego koszulę, bojąc się, że zemdleję. Im
bardziej byłam osłabiona, tym wyraźniejsze było echo
neurotoksyn, które wpompował mi w żyły żmij i jego ludzie
przez ostatnie dwa dni. Tak, bardzo w stylu retro, wieszam się
na męskich barkach, wiotka i słaba. Jak dla mnie trochę za
bardzo mu się podobała ta sytuacja, nie dość jednak, bym choć
przez chwilę wierzyła, teraz, kiedy ogłupiacz nie mieszał mi w
głowie, że mógłby mieć z tym coś wspólnego. Mógł lubić mnie
słabą w swoich ramionach, ale wolałby, aby słabość wynikała
ze słabości mojej woli wobec jego uroku, a nie ze skutków
ubocznych tortur i rytuału zaszczepienia. A ja czułam się
lepiej, kiedy był blisko. Uspokajał demona we mnie i
kontrolowanie go było łatwiejsze.
- Co jej się stało? - Joshua wyczuwał mój gniew, strach i ból,
ale nie wiedział, co mam za sobą.
Baal uniósł głowę i spojrzał prosto w oczy anioła.
- Ktoś próbował zmienić ją w demona. Ktoś ją bardzo
skrzywdził. Ktoś za to zapłaci życiem - ostatnie niemal
wycharczał. - Przeniosę was do mnie, trzeba was odizolować
od ludzi, nie powinniście jej dotykać, póki nie pozbędziemy się
lokatora z niej.
- A ty możesz?
- Ja już mam swojego lokatora, na stałe. Ten mi nie grozi -
powiedział.
Sięgnęłam po koszulkę na ramiączkach, wystarczająco długo
mierzyłam się z tą sytuacją toples. Baal pomógł mi się ubrać.
Lewa ręka była z każdą chwilą cięższa i bardziej bezwładna.
Starałam się o tym nie myśleć,
nie panikować. Nie pomogę sobie ani innym, łkając ze strachu
jak mała dziewczynka. Joshua podał Baalowi grubą flanelową
koszulę, którą ten owinął wokół moich ramion. Nie była w
stanie zwalczyć zimna, które przenikało coraz bliżej kości.
Hałas na schodach i huk drzwi uderzających o ścianę
zasygnalizowały, że nasza mała gromadka się powiększyła.
Wyprostowałam się i odwróciłam w stronę drzwi. Nie
spodziewałam się Aleksandra czy jego trupy, przeczuwałam,
kto przybywa. Na tyle byłam tego pewna, że odruchowo
stanęłam przed Baalem, osłaniając go przed potencjalnym
atakiem. Jednocześnie rzuciłam Mironowi ostrzegawcze
spojrzenie. Odpowiedział miną niewiniątka. Mogłam być
półprzytomna, ale doskonale zarejestrowałam fakt, że rzucił się
na Asa, a później na Baala. Samo przebywanie w moim
towarzystwie predestynowało facetów do przetrąconej szczęki.
Mężczyźni wokół mnie mają tendencję do uderzania, zanim
padną pytania i odpowiedzi. Pod tym względem Leon i Miron
byli podobni. Joshua był odświeżający w swym spokojnym i
stonowanym pacyfizmie.
Wściekły czart wparował do sypialni czerwony na twarzy i
dyszący jak kowalski miech.
- Leon, spokojnie, nic jej nie będzie. - Joshua podszedł do
mojego adopcyjnego taty i dyskretnie zaczął koić jego
rozbuchane emocje. Nawet ja wyczuwałam, że dominował w
nich lęk. Widząc, że stoję, całkiem żywa, choć potłuczona,
odetchnął głęboko.
- Wybacz, mój człowiek powiedział mi, że widział, jak As
niemal wlecze cię do mieszkania. Szukałem cię dwa dni...
- Nie mogę teraz ci opowiedzieć, co się stało, Leoś, ale będzie
dobrze... - Skoro nie wspomniałam nic o rytuale, demonach czy
egzorcyzmach, mój lokator nie próbował mnie dusić i bez
problemu mogłam mówić dalej. - Mam prośbę, przekaż
Witkacemu, że mnie widziałeś, ale znów znikam, Baal zabiera
nas na kwarantannę... Powiedz mu, że wiem, kto to zrobił, i
kiedy wrócę, zamkniemy sprawę.
- To ma związek z tymi zdjęciami i rysunkami, które mi
pokazywałaś?
-Tak.
Zrobił krok w moją stronę. Uniosłam ostrzegawczo ręce.
- Leoś, dotkniesz mnie i skończysz na kwarantannie u Baala -
powiedziałam cicho. Oczywiście wtulenie się w wielką pierś
ojca przyniosłoby mi ulgę, jemu pewnie też pomogłoby, gdyby
mógł mnie objąć i upewnić się, że jestem cała i zdrowa. Ale nie
mogłam ryzykować. Już i tak zamartwiałam się o Mirona i
Joshuę.
- Ktoś cię skrzywdził. - Agresywny grymas wykrzywił jego
twarz. - Demon...
Skinęłam. Spojrzał na Baala. Nie musiał nic mówić.
Karmazynowy Książę objął mnie ramieniem, widząc, że znów
chwieję się na nogach.
- Leon, każdy, kto brał w tym udział, będzie ukarany. I oddam
ci to, co zostanie z każdego demona, który podniósł na Dorę
rękę.
Testosteronowe porozumienie zostało zawiązane. Tylko
Joshua bardziej był skoncentrowany na uleczeniu mnie niż na
obiciu dupy wroga. Faceci.
- Czas na nas - mruknął Baal. - Mogę zabrać dwoje naraz...
- Ja zabiorę diabła - powiedział As. Widząc uniesione brwi
Baala, dodał: - Dla mnie nie jest po robocie, szefie, związała
mnie. Będziesz musiał znaleźć za mnie zastępstwo w innych
kwestiach, jeśli wiesz, o czym mówię. Sam jesteś temu winien,
skoro podałeś jej moje pełne imię, za co, słowo, kiedyś ci
odpłacę. Kazała mi odprowadzić się do domu i chronić przed
wrogami. Mam nadzieję, że wiązanie nie jest trwałe, biorąc
pod uwagę, że w kółko wplątuje się w jakieś gówniane sytuacje
i że mówiąc o wrogach, myślała konkretnie o skurwielu, który
ją porwał, a nie o całej zgrai typków, którzy coś do niej mają,
inaczej moje życie nie jest już warte pieczęci, którą mógłbyś je
skrócić. Skończę jako para do Anioła Stróża.
Baal parsknął. Spojrzał na mnie i żartobliwie mrugnął.
- Nie sądziłem, że taki zrobisz użytek z imienia, mówiłaś coś
o upokorzeniu i różowym tiulu...
- Jest na mnie skazany, więc bez wątpienia cierpi.
-Próbowałam się zaśmiać, ale zaniosłam się kaszlem.
8

Demoniczne linie lotnicze... Cóż, raczej się do tego nie


przyzwyczaję. Baal przeniósł mnie i Joshuę. Znów
obezwładniające zimno i zawroty głowy, gdy straciłam ziemię
pod stopami. Jedyny plus podróżowania z Baalem był taki, że
w przeciwieństwie do Asa nie stawał się lodową statuą.
Wszystko trwało kilka sekund. W jednej chwili byliśmy w
mojej sypialni, by za chwilę znaleźć się w domu Baala.
Odetchnęłam z ulgą, gdy mróz z kości zaczął się cofać.
Ciemnozielone ściany, skórzane meble, bogaty księgozbiór
wyeksponowany w przeszklonych regałach i potężne biurko
przywodziły na myśl raczej gabinet prawnika czy pisarza w
starym stylu, a nie księcia piekieł. Z drugiej strony czego się
spodziewałam? Żelaznej dziewicy, paleniska i narzędzi tortur?
Z półek, ścian i blatu biurka spozierały na mnie kamienne i
drewniane diabły, maszkarony i gargulce, subtelnie
przypominające, że to nie prawnik tu urzęduje.
Baal pomógł mi usiąść na fotelu, delikatnie, jakbym była ze
szkła. Cóż, całe ciało bolało tak bardzo, że mog-
łam bez trudu uwierzyć, że wystarczy mocniej tupnąć, a
rozsypię się w drobny mak.
Joshua potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć szumu w
uszach.
- Ułatwia życie, ale męczy - mruknął. - Możesz jej pomóc?
Chciałbym znów poczuć jej kipiące życiem emocje zamiast
bólu. - Skrzywił się, jakby sam odczuwał echo tego, co ja
musiałam znosić.
- Bycie byłym bóstwem ma swoje zalety.
Nachylił się nade mną i spoglądał spod przymkniętych
powiek. Nie na mnie, ale na coś znacznie głębiej, pod skórą.
Demon we mnie drżał, jakby to nie było dla niego szczególnie
przyjemne.
- Po kolei, najpierw urok i obrażenia.
Drgnął, słysząc pukanie do drzwi. Po chwili weszli As i
Miron.
- Nie mogłem nas przerzucić bezpośrednio - wyjaśnił demon.
- Zgadnij dlaczego - prychnął Baal, rozwijając na blacie
biurka skórzany pokrowiec z instrumentami magicznymi.
Demon we mnie robił się nerwowy.
Miron zaciskał pięści i przechadzał się od ściany do ściany.
Bomba z Baalem wybuchła, cóż, wcześniej czy później
musiało tak się stać. Joshua zniósł to całkiem dobrze w swoim
czasie, ale też dowiedział się o tym w znacznie mniej
drastycznych okolicznościach i nie był tak zaborczy jak diabeł.
Baal mieszał składniki w miedzianej miseczce, skon-
centrowany i milczący. Zapalił świecę i rozgrzał nad nią
miedziany pręcik.
- Zaboli krótko, pomyśl o tym jak o nieprzyjemnym, ale
koniecznym zastrzyku.
- Jasne, cokolwiek, byle to się skończyło - mruknęłam.
Przymknęłam oczy, wsłuchując się w inkantację, którą nucił
Karmazynowy Książę. Fala gorąca, rana na piersi paliła
żywym ogniem, z każdym słowem Baala bardziej. Coś w głębi
mnie szarpnęło się mocniej, ruch miedzianego pręcika
przytkniętego do rany na mostku wyciągał to na powierzchnię.
Cokolwiek to było, chciałam, by się ze mnie wyniosło.
Zacisnęłam palce prawej dłoni na oparciu fotela i przygryzłam
zęby. Lewa całkiem bezwładnie leżała na moich kolanach.
Poczułam ostry ból, który po chwili ustąpił. Syk słonej wody i
przekleństwo, jakie wyrwało się z ust Mirona, podpowiedziały
mi, że się udało.
Baal położył mi dłoń na mostku i poczułam miły chłód, lekkie
szczypanie. Kropla potu spłynęła po skroni Karmazynowego
Księcia, oczy pociemniały mu z wysiłku, ale po chwili, gdy
opuścił rękę, wydawał się zadowolony. Dotknęłam piersi,
skóra była gładka, bez śladu blizny. Uśmiechnęłam się do
niego z wdzięcznością. Jak nie kochać faceta potrafiącego
zrozumieć kobiecą niechęć do blizn, których da się uniknąć?
Odpowiedział uśmiechem.
- Możesz już mówić o tym, co cię spotkało? - szepnął tuż przy
moim uchu. - Kto ci to zrobił?
- Aleksander, demon, żmij - powiedziałam szybko, wciąż
obawiając się, że zacznie mnie dusić. Odetchnęłam, gdy nic się
nie stało.
- Świetnie, zajmiemy się tym za chwilę. - Demoniczny książę
uśmiechnął się złowieszczo. - To on cię pogryzł?
Spojrzałam na swoją poczerniałą i spuchniętą rękę. Skinęłam
głową. Wciąż nie wiedziałam, czy będzie sprawna, ale bałam
się zapytać. To, że trafiło na lewą rękę, jakoś mnie nie
pocieszało. Wiedziałam, że jad żmija często prowadził do
amputacji kończyny. Neuro-toksyna wywoływała paraliż i
gangrenę. Baal delikatnie naciskał skórę wokół ugryzień. Pod
nosem mruczał przekleństwa. Bolało jak cholera, ale
zacisnęłam zęby. Wyciągnął z pokrowca mały skalpel i naciął
skórę tuż nad nadgarstkiem. Krew zaczęła spływać po dłoni.
Czarna, gęsta i śmierdząca pleśnią.
- To tylko wygląda źle, As dobrze się sprawił, powstrzymując
działanie toksyny. Mogło być gorzej. Widziałem
paskudniejsze rzeczy.
Odetchnęłam. Nie byłam pewna, na ile to, co czułam po
ugryzieniu, było prawdą i całe moje ciało było zakażone, a na
ile straszną halucynacją.
- Biorąc pod uwagę twoją reputację, to chyba nie jest
pocieszenie, co? - zapytałam, siląc się na lekki ton.
- Widzę, że jad nie stępił twojego poczucia humoru. -
Uśmiechnął się lekko.
- Na to nie znaleziono jeszcze lekarstwa.
- Na szczęście na jad i owszem. - Smarował ślady gęstą,
ciemnozieloną mazią i obandażował mi rękę od nadgarstka po
pachę, zostawiając na wierzchu nacięcie, którym wciąż
spływał smolisty płyn. - Będzie trzeba często zmieniać
opatrunek. Do rana będzie po wszyst-
kim, moja mała, będziesz mogła tą ręką przyłożyć
sukinsynowi, który cię skrzywdził.
- Z przyjemnością.
Wierzyłam mu. Ból powoli ustępował. Czarna krew spływała
do miseczki, krople pluskały o szklane ścianki. Oddychałam
powoli, starając się zdystansować od szarpiącego bólu. Baal
ucisnął mocno nacięcie, kiedy krew znów była bardziej
czerwona niż czarna. Założył kolejny opatrunek. Odchyliłam
głowę i oparłam ją o miękką skórę zagłówka. Było mi słabo i
zapewne byłam blada jak śmierć. Straciłam w ciągu dwóch dni
cholernie wiele krwi i nawet magia nie wyrabiała się z
produkcją dodatkowych litrów erytrocytów.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Baal, przyglądając mi się z
niepokojem.
- Na ile to jest możliwe. Pewnie jestem na granicy ostrej
anemii i ciągle czuję skutki uboczne ogłupiacza, który we mnie
pompowali bez opamiętania. Swoją drogą, wolałabym
wiedzieć, co to było... Niewiele jest substancji, które działają
na magicznych tak silnie. A to mnie powaliło jak kłodę.
Profonol? Pavulon? - zapytałam.
- Wątpię. Sądząc po twoich nierównych i zwężonych
źrenicach, a także tym, że jesteś cała spocona, ale na twarzy i
czole nie pojawiły się nawet pojedyncze kropelki...
podejrzewam, że podawali ci jakąś wersję neurotoksyny.
Wiesz, jak polują węże?
- Oszałamiają i połykają w całości - szepnęłam.
- I wolą, żeby w czasie połykania ofiara nie machała łokciami.
Przymknęłam oczy.
- Wpompowali we mnie kilka strzykawek tego świństwa,
uszkodzili mi układ nerwowy?
- Dlaczego to podejrzewasz?
- Zawroty głowy, kłopoty z równowagą, nieostre widzenie,
drżenie mięśni... - wymieniłam posępnie.
- Masz słabiutkie ciśnienie, mimo wszystkich emocji, jakie
tobą targają. Straciłaś pewnie więcej niż litr krwi. A twoja
magia jest na wyczerpaniu, więc ledwie ciągniesz.
Potrzebujesz wzmocnienia...
- Nawet o tym nie myśl - warknął Miron.
- Nie myślałem, nie o tym - uśmiechnął się chłodno -
zamierzam po prostu oddać jej trochę energii. Ale widzisz,
mała, najpierw muszę ci wyjaśnić parę spraw...
- Zalążek demona we mnie jest aktywny? - zapytałam, nie
chcąc, by krążył wokół tematu z troski o moje samopoczucie.
Nie mogło być lepsze, póki nie dowiem się, czy Aleksandrowi
się udało.
- Tak i nie. Twoja magia go izoluje i między innymi dlatego
wolniej dochodzisz do siebie. Ale powstrzymuje demona na
tyle skutecznie, że nie sądzę, żebyś była zagrożeniem dla
Mirona i Joshui, choć oczywiście zostaną tu i będziemy mieć
na nich oko. To dobra wiadomość. Zła jest taka, że póki nie
dopełni się wszczepienie, nie zdołam przeprowadzić
skutecznego i przede wszystkim bezpiecznego dla ciebie
egzorcyzmu.
Odetchnęłam z ulgą po pierwszej części jego wypowiedzi. Po
drugiej z twarzy odpłynęły mi resztki krwi.
- Muszę go uwolnić?
- Tak. Musi dojrzeć, żebym mógł go wyegzorcyzmo-wać, nie
ryzykując, że zabierze ze sobą twoją duszę.
- Będę demonem?
- Nie w takim stopniu, jak się obawiasz, pełna przemiana trwa
latami, ale on się uaktywni, może wpływać na to, co czujesz,
jak się zachowujesz.
- Jak długo?
- Kilka dni, może krócej... Nie wiem, co to za demon.
- Wydaje mi się, że agresji... tak wyczuwałam Aleksandra... a
ten we mnie jest... gorący, gwałtowny... - Potrząsnęłam głową,
bo nie potrafiłam opisać słowami tej niespokojnej obecności w
trzewiach.
- Możesz mieć rację, ale nie dowiemy się na pewno, zanim się
nie zamanifestuje. Znając jego naturę, dobiorę odpowiednią
pieczęć i egzorcyzm. Nie chcę ryzykować twojego życia.
Mimo środków bezpieczeństwa, o których mówił, i tego, jak
próbował mnie uspokajać, nie miałam złudzeń. Mogłam tego
nie przeżyć. Im dłużej będzie trwał rytuał, tym większe ryzyko,
że demon pociągnie mnie za sobą. Dobrze dobrane elementy
egzorcyzmu dawały szansę na to, że pójdzie szybko. Ale to nie
jest jak zwrot towaru w sklepie - proszę, oto paragon, weźcie
sobie demonicznego bękarta z powrotem. Przetrawiałam wia-
domość, że muszę go uwolnić, zła, że jednak nie uda mi się
tego uniknąć. Aleksander mi za to zapłaci. Nie miałam
wątpliwości, że będzie cierpiał. Skinęłam głową, niezdolna, by
powiedzieć to na głos.
- Skąd mamy mieć gwarancję, że to nie podstęp? Że nie
namawiasz jej, by dała się przejąć demonowi, a później jej z
nim nie zostawisz? Przecież tego chcesz, nie? Żeby była jedną
z twoich, żebyś miał nad nią władzę... Skąd mam wiedzieć, że
nie stoisz za tym wszystkim, a teraz nie odstawiasz Matki
Teresy i zbawcy tylko po to, by ją ze sobą związać?
Miron stał zbyt blisko. Pełgająca w jego tęczówkach
zapowiedź ognia zdradzała, jak blisko pod powierzchnią
znajdował się pyr. Baal milczał. Kolejna testosteronowa
wymiana twardych jak skała spojrzeń i agresywnych min.
Niczym bokserzy przed walką, czekający na gong. Jeszcze
chwila i zaczną porównywać penisy, by udowodnić, który z
nich ma największe jaja. Chrząknęłam znacząco,
przypominając im, o co właściwie idzie gra. Baal pierwszy
odwrócił wzrok, kierując go na mnie. Odruchowo wyciągnął
dłoń i pogłaskał mnie po rozczochranych włosach.
- Wiesz o mnie wiele, ale nie wszystko - powiedział już
całkiem spokojnie. - Nie chcę mieć nad nią władzy. Straciłbym
na tym więcej, niż zyskał. Ci, którzy jej to zrobili, złamali
zakazy, jakie ustanowiłem. Przysięgałem sobie, że nikt nie
przeprowadzi tego rytuału. Nigdy, rozumiesz? Aż za dobrze
wiem, jak to jest. Poza tym nigdy nie skrzywdziłbym Dory.
Miron potrzebował więcej czasu, by poziom adrenaliny i
testosteronu opadł poniżej poziomu „jestem dupkiem i za
chwilę obsikam terytorium".
- Jasne, z tego właśnie słyniesz, z niekrzywdzenia ludzi.
Spróbowałam wstać i wejść między nich, ale znów zakręciło
mi się w głowie i opadłam na fotel. Uderzyło mnie coś w głosie
Baala, kiedy mówił o rytuale... że wie... Na Boginię, kolejny
element układanki wskoczył na swoje miejsce. Musiałam z nim
o tym porozmawiać, ale nie przy świadkach... To zbyt intymne
pytania, by zadawać je nawet wśród zaufanych osób. Może
zbyt intymne, bym uzyskała na nie jakąkolwiek odpowiedź.
- Miron, daj spokój, Baal nie ma z tym nic wspólnego -
powiedziałam proszącym tonem, dociskając palce do skroni.
Chciałabym, aby świat już zwolnił, a podniesiony głos diabła
nie wwiercał mi się w czaszkę niczym szpikulec do lodu.
- Nie wiesz, co mówisz. On nie jest pieprzonym harcerzem, za
jakiego go masz!
- Jakby którekolwiek z nas było! Uspokój się, proszę.
Opowiem wam wszystko, ale nie chcę awantur, zrozumiałeś?
- Mogę was zostawić, żebyście sobie wszystko wyjaśnili -
powiedział uprzejmie Baal.
- Później, teraz muszę was wprowadzić w całą tę historię, im
szybciej się wszystkiego dowiesz, tym szybciej złapiemy tych,
którzy za tym stoją - stwierdziłam kategorycznie, masując
skronie coraz mocniej. Ból promieniował w stronę oczodołów.
Przymknęłam oczy, bo światło pogarszało doznania. Osobiste
dramaty i nieporozumienia były niczym w porównaniu z
szaleńcem i martwymi ciałami. Ta cała historia miała drugie
dno, byłam pewna. Działo się coś złego, a ja byłam tylko
jednym z trybików w tym wszystkim. I jeśli było poważne
ryzyko, że za kilka dni będę martwa, powinni wiedzieć, by
tajemnice nie poszły ze mną w piach. Zemsta nie dokona się
sama.
Baal usiadł na wysokim krześle za biurkiem. Joshua rozejrzał
się i usiadł na jednym z foteli. Tylko Miron łaził od ściany do
ściany, jak zwierzę w klatce. Przypomniał mi o Łaziku.
- Baal, były jeszcze dwie osoby, które mnie dotykały po
rytuale. Afilianci Aleksandra... Ludzie. Myślisz, że się
zarazili?
- Możliwe, zależy, jak szybko twoja magia otoczyła zalążek
kokonem.
- Po rytuale byłam nieprzytomna - przypominałam sobie
więcej, niżbym chciała. - Miron, masz te rysunki i zdjęcia,
które ci dałam?
- Zostawiłem je u Luca, byłem zbyt zajęty szukaniem ciebie,
żeby się nimi zajmować...
- To wszystko się łączy... Baal powinien je zobaczyć.
- As, daj znać Lucowi, poproś, żeby zabrał ze sobą zdjęcia -
książę wydał rozkaz tonem nieznoszącym sprzeciwu. Demon
bez słowa wyszedł z gabinetu.
Zaczęłam opowiadać po kolei, o ciałach, o porwaniu, o
zachowaniu afiliantów i Aleksandra, o moich podejrzeniach i
obserwacjach. Starałam się mówić spokojnie, nie dać się
ponieść emocjom, które zdecydowanie zbyt mocno pobudzały
tego cholernego demonicznego bękarta, który wbił się na
waleta do mojego ciała.
- Znajdziesz to mieszkanie? - Baal był konkretny.
- Jeśli As zabierze mnie z powrotem w miejsce, w którym
mnie znalazł, to myślę, że tak. - Przypomniałam sobie o moich
wątpliwościach co do wiarygodności demona. - Baal, jak to jest
z Asem? Związałam go, ale jeśli nie jest godny zaufania...
Baal zaśmiał się cicho.
- Jest. Pracuje dla mnie jako agent. Jeśli plotki dotarły do
ciebie, dotarły też do innych, a to znaczy, że dobrze się spisał.
- To wszystko ma związek z rebelią. - Zdałam relację z
rozmowy z Aleksandrem, z której wynikało, że jego szef był
jednym z tych, którzy planowali przewrót, może stali za Hel i
Izydą, może planowali coś znacznie większego.
- Nie wiemy, kto to wszystko zaplanował, ale masz rację... To,
co odkryłaś dzięki wizji, było wierzchołkiem góry lodowej. Co
nie zmienia mojej wdzięczności, gdyby nie ty...
- A gdyby nie ty, ona nie byłaby wciągnięta w to wszystko -
warknął Miron.
- Wiem - Karmazynowy Książę sposępniał - i to jedna z
rzeczy, z którymi będę musiał żyć.
- Możemy coś na to zaradzić. - Miron się rozgrzewał.
- Nie będziesz pierwszym, który by próbował - odpowiedział
Baal spokojnie - tylko pamiętaj, że Dorze bardzo by ciebie
brakowało. Przez jakiś czas.
Uderzyłam dłonią o podłokietnik z głuchym plaśnięciem,
przywołując ich do porządku jak rozbrykane psy.
- Panowie, wróćmy do sedna, co? Baal, domyślasz się, kto
może stać za Aleksandrem? Demon z urodzenia, co najmniej
dziewiątka, silny i wściekły. Mówi ci to coś?
- Nie, i to nie daje mi spokoju... Sprawdziłem wszystkie
dziewiątki i dziesiątki w królestwie. Nie znalazłem nikogo
dość silnego i głupiego, żeby planować przewrót... Nie ma
wśród demonów jednomyślności, nigdy nie było, ale...
- Jak się układają stosunki między tobą a wszczepionymi? Z
rozmowy z Aleksandrem wywnioskowałam, że ma do ciebie
na tym tle jakieś pretensje.
- Nie pochwalam wszczepiania demonów, a już na pewno nie
w taki sposób, w jaki próbowano wszczepić go tobie. Demony
z urodzenia są, jakie są, ale wszczepieni... z nimi jest więcej
zamieszania, procent umieral-
ności podczas opętania jest ogromny, a ci, co przeżywają,
zbyt często są agresywni. Co drugi wchodzi w świat z własnym
planem wendety. Ten żmij nieźle pokazuje, w czym problem.
Marzy im się wielka ekspansja i legion nowych demonów, a to
jest sprzeczne z ustaleniami z Lucern i z niebieskimi... Nie
potrzebuję nowej wojny, obecny porządek się sprawdza, a
przymusowe wszczepienia są najprostszą drogą do konfliktu.
- Demonów z urodzenia masz więcej?
- To nie takie proste... Przyrost naturalny demonów z
urodzenia jest bardzo niski. To pewnie dość rozsądne, bo
biorąc pod uwagę aktywność seksualną demonie, gdyby były
tak płodne jak anielice, demonie potomstwo zalałoby świat.
Łatwiej przeprowadzić rytuał, niż spłodzić dziecko. Choć
demony z urodzenia wolą próbować swoich sił, niż przyjść i
poprosić o pieczęć i błogosławieństwo dla przysposobienia
nowej osoby do rodziny.
- Dlaczego? Tylko imperatyw przekazania genów czy to ma
drugie dno? - dociekałam.
- Tak i nie. Oczywiście rodzony potomek dziedziczy po
rodzicach... Ponieważ łatwiej o ciążę w krzyżówkach między
rodzinami, wiwat rekombinacja genetyczna, powstałe
potomstwo przeważnie jest dość niezwykłe. Demony z
urodzenia są silniejsze, o wiele trudniej je zabić, mają więcej
mocy i, faktycznie, mają się za arystokrację. Narodziny
demona automatycznie wzmacniają rodzinę. Taka zależność
nie występuje w przypadku wszczepionych. Oni częściej niosą
kłopoty niż potęgę. Poza tym duży procent osób poddanych
wszczepieniu nie przeżywa. Wiele zależy od rasy demona czy
rodziny i samego biorcy.
Skinęłam głową, o typach demonów też będziemy musieli
porozmawiać, ale najpierw aktualności z demoniego
półświatka.
- Skąd Aleksander miał pieczęcie? Przecież to nie jest tak, że
kupujesz je na Allegro od producenta, pachnące świeżością i
obarczone vatem...
Baal skinął i przez chwilę milczał.
- Po prostu to powiedz - zachęciłam, czując, że nie spodoba
mi się, co usłyszę.
- To jedna z rzeczy, nad którymi pracował As. Od kilku
miesięcy giną demony, znikają z ulicy i z mojego radaru.
Podejrzewaliśmy, że ktoś je unicestwia.
- Zamyka w pieczęciach? Skinął.
- Aleksander chwalił się, że wkrótce będą mieli armię
wszczepieńców. Czy ginie aż tylu, żeby mówić o armii?
Książę drgnął, wyraźnie zaskoczony.
- Jak dotąd to tylko kilka przypadków... Mówił o armii?
Przytaknęłam.
- Wszczepili mi demona z tych zaginionych?
- Nie wiem, póki się nie rozwinie, nie jestem w stanie tego
określić. Ale to prawdopodobne.
- Co się dzieje z demonami, których nie udało się wszczepić,
gdy osoba umiera podczas rytuału? Wracają do pieczęci?
- Nie. O ile ją opuszczą.
- Czyli możliwe, że pięć odeszło na zawsze...
- Nie sądzę, żeby świat za nimi tęsknił - mruknął Miron.
- Nie mówiłbyś tak, gdyby to dotyczyło diabłów -
odpowiedziałam, zanim Baal zdążył się odezwać. - Poza tym
weź pod uwagę, że im więcej demonów zaklną w pieczęcie,
tym więcej przeprowadzą rytuałów na przypadkowych
ofiarach. Podczas rytuału giną nie tylko demony, ale też
kobiety, którym usiłowali wszczepić zalążek.
Nie odpowiedział.
- Ustalając fakty, jak zamierzają stworzyć armię? Porwą z
ulicy armię demonów z urodzenia i przerobią na wszepieńców?
To cholernie trudna akcja... Chyba że jest inny sposób?
Baal uniósł głowę i spojrzał na mnie z wyraźnym niepokojem.
- Może i jest inny sposób, ale nie mniej groźny dla nas
wszystkich - mruknął. - Pomyślę o tym.
Przypomniałam sobie o zawartości swojej torby i zaczęłam
się za nią rozglądać. Nie pamiętałam, czy zabrałam ją,
przenosząc się z Baalem.
- Muszę wrócić do mieszkania... mam coś, co może być
wskazówką - powiedziałam.
- Nie możesz iść między ludzi, nie dopóki nosisz w sobie
zalążek. As się zajmie wszystkim, o co go poprosisz.
Prychnęłam niecierpliwie. Kwarantanna, subtelne określenie
na „jesteś uziemiona".
O wilku mowa, czy o demonie, żeby być precyzyjną, w progu
stanęli As i Luc.
Lucyfer wkroczył do pokoju z marsową miną, a jego ciało
emanowało napięciem i ledwie powściąganą agresją. Wyglądał
na tyle groźnie, bym odruchowo skuliła się na fotelu. Czujnym
spojrzeniem omiótł mnie,
Mirona i Joshuę. Nie wiem, co zobaczył, ale wyraźnie
uspokojony podszedł do wnuka. Przygarnął go w pełnym
uczucia uścisku. Miron zesztywniał i próbował go odepchnąć,
ale Luc nie przejął się tym zbytnio.
- Uspokój się, chłopcze, nic mi nie grozi, nawet jeśli jesteś
zakażony.
Mój diabeł wyraźnie się odprężył.
- Jesteś pewien?
- Jak zawsze. Dora, jak się czujesz?
- Jak zbity kundel, ale przeżyję. Jest już lepiej. Skinął
zadowolony. Spojrzał na wnuka i uniósł brwi,
widząc jego zaciętą minę.
- Rozumiem, że masz wątpliwości, ale możesz mi wierzyć,
wiedziałbym, gdyby za tym stał. Nie jest sobą, jeśli chodzi o
naszą małą wiedźmę. Prędzej uwierzyłbym, że odgryzł sobie
rękę, niż że podniósł ją na Dorę. -Parsknął tłumionym
śmiechem. - Czy nam się podoba czy nie, jest jego ulubienicą, a
ten stary drań wie, czym jest lojalność.
Miron pozostał sceptyczny, ale wierzył dziadkowi bardziej
niż mojej ocenie czy słowom Baala.
- Jak wygląda sytuacja? - zapytał Luc rzeczowym tonem.
- Zdjąłem uroki i uleczyłem rany. Nic więcej nie mogę w tym
momencie zrobić. - Baal wyraźnie nie był tym zachwycony.
- Z egzorcyzmem, niestety, musimy czekać - westchnął
władca piekieł, a później zwrócił się do mnie z ciepłym
uśmiechem, który miał mnie zapewne podnieść na duchu. -
Cóż, Doro, chcesz czy nie, twoje więzi z piekielnikami się
zacieśniają, co?
- Do bólu. - Skrzywiłam się.
Luc odwrócił się w stronę Baala i oświadczył oficjalnym
tonem (rzadko go widziałam w takim stanie):
- Możesz liczyć na moje wsparcie. Nasz rozejm jest w pełni
respektowany. Może cię również zainteresuje, że dotarły do
mnie doniesienia, jakobyś przekraczał ustalenia i prawo.
- Nie wątpię, że dotarły. - Baal się skrzywił. - Nawet chwilę
nie wątpiłem, że moi wrogowie działają na wielu frontach.
- Tylko czemu twoje spory uderzają w Dorę? - rzucił mój
sfrustrowany kochanek.
Spojrzałam na Mirona z rezygnacją.
- Tak już jest. Jeśli coś się dzieje, muszę być wmieszana.
Niezależnie, czy awantura dotyczy bogów, aniołów, wilków
czy wampirów, dostaję się w krzyżowy ogień. Konsekwencja
tego, że nie trzymam się swojego gatunku, co mi wielokrotnie
wypominano. Naprawdę wolałbyś, żebym była grzeczną
wiedźmą, trzymającą się tylko z magicznymi, unikającą
brzydkich i złych piekielników i pierzastych? Pewnie nie
spotkałoby mnie to wszystko. Mam kontynuować,
przypominając, że byliście, ty i Leon, pierwszymi
piekielnikami, z którymi nawiązałam bliską więź? Powinnam
teraz tego żałować?
- Cholerna sofistyka! - mruknął, ale nie kontynuował
oskarżeń.
Westchnęłam. Byłam tak cholernie zmęczona, że oczy same
mi się zamykały. Baal wysłał Asa do mojego mieszkania po
torbę i potrzebne mi rzeczy. Demon dobrą minutę marudził, że
nigdy nie pisał się na fuchę chłopca na posyłki, ale posłusznie
zniknął. Miałam na-
dzieję, że nie zostawi mi bałaganu w sypialni, pomyślałam
niezbyt logicznie. Podwinęłam nogi pod siebie i zwinęłam się
na fotelu. Czujne oko gospodarza natychmiast to zauważyło.
- Dość, resztę omówimy jutro, musisz odpocząć. Nie
zaprotestowałam. Wyjątkowo mogą nade mną
pokwokować. Uchylił drzwi i zawołał:
- Ira! Możesz tu przyjść na chwilę? - Odwrócił się do mnie i
powiedział cicho: - Ira jest dość... specyficzna, nie daj się jej
zdenerwować, dobrze?
- Nie mam siły się denerwować, Baal. - Uśmiechnęłam się
blado, gotowa zasnąć na stojąco. - To był za długi dzień.
- Jutro będzie lepiej.
- Powtarzam to sobie od jakiegoś czasu. Przyjdzie dzień,
kiedy nikt nie będzie ode mnie nic chciał, będę się wylegiwała,
czytała powieści o smokach i dziewicach, słuchała muzyki, na
lekkiej bani od kolorowych drinków, dymu z tajemniczych
papierosów Witkaca i bezczynności błogiej jak ambrozja. Będę
się wysypiać, najadać, nic nie będzie mnie bolało, będzie miło i
wygodnie - mamrotałam sennie.
9

Najpierw był zapach, gęsty, wilgotny, zielony zapach lasu,


lekko butwiejącego poszycia, nasiąkniętego wodą mchu.
Światła było niewiele, tyle tylko, ile mogło się przebić przez
gęste korony drzew. Biegnę, podłoże jest nierówne, wznosi się
tylko po to, by nagle opaść w rozpadlinę przysłoniętą gęstymi
pióropuszami paproci. Powinnam cieszyć się tym, lasem,
biegiem, wiatrem owiewającym moje płowe boki. Ale jest we
mnie niepokój. Węzeł wściekłości i strachu zbyt mocno zaciś-
nięty, by było tam miejsce na radość. Nie mogę się zatrzymać,
znajdą mnie. Biegnę pod wiatr, ale nie mogę zmienić kierunku,
są tuż za mną. Polowanie z nagonką. Muszę ją znaleźć. Muszę,
choćby to była ostatnia rzecz, jaką zrobię. Zmęczenie naciska
na żebra, oddech kosztuje coraz więcej wysiłku, ale nie mogę
się zatrzymać, są coraz bliżej. Słyszę już ich wycie, zaciskający
się wokół mnie krąg. Jeden na piętnastu. W pojedynkę żaden
nie miałby szans. Nawet w piątkę nie mieliby, ale piętnastu to
zbyt wielu, nawet jak na mnie. Nie wtedy, kiedy stawką jest coś
więcej niż moje życie. Jest
ona i to, co jej zagraża. Jej ból, który odbiera mi zdrowe
zmysły. Jej krzyk, który odbija mi się echem w czaszce nawet
teraz, kiedy biegnę przez las. Napinam całe ciało, by skoczyć,
odbijam się tylnymi łapami i płaskim łukiem pokonuję głęboką
rozpadlinę, przednie łapy wbijają się w miękki, wilgotny mech,
gleba pod nim jest luźna, nie mam w co wbić pazurów. Tylne
łapy młócą powietrze, pazury wbijają się w niemal pionową
ścianę wykrotu. Podciągam się i wypełzam na krawędź, zdy-
szany, ale cały. Otrząsam futro z błocka, które przywarło mi do
brzucha i boków. Muszę biec, dotrzeć do niej, zanim mnie
dorwą, zanim będzie za późno. Odwracam głowę, słysząc
trzask tuż obok. Są zbyt blisko. Uginam przednie łapy,
przypadam do ziemi i stroszę futro na grzbiecie, warczę i
zajadle ujadam, by wiedzieli, co ich czeka, kiedy podejdą,
szczerzę zęby, które już zatapiałem w ciele wielu z nich przez
ostatnie dni. Nie podchodzą bliżej, czekają. Na co? Niepokój
narasta. Zbyt wielu, nie podołam, nie zdążę. Ostry ból szarpie
całym moim ciałem, podgrzał mnie na tyle, że tracę kontakt z
podłożem. Fala ognia rozrywa od środka, krew w żyłach
zamienia się w lawę. Królowo, dopomóż, uratuj, jeśli nie mnie,
to ją. Wzrok staje się mętny, widzę coraz mniej. Podchodzą
bliżej, słyszę ich ostrożne kroki na rozmiękłym podłożu, ich
zapach gęstniejący wokół mnie. Pani, dopomóż, przejmij od
teraz moją misję, ja nie dam rady. Mają mnie. Palący ból
rozlewa się falą na szyi i reszcie ciała. Trzymam strzępki
świadomości, ale na darmo, odpływam szybko. Szarpnięcie,
kolejne fale bólu, zapach mojej krwi przebija się przez gęstą
woń lasu. Zawiodłem. Resztką sił wyję w niebo, by usłysza-
no moją skargę. By ktoś zrobił to, czego ja już nie zdołam.
Ciemność zabrała mnie, zanim wybrzmiało echo mojego
wycia.
*
Obudziłam się gwałtownie, w ułamku sekundy dość
przytomna, by siedzieć w pościeli i łapać szybko powietrze.
Cholera, co to było? Snowidzenie? Koszmar? Coś innego? Nie
wiedziałam, ale powiązane z nim skłębione uczucia wciąż we
mnie były. Gniew, poczucie beznadziejności, wściekłość, że
zawiodłam, strach - nie o mnie, ale o kogoś, na kim mi
zależało. Plus wilki, cholera. Dziwne, we śnie byłam tym
uciekającym wilkiem, a jednocześnie wiedziałam, że nim nie
jestem. Przetarłam twarz dłońmi, czując strużki potu
spływające po skroniach i czole, szczypiącą sól w oku. Miron
obok zamruczał, ramieniem odszukał mnie w pościeli i przy-
sunął się bliżej, mamrocząc coś pod nosem. Nawet nie
pamiętałam, jak się tu dostałam, możliwe, że mnie tu przyniósł,
on lub Baal. Wysunęłam się najdelikatniej jak mogłam,
uspokajając go szeptem i gładząc po plecach, by spał dalej.
Wymknęłam się z sypialni i zamknęłam w łazience. Naprawdę
potrzebowałam prysznica, wczoraj zasnęłam zbyt zmęczona,
by zmyć z siebie ostatnie dni. Co najmniej dwóch facetów
musiało mnie naprawdę lubić, bo przytulali mimo mało
apetycznego zapachu, jaki wydzielałam ja i moje włosy. A
teraz jeszcze to...
Spojrzałam w lustro i musiałam się oprzeć o krawędź zlewu,
widząc swoje oczy, lśniące srebrem, nie całkiem ludzkie. Ale
to nie były oczy demona. Czułam
go w sobie, ale nie on był najsilniejszy. Była jeszcze ona,
gnieżdżąca się pod moimi żebrami, ożywiona, żarłoczna,
okrutna w swoich odruchach. Czułam, jak warczy na demona,
spycha go w narożnik mojego jestestwa, nie pozwala przejąć
kontroli. Moja mentalna wilczyca zachowywała się jak po
sporej dawce sterydów, silniejsza niż zwykle. I miałam swoje
podejrzenia, co było tego przyczyną. Gdzieś w tyle głowy
czułam ślady obecności energii potężniejszej, niż moja
kiedykolwiek będzie. Ślady Bogini. Westchnęłam, czując, że
jej obecność pomaga wilczycy zapanować nad demonem,
nawet kosztem tego, że ona sama była bliżej powierzchni niż
kiedykolwiek. Czy to stąd wilczy sen? Czy to jakieś
wspomnienie Faoiliarny? Nie, ona nigdy nie dałaby się
zapędzić w zaułek jakimkolwiek wilkom. Było coś znajomego
w tym wilku... Śniłam sen w pierwszej osobie, to ja byłam tym
wilkiem, ale nawet we śnie jakaś część mnie wiedziała, że to
ktoś inny. Poplątane, jak to w snach. Jeśli to nie ja, to kto?
Osoba dość bliska, by nawiedzać mnie w snach. Wilczyca
otarła się o moje żebra, futrzana kulka entuzjazmu,
zadowolona z moich wniosków. Gdybym jeszcze wiedziała, co
z tego wynikało. Znów spojrzałam w lustro, srebrny blask oczu
przygasał. Może to tylko pozostałość po wilczym śnie?
Rozebrałam się i weszłam pod prysznic, ostrożnie, by nie
zamoczyć za bardzo opatrunku na przedramieniu. Zmywałam z
siebie zapach krwi, kurzu z piwnicy, zapach żmija i spoconych
dłoni BHO, zapach mojego potu i adrenaliny. Umyłam włosy,
niezbyt efektywnie, skoro lewą rękę mogłam unieść tylko
trochę, nim ból przypomniał, że opatrunek nie jest tam tylko
dla
ozdoby. Ale we włosach mogły zostać strzępki zaklęć, brudy
magiczne z rytuału, któremu mnie poddano. Stałam pod
strumieniem wody, czekając, aż ta zrobi swoje i przestanę czuć
zapach piwnicy. Dopiero po chwili zauważyłam, że Baal
zadbał o to, by w łazience były kosmetyki, których zwykle
używam. Przemyślny władca demonów. Wyszłam niezbyt
chętnie spod natrysku i zaczęłam energicznie wycierać się
ręcznikiem, niezbyt mi to szło jedną ręką. Puściłam małą
wiązankę przekleństw, które jeśliby stały się ciałem, sprawiły-
by, że żmij i jego kompani mieliby na koncie uschnięte członki
i gangrenę w każdej z kończyn. Czułam się lepiej, kiedy nie
pachniałam już jak przetrzymywany w jakiejś norze więzień.
Przyjemny zapach morskich minerałów i solanki podrażniał
mój nos, nieco bardziej wyczulony niż zwykle. Dość, by wciąż
wyłapywać odległy, ale realny zapach gęstego, wilgotnego
liściastego lasu. Mogłam zawołać moją stukniętą babkę
Królową Wilków i zapytać ją o sen, o wilka, którego
powinnam była zidentyfikować, nawet jeśli nie widziałam go
nigdy w wilczej formie. Bo czułam, że go znam. Ale wtedy
musiałabym jej odpowiedzieć na kilka pytań, które mi ostatnio
zadawała z uporem wartym lepszej sprawy.
Fany miała swoją wizję mojej przyszłości, obsadzającą mnie
w roli iiberwilka, coś jak Aleksander Wielki w cesarstwie
wilczym. Twierdziła, że miałam dość sił na takie wyzwanie
oraz jej pomoc na wyciągnięcie ręki. Naprawdę o tym marzyła.
Bo przecież nie fantazjowała przez stulecia o wnuczce i
spadkobierczyni po to, by pić z nią kakao i opowiadać jej bajki.
Nie, moja
krwiożercza babcia miała plan. A ja odmawiam udziału. Więc
tak jakby się obraziła. Nie na tyle, by teraz mi dyskretnie nie
pomagać, nie oddawać wilczycy swojej energii, by ta mogła
powściągać demona. Ale dość, by milczeć. Uznałam, że to
naprawdę lepsze rozwiązanie niż udział w krwawej krucjacie,
by zadowolić jej ambicję. Owinęłam się ręcznikiem i wróciłam
do sypialni. Pochylałam się akurat nad torbą, szukając świeżej
bielizny, którą, miałam nadzieję, As spakował, kiedy ciepła
dłoń Mirona znalazła drogę pod krawędź ręcznika.
- Gdzie się wybierasz, słoneczko? - szepnął, a nutka groźby
była wyraźna w słodkich słówkach.
- Bez ciebie nigdzie, przystojniaku. - Odwróciłam się i
oplotłam ramieniem jego szyję.
- Bardzo dobra odpowiedź, wzorcowa wręcz, czegoś się
jednak nauczyłaś. - Wyszczerzył zęby.
- Jasne, mówić ci, co chcesz usłyszeć, jeśli nie chcę klapsa.
- Zasłużyłaś sobie na jednego...
- Na pewno. Ale w tym momencie nie bardzo jestem w
nastroju, diabliku. - Skrzywiłam się, kiedy uraziłam lewą rękę.
Objął mnie i podprowadził do łóżka. Posadził jak dziecko i
klęcząc między moimi udami zaczął odwijać opatrunek. Rany
nie wyglądały już tak źle, czarne sińce znikały, nie było widać
śladu zakażenia, opuchlizna wyraźnie się zmniejszyła.
Wiedziałam już na pewno, że nie stracę ręki. Miron delikatnie
badał sprężystość skóry, szukając zgrubień, które mogłyby
oznaczać stany zapalne czy nawet pęcherze jadu, tylko
czekające na uwolnienie. Był zadowolony, nie znajdując ich. Ja
również.
Przetarł rany środkiem dezynfekującym i nową porcją
zielonkawej pasty leczniczej i sprawnie owinął rękę świeżym
bandażem. Wszystko bez słowa. Gdy skończył, oparł dłonie na
moich kolanach i przez chwilę mi się przyglądał,
prześwietlając mnie swoimi płonącymi jak węgle oczyma.
- Miałaś koszmary? - zapytał delikatnie. Nie musiał nic
mówić, wiedziałam, że cały był tu po to, by mi pomóc. Ze
wszystkim, także ze strachami spod łóżka.
Skinęłam głową.
- Znów przeżywałaś porwanie?
- Nie, coś zupełnie innego, nie rozumiem tego, co widziałam.
- Snowidzenie?
- Nie, nie wiem, może? Było inaczej niż zwykle. To może być
wina demona... - Pokręciłam głową. Może powinnam mu
powiedzieć o aktywności wilczycy, ale nie chciałam, by
wariował. Najważniejsze, że trzymała demona na smyczy.
- Przetrwamy wszystko, kochanie, a ja będę tuż obok.
- Wiem, Miron, dziękuję. Kocham cię i był moment, że bałam
się, że już cię nie zobaczę.
- Wiem. Ale to już przeszłość.
- Dopilnujmy, żeby faktycznie żmij i jego kompani byli
przeszłością.
- Zgoda, ale najpierw coś zjesz. Podejrzewam, że przez te dwa
dni nie karmili cię zbyt regularnie. Spod sińców wystają ci
żebra.
- Jasne. Ubiorę się i poszukamy Baala...
- Skoro to konieczne. - Skrzywił się.
Uniosłam brwi w ironicznym grymasie. Tak, pomoc Baala
przy poszukiwaniach Aleksandra i jego szefa,
dziesięciostopniowego demona, była koniecznością.
*
Znalezienie Baala było łatwe. Jakbym go wyczuwała na
odległość. Szliśmy z Mironem i Joshuą jak po sznurku do
wielkiej biblioteki. Mój nad wyraz cierpliwy diabeł nie
komentował. Baal siedział przy stole obłożony moimi
rysunkami i fotografiami. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Jak źle jest? - zapytałam bez wstępów.
- Bardzo. Większość tych symboli nie powinna nigdy pojawić
się na ciele kobiety, chyba że nie żyłaby od pięciuset lat lub
więcej. To antyczne symbole, stara magia.
- Możesz rozpoznać, kto je zostawił?
Pokręcił głową, wyraźnie zirytowany własną bezradnością.
- Nie z twoich rysunków i zdjęć. Może gdybym widział je na
ciele, mógłbym rozpoznać autora. Każdy z nas ma swój
charakter pisma, który ujawnia się nawet w sposobie zapisania
zaklęć i symboli na ciele. Istnieje spora szansa, że mógłbym je
zidentyfikować.
- Ale po sekcji symbole zniknęły.
- Wiem, że nie chcesz o tym słyszeć, ale musimy poczekać na
nowe ciało.
- O ile po mnie będzie kolejne... ale są jeszcze stare ciała...
Bogna twierdzi, że nie znaleźliśmy wszystkich. Jest jedna
osoba, która może wiedzieć, gdzie są, ale wracamy do punktu
wyjścia, to afiliant żmija.
- Nie daje mi spokoju, kto jest stwórcą Aleksandra, kto za tym
stoi... tak potężna magia...
- To potwierdza nasze przypuszczenia, prawda?
- Jakie przypuszczenia? - Miron usiadł na fotelu i oparł stopę
o kolano. Tylko naiwniak nabrałby się na tę swobodną pozę,
ale doceniałam jego starania.
Przez chwilę Baal milczał, przez jego oczy przemykał cień.
- Podejrzewamy, że ten, kto za tym stoi, zna Baala, jego
historię. To sprawa osobista - powiedziałam, siląc się na
spokój.
- Ach, czyli szukamy kolesia, który ma z tobą na pieńku, tak?
To powinno być łatwe... Masz ich spis alfabetyczny, a może
porządkujesz ich wedle dat czy rodzajów? - zapytał Miron z
niewinną minką. Chciałam go puknąć w ramię, ale Joshua był
szybszy. - No co?
- Nie utrudniaj, chodząca niewinności. - Joshua zmarszczył
się groźnie i dodał: - Mam ci przypominać, że chcemy dorwać
tego, kto skrzywdził Dorę, a nie wyzłośliwiać się na Baala, czy
spróbujesz sam o tym pamiętać?
- Daj spokój, przecież nic nie mówię...
- Jak na kogoś, kto nic nie mówi, cholernie dużo mielesz
ozorem - parsknął anioł. Spojrzał na Baala i powiedział: - Nie
jestem wielkim fanem twojej osoby, ale wiem, że nie miałeś z
tym nic wspólnego, a Dora ci ufa. To mi wystarczy. Dlatego
przejdźmy do rzeczy. Masz jakichś podejrzanych?
Miałam ochotę zgotować naszemu aniołowi owację na
stojąco.
- Nie. I to cholernie frustrujące. Nie powinien żyć nikt, kto
wiedziałby, jak wyglądała moja przemiana.
- Czyli szukamy trupa?
- Nie - odpowiedziałam Mironowi - szukamy kogoś, kto
powinien nim być.
- Nie ująłbym tego lepiej. - Baal skrzywił się.
- Dobra, nie wiemy, kto jest głową, ale możemy do niej
dotrzeć przez ręce. Wiemy, kto mu pomagał, znajdziemy ich.
Na początek pójdę z Asem do mieszkania, w którym mnie
przetrzymywano. Znam nazwiska asystentów Aleksandra i
oczywiście jest jeszcze sam Aleksander. Znajdziemy ich,
dotrzemy do ich szefa. Ty masz tabun szpiegów, którzy
przetrząsną piekło, poproszę Nisima, żeby jego szpiedzy
poszperali w Thornie. Musimy się upewnić, że podobne ofiary
nie wypłynęły w innych miastach. Bogna szukała swoimi
kanałami i nic nie znalazła, ale są jeszcze miejsca po drugiej
stronie bramy, o których by nie wiedziała. Mam wciąż dostęp
do policyjnych baz danych. Gdzieś musimy znaleźć ślad.
Zadziałamy na wszystkich polach, więc nam się nie wyślizgną.
W śledztwie nie ma dróg na skróty - powiedziałam
zdecydowanie.
Baal przytaknął.
- Moi ludzie już szukają ich po piekle, nie tylko w moim
kręgu, ale i innych. Kilka osób jest mi winnych przysługi,
ściągam długi. Możemy coś znaleźć w ten sposób.
Próbowałem namierzyć Aleksandra przez ślady magii i
demona, ale nic.
- To frustrujące, ale nie miałeś szans. Demon, który za tym
stoi, ma cholernie skuteczne kręgi ochronne. Ten, który założył
na mieszkaniu, działał w obie strony, tłumił moją magię w
środku kręgu i zabezpieczał przed magią z zewnątrz kręgu,
gdybyście mnie szukali. Z tego, co powiedział mi Łazik,
jedyną magią, którą dopuszczał
krąg, była magia jego twórcy. Nie znam nikogo, kto potrafiłby
zakładać tak doskonałe ochrony.
Baal tylko zacisnął pięści i odszedł od biurka. Przez chwilę
stał przy oknie, odwrócony do nas plecami, napięty i z trudem
panujący nad emocjami. Jakaś część mnie chciała podejść do
niego i objąć go, pomóc mu, z czymkolwiek musiał sobie
radzić, ale to nie byłby dobry pomysł. Nie przy Mironie, nie z
moim demonem, który podejrzanie mocno ekscytował się na
samą myśl.
- Dzwoni ci jakiś dzwon, Baal? - Diabeł rozparł się na fotelu i
spode łba spoglądał na Karmazynowego Księcia. Ten odwrócił
się i spokojnie powiedział:
- Dora ma rację, zacznijmy od afiliantów. Zjedzcie śniadanie i
ruszymy do mieszkania, w którym była uwięziona. Wygląda na
to, że skoro nie możemy użyć magii, użyjemy doświadczenia
Dory w policyjnej robocie. A kiedy ich znajdziemy, ja się nimi
zajmę po mojemu i dowiemy się wszystkiego, co musimy
wiedzieć.
- Zaklepuję miejsce w loży. Chętnie zobaczę, jak wygląda
przesłuchanie w twoim stylu - Miron tryskał sarkazmem.
Baal nie odpowiedział nic, ale osłony jego aury zadrżały i
wyraźnie poczułam jego złość. To będzie bardzo długi dzień.
*
- Tu ją znalazłem i tu raczyła mnie do siebie przywiązać,
marnując mi dokumentnie życie osobiste -oświadczył As,
opierając się o ścianę tuż przy zaułku, który pamiętałam aż za
dobrze.
Za stalowym kontenerem wciąż czułam zapach adrenaliny i
krwi. Odruchowo sięgnęłam po pojemnik z solą i
zneutralizowałam swoją magię.
Baal, anioł i diabeł obserwowali mnie, jakby spodziewali się,
że zaraz się załamię.
- Przyszłam stamtąd. - Wskazałam kierunek, wystarczająco
pewna, by nie była to zgadywanka.
Szłam na przedzie jak pies przewodnik. Nie pamiętałam
wiele, wspomnienia były stłumione resztkami narkotyku i
bólu, ale wewnętrzny kompas działał. W przebłyskach
wypływały jakieś strzępki obrazów, jakieś płaskorzeźby przy
jednej z bram, okna przysłonięte drewnianymi okiennicami,
schody, na których niemal się przewróciłam. Na rogu jednego z
budynków znalazłam odcisk swojej zakrwawionej dłoni. Znów
solą zneutralizowałam magię krwi. Byłam zdziwiona, że
przeszłam wtedy aż taki kawałek. Gdy stanęłam przed
kamienicą, byłam pewna.
- To tutaj.
Baal pierwszy wszedł na schodek i ręką dał znać, byśmy
poczekali. Uważnie sprawdził ślad pozostały po zerwanym
przeze mnie zaklęciu i resztki magii kręgu, teraz już
nieaktywnego. Kucnął i przejechał dłonią po symbolu
wyrytym na framudze na wysokości kolan. Cień przemknął mu
po twarzy. Wyprostował się i znów miał kamienne oblicze.
- Czysto, wchodzimy.
Joshua przysunął się bliżej, wyczuwając moje zde-
nerwowanie. Uśmiechnęłam się do niego niezbyt prze-
konująco. Objął mnie ramieniem i weszliśmy.
- W piwnicy jest kaplica, tam przeprowadzał rytuał. Na
piętrze jest mieszkanie.
- As, zostań tutaj, na wypadek gdyby ktoś się pojawił. Pilnuj
wejścia do piwnicy, nikt nie może tam wejść ani stamtąd wyjść
- zakomenderował Baal. Spojrzał na mnie uważnie i
powiedział miękko: - Nie musisz tam wchodzić, jeśli nie
chcesz.
- Oboje wiemy, że muszę.
Skinął tylko głową. Nie chciałam, by to miejsce
zmitologizowało mi się w głowie i nawiedzało mnie w kosz-
marach. Musiałam zobaczyć je w świetle dnia, gdy byłam
bezpieczna i miałam przy sobie przyjaciół. Wdrapywałam się
po schodach, ignorując instynkt, który kazał mi zawrócić. Baal
pchnął uchylone drzwi. Cisza aż dzwoniła. Obskurne wnętrze
przywoływało najgorsze wspomnienia. Odruchowo
odnalazłam wzrokiem hak, na którym wisiałam, gdy
Aleksander mnie torturował. Będę potrzebowała cholernie
dużo soli. Miron i Baal emanowali taką wściekłością, że
odruchowo się cofnęłam, by znaleźć się poza strefą wybuchu.
Joshua znowu objął mnie ramieniem. Łóżko z rozgrzebaną,
brudną pościelą przywoływało kolejne złe wspomnienia.
- Baal, możesz zneutralizować moją krew? - zapytałam,
czując, że powinnam go czymś zająć.
- Ja to zrobię - warknął Miron.
- A nie sfajczysz nas wszystkich przy okazji?
- Wiesz, że już nad tym panuję.
- Ale nie wiem, czy panujesz teraz nad sobą - szepnęłam.
Spojrzał na mnie z takim bólem w oczach, że skuliłam się w
sobie. Ogień pojawił się znikąd, pełzał po ścianach i podłodze,
pochłaniając ślady mojej krwi. Kilka sekund później płomienie
zniknęły, jakby zabrakło
im tlenu. Miron naprawdę ćwiczył swoje umiejętności pyra.
Odetchnęłam, gdy przestałam czuć żelazisty zapach własnej
krwi i cierpki osad mojego potu.
- Po wszystkim, gdy załatwimy tu co trzeba, możesz spalić
cały ten budynek - powiedział Baal.
- Z rozkoszą.
Zmierzyli się spojrzeniem, ale bez wrogości. Tym razem
wyraźnie byli po jednej stronie.
- Słyszeliście? - zapytałam, gdy dobiegł mnie jakiś cichy
szelest.
Pokręcili głowami, nasłuchując. Wilcze zmysły nie mogły się
mylić. Nie byliśmy tu sami. Podeszłam do drzwi do łazienki i
ostrożnie je pchnęłam, zaciskając dłoń na rękojeści miecza.
- Ożeż jasna cholerka. - Odruchowo zrobiłam krok do przodu,
nim dłoń Mirona zacisnęła się na moim ramieniu.
- A ty gdzie, słonko? - spytał z przesadną słodyczą, odsuwając
mnie od drzwi i wchodząc do łazienki.
- Żyje? - zapytał Joshua.
Pytanie było uzasadnione. Nie wyglądał, jakby mógł wciąż
żyć. Przy tych obrażeniach szanse chyba nie były duże. Miron i
Baal pochylili się nad wanną wypełnioną krwawym strzępem,
który kiedyś był człowiekiem.
- Jeszcze, ale to kwestia czasu - mruknął Miron. -To jeden z
nich?
Podeszłam i nachyliłam się na tyle, by rozpoznać w skulonym
ciele Łazika.
- Tak, to afiliant Aleksandra. Baal, jeśli zdołasz, pomóż mu.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? Powiedz, że chodzi ci
tylko o to, żeby go przesłuchać.
- Niezupełnie. Chcę, żeby żył. Mam u niego mały dług. Na
swój sposób starał się mi pomóc. To on mnie pilnował, gdy
uciekłam, gdyby nie był miękki, nie udałoby mi się.
- To nie znaczy, że masz u niego dług. To znaczy, że mogę co
najwyżej nie przedłużać jego cierpień.
Miron wyraźnie się zgadzał z demonem. Westchnęłam.
- Baal, co pamiętasz z rytuału wszczepienia? - Spojrzałam mu
prosto w oczy.
Przez chwilę nie odpowiadał, ale widząc, że nie ustąpię,
powiedział cicho:
- Ból, niewyobrażalny ból, który zabijał mnie po kawałku.
- A ja pamiętam, że bolało, ale wszystko jest zatarte przez
narkotyk. Narkotyk, który podał mi właśnie Łazik, celowo
przekraczając dawkę. I zapewniam cię, że Aleksander nie był
tym zachwycony. Ten dzieciak zaoszczędził mi sporo
koszmaru. Nie wiem, czy przetrzymałabym ból, czy nie
poddałabym się wcześniej, czy zdołałabym utrzymać zalążek
demona, a później opanować go, zanim pożre moją duszę,
gdybym była spustoszona przez agonię, o której mówisz. I
dlatego jestem mu coś winna.
- Rozumiem. - I na Boginię, wiedziałam, że rozumiał.
- Nie marnuj na niego złości, zostaw ją na Aleksandra i BHO,
który był dobrowolnym uczestnikiem, jak najbardziej chętnym
i okrutnym. Ten dzieciak miał pecha, ojciec sprzedał jego
duszę. Jaka w tym jego wina? Już oberwał od Aleksandra,
widać kiepsko mu się wysługiwał.
Baal jakby z cieniem życzliwości spojrzał na chłopaka, czy to,
co z niego zostało.
- Skąd wiesz, że to Aleksander go tak załatwił, a nie jego szef?
- zapytał Miron.
- Spójrz na rękę. - Wskazałam na obnażone przedramię
Łazika.
Diabeł wypuścił powietrze z głośnym świstem, kiedy pod
skrzeplinami krwi zobaczył to, na co od razu zwróciłam uwagę.
Chłopak miał wyraźne ślady ugryzień. Bliźniacze do tych,
które goiły się pod grubym opatrunkiem na mojej ręce.
- Stawiam, że skatował go tym samym kijem, którym tłukł
mnie. A potem poprawił nożem. Widać nie spodobało mu się,
że uciekłam. Pomożesz mu?
- Tak, zejdźmy do piwnicy, a As przetransportuje dzieciaka
do mojego domu. Ira się nim zajmie. Może coś z niego będzie,
ale nie nastawiaj się na happy end.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam z łazienki. Nie było tu już nic
do oglądania. Została tylko piwnica. Kolejny raz pieprzona
piwnica.
*
- Gdybym mogła, nigdy więcej nie weszłabym do żadnej
piwnicy - szepnęłam, stojąc w progu niskiego pomieszczenia z
zamalowanym czarną farbą okienkiem. Miron wymacał na
ścianie włącznik światła. Kolejna nora oświetlona nagą
żarówką, kiwającą się na kablu. Dlaczego złoczyńcy w takiej
pogardzie mają estetykę? Kiedy świątynie zła zmieniły się w
meliny zła?
Ślady magii były tu szczególnie wyraźne. Teraz gdy byłam w
pełni przytomna, mocniej docierały do mnie też ślady
poprzednich ofiar. Gniew, strach i ból zostawiły tu
wyraźne piętno. W kącie leżał stosik niedbale rzuconych
ubrań. Podeszłam i zaczęłam w nim grzebać, szukając torebek
czy portfeli ofiar. Znalazłam ich więcej, niż się spodziewałam.
Bogna miała rację, nie znaleźliśmy wszystkich dziewcząt. Ale
teraz już wiedziałam, jak nazywała się pierwsza N.N.,
legitymacja studencka wskazywała na to, że była Czeszką
studiującą na UMK . Wepchnęłam dokumenty do torby. Łazik
będzie musiał mi wskazać pozostałe miejsca porzucenia zwłok.
Nie łudziłam się już, że znajdziemy z Witkacym duchy
dziewcząt i zdołamy je odesłać. Teraz wiedziałam, że z ich
dusz nic nie zostało.
Po chwili zastanowienia zebrałam ubrania w spory tłumok i
owinęłam prześcieradłem leżącym na podłodze. Było przecież
jeszcze policyjne śledztwo i sąd, w którym musiałam
przedstawić dowody. Miałam już pomysł, jak powinna się ta
sprawa skończyć w ludzkim świecie. Postawiłam tłumok
blisko wyjścia i wytarłam spocone ze zdenerwowania dłonie o
nogawki dżinsów. Kolana mi drżały, gdy podchodziłam do
ołtarza. Łańcuchy i kajdany wciąż nosiły ślady krwi, nie tylko
mojej. Na chropowatej powierzchni kamiennego blatu krew
pozasychała w strużki i kałuże. W większości nie była moja.
Mój rytuał wymagał cięcia na mostku, a nie ozdobienia niemal
całej powierzchni skóry wycinankami. Ile ofiar umarło nie od
ataku demona, ale z powodu utraty krwi i szoku?
Baal przeszukiwał stół z narzędziami.
- Spieszył się i zostawił sporo rzeczy - skomentował Miron,
podnosząc z podłogi pociemniałe, nieaktywne już pieczęcie.
Jedna z nich być może była do niedawna więzieniem mojego
demona, który reagował dość nerwowo na jej wspomnienie.
- Nie ma księgi cieni - stwierdziłam, widząc pusty postument,
na którym ją widziałam.
- Bez niej byłby bezradny, ale i tak nie przeprowadzi szybko
nowego rytuału - stwierdził Baal.
- Nawet jeśli ma dostęp do pieczęci? - Joshua wodził palcem
po kajdanach. Był blady i nie musiałam go pytać, czy i on
odbiera ślady tego, co tu zaszło.
- Zabrałam kilka pieczęci, które tu były, i sztylet
-przypomniałam sobie - mam je w torbie.
- Zdrowy odruch małej kleptomanki - skwitował Miron.
Zaśmiałam się zdziwiona, że jeszcze potrafię, zwłaszcza w
tym miejscu.
- Dorzucę ci kilka drobiazgów. - Baal podał mi dwa kielichy,
kolejny nóż i małe krążki z miedzi, z wyrytymi na nich
symbolami.
- Jasne, w czarnej dziurze kobiecej torebki zmieści się
wszystko - parsknęłam.
- As pomoże ci to nosić, dobrze mu to zrobi, oduczy się
pyskować.
- Nie był zachwycony tym, że kazałeś mu dźwigać
zakrwawione ciało.
- As nie żyje po to, by taplać się w zachwycie. Służy mi i ma
robić, co mu każę. Lub to, co ty mu każesz, skoro jest z tobą
związany.
- Postaram się tego nie nadużywać, mam wyrzuty sumienia,
że to zrobiłam.
- Sam sobie na to zapracował. Gdyby cię kiedyś nie wkurzył,
nie miałabyś jego pełnego imienia i nie zdołałabyś tego zrobić.
- Przeznaczenie bywa zdradliwe - parsknął Miron, który
nigdy nie przepadał za Asem. - Może lepiej się zastanów, do
czego by ci się mógł przydać taki superposłuszny demon, sam
nie wiem, jakieś gruntowne sprzątanie mieszkania?
- Podejrzewam, że wolałby już nosić zakrwawione ciała.
Demony bardzo pilnują kwestii wizerunkowych. -Kącik ust
Baala uniósł się pierwszy raz tego dnia.
Odsunął płytką szufladę pod blatem niskiego stołu
ustawionego przy ołtarzu i w skupieniu przeglądał jej
zawartość. Zajrzałam mu przez ramię, ciekawa, co było w
środku. Luźne kartki zapisane demonicznym językiem nie
zainteresowały go tak bardzo jak niepozorny element biżuterii.
Przesuwał między palcami ogniwka łańcuszka i z
nieodgadnionym wyrazem twarzy spoglądał na mały wisiorek
z osadzonym w nim rubinem. Wyczuł, że mu się przyglądam, i
schował łańcuszek do kieszeni.
- Znasz to? - szepnęłam, czując, że nie chciałby o tym
rozmawiać przy moich przyjaciołach.
Przytaknął bez słowa i znany mi już cień mignął w
karmazynowych oczach. Coś w tej sprawie budziło w nim
bolesne wspomnienia. Ścisnęłam jego przedramię. Byłam
chętna go wysłuchać, kiedy będzie gotowy, by mi
opowiedzieć, co go dręczy.
- Nic tu po nas, wracajmy - zakomenderował. -Aniele, wyjdź
przodem, to, co zrobię, nie będzie dla ciebie miłe.
Joshua zmarszczył brwi, ale nie dyskutował. Nawet po
zawiązaniu triumwiratu, kiedy więź z Mironem po-
zwalała mu schodzić tu bez przeszkód, nie czuł się swobodnie
w piekielnych kręgach. Był jednak z nami w imię przyjaźni, a
Baal, trzeba mu to przyznać, robił wiele, by mu ten pobyt
ułatwić, kryjąc swoją aurę za szczelnymi osłonami i
wymagając tego od demonów, z którymi Joshua się stykał. Ale
teraz Baal musiał zrobić coś drastycznego. Miron wyszedł z
przyjacielem, by nie zostawał sam na ulicy demonicznego
kręgu. Zbyt wiele było w okolicy takich, którym anioł mógłby
się nie spodobać i szukaliby zaczepki.
Zostałam z Baalem, ciekawa, co zamierza. Stanęłam blisko
wyjścia i obserwowałam, jak Karmazynowy Książę całkowicie
opuszcza osłony. Jego surowa, mroczna moc wezbrała
błyskawicznie i wypełniła pomieszczenie jak huragan. Gorący
podmuch energii. Wystarczyła chwila, by wypalić ślady obcej
magii, krew moją i innych ofiar, oczyścić to miejsce z
koszmarnej aury. Włoski na rękach i karku stanęły mi dęba,
gdy moc owionęła mnie ciepłym oddechem.
- Nic ci nie zrobi - powiedział cicho.
- Wiem.
Przymknął oczy, coś wyraźnie nie dawało mu spokoju.
- Baal...
- Później, maleńka, muszę sobie poukładać pewne rzeczy.
Sam już nie wiem, co się tu dzieje. - Pokręcił głową.
- Więc chodźmy, zobaczymy, co da się zrobić z Łazikiem.
Powinnam wrócić choć na chwilę do Torunia, myślisz, że to
bezpieczne dla ludzi, żebym się między nimi pojawiła?
- Nie za szybko?
- Muszę uprzedzić Witkacego, z czym ma do czynienia, boję
się, że nieświadomie wdepnie w bagno i Aleksander go dorwie.
Chciałabym też poszukać drugiego afilianta w policyjnych
bazach.
- To ma sens, ale najpierw zrobimy przegląd twojego demona,
nosisz go już kilka godzin i nie widzę nic niepokojącego, ale
lepiej sprawdzić.
Skinęłam głową. To nie było akurat coś, o czym miałam
ochotę rozmawiać. Czułam się nieco dziwnie z tą obcą magią
we mnie. Mogłam tylko mieć nadzieję, że wilczyca go
upilnuje. I że sama nie urośnie w siłę dość, by przejąć nade mną
kontrolę. Bo to byłby prawdziwy kłopot, wybór mniejszego zła
- dać się opętać demonowi czy pozwolić wilczycy przejąć
dowodzenie i utracić przynajmniej kawałek człowieczeństwa.
- Myślę, że jeśli zachowasz wszelkie środki ostrożności, nie
będziesz stanowić zagrożenia dla ludzi. As będzie ci
towarzyszył.
- To konieczne? - burknęłam.
- Tak. Jesteście związani, to oznacza, że jego życie jest przy
tobie, jak długo trwa wiązanie. Nawet teraz, jak go wysłałem
do domu z tym twoim Łazikiem, to go szlag trafia.
- To go uwolnię.
- A jak zamierzasz to zrobić? - Uśmiechnął się z wyraźną
ironią.
- Nie da się?
- Związałaś go z uwzględnieniem warunku, czyli twojego
bezpieczeństwa. Póki nie będziesz bezpieczna, nie uwolnisz
go.
- Rozumiem, że to ten detal, który umieszcza się małym
drukiem gdzieś u dołu strony? Będzie mnie kochał po tym
wszystkim. Dwa razy się zastanowię, zanim znów zgodzę się
na sparing z nim. Obawiam się, że będzie miał cholernie
skuteczną motywację, żeby mi złoić dupę.
Baal parsknął śmiechem.
- Chodźmy stąd, wciąż mnie trzęsie, jak sobie pomyślę, co cię
tu spotkało. - Bez pytania złapał tobołek z odzieżą ofiar i
wyprowadził mnie z piwnicy.
Świeże powietrze nigdy nie pachniało tak dobrze. Miron
czekał na nas przed budynkiem, wyraźnie podekscytowany.
- Jeśli zamierzasz powiedzieć, że żartowałeś z tym, że mogę
to sfajczyć, to zapomnij - oświadczył, zacierając dłonie.
Wiedziałam, iż Joshua sprawdził już, że w budynku nie ma
nikogo, po tym jak As z Łazikiem zniknęli.
Baal uśmiechnął się kącikiem ust i wykonał jednoznaczny
gest zaproszenia.
- Chałupa jest twoja, diable, bylebyś mi całego kręgu z
dymem nie puścił.
Miron nie zwlekał. Ledwie zauważalny gest dłoni rozpętał
pożar o rozmiarach kataklizmu. Wyglądało to tak, jakby w tej
samej sekundzie zajął się każdy element budynku, a ogień był
wszędzie. Żadna komisja śledcza nie znalazłaby punktu
zapalnego, bo w ułamku sekundy cały dom zamienił się w
szalejącą pochodnię. I jakimś cudem ogień naprawdę słuchał
mojego przyjaciela. Sporo się zmieniło od czasu
nieświadomego podpalenia sypialni w domu babci i sfajczenia
zasłonki oraz kilku dywaników do tej chwili, kiedy sterował
ogromnym i żarłocznym pożarem. Łuna była w pełni
kontrolowana, płomienie na-
wet nie liznęły budynków bezpośrednio przylegających do
piętrowej, wąskiej kamienicy. Strzelały wysoko, trawiąc
drewniane elementy, jęczące z powodu coraz wyższej tem-
peratury. Ogień huczał, szeptał, syczał, jakby był żywym
drapieżnikiem, nienasyconym i wygłodzonym. Szyby pękały z
głośnym trzaskiem, szkło nie sypało się na chodnik, lecz do
środka, inaczej niż w przypadku naturalnego pożaru. Miron
uśmiechał się pod nosem, widząc skalę zniszczenia, podsycał
ogień swoją magią, kierował nim jak dyrygent. To było
imponujące. Dotąd nie widziałam jego talentu w takiej skali.
Żar płomieni docierał do nas, zapach dymu kręcił w nosie.
Miron zrobił w stronę ognia krok, potem kolejny, podczas gdy
my odruchowo cofnęliśmy się pod naporem temperatury.
Gorący podmuch rozwiewał włosy diabła, jego twarz mieniła
się odbitymi płomieniami. Poniosło go i jego osłony opadły.
Purpurowo-czarna poświata otaczała go pełgającą aurą,
srebrne błyskawice przeskakiwały po niej frenetycznie. Miron
w tym stanie zapierał dech w piersi. Gdybym nie kochała go od
dawna, zakochałabym się w nim w tym momencie. Joshua
złapał mnie za łokieć, jakby obawiał się, że podążę za diabłem
w ogień, jak szczur za flecistą z Hameln. Potrząsnęłam głową,
by otrząsnąć się z zauroczenia. Spojrzałam na budynek. W
ciągu kilku minut została z niego tylko wypalona w środku
skorupa. Diabeł wyciągnął ręce w stronę ognia, który
zachowywał się jak żywe stworzenie, łasił się do niego,
przeskakiwał po jego skórze i znikał, jakby pyr wchłaniał go w
siebie.
Dach runął do środka, stropy opadały z hukiem, wypalona
skorupa zewnętrznych ścian złożyła się jak domek z kart.
Między dwoma nietkniętymi budynkami
leżało gruzowisko, zaskakująco małe, jak na tej wielkości
kamienicę. W mniej niż kwadrans było po wszystkim.
- Przypomnij mi, żebym nie wkurzała cię przesadnie, co? -
powiedziałam cicho, wciąż z zaciśniętym gardłem.
- Jakby to cię mogło powstrzymać. - Zaśmiał się, wciąż
buzujący adrenaliną, tęczówki lśniły żywym ogniem.
Wydawał się bardziej żywy niż kiedykolwiek, jakby w żyłach
zamiast krwi miał teraz płynny ogień i adrenalinę.
- To było absolutnie gorące. Dosłownie i metaforycznie.
Szkoda tylko, że ciuchy masz wciąż nietknięte, wyobraźnia
podsuwa mi niezłe show ze striptizem, stajesz w płomieniach i
kończysz jak cię Bozia stworzyła -powiedziałam z
rozmarzeniem.
- Porozmawiamy o tym, gdy będziesz w pełni bezpieczna,
może uda się spełnić twoje niegrzeczne fantazje - odpowiedział
z iście diabelskim uśmiechem.
- Nie zapomnij tylko zaopatrzyć sypialni w gaśnicę, na
wypadek jakby go jednak poniosło albo coś wpłynęło
negatywnie na jego koncentrację - rzucił Joshua.
Baal nie komentował, ale spoglądał na Mirona z dużym
szacunkiem. Tak, mój mały diabeł wiedział, jak zrobić
naprawdę ogniste wrażenie.
10

As dał nam znać, że Łazik jest nieprzytomny,


rozgorączkowany i majaczy. W progu minęłam się z upiorną
gospodynią Baala (nie przypadłyśmy sobie do serca już rano,
kiedy prawie rzuciła we mnie śniadaniem). Na stalowej tacy
niosła zakrwawiony tłumok i piłę. Cóż, chłopak miał mniej
szczęścia niż ja, jeśli szło o ugryzienia. Jeszcze w łazience,
gdzie leżał w wannie, wyczułam słodkawą, przyprawiającą o
mdłości woń gangreny.
Gospodyni wydawała się dziwnie podekscytowana. Może
odcinanie kończyn przypominało jej lata młodości. Nie wiem.
Wydzielała z siebie coś bardzo dziwnego i zachowywała się
wobec mnie niezbyt uprzejmie. Zignorowałam ją i weszłam do
pokoju. Pachniało w nim krwią, ropą i bólem. Podeszłam do
okna i uchyliłam je. Nadwrażliwe powonienie potrafi być
przekleństwem w takich chwilach. Podobnie latem w
pojazdach komunikacji miejskiej.
Wiedziałam, że nic z niego nie wyduszę, nie teraz, ale
musiałam go zobaczyć. Wyglądał na mniejszego,
szczuplejszego, kiedy leżał w łóżku. Siniaki na twarzy i
ramionach podeszły purpurą i czernią. Grube zwoje gazy i
plastry przykrywały rany kłute na brzuchu i klatce piersiowej.
Lewe ramię kończyło się powyżej łokcia, kikut owinięty był
grubą warstwą bandaży. Miał szczęście, że jeszcze żył, choć
nie byłam pewna, czy zgodzi się z tą interpretacją, jeśli nie
zechce współpracować.
Stałam oparta o ścianę naprzeciwko łóżka, przyglądając się
temu poobijanemu strzępowi człowieka. Czemu? Bo
potrzebowałam uwierzyć, że ci, którzy mi zrobili coś naprawdę
paskudnego, byli ludźmi, których można pokaleczyć, zabić,
zniszczyć. Tak jak wcześniej musiałam się zmierzyć z
mieszkaniem, w którym mnie przetrzymywali, i piwnicą, która
wciąż skąpana była we krwi, także mojej. Nie mogłam
dopuścić, by miejsce i ludzie obrośli mitem, stali się w mojej
głowie ciemną legendą, straszakiem, który nie pozwoli mi
zasnąć w ciemnym pokoju. Widziałam już takie rzeczy, byłam
już w takich miejscach. Ale nie mam trzynastu lat, nie pozwolę,
by zadali mi więcej bólu niż to, co już mi zrobili. Paradoks
polegał na tym, że para ludzkich pomocników i jeden
niekoniecznie wypasiony demon skrzywdzili mnie bardziej niż
wszystkie potwory i bogowie, którym wchodziłam w drogę
ostatniego roku. Nic tak nie przypomina nam o śmiertelności
jak sytuacja, gdy wiara w to, że uda nam się wykaraskać, nawet
przez nas samych określana jest przesadnym optymizmem.
Przeżyłam, ale jakaś część mnie przesiąkła strachem, który
musiałam wyegzorcyzmować na równi z demonem we mnie,
jeśli nie chciałam, by już zawsze mieli na mnie wpływ, by stali
się większą częścią mojego życia, niż to konieczne.
Więc patrzyłam na siniaki, rany, kaleką rękę i wątłe ciało
skulone pod prześcieradłem, pasłam oczy tą kruchą skorupą,
by uwierzyć, że mogłabym coś takiego zrobić pozostałym.
Aleksandrowi, BHO, wielkiemu x-owi, który gdzieś tam
pociągał za sznurki. No, jemu może nie dałabym rady wtłuc,
ale z pomocą Baala... Akurat Łazik budził we mnie
najmniejszy wstręt, szkoda, że zamiast niego nie leżał tu jego
właściciel, ale póki życia, póty nadziei.
Po jakimś kwadransie miałam dość. Dzieciak majaczył,
rzucał się w pościeli, pot perlił mu się na twarzy i na piersi. Nic
mi nie powie. Jeszcze nie. Odepchnęłam się od ściany i byłam
gotowa ruszyć dalej.
Odgłosy kłótni docierały do mnie już na korytarzu. Joshua stał
oparty o ścianę, z ramionami zaplecionymi na piersi i głową
odchyloną do tyłu. Wydawał się bardzo zmęczony, poszarzały
na twarzy. Miron krążył po korytarzu. Jego oczy płonęły,
szczęka zaciskała się tak mocno, że z odległości kilku metrów
słyszałam zgrzytanie zębów. Zaczynałam się niepokoić o obu,
z bardzo różnych powodów.
Piromański pokaz sił powinien być jak wentyl, gniew diabła
winien nieco opaść do poziomu, w którym nie zagraża
otoczeniu, ale napięcie go nie opuściło. Nie wiedziałam, czy
odbijało się to na aniele i częściowo odpowiadało za jego
zmęczenie. Nie chciałam go pytać przy Mironie, który mógłby
zareagować zbyt nerwowo na sugestię, że pogarsza stan
przyjaciela. Przypominały mi się wypadki sprzed kilku
miesięcy, kiedy nasz empata
odbierał najsilniej naszą niestabilność po przemianie. To
samo udręczone spojrzenie i bezradność, znaczące jego twarz
bruzdami zbyt ciężkich doświadczeń.
- Małe spotkanie na szczycie - powiedział cicho -pomyślałem,
że poczekamy na zewnątrz.
- Kto jest u Baala? Oprócz Asa, którego słyszę?
-Wyczuwałam, że za drzwiami są co najmniej trzy inne
demony.
- Szpiedzy, jak mniemam, i wydaje się, że Baal nie jest
zadowolony z ich postępów. - Anioł skrzywił się, odbierając
fale strachu i agresji przesączające się przez drzwi.
Zadrżałam. Nie chodziło tylko o Mirona i wszystko, co jako
empata mógł od niego odebrać. To było zwyczajnie złe miejsce
dla anioła. Czasami łatwo o tym zapomnieć, gdy spędzamy ze
sobą tyle czasu, ale ja i Miron nie czuliśmy się nawet w
połowie tak bardzo nie na miejscu w piekle jak Joshua.
Atmosfera tego miejsca wyraźnie mu szkodziła. Jeszcze kilka
miesięcy temu nie wytrzymałby tu doby, po zawiązaniu
triumwiratu był bardziej odporny, ale to znaczyło tylko tyle, że
cierpiał mniej. Zapach smutku uderzył w moje nozdrza.
Czułam się odpowiedzialna za jego ból.
- Ptaszyno, może lepiej dla ciebie, gdybyś wrócił do Thornu?
Albo odwiedził na jakiś czas Luca czy nawet Gabea? -
Przysunęłam się dość blisko, by przytulić mojego skrzydlatego
przyjaciela. Jego osłony drżały, jakby utrzymanie ich
kosztowało go zbyt wiele. - Jesteś pewien, że nie jesteś
zainfekowany?
- Na pewno, to tylko to miejsce, zbyt wiele magii demonów,
zbyt wiele rozbuchanych emocji i ciemności... Nie chcę
odchodzić, nie teraz, nie chcę cię zostawiać.
Tak jak myślałam, zmuszał się do pozostania w piekle ze
względu na mnie. Przeklęłam w duchu, że wcześniej tego nie
zauważyłam.
- Joshua, mam Mirona, Baala i Asa, którego ponoć nie zdołam
się pozbyć... I to nie tak, że chcę cię odsunąć, ale jest coś, co
mógłbyś zrobić, nie będąc tutaj...
Wiedziałam, że muszę mu dać pretekst, by się stąd wyniósł,
inaczej jego instynkt opiekuńczy i skłonność do poświęceń nie
pozwolą mu odejść. Uniósł głowę, spoglądając mi w oczy. Nie
powiedziałby tego, ale myśl, że mogłoby go tu nie być,
naprawdę go kusiła.
- Martwię się o Witkacego, biega po mieście bez partnera...
Powinnam być jego wsparciem, chronić mu tyły, a jestem
uziemiona na jakiś czas w piekle. Jego magia nie jest z tych
spektakularnie agresywnych, nie obroni się, jeśli Aleksander
go dopadnie. Jest przed inicjacją, w jego wiedzy są straszne
luki, mogące go sporo kosztować. Boję się że wplącze się w
coś, czego nie udźwignie, pojawi się, gdzie nie powinien i
wpadnie w ręce naszych wrogów. Mógłbyś towarzyszyć mu w
Toruniu i Thornie, póki ta sprawa się nie skończy?
Przez chwilę milczał, zastanawiając się. Gdybym
zaproponowała, by wrócił do szkoły Nisima i zajął się
dzieciakami, odmówiłby. To oznaczałoby bezczynność i
nieuczestniczenie w schwytaniu tych, którzy skrzywdzili mnie
i innych. Ale pomoc Witkacemu, czy choćby ochrona go, była
częścią śledztwa, prawda?
- Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie, przywołasz mnie? -
zapytał.
- Oczywiście. A jeśli to wy znajdziecie jakiś ślad, będziesz
mógł dać nam znać przez więź. Witkacy jest jak
kaczuszka na strzelnicy. Nawet nie wiedzielibyśmy, gdyby
coś mu się stało.
- To nie jest zły pomysł. Szkoda by było stracić twojego
stukniętego szamana. - Uniósł kącik ust w delikatnym
uśmiechu.
Polubili się z Witkacym w specyficzny, introwertyczny
sposób. Mało słów, ale zgodne milczenie i te poro-
zumiewawcze spojrzenia, których sens zbyt często mi umykał.
Skinęłam głową, coraz bardziej pewna, że to najlepsze
rozwiązanie. Katia obdarłaby mnie ze skóry, gdyby coś się
stało jej chłopakowi, nawet jeśli był bardziej lub mniej byłym
chłopakiem. Akurat ten związek raczej nie powinien wejść w
fazę „będę tańczyć na twoim grobie", był na to zbyt... letni.
Lubili się, lubili spędzać razem czas, ale nie uruchamiali w
swojej obecności żywiołów. Więc jest realna szansa, że nawet
po zerwaniu będą się przyjaźnić, a Witkacy na zawsze
pozostanie w strefie lojalności Katii. A jego krzywdę bez wąt-
pienia doliczyłaby do mojego konta. I miałaby rację, on nie
wiedział, w co się pakuje, nie tak dobrze jak ja. Gdyby porwał
go żmij, nie przetrwałby, nie ze swoim dziedzictwem, nie
przed ostateczną inicjacją. A Joshua ma powód, by opuścić
piekło, do którego pasuje znacznie mniej niż ja.
Mironowi też wyraźnie odpowiadał pomysł, by nasz
skrzydlaty chłopiec trzymał się z dala od Baala i jego świty.
Nie wspomniałam nawet o tym, że i on mógłby wspomóc
chłopaków w realnym mieście czy Thornie. Są granice, za
które dziś wolałam się nie posuwać. Pomysł, bym została sama
z Baalem, był po złej stronie tej granicy.
- Miałeś jakieś wieści od Gabea w sprawie tego księdza z
Najświętszej Marii Panny? Mieli się nim zająć na chwilę przed
tym, jak mnie porwano... - przypomniałam sobie.
Coś w tej historii z opętaniem nie dawało mi spokoju.
- On i Razjel byli w mieście, ale nic nie wiem. Mam zapytać
dziadka?
- Jeśli Baal da zielone światło mojemu demoniemu bękartowi,
chciałabym się z nimi spotkać i wypytać o kilka spraw. Jak
szybko się da. - Skrzywiłam się na myśl o tym, czego pewnie
będę musiała wysłuchać od Gabriela. - Jak myślisz, jak
archaniołowie przyjmą moją osobę z lokatorem?
- Przyzwyczaili się, że jesteś wyzwaniem dla ich tolerancji,
ale uprzedzę Gabea, żeby nie przeginał. Najlepiej uzgodnię to z
nimi od razu. I znajdę twojego stukniętego szamana, zanim
wpadnie we wnyki. Duchy go raczej nie uwolnią.
Anioł nie przyznałby wprost, ale myśl o opuszczeniu piekła i
domu Księcia Demonów była mu więcej niż miła. Jego osłona
aż zafalowała ulgą. Uściskałam go na pożegnanie.
Miron klepnął go po plecach.
- Odprowadzę cię do portalu, a Dora grzecznie posiedzi pod
opieką Baala - powiedział diabeł, mierząc mnie surowym
spojrzeniem. Jakby wątpił w to, że posiedzę albo że zdołam to
robić grzecznie.
Odetchnęłam, słysząc, że nie muszę się zastanawiać, kto
będzie towarzyszył Joshui do portalu. Samotne pętanie się
wysoko urodzonego anioła po piekielnych zaułkach było
więcej niż złym pomysłem. Nie umknęło mi,
że Miron ufał Baalowi w kwestii mojego bezpieczeństwa
przynajmniej na tyle, by zostawić nas samych na dłuższą
chwilę.
Spotkanie za zamkniętymi drzwiami najwyraźniej dobiegło
końca. Drzwi otworzyły się z hukiem uderzającej o ścianę
klamki. Trzy demony, na oko zamętu, wystrzeliły na korytarz
jak z procy. Zdenerwowani nie panowali nad osłonami, kłęby
ich frustracji i słodkawy zapach magii zalały nasze zmysły. W
ułamku chwili, nie poświęcając nam uwagi, zniknęli. Baal nie
pozwalał im teleportować się ze swojego gabinetu. Rozsądnie.
Pożegnałam się z diabłem i aniołem. Miron rzucił przez próg
twarde spojrzenie gospodarzowi, nim oddalił się z Joshuą.
Weszłam do pokoju, w którym wciąż w powietrzu unosiły się
zapachy wściekłości i strachu. Baal siedział za biurkiem,
wyraźnie zirytowany, wystukiwał palcami na blacie szybki
rytm jakiegoś marsza. As stał przy oknie z zaciętym wyrazem
twarzy i aż się trząsł, by coś powiedzieć.
- Co jest? Kolejne kłopoty? - zapytałam, przysiadając na rogu
biurka, by mieć w zasięgu wzroku obu.
- Jak cholera - mruknął As, ignorując piorunujące spojrzenie
Baala. - Ona powinna wiedzieć, szefie.
- O czym?
Baal zacisnął wargi, ale nie kazał Asowi siedzieć cicho.
- Mamy mały kłopot. Po piekle krążą wieści, że zostałaś
zabita - zakomunikował demon.
- A jest to problem, bo...? - Nie wiedziałam, serio. Przecież to
nie była prawda. Jeszcze.
- Bo ci, którzy są lojalni Baalowi, chcą zemsty na tym, który
za twoją śmierć odpowiada. I gotowi są na wojnę. I nie myśl
sobie zbyt wiele, nie chodzi o to, że aż tak opłakują twoje
odejście, ale o ich ego i reputację, które ucierpiały, jeśli
zostałaś zabita, nie zdołali cię ochronić mimo wyraźnego
życzenia ich władcy. Są jeszcze ci, którzy są wręcz zachwyceni
twoim potencjalnym zgonem i nie omieszkają wyciągnąć
przeciw Baalowi tego, że źle wybrał oblubienicę, słabą
wiedźmę, która dała się zabić, zamiast demonicy, najlepiej
jednej z ich grona. Ci będą jątrzyć, żeby osłabić księcia,
wykazać, że twoja słabość jest jego słabością. Na koniec są
demonice, które uznają, że twoja śmierć rozpoczyna konkurs
na posadę oblubienicy. Zaczną między sobą walki, żeby
dowieść siły i atrakcyjności, zmuszając księcia do
uwzględnienia ich w swoich planach.
- Głupota - mruknęłam. - Demony mają za dużo czasu czy aż
tak lubią walczyć?
- I to, i to. - As skrzywił się w czymś, co miało uchodzić za
uśmiech.
- Więc podsumowując, muszę udowodnić, że żyję, albo
będziesz miał wojnę i pojedynki, a opozycja się rozbestwi? -
zapytałam.
Baal wyglądał, jakby zjadł coś bardzo nieświeżego.
- To zbyt niebezpieczne, nie chcę, żeby coś ci się stało... Nie
zamierzam cię wystawiać jak przynętę na wariatów.
Parsknęłam. Miał o swoich poddanych szczególną opinię.
- Rozumiem, że nie doceniasz mojego bojowego potencjału.
Ale nie jestem sama. Nie ruszam się nigdzie
bez Asa, Mirona lub ciebie. Naprawdę myślisz, że odważą się
przyjść po mnie, ryzykując spotkanie z którymś z was?
Załatwmy to raz a dobrze. Nie chcę, żeby takie gówno wisiało
nad nami. Niepokoje są na rękę Aleksandrowi i innym
spiskowcom.
- Słuchaj jej, jak na stukniętą wiedźmę, niegłupio radzi -
powiedział As.
- As, pilnuj języka - warknął Baal. - Wziąłeś pod uwagę, że
mogą ją wyzwać na pojedynki? Uwzględniłeś to w swoim
świetnym planie?
As zacisnął usta. Uśmiechnęłam się swoim uśmieszkiem
seryjnego zabójcy
- Poradzę sobie, Wasza Mroczna Wysokość. Kiedyś opowiem
ci, jak wyglądały tygodnie, po tym jak okazałam się wilczą
alfą. Nie jestem kwiatuszkiem cieplarnianym i nie jestem
bezbronna. To prawda, porwano mnie, torturowano i poddano
paskudnemu rytuałowi, ale udało się im, bo nie byłam czujna.
Teraz najpierw będę strzelać, a później pytać.
Baal nie był przekonany. Na swój sposób wszyscy moi faceci,
jeśli mogę użyć takiego określenia w stosunku do Księcia
Demonów, grzeszyli nadopiekuńczością. Byli zbyt starzy i
potężni, by całkiem serio traktować trzydziestoletnią wiedźmę,
gdy mówiła, że potrafi o siebie zadbać. Zwykle potrafiłam, ale
oni jakoś skupiali się na tych momentach, gdy potrzebowałam
małej pomocy. Westchnęłam z frustracją.
- Baal, spróbujmy łagodnie. Jeśli się nie uda, dla przykładu
zrobimy krwawą łaźnię paru wrogom i to pomoże pozostałym
nabrać szacunku.
- Kto to mówi, ty czy twój demon? - zapytał Baal,
przyglądając mi się z uwagą.
- Ja. Mój demon jest pod kontrolą, przynajmniej na razie.
Czuję go, ale nie dopuszczam do głosu. Podejrzewam, że
mogłabym go uwolnić, ale nie wiem, czy mam dobrą smycz na
demona. Więc trzymam go krótko.
- Taki stopień kontroli nie zdarza się zbyt często, nie tak
świeżo po implantacji - powiedział As, podchodząc o krok.
- A jednak - wzruszyłam ramionami - może to się wydawać
dziwne, ale ja już noszę w sobie sporo metafizycznego bagażu i
gdybym nie nauczyła się nad nim panować, oszalałabym. W tej
chwili interesuje mnie głównie to, kiedy będę mogła się go
pozbyć i czy nie stanowię zagrożenia dla ludzi, chciałabym się
wybrać do Thornu i Torunia, prowadzić dalej śledztwo.
Możesz go zdiagnozować?
Wydawało mi się, że trzymam demona na wodzy, ale mogłam
się mylić. Moja wilczyca wciąż była bardziej pobudzona niż
wtedy, kiedy przebywałam ze swoim stadem. Nie
wspomniałam Baalowi o tym, że wyczuwam w tyle głowy
obecność mojej drogiej babci, stukniętej Fany, która zapewne
sądziła, że nie zauważę, iż podkar-mia wilczycę swoją magią,
dając jej siłę do utrzymania demona w ryzach. Póki nasze
interesy się pokrywały, nie protestowałam, zwłaszcza że
zachowała się jak na nią bardzo dyskretnie i nawet raz nie
wpadła, by wyjawić, co by chętnie otrzymała w zamian.
Bezinteresowność to koncept współczesności, który ją nieco
przerasta. Teraz jednak była cichutko i jakby jej nie było,
pewnie
na wypadek gdybym miała ochotę sprzeciwić się jej
ingerencji. Cóż, nie doceniała mnie. To, że nie chcę być wilczą
imperatorką, nie znaczy, że mam ochotę dać się opętać
demonowi. Przyjmę każdą pomoc, jaką dostanę. Ale nie byłam
gotowa jej dziękować. Nie póki nie upewnię się, że nie szykuje
jakiegoś blitzkriegu w moim imieniu.
Baal położył dłonie na moich ramionach i przez chwilę
spoglądał w oczy tak intensywnie, jakby mnie prześwietlał
wzrokiem. Jego osłony zniknęły, zdołał też rozbroić moje,
przez chwilę aury mieszały się, a on w kolorach mojej szukał
śladów demona. Wrażenie było dość intensywne, ale nie
odpychające.
Dopóki nie dowiemy się, z jakim demonem mamy do
czynienia i nie poznamy jego imienia, nie przeprowadzimy
egzorcyzmu. To akurat było dla mnie jasne. Ale by do tego
doszło, demon musiałby się zamanifestować, czyli powinno się
stać to, czego od początku chciałam uniknąć. Konflikt
tragiczny. Zostawały jeszcze egzorcyzmy w stylu Kościoła
katolickiego - dramatyczne, z machaniem krzyżem,
polewaniem wodą święconą i okrzykami: „W imię Boga
nakazuję ci opuścić to ciało!" - ale nie ufałam im. Nawet
Joshua radził mi przeprowadzić egzorcyzm jak należy, jeśli nie
chcę dołączyć do smutnych statystyk. Połowa ofiar opętania
poddanych katolickim egzorcyzmom umiera podczas rytuału.
Jeden śmiertelnie niebezpieczny rytuał wpakował mnie w ka-
bałę, nie miałam ochoty sprawdzać, czy drugi pogorszy, czy
polepszy sytuację. Zwłaszcza że jakoś powątpiewałam, by
rytuał arkathan był częścią podstawowego szkolenia
katolickich egzorcystów.
Jeszcze zanim Baal się odezwał, widziałam, że to jeszcze nie
nasz czas.
- Nadal nie mogę go rozpoznać - mruknął sfrustrowany Baal. -
Nawet nie wiem, z jakiej rodziny dostałaś lokatora, bo twoja
magia uniemożliwia mi skan demona.
Tak, niewątpliwie pewna ekspansywna wilczyca, aby być
dokładną. Ale koszt uwolnienia go, nawet w celach
diagnostycznych, wydawał mi się za wysoki. Wizja mojej
duszy konsumowanej przez bękarta piekielnego i wizja tego,
co mógłby wyczyniać w moim ciele... nie, to było za duże
ryzyko, nawet jak na mnie. W dodatku wciąż nie miałam
gwarancji, że uda się go wyegzorcyzmować, a miałam kilka
spraw do załatwienia. Zwłaszcza gdyby miały być ostatnim, co
zrobię za swego ziemskiego żywota.
- Poczekamy. Jeden z was będzie zawsze w okolicy, więc nie
umknie waszej uwadze jego manifestacja, prawda? - Starałam
się nie powiększać bólu głowy złą wersją scenariusza. - Czy w
obecnym stanie mogę iść między ludzi oraz magicznych i
niebieskich, dla pełnego obrazu, nie będąc dla nich
zagrożeniem?
- Z całą pewnością nie rozsiewasz ciemności, a twój demon
nie szuka innego ciała. Nie stanowisz większego zagrożenia
niż zwykle. Głównie dla siebie, ale to też już norma.
As parsknął tłumionym śmiechem. Zapamiętać, w czasie
najbliższego sparingu bezlitośnie złoić mu tyłek. Albo
odświeżyć plan z różowym tiulem i skrzydełkami wróżki.
- Tyle chciałam wiedzieć. - Zeskoczyłam z biurka. -Zastanów
się, przyjacielu, jak ujawnić moje cudowne wskrzeszenie
szybko i bez nadmiaru zamieszania, a ja
tymczasem zajmę się śledztwem. As, czeka nas wycieczka za
granice piekła.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - głos demona
ociekał sarkazmem, ale był wyraźnie zadowolony z tego, co
uradziłam z Baalem.
Był lojalny wobec swojego pana, teraz nie miałam już
wątpliwości. Ryzykował jego gniew, wierząc, że działa w jego
interesie. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, nie
związałabym go. Ale wtedy nie miałabym demonicznego
Piętaszka z dostępem do teleportacji. To potrafi dziewczynie
ułatwić życie i zaoszczędzić stania w korkach. W piekle ich
wprawdzie nie było, ale w realnym mieście wciąż był tylko
jeden most.

Miasto zalało mnie swoją pospieszną bieganiną. Każdy się


spieszy, nie wiedzieć po co, nie wiedzieć dokąd. Pocierałam
skronie, głowa rozbolała mnie od hałasu. Przeczulone przez
wilczycę zmysły były teraz przeciążone. Zapachy, dźwięki,
ostre kwietniowe słońce, wszystko uderzało w zakończenia
nerwowe. Nie byłam w tym osamotniona. As opierał się o
ścianę po drugiej stronie wąskiej ulicy, jakby te pięć metrów
naprawdę robiło mu aż taką różnicę. Może robiło. Tyle dzieliło
go od kościoła i wyraźnie optował za tym, by ta odległość się
nie zmniejszała.
Mironowi nie robiło to różnicy, opierał się o ceglaną ścianę
świątyni i wystawiał twarz do słońca. Złapał nas, gdy
wychodziliśmy z gabinetu Baala. Joshua już był w Toruniu, z
Witkacym. Randka z archaniołami była dograna. Wygląda na
to, że w czasie mojej rozmowy
z Baalem i Asem w gabinecie chłopcy nie próżnowali. Wciąż
zaskakiwały mnie takie dziwne zawirowania czasu między
piekłem a realnym światem. Czas zwalniał lub przyspieszał
wedle jakichś dziwacznych praw, których nie dawało się
opisać żadnym znanym mi wzorem. To dezorientowało.
Między Thornem a Toruniem nie było różnicy czasu, na
szczęście - inaczej moje życie przez ostatnie lata byłoby
jeszcze bardziej zakręcone.
Zerknęłam na zegarek, lekko zniecierpliwiona. Spóźniali się,
co nie powinno mnie przesadnie dziwić - Joshua był
punktualny, ale Witkacy żył wedle swojego wewnętrznego
czasu. Hałaśliwa grupka niemieckich turystów przetoczyła się
środkiem uliczki, wylewając się z drzwi hotelu Solar.
Ortopedyczne buty i popelinowe spodnie zalały na chwilę pole
widzenia. Zadzierali głowy, oglądając witraże kościoła
Najświętszej Marii Panny. Byliśmy jak zakładnicy, przyparci
do murów świątyni błyskającymi fleszami i masą
entuzjastycznej, turystycznie zaktywizowanej grupy
Bawarczyków w wieku emerytalnym. Naprawdę nie powstał
dotąd horror, który tak by się zaczynał? To potrafi napędzić
więcej stracha niż facet w masce pytający, czy mam ochotę na
grę.
- Może są już w środku? - zapytał Miron. Drugi raz w ciągu
kwadransa.
- Witkacy wysłał mi esemesa, utknęli w korku przy
Kaszowniku. Zaraz tu będą.
As z nieszczęśliwą miną przepychał się między niemieckimi
emerytami. Najwidoczniej kościół mniej go przerażał, niż tłum
napierający na niego z gardłowym świergotem. Wyraz
niesmaku malował mu się na twarzy, ilekroć musiał otrzeć się o
jakiegoś człowieka.
- Przypomniałaś mi właśnie, dlaczego nie wychylam nosa
poza piekło i ostatecznie Thorn - warknął, wycierając dłonie o
nogawki spodni.
- Masz coś do Niemców? - zapytałam, nie mogąc oprzeć się
pokusie podroczenia się z nim choć trochę. Całym sobą
emanował niezadowoleniem z tego, że musi tu być.
- Nie, mam coś do starych ludzi jako takich. Niezależnie z
jakiej ziemskiej krainy pochodzą - prychnął. - Mam alergię na
zasypkę dla niemowląt i kremy do protez.
- Ale humor ci dopisuje, to najważniejsze. -Uśmiechnęłam się
i poklepałam go po ramieniu. - Gdybym mogła, uwolniłabym
cię natychmiast, As, działałam w trybie wyższej konieczności,
wiesz o tym?
Wolałam nie mieć sfrustrowanego i zgorzkniałego demona za
swoimi plecami.
- Wiem, wiem, co nie zmniejsza tego, jak bardzo to jest dla
mnie niedogodne. Nie obraź się, ale jest pięć tysięcy miejsc, w
których wolałbym być, zamiast tkwić tu z tobą. A ty
zamierzasz mój dzień uczynić jeszcze bardziej chujowym,
skoro naprawdę zamierzasz wejść do kościoła.
- Czy to faktycznie dla ciebie kłopot?
- Tak. I kto wie czy dla ciebie też nie będzie. Nie wiem, jak ten
twój demon zniesie poświęconą ziemię.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie pomyślałam o tym.
- Miron, ty też masz opory?
- Nie. Upadły anioł to zawsze w jakimś stopniu anioł. Mnie to
nie rusza. Ale demony są stworzeniami zrodzonymi z
ciemności.
Przygryzłam wargę. Wielu sądziło, że jako wiedźma nie mam
wstępu do kościoła, całkiem niedawno ktoś polewał mnie wodą
święconą, by mnie zniszczyć, ale...
- Czy gdybym oberwała dziś wodą święconą, stałaby mi się
krzywda? - zapytałam Asa. Lepiej wiedzieć, skoro
zamierzałam się spotkać z obłąkanym księdzem, który ma już
na koncie jeden mokry zamach na moje istnienie.
- Krzywda nie, ale jeśli reagujesz jak demon, nie byłoby to
przyjemne. Czyżby Baal cię nie nauczył, jak przyzywać
demony? - As ociekał słodyczą i sarkazmem. Urocze
połączenie.
- Oczywiście, że uczył - mruknęłam.
Diabeł i demon unieśli brwi w bliźniaczym geście ciekawości.
Nie zamierzałam im wyjaśniać, w jakich okolicznościach to
zrobił. Obiecałam, że historia o tym, jak go przywołałam do
kręgu, zostanie między nami.
- Mówił, że mam zabezpieczać krąg wodą święconą, bo gdy
się pojawiacie, jesteście ślepi, wściekli i żądni krwi.
- Większość z nas tak. Zwłaszcza bestie i demony agresji.
Demonów pokus to nie dotyczy, a demony zamętu tak pół na
pół, raczej dezorientacja niż łaknienie mordu. Woda święcona
ochroni cię w czasie przywołania, bo kontakt z nią jest dla nas
bolesny i instynkt samozachowawczy każe nam się trzymać z
dala. Nawet ogłupieni przywołaniem mamy tę świadomość.
Skinęłam głową. To byłby ryzykowny, ale być może
potrzebny test. Jak teraz reaguję na wodę święconą? Przed
porwaniem i rytuałem, kiedy dostałam w twarz ampułką ze
święconką, czułam tylko, że jest mokra. Czy dziś by zabolało?
Czy dam radę wejść do kościoła?
Dwie szczupłe i wysokie sylwetki zamajaczyły mi za morzem
niemieckim. As miał już dość i zaczął emanować swoją
brutalną, ciemną aurą. Niemcy nie mogli jej widzieć, ale czuli,
odruchowo odsuwali się, odchodzili. Niektórzy pocierali
ramiona, jakby dostali gęsiej skórki. Zrobiło się dziwnie cicho i
minutę później stadko turystów eksplorowało już Rynek
Staromiejski. Witkacy przyspieszył, z powiewającymi na boki
połami prochowca wyglądał bardziej anielsko niż Joshua,
przynajmniej jeśli wierzyć niektórym serialom.
- Cześć, Ti, co się z tobą, u diabła, działo? Anita chce mi łeb
urwać. Nie było cię trzy dni, nie odpowiadałaś na telefony... A
Joshua mówi mi, że byłaś w piekle i że sama mi opowiesz... I
co się, u diabła, stało z twoją aurą, i czemu wlecze się za tobą
ślad twojej babki silniejszy niż kiedykolwiek? - mówił swoim
charakterystycznym, płaskim, jakby zblazowanym głosem, ale
oczy wyrażały niepokój.
- To tyle, jeśli chodzi o utrzymanie czegoś w tajemnicy przed
wszystkowidzącym szamanem. - Uśmiechnęłam się ciepło i
uściskałam go na powitanie. Był cały i zdrowy mimo moich
obaw.
- Nie powiesz mi, prawda? - burknął.
- Powiem, powiem, ale to długa historia, a my jesteśmy
spóźnieni jak cholera. Poszłabym sama, ale nie mam pojęcia,
gdzie na nas czekają.
- Gabe i Razjel zabrali księdza do egzorcysty - powiedział
Joshua, spoglądając czujnie na Asa.
- Czyli był zarażony?
- Nie tyle opętany, co skażony ciemnością. Dość, żeby to było
groźne dla niego i innych, nie dość, żeby go
zabiło. - Joshua podrapał się po policzku, zastanawiając się,
ile może powiedzieć przy Asie.
Demon przewrócił wdzięcznie oczami i parsknął z irytacją.
- Jeśli zastanawiasz się, czy wiem o księdzu Marku, wyluzuj.
Wszyscy wiemy, wiemy też, że stacjonuje w kościele
garnizonowym, i trzymamy się z daleka. Dora, jeśli to do niego
idziesz, równie dobrze mogę wracać do Baala. To nie będzie
miłe, ale nie będzie tak niemiłe jak spotkanie z egzorcystą i
bandą pierzastych z Rady. Nie zapomnij mnie na przyszłość
uprzedzić, jakie masz plany - stwierdził wyraźnie urażony i
zniknął.
To tyle, jeśli idzie o moją władzę nad nim.
- Ma chłopak mocne wyjścia - mruknął Witkacy. Po drodze
do kościoła garnizonowego przy placu
Świętej Katarzyny streściłam Witkacemu wydarzenia
ostatnich dni, pomijając co bardziej newralgiczne kawałki, ale
nie umniejszając zagrożenia - wszystko po to, by miał się na
baczności.
- To dlatego Joshua nagle sobie przypomniał, że się
kumplujemy, tak? - powiedział to bardzo spokojnie, ale drobny
skurcz żuchwy zdradzał emocje.
- Witkacy, to jest zbyt niebezpieczne dla jednego szamana czy
jednej wiedźmy. Ja się nie ruszam nigdzie bez Mirona, Asa lub
Baala. Ty masz Joshuę. Nie chcę, żeby ci się coś stało, a to nie
jest zwykła sprawa.
- I dlatego mam się jeszcze zamartwiać o twojego anioła?
Spójrz na nas, jesteśmy jak armia wystających żeber, dwa
patyczaki ninja! - Parsknął śmiechem, wskazując na swoją
sylwetkę i na Joshuę.
Faktycznie, obaj byli bardzo szczupli. Ale był mały szczegół,
który pominął. Joshua sprostował go gładko:
- Jestem aniołem i mam pełnię majestatu, nie oceniaj mnie po
cherlawych mięśniach w tej postaci, dopóki nie zobaczysz
mojej podrasowanej wersji.
- Na czym właściwie polega pełnia majestatu? -Witkac
zmarszczył czoło.
- Noszę w sobie cząstkę mocy Pana. Szaman spojrzał na mnie
z niedowierzaniem.
- Mówi prawdę, sama widziałam. Wypalał oczy, był potężny
jak cholera i miał ogromne skrzydła. Jak inaczej zabiłby maga,
który pokonał Katarzynę?
- Heh, czyli wygląda na to, że tylko ja mam tu wartość bojową
komara widliszka?
- Trochę tak właśnie jest. - Nie zdołałam powstrzymać
uśmiechu.
Na szczęście Witkacy nie miał przeczulonego ego jak
niektórzy faceci.
- No dobra, zgadzam się na tę całą gadkę z tymczasowym
partnerstwem i wzywaniem wsparcia, jeśli tylko wiatr zawieje
nie z tej strony, co powinien. - Wyciągnął rękę do Joshui.
Odetchnęłam z ulgą.
- Ti, nie jestem idiotą i bycie żywym raczej mi odpowiada.
Martwy szaman gadający z duchami to naprawdę żadna
atrakcja.
- W dniu, kiedy mnie porwano... pamiętam, że pojechałeś
oglądać ciało. To naprawdę była jedna z naszych dziewczyn? -
przypomniałam sobie.
- Taa. Czas nie obszedł się z ciałem łaskawie, ale to na pewno
jedna z naszych.
- Bogna przeprowadziła już sekcję? - upewniłam się, choć
znałam odpowiedź.
Nasza patolog była zbyt sumienna, by odłożyć sekcję na trzy
dni bez ważnego powodu, katastrofy, kataklizmu, apokalipsy...
- Wyniki się pokrywały, czemu pytasz?
- Jeśli znajdziemy następne ciało - oboje skrzywiliśmy się na
dźwięk tego zdania - poproś, żeby się wstrzymała. Jest ktoś,
kto chciałby rzucić okiem na symbole. Powiedz, że to może
pomóc nam ująć sprawcę. Mam też kilka nazwisk do
sprawdzenia, miałam nadzieję, że ty i Joshua się tym zajmiecie.
- A ty będziesz tułać się po piekle? -Tak.
- Zawsze bierzesz ten łatwiejszy kawałek roboty -powiedział,
a krzywy uśmieszek błąkał mu się w kąciku ust. - Zrobisz
wszystko, żeby nie spędzić choćby godziny przed
komputerem?
- Znasz mnie. - Uśmiechnęłam się i podałam mu kartkę z
nazwiskami pana BHO i Łazika.
Nawet jeśli nie znajdziemy tego pierwszego w mieszkaniu, to
może przeszukanie wskaże jakiś ślad. Były też komórki - które
można wyśledzić, jeśli nie są w piekle czy Thornie. Nikłe
szanse, ale lepsze niż żadne.
Zbliżaliśmy się do kościoła.
*
Święcona ziemia nie zabiła mnie, choć wyraźnie dener-
wowała mojego demoniego bękarta, który rzucał się nie-
spokojnie, a adrenalina żywą lawą płonęła mi w żyłach.
- Nosisz w sobie demona - powiedział nieprzyjemnym,
twardym tonem ksiądz, który otworzył nam drzwi do zakrystii.
Przez dłuższą chwilę blokował je, zastawiając swoim
potężnym ciałem przestrzeń między uchylonym skrzydłem a
futryną. Wreszcie się odsunął i przepuścił nas do środka. Nie z
własnej woli, wyczułam zapach Gabriela po drugiej stronie.
- A ty nosisz koloratkę, mam kontynuować? - od-
powiedziałam niezbyt uprzejmie, spoglądając nieufnie na
duchownego.
Nie wyglądał na księdza. Wyższy ode mnie, muskularny pod
niebieską koszulą, z karkiem rozpierającym kołnierzyk z
koloratką wyglądał raczej na żołnierza. Krótko ostrzyżone
włosy, czarne bojówki i ciężkie buty tylko wzmacniały to
wrażenie. Najdziwniejsze były jednak oczy, zimno błękitne,
przeszywające jak światło lasera, wyprane z ciepłych uczuć.
Jakby napędzał go jedynie gniew. Nawet Gabriel miał więcej
ciepła w spojrzeniu.
Nie zaufałabym temu facetowi w żadnych okolicznościach.
Nie powierzyłabym mu kota, a co dopiero życia. Miałam jakoś
złą passę do toruńskich księży i zaczynałam chyba być
uprzedzona do sutanny jako takiej.
Poszukałam wzrokiem Gabriela i Razjela, zastanawiając się,
czy odbierają go podobnie.
- Teodoro! - Razjel, Pan Tajemnic, wystąpił naprzód i
wyciągnął rękę na powitanie.
Po drgającym kąciku ust wiedziałam, co zamierza.
Uścisnęłam jego dłoń i przez chwilę patrzyłam mu prosto w
oczy, kiedy odczytywał moje tajemnice, ostatnie
doświadczenia, demona uwięzionego pod żebrami
i warczącą sukę trzymającą go na postronku. Zmarszczył
lekko brwi, ale sekundę później wypogodził się i poczułam, że
kamień spada mi z serca. Nie mogło być całkiem źle, prawda?
- Nadal jesteś sobą, to dobra wiadomość. - Uśmiechnął się i
jego pomarszczona śniada twarz przez chwilę wyglądała jak
suszona rodzynka. Nie umknęło mi, że tu, na ziemi, wyglądał
znacznie starzej, niż kiedy widzieliśmy się ostatnio w niebie,
podczas procesu, jaki wytoczył mi Rafael.
- Jak dla kogo - skwitował dla porządku Gabriel.
- Co z księdzem? - zapytałam, pozwalając sobie łaskawie
odpuścić utarczki z Gabrielem. Nie kontrolowałam zbyt dobrze
emocji, by wdawać się w słowne pojedynki z naburmuszonym
archaniołem. Domyślałam się, że jego zdaniem wszystko, co
mnie spotkało w ostatnich dniach, było moją winą (jak zwykle)
i dowodem na to, że Joshua powinien trzymać się ode mnie z
daleka.
- Przeżyje - burknął egzorcysta - skąd taka troska, może sama
go zaraziłaś?
- A może zatrzymasz dla siebie swoje podejrzenia?
-warknęłam wściekła. - Jeśli nie miał dotychczas w zwyczaju
oblewać wodą święconą przypadkowych kobiet i wyzywać ich
od Lewiatanów, możemy założyć, że był opętany, zanim
pojawiłam się w kościele. I nadal nie wiem, jaki był jego udział
w porwaniu i zabiciu kilku kobiet, więc na twoim miejscu nie
stawiałabym go w roli ofiary tylko dlatego, że nosi sutannę i
bełkocze o aniołach.
- Jakich kobiet? - Egzorcysta zbladł lekko. Jednak nie taki
twardziel, co?
- Co najmniej pięciu, o tylu wiemy. Zabitych podczas rytuału
wszczepienia demona.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? Nosisz w sobie
demona, a to z samej swej istoty oszust i kłamca. - Jego głos
był równie nieprzyjemny jak spojrzenie, zbyt niski, jakby miał
zdarte gardło po długim wrzasku. Wypacał z siebie hektolitry
niechęci i czegoś, co na moje oko było fanatyzmem. Na
Boginię, jak ja nie lubię ortodoksów.
I czy naprawdę myślał, że nachylając się nade mną w ten
agresywny, machowaty sposób, mnie zastraszy? Na Boginię,
był tylko człowiekiem, a takie pozy trenowały na mnie wilki,
demony, wampiry, anioły... Może to w jakimś stopniu wina
mojej pełnej uroku osobowości? Wyciągam z facetów
macho-bzdury?
- Nie obchodzi mnie to, czy mi wierzysz, czy nie. Nie
przyszłam do ciebie, tylko do archaniołów.
Spojrzałam na Razjela, mając nadzieję, że mi pomoże.
Położył mi rękę na ramieniu i odciągnął na bok, dając nam
minimum prywatności.
- Muszę wiedzieć, kto za tym stoi i go zaraził. Wszystko
wymyka się spod kontroli i spodziewam się najgorszego.
Nie było czasu, by tłumaczyć im szczegóły, nie przy
egzorcyście. Zresztą Razjel wiedział już wszystko, a Gabe
pewnie wiedział dość od Luca i Joshui. Pan Tajemnic pod-
prowadził mnie w stronę łóżka, na którym leżał przypięty
pasami starszy ksiądz. Siwe, rzadkie włosy opadły mu wokół
czaszki jak aureola. Umęczony święty, jak z obrazów Goi.
- Nie mogę mu pomóc, egzorcyzm też się nie udał. Nie
wiemy, co dokładnie mu zrobiono, ale to nie było
opętanie. Raczej jakaś forma zaklęcia, ale nie wiedząc, jakie
to było zaklęcie... i nie władając prawdziwą magią, ciężko
będzie mu pomóc. A magia, jak wiesz, jest dla nas zakazana.
Ty mogłabyś jej użyć, gdybyśmy wiedzieli, co mu dolega. -
Cień nadziei i niewypowiedzianego pytania zawisł na jego
ustach.
- Zgoda, jeśli będę mogła pomóc, zrobię to. Albo poproszę o
pomoc kogoś, kto będzie w stanie jej udzielić.
Nie powiedziałam wprost, że mam na myśl Księcia Demonów
lub któregoś z jego sług, by nie dawać amunicji egzorcyście. I
Gabrielowi, który nie zachowywał się zbyt przyjaźnie w tym
momencie.
- Próbowałeś pytać księdza, z kim miał kontakt, zanim to się
stało? Pamięta coś dziwnego?
- Nie. Ma luki w pamięci. Nawet czytając jego tajemnice, nie
dowiedziałem się, kim był ten, który go zaraził, bo on sam nie
wiedział - powiedział Pan Tajemnic. -Ktoś mieszał w głowie
księdza, usunął zbyt wiele rzeczy, żeby ten mógł całkiem
ozdrowieć. Ten, kto usunął mu pamięć, naładował w nią
mnóstwo śmieci.
- Jak ja jako Lewiatan?
- Tak, pseudoapokaliptyczny bełkot, który miał maskować
dziury.
Niewiele mi to mówiło.
- Od jak dawna jest w takim stanie?
- Miesiące, może lata.
- I nikt nie zauważył, że ksiądz jest obłąkany?
- Nie, to starszy pan, nie odprawia już mszy, jest praktycznie
na emeryturze, choć wciąż na swojej parafii.
- Szaleniec boży...
- Tak myślano. Jego apokaliptyczne ostrzeżenia, modlitwy
krzyżem... sama rozumiesz, że parafianie mogli uznać to za coś
normalnego.
- Znalazłeś w jego głowie coś, co dotyczyłoby zabitych
kobiet? Wiem, że kontaktował się co najmniej z jedną z nich.
- Obawiam się, że niewiele z niego wyciągniesz, Dora. To
najpewniej były takie same śmieci jak to, że jesteś nosicielką
apokalipsy.
Przygryzłam wargę z frustracji.
- Kto mógłby zrobić mu coś takiego, aż tak namieszać w
głowie?
- Anioł, demon, diabeł... Każde z nas ma moc mieszania
ludziom w głowie, choć nabywamy jej z wiekiem i potęgą. Ja
nie miałbym z tym kłopotu. - Uśmiechnął się chłodno i przez
chwilę wyglądał naprawdę groźnie. Przypomniałam sobie
uczucie, które towarzyszyło mojemu sądowi, jego całkowitą i
nieuchronną obecność w mojej głowie, inwazję na każdy,
nawet najpilniej strzeżony skrawek mózgu. Otrząsnęłam się
nerwowo.
Dotknął palcem wskazującym mojego policzka.
- Nie przetrzymuj o mnie złych wspomnień, wiesz, że tak
miało być.
- Jasne, nie martw się, gorzej wspominam miecz Rafaela w
swoich trzewiach niż twoją obecność w mojej głowie.
Uśmiechnął się lekko, jakby mu ulżyło.
- Najbardziej prawdopodobne, że zrobił mu to demon, skoro
nosi w sobie ciemność. Czy demon, dajmy na to, szóstej klasy
dałby radę mu to zrobić? - zapytałam, myśląc o Aleksandrze.
- Nie sądzę. Możesz zapytać Belzebuba, ale nie wydaje mi się.
Skrzywiłam się. Pierzaści mieli jakąś dziwną satysfakcję z
obrażania Baala, mówiąc na niego w ten sposób - Pan Much.
- Na moje oko demon, który to zrobił, musiał mieć co
najmniej dziewiąty poziom mocy. Słabszy nie zdołałby narobić
tylu trwałych szkód. Wyzwaniem był też stan duchowny
księdza.
Przytaknęłam w milczeniu. Byłam niemal pewna, że sprawcą
był demon, którego szukałam, wielki X stojący za
Aleksandrem, ale wciąż zbyt wiele było pytań bez odpowiedzi.
Jak to, po co mieszał w głowie staremu księdzu? Jaką pełnił on
rolę w jego planie? I co to, do cholery, za plan? Chyba mam
prawo wiedzieć, skoro i mnie wciągnięto w jego tryby.
- Teodoro, w mieście ostatnio zrobiło się niespokojnie, nie
tylko ksiądz Marek zgłaszał nam aktywność demonów. Toruń
jest miejscem szczególnym, granica między światami jest tutaj
niezwykle cienka. Jeśli zaczyna się coś bardzo złego, zaczyna
się tutaj. Uważaj na siebie.
- Zawsze to robię, nie zawsze to wystarcza. Monitorujecie
miasto?
- Oczywiście. Mamy wszystko pod kontrolą, choć byłoby
dobrze, gdyby Belzebub rozwiązał problem swoich
poddanych, zanim będziemy musieli interweniować.
- To nie jest jego poddany. - Spojrzałam twardo w oczy Panu
Tajemnic. - Ten, kto opętał księdza, odmawia Baalowi
posłuszeństwa.
- Tak jak... - zawiesił głos. Widać opętanie Rafaela miało być
pilnie strzeżoną tajemnicą.
- Tak, dokładnie tak.
- Jeśli dowiesz się, co mogło spowodować stan księdza, daj
nam znać. Chciałbym coś dla niego zrobić. -Posmutniał.
- Na pewno tak zrobię. Rozwikłam to, Razjelu, zaufaj mi. I
wstrzymajcie się od działań przeciw Baalowi, proszę.
Skinął głową.
Potarłam skronie, w których narastał pulsujący ból.
- Powinniśmy już iść - powiedział Joshua, obejmując mnie
ramieniem.
Przez chwilę w milczeniu spoglądaliśmy sobie w oczy. Tak,
oboje podobnie zinterpretowaliśmy ten ból. Cholera.
- Uważajcie na siebie - mruknął Gabriel, kosztowało go to
sporo, więc uprzejmie skinęłam głową.
- Dlaczego wzięłaś demona? - Ksiądz Marek wciąż był
podejrzliwy.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia.
Już w progu usłyszałam głos Razjela:
- Jedyną jej winą było to, że przeżyła to, czego inni nie
przeżyli.
Ładne podsumowanie, może wyryją mi to na nagrobku.
Zwymiotowałam, gdy tylko opuściliśmy kościół.
Wzięłam podetkniętą mi pod nos chusteczkę i wytarłam usta.
Kilka razy splunęłam, nim kwas przestał palić mnie w gardle.
Otarłam wilgotne czoło i przez chwilę
jeszcze kucałam z głową nisko schowaną w ramionach,
jakbym naprawdę mogła przetrwać apokalipsę, jeśli skulę się
dość mocno. Dopiero po chwili zauważyłam, że chusteczka
jest płócienna i obszyta cieniutką, ręcznie dzierganą koronką.
Miron ani Joshua nie mieli nic tak... zniewieściałego, Witkac
szczyt wysublimowania osiągał, wycierając nos w chusteczkę
higieniczną, a nie rękaw. Przez kilka sekund skubałam rąbek
chustki, nim uniosłam głowę. Tak, to musiał być on. By to
szlag jasny...
- Zamierzasz wrócić do księdza Marka na egzorcy-zmy? -
zapytał mój ulubiony archanioł.
-Nie.
- Zamierzasz zatrzymać demona? - Te cholerne brwi uniosły
się tak wysoko, że chwila i dotknęłyby linii włosów.
Wstałam, by nie patrzeć na niego z dołu, zbyt dużą przewagę
zyskiwał.
- A co cię to obchodzi, Gabe? Niedługo mogę być trupem lub
demonem. Jeśli zostanę demonem, będzie mnie cholernie
trudno zabić, przynajmniej ciało, bo z duszy raczej wiele nie
zostanie po ucztowaniu demona. Przecież to po twojej myśli.
Będę nieśmiertelna i nie będziesz musiał się już przejmować,
że ginąc, pociągnę za sobą twojego wnuka. A kiedy będę już
demonem, Joshua pewnie odejdzie, nie mogąc mnie znieść.
Więc w czym problem? Wygrywasz, twoje na wierzchu! -
wykrzyczałam mu w twarz i obróciłam się, chcąc odejść, nim
łzy spłyną mi po policzkach.
Szarpnął mnie za łokieć. Cholernie silny palant, prawie
podciął mi nogi tym szarpnięciem. Pociągnął raz jeszcze i
zmusił, bym na niego spojrzała.
- Gdyby to ode mnie zależało, nic z tego by cię nie spotkało,
rozumiesz?
- Nie. Zostaw mnie, Gabe. - Nie mogłam już krzyczeć przez
zaciśnięte gardło.
Kątem oka widziałam, że Miron i Joshua szykują się do
interwencji. Witkacy stał lekko oszołomiony. Taaa, jeszcze
chwila i Gabe zacznie wypalać oczy. Nie tylko ja miałam
kłopoty z utrzymaniem emocji na wodzy.
- Gabe, zgaś to, Witkacy oślepnie - warknęłam. Posłusznie
osłabił blask. Ale nie puścił mnie, obie
dłonie zaciskał mi na ramionach.
- Zamierzasz przejść egzorcyzmy?
- Tak, do cholery, jak tylko będzie to możliwe! Ale nie u tego
księdza, nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - Wzdrygnęłam
się na wspomnienie zimnych oczu klechy.
- Co masz do niego? To nasz nieoficjalny przedstawiciel w
Toruniu...
Uniosłam brew.
Zastanówmy się, jak mogę nie ufać przedstawicielowi Rady
Archanielskiej, egzorcyście o oczach mordercy? Może jestem
przeczulona, ale pięć wieków temu byłby bez wątpienia
inkwizytorem i odnosiłby duże sukcesy w przesłuchaniach. A
ja byłam wiedźmą. Nazwijmy to bolesną spuścizną, ale typ
inkwizytora budził uzasadnioną niechęć.
- Nie ufam mu.
- Jest najlepszy...
- Nie jest. Baal przeprowadzi rytuał. Wedle magicznego
wzorca.
Gabe zmarszczył się.
- Podsumowując, bardziej ufasz Księciu Demonów,
słynącemu z oszustw i perfidii, niż naznaczonemu przez
archaniołów słudze bożemu?
- Jasne, Baal nie będzie próbował mnie zabić przy okazji, bo
naprawdę zależy mu, żebym przeżyła. Ufam Baalowi. I
doskonale wiemy, że manipulujesz prawdą.
Skrzywił się.
- Możesz mnie już puścić? Niepokoi się.
- Demon?
- Nie, wilczyca, która ma ochotę posmakować krwi
archanielskiego dupka, który nie potrafi trzymać łap przy
sobie. Nie przepada za tobą. Dzielimy to uczucie, podobnie jak
zęby - warknęłam, nieco przesadnie obnażając uzębienie.
Gabe obdarzył Joshuę zbolałym spojrzeniem. Wymowa była
jasna: „Ach, czyż nie mogłeś sobie znaleźć normalnej
anielicy?". Pieprzony rasista. Strzepnęłam jego palce z
rękawów kurtki i ruszyłam przed siebie.
Chciałam już wrócić do Baala i dowiedzieć się, co dokładnie
oznacza to, co się przed chwilą wydarzyło. Wydawało się, że
śledztwo powinno się toczyć jeśli nie całkiem gładko, to
chociaż do przodu.
Witkacy poszuka w policyjnych bazach danych i wszędzie,
gdzie zdoła się włamać, informacji o BHO, czyli Karnowskim, i
Łaziku, czyli Grabowskim. Miał do tego dryg, dziwny, jak na
faceta, który nie potrafił nastawić ekspresu do kawy, ale może
to jakaś szamańska sztuczka, sama nie wiem, komunikacja z
Manitou Sieci. Wziął na siebie bez dyskusji ludzką część śledz-
twa, ja musiałam znaleźć demona... Dość uczciwy podział
obowiązków.
Choć musiałam jeszcze wytrzymać jakiś czas z moim
prywatnym demonem, który właśnie kopał mój żołądek,
jakbym nie zwymiotowała wszystkiego, co było do
zwymiotowania. Jeśli to potrwa dłużej, skończę jako
demoniczna bulimiczka.
*
Bez Asa dostanie się do domu Baala było dość kłopotliwe.
Miron przeprowadził mnie przez portal do piekła, a następnie
dorożką jak z dziewiętnastego wieku jechaliśmy po
brukowanych uliczkach dobrą godzinę. Może dłużej, może
krócej, poczucie czasu w piekle mnie zawodziło. Przysnęłam,
gdy rytmiczne kołysanie przeniknęło mnie aż do szpiku kości.
Byłam tak cholernie zmęczona. Miron potrząsnął mną, gdy
dojechaliśmy na miejsce. Siedziba Baala z zewnątrz
przypominała angielski dwór w nieco barokowym stylu, okna z
nieprzejrzystego szkła odbijały światło.
Na schodkach czekał chłopak z rudą czupryną i milionem
piegów na twarzy. Poznałam go natychmiast i obdarzyłam
mało przyjaznym spojrzeniem. Cofnął się pół kroku, wciskając
chude plecy w futrynę. No dobrze, jestem niesprawiedliwa.
Oficjalnie nie zdradził Luca i nie wpuścił spiskowców przez
furtę w ogrodzie. Ale nie dlatego, że nigdy by tego nie zrobił,
ale dlatego, że zdołałam temu zapobiec. Ale kto raz był gotów
zdradzić...
Nie sądziłam, że chłopina chodzi luzem po świecie, ja nie
byłabym dla niego tak wspaniałomyślna. Podczas snowidzenia
nazbyt dokładnie mogłam zobaczyć, do czego doprowadziłaby
jego zdrada. Martwe i poranio-
ne ciało Luca do dziś mi się czasem śni. Złośliwy uśmieszek
wypłynął mi na usta, kiedy zobaczyłam, że rudzielec stara się
ukryć przed moim wzrokiem za Mironem. Wcisnął mu w rękę
małą kopertę i czmychnął.
- Jesteś nieznośna - skwitował Miron, wyciągając bilecik z
koperty. Przez chwilę czytał zawartość, nim powiedział: -
Muszę iść do Luca, chcesz iść ze mną czy zostaniesz tutaj?
- Zostanę, muszę trochę odsapnąć. - Uśmiechnęłam się nieco
blado.
- Wrócę... - Przez chwilę stał niezdecydowany.
- Miron, idź do dziadka, ja spróbuję się przespać. Skinął
głową i poczekał, aż wejdę za próg. Dopiero
wtedy zawrócił i przywołał dorożkę. Stłumiłam w sobie
niepokój. Coś w zachowaniu Mirona i minie, z jaką czytał
liścik od Lucyfera, było jak zwiastowanie kłopotów, które
wcześniej czy później, a raczej wcześniej spadną nam na
głowę.
Wysoki hol z podłogą w dwóch odcieniach czerwonego
marmuru był przyjemnie chłodny. Zdziwiłam się, że nikt nie
wyszedł na dźwięk otwieranych drzwi. Służba, która zwykle
się gdzieś kręciła, teraz zniknęła. Wdrapałam się po schodach
na piętro, prosto do sypialni, którą mi przydzielono. Byłam
zbyt zmęczona, by zrobić cokolwiek poza rzuceniem się z
głuchym stęknięciem na łóżko. Rozebranie się przekraczało w
tej chwili moje możliwości. Rozpięłam tylko kaburę z
glockiem, który zaczął gnieść mi żebra, gdy się położyłam i
odpięłam z przedramion noże. Pistolet położyłam po omacku
na szafce nocnej, a ostrza wsunęłam pod poduszkę. Sen opadł
na mnie zbyt szybko, bym zdążyła jeszcze zdjąć buty.
11

Szelest, na granicy słyszalności, ale wystarczająco głośny, by


mnie obudzić mimo zmęczenia. Przetoczyłam się po pościeli,
dość szybko, by ostrze wbiło się po rękojeść w pierze poduszki
i ugrzęzło w sprężynie materaca. Kopnęłam w kierunku, z
którego nastąpił atak, w ciemności nie widząc zbyt wyraźnie
napastnika, a tylko cień ruchu wyłapany kątem oka. Ciężki but
znalazł coś materialnego, więc nie była to mara.
Odruchowo sięgnęłam pod poduszkę i zacisnęłam palce na
rękojeści noża, ułamek sekundy przed tym, jak ważące dobrze
ponad setkę ciało przygniotło mnie do materaca. Zauważyłam
błysk, z całą siłą, jaką miałam, wierzgnęłam i udało mi się
wytrącić napastnikowi z dłoni strzykawkę, nim igła dosięgła
skóry. Z cichym stuknięciem upadła na dywan. Miałam dość
odurzania mnie na co najmniej trzy tysiące lat. Dźgnęłam go
nożem w klatkę piersiową i w ramię, zbyt płytko, by zrobić
poważną krzywdę, ale miałam cholernie ograniczony zasięg
ruchu. Uderzył pięścią w bark tak mocno, że nóż wypadł z
bezwładnej dłoni.
Napastnik kolanem docisnął do materaca moje lewe
przedramię, wciąż obolałe i ukryte pod bandażem. Krzyknęłam
z bólu, niewiele brakowało, by połamał mi obie kości
przedramienia jak zapałki. Był cholernie wielki i silny jak tur.
Jedną dłonią zdołał objąć całą moją szyję i bezwzględnie
nacisnął. Szybciej skruszy mi grdykę, niż udusi, pomyślałam w
popłochu, naprężając całe ciało, by go z siebie zrzucić. Nie
jestem ułomkiem, ale nawet nie drgnął. Wolną dłonią
odnalazłam drugi nóż w pościeli. Zdołałam się zamachnąć i
wbić mu ostrze w plecy, tuż pod łopatką, naprawdę głęboko,
dwadzieścia centymetrów magicznej stali, po samą rękojeść.
Powinien być co najmniej ciężko ranny, ale zachowywał się
tak, jakby nie czuł bólu, jak męty na speedzie, których
aresztowałam parę razy. Był wśród nich koleś, który szedł na
nas z tasakiem jak nakoksowany cyborg, choć dostał trzy
postrzały w uda. W facecie nade mną też widziałam tę dziwną i
przerażającą niewrażliwość na bodźce. Puścił moją krtań tylko
po to, by na odlew uderzyć mnie w twarz, aż ciemne plamki
zawirowały mi przed oczami. Nóż w plecach, raptem kilka
centymetrów od serca, zdawał się nie robić na nim wrażenia.
Napastnik wykręcił mi prawy nadgarstek i docisnął do podłoża
kolanem, tak jak wcześniej pogryzioną rękę, więc leżałam
ukrzyżowana pod potężnym i górującym nade mną cielskiem.
Uśmiechnął się złośliwie, kiedy mnie w pełni unieruchomił,
pogłaskał skórę w miejscu, gdzie mógł wyczuć moje szalejące
tętno. Nie było w tym cienia czułości. Sekundę później wielkie
łapsko zamknął wokół mojej szyi, kciukiem naciskał na oboj-
czyk i nie zdziwiłabym się, gdyby zdołał go nim złamać.
Panika narastała we mnie żrącą falą z każdą sekundą, kiedy
odcinał mi dopływ tlenu.
Próbowałam po zapachu rozpoznać, z kim mam do czynienia,
bo naprawdę przydałyby mi się wiedza o jakichś słabych
punktach, które przecież musiał mieć, ale pachniał dziwnie,
ostrymi przyprawami, curry albo czymś innym azjatyckim.
Nachylił się, w ciemności zamajaczyły mi płonące naprzeciw
mojej twarzy żółtawo-pomarańczowe tęczówki. Nikt, kogo
znałam, nie miał takich oczu. Ale domyślałam się w
przybliżeniu, kim jest. Nie miałam szans, niemal ludzka
wiedźma przeciw demonowi. Potrzebowałam kawalerii.
Nagły błysk zapalanej lampy sprawił, że zamrugałam.
Kawaleria jednak nie nadeszła. To mój napastnik pstryknął
włącznikiem lampki nocnej, jakby zależało mu na tym, by
widzieć, kiedy mnie zabije. Albo chciał, bym to ja widziała
tego, który ze mną skończy. Jedną ręką przytrzymywał mnie,
drugą szukał czegoś w tylnej kieszeni spodni. Noża? Pistoletu?
Nie miałam ochoty sprawdzać.
Zanim znów odciął mi powietrze i zmiażdżył na dobre krtań,
pchnęłam w niego mocą, wszystkim, co miałam. Ale było jej
niewiele... Wciąż nie odbudowałam się po ataku, rytuale i
zaklęciu drenującym. Jechałam na rezerwach, które dał mi
Baal, za słaba, by zrobić krzywdę napastnikowi. Wzdrygnął
się, ale wyglądał raczej na rozjuszonego niż cierpiącego.
Cholera!
Nachylił się nisko, wbijając intensywne spojrzenie w moje
oczy, jakby próbował mnie zahipnotyzować. Przynajmniej tak
podejrzewałam, widząc wirujące w jego źrenicach żółte kręgi.
Nie działało, przynajmniej nie na mnie.
Dobra, naprawdę czas na kawalerię, pomyślałam desperacko,
gdy błysk tęczówek i wir kręgów nabierały intensywności, a
kropla potu spłynęła mu po nosie i skapnęła na moje usta, paląc
jak wrzątek. Sięgnęłam po wilczycę, pozwalając jej wyrwać się
spod kontroli. Rzuciła się energicznie, moje widzenie zmieniło
się w monochromatyczne, zęby wgryzły się w miękkie ciało
policzka, który był w moim zasięgu, skoro demon wciąż się
pochylał i robił te swoje gówno warte czary-mary. Szarpnęłam
głową, rozrywając mocniej skórę i mięsień. Gorzka i gorąca
krew zalała mi usta i ostre kły. Wbiłam mu palce we wrażliwe
miejsce pod kolanem, a jednocześnie kopnęłam go swoim w
plecy, prawie trafiając w rękojeść noża. Drgnął, ale nie puścił.
Walczyłam ze wszystkich sił, brodę dociskałam do mostka, nie
dopuszczając, by znów zaczął mnie dusić. Czułam, że wilczyca
próbuje sięgać po energię stada, ale nie czułam moich wilków.
Byłam w piekle, za daleko, by udało się coś, co już raz
uratowało mi życie. Fany tym razem nie uznała za właściwe się
pojawić. Gdzie są bogowie, kiedy ich potrzebujesz?!
Nie miałam wielkich szans. Był solidnym, dwumetrowym
demonem, ważącym jakieś czterdzieści kilo więcej niż ja.
Wpatrywałam się w płonące żółtawym blaskiem oczy, ostre
rysy wyraźnie nawiązujące do azjatyckich korzeni, ciemną
cerę i sztywne, ciemne włosy obcięte krótko, poza trzema
warkoczykami na skroni. Zapamiętywałam go. jeśli mnie
zabije, nawiedzę Witkacego i wszystko mu opowiem, a wtedy
pomszczą mnie i usmażą jego tyłek. Nikła pociecha.
Nie wiem, czy to wilczyca podjęła decyzję i spuściła demona
ze smyczy, czy wyrwał jej się i przejął ini-
cjatywę, nim dam się zabić, unicestwiając jego szanse na
przetrwanie. Demoniczny bękart nie ociągał się przesadnie i
zaczął działać. Byłam równie zaskoczona jak napastnik, kiedy
oleista mgła zaczęła przesączać się przez pory mojej skóry,
oblepiając go i formując wokół nas chmurę czerni. Mgła
gęstniała, iskry magii przebiegały frenetycznie w powietrzu. Z
moich ust wypływały słowa zaklęcia, których nie znałam, w
języku, którym nie władałam. Demon był u sterów i cokolwiek
zrobił, było skuteczne, bo napastnik wyglądał, jakby zderzył
się ze ścianą. Opadł na łóżko, sztywny jak przydrożny pal,
posiniały i obezwładniony. Nie miał już władzy w rękach, więc
wyślizgnęłam się z jego uchwytu i spod cielska, które choć
wciąż ciężkie, już mnie nie przytrzymywało.
Usiadłam na krawędzi łóżka i przez chwilę w otępieniu
przyglądałam się powalonemu facetowi. Czarna, oleista mgła
wciąż obklejała go i unosiła się nad jego ciałem, jakby
pilnowała, by nie podniósł łba. Nie mogłam zmusić się do tego,
by go dotknąć i sprawdzić puls. Wstałam na drżących nogach.
Podniosłam z podłogi nóż - drugi wciąż wbity był w plecy
napastnika. Znajomy ciężar w dłoni uspokajał mnie,
oddychałam już prawie normalnie, choć serce wciąż szalało.
Prawie nadepnęłam na małą strzykawkę z odsłoniętą igłą.
Odłożyłam ją na szafkę. Strzykawka w rękach faceta, który
mógł mnie udusić w mniej niż minutę, była złym sygnałem.
Coś mi mówiło, że zawierała neurotoksynę, którą aż za dobrze
poznałam w niewoli u żmija.
Nagły skurcz sprawił, że pobiegłam do łazienki i
zwymiotowałam do muszli wszystko, co jeszcze mia-
łam w żołądku, głównie kwas. Małe zwycięstwo, zdążyłam
zrobić to w warunkach kontrolowanych. Podejrzewałam, że
gospodyni Baala łatwiej przełknie zakrwawioną pościel i
potencjalnego trupa w łóżku niż zarzygany dywan. Umyłam
twarz i szyję, lepkie od zastygającej krwi i wymiocin. Ciężko
dysząc, oparłam się o białą umywalkę. Z lustra spoglądało na
mnie przeraźliwie blade dziewczę z wykwitającym na policzku
siniakiem wielkości Brazylii i pęknięciem na dolnej wardze,
które piekło teraz podrażnione kwasem żołądkowym. Na szyi
krwistoczerwone odciski dłoni napastnika dowodziły, że było
blisko. Ściągnęłam koszulkę, na której plam krwi było więcej i
wepchnęłam do kosza na śmieci. Może by i zeszło w praniu,
ale nie chciałam nosić czegoś, co mogło nasiąknąć nie tylko
posoką, ale i magią demona. Tamtego czy mojego.
Ściągnęłam bandaż i przemyłam ranę, która otworzyła się po
nacisku napastnika. Nie wyglądała jakoś szczególnie źle, ale
zdezynfekowałam ją dokładnie, obłożyłam nową porcją
zielonkawej pasty i z pomocą plastra, którym przykleiłam
koniec bandaża do skóry, owinęłam ramię czystym
opatrunkiem. Prawie profesjonalnie, pomagając sobie zębami,
zawiązałam supełek, by bandaż się nie zsuwał.
Było kilka aspektów ataku, które były co najmniej podejrzane
i niepokojące. Po pierwsze nie byliśmy szczególnie cicho, a
nikt się nie pojawił. Czy rezydencja Baala była całkiem
opuszczona? Takie sprawiała wrażenie. A jeśli tak, dlaczego?
Jak napastnik dostał się do środka? Baal ma lekką paranoję na
punkcie zabezpieczeń, nie ufa do końca nawet zaufanym -
przykład Asa był
znamienny, ręczył za niego, ale nie pozwolił mu się tele-
portować bezpośrednio do gabinetu. A jednak zamachowiec
wkroczył do jego domu przez nikogo nie niepokojony.
Nazwijcie mnie paranoiczką, ale to wyglądało na robotę kogoś
z wewnątrz. Napastnik musiał mieć wspólnika, który nie tylko
pomógł mu obejść zabezpieczenia, ale też nieźle wybrał
moment. Odkąd jestem w piekle to była dosłownie, pierwsza
sytuacja, kiedy zostałam sama. Bez Mirona, bez Anioła Stróża,
bez Baala czy przylepionego do mnie wiązaniem Asa. Ktoś
musiał o tym wiedzieć i powiadomić demona zamętu
zainteresowanego randką sam na sam. Tu pojawia się kolejne
istotne pytanie: gdzie był Baal i As?
Na sam koniec zostawiłam sobie kawałek o moim
demonicznym lokatorze. Czarna, oleista mgła. Słyszałam
kiedyś opowieść o takich jak on. To były przerażająco krwawe
opowieści o bestiach, a Leon, twardy generał piekielnych
zastępów, wzdrygał się, kiedy o nich mówił. I niechętnie
przyznawał, że uratowały życie wszystkim zwolennikom Luca
w czasie rebelii. Nosiłam w sobie jedno z najpotężniejszych
stworzeń w piekle. Ale nie czułam się w tym momencie inaczej
niż godzinę temu, kiedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Demon,
choć niewątpliwie wyzwolony od wilczej kontroli, nie
wydawał się dążyć do pożarcia mojej duszy, nie ranił mnie, nie
próbował zdominować. Jakby skulił się w kąciku i znów czekał
na swój moment. To miało naprawdę niewiele sensu.
Westchnęłam ciężko. Byłam krok bliżej skutecznych
egzorcyzmów, wiedząc, z jakiej rodziny pochodzi mój lokator,
ale nie mogłam uczciwie nie przyznać, że gdyby nie on, już
bym nie żyła. Coś mi nie pasowało
w tej całej historii i póki nie znajdę odpowiedzi na kilka
pytań, nie zdołam zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Wróciłam do pokoju. Czarna mgła oblepiła ciało zamachowca
ciasno jak kokon. Wydawała się teraz całkiem materialna, ciało
stałe, nie gaz. Wolałam się nie zastanawiać, jakim cudem to coś
wydobyło się ze mnie i czy zamierza powrócić. Liczyło się
tylko to, że najwyraźniej zajęło się zamachowcem. Nie
wyglądał na kogoś, kto zaraz się ulotni. Cóż, nie zamierzałam
czekać na jego kumpli, ciekawych, jak postępuje robota. Było
tylko jedno miejsce, w którym mogłam czuć się wystarczająco
bezpiecznie.
Założyłam czystą parę spodni i koszulę, podejrzewając, że
jeśli moi przyjaciele zobaczą mnie w zakrwawionych
ubraniach, najpierw padną głowy, potem pytania.
Przymocowałam z powrotem do przedramion kabury na noże,
choć ta na lewym uwierała ciało pod opatrunkiem. Trudno,
wolałam trochę pocierpieć uzbrojona, niż umierać w
komforcie. Glocka zostawiłam na szafce. W piekle nie było
zbyt wiele stworzeń, którym pojedyncza kula zrobiłaby
krzywdę. Poza mną nie przychodził mi na myśl nikt.
Wyciągnęłam z torby i przypięłam do pasa pochwę z
mieczem z anielskiej stali, zdejmując z nich zaklęcie czyniące
ich niewidzialnymi dla osób postronnych. Zwykle wolałam, by
ludzie nie wiedzieli, że paraduję uzbrojona jak asasyn, ale tu
nie miało to znaczenia. Może już sam widok tego miecza
odsunie paru idiotów poza jego zasięg. Jeśli nie, nie zawaham
się go użyć. Moja relacja z mieczem była dość skomplikowana.
Owszem, gęba mi się uśmiechała na widok białej broni i
wolałam ją od palnej, która w magicznym świecie miała
tendencję do zawodzenia, to jednak zwykle byłam dziewczyną
z dwudziestego pierwszego wieku, dla której do niedawna
myśl o noszeniu przy boku miecza, poza wyjątkowymi
okolicznościami, była nieco krępująca i pachniała
dziwactwem. Moi wampirzy synowie i Leon nie potrafili tego
zrozumieć, ale dla nich posiadanie szpady czy miecza było
czymś normalnym, wychowywali się w czasach, kiedy nawet
wśród ludzi białą broń traktowano jako podstawowy element
ekwipunku i garderoby, istotniejszy niż, dajmy na to, majtki,
bo bez nich można się było obejść. Wciąż daleko mi było do
ich postawy, ale wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że
coraz częściej czułam potrzebę, by miecz był w zasięgu ręki.
Nosiłam go w Trójprzymierzu, kiedy ktoś czyhał na życie
członków stada i gniazda, o moim nie wspominając, czy wtedy,
kiedy wieść gminna mówiła, że Rafael zamierza sobie z mojej
głowy zrobić przycisk do papieru. Miałam go jednak dopiero
od grudnia, nie stał się jeszcze moim przedłużeniem jak nóż,
bez którego faktycznie się nie ruszam. Ostatnie dwa, może trzy
miesiące były tak spokojne, że znów obrosłam w poczucie
bezpieczeństwa i częściej zostawiałam go w mieszkaniu.
Wychodząc do Torunia na spotkanie z Bogną, nawet nie
pomyślałam, by zabrać ze sobą miecz, choć mogłam go łatwo
ukryć przed spojrzeniem ludzi. (Musiałam tylko pamiętać, by
nie zatrzasnąć na nim drzwi. Tak, wiem to z doświadczenia).
Nie zabrałam go, bo nie sądziłam, że może być mi potrzebny.
Nie w realnym świecie. Joachim spojrzałby na mnie spod
uniesionej sceptycznie
brwi i powiedziałby: „Tylko w jednej sytuacji możesz za-
kładać, że nie sięgniesz po inny miecz niż ten, co masz go z
przyrodzenia, a i wtedy pilnuj, żeby był przy łóżku, w zasięgu
ręki". Potem dodałby, że skoro nie mam „miecza z
przyrodzenia" jako kobieta, lepiej, bym się nie rozstawała z
żelastwem. Miły chłopiec i ma rację.
Kto wie czy zdołaliby mnie porwać, gdybym miała przy sobie
sprawdzony kawał stali. Przynajmniej tak chciałam myśleć, nie
skupiając się na zastrzyku, przewadze złego na jednego i
miedzianej obręczy blokującej magię. Teraz z pewnością nie
zamierzałam nigdzie się bez niego ruszać, jak długo dupy
wszystkich wrogów nie zgniją w karcerze.
Gabinet Baala był jedynym w stu procentach bezpiecznym
miejscem w okolicy - paranoiczny właściciel założył cholernie
mocne zaklęcia ochronne, które nawet zaufanym demonom nie
pozwalały teleportować się do i z gabinetu. Było wprawdzie
ryzyko, że skoro nie ma go w środku, ja też się tam nie dostanę,
ale lepiej spróbować, niż zakładać niepowodzenie. Nie
wiedziałam, kiedy Baal wróci, a nie miałam ochoty na starcie z
kolejnymi demonami.
Już pięć metrów od drzwi wyraźnie wyczuwałam napięcie
ochronnego kręgu, ale nie był wobec mnie agresywny.
Przynajmniej na razie. Moja wiara w Baala była uzasadniona
albo za chwilę pokarze mnie za moją naiwność. Dotknęłam
klamki, a ta ustąpiła pod lekkim naciskiem. Weszłam, czując
łaskotanie magii na skórze.
Krąg był potężny, ale uwzględniał moje prawo do wejścia
tutaj.
OK, to też zostawia mnie z kilkoma pytaniami. Kiedy Baal go
ustawił? Skąd założenie, że w ogóle będę u niego gościem,
skoro przedwczoraj nawet nie wiedziałam, gdzie mieszka? Kto
oprócz mnie i jego jest uwzględniony w zaklęciu? Skąd we
mnie pewność, że nikt lub jakieś skrajne wyjątki? Baal
naprawdę był paranoikiem, więc jakim cudem tak wiele w nim
zaufania do mojej osoby? I o co właściwie mu chodziło, kiedy
ogłaszał mnie oblubienicą? Bo z każdą chwilą mniej
wierzyłam w to, że zrobił to tylko po to, by rozbuchać zazdrość
obrażonego na mnie diabła. Bywałam naiwna w ocenie
sytuacji, ale nie aż tak. Owszem, przyjęłam takie tłumaczenie,
ale tylko dlatego, że wiedziałam, że nic więcej z niego nie
wyduszę, a czas był tak trudny, że nie potrzebowałam jeszcze
jednej awantury. Wszyscy powtarzali mi, że Karmazynowy
Książę nie robi nic bez powodu, jakie więc były powody
wyróżnienia, którym mnie obdarzył?
Gabinet bez Baala wydawał się większy, pusty i nieco
przytłaczający. Podeszłam do regałów z książkami. Szybko
przebiegając wzrokiem po grzbietach, odkryłam porządek
zbiorów i dość sprawnie znalazłam kilka tomów, które
powinnam w obecnej sytuacji znać na pamięć i cytować
wyrwana ze snu w środku nocy. Usiadłam na skórzanym
fotelu, dość rozłożystym, bym nawet ja, przy moim słusznym
wzroście, mogła się na nim zwinąć w kłębek i poczuć jak mała
dziewczynka. Zapas książek i nóż położyłam na parapecie, w
zasięgu ręki. Światło, które wpadało przez okno, było jeszcze
wystarczające, by przy nim czytać, nawet ręcznie zapisany
wolumin czy stronice zadrukowane ozdobną czcionką ręcznej
prasy. Zaczęłam od prostej lektury - „Leksykonu stworzeń
ciemności", książki, którą znałabym, gdybym przykładała się
do szkolenia - była na liście lektur uzupełniających, a ja, cóż,
jak spory procent studenckiej braci, słowo „uzupełniający"
interpretowałam jako „nie musisz czytać, chyba że naprawdę
nie masz co zrobić z czasem", a ja zwykle miałam co z nim
robić. Odszukałam rozdziały dotyczące demonów, ich podział
na klasy i rodziny. Przebiegałam wzrokiem tekst, ze zdzi-
wieniem orientując się, że wiem całkiem sporo. Jednak
Szatański Pierwiosnek, sala treningowa w Otchłani i tajne
pogawędki z Baalem okazały się całkiem przydatne.
Wiedziałam, na czym polegają gradacje klas i czego spo-
dziewać się po demonie szóstej klasy (jak żmij), a czego po
dziewiątce czy dziesiątce. Zaskoczyło mnie za to, że As
najpewniej musiał być dziewiątką, skoro ósemki zwykle nie
posiadają umiejętności teleportacji. Stary As dobrze się
maskował. Niby luzak, bumelant, który włóczy się to tu, to
tam, ciągnąc za sobą reputację złego chłopca i kłopotów, a
tymczasem był wysoko w hierarchii wywiadu
Karmazynowego Księcia, co samo w sobie było najwyższą
rekomendacją. Cieszył się w dużym stopniu zaufaniem Baala.
Nie absolutnym, skoro krąg nie dopuszczał do teleportacji, ale
dość, by Baal powierzył mu tajną misję i moje bezpieczeństwo
bez wahania. Było w nim coś niepokojącego i jednocześnie coś
innego, co sprawiało, że miało się ochotę mieć go w pobliżu.
Naprawdę lubiłam nasze sparingi - nie nudził się, nie lu-zował,
pozostawał wyzwaniem, choć po tylu miesiącach znaliśmy już
niejedną swoją sztuczkę. Teraz, wiedząc,
że pracuje dla Baala, zaczęłam się zastanawiać, ile było
przypadku w tym, że był w Otchłani tamtego dnia i jako jedyny
zgodził się ze mną trenować, i kontynuował to, choć
zagrożenie ze strony Rafaela minęło. Czy to Baal go wtedy
wysłał? A może znów nie doceniam Asa? Co, jeśli As jest
bardziej jak Nisim niż Miron? Nie tyle luzak, co jednoosobowa
agencja wywiadowcza? Wiedział, że Baal ogłosił mnie
przyjaciółką (inna rzecz, jako zaufany Baala mógł wiedzieć o
zamachu na niego, ale czy znał moją rolę w udaremnieniu
spisku?), mógł wiedzieć o mnie dość, by uznać za właściwe
trzymanie się na tyle blisko, by wiedzieć jeszcze więcej. Nie
zdziwiłabym się, gdyby wiedział. Nie żyjesz tak długo w
samym oku cyklonu, jeśli nie wiesz, z której strony wiatr wieje.
Im więcej czytałam, tym więcej rzeczy dotyczących Asa
wydawało mi się wartych wyjaśnienia.
Poszczególne rozdziały o rodzinach demonicznych
przeczytałam z większą uwagą. Dotąd miałam kontakt tylko z
demonami pokus i kilkoma przedstawicielami demonów
gniewu, które w Otchłani wypacały testosteron lub w
Szatańskim popijały siarkę, z marsem na czole. Ale znów
wracamy do Asa i tego, czy słusznie założyłam, że był
demonem gniewu? Znałam go od pól roku, dwa, trzy razy w
tygodniu, czasem częściej, spotykaliśmy się w sparingach,
walczyliśmy dość ostro, a on nigdy, absolutnie nigdy nie stracił
nad sobą panowania. Tymczasem wedle leksykonu nie sposób
było utrzymać ich temperament w ryzach. Planowanie
długoterminowe, przebiegłość czy spryt też ustępowały sile i
furii. Nie, im więcej czytałam, tym bardziej powątpiewałam,
aby był demonem gniewu. Raczej miał w sobie coś z demo
na zamętu, choć nie nosił trzech warkoczyków na skroni czy
tatuażu z trzech gwiazdek na kości policzkowej.
Mogłam sobie wmawiać, że analizowanie Asa było mi
potrzebne, skoro miał stać krok za mną, zanim to wszystko się
skończy, a wciąż gdzieś tkwiło we mnie ziarno niepewności,
po plotkach, których nasłuchałam się w ostatnim czasie. Ale
było coś więcej - byłam go ciekawa. As był skrytym bękartem,
nie wychylał się, pokazywał światu twarz luzaka, a ja
wiedziałam, że głębiej jest coś więcej. Poza tym im dłużej się
nad tym zastanawiałam, tym bardziej odwlekałam konieczność
przewrócenia strony i przeczytania rozdziału poświęconego
demonom z rodziny bestii, której nosicielką najprawdo-
podobniej byłam, co bardzo niechętnie musiałam przed sobą
przyznać. Zapaliłam lampę, kiedy zmrok zaczął utrudniać mi
czytanie. Przy okazji nalałam sobie whiskey w szklaneczkę z
grubego szkła (w barku, niestety, były same „męskie"
alkohole, nic lekkiego i owocowego). Wypiłam duży łyk, nim
zmierzyłam się ze swoim strachem i obróciłam stronę.
Bestie to straszaki nawet wśród innych demonów, ze względu
na surową i potężną magię, którą władały. Pod pewnymi
względami były naprawdę niezwykłym reliktem i zagwozdką.
Stanowiły najmniej liczną rodzinę, ale liczono się z nimi. Nie
wiem, na ile leksykon przytaczał legendę, a na ile wiarygodne
było to, że wymarły i zostały odrodzone dwa tysiące lat temu, a
wróciły w potędze innym demonom już niedostępnej, znając
magię sprzed tysięcy lat. Dwa tysiące lat to na oko czas, kiedy
Baal objął demoniczny krąg. Czy to on przywrócił bestie do
życia? To wyjaśniałoby ich lojalność, która była, wedle
Luca, niezaprzeczalna. Były więc w jakimś sensie wy-
kopaliskami z czasów, kiedy stworzenia ciemności były
potężniejsze i bardziej mroczne.
Zamarłam, czytając dalszy akapit... Ręce zaczęły mi się
trząść, kiedy przebiegałam wzrokiem kolejne słowa.
Wyglądało to źle, naprawdę, cholernie źle. Maleńkie światełko
w tunelu, nadzieja na to, że to wszystko skończy się dobrze,
było coraz mniej widoczne. Magia bestii była przewrotna i
potężna. Dość, by zwykły egzorcyzm był nieskuteczny. Dość,
by próba egzorcyzmu bez zgody demona rokowała źle.
Śmiertelnie nieprzyjemnie. Dla mnie. Jak przekonać demona,
że lepiej mu będzie w pieczęci, a nie w moich trzewiach, skoro
już samo czytanie
0 egzorcyzmach niepokoiło go, przyspieszał moje tętno
1 napierał wściekły na żebra. Bestie nienawidziły pieczęci, bo
były w nich uwięzione przez tysiąclecia.
Na plus bestii dawałam to, że nie miały w zwyczaju
konsumować duszy ofiary. Wydaje się, że pod wieloma
względami naprawdę były podobne do wilczego munina,
stanowiąc jakby drugą tożsamość istoty noszącej w sobie dwie
dusze, jedną własną, jedną na poły zwierzęcą, demoniczną. Nie
oznaczało to, że chciałabym, aby został ze mną na stałe.
Miałam dość metafizycznego bałaganu w mojej tożsamości. A
bestia to nie jest coś, z czym łatwo się żyje. Plus moja wilczyca
szczerze go nie lubiła, jej zapał w trzymaniu go na smyczy nie
wynikał tylko z miłości do mnie. Była drapieżnikiem i
pilnowała swojego terytorium, a bestia był konkurencyjnym
drapieżnikiem. Coś mi mówi, że między nimi nie dojdzie do
rozejmu - dziś wilczyca pozwoliła mu wyrwać się z kagańca
tylko dlatego, że całej naszej trójce groziła dość kategoryczna
anihilacja.
Dalszą lekturę przerwał mi porządny hałas, coś między
tornadem a Katią rzucającą kolejnego chłopaka. To znaczy nie
słyszałam brzęku oręża czy strzałów, ale podniesione głosy i
niezmierzone pokłady frustracji. Przez chwilę zawahałam się.
Nazwijcie to paranoją, ale parę godzin po zamachu na mnie
chyba mam prawo być przeczulona? Podeszłam ostrożnie do
drzwi, nasłuchując. Demony pokus potrafiły przyjmować
kształt, który wzbudzi w tobie największą żądzę, demony
zamętu potrafiły przybierać postać zagubionego na
wrzosowiskach dziecka tylko po to, by cię podejść, zmylić
czujność - przed chwilą o tym wszystkim czytałam.
Nasłuchiwałam, czekając, aż będę miała pewność, że to
naprawdę As i Baal się awanturują, a nie koledzy śpiącej
królewny z mojego łóżka próbują wywabić mnie z jedynego
bezpiecznego miejsca w domu. Po chwili nie miałam
wątpliwości - słownictwo Asa znałam dość dobrze, także
przekleństwa, którymi obdarzał mnie, kiedy złośliwie
klepałam go płazem po tyłku, kiedy był zbyt wolny lub
roztargniony. Plus Baal wydzierający się na niego za to, że
zostawił mnie w łapach archaniołów i egzorcysty i osobiście
odpowiada za moje zniknięcie. Jeszcze chwila, a As będzie
niższy o dobre trzydzieści centymetrów, a głowa to organ,
który odrasta najrzadziej. Pchnęłam drzwi i wyszłam na
korytarz, ściskając w dłoni obnażony miecz. Przez barierkę
schodów widziałam ich na dole, na holu, przy drzwiach
wejściowych. Nie zauważyli mnie, zbyt zajęci awanturą.
- Hej, jestem tutaj - zawołałam, wychylając się zza barierki.
Umilkli nagle, zadarli głowy jak na komendę, skojarzenie z
pieskami było natychmiastowe. Zaśmiałabym się, gdyby nie
widok ich prawdziwie wkurzonych min.
- Gdzie byłaś? - wycedził As.
- Na górze.
- A gdzie dokładnie na górze? - jego głos był wciąż
nabrzmiały złością.
- Teraz? W gabinecie Baala, wcześniej w swojej sypialni, ale
zaszły pewne okoliczności. Gdzie się wszyscy podziali?
Wróciłam i dom był całkiem opuszczony.
As przewrócił oczami.
- Nieprzewidziane okoliczności? Takie jak demon porażony i
spętany w twoim pokrwawionym łóżku?
- Tak jakby.
Nagle zbladłam, uświadamiając sobie, jak to wyglądało.
Szukają mnie i znajdują pobojowisko, prawie trupa, w cholerę
krwi, a mnie nigdzie nie ma.
- Czy oprócz ciała w mojej sypialni są jeszcze jakieś? Wciąż
nie rozumiałam, czemu nie pojawił się nikt
ze służby.
- Byli uwięzieni w jednym ze wzmocnionych pokoi,
znaleźliśmy ich, szukając ciebie - powiedział Baal, a jego głos
był dziwnie płaski, jakby powściągał wszystkie emocje razem,
by nie pokazać tych, którym nie chciał dać upustu. Pokiwałam
głową. Wszystko wyglądało coraz bardziej brzydko i
zdecydowanie wskazywało na kogoś z zaufanego kręgu.
As spojrzał na Baala i rzucił:
- Sam widzisz, że to jej zniknięcie to nie moja wina! Tej
kobiety zwyczajnie nie da się upilnować!
- Gdybyś jej nie spuszczał z oka, nie musielibyśmy jej szukać!
- Baal napierał na demona wściekłą mocą. -Nie powinieneś jej
zostawiać samej, i to z egzorcystą!
- Przecież byli tam archaniołowie!
- Co zmienia sytuację raczej na gorsze niż na lepsze,
zostawiłeś ją bez ochrony na święconej ziemi, z egzorcystą i
bandą archaniołów. Naprawdę nie wiesz, jak to się mogło
skończyć? - Baal mówił coraz ciszej, osiągając coraz bardziej
złowieszczy efekt.
OK, punkt dla Asa, nie powinnam go nawet prosić, by zbliżył
się do kościoła. Choć mógł jak grzeczny chłopiec poczekać na
zewnątrz i zabrać mnie z powrotem, gdy spotkanie się
skończyło, oszczędziłoby mi to tłuczenia się dorożką. Ale
zachowanie Baala wymykało się nieco skali. Zaczęłam
schodzić po schodkach, przytrzymując się poręczy i uderzając
odruchowo płazem miecza o udo.
- Stało się coś złego?
- Szukaliśmy cię. Kilka godzin temu, niedługo po tym, jak
wróciłem, przyszedł bardzo niepokojący meldunek.
Musieliśmy interweniować. Na miejscu okazało się, że to była
zmyłka, ktoś chciał nas odciągnąć od domu. Wróciliśmy. Nie
mogłem cię namierzyć mimo więzi. Dom był pusty, nie było
cię w pokoju, który wyglądał, jak wyglądał, i jeszcze ten trup...
Baal się obawiał, że ktoś zdołał się dostać do domu i cię
porwano - As starał się mówić spokojnie, świadom, że Baal jest
na granicy, ja też wyczuwałam napięcie aury i nie byłam
pewna, czego się spodziewać. Mowa jego ciała świadczyła o
podporządkowaniu, ramiona zgarbione, czoło nisko, odsłonięte
dłonie, unikanie patrzenia bezpośrednio w oczy. Posłał mi
desperackie spojrzenie. Możliwe, że przeceniał moje
możliwości wpływu na Księcia Demonów.
- Myślę, że musimy porozmawiać na osobności -dodałam,
pamiętając o swojej teorii, że zamachowiec
współpracował z kimś ze środka. - Wydarzyło się bardzo
wiele i powinniście wszystko wiedzieć. Nie ma powodów do
wielkich awantur, Baal, nic mi nie jest. Nie dogadaliśmy się z
Asem, ale to nie jego wina. I tam akurat nic mi nie groziło.
Problemy zaczęły się, gdy wróciłam do twojego domu.
Przeskoczył po dwa stopnie i po chwili był na podeście obok
mnie. Ujął moją twarz i przez chwilę spoglądał na obrażenia,
oczy lśniły mu żywą czerwienią.
- Hej, tamten wygląda dużo gorzej, słowo. -Uśmiechnęłam się
i poklepałam go po piersi.
Przymknął powieki, westchnął głośno i parsknął śmiechem.
Może jednak potrafiłam rozbroić napady jego złego humoru.
As za plecami Baala pokazał mi uniesiony w górę kciuk. Ile
było w nim prawdziwego strachu przed swoim księciem, a ile
był to pokaz uległości, jaki widywałam w świecie wilków?
*
Ciało było w takim stanie, w jakim je zostawiłam.
- Wolałabym, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Więc
albo zostawiamy gadanie na później w gabinecie, albo załóżcie
krąg na pokój - powiedziałam cicho. - Zaraz zobaczymy, co
nam wyśpiewa nasz ptaszek.
- On żyje? - As nachylił się nad ciałem w czarnym kokonie.
- Jeśli nie wykrwawił się od ciosów nożem, to żyje. Baal w
trzydzieści sekund zbudował krąg, który
mnie zająłby co najmniej godzinę. Miło mieć potęgę po
swojej stronie. Co przypomniało mi, że będę musiała
odbudować energię, jeśli nie chcę wypalić się do cna.
- Podejrzewam, że masz zdrajcę na dworze - oświadczyłam,
nie siląc się na delikatność.
- Wyjaśnij. - Znów był przyczajonym kłębkiem wściekłości.
Z oczu wyzierał mu drapieżnik.
Musiałam nauczyć się lepiej obchodzić z Baalem, cholera,
codzienne obcowanie z Mironem i jego wybuchowym
temperamentem naprawdę niczego mnie nie nauczyło?
Zmyliło mnie to, że dotąd ja i Baal nie mieliśmy takich
sytuacji. Może pomijając moment, kiedy niechcący go
przywołałam i prawie mnie udusił, nie rozpoznając mojego
zapachu. Później był to miły, przyjacielski układ, pogaduchy i
żarty do poduszki, jakieś prezenciki, śniadanko w Trumnie... A
teraz zderzyliśmy się z dużym gównem. Coś mi mówiło, że to
moje wmieszanie się w tę sprawę wyprowadzało go z
równowagi. Podeszłam naprawdę blisko i objęłam go w pasie,
opierając czoło o jego ramię.
- Baal, nie winię cię za nic, co mnie spotkało. Nie uważam,
żebyś był mi cokolwiek dłużny. Oszczędź więc sobie
dramatów sumienia i seansiku samooskarżania, tylko
zabierzmy się za robotę, żebyśmy mogli złoić dupę tym, którzy
za tym stoją. Nie mam siły na robienie ci terapii za każdym
razem, gdy coś się wydarzy, więc potraktuj to jako
jednorazowy i ultraskuteczny seans psychoterapeutyczny, po
którym nie będziemy wracać do tematu, co? - mówiłam cicho,
by As nie podsłuchiwał.
- Naprawdę?
- Serio, ultraskuteczny.
- Naprawdę nie masz do mnie żalu?
- Mam cholerny żal do żmija, wielkiego x-a, BHO, tego
kolesia, który okrwawił moje łóżko, do siebie też całkiem
spory, ale nie do ciebie. - Wierzyłam w to, co mówiłam, więc i
on uwierzył. Widziałam, jak mięśnie jego żuchwy rozluźniają
się w chwili, kiedy tak się stało.
- Więc zgoda, uznajmy, że terapia właśnie magicznie
zadziałała.
Uśmiechnął się, a gorący żar przygasł w jego oczach i
wyglądał już prawie normalnie. O to „prawie" nie będę się
wykłócać, okoliczności go usprawiedliwiały.
- Dlaczego uważasz, że mamy zdrajcę? Wyjaśniłam kilka
dziwnych zbiegów okoliczności,
które czyniły tę sytuację dziwnie dogodną dla zamachowca.
- Fałszywy alarm, który wyciągnął was z domu, tylko
potwierdza moje podejrzenie. Plus służba, masz tu kilka
demonów i co najmniej jedną diablicę, ktoś wiedział, co robi,
zamykając ich w bezpiecznym pokoju, w którym ich moce
były osłabione. A czy ktoś całkiem obcy wiedziałby, jak to
wszystko wykonać? Nigdy nie zostawiacie mnie samej, a tu
jeden raz i od razu zamach? Nie kupuję tego.
Przyznali mi rację. Niechętnie, ale cóż, miałam ją.
- Może odpowiedzią będzie gagatek, którego załatwiłaś -
powiedział As, podchodząc do leżącego na łóżku zamachowca.
- Którego załatwił mój demon, jeśli mamy być precyzyjni -
mruknęłam.
Spojrzeli na mnie z takim wyrazem twarzy, jakbym właśnie
przyznała się do romansu z obcym.
- Tak, tak, wiem, spodziewaliście się, że będziecie świadkami
tego wiekopomnego wydarzenia, ale demon
potrzebował odrobiny prywatności i mocnej stymulacji. -
Parsknęłam śmiechem, choć to nie wesołość wypełniała mi
serce.
- Więc?
- Jesteście tacy niedomyślni, podpowiem, to nie ja
wyczarowałam czarną mgłę, która wciąż więzi zamachowca.
- Bestia - warknął As.
- Tak, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
- Jak się czujesz? - zapytał Baal, wyciągając rękę w moim
kierunku i głaszcząc mnie delikatnie po karku.
- Jak niedoszła ofiara, która ma w sobie kawałek naprawdę
paskudnej magii, przeżyję, ale wiecie, co to oznacza.
- Egzorcyzmy będą piekłem - powiedział.
Wolałabym nie uruchamiać takich pokładów współczucia.
Jeśli Karmazynowemu Księciu mięknie głos i serduszko,
wiesz, że nie jest dobrze.
- Nie chcę o nich myśleć, nie teraz, mamy sporo do zrobienia,
zanim dojdzie do rytuału.
- Ale jak? Jak to się stało? Jaki sens miało wszczepianie ci
bestii? - As miał podobne wątpliwości jak ja.
- Wydaje mi się, że odpowiedź na to może nam dać Łazik, jak
dojdzie do siebie i zdołamy go przesłuchać. Ale może najpierw
zajmiemy się tym tutaj?
- Raczysz odplątać go z mgły czy mam go skubać przez pół
dnia? - As nie wydawał się zachwycony taką perspektywą,
wydaje się, że gdyby to od niego zależało, nie dotknąłby
czarnej powłoki kokonu.
- Jasne, wszystko, żeby twoje życie było odrobinę bardziej
komfortowe...
Łatwo powiedzieć, ale nie miałam pojęcia, jak się jej pozbyć.
Jedynym sposobem, jaki przychodził mi na myśl, było
poproszenie o interwencję gościa, który ją stworzył.
Przymknęłam oczy i usiłowałam przywołać bestię, jak
zwykłam to robić z wilczycą. Przez chwilę nie reagował, jakby
zdrzemnął się lub nadąsał, ale po kilku sekundach kokon wokół
ciała przestał być solidny, znów stawał się półmaterialną mgłą.
Jej ciemne, lepkie pasma uniosły się nad ciałem i popłynęły,
jakby niesione prądem powietrznym, w moim kierunku.
- Tylko nie w usta - jęknęłam, wzdrygając się z obrzydzenia.
As parsknął śmiechem. Mgła otoczyła mnie, ale posłusznie
nie zbliżała się do twarzy, po prostu wnikała przez ubranie i
skórę we mnie, zostawiając na powierzchni tłusty filtr, jakbym
nasmarowała się demoniczną oliwką, OK, to było dziwaczne i
dość obrzydliwe, ale doceniałam to, że na swój sposób demon
współpracował.
Zamachowiec nie wyglądał najlepiej. Wprawdzie mój lokator
odczynił zaklęcie, które sparaliżowało napastnika, jeszcze
zanim otoczyła go mgła, ale rany, które mu zadałam, nie
uleczyły się i teraz facet krwawił jak zarzynany prosiak. I nadal
był nieprzytomny. As pochylił się nad nim i sprawdził puls.
- Żyje, ale ładnie go załatwiłaś.
- Nie cackam się z tymi, którzy przychodzą mnie zabić, a
kiedy muszę wybierać: ja albo zamachowiec, budzą się we
mnie pokłady miłości własnej. Ale gdyby nie bestia, dałby mi
radę z łatwością, nie miałam już pola manewru.
As wyciągnął nóż z pleców demona. Krew chlusnęła
ciemnym szkarłatem. Podał mi ostrze, które kiedyś ofiarował
mi Baal, wytarłam je o kołdrę, która i tak była w opłakanym
stanie, i wsunęłam do wolnej kabury na przedramieniu. As
przewrócił demona na plecy. Z tej strony też nie wyglądał
najlepiej. Ślady na ramieniu, piersi i w okolicach barku
krzyczały czerwienią, choć między nami mówiąc, nie były to
rany śmiertelne - powinien się uleczyć. Zapytałam, czemu tego
nie robi.
- Specyfika bestii, oplatając go mgłą, wyciągnął z niego moc.
Właśnie dlatego bestie są postrachem. Potrafią sprawić, że
przeciwnik staje się niemal ludzki na tyle długo, żeby go
wykończyć z łatwością, z jaką zabija się człowieka -
skonstatował Baal i był wyraźnie dumny z tego, co zrobiłam
czy co zrobił mój lokator. Pięknie.
As odgarnął zamachowcowi z twarzy warkoczyki i przeklął
szpetnie.
- Znam go - warknął.
Zaczął cucić go uderzeniami w twarz, nieco mocniejszymi,
niż było to przyjęte, ale nie miałam zamiaru prosić o łagodne
traktowanie jeńca. Coś mi mówiło, że piekło nie podpisało
konwencji genewskiej. Kilka sekund później jeniec jęknął z
bólu. Jeśli faktycznie leczył się jak człowiek, to co najmniej
dwie rany w płucu plus kilka innych stanowiły niezłe
wyzwanie dla jego organizmu.
- Dla kogo pracujesz? - zapytał As i bez mrugnięcia okiem
docisnął ranę na barku, aż na czoło zamachowca wystąpił pot.
Otworzył oczy, nie było w nich śladu żółtych kręgów,
wyglądały całkiem ludzko, jasnobrązowe, z regularny-
mi źrenicami, teraz rozszerzonymi strachem. Próbował się
unieść na łokciu, a widząc Baala, stojącego dwa kroki od łóżka,
zaczął się trząść. Bełkotał pod nosem coś niezrozumiałego i
zacisnął szczęki, aż ścięgna na szyi napięły się jak rzemienie
pod skórą. Usłyszałam cichy trzask szkła.
- Cholera jasna! - krzyknęłam i podbiegłam do łóżka. Za
późno. W ułamku sekundy dostał drgawek, żółtawa piana
wypłynęła mu z ust, a gałki oczne uciekły w głąb oczodołów.
Rozwarłam mu palcami zęby, ale było po wszystkim.
Wyciągnęłam z jego ust okruch szkła, podając go Baalowi.
- Nasz zamachowiec musiał czytać nieco o drugiej wojnie
światowej - stwierdziłam - albo znał ją z praktyki.
- Cyjanek? - zapytał As, a Baal potwierdził skinieniem głowy.
- Musiał mieć kapsułkę w zębie, jak członkowie ruchu oporu,
na wypadek wpadki i przesłuchania. Może gdyby nie był w
fazie „jestem niemal człowiekiem", mielibyśmy więcej czasu. -
Wytarłam dłonie w nogawki spodni. - Zostaliśmy z niczym?
- Nie do końca - powiedział As - mówiłem, znam go,
pracował w gwardii, jego siostra jest tu pokojówką.
Nachylił się nad ciałem i skrupulatnie sprawdził kieszenie,
także tylne.
- Mam coś. - Rozwinął zwitek pergaminu i uważnie studiował
znaki zrobione czerwonym atramentem lub krwią, jeśli to było
naprawdę brzydkie zaklęcie. Uniósł głowę i spojrzał na mnie
pociemniałymi oczami. - On nie przyszedł cię tutaj zabić,
Dora.
Podał mi pergamin i odcyfrowałam zaklęcie. Już przy trzecim
symbolu poczułam ciarki na plecach. Wszystko jasne, to
dlatego miał strzykawkę...
Demon nie przyszedł mnie zabić, miał uczynić mnie
niewolnikiem, marionetką słuchającą bezwolnie rozkazów.
Bogini wie czyich.
Odwróciłam się od trupa i usiadłam na podłodze, opierając się
plecami o łóżko. Nie mogłam opanować drżenia nóg. As
wyszedł z pokoju, zapewne poszedł do pokojówki, zanim
połknie swoją kapsułkę z cyjankiem.
- Już po wszystkim, Dora - szepnął Baal, siadając przy mnie.
- Nie, to dopiero początek. Skoro przysłali go z takim
zaklęciem, wiedzą, że coś poszło nie tak, jak planowali, a ja nie
jestem posłuszna. Nie potrwa długo, zanim spróbują czegoś
znowu. Baal, możesz ostrzec moich przyjaciół? Wysłać
ochronę Katii i do szkoły Nisima?
- Dlaczego akurat im? - zapytał, pocierając kciukiem mój
kark. To było miłe, kojące uczucie.
- Bo kiedy żmij mnie torturował, pomyślałam, że mnie nie
zna. Gdyby sprawił ból moim bliskim, zgodziłabym się na
wszystko. Nie chcę ryzykować, że jednak wpadnie na ten
pomysł.
Skinął głową i odetchnęłam. Leon, Luc, Miron i Joshua
potrafią o siebie zadbać, ale Katia, Nathaniel czy dzieci
stanowiły łatwy cel.
- Wyślę pewnych ludzi, nie spuszczą ich z oka. Dam znać
Leonowi, ostrzeże kogo trzeba.
Nie darowałabym sobie, gdyby któremuś z nich coś się stało.
Będą marudzić na demonicznych ochroniarzy, miałam
pewność, że tak będzie, ale będą bezpieczni.
- Gdzie jest Miron? - zapytał.
- U dziadka, coś się z nim dzieje, nie wiem co. - Potarłam
oczy, powstrzymując łzy.
- Będzie wściekły, kiedy się dowie.
- To już się stało i złość nic nam nie pomoże - szepnęłam,
chowając twarz w dłoniach.
Powinnam wyjść, odbudować wiatrem aurę, wzmocnić się,
ale nie miałam siły. Potrzebowałam snu i spokoju, nawet jak
dla mnie ostatnie dni były zbyt intensywne.
Po dłuższej chwili uniosłam głowę i spojrzałam na Baala z
pozornym spokojem.
- Wiem, że jestem najgorszym gościem w historii, ale czy
mogłabym dostać jakiś niezakrwawiony pokój bez trupa?
Jestem potwornie zmęczona.
12

Drzwi skrzypnęły cicho. Uniosłam głowę i przez chwilę


wpatrywałam się w ciemność wypełniającą sypialnię.
Obrączka na kciuku rozgrzała się lekko, posyłając ciepło aż do
kości.
- Baal? - zapytałam cicho, sama zdziwiona, jak drżący był mój
głos. Jak wiele w nim było napięcia i oczekiwania.
- To ja - szepnął.
Wciąż go nie widziałam, ale czułam, że zbliża się do łóżka.
- Nie możesz spać?
- Chyba żadne z nas nie może. Czekałaś na mnie? -Tak.
Podłoga skrzypiała pod jego stopami, gdy podchodził coraz
bliżej. Po chwili stał już przy łóżku. Widziałam zarys sylwetki.
Nie poruszył się, czekając na mój gest. Uniosłam kołdrę, bez
słowa zapraszając go, by położył się obok. Westchnął cicho i
wsunął się pod nakrycie. Sprężyny łóżka ugięły się pod jego
ciężarem. Ciepło promieniowało z jego ciała, otulając mnie
miękkim kokonem.
- Czekałem na to, moja mała, tak długo - szepnął z ustami tuż
przy moim uchu.
Zadrżałam, gdy jego oddech załaskotał moją skórę.
Wyciągnęłam rękę, nie chcąc się opierać pokusie dotknięcia
go. Chciałam go poczuć, tak desperacko chciałam czuć jego
ręce na swoim ciele, jego usta na swoich. Nie zwlekał, jakby
czytał w moich myślach. Nachylił się nade mną i pocałował.
Delikatnie, ledwie musnął moje wargi. Chciałam więcej. Na
Boginię, chciałam wszystkiego, co mógł mi ofiarować. Ciepło
obrączki i ciepło ciała leżącego tak blisko doprowadzało mnie
do szaleństwa.
- Będziesz żałowała, moja słodka? - szeptał tak cicho, że
ledwie zrozumiałam.
- Między nami nie ma miejsca na żale, Baal, przecież oboje
tego chcemy, prawda? Czy może przyszedłeś tu porozmawiać?
- zapytałam przekornie, ocierając się udem o jego biodro.
Westchnął z wyraźną przyjemnością.
- Możemy rozmawiać, jeśli tego ode mnie chcesz.
- Chętnie, ale może po, a nie zamiast?
- Jesteś czystą, pachnącą wanilią pokusą, mała wiedźmo. A
tak długo udawało mi się być nieczułym na twoje wdzięki -
szepnął w moje usta.
- Och, naprawdę? Czy to nie ty całkiem niedawno
obiecywałeś, że pokażesz mi, jak niewiele wiem o orgazmach,
póki nie poznam ręki mistrza? Jeśli ktoś tu się opierał, to ja,
łobuzie.
- Już się nie opierasz?
- Każda dziewczyna ma swoje limity, jeśli idzie o opór. Jest
na to chyba jakiś wzór fizyczny, wiesz, mę-
ski urok pomnożony przez czas, z określoną siłą przyciągania
pod kreską.
- Wzór, powiadasz? I co? Udało mi się już zredukować
niewiadomą?
- Cóż, czas bez wątpienia przemawia na twoją korzyść, a twój
urok i siła przyciągania pozostawiają mnie niezdolną do
dalszego oporu.
Zaśmiał się w ten typowy dla niego, grzesznie miły dla ucha
sposób. Smukłe palce bezbłędnie znalazły drogę do krawędzi
mojej koszulki i wyżej, przez miękką płaszczyznę brzucha do
piersi, które aż bolały od potrzeby dotyku.
Zapach ozonu, który zawsze mu towarzyszył, nasilił się,
jakby za chwilę nad nami miała rozpętać się burza. Maleńkie
wyładowania elektryczne łaskotały moją skórę.
- Iskrzy między nami - szeptał, obsypując leciutkimi jak
muśnięcia skrzydełek motyla pocałunkami moje skronie,
policzki, powieki.
To było przyjemne, ale zbyt delikatne, by zaspokoić głód,
który wypełniał całe moje ciało. Wyczuwałam jego ostrożność,
obawę, że zmienię zdanie. Dotykał mnie tak lekko, jakby się
bał, że jestem mirażem, który rozwieje się, gdy spróbuje go
schwytać. Chciałam odebrać mu ten lęk, chciałam, by zaufał
mnie i sobie. Chciałam, by zabrakło między nami miejsca na
plany awaryjne, drogi ucieczki i ostrożność. Chciałam go. On
chciał mnie. Od jak dawna było to dla nas oczywiste?
Zanurzyłam palce w jego włosy i przyciągnęłam głowę tak, że
mogłam go pocałować, w pełni wyrażając swoje oczekiwania
co do tego, co wydarzy się między nami tej nocy.
- Taka łakoma, taka władcza - szepnął, gdy oderwał się od
moich ust.
- Skarżysz się? Wolisz, żebym była cichutka i spokojnie
skupiła się na odbieraniu? Czy może jesteś ciekaw, co ja mogę
dać tobie tej nocy?
- Nigdy się nie skarżę, a z pewnością nie na to, co dostaję od
ciebie. Daję ci tylko czas na zmianę zdania. Nie chcę, żebyś
rano uciekała przede mną albo puściła mi przemowę o tym, jak
to nie powinno się wydarzyć to, do czego właśnie zmierzamy.
- Baal, gdybyś nie przyszedł, ja przyszłabym do ciebie.
- Naprawdę? - Czułam jego czujne spojrzenie na swojej
twarzy.
- Bez wątpienia. Pamiętasz? Wzór fizyczny. Nie trać energii
na wątpliwości. Jesteś tu, ja również, twoje ciało jest jak
najsłodszy grzech i czuję, że jesteś tak samo podniecony jak ja.
Tu nie ma niewiadomej, Baal.
Uśmiechnął się i zaczął mnie całować. Dokładnie tak, jak
chciałam, by to robił. Jakbym była mu niezbędna do życia,
jakbym tylko ja mogła ugasić jego pragnienie, jakby nic więcej
się nie liczyło. Jego zwinny język odnalazł mój, palce muskały
stwardniałe sutki, biodrami napierał w tak cholernie zmysłowy
sposób, że jęknęłam, wyginając się lekko w łuk, by wzmocnić
ten nacisk. Gwałtownym ruchem ściągnął ze mnie koszulkę,
moje włosy rozsypały się na poduszce, miękkimi falami opa-
dały na jego ramię.
- Taka słodka, taka gorąca - szeptał, obsypując mocnymi
pocałunkami moją szyję, obojczyk, zsuwając się przez mostek
do piersi.
Zacisnęłam palce na jego ramionach i wygięłam się tak, by
wilgotne pocałunki nie ominęły żadnego centymetra mojej
skóry. Oddech mi przyśpieszył, pojękiwałam, czując jego zęby
na piersiach, zwinne palce po wewnętrznej stronie ud, szorstką
pieszczotę włosków ocierających się o moją delikatną skórę.
To było dobre, to było lepsze, niż wszystko, co sobie
wyobrażałam. Czy nie marzyłam o tym, odkąd zobaczyłam go
w swoim śnie, gdy pieścił swoją wiarołomną kochankę? Czy
wtedy, stojąc za drewnianym parawanem w jego sypialni, nie
fantazjowałam, by zamienić się z nią miejscami, poczuć jego
utalentowany język na sobie, wić się pod nim, jak ona,
wykrzykiwać jego imię w sufit? Czemu odmawiałam sobie tej
przyjemności tak długo? Jak mogłam mu się opierać, gdy
odwiedzał mnie w sypialni? Jęknęłam głośniej, czując, dokąd
zawędrowały jego palce. O tak, nie myliłam się, Baal był
celującym adeptem sztuki miłosnej... Ale nie będę jak tamta
kobieta. Nie tylko dlatego, że nie zamierzałam go zabić po
wszystkim, ale też dlatego, że nie zamierzałam leżeć na
plecach i tylko brać. Nie, Baal zasługiwał na to, by dać mu
wszystko, co tylko sprawi mu przyjemność. Wyślizgnęłam się
z jego objęć i popchnęłam stanowczo na plecy. Przez chwilę
widziałam w jego oczach błysk niepewności, jakby spodziewał
się, że rozmyśliłam się lub nie podoba mi się to, co robił. A
może wróciło wspomnienie snu, który mu opowiedziałam, o
jego kochance, która wykorzystała chwile uniesienia, słabość
ciała po seksie, by go związać i wydać katom? Nie, Baalu,
mówiły opuszki moich palców, gładząc go po policzku, po
wysoko sklepionych kościach policzkowych, zmysłowych
ustach, orlim nosie,
nie skrzywdzę cię, nigdy, możesz mi zaufać, jak ja ufałam
tobie nawet wtedy, gdy wszystko wskazywało na to, że ufać ci
znaczy być idiotką. Znasz mnie, ja znam ciebie. Między nami
nie ma miejsca na zdradę i strach. Za to sporo miejsca na
miłość. Uśmiechnęłam się czule, gładząc go po piersi.
- Pozwól mi - szepnęłam.
Odwzajemnił uśmiech, ale w oczach wciąż miał cień
niedowierzania. Rozczulił mnie tym i jednocześnie... jak wiele
to mówiło o kobietach, które brał do łóżka. Usiadłam mu na
biodrach i pozwoliłam, by moje włosy kaskadą opadły na
niego, połaskotały, obudziły receptory w jego skórze. Dopiero
wtedy zaczęłam go całować. Z pełnym oddaniem i pasją,
adoracją, której on mi nie skąpił. Był piękny. Twarde mięśnie
okryte miękką, aksamitną skórą w kolorze jasnego karmelu. I
równie słodką. Brałam w posiadanie każdy jej centymetr,
czując, jak bardzo mu się to podoba, jak gorące staje się jego
ciało, jak nagląca stawała się potrzeba wypełniająca jego lę-
dźwie. Ssałam, lizałam, przygryzałam, rozkoszując się
sprężystością jego skóry i coraz głośniejszymi jękami
wydobywającymi się z jego gardła. Poczucie władzy, jakie
mnie wypełniało, gdy widziałam jego zaciśnięte na
prześcieradle dłonie, było miłe, ale nie ono było najważniejsze.
Czułam, że wypełniam w nim jakąś pustkę, że moje pocałunki
doprowadzają go do miejsca, w którym z trudem, ale jednak
musi uwierzyć, że można go kochać, wielbić, że jego potrzeby
są równie ważne. Spijałam krople potu, gdy tylko pojawiały się
na jego szyi, całowałam usta, aż zatracił się całkiem i nie
myślał, był już tylko zmysłami oszalałymi z przyjemności.
Wiedziałam dokładnie, kiedy przestał się kontrolować, kiedy
runęły mury, które sam sobie ustanowił, chroniące go przed
zranieniem, trzymające uczucia na wodzy, a ludzi na dystans.
Otworzył się, ufając mi, że go nie zranię. Czerwone tęczówki
niemal świeciły wewnętrznym blaskiem. Patrzył mi w oczy,
jakby przenikał na wskroś nie tylko moje ciało, ale i duszę. I
widziałam w tym spojrzeniu więcej niż pożądanie i adorację,
ale i jakąś rozczulającą tkliwość. Niewypowiedziane słowa
tłukły się w czaszce. I wiedziałam. A on wiedział, że wiem. Nie
pytał, czy odwzajemniam to uczucie. Uśmiechnął się tylko,
widać odczytał w moich oczach to, czego potrzebował. Nie
walczyliśmy o dominację, ale o równouprawnienie w
sprawianiu sobie przyjemności. Nie protestowałam, gdy
przekręcił mnie na plecy i znów zawisł nade mną. Objęłam go
ciasno i pozwoliłam pchnąć się na krawędź. Spijał mój krzyk,
ja wchłonęłam jego.
Mokrzy od potu leżeliśmy w zmiętej pościeli, wciąż spleceni
w uścisku. To było coś więcej niż seks. Rozumiałam, po co
obok zwrotu „uprawiać seks" istnieje czasownik „kochać się".
- Nigdy nie było mi tak... - szepnął w moje włosy -jesteś moja,
na zawsze, jesteś kawałkiem mnie...
- A ty jesteś częścią mnie, Baal. - Uśmiechnęłam się i
czubkiem języka obrysowałam jego dolną wargę.
Przez chwilę milczeliśmy, jego prawa dłoń leniwie, jakby
poza świadomością, kreśliła miękkie kółeczka na moim
brzuchu, spiralne wzory wokół pępka.
- Chciałbym mieć z tobą dziecko. Nasze dziecko byłoby
cudem - szepnął.
- Przez te tysiąclecia życia spłodziłeś ich pewnie setki, Baalu,
po co ci kolejne?
Skąd ten irytujący skurcz zazdrości? Przecież nie było mnie
dwa czy pięć tysięcy lat temu...
- Nie mam dzieci. Ani jednego - powiedział głucho.
- Umarły? Wtedy, kiedy ty trafiłeś do piekła? -Uniosłam
głowę i spojrzałam mu w oczy, szukając bólu. Był tam tylko
smutek i znów echo jakiejś pustki, która łaknęła wypełnienia.
- Nie. Nigdy nie miałem dziecka. Nie ty jedna majstrujesz
przy płodności, moja mała, byłem bóstwem urodzaju. Nigdy
dotąd nie ufałem kobiecie na tyle, żeby dać jej do rąk taką
władzę nade mną... Asztar, moja żona, miała osiemdziesięciu
ośmiu synów, żaden nie był mój. To jeden z powodów, dla
których odeszła. Związała się z innymi bóstwem i urodziła mu
kolejne pokolenie bogów. Kobiety odchodzą, miłość wygasa,
namiętność powszednieje. Dziecko to coś, co zostaje na
zawsze. To narzędzie, którym kobieta może zranić mężczyznę
bardziej niż nożem. Ale z tobą mógłbym podjąć to ryzyko.
Gdybyśmy mieli dziecko, nawet kiedy znudziłabyś się mną,
łączyłoby nas to, że kochamy to samo stworzenie, a kochając
je, kochałabyś i tę cząstkę mnie, która złożyła się na jego
powstanie.
Objęłam go ciasno w pasie, wtulając głowę w zagłębienie
mostka.
- Nie mogłabym się tobą znudzić, Baal... Nie musimy mieć
dziecka, żebym cię kochała, żebyś miał miejsce w moim życiu.
- Rozumiem - powiedział cicho. I byłam pewna, że nie
rozumiał.
- Baal, nie myśl tak.
- Nie dziwię ci się nawet, moja mała... To zbyt... ryzykowne?
Moich genów lepiej nie powielać.
- Głuptasie, a moje jakie są? Taka rewelacja? Szalona
wypadkowa dziwnych zbiegów okoliczności i popapranego
dziedzictwa. Przypomnij sobie, jak poplątany jest mój kod
genetyczny, czego tam nie ma! Zapewniam cię, że połowa
genów, które dziecko miałoby od ciebie, byłaby tą bardziej
przewidywalną połową. - Zachichotałam. -I masz rację, nasze
dziecko byłoby cudem, byłoby silne, bo nie ma w nas słabości,
odważne i żarliwe, bo żadne z nas nie przekazałoby mu
instynktu samozachowawczego czy chłodnej głowy, byłoby
pewnie piękne, bo twoja uroda powala, a i ja mieszczę się
gdzieś w górnym przedziale skali, wysokie i gibkie, z wielkim
sercem i ciepłem, nawet jeśli niedostrzegalnym na pierwszy
rzut oka...
Coś załopotało mi w piersi, kiedy myślałam o tym
potencjalnym, a przecież jakoś określonym już dziecku. I
pomyślałam, że może szkoda, by taki mężczyzna jak on nie
zostawił po sobie potomka, a że na matkę wybrał mnie - było
zaszczytem.
- Podoba mi się ten pomysł, moja maleńka. -Uśmiechnął się,
muskając kciukiem moje wargi.
- Nie jest najgorszy, możemy o tym pomyśleć, kiedyś w
przyszłości, przecież nie musimy się spieszyć, mamy mnóstwo
czasu - powiedziałam cicho, choć w duchu zastanawiałam się,
czy to mogłoby się udać.
- Całą wieczność. Czy twoje uprzedzenia do ślubów są wciąż
aktualne?
- Baal, przecież od wielu miesięcy noszę twoją obrączkę, czy
widzisz na moich palcach inne?
- Jesteś moja.
- A ty mój.
- Na wyłączność.
- No ja myślę. - Zaśmiałam się cicho. - Przypomnij mi, czemu
ci się wcześniej opierałam?
- Przez... - Zmarszczył nagle brwi, jakby sobie o czymś
przypomniał.
Zimny prąd przebiegł mi po kręgosłupie. Nie odsunęliśmy się
od siebie, ale jakiś cień zrozumienia spadł na nas i zrobiło mi
się zimno, nieznośnie zimno.
Zadrżałam.
*
Usiadłam gwałtownie na łóżku, zaplątując się w wymięte i
przepocone prześcieradło. Przez chwilę walczyłam z
narastającą paniką, gdy wydawało mi się, że znów jestem
związana, ale pęta bawełny puściły. Odgarnęłam z czoła
wilgotne kosmyki i starałam się uspokoić galopujące serce.
Byłam sama w ciemnym pokoju, w łóżku, wciąż w nocnej
koszuli.
- Na Boginię - jęknęłam oszołomiona.
Czy to tylko sen, czy może snowidzenie? A może zupełnie
inny fenomen z krainy Oneiros? Jakaś część mnie czuła, że to
przyszło z zewnątrz, że to nie ja stworzyłam ten sen. Był tak...
namacalny. Nie mogę powiedzieć: prawdziwy, bo przecież nic
takiego się nie wydarzyło, ale... wiarygodny, rzeczywisty? Czy
są słowa, które mogłyby opisać to, jaki ślad zostawił we mnie
ten sen?
Odgarnęłam kołdrę i boso podeszłam do drzwi na taras. Gdy
tylko chłodny wiatr owionął moje rozpa-
lone ciało, poczułam, że nie jestem sama. Obsydiano-wa
obrączka rozgrzała kciuk. Nie musiałam się rozglądać, z
zamkniętymi oczami wiedziałam dokładnie, gdzie jest. Nogi
same poniosły mnie w jego stronę. Stał odwrócony do mnie
plecami, z dłońmi zapartymi na balustradzie, z ciemnymi
włosami przysłaniającymi twarz, zgarbiony jak człowiek,
który na barkach dźwiga cały świat. Tak bardzo chciałabym
mu pomóc z tym ciężarem. Podeszłam całkiem blisko, nie
zareagował, nie odwrócił się. Położyłam mu dłoń na plecach,
przez cienki len czując ciepło jego ciała. Jęknął i uniósł głowę.
Wystarczyła sekunda, jedno spojrzenie palących czerwonych
oczu o zwężonych nienaturalnie źrenicach i zrozumiałam.
- Och, Baal - szepnęłam, wyciągając ramiona w jego
kierunku. Przywarł do mnie desperacko. Trzymałam go ciasno,
zastanawiając się, w co myśmy się wpakowali.
- Widziałaś to samo co ja, prawda? Śniłaś ten sam sen?
Też mówił szeptem, jakby ta noc nie była do normalnych
rozmów, ale właśnie szeptów, cichutkich jęknięć i wyznań, na
które nie zdobylibyśmy się w świetle dnia.
Tuliłam go i myślałam, jak dziwne było to, że we śnie nawet
nie pamiętałam o Mironie. I gdzieś w środku naprawdę
chciałam mieć dziecko z Karmazynowym Księciem. Ja, która
nawet nie chcę słyszeć o macierzyństwie. Potężna to była
magia lub najtajniejsza szufladka podświadomości. Stawiałam
na magię i naprawdę chciałam wiedzieć, kto mógłby mi zrobić
coś takiego, sięgać do wspomnień, do wiedzy, którą miałam,
by zrobić z niej konstrukcję ułudy nie do odróżnienia, zanim
się obu-
dzisz. A może i później. Przerażało mnie to, że ktoś miał nade
mną taką władzę. Zwłaszcza że potrafił też zrobić coś takiego
Baalowi.
Otuliłam się kołdrą, chroniąc się przed nocnym chłodem.
Zziębnięte stopy wsunęłam pod pośladki. Kto by pomyślał, że
akurat w piekle będę się uskarżać na chłód? Czyżby Dante był
bliżej prawdy, niż zwykło się sądzić? Nie miałam czasu na
spacery, ale kto wie czy nieopodal nie istniało wiecznie
zamarznięte jezioro.
Oparłam się o wezgłowie łóżka i czekałam, aż Baal zatrzyma
się choć na chwilę w swym nerwowym spacerze wokół pokoju.
Odbijał się od ścian jak kulka flippera, napędzany niepokojem,
przyciemniającym jego aurę do bogatego odcienia burgunda.
- Baal, usiądź, w głowie mi się kręci od twojego
wydeptywania dywanu.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie z takim niepokojem, jakby
liczył się z moim napadem mdłości.
- Siadaj - poklepałam kołdrę obok siebie - przez chwilę
wyobraź sobie, że to moje łóżko w Thornie, to samo, które tak
chętnie nawiedzałeś bez zaproszenia. Nie martw się, nie rzucę
się na ciebie. Nie jestem aż tak napalona i rozdzielam sny i
rzeczywistość.
Westchnął, ale opadł na materac, wspierając barki na obitym
aksamitem wezgłowiu.
- A co z moimi hormonami? Jeśli ja, rozpalony tym, co
widziałem, czułem we śnie, rzucę się na ciebie? -mruknął
przekornie.
- Jasne, bo to właśnie chuć nosiła cię od ściany do ściany -
parsknęłam. - Świrujesz, Wasza Demoniczna Wysokość, i to
nie ułatwia mi życia. Baal, bez ciebie nie poradzę sobie z tym
całym zamętem. Nie wiem, czemu ktoś uznał, że warto mnie
porwać, zmienić w demona i napuścić na ciebie. Nie wiem, na
jak wiele będę musiała pozwolić demonowi we mnie ani co
właściwie wydarzyło się dziś w nocy... nigdy nie zetknęłam się
z magią tego typu i wierz mi, napędziła mi nie mniej strachu
niż tortury. Nie chcę być sama z tym wszystkim, potrzebuję
cię.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie z uwagą. Wydawało się, że
nadszedł czas na chociaż kilka ważnych pytań i równie
istotnych odpowiedzi.
- Naprawdę nawet chwilę nie wierzyłaś, że to ja stoję za tym
wszystkim?- zapytał.
- Nie. To znaczy próbowali mi to wmówić, byłam odurzona
narkotykiem, jadem i bólem, ale nawet w tym stanie mój mózg
nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Ufam ci, Baal. Choć w
tyle głowy cały czas miałam te wszystkie przestrogi...
- Tak, domyślam się, co mogłaś o mnie słyszeć -skrzywił się -
zapracowałem sobie na tę opinię.
- Miałeś na to sporo czasu. - Uśmiechnęłam się blado. Przez
chwilę milczał, zagryzając dolną wargę, aż
w końcu poszukał swoim szkarłatnym spojrzeniem moich
oczu i powiedział cicho, jakby wbrew sobie:
- Nie jestem przyzwyczajony...
- Do rozmowy?
- Do szczerej rozmowy... Od dwóch tysięcy lat nie zaufałem
nikomu. Nie do końca. Już teraz wiesz o mnie więcej niż
którykolwiek z demonów. Boję się, że ta wie-
dza może być niebezpieczna. Mówiąc ci więcej, narażałbym
cię jeszcze bardziej. Jesteś taka krucha, powinienem cię
chronić...
- Baal, niewiedza nie jest ochroną, nigdy nie była. Ale
rozumiem. Mam tylko trzydzieści lat, jestem postrzeloną
wiedźmą, dość zabawną, żeby ją co jakiś czas odwiedzać. Mnie
to może wystarczyć, Baal, ale myślę, że dla ciebie to za mało.
Myślę, że potrzebujesz przyjaciela. Nie da się przeżyć, nie
ufając nikomu.
- Czasem tylko tak da się przeżyć.
- To smutne.
- Tak już jest.
- Baal, wiem, że nie jestem równorzędnym partnerem dla
bóstwa i Księcia Demonów, ale jeśli masz ochotę
porozmawiać, jestem tu dla ciebie.
- Ja... Nie skreślaj mnie... - zamilkł.
- W porządku, Baal. Ty ustalasz warunki między nami.
- Naprawdę chcę ci zaufać, a jakaś część mnie wyzywa mnie
od idiotów.
- Witam w klubie.
Zaśmiał się cicho, ale sekundę później spoważniał i cień bólu
przepłynął przez jego twarz.
- Nigdy bym ci tego nie zrobił. Nie tylko tobie. Ten rytuał, ta
metoda... Nikomu nie pozwoliłbym przez to przechodzić.
Jednym z pierwszych dekretów po objęciu tronu zabroniłem
stwarzania demonów bez zgody gospodarza. Wiem aż za
dobrze, jaki to ból, jaki gniew. Mnie tak właśnie wszczepiono
demona.
Zacisnęłam palce na jego dłoni, ale nie przerywałam, pewna,
że niewiele osób zna tę historię. A Baal nie był
przyzwyczajony, by zwierzać się komukolwiek. Widziałam,
jak niemal siłą się przełamuje, jak wiele kosztuje go mówienie
o tym.
- Podobieństw jest zresztą więcej. Nie wiem, ile faktycznie
wiesz, mówiłaś, że mnie sprawdziłaś, a masz dar do
wyławiania tajemnic, o których nie powinnaś nawet wiedzieć.
To się wydarzyło jakieś dwa tysiące lat temu, plus minus sto
lat. Mieszkałem tu od kilkudziesięciu lat po historii z Motem...
Przez chwilę milczał, oddychając ciężko, z przymkniętymi
oczami. Myślałam, że nie zdoła mówić dalej, ale podjął
historię.
- Byłem nikim, nikt nie widział we mnie bóstwa, nie po tym,
jak umarł mój mit. I nie przeszkadzało mi to. To było dobre
miejsce, z dala od przeszłości, a jednocześnie, w
przeciwieństwie do ziemi, pozwalało mi zachować choć
częściowo status nieśmiertelnego, co jest nie bez znaczenia.
Niestety, dopadły mnie legendy, które narosły przez
tysiąclecia. Wiesz, te wszystkie historie o moim niespożytym
apetycie seksualnym i płodności. - Parsknął gorzkim
śmiechem. - Pojawiła się ona, chciała mnie i nie obchodziło jej,
czy z wzajemnością. Przywykła do tego, że dostaje wszystko.
Była żoną ówczesnego Księcia Demonów. Była władzą. Nie
byłem chętny do romansowania. Pomijając to, że nie była w
moim typie, a legendy o mojej chuci były mocno przesadzone,
wciąż lizałem rany po klęsce i po stracie kogoś ważnego, zbyt
słaby, by ryzykować zemstę księcia. Ale nie miałem dokąd
odejść.
Kiedy opowiadał, jego głos stracił coś, co wydawało mi się
jego immanentną cechą - nie brzmiał już jak Karmazynowy
Książę, nawykły do wydawania rozkazów, na-
sycający każde swoje słowo wolą i mocą. Na chwilę znów był
tamtym Baalem, upadłym bóstwem usiłującym odnaleźć się w
piekielnych realiach, zbyt słabym, by się obronić przed
zachcianką kogoś, kto posiadał władzę, za to niewiele
przyzwoitości. Trudno o lepszą motywację do zmian dla kogoś
tak nieznoszącego własnej słabości jak on.
Przypomniała mi się inna nasza rozmowa, równie ciężka,
kiedy opowiadałam mu o tym, jak zabiłam Tezabel. Bardzo mi
wtedy pomógł. Miałam nadzieję, że nie zawiodę i pomogę mu,
na ile było to w mojej mocy.
- Domyślam się, że nie przyjęła odmowy najlepiej?
- W skrócie? Zostałem zdradzony, porwany, torturowany, a
następnie poddano mnie rytuałowi wszczepienia demona.
Cholernie bolesnemu. Moja magia walczyła z lokatorem, tak
jak twoja, ale ja mam jej nieco więcej, więc trwało to dłużej i
było znacznie bardziej spektakularne. Dodatkowo mój demon
nie miał tak ugodowego nastawienia jak twój. Niewielu dawało
mi szanse przeżycia. Sam sobie nie dawałem, ale poddanie się
nie leżało w mojej naturze. Udało mi się, na dodatek dzięki
walce to moje było na wierzchu, nie demona, wygrywając,
zdołałem zachować swoją tożsamość i magię.
- To nie jest częste? - Nagle się zaniepokoiłam. Wiedziałam,
że muszę podhodować swojego demoniego lokatora, nim
będzie można przeprowadzić egzorcyzm, ale chyba nie ma
ryzyka, że przejmie mnie, opęta ze szczętem i odbierze mi
moją magię?
- Wiesz, czym jest pieczęć demoniczna?
- Pułapką na demona?
- Właściwie pułapką na jego niematerialny wymiar, duszę,
żeby odwołać się do przyjętych terminów. Wiążąc
demona w pieczęci, wiążesz go całego, jego osobowość,
talenty, wspomnienia. Wszystko poza materialnym ciałem,
które umiera i dość szybko rozsypuje się w proch. Jeśli chcesz
zabić demona, najbezpieczniej jest najpierw zamknąć jego
duszę w pieczęci, bo będzie chronił ciało do upadłego.
Musiałabyś całkowicie zniszczyć ciało, żeby zabić, dekapitacja
też się sprawdza w większości przypadków, ale nie jest
gwarancją, że uwolniony duch nie zabije napastnika w ostatniej
furii. Gdy używasz pieczęci w rytuale, uwięziona w niej dusza
przejmuje ciało ofiary. W przypadku ludzi nierzadko pożera
duszę gospodarza, ci słabsi nie przeżywają takiego ataku. Z
magicznymi jest trochę inaczej, mamy silniejszą aurę,
silniejszego ducha. Są możliwe trzy drogi. Magia tłumi
demona, ale to raczej nie może trwać wiecznie i bez
egzorcyzmu jest rozwiązaniem tymczasowym, prędzej można
się wydrenować, niż przetrzymać demona. Druga droga to
demon przejmuje ciało, ale nie jest w stanie pożreć czy
zniszczyć duszy gospodarza, może ją za to zepchnąć na drugi
plan, stłumić i odsunąć, całkiem jak ty odsuwałaś demona.
Demon może korzystać ze wspomnień i umiejętności
gospodarza, ale to on jest u steru, jego osobowość, jego jaźń.
- Tak było z Rafaelem?
- Tak, demon był w stanie robić nawet rzeczy, których Rafael
nigdy by nie zrobił, ale archanioł nie zdołał mu się sprzeciwić,
był uwięziony we własnym ciele, pasażer z demonem za
kierownicą. Paskudna sprawa.
- Jak myślisz... czy jest możliwe, że mój demon, korzystając z
moich wspomnień, wykreował ten sen? Jeśli tak, jak zdołałby
wszczepić go i tobie?
- Magia bestii bywa potężna, niemal nieograniczona z naszej
perspektywy, bo pochodzi z czasów, gdy magia wypełniała
wszystko. Jeśli masz rację... i tak mieliśmy szczęście, że
zdecydował się na takie zaklęcie, a nie coś, co mogłoby cię
złamać i ustąpiłabyś mu pola. Bestia w tobie wydaje się mieć
własny plan, przynajmniej na razie nie próbuje z tobą
przepychanki o kierownicę.
- Ale z tobą jest inaczej, prawda?
- Trzecia droga, najtrudniejsza. Podporządkować sobie
demona, zostać u steru, nawet zakumplować się ze swoim
lokatorem, ale upewnić się, że zna swoje miejsce. Wymagało
to cholernego uporu, siły woli, mocno ukształtowanej
osobowości i dobrego kontaktu z własną magią, która musiała
być integralną częścią mnie, definiować mnie, bo tylko wtedy
demon nie mógł jej wykorzystywać przeciwko mnie. To ja
byłem władcą mojego demona, nie on moim.
- Czy to prawda, że bestie nie dążą do zniszczenia duszy
nosiciela? - zapytałam, modląc się, by tak właśnie było.
- Tak, masz szczęście w nieszczęściu. I znów powstaje
pytanie, jaki cel mieli, wszczepiając ci akurat bestię? Nie
sądzę, żeby jakikolwiek demon, nawet dziesiątej klasy, łudził
się, że poskromi bestię. Są odporne na większość demoniej
magii, a ich własna jest tak nieprzewidywalna i
niebezpieczna... Tylko idiota mógłby uznać, że to dobry
pomysł.
Cóż, nie przeceniałabym intelektualnych walorów żmija, ale
w tym było coś więcej. Nie wiem, jaki był jego całościowy
plan, ale wybór bestii dla mnie był idiotycz-
ny. Każdy inny byłby lepszy z jego punktu widzenia. Więc
albo strzelał sobie w stopę, albo to nie była jego decyzja, a
przypadek lub sabotaż.
- To ty je uwolniłeś?
- Tak, tylko dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. Bo przecież
to, że zdominowałem demona i nie byłem posłuszny, nie
sprawiło, że nagle tamta kobieta odpuściła sobie całą aferę.
- Jeśli zmusiła cię do przyjęcia demona, żeby mieć nad tobą
władzę i móc ci nakazać przyjście do łóżka, to czekała ją
niespodzianka, co? - Uśmiechnęłam się szeroko.
Baal był co najmniej tak nieposkromiony jak bestie, o których
mówił. Czułam to przez skórę. Nie sądzę, by istniało na całym
świecie zaklęcie, które mogłoby zmusić go do posłuszeństwa.
Uśmiechnął się złośliwie.
- Tak, całkiem spora. Nie miała władzy nade mną ani nad
demonem, który był moim sługą. Gdy ją zabiłem, miała w
oczach tyle niedowierzania i szczerego zaskoczenia... nigdy
tego nie zapomniałem.
Uderzyło mnie, jak podobna była jego historia do tej, którą
próbował mi sprzedać żmij.
- Baal... to wyjaśnia, po co karmili mnie obciążającymi ciebie
kłamstwami. Aleksander czy wielki X powtórzyli ten sam
schemat: zakochany despota, ofiara poddana rytuałowi wbrew
woli. Wszystko dlatego, że wymarzyli sobie analogiczny finał,
w którym zabijam cię z zemsty. Wzięli sobie przepowiednie o
oblubienicy
i znaleźli sposób, żeby znienawidziła cię wystarczająco, by
chcieć twojej śmierci. Kiedy lekkomyślnie ogłosiłeś mnie
oblubienicą, jedyna niewiadoma w ich równaniu
przestała być tajemnicą - mieli konkretne imię i adres, pod
którym mieli szukać swojego narzędzia.
- Tak. Też to zauważyłem. Przysięgam, nigdy bym ci tego nie
zrobił, choćbym naprawdę był nie wiem jak zakochany. Zbyt
dobrze pamiętam, jak to wyglądało.
Uścisnęłam mocniej dłoń, którą wciąż trzymałam. Wierzyłam
mu. Nie był święty, potrafił być przerażający, ale był
mężczyzną honoru.
- Nie wiedzieli, co jest między nami. Próbowali sprzedać mi
wersję, że chcąc mieć nade mną władzę, poszedłeś na skróty. A
ja miałam się wściec i zabić zleceniodawcę, czyli ciebie. Baal,
wiesz, co to znaczy?
- Stoi za tym ktoś, kto bardzo dokładnie zna moją historię, a
wierz mi, większość, jeśli nie wszyscy z tamtej ferajny nie żyją.
- Nie żyją czy są uwięzieni w pieczęciach?
- Na jedno wychodzi.
- Oboje wiemy, że nie na jedno. Czy był wśród nich jakiś
demon dziesiątej klasy?
- Większość z nich była arystokracją, dziewiątki i dziesiątki.
Zastanowimy się nad tym jutro, moja mała.
- A jak przejąłeś krąg?
- Obudziłem bestie, dałem im wolność, którą odebrała im
królowa, obawiając się ich magii, mogącej wchłonąć magię
każdego demona, nawet królewską. Dałem im szansę na
wyrównanie rachunków.
- Zostali przy tobie...
Skinął głową. Przez chwilę analizowałam to, co mi
powiedział. Sprytne i efektywne, znaleźć sojusznika, który
pomoże ci się uporać z bałaganem i sam skorzysta na tym dość,
że nie wystawi ci po wszystkim rachunku.
Na sporo mniejszą skalę podzielałam sympatię do takiej
strategii. Jednego jednak nie wiedziałam.
- Zabiłeś tych ze świecznika, zgoda, ale jak sprawiłeś, że
pozostali przyjęli twoją zwierzchność?
- Dałem im to, czego pragnęli. Dzieci. Wciąż mam magię
płodności, potrafiłem wspomóc ich rozród. Bez tego w
ostatnich wiekach przyszłoby na świat tylko kilkoro. Płodność
u demonów jest trudnym tematem. Niektóre pary setki lat
starały się o dzieci. Wiele kobiet było magicznie okaleczonych
przez królową, zbyt zazdrosną o inne, żeby pozwolić im mieć
dzieci, których ona mieć nie mogła. Potrafiłem złamać zaklęcia
blokujące owula-cję i płodność, znałem takie, które dawały
szansę na poczęcie. Wśród demonów, nawet tych od pokusy,
nie występuje magia płodności i, co dość zaskakujące, okazali
się na nią dość wrażliwi. Nie zaczęli się nagle rozmnażać na
potęgę, bo to wciąż dość skomplikowany temat, ale poczęcia
zaczęły się zdarzać z regularnością pozwalającą mieć nadzieję.
A przez stulecia właśnie nadziei ich pozbawiono. Uznali mnie
swoim władcą właśnie dlatego, że potrafiłem im ją dać. Co nie
znaczy, że było lekko. Przez dwa tysiące lat zwalczyłem setki
rebelii, spisków, zamachów. Chaos i nieposłuszeństwo leżą w
demoniej naturze. Tylko bestie zawsze były mi w stu
procentach lojalne, takie są. Dlatego wszczepienie ci tego
akurat demona jest tak bardzo bez sensu...
- Myślę, że po to był ten sen. Mój szczwany lokator mógł
wywnioskować, że potrzebuję dodatkowej stymulacji ośrodka
lojalności. Gdybyśmy byli parą, gdybym miała dziecko z tobą,
gdybyśmy się kochali, ryzyko, że będę próbowała ci się
sprzeciwić, byłoby nikłe. To bar-
dziej jego retoryka niż moja. Podobnie jak pragnienie dzieci,
wiem, że ja ich nie chcę, a jakoś nie wydawałeś mi się nigdy
facetem, który o tym fantazjuje, idąc spać. Dla demona tak
starego jak bestie kwestie prokreacji są pewnie jeszcze bardziej
newralgiczne, prawda?
- Tak, zwłaszcza że królowa, zaklinając ich w pieczęcie, te
należące do kobiet w większości zniszczyła. Kobiet bestii jest
dosłownie kilka sztuk, więc otaczają je ogromną atencją.
Jednocześnie jest ich zbyt mało, żeby mogli zakładać rodziny.
- Nie mogą się krzyżować?
- Bestie... cóż, budzą zbyt wiele strachu, żeby znaleźć
chętnych do randkowania z nimi.
- Nie wtedy, gdy twoja randka podczas pocałunku może
uczynić cię po ludzku słabą...
- Właśnie tak.
Był, jak na siebie, niezwykle rozmowny. Zaryzykowałam
jeszcze jedno pytanie, które od dawna krążyło mi po głowie i
rzucało się cieniem na naszą relację.
- Zawsze tłumaczyłam chłopakom, że musisz być twardy i
wredny, żeby utrzymać tu jaki taki ład, stąd twoja reputacja.
Nie potrafiłam im jednak wyjaśnić, dlaczego dla mnie robisz
wyjątek, czemu mnie traktujesz inaczej. Dla nich
najłatwiejszym wyjaśnieniem było, że wcale tego nie robisz, to
znaczy planujesz mnie wykorzystać, jak wszystkich.
Zacisnął szczękę i przez chwilę się wahał, ale z wes-
tchnieniem zdecydował się na wyznanie. Z niepokojem
spoglądał, jak je przyjmę.
- Na początku naprawdę nie miałem zbyt dobrych intencji
wobec ciebie, moja mała. Gdy zaproponowałaś,
że załatwisz dla mnie Jezabel, zwyczajnie mnie rozbawiłaś,
byłaś takim pociesznym stworzeniem... Miałem zamiar
wykorzystać cię w przyszłości jako haczyk na Luca czy
Leona... Nie zastanawiałem się nad tym przesadnie, ale
przyszedłby czas, że wystawiłbym rachunek tobie lub komuś,
kto byłby gotów zapłacić za twoje bezpieczeństwo, bo przecież
takie jest życie, takie są relacje międzyludzkie w dzisiejszych
czasach. Nic za darmo, kodeks handlowy. - Westchnął ciężko i
przetarł twarz obiema dłońmi. - Owszem, zdobyłaś moją
uwagę odwagą, o którą nie podejrzewałbym małej wiedźmy,
gdy znając moją reputację, nie wahałaś się stanąć naprzeciw
mnie. Po prawdzie było mi obojętne, co się stanie z Jezabel, ale
zaimponowałaś mi tym, że w ogóle myślisz o walce z nią.
Wiedziałem, że zrobisz wszystko, by chronić swoich
przyjaciół. Zazdrościłem im tego, choć dawno się pogodziłem,
że rozdział w życiu, kiedy mogłem na kogoś liczyć, mam już za
sobą. A wtedy ty zrobiłaś coś, co całkiem wytrąciło mnie z
równowagi...
Pokręciłam głową, niepewna, o czym mówi. Zrobiłam sporo
rzeczy, które wytrącały innych z równowagi. Nie wiedziałam,
co wygrywało w jego rankingu na najlepszy numer, jaki
wywinęłam.
- Gdy przywołałaś mnie po snowidzeniu o zamachu na mnie,
to było jak cios w splot słoneczny...
- Przeprosiłam cię już za metodę, będziesz mi to wypominać
do końca naszych dni? - prychnęłam.
Zaśmiał się cicho i odruchowo przekręcił obrączkę na moim
kciuku, pamiątkę po tamtej nocy.
- Nie o to chodzi... raczej o samą wymowę... Ryzykowałaś
własne życie, żeby mnie chronić, rozumiesz, co
to dla mnie znaczy? Nic na tym nie zyskiwałaś, nie żądałaś
nagrody, jakby faktycznie zależało ci na mnie, na moim
bezpieczeństwie, jakbyś zobaczyła we mnie coś, czego od
wieków nikt we mnie nie widział. Przez chwile poczułem się
sobą, tym dawnym, sprzed przemiany, przed życiem w piekle, i
to było... cudowne. Patrzyłaś na mnie bez obrzydzenia, bez
strachu, jakbyś miała jakiś magiczny wgląd w rzeczy, których
nikt prócz ciebie nie widzi... Mogłem sobie mówić, że to
oznaka twojej naiwności, braku wiedzy, głupoty, ale byłem
stracony.
Milczałam. Bo co właściwie mogłam odpowiedzieć na takie
wyznanie. Przysunęłam się tylko bliżej i oparłam głowę o jego
ramię. Zaśmiał się cicho.
- Właśnie o czymś takim mówię. Przyznaj, fakt, że jestem
Karmazynowym Księciem, nawet przez myśl ci nie
przechodzi, gdy jesteś ze mną, co?
- Pamiętam o tym, ale... to nie ma znaczenia, rozumiesz?
Lubię cię.
- Nigdy nie zażądałaś zapłaty, a przecież mogłaś. Nie
wykorzystałaś swojej pozycji czy mojej słabości do ciebie,
żeby dostać prezenty, klejnoty, wpływy. Nie odmówiłbym ci,
przecież wiesz.
- Nie wygłupiaj się, nigdy nie odpłacę ci za to, że pomogłeś
Lucowi i Leonowi. Gdyby nie ty, mogłam ich stracić i nie
wiem, jak bym to przeżyła. Poza tym nie lubię świecidełek.
- Tak, jesteś wyjątkowa, maleńka. Nie ma już wielu takich
osób, wyznających kodeks, ceniących honor i przyjaźń ponad
politykę czy zyski materialne. Dlatego nawet jeśli powinienem,
nie byłem w stanie zrezygnować z naszych spotkań.
- Dlaczego miałbyś rezygnować, Baal? Daj spokój...
- Powinienem, dla twojego dobra. Nie spotkałoby cię to
wszystko, gdyby nie ja...
- Wpadłabym w inne tarapaty, tak już mam. Nie chcę, żebyś
zniknął z mojego życia.
- Wiesz, że gdy ogłosiłem, że jesteś moją oblubienicą, nie
chodziło mi tylko o to, żeby połączyć cię znów z twoim
zazdrosnym i nierozsądnym diabłem?
- Tak, przeszło mi to przez myśl, ale... - Zastanawiałam się,
jak to ująć akurat dziś, po mokrym śnie spro-kurowanym przez
bestię o dziwnym wyczuciu melodra-matyzmu. - Baal,
naprawdę nie czuję, żebyś miał wobec mnie jakieś zapędy
matrymonialno-erotyczne, owszem, droczysz się ze mną, ale
moja magia miłości nie wyczuwa od ciebie pożądania. Leżymy
obok siebie, oboje mamy w pamięci cholernie gorący sen, ale
jakoś nie kleimy się do siebie i nie wyskakujemy z ciuchów.
Nawet sen, mimo że erotyczny, był dość... specyficzny, nie
sądzisz? Demon się postarał, ale pewnych rzeczy nie był w
stanie przeskoczyć. Stąd masa czułości, rozmawiania, snucia
planów, zwierzeń. Nawet we śnie większe znaczenie miały
nasze serca i głowy niż narządy płciowe. Bazował na tym, co
jest między nami, prawda?
Westchnął i przyciągnął mnie bliżej.
Chciałam go jeszcze dopytać o status oblubienicy, bo przecież
wciąż nie wyjaśnił mi, po co to zrobił, jedynie przyznał, że nie
o Mirona mu chodziło, ale ból na jego twarzy kazał mi się
zamknąć. Jak na to, do czego przywykł, Baal powiedział mi o
sobie i swojej przeszłości bardzo wiele. Nie powinnam
naciskać. Powie mi, kiedy przyjdzie czas. Czułam, że doszedł
do punktu, za
którym są już tylko opór i ból. Mieliśmy czas i z całym
szacunkiem dla wątpliwości Mirona - kilka kwestii było
bardziej palących.
- Nie mogę dojść do tego, jaki cel miał demon, zarażając
ciemnością księdza. Wiesz, nie daje mi to spokoju. Mam
wrażenie, że gdybyśmy wiedzieli, po co i dlaczego akurat tego
księdza... coś by się wyjaśniło - powiedziałam, wzdrygając się
na wspomnienie nieobecnych i szalonych oczu księdza
Anzelma.
- Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś miałby chcieć opętać
księdza, ale może chodziło o tego egzorcystę? Może chcieli go
podejść? - stwierdził, a ja poczułam jego ulgę, kiedy zrozumiał,
że jestem gotowa poczekać na wyjaśnienia.
- Myślałam o tym, ale to nie ma sensu. Ksiądz Anzelm i
egzorcysta pracowali w innych parafiach, nie sądzę, żeby mieli
ze sobą jakiś kontakt. Nie wyglądali na takich, co spędzają
razem wolny czas...
- Myślałem, że chodziło o księdza z kościoła garnizonowego?
- Nie, to emeryt z kościoła Najświętszej Marii Panny...
Umilkłam, widząc reakcję Baala. Usztywnił się nagle, a jego
osłony opadły, aura pulsowała napięciem.
- Baal? - Oparłam dłoń o jego klatkę piersiową.
- Niemożliwe... - wyszeptał.
Nie skończył. Drzwi do mojej sypialni otworzyły się z cichym
skrzypnięciem zawiasów, na tle jasnego korytarza rysowała się
ciemna sylwetka diabła. Spoglądał na nas pełen dezaprobaty,
ale panował nad sobą. Przynajmniej nie stał w ogniu.
- Baal, nie wydaje ci się, że pora skończyć nocne pogaduszki?
Ona musi odpocząć.
- Oczywiście, miłych snów, porozmawiamy jutro.
Cmoknął mnie w czubek głowy i wyplątał się z pościeli.
Wyraźnie nie zamierzał prowokować Mirona. By nie wymijać
diabła, wyszedł z pokoju na taras. Uprzejmość albo skorzystał
z nadarzającej się okazji, by nie powiedzieć mi, jakie znaczenie
ma to, z której parafii pochodził ksiądz.
Diabeł przekręcił klucz w zamku, podszedł do drzwi
tarasowych i zamknął je starannie, zaciągnął też zasłonę i w
sypialni zapanował półmrok. Podświadomie czekałam, aż
zacznie na mnie krzyczeć, ale wydawał się w pełni nad sobą
panować.
Bez słowa przeszedł te kilka kroków do łóżka i wsunął się pod
kołdrę.
- Wszystko w porządku? - zapytałam szeptem.
- Podejrzewam, że to ja powinienem zapytać o to ciebie.
Byłem w twoim dawnym pokoju.
- Jestem cała. Mój demon mnie ochronił. Jakkolwiek
dziwacznie to brzmi.
- Czyli na coś się przydał - powiedział cicho.
Był podejrzanie milczący, wyciszony, jakby wiedział o czymś
złym i nieuniknionym. W jego uścisku wokół mojego ciała
było coś desperackiego. Oparłam się na łokciu i zapaliłam
lampkę. Wbiłam oczy w jego pociemniałą twarz.
- Co się stało, Miron? Dlaczego Luc cię wezwał?
-przystąpiłam do przesłuchania.
- Nie wezwał, dzwoniłem do niego wcześniej, prosząc o radę.
Przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się, ile mi
powiedzieć. Miałam dziś noc facetów, którzy żyli w
przekonaniu, że nadmiar wiedzy mnie zabije, a moje szare
komórki eksplodują od natłoku informacji. Poklepałam go po
piersi, ponaglając. Zaczął mówić, dziwnie matowym głosem,
jakby próbował kontrolować emocje.
- Zaczęło się, jeszcze zanim się odnalazłaś. Jakaś... sam nie
wiem, jak to nazwać... obecność. Rozbuchane emocje, nie do
końca moje. To było w dniu twojego zniknięcia, więc uznałem,
że to reakcja na strach i wściekłość, może echo tego, co ty
musiałaś przeżywać w tamtym momencie.
- Ale to było coś więcej? - Bałam się tego, co może
powiedzieć.
- Tak. Dużo więcej. I pogarszało się z każdym dniem.
Zauważył to Joshua i pierwszy dał znać Lucowi, że jest ze mną
jakiś problem.
- Przewaga przyjaciela empaty.
- Dokładnie. To głupie, ale on zwerbalizował moje uczucia,
zanim ja byłem w stanie to zrobić, jakby odbierał je już
przefiltrowane, bardziej klarowne. Wściekłość, głód, potrzeba
niszczenia, przemocy... To może typowe dla wielu diabłów, ale
nie dla mnie, żyjącego od trzystu pięćdziesięciu lat z aniołem u
boku. A jednak teraz tak było...
- O Bogini - nagle pojęłam - jesteś zarażony ciemnością!
- Byłem, już nie jestem, czy raczej z każdą chwilą jest jej we
mnie mniej. Luc dał mi amulet, który stopniowo pochłonie
ciemność z mojej aury. - Wyciągnął spod koszulki płaski
kryształ o delikatnie szarawym zabarwieniu, surowy i
oprawiony w srebro, które przechowywało
magię. - Wzmocnił też moją osłonę jakimś wypasionym
zaklęciem, zapieczętował moją duszę, więc nawet bezpośredni
atak nie powinien być zagrożeniem.
Odetchnęłam. Myśl, że mogło mu grozić niebezpieczeństwo,
nie dawała mi spokoju.
- Kiedy, jak?
- Prawdopodobnie w klubie dla demonów, gdzie wy-
pytywałem o symbole z rysunków i zdjęć, które mi dałaś.
Irmina nie wiedziała o nich wiele, ale poleciła mi się spotkać z
sah-naabem, który wiedziałby więcej. - Widząc, że nie znam
terminu, wyjaśnił: - Nauczycielem, patronem młodego
demona, ten akurat był nauczycielem synów Irminy. Niewiele
się dowiedziałem, poza tym, że od dwóch tysięcy lat rytuał jest
całkowicie zakazany i Baal będzie wściekły, kiedy się dowie.
Najprawdopodobniej w tym czasie ktoś zaraził mnie
ciemnością.
- Możliwe, że X, którego szukamy, był wtedy w klubie! -
powiedziałam.
Z tego, co wyczytałam, tylko najsilniejsze demony zdołałyby
zarazić diabła z takim rodowodem.
- Ale co z tobą, jak się czujesz? - Pogłaskałam go po policzku.
Jego nieprzewidywalne zachowanie z ostatnich godzin
nabierało sensu, ta kłótliwość i gniew. Gdybym sama nie
przeżywała nawałnicy emocji, pewnie bym zauważyła, że jest
to coś więcej niż jego zwykły tempera-mencik. Chwała
niebiosom za Joshuę.
- Nieźle - skrzywił się - do bani, ale już lepiej. Jestem po
rytuale oczyszczania, a amulet załatwi resztę. Luc powiedział
mi, że to i tak tylko ułamek tego, co niesie za sobą to, że nosisz
demona... A ja nie byłem sobą,
nie panowałem nad emocjami, w głowie miałem cudze myśli,
krwawe pomysły, agresję, która szukała ujścia. Dlatego
ostatnio byłem...
- Niestabilny - podpowiedziałam. - Za co serdecznie mnie
przepraszasz?
Skinął głową zawstydzony.
- Wiesz, co mnie dobiło bez reszty? Luc powiedział, żebym
potrenował samokontrolę, bo wypadam blado na twoim tle.
Masz dopiero trzydzieści lat, jesteś krucha i niemal ludzka, a
znosisz zakażenie i demona lepiej niż stary potomek samego
Lucyfera. Jaka będziesz za trzysta lat? Taka silna, taka
nieugięta, a taka delikatna - wymruczał, całując moją szyję.
- A więc jesteś ze mną dla przyszłej potęgi, piekielne
książątko? - zażartowałam, domyślając się, że Luc powiedział
mu to, by się z nim podrażnić.
- Jasne, będę pierwszym mężem, same zalety władzy, bez
konieczności jej sprawowania i brania na siebie obowiązków.
Ty będziesz ścinać głowy i wysyłać armie na wroga, ja będę
pięknie wyglądał i rozpieszczał cię w nieskończoność.
Parsknęłam śmiechem.
Przyciągnął mnie blisko, jego ręce zaplątały się w moją
koszulkę, by po chwili odnaleźć drogę do gołej skóry. Kolano
oparł na moim udzie, jakby upewniając się, że nie ucieknę.
Westchnęłam i oparłam głowę na jego piersi. Tak bardzo za
nim tęskniłam.
- Nie będziesz się na mnie wydzierał o Baala i to wszystko?
- Nie teraz. Mówiłem poważnie, musisz odpocząć. Wyśpisz
się, rozwiążemy parę spraw, a wtedy wyjaś-
nisz mi, po cholerę miałaś przede mną tyle tajemnic i co
sprawiło, że uważałaś, że musisz to wszystko przede mną
ukrywać. I znajdziemy jakieś rozwiązanie. Ale teraz bądź
cicho i spróbuj zasnąć. Chcę cię tak trzymać i cieszyć się jak
głupi, że znowu mogę to zrobić. Bałem się, że już cię nie
znajdziemy. Dwa dni, słonko, to cholernie długo.
To był zdecydowany postęp. Kilka miesięcy temu, po
znacznie mniej drastycznych wydarzeniach niż porwanie,
tortury, rytuał i tym podobne, odszedł. Zostawił mnie,
twierdząc, że nie może żyć z kimś takim jak ja. Teraz nie
odszedł. Przytulał mnie i wierzył, że pokonamy, cokolwiek
nam stanie na drodze.
Łzy zapiekły mnie pod powiekami, pozwoliłam im cichutko
spłynąć po policzku. Wciąż pamiętałam strach, że mnie nie
znajdą, że się stamtąd nie wydostanę, że nigdy więcej go nie
zobaczę. Ktoś mi za ten strach zapłaci, nie wątpiłam w to. Ale
teraz pozwoliłam sobie na sentymentalny moment w
ramionach piekielnie kochanego faceta. Miał bez wątpienia
magnes na moją miękką stronę. Jego oddech omiatał mi włosy,
wyrównywał się, podobnie jak mój. Zasnęłam otulona jego
zapachem, zrośniętym już w mojej podświadomości z
bezpieczeństwem i miłością.
13

Ciche pukanie obudziło mnie ze snu bez snów. Wyplątałam


się z objęć Mirona, który mruczał niezadowolony przez sen, ale
nie otworzył oczu. Amulet na piersi był bardziej mętny i
ciemniejszy, niż pamiętałam z nocy. Ucieszyłam się, bo to
znaczyło, że oczyszczanie postępowało, a im więcej ciemności
w krysztale, tym mniej ciemności w moim przyjacielu.
Oczywiście wciąż się martwiłam, od tego są przyjaciele i
rodzina. Pukanie powtórzyło się, znów ciche i ostrożne.
Odgarnęłam kołdrę i na palcach podeszłam do drzwi,
przekręciłam klucz i wyjrzałam. Baal stał oparty o ścianę po
drugiej stronie korytarza, w czerwonej koszuli, czarnych
spodniach i boso. Wydawał się całkiem odprężony, póki nie
podniósł głowy i nie zobaczyłam sieci cieniutkich zmarszczek
zastygłych wokół jego oczu.
- Co się dzieje? - zapytałam szeptem.
Pokręcił głową i posłał mi najmniej przekonujący
uspokajający uśmiech w historii.
- Pomyślałem, że powinniśmy zadbać o twoją aurę, jesteś zbyt
osłabiona, a musisz być w pełni sił.
Cóż, racja. Gdybym wczoraj miała więcej mocy, może demon
nie musiałby się budzić i mnie bronić. Światełko rezerwy
zawdzięczałam już tylko Baalowi i Fany, która po cichu
dokarmiała wilczycę.
- Możesz mnie zabrać nad morze? - Kilka godzin na plaży
powinno załatwić sprawę.
- Nawet lepiej niż to. Zostaw kartkę Mironowi, gdyby się
obudził w międzyczasie, ale powinniśmy zdążyć wrócić, zanim
wstanie.
Doceniałam troskę. Sama bym na to nie wpadła i miałabym
kolejną „ważną rozmowę" z rozjuszonym diabłem. Wróciłam
do pokoju, założyłam spodnie i bluzę, a na poduszce
zostawiłam karteczkę. Notka „Idę doładować baterie, całusy,
D." może nie była dostatecznie rozbudowana, ale powinna
wystarczyć. Przesunęłam delikatnie amulet, by całą
powierzchnią dotykał jego skóry, i wyszłam na korytarz.
- Więc dokąd się wybieramy?
- Spodoba ci się, słowo. - uśmiechnął się szeroko, objął mnie i
po chwili dezorientującego odczucia zawieszenia w próżni pod
stopami zamiast wykładziny wyczułam piasek. Otworzyłam
oczy.
Wysoki biały klif za naszymi plecami kojarzył się z Dover,
ale było za ciepło, a piasek pod stopami był zbyt biały, by
mogło to być w Wielkiej Brytanii. Niebo miało odcień
delikatnego, szarawego błękitu, kojarzącego się ze
Skandynawią, ale morze było zbyt turkusowe i łagodne.
Między ziarenkami drobniutkiego, niemal białego piasku
widziałam odłamki i całe muszle w różnych odcieniach różu,
wyszlifowane przez wodę kawałki zielonego szkła i bursztynu.
Wysokie fale rozbijały się kilkadziesiąt
metrów od brzegu w białą piane, która delikatnie obmywała
plażę. To było najpiękniejsze miejsce, jakie w życiu
widziałam, przynosiło sercu spokój od pierwszego wejrzenia.
Mogłabym tu zostać na zawsze, siedzieć na pobielonej solą
kłodzie drewna i patrzeć na taniec fal. Wiatr, dość silny, by
wyciągać kosmyki z warkocza, pachniał solą i glonami,
powietrze wydawało się krystalicznie czyste, a jak okiem
sięgnąć nie widziałam żadnego znaku ludzkiej obecności.
Żadnych śladów stóp czy butelek po piwie porzuconych w
piasku.
- Na Boginię, gdzie my jesteśmy? - szepnęłam oniemiała.
- To przystań Aszery, jej ulubione miejsce, sama je stworzyła
- powiedział, wyraźnie zadowolony z mojej reakcji.
- Jesteśmy w sanktuarium Pani Wybrzeża Morskiego, a tak się
składa, że twojej byłej żony? Mam nadzieję, że rozstaliście się
w dobrych nastrojach? - Ostatnie, czego chciałam, to wściekła
bogini, która miałaby coś przeciw mojej obecności w jej
świętym miejscu.
- W wystarczająco dobrych, żebym wciąż mógł odwiedzać to
miejsce - uśmiechnął się ciepło - nie martw się, Aszera nie jest
wściekłą suką, a rozstaliśmy się z jej woli, wybrała bardziej
wpływowego mężczyznę na długo przed moim wkroczeniem
do piekła. Wiedziałem, że spodoba ci się tutaj, a powietrze jest
tak mocno przesycone jej magią, że wystarczy pół godziny,
żeby w pełni odbudować twoją aurę.
Aszera i Pani Północy były bardzo zbliżonymi wcieleniami
tego samego aspektu Bogini, władały magią morza i powietrza,
więc nie powinno być z tym problemu. Zdję-
łam bluzę i spodnie, zostając w koszulce i szortach. Przy
takim stężeniu magii nie musiałam zdejmować wszystkiego, a
zapytana przez Mirona o szczegóły tej wyprawy wolałabym
nie wspominać, że byłam sam na sam z Baalem całkowicie
naga. Uśmiechnął się, jakby czytał mi w myślach. Uniósł dłoń i
wyszeptał zaklęcie, wiatr wzmógł się, a powietrze zapachniało
ozonem, jakby przed chwilą przeszedł sztorm. Mieszanka
powietrza i magii w zaskakującym stężeniu była upajająca.
Koktajl bogów. Gdybym nie miała poważnych braków
energetycznych, upiłabym się w pięć minut, a tak wiatr
przenikał przeze mnie, zostawiając ładunki odbudowujące mi
aurę, musujące w krwi bąbelkami magii. Przeszłam kilka
kroków, aż zanurzyłam stopy w mokry piasek w strefie
przypływu. Ciepła woda obmywała mi łydki, a słońce
przenikające przez delikatną zasłonę chmur całowało twarz.
Odchyliłam głowę, oddychając głęboko. Na Boginię, to było
wspaniałe. Kilka sekund wystarczyło, by z mojego ciała
wyparował ból, niemal widziałam, jak znikają siniaki, a ciało
pod opatrunkiem goi się w zawrotnym tempie. Aura ładowała
się momentalnie, fale błękitu i perłowej bieli otulały mnie,
maleńkie srebrne błyskawice przeskakiwały po jej powierzchni
we frenetycznym tańcu. Spojrzałam w dół, gdzie na wysokości
piersi zwykle widziałam złoto-purpurowe żyłki, ślad mojego
połączenia z chłopakami, drobinki ich aur. Wciąż tam były, ale
był też niemal czarny ślad demona, który zdołał już go
odcisnąć na mojej aurze. Czy zostanie po egzorcyzmach i
zawsze będę nosiła ślad ciemności? Czy nosicielka demona,
który był uosobieniem ciemności, a więc czarnej magii, może
być wciąż białą wiedźmą? Może głupotą było myśleć o tym
teraz,
skoro nie wiedziałam, czy mam przed sobą szczególnie
odległą przyszłość, ale martwiło mnie to. Całe dorosłe życie
świadomie wybierałam białą stronę magii, a teraz mogłam
stracić prawo wyboru.
- Nie zamartwiaj się, wszystko się ułoży - powiedział Baal,
zrównując się ze mną.
- Teraz czytasz mi w myślach?
- Z twoją mimiką to najłatwiejsze zadanie pod słońcem -
parsknął, kiedy się skrzywiłam.
- A ja też muszę wyczytać z ciebie odpowiedzi na kilka pytań,
czy weźmiesz pod uwagę moją ułomność? Czytanie z ciebie
już takie proste nie jest. Nie rób mi tej miny „nie mam pojęcia,
o czym mówisz", tylko powiedz, jakie znaczenie ma to, że
ksiądz był z parafii Najświętszej Marii Panny?
Milczał chwilę.
- Wiedziałem, że nie odpuścisz. - Skrzywił się lekko. -Ale
gdybyś odpuszczała, nie byłabyś sobą. Widzisz, akurat ta
parafia zmienia wszystko. To wyjątkowy kościół.
- Na czym polega jego wyjątkowość? Poza pięknymi
witrażami?
- Powiedzmy, że gdybyś kilka wieków temu chciała schować
coś na poświęconej ziemi, tak by nie mógł tego znaleźć żaden
demon, pomyślałabyś, żeby zrobić to w tym właśnie kościele.
Na tyle blisko granicy światów, że nawet jeśli te przedmioty
emanowałyby magią, nikt by na to nie zwrócił uwagi, nie z
magicznym miastem tuż obok, nie z aktywnymi liniami
magicznymi, tylko jedną biegnącą dokładnie pod absydą.
Gdybyś musiała zabezpieczyć te przedmioty naprawdę silnym
zaklęciem, połączenie poświęconej ziemi i magicznej linii
dałoby
mieć pewność, że zaklęcie nie wyczerpie się nawet przez
stulecia, nie będziesz musiała tam zaglądać co dekada, żeby je
odświeżać, więc nawet jeśli ktoś by cię śledził, nie
zaprowadziłabyś go do kryjówki. A religijność mieszkańców
miasta gwarantowałaby, że kościół nie zostanie
zbezczeszczony, bo wciąż otacza go kult. Rozumiesz?
- Na Boginię...
- Dokładnie.
- Czy przedmioty, które tam schowałeś, były niebezpieczne?
- Same w sobie nie.
- Pieczęcie! Przytaknął.
- Nie powiesz mi czyje?
- Nie chcę nawet wypowiedzieć na głos tych imion, skoro nie
mam pewności, że te przedmioty są bezpieczne w kryjówce.
Żadne z nas nie chciało przyznać, że nie ma większych szans,
żeby znajdowały na swoim miejscu. Opętany ksiądz był dość
czytelną wskazówką.
Plaża już nie wydawała się tak kuszącym miejscem, nie
wtedy, kiedy po moim mieście mogły grasować demony. I to
nie byle jakie demony, ale takie, które trzeba było prze-
chowywać na poświęconej ziemi z aktywnym zaklęciem dla
zwiększenia bezpieczeństwa. Ubrałam się i związałam włosy.
Aura była w pełni odbudowana, byłam gotowa.
- Jest coś, co chciałbym zrobić, ale muszę mieć twoją zgodę...
- Będzie bolało?
- Ciebie nie, ale każdego demona, który zechce cię
skrzywdzić i owszem.
- Co masz na myśli?
- Lustrzane zaklęcie. Chcę obłożyć klątwą każdego demona,
który będzie na ciebie nastawał. Nie chcę, żeby coś ci się stało
z ręki jednego z moich.
- Na czym polega zaklęcie? Faktycznie mnie chroni czy jest
raczej jak zemsta zza grobu?
Zagryzł wargę.
- Nie ma zaklęcia, które uchroniłoby cię przed śmiercią,
skarbie. Żałuję, ale nie mam takiej mocy. Ale jeśli rozejdzie
się, że objąłem klątwą twoich wrogów, może zastanowią się
dwa razy, zanim podejmą działania.
- Prewencja i kara, prawdziwe dwa w jednym. Czego
potrzebujesz?
- Kropli twojej krwi.
- Niewielka opłata za pozory bezpieczeństwa. Rób, co
uważasz za słuszne.
Baal skinął głową i w ułamku sekundy powietrze przesycił
zapach ozonu, burzowe chmury jakby znikąd pojawiły się na
jasnym jeszcze chwilę temu niebie. Uniósł dłoń na moje czoło i
magiczne symbole jarzące się jak błyskawice oplotły mnie jak
siatka pajęczyny. Zamrugałam. Albo tworzył zaklęcia szybciej
niż ktokolwiek ze znanych mi magicznych, co było możliwe,
skoro był bóstwem, albo przygotował klątwę wcześniej i
czekał na moją zgodę, by ją uaktywnić. Wyciągnął z kieszeni
spodni małe pudełeczko, a z niego igłę, niewiele większą od
takiej, jaką daje się zastrzyki. Ukłuł się w palec i poczekał, aż
na opuszce pojawi się rubinowa kropla. Podałam mu swój
kciuk do nakłucia. Po chwili nasza krew się wymieszała,
domykając klątwę i splatając naszą magię w tym zaklęciu.
Kolejny raz okazał mi pełne zaufanie.
Magiczni nie dzielą się krwią zbyt chętnie, a na pewno nie
bóstwa, skoro dostęp do kropli krwi umożliwia rzucenie
precyzyjnego uroku.
- Wracajmy - szepnęłam - mamy demony do złapania.
Objął mnie bez słowa i chwilę później byliśmy w domu Baala,
dokładnie tam, skąd się teleportowaliśmy wcześniej.
- Trzeba przesłuchać Łazika - powiedziałam.
- Dam znać Irze, żeby nie aplikowała mu już leków
przeciwbólowych, musi być przytomny.
Uścisnęłam mu dłoń i weszłam do sypialni, cicho jak myszka,
ale diabeł nie spał. Stał przy oknie, wysoki i spokojny.
- Jaki jest plan dnia? - zapytał, nie odwracając się od okna ani
nie komentując mojej nieobecności.
- Śniadanie i przesłuchanie Łazika.
- Świetnie. - Odwrócił się i obrzucił mnie uważnym
spojrzeniem. - Ładna aura, jak się czujesz?
- Jak nowo narodzona. - Uśmiechnęłam się.
Odwinęłam bandaż z przedramienia. Rany były całkiem
zagojone, po czarnych siniakach i cięciu na nadgarstku nie było
śladu. Jasne, srebrzyste blizny na tle jasnej skóry były jedynym
śladem po ugryzieniach żmija. Wiele bym dała za klucz do
przystani Aszery, coś jak magiczne SPA. Chociaż godzinka
miesięcznie, dla zdrowia i urody.
*
Łazik wyglądał jak siedem nieszczęść, ale był przytomny.
Fioletowe sińce kontrastowały z bladą twarzą i bielą
pościeli. Gdy weszliśmy, próbował się dźwignąć, ale był za
słaby, ciężko opadł z powrotem na plecy. Zdawał się nie
zauważać, że zamiast lewej ręki ma kończący się powyżej
łokcia kikut. Spoglądał na nas z mieszaniną ciekawości i
strachu. Nie wiedział, kim jest Baal. Tylko tym mogę wyjaśnić
to, że na niego nie zareagował, za to skulił się, widząc mnie.
Nie zamierzałam go przesadnie straszyć, ale lepiej, by nie czuł
się zbyt bezpiecznie. Może będzie bardziej rozmowny.
- Uspokój się, gdybym chciała, żebyś był martwy, już byś nie
żył. Zostawilibyśmy cię w tamtej wannie -stwierdziłam
spokojnie.
Było mi go szkoda, co nie zmieniało faktu, że uczestniczył w
moim porwaniu, współpracował z bydlakiem, który mnie
torturował, był obecny przy rytuale, który mógł mnie
kosztować życie. Jeden zastrzyk z narkotyku nie zacierał
wszystkich win. A jego smętna życiowa historia mogła budzić
żałość, ale nadal mógł mieć informacje, które były mi
potrzebne.
Skinął głową, ale nie wydawał się przekonany.
- Powiem wam wszystko, co chcecie wiedzieć, przysięgam -
zapewnił, kiwając głową tak mocno, że zsunął mu się
opatrunek na skroni. Nie krwawił, Ira musiała użyć zaklęcia,
bo rana wciąż wyglądała na głęboką i niezagojoną, powinna
krwawić jak cholera, ale ani kropla krwi nie spłynęła po
bladym, spoconym czole. Zaklęcie wyjaśniało też, jak zdołała
tak szybko i schludnie amputować mu przedramię, nie
ryzykując, że w tym fatalnym stanie pacjent wykrwawi się i nie
dożyje przesłuchania. Znać rękę mistrza.
- Wiesz, gdzie jest Aleksander? - zapytałam.
- Nie wiem, przysięgam. Miał jakąś kryjówkę, ale nigdy mnie
tam nie zabierał.
- W Toruniu? W Thornie? W piekle?
- W Toruniu, tak mi się wydaje...
- A BHO, znaczy Karol, drugi afiliant Aleksandra?
- Pewnie jest z nim... Zostawili mnie. Żmij powiedział, że
zdechnę albo pożyję akurat tyle, żeby mnie szlag trafił, jak
mnie znajdziecie. Choć raczej obstawiał to pierwsze. -
Przełknął głośno ślinę i westchnął, kiedy próbował się
przekręcić na łóżku. - Zabijecie mnie?
Baal wstrzymał się kilka sekund z odpowiedzią, wy-
starczająco długo, by dać dzieciakowi do myślenia.
- Dora sobie życzy, żebyś żył. Póki nie zmieni zdania, tak
będzie.
Łazik popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma. Jabłko
Adama drgało pod cienką skórą, jakby próbował coś przełknąć,
bezskutecznie. Uniósł kikut.
- To były tylko dwa ugryzienia, nie wiem, jak ty zniosłaś ich
tyle. - Uniósł głowę, a łzy spływały mu ciurkiem po
posiniaczonych policzkach. - Myślałem, że umieram.
Wiedziałam, o czym mówi. Jad żmija był potworną toksyną.
A dzieciak nie miał magii, która próbowałaby ją zwalczyć. Nie
miał szans zachować ręki.
- Przynajmniej teraz nie boli. - Znów opadł ciężko na
poduszkę, całkowicie zrezygnowany.
- Kim był szef Aleksandra? - Poznanie tożsamości wielkiego
x było w tym momencie absolutnym priorytetem.
- Nie wiem, jak się nazywa ani skąd jest. - Spojrzał
przestraszony, jakby się bał, że uznam go za bezwartoś-
ciowego informatora i zmienię zdanie co do jego przeżycia.
Milczałam chłodno. Zamknął oczy i zaczął mówić, szybko,
jakby się bał, że odliczanie ruszyło i ma niewiele czasu na
udowodnienie swojej przydatności. - Demon dziesiątej klasy,
to on zaszczepił żmijowi demona, dał mu też pieczęcie i księgę.
Nigdy go nie widziałem, nie ufali mi aż tak. Przysięgam. Nie
byłem dopuszczony do tajemnic. Aleksander wiedział, że
gdyby nie dług mojego ojca, nigdy bym z nim nie pracował.
Mówił, że ma dość chętnych uczniów, żeby przejmować się
moimi skrupułami. Nie szkolił mnie, nie zabierał do swojego
mistrza. Byłem od brudnej roboty.
- Ty pozbywałeś się ciał - stwierdziłam, nie spytałam.
- Tak... chciałem, żeby ktoś je znalazł, pochował, skończył to
wszystko...
- Powiesz mi dokładnie, gdzie zostawiłeś ciała. Znaleźliśmy
kilka, ale nie wszystkie, sądząc po dokumentach i ubraniach,
które były w piwnicy. Ofiary zasłużyły sobie na pogrzeb, a ich
rodziny na to, żeby o tym wiedzieć, zrozumiałeś?
- Tak, powiem wam wszystko, co wiem, przysięgam... Ja tego
nie chciałem, ale on ma moją duszę, byłem niewolnikiem -
zapewniał.
Może bym wątpiła w jego szczerość, gdyby nie lektura
tekstów z biblioteczki Baala i pamięć o tym, jak kształtowała
się hierarchia dziobania w stadle Aleksandra. Łazik nagle
ucichł, na twarzy miał wyraz całkowitego skupienia.
- Ja nie czuję już nacisku, tej natrętnej obecności żmija we
mnie... czy to znaczy, że jestem wolny?
- Nie - oświadczył Baal - jesteś w moim domu, a tu jego moc
nie sięga.
Dzieciak odetchnął z wyraźną ulgą.
- Nie mogłem nikomu powiedzieć o tym, co robił. Nie
mogłem mu przeszkodzić. On ma moją duszę i musiałem go
słuchać. - Uniósł się nad poduszkę zdenerwowany. - Co ze mną
będzie? On nadal ją ma!
- Za wcześnie, żeby o tym mówić. Może uda nam się ją
odzyskać. Nawet jeśli nie, są pewne sposoby. Zdecyduję, gdy
dojdziesz do siebie. - Baal powiedział to z dużą pewnością
siebie. Nie było cienia wątpliwości, że to on podejmie decyzję.
Łazik chyba dopiero teraz zrozumiał, że to nie ja trzęsę tą
kompanią i to nie ze mną powinien się liczyć.
- Kim jesteś? - odważył się zapytać, uciekając spojrzeniem w
bok. Wyraźnie nie chciał patrzeć Baalowi w oczy, może
niezwykłe tęczówki i pionowa źrenica Karmazynowego
Księcia kojarzyły mu się z oczami żmija.
- Jestem Baal, Belzebub, Karmazynowy Książę, władca
demonów, jakkolwiek by to zwał. Mówi ci to coś?
Nikogo nie zwiodła zdradliwa miękkość i ironia słyszalna w
jego głosie. Poczułam przebiegający mi po plecach dreszcz,
kiedy uaktywnił swoją aurę. Łazik bez wątpienia też to poczuł.
Chłopak niemal zadławił się własnym językiem. Zaczął płakać,
trząsł się jak mokre kocię, całkiem ogłupiały z przerażenia
próbował wstać, ale oparł się o kikut i zawył z bólu. Głowy nie
dam, czy nie posikał się ze strachu. Baal nie robił nic, by go
uspokoić, przeciwnie, wydawał się jeszcze bardziej mroczny
niż zwykle. Jego emanacja była niemal namacalną,
materialną obecnością wypełniającą przestrzeń niewielkiego
pokoju.
- Wyluzuj, rób, co Baal ci każe, a nie skończysz jako karma
dla psów piekielnych - powiedziałam twardo. -Może nawet
łaskawie wybaczy ci, że należałeś do spisku.
- Nie chciałem, przysięgam, on odebrał mi wolną wolę! Sam z
siebie nigdy bym nie wziął w tym udziału -zaklinał się między
głośnymi szlochami.
Wpadł w histerię i osuwał się za granicę przytomności. Nie
było szans, by dowiedzieć się od niego więcej. Potrzebował
przerwy i zaklęcia wyciszającego. Ale to było konieczne -
musiał bać się nas bardziej, niż bał się żmija. Inaczej nie
powiedziałby nic. Mogliśmy go jeszcze torturować, ale
osobiście wolałam tego akurat uniknąć. Mój demon nie miałby
nic przeciwko, cieszył się na to, co tym bardziej kazało mi się
wycofać. A Łazik uspokoi się, ale nie zapomni o strachu, który
właśnie w nim zaszczepiliśmy. Baal mierzył go twardym
spojrzeniem, bez cienia litości czy poruszenia nędznym stanem
dzieciaka. Zaplótł ramiona na piersi i emanował dostojeń-
stwem, przynależnym władcy demonów. Wrażenie było
piorunujące.
Dał mi znak, że pora się zbierać. Trzeba było dać czas
chłopakowi, by nieco skruszał i oswoił się z myślą, że nie ma
wyjścia. Ira czekała za drzwiami. Postawiłabym sporo na to, że
była jednym z demonów, które dosłownie żywią się ludzkimi
emocjami, strachem, bólem, złością. Łazik mógł jej dostarczyć
naprawdę niezłą przekąskę. Podejrzanie ochoczo wkroczyła do
pokoju chorego. Choć może gnało ją tam miłosierdzie. Ta, a ja
planuję karierę w klasztorze katolickim.
Na korytarzu czekał na nas mój osobisty demoniczny
podnóżek. Skinął mi głową na powitanie, ale całym sobą
krzyczał, że musi pogadać z szefem na osobności. Jak na
szpiega, w dość otwarty sposób manifestował emocje. Miron
zagrodził mi drogę i odczekał, aż Baal i As oddalili się na kilka
metrów. Wtedy odwrócił się, oparł dłonie na ścianie po obu
stronach mojej głowy, zamykając mnie w klatce ramion.
Nachylił się, aż dotknął czołem mojego czoła. A wszystko z
mrocznym uśmieszkiem pełgającym mu na wargach.
- Widziałaś, jak ten dzieciak zareagował na Baala?
- Nie jestem ślepa.
- Więc patrz i się ucz. To była prawidłowa reakcja na
Karmazynowego Księcia, a nie zaprzyjaźnianie się i
urządzanie sobie z nim pidżamowych imprez.
- Aleksander zrobił mu wodę z mózgu, wiesz o tym?
- Łazik jest rozsądnym gówniarzem, a ty jesteś stuknięta,
skarbie.
Przez chwilę milczałam, przetrzymał mnie, aż pękłam i
powiedziałam to, co powinnam powiedzieć mu już dawno.
- Miron, przepraszam, że ci nie powiedziałam, ale samo tak
wyszło... Nie chciałam, żebyś robił aferę, jak to masz w
zwyczaju.
- I to cię usprawiedliwia?
- Właściwie tak.
- A gdybym to ja nie informował cię o pewnych rzeczach
tylko po to, by uniknąć twojego marudzenia?
- Ja nie marudzę...
- Skarbie, wyniosłaś marudzenie do poziomu sztuki, nie
potrzebujesz już nawet słów.
- Przesadzasz. Sam widzisz, jak jest między mną a Baalem,
czy teraz jesteś już spokojniejszy?
- Sam nie wiem, jak to jest między wami. I nadal nie
zapomniałem, że oficjalnie ogłosił, że moja narzeczona jest
jego oblubienicą. I podesłał mi słodką cizię, zapewne w
nadziei, że będzie cię mógł pocieszyć, po tym jak sam cię
poinformuje o mojej zdradzie.
- To bardzo pokrętna logika.
- Męska logika, słoneczko.
- Lepiej chodźmy dowiedzieć się czegoś o tym de-monim
bękarcie, który się we mnie zagnieździł - zmieniłam gładko
temat.
- Gdy mówiłem, że biorę cię z całym bogactwem inwentarza,
nigdy przez myśl mi nie przyszło, jak cholernie wiele
składowych przyjdzie mi zaakceptować.
- A ja to niby co, same dary losu wraz z tobą dostałam?
- No ba! Drugi taki dosłownie smokey hot towar już ci się nie
trafi.
Pchnęłam go w pierś, choć i tak byłam mile zaskoczona, że
nie wrzeszczy i nie wywiązała się solidna awantura. Może
jeszcze wszystko przed nami. Diabeł powściągliwością nigdy
nie grzeszył, czemu miałoby mu się nagle odmienić? Nie
pokładałam aż takiej wiary w kryształowym amulecie na jego
piersi.
*
Nim doszliśmy do gabinetu Baala, Ira przebiegła obok nas z
furkotem długiej spódnicy i wpadła do środka bez pukania.
- Musieli się dowiedzieć, że chłopak żyje i gada - krzyknęła w
progu - atakują osłony.
- Dasz sobie radę? - zapytał Baal spokojnie, nie wstając zza
biurka.
- Oczywiście, uznałam jednak, że będziesz chciał wiedzieć.
- Dziękuję, Iro. Zajmij się nim, chcę, żeby przeżył. W jednym
kawałku i zdrowy na umyśle, wyrażam się jasno? - Jakiś zimny
ton w jego głosie potwierdził moje przypuszczenia co do Iry.
- Oczywiście, panie. - Skinęła grzecznie głową i wyszła.
Na odchodne rzuciła nam nienawistne spojrzenie, niepasujące
za grosz do tego uniżonego tonu, jakim zwracała się do Baala.
- As, zajmij się namierzaniem, wyślij tropiciela - za-
komenderował książę.
As bez słowa wyszedł z gabinetu i teleportował się, by
wypełnić swoją misję.
Godzinę później Łazik był wyjątkowo rozmowny i chętny do
współpracy. Może zrozumiał swoje położenie, a może źle
zinterpretował krąg z białych świec zapalonych wokół jego
łóżka. Podał miejsce porzucenia kolejnego ciała, jak karabin
maszynowy wyrzucał z siebie dane ofiar i okoliczności
porwań. Pozwoliłam mu na to, zapisywałam wszystko w
notesie. Dopiero gdy doszedł do końca litanii, którą musiał z
siebie wyrzucić, zapytałam:
- Może opowiesz mi, jak wyglądały kulisy mojego rytuału?
Interesuje mnie zwłaszcza ten moment, w którym z jakichś
powodów dostałam w przydziale bestię.
- O Boże! To była bestia? Nie wiedziałem, przysięgam...
czułem, że muszę coś zmienić, żeby nie skończyło się tak jak
poprzednio. Nie chciałem wywozić kolejnego ciała. Z tamtą
pieczęcią, której używali podczas poprzednich rytuałów,
musiało być coś nie tak, może była za stara, może uszkodzona,
ale one wszystkie umierały, wszystkie... a pieczęć była
nietknięta... Coś musiało być z nią nie tak, nie chciałem
wywozić kolejnego ciała, musiałem coś zrobić - powtarzał.
- Zamieniłeś pieczęcie? Przytaknął.
- Co zrobiłeś z tamtą?
- Schowałem w szufladzie pod blatem stołu, nie mogłem jej
zabrać, bo nie zgadzałaby się ilość, ale podmieniłem je...
- Chcesz powiedzieć, że tamta została w piwnicy? Przytaknął
gorliwie. Jeśli było, jak mówił, dokładnie
wiedziałam, gdzie jest w tym momencie!
- Żmij nie zauważył podmiany?
- Nie, zabiłby mnie od razu. Obie pieczęci były podobne,
wyglądały na bardzo stare, ale napis na odwrocie był inny, tyle
że on nie za dobrze czyta demoniczne pismo. - Zawahał się,
jakby niepewny, czy powinien nas o czymś informować. -
Bardzo często zostawałem sam, dużo czytałem, także grimuar.
Miałem nadzieję, że znajdę zaklęcie, które odda mi duszę. -
Przełknął głośno ślinę. - Nauczyłem się sporo przez te dwa lata.
A żmij niekoniecznie. Pewne rzeczy go przerastały. Nie zapa-
miętywał zaklęć, nie tworzył nowych. Zawsze je przynosił na
pergaminie, napisane cudzym pismem. Kilka razy widziałem,
że notuje sobie jakieś pytania i problemy w notesie, jakby
zamierzał o nie kogoś zapytać. Nie potrafił zamknąć mocnego
kręgu w mieszkaniu czy w piwnicy. Do tego też potrzebował
pomocy. Uznałem, że sam wciąż jest uczniem, a demon
dziesiątej klasy jest jego mistrzem. Może się mylę. - Spuścił
głowę.
Cóż, żmij musiał solidnie popracować nad jego samooceną.
Dzieciak chyba sam nie zdawał sobie sprawy, jak ważne
informacje właśnie nam przekazuje. I chyba nie do końca
rozumiał, jak wyjątkowy był ludzki chłopak, nawet syn
czarnoksiężnika, który potrafił czytać grimuar i rozumiał to, co
czyta. Jak wiele potrafił zobaczyć, nawet nie próbując widzieć.
Wiele bym dała za wgląd w jego skan i drzewo genealogiczne.
Wymieniliśmy z Baalem porozumiewawcze spojrzenia. Z tego
dzieciaka mógł być jeszcze jakiś pożytek.
- Jak sądzisz, od jak dawna żmij nosi demona?
- Wydaje mi się, ale tylko na podstawie lektury, że nie za
długo. I nie doszło do pełnej synchronizacji ani przejęcia...
Jego osobowość i umiejętności żmija wydawały się nietknięte.
Dziwne, ale wydawało mi się, że proces nie postępował przez
te dwa lata, jak go znam, jakby został wstrzymany.
Baal skinął głową.
- To da się zrobić. Jeśli jego mistrz uznał, że przyda mu się w
takiej formie, w jakiej jest, z magicznymi umiejętnościami,
mógł wstrzymać ekspansję demona. Gdyby ten wygrał,
możliwe, że żmij straciłby umiejętności produkcji jadu.
- On chciał mnie zabić, prawda? Dlatego Ira zapaliła świece?
- Tak, próbował. Ale nie zdoła nic zrobić, póki jesteś w moim
domu - powiedział Baal.
- A kiedy wyjdę... jeśli wyjdę? Czy mogę odzyskać duszę?
- Nie ma na to wielkich szans. - Karmazynowy Książę nie silił
się na piękne słówka, przedkładając nad nie brutalną szczerość.
Atak na dzieciaka dowodził, że żmij o nim wie, a to znaczyło,
że dzieciak nie ma wielkich szans na przeżycie za progiem
rezydencji. Mogłam się założyć, że Łazik ma aktywne zaklęcie
niewolnicze, a jego właściciel doskonale wie, kiedy sługa nie
okazuje mu całkowitej lojalności. Gdyby nie osłony domu
Baala, dzieciak już by nie żył. To jak wbudowany mechanizm
autodestrukcji niewolnika, kiedy ten zawodzi właściciela.
Ciało i świadomość Łazika były teraz bezpieczne, ale dusza
znajdowała się w rękach rzucającego zaklęcie. Szanse, że nie
zaczął od niej, były nikłe.
- Umrę? - zapytał chłopak zdumiewająco mocnym głosem,
jakby był na to gotowy.
- Niekoniecznie. Możesz przyjąć demona. Przemyśl to sobie.
Bez duszy jesteś niewolnikiem lub trupem. -Nie dodał, jak
krótkotrwały był termin przydatności do życia osoby, której
zniszczono duszę. Trzy dni wydają się naprawdę niewielką
pociechą. Nie w obliczu wiecznego niebytu - a bez duszy nie
trafi w żadne z miejsc, do piekła, nieba czy zaświatów.
Karmazynowy Książę nie wyjaśniał mu tych detali. Nie
naciskał. To musiała być samodzielna decyzja. Jeśli wybierze
śmierć, nie powstrzymamy go.
- Jak to jest mieć demona? - szepnął cicho do mnie.
- Lepiej, niż być sztywnym trupem - odpowiedziałam zgodnie
z prawdą.
Z nosicielstwem można jeszcze coś zrobić, z trupem
poradziłaby sobie tylko znajoma nekromantka. Jak dla mnie
mało atrakcyjny wybór.
*
- Czy łańcuszek należał do kobiety, która zaplanowała twój
rytuał? - zapytałam tak cicho, że tylko ja i Baal mogliśmy to
usłyszeć.
- Jaki łańcuszek? - udał zaskoczonego. Jasne.
- Ten z małym rubinem, który znalazłeś w piwnicy i
schowałeś do kieszeni.
Minę miał taką, jakbym go uderzyła. A więc tak.
- Czy to jej pieczęć była w kościele?
Znów milczenie i mina, która w teorii miała niewiele
wyrażać, ale wysiłek, jaki wkładał w utrzymanie emocji na
wodzy, mówił mi więcej, niż chciał.
- Jak stary był demon, który opętał Rafaela?
- Co to ma wspólnego?
- Może mam paranoję, ale myślę, że sporo. Więc?
- Do opętania doszło jakieś pięć wieków temu, ale demon był
dużo starszy, trzy milenia jak nic.
- Jest w pieczęci?
- Nie. Był zbyt agresywny, trzeba było wybierać, Rafael albo
on. Rada Archanielska nie byłaby zachwycona, gdybym nie
wybrał ich zbuntowanej owcy.
- Masz to zaklęcie, które przyszykował dla mnie za-
machowiec?
Baal wysunął szufladę biurka i wyjął przezroczyste
pudełeczko, podobne do tych, w jakich przechowuje się
dowody w laboratorium kryminalistycznym.
- Zamierzasz go użyć? - zapytał lekkim tonem, jakby nie było
ważne, co odpowiem. Jakby takie zaklęcie nie czyniło ze mnie
automatycznie czarnej wiedźmy.
- W pewnym sensie - mruknęłam. - Muszę skontaktować się z
Razjelem. Czy As dał znać Joshui i Witkacemu, gdzie są
kolejne ciała? Nadal chcesz zobaczyć zwłoki przed sekcją?
- Oczywiście.
- Więc szykuj się do wycieczki, Wasza Demoniczność.
Baal w Toruniu, ten dzień zapowiadał się wyjątkowo
zabawnie. Czekała mnie demoniczna wersja „Amerykanina w
Paryżu". Baal był zdecydowanie zbyt mocno podekscytowany,
by mogło to być w pełni legalne lub bezpieczne.
14

Niczym w kiepskim dowcipie: demon, archanioł i egzorcysta.


Z tym że byłam jeszcze ja, opętana wiedźma z wilkiem pod
skórą - widać jak na dłoni, że potrafiłam zepsuć każdy dowcip.
Choć z mojej perspektywy psują był egzorcysta, który na dzień
dobry oblał mnie i Baala wodą święconą. Nie umarłam, on też
nie, ale nie było to przyjemne. Razjel był zmieszany, podetknął
nam po chusteczce i wymamrotał przeprosiny. Baal nie
komentował, tylko rzucił mi pełne wyrzutu spojrzenie w stylu
„a nie mówiłem?". Cóż, niewątpliwie mówił, i to kilka razy -
przez całą drogę między swoim domem a kościołem
garnizonowym był marudny - miał kilka pomysłów, jak
chciałby spędzić godziny w realnym mieście, ale żaden z nich
nie dotyczył schadzki z Panem Tajemnic i namaszczonym
przez Radę Archanielską egzorcystą. Byłam brutalnie stanow-
cza - tak, musimy tam wpaść. I tak dostarczę mu grzesznej
przyjemności po wszystkim. Oblanie wodą święconą czyniło
to spotkanie jeszcze mniej atrakcyjnym, więc uniósł w moją
stronę dwa palce. Pięknie, wisiałam mu już dwie grzeszne
przyjemności, a dzień się dopiero zaczął.
- Możemy porozmawiać? - zapytałam Razjela na tyle cicho,
by egzorcysta nie mógł nas usłyszeć.
- Oczywiście, Teodoro, przejdźmy się wzdłuż nawy.
-Uśmiechnął się szeroko, a jego twarz starego Rzymianina
wyglądała jak przyjazna rodzynka.
Cóż, nie dałam się zmylić, pod powierzchownością miłego
starszego pana krył się potężny mózg i jedna z najbardziej
przerażających mocy, z jakimi się zetknęłam. Okazywał mi
sporo sympatii, według Luca dlatego, że byłam jedynym
żywym dowodem jego nieomylności - zwykle wydawał osąd
na duszach, które trwale opuściły ciało, były martwe, a jego
kontakt z nimi był przelotny i jednostronny. Ja byłam żywym
obiektem, który najpierw on musiał ocenić, a sekundę później
na oczach Rady Archanielskiej Stwórca powiedział „spraw-
dzam". Ważenie mojej duszy w pełni potwierdziło werdykt. A
przy okazji jeden z najpotężniejszych archaniołów musiał się
pogodzić z tym, że poznałam więcej niż jeden z jego sekretów.
Wiedziałam, że jest samotny, a nadmiar wiedzy i wgląd w
dusze wszystkich, z kim się stykał, nie sprzyjały nawiązywaniu
głębszych relacji. Potrafiłam to zrozumieć, choć oczywiście w
dużo mniejszej skali - jako dziecko, zanim nauczyłam się
panować nad swoją magią, miałam przebłyski czytania w
myślach mojego rodzeństwa czy rodziców. Nawet ludzie,
którzy nas kochają, mogą nam nieźle dokopać w myślach.
Może nawet oni bardziej niż ktoś obcy. Od sądu nad moją
duszą, który wydarzył się tuż po Nowym Roku, widziałam go
dwukrotnie. Za każdym razem okazywał mi pewną atencję.
Było to zaskakujące i w większości przypadków miłe. A
jednocześnie dość
przerażające. Może to mój błąd w ocenie, ale czułam się mniej
komfortowo z prawą ręką Pana niż z Lucern i Baalem. Może
naprawdę jestem zepsutą dziewczyną. Ale to właśnie Razjela
trzymałam pod rękę i przechadzaliśmy się między
drewnianymi ławkami. Gdy chciałam mu powiedzieć, z czym
przyszłam, położył palec na ustach i szepnął: „jeszcze chwilę".
Pchnął drzwi na zewnątrz i wyszedł na schodki. Byłam jak
najbardziej za wyjściem z kościoła. Nie miałam tak silnych
mdłości jak poprzednio, ale nie czułam się rewelacyjnie,
zwłaszcza gdy dodać kapiącą mi z włosów wodę święconą.
Razjel wystawił twarz do ciepłego majowego słońca i
powiedział:
- Wiedziałem, że znajdziesz odpowiedź.
- Nie tyle znalazłam, co podejrzewam, co może nią być.
Opowiedziałam mu o zaklęciu, które zaplanował dla mnie
zamachowiec, i moich podejrzeniach, że ksiądz był
wykorzystany jako narzędzie - miał coś wynieść z kościoła dla
kogoś, kto sam nie mógł po to wejść na teren poświęconej
ziemi. Zaklęcie marionetkowe miało sens -dawało pełną
władzę, a jeśli na dodatek ksiądz musiał przełamać potężne
zaklęcie, jego ludzkie synapsy mogły wysiąść wskutek spięcia.
Razjel pokiwał głową i zapewnił, że sprawdzi zaklęcie
odwracające - dzięki pergaminowi z zaklęciem miał duże
szanse na znalezienie antidotum. Znów wystawił twarz do
słońca i czekał.
- Nie przyszłaś tu tylko po to, by mi to powiedzieć. Chcesz
mnie o coś prosić i nie wiesz, czy się zgodzę. Ale nie dowiesz
się tego, jeśli nie zapytasz - powiedział.
- Wiesz, że nadużywanie tego talentu nie poprawi ci notowań
w towarzystwie? - mruknęłam, ale miał rację,
nie zapytam, nie dostanę odpowiedzi. - W jakim stanie jest
Rafael? Wciąż wymaga leczenia?
- Nie, obecnie odsiaduje wyrok.
- Za co? - Nie sądziłam, by posadzili go za opętanie, bo to
wciąż była wielka tajemnica. A intuicja mi mówiła, że knucie i
próba zabicia mnie nie wystarczyłyby na to, by archanioł
wylądował w areszcie. Zbyt niska szkodliwość czynu.
- Za zabójstwo Emanuela.
No cóż, dekapitacja własnego sekundanta to rzeczywiście
dość widowiskowa akcja.
- Jak z jego pamięcią?
- W porządku, a czemu pytasz?
- Chcę się z nim zobaczyć.
- Towarzysko?
Spojrzałam rozbawiona. Jasne, to tak bardzo w moim stylu.
Razjel uniósł brew, wyraźnie z siebie zadowolony. A niech
mnie, Pan Tajemnic próbował żartować!
- Powiedzmy, że służbowo. Podejrzewam, że ma swój udział
w tej historii.
- Może masz już maleńką paranoję? W ciemności widzisz
swojego wielkiego, złego wilka?
- Rafael nie jest najstraszniejszym wilkiem, z jakim się
zetknęłam. Może faktycznie jestem paranoiczką, ale widzę tu
pewne niejasności i związki, o których chciałabym pogadać z
Rafaelem. Możesz mi w tym pomóc?
- Mogłabyś zapytać o to Gabriela, a nawet Abaddona, a
zwracasz się z tym do mnie?
- Gabriel uznałby, że bezdyskusyjnie mam paranoję, a
Abaddon nie zostawiłby mnie z Rafaelem samej nawet na
sekundę, a przy nim Rafael nic mi nie powie.
- Zobaczę, co da się zrobić - poklepał mnie po ramieniu - i nie
uważam, żebyś miała paranoję. Ale to tylko subiektywna
ocena, a nie wyrok.
Parsknęłam. Służyło mu trochę luzu.
- Jak tam, już po tajemnicach? - zapytał Baal, wychodząc z
kościoła.
Nadal nie rozumiałam, jak może w nim przebywać bez bólu
jako Karmazynowy Książę, ale zapytany wzruszył ramionami i
powiedział, że kiepskim byłby byłym bóstwem czy monarchą
piekielnym, gdyby odrobina bólu go odstraszała. Miał wyższą
odporność na poświęconą ziemię niż większość demonów,
dlatego mógł wykorzystać kościół jako skrytkę.
- Jasne, możemy iść.
Baal uścisnął dłoń Razjelowi na pożegnanie i na od-chodne
rzucił:
- Egzorcysta ocknie się za około godzinę. Nic mu nie będzie.
- Znokautowałeś namaszczonego egzorcystę? - zapytałam z
niedowierzaniem.
- No co? Wkurwiał mnie. Ty sobie wyszłaś, a ja miałem do
towarzystwa obłąkanego starca i kolesia, który próbuje mnie
polewać święconą wodą lub macać krzyżem. Jesteś mi winna
co najmniej dwie kolejne grzeszne przyjemności.
- Muszą poczekać, najpierw kostnica.
- Dziewczyno, ty wiesz, jak rozerwać faceta - mruknął.
Nie mogłam się powstrzymać, śmiech narastał mi w
trzewiach nieugięty i nie do stłumienia. Wystarczyło, że
zostawaliśmy sami, a Baal pozwalał sobie na odrobinę
luzu. Podobnie Razjel. Może właśnie odkryłam tajemnicę
mojego powodzenia: wielkie szychy nie muszą wciągać
brzucha, zamiast tego mogą się wydurniać do woli. Kto by tego
nie kochał?
*
Wprowadzenie Baala obok strażnika przy wejściu nie było
trudne. Jeśli Karmazynowy Książę nie ma ochoty być wi-
dziany, nie jest. Ludzki mózg odpowiednio pokierowany
potrafi naginać rzeczywistość. Mój towarzysz wydawał się
rozluźniony, za to ja czułam już pierwsze skutki obcowania z
energią kostnicy. To dla mnie puszka Pandory, gorsza nawet od
szpitali. Na kilkuset metrach kwadratowych zgromadzono tyle
śmierci, bólu, cierpienia, gniewu, że dostawałam migreny po
kilku sekundach. Nie pomagały najsilniejsze osłony. Powietrze
tu dosłownie pachniało śmiercią, ślady emocji ofiar i
napastników były zbyt silne. Odruchowo przyspieszyłam,
chcąc jak najszybciej mieć to za sobą. Paluszek wpuścił nas do
głównej sali sekcyjnej. Bogna w białym fartuchu, z
ochronnymi okularami i luźno wiszącą na troczkach maseczką
czekała, opierając dłonie o krawędź stołu ze stali nierdzewnej.
Nieruchomy kształt pod białym prześcieradłem skupiał na
sobie jej całą uwagę. Uniosła głowę, słysząc, że idziemy. Po
minie patologa wiedziałam, że jest źle.
- Dora, kim jest twój znajomy? - zimny ton w jej głosie jasno
mówił, co sądzi o mojej prośbie opóźnienia sekcji do naszego
przybycia.
Witkacy przez telefon radził mi być przekonująco pokorną i
przymilną, bo nawrzeszczała na niego jak na
psa, choć zwykle miał u niej fory. Nawet kobiecie takiej jak
ona puszczały nerwy, kiedy czuła się bezradna, a kolejne ciało
lądowało na jej stole sekcyjnym.
- To mój przyjaciel - pominęłam imię, bo nie chciałam
kłamać, a nie mogłam powiedzieć: „Poznaj Belzebuba" - może
nam bardzo pomóc.
Spojrzała na niego z taką dozą sceptycyzmu, że musiałam
przygryźć wargę, by nie wybuchnąć śmiechem. Baal był
nieporuszony.
- A co dokładnie potrafi ten twój kolega? Wyciągnie mi
królika z kapelusza? - Jej opór przeciwko nadprzyrodzonemu
był naprawdę uporczywy.
- Niechętnie, ale skoro uczyni to panią szczęśliwą -odparł
spokojnie.
Bogna prychnęła cicho i sięgnęła po lateksowe rękawiczki.
Rzuciła mi parę dla mnie i mojego „kolegi".
- Wiek i obrażenia zewnętrzne się zgadzają. Chcę wiedzieć,
skąd wiedziałaś, gdzie szukać ciała? - zapytała, zawiązując
maseczkę z tyłu głowy.
- Niekoniecznie. - Założyłam rękawiczki, choć dotyk lateksu
plus spocone dłonie to jeden z tych koszmarów, które wracają
ciemnymi nocami. Ale Bogna nie pozwoliłaby mi bez
rękawiczek choćby zbliżyć się do ciała. Cóż, paradoks zaklęć
polegał na tym, że bez trudu rzucałam zaklęcie na mój miecz i
ludzie go nie dostrzegali, ale rękawiczki lateksowe wymykały
się magii. Idiotyzm, ale nie potrafiłam stworzyć iluzji, że mam
je na ręce, i jednocześnie nie zostawiać odcisków palców. Baal
wcisnął swoje rękawiczki do tylnej kieszeni spodni z wyrazem
niesmaku na ustach. Czy bogowie w ogóle mają odciski
palców?
Bogna, widząc rękawiczki na moich dłoniach, odsłoniła
prześcieradło. Wypuściłam ze świstem powietrze. Ciało był w
złym stanie. Spędziło blisko dwa miesiące w lesie, a wczesna
wiosna była w tym roku wyjątkowo wilgotna. Ale nadal widać
było nacięcia na skórze i czerwonawą poświatę symboli. Baal
zapatrzył się na nie z wyrazem czystej fascynacji na twarzy.
Podszedł krok i kolejny, aż znalazł się jakieś pół metra od
Bogny, która natychmiast odskoczyła zmieszana, kiedy jego
aura otarła się o nią. Gdyby była tylko człowiekiem, nawet by
tego nie zauważyła. Nachylił się nad ciałem i uważnie
przyglądał ledwie widocznym symbolom. Zmarszczył czoło i
westchnął sfrustrowany. Spojrzał na mnie znad ciała.
Odczytałam jego intencję.
- Bogna, czy moglibyśmy zostać przez chwilę sami?
- Nie ma mowy, nie spuszczę tych zwłok z oka! Ale nie widzę
powodu, żeby personel pomocniczy nie miał mieć małej
przerwy. - Odwołała Paluszka i laborantkę.
- Zdajesz sobie sprawę, że za chwilę możesz zobaczyć rzeczy,
o których istnieniu nie chcesz wiedzieć?
- Z tych, o jakich rozmawiałyśmy kilka dni temu? -Jej oczy
pociemniały, gdy źrenice rozszerzyły się gwałtownie,
połykając orzechowe tęczówki.
- Tak, takie, których nie zdołasz rozumowo wyjaśnić. Nie
zdołasz też o tym zapomnieć, Bogna. Przysięgam, że nie
naruszymy ciała. - Dałam jej szansę odwrotu. Nie skorzystała z
niej. Z zaciętą miną zaplotła ramiona na piersi. - Nie
wyjdziesz?
Pokręciła głową. Westchnęłam. Nie zdawała sobie sprawy z
tego, jak wiele może ją kosztować ta decyzja. Kontakt nawet
nieuaktywnionego magicznego z magią
mógł obudzić moce, a z całą pewnością zostawał w pamięci.
Będzie rozdarta między rozumem a magią i będzie ją to
dręczyło, bo nie była gotowa otworzyć się na to, kim jest, i co
jest w świecie poza tym, o czym wie. Chciałam ją chronić, ale
to była jej decyzja. Przymknęłam oczy, pocierając bolące
skronie. Wiele bym dała, by już stąd wyjść, nie było sensu
przedłużać tego bardziej, niż to było konieczne.
- Rób swoje - powiedziałam Baalowi.
Uniósł brew, ale nie protestował przeciw obecności Bogny.
Pochylił się nad ciałem i dotknął mostka opuszkami palców.
- Hej, co ci się wydaje, że robisz? - krzyknęła Bogna i
odepchnęła jego gołe dłonie od ciała.
- Czytam symbole, szanowna pani, i aby to zrobić, muszę jej
dotknąć - powiedział, nie zważając na reakcję patolog.
Odsunął jej dłoń i znów dotknął koniuszkami palców mostka
ciała. Na brunatnej kości, przeświecającej przez zetlałe
kawałki skóry, widziałam wyraźnie wyryte znaki. Ktoś nie
żałował siły, dociskając koniec noża. Czułam, że to był BHO,
pasowało mi to do niego. Baal wyszeptał zaklęcie, przeszły
mnie ciarki, jak zawsze kiedy w realnym świecie czułam
potężną magię. Bogna wzdrygnęła się, jakby po plecach
przepełznął jej mokry robak. Zacisnęła szczęki i ciaśniej objęła
się ramionami. Zaczynała się trząść.
- Bogna, to będzie przykre doświadczenie, może lepiej
usiądź? - szepnęłam, czując kolejne fale magii wypływające z
Baala i otaczające ciało ofiary polem energii.
- Nic mi nie będzie - odpowiedziała cicho, kuląc się w sobie.
Gdyby była przeszkolona, wiedziałaby, jak wchłaniać
drobiny magii i przetwarzać je na składową własnej aury, te
fale byłyby nieszkodliwe, ale bez tej wiedzy napierały na nią,
jak zwiększające się ciśnienie wody podczas nurkowania.
Kusiło, by jej pomóc, podpowiedzieć, jak osłabić
oddziaływanie zaklęcia, ale przekroczyłabym granicę, którą
sama mi wyznaczyła. Westchnęłam i przysunęłam jej
metalowy taboret, jeśli miałaby zasłabnąć. Usiadła, rzucając
mi nieco spanikowane spojrzenie. A to dopiero początek. Baal
jeszcze nie skończył zaklęcia. Później będzie jeszcze gorzej.
Zacisnęłam pięści, by nie kusiło mnie utworzenie ochronnego
kręgu. Nie mogłam jej chronić przed tym, kim jest. Zwykły
człowiek nie czułby nic szczególnego, może zrobiłoby mu się
odrobinę chłodno, ale nic poza tym.
Baal skończył inkantację. Symbole na ciele rozjarzyły się i
zaczęły odrywać od ciała, unosząc się w określonym porządku.
Płonące wersy symboli wyglądały jak profesjonalny efekt
specjalny w filmie grozy. By to osiągnąć, Baal musiał sięgnąć
po spore pokłady magii. Wpatrywał się w symbole, płonące
linie odbijały się w jego czerwonych tęczówkach i pionowych
źrenicach. Wyraz absolutnego skupienia przechodził w
niedowierzanie. Zacisnął dłonie na krawędzi stalowego stołu
sekcyjnego. Przysunęłam się bliżej i uniosłam dłoń, zanurzając
ją w poświatę symboli. Przeszyło mnie zimno, a sekundę
później gorąco. Na języku poczułam smak miedzi i gorzkawy
posmak piołunu. Rozpoznałabym tę magię, gdybym znalazła
się w pobliżu jej autora, ale nadal nie wiedziałam, kim on jest.
Wyraz twarzy Baala mówił mi, że on wiedział. I był
przerażony tą wiedzą. Baal, które-
go znałam, nie bał się nikogo. Wieść o zamachu przywitał
gniewem, ale nawet chwilę nie gościł w jego oczach strach.
Teraz było go tam całkiem sporo. - Daj mi nóż - szepnął.
Wyciągnęłam z cholewki najmniejszy z noży, z
krasnoludzkiej stali, zawsze ostry, obłożony zaklęciem chro-
niącym każdego, kto go używa - idealny do rytuałów i
zamykania kręgów. Cokolwiek zamierzał zrobić, ten nóż był
odpowiedni. Podałam mu go rękojeścią do przodu, zważył go
w dłoni zamyślony i przeciął nić energii łączącą unoszące się
symbole i ciało. Poczułam szarpnięcie każdą komórką swojego
ciała. Złapałam haust powietrza, pozwalając, by magia
rezonowała we mnie. Ktokolwiek stworzył zaklęcie, które
uaktywniło symbole na ciele ofiary, władał starożytną magią.
Tylko ona w ten sposób rezonowała w kościach. Bogna
siedziała skulona, dociskając tors do kolan, obejmując się
ciasno rękoma. Była blada jak trup na stole, zlana potem i
trzęsła się jak w febrze. Magiczny odpowiednik szoku
anafilaktycznego. Wyrwało mi się przekleństwo. Zaczęłam
grzebać w torbie, poszukując soli, przetrząsałam szpargały i
starożytne pieczęcie, nim znalazłam fiolkę z jej resztką.
Musiałam uzupełnić zapasy, zużyłam prawie wszystko,
neutralizując ślady mojej krwi w piekle. Było jej za mało na
krąg, który niewiele by pomógł po fakcie. Cholera jasna, niby
nie powinnam uszczęśliwiać ludzi na siłę, ale ona odchoruje to
zaklęcie, i to ciężko, jeśli nic nie zrobię. Podeszłam do zlewu i
nalałam wody do szklanki, wsypałam kryształki grubej
morskiej soli, mieszając drewnianą szpatułką, by szybciej się
rozpuściły. Z gotowym roztworem podeszłam do Bogny.
- Wypij to. - Podetknęłam jej szklankę pod nos. Była zielona i
półprzytomna, ale skora do dyskusji.
- Nie tak zaczęły się kłopoty Alicji? - szepnęła, trzymając się
za brzuch.
- Twoje zaczęły się w momencie zapłodnienia komórki
jajowej, więc nie marudź - mruknęłam. - To tylko słona woda,
nie umrzesz od tego, za to bez tego poczujesz się tak, jakbyś
umierała.
Zawahała się. Może już myślała, że umiera. Wyciągnęła rękę i
zacisnęła ją na szkle. Upiła łyk i skrzywiła się. Jasne, było
obrzydliwe, równie pociągające jak opicie się morską wodą,
ale działało. Sól zneutralizuje zaklęcia, które wchłonęła.
Dlatego wielu parających się magią unika słonych przekąsek.
Ja wolałam drugi raz ustawiać krąg, niż odmówić sobie
chipsów, ale byłam wyjątkiem. Upiła kolejny łyk, większy.
Przy połowie szklanki za-krztusiła się i zakasłała.
Przytrzymałam szklankę i podałam ją z powrotem, gdy Bogna
była gotowa.
- Do dna. A na lunch zamiast dietetycznej sałatki zjedz coś
naprawdę słonego, frytki, chipsy, peklowane mięso, fetę,
cokolwiek, byle było bardzo słone, dobrze?
Nachyliłam się i spojrzałam jej w oczy. Źrenice były równe i
nieco zwężone. Szok mijał. Nie zdziwiło mnie, że nie pyta, co
się właśnie stało ani dlaczego źle się czuje lub czemu słona
woda jej pomaga. Możliwe, że konsekwentnie nie zada sobie
żadnych pytań odnoszących się do tego, kim jest. Aż do
śmierci. Bywało i tak. Ale może teraz, kiedy poczuje się źle,
będąc narażona na działanie magii, zje coś słonego i poczuje
się lepiej. Może nie jest to dieta najzdrowsza dla serca, ale
może jej pomóc, skoro odmawia innych sposobów.
- Możemy już iść? - zapytałam Baala, czując, że skronie za
chwilę eksplodują bólem, na który nie zadziała nic poza snem,
a na drzemkę nie miałam czasu.
Przytaknął. Pożegnał się z Bogną skinieniem głowy. Prawie
biegłam, by jak najszybciej wyjść na powietrze. Oparłam się o
ścianę, oddychając zbyt szybko, na granicy hiper wentylacji.
- Nie sądziłem, że tak zareagujesz na zaklęcie...
- To nie to, nie lubię kostnicy ani szpitali. Za dużo
wszystkiego, przylepia się na dobre i podtruwa mnie przez
skórę.
- A resztkę swojej soli oddałaś tej kobiecie, która za nic nie
przyzna się, że to, jak się czuje, nie jest wynikiem zatrucia
pokarmowego, tylko magii, a teraz kombinuje, jak racjonalnie
wyjaśnić to, czego była świadkiem?
- To nie jej wina. Niektórzy nie mają szczęścia wychować się
w magicznej rodzinie - wiedziałam coś o tym -inni mają go
jeszcze mniej i przed pełnoletnością nie napotykają starej
wiedźmy i nie odkrywają, kim są. Ona znalazła swoją zasadę
całościującą świat i wyjaśniającą wszystko. To nauka. Nie
mogę jej zmusić, żeby przyjęła, że nauka nie wyjaśnia
wszystkiego i że jest jeszcze magia.
Odetchnęłam ciężko. Wyczułam ją, zanim jeszcze nadeszła.
Może usłyszałam stukot obcasów o asfalt, zanim jeszcze
zarejestrowałam świadomie ten odgłos. I perfumy o zapachu
jaśminu i ylang-ylang. Na Boginię. Anita. Baal nie wiedział, co
spowodowało moje pobladnięcie, ale odruchowo napiął
mięśnie, jakby spodziewał się ataku.
- Zachowaj spokój. To moja szefowa. Była szefowa
-sprostowałam szeptem i przybrałam najbardziej profesjonalny
i pewny siebie grymas, na jaki było mnie stać.
Anita podeszła energicznie, roztaczając wokół siebie chmurkę
irytacji i władzy. Powinni to zabutelkować, naprawdę robiło
wrażenie.
- Wilk - rzuciła twardo w formie koślawego powitania - co to,
do kurwy nędzy, ma znaczyć?
- Witaj, Anito, masz tu czujkę czy kamerę? Nie da się
przemknąć, co? - Spojrzałam jej w oczy, pilnując się, by nie
okazać śladu pokory. Wykorzystałaby każdy objaw słabości
przeciwko mnie.
- Nie odbierasz telefonu od czterech dni i tylko tyle masz mi
do powiedzenia? - OK, to było bardziej jak ryk niż rozmowa. -
Mam usadzić twoją dupę na wieki czy mi się wytłumaczysz? I
byle to było dobre!
Wyprostowałam się i odepchnęłam od ściany.
- Nie muszę ci się tłumaczyć, już nie. Odeszłam. To ty masz
kłopot, żeby to zaakceptować. Mówiłam, że się nie będę
meldować. Pracuję nad sprawą, ale tego nie da się załatwić w
kwadrans!
- W międzyczasie znajdują się kolejne ciała - rzuciła mi
oskarżycielsko. Suka, na Boginię.
- Wiem - wycedziłam - sama je znalazłam. I niewiele
brakowało, żebym to ja wylądowała na stole Bogny, więc z
łaski swojej, zejdź ze mnie i daj mi pracować. Jeśli uważasz, że
sama znajdziesz sprawcę szybciej, droga wolna, wystarczy
podpisać moją rezygnację.
Wyminęłam ją, zbyt wkurzona, by kusić los dalszą
pogawędką. Moja aura była naładowana na sto procent dzięki
magicznemu SPA W przystani Aszery, a osłony wibrowały
wciąż echem potężnego, przedwiecznego zaklęcia. Jeszcze
chwila, a mogłaby zauważyć, dlaczego nie chciałam już
pracować między ludźmi.
- Wilk! - krzyknęła za mną, ale jej głos był nieco bardziej
miękki.
Nie odwróciłam się. Szybkim krokiem przemierzyłam
parking z Baalem u boku. Wydawał się nieco rozbawiony.
Cholerny Karmazynowy Książę.
- Zamiast świetnie się bawić, powiedz mi, że rozpoznałeś
zaklęcie!
- Tak - powiedział to z wahaniem.
A więc wciąż nie dopuszczał do siebie prawdy. Efekt
wyparcia często poprzedza uświadomienie sobie, w jakie
bagno wdepnęliśmy.
- Powiedz mi tylko jedno. Czy spodziewałeś się, że ten demon
nie żyje, czy sądziłeś, że jest zamknięty bezpiecznie w
pieczęci? I czy to była jedna z pieczęci z Najświętszej Marii
Panny?
- To drugie. I tak.
- Wspaniale. Ile ich tam było?
- Dwie.
- Świetnie. To i tak niezły wynik, pół na pół.
- Co masz na myśli? - przystanął.
- Straciliśmy jedną pieczęć, a mogliśmy stracić dwie, nie jest
beznadziejnie źle.
- Straciliśmy obie.
- Nie, druga jest tu. - Pogrzebałam w torbie i wyciągnęłam
najstarszą spośród kilku pieczęci, które od ucieczki z niewoli
nosiłam przy sobie. - Tacham tego żelastwa dość, żeby
powołać do życia demoniczny klub dyskusyjny, ale jestem
niemal pewna, że to właśnie jest pieczęć, która zaginęła. Czyż
nie?
Skinął zaskoczony. Cóż, wielu mężczyzn nie docenia
zawartości przepastnych kobiecych torebek. W mojej
zmieściłoby się sporo więcej niż kilka pieczęci na demony,
rytualny nóż plus wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy Jej
przepastność zaniepokoiła mnie tylko na sekundę -jak mogłam
nie zauważyć, że tacham ze sobą wszędzie tyle żelastwa, a do
tego dwa rytualne kielichy? To chyba lekka przesada.
Obiecałam sobie solennie przejrzeć zawartość i wyrzucić
wszystko to, co nie powinno znaleźć się w kobiecej torebce
nawet przypadkiem. Nic dziwnego, że po kilku godzinach
noszenia torby jej pasek odciskał się boleśnie na ramieniu.
Baal wziął z mojej dłoni krążek pieczęci i palcem przejechał
po krawędzi, gdzie wygrawerowane było imię Immani. Uniósł
głowę i spojrzał mi w oczy.
- Klątwa, którą nałożyłem na pieczęć, działa. Gdyby Łazik nie
zamienił pieczęci, byłabyś martwa.
- Tak myślałam. Na szczęście dla nas, jest za miękki, żeby być
naprawdę czarnym charakterem w tej historii. To przez klątwę
zginęły tamte kobiety?
- Nie sądzę, po prostu były w pełni ludzkie, umierały od utraty
krwi i szoku, zanim jeszcze klątwa zaczęła działać.. Ale ty byś
dożyła klątwy.
- Słodka niewiedzy, oszczędź szczegółów. Wiesz już, kogo
szukamy?
- O tak, Ibrahim, brat Immani, królowej demonów, która dwa
milenia temu zażyczyła sobie poddać mnie rytuałowi. To on
mnie uwięził, to on przeprowadził rytuał. Ale kto, na piekielne
psy, mógłby go wybudzić? Dwa tysiące lat spędził w pieczęci!
Cóż, miałam swoje podejrzenia na ten temat, ale chyba nie był
gotowy, by ich wysłuchać. Poczekam, aż
będę miała konkrety. Nic tak nie działa na męskie zaufanie,
jak konkrety.
- Wracamy? - zapytałam, zmieniając temat.
- Nie, najpierw przynajmniej jedna z obiecanych grzesznych
przyjemności.
Wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. Gdyby nie ostre
rysy jego twarzy, pionowe źrenice na tle karmazynowych oczu
oraz aura bóstwa i Księcia Demonów, wyglądałby w tej
sekundzie całkiem chłopięco. Przewróciłam oczami, ale
zgodziłam się. Ile razy będę miała jeszcze okazję pokręcić się
po Toruniu z Baalem u boku?
*
Baal był świetnym kompanem. Powłóczyliśmy się po
mieście, zjedliśmy po trzy gałki lodów u Lenkiewicza,
zaliczone przez Baala jako jedna z czterech grzesznych
przyjemności, jakie mu wisiałam. Moim zdaniem było warte
dwóch grzesznych przyjemności, były pyszne, a porcje
olbrzymie. Ale nie będę dyskutować z Księciem Demonów. Na
czym jak na czym, ale na grzesznych przyjemnościach się znał.
Właśnie spieraliśmy się, czy podpada pod nie obmacywanie
dziewczyny podczas spaceru - zgadnijcie, czyja ręka lądowała
na czyim tyłku - kiedy zadzwonił mój telefon. Spodziewałam
się, że to Anita (ponad dwadzieścia nieodebranych połączeń,
kiedy uruchomiłam komórkę po powrocie do żywych, czyniło
takie założenie dość bezpiecznym), ale wyświetlał mi się
numer Witkacego. Miał dobre wieści. Namierzyli BHO, znali
jego adres. A dzięki obrzydliwie
wypasionej komórce z GPS-em wiedzieli, gdzie był. I tu
właśnie pojawiał się problem. Cholera jasna!
- Baal, przenieś mnie na drugą stronę Wisły - poprosiłam.
- Chętnie, ale nie da rady. - Wzruszył ramionami i zlizał
kroplę kawowych lodów spływających mi po palcach. Cholera
raz jeszcze, w czasie rozmowy z Witkacem lody zaczęły się
topić. Rozejrzałam się za koszem, by je wyrzucić, ale Baal
złapał mnie za rękę. Nachylił się i oblizał mleczny ślad na
palcach. Gryzł lody, spoglądając mi w oczy z łobuzerskim
błyskiem w karmazynowych tęczówkach. Ciepło rozchodziło
mi się wzdłuż żył aż do łokcia. Przełknęłam głośno, w ustach
zebrało się nagle odrobinę za wiele śliny.
- Teraz faktycznie możesz zaliczyć lody jako dwie
przyjemności. - Mrugnął szelmowsko.
A niech mnie kule biją (lepiej nie).
- Po co robisz takie rzeczy? Chyba nie próbujesz mnie
ugotować jak żabę? - Spojrzałam na niego podejrzliwie,
wycierając lepką wciąż dłoń w mokrą chusteczkę.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Uśmiechnął się kpiąco.
- No wiesz, żaba, ciepła woda, garnek, podgrzewanie wody,
aż żaba się ugotuje, nie czując, że robi się niebezpiecznie...
- Nadal nie wiem, o czym mowa, nie jesteś żabą.
- Nie wkurzaj mnie, wiem, że nią nie jestem. Chodzi mi tylko
o to, że nie będzie między nami romansu nawet za tysiąc lat,
Baal.
- Ja to wiem, skarbie, i ty to wiesz, ale ten demon, który jest
gdzieś w pobliżu i najpewniej nas śledzi, nie wie. I lepiej niech
tak zostanie - powiedział cicho.
Miał przymknięte oczy w pozorowanej przyjemności, ale
czujne napięcie ciała sugerowało mi, że skanuje otoczenie.
- Masz go?
- Nie - przechylił głowę w bok, naciągając mięśnie karku -
musiał się teleportować. Ale z całą pewnością go wyczułem.
- Nasz? Znaczy wielki X?
- Nie. Prędzej żmij. Słabsza sygnatura. Zacisnęłam zęby.
Próbował mnie uspokoić, ale za
dobrze pamiętałam, że żmij nie potrafi się teleportować, jako
piątka, góra szóstka. Musiałby pożyczyć część mocy od
Ibrahima, a to znaczyłoby, że i ten jest gdzieś w okolicy. Baal
jeszcze raz pocałował mój kciuk, wciąż lepki od lodów, już
wyłącznie na nasz użytek. Posłał mi przesadnie błogi uśmiech i
oblizał wargi. Głuptas.
- Wracając do rzeczy ważnych, Baal, takich jak, sama nie
wiem, demony, spisek, mroczne rytuały i pieczęcie, muszę się
dostać na drugą stronę Wisły.
- Jasne, jeśli masz na to co najmniej pół godziny, mogę to
zrobić.
Pół godziny? W tyle dojadę autobusem, zakładając, że korek
jest umiarkowany, a nie całkowity.
- Jakim cudem teleportacja trzy kilometry dalej zajmie ci pół
godziny?
- Bo muszę zawinąć do piekła, a dopiero stamtąd na drugą
stronę, a to będzie możliwe z kilkunastominutową przerwą,
skoro nie chcemy u ciebie skutków ubocznych, coś jak choroba
nurków wynurzających się zbyt szybko. Nie możesz wchłaniać
zbyt wiele materii zaświatów, jeśli nie chcesz stać się
wabikiem na różne dziwne historie.
- Chcesz powiedzieć, że nawet mając Księcia Demonów u
boku, nie mogę uniknąć korków na moście? -Skrzywiłam się.
- Obawiam się, że tak. Płynąca woda plus poświęcony artefakt
wsadzony w filar mostu jest odporny na magię prawie każdego
typu.
- Pięknie po prostu - mruknęłam, przyspieszając.
Wciąż mogłam zdążyć, nawet bez teleportacji, przecież do
niedawna nawet nie wiedziałam o tym, że istnieje. Mogłam to
zrobić, zanim wsiądzie w pociąg na drugi koniec Polski.
*
Korek ciągnął się na sześć kilometrów, blokując miasto na
amen. Most był zatłoczony i oba pasy wyglądały jak kolejki po
masło za PRL -U. Witkac zapewnił, że BHO jeszcze nie dotarł
do dworca, pewnie siedzi w jakimś autobusie. Nawet jeśli masz
samochód, nie będziesz nim uciekać, podejrzewając, że każdy
patrol ma twoje numery rejestracyjne wypisane w notesiku na
czerwono. Ucieczka pociągiem miała sens. Zwłaszcza że
polska kolej była wciąż do tyłu z techniką. O systemie
monitoringu czy choćby elektronicznych bazach pasażerów nie
było mowy. Jeśli chciałabym zwiać na drugi koniec Polski,
wsiadłabym w pociąg i tyle by mnie widzieli. Inna rzecz, że to
byłaby bardzo powolna ucieczka, wolniej byłoby tylko w
wersji na Świętą Rodzinę - na osiołku.
Mogłam przebiec most, jakieś dwa kilometry od wjazdu do
zjazdu, plus drugie tyle na dworzec. Ale miałam nadzieję, że
nie będę musiała, naprawdę nie lubię biegać. Ze
wszystkich form aktywności fizycznej ta jest najbardziej
obrzydliwa. Raz na jakiś czas przełamywałam opór ciała, ale
po kilku kilometrach miałam zawsze wrażenie, jakby
wnętrzności, które powinny być na stałe przymocowane,
zaczynały się trząść, powodując sensacje żołądkowe. Wy-
ciągnęłam komórkę i szybko wybrałam numer.
- Krzysiek, patrolujesz dziś most? - rzuciłam bez powitania.
- Jasne, wyłapuję debili pod wiaduktem, co mogę dla ciebie
zrobić?
Koledzy z drogówki to jednak piękna sprawa.
- Przyjedź po mnie na drugą stronę mostu, muszę się dostać na
dworzec, naprawdę szybko.
- Dwie minuty. - Rozłączył się.
- Baal, spotkamy się na miejscu, ja pojadę z Krzyśkiem, ty bez
mojego balastu dasz radę w kilka minut doskoczyć do dworca z
przystankiem w piekle, dobrze?
Skinął głową i zniknął. Przebiegłam przejście dla pieszych i
barierkę oddzielającą ulicę od chodnika. Kilka sekund później
usłyszałam odgłos motocykla. Chwała i cześć komendzie,
która zakupiła w ostatnich dwóch latach trzy takie śmigacze.
- Powiedz: „Za tym samochodem!" - rzucił Krzysiek,
zatrzymując się z wirażem. Żwir trysnął spod tylnego koła.
- Nie ścigamy samochodu - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Mimo to powiedz, zawsze chciałem wziąć udział w takiej
akcji - wyszczerzył się.
Powiedziałam, a co mi tam. Wsiadłam na tył i ciasno objęłam
Krzyśka w pasie. Jechaliśmy ścieżką dla pie-
szych i rowerzystów. Na szczęście nikogo przed nami nie
było, więc motocykl mógł się rozpędzić.
Podjechaliśmy na parking przed dworcem. Zeskoczyłam z
motoru i pobiegłam do podziemnego przejścia, które
prowadziło na perony i do budynku dworca. Poślizgnęłam się
na wytartych schodach i niewiele brakowało, bym liczyła
swoje zęby na podłodze, zamiast liczyć na łut szczęścia w
znalezieniu pana BHO. Dworzec Toruń Główny nie jest wielki,
raptem cztery perony, ale nie zdołam przeszukać
wszystkiego... Nawet jeśli Krzysiek dodzwoni się do
dyspozytorki, co nie było bardzo prawdopodobne - to jak
dzwonić na infolinię Tepsy, zawsze zajęte - nie było gwarancji,
że dyspozytorka bez nakazu zgodzi się wstrzymać o
kilkanaście minut wszystkie pociągi, które miałyby odjechać w
tym czasie. Mogła się zasłaniać rozkładem i zagrożeniem dla
innych pociągów. A nie mogłam użyć argumentu, że demony
są mimo wszystko większym zagrożeniem. Odszukałam w
torbie torebeczki z dowodem - amuletem afilianckim, który
znalazłam podczas oględzin z Witkacym miejsca porzucenia
ciała. Spróbowałam uaktywnić go zaklęciem sympatycznym,
by odszukał podobny sobie. Przez sekundę moje zmysły
odbierały otoczenie medalionu. Tłok, zapach kurzu, stukot
zsuwanych do oporu okien i bagaży wrzucanych na
kratkowane półki pod sufitem były całkiem wyraźne i te
sekundy wystarczyły.
Dwa pociągi stały na torach. Poznań czy Katowice? Gdzie
ukryłabym swój śmierdzący strachem tyłek, gdybym była
afiliantem demona i na własne oczy widziała, jak mój szef
zatłukł kolesia z równoległego stanowiska? I możliwe, że
wiem już, że całe piekło mnie szuka, a szanse na
moje przeżycie są obstawiane niżej niż wygrana Polski na
Euro 2012? Przebiegłam kładką na tor czwarty, peron drugi.
Katowice. Wskoczyłam do ostatniego wagonu i metodycznie
zaczęłam go sprawdzać, przedział po przedziale. Przy trzecim
poczułam szarpnięcie podłogi. Pociąg ruszał. Legendarna
współpraca dyspozytorek. Przepychałam się między
podróżnymi, którzy bagażami tarasowali przejście. Przy
opornej grupce, która blokowanie mnie uznała za czystą
przyjemność, użyłam dyskretnej perswazji - wystarczyło
uchylić połę kurtki, błysnąć glockiem, a przypominali sobie o
manierach wpajanych im przez matki. Pociąg jechał coraz
szybciej, opuszczając już zabudowania dworca. Jeśli się
pomyliłam... jeśli był w drugim pociągu... Moja intuicja była
niezła, ale nie nieomylna. Przeszłam przez niestabilną
platformę między wagonami. Monotonny stukot działał mi na
nerwy. Rozsunęłam kolejne drzwi i kolejne, za każdym razem
przepraszając pasażerów, obrzucających mnie mało
przyjaznym spojrzeniem, jeszcze chciałabym się dosiąść do ich
przedziałów i uczynić ich podróż jeszcze mniej komfortową.
Kolejny wagon był luźniejszy. Nigdy nie rozumiałam
podróżnych, którzy tłoczyli się w jednym czy dwóch ostatnich
wagonach, nie sprawdzając, czy dalej nie jest luźniej. Było, nie
musiałam się przeciskać, pojedyncze osoby siedziały w
przedziałach, kilka osób przy otwartych oknach stało na
korytarzu.
Zastanawiałam się, gdzie jest Baal i czy zdoła się te-
leportować do ruchomego pociągu - metalowych pudełek na
torach ze stali. Podejrzewałam, że nie. Byłam zdana na siebie.
Przemknęła mi myśl, że BHO może nie być sam, ale
odepchnęłam ją. Żmij może by się wycofał i uciekł, ale nie
Ibrahim, to była dla niego sprawa oso-
bista. A ze żmijem spokojnie dałabym sobie radę, skoro nie
jestem skuta, pobita i odurzona jadem.
Wyczułam BHO, jeszcze zanim otworzyłam drzwi do
przedostatniego przedziału w trzecim wagonie. Amulet znów
się uaktywnił, choć nie rzucałam nowego zaklęcia. Moja aura
po SPA Aszery musiała być wyjątkowo silna. Wsiadłam do
przedziału. Siedział w nim sam, wciśnięty w kąt pod oknem.
Usiadłam przy wejściu i dałam mu sekundę na oderwanie
wzroku z widoku za oknem i dostrzeżenie, kto prócz niego
znalazł się w przedziale.
- Mamy dwie drogi, Karolu - powiedziałam cicho, nasycając
mój głos słodyczą - możesz grzecznie współpracować,
przyznając, że nie zdołasz mi się wymknąć. W tej wersji
wydarzeń masz sporą szansę na przeżycie. Możesz też się
rzucać, a ja cię ogłuszę i zrobię z tobą, co będę chciała. Nikt mi
nie przeszkodzi. Mam odznakę, a ty możesz być... sama nie
wiem, terrorystą? Lubię możliwości, jakie to założenie daje
policjantom. I nawet będę miała trochę frajdy, obijając cię.
Wiesz, ze względu na naszą historię. - Oparłam się swobodnie
o ścianę, zsuwając się na siedzisku, stopę opierałam na kolanie
drugiej nogi, całkowicie zagradzając przejście. Przez chwilę
pozwoliłam, by oferta wytrawiła mu się w głowie, po czym
rzuciłam twarde: - Wybieraj.
Wyglądał jak szczeniak zapędzony w kąt przez złego wilka.
Przez chwilę z nadzieją spoglądał w okno, później na pusty
korytarz za drzwiami, które blokowałam.
- On mnie zabije - szepnął.
- Ja mogę to zrobić wcześniej - odpowiedziałam z
uśmieszkiem, na który się wzdrygnął bardziej niż na moje
słowa. - Podjąłeś decyzję czy może mam przywo-
łać mojego demona? Wiesz, tego, którego pomogłeś mi
wszczepić... To kawał krwawego sukinsyna, ale dogadujemy
się, wiesz?
Zadrżał jeszcze mocniej. Był gotowy. I dobrze, za kilka minut
mieliśmy mieć przystanek w Brzozie Toruńskiej, następny
dopiero w Aleksandrowie Kujawskim, a nie miałam ochoty
tracić aż tyle czasu. Mogłam też zatrzymać pociąg w szczerym
polu, ale papierki, które by spadły na komendę po wszystkim,
nie ucieszyłyby mnie ani Anity. Wstałam i wyciągnęłam rękę
w jego kierunku. Wyczułam zaklęcie ochronne, kiedy tylko
iskra mocy przeskoczyła po mojej aurze. Doskoczyłam i
szarpnięciem zerwałam mu z szyi amulet. Nie byłam pewna,
czy potrafiłby go użyć przeciwko mnie, ale wolałam nie
ryzykować. Pociągnęłam go za ramię, aż wstał. Skułam mu
ręce za plecami, by nie mógł użyć magicznych gestów, jeśli je
znał. Kiedy byłam ich więźniem, nie wyczułam, aby był
szczególnie magiczny, ale coś tam w genach miał, a adrenalina
mogła zdziałać wiele. Poza tym czułam na nim aurę żmija. Czy
podzielił się nią, by chronić gówniarza, czy spędzali ze sobą
dość czasu, by aura sama przewędrowała, nie było ważne.
Mógł nawet celowo nasączyć pomagiera swoją aurą i pozwolić
mu uciec, by zmylić każdego, kto szukałby go przez magiczne
linie. Wyciągnęłam drania na korytarz i popchnęłam w stronę
wyjścia z wagonu. Pociąg zwalniał, stacja była w zasięgu
wzroku. Zgrzyt hamulców i tarcia metalu zabrzmiał prawie jak
wystrzał. Miałam zmysły wyostrzone i nerwy jak postronki.
Szarpnięciem otworzyłam drzwi i popchnęłam BHO na
schodek, sama skoczyłam za nim. Nikt inny nie wysiadał z
pociągu.
Bardzo dobrze. Przytrzymałam więźnia, kiedy pociąg znów
nabrał prędkości. Z wezwaniem Baala odczekałam, aż ostatni
wagon zniknął za zalesionym zakrętem. Wystarczyło
trzykrotnie wymówić jego imię, a sekundę później był przy
mnie.
- Hej, mała, ciężko cię złapać. - Jego uśmiech nabrał
drapieżności, kiedy spojrzał na BHO. - Co chcesz z nim zrobić?
- Przesłuchać. A później pomyślimy.
- Na komendzie?
- Nie, u ciebie.
- Miałem nadzieję, że to powiesz. - Znów ten drapieżny
uśmiech, od którego cierpła skóra, BHO wpatrywał się w niego
z wyrazem tak absolutnego przerażenia, że z przyjemnością
popchnęłam go bliżej Baala, który położył mu dłoń na karku, a
mnie objął w pasie.
Westchnęłam, kiedy pod stopami znów poczułam stabilną
podłogę, zawroty głowy były mniejsze niż za pierwszym
razem, ale nie były najprzyjemniejsze, BHO zniósł to jeszcze
gorzej. Leżał na podłodze i trząsł się jak w febrze. Odsunęłam
się krok do tyłu, na wypadek gdyby miał zwymiotować, ciężko
dyszał i słyszałam odgłosy krztuszenia się. Jego komfort nie
był nawet w pierwszej setce tego, o co dbałam, więc nie
obeszło mnie zupełnie to, że kiepsko się czuje, jest zielonkawy
na twarzy, a krople potu lśnią na jego czole.
Baal przeniósł nas do pokoju, który wyglądem niewiele
odbiegał od celi. Niska prycza, dwa krzesła, brak okien,
wielkie lustro na ścianie - jego połyskująca, błękitnawa
powłoka odbijała światło w dziwny sposób, było zaklęte, o ile
w ogóle było lustrem. Szłam o zakład, że za
nim znajduje się drugie pomieszczenie, a lustro jest jak drzwi,
które działają tylko w jedną stronę. Profesjonalna cela i pokój
przesłuchań w jednym. Zaczynałam coraz bardziej doceniać
talent dekoratorski Baala, komfortowe sypialnie, piękny
gabinet, bezpieczne pokoje odporne na magię i wypasione
więzienie - idealny dom.
Zostawiliśmy BHO na podłodze, by doszedł do siebie po
teleportacji i wyszliśmy z celi. W pokoju obok siedział Miron i
wpatrywał się w magiczną ścianę, która z tej strony wyglądała
jak okno.
- To ten koleś? To on cię porwał?
- Tak. Przedstawiam ci pana Braki Higieny Osobistej we
własnej osobie.
Gdyby Miron potrafił zabijać spojrzeniem, BHO byłby
trupem. A tak powoli dochodził do siebie, zdołał się pozbierać
na tyle, że podniósł się z zarzyganej podłogi i kulił, opierając
się o krawędź pryczy.
- Już? - zapytałam Baala, a on skinął i powiedział:
- Wejdę tam sam. Nie musisz patrzeć.
- Wiesz, że muszę.
Wiedziałam, że wolałby, abym tego nie robiła. Ale dla mnie
to był przymus.
- Baal, chcę, żeby on przeżył, chcę, żeby odpowiedział za
wszystko, w czym brał udział. Chcę, żeby poszedł siedzieć. Nie
posadzę w więzieniu żmija czy Ibrahima, ale jego mogę. To nie
będzie kolejna niewyjaśniona sprawa. Rodziny tych kobiet
zasługują na domknięcie i choćby złudzenie sprawiedliwości,
muszą wiedzieć, że ten, kto jest winny, dostaje dożywocie. To
konieczne, rozumiesz?
Przez chwilę przyglądał mi się z trudnym do zinterpretowania
wyrazem twarzy.
- Jesteś pewna?
- Całkowicie.
Skinął głową, choć wyraźnie się ze mną nie zgadzał. Ale,
cholera, miałam ludzką policję, a później ludzką prokuraturę
na karku. Bez dodatkowych słów wszedł do celi przez
magiczną szybę.
Wpatrywałam się w kolejne etapy przesłuchania. Za-
przeczanie i próba stawiania się, powtarzane bez końca „nic nie
wiem" i „nie możesz mnie tu trzymać!". Ubawił mnie
zwłaszcza kawałek o „mam prawo do telefonu" i „żądam
adwokata". Miałam ochotę wejść tam i zmiażdżyć gębę
gówniarza o podłogę. Oddychałam trochę za szybko, a dłonie
musiałam zacisnąć na oparciu krzesła, żeby nie skoczyć przez
błękitną membranę i nie skopać bydlakowi dupy. Jednocześnie
czułam, że Baal się powstrzymuje, że wciąż pamięta o mnie po
drugiej stronie. Wstałam i zapukałam w ścianę, by mnie
usłyszał. Szyba nie była dość materialna, palce przechodziły na
wylot. Obejrzał się i bez słowa otworzył drzwi. Stałam przed
nimi.
- Baal, nie cackaj się, musimy znać jak najwięcej szczegółów.
Nic, co zrobisz, nie wystraszy mnie ani nie sprawi, że zacznę
przed tobą uciekać, bo to o to chodzi, prawda?
Cofnął się o krok i zamknął mi drzwi przed nosem. Wróciłam
na swój punkt obserwacyjny. Dopiero teraz impreza się
rozpoczęła. Baal zwolnił osłony, jego aura rozlała się po
pokoju duszącą czernią. Czułam ją nawet przez magiczne
okno. BHO skulił się z krzykiem na podłodze, ciemność
napierała na niego, wyraźnie sprawiając mu ból. Z ciemności
wyłaniały się kształty, dla mnie
były tylko cieniami, ale dla więźnia musiały być czymś
więcej, czymś, co przerażało go bardziej niż wszystko inne.
Wrzask, który wydzierał się z jego gardła, wypalał mi synapsy.
Nie sądzę, bym go kiedykolwiek zapomniała, bym przestała go
słyszeć. Baal nachylił się nad więźniem i szepnął kilka słów,
które doprowadziły BHO do histerii. Nie musiał go dotykać, by
go złamać. Wszedł od razu do jego głowy i wykorzystał
wszystko, co tam znalazł, by zniszczyć to, kim BHO był. Był
przerażający, to prawda, ale nie odpychało mnie to. Większość
moich przyjaciół jest w dużym stopniu przerażająca. Gdyby mi
to przeszkadzało, kumplowałabym się z chłopakami z
posterunku i nie wtykała nosa do piekła.
- Widzisz swojego skauta? Widzisz, co robi? - rzucił Miron.
- Cieszę się, że to robi - powiedziałam przez ściśnięte gardło. -
Dzięki temu ja nie muszę. Zresztą on jest skuteczniejszy.
Miron spojrzał na mnie zaskoczony. Nic nie powiedział, ale
był poruszony. Skupiłam się na tym, co działo się w celi. Na
trzęsącym się strzępie człowieka, który wreszcie zrozumiał, że
to nie żmij czy nawet nie Ibrahim był największym łobuzem w
okolicy. Wyciągnęłam notes i zapisywałam adresy, którymi
sypał, dane, które mogły okazać się przydatne w dalszym
postępowaniu. Nie wiedział, gdzie jest jego bezpośredni prze-
łożony, ale zgadywał. O miejscu pobytu Ibrahima nie wiedział.
Miałam pewność, że nie kłamie. Przy pewnym poziomie bólu
lub przy odpowiednim poziomie strachu zaczynasz żałować, że
nie znasz odpowiedzi, które mogłyby ci oszczędzić jednego i
drugiego. Im więcej
słuchałam, tym bardziej byłam przekonana, że muszę
odwiedzić Rafaela i znaleźć odpowiedź na najważniejsze
pytanie w tym zestawie. Kto ożywił Ibrahima? Pytań było
więcej, ale żadne nie dręczyło mnie aż tak.
15

Ostatni raz, kiedy byłam w niebie, przeżyłam zamach na


swoje życie, Sąd Ostateczny, pojedynek z opętanym
Archaniołem Potęgi i zmartwychpowstanie. Nie dziwota, że
nie było ono nawet w pierwszej setce miejsc, do których
chciałabym wrócić. Nawet jeśli była w okolicy jakaś fontanna,
nie zamierzałam wrzucać do niej swojego grosza. Razjel
obiecał wprowadzić mnie tylnym wejściem, tak by nie rozeszło
się zbyt szybko, że tu jestem. Pomijając zwyczajowy stosunek
Gabe'a czy tradycjonalistów z Rady, teraz byłam nosicielką
demona. Zrobili się na to w niebiańskich kręgach nieco
przeczuleni po historii Rafaela, która miała pozostać tajemnicą,
a stała się najczęściej komentowanym wydarzeniem ostatniej
dekady.
Czekałam przy portalu, nie znając zaklęcia, które
pozwoliłoby mi wejść. Miałam nadzieję, że Razjel pamiętał o
umowie i jego wyczucie czasu jest zbliżone do ziemskiego.
Wytarłam spocone dłonie o nogawki dżinsów. Adrenalina
musowała mi w żyłach na samą myśl o wejściu do nieba, gdzie
mój miecz był bezużyteczny
przez zaklęcie antypiekielnikowe, glock tym bardziej, dopóki
nie dowiem się, kto na czarnym rynku ma dostęp do stali
anielskiej, i nie poznam sposobu, by odlać z niej śliczne
błękitne kule zabójcze dla pierzastych i diabłów. Choć niejasne
przeczucie podpowiadało mi, że w dniu, kiedy rozeszłoby się,
że składam takie zamówienie, mógłby mi się przydarzyć jakiś
niefortunny wypadek. Zostawały noże i moc, przynajmniej
aurę miałam pierwszorzędnie odbudowaną.
Tak naprawdę nie spodziewałam się przesadnych kłopotów.
Nie sądziłam, by ktoś wciąż chciał mojej śmierci. Jednak było
kilka niepokojących okoliczności. Rafael był Archaniołem
Potęgi i miał tysiące żołnierzy pod sobą, niektórzy z nich mogą
chcieć pomścić to, co spotkało ich szefa. A wedle Michała nie
każdemu podobał się mój związek z Joshuą, a jeszcze mniej -
mój udział w skandalu wokół Rafaela. I choć mogłam
uspokajać chłopaków, że przecież nikt nie byłby tak szalony,
by się na mnie porywać, po cichu wiedziałam, że jest w tym
sporo chojraczenia. Bardziej liczyłam na to, że jestem
wystarczająco mało istotna, by nikt nie zawracał sobie mną
głowy.
Odgłos kroków niósł się echem po tunelu. W piekle też portal
był zupełnie retro, coś jak średniowieczne tajne przejście z
miedzianymi, czyli odpornymi na magię bramami. Od Mirona
wiedziałam, że miedziane okucia zamontowano w
średniowieczu, na fali małej obsesji na punkcie zagrożeń ze
strony rosnących w siłę magicznych. Obsesję tę piekielnicy
dzielili z pierzastymi, ale w piekle zamontowano bramę, w
niebie uknuto plan Wielkiej Inkwizycji. To tyle, jeśli idzie o
jasne podziały na dobrych i złych.
Razjel wyłonił się z mroku jak duch patrycjusza. Zawsze
ciekawiło mnie to, z jakim upodobaniem nosił chiton. Żaden z
archaniołów prócz niego nie zakładał go na co dzień. On i
owszem. Tylko dwa razy widziałam go we współczesnym
ubraniu - gdy nawiedził Toruń. Na własnym terytorium znów
wyglądał młodziej, choć i tak sprawiał wrażenie starszego od
reszty Rady. Jego uroda przywodziła mi na myśl Bena
Kingsleya, który nie grywał zbyt często pozytywnych gości -
może stąd dreszcz przebiegający po kręgosłupie, kiedy
archanioł był blisko. A może stąd, że potrafił odczytać
wszystkie moje tajemnice, przeglądać sobie zawartość mojej
głowy jak fisz-ki z katalogu i wyciągać to, co go
zainteresowało? Tak, to z pewnością było w pierwszej trójce
niepokojących cech Razjela. A sądząc po jego uśmieszku,
znów korzystał z daru i wiedział, o czym akurat myślę. Pięknie.
Powinnam nauczyć się sztuczki, którą władał Joachim, mój
wampirzy syn. Jego narzeczona jest telepatką i potrafi czytać w
myślach. Generalnie Joachim nie ma wiele do ukrycia przed
słodką Teresą, ale jest facetem i czasem potrzebuje, dajmy na
to, odrobiny prywatności. Nauczył się śpiewać w myślach.
Myśli, o czym chce, a mentalna ścieżka dźwiękowa zakłóca
odczyt, niczym muzyka z radia zakłócająca tradycyjny
podsłuch. Ciekawe, czy zadziałałoby na Razjela.
- Nie sądzę, choć twój wybór ścieżki dźwiękowej byłby
zapewne wysoce interesujący - powiedział na powitanie.
Z premedytacją krzyczałam w myślach, jak bardzo nie lubię
wścibskich wampirów i archaniołów włażących mi do głowy.
Tylko się zaśmiał i skłonił.
- Twoje tajemnice są takie odświeżające w porównaniu z tym,
z czym mam do czynienia w niebie. - Wzruszył ramionami,
obrazując bezradność, jaką czuł wobec pokusy, albo zupełne
lekceważenie mojej niechęci, jedno z dwojga. Pięknie. - Mam
klucz do celi Rafaela, udało mi się przekonać strażnika, żeby
wpuścił nas poza protokołem i bez zostawiania śladów na
papierze.
Prowadził mnie niskim korytarzem, zbudowanym z
masywnych, lśniących bielą wapiennych bloków. Miękkie
światło wiszących co parę metrów lamp wywoływało cienie,
które przesuwały się po chropowatych ścianach jak żywe
stworzenia. Znów potęga pamięci. Ostatni raz (i pierwszy, przy
okazji) szłam tym korytarzem w dniu, kiedy zostałam
aresztowana i odprowadzona do celi. Tej samej celi, do której
w nocy zamachowiec przyszedł mnie zabić. Umarł, próbując.
Podświadomie pomacałam przedramię, ostrze było na swoim
miejscu i natychmiast się uspokoiłam.
- Nic ci tu nie grozi, Teodoro, nie ze mną - uspokajał mnie
Razjel.
- Głowa to wie, z sercem bywa różnie. Mała trauma. Coś jak
hotel, w którym pogryzły cię pluskwy i wiesz, że już nigdy nie
zechcesz się w nim zatrzymać.
Zaśmiał się zaskakująco głośno, otwarcie, pełną piersią. Jakoś
to do niego nie pasowało, szłam o zakład, że nie robił tego zbyt
często.
- Nigdy nie przywyknę do twojego postrzegania rzeczy, jest
takie inne od tego, co znam. To miłe, zabawne... chyba
odświeżające.
- Powiedz to Gabeowi, jako jedyny zdaje się tego nie
dostrzegać.
- Dostrzega, po swojemu. - Uśmiechnął się i spoważniał,
stając przed okutymi drzwiami. - To tu.
Pasy miedzi, srebra, a nawet zimnego żelaza niemal
całkowicie skrywały dębowe skrzydło. Nie przegapili niczego,
pomyślałam, widząc runy, symbole egzorcyzmów i pieczęci
wyryte nad framugą.
- Nie chcecie ryzykować, że zwieje, czy to wasze
standardowe zabezpieczenia?
- Specjalnie dla niego.
Cóż, przegięli, ale mogliby w tej jednej celi trzymać wampira,
elfa, wiedźmę, wilkołaka, czarownicę ziemi, a nawet demona,
jeśli symbole pieczęci były dobre, lub pomniejsze bóstwo, jeśli
ktoś poprawiłby im durisaz, który źle wyrysowany wyglądał
bardziej na fehu. Cóż, różnica była znacząca.
Razjel otworzył drzwi i wpuścił mnie do celi. Weszłam, a
zamek za mną zachrzęścił. Miałam nadzieję, że archanioł
będzie w zasięgu krzyku, jeśli rozmowa poszłaby nie tak, jak
miałam nadzieję. To akurat nie była paranoja. Rafael poświęcił
sporo czasu i energii, by mnie zabić. Naprawdę wierzył, że
świat beze mnie byłby lepszym miejscem.
- Kogo my tu mamy - jego głos wywołał ciarki. Przez chwilę
znów czułam wściekły ból połamanych
żeber i płuc przebitych mieczem. Prawie czułam zapach
palonego ciała i lepką, gorącą krew wsiąkającą w dżinsy.
Odepchnęłam od siebie te wrażenia. Nie były moje. Rafael
dobrze się bawił i wyraźnie nie stracił swoich mocy. Zapalił
lampkę i z mroku wyłoniła się jego oszpecona twarz. Wyglądał
naprawdę źle. Nie rozpoznałabym w nim tego archanioła, który
wyzywał mnie na pojedynek. Całą prawą stronę twarzy i spory
kawałek lewej po-
krywała nierówna, różowa, połyskująca od nadmiernego
napięcia tkanka. Blizny biegły też przez szyję i pierś,
widziałam ich przebłyski w rozcięciu koszuli. Obie dłonie, co
szybko zauważyłam, miał równie spalone. Nie wypadało
zapytać, co właściwie mu się stało.
- Kto wie, może i tobie zostaną takie ślady, wiedźmo? Liczę
na to, że twój demon będzie równie opornie opuszczał twoje
ciało jak mój. - Skrzywił się.
Blizny na twarzy napięły się, wywołując makabryczny efekt.
- Masz to po egzorcyzmach? - zapytałam, zanim ugryzłam się
w język.
Przytaknął bez słowa. Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie
musiało tak być. Teraz mogłam się domyślać, dlaczego nie-
biescy zwlekali z przyjęciem pomocy Baala. Idioci myśleli, że
sobie poradzą chrześcijańskimi egzorcyzmami. Byli gotowi
spalić go żywcem, byle nie prosić Baala o pomoc. Choć
wiedzieli, że ją dostaną, sama się o to postarałam. Byłam
wściekła. Owszem, Rafael wrósł w moje koszmary przez
ostatnie miesiące i miał na koncie sporo paskudnych akcji, z
których tylko część mógł zwalić na demona, ale nikomu nie
życzyłabym przechodzenia przez coś takiego. No, może
żmijowi, ale on miał szczególne miejsce na mojej obecnej
liście Top 10 do zabicia.
- Nienawidzisz mnie? - zapytał, zaskakując mnie tym.
Przez chwilę zastanowiłam się nad odpowiedzią. Wstał i
podszedł dwa kroki, był za blisko, bym czuła się komfortowo,
ale zwalczyłam odruch, by się cofnąć.
- Nienawidziłam tego, co robiłeś, tego, co oznaczałeś w moim
życiu i życiu wielu osób, na których mi zależa-
ło, tego, co szerzyłeś. Może ciebie samego też nienawidziłam
w pewnym momencie. Może jest we mnie resztka tej
nienawiści, ale staram się zapomnieć. Nienawiść niszczy
szybciej tego, kto ją nosi, niż wrogów - powiedziałam cicho.
- A teraz?
- Teraz jest mi cię nawet żal.
Skrzywił się i odskoczył, jakbym go uderzyła. Na chwilę
znikł w cieniu, widziałam tylko zarys jego potężnego ciała,
gdzieś na granicy kręgu światła.
- Nie żałuj mnie, głupia wiedźmo. Teraz to ty nosisz demona.
- Słyszałam napięcie w jego głosie, emocje, których nie
potrafiłam nazwać.
- To prawda, ale prędzej umrę, niż zmusi mnie do zrobienia
czegoś, z czym nie będę mogła żyć.
Odwrócił się do mnie i jego twarz znów znalazła się w zasięgu
światła. Wydawał się wstrząśnięty, nie zły. Usiadł na krawędzi
pryczy i machnął ręką na krzesło przed nim.
- Więc co cię do mnie sprowadza? Przecież nie miłosierdzie
nakazujące odwiedzać więźnia czy chorego. -Znów nad sobą
panował, a jego głos był chłodny, wyprany z emocji.
- Potrzebuję kilku odpowiedzi.
Przez dłuższą chwilę mierzył mnie wzrokiem. Był dość
przerażający, nie z powodu blizn, ale z powodu mocy, która
wciąż w nim drzemała. Mógł być więźniem, ale wciąż był
Archaniołem Potęgi. Może naprawdę byłam głupia,
przychodząc tu i zostając z nim sama. Nachylił się do przodu,
opierając łokcie na kolanach. Teraz nasze oczy były na
równym poziomie.
- A dlaczego miałbym ci pomagać? Dlaczego miałbym ci
mówić cokolwiek?
Dobre pytanie, pomyślałam.
- Bo cokolwiek o mnie myślisz, wiesz, że gdybym się nie
wtrąciła w wasze sprawy, wciąż byłbyś opętany I choć siedzisz
w celi, jesteś bardziej wolny teraz niż przez ostatnie pięć
stuleci. I podejrzewam, że demonów nienawidzisz bardziej, niż
kiedykolwiek byłbyś w stanie nienawidzić mnie. - Mogłam
mieć tylko nadzieję, że właśnie tak postrzega swoją sytuację.
Nie odpowiedział od razu. Uciekł spojrzeniem w bok i
odruchowo dotknął blizny na policzku. Przebiegał opuszkami
palców po nierównych krawędziach poparzonego ciała, a
myślami wydawał się być bardzo daleko. Nagle zorientował
się, że to robi, i gwałtownie opuścił rękę na kolano.
- Zadaj swoje pytania. Zastanowię się, czy chcę na nie
odpowiedzieć.
Westchnęłam. Dobre i to.
- Czy masz wspomnienia z czasu, kiedy byłeś opętany?
- Oczywiście, że tak, przecież na tym polega część tortury. -
Skrzywił się, jakby był zły na siebie, że to powiedział.
- Czy byłeś w kościele Najświętszej Marii Panny w Toruniu?
-Tak.
- Czy zabrałeś stamtąd pieczęcie?
Znów zwlekał. Wyciąganie z niego odpowiedzi było
czasochłonne i niełatwe. -Tak.
- Czy wykorzystałeś księdza Anzelma, żeby złamać zaklęcie
Baala?
- Skąd...? - Spoglądał na mnie z wyrazem oszołomienia na
twarzy.
- Ksiądz jest zarażony, próbujemy mu pomóc, Razjel i ja.
- Kolejna ofiara na liczniku - skrzywił się - wolałem, kiedy
sam decydowałem, kto się na nim znajdzie.
- Czy to ty przeprowadziłeś rytuał wskrzeszający demona z
pieczęci, Ibrahima?
- Byłem tam, kiedy to się stało.
- Czyje ciało dostał?
- Nie wiem. - Widząc moją sceptyczną minę, dodał: - Nie ja
go wybrałem, nie ja decydowałem.
- Twój demon?
- Nie, kobieta, której nie znam, i Jezabel.
Cień wściekłości przebiegł przez jego twarz niemal zbyt
szybko, by można to było zauważyć. Trwało to ułamek
sekundy i znów był opanowany.
- Jak wyglądała ta kobieta?
- Bardzo atrakcyjna, czarny warkocz sięgający poniżej pasa,
coś egzotycznego w urodzie. Nie rozmawiałem z nią,
widziałem z pewnego dystansu, ale miała coś mrocznego w
aurze. Założyłem, że jest piekielnikiem.
- Czy to Jezabel... - zawahałam się. To akurat było dość
intymne pytanie.
- Tak, wiedźmo, to ona wszczepiła mi demona. Nie, nie miała
mojej zgody. - Wściekłość rozpaliła w jego oczach ognie. -
Umówmy się tak, za moją pomoc domagam się zapłaty...
Przełknęłam ciężko ślinę. Co mogłam mieć, co on by chciał
mieć?
- Powiem ci wszystko, co pamiętam o demonach, ale ty
opowiesz mi, jak ginęła ta suka. Z najmniejszymi szczegółami.
Chcę nakarmić się wspomnieniem jej bólu, bo mam nadzieję,
że zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy, żeby cierpiała.
To nie była wygórowana cena, nawet jeśli bardzo nie lubiłam
wracać wspomnieniem do tamtej nocy, kiedy niemal straciłam
Mirona, kiedy niemal umarłam. Ale te szczegóły mogę sobie
darować. Chce wiedzieć, jak zginęła Jezabel? Nie ma sprawy.
Ja pewnie też chętnie wysłuchałabym krwawej relacji ze
śmierci żmija, gdybym nie mogła zabić go własnoręcznie.
- Jezabel trafiła do piekła niedługo po Baalu. Dość szybko się
tam zaaklimatyzowała i z własnej woli poddała rytuałowi
zaszczepienia, po tym jak związała się z jakimś demonicznym
arystokratą, który jak się okazało po czystkach Belzebuba, stał
po złej stronie barykady. Jezabel nie zamierzała rezygnować z
kochanka, którego ceniła wyżej niż lojalność wobec Baala,
niebędącego już bóstwem, kiedyś przez nią wielbionym,
niebędącego też zainteresowanym jej wdziękami. Wykradła
pieczęć, w której Baal zaklął duszę demona. Wiedziała, że nie
zdołałaby ukryć przed Belzebubem rytuału przywrócenia,
uknuła więc plan. Wytargowała dla siebie przychylność
niebios i oficjalnie przeszła na naszą stronę. Z tak
zabezpieczonymi tyłami mogła sobie na wiele pozwolić.
Oczywiście miała świadomość, że przez pierwsze kilkaset lat
jest pod baczną obserwacją, ale potrafiła być cierpliwa.
Odczekała, moszcząc sobie gniazdko u mego boku. - Wzruszył
ramiona-
mi. - Byłem idiotą, a ona to wykorzystała. Odurzyła mnie
czymś i przeprowadziła rytuał. Nawet nie wiedziałem, że
archanioła można opętać. Cóż, można. Przez wiele miesięcy
musiała prowadzić przygotowania, podawała mi jakiś środek,
który gwarantował, że demon się przyjmie, a ona będzie miała
wygraną w kieszeni. Ze wszystkich cnót kultywowała jedynie
cierpliwość. Zanim się zorientowałem, byłem więźniem we
własnym ciele.
- Czy to ona zaplanowała kradzież pieczęci z kościoła?
Pokręcił głową.
- Nie, ona o tym nie wiedziała. Ale mój demon tak. Nie wiem
skąd, po prostu miał tę wiedzę.
- Kiedy obudziliście Ibrahima?
- Kilka lat temu, sześć, może pięć? Trudno spamiętać, tak
szybko lecą wasze ludzkie lata.
- Czemu akurat wtedy? Czemu nie wcześniej? Byłeś opętany
przez pół milenium!
- Nie musisz mi tego przypominać. - Zgrzytnął zębami, ale
szybko odetchnął. - Wszystko było częścią planu. Demon z
pieczęci nie był wcześniej potrzebny. Chodziło też o linie
magiczne pod kościołem, ktoś wyliczył, kiedy ich pole
energetyczne będzie najsłabsze. Wypadało to całkiem
niedawno.
- To był plan Jezabel?
- Nie, aż taka sprytna nie była. Pewnie któregoś z jej
kochanków, zawsze lubiła trzymać kilka srok za ogon. Raz czy
dwa razy wspomniała, że gdy to wszystko się zakończy, będzie
miała władzę, której odmówił jej bóg.
Szłam o zakład, że tym bogiem był Baal. Ale z kim
spiskowała? Z Ibrahimem? Czy był jeszcze ktoś? Ta in-
tryga była rozpisana na setki lat, mnóstwo osób, które
wydawały się tylko pionkami, rozstawianymi na szachownicy
przez kogoś, kto ma przerażająco nieludzką perspektywę.
- Teraz opowiedz mi, jak skończyła ta suka. Opowiedziałam.
Ze szczegółami, o które dopytywał.
Omijając fragmenty dotyczące Mirona i Joshui, Pana i Bogini.
Wydawał się spijać każde słowo jak kot śmietankę.
Uśmiechnął się błogo, kiedy doszłam do tego, że rozluźniłam
jej osłonę i zabiłam ją nożem rytualnym Baala.
- A więc jesteś dziwką Belzebuba - rzucił złośliwie.
- Powiedział ten, który przez pięćset lat był demonią dziwką.
A gdyby nie Belzebub, nadal by nią był.
Wstałam i byłam gotowa do wyjścia. Podniósł się i
wyprostował swoje dwumetrowe ciało. Zrobił krok do przodu i
nachylił się, jakby chciał mnie zastraszyć. Działało. Przywołał
we mnie wspomnienie bólu i duszności, kiedy przyszpilił mnie
do ściany, zaciskając dłoń na mojej krtani. Odruchowo
cofnęłam się, aż poczułam za plecami klamkę drzwi.
Uśmiechał się jak człowiek opętany, a nie ktoś, kto niedawno
pozbył się lokatora. Może nie sposób dojść do siebie po czymś
takim.
Zastukałam otwartą dłonią, niemal natychmiast zazgrzytał
klucz w zamku i Razjel mnie wypuścił. Gdy zamykał za mną
drzwi, usłyszałam głos Rafaela.
- Nic nie jestem mu winien, ani jemu, ani tobie. Jasne, mówiąc
„dziękuję", zginąłby w męczarniach.
- Wszystko w porządku? - zapytał Razjel po zamknięciu
drzwi.
- Jasne. Po prostu przytłaczająca osobowość.
Skinął głową i przez chwilę mi się przyglądał, jakby szukał
symptomów choroby. Albo grzebał mi w głowie. Zanuciłam w
myśli „Highway to heli" tylko po to, by go rozdrażnić i
poprawić sobie humor. Uśmiechnął się, czym potwierdził moje
podejrzenia. Odprowadzał mnie tą samą drogą.
- Czy w ciągu ostatnich, dajmy na to, dwóch tysięcy do
pięciuset lat wstecz mieliście w areszcie jakiegoś demona
dziesiątej klasy? - zapytałam Pana Tajemnic.
- Sprawdzę to dla ciebie, moje dziecko, choć nie
przypominam sobie. Uważasz, że mieliśmy?
- To by mogło być jakimś wyjaśnieniem. - Wzruszyłam
ramionami. To był strzał na oślep.
- Mam nadzieję, że wam się uda. Mam powody sądzić, że
lepiej dla nas wszystkich, żeby Belzebub został na tronie.
Mnie wystarczyłoby, żeby został przy życiu, ale widziałam
też szerszy obrazek. To, że Bogini zesłała mi snowidzenie
pozwalające uchronić go przed spiskiem, było częścią
porozumienia, jakie zawarła z Panem. Z jakichś powodów
uważała za celowe utrzymanie obecnego porządku. Nie
śmiałabym podważać jej oceny sytuacji.
16

Wytarłam dłonie o nogawki spodni. Kolejny raz


zastanawiałam się, czy na taką imprezę nie powinnam ubrać się
jakoś, sama nie wiem, strojniej? Spojrzałam na Baala, który
przeobraził się z dobrego kumpla w Księcia Demonów.
Wydawał się wyższy, bardziej potężny, a twarz zastygła mu w
wyrazie bezwzględności. Pierwszy raz widziałam go takim. I
choć wierzyłam, że w środku wciąż jest mój Baal, to nie
czułam się swobodnie, krocząc u jego boku.
Średnio tu pasowałam. Podejrzewam, że domyślał się, iż będę
miała opory, bo długo zwlekał z wyjaśnieniem, dokąd idziemy.
Miałam na sobie te same ciuchy, które założyłam na rozmowę
z Rafaelem, i teraz w wypchanych na kolanach dżinsach,
flanelowej koszuli w zielono-czarną kratkę, skórzanej kurtce i
glanach stałam na progu czegoś, co podpadało już pod nazwę
sali balowej. Spojrzenia zebranych poszybowały w naszą
stronę i mogłam się łudzić, że sensacją imprezy jest Baal, a nie
ja, ale szepty narastały. Cholerka. Gdy mówiłam, by znalazł
okazję do pokazania, że żyję, nie myślałam, że będzie to
OKAZJA .
W luksusowym salonie tłoczyło się ponad sto demonów,
kryształowe lustra na ścianach zwielokrotniały tę ilość w
oszałamiający tłum. Punkt dla Baala - bez wątpienia byli tu
przedstawiciele wszystkich rodzin i domów. Rozpoznawałam
sylwetki różnych gatunków, od powabnych i kuszących
demonów pokusy przez silne sylwetki demonów gniewu,
smukłe i drobniejsze sylwetki demonów zamętu po potężne
cielska bestii, które nawet bez zwierzęcej formy emanowały
gęstą czarną magią.
Okazja naprawdę była wyjątkowa - gospodarze przyjęcia
pragnęli przedstawić społeczności swoje nowo narodzone
dziecko, małe demoniątko miało dziś dostać imię i znak
przynależności rodowej, a także opiekunów, coś na
podobieństwo rodziców chrzestnych w ludzkim świecie.
Wiedziałam już, jak rzadkie były narodziny demonów
-zdarzało się, że i przez pięćset lat demonice nigdy nie zo-
stawały matkami, mimo prób. Z magią płodności Baala
sytuacja poprawiła się, choć dzieci było wciąż niewiele,
znacznie mniej niż dorosłych, którzy oddaliby prawicę, by je
mieć. Dla wielu z zebranych tu demonów moje pochodzenie z
linii płodności jest mile widziane, odkąd odkryli, że to jedna z
niewielu magii zewnętrznego świata, która ma na nich
jakikolwiek wpływ. O tym wszystkim Baal opowiedział mi w
drodze na przyjęcie (przyjechaliśmy tradycyjnie, powozem,
podobno teleportacja w takich sytuacjach była oznaką
prostactwa). Miron i As wciąż sprawdzali otoczenie rezydencji
i zabezpieczali tyły, gotowi wkroczyć jako kawaleria, gdyby
coś poszło nie po naszej myśli.
- Weź mnie pod ramię, skarbie - szepnął Baal, nachylając się
bardzo blisko, jakby właśnie całował mnie w szyję.
Rzuciłam mu ostre spojrzenie i zachowałam dystans.
Uzgodniliśmy przed przybyciem na przyjęcie, że nie będzie
migdalenia, bo nasz status wciąż był niejasny. To znaczy
wiedzieliśmy, jaki status mamy, ale nie wiedzieliśmy, co
powinni na ten temat wiedzieć wszyscy podwładni Baala. Nie
zamierzałam jednak upokarzać Mirona, pozwalając wszystkim
dookoła wierzyć, że sypiam z Baalem. Ułożyłam dłoń na
przedramieniu Baala, nieudolnie naśladując grację, z jaką ten
gest wykonałaby Teresa. W takich chwilach tak bardzo
szanowałam jej umiejętność odnalezienia się w każdym
towarzystwie. Podejrzewałam, że i tu doskonale wiedziałaby,
jak się zachować i co znaczy każdy z tych ledwie
wyłapywanych gestów i półsłówek. Dla mnie była to męka...
coś jak oglądanie rumuńskiego filmu z niemieckim lektorem i
napisami po angielsku, które w głowie tłumaczyłam na polski.
Bardzo angażujące i odciągające uwagę od samej fabuły.
Zrobiliśmy krok w głąb pokoju, choć najchętniej zwiałabym
gdzie pieprz rośnie, gdziekolwiek to jest.
- Panie! - Wspaniała demonica, najprawdopodobniej
gospodyni przyjęcia, wyłoniła się z ciżby i z rękami
wyciągniętymi w geście powitania ruszyła ku nam.
Jej ukłon był pełen gracji i tak niski, że bardzo dokładnie
mogłam przyjrzeć się jej nabrzmiałym piersiom wychylającym
się z dekoltu sukni. Z lśniącymi czernią włosami i lekko
skośnymi oczami wyglądała na Azjatkę. Gdy się
wyprostowała, na jej twarzy malowało się pełne oddanie i
pokora, ale też... sama nie wiem, miłość? Baal uścisnął jej
dłonie i łaskawie przyjął hołdy.
- Ciri, cudownie wyglądasz, dziękujemy za zaproszenie. A
gdzie nasz malec?
Demonica wyglądała, jakby w środku zapaliła jej się
stuwatowa żarówka.
- Dek go ma. - Odwróciła się i wzrokiem przywołała
wysokiego, śniadego mężczyznę.
Trzy warkoczyki na skroni były znakiem rodu zamętu, a jego
rozanielona w tym momencie twarz nie wyglądała groźnie.
Kiedy ruszył w naszym kierunku, zauważyłam, że w
ramionach trzyma zawiniątko - z granatowego kocyka w
gwiazdki wychylała się czerwona, pomarszczona buzia i różki.
Sapnęłam zaskoczona i spojrzałam na Baala. Uśmiechnął się
do mnie oczami. Dek podszedł i skłonił się Baalowi, mnie też
powitał uprzejmym skinieniem głowy Karmazynowy Książę
wyciągnął ręce po niemowlę, a dumny ojciec przekazał
zawiniątko bez wahania. Baal uniósł malca na wysokość
twarzy i przez chwilę spoglądał w czarne, lekko skośne oczka
małego demonka. Z bliska skóra malca była nie tylko
czerwona, ale miała lekki połysk, jakby pokrywały ją delikatne
łuseczki. Baal uśmiechnął się miękko, wiedząc, że nikt z
zebranych nie dostrzeże uśmiechu skierowanego do dziecka.
- Silny chłopiec, Dek, wdał się w ojca - powiedział i podał mi
dziecko.
Odruchowo wzięłam je i spoglądałam oszołomiona. Po co mi
je dał? Co mam zrobić? Huśtać? Ułożyłam tobołek w zgięciu
łokcia i spojrzałam na pomarszczoną twarzyczkę. Dziecko
spoglądało z zaskakującą u takiej małej istotki świadomością.
Nagła iskierka magii przeskoczyła z jego rączki na moje ramię.
Ciepło rozeszło się po skórze mimo warstwy ubrań. Moja aura
odpowiedziała i przez chwilę jarzyła się w miejscu, w którym
moje ciało stykało się z ciałem dziecka. Iskierki mocy
rozjarzyły się dookoła główki malca. Uniosłam głowę,
spoglądając na Baala, niepewna, co to znaczy. Chyba nie
robiłam mu krzywdy, na pękatej buzi malowało się za-
dowolenie. Było podejrzanie blisko tego, by zacząć się ślinić.
Nie mam doświadczenia z niemowlętami, a co dopiero z
niemowlętami demonicznymi.
- Lubi cię i wita - powiedział poważnie. Wyciągnęłam
dziecko w stronę rodziców, ale oni nie
odebrali go, spoglądali na siebie w milczącej rozmowie
telepatycznej.
- Panie, czy podtrzymujesz swoją zgodę? - zapytała Ciri.
- Oczywiście, to dla nas zaszczyt. - Baal skłonił się lekko i
przejął dziecko z moich rąk.
- Nie byłoby go bez ciebie. - Dek znów się ukłonił.
- Było wam to pisane. Mam nadzieję, że nie zakłócimy waszej
uroczystości, ale ostrzegam, nie wiem, czy wszyscy zachowają
się jak należy. - Zmarszczył się.
- Służymy ci wszystkim, co mamy - powiedziała Ciri i nie
zabrzmiało to jak banał powtarzany bez przemyślenia.
Baal przekazał matce niemowlę i poprowadził mnie między
gości. Pociągnęłam go za ramię i zapytałam szeptem, wprost
do ucha:
- Co mi umknęło, tam przed chwilą?
Kącik ust przemyślnego Księcia Demonów drgnął.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - łgał w żywe oczy.
- Zemszczę się za to, wiesz?
- Wiem i drżę z niecierpliwości na samą myśl. -Brew uniosła
się w bezczelnym wyzwaniu.
Coś się tam stało, ale nie wiedziałam, czy dotyczyło to mnie,
nas, dziecka czy czegoś jeszcze innego. Nie miałam czasu się
nad tym zastanawiać, nagle włoski na karku stanęły mi dęba i
wyraźnie wyczułam niebezpieczeństwo. Rozejrzałam się
czujnie, ale nie zauważyłam nic poza setką wbitych w nas
oczu.
- Zamierzasz mnie przedstawiać tym wszystkim demonom? -
zapytałam, nie kryjąc grozy na samą myśl.
- Byłaś niegrzeczną dziewczynką, ale nie aż tak. -Objął mnie
ramieniem w talii i poprowadził do stolika z alkoholem. - Kto
będzie miał potrzebę, sam podejdzie. Na szczęście to spotkanie
półoficjalne, nie obowiązuje pełen protokół.
- Możesz przełożyć obrączkę na moją prawą rękę? Tylko na
czas przyjęcia.
Podałam mu lewą dłoń, zsunął obrączkę bez wysiłku.
Zabawne, ja nie byłam w stanie jej zdjąć, choć mogłam ją
okręcać wokół palca. Miron i Joshua też próbowali,
zaniepokojeni tym, że noszę na palcu demoniczny artefakt. A
Baal po prostu zsunął obsydianowy krążek i założył mi go na
środkowy palec prawej ręki. Pasował idealnie, choć powinien
być sporo za duży, skoro dotąd nosiłam go na kciuku.
Obrączka wydawała się nieco szersza i bardziej płaska niż
chwilę wcześniej. Sięgała niemal do kostki stawu, nie sposób
było jej nie zauważyć. Przemyślna bestia. Ze względu na
Mirona byłam wdzięczna, że nie założył jej na palec serdeczny.
Faktycznie, wydawało się, że spotkanie ma dość nieformalny
charakter. Demony krążyły ze szklaneczkami alkoholu w
dłoni, ucinając sobie pogawędki, jak członkowie klubu
golfowego w czasie cocktail party. Na
szczęście, bo samym strojem złamałabym co najmniej kilka
paragrafów. Gdzieś we mnie wciąż siedział głos mojej matki,
strofującej mnie, że powinnam ubierać się stosownie do okazji.
Na tę okazję wolałabym mieć chociażby czystsze dżinsy.
Mój demon był pobudzony. Ukrywałam go pod silnymi
osłonami, bo uznaliśmy z Baalem, że lepiej, by na razie nie
rozeszło się, jakiego demona noszę. Wciąż istniała szansa, że
żmij i Ibrahim nie wiedzą o zamianie pieczęci w trakcie
rytuału.
Czułam zainteresowanie innych demonów, przyciągałam ich
jak miodek stado niedźwiedzi. Tylko w bajkach misie są miłe.
W rzeczywistości to bestie zdolne odgryźć głowę. Napięcie w
sali było wyczuwalne. Nie wiem skąd, ale miałam pewność, że
jedynym, co powstrzymuje towarzystwo przed zbliżeniem się
aż za bardzo do mojej w porównaniu z nimi dość kruchej oso-
by, był Baal, który udawał, że nie dostrzega gęstniejącej wkoło
magii.
Sięgnęłam po kieliszek, by ukryć zdenerwowanie. Upiłam
duży łyk, zastanawiając się, czemu nagle rozmowy wokół nas
ucichły. Hej, mam skończone osiemnaście lat. Alkohol spłynął
mi w głąb gardła i już wiedziałam, o co chodziło. Ognie
piekielne, morderczy trunek piekielników, prawdziwa woda
ognista. Znałam jej smak, bo Leon pozwolił mi w niej kiedyś
zanurzyć usta, tłumacząc, że niewiele więcej potrzebuję, by
zaliczyć zgon. Moc tego trunku powalała wszystko, co nie
urodziło się w piekle. Hm, upity łyk nie wypalał mi żołądka ani
nie uśpił. Nie kręciło mi się też w głowie. Z wystudiowaną
swobodą upiłam jeszcze jeden łyk, tylko dlatego, że
wszyscy wydawali się zainteresowani tym, czy padnę trupem.
Nie padłam. Kolejny łyk i na dnie szklaneczki zostały ostatnie
krople. Przechyliłam szkło, pozwalając im spłynąć do gardła.
- Nie szarżuj - szepnął Baal znad swojej szklanki.
- Spokojnie, jakbym miała paść, już bym padła. Wedle Leona
sam zapach powinien mi wystarczyć, żebym poczuła nagły ból
głowy. Wreszcie jakieś plusy demo-niego bękarta we mnie,
wprawdzie rzygam po wizycie w kościele i wzdrygam się w
kontakcie z wodą święconą, ale za to mogę pić wasze
świństwo. Leon złapałby się za głowę, widząc swoją córeczkę.
- Może lepiej nie narażajmy biednego czarta na takie widoki.
Zaraz się zacznie.
-Co?
- Uroczystość, coś jak chrzciny, ale nie do końca.
- Ale chyba nie podaje się imienia na głos?
- Nie, ustala się skrót, pod którym będzie znane.
- Ale ty poznasz pełne imię?
- Oczywiście, znałbym je, nawet gdyby mnie tu nie było.
Współpracuj ze mną, zgoda?
- W czym?
- W tym, co nastąpi, przyjmuj wszystko jako coś oczywistego.
Nie okazuj zaskoczenia i nie pozwól się zastraszyć.
Nie zdążyłam zapytać, czego mam się spodziewać.
Wyczułam, że się zbliża, zanim pojawił się w zasięgu wzroku.
- Jestem Razi, głowa rodziny bestii - powiedział i wyciągnął
rękę na powitanie.
Przedstawiłam się i uścisnęłam dłoń.
- Miło mi poznać Władcę Bestii.
Starałam się nie okazać, jak odebrałam bezpośredni kontakt z
jego aurą. Igiełki ognia przebiegły wzdłuż ramienia,
wystawiając osłony na próbę. Utrzymałam je i zdołałam się nie
skrzywić. Zacisnęłam palce na jego dłoni i potrząsnęłam. Jego
usta wykrzywiło coś w rodzaju uśmiechu. Ostre zęby
sprawiały, że nie wyglądało to szczególnie przyjaźnie, ale
osłonił kły górną wargą. W świecie zwierząt i w świecie bestii
pokazywanie całych zębów świadczyło o agresji, on wyraźnie
nie miał takich intencji.
Baal przewidział, że to Razi odezwie się pierwszy, bo nie ma
nic do ukrycia. Od głosu bestii - dudniącego w piersi basu -
przechodziły mnie ciarki. Nachylił się i wbijał we mnie czarne
jak węgielki spojrzenie, bez cienia białka w oku. Wyglądał
groźnie - ponad dwa metry mięśni, obciągniętych skórą w
odcieniu miedzi, a każdy jej wystający spod ubrania fragment
pokryty był gęstymi, czarnymi tatuażami. Biła z nich moc,
wyraźnie wyczuwalna w powietrzu. Mogłam poczuć jej smak,
gorzkawy i cierpki jednocześnie, gniewny i bezlitosny. Mój
demon, czując ją, poruszył się podekscytowany, ale
wzmocniłam osłony.
- Miło cię widzieć całą i zdrową - oświadczył. Wyczułam, że
mówi prawdę. Ucieszyło mnie to. Nie
chciałabym, żeby bestia miał mnie na swojej krótkiej liście do
eksterminacji.
- Panie, jeśli możemy ci służyć, powiedz.
- Dziękuję, Razi, niech łaski spłyną na twój dom i twoich
ludzi. - Baal uścisnął dłoń bestii.
- Czy wiesz już, kim jest nasz wróg? Nie umknął mi zaimek.
- Wiem. I obaj wiemy, jak skończy.
Baal emanował aurą tak mroczną i zastraszającą, że powietrze
zgęstniało, miało niemal konsystencję budyniu, ciężko było
oddychać. Położył mi na ramieniu swoją dłoń i momentalnie
wrażenie ucisku ustąpiło. Inne demony spoglądały na nas
poruszone, musiały poczuć gniew przywódcy.
Bestia wykrzywił usta w parodii uśmiechu, a tatuaże na łysej
czaszce poruszyły się, przesuwając się na twarz, zapełniając
kości policzkowe i czoło symbolami. Wiedziałam, czym są -
czarną materią mgły, która mogła zakryć całe ich ciała niczym
zbroja, reagowała na ich emocje, była świadectwem ich magii.
W dotyku były śliskie, oleiste, jak substancja, która spowiła
zamachowca. Gdyby bestia we mnie wygrał lub gdybym
pozwoliła mu na dominację, wchłaniając mgłę z powrotem,
zostawiłby na skórze takie same glify.
- Jesteśmy do twojej dyspozycji, jak zawsze - zadeklarował
Razi.
Powiódł twardym spojrzeniem po zebranych, jakby tylko
czekał, aż ktoś wystąpi z przeciwną deklaracją, a on będzie
mógł dowieść swojej lojalności.
- Mam to w pamięci. - Baal poklepał demona po ramieniu.
Razi skłonił się i wmieszał w tłum, na ile to możliwe, kiedy
górujesz nad większością zebranych o kilkadziesiąt
centymetrów. Był zbudowany jak Leon, piekielna wersja
rugbistów, wielcy, szerocy w barach, nie do zatrzymania.
Następna podeszła urodziwa kobieta z kieliszkiem szampana
w dłoni i prześlicznym mężczyzną u boku.
Przekrzywiła głowę i uważnie zlustrowała mnie spojrzeniem.
Cóż, przy jej pełnej przepychu sukni ze złotego jedwabiu,
pięknie podkreślającej miodowy odcień skóry i czerń włosów,
nie wyglądałabym rewelacyjnie nawet w najlepszych ciuchach,
jakie miałam. Chyba że w którejś z sukien, które zamówiła dla
mnie Teresa na wampirze specjalne okazje, ale wszystkie
wisiały w szafie w Trójprzymierzu. Mimo że wyraźnie mnie
oceniała, nie czułam od niej negatywnych wibracji.
- Panie, poznaj mnie ze swoją oblubienicą - powiedziała z
pełnym wdzięku uśmiechem.
- Doro, przedstawiam ci Arai, głowę rodziny demonów
pokusy.
Podała mi wiotką i smukłą dłoń. Cóż, nie uwierzyłam w tę
delikatność i słabość. Kwiatuszki cieplarniane nie zostają
głowami rodzin.
- To Benji, mój pierwszy. - Towarzyszący jej mężczyzna
skłonił ciemną głowę i pocałował moją dłoń.
Uniosłam brwi, czując, jak uaktywnia swoją aurę.
Uśmiechnęłam się do młodego mężczyzny, który wyglądał jak
pokusa, rozsiewał woń feromonów i powodował, że ślinianki
rozpoczynały nadprodukcję. Niezła próba, ale mając wśród
przyjaciół kilku naprawdę atrakcyjnych facetów, nauczyłam
się panować nad swoimi hormonami i nie ślinić się na widok
każdego ciastka, choćby nie wiem jak kuszącego.
- Benji, jeśli nie chcesz sprawdzać, jak długo inkubom
odrastają nogi, nie prowokuj mojego towarzysza
-powiedziałam spokojnie.
Baal uśmiechnął się drapieżnie. Inkub puścił moją rękę i
natychmiast przestał się wygłupiać.
- Wybaczcie, siła przyzwyczajenia - szepnął. Jasne. Raczej
próżność, która towarzyszyła takim
chłopcom jak zapach spalenizny moim próbom kulinarnym.
Ale skoro jesteśmy wszyscy tacy cywilizowani, nie
powiedziałam tego na głos. Arai poklepała Benjiego po
ramieniu i wycofał się, stając pół kroku za nią.
- Moi ludzie nie mają nic przeciwko twojej oblubienicy,
Panie. Jej magia jest podobna do naszej, poza tym wciąż
pamiętamy, że niosła zemstę za jedną z nas, a innemu
zapewniła bezpieczeństwo - podkreśliła olśniewającej urody
demonica.
Robiła wszystko, by wydać się nieszkodliwą, niezbyt bystrą
ślicznotką. Nie kupowałam tego. Tylko idiota zignorowałby ją
lub zlekceważył. Spojrzała na mnie spod firaneczki czarnych
rzęs, a powietrze między nami zapachniało wanilią i różami.
Przypomniała mi Rachelę, właścicielkę Małej Śmierci,
przybytku rozpusty w Thor-nie. Byłam tam raz, kilka lat temu,
szukając gwałciciela i mordercy, który jak się okazało,
skrzywdził też jedną z dziewcząt Racheli. Pomogła mi wtedy, a
ja dopadłam sukinsyna. Arai i Rachela wyglądały jak siostry.
Te same obłędnie zaokrąglone kształty, piękne rysy, pełne usta,
miodowa karnacja i czerń spadających na ramiona pukli
włosów. Ten sam zapach pokusy i umiejętność pobudzenia
hormonów samym spojrzeniem. Przez chwilę nie wiedziałam,
o czym mówi, myśląc o tym zapewnieniu bezpieczeństwa, ale
przypomniałam sobie młodego inkuba, którego matka przyszła
do naszej agencji, prosząc, bym odnalazła go, zanim wpadnie
w tarapaty. Kiedy go znalazłam, był o krok od skręcenia karku.
Ojcowie z piekła rodem nie są zachwyceni, kiedy młodociany
inkub zalicza
ich córeczki. Chłopak miał na nie wpływ jak Justin Bieber na
tłum trzynastolatek. To, że nie skończył jako zimny trup,
wymagało sporo ekwilibrystyki i dyplomacji, ale chłopak
wrócił do matki w jednym kawałku. Nie myślałam, że takie
rzeczy zostaną mi policzone.
- Miło mi, że mogłam pomóc - odparłam, bo co innego
mogłabym powiedzieć? Nawet jeśli tliła się we mnie
nieufność, naturalna reakcja na jej próby uchodzenia za
nieszkodliwą, nie mogłam zaprzeczyć, że nie wyczuwam
kłamstwa, a obrączka Baala nie rozpoznała w niej wroga. Arai
uniosła kieliszek i skinęła nim w naszą stronę, upiła trochę i z
wdziękiem odpłynęła w szeleście złotego jedwabiu.
- Nie masz łatwej roboty - mruknęłam do Baala dość cicho, by
nikt postronny tego nie słyszał.
- Ale przynajmniej nie jest nudno. - Podał mi kieliszek wina,
odbierając z dłoni drugą szklaneczkę z niedopitymi ogniami
piekielnymi.
Baal miał rację, wystarczyło stać i czekać, a każdy, kto miał
potrzebę, odnajdywał nas bez trudu. Ledwie kilka sekund po
odejściu Arai kolejna głowa rodziny zmierzała w naszą stronę.
Szczupły, wyższy ode mnie tylko o kilka centymetrów (czyli w
tym towarzystwie dość niski) mężczyzna ubrany w jasny
garnitur, ciemno-grafitową koszulę i czarny, wąski krawat
mógł wyglądać jak japiszon, chłopak z wielkiej korporacji, ale
wystarczył jeden rzut oka w jego oczy, sprytne, ruchliwe i wi-
dzące więcej, niż powinny, by mieć się na baczności. Nie miał
tak częstych w rodzinie demonów zamętu trzech warkoczyków
na skroni, ale na kości policzkowej widniało niewielkie
znamię, trzy gwiazdki stykające się ra-
mionami, niemal srebrne na tle jasnej skóry. Uśmiechał się
przymilnie, ale uśmiech nie sięgał oczu.
- Panie, przedstawisz mnie swojej drugiej połowie? Skłonił
się, ale nie opuścił wzroku, jak było przyjęte.
Cała jego postawa krzyczała „kłopoty". Kątem oka wyczułam
ruch po prawej i przesunęłam się tak, by widzieć zarówno
nowo przybyłego, jak i tego, kto szybkim krokiem wymijał
gości. As dotarł do nas, nim Baal dopełnił grzeczności. Nie
okazałam zaskoczenia, widząc go w środku, choć miał czekać
przed budynkiem. Nie było czasu, by pytać, jak mu się to udało
ani czy wypadło coś, czego nie przewidzieliśmy. Baal również
powściągnął reakcję na wzburzoną minę Asa, który zajął bez
słowa miejsce u mego boku.
- Doro, przedstawiam ci Korda, głowę demonów zamętu -
powiedział Baal z chłodem w głosie.
Uścisnęłam rękę demona, niemal spodziewając się, że
obrączka się rozżarzy, ale nie zareagowała. Odprężyłam się
nieco.
- A więc raczyłaś uczynić niewolnikiem jednego z naszych -
zapytał dość napastliwym tonem Kord.
Spojrzałam zaskoczona na Asa. Oficjalna wersja głosiła, że
jest demonem agresji, nie nosił warkoczyków, nie miał
gwiazdek. Ale jeśli miałam być szczera, jak na demona agresji,
panował nad sobą nadspodziewanie dobrze.
- Tylko w połowie - mruknął As, wyraźnie zirytowany, że
tego ma dotyczyć rozmowa. - I wyjaśniłem ci, w jakich
okolicznościach miało to miejsce, podobnie jak przekazałem,
że zamierza mnie wyzwolić, kiedy to tylko będzie możliwe.
- A może ja chcę to usłyszeć od niej, braciszku? -Oczy Korda
pociemniały.
Brat Asa? Przeskakiwałam spojrzeniem między demonem,
którego znałam od miesięcy, i japiszonem pod krawatem. Było
między nimi jakieś podobieństwo, ale nienarzucające się. A As
wyraźnie nie przepadał za bratem. Usztywnił się i zacisnął
szczęki. Znałam ten grymas. Zawsze tak wyglądał, kiedy
naprawdę go wkurzyłam podczas sparingu, ale mnie
zajmowało doprowadzenie go do takiego stanu godziny, a
bratu wystarczyła minuta i kilka słów.
- Tylko przyrodni - szepnął As, nachylając się do mnie. Jakby
nie chciał, bym łączyła go z demonem zamętu.
Zdecydowanie było między nimi sporo złej krwi. Kord,
słysząc słowa Asa, poczerwieniał na twarzy. Szykowała się
niezbyt przyjemna wymiana zdań, więc się wtrąciłam
pospiesznie.
- Miło cię poznać, Kord. Zapewniam, że nie mam zamiaru
trzymać Asa związanego dłużej, niż to konieczne.
Zwolniłabym go natychmiast, bo sam wiesz, jak trudny potrafi
być, ale wygląda na to, że łatwiej pozbyć się opryszczki niż
związanego demona - rzuciłam lekko i upiłam łyk wina.
Kord przez sekundę patrzył na mnie z nieodgadnionym
wyrazem twarzy, a później się roześmiał.
- Życzę ci powodzenia, będzie ci potrzebne - powiedział, ale
patrzył na Asa, nie na mnie. Cóż, może powinnam się obrazić. -
Panie, jeśli dotrą do mnie wieści o twoim przeciwniku, nie
omieszkam cię zawiadomić.
- Oby tak było, Kord. Może wtedy przestanę się zastanawiać,
jak mogłeś nie zauważyć, że żmij przetrzy-
mywał moją oblubienicę w twoim sąsiedztwie. O demonie
zamętu, który włamał mi się do domu, nawet nie wspominam,
bo ten problem rozwiązała moja oblubienica - powiedział Baal,
a groźba w jego głosie była czytelna.
A więc mieszkanie żmija było w dzielnicy demonów zamętu,
to wyjaśniało w jakimś stopniu fakt, że As znalazł się tam w
odpowiednim czasie. Mój fart. Choć on pewnie nie rozpatruje
tego w kategoriach szczęścia.
- Od tygodni nie byłem w domu, ale przesłuchałem już tych,
którzy odpowiadali za patrole. Podobno krąg ochronny był
nadzwyczaj dobrze skonstruowany, co nie zmienia faktu, że
powinni coś zauważyć. Zostali przykładnie ukarani. Nie mam
żalu o zabicie zamachowca, z mojej ręki nie czekałoby go nic
lepszego - zapewnił. Spojrzał na Asa i dodał: - Może udałoby
się tego uniknąć, gdybyśmy byli informowani o problemach i
wiedzieli, co w trawie piszczy.
- Nie mam obowiązku dzielić się z wami czymkolwiek -
warknął As.
- As, mógłbyś mi dolać wina? - zapytałam i podałam
demonowi niedopity kieliszek.
Czułam, że awantura wisi w powietrzu i nie ma wiele
wspólnego z obecną sytuacją. Były między nimi zatargi starsze
prawdopodobnie ode mnie, a ja byłam tylko pretekstem do
podgrzania niesnasek na świeżym ogniu. As wziął szkło,
trochę zbyt mocno zaciskając palce na delikatnej nóżce, i bez
słowa oddalił się w stronę stolika z alkoholem.
- Trenujesz go jak psiaka? - zapytał Kord głosem na-
brzmiałym z wściekłości.
- Wolę, żeby nie było go tutaj, kiedy powiem ci to, co
zamierzam. Nie wiem, co jest między wami, i w tej chwili to
nie jest istotne. Ale po pierwsze jesteśmy na uroczystości ku
czci małego chłopca i wolę, żeby nie doszło do awantury, a po
drugie nie wykorzystuję Asa. Znamy się od dawna i mam dla
niego dużo sympatii. To, co się stało, jest równie przykre dla
mnie, jak i dla niego, więc byłabym wdzięczna, gdybyś
przestał obsikiwać jego rabatki. I jeśli znasz swojego brata, to
wiesz, że im mocniej naciskasz, tym dalej odskoczy, więc
przemyśl swoją strategię.
Kord mierzył mnie spojrzeniem, początkowa wściekłość
przeobraziła się w zaskoczenie, a kiedy As wrócił z kieliszkiem
wina, jego brat był już całkiem opanowany. Pożegnał się
uprzejmie i odszedł. Tylko sztywność jego ruchów, której
wcześniej nie widziałam, świadczyła o tym, że nie jest tak
spokojny, jak udawał.
- Nie ma jak rodzina, nikt jak jej członkowie nie wie, jak
nacisnąć odpowiedni guzik - powiedziałam.
As u mojego boku wciąż był sztywny ze złości i odprowadzał
brata niechętnym spojrzeniem.
- Zbyt często wydaje im się, że jeśli wyszli parę lat wcześniej
z trzewi tej samej matki, to mają prawo mówić ci, co masz
robić, i kwestionować twoje wybory - odpowiedział. - Wracam
na swoje stanowisko.
Błyskawicznie wmieszał się w tłum.
- Co jest między nimi? - zapytałam Baala, kiedy tylko
zostaliśmy sami.
- Stulecia rywalizacji, jak to między braćmi. - Wzruszył
ramionami.
- Sądziłam, że As jest demonem gniewu.
- W połowie, po matce jest demonem zamętu, ale sam
decyduje o swojej ścieżce. Brat wolałby, żeby szedł po jego
śladach. Dla nas najważniejsze jest to, że As nie pozwolił im na
interwencję w twojej sprawie.
- Co masz na myśli?
- Każdy spokrewniony z Asem demon wyczuł, że go
związałaś. Przyjęte jest, że rodzina robi to, czego nie może
związany demon. Uwalnia go.
- To też jest napisane drobnym drukiem na umowie wiązania
demona, obok paragrafu: „Nie da się tego odkręcić" jest
paragraf: „I przygotuj się na śmierć z rąk jego braci"?
- Dokładnie tak. To dość skutecznie zniechęca tych, którzy
chcieliby wykorzystać przeciw demonowi znajomość jego
pełnego imienia.
Popijałam przez chwilę wino w milczeniu. As mógł się mnie
pozbyć, nie robiąc nic, dosłownie - wystarczyłoby, żeby
milczał. A jego brat (ilu ich właściwie miał?) wykończyłby
mnie raz-dwa. I po kłopocie.
- Idzie Zorn, nie daj się sprowokować - powiedział Baal,
kiedy wściekły mężczyzna zmierzał w naszym kierunku.
- Doro, przedstawiam ci Zorna, głowę rodziny demonów
gniewu i agresji, ale to zdaje się oczywiste.
Czułam napięcie w jego ciele, kiedy objął mnie ramieniem,
chroniąc przed obmywającą nas kwaśnymi falami wściekłością
demona.
- Hej, jest jakiś konkretny powód, żeby się wściekać, czy tak
już masz? - zapytałam lekko i wyciągnęłam rękę, inicjując
kontakt.
Mierzył mnie spojrzeniem, ale w końcu ujął moją dłoń.
Obrączka rozpaliła się, co poczułam aż do szpi
ku kości. Zorn też, bo obsydian oparzył go natychmiast, kiedy
dotknął jego skóry. Zabrał rękę, ale było za późno.
Wiedziałam, podobnie jak Baal, że jest po przeciwnej stronie
barykady.
- Od jak dawna współpracujesz z moimi wrogami, Zorn? -
Tylko głupiec dałby się zwieść obojętności w głosie Baala.
- Nie mam z nimi nic wspólnego - warknął. - Jeśli nie
potrafisz utrzymać przy życiu swojej dziwki, może i tronu nie
zdołasz utrzymać? Ja tylko stanę z boku i poczekam.
- Trzy zdania, cztery kłamstwa - powiedziałam, wyraźnie
czując ich kwaśny smak na języku.
- Wyjaśnisz mi wszystko potem - powiedział Baal i sekundę
później za plecami Zorna stał As, który teleportował się z nim,
zanim zdążyłam mrugnąć.
- Głupiec - mruknął Baal - od dawna wiedziałem, że
nieumiejętność panowania nad emocjami zgubi go
bezpowrotnie. - Wyprostował się i rozejrzał po sali. - W samą
porę skończyliśmy wieczorek zapoznawczy, czas na
prawdziwy powód tego spotkania. Pamiętaj, współpracuj i nie
okazuj zdziwienia.
Zabrzmiał gong. Demony przed nami rozstąpiły się, robiąc
przejście do czegoś, co przypominało ołtarz ze świecami i
artystycznym przedstawieniem pentagramu w metaloplastyce.
Posłusznie poszłam za Baalem. Chciał, bym współpracowała,
no dobra, mogę to zrobić. Miałam tylko nadzieję, że nie będę
musiała mazać niczego kurzą krwią.
Baal stanął u szczytu ołtarza. Po trzech schodkach wszedł Dek
i ułożył na kamiennym blacie niemowlę,
które żwawo rozkopało kocyk, ukazując więcej czerwonego
ciałka, w tym cieniutki jak bicz ogonek. Było zadziwiająco
słodkie z tymi lśniącymi łuskami, rogami i czarnymi ślepkami.
Domyślałam się, że dopiero kiedy będzie starsze i bardziej
rozumne, zdoła stworzyć osłony ukrywające tę część jego
magii. Znane mi demony objawiały się dopiero w stanie
wzburzenia. Choć widywałam to głównie u Bragi, niesławnej
połowicy Leona. Ciąża z rogatym płodem musi być
wyzwaniem, podejrzewam, że kopanie w wykonaniu
demoniątka jest nieco bardziej uciążliwe niż w przypadku
zwykłego dziecka. Nie żeby mnie to kiedykolwiek miało
dotyczyć, o czym ja w ogóle myślę! Baal, jakby świadom
pokrętnego galopu moich myśli - może picie ogni piekielnych
nie było całkiem bezkarne? - uśmiechnął się i przywołał mnie
gestem. Podeszłam do ołtarza, odruchowo opierając się o
krawędź rozpostartymi dłońmi. Baal zaintonował inkantację
przywołania, tyle rozumiałam, ale co przywoływał, nie miałam
pojęcia. Nagle wokół dziecka wystrzeliły wysokie na pół metra
płomienie. Przez sekundę chciałam zabrać dziecko, nim
spłonie, ale spokój księcia i przede wszystkim błogie uśmiechy
rodziców malca upewniły mnie, że nie dzieje mu się krzywda.
Mały zresztą radośnie gruchał sobie wśród pożogi. Dziwne.
Dek podał Baalowi wąski pasek pergaminu, na którym
zapewne było wypisane pełne imię. Pasek był dość długi, by
pomieścić co najmniej trzy, i to długie imiona, im dłuższe, tym
lepiej, mniejsze ryzyko, że kiedykolwiek użyje ich ktoś, kto
chciałby przejąć nad demonem władzę. Trzy oznaczały
arystokrację. Dwa były po prostu dobrą rodziną z liniami
demonicznymi z obu stron.
Pojedyncze imiona nosił demoniczny plankton - tych
najłatwiej było wezwać, przywiązać, nawet przypadkiem.
Teraz, kiedy poznałam jego brata, zastanawiałam się, czemu
As ma tylko dwa imiona? Z takimi koneksjami powinien mieć
trzy, i to długie na kilometr. Chyba że już w momencie
nadawania rozłam między członkami ich rodziny był wyraźny.
Inni ojcowie, inny status społeczny? Skomplikowane. Jednak
nawet gdyby miał trzy imiona, pewnie bym go związała, skoro
to Baal mi je zdradził. Nie było w tym nic przypadkowego,
raczej niewątpliwa ironia losu.
Baal przebiegł wzrokiem zawartość pergaminu i przytrzymał
nad płomieniami, aż te zmieniły go w kupkę poczerniałego
popiołu. Płonące litery, układające się w długie imię małego
demona, rozpaliły mi się w głowie. Znałam jego imię,
najpilniej strzeżoną tajemnicę. Spojrzałam na Baala
zaskoczona, ledwie zauważalnym skinieniem głowy zapewnił
mnie, że wszystko jest w porządku. Odrobiną popiołu posypał
pękaty brzuszek niemowlaka, a kiedy go zdmuchnął, pod spo-
dem był znak - trzy strzały z okalającą je z jednej strony
miękką linią, która skojarzyła mi się z połową amfory. Nad jej
krawędzią wisiała mała, nieregularna gwiazdka. Znak był dość
złożony, ale piękny w swojej prostocie. Baal musnął go palcem
i na ułamek sekundy linie wydawały się jarzyć.
- Od dziś znany będzie wśród nas jako Nik. Jest jednym z nas,
krwią i obowiązkiem związany z nami, magią związany z linią
ojca, sercem związany z linią matki, już teraz pobłogosławiony
darem niesienia życia, kiedy przyjdzie jego czas. - Baal uniósł
kielich i upił duży łyk,
podejrzewam, że wina. Podał mi go, oczekując współpracy.
Kiedy zamknęłam palce na nóżce kielicha, dodał: - Nik
pobłogosławiony jest drugim opiekunem, a jest nim moja
oblubienica, która ofiarowała mu iskrę życia.
Zrobiłam wielkie oczy, nie mając pojęcia, o czym mówił. Ale
upiłam łyk wina. Baal uniósł dziecko, pozwalając, by kocyk
został na ołtarzu, a mały fikał gołymi nóżkami i ogonkiem
przed zebranymi.
- Powitajmy Nika, pierworodnego syna Ciri i Deka, oby
doczekał się rodzeństwa przed drugimi urodzinami!
Gromkie powitanie mieszało się z podnieconym chichotem.
Baal wyciągnął dziecko w moją stronę. No co, do cholery,
mówi się w takim momencie? Uniosłam niemowlę i
powiedziałam krótko:
- To bez wątpienia chłopiec!
Gromki śmiech przetoczył się przez salę. Ciri i Dek pękali z
dumy. Podeszli o krok, gotowi przejąć dziecko. Chwilę zajęło
poluzowanie chwytnego ogonka, którym demoniątko oplotło
mój nadgarstek. Ciri nachyliła głowę, czekała na coś.
Zerknęłam nerwowo na Baala, udawał, że tego nie widzi.
Policzę się z nim!
Dotknęłam lekko ciemnych włosów demonicy. Iskry,
podobne jak wcześniej w kontakcie z Nikiem, posypały się
między moimi palcami a jej głową. Dek wyglądał tak, jakbym
właśnie ogłosiła, że wygrali na loterii. Nachylił głowę,
domagając się podobnego gestu. Wykonałam go, bo właściwie
czemu nie. Iskry sypnęły się nawet hojniej.
Wiwaty wyrwały się z piersi setki obserwatorów. A Baal
wyglądał jak kot, który zżarł kanarka. Ktoś mi to
wszystko będzie musiał wytłumaczyć. Rodzice oddalili się z
podwyższenia, zabierając dziecko do kołyski. Czyżby było po
wszystkim? Karmazynowy Książę wyciągnął rękę i sprowadził
mnie po schodach.
Nagle wyczułam zagrożenie. Potężna obecność mocy po
lewej, agresywnej, wrogiej i wymierzonej w nas. Włoski
stanęły mi dęba. Wydawało się, że powietrze zastygło,
wszystko nabrało zdumiewającej ostrości, świst przeciął ciszę
brzęczącą w uszach. Kolejne sekundy rozciągnęły się w serię
obrazów, niczym film w zwolnionym tempie. Ciemny dysk
obciążony zaklęciem szybował w powietrzu prosto w głowę
Baala. Zareagowałam odruchowo. Skoczyłam, zasłaniając
przyjaciela własną piersią, a przy okazji barierą ochronną, by
gest nie był widowiskowy, acz dla mnie ostateczny. Kula mocy
wyrwała się z moich palców bez udziału woli i zderzyła się nad
głowami zebranych z lecącym na nas kształtem. Błysnęło,
kiedy moja moc zetknęła się z mocą zaklęcia. Nim dysk opadł z
głuchym stukiem na podłogę, z moich ust wypadła seria
komend w języku, którego nie mam prawa znać. Ten, z którego
dłoni sekundę wcześniej wyleciał pocisk, upadł z głośnym
rzężeniem na posadzkę. Wielki jak skała demon został
rozbrojony w ułamku sekundy. Znów zapadła głucha cisza,
przerywana krztuszeniem się zamachowca i moim
przyspieszonym oddechem. Po chwili demon umilkł i
znieruchomiał. Ręce mi drżały, wciąż pełne gotowej do użycia
mocy. Rozglądałam się, szukając nowych celów. Demony
dyskretnie opuściły wzrok, wbijając spojrzenia w klepki
podłogi. Ciemna moc przebudzonego demona rozlała się po
mojej aurze i przez kilka sekund każdy mógł zobaczyć
czarne glify pokrywające moją skórę. Po chwili zniknęły,
jakbym wchłonęła je przez pory. Tylko ledwie wyczuwalna
oleista lepkość, jaką czułam na dłoniach, twarzy i szyi,
dowodziła, że nie były złudzeniem. Mój demon właśnie
zamanifestował się przed śmietanką demoniej arystokracji.
Cholera jasna.
Przez chwilę panowała absolutna cisza, przerywana tylko
cichym odgłosem ssania, dobiegającym z kołyski Nika.
Spojrzałam na Baala, był cały i zdrowy, podejrzanie spokojny i
niewzruszony całym zajściem. Albo osiągnął perfekcję w
maskowaniu, albo spodziewał się ostatnich wydarzeń.
Skądś pojawił się As i jeden z agentów Baala, unieśli z
podłogi porażonego zaklęciem demona i wynieśli go, ciężko i
bezwładnie zwisającego z ich ramion. Rozglądałam się
czujnie, niepewna, co właściwie się przed chwilą wydarzyło.
Zamach czy jakiś test? Baal ujął mnie za rękę i spokojnie
wyprowadził z sali. Za nami, ku mojej całkowitej konsternacji,
wyszło sześć potężnych demonów, towarzyszy tego, którego
poraziłam. Każdy z nich miał ponad dwa metry wzrostu i
sylwetkę rugbisty, a w ich twarzach było coś z bestii, w które
się przeobrażali. Ostre rysy, jakby wyciosane z kamienia, bez
dbałości o ostateczne wygładzenie rzeźby, wydatne żuchwy i
łuki brwiowe. Gdyby ich skóra wpadała w seledyn, a nie
śniady, brązowy odcień miedzi, uznałabym ich za kuzynów
Hulka. Nie mogłam przestać zerkać na nich, spodziewając się
dalszych ataków. Na brukowanym podjeździe Baal zatrzymał
się i pozwolił szóstce olbrzymów nas dogonić. W dwóch
krokach.
- O północy u was? - zapytał tylko.
Przytaknęli bez słowa i odeszli, zabierając wciąż
nieprzytomnego kumpla. Co się tu dzieje, do cholery?
*
Nie odpowiadał. Po prostu ignorował moje pytania,
spławiając mnie łaskawym „dowiesz się o północy". Kipiałam
złością. Moja obsesja kontroli, zwykle dość męcząca, ale...
kontrolowana, teraz całkiem wymknęła się rozsądkowi. Zbyt
wiele rzeczy działo się całkiem poza moją wolą. Nie
zapomniałam jeszcze uwięzienia, tortur, rytuału. Musiałam
odzyskać władzę nad swoim życiem albo zwariuję. A
rozbudzony demon i jego cholerna aktywność nie poprawiały
mojego samopoczucia. Wilczyca próbowała znów go stłamsić,
w efekcie w moich żyłach płonęły ogień i adrenalina, zmysły
były rozbuchane, a po skórze przebiegały impulsy elektryczne.
Spuszczenie komuś łomotu pewnie by pomogło, ale miałam
przy sobie tylko Baala i Mirona, który z zaciętą miną, milczący
jak głaz, unikał mojego spojrzenia. Pięknie. Propozycja Baala,
rzucona, a jakże, milutkim głosem, bym poszła się położyć i
odpoczęła przed nocnym spotkaniem, była kroplą, która
przelała czarę.
Wyszłam z gabinetu, trzaskając drzwiami. Płatki tynku
poszybowały w powietrze, uświadamiając mi, że użyłam
znacznie więcej siły, niż było trzeba. Krew dudniła mi w
uszach, a czerwona mgiełka zasnuwała oczy. Wpadłam na
pokojówkę, a ta na mój widok czmychnęła z wyrazem szczerej
grozy na twarzy. Co jest, na piekielne zastępy? Wpadłam do
swojego pokoju i runęłam do lustra. Po czym osunęłam się na
podłogę, nie mogąc znieść tego, co zoba-
czyłam. Po kilku minutach zebrałam się w sobie na tyle, by
wstać, ale unikałam zerkania w lustro. Widziałam dość.
Jak automat podeszłam do łóżka i wyciągnęłam spod niego
swoją torbę. Metodycznie zaczęłam do niej wrzucać drobiazgi,
które zostawiłam rano na wierzchu. Czas na mnie, pomyślałam
niezbyt trzeźwo. Upychając koszulkę do spania w torbie,
natrafiłam na twardy przedmiot. Zaklęłam w duchu, wysypując
wszystko z powrotem na narzutę. Spośród swoich ciuchów,
kosmetyków, dokumentów i drobiazgów, jakie zwykle kobiety
noszą w przepastnych torbach, wydobyłam rzeczy, które do
damskich torebek zwykle nie mają dostępu - pieczęcie, spalone
i nie, kielichy, noże, zwitek papierzysk i pergaminów,
kajdanki... Znów zapomniałam o pieczęciach i tachałabym je
przez kolejny tydzień. W sumie osiem krążków, z których
tylko dwa były puste i przepalone, a pozostałe wciąż zawierały
dusze demonów. Cholera, nie zabiorę ich przecież do Thornu...
Pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Może Jego
Wysokość raczy mi wreszcie coś wyjaśnić. Podeszłam szybko
do drzwi i z rozmachem je otworzyłam, gotowa stawić czoło
słodkiemu dupkowi, który nie pomagał mi odzyskać kontroli.
W progu stał As, a właściwie cofnął się w pół kroku, widząc
moją minę. I zapewne oczy. Nienawidziłam tego, jak
wyglądały teraz, nienawidziłam tego, co pojawiało się na
moim czole i kościach policzkowych. Nie chciałam się z tym
mierzyć, nie mogłam. I chciałabym zapomnieć, i by zniknęło, a
wyrażająca szczere przerażenie mina demona, który zwykle
kpił ze wszystkiego, nie poprawiała mojego samopoczucia.
- Wejdź - to nie była prośba ani zaproszenie.
Gdyby nie wiązanie, pewnie by nie skorzystał, ale nie
pozostawiłam mu wyboru. Wszedł, zachowując odpowiedni
dystans. Jakby się bał, że ocierając się o mnie, zarazi się tym,
co we mnie drzemało. Właściwie nie drzemało. Hasało
swobodnie i chętnie wystraszyłoby małego demonka gniewu
jeszcze bardziej.
- Powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, albo przekonamy
się, czy te plamy są tym, czym podejrzewam, że są -
warknęłam, popychając go w stronę łóżka.
Opadł na brzeżek, nie spuszczając ze mnie oczu. Jasne, też
bym pilnowała najbardziej nieprzewidywalnego elementu w
pokoju.
- Baal zabronił... - zaczął, ale umilkł, widząc moją minę.
- Mam w nosie, czego chce Baal, ty też możesz mieć.
Powinno cię szczerze interesować, czego ja chcę. A chcę
wiedzieć, co się, do cholery, wydarzyło u Ciri.
- Pytaj - powiedział zrezygnowany.
O tak, miałam władzę i mogłam go zmusić. Nie byłam pewna,
jak by się zachował, gdyby moje i Baala rozkazy były
sprzeczne, ale miałam nadzieję, że jego pan nie był dość
przemyślny, by literalnie zabronić mu wszystkiego. A dopóki
nie było bezpośredniego rozkazu, miałam pole manewru...
- Co oznaczał mój udział w rytuale, czemu Baal mówił, że
dałam iskrę życia?
To nie było pierwsze pytanie, jakie cisnęło mi się na myśl, ale
wolałam przetestować gotowość Asa do dzielenia się wiedzą.
- Oznaczał to, czym był, że stoisz u boku Baala, że nie jesteś
cieniem, ale nosisz magię, której łakną demo-
ny. Manifestacja, bardzo przydatna zresztą. Baal to dobrze
wykombinował. Potarłam czoło.
- Co dokładnie wykombinował?
- Pokazałaś demonom, że możesz dać im to, czego chcą, to, co
dotąd potrafił dać im tylko Baal.
- A dokładniej?
- Dzieci. W ten sposób zagwarantował wam poparcie dużej
grupy tych, którzy normalnie trzymaliby się na boku i czekali,
aż się wszyscy pozabijają i opadnie kurz. Twoja magia
płodności jest podobna do Baalowej, nie tak silna, oczywiście,
ale dałaś dziś iskrę życia Nikowi, a także Ciri i Dekowi. Nie
minie rok, zanim znów będą mogli mieć dziecko. Na Nika
czekali trzysta lat, rozumiesz, czym dla nich jest to, co
zrobiłaś?
- Nic nie zrobiłam...
- Twoja magia zrobiła. Nie wiemy, na czym to polega, ale ten
sam wpływ na nas ma Baal. Potrafi obudzić iskrę życia,
oddzielić skrawek naszego istnienia i przekuć go w płodność,
iskra przemieni się w nową duszę i narodzi się demon. Z
jakichś powodów jesteśmy wrażliwi na waszą magię, a w
naszej nie ma zaklęć, które miałyby moc dawania płodności.
Zanim pojawił się Baal, przez ponad tysiąc lat nie narodził się
żaden demon, ciemności było dość, ale brakowało iskry, dzięki
której zawiązywałoby się życie. Królowa była bezpłodna,
postarała się, żeby problem dotknął jej poddanych, z czystej
zawiści. Baal przyszedł i to zmienił. Znowu mamy dzieci w
naszym świecie. Wciąż są rzadkie, ale są.
- To znaczy, że gdy dotknę demona... - Przeraziła mnie nieco
myśl, że miałabym aż tak wpłynąć na przyrost naturalny sił
ciemności.
- Nie, to nie tak. Dotykałaś mnie w cholerę razy, ale nie
zadziałało. Co przynajmniej przez kilka kolejnych wieków nie
będzie mnie martwić. Baal twierdzi, że niektórym dziecko jest
pisane, ale nie dochodzi do tego z braku iskry. Dostarczenie jej
wywołuje proces, który był zapisany w losach danej jednostki.
- Czyli dzieci mają ci, którzy mieli je mieć?
- Ale bez Baala i iskry nie mogli mimo stuleci prób. Zrozum,
mamy jeszcze wiele pieczęci w skarbcach. Sądzę, że Baal ma
ich nieskończenie wiele, bo po przewrocie, na którego czele
stanął, zniknęło wiele demonów, znacząco uszczuplając naszą
populację. A wszczepianie demonów reguluje ich liczbę, ale
nie przyrost naturalny. A pragnieniem niektórych nie jest
większa liczba demonów, ale stworzenie własnego dziecka,
połączenia genów i mocy rodziców.
Nie miałam instynktu macierzyńskiego, ale rozumiałam, że
niektórzy chcą mieć dzieci. I to, że zostało im odmówione
posiadanie ich, uważałam za niesprawiedliwe. Lecz nadal nie
wiedziałam, co ja mam z tym wspólnego.
- O co chodziło z tym atakiem? - zmieniłam temat.
- Sprawdzali, ile prawdy jest w plotkach.
- Których dokładnie?
- Jest parę plotek dotyczących twojej osoby. Po pierwsze, Kaj,
bo tak miał na imię demon, którego przysmażyłaś, sprawdził,
ile prawdy jest w tym, że jesteś lojalna Baalowi. Niektórzy w to
wątpili, podejrzewając, że jednak jesteś częścią spisku.
Widzisz, rozeszło się, że poddano cię rytuałowi. Wedle
niektórych to niemożliwe, żebyś go przeżyła, więc pewnie
sama przyjęłaś de
mona, a cała historyjka jest mydleniem oczu. Poza tym ratując
Baala, dowiodłaś nie tylko lojalności, ale i siły.
- I tego, z jakiej rodziny noszę demona, prawda? -spytałam
szeptem.
-Tak.
Nie było powodów, by mówić więcej na ten temat.
- Co z Zornem?
- Baal go przesłucha, zaufaj mi, wydobędzie z niego
wszystko. Jedną z najbardziej przerażających umiejętności
Baala jest to, że ma moc zmuszenia nas do mówienia prawdy
Próba kłamstwa kończy się w bardzo bolesny sposób.
- To jakieś zaklęcie? - Pomyślałam, że jeśli tak, chętnie bym
je poznała.
- Nie, raczej jego specyficzna manifestacja siły.
Przyszedł mi do głowy nietypowy sposób wykorzystania tej
umiejętności i zanotowałam sobie w pamięci, by o tym z
Baalem w wolnej chwili porozmawiać. Może po spotkaniu z
bestiami, do którego zostało mi nieco ponad dwie godziny.
Chciałam choć chwilę odpocząć, bo ten dzień był naprawdę
długi i męczący, ale musiał mi wystarczyć prysznic i
adrenalina, która huczała w żyłach, ilekroć uświadamiałam
sobie, że nie mam pojęcia, co mnie czeka, kiedy pójdziemy, ja i
mój demon, między bestie. Bałam się ich na równi z tą bestią,
która siedziała we mnie.
- Czy bestie naprawdę są tak lojalne Baalowi?
- Jak żadna inna grupa.
- Czyli to był test, nie atak.
- Tak, choć byłoby paskudnie, gdybyś jednak nie za-
reagowała. Obejrzałem dysk. Był upleciony z myślą o tobie.
Reszta to iluzja.
Skinęłam głową, odruchowo zaczęłam składać ubrania, które
rozrzucone były po całym łóżku.
- Wybierałaś się gdzieś?
- On tu jest silniejszy. Chciałam wydostać się z piekła i
ochłonąć trochę, ale to na nic, prawda?
- Nie chcę cię straszyć, mała, ale on wszędzie będzie
silniejszy, taki już jest. Dostałaś cholernie wielki kawał magii
do strawienia. Ucieczka nic ci nie da. Zostań i walcz. Przecież
nie jesteś z tych, co zwiewają z pola walki.
Zaśmiałam się głucho.
- As, a jeśli się nie uda? Jeśli nie zdołacie go
wyeg-zorcyzmować? Czytałam trochę i wiem, że nie ma
eg-zorcyzmu, który skutecznie zamknąłby bestię w pieczęci.
Nie bez uśmiercenia opętanego.
Przez chwilę milczał, a potem spojrzał na mnie czarnymi jak
obsydian oczami. Był poważny jak nigdy.
- To, że się nie zdarzyło, nie znaczy, że to niemożliwe. Dotąd
nigdy nie zabierał się za to Baal, który teraz ma więcej niż
wystarczającą motywację, żeby się udało. Poza tym jesteście
kreatywni, wymyślicie coś.
Pokręciłam głową. Rokowania były kiepskie. Spodziewałam
się, że z egzorcyzmami będzie jak z operacją, która się udała,
ale pacjent nie przeżył. Ale As miał rację, jeśli miało tak być, to
było kilka spraw do załatwienia, zanim do tego dojdzie.
Zaczęłam segregować rzeczy, które wyrzuciłam na łóżko, na
trzy kupki - to, co wraca do torby, to, co nie powinno się w niej
nigdy znaleźć, i rzeczy, które mogłam spokojnie zapakować do
dużej torby podróżnej, skoro już się nigdzie nie wybierałam.
Stare paragony, opakowania po słodyczach, zużyte chusteczki
higieniczne wrzuciłam do
kosza, za to z zestawu magicznego, który As przyniósł z
mojego mieszkania razem z ubraniami, wzięłam
dwu-stugramowy pojemnik soli (tej nigdy za dużo), metalową
tubę z kredą i krążki z runami, na wypadek gdybym musiała
zamknąć krąg ochronny, sakiewkę z odtrutkami na
podstawowe zaklęcia i buteleczkę wody święconej - nigdy nie
wiadomo, kiedy się przyda.
Demon w skupieniu obracał w dłoni pieczęć, którą znalazł na
narzucie na drugiej kupce. Nagle jego twarz pociemniała, gdy
zrozumiał, co ma w dłoniach.
- Skąd to masz?
- Ukradłam żmijowi.
- Nosiłaś to ze sobą cały czas? Miałaś to ze sobą, idąc do
Thornu, do Torunia, do egzorcysty czy do nieba?
- Otchłanie kobiecej torebki i ich skarby. Wciąż zapominam
schować je w skarbcu Baala.
- Cud, że nie zabili cię, kiedy wchodziłaś do nieba. Mając ten
zestaw i znając rytuał, mogłaś całej Radzie wszczepić demony.
- Daj spokój, nikt mnie nie przeszukiwał. Poza tym Gabriel i
bez demona pod skórą jest męczący.
Pokręcił głową i pomógł mi zgarnąć pieczęcie, kielichy i inne
klamoty z piwnicy żmija w jedną z moich bawełnianych
koszulek. Bałam się, że kiedy wrzucę je do torby, by zanieść
Baalowi, znów o nich zapomnę.
- Będziesz z nami wieczorem u bestii?
- Nie, to zamknięta impreza. I coś mi mówi, że nie zapomnisz
jej na długie lata, jeśli takowe masz przed sobą.
A niech mnie, prawdziwy z niego Pan Słoneczko, optymista
całą gębą.
17

Kamienny krąg o średnicy około dwudziestu metrów otaczał


polanę. Udeptana ziemia wydawała głuchy odgłos pod
naszymi stopami. Ogień pośrodku polany strzelał na dwa metry
w górę, a iskry szybowały w czarne niebo bez księżyca.
Poczułam magię ochronnego kręgu, która wpuściła nas i
zamknęła się za nami z gładkością ściany wody.
Demony siedziały w dwóch grupkach. Łańcuch potężnych
ciał w połowie odległości między kamiennymi głazami a
ogniskiem, sześciu śmiałków niemal na krawędzi paleniska.
Siedzący po turecku i nadzy, wyglądali jak rzeźby z mosiądzu.
Płomienie odbijały się w ich lśniących, jakby pokrytych oliwą
ciałach, po których wędrowały czarne glify. Nie wiedziałam,
na ile ten ruch faktycznie się odbywał, a na ile był igraszką peł-
gających płomieni, mojej wybujałej wyobraźni i strachu, który
próbowałam opanować, nucąc sobie pod nosem dziecięce
piosenki o niedźwiedziach i kotkach. Gdybym tego nie robiła,
uciekłabym. Wrażenie, że wkraczam do gardła
niebezpieczeństwu, było bardzo silne mimo
obecności Baala. Zwłaszcza kiedy ten popchnął mnie lekko w
stronę szóstki przy palenisku, a sam cofnął się i usiadł po
turecku przy pozostałych. Wyprostowałam się i odetchnęłam
głęboko.
- Na co czekasz? - zapytał największy z szóstki. Zmrużyłam
oczy, by widzieć wyraźniej mimo tańca
ognia. To był Razi, głowa rodziny. Rozpoznałam jeszcze
kilku - tych, którzy byli na przyjęciu u Ciri. Był wśród nich
Kaj, który najwidoczniej miał się już nieźle. To była dobra
wiadomość, wolałam nie zrażać do siebie bestii okaleczeniem
jednego z nich. Nawet jeśli sam sprowokował atak.
- Nie wiem, to wy chcieliście się spotkać. Swoją drogą,
wystarczyłoby zaproszenie, nawet ustne, dajmy sobie spokój z
konwenansami i złoconymi kopertami, ale dysk z czarnym
zaklęciem był przesadą, nie uważasz?
Jak zawsze, kiedy się bałam, mój język robił się ostrzejszy.
Razi odchylił głowę i zaśmiał się. Niski, basowy odgłos
przypominał raczej odległy pomruk grzmotu niż śmiech, ale
dajmy mu punkty za to, że próbował. Kaj poruszył się
nerwowo.
- Musiałem wiedzieć, na co cię stać - powiedział władca
bestii.
- I myślisz, że po takim drobnym incydencie już wiesz? Życzę
powodzenia.
- Masz charakter, podoba mi się to.
- Nie żeby cokolwiek zmieniło, gdyby ci się to nie podobało.
Więc po co tu jesteśmy? Bo coś mi mówi, że nie
przygotowaliście kiełbasek do pieczenia nad ogniskiem i kega
z piwem.
Siedzący po prawej stronie Raziego demon pochylił się i
sypnął czymś w stronę ognia. Płomień podskoczył
jeszcze wyżej, oślepiając mnie, a iskry z sykiem spadały na
trawę koło paleniska. Zapach ziół rozszedł się po polanie. Dym
drapał w gardle, a oczy zaczęły łzawić. Otarłam je wierzchem
dłoni, a palce same ułożyły się w magiczny znak. Nie
używałam ich zbyt często, bo miałam tendencję do
przypadkowego podpalania rzeczy, ale teraz zadziałał. Płomień
opadł, a dym posłuszny magii zaczął kłębić się wokół
demonów, odpływając ode mnie.
- Rozbierz się - zakomenderował Razi.
- Może wy się ubierzecie? Rozmowy na golasa są
przereklamowane.
- Chcesz poznać imię swojego demona? Bo teraz wiemy
tylko, że to bestia, ale jak długo tkwił w pieczęci? Wierz mi,
powinniśmy się tego dowiedzieć, zanim zaczniemy cokolwiek
planować. Chcesz się dowiedzieć, jak się go pozbyć ze
swojego kruchego ciałka? To wyskakuj z ciuchów albo licz się
z tym, że same znikną, zanim policzę do pięciu, ale wtedy nie
będziesz miała co założyć na tyłek po wszystkim. - Razi zaczął
spokojnie odliczać.
Przy dwa zdjęłam koszulkę i zaczęłam rozpinać spodnie.
Sądzę, że mógł zrobić to, co zapowiedział, a nie uśmiechało mi
się wracanie nago przez trzy dzielnice. Znając Baala, nie
oddałby mi swoich ciuchów. Stanęłam w samych majtkach
przed bestiami. Demony wstały, najpierw szóstka przy
ognisku, później zewnętrzny krąg. Punkt dla nich, że się nie
gapili. Za to ja musiałam się pilnować, by nie gapić się na ich
ciała. Cholera, wbiłam twardo wzrok w twarz Raziego. Byli
ogromni, absolutnie wszędzie. Wyglądali jak maoryscy
wojownicy z czarnymi tatuażami na skórze. Razi miał nimi
pokryte całe ciało, od kostek stóp po kark i łysą głowę. Po-
krywały go skomplikowaną plątaniną niemal roślinnych
wzorów, przepływały, gęstniały na piersi i brzuchu, by po
sekundzie zaczernić twarz i ramiona. Dał znak, że mam
podejść bliżej. Zrobiłam dwa kroki, aż wściekłe gorąco ognia
zaczęło lizać moją skórę.
Odnalazłam wzrokiem Baala, który z całkowitym skupieniem
obserwował to, co się działo w środku kręgu. Razi zaczął
inkantację w języku, który już słyszałam -dwukrotnie
wypływał z moich ust. Gdy umilkł, każdy ze zgromadzonych
wypowiadał swoją część zaklęcia. Magia gęstniała w
powietrzu, które pęczniało nią jak niewypowiedzianą i
nieuniknioną burzą. Niemal spodziewałam się grzmotu.
Westchnęłam, czując napieranie mocy na moją skórę. Nie było
to nieprzyjemne, raczej niepokojące, jak łaskotanie prądem.
Zamrugałam, widząc, że glify odrywają się od skóry Raziego,
zmieniają w oleistą mgłę i kłębią za nim jak mroczna aureola.
To samo działo się z pozostałymi demonami. W ciągu
kilkudziesięciu sekund na polanie pociemniało od
nagromadzonego mroku. Zadrżałam, odbierając
nagromadzenie mocy jak niemal fizyczną obecność czegoś
przedwiecznego.
- Dlaczego jej demon się nie ukazuje? - warknął Kaj.
- A ma się ukazać? - zapytałam i spojrzałam po sobie.
Żadnych glifów. Tylko mój tatuaż, magiczne sowie skrzydła,
przesunął się tak, że otulał nie tylko plecy, ale lotki sięgały aż
na brzuch, ciasno zwinięte, jakby chroniły mnie przed ostrym
spojrzeniem, które wbijał we mnie Razi.
- Nosisz bestię, przywołaliśmy ją!
- No tak, czułam to, ale masz pewność, że zdołam go z
powrotem okiełznać, po tym jak pozwolę mu się wyhasać?
- Co masz na myśli? - Razi zamrugał.
- Rozumiem, że chcesz się z nim przywitać, nie ma sprawy,
jeśli tylko później będzie grzeczny, a wy nie robicie tego tylko
po to, by mu ułatwić przejęcie nade mną pełnej kontroli.
Zacisnął szczękę. Spojrzał nad moim ramieniem na Baala,
który tylko wzruszył ramionami. Byłam nieco
zdezorientowana.
- No co, nie znam was, nie ufam wam, byłabym głupia, gdyby
było inaczej.
Baal wystąpił z kręgu i zbliżył się do mnie.
- Razi, ona nie chce was obrazić. Jest wystraszona. Sam
wiesz, co przeszła. - Zwrócił się do mnie i dotknął mojego
policzka. - Dora, skarbie, uwolnij demona.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytałam cicho.
Skinął głową.
Dobra, niech się dzieje wola nieba. Piekła właściwie. Cholera.
Mój demoniczny bękart wyczuł, że zwalniam osłony, i z
entuzjazmem szczeniaka wyrwał się na wolność. Jego
obecność w mojej głowie była natrętna i gęsta. Zmysły
wyostrzone. Skóra zaczęła palić, jak oblewana wrzątkiem.
Przez pory przesączała mi się ciemność, która tworzyła na
skórze lepkie i oleiste glify. Oddychałam szybko, czując, jak
gęste krople spływają mi po czole i twarzy, obejmują ramiona i
ręce, piersi i brzuch, uda. To było przytłaczające. Receptory
szalały, jednocześnie rażone wściekłym gorącem i lodowatym
dotknięciem obcej magii. Zachwiałam się i opadłam na jedno
kolano. To miało swoją masę, czułam się tak, jakbym miała na
sobie ciężką zbroję. Oplatała mi żebra tak mocno, że nie
mogłam zaczerpnąć głębiej powietrza. Blizna po
mieczu Rafaela zaczęła palić na wylot, jakby rana znów się
otworzyła. Krzyknęłam, nie mogąc już dłużej znieść tego
nacisku. Żołądek zaczynał się burzyć, podlewany nadmierną
ilością kwasu. Zaparłam się dłońmi o ziemię, potrzebując jej
stabilności, by nie oszaleć.
- Wypowiedz inkantację! - krzyknął Razi.
Wyrzuciłam z siebie słowa, które płonącymi zgłoskami
wyryte były pod moimi powiekami. Nacisk zelżał. Glify
odrywały się od skóry, formując wokół mnie kłąb mgły,
czarnej i połyskującej jak ropa naftowa. Okropieństwo, ale
mogłam już wstać, oddychać, a zakończenia nerwowe
przestały się smażyć.
Bestie stały nieporuszone. Czarne energie mieszały się w
powietrzu. Czułam napięcie, jakie towarzyszy komunikacji
pozazmysłowej, ale nie słyszałam, o czym plotkują na
poziomie mentalnym. Razi wydawał się zadowolony z tego,
czego się dowiedział. Spoglądał na mnie bez nieufności, którą
obdarzał mnie jeszcze kilka minut wcześniej.
- Nie macie jakiegoś tutorialu, jak uniknąć sensacji
żołądkowych i wrażenia obdzierania ze skóry? - zapytałam
cicho, odruchowo dotykając boku.
Blizna była cała, otwieranie się rany na szczęście było tylko
złudzeniem.
- Można przywyknąć. - Chętnie zmazałabym z twarzy
Raziego ten drapieżny uśmieszek, ale cóż, był poza moją ligą.
- Nie sądzę, żebym zdążyła. I jaki wynik? Wiecie już, kim jest
mój lokator, i możemy go bardzo grzecznie poprosić o
opuszczenie mojego zbyt delikatnego na jego potrzeby ciała?
- Po kilku latach zmieniłoby się...
- Co? Ciało? Naprawdę wyglądacie ślicznie, ale to nie mój
styl. Za dużo masy, zbyt rzucające się w oczy rysy...
Razi i piątka demonów stojących przy ognisku zaśmiała się z
wdziękiem toczących się w metalowej beczce kamieni.
- Zgoda, powiemy Baalowi, jak przeprowadzić egzorcyzm,
który być może nawet przeżyjesz, ale musisz znaleźć innego
nosiciela. Bestii nie zdołacie zamknąć w pieczęci, już nie.
Wyraz absolutnej wściekłości przez ułamek chwili widoczny
na jego twarzy był przerażający. Rozumiałam, czemu po
tysiącleciu w niewoli nienawidzili pieczęci, naprawdę. Ale nie
ma mowy, bym zmusiła kogoś do rytuału i opętania tylko po to,
bym ja była wolna. To byłoby obrzydliwe. Wyglądało na to, że
to naprawdę może być sytuacja bez wyjścia. Jedna z tych,
kiedy porządkujesz swoje sprawy i spisujesz testament, po tym
jak uświadamiasz sobie, że masz już naprawdę krótki termin
przydatności do spożycia.
- A jeśli nie znajdę ciała? Nie żeby był jakiś magazyn części
zamiennych z ciałami na zbyciu...
- Ja go wezmę, jeśli nie będzie innego wyjścia - powiedział
demon, występując z szeregu. Przypomniałam sobie, że miał
na imię Han.
- A zrobisz to, bo? - zapytałam ostrożnie.
- Bo jest moim bratem. Zrobię co trzeba, żeby nie zginął ani
nie skończył w pieczęci.
- Bratem?
- Wszyscy jesteśmy braćmi, wiedźmo. I zostało nas zbyt
mało, żeby ryzykować utratę choćby jednego. -
Han emanował pewnością i spokojem, który dodał mi otuchy.
Uwierzyłam mu.
- Przywołaj mgłę z powrotem - rozkazał Razi.
- A jeśli tego nie zrobię? Zostanie na zewnątrz?
- To tylko emanacja bestii, nie jej istota. Jeśli jej nie
przywołasz, sama wróci, ale to będzie bardziej bolesne.
Od kiedy moje wybory polegały na „bardziej bolesne" lub
„mniej bolesne"? Przywołałam mgłę, jak wtedy, kiedy
chciałam oczyścić ciało zamachowca. Znów koncentrując się
na tym, by nie wnikała przez usta. Mój żołądek był dość
wrażliwy w ostatnim czasie, prawie na pewno skończyłoby się
to puszczeniem pawia na oczach zebranych wokół mnie bestii.
Uczucie zanurzenia we wrzątku trwało tylko chwilę.
Odetchnęłam.
- Kto cię nauczył kontrolować bestię? - zapytał Razi.
- Nikt. Postępuję z nim jak z wilczycą. Zwykle działa. Chyba
że ktoś próbuje mnie zabić albo wykrzykuje demoniczne
komendy, wtedy różnie bywa. Co akurat zwykle wychodzi mi
na dobre. Dwukrotnie mnie uratował.
Bestie zacieśniły krąg. Zrobiło się nieco klaustrofobicznie,
nawet ci z drugiego podeszli, przyłączając się do ściany mięśni,
która mnie otaczała. Miałam nadzieję, że nie mają zwyczaju
ściskać się i poklepywać, bo mogłabym nie przetrzymać
nadmiernej czułości. Zapach męskiego potu i prastarej magii
uderzał do głowy. Schyliłam się po koszulkę i naciągnęłam ją
przez głowę, jakby cieniutka bawełna mogła stworzyć choćby
złudzenie bariery między mną a nimi. Nie sądziłam, by chcieli
mnie zastraszyć. Tak jakoś samo im wyszło. Chyba nie zdawali
sobie do końca sprawy, jak bardzo
dominowali nad przestrzenią czy jak może się między nimi
czuć niemal ludzka wiedźma (co zawsze powtarzał mi Miron,
kiedy usiłował mi wyjaśnić, czemu powinnam być bardziej
ostrożna, niż byłam). Przy Leonie czułam się zwykle jak mała
dziewczynka, sięgając mu czubkiem głowy ledwie do piersi.
Ich było koło trzydziestu, równie wielcy i szerocy jak Leon.
Zaciskałam palce na spodniach, byłam dość zdenerwowana, by
wywinąć orła, gdybym teraz próbowała je wciągnąć. Tylko
uspokajające spojrzenie Baala powstrzymało mnie od ode-
pchnięcia Raziego, który stał mniej niż pół metra ode mnie, a
jego masywna klatka piersiowa była tak blisko, że mogłam
dokładnie obejrzeć glify, plątaninę włosków i małe znamię nad
lewym sutkiem. Nie mogłam się cofnąć, bo inne ciała były
równie blisko za mną. Czułam się jak ta śmieszna jajowata
piłka na meczu rugby. Razi nachylił się, aż nasze oczy znalazły
się na równym poziomie.
- Pójdziemy za wami na tego, kto przeprowadził na tobie
rytuał - zadeklarował stanowczo. - Nie tylko dlatego, że Baal
tego chce, czy dlatego, że przysięgaliśmy lojalność jemu, a
więc i jego oblubienicy. Ten, kto ci to zrobił, ma na swoich
rękach krew naszego brata. Azarathak nie dałby się zamknąć w
pieczęci, gdyby nie zniszczono jego ciała i nie użyto wobec
niego przemocy. To sprawa osobista.
Azarathak. Nagle mój lokator miał imię. Drgnął we mnie,
kiedy tylko Razi je wypowiedział. Gdyby mógł,
podskakiwałby z radości i merdał ogonkiem. Czy przed
zamknięciem w pieczęci i zabiciem jego materialnego ciała był
równie wielki? Raczej tak. Musiał mieć analo-
giczne do mojego teraz uczucie klaustrofobii, kiedy
zamknięto go w moim ciele. W którym na dodatek tłoczyła się
już jedna lokatorka.
- Świetnie, naprawdę dziękuję. Ja... - zawahałam się przez
chwilę, niepewna, czy się nie obrażą - znajdę sposób, żeby nas
rozdzielić. Podejrzewam, że jemu nie podoba się bycie we
mnie, tak jak mnie to, że mi go wszczepiono. Nie mam nic
przeciwko wam, ale ja nie nadaję się na demona. Bestię czy
jakiegokolwiek innego.
Razi przez chwilę mierzył mnie spojrzeniem, moje cherlawe
metr osiemdziesiąt i zbyt drobną na ich standardy sylwetkę.
- Nie nadajesz się, to fakt. Nie dlatego, że twoje ciało jest zbyt
słabe, mówiłem ci, ciało może się zmienić. Ale twój duch jest
za mocny i masz w sobie zbyt wiele różnej magii, żeby to
mogło się udać. Łączysz w sobie sprzeczności, ale są granice.
Bestia jest poza granicami. Nie bez powodu najlepiej do
opętania nadają się ludzie, są prości. Ty jesteś wiedźmą,
częścią triumwiratu, wilkiem. Za dużo zmiennych. To się nie
uda na dłuższą metę, zaczniecie walczyć o dominację, a tego
twoje wątłe ciało nie zniesie.
Niezwykle pouczające doświadczenie. Przeważnie czuję się
wysoka i silna, góruję nad większością magicznych i
wampirów, wilkom śmiało spoglądam prosto w oczy. Moje
ciało służyło mi dotąd dobrze i szczerze je lubiłam. I miałam
nadzieję, że pozostanie takie, jakie jest, że wytrzyma do końca
tej afery i zanim znajdę kogoś, kto przyjmie demona z własnej
woli. Jacyś chętni? Ktokolwiek? Może powinnam dać
ogłoszenie w gazecie, w dziale „zatrudnię"? Magistrzy
kierunków
humanistycznych bywają naprawdę zdesperowani
bezrobociem, może ktoś wziąłby fuchę nosiciela demona?
*
- Jak się czujesz? - zapytał szeptem Baal, kiedy wracaliśmy do
jego domu po spotkaniu z bestiami.
- W normie, czemu pytasz?
- Jesteś taka cicha, jak nie ty. - Uśmiechnął się ironicznie, ale
w jego oczach migotał niepokój.
- Naprawdę, jest w porządku. Po prostu zastanawiam się, w
jakim to wszystko zmierza kierunku i jak dziwnie zmieniają się
stawki w moim życiu. - Widząc jego uniesione brwi,
wyjaśniłam: - Widzisz, na początku moim celem było
przeżycie. Później, już po magu, poprzeczka poszła w górę.
Chciałam przeżyć i uratować wszystkich tych, których
chciałam widzieć żywymi. Ale wkrótce stawki znowu poszły w
górę, bo musiałam przeżyć, ratować bliskich i na dodatek
utrzymać ład, na wyraźne życzenie Bogini. Teraz okazuje się,
że może być jeszcze gorzej. Muszę zrobić to wszystko i nie
zwariować od zastanawiania się, jaka będzie cena. Kiedyś być
może bym jej nie zapłaciła, uznałabym, że to zbyt wiele. Ale
los krok po kroczku testował moją elastyczność. Dziś zrobię,
co muszę. I przeżyję, a może nawet nie oszaleję po wszystkim.
Ale boję się. Joshua zawsze ostrzegał mnie, że jeśli zrobię krok
za dużo, mogę nie mieć odwrotu. I może to się dzieje właśnie
teraz.
Baal stanął i przytrzymał mnie za łokieć. Był taki poważny,
kiedy powiedział:
- Nie jesteś sama, Dora. Masz przy sobie małą armię
przyjaciół, którzy jeśli będzie trzeba, zawloką cię za bety z
powrotem. Oni noszą w sobie obraz ciebie. Podniosą alarm,
kiedy się zgubisz. I pomogą ci się odnaleźć.
- A jeśli im się nie uda? - szepnęłam.
- Cóż, jak mówi moja mała przyjaciółka Dora Wilk, uda się
nam albo zginiemy, próbując.
Szliśmy dalej w milczeniu. Musiałam to w sobie przetrawić.
Po paru minutach westchnęłam ciężko.
- Nie mógłbyś ich po prostu związać? Zrobić z nich
niewolników? Przecież znasz ich imiona - rzuciłam de-
speracko.
- O kim mówisz? Chyba nie o bestiach?
- O twoich przeciwnikach, o żmiju i reszcie, o Ibrahimie i
każdym, kto w tym siedzi.
Przez chwilę nie odpowiadał. Szedł przed siebie ze
spojrzeniem wbitym w czubki butów. W końcu powiedział
cicho:
- Masz rację, znam imiona większości z nich. Ale gdybym
zaczął ich wiązać, zapoczątkowałbym własny upadek. Demony
naprawdę nienawidzą tych, którzy zmuszają ich braci do
niewolnictwa. Pokazałbym nie tylko słabość, skoro nie
mogłem ich ujarzmić w inny sposób, ale też dowiódłbym, że
ich nie szanuję i mógłbym zrobić to każdemu z nich. Nawet ci,
którzy wcześniej nawet nie pomyśleliby o buncie, teraz byliby
przeciwko mnie. Każdy krewny niewolników czułby się
powołany do tego, żeby mnie zabić. A wierz mi, przy tak
skomplikowanych rodowodach każdy z każdym jest w jakimś
stopniu spokrewniony lub ma z daną rodziną jakieś umowy,
porozumienia, które wymuszają solidar-
ność. Więc gdybym zniewolił tamtych, miałbym na głowie
rebelię, przy której ta ostatnia była kaszką z mleczkiem. A jeśli
cały krąg zechce mnie widzieć martwym... ciężko byłoby temu
zapobiec. Jeśli zabiję spiskowców, moi zwolennicy wzniosą
toast za moje zdrowie, wrogowie przełkną gorycz porażki. Jeśli
zamknę ich w pieczęciach, podobnie. Ale jeśli uczynię ich
niewolnikami, wszyscy będą mieć mi to za złe.
- Wspomniałam już, jak bardzo doceniam to, że As wstawił
się za mną u swoich braci? - mruknęłam, bo w pełni
dostrzegłam zagrożenie, które ściągnęłam sobie na głowę.
- Jestem z niego dumny... Pokazał charakter. Piętno
niewolnika to coś, co czym prędzej chcesz zmyć krwią tego,
kto cię spętał. On zdołał się opanować.
- Może dlatego, że wie, że to tymczasowe i dość
przypadkowe?
- Mając na względzie dobro was obojga, mam nadzieję, że tak
właśnie będzie - powiedział Baal niepewnie. Przewidywał
jakieś kłopoty, aleja bałam się zapytać jakie. Wolałam nie
wybiegać myślą zbyt daleko do przodu. Za wiele potworów
czaiło się ciemności. W tym ten, którego nosiłam w trzewiach.
Czułam się trochę jak za licealnych czasów, kiedy w środku
nocy zakradałam się do domu, zachowując ciszę, by nie
obudzić rodziców - dom był cichy i ciemny, pojedyncza
lampka w holu rzucała miękkie światło spod mlecznego klosza.
Baal odprowadził mnie do sypialni i oddalił się z posępną
miną. Wiedziałam, że szedł przesłuchać Zorna. Nie powiedział
mi tego ani nie zapytał, czy chcę mu towarzyszyć. Nie
chciałam. Domyśla-
łam się, że nie będzie to miły widok, a na dziś miałam dość
wrażeń. Nie sądziłam, by adrenalina pozwoliła mi zasnąć, ale
potrzebowałam przerwy, choć kilku godzin odpoczynku. I
jedzenia. Znów cały dzień bieganiny na pusty żołądek, nie
licząc skromnego śniadania i lodów. To jest jakiś sposób na
uniknięcie mdłości, ale na dłuższą metę niezbyt zdrowy.
Miron nie spał. Siedział na łóżku i czytał „Bestiariusz".
Ludzkim facetom mogło wystarczać „Kobiety są z Wenus", ale
jeśli umawiasz się z wiedźmą, która ma tendencję wpadać w
tarapaty, nie ma jak odpowiednie lektury. Uniósł wzrok znad
książki i obrzucił mnie kontrolnym spojrzeniem. Widać
przeszłam sprawdzian, bo odprężył się nieco i może nawet
zapomniał, jak bardzo wkurzyło go to, że nie mógł iść z nami
między bestie.
- Jedzenie masz na stoliku. - Wskazał ręką srebrną kopułę jak
z luksusowego hotelu.
- Jesteś spełnieniem kobiecych fantazji, diabełku.
-Uśmiechnęłam się, widząc zawartość półmiska: plastry
kurczaka, awokado, pomidory i chrupiące bułeczki wyglądały
wspaniale. Zabrałam się do jedzenia, na stojąco, palcami,
połykałam, ledwie gryząc, duże kęsy. Westchnął ciężko i
wstał. Nalał mi szklankę soku i podetknął, na sekundę zanim
rozpoczęła się czkawka. Wypiłam duży łyk i uśmiechnęłam się
do diabła.
- Więc jak było? - zapytał lekkim tonem.
- Dość... przerażająco, ale chyba nieźle. Żadnych bójek czy
krwi, żadnego celowego zastraszania. To spory postęp.
- Doceniam to, że nie wpadło ci do głowy bić się z bestiami,
naprawdę.
- Daj spokój, nie jestem głupia. Są za duzi, żeby się z nimi bić.
Zwłaszcza gdy są w kupie.
To miał być żart, ale nie trafił na podatny grunt.
- Miron, rozchmurz się, będzie dobrze. Powiedzieli, że jest
sposób, żeby mnie poddać egzorcyzmowi, który mnie nie
zabije. To więcej, niż wiedzieliśmy wcześniej.
- To wspaniale, słonko. Wybacz. Po prostu martwi mnie to, że
wciąż muszę stać w drugim rzędzie i nie ma mnie tam, gdzie
tego potrzebujesz. Rozmawiałem z Lucern na ten temat.
Uważa, że mógłbym zmienić swój status, gdybym zakończył
etap „mam jeszcze czas na dorosłe obowiązki" i zaczął
zachowywać się jak potencjalny następca tronu.
Przestałam jeść na chwilę i spojrzałam na Mirona zaskoczona.
- Ale ty nie chciałeś być następcą tronu. Twój kuzyn myśli o
sobie jako o następcy tronu, jeśli mnie pamięć nie myli...
- Ale nim nie jest. Nie oficjalnie, nie w oczach Luca. Stroszy
piórka, ale w kolejce jest za mną.
- Czy chcesz być następcą tronu?
- A czy to uczyni cię choć odrobinę bezpieczniejszą?
- Nie możesz podejmować takich decyzji ze względu na mnie,
Miron. Nie zgadzam się na to. Ja się z tego wykaraskam. Z
pomocą twoją, Baala i reszty przyjaciół. Ale jeśli ty przyjmiesz
tytuł, wpadniesz w wir obowiązków, od których uciekasz od
trzystu lat, za przyzwoleniem dziadka zresztą...
- Może czas dorosnąć. Może czas zadbać o tych, których się
kocha. Całe życie uciekałem przed wszystkimi
zobowiązaniami i więziami z ludźmi, żeby zmniejszyć
ryzyko, że ich stracę. Sama wiesz, jak żyję. Ile w tym mojej
woli, ile strachu? Może czas pokazać wszystkim, że nie jestem
tylko złotym chłopcem wałęsającym się po spelunkach?
Zrzucałem całą winę na ciebie, nawet odszedłem, żeby nie
ryzykować bólu, jeśli cię stracę. Żądałem od ciebie, żebyś się
zmieniła, a tymczasem sam tkwiłem w diablim pokwitaniu.
Pozwoliłem ci przejąć kontrolę i objąć przywództwo... Nie
zrozum mnie źle, jesteś w tym świetna i byłem szczęśliwy,
mogąc iść za tobą, ale chyba czas, żebym znalazł sposób, by iść
z tobą ramię w ramię, a nie pół kroku za. Czas, żebym wziął na
barki to, co do mnie należy, z racji urodzenia, z racji tego, że
jestem synem mojego nieżyjącego ojca. Będziesz ze mną?
Nie poznawałam jego głosu, w którym pobrzmiewała jakaś
smutna, ale jednocześnie zdumiewająco twarda nuta. Gdybym
sama tego nie usłyszała, nie uwierzyłabym, ale brzmiał... jak
Luc albo Baal... Brzmiał jak człowiek, który ma władzę i
rozumie, co to oznacza w szerszej perspektywie.
- Miron, stanę za tobą, cokolwiek postanowisz, ale decyzja
musi być twoja, nie może wynikać z okoliczności, w jakich się
znaleźliśmy. Poczekaj, aż to się skończy. Jeśli nadal będziesz
chciał przyjąć odpowiedzialność i tytuł, będę miała pewność,
że nie robisz tego dla mnie.
Przez chwilę patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem
twarzy.
- Jestem idiotą, słonko. Czasami potrzebuję więcej czasu,
żeby zrozumieć, jak wielkim. Cała ta obsesja utraty... Gdyby
nie ty, straciłbym Luca i pewnie Joshuę, dwie najważniejsze
dla mnie osoby, jedyne pewne, które
wkalkulowałem w swoje życie bez stałych elementów.
Wpadasz wciąż w jakieś gówno, to prawda, ale przynajmniej
żyjesz, jesteś w swoje życie zanurzona po uszy... Parsknęłam.
- Nie powinieneś w jednym zdaniu używać fraz „wpadać w
gówno" i „być zanurzonym po uszy"...
Uśmiechnął się i skończył myśl:
- Ja od stuleci jestem na poboczu. Czas, ludzie, zdarzenia
mijają mnie i zwykle mi to nie przeszkadza, ale... Nie chcę,
żebyś i ty mnie minęła. Nie chcę, żebyś myślała, że mi na
niczym nie zależy. Nie chcę, żeby Luc czuł zawód, choć nigdy
mi o tym nie mówi. Muszę znaleźć dla siebie miejsce w tym
wszystkim. Nie obserwatora, ale uczestnika.
- Myślałam, że tak ci było dobrze...
- Było, dopóki nie miałem niczego, co mógłbym stracić. I
uświadomiłem sobie, że nie chcę dłużej tak żyć. Nie mam celu,
Dora, nie wiem, gdzie chcę być za pięć, pięćdziesiąt czy pięćset
lat. Ty jesteś taka młoda, a bez mrugnięcia oka bierzesz na
siebie odpowiedzialność za kolejne osoby, przyjmujesz pod
skrzydła kolejne kaczuszki. Ile już ich masz? Oprócz mnie i
Joshui?
Pomyślałam szybko. Dwa... nie, trzy wampiry, stado wilków,
Nathaniel i dzieci, Witkacy, Katia, plus ci, którzy daliby sobie
radę beze mnie, a i tak czuję, że muszę im pomóc... Luc, Baal,
Leon, Katarzyna, Juliana, Jemioła... Wedle Fany na moją
osobowość bardzo duży wpływ miała moja wilczyca, nawet
przed ujawnieniem. Jestem alfą, ja - wiedźma, a nie tylko ona -
moja wilczyca. Mam przymus ochrony tych, których uważam
za swoją watahę. Ponad rok temu uważałam się za samot-
nego wilka (nie wiedząc, że faktycznie jestem wilkiem -wtedy
to była wyłącznie figura stylistyczna), teraz miałam watahę,
stado, na które składały się nie tylko wilki z Trójprzymierza,
ale szereg ludzi, których kochałam, którzy byli dla mnie ważni,
dla których byłam gotowa ryzykować życie, dla których
mogłam umrzeć.
- Sporo - szepnęłam cicho.
- Mogę się oszukiwać, że dbam tylko o Luca, Joshuę i ciebie.
Zanim cię poznałem, mógłbym odejść i zapomnieć o kłopotach
Baala czy innych. Teraz, nawet gdybym odszedł, mały duszek
na ramieniu, mówiący, co mnie jakoś nie dziwi, twoim głosem,
wyrzucałby mi, że zostawiam przyjaciół w biedzie. I wierz mi,
nie uważam, żeby to był głos rozsądku, ale brakowałoby mi go,
gdyby zniknął.
Milczałam. Co właściwie mogłabym powiedzieć w takiej
chwili? Część z tego, o czym mówił, zaskakiwała mnie, część
wcale. Rozumiałam, że to dla niego ważny moment, jakiś
przełom. Musiałam też przyznać, że chętnie porozmawiałabym
o tym z Joshuą lub Lucern, znali go dłużej i lepiej. Ja
wiedziałam o nim tyle, ile chciał powiedzieć, a nie był
szczególnie rozmowny, jeśli szło o jego przeszłość czy o
emocjonalne blokady. Podeszłam bliżej i oparłam czoło o jego
pierś. Westchnął jakby z ulgą i pogładził mnie kciukiem po
karku.
- Martwi mnie to, że muszę polegać na Baalu w kwestii
ochrony twojego życia... - powiedział wreszcie po dłuższej
chwili milczenia.
- Czy nie po to między innymi mamy przyjaciół? Pomyśl, jak
go musiało denerwować, gdy to ja ratowałam jego. Teraz
właściwie spłaca dług. Chyba nie wracasz
znowu do rozmowy pod tytułem „Nie wiem, co właściwie jest
między wami"?
- Nie. To nie zazdrość o was. Ufam ci. Choć zastanawia mnie
wciąż, czemu ty nie zaufałaś mi dość, żeby o wszystkim
powiedzieć. Ile masz jeszcze tajemnic, Dora?
- Nie mam już tajemnic, Miron. Przepraszam za to -odparłam i
naprawdę żałowałam, że nie powiedziałam mu wcześniej.
Łatwiej było milczeć. Uniknąć tych wszystkich „trzymaj się od
niego z daleka". Ale związki nie polegają na wybieraniu
łatwiejszej drogi.
Przyciągnął mnie do piersi i przytulił. Kojące ciepło oblało
mnie całą. Westchnęłam cicho.
- Kładziesz się spać?
- Jasne, nie marzę o niczym innym.
Pół godziny później, kiedy Miron już zasnął, a ja wciąż nie
mogłam znaleźć swojej ścieżki do snu, przypomniałam sobie o
Vargu. O nim Miron też nie wie. Cholera jasna, to się nie
skończy nigdy, prawda? Kusiło mnie, by obudzić go i
powiedzieć mu natychmiast o wilku, z którym sparowana była
moja wilczyca, ale spał twardo po raz pierwszy od kilku dni.
Potrzebował odpoczynku. A ja byłam małą, żałosną,
tchórzliwą kreaturą. Wpatrywałam się w sufit, analizując
zamęt, który miałam w głowie. Może faktycznie wciąż
obawiałam się, że każde kolejne wyznanie może doprowadzić
Mirona do ostateczności. Miał swoje granice, a ja już więcej
niż raz testowałam ich wytrzymałość. Nie ze złej woli.
Okoliczności...
OK , jestem hipokrytką jakich mało. Chwilę wcześniej
radziłam Mironowi, by poczekał i sam podjął de-
cyzję o tronie, nie pozwalając, by to okoliczności nim
kierowały. To prawda, to ja zdecydowałam o zakumplowaniu
się z Baalem za plecami chłopaków. Ale czy mogłam coś
poradzić na połączenie z Vargiem? Nie. To nie było zależne
ode mnie. Ani od niego. Był równie mocno wkurwiony jak ja,
może nawet bardziej. Podobnie więzi z Joachimem i
Wawrzyńcem nie zależały ode mnie. Były konsekwencją
moich działań, to prawda, że zostałam postawiona przed
niemożliwym wyborem - albo ich zwiążę ze sobą, albo zginą.
Zresztą o nich Miron nie był zazdrosny. Nie tak jak o Baala.
Czyli chyba jednak tajemnica zrobiła swoje. I to, że Baal nie
był kolejną kaczuszką, która wpadała mi w strefę lojalności i
ochrony, ale równorzędnym, do pewnego stopnia, rzecz jasna,
partnerem. To było to.
Przymknęłam oczy i znów próbowałam zasnąć.
Ale nic z tego, myśli tłoczyły mi się w głowie. Zastanawiałam
się, ile potrwa przesłuchanie Zorna i co tak naprawdę wie
demon gniewu. Czy znajdziemy dzięki niemu żmija? Lub
Ibrahima? Na Boginię, liczyłam, że tak będzie. Bez
podpowiedzi, jak znaleźć kogoś, kto nie chce być złapany i
potrafi tworzyć najskuteczniejszy krąg ochronny, w pełni
blokujący magię?
Otworzyłam oczy i usiadłam gwałtownie. Czy możliwe, że to
właśnie jest odpowiedź? Gdybym znała przybliżoną
lokalizację, czy znalazłabym miejsce, w którym się ukrywa
Ibrahim, na podstawie tego, czego nie ma, a powinno być?
Podniecona tą myślą wyskoczyłam z łóżka i wyciągnęłam z
torby grimuar. W teorii powinnam znać na pamięć wszystkie
zaklęcia i kiedyś nawet zdałam egzamin,
który to potwierdzał. Zdawałam też maturę z historii, co nie
znaczy, że pamiętam wciąż daty, których znajomością się na
zdanym na piątkę egzaminie popisałam. Było mnóstwo zaklęć,
które pamiętałam, bo używałam ich regularnie, ale po głowie
tłukło mi się wspomnienie o innym, mało użytecznym,
przynajmniej dla mnie. Zaklęcie badające napięcie linii
magicznych, wyłapujące ich słabe lub martwe punkty...
Przebiegłam wzrokiem po spisie treści i odnalazłam
odpowiednią stronę. Uważnie czytałam kolejne etapy
tworzenia zaklęcia i rezultaty, jakich mogłam się spodziewać,
okoliczności, w jakich mogło działać. Było poza moimi
umiejętnościami, ale księga wskazywała te, dla których to
byłaby kaszka z mleczkiem. Jeśli krąg ochronny Ibrahima był
tak dobry, jak wszyscy myśleliśmy, była szansa, że zaklęcie
zadziała. Potrzebowałam choćby drobnego zawężenia obszaru
poszukiwań, bo nie da się rzucić go na mapę świata i liczyć na
cud...
Przez chwilę walczyłam z ochotą, by pobiec do Baala i mu o
tym powiedzieć, ale na pewno wciąż rozmawiał z Zornem.
Głowa demonicznej rodziny nie pęknie w (zerknęłam na
zegarek) godzinę. To, że nie może kłamać dzięki
umiejętnościom Karmazynowego Księcia, nie oznacza, że
będzie mówił prawdę. Ufałam w siłę perswazji Baala, ale
niekoniecznie chciałam oglądać jej zastosowanie na własne
oczy.
Wróciłam do łóżka. Zamknęłam oczy i liczyłam bestie
przeskakujące przez ognisko. Zasypiając w piekle, nie wypada
liczyć owiec. Śniłam o ognisku, ja i on, wielki demon o skórze
pokrytej glifami. Przyglądaliśmy się sobie uważnie, skupieni,
milczący, okrążaliśmy pale-
nisko na nisko ugiętych nogach. Pojedynek na twarde
spojrzenia zamienił się w formę bezsłownej komunikacji.
Uspokoiłam się. Przystanęłam i usiadłam na wilgotnej trawie.
Chłód nocy muskał moje plecy, ogień rozgrzewał twarz i przód
ciała. W tej pozycji musiałam zadzierać głowę, by widzieć jego
twarz. Skinęłam zapraszająco. Usiadł naprzeciw mnie.
Strumień pozawerbalnych danych przepłynął w obu
kierunkach. Wyjęłam z kieszeni fajkę i nabiłam ją zielem.
Pachniało wygrzanym na słońcu sianem i białą szałwią.
Przytknęłam zapałkę do obucha i zaciągnęłam się mocno.
Strużki mlecznego dymu wypuściłam na cztery strony świata i
dodatkowo jeszcze jedną w górę. Podałam fajkę demonowi.
Przez sekundę wahał się, ale wziął ją i przyłożył do ust.
Uznajmy to za sojusz, wymuszony, ale niepozbawiony złej
woli, pomyślałam, nim umysł ukołysał się w białej mgle.
18

Świtało, kiedy obudziło mnie ciche stukanie do drzwi. Miron


był szybszy, wstał, nim na dobre otworzyłam oczy. Baal
wyglądał, jakby się przez noc postarzał o dziesięć lat. Ludzką
miarą, skoro w boskiej nie przewidziano efektu starzenia.
Ciemne sińce i ziemista cera nie dodawały mu uroku, w oczach
czaiło się potworne zmęczenie.
- Jeśli zamierzasz być przy złapaniu żmija, przygotuj się.
Mam adres, moi ludzie już obstawili teren - powiedział z
progu.
- Piekło?
Byłam akurat na tyle przytomna, by usiąść na łóżku i pocierać
opuchnięte oczy. Zerknęłam na zegarek. Dwie i pół godziny
snu. Cudownie. Jak to wszystko się skończy, zadbam o, jak to
mawia Katia, beauty sleep.
- Thorn, dzielnica demonów.
Skinęłam głową. Poszukiwania demona na tym obszarze nie
były łatwe, stężenie ciemności na metr kwadratowy było
wysokie. Baal wszedł dalej do pokoju. Wyraźnie był
poruszony, ale raczej niegotowy, by o tym mówić.
- Słonko, nie musisz tam iść - powiedział Miron spokojnie -
pozwól nam się tym zająć.
Czasami mnie zdumiewał. Znał mnie od lat i nadal
podejmował próby. Jakbym kiedykolwiek przyjęła taką ofertę,
nie będąc nieprzytomna.
- Muszę. Muszę być przy aresztowaniu, a później muszę go
przesłuchać.
- Łakniesz zemsty? To o to chodzi? - Diabeł usiadł na
krawędzi łóżka, łokcie oparł o kolana i splótł dłonie.
- Nie - zaprzeczyłam odruchowo, ale po sekundzie musiałam
przyznać szczerze - też, ale nie o samą zemstę chodzi.
Pamiętasz Brennę?
- Dziewczynę, którą zgwałcił wilk, bratanek Brunona?
- Tak. Rozmawiałam z nią, po tym jak już go złapałam i
zamknęłam w areszcie. Chciałam, żeby czuła się bezpieczna,
żeby wiedziała, że on już jej nie zagrozi. Wysłuchała mnie i
powiedziała: „Wiesz, czego żałuję w całej tej sytuacji?",
myślałam, że powie coś w rodzaju: „Że byłam w
niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze", albo „Czemu to
musiałam być ja". Ale nie. Brenna żałowała, że kiedy go
aresztowałam, nie była przy mnie, żeby skopać go po jajach.
Potrzebowała tego, potrzebowała poczuć się znów silna.
Żałowała, że zapamiętała wilka, który ją tak potwornie
skrzywdził, w chwili triumfu, oddającego mocz na drzewo, pod
którym, jak sądził, leżała martwa. Żałowała, że nie miała okazji
nałożyć na ten obraz widoku oprawcy pokonanego, zwija-
jącego się z bólu pod naporem jej obcasa, miażdżącego jego
jądra. Może to małostkowe, ale doskonale ją rozumiem. Chcę
się przestać bać. Chcę odrzeć go z władzy, którą miał nade
mną. Chcę znów czuć, że jestem silna
i nie potrzebuję ciebie, Baala, Asa czy kogokolwiek, żeby
staczał za mnie bitwy. Wiem, że chętnie je stoczycie, ale ja nie
chcę się czuć jak kaleka, słaba trzcinka wymagająca ochrony.
W ostatnich dniach nie czuję się sobą. Bez dyskusji przyjmuję
waszą ochronę, prawie nigdy nie jestem sama, bo ciągle ktoś
ma mnie na oku. I nie pomaga mi czuć się dobrze to, że gdy
tylko zostaję sama na sekundę, ktoś próbuje mnie zabić. To się
musi skończyć. Chcę odzyskać swoje życie, jakim było, zanim
żmij mnie porwał i torturował. Chcę mu rzucić w twarz, że
przegrał, rozumiesz? Muszę uwierzyć, że tak właśnie jest. I do
tego potrzebuję być tam, kiedy zrozumie, że wpadł i nic, i nikt
nie zdoła mu pomóc.
Nie wiedziałam, czy są w stanie to zrozumieć. Nie byli
oswojeni ze słabością. Żmij pokazał mi, jak wiele bólu mogę
znieść i nie zwariować. I chciałam zemsty, chciałam zetrzeć z
jego twarzy wyraz triumfu. Gdy zamykałam oczy, bez trudu
wyławiałam z pamięci jego ekstatyczną przyjemność, kiedy
mnie tłukł, torturował, prawie zabił. Musiałam odzyskać swoją
podmiotowość, którą próbował, mi dość skutecznie, odebrać.
Baal zaplótł ramiona na piersi:
- To jest twój wybór, który jestem w stanie zrozumieć, choć
wolałbym, żeby był inny.
Miron tylko przygryzł wargę. Poczucie winy malowało mu
się na całej twarzy. Na Boginię, czy on naprawdę myśli, że
mógłby mnie uchronić przed całym złem świata?
Wyskoczyłam z łóżka i zgarnęłam z torby świeżą bieliznę,
dżinsy i koszulkę. Zamknęłam za sobą drzwi łazienki i
wskoczyłam pod prysznic. Trzy minuty później byłam gotowa
do wyjścia. Miron też, stali z Baalem
przy oknie i przyciszonymi głosami rozmawiali. Albo
spiskowali. Przynajmniej się nie kłócili.
*
Nieduży, parterowy dom z okładziną z posrebrzonych ze
starości desek sosnowych stał na działce przy samych
granicach demonicznej dzielnicy, która z kolei była dość
peryferyjna w stosunku do centrum Thornu. Tu mieszkali nie
tylko piekielnicy wszelkiej maści, ale także ci z magicznych,
którzy obstawiali czarną magię - przyciągała ich ciemność,
którą emanowały demony. Dalej była już luźniejsza zabudowa,
rozległe parcele zamieszkiwane przez tych, którzy lepiej się
czuli poza miastem.
Wysoki płot ze stalowych prętów zakończonych ostrymi
strzałkami nie świadczył o gościnności właścicieli, ale As i
jego zespół nie wydawali się tym przejmować. Dwa zaklęcia
później brama wyglądała na stratowaną przez słonia, a krąg
ochronny zadźwięczał jak kryształ na ułamek sekundy przed
rozpadnięciem się na tysiąc drobinek. Tego kręgu nie ustawił
Ibrahim, ale sam żmij. Nie było w nim precyzji i nie był
odporny na magię jak ten w mieszkaniu.
Oddział zajął pozycje, bezszelestnie i z idealną precyzją. Dwa
demony gniewu odcinały tył domu i okno kuchenne. Dwa inne
pilnowały obu wjazdów do posesji. As, Baal, ja i Miron
wchodziliśmy od frontu. Baal pchnięciem mocy przepalił
zaklęcia ochronne i odstraszające magiczne pułapki, które były
porozrzucane po ganku, trawniku, ścieżce wiodącej od furtki
do drzwi. Był tego co najmniej tuzin. Większość
nieprzyjemnych
lub bolesnych, choć nie dość silnych, aby były śmiertelne.
Ktoś tu się musiał nielicho bać. Uśmiechnęłam się na tę myśl.
Miałam nadzieję, że przez ostatnie dni żył w strachu. Liczyłam,
że nawet na chwilę nie mógł zapomnieć o tym, że go
znajdziemy, przyjdziemy po niego i nigdzie nie jest
bezpieczny.
Im byłam bliżej wejścia, tym większy miałam kłopot z
demonim bękartem. I z wilczycą, jeśli mam być sprawiedliwa.
Zwykle ona go pilnowała, by się nie wychylał, i bywały
chwile, kiedy mogłam niemal zapomnieć, że robię za
przechowalnię bestii. Ale teraz tworzyli zjednoczony front
przeciwko żmijowi. Nie tylko ja się chciałam zemścić. Dla
wilczycy to była walka o terytorium. Dla demona żmij był
celem numer jeden, skoro stał, przynajmniej w jakimś stopniu,
za zniszczeniem jego ciała, zamknięciem go w pieczęci, a z
pewnością za rytuałem wszczepienia. Z całej naszej radosnej
trójki, dzielącej to jedno, przyciasne w tej chwili ciało, tylko ja
nie chciałam rozerwać żmijowi gardła przy użyciu własnych
zębów i nie fantazjowałam o malowaniu twarzy jego wciąż
ciepłą krwią. Co nie znaczy, że moi lokatorzy oszczędzili mi
takich obrazów, przedstawiali wszystko, co chcieliby mu
zrobić w jakości HD i z dbałością o szczegóły. Cóż, musiałby,
jak kot, mieć dziewięć żyć, by mogli zrealizować choć połowę
pomysłów. Przywołałam najbardziej racjonalny głos w mojej
głowie, mój własny, ale i on nie pałał do żmija ciepłymi
uczuciami. As wykopał drzwi i upadł odrzucony zaklęciem.
Cholera, ten dom był jak twierdza paranoika z nadmiarem
wolnego czasu. Wyciągnęłam rękę do Asa i pomogłam mu
wstać. Potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć szumu w
uszach.
Zerknęłam na jego źrenice, na szczęście były równej
wielkości.
- Powolutku, nie dotykamy niczego, czego najpierw nie
sprawdzę ja lub Baal, jasne? - powiedziałam cicho. Żmij
posługiwał się wyraźnie magią, którą znał sprzed
zaszczepienia demona. As nie znał zbyt wielu zaklęć, skoro
posługiwał się własną odmianą magii, opartą na
manipulowaniu ciemnością.
- Ani śladu żmija - zawołał jeden z demonów, którzy
wkroczyli w tym samym czasie przez tylne drzwi.
Dom wydawał się pusty, ale coś nie dawało mi spokoju. Nie
wyglądał jak siedziba żmija łamane przez demona. Był zbyt
zwyczajny. Żadnej pracowni, biblioteczki, świec,
czegokolwiek, co byłoby przydatne podczas rytuałów. Może to
była świeża kryjówka, ale w takim razie po co tyle pułapek na
drodze, skoro nie było tu nic, co mogłoby nas gdziekolwiek
zaprowadzić? Dom wyglądał jak klasyczna siedziba na
przedmieściach. Dość luksusowe meble, niezbyt dobrze
dobrane kolorystycznie, wielki ekran telewizora, beżowa
wykładzina sprawiały, że był jednym z tysięcy domów, na
których nie odcisnął się ślad indywidualnego smaku. Coś jak
nieudolne przeniesienie wystroju wnętrza z katalogu Black
Red White.
Tu musiało być coś, co popchnie sprawę do przodu. Strażnicy
nie widzieli, by żmij opuszczał to miejsce. Mógł go
teleportować demon dziesiątej klasy, ale wtedy ludzie Baala
wyczuliby magię. Zajrzałam do kuchni, sypialni, salonu, a
nawet pokoju z maszynami do ćwiczeń. Dziwne, żmij nie
wyglądał na kogoś, kto by rzeźbił ciało czy lubował się w
wysiłku fizycznym. Stepper, wiosła, rowerek, orbitrek,
bieżnia, wielki atlas, niczym
w profesjonalnej siłowni. Podeszłam do ściany, na której
zamontowane były lustro i stelaż z ciężarkami. Zdjęłam z haka
dwukilową hantlę. Miała swoją masę, czułam pod palcami
fakturę tworzywa osłaniającego stal, ale nie była doskonała.
Nie miała odbicia w lustrze. Cały pokój odbijał się w szklanej
tafli, ja również, ale kiedy wzięłam ciężarek do ręki, iluzja
zaczęła się kruszyć. Musiała się opierać albo na kręgu, albo na
przedmiocie ogniskującym. Ten drugi o wiele łatwiej ukryć.
Kiedy stwarzałam zaklęcia iluzji w siedzibie pewnego
wampira, rysowałam na podłodze krąg kredą. Ale ja chciałam,
by zauważył iluzję i jednocześnie wiedział, że tym właśnie ona
jest. Tu ktoś starał się iluzją zamaskować coś innego. Całkiem
skutecznie, muszę przyznać. Nawet podczas przeszukania
siłownię by raczej zignorowano - maszyny, gołe ściany, poza
lustrem, jednolita wykładzina na całej podłodze. Raczej nie
dałoby się tu nic ukryć, gdyby faktycznie tak wyglądał ten
pokój. Ale szłam o zakład, że wyglądał całkiem inaczej.
Zaczęłam metodycznie dotykać wszystkiego dookoła,
podnosiłam każdy przedmiot, jaki tylko udawało się podnieść.
Bez skutku. Iluzja trwała, póki nie zniszczę lub nie usunę
przedmiotu ogniskującego.
- Masz coś? - Miron zajrzał do pokoju.
- Jeszcze nie, ale szukam. Uprzedź pozostałych, że w domu są
iluzje, na pewno w tym pokoju, ale mogą być wszędzie.
- Jak je rozpoznać? Potarłam czoło.
- Zwykle są w stanie oszukać tylko część zmysłów. Te idealne
wymagają potwornej koncentracji mocy i są
rzadkie. To może być cokolwiek. Rzeczy, które pachną nie
tak, jak powinny, mają dziwną fakturę, są za lekkie lub za
ciężkie, wydają nieodpowiedni odgłos, kiedy nimi rzucisz...
- Nieźle, powiem pozostałym, żeby wąchali i gryźli co
popadnie.
Dotknęłam już niemal wszystkiego. Zaklęcie było naprawdę
dobre i świetnie ukryte. Gdyby nie lustro, nie wiedziałabym, że
to iluzja, nawet dotykając przedmiotów.
Gdyby nie lustro... OK, w siłowniach często były lustra, ale po
co stwarzać je w iluzji siłowni, skoro może zdemaskować
urok? Dotknęłam szklanej, chłodnej płaszczyzny. Opuszkami
palców sprawdzałam krawędzie. Uniosłam lustro, usiłując
zdjąć je z haka, na którym wisiało. Było cholernie ciężkie.
Wysokie na dwa i pół metra, szerokie na metr dwadzieścia. Ale
ważyło jeszcze więcej, niż powinna ważyć tafla szkła tej
wielkości. W sam raz tyle, ile ważyłaby taka tafla w metalowej
ramie. Ledwie drgnęło, choć nie jestem ułomkiem.
Wyciągnęłam z kabury glocka i kolbą rozbiłam zwierciadło,
odsuwając się, nim zasypał mnie deszcz ostrych igieł i
odłamków. W tej samej chwili iluzja zaczęła się kruszyć.
Wybiegłam na korytarz, czując gryzący dym. Zatrzasnęłam
za sobą drzwi. Kolejna pułapka. Ta akurat mogła być
śmiertelna. Pod niegroźnym, choć nieprzyjemnym zapachem
gryzącego dymu wyczułam wyraźną nutę gorzkich migdałów -
nie pozostawiała wątpliwości - cyjanowodór. To, co żmij
ukrywał w tym pokoju, było najwyraźniej cholernie cenne lub
niebezpieczne. Przywołałam jednego z demonicznych
komandosów
Baala i kazałam mu obstawić odpowiednią ścianę domu. W
siłowni nie było okna, co nie znaczyło, że w pokoju, który
wyłoni się po zniszczeniu iluzji, również go nie będzie.
Jeśli użyty w pułapce cyjanowodór był elementem zaklęcia,
rozłoży się w kilkadziesiąt sekund. Jeśli to prawdziwy związek
chemiczny, nie obejdzie się bez wietrzenia. Zakładałam raczej
to pierwsze. Robiąc pułapkę, liczysz się z tym, że możesz ją
przypadkowo aktywować, i nie chcesz, by skutki uboczne
odcięły cię na kilka godzin od pracowni, która zamieniła się
właśnie w komorę gazową. Nie jeśli zaklęcie było równie
skuteczne w uśmierceniu przeciwnika.
Uchyliłam drzwi po minucie czy dwóch. Ostry zapach wciąż
utrzymywał się w powietrzu, ale po migdałach nie było śladu.
Po siłowni również.
Miałam przed sobą klasyczną pracownię czarnoksiężnika, co
nie było zaskoczeniem. Żmij jakoś musiał zwrócić na siebie
uwagę Ibrahima, a ten raczej nie gustowałby w viccanach czy
białych wiedźmach, chyba że na śniadanie. Półki uginały się
pod ciężarem książek. Ciężki stół z dębowym blatem ciągnął
się wzdłuż jednej ze ścian. Kilka oprawionych w skórę książek
leżało w równym stosiku, ale żadna z nich nie była szczególnie
cenna czy niezwykła. Większość tytułów kojarzyłam z wypo-
sażenia podręcznych biblioteczek magicznych, coś o magii
roślin, iluzjach, zaklęciach przywołania i kręgach ochronnych.
Standard. Na krawędzi stołu ustawiony był rząd świec,
czarnych, bordowych i fioletowych, niektórych już
nadtopionych. Nie miał nawet jednej świecy białej czy
błękitnej, używanych podczas rytuałów białej
magii. Lusterka, noże, kielichy, sam widowiskowy magiczny
chlam, nic naprawdę wyjątkowego. Nic z tego, na co miałam
nadzieję.
Otworzyłam szafkę w kącie, spodziewając się konkretów, ale
znalazłam tylko więcej składników do czarnych zaklęć. Co
najmniej trzy stworzenia oddały życie, by miał dobrze
wyposażony składzik. Usiadłam na fotelu (wielkim i obitym
aksamitem w kolorze supermrocznej czerni, zdobionym
wypukłymi srebrnymi guzami) i przez chwilę przyglądałam się
pracowni. Pod wieloma względami była idealnym wcieleniem
stereotypu, jak wygląda pracownia czarnoksiężnika, ale głosik
w tyle głowy mówił mi, że coś mi umyka.
Czy czegoś brakowało? Okręgu z pentagramem do
przywoływania demonów - to była oczywista odpowiedź.
Nawet jeśli nie korzystał zeń zbyt często w ostatnim czasie,
kiedy nosił demona, był mu potrzebny, kiedy był
czarnoksiężnikiem. Mógł być naiwnym idiotą, który rysuje
krąg kredą, ale czy wtedy pożyłby dość długo, by mnie dopaść?
Kredę czy wodę święconą łatwo usunąć, silniejszy podmuch
powietrza czy odrobina wody wystarczyły, by przerwać taki
okrąg. Jeśli pracujesz w terenie - nie masz wyjścia, ale
czarnoksiężnicy zwykle rzadko opuszczają pracownię.
Dywan wyglądał na stary, w niektórych miejscach wełniane
włókna były dość mocno zużyte i wyblakłe. Zawołałam
Mirona, bo sama szarpałabym się z nim przez godzinę -
pokrywał całą podłogę od ściany do ściany. Przesunęłam fotel i
stół o kilka centymetrów, zwalniając krawędzie. Zaczęliśmy
zwijać dywan w gruby rulon. Już po minucie wiedziałam, że
trafiliśmy na
coś ważnego. Na środku pokoju był wyżłobiony krąg o około
metrowym promieniu, a wpisany weń pentagram był nie tylko
wyryty w drewnie podłogi, ale też wzmocniony miedzianymi
klinami. Bardzo rozsądnie, biorąc pod uwagę szczeliny między
deskami. Ciekawsze odkrycie czekało nas jednak w rogu
pokoju. Właz ze stalowym kółkiem wróżył mi jedno - czeka
mnie kolejna piwnica, na którą nie miałam szczególnej ochoty.
- Wchodzę pierwszy - rzucił Miron, jakby spodziewał się, że
będę się paliła do tego, by iść na szpicy.
- Uważaj, może być więcej pułapek - powiedziałam tylko.
Szarpnął kółko i uniósł klapę. Ciemność była gęsta
1 lepka. Potarłam twarz, odpychając od siebie strach. Miron
wyczarował ognik, tańczący na jego dłoni i rozjaśniający
mrok. Postawił stopę na szczeblu, a po sekundzie cały zniknął
pod podłogą. Moja kolej.
Drabinka miała tylko osiem szczebli, sufit znajdował się
ledwie kilka centymetrów nad głową pyra,
wyczarowywującego kolejne płomyki, które rozświetliły
niedużą kryjówkę, pomieszczenie trzy na dwa metry. W
jednym kącie stały drewniane skrzynie, jedna na drugiej
sięgały sufitu. Materac na podłodze. Skórzana walizka, a na
niej termos i kanapki owinięte w folię aluminiową. Żmij
urządził sobie piknik? Kucnęłam przy wąskim materacu.
Uniosłam zwinięty w niechlujne gniazdo koc, ale pod nim nie
było nic ciekawego. Dotknęłam termosu, zawartość wciąż była
ciepła. Także herbata w plastikowym kubku nie była całkiem
zimna. Nie mogło minąć więcej niż pół godziny, odkąd przelał
ją z termosu. Ale gdzie był? Dom był obstawiony od kilku
godzin. Nikt
nie widział, by wychodził. Zresztą jeśli uważał, że jego
kryjówka była bezpieczna, po co miałby uciekać? Wiedział, że
ludzie Baala go szukają. Większe szanse na przeżycie miał w
tej norze niż na zewnątrz.
Włoski na karku stanęły mi dęba. Odwróciłam się
gwałtownie, tracąc równowagę i upadając na pośladki. W tej
samej chwili zza skrzyni wyskoczył chudy cień. Schwycił
drabinkę i próbował wbiec po szczeblach. Miron pozwolił mu
na dwa kroki. Jeden potężny cios w czaszkę zwiotczył ciało,
które z hukiem upadło na betonową podłogę. Nie bez
satysfakcji obserwowałam, jak głowa odskoczyła podczas
uderzenia. Wypuściłam głośno powietrze. Nawet nie
wiedziałam, że przestałam na chwilę oddychać. Miron pochylił
się nad ogłuszonym.
- To on? - wycedził przez zęby.
Przeszłam dwa dzielące nas kroki na miękkich nogach. W
gardle mi zaschło, a dłonie zwilgotniały. Może i był
nieprzytomny, ale to wciąż był on. Gęsia skórka pokryła mi
całe ramiona. Oddychałam płytko i trochę za szybko, gdzieś na
granicy hiperwentylacji. Miron objął mnie ramieniem, jakby
się bał, że za chwilę zemdleję. Nie byłam jedną z kobiet, które
mdleją, naprawdę. Na palcach jednej ręki mogłam policzyć, ile
razy straciłam przytomność, zwykle po solidnej utracie krwi.
Ale teraz musiałam przyznać Mironowi rację. Kręciło mi się w
głowie, a ciężar na piersi powodował uczucie duszności.
- Chcesz wyjść na zewnątrz? - zapytał diabeł, wyraźnie
zaniepokojony.
Pokręciłam głową i próbowałam ochłonąć. Ale strach nie
mijał. Odruchowo sięgnęłam po wilczycę.
Ona nie czuła strachu. Była silna, była wściekła i gotowa
przegryźć mu gardło. Demon ochoczo przyłączyłby się do
zabawy. Byli silniejsi niż ja, więc sięgnęłam do tej siły i
użyłam jej, by oddalić ryzyko ataku paniki czy omdlenia.
Odetchnęłam głośno kilka razy, ale już wolniej, spokojniej.
Naciągnęłam spięte mięśnie karku. Dobrze. Znów ją miałam.
Upragniona kontrola znów była na swoim miejscu.
Nie spuszczając mnie z oka, Miron wychylił się w stronę
włazu i krzyknął:
- Mamy go!
Po chwili jeden z komandosów Baala, krzepki demon noszący
bestię, pojawił się na tle jasnej dziury wejścia. Miron dźwignął
ciało, jakby należało do małego chłopca, a nie faceta, który
prawie pobił mnie na śmierć. Na Boginię, czasem
zapominałam, jak silny był mój diabeł. Bestia pociągnął ciało
w górę. Żmij zaczepił stopami o krawędź wyjścia. Cichy stuk
skórzanych butów o deski zabrzmiał jak wystrzał.
Cofnęłam się o krok i opadłam na materac. Po skroni spłynęła
mi kropla potu. Zacisnęłam dłonie na kolanach, by opanować
drżenie. Na piekielne zastępy, co on mi zrobił? Jak mam żyć z
tym strachem? Miron uklęknął między moimi kolanami.
Nachylił się, by spojrzeć mi w oczy, trącił kciukiem mój
podbródek, bym uniosła głowę.
- On nie może cię już skrzywdzić, słonko - szepnął.
Pokiwałam głową. Wiedziałam o tym, ale to nie blokowało
strachu. Przełknęłam głośno. Gardło wydawało się suche i
podrażnione. Potarłam twarz dłońmi i odgarnęłam włosy do
tyłu.
Błąd! Nieprawidłowy odsyłacz typu hiperłącze.
- Już dobrze. Sprawdźmy, co tu znajdziemy. Liczę na to, że do
schowka zabrał swoje ulubione lub najcenniejsze zabawki -
powiedziałam, siląc się na spokój.
- Zajrzę do skrzyń.
Miron wstał i podszedł do piramidy skrzyń, za którymi chwilę
wcześniej chował się żmij. Ściągnął jedną na podłogę i
podważył wieko.
- Trochę magicznego śmiecia, nic cennego, jakieś menzurki,
słoiczki ze składnikami, palnik do podgrzewania eliksirów... -
powiedział, przeglądając zawartość skrzyni.
Zerknęłam na skórzaną walizkę, ładny gadżet w stylu retro, z
mosiężnymi narożnikami i klamrami na pasach
zabezpieczających. Zbyt stara, by mieć zamek na szyfr, zwykły
haczyk z blokadą. Ułożyłam palce, znak widzenia, by zobaczyć
pułapki czy zaklęcia przygotowane na ciekawskich, ale
wyglądało na to, że jest czysta. Najwyraźniej żmij założył, że
bagaż, jak i on, będzie bezpieczny w schronie. Odpięłam
haczyk. Mechanizm odskoczył z cichym stuknięciem.
Uchyliłam wieko.
Na piekło i szatana! W środku leżał arsenał, który naprawdę
mógłby być zarzewiem rewolucji. Kilkanaście pieczęci, żadna
nie była wypalona i wszystkie były względnie nowe, znacznie
nowsze od tych, które mu ukradłam. Palcami wyczuwałam
wyryte symbole i znaki na miedzianych i srebrnych krążkach.
Zanotowałam w pamięci, by zapytać Baala, jaka jest symbolika
metali używanych do tworzenia pieczęci. Słyszałam, iż
zdarzało się w minionych czasach, że używano drewnianych
lub glinianych pieczęci, ale były za delikatne, by na dłuższą
metę utrzymać demona. A jeśli zamierzasz
uwięzić jakiegoś, upewnij się, że pieczęć wytrzyma. Dotyczy
to w tym samym stopniu demonów i dżinów. Nasze księgi
pełne są podań o osobach, które zabił wezwany czy uwięziony
przez nich demon, oraz tych, których dżin wyrwał się z butelki
i pożarł swojego „pana".
Pod pieczęciami leżała gruba księga oprawiona w
pociemniałą z upływu czasu skórę, sądziłam, że cielęcą. Wedle
tradycji czarne grimuary powinny być uświęcone krwią ofiary i
oprawione w jej skórę. Zwykle były to cielęta, bo trochę głupio
składać ofiarę ze świni, a obciachem byłoby pomykać z księgą
oprawioną w skórę królika czy kota. Znak na okładce jarzył się
mocą. Pamiętałam ten znak z nocy rytuału. Przewróciłam kilka
kartek, pilnując się, by czytać tylko nagłówki i składniki
zaklęć, nie same formuły. Ostatnie, czego potrzebowałam, to
przypadkowo rzucony urok z czarnego grimuaru. W połowie
księgi zamarłam. To nie była zwykła księga z zaklęciami
czarnoksiężnika. Musiała należeć do Ibrahima.
- Co znalazłaś? - Miron nachylił się nad moim ramieniem i
rzucił okiem na kartkę, która przykuła moją uwagę. Przeczytał
nagłówek i przeklął. - Czy to jest to, co myślę?
- Obawiam się, że tak - powiedziałam cicho. Odruchowo
zaczęłam czytać tekst. Na Boginię, to
było gorsze od rytuału, któremu mnie poddano, gorsze nawet
od tego, co zrobiono zmarłym dziewczętom. Miałam przed
sobą opis rytuału i zaklęcia towarzyszące wszczepianiu
demonów piekielnikom. Stronę dalej opisany był obrządek na
magicznych, przewróciłam szybko kartkę. Wystarczająco
wiele pamiętałam. Nie miałam
potrzeby wiedzieć więcej na temat tego, co mi zrobiono.
Kolejne zaklęcie wydawało się szczególnie skomplikowane i
wymagało wyjątkowo paskudnej ofiary. Nie dziwota.
Wszczepienie demona aniołowi bez jego zgody to naprawdę
wyższa szkoła jazdy. Rafael powinien właściwie docenić, że
Jezabel wybrała dłuższą trasę i przez miesiące poiła go
eliksirem, który czynił jego ciało bardziej podatnym na
opętanie. Zaoszczędziła mu tym cholernie wiele bólu. Choć w
szerszej perspektywie nie czyniło jej to ani odrobinę mniej
winną.
Ostrożnie zamknęłam księgę, czując napierającą intensywną
energię. Jej gorące macki musnęły moją świadomość, szeptem
kusząc i składając obietnice. Mogła mi dać władzę i potęgę,
mogła mi dać, cokolwiek zechcę. Mogła zabrać mój strach i
zostawić siłę. Mogłabym być kimś, przed kim na kolana padają
wszyscy! Włożyłam grimuar z powrotem do walizki,
przerywając więź, którą próbował nawiązać. Gdybym
fantazjowała o tym, by wszyscy padali przede mną na klęczki,
może by mnie skusił. Może nie odłożyłabym go, ale zaczęła
pod nosem mamrotać zaklęcia. I zanimbym się spostrzegła,
uzależnienie od tego paskudnego artefaktu stało by się moim
największym problemem. Kolosalnym nawet w mojej zwykłej
skali problemów, w jakie wpadałam.
Wstałam, odruchowo otrzepując dżinsy. Poplamiony, pełen
gór i wąwozów materac żmija na dłuższą metę nie wydawał się
szczególnie higienicznym miejscem. Hmm...
- Możesz unieść i chwilę przytrzymać materac? -zapytałam
diabła, a on bez słowa dźwignął wąskie legowisko.
Opadłam na kolana. Dość głęboko, na szorstkiej od pyłu
podłodze wymacałam tekturową teczkę, białą ze sznureczkami.
W środku był komplet dokumentów Aleksandra
Żmijewskiego. Ze zdjęcia w paszporcie spoglądał żmij jako
żywo. W teczce znajdowała się także książeczka czekowa i
plik dolarów gruby na dwa palce.
Wystarczyło zapytać kogoś, kto znał dzisiejsze rynki
finansowe, by wiedzieć, że dolar to już nie to, co kiedyś, jednak
magiczni i piekielnicy, idąc między ludzi w realnym świecie,
prawie zawsze wypychali kieszenie dolcami. Myślę, że trochę
z przekory. Politei-ści i mieszkańcy piekielnych ostępów z
banknotami z okiem opatrzności i napisem „In God we Trust" -
czy tylko ja dostrzegam ironię? I mimo wszystko mniej się
rzucali w oczy z banknotami z Benem Franklinem niż ze swoją
drugą ulubioną walutą - szczerozłotymi monetami. W sumie,
jeśli ktoś ma pięćset lat, to przeżył niejedną denominację,
waluty powstawały i znikały z powierzchni ziemi, imperia
upadały, banki plajtowały... Nie ma jak złoto, kamienie
szlachetne i nieruchomości, najlepiej połączone z własnością
dużych połaci ziemi. Przy odrobinie szczęścia ziemia nie zo-
stanie przejęta przez państwo... Nie jest łatwo bogacić się w
skali stuleci. Rozmawiałam o tym kiedyś z moimi synami,
którzy próbowali przekonać mnie do racjonalnego programu
inwestycyjnego obliczonego na tysiąclecie. Nie mogli pojąć, że
wciąż nie bardzo mam co inwestować, a mój tryb życia raczej
nie gwarantuje mi długowieczności, mimo pozornej
nieśmiertelności.
Wstałam z podłogi i otrzepałam zakurzone kolana i dłonie.
Wrzuciłam teczkę do skórzanej walizy, którą zamierzałam
zabrać. Czas opuścić piwnicę.
*
Razi odprowadził żmija do bezpiecznego pokoju w domu
Baala. Zostawiliśmy go samego, skulonego i przywiązanego
do krzesła, by trochę zmiękł. Kiedy dotrze do niego, w jak
beznadziejnym jest położeniu, może być nieco bardziej skory
do współpracy. Demoniczne metody przesłuchania nie różniły
się wiele od policyjnych. Z tym że tam mogłam co najwyżej
postraszyć aresztem lub skusić warunkiem, a tu zasób gróźb i
metod przymusu bezpośredniego był nieograniczony.
Patrzyłam na niego przez magiczny odpowiednik weneckiego
lustra, zastanawiając się, czy jestem gotowa, by zrobić to, co
podpowiadał mi mój wewnętrzny komitet sadystyczny.
Wilczyca i demon byli zgodni. Chcieli rozszarpać tego kolesia,
chcieli, by cierpiał, by zwijał się z bólu, by krwawił, by
popamiętał, że nigdy więcej nie wolno mu nas tknąć. Obrazy,
jakie mi podsyłali, były niezwykle dokładne i kolorowe.
Głównie odcienie czerwieni i różu, typowego dla otwartych
ran. Nie winiłam ich. Byli parą drapieżników, a on ich
zaatakował, zagroził, zrobił krzywdę. Gorzej, że ja, człowiek
czy wiedźma, musiałam przyznać, że ta wizja jest mi bliska.
Chciałam go zabić, naprawdę chciałam zetrzeć z ziemi ślad
jego istnienia.
- Dora? - cichy głos za mną wyrwał mnie z zamyślenia.
Miron i Joshua stali w progu. Anioł był wyraźnie wytrącony z
równowagi.
- Coś się stało? Gdzie jest Witkacy?
- Z nami wszystko w porządku. To ja powinienem zapytać, co
się dzieje... Odbierałem tyle bólu, strachu i wściekłości, że
przez chwilę byłem przekonany, że znów cię dopadli...
- Nic mi nie jest - mruknęłam. - Ja... Wolałabym, żeby was tu
nie było, kiedy tam wejdę...
- Dlaczego? - Mironowi nie podobała się ta myśl. -Nie chcę,
żebyś została z nim sama.
- Nie będę sama. Będę z Baalem. Ale nie chcę, żebyście to
widzieli...
Uraziłam ich. Widziałam to, ale naprawdę nie czułam się na
siłach, by im wytłumaczyć, dlaczego nie chciałam, by
zapamiętali mnie taką... Zwłaszcza Joshua, który już i tak
przesunął dla mnie swoje granice tolerancji, ale Miron też. To
prawda, był diabłem, ale też był facetem, którego kochałam,
nie chciałam... sama nie do końca wiedziałam, czego chcę, ale
wiedziałam, że nie chcę, by tu zostali.
- Dlaczego Baal może być przy tym, a ja nie? - Diabeł
panował nad sobą, choć widziałam, że go zraniłam. Znów.
- Bo nic, co zrobię, nie zniechęci go, nie odrzuci. On widział
wszystko.
Anioł podszedł do mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy i
objął ramieniem. Nachylił się i szepnął mi do ucha:
- Nie zniechęci się ktoś, kto cię kocha. Skąd założenie, że my
kochamy cię mniej?
Jeszcze chwila i zacznę płakać, właśnie teraz, kiedy nie chcę
w sobie słabości, kiedy nie mogę sobie na nią pozwolić.
- Ptaszyno... - szepnęłam, ale nie wiedziałam, co właściwie
chcę mu powiedzieć.
- Rozumiem. Chyba lepiej niż ty w tym momencie. Pamiętaj,
skarbie, o jednym, są ścieżki, z których nie ma odwrotu.
Zastanów się, czy zdołasz żyć z tym, co zamierzasz zrobić.
Odepchnęłam się od niego i spojrzałam mu w twarz.
Wiedział, do cholery, wiedział. Miał tyle smutku w oczach, że
miałam ochotę skulić się i chlipać. Wolałam gniew Mirona niż
smutek anioła. Z tamtym umiałam sobie radzić, wobec
lśniących oczu kopniętego szczeniaka byłam bezradna. Joshua
objął mnie ciasno i nagle wypuścił. Zrobiło mi się zimno.
Pociągnął Mirona i wyszli z pokoju.
Za weneckim lustrem widziałam Baala, który rozpoczynał
przesłuchanie żmija. Już czas.
*
Gdybym na to pozwoliła, gdybym tylko poluzowała osłony,
bestia wypłynęłaby na powierzchnię, zdjęła ze mnie ten ciężar,
przejęła kontrolę, zemściła się za nas. Chciał, bym to zrobiła. A
w jakimś stopniu ja też tego chciałam. Bo byłam niemal pewna,
że nie zdołam wypełnić planu.
- Powiedz mi, gdzie jest Ibrahim, a może dożyjesz rana w
jednym kawałku - oświadczył Baal, opierając się plecami o
ścianę, swobodny, ale równie niebezpieczny
jak kobra czająca się do skoku. Żmij milczał. Bał się, ale nie
wiedziałam, kogo bardziej, Baala czy Ibrahima. Poczułam, że
osłony Księcia Demonów opadają, gęsta aura rozlała się
mroczną falą, gotowa połknąć każdy przebłysk światła.
Delikatny ruch nadgarstkiem, przygięte palce prawej dłoni i
towarzyszące gestom słówko wystarczyły. Więzień zaczął się
dusić. Przywiązane do krzesła ciało prężyło się, wstrząsane
drgawkami, twarz przybrała niezdrowy odcień szarości, a żyły
na szyi i skroniach podbiegły ciemnym fioletem, wypukłe pod
lśniącą od potu skórą. Baal luzował urok tylko po to, by
dręczyć żmija złudzeniem, że to koniec i zaraz będzie mógł
zaczerpnąć tchu. I wszystko rozpoczynało się od nowa. Po
kilku minutach żmij mógł służyć studentom medycyny jako
preparat do powtórek z układu naczyniowego. Każdy
odsłonięty kawałek skóry znaczyła niemal czarna siateczka żył
i naczynek włosowatych, nabrzmiałych, jakby ich zawartość
zmieniła się w ciało stałe i powiększyła swoją objętość
pięciokrotnie. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na
wykrzywioną w bolesnym grymasie twarz Aleksandra.
Jednocześnie chciałam, by powiedział nam wszystko od razu, i
liczyłam, że jednak tego nie zrobi, że da Baalowi pretekst, by
kontynuował. Tortura ustawała na sekundy tylko po to, by żmij
miał szansę wyśpiewać wszystko, co chcieliśmy wiedzieć.
Widząc jego zaciętą minę, Karmazynowy Książę uśmiechnął
się chłodno. Rozwinął na stole skórzany pokrowiec, który
wyglądał jak wymarzony prezent gwiazdkowy każdego
psychopaty. Lśniące ostrza różnej długości i szerokości
wychylały się z przegródek z miękkiego zamszu. Wyjął długi
na piętnaście centymetrów nóż i przejechał po
ostrej krawędzi palcem. Kropla krwi, która spłynęła po
gładkim metalu, pachniała magią. Podszedł do żmija i
czubkiem ostrza przejechał po jego policzku i szyi. Nie dość
mocno, by poważnie ranić, dość, by w kołnierz koszuli
wsiąknęła strużka krwi. Baal umoczył w niej palec wskazujący
i rozmazał smugę na kciuku, nachylił się nad Aleksandrem i
powiedział spokojnym, całkiem rzeczowym tonem:
- Właściwie nie przeszkadza mi, że się opierasz. Bo widzisz,
ja naprawdę chcę cię zabić. Jest tak wiele fantastycznie
bolesnych rzeczy, których możesz doświadczyć tylko dlatego,
że twoja krew jest w moich dłoniach. Wiesz o kilku z nich,
prawda? Chętnie pokazałbym ci wszystkie. Przecież tak bardzo
chciałeś się uczyć... Po to zostałeś czarnoksiężnikiem, prawda?
Tyle że wiesz coś, co może być warte twojego życia, i może
nawet daruję ci je, jeśli powiesz mi, gdzie jest Ibrahim, z kim
pracuje, kiedy zamierza uderzyć i gdzie. Na twoim miejscu
zacząłbym się targować.
Żmij przełykał nerwowo. Wypacał strach kwaśnym potem,
którym przesiąknięte było już jego ubranie, ale najwyraźniej
wciąż łudził się, że Ibrahim zadałby mu więcej bólu niż my.
Liczyłam na to, że naocznie przekona się o błędach w
założeniu. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy odepchnęłam się
od ściany i bezszelestnie podeszłam do niego, wpatrując się w
jego wąskie, gadzie źrenice.
- Może zresztą powstrzymam się i pozwolę Dorze wymierzyć
sprawiedliwość... Jesteś jej coś winien, nie uważasz? -
powiedział Baal, wychodząc naprzeciw głodowi, który musiał
we mnie zauważyć. Stałam jak ska-
mieniała, wpatrując się w więźnia. Starałam się zobaczyć go
takim, jakim był teraz. Związanego, bezradnego, naruszonego
przez stal Baala. Zapamiętać to, nałożyć na obrazy, które
wypaliły się w mojej pamięci.
- Kochanie, zechcesz pełnić honory? - Baal uniósł żartobliwie
brew i wyciągnął nóż w moją stronę.
Słyszałam przyspieszony szum krwi w uszach. Sięgnęłam po
nóż i zacisnęłam palce na ogrzanej dłonią Baala rękojeści.
Zważyłam ostrze, jego ciężar uspokajał. Nachyliłam się nad
żmijem i syknęłam mu do ucha:
- Jak się czujesz, króliczku, teraz, kiedy sytuacja zmieniła się
o sto osiemdziesiąt stopni?
Uniósł głowę i zacisnął wargi.
- Zrób to, zabij mnie! Jeśli masz dość jaj, żeby to zrobić -
rzucił mi w twarz.
Baal położył mi dłoń na ramieniu, jakby się bał, że dam się
sprowokować. Nie zamierzałam. Nie chciałam dać żmijowi
satysfakcji, szansy, by się wywinął. Szybka śmierć byłaby dla
niego błogosławieństwem, a nam nie dałaby nic. Chciałam, by
cierpiał, co najmniej tak bardzo jak ja pod jego kijem i zębami.
Zimny uśmiech rozciągnął moje usta, kiedy uświadomiłam
sobie, że wprawdzie moja ludzka czy wiedźmia strona nadal
nie chciała przekroczyć granicy, jaką były tortury, był sposób
na wyrównanie rachunków. Wilczycy i demona nie
satysfakcjonowało nic poza krwią i bólem. Mogłam im to dać,
nie brudząc sobie rąk. Wypowiedziałam zaklęcie. Niewinne w
pewnych okolicznościach, śmiertelne w innych. Nie zależało to
ode mnie. Nacięłam nożem opuszkę lewego kciuka, a
oznaczony moją krwią nóż wbiłam w udo żmija dość głęboko,
aż poczułam opór kości.
Zawył z bólu, ale to był dopiero początek. W sekundzie, kiedy
moja krew zmieszała się z jego, zaklęcie było uzbrojone.
Cofnęłam się o krok i pociągnęłam za sobą Baala.
- Zaklęcie lustrzane? - zapytał tylko Książę Demonów.
- Mogę się założyć, że wystarczy. Zobaczmy, czy jest w stanie
wziąć to, co sam mi dał. Nic więcej. Nic mniej. Przeżyje, nawet
jeśli więcej niż raz będzie tego żałował.
Przecięłam więzy na jego nadgarstkach i kostkach,
pozwalając, by energia zaklęcia uniosła go z krzesła i ustawiła
jego ciało w analogicznej pozycji do mojej, kiedy wisiałam na
haku. Dla magii to, że nie było tu fizycznego haka, który
przyjąłby ciężar ciała, nie było przeszkodą. Stopy żmija tylko
czubkami palców dotykały podłoża. Ramiona wyprężyły się
pod ciężarem na oko osiemdziesięciu kilogramów. Zaklęcie
było dokładne - na przegubach dłoni czerwienił się ślad po
odciskających się kajdanach. Zaklęcie karmiło się energią tego,
czego doświadczyłam w niewoli, skumulowany strach i ból
były doskonałym akumulatorem. Gdyby to było cierpienie
złożonej przeze mnie ofiary, byłaby to zdecydowanie czarna
magia. Ale ono karmiło się mną, więc wciąż pozostawało po
białej stronie, mimo że bez wątpienia prowadziło do cierpienia
i bólu ofiary. Magia bywa odcieniami szarości, wbrew
dychotomicznemu podziałowi, w który chcemy wierzyć.
Było coś niezdrowego w fascynacji, z jaką słuchałam
wrzasków żmija, kiedy na skórze pojawiały mu się kolejne
wybroczyny od kija. Kwaśny zapach jego krwi wiercił w
nozdrzach, coraz bardziej intensywny, gdy tracił jej
coraz więcej: kaszląc, plując, a wreszcie krwawiąc z nosa i
coraz liczniejszych ran. Rozcięta warga, spuchnięte kości
policzkowe i powieki sprawiały, że coraz mniej przypominał
samego siebie.
Całym jego ciałem wstrząsały drgawki, kiedy odbierał
następujące po sobie razy. Wciąż więcej i więcej. Pamiętałam
pulsujący ból kolan, głęboko ulokowane bolesne ćmienie
nerek, skurcze obijanych wnętrzności. Nie byłabym w stanie
zapomnieć tego wszystkiego, ale teraz widziałam te tortury,
stojąc obok. To nie mój łuk brwiowy pękał, zalewając posoką
oko, nie ze mnie wypływało zduszone jęczenie. I wrzaski. Ja
nie krzyczałam. Nie na tym etapie. Zaklęcie lustrzane było
swoistym przeniesieniem doświadczenia, ale reakcje były
ofiary. Objęłam się ramionami i obserwowałam go jak owada
wijącego się na szpilce. Znosił to bicie gorzej niż ja.
Wyprostowałam się z jakąś irracjonalną dumą. Jeszcze nawet
nie doszliśmy do połowy, kiedy zaczął błagać o to, bym
przerwała.
Powiedział wszystko, co wiedział o kryjówce Ibra-hima. Nie
było tego wiele. Nie znał adresu, ale byłam niemal pewna, że
to, co wiedział, wystarczy, bym zlokalizowała okolicę, w jakiej
się ukrywał. To powinno wystarczyć, jeśli uda się zrealizować
mój mały plan. Żmij wyrzucał z siebie informacje, powtarzał je
w kółko, jakby licząc, że kiedy usłyszę je piąty raz, przestanę.
Wierzę, że powiedział wszystko. Ale tego zaklęcia nie można
było zatrzymać. To nie był urok. Nie pomogłoby nawet wiadro
słonej wody czy bursztynu. To była magia krwi. Jak długo
kropla mojej krwi znajdowała się w jego żyłach, tak długo
zaklęcie działało. Czyli nic
go nie przerwie, póki się nie wypełni. Musiał przyjąć
wszystko, co sam mi dał, zmierzyć się z moim bólem na
własnym ciele.
Musiał o tym wiedzieć, ale nadal krzyczał, błagał, bym
przerwała, bym okazała mu litość, której on dla mnie nie miał.
Przypomniało mi się, co mówił, bijąc mnie. Że znajdzie moją
granicę, złamie ją i będzie bił dalej, bo wierzy, że może mnie
złamać jeszcze bardziej. Udało mu się, w pewnym stopniu,
mnie złamać. Świadczył o tym strach, który teraz
egzorcyzmowałam. Ale, i mówię to nie bez pewnej nikczemnej
satysfakcji, to samo doświadczenie złamało go znacznie
szybciej, mocniej i więcej niż raz.
Przymknęłam oczy, przypominając sobie, co teraz nastąpi. Po
grymasie na twarzy i naprężeniu całego ciała domyśliłam się,
że to już. I choć jako żmij był genetycznie uwarunkowany do
odporności na truciznę, przemawiała moja krew. Odczuwał
kolejne ugryzienia dokładnie tak, jak ja je odbierałam. Ten sam
ból, uczucie lawy wypełniającej naczynia krwionośne, wrzątek
parzący zakończenia nerwowe, skurcze ścięgien i błyska-
wicznie powiększająca się opuchlizna na czerniejącym z
sekundy na sekundę przedramieniu. Znów nie potrafił unieść
tego, co mi zafundował. Przy czwartym ugryzieniu dostał
drgawek i stracił przytomność. Strużka pienistej, podbarwionej
na różowo krwią z przyciętego języka śliny spływała mu po
brodzie. Miał szczęście, ja zemdlałam sporo później. Grube
krople potu lśniły na jego twarzy i pozlepianych w strąki
włosach. Wyglądał jak topielec. Drgawki i skurcze nie ustały,
dopóki nie skończyły się ugryzienia. Ile ich było? Pamiętałam
dwanaście. Przy
tylu ja straciłam przytomność. As naliczył więcej śladów,
opatrując rękę. Dostał wszystkie. Założę się, że będzie żałował,
że nie zabił mnie wcześniej albo nie darował sobie kilku
ugryzień.
Wypełniło się. Miał szczęście, że nawet zaklęcie nie było w
stanie naśladować rytuału. Zbyt potężna magia, by choćby
symulować powtórkę. Wiotkie ciało opadło na podłogę jak
marionetka po odcięciu sznurków. Tył głowy z głuchym
stuknięciem uderzył o podłoże. Spod uchylonych powiek
wyzierały białka oczu. Zmoczył się. Kałuża żółtego moczu
mieszała się ze śladami krwi. Kwaśny zapach uryny i potu
oblepiał mój nos. Cofnęłam się jeszcze o krok. Dopiero w tej
chwili zauważyłam, że gdzieś podczas tego przedstawienia
Baal przysunął się i objął mnie ciasno w pasie, pozwalając mi
oprzeć się o jego pierś. Nie czułam tego. Całkiem jakbym na
chwilę opuściła swoje ciało.
Nie mogłam oderwać oczu od żmija. Na podłodze przede mną
leżał ochłap ludzkiego mięsa. Na Boginię, nie widziałam
swoich obrażeń. Kiedy leżałam nieprzytomna po biciu, moja
magia pracowała nad naprawianiem szkód. Dopiero teraz
widziałam, jak wiele zrobiła, zanim się obudziłam.
- Och, maleńka - szepnął Baal - gdybym wiedział...
rozszarpałbym go gołymi rękoma.
- I niczego byśmy się nie dowiedzieli, prawda? - głos zadrżał
mi tylko trochę.
Odwrócił mnie gwałtownie i przycisnął moją głowę do swojej
piersi. Westchnęłam. Objęłam go ramieniem w pasie, starając
się powstrzymać szloch. To nie był czas na łzy. Zemściłam się,
powinnam się cieszyć,
prawda? Jakaś część mnie naprawdę się cieszyła. I to było
przerażające. Chciałabym móc zwalić tą radość na demona lub
na wilczycę. Ale nie, to ja, Teodora Wilk, miałam satysfakcję z
zemsty, z cudzego cierpienia, z wypełnienia cholernie
dosłownie starotestamentowego „oko za oko".
- Pójdę się przewietrzyć - szepnęłam i wyplątałam się z objęć
Baala.
Nie próbował mnie zatrzymać. Podeszłam do drzwi i
zawahałam się. Zacisnęłam zęby, aż poczułam ból żuchwy.
Byli tam, choć prosiłam, by na to nie patrzyli. Joshua siedział
skulony na krześle, jakby miał zwymiotować. Kiwał się w
przód i w tył, jak dziecko z chorobą sierocą. Miron z
zaciśniętymi pięściami i poszarzałą twarzą wpatrywał się w
żmija po drugiej stronie szyby. Teraz wiedzieli wszystko.
Chyba nawet nie zauważyli, że tu byłam. Objęłam się
ramionami i spróbowałam wymknąć na korytarz.
- Nawet o tym nie myśl - warknął diabeł i pokonał odległość
między nami w dwóch susach. Chwycił w dłonie moją twarz,
zbyt mocno, by uznać to za pieszczotę. Zaczął mnie całować,
wargami miażdżąc mi usta. Jedną dłoń wplótł w moje włosy,
zaciskając palce, aż musiałam mocniej odchylić głowę, druga
powędrowała do talii i zacisnęła się na swetrze i głębiej, jakby
musiał poczuć moje ciało. Całował mnie wściekle, zęby
napierały na zęby, niemal rozcinając wargę. Poczułam mokrą
sło-ność łez, które musiały spłynąć po moim policzku. Nie
mogłam oddychać. Próbowałam odsunąć się na tyle, by
pocałunek był mniej intensywny, ale zacisnął mocniej rękę na
włosach. Sam przerwał go po kilku sekundach.
Wiedziałam, że zostaną mi siniaki po jego palcach, wbi-
jających mi się w kark i biodro. Zwykle lepiej kontrolował
swoją siłę. Jego oczy płonęły. Osłony z trudem kryły buzującą
wściekłością aurę.
- To się nigdy więcej nie wydarzy - oświadczył z mocą -
zrozumiałaś?
- Tak - szepnęłam.
19

Podskakująca na każdym wertepie stalowa puszka z


demonami. Takie miałam skojarzenie podczas ponadgodzinnej
jazdy z Torunia do celu - miejsca, gdzie miałam nadzieję
znaleźć Ibrahima. Mocno ograniczona przestrzeń,
nagromadzenie bestii na centymetr kwadratowy czy regularne
obijanie się o podsufitkę lub towarzyszy, gdy samochód
wpadał w kolejną dziurę w asfalcie, wkurzało mnie, ale i tak
znosiłam to znacznie lepiej niż demony czy Baal. Oni
przywykli do używania przy byle okazji teleportacji, ja, myśląc
o transporcie, wciąż macałam kieszenie w poszukiwaniu
kluczyków do samochodu i prawa jazdy. Nie byli zachwyceni
tradycyjnym sposobem podróżowania, ale przyjęli do
wiadomości argumenty świadczące o tym, że teleportacja na
terytorium przebiegłego demona, mistrza kręgów ochronnych,
na dodatek w miejsce, w którym mogą być poważne
zaburzenia linii magicznych, to pomysł, który dawał spore
szanse na wysoką lokatę na liście kandydatów do Nagrody
Darwina.
Ale choć wpakowanie ich wszystkich do samochodu było
rozsądne, nie było szczególnie przyjemne. Bestie nie znosiły
najlepiej podróży ryczącym metalowym potworem. Byli tak
starzy, że końskie zaprzęgi uznawali za niebezpieczne
nowinki. Siedzieli nastroszeni jak puchacze i rzucali spod
wydatnych łuków brwiowych nieufne spojrzenia. Przy każdym
zakoły-saniu auta (czyli co chwila) warczeli, odsłaniając moc-
ne kły i ciemnofioletowe dziąsła. O dziwo, mój demon był
raczej podekscytowany niż zdenerwowany. Niewykluczone, że
w moim ciele częściej bywał poza piekłem niż przez ostatnie
stulecia. Razi zaciskał pięści i prostował palce z trzaskiem.
Wysiłek, jaki wkładał w to, by nie dać po sobie poznać, że coś
tak błahego jak jazda samochodem wytrąca go z równowagi,
był wart owacji na stojąco. Dźwięk przeskakujących stawów
drażnił mnie, ale nie miałam odwagi kazać mu przestać. I bez
mojego marudzenia był na granicy wybuchu, więc całe to
pozowanie na brutalnego stoika poszłoby w diabły.
Było nas tylko dziesięcioro. Niewiele, jeśli zakładać, że żmij
nie przesadzał, wspominając o małej armii Ibrahima, ale Baal
nie chciał, by się rozeszło, że w krótkim czasie ma do czynienia
z drugą rewolucją. Lepiej nie ośmielać opozycji. W
wypożyczonej furgonetce były więc osoby, którym ufał. Ja,
As, Miron i Joshua, który zjawił się dość nieoczekiwanie, a
teraz był kierowcą, Razi, Kaj i trzy inne bestie. Pamiętałam ich
z nocnego spotkania, a mój demon cieszył się z ich
towarzystwa. To było dziwne uczucie, odbierać nie moje
sympatie i antypatie, ale wiedziałam, że bestia we mnie nie
prze-
padała za Makiem, gburliwym (nawet jak na standardy jego
gatunku) olbrzymem, za to Han i Kef należeli do jego bliskich
kompanów.
Szczerze mówiąc, nie byłam na krótkiej liście do zabrania na
polowanie na Ibrahima, ale się uparłam. Musiałam tylko zrobić
dość widowiskową scenę i więcej niż kilka razy podniosłam
głos, dowodząc swoich racji. No i siedziałam w samochodzie, a
Baal dawał mi co chwila ostrzegawcze spojrzenia:
- Pamiętaj, masz słuchać moich poleceń, jasne?
- Jasne, jakby słuchała kogokolwiek - mruknął As -ile tyją
znasz? Tydzień? Ale jeśli chcesz się jej pozbyć, to jesteś na
dobrej drodze. Doskonały plan, szefie. Zrobi dokładnie to,
czego jej zabronisz, po to tylko, żeby pokazać, że może. Ale
czy ktoś mnie pyta?
- Nikt cię nie pytał! - powiedziałam, piorunując go wzrokiem.
Gdzie te pioruny, kiedy ich potrzebujesz. As od rana był
zgryźliwy i działał na nerwy. Do pewnego stopnia nawet
rozumiałam jego obawy i podzielałam niepokój. Może też
czułabym się spokojniejsza i bezpieczniejsza, gdyby była nas
pięćdziesiątka, a nie marna dycha. Służył Baalowi, był
lojalnym żołnierzem i nie zachwycała go myśl, że dowódca
idzie na pierwszy ogień. Ale marudzeniem nie przysparzał
sobie sojuszników. Gdy rozpoczął narzekanie na nasze
przygotowanie sprzętowe (zero broni palnej, bo ta nie działała
na piekielników, tylko broń biała i magia, która najpewniej nie
będzie działała w obrębie kręgu Ibrahima, jeśli ustawił go na
podobieństwo tego, w którym mnie więzili), wyłączyłam się.
To będzie długa droga.
Wyciągnęłam plan i raz jeszcze zaczęłam analizować teren,
upewniając się, że dobrze wytypowaliśmy lokalizację.
*
Zdobycie mapy nie było proste. Strażniczki magicznych linii
miały prawo mieć do mnie maleńki uraz, po tym jak jakiś czas
temu przez przypadek rozpaliłam magiczną linię przed naszym
domem w Thornie. Oficjalnie twierdziłam, że nie mam z tym
nic wspólnego i był to wynik interwencji Bogini, ale nie
mogłam zaprzeczyć, że byłam niejako w centrum wydarzeń.
Kilka dni ważyło się, czy linia nie zgaśnie, co wywołałoby
mały kataklizm w świecie magicznych. Ostatecznie nie zgasła,
dzięki czemu przygotowane już scenariusze przepowiadające
moją nagłą i w pełni zasłużoną śmierć straciły na aktualności.
Sprawa odbiła się dość szerokim echem, nawet wśród tych,
którzy dotąd nie interesowali się przypadkami Dory Wilk.
Niewiele osób wie, że kilka dni później rozpaliłam wygasłą od
pokoleń magiczną linię na prowincji, a tym samym
powiększyłam i wzmocniłam sieć. To powinno mi się liczyć za
plus. Ale nie liczyło się. Cóż, z magicznymi liniami nie ma
żartów, a ja kojarzyłam się z zagrożeniem stanu równowagi.
Stara strażniczka nie chciała nawet wpuścić mnie do
obserwatorium. Dała mi minutę na przedstawienie swojej
sprawy przez uchylne okienko w drzwiach, przez które
widziałam tylko parę wodnisto-błękitnych oczu i
pomarszczoną skórę barwy szafranu wokół nich. Do-
piero kiedy powiedziałam, że podejrzewam, iż coś blokuje
przepływ mocy w magicznej linii, co w szerszej perspektywie
może zaszkodzić równowadze sieci, uchyliła drzwi i pozwoliła
mi wejść na dziedziniec. Ani na chwilę nie spuszczając ze mnie
podejrzliwego spojrzenia. Jej ruchy były oszczędne, nieco
sztywne, czy to na skutek mocno zaawansowanego wieku, czy
dlatego, że na co dzień niewiele miała powodów, by wstawać
od pulpitu w czytelni. Poprowadziła mnie do wieży
wyrastającej na środku dziedzińca i pchnęła drzwi,
przepuszczając przodem. Przy stole siedziała druga
strażniczka, wyglądająca jak siostra bliźniaczka mojej
przewodniczki. Popijała herbatę z kruchej jak skorupka jajka
filiżanki.
- No proszę, proszę, panna katastrofa we własnej osobie -
zaskrzeczała.
Miałam pewność, że nie rozmawiają ze sobą zbyt wiele, głos
wydawał się zardzewiały. Puściłam mimo uszu wątpliwy
komplement. Gorzej mnie już nazywano. Raz jeszcze, ale już
spokojniej, wyłuszczyłam swoją hipotezę.
- Wyjaśnij mi, z jakich to niby powodów miałabym się
mieszać w piekielne konflikty? - zapytała strażniczka, która
mnie tu wprowadziła.
- To nie dotyczy tylko piekła. Ten demon mieszka między
ludźmi, ale najpewniej ulokował się na magicznej linii, tylko
tak mogę wyjaśnić to, że ma dostęp do magii, ale nie korzysta z
przyrodzonej mu magii piekielników, żeby nie zostać
wykrytym. Podejrzewam, że używa magicznych linii nie tylko
do teleportacji, ale też do zasilania kręgów ochronnych tak
silnych, że zatrzymują magię wewnątrz, jak w prywatnej
spiżarce demona.
To się z pewnością odbija na zasilaniu sieci, musiałyście coś
zauważyć - dodałam.
Przez chwilę porozumiewały się ze sobą spojrzeniami. Mimo
nieruchomych twarzy czułam, że nie zgadzają się ze sobą, a
napięcie w powietrzu rosło. Wygrała ta, która już raz
zdecydowała zawierzyć mi na tyle, by wpuścić za bramę.
- Czego ci trzeba? Strażniczki nie opuszczają obserwatorium.
- Wiem, nie oczekuję, że ze mną pójdziecie. Chcę tylko mapy
i wskazówek.
- Mapy? Chyba nie myślisz...? - Jej mina jasno świadczyła o
tym, że popełniam właśnie świętokradztwo, sugerując, że
powierzy w moje brudne ręce jej święte mapy.
- Tak, myślę, albo chociaż pozwól mi skopiować kawałek,
który jest istotny dla mojej sprawy...
Znów dyskutowały bez słów, min czy dźwięków. Czas mi się
kończył.
- Jeśli mi nie pomożecie, znajdę go tak czy inaczej. Znajdę też
linię magiczną, wyczuję ją jak każdy magiczny. Potrwa to
znacznie dłużej, pewnie, ale to nie tak, że wasza odmowa
wpłynie jakoś na moje plany. Ale możecie mi pomóc. A ja
odblokuję linię. Co więcej, opowiem wam dokładnie, jak
doszło do obudzenia i rozpalenia linii, nie tylko w Thornie, ale
i na wsi. O tym ostatnim nie wie nikt, nawet Katarzyna.
Przez sekundę na szafranowych, pomarszczonych twarzach
mignęło czyste łakomstwo. O tak, chciały wiedzieć, jak to
zrobiłam, nawet jeśli ich miny znów wyrażały całkowitą
obojętność. Strażniczka odstawiła fili-
żankę na delikatny spodeczek, łyżeczka zadzwoniła jak
kamerton. Wstała i szurając cicho stopami, podeszła do szafy z
głębokimi szufladami, podobnej do tych, jakie widywałam w
czytelniach sztuk pięknych. Ale w szufladach nie leżały
rysunki, lecz tysiące map, poprzekładanych dla
bezpieczeństwa cieniutkimi zwojami bibułek.
- Jaki rejon cię interesuje? - zapytała rzeczowo.
- W przybliżeniu okrąg około stu kilometrów wokół Torunia.
- Czemu sądzisz, że to akurat tu?
- Toruń z powodu cienkiej granicy między wymiarami i
światami przyciąga takich jak on. Wiem, że bywał w mieście
regularnie, i sądzę, że bazę wypadową ma w pobliżu. Im bliżej
miasta, tym linie są gęstsze i grubsze, prawda? Nie
ryzykowałby jakiejś niewielkiej linii na dalekiej prowincji,
która mogłaby dogasnąć, wywołując panikę. Ale też nie
mógłby odciąć którejś z głównych linii sieci bez wzbudzenia
alarmu... Zostaje więc średniej klasy linia nieopodal miasta.
- Jest w tym odrobina sensu. - Strażniczka skrzywiła się
niechętnie i odsunęła trzecią od góry szufladę. Sękate palce
zaskakująco sprawnie przebiegały między bibułkami, aż
znalazła to, czego szukała. Jej towarzyszka już czekała ze
skórzaną okładką wielkości folio, do której przełożyły
wybraną mapę i tak osłoniętą przeniosły na stół. Szanse, że
pożyczą mi taki skarb, drastycznie zmalały. Nie widziałam
wcześniej, jak wyglądają, jak są duże i jak pieczołowicie
przechowywane.
Rozłożyły okładkę. Mapa była czarno-biała, stara, bez
równoleżników czy południków, za to z symetrycznym
zarysem sieci. Strażniczka wypowiedziała zaklęcie
tonem, jakim szczególnie religijni ludzie wypowiadają
modlitwę, a sieć rozjarzyła się odcieniami srebra, błękitu,
czerwieni, żółci. Każdy z tych kolorów był wskazówką, po
której potrafiły ocenić linię, jej stan czy moc. Ja znałam tylko
podstawy ze szkolenia. Byłam praktykiem magicznych linii,
nie teoretykiem. To jak z samochodami. Potrafiłam je
prowadzić, ale nie miałam tak naprawdę pojęcia, jak działa
silnik. Magia, taka czy inna. Podobnie było z liniami.
Wiedziałam, że są, czułam je, czerpałam z nich, ale nie czciłam
ich, nie studiowałam. W przeciwieństwie do strażniczek.
Pochyliły się nad lśniącą siecią i przebiegały po każdej niteczce
sękatymi palcami. Magiczne linie układają się w sieć,
symetryczną jak fraktale w samym rysunku linii, ale
jednocześnie asymetryczną, jeśli szło o moc, grubość czy
połączenia między poszczególnymi skupiskami, zwanymi
ogniskami. Dla niewprawnego oka sieci wyglądały jak
pajęczyny, ogniskujące się w centrum i wokół niego
najgęstsze, rzadsze na obrzeżach, aż do pojedynczych nici,
które biegły dalej przez mapę, by stać się częścią kolejnej pa-
jęczyny. Na przecięciach kilku mocnych i grubych linii
powstawało miejsce szczególnie mocno nasycone magią. Tam
zakładano miasta magicznych. Ich ulice często odzwierciedlały
bieg linii. W Thornie były to proste, symetryczne, prostokątne
przecięcia, w Sedinum, czyli magicznym odpowiedniku
Szczecina, czy Parsji, takimż odpowiedniku Paryża, ulice
biegły promieniście, jak ośmioramienne gwiazdy. Każde
miasto było niepowtarzalne w tym względzie, jak
niepowtarzalne były układy sieci - piękne i jedyne w swoim
rodzaju niczym płatki śniegu. Im dalej od miasta, tym linie
były rzad-
sze, szerzej rozrzucone, co wcale nie znaczyło, że słabe albo
że na prowincji dostępność do magii była dużo mniejsza.
Bywało tak, że jakaś linia wygasała i teren stawał się mniej
przyjazny do osiedlania się dla magicznych. Gdyby któryś się
uparł, mógłby tam mieszkać. Ale większość z nich zapytałaby,
po co mieszkać na pustyni, skoro można mieszkać w oazie, w
której magii jest pod dostatkiem.
Sieć linii, na której zbudowano Thorn, jarzyła się wyjątkowo
mocno. Palce o zgrubiałych ze starości stawach przebiegały
teraz każdą z nich, przeprowadzając diagnostykę, którą
potrafiły wykonać tylko strażniczki. Wyglądały dziwnie, kiedy
część ich istnienia wydawała się przemieszczać na linię,
wędrować nią, podczas gdy reszta bezpiecznie siedziała w
wieży. Ich twarze stały się bardziej nieobecne, a całe sylwetki
wydawały się emitować nie tyle promieniowanie, co fale
energii, którą niedoskonałe ludzkie oko zamieniało na
kolorowe światło. Pochyliły się niżej nad mapą i znów
poczułam, że się ze sobą pozawerbalnie komunikują.
Wyprostowały się po chwili, odrywając dłonie od mapy.
- Prawdę mówiłaś. Jest pasożyt - przyznała niechętnie
zwolenniczka herbaty.
- Możesz mi pokazać, gdzie dokładnie jest?
- W przybliżeniu tu. - Wskazała punkt na mapie. Przysunęłam
się do stołu, by odczytać nazwę, ale,
zero zdziwienia, nie było na niej ludzkich nazw miejscowych.
Wyciągnęłam z torby mapę samochodową województwa
kujawsko-pomorskiego.
- Możecie mi skopiować ten kawałek? - zapytałam.
Spoglądały na dzieło nowoczesnych kartografów z nie-
chęcią. Jedna z nich wzięła między palce papier, na jakim
było wydrukowane, i z dezaprobatą pokręciła głową.
- Skandaliczna jakość, ta mapa nie wytrzyma nawet dekady,
co mówić o setkach lat!
- Szczerze mówiąc, ludzie modlą się, żeby już za rok straciła
aktualność, nie uwzględnia świeżo wybudowanych dróg i
autostrad, więc nie kładą wielkiego nacisku na długowieczność
- powiedziałam zgodnie z prawdą.
Pokręciła głową z niesmakiem, ale uniosła dłoń nad mapę i
wyszeptała zaklęcie. Na tle zielonych lasów, miast i szarych
pasków dróg krajowych zalśniła sieć. Miałam ochotę je
uściskać, ale raczej by tego nie doceniły.
- Musisz ją nam oddać. Każda mapa, którą stwarzamy, musi
być pod opieką - mruknęła niechętnie strażniczka - i nie
zapomnij, że jesteś nam winna wyjaśnienia.
- Jasne, jeśli tylko przeżyję, spiszę dla was dokładny raport -
rzuciłam pospiesznie, zmierzając do wyjścia. Nie czas na
herbatkę, był na wolności demon do upolowania.
*
Zieleń Borów Tucholskich ma w sobie intensywność i
pierwotność, jaką mają tylko bardzo stare i przesycone magią
lasy. Powietrze pachniało wilgocią i próchnem. Padało kilka
dni z rzędu i nasze stopy grzęzły w grubym poszyciu,
nasiąkniętym wodą jak gąbka. Zaparkowaliśmy w Tleniu,
przeszliśmy kilkaset metrów drogą utwardzoną betonowymi
płytami, a teraz powoli prze-
dzieraliśmy się przez las, by utrzymać jedyną przewagę, jaką
mieliśmy - element zaskoczenia. Przystanęłam i zerknęłam na
mapę. Wyczuwałam bliskość linii magicznej, włoski na rękach
już stawały dęba, a gęsia skórka jeżyła się pod ubraniem.
Wedle mapy przed nami było tylko jedno miejsce, w którym
mógł się ukrywać Ibrahim i jego armia. W głuchym lesie, dość
odizolowany od wioski i pensjonatów, za to ulokowany
centralnie na magicznej linii, stał ośrodek PTTK . Przeczucie
mówiło mi, że to właśnie miejsce, którego szukamy. Było wy-
starczająco blisko punktu, jaki wskazały strażniczki na mapie, i
spełniało wszystkie warunki kryjówki.
- Uważajcie, żmij od kogoś się nauczył zakładać pułapki -
powiedziałam, rozglądając się. Było tu za cicho. W lesie,
wbrew temu, co się wydaje mieszczuchom, nigdy nie jest tak
naprawdę cicho. Ale tu było. Nie słyszałam ptaków, bzyczenia
owadów, szelestu gałęzi. Jakby wszystko zamarło. Nagły
krzyk przerwał ciszę jak wystrzał. Odruchowo wyciągnęłam z
pochwy miecz i skoczyłam do przodu, doganiając grupkę.
Demon kucał na ścieżce, ciemna mgła wypływała z jego
porów, otaczając go ochronnym kokonem. Chwilę za późno,
jeśli mamy być drobiazgowi. Zaciśnięty na kostce potrzask
wyglądał na stary i pordzewiały, ale był dość silny, by naruszyć
ciało, jeśli nie kość. Kaj rozwarł szczęki pułapki i pomógł bratu
wydostać z niej stopę. Na ciemnym materiale spodni czerniła
się plama krwi, dość szybko się powiększająca. Demon usiadł
na trawie i podwinął nogawkę. Mięsień wyglądał na mocno
nadszarpnięty.
- Moja wina - mruknął - spodziewałem się pułapek
magicznych, a nie ustrojstwa z żelaza.
Demon we mnie wściekał się, czując krew przyjaciela.
Odepchnęłam jego furię i żądzę zemsty głębiej pod
powierzchnię, by nie mąciła mi do reszty osądu. Rana nie
wyglądała na zagrażającą życiu, ale na dość paskudną i
bolesną.
- Dasz radę iść dalej? - zapytałam szczerze zaniepokojona.
Spojrzał na mnie jak na zupełną wariatkę. Może nią byłam,
pomyślałam, widząc, jak rana zasklepia się na moich oczach, a
poszarpane brzegi zbiegają się, nie zostawiając śladu po urazie.
Cóż, nawet wilki nie leczyły się tak szybko, więc skąd miałam
wiedzieć? Po głowie tłukło mi się pytanie, czy demon, którego
nosiłam, też wspomógłby moje ciało tak błyskawiczną
regeneracją? Przydałaby się czasem i miło byłoby wiedzieć to
przed walką. Są dni, kiedy najbardziej upragnioną fantazją
dziewczyny jest dotrwać do nocy bez nowych blizn.
- Wszystkie rany ci się tak ładnie goją? - zapytałam.
- Prawie - skrzywił się - poza tymi zrobionymi bronią starszą
ode mnie.
Spojrzałam zaskoczona na żelastwo, chwilę temu zaciśnięte
na jego nodze.
- Nie masz na myśli daty produkcji, co?
Tylko się wyszczerzył. No proszę, Han hasał po ziemi przed
epoką żelaza! Niewiele pozostawało opcji, drewno, kamienie,
brąz, ale jakoś nie podejrzewałam, by miał zginąć od uderzenia
z procy. Chyba że w opowieściach o Dawidzie i Goliacie było
więcej prawdy, niż zakładałam.
- Zmienię się, nie piszcz jak panienka - powiedział
ozdrowieniec, zrzucając bluzę i rozpinając spodnie.
- Ta część o krzyczeniu to ostrzeżenie przed tym, że za chwilę
znów zobaczę cię gołego? Dzięki za nie, ale widziałam już
wszystko, co tam masz - odpowiedziałam z uśmiechem, bo nie
oznaczało to, że nie popatrzę sobie, skoro już i tak jest nagi.
- Golizna to punkt wyjścia, panienko o kosmatych myślach. -
Wyszczerzył zęby i mrugnął. Był całkiem zabawny, jak na
bestię.
Jego ciało połyskiwało jak zanurzone w ropie. Przez sekundy
nic się nie działo, a później kości płynnie zmieniły pozycje,
proporcje ciała zachwiały się, po wygiętych w łuk plecach
przebiegły dreszcze, nim oleista, czarna powłoka zaczęła
wyglądać jak gładka zwierzęca sierść. Byłam zafascynowana,
zbliżyłam się do bestii, by lepiej widzieć przemianę.
Wielokrotnie obserwowałam jak zmieniają się wilki, ale to
było inne, jakby bardziej siłowe, mniej naturalne niż u
zmiennokształtnych. Choć na swój sposób piękne. Produktem
końcowym przemiany było coś między psem piekielnym a
rottweilerem. Miał wysoką sylwetkę doga o masywnych
łapach rottweilera, ale smukłej głowie ze szpiczastymi uszami,
jakie widywało się u dobermana. Jego długi, zwinny jak bicz
ogon uderzał niecierpliwie o udo. Podszedł tak blisko, że otarł
mi się łbem o biodro. Sięgał sporo powyżej pasa. Trącił
mocniej, jakby chciał mnie przewrócić. Droczył się lub miał
ochotę chrupnąć jedyną laskę w okolicy, mięciutką i
otłuszczoną gdzie trzeba. Odepchnęłam jego łeb i wilgotną
szczękę, którą ładował mi między uda. Pacnęłam go otwartą
dłonią w nos, jak zwykłam dyscyplinować wilki, gdy mi się za
bardzo rozbrykały i zapominały, że wciąż mam do pewnego
stopnia ludzkie ciało i bycie
gryzakiem dla szczeniąt jest daleko na liście życzeń. Bestie i
Baal zachichotali cicho, kiedy warknęłam, ostrzegawczo
odsłaniając zęby. Cholerne odruchy.
- Ta dzisiejsza młodzież, zero szacunku dla piekielnych
ogarów - stwierdził Razi, ciężko wzdychając.
- Nie zrozum mnie źle, Razi, ale wszystkie psowate są w
gruncie rzeczy podobne, wtykają nos gdzie nie powinny, a jak
zaczną gonić swój ogon, zapominają o całym świecie.
Wszyscy się zmienicie? - zapytałam nieco zaskoczona. Nie
planowaliśmy takiego obrotu spraw.
- Nie, tylko Han. Wywącha następne pułapki, a ty się skup na
szukaniu kręgu, którego nos ogara nie wyczuje, to bardziej
wasza magia niż nasza.
Szliśmy wydłużonym szpalerem z ogarem na szpicy i
czterema bestiami zamykającymi pochód. Co kilka metrów
ogar przystawał i ostrzegawczo warczał. Omijaliśmy kolejne
wnyki i pułapki na większe zwierzęta, w domyśle ludzi, bo nie
słyszałam, by w tych stronach żyły niedźwiedzie. Czy miało to
odstraszać miejscowych, czy była to część powitania, nie
wiedziałam. Próbowałam pytać o ośrodek kilku tubylców w
Tleniu, ale jedyne, co mieli mi do powiedzenia, zawierało się w
jednym zdaniu: to złe miejsce, ale możemy zaprowadzić tam,
gdzie są ładne pokoiki do wynajęcia. Może bym się skusiła,
gdyby nie sytuacja, bo okolica była naprawdę urzekająca. Ale
im dalej szliśmy w las, tym jaśniejsze stawało się, że miejscowi
nie przesadzali. To było złe miejsce.
Zmieniał się zapach. Coraz wyraźniej czułam nuty rozkładu.
Nie tak drażniące jak stare zwłoki, ale niewiele lepsze. Śmierć i
zgnilizna. Las też się zmieniał. Bardziej
wilgotny, zarośnięty, jakby starszy, ale nie w znaczeniu
majestatyczny, lecz umierający. Płaty kory odłaziły od pni
sosen, sterty butwiejących igieł i gałęzi pokrywały poszycie.
Powalone pnie rozsypywały się pod dotykiem, spróchniałe i
nasiąknięte wilgocią.
Wzdrygnęłam się, kiedy spod stóp wymsknęła się duża
ropucha, wzdęta i jaskrawa, bez wątpienia jadowita.
Wydawało się, że do demona ciągnęły specyficzne zwierzęta.
Widziałam już żmije zygzakowate, jaszczurki pokryte
pomarańczowymi plamami na bokach, ropuchy. Robactwa też
było więcej niż zwykle. Chrząszcze, pająki nieprzyzwoitych
rozmiarów, korkociągi wspinające się po pniach drzew, tłuste,
białe larwy wijące się w powalonych pniach. Na gałęziach
nisko siedziały kruki i gawrony, co było nieco tanim efektem
dramatycznym. Podejrzewam, że gdyby zależało to od
Ibrahima, siedziałyby tam sępy, ale te, jak na złość, nie
zasiedlały tych terenów. Może gdyby tym wszystkim
dekoracjom rodem z dreszczowca nie towarzyszyła taka
grobowa cisza, efekt byłby mniej uderzający. Przeczyściłam
gardło, czując, że zaschło mi w ustach. Objęłam się ramionami,
zatrzymując ciepło, które wilgotne i chłodne powietrze
wysysało z ciała. Gęsia skórka pokrywała już każdy jego
centymetr.
Odnalazłam krawędź kręgu. Był nie do ruszenia. Baal mógłby
go złamać, ale Ibrahim natychmiast by to poczuł. Niechętnie
przyznawałam, że imponował mi sposób, w jaki go zbudował:
nadzwyczaj solidny, masywny i kompletny, rozciągał się nie
tylko wokół ośrodka, ale też membraną izolował siedzibę
demona jak kopuła odporna na magię z zewnątrz. Wyższa
szkoła jazdy
i mnóstwo energii, by to utrzymać na dłuższą metę. A tu była
na stałe od nie wiadomo jak dawna, ale raczej lata niż godziny.
Ibrahim był niewątpliwie szują, ale budował wspaniałe kręgi
ochronne. Prawie nie do sforsowania. Właściwie szansę
mieliśmy jedną, a po naszej stronie było to, że to dość
różnorodny i nieukształtowany ludzką ręką teren, bardzo duży
obszar... Szliśmy wzdłuż krawędzi kręgu w milczeniu. Nie
tylko ja odbierałam przytłaczającą atmosferę tego miejsca.
Było mi zimno. Wilgoć i mleczna mgła pełzająca nisko nad
ziemią przenikały ubrania, zostawiając mokry chłód na skórze.
Słońce wzeszło jakieś dwie godziny temu, ale się nie ocieplało.
Właściwie gdybym nie wiedziała, że jest wiosna i majówka za
pasem, pomyślałabym, że las wygląda na późny listopad.
Drzewa traciły swoją soczystą zieleń na rzecz odcieni brązu.
Jakby cykl wegetacyjny załamał się lub został celowo
zakłócony. Rozkład, wszechobecna wilgoć i ciemna aura
Ibrahima wpływały na cykl natury. Szliśmy pod wiatr, Han
tropił zawzięcie. Nie wierzyłam już, że kiedyś przestanę czuć
ten zapach... Jakby w krzakach leżało jakieś martwe zwierzę.
Czarne zaklęcia mają paskudne składniki, nierzadko śmierdzą.
Gdybym potrzebowała jakiejś zachęty, by trwać przy jasnej
stronie mocy, zapach rozkładającego się kota czy psa działały
samoczynnie jak odstraszacz.
Jezioro Żur było atrakcją dla kajakarzy i wędkarzy, ale brzeg
przy ośrodku wyglądał postapokaliptycznie. Kilka brudnych,
dawno nieużywanych kajaków leżało w stosie jak wyrzucone
na brzeg martwe ryby. Wąski płachetek plaży porastała
sztywna trawa, a drewnia-
ny pomost rozpadał się już od patrzenia na niego zbyt długo.
Trudno o lepszą antyreklamę, która trzymałaby
przypadkowych turystów z dala. Po co mieliby ładować się w
te okolice, skoro po drugiej stronie jeziora czekały ich znacznie
bardziej przyjazne przystanie. Nabrzeże porośnięte trzcinami
śmierdziało szlamem i nieświeżymi rybami. Nawet wyjątkowo
odpornych miłośników outdooru musiał zniechęcić ten zapach,
dość gęsty, by oblepić skórę i prześladować nawet godziny po
opuszczeniu tego miejsca.
- Jest - powiedziałam triumfalnie.
Niewielki strumyk spływał ze wzgórza i wpadał do jeziora.
Weszłam do wody, nie sięgała nawet do kolan. Kiwnęłam na
pozostałych, by się zatrzymali. Powoli, krok po kroku,
przesuwałam się w górę strumienia, oczekując szarpnięcia
magii, ale nie nastąpiło. Bez wątpienia strumyk przecinał krąg.
Usterka, na tyle drobna, by nie przeszkodzić w domknięciu go,
na tyle duża, że dawała nam szansę na dostanie się do ośrodka.
Właśnie dlatego stawianie tak dużych kręgów bywało niesku-
teczne. Rysa na podłodze, szpara między deskami, rury, ciek
wodny, cokolwiek, co przekraczało krawędź kręgu, mogło być
tylną furtką dla czegoś, co zechce wejść. Przy kręgu o średnicy
metra czy nawet kilku metrów można było to kontrolować, ale
ten miał kilkaset metrów średnicy i był na otwartym terenie. Na
nasze szczęście. Już po drugiej stronie granicy wyszłam z
wody. Nasz mały oddział szedł moimi śladami. Ogar parskał
zniesmaczony, wyraźnie nie przepadał za wodą.
Ścieżka pięła się dość stromo w górę, wiła między drzewami i
luźno rozrzuconymi domkami. Wyglądały na cał-
kiem opuszczone, ale bestie dyskretnie sprawdzały każdy z
nich, upewniając się, że nie zostawiamy za plecami wroga.
Posuwaliśmy się powoli, czujnie, cicho jak duchy. Ośrodek
PTTK miał nie więcej jak trzydzieści lat, ale i tu magia demona
poczyniła poważne szkody. Drewniane belki, z których
zbudowano domki campingowe, pociemniały od wilgoci, a
duże plamy pleśni wykwitały na ścianach jak trądzik na twarzy
gimnazjalisty. Dachy kilku, podejrzanie wklęsłe, wyglądały,
jakby za chwilę miały zawalić się do środka, schodki i werandy
straszyły przegnitymi deskami i dziurami. Gęsta woń moczu
sugerowała, że z latrynami też może być poważny kłopot.
Sprytne. Krąg raczej nie zatrzymałby zwykłych ludzi, mogliby
poczuć jakieś mało przyjemne sensacje żołądkowe czy
irracjonalną potrzebę odwrócenia się na pięcie i odejścia w siną
dal, ale nawet gdyby zdołali przezwyciężyć to uczucie i wejść
na teren ośrodka, tylko największy desperat chciałby tu zostać
na noc. Szłam o zakład, że ceny były jeśli nie zaporowe, to
zbliżone do cen w sąsiednich ośrodkach o znacznie wyższym
standardzie. Od jak dawna ten był w rękach Ibrahima?
Najpewniej lata, takie zniszczenia nie nastąpiłyby z dnia na
dzień.
Dwadzieścia drewnianych chat, długi murowany budynek z
latrynami i prysznicami, drugi, mniejszy, z napisem
„administracja" na ścianie z obłażącym tynkiem otaczały
piaszczysty plac. Kępy zielska i zbrązowiałe resztki trawnika
czyniły dziedziniec jeszcze bardziej żałosnym. Piknikowy stół
i ławki były zawalone śmieciami, opakowaniami po żarciu
(wojsko Ibrahima najwidoczniej żywiło się chipsami, piwem i
mięsem z grilla, niczym mieszkańcy większości męskich
akademików).
Rozdzieliliśmy się i w kilku grupkach obserwowaliśmy ruch
na placu, starając się oszacować armię demona. Wciąż miałam
nadzieję, że żmij przesadzał. Ilu ich tu mogło mieszkać?
Dwadzieścia domków, po dwa pokoje każdy, a w nim trzy lub
optymistycznie - dwa łóżka... W najgorszym wypadku stu
dwudziestu. Cholera. Nawet uwzględniając optymistycznie to,
że Baal był bóstwem i Karmazynowym Księciem, każdy z
bestii to więcej niż pojedynczy żołnierz, As, Joshua i Miron
mieli wprawę w łojeniu tyłków, a ja przykładałam się do
treningów bardziej niż kiedykolwiek i byłam nieco ulepszoną
wersją siebie sprzed roku, nasze szanse wyglądały dość blado.
Zwłaszcza jeśli nie będziemy mogli używać magii, co było
największą obawą, jaką miałam w tym momencie. Jeśli sprawy
przybiorą naprawdę kiepski obrót, nie będzie wyjścia, będę
musiała zrobić wszystko, by przerwać krąg, licząc, że to
przeżyję. Strażniczki linii ostrzegały mnie, że równie
prawdopodobne będzie to, że zgromadzona energia popłynie
wartko wzdłuż udrożnionej linii, niczym rzeka po przełamaniu
tamy, jak to, że będzie spięcie i potencjalnie duże bum, z
ogłuszeniem wszystkich, wewnątrz kręgu włącznie. Więc
byłoby dobrze przerwać krąg dopiero wtedy, kiedy nasze tyłki
będą bezpieczne po drugiej stronie krawędzi... Ale nie zawsze
w ogniu walki można wybierać najbezpieczniejsze
rozwiązania. Jako magiczna miałam największe szanse, poza
Baalem, ale on będzie zbyt zajęty, by się tym zająć. A jego
wartość bojowa była wielokrotnie wyższa od mojej, więc
nawet nie proponowałam mu zamiany, nawet gdyby miało
mnie nieco przypiec.
Wolałabym mieć plan. Uniknąć konfrontacji z tą całą hałastrą.
Zrobić rozpoznanie, podejść Ibrahima i porwać
go, nim ktokolwiek zauważy. Gdyby dopisywało nam
szczęście, może udałoby się sprawdzić przy okazji sensacyjną
nowinę, jaką Baal wydusił z Zorna, o kobiecie, która stała za
przywróceniem Ibrahima do życia, a pośrednio za opętaniem
Rafaela i paroma innymi brzydkimi wypadkami ostatnich lat.
Pełne rozpoznanie, konkretna wiedza, w co skaczemy, zanim
jeszcze to zrobimy. Byłoby miło, gdyby tak właśnie to
wyglądało. Czysto i schludnie. Ale to nie będzie raczej takie
proste, prawda?
Ciężko przygotować plan, kiedy nie wiadomo, z czym się
będzie miało do czynienia, ale szanse na to, że zdołamy porwać
Ibrahima lub uwięzić go w pieczęci na miejscu bez wdawania
się w solidną chryję, były raczej nikłe. Demony
przemieszczały się, siedziały na werandach i ławkach, niczym
prawdziwi turyści. Gdyby ci mieli średnią wzrostu jakieś metr
dziewięćdziesiąt i po setkę masy każdy. W ich ruchach była
jakaś precyzja, w napięciu sylwetek coś, co przywodziło na
myśl wojsko. Większość z nich miała u pasa lub na plecach
miecze. Wciąż nie widziałam Ibrahima ani kobiety demona.
Oni byli najważniejsi, ale jakoś nie liczyłam, by reszta przyjęła
to ze zrozumieniem i uznała, że skoro chcemy tylko tę dwójkę,
to droga wolna. Baal z kilkoma bestiami zakradali się dookoła,
rozpraszaliśmy się, by zmniejszyć ryzyko wykrycia, dopóki nie
dowiemy się, czy Ibrahim jest na terenie ośrodka, czy nie szuka
kłopotów na drugim końcu globu. Namierz cel, zanim wypalisz
pierwszą salwę, jak to mówią w wojsku. Przyczajeni w
krzakach i za domkami, obserwowaliśmy obozowisko.
Przy murowanym domku przypisanym niegdyś administracji
pojawiła się zjawiskowa brunetka. Czemu to-
warzyszyło niemałe poruszenie na placu. Niczym ludzkie
nastolatki na dyskotekach demony prężyły plecy i wypinały
klaty. Pozostała obojętna na te zaloty. Nie można było nie
docenić wspaniale ukształtowanego ciała, twarzy upadłej
anielicy czy lśniących czarnych włosów zebranych w warkocz
grubości nadgarstka dorosłego mężczyzny. Przy każdym kroku
warkocz kołysał się na wysokości bioder, hipnotyzując. W
bojówkach i obcisłym topie wyglądała jak demoniczna wersja
Lary Croft. Czy naprawdę mogła być tym, kim Zorn wierzył,
że była? Baal uważał, że to niemożliwe, był pewien, że umarła
jako mała dziewczynka. Ale jeśli to ona, nie była już małą
dziewczynką. Zorn wierzył w nią wystarczająco, by postawić
wszystko na tę kartę, zbuntować się, spiskować, licząc na
władzę, która przypadłaby mu w udziale, gdyby ona odzyskała
to, co należało kiedyś do jej rodziny - tron demonicznego
kręgu. Ale czy to naprawdę ona? Był tylko jeden sposób, by się
przekonać...
Nagle rozpętało się piekło na ziemi. Rozpoczął je krzyk bestii,
a sekundę później rzekomi turyści ściskali w dłoniach
obnażone miecze i ruszyli na wroga. W tym na moją grupkę.
Próbowałam pomóc sobie mocą, ale nawet iskier nie
wykrzesałam z dłoni, o kuli ognia nie wspominając.
Przeklęłam, wyciągnęłam miecz i skoczyłam w skłębioną
nagle ciżbę przede mną. W powietrzu unosił się zapach krwi.
Niemal zderzyłam się z pierwszym demonem z obozu
Ibrahima, z którym przyszło mi walczyć. Uderzał mieczem
precyzyjnie i z wprawą. Odpierałam atak, dziękując losowi za
przeanielenie i demona, który osłaniał mnie i wzmacniał swoją
magią od środka. Bez tego dwumetrowy drab pewnie
rozciąłby mnie na pół w ułamku sekundy. Zablokowałam jego
cios i zaskoczyłam go, wyprowadzając niskie pchniecie lewą
ręką, korzystając ze zwarcia, do jakiego dążył, chcąc mnie
zdominować masą i wielkością. Gdy odskoczył, naparłam.
Wzięłam zamach z większą siłą niż kiedykolwiek. Ostrze z
anielskiej stali spadło na jego obojczyk, przemknęło po
kościach, rozerwało miękkie tkanki i niemal odłączyło ramię w
barku. Upadł od siły uderzenia. Nie czekając, aż się podniesie,
przecięłam mu gardło, a Joshua natychmiast przystąpił do
egzorcyzmu, rzucając na jego pierś poświęconą pieczęć i
wymawiając łacińską inkantację wiążącą. Jeden za nami, jakaś
trzydziestka wciąż do załatwienia. Byliśmy zdani na tra-
dycyjne metody. Nawet magia bestii nie zdołała pokonać mocy
okręgu, ich tatuaże rozlały się oleistą czernią na skórze, ale nie
mogły odłączyć się od ciała, atakować w formie mgły.
Pocieszało mnie tylko to, że ci od Ibrahima chyba też nie mogli
stosować sztuczek albo nie mieli na stanie żadnej magii
mogącej nam zagrozić.
Mieli przewagę liczebną, ale nie byliśmy bezbronni.
Odruchowo stanęliśmy w kręgu, ja, Miron, As i Joshua,
plecami do siebie, chroniąc sobie nawzajem tyły. Chrzęst stali
o stal, posapywanie z wysiłku i krzyki, kiedy ostrze trafiało na
ciało. Kilka razy niewiele brakowało, a zostałabym ranna, ale
demon osłonił skórę ciemną, oleistą powłoką, wystarczająco
twardą, by miecz ześlizgiwał się po niej jak po kolczudze.
Gorzej, że nie starczało jej na pokrycie jednocześnie co
ważniejszych organów, więc wędrowała, starając się uprzedzić
uderzenie. Wrażenie czegoś pełzającego po skórze, lepkiego i
wilgotnego było rozpraszające, ale próbowałam o tym nie
myśleć, skupiając się na
walce i przygotowaniu Joshui kolejnych demonów do
egzorcyzmów. Niech żyje niebiański system oświaty! Kto by
pomyślał, że już w podstawowym programie nauczania jest
rytuał uwięzienia? Przy trzecim pokonanym demonie
przestałam liczyć, skupiając się wyłącznie na uchylaniu się od
ciosów i wyprowadzaniu własnych. Dziękowałam losowi za
treningi, godziny na siłowni, za Rafaela, który zmusił mnie do
ponowienia nauki walki mieczem, za Asa i Mirona, którzy nie
dawali mi forów na sparingach. Gdyby nie to, demony
Ibrahima zrobiłyby ze mnie siekany kotlet. Ich szybkość
wykraczała znacznie poza ludzką normę, ale przywykłam,
ćwicząc z Asem. Znałam sporo tradycyjnych demonicznych
kombinacji szermierczych, miałam szansę ich zaskoczyć. Gdy
za blisko było na pchnięcie sztychem, używałam noża od
Baala, trzymanego w pogotowiu w lewej ręce, prąc do przodu.
Gdzieś tam wszystko się zaczęło, stamtąd dobiegł pierwszy
krzyk. Nie słyszałam ani nie widziałam Baala czy bestii, odkąd
zaczęła się rozpierducha, ale musieli być cali, skoro nie zwaliła
się na nas cała chmara Ibrahima - ktoś zajmował uwagę
pozostałych. Kolejny demon zaatakował mnie z boku.
Odskoczyłam. Był większy niż reszta. Góra mięśni i
sierpowata szabla, którą o włos minął mój brzuch. Zasłoniłam
się mieczem i obróciłam lekko, by zamachem zwiększyć siłę
ciosu. W tej samej sekundzie poczułam szarpnięcie za
warkocz. Anielska stal jak masło weszła w udo demona przede
mną, a nożem ciachnęłam warkocz tak daleko, jak sięgnęłam.
Miron pospieszył na pomoc i zajął się zdradliwym skurczyby-
kiem, który zaatakował mnie z tyłu. Nie zwalniając, ruszyłam
na demona, który był ranny, ale daleki od pokonania. Całą
energię włożyłam w zamach, i kolejny. Sięgnęłam
jego brzucha, odskakując błyskawicznie, kiedy krew trysnęła
gwałtownie, a sierpowate ostrze zatańczyło w miejscu, gdzie
sekundę wcześniej znajdowało się moje gardło. Zwinnie
przemknęłam pod jego ramieniem, podcinając mu ścięgna pod
kolanem. Znów dość szybka, by uniknąć pięści. Opadł na
kolana, brocząc krwią. Wbiłam mu w plecy miecz, na wylot,
niemal po głownię. Wyszarpnęłam, odpychając go stopą.
Włosy rozsypały mi się wokół głowy krwawą aureolą,
odgarnęłam je z oczu i spojrzałam na plac przed nami. Była
tam, chłodnym wzrokiem mierząc pobojowisko i poległych.
- As, nie pozwól jej uciec - krzyknęłam, wskazując na
demonicę, która szykowała się właśnie do odwrotu na z góry
upatrzone pozycje. As bez słowa skoczył za nią, zostawiając
wyrwę w kręgu. Miron podwoił wysiłki. Odwróciłam się
akurat w sekundzie, kiedy przebijał na wylot jednego, a
jednocześnie spalał na popiół drugiego, zaciskając mu na
gardle stojącą w ogniu dłoń. Chętnie pokibicowałabym i
pooglądała, jak wygląda Miron walczący, kiedy odrzuca
ograniczenia i idzie na całość, nie musi uwzględniać „niemal
ludzkiego ciała" sparing-partnerki-narzeczonej, lecz zostawia
za sobą mniej popiołu, niżby pozostało po wystawionym na
słońce wampirze. Niestety. Horda nie ustępowała. Kucnęłam,
unikając ciosu, i wypchnęłam się do góry z mieczem na sztorc,
trafiając szpicą w podgardle demona. Odepchnęłam go dla
anioła, by zaklął go w pieczęć, nim się zregeneruje.
Po drugiej stronie placu musiało być gorąco, bo z nami
zostało już tylko kilku, a reszta pobiegła za murowany domek.
Nie miałam pojęcia, ilu załatwiliśmy, ale
stawiałabym na co najmniej tuzin, z czego mniej więcej
trzecia część była moja.
As przygwoździł kobietę do ściany, uderzył jej głową o deski
z głuchym trzaskiem, aż jej ciało zwiotczało mu w dłoniach.
Przerzucił ją sobie przez ramię chwytem strażackim i pomknął
w stronę strumienia, skąd przyszliśmy, tam mógł się
teleportować. Minie kilka minut, nim zamknie ją w
bezpiecznym pokoju i wróci. Dobrze, że ją mieliśmy, źle, że
było nas mniej.
Demoniczny bękart we mnie zorientował się już, że nie może
sięgać po zaklęcia, by rozwalać łby przeciwnikom, więc
ograniczał się do chronienia mojej lichej skóry i pompowania
mi nieludzkiej siły w mięśnie. Chyba bałabym się mieć taką
krzepę na co dzień. Ale teraz to, że byłam w stanie odeprzeć
atak sporo większego faceta, wrazić mu klingę pod żebra i
rozpłatać klatkę jednym płynnym ruchem, było przydatne.
Sytuacja na naszym odcinku była opanowana. Nie zwlekając,
ruszyliśmy tam, skąd dobiegały nas dźwięki walki. Po drugiej
stronie placu, na wijącej się aż do bramy wjazdowej na teren
ośrodka ścieżce, kłębiły się ciała, połyskiwała stal, a wściekłe
okrzyki mieszały się z jękami bólu. Przystanęłam, oceniając
sytuację i szukając wśród ciżby Ibrahima.
Demonów było tu znacznie więcej, jakby znikąd pojawiały
się nowe. Zaczynałam się bać, że Ibrahim zdołał nie wiadomo
skąd i jak ściągnąć posiłki. W mrowiu walczących dojrzałam
wreszcie bestie, po czarnych wzorach gęsto ulokowanych na
twarzach i szyjach spływał pot, po kolana grzęźli w zabitych.
Czy prawie zabitych, demona naprawdę ciężko zabić, ale
bestie odmówiły przyjęcia pieczęci, by zaklinać w nie
pokonanych, bo sama
myśl o takim czynie budziła w nich wściekłość. Widząc, do
czego są zdolni w stanie solidnego wkurwienia, zde-
cydowałam, że oceniając naszą siłę bojową, nie doceniłam ich.
Jedna bestia warta była dziesięciu, jeśli nie więcej żołnierzy.
Nawet bez magii byli morderczo skuteczni, ale ich przeciwnicy
się regenerowali i wracali do boju. W tej grupce tylko Baal
mógł więzić wrogów w pieczęciach, ale był na to zbyt zajęty.
Przybycie Joshui mogło rozwiązać ten problem. Ufałam, że
Miron osłoni plecy naszego aniołka.
Przez chwilę zawiesiłam oko na Baalu. Nawet się nie zasapał,
walcząc jednocześnie z dwoma napastnikami, błyskawicznie
odpierając ich ataki. Klinga przecięła powietrze jak błękitna
smuga światła i głowa jednego z przeciwników potoczyła się
po ziemi. Nie wytracając prędkości, kontynuował ruch,
pozbawiając drugiego napastnika ramienia, które zawisło na
krwawym strzępie rany. Na Boginię, mogłabym godzinami
stać i patrzeć, jak walczy. Na co dzień nie myślałam o jego
ciele jako maszynie do zabijania, a przecież był umięśnionym,
wy-trenowanym wojownikiem, bóstwem i władcą piekielnego
kręgu. Miecz był przedłużeniem jego ręki, tak naturalnym,
niezawodnym, że budziło to lekką zazdrość. Ile wieków
potrzebuje ramię, dłoń i stal miecza, by aż tak zespolić się w
walce?
- Jest tam! - krzyknęłam, zauważając wreszcie Ibrahima, ale
mój głos zginął pod masą wrzasków i grzechotania metalu.
To z pewnością był Ibrahim. Wyglądał dokładnie tak, jak
mówili żmij i Baal. Szczupły, śniady, łysy, z długim i cienkim
jak palec warkoczykiem splecionym
z niewielkiej kępki włosów zostawionych na potylicy, w
luźnych ubraniach przywodzących na myśl stroje pustynnych
wędrowców. Bez wątpienia uciekał, a wszyscy byli zbyt zajęci
walką o życie z chmarą przewyższającą nas liczebnie kilka
razy, mimo że już ileś demonów zabiliśmy czy posłaliśmy w
pieczęcie. Jeśli ucieknie, stracimy trop. Odepchnęłam
atakującego mnie demona zamętu. Zmobilizowałam całą siłę,
sięgając po wilczycę i demona, by skrócić o głowę kolejnego,
nie przerywając pościgu. Zostawiłam za sobą walczących,
Ibrahim wyprzedzał mnie o jakieś trzydzieści, czterdzieści
metrów, do nadrobienia. Usłyszałam za sobą dudniące kroki,
zerknęłam szybko, gotowa do ataku, ale to był Han. Jako je-
dyny musiał zorientować się w sytuacji i pognał za mną.
Szczęśliwie przed wejściem do strumyka i przekroczeniem
kręgu przeobraził się z piekielnego ogara w swoją postać bestii.
Był w samych spodniach i boso, ale u pasa miał dwa sztylety o
zaokrąglonych ostrzach i delikatnie wywiniętych czubkach.
Biegliśmy za przywódcą rewolty, a jego słudzy niczym mięso
armatnie rzucali się na miecze popleczników Baala, byle tylko
go ochronić. Poświęcali życie niczym kamikadze.
Był niemal na wyciągnięcie ręki, mniej niż dziesięć metrów
przede mną, kiedy odwrócił się i z dzikim uśmiechem cisnął w
nas kulą energii. Cholerna sprawiedliwość, jego moc wewnątrz
jego kręgu oczywiście działała. Główny impet uderzenia, na
szczęście, przyjął domek, za który uskoczyłam, widząc, co
zamierza, ale tego, co zostało, wystarczyło. Nie zdołałam
utrzymać się na nogach i wyrżnęłam tyłkiem w klepisko.
Pospiesznie
zbierałam się, otrzepując pył i trociny z twarzy. Lekko
ogłuszona od huku, jaki towarzyszył uderzeniu, na początku
nie dosłyszałam pełnego boleści jęku tuż obok. Spojrzałam w
bok i nogi same wrosły mi w ziemię na widok tego, co
przydarzyło się Hanowi. Szeroka na jakieś dziesięć
centymetrów, gruba drewniana listwa przeszywała go niczym
włócznia na wylot, przez mostek, kilka mniejszych kawałków
przyszpilało jego klatkę piersiową i brzuch. Ostra szczapa
tkwiła też w jego szyi, tuż nad wgłębieniem obojczyka.
Niepokojąco blisko tętnicy. Plamy krwi powiększały się z
każdą sekundą. Było źle.
Ibrahim wciąż stał piętnaście metrów od nas, nie dalej.
Obserwował mnie, jakbym była robakiem na szpilce, rzucał mi
wyzwanie, ciekawy mojej reakcji. Mogłam biec, mogłam
próbować go dopaść, zemścić się za to, co uknuł, za ból, na
który mnie naraził. Mogłam przynajmniej spróbować, jedna na
potężnego demona, desperacko i niezbyt rozsądnie. Widziałam
sadystyczny uśmieszek pełgający mu na ustach. Widziałam
nawet bliznę na skroni i ciemną plamę tatuażu na szyi, pod
uchem.
- Idź! - bardziej wyjęczał, niż powiedział Han.
Nawet nie miał siły utrzymać otwartych oczu. Umierał. Nie
wyliże się, jeśli go tu zostawię z drewnem w ranach.
Spojrzałam ostatni raz na Ibrahima, który właśnie docierał do
granicy kręgu, skąd mógł się teleportować dokądkolwiek.
Uklękłam przy Hanie i stanowczo wyciągnęłam drewno z rany.
Gdyby był człowiekiem, byłby to wyjątkowo kretyński pomysł
i zalałaby mnie fontanna krwi z przerwanych tętnic, ale on był
demonem. Wyciągałam kawałek po kawałku odłamki i drzazgi
grube
jak kciuk, które niczym igły przeszywały jego płuca. Im
dłużej to robiłam, tym bardziej byłam pewna, że Ibrahim nie
chciał mnie zabić, a jedynie spowolnić. Bawił się nami. Czy
wiedział, że nie zostawię sojusznika na śmierć? Założył to
optymistycznie czy zasięgnął o mnie języka, nie wiedziałam.
Ale miałam pewność, że to był mój wybór, nie demona, który
był rozemocjonowany i odurzony walką, nie podnieconej
krwią wilczycy. Moja, ludzka czy wiedźmia, nieważne, część
nie zniosłaby świadomości, że umiera ktoś, kto był po naszej
stronie, a ja mogłam temu zapobiec. Rany Hana krwawiły moc-
no, a on sam wydawał się półprzytomny. Chyba nie do końca
wiedział, co się z nim dzieje, próbował coś mówić, ale z ust
wypływały tylko strzępy sylab i bolesne jęknięcia. Rany były
względnie oczyszczone. Czekałam, aż zaczną się pierwsze
objawy leczenia, ale nic się nie działo. Jeśli reagował na
drewno jak wilk na srebro, powinno to trwać dłużej, ale mimo
wszystko powinno być widać ślady regeneracji. Porozrywana
skóra Hana na łydce, po tym jak wpadł we wnyki, zbiegła się w
ułamku sekundy. Mimo ucisku na ranę wilgoć nie malała, a
krew żwawo wsiąkała w suchy piach pod nim. Cholera.
Chwyciłam demona za ramiona i zaczęłam wlec za krawędź
kręgu. Szeroka smuga krwi na piachu znaczyła każdy nasz
krok. Jeszcze trochę, jęknęłam w duchu, bo bestia ważył dobre
sto pięćdziesiąt kilo, a śliskie od krwi ciało ciężko było
utrzymać w chwycie. Dotarłam do krawędzi okręgu, opuściłam
delikatnie głowę Hana na ubity piach u moich stóp. Jeśli się nie
mylę, w leczeniu przeszkadza mu magia zamknięta w kręgu -
niekompatybilna z jego własną. Nie miałam dość czasu czy sił,
by go znieść ze wzgórza i wytaszczyć strumykiem, czyli
wrócić po naszych śladach. Musiałam przełamać krąg. Wiele o
tym myślałam, jeszcze przed wyruszeniem w tę eskapadę, po
wizycie u strażniczek. Myślałam o tym, jak zbudować tak
niezwykły, tak wielki, tak doskonały krąg, który utrzymuje się
miesiącami, jeśli nie latami... nawet wtedy, kiedy autor go
opuszcza, bo przecież Ibrahim nie siedział tu na tyłku ostatnie
miesiące czy lata. Nie mógł więc użyć przedmiotu
ogniskującego, który musiałabym znaleźć, bo nie słyszałam o
artefakcie, który utrzymałby tak potężny krąg własną energią.
Nie użył własnej krwi do jego aktywacji, bo krąg przestałby
działać, kiedy by się teleportował. Nie, to było bardziej
finezyjne zaklęcie. I zupełnie nie demoniczne, bo takie byłoby
dla Baala zbyt łatwe do namierzenia - świeciłoby się na
magicznej linii jak czerwony x na mapie skarbów: „kopcie
tutaj".
Wyciągnęłam z torby drewniane krążki z runami, modląc się
w duchu, bym miała rację. Ułożyłam dwa na krawędzi kręgu w
odległości około metra, a trzeci wewnątrz kręgu tak, by z
tamtymi tworzył wierzchołek trójkąta równoramiennego.
Kilkoma kroplami krwi uaktywniłam runy. Energia trójkąta
zaczęła wibrować, zakłócając ciągłość kręgu. Dobrze, jeszcze
jeden krok... Wyciągnęłam z cholewki nóż z krasnoludzkiej
stali, idealny do wszelkich rytuałów. Wymawiając inkantację,
wbiłam go między dwa krążki ułożone na krawędzi kręgu.
Pierwsze uderzenie energii przypominało porażenie prądem,
jakbym wsadziła palec do kontaktu. Upadłam na plecy,
obijając sobie potylicę o twarde podłoże. Jęknęłam cicho,
potrząsając głową. Piszczało mi w uszach... chociaż nie, to nie
to, pomyślałam, słysząc,
że dźwięk rośnie w siłę, jest coraz wyższy, niczym wysokie
tony, jakie wydaje z siebie wibrujący kryształ na sekundę przed
tym, jak się rozpadnie. Podpełzłam na czworakach do Hana i
przysłoniłam go swoim ciałem. Leżał zbyt blisko kręgu, za
mało przytomny i za mało magiczny, by wyszło mu na zdrowie
to, co miało nastąpić. Kątem oka widziałam tańczące wokół
noża wyładowania mocy. Odruchowo zaczęłam odliczać,
widząc, że iskry z różowych przeszły w ciemny fiolet. Przy
cztery nastąpił rozbłysk światła, a powietrze przeszył grzmot.
Gorący podmuch mocy prześlizgnął się po moich plecach, nie
robiąc mi krzywdy. Czysta energia linii przepłynęła przez
polanę. Przez sekundę czułam ją każdym porem, każdą
komórką, wibrowała we mnie jak szalona, ale moje ciało
wiedziało, jak uwalniać jej cząstki, zatrzymując w sobie tylko
tyle, ile było w stanie pomieścić. Przelała się przeze mnie moc,
od której zakręciło mi się w głowie. Tama runęła, spienione
wody wróciły do swego koryta. Zsunęłam się z Hana i ciężko
dysząc, opadłam na plecy w pył. Krąg już nie istniał.
Ułożyłam płasko ciało Hana i przyglądałam się ranom, mając
nadzieję, że leczenie się rozpocznie. Nic. Czy był zbyt słaby,
aby wyzdrowieć? Stracił z pewnością ponad dwa litry krwi.
Sądząc po wielkości ciała, blisko jedną trzecią tego, co miał.
Musiałam zaryzykować. Nie zniosłabym, gdyby Ibrahim
uciekł i z mojej decyzji nie wynikłoby nic dobrego. Pchnęłam
w niego trochę energii, a gdy nie pomogło, przywołałam moją
bestię i mgłę. Działałam instynktownie. Ciemne smugi oplatały
straszliwie poharataną klatkę piersiową Hana, prześlizgiwały
się po ranach, wnikały w różowe, zniszczone
mięso. Chrapliwy oddech był jak muzyka, miła odmiana po
ciszy nieruchomych płuc. Zakasłał krwią i próbował się unieść,
ale pchnęłam go z powrotem na piach. Mgła sączyła się ze
mnie czy z mojego demona, coraz trudniej było mi stawiać
granice, cieniutkim strumyczkiem, odrywając się od ciała, co
nie było możliwe, kiedy krąg istniał. Nie bolało, wywoływało
raczej dziwne, łaskotliwe sensacje. Nareszcie rany zaczęły się
goić. Ciało Hana nabierało kolorów innych niż sinotrupi i
martwo-blady. Kolejne oddechy miał głębsze i równiejsze.
Odetchnęłam, ale nie miałam odwagi przywołać mgły z
powrotem, by sam uleczył się do końca. Usłyszałam wołanie.
- Tu jestem - odkrzyknęłam jednocześnie Baalowi i
Mironowi. Nie widzieli mnie, schowanej za domkiem. Gałęzie
i piach chrzęściły pod ich stopami. A więc wygraliśmy. Daleko
mi było do radości. Uniosłam głowę, czując, że są blisko.
Odetchnęłam, widząc, że Baal i Miron wyglądali na
zmęczonych, ale nie byli ranni.
- Pozwoliłam mu uciec - powiedziałam cicho.
- Nie martw się, nie ukryje się przede mną - oświadczył Baal z
całą mocą. Uwierzyłam mu.
- Han jest ciężko ranny, wyciągnęłam drewno, ale nie leczył
się.
- Drewno i kamień to jego główne słabe punkty, ale
uratowałaś go - powiedział, kucając przy ciele demona. -Ja się
nim dalej zajmę.
Przytaknęłam bez słowa i wstałam. Czarna mgła, niczym
demoniczna wersja waty cukrowej, w miękkich kłaczkach
odrywała się od Hana i wracała do mnie.
- Ilu zginęło? - zapytałam.
- Tylko jeden, gdyby nie ty, byłoby dwóch. Po tym jak
złamałaś krąg, to już była kaszka z mleczkiem. Bestie załatwiły
wszystko w kilkanaście sekund.
- Joshua?
- Cały i zdrowy, zaklina pokonanych - zapewnił Miron.
Odetchnęłam. - Wygraliśmy, słonko.
- Nie czuję, żebyśmy mieli powody do świętowania. Uciekł
nam.
Baal spojrzał na mnie znad ciała Hana, które uzdrawiał
szybciej, niż potrafiła moja mgła, i powiedział:
- Mamy ją. A jego znajdę. Pokrzyżowaliśmy mu plany, Dora,
to już coś. Stracił obóz, popleczników, prawą rękę i księgę, o
pieczęciach nie wspominając. Niewiele mu zostało. Mamy
powody do świętowania.
Skinęłam głową i bez słowa podeszłam do Mirona. Przytulił
mnie ciasno. Dopiero teraz poczułam się spokojna i
bezpieczna. Kątem oka zobaczyłam Joshuę, który podnosił z
ziemi aktywne pieczęcie i wrzucał je do plecaka, jak dziecko
muszelki na plaży. Był cały spryskany krwią, ale czułam, że nie
była jego. Uznajmy to za sukces, choć o mniejszej skali, niż
miałam nadzieję. I mimo złości demona we mnie i wilczycy,
wyjątkowo zgodnie przesyłających mi obrazy, w których z
radością zatapiali zęby w Ibrahimie, mnie na tę chwilę
wystarczyło to, że byliśmy cali, z odpowiednią liczbą kończyn
na stanie.
20

Czas Łazika kończył się znacznie szybciej, niż zakładaliśmy.


Nie udało nam się znaleźć jego duszy w domu zajmowanym
przez żmija ani później, w siedzibie Ibrahima. I wiele
wskazywało na to, że nikomu to się już nie uda. Umierał. Baal
twierdził, że optymistyczną prognozą była doba, realistyczną -
kilka godzin. Chłopak dostał zapaści, udało się go reanimować,
ale ciągle tracił przytomność. Tylko magia Baala trzymała go
na powierzchni, ale to nie mogło trwać w nieskończoność.
Był tylko jeden sposób, by jego ciało nie skończyło jako
nawóz, ale nie wiedziałam, czy uzna alternatywę za lepszą
opcję niż napisy końcowe nad martwym ciałem.
- Jeśli go nie zapytamy, nigdy się nie dowiemy - powiedział
Baal nie bez racji.
- Ale jak zadaje się takie pytanie?
- Najlepiej wprost, moja mała. Nie zrobimy nic wbrew jego
woli, ale nie ma wiele czasu. Jeśli się zgodzi, musimy zaczynać
natychmiast.
- A przesłuchanie? Nie wiemy, czy Aleksander mówił prawdę
ani czy znał prawdę...
Wiedziałam, że szukam wymówek, by odwlec coś, z czego
miałam spore szanse nie wyjść w jednym kawałku czy bez
szwanku. Tym razem jednak nie chodziło już tylko o mnie. Ja
miałam czas, mogłabym funkcjonować w takim dziwacznym
stanie jeszcze tydzień czy dwa, ale Łazik jechał na oparach
benzyny i za chwilę będzie dla niego za późno.
- Musisz mi zaufać, że załatwię to jak należy. Jeśli to ona,
dowiem się - powiedział Baal, doskonale rozumiejąc, że nie
tyle mu nie ufam, co zajmuję mózg czymkolwiek, byle nie
myśleć o tym, co jest nieuniknione. Demonica schwytana przez
Asa nigdzie się nie wybierała, zamknięta w celi. To nie ja będę
z niej wyciągała szczegóły intrygi. Nie byłam dość
przerażająca, by zrobić na niej jakiekolwiek wrażenie.
Westchnęłam i zadałam pytanie, które w tym momencie było
najpilniejsze.
- Jakie mam szanse?
- Pół na pół. I tak sporo większe niż Łazik. Wiesz, że zrobię
wszystko, żeby się udało, żebyś to przeżyła i była taka jak
wcześniej, nawet jeśli więcej niż raz będę później żałował, że
nie wykorzystałem okazji na małe poprawki, jak więcej
posłuszeństwa i różne takie - zażartował.
Prychnęłam, nie siląc się nawet na bardziej elokwentny
komentarz.
W pokoju zajmowanym przez Łazika pachniało woskiem
świec i hektolitrami potu śmierdzącego chorobą i śmiercią.
Chłopak był przytomny, ale wyglądał źle, jakby w ciągu kilku
godzin od względnego zdrowia przeszedł w terminalne
stadium raka. Policzki miał zapadnięte, spod cienkiej jak
pergamin skóry prześwitywały
ostre guzełki stawów i kości. Usiadłam na krześle obok łóżka,
zbierając się w sobie, by zacząć trudny temat.
- Umieram, prawda? - wyszeptał.
Usta miał spękane jak od gorączki, w kącikach zaschły krew i
ślina.
- Tak - wykrztusiłam.
- Nie znaleźliście jej? To dlatego? - Wiedziałam, że pyta o
swoją duszę.
- Sądząc po tym, co się z tobą dzieje, musiał ją zniszczyć.
Kiwnął głową i przez chwilę leżał z przymkniętymi
powiekami. Przełknął ślinę, jabłko Adama przesunęło się
powoli pod luźną skórą. Łza spłynęła mu po policzku, potem
następna i następna, bezgłośnie, bez szlochów czy zawodzenia,
na które był zwyczajnie zbyt słaby.
- Jest sposób... - powiedziałam cicho - szansa na to, że
przeżyjesz. Niewielka, ale jest.
- Bez duszy? Nawet ja wiem, że to niemożliwe -szepnął, ale
otworzył oczy i spoglądał na mnie z nadzieją
- Możliwe, jeśli znajdziemy dla ciebie inną duszę.
- Można takie znaleźć w katalogach wysyłkowych?
-Próbował się zaśmiać, ale tylko się rozkasłał, z trudem
unosząc głowę.
- Tak się składa, że mam jedną na zbyciu. - Uśmiechnęłam się
i pomogłam mu usiąść, podpierając go poduszką. Oddychało
mu się tak nieco łatwiej, ale męczył się jeszcze szybciej.
Zajęło mu chwilę zrozumienie, co właśnie powiedziałam.
- Demon?
- Tak. Miał go wziąć któryś z jego przyjaciół do czasu, aż
znajdziemy dla niego ciało, ale...
- Moje ciało znalazło się samo? - Skrzywił się lekko.
- To tylko jedna z możliwości. Nie musisz się zgadzać.
- Jeśli tego nie zrobię, nie mam szans, prawda?
- Nie, przykro mi.
Westchnął ciężko i oparł głowę o poduszki, wbijając oczy w
sufit.
- Czy coś ze mnie zostanie? Czy ja odejdę, a on będzie żył w
moim ciele? Miałbym być dawcą całego ciała, coś jak super
przeszczep?
Spojrzałam na Baala, bo nie znałam odpowiedzi.
- Jeśli się uda, na co nie mamy gwarancji, i bestia się
przyjmie, będzie dominował, ale nie odejdziesz całkiem.
Gdyby to było normalne zaszczepienie demona, ty i bestia
żylibyście w jednym ciele jak współlokatorzy, choć on miałby
znacznie więcej do powiedzenia. Ale twojej duszy już nie ma,
jeśli się pośpieszymy i demon przyjmie się, zanim umrzesz,
będzie miał dostęp do twojej jaźni i pamięci, tego, co teraz
stanowi ciebie. Bestia przejmie ciało z dostępem do twoich
wspomnień, wiedzy, umiejętności, do tego, kim jesteś, i tak
ocali tyle z ciebie, ile się da ocalić. Mógłby tego nie robić, ale
bestia doceni twoją zgodę i dobrą wolę, masz na to moją
przysięgę. Przetrwasz. A ciało... cóż, za rok czy dwa nie
poznasz go. Demon przekształci je według własnego wzorca
genetycznego, co ma sporo wad, ale i zalet. Będzie silniejsze i
większe niż kiedykolwiek. A bestia ochroni was oboje całą
swoją potęgą. Bo dla niego będziesz równie ważny jak on sam.
Nie mówię, że to komfortowe rozwiązanie,
ale chyba nie masz innego. Albo przyjmiesz demona, albo
będziesz miał piękny pogrzeb - Książę Demonów nie owijał w
bawełnę, ale Łazik nie wydawał się mieć coś przeciwko.
- Będę silny?
- Tak, jeśli operacja przebiegnie pomyślnie, mogę ci
zagwarantować, że twoje ciało będzie potężniejsze niż
kiedykolwiek.
- Na tyle, żeby znaleźć ojca i go zabić? Na tyle, żeby znaleźć
tego, który zniszczył moją duszę, i kazać mu za to zapłacić?
- Tak, jeśli tego właśnie chcesz - powiedział Baal ze
spokojem.
- Gdyby nie ojciec... byłbym teraz na studiach, może miałbym
przed sobą jakąś przyszłość, może żadną, ale nie miałbym
przed sobą takich wyborów... Sprzedał mnie, jakbym nic nie
znaczył... - jego głos zamierał chwilami, stawał się tak cichy,
że ledwie słyszałam, co mówi - chcę, żeby zapłacił... Jeśli się
nie uda, jeśli nie przeżyję wszczepienia... - Palce ocalałej ręki
zacisnął mi na dłoni. Skórę miał zimną i wilgotną od potu, wpił
paznokcie w moje ciało i z całą stanowczością, jaką miał,
zażądał: - Obiecaj mi, że znajdziesz go i zemścisz się za to, że
przehandlował moją duszę, jakbym był nikim, jakbym nie był
nic wart.
Przytaknęłam.
- Z przyjemnością go dorwę, a jeśli i ja nie przeżyję, zajmą się
nim moi przyjaciele, przysięgam, możesz być o to spokojny.
- Dobrze... Przeżyjesz, skoro przeżyłaś to, co ci zrobił żmij,
przeżyjesz i egzorcyzm. - Znów się rozkasłał.
Całym jego ciałem wstrząsały spazmy, nim odkasłał do
podetkniętej miski szarą flegmę. Z każdym oddechem z płuc
wydzierał się świst. Łazik opadł na poduszkę, trupioblady, z
mokrym od potu czołem.
- Zróbmy to, jakkolwiek będzie, będzie lepiej niż teraz -
szepnął i zamknął oczy.
Nie wiem, czy zasnął w kilka sekund, czy znów zemdlał.
- Słyszałaś go, jest gotów.
- Nie żeby miał wielki wybór - mruknęłam.
Jak słaby i delikatny umysł Łazika poradzi sobie z bestią? Czy
to kruche ciało ma jeszcze siłę na walkę, czy bez dyskusji
podda się dominacji silniejszego? Lepiej dla niego, by się
poddał. Jak wreszcie poradzę sobie ja? Baal wyjaśnił mi, że
najbardziej niebezpiecznym elementem egzorcyzmu będzie
odplatanie naszych energii życiowych, mojej i demona, które
splotły się i pomieszały. Jeśli dodać wilczycę, moja dusza musi
przypominać kłębki kolorowej włóczki, do której dorwała się
Szelma w swoim kocim wydaniu. Bestia częściowo się ze mną
zintegrowała, na tyle, by się uaktywniać, osłaniać moje, a tym
samym nasze ciało, używać poprzez mnie magii. Ale jak
zapewniał Razi, mój demoniczny lokator nie dążył do przejęcia
kontroli, bo rozpoznał, że jestem tą, której dotyczył nakaz
ochrony wydany przez Baala. Miło z jego strony. Była szansa,
że to właśnie przeważy szalę na naszą korzyść. Szansa, nie
pewność. Według „Bestiariusza" egzorcyzmy bestii zwykle
kończą się dla opętanego zgonem, szaleństwem lub potężnym
okaleczeniem. Co wybierasz, dziewczynko, z koszyczka ze
słodkościami? Ale w szerszej perspektywie to było konieczne.
Nawet gdybym uznała, że potrafię dzielić ciało z całą tą
hałastrą (mało prawdopodobne), bestia nie zdoła powstrzymać
zmian w kodzie genetycznym, które są automatyczne i za jakiś
czas bez wątpienia by się rozpoczęły. Stałabym się taka jak oni,
żeńska (o ile wciąż byłabym kobietą) wersja Hulka z oleistymi
mazami na cały ciele. Może to próżność, ale o wiele bardziej
wolę swoje obecne, kształtne i wygodne ciało. Zresztą po
przemianie bestia byłby alfą w naszym skołatanym ciele, a ja,
pewnie jako szurnięte alter ego, miałabym dla siebie tylko
przestrzeń snów. Co wyszłoby z poplątania genów
przeanielonej wiedźmy, wilczycy, sprzecznych linii
magicznych i archaicznego demona z rodu bestii? Świat nie był
gotowy na taką hybrydę.
*
Nie kazał mi się kłaść na ołtarzu, plus dla Baala - był
kreatywny. Dodatkowe słowa uznania należały mu się za
wybór pokoju na piętrze, żadnej piwnicy, mrocznych schodów
w ciemność, wilgoci i psychopatów. Brawo dla mojego
ulubionego Księcia Demonów.
Na podłodze, wokół dwóch wąskich metalowych pryczy, o
niebo wygodniejszych od kamiennego ołtarza z kajdanami,
wyrysował okrąg, wpisał weń pentagram, a w jego środku w
kolejnym kręgu wyrysował pieczęć Salomona, OK, przyznaję,
balansowałam właśnie na krawędzi histerii. Wytarłam spocone
dłonie o pościel i przycisnęłam je do brzucha. Łapałam nieco
za szybkie oddechy i zacisnęłam powieki. Starałam się uspo-
koić, odpłynąć myślami w jakieś miłe miejsce, byle tyl-
ko wyciszyć adrenalinę, która pompowałaby nadmierne
dawki energii w demona i wilczycę.
Pokój tonął w blasku świec, czarnych dla przywołania i
białych dla ochrony. Cienie wydłużały się na ścianach,
tańczyły, zniekształcały percepcję. Oprócz mnie i Łazika na
pryczach, wewnątrz kręgu i pentagramu znajdowali się Baal i
Razi, który miał, jeśli zajdzie potrzeba, pomóc nam okiełznać
Azarathaka. Miron i Joshua, choć chcieli w tym uczestniczyć,
musieli zostać na zewnątrz. Istniało ryzyko, że demon,
oszołomiony i spanikowany rytuałem, może zapomnieć o
okolicznościach - o tym, że nie zamierzamy go zabić, że obok
czeka ciało gotowe go przyjąć i na pewno nie skończy w
pieczęci. Walcząc o życie, gotów byłby zabić wszystkich
dookoła. Baal i Razi mieli większe szanse na opanowanie
oszalałego demona.
Nie powinnam teraz o tym myśleć. Powinnam medytować,
powinnam dążyć do spotkania z zamieszkującym mnie
demonem na płaszczyźnie mentalnej i koić go, skłonić, by
współpracował podczas odplątywania naszych energii
życiowych. Próbowałam, naprawdę. Ale po głowie tłukły mi
się wciąż niepokojące myśli. Nawet nie o tym, że mogę dziś
zginąć, choć przyznaję, było to mało komfortowe. Wiele razy
ocierałam się o śmierć, czasem aż zbyt blisko, ale nigdy nie
było jak teraz, że dobrowolnie kładę się i sprawdzam, jakie los
ma dla mnie karty.
Moje myśli krążyły wokół czarnowłosej demonicznej
piękności, która piętro niżej, w bezpiecznym pokoju, jak
zwierzę w klatce chodziła od ściany do ściany. Szybko
zorientowała się, że nie może użyć magii. Nie żeby nie
próbowała. I zaklęcia, które rzucała, były naprawdę
paskudne. Żmij przy niej wydawał się skautem. Czy
naprawdę była tą, która stała za całym spiskiem, planowała
zemstę od blisko dwóch tysięcy lat? Czy to możliwe, że wciąż
żyła, choć wedle danych wywiadu zginęła tej samej nocy,
kiedy Baal przejął władzę, zabijając królową i króla? A może
wymyśliła sobie tę tożsamość, by zyskać posłuch u tęskniących
za starą rodziną królewską? Choć wiele wskazywało na to, że
demoniczna Lara Croft faktycznie była siostrą królowej. Tej
samej, która zaczęła to wszystko, przeprowadzając na Baalu
rytuał wszczepienia demona wbrew jego woli. Jeśli to
naprawdę była Iris, jak długo czekała, pielęgnując w sobie
pragnienie zemsty, nim znalazła sposób, by przywrócić do
życia swojego brata, Ibrahima, by pomógł odzyskać to, co jak
wierzyła, było jej? Tron królestwa demonów. Było w tym
sporo sensu. Nim osiągnęła poziom mocy umożliwiający
odnalezienie i obudzenie Ibrahima poprzez linie krwi, musiała
dorosnąć, pobrać nauki, zdobyć sojuszników. Ile jej to zajęło?
Milenium? Więcej? Miała na ludzką miarę nie więcej niż sześć
lat, kiedy Baal przeprowadził pucz i zamknął jej bliskich w
pieczęciach. Jakaś część mnie rozumiała potrzebę pomszczenia
rodziny, ale to nie Baal zaczął tę zabawę. Gdyby jej
siostrzyczka nie miała chcicy na faceta, który jej nie chciał,
gdyby nie zgwałciła jego duszy i ciała w najgorszy z
możliwych sposobów, byle tylko mieć nad nim władzę, nic by
się nie stało. Ale czy sześcioletnia dziewczynka rozumiała
takie zależności? Czy dla niej Baal jest skurwielem, który zabił
jej rodzinę i zasiadł na tronie?
- Nie myśl o niej, Dora, musisz się uspokoić. Zamiast
medytować, ty rozgryzasz motywy Iris... To nie wyciszy
ani ciebie, ani Azara, więc daj temu spokój, skarbie -
powiedział Baal, nachylając się nade mną.
- Skąd...? - zapytałam zaskoczona.
Wzruszył ramionami z miną pana wszystkowiedzącego.
Razi podszedł do pryczy Łazika. Chłopak wyglądał jak
śmierć na chorągwi. Demon rozsunął mu koszulę na piersi i
wyrysował na skórze unikalny sigil Azarathaka, bramę, która
przywoła konkretnego demona i pozwoli mu wniknąć w ciało.
Czarne linie tworzące symbol miały w sobie coś
barbarzyńskiego i archaicznego, dreszcz rozpoznania przebiegł
mi po synapsach - miękki rysunek był czymś więcej niż
ornamentem, był graficznym ujęciem pełnego imienia demona
w zapomnianym języku. Z tego, co czytałam, nie było to
konieczne, ciało bez duszy i tak wabi demona jak miodek
misie, ale im łatwiejsze będzie opętanie, tym bezpieczniejszy
będzie Łazik, a jego szanse na przeżycie większe. Oby
przebiegło to łatwiej niż u mnie. Podczas przeprowadzania na
mnie rytuału popełniono wiele błędów. Sigil otwarcia na piersi
nie był stworzony z myślą o bestii, ale niesławnej królowej
demonów, nie mieli mojej zgody, więc ciało, magia i jaźń
walczyły z inwazją ze wszystkich sił.
- Zaczynajmy - szepnęłam, widząc, że oddech Łazika jest
coraz płytszy. Mogłam tylko mieć nadzieję, że nie skona przed
końcem rytuału. Wtedy nie zostałoby z niego nic, a Azar
miałby spore szanse na ożywienie martwego ciała i
przetrwanie, bez martwienia się o byłego lokatora nowej
cielesnej powłoki.
Baal rozpoczął inkantację przywołania w starym języku.
Twarde, zbite spółgłoski i szczekliwa intonacja jakoś
lepiej mi się kojarzyły niż egzorcyzmy po łacinie. Już po kilku
sekundach poczułam reakcję demona. Fala wściekłości
przepłynęła przez moje ciało, zostawiając za sobą pożogę.
Miałam wrażenie, że spala mnie od środka, że zostanie ze mnie
tylko wypalona skorupa. Krzyczałam, kiedy ostre szpile
pazurów wbijały mi się w serce. Był jak tasiemiec uzbrojony -
im bardziej inkantacja wywoływała go na zewnątrz, tym
mocniej wbijał haczyki w moją duszę.
- Zatrzymaj się - wycharczałam, splunęłam, czując posmak
krwi w ustach - za szybko, za mocno. - Złapałam Baala za
nogawkę spodni w panice.
Pokręcił głową. Nie mógł przerwać, nie kiedy rozpoczął
odczytywanie inkantacji. Z każdym kolejnym słowem bolało
bardziej. Krew w żyłach zmieniała się w lawę, igły przebijały
brzuch, głowę rozsadzało ciśnienie, sięgnęłam ręką do uszu, by
zneutralizować szum, który ogłuszał. Rozmazałam ciepłą
czerwoną ciecz. Krwotok z nosa był następny. Zwinęłam się na
łóżku, kuląc w jak najmniejszy kłębek, byle zmniejszyć ból. To
mnie zabije, pomyślałam. Sięgnęłam do demona we mnie, jak
zwykłam sięgać do wilczycy. Zatkałam uszy, odcinając nas od
głosu Baala i słów inkantacji.
Spokojnie, żadne z nas nie musi ginąć, nie chcesz mojego
ciała równie mocno, jak ja pragnę rozstania z tobą,
tłumaczyłam demonowi w myślach, mając nadzieję, że jeszcze
nie jest na tyle spanikowany i obłąkany, by nie zrozumieć, co
chcę mu przekazać. Oddychaj, powtarzałam po cichu,
wizualizując sobie swoją podwójną duszę, błękitno-perłową i
srebrną, mnie i wilczycę, będące w zwykłej, nieco kłótliwej,
ale komitywie. Widziałam go, czarno-szkarłatną plamą otaczał
moją duszę,
wczepiał się w aurę, zagniewany, rozjuszony Sięgnęłam po
kosmyk czerni i pociągnęłam. Zabolało jak cholera. Im
mocniej ciągnęłam, tym głębiej przenikało ostrze bólu.
Puściłam, czując, że jeszcze chwila, a zemdleję. Hej, nie bądź
takim strasznie typowym facetem, rozstańmy się w zgodzie, co
ty na to? Wiesz, nasz związek był przymusowy i trudny, ale
przecież nie chcesz mnie zabić, chroniłeś mnie w czasie walki.
Zaufaj mi, nie stanie ci się nic złego, czeka na ciebie miłe,
przytulne ciało, męskie i bez lokatorów, bez upartej wiedźmy i
swawolnej wilczycy, z którymi musiałbyś walczyć o
terytorium. Proszę, Azarathak, współpracuj...
- Dlaczego mam ci ufać - odpowiedział nagle na poziomie
mentalnym.
Nigdy tego nie robił, owszem, czułam jego obecność, jakieś
splątane emocje, ale nie świadomość. Czy rozwinął się we
mnie bardziej, niż zakładaliśmy, czy też pochłonął w czasie
walki dość mojej energii, by móc się komunikować?
- Znasz mnie, Azarathak, wiesz, że to mnie Baal ogłosił
oblubienicą i rozkazał chronić. Czy nie dlatego, kiedy się
zorientowałeś, kim jestem, odpuściłeś? Nie próbowałeś
całkowicie przejąć mojego ciała? Chroniłeś mnie, wiem, że tak
było. Jesteś lojalny Baalowi, ufasz mu. To on czyta inkantację,
ale nie chce krzywdy żadnego z nas. Jeśli nie ufasz mi, zaufaj
jemu.
Przez chwilę cisza brzęczała mi w uszach. Ból zgasł nagle,
pozostawiając tylko echo brzęczące w głębi ciała.
- Przysięgnij na swoją duszę, przysięgnij.
- Przysięgam.
- Zabiję cię, jeśli kłamiesz.
- Postawisz piwo, gdy przekonasz się, że mówię prawdę.
Czerń i czerwień uwolniły błękit i srebro. Westchnęłam.
Opuściłam dłonie i znów słyszałam inkantację Baala. Czerń
wylała się ze mnie, oleista mgła prześliznęła się po skórze, a
następnie oderwała się całkiem od mojego ciała i duszy.
Płomyki świec przygasały, poruszały się frenetycznie, cienie
na ścianie wydłużały się. To ostatnie szarpnięcie wycisnęło mi
łzy z oczu. Skuliłam się ciaśniej. Wysoki, powtarzający się
dźwięk drażnił moje uszy. Zajęło mi chwilę odkrycie, że
wydobywa się z mojego gardła. Zasłoniłam usta dłonią i
przygryzłam palce. Uniosłam głowę, by widzieć, co się stanie
dalej. Na ścianie pojawił się kolejny cień. Razi przemawiał w
starym języku. To nie była inkantacja, mówił swobodnie,
miękko, jakby namawiał dziecko do jedzenia albo wzięcia
lekarstwa. Skaleczył się w palec, kroplą krwi naznaczył sigil na
piersi Łazika. Rozjarzyła się czerwonawym światłem,
prowadziła Azarathaka jak latarnia morska. Choć opuścił już
moje ciało, czułam wciąż jakieś echo jego dezorientacji i
strachu. Trzymałam kciuki, by zdołał zakorzenić się w ciele
chłopaka, całkowicie nieruchomym i ledwo żywym. Ciemna
mgła unosiła się nad sigilem i zaczęła wsączać się w lśniące
linie, a przez nie w szczupłą i mokrą od potu klatkę piersiową.
Łazik otworzył oczy i wygiął się w łuk, odrywając od
prześcieradeł. Krzyczał tak głośno, że musiałam przysłonić
uszy, by nie rozwalił mi bębenków. Razi położył mu dłoń na
piersi. Przymknął powieki i szeptał pod nosem, nie rozumiałam
słów, ale intonacja była spokojna, pieszczotliwa, melodyjna.
Jakby nucił kołysankę lub opowiadał bajkę na dobranoc. Ciało
Łazika opadło na pościel. Oddychał chrapliwie.
Na skroniach perliły się krople potu. Sine usta bełkotały coś
niezrozumiale. Razi nie przestawał koić. Łazik nagle
znieruchomiał, głowa osunęła się na poduszkę, całe ciało się
rozluźniło.
- Nie żyje? - spytałam szeptem.
- Myślę, że obaj przeżyją - powiedział Razi. Pogłaskał
chłopaka po czole, odgarniając piaskowe
kosmyki mokre od potu. Pod wpływem tego dotyku na skroni
przez sekundę widoczne były czarne glify. Udało się,
Azarathak był w ciele Łazika. Przechodził świadomie, nie jak u
mnie, kiedy wszczepiony był jak zahibernowany zalążek. Już
teraz miał wpływ na ciało Łazika. Możliwe, że z łatwością
mógł je wyleczyć z obrażeń, jakie poniósł dzieciak z rąk żmija.
Najgorsze za nami. Baal uwolnił energię kręgu. Płomienie
świec przygasły, cienie na ścianach wyglądały zupełnie
normalnie, a ja czułam się jak trzydniowe zwłoki - próbowałam
usiąść na łóżku i prawie mnie to przerosło.
- Spokojnie, mała, kosztowało cię to więcej energii, niż
chcesz przyznać - powiedział Baal, usiadł na materacu obok
mnie i pomógł się podnieść z poduszki. Dyskretnie użyczał mi
nieco swojej energii.
- A przeciwnie, przyznaję, że to była ostra jazda
-wychrypiałam, gardło zdarłam krzykiem.
- Jak się czujesz? - zapytał, spoglądając mi w oczy.
- Jak psia zabawka po spotkaniu z rottweilerem. Ciągle boli i
czuję... sama nie wiem, pustkę? Jest mi słabo, ale wyliżę się,
tak myślę.
- Zabrał ci dużo energii, walcząc, masz wątłą aurę.
- Zajmę się nią. Możemy już zawołać chłopaków? Słyszę ich
za drzwiami.
- Jasne, ale chyba wolałabyś najpierw wytrzeć krew.
-Uśmiechnął się i podciągnął prześcieradło do mojej twarzy,
przetarł ją rąbkiem tkaniny i pokazał wściekle czerwone ślady.
- Cholera, znowu, popadnę przez takie historie w anemię jak
pierwsza lepsza krwiodajka. A Katia wciąż pyta, czemu
ubieram się prawie zawsze na czarno. Jak to czemu? Tylko na
tym kolorze plamy nie biją po oczach i nawet jak się nie
spierze, to nie widać - mamrotałam.
Powoli wstałam z łóżka i podtrzymywana pod ramię przez
Baala, chwiejnie podeszłam do drzwi. Przekręciłam klucz w
zamku. Miron i Joshua stali z opuszczonymi głowami.
Napięcie ich ciał było widoczne z daleka, nawet w kiepsko
oświetlonym korytarzu. Brakowało tylko foliowych
ochraniaczy na butach, a wyglądaliby jak rodzina pacjenta
czekająca pod blokiem operacyjnym na pojawienie się
chirurga. Byli tak skoncentrowani, że nie usłyszeli, kiedy drzwi
się otworzyły i pojawiliśmy się w progu.
- Hej, chcecie jeden egzemplarz wiedźmy zubożonej o czarci
pomiot?
- Bądź dokładna, o demoniczny pomiot. Czarcim pomiotem,
prawnie, rzecz jasna, jesteś jako córka Leona - powiedział Baal
z uśmiechem.
Sekundę później byłam w miażdżącym uścisku przyjaciół.
Ciasny chwyt Mirona wycisnął mi z płuc całe powietrze, a
żebra zatrzeszczały złowrogo, ale nie protestowałam.
- Chodźmy do naszego pokoju - szepnęłam, kiedy mnie
puścili.
Zrobiłam dwa kroki i nagle korytarz zniknął w ciemności, a
mój błędnik nie nadążał z dostosowaniem się do
wirującego świata. Nie wyrżnęłam głową o podłogę tylko
dzięki refleksowi Mirona. Po chwili niósł mnie, a ja nie miałam
siły unieść głowy, opadającej na jego ramię.
- Chyba potrzebuję drzemki - szepnęłam.
- Chyba miesiąca rehabilitacji - burknął Miron.
Uśmiechnęłam się blado. Najważniejsze, że było po
wszystkim, prawda? Nie nosiłam już demona, Łazik ma
szansę przeżyć mimo zniszczenia duszy, Azarathak nie
skończy w pieczęci. Nasi górą, prawda? Zasnuła mnie
ciemność i coraz trudniej było mi składnie myśleć. Zasnęłam,
nim dotarliśmy do pokoju. Nie obudziłam się, kiedy chłopcy
rozebrali mnie z brudnych ciuchów i położyli do łóżka. Czułam
ciepło ręcznika ocierającego mi twarz i szyję, ale nie mogłam
otworzyć oczu. Odpłynęłam.
*
Noc. Trzy dni po pełni, księżyc wciąż jest jasny, ale gęste
korony drzew przepuszczają niewiele światła. Są blisko.
Biegnę, potykając się o wystające korzenie, stopy zapadają się
w mech, sztywną trawę i kępy paproci. Nie mam siły. Oddech
mi się rwie, ból jest coraz dotkliwszy. Przyciskam dłoń do
boku, koszulka przesiąkła ciepłą wciąż krwią. Strzały, odgłosy
nagonki zbliżają się, roznoszą echem po lesie. Nie mogę się
zatrzymać, ale nie mam siły biec dalej. Znów się potykam.
Wyciągam ręce przed siebie, amortyzując upadek. Jęczę, nie
mogąc wstać. Srebro na szyi i nadgarstkach nie pozwoli mi się
uleczyć ani zmienić. Palce palą, gdy zaciskam je na obroży, raz
jeszcze usiłując się jej pozbyć. Bezskutecznie. Pełznę, gałęzie
drapią moją twarz. Próbuję się ukryć,
przyczaić w gęstych zaroślach, choć przecież wiem, że mnie
znajdą, wytropią po śladach krwi, której straciłem zbyt wiele.
Opieram się o pień drzewa. Dociskam krwawiący bok i
oddycham ciężko. Przepadło. Nie dotrę do niej. Zawiodłem.
Unoszę głowę, słysząc kroki, zbyt blisko. Nie mam broni, nie
mam sił, ale nie poddam się łatwo. Stoi nade mną. Siwe włosy
połyskują w świetle księżyca. Wyraźnie widzę szramę
biegnącą przez jej policzek aż do szyi. Pochyla się. Zaskakuje
mnie wyraz jej twarzy. Pełen współczucia i żalu. Wyciąga
dłoń, jakby chciała dotknąć mojego policzka. Wzdycha i znika,
dosłownie rozpływa się w powietrzu jak mgła. Oni są już
blisko. Warkot i wycie dochodzą ze wszystkich stron. Otoczyli
mnie. Zaciskam rękę na grubej gałęzi, którą wymacałem w
trawie. Chodźcie. Chętnie zabiorę któregoś ze sobą. Huk
wystrzału. Ogień zalewa moje wnętrzności.
Stara kobieta stoi na skraju lasu. Unosi głowę, rozpacz i
żałoba znajdują swój wyraz w przerażającym wyciu, które
rozchodzi się echem po lesie. Patrzy wprost na mnie, kręci
głową ze smutkiem. Odwraca się i odchodzi, przygarbiona,
starsza, niż była.
Obudziłam się spocona i przerażona. Usiadłam w zmiętej
pościeli i potarłam twarz dłońmi, by odpędzić resztę senności.
Piekący ból przeszył moje nadgarstki. Spojrzałam na nie
zaskoczona. Szerokie na dwa centymetry pręgi biegły w
poprzek przegubów, poszarpane, przypalone, rozdarte.
Odrzuciłam narzutę, na kostkach widniały identyczne ślady.
Wstałam chwiejnie i przeszłam
do łazienki. Odbicie w lustrze potwierdziło moje obawy - taki
sam ślad miałam na szyi. Skóra była tkliwa, ale rany nie
krwawiły. Co, u diaska?
Ta kobieta... Faoiliarna, moja babka, królowa wilków. Na
skórze wciąż czułam lekko piżmowy zapach wilka, głębokie
nuty dębowego mchu i strachu, który dodawał mieszance nieco
kwaśnego charakteru. Gdyby powstały takie właśnie perfumy,
nazywałyby się „Kłopoty w stadzie". Czym, do cholery, był ten
sen? Odkręciłam kurek z zimną wodą i ochlapałam twarz.
Znów spojrzałam w lustro. Ślady na szyi bladły, znikały
szybko, jakby od początku były tylko złudzeniem. Nadgarstki i
kostki już wyglądały całkiem normalnie.
Znaki na skórze zniknęły zupełnie w kilkadziesiąt sekund.
Ale niepokój pozostał. Próbowałam przypomnieć sobie cały
sen, ale jedynym obrazem, jaki zachował się idealnie, była
postać mojej babki, stojąca na skraju lasu, bezbrzeżnie smutna i
wyjąca na znak żałoby. Odgarnęłam włosy i raz jeszcze
spojrzałam na idealnie gładką skórę. Coś się wydarzyło czy
dopiero ma się wydarzyć? Nie było to nic dobrego, tego akurat
byłam pewna.
Związałam potargane włosy gumką i wytarłam twarz.
Potrzebowałam prysznica i solidnego posiłku. W brzuchu
burczało mi wściekle, jakbym przespała coś więcej niż kolację.
Ile minęło od egzorcyzmów? I jak się ma Łazik? Czas
posprzątać po tym bałaganie. Zimny dreszcz przebiegł mi po
plecach na myśl, że będę musiała wyjaśnić Anicie swoją
nieobecność. Na Boginię, jak ja tęskniłam za kontrolą, albo
choćby złudzeniem, że kontroluję swoje życie, jakie miałam
jeszcze kilka miesięcy temu.
21

Dom był tak cichy, jakby podczas mojej drzemliki wszystkich


dopadła jakaś kosmiczna epidemia, niezostawiająca po sobie
nawet ciał. Mała paranoiczna cząstka mnie podejrzewała, że
być może odpowiedzialność ponosił nie wirus z kosmosu, ale
Ibrahim, który przecież wciąż przebywał na wolności. Mógłby
spokojnie ukrywać się w tym domu ze zbyt wieloma pokojami,
które świeciły pustką.
Tak duże domy są w gruncie rzeczy niesamowicie przy-
gnębiające, jeśli jesteś sam. Duże, widne pokoje dzienne i
sypialnie z osobnymi łazienkami są stworzone dla rodziny,
bandy nastolatków i gromady maluchów. Baal mieszkał tu sam
z kilkoma osobami służby, które wszak większość czasu
spędzały w kuchni czy koszarach za domem.
Pokonałam szybko korytarz i schody dzielące różne piętra, na
których mieściły się przydzielona mi sypialnia i jego gabinet.
Chciałam z nim porozmawiać, najlepiej sam na sam. Puszysty
chodnik tłumił moje kroki, nawet kiedy biegłam. Wciąż przez
nikogo nie niepokojona dotarłam do drzwi gabinetu.
Zapukałam.
- Wejdź, Doro - usłyszałam głos Baala.
Siedział przy biurku. Na blacie przed nim leżało kilkadziesiąt
miedzianych pieczęci. Opierał się na łokciach, zgarbiony,
jakby przytłaczało go zbyt wiele.
- To wszystkie pieczęcie z Tlenia? - zapytałam cicho.
- Tak. Plus te, które znalazłaś u żmija i zabrałaś z piwnicy. W
sumie ponad siedemdziesiąt.
- Co z nimi zrobisz?
- Przechowam. Te należące do spiskowców na wieki będą
ukryte w skarbcu, ale są tu też pieczęcie tych, którzy nie
spiskowali, ale zostali zamknięci w pieczęciach przez Ibrahima
i Iris.
- Jak Azarathak - powiedziałam cicho.
Pierwszy raz od wielu dni wymawiając imię mojego lokatora,
nie czułam go w sobie. Żadnego podniecenia, poruszenia
między żebrami. Byłam wolna, on miał nowe ciało i była
szansa, że za jakiś czas będzie taki jak przed zamknięciem w
pieczęci i wszczepieniem.
- Chciałbym je przywrócić do życia, ale brakuje ciał. Cóż, to
potrwa lata, zanim do nas wrócą. - W jego oczach widziałam
prawdziwy żal.
- Przykro mi.
Skinął głową bez słowa. Układał miedziane krążki w
kasetkach.
- O czym chciałaś porozmawiać? - zapytał, nie unosząc
wzroku.
Weszłam głębiej do jego gabinetu. Minęłam biurko i usiadłam
w kącie na rozłożystym fotelu, podwijając nogi.
- Dlaczego naprawdę ogłosiłeś mnie swoją oblubienicą?
- Wiedziałem, że to kwestia czasu, kiedy zapytasz wprost.
Cóż, jestem ci winien wyjaśnienia, prawda? Gdyby nie to,
nigdy nie doświadczyłabyś tego wszystkiego.
Nie byłam przyzwyczajona do takiej melancholii w jego
głosie, do malutkich zmarszczek wokół oczu, świadczących o
zbyt wielu zmartwieniach.
- Nie wiem, Baal, doświadczyłabym czy nie. Nie mamy
gwarancji, że gdybym nie była twoją oblubienicą, nie porwano
by mnie i ominąłby mnie ten kawałek z torturami i
egzorcyzmami. Przypominam ci, że zaangażowałam się w
śledztwo nie na twoją prośbę. To moi ludzcy znajomi
poinformowali mnie o ciałach dziewcząt. Próbowałabym
złapać tych, którzy odpowiadali za ich śmierć, nawet gdybym
cię nie znała. Trafiłabym do kościoła Najświętszej Marii
Panny, pewnie wpadła w ich ręce tak czy inaczej. Może
potraktowaliby mnie jeszcze gorzej, może zabili od razu,
gdyby nie przekonanie, że mogą mnie użyć przeciw tobie.
Myślałam nad tym, Baal. Nie ty odpowiadasz za moje
zacieśniające się więzi z piekłem i piekielnikami. Nie przez
ciebie poznałam świat demonów. Znając moje szczęście, i tak
wpakowałabym się w tę historię, ale bez ciebie miałabym
znacznie mniejsze szanse na wyjście z niej cało.
- Naprawdę tak myślisz?
- Tak. Nie winię cię za nic, co mi się przytrafiło. Wiem, że
nigdy nie skrzywdziłbyś mnie świadomie. Nie do końca wiem
dlaczego, ale od samego początku była między nami jakaś...
sympatia. Miałam wobec ciebie dług za Jezabel, ty poczuwałeś
się do długu za cynk w sprawie rebelii, ale przecież nie dlatego
się spotykali-
śmy, nie dlatego mnie odwiedzałeś. I z całą pewnością nie
ogłosiłeś mnie oblubienicą tylko po to, by wzbudzić zazdrość
Mirona, nawet jeśli łatwiej było mi przyjąć takie wyjaśnienie,
niż zadawać pytania.
- Odkąd cię poznałem... Czułem więź. Problem był taki, że źle
ją zinterpretowałem i pozwoliłem sobie żyć marzeniami. -
Uśmiechnął się smutno. - Tak bardzo ją przypominasz...
Chciałem wierzyć, że jesteś jej wcieleniem, nawet jeśli rozum
podpowiadał mi, że to niemożliwe.
- Jej?
- Anat. Była podobna do ciebie, wysoka, ruda, waleczna i
kochająca. Była boginią krwawej walki, ale też płodności i
miłości, łączyła w swoim smukłym ciele żywioły,
sprzeczności, które jak ty potrafiła scalić w coś unikalnego i
pięknego. Kiedy poznałem twoje złożone i pozornie sprzeczne
dziedzictwo, skojarzenie było natychmiastowe. Tak bardzo mi
jej brakuje, to już tyle lat. - Przeczesał włosy dłonią i odchylił
głowę, aż opadła na oparcie fotela. Wbił wzrok w sufit, jakby
unikał mojego spojrzenia. - Kiedy cię zobaczyłem u Leona,
uderzyło mnie wasze podobieństwo. Nie tylko fizyczne, choć
te płomienne miedziane włosy i wysokie ciało też wydawały
się znajome. Nie bałaś się mnie, żartowałaś, byłaś
zdecydowana dostać ode mnie to, na czym ci zależało, i
podchodziłaś mnie dość sprytnie, żebym chciał ci to dać. To
przywołało wspomnienie o Anat, ale nie było ono dominujące.
Mówiłem ci, wtedy wciąż myślałem o tym, że mogę
wykorzystać cię jako haczyk przeciw Lucowi, Leonowi,
Mironowi. Ale wtedy ty zrobiłaś coś więcej. Uratowałaś mnie
przed dekapitacją, ryzykowałaś dla mnie swoje życie... Czy
czytałaś o moim życiu jako boga?
Skinęłam głową.
- Więc wiesz, jak wyglądała moja relacja z Motem...
- Stała walka, bóg urodzaju kontra bóg śmierci, triumf Mota
był zapowiedzią posuchy, twój sprowadzał na świat życie i
wznawiał cykl wegetacyjny.
- Tak wyglądało to ze strony ludzi. Problemem było to, że ja
faktycznie umierałem, kiedy Mot mnie pokonywał. Niewielu
wie, że odcinał mi głowę. Godziłem się na to, walka była
niczym dopełniający rytuał porządku rzeczy. On obcinał mi
głowę, ja byłem martwy. A wtedy wkraczała Anat, która
składała ofiarę i przywracała mnie do życia. Miała na to siedem
dni, żeby jej zadanie nie było zbyt proste. A wtedy ja znów
pokonywałem Mota i świat ożywał wraz z jego śmiercią, która
niestety, nie mogła trwać wiecznie. On nie potrzebował Anat,
żeby w końcu powstać z martwych. Paradoks polegał na tym,
że sam go ożywiałem, w momencie kulminacyjnym cyklów
wegetacyjnych, kiedy wszystko żyło i dojrzewało, budził się i
on, jako stała przeciwwaga. Trwało to tysiące lat. Taki był
porządek rzeczy, nie kwestionowałem go, jak nie
kwestionowałem tego, że co roku umierałem na kilka dni i
byłem zdany na łaskę Anat, bo ona nigdy by mnie nie
zawiodła. Była lojalna i uparta, miała ogromne serce, nawet
jeśli była też porywcza, stuknięta i krwiożercza. W czasie
walki wpadała w szał. Traciła kontakt z rzeczywistością. Szła
jak taran sama na całe oddziały, cięła wrogów w pień i zbierała
trofea. Była przerażająca i piękna na polu bitwy. Z rozwianymi
włosami w kolorze krwi, ze skalpami wrogów przy pasku, z
szaleństwem w oczach. Dla równowagi jej mocy przywracania
mnie do życia, tylko ja potrafiłem wypro-
wadzić ją z tego szału. Mogłem do niej podejść i wyciszyć
potrzebę zabijania. Tylko mnie nie zabiłaby za samą próbę
odebrania jej miecza.
- Kochałeś ją, prawda? - szepnęłam.
- Nad życie. Ale nie tak, jak myślisz. Wbrew temu, co
sugerują przekazy, nie spałem ze swoją siostrą. Nasza więź
była silniejsza niż jakikolwiek romans. Plotki powstały z
powodu, cóż, prowadzenia się mojej siostry. Zaszła w ciążę z
bóstwem, był żonaty. Żona była potężną boginią, mściwą i bez
poczucia humoru, za to z mocno rozwiniętym poczuciem
terytorium. Dla dobra Anat lepiej było, żeby nigdy się nie
dowiedziała, że jej małżonek miał skok w bok. Więc Anat
milczała. Jej ojciec, bóg El (mieliśmy innych ojców, jak
pewnie wiesz), w kółko ją zadręczał pytaniem, kim jest ojciec
dziecka, ale Anat wzruszała tylko ramionami. Gdy był zbyt
natarczywy, przeniosła się do mnie. I tak narodziła się plotka,
że to ja, jej brat, jestem ojcem. Nie przeszkadzało nam to. Przy-
najmniej ustały pytania i była bezpieczna przed gniewem
zdradzanej bogini.
- Jak ją straciłeś?
- Poświęciła się, żeby mnie ratować. Mot któregoś razu miał
dość umierania na długie miesiące po każdej naszej walce.
Wykombinował sobie sposób na to, żeby mnie pokonać
ostatecznie. Po odcięciu mi kolejny raz głowy ukrył moje ciało,
żeby Anat nie mogła mnie ożywić. Nie docenił mojej małej
siostrzyczki. Wpadła w furię i zaczęła rzeź, której nikt nie mógł
zatrzymać, skoro ja wciąż byłem martwy. Śmierć przetoczyła
się nad naszym ludem. Anat Krwawa przysięgła zabijać tak
długo, aż bogowie wyjawią miejsce, w którym leży moje ciało.
Ludzie, bogowie, nie robiło jej różnicy. Dopadła Mota, ale on
nie zamierzał zdradzić jej tajemnicy. Zabiła go, poćwiartowała
na maleńkie kawałeczki, wysuszyła je na słońcu i nakarmiła
nimi ptaki.
- Kreatywna, trzeba jej przyznać. Zaśmiał się cicho.
- O tak, Anat zwykle była postrzelona, ale wtedy całkiem
oszalała. W końcu bogini słońca, Szapasz, pomogła jej
odnaleźć moje ciało. Ale było już za późno na rytuał. Minęło
kilka tygodni zamiast zwyczajowych siedmiu dni. Była tylko
jedna szansa na ocalenie mnie i Anat bez wahania z niej
skorzystała. Złożyła ofiarę z siebie, żeby własną krwią
przywrócić mnie do życia. I ożyłem, tylko po to, by się
przekonać, że moja siostra leży obok bez kropli krwi w ciele. I
nie było nic, co mogłem zrobić. Dalej historia była prosta.
Samo moje powstanie z martwych zakończyło susze, cykl
wegetacyjny rozpoczął się od nowa, ziemia znów wydawała
plony. A w szczycie cyklu ożył Mot. Nawet posiekany i
pożarty przez ptaki był zdolny wrócić. Gdybym pozwolił
kolejny raz obciąć sobie głowę, nie było już Anat, która by
mnie ożywiła, więc byłby to prawdziwy koniec. Więc
odszedłem. Ziemia zmieniła się w pustynię, ale to mnie już nie
obchodziło. Nie było tam nic, co by mnie trzymało. A kiedy po
dwóch tysiącleciach spotkałem wiedźmę sprzecznych linii,
szalonego rudzielca, który gotów był zaryzykować życie, żeby
uchronić mnie przed dekapitacją...
- Obudziły się wspomnienia - szepnęłam, poruszona jego
historią.
- I nadzieja. Naprawdę chciałem wierzyć, że jesteś jej
reinkarnacją.
- Nie jestem.
- Wiem. Dosyć szybko to sprawdziłem. Ale uwierz mi, było
już za późno. Już cię polubiłem, wiedziałem, jak jesteś lojalna,
uparta i jak wielkie masz serce. Dość duże, żeby objąć
uczuciem nawet Karmazynowego Księcia, który jest
postrachem piekieł. Nie bałaś się mnie. Patrzyłaś na mnie jak
ona, jakbyś widziała coś, czego nie dostrzega nikt inny. Znów
mogłem się śmiać, rozmawiać, drażnić cię. Chciałem, żeby tak
zostało. Chciałem cię w moim życiu.
- I ogłosiłeś mnie oblubienicą. Taki tytuł nosiła wcześniej
Anat?
- Tak. Jesteś wściekła?
- Nie. Sama nie wiem, jak się czuję, Baal. Jest mi przykro, że
to wszystko cię spotkało. Nawet bardziej, że czekałeś dwa
tysiące lat, żeby móc z kimś pożartować i pogadać. Nie jestem
Anat, ale jestem dumna z tego, że widzisz w nas podobieństwo,
bo musiała być kimś absolutnie wyjątkowym.
- Dzielicie większość wad i zalet. - Uśmiechnął się ciepło. -
Dora, przykro mi, że cię w to wplątałem. Nie mogę odwołać
twojego statusu oblubienicy... Nie, kłamię. Musiałbym ogłosić
nią inną kobietę. Ale nie chcę tego robić. Nie ma nikogo, komu
bym ufał. Poza tobą.
- A co to ma wspólnego z rolą oblubienicy?
- Jako oblubienica masz szczególny dar. Możesz mnie
przywrócić do życia, jak kiedyś Anat. Po niedoszłej próbie
skrócenia mnie o głowę przez Hel i Izydę, a w szerszym
kontekście pewnie Iris, uznałem, że warto mieć kogoś, kto w
razie czego zdoła poskładać mnie do kupy.
- Mam być twoją death assistance*.
- Jesteś jedyną znaną mi osobą, która widząc mnie martwym,
chciałaby to zmienić. Nie połaszczyłabyś się na mój tron, nie
próbowałabyś ugrać czegoś dla siebie. Tylko ty uznałabyś, że
warto mnie uratować. Ufam ci bardziej niż komukolwiek, tak
jak kiedyś ufałem Anat.
- To dla mnie zaszczyt, Baalu. Mam nadzieję, że nigdy nie
będę musiała korzystać z tego przywileju - powiedziałam
wzruszona.
- Ja też. Ale czy to znaczy, że się zgadzasz?
- Trochę za późno na to pytanie, ale zgoda. Będę twoją
oblubienicą, ale pod warunkiem, że to będzie czysto
siostrzano-braterski układ. Bez sugestii, że jest między nami
coś więcej. Nie chcę drażnić Mirona. Nie potrzebuje plotek, że
jego narzeczoną łączy płomienny romans z Księciem
Demonów, i bez tego nie czuje się pewnie w naszym związku i
ma poczucie, że musi dorosnąć, żeby być moim obrońcą.
- Zrobię, co w mojej mocy. Nawet jeśli to oznacza, że nasz
piękny sen nigdy się nie spełni. Myślę, że przyjęcie z okazji
waszych zaręczyn w moim domu może pomóc. Ogłoszę swoją
bezbrzeżną radość z powodu tego, że moja oblubienica
znalazła miłość swojego życia. To uciszy pewne spekulacje i
pozwoli Mironowi skupić się na tym, co ważniejsze. Na
przykład jak zawlec cię wreszcie do ołtarza i wcisnąć ci
obrączkę na palec.
Zaśmiałam się z ulgą. Tak, to ucieszy Mirona.
- Muszę się zająć pieczęciami. Twój diabeł właśnie wrócił od
Luca.
- Gdzie tyje właściwie trzymasz? Chyba nie w sejfie w domu?
- Nie, mam małą jaskinię, w której są bezpieczne.
- Pachnie tam morską wodą? - zapytałam, myśląc o
przepięknej plaży Aszery.
- Oczywiście - uśmiechnął się ciepło - kiedyś cię tam jeszcze
zabiorę, moja mała przyjaciółko.
- Idziesz sam?
- Jedyną osobą, którą tam zabrałem, jesteś ty. Uścisnęłam go,
rozumiejąc więcej, niż chciał powiedzieć.
- Powiedz mi tylko, czy to, co się stało, jest wystarczające,
żebym uwolniła Asa? Chyba nie będzie związany aż do
złapania Ibrahima, co? - To akurat mogło trwać latami.
Ufałam, że Baal go dopadnie, ale świat ludzi i wszystkie
zaświaty to całkiem sporo miejsc, w których demon może się
ukrywać przed karą.
- Tak sądzę, byłaś niezbyt precyzyjna, ale myślę, że jesteś już
bezpieczna, więc As powinien być wolny.
- Ufasz mu?
- Czemu pytasz?
- Obserwowałam go od jakiegoś czasu... As nie jest tak
wyluzowany i prostolinijny, jak próbuje udawać.
- Jest szpiegiem, taka rola to część jego kamuflażu.
- Czy to był twój pomysł, żeby zaczął ze mną trenować?
- Nie. Nazwijmy to zaskakującą inicjatywą. Ale przysłużył ci
się, widziałem, jak walczysz, masz coraz lepszą technikę.
- To prawda, wiele mnie nauczył, co procentuje podczas
walki. Ale nie mogę się nie zastanawiać, co chciał w ten sposób
osiągnąć. Chciał mnie mieć na oku, prowadził rozpoznanie,
drażnił się z tobą? Jaki miał w tym interes?
- Cóż, nie wiem, co sprawiło, że zaczął, ale myślę, że w
którymś momencie po prostu to polubił.
- Przypomina mi trochę Nisima, wiesz? Ale nephilim jest
bardziej otwarty, a As po cichutku splata swoje tysiące
sznureczków. Boję się, czy któregoś dnia nie będzie miał ich
dość, żeby uznać, że może się od ciebie odwrócić.
- Skarbie, pewnie tak będzie. Nie jestem tak naiwny, żeby
wierzyć w lojalność wieczystą. Sztuką jest uważnie
obserwować i wyczuć, kiedy zmienia się wiatr.
- To właśnie jest najgorszy aspekt długowieczności, Baalu. To
samo jest u wampirów. Gry i gierki, zbieranie teczek na
każdego. Nie zakładasz czyjejś lojalności, nawet jeśli ją
deklaruje, tylko szukasz dopisku drobnym drukiem, że
obowiązuje ona, kiedy nasze interesy się pokrywają, a jeśli nie,
strzelę ci w plecy. Jak można żyć w takim zawieszeniu?
- To nie tyle zawieszenie, co potrzeba wyważenia tu i teraz
planów długoterminowych - powiedział melancholijnie.
- Jak można komuś zaufać, jeśli wiesz, że zaufanie będzie
miało krótszy lub dłuższy termin przydatności do użycia?
- Nie można. Nie robisz tego. Nie ufasz nikomu poza sobą.
Sprawdzasz każdego i wszystko.
- To okropne.
- To, że tak uważasz, jest jedną z twoich najsłodszych cech.
Właśnie to oburzenie, przygnębienie. Dla ciebie lojalność
wciąż znaczy coś wielkiego, nienaruszalnego i bezcennego.
Naprawdę w to wierzysz. I jestem dumny z tego, że obdarzasz
mnie nią choćby w wąskim zakresie. Jeśli kiedyś zdecyduję się
komuś całkowicie i bez reszty
zaufać, jakbym znów miał szesnaście lat, a nie kilka tysięcy,
wybrałbym właśnie ciebie, Doro. Już teraz ufam ci bardziej niż
komukolwiek od czasu Anat.
- Dziękuję. - Wzruszenie ścisnęło mi gardło.
- Nie, to ja ci dziękuję, moja mała wiedźmo. -Uśmiechnął się i
przytulił mnie mocno.
Objęłam go i oparłam czoło na jego barku. Chyba powoli do
mnie docierało, że koszmar dobiegł końca, a my
przetrwaliśmy. Miałam jeszcze mnóstwo pracy, żeby wszystko
wyprostować, ale najgorsze było już za nami. I kto wie jak by
się to skończyło, gdyby nie on.
- Nie przeszkadzam? - sarkazm w głosie mojego diabła był
wyraźny.
- Nigdy nie przeszkadzasz - powiedziałam.
- Może nie przesadzajmy z tym nigdy nie przeszkadza, ale
teraz z pewnością nie. Zmykam, dzieciaki, porozmawiajcie
sobie - powiedział z uśmiechem Baal. Zabrał kasetki z
pieczęciami i wyszedł z gabinetu.
Usiadłam na krawędzi biurka i przyglądałam się emocjom,
które przepływały po twarzy diabła. Złość, zazdrość,
zmartwienie, niepewność, ale chyba też ulga.
- Słyszałam, że byłeś u Luca. Podjąłeś jakąś decyzję?
- Nie. Tylko rozmawialiśmy. Jak się czujesz?
- Dobrze. Głodna. Spokojna. Trochę pusta, po tym jak nagle
zniknął jeden z moich lokatorów, co nie oznacza, że za nim
tęsknię. Może cię zainteresuje fakt, że Baal chciałby wydać
oficjalne przyjęcie, żeby uczcić nasze zaręczyny.
- Doceniam jego dobrą wolę - prychnął diabeł.
- Naprawdę ją ma. - Wyjaśniłam pokrótce historię z
ogłoszeniem mnie oblubienicą i o konsekwencjach tego
tytułu dla mnie i dla Baala. Nie wchodziłam w szczegóły, ale
podkreśliłam wyraźnie siostrzane relacje Baala i Anat.
Miron nieco się odprężył. Minął mnie i opadł na fotel.
- Nie mógł ci tego powiedzieć wcześniej?
- Mężczyźni! Proces dojrzewania do szczerych wynurzeń nie
jest czymś, co można przyspieszyć dobrą wolą. Czy gdybyś
miał możliwość zabezpieczenia się przed śmiercią, nie
skorzystałbyś? Albo gdyby istniał sposób, żebyś mógł
uratować Luca, jeśli ktoś obciąłby mu głowę, nie chciałbyś
tego? Wiem, że nie powinnam ukrywać przed tobą mojej
relacji z Baalem, ale nie jest ona zagrożeniem dla nas, dla tego,
co jest między tobą i mną.
- Wiem, doszedłem już do tego. Większym zagrożeniem są
nasze lęki. Nie wiem, skarbie, gdzie nas prowadzi los, ale chcę
być przy tobie, cokolwiek się wydarzy. I sporo się muszę
nauczyć, skoro to mój pierwszy prawdziwy związek.
- Nie ty jeden, diabliku.
Skinął głową i uśmiechnął się tak, że serce mi stopniało.
Zeskoczyłam z blatu i podeszłam do diabła. Pociągnął mnie za
rękę, aż usiadłam na jego kolanach.
- I co teraz? Jaki jest kolejny punkt w terminarzu mojej
szalonej narzeczonej? - zapytał, a ognik w jego oczach
podpowiadał, że chętnie dorzuciłby jakiś punkt do programu.
- Nic specjalnego, tylko mataczenie w śledztwie, wsadzanie
złych kolesi za kratki, okłamywanie byłej przełożonej i
potrząśnięcie światem magicznej, która nie chce zaakceptować
tego, kim jest.
- Normalny dzień z życia Dory Wilk?
- Jasne. Na szczęście porządkami w demonicznym świecie
zajmie się Baal, więc mamy wolne popołudnie. Masz jakiś
pomysł, jak byśmy mogli je wykorzystać?
- Przychodzi mi na myśl jeden czy dwa - uśmiechnął się
zmysłowo - pod warunkiem, że jesteś już wystarczająco
zdrowa i silna, żeby robić coś więcej, niż leżeć na plecach i
myśleć o ojczyźnie.
- Jakbym kiedykolwiek tak robiła! - Stuknęłam go łokciem w
pierś.
Zaśmiał się miękko i przyciągnął moją głowę, aż dotknął
ustami moich warg. Westchnęłam, czując, jak pocałunek
nabiera intensywności. Po chwili przerwał i oparł czoło o moje
ramię.
- Jakkolwiek pomysł, żeby pomigdalić się w gabinecie Baala,
zostawiając po sobie zapach hormonów, który przyprawiłby go
o piekielną zazdrość, nie jest mi niemiły, czuję, że powinienem
ci powiedzieć, że przed domem czekają Leon i Razi. Pierwszy
chce cię wreszcie zabrać do domu i upewnić się, że jego małej
córeczce nic się nie stało, drugi, jak sądzę, ma jakieś wieści o
Azarathaku i Łaziku. Zabrał ich, jego, jakkolwiek to teraz
wygląda, do siebie zaraz po egzorcyzmach.
- Nadrobimy, Miron, jak to całe zamieszanie się skończy, a
my przez tydzień nie wyjdziemy z łóżka -szepnęłam, skubiąc
zębami płatek jego ucha.
- Już uprzedziłem Joshuę, że byłoby miło, gdyby na kilka dni
przeniósł się do szkoły. Dzieciaki na pewno się za nim
stęskniły. - Wyszczerzył zęby w pełnym samozadowolenia
uśmieszku. - Wziął to sobie do serca. Myślę, że już jest u
Nisima, który dość niecierpliwie wydzwa-
niał za nim. Obowiązki wychowawcy i terapeuty wzywają,
rozumiesz.
Uśmiechnęłam się domyślnie. Diabeł potrafi być złym
chłopcem. Ale gdybym wolała dobrych chłopców, czy
umawiałabym się z piekielnikiem?
*
Leon czekał przed domem. Wydawał się spięty. Opierał się o
balustradę przy schodach, ale jego ciało było usztywnione, a
spojrzenie chłodne, ostrożne. Dopiero po chwili zauważyłam,
co wywołało taką reakcję, kto właściwie. Parę metrów dalej na
kamiennym murku otaczającym ogród siedział Razi.
Zaplecione na piersi ramiona i posępne spojrzenia, jakie rzucał
Leonowi, jasno sugerowały, że ta dwójka ma za sobą jakąś
przeszłość, a minione urazy nie zostały puszczone w niepa-
mięć. Stanęłam dwa stopnie nad nim, akurat tyle, że
spoglądałam mu prosto w oczy bez zadzierania głowy.
- Hej, papo - powitałam czarta, naśladując ton głosu
rozkapryszonej nastolatki. Zwykle go to bawiło. Tym razem
nie uśmiechnął się, dopóki nie obejrzał mnie od góry do dołu i
nie upewnił się, że jestem cała i nienaruszona. Otworzyłam
szeroko usta i powiedziałam ładnie „aaaa".
- Co robisz? - zapytał zaskoczony.
- Pokazuję, że ząbki też są w porządku, żebyś miał pełen
obraz sytuacji - odpowiedziałam, szczerząc się w uśmiechu.
Zaczął się śmiać i dosłownie widziałam, jak uchodzi z niego
napięcie. Rozłożył szeroko ramiona, a gdy zeskoczyłam ze
stopni prosto w nie, uściskał mnie tak
mocno, że wycisnął całe powietrze z moich płuc. Jednym
ramieniem obejmował mnie w pasie, a dłonią czochrał mi
włosy.
- Napędziłaś mi stracha, mała. Dopiero dziś dowiedziałem się,
że miałaś wczoraj egzorcyzm. Dlaczego nie dałaś mi znać?
Byłbym tu. Nie co dzień moja córka przechodzi coś takiego.
- Coś jak piekielna wersja bar micwy? Nie było czasu, Łazik
umierał bez duszy i gdyby nie szybki transfer demona, nie
dożyłby ranka.
- Więc jesteś już tylko ty, bez demonicznego autostopowicza?
- zapytał z uśmiechem.
- Tylko ja. I wilczyca - dodałam, czując jej pełne urazy
poruszenie pod żebrami. No tak, mogłam się spodziewać, że
nabierze nieco bezczelności po obcowaniu z demonem.
- Zabieram was do domu, co wy na to?
- Świetnie, tylko zapytam Raziego, co z Azarathakiem i
Łazikiem, OK?
Skinął niechętnie i wypuścił mnie z objęć. Zmierzył demona
chłodnym spojrzeniem, ale nie protestował.
Podeszłam do bestii, który udawał, że jest całkowicie
wyluzowany, nogi wyciągnął przed siebie, skrzyżowane w
kostkach, twarz odchylił do słońca (które nie świeciło dość
mocno, by mogło skutkować opalenizną), ramiona splótł na
piersi. Brakowało tylko pogwizdywania. Ale wystarczyło, że
uniósł powieki, a ostre, czujne spojrzenie pokazywało więcej,
niżby chciał ujawnić. Usiadłam na murku obok niego,
naśladując jego pozę.
- I jak tam mój do niedawna demon? - zapytałam lekko.
- Odzyskał przytomność. Będzie żył. Na razie łata ciało
dzieciaka, było w naprawdę kiepskim stanie.
- Odbuduje rękę?
- Nie. Gdyby dzieciak stracił ją po opętaniu, dałoby się z tym
coś zrobić, ale tak przepadło.
- Znam krasnoluda, który produkuje nad wyraz gustowne i
funkcjonalne haki i protezy. Jest naprawdę dobry, mieszka w
Trójprzymierzu, dam wam namiary, jeśli chcecie.
Skinął głową z lekkim uśmiechem igrającym w kąciku ust.
- Azarathak prosił, żebym ci przekazał podziękowanie.
Docenia, że chciałaś go uratować. I przyznaje, że wisi ci piwo,
nie wiem czemu, ale prosi, żebyś dała mu trochę czasu na
rekonwalescencję, a dopełni długu w Szatańskim. Nie tylko on
ma dług. Uznaliśmy, że mimo twojej cherlawej postury i
niechęci do prawdziwego piękna, które rzecz jasna, oznacza
bycie bestią, nie jesteś taka zła i jesteś między nami mile
widziana.
- Jeśli nie będę musiała się znów rozbierać, nie ma sprawy.
- Ależ czemu, z góry tracisz połowę zabawy.
- Wy na pewno.
Jego basowy śmiech był jak grzmot przetaczający się nad
doliną.
- Znajdziemy go - dodał - zapłaci za wszystko. Nie musiał
wyjaśniać, o kim mowa.
- Oby tak było, Razi, oby tak było.
- Nie zapomnij odwiedzać chrześniaka. Dziecko powinno
znać tę, która dała mu iskrę, która odmieniła jego los.
- Będę. Chyba mam małą słabość do tych czerwonych
łuseczek, o chwytnym ogonku i rożkach nie wspominając.
Macie cholernie ładne dzieciaki.
- Tak, wspaniały mały - powiedział z melancholijną tęsknotą
w głosie - mieli szczęście. Nawet większe, że pojawiłaś się na
przyjęciu.
Przez chwilę przyglądałam się Raziemu, niepewna, czy
dobrze rozumiem aluzję.
- Razi, nie wiem, jak to wtedy zrobiłam, przysięgam.
- Ale mogłabyś spróbować? - Nie zwiódł mnie ten pozornie
lekki ton.
- To nie będzie pierwszy raz, jak cię dotykam...
- Wiem, po prostu zrób to, dobrze?
Położyłam dłoń na jego ramieniu. Kilka sekund później było
jasne, że nic, zupełnie nic nie zaszło.
- Przykro mi, Razi. Są też inne sposoby...
- Jasne, nie ma o czym mówić, zapomnij. - Posłał mi
wymuszony uśmiech.
Przez chwilę milczeliśmy. Nie bardzo wiedziałam, co mu
powiedzieć.
- Będę się zbierał. Uważaj na siebie, wiedźmo.
- Nawzajem, Razi.
Wstał i niespiesznie przeszedł przez bramę na wykładany
kocimi łbami trakt. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni i zgarbił
nieco plecy, wydawał się mniejszy, jakby bardziej człowiek niż
bestia. Podniosłam się z murku i otrzepałam dżinsy na pupie.
Przeszłam te kilka metrów do Leona i Mirona.
- Czego chciał? - zapytał Leon nieufnie.
- Nie uwierzyłbyś - powiedziałam z jakimś smutkiem w
głosie.
Cóż, zawsze pozostaje mu metoda, którą wybrał Leon, choć
szanse, że trafi równie dobrze, były nikłe.
- Zbieraj swoje rzeczy, maleńka, następny przystanek
Szatański Pierwiosnek. - Leon poklepał mnie po ramieniu.
- To brzmi jak plan, daj mi dziesięć minut. Wbiegałam na
schodki, kiedy nagle przypomniałam
sobie, że wciąż nie powiedziałam mu, że rozwiązałam jego
problem.
- Leosiu, póki pamiętam, nie przejmuj się już rozprawą
rozwodową z Bragą i z jej kłamstwami na nasz temat.
Znalazłam sposób, żeby mówiła prawdę i tylko prawdę.
Będziesz miał rozwód w kwadrans. - Wyszczerzyłam się
radośnie, widząc jego oszołomioną minę.
-Jak?
- Ten drań Baal, od którego kazałeś mi się trzymać z daleka,
wpadnie do sądu i będzie podczas przesłuchania. Pytałam.
Nawet demon półkrwi nie może okłamać Księcia Demonów.
Może unikać tematu, ale na przesłuchaniu to raczej nie
przejdzie.
- Baal zgodził się wpaść do sądu akurat w dniu rozprawy? Co
z tego będzie miał?
- Mój dobry humor? Plus potencjalne zmartwychpowstanie,
gdyby okazało się konieczne? Oby nie. A, i mamy być
dyskretni. Lepiej, żeby się nie rozeszło, że może robić za
wykrywacz kłamstw podczas spraw rozwodowych, sam
rozumiesz, nie miałby spokoju.
Odwróciłam się i pokonałam resztę schodów. Cóż, pozbycie
się Bragi było warte całkiem sporo, nawet przyjęcia pomocy od
„tego zdradliwego sukinsyna Baala". Za plecami słyszałam
śmiech Mirona i przekleństwa Leona.
22

Moje miasto było ciche i spokojne. Czy to dlatego, że był


wczesny ranek i wszyscy odsypiali nocne ekscesy, czy też w
porównaniu z piekłem Thorn zawsze będzie oazą spokoju?
Leon stwierdził, że nie pójdę do Torunia, dopóki mnie nie
nakarmi i nie upewni się ostatecznie, że jestem sobą. Usiadłam
przy barze, na którym postawił talerz z kanapką z kurczakiem i
mozzarellą, moją ulubioną, i wielki kubek kawy, odpowiednio
słodkiej i prawie pół na pół z mlekiem. Między kęsami
odpowiadałam na pytania o minione kilka dni, aż Leon czuł, że
wie wszystko, a tym samym to, co się stało, przeraża go mniej,
bo ma już nad tym jakąś kontrolę. Cóż, widać potrzeba kontroli
była typowa dla naszej rodziny i bez więzów krwi.
Dość szybko rozeszło się, że wróciłam. W Thornie minął
tydzień. Nie mam pojęcia, ile czasu minęło w piekle, zbyt wiele
godzin czy dni spędziłam półprzytomna. Co chwila ktoś
zaglądał pod pozorem wyjątkowo wczesnego drinka. Nawet
Roman uznał, że potrzebuje czegoś mocniejszego po
dziewiątej trzydzieści rano. Oczywiście nie
miało to nic wspólnego z tym, że mógłby się o mnie martwić.
Nie przesadzajmy. Był praktyczny. Stwierdził, że musiał się
przekonać na własne oczy, czy nie jestem demonem i czy nie
musi szukać nowego namiestnika. Bo gdybym była, to
rozbieżność systemów i różne takie nie pozwoliłyby mi na
piastowanie urzędu. Tak, popijając krwawą mary (jak
sztampowo!), o dziewiątej rano używał słów „piastowanie
urzędu". Zaśmiałam mu się w twarz. Co upewniło go, że ze
mną wszystko w porządku.
Nakarmiona, zlustrowana i zinwigilowana opuściłam
Szatański Pierwiosnek i wbiegłam po schodach do naszego
mieszkania. Miron już tu był. Pozwolił Leonowi nacieszyć się
córeczką bez przypominania mu, że uwiódł ją jakiś diabeł. Nie
wymyśliłam sobie tego, to cytat z owego diabła. Teraz mój
przyjaciel budził Joshuę, który półprzytomny usiłował
zignorować jego natrętną obecność.
- Jak wolisz, myślałem, że będziesz chciał poobserwować, jak
nasza dziewczynka załatwia złych gości i zamiata ich szczątki
pod dywan - powiedział nadąsany diabeł.
- Nasza dziewczynka złymi gośćmi już wytarła podłogę. A ja
położyłem się spać dopiero godzinę temu -warknął anioł,
ukrywając głowę pod poduszką.
- Hej, a to ciekawe, a co właściwie robiłeś, aniołeczku? Dość
pospiesznie opuściłeś piekło, ledwie Dora zasnęła. - Miron
zwietrzył opór anioła przed zwierzeniami i wiedziałam, że
przepadło, nie popuści. Mogłam tylko usiąść na krawędzi łóżka
i obserwować rozwój sytuacji. Jak w przypadku pędzącego na
drzewo samochodu. - Czyżbyś miał tu jakieś małe tête-à-tête?
- Jasne, pocieszałem wszystkie twoje byłe, zrozpaczone, że
nie będziesz już świadczył okazjonalnych usług seksualnych,
skoro się zaręczyłeś - warknął Joshua, ciskając w przyjaciela
poduszką.
- No powiedz, nie daj się prosić...
- Za jakie grzechy? - wymamrotał anioł, kryjąc twarz w
dłoniach.
- Właśnie tego chciałbym się dowiedzieć...
- Nienawidzę cię czasami, wiesz?
- Od tego ma się przyjaciół. Jak to mówiłeś Dorze? Powiedz
szybko, będzie mniej bolało? No więc jak ona ma na imię?
- Jesteś idiotą. Nie ma żadnej „jej".
- Ooo - udał zaskoczenie diabeł - to znaczy kochamy cię
niezależnie od twoich preferencji...
- Pierdol się.
- Czy Gabriel wie, jak się wyrażasz?
- Łamałem prawo, OK? Przez całą noc razem z Witkacym
fabrykowaliśmy dowody, żeby dziś Dora i on mogli ładnie ująć
winnego okaleczenia i zabójstwa sześciu w sumie kobiet.
Zrobiliśmy to tak, jak sobie życzyła. Technicy, a później sąd
nie będą mieli wątpliwości, że Grabowski był socjopatą i zabił
te kobiety. Później do rana po całym Toruniu i Thornie
szukaliśmy duchów tych dziewcząt czy tego, co z nich zostało,
żeby Witkacy mógł je odesłać i zapewnić spokój. I nie
znaleźliśmy nic -spojrzał na mnie ze smutkiem - nic po nich nie
zostało.
Skinęłam głową. Wiedziałam już o tym.
- Coś przemilczałeś - wytknął mu diabeł - ten kawałek o
ślicznej rudowłosej pyrce, która opuściła szkołę, bo stęskniła
się za swoim wychowawcą...
- Cholera, nawet cię tu nie było - warknął - cholerne miasto,
plotki chyba płyną liniami magicznymi.
- Laoise uciekła ze szkoły? - zapytałam zaniepokojona.
Z tego, co się orientowałam, była nie do końca stabilna. Pół
anioł, pół diablica z umiejętnością wzniecania pożarów siłą
woli i kłopotami emocjonalnymi to niezbyt dobra wiadomość
dla miasta. Nie żeby mnie dziwiło, że jest nieco zaburzona. Nie
po pół wieku w izolatce i koszmarnych ilościach
psychotropów, jakimi była faszerowana. Ale mimo
współczucia, które dla niej miałam, wolałam, by nie biegała po
ulicach.
- Znalazłem ją i odprowadziłem do Nisima. Jej urojenia
pogarszają się - powiedział cicho.
- Może zwyczajnie jest zakochana - powiedział diabeł,
poważniejąc nagle - nie byłoby w tym nic szczególnie
dziwnego, stary. Wiesz, co ma za sobą, naprawdę dziwisz się,
że idealizuje wybawcę?
- Nie dziwię się, ale... to trudne. Ona jest... tak piękna i na
swój sposób krucha... Chyba powinienem wziąć urlop na jakiś
czas. Myślę, że moja obecność tylko pogarsza jej stan -
powiedział cicho.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zależy mu na niej.
Bardziej, niż chce przyznać, bardziej niż opiekunowi na
podopiecznej. Powstrzymałam się od komentarza. Jeśli miałam
rację, będzie mu bardzo ciężko. Nie było gwarancji, że Laoise
wyzdrowieje i będzie całkiem stabilna. Nie było też wielkich
szans, by Gabriel uznał ją za odpowiednią dziewczynę dla
wnuka. Myślę, że wolałby nawet mnie. Przynajmniej, w teorii,
miałam wszystkie klepki na miejscu.
- To nie tak, Dora. Nie jestem w niej zakochany. Po prostu mi
jej szkoda. Może bardziej niż innych. Wyczuwam jej emocje i
są tak splątane, przeze mnie nawet bardziej. Nie chcę jej
skrzywdzić. Nie chcę, żeby skrzywdziła kogoś innego. -
Wzruszył bezradnie ramionami. - Nic nie jest proste tylko
dlatego, że bardzo bym chciał, żeby było.
Odepchnął się od posłania, niechętnie wstał i w samej
bieliźnie pomaszerował do łazienki. Po chwili rozległ się
dźwięk prysznica.
- Widzisz, nawet on dorasta, bierze na siebie odpo-
wiedzialność za inne osoby. Nie tylko za nas - powiedział
posępnie Miron. - Wyczułem, że coś go gryzie, ale nie
wiedziałem... - tłumaczył się.
- Żadne z nas nie wiedziało, diabełku. Byliśmy zbyt zajęci,
żeby zauważyć, jak on to wszystko przeżywa.
Westchnęłam ciężko i zaczęłam się przebierać w bardziej
oficjalne ciuchy, skoro miałam stawić czoła Anicie.
*
Mieszkanie Grabowskiego, który dla mnie zawsze już będzie
BHO , było niewielkie i zagracone. Witkacy czekał przed klatką
schodową z nakazem i dwoma mundurowymi i technikiem.
Wydawał się całkiem spokojny, ale niemal zmiażdżył mnie w
uścisku. Jego pociemniałe oczy mówiły mi więcej niż tysiąc
słów, których i tak nie mogliśmy wymienić przy policjantach.
- Wygląda na to, że twój informator miał rację - powiedział
dość głośno, by świadkowie słyszeli - już na pierwszy rzut oka
koleś ma brudne ręce, a jego miesz-
kanie najprawdopodobniej było miejscem co najmniej jednej
zbrodni.
Jasne, podrzucenia dowodów. Ale przecież nie było możliwe
zabranie ekipy do mieszkania, w którym mnie
przetrzymywano, i piwnicznej kaplicy. Pomijając to, że były w
piekle, w demonicznym kręgu, Miron spalił wszystko do
fundamentów.
Rozglądałam się teraz po efektach pracy Witkacego i Joshui.
OK , uwinęli się pięknie. Wszystko wyglądało bardzo
wiarygodnie. Torebki z portfelami i dokumentami dziewcząt
dość szybko zostały znalezione w szafie. Tłumok z
prześcieradła, a w nim pokrwawione i pocięte ubrania w
łazience, wciśnięte między pralkę a ścianę, wywołał
entuzjastyczny okrzyk technika. As przysięgał, że nie znajdą
tam mojego DNA, a że był demonem zamętu, doskonale
wiedział, jak zmylić nieświadomych pułapek ludzi. To on
wykombinował dużą część tego finału. Ja miałam tylko luźne
wyobrażenie, ale on potrafił skupić się na detalach, takich jak
rytualne noże czy drogi i zupełnie nieskuteczny podręcznik
czarnej magii, zamówionych przez Grabowskiego na Allegro
niemal rok temu. I zdjęcia z monitoringu stacji benzynowej na
trasie ostatniego porzucenia ciała, wedle którego BHO na
przednim siedzeniu wiózł ciało młodej kobiety owinięte w
zasłonę prysznicową. Chwilami przerażało mnie, jak wiele
potrafił zrobić, jak bardzo mógł namieszać w percepcji
ludzkiej, ale też w dowodach. Zaczęłam się zastanawiać, czy
nie przypadkiem sądy niechętnie przyjmowały nagrania video
lub audio jako dowody. Wiedząc, że jeden demon zamętu
potrafi skutecznie zmanipulować system...
Cóż, nic nie robi tak dobrze na paranoję jak snujące się po
głowie rozważania, ile razy doświadczałam takiego działania
magii zamętu, nie mając o tym zielonego pojęcia. Kolejne
elementy układanki lądowały w papierowych lub foliowych
torebkach i kopertach, obfotografowane wpierw i oznaczone
na mapce przez techników. Żaden z drobiazgów nie miał
potencjału magicznego, chłopcy zgromadzili mnóstwo
śmiecia, mieszając hinduskie tace na trociczki z aborygeńskimi
maskami i punktowo rysowanymi symbolami ze ścian jaskiń,
runami malowanymi na szklanych kaboszonach, jakimiś
świecami, kielichami, nożami, pergaminami zapisanymi
niezrozumiałym bełkotem. Było tu wszystko, co ludzie
nieznający się na magii i rytuałach spodziewali się znaleźć w
mieszkaniu człowieka nazywanego przez miejscową prasę
Rytualnym Zabójcą. Przewróciłam oczami na widok
księgozbioru. Jak rany, „Władca pierścieni", „Harry Potter",
kilka tomów różnych mitologii, kieszonkowe i mało
profesjonalne wydanie Encyklopedii demonów. Całkowita
amatorszczyzna, ale przecież wiedziałam o tym tylko ja i
Witkacy. Technicy cmokali i z wymownymi minami
pokazywali mi zakładki w książkach. Parsknęłam cicho,
widząc, że jedna z nich, seledynowy wykrzyknik, nalepiona
była na tabelce z imionami elfów. Już wiedziałam, z czym
technikom miały się skojarzyć wzory wycinane na ciałach
ofiar. Biedny Tolkien.
Samego BHO, rzecz jasna, nie było w mieszkaniu. Szanse na
to, że puszczony za nim list gończy spełni swoją funkcję, były
niewielkie. Nie liczyłabym także na życzliwego obywatela,
który zadzwoniłby na komisariat
z cynkiem o miejscu pobytu poszukiwanego. Mieszkańcy
piekieł nie mieli szczególnie silnie rozwiniętej postawy
obywatelskiej. A dla wielu Grabowski był współwinny śmierci
ich braci. Ibrahima nie mogli rozszarpać żywcem, ale afiliant
był właściwie pod ręką. Wciąż przebywał w bezpiecznym
pokoju u Baala i negocjował swój los.
Miał właściwie dwie drogi. Mógł zginąć na miejscu, a jego
dusza trafiłaby natychmiast do siódmego kręgu. Mógł też
współpracować i odsiedzieć dożywocie w ludzkim areszcie, a
następnie odbyć karę w piekle, łagodniejszą, bo
uwzględniającą dobrą wolę skazanego i jego wkład w spokojny
sen ludzi. Mnie było właściwie wszystko jedno. Jego śmierć w
równym stopniu zakończy dla mnie tę sprawę jak
aresztowanie. Morderstwa ustaną, nikt nie będzie zadawał zbyt
wielu pytań, nikt nie będzie szukać zleceniodawcy. Baal
dopilnuje, by BHO wkrótce zapomniał o wszystkim, a As
dyskretnie podrzuci mi go do Torunia. Nie można było
wpuścić go do ludzkiego więzienia na pięćdziesiąt lat z wiedzą,
jaką obecnie miał. Z nudów zacząłby zamęczać współwięź-
niów historiami o opętaniu i demonach. Jeszcze, nie daj
Bogini, zostałby uznany za niepoczytalnego i trafiłby w zbyt
miłe miejsce o miękkich krawędziach i niedoborze klamek. W
teorii byłby zamknięty, tak czy inaczej, ale po tym, jak
traktował mnie, kiedy przebywałam w niewoli, po cichu
liczyłam na różne wypadki, typu mydło pod prysznicem czy
nieoczekiwane odwiedziny w środku nocy kolegi spod celi.
Chciałam, by cierpiał. Było mi obojętne gdzie, byle ból nie był
czymś, co mógłby zignorować. Dla dziewcząt, które nie
przeżyły,
to może marna pociecha, ale mnie było całkiem cieplutko na
sercu na samą myśl.
Zapukałam dwa razy w uchylone drzwi do gabinetu Anity.
Wciąż przechodził mnie dreszcz na myśl, że mogłabym jej
podpaść, a karzące oko spojrzałoby na mnie krzywo, ale
musiałam rozwiązać to raz a dobrze.
- Wejść - rozkazała.
Taa, słowo „proszę" nawet w zwrotach grzecznościowych nie
przechodziło jej przez gardło. Siedziała za biurkiem, rozparta
na skórzanym fotelu jak królowa. Mocna plama koloru na
czarnym tle, kobieca figurka i czekoladowe oczy jelonka
połączone z autorytarnym spojrzeniem i atmosferą władzy
absolutnej, jaką wokół siebie roztaczała. Anita była
sprzecznością samą w sobie. Przez wiele lat pracy pod jej
rządami starałam się ze wszystkich sił nie ściągnąć na siebie jej
gniewu czy niezadowolenia. Ale nie mogłam dłużej folgować
jej kaprysom.
Pchnęłam mocniej drzwi, uważając, by nie zaczepić mieczem
o framugę. Był ukryty przed wzrokiem mojej szefowej za
pomocą zaklęcia, ale jeśli walnę nim o ścianę, usłyszy. Zwykle
nie wychodzę do świata ludzi tak uzbrojona, ale zwykle nie
hasa w nim demon dziesiątej klasy, który więcej niż raz
zagrażał mojemu życiu.
- Wilk, miło, że się pofatygowałaś - burknęła.
- Dokładnie tak, Anito. To miło z mojej strony, że przyszłam z
pomocą, choć nie jestem już pracownikiem, prawda? -
powiedziałam słodko.
Uniosła jedną brew, wyraźnie zaskoczona.
- Tak to chcesz rozegrać?
- Nie, to ty próbujesz to rozgrywać, ale powiem ci, na czym
stoisz, zanim zaczniesz piłować gałąź pod sobą. Nie zmusisz
mnie do powrotu, mam inną pracę, która mi odpowiada. Nie
podoba mi się też, że próbujesz mnie szantażować, narażając
Witkacego na niebezpieczeństwo. Może powinnam z nim o
tym porozmawiać? Może powinnam mu zaproponować pracę u
mnie? To doskonały partner, nie miałam lepszego. -
Uśmiechnęłam się szeroko, widząc, że krew odpływa jej z
twarzy. - Czy twój oddział wciąż błyszczałby świetnymi
statystykami, gdyby jego najjaśniejszą gwiazdą był
Nowakowski?
Milczała. Zacisnęła palce na długopisie, aż plastik stękał
złowieszczo.
- Możemy się rozstać w gniewie albo ustalić jakieś ramy
porozumienia, które pozwolą nam współpracować w
przyszłości w dobrej atmosferze.
- Co proponujesz? - Zimny jak stal błysk w oku pod-
powiedział mi, że nie zamierza zadowolić się byle czym.
- Przy większości spraw nie jestem ci zupełnie potrzebna.
Masz ekipę, która poradzi sobie znakomicie. Przyznaję, że
mogą być sprawy, przy których moja pomoc może okazać się
przydatna lub nawet niezbędna. I wtedy nie odmówię jej,
przeciwnie, z przyjemnością wezmę udział w śledztwie jako
konsultant.
- Kto ma zadecydować o tym, czy sprawa jest z tych twoich,
czy nie? - prychnęła niecierpliwie.
- Witkacy. Lub Bogna. Jeśli któreś z nich uzna, że mnie
potrzebujesz, zgłoszą ci to i powiadomią mnie. A ja, jeśli będę
w mieście i będę mogła wziąć udział w akcji, pojawię się.
- Za dużo zmiennych - powiedziała.
- Te zmienne to moje życie, Anito. Nie mogę być cały czas
pod telefonem. Mam swoje obowiązki, nie wszystko mogę
przewidzieć. Ale obiecuję zawsze mieć na względzie dobro
miasta i nadać waszym sprawom priorytet.
- Tylko tyle możesz mi zaoferować?
- Dużo podróżuję - powiedziałam wymijająco.
Próbowała mnie przyszpilić spojrzeniem. Zacisnęłam zęby i
nie pękłam. Rany, mam nadzieję, że nikt jej nigdy nie zmieni w
wampira. To byłoby cholernie niebezpieczne.
- Mój etat przyda się jakiemuś zdolnemu policjantowi, z
pewnością znajdziesz kogoś takiego. I nie pozwolisz, żeby
Witkacy błąkał się bez partnera - dodałam.
- Zmienił się ostatnio - rzuciła pozornie bez związku - ty też
się zmieniłaś.
- To chyba dobrze, zawsze mówiłaś, że brak mi ogłady i
dojrzałości.
- Nie mówiłam, że zmieniłaś się na dobre ani że akurat na tych
polach dostrzegam jakąś poprawę.
Odchyliła się na krześle, wyciągając smukłe i zadbane ciało w
eleganckim kostiumie w kolorze mocnej fuksji, oparła łokcie
na poręczach i splotła dłonie. Palcami wskazującymi
postukiwała w wydętą nieco dolną wargę.
- Dobrze, umowa stoi. Ale, Wilk... nie próbuj podbierać mi
policjantów, bo ci nogi z dupy powyrywam.
- Chciałabym to zobaczyć. - Uśmiechnęłam się rozbawiona
wyobrażeniem takiej akcji.
Nie dodałam, że więksi od niej tego próbowali, by nie działać
czerwoną płachtą na jej ambicję.
- Jak postępy z rytualnym zabójcą? Słyszałam, że
wykorzystaliście nakaz z powodzeniem?
- Sprawa właściwie jest zamknięta. Masz dowody, ciała,
tożsamość sprawcy, wszystko, czego ci potrzeba, żeby uznać ją
za rozwiązaną. Witkacy przygotuje raporty.
- To, że mam wszystko, czego mi potrzeba, nie znaczy, że
mam wszystko, czego chcę - powiedziała wyraźnie
rozdrażniona.
- Przywyknij, to się nazywa życie. - Wyszczerzyłam się i
opuściłam gabinet.
As odstawił BHO przed komisariat i płynnie przekazał go w
ręce Witkacego, który odprowadził podejrzanego do aresztu i
miał się zająć wszystkimi papierkami. Niewdzięczna robota,
ale ktoś ją musi robić. Kolejna zaleta tego, że już nie widniałam
na policyjnej liście płac.
Demon, którego związałam, stał na parkingu przed
komisariatem i czekał na mnie. Posępna sylwetka w
obowiązkowej czerni, z ciemnymi włosami zaczesanymi
gładko do tyłu i związanymi rzemykiem, niepokojąca, gdy
uwzględnić napięcie ramion. Odwrócił się, czując, że idę w
jego kierunku. Zatrzymałam się, widząc wyraz jego twarzy.
Ściągnięte brwi, napięty łuk żuchwy, wąska linia pobielałych
ust i całkiem czarne, gorejące złością oczy sprawiły, że
przeszedł mnie dreszcz i odruchowo sięgnęłam po miecz,
wciąż okryty zaklęciem niewidzialności, ale nie dla demona.
Doskonale widział, gdzie zmierza moja ręka, ale nie drgnął, nie
rzucił komentarza, który rozbroiłby gęstniejącą atmo-
sferę, nie przewrócił oczami na moją paranoję. Zrobił krok w
moją stronę i następny. Na miękkich kolanach, ostrożnie
stawiając stopy, z ramionami luźno wiszącymi po bokach.
Znałam go na tyle, by wiedzieć, co to znaczy. Widziałam to już
na sparingach. Rozejrzałam się, ale na parkingu nie było
nikogo, kto mógłby zobaczyć, co się działo. Ktoś mógł stać w
oknie któregoś z budynków, lepiej, by nie było świadków dla
tego, co mogło za chwilę nastąpić.
- As, jeśli zamierzasz mnie zaatakować, wstrzymaj się, aż
będziemy z dala od ludzi, lub przynajmniej załóż zaklęcie
chroniące nas przed oczami świadków - powiedziałam
spokojnie.
- Mam ochotę rozszarpać cię na strzępy, zjeść twoje serce,
wciąż bojące i ciepłe, a po wszystkim zapomnieć, że
kiedykolwiek żyłaś - warknął.
- Dosyć krwawa wizja. Czym sobie zasłużyłam? Coś nowego
czy to, co zwykle? - głos mi nawet nie zadrżał.
- Ty albo ja, wiedźmo, i zdecydowanie wolę siebie.
- Jak miło, że się wstrzymałeś, aż Azarathak będzie w innym
ciele, nie chcielibyśmy, żeby był przypadkową ofiarą, prawda?
- zapytałam z pogardą.
Odczekał, aż będę słabsza. Między ludźmi. Z dala od
przyjaciół. Miałam o nim lepsze mniemanie. Czyż nie było
ironią, że nie minęło nawet sześć godzin, odkąd rozmawiałam z
Baalem o tym, czy można Asowi zaufać? Nie wyczułam, kiedy
wiatr się zmienił. Mój błąd. Obnażyłam błękitnawą stal,
gotowa się bronić, jeśli się nie opamięta.
- Powinienem cię zabić, skoro to jedyna dla mnie szansa -
warknął z frustracją.
- Szansa na co? Na załapanie się na zemstę Leona, Baala,
Mirona, Luca, Joshui i mogłabym jeszcze jakiś czas
wymieniać? To masz jak w banku. Znajdę sposób, żeby
powiadomić ich, że to ty mnie zaatakowałeś. Przypominam też,
że wciąż działa zaklęcie ochronne, jakie nałożył na mnie Baal,
pamiętasz? - Starałam się być racjonalna mimo okoliczności.
Zacisnął usta, aż wargi całkiem mu pobielały. Skoczył na
mnie w ułamku sekundy, jak wściekły tygrys, z siłą
niedostępną zwykłemu człowiekowi. Jego miecz
zmaterializował się o włos od mojej szyi. Za szybko, bym
nawet mogła próbować odbić cios. Stał tak blisko, że jego
oddech łaskotał mnie po twarzy. Drżał, a krople potu spływały
mu po skroni, wściekłość wykrzywiła mu rysy, kiedy usiłował
pchnąć mieczem w moje gardło, ale ręce odmawiały
wykonania tego polecenia. Krzyknął sfrustrowany, cofnął się o
krok i opuścił rękę.
- Nienawidzę cię - szepnął.
- Wiem, As.
- Nie wiesz. Nie wiesz, jak się czuję jako niewolnik... Nigdy
dotąd nikt nie miał nade mną takiej władzy, nienawidzę tego,
że im bardziej staram się trzymać z dala od ciebie, tym gorzej
to znoszę. I tych pieprzonych odruchów, przez które nie mogę
nawet dać ci w twarz za to, co mi zrobiłaś - mówił
nienawistnym szeptem, unikając spojrzenia mi w oczy.
- Wybacz. Przepraszałam cię już za to. To już przeszłość. Nie
możemy po prostu o tym zapomnieć, a ja przysięgnę, że nigdy
już cię nie zwiążę?
- Przeszłość?! Ty idiotko! Jak wiążesz demona, to bądź choć
odrobinę precyzyjna, ty skończona kretyn-
ko! Bezpieczna? Ty nawet po śmierci nie będziesz bez-
pieczna! Jestem uwiązany do twojej nikczemnej dupy na
wieki! - wrzeszczał, aż twarz podbiegła mu krwawymi
plamami na policzkach i szyi.
- Baal powiedział, że już jesteś wolny - szepnęłam.
- I dużo, kurwa, o tym wie, jak widać.
Odwrócił się i odszedł kilka kroków, nim się rozpłynął w
powietrzu. Odetchnęłam i rozprostowałam zaciśnięte do bólu
palce. Nogi mi drżały. Podeszłam kilka metrów do ławki, na
której zwykle popalali moi dawni koledzy z komisariatu.
Powoli serce wracało do normalnego rytmu, a ręce przestały
drżeć.
- Co ja zrobiłam... - szepnęłam, chowając twarz w dłoniach.
Zniszczyłam go. Zabrałam mu wolność. Mogłam odsuwać od
siebie myśl o konsekwencjach wiązania przez te kilka dni,
kiedy wciąż realne wydawało się, że za chwilę będzie po
wszystkim. As będzie wolny jak ptak i skopie mi dupę na
sparingu za karę, że w ogóle do tego doszło. Jak mogłam być
taka głupia? Związać go, aż będę bezpieczna i nikt nie będzie
mi zagrażał? Mając w pamięci, jak wyglądał ostatni rok
mojego życia? Jaką idiotką musiałam być w tamtym
momencie? Wytarłam nos i przetarłam szczypiące oczy.
Znienawidził mnie. I wcale mu się nie dziwiłam. Gdyby sytu-
acja była odwrotna i to on by mnie związał, nienawidziłabym
go tak samo. I pewnie marzyłabym, aby go zabić, jeśli byłaby
to jedyna szansa na odzyskanie życia i wolności. Trudno. Nie
będzie sparingów ani wpadania na siebie w Otchłani,
głupawych żartów i prób wysondowania mojej relacji z
Baalem. Jakoś przeżyję.
I znajdę sposób, by zerwać wiązanie. Musi być jakaś tylna
furtka.
Teraz musiałam odwiedzić jeszcze jedną osobę i wstrząsnąć
nieco jej światem.

Wydawała się zesztywniała i spięta, kiedy weszłam do jej


królestwa. Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę z tego, że
przesunęła się tak, że między nami znajdował się stalowy stół
sekcyjny. Obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym obaw i
nieufności. Dłuższą chwilę spoglądała na miecz przypięty do
mojego pasa. Oczywiście widziała go mimo zaklęć. Miałam
rację. Kontakt z magią Baala musiał obudzić w niej głębsze
pokłady magii, niż chciałaby przyznać, że posiada. Uniosłam
dłonie w geście niewinnych zamiarów.
- Przychodzę w pokoju, możesz odłożyć ostre narzędzia? -
zapytałam, siląc się na lekki ton.
Drgnęła zaskoczona, jakby dopiero teraz przypomniała sobie,
że trzyma w dłoni piłę tarczową, którą przed chwilą przecięła
mostek trupa leżącego na stole. Położyła narzędzie na
stalowym stoliku, zsunęła okulary ochronne i zakrwawione
rękawiczki. Prychnęła z irytacją, kiedy nie trafiła nimi do kosza
na odpadki biologiczne. Skrupulatna jak zawsze, podniosła je i
wyrzuciła. Unikała patrzenia na mnie. Odruchowo przesuwała
narzędzia na stalowym stoliku, układając skalpele, haki,
rozpieracze i piłę w równym rządku.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że sprawa jest skończona, źli
kolesie w większości wyłapani...
- W większości?
- Nie wszystko da się zrobić od ręki, ale nie trafi na twój stół
kolejna ofiara - zapewniłam.
- Co nie znaczy, że nie będzie innych, równie dziwnych
trupów, prawda?
Przez chwilę nie wiedziałam, jak jej odpowiedzieć na takie
pytanie. Wybrałam dość oględną formę.
- Jest wiele ciemnych rzeczy na tym świecie. Nie mogę ci
obiecać, że nic nie wytrąci cię z równowagi czy nie będzie
inne, niżbyś chciała. Ale póki żyję, możesz liczyć na to, że ci
pomogę rozwiązać problem.
Przez chwilę spoglądała na mnie uważnie. Poczułam się tak,
jakby poddała mnie błyskawicznej sekcji bez cięcia w kształcie
litery Y na klatce piersiowej.
- Nie będziesz wypytywać? Drążyć? - zapytała podejrzliwie.
- To twoja sprawa, twoje decyzje. Nie mam tu nic do gadania.
Jeśli chcesz się zwierzyć albo dowiedzieć więcej, jestem do
usług, ale nie mam prawa naciskać - powiedziałam cicho.
Znów poczułam na sobie świdrujące spojrzenie ciemnych
oczu. Zacisnęła usta w wąską, pobielałą linię. To wystarczyło.
Skinęłam głową na pożegnanie. Byłam w połowie drogi do
drzwi wyjściowych, kiedy powiedziała:
- Ja... rozumiem zwłoki. Nierzadko po najmniejszym
kontakcie z nimi wiem, co się przytrafiło ludziom, którymi
kiedyś były. Nie wiem, na czym to polega, ale wiem, gdzie
patrzeć, wiem, co sprawdzić. To pomaga w pracy tutaj. I
zawsze czułam, że właśnie to powinnam robić - dodała jeszcze
ciszej.
Zatrzymałam się, nie odwracając się do niej. Z tego, co
mówiła, jej magia musiała być związana z nekromancją, była
bliższa temu, co potrafiła Katia, niż moim talentom, choć
jednocześnie tak inne, unikalne. Przygryzłam wargę,
uświadamiając sobie, jak wygląda środowisko nekromanckie -
moja przyjaciółka była jedyną znaną mi kobietą z tym
uzdolnieniem, a przy okazji jedyną znaną mi zdrową
psychicznie osobą robiącą w trupach. Jedną z dwóch kobiet
nekromantek i jedną z dwóch zdrowych psychicznie, jak się
właśnie okazało.
- Czy chciałabyś dowiedzieć się więcej o tej więzi i naturze
daru? - zapytałam ostrożnie.
- Czy ta wiedza zmieni moje życie? - odpowiedziała pytaniem
na pytanie.
- Tak - przyznałam uczciwie.
- Czy da się to racjonalnie wytłumaczyć? - drążyła.
- Nie, tylko do pewnego stopnia, później nauka nie ma
zastosowania.
- Więc nie, nie chcę wiedzieć - nawet nie zadrżał jej głos. Była
pewna. A ja musiałam to uszanować. To był jej wybór. Nie
dowie się o nas, o magicznych.
- Gdyby ci się pogorszyło, zaczęły się dziać rzeczy, które by
cię niepokoiły, gdybyś czuła, że coś ci się wymyka z rąk,
zadzwoń do mnie lub do Witkaca. To ważne, Bogna, nie jesteś
sama w tym wszystkim - mówiłam spokojnie, nie chcąc jej
straszyć.
Choć w każdej chwili mogło przydarzyć jej się coś naprawdę
przerażającego. Miała szczęście, że jej dar dotyczył raczej
jakiejś formy komunikacji ze zmarłymi, odczytywania pamięci
ciała, a nie budzenia zmarłych. Katia przekonała się, na czym
polega jej talent, kiedy
nieświadomie ożywiła pół cmentarza. Nie było wielkiego
prawdopodobieństwa, że któregoś dnia Bogna ożywi kostnicę,
ale nie można było tego wykluczyć. Nie widziałam jej skanu,
nie wiedziałam, jak na dojrzałego, ale nieaktywnego
magicznego wpłynie kontakt z symbolami wyrytymi na
zwłokach czy z magią Baala. Ale jedyne, co mogłam jej dać, to
obietnica koła ratunkowego, jeśli zacznie tonąć, skoro z
własnej woli nie miała ochoty wsiadać do szalupy lub uczyć się
pływać.
- Zadzwonię - zapewniła, ale jej mina mówiła, że prędzej
piekło zamarznie, nim dopuści do siebie myśl, że potrzebuje
pomocy. - To nie zniknie, prawda? Po wizycie twojego
znajomego... jest gorzej - szepnęła cicho.
- Przykro mi, Bogna, ostrzegaliśmy cię. Jeśli zmienisz zdanie,
nie wahaj się. To nie musi być rewolucja -dodałam dla
porządku, choć niebezpiecznie zbliżałam się do granicy
perswazji, czyli dalej, niż pozwalała reguła własnej woli.
Nie powiedziała nic więcej. Nie czekałam, aż krzyknie: „Tak,
chcę poznać swoje dziedzictwo i alternatywną rzeczywistość,
w której magia włada światem tak jak nauka w moim
dotychczasowym uniwersum". Mogłabym porosnąć mchem i
umrzeć ze starości, zanimby to nastąpiło.
Lekkie pulsowanie bólu i smutku dopadło mnie, gdy wyszłam
na świeże powietrze. Raz jeszcze podziękowałam losowi i
Bogini za złączenie ścieżek moich i Darni w wakacje przed
moimi osiemnastymi urodzinami. Mogłam być taka jak Bogna.
Mogłam bać się tego, kim jestem. I choć zdarzały się dni, kiedy
miałam poważne wątpliwości co do tego, kim jestem, nigdy nie
pozwoliłam sobie na
udawanie, że jestem kimś innym, że jestem regularnym homo
sapiens. Chciałam wrócić do Thornu jak najszybciej, byłam
dziwnie wytrącona z równowagi. Skóra na karku swędziała,
jakby ktoś mnie obserwował. Wzdrygnęłam się i
przyspieszyłam, pokonując odległość między prosektorium a
ravką, odruchowo zaparkowaną na samym końcu parkingu, na
miejscu, które najtrudniej byłoby zablokować. Nawyki się nie
zmieniają.
23

Komórka rozdzwoniła się wściekle tuż przy bramie ilu


Thornu. Za minutę, za dziesięć czy dwadzieścia kroków
byłabym znów poza zasięgiem. Niewiele brakowało, by nie
zdążył wezwać pomocy. Często o tym później myślałam.
- Dora, pomocy - słyszałam cichy jęk w słuchawce -most
Piłsudskiego...
Zawołałam go po imieniu i coraz bardziej spanikowana
słuchałam odgłosów szarpaniny, a po chwili usłyszałam obcy
głos.
- Masz piętnaście minut, wiedźmo, później zacznę kawałkami
twojego kolegi karmić rybki w Wiśle - powiedział mężczyzna.
Coś w jego głosie, jakby odległe echo akcentu, podniosło mi
ciśnienie. Znałam tylko jeden język, w którym tak gardłowo
wymawiano spółgłoski.
- Zaczekaj! - krzyknęłam, nie chcąc, by przerwał połączenie.
Póki rozmawialiśmy, jego uwaga była skoncentrowana na
mnie, a nie na pojękującym w tle Witkacym. - Powiedz mi,
czego chcesz?!
Nie odrywając słuchawki od ucha, biegłam deptakiem w
stronę placu Rapackiego i mostu.
- Cóż, chcę, żebyś przyszła na most i spróbowała odebrać mi
to, co twoje. Nie po dobroci, wiedźmo. Przygotuj się na walkę
na śmierć i życie. I lepiej, żebyś była tu sama. Jeśli zobaczę
kogokolwiek z twojej menażerii, zabiję wszystkich, twojego
przyjaciela, ciebie i odsiecz.
Niedoczekanie, pomyślałam.
- A ty? Jesteś sam czy może jesteś pionkiem Ibrahima?
- Nie jestem niczyim pionkiem - warknął.
Nie uwierzyłam mu. Ale czy gdyby był tam Ibrahim, nie
uznałby za właściwsze odgrażać mi się osobiście? Wciąż
doskonale pamiętałam jego zimne oczy i sadystyczny
uśmieszek, kiedy wiedział już, że wybiorę ratowanie Hana, a
nie pościg za nim. Skorzystałby z okazji, by mnie pognębić,
przestraszyć. Byłam tego pewna, choć mogły to być tylko moje
pobożne życzenia, a ja pakowałam się w demoniczną pułapkę.
Ale Witkacy już w niej był i nie prosił się o to, by się tam
znaleźć. Biegłam Szeroką, omijając kłębiących się
przechodniów, zrelaksowanych turystów i matki z dziećmi.
Widząc, jaki tłum zgromadził się na placu Rapackiego zaraz za
Łukiem Cezara, przecięłam skwerek i wbiegłam na uliczkę
Kopernika. Wchodząc na most, poczułam napięcie bariery.
Mocnej, dyskretnej, oddziałującej na magicznych i na ludzi.
Nie przypadkiem pojedyncze osoby, które zamierzały przejść
przez most lub pokonać go rowerem, wybierały chodnik po
drugiej stronie ulicy. Nikt nie unosił głowy, nikt nie patrzył w
naszym kierunku, całkiem jakby nie istniało nic po tej stronie
sznura sa-
mochodów stojących jak zwykle w korkach. Zwolniłam
nieco, choć wciąż biegłam, ale zaczęłam rozglądać się
uważnie, oceniając, w jakie gówno właśnie wdeptuję. Czułam
Witkacego, jego splątaną energię naznaczoną fizycznym
bólem. Po chwili wyczułam sygnaturę demona, który ustawił
barierę. Ostrą nutę czarnej magii i jeszcze coś, dziwnie
niepasującego do okoliczności, ale bez wątpienia
pochodzącego od niego. Nagle wyłonił się zza ażurowej
konstrukcji mostu. Pociągnął Witkacego, który zakołysał się na
pętli wisielczej. Stał na palcach, by zmniejszyć nacisk na krtań,
ale posiniała twarz i popękane naczynka krwionośne na
gałkach ocznych upewniły mnie, że mam naprawdę niewiele
czasu.
- Puść go. Przecież to na mnie ci zależy.
- Może tak, może nie. - Zaśmiał się, a ja wciąż nie
rozumiałam, skąd ta dziwnie niepasująca do sytuacji nuta w
jego głosie.
- Kim jesteś? - zapytałam, marszcząc brwi.
- Wiesz, kim jestem - odpowiedział po prostu.
- Ale nie wiem, czemu robisz to, co robisz - odparłam.
- Wszyscy robimy to, co nam przeznaczone. - Wzruszył
ramionami i sięgnął po miecz przewieszony przez plecy.
Głownia zalśniła niebieską poświatą anielskiej stali.
- Uwolnij go, a potem będę z tobą walczyć, jeśli tego właśnie
chcesz - powiedziałam spokojnie.
- Nie martw się na zapas, wiedźmo, może nie jest mu
przeznaczone zginąć tego dnia. - Wykrzywił usta w dziwnej
parodii uśmiechu, wziął zamach i przeciął linę, ale zanim
więzień stanął o własnych siłach,
otrzymał potężny cios w skroń i osunął się na ziemię.
Skoczyłam do przodu, wyciągając miecz. Gdybym mogła,
wbijałabym go demonowi po rękojeść w trzewia i kręciła
młynki, podśpiewując ludowe piosenki. Naparłam. Z
wściekłością wzięłam zamach, gotowa odrąbać mu ten
cholerny łeb. Zablokował cios, ale cofnął się
O krok. A później następny i następny, kiedy nie ustawałam w
ataku. Byle odciągnąć go od nieprzytomnego Witkaca. Będzie
musiał przejść po moim trupie, jeśli będzie chciał się dostać do
mojego przyjaciela. Sapnął zaskoczony, kiedy niemal udało mi
się go rozbroić. Odskoczyłam, gdy odpowiedział pchnięciem.
Anielska stal wznieciła iskry na barierce mostu. Skróciłam
dystans, jak podczas walk z Asem. Lepiej, by nie miał pola do
brania zamachów. Nie miałam już wspomagania bestii
i demon stanowczo przewyższał mnie siłą. Dyskretnie
wyciągnęłam nóż Baala, gotowa uderzyć nim w gardło czy
brzuch, jeśli będzie okazja. Miał zbyt dużą przewagę, bym
chciała bawić się czysto. Był większy, silniejszy, uzbrojony w
kawał anielskiej stali, która mogła mi wypalić bebechy. A
niech mnie, aż za dobrze pamiętam, jak cholernie boli rana na
wylot zadana taką zabawką, by pozwolić sobie na fair play.
Mój miecz też lśnił błękitną poświatą, ale demon nie był
przesadnie wrażliwy na anielską stal, tylko ciała pierzastych i
upadłych spalały się w kontakcie z nią. I moje. Taki detal.
Gdy nagle opuścił rękę, opierając czubek sztychu na podłożu,
całkowicie mnie zaskoczył. Odruchowo rozejrzałam się
ostrożnie, spodziewając się, że oddaje pola Ibrahimowi, mimo
moich założeń. Nie wyczuwałam nikogo, ale mogłam się
mylić.
- Nie ma tu nikogo prócz nas. On nie zdąży. - Machnął ręką za
mnie.
Kątem oka zobaczyłam postać, która bardzo powoli szła od
strony starówki. Czarny punkt wyglądał, jakby przedzierał się
przez burzę piaskową, pochylony i prący do przodu siłą woli.
- Zaklęcie bariery go nie wpuszcza? - zapytałam domyślnie.
- Uwzględniało tylko ciebie. Wolałem nie ryzykować.
- Po co te gierki? Jesteś pachołkiem Ibrahima?
- Nie mam ochoty odpowiadać na tak obraźliwe pytanie -
powiedział z przekąsem.
- Jeśli obraża cię myśl o służeniu Ibrahimowi, czemu tak ci
zależy na mojej śmierci?
- A skąd takie założenie? - Zaśmiał się głucho.
- Nazwij to przewrażliwieniem, ale w ostatnim czasie to dość
prawdopodobne założenie.
- Każdy z nas ma swoją przepowiednię śmierci. Nie sądzę,
żebym figurował w twojej.
- Nie wierzę w przepowiednie. Sami kształtujemy swój los -
powiedziałam, zaniepokojona dziwnym wyrazem jego twarzy.
Na Boginię, gdyby nie okoliczności, w jakich się spotkaliśmy,
pomyślałabym, że mu współczuję. Oczy ziały pustką. Nie było
w nich woli życia. Odsunęłam się o krok.
- Kto cię tu przysłał? I dlaczego uważasz, że zginiesz z mojej
ręki? - zapytałam twardo, wyraźnie odczytując rezygnację i żal
w jego aurze.
- Każdy z nas ma przepowiednię, mówiłem ci.
- Ale ja nie wierzę w nieodwołalność takich przepowiedni.
Zbyt wiele razy udało mi się je zmienić, żebym godziła się na
determinizm i fatum. - Przesunęłam się krok bliżej, ramię z
mieczem zwisało luźno, choć gotowa byłam zareagować, jeśli
okazałoby się, że to jakiś podstęp.
- Nie każdego możesz uratować. - Brzmiał pustką, echem
jakiegoś niewyobrażalnego bólu, który niszczył go od środka
od bardzo dawna.
- Ale zawsze mogę próbować...
- A jeśli to tylko twoje złudzenie, że zmieniasz rzeczywistość?
A przepowiednie są po prostu zawieszone, odroczone, a może
zwyczajnie nie był to czas, kiedy miały się zrealizować? Czy
potrafisz to ocenić? Przejrzeć konstrukcje naszych losów?
- Co jest w twojej przepowiedni?
- Że zginę z twojej ręki. - Wyszczerzył się w na wpół
obłąkanym, słodko-gorzkim uśmiechu.
- Nie zginiesz, jeśli nie chcesz. Wystarczy, że odłożysz broń i
zostawisz w spokoju mojego przyjaciela - zapewniłam.
- A kto powiedział, że to jest coś, czego chcę uniknąć? -
Zachichotał, widząc moją zaskoczoną minę.
Wszystko potoczyło się nagle. W jednej sekundzie
usłyszałam jego chory śmiech i krzyk Witkacego, obróciłam
się i w ułamku chwili zrozumiałam, co demon robi. Uniosłam
miecz i błyskawicznie wbiłam głownię w jego brzuch. Nawet
nie drgnął, nie próbował się bronić, wypuścił miecz z
bezwładnej ręki, kiedy przebiłam go na wylot i szarpnęłam w
górę, tnąc przez przeponę, do płuc. Krzyk Witkacego umilkł.
Oczy demona zrobiły się szkliste, jakby nieobecne. Uniósł rękę
i chwycił
mój miecz tuż przy jelcu i wepchnął go w siebie jeszcze
mocniej. Zamrugałam zaskoczona. Uśmiechnął się najbardziej
upiornym uśmiechem, jaki w życiu widziałam, a później jego
twarz wypogodziła się, złagodniała. W czarnych oczach
odmalowała się ulga. Wyszarpnęłam broń z ciała i uchwytu
jego dłoni. Opadł na kolana. Krwawa kałuża u stóp rosła z
każdą sekundą. Przebite płuco napełniało się krwią i wraz z
chrapliwym wydechem wypłynęła z jego ust strużka czerwieni
i skapywała po brodzie. Klęczał i wpatrywał się we mnie z
bladym uśmiechem mistyka na ustach.
- To już koniec - szepnął, nim upadł twarzą na chodnik.
Ciało szybko otoczyła powiększająca się z każdą sekundą
krwawa aureola. Stałam całkowicie oszołomiona. Co tu się, u
diabła, wydarzyło?
- Dora? - zachrypnięty głos Witkaca przywołał mnie do
rzeczywistości.
Podeszłam do przyjaciela i zdjęłam mu z szyi sznur,
przyprawiony demonicznym zaklęciem. Niewiele brakowało, a
Witkacy nie miałby szans. Po śmierci demona zaklęcie
przestało działać i mogłam odplątać węzeł. Urok musiał się
żywić energią życiową twórcy i był tylko jeden sposób, by go
unieszkodliwić. Uważnie przyglądałam się przyjacielowi,
który mimo że próbował zachować dobrą minę do złej gry,
prezentował się naprawdę fatalnie. Krwawa wybroczyna na
gardle i po-siniała twarz nadawały Witkacemu wygląd, jaki
zwykłam oglądać na stołach sekcyjnych Bogny. Duży krwiak
na skroni zaciekał na kość policzkową i podbiegał dorodnym
fioletem na lewe oko. Nie miał siły wstać,
z zamkniętymi oczyma wyglądał na półprzytomnego. Ale
oddychał. Płytko i chrapliwie, przełknięcie śliny wyraźnie
sprawiało mu ból, ale żył. Uchylił powieki. W jego ciemnych
oczach cierpienie mieszało się z ulgą.
- Już dobrze, zabiorę cię do Jemioły. Dasz radę iść?
-zapytałam cicho, nie wiedząc, jak sobie poradzę z rannym i
trupem w środku miasta, w biały dzień.
Chciał przytaknąć, ale skrzywił się tylko, kiedy spróbował
ruszyć głową. Pomogłam mu wstać. Jego wysokie i chude ciało
zawisło na moim ramieniu całym swoim na szczęście niezbyt
imponującym ciężarem. Przesunęłam się tak, by mógł
przysiąść na barierce odgradzającej jezdnię od chodnika.
Spojrzałam na ciało demona u moich stóp. Cholera, przecież
nie mogę go wrzucić do Wisły? Pomijając względy etyczne,
czy jego tkanki nie byłyby szkodliwe dla miejscowych
gatunków fauny? Nie miałam pod ręką samochodu, który
rozwiązałby dylemat. I nie jest to jedna z tych sytuacji, kiedy
wzywasz kumpli z policji. Chyba że byłby to Witkacy, ale on
raczej nigdzie nie pojedzie przez dzień czy dwa. Stałam
niezdecydowana, podtrzymując ramieniem Witkacego.
Cokolwiek wybiorę, mogą być z tego kłopoty.
- Daj, zabiorę twojego przyjaciela do znachorki -usłyszałam
za plecami.
Spojrzałam chłodno na demona, który stał za nami.
- Nie musisz, nie potrzebuję twojej pomocy - odpowiedziałam
sucho, choć potrzebowałam jej bez dwóch zdań. Ale padło dziś
między nami odrobinę zbyt wiele słów, by je całkiem puścić w
niepamięć.
- Ty może nie, ale on tak. I jakbyś nie wiedziała, bariera
Christosa przestała działać, za chwilę ktoś się za-
interesuje trupem leżącym na chodniku i poobijanym
policjantem w twoich ramionach - powiedział As ze złością. -
Wezwij Baala, trzeba to posprzątać. A ja odprowadzę twojego
kumpla do waszego Sanktuarium, zgoda?
Wypuściłam powietrze z płuc z cichym świstem. Tak samo
uszło ze mnie napięcie i złość na Asa. Bo przecież miał rację. I
nie musiał tu być. Mógł zignorować zagrożenie, spóźnić się,
siąść na krawędzi kręgu i umyć ręce, a nie narażać się na
fizyczną mękę podczas pokonywania metr po metrze potężnej
zapory.
- Nie spodziewałam się ciebie tu zobaczyć - powiedziałam
cicho.
Spoglądał z wystudiowaną nonszalancją. Od słów, jakie teraz
padną między nami, wiele zależało. Oboje o tym wiedzieliśmy.
- Byłem najszybciej jak mogłem. Na ten pieprzony most nie
mogę się teleportować przez relikwie i poświęcone
przedmioty, jakie wsadzono w pilony podczas budowy. A
później bariera, więc tak, sporo mi to zajęło -burknął.
- Dziękuję, As. I przykro mi, naprawdę, ja... znajdę sposób,
przysięgam...
- Nie ma za co, nic nie zrobiłem. I to już nieaktualne. Zdaje
się, że właśnie zabiłaś ostatniego z tych, którego uwzględniało
wiązanie.
- Jesteś wolny?
- Tak. - Objął ramieniem Witkaca i z łatwością przejął na
siebie ciężar szczupłego ciała. Był kilka kroków dalej, kiedy
odwrócił się i rzucił swoim zwyczajowym, lekko kpiącym
tonem: - Widzimy się w czwartek
w Otchłani. Masz fatalny zwyczaj odsłaniania boku, kiedy
bierzesz zamach. To cię może kiedyś kosztować wątrobę.
Ludzie wiedzą, że cię uczę, więc wolałbym, gdybyś się
przyłożyła i nie przynosiła mi wstydu.
Uśmiechnęłam się tylko. Wytarłam miecz o nogawkę
dżinsów i wsunęłam do pochwy. Podeszłam do leżącego w
kałuży krwi ciała. Nie wyczuwałam od niego nic. Trup.
Mieszkańcy miasta wciąż mijali nas samochodami, ale nie
reagowali. Nikt nie odkręcił szyby i nie zapytał, co, u diabła,
zrobiłam temu martwemu facetowi. Na razie nie wyrwali się
spod zaklęcia demona, którego As nazwał Christosem, ale była
to tylko kwestia czasu, nim się z niej otrząsną. Wolałam,
byśmy zdołali rozwiązać problem, póki mają odruch obracania
głowy i zapominania, że mnie kiedykolwiek widzieli.
Przywołałam Baala, odruchowo okręcając obsydianową
obrączkę na palcu. Nie miał kłopotu z pojawieniem się na mo-
ście. Widocznie jako stare bóstwo nie był tak wrażliwy jak
demon, nawet potężny. Dość szybko zorientował się w
sytuacji. Ale cóż, trup zawsze jest dość wyrazistą wskazówką.
Pociemniał na twarzy, a jego czerwone tęczówki rozjarzyły się
niebezpiecznie. Szykowałam już swoją wersję wydarzeń,
rozpoczynającą się od słów: „To on zaczął", ale Baal nie pytał o
nic. Zgarnął mnie w ciasnym uścisku i przytulił. Jego duża,
ciepła dłoń głaskała mnie po głowie. Westchnęłam i odsunęłam
się delikatnie.
- Nic mi nie jest, Baal, nawet włos z głowy mi nie spadł. Nie
mogę tego powiedzieć o twoim demonie. -Kiwnęłam brodą w
stronę ciała, by zwrócić jego uwagę na faktyczny problem.
Którego sekundę później już nie było. Karmazynowy Książę
nawet nie musiał go dotykać. W ułamku chwili ciało wtopiło
się w konstrukcję mostu, jakby zapadało się w ruchomych
piaskach, a nie w stali i betonie. Krew błyskawicznie wsiąkała
w porowatą powierzchnię płyt chodnikowych, by po chwili
nawet ślad czerwieni nie przypominał, że przed momentem
zginął w tym miejscu ktokolwiek.
- Cóż, to rozwiąże na przyszłość kłopot z teleportacją przez
most - powiedział ze złośliwym uśmiechem -krew demona z
całą pewnością cofnie efekt poświęconej ziemi i zneutralizuje
relikwie. To oznacza, że jeśli nie chcesz czekać w korku,
możesz przywołać Asa.
- Jest wolny, nareszcie - powiedziałam cicho.
- Ale wciąż znasz jego pełne imię...
- Nigdy więcej nie spróbuję go użyć, Baal. Nie zniosłabym,
gdybym tym razem związała go naprawdę na wieki.
- Chodźmy stąd, opowiesz mi, co się tu stało. Wolnym,
spacerowym krokiem opuściliśmy most,
zeszliśmy Ślimakiem na bulwar Filadelfijski i usiedliśmy na
ławce z widokiem na wartki nurt Wisły, z daleka od barek i
knajpek, w których Torunianie miło spędzali majowy wieczór.
Było ciepło i tak spokojnie. Westchnęłam i opowiedziałam
krótką historię o spotkaniu z Christosem. Spotkaniu, którego
nie przeżył na własne życzenie.
- Baal, on to zrobił specjalnie, rozumiesz? Wiedział, że go
zabiję, kiedy zacznie dusić Witkaca, a nawet nie uskoczył.
Przebiłam go, a on chwycił za miecz, żeby się nadziać głębiej.
Nie rozumiem tego, Baal. Myślałam,
że wiem cokolwiek o twoich poddanych, ale to mnie
przerasta. On popełnił samobójstwo, używając mnie jak żyletki
do podcinania żył.
- Myślę, że dokładnie tak było. Christos nie był sobą od
bardzo dawna. Od czasu, kiedy przyjął to imię...
- To, swoją drogą, fatalne dla demona... Baal pokiwał głową.
- Miał pecha. Czarnoksiężnik, który poznał jego prawdziwe
imię, zażyczył sobie rzeczy niemożliwej. Ludzie czasem mylą
demony z Bogiem i oczekują czegoś, co jest tylko w gestii
Najwyższego. Nie przyjął dobrze odmowy. Ukarał demona w
najbardziej okrutny sposób, jaki sobie mógł wyobrazić.
Christos spędził dziesięć lat w kadzi ze święconą wodą,
poddawany torturom, które rozgrzałyby serca Świętej
Inkwizycji w grudniową noc. Przyjaciele odnaleźli go i
rozprawili się z czarnoksiężnikiem, ale nie był już taki jak
dawniej. Sam sobie nadał to imię, a stare straciło moc
przyzywania go. Od tamtego czasu chciał umrzeć, ale nie jest
to łatwe, kiedy jesteś piekielnikiem.
- Wiem o Arim - szepnęłam.
- Tak, z demonami jest podobnie. Naprawdę ciężko popełnić
samobójstwo, kiedy niemal każdą ranę możemy uleczyć. Ari
wyzwał na pojedynek Rafaela, żeby ze sobą skończyć. Christos
sprowokował ciebie. Jego duch był tak kruchy i połamany, że
nie wydaje mi się, żeby było co zamykać w pieczęci, nawet
gdybyś jakąś miała. Może odnalazł swój spokój.
Przez chwilę milczeliśmy, spoglądając na Katarzynkę, mały
wycieczkowy stateczek przepłynął majestatycznie obok nas.
Niebo powoli nabierało odcieni żółci
i oranżu. Westchnęłam ciężko, pochyliłam się, opierając
łokcie na kolanach, i objęłam twarz dłońmi.
- To był jego wybór, Dora. Żadna przepowiednia nie jest
ostateczna, chyba że przyjmiesz swój los i pozwolisz mu się
wydarzyć, bez walki, bez pertraktacji. Ale to nie jest w twoim
stylu. W moim też nie.
- A jeśli on miał rację? Jeśli przepowiednia o tym, że zginiesz
z rąk oblubienicy, jest aktualna i kiedyś zginiesz z moich rąk? -
powiedziałam na głos swoją najgłębszą obawę.
- Zaryzykuję. Wykuwamy swój los, moja mała. A gdybyś
miała mnie zabić... wystarczyłoby, żebyś nie zrobiła nic. Już
bym był trupem. Nie jesteś moją zgubą, mała wiedźmo, ale
ratunkiem. I dotyczy to nie tylko mojego życia. -Uśmiechnął
się ciepło i pociągnął za ramię, aż oparłam się o jego pierś i
mógł mnie przytulić.
Niepokój nie minął od razu. Ale było tak cicho, tak pięknie.
Zmierzchało, powietrze było coraz bardziej chłodne i coraz
mocniej pachniało Wisłą.

W Thornie pierwsze kroki skierowałam do siedziby


Starszyzny, by w Sanktuarium odwiedzić Witkaca. Spał,
napojony ziołowym wywarem Jemioły. Prócz obrażeń od pętli
znachorka znalazła trochę niegroźnych, choć bolesnych
obrażeń wewnętrznych, ślady po tym, że szaman nie poddał się
bez walki, choć nie miał szans pokonać demona. Westchnęłam.
Kolejny raz uaktywnił się mój największy strach, że moi
przyjaciele dostaną rykoszetem. Kule wymierzone we mnie
mogą zranić moich bliskich. A jedyne,
co mogłam zrobić, to zasłonić ich własną piersią lub powalić
strzelca, zanim naciśnie spust. Mogłam jeszcze trzymać
przyjaciół poza zasięgiem strzału, z daleka ode mnie, ale na to
byłam zbyt egoistyczna. Potrzebowałam ich. Bez nich nie
byłabym sobą, zgubiłabym się. Baal miał rację. Każdy z nich
nosi w sobie obraz siebie. Często wyidealizowany. Ale żywy i
niepozwalający się zgubić we mgle. Obyśmy kiedyś dorośli do
wizerunków, które noszą w sercach ci, którzy nas kochają.
W mieszkaniu czekali na mnie Miron i Joshua. Wiedzieli już
od Asa, co się stało. Przez chwilę przytulali mnie bez słów, a
następnie zaczęli opieprzać, że poszłam tam bez nich, a
gdybym rano nie uparła się, że sama wszystko pozałatwiam w
ludzkim świecie, byliby przy mnie. Pozwalałam im narzekać
na moją cholerną niezależność, upór i zdolność do pakowania
się w kłopoty. Nie kłóciłam się, kiedy się odgrażali, że nie
puszczą mnie samej nawet do toalety. Uśmiechałam się,
ciesząc się, że znów się udało. Nie straciłam żadnego z nich i
nawet udało mi się przeżyć wszystko, co zgotowała mi Bogini i
moi wrogowie.
Sygnał z komunikatora przerwał żarliwą przemowę Mirona,
który zapewniał właśnie, że jeśli będę się dłużej opierać,
ogłuszy mnie i zawlecze przed ołtarz. Uniosłam
przypominający telefon komórkowy wynalazek Olafa i
wcisnęłam odpowiedni guziczek. Głos Alfy z Trójprzymierza
dźwięczał niepokojem i złością.
- Dora, czy Varg jest z tobą? Czy wszystko z nim w porządku?
- zapytał, nie tracąc czasu na powitanie.
- Nie, nic nie wiem, żeby był w Thornie, ale dopiero wróciłam
z piekła, dosłownie i w przenośni - dodałam.
- Wiem, czuliśmy, że dzieje ci się krzywda. Chcieliśmy
przyjechać z odsieczą, ale Bruno...
- Co on ma z tym wspólnego? - zapytałam zaniepokojona.
- Mieszkasz na jego pieprzonym terytorium! -warknął
wściekły. - Terytorium, na którym sobie nie życzył żadnego z
nas i zagroził wojną, jeśli choć jeden pazur z naszego stada
znajdzie się po jego stronie granicy... A skoro nie
wiedzieliśmy, co ci jest, wojna byłaby niepotrzebnym
ryzykiem. Postanowiłem szukać innego źródła informacji,
omijając wilczą politykę, a tym samym Brunona.
- Skurwiel - warknęłam, uświadamiając sobie, że Bruno
musiał być świadom moich kłopotów i właśnie dlatego
zabronił im wjazdu. Wcześniej Olaf i inni członkowie stada
odwiedzali mnie. Nie robił wielkich ceregieli z ich
przebywaniem na jego terytorium, o ile grzecznościowo
zgłaszali wizytę. - Varg nie posłuchał?
- Nie mówił nic nikomu, wziął motor i pojechał cię ratować.
On... śnił o tym, co cię spotyka. Wedle Darni to przez waszą
więź. Czuł twój ból, nie potrafił go zignorować.
Milczałam. Nagle ogarnęło mnie przerażenie. Jeśli on czuł
mój ból... Sny, polowanie, wilki, moja babka...
- Olaf, przygotuj ludzi, Varg jest w niebezpieczeństwie. Jest
uwięziony - powiedziałam pewnym głosem.
- Jesteś pewna, że żyje? Że jest sobą? Inge nie może go
wyczuć... - powiedział chrapliwie. Wiedziałam, czego się boi.
Jeśli nasza omega nie mogła wyczuć członka stada, mógł nie
żyć lub zdziczeć, zgubić swoje człowieczeństwo.
- Stawiam na zatrucie srebrem - podałam trzecią możliwość.
- Skąd...? - Słyszałam, że uchwycił się nadziei, jaką dawała
mu moja odpowiedź.
- Więź działa w dwie strony.
- Będę u ciebie o świcie. Pieprzyć Brunona.
- Po tym, co zrobił, nie ma co liczyć na pieszczoty.
- Myślisz, że to on za tym stoi?
- Mój partner zaginął na jego terytorium, polowały na niego
wilki i był spętany srebrem, wynik tego równania jest prosty -
warknęłam. - Bruno właśnie wypowiedział mi wojnę.
- Więc będzie ją miał. Do zobaczenia. Rozłączyłam się i przez
chwilę stałam nieruchomo,
przypominając sobie jak najwięcej szczegółów ze snów o
Vargu.
- Partner? - zapytał Miron wyraźnie zirytowany.
- Zapytaj Joshuę o szczegóły - odparłam, świadoma, że tylko
dolewam oliwy do ognia. - Gdybyś był przy mnie wtedy, kiedy
wampiry umierały, a wilczyce próbowały mnie dopaść,
wiedziałbyś wszystko o więzi z Vargiem i wiedziałbyś, że ja i
on nie mieliśmy nic do gadania.
Spojrzałam wyzywająco, spodziewając się wściekłej tyrady i
trzaskania drzwiami.
Miron przez chwilę nie odpowiadał. Zmarszczył brwi, jakby
się zastanawiał, jak powinien zareagować na moją zaczepkę.
Nagle oczy mu rozbłysły żywym ogniem, wyprostował się i
rzucił spokojnie:
- Znajdźmy Varga. A później dopilnujemy, żeby winni
boleśnie się przekonali, że popełnili poważny
błąd. Bruno pożałuje dnia, w którym zadarł z kimś z naszego
stada - wyraźnie podkreślił ostatnie dwa słowa.
Uśmiechnęłam się szeroko, gdy dotarło do mnie, co właśnie
powiedział. I co tym samym próbuje mi przekazać. Bruno nie
wiedział, co go czeka. Chciał wojny, będzie ją miał.

You might also like