You are on page 1of 15

Przygody zbyt gonego czowieka

Miota... cz pita...

Noc spowia pola, lasy i wsie. Po niebie i ziemi szalaa burza. Nad lasem sycha byo wycie.

Wycie od ktrego zsiadao si podobno krowom mleko w wymionach. Tak gadano. Wycie wiedmy... Leciaa w stron Rzeszowa niczym strzaa. Dookoa niej, jakby odpowiadajc na jej al, zo i rozpacz uderzaa raz po raz burza. Grzmiaa, smagaa lasy kolejnymi podmuchami wiatru, rozjaniaa wiat piorunami, miotaa po okolicy deszczem. Nagle wiedma poderwaa lot pionowo w stron ksiyca i zawya jeszcze goniej. Przez jaki czas musiaa by naprawd wysoko, bo wrzask byo sycha bardzo sabo, a pniej wcale. Zreszt i tak ciko byoby co sysze przy tej pogodzie... A minuty wczeniej... Widziaa wszystko. Leciaa najpierw tam gdzie Janek jej kaza, ale nagle zawrcia. Nie moga go zostawi. Moe Ci ludzie odjad albo wcale nie przyjad, zostawi ich w spokoju. Podlatywaa kilka metrw nad ziemi, pomidzy drzewami, cicho. Wrcia akurat by zobaczy jak ponie ich dom. Jak ciao jej ma wrzucili na konia. Bezwadne... zakrwawione... pobite. Syszaa kwik przestraszonego wieprzka. Widziaa jak jeden z onierzy szed ju w stron chlewu z pochodni. Wtedy zawrcia i zacza lecie coraz szybciej. Jej najwikszy strach, najwikszy koszmar jaki moga sobie wyobrazi, wanie sta si faktem. Pojawi si

al, rozpacz. al tak mocny, e a boli. Tak ciska gardo, e ma si wraenie, e zamiast garda ma si metalow rur. Taki al przytoczy j, cakowicie ni zawadn. zy leciay jej po policzkach, wielkie jak groch. Wtedy wypyna zo. Rozgoryczenie. Zacza wrzeszcze jak jeszcze nigdy. Zacisna rce na miotle a zbielay jej kykcie. Nie moga zapa powietrza. Krztusia si. A kiedy udawao jej si zaczerpn tchu rozdzieraa swoj rozpacz na nowo. Leciaa na drzewami, pord burzy, ktra nagle przyleciaa w te strony. Nagle wzbia si w gr. Prosto w rozszalay ywio. Chciaa by zabi j piorun. Wzibjaa si wyej i wyej, setki, tysice metrw w gr. Leciaa przez miliony kropel. Dookoa niej byo czarno, a chmury raz po raz rozpalay si piorunami. Jej ciao byo jednak gorce. Rozgrzane energi, ktra sprawiaa, e leciaa. Energi pochodzc od prawiedmy, energi pochodzc z kobiecego ciaa poczonego z ywioem wiatru i wiar w magi. Energi pochodzc z jej magicznej, wierzbowej mioty. Kropelki wody zmieniy si w drobinki lodu. Ld osiada na jej buzi, wosach, ubraniu, by w sekund si roztopi. Kaka przebia si przez burz. Wzleciaa ponad ni. Nie udao si. Wci ya. Co teraz? Ruszya pdm ku czou burzy. Chciaa zobaczy tego szalonego chmurnika, ktry pogania ten ywio i poprosi go by j zabi. Rozgldaa si w amoku, ale nigdzie go nie byo. Przestaa krzycze. Leciaa ponad ciemnymi, cizkimi, oowianymi chmurami, w ktrych raz za razem powstaway pioruny. Bya ju noc, ale blask ksiyca i byski sprawiay, e jako tako moga co dojrze. Bya zdeterminowana. ycie bez Janka... kim teraz zostanie? Kto si ni zajmie? Gdzie urodzi? Nie! Przeklty los! Gdzie ten chmurnik?! Wzleciaa wyej by mc obj wicej wzrokiem. Zobaczya chmury, burz, pdzc niczym ogromne stado gigantycznych turw. Potny ywio nie zwracajcy w swoim marszu na nic uwagi, niszczcy, grony. Nagle, podczas jednego z byskw, dojrzaa jakby ludzki krztat na jednej z chmur. Boe... To on... Naprawd istnieje. Niby nie wtpia w nauki staruch, ale teraz widziaa go na wasne oczy. Poleciaa. Bez strachu. W jej gowie nie byo adnych myli. Powoli zbliaa si do tajemniczeej istoty. Wiedziaa tylko, e podleci blisko i... Nagle zatrzymaa si. Otworzya szeroko oczy. Chmurnik sta pod ni zwrcony do niej plecami. Teraz moga go ju zobaczy, cho mimo tego, e dzielio ich kilka metrw nie byo to atwe zadanie. Kasia spodziewaa si przystojnego modzieca, a tymczasem to nie

czowiek przed ni sta. Plecami do niej sta cie. Cie potnego czowieka, owszem, ale to nie by byt cielesny. Przede wszystkim by bardzo wysoki. Mierzy spokojnie dwa razy tyle co Janek. By bardzo barczysty. Od czasu do czasu przez jego cieniste ciao przebiega jeden z piorunw. Wtedy wida byo jak adunek przelatuje ykami jego ciaa, rozwietlajc go czerownym wiatem. Na czarnym tle burzowych chmur, w huku i zgieku zawieruchy Kasia przygldaa si temu duchowi i czekaa, a si odwrci. Chmurnik pocztkowo niespecjalnie wydawa si ni zainteresowany. Pewnie nie raz mijay go ju wiedmy. W kocu jednak obecno Kasi przycigna jego uwag. Nagle przy kolejnym bysku zobaczya, e ju stoi do niej przodem. Nawet nie spostrzega kiedy to zrobi. Wpatrywa si w ni czerwonymi oczami, ktre rozjaniay si gdy adunek przebiega przez jego ciao. Poczua, e on nie tylko si jej przyglda, ale w jaki nieodgadniony sposb zaczyna si domyla po co przyleciaa. Tak czua to Kasia. Kto moe wiedzie jak rozumuje i czego pragnie taki duch? Nagle w miejscu gdzie powinien mie donie powstay dwie czerwone kuleczki wiata. Cieniste ciao przenikny czerowne yy pene energii i rozwietliy go. By potny. Wycign rce przed siebie. Z jego palcw niewielkie wyadowania uderzay w chmur pod nim. To koniec. Zaraz uderzy. Kasia rozpakaa si na dobre... Ale w tej chwili zawitaa jej pewna myl... Skoro spotkaa chmurnika. Skoro on istnieje. Skoro moe go o co poprosi... Ciao ducha rozpalia ogromna energia i potny piorun wstrzeli z jego rk. by ukiem uderzy spowrotem w chmur. Kasi ju tam jednak nie byo. Duch odwrci si i dalej kierowa lotem burzy. Tymaczasem wiedma leciaa ju na ziemi. Leciaa do lasu w ktrym uczya si od starych wiedm. Przemoczona i zzibnita wyldowaa na rozstaju drg. Burzy ju tu nie byo. Chmurnik kierowa ni na Rzeszw. Pooya miot na drodze i posza szuka patykw. Przyniosa dwie, due, sosnowe gazie. Cienkimi gazkami zwizaa je w krzy, ktry wbia w rozmoczon ziemi. Nie padao ju wcale. Wiatr usta. Byo ciepo. Niestety byo te morko. Jak ma rozpali ogie? Znalaza kamienie, jeden wyglda jak krzemie. Zacza w niego uderza mimo tego, e na rozpak miaa przygotowan mokr, zwyk traw. Bya

roztrzsiona, wszystko to robia w popiechu. Uderzaa bez wytchnienia duszy czas, a zrania sobie do. Wtedy upucia kamienie na ziemi i skulia si, paczc aonie. Krew z doni kapaa na ziemi miedzy jej skrzyowanymi nogami zaraz obok ez. Nie uda jej si jednak... Nie wie jak to zrobi. By moe czas jest teraz bardzo cenny, moe... Ale nie... Janek nie yje, wiedmy umieraj, nie wiadomo co z Ewk i Makiem. Wszystko stracone. Rozbola j brzuch. Gardo znw stao si niczym z elaza. Bolao j od paczu i smutku. Piky j od sonych ez oczy. Obja swoje nienarodzone dziecko, swj zaokrglony brzuszek i pakaa jeszcze goniej. Mina dusza chwila. Po lesie roznis si gryzcy zapach. Kasia zakaszlaa. Ju tak mocno nie pakaa, raczej pochlipywaa. Syszaa kapice krople z lici dookoa. Zapach zrobi si mocniejszy. Usyszaa kroki na drodze. Byy bardzo ciche. Niepiesznie kto szed w jej stron. Kasia poczua nagle bardzo silny strach. Nie wiedziaa co go spowodowao, ale baa si jak jeszcze nigdy w swoim yciu... Spojrzaa na posta, ktra podesza ju na odlego kilku krokw. Bya to kobieta, okoo trzydziestu lat. Nie byo w niej nic specjalnego. Bya szczupa. Miaa dugie, rude wosy. Moga by by pomoc kuchenn, chopk. Ubrana bya w star, podniszczon sukienk. Sza boso. Podesza do Kasi i usiada obok niej. Przygldaa jej si z lekkim umieszkiem. - A ty co tak siedzisz po nocy na rozstaju? zapytaa kobieta. Jeszcze ryczysz do tego! Co si stao? Wygldasz jakby spada z ksiyca, chi, chi. Chyba nie jeste jakim anioem? Kasia nic nie odpowiedziaa. Zapach by jeszcze silniejszy. Kaka zacza kaszle. - No ju, ju. Uspokj si. Chciaa rozpali ognisko? powiedziaa nieznajoma szczerzc biae, mae, ostre zbki. O, jaki pikny uoya stosik! Krzyyk! Pikny wzorek. Pozwl, e pomog. To mj ulubiony wzr na takie okazje. Cho wol jak ju si pali, to tym razem sama go chtnie rozpal. Wzia do rki kamienie i uderzya nimi o siebie, moe trzy razy, za kadym razem krzeszc salw iskier. Sosnowy krzy si zapali mimo wilgoci. - Widzisz? To nie takie trudne. Umiechniesz si teraz? Mi ten widok zawsze poprawia humor, cha, cha! zamiaa si gono przybyszka.

Kasia patrzya na krzy. Nic nie mwia. Odwrcia si do swojej nowej kompanki i patrzya na ni przekrwionymi, zapuchnitymi, zazawionymi oczami. Bya przemoczona.. a na przybyszce nawet nie byo kropelki. A te ktre spaday, zaraz wyparowyway... - No co? Co tak oczy wybauszya? Twoje ognisko dugo si nie popali. Kto tylko dwa kijki podpala? Powiedz mi rybeczko, no kto tak robi, co? zapytaa z cynicznym umiechem kobieta. Kasia otworzya szerzej oczy. - Ty wiesz kto rybeczko powiedziaa nieznajoma. Zbliya swoje usta do Kasi ucha. Kaka poczua ar jej oddechu. Gryzcy smrd. Rozleg si szept Wiesz, wiesz. Boisz si teraz? Masz o co prosia... - Nie.. nie boj si odpowiedziaa pocigajc nosem Kasia. Nie mam ju czego si ba. - Nawet nie wiesz jak si mylisz. - Wszystko straciam. - A kto ci to powiedzia? - Widziaam, widziaam. Zabili go i znw si rozpakaa. Kobieta skrzyowaa goe wyprostowane nogi i siedziaa obok Kaki w milczeniu. Gdy tamta si uspokoia, zapytaa: - To czego chcesz? - Ma mojego. Chce go spowrotem. - Skoro nie yje, to nie yje. C mona poradzi... Ale moe yje? Ale ty i tak nic nie masz do zaoferowania. Czy moe co masz? Co dasz za swojego ma? kobieta wstaa i patrzya na Kasi z gry. Kasia spojrzaa na ni, na jej smuke, silne ciao. Na jej szyderczy umiech, wadcz poz i ze zrezygnowaniem powiedziaa:

- Nie wiem... - Cha, cha. Jeste prawdziw kobiet... Masz ogromne szczcie, e to na mnie trafia... Bo widzisz... nachylia si do Kaki i dotkna dugimi, brudnymi paznokciami jej brzuszek. Spojrzaa dziewczynie prosto w twarz czarnymi oczami, w ktrych pon ogie. Kaka widziaa to wyranie. Bya w nim dza. Diablica wycedzia powoli, stanowczo, arocznie wrcz Jest co co moesz mi da...

Siedzieli na zboczu i patrzyli na zielon dolink, ktr pyn strumie. By ciepy, letni, soneczny dzie. Na polance pod nimi pasy si krowy. Janek przeama na p kiebas i da poow Kasi. Zjedli, wypili ukradziony ojcu Janka mid, a potem pooyli si w trawie. Kasia przytlulia si do chopaka. - Ale pikne lato co? - Pikne... bo ty obok mnie leysz... szepn Janek. - Tak? Lubisz pomaga mi pilnowa krwek? zapytaa zalotnie Kasia. - Cha, cha, pewnie! Mgbym to robi cae ycie. - Ja te... odpowiedziaa i pocaowaa go w policzek. Zapanowaa midzy nimi cisza. Leeli, nic nie mwili, przytuleni. Jankowi byo cudownie. Czu si silny. Mski. Lea z kobiet swojego ycia. Doskonale o tym wiedzia. Czu to. Czu jej mio do niego i to dawao mu si. Otacza go spokj i wiedzia, e tak ju bdzie zawsze. Pojawi si dzieci. Bd pomnaa to co maj i kto wie. Moe ktrego dnia otworz karczm... Marzyli o tym oboje. - Janku... Tak myl... czy nam wystarczy na zim... - Nic si nie martw przerwa jej umiechajc si. Przy mnie nic zego nie moe ci spotka...

W tym momencie poczu ciskajce uczucie wstydu. Jego caym ciaem wstrzsn wywoany uczuciem ogromnego zawodu skrcz. Zawid j. Otworzy oczy. Dookoa bya ciemno, wilgo. Kto si w niej chyba poruszy. Jankowi ciko byo odzyska peni zmysw. - Janek? Janek? yjesz? zawoa znajomy gos w ciemnoci. - Maciek? zachrypia Janek. Gwa po prostu pkaa mu z blu. Prbowa si poruszy, ale sparaliowa go tym razem bl przebitego wczeniej szabl barku. Opad wic na plecy, na zimn kamienn podog lochu i lea. - Jak si czujesz? Janek? zapyta z trosk Maciek. - Niedobrze. Cay jestem obolay mwi wolno, prawie szeptem. Co tu si dzieje? Mylaem, e mnie zabili. A jednak yj. Dlaczego? - Co si stao? zapyta modszy z braci. - Kaka ucieka... To znaczy, ja kazaem jej uciec. A sam na nich poczekaem... To nasz dom Maciek... Dom ojca... - Rozumiem braciszku, ale trzeba to byo zostawi w diaby. To tylko dechy i strzecha. No, ale mw, i co? - No i dwch zabiem, miaem ju trzeciego, ale od tyu mnie zaszed ten z paskudn mord... No i widzisz... Janek stkn. Czu si tak jakby spad przed chwil z drzewa, z samego czubka. Jedynym plusem byo to, e jak udao mu si namaca, zosta jako tako opatrzony. Mia jakie przebyski pamici, chyba odzyskiwa przytomno, ale wszystko byo rozmyte. - Jezu Chryste w niebiosach powiedzia z ulg Maciek. A ja ju mylaem, e ci zabili. Nie syszaem oddechu, nic. Jak ci przynieli to dostaem kopa w mord na dzie dobry i troch zasabem, che, che. No, ciebie pooyli, woam, krzycz, to znw mnie obili. A ty cicho. Prbowaem si do ciebie przysun, ale te acuchy... Na szczcie w kocu usyszaem ci braciszku... kurwa... Maciek zacz paka. Broda mu draa, nie mg si powstrzyma, chocia wstyd mu byo przed bratem. Mylaem, e ci straciem... wychlipia przez zy.

- Nie pacz, yj. A co z tob? Jak to si stao, e tu jeste? Miae wia. Zaj si dziewczynami. Maciek jeszcze potrzebowa chwili eby si uspokoi. - Wiaem, wiaem. Przegoniem szybko Ewk. Powiedziaem jej, e ma pdzi do myna. Gupia miot z chaty upara si zabra. Nie wiem po co jej ona. W kadym razie zdya. A ja jeszcze pinidze po chacie chciaem zebra. Ile to mogo potrwa, minut, dwie? Nie wiem. Jak wyleciaem z chaty, to oni ju wjedali na podwrze. No i chciaem uciec, ale szybko mnie pazem w eb jeden gruchn. Kozacy doskoczyli, no i pojmali. Wyglda na to, e jeden z tej trjki, ten co go na podejrzanego zostawilimy, oni go chyba, ci dwaj pozostali, to oni go ubili i teraz zwalaj na nas. Jego ojciec tu dowodzi. Chc nas powiesi braciszku za to. Tak wywnioskowaem z tego co udao mi si usysze, jak mnie tu cigneli. Prbowaem tumaczy, ale nie chcieli mnie sucha. Rozpoznali jedn z sakiewek, a pniej co ju tu, w lochu, o pistolecie u ciebie syszaem. Wic maj dowody przeciwko nam. - A gdzie my w ogle jestemy, wiesz? - No jak? W Rzeszowie, w lochu pana Ligzy. W kocu nasza wioska jego. Oni chc nas oskary i uczciwie powiesi, za jego zgod. Boj si infamii na siebie cign. A przynajmniej ten ich dowdca. Chyba zna Ligz, tak co syszaem. - Ech... stkn Janek. No to nienajlepiej dla nas Maku. Ewa w mynie? - Mam nadziej... - A ty jak? Mocno ci obili? - Nie. Troch, ale nic mi nie jest. - Chocia tyle. Kasia te ucieka Janek stkn. Moe urodz si chopcy po nas... Maciek si umiechn. Wci czu zbierajcy si w nim pacz. Dla mnie moe to i by dziewczynka... i jedna, dua za spada na kamienie lochu na wspomnienia ycia, ktre ju nigdy miao nie by jego udziaem.

Szlachciw ktrzy przybyli po Janka i Maka byo w Rzeszowie czterech. Caa grupa obecnie liczya omiu onierzy. Z szeciu kozakw, ktrych onierze zabrali z puku Aleksandra Lisowskiego, spod Pskowa, zostao czterech. Dowodzi rotmistrz Aleksander Jazgowski. Razem z nim byo trzech towarzyszy. Marcin Mielszycki, Idzi Kalinowski oraz Adam Morsztyski. Po wjedzie do Rzeszowa skierowali si od razu na zamek Mikoaja Spytka Ligzy. Okazao si, e Jazgowski zna si z panem na Rzeszowie, wic bracia bardzo sprawnie znaleli si w lochu. Rotmistrz Jazgowski pozosta na zamku i wanie jad i pi ze starym znajomym, a towarzyszy mu jedynie Mielszycki. Kalinowski i Morsztyski zostali odesani na kwater do obery Pod Bykiem. - Czemu to nie siedzicie we czwrk, panie Jazgowski? Chtnie bym ugoci ca wasz kompani powiedzia Ligza. - Nie chciaem obraa twojej dostojnej osoby tymi pachoami. Nie maj manier, by tu siedzie. Wziem ich tylko dlatego, eby potwierdzili kto ich napad. Podobno caa grupa, to byo okoo tuzina chopw, ale komendowali ci dwaj. Tamta reszta taatajstwa mnie a tak nie interesuje. Zreszt nie mam czasu na badanie. - Przykro mi z powodu waszej straty. To by dobry chopak. Tego... nie da si atwo zapomnie, ani zrozumie. Tym bardziej mi przykro, e to wydarzyo si tu powiedzia Ligza. - Nie jeste panie wadny kontrolowa kadego ruchu swojego poddanego, dlatego nie chowam urazy. Obaj za starzy i dowiadczeni jestemy na takie bzdury. To co si dziao ze starym Stadnickim, teraz z modym, to wszystko sprawia, e nie jest to bezpieczna okolica. Zawsze tak byo i z takimi ssiadami bdzie. Zreszt, ktra jest. Odradzaem synowi... ech... co to ma teraz za znaczenie... powiedzia zacisnowszy na koniec usta Jazgowski. - A wic, jaka jest twoja wola co do nich? Dowody wydaj si by pewne. Wnioskuj, e na badaniu i sdzie ci nie zaley...

- Nie. adnego sdu. Ja musz wraca pod Pskw, a teraz ju raczej pod Poock, bo tam si przenielimy. Chc zaatwi t spraw jak si naley, szybko. I szybko o niej zapomnie. Dowody jak wa mwisz s pewne. Zeznania Kalinowskiego i Morsztyskiego wskazuj te na nich rwnie. Chod to kundle i na samym ich sowie bym nie zawierza. Prosz o egzekucj jutro, w poudnie. Zaraz po niej odjedziemy. - Na to nie pozwol. Jeszcze jedn noc u mnie spdzisz. Odpoczniesz. W imi starych czasw. Nie k si, e mn. A co do tych mordercw... Nie widz przeciwskaza. Zaraz to rozka powiedzia z wyrozumiaym kiwniciem gow Ligza. Oni zreszt wiedz sami, e taka jest jedyna kara w tych stronach za to co zrobili... Wszyscy zgodnie wznieli kielichy.

Do celi Maka i Janka podszed stranik. Otworzy drzwi i przypatrywa si im chwil z umieszkiem. - Jutro w poudnie ptaszki... pofruniecie. Cha, cha cha! Bracia, jak na komend, gbko westchnli. Nie bdzie wic sdu. Nie ma sensu tumaczy. Nikt ich nie wysycha. To bdzie bezsenna noc...

- Nie oddam ci jej powiedziaa patrzc si na diablic Kaka. Nie j. Kobieta znw stana nad Kasi i z umiechem powiedziaa: - Dobra z ciebie wiedma. Ju wiesz, e to dziewczynka. Brawo. Pewnie od pocztku wiedziaa. Czy to nie aby troch egoistyczne? powiedziaa sarkastycznie. Ja jej wcale nie chc, rybeczko. Chc eby powiedziaa, e spenisz jedn moj ma prob. To wszystko. - Jaka to proba?

- Targujesz si jak przekupa powiedziaa diablica z gniewnym wyrazem twarzy. Zgd si a ty, twj m i twoja creczka bdziecie cali i zdrowi. Przecie nie prosz o wiele. Co? - Nigdy nie poprosisz mnie o nic co by nam zagraao, ani... o krzywd dla kogo innego? powiedziaa podejrzliwie Kaka. - Poprosz o co bd chciaa maa wiedmo! gono powiedziaa kobieta. Po chwili zadumy dodaa spokojniej Ale uspokoj ci. Nie, o nic takiego, ale dowiesz si co to jest dopiero za dwa dni. Wycigna do Kasi swoj smuk, blad do o dugich, brudnych paznokciach. - Zagadzasz si rybeczko? - powiedziaa z umiechem. Kasia wstaa i ucisna rk diablicy. - Zgodzam si.

Kalinowski i Morsztyski pili Pod Bykiem wdk. No, gwnie wdk, bo przecie czym wypada j popija, a nie bd jak plebejusze robi tego kompotem czy pod chleb, czy co tam te wieniaki stosuj. Wybrali sobie st w rogu sali, tak by nikt ich nie posysza. Przynajmniej z pocztku, bo wiadomo byo, e gdy szlachcice wlej w siebie zwyczajow ilo wdki, nie tylko karczma bdzie ich sysze, ale i cae miasto dowie si o swoich nowych, szacownych gociach. Niektrzy pewnie nawet poczuj ich obecno na swoich parszywych mordach. Dla chamstwa wobec szlachectwa nie mona mie litoci. witowali. Udao im si wyprowadzi w pole starego rotmistrza. Obaj mieli wielk chtk na karier wojskow, na ruskie upy pod wodz pukownika Lisowskiego, a gdyby Jazgowski ich przejrza, c. Staliby si infamisami. To samo w sobie jeszcze ich a tak nie mierzio. Tak te mona wcale niele y. Jazgowski jednak by zawzity. Mg domaga si ich gw i o ile w Rzeczypospolitej rzadko obrotnym infamisom one z gw spaday, to on przypilnowaby by tak si stao. Moe nawet tropiby ich sam.

Skoczyli drug karafk. Morsztyski popija wdk miodem i wida byo, e ma w czubie. Poprosili gono o jeszcze jedn. - Nie obrazisz si Idzi jak pjd troch si rozrusza, co? Widziaem elegancki burdelik niedaleko. Polka to jednak Polka, a niedugo znw same ruskie baby na nas czekaj. Pchy, wszy i inne potwory. O urodzie tych cudw nie mwic. - A id. Zabaw si powiedzia Kalinowski. - Ty nie chcesz? - Nie. Ja taki wybredny nie jestem, a paci mi si za to nie chce. - To do zobaczenia! - Bywaj. Morsztyski wsta i wyszed z karczmy. Kalinowski nala sobie wdki, wypi i popi piwem. Te czu, e jest dobrze podpity. A tymczasem do karczmy wesza dziewka. Bya to ruda, szczupa, kobieta, ubrana w szar sukienk...... Podesza do stolika Kalinowskiego i usiada bez pytania. - A ty co wapanna? Nie pomylio ci si co? Moe rozum si miesza? Do szlachcica si dosiadasz bez sowa? Co za jedna? zapyta Kalinowski, cho normalnie by pewnie j przegna jak psa nie wdajc si w rozmow. To wdziki kobiety nieco go powstrzymay. Jej uroda nie bya nachalna, jednak jdrne, mocne, szczupe ciao i te miedziane bardziej w tym wietle ni rude, lekko krcone dugie wosy... smuke donie i czarne oczy.. oczy pene ognia. Nawet on nie mg si oprze. - Chyba nie przeszkodzi ci panie moje towarzystwo? Przecie z nikim nie biesiadujesz, a mi smutno patrze na takiego onierza co sam smutki zapija powiedziaa zalotnie. - Taa? To le za panem Morsztyskim. Musiaa si z nim min. On poszed szuka takiej jak ty. Niepotrzebnie si biedaczek strudzi spacerem odpowiedzia bezczelnie Idzi. - Rozumiem, e na murwy si wybra. To chyba le mnie panie osdzie... Ja od ciebie adnych pienidzy nie chc powiedziaa dziewczyna kiwajc wolno gow.

- Czyby? A ktra, powiedz mi, szanujca si kobieta do mczyzny w obery si dosiada? - Macie racj. Normalnie nigdy bym tego nie zrobia, bo jestem szanujc si kobiet, cha, cha, i to nawet bardzo. - Ooo, na pewno! To moe wdeczki? zapyta z umiechem Kalinowski. - Widz, e podstpny z waszmoci towarzysz rwnie wietnie si bawic odpowiedziaa dziewczyna. Kalinowski wypi, popi i przyjrza si uwanie swojej kompance. - To mw co za jedna. Jak masz na imi? - Magorzata. - Magorzata? Pasuje do ciebie podsumowa Idzi akomie przygldajc si dziewczynie. - A pan? - Idzi. Egidiusz! - Ooo, widz ecie uczeni dodaa z przeksem. - A pewnie! Ojciec mi to powiedzia. On by uczony. Ja zostaem nauczony jak szabl macha. - Znaam jednego Idziego... powiedziaa Magorzata. Straszny prostak. Krci si obok jednego bogobojnego, witego wrcz Franciszka. Nie mona byo si z nim dogada. Nic nie mg zrozumie co si do niego mwi. Ale to byo bardzo dawno... No i wy nie wygldacie mi na takiego... wrcz przeciwnie dodaa umiechajc si do Kalinowskiego. Co taki szacowny pan robi w Rzeszowie? - A ty co taka ciekawska co? Zaatwiam niezaatwione sprawy powiedzia Idzi i mrugn do diablicy okiem. Ale jutro ju bdzie po wszystkim.

- Zaatwicie i odjedacie? To szkoda... Zaatwiacie rachunek w obery? Do tego pewnie nie trzeba do Rzeszowa przyjeda. - Nie zawsze trzeba samemu... Kalinowski chcia zabrzmie przebiegle, ale nagle zo i alkohol wziy nad nim gr Masz racj! Trzeba byo to zaatwi na miejscu! Pie... pardon, przeklty Jazgowski. Sdu mu si zachciao... Chocia pewnie sdu nie bdzie. Odesa nas jak psy, a sam mord napycha na zamku. Mnie odesa, rozumiesz, mnie, towarzysza! - Szczerze mwic dlatego przyszam powiedziaa powanie Magorzata. Kiedy zobaczyam was wjedajcych do miasta od razu widziaam kto powinien dowodzi w tej kompanii. Jestecie panie urodzonym rycerzem. To wida. - Pewnie, e wida! Jestem prawdziwym szlachcicem, a nie jaki kundlem, eby mnie do budy zagoni! - Ja to widz... To dla mnie jasne... powiedziaa i wycigna rk przez st, dotkna doni Kalinowskiego. Przy takim mczynie jak ty, nawet szanujca si kobieta... miewa... chwile zawachania co do swoich uczu. - Tak? No nie dziwi si odpowiedzia wyranie pobudzony Kalinowski. Nie zamierza marnowa okazji, by udowodni swoje mstwo. Nic nie rozumia, ale by ju tak nachlany, e wierzy w kade sowo diablicy. Moe pokaza ci, Magorzato, e nie tylko szabl wadam jak si patrzy co? Moe zwiedzimy moj kwater? - Moemy powiedziaa miejc si dziewczyna. We wdk. - Nie taka z ciebie jednak dama... powiedzia szlachcic, wzi karawk, wsta z stkniciem, uj Magorzt pod rk i skierowali si do jego pokoju...

Wdki jednak po wejciu nie ruszyli. Magorzata pooya si na ko i czekaa na swojego kochanka. Przygldaa mu si pena radoci, pena wyczekiwania. Idzi robiera si tak szybko, jakby w ubraniu zalgy mu si gzy. Czsto miewa kobiety, ale z reguy gwacc wieniaczki, a tu taka okazja, a nie mg uwierzy. W kocu rzuci si na Magorzat, zacz piesznie j obmacywa i caowa po szyi. Magorzata patrzya si w sufit. Jej oczy byy wrcz

czerowne od ognia, ktry znw si rozpali. Jej usta odsaniay biae, ostre zby. Delektowaa si chwil. - Powoli onierzu. Zamierzam si tob nacieszy... Ale najpierw... - Co? wybekota zaskoczony Kalinowski. Diablica bez trudu odepchna od siebie Idziego wypychajc go nogami opartymi o jego biodra. Polecia gb po przecieradle, a nogami po pododze. Co za sia! Podnis zdzwione oczy na dziewczyn. Ona za powiedziaa: - Moesz mnie mie, ale jeli obiecasz, e zaatwisz spraw z tym rotmistrzem. Nie chc, eby mnie posiad kto, komu kto inny rozkazuje. Zaatwisz to dzi w nocy. Chc wiedzie, e si co do ciebie nie pomyliam. Zgadzasz si? Kalinowski przybra swj paskudny wyraz twarzy. Wida byo, e doskonale czuje ju nadchodzc zemst za dzisiejsze upokorzenie i odesanie go. Jego nie trzeba byo o to prosi, on ledwo sam si od tego powstrzymywa. Tak. Zaatwi spraw sam. Wzi wielkiego yka z karawki i poda j Magorzacie. Ona wypia jeszcze wikszego i oddaa mu j spowrotem. Przygldali si sobie. - Dzi w nocy poznasz moja droga co to jest rozkosz i co to jest gniew Idziego Kalinowskiego... powiedzia i tym razem spokojnie si na niej uoy, powoli j robierajc. Diablica tylko si umiechaa.

Artur Polejowski

You might also like