Professional Documents
Culture Documents
Czarny ogród
Spis treści
1. Giesche. Od Adama.
Grządki domowe
Od autorki
Przypisy
Indeks osób
Sto lat temu na Górnym Śląsku powstało osiedle, w którym miały rozkwitać
cnot y rodzinne i pracownicze. Domy pod wysokimi dachami z gontu stały w jabłoniach, a jeśli któraś
zaczynała marnieć, pracodawca wysyłał anioła, wielkiego
furtce.
Pracodawca rychło się zorientował, że ten zielony raj nie pomieści wszystkich robotników, jakich mu
potrzeba. Niemal więc od razu, o parę kilometrów
dalej, urządził drugi, lecz zupełnie inny: czerwone miasteczko, zwarte jak twierdza, z bramami
prowadzącymi w brukowane uliczki i w dziedzińce ukryte wśród
murów.
Z czasem związał ze sobą zielone, czerwone i czarne (czyli kopalnię, która powstała już wcześniej)
kolejką jak z lunaparku. Woziła bezpłatnie na szychtę, do
jego dalecy potomkowie zrobili staranny biznesplan i na ziemi znajdującej się pod
Giesche
Od Adama
Adam
Nie wiemy, jak wędruje, piechotą czy konno, z giermkiem czy samopas. Wiemy, że ma trochę
pieniędzy. Musi ich strzec, bo na drogach nie brak maruderów.
Idzie albo jedzie pod Presslaw. Tak nazywa się Wrocław, stolica Śląska, w cesarstwie Habsburgów.
Mija rok 1651, Adam Giesche jest już na progu starości, ma
Nie mamy pojęcia, jak wygląda. Ma na sobie zbroję czy łachmany? A może:
Dlaczego Adam zmierza pod Wrocław, a nie pod Sandomierz, skoro pochodzi
z Sandomierszczyzny, a jego protektorem jest Fiirst Lubomirski aus dem Palatinat Sendomiriensi
(książę Lubomirski z palatynatu sandomierskiego) ? Nie wiemy.
Ale wiemy, że ta droga przez Śląsk jest straszna. Adam jedzie, lub idzie, przez kraj
zrabowany, wymarły, spalony. Wojna trzydziestoletnia zmniejszyła ludność Śląska o sześćset tysięcy
osób - do jednego miliona. Zniszczyła go rabunkami, kontrybucjami, konfiskatami. W ruinie legło
trzydzieści sześć śląskich miast, tysiąc
dziewięćdziesiąt pięć wsi, sto trzynaście zamków". Ludzie boją się głodu, zarazy,
gwałtu i szatana. W roku, w którym Adam rozstaje się z wojskiem, w Nysie trwa
proces czterdziestu dwóch kobiet oskarżonych o czary, w księstwie nyskim dwieście osób idzie na
stos. Być może Adam jest świadkiem tych kaźni.
Sterał się w osiemnastoletniej służbie wojennej dla dwóch cesarzy Habsburgów - Ferdynanda II i
Ferdynanda III. Nie wiemy, jakie obszary przemierzył, bo
cała Europa była areną tej wojny. Czy zaciągnął się do lisowczyków, jak sugerują
Jeśli tak, był towarzyszem broni Pawła Czarnieckiego, a może i jego brata Stefana, który wszedł do
polskiego hymnu narodowego. Ale kiedy Adam mógł przystać do lisowczyków, największe rajdy,
moskiewskie, mieli już za sobą, wykrwawili się pod Cecorą, zszargali sobie opinię okrucieństwami i
grabieżami, popadli
Wojna się skończyła. Adam chce założyć rodzinę, gospodarzyć. Jeszcze nie
jest za późno, by rozpocząć nowe życie pod Wrocławiem. Starzy panowie śląscy
zginęli w walkach lub uciekli przed represjami religijnymi. Ich miejsca zajmuje
nowa, energiczna szlachta, głównie niemiecka i katolicka, zaufani żołnierze Habsburgów. Dostają
nadania i prawa taniego wykupu opuszczonych dóbr. Jest to więc
Schmartsch. Gospodarstwo, które upatrzył, kosztuje sześćdziesiąt marek. Pewnie niemało, skoro te
marki określono w dokumentach jako "ciężkie" i zapisano,
że Adam spłacał swe powinności w ratach po cztery marki. Dodano także, że kupił majątek za żołd.
Może więc w ogóle nie był w lisowczykach, którzy raczej żołdu nie dostawali, albo był z nimi krótko.
Miejsce, które sobie wybrał, niełatwo dzisiaj odnaleźć. Ani Schmortsch, ani
Schmartsch nie występują w wykazach tłumaczących nazwy niemieckie na polskie, i odwrotnie. Jest
Schmardt (Smardy), Schmarse (Smardzów), Swoitsch (Swojec), Schmolz (Smolec). Historycy i
językoznawcy twierdzą jednak, że z dawnymi nazwami jest jak z nazwiskami - decyduje brzmienie.
Najbardziej pasowałby
więc Smolec, chociaż nie leży na południe, lecz na południowy zachód od Wrocławia. Pasuje także z
innych powodów - pierwsze wzmianki o nim pochodzą już
Katarzyny. To jest dokładnie na południe od Wrocławia. Na tej starej mapie z 1889 roku
istnieje nazwa Schmartsch. Pojedyncze litery mogły się zmienić ("o" na "a"), lecz ogólnie nazwa jest ta
sama.
przeobraziła się z latami w Schmarse i tak zanotował ją w 1948 roku profesor Stanisław Rospond w
Skorowidzu ustalonych nazw miejscowości na Ziemiach Odzyskanych według uchwał Komisji
Ustalania Nazw Miejscowości przy Ministerstwie
Administracji Publicznej.
do którego mógł chodzić, był już wtedy bardzo stary, trwał na swoim miejscu
od trzystu lat. Ale czy Adam do niego chodził, a raczej kiedy do niego chodził?
przez Szwedów, był protestancki. W trzy lata później odebrali go katolicy, właśnie wtedy gdy przyszła
pora na chrzest Georga, jedynego syna Adama.
Wrocławiu w 1904 roku przez przedsiębiorstwo górniczo-hutnicze spadkobierców jego syna Georga
von Gieschego. Dzieło składa się z czterech ksiąg, wytwornie oprawionych, drukowanych szwabachą
na sztywnych kremowych kartach, ilustrowanych zdjęciami przekładanymi bibułą". Przedsiębiorstwo
uświetnia
Na szczycie potężnego drzewa jest Adam (1615-1680), samotny, nie wiemy nawet, z kim się ożenił.
Poniżej - jego późny syn,
być kupcem niż gospodarzem. Żeni się z siedemnastoletnią córką wrocławskiego kramarza
kram z towarami łokciowymi na rynku. Interesy idą doskonale, małżeństwo kupuje kolejne
Elżbiety.
wymykają się jak dwa loki spod kapelusza - trójkątnego zwieńczenia budynku.
Szerokość frontonu wynosi 12,3 metra. Wchodzi się pod szerokim rzeźbionym portalem z datą 1542 i
łacińską sentencją:
Być może kamieniarz, który ją wykuł, pomylił się o jedną literę. Wygląda na to,
że zamiast ita powinno być vita. Napis zadaje bowiem pytanie o życie. Jeśli prze-
Ring (dzisiaj Rynek) to pierścień domów na obwodzie placu targowego. Z kamienicy numer 20 jest
kilkanaście metrów do Ratusza i niewiele dalej do kra-
mów, które za czasów Georga Gieschego noszą nazwy Zielone Winne Grono,
Pod Woźnicą, Król Prus, Biały Orzeł, Czarny Orzeł. Ewolucja nazw mówi o tym,
że największe wzięcie ma złoto. Czarny Słoń zamienia się w Złotego Słonia, Diamentowy Wieniec w
Złotego Barana, Czarna Róża w Złoty Krzyż, Zielony Jeleń w Złotego Jelenia. Ale też następuje inna
zmiana: kram Pod Polakami na Żelazny Krzyż.
Na początku XVIII wieku Georg Giesche gwałtownie zmienia swe życie. Budzi się w nim żyłka pioniera
i poszukiwacza. Handel łokciowy pozostawia żonie
Pelchrzimem (według różnych polskich źródeł, Kacprem Pielgrzymowskim), który przedstawia się jako
syn właściciela majątku Bobrek koło Beuthen (Bytomia).
Pod kamienicą przy Ringu staje coraz częściej ciężka podróżna kareta, w której Georg wyrusza na
Górny Śląsk, nie bojąc się ani bezdroży, ani zbójców po lasach. Nie boi się także schodzić z kopaczami
do płytkich szybów z galmanem. Ten
Zaczęto go kopać już w XVI wieku we wsiach Radzionkau (Radzionków), Bobrownik (Bobrowniki), Alt
Repten (Repty), Ptakowitz (Ptakowice), koło Tarnowitz (Tarnowskich Gór) i w Beuthen (Bytomiu),
ściśle - w bytomskim lesie miejskim. Początkowo nie wiedziano, jaką ma istotę. Jest minerałem czy
może rośliną,
która się odradza? Grzybem? Bo rósł jak grzyb, białawy albo żółtawy, w starych
wyrobiskach rud. Wiadomo było (na przykład od Paracelsusa), że zawiera pożądany cynk,
sprowadzany do Europy z Indii i z Chin. Nie umiano go jednak z galmanu wytapiać.
galmanu i węgla drzewnego ogrzewano w zamkniętych tyglach, do których wrzucano kawałki miedzi.
Czasem wzbogacano ten zestaw innymi kruszcami. Osiągano w ten sposób cenne kombinacje
stopów.
Z mosiądzu wyrabiano płyty nagrobne, figury, kolumny, chrzcielnice. Ale także blachy okrętowe,
urządzenia pokładowe, śruby. Była to epoka odkryć geogra-
Początkowo wybierano galman z hałd i starych wyrobisk, potem zaczęto kopać prymitywne wąskie
szyby, zwane duklami, od których prowadziły krótkie
towarzyszy trudu górniczego, którzy miewają humory i z którymi trzeba postępować ostrożnie.
Według śląskiego kuźnika Walentego Roździeńskiego, który poświęcił im dużo uwagi w swoim
poemacie Officina ferraria abo huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego (napisanym
po polsku i wydanym w 1612 roku
w kopalniach pirytu i srebra, tak bogatych, że bytomscy mieszczanie stawiali sobie srebrne stopnie do
łożnic. Było tak, dopóki ludzie trzymali z Szarlejem. Kiedy uprzykrzyli sobie jego towarzystwo i zaczęli
go nękać, wypisując mu w koryta-
W 1704 roku Georg Giesche, coraz bardziej opętany galmanem, pisze w swoim domu przy Ringu
prośbę do cesarza Leopolda I Habsburga o przywilej wyłączności wydobywania i sprzedaży tego
surowca i otrzymuje go na dwadzieścia lat.
Wkrótce w domu przy Ringu 20 odbywa się wesele, Gieschowie wydają najstarszą córkę Zuzannę za
hrabiego Johanna Siebelegga, inżyniera i porucznika garnizonu miejskiego. Pod kamienicą tłoczą się
gapie, z karoc z hajdukami wysiadają
- lodów. I czy delektowanie się tym słodkim mrozem, gdy ciepło na dworze, nie
uniesionych w górę paterach drogocenne wyroby - na jednej górze lodów cukrową Fortunę z rogiem
obfitości, na drugiej Wenus z Kupidynem. Goście podziwiają tę sztukę, figury powoli zapadają się w
topniejące podłoże, ale jest jeszcze tradycyjny deser - marcepany sprowadzone z Lubeki*.
Kupiecka rodzina żeni się więc z herbem (to dopiero początek, dwie następne córki też pójdą za
grafów), ale Georgowi Gieschemu to nie wystarcza. Chce
dla siebie i wszystkich legalnych potomków. Ten cesarz, tak jak poprzedni, wyjaśnia przyczyny
łaskawości dworu, które częściowo się powtarzają. Zadecydowały cnoty kupieckie i hojność
suplikanta (wyposażał cesarskie regimenty) oraz
Herb rodziny Giesche jest bujny, w duchu baroku. Rumak staje dęba na
jego syn Gottlieb pieczętuje rycerski klejnot, ginąc w Katalonii pod Terragoną.
Kupiec Holbeina
Jaki związek ma patron szkoły Georg, syn Adama, z Georgiem Giszem, którego portret ozdabia
rektorat? Czy to rzeczywisty związek, czy tylko przypadek?
w kantorze hanzeatyckim Stahlhof nad Tamizą, w którym prowadził swoje interesy. Zamierzał się
żenić i chciał wysłać
portret wybrance. Obraz miał jej opowiedzieć, jak wygląda, z kim przestaje,
uczuć. Sam nie mógł przemówić z portretu, ale poprosił Holbeina, by namalował kwiaty, które to
zrobią za niego.
wazon wenecki i wetknął do niego hizop, rozmaryn i goździki symbolizujące wierność, czystość,
miłość.
jak w centrum świata. Ręce w malinowych rękawach opiera na stole przykrytym wschodnią tkaniną.
W ich zasięgu Holbein namalował księgę rachunkową,
cynowe przybory do pisania, sygnet, wosk, tłoki pieczętne, listy od różnych nadawców, wagę na złoto
i mnóstwo innych przedmiotów, nie mniej wymownych
bratu do rąk".
16
Czarny ogród
Skąd przyszedł ten list? Katalog muzealny nic o tym nie mówi. Tych informacji trzeba szukać poza
muzeum, w opracowaniach dotyczących kapituły warmińskiej, patrycjatu gdańskiego i toruńskiego.
Okazuje się, że list w dłoni kupca pochodzi od jego starszego brata Tiedemanna Giesego (takiej formy
tego nazwiska używają dziś polscy historycy). Nie wiemy, co Tiedemann pisze do Georga, ale nie
można wykluczyć, że chodzi o gnomon i spiżową sferę armilarną, które trudno zamówić na Pomorzu,
ale dałoby się
sprowadzić z Londynu.
Gnomon to zegar słoneczny. Sfera armilarna pozwala obserwować zrównanie dnia z nocą.
Bracia Tiedemann i Georg mają jeszcze jedenaścioro rodzeństwa, ale w tej gromadzie są sobie
najbliżsi, chociaż w dniach gdy powstaje obraz Holbeina, rozdzieleni morzami. Jest więc zupełnie
naturalne, że Tiedemann zwraca się do brata, gdy
zawiązała się nie tylko podczas nocnych obserwacji nieba, ale i wspólnych prac
gdy już inni cyrulicy nie pomagają, i doradza mu, jak łagodzić ataki podagry.
Właśnie wtedy kiedy Kopernik jedzie do Lubawy leczyć Tiedemanna i pozostaje tam przez kilka
tygodni, korzysta prawdopodobnie z narzędzi astronomicznych swego przyjaciela.
Tiedemann przed śmiercią przekazuje bratu Georgowi drogą pamiątkę, wizerunek Kopernika z
konwalią w dłoni, uważany powszechnie za autoportret. Syn
Georga, który na cześć stryja nosi imię Tiedemann, wiezie obraz do Strasburga,
gdzie powstaje właśnie słynny zegar słoneczny na wieży katedry. Malarz Tobiasz
Kim jest wybranka kupca Giszego? To spowinowacona z Kopernikiem Krystyna Kriiger, torunianka.
Żywy Georg musiał się jej spodobać nie mniej niż jego
Georg i Krystyna królują wśród patrycjatu Gdańska. Wychowują dziesięcioro dzieci. Kupiec londyński
zostaje rajcą w Gdańsku i burgrabią królewskim,
reprezentuje miasto na zjazdach Hanzy i na sejmikach generalnych Prus Królewskich*.
Wiadomo, że Georg von Giesche opętany galmanem urodził się w 1653 roku,
a więc sto dwadzieścia jeden lat po tym jak Holbein namalował swojego kupca.
Czy Georg z Gdańska i Georg ze Śląska byli spokrewnieni? Czyżby szkoła imienia Georga Gieschego
miała na ten temat jakieś wiadomości? Ich nazwiska wprawdzie pisze się inaczej, nie ma to jednak
żadnego znaczenia. Ważne jest brzmienie,
nie litery. Gdańscy Giszowie używali także formy Ghize, Ghyese, Ghysen, Ghysonis, Gryzę, Giise,
Gisen, Giso, Gyeze, Gyse, Gysze, Gyse, Gysen, Gyser, Gysi,
Gyze i tym podobnych. Sam biskup Tiedemann podpisywał się na pięć różnych
sposobów.
To, że w rektoracie wisi kopia obrazu Holbeina, nie oznacza, że szkoła uważa kupca londyńskiego za
swego patrona czy choćby jego przodka. Nauczyciele
świadomi są tego, że Georga von Gieschego nie było jeszcze na świecie, gdy Holbein Młodszy
malował swojego Georga. Szkoła po prostu dostała obraz podczas
z nauczycieli nie słyszał o jej jakichkolwiek kontaktach z potomkami Georga von Gieschego. Szkoła nie
przewiduje żadnych lekcji dotyczących roli firmy w śląskim przemyśle. Nazwy Gieschewald i
Nickischschacht nic jej nie
mówią.
Tyle pisze rektor. Można się jednak zastanawiać, czy Adam na pewno nie miał
nic wspólnego z ruchliwymi gdańskimi Giese (Gisze i tak dalej), którzy docierali
przecież w głąb lądu. W 1569 roku Gdańsk wysłał trzech burmistrzów, wśród nich
Albrechta Giesego, na słynny Sejm Lubelski, ten sam, który uchwalił unię Polski
z Wielkim Księstwem Litewskim. Mieli wyjednać dla siebie rozmowę z Zygmuntem Augustem i
zażegnać jego spór z miastem. Król postanowił jednak dać nauczkę Gdańskowi, który przesadzał w
nieposłuszeństwie i samowoli, delegację pozwano przed sąd i internowano. Albrecht Giese więziony
był w Sandomierzu aż
przez dwa lata. Może ten epizod miał jakieś skutki osobiste - nie całkiem ujawnione, ale za to
wyraźnie widoczne - w impecie życiowym Adama z palatynatu sandomierskiego i talentach jego
potomków?
Z Gdańska w głąb Polski nie było znowu tak strasznie daleko. Do Warszawy
jechało się cztery dni, poczta szła dwa dni. O tym, co potrafi koń z dobrym jeźdźcem, zaświadczają już
wycieczki lisowczyków.
Jeśli między gdańskimi Gisze lub Giese a śląskimi Giesche nie było związków
Fryderyk
młodości. Nie udaje się nawet przeniesienie na któregoś z nich imienia Georg.
Georg Ernst umiera, mając pięć miesięcy, Georg Christian - mając dwadzieścia
osiem lat. Na następnego Georga jest już za późno. Żaden syn nie ma potomstwa.
Ojcowskie przedsiębiorstwo rozwija szósty syn Fryderyk Wilhelm. Ma odpowiednie imię na nowe,
energiczne czasy (w 1742 roku Śląsk przechodzi pod panowanie króla pruskiego Fryderyka II), ale nie
odziedziczył impetu Georga, jest
samotnikiem, starym kawalerem. Stara się jednak dbać o rodzinną firmę. Bywa na
nazywa się Bresslau. Galman zresztą już od dawna nie płynie Wisłą do Gdańska,
Rodzina ma się nieźle pod nowymi rządami. Król Fryderyk II dba o przychylność bogatego patrycjatu -
wkrótce przyciśnie go podatkami. Po wkroczeniu do
Wrocławia urządza wielki bal dla mieszczan i szlachty. Nie wiemy, czy Fryderyk
Giesche na nim tańczy. Skończył dopiero czterdzieści pięć lat, ale najlepiej się czuje w kamienicy przy
Ringu, w której ma od niedawna lokatora i przyjaciela.
Za głównym korpusem domu ciągną się rozległe oficyny sięgające do następnej ulicy. Giesche
wynajmuje parter księgarzowi i wydawcy Johannowi Jacobowi
Kornowi, który przybył z Berlina i chwali sobie Wrocław, cieplejszy, pogodniejszy i barwny. Fryderyk,
zajęty dotąd zawsze w swoim kantorze, odkrywa książ-
nowej gwiazdy na firmamencie Europy, czarującego króla pruskiego. Jeśli staromodny Fryderyk
Giesche ma poza Wrocławiem jakąś ojczyznę duchową, jest nią
Rodzinna firma Kornów szybko staje się największą śląską oficyną. Zakładają
Świętej Elżbiety i Świętej Magdaleny polski należy do przedmiotów obowiązkowych, decydują o tym
względy praktyczne - kontakty handlowe, sąsiedzkie,
lokalnych, publikują na przykład Edykt, że owi, którzy się złośliwie ośmielają wierzbom albo lipom
sadzonym szkodzić, ucięciem ręki karani będą, albo Patent dla złego zażywania poprzęgów. Ale
wydają także książki dla czytelników wybrednych
Syn Johanna Wilhelm Gottlieb praktykuje w Polsce, ma tam doradców wydawniczych. I on, i jego syn
Johann Gottlieb, nazywany w rodzinie Jeanem, bo przyszła
moda na francuszczyznę, dodają polskie przedmowy i podpisują się pod nimi jako
Bogumił Korn. Tenże Bogumił pisze we wstępie do Pana Podstolego Ignacego Krasickiego, że wybiera
tę powieść "jako przyjaciel polskiey literatury, którey od wielu
lat z stałem usiłowaniem i poświęceniem się służy". Krasicki bowiem nie tylko chciał
w tym dziele "określić żywy obraz obyczajów dawnych Polaków, miłą prostotą, poczciwością i
gościnnością znamienujących się, ale () usiłował poprawić szkodliwe
Ale to się dzieje długo po śmierci obu przyjaciół - Fryderyka Wilhelma Gieschego i pierwszego Korna,
który przylgnął do Wrocławia.
W 1754 roku Fryderyk zapada na bóle piersiowe i gorączkę. Choruje przez siedem miesięcy. Nie ma
siły spisać testamentu. Tuż przed śmiercią, wczesnym rankiem, wzywa do domu przy Ringu
wysokiego urzędnika miejskiego i aplikanta.
Ogłasza ostatnią wolę i umiera, jak podaje księga jubileuszowa, w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat,
dziewięciu miesięcy i trzynastu dni. Zostaje pochowany obok
Na pogrzeb przybywa miejscowe kupiectwo i wielcy panowie śląscy wżenieni w rodzinę. Słuchają
kantaty sławiącej zmarłego. Johann Korn zdążył wydać ją
drukiem, każdy uczestnik żałobnej ceremonii może trzymać arkusz przed sobą, by nadążać za treścią.
Jest równie ozdobna i wymyślna jak ów herb z rumakiem
Hotel robotniczy
Już Georg Giesche sprowadził do swoich wyrobisk galmanu doświadczonych gwarków (ponad
dwadzieścia rodzin) z podupadłego właśnie Olkusza,
gdzie z dawna kwitło kopalnictwo kruszców. Musiał im, naturalnie, zapewnić
mieszkanie.
Nie mamy informacji o tym, jakie stworzył im warunki, ale wiemy, jak w tym
Nic dziwnego, że miejscowa ludność nie lubi przybyszy i daje im to do zrozumienia. Silna grupa stu
górników sprowadzona z głębi Prus do kopalni srebra
widziani przez śląską ludność, nie podobają się trudne warunki życia i pracy na
Śląsku. Ale jednocześnie na Śląsk wędrują rodziny górnicze z Królestwa Polskiego, które mają dużo
mniejsze wymagania.
Generalne tabele statystyczne Śląska z 1787 roku podają, że na Górnym Śląsku pracuje dwadzieścia
pięć kopalń, a w nich siedemdziesięciu dziewięciu górników. Najwięcej kopalń (jedenaście) i górników
(trzydziestu ośmiu) jest w powiecie bytomskim.
Zdaniem badaczy kultury górniczej, liczby są tak niskie, bo chodzi o górników profesjonalistów, z
tradycją, ludzi wolnych, zajmujących poważną pozycję
społeczną. Poza nimi w kopalniach pracują chłoporobotnicy - chłopi pańszczyźniani. Wszystkich jest
prawdopodobnie około siedmiuset.
Węgla się jeszcze prawie nie kopie. Walenty Roździeński pisze wprawdzie
w Officinie, że o świetne i cudne szaty, o pyszne budowanie ani o rozkoszne leganie nie dba, węgiel to
jego ściany i pościel, w tej pościeli nie lęgną się pchły ani
muchy.
Ale to nie węgiel kamienny, lecz drzewny, paliwo i reduktor dla dymarek i pieców kowalskich.
Węgielnicy, zwani także kurzaczami, wypalający ten węgiel w mielerzach, stosach, do których prawie
nie wpuszczano powietrza, zajmują w poemacie tylko sto czterdzieści dziewięć wierszy, gdy o bogu
Wulkanie jest dwieście
Podejrzewa, że na jej udział w spadku wpłynęła ostatnia wizyta u wuja. Przyszła do niego z książką
wierszy Klopstocka pożyczoną od Korna. Miała oczy pełne łez. Nigdy nie czytała jeszcze podobnych
słów. Poprosiła wuja, by posłuchał
tych heksametrów:
Niejedna fortuna podzielona pomiędzy trzy linie rodu (von Pogrell, von Teich-
i skutecznych sposobów zarządzania firmą. Jedności spółki ma służyć imię Georga von Gieschego
zawsze już obecne w jej nazwie, chociaż znikło z młodszych
gałęzi drzewa genealogicznego. Każda z trzech rodzin wybiera swego przedstawiciela do zarządu.
Wysiłki tych trzech reprezentantów są opłacane z wpływów
rozglądają się po Śląsku, zwłaszcza Górnym. Spadkobiercy Georga von Gieschego muszą prowadzić
ostrą walkę konkurencyjną z innymi rodami budującymi tutaj swoją potęgę.
rów, jakich dała królewskiej armii, o ich zasługach i ofiarach, o potrzebach sierot
i wdów. Do tego dokumentu dołączono krótką historię firmy. Zaczyna się ona
od słów: "Na początku tego wieku mieszkał we Wrocławiu mężczyzna o nazwisku Georg von Giesche,
dla części z nas dziadek, dla części pradziadek ze strony matki".
Memoriał dociera do rąk króla w Poczdamie. Fryderyk Wielki czyta go wieczorem w bibliotece
Sanssouci, jest zmęczony i senny, ale kto zdobył kraje, musi
nimi rządzić. Śląskie kopalnictwo wymaga zastrzyku energii, a rodziny spadkobierców Gieschego są
niewątpliwie zasłużone dla Prus. Na małym zegarze Boule'a
dochodzi już pierwsza, król sięga po pióro i podpisuje. "Pozwala się nadal spadkobiercom Georga von
Gieschego""'.
przy szlaku komunikacyjnym. Takim magazynem może być wyspa. Spółka Giesche kupuje więc ostrów
odrzański od kupca Pfullera i buduje śluzy, które po-
zwolą wyprowadzić ładunek na szerokie wody. Interesy jednak nie idą dobrze,
coraz bardziej wtrąca się do nich śląski urząd górniczy, żądając modernizacji kopalń,
ceny galmanu idą ostro w dół, lane żelazo jest tańsze niż mosiądz i znajduje coraz
dzieliła zyski. Sigismund von Walther-Croneck jest jednak uparty, jak przystało
Trzeba się tego nauczyć, wtedy galman składowany na wyspie odrzańskiej znowu będzie skarbem.
Odrzańskim, już nie istnieje. Po regulacji Odry w XIX wieku stała się zachodnią
częścią Kępy Strzeleckiej z parkiem i strzelnicą mieszczańską. Dziś stoi tam kompleks elektrociepłowni
zbudowany za PRL.
Szarlej
Jeszcze w 1861 roku Encyklopedyja powszechna Orgelbranda mówi o cynku jako o kruszcu, "którego
poznanie nie jest dawne, rozpowszechnienie świeże,
aby nie rdzewiały, i do stosów galwanicznych, które w ostatnich czasach są stosowane w przyrządach
telegraficznych. Warto także wspomnieć o używaniu blach
Kiedy Orgelbrand przedstawia cynk jako nowość, kopalnia galmanu Scharley, własność
spadkobierców Georga von Gieschego, zatrudnia prawie tysiąc ro-
od Katowic.
zwrócił to hojnie czym innym. W kopalni Scharley ruda galmanu leży warstwowo, dość płytko, na
dużym obszarze, dlatego kopie się ją odkrywkowo. Ilustracja z 1855 roku pokazuje rozległe tarasy
schodzące koliście w głąb ziemi, rzekę
płynącą dołem kanionu i mostek nad nią, na pierwszym planie ludzi z taczkami;
Autor ilustracji nie mówi jednak o tym, co tu się dzieje naprawdę. To pole nowoczesnej eksploatacji.
Kiedy górnicy dokopali się do wód gruntowych, sprowadzono cztery maszyny parowe, które obniżyły
poziom wody o czterdzieści cztery metry. Najbogatsze pokłady galmanu leżały jednak jeszcze o
czterdzieści metrów głębiej. Aby do nich dotrzeć, trzeba było zapanować nad nurtem Brinitze
Jutrzenka
już wszędzie. Na starej mapie huta Wilhelmina leży o trzy kilometry od krawędzi
białej plamy oznaczonej: Russland. Mapa zapisana jest wolapikiem; mamy na niej
którzy żyją okrakiem, nocują na podłogach w podnajętych izbach albo - w zależności od pory roku - w
stogach, opuszczonych szybach, w cegielniach, koksowniach, na hałdach, przy piecach cynkowni. Na
niedzielę wracają do swoich chałup po tej lub tamtej stronie kordonu. W starych wspomnieniach
górniczych rodzin ojciec to ktoś stale nieobecny; wychodzi o świcie i powraca nocą, czasami
nie ma go tygodniami.
lestwa, które nie mają pruskich papierów, muszą się wynosić; zarządzenie obejmu-
je w ciągu niespełna dwóch lat sześć tysięcy ludzi na Górnym Śląsku. Chodzi o to,
jest obcy i nie ma nic do stracenia. Spadkobiercy Gieschego nie mogą być zadowoleni z tej polityki.
Obecność "obieżysasów" obniżała płace, a poza tym z tych
roboczą. Pod warunkiem że dostaną mieszkania po tej stronie granicy. Śląscy feudałowie zrzeszeni w
Towarzystwie Przemysłowców protestują w sejmie pruskim
szychty w Jutrzence spółka Giesche zwiększa wydobycie węgla trzysta trzydzieści razy. Potrzebuje
ludzi.
W 1900 roku czternastoletni Wojciech Bywalec idzie do sztygara kopalni Giesche, szyb Kaiser
Wilhelm, prosić o pracę.
sztygarowi objazdowemu i mówił aby jak największą ilość takich jak ja przyjmował do
pracy aby miecz nas narybek przyszłych ładowaczy, górników, jak sam się wyraził: "Auf
diese Weise erhalten wir Schlepper", co znaczy: W ten sposób uzyskujemy ładowaczy.
Oj, była to wielka radość, jak matka kupiła ta lampa górnicza z zwykłej blachy cynkowej
i naciągła knot, docht, z bawełnianych nici i nalała oleju, to nie mogłem się już tego dnia
doczekać, kiedy to po raz pierwszy będę mógł zjechać windą pod ten podziemny świat!
A nareszcie przyszedł ten wymarzony dzień 15 kwietnia 1900 roku i tak nas się nazbierało około
trzydziestu takich "bajtli" na nadszybiu. () Zajechaliśmy na poziom 190 m.,
bo innych poziomów nie było i szliśmy przekopym z jakie 600 m. aż do pokładu węgla
zwanego ówczas "Morgenroth". Tutaj się chodnik główny rozchodził na lewo i prawo,
albo lepiej mówiąc: na wschód i zachód do oddziałów gdzie nas też rozdzielono na dwie
grupy. Ja się dostałem do oddziału wschodniego, gdzie prawie wszyscy byliśmy z jednej
ławy szkolnej i oddani pod opiekę starego emerytowanego górnika. Tu w oddziale przy
komorze nadgórnika otrzymaliśmy każdy z nas łopatę i potem czyściliśmy przez osiem
godzin (szlamowaliśmy) ściek, który się ciągnął pod ociosym wzdłuż głównego chodnika. Inni znów
czyścili tor gdzie konie ciągły po 6-8 wozów węgla pod szyb razem spię-
tych niby pociąg. Trzeba było kilofem mocno kłuć, aby poluzować te twardo udeptane
błoto przez końskie kopyta. Pomimo to, było nam zawsze wesoło, bośmy sobie opowiadali różne
bajki i figle i psoty stroili, a zmartwienie miał tylko sam "dziadek", który nas
pilnował. Zdrzymnął się ktoś z nas podczas dniówki, to dalejże do niego, aby mu umalować buzię
czernidłem z okopconej lampy robiąc mu wąsa, brodę, albo całego negra. ()
Wtedy tośmy jeszcze górnicy łaźniów na kopalni nie znali i to stary, czy młody, szliśmy
tak czarni, umorusani przez wieś, czy miasto do domu, świecąc sobie pod nogi otwartym
Autor wspomnień nie zagrzewa miejsca w kopalni Giesche. Do domu sypialnego, w którym mieszka z
kamratami, trafiają werbownicy z Westfalii. Jeden z nich namawia na wyjazd stu ludzi, rozdaje im
bilety na kolej i po trzy marki strawnego.
Jechaliśmy przez Berlin, Hanower, Minden około 26 godzin z wesołą myślą i śpie-
To-morrow
Im więcej ludzie są skupieni, tem więcej wśród nich zepsucia. Niedomagania cielesne
i dla bliźnich. Jest to prawda w znaczeniu ścisłem i przenośnem. Miasta wielkie są plagą rodzaju
ludzkiego. Po upływie okresu równego kilku pokoleniom ludność w nich ginie albo wyrodnieje.
W 1898 roku sir Ebenezer Howard ogłasza w Anglii dzieło pod tytułem To-
-morrow: A Paceful Path to Real Reform, które zostaje wkrótce wznowione pod
sta jutra nie powinny być gęste - najwyżej dwanaście domów na jednym akrze,
czyli na jakichś czterech tysiącach metrów kwadratowych. Należy je otoczyć pasem rolniczo-
ogrodniczym. Mają być samodzielne jako organizm, wyposażone
"The Times" pochwalił idee i dodał, że jedynym problemem będzie wprowadzenie ich w życie.
Letchworth pod Londynem. Plan rozrysowano wokół trzech starych dębów rosnących na terenie
wyznaczonym pod miasto.
wrażenie robi na Niemcach, gdzie budzi się dystans wobec osiedla koszarowego.
W 1910 roku Ebenezer Howard przybywa do Krakowa, na wystawę gospodarczą pod patronatem
arcyksięcia Karola Habsburga z Żywca. Wśród eksponatów są
różne projekty domu robotniczego; Stryjeńscy wywodzą go od chłopskiej chałupy. Sir Howard
wygłasza wykład, wybiera w tym celu język esperanto.
Stowarzyszenie Howarda ma specjalny oddział propagandowy. Jego członek
dno trafiony torpedą; trwa pierwsza wojna światowa. Szczęściem profesor z synem płyną do Indii
inną jednostką. Niezrażeni, propagują tam, już tylko słownie,
Bernhardi
wraz z majątkiem Zalenze (Załęże), gdzie lokuje się górnośląski zarząd firmy, kopalnię Giesche (jedną
z największych na Śląsku), kopalnie galmanu i rud cynkowo-
-ołowiowych, huty cynku, walcownie blach cynkowych, hutę ołowiu i srebra, wytwórnię kwasu
siarkowego i nawozów sztucznych, pole rezerwowe o powierzchni siedemnastu kilometrów
kwadratowych leżące nad bogatymi pokładami węgla
Bergwerkgesellschaft Georg von Giesche's Erben (ta nazwa utarła się w połowie
XIX wieku) siedzi mocno w klubie wielkich śląskich grafów przemysłu. Handluje
Joanna Schaffgotsch jest spadkobierczynią jedynej wielkiej fortuny na Górnym Śląsku, o której mawia
się "polska". Zgromadził ją Karol Godula, syn leśniczego, wykształcony w świetnej szkole klasztornej w
Gross Raudenz (Rudach Ra-
i zainwestował w galman, którego możliwości już znamy. Kiedy umierał, miał majątek szacowany na
dwa miliony talarów - kopalnie galmanu, węgla, huty cynku, majątki ziemskie. Był człowiekiem
samotnym, okaleczonym podczas napadu, którego
okoliczności zataił. Jego ponura brzydota, nocne doświadczenia chemiczne, wielka fortuna budziły
podejrzenie, że paktuje z diabłem. Nie miał spadkobiercy, za-
pisał więc wszystko sześcioletniej Joasi Gryzik lub Gryczik, którą lubił, bo się go
nie bała, córce swojej owdowiałej sprzątaczki. Joanna dostała z rąk króla pruskie-
Schaff gotscha, z wybitnego rodu śląskiego. Pomnożyli majątek i zapisali się dobrze
w pamięci Ślązaków, fundując szkoły, ochronki, domy i kościoły. (W 1945 roku ich
Kupno Kleofasa to świetny interes. Kopalnia, szybko uruchomiona przez spółkę Giesche, w ciągu
dziesięciu lat dziesięciokrotnie zwiększa wydobycie. Uzyskuje
jednak rozgłos z innego powodu. W marcu 1896 roku ginie w niej stu czterech ludzi. Jeden z nich
wzniecił pożar, przelewając do lampki kradzioną naftę. Kopalnia Giesche wysyła na ratunek trzystu
górników i dwadzieścia osób z nadzoru;
niewiele mogą pomóc. Na placach pod cechowniami i kuźnią Kleofasa stoi sto wo-
zów z trumnami, czterech księży idzie wzdłuż nich z modlitwą. Czterdzieści dwa
cic), trzynaście do Kónigshutte (Królewskiej Huty - Chorzowa), pięć do Katowic, do parafii Mariackiej.
Tysiące ludzi, orkiestry górnicze i chóry rozdzielają się
Syneczku złoty
wstań do roboty
na Kleofas.
na Kleofas.
()
chleb go odbiego
na Kleofas.
"W większości i całości przynależne rodziny zachowały się w cichym bólu tak
starzec (ma wprawdzie dopiero sześćdziesiąt sześć lat) patrzy w bok, spod
grubych brwi. Opiera się o blat stołu nakryty wzorzystym materiałem i lekko unosi
z krzesła.
Przeszedł właśnie na emeryturę, ale nadal akceptuje plany rozwoju spółki. Pi-
gdy nie podnosiło pensji robotników z powodów charytatywnych, lecz jedynie wtedy, gdy było to
związane z sytuacją na rynku pracy. To samo dotyczy mieszkań.
Jeśli koncern Georg von Giesche's Erben buduje domy dla swej załogi, nie
czyni tego z powodu swojej dobroci, ale z pozycji pracodawcy. Spółka ma obecnie przy swoich
zakładach trzy tysiące pięćset sześćdziesiąt dwa zdrowe mieszkania robotnicze i dwieście dziewięć
wygodnych mieszkań dla urzędników, które
przemysł jest błogosławieństwem dla tych sześciuset tysięcy ludzi, którzy dzięki
niemu znajdują tu chleb. Na to błogosławieństwo składa się także praca spadkobierców Georga von
Gieschego.
biony jest zdjęciami przedsiębiorstw GvGE. Autorzy fotogramów przygotowali je bardzo starannie;
wybrano szerokie plany, ładne perspektywy, pomyślano
kobiet, jak na szarlejowskiej odkrywce. Widzimy załogę męską, poważną i pełną godności. Ubrana
jest na ogół w miękkie marynarki-kapoty, mocne buty i ka-
pelusze. Kapelusz nosi i ten, co mocuje się z deską na dachu w hucie Walther-
palni Kleofas, i ten, co podnosi z ziemi belkę przy szybie Kaiser Wilhelm w ko-
palni Giesche, i ten samotny na środku placu huty Wilhelmina. Czy to możliwe,
by wszyscy, nawet robotnicy z najdalszych planów, uzbroili się w te ciemne nakrycia głowy specjalnie
do kamery? Nawet jeśli tak, to przynieśli je z domu. Na
bliższych planach widać, że kapelusze mają różne fasony i różny stopień zużycia i dobrze siedzą na
głowach, więc nie zostały kupione przez firmę jako rekwizyty na dzień zdjęciowy.
Bernhardi nie wymienia jeszcze - przypomnijmy, jest 1904 rok - nazw Gieschewald i Nickischschacht i
nie pisze o planowaniu tych osad. Na pewno jednak
Dwunastu Apostołów
Kiedy Bernhardi pisze traktat o mieszkaniach dla robotników, w pobliżu Katowic stoi od ponad pół
wieku maleńka kolonia górnicza kopalni Oheim (dziś
Wujek). Nazwano ją Dwunastu Apostołów, bo tyleż jest domków przypominających raczej szopki
gospodarcze niż mieszkania dla ludzi. Nad dwuspadowymi dachami sterczą smutno cienkie kominy,
wysokie, by iskra nie spadła na gont.
Wszystko to zaczyna się już rozlatywać, zatem kopalnia zbudowała dla górników
których przynależą spłachetki ziemi i liche komórki. Nie chcą ich opuszczać, chociaż pracodawca
namawia i nagli. Łatają dachy, podpierają ściany.
w 1881 roku. Wprowadzili się do jej niższych domów, ale nie chcą zamieszkać
w czteropiętrowych. Nie mieliby tam strychu i przyzby ani nawet własnej sieni,
Niemieccy administratorzy i dziennikarze dziwią się temu uporowi. Urzędnik górniczy pisze w
raporcie:
Górnik woli codziennie iść dobre pół mili do pracy z Zabrza, gdzie ma maleńką
drewnianą izdebkę z uklepaną podłogą, bez światła dziennego, tam mieszka z rodziną
i krową, nie mając opału, a nie chce wziąć wolnego mieszkania w kolonii Klein Zabrze,
gdzie będzie miał bezpłatny opał. Ale tam nie będzie mu wolno trzymać ziemniaków i kapusty, ani
krowy - słowem dla niego to mieszkanie jest za dobre.
Górnego Śląska, którzy wolą przebywać pod jednym dachem ze zwierzętami, zamiast zamieszkać w
normalnych domach, nie są zdolni do kultury".
Te poglądy zna na pewno tajny radca górniczy Anton Uthemann, który obejmuje stanowisko po
Friedrichu Bernhardim. Pochodzi z pogranicza niemiecko-
-belgijskiego, ze starej rodziny, w której stopiły się tradycje rzemieślników - kotlarzy, budowniczych i
urzędników państwowych. Mówi, że to dobra mieszanka,
weszła do legendy jego okolicy - wierzono, że gdy tylko wybuchnie pożar, stary
Tak jak Bernhardi, Uthemann uważa, że interesy koncernu wymagają mieszkań dla młodych rodzin.
Będzie je budował.
Nie ma zamiaru lekceważyć powodów, dla których ludzie wolą rudery z ogródkiem i szopką niż
wygodne mieszkania oderwane od ziemi.
Z kamienicy przy Ringu wyprowadzają się najpierw spadkobiercy Georga, potem Kornowie. Budują
sobie nowe, wspaniałe siedziby.
Gabinety i sale recepcyjne w gmachu wydawnictwa Kornów przy Schweidnitzer Strasse (Świdnickiej)
47/48 wyposażono w gobeliny, rzeźby, obrazy (Fragonarda, Bouchera). Szafy biblioteczne sięgają
sufitów. Część tych dzieł i mebli należała do francuskiej arystokracji, zlicytowano je w czasie
rewolucji. Młody
Johann Gottlieb Korn, ten, co naraził się Słowackiemu i został przez niego wykpiony wierszem,
skupował za bezcen pieniądze Dyrektoriatu, które za granicami
Francji były bez wartości, ale w Paryżu można było za nie załadować furgony. Te
Pomysł awanturniczy, ale zyskowny. Kornowie słyną już nie tylko jako księgarze i wydawcy, ale także
jako antykwariusze.
Spadkobiercy Gieschego, którzy mimo inwestowania koło Katowic utrzymują główny zarząd firmy we
Wrocławiu (teraz Breslau, przez jedno s), wznoszą tam
(Podwalu) 26.
Na początku XX wieku dom przy Ringu 20 przestaje istnieć w swej dotychczasowej postaci. Wrocław
modernizuje stare miasto, zwłaszcza Rynek. Kamieniczki na średniowiecznych fundamentach
ustępują domom o konstrukcjach stalowych. Okna się powiększają, stropy cienieją. Dawny budynek
Gieschów po-
wstaje na nowo jako klasycyzująca secesyjna kamienica. W 1935 roku na trzecim
Tam gdzie była wdzięczna nadbudówka, posadzono tępy wielki gzyms. Cały Ry-
Uthemann
chałup na Górnym Śląsku i dokładnie przestudiowali ich proporcje, układ wnętrza, budulec.
Zillmannowie się jednak nie dziwią; Wyższa Szkoła Techniczna w Charlottenburgu, którą ukończyli,
jest otwarta na nowe prądy. A po rozmowie z Uthemannem już wiedzą, że jego pomysł to rewolucja.
Przynajmniej w dziedzinie budownictwa dla pracowników.
przy jednym z tych ogromnych biurek lub stołów przypominających mensy ołtarzowe. Lecz na pewno
ma dalszy ciąg w terenie, podczas spaceru po lesie, na
obiecaną byłaby dla wszystkich fraszką, gdyby nie to, że bergrat ma - jak sam
określa - półtorej nogi. Nie wiemy, w jaki sposób okulał, ale był ułomny już we
nerałów, wstawanie przed piątą rano i zjazdy na szychtę. Owszem, skończył tak-
że Akademię Górniczą w Berlinie, ale się do studiów nie palił, traktował je raczej
jest u szczytu kariery - sprawował wysokie urzędy górnicze, poznał zagłębia węgla kamiennego w
Imperium Rosyjskim, wprowadził w kopalniach niemieckich
system zraszania węgla, co zapobiega eksplozjom pyłu węglowego, budował kopalnie i osady
robotnicze między innymi w Bleicherode w południowym Harzu.
(Wysiadł tam na pustej stacyjce z jednym asystentem i oddalił ręką konny omnibus, który się przed
nimi zatrzymał. Poszedł do miasteczka piechotą, trzy kilo-
meble, przybory biurowe, każdy arkusz papieru. Sam zaprojektował budynki dla
robotników tak, by nie były obce w okolicy. Zbudował nowoczesną kopalnię potasu z całym
zapleczem gospodarczym, komunikacyjnym i socjalnym i ledwie ją
Kiedy w styczniu 1905 roku prezes Kolegium Reprezentantów Spadkobierców Georga von Gieschego
hrabia Konstantin von der Recke-Volmerstein za-
umowę niemal bez czytania. Wiedział i bez tego, że będzie to posada dająca mu
podniecające możliwości*.
Trzej dżentelmeni, bergrat i architekci, idą więc leśną drogą. W pewnej odległości towarzyszy im na
pewno wygodna bryczka na mocnych resorach, zaprzężona
Las jest ciągle jeszcze wspaniały, łączy się z lasami księcia pszczyńskiego i hrabiego Thielego-
Wincklera. Wprawdzie przecina go już kolej żelazna z paroma
bocznicami i parę prosto wytyczonych dróg, ale ciągle jeszcze więcej tu drzew
niż śladów człowieka. Z gałęzi podrywają się cietrzewie. Piękna mapa, do której
kohlenbergwerken Cons. Giesche und Reserve (Karta orientacyjna Skonsolidowanej Kopalni Węgla
Kamiennego i terenów rezerwowych Giesche), nie pozostawia
jednak złudzeń co do przyszłości tego obszaru. Widać na niej wpisane cienką kursywą: Arnold Hiitte,
Susanna Grube, Carmer Scht, Agnes-Amanda Gr, Jacob Gr,
Kaiser Wilhelm Scht, Richthof en Scht - huty, kopalnie i szyby koncernu, przyczajone jeszcze wśród
drzew, ale nie na długo.
Pod tym wszystkim leży inny las, czarny. Czasami nawet widać go gołym
okiem, wydziera się na powierzchnię wyraźnym fałdem. Ten las podziemny opisał parę lat temu
głośny już pisarz polski.
Około 1898 roku, kiedy sir Ebenezer Howard wydał swoje dzieło o miastach
() podniósł do góry swą lampę i przyglądał się ścianom. Gładkie albo chropawe
ich płaszczyzny tu i ówdzie miały na sobie rysy ostrego żelaza, jakby pismo jakieś klinowe pracowicie
wyryte. Idąc z wolna obok gładkiej ściany, miał złudzenie, jakby je czytał. Ze znaków koślawych,
kierujących się to w tę, to w inną stronę, składała się historia
tych czeluści.
Zdawało mu się, że stoi w cudownym lesie, w puszczy odwiecznej, nie sianej, przez
którą nie szła jeszcze stopa człowieka. Rosły naokół olbrzymie paprocie z pniami, jakich
nie obejmie trzech ludzi, skrzypy w drzewa wybujałe, straszne widłaki i inne, niewidzianych form,
mistycznej piękności albo potwornej brzydoty, jakieś sigillaria, odontopterydy, lepidodendrony Te
wielkie potwory, splecione między sobą łańcuchami lian, krzewiły się na pulchnym trzęsawisku, gdzie
mchy przepyszne i niewysłowione kwiaty pachniały w czarnym gorącu wieczystych cieniów. Słodkie,
upalne lata wyciągały z ziemi pod
chmury te pnie i gałęzie, dostępne tylko dla wzroku i skrzydeł; wilgotne deszczowe zimy
zasilały glebę na wieki. Swobodne wichry, w dalekich stepach i w śniegach łańcuchów górskich
zrodzone, przylatywały bić puszczę rycząc jako szczenięta lwie.
Powieść Żeromskiego na pewno dotarła na Śląsk, do polskich lub polsko-niemieckich bibliotek"', ale
Zillmannowie i Uthemann nie znają polskiego.
Można przypuszczać, że wrażenia doktora Judyma byłyby im bliskie - wszyscy trzej panowie mają
fantazję, a podziemna puszcza jest podstawą ich życiowych planów.
z tymi planami. Na terenach tak zwanej rezerwy spadkobiercy Gieschego zamierzają wcielić w życie
pragmatyczne poglądy Bernhardiego uskrzydlone przez tajnego radcę Uthemanna - zbudować
mieszkania dla rodzin górniczych w sposób,
To wcale nie znaczy, że Uthemann lubi pomniki lub związane z nimi wydatki.
W wytycznych dotyczących nowych kolonii nie ma mowy o osobnym pomniku
Bismarcka. Wygląda to nawet na niedopatrzenie, oba osiedla mają przecież stosowne przestrzenie
publiczne.
Artyści (a Zillmannowie są artystami) mają uczcić żelaznego kanclerza niewielką rzeźbą Bismarcka-
Rolanda* w narożu domu urzędowego w Gieschewaldzie.
Ta rzeźba nie skojarzy się ani z rugami pruskimi, ani z kulturkampfem", ani w ogóle
z żelaznym kanclerzem, choć to będzie on. Ustawiony na kamiennej półce i niewychylający się zbytnio
poza linię murów, będzie raczej przypominał jakiegoś świętego wojownika z bocznego ołtarza, w
długim płaszczu spływającym z ramion.
Zillmannowie
Ma spadzisty dach z dużym okapem, otwarty przedsionek, okna ze szprosami. Na dachu gont - po
śląsku szędzioły.
czółkowy, łamany albo brogowy. W dachu tkwią okienka powieki albo prostokątne okna facjatkowe.
Przedsionki mają łuki albo filarki. Belki, na których oparto
krokwie, wysunięto mniej albo bardziej, okapy są głębsze lub płytsze. Te wszyst-
kie różnice wymyślono tak zręcznie, że domy wyglądają jak dzieci od jednej mat-
ki, a przy tym można je sobie wyobrazić - bez nudy - w ciągu ulicznym.
Gioschewald O. S.
Te chałupy są przeznaczone
dla robotników. Ma ich być trzysta, dla sześciuset rodzin. Każda jest podzielona pionowo między dwie
rodziny, obie połówki są
identyczne.
się z sieni, kuchni, pokoju, komory lub drugiego pokoju - łączna powierzchnia od pięćdziesięciu
metrów kwadratowych. Każda rodzina ma własny duży strych, przesklepioną piwnicę o powierzchni
dwudziestu metrów kwadratowych, wygódkę, obórkę i spory
Chałupa Zillmannów wywodzi się z miejscowej tradycji chłopskiej, ale musi być większa niż jej
oflankują uliczki, stając u ich zbiegu na straży porządku kolonii. Mieszkania będą
w nich większe, pokoje mogą mieć nawet po dwadzieścia pięć metrów kwadratowych. Każde
mieszkanie z własną pralnią w suterenie. Piece kaflowe, o pięknej
glazurze, czasem wielobarwnej. Przy każdym urzędniczym domu - porządny budynek gospodarczy.
Dom lekarza jest większy od domu nadsztygara. Mieści się w nim gabinet medyczny, oddzielony od
jadalni i kuchni doktora obszernym holem, aby prywatne
Dom nadleśniczego Gieschewaldu jest większy od domu doktora. Nadleśniczy bowiem sprawuje
funkcję zarządcy dóbr dworskich (do których należy także
Nie ma już nic wspólnego z wiejskim charakterem kolonii i mieć nie musi. Według
projektu Zillmannów, stanie bowiem poza nią (choć w odległości spaceru), przy
szosie prowadzącej do Emanuelssegen (Murcek). Architekci wzięli trochę baroku, trochę klasycyzmu,
przełamali secesyjną asymetrią i - o dziwo - wyszła z tego
prosta, elegancka całość. Budowla przypomina bogate wrocławskie wille i tak być
powinno. Wrocław jest nie tylko sentymentalnym gniazdem firmy Giesche, ale
piekarniok.
Przypomina dużą kapliczkę z wiejskich rozstajów i jest poniekąd kapliczką. Tu
się celebruje święty chleb codzienny. Piekarnioki będą stały przy każdej ulicy, tak
by wszystkie rodziny mogły raz na tydzień - pilnując sąsiedzkiego rozkładu zajęć - upiec swoje chleby i
kołacze.
robotnicze nie mają wody ani kanalizacji, przewidziano jedynie studnie i wygódki z pojemnikami do
opróżniania). W wielkiej hali pralniczej zmieszczą się
trzech godzin. Większe dzieci mogą tymczasem wykąpać się w łaźni, w tym samym budynku. Raczej
jednak powinny siedzieć w którymś z trzech gmachów
obsłuży także domy towarowe, urzędy, gospodę, domy noclegowe. Na początek powstanie trzynaście
klas dla dziewięciuset dzieci. Prawie siedemdziesięcioro dzieci w jednej klasie! Wygląda na to, że
pralnię zaprojektowano z większym
i gankach pomieści dwie izby szynkowe dla robotników, salę i gabinet restauracyjny dla urzędników,
mieszkanie dla gospodarza, pokoje gościnne, dużą salę
wyglądzie tej sali, że sami projektują dla niej nowoczesne lampy. Gospoda powinna
mieć także stajnie dla koni, własnych i gości, wozownię, pokoje dla woźniców,
chlewy i kurniki.
To jednak nie koniec. Kolonia Gieschewald musi mieć sklepy, piekarnie, rzeźnika. Uthemann nie ma
zamiaru zdać tego na żywioł. Zillmannowie lokują usługi
i rzemiosło w pięknym, na pół miejskim ciągu handlowym. Sklep mięsny sąsiaduje z nowoczesną
chłodnią, a rurociąg pompujący do niej zimne powietrze będzie
w ukropie, w procesie biorą udział pary amoniaku, pompy kompresorowe, parownik z kutej stali i tak
dalej. W każdym razie Gieschewald będzie mógł wytwarzać
to centralka przy szybie Carmer należącym do kopalni Giesche. Będą domy noclegowe dla
robotników z Galicji, Rosji, Polski i Węgier. A skoro będą takie domy,
Na razie nie będzie kościoła. Byłby zbyt drogi. Chyba żeby zrezygnować z gospody. Nie wydaje się
jednak, by Uthemann brał to pod uwagę.
Rzut kolonii to prostokąt o bokach siedemset pięćdziesiąt na tysiąc metrów. Uliczki znajdujące się w
jego ramach mają jednak płynny, swobodny bieg.
Domy posadowiono tuż przy ulicach, ogrody uciekają w głąb parceli, by spot-
kać się z tylnym płotem sąsiada. W środku osady znajduje się centrum wspólnego życia - park, w
którym stoi gospoda, muszla koncertowa, latem stoły i ławy;
skwer miejski, przy którym ciągnie się pierzeja sklepów i usług; nadleśnictwo
i szkoła. Blisko tego centrum, lecz o krok dalej, jest pralnia i domy dla robotników napływowych. W
samym rogu, od strony Katowic, ulokowano mały budynek komory celnej (stąd krok do tak zwanego
trójkąta trzech cesarzy, zbiegu granic pruskiej, rosyjskiej i austriackiej). Poniżej, przy szosie, widzimy
półkolistą drogę do osobnej willi dyrektora. Cały prostokąt otoczony jest lasami.
Nie wszystko wykarczowano pod budowę, w centrum osady pozostawiono wiele starych drzew.
Z czasem cała kolonia ma być jedną wielką zielenią, to przecież idealne miasto
Nie wiadomo, jaki udział w tym dziele miał traktat To-morrow Ebenezera
Howarda. Kiedy okólnik cesarza Wilhelma zachęcający do korzystania z angielskich wzorów dotarł do
tajnego radcy Uthemanna, Gieschewald był dawno za-
projektowany".
Ameryka
brawurą.
na Śląsku, a chyba i w Europie, a na dodatek panuje moda na etnografię, przybierająca nieraz postać
chłopomanii, o tyle Nickischschacht idzie starym tropem
wyjątkowy.
Czerwone miasteczko
składa się zkamienic, czy
bloków stanowią zwartą ścianę ulicy. Z tego muru, wyłożonego licówką, wychylają
i starannie doprowadzono do końca. Z lotu ptaka Nickischschacht wygląda niezwykle - jak czerwony
latawiec.
Ponieważ to jest robotnicze miasteczko, nie wieś robotnicza, woda dochodzi do wszystkich tysiąca
dwustu siedmiu mieszkań. Ale tylko w urzędniczych
na grządki.
Poza osiedlem urządzono biologiczną oczyszczalnię ścieków. Jest szkoła, pralnia z maglem, sklepy.
Na razie i tutaj nie ma kościoła. Ale przy szybie Carmer, należącym do kopalni
Giesche, powstanie coś na kształt zamku lub świątyni, potężny gmach z wysoką
wieżą. Pod jej ośmiokątnym dachem umieszczono balkon, z którego mogłaby spuszczać włosy jakaś
Lorelei. Okna gmachu, ujęte w łuki wielkie jak bramy,
Giesche, łaźnia, cechownia, główny magazyn, stacja ratownicza. Tak jak cały
tutaj - turkusową.
Lecz specjaliści od architektury widzą w formach tej budowli nawiązanie do myśli wielkiego nowatora
Gropiusa.
zręcznego negocjatora, który przyczynił się walnie do tego, że graf Franz Hubert
na nich nazwisk nowych panów tej ziemi, są nimi nie tylko właściciele kopalń, hut
i obszarów dworskich, ale także inżynierowie, budowniczowie, zarządcy. Zdecydowanie nie pasuje do
tego almanachu poczciwe nazwisko Goduli.
Dwie ostatnie nazwy to Gieschewald i Nickischschacht. Skąd pierwsza - wiadomo. Druga upamiętnia
osobę Friedricha Nickischa von Rosenegka z linii von
Gieschewald
A więc dom stał sie faktem
1908
"Próźby o przyjęcie w pańskie pomieszkanie lub o zamianę takowego muszą robotnicy naznaczonemu
urzędnikowi zanosić, a ten przedkłada rzecz przełożeństwu". Tak stanowi Porządek domowy
wpomieszkaniach roboczo-familijnych
Kowal Paweł Kasperczyk, dwadzieścia dwa lata, zaniósł więc prośbę, a przełożeństwo wyraziło zgodę.
Paweł idzie teraz z Dziedzkowitz Jazd (Dziećkowic Jazdu) koło Myslowitz, gdzie jego rodzice mają
gospodarstwo, i ciągnie
za sobą kozę na postronku. Jest doświadczony w marszach i mustrze i gdyby nie koza, która czasami
stawia mu opór, przebiegłby tę drogę jak na skrzydłach. Właśnie skończył służbę w cesarskiej
piechocie i najął się do kuźni kopalni
Giesche.
Przydzielono mu połowę domku numer 15 przy ulicy Agaty. Chata ma beczułkowaty dach z
niewielkim okienkiem pod powieką z gontu. Należy do
kuchnia i sień, ale też Paweł nie wprowadza jeszcze rodziny, dopiero zamierza
by z kwitkiem). Dolny pokój ma około dwudziestu metrów, kuchnia osiemnaście, sień duża, chyba z
osiem. Do domku przylega obórka, niecałe sześć
metrów.
koszarach, ten mały dom, otoczony ogrodem, wydaje się rajem; tyle tu własnej
przestrzeni.
kawa, mo rożki. W szopce jest już wieprzek i parę królików. To wolno. Nawet
się zaleca.
lśni, że trzeba nieźle naprzekrzywiać głowę, żeby zobaczyć, co się na nim dzieje. A dzieje się dużo.
Żołnierze dokonują cudów gorliwości na tle wzgórz, jeziora i grobli, pod łukiem tęczy i pod siedmioma
medalionami, z których spoglądają
Na pierwszym planie stoi trzech młodzieńców - jeden w mundurze paradnym, drugi wartowniczym,
trzeci polowym. Każdy ma tę samą wąsatą twarz Pawła Kasperczyka, bo nad każdą szyją
przygotowano w obrazku okrągłą dziurę,
aby podkleić pod nią fotografię żołnierza, który tę pamiątkę zabiera do domu.
żyć ostatnie słowa artykułu 10 rozdziału II, Porządku domowego Artykuł ten
albo uciążliwe tłuczenie się dzieci, kołatanie itp. są zakazane, a zwłaszcza niewolno w mieszkaniach,
kuchni, piwnicy, na strychu - drzewa rąbać. Wbijanie gwoździ w ściany lub belki - jest zakazanem".
Strachy w południe
Do' pracy i z pracy trzeba przez część roku wychodzić po ciemku. Wszyscy
wychodzą o tej samej porze z lampkami olejowymi zapalonymi już w domu. Wydaje się, że na
Gieschewald spadła ławica świetlików o ciepłym blasku, które kojarzą się w trójki, czwórki, szóstki
podążające w tym samym kierunku. Świetliki
te czasem zanikają, czasem rozbłyskają jaśniej, w końcu giną za domami i ogrodami. Kołyszą się na
leśnej drodze i nad stawami, między Gieschewaldem a szybami
kopalni Giesche. Tam się ścieśniają, żeby było raźniej, bo nad wodą można się na-
sługują na to, żeby ich postraszyć. Wywracają świat, zjeżdżając w podziemia prze-
znaczone zawsze dla potępieńców. W podziemia Pan Bóg strącił złe anioły, zapadali się tam okrutni
dziedzice, złe miasta i karczmy, a teraz chłopi idą tam po
zarobek.
Ojciec Pawła Szymon, suchy, wąsaty, w koszuli bez kołnierzyka zapiętej ciasno pod grdyką, jest
jeszcze ciągle chłopem, ale dorabia w kopalni. Drążył szyb
Carmer. Zjeżdżał w koszu, wiercił otwory i zakładał dynamit. - A raz tyn na gó-
rze - opowiada Paweł kamratom, bo dobrze jest pośmiać się w drodze, nawet
czy, gdzie on jest tyn istny! Ledwie tyn zapioł galoty i tatę pociągnął, już na dole
pizło!
Utopek straszy na górze, Skarbnik na dole i nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Szymon Kasperczyk i
jego sąsiedzi z Dziedzkowitz boją się Skarbnika w południe. Wtedy właśnie, podczas największego
skwaru, straszyła na wsi Południca, albo Żytnia Baba, sprawiała, że ludzie tracili przytomność, i kradła
im dzieci.
W kopalni panuje jednolita ciemność, temperatura nie jest zależna od pory dnia,
Podziemne skarby zawsze były strzeżone przez jakiegoś diabła albo potwora i zawsze byli śmiałkowie,
którzy te skarby wydzierali. Nowi osadnicy mają
być teraz tymi śmiałkami. Paweł Kasperczyk, wychodząc z domu, sięga do kropielniczki, którą
przymocował na drzwiach, i żegna się wodą święconą. Tak robią
wszyscy. Matki lub żony, które też wstają o świcie, mówią od drzwi: - Niech cie
"Nun das Haus" - deklamuje Margareta Klein, córka kowala z kopalni Giesche. Kasperczyk na pewno
zna Kleina, ale trudno przypuszczać, by chodzili razem na piwo. Kowal Klein myśli i mówi po
niemiecku, inaczej jego córka nie byłaby na pewno taką prymuską, a kowal Kasperczyk, mimo służby
w infanterii
Teraz wszyscy śpiewają Deutschland, Deutschland ueber alles, pieśń niemieckiego poety Hoffmanna
von Fallerslebena do melodii Haydna; jeszcze nie jest niemieckim hymnem narodowym.
służbowe i porządne pensje - pierwszy dwa tysiące, drugi tysiąc trzysta czterdzieści marek rocznie -
plus różne dodatki. Inni nauczyciele przybędą wkrótce,
prawie wszyscy z niedalekich śląskich miejscowości. Dzieci mają religię, czytanie i pisanie, śpiew,
rachunki, wiadomości o ojczyźnie, przyrodę, geografię, roboty ręczne, gimnastykę.
czarnym gotykiem, ostrą stalówką i podlega urzędowej kontroli. Inspektor Weyher co parę kartek
aprobuje ją wielkim kulfonem swego nazwiska.
W klasach i podczas wszelkich uroczystości obowiązuje język niemiecki. Podobnie na przerwie, ale
tego trudno przestrzegać.
Kronika nie mówi, jak w szkole czują się dzieci. Nikt na to nie odpowie, nie
mamy żadnych uczniowskich pamiętników z tych lat - ani z tej szkoły, ani z oko-
zjechał do szybu Morgenroth i malował kolegów węglem "na negra", a potem wyruszył do Westfalii.
Jego wspomnienie dotyczy jednak szkoły w pobliskim Janowie i jest wcześniejsze; Gieschewaldu
jeszcze nie było.
Jak już chodziłem czwarty rok, to nas złapał taki gorliwy hakata, co nie mógł strawić tego, jak ktośpo
polsku z dzieci mówił podczas przerwy na korytarzu lub placu i tak
nas raz złapał w dwuch po polsku rozmawiać i za karę nam rozkazał (100) sto razy od-
pisać "Ich soll in der Schule nicht polnisch sprechen!". Co znaczy Ja niemam we szkole po polsku
rozmawiać! Więc napisałem z jakie trzydzieści razy i przy tym pisaniu
w domu usnąłem z nudów i wyczerpania umysłu, a na drugi dzień obawiając się chłosty trzciną nie
poszliśmy do szkoły tylko między zboża i krzewy, a gdyśmy już raz tej
rozkoszy pod palącym słońcym zasmakowali, tośmy to potem częściej powtarzali o czym
rodzice nie wiedzieli, aż się zaczęły kary sypać za niechodzenie do szkoły. () Mnie
jednak dalej spodobały się: pola, łąki, wody, żaby, skowronki i słońce niż to otoczenie
niemczyzny.
niż hakatysta ze wspomnień Bywalca. Nowa szkoła w nowej osadzie - wizytówce światłego
kapitalizmu - nie może wymuszać nauki i posłuszeństwa za pomocą
strachu.
Rektor Mucke i inspektor Weyher zapowiadają nowy pomysł społeczny - wybór komitetu
rodzicielskiego. Rodzice będą w szkole mile widziani, i to wcale nie
po to, by współpracować przy karaniu dzieci. Wprowadza się nie tylko gimnastykę, ale i wycieczki,
sekcje sportowe, konkursy, wieczorki. Uczniowie odgrywają dla rodziców i gości wesołe scenki "Upór
chłopców", "Wabienie dziewcząt",
1909
(który ma już dwadzieścia pięć lat), bo wraca z Westfalii, dokąd wyjechał za lepszą
pracą i żeby się wina nadreńskiego napić. Pracował tam w różnych szybach i szybko nauczył się szukać
pokładów, na których panują znośne warunki.
z kawą ludzie do pracy noszą, bo jeżeli duże trzylitrowe, to nie warto się o pracę pytać,
Żadyn nie mógł prędzej pod ziemią być zatrudniony o ile nie był przez trzy dni
z rzędu badany na rzekome robaki w stolcu. Ja sądzę, że to tylko wymysł lekarzy tamtejszych, którym
chodzi o stronę materialną, bo kto może mieć jakieś tam robaki w kiszkach,
W grudniu powrócił do kopalni Giesche już z papierami rębacza. Tu nie badano go na robaki, ale
poddano od razu egzaminowi.
Ile otworów wiertniczych wolno mi naraz odpalić? - odpowiedź: tylko jedyn! - a ile
Na koniec już nabrali zaufania do mnie i mi radą służyli, abym się z tymi ludźmi tutaj niewiele
zadawał, gdyż tu na G. Slasku są sami niedobrzy ludzie (Alles Chacharen).
Oni [sztygarzy - M.S.] myśleli, że ja doprawdy już po polsku nie myślę (), gdy zacząłem im na pytania
trochę berlińskim i trochę westfalskim dialektym odpowiadać, to im
Prawdziwym powołaniem Wojciecha Bywalca nie jest jednak fedrowanie węgla, lecz śpiew. Śpiewa
gdzie tylko może, nie daje się prosić, i ludzie już wiedzą, co
umie. Ten, kto zna pieśni, czyta nuty, potrafi podać grupce amatorów ton i rytm,
jest wszędzie potrzebny. Ludzie chcą śpiewać, i to razem. W Stadtisch Janów (Janowie Miejskim), o
parę kilometrów od kopalni Giesche, powstaje Koło Śpiewu
- Mój Boże, co za skromność i biedota! Lokalik do ćwiczeń 5x4 metry z jednym oknym bez światła
elektrycznego a tylko lampą naftową trzymaną w użytecznym stanie
przez zmieniający się dyżur własnych członków. Dyrygentem jest pan Papczok z Mysłowic i to czy
mokre deszczowe dni, czy trzaskający mróz, przychodził punktualnie pieszo
przez pola mając ponad trzy (3) klm. drogi, a mimo był brak nut i śpiewników, dał sobie
radę, bo z braku tak potrzebnego materjału pisało się na kartkach, lub kredą na drzwiach
dla robotniczych dzieci trudno pewnie o siły kwalifikowane i doświadczone. Nauczyciel gimnastyki
Joseph Katzer z Imielin (Imielina) nie ma jeszcze dwudziestu lat. Georg Goretzki z Friedrichsdorfu
(Wirka) kończy osiemnaście.
chłopców" i inne sztuczki szkoła kupuje sto par łyżew dla dzieci. Pomysł znajduje
Od czasu do czasu szkoła zaprasza rodziców i miejscowe osobistości i przygotowuje bogaty program.
Najpierw chóry i deklamacje. Potem żona nauczyciela Langera śpiewa pieśni Grety. Dalej -
nieskrępowana wymiana poglądów. Zebrani próbują znaleźć odpowiedzi na ważne pytania: Dlaczego
małe dziecko tak
niechętnie idzie do szkoły? Czy pomagać dziecku przy lekcjach? Jak często można polecać małemu
uczniowi, by umył tablicę?
ojciec Johann jest gospodarzem całą gębą, ma osiem koni, wozy i dwadzieścioro jeden dzieci.
Synowie umieją trzymać lejce, załadować towar i dostarczają cegły, piasek i drewno na rozbudowę
Huty Baildon. Józef nie chciał jednak chodzić
w rodzinnym kieracie prowadzonym twardą ręką przez Johanna (który na dodatek nie ma zamiaru się
starzeć). Wolał prowadzić sklep kolonialny, który Anna
z domu Bryłka wniosła mu w wianie, lecz nie miał charakteru do interesów; kasa
na korbkę nie poruszała bardziej jego wyobraźni niż beczka na kiszone ogórki.
w skata. Wprawdzie w skacie obstawia się nisko, ale do przegranej trzeba dodać
czas, który Józef powinien poświęcić klientom. Upadek sklepu jest tym bardziej
dotkliwy, że huta - mówiąc słowami Józefa i Anny - "łostopirzo się coraz bardziej" i z okna sklepiku
widać, jak suną do niej mocne ładowne wozy z braćmi na
kozłach.
Pewnego dnia małżonkowie zamykają więc sklep, by już do niego nie wrócić. Józef najmuje się jako
cieśla w kopalni Giesche, składa prośbę o przyjęcie
Przyjazna).
u bogatej rodziny baumajstra Briegera. To dobra posada; Brieger jest nie tylko mistrzem
budowlanym, ale także zdolnym projektantem i przedsiębiorcą,
z kryształowych szybek,
elektrycznych dzwonków
na służbę.
przy tej samej ulicy pod numerem 13, ale w tym domu
stójką, szczypankami nad biustem i z rękawami z bufą. Zobaczyła to w oknie modystki i uszyła sama.
W tej sukni przyjęła oświadczyny Pawła Kasperczyka. Gdyby Paweł nie był
to, poza otrzaskaniem w świecie, pozycja górnika w kopalni Giesche i mieszkańca osady Gieschewald.
ogród, dzieci, opieka potężnego koncernu. W Katowicach nigdy nie będzie panią.
1910
Hojność Uthemanna
Katowice są więc tylko dziesięć razy większe od Gieschewaldu, a załoga kopalni Giesche to więcej niż
półtora stanu osady - sześć tysięcy siedemset sześćdziesiąt sześć osób.
wieżyczką i ogromnym porożem, że w gieschewaldzkich sklepach można już kupić mięso, drób, ryby
słodkowodne i morskie, solone i wędzone, owoce, warzywa,
kwiaty, narzędzia ogrodnicze, kartofle, jaja, sery, wyroby drewniane i koszykar-
nadogrodnika Hilbiga, uważa, że tę ambicję i dbałość należy nagrodzić. Wystosowuje więc pismo do
generalnej dyrekcji spółki w Zalenze. Rębacz Thomas Schandara, Fórsterstrasse 10, po lewej (jak
wiadomo, domki są dwurodzinne, podzielone pionowo), i rębacz Johann Kray, Besserstrasse 6, po
prawej, powinni dostać za
swe osiągnięcia po dziesięć marek. Na liście są jeszcze cztery ogródki; ich właścicielom można dać po
pięć marek*.
Ulica Fórstera nosi swe imię na cześć inspektora górniczego kopalni Giesche,
Można natomiast przypuszczać, że rębacz, którego życie domowe kwitnie podobnym ogródkiem,
przekazuje nagrodę żonie, a ta przeznacza ją na dalszy roz-
kwit gospodarstwa.
Nawet w Zagłębiu, pod rosyjskim zaborem, górnicy pozdrawiają się tymi słowami, jakby język
niemiecki miał w kopalniach szczególne prawo obywatelstwa
Osadnikom brakuje tylko kościoła, ale brakuje dotkliwie. Towarzystwo Katolickich Obywateli od
dawna podnosi ten temat i spółka Giesche nie może już
Nowy administrator Paweł Dudek, szczupły, krótko ostrzyżony, ascetyczny, to nie prowincjonalny
ksiądz,
do którego można mówić "farosiczku". Jest uprzejmy, lecz chłodny, dowcipny, lecz po pańsku. Do
posiłków
robią rachunek sumienia, o czwartej po południu odmawiają brewiarz, a w niedzielę także Litanię
loretańską. Mimo że czas jest tak bardzo wypełniony, Paweł
u profesorów Semraua i Muthera (przez cztery semestry). Jest bardzo prawdopodobne, że należy do
licznej grupy studentów teologii chodzących na wykłady sławnego profesora Władysława Nehringa z
języków i literatur słowiańskich.
Cieszą się one wielką popularnością; alumni wiedzą, że kiedy trafią między parafian, zwłaszcza na
Górnym Śląsku, język polski będzie im bardzo potrzebny. Już
W konwikcie działa, za wiedzą dyrekcji, Kółko Polskie. Dwa pierwsze paragrafy jego statutu brzmią:
"Celem Kółka jest wydoskonalenie się w języku polskim. Członkiem Kółka może zostać każdy teolog,
znający przynajmniej cośkolwiek język polski".
Ksiądz Dudek należy do koła (w ciągu dziesięciu lat, zanim je w końcu czujnie zamknięto, przewinęło
się przez nie dwustu trzydziestu dziewięciu studentów), więc prawdopodobnie zna "cośkolwiek"
polski z domu rodzinnego w Rennersdorfie (Kolonii Renerowskiej) w Gross Raudenz (Rudach
Raciborskich).
osiemset sześćdziesiąt pięć marek. Jego ojciec, niezamożny zdun, kształci jeszcze
drugiego syna Andreasa. Dług jest wysoki, lecz w normie, niektórzy absolwenci
wyjeżdża orszak konny. Jeźdźcy wprowadzają księdza do granic gminy, gdzie pod
krzyżem czekają Katoliccy Obywatele, straż pożarna, kongregacje mariańskie polska i niemiecka,
dzieci szkolne, które wznoszą na trzy głosy pieśń Tochter Zioń
Widzimy poetkę, krawcową i hafciarkę Konstancję Rybok, która ubiera święte figurki w sukienki ze
starych firanek i welonów ślubnych. Szyje te szatki w ręku,
bo trudno jej poruszać pedał maszyny. Jedną nogę ma krótszą (nie widać tego spod
mu przed procesją i zabiera z powrotem. Dba o nie, ceruje ubranka, jeśli się podrą
podczas obnoszenia. Zarabia na tym parę groszy. A drugie tyle, albo więcej, dostaje
Carmer, zjeżdżał tam w koszu i ledwie uszedł z życiem, gdy "pizło" mu koło nosa,
przyszedł z żoną Rozalią z domu Rak, synem Pawłem, świeżo po wojsku, i jego
Dołączyli się do nich sąsiedzi Karol i Katarzyna Poloczkowie, którzy sprowadzili się do Gieschewaldu
spod Tarnowitz (Tarnowskich Gór). Trzydziestosiedmioletni Karol, drobny, wąsaty, wygląda raczej na
drobnego urzędnika niż górnika
pracującego pod ziemią. Ma szczupłe, delikatne palce i przebiera nimi w powietrzu, jakby
akompaniował pobożnym śpiewom wznoszonym przez tłum. Obok
Poloczków stoją czterdziestotrzyletni Szczepan Ryś i jego żona Rozalia; mieszkali przedtem w
Eichenau (Dąbrówce Małej). Pod nogami Poloczków kręci się
Jest Józef Kilczan z żoną Anną. Przebolała sklep kolonialny przegrany w skata i wchodzi w nową rolę -
żony górnika.
Jest Albert Gawlik, tormistrz kolejowy, który przybył w te okolice, gdy budowano kolej z Pless
(Pszczyny) do Myslowitz, z żoną Pauliną z domu Cura, córką bogatego młynarza spod Gogolina.
Przyszli z dwudziestoletnim synem Maksem, kawalerem, który jeszcze cztery lata temu zjeżdżał do
kopalni jako młodociany, a dziś jest
pomocnikiem biurowym w dyrekcji spółki Giesche w Zalenze. Szybko awansuje. Pisze stalówką, jakby
malował. "G" w jego podpisie jest dziełem sztuki, subtelnie wycieniowane, lekkie i poważne,
zachowuje wszelkie konieczne formy gotyku, ile w nim
jednak łagodności i swobody! Można by powiedzieć, że jest to "G" uthemannowsko-zillmannowskie,
które się skłania ku porozumieniu między gustami i kulturami.
Waleska z domu Rybok, rodzona siostra Konstancji od świętych ubranek. Imię Waleska nie ma nic
wspólnego z czcią dla Marii Walewskiej od Napoleona. Patronka
Waleski, panna Valeska Winckler, poślubiła w połowie XIX wieku pruskiego porucznika Huberta von
Thielego, właściciela ogromnych tutejszych dóbr, i powiła
mu dziewięcioro dzieci. Podobno była także dobra i piękna, więc jej imię jest modne, chociaż
arystokratyczne "V" ulega wymianie na "W", gdy imienniczki są niższe klasowo. Wróblowie przyszli z
co najmniej czwórką dzieci. Ich czternastoletnia
córka Rozalka jest już samodzielna. Właśnie została przyjęta na służbę na plebanii,
od świtu do nocy, ale jest szczęśliwa. - Jestem między ludźmi! Między ludźmi!
Dwunastoletni Albert Badura (dla jednych Albert, dla innych Wojtek, co kto
Paweł Stacha, rębacz dołowy, i jego żona Regina zabrali synów Alojzego, Jana,
Ludwika i Wincentego.
Trzydziestodwuletni Karl Junger, wagowy w kopalni Giesche, syn ewangelika Karla Jungera z Zalenze,
prawdopodobnie przyszedł sam; jego żona Hedwig
z domu Blaszczok, córka kowala z Eichenau (Dąbrówki Małej), piastuje miesięczne dziecko. Nie
wiadomo, jak pogodzi drugie już macierzyństwo z prestiżową posadą - ma być gospodynią w willi-
pałacyku bergrata Uthemanna. Wszyscy mówią, że jest bardziej przedsiębiorcza od męża. Widać to
nawet na zdjęciach
Jest dwudziestoczteroletni Augustyn Niesporek, który wydaje ładunki dynamitu w kopalni Giesche,
ale naprawdę interesuje go tylko jeden proszek wybuchowy - magnezja do fotografii.
podpadł w kopalni (poniedziałkowe spóźnienia po niedzielnych śpiewach) i przeniósł się na inny szyb,
do sztygara, który hołubi go jak krewniaka, wyjednał mu
w tym, że sztygar chce ożenić pupilka ze swoją siostrą, o której Wojciech mówi
gruba Berta. Zamiast więc śpiewać pełną piersią te miłe ukochane pieśni ludu górniczego, Bywalec
myśli o tym, że trzeba znowu zmienić miejsce pobytu. Ta myśl
Teofil Ociepka, zwany powszechnie Tefil, stoi na boku, wątły, skupiony i nieobecny, zbyt poważny jak
na swoje osiemnaście lat. Nie wiadomo, co mu się roi
w głowie i co będzie robił, bo chociaż ma ojca górnika, nie nadaje się do kopalni,
Być może pod krzyżem pojawia się także siedemnastoletni Józef Wieczorek, chłopak o bardzo
bystrym spojrzeniu i wysokim czole, co nadaje mu wygląd przedwcześnie dojrzały. Koledzy mówią, że
zajdzie wysoko. Przed trzema
laty, po śmierci ojca, też górnika z Giesche, przyszedł do kopalni jako młodociany, a jest już zastępcą
maszynisty.
Cały tłum powoli, ze śpiewem rusza spod figury do kościółka przy szybie.
budzi wątpliwości, wszystkie osoby wymienione z nazwiska mają przy sobie gromadę krewniaków.
Trudno ich wyliczać, bo rodziny są wielkie, a pęcznieją jeszcze
podczas świąt i uroczystości, kiedy dzieci, wujowie, ciotki, szwagrowie, dziadkowie i swatowie (tak
nazywają się wzajemnie teściowie państwa młodych) schodzą
dwa lata młodsza od swego męża, a o czternaście od Józefa. (Pisząc o tych dzieciach, wyprzedzam
czas; w 1910 roku nie wszystkie są jeszcze na świecie. Johann
Kilczan, który nie chce się starzeć, ma dopiero sześćdziesiąt lat, a Franciszka Gowin osiemnaściej.
z bólu, ale ze wstydu i zmartwienia. Wtedy jej mąż Albert, po którym syn imiennik odziedziczył talent
muzyczny, pocałował żonę w spocone czoło. - Cicho, cicho - powiedział - im więcej dzieci, tym cieplej
w chałupie. - I zagrał cicho na
1911
Oskar Klaussmann. Zna miejscowe nazwy. Mówi, że kiedyś polował w tych lasach. Wie, gdzie biegnie
pokład Morgenroth. A jednocześnie ciągle się dziwi i zadaje tutejszym mnóstwo różnych pytań. Prosi,
by mu pozwolono obejrzeć domy,
Ma sześćdziesiąt lat, budzi zaufanie. Pierwszy raz przyjechał na Śląsk z rodzicami, będąc małym
dzieckiem. Jego ojciec, urzędnik kopalniany, zmieniał często miejsca (Scharley, Morgenroth, Beuthen,
Schoppinitz-Rosdzin). Dla dziecka,
a potem młodzieńca, Śląsk, zatopiony w lasach, ale pełen już warsztatów i szybów, w których
dokonywały się poważne obrzędy pracy, zamieszkany przez ludzi mówiących dziwnym językiem i
wierzących w duchy, był baśniowy, kolorowy
tego regionu po 1855 r., panujących tu wtedy stosunków, tak, jak je zachowałem
w pamięci". Pamięć miał wspaniałą. Uzupełnił ją pracą dokumentacyjną. Zgłębił
układ śląskiej sieci kolejowej i warunki podróży w czwartej klasie (matka uznała, że na pielgrzymkę do
Częstochowy trzeba jechać pokornie, najgorszym wagonem), bywał na jarmarkach, interesował się
przysmakami dzieci (brunatnym
cukrem, dropsami) i napojami dorosłych (tyskim piwem), poznał proces świniobicia, uczestniczył w
obchodach świąt domowych i kościelnych, zbadał stosunki
w kopalniach, sprawdził, ile kto zarabia. Zachował jednakową życzliwość do Polaków, Ślązaków i
Niemców.
i 500 urzędników, którym płaci rocznie 21 milionów marek zarobków i poborów. Wy-
o wartości 14 milionów marek, do tego wyroby z ołowiu, nawozy, ałun, szamotę, cegły,
urzędników i robotników wynosi 7 milionów marek. W roku 1910 Towarzystwo zapłaciło składki do
Państwowego Zakładu Ubezpieczeń, Rent i Emerytur w wysokości
750 500 marek. Składki dla Górnośląskiej Kasy Gwareckiej i dla pozostałych kas chorych wynosiły 781
500 marek, wpłaty do innych kas i na zapomogi wynosiły 468 tysięcy marek.
Cały aneks jest pochwałą śląskiej gospodarności i oszałamiającego awansu cywilizacyjnego tej ziemi.
Książka jeszcze w tym samym roku wychodzi w Berlinie
papieru z uproszczonym planem Gieschewaldu i rysuje na nim czerwone guziczki. Trzy guziczki po
lewej stronie ciągu sklepów to wiązy, trzy po prawej - akacje.
Przy fabryce lodu i wokół placu dla dzieci zasadzi się klony.
otrzymać w tej sprawie dokładne wskazówki, aby uniknąć chaosu i niepotrzebnych wydatków.
Drabinki staną przy ścianach między oknami, w odpowiednim rytmie. Rysunek jest piękny, olbrzym o
wielkich łapach świetnie sobie radzi
z cienkim ołówkiem.
Hilbig rachuje. Ogrodnictwo, którym zarządza, powinno przygotować na sezon cztery tysiące
sadzonek porzeczek do domowych ogródków, sześć tysięcy
Hilbig jest nie tylko nadogrodnikiem, ale także działaczem Związku Ogrod-
Karmainski, sztygarem Brólem i nauczycielem Hadwigerem. Związek ma tę zaletę, że kto się do niego
zapisze, jest lepiej widziany jako obywatel, chociaż nie angażuje się w politykę.
Tajny radca górniczy Uthemann pisze do Zillmanna (nie wiadomo którego; zresztą nie pierwszy raz
Zillmannowie traktowani są jako jeden Zillmann-instytucja):
Niestety, Pana Bismarck-Roland to żaden Roland. Nie ma miecza. Atrybutem Rolanda jest prosty
miecz. Statua Rolanda bez miecza jest nie do pomyślenia.
Kiedy Roland ujmuje mocno tarczę lewą ręką, prawą dłonią musi sztywno trzymać
przed sobą miecz. Niech Pan obejrzy berlińskiego Rolanda i ilustracje wyobrażające Rolanda ().
Z poważaniem! Uthemann.
Chodzi o statuę przy ścianie gieschewaldzkiego urzędu, który z daleka wygląda, jakby go ktoś ze
wszystkich stron ociosał ogromną siekierą, zbudowano go
bowiem na planie sześciokąta. Czyżby tak bardzo dbający o każdy detal Zillmannowie coś zaniedbali?
A może brak miecza to dowcip? Skoro bergrat zażądał, by
W kopalni nieszczęście. Wprawdzie dotyczy koni, nie ludzi, ale Szymon Kasperczyk, ciągle jeszcze
bardziej rolnik niż górnik, współczuje zwierzętom, które
toczą z pyska pianę, pokrywają się pęcherzami, potykają na rozszczepionych kopytach; to epidemia
pryszczycy. Kiedyś pracowało w kopalni dwieście pięćdziesiąt koni, teraz te, które jeszcze służą
ludziom, trzeba zabijać. Wprowadza się coraz więcej elektrycznych lokomotywek.
Cepy łomotały
po klepiskach,
płosząc gołębie.
Paprocie wysokie.
1912
Polak do Reichstagu
szkoły Vinzenz Mucke, dyrektor kopalni Giesche Carl Besser, a także sztygarzy
daje jednak najwięcej głosów dwóm Polakom - górnikowi Wojciechowi Sosińskiemu, prezesowi
Zjednoczenia Zawodowego Polskiego, i działaczowi socjalistycznemu Józefowi Biniszkiewiczowi.
szkoły podaje liczbę głosów w okręgach, sumuje poparcie dla kandydatów, oblicza
siłę poparcia dla kandydatów polskich i nie dodaje do tej buchalterii żadnego komentarza. Kronika
demonstruje obojętność w sprawach politycznych i narodowych.
Wiosną Gertruda, młoda żona Pawła, wyprała w deszczówce koszule i zawiesiła na sznurku. Akurat
przechodził nadogrodnik Hilbig w kamaszach jak łódki.
Gdyby Hilbig był niższy, nie mógłby wykonywać swego zawodu, bo nie zobaczyłby wiele za płotem.
Bielizna nie śmie wisieć na sznurku! Ma być prana w pralni, wysuszona w elektrycznej szafie,
przepuszczona przez magiel.
Każde pomieszkanie musi wedle rozporządzenia urzędnika dozorczego tyle czyszczone, napalane i
wysuszane i codziennie wietrzone być, ile tego dla zapobieżenia uszkodzeniom potrzeba wymaga. W
czasie deszcza i burzy powinno drzwi i okna zawierać, jakoli podczas ostrej zimy piwniczne i
poddaszne okienka itp. zasłaniać.
To znaczy, że najemnik nie śmie w domu prać, bo napędzi wilgoci. A tego się
nie cierpi. Każde przestępstwo przeciw porządkowi domowemu będzie strolowane. "Kary górników
wpływają do górniczej kasy wspierajączej (Knappschafts-Casse)
Kiedy Gertruda Kasperczykowa chce umyć swoje piękne włosy, idzie z wiadrami aż nad Staw
Małgorzaty, bo tam bije źródło z najmiększą wodą. Dobrze,
że dziedzice pana Gieschego nie zabraniają ani kobietom, ani mężczyznom kąpać się w domu, chociaż
pobudowali dla nich łaźnie publiczne i kopalniane.
Wielu górników ciągle nie chce obnażać się przy kolegach, choć żaden nie wstydzi się żony.
Ksiądz Paweł Dudek, który do tej pory był jedynie administratorem, zostaje proboszczem.
W wigilię ingresu odbywa się wielki pochód z żywymi ogniami. Nie trzeba
zarywać nocy, bo jest 8 grudnia, zmierzch zapada wcześnie i od razu można zapalać pochodnie. Idą
wszystkie związki, polskie i niemieckie. Pochód staje pod
z domu księdza do kościółka trwa zwykle dwanaście minut (ksiądz zdążył to sobie obliczyć, żeby się
nie spóźniać), tym razem jednak ciągnie się dłużej, co naj-
mniej godzinę. Po południu dalszy ciąg uroczystości, już w sali Haiduka w Janowie. Zasiada w niej
sześćdziesięciu czterech księży. Przybywają także tajny radca
górniczy Anton Uthemann i dyrektor kopalni Carl Besser, z którymi ksiądz Du-
dek rozmawia z całkowitą swobodą, nie schylając głowy. Rozmowy dotyczą nowego kościoła, który
powinien szybko stanąć w Nickischschachcie, na placu za-
Ksiądz Dudek chce, by patronką parafii była święta Anna. Kościół ma się
wznosić nad okolicą jak święta góra Ślązaków, nosząca jej imię. Już we wczesnym
lekki aparat Kodak numer 1. Można go nosić ze sobą, fotografować z ręki. Nie
wymaga statywu ani szklanych płyt, które trzeba za każdym razem wyjmować
1913
20 wózków węgla urobić. Ale to była praca ręczna, to znaczy maszynów elektrycznych,
ani parowych nie było do wiertania dziurów, telko łoska do ręki, a wiertać dziury po
1,50 m. To była dość głęboka dziura. Musiał jeden rymbacz, jak był węgiel twardy, takich dziur od
trzech do cztyrech wywiertać, albo więcej. Nie każdy rymbacz był zdolny
taką prace wykonać, to musiał sztygar z nadgórnikiem takich rymbaczy poszukać, aby
A do tego musieli ten filar dobrze zabudować. Jedna kapa i trzy stomplepod ta kapa
parta. A u dołu dwa czterometrowe krzyżaki, pod węgieł mocno podbić. Z tego powodu,
jak węgiel jest bujny - to bardzo prędko może kogoś ciężko pokaleczyć. Przodowy rym-
Zabierają oni do kompostowni wypełnione beczki, mieszają ich zawartość z miałem torfowym,
opróżnione czyszczą sprężoną parą i odwożą z powrotem.
Późniejszą wiosną osiedle pachnie kwiatami. Klony i akacje z rysunków Hilbiga, starannie posadzone
w dużych dołach zasilonych kompostem, dają już cień.
Proklamacja jest dziełem Zjednoczenia Zawodowego Polskiego"" i jak twierdzą pracodawcy, chodzi tu
nie o walkę ekonomiczną, lecz narodową, o wzbudzenie niechęci do niemieckich właścicieli wielkich
koncernów.
"Proklamacya" nie podaje, ile milionów mają dziedzice Georga von Gieschego.
między ogródki, wpada do domu swojej narzeczonej, wskakuje pod kołdrę i przykrywa się z głową.
Łeb konia zagląda do okna, przyszła teściowa stoi jak słup soli,
narzeczona wysyła żandarma w opłotki. Ledwie łeb znika z okna, Kopernok wi-
Strajk jednak kończy się źle. Dyrektor Carl Besser posyła Górnośląskiemu
Jest na niej także Wojciech Bywalec. Nie cieszył się długo mundurem korzystnie uszytym na raty
dzięki sztygarowi, który chciał go wydać za grubą Bertę.
Ja teraz zaniosłem swój mundur "lombardowi" na sprzedaż za co dostałem 25 marek a z tej łaty
skórzanej zrobiłem sobie pantofle domowe. Teraz też widzę te tradycyjne
"historyczne" mundury bez skórzanych łat na pośladkach i myślę sobie, czy też wszyscy
górnicy poszli moim przykładym ? A przecież łata skórzana nosił dawniej górnik nie tylko, gdy się
ubrał paradnie w mundur, ale ją potrzebował przy pracy, bo taka skóra służyła
górnikowi za podkładkę na szpągaby nie odgnieść sobie ramienia, kiedy na boku leżąco
lub klęczoco połowę swej dniówki w tem węglu na chodnikach musiał "szramać" ostrym
kilofem. Taką skórę-łatę zapinał sobie ładowacz przed siebie opasując nią sobie brzuch
aby go te żelazne niecki którymi nosił węgiel do woza nie gniotły. Są też pieśni górnicze
Szybko go znajduje. "Ów agent nazwiskiem Otawa przyjął każdą partyję ludzi
i wyznaczył czas i dzień odjazdu". Werbownicy ciągle konkurują ze sobą o śląskich górników, w
wagonach odbywają się przetargi, agitacje i podbieranie siły
roboczej.
Pod koniec grudnia okazuje się, że mimo strajku kopalnia Giesche miała rekordową wydajność
roczną: trzysta osiemdziesiąt trzy tony na robotnika (w okręgu górnośląskim - trzysta pięćdziesiąt pięć
ton).
Rębacze dostali w tym roku do ręki siedmiokilogramowe elektryczne wiertarki Siemensa. Teraz pracę
siedmiu wykonuje trzech.
W kopalni ciągle jeszcze pracują kobiety. Stanowią około pięciu procent robotniczej załogi.
Mimo sukcesu wydobywczego spadkobiercy Georga von Gieschego nie czują się pewnie, skoro
sprowadzają do Gieschewaldu kilkudziesięciu niemieckich
trzyma się uparcie języka polskiego, czy raczej śląskiego, niezrozumiałego dla
niemieckich zarządców. Nie wiedzą, co mówi i myśli naród, któremu dali pracę i domy.
1914
Szesnastoletni Albert-Wojtek Badura, który od dwóch lat jest ciskaczem wózków w kopalni Giesche,
zaczyna z Józkiem Wróblem chodzić po weselach. Kupił
sobie porządne półbuty i z trudem wbija w nie stopy, które już zdążyły się zdeformować - młodzi
ciskacze pracują boso. Odziedziczył po ojcu talent muzyczny, nauczył się czytać i pisać proste nuty i
chciałby grać na czelobasie, jak nazywa wiolonczelę, a może nawet na kontrabasie. Podobają mu się
te duże pudła, z których
można wydobyć ciemny, głęboki ton. Na razie ma tylko skrzypki, ale w okolicy
łatwo pożyczyć inne instrumenty, są niemal w każdym domu, zwłaszcza u zasiedziałych janowian.
Albert-Wojtek, który ma dwanaścioro rodzeństwa, garnie się do rodziny Józka, w której urodziło się
dużo panien, jedną sobie upatrzył. Sam ma kłopot z siostrą Anią, która jest równie urodna jak
wybredna
Wprawdzie nieślubnych
(odpowiadają za to głównie
których zarządca nazywa się Wultz), mają one jednak niełatwy los - ksiądz Dudek odnotowuje ich
status w księdze parafialnej.
Nie wiadomo, co gorsze, chować samej dziecko i nie przyznawać się, kto
jest ojcem, czy wyjść za wulcoka. Gdyby dziewczyna z Gieschewaldu albo Nickischschachtu poszła za
wulcoka, narobiłaby wstydu całej rodzinie i sąsiedztwu. Wulcoki, którzy przybyli tu po zarobek gdzieś
z terenów oznaczonych
chodzą w niedzielę w tym samym co na co dzień, podczas gdy u Wróblów, Badurów, Kasperczyków,
Kilczanów już w piątek przyszykowana jest świąteczna kupka ubrania dla każdego dorosłego i dziecka
- to włoży Albert, to Paolek,
to Trudka.
Ksiądz osiągnął swoje - dyrekcja spółki Giesche uznała, że dosyć już kościelnej
Uthemann zapowiedział jednak, że spółka da pieniądze tylko na projekt Zillmannów. Jego zdaniem,
kościół powinien być potężny, ale nie surowy. Nie czerwony, lecz biały. Bez spiczastej wieży,
kopulasty. Taka świątynia bliższa będzie
tutejszym parafianom.
Już w 1907 roku, kiedy parafii przy szybie Alberta (Wojciecha) jeszcze nie
było, rekomendował proboszczowi Klaszce z Myslowitz wstępny projekt Zillmannów:
Zauważę tylko, że wybrany styl - polski barok jezuicki - jest wedle mojej opinii, zarówno ze względu
na historię, jak i krajobraz, bardziej stosowny w tej okolicy
niż gotyk.
kopalń i hut na Górnym Śląsku. Uznał, że wykonał zadanie, i przekazał swoje stanowisko Carlowi
Besserowi. Ale wola byłego bergrata tak zasłużonego dla Gieschewaldu i Nickischschachtu musi być
spełniona. Parafia porzuca więc pomysł
Kamień węgielny zostaje położony 4 lipca. Upamiętniono to na fotografii zrobionej z piętra, lub
nawet dachu, sąsiedniego budynku. Nie wiemy, kto
naciskał migawkę, najpewniej Augustyn Niesporek; może ma już ręcznego kodaka numer 1. Roboty
trwają od maja i mury kościoła wychodzą z ziemi, określając jego potężny zarys. Prace prowadzi
budowniczy Krafczyk z Myslowitz,
nie kobiety, bo mężczyźni zjechali na szychtę. Wśród wolontariuszek jest, naturalnie, Waleska
Wróblowa, pobożna i szczególnie związana z plebanią, gdzie
Katzer, ale nie na długo - też idzie na wojnę, a za nim inni nauczyciele: Georg Goretzki, Robert Wache,
Alois Horn, Rudolf Hadwiger.
Tymczasem Wojciech Bywalec opuszcza po lekkim wypadku westfalski szpital i zastaje w kopalni
nowe porządki. Na miejscu kamratów, wysłanych na wojnę,
Ci ostatni byli już najgorzej traktowani przez dozór i konwoje, którzy ich do pracy
przyprowadzali. Byli zawsze głodni, to też niejedyn litościwy polski rodak dzielił się kawałkiem chleba,
chociaż sam nie miał, bo były kartki na chleb. Ja znając się z jedną polską piekarką rodaczką z
Poznania, której mąż był na wojnie, a ona prowadziła tę piekarnię, a była członkinią Chóru
mieszanego "Lutnia" w Dortmund, a ja tego "Chóru" dyrygentem, co tydzień po lekcji a czasem i dwa
razy w tygodniu uprosiłem od niej bez kartek
jedyn dwu kilowy chleb, krając go w domu na ćwiartki i ósme i tak pod marynarką w tajemnicy
dzieliłem naszych słowianów-braci pod ziemia, za co mi byli bardzo wdzięczni miłem spojrzeniem.
Wśród pięćdziesięciu dwóch poległych fiirs Vaterland (za Ojczyznę) jest szesnastu górników z kopalni
Giesche: Nowak, Pilarski, Dyttko, Sysalewski, Loska,
Waleska przypomina sobie starą piosenkę, którą słyszała od matki. Matka pochodziła z rodziny
Sroków i wszyscy tak do niej mówili Sroko, Sroczko. Z czasem zapomnieli, jak miała na imię. Piosenki
trwają dłużej niż imiona tych, co je śpiewają:
Gertruda dba o to, żeby skrzynka na węgiel, kolkastra, była śnieżnobiała; po-
Wszyscy tak robią i nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego. Odpowiedź, że taka
skrzynka ładnie wygląda, nie wydaje się wystarczająca, na pewno chodzi tu o coś
więcej. Sprzeciw wobec czerni, oswajanie węgla? Żeby leżał w kolkastrze jak grzeczne dziecko w
kołysce? Gertruda dba także o śnieżną biel zaciągaczki, zasłonki wiszącej na ramie zagiętej pod kątem
prostym. Ta szmaciana szafa wypełnia róg kuchni, przy drzwiach. Jeśli zaciągaczka jest haftowana, a
zwykle jest, ten sam motyw
Za zaciągaczka wisi druga skóra Pawła - ubranie robocze, brązowe cajgowe portki
i takaż bluza. Ciągle tam są, pachną potem i presówką - tytoniem do fajki. Dopóki ta
druga skóra jest w rogu kuchni, Gertruda czuje się raźniej, jakby mąż był w domu.
1915
Nekrologi
jest czternastu górników z kopalni Giesche: Julius Kolano, Johann Kolano, Johann Niesyto, Franz
Liszka, Max Sczyrba
Na wiosnę fundamenty kościoła zarastają zielskiem. Uroczystości komunijne odbywają się w kaplicy
przy szybie Alberta. Ksiądz Dudek wydaje świadectwa
w języku bliższym rodzinie. Ania Koźlik na przykład dostaje Jezusa z kielichem
w dłoni, otoczonego przez cztery anioły; pod ich stopami wydrukowano po polsku: "Pamiątka
Pierwszej Komunii św. 5 kwietnia 1915 r.".
Podobno dzieci górników sprowadzonych z Waldenburga (Wałbrzycha), które naturalnie mają lepsze
stopnie z niemieckiego, już przekrzykują się na boisku
po śląsku. Musiały się nauczyć tej mowy, jeśli chciały kopać szmaciankę na równych prawach.
W kwietniu umiera w rosyjskiej niewoli nauczyciel Robert Wache, a w czerwcu ginie pod Rawką
dwudziestopięcioletni nauczyciel i łyżwiarz Joseph Katzer,
gefraiter w 1. kompanii 61. regimentu piechoty. Jego dowódca pisze do ojca, Karla
i że wszystkie jego rzeczy wysyła pocztą do Gieschewaldu. "Mnie osobiście bardzo go brakuje".
Nauczycielki muszą nie tylko zastępować poległych kolegów, ale brać na siebie nowe obowiązki.
Władze szkolne wysyłają je na kursy do Katowic. Panna Post
tę wiedzę innym kobietom. Szkoła zostaje widocznie powołana do misji społecznej - zmniejszenia
śmiertelności dzieci na Śląsku.
znalazł. Paweł tego nie zdradza, ale też nie ukrywa, że jego życie się odmieni.
Podczas urlopu idzie prosto do domu Badurów i pyta o Anię. Urodziła i od-
chowała ładnego chłopaczka. Nie wyszła za mąż, jest sama z dzieckiem. Paweł, ku
radości rodziny Badurów, której Ania ciągle przyczynia wstydu nieślubnym macierzyństwem, chce
zabrać oboje w głąb Niemiec. Obiecuje, że nie zaznają biedy
i że usynowi Alfredka. I tym razem Ania, zmęczona wojenną nędzą i samotnością, godzi się na
wszystko.
1916
polityką i znika z domu; nigdy nie wiadomo, gdzie jest i kiedy wróci. Jego żona
wolałaby mieszkać mniej wygodnie, byle nie na pańskim, bo tutaj "najemnik sobie
musi dać spodobać, kiedy urzędnik dozorczy lub przełożeństwo hut itp. w którym kolwiek celu, i w
jaki kolwiek bądź czas jego zrewidować zechce mieszkanie". Lepiej by się czuła w czynszówce w
Janowie, ale nie ma na czynsz. W Gieschewaldzie i Nickischschachcie czynsze są bardzo niskie,
energia elektryczna,
pralnia, magiel, łaźnia, piekarnioki bezpłatne, ale - jak wiadomo - każda darmocha ma jakąś cenę.
Śmierć Bernhardiego
czterech jest im Felde, w polu. Pogrzeb ma być cichy. Dyrektor kopalni Giesche
Teksty pożegnalne zamieszczone w gazetach brzmią elegijnie. Bernhardi był wielkim panem
przemysłu, miał potężne pełnomocnictwa, szerokie poglądy, które umiał przedstawiać piórem, uparty
charakter i fizjonomię godną
portretu.
zmarłego w lazarecie w Stenay od ran poniesionych pod Verdun. Kronikarz szkoły przytacza list
kapelana, który był przy tej śmierci i na pogrzebie i przy dłoniach zmarłego położył organki. Zapewnił
ojca Goretzkiego, mistrza stolarskiego z Antonienhiitte (Huty Antonia, dziś części miasta Ruda Śląska):
"On bardzo
pięknie umierał", a potem dołączył jeszcze PS: "Pański syn jest pochowany w pojedynczym grobie".
Paweł Kasperczyk ma szczęście. Jak dotąd pod Verdun nic go nie drasnęło.
czy strzelniczej.
Zbiórka złomu
Kopalnia Giesche, w ślad za kopalniami westfalskimi, zatrudnia jeńców wojennych. Jest ich ponad
tysiąc, głównie Rosjan. Postawiono dla nich baraki i prze-
budowano kilka domów mieszkalnych. Jest także inna przymusowa siła robocza
Ci jednak uciekają całymi grupami i szukaj wiatru w polu. Do kopalni idą więc kobiety, które zresztą
potrzebują dodatkowego zarobku. Procent tych kobiet górniczek wzrósł w poprzednim roku z prawie
pięciu do prawie dziewięciu.
Strajk trwa cztery dni, wygasa, gdy kierownictwo kopalni obiecuje pomoc w zakupie kaszy i grochu.
Śląsk głoduje i marznie. Brakuje tłuszczów, ryżu, kasz, a nawet śledzi i kartofli. Kupno mydła, butów,
bielizny graniczy z cudem. Na targach pojawia się bielizna z papieru. Zapowiada się bardzo ciężka
zima.
Na tym tle Gieschewald ma się nie najgorzej. Pomagają mu ogrody, poletka
kisi kapustę, smaży powidła, tnie paszę dla zwierząt i młóci zboże cepami. Kopalnia, jak zawsze,
wspiera swoich pracowników przydziałami węgla i ziemniaków.
Uczniowie znoszą do szkoły szmaty, gumę, szkło, metalowe odpadki, wszystko, co może się przydać
krajowi w opresji wojennej.
W kronice szkolnej pojawiają się reprodukcje patriotycznych plakiet, poświęconych pamięci poległych
na wojnie i pomagających w zbiórce pieniędzy na sieroty i wdowy. Widnieją na nich krzyże żelazne,
okręty i lwy.
Dochodzi do kradzieży, czego okolica przedtem nie znała. Areszt w Gieschewaldzie ma coraz częściej
lokatorów.
1917
Cynk
Kopalnia Giesche zatrudnia już dwa tysiące trzystu jeńców (w śląskim przemyśle pracuje ich ponad
sto tysięcy), wydajność nadal spada.
wytapia cenne metale - cynk, ołów, kadm i srebro. Przynosi jej to w czasie wojny ogromne zyski;
może przeznaczać dla akcjonariuszy od jedenastu do szesna-
Południowy).
1918
Na Maksa czekają nie tylko rodzice, ale i narzeczona Gertruda Kozioł, córka
Paweł Kasperczyk, który dał się już poznać w Gieschewaldzie jako złota
rączka, dobiera i ociosuje kamienie na żarna. Można zemleć na nich żyto na żur.
Podobne żarna pracują także u sąsiadów, do tej roboty zagania się dzieci. Każde
chce sypać zboże, a żadne nie chce kręcić mylokiem, który obraca kamień.
W krainie, która najbardziej ceni mięso i modrą kapustę, coraz częściej wkłada się do garnka polną
lebiodę. Państwo żąda od nauczycieli, by doradzali ludności, jak można się dożywić na łące i w lesie.
Kronika szkolna odnotowuje specjalne zebranie na temat pożytków z jagód i ziela, z udziałem
rektorów miejscowych
i czyta nowe polskie pismo "Głosy znad Odry", które pożyczyła od księdza Dudka. Proboszcz przegląda
zwykle "Kattowitzer Zeitung" i niemieckie biuletyny
kościelne, drukowane gęstą szwabachą w śmiertelnie nudnych kolumnach. Czasem jednak zagląda z
ciekawości do różnych pism i gazetek polskich, które mnożą się ostatnio jak grzyby po deszczu. "Głosy
znad Odry" zainteresowały go dodatkowo, bo ich redaktor ksiądz Emil Szramek studiował na tym
samym co on
Pismo nie ma jednak wcale kościelnej powagi. W numerze, który czyta Waleska, zachęca ludzi, by
śmiali się z wojny. Jedno porzekadło: "Kto w ul dmuch-
nie, temu pysk spuchnie", podoba się Walesce; łatwo było wojnę zacząć, trudno ją
niezupełnie się zgadza. Kiecka może chronić przed frontem, ale nie przed wojną.
Hałda Jakuba
Zdemobilizowani przywożą ciekawe wiadomości z Rosji i z Niemiec. Nie
mówią o tym po domach. Zbierają się na nieczynnej hałdzie Jakuba przy drodze
szybie Nickisch, koło komory materiałów wybuchowych. To miejsce, gdzie można gadać bezpiecznie,
ale nie za długo, żeby się nie spóźnić na przodek.
Głównym tematem rozmów na hałdzie Jakuba i przy szybie Nickisch są niskie zarobki, brak żywności i
długi dzień pracy. W połowie lipca na porannej odprawie w cechowni szybu Carmer sztygarzy
wyczytują jak zwykle nazwiska górników przodowych. Wywołany Jan Bartosz nie odpowiada.
Pozostali też milczą*
jakby ich nie było. Wybierają górnika Madeję, by poszedł z postulatami do dyrektora. Wraca z niczym,
dyrektor generalny Carl Besser wyjechał, a Johannes
Kiedy górnicy przychodzą na plac, czeka tam wojsko. Oficer każe robotni-
kom ustawić się w szyku żołnierskim. Czterech odmawia. Żołnierze odprowadzają ich do pociągu,
który podstawiono w pobliżu.
Przyjeżdża żandarmeria.
Toteż nastąpiła nagonka jak na zające. Jeżeli ktoś był wysłużałym żołnierzem, a został schwytany,
tego wpychano do pociągu - który stał na podwórzu kopalni - i wywożono do koszar. () Ja zaleciałem
do moich teściów do Bytkowa i byłem tam dwa tygodnie.
Za dwa tygodnie otrzymuję zawezwanie, stawienia się przed sąd wojenny. Stoję przed
trybunałem, a sędzia, jakiś oficer pruski, pyta mnie dlaczego nie chciałem pracować?
Już dwa tygodnie po wyroku otrzymałem rozkaz stawienia się w koszarach, w Kato-
wicach. Zebrało się nas 249 górników, żeby pojechać do Nysy na pokutę.
Po nas do Katowic przyjechało sześciuset żołnierzy z Nysy. Było przy tym coś niecoś
śmiechu, bo byli to nasi koledzy, którzy przy nagonce zostali chwycyni. Do Nysy zajechaliśmy o godz.
11 w nocy. Tam czekało nas pół kompanii wojska i okrążyli nas, trzymając
karabiny gotowe do strzału. Ustawiono nas w czwórki i już prowadzą zdrajców Vater-
landu do fortecy. W pochodzie któryś ze szleprów [ładowaczy - M.S.J miał ustną harmo-
nijkę i zaintonował Deutschland uber alles. Drudzy morusy przyłączyli się ze śpiewym
Jeżeli tak - mówi ten żołnierz - to jesteśmy kolegami, bo my też wojna mamy już
po uszy.
Załoga kopalni Giesche ma już własną radę robotniczą, która chce się rozprawić z Besserem. Zwołuje
wielkie zebranie na placu straży pożarnej, z którego nie-
Pan bergrat wlazł na przygotowany stół i powiedział: - Proszę was, załogę kopalni
Giesche, daję wam słowo honoru, że ja nie mam żadnej winy w tym, że was goniono po
lasach. Z dniem, w którym załoga w lipcu stanęła do strajku, objęła kierownictwo władza wojskowa, a
mnie odsunięto w tył, jako niezdolnego do kierowania kopalnią. Więc
kierownika naszej kopalni, który wam dał słowo honoru, że nie ponosi żadnej winy za
wasze udręki w twierdzy w Nysie; więc proszę Was, rozstąpcie się, zróbcie szpaler, niech
W 1905 roku wynosił od dziesięciu do dwunastu godzin w zależności od stanowiska, w 1914 - osiem i
pół godziny. W czasie wojny został wydłużony do
dziewięciu godzin.
Teraz dniówka ciężko pracujących na dole trwa osiem godzin, ale stróże
godzin.
W grudniu na hałdzie Jakuba zawiązuje się Polska Partia Socjalistyczna. W ciągu miesiąca wstępuje do
niej sto osób.
Prawdopodobnie maczał w nich palce Józef Wieczorek, ale tego także nikt nie
Teraz nadszedł rok 1918 więc postanowiłem zerwać z kawalerskim życiem i wybrałem sobie pannę z
otoczenia śpiewaczek - Stanisławę Ruszkowską rodaczkę z Gniezna współemigrantkę i d. 8 czerwca
się ożyniłem. Mając własne domowe ognisko się
dopiero przekonałem o właściwości tamtego węgla, któren się nie pali tak jak śląski
węgiel, ale się w piecu topi jak smoła. Jak jedną łopatkę samego miału żona włożyła
w ogień, w piecu kuchennym, to w piecu urosła duża kula "smoły", co trzeba było po-
grzebaczem rozdziabać.
następne lata poświęci szkolnictwu i nauczycielstwu. - Bóg pobłogosławi - zakończył - nasz wspólny
wysiłek w służbie ojczyzny.
Na tym zapisie z 19 listopada 1918 roku kończy się kronika pierwszej niemieckiej szkoły w
Gieschewaldzie.
1919
Konstancję Rybok.
jeden lat. Rozalka Wróblówna, która jest już panną na wydaniu, nawet nie najmłodszą (dwadzieścia
trzy lata), skubie kurczęta. Na uroczysty obiad urodzinowy na plebanii przyjdą na pewno nadleśniczy
Lehnhoff, radca górniczy Besser,
prawie trzech miesięcy. Nie mamy pojęcia, co dzieje się w klasach; czy wisi tam
Florka, młodsza siostra Rozalki, uważa, że na stole księdza jest za bogato. Farorz nie powinien jeść
lepiej niż parafianie, zwłaszcza na przednówku. Rozalia
wygląda na bajkę, ale jest prawdą: Paweł Pudełko wykopał skarb znaleziony
na wojnie i otworzył sklep. Ania i Alfredek będą zamożni. Paweł zamiata Ani pył
ale z czelobasu.
Wojciech Bywalec ciągle mieszka z żoną w Dortmundzie, gdzie miał węglowy zamienia się w piecu w
obrzydliwą bryłę. Pewnego dnia widzi zgromadzenie
przed oknem wystawowym na głównej ulicy. Wisi w nim zdjęcie mężczyzn z rękami do góry,
prowadzonych przez dwóch pruskich oficerów.
Na mnie ten obrazek zrobił wielkie wrażenie, bo te miejsce poznałem od razu na torze (szynach)
kolejowych w Janowie, a byłbym niewątpliwie rozpoznał i twarze, gdyby
przychodzili na pewno, i to nieraz, na znaną już nam hałdę Jakuba niedaleko willi dyrektora Bessera,
przedtem Uthemanna.
z okopów pod Verdun, żeby znowu pchać się pod kule. Chce spokojnie majsterkować w swoim
ogródku i pijać piwo w gospodzie, w towarzystwie kamratów nazywających się dumnie piwożłopami.
Nieważne, do jakiego państwa należeć będzie Gieschewald, i tak nikt tych grządek, chałup i gospody
nie ruszy ze Śląska.
Nie darmo matki mówią: - Tam twa ojczyzna, synu, gdzie się z komina kopci.
koło Jaworzna, gdzie mieszka rodzina jego żony Gertrudy. I jedzie (idzie?) tam,
Na hałdzie Jakuba nie ma także Maksa Gawlika, który jest człowiekiem umiarkowanym w poglądach,
szuka we wszystkim złotego środka, o czym mówi nawet
rysunek liter w jego podpisie. A przede wszystkim nie narażałby kariery w kopalnianym nadzorze,
zwłaszcza że niedługo zostanie ojcem. Taka kariera zarezerwowana jest dla osób - jak się tutaj mówi -
ducha niemieckiego. Maks jest daleki
od tego, by ujawniać, w jakim stopniu jego duch jest polski, a w jakim niemiecki.
Z tych samych powodów na hałdę nie przychodzi miernik węgla Karl Junger,
ojciec czworga już dzieci, którego żona zarządza domem bergrata Bessera.
Albert-Wojtek Badura prawdopodobnie bywa na hałdzie, bo jest ciekawy i towarzyski, ale naprawdę
podnieca go tylko muzyka, która jego zdaniem nie ma narodowości ani państwowości. - Jo grom i
Polakom, i Niemcom, jo grom wszystkim
- mówi. Dodaje nawet, jakby powtarzał po Józefie Wieczorku: - Ja jestem internacjonał.
Z kolei wydawacz prochu Augustyn Niesporek, który ze względu na swe stanowisko mógłby być
bardzo przydatny w powstaniu, od jakiegoś czasu myśli tylko o tym, żeby swoje hobby fotograficzne
przeobrazić w zawód. Ludzie coraz
częściej proszą go o zdjęcia na ślubach i pogrzebach i obiecują zapłatę. Jako miłośnik precyzyjnej
techniki optycznej i obróbek chemicznych, Augustyn skłania
Józef Kilczan, syn Johanna, tego, który spłodził dwadzieścioro jeden dzieci, jest pełen wahań, wygląda
na to, że Johann wyczerpał zasób rodzinnego temperamentu.
zmieniając siebie, poprzez ascezę i studia. Siedemdziesiąt Dwa Imiona Boże sprawiły, że jest ciągle
zamyślony i trochę nieobecny. Myśli o ofierze z siedemdziesięciu dwóch jagniąt złożonych przez
Żydów Bogu Izraela, o siedemdziesięciu
dwóch skrzydłach Henocha, o siedemdziesięciu dwóch tłumaczach Prawa, którzy ukończyli swój
przekład w siedemdziesiąt dwa dni, o siedemdziesięciu dwóch
ludach ziemi. Z tej perspektywy bitwa pomiędzy dwoma ludami to tylko szmer
niegodny uwagi.
sześć lat, a jego syn Paweł, też sympatyk hałdy, jest młodym ojcem rodziny, wychowuje dwuletniego
Ludwika i rocznego Konrada i chce, by żona i dzieci czuły
trojga już dzieci, Alfredy, Janka i Lodzi. Sprawiedliwość społeczna jest dla niego
ważniejsza niż wszystko. Problem tylko w tym, w jakiej mierze walka powstańcza
jest walką społeczną, a w jakiej narodową. Sierpień rozwiewa nieco jego wątpliwości - sto czterdzieści
tysięcy śląskich robotników przystępuje do strajku. Ale
ten strajk jest i społeczny, i narodowy - górnicy protestują przeciw przyjmowaniu do pracy członków
niemieckich korpusów ochotniczych rozwiązanych pod
naciskiem sił sprzymierzonych. Dali się oni dobrze Ślązakom we znaki i górni-
cy nie chcą ich u siebie. Pod kopalnią Myslowitz dochodzi na tym tle do ostrego
Żadnych kłopotów z decyzją, czy robić powstanie, nie mają Paweł Stacha
i jego synowie Alojzy, Ludwik i Jan (czwarty syn, Wincenty, dotarł już do Piłsudskiego). Ich jedynym
problemem jest broń. Alojzy, wyuczony na ślusarza, zbiera
Mogą liczyć na pomoc Józefa Wróbla, syna Waleski, który z Albertem-Wojtkiem Badurą gra na
weselach.
W pamiętnym dniu 17 sierpnia 1919 r. zjawia się w Giszowcu dwóch obcych nie znanych nam ludzi,
którzy rozpoczynając od najbardziej zaufanych i cenionych przez nas działaczy społecznych, w imieniu
Polskiej Organizacji Wojskowej wzywają społeczeństwo polskie do rozpoczęcia zbrojnego powstania.
W tym samym dniu wieczorem zebrało się na
ostrożności, odbyto tu naradę celem opracowania planu rozbrojenia oddziału Grenzschutzu, który
zakwaterowany był w Giszowcu, na tak zwanym " Taborze". Zależało nam na
zdobyciu broni i amunicji. Jedynym uzbrojeniem naszym była dwururka myśliwska oraz
Noc była pogodna i gwiaździsta, przy tym dość ciemna. Nikt nie przemówił głośniej,
nikt nie zakaszlał. Jakież wielkie było zdziwienie i rozczarowanie nasze, gdy zbliżywszy
toboły, broń, walizy. Lotem błyskawicy zrozumieliśmy, że byl między nami tam, w le-
sie, konfident, który o napadzie Niemców powiadomił. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko bierne
przypatrywanie się ich ruchom. Oprócz licznej broni palnej naliczyliśmy z wielkim żalem aż cztery
karabiny maszynowe, ustawione na platformach wozów.
Wszyscy czuliśmy się jakoś głupio i jakby zawstydzeni. Zdawaliśmy sobie jasno sprawę z tego,
dalej działać, ale jak? Oto pytanie, na które winien nam ktoś odpowiedzieć wydaniem rozkazu,
a takiego mocodawcy wśród nas nie było.
Po krótkiej naradzie postanowiliśmy nawiązać łączność z Nikiszowcem, gdzie działała grupa pod
dowództwem Pawła Chrostka. Otrzymaliśmy od nich jeden karabin maszynowy. Od tej
Karabin ten ustawiono w sąsiedztwie wieży ciśnień, by stąd zaatakować niemiecki Grenz-
schutz, nacierający na Giszowiec od strony Murcek. Popołudniu, około godziny 14-tej, a działo się
maszynowe, z załogą dwunastu ludzi. Krótka seria strzałów z naszego karabinu zatrzymuje Niemców,
którzy pospiesznie wyskakują z wozu i zajmują pozycję obronną. Zastanawiają się, walczyć, czy
uciekać. Wybrali to pierwsze, do czego zachęciło ich milczenie naszego
karabinu. Ot, po prostu karabin zaciął się i nie było w tym nic dziwnego, albowiem był to
W nocy rozgrywa się jeszcze jedna potyczka, następnego dnia niemiecka artyleria ostrzeliwuje
Gieschewald na postrach. Tymczasem powstańcy rewidują
uczyciel wypiera się, ale jego wystraszony siedmioletni synek zdradza kryjówkę
z karabinami i amunicją.
stronę granicy.
Walenty Broncel, górnik kopalni Giesche, ojciec czworga dzieci, ranny w bitwie przy tak zwanym
trójkącie cesarzy; zmarł w domu po czterech dniach.
Tomasz Goj, górnik kopalni Giesche, członek Polskiej Organizacji Wojskowej, zabity przy trójkącie
cesarzy.
Górnik Rudolf Kubica, górnik Augustyn Klaja, ślusarz Jan Malcharek zabici na moście kolejowym
łączącym Szopienice z Sosnowcem podczas przetaczania
Grencszuce, grencszuce,
Ligenza chowa broń dla Niemców, wybrał się Józef Kilczan, syn Johanna. Wrócił
Hakatysta powiedział Niemcom, kto u niego był, i Józef Kilczan został pobity wyciorami. Być może
należał do grupy powstańców, którą 30 sierpnia pędzono
Józef Kilczan jest tak obolały i sponiewierany, że więcej nie zamierza chodzić
1 października Niemcy ogłaszają amnestię. Powstańcy, którzy uciekli do Polski (według różnych
źródeł, od sześciu do dziewięciu tysięcy) mogą powrócić do
Jego Magnificencja Stanisław Estreicher, dzierżąc w ręku berło - dar królowej Jadwigi dla najstarszej
polskiej wszechnicy - oczekuje naczelnika państwa polskiego. Józef Piłsudski wchodzi do auli
przybranej kwiatami. Obok niego w pierwszym rzędzie krzeseł zasiadają generał Józef Haller, prymas
Edmund Dalbor,
Następują przemówienia rektora, ministrów, twórców Akademii, którą powołuje się właśnie do życia.
Księgi Królewskiej.
Tego samego dnia, 20 października, żona Maksa Gawlika Gertruda, córka.zamożnego stolarza z
Bogutschiitz (Bogucic), rodzi pierwszego syna Ewalda. Proboszcz Paweł Dudek, który wpisuje dziecko
do grubej czerwonej księgi, robi to
z przyjemnością - wszystko wskazuje na to, że w tej rodzinie, solidnej i zamożnej, będzie żyło
szczęśliwie.
1920
Spis zestawił Konstanty Prus. Proboszcz, naturalnie, zna to nazwisko, które wcale nie pochodzi od
Prus, Prusaków, skoro występowało na Śląsku już
w XVI wieku; podobno prus to po prostu koń. Być może, ksiądz spotkał także
osobę. Konstanty Prus jest starszy od niego o sześć lat, studiował teologię (tyle
Sprawa naszych nazw nie jest przez dziełko niniejsze wyczerpana i załatwiona; kiedyś później będzie
potrzeba do niej jeszcze powrócić i załatwić ją znacznie lepiej
Ksiądz Dudek nie ma jeszcze obowiązku wprowadzać nowych nazw do dokumentów. O tym, czy te
miejscowości będą leżeć w Polsce czy w Niemczech, a zatem - jak się będą nazywać, zadecyduje
plebiscyt*.
może, co napisał profesor Wemer Sombart w książce wydrukowanej tam w zeszłym roku:
Sląsk dla cudzego narodu, ponieważ mieszka tam ludność polska! Wszak mieszka tam
i może mieszkać tylko dlatego, że gospodarczy duch niemiecki stworzył jej warunki życia. Robotnicy
polscy na Górnym Śląsku byli zawsze tylko przedmiotem, nigdy podmiotem gospodarczym, byli tylko
materją, nigdy duchem. Z tego, że w przemyśle niemieckim
znaleźli pracę, wnioskować, że kraj należy Polakom, byłoby to samo, jak gdyby osadnikowi chciano
odmówić prawa do uprawianego zagonu, ponieważ sprowadził bydło roboczę i narzędzia rolnicze
skąd inądż'.
Nie mamy jednak pojęcia, co myśli o tym ksiądz Dudek. Nigdy nikomu nie
- Tylko ty, dziecko, nie myśl za dużo. Jak się za dużo myśli, to można od tego
pójść do wariatów. Nie trzeba dużo myśleć, bo się nic nie wymyśli.
Według Rozalki, która dobrze zapamiętała tę radę, dotyczyła ona jednak reli-
tyczne, a w restauracjach dowcipne, po domach chodzili Herod, Śmierć i Żyd, ale nigdy nie grano tylu
sztuk, co teraz. Zresztą niektóre byłyby przedtem zabronione.
wierszy i "teatrów", ale czasami - ze swą krótszą nogą, w długich spódnicach - nie
przedstawienia nie znamy. Widzowie nie zdążą nawet odpocząć, bo już następnego dnia, 15 lutego,
Towarzystwo Śpiewu "Lutnia" wystawia w Gieschewaldzie
Towarzystwo Gimnastyczne
widowni. "Nie wszystkie przesłania trudnej sztuki trafiły do młodzieży, która zachowała się
nieodpowiednio""".
Czasem bywa niespokojnie. Albert-Wojtek Badura i Józek Wróbel grają na zabawie. Podczas gdy cała
sala śpiewa po śląsku, przez otwarte okno wpada granat.
W piątek margaryna
Waleska Wróblowa nuci to sobie z jakąś melodyjką, ale nie pokaże wierszy-
ka swej córce Rozalii, która szykuje obiady dla niemieckich gości księdza Dudka.
są chytrzy, dowcipni, serca mają dobre, choć język niewyparzony, i tak jak Waleska chcieliby tu Polski.
Radość z Balkanu
Kolejka wąskotorowa, zafundowana ludności przez koncern Giesche, wygląda jak z lunaparku, ale
kursuje punktualnie i pracowicie - dwadzieścia osiem razy
w dzień roboczy, dziewiętnaście razy w świąteczny - i nie wymaga biletu. Wsiada więc do niej kto
chce i kiedy chce, i wysiada gdzie mu wygodnie. Balkan przede wszystkim wozi na szychtę, ale można
nim podjechać do kościoła, na targ i do
goście weselni i dzieci z kwiatkami do sypania na Boże Ciało. Wagoniki i pryzstanki Balkanu to nowe
miejsca zebrań towarzyskich.
1.
Mniej się teraz dźwiga. Albert-Wojtek Badura wsiada z kontrabasem z kopalnianej orkiestry, a Rozalia
Wróblówna z zakupami z Schoppinitz, gdzie sklepy są
najlepiej zaopatrzone.
Trasa Balkanu to trzy i pół kilometra, czas jazdy osiemnaście minut. Przystanki: Gieschewald, szyb
Carmer, szyb Nickisch, szyb Richthofen, szyb Albert,
osób. Jest dla Gieschewaldu, Nickischschachtu, Janowa i Schoppinitz takim luksusem, że jej nazwa
nawiązująca do Orient-Expressu, zwanego także Balkan-Expressem, kursującego między Paryżem a
Konstantynopolem, nikogo nie dziwi
Godom wom, co to bola za uciecha sie tym cugiem karnonć. Jechol blank pomału,
wagoniki otwarte, kożdy ipta mógł do niego wskoczyć kej na rogach brymzowoł*.
Uformował się tu pierwszy oddział, któremu powierzono ważne zadanie, przeniesienie przez kordon
graniczny z Polski broni wojskowej. Pod osłona nocy udaliśmy się
w drogę, maszerując przez Mysłowice-Słupna w kierunku Jęzora. Tu, na moście kolejowym nad
Przemszą bez żadnych trudności udało się nam rozbroić oddział Grenzschutzu złożony z dwunastu
ludzi. W ten sposób zdobyliśmy pierwszą broń. Podniesieni na duchu i z miną zwycięzców
przekroczyliśmy granicę i tu już zupełnie swobodnie
maszerując przez Niwkę około godz. 22-giej dotarliśmy do Sosnowca, gdzie zakwaterowano nas w
koszarach wojskowych im. Romualda Traugutta, w których stacjonował 73. Pułk Piechoty Wojska
Polskiego. Gospodarze byli dla nas bardzo serdeczni
ręcznych.
o co chodzi, diametralnie zmienili swój stosunek do nas. Momentalnie twarze im pojaśniały, głosy ich
nabrały sympatycznego dźwięku. Po wielokrotnym "pardon" z wojskowymi honorami przepuścili nas
przez granicę.
uniknąć strzelaniny szliśmy bocznymi, mało uczęszczanymi drogami i tak około godziny czwartej rano
dotarliśmy szczęśliwie do szybu Pułaskiego [wtedy Carmer - M.S.]
1 stąd już szosą w kierunku Giszowca. Pod mostem kolejowym natknęliśmy się na do-
twarzach tych ludzi zarysowało się wyraźne zakłopotanie i przestrach. Toteż na po-
lecenie naszego dowódcy, by zawrócili do domostw, bez słowa protestu rozkaz jego
wykonali.
zadaniem było rozbrojenie odwachu niemieckiej policji. Sprawa ta udała się gładko
i sprawnie. Wzbogaciwszy w ten sposób nasz arsenał o dalsze siedem karabinów ręcznych udaliśmy
się na wartownię oddziału powstańczego, którą urządzono w domu sypialnym (). Tu złożyliśmy broń.
Wiadomość o powstaniu lotem błyskawicy rozeszła się po całym osiedlu. Na wartownię zaczęli
napływać liczni ochotnicy, tak, że po południu siły nasze wzrosły do blisko 80 ludzi.
Po trzech dniach, tj. 21 sierpnia na podstawie umowy zawartej między władzami powstańczymi a
międzysojuszniczą komisją plebiscytową, powstanie zostało zlikwidowane.
Oddział nasz zreorganizowano do liczby 24 ludzi i nadano mu nazwę "Straż Obywatelska". Instytucja
ta pozostawała na etacie kopalni węgla kamiennego Giesche.
Dzięki tej straży uratował znowu skórę dyrektor generalny Besser, który niedawno musiał się
tłumaczyć przed załogą kopalni Giesche z łapanek do nyskiej
twierdzy.
dzwoni do swej prawej ręki, Johannesa Fischera. Fischer wyciąga z łóżka znanego
niec Hajnol, lat 34, członek Wydziału Robotniczego Cyba, socjalista niemiecki, dyrektor
Fischer i moja mniejszość, udaliśmy się zbadać sprawę na miejscu. Zastaliśmy, jak mówiono,
chłopaków, odebraliśmy granaty ręczne, posłaliśmy ich do domu. Pani bergratowa spłakana otwiera
drzwi, ja uspakajam płaczącą niewiastę, zapewniając, że im się nic
nie stanie. Wówczas kobieta ta mając zapewnienie, woła swego męża ze strychu w dół,
iv te słowa:
- Oto dwóch powstańców, pan Rybok, obman [rzecznik załogi - M.S.] z szybu Carmer i pan Cyba,
członek Wydziału Robotniczego.
- Dziękuje - odpowiada.
W Barbórkę, 4 grudnia, w Gieschewaldzie odbywa się wiec z udziałem księdza Teodora Kubiny,
proboszcza parafii Najświętszej Marii Panny w Katowicach. Organizują go Zjednoczenie Zawodowe
Polskie i Narodowa Partia Robotnicza. Ksiądz zachęca do udziału w związkach narodowych anegdotą
o żabach,
które wpadły do mleka. Jedna żaba dała za wygraną, druga postanowiła walczyć
do upadłego i tak długo machała łapkami, aż ubiła grudkę masła, na której stanęła. Kto wstąpi do
NPR, też kiedyś stanie na maśle. Narodowe związki zawodowe dążą do przyłączenia Śląska do Polski,
inaczej niż Międzynarodówka, która
zyskuje aplauz zebranych, ale podnosi się górnik Tadeusz Rybok (przypadkiem
nosi on to samo nazwisko co członek Straży Obywatelskiej ratujący z opresji dyrektora Bessera).
Mówi, że albo ksiądz sam nie wie, co to jest Międzynarodówka,
albo nieumyśnie okłamuje słuchaczy. Międzynarodówka bowiem dąży nie do wynarodowienia ludów,
lecz do ich zbratania.
Spór się przedłuża, dotyczy już teraz roli niemieckich posłów robotniczych,
przedtem ze zgrozą słuchały buntownika, szepczą, że pewnie nie jest to zły człowiek, skoro ksiądz go
zaprasza do domu".
Wojciech Bywalec, ciągle w Dortmundzie, widzi, że Niemcy szykują się ostro do plebiscytu.
takiej placówki polskiej na wzór niemiecki? Co mi też zaraz odpisano, ze owszym, taka
"Organizacja" na obczyźnie istnieje, tylko ja o niej nie wiem, że przybędzie do mnie pewien pan i mnie
pouczy. Nie czekałem długo, bo na drugi dzień zjawił się ów pan przysłany do mnie przez Związek
Reemigrantów Górnoślązaków polecając mi natychmiast
będzie głosował na Polskę i pojedzie na Plebiscyt tylko pociągiem przez nas zorganizo-
wanym. Po jakimś' czasie wyszukałem sobie w każdej miejscowości męża zaufania ().
Z taką agitacją trzeba było być bardzo ostrożnym (). Ja dla zamaskowania się objąłem
dokuczyły "haimaty", jak nazywa Niemców, że pod koniec roku nadaje meble
i cały dobytek wagonem kolejowym na Śląsk, a w sylwestra zgłasza się do pomocy w biurze komisarza
plebiscytowego w Katowicach.
1921
Na plebiscyt przyjeżdża Ania Pudełkowa z domu Badurzanka ze swym mężem Pawłem, który znalazł
skarb. Utyła, pięknie ubrana, widać, że powodzi się
jej wspaniale. Wysiedli na dworcu w Katowicach z niemieckiego pociągu. Oddadzą więc pewnie głosy
za Śląskiem niemieckim.
W dzień plebiscytu, 20 marca, Wojciech Bywalec pełni służbę w lokalu wyborczym w Szopienicach.
Kobieta i mąż!
Nie wiemy, jak głosują Ania i Paweł Pudełkowie, ale raczej za Niemcami, skoro już wcześniej wyjechali
ze Śląska do Niemiec i osiedli tam na dobre. Chcieliby
Badurowie za Polską.
Najpewniej Lubowieccy.
Ksiądz Dudek?
Ksiądz Dudek jest bardzo zajęty czym innym. Wznowił budowę kościoła
w Nickischschachcie i mistrz murarski z Beuthen (Bytomia) Ludwik Wilk z synami podciąga już mury
pod dach i wyprowadza wieże do góry.
Giszowiec za Polską
"Kocynder", który tak już okrzepł, że wychodzi regularnie trzy razy w miesiącu, nie ma wątpliwości, że
Polska zwyciężyła. Waleska chowa na pamiątkę numer
wielkanocny z 27 marca. Na okładce olbrzymi robotnik rozbija młotem jajo z napisem "Wesołego
Alleluja!". Spośród skorup ulatuje do góry polski orzeł z laurową gałęzią w szponach. Pod obrazkiem
słowa:
Zwycięstwo.
Polaków.
Ale w Katowicach za Polską głosowało trzy tysiące dziewięćset osób, za Niemcami - dwadzieścia dwa
tysiące siedemset siedemdziesiąt cztery osoby. Niemcy
Ogółem za Polską wypowiedziało się 40,3 procent głosujących, za Niemcami 59,4 procent.
Spotkanie z siostrą Anią, równie śliczną jak lekkomyślną, która tak szczęśliwie
ustatkowała się w małżeństwie z Pawłem Pudełka, sprawia, że Albert-Wojtek Badura nie ma już
wątpliwości - pora porzucić życie kawalerskie. Niech koledzy muzykanci zagrają teraz na jego weselu.
Od dawna podoba mu się Florka Wróblówna.
Mama Florki Waleska nie wtrąca się do tej sprawy, tutaj decydować będzie jej
Tomasz i Waleska poznali się jeszcze w XIX wieku, kiedy Gieschewaldu ani
matki Sroki-Rybokowej. Dom był dość duży jak na tamte czasy, stał w Janowie,
niedaleko szybów Richthofen i Hulda kopalni Giesche, i zawsze w nim było pełno lokatorów.
Rozścielali sienniki albo zadowalali się workiem bez słomy. Ochlapywali się pod
rodzin. Wracali w niedzielę w nocy albo w poniedziałek nad ranem, nieraz prosto
na szychtę. Po jakimś czasie, kiedy urządzili się lepiej, znikali na dobre z domu
Rybokowa nie zamykała domu na klucz i nigdy nie było wiadomo, kto będzie
nocował na ławie, by rano iść do kopalni albo za jakimś innym zarobkiem. Nie
Żyło się skromnie, jak ptaki niebieskie. Babka Sroka-Rybokowa kupiła Walesce pierwsze majtki, gdy
dziewczyna miała szesnaście lat i została poproszona
na druhnę.
czasem w czymś pomogli albo zostawili w prezencie jakieś swoje wyroby, czasem opowiedzieli, co im
się zdarzyło. Opowieści były w cenie, wszyscy chcieli
ich słuchać.
Noclegownicy, którzy trafili do domu koło kopalni, aby wykuwać swój los na
dole, byli kawalerami. Ich upór dobrze o nich świadczył. Kto miał córki na wydaniu (Rybokowie mieli),
nie lekceważył tych kawalerów.
Dwudziestodwuletni Tomasz Wróbel, który przyszedł pod kopalnię z Cielmitz (Cielmic) koło Tichau
(Tychów), z tak zwanego Wydmuchu, też miał opo-
Opowiedział o tym, dlaczego jego rodzony brat Jakub, z tej samej matki i ojca,
nosi inne nazwisko. Otóż Wydmuch rzeczywiście był wydmuchem, leżał daleko
od innych domów, sklepu i gminy i trudno było w nim żyć bez pomocy sąsiadów.
A już zwłaszcza wtedy kiedy przybywało kolejne dziecko i do wszystkich kłopotów dochodził
obowiązek zgłoszenia noworodka w Urzędzie Gminnym w Bierun (Bieruniu). Wróblowie wyglądali
wtedy na drogę, czy ktoś nie idzie w tamtym kierunku, i wołali - a zameldujcie nam dziecko w gminie!
Tak też zgłoszono
Tomasza, a potem jego brata Jakuba. Kiedy jednak trzeba było Jakuba posłać do
szkoły, okazało się, że nazywa się Gawlik, nie Wróbel. W domu Wróblów mieszkali przedtem
Gawlikowie (z rodziny innej niż Maks) i przechodzień, który zgłosił noworodka w urzędzie, był pewien,
że Jakub jest ich.
Nigdy tego nie sprostowano i nikt nie pamięta, by z tego powodu był jakiś kłopot.
Tomasz miał siedem lat, gdy został sierotą. Był najstarszy, rodzeństwo miało
roczek, cztery i pięć lat. Najstarszy musiał wziąć na siebie ciężar gospodarki i pomagać ojcu. Najpierw
pracował przy domu, później u obcych gospodarzy, potem
w kopalni, ale lubił także roboty w polu. Sadził z Waleską kartofle. Siekł trawę nie
Chodzi o to, że Florka jest młodsza niż Rozalka. Jeśli Albert-Wojtek chce
wstąpić do rodziny Wróblów, musi liczyć się z tym, że Rozalka ma pierwszeństwo. Albert jest
zaskoczony, bo prawie nie zna Rozalki, która tak ciężko pracuje u księdza Dudka, że przychodzi do
rodziców tylko raz na miesiąc, chociaż
ma do domu tylko parę kroków. Niedługo dostanie wolną niedzielę i wtedy będą
Albert-Wojtek przepada za rodziną Wróblów. Jeśli nie może dostać Florentyny (zresztą sam czuje, że
Florka trochę się wykręca, widocznie ma na oku kogo
go namówić, by rzucił piwo, od którego ciało i umysł robią się ciężkie, na rzecz
Lomnitz*.
Sztram idzie, fajnie obiecany A jedyn z tych powstańców miał akurat oko podbite, bo
się jednemu grenzchutzowi z drogi nie ponknol. No i teraz mu się wszystko spomniało
i krew go zalała. I chachnął tego Niemca w pysk. A drugi chciał załagodzić, żeby chociaż
na razie, bo potem to i tak ich bydymy prać. No i pado do tego Niemca: Wyboczcie pa-
-Ale z was pierony! Wiem, żeście mnie w dobrych zamiarach pizli, ale jak ino tyn
Odprowadzanie Kościuszki
- na jednej stronie chorągwi jest Orzeł Biały, na drugiej Matka Boska Częstochowska.
Ze sceny padają słowa, jakich nigdy tu jeszcze nie słyszano. Aktorzy mówią,
Skoro waszeć przystałeś do ochotników, to już wszyscy jesteśmy sobie równi: i furtyan i gwardyan, i
prezydent i szewc.
Mówią, że nawet i ten, co nie umie po polsku, może być Polakiem i o Polskę
walczyć.
- Ale choćbym ja, dajmy na to, poszedł z własnej ochoty na wojnę, to nie byłoby jeszcze nic dziwnego,
bom Polak, ale ojciec waćpana był Niemcem i prawie nie umiał po polsku, to skądże u syna taka
fantazya patriotyczna? - Tum się urodził i wychował, więc nie
przyjechał na Śląsk, bo tu się dzieją rzeczy ważniejsze niż w Wilnie. Grają Koś-
puste, boczne trakty. Schowali pod siedzeniami solidne pałki do obrony. Drew-
niane kosy dla kosynierów wetknęli głębiej, bo raz już ktoś pobiegł donieść poli-
cji, że wiozą broń.
Po przedstawieniu nie mają się już czego bać, chociaż jest noc. Publiczność
Konspiracja nie jest już potrzebna. Zbiórka powstańców odbywa się nie na
Piąta i szósta kompania 3. Pułku Powstańców Śląskich, tak zwane gieschewaldzkie, pod dowództwem
Jana Gałki i Franciszka Koźlika rozbrajają Niemców z policji plebiscytowej, zabierają im broń i naboje.
Pluton telefoniczny obsadza wszystkie telefony w urzędach i w domach prywatnych. Straż
Obywatelska
opanować miasta strzeżonego przez aliantów, którzy pilnują ładu na plebiscytowym obszarze.
Wycofują się na hałdę Katowicką i do dzielnicy Brynow (Brynów),
Pod koniec maja, dokładnie 26, kompanie nasze zostały przewiezione w wagonach
kolejowych na front walki pod Górą św. Anny. Tu przeszły one bohaterskim krokiem
historii.
W trzecim powstaniu giną:
Slawentzitz (Sławięcicami).
taka sama).
krótko przez powstaniami, i jego piętnastoletni syn Janek; obaj pod Lichynia
(Lichynią).
Lwowa Karol Kohut. Ich dowódca Jan Gałka, zasłużony w walkach powstańczych,
go układu nerwowego i będzie wymagała przez całe życie specjalnej opieki. Maks
Podpis, jaki Maks składa obecnie, różni się znacznie od jego podpisów sprzed
dziesięciu lat. Cudowny cieniowany gotyk ustąpił pismu zgrabnemu wprawdzie, ale bez żadnej
osobowości, jakby Maks całkowicie utracił ambicję w tej
dziedzinie.
Co ze szkolą?
Siedemnastoletni Wincenty Botor, uczestnik trzeciego powstania, zakłada
znana, doświadczona druhna. Organizuje drużyny na Górnym Śląsku, szkoli harcerzy i dostarcza im
lektur. Spotyka Botora na zlocie Sokoła w Zadolu koło Panewnik, gdzie skupia się życie polskie.
Kronika szkolna zamknięta na dacie 19 listopada 1918 nadal jest pusta. Co robią dzieci Karla Jungera:
ośmioletni imiennik taty, jedenastoletni Alfred, dwunastoletni Gerhard? Gdzie się uczą ośmioletni
Emil Kasperczyk, pierworodny syn
1922
Ślub Badurów
W każdym śląskim domu, w którym mieszka panna, w oknie stoi mirt. Konstancja Rybok uplotła z
niego wianek dla Rozalki Wróblówny i spuściła spod
niego welon. W ten sposób ocieniła twarz panny młodej, maskując zręcznie zbyt
wydatny nos.
Malutkie gałązki mirtu zdobią także suknię skrojoną przez Konstancję według najnowszej mody
(chociaż Rozalka bała się, że wyjdzie spod ręki ciotki,
szyjącej od lat ubranka dla świętych, jak figura z procesji). Modne są także białe
czyli długi czarny żakiet lekko wcięty w pasie, i przypiął muszkę. W ręku białe rę-
Mimo to Florka Wróblówna patrzy na niego bez żalu; od jakiegoś czasu chodzi na spacery z
przystojnym Emanuelem Dziadźką.
kościoła przy szybie Alberta, czyli Wojciecha, gdzie ksiądz udzieli im sakramentu.
Jest piękna pogoda, 20 czerwca. Najpiękniejsza pora roku. Z ogrodów Gieschewaldu-Giszowca niosą
się zapachy. Ptactwo jeszcze śpiewa.
Na drodze wyrasta brama triumfalna z zielonych brzózek. Polski napis: "Serdecznie witamy!".
Rozalia jest wzruszona i zachwycona. Ale Albert-Wojtek uderza się w czoło,
murku i znowu odbiega. Rozalia podgarnia welon i siada bezmyślnie, zdezorientowana, pełna
najgorszych przeczuć, nieraz się przecież słyszało, jak to narzeczony wiał sprzed ołtarza, a Albert-
Wojtek pędzi w lakierkach i salonrocku, macha-
jąc cylindrem, w stronę Schoppinitz. Tam, przy moście granicznym nad Brynicą
(której nikt już nie nazwie Brinitze), między Prusami a Polską (chociaż na ma-
pach ciągle jest Russland), zebrał się tłum. Są w nim na pewno nawet ci, którym
truda Kasperczykowa w ostatnich miesiącach ciąży, wysoki Wincenty Stacha, oparty na lasce z
powodu rany odniesionej z rąk bolszewików, i kulawa Konstancja
giewek.
przegapili to wydarzenie.
ciech Korfanty. Stoi obok nowego polskiego wojewody Józefa Rymera, łysego,
ale z wielkim podkręconym wąsem. A tuż przy nim widzimy Wojciecha Bywalca.
i jeździł z meldunkami, doskonała rola dla człowieka tak ruchliwego. Teraz pełni
służbę "jako kurier, a częściowo sekretarz prowadząc "dziennik przy pośle Rymerze", i na pewno
rozumieją się w lot. Obaj, wojewoda i jego kurier, są Górno-
przy niej żelazny łańcuch w pruskich kolorach - czarnym i białym. Generał Szeptycki osadza przed
łańcuchem swego araba i rozkazuje orkiestrze: - Naprzód fanfara na cześć ziemi górnośląskiej i ludu
górnośląskiego!
Powstaniec inwalida unosi młot i rozbija łańcuch. Środkowe ogniwa dla ułatwienia związano
sznurkiem.
Teraz generał popuszcza wodze i jego koń wkracza na most tanecznym stępem, w wieńcu kwiatów na
białej szyi. Tu jednak nie mamy pewności. Wszyscy
pamiętają, że koń był biały, a na zdjęciach wyraźnie widać, że gniady. Wieniec się
zgadza.
w siodle, starszy wachmistrz Andrzej Pawlak spod Kutna, z krzyżem Virtuti Militari piątej klasy na
piersi. Zdążył ukończyć tylko siedem klas, bo po śmierci ojca
ale już pięć lat temu wstąpił do 3. Pułku Ułanów i przeszedł z nim cały szlak bojowy. Podczas szarży
pod Noricą zdobył karabin maszynowy, wybijając jego obsługę. Teraz będzie służyć na Śląsku; tu go
skierowano. Nie rozgląda się, pilnuje
Tymczasem Rozalia czeka na murku przy pustej ulicy i wyciera oczy welonem.
Zwątpiła w ten ślub i w wesele zamówione w sali Sauera, zwanej podgrubą, bo jest blisko gruby,
kopalni. Zabawa u Sauera rzeczywiście przepadła, bo za dużo było zamieszania, ale sakramentu
dopełniono. Narzeczony wrócił, a ksiądz Dudek zaczekał.
20.06.1922
Rozalia Wróbel
10.4.1898
3.9.1896
(pierwszy ślub w Polsce) rano było objęcie G. Sl. przez polskie Wojsko.
Giszowiec
Wyprowadzenie harmonium
1922
trzyma średniowieczny miecz, którego tak stanowczo domagał się tajny radca
Jeśli naprawdę dokonano tej zmiany, Paweł Kasperczyk nawet jej nie zauważył. Po szychcie spieszy
prosto do domu, bo Gertruda w każdej chwili może uro-
w Giszowcu, mieszka w sąsiednim domu, przy ulicy Agaty numer 16, i w każdej chwili można ją
zawołać. Zagląda zresztą co jakiś czas i dba o to, żeby na
moment, przybiega natychmiast i wszystko odbywa się sprawnie. Gertruda trzyma w ramionach,
leżąc w wymaglowanej pościeli, w meblowym łóżku kupionym
Emil, starszy synek Gertrudy i Pawła, brat Gerarda, ma dziewięć lat. Rozumie
po niemiecku, mówi po śląsku, ale czy umie pisać? Do niemieckiej szkoły chyba
już nie zdążył, a do polskiej dopiero został zapisany. Przejęła budynki po szkole niemieckiej, przy
zielonym placu w centrum Giszowca. Nowy rektor (zachowano ten prestiżowy niemiecki tytuł) Jan
Balicki z niedalekiego Zawodzia wznawia kronikę, w tej samej księdze. Między jedną a drugą epoką
nie zostawia nawet
czystej kartki. Po lewej inspektor Weyher dziękuje za łyżki, a po prawej czytamy nagłówek:
KRONIKA
Rok 1922.
Okolicznościom historycznym poświęcono zaledwie parę wierszy spiczastego pisma - wyraźny ślad
gotyku:
Skończył się czas niewoli, czas gnębienia ludu polskiego na Górnym Śląsku przez
pruskich urzędników.
W czerwcu przekroczyło wojsko Polskie granicę i wstąpiło na Górny Śląsk przywitane z wielką
radością przez lud górnośląski, który przez "Plebiscyt" oświadczył, że G. Sl.
Między innymi Rudolf Hadwiger, który w 1910 roku podjął trud organizowania
kiej, której domaga się część mieszkańców. "Wszyscy urzędnicy, do których należą i nadgórnicy i
wielka część robotników, są niemieckiego usposobienia".
Autor kroniki (prawdopodobnie sam rektor) pisze, że tym staraniom sprzyja PPS. "Pepysowce
agitowali za szkołą niemiecką, albo mniejszości. Jeden z tych
To ten sam Rybok, którego w nocy, podczas drugiego powstania śląskiego, wezwano na ratunek do
willi dyrektora Bessera i który na jego pytanie: "Moi panowie,
czy jest z was ktoś komunista?", odpowiedział: "Nie () jam jest [socjalista] polski".
Kronika szkolna informuje jednak, że Tomasz Rybok "w teraźnim czasie jest
komunistą".
Cztery piąte zakładów znajduje się w Polsce, między innymi kopalnie Giesche
i Kleofas, część kopalni rudy cynkowej Orzeł Biały w Piekarach Śląskich, huta
Po niemieckiej stronie jest Kopalnia Węgla "Heinitz" (Rozbark), parę mniejszych przedsiębiorstw, i
dyrekcja koncernu w swoich wspaniałych gmachach we
Wrocławiu.
Z całego majątku, który teraz znajduje się w Polsce, tworzy filię o nazwie Giesche
Ta sytuacja sprawia, że stosunki w kopalni Giesche prawie się nie zmieniają. Dyrektorem spółki do
spraw górnictwa jest Carl Besser, który nałykał się tylu
Fischer, który wyciągał z łóżka pepysowca, a "w teraźnim" czasie komunistę Tomasza Ryboka. Z
głębin kopalni może się wydawać, że postać Rolanda przy gi-
szowieckim urzędzie nadal nosi głowę Bismarcka (być może z tym Bartoszem
Nigdy jeszcze na pokładach kopalni Giesche nie pracowało tak wielu ludzi.
Kopalnia tylu nie potrzebuje. Musi jednak przyjmować całe rzesze górników:
towali podczas przygotowań do plebiscytu, i ich sytuacja pod niemiecką administracją byłaby
niewygodna.
- Reemigrantów, takich jak Wojciech Bywalec, którzy chcą jeść teraz chleb
polsko-śląski.
Spółka, która należy do niemieckiego koncernu i ciągle ma dawnych menedżerów, mogłaby się bronić
przed tym zalewem niepotrzebnej siły roboczej, ale I
Mnożą się ciężkie wypadki. Ginie piętnastu górników. 17 października na jednym z pokładów zawala
się chodnik i zabija czterech.
Wśród tej masy ludzi ciągle jeszcze pracują na dole sto sześćdziesiąt trzy
konie.
Wojciech Bywalec jest znowu rębaczem w kopalni Giesche. Porzucił rolę prowadzącego "dziennik"
przy wojewodzie śląskim Rymerze.
Po roku mi się ta robota pół umysłowa, a pół fizyczna obrzydła odczuwając wrażenie
"Murzyn wykonał swoje, Murzyn może odejść!" tóż się też dałem zwolnić (). Już też
zaraz marzyłem o towarzystwach śpiewaczych bez czego nie mogłem się obyć i w krótkim czasie
założyłem Chór męski im. "Moniuszko"przy kopalni Giesche w Janowie-Nikiszowiec. Koło to bardzo
dobrze się rozwijało mając w komplecie ponad (50) pięćdziesięciu aktywnych członków i tyleż
wspierających i honorowych z grona urzędników i inżynierów. () Ja miałem specjalne upodobanie w
pieśniach górniczych (może dlatego,
że ten zawód już był we krwi) i nasz repertuar nut stanowił ponad dwadzieścia pieśni
Maks Gawlik, kawaler Krzyża Żelaznego z pierwszej wojny, ojciec Ewalda i Felicitas, przyjmuje
obywatelstwo polskie. W papierach urzędowych po
daje, że zna języki niemiecki i polski, ale wiadomo, że tego drugiego dopiero
się uczy.
1923
Józef Wieczorek, niewygodny dla kopalni, która mogłaby mu wymówić domek, ale nie chce ruszać
człowieka tak już popularnego, nadal mieszka z rodziną
przeprowadzonych 20 kwietnia.
Protokół spisany jest po niemiecku, widocznie członkowie komisji skrutacyjnej mają kłopot z polskim;
a może dyrekcja wymaga, by dokumenty były dla niej
spotkaniem, mogło ono wyglądać jak na jednym z niewielu zdjęć z jego życia. Józef stoi
marek polskich. A Maks Gawlik, który ma dobre stanowisko - jest już chyba kierownikiem magazynu
kopalni - zarabia pięćset dwadzieścia milionów (sześćdziesiąt osiem dolarów). Ceny w komzonach, jak
nazywa się sklepy przy rynku, są
Marka tak spada, że ksiądz Dudek znowu musi przerwać budowę świątyni.
Odczuwa boleśnie to kolejne już niepowodzenie, zwłaszcza że święta góra Ślązaków, na którą
pielgrzymował w dzieciństwie, jest teraz oddzielona od jego parafii
kordonem granicznym. Proboszcz nie ma jednak zamiaru ustawać w walce o swoją ceglaną Górę
Świętej Anny i nie wierzy własnym uszom, gdy niektórzy mieszkańcy (pewnie pepysowcy) mówią, że
chcieliby zamienić kościół na kino.
Postanawia zebrać siły i pisze do kurii podanie o urlop. Prosi o sześć tygodni,
Staw Małgorzaty
otoczce lasu. Jest ciągle czysty, mimo że kąpie się tam coraz więcej młodzieży,
nie tylko chłopców, ale i dziewcząt. To publiczne rozbieranie się córek i wnuczek
byłoby pewnie potępiane, ale panienki robią to nie dla swawoli, ale dla chwały
Rozalka jest nowa w Giszowcu. Jej ojciec Wilhelm, kołodziej w Kónigen Luisegrube (kopalni Królowa
Luiza) w Hindenburgu, jak od 1915 roku nazywa się
Zabrze, brał udział w powstaniach, więc kiedy miasto pozostało po stronie niemieckiej, zabrał się z
żoną i sześciorgiem dzieci na polski Śląsk. Dostali pół domku w Giszowcu po górniku, który wybrał
Niemcy.
Rozalka pływa wyłącznie żabką. Ma bardzo silne ramiona, gorzej z pracą nóg,
ale i tak bije w wodzie chłopców. Wygląda na to, że w ogóle nie wierzy w Utopca,
Jej zawziętość nikogo tutaj nie dziwi, bo w Giszowcu od dawna panuje moda
na ćwiczenia fizyczne, wprowadzana kolejno przez łyżwiarza Katzera, który poległ w pierwszej wojnie
światowej, przez Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół",
przez szkoły polską i niemiecką, konkurujące ze sobą w gimnastycznych popisach; głównym numerem
są piramidy.
szkolnego kronikarza, że nie tylko urzędnicy i nadzorcy górniczy chcą uczyć swe
Chcą tego między innymi miernik węgla Karl Junger i jego żona Hedwig, która ciągle jest gospodynią
w dyrektorskiej willi. Zapisali do mniejszościowej szkoły synka Karola. Będzie do niej chodził pięć lat i -
zgodnie z programem - przerobi po niemiecku w starszych klasach "naukę o Polsce współczesnej".
Karolek
jest żywy, ciekawski, pełen pomysłów, ściga się na łyżwach, chce zostać cyklistą
i wspinaczem.
W październiku i listopadzie nazwisko Wieczorka staje się głośne poza kopalnią i poza Giszowcem.
11 października zapisuje:
Ale na początku listopada górnicy idą pod więzienie i zachowują się tak wojowniczo, że przestraszone
władze wypuszczają Wieczorka na wolność.
0,155 kilograma na tonę urobku. W tym roku wydobyto 1 579 084 tony, poszło
przez Grenzschutz, w szczytowej pierzei rynku w Nikiszowcu, pod arkadowymi schodami. Pną się one
ukośnie po kamieniczce, jakby Zillmannowie zatęsknili
wtedy, gdy model nie może przyjść, bo leży w trumnie. W Giszowcu, Nikiszowcu
i Janowie rodziny żegnają swych zmarłych w mieszkaniu, nawet jeśli śmierć zastała ich poza domem,
tak jak najstarszego syna Waleski, Alojzego Wróbla, rozerwanego przez butlę z tlenem w kopalni
Giesche.
Alojzy miał dwadzieścia pięć lat, był dwa lata po ślubie, zostawił żonę i roczne
dziecko. Ta śmierć okrywa żałobą wiele domów - matki, wdowy, sióstr, braci.
W 1923 roku umarło dwustu trzydziestu siedmiu parafian. Osiemdziesięciu ośmiu z nich nie zdążyło
właściwie być parafianami, bo nie ukończyło nawet
roku życia. W tym dwudziestu jeden to noworodki, które nie dożyły miesiąca.
Ernesta Kolędę (dziewięć lat) z Giszowca, Julię Sikorę (trzydzieści sześć) z Niki-
Katowickie auta
przejeżdżają ludzi
by je lepiej zobaczyć.
w 1911 roku), że
ruch samochodowy nie jest na Górnym Śląsku, jak się wydaje, jeszcze tak rozwinięty, jak by należało.
Wprawdzie od czasu do czasu widzi się jakiś'prawdziwie elegancki
automobil, ale jak zobserwowałem, za każdym razem, w miejscu, gdzie taki pojazd się
zatrzymał, natychmiast gromadził się gęsty tłum gapiów, widomy znak, że nie jest to
Gdyby ksiądz Dudek, człowiek bardzo dokładny, chciał obliczyć, jak długo
żył (średnio) jego parafianin pochowany w 1923 roku, powinien najpierw dodać
ków, pożyteczny, gdy dokumenty podają jedynie rok urodzenia, a nie dokładne
daty dzienne. Wśród zmarłych czterdziestolatków jeden może mieć czterdziestkę i miesiąc, inny
czterdziestkę i jedenaście miesięcy. Jedno dziecko umiera, przychodząc na świat, inne po trzech
kwartałach. Naddatek 0,5 pełni więc funkcję odważnika, który utrzymuje wagę w poziomie"".
Po dokonaniu tej operacji ksiądz Dudek, lub jego wikary, powinien zsumować
lata wszystkich nieboszczyków (ze wspomnianym dodatkiem) i podzielić uzyskany wynik przez liczbę
zmarłych.
fianin Świętej Anny zmarły w 1923 roku nie dożywał siedemnastego roku życia.
1924
sześćdziesięciu milionów marek polskich. Inflacja, która zatrzymała budowę kościoła, zmusza
kopalnię Giesche do rozwiązania orkiestry. To już druga przerwa
pogrzebu? Energiczny dyrygent Wiktor Bara zbiera muzykantów i tworzy amatorski zespół dęty.
Okazuje się, że dyrekcja kopalni chętnie go angażuje, kiedy
trzeba zagrać, aby podnieść ducha. Nie trzeba dodawać, że w zespole gra Albert-
grubie u Sauera, ale Waleska zaprosiła gości do domu. Józek usiadł przy Bronce
spod Kutna, który przekroczył most graniczny z generałem Szeptyckim. Jego domem są teraz
Tarnowskie Góry, koszary 3. Pułku Ułanów Śląskich. Widzimy ich
W tle koszarowy budynek z dziesiątkami okien; za jednym - jak na filmie kryminalnym - rysuje się
tajemniczy zarys białej kobiecej postaci. To żona wachmistrza Pawlaka, Helena z domu Mazajtys.
Pobrali się w dwa miesiące po paradzie
szkoły w Giszowcu, ocienionej przez klony, tak niedawno kółeczka na kartonie nadogrodnika Hilbiga
ciągle odbywającego kontrolne spacery po uliczkach
kolonii.
jak hełm, w którym jest jeszcze bardziej pyzata, startuje w ważnych katowickich
się na tak zwanych sztauwajerach, czyli w Dolinie Trzech Stawów. Rozalka zajmuje
drugie miejsce na sto metrów stylem dowolnym (płynie, naturalnie, żabką) i wraca
sobą.
Gmina
1 lipca na Śląsku nie ma już marki. Milion osiemset tysięcy marek to od dziś
złotówka.
Tego samego dnia powstaje gmina polityczna Janów. Do tej pory Giszowiec
(związane z utrzymaniem dróg, szkół i policji i tym podobne) ponosił jego właściciel _
Bergwerkgesellschaft Georg von Gieschećs Erben. W maju Śląska Rada
Wojewódzka przyłączyła ten obszar do gminy Janów stanowiącej jednostkę administracyjną państwa
polskiego. Gmina przejęła wszelkie urządzenia publiczne
i będzie ponosić za nie odpowiedzialność. Firma Giesche żąda pieniędzy i wystawia całkiem słony
rachunek. Gmina uważa, że nic się nie należy, sprawa więc trafi na pewno do wyższych instancji.
Spór nie dotyczy mieszkań górniczych, które pozostają własnością koncernu Giesche.
Krupa, łysy, okrągły, wąsaty i godny, żonaty z gadatliwą Niemką, która lubi biegać na kominki po
sąsiadkach.
Radę gminy wybiera się na cztery lata, kadencja naczelnika trwa dwanaście lat.
W ceglanym domku pracuje kilkunastu urzędników, większość z okolicy. Mają więcej dobrych chęci i
uporu niż kwalifikacji, dokształcają się na różnych państwowych kursach. Jest wśród nich Wincenty
Stacha, okulały w wojnie bolszewickiej. Skończył tylko powszechną szkołę niemiecką, ale dzięki
rodzicom, którzy
zawsze trzymali się z uporem ducha polskiego, i dzięki zaciągnięciu się do Piłsudskiego zna biegle
polski. Dużo czyta. Na posadę w nowej gminie Janów rekomenduje go patriotyczny wybór, jakiego
dokonał.
Jego starszy kolega Antoni Przybyła zaczął pracę w ceglanym domku jeszcze
dopiero się uczy, ale zna świetnie miejscowe stosunki i jest tak bystry w sprawach
finansowych, że nie tylko szybko dostaje etat, ale awansuje do funkcji inspektora kas gminnych.
Polakiem i jest powszechnie lubiany przez kolegów z gminy jako żartowniś, śmieszek, witzman.
Urzędnicy prowadzą wspólne życie towarzyskie. Jeśli spotykają się w restauracjach, żeby świętować
czyjeś urodziny albo wesele, nie siedzą na ogólnej sali,
lecz w gabinecie. Urzędnik gminy to pan, kiedy idzie ulicą, wszyscy mu się kłaniają. W gminie też
panuje hierarchia - naczelnik nie zbliża się do podwładnych.
Kiedy więc Antoni Przybyła zaprasza gości na wesele i urzędnicy robią zbiórkę na
Ten prezent to werk do zegara, który stanie w salonie państwa Przybyłów. Salonu jeszcze nie ma,
Antoni dopiero zbuduje dom, ale gromadzi już meble.
W firmie Szelenc & Spałek, Roździeń Szopienice, ulica Rawy 4, kupił na raty
Narzeczona zaś, piękna i zamożna Jadwiga Oglodek, zamawia sypialnię francuską za tysiąc czterysta
pięćdziesiąt złotych.
W tej samej firmie Szelenc & Spałek Antoni Przybyła kupuje szafę do stojącego zegara za dwieście
dziewięćdziesiąt złotych.
sześć złotych.
Podczas gdy Wincenty Stacha dobrze się czuje w państwie polskim i widzi w nim
rolę dla siebie, jego rodzony brat Alojzy, powstaniec śląski, emigruje do Francji.
Droga wiedzie przez mysłowicką stację zborną; trzeba tam przedstawić dokumenty
cisnąć na podłogę, bo nie ma go na czym powiesić. Odwszalnia nieczynna. W dormitorium łóżka dwu-
i trzypiętrowe, a prześcieradła niezmieniane od pięciu transportów. Stację powinni utrzymywać
Francuzi, ale skąpią, a Polska się nie wtrąca.
W 1924 roku, kiedy Alojzy wsiada w ten pociąg, do Francji wyjeżdża za pracą przez mysłowicki punkt
zborny pięć tysięcy stu dwudziestu trzech mieszkańców województwa śląskiego"".
Każdy naród ma prawo do posiadania takiej szkoły, która by odpowiadała jego narodowym,
kulturalnym i moralnym potrzebom. Istniejąca w kraju naszym najezdnicza
Lecz rząd się omylił. Wolnego ducha szkoła apuchtinowska wytępić w nas nie była
w stanie. Pod twardą, zakrzepłą korą uległości błyskała iskra niezadowolenia, która dziś
1925
i pięć miesięcy twierdzy. Duraczowi udaje się skrócić ten wyrok tylko o pół roku.
do brata Aleksego:
Od rana do wieczora mam zajęcie. Trudzę się pisaniem statystyk, geografią, arytmetyką, gramatyką i
historią wszechświatową.
Mówiłem żonie, żeby kupiła mi cyrkiel i kątomierz, lecz ona nie jest w stanie mnie
zaopatrzyć. Drogi Bracie, ja nie chcę za głęboko sięgnąć do Twej ubogiej kieszeni, ale
gdyby Ci zbywał jaki grosz, to nie zapomnij o moim życzeniu. Jest mi bardzo potrzebny
cyrkiel i kątomierz na 180 stopni. Tak samo gdybyś mógł mi znaleźć mapę świata
Świętówki
Albert-Wojtek Badura przynosi żonie niedobrą wiadomość. Kopalnia Giesche zaczyna wprowadzać
świętówki. I to właśnie teraz, kiedy zastępcą dyrektora
Górniczej w Leoben w Austrii. Cóż z tego, że Polak; musi liczyć się z ekonomią
- liczy pięć tysięcy sześćset siedemdziesiąt siedem osób, ale wydajność radykalnie
Wróblów.
Znany budowniczy Franciszek Rozkoszny z Katowic (należał do jury konkursu na projekt gigantycznej
katowickiej katedry) kończy już sklepienie kościoła; żelazne konstrukcje kopuły i dachu pochodzą ze
śląskich hut. Probostwo (siedemnaście pokoi) buduje firma Pawła Kutza, także z Katowic.
Na placu znowu pełno kobiet z taczkami, noszą długie białe fartuchy, w których wyglądają jak
pielęgniarki z pierwszej wojny światowej. Tym razem zamiast
Waleski wozi kamienie jej córka Helena, młodsza siostra Rozalki i Florki, wydelegowana do tej roboty
przez rodzinę Wróblów.
Teraz ksiądz musi renegocjować stare zobowiązania. Już w 1914 roku zamówiono w Monachium,
Berlinie i Ratyzbonie witraże, dzwony, nowoczesny stalowy żyrandol projektu Zillmannów (o średnicy
czterech i pół metra), prospekt
Wysyła wiele listów po niemiecku. A po polsku pisze do kurii podanie o służbowy urlop i jedzie do
Monachium i Ratyzbony.
Wraca dobrej myśli. Okazuje się, że znajomości dziadka, lokaja księcia raciborskiego, ciągle są
pomocne w Niemczech, bardziej nawet niż doskonała niemczyzna i wykształcenie wyniesione z
wrocławskiego uniwersytetu. Proboszcz załatwił wszystko, co chciał.
i projektami braci Zillmannów. Z jedną tylko zmianą - świątynia nie będzie biała,
W tym punkcie ksiądz czuje się zwolniony z posłuszeństwa bergratowi, który od dawna już tu nie
zagląda. Kościół powinien stanowić jedność z Nikiszowcem, zamykać czerwone miasto czerwoną
klamrą. Biała będzie jedynie wieża -
Było to w wieczór wigilijny, kiedy po raz pierwszy otrzymałem z rąk moich rodziców blaszana kasetkę
z farbami wodnymi i pędzelkiem oraz nieduży do tego szkicownik.
Moje zainteresowanie tym prezentem narastało z godziny na godzinę, tak że od razu zabrałem się do
gorączkowego rozmazywania tych farb Od tej chwili została we mnie gałązka wielkiej pasji twórczej
Były to pierwsze marzenia, które nie miały jeszcze wyraźnego kształtu, ale zostały głęboko w mojej
duszy zachowaneć.
W tym roku spełnione zostaje także marzenie rodziny Poloczków. Pięćdziesięciodwuletni górnik
dołowy Karol Poloczek siedzi przy klawiaturze własnej fisharmonii. Jeśli ktoś nie wierzy, mamy to na
zdjęciu. Widzimy szczupłe plecy Karola obleczone w ciemną kamizelkę z satyny. Nad nim stoi piękna
wiotka panienka
w białym kołnierzyku, to Berta, alt. Druga panienka, równie ładna, z główką w falkach ułożonych
żelazkiem, słucha uśmiechnięta. To Marta, sopran. Za nią przysiedli Emma, mezzosopran, i Józef,
tenor. W lewym rogu zdjęcia stoi młodzieniec
o filmowej urodzie, to Hugo, baryton. Koło niego siedzi Katarzyna, żona Karola i mama tej pięknej
młodzieży, masywna, zastygła w wyrazie spokojnej dumy. Jakich wyrzeczeń dokonano, by kupić
instrument zwany w rodzinie harmonium?
Na zdjęciu widać, że było warto. Nie widać natomiast stempla "Własność Karola
W żadnym z górniczych domów w Giszowcu nie ma równie wspaniałego instrumentu, ale w każdym
domu jakiś jest, najczęściej proste skrzypce, które są
dość tanie. A diabelskie skrzypce robi się samemu - na wysokim kiju osadza się
niewielki bębenek i zaczepia pod nim jedną długą strunę. Muzyk wprawia w ruch
pałeczki umieszczone na stałe przy powierzchni bębenka i piłuje strunę drewnianym smykiem z
zębami. Na górnym końcu drążka sterczy diabelski łepek i wywala czerwony ozorek. Takie diabelskie
skrzypce zrobił sobie właśnie Rufin Ryś,
zawsze pod okna domku przy ulicy Przyjemnej, skąd dobiega sopran Marty Poloczkówny. Wkładają
śmieszne kapelusze z kogucimi piórami (Rufin ma czarną
panamę) i smarują się sadzą. Nawet na wyblakłej odbitce świecą im się oczy.
1926
polskiego rządu, że w zamian za ulgi podatkowe zainwestują w Giesche SA dziesięć milionów dolarów
w ciągu pięciu lat.
George Brooks ma czterdzieści cztery lata, urodził się w stanie Nowy Jork.
Jest inżynierem górniczym. Już dwadzieścia lat temu budował hutę cynku i fabrykę kwasu siarkowego
w Depue w stanie Illinois. Szybko rozpoczął karierę w amerykańskich koncernach cynkowych i
ołowiowych. To wynalazca i posiadacz licznych patentów, członek wielu organizacji pracodawców.
Żonaty z Amerykanką,
Eduard Schulte ma trzydzieści pięć lat, urodził się w Dusseldorfie. Jest doktorem prawa, ale zdobył
ten stopień nie dla wiedzy, lecz z powodów praktycznych; uważa, że to pomaga w karierze. Zapisał się
na uniwersytety w Bonn i Kolonii, ale tam prawie nie bywał. Nie lubił zajęć teoretycznych, tak jak
Anton
księgarzy i antykwariuszy.
Baedeker z 1892 roku poświęca kilkanaście linijek diisseldorfskiej galerii obrazów dziadka Schultego,
który nosił to samo imię co wnuk urzędujący obecnie we
Eduard Schulte nie jest urodziwy, ale robi wrażenie na ludziach - pewnością
siebie i energią ruchów, chociaż nie ma stopy. Stracił ją, mając osiemnaście lat, gdy
pomagał naprowadzać na tory wykolejony tramwaj. Mógłby powiedzieć za Uthemannem, że ma
półtorej nogi, ale nie wiemy, czy zachowuje wobec siebie podobny dystans. Tak jak Uthemann,
trzyma się prosto i dużo chodzi. Porzucił wprawdzie liczne sporty, ale nie zrezygnował z myślistwa.
Musi jednak pod pewnym
względem ograniczać to hobby - jego żona Clara nie życzy sobie trofeów na ścianach. Trudno, można
się z nimi przynajmniej sfotografować.
zdziwiony, że ta osoba dawno nie żyje, była wielką pisarką, a Clara szuka jej śladów. Kaszubski Biitow,
z którego pochodzi Clara, leży wśród lasów i jezior, na
Eduard dowiedział się także, że drugą bohaterką, która zajmuje poważną głowę Clary (pod bardzo
jasnymi, prawie platynowymi falkami rozdzielonymi przedziałkiem), jest Maria Skłodowska-Curie.
Clara studiowała na Sorbonie i chodziła w Paryżu na wykłady tej Polki, nie dlatego że interesowała się
radiologią czy
w ogóle fizyką. Poruszyła ją niezwykła siła i zarazem delikatność tej kobiety. Pod
tym względem Maria Curie i Charlotte Bronte wydają się siostrami. Clara chciałaby im obu poświęcić
powieści.
W osiem lat po tym spotkaniu Eduard poślubił Clarę. Książka o pierwszej bohaterce rzeczywiście
powstała. Nosi tytuł Charlotte Bronte, Genius in the Shadow
(Geniusz w cieniu) i widać w niej sympatię autorki do córki prowincjonalnego pastora, która
zachowując kobiecość, uzyskała sukces w świecie mężczyzn.
w tę stronę. Widzi, że mężczyznom sukcesy przychodzą łatwiej. Jej książki prawie nikt nie zauważa.
Nie przynosi żadnego dochodu. Podczas gdy Eduard otrzymuje niemal z dnia na dzień królewską
posadę, biuro i pensję.
Kiedy spadkobiercy Gieschego szukają generalnego dyrektora, Schulte rozgląda się właśnie za
nowymi możliwościami. Ma za sobą doświadczenie menedżerskie w bankach i w wielkiej firmie
zajmującej się produkcją i zbytem mydła.
Kiedy spotkany na ulicy znajomy mówi mu, że Giesche szuka głównego menedżera, pisze natychmiast
list intencyjny, znajduje parę protekcji, stawia się na kilka rozmów i robi wspaniałe wrażenie".
jasna, pogodna, i tak powinien wyglądać dom, w którym leczy się wodą według
wód świadczy niewątpliwie o tym, że ksiądz Dudek jest zdolny do eksperymentów. Wprawdzie
uzdrowisko, teraz pod zarządem świetnego psychiatry doktora
Reinholda, jest już modne w Europie (z czasem pod nazwą Lazne Jesenik), ale
ciągle jeszcze wielu lekarzy oburza się na to, że samouk wytyczył kierunki leczenia. Oburzenie jest na
pewno podszyte zazdrością - nazwisko samouka przetrwa
Ale nie tylko księdzu Dudkowi przysługuje urlop. Już piąty rok kopalnia Giesche musi dawać górnikom
płatne wakacje. W zależności od stażu: trzy dni po roku
pracy, pięć dni po pięciu latach, dziesięć dni po dziesięciu i dwanaście po dwudziestu.
Łatwo więc obliczyć, że Paweł Kasperczyk może żądać dziesięciu dni wolnego. Żąda, ale nigdzie nie
pojedzie. Największą przyjemność sprawia mu rodzina,
Każdy giszowianin potrzebuje wózka do wożenia produktów. Już nie korzysta się z żaren (czasem
tylko, żeby zemleć mąkę na żur), ale kto ma pole poza osadą, ciągle jeszcze młóci cepami i wozi mąkę
do młyna, do Tychów. - A jak ta góra
Paweł czuje się w Giszowcu naprawdę szczęśliwy. Ma wszystko, co można sobie wymarzyć. Jest przy
domu wokoło ładny ogródeczek, jest dwóch synków i kanarek w klatce. Gertruda reperuje robocze
ubranie Pawła, wbijając z wysiłkiem igłę
w twardy materiał, nie narzeka jednak, uzbroiła się w lśniący naparstek. Kanapa nie
jest nakryta "purpurem", nawet chyba jeszcze nie ma kanapy, ale kiedyś będzie. Paweł wierzy w
postęp, ale nie rewolucyjny, lecz biorący się z codziennych, miłych mu
wspólnego z kowalstwem -
Z sąsiadami żyją w zgodzie, ustawili się pod płotem do wspólnego zdjęcia. Z lewej stoi Emil,
pierworodny Pawła i Gertrudy,
dalej?Już niewiadomo.
Neliszer.
przez otwarte okna Karola Poloczka. Ich siąsiadujące ze sobą domki rozdziela
tylko linia kopalnianej wąskotorówki do przewozu towarów. Karol gra i dyryguje dziećmi, zasiadając
przy instrumencie - Marta, jak już wiemy, śpiewa sopranem,
Berta altem, Emma mezzosopranem. Hugo, najpiękniejszy z chłopców, barytonem, a Józik tenorem.
Tenorem śpiewa także Paweł, który ma krótszą nogę, nie
mógł zostać górnikiem, uciułał na aparat fotograficzny i robi konkurencję Niesporkowi. A gdzie bas?
Musi być bas, skoro wszystkie głosy są obsadzone. Wygląda na to, że Hugo ma bas-baryton.
o tyle Józef Wieczorek nie jest mile widziany przez spółkę Giesche. Cierpliwość właścicieli domów
giszowieckich do wichrzyciela się wyczerpała (nie
w Szopienicach, przy ulicy Dworcowej 9. Tak się składa, że mieszka tam paru
Twarz regularna i ładna, gładko wygolona, surowa, napięta. Józef Szeja nie wygląda na człowieka,
którego można zaprosić na przyjęcie urządzane przez Antoniego Przybyłe dla dwudziestu jeden
ofiarodawców werku do zegara.
Nowożeniec musiał się nieźle zadłużyć. Czuje w kieszeni dziurę po pierwszych ratach za jadalkę. A
jeszcze pierścionek zaręczynowy z brylantem (pięćset pięćdziesiąt złotych) i obrączki ślubne (sto
trzydzieści dwa złote) z firmy Uhrmacher u. Juvelier W Garczarzyk, Myslowitz (jubiler ciągle nie
zmienił
pieczątki).
Zegar ufundowany przez kolegów z gminy wart jest rewanżu. Bije krótko
co piętnaście minut, a co godzinę daje prawdziwy koncert głębokim aksamitnym głosem. Antoni
Przybyła zaprasza więc ofiarodawców "na skromną ucztę"
"° restauracji pana Knapika, gdzie nie zabraknie ulubionej kiełbasy wyskwarzonej w garnku ze
szmalcem i dowcipów kolegi Istela na temat kluczy do kasy
i piłsudczycy (na przykład Wincenty Stacha), ale o polityce mówić się nie będzie.
i butelki grubej
Po angielsku
Giesche SA zdążyła z prezentami na Boże Narodzenie. Rozdzieliła je z poprawnością polityczną -
organizacjom polskim i niemieckim. Obdarowano Niemiecki Związek Kobiet w Załężu i Polski Związek
Kobiet tamże (dba o rodziny
z kopalni Kleofas), Związek Powstańców w Nikiszowcu, Polską Partię Socjalistyczną w Giszowcu i tak
dalej.
1927
Ze stanu Montana
Na początku roku Józef Wieczorek wraca do domu. Współlokatorzy z ulicy Dworcowej tak bacznie go
obserwują, że już po dwóch miesiącach jest znowu
w więzieniu, tym razem w Rawiczu, co niewątpliwie stanowi ulgę dla szefów kopalni Giesche.
B. Walsh z East Chicago w stanie Indiana, słynącego z wielkich stalowni, pan Wanamaker, główny
księgowy (nie wiemy skąd), pan Schroeder, sekretarz dyrektora
Dyrektorem kopalni Giesche jest ciągle Niemiec Johannes Fischer, ale - jak
wiemy - wicedyrektorem jest już drugi rok Józef Lebiedzik, a co więcej, stanowisko jednego z dwóch
zastępców dyrektora Brooksa obejmuje pięćdziesięciosiedmioletni Polak Józef Dworzańczyk.
Amerykanie mieszkaliby najchętniej wśród lasów i ogrodów Giszowca. Spółka zamierza zbudować im
wille pod wieżą wodną, zwaną ciągle wasserturmą, nie-
cy inżyniera Mecka "wywoła bardzo złe wrażenie tak u władz, jak i w społeczeństwie i bez wątpienia
spowoduje dla nas napaści w prasie i interpelacje ze strony
władz".
Pod koniec września kronika szkolna przedstawia krótki zarys sytuacji moralnej i politycznej
Giszowca.
Śląska. Wśród ludności znajdują się nierzadko elementy wywrotowe, co bardzo ujemnie odbija się na
dziatwie szkolnej. Uczniowie są w wielkiej mierze zepsuci- palą papierosy nawet
idące do sklepu i zabierają im pieniądze. Walczyć z tymi anormalnościami jest bardzo trudno, gdyż
przeważnie ojcowie dają dzieciom zły przykład. Zdarza się, że sam ojciec nakłada fajkę synkowi.
Policja w ostatnich latach popowstaniowych zanotowała wiele wypadków
napadów rabunkowych. Tutaj była kryjówka słynnej bandy "Stolorza" grasującej w latach
1922-23. () Stosunki te panują już od czasów przedwojennych -pruskich. Z drugiej strony należy
zaznaczyć, że w ogólności ludność stoi na obywatelskim stanowisku, są tu dobrze
rozwinięte organizacje społeczne jak TCL (Towarzystwo Czytelni Ludowych), Powstańcy, Sokół, Polki
itp. Posterunek policji strzeże porządku, oświadcza nawet, że akcja komunistyczna ucichła. Naczelnik
gminy Janów pan Szeja stara się o Giszowiec
Kto odwiedziłby parafię w miesiąc później, w sobotę i niedzielę 23 i 24 października, skłoniłby się na
pewno do optymistycznego skrzydła tej oceny. Cała
łzami na uznojonych policzkach - jak wspomina wikary Emanuel Płonka - przenoszą relikwie świętych
męczenników Placidi et Clementiae (Placyda i Klemencji) z tymczasowego kościółka pod namiot przed
nowym kościołem, by je potem
sześć tysięcy wiernych, z jego widocznej z dala białej latarni na wysokiej kopule,
z dostojnej obecności księdza biskupa doktora Arkadiusza Lisieckiego, dyrektorów Giesche SA,
wicemarszałka Sejmu Śląskiego i wielu innych dostojnych osób.
Naczelnik gminy Józef Szeja wita arcypasterza pod bramą triumfalną. Biskup,
powstanie wielka katowicka katedra, dziękuje wszystkim zasłużonym dla budowy, ale
najpiękniejszymi słowami obdarza księdza Dudka; jego imię chciałby zapisać złotymi literami w
historii okolicy.
wpadają do wnętrza wielobarwne plamy słońca. Ze sklepienia potężnej nawy zwisa ogromny
elektryczny świecznik Zillmannów wykonany w Berlinie Charlottenburgu.
mistrzowskim, które mogłoby stanąć w każdej stolicy Europy (). Organo pleno brzmi
szlachetnie, uroczyście i imponująco w swej potędze, zaś piano w połączeniu z tajemniczo brzmiącym
tremolo jest wręcz czarujące. () Zaprawdę takie mistrzowskie organy
Ksiądz Dudek dokonał dzieła i może odpocząć. Tym razem spędzi urlop
do Kuźnic. Traf chce, że ten budynek - a właściwie jego najstarsza część, dawna
willa hrabiny Róży Raczyńskiej - też przypomina cechownię przy szybie Carmer,
tym razem dzięki wieży nakrytej podobnym daszkiem, jak czapką. Ale ksiądz
tym, jak posesja została kupiona przez Polskie Towarzystwo Księży Katolickich
kościoła. Nie jest malowanym urzędnikiem socjalnym. Warunki życia załogi Giesche SA interesują ją
naprawdę, widać to po tempie, w jakim zabrała się do roboty.
pue w stanie Illinois, badała warunki pracy kobiet, zagrożenie epidemią, opiekę
nad dziećmi.
na trzydzieścioro czworo dzieci, które zapisano do szkoły publicznej, tylko troje ma oboje rodziców.
Budynek jest w dobrym stanie, wyposażony w wodę bieżącą (zimną), toalety i centralne ogrzewanie.
Każde dziecko ma własny kubeczek do picia. Warunki
od osoby, ale w ciepłym sezonie przychodzi tylko pięć uczennic. Miejscowe panienki nie mają nawet
tych czterech złotych. Nie mają też czasu. Muszą pomagać
swoim rodzinom, w których się roi od dzieci. Są zajęte zwłaszcza latem i jesienią,
kiedy można się zatrudnić przy sezonowych robotach albo zająć sprzedażą owoców i warzyw. Sady
giszowieckie, dzięki dobremu materiałowi szkółkarskiemu
i oku Hilbiga, rodzą tak obficie, że w porze zbiorów zawsze można coś sprzedać
"The walls are painted dark grey and the room is dark"*. Ta uwaga, że "ściany
raportach z wizytacji. Wszystkie ochronki są szare. To kolor oszczędności i pokory. Panna Sadie nie
może zrozumieć, dlaczego ściany, w których przebywają dzie-
Sadie Walsh od czasu do czasu odwiedza zakład Augustyna Niesporka. Potrzebuje fachowej rady i
obróbki technicznej swych zdjęć. Ma konkretny projekt - będzie fotografować małżeństwa, które
modelują świadomie swoją rodzinę, a więc małodzietne.
Mógłby jej także służyć pomocą Paweł Poloczek, który urządził już sobie
Działkowej, w drodze na
gry w skata), a dwie biorą się do roboty, rozkładając na chodniku jakieś maty czy
blachy na tle czarnej czeluści pieca, nad którym sterczy jak gołębnik ceglany komin.
O prawą krawędź zdjęcia opierają się długie żerdzie - kociuby do wyciągania z pieca
bochenków. W kącie przy płotku obserwuje scenę dziewczynka, której kusa spódniczka zaświadcza,
że jesteśmy w zaawansowanym już wieku XX.
Pod wasserturmą
Giszowiec wkracza energicznie w amerykański etap swej historii. W pobliżu
dyrektorskiej willi powstają wille amerykańskie, piękne domy o obszernych holach, salonach,
sypialniach i z wszystkimi wygodami. Instalację tych wygód ułatwia bliskie sąsiedztwo malowniczej
wieży ciśnień.
między innymi fotograficznie. Widzimy na przykład willę numer 5 już podciągniętą pod dach, ale
jeszcze w stanie surowym. Na passe-partout zdjęcia napisano:
będą białe jak w kolonialnych domach amerykańskiego Południa. Okna w wykuszach przybliżają
piękny wysoki las. Niektóre drzewa zostaną jednak wycięte pod
pole golfowe, ekspert ocenił, że teren jest doskonały, i wyznaczył miejsca na dziewięć dołków.
1928
Tak jak kiedyś Uthemann oprowadzał braci Zillmannów po polu Reserve, tak
teraz trzydziestoczteroletni naczelnik Józef Szeja pokazuje swą gminę młodszemu o rok architektowi
Tadeuszowi Michejdzie. Tadeusz pochodzi z wielkiej rodziny Michejdów zasłużonej od połowy XIX
wieku dla Śląska Cieszyńskiego"ć.
Wydziału Architektury Politechniki Lwowskiej nosi mundur wojskowy. Po studiach jedzie do Katowic.
Jest tu jednym z pierwszych polskich architektów; ocenia, że to dla nich ziemia obiecana. Państwo
polskie stawia tu potężne gmachy
publiczne, które mają ukazywać jego potęgę i dumę, a właściciele i zarządcy prze-
Sam Michejda też ma już w Katowicach dom przy ulicy Poniatowskiego 10,
wedle własnego projektu - funkcjonalny i prosty. Zbiera się w nim konfraternia artystyczna. Na
jednym ze spotkań stawiają pośród siebie papierowy walec, malują mu twarz, wkładają kapelusz i
okulary i koronują: to ich idol -
Le Corbusier.
związane wyższym budynkiem zegarowym. Wszystkie dachy płaskie. W jednym pawilonie - wielkie
prostokątne okna łączące się niemal ze sobą, w drugim
inżynier Władysław Michejda, stryjeczny brat Tadeusza. To ten sam Michejda, który przemawiał na
otwarciu Akademii Górniczej w Krakowie, zaszczyconym obecnością Piłsudskiego. Skończył tę
Akademię i dostał stypendium na
antracytu.
Gmina, którą zarządza Józef Szeja, jest bardzo duża (prawie osiemnaście tysięcy mieszkańców), ma
skomplikowane stosunki własnościowe, bezrobocie na
Dudkiem. Spór tym bardziej kłopotliwy, że Szeja nie dalej jak w zeszłym roku
do kurii i do województwa.
Otóż zasłużeni obywatele janowskiej gminy, przedstawiciele polskich organizacji, uważają, że ksiądz
Dudek bardziej sprzyja Niemcom niż Polakom, i przychodzą z tym do naczelnika. Już przed
konsekracją kościoła zwrócili uwagę, że
program obchodów przedstawiony przez księdza "nie uwydatnia polskiego charakteru tutejszej
parafii", i oświadczyli, że jeśli proboszcz programu nie zmieni, na poświęcenie nie przyjdą. Naczelnik
musiał łagodzić starcie z wielkim nakładem energii i dyplomacji. Udało mu się zapobiec bojkotowi
uroczystości,
tak ważnej dla życia społecznego gminy. Wie jednak, że konflikt trzeba zażegnać. Powinien to zrobić
specjalny komitet wyłoniony przez prezesów polskich organizacji.
Józef Szeja bierze na siebie kierownictwo tej misji. Pisze teraz do Kurii Biskupiej w Katowicach:
Każdy Naczelnik gminy bez względu na swe przekonanie wyznaniowe ma nie tylko prawo, ale i
obowiązek stanąć w obronie polskości bez względu na to, z czyjej strony
ona jest zagrożona (). Każdy urząd nakłada na swego piastuna pewne obowiązki obywatelskie.
Komitet opracowuje memoriał, w którym wylicza jedenaście pretensji do proboszcza. Między innymi:
prezesi polskich organizacji czują żal, że koncert urządzony w nowym kościele nie zawierał ani
jednego polskiego utworu. Ksiądz
polskich mistrzów. Ale czyż nie mógł zaprosić innego organisty, "by na tak cudnych organach
udostępnić społeczeństwu polskiemu utwory polskie?".
zanosi skargę, że pod witrażem z wizerunkiem świętej Bronisławy, który towarzystwo zakupiło za
swoje datki, nie ma informacji o ofiarodawcy, a na witrażach ofiarowanych przez Niemców są. Jest to
tym bardziej przykre, że witraż "zakupiony
Kolejarz Wincenty Mych oświadcza, że kiedy zapytał księdza Dudka, dlaczego po nabożeństwie nie
śpiewa się Boże, cos Polskę, otrzymał odpowiedź, że biskup tego zakazał.
Kierownik szkoły Józef Madej podaje, że 3 maja 1926 roku (a więc jeszcze
szych ław, bo miał przyjść tam niemiecki dyrektor kopalni, zresztą ewangelik.
Szeja dodaje od siebie, że w uroczystym obiedzie w dniu konsekracji, na który proboszcz zaprosił
przedstawicieli polskiej administracji, wziął udział jego brat Andreas Dudek, niemiecki radca szkolny
"zasądzony przez Sądy polskie za szpiegostwo
więc wybaczyć i jemu, Józefowi Szei, że go otwarcie krytykuje, a nie skarżyć się
na niego do kurii.
ną Kurię Biskupią, że nigdy, przez dwadzieścia trzy lata pracy kapłańskiej, nie
Wszystkie nabożeństwa w dniach świąt narodowych odprawiał bezpłatnie, a nawet na własny koszt
zapraszał obcych księży dla asysty, aby uroczystość była
pieśni były polskie, a tylko podczas sumy pontyfikalnej śpiewały po łacinie połączone chóry polski i
niemiecki. To zresztą było konieczne, bo polski chór kościelny jest słaby i niemiecki go wzmocnił. Co
do witraża świętej Bronisławy, ofiarodawców było za dużo, by ich wyliczać. Donatorów niemieckich
też wymieniano
tylko wtedy, gdy zakupili coś w pojedynkę.
Boże, coś Polskę Powiedział, że biskup wyznaczył pewne uroczyste dni do śpiewania tego hymnu w
kościele.
Nigdy nie wydawał polecenia, by usuwano z ław nauczycielki na rzecz dyrektora kopalni.
gdy zawiódł prelegent z Mysłowic, sam wygłosił referat "ku ogólnemu zachwyceniu". Na biedne dzieci
wielokrotnie łożył.
socjaliści ze sztuką obrażającą uczucia religijne. Członkowie Towarzystwa Socjalistycznego "Siła" nosili
tam ostentacyjnie swoje odznaki i czapki socjalistyczne.
Kończy pismo zdaniem: "Jeżeli naczelnik gminy p. Szeja pragnie mego przebaczenia temsamem
dowodzi, że czuje się winnym ()".
Kuria biskupia trzyma stronę proboszcza, tak zasłużonego przy budowie nowej świątyni. Naczelnikowi
Szei pozostaje więc wyrazić nadzieję, że ksiądz Dudek
"przy dobrej woli i przy pomocy ks. wikarego będzie w stanie uzgodnić swoje obowiązki kapłańskie z
potrzebami narodowościowemi społeczeństwa polskiego"*.
Spór powoli wygasa. Zwłaszcza, że od dawna maleje liczba nabożeństw niemieckich. W latach 1910-
1912 - jedno polskie i jedno niemieckie, 1912-1920 -
Po tym wszystkim ksiądz Dudek jedzie nabrać sił we włoskim Meranie; wodolecznictwo i kuracje
winogronowe, wszystko pod kontrolą stałej "komisji
coupe, z brewiarzem na kolanach, wyglądającego czasem przez okno, czy na horyzoncie majaczą już
góry Południowego Tyrolu.
Rozalka Kajzerówna wybiera się jeszcze dalej - do Amsterdamu. Koledzy z Towarzystwa Pływackiego
"23" odprowadzają ją na katowicki dworzec. Dziewiętnastoletnia Rozalka, trzykrotna w tym roku
mistrzyni Polski, jedzie na IX Letnie
Igrzyska Olimpijskie, startować na dwieście metrów stylem klasycznym. Do eliminacji staje sześć
zawodniczek. Niestety, Rozalka przypływa szósta z czasem
pływackim w Polsce, nie rysuje się jasno. Ojciec nagle umarł, Rozalia musiała porzucić gimnazjum w
Mysłowicach i iść do pracy, żeby pomóc w utrzymaniu pięciorga młodszego rodzeństwa. Pracuje jako
telefonistka w kopalni Giesche, a kopalnia nie stosuje taryfy ulgowej wobec pracownicy, dlatego że
ma ona
szansę na medal. Treningi wprawdzie dadzą się pogodzić z posadą, Rozalia ćwiczy tylko na otwartych
naturalnych akwenach, kiedy dzień jest długi, a pora ciepła. Dziewczyna jest uczulona na chlor, nie
może korzystać ze sztucznych basenów ani z katowickiej szwimhali (krytej pływalni wybudowanej w
1895 roku
trzy osoby). Jednak taki amatorski trening nie wystarcza, żeby stawać na słupkach na olimpiadzie.
Karolek Junger kończy niemiecką szkołę mniejszościową i otrzymuje piękne dwujęzyczne świadectwo.
Ciekawe, czy jego rodzice Hedwig i Karl czytali, co
dziennikarz lokalnej gazety myśli o tych szkołach i o rodzicach, którzy posyłają do nich swe dzieci.
duszę polskiego dziecka dla mniejszości to jednak uczciwy górnik i robotnik nie da się
nakłonić do zdrady ducha i okaże czem jest, bo dziecko swe - ten skarb, dla którego on
żyje i pracuje - odda w godne ręce polskiej szkoły. Niemcy tylko dla liczby potrzebują
a nie oświecić i aby w ten sposób wyzyskać swe odwieczne zamiary wobec Polaków. Polskie dziecko
po ukończeniu szkoły mniejszościowej dostanie od niemieckiego urzędnika
na kopalni łopatę do ręki, gdy tymczasem z polskiej szkoły syn jego pójdzie dalej do szkół
wyższych, wyuczy się mowy naszej i sięgnie śmiało po wyższe stanowisko. Toteż niech się
nawet nikt łudzić nie poważy, by dla dobra naszego ludu mniejszość pracowała!
Cały artykuł nosi tytuł Z życia polskiej szkoły w Giszowcu. Nie wiemy, z jakiej
pochodzi gazety. Artykuł wycięto i przylepiono, bez daty, źródła i autora, na siedemdziesiątej siódmej
stronie kroniki szkolnej.
Do szkoły niemieckiej chodzi rzeczywiście coraz mniej dzieci - teraz jest ich
Kierownictwo szkoły zrobiło przyjęcie dla dzieci nowo zapisanych. Zgłosiły się
wszystkie wraz z matkami. Każde otrzymało kołacza, kakao i cukierków, a tych 67 najbiedniejszych
otrzymało po kawałku płótna na ubranie. Przy wpisach zaś każde dziecko
Klasy są mniej liczne niż trzy lata temu, bo jest ich więcej; aż dziewiętnaście.
ósma - trzydzieści.
Trzydziestosześcioletni Teofil Ociepka nie jest jedynym pracownikiem kopalni Giesche, który
poszukuje prawdziwej wiedzy i wewnętrznej harmonii. Dąży
do tego także młodszy o dwanaście lat Bolesław Skulik, od dziesięciu lat górnik
na szybie Kaiser Wilhelm. Do tej pory pod wpływem ojca czytał "literaturę socjalizmu", stwierdził
jednak, że "ta droga nie jest do prawdy".
mnie interesuje! Nie znom tego kierunku, który wy rzekomo zastępujecie". Na to Ociepka: "To chodź
do mnie do góry". Tak poszedłem do pomieszkania jego - miał w nim szeroko biblioteka. Bardzo
wielka biblioteka, ponieważ był kawalerem, w elektrowni zarabiał dobrze i szukał tyj prawdy w
książkach. Pokazał na literatura i powiedzioł: "Mosz
dostęp do tej biblioteki i czytoj". To była literatura ino okultystyczno. Niemiecka, francuska jak i inna.
I czytołem. W jego bibliotece zwróciłem uwagę na książkę Maksa Heindla
W tych latach święto górnicze obchodzone jest dwa razy w roku. 4 maja
gdzie takie pochody były w zeszłym roku. Nie dawać żadnych zapomóg dla załogi, ugoszczeń,
naturaliów, kieszonkowego, bo pieniądze potrzebne są na fundusze wsparć i na fundusz bezrobocia.
Związek Pracodawców kończy życzeniem
zwiastunem kryzysu"".
"gdyby charakter narodowy, polski i bezpartyjny powstałej w ten sposób instytucji narażony został na
niebezpieczeństwo". Dyrektor Fischer nie wprowadza do
umowy symetrycznego zapisu, który by pozwolił wyrzucić lektury, gdyby zagrażały one
międzynarodowemu i kapitalistycznemu charakterowi gościnnej firmy.
Clara Schulte nie interesuje się menedżerskimi obowiązkami męża, ale któregoś dnia otwiera księgę
wydaną we Wrocławiu na dwusetlecie firmy. Znajdu
w archiwach ich firm. Ten temat ma jeszcze jedną wartość dla Clary Schulte -
zbliża ją do męża.
Mrs. George S. Brooks także musi się czuć samotnie na Śląsku, bo tak jak
pani Schulte pogrąża się w historii, tyle że prywatnej. Od jakiegoś czasu prowadzi korespondencję z
Arthurem W Ackermanem z Bostonu, Mass., który pomaga jej zrekonstruować drzewo rodzinne.
Ackerman, który stempluje się jako
historian, genealogist, researcher (historyk, genealog, badacz), jest niezwykle solidny, sprawny i
bystry, a jego maszyna pisze tak czysto jak drukarka laserowa.
Ma też współpracowników w różnych częściach Stanów. W ostatnim liście sięga bardzo głęboko, bo
aż do roku 1596, kiedy to urodził się Martin Towsend,
niewątpliwie przodek pani Brooks. W 1634 roku Martin i jego żona Martha weszli w angielskim porcie
Ipswich na pokład statku "Elisabeth", którym przypłynęli do Ameryki.
Ackerman jednak zapowiada pani Brooks (której w poprzednim liście dziękuje za czek na pięćdziesiąt
dolarów), że to nie koniec tego nurkowania. W historii
Bergshire Mass. znalazł informacje o przodkach Martina Towsenda z czasów Wilhelma Zdobywcy,
który nadał im wielkie posiadłości w Norfolku*
Amerykańskie wille otoczone są płotem i ich mieszkańcy (z wyjątkiem panny Sadie) nie pokazują się w
uliczkach Giszowca i Nikiszowca, jeśli nie mają po
w parku koło gospody z wielkiego buicka albo chryslera. Mały Gerard Kasperczyk śledzi
zafascynowany te samochody. Dałby wiele, żeby się przejechać albo
przynajmniej dotknąć karoserii, ale stoi jak słup, chociaż amerykańskie dzieci
nie są wystrojone ani nie robią min. Zwłaszcza jedna dziewczynka imieniem Karen wydaje się
sympatyczna i Gerard chętnie by do niej zagadał, ale nie przychodzi mu nawet do głowy, że to jest
możliwe. Zresztą nie jest możliwe, bo w jakim języku?
do Polskiego Czerwonego Krzyża i Caritas Polska. Być może wpływa na to wrażliwość obudzona
narodzinami chorej Felicitas. Ale może także chęć włączenia się
Na pewno Maks myśli także o przyszłości Ewalda, który jest nadzieją rodziny i nie powinien być
wyobcowany.
1930
Gertruda Badurzanka rozpoczyna naukę w szkole w Nikiszowcu, w czerwonym gmachu koło plebanii.
Ma do niej około trzech minut spaceru, który
koło pani, pod drzwiami dyga i odchodzi, ale ma piękny dzień aż do samego
wieczora, chociaż droga trwała króciutko, bo nauczycielki mieszkają przy szkole. Szczęście byłoby
większe, gdyby panna Bojówna, zamiast powiedzieć Trudziu, powiedziała Zosiu, bo Gertruda
nienawidzi swego imienia, kojarzącego
się jej z trutką na szczury, i czasem podpisuje się na odkładce zeszytu jako Zofia Leszczyńska, chociaż
sama nie wie, skąd się jej to wzięło, i nie umie tego wyjaśnić pannie Bojównie.
- Ona była od niemieckich rodziców i zawsze szła z nami, harcerkami, w defiladzie na 11 Listopada.
Szła bez mundurka, ale szła. Dlaczego szła? A dlaczego
świętym Stanisławem Kostką. Z okazji poświęcenia chorągwi każde dziecko dostaje bułkę, parę
kiełbasek, paczkę cukierków i szklankę kakao.
Polak nauczyciel bierze dziecko za serce i ciągnie do siebie, Niemiec zaś bierze za
- Na ławka, przygiąć się, i ta ścinka bili, bili, bili! - opowiada Gerard. Nie skarży się jednak rodzicom. -
Jakby jo powiedzioł matce, że dostoł ścinką, to matka
Jak kto dostał ścinką (trzcinką), znaczy, że zasłużył, a jak zasłużył w szkole, to i w domu.
Być może Gerard zmyśla z tym biciem, bo w ogóle jest ze szkoły zadowolony. Lubi do niej chodzić.
Lubi wycieczki. Pojechał pod tę wielką wieżę, na "trójkąt
trzech cesarzy" w Mysłowicach. - To już nie wieża Bismarcka - powiedział nauczyciel. - Ale Kościuszki.
Stosunek rodziców do szkoły pomimo usilnych starań ze strony nauczycieli nie jest
cemu kapitaliście, lecz polskim inżynierom, których wielu kształtowało się w Le-
Menedżerowie mają także inne kłopoty, idące z góry. 9 marca Brooks dzieli się
Rząd powinien być poinformowany, że Spółka Giesche nigdy nie wchodziła w zaciekłą /cut-throat/
konkurencję z innymi polskimi koncernami. Przeciwnie, historia
pokazuje, że nasze ceny były generalnie wyższe niż przeciętne w krajach skandynawskich.
Powinniśmy także wykazać rządowi, że mając absolutną swobodę w kształtowaniu cen, naruszaliśmy
bezpieczeństwo naszych stosunków handlowych z licznymi klientami skandynawskimi.
list do Brooksa słowami: "Jak WPanu wspominałem", a tłumacz robi z tego: ,y4s
kuba. Chce kandydować do Sejmu Śląskiego drugiej kadencji, więc nie powinien
dać się aresztować. A jednak w kwietniu idzie do więzienia. Mimo to, a może
() na kopalni Giesche był przedtem jeden dyrektor, obecnie jest trzech Przychodzą ci panowie, aby
wyrzucić robotników przekonań rewolucyjnych z pracy, aby sfaszyzować rady załogowe, aby
uniemożliwić wgląd do bilansu i odebrać robotnikom te prawa, które im się słusznie należą z uchwały
o radach zakładowych.
() wiemy o tym, że płaca robotnicza w Polsce stoi na najniższym poziomie. () Jeżeli chodzi o
ograniczenia pensji dyrektorskich () to wiemy, że dzisiejsza nasza uchwała pójdzie do komisji, poza
kuluary i wydobędzie się na powierzchnię gdzieś za parę lat.
() Gdy klasa robotnicza będzie właścicielem kopalń i hut, wtedy my będziemy na-
Kiedy Wojciech Korfanty, który prowadzi obrady, zaprasza go znowu na posiedzenie, Wieczorek
wygłasza pochwałę rządów w ZSRR. Korfanty pyta, czy
w Sowietach jest lepiej niż w Polsce. Wieczorek radzi, by wysłać do ZSRR delegację Sejmu, aby
zobaczyła osiągnięcia proletariatu. Korfanty pomija wniosek milczeniem.
25 września Sejm Śląski zostaje rozwiązany. Następnego dnia rano policja zabiera Wieczorka z domu
przy ulicy Dworcowej w Szopienicach. On sam nie wie
Zaczyna je: Sir Tłumacz wprowadza odpowiednią formułę: Jaśnie Wielmożny Panie Wojewodo.
iż ten nie jest odpowiednio informowany "o wzroście polskiego elementu w składzie urzędników"
firmy.
Pozwala więc sobie przytoczyć dwa wykazy. Od 1 kwietnia 1929 roku nie przybyło cudzoziemców,
przyjęto natomiast dwudziestu jeden Polaków. Do kopalni
po dwóch, do Dóbr i Lasów - trzech. W tym czasie zwolniono czternastu cudzoziemców, w tym
sześciu z kopalni Giesche. Wśród tych oddalonych - podkreśla Brooks, i można przypuszczać, że pisze
to z rozgoryczeniem - są także
Amerykanie*.
pięćdziesięciojednoletni wagowy z kopalni Giesche, którego żona zarządza domem dyrektora kopalni
i który, czując się raczej Niemcem niż Polakiem, posiał
Wiemy, że wymówiono mu, "bo nie odpowiadał wymogom ruchu", i zażądano, by "oddał te
ubikacje", czyli mieszkanie służbowe w Giszowcu. Odwołał się
Chyba wypłacono, bo już nie pracuje. Nadal jednak mieszka w swym domku.
W kopalni zatrudnił się teraz jego najstarszy syn Gerhard, futbolista giszowieckiej drużyny. Stoi
pomiędzy sędzią a swoim bratem Alfredem, a trzeci brat, Karol, pozuje trzeci od prawej.
jechać do mistrza. Nie wiemy, jak przebiega spotkanie, znamy jedynie jego plon
biblioteczny.
und andere merkwiirdige Erzahlungen (Wielkopiątkowe czary i inne dziwne opowieści) i Die Legendę
vom Leben des Buddha (Legenda z życia Buddy) z dedykacjami "dla brata Teofila". Na pierwszej
książce - od jej autora, na drugiej od Filipa Hohmanna.
Możemy przypuszczać, że właśnie wtedy zapoznaje się z dziełem Jacoba Lorbera: Der Saturn,
wydanym w Wirtembergii przed dwoma laty. Lorber opisu-
je planetę wraz z pierścieniami i księżycami oraz znajdującym się na niej światem żywym,
objawionym przez Ojca Światła, i bezpośredni ich wpływ na życie
na Ziemi.
Możemy się także domyślać, że mistrzowie Hohmann i Paar nie wyprowadzają Ociepki z przekonania,
że istnieje kamień filozoficzny, skoro górnik Walter
Goj postanowił, że będzie go miał, i wedle Bolesława Skulika "nie żył przez to ze
1931
Golf-Klub Pułaski
ono teraz dwa wyraźne centra. Jednym pozostaje gospoda ze swą wielką salą ogólną, gdzie każdy
może napić się piwa, z salą urzędniczą, gdzie urządzają "skromne uczty" pracownicy gminy, sztygarzy
lub kombatanci, z muszlą koncertową,
gdzie grywają Józek Wróbel i Albert-Wojtek Badura i gdzie dyryguje swym chórem Wojciech Bywalec.
Drugim jest pole golfowe na dziewięć dołków, rozłożone
Bywalcy obu centrów spotykają się czasem w kościele, a czasem na hollywoodzkich filmach
wyświetlanych w szopienickim kinie dzierżawionym przez
nogę zmiażdżoną w wypadku w kopalni Giesche. W kościele Świętej Anny katoliccy urzędnicy
koncernu siedzą w pierwszych ławkach, a ludność w dalszych,
w kinie - odwrotnie.
Skoro pole golfowe pod wasserturmą jest już gotowe, pora na wydarzenie,
Działo się
W biurach Giesche Spółki Akcyjnej w Katowicach ul. Podgórna 4 zebrali się w dniu
Stawający oświadczyli:
Chcemy dziś odbyć zebranie mające na celu założenie "Golf-Klubu im. Pułaskiego" 2. z. Katowice.
jednak nie budzi większych wątpliwości - ten, że do klubu mogą należeć jedynie
szesnastą miesięcznych poborów dyrektora Brooksa (prawie dwustu tysięcy złotych rocznie).
Inżynierowie kopalni Giesche zarabiają około tysiąca dwustu złotych miesięcznie.
Niedługo potem firma dostaje zawiadomienie, że w Katowicach powstał Komitet Ogólny dla Niesienia
Pomocy Bezrobotnym. Jego trzej główni członkowie
to wojewoda śląski doktor Michał Grażyński, biskup śląski ksiądz doktor Stanisław Adamski,
marszałek Sejmu Śląskiego Konstanty Wolny. Zwracają się do szefów tutejszych przedsiębiorstw jako
jałmużnicy: "Upraszamy JWP o pomoc przy
Z.S. Łakomski, delegat Giesche SA do Wojewódzkiej Komisji Niesienia Pomocy Bezrobotnym, co jakiś
czas informuje Brooksa, co firma robi w tej sprawie.
Opodatkowanie urzędników postępuje leniwie, ale pod koniec roku trochę się
dwa złote, a na fanty pójdą między innymi towary skonfiskowane przez Urząd
Celny w Mysłowicach.
w innej stołówce niż bezrobotni robotnicy. Rozdzielono ich na prośbę urzędników, którzy wstydzili się
sięgać po darmowe talerze"". Ale nie tylko o to chodziło. Robotnicy zagradzali urzędnikom drogę do
tych talerzy. Niejednego mocno
odepchnęli.
W województwie śląskim jest ponad sto tysięcy bezrobotnych. Józef Wieczorek nie może już w ich
imieniu występować na wiecach. Mimo starań mecenasa
doktor Orszulok, naczelnik Zdrowia Publicznego Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Rozkłada wielkie
chrzęszczące kartony, na których lekarz lub jego personel zapisuje co dwa tygodnie informacje o
zachorowaniach i zgonach na podległym mu terenie. Dzięki temu Sadie ma pod obserwacją
największe zagrożenia.
nie odnotowano.
Zawartość rubryk jest anonimowa, nie wiemy więc, czy ujęto w nich przypadki Beniamina Gawlika i
Emanuela Dziadźki. Nie ma już żadnych wątpliwości,
że trzecie dziecko Maksa Gawlika - Beniamin, który urodził się w zeszłym roku
upośledzone, tak jak jego siostra Felicitas. Nadzieje rodziny skupiają się tym silniej na Ewaldzie, który
każde kieszonkowe wydaje na farby. Gawlikowie zrobią
wszystko co w ich mocy, żeby Ewald mógł się rozwijać zgodnie ze swą pasją.
liwemu mężowi Rozalki, została wdową. Jej młody przystojny mąż Emanuel
Dziadźko umarł nagle na udar mózgu. Nikt by się tego nie spodziewał, Emanuel
był wysoki, postawny, miał zawsze pogodną twarz i świeżą cerę. Florka musi teraz radzić sobie sama,
idzie na służbę. Znalazła rodzinę Kurków, on raczej Polak,
i lubi rządzić, ale ma dobry humor, a jego żona Gertruda (mąż nazywa ją Tulą)
poprosiła Florkę: - Mów po polsku, mów po polsku. I zaraz dodała po niemiecku: - Ze mnie Polki nie
będzie, ja się ześlinię, a tego słowa "szwikla" [ćwikła] nigdy nie wymówię. Zapytali Florkę, czy zna
śląskie piosenki. Ucieszyli się, że tak,
chcą, by je śpiewała.
Tymczasem rozstaje się ze służbą
Marta Poloczek. Pracowała w bogatych domach fabrykanckich w Bielsku jako pokojówka i otwierając
drzwi gościom, musiała od razu pokornie dygać, żeby nie zdążyli się
Żenią się więc dwie muzyki - domowa Marty i koleżeńska Rufina. Jego
i różne teatry. Paweł Poloczek fotografuje Betlejem polskie Lucjana Rydla wystawione w giszowieckiej
gospodzie i sam ustawia się do zdjęcia
koleżanką.
1932
Irygator
Trudno to przypisać propagandzie panny Sadie, która przy wszystkich możliwych okazjach nawołuje
do umiaru w prokreacji, ale może doradzić tylko powściągliwość. Jednak i bez środków
antykoncepcyjnych żony i mężowie, wychowani w ogromnej gromadzie rodzeństwa, mają znacznie
mniej potomków.
Młode kobiety nie są już wobec swych mężów takie pokorne, podpatrzyły to
i owo na służbie, dowiedziały się o różnych sposobach od akuszerek. W kuchni Rozalii Badurzyny wisi
pod ręczniczkiem szklany irygator i może dlatego
siedmioro dzieci.
tylko troje, a Marta z domu Poloczek (z czternaściorga, ale nie przeżyła nawet
połowa) ma z Rufinem Rysiem tylko dwie córki. Wyprzedzamy czas, bo niektóre z tych dzieci jeszcze
nie przyszły na świat. Jednak panna Sadie znajdzie wyjątki. Brat Alberta-Wojtka Emanuel, komendant
policji w Szopienicach, ma tuzin
potomstwa.
Dziewięcioletni Gerard Kasperczyk zaprzyjaźnił się z Ludwikiem Lubowieckim, starszym o cztery lata.
Ludwik jest nieduży, raczej delikatny, ma okrągłą
twarz, ale od trzech lat, od kiedy jego ojciec Paweł uległ wypadkowi w kopalni Giesche, bardzo
wydoroślał. Trzyma w garści pięcioro młodszego rodzeństwa.
Ma talent do takiego wydawania poleceń, że chce się go słuchać. Należy do harcerstwa i nosi
mundurek. Gerard marzy o takim mundurze. W krótkich spodniach i podkolanówkach, w bluzie
ściągniętej paskiem zapiętym na klamrę z lilijką, ze sznurem zaczepionym o naramiennik i zwisającym
malowniczo na pierś,
z wielobarwną krajką zawiązaną jak krawat, w rogatywce z daszkiem miałby chyba odwagę podejść
do buicka koło amerykańskiej szkoły. Czułby protekcję sir Baden Powella. Wie, kto to jest i jak to
wymówić.
W szkole cztery lata różnicy wieku to przepaść. Okazuje się, że w harcerstwie jest inaczej, duży druh
może być druhem małego. Ludwik, urodzony
czworo i rozumieją się w lot. Brat Ludwika Konrad także ma talent do majsterkowania. Harcerze
dostają od kopalni pomieszczenia w opuszczonym szybie
i urządzają tam harcówkę, budują kominek, klecą stoły, krzesła z pni brzozowych. Malują, ozdabiają.
Każdy coś potrafi, ale Konrad i Gerard są najzdolniej-
si i najbardziej pracowici.
nogami.
A Ludwik ma zadania moralne. Mówi im, jak spokojnie pracować, nie nadużywać niczego,
zachowywać honor i służyć innym. Patrzy, co robią, ocenia, czasem
(zakładach Borsiga). Tam czeka już Karolina, która od dawna nie widziała męża.
Stamtąd Wieczorek jedzie do Berlina, gdzie - jak podają rozmaite źródła - pozostaje przez kilka
miesięcy pod opieką Komunistycznej Partii Niemiec i osobiście Ernsta Thalmanna. Potem partia
kieruje go do Hamburga, a stamtąd statkiem
to, czego nie chcieli za jego radą zrobić posłowie z partii Korfantego - rusza do
A właśnie rozchodzi się wiadomość, że w okolicy Giszowca i Nikiszowca powstają lepianki. Pierwszą
zbudował sobie bezrobotny Bolesław Jasik. Mimo że
bezrobotnych.
zupełnie, bo podczas ostatniego dzikiego strajku robotnicy napadli na urzędników i paru brutalnie
pobili.
Druga sprawa. Niektóre wyroby skonfiskowane przez Urząd Celny w Mysłowicach nie nadają się do
wykorzystania w loterii fantowej, na przykład wanilla i gałka muszkatołowa. Na szczęście inspektor
farmaceutyczny pan Pluciński
zdołał je spieniężyć i zasilił fundusz dla bezrobotnych sumą siedmiu tysięcy czterystusześćdziesięciu
siedmiu złotych.
Wojewoda Grażyński zawiadamia zaś, że 19 grudnia między godziną dwunastą a trzynastą będzie
osobiście zbierał datki na katowickim Rynku. Brooks
dwa lata temu w Urzędzie Gminy Janów: zameldowania i wymeldowania na pobyt czasowy i stały,
kontrola cudzoziemców przebywających w gminie, wydawanie dowodów osobistych, przyjmowanie
do prolongaty kart cyrkulacyjnych
Wygnanką jestem
Na tydzień przed kwestą Grażyńskiego, 12 grudnia, klub golfowy podsumowuje swoje osiągnięcia.
Zorganizowano czternaście turniejów i masę przyjęć korzystnych towarzysko i finansowo.
do Caledonian Association of Scotland. Poza tym trzeba naprawić traktor, kupić nasiona i dwadzieścia
wózków nawozu. Trzeba znaleźć sposób
przez płot i liczyć na to, że pod pretekstem podawania piłek zwędzi jedną z nich, trofeum, które liczy
się na
Sama tego chciała, nie wiedząc nawet, że będzie musiała patrzeć ze sceny w przeraźliwą ciemność,
która całkowicie pochłania twarze rodziców, nauczycielek, koleżanek i nawet księdza Dudka w
pierwszym rzędzie krzeseł.
- Babka Konstanta ciągle pisała o tych sierotach. Ale wszystko dobrze się
1933
Cynk
(stal), Fritz Springorum (stal), Georg von Schnitzler (chemia - I.G. Farben)
i inni.
Przybywa Hitler. Wygłasza przemówienie o nowym duchu Niemiec. Oczekuje się od zgromadzonych,
by wsparli narodowych socjalistów w najbliższych,
marcowych wyborach. Chodzi o pieniądze i o surowce, które mają budować potęgę militarną Rzeszy.
Niemcy potrzebują cynku. W tym roku zużyją sto trzydzieści pięć tysięcy ton,
a wyprodukują zaledwie pięćdziesiąt jeden tysięcy. Koncern Giesche musi jak najszybciej zbudować
nowoczesne zakłady w Magdeburgu, które dostarczą surowca
Eduard Schulte, menedżer i biznesmen, powinien się cieszyć. Zachowuje jednak powściągliwość. Nie
wstąpił do NSDAP, należy za to do nazistowskiego Niemieckiego Związku Myśliwych. Jest człowiekiem
konserwatywnym (żona twierdzi, że dziewiętnastowiecznym - nie pozwala jej wprowadzać nowinek
w gospodarstwie domowym, które się rozrosło, jest już dwóch ślicznych chłopców)
Rozstrzeliwanie
Na polach wokół Giszowca, Nikiszowca i Janowa mnożą się dzikie szybiki. Jest ich już prawie setka,
pojawiają się z dnia na dzień, nieraz w zaskakujących
miejscach, na przykład pod drogą na Mysłowice, która zawala się nagle i czarny
szybik).
W giszowieckiej drużynie harcerskiej jest trzech braci Botorów: Wincenty (powstaniec śląski, który
zakładał pierwszą drużynę w Giszowcu, jeszcze
w 1921 roku), Józef i Teodor. Józef jedzie do Brennej na kurs podharcmistrzowski. Spotyka tam
Aleksandra Kamińskiego*. Kamiński mówi chłopcom ze Śląska, którzy mają być przywódcami
harcerskimi: — Nie wolno gniewać się na niedołężnych kolegów. Trzeba ich raczej wspierać i uczyć. A
gdy niezdarny chłopiec
zuch będzie mu urągał. Ten, co zepsuł, odczuje najmocniej, bez żadnych słów, okropność swego
położenia.
filozofia. Gerarda bardziej interesują pomysły praktyczne spisane przez Aleksandra Kamińskiego w
Książce wodza zuchów.
Kręcąc się obok amerykańskiej kolonii, podpatrzył, co dzieje się w zimie na
Namówił ojca, by pomógł mu zrobić narty, ale nic z tego nie wyszło. Teraz
nie była taka szpica wygyinta. I żem to robił na zimno. A to musiało być drzewo nie takie. To jesion
musiał być. I wygyinte to musiało być na gorąco. Mokry-
Robią też kajaki. Dostali wzór rysunkowy i opis, zdobywają drewno i klej.
Rudolf Kula, siodlarz, też jest harcerzem. Zbudowali ten sprzęt i w dwudziestu
- I zaś z powrotem. I pod prąd tyrozki. I my więcej ciągli te linki, niż płyny-
li. I Wisła nie była wtedy uregulowana, jak dzisiaj jest. Jeszcze była tako dziko. Te
Komendy:
Kajak zdejm!
Przyśpiewka:
Piosenka:
W Katowicach otwarto niedawno sztuczne lodowisko Torkat, na którym trenują hokeiści; ten sport
robi ostatnio furorę wśród młodzieży.
Ewald Gawlik nie należy do giszowieckiej drużyny harcerskiej, czego by pewnie sobie życzył jego
ojciec Maks. Maksa skierowano jednak służbowo do kopalni manganu i rodzina mieszka chwilowo w
Brzezinach Śląskich. Ewald chodzi do
„W skrytości mego serca marzyłem o rzeczach pięknych i wielkich. Z troskliwą uwagą wsłuchiwałem
się w opowiadania o Leonardzie, o Rafaelu".
Chce zostać malarzem ogromnych fresków. W gimnazjum nie czuje się dobrze. Wychowawcy uważali
go za „chłopca nerwowego, skrytego, samowolnego,
Chyba Ewald i Józef Bimler nie przypadli sobie do gustu. Może Bimler uznał,
Wydobycie węgla w kopalni Giesche jest w tym roku o prawie czterdzieści procent niższe niż dwa lata
temu. Unieruchomiono najstarszy pokład Morgenroth,
Wprowadza się przymusowe turnusy, system bardziej drastyczny niż dotychczasowe świętówki.
Górnik musi siedzieć w domu przez czternaście tygo-
dni, aby mógł pracować sąsiad z familoków. To zawsze lepsze niż redukcja załogi-
od 1 lipca — ośmiuset osiemnastu. Niezależnie od tego w gminie Janów mieszkają dwa tysiące
robotników, którzy w ogóle nie mają pracy.
Na terenach, gdzie zawsze zabiegano o męską siłę roboczą, łatwiej teraz o pracę dla kobiet. W
mieszczańskich domach Katowic potrzeba służących, schludnych, oszczędnych, zdyscyplinowanych.
Panny z Giszowca, Nikiszowca i Janowa
coraz częściej szukają takiej pracy w Katowicach i to one nieraz ratują rodzinę
przed głodem.
Rozalia Langer z ulicy Kwiatowej, która bardzo się podoba Gerhardowi Jungerowi, służy u swoich
krewniaków Dońców. Ci Dońce byli chłopami, żyli w zaborze rosyjskim i uciekli z niego przed nędzą.
Osiedli w okolicach Zalenze i powoli wzbogacili się ciężką pracą, wykształcili syna na inżyniera
budowlanego,
mają mieszkania i wille. Nigdy nie byli Niemcami, a są niemal takimi samymi panami jak baumajster
Brieger, u którego służyła Gertruda Mendra, albo jak bielscy
Wyliczono pomieszczenia:
przedpokój 14 m.
kuchnia 15 m.
spiżarnia 5 m.
klozet 9 m.
pokój 27 m. [jadalnia/salon?]
antenę radiową.
Już od Barbórki 1927 roku w Katowicach pracuje stacja Polskiego Radia. Została uruchomiona jako
czwarta w Polsce. Szefuje jej od października pięćdziesięciopięcioletni Stanisław Ligoń, masywny,
łysy, brodaty, w okrągłych okularach,
Karlik z „Kocyndra".
Dyrekcja kopalni nie ma, naturalnie, nic przeciw antenie, jeśli właściciel ją
Nie będzie zdawał matury. Nie będzie malował. Chce być ślusarzem, to w sam
Żeby dostać się do terminu, trzeba mieć świadectwo moralności. Ewald idzie
z dobrej, pobożnej, ogólno dobrze znanej, polskiej rodziny () spełniał pilnie swoje obowiązki,
przystępując często do sakramentów św.
kawałkami papy i ogacone szmatami. Obsiadły tereny koło huty Uthemanna, pomiędzy szybami
Wilhelm i Arved, koło szybu Carmer. Listonosz zanosi tam raz
Pan urządził sobie na naszym terenie mieszkanie z konieczności, które zajmuje wraz
zgodzić się nie możemy i wzywamy wobec tego do niezwłocznego usunięcia lepianki
z naszego terenu.
Ten list wywołuje reakcję, jakiej dyrekcja się raczej nie spodziewała.
Lepiankarze, którzy w większości byli robotnikami kopalni Giesche, wspólnie piszą memoriał:
Nie stawiamy sobie żadnych wil z luksusu, tylko lepianki z nędzy i zpowodu braku
pracy jak i pomieszkania, a myślemy, że ten kawałeczek ziemi, którą to Pan Bóg stworzył
jak się postępuje na Śląsku z biednem bezrobotnem, któren to oprócz głupiej lepianki którą sobie
wystawił odejmując ostatni kawałek chleba od ust, tak ginie pomału z głodu.
Dyrekcja powstrzymuje się od czynności. O ile Giesche SA lituje się nad lepiankarzami lub się z nimi
liczy, o tyle jest bezlitosna dla dzikich kopaczy. Nadal
rozstrzeliwuje szybiki.
Przy kopalni Kleofas zauważono w tym roku sto cztery dzikie otwory. Koło
kolonii Agnieszki-Amandy kopie przeciętnie sto osiemdziesiąt osób - sześćdziesiąt szybików. Każdy
szybik potrzebuje drewnianych stempli, które bezrobotni
Dyrektor Józef Lebiedzik przedstawia policji mapy terenów górniczych i dzikich szybów oraz mapy
szkód leśnych. Szybiki będą bezwzględnie niszczone.
Wykopany w nich węgiel będzie konfiskowany przez policję. Policja żąda, by pomagała jej straż
kopalniana. Ale straż nie chce pomagać przy zabieraniu węgla
Józef Wieczorek powrócił ze Związku Radzieckiego, nie może jednak bronić ani lepiankarzy, ani
szybikarzy, bo znowu siedzi. Ledwie przyjechał, wdał się
na poddaszu. Im jest starszy, tym bardziej korcą go słowa. Melodia jest mu potrzebna tylko po to, by
je wypowiedzieć. Może być stara i używana. Za to słowa
Te ponure obrazy nie znajdują odbicia w pracach fotograficznych Augustyna Niesporka. W gminie
Janów nigdy jeszcze nie było tylu ślubów; w tym roku
połączyło się dwieście trzydzieści sześć par. W atelier unosi się przepiękna won
drożdżowego ciasta z posypką. Nie ma takiej biedy, która by się uporała z weselnym kołaczem. Pary,
które przychodzą zamówić portrety, zawieszane potem
w sypialni i towarzyszące im przez resztę wiernego życia, zawsze przynoszą gościniec. Traktują
fotografa jak uczestnika uroczystości rodzinnych, nawet jeśli nie
Szkoła także oddala przyziemne zmartwienia, zachęcając dzieci, by spojrzały w niebo. Starsze klasy
giszowieckie idą na lotnisko w Katowicach oglądać zawody lotnicze.
Parafia zaś odnotowuje awans księdza Dudka. Zostaje generalnym prezesem
Związku Katolickiej Młodzieży Niemieckiej Diecezji Katowickiej. Biskup Stanisław Adamski życzy mu z
tej okazji:
cielnym tak, aby organizacja niemieckich katolików przez tę pracę jak najskuteczniej
przysposobić się mogła do wielkich zadań, które czekają wszystkich katolików w apostolstwie Akcji
Katolickiej.
Ksiądz Leopold Pietroszek, wikary, twierdzi, że ksiądz Dudek zachowuje wobec tych zaszczytów
stosowny dystans. Parafianom, którzy mu winszują, mówi:
1934
Cudowne
Albert-Wojtek i Rozalia Badurowie mają już pięcioro dzieci. Kolejno: Gertruda, Paweł, bliźniaki Alojzy i
Dorota, Henio. Truda ma jedenaście lat, Paolek
Dorota ma żółtą skórę i ostre łokcie. Ania Pudełkowa, która przyjechała odwiedzić rodzinę, pyta
głośno Rozalię, czy to jej dziecko. Dorota zrozumiała, że
Gertruda też jest chuda, ale w przeciwieństwie do Doroty, nie chce być świętą,
lecz córką hrabiny. Czasami budzi się nocą i czeka, aż ktoś zapuka do drzwi. Wejdzie hrabina, powie:
chodź, córeczko, i zabierze ją do karety.
poprzedzone buntem, bo żadne zdrowe dziecko, nawet święte, nie chce iść do
łóżka. Bunt jednak gaśnie, w miarę jak odgłosy zza okna mówią, że już pora na
wszystkie dzieci.
- Na dole mieszkała taka pani Oleś. Miała siedem córek. I wieczorem zawsze
słyszeliśmy melodię: Ela, Mela, Pela, Fela, la, la, la, do dom, spać!
Dorka i Lojzik zasypiają pod wielką złotą trąbą, która wisi na ścianie nad
wspólnym łóżkiem bliźniąt. Trudka zasypia koło kontrabasu, który stoi w kącie.
Blask metalu, tajemnicze gryfy, dźwięki strun potrąconych przypadkiem są cudowne, ale wiolonczela i
trąba budzą lęk. Co by było, gdyby spadły? W zeszłym
roku, tuż przed świętami, między Alojza i Dorkę zleciał z haka preswurst, czyli
Cudowne są zabawy w kulki, ulepione z gliny albo uproszone od ciotek, wynizane z korali. Święta
Dorka jest najlepsza w kulkach i zostaje królową kolejnych
podwórek nikiszowieckich.
trzeba palcem wstrzelić do dołka. Trzeba z uczciwej odległości dobrze wymierzyć, ten palec potem
zawsze już czarny od ziemi. Dorka jest najpierw uprawniona do gry na swoim podwórku. Ale kiedy
okazuje się najlepsza na własnym
a potem na trzecie. Już jest kimś w Nikiszowcu. Wieczorem, kiedy pani Oleś
powtarza swój trel, a ojciec każe klękać do modlitwy, Dorka przebiera po cichu wygrane kulki, no i
niestety dostaje lanie. Musi rodzicom powiedzieć za co,
zawsze wie się za co. Teraz leży w łóżku i przebiera kulki przez sen. Zimą zawsze wystawia za okno
garnuszek z wodą, lekko osłodzoną, rano, jak się obudzi, będą w nim lody.
Cudowne jest także świniobicie, które odbywa się zwykle w październiku albo
w listopadzie i zapowiada zimę. O świcie puka do drzwi masarz Kluska, podobny do kluski, ale bardzo
żwawy. Matka i dziewczynki już przygotowały górki pieprzu, soli, ziela angielskiego. Odbywa się cała
straszna i ciekawa ceremonia zabijania, upuszczania krwi, osmalania, patroszenia i ćwiartowania. I od
razu ze łba, pod-
gardla, nerek i płucek gotuje się welflajsz, który czeka na gości, bo świniobicie jest
największym świętem towarzyskim, otwartym dla wszystkich sąsiadów, co się zawsze zwraca, bo za
dzień lub tydzień za świniobicie biorą się inni. Welflajsz jest tłusty, więc trzeba go zapić piwem, żeby
tłuszcz rozpuścił się w brzuchu, i zagryźć
i dalszym krewnym i za każdy węzełek dostają jakiś gościniec. Jest tak wesoło jak
na Barbórkę.
w Nikiszowcu, robią swoje przedstawienia. Bawią się w to nie tylko dzieci, ale
i bezrobotni, którzy ciągle szukają zajęcia, więc majstrują stroje i druciane konstrukcje na anielskie
skrzydła. Te skrzydła czekają od dawna w chlewikach;
schowano je, kiedy bito gęsi. Herody odgrywają sztuki w swoich blokach, potem wymieniają się
rewirami, a na koniec wsiadają do Balkanu, który wieczorem nie jest oświetlony, co tylko pomaga w
zabawie, i jadą tam, gdzie ich jeszcze nie było.
Dorota i jej bliźniak Alojzy sprawują ważną funkcję, niemal urzędową, chodzą od bramy do bramy i
uprzedzają, kiedy kolędnicy przyjdą pod drzwi.
Jedną z najcudowniejszych rzeczy jest zarabianie pieniędzy. Kopalnia rozwozi deputaty węglowe
furmanką, która gubi trochę ładunku. Dorka z Gertrudą i Alojzem idą za nią i zbierają, co wyleciało.
Czasem uda im się trochę
rozszczelnić wóz, gdy wozak nie widzi. Potem można ten węgiel sprzedać za
grosze.
albo mi urośnij,
1935
Ewald jest zdziwiony. Mieszka w osiedlu zbudowanym na węglu i dla węgla, ale nie ma żadnego
doświadczenia z węglem tego typu. Bierze jednak po-
słusznie czarny ogryzek, jak uczeń, który idzie z kredą do tablicy, nie rozumiejąc zadania.
Sam tego chciał. Terminując u ślusarza, nie mógł zagłuszyć myśli o malarstwie.
Wreszcie wyznał to ojcu. Wie, że w Katowicach mieszka drzeworytnik Paweł Steller. Chciał go
zapytać, co robić, ale bał się iść sam, poprosił ojca o towarzystwo.
Steller życzliwie odpowiedział na list. Jest także pedagogiem. Uczył rysunków i kaligrafii w Polskiej
Szkole Wydziałowej Męskiej w Katowicach. Jego popularność bardziej się ostatnio wiąże z kaligrafią
niż z drzeworytnictwem, a to za
Nie wiemy, jak wygląda ten pokój, bo mniej więcej w tym czasie Steller zmienia małe mieszkanie przy
ulicy Raciborskiej na okazałe przy ulicy Andrzeja,
w domu o elewacji z glazurowanej cegły i z paradną klatką schodową. Czy tu, czy
tam, na pewno na ścianach wiszą drzeworyty, za które znany już artysta dostał
Ślązaczka.
O Stellerze pisze prasa polska i francuska. Niektórzy krytycy używają określeń „polski Durer" albo
„śląski Skoczylaś". Ma czterdzieści lat. Rozsadza go wena.
Tnie drzeworyty i linoryty, rysuje, maluje pastelami, akwarelami, farbami olejnymi, formuje dzieła z
metalu, projektuje witraże i polichromie, lubi mapy — podczas pierwszej wojny światowej robił je dla
wojska. Pisze wiersze.
musi się zastanawiać nad tym wydatkiem. Zapłaciłby więcej, byle Ewald odnalazł
swoje powołanie.
13 maja Halinka, jedenastoletnia córka starszego wachmistrza Andrzeja Pawlaka i jego pupilka
(dostała wspaniałą lalkę krakowiankę, niewiele mniejszą niż
siostrzyczka), widzi pod oknami niezwykłe poruszenie; ciągle mieszkają w koszarach w Tarnowskich
Górach. Ojciec musi natychmiast wyruszyć, z ułanami
bocznym torze, gdzie podstawiono pociąg towarowy. Halinka widzi jeszcze, jak
Śląskich będą jechać stępa za trumną marszałka Piłsudskiego, najpierw w Warszawie, potem w
Krakowie.
W czerwcu cała polska szkoła giszowiecka, wszyscy nauczyciele i dzieci, jedzie do Krakowa oddać hołd
zmarłemu.
W tym roku umiera także Anton Uthemann, ale ani Giszowiec, ani Nikiszowiec, które zbudował, nie
odnotowują tego wydarzenia. Od dawna także nikt nie
W lewej ręce trzyma kapelusz, w prawej cienką laseczkę, ale się na niej
nie wspiera. Jest szczupły, arystokratyczny, z suchą, pięknie wysklepioną twarzą ponad białym
sztywnym
Tutaj umarł.
Miejsce, w którym przyszedł na
się w nim stare domostwa pod stromymi dachami krytymi łupkiem, ryglowe mury sąsiadują z cegłą i
kamieniem, uliczki wybiegają w pola. Skoro Uthemann wychował się w Monschau, jego upór, by
Giszowiec i Nikiszowiec były
Kaiser Wilhelm nazywa się więc teraz Ligoń. Może to być Stanisław Ligoń -
Karlik z „Kocyndra". Ale także jego ojciec Jan, maszynista-mechanik w Królewskiej Hucie, bibliotekarz,
aktor, pisarz ludowy, agitator za Polską, albo jego dziadek Juliusz - kowal hutniczy i syn kowala, poeta,
który pisał „nasza polska mowa
to mowa kochana".
Nikisch to Poniatowski, Carmer to Pułaski. Kazimierz Pułaski, polski bohater spod Savannah, stanowi
pomost między Polską a Ameryką. Dalej już mamy
przemianowany na Wilson I. Hulda (Hulda Eva Ida von Teichman und Logischen
była żoną Richthofena) na Wilson II. Te dwie zmiany można uważać za ukłon
w stronę nowych właścicieli Giesche SA, ale wszyscy akceptują patrona, który
Zmienia się także nazwy mniej ważnych szybów: Morgenroth to teraz Jutrzenka, ale ta piękna polska
nazwa, do tego oczywista, bo wynikająca z prostego
tłumaczenia, zupełnie się nie przyjmuje. Dlatego pewnie Abendroth (Zorza Wieczorna) pozostaje
Abendrothem. Kronprinz to Królewicz. Grundmann (Friedrich Wilhelm Grundmann urodzony w 1804
roku był zarządcą dóbr Thiele-Wincklerów, zasłużył się dla rozwoju Katowic) to Drzewny. Prittwitz
(starszy radca
Kraker von Schwarzenfeld, tak jak graf Friedrich Carmer, dobrze reprezentował
Kasperczyk. Na zdjęciu nie widać Anny Kilczanowej, z domu Bialik, żony strzałowego Jana, która
niedawno urodziła synka Henia, ale to jej nie przeszkodziło
Na innym zdjęciu Józef Botor, skupiony, przegląda jakieś papiery przy okrągłym stoliku pod swoim
namiotem. Namiot jest prymitywny, wsparty na drewnianej żerdzi, a stolik nakryty jasnym obrusem z
delikatnym haftem. To na pewno
- Tam Czesi byli, Włosi, Węgrzy, Francuzi, Niemcy, ale nie hajoty. Hajotów
chcieli ze wszystkimi poznać. My wszystko tam sami robili. Sami gotowali. Jo nawet klopsy na ogniu
zrobił. Jak my tam śpiewali, jak grali. Harmonijka ustna każdy mioł. Jakie to dobre życie było na tych
zlotach.
My tak śpiewali:
Dwaj śliczni blondyni, szesnastoletni Wolfgang i piętnastoletni Ruprecht, synowie Eduarda i Clary
Schulte, też biorą udział w leśnych wyprawach i wieczornych ogniskach w okolicach Breslau. Wracają
z nich w mundurach ozdobionych
czarną swastyką na czerwonym tle. Te mundury denerwują Eduarda. Clara, miłoś-
się od tego wykręcić, a Eduard robi górę z kretowiska, czyli z igły widły*.
Giesche SA wysyła do Belgii doktora medycyny Herberta Kołodzieja. W Brukseli obraduje VII
Międzynarodowy Kongres Medycyny, poświęcony głównie chorobom zawodowym i wypadkom przy
pracy. Po powrocie doktor przedstawia
na stanowiskach szczególnie zapylonych robotnicy noszą hełmy, do których doprowadza się stężone
powietrze. Od nazwiska wynalazcy noszą one nazwę Willson Abraswe Helmet (WAH).
Na razie zamierza szkolić strażników, ale nie w zakresie pierwszej pomocy, lecz
w walce wręcz. Ludzie bowiem coraz więcej kradną. Strażnicy nie są w stanie bronić majątku firmy.
Mają broń, ale nie chcą strzelać do kamratów. Dlatego nieraz
obrywają sami. W zakładach należących do spółki najbardziej dostaje się strażnikom kopalni Giesche.
Potrzebują jednej godziny szkolenia miesięcznie. W sumie
Żadna straż nie upora się z lepiankami. Wybudowano już pięćdziesiąt cztery. Starostwo katowickie
zwraca się do Giesche SA, by bezdomnych pozostawić
w spokoju. Gmina Janów otrzyma subwencje na wybudowanie im mieszkań. Naczelnik Józef Szeja
zapewnia, że zajmie się tym bez zwłoki.
Walter Goj będzie jednak nadal mieszkać w lepiance albo w jakimś kącie, tam
gdzie mu nikt nie zagląda do garnka, w którym warzy kamień filozoficzny. Gojowi bowiem zależy na
fizycznej postaci tego kamienia, takiej, którą można zamienić w złoto, żeby więcej nie chodzić na
szychta.
On się boi, że ja mogę go podpatrzeć, jak się to robi. Boi się też, żeby na niego nie
zameldować! To nie jest takie proste, by samo złoto zrobić i już być zadowolonym! Jak
o tym zameldują władzy, jak onego capna (). W tych książkach piszom, że udało się
niektórym złoto zrobić, ale jak król dowiedział się o tym, to go do więzienia wciep: — Daj
Ślub ujungerów
a dziewczęta zawsze porzucają służbę, gdy wychodzą za mąż. Chyba że jest to takie stanowisko, jakie
ma Hedwig.
Gerhard i Rozalia skończyli szkołę w Giszowcu. On wtedy gdy była niemiecka, a ona później, kiedy
była polska.
Rodzina mieszka razem w domu przy ulicy Warszawskiej 15. Tu przy pomocy akuszerki urodziły się
wszystkie dzieci Karla i Hedwig: Gerhard, Alfred, Karol, August, Irma i pierwszy Karol, który umarł po
miesiącu.
W Giszowcu dzieci przychodzą na świat w domu i jeśli Bóg tak chce, w domu
umierają. Leżą wtedy wśród kwiatów i dzieci z sąsiedztwa przychodzą się z nimi
W domu Jungerów jest bardzo ciasno. Jedni się żenią i wyprowadzają, inni się
żenią i wprowadzają żonę, tak jak Gerhard. Rodzina ciągle się mości, jedni prze-
Na szczęście mają ogród, więc latem jest więcej miejsca. A poza tym pracują
Ślub u Krasnodębskich
panną Beatrice Thelmą Woodhead Pole. Organizacja tego wydarzenia przysporzyła rodzinie tylu
trudności, że nie wiadomo doprawdy, jak dyrektor Krasnodębski, który pomagał synowi w tych
formalnościach, godził to z obowiązkami
w Giesche SA i z pozycją w co najmniej dwudziestu zarządach, komitetach, radach nadzorczych,
organizacjach sportowych, kombatanckich, charytatywnych
i tym podobnych.
po co się jedzie i gdzie się będzie mieszkać), dewizy (władze żądają wyjaśnień, po
co tak dużo pieniędzy), zgodę na ślub od biskupa (a młodzi nie odbyli w Polsce
Teraz państwo Krasnodębscy wysyłają zawiadomienia o ślubie syna. Sporządzili listę. Jest na niej
dwieście trzydzieści siedem adresów, z których każdy
Można z tych kart ułożyć Who is Who Polski tych lat: Eugeniuszostwo Kwiatkowscy (E.K. wówczas
wicepremier i minister skarbu), Andrzejostwo Wierzbiccy (A.W. wówczas prezes potężnej organizacji
gospodarczej Lewiatan, członek rady nadzorczej Giesche SA), Melchiorostwo Wańkowiczowie (M.W.
wówczas głośny jako autor Na tropach Smętka), Kazimierz Bartel (wówczas senator,
1936
W zimie chrystianie
Klub golfowy odbywa kolejne doroczne zebranie. Stefan Krasnodębski wchodzi do zarządu.
Miesięczną składkę członkowską ustalono na trzydzieści pięć złotych. Z dokumentów wynika, że żona
Krasnodębskiego Adela, panna Sadie Walsh
i Mrs. George S. Brooks też należą do klubu. Jak to się stało? Otóż panie mogą
do niego wstąpić, ale tylko jako członkinie honorowe, wprowadzone przez panów, zaaprobowane
przez ogół.
większą rolę w życiu amerykańskiej kolonii, podobnie zresztą jak na całym świecie. Właśnie ruszyły
wagoniki na Kasprowy Wierch. Ale amerykańska kolonia
woli się raczej kierować w Alpy, do modnej stacji zimowej San Anton, gdzie trasy
coraz więcej kolei linowych budowanych przez biedne, ale pracowite austriackie
San Anton robią sobie postój w jego mieszkaniu. Ale i amerykańskie wille w Giszowcu raz po raz
przyjmują gości. W Europie jest niewiele pól golfowych, nawet
na dziewięć dołków, więc klub prezesa Brooksa gości sportowców z Austrii, Węgier, Francji, ze
Szwajcarii, a nawet Skandynawii. Rzecz jasna, często są to kontrahenci Giesche SA, którzy po
męczących pertraktacjach, na przykład na temat cen
którzy zapraszają często do swego salonu. Otto Neumann jest dyrektorem finansowym i przełożonym
sekcji kontroli Giesche SA.
W kopalni Giesche nie ma już ani jednego konia. Wózków o pojemności pięć-
pięćdziesiąt jeden.
liczy załoga. Do LMiK przystąpiło w gminie dwa tysiące pięciuset trzydziestu ośmiu
członków, a jej dochód wyniósł w tym roku ponad osiemnaście tysięcy złotych.
Można wysnuć wnioski, że bujność organizacji wynika z bezrobocia; człowiek potrzebuje zajęcia i
środowiska. Liczebność obu lig bierze się też stąd, że
wobec ciągłego lęku o pracę albo pozycję jest bardzo potrzebne. Za Niemca wstępowano po to do
Kriegerverein lub Gartenbauverein. Do Ligi Morskiej i Kolonialnej zapisuje się właśnie Maksymilian
Gawlik.
Kwitnie także życie śpiewacze, między innymi za sprawą Wojciecha Bywalca. Przygotowuje on
czterdziestominutowy program pod tytułem Górnik to zuch
- O Slunsk.
- A momy Polska!
Wyprowadzenie harmonium
Karol i Katarzyna Poloczkowie nie mogą utrzymać rodziny, sprzedają fisharmonię. Operacja odbywa
się w ciężkim milczeniu. Harmonium jest niewielkie,
przechodzi łatwo przez drzwi. Jest niesione powoli i ostrożnie, jak trumna. I tak
samo jak po wyprowadzeniu zwłok, nie wiadomo, gdzie podziać się w domu.
Ostatnio niewiele już śpiewano. Harmonium było raczej instrumentem pamięci po dzieciach
wychowanych w tym domu, tak jak zdjęcia rodzinne ze szczęśliwych czasów. Kiedy Karol wydobywał z
niego melodię, wydawało się, że słychać
alt Berty, baryton Hugona i tenor Piotra, którzy odeszli na zawsze. Umarli każde
z osobna na nagłe, ostre choroby. Mieli dwadzieścia dwa, dwadzieścia pięć i dwadzieścia sześć lat.
Pod koniec roku naczelnik Józef Szeja, który urzęduje już w nowym ratuszu
piętnaście.
Ebenezer Howard byłby zadowolony. Widać jak na dłoni ogromną przewagę miasta ogrodu.
Nawet jednak z miasta ogrodu ciągnie ludzi na wieś. Ludwik Lubowiecki chodzi na Wygorzele, za
Murcki, w stronę Tychów, gdzie w chłopskim zaścianku
mieszka ciągle i uprawia ziemię rodzina matki, a Gerard Kasperczyk do DzieckoWic Jazdu, gdzie
gospodaruje rodzina dziadka Szymona.
roli siostra dziadka Tomasza z dwoma synami i dwiema dorodnymi córkami, które chodzą na mszę w
barwnych śląskich strojach ze wstążkami. Ale te stroje to ich
jedyne bogactwo. W domu jest taka bieda, że Truda wraca głodna jak wilk.
Rodzina Badurów tak bardzo ciągnie do wsi, że przynajmniej raz w roku Albert-Wojtek wynajmuje lub
pożycza furmankę, Rozalia szykuje jedzenie i picie
i jadą na piknik. Albert-Wojtek siedzi koło woźnicy i wywija miechami harmonii jak na weselu.
Jest jednak w rodzinie wujek, który na dobre uciekł do miasta. Alfons Wróbel,
piękny brunet, brat Rozalii, gra w słynnym zespole Henryka Golda. Występuje
A wszystko zaczęło się od tego, że dzięki protekcji Alberta-Wojtka pożyczył sobie klarnet z kopalnianej
orkiestry i akompaniował w szopienickim kinie Coloseum do niemych filmów. Nauczył się nut i tak
pięknie grał, że spodobał się komuś
z Krakowa, a kiedy zagrał w Krakowie, wpadł w ucho komuś z Warszawy. Kiedy przyjeżdża do
Katowic, żeby tu wystąpić przed bywalcami modnej restauracji Astoria, mieszka ze swą śliczną żoną w
najlepszym hotelu. Nosi teraz imię Alfred i nazwisko Wróblewski.
Tymczasem Dorka trwa przy swoim postanowieniu. Biega codziennie do kościoła, czasami trzyma
rękę nad świeczką, sprawdza, ile wytrzyma, i prawie nic nie
je. Jest już uznaną mistrzynią w kulkach, z prawem do grania na wszystkich podwórkach, ale nie
zadziera nosa i ciągle pierze utytłane spodnie Lojzika i Paolka.
Chętnie wyręczyłaby nawet Trudkę, która co wieczór musi braciszkom myć nogi,
ale Rozalia dba o podział obowiązków w rodzinie. Trudka nie znosi swojej posługi, bo nogi braci są
podrapane, pokaleczone, zrogowaciałe, wszystkie dzieci biegają przecież na bosaka od wiosny do
późnej jesieni, więc z żalu nad swym łaziebnym losem i ze złości na stan tych stóp szoruje je szczotką
z całej siły. Chłopcy
nie, kiedy Albert-Wojtek wysyła dzieci do łóżka, trzyletni Henio zakłada protest: - Jo tu nie byda spać,
jo chcą do dom. Płacze przez pół nocy i Dorota musi
go ubrać, obudzić sąsiadów, którzy wprowadzili się na ich miejsce, i pokazać Heniowi, że dawny dom
nie jest już jego. Dorka zapamiętuje na zawsze, że nawet
ktoś tak mały może z całych sił przywiązać się do swojego kątka i cierpieć, goj
go utraci.
1937
Poszkodowani trzikrótnie
tej pory głównym problemem Giesche SA była kradzież węgla i drewna na stemple. Teraz
zmartwieniem spółki jest jej nowy sojusznik, który też wypowiada walkę biedaszybom. Ten nowy
sojusznik to grupa dzierżawców, którzy na rozległych
Dzierżawcy mają pretensje do Giesche SA, że nie chroni ich interesów, i dają
temu wyraz na wielkim arkuszu zapisanym gęsto atramentem. Piszą jako „Poszkodowani Najemnego
Pola".
Kiedy my poszkodowani są wielcie a to trzikrótnie, pierwsze zaplata za najem Połów Giesche Spółcie
Akc, druga zakup Nasień, płodów, robota rolna i zaplata za Oranie role, trzecie zniszczony wszelki
Plony i żadnego użytku a to przez tych co kopią
Węgl na tych Polach, którzy mi wynajeni I my Najemnego Pola wszejscy poszkodowani miedze Koleją
koło Utemanu i Colonią Stawisk udajemy się ze wielką prośbą
i zażaleniem do Główny Spółki Akc. Gieszego w tej sprawie kopania Węgla na tych
Polach..
po polsku, zainteresowałaby
W sercu przemysłu polskiego, w dzielnicy, stojącej kulturalnie bardzo wysoko, przyszło do walk, jakie
miały miejsce w Klondike, gdy to awanturnicy z całego świata w poszukiwaniu złotych pól zdobywali
sobie prawo ich posiadania krwawą walką.
W umysłach mas ciągle kiełkuje pytanie: dlaczego? Dlaczego nie wolno człowiekowi,
walczącemu o prawo do życia, wziąć sobie tego, z czego nikt nie korzysta? Może nad-
Podobne pytania zadaje sobie zapewne słynny w Katowicach adwokat Władysław Michejda, jeszcze
jeden z Michejdów, który na swej drodze życiowej spotyka się z Giesche SA.
Jest rodzonym bratem Tadeusza, projektanta nowej gminy w Janowie, i stryjecznym bratem
Władysława, jednego z głównych inżynierów kopalni Giesche.
za darmo, bo biedaków nie stać nie tylko na obronę, ale i na znaczki pocztowe.
Golf taniej
W lutym kolejne zebranie klubu golfowego rozpatruje problem, czy warszawski mecz golfa, na który
jedzie ekipa z Giszowca, nie będzie kolidował z rozgrywkami w Salzbrunn.
Zebranie obniża jeszcze bardziej składki członkowskie, z czterystu dwudziestu do dwustu złotych
rocznie, widocznie utrzymanie terenów, tak starannie kon-
Suszenie chleba
Mimo że Dorotka Badurzanka już nie chce być święta, ciągle mało je. Cała
rodzina jest głodna. Albert-Wojtek zarabia sto dwadzieścia złotych na ośmioosobową rodzinę. Funt
cukru kosztuje pięćdziesiąt groszy. Kawałek boczku
okrasza trzy posiłki. Najpierw robi się na nim wywar, wyjmuje, wrzuca kaszę;
to jest zupa. Potem się go wyskwarza i dodaje do kapusty, żeby nabrała smaku.
Potem się tę skwarkę daje ojcu do kartofli. Wszyscy bardzo lubią kluski, zwane karpami. Można je
robić z mąki ziemniaczanej i dodać jeden starty kartofel. Wtedy jest mniej roboty. Ale mąka jest
bardzo droga (kupuje się ją tylko na
krochmal do kołnierzyków), kartofle wychodzą taniej, więc tego tarcia jest bardzo dużo.
pulpę w lnianym worku, a jest tej pulpy cała wanienka, wyśpiewuje wszystkie
pieśni kościelne: Wisi na krzyżu, Wkrzyżu cierpienie, Gdy ja sobie tak rozwa-
Tego marca w mieszkaniu Rozalii i Alberta-Wojtka Badurów wieczorami pełno jest ludzi. Do Alberta-
Wojtka przychodzą kamraci. W kuchni stoją dwa stoły,
jeden duży, pod lampą, i drugi z boku, do robót kuchennych. Mężczyźni siadają przy tym dużym stole.
Kiedyś opowiadali wieczorami o Skarbniku i dzieci drętwiały ze strachu, ale lubiły ten strach. Teraz
górnicy mówią o zarobkach, ale takim tonem, że Gertruda i Dorota naprawdę się boją.
Można to było przewidzieć. Od jakiegoś czasu mężczyźni kręcili się przy piekarniokach, a to
podejrzane, bo podział pracy w rodzinie pozostawia piekarnioki kobietom. Mężowie mieli szczególny
interes, w który nie chcieli wtajemniczać
gdzie ta wielka wieża zegarowa. Nikt nie wyjeżdżał. My, dzieci, patrzyliśmy tylko na matkę. Jak matka
wygląda, co się na jej twarzy maluje.
z Katowic.
Przed cechownią tłumy kobiet i dzieci - pisze - z posiłkiem dla strajkujących. Twarze ich zdradzają nie
tylko troskę o los swoich najbliższych; wyryła na nich głębokie ślady długoletnia nędza, a dzieci
nacechowała śladami niedożywienia.
Gertruda i Dorka idą więc pod szyb, niosą posiłek i list. Na torbie jest kart-
Mężczyźni, jak który umie, skrobią parę słów. Gertruda słyszy: Badura!, odbiera
Redaktorowi z Katowic udało się zjechać na dół, chociaż nie miał zezwolenia
podkutych butach. Swój reportaż ze strajku podpisuje jedynie literą S., wiadomo
szef Syndykatu Dziennikarzy Polskich Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego, członek Rady Naczelnej PPS. Ma
w powstaniach śląskich.
19 marca publikuje reportaż W podziemiach kopalni 1000 górników walczy solidarnie o swe
postulaty. Na powierzchni - 2500 czuwa w pogotowiu.
Zjeżdżamy na poziom 400 metrów.
strajkowa, żywnościowa i sanitarna regulują ruch. () Starzy i młodzi znają tylko jedno hasło - strajk aż
do zwycięstwa.
Dyrektor Józef Lebiedzik chce się jednak pozbyć redaktora, przed bramą kopalni czeka policja, która
odprowadza Sławika na posterunek. Wylegitymowano
i zawiadamiają o tym dyrekcję. Wieść dociera do rodzin i pod kopalnię przychodzą tłumy. Kobiety
przynoszą drut kolczasty, zagradzają wejście do ferwaltągu
Kiedy rozgonili, Gertruda, Alojz i Dorka wzięli kosz do prania i poszli pod
cechałs (cechownię). Pozbierali starannie to, co zostało po ludziach - pogubione buty, laski, smoczki,
chustki, torby i sztuczne szczęki. Z tym wszystkim poszli po mieszkaniach. Każda rodzina wzięła, co do
niej należało. Nikt
nie wziął cudzego. Wszyscy ich pochwalili, i kto mógł, dał im parę groszy albo
cukierek.
- Myśmy jako dzieci pobiegli rano, a tam pod zegarem trupia czaszka była postawiona, skąd to
wzięli?!
Gertrudzie trochę się przywidziało. Trupia czaszka była rzeczywiście, ale tylko namalowana na czarnej
chorągwi. Gertruda z Dorką zaniosły obiad. Robotnik,
który zawsze brał od nich torbę, kazał ją zabrać do domu. Podzielili się tym wszyscy i zjedli jak na
stypie.
Naczelnik Józef Szeja posyła na dół ciepłe mleko, herbatę i bułki. Górnicy odmawiają ich przyjęcia.
23 marca „Gazeta Robotnicza" zawiadamia na pierwszej stronie wielkim tytułem: Tysiąc robotników
ginie z głodu. Tragedia w podziemiach kopalni Giescbe.
Pisze, że strajk przybrał formy tragiczne, czterdziestu pięciu zupełnie osłabionych, niekiedy
nieprzytomnych górników wywieziono na powierzchnię, do
Gertruda sprawdza listy szpitalne. Na żadnej go nie ma. Znów nie wierzy, że
- Biegłam do kopalni, tam gdzie ojciec zwykle wyjeżdżał. Było już ciemno.
Wszyscy biegli. Widzimy, już kręcą się koła na wieży. Dzieci ryczą. Oni wychodzą czarni, ledwie żywi,
trzeba ich prowadzić. Stoję, ojca nie ma. Biegnę do bab-
ki. Ubrała się, poszła ze mną. Już był, obrośnięty, nie do poznania. Poszliśmy do
Wiedziała, że tak trzeba. Na drugi dzień dała mi pieniądze i posłała po bułkę. Bułka kupiona w sklepie
to było święto. A obok był rzeźnik. Miałam wziąć u niego
ćwierć kilo wątrobianki. I mama zrobiła z tego kanapki. Tego się nie zapomni do
końca życia.
Czy Gertruda zauważyła, że żymła - bułka - jest lżejsza niż jesienią zeszłego
roku? Kosztuje tyle samo, a waży nie sześćdziesiąt, lecz pięćdziesiąt gramów.
Zwycięstwo
Uzyskano:
- Przyrzeczenie, że urzędnicy będą się odnosić taktownie do robotników, a jeśli nie - zostaną
pociągnięci do odpowiedzialności.
pod szybem.
samego końca, ale także Gerhard Junger, ładowacz, który poszedł pracować pod
ziemią, kiedy jego ojciec Karl stracił posadę (jako nieprzydatny dla ruchu lub jako
Mógłby się bać o ten domek, idąc do strajku, ale przystąpiła do niego cała prawie kopalnia, więc
Giesche SA musiałaby wyrzucić ludzi ze wszystkich niemal
robotniczych mieszkań w Giszowcu i Nikiszowcu. W takiej sytuacji nie ma strachu, zresztą nie te czasy
kiedy bano się wbić gwóźdź w ścianę pańskiego domu.
A jednak było się czego bać. Kiedy Gerharda Jungera wywieziono na górę, oddychał tak ciężko, że
natychmiast zrobiono mu prześwietlenie. Lekarz powiedział
Gerhardowi, że nie ma płuc. - Jak to nie mam płuc? - Nie widzę - odpowiedział
doktor. -Widzę czarny pył. — Przesadził, bo Gerhard jeszcze w tym samym roku
wrócił do kopalni.
(uciułała na podróż do Ziemi Świętej i opowiada wszystkim, jak tam było), uważa jednak, że w chwili
radości nie należy zapominać o innych, i zamawia mszę do
Kto chce wnieść jakąś intencję, a nie śmie z tym iść do proboszcza, prosi
Hajdukównę: Hajducko, porzikajcie dla tych, dla tych, dla tych A ona wycią-
ga zeszycik, zapisuje i uczciwie przekazuje księdzu. Ten, kto prosił, znajduje potem swoją intencję w
gazetce o podwójnym tytule: „Wiadomości Parafialne Paro-
Powietrzny pociąg
Harcerze chcą nie tylko pływać kajakami, jeździć na nartach, ale i latać. Już
w 1930 roku Grono Lotnictwa Szybowcowego w Pawłowie zapraszało na zebranie „konstrukcyjne"
Śląskiego Klubu Lotnictwa Szybowcowego, a gmina Pawłów
Radia w Katowicach nawołuje, by rozwijać piękny sport szybowcowy. Coraz gorliwiej zajmuje się tym
LOPP Zawiązuje koło szybowcowe przy kopalni Giesche.
W Katowicach powstaje Wyższa Szkoła Lotów Szybowcowych nad Terenami Płaskimi, pierwsza taka
szkoła w kraju. W 1937 roku bierze na szkolenie sto czterdzieści osiem osób ze śląskich zakładów,
między innymi Giesche SA.
siedem lat, mieszka z rodzicami w domu urzędniczym przy gminie. Wyuczył się
Szymon Kasperczyk i Rozalia z domu Rak obchodzą złote wesele w Dziećkowicach Jeździe. Około pół
setki najbliższych pozuje do pamiątkowego zdjęcia w ogrodzie.
nasuniętej nisko na czoło; bardzo chłopscy, chociaż Szymon jest także górnikiem.
tym bardziej chłopscy, im młodsi, tym bardziej miejscy. Środek zdjęcia jest poważny, utrudzony,
zastygły. Im dalej od tego centrum, tym mniej napięcia. Syn
Szymona Paweł i jego żona Gertruda z domu Mendra znajdują się na pograniczu między starym a
nowym. Twarze mężczyzn poza centrum są mniej zapadnię-
lata i nosi garnitur uszyty na miarę u krawca w Mysłowicach, ale mimo że się
uczył na kupca i jest taki reprezentacyjny, nie może dostać pracy. Ostatnio zapisał się do Związku
Młodej Polski, ma nadzieję, że mu to pomoże.
Gerard nie dostąpił miejsca koło niego. Ma piętnaście lat, ale jest mały, nawet
na swój wiek, nosi niemęską grzywkę i musi siedzieć między dziećmi, czwarty
od lewej.
roku, bo kronika ma coraz krótszy oddech, jej autorzy znudzili się normalizacją
Lubowiecki, który nie nadaje się do ciężkiej pracy fizycznej, ale za to ma świetne maniery i
umiejętności towarzyskie, został czeladnikiem fryzjerskim, jego
ojcu), a drugi brat Janek ma głowę do handlu i praktykuje w giszowieckim sklepie kupca Mandrysza.
To duży kupiec, zatrudnia czternastu ludzi, sprzedaje różności, od igieł po garnki. Janek cieszy się
takim zaufaniem szefa, że ten wysyła go
Bracia Bochynkowie, August i Jan, mają warsztat mechaniczny, który pracuje na zamówienie kopalni
Giesche. August - masywny, dostojny mężczyzna z dewizką na
Widzimy ich w wielkiej bramie warsztatu. Uczniowie, czeladnicy i majstrowie ustawili się do zdjęcia
według wieku i statusu. W środku siedzi August Bochynok, a na pierwszym planie, ale tak żeby nikogo
nie zasłaniać, dwóch najmłodszych uczniów trzyma pyrliki, ciężkie górnicze młoty. Unoszą je nad
kowadłem,
na którym namalowano wapnem aktualną datę. Gerard stoi w górnym rzędzie na
prawym końcu.
Majster jest bardzo wymagający. Nauka trwa trzy lata. Pracuje się od siódmej
cenione na całym Śląsku. W warsztacie mówi się tak jak w domu Jungerów przy
ulicy Warszawskiej (dawniej Zillmannów) - jak komu wygodniej. Czeladnicy gadają po śląsku, z
majstrem rozmawia się po śląsku albo po niemiecku, a z odbiorcami towaru z kopalni Giesche po
śląsku albo po polsku.
drucie. Służy do koksowania, czyli gaszenia węgla wodą. Jak kto się zagapi i spali żelazo, dostaje
kropoczem bez galoty. Gerard Kasperczyk jest bystry, raczej nie
dostaje. Ale gdyby nawet, nie ma o czym gadać, bo Bochynok nie jest złym człowiekiem.
Bogaci bracia Bochynkowie nie mają potomstwa. To jest prawie nie do pomyślenia na Śląsku, gdzie
tuzin dzieci był normą w rodzinie.
dwoje dzieci, Emila i Helenę, więc nie zostaną sami, a Gerard będzie miał u Bochynków wspaniałą
przyszłość - przejmie warsztat, a potem majątek. Gertruda
stara się odmówić w taki sposób, by Bochynka nie urazić. Szczerze mu współczuje, ale nie rozumie,
jak mógł coś takiego wymyślić.
Malarze Czesław Rzepiński, Józef Mroszczak, Jerzy Langer i architekt Tadeusz Michejda, ten sam,
który projektował gmach gminy w Janowie, założyli w Katowicach Wolną Szkołę Malarstwa i Rysunku
imienia Aleksandra Gierymskiego.
Ewald porzuci niemądry zamiar pozostania ślusarzem w kopalni Giesche, nadwątlony zresztą lekcjami
u Pawła Stellera, i uwierzy, że jego marzenia o wielkich
przy dużym stole pod lampą trwają rozmowy. Ona pyta: — A co ty nam zagrasz?
niespodzianki. Ten sylwester będzie bogaty, bo Giesche nie tylko podniósł pensje po strajku, ale
jeszcze każdemu żonatemu dał na Barbórkę pięć złotych, a kawalerowi trzy złote.
Ale to nic w porównaniu z tym, jak Wydział Socjalnej Opieki Kopalni Giesche
wynagrodził muzyków. Antoni Kaliga, który przez cały rok, i to na obu zmianach,
grał podczas nabożeństw w cechowni, dostaje sto złotych, a Karol Dziemba, który kręcił przez cały rok
korbką harmonii - pięćdziesiąt złotych"". Nie wiemy, czy
Albert-Wojtek też coś zarobił za granie, ale wiemy, że na sylwestra będą pączki;
ciasto już dzień wcześniej zarabia Gertruda. Przygotowała karteczki z poleceniami, które należy
wykonać, aby dostać fant: ucałuj wujka Konrada (nikt tego nie
lubi), obudź ciocię Martę (która lubi zasypiać w kuchni Rozalii i chrapie na cały
dom), wyjdź na ulicę i wołaj, że jesteś głupi, pozmywaj po wszystkich i tak dalej.
Koło południa (tak pamięta Gertruda) bifej zaczyna dzwonić. Dzwonią białe
delikatne filiżanki z niebieskim wzorkiem, z fabryki porcelany Gieschego w Bogucicach, gdzie pracują
ciotki Gertrudy, piękna Marika i Helena. To dzwonienie kredensu jest krótkie jak krzyk, a gdy milknie,
w całym Nikiszowcu nastaje
straszliwa cisza, która oznacza, że wszyscy, w całym osiedlu, padli na kolana i zamarli w modlitwie.
Rozalia, Gertruda, Paweł, Dorota, Alojzy i nawet Henio, który ma cztery lata, modlą się za ojca. Po
chwili na schodach rozlega się łomot,
Nikiszowiec powstał z klęczek i biegnie do kopalni. Nikt się nie kłopocze zamy-
kaniem drzwi.
ani wśród żywych, którzy wyjechali o własnych siłach. Po jakimś czasie przycho-
dzi wiadomość, że jest na dole, żyje, szuka swojego szwagra Karola Synowca.
Szuka go przez kilkadziesiąt godzin, czuje się do tego zobowiązany nie tylko jako szwagier i kolega;
Synowiec wziął za niego szychtę, na której zaginął.
To jest tym bardziej niesprawiedliwe, że Synowiec był zawsze bojący i ostrożny; a Albert-Wojtek,
przeciwnie, niczego się nie bał, co umiał docenić sztygar
Neugebauer:
ki z bloku: Ela, Mela, Pela Sąsiadka miała syna jedynaka, i on też zginął.
Albert-Wojtek niepokoi się na dodatek wiadomościami z Westfalii o swej siostrze Ani, która wyszła za
chłopca ze skarbem Pawła Pudełkę. Paweł nosił jej do
łóżka czekoladę i rogaliki, tak jej we wszystkim dogadzał, że Ania dostała cukrzycy i lekarze nie umieją
jej z tego wyciągnąć.
Mieszkańcy lepianek wprowadzili się do dwóch solidnych piętrowych budynków (sześćdziesiąt dwa
mieszkania jednoizbowe), przy których postawiono
także komórki gospodarcze. Domy zbudowano z czerwonej cegły, a ich wnęki okienne, tak jak w
Nikiszowcu, pomalowane są ostrą bielą. Stoją na łąkach
w Janowie tuż obok starego domku myśliwskiego, zwanego łaskawie zameczkiem, który należał
kiedyś do rodziny Mieroszewskich, właścicieli dóbr mysłowickich, i podobno był świadkiem wielu
romantycznych historii. Naczelnik Józef
Za domami płynie rzeka, ujęta mostkiem, w jej rozlewiskach pokazują się piżmowce i bobry.
przed gankiem kamienny obelisk z wierszykiem. Zaczyna się słowami: „Tu mych
1938
falą włosów i przyciętym wąsikiem, ze świeżą, dobrze utrzymaną skórą - ale patrzy jak człowiek, który
ma władzę, przenikliwie, prosto w oczy. W rozmowach
w Krakowie, które zajmowało się samopomocą studencką i powstało już w listopadzie 1919 roku.
Prowadziło stołówkę, bursy, kasę zapomogową, wydawało skrypty i nawet organizowało uroczystości
górnicze. Kiedy uczelnię zaczęli opuszczać pierwsi absolwenci, pośredniczyło w ich zatrudnianiu.
Opiekowało
się bezrobotnymi inżynierami, bo ich także dotknęła klęska braku pracy w latach
kryzysu.
Władysław Michejda nie zagrzewa jednak miejsca w kopalni Giesche. Po dziesięciu miesiącach
dyrektorowania, 5 października, musi jechać na Śląsk Zaolziański, gdzie trzy dni wcześniej wkroczyły
polskie wojska i gdzie potrzeba energicznych ludzi znających miejscowe stosunki. Zostaje
komisarycznym zarządcą
Razem z nim Giesche SA oddelegowuje na Zaolzie osiem osób z dozoru górniczego, w tym czterech
inżynierów. Michejdę zastępuje Władysław Domino,
Gertruda Badurzanka, która tyle przeżyła w ostatnim roku, martwi się teraz
raczej za brata, bo jest od niej niewiele starszy (pierwsze macierzyństwo jej mamy
Rozalii niemal się zbiegło z ostatnim macierzyństwem babki Waleski). Nie może
znieść jego i biedy. Jest to tym bardziej smutne, że Antoś jest zakochany. Co
instrumenty w ręce,
klamki pucujemy.
Wędrujemy światem
od domu do domu,
wszystko zaśpiewamy
Nie ma także pracy Alojzy Książek, mąż pięknej ciotki Mariki. Górnikowi
trudno pogodzić się z tym, że żona utrzymuje dom. A to zdarza się teraz często.
Kobiety zawsze znajdą pracę na służbie, a Marice udało się dostać do porcelanki.
Mąż Mariki stara się dorobić, reperując buty. Wielu mężczyzn łata buty własnej
dnia ciepnął do pieca kamaszki Paolka); to jest naturalne. Ale kiedy górnik dorabia szewstwem, może
się poczuć upokorzony.
Gertruda martwi się tym wszystkim i nie może nawet pocieszyć się szkołą i miłą obecnością panny
Bojówny (która ma otwartą drogę do małżeństwa, bo
właśnie zniesiono celibat nauczycielek). Skończyła ostatnią klasę i na tym koniec. Chciałaby zostać
nauczycielką, ale wie, że to niemożliwe, w jej rodzinie żadna kobieta tak wysoko nie zaszła.
Postanawia jednak uczyć polskiego bratanicę
proboszcza Dudka, która często przyjeżdża na plebanię z mamą i pieskiem Puzzi, czyli Pucikiem, i nosi
wagnerowskie imię Waltraute.
w którym ogrodnik Miller pielęgnuje piękne kwiaty i warzywa, ma dość zakamarków, by uczennica i
nauczycielka mogły się w nich zaszyć i powtarzać słówka. Gertruda jednak po każdej lekcji mówi lepiej
po niemiecku, za to Waltraute
Ksiądz Dudek widzi, że Gertruda jest bardzo strapiona i tak, jak kiedyś tłumaczył Rozalce, by nie
myślała za dużo, tak teraz radzi jej najstarszej córce:
- Moje dziecko, z nauką nie trzeba się śpieszyć. Nie można wrzucać do głowy
tej walizy nie zamkniesz. Trzeba się zastanowić, co brać, a potem ładnie poukładać, to wtedy walizkę
zamkniesz i może z tego coś będzie.
i do głowy.
Porównanie głowy do walizki nasunęło się księdzu nie bez powodu. Wybiera
polskiego Związku Zachodniego domagają się zniesienia jedynej już mszy w języku niemieckim.
Proboszcz odpowiedział:
Jak długo Ksiądz Biskup każe czytać listy pasterskie dla niemieckich parafian, tak
długo istnieć będą jeszcze niemieckie nabożeństwa i związki kościelne, tak długo zachodzi potrzeba
ścisłego kontaktu i tej części parafian z duszpasterzem.
do pobliskiej Krynicy, mógłby tam spotkać grupkę harcerzy z Giszowca wystrojonych jak na paradę.
Idą odwiedzić Jana Kiepurę, który pojawia się na deptaku
A Dorota Badurzanka wybiera się do nowego wikarego Leopolda Pietroszka, miłego, uważnego i
bardziej przystępnego niż proboszcz Dudek, żeby z nim
porozmawiać na temat świętości. Ksiądz słucha i mówi: - Wiesz, że piękno wewnętrzne wychodzi na
zewnątrz? Jak będziesz dobra, to będziesz piękna.
Tymczasem Józef Wieczorek ciągle siedzi w Rawiczu. W tym samym więzieniu, ale w innej celi, siedzi
także jego syn Janek, który ma dwadzieścia pięć lat. Był
Wachmistrz Andrzej Pawlak zostaje przeniesiony do 23. Górnośląskiej Dywizji Piechoty w Katowicach
jako instruktor Krakusów, ochotników z konnego
gdzie ciągle mieszka z rodziną, ale dowództwo zwraca mu uwagę, że czas, by zabrał żonę i dzieci do
własnego domu. Zamierza urządzić się w Szopienicach. Miasto wprawdzie śmierdzi wyziewami z hut -
z prażalni, spiekalni, siarkowni, wytapialni, ługowni, kotłowni, ślusarni, wytwórni talu, fabryki śrutu i
tak dalej - co
nie może być dobre ani dla czternastoletniej Halinki, ani dla jej młodszego rodzeństwa, ale pensja
wachmistrza instruktora nie jest wysoka, a Szopienice są
tanie i blisko. Obok zaś leżą ogrody Giszowca, oaza czystego powietrza - wystarczy wsiąść do Balkanu.
W tym roku kopalnia Giesche wydobywa około dwóch milionów ton węgla, co stanowi
siedemdziesiąt siedem procent jej wydobycia w 1913 roku. Tymczasem Kopalnia Heinitz (Rozbark) w
Bytomiu, która pozostała po 1922 roku
procent.
Czyżby doktor praw Schulte był lepszym zarządcą niż inżynier Brooks?
tych, którzy stracili pracę jako Niemcy. Chętnie ich zatrudnia i płaci dużo lepiej
niż zakłady po polskiej stronie granicy. Nie ma tam żadnych turnusów ani świętówek, a marka stoi
dobrze. Ta kopalnia koncernu Giesche stanowi dobrą reklamę gospodarki niemieckiej.
Pracuje już także pełną parą nowoczesna rafineria w Magdeburgu; produkuje cynk o prawie
stuprocentowej czystości. Niemiecka firma Giesche staje się
największym niemieckim producentem tego surowca i ważnym wytwórcą kwasu siarkowego i kadmu.
Clara też pracuje. Losy rodzin Giesche i Kornów, splecione w domu przy
Ringu, stały się jej bliskie. Przechodząc koło księgarni Kornów, zawsze tam zagląda.
Wśród ostatnich nowości widzi grubą książkę polskiej pisarki Marii Dąbrowskiej. Tytuł Nachte und
Tage (Noce i dnie) w tłumaczeniu H. Koitza. Nie wiemy,
czy ją bierze do ręki. Wiemy, że to ostatnia polska książka wydana przez Kornów
przed wojną.
Księża z parafii Świętej Anny zapisują w tym roku w księdze parafialnej sto
Wyobraźmy sobie, że kancelaria księdza Dudka oblicza średni wiek tegorocznych zmarłych, stosując
taką samą metodę jak w 1923 roku. Możemy porównać
Rezultat obliczeń jest zdumiewający. Zmarli w 1923 roku nie dożywali średnio siedemnastu lat, w
1938 - dobiegają prawie trzydziestu dziewięciu. To dlatego że umiera mniej dzieci.
Wśród dorosłych największe żniwo zebrały choroby serca (może w 1923 roku
w piłce wodnej. To owoc pracy nie tylko zawodników, ale i węgierskiego szwimtrenera Rajki,
zatrudnionego przez kopalnię Giesche z pensją w wysokości tysiąca złotych miesięcznie. Zawody na
Stawie Małgorzaty gromadzą takie tłumy, że
pewnego dnia pomosty z hukiem idą pod wodę. Wszyscy kibice umieją pływać,
Polski.
1939
Karol Junger w pumpach i nausznikach wybrał się z kolegami na Klimczok, a jego brat Gerhard z żoną
Rozalią wyjechali do
zarobku. Robi to także, żeby pomóc w domu i nacieszyć się maleńkim synkiem Jasiem. Poza tym
dorabia pszczelarstwem. W ogrodzie jest miejsce na ule, a giszowieckie sady, pola i lasy dostarczają
pszczołom dosyć pożywienia.
Najmłodszy wujek Gertrudy Antek Wróbel dostał wreszcie pracę w kopalni.
Waleską na stole. - Mamo, to moja pierwsza wypłata! - Sam nie chciał wziąć grosza.
Nie dał się nawet namówić Gertrudzie na film z Gretą Garbo Dama Kameliowa, który wyświetlali w
Szopienicach. Gertruda, Dorka i Alojz nie mogą tego
zrozumieć, dla kina ponoszą najcięższe ofiary. Gotowi są żebrać, żeby uciułać
dwadzieścia pięć groszy na stojące miejsce, i stoją po sześć godzin, bo film leci na
okrągło, można go oglądać znowu i znowu, poczucie czasu się zaciera, a potem
Dzieci muszą sobie same uzbierać na kino, ale w domu jest troszkę zasobniej. Albert-Wojtek kupuje
radio i rower. Córki namawiają ojca na damkę, wte-
dy i one będą mogły jeździć. Gertruda dosiada roweru i słyszy za sobą chór gło-
sów z podwórka:
Radio i koło,
a dupa goło!
Są osoby, które nie mogą już sobie wyobrazić życia bez radia. Należy do nich
Jak wszyscy, słucha gawęd Przy żeleźnioku Karlika-Ligonia. Tym razem Karlik ogłasza zbiórkę datków
na cekaem. Ciężki karabin maszynowy ma być darem
Pomysł się przyjmuje i po paru dniach na korytarzach rozgłośni pełno jest piecyków.
Pieniędzy starcza nie tylko na karabin, ale także na armatę. Napływają dalej.
Starczyło na czołg. Zbiórka trwa dalej - na samolot.
Nie wiemy, czy to pod wpływem tych wiadomości Maks Gawlik wstępuje do
LOPP
W kwietniu Jan Szłapa, właściciel firmy Wartowników i Wywiadowców „Strzecha", Pszczyna, tel. 27,
pisze na maszynie, na eleganckim papierze firmowym, list
Jak doszło do naszej wiadomości rozszyża się dziki kopalnictwo i na terenach własnością Szan.
Dyrekcji położonych w powiecie Pszczyńskim. Wobec tego żywimy nadzieję, że Szan. Dyrekcja
skorzysta z naszej oferty i odda nam wymienione i zagrożone tereny do stróżowania, gdyż mogiemy
w każdym czasie i każdą przez Wpanów pożądaną
Nie znamy odpowiedzi, ale chyba Giesche SA nie skorzystała z oferty. Powstałyby jakieś dokumenty.
Tymczasem czytamy tylko alarmujący list spółki do
Na ostatnich stronach zapisano, że liczba uczniów zwiększyła się o dwudziestu czterech i jest ich
razem trzystu trzydziestu sześciu (wielki niż!). Odbyło się
dwadzieścia siedem par bucików, trzy ubrania, dwadzieścia sztuk ciepłej bielizny,
dziewięć litrów tranu i siedemdziesiąt cztery strucle. Dwadzieścioro dwoje najbiedniejszych dzieci
wysłano na obozy harcerskie połączone z nauką.
tąpnięciami. Zablokowany tamami drewnianymi lub murowanymi w czasie wielkiego kryzysu 1932
roku. Teraz znowu czynny.
- Pokład Górny (wcześniej Oberflótz) nazywa się teraz Bug. Jest położony na głębokości około
czterystu sześćdziesięciu metrów, gruby na ponad pięć
metrów.
- Pokłady Edwin (wcześniej też Edwin) i Zadowolenie (wcześniej Befriedigung) nie zostały na nowo
nazwane. Są cienkie, zanieczyszczone i niebezpieczne
- Pokład Andrzej (wcześniej Andreas) pozostał Andrzejem. Leży na głębokości ponad sześciuset
metrów, ma półtora metra grubości.
Zmienia się także nazwa biuletynu wydawanego przez księdza Dudka. „Wiadomości Parafialne" nie
mają już drugiego członu — „Parochialblatt". Przez wie-
gresu będzie miał znaczenie nie tylko dla chemii przemysłowej, ale i propagandy
Polski za granicą, więc adresat listu, wybitny menedżer i znawca przedmiotu, po-
Pogrzeb Korfantego
idzie redaktor Henryk Sławik, ten sam, który zjechał do kopalni Giesche podczas
Gertruda Badurzanka też idzie na pogrzeb. Pożycza od pięknej ciotki Mariki gazówki ze szwem i biały
kapelusz panama. Marika wklepuje jej w policzki
swój najlepszy krem Śnieg Tatrzański, po którym skóra robi się matowa i jasna. Gertruda pociera
jeszcze usta czerwoną tutką od cykorii do kawy, która
centrum Katowic. Mogłaby pojechać tramwajem z Szopienic, ale to kosztuje dwadzieścia pięć groszy,
tyle samo co bilet do kina albo bułka z kiełbasą
i musztardą.
Dlaczego idzie na ten pogrzeb? Nie bardzo wie, pewnie dlatego że kocha teatr, kino, te wszystkie
wystawienia.
Ani Rozalia, ani Waleska nie używają kremu, pudru i szminki. W ogóle nie mają
Ale kiedy Gertruda i Dorka idą razem z babką, a na drodze pokażą się chłopcy, Waleska rozkazuje: -
Dziouchy, brzuch do środka, cycki śtram! istramm - wyprężone) .
Antoś, który był tak zgłodniały roboty, że chciał ją wyżreć, musi stawić się natychmiast w jednostce
wojskowej. Czeka go podwójne rozstanie - z pracą i zTolą-
Wieczorem znika z domu, ale Waleska wie, dokąd poszedł. Siada na ryczce i czeka.
Pożegnanie z Tolą trwa jednak zbyt długo, Antoś o szóstej rano ma być w Katowicach, więc kiedy mija
północ, Waleska idzie po syna.
kroczyła sześćdziesiątkę.
grupka młodzieży, siedzą koło siebie jak kurczęta. Jest tak strasznie
Ostatnie dni
obserwuje wielki ruch przy amerykańskich willach. Brama, która zawsze strzegła
spokoju mieszkańców, jest otwarta na oścież. Wszyscy wyjeżdżają. Niektórzy zostawiają meble i
naczynia. Nie wiadomo, czy z pośpiechu, czy w przekonaniu, że
niedługo wrócą.
Augustyn Niesporek porządkuje negatywy, których uzbierało się już tak wiele, że zagracają
pracownię, a część coraz większej rodziny musi w niej mieszkać.
Szklane płyty, jakich używa się w atelier, zajmują bardzo dużo miejsca. Dwudzie-
gdy całkowicie tracą aktualność, tak jak zdjęcia weteranów w powstańczych mundurach,
świętujących swoje rocznice. Augustyn przyjmuje tę decyzję ze zrozu-
mieniem. W jaki sposób zakład pozbywa się szklanych płyt — tego nie wiemy.
Wiemy, że ich nie ma.
pomieszkać tylko parę miesięcy. Pawlak w ostatnich dniach sierpnia pożegnał rodzinę. Jego Krakusi
szkolą się w lasach koło Giszowca, mundurują, zbroją i po-
jednego samochodu. Zachowują się więc w lasach giszowieckich jak śląscy powstańcy przed
dwudziestu laty - rekwirują samochody na szosie koło willi dyrektorskiej, a konie i rowery
wypożyczają od miejscowych ludzi, obiecując, że je
z dziećmi przed Niemcami, którzy wchodzą już do Katowic i jej rodzinie na pewno nie będą pobłażać.
Helena, nieduża, o okrągłej buzi, zabiera więc troje dzie-
najstarsza córka Halinka ma piętnaście lat i może dźwigać toboły. Pod Sosnowcem nocują, a rano
wędrują dalej do Strzemierzyc, gdzie wciskają się do bydlęcych wagonów obitych blachą, w których
już pełno uciekinierów. W olkuskich
lasach przeżywają bombardowanie, tracą połowę bagaży, ale docierają do Wolbromia, gdzie
zrujnowana lokomotywa ostatecznie odmawia biegu. Nocują u dobrych ludzi i furmanką docierają do
Sławic koło Miechowa; mieszkają tam gościnni krewni sąsiadów.
cia luki powstałej między Tarnowskimi Górami (11. Pułk Piechoty) a Siewierzem
(3. Pułk Ułanów Śląskich). Przemieszczają się tam nie bez trudności; mają mapy
Śląsku, słyszy nad głową gang silników lotniczych. Szwadron stukasów i junkersów leci w stronę
wschodniej granicy Niemiec. Wolfgang, starszy o rok brat Ruprechta, musiał zrezygnować z
wakacyjnej podróży do Szwajcarii i Włoch i prawdopodobnie wkracza właśnie do Polski ze swoją
jednostką".
W sierpniu załoga kopalni Giesche liczy cztery tysiące trzydzieści osiem osób.
1 września jest mniejsza o sześćset trzydzieści.
Ale pod naporem Niemców polskie oddziały wycofują się za Przemszę i wysadzają most. Siedmiu
harcerzy na rowerach, wśród których są bracia Ludwik
widzą jednak, że to beznadziejne. Usiłują gonić polskie wojsko. Pod Kozienicami łapią ich Niemcy, ale
puszczają do domów. Chłopcy wyjaśnili pewnie po niemiecku, że są na wycieczce.
Gertruda Badurzanka też chciała walczyć, w łączności. Przygotowała się z koleżankami ze swojej
nikiszowieckiej drużyny do obsługi telefonicznej. Drużynowa Stefcia Szmolówna wyznaczyła druhnom
dyżury przy katowickich telefonach.
Gertruda siedziała przez całą noc w jakimś biurze z oczami wlepionymi w słuchawkę, ale nie odezwał
się nikt.
- Ledwie się wojna zaczęła, a oni już byli, ci Niemcy. My inne wojsko zobaczyli. Tamci byli biedni, na
konikach, na furkach. A ci jechali autami.
Przyjaciółka Dorki i Gertrudy Badurzanek Maryla Wacławkówna widzi zrozpaczona, że łan astrów w
jej giszowieckim ogródku przy ulicy Ogrodowej, dawniej (i od jutra) Gartenstrasse, został zrujnowany.
Ktoś wdarł się z ulicy, zerwał
z ambony. Mówi, że parafia czekała na nich siedemnaście lat. Zbyszek Stacha, syn
1939
Ucieczka
Ona gładko uczesana, z przedziałkiem na środku głowy, w czarnej sukni, z żabocikiem i krzyżykiem na
łańcuszku. On siwy, o orlim nosie, w czarnej marynar-
ce, z szeroką muszką. Regina jest pełna godności i dumy, wychowali pięciu synów.
Dziś oboje wyglądają inaczej. Zakutani w zbyt ciężkie ubrania, które mają
Syn Reginy i Pawła Wincenty kieruje się w stronę Brześcia nad Bugiem, ale
z bolszewikami, wie, czym może grozić dalsza droga. Wraca do Mysłowic i chowa się tam u ciotki; nikt
poza najbliższą rodziną nie wie, gdzie przebywa. Nie wiadomo także, co się dzieje z jego najstarszym
bratem Alojzym, który poszedł na
Redaktor Sławik z Katowic, któremu górnicy dwa lata temu umożliwili zjazd
rystycznych wypraw w Tatry i Alpy, i rusza na południe przez Karpaty, drogami dawnych kurierów i
przemytników. 21 września przekracza węgierską granicę.
W ciężkim plecaku niesie granatową marynarkę szytą na miarę przez teścia, wziętego krawca z
Warszawy. Pakując ją między konserwy, daje dowód wiary, że życie
Na Węgry zmierza także Karlik z „Kocyndra", szef katowickiej rozgłośni Polskiego Radia Stanisław
Ligoń, którego nazwiskiem rodowym ochrzczono niedawno szyb Kaiser Wilhelm kopalni Giesche.
Ligoń figuruje w przygotowanej wcześniej księdze gończej, Sonderfahndungsbuch Polen; jest tam
tysiąc nazwisk Górnoślązaków. Niemcy nie zdążyli go aresztować, ale przynajmniej pozbawili głowy.
Utopili w Rawie jego popiersie dłuta
Jest tam już także, lub wkrótce będzie, dowódca w powstaniach śląskich Jan
Ludyga-Laskowski.
Pomógł mu w tym ksiądz Emil Szramek, kierujący budową świątyni. Teraz sześćdziesięciosiedmioletni
Prus tuła się z walizeczką między Katowicami i Mysłowicami, bez warsztatu pracy i bez grosza. 1
września miał odebrać honorarium w Instytucie Śląskim w Katowicach, ale dotarł tam dopiero na
drugi dzień, bo wstrzymano ruch kolejowy, i kiedy stanął przed kasą, była już zamknięta na głucho.
Wojciech Bywalec, szef chóru przy kopalni Giesche, traci swoje ukochane pieśni.
• Kiedy tu wpadli Niemcy w r. 1939, wynieśli z naszego lokalu sterty nut i spalili je w kotłowni przy
kopalni, a potem wyrabowali fortypian, skrzypce (wartościowe moje własne),
a obrazy narodowe, portrety jak: Sienkiewicza, Moniuszki, Chopina, obramowane dyplomy - nagrody,
porozbierali niemieccy urzędnicy kopalniani dla zaramowania swego „Fuhrera", zaś pieniądze, dosyć
wysoką kwotę musiał skarbnik oddać do grosza na policji. Tak
nam cały dorobek ze szesnastu lat zrabowano za jednym zamachym, a terroryzując naszych
członków [chodzi, naturalnie, o terror niemiecki - M.S.] żyliśmy w ciągłem strachu nie
wiedząc co nam jutro przynieść może; a potem przesłuchania na Gestapo znanych działaczy
Gerard Kasperczyk, w którego życiu niewiele się zmieniło (chodzi nadal do terminu u mistrza
Bochynka, gdzie panuje dotychczasowy wolapik śląsko-niemiecko-
nosi już głowy Bartosza Głowackiego, lecz jakąś inną. Poprzednią Bismarcka czy może jakiegoś
współczesnego
dni temu.
Zmieniła się także przestrzeń naprzeciw urzędu. Nie ma już obelisku ku czci
Intencje Hajdukówny
Wiadomości parafialne wydawane co parę dni przez księdza Dudka noszą te-
Przez pierwszą połowę miesiąca nie znajdujemy w nich wzmianek, które pozwalałyby się domyślać, że
wybuchła wojna. 3 września o szóstej piętnaście modlimy się za pątników z Częstochowy, o dziesiątej
trzydzieści za Towarzystwo
Polek przy Stronnictwie Pracy, bo obchodzi ono dwudziestolecie, a w następnych dniach za zmarłych
Rozalię Czmok i Bulę Annę oraz za Antoniego i Martę
Jest wprawdzie wiadomość o przesunięciu początku roku szkolnego „na później", ale przecież
przyczyną takiej decyzji mogłaby być na przykład epidemia
grypy-
dzin z parafii.
Świątynia Ewalda
Zabiera się rowery, odbiorniki radiowe (pod karą piętnastu lat więzienia)
Ale Ewald, jego jedyne dziecko, które może mieć przed sobą przyszłość, jedzie do pracy niemającej
nic wspólnego z powołaniem malarskim. Już 6 września katowicki urząd pracy zaczyna rejestrować
śląską siłę roboczą, a 25 września
widocznie dobrym robotnikiem, skoro bauerzy dają mu wolny dzień na zwiedzanie miasta. Drezno
oszołamia go i zachwyca.
Piękne budowle średniowieczne, Zwinger, Katedra Królewska, oraz w swojej rozciągłości Galeria
Drezdeńska, a obok niej wielka Akademia Sztuk Pięknych z potężną kopułą szklaną, a na jej szczycie
błyszcząca w blasku słońca postać mężczyzny.
Wolnym krokiem szedłem, pogrążony w myśli o mojej przyszłości, w kierunku Brillische Garten, gdzie
mieściła się Akademia Sztuk Pięknych. Z lekkim drżeniem serca nacisnąłem klamkę od potężnych,
bogato rzeźbionych drzwi. Wchodząc wydawało mi się,
że wszedłem do ogromnej świątyni, bowiem nastrój tego wnętrza wpłynął na mnie bardzo
tajemniczo. Pod nogami ogromna biała tafla marmurowa, nad głową potężne sklepienie ozdobione w
bogate malowidła.
Koncern Giesche, którego kopalnie i huty leżą znowu po jednej stronie granicy, jest teraz w całości
pod zarządem niemieckim, a więc pod generalną dyrekcją doktora Eduarda Schultego. Zakłady we
wschodniej części Górnego Śląska przejętej w 1922 roku przez Polskę są ponadto od 3 września pod
państwowym zarządem komisarycznym Albrechta Junga, od 1933 roku członka NSDAP.
Jung, doktor praw i radca prawny koncernu, jest wobec Schultego całkowicie
dawna związanym z firmą, który w październiku obejmuje cywilną administrację na Górnym Śląsku;
podlega mu także policja mundurowa i sądy specjalne. Te
Fleischerowi.
Nie wiemy, co się dzieje z ostatnim polskim dyrektorem kopalni Władysławem Dominem.
Przedostatni, Władysław Michejda, jest aresztowany, siedzi na
gestapo w Cieszynie.
Burmistrz Gabor kompletuje zespół urzędniczy. Jest w nim Karljunger zwolniony z kopalni Giesche,
gdy zgodnie z wolą wojewody Grażyńskiego starano się
zadanie bardzo drażliwe i odpowiedzialne. W zespole nie ma między innymi Wincentego Stachy i
śmieszka Istela. Stacha, jak wiemy, znikł z okolicy, a Niemiec
Istel w ciągu kilkunastu lat pracy w gminie tak bardzo się spolszczył, że poszedł
do polskiego wojska i poległ w pierwszych dniach wojny, osierocając żonę i czworo dzieci. Jeden z
jego synów chodzi teraz w mundurze Hitlerjugend. Wprawdzie
do HJ zapisują wszystkich, czy kto chce, czy nie chce, nie wszyscy jednak pokazują się chętnie w tym
uniformie. Ale z drugiej strony, rodzina, której ojciec tak
We wrześniu gauleiter Górnego Śląska Josef Wagner zapewnia swój lud podczas manifestacji w
Katowicach:
Wróciliście do wielkich Niemiec i do waszej macierzystej prowincji. Istnieje tylko jeden Śląsk! I macie
pełne podstawy do tego, by być dumni z tego wielkiego i pięknego Śląska. () Ślązacy, jesteśmy
przyszłością, nie środkiem do celu!.
Wagner uważa, że tych Ślązaków, którzy nie są pewni swej niemieckości, można do niej wychować.
Jest z wykształcenia nauczycielem. Kiedy zdobył ten zawód, nie mógł dostać w nim pracy; w
Niemczech panowało wówczas bezrobocie.
władz, że spokojnym obywatelom nic się nie stanie. Halinka Pawlakówna z matką, siostrzyczką i
bratem ładują się na furmankę, która zawozi ich ze Sławie na
stację Charsznica koło Miechowa. W nocy zatrzymuje się tam pociąg towarowy.
Rodzina wdrapuje się na węglarkę, ale kiedy staje przed swoimi drzwiami w Szo-
ców. Dostają piwnicę w domu naprzeciwko. Każdy deszcz zalewa wodą dziurawą
podłogę, a kiedy przychodzi mróz, ściany się szklą. To wszystko jednak jest mało
ważne, bo ojciec, instruktor Krakusów, powraca żywy spod Tomaszowa. Dywizjon ginął w oczach;
podobno na cmentarzach w Tomaszowie Lubelskim i okolicy
kawalerią. Padały konie, nierozsiodłane od ponad dwudziestu dni. Pod wsią Szarowola do resztek
dywizjonu podjechał dowódca 23. Dywizji Piechoty (w której
dział, że dywizja jest otoczona i składa broń. Żołnierze mieli dwie drogi - poddać się Niemcom albo
zrzucić mundur i pojedynczo przedzierać się na Śląsk. Po
Ojcu Halinki udało się przedrzeć. Był jednak w domu tylko trzy tygodnie.
Uniknął niewoli, ale już 1 listopada musi jechać na przymusowe roboty w Braunschweig (Brunszwiku),
w Dolnej Saksonii. Te roboty mogą go ocalić, gorzej gdyby został na miejscu ze swym żołnierskim
życiorysem, który trudno ukryć (krzyż
Rozalia Kajzerówna (po mężu Piesiurowa; on też sportowiec, piłkarz, urzędnik Giesche SA) także traci
mieszkanie. Płaci za polskie barwy narodowe, w których startowała na olimpiadzie, i pewnie za
przynależność do Związku Obrony
Kresów Zachodnich. Wyrzucają ich z domku w Giszowcu do baraku w Nikiszowcu, bez kanalizacji i
wody, w reumatyczne zimno i wilgoć; nie ma już mowy
o sporcie.
ma być czyste rasowo. Eduard Schulte należy do wąskiego grona wtajemniczonych. Zdaje sobie
sprawę z wagi wiadomości, które posiada.
Stosunek nazizmu do Żydów uważa za barbarzyństwo niegodne swojego narodu. Jako człowiek
biznesu prowadził rozległe interesy z żydowskimi bankierami i przemysłowcami. Od paru lat ma
przyjaciółkę imieniem Doris. Kiedy się poznali, on kończył czterdzieści siedem lat, ona miała niewiele
ponad trzydzieści.
Jest ładną, pełną życia kobietą, córką żydowskiej rodziny z Europy Wschodniej.
Nie ma żadnych ambicji intelektualnych i Eduard czuje się przy niej swobodny i szczęśliwy. On zaś
imponuje jej swoją pozycją i siłą. Doris jest bezpieczna,
mieszka i pracuje w Zurychu. Ale trudno sobie wyobrazić, by Schulte nie myślał
Na początku listopada Józef Wieczorek wyrusza na Wschód, do Związku Radzieckiego. Przeprawia się
przez San i dociera do Lwowa. Tam zastaje grupę towarzyszy z Katowic, którzy mu pomogą w dalszej
drodze. Chciałby dotrzeć na
klasy robotniczej.
Przechytrzanie palcówki
swoją narodowość. 25 listopada Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Rzeszy wydaje w tej sprawie
zarządzenie, które nie określa wyraźnie kryteriów przynależności narodowej. Można więc właściwie
decydować samemu, kim się chce być Polakiem czy Niemcem. Trzeba wypełnić ankietę i odcisnąć
palec usmarowany na
Być Niemcem to znaczy mieć pracę, pozostać w swoim domu i osiedlu, uzyskać opiekę państwa,
którego siłę właśnie poznano, ale zapłacić za to wstąpieniem
Być Polakiem to znaczy uwolnić się od lojalności wobec Trzeciej Rzeszy i zapłacić za to utratą domu,
środków do życia i poczucia bezpieczeństwa.
Każdy może się ubiegać o niemieckie obywatelstwo, ale nie każdy je dostanie.
Jeśli się na przykład walczyło w powstaniach śląskich i fakt ten jest znany, droga do uzyskania
niemieckiego dokumentu będzie zamknięta. Ale ci, którym nie
udowodniono postawy wrogiej wobec Niemiec, mogą liczyć na macierzyński instynkt Trzeciej Rzeszy.
Chętnie ich przyjmie i wychowa, bo potrzebuje obywate-
Najrozsądniejszy i stosunkowo mało bolesny wydaje się taki ich podział, by ktoś
był Niemcem (raczej mąż), a ktoś Polakiem (raczej żona). Wtedy ocali się byt
nie wygląda na to, by Górny Śląsk miał prędko wrócić do Polski. Ludzie zastanawiają się, jak
przechytrzyć władze.
Panie, Polacy my by się tu nie utrzymali długo, a my się muszymy utrzymać, to je lod
początku wojna na kant. Kto kogo lepiej kantnie. Łoni te „volksdeutsche" nas cygonili
przez 20 lat, bylekaj należeli, tyż i do związków, terazki my muszymy to samo. Przeca
Urządzali niemce tak zwane „Rassenschau" polegające na wezwaniach ludzi do stawienia się przed
rasistowską „Komisją", o ile jedyn małżonek pochodził ze Śląska, a drugi z innych dzielnic Polski. Ja
także musiałem z żoną i dziećmi stanąć przed tą „Komisją" ponieważ popełniłem „zbrodnię" biorąc
sobie żonę z Wielkopolski a nie ślązaczkę.
Przedtem jeszcze to nas ważyli na wadze, mierzyli i wypytywali, dlaczego my się pobrali, i to, i owo, a
żonie zarzucając uwagą: „a jednak pani jest poznanianką (Sie sind doch
aber eine Posener!). Na co się żona śmiało zapytała: Czy poznaniacy są jacy zbrodniarze?? (Sind die
Posener Verbrecher??j Były wypadki, że dla większego upokorzenia
musiała kobieta czy mężczyzna się zupełnie rozebrać do naga dla rzekomego lepszego
stosownie oznaczony. W górnym prawym rogu stawia się krzyż czerwony dla
Niemców, niebieski dla Polaków, czarny dla Żydów, zielony dla innych.
Milczenie Waleski
i znowu nieruchomieje pod piecem. Milczy tak od chwili, gdy przyszli ludzie
z wiadomością o śmierci Antka. Po tej nocy, kiedy Waleska poszła po najmłodszego syna do domu
Toli, Antoś wstał o świcie i pojechał do swojej jednostki. Od
tej pory Waleska już go nie widziała, przysłał tylko zdjęcie, które mu zrobiono do
książeczki wojskowej. Ładna twarz Antosia pod nową rogatywką z orzełkiem jest
dziecinna i wystraszona. Poszedł na wojnę, ale tak bardzo się bał, że pod Chrzanowem, nim przyszło
do starcia z Niemcami, strzelił sobie w głowę. Bał się, że
Niemcy wyłupują oczy. Ktoś mu tak powiedział. Zostawił kartkę, że nigdy się
Niemcom nie podda. Ludzie, którzy przynieśli wiadomość o śmierci Antosia, nie
Milcząca rozpacz Waleski, która wyrzuca sobie nocną wizytę u Toli i słowa
„Co tu jeszcze robisz, ojczyzna cię woła!", jest nie do zniesienia. Gertruda pisze dwa listy. Jeden do
Warszawy, do wujka Alfonsa Wróbla, czyli Alfreda Wróblewskiego z orkiestry Henryka Golda; może
uda mu się czegoś dowiedzieć - jest
le, i Gertruda więcej do niego nie pisze, zresztą na pewno jest już inny wójt,
niemiecki.
zaczyna płakać już przy opłatku i nie jest w stanie usiąść do stołu. Nie chce także wyjść na pasterkę.
Gertruda idzie więc do kościoła z piękną ciotką Mariką. Idą
Schulte postanawia
W roku, który się kończy, Eduard Schulte podejmuje samotnie ważną i niebezpieczną decyzję. Na
początku lat trzydziestych poznał we Wrocławiu polskiego wicekonsula Szczęsnego Chojnackiego.
Zwrócił uwagę na to, że ten
We wrześniu Chojnacki przedostał się do Szwajcarii, oddał do dyspozycji polskiej misji w Bernie i
przyjął tam skromne stanowisko asystenta polskiego attache wojskowego.
prowadzi tam różne interesy jako generalny dyrektor koncernu Giesche. Spotyka się w Zurychu z
Chojnackim vel Lubiewą i po sondażowej rozmowie, której
1940
Slawik z Karlikiem
uchwałą Rady Ministrów Rządu Rzeczpospolitej w Angers (we Francji) ustanowiono na terenie
Węgier komitet obywatelski do spraw opieki nad uchodźcami
z Polski. Jego przewodniczącym jest redaktor z Katowic Henryk Sławik, sekretarzem Karlik z
„Kocyndra" Stanisław Ligoń.
Współtwórcą i opiekunem tego komitetu jest József Antall, „ojczulek Polaków", wysoki urzędnik
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Królestwa Węgier,
żył Sławika i wybrał go do tej roli. Od pierwszego dnia wojny granicę węgierską
odśpiewaniu pieśni Hail dir Vaterland [Chwała tobie Ojczyzno], burmistrz, ob. Gabor, wielce
zasłużony dla założenia szkoły, wygłosił mowę opartą na słowach Fuhrera i Baldura von Schiracha'' i
przedstawił ob. Porrmanna na stanowisku dyrektora
szkoły.
Na ob. Porrmannie spoczywają ogromne obowiązki, którym musi poświęcić wszystkie swoje siły,
ponieważ polskie państwo stworzone w Wersalu usiłowało zniszczyć
Uroczystość zakończyła się pozdrowieniem Fuhrera, odśpiewaniem Lied der Nation [Pieśni Narodu] i
wciągnięciem flagi.
Wkrótce wznawia się także kronikę szkolną. Tak samo jak w 1923 roku, kronikarz nie oddziela epok
ani jedną czystą kartką. Po lewej mamy „nabożeństwo
Kronik
Gieschewald
że polskie rządy na Śląsku to ucisk narodowościowy i zamęt gospodarczy. Przytacza dane dotyczące
bezrobocia i strajków. Polską szkołę przedstawia jako zacofaną, zdewastowaną, brudną i wylicza
remonty i inwestycje, jakich trzeba było dokonać, żeby się do niej wprowadzić.
Nie wiemy, kto jest dziejopisem, ale chyba nie rektor Robert Porrmann, który
musi poświęcić wszystkie swe siły nowym obowiązkom, a poza tym uczy rysunków i śpiewu, jest
szefem miejscowego NSDAP i wychowuje siedmioro własnych
ci, kierował się raczej kurtuazją niż faktami. Edukacja ta bowiem wygląda fatalnie. Uczniowie gadają
do siebie własnym językiem, którym na pewno nie
jest niemiecki. Ten tłum małych analfabetów (zapisano pięćset osiemdziesięcioro dzieci) trudno
nawet podzielić na klasy. Porrmann postanawia, że przez
pierwsze pół roku wszyscy będą się razem uczyć niemieckiego. Potem nastą-
niemieckiej.
jesienią.
Co powiada palcówka
Znane są już wstępne wyniki palcówki. Wydają się jednak niewiarygodne - i Polakom, i Niemcom.
Blisko dziewięćdziesiąt pięć procent mieszkańców
wschodniej części Górnego Śląska, należącej przed wojną do Polski, zadeklarowało się jako Niemcy,
niespełna pięć procent jako Polacy. Nie skorzystano z pośredniej możliwości - wybrania narodowości
śląskiej.
W Giszowcu na cztery tysiące sześciuset czterech mieszkańców cztery tysiące pięciuset pięciu podało
się za Niemców, dziewięćdziesięciu pięciu za Polaków.
wybrać?
Gerard Kasperczyk zakończył naukę w Szopienicach i dostał świadectwo czeladnicze cenione na całym
Śląsku. Podpisało je czterech nauczycieli: Lehrmeister
potrzeby wojenne Trzeciej Rzeszy potrzebuje siły roboczej. Praca więc jest,
ale ciężka. Nowi zarządcy wydłużyli dniówkę i Gerard nie ma kiedy chodzić
w zaloty.
Zresztą za wcześnie mówić o prawdziwych zalotach, bo nie upatrzył sobie jeszcze panny i nosi go po
Giszowcu. Chodzi z kolegami rówieśnikami
mysłowicką szosą, jeżdżą Balkanem tam i z powrotem, pozują na moście, eleganccy, w pumpach, w
marynarkach, kołnierzyki białe, wywinięte, czapki, kapelusze.
- Skąd te kapelusze?
- Wujkowe. Jak się tylu ujków ma!
Ewald w raju
w Dreźnie.
Rozpoczęły się wstępne egzaminy praktyczne i teoretyczne, które ku mojemu zadowoleniu zdałem z
wynikiem dobrym, co było dla mnie moim pierwszym w życiu ważnym osiągnięciem. Zamieszkałem w
samym śródmieściu. Mały pokój, który zajmowałem,
mieszczący się na II piętrze nie odznaczał się wyjątkowością, ale był schludny i przytulny i w tej miłej
atmosferze łatwo mi było przez długie wieczory rozważyć moją przyszłość. W poczuciu samotności
utrzymywałem jedynie łączność korespondencyjną z rodzinnym domem.
Pierwsze kroki na studiach przebiegały bardzo dobrze. Zdaniem Profesorów robiłem znaczne postępy,
co z kolei wpłynęło na mnie bardzo zachęcająco. Nie nawiązywałem z moimi rówieśnikami
szczególnego kontaktu, bowiem trudno mi było, a zwłaszcza
w tak krytycznym czasie, darzyć kogokolwiek zaufaniem. Po jakimś czasie zadomowiłem się w tym
ogromnym pięknym mieście.
Ksiądz Dudek, nawet gdyby chciał, nie może już mówić z ambony po polsku.
zakazuje polskiego podczas chrztów, ślubów i pogrzebów, a wkrótce potem biskup Stanisław Adamski
także wyklucza polski z publicznego życia Kościoła. Dopuszcza go tylko w konfesjonale, w zakrystii, w
prywatnych rozmowach z parafianami. Uważa bowiem, że Polacy muszą się maskować. Niemieckie
władze Katowic
demonstrować swą polskość. Zdaniem biskupa, trzeba obie strony pozbawić okazji - wiernych okazji
do demonstracji, Niemców - okazji do represji*.
że katolicy niemieccy:;".
(tonacja c, dwa tysiące sześćset sześćdziesiąt sześć kilogramów), Marii (es, tysiąc
czterysta siedemdziesiąt cztery kilogramy), Józefa (f, tysiąc dwadzieścia pięć kilogramów), Barbary (g,
sześćset sześćdziesiąt siedem kilogramów) i najmniejszej - Anny ( as, pięćset osiemdziesiąt jeden
kilogramów), odlanych w Appoldzie
koło Weimaru? Kto to potrafi określić? Spójrzmy na zdjęcie z 1928 roku; autor
jest anonimowy, ale można się domyślać, że aparat trzymał Augustyn Niesporek.
podług wzrostu, całe w kwiatach powiązanych przez parafianki w bujne festony. Obok pozuje trzech
mężczyzn, niezwykle poważnych; dotykają ręką spiżowego płaszcza dzwonu. Przed nami chwila, którą
ksiądz Dudek, jako człowiek wykształcony w kulturze niemieckiej, potrafiłby na pewno skomentować
cytatem*:
Spełnił nadzieję!
Ewald Gawlik wymigał się od bauera, a Gertruda Badurzanka sama podjęła decyzję - jedzie na roboty
do Niemiec. Ma parę powodów: ciekawość, wielkie
upodobanie do pracy na wsi, bieda i wstyd. Wstydzi się raczej Rozalia Badurzyna,
która spodziewa się siódmego dziecka, w szesnaście lat po pierworodnej Gertrudzie, ale Gertruda
myśli, że lepiej będzie usunąć się z domu i tak już przepełnionego, i ciągle nie dość sytego.
Żegna się z rodziną i koleżankami. Waleska kreśli nad nią znak krzyża. Ciągle
przed sobą na stację, gdzie czeka już co najmniej setka młodzieży jadącej w tym
samym kierunku - na zachód.
i chleb. Zjedli, a teraz stoją między barierami, jak w cielętniku. Żadne nie chce iść
samo na służbę, trzymają się za ręce. Dziadek Tomasz nakazał Gertrudzie, żeby
rozglądała się za bauerem, który jest tęgi, ma dewizkę na brzuchu i czyste buty.
Ale Gertrudzie jest wszystko jedno, byle nie musiała na służbę iść sama. Zaprzyjaźniła się w pociągu z
dwiema dziewczynami i dwoma chłopcami, chcą, by wzięto ich razem.
Mimo że jest mała i mizerna, nie czeka długo. Podchodzi bauer, chudy, bez
dewizki, we flanelowej koszuli, pyta, czy umie wydoić krowę. Nie umie, ale zawsze ją do krów
ciągnęło. Przypomina sobie ubogie słówka, wyuczone w ogrodzie plebanii dzięki córeczce szulrata
Andreasa Dudka. Mówi, że da sobie radę,
w całych Niemczech, rozpowszechnili ją bracia Grimm. Siedemset pięćdziesiąt lat temu była tu plaga
szczurów. Wędrowny flecista obiecał, że jeśli miasto dobrze mu zapłaci, zrobi z tym porządek. Zagrał i
poprowadził szczury
do rzeki, ale kiedy potonęły, rajcy schowali pieniądze. Zagrał znowu i wypro-
wadził z miasta wszystkie dzieci. Nigdy do Hameln nie wróciły. Było ich sto
w Transylwanii.
się, bo wiedzą, że szczury są cwane, umieją przewidzieć, kiedy pokaże się Skarbnik i gdzie będzie
zawał.
ci osiem i czterdzieści lat. Ten, który trochę mówi, nazywa Gertrudę die alte
koterwitz, co ma znaczyć: ta stara z Katowic.
z robót, ale nie z wojska. Mimo że Maks zapisał się do Nationalsocialistische Volkswohl[fahrt
(organizacji sprawującej opiekę nad
straszliwy ból, bowiem byłem przekonany, że jakiekolwiek nadzieje o nauce, o studiach, o zdobyciu
egzystencji, o spokojnym życiu twórczym zostały brutalnie przekreślone. W głębokim
smutku opuściłem te piękne mury uczelni, które do niedawna były moją radością, moim drugim
domem.
Clara kończy swoją książkę o domu numer 20 przy wrocławskim Ringu. Odczuwa ulgę, ale i smutek;
ten dom przez wiele miesięcy dokumentacji i pisania
był dla niej pociechą i schronieniem duchowym. Ostatni rozdział książki jest niewątpliwie
świadectwem tego żalu. Autorka utożsamia się z bohaterką Heloizą
rok 1805 - tętnią prace w nowej hucie cynku koncernu Giesche i w nowej drukarni Kornów. Heloiza
jednak boi się tej dynamicznej epoki, jest pogrążona w myślach o przeszłości. Patrzy po raz ostatni na
dachy miasta i schodzi powoli ciemnymi, wąskimi schodami.
Nienawidzi jej, przede wszystkim dlatego że straciła w niej imię. Już na pierwszej lekcji okazało się, że
nie jest Dorotą, tylko Dorotheą. A nawet jeszcze gorzej - Theą!
Nauczyciel Kóhler nie rozumie ani słowa po polsku. Denerwuje się i bije uczniów po twarzy, nawet
dziewczynki.
Rozalia i Albert-Wojtek Badurowie, którzy pokończyli niemieckie szkoły, idą
Zbyszkowi Stasze, który coś przeskrobał, Kóhler daje do wyboru karabin maszynowy albo armatę.
Maschinengewehr to seria krótkich klapsów w twarz, Kanone to jedno mocne uderzenie, które może
naderwać ucho. Nie wiadomo, na
co się zdecydować. Ale kto się zastanawia zbyt długo, może dostać i z armaty,
i z karabinu.
Dzieci niemal z dnia na dzień muszą zmienić język. Nigdy nie wiadomo, za
który z języków czeka kara. Od tej samej babki można oberwać za niemiecki
Nie wszyscy narzekają na szkołę tak jak Dorota i Zbyszek. Marian Przybyła
czuje się w niej dobrze. Jak bili, to na pewno nie bez racji. Jego raczej nie biją, bo
jest posłuszny, nie patrzy z ukosa. Poza tym jest synem inspektora kas gminnych,
tej panny ciekaw. Słyszał, że jej mama jest warszawianką, a ojciec przyjechał konno z Szeptyckim i że
mają w Szopienicach ładne mieszkanie.
Margota Kotulowa jest rodowitą Niemką z Wrocławia, on pół Niemiec, pół Polak, pochodzi z
Szopienic i pracuje w hucie cynku jako inżynier. Mają troje dzieci i oddają Halince ubranka po nich -
dla siostry i brata. Inżynier Kotula jest muzykalny i czasem gra na organach u księdza Dudka.
szosą. Dziewczęta miały iść do kina, ale nie pójdą, ci chłopcy im się podobają.
Ludwik Lubowiecki, który nie nadawał się nigdy na robotnika, pracuje w fabryce dynamitu w Starym
Bieruniu, który znowu nazywa się Alt Bieruń. Liczy na
wyszedł z drugiej strony i nie wiadomo, gdzie się podziewa. Matka nie wie na razie o dezercji syna,
myśli, że odjechał tym pociągiem.
o którym nikomu nie mówi, nawet Gerardowi. Buduje drzwi do piwnicy. Są z gru-
bej dechy, obite gumą, nie słychać przez nie żadnego dźwięku. Konrad tak je osa-
dził i zamaskował, że kto nie znał przedtem planu domku przy ulicy Kwiatowej,
się podzieje? Jak uratuje resztki księgozbioru? Dobrze, że przed wojną przekazał
Bibliotece Śląskiej pięć tysięcy ze swoich piętnastu tysięcy tomów, głównie silesianów. Czy schowek w
piwnicach katedry jest bezpieczny po aresztowaniu księdza Szramka?
Na opuszczenie mieszkania dostał pięć dni. Siostry boromeuszki w Mikołowie godzą się przyjąć książki
na strych, zwozi je więc teraz furmanką i dźwiga po
schodach, jest jeszcze krzepki. Mówi siostrom, że pójdzie do partyzantów, podobno są w okolicy*, ale
siostry na to nie pozwalają. Każą mu pozostać w klaszto-
rze i szykują izdebkę. Ma przez całą zimę udawać chorego. Może się uchowa.
A jak przetrwa zimę Józef Wieczorek? Osiągnął swój cel - dotarł pod Ural do
miasta Ufa i zatrudnił się tam w kombinacie metalurgicznym. Pisze, że ma dobre warunki i
serdecznych towarzyszy wokół siebie. Doskwiera mu jedynie ostry
klimat Ufy.
1941
Ostra zima doskwiera także Gertrudzie. Ale nie narzeka. Przeciwnie, uważa,
że ma wielkie szczęście.
dobrych ludzi. Oni mnie traktowali bardzo dobrze, ale pracować! Praca, praca,
praca! Wszystko musiałam robić. Wstawać przed piątą. Budzili mnie. Pokoik miałam maleńki,
zakratowany. Zawsze się dziwiłam, czemu tu jest krata. No przecież,
żebym nie uciekła. Musiałam te krowy doić, było ich siedem, ile razy mnie ko-
pła, tym ogonem przez twarz dała. Byłam chora z tej pracy, z zimna. Nogi miałam
przemarznięte. Palce miałam popękane, jak to rwie! A w nocy mnie te odmrożone nogi bolały. Twarz
mi opuchła, zęby ćmiły, głowę miałam obwiązaną, mróz,
Tymi rękami popękanymi musiałam opierać całą rodzinę. Stale się zbierało
deszczówkę. Ile tych skarpet wełnianych od tych mężczyzn, tej pościeli lnianej
sztywnej trzeba było ręcznie w balii wyprać! Poszłam z kolegami nad rzekę, tam
była piękna okolica, siedzę i cały czas tak rękami trę. - Co ty robisz - pyta jeden.
Jeśli chodzi o pracę, nie było litości. Ale jedzenie było dobre i do woli, bardzo
Oni tak samo strasznie pracowali, ci bauerzy. Ona mi smarowała nogi kurzym szmalcem, ta stara
bauerka, ta oma. Wieczorem smarowała, a rano trzeba
było wstać.
Od bauera miałam wielkie buty, skarpety. W tę straszną zimę staliśmy na wagonach, a bauer dowoził
buraki cukrowe, oni mieli kontyngenty, i trzeba było te
buraki na wagony wrzucać. Byłam taka przemarznięta, taka chora. Ale potem byłam coraz silniejsza.
Ona mnie pilnowała, ta bauerka, żebym jadła, żebym piła
ciepłe mleko wprost od krowy. I ona niczego nam nie żałowała. Nawet jak przychodziła do mnie
koleżanka, to ją zawsze nakarmiłam.
Oni nie mieli prawa jeść razem z nami, musieli nas sadzać przy osobnym stole, bo myśmy byli
niewolnicy. Ale bauer zawsze mówił, przecież jesteście ludzie,
i to czyści ludzie, chodźcie do stołu. Tam było długie wyjście z pokoju aż do ulicy,
w głębi okno, i jak widzieliśmy z daleka ten srebrny hełm, jak przechodził schupo, to od razu biegliśmy
do naszego stolika. Ten policjant sprawdzał, czy siedzimy według zarządzenia.
Ci bauerzy musieli być przeciwni Hitlerowi, im się wiele rzeczy nie podobało. I do nich przychodzili
inni, i nieraz o tym rozmawiali między sobą. Rozumiałam już coraz więcej po niemiecku i nieraz
podsłuchałam. Czasem dostawałam list
z domu. Urodził się najmłodszy braciszek Bercik, ale był bardzo słaby. Dostałam
tez paczkę od księdza Dudka. Były w niej różne pisma, książeczki, żebym się nie
załamała, żebym nie zeszła na złą drogę. Już byłam dorosła, a wiele dziewczyn
z tych robót wracało z dzieckiem. Już nie byłam taka chuda, mizerna, już byłam
Pawła Pudełki i Ani, którzy obchodzą w Westfalii dwudziestą piątą rocznicę pożycia. Albert-Wojtek
jedzie na uroczystość, ma ze sobą skrzypki. Chce rozweselić jubilatów, którzy traktują rocznicę jak
pożegnanie. Ania podobno długo nie
pożyje.
Szkoła uporała się z ciężka spuścizna po polskich rządach. Ta spuścizna to nie tylko
zapuszczone budynki, dziurawe dachy, połamane meble, ale i szkody w duszach. Tu toczona była
niszczycielska wojna przeciwko niemieckiemu ojczystemu językowi dzieci, tu
rozsiewano polską antykulturę (Unkultur) i nienawiść do Niemców, pogardę dla niemieckiego rodzaju
i niemieckiej moralności. Ale to już przeszłość.
Dzięki naszemu Fuhrerowi i jego wspaniałemu Wehrmachtowi nowy duch pojawił się w starych
wnętrzach, niemieckie piosenki znowu rozbrzmiewają, dzieci słuchają
Hartują młode ciała w gimnastyce i sporcie, poznają radość życia w tym wielkim czasie.
Dorka, która nie chce być Dorotheą, nie zaznaje już tych radości. Tak dalece
nie pasowała do szkoły, a szkoła do niej, że obie strony z ulgą się rozstały. Dorka
pracuje teraz w niemieckim ogrodnictwie w Janowie i lubi to - tak jak jej siostra.
W gospodarstwie pracuje dużo ludzi z innych dzielnic Polski, więc przy grządkach prawie nie mówi się
po niemiecku. Dozorca się o to złości, ale nic nie poradzi. Dorota skończyła trzynaście lat i ma
nadzieję, że ta praca uchroni ją przed
łóżku i domu. Dorka tak kocha ten dom, te białe firanki, białe wnęki okienne odbijające od czerwonej
cegły i odświeżane co roku, że stara się gorliwie o niego
dbać. Kiedy myje schody, robi to zawsze nie tylko pod swój próg, szoruje je do
samej góry. Zawsze ma parę uciułanych groszy i przed świętami piecze pierniki
dla wszystkich sąsiadów. Bierze się to nie tylko z miłości do domu, Dorka nie porzuciła postanowienia,
że będzie świętą.
Wszystkie oszczędności Dorota i jej brat bliźniak Alojzy zanoszą do Tomasza Wróbla, który chowa je w
żelaznej skrzyneczce zamykanej na klucz. Nikt nie
jest bardziej godzien zaufania niż dziadek trzydzieściorga czworga wnuków, który widział na własne
oczy cara rosyjskiego, cesarza austriackiego i niemieckiego,
a ponadto jest śpiewakiem w kościele u księdza Dudka; intonuje modlitwy i pieśni i wszyscy na to
czekają, nawet jeśli mają głosy silniejsze i lepiej szkolone. Ale
chcą coś włożyć albo coś wyjąć, Tomasz zasłania się rękami i stęka: - Dzieci, jo
Jeśli pieniądze dłużej leżały nietknięte, dziadek dodaje procenty. Jeśli chcą na coś
ode mnie.
Waleska tymczasem milczy pod piecem. Dorce jednak udaje się czasem wyciągnąć od niej parę
skąpych zdań. Idą na mszę i Dorka pyta:
Pod koniec lutego mąż zaufania załogi w kopalni Giesche August Kozubek przygotowuje spis
pomieszczeń willi dyrektora zwanej ciągle jeszcze willą
Uthemanna lub willą bergrata. Jest obecnie pusta. Hedwig Jungerowa już tu nie
pracuje.
Parter: salon 40 m., pokój męski 41 m., drugi pokój 40 m., kuchnia 33 m., jadalnia
[piętro pominięto]
Ogród: 5 ha. W nim park, kort tenisowy, ogród kwiatowy, sad, ogród warzywny.
dojazdem do Katowic, godna dygnitarza. Dyrekcja koncernu chce ją dać gauleiterowi Górnego Śląska
Fritzowi Brachtowi (następcy Josefa Wagnera), by zapewnić sobie jego łaskawość.
Dyrektorzy koncernu Giesche obawiają się, by któregoś dnia firma nie została wcielona do jakiejś
wielkiej państwowej organizacji przemysłowej - na przykład Hermann Góring Werke. Takie
niebezpieczeństwo grozi w każdej chwili,
- Któregoś dnia Herr Gauleiter będzie na pewno wezwany do jeszcze ważniejszych zadań*.
nie są już panami tej ziemi i nie muszą mieszkać tak wspaniale. Prawdziwą władzę
Fritz Bracht, syn robotnika z Westfalii, ma czterdzieści dwa lata, miękkie rysy
twarzy i perkaty nos. Lekko tęgawy, w okrągłych okularach. Na oko cywil, nawet
nazywają go „kokot".
Musi być zadowolony z pięknego ogrodu wokół swej siedziby; zna się na tym,
W 1917 roku postanowił zgłosić się na wojnę. Już po paru miesiącach miał
Krzyż Żelazny drugiej klasy. Ale po wojnie nikt o tym nie chciał pamiętać i Bracht
umie przemawiać,
Tak o nim napisał" jego dawny protektor, poprzedni gauleiter Górnego Śląska Josef Wagner, który
zamierzał przekształcić Prowincję Górnośląską w nowe,
wschodnie Zagłębie Ruhry. Ale ten impet już minął. Bracht wie, że jemu - zamiast
wcielania w życie błyskotliwej wizji - przypada zwykła wojenna gospodarka rabunkowa, zwłaszcza w
kopalniach i hutach.
Obaj gauleiterzy, były i obecny, uważają, że Górnoślązaków nie należy wysiedlać, bo są pożyteczni
jako pracownicy i dadzą się zniemczyć, skoro tak powszechnie zadeklarowali się po stronie
niemieckiej podczas palcówki. (Opinia,
Himmlera).
muszą być czystymi Niemcami. Realista Bracht wie, i śle w tej sprawie pisma do
Berlina, że nie da się toczyć wojny jednocześnie na wszystkich frontach - militarnym, gospodarczym i
administracyjnym — bo coś się wtedy posypie. Już rozpaczliwie brakuje ludzi w urzędach,
sześćdziesiąt procent krzeseł jest pustych.
pięć minut spaceru. To nie jest sport dla żołnierzy. Zresztą jest chory na serce.
Pola służą dziś szkole. Wokół dziewięciu dołków odbywają się sportowe harce, co
O dyrektorskiej willi mówi się coraz częściej willa Brachta. Jest pilnie strzeżona, a żona gauleitera nosi
przy sobie gwizdek, żeby w razie czego natychmiast
wezwać ochronę. Podczas spaceru po swej nowej siedzibie Bracht widzi w rogu
spod „zameczku" Mieroszewskich. W 1912 roku przeniesiono go tutaj z Janowa. "W willi bergrata
mieszkał wtedy Uthemann, kamień sprowadzono więc tutaj z jego rozkazu. Czy bergrat chciał usunąć
polski czterowiersz z miejsca, któ-
Przed pierwszą wojną kaligrafowane były gotykiem i zszywane w pięknie oprawne tomy; każdy
dokument miał numer i miejsce w skorowidzu. Były to księgi
maszynowa. Kartek zdjętych z wałka nikt nie zszywał w księgi, wkładano je luzem do teczek. Sprawy
ogólne szły do teczek szarych, kopalnia Giesche do zielonych, kopalnia Kleofas do czerwonych,
kopalnia Orzeł Biały do niebieskich
i tak dalej. Miss Sadie B. Walsh, niezwykle solidna i pracowita urzędniczka socjalna, wypełniła
dokumentami kilkadziesiąt teczek, całą ich tęczę, bez żadnych
sygnatur.
zarządcy mniej się widocznie przejmują powagą swej kancelarii niż dawni prawowici właściciele firmy.
A na dodatek wojna produkuje bardzo brzydki papier. Jest
Górnicy są wyczerpani morderczym czasem pracy na dole (od września 1939 ro-
ku osiem godzin, w 1940 roku osiem i trzy czwarte, w 1941 - jedenaście i pół)
i źle odżywieni. Kartkowe racje żywnościowe nie wystarczają, a trudno coś doku-
szego roku wojny na giszowieckim targu nikt nie śmie handlować nie tylko mię-
do swoich załóg:
Towarzysze pracy!
osłabienie energii i większe zagrożenie chorobami. Brońmy się przed tym najlepszą biologiczną
osłoną, jaką nam dała niemiecka nauka! Dlatego przeprowadzamy w naszym
Dyrektor zakładu.
- Dostawało się przepustka z kopalni. Na Niwce był punkt kontrolny, tam się
Gerard nie pójdzie zwiedzać zabytków, na to czasu raczej nie będzie. Chce
się zaopatrzyć.
- U nas gorzołka była na kartki, a nikt nie śmioł pędzić. Tu był naród karny.
W marcu władze Rzeszy ogłaszają folkslistę. Palcówka była jedynie wprawką do tej akcji. Teraz
mieszkańcy Górnego Śląska mają być podzieleni na cztery grupy narodowościowe. Pierwsza to
aktywni Niemcy, którzy już przed wojną angażowali się w życie mniejszości niemieckiej, i to po
właściwej politycznie
stronie. Tu pasuje na przykład radca szkolny Andreas Dudek. Druga to mieszkańcy deklarujący się już
przed wojną jako Niemcy, lecz politycznie obojętni. Tu
wciągnięto Tomasza Wróbla, męża Waleski, bo był pucynnikiem u oficera, weteranem pierwszej
wojny światowej, i jako taki wstąpił kiedyś do Związku Wojackiego - Kriegerverein. Co do zapisanych
do dwóch pierwszych grup, można
Trzeciej Rzeszy. Trzecia grupa to warstwa pośrednia, osoby pochodzenia miejscowego (czyli - według
władz - niemieckiego), w dużym stopniu spolonizowane (rodziny Gawlików, Kasperczyków,
Kilczanów), ale potrzebne armii i gospodarce Trzeciej Rzeszy i rokujące nadzieję na stopniową
asymilację z Niemcami.
Te osoby myślą na ogół: „Jak chcą, to im to napiszą, jo smola na nich, jo i tak jest
Można jednak nie pasować do żadnej z tych grup, mieć przed wojną i teraz
świadomość swojej polskości i nie godzić się na żadną uległość (jak Konstanty Prus). Taki margines
(dwa procent Górnoślązaków; jest wśród nich harcerka
Anna Kilczanowa) nie może się spodziewać niczego dobrego. Raczej deportacji;
Piwnica Lubowieckich
w Niemczech; liczy na to, że tam ukryje swój udział w powstaniach. Florian siedzi w obozie
koncentracyjnym w Sachsenhausen-Oranienburgu. Wincenty nie
który wszedł przy matce do pociągu i wysiadł po drugiej stronie torowiska. Podesłał ich matce, ale
sam chowa się gdzie indziej. Rodzina, która mu udziela schronienia, ma tak miłą córkę, że Janek
zasiedział się tam na dobre.
który pracuje przy dynamicie. Niemcy potrzebują węgla, więc i materiału, żeby
go rozsadzać. Jeszcze przed wybuchem wojny, 8 marca 1939 roku, Hitler zapewniał swą partię i
generalicję, że niemieckie panowanie nad Polską zapewni Rzeszy
żywność i węgiel. Węgiel to nie tylko paliwo dla przemysłu ciężkiego i chemicznego, ale także towar
eksportowy, można go wymienić na bogatą szwedzką rudę
żelaza.
Pozycja Ludwika jest więc dosyć pewna. Pod warunkiem że on sam nie będzie
— Już byłam inna. I z tego był kłopot. Był dzień powszedni, ale chyba jakieś
i zamknęłam się w swojej kamerze. Opamiętał się, stał pod drzwiami. Wsunął pod
komu nie powiem i niech zabiera pieniądze. Postał i poszedł. To nie powtórzyło
się nigdy.
Gertruda czuje, że czas wracać do rodziców. W domu jest smutno, najmłodszy braciszek Bercik
(Engelbert) się nie uchował.
Stara oma płacze przy pożegnaniu, Erna, żona bauera, prosi Gertrudę, żeby
jeszcze wróciła.
Józef Wieczorek także szykuje się do powrotu do Polski. Jest dobrze przygotowany do czekającej go
walki - ukończył kurs w moskiewskiej szkole partyjnej,
tywnej mającej na celu odbudowę partii komunistycznej w Polsce i późną jesienią czeka na przerzut.
Sukces Clary
Powieść Clary Schulte Das Haus am Ring robi niespodziewaną karierę. Wydawnictwo Herberta
Stubenraucha w Berlinie publikuje ją najpierw w dziesięciu tysiącach egzemplarzy, a potem robi
jeszcze dodruk pięciu tysięcy i wysyła
część nakładu na Górny Śląsk, gdzie pracują huty i kopalnie koncernu Giesche.
Widocznie Niemcy traktują książkę jako materiał propagandowy, który zaświadcza o niemieckiej
tradycji przemysłowej na Górnym Śląsku, bo nie kierują paczek do księgarń, lecz do gmachu, w
którym teraz urzęduje gauleiter Bracht,
1942
Dobrze! Niech ksiądz uważa! Tak mówiąc stanął przy śmietniku w rogu korytarza,,
Byliśmy sami. ()
na życie i śmierć, której jedynym i wyłącznym prawem jest nienasycona zemsta? Tak -
w Nibelungach są zawarte dzieje narodu niemieckiego. Tam wypisany jest los tego narodu (). A
dlaczego tak nisko upaść mógł naród? Bo się wyparł Boga.
Trzech Króli 6.1.1942 r. podałem ks. Szramkowi ostatnią komunię św. Ksiądz Fr. Saitz
księży. Księdzu Szramkowi podałem cząsteczkę komunii św. przez księdza z Poznania
o godz. 10.30 ~ a więc w czasie, gdy się w jego kościele w Katowicach odprawiała suma.
Wiadomo już, że nic nie jest bezpieczne, ani ludzie, ani dzieła kultury. Czy
ktokolwiek sobie wyobrażał, że tak racjonalny naród jak Niemcy może rozebrać
To gmach Muzeum Śląskiego, przy którego budowie tak niedawno pracował Józef Wieczorek. Byłby
niezmiernie zdziwiony, widząc, jak sprawnie usu-
nięto gigantyczną konstrukcję. Nie może tego jednak zobaczyć, bo przebywa w Generalnej Guberni.
Pod pseudonimem Kazimierz Żurawski lub Paul
Werner zakłada tam Polską Partię Robotniczą i wchodzi w skład jej Komitetu
Centralnego.
Ewald Gawlik notuje: „Po dwóch latach spędzonych w koszarach jako żołnierz znalazłem się 80 km
ponad kręgiem polarnym w samym sercu puszczy lapońskiej". Kraj lasów, skał, jezior, zorzy polarnej
przypada mu do serca. Rwie się
do rysowania i malowania. Stara się nawiązać kontakt z Lapończykami, interesują go jako modele.
nocy w świetle zorzy polarnej zostałem raniony w głowę". Leży w szpitalu polowym „w sidłach
zupełnej obojętności". Teraz miałby czas na rysowanie, ale nie jest w stanie otworzyć
szkicownika. Leży i myśli o tej niemocy i o swych najbliższych. Wylizuje się i dostaje miesięczną
przepustkę
do domu. Podróż przez Finlandię widocznie go ożywia, bo zwiedza zabytki Turku i Tampere i dziwi się
słońcu,
które stoi niezmiennie nad horyzontem. Na zdjęciach (Niesporka?) robionych tego lata w Giszowcu
wygląda zdrowo, pogodnie i męsko. Można sobie wyobrazić szczęście rodziców i podniecenie
rodzeństwa - Beniamina
i Felicitas - tą krótką wizytą Ewalda. Zbyt krótką, prawie cały urlop poszedł na
zwiedzanie.
- Nie było tak strasznie nam, żołnierzom. My mieli taka maść na ręce i nogi.
My mieli filcoki i grube skarpety. Jo mioł bomble i czasem woda szła z nich, ale
to nie było nic. My z Giszowca byliśmy silni, bo z tych ogrodów człowiek mioł
zdrowie.
Raz czuje w lesie zapach samogonu i po jego smudze trafia na ziemiankę z nędzarzami zdrętwiałymi
ze strachu. To Polacy, wysiedleńcy z Tarnopola. Odzywa
się do nich po polsku. Nalali mu wódki, napił się tyle, że w tej ziemiance zasnął.
-Wziąłem tego bimbru dla swoich. Ucieszyli się! My dostawali gorzołka, ale
mały przydział. A wtedy już bohaterów nie było, każdy mioł tej wojny do tyla.
Ogląda śmierć swoich kolegów. Józefa Szeję, syna wagowego w kopalni Giesche (w Giszowcu i okolicy
jest wielu Szejów), zabiła kobieta, która wyszła z lasu.
Złapali ją, ale jej nie zabili. Gerard nie wie, co z nią zrobili, bo musi dale) jechać
Na zdjęciach z kawalerskich spacerów ten zabity Józek jest smukły, przystojny, w białej koszuli.
im Osten 1941-1942. Słowo schlacht znaczy bojowy, bitewny, ale także rzeźny.
Żona gauleitera Fritza Brachta podejmuje się uczyć w Giszowcu, który od 3 lutego tego roku, na mocy
zarządzenia jej męża, nosi nazwę Gieschewald Siid. Cała
gmina Janów nazywa się teraz Gieschewald, osada Janów - Gieschewald Nord, a Nikiszowiec -
Gieschewald Mitte. Patronem szkoły jest obecnie Hermann Góring.
Brachcino, jak mówią o niej uczniowie, jest wolontariuszką, daje przykład kobiecej służby społecznej,
gdy ojczyzna wzywa mężczyzn na front. Często bywa
w szkole i wywiera wpływ na panujące w niej stosunki. Tak sądzi Henio Kilczan,
Mniej się teraz krzyczy i mniej karze, chociaż i tak szkoła giszowiecka jest
rektora Porrmanna. Kiedy jakaś dziewczynka ukradła coś z szatni, kazał dzieciom
ustawić się w koło i bił złodziejkę dyscypliną. Ona uciekała, ale rektor trzymał ją
Das Baumchen biegt sich leichter als der alte Baum — łatwiej nagiąć młode
Taką karę wymierzono dzieciom łapiącym ptaki. Nie było to wprawdzie przestępstwo szkolne, ale
Porrmann, głowa dużej rodziny, uważał widocznie, że ma
swoich uczniów wychowywać nie tylko jak nauczyciel, ale także jak ojciec.
Karze, ale i zachęca dzieci do poczciwych zabaw. Ze śniegu, tak groźnego dla
- Była tako malutka, piegato, no, jej nikt nie podskoczył. Młode nauczycielki, co przed wojną
pokończyły ta niemiecka szkoła dla mniejszości, to one były
zemskliwe. A Brachcino nie dokuczała nikomu. Jo mioł taki wypadek. Tam rosły
morele, nie. Przy tyj willi Brachta, dawnej Uthemanna. Tam były szklarnie. Myśmy tam chodzili, ja i
taki Chromik, mój kamrat, na te morele. Przeskoczyli my
przez płot. Jo stał przy płocie, a tyn wlazł na drzewo i rzucał mnie na koszula.
I przyszli, pytają, co ja tu robia. To ja zaczął po niemiecku godoć, a tyn z drzewa woła — coś ty się
teraz zrobił takim szwabym? Bo nie widział tych SS-ów. Zaprowadzili nas na wartownia. Nazwiska
spisali. Do kery klasy chodzicie? Wziął
szkoły, ze trzciną. Zawsze na pirszo ławka kazał się wyciągnąć. Tak my czekali,
kiedy on wlezie. Nagle patrzą przez okno, a dwie kobiety idą, z koszem tych moreli. Brachcino
podzieliła wszystko między klasy. Mówi, wy tam do ogrodu nie
Potem w szkole zaczli zbierać pieniądze, bo tyn Bracht miał urodziny. Jo pamiętam, co jo wtedy
musioł wytrzymać. Wszyscy dali, a jo nie doł, bo matka mówi,
nam Bracht na urodziny nie kupi nic. Później babka mi dała, nie. I mnie nawet wy-
brali do tej delegacji, co z tym prezentym szła. Poszli my do tej willi, tam taka wielka była jadalnia,
czekoladę my do picio dostali. A wtedy nie było czekolady! Potem
my się zabawili w ogrodzie, tam była woda, korty, jagody takie rosły.
Oni byli bardzo w porządku ludzie, tutaj w Giszowcu. Może oni nie chcieli
Hitlerjugend, przybywa nowy obowiązek. Gauleiter Bracht zarządza, że mają zbierać zioła dla
żołnierzy. Ale tylko na polach, wchodzenie do lasu jest zakazane.
Kolejowej, czyli Bahnstrasse, na drugim piętrze, czyli trzecim stoku, u swojej teściowej. Urządzono mu
kąt za kredensem w ostatnim pokoju pełnym mebli uratowanych z dawnego urzędniczego mieszkania
przy gminie. Tych pokoi nie ma tak
wiele, zaledwie dwa, w amfiladzie, ale są duże, a do tego jeszcze kuchnia i sień.
Mieszka tu teraz sześć osób, Wincenty z synem, żoną Jadwigą z Gdowików, jej
matką, siostrą i przyrodnim bratem, ale tych ostatnich właściwie nie ma w domu,
Wincenty w 1939 roku był potężnym mężczyzną. Przy wzroście metr osiemdziesiąt cztery ważył sto
kilo. Teraz po latach chowania się przed ludźmi, denerwującej bezczynności i marnego jedzenia jest
rozpaczliwie chudy, waży najwyżej
sześćdziesiąt kilo.
Cała rodzina musi się na niego zrzucać ze swych skromnych racji. Dlatego Zbyszek bez przerwy myśli o
jedzeniu. Wspomina ze zgrozą, jak to przed wojną, kiedy ojciec urzędował w gminie i rodzina miała
się dobrze, wydłubywał ukradkiem
grudki tłuszczu z kiełbasy i przylepiał pod stołem. Teraz marzy o tym sadle.
Czasami ktoś puka do drzwi. Nigdy nie należy pytać kto tam, ale od razu
otwierać.
mi nie ma nikogo, a na progu leży koperta z kartkami na żywność. Nie wiadomo, kto ją podrzucił, ale
to ktoś, kto wie. Żonie Wincentego przychodzi do
głowy tylko jeden człowiek, pan Węgrzynek, albo Węgrzyniak, znajomy górnik z kopalni Giesche.
Jadwiga Stachowa podejrzewa, że należy on do jakiejś
dziękować.
Z tymi kartkami trzeba postępować bardzo ostrożnie, żeby ktoś się nie połapał, że ich jest za dużo.
Więc z jednymi do sklepu albo do rzeźnika idzie mama,
z drugimi babka od mamy, zawsze w tym samym śląskim stroju chłopskim, z innymi Zbyszek.
- Ja wtedy byłem takim zaopatrzeniowcem rodzinnym, bo na dziecko nikt nie
patrzył podejrzliwie.
-Jak ten ojciec mój siedział za kredensem, czytaliśmy książki. Mieliśmy dzieła Mickiewicza,
Słowackiego, Krasińskiego, mieliśmy Trylogię Sienkiewicza, mieliśmy Krzyżaków. Ojciec przed wojną
dużo książek kupował. Już wtedy brałem
się do Krzyżaków, a teraz mogliśmy czytać razem. Ojciec miał czas. Naszym bohaterem był Zbyszko z
Bogdańca.
Pytali mnie w szkole: gdzie jest twój tata? Odpowiadałem: nie wiem. Nie wysypałem nigdy.
Nikt nie wysypuje, ale sytuacja jest nie do zniesienia. Szwagierka Wincentego
Wojna sprawia, że piekarnioki tracą jedną z dwóch swoich funkcji. Już tylko
pieką. Przestały być klubem towarzyskim. Za dużo się ma do ukrycia. Ci, co chcą
Misja Schultego
miec, ale proboszcz odpoczywa w Karlsbadzie. Jest za to rodzina szulrata Andreasa Dudka. Waltraute
wita Gertrudę płaczem; jej brat Herbert zginął na froncie.
nie może wiedzieć. Radca, ambitny i zasłużony dla mniejszości niemieckiej, spodziewał się, że nowe
władze dadzą mu jakieś ważne zadania. Tymczasem wysłały
Mały Heniek Kilczan, który lubi morele, widzi w lipcu, że willa Brachta jest
strzeżona pilniej niż zwykle. Wzdłuż szosy rozstawiono gęsto posterunki przyczajone w lesie.
Tego samego dnia, 17 lipca, do biura Eduarda Schultego we Wrocławiu zagląda Otto Fitzner z ważną
poufną wiadomością: Heinrich Himmler będzie dziś
w Gieschewaldzie.
Auschwitz.
17 lipca przybywa tam transport Żydów z Holandii. Czterysta czterdzieści
Eduard Schulte, wtajemniczony w cel wizyty Himmlera, utwierdza się w przekonaniu, że eliminacja
Żydów, zapowiadana w przemówieniach przez wodza Rzeszy, nie oznacza wysiedlenia ich na
Madagaskar. Chodzi o eliminację dosłowną,
W dwanaście dni później generalny dyrektor koncernu Giesche wysiada z pociągu na dworcu
głównym w Zurychu.
w Stanach Zjednoczonych. Pośrednikiem w tej sprawie mógłby być Isidor Koppelmann, żydowski
finansista z Bazylei, który od lat prowadzi interesy z firmą
Ojciec Gerarda Paweł Kasperczyk skończył pięćdziesiąt osiem lat i ciągle pracuje w kopalni, która
rozpaczliwie potrzebuje siły roboczej.
W pierwszej połowie roku kopalnia Giesche odbiera pierwszy transport jeńców rosyjskich. Buduje dla
nich dziesięć drewnianych baraków koło szybu Zbyszko i otacza je drutem kolczastym.
130-300 g tłuszczu, 5,2 kg kartofli, 110 g cukru. Ich wydajność jest o połowę niższa niż robotników
miejscowych.
Jan Kilczan, ojciec Henia, który lubi morele, zabiera czasem na szychtę dodatkowy kawałek chleba i
daje ruskiemu niewolnikowi. A ten po paru dniach wtyka mu do torby misternego konika uplecionego
z drutu strzałowego.
Coraz łatwiej o wypadki. 14 listopada w kopalni wybucha metan. Ginie dwudziestu dwóch
pracowników, w tym sześciu jeńców. Komunikaty podają, że
zginęło szesnastu górników, jeńców pomijają; wiadomo, że nikt się o nich nie
upomni.
1913 wydobyła ponad dwa i pół miliona ton, w tym ponad dwa miliony czterysta
pięćdziesiąt tysięcy.
włączone do eksploatacji.
Czarno Baba
Kiedy przez osiedle idzie kolumna w mundurach, ze sztandarami, ze swastyką, trzeba ją pozdrawiać.
Mama Henia Anna Kilczanowa zagapiła się.
-Jak kto nie pozdrowił, wyskakiwali i bili po pysku. I tyn wyskoczył i jak
trzasnął, to mamie krew z nosa poleciała. Mama jak się obtarła, to tylko mówi: -
Nie godej, nie godej tacie.
A ojciec był zazdrosny. Popatrzył na mamę i pyta mnie: - Gdzie mama chodziła? Jo nie wytrzymał i
powiedzioł. To tata usiadł na schodach z kamratami
i czekał. I jak tyn przechodził, co mamę trząsł, wciągli go do piwnicy i tata tak go
Po godzinie przyszli tatę aresztować. A mama poleciała do wuja - Hanys, Hanek, pójdź, wyciąg Jonka. I
tak się stało, bo wuj tych Niemców znał. Tyn, co
mamę zbił, to był Niemiec miejscowy. To nawet nie był Niemiec prawdziwy. Ci,
Chłopcy z Giszowca zamiast o Skarbniku albo Utopcu opowiadają sobie o Czarnej Babie. Czarno Baba
nie łazi latem, tylko jesienią, po ciemku, koło piekarnioków,
pod płotami, pod oknami gasthausu, patrzy, kto z kim chodzi, i podsłuchuje.
Dziadek Henia Kilczana twierdzi, że Czarno Baba wybiera domy, gdzie się
mówi po polsku, i zostawia tam znaki. Dziadek chodzi za nią i zrywa z domów
te oznaczenia.
Czarno Baba jest wielka, gruba, gębę ma zakrytą czarną szmatą niby kropoczem. Nikt jej nie śmie
zaczepić.
Beiner!
I mówi - każdo środa, sobota przyjdziecie na służba. Uczyli nas śpiewać, maszerować, w gry my się
bawili i tak nas historycznie uczyli. Swojego patriotyzmu
uczyli.
A jeszcze było tak, że jak się nie przyszło na zbiórka, ojcu potrącili na kopalni
pięćdziesiąt marek. Jak ktoś mówi, że do hajotów nie chodził, to ja mówia — nie
Gertruda i Dorka Badurzanki, które kiedyś tak lubiły zasypianie w nikiszowieckim familoku, mają teraz
przed oczyma okropne obrazy, wieszanie przy gaiku, na Wilhelminie, niedaleko domu Waleski.
Niemcy spędzili tam ludzi, żeby
patrzyli. Pognali Dorkę w tym tłumie. Gertruda była akurat u babki. Nie chciała
patrzeć, ale jednak spojrzała przez okno. Powieszono kilku mężczyzn, jeden był
Tę egzekucję widział także Marian, syn inspektora kas gminnych Antoniego Przybyły, który nadal
pracuje w gminie; jego kwalifikacje i dobrą niemczyznę widocznie doceniono. Burmistrzem jest teraz
Niemiec Gabor, który pochodzi z Gross Strehlitz (Strzelc Opolskich) i mieszka w pięknym mieszkaniu
po
Erny, której siostra z kolei służy u Gaborów. Siostra Erny mówi także, że Gabor doskonale rozumie po
polsku, a jego matka ze Strzelc woli używać polskiego niż niemieckiego.
wcale nie zauważył, żeby świadkowie byli nią wstrząśnięci. Podobno Niemcy po-
wiesili nie patriotów polskich, ale złodziei i chuliganów - na postrach. Marian nawet poznał jednego,
który wszystkim dał się we znaki, i pomyślał sobie, że teraz
będzie spokój *.
1943
Gauleiter Bracht, który postanowił potraktować Ślązaków jak ludzi, czyli jak
potencjalnych Niemców, widzi coraz wyraźniej, że ten sprytny naród nie naród
ma własną politykę. Nie stawia się władzy, ale po cichu robi, co chce.
po wciągnięciu się na volkslistę już wszystko zrobili i załatwili. Zachowują się tak, jakby uzyskali w celu
maksymalnego wykorzystania nigdy dotąd nie posiadane prawa, nie
myśląc nawet w najmniejszym stopniu o obowiązkach, powstałych właśnie przez wciągnięcie ich na
niemiecką listę narodową. Całe ich zachowanie pozostało takie samo jak
w czasach polskich. To, co my rozumiemy przez regermanizację, nie interesuje ich w najmniejszym
stopniu. Nie znajdują czasu i nie mają chęci uczęszczać na kursy języka niemieckiego i zamiast niego
posługują się w dalszym ciągu nieraz w sposób prowokacyjny
W styczniu starszy syn Eduarda Schultego Wolfgang pisze do ojca spod Stalingradu:
wiadomość, że coś mi się stało. Powinniście więc wiedzieć, że niezależnie od tego, jak
wrogiem nie ma wyjścia, zawsze pozostaje ostatni nabój. () Moja kolekcja znaczków powinna
przypaść Ruprechtowi. () Będziesz musiał wspierać matkę bardziej
W trzy tygodnie później armia generała Paulusa się poddaje. Eduard Schulte
W tym samym mniej więcej czasie Tomasz i Waleska Wróblowie tracą trzeciego syna (nie licząc
dwóch, którzy umarli, nim ich odchowano).
Teraz ginie Alfons Wróbel - Alfred Wróblewski z żydowskiej orkiestry Henryka Golda.
Gertruda wie: - On nie był Żydem, ale musiał zginąć, bo cała orkiestra była
Żydem.
Niepokój księdza Dudka, któremu kazano opisać dzwony, okazuje się słuszny. Trzecia Rzesza
potrzebuje spiżu. Znowu więc widzimy dzwony Świętej Anny
stojące rzędem na ziemi, a raczej na przyczepie traktora, tym razem jednak nie
przed aktem dźwignięcia w górę, lecz przed całkowitym i ostatecznym wyprowadzeniem z krainy
dźwięku, do której weszły piętnaście lat temu.
Zdjęcia, na których utrwalono to wyprowadzenie, są ponure, nie tylko dlatego że taki jest czyn, ale
też dlatego że wszystko tu jest ciężkie, brutalne, odrapane
w czerwcu 1940 roku wrócił do kopalni na dawne stanowisko wydawacza materiałów wybuchowych,
ale po dwóch latach rozstał się z tą pracą. Pilnuje zakładu,
bo jego syn Franz musiał iść na wojnę, a fotograf jest potrzebny nie tylko wtedy,
Ewald w piekle
znajdowałem, wyszedł z tego piekła cało. Stan mój był bardzo ciężki, bowiem życie moje wisiało na
włosku. Majestat śmierci ciągle zaglądał w moje oczy i przeszywał mnie swoim śmiertelnym obliczym.
Nie uszło jednak życie ze mnie, zostało mi
darowane.
Nie zostało darowane Alojzemu Stasze. Nie udało mu się schować na robotach w Niemczech. Rodzina
dostaje urzędową wiadomość o jego śmierci w obozie w Dachau.
strzyczek, ale stawia warunki: będzie im rąbał drewno, zamiatał podwórko, a jak
twarz za okularami. Miał stworzyć śląski obwód PPR. Siedzi w katowickim więzieniu, potem w
Mysłowicach.
przed wojną bronił drobnych rolników, ofiar wyziewów koncernu Giesche. Michejda, członek ZWZ-
AK, przygotowywał w Ustroniu memoriał dla rządu polskiego w Londynie w sprawie polskich granic
na Śląsku Cieszyńskim. Aresztowany, przeżył ciężkie śledztwo w mysłowickim więzieniu; rozstrzelano
go
w Auschwitz.
Istebna.
dawniej polskich, potem radzieckich, teraz pod administracją niemiecką, operowany na ślepą kiszkę.
Bardziej niż choroba dolega mu świeże wpomnienie:
- Ida drogą i słysza śmianie z daleka. Patrza, idzie pięć esesmanów, a przed
nimi tako babuszka ruska, ma na placach worcyk i niesie dwa wiadra, jak to u nas
na wsi nosili. I jo tak z daleka obserwuja, widza, że jeden żołnierz coś jej wrzu-
zrobili".
żołnierz może niedługo ruszać na front, ale Stegman tak umiejętnie wierci się
ki, z którymi rozmawia po polsku, dbają o niego, jak mogą, a jeszcze bardziej dba-
ją gefrajtrzy z sąsiednich łóżek, którzy potrzebują tłumacza, by zawrzeć z pannami bliższą znajomość.
Jeden z gefrajtrów zobaczył zdjęcie Klary, siostry Jana. Po
jakimś czasie (rekonwalescencja Stegmana się przedłuża) Klara pojawia się w lazarecie, przy łóżkach
zdumionego brata i jego towarzysza niedoli Karla, który -
jak się okazało - napisał do niej żarliwy list. Tych dwoje patrzy na siebie z prawdziwą radością, chcą się
pobrać! Klara sto razy bardziej woli miłego żołnierza, za
którym pojedzie do Niemiec, niż uparty patriotyzm domu w Nikiszowcu, doprawiony głodem i
milczeniem.
Po co jeńcom sól
sześciu tysięcy ośmiuset ton na dobę. Dyrektor Fleischer skarży się generalnej
osiem osób leży w izolatkach, rozpoznanie - tyfus plamisty. Podobno rosyjski lekarz obozowy kryje
symulantów. U jeńców znaleziono duże ilości soli, używają
Dyrekcja decyduje się zachęcić jeńców nagrodami. Kto wykona przez tydzień
osiemdziesiąt osiem procent - dostanie pół kilo chleba, trzysta gramów słonecznika, osiem
papierosów i osiem dziesiątych marki.
Kopalnia posuwa się do tego, że zamawia w Essen, w wydawnictwie o stosownej nazwie Gliickauf, sto
egzemplarzy kalendarza ściennego na rok 1944
w ukraińskim języku. Na każdej karcie powinna być piękna fotografia z Niemiec lub Rosji, którą będzie
można później wykorzystać jako obrazek na ścianę
Koncern Giesche pamięta także o jeńcach francuskich. Zamawia dla nich regulaminy pracy w kopalni i
broszurę poświęconą syfilisowi, pełną przerażających
Henryk Sławik, były redaktor z Katowic, którego Albert-Wojtek Badura doskonale pamięta ze strajku
w 1937 roku, od czterech lat zajmuje się na Węgrzech
przede wszystkim lewych dokumentów, to Żydzi. Fałszywe papiery autoryzowane przez biuro Sławika
trafiają do węgierskiej policji do spraw cudzoziemców,
^PPP
przy sobie paszport. Prosto z Gliwic, bez bagażu, jedzie do Wrocławia i dalej, do
Istnieje poważna obawa, że jest spalony. Zaufana, lecz lekkomyślna maszynistka niedokładnie
zniszczyła kalkę, przez którą pisała raport o sytuacji w Niemczech, przygotowywany przez Schultego
dla Allena Dullesa, szefa amerykańskiej
1944
Listy zfrontu
Zachęty dla jeńców pracujących w kopalniach Górnego Śląska budzą widocznie niepokój miejscowych
robotników, bo na początku 1944 roku kopalnia Giesche otrzymuje od władz górniczych wzór odezwy
do swej stałej załogi:
siłę roboczą nawet wtedy, kiedy ta osiąga 100 procent wydajności. Niemiecki górnik nie
palni Giesche pracowało ośmiuset szesnastu jeńców - M.S.] pomniejsza jego wartość.
Cudzoziemcy mają być przyuczeni do specjalnych robót, podczas gdy niemiecki górnik
Uzupełnienie siły roboczej w trudnych punktach zakładu produkcyjnego nie może działać na
niekorzyść Niemców, przeciwnie, niemiecki górnik właśnie dlatego musi być traktowany odpowiednio
do jego ambicji kierowniczych.
Szczególną rolę w podtrzymywaniu morale niemieckiej załogi kopalni Giesche ma jej mąż zaufania
(Betriebsobmann) August Kozubek, ten sam, który inwentaryzował willę Uthemanna.
żołnierzy Wehrmachtu, skierowanych do swojej kopalni"". Jest pewien, że górnicy są ich ciekawi,
zwraca się więc do kierowników poszczególnych oddziałów, aby
Zawiadomienie zostaje puszczone w obieg łącznie z partią listów; Kozubek zebrał ich około dwustu,
wszystkie po niemiecku. Jedną partię kwituje Maks Gawlik.
(na Zachodzie), Gefreiter Willi Brychcy: Im Osten (na Wschodzie) i tak dalej.
dla Niemiec, co pozwala przypuszczać, że korespondencja nie jest spontaniczna. Wszyscy bowiem
dziękują za paczki świąteczne, za bezprzykładną gotowość
do ofiar, jaką okazują koledzy (zwłaszcza odejmując sobie od ust cenne papierosy), i wyrażają
nadzieję na rychłe zwycięstwo i powrót do domu i firmy. Obergefreiter Edmund Walkowiak, poczta
polowa FN 40201B, przysyła Kozubkowi
poemat zaczynający się wersem: Am Atlantik stehn der Biinker gross Zahl
Kochana Żono, jest dzisio piyrwszo niedziela miesiąca poświęcono Matce Bożej Różańcowej. A jo leża
w ruskim polu, w dziurze i piszy ten list do Ciebie z wielkim strachym,
bo mi kule gwizdajom nad głowom. Niy gorsz sie, że Ci mało piszy, bo ja muszy maszyrować kożdy
dziyń po 20 km, to na wieczór mi sie niczego niy chce. Tela mnie ino cieszy,
że codziyń jest żech bliżej chałpy. Jaki to moji życi jest, tego Ci moja Żono opisać niy idzie.
Jakbyś mnie teraz widziała, tobyś mnie niy poznała. Od bagna jest żech parszywy jak ropucha. Myć się
i golić niy ma kaj i czasu, bo nas goniom do zadku bez litości.
Alojzy Łysko jest chłopem z Bojszów, gospodarzem z zamiłowania. W szesnastym roku życia stracił
ojca, przejął gospodarkę i musiał ze swych dziesięciu hektarów utrzymać najpierw młodsze
rodzeństwo, a potem własną rodzinę, opłacić
ubezpieczenie, tak zwaną ogniówkę, i inne ciężary. Dorabiał, wożąc węgiel z Giszowca.
"Górnicy z Bojszów mieli deputaty węglowe i mogli je realizować w dowolnej kopalni, a najlepszą
opinię miał węgiel z kopalni Giesche. Łysko o drugiej
rano zaprzęgał konia i jechał przez lasy pod szyb Pułaski, aby zdążyć o szóstej na
Tomasz Rozmus:
Moja Najdroższa Małżonko, witam się z Tobą jak Anioł z Aniołem przed Bożym
kościołem: NBPJC. Już dwa tygodnie, jak otrzymałem list od Ciebie. Co tam z Wami?
Jak daleko jesteś z ta łąką? Pisałaś, że szwagier pół dnia siekł łąkę maszyną. Czy wszystko
zesiekł? Czysto siano już zwiozła? Dziś 16 lipca, już się trzeba rychtować do żniw, a ty
jesteś sama, bez męskiej siły. Jak ty sobie poradzisz? Żyjemy tu w bunkrze nad samym
morzem. Przez okno mógłbym ryby chwytać. Jeszcze tu spokojnie, ale chneda [wkrótce]
Franciszek Saternus:
Pisem do Was tyn list i daja znać, żem posłoł Wom 50 marek. To ta bydzicie Mamo
mieli do sklepu. Ale niy żebyście skowali kajś! Jak jich macie śporować [oszczędzać], to
jich lepij spolcie, albo potergejcie, bo i tak z tych szmat wiela niy ma. Se co lepi) kupcie
dlo siebie do zjedzynio. Jakby ch z tej wojny niy powrócił, to teła bydziecie mieć pamiątki po mnie*.
serduszka, asparagus. On jest ranny w nogi, leży w szpitalach w Weimarze i Baden-Baden. Ona teraz
służy u złych Niemców, którzy mają sklep rzeźnicki, i trzeba
sprzątać nie tylko pięć pokoi, ale jeszcze myć z tłuszczu i krwi lady, półki, podłogi
Gerard pisze:
Mein liebe Kocik! Piszesz, że nie masz żadnej wiadomości ode mnie. Kociku, bądź
cierpliwy, przecież nie jest to moja wina, kiedy poczta wolno idzie, Kociku ty myślisz
Zaraz najgorsze, dlaczego, przecież wiesz, com ci przyrzekła, że zostanę ci wierna kotku, i jestem też.
Gerard:
Wiesz dobrze kotku, jak w szpitalu się nudzi, jeszcze jak na twoje zdjęcie popatrzę,
które stoi na moim stoliku, rano przy śniadaniu patrzę długi czas, lecz niestety ani słowa,
ale nasze myśli są jednakowy, chociaż jesteśmy rozłączeni daleką przestrzenią. Mnie jest
ciężko, samotność, nad sobą panować, aby tylko kotku przetrwać i te czasy przeminą
Jak patrzę na swoje zdjęcie w książeczce wojskowej to mi się zdaje, że kogoś zamordowałem
Halinka:
Szefowa dostała wiadomość, że syn jej zginął, strasznie rozpaczała, jego naprawdę
szkoda, jeszcze taki młody, 17 lat, ale trudno, nic poradzić na to nie można.
[Czerwone róże ofiarowujemy pięknym paniom, jak Ty, Halinko!] Ja znajduje sie jeszcze w kasernach,
ale w karzdej minucie jestem gotowy do wyjazdu. Od dziś mamy już do
miasta wzbronione iść, dwa dni nie pisałem Ci rzadnego listu, przedwczorom tj w piątek mieliśmy
kameradszaftabend [wieczór koleżeński], przyszedłem bardzo puźno, bo
byłem bardzo słaby, wczoraj robiliśmy abszid [pożegnanie] wszyscy Ślązacy byli, nas 18,
wszyscy na jednej sztubie, muzyka zrobiliśmy sami, dostaliśmy sznaps cztery litry na
3 chłopów i mamy tu kunstlerów [artystów] różnych, a Gerhard haupt [główny] głópek, bawiliśmy sie
aż do drogi w nocy, po tem fliegelalarm [alarm lotniczy] nas rozgonił
nie wiem jak będzie na froncie czy zostaniemy razem? Dzisiaj niedziela jestem na sztubie razem z
kolegom Tomkiem piszymy listy. Dostałem już karabin maszynowy a Tomek
nie jest, ale jak dalej będzie? Kotku nie mogę tego zapomnieć i nigdy nie zapomnę i znów
będzie dalej nasza stara miłość i tylko rzeby mieć cierpliwość wytrwać i niezapomnić
Karol, syn Karla i Hedwig Jungerów, który chodził przed wojną do mniejszościowej szkoły niemieckiej,
został odesłany z frontu do rodziców. Ranę w pierś,
którą odniósł na Wschodzie, lekarze zaleczyli, ale płuca nie chcą się goić, bo do
Karola strzelono z obrzyna. Nigdy nie będzie się już wspinał i utrwalał tej przy-
gody na zdjęciu ani nie wsiądzie na rower. To drugi syn Jungerów o imieniu Karol,
Wprawdzie Karol umierał we własnym domu, ale przywiózł śmierć z frontu, a ponieważ Niemcy
nagradzają rodziców, którzy stracili syna na wojnie, Karl
żadne awanse nie są potrzebne. Postarzeli się. Dwa lata temu umarła na gruźlicę
żyją. Ci synowie znajdują się jednak „na dalekiej przestrzeni". Najstarszy Gerhard służy drugi rok w
marynarce wojennej. Najmłodszy August, ranny na froncie wschodnim, jest w rosyjskiej niewoli.
Trzecia grupa z listy narodowej już dawno nie chroni przed wojskiem, te-
raz nie chroni już ani czwarta, ani niepełnoletność. Wzywają szesnastoletniego
Franka Lubowieckiego, brata Ludwika, Konrada i Janka. Piwnica domku Lubowieckich przy ulicy
Kwiatowej, przechodni azyl dezerterów z Wehrmachtu, nie
może być dla niego schronieniem. Rodzina ma zbyt wiele na sumieniu, by ryzykować jego dezercję.
nadaje do służby. Może jechać do domu. Wylizuje się i wraca do kopalni Giesche.
U Andersa
Do Giszowca coraz częściej docierają ciche wiadomości o tym, że ojciec, brat, wujek
który musiał wreszcie opuścić lazaret, ale dostał się szczęśliwie do niewoli w Afryce (poddał się w
towarzystwie trzech prawdziwych
syn Józefa Wróbla i Bronki Badurzanki, wzięty do Wehrmachtu jako szesnastolatek, jest
dla niskiego wzrostu), który jeszcze w pierwszej połowie 1944 roku fotografuje się w południowej
Francji w niemieckiej furażerce,
tomik tzw. Berów i bojek śląskich. () nie przeczułem, że po upływie 13 łat przypadnie mi w udziale
opracowanie drugiego wydania - jednak w jakże odmiennych
humor rodzimy, krzepiąc nim rodaków w ciężkich chwilach. Nowe wydanie poświęcam ich synom,
którzy dziś na wszystkich frontach świata, pod znakiem Orła Białego
walczą.
Rozpacz i pocieszenie Pawła Pudełki
Sady Giszowca, zielone podwórka między nikiszowieckimi blokami, ogrody kwiatowy i warzywny
wokół plebanii tchną na oko spokojem. Albert-Wojtek wyjmuje czasami skrzypki, a Rozalia śpiewa, i
wtedy Dorka i Gertruda czują
bardziej niż kiedykolwiek, że rodzice bardzo się kochają. Mimo wszystkich bied i kłopotów, czasem
ostrych słów i dotkliwych kar rodzina jest naprawdę szczęśliwa i stanowi solidarną jedność; nikt w
niej nigdy nikogo nie
zawiedzie.
wszyscy myślą o tym, jak pomóc wdowcowi, który rozpacza po stracie ubóstwianej żony i zaniedbuje
sklep wymagający gospodarnej ręki.
Taką rękę ma siostra Rozalii Florka, która tak się kiedyś podobała Albertowi-
-Wojtkowi. Wyszła za mąż za Dziadźkę, który zaraz umarł, i najęła się do służby
Rodzina uchwala, że Florka pojedzie do Westfalii do Pawła Pudełki, a zwolnione miejsce u Kurków
zajmie najmłodsza siostra Rozalii Helena. Będzie tam sypiać w służbówce pod pierzyną Florki.
Florka wyjeżdża, a po paru miesiącach do domu Badurów przychodzi wreszcie dobra wiadomość:
Paweł Pudełko i Florka przypadli sobie do serca i zamierzają połączyć swoje losy.
Pawła i szesnastoletniego Alojza wzięto do Wehrmachtu. Paweł jest podobno w drodze do Francji, a
Lojzik, prawie dziecko, wątły, nieduży, na okrętach
myślała, że skoro do tej pory nie przyszło, to ją może ominie. Z drugiej strony
wie od mamy, że kobieta ma cierpieć, a jeśli zwykła kobieta jest skazana na męki,
mamy leży biała podpaska i dwie agrafki. Widocznie mama też cierpi tego dnia.
Co się robi z taką podpaską, pewnie trzeba ją przypiąć agrafką do ciała. Czy świę-
te tak robią? Dorota odkrywa, że nie jest na to gotowa. Boi się. Wie, że coś się stało, ale nie wie co.
Czy to pomoże w świętości, czy przeszkodzi?
Zawal gauleitera Brachta
nienadających się jeszcze, lub już, do regularnej służby wojskowej. Dziadki pilnują obozu dla jeńców,
siły roboczej kopalni Giesche. Siedzą z giwerami na wyżce i na ogół nie patrzą, gdy ktoś przez drut
kolczasty rzuca cebulę jakiemuś Ruskiemu albo Włochowi.
A czy żona gauleitera nadal sprawuje opiekę moralną nad szkołą w Giszowcu?
Nie wiemy. W ogóle nie wiemy, co dzieje się w szkole. Kronika zamilkła ostatecznie 15 kwietnia 1944
roku.
Nie ma także żadnych wiadomości od Pawła i Lojzika Badurów. Albert-Wojtek stara się pocieszyć
Rozalię, która ciągle myśli o synach. Przyniósł z kopalni
dowcipy.
Józef Wieczorek (obecnie pseudonim „Ryszard") siedzi w mysłowickim więzieniu. W marcu jeden ze
śląskich towarzyszy zawiadamia centralę partyjną:
Sprawa Ryszarda kosztowała nas już 1000 marek. Ryszard stale na tym samym
bezskuteczne..
nie będą śpiewali: Gegruesst seist du Maria (Bądź pozdrowiona, Maryjo), Wilko-
men Gottes ewiger Sohn (Witaj, wieczny synu Boży), Dunkle Trauer lag aufErden
Kościół Świętej Anny w tym roku jest cichszy niż zwykle, nie tylko dlatego
że pozostał mu tylko jeden, najmniejszy dzwon, ale i dlatego że prezydent katowickiej rejencji nie
pozwala dzwonić na nabożeństwo dłużej niż trzy minuty, i to
1945
uświadamia sobie:
Zbliża się powoli koniec straszliwej męki i zarazem koniec tej ohydnej wojny, która
przekreśliła raz na zawsze moje najskrytsze marzenia, ambicje i wszelkie nadzieje związane ze
zdobyciem swojego miejsca w tym umęczonym świecie.
Pozwalają mu wracać do domu. Ale on nie bardzo wie, kim jest, kim chce być, co
Tymczasem wachmistrz Pawlak staje 19 stycznia w drzwiach piwnicy, do której wyrzucono jego żonę i
dzieci. Stoi na opuchniętych nogach, w cywilnych
szmatach. To cień dawnego kawalerzysty, który zadawał szyku na paradach. Zezwolono mu na urlop z
przymusowych robót w Brunszwiku, ale kobiety są pewne - na żadne roboty nie wróci. Halinka
przywarła do ojca i słyszy, że jej szefowa,
niemiecka rzeźniczka, woła ją głośno, na całą ulicę. Halinka jest jej natychmiast
- Ty masz ale dobrze - mówi Niemka. Chodzi o to, że Halinka nie musi uciekać, że nikogo jej jeszcze
nie zabili, a także o to, że mieszka w piwnicy i nie potrzebuje zbiegać do schronu.
wiom i życzę Ci szczęśliwego Nowego Roku 1945". Nie pisze, gdzie jest ani kie-
Kto czyta spokojne ogłoszenia parafialne księdza Dudka, nie domyśli się, że
W połowie stycznia proboszcz zwraca się do parafian w eleganckiej niemczyźnie: „Drodzy Dorośli!
Przysyłajcie punktualnie swoje dzieci na godziny dbania o dusze", i wyznacza spotkania Kongregacji
Panien Maryjnych, Dziewcząt od
Można się jedynie zastanowić, czy główne tematy mszy wotywnej nie wiążą
20 stycznia gauleiter Bracht podejmuje ostateczne decyzje o ewakuacji. Najważniejszy jej etap
(ludność cywilna i władze administracyjne) nosi kryptonim
Niektóre urządzenia techniczne ciągle jednak pracują. 22 stycznia w katowickim więzieniu siedem
osób ścięto na gilotynie.
W dwa dni później zarząd koncernu Giesche zamyka swoją działalność na
Górnym Śląsku. Podzielono się na dwie grupy. Jedna pod dowództwem Kurta
von Nickischa wyrusza z Bytomia, druga pod dowództwem doktora Lothara Siemona i doktora
Albrechta Junga - z Katowic.
Władze NSDAP miały zamiar sparaliżować opuszczane śląskie zakłady. Nakazywały demontaż
najważniejszych maszyn. Projekt zakładał rychły powrót na
to gospodarstwo. Teraz jednak nie ma już złudzeń ani czasu. Obie grupy odwrotu pozostawiają cały
inwentarz koncernu Giesche. Zabierają jedynie najważniejsze akta i dokumenty.
Przemysłowego taborom udaje się ten obszar opuścić. Zbierają się w Racibo-
w Kutterschitz w czeskich Sudetach, ale Rosjanie już im depczą po piętach. Inżynierowie zdają sobie
sprawę, że trzeba uciekać, „nie zważając na jakikolwiek porządek" (unter Preisgabe aller Ordnung).
Doktor Siemon podejmuje wielkie ryzyko. Postanawia przedostać się do Berlina przez Magdeburg.
Komunikacja już nie pracuje. Huta cynku, tak wspaniale
rozwinięta za dyrekcji Eduarda Schultego, jest sparaliżowana. Trwają niskie bombardowania. Siemon
zabiera tylko z laboratorium huty platynę o wartości dwudziestu tysięcy marek. Dociera do Berlina i
przekazuje ją, razem z raportem o sytuacji, doktorowi Ottonowi Fischerowi, przewodniczącemu
Kolegium Reprezentantów firmy Giesche, które ciągle jeszcze istnieje"".
koncernu. Ludzie wtajemniczeni w jego drugą rolę zdołali zatrzeć trop, który
o mało go nie zdemaskował; nie wiadomo jednak, czy niebezpieczeństwo przestało istnieć. Schulte
nie ma więc zamiaru opuszczać Szwajcarii. Władze firmy,
rokujące większą trwałość niż władze Rzeszy, są przekonane, że dyrektor przebywa w Zurychu na
przedłużającej się kuracji, jest ciężko chory na serce i nie
może podejmować żadnych podróży. Ta wersja udokumentowana przez dobrze opłaconych lekarzy
pozwoliła mu sprowadzić ze Śląska żonę, która też w nią
wierzy.
to obojętnie. Nie interesuje jej życie bez Wolfganga, który zrobił użytek z ostatniej kuli, i bez
Ruprechta, o którym nic nie wiadomo.
Eduard Schulte miał przynajmniej zajęcie. Amerykańskie Biuro Służb Strategicznych zachęciło go, by
rozwinął studium o powojennej reorganizacji przemysłu
niemieckiego, które przygotowywał wcześniej dla Allena Dullesa; ślad tej pracy zachowany na kalce
stał się przyczyną ucieczki autora z Niemiec do Szwajcarii.
że odegra ono większą rolę niż jego doniesienia o ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej *.
Wincenty Stacha waży czterdzieści osiem kilo. Leży za kredensem i nasłuchuje. Od strony wieży
zegarowej szybu Pułaski słychać detonacje.
Pod oknem pokoju biegną trzy nasypy kolejowe. Jedno torowisko łączy szyby Wilson i Pułaski. Drugie
to bocznica do szybu Wilson, trzecie - linia kolejowa
Katowice-Mysłowice. Na nasypach kręcą się zwykle bahnschutze. Zbyszek kontroluje nasyp, bo ojciec
nie może pokazywać się w oknie. Ciągle jeszcze są.
Sąsiadka woła, żeby iść na Holzplatz koło kopalni. Matka bierze więc Zbyszka i idą na plac Drzewa, do
opustoszałych niemieckich okopów. W niektórych
tkwią jeszcze działa, ale przede wszystkim są mydło, konserwy mięsne, sardynki.
Kasperczyk, żeby wozić ziarno do młyna. Ludzie mówią, że urzędniczka z kopalni, która zginęła od
bomby, miała w pantoflach kartki żywnościowe.
O zmroku Wincenty Stacha wkłada płaszcz, który na nim wisi jak na kołku,
i powoli, o lasce idzie do Janowa, do zasobnego domu swego dawnego kolegi, inspektora kas
gminnych Antoniego Przybyły. Nie jest w stanie dłużej siedzieć za
kredensem, a jeszcze boi się pokazać ludziom. Przybyłowie obiecali, że go przechowają przez ostatnie
dni. Wincenty wróci jawnie do Nikiszowca, kiedy na torowiskach pod oknem pokażą się żołnierze
polscy lub radzieccy.
Ucieka rodzina witzmana Istela, który poległ we wrześniu jako polski żołnierz. Jego syn, ten z
Hitlerjugend, ostatnio chodził w czarnym mundurze SS.
Istelowie zabierają się więc w pośpiechu, zostawiając część dokumentów na przechowanie
Przybyłom, a mały Marian myśli z satysfakcją o upadku czarnego anioła. — My jako dzieci patrzyliśmy
na niego z zazdrością.
po Janowie zdezorientowany. Pomagał burmistrzowi spakować dobytek do dekawki i rano miał się
stawić przed gminą, żeby go odwieźć we wskazanym kierunku. Ale kiedy przyszedł, nikt już nie czekał.
Ludzie powiedzieli, że burmistrz
odjechał w pośpiechu wozem straży pożarnej. Mikołajczyk żałuje Gabora, który zbudował w gminie
wielkie ogrodnictwo i wybrukował parę ulic; przedtem dekawka grzęzła na nich w błocie.
Ksiądz Dudek z każdym dniem drugiej połowy stycznia jest wcześniej w kościele. Niektórzy parafianie
przychodzą do spowiedzi bladym świtem, jakby się
bali, że przed nową próbą nie zdążą się rozstać ze swymi grzechami. Ksiądz notu-
je z właściwą mu systematycznością:
Gdy front nadszedł byłem w kościele codziennie przed 5.30 rano, zaś w poniedziałki,
w pierwsze piątki i soboty przed godz. 5.15, żeby udzielić Komunii św.*
żarem na plecach. Ciężar cicho dzwoni. Jan Kilczan rozpoznaje zegar Klingmiil-
lerów. W takiej małej osadzie wiadomo, co kto ma, nawet w urzędniczym domu.
A Henio Kilczan zna nawet salon w willi bergrata. Synowa sąsiada Kilczanów
sprzątała u Klingmullerów i miała klucze, więc teraz, kiedy uciekli, zięć sąsiada
Jan Kilczan śmieje się i woła: — Józek, przeca się jeszcze nie ugruntowało! -
Giszowiec
Ein, zwei
Uciekaj
Drei, vier
Bleibe hier
1945
29 stycznia w gabinecie Michała Grażyńskiego zasiada Jerzy Ziętek, uczestnik powstań śląskich i
kampanii wrześniowej zesłany do niewolniczej pracy w Związku Radzieckim (budował strategiczną
drogę z Ordżonikidze do Tbilisi). Wrócił ze Wschodu jako oficer oświatowy i polityczny 2. Dywizji
Piechoty imienia Henryka Dąbrowskiego. Gmach województwa nie ma szyb, przy wejściu piętrzą się
worki z piaskiem,
Pod warstwą kurzu i szkła leży w stosach książka Clary Schulte Das Haus
świadczą o tym charakter pisma, styl i decyzja - wyciąga z tej pryzmy jeden eg-
na normalnie pracować).
Nieznajoma myli się w ocenie. Clara Schulte nie fałszuje historii, chociaż
Gorzej z kamienicą przy Ringu. Między 15 lutego a 6 maja 1945 roku, kiedy nieznajoma ratuje książkę
Clary, wrocławski Rynek płonie. Pozostają puste,
armii dokonują pogromu mieszkańców Miechowic, robotniczej dzielnicy Bytomia. Zabijają mężczyzn,
kobiety i dzieci. Najbliższa koleżanka Gertrudy Badurzanki pokazuje jej rewolwer, który znalazła w
okopie przy placu Drzewa. Chce,
by wszędzie chodziły razem i raczej się zabiły, niż dały skrzywdzić. Wuj Rudolf
Wróbel, który był pod koniec wojny w jakiejś podziemnej organizacji i, kiedy tylko Niemcy zaczęli
uciekać, założył biało-czerwoną opaskę, żeby pilnować porządku, sam ją po paru dniach ściąga z
rękawa. Bo za porządki wzięli się ludzie,
z którymi nie chce mieć nic wspólnego, i już widać, że to oni biorą górę. — Z jednego my wyleźli, w
drugie my wleźli - mówi się po domach.
Gertruda zresztą nie jest strachliwa. Odważa się iść do Katowic z ciotką Heleną, która wzięła służbę u
Kurka, po tym jak jej siostra Florka wyjechała do Niemiec pocieszać wdowca Pawła Pudełkę. Idą
sprawdzić, co się dzieje u Kurków.
ostatniej chwili pilnować kopalni. Zresztą zwlekał z ucieczką, przygotował polską flagę i powtarzał
Helenie, że nic mu nie zrobią, bo jest bardziej Polakiem niż
Niemcem i nigdy Polaków nie gnębił. Na wszelki wypadek wysłał jednak do Saksonii swoją żonę Tulę
(która nie umiała wymówić słowa „ćwikła"), pewien, że po
wojnie ściągnie ją do domu, może razem z synem Manfredem, który ciągle jeszcze walczy w
Wehrmachcie.
pełnomocnik polskiego rządu, zakazuje używania na Śląsku języka niemieckiego. Wszelkie niemieckie
ślady należy usunąć. Ślady to nie tylko pomniki, szyldy
i nazwy ulic. Wielu przedstawicieli nowej władzy zalicza do nich nazwiska, imiona i język mówiony.
się dowiedzieć, że gospodarza tu nie ma. Drzwi są otwarte, a cała podłoga we krwi.
Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, ale to nie jest krew, tylko kompoty. Helena
poznaje weki z wiśni i truskawek, które przynosiła z giszowieckich ogrodów i pasteryzowała w
słoikach całymi dniami. Komuś nawet nie chciało się zabrać tych
jest burżujem. Ciągnęli go ze sobą przez pole za domem. Nie wiadomo, dokąd go
zawlekli.
Helena brnie przez czerwone kałuże do pokoiku przy kuchni. Zabiera pierzynę, którą odziedziczyła po
Florce, kiedy się po niej najęła do służby u Kurka. Na-
Niemcy mala
W dziesięć dni po wejściu Polaków i Rosjan kopalnia Giesche wznawia wydobycie. Nie bardzo
wiadomo, kto w niej rządzi, kto odbierze węgiel i gdzie się
podziała załoga. Brakuje górników. Trudno to sobie wyobrazić, gdy wspomni się
lata, kiedy każdy chciał „wyżreć" robotę jak biedny Antoś Wróbel, wujek Gertrudy i Dorki.
W ostatnich latach zaniedbano mechanizację, pracuje się głównie rękami, kopalni trzeba co najmniej
sześciu tysięcy ludzi, dwa razy więcej, niż ma.
O obecnym dyrektorze Stanisławie Kęskim nikt nic nie wie - ani jakie ma
kwalifikacje, ani skąd się wziął. Przedwojenny dyrektor Władysław Michejda wyszedł już z lasów pod
Istebną, gdzie przetrwał wojnę, i jest wysokim urzędnikiem
górniczym w Cieszynie.
Kto właściwie ma prawo pracować w kopalni? Ten, kto czyta „Dziennik Zachodni", dowie się ze
wstępniaka w pierwszym numerze gazety (z 6 stycznia), że
„wyzbywamy się ujemnych wpływów mniejszości narodowych, stajemy się państwem jednolicie
narodowym, złożonym wyłącznie z Polaków ()" .
muszą wydać z siebie wszystkich hitlerowców, gestapowców i partyjników i tych, którzy działali na
szkodę polskiego społeczeństwa w okresie okupacji. To samo dotyczy ludzi
giętkich narodowo, co to wczoraj byli Niemcami, dziś udają niemniej „dobrych" Polaków, a pojutrze,
gdyby po temu była okazja, toby zostali nawet Turkami.
A w numerze dziewiątym jest już przykład działania, wprawdzie nie ze Śląska, lecz z Zagłębia. Pod
tytułem Ani jednego niemca! Uchwała pracowników zagłębiowskiego przemysłu „Dziennik Zachodni"
zawiadamia:
W biurach przemysłu węglowego Zagłębia Dąbrowskiego nie pracuje ani jeden niemiec. Mogło to się
stać dzięki porozumieniu wszystkich pracowników, którzy postanowili nie przyjmować do swego
grona ani jednego niemca i to bez względu na grupę.
Nowa pisownia - niemcy małą literą - upowszechnia się także w dokumentach i w tekstach oficjalnych
przemówień, na przykład wojewody Jerzego Ziętka
w kopalni, zelżył od świń swoich nadzorców i już nie wyjechał na górę żywy:;".
Czy gauleiter Bracht o tym wiedział? Przeszedł drugi zawał i podobno w ostatnich dniach wojny otruł
się w Kudowie*.
Parafianie przeciwni księdzu mają większą władzę niż ci, którzy go bronią.
Główny wróg księdza, przedwojenny policjant, nosi na rękawie biało-czerwoną opaskę (taką jakiej
pozbył się syn Waleski Rudolf Wróbel). Zgadza się z sugestią wojewody Ziętka: dać Niemcowi prawo
do dwudziestu kilo ładunku i pięciu
minut.
Rozalia Badurzyna, która zna księdza Dudka jak mało kto, poszła przecież do
pracy na plebanii trzydzieści pięć lat temu, będąc jeszcze dzieckiem, podpisuje się
Lista krąży po Nikiszowcu, Giszowcu i Janowie, roznoszą ją pobożne kobiety, wśród nich Francka
Hajduczka od intencji mszalnych. To nic jednak księdzu
nie pomaga, a spiskowcy idą do gminnego aresztu. Rozalia też siedzi pod kluczem
czuje się niczemu winny. Liczy przeszło sześćdziesiąt siedem lat, dba o tę parafię od trzydziestu
czterech lat jako pierwszy ksiądz (te dwa słowa podkreślone).
Wybudował w najcięższych czasach wspaniały kościół. Długi kościoła są już spłacone. W czasie
okupacji pomagał udręczonym Polakom, ratował z więzienia lub
aż do śmierci""".
Kuria jednak nie chce lub nie może pomóc. Ksiądz Dudek pakuje dobytek.
()
I duszy żar
Po latach stu!
W parafii nie ma miejsca dla księdza Dudka, a w gminie dla naczelnika Józefa
wiązek - w 1937 roku wybrano go na dwunastoletnią kadencję, powinien tu pracować do 1949 roku;
a czy nie należałoby dodać do tego lat wojny? Inspektor kas
mało płatna), człowiek konkretny i biegły w rachunkach, broni dobrego gospodarza Szei, ale kto by go
słuchał.
Dla Wincentego Stachy też nie ma miejsca w gminie, jest już obsadzona nowymi ludźmi. A za to jest
miejsce w areszcie. Nie wiadomo, czego od niego chcą.
w kopalni Wieczorek.
Świętochłowice. Karljunger
chwile i wróci na plebanię i do kościoła. Droga do Zabrza prowadzi przez Katowice. Jest więc bardzo
prawdopodobne, że wygnany proboszcz spotyka na drodze parafianina Karla Jungera, który jest w
jeszcze gorszej sytuacji niż on.
z Dębu, który był owinięty flagą. () Podczas nocnego pobytu w hali targowej bito więźniów, kopano i
widząc to maltretowanie, schowałem się pod taczką na śmieci. Po tej masakrze kilka osób zmarło, a
niektórzy odbierali sobie sami życie''.
Obóz Swiętochłowice-Zgoda, między Chorzowem a Rudą Śląską, na północny zachód od Giszowca, był
w latach 1943-1945 jedną z około czterdziestu filii obozu Auschwitz. Od lutego 1945 roku jest
obozem pracy dla folksdojczów
i Niemców.
Ludzie, którzy przyszli po Karla Jungera do jego domu w Giszowcu, nie nosili mundurów, ale mieli
broń i opaski na rękawach. Byli kolegami jego syna Gerharda, który ciągle jeszcze nie wrócił z
Wehrmachtu. Następnego dnia przyjechali samochodem, w towarzystwie radzieckich żołnierzy.
Odsunęli Hedwig - żonę
Karla - synową Rozalię i jej sześcioletniego synka Jasia i złupili dom. Rodzina
przestała się więc zastanawiać, czym naprawdę zawinił dziadek. Bo mógł. Trudno nawet sobie
wyobrazić, by ktoś, kto wydawał w gminie kartki żywnościowe,
nikomu się nie naraził. Teraz jednak Hedwig jest pewna - wysłannicy nowej władzy, którzy powołują
się na dekrety Krajowej Rady Narodowej, chętnie idą tam,
jej nie wpuszczają, ale paczkę przyjmują. Rozalia wiele nie zobaczyła, wiemy jednak z innych źródeł,
jak wygląda miejsce pobytu Karla Jungera. To jeden murowany budynek (komenda obozu) i siedem
wielkich drewnianych baraków. Każdy barak podzielono na pół, na każdej z tych dwóch przestrzeni
ustawiono dwa-
dzieścia jeden trzypiętrowych prycz. Każde piętro służy paru więźniom; układają
deski się załamują i ludzie, razem z tymi deskami i siennikami, spadają na innych.
Nie ma talerzy i łyżek, jedzenie wybiera się rękami ze starych puszek po konserwach. Posiłek składa
się na ogół z gliniastego chleba i wodnistej zupy. Rano kawa
zbożowa.
Morel.
Dzień rozpoczyna się o piątej rano. Kto nie pracuje, zostaje w baraku. Karl
Junger na pewno nie ma siły pracować fizycznie. Czy jest bity? Nie wiemy, ale
inni są bici, a także zmuszani do bicia swych bliskich. W obozie są całe rodziny,
ojcowie z synami, bracia. Karl Junger też ma tu brata. To mieszkaniec Świętochłowic, Henryk, nieco
młodszy od Karla.
W maju obóz więzi ponad dwa tysiące osób i liczba ta stale rośnie. Zaczyna
się tyfus*.
Gertruda Badurzanka
Ten luksusowy niemiecki liniowiec o długości ponad dwustu metrów, zwodowany w 1927 roku, woził
bogatych pasażerów, głównie pomiędzy Hamburgiem a Ameryką Południową. W 1940 roku przejęła
go Kriegsmarine. W kwietniu 1945 roku załadowano na pokład więźniów obozu koncentracyjnego
Neuengamme koło Hamburga i tych, którzy przeżyli marsz ewakuacyjny z Wesołej
(Fiirstengrube) koło Mysłowic. Obóz Wesoła stanowił, podobnie jak Świętochłowice, jeden z
kilkudziesięciu podobozów Auschwitz. 3 maja „Cap Arcona" i trzy
zostały zatopione przez brytyjskie lotnictwo, przekonane, że widzi konwój żołnierzy niemieckich.
Zatonęło kilka tysięcy ludzi.
Zachęca żonę, żeby przyjeżdżała - może tu będzie jaka taka przyszłość? Nagli, by
zdecydowała się szybko, bo potem, jak wszystko się ugruntuje, trudniej będzie
Rozalia Jungerowa idzie więc do Katowic. W jednej ręce niesie walizkę, drugą
prowadzi Jasia. Zatrzymują się na przejeździe, przed szlabanem. Jeszcze nie wi-
dać pociągu, czekanie wlecze się bez końca, a Jaś czuje, że ręka matki zachowu-
je się dziwnie, to jest mocna, stanowcza, to słaba i miękka. Matka nic jednak nie
mówi. Trwa cisza, a kiedy wreszcie na torze pojawia się pociąg i wiadomo, że drąg
zaraz pójdzie w górę, ręka matki sztywnieje, jej uścisk staje się bolesny i Jaś musi
zrobić w tył zwrot. Wracają do domu, nadal bez słów, Jaś na podwórko, a Rozalia
Ein, zwei
Uciekaj
Drei, vier
Jasio Junger, zawrócony spod szlabanu, będzie musiał iść do polskiej szkoły, chociaż prawie nie mówi
po polsku. Od kiedy pamięta, a ma prawie tyle lat, ile
miała wojna, w domu używano głównie niemieckiego. Mama, która przed wojną
prawie nie znała tego języka, uczyła się go sama i uczyła Jasia, bo bez niemieckiego mógł przepaść jak
kamień w wodzie. A teraz trzeba się z dnia na dzień przestawić na polski.
Szkoła jest jeszcze pusta. Ludwik Lubowiecki, który zawsze myśli o czymś
więcej niż dom i praca, uświadamia sobie, że kronika szkolna jest w niebezpieczeństwie. Pamięta
dobrze tę kronikę, a zwłaszcza drobniutki gotyk pierwszych stron, piękny jak haft. Taki dokument
dawnej niemieckości nie może być
teraz dobrze widziany. Ludwik ma wielką wiarę w słowo pisane, w historię, którą tworzy się samemu.
Biegnie do szkoły, jakby miała się spalić za dziesięć minut, znajduje kronikę w opuszczonym gabinecie
rektora Porrmanna i zabiera
do domu.
nie powyrywa niemieckich kartek i że kronika będzie wznowiona. Nie ma żadnego prawa, by się tego
domagać, ale — jak już wiemy — ludzie go słuchają. Liczy się
z nim także nowy kierownik Jan Piąty, który zresztą uczył tu przed wojną, zna
Tak więc na lewej, sto sześćdziesiątej stronie kroniki mamy jeszcze gotyk,
Szkoła miejscowa w czasie przejściowym po opuszczeniu (przez) Niemców, a objęciu władz polskich
została strasznie zniszczona. Wszystkie pomoce naukowe i mieszkania nauczycieli niemieckich
zniszczono i rozgrabiono. ()
Dzieci przez sześć lat uczęszczając do szkoły niemieckiej zostały bardzo zaniedbane
zachowywać, a w kościele śmieją się, a nawet biją się. W szkole niemieckiej nie uczono
kto się zwolnił i dokąd wyjechał, szukając lepszego zarobku. Nawet panna Szweigerówna, która
przyszła pracować do szkoły w 1925 roku, przeniosła się na własną prośbę do powiatu Tarnów, gdzie
jej zaproponowano wyższą pensję. Brak nie
tylko nauczycieli, ale i izb lekcyjnych, bo Wojsko Polskie zajęło jeden budynek
Wakacje w tym roku będą krótsze, żeby nadrobić czas. Półkolonii i kolonii nie
Wyliczanka „Ein, zwei / Uciekaj" nie jest też obca Gertrudzie Badurzance,
która mogłaby pójść do jakiejś fabryki, ale chce pracować na wsi, na ziemi, z krowami, z kurkami.
Pisze list do swoich bauerów spod Hamełn. Może się zajmować
z rąk do rąk przechodzą mydełka, papierosy, bielizna. Okoliczni chłopi wymieniają żywność na
ubrania. Otwarto elegancką kawiarnię.^Gertruda zagląda do niej
przez okno, słyszy fortepian i uświadamia sobie, że to ta sama Astoria, w której grał jej wujek z
zespołu Golda, piękny brunet Alfred Wróblewski, wzięty
za Żyda.
Gertruda ma gęste włosy i białe zęby,
podoba się chłopcom. Czasem idzie sobie na manifestację, ciągle coś się dzieje.
Pawlak i gdzie pobiegł, wywijając cylindrem, jej przyszły tata Albert-Wojtek Badura, zostawiwszy na
murku jej przyszłą
Zagłębia i Górnego Śląska w jedno województwo śląsko-dąbrowskie; dawna granica jest już - „na
wieki!" - unieważniona.
Na moście stoją jak wtedy bramy triumfalne. Nawet napisy są takie same. Na jednej „Serdecznie
witamy" (dwadzieścia
trzy lata temu zmylił Rozalię Wróblównę), na drugiej „Od dziś zawsze razem!".
Żadna brama triumfalna nikogo jednak nie nakarmi. Na przednówku Gertruda własnej mamie
wykrada w nocy chleb z kuchni. Czuje się potem paskudnie.
Kiedy więc koledzy Alberta-Wojtka jadą w Poznańskie po kartofle, Gertruda zabiera się z nimi.
Zajeżdżają do wioski Biskupice koło Skalmierzyc, Gertruda cho-
właściciele życzliwi. Gertruda piecze rodzinie śląskie kołacze i gotuje kluski, tak
Jan Kilczan, strzałowy z kopalni Giesche, który widział, jak zięć sąsiada niesie
na plecach zdobyczny zegar i zaśmiał się z okna, znika z domu w Giszowcu; przychodzą po niego
Rosjanie. Żona jest pewna - to zemsta za ten śmiech, a jeszcze
bardziej chęć zagarnięcia drugiej połowy domku i ogrodu. Kilczan jednak wkrótce wraca. W rodzinie
jest wuj, który nosi biało-czerwoną opaskę, idzie do Ruskich
i załatwia sprawę. Jan Kilczan ma szczęście z tymi wujami na każdą okazję - poprzednim razem, kiedy
dokonał pomsty na naziście za pobicie żony, inny wuj wyciągnął go od Niemców. Trzeba jednak
pamiętać — jego dziadek Józef miał dwadzieścioro rodzeństwa, więc od Kilczanów roi się na świecie,
reprezentują różne
orientacje i różne układy. To są właściwie stryjowie, nie wujowie Jana, ale na Śląsku na stryja także
mówi się wujek.
Maks Gawlik siedzi od kwietnia w obozie dla Niemców w Mysłowicach. Zamknięto w nim także Janka
Lubowieckiego, który ukrywał się przed Wehrmachtem, i Konrada Lubowieckiego, który zmajstrował
drzwi do piwnicy przy ulicy
Kwiatowej.
O mysłowickim obozie mówi się Rosengarten, czyli Ogród Róż. Nazwa pochodzi z czasów okupacji, bo
tu, tak samo jak w Świętochłowicach, był niemiecki obóz pracy, ale jej geneza nie jest całkiem jasna.
Jedni mówią, że naprawdę było
tam rozarium, inni mówią o kołowrocie nabitym kolcami, który pomagał wy-
muszać zeznania. Za Niemca siedział tu, jak wiemy, komunista Józef Wieczorek,
a także krótko Emil Kasperczyk, brat Gerarda, kiedy wyszło na jaw, że należał
że zapisał się po to, żeby dostać pracę, bo go wypuścili, ale zaraz wezwali do wojska i wysłali na
Kaukaz.
przez nową władzę. Są tu osoby z pierwszej i drugiej grupy niemieckiej listy narodowej, ale i z trzeciej,
są Polacy, którzy nigdy nie podpisali folkslisty, ale narazili się jakimś sąsiadom, Ślązacy, którzy właśnie
zdjęli mundury Wehrmachtu, wyrostki wcielone w szkole do Hitlerjugend, a często po prostu
posiadacze rzeczy
godnych pożądania".
Warunki życia są podobne do tych w Świętochłowicach. Biją, tak jak tam. Janek Lubowiecki dostaje
pałką w głowę tak mocno, że ocala go tylko zawziętość —
z całych sił chce wrócić do domu. Nie wie, za co dostał, ale nigdy nie zapomni, że
żałowali, tylko mamy i naszej siostry Zosi. Myślały, że wojna już się skończyła
i Felicitas. Ewald ciągle nie wraca. Wędruje pieszo przez Niemcy, najmuje się do
roboty za jedzenie i nocleg. Trafia do Dissen u podnóża Lasu Teutoburskiego
w Dolnej Saksonii. Okolica jest piękna, stoją tam jeszcze średniowieczne spichrze szachulcowe. Jest
też młyn. Ewald najmuje się w nim do roboty. Młynarz ma
córkę, która podoba się Ewaldowi. Sympatia jest wzajemna, zgodnie z tradycją
rodzinną; dziadek Albert Gawlik, który znalazł pracę przy kolei z Pszczyny do
w Dissen. Jego matka nic nie wie o tym postoju, nie wie, co się z synem dzieje.
Ewald chowa się przed życiem, chociaż pora podjąć decyzję, kim zostać i gdzie
mieć dom.
Dwie siostry matki Henryka Kilczana, polskiej harcerki, muszą wynieść się
z Polski. Zadecydowano za nie, że są Niemkami, bo ich mężowie zostali w Niemczech, gdy skończyła
się wojna.
- Jo wracał okrynżna droga od Wrocławia przez Sudety, a potem przez Praga. Mioł
co je miał czorne jak SS-y, i uciekać. Tam trafił do szkoła, pomiędzy Niemki, co uciekły z Dolnego
Śląska. Jo tom z nimi trochę pożartowoł, im się przypodoboł i one mi
mi dół, co był znaczny, i tak żech był w tych krótkich portkach i w tym kitlu jak więzień z obozu. Te
dziewczyny cała noc się ino modliły. Paliły świczka i modliły się. I ja
w tej sali z nimi społ, przy tych modlitwach. Tak spragniony był snu.
Gerard wraca do Giszowca w najpiękniejszą porę, w najdłuższe dni czerwcowe. Halinka czeka w
Szopienicach, już nie w piwnicy, lecz w trzypokojowym
W domu Kasperczyków przy ulicy Agaty radość z powrotu Gerarda miesza się
z rozpaczą. Emil zginął przed paroma dniami pod radzieckim czołgiem, na ulicy
wojnie, a wsiadł na motor i zginął w wypadku. Może ten czołg mógł bardziej uważać na miejskiej
ulicy, a może Emil szarżował. Nikt tego nawet nie badał.
Rodziców pocieszyłby ślub Gerarda, a przede wszystkim wnuki od niego. Ślubu nie można jednak
wziąć bez obywatelstwa, a Gerard go nie ma. Nie zaszeregowano go do żadnej grupy niemieckiej listy
narodowej. Nie należy także do tych,
którzy znaleźli się poza listą, bo z uporem trwali przy polskości. Coś przeoczono.
i zdobyć papiery; żeby człowiek zaistniał. Głównie prosi ona, bo w biurach sie-
dzą panie z Zagłębia i lepiej z nimi rozmawiać czystą, miękką polszczyzną, a nie
twardo, po śląsku.
- A one ciągle mówią, żeby przyjść potem, i pytają, co to za imię Gerard. Francuskie czy niemieckie, bo
na pewno nie polskie.
który go nauczył zawodu, ale Halinka mówi, żeby nie jechał, bo warsztat zawarty.
Bochynok został zamordowany. Ludzie mówią, że dokonał tego zemskliwy czeladnik. Dostał kiedyś
kropoczem za nieposłuszeństwo i wyczekał chwili, kiedy
Gerard widzi, że przedwojenny plac Pod Lipami nazywa się teraz plac Czerwonych. Miał być podobno
Czerwony, przyjęto jednak wersję łagodniejszą, zagadkową. Każdy może sobie dopowiedzieć, co chce:
kosynierów, batalionów, maków pod
Monte Cassino Równie zagadkowy jest Bismarck-Roland. Ma nową głowę, chyba wrócił do
przedwojennej, może Kościuszki, a może Bartosza Głowackiego. Czas
sprawił, że rysy i atrybuty są mało czytelne. Wydaje się, że głowa ma wąsy. Ale czyje?
Trudno właściwie nazwać pomnikiem tę naprędce zmajstrowaną tablicę, parę desek obitych blachą
Śląska podczas drugiej wojny światowej lub w obozach hitlerowskich. Wymieniono aż troje Stachów -
wiemy, podczas ucieczki, ale jednak od bomb, a uciekali jako Polacy zaangażowani w powstania.
A Katowice oswoiły się z kamiennym obeliskiem ku czci armii radzieckiej, wyciosanym przez
„śląskiego Diirera" Pawła Stellera, który przed wojną udzielał lekcji rysunku Ewaldowi Gawlikowi.
Generał Aleksander Zawadzki dał na to trzy
Nad trybuną honorową, obok portretu Stalina, zamazano na biało niemieckie szyldy.
Sybir
Tak jak w czasie wielkiego strajku w 1938 roku, wieczorami nie gada się
o Skarbniku. Mówi się o prawdziwym strachu, jakim jest Sybir, Ural albo Kazachstan. Podobno wzdłuż
torów można znaleźć karteczki z nazwiskami wyrzucane przez szpary z zamkniętych wagonów.
Niemiec, ale to też Śląsk. Mieszkańcy Giszowca, Nikiszowca, Janowa mają tam
Janek Szudyga i Gerard Antczak, syn przedwojennego sierżanta Wojska Polskiego, który przedostał
się do Andersa. Rodziny są pewne, że obu, i Janka, i Gerarda, wywieziono na Wschód.
Z Janowa zniknął Ignacy Labus, zostawił żonę i dzieci. Miał drugą grupę nie-
mieckiej listy narodowej. Wzięli go prosto z kopalni do Ogrodu Róż w Mysłowicach, a potem wywieźli
nie wiadomo dokąd.
albo rosyjsku, że mężczyźni mają się zgłaszać na punkty zborne, do krótkotrwałych, obowiązkowych
robót porządkowych. Sabotowanie tego zarządzenia będzie surowo karane. Język ogłoszeń jasno
świadczy o tym, że ludność Śląska jest
Ile osób wywieziono? Nikt nie wie. Rodziny boją się mówić. Opowiada
niewielu.
Jan Widuch:
Matka odciągała ojca od tego pójścia, zwlekała, szykowała obiad, chciała go zatrzymać obiadem,
kluski robiła, ale ojciec już nie zjadł tego obiadu, tylko pożegnał się z nami,
I tak zostaliśmy sami Matka miała trzydzieści trzy lata, siostra siedem i pół, a ja
miałem dwanaście i pół lat. No więc nastały ciężkie czasy, wielka bieda i smutek.
Bieda
Wiele takich matek z dziećmi, w odłączeniu, nie wytrzymało tego napięcia nerwowego i po prostu
dostało się do zakładów dla umysłowo chorych.
Moja matka wytrzymała to wszystko, my, dzieci, byłyśmy tak beztroskie, natomiast
Przyszedł list z Bytomia z zawiadomieniem, że pisze kolega obozowy ojca i zaprasza do siebie, gdyż on
ze względów zdrowotnych nie jest w stanie mamy odwiedzić. No
nam opowie o życiu ojca, a on powiadomił nas o śmierci ojca, mianowicie że ojciec zginał śmiercią
górniczą. Jako górnik nie był rozstrzelany ani żadną inną tam chorobą nie
umarł, tylko górniczą śmiercią, gdyż wielki głaz spadł na niego i życie jego zakończył.
Jan Widera:
Ojciec długi czas rozważał, czy pójść Miał jakieś dziwne takie przeczucie, że to nie
jest uczciwa gra, i poszedł na stawiennictwo bodajże za ostatnim wezwaniem. Może dlatego, żeby
zdobyć kawałek chleba, żeby rodzinę odciążyć, bo w ówczesnym czasie każdy
kawałek chleba, każde pożywienie było na wagę złota Ojciec, jadąc w nieznane - tak
jak pisze - wyrzucił w Biskupicach na moście list zawinięty w metr krawiecki. Został odnaleziony i
dostarczony mojej matce.
Hubert Wardęga:
zostaliśmy sami, ja i moi bracia, i byliśmy zmuszeni kraść i kombinować, co się dało.
Nie dość, że my we własnym zakresie musieli się utrzymać, to chcieli nam jeszcze mieszkanie zabrać.
tam było z tysiąc ludzi (). Zmarłych my kładli przy drzwiach. Niczym my przyjechali
Nas zostało troje dzieci, trzech braci, mama i babcia została. No i ciężko było.
Ringu 20. Richard Korn umiera w Związku Radzieckim w grudniu 1945 roku.
Dorothea Badura znowu jest Dorką. Ale w nowych polskich papierach ma in-
nego ojca niż jej brat bliźniak Alojzy. Jej ojciec nazywa się Albert Badura, zgodnie z metryką wydaną
jeszcze w XIX wieku, a ojciec Alojzego - Wojciech Badura.
To, naturalnie, ten sam ojciec, ale jego dzieci miały do czynienia z dwoma różnymi urzędnikami;
Dorota z mniej, Alojzy - z bardziej gorliwym.
Gerard Kasperczyk postanawia przyjąć imię Paweł, po ojcu; może będzie łatwiej o ślub.
Prasa od dawna namawia do tego, by ulżyć miejscowej ludności w cierpieniu, jakim jest noszenie
niemieckich imion. „Dziennik Zachodni" zaapelował o to
Już przed wojną była to pewnego rodzaju obsesja. Ciągle tylko Kurt, ciągle Zygfryd,
ciągle Reinhold, ciągle Wilibald. A u dziewcząt ciągle tylko Hildegarda, ciągle Edeltraud,
ciągle Irmgard, ciągle Berta. Ta z najgrubszych. () Trzeba by z tym jakoś'skończyć. Ludziom pomóc.
Dać im możność wyjścia z tego impasu. () Biedne Wilhelmy () chodzą po świecie i proszą o
zmiłowanie. Chcą się nazywać inaczej, chcą nosić inne imiona.
Imiona polskie. Zlitujmy się nad nimi i pomóżmy im. Im szybciej, tym lepiej.
Mimo służby w Wehrmachcie i ciągłego braku obywatelstwa zatrudnia się łatwo w kopalni jako
ślusarz maszynowy. Wystarcza świadectwo mistrza Bochynka cenione na całym Śląsku.
2 sierpnia w obozie w Świętochłowicach umiera Karl Junger, a 18 sierpnia Henryk Junger. Między
pierwszą a drugą datą wraca z Hamburga syn Karla
i bratanek Henryka Gerhard, który nie doczekał się żony i Jasia. Jechał do Polski koleją i rowerem, a
kiedy rower ukradli - szedł piechotą. Nie idzie na grób
ojca, bo nikt nie wie, gdzie go pochowano. Ludzie opowiadają, że w lecie tyfus
zabija w obozie po sto osób dziennie, wozacy otwierają klapy furmanek i zwalają zwłoki do masowych
grobów, między innymi na świętochłowickiej Górze
Hugona*.
Pierwsza rzecz, jaką robi Gerhard: drze na strzępy wszystkie swoje niemieckie papiery i wrzuca do
beczki w wygódce. I wyjątkowo łatwo, inaczej niż Gerard Kasperczyk, wyrabia sobie polskie
dokumenty, chociaż ma imię jeszcze bardziej niemieckie niż on, bo z literą „h" w środku. Załatwia to
dzięki krewniakom
o czym nie chce opowiadać, czyli całą wojnę, ze straszliwym obrazem tonącej
„Cap Arcony".
tam flaga Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie władze doceniły wartość pracy o kierunkach rozwoju
niemieckiej gospodarki po wojnie, przygotowanej przez
się ukształtuje. Ma doskonałe rekomendacje nie tylko od Allena Dullesa, ale także od Freda
Gathkego, jednego z szefów amerykańskiej kompanii górniczej Anaconda, który - jako wysoki
urzędnik Giesche SA - mieszkał w willi pod wasserturmą w Giszowcu i w 1931 roku zakładał tam klub
golfowy.
wojny walczył nad Renem. Ranny już piąty raz podczas tej wojny, postanawia
kwietnia przekracza granicę i prosi o azyl. Jest internowany w Lucernie. Parę dni
Będzie orkiestra
Wrzesień jest bajeczny, w sadach znowu zbiera się owoce. Przez całą wojnę chodzenie do lasu było
zakazane, grzybnia odpoczęła i Jasio Junger przynosi
z zagajników wokół Giszowca kosze prawdziwków. A na polach golfowych, których nikt już nie kosi,
zbiera się pieczarki.
to po łapach. Nie ma mowy o tym, by dali przez pysk albo urządzali egzekucję
na ławce. Jaś przeszedł do drugiej klasy; sam nie wie jak. Nie zaszkodziło mu nawet to, że namalował
z nudów swastykę. Nauczycielka panna Kuczera zabrała mu
A jej siostra Gertruda wypuszcza się po żywność do Cielmic pod Tychami, ciąg-
nąc za sobą wózeczek, a w nim w jedną stronę ciotkę Helenę, która ma słabe nogi,
a z powrotem worek kartofli i bańkę mleka. Wraca stamtąd chętnie, chociaż tak
lubi wieś, bo w Cielmicach panuje żałoba. Dwie kuzynki Gertrudy, które ciągle
noszą do kościoła piękne śląskie stroje, straciły na wojnie dwóch braci wziętych
do Wehrmachtu.
Gertruda lituje się tym bardziej nad cielmicką rodziną, że jej dwaj bracia Paweł i Alojz właśnie wrócili.
Paweł z Francji, część drogi piechotą, a Alojz pociągami z Hamburga.
do drzwi i zobaczyła Alojza. Całym sobą był już w kuchni, chociaż nogami jesz-
cze na korytarzu, i wołał: - Czy tu mieszka rodzina Badurów?! Gertruda zdziwiła się, czemu pyta,
przecież ich widzi, ale w mgnieniu oka zrozumiała: - On tak
Teraz przy stole opowiedział, dlaczego wrócił tak późno. Z okrętu, na którym
straciła jedynaka. Ta matka nie chciała go puścić od siebie, bardzo o niego dbała,
mówiła mu, że Katowice spalone, Śląsk zrujnowany, mało kto ocalał, nie ma dokąd wracać. Lojzik nie
chciał wierzyć i zaczął się wymykać do portu, żeby zasięgnąć języka. Po jakim czasie natknął się na
rodaków ze Śląska. Umówił się z nimi,
Nikiszowiec stoi.
napisał i kiedy go pytała dlaczego, uparcie milczał, tak jak babka Waleska.
orkiestra, już po raz czwarty. Powstała w 1911 roku, rozwiązano ją w 1914. Odrodziła się w 1918,
zawieszono ją w 1924, na początku kryzysu gospodarczego.
Odrodziła się jako amatorska, ale związana z kopalnią, zlikwidowała w roku 1939.
Teraz ludzie się znowu zwołują i zbierają instrumenty. Radość Alberta-Wojtka
dzieli Rozalia, która zawsze się z nim cieszy i zawsze mu wybacza. Lekkomyślny
Albert-Wojtek lubi sobie wypić, wieczorem nie może namacać klamki i opowiada androny, a rano
Rozalia jakby nigdy nic budzi go na szychtę i żegna słowami:
„Niech cie świento Barbora prowadzi". Albert-Wojtek wraca z kopalni pełen pokory i opowiada
Rozalii: - Jo dziś chodził po tych najgorszych dziurach, żeby
mnie już zabiło, żebyś miała spokój. - I wyciąga z torby pogniecione ciastko.
Gerard Kasperczyk wypatrzył adlera porzuconego przez Niemców i przypchał pod kopalnianą
ślusarnię.
Miłość do Halinki tak uskrzydla Gerarda, że gotów się podjąć każdego zadania. Po pracy szwejsuje
bak, wyklepuje karoserię, rozkłada i składa silnik. Zna się
nie tylko na ślusarce, ale i na mechanice, nauczył się tego w Wehrmachcie, kiedy szkolili czołgistów.
Będzie tym samochodem imponował Halince i podwoził
Wygląda na to, że Gerard będzie prowadził bez prawa jazdy, bo ciągle nie dostał żadnych papierów.
Ale jeśli będzie woził dyrektorów, może się bez niego
obejdzie.
Józef Botor (po froncie wschodnim, tak jak Gerard) otwiera 4 października
Józef obejmuje drużynę, Gerard zastęp Wilków. Przychodzi na zbiórkę z Krzyżem Harcerskim w klapie.
Przechował go starannie w pudełku. W tym samym pudełku leży teraz cynowy medal z napisem:
Winterschlacht im Osten. Gerard nie zamierza niczego wyrzucać.
- Jo nie jest żadyn patriota. Jo dlotego tak kochał harcerstwo. Harcerstwo wymyślił angielski lord
Baden-Powell. Ono nie było polskie, ale światowe. Nie miało
żadnyj polityki. Tam nie było nic złego. Harcerstwo było jedyne.
kiedyś, jeździć na łyżwach. Rozalka Kajzerówna już nie pływa. Nad Staw Małgorzaty chodzi za to
codziennie Rufin Ryś, zięć Karola Poloczka, dawnego właściciela harmonium i dyrygenta chóru
domowego. Rufin od paru lat jest inwalidą,
kontroluje zegary małej przepompowni stojącej nad wodą. Zerka na manometry
Parafia Świętej Anny obchodzi się jakoś bez księdza Dudka, który zresztą ciągle jest formalnie
proboszczem; wygnanie przez władze świeckie nie mogło pozbawić go stanowiska, które według
prawa kanonicznego jest dożywotnie. Jego
obowiązki pełni ksiądz Alfons Tomaszewski, coraz częściej kłopotany przez parafian pytaniami, kiedy
będą mieli w Giszowcu drugą świątynię.
Kościół jest znowu potęgą. Patronuje uroczystościom państwowym; biskup Adamski powitał
przedstawicieli Rządu Tymczasowego listem pasterskim.
Szkoły zaczynają i kończą rok nauki mszą świętą. W Siemianowicach odbył się
na uroczystości był major Jurgin z komendantury wojennej. A w dzień świętego Stanisława Kostki,
patrona szkoły giszowieckiej, dziatwa ustawia jego ołtarzyk w korytarzu szkolnym, deklamuje i
śpiewa, akompaniując sobie na akordeonie.
Balkan wygląda jak tabor cygański. Taszczy się do niego kosze z owocami,
a skoro tak, złota nigdy nie będzie, bo może je uwarzyć tylko człowiek czysty,
przeczysty.
Wypływa „Kocynder"
19 października odradza się „Kocynder". Wygląda jak tamten sprzed dwudziestu trzech lat, ten sam
format, taki sam tani papier, a na okładce zamaszysty
rysunek: gruba akuszerka trzyma bachora, który przyszedł właśnie na świat, ale
jest łysy i wąsaty i trzyma w łapie kieliszek. Waleska patrzy na to dziecko z rozrzewnieniem, jakby to
był jej własny prawnuk albo kum, przypomina sobie powstania, welunek, Kościuszkę na scenie w
gasthausie.
Nad głową dziecka radosny okrzyk: „Urodził się!". I na pytanie: „Syn czy
Nad tą swojską ilustracją nie ma już napisu: „Czasopismo wesołe - górnośląskie, wychodzi kiedy chce i
kiedy może". Zastąpiła go informacja: „Tygodnik satyryczny".
Waleska (ciągle nie używa okularów) czyta, wierszyk, który pełni funkcję artykułu wstępnego:
Waleska czyta to półgłosem, ale słowa „wie kur", „bałwany bzdur", „biurokratom wbrew" stają jej
ością w gardle. Tak nie było, kiedy czytała wierszyki Stanisława Ligonia, on używał słów, które
rozumiała. To, co pisał, dodawało odwagi, a ten
wierszyk niepokoi. Autor musi być obcy i nie wiadomo, jakie ma zamiary. Waleska nigdy o nim nie
słyszała. Nazywa się Józef Prutkowski, jest redaktorem naczelnym; zapisał prawie cały numer gazety.
W drugim numerze „Kocyndra" pisze o migrenie i spleenie, z którymi rozprawi się górnik.
Waleska rozkazuje, żeby nikt tego więcej nie przynosił do domu, chyba że do
„Kocyndra" powróci Karlik. Ale Karlik - Ligoń - jest ciągle w Palestynie. Słuchacze Polskiego Radia w
Katowicach zasypują rozgłośnię pytaniami: Czy Karliczek
osiemset piętnaście tysięcy ton węgla. Nigdy dotąd wydobycie nie spadało poniżej miliona ton, a w
1944 roku wynosiło ponad dwa miliony ton. Na dole znowu
pracują konie. Dowożą na przodki drewniane stemple. Opiekuje się nimi koniuszy Alojzy Mrukwa.
Zebrania załogi poświęcone są jednak głównie polityce i żywności. Przewodniczący rady zakładowej
obywatel Pilch krytykuje rząd Potockiego, Rydza-Śmigłego, Mościckiego i tym podobnych, którzy nie
byli Polakami, ale byli
stołówki, załatwił sobie jednego na boku, o czym powiadomiono wydział bezpieczeństwa, ale
śledztwo idzie niemrawo, tym bardziej że wieprzek został już
zjedzony".
Załoga jest głodna. Związek Zawodowy Górników wysyła na wieś ciężarówki z węglem i zaufanych
zaopatrzeniowców, którzy zamieniają ten towar na zboże, warzywa, mięso i nabiał. W akcji pomaga
robotnik o znanym nazwisku Wieczorek. Jest drobny, nieśmiały, cichutki, koledzy mówią do niego
Jonecku. To Jan,
Zabudowania dawnego obozu dla jeńców Trzeciej Rzeszy, zwłaszcza dla Rosjan, którzy pracowali w
kopalni Giesche, ciągle są potrzebne. Wymieniono tylko
ale w ciemnych korytarzach trudno tego dopilnować. Taka ciemność łączy ludzi
i strzałowy Jan Kilczan od jakiegoś czasu przynosi po kryjomu cebulę Ferdynandowi Fliegerowi z
Wiednia, który marnieje w oczach, chociaż był podobno w austriackiej reprezentacji piłki nożnej.
Na marginesach księgi zgonów parafii Świętej Anny coraz częściej pojawia się
adnotacja: „zmarł w obozie pracy Janów, przy szybie Zbyszko". Nazwiska tych
najczęstszy zawód to górnik, wiek często po pięćdziesiątce. W roku 1945 zapisano w księdze dwieście
osiemdziesiąt cztery zgony. Z tej liczby dwadzieścia dwie
A Franciszek Rolka, mimo że ma polskie imię i nazwisko, wiesza się w janowskim areszcie. Donosi o
tym „Dziennik Zachodni" z 25 listopada. Artykuł
nosi tytuł Zaprzaniec w mundurze SS-mana. Informuje, że Rolka podczas okupacji wstąpił do
Freikorpsu, a potem do SS. Zasłużył się przy rewizjach i aresztowaniach. Wzięty do alianckiej niewoli,
zataił swoje zbrodnie, oświadczył, że jest
w Żaganiu, rozpoznał go jakiś mieszkaniec Janowa. Podczas przesłuchania Rolka przyznał się do
wszystkiego i natychmiast powiesił, gdy tylko strażnik spuścił go z oka.
sprawy pokoju".
Schulte jest rozczarowany, ale bogaty i niezależny. Może się obejść bez stano-
Georg von Giesche's Erben. Pełni ją teraz doktor Lothar Siemon, ten sam, który w ostatnich dniach
wojny zdołał przedrzeć się pod bombami do huty cynku
w Magdeburgu i uratował trochę platyny. Ma powołać do nowego bytu historyczny koncern, który
utracił prawie wszystko: nie tylko kopalnie i huty za linią Odry,
Obliczono — stan posiadania koncernu przed końcem drugiej wojny światowej wynosił 387 206 000
reichsmarek.
Barbórka
Fałdy odzieży tańczą wesoło wokół miłych okrągłości świętej patronki. Spod
ołtarza, i do piekarnioka.
Badura dwoi się i troi, bo ludzie zapomnieli, jak grać, wielu ubyło, trzeba uczyć
w nich całe rodziny, ale przede wszystkim jubilaci kopalni, ci, którzy mają trzydzieści i więcej lat pracy.
Orkiestra wie z góry, które to mieszkania. Zatrzymuje
Tak samo jak na meczach hokeja. Heniek Kilczan niestety nie ma łyżew i wie,
że mama nie kupi, bo ma czterech synów i trzeba by było kupić dla wszystkich.
Czasem sobie pożycza, ale im jest starszy, tym bardziej wstydzi się prosić, więc
1946
Strajki, strajki
Na początku stycznia stają kopalnie Łagiewniki, Walenty-Wawel, Mysłowice i inne. Władze nie są tym
zaskoczone, w zeszłym roku naliczyły w Polsce
kwietniaj. Dominowały długotrwałe protesty w dużych zakładach pracy. Chodziło głównie o żywność,
płace, ubrania robocze. Najwięcej strajków wybuchło
mieli wszystko, jeść co i chodzić w czym!". Zapowiada się, że w tym roku strajków będzie więcej niż w
ubiegłym i rzeczywiście — jest ich pięćset sześćdziesiąt
pięć (średnio 47,8 miesięczniej, z czego sto trzydzieści siedem w województwie śląsko-dąbrowskim.
Uczestniczy w nich w całej Polsce trzysta czterdzieści tysięcy robotników, co stanowi dwadzieścia
osiem procent zatrudnionych
w przemyśle.
niepokorne załogi*.
W zimie Dorota rozstaje się z ogrodnictwem i idzie na służbę do doktor Szczepanik w Janowie.
Pomaga w domu i w gabinecie, zapisuje pacjentów i, naturalnie,
wszystkich pociesza, nie łzawo i żałośnie, ale konkretnie i rzeczowo. Miejsce księdza
Leopolda Pietroszka zajął w parafii nowy wikary Wiktor Mandrek. Widzi, jak bardzo
Dorka się stara w różnych związkach kościelnych (ma dar organizacji, tak jak w dzieciństwie dar do gry
w kulkij, i któregoś dnia pyta, czyby nie poszła na gońca do kurii
w Katowicach. Poszłaby, marzy o takiej wspaniałej posadzie, ale nie ma porządnej sukienki. Gertruda
natychmiast temu zaradza, dzięki poetce Konstancji Rybok potrafi
szyć. Pierwszą osobą, jaką Dorota spotyka w kurii, jest Ślązaczka Elżbieta Malinowska z Ligoty, młoda
wdowa po polskim oficerze zabitym w Katyniu, kiedy ich synek
miał parę miesięcy. Jest redaktorką „Gościa Niedzielnego". Dorota uczy się od niej
gorliwie: Po pierwsze, nie mówi się trzi, ale trzy, nie grziby, lecz grzyby, nie dyszcz,
ale deszcz, nie przida, ale przyjdę. Po drugie, jak dobrze popracujesz nad sobą, osiągniesz wszystko,
co chcesz. Po trzecie, zapomnij o zdaniu „ja tego nie lubię".
Przy tym wszystkim Elżbieta jest uroczą dziewczyną. Kiedy mówi „jabłko",
jej litera „ł" jest gładka jak jedwab. Gdy są już zaprzyjaźnione, Dorota zdobywa
księdza Ignacego Jeża, też więźnia Dachau, który zgłosił się z posługą kapłańską
Księża i redaktorzy „Gościa Niedzielnego" posyłają Dorkę do księgarni. Kupuje dla nich nowości:
Osmańczyka Sprawy Polaków, Szmaglewskiej Dymy nad
- To się zapisz.
W Janowie jest szkoła dla dorosłych, którzy mają kłopoty z językiem polskim.
czytała. Jej odpowiedź budzi najwyższe zdumienie i zainteresowanie. - Kim, dziecko, chcesz zostać?
dwadzieścia trzy lata. - Wszystkie koleżanki były już zamężne, już nie mogłam za
powiedział, że nie chce mieć dzieci. Mnie się to nawet spodobało, jest tyle dzieci
Tęsknota Ewalda
w tym
dziele
nam
Fora ze dwora.
Zbiega się to z powtórnym aresztowaniem Maksa Gawlika, które jest prawdopodobnie efektem
czujności narodowej i klasowej. Notatka zakładowego
działacza PPR Józefa Zymły mówi, że na każdym kroku niszczy się majątek narodowy, ale kto ma temu
zapobiec, skoro w zarządzie kopalni nie ma ani jednego
Ja prosiłem już w KW, żeby na naszą kopalnię jakiegoś towarzysza na wyższe stanowisko postawić ().
Gdyby powiedzmy taki zastępca dyrektora był naszym człowiekiem,
tobyśmy i na urzędników mieli trochę wpływu, a tak to się ta cała banda nikogo nie boi,
Gertruda Gawlikowa znów zostaje sama, tym razem z jednym tylko upośledzonym dzieckiem
Beniaminem; Felicitas pochowano. Ewalda ciągle nie ma. Nie
ma także wiadomości o jego śmierci. Podczas gdy matka szuka go przez Czerwony Krzyż, w Ewaldzie
wygasa powoli chęć ucieczki przed dotychczasowym
Jadwiga i Paweł Poloczkowie mają już troje dzieci, najmłodsze w beciku. Jadwiga, Niemka, albo
prawie Niemka, jest skazana przez zarządzenia i przez panujące nastroje na wyjazd do Niemiec. Paweł
postanawia, że wyjadą wszyscy. Jest
że porzucenie ukochanej żony i trojga dzieci jest większą zbrodnią niż porzucenie ojczyzny.
można spotkać ludzi z jego stron. Staje na peronie i woła: Katowice! Czasem
ktoś się zgłasza, wtedy Paweł wypytuje pasażera, dokąd jedzie, z jakim zamiarem,
i opowiada o sobie, w pośpiechu, bo nigdy nie wiadomo, kiedy pociąg drgnie; powojenny ruch nie
podlega rozkładom jazdy. Czasem nikt się nie odzywa. Wtedy
Pewnego dnia ktoś się przepycha z głębi wagonu. Paweł słyszy: Giszowiec!
Gieschewald!
Widzi swego brata Józika Poloczka, który - jak się okazuje - nie zaginął na
froncie i właśnie wraca do domu. Chwytają się w ramiona, ale pociąg już sapie,
muszą się rozłączyć. Józik jedzie do Polski, Paweł zostaje w Niemczech. Następnego dnia znowu stoi
na peronie. Woła: Giszowiec! Gieschewald!
30 czerwca Polska idzie do referendum trzech pytań. Według raportu złożonego tego dnia
wieczorem, w powiecie katowickim do godziny czternastej głosowało dziewięćdziesiąt procent
uprawnionych. Informator obywatel Pająk dodał:
Rozalia Badurzyna odwiedza czasem księdza Pawła Dudka, który ciągle jeszcze jest w Polsce, chociaż
pozbawiony parafii. Mieszka w Zabrzu u krewnych
Dorota jeszcze sama nie głosuje, ale zna wielu duchownych polskiej orientacji i wie, że chcą oni
odpowiedzi: dwa razy „nie" - dla zniesienia senatu i dla nacjonalizacji, i jeden raz „tak" - dla granicy na
Odrze i Nysie.
Ale Ślązacy nie przejmują się granicą, nieraz przesuwała się w tę lub tamtą
stronę, a i tak zaraz będzie trzecia wojna światowa, więc trudno przewidzieć, jak
odpowiedzą na to pytanie.
Co do gazety - nie ma już takiej, która poderwałaby ludzi jak kiedyś „Kocynder". A co do sztygara -
powinien reprezentować władzę, czyli trzy razy „tak",
tysięcy trzystu ludzi (MO, ORMO, KBW, UB, WPj. Województwo podzielono
różnią się od prawdziwych, na ich niekorzyść". Ale prawdziwe też raczej nie wyrażają woli
mieszkańców. Raczej postawę znaną z palcówki - „ja smola na nich".
W lipcu organa PPR w kopalni Janów mogą więc odetchnąć na chwilę od agitacji politycznej i zająć się
następującymi problemami: robakami w kaszy w stołówce szybu Pułaski („mole
półtoracentymetrowej długości"j, ochraniaczami na kolana dla pracowników szybu Andrzej,
sabotażem na pokładzie Morgenroth („jest
tam osoba, której zależy na tym, by wydobycie na naszych pokładach zmniejszało się przez
przecinanie taśmy napędowej gumowej"j, wykroczeniem towarzysza
Pilcha, który zakupił pokątnie dwie gęsi w składzie spółdzielni spożywców i wyszedł tylnymi drzwiami,
i tym podobne.
Janów na Wieczorek
że najpopularniejszy Ślązak zapisze się do PPR albo przynajmniej wystąpi z gestem lojalności. Doznają
zawodu.
Jakaś stara kobieta zatrzymuje się przed nim na ulicy, głaszcze po rękawie
a teraz i w domu. Pomiędzy jego rodzinę, pięć córek i wnuki, wetknięto lokatorów kwaterunkowych,
którzy korzystają z kuchni i łazienki. Radio wymiguje się
i nie daje mu etatu. Pozwala mu tylko robić audycje i - znając siłę jego głosu -
pracy jakby nigdy nic. Poszedł do więzienia jako pracownik kopalni Janów, dawniej Giesche. Wrócił z
niego do kopalni imienia Józefa Wieczorka; nadano jej
— Jonecku, twój ojciec był człowiekiem, nie był głuptokiem. Niech mo kopalnia.
Nazwisko Giesche, które znika ze Śląska, żyje w Hamburgu. W sierpniu spotykają się tam po raz
pierwszy po ucieczce ze Śląska Reprezentanci Kolegium
GYGE, wśród nich doktor Lothar Siemon. Decydują, że firma będzie istnieć,
mimo utraty zakładów na Śląsku, w Magdeburgu i Berlinie, i zachowa swe statutowe organy; muszą
one, naturalnie, podporządkować się wymaganiom władz
okupacyjnych.
zostało.
Kopalnia Wieczorek ma więcej, nie tylko fizycznie, ale i moralnie. Józef Piasecki, obecny kierownik
giszowieckiej szkoły (pięćset siedemdziesięcioro dziewięcioro dziecij, poświęca patronowi kopalni
lekcję historii. Jest entuzjastą. Przed-
Polski znad Odry, brzeg naszego morza, życie górnika, górala, fabrykę, warsztat drobnego
rzemieślnika, zagrodę rolnika polskiego, własne podwórko, oto materiał poznawczy,
na którym należy budować duszę dziecka polskiego. Dziecko musi Polskę pokochać sercem i
rozumem. Poprzez wychowanie i nauczanie musi dojść do zrozumienia dzisiejszej
rzeczywistości, tak aby w niedalekiej przyszłości mogło uchwycić właściwy tryb wielkiego koła życia i
pracy dla narodu.
w sercu po śmierci Ani. Florka znów jest wdową, ale zawiadamia z Westfalii, że
nie wróci do Polski. Nie zaprzepaści dorobku życia chłopca z Pszczyny. Postanawia nadal pilnować
sklepu, a nawet zbudować dom.
List od Florki przynosi jeszcze jedną wiadomość. Jest u niej Manfred, syn Kurka.
Stracił matkę podczas nalotu w Dreźnie, nie wie, co się dzieje z ojcem. Błąkał się, aż odnalazł Florkę;
widocznie pisywał do niej, gdy wyjechała z Katowic
do Westfalii. Ona nie ma własnych dzieci, cieszy się, że jest przy niej ktoś bliski, opiekowała się tym
chłopcem, kiedy służyła u Kurków, była mu bardziej matką niż Tula Kurkowa, bogata dama z Katowic.
Może z Manfredem łatwiej będzie
Skoro Florka nie wraca, jej pierzyna, zabrana przez Gertrudę i Helenę z katowickiego mieszkania
Kurków, posłuży Dorocie.
Dorota jest tak ośmielona szkolnym sukcesem, że postanawia kształcić się dalej
mówi bardziej po śląsku niż po polsku, a w Opolu, które było przed wojną w granicach Niemiec,
godonie, czyli mowa śląska, jest lepiej widziane niż w Katowicach.
panny mają iść za mąż, ojciec się waha, a babka Waleska zaskakuje wszystkich.
Wstaje i uderzając w stół suchą piąstką, oznajmia: - Pierzyna po Florce jej dam,
a łóżko wy docie.
Łóżko, w które rodzice wyposażają Dorkę, jest żelazne, z mosiężnymi kulami na zagłówkach, nie
składane, lecz rozkładane, i ciężkie jak czołg. Dorota i Gertruda ładują burty, plecy i spód na wózek i
wpychają na Bałkan.
Kocunia i Pustelkę.
Dorota sypia na scenie w szkolnej auli, bo tylko tam jest jeszcze miejsce. Musi
więc wstawać przed wszystkimi, by zwinąć posłanie.
- I nawet spałyśmy na tej scenie, we trzy na tym łóżku. Myśmy były chude.
1947
W sobie zamknięty
Głupcem nazwany
I przeklęty".
Niewiele umie. Pozostają mu proste zajęcia. Prymitywne ślusarstwo. Młynarstwo - trochę tego
nauczył się w Dissen, praca w polu, w stołówce. Jest też pomocnikiem operatora w kinie
objazdowym, to nawet lubi.
W tym samym czasie gdy Ewald powraca z Niemiec, Ignacy Labus wraca ze
Wschodu. Tego dnia jego żona wybrała się do Sosnowca sprzedać obrączkę męża
i obrazek ze ściany. Ignacy zostawił obrączkę, bo górnicy i narzędziowcy nie noszą niczego na rękach,
dozór nie pozwala. W razie wypadku obrączka może się
wyglądam na podwórko i Jezus Maria, jakiś chłop idzie. A siostra woło - zamykej
nim tyle wszy, że się zrobił bury. Nogi miał słoniowe. Zaraz sobie zrobił laczki,
bo tylko w laczki te nogi wlazły. I mnie też zrobił buciki. Takie podkłady się kupowało, a wierzch z
płótna uszył. Korki z butelki utarł na szkle i tym prochem
Kleił te buty i opowiadał. Tam, u Ruskich, nad Białym Morzem, albo Czarnym,
dali ich do kołchozu. Tam dużo wdowów było, trzeba było kopać kartofle. Dali im
łopaty i worki, ale to nie jest tak zręcznie. Tam było więcej chłopów ze Śląska, prze-
robili te łopaty na kopaczki. I już lepiej było. Nauczyli ludzi, jak upleść koszyki,
żeby zgrabniej wrzucać. Tak się rozpowszechniło, że robili te kopaczki i koszyki dla
Tymczasem między Giszowcem a Katowicami kursuje kibitka, nie ma ona jednak nic wspólnego z
zesłańczymi losami mieszkańców. Wozi młodzież do szkół
wyższego stopnia.
Uroczystość zakończenia roku szkolnego wypadła w Giszowcu imponująco - jak pisze kierownik
Piasecki. - Zaproszono rodziców i przedstawicieli partii politycznych. Pożegnano uroczyście 52
uczniów, którzy skończyli 14 lat, a więc i obowiązek szkolny. Ale
[i tu w słowach i w zamaszystości stawianych liter widać dumę kronikarza] dziesięcioro chce uczyć się
dalej: jedno w klasie V, dwoje w VII. i siedmioro w VIII., której giszowiecka szkoła jeszcze nie ma, ale
stworzy we wrześniu.
jeździ do Katowic solidnym furgonem (z tyłu drzwiczki, pod nimi dwa schodkij.
Pojazd, zwany powszechnie kibitką, parkuje w starej wozowni w Giszowcu. Furman, zawsze ten sam,
zaprzęga rankiem konia i rusza z młodzieżą do miasta na
ulicę Szkolną, a stamtąd każdy już podąża do swego liceum. Zbyszek Stacha wybrał pedagogiczne.
Kibitkę finansuje kopalnia Wieczorek.
marzył, ale doczekał się tego w najgorszym momencie - kiedy trzeba z nią cho-
i pożar wyzwala tak wiele gazu, że piętnastu górników umiera wskutek zatrucia.
Kopalnia jest zaniedbana i ten stan trwa. Trzydzieści ton cementu złożono pod
gołym niebem - skamieniał. Zamówiono dwie tony śrub, przyszły bez głów. Starzy robotnicy są
zmęczeni, nowi uciekają, widząc, jak tu ciężko i niebezpiecznie,
a o pracy jeńców nie ma co mówić, to żywa rana. Lada miesiąc kopalnię mają wesprzeć junacy ze
Służby Polsce, ale sztygarzy raczej się tego boją, niż na to cieszą.
lepszą niż ta na przodku: około sześciuset osób należy do PPR. Komitet zakładowy partii zbiera co
miesiąc, za pomocą ankiet, informacje ze wszystkich oddziałów kopalni Wieczorek.
do rady zakładowej i nie szanuje dyrekcji, że współpraca PPR z ponad trzykrotnie liczniejszą PPS jest
zła albo żadna i że tylko nieznaczny procent członków
PPR poczuwa się do tego, by płacić składkę. Im niższe kwalifikacje pracowników, tym większa ich
skłonność do członkostwa w PPR. Na pięciuset czterech
pracowników umysłowych do PPR należy tylko czterdziestu czterech, co stanowi najniższy wskaźnik
upartyjnienia na wszystkich oddziałach Wieczorka. A naj-
Mimo że do PPR i PPS należy około dwóch i pół tysiąca członków załogi
Wieczorka, na miejski capstrzyk z okazji 22 Lipca przybywa zaledwie sto dwanaście osób, i to łącznie z
orkiestrą". Jej kapelmistrz Albert-Wojtek ocenia, że na
1948
Dobre wiadomości
z Londynu. Statek pełen Polaków, którzy zdecydowali się wrócić, został przetrzymany na redzie,
zarządzono przykre kontrole, część pasażerów postanowiła
z orzełkiem. Sąsiedzi przymierzali ten mundur, podziwiali, głaskali, wreszcie zarządzili: - A terozki dej
go do szafa. Jan Stegman rzeczywiście korzysta z tej rady,
wkłada robocze ubranie i zatrudnia się jako maszynista na kolejce Bałkan. Zgodnie zresztą ze swymi
kwalifikacjami, bo przed wojną był palaczem na parowozie.
Stegman przyjechał z Londynu, a Alfred Gansiniec, brukarz z Giszowca, wyjechał na olimpiadę w St.
Moritz! Do końca nie było wiadomo, czy wejdzie do
giszowieccy hokeiści jadą bez pieniędzy, każdy w tym, co ma, i częściowo na gapę.
Ale Gansiniec jest w doskonałej formie. Brukarze wtedy nie pracują w zimie, ma
z USA 4:23, Kanadą 0:15, CSR 1:13, Wielką Brytanią 2:7, Szwajcarią 0:14, Szwecją 2:13. Zajmują szóste
miejsce. W turnieju zwycięża Kanada.
willi amerykańskich, w których mieszkają teraz nowi urzędnicy kopalni. Najpobożniejsi parafianie
postawili w nawie własne krzesła. Na wieżyczce zawisł wysłużony dzwon wygrzebany przez
parafianina Kańtocha ze złomu kopalni Wieczorek; jeszcze niedawno wzywał rano górników do szybu
Wilson. Probostwo
obejmuje ksiądz Mandrek, dawny wikary od Świętej Anny, ten, który wysłał Dorkę Badurzankę na
gońca do kurii.
gdy we wrześniu 1939 roku wchodzili Niemcy. Uczy się w seminarium dla przedszkolanek na Dolnym
Śląsku.
Tymczasem jej przyjaciółka Dorota Badurzanka awansuje z gońca na emisariusza. Któregoś dnia idzie
do księdza doktora Bolesława Kominka, który kazał jej zostać profesorką, aby zdać mu sprawę ze
swoich szkolnych postępów. Ksiądz chwali,
daje parę groszy na zeszyty i prosi, by jadąc z Opola do domu, zawsze do niego wstąpiła zabrać listy
do kurii w Katowicach, bo nie wszystko można powierzać poczcie.
plecami Doroty, załatwiają to wspólnie doktor Mazurek i ksiądz Kominek. Dorota protestuje - nie
potrafi nadgonić łaciny! Wtedy ksiądz Wycisk, kapelan ze szkoły
— Ja byłam taka pobożna, że odklepywałam co wieczór, i w trzy miesiące miałam nadrobione. I ksiądz
Kominek mnie zaprosił - masz tutaj nagrodę w kopercie.
Dzięki temu mogłam się uczyć, przecież z domu nic nie mogli mi dać.
„Śląski Diirer", Paweł Steller, wrócił z obozu w Kemerowie na Syberii po dwudziestu miesiącach zsyłki.
Podobno przetrwał dzięki rysunkom, które zrobiły
wrażenie na enkawudzistach.
Fotograficzny zakład Franciszka Niesporka też sobie radzi. Ma na wyposażeniu galowy mundur
górniczy, nie za duży, nie za mały, taki, żeby przypasować go
do nich. Galowych butów też nie przewidziano, górnik może stać za ozdobnym
handlowego wpisano Gesellschaft Georg von Giesche's Erben (wiadomość dobra, bo historyczne imię
wciąż żyje, czy zła - bo to gospodarczy sukces Niemiec
Zachodnich?j.
1949
Złe wiadomości
Tym razem to nie trujący gaz, ale zawał, na poziomie pięciuset metrów, w rejonie szybu Pułaski. 28
stycznia ginie pięciu górników. Parafia Świętej Anny zarządza czterdziestogodzinne nabożeństwo i w
pierwszych dniach lutego grzebie
który osiadł w Westfalii jako duszpasterz w małym szpitalu w Gross Reken, diecezja Munsterj cieszy
się, że nie zabrano mu jeszcze telefonu, który, jak wszystko tutaj, należy do kopalni Wieczorek, bo
ostatnio ciągle mu tym grożą. Niedawno był tu urzędnik z Katowic, który naciskał, by ksiądz nie
odczytywał listu
pasterskiego biskupa Adamskiego w sprawie nauczania religii w szkołach (od niedawna utrudnionejj.
Proboszcz odmówił, więc wieczorem naszli go i straszyli ludzie z UB. Ci sami pojawili się w niedzielę z
własnymi kluczami do budynku probostwa. Odgoniono ich. Przed świętem 1 Maja (wypadło w
niedzielęj nakazano
księdzu zakończyć tego dnia do ósmej rano wszystkie nabożeństwa. Nie zgodził
Przez cały dzień (przed 1 majaj przychodziły delegacje, które starały się nakłonić do
skasowania mszy św. po godz 8. Miało to wyglądać na to, że ludzie - robotnicy się tego
domagają, a w rzeczywistości wysyłano ludzi pod groźbą zwolnienia ich z pracy. Sami
potem przepraszali, że przyszli w tej sprawie i wyjaśniali jak ich zmuszano do tego".
8 czerwca parafia nie ma już telefonu, który służył jej od 1910 roku, kiedy to
w słońcu, w kwiatach, ale nowo powstała partia - PZPR — zakazała orkiestrze kopalnianej grać dla
Kościoła.
Ludwik Lubowiecki martwi się synkiem. Powinien już chodzić, ale stawia stopy na zewnątrz, potyka
się i przewraca. Płacze, skarży się, ale bez słów, ciągle
nie mówi.
Ludwik nie wie jeszcze, co się stało. Lekarze mówią, że dziecko jest opóźnione, podobno przeszło
zapalenie opon mózgowych. Jak będzie żyło? Na to nie potrafią odpowiedzieć. Ludwik przeczuwa
nieszczęście, zapisuje myśl:
Płynność załogi w kopalni Wieczorek (którą kieruje teraz czterdziestotrzyletni Michał Gawędzki, syn
organisty z Rokitna, absolwent Akademii Górniczej
Narodziny człowieka
niż to, które wyszło właśnie spod ręki Teofila Ociepki. Co czuł, kiedy je malował?
Zdawało mu się, że stoi w cudownym lesie, w puszczy odwiecznej, nie sianej, przez
którą nie przeszła jeszcze stopa człowieka. Rosły naokół olbrzymie paprocie z pniami,
jakich nie obejmie trzech ludzi, skrzypy w drzewa wybujałe, straszne widłaki i inne,
niewidzianych form, mistycznej piękności albo potwornej brzydoty, jakieś sigillaria,
odontopterydy, lepidodendrony Te wielkie potwory, splecione między sobą łańcuchami lian krzewiły
się na pulchnym trzęsawisku, gdzie mchy przepyszne i niewysło-
wione kwiaty pachniały w czarnym gorącu wieczystych cieniów. Słodkie upalne lata
wyciągały z ziemi pod chmury te pnie i gałęzie, dostępne tylko dla wzroku i skrzydeł;
wilgotne deszczowe zimy zasilały glebę na wieki. Swobodne wichry, w dalekich ste-
pach i w śniegach łańcuchów górskich zrodzone, przylatywały bić puszczę rycząc jako
szczenięta lwie.
się na wysokiej łodydze ogromny kwiat o białych płatkach miękkich jak poduchy,
Obraz jest niezależny od czasu, tak jak i Tefil, który prowadząc rower, wychodzi spod sklepienia
nikiszowieckiego ainfartu, w czarnym garniturze, ni to
Poranne słońce ostro wydobywa go z tła uliczki. Nikt by się jednak nie zdziwił,
gdyby Tefil uniósł się nad nią razem ze swym kołem i rozpłynął w powietrzu.
Być może z przeciwnej strony zmierza Gertruda Badurzanka, która teraz nazywa się Lindnerowa. Pcha
wózek z córeczką, która jednak przyszła na świat,
chociaż Gertruda myślała, że wystarczy nie chcieć dzieci, żeby ich nie mieć, i była
swą ciążą bardzo zaskoczona. Wepchnie wózek do kolejki (to drobiazg; wpychała już do Balkanu łóżko
Dorotyj i pojedzie do Giszowca spacerować między
ogrodami. W porze kwitnienia sadów i bzów jeździ tam codziennie. Jest wrażliwa na piękne zapachy,
upaja się nimi i, mijając arkady Niesporka, wciąga nosem
powietrze. Kiedy była dzieckiem, niedaleko mieszkał zamożny pan Biggs, który
sunął czasami uliczką w obłoku dymu tytoniowego. Gertruda ciągle czuje woń
jego cygara zmieszaną z zapachem weselnych kołaczy (z posypką, serem lub makiemj bijącym z
zakładu fotograficznego, chociaż coraz mniej weselników przychodzi do Niesporka z poczęstunkiem, a
o panu Biggsie i jego cygarach, a nawet o jego fortepianie, który stał się przedmiotem głośnego
szabru, wszyscy juz
zapomnieli. Gertruda nawet nie jest pewna jego nazwiska i nie pamięta, czy był
Polakiem, i fortepian zabrali mu Niemcy, czy był Niemcem, a fortepian zabrali
Polacy.
(jako Pawełj i ożenił się z Halinką Pawlakówną. Jan Stegman też zamierza się żenić. Trudno - zmieni
nazwisko na Stępień, jak chcą w urzędzie.
1950
.\ Ewald Gawlik? W przeciwieństwie do Tefila, który żyje w rajskich dżunglach, przebywa na ziemi.
tam iść Ewald, żeby ratować mieszkanie. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie ozdobił tego słowami:
Postanowiłem ostatecznie ustabilizować swoją pozycję życiową. W tym roku wszedłem w szeregi
naszej wspaniałej braci górniczej rozpoczynając pracę w kopalni węgla kamiennego im. Józefa
Wieczorka. Trzeba było rozpocząć od najprostszych prac czyniąc
pierwsze kroki w zawodzie górnika jako ładowacz, tradycyjnie mówiąc jako „szleper".
się w kopalni, aby tam spędzić resztę życia w ciężkiej ordynarnej pracy, w otoczeniu różnych typów
ludzkich, podłych i nieobliczalnych. Wmawiałem nieraz w siebie, że nie jestem godzien że w ogóle
narodziłem się w dobrym szanowanym domu w rodzinie inteligenckiej Maksymiliana Gawlika
cenionego w środowisku robotniczym w Nikiszowcu.
Poczułem się wyklęty, zhańbiony, bo często w czasie pracy wystawiano mnie na wyśmiewisko Tak
upływały dni, tygodnie, miesiące
kogo spotkasz na dole. Wprawdzie nie ma tam już jeńców ani junaków ze Służby
Polsce, ale zastąpiły ich jednostka wojskowa numer 5892, batalion roboczy, który
cza się, że od końca wojny do końca tego roku z województwa śląsko-dąbrowskiego wysiedlono tam
około 309 tysięcy osób określanych jako Niemcy. Stanowi to 9,8 procent wszystkich Niemców
wysiedlonych w tym czasie z Polski
(3 155 600j.
Oficyna Kornów odradza się w Niemczech pod nazwą Bergstadtverlag Wilhelm Gottlieb Korn. Tak jak
Gesellschaft Georg von Giesche's Erben, zarejestrowane przed dwoma laty w Hamburgu,
przechowuje jako najcenniejszy depozyt
1951
W kopalni trwa walka o wydajność pracy, ale idzie niesporo, wobec tego od
w niedzielę i święta, co budzi niezadowolenie, które kiedy indziej doprowadziłoby pewnie do strajku,
i łamie Kartę górnika ustanowioną w listopadzie 1949 roku.
Ale kto by się na nią oglądał. W bibliotece świetlicy Wieczorka można wypożyczyć poemat o górniku
Janie Chodeli z kopalni Zabrze-Wschód, który zapatrzony w Pstrowskiego, przekroczył jego normę i
wcale się tym nie zmęczył (w przeciwieństwie do swego idola zmarłego przedwcześnie w 1948 rokuj:
Jo nie zmęczony,
Jo chce na ściana.
Jo bych pomagał
Pierwsza zmiana!
Dyrektor mówi:
Idźcie do domu.
Partia czuwa.
Czuwa także nad tym, co gra Henio Badura, który odziedziczył talent po ojcu
Albercie-Wojtku i już jako szesnastolatek zaczepił się w orkiestrze zdrojowej w Lądku. Zespół ma
wielkie wzięcie u wczasowiczów, bo gra amerykańskie szlagiery taneczne. Jakiś człowiek, który wrócił
z Zachodu, przyniósł Heniowi całą paczkę nut.
Henio musi jednak przerwać tę miłą pracę, bo dostaje wezwanie do wojska. Trafia do piekła; musztra
dniem i nocą. Szczęściem, ambitne dowództwo, ze
względów wychowawczych i humanitarnych, chce mieć orkiestrę. Henio zgłasza gotowość grania na
klarnecie, dowódca posyła go pod eskortą do Nikiszowca,
żeby przywiózł instrument, Rozalia karmi i poi eskortę i już w domowej atmosferze dowiaduje się od
niej, dlaczego jej synkowi zafundowano szczególny rygor.
jest spokojny o los Henia; na dłuższą metę muzyka zawsze uratuje człowieka (zapomniał widocznie o
losie Alfreda wziętego za Żydaj.
Partia jednak coś czasem przegapia. Górnik z Wieczorka, uczeń Teofila Ociepki, Bolesław Skulik, który
odrzucił nauki ojca socjalisty na rzecz wiedzy ezoterycznej, ale zapisał się do PZPR, odnawia swoje
członkostwo u różokrzyżowców*. Już w 1932 roku niemieccy różokrzyżowcy (Rosenkreuzer
Gemeinschaftj
do władzy. Teraz, za Stalina, Skulik pisze list do Oceanside w Kalifornii, do centrali stowarzyszenia
(The Rosicrucian Fellowshipj, a ono z radością przyjmuje
Chciała iść do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, ale doktor Stefania Mazurek wyjęła jej z ręki
podanie, porwała na strzępy i kazała swojej
najlepszej maturzystce składać papiery na UJ. Dorota chodzi na wykłady profesorów Pigonia,
Klemensiewicza, Nitscha, Lehra-Spławińskiego,
i wszystko zapomniał.
Na ćwiczeniach okazuje się, że Dorota rozumie więcej niż inni, nie tylko dlatego że tyle pracuje, ale że
pochodzi ze Śląska. Czytają Reja i nikt poza nią nie
wie, że żemła to bułka. U Kochanowskiego znajdują słowo „przać" i znowu Dorota wie, że jo ci przaja
znaczy ja cię kocham. Pigoń kieruje niektóre pytania specjalnie do niej. Jak inaczej nazywamy
hreczkę? - Poganka! W domu Waleski mó-
Poznaje także słowa, z którymi nie spotkała się nigdy. Klemensiewicz zleca studentom rozbiór zdania,
w którym występuje słowo „odaliska". Zapytany
przez Dorotę, co to znaczy, wyjaśnia — kokota. Ona dalej nie rozumie. Następna podpowiedź, że to
kurtyzana, też jej nic nie mówi. - Panno Badura, niech pani
napisze: rzeczownik.
Któregoś dnia prosto z zajęć z marksizmu Dorota wpada na księdza Bolesława Kominka, który
skończył właśnie wykładać sakramentologię w sąsiednim
życzą sobie dla niego sakry biskupiej. Jest jak zawsze praktyczny: — Masz tu parę
groszy, kup sobie osobny brulion na każdy przedmiot, a jak będziesz jechać do
W domu Waleska z Rozalią powierzają jej inne delikatne zadanie - spotkać się
z Kurkiem.
którą Florka zostawiła jej na przechowanie, i każe Dorocie dać pudło Kurkowi,
Niemcu, który zginął w Wehrmachcie. Kobieta przez cały czas nie odstępuje Doroty. Jest przerażona
jej odwiedzinami, a zwłaszcza paczką z pościelą. Zapewnia
łamaną polszczyzną, że Kurek nigdzie się nie wybiera, jeśli wyjadą, to razem, i że
im nie brakuje prześcieradeł i poszew. Kurek nie zwraca uwagi na strach tej kobiety, ale Dorota
dobrze ją rozumie, bo sama od niedawna kogoś kocha. To Jerzy Simonides, ze śląskiej rodziny z
Opolszczyzny, kolega z liceum, najlepszy matematyk w szkole. Jakiś jego przodek był Grekiem.
1952
Alfred Gansiniec i dwaj Wróblowie, młodszy Alfred i starszy Adolf, czyli trzej
chłopcy z Giszowca, górnicy z kopalni Wieczorek (kieruje nią teraz Adam Zeńczak,
absolwent AG w Krakowiej, reprezentują Polskę na olimpiadzie w Oslo. Wróblowie mają jeszcze brata
Antoniego, też hokeistę; sprawozdawcy sportowi oznaczają
ich numerami. Najstarszy Antoni, czyli Wróbel I, niedawno był jeszcze Erichem.
Najważniejszy dla Polaków mecz olimpijski, z drużyną RFN, przynosi remis, dwie bramki zdobyli
Csorich i Gansiniec. W kolejnym meczu Polacy walczą
Gambucci zaczyna okładać kijem Fredzika Wróbla, na co nie może pozwolić jego
starszy brat. Próbuje odepchnąć Gambucciego, otrzymuje cios, cała drużyna amerykańska wpada na
lód, zaczyna się pranie, holenderski sędzia trzęsie się ze strachu. Polacy przegrywają trzy do pięciu.
długo jest remisowy, ale tuż przed końcem Fredzik pędzi po skrzydle, centru-
je, a Csorich zdobywa zwycięską bramkę. Cztery do trzech! To jeden z największych sukcesów w
historii polskiego hokeja"".
Giszowiec opowiada to sobie wieczorami przy piwie; telewizji jeszcze nie ma,
Albert-Wojtek z Rozalią dostają więcej — domek na Korei, nowym kopalnianym osiedlu zbudowanym
pomiędzy Giszowcem a Nikiszowcem. Nazwa Korea
nawiązuje do wojny koreańskiej, o której pełno w gazetach, a domek łączy miejskie wygody z
giszowiecką sielskością - jest przy nim ogródek i szopka.
Halinka i Gerard Kasperczykowie mają drugą córeczkę, Anię. Przyjęła ją akuszerka Kornke. Przy
narodzinach pierwszej, Marysi, która ma już dwa lata, Gerard nie pomagał, bo był na szychcie. Tym
razem trzymał Halinkę za nogi i ugniatał jej brzuch, aż pot lał mu się z czoła. - Urodzić to jest ciynżko
robota. To je
szychta dla dwoje.
A Ewald Gawlik, który żeni się z Elfrydą Kokotową, wdową z synem, nie chce
mieć własnych dzieci. Boi się, że będą takie jak Felicitas albo Beniamin. Zresztą
Mimo że wyrzekł się - i to pisemnie - wszelkich ambicji, nie zerwał z malowaniem. Robotnicza
twórczość amatorska jest zresztą przez kopalnię mile widziana, malarze górnicy mają swoje koło
plastyczne i miejsce w świetlicy. Prowadzi ją
Otto patrzy wzruszony, jak Tefil i Ewald dobierają kolory. Chciałby sam malować, ale nie ma czasu -
ludzie chcą mieć kółko mandolinistów, kółko fotograficzne, skaciarzy, akordeonistów, kukiełki dla
dzieci, bibliotekę, wycieczki, akademie i wieczorki zapoznawcze. Otto uwija się, zachęca, organizuje,
bo ponad
wszystko kocha kulturę. Zaraża tym żonę Jadwigę, która pracuje w kuchni szpitalnej. - W zimie my
jeździli do operetka. Ja nie lubiła tego, ale polubiła. Teście
Przez parę dni czerwca Otto Klimczok nie ma głowy nawet do kultury i sztuki, wypełnia, jak inni,
ankietę personalną, która ma siedem stron, trzydzieści cztery rubryki i w każdej liczne podpunkty.
szkoły podstawowejj, o przynależności partyjnej (od 1947 roku w PPS, po zjednoczeniu w PZPRj, o
odznaczeniach (Gwiazda Italii, jako żołnierz 2. Korpusu generała Andersaj, o miejscu na folksliście
(trójkaj, o rodzinie za granicą (nie
momj, co rodzice, bracia, siostry, dzieci robili do 1939 roku, w czasie okupacji,
po wyzwoleniu, do jakich należeli organizacji, a zwłaszcza czy ktoś z nich należał do ZWZ, AK, WiN,
NSZ i jaką pełnił funkcję (nie należołj, czy ktoś z ro-
dziny służył do 1939 roku lub w czasie okupacji w policji, żandarmerii, służbie
charakterze (nie służyłj, czy ktoś z rodziny miał obywatelstwo niemieckie (nie
który skończył szkołę górniczą, ale — jak oceniono - nadaje się do roboty papierkowej, więc
skierowano go na kaowca w hotelu robotniczym i wydelegowano właśnie do Warszawy na zlot
młodych przodowników, budowniczych Polski Ludowej. Odpowiada za radiofonizację zlotu. Pobiera
ze swoją ekipą wielkie
1953
Dzisiaj widać, że to ten sam budynek, który Anna Schmied wniosła w posagu
wrócił z podwórza ze swym zagadkowym napisem i stanowi piękną ozdobę frontonu. Koncepcję
odbudowy opracowali architekci: J. Bachmiński, M. Bukowski,
8 marca proboszcz Lucjan Pitlok wypełnia polecenie katowickiej kurii (która nie chce się narażać
świeckim władzomj: każe kościelnemu wywiesić na plebanii w Nikiszowcu żałobną flagę, a
następnego dnia od godziny dziesiątej rano
przez pięć minut bić w dzwony, a raczej w jedyny, mały dzwon Anna oszczędzony przez Niemców.
Katowice czczą pamięć Stalina komunikatem dworcowym: „Tu stacja Stalinogród, dawniej Katowice"
(podobno niektórzy pasażerowie wsiadają z powrotem
Gerardowi jednak uchodzi więcej niż innym - ma już parę dyplomów racjonalizatorskich. Pierwszy
dyplom: Przeróbka górnej skrzyni rzeszota drugiego na sortowni Ligoń. —? Ono rozdziela tyn węgl.
Węgl leci na walce. Najpierw kawały idą, potem
orzech, potem orzech drugi. I to leci na sita. Jak sito się porwie, to tyn węgl się mie-
sza, kostka z orzechem, i do tego nie szło się dostać, bo te sita były zespawane. Ja
tak sprawił, że można tam było wejść i te sita dać zarozki do wymiany!
Drugi dyplom: Urządzenie do samoczynnego smarowania rolek taśm ładunkowych. - To zaś tak było.
Byli takie tawotnicy, musieli chodzić cało dniówka
i polewać, żeby to się zaś nasmarowało. A ja zrobił tak. Taki ino zbiornik z oliwą
i taka rurka poprowadził, i tak wydozował, że ino kropla spadła. Raz na tydzień
się ino wlewało do środka. Już tego człowieka nie trza było. To samo ino krapło,
zmieniać łożyska, a teraz wcale się nie wyciro. Jo poprawiał bez przerwy ta kopalnia. Po wojnie takie
chłopcy przyszły, rozmaite nowe przyszły, co się wcale na niczym nie znali.
Lwowa. Rok temu dostał się na studia dziennikarskie w Krakowie. Nagle znika z listy studentów i
dostaje natychmiastowe wezwanie do wojska, a w parę dni
później wysyłają go do batalionu roboczego w kopalni Wieczorek. Zataił, że ojciec był w policji, ale
ktoś się tego doszukał.
mieszano ich z drobnymi kryminalistami niedawno zwolnionymi z więzień, ludźmi bez praw
obywatelskich, a czasem w ogóle bez obywatelstwa, różnymi Jest
nawet paru hokeistów z Nowego Targu - ucieszonych, że trafili do kopalni, która pasjonuje się
hokejem, z nadzieją, że to im jakoś pomoże.
nie przez Niemców i Ślązaków. Jest już późna jesień i na stołach w kantynie leży
śnieg, którego nawiało przez szpary. Drugiego, trzeciego dnia zjeżdżają na dół.
Ciężarem jest nie praca, lecz odtrącenie, upokorzenie. W tym samym czasie
placu Drzewa. Dozór stara się, by te grupy nie spotykały się podczas szychty,
w kopalni panuje segregacja. Batalion górniczy nie ma prawie kontaktu z miejscowymi górnikami,
Ślązakami.
- My z batalionów roboczych mieliśmy pasy parciane, nie skórzane, jak wojsko. Niby to dostawaliśmy
wynagrodzenie, ale musieliśmy zapłacić za utrzymanie i zostawało tyle co na litr wódki. Ale
wychodziliśmy na przepustki. Raz
ludzie patrzyli na mnie z sympatią, bo widzieli węgiel wżarty w moją skórę, wokół oczu.
W podobnym batalionie roboczym, ale w Jaworznie, odbywa służbę wojskową Alojzy Badura, bliźniak
Doroty. Pokutuje za to, że Niemcy wzięli go do Wehrmachtu, gdy nie miał jeszcze szesnastu lat. A
rodzina wspomina, jak to niedawno
w czapce studenckiej UJ, radzi jej uważać, z kim tańczy, bo to nie są zwykli żołnierze, tu są też
hitlerowcy. Dorota rozumie, że bratu, mimo że złożył przysięgę,
wyznaczono rolę kogoś obcego, niepewnego. Ta służba nie przygarnie go do Polski, raczej od niej
oddali'1".
Ona sama czuje się mocno przygarnięta do Polski. Jest obdarzona pełnym
bi, jak dwóch prowadzi księdza prałata Jasińskiego. Cierpnę, bo mam pełno listów w kieszeniach, i
krzyczę cienkim głosikiem: - Chcę modlitewnik kupić. Na
ślub! Mam ślub za tydzień! Przegonili mnie i tak wyszłam cało, razem z listami.
szkolna jest tu nadzwyczaj świadoma. Włącza się czynnie w budowanie socjalizmu i pomnaża
wspólne dobro narodowe, zbierając złom dla Nowej Huty.
kilogramów szkła. Zawiesiła także tysiąc budek dla szpaków; to jej zobowiązanie
w ramach sześciolatki.
Jak zawiadamia kronikarz, wychowawczynią klasy VB jest obywatelka Rysiówna Anna. To córka Rufina
Rysia, wnuczka Karola Poloczka, który miał harmonium i chór domowy. Anna uczy muzyki i śpiewu i
urządza z dziećmi przedstawienia. Dziewczynki przebierają się w stare suknie i czepki, a chłopcy
wciskają
Rok szkolny 1952 na 1953 kronikarz zamyka wiadomością, że czterdziestu trzech z pięćdziesięciu
siedmiu uczniów klasy siódmej będzie uczyć się dalej,
wybrało szkołę obróbki metali w Stalinogrodzie, parę dziewcząt kierunki pedagogiczne w różnych
miastach. Kronikarz odnotowuje, że Junger Jan idzie do technikum budowlanego w Bytomiu.
1954
Pojawienie się tego niewinnego dziecka w naszej rodzinie otacza wielka tajemnica.
Ono zadaje groźne pytanie - czy wydarzenia naszego życia nie są tylko czystym pozorem,
różnobarwnym haftem płaszcza zarzuconego na rzeczywistość, przesłaniają odgrywający
Nie pamiętam, prawdopodobnie była to Akademia Medyczna, natomiast bardzo dobrze pamiętam
dr. Jedlińskiego. Jego wyrok, cytuję: - Nie ma opóźnienia w rozwoju
umysłowym, jest niedorozwój umysłowy, to znaczy grupa tkanek mózgowych jest zniszczona,
spalona, nie do odtworzenia, nie należy liczyć na lekarstwa. Sprawa jest jednoznaczna - kalectwo
trwałe.
się rozmowa potoczyła się na innej płaszczyźnie. - Ma pan wielką szansę odsunąć widmo
beznadziejności, czuję, że pan temu podoła. Trzeba włączyć pozostałe tkanki mózgu
świat, musi brać czynny udział w życiu. Nawet wśród tych ludzi, którzy patrzą z pogardą,
a. jeszcze gorzej z litością. Zbliżyć się do nich i do wszystkiego co robią, nie wstydzić się
1955
Płynne i trwałe
Fluktuacja załogi Wieczorka przekroczyła rekord z 1949 roku i wynosi pięćdziesiąt siedem procent.
Przy placu Czerwonych w Giszowcu wymieniono tablicę ku czci powstańców. Jest teraz z granitu.
2 VII 1955.
1956
Eduard Schulte żeni się ze swoją przyjaciółką Doris. Clara umarła. Już dziesięć lat temu wyjechała ze
Szwajcarii do Niemiec Zachodnich, zamieszkała z rodziną zaprzyjaźnionego lekarza z Wrocławia,
wycofała się z życia*.
Dorota Badurzanka od dwóch lat nazywa się Simonides. Jerzy skończył chemię,
kobietą o pięknej cerze, wesołą i dowcipną. Urodziła synka, bóle dopadły ją u rodziców w domku na
Korei i dzięki temu dziecko odebrała Galuska, hebama (akuszerkaj,
która przyjmowała także Dorotę. Niestety, Waleska nie doczekała tej chwili, umarła
przed paru miesiącami. A kochany dziadek Tomasz nie żyje już od pięciu lat.
ze swoich stron. Matkę Jerzego Simonidesa na pewno rozbawi wiadomość, że giszowiecki kościółek
Świętego Stanisława ma nowy konfesjonał dla głuchych parafian. Ustawiono go w takim miejscu,
żeby nikt nie słyszał, co krzyczą do siebie farorz i grzesznik.
Teściowa jest zdecydowanie polskiej orientacji, ale zwierzyła się kiedyś Dorocie, że od kiedy okradli ją
szabrownicy, spowiada się po niemiecku. Nie lubi jednak, gdy wie o tym ktoś prócz Boga i księdza.
Kurek i Florka
o zgodę na przywrócenie miastu starej nazwy Katowice. Tym razem zmiana następuje powoli.
Dopiero 10 grudnia wychodzi odpowiedni dekret, który wymaga
jeszcze zatwierdzenia przez Sejm. Ale miejscowe urzędy od razu zmieniają tablice i wracają do starych
pieczątek.
roku, przy okazji ożenku, na Jana Stępnia, idzie do urzędu stanu cywilnego.
nazwisko.
Dworzec w Katowicach staje się w tym roku miejscem dramatycznych rozstań, tym razem rozstań
czasu stabilizacji, nie wojny. Pod koniec ubiegłego roku
domu Badurów dociera wiadomość - Kurek i Florka się pobierają. Teraz Rozalia
przypomina sobie, jak Kurek ciepło patrzył na pulchną Florkę, gdy była u niego
na służbie, jak przywoził ją czasem do Nikiszowca własnym samochodem i mówił do niej „pączusiu".
Albert-Wojtek jest teraz spokojny, Kurek ze swoim talentem do zarządzania
Heniek Kilczan, który odbył już służbę wojskową, szuka sobie dziewczyny.
Odprowadza do domu w Janowie Rózię Labusównę, tę, której ojciec po powrocie od Ruskich zrobił
pantofelki na korku uskrobanym na tarce.
pracę we fryzjerstwie ojca. Mieści się ono w domu Pod Kasztanami, w starym giszowieckim ciągu
handlowym, i cieszy doskonałą opinią klientów. To nie tylko
zakład usługowy, ale coś w rodzaju klubu dawnych mieszkańców, którzy coraz
bardziej gubią się wśród przybyszy zasiedlających nowe mieszkania przy ulicach
Irena chciała iść do liceum ogólnokształcącego, ale dyrektor szkoły Józef Piasecki powiedział, że to
beznadziejne, jako córka fryzjera prywaciarza fatalnie wypadnie w ankiecie. Obiecał jej załatwić
technikum rolnicze. Oceniła, że to nie dla
Stałym klientem jest Ewald Gawlik. Zagląda czasem na zaplecze, porozmawiać z Grzesiem i jego
mamą. Lubi panią Lubowiecką, zwłaszcza od chwili kiedy
Dzięki niezmordowanej pracy Ludwika dziewięcioletni Grześ mówi coraz lepiej i rusza się żwawiej.
przed wojną starszym harcerzem. Zimą jeździmy tramwajem po mieście, chodzimy po ulicach, po
sklepach. Pożyczyłem akordeon, może on ma smykałkę do
muzyki? Gra ze słuchu, ubogo, a ilu ludzi nie gra w ogóle. Nie umiał się poznać
W styczniu od pola górniczego Reserve, którego mapą posługiwał się Uthemann, idąc na spacer z
braćmi Zillmannami, odcięty zostaje obszar prawie dwunastu kilometrów kwadratowych dla nowej
kopalni.
Jej budowniczy dyrektor Bogusław Roskosz jest zawziętym myśliwym i, chodząc po lesie, który
niedługo padnie, widzi to samo co Uthemann na początku
-Ja umiałem naśladować głos cietrzewi, umiałem za nimi chodzić przez całą noc.
ciec urodził się w Horodnicy i pierwszą posadę objął w szkole w Buczaczu, dziadek urodził się w
Kopyczyńcu i uczył w Śniatyniu, a pradziadek Franciszek był
Nie czas żałować lasu, gdy polską racją stanu jest węgiel. Katowickie Zjednoczenie Przemysłu
Węglowego musi sięgnąć do bogactw pola Reserve. Ma dwie
możliwości - drążyć nowe szyby Wieczorka lub budować nową kopalnię, dla któ-
rej wymyślono już nazwę Staszic. Zwycięża nowe, bo prostsze i bardziej skuteczne - jak twierdzą
fachowcy - a poza tym zgodne z ideologią. Ta kopalnia będzie
Ale pierwszy szyb drąży się tak samo jak za czasów Szymona Kasperczyka
z Dziećkowic Jazdu, który o mało nie wyleciał z wiadra. Tym razem ledwie nie
Jak kubeł podjeżdżał do góry, przechylał się i wyrzucał ten urobek. Kiedy w kub-
le jechał człowiek, trzeba było odpiąć łańcuch, który powodował ten przechył.
Biura Staszica urządzono na razie nad przedszkolem, na piętrze willi Uthemanna. Być może dyrektor
Roskosz mija się przy wejściu z Marylą Wacławkówną, która dostała tutaj upragnioną posadę
przedszkolanki, ale i tak jest już na
Dyrektor mieszka niedaleko, w dawnej amerykańskiej kolonii. Jego sąsiedzi to lekarz, dyrektor z
Ministerstwa Górnictwa i specjaliści z kopalni Wieczorek - kierownik planowania, główny mierniczy,
główny mechanik. Mieszkanie ma
dwieście pięćdziesiąt osiem metrów kwadratowych powierzchni, dwadzieścia jeden drzwi i trzydzieści
okien z małych kwater; żadnej z kopalnianych sprzątaczek
Bogusław Roskosz chwali sobie miejscowe stosunki; przypominają mu rodzinne Kresy Wschodnie.
Którejś nocy stróż Jaworek budzi go wystraszony, że
ktoś się tłucze po korcie. Okazuje się, że to tylko borsuk. - Złożyłem się, padł.
I już następnego ranka puka do willi aptekarz z Janowa - czy mógłbym od pana
czy mój ojciec uczył we Lwowie. Okazuje się, że robił u ojca maturę, w specjalnym gimnazjum dla
starszej młodzieży, którą wojna wytrąciła z normalnego życia - hallerczyków, piłsudczyków. No i
zacząłem chodzić Pod Kasztany, do fryzjera, pana Lubowieckiego, najpierw na strzyżenie, a z czasem
na pogawędki. Jak
mnie dłużej nie było, to pan Ludwik dzwonił po mojego kierowcę i jechał do
1959
Janek Junger, który ciągle mieszka w Polsce, między innymi dlatego że w odpowiednim miejscu i
czasie opadł przed jego mamą szlaban kolejowy, najmuje się
do kopalni Wieczorek.
Ale zjeżdża na dół, skoro ojciec zjeżdżał, a poza tym w kopalni można odsłużyć wojsko.
Skończył technikum budowlane w Bytomiu i mógłby się starać na politechnikę. Namawia go do tego
wuj Doniec, który zrobił w Katowicach karierę. To dzięki wujowi Janek skończył technikum, bo mógł u
niego mieszkać w Katowicach,
niewyobrażalne.
Czuje się zresztą zmęczony, przez parę lat jeździł tramwajem z Katowic
do Bytomia, trzy godziny dziennie, jednotorową linią pełną mijanek, w wiecznym tłoku.
zwłaszcza jeśli ma się pomysł, który obmywa duszę jak prysznic ciało.
Janek chodzi po górach tak jak kiedyś jego stryj Karol. To się zaczęło parę lat
Czorsztyna, zrobili przemarsz w Tatry i tam Janek zobaczył wspinaczy. Wchodzili trudną ścianą na
Kościelec. Przypomniał sobie ten widok, gdy się dowiedział,
i sztygar nie chce mu dać urlopu. Kurs jest dla Janka ważniejszy niż wszystko, porzuca pracę i jedzie.
zaniedbuje swoje obowiązki — kiedy to akuszerka Dejowa przyjmuje jego pierworodnego syna
Ryszarda. Potem tłumaczy się żonie:
- Jo cały czas był. Za nogi cię trzymoł! Za głowa trzymoł! Ucik dopiero, jak
cię szyli!
1960
Dorota nie została świętą, ale żyje dzięki temu, że chciała nią być. Zamiar
Pod jej skronią uformował się guz, trzeba go było usunąć i załatać ubytek nieosiągalnym w Polsce
materiałem kosmicznym.
Znowu zdrowa, z czaszką twardszą niż przedtem, bo ześrubowaną, może odbyć pielgrzymkę po
kościołach w Giszowcu, Nikiszowcu i Szopienicach, nie tylko jednak dziękczynną. Jest pracownikiem
naukowym Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu i przygotowuje doktorat o śląskim bajaniu. Prosi
proboszczów,
by z ambony utorowali drogę studentom, których wysyła od domu do domu,
żeby zapisali bery — zabawne opowieści i bajki o tym, jak zbrodniarze Eljasz i Pistulka kradną
żandarmowi konia, jak Utopek w zielonych galotach i czerwonym
miesiączek! Czemu ty nie dawosz ciepła, jak śwycisz?j, a księżyc milczy, tak że
Utopek prawie usycha z ciekawości, o czarnej pani i beczkach ognistych, o diable, co chłopu placek
zjadł, o tym, jak wilk chciał człowieczego mięsa, jak górnik
w powiecie tyskim, więc na pewno krewny Doroty: - To jest duch jednego górnika, kery bardzo
miłował robota na grubie. Podobno nie szło go z roboty wykurzyć, taki był na nią łakomy. Nazywał się
Walenty. Nie przerobiej się tak - prosiła Walentowa. Gymba to już na jedno umycie. No jak go wzięła
tako fest choroba,
pado tak do świętej Barbórki: - Łostowcie mie na tej grubie do końca świata. No
1961
Maluj, górniczku
tak upływały dni, tygodnie miesiące i lata. Pogodziłem się z tym losem, jaki mnie spotkał
czyli do zamułki. Wówczas już [byłem] obtarty, oswojony i wymodelowany, kierownictwo oddziału
postanowiło wykształcić mnie na fachowca jako cieślę górniczego, specjalistę od budowy tam
podsadzkowych i rurociągów zamułkowych. Tak powoli poczułem
szacunek do mojej pracy, która w rezultacie napawała mnie ogromnie dumą. Pozyskiwałem
poszanowanie i uznanie, bo byłem już samodzielnym cieślą górniczym, aktywistą
Przewodniczył w tym kółku wówczas pełen energii i pasji twórczej jak zawsze tajemniczy Teofil
Ociepka. Za nim kroczył w sposób nadęty pełen pychy i zawsze z szyderczym
uśmiechem na twarzy Paweł Wróbel. Towarzyszył mu jego nierozerwalny i wierny kolega Gerard
Urbanek Wreszcie Ewald Gawlik wlokący się jak piąte koło u wozu z pokorą w pozie przytulnego
pieska
A Erwin Sówka, najmłodszy z malarzy, dodaje: - Myśmy byli dla kopalni piąte
koło u wozu. Ale z okazji tych wszystkich świąt bolszewickich to nas wystawiali - o teraz musimy
górnika do góry! Mój górniczku kochany, ty malujesz? Maluj, maluj! Damy ci nagrodę, pieniężną! A
górnik, wiadomo, trunkowy, poszedł
Tylko, górniczku, maluj, co my chcemy! A my chcemy Leniny, budowy, trojki. I ja, będąc sobie
niewierny, namalował taką, trzi konie i sanki. Parę takich obrazów żech zrobił i sprzedał, a za jedyn
dostał nagroda - wycieczka Pociągiem Przyjaźni. Ale mnie zakapowali, że to nie jest praca orginalno, i
pojechał inny malarz,
Krawczuk. On bardzo chcioł jechać, bo miał rodzinę przy ruskiej granicy, jemu
Jak my się w tym kole kłócili! Kery ludowy, a kery profesjonalny, Ewald koniecznie chciał być
profesjonalny, on tego van Gogha strasznie ukochał.
literaturze, on książki mioł, w lodówce je trzymał, tako staro lodówka jako sza-
fa mioł.
koledze Wiktorowi Barze, ale ciągle stanowi podporę kopalnianej orkiestry i coraz więcej czasu
spędza na pogrzebach. Nie żeby było ich więcej, ale jeden pogrzeb ciągnie się nieraz przez cały dzień.
Rozalia wyjaśnia Dorocie, która przyjechała z Opola odwiedzić dom:
i zwłoki prawdziwe. Partia, która rządzi w kopalni, nie chce księdza na cmentarzu. Obiecuje, że jeśli
pogrzeb będzie świecki, kopalnia pokryje wszystkie koszty
bez targowania i lepiej zadba o wdowy, sieroty i matki, o pracę i awans dla synów.
A jeśli będzie kościelny, ograniczy swoją łaskawość.
Wdowa rzuca grudkę ziemi do dołu - płask! - ale grabarze nie biorą łopat, tylko
Kiedy cmentarz pustoszeje, zaczyna się właściwy pogrzeb. Jego przebieg zależy od miejsca. Jeśli jest
to cmentarzyk w Giszowcu, grabarze odsuwają wieńce,
Tak czy inaczej — teraz następuje prawdziwe pożegnanie zmarłego, z księdzem, modlitwą i żałobnym
śpiewem. Na ten drugi pogrzeb orkiestra wybiera
inny repertuar i raczej nie przychodzi w komplecie, lecz w mniejszym, za to doborowym składzie
starych przyjaciół. Za pierwsze granie, podczas udawanego
dziadka Augustyna, wuja Paula, wujenki Paulowej i ojca, kolejnych szefów i opiekunów rodzinnego
zakładu. Dziś jego zadaniem jest trzymanie lampy błysko-
wej, podczas gdy ojciec nastawia obiektyw na otwartą trumnę ze zmarłym. Kiedy
starszy Niesporek jest gotów i unosi wzrok, młodszy wsadza szybko wtyczkę do
kontaktu, lampa topnieje i podczas spięcia wyzwala się ostry krótki blask, który
1962
Mila
Do bloku przy ulicy Mysłowickiej w Giszowcu wprowadza się młode małżeństwo, piękna para - Maria
z domu Trzcińska i Lucjan Fajfrowscy.
Lucjan jest przybyszem z Poznania, ale Mila (nikt nie mówi o niej inaczejj zna
lekarzem przemysłowym.
te wypady dekawką doktora, pomiędzy ogrody, gdzie można było zobaczyć wiewiórkę i zielonego
dzięcioła, i zawsze chciała mieszkać w Giszowcu.
Urodziła się dwa lata przed wojną, a 5 września 1939 roku Niemcy
w Częstochowie dzięki świetnej znajomości trzech języków. W 1945 roku wróciła z dzieckiem do
swego majątku.
Wybrano ją na wójta. Ta piękna chwila trwała jednak krótko, NKWD przypilnowało zapakowania
matki i córki do pociągu towarowego; tym razem wysadzono
je pod Bytomiem. Znalazły pomoc w Szopienicach, u Gryglewiczów. Zamieszkały w ich domu. Wanda
Trzcińska skończyła kurs laborantek chemicznych i podjęła pracę w zakładach cynkowych należących
przed wojną do Giesche SA.
Mila kończyła kolejne szkoły. Trudności z jej niewłaściwym pochodzeniem mógł na pewno pokonywać
swoim wstawiennictwem zasłużony doktor
Gryglewicz.
Od stycznia Mila ma dyplom lekarza wydany przez Śląską Akademię Medyczną. Pracuje na oddziale
dziecięcym szpitala w Janowie i w poradni dla dzieci w Giszowcu.
- Leży jakieś dziecko pokręcone, blade, a ona mówi, żebym zobaczył, bo takie
1963
Na zapleczu fryzjerni
Ludwik Lubowiecki jedzie do Katowic. „Trybuna Robotnicza" zaprasza rodziców dzieci upośledzonych,
lekarzy, kuratorów i urzędników. Inicjatorką spotkania jest dziennikarka Eugenia Ligęza. Nie zapomną
do końca życia tego spotkania, bo na sali konferencyjnej raz po raz rozlega się płacz.
Zebrani mówią o tym, co nie jest jeszcze oczywiste: rodzice nie są winni upośledzeniu, nie można go
chować przed światem, trzeba się zorganizować, by po-
1964
Giesche w Hamburgu
W Hamburgu wychodzi książka Georg von Giesche's Erben 1704-1964 napisana na zamówienie firmy
przez profesora doktora Wilhelma Treuego.
czego nie obchodzili okrąglejszej rocznicy, dziesięć lat temu. -Wówczas, w 1954
roku, straty wojenne były zbyt świeże, ciężar długów zagranicznych ogromny,
Autor książki dodaje, że dzięki woli życia i pracy, a także wewnętrznej jedności zebranych w
Hamburgu ludzi firmy można było w tym hanzeatyckim mieście zacząć od nowa.
Firma produkuje obecnie torf opałowy i nawozowy oraz materiały budowlane, zajmuje się obróbką
lekkich konstrukcji metalowych i elementów betonowych, handluje węglem i olejem opałowym (w
hurcie i detaluj.
Przedsiębiorstwo Giesche z 1964 roku ma się tak do tego z 1904 jak ich wydawnictwa jubileuszowe
poświęcone rocznicom. Wtedy były to cztery wielkie
o miękkim grzbiecie.
w Gross Reken. Ksiądz stara się uśmiechnąć, ale nie może uścisnąć ręki Rozalii, od ponad czterech lat
prawa część jego ciała jest zupełnie bezwładna. W lewej dłoni pozostało trochę czucia, Rozalia
głaszcze tę dłoń i płacze. - Nein, nein
- szepcze ksiądz, ale nie ma siły powiedzieć więcej. Od dawna mówi tylko: nein,
że zdążyła się z proboszczem pożegnać. Nie przypuszczała, że go jeszcze kiedyś zobaczy. Przyjechała
odwiedzić Florkę i Kurka i dowiedziała
dom pod rządami Kurka. Florka zwierza się siostrze, że sługa nie powinna
wychodzić za swego pana, bo pan nigdy nie wyrzeknie się dawnej władzy.
28 lutego prałat Franciszek Woznitza z Kolonii piękną polszczyzną zawiadamia listownie Prześwietną
Kurię Diecezjalną w Katowicach
Lucjan Pitlok jest więc teraz proboszczem parafii Świętej Anny w majestacie prawa kanonicznego. 2
maja celebruje w Nikiszowcu uroczystą mszę żałobną. Nawa jest pełna, wierni tłumnie przystępują do
komunii świętej w intencji
księdza Dudka. Pierwsza klęka przy barierce jego siostrzenica. Kiedyś prowadziła mu dom; przyjechała
z Zabrza na zaproszenie proboszcza Pitloka i starych parafian.
Kopalnia Staszic miała ruszyć dopiero w Barbórkę, ale dyrektor Roskosz przyśpiesza to o ponad cztery
miesiące. Pierwszy wózek z węglem wjeżdża na rampę
pełną dygnitarzy w cywilu lub mundurach górniczych już 20, nawet nie 22 lipca.
-Nikt na mnie tego nie wymuszał. Załoga była dobra, wszyscy ze Śląska,
Wymuszano czy nie, kopalnia ruszyła za prędko. Urobek jest marny, bo eks-
ploatuje się pokład łatwo dostępny, ale za to silnie zanieczyszczony. Prowizoryczna sortownia nie
nadąża z odsiewaniem kamienia.
Są kłopoty z załogą. Nie można już poprzestać na robotnikach ze Śląska. Kopalnia Wieczorek od paru
lat werbuje poza województwem, bo rezerwy na miejscu się wyczerpały. Ale żeby werbować, trzeba
nowych mieszkań. Fluktuacja
niedługo sięgnie pięćdziesięciu procent. Mimo wszystko plan na 1964 rok został
czasem. Czy jednak wobec tego kopalnia nie powinna wyrobić pięciuset procent
normy?
mal się dotykają. Drążąc czwarty szyb Staszica, robotnicy znajdują części starego
który jest coraz mniejszy, zarasta rzęsą, cuchnie. W dawnym kąpielisku pojawiły
Gerhard Junger, ojciec Janka, martwi się o pasiekę; powietrze jest za bardzo
siedemnaście pni, pasły się jesienią na łąkach wrzosowych. Ten wrzos ustępuje jak
woda z plaży podczas odpływu.
sztygaremj. Nieźle zarabia i zaczyna oszczędzać na studia; przestały być dla niego niewyobrażalne.
Ludzie, z którymi robił kursy skałkowy, tatrzański, alpejski,
mówią sobie per ty, są wobec siebie swobodni i równi. Ważne są nie dyplom i po-
sada, ale to, jak się wspinasz i jak asekurujesz partnera. W kopalni dyplom wynosi
człowieka w hierarchii, ale kiedy Janek był tylko górnikiem, nie przyszło mu do
ganizuje w Kuźnicy Starej kolonię dla dzieci z porażeniem mózgowym. Zgromadzili - skąd się dało -
łóżka, materace, stoły. Pościel mieli odebrać z internatów
szkoły górniczej przy kopalni Katowice. Jadą, a dyrektor kopalni mówi, że nie
da, bo upośledzone dzieci mogą te prześcieradła zarazić. Ludwik już jest gotów
zrezygnować, ale kierownik szkoły górniczej woła: - Zaczekajcie! Wam nie wolno odjechać z niczym! I
załatwia pościel u kolegi, w internacie siemianowickim.
Kronika zawiera także dokumenty włożone luzem, na przykład inwentarze kolonii i imprez, bo Ludwik
rozlicza się ze wszystkiego nadzwyczaj dokładnie:
chińczyk (graj 1,
patelnia 1
klamerki 7
1965
Ale to nie Wieczorek, lecz Staszic jest teraz ojcem i matką (a może ojczymem
i macochą?j Giszowca, bo szyby tej kopalni znajdują się bliżej miasta ogrodu.
To dla Staszica powstają tutaj pierwsze punktowce; wielka bura płyta, jedenaście
Staszic musi na gwałt budować. Jego załoga rośnie, ale nowi pracownicy żyją
w gorszej sytuacji niż Wieczorek, któremu udało się przerobić baraki po górni-
Ogłasza także nowe nazwy ulic. Giszowiec, Nikiszowiec, Janów, Szopienice nie mają już własnej
gminy. Włączono je w obręb Katowic. Ulice w wielkich
Katowicach nie mogą się powtarzać. Giszowiec oddaje więc ulice Barbary, teraz
Kosmiczną, Ogrodową, teraz Działkową, Komuny Paryskiej, teraz Rewolucyjną. Szopienice zdają
Małgorzaty Fornalskiej, Graniczną, Hutniczą, biorą Wiktora
Nagiego, Chemiczną, Wytapiaczy. Janów rozstaje się z Górną, Partyzantów, Gorkiego - bierze
Ormowców, Gwardii Ludowej, Czechowa. Widać, że urzędnicy od
Gertruda i Stefan
Gertruda Lindner z domu Badurzanka musi iść do pracy. Dzieci jest już troje
i z każdym następnym mąż coraz bardziej skąpi na dom. Po trzeciej dziewczynce przestają rozmawiać.
cukier, olej i zaraz trzeba było odbierać kostki. Wszędzie tłuszcz. To była ro-
bota taka brzydka Ale miałam znajomą w kadrach i postarałam się do rafinerii w tej samej
tłuszczówce. Tam już było łatwiej, tam się olej gotował w zbiornikach, maszyneria była, zegary,
bardzo mnie to interesowało. Zapodobało
mi się tam, a ja się zapodobałam kierownikowi. Tam było siedemnaście kobiet
włożył liścik do kieszeni. I nie pozwolił, żebym coś dźwignęła, wyrastał spod
ziemi i sam podnosił. No, wprost nie mogłam tam pracować, zwolniłam się i poszłam na telefonistkę.
rzecz. Jak byłam w ciąży z trzecią córką, myślałam, że będzie chłopczyk. I kiedy
dziecko kopało, kładłam rękę na brzuchu i mówiłam, cicho Stefuśku, a nie znałam wtedy żadnego
Stefana.
1966
Wieńce
ostatnio spokojnie wyspać, nie tylko z powodu planu wydobycia, który w tym
roku na pewno nie będzie wykonany. Główną przyczyną zarywania nocy jest
wampir z Katowic. Mnożą się wiadomości o ofiarach w Będzinie, Łagiszy, Grodźcu, nie wiadomo,
kiedy padnie na Giszowiec, słabo oświetlony w zimowe wieczory i ocieniony drzewami.
Lubi czuć broń na ramieniu. Trofea, jakie zdobył, nie są chyba gorsze od tro-
feów Eduarda Schultego. Dyrektor Roskosz ma na przykład wieniec kozła dziesiątaka, muzelnej
wartości, a już szóstak to wspaniała zdobycz.
Schulte i Roskosz nie spotkają się nigdy, by porozmawiać o polowaniach. Pomijając wszystkie inne
przeszkody, Eduard Schulte od jakiegoś czasu ciężko choruje; to nieoperacyjny rak żołądka. Umiera w
styczniu w Zurychu, w dwa dni po
wemu krematorium i chowa prochy w rodzinnej krypcie grobowej w Dusseldorfie. Nie nadchodzą
kondolencje ani od rządów alianckich, ani od rządu w Bonn.
1967
nazywa ją Gerardj.
Wieczorek szczyci się sztucznym lodowiskiem i potrzebuje maszyny do gładzenia lodu. Takie
urządzenie można kupić jedynie za granicą, za nieosiągalne
dewizy, trzeba więc zrobić rolbę własnym przemysłem. Warsztaty kopalń i fabryk produkują w tych
latach rozmaite maszyny i towary, których nie ma na rynku, a których potrzebuje zakład lub załoga;
doświadczeni narzędziowcy wszyst-
ko potrafią.
- Ja robił ta rolba całkiem od nowa. Ja nigdy takiej nie widzioł. Żadnych rysunków żem nie mioł.
Wszystko wziął z głowa. Wózek żem zrobił łatwo, silnik
żem wmontował, ale nie mioł żem noża. Cała zasada rolby polega na tym, że musi
mieć nóż, nisko opuszczony, żeby golił ten lód jak fryzjer broda. Dopiero żech
pojechał do Białegostoku, do fabryki tekstylnej. Tam mieli takie noże, długie, sze-
Moja rolba czyściła całe lodowisko przez dziesięć minut. Zaroz przyszły do
bo wiedziałem jak. Robiłem rolby na całą Polskę. Jo żech nie robił nic z drzewa.
Do warsztatu przybiega po szkole dwunastoletni Stasio. Chce robić rolby razem z tatą. Obaj są zgodni
- Stanisław nie będzie marnotrawił czasu siedzeniem
Marchiewki w Katowicach.
Kazimierz Kutz, który dopiero co skończył reżyserować swój ósmy film Skok,
przyjeżdża do Tychów i wprowadza się do klitki brata Henryka. Rodzina uważa Kazika za dziecko
szczęścia, Heńka wręcz przeciwnie, jest chorowity, blady,
Dwóch dziadków Kazika i Heńka pracowało w kopalni Giesche i obaj zginęli na dole.
Ojciec był uczestnikiem wszystkich trzech powstań i nigdy nie zatracił radości, że przyłączył kawał
Śląska do Polski.
przez Przemszę do Polski. Wyleczył się i wrócił na trzecie powstanie. Jego piękna
żona Gustla miała dwóch wujów księży misjonarzy w Kanadzie, którzy na wieść
o powstaniach przyjechali na Śląsk i obaj polegli w trzecim. Jeden z tych misjonarzy dowodził
szopienickim baonem.
Bogusław Roskosz odchodzi (nie na własne życzeniej z kopalni Staszic i porządkuje szuflady. Między
umowami o pracę leżą domowe dokumenty, które powinno się trzymać w osobnej kopercie.
Bogusław Roskosz. — Sam do siebie zaadresowałem, bo chciałem mieć ten znaczek ostemplowany.
Na stemplu data: 4 II 1938.
nuarius 1951, podpis wikarego Karola Wojtyły. - Teść był zły, że wikary udzielał
nam ślubu, a nie proboszcz Kurowski, przyjaciel rodziny, ale go właśnie aresztowano, podobno pod
zarzutem przewożenia broni.
juz nie zdołała. Przekroczono rozmaite limity. Opóźniono budownictwo mieszkaniowe. Nie osiągnięto
zaplanowanej wydajności. Utrzymała się wysoka fluktuacja załogi. Wzrosły koszty własne.
Przekroczono limity dniówek nadliczbowych
i zasiłków chorobowych.
- Nie wykonałem planu, zgoda, nie wykonałem. Ale przecież wszystko zależy od tego, jak się plan
ustawi.
1968
Rudera
Kopalnia Staszic, która przed czteroma laty zaczynała z sześciuset czternastoma pracownikami,
zatrudnia już trzy tysiące osób i wydobywa na dobę trzy
tysiące sześćset dwadzieścia trzy tony węgla. Załoga kopalni Wieczorek liczy
ponad pięć tysięcy osób i wydobywa na dobę siedem tysięcy czterysta osiemdziesiąt sześć ton.
Nowa kopalnia goni więc starą. W gazetach, które snują wizje przyszłego Giszowca budowanego na
potrzeby Staszica, pojawia się słowo „rudera", na określenie najpierw jakiegoś starego domku, już w
rozbiórce, a potem całości Giszowca,
To osiedle jest nieekonomiczne, marnotrawi cenne działki pod warzywa i kwiaty, zasklepiło się w
sąsiedzkich układach i obyczajach. Jednomyślność tych opinii
świadczy o tym, że pomysł usunięcia Giszowca z map Śląska ma charakter ideologiczny, a skoro tak —
stoi za nim najważniejszy człowiek w Katowicach, wojewódzki sekretarz PZPR Zdzisław Grudzień,
zwany tu Cysorz albo Decymber.
Wiadomości o tym, że miasto ogród zamieni się niedługo w plac budowy, niepokoją Kasperczyków,
Rysiów, Kilczanów, Lubowieckich, Gawlika, Jungerów, ale
mimo że parę bloków już zbudowano, zasiedziali mieszkańcy nie bardzo wierzą
nych domków przy ulicy Mysłowickiej nie pozostawili czegoś do wzięcia. Janek
Junger z ojcem przynieśli sadzonki. Czasem się trafi kawał blachy, deska albo rura.
Gerhard Junger tak wierzy w trwałość swego domu, że nawet zakłada kaloryfery,
ich własne. A że podlegają tym samym władzom górniczym, podział ich własności między siebie jest
zatarty, jak w rodzinie.
Nikiszowca i Janowa.
Głównym, obrazy Teofila Ociepki, Ewalda Gawlika, Eugeniusza Bąka, Antoniego Jaromina, Pawła
Ziółkowskiego, Pawła i Leopolda Wróblów.
Autorzy mimo pouczeń - maluj, górniczku, maluj, tak jak my chcemy - malują w swoim klubie u
Ottona Klimczoka i nauczyciela Zygmunta Lisa to, co chcą
sami. Sówka grube baby, Leopold Wróbel cyrkówki, Paweł Wróbel całe ciągi podwórek i mieszkań, w
których symultanicznie toczy się życie, Jaromin lustra stawów i jezior, Bąk elektrownie, koksownie i
szyby, ale też, jak chce, a Gawlik — zacofany Giszowiec.
Ociepka, który zawsze robił, co chciał, maluje teraz w Bydgoszczy; wyprowadził się tam po ożenku, co
Erwin Sówka ubiera w refleksję: kawalerowi wszyndzie źle, a żonatymu tylko doma.
Otto Klimczok nękał kopalnię Wieczorek, dopóki nie wybudowała porządnego domu kultury, ale nie
może się doczekać angażu na kierownika.
mu z powagą pytanie, czy gdyby umarł w tym gmachu, jego duch będzie mógł tu
Podobno pojawiła się kandydatka na kierowniczkę, piękna pani, wykształcona. A Otto skończył sześć
klas, nigdy nie miał czasu na wyższą naukę, i jest taki
i obiecali lekką pracę, w markowni albo cechowni, i wolny wstęp do domu kultury,
kiedy tylko zechce. Odmówił. Wtedy powiedzieli, że jeśli szachrował przy kupowaniu wyposażenia,
przymkną na to oko. Nie szachrował, ale wie, że mu to udowodnią, jeśli nadal będzie się upierał przy
tej posadzie.
z żoną, a tym razem prosi, żeby poszła sama, on zaraz dojdzie. Nie przychodzi,
a ona prosto z zabawy musi biec na dyżur w szpitalnej kuchni. Kiedy wraca do
domu, jego nie ma, widocznie już poszedł do tych swoich klubów.
- Ida z pokoju do kuchni, z kuchni do pokoju, widza jego mantel. W czym poszedł do tej pracy?
rem. Potem jej powiedzieli, że próbował tego już wcześniej, w domu kultury.
- Takie było jego życie. On był człowiek na poziomie, tak sobie do głowy brał.
Otto nie miał czasu malować i pozostał po nim w domu tylko jeden obrazek.
Wiadomość o innym tragicznym wypadku dociera z katowickiej dzielnicy Koszutka, gdzie, przy ulicy
SDKPiL, mieszkała w pokoju z kuchnią Karolina Wieczorek, wdowa po Józefie, patronie kopalni.
Znaleziono ją martwą, obok piecyka na gaz.
córki Jonka Barbary, sierpień był zimny, babcia zapaliła gaz w piekarniku, uklękła
na taborecie i grzała nogi. Nieraz tak robiła. I widocznie zasnęła. Z tym gazem jest
ze swego nazwiska, nie wyjawiała w szkole, czyją jest wnuczką, ale jedna nauczycielka powiedziała
drugiej, w szkole zrobił się istny rwetes i zaraz jej polecili zrobić album o dziadku. - Poszłyśmy do
komitetu partii w Katowicach szukać dokumentów, pytać, kto go znał. Nikt go nie znał!
Tak się składa, że w tym samym szpitalu leczą się jego matka i jej mąż. Gertruda nie ma mężowi nic
do powiedzenia, ale ciężko chorego się nie zostawia. Rozstają się więc przy bramie i każde idzie do
swojej rodziny. Potem wracają razem
autobusem.
1969
przepędzani raz po raz przez milicję i wojsko. Kazimierz Kutz kręci Sól ziemi
czarnej.
Nie dzieli zrywu powstańczego na trzy etapy. To nie dokument historyczny, lecz ballada o śląskiej
rodzinie Basistów i jej tęsknocie za Polską. Toczy się
Bohater filmu Gabriel Basista, którego gra Olgierd Łukaszewicz, dostaje kulę
i kobiety przenoszą go na desce przez Przemszę do Polski, jak Johana, wujka reżysera Kutza.
1970
metrykałach.
wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach, zbieracz śląskich pieśni, piosenek i
instrumentów. Każe sobie śpiewać, zapisuje słowa i melodię, całą piosenkę o Kusym Janku, co
mieszkał przy moście. Anna Rysiówna
zniosła ze stryszku diabelskie skrzypce. Dygacz złapał i nie chciał wypuścić z rąk.
1971
Mowa do dorosłych
W maju nowy premier Piotr Jaroszewicz chwali lud Śląska, który nie wziął
Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie były i pozostaną kuźnią siły i zamożności, ostoją porządku społecznego,
spokoju i twórczych zamysłów () przeświadczeni, że nasza silą
z życiodajnych wywodzi się źródeł - z pracy rąk własnych (), wychodzimy z ufnością
się, ponad trzy tysiące - dzieci do lat siedmiu. Niektóre bytomskie zakłady opanowuje „epidemia
wyjazdowa", kopalnię Miechowice w Bytomiu zamierza opuścić czterystu dwunastu zatrudnionych,
kopalnię Bobrek — dwustu pięćdziesięciu
Do końca roku liczba wniosków wyjazdowych wzrasta do ponad stu trzydziestu tysięcy.
- One już są żonate. One nie chcą jechać, bo się czują Polakami.
-Jak to, dzieci Polakami, wy jesteście urodzeni w Chorzowie Starym. Wypracowany strażnik, godło
polskie nosi na czapce, ni stąd, ni zowąd twierdzi, że jest
-Jestem wychowany w Westfalii od dziecinnych lat, posiadam szkołę niemiecką, potrafię perfekt
pisać, mówić i czytać po niemiecku.
- Przecież pana nie chcemy linczować, chcemy tylko po przyjacielsku porozmawiać, aby pan nie miał
do nas pretensji, że panu nikt do widzenia nie powiedział czy was nie uprzedził. Czy wy myślicie, że
was tam przyjmą z otwartymi rękami? I tak będą mówili Wasserpolaki na was.
-Ja rozumiem, po to żeście się tu zgromadzili, żeby mi doradzić, ja to wszystko rozumiem. Mnie
wszyscy urzędnicy lubią.
A Gertruda, która chciała po wojnie jechać do bauerów pod Hameln, jest nareszcie szczęśliwa.
Przeprowadziła rozwód z mężem, który zresztą wyzdrowiał,
Mowa do dzieci
Dowiadujemy się, że szkoła wprowadza program „jednolitego systemu wychowania", który będzie
wdrażany w życie przez młodzież. „System ten polega na zmobilizowaniu wszystkich sił działających w
środowisku do prowadzenia wspólnego
Inspektor, który wizytował szkołę, zwrócił uwagę na „widoczny wzrost matematycznego wskaźnika
efektów dydaktycznych". Czyje dzieci podlegają tej obróbce?
Najbliżej byłoby do szkoły z domku Rufina Rysia przy ulicy Barbórki, ale
jego córki: Anna, która tu kiedyś uczyła śpiewu, i Małgorzata, geodeta, pozostały pannami. Ewald
Gawlik trzyma się postanowienia, że nie będzie miał potomstwa. Dzieci Halinki i Gerarda
Kasperczyków mają lat dwadzieścia jeden (Marysiaj, dziewiętnaście (Aniaj, szesnaście (Stasioj i
dwanaście (Elaj. Ta ostatnia
może się więc włączyć w „jednolity system wychowania", cokolwiek by on oznaczał. A Stasio jest już
w terminie u prywatnego majstra Marchiewki, który praw-
jest w drodze. Janek mimo to wybiera się z katowickimi alpinistami w Andy peruwiańskie (żona się
zgadza, nic dziwnego, poznali się w górach, w korbielowskiej bacówce, był sylwester, zimno jak sto
diabłów, ktoś przywiózł gramofon na
korbę i cztery płyty, tańczyli na śniegu mazura Moniuszkij. Średni syn Kilczanów
Adam pasuje do obróbki jak ulał, ma dziewięć lat. Wnuki Ludwika Lubowieckiego są jeszcze za małe. I
tak dalej.
Kierownik Józef Piasecki odszedł przed paru laty na emeryturę, szkołą kieruje teraz Włodzimierz
Zyglicki, a jej zakładem opiekuńczym jest kopalnia Staszic.
To już nie jest jedyna szkoła w Giszowcu. Trzy lata temu powstała nowa
przy ulicy Karliczka. Przeniosło się do niej trzysta pięćdziesięcioro dwoje dzieci i osiem nauczycielek.
Orkiestra górnicza odprowadziła ich uroczyście przez
Tymczasem Kazimierz Kutz kręci drugi śląski film Perłę w koronie. W cechowni Wieczorka filmowcy
zbudowali starą kopalnię. Z zapomnianych chodników i składów wywleczono wózki i narzędzia, jakich
już nikt nie używa, ale wielu górników jeszcze pamięta. Film mówi o wielkim strajku z 1937 roku,
strajku,
- Panie Kutz, jo jest anagszpiler [taki, co gra z pamięci, bo nie zna nut] i mogą wam
- Panie Kutz, niy sugerujcie sie moim wyglondym. Jo był mistrzem Śląska w akrobatyce i jakbyście
potrzebowali, żeby spaść z jaki wysokości, albo co innego, tojo moga, bo
Wśród gapiów i statystów brak Janka Jungera. Przeżywa inną przygodę. Śląscy
Wszyscy ci biedacy mają instrumenty, często własnej roboty, jak dawniej było w Giszowcu, i Janek
słyszy z traktu echa melodii i piosenek snujące się wieczorem między chatami, jak między ulicami
Przyjemną a Miłą, kiedy biegał tam na bosaka.
1972
jest! Dejcie butelka! Rano żem się obudził w kabinie, już nic nie chca widzieć!
I bez tego zrobia. Tak my zrobili całe koryto, z kątowników, płaskowników, de-
un się utopi, musiołem pojechać, żeby mieć oko. Przychodzą na brzeg, a mili-
cjant do mnie. - Ojciec, siedźcie tam, dwunasta ławka. Bo towarzysz Gierek zaraz tu byndzie.
ładne. Pytam, czyby nie szło do domu kupić. - Ociec, idźcie na swoja ławka, to
Patrza, już jest na wodzie tyn jacht, równo, ładnie pojechał. A za nim moto-
rówka z tymi rybkami. Na pewno to było tak: oni na tym okryncie pojedli, po-
pili, potem się wzięli do wędek. A wtedy płetwonurek te rybki zawieszał. Nie
tak było?
Syn Stasio z radością pomoże. Zajęcia ojca budzą w nim zachwyt, bo wymaga-
A do tych mniejszych łódek, dla klubu zakładowego wTreśnie, dawało się silnik
z Wartburga. Jak nie uciągnął, dokładalimy drugi. Z ojcem nie było nudno!
żadnych bumelek.
już synkiem, Michałem. Chłopcy chowają się dobrze. Pilnują tego nie tylko
1973
Odchodzi Giesche
Po ponad 260 latach historii kierownictwo rodzinnego koncernu zgłosiło postępowanie upadłościowe
w sądzie okręgowym w Hamburgu. Przedsiębiorstwo, które za czasów Rzeszy Niemieckiej 1871-1945
należało do największych i najważniejszych przedsiębiorstw przemysłu wydobywczego, po drugiej
wojnie światowej przeniosło siedzibę
firmy z Wrocławia do Hamburga. Jednak śląskie przedsiębiorstwo rodzinne nie mogło
1974
Odchodzi Giszowiec
będzie rozebrany. Nie pójdą na bruk, wprowadzą się do mieszkań w nowych budynkach z wielkiej
płyty, które już włażą im na podwórko, będą mieli wodociąg,
Co mają zrobić z bifejem, kolkastrą, ryczką, romką, ze starymi małżeńskimi łóżkami, które w żaden
sposób nie pasują do bloku? Mogą je spalić i rzeczy-
wiście rozpalają przy domach ogniska. Tam, skąd snuje się dym, idą sąsiedzi z pożegnalną butelką.
Kasperczykowie siedzą na przyzbie przy ulicy Agaty i płaczą. Płacze też pie-
sek, którego oddadzą swatowej Bartynce, nie wezmą go do bloku, bo całe życie
biegał na wolności.
Żalu Gerarda Kasperczyka z utraty domku nie podzielają ani córka Marysia, ani syn Stasio. Już nie
mieszkali z rodzicami, ale byli zameldowani w chacie
przy ulicy Agaty. Teraz, dzięki temu meldunkowi, też dostają przydział do bloku,
i wszyscy mieszkają koło siebie w szafie przy ulicy Wojciecha - Gerard z Halinką
Idzie także pod buldożer domek Lubowieckich ze słynną piwnicą dla dezerterów z Wehrmachtu.
Wydawałoby się, że pozostanie tylko fotografia. Ale nie, każdy dom ma por-
1975
Rzecz jasna, Ewald Gawlik nie dlatego dostaje Sztandar Pracy drugiej klasy, że
Oficjalnie za dwadzieścia pięć lat pracy w górnictwie, ale nie każdemu dają taki
order za ćwierć wieku pod ziemią, a Ewald nie ma szczególnych zasług górniczych.
Chyba że zasługą jest pokorne przyjęcie i znoszenie losu narzuconego wyrokiem władzy.
nie mniej ważne - dostaje całkiem dobrą emeryturę. Uwalnia się także od innych cierpień, związanych
z uczestnictwem w grupie malarskiej przy Domu Kultury
kopalni Wieczorek.
Po śmierci Klimczoka Zygmunt Lis nie chciał już jej prowadzić. Leopold
Wróbel mówi o nim (a pewnie i o Klimczoku): „już nikt inny nie umioł tak do du-
szy przemówić"".
Gawlik jednak nie dlatego odchodzi. Od dawna nie czuje się dobrze w tym
zespole.
późnych godzin nocnych. Były to cyganerie, gdzie strumieniami lała się gorzoła, czyli
wódka. Toczyły się gorące dyskusje na temat sztuki, bywały i momenty, kiedy nasze dzieła z trudem
namalowane rozpadały się poprzez niemiłosierne walenie nimi w pijackiej
gorączce o kant stołu (). Opuszczaliśmy portki z żądaniem pocałowania nas w dupę.
osamotnienie i nieszczęście.
Chce być wolny i nie podlegać ocenie kolegów. Malować co chce i jak chce.
Odejście z grupy to ulga.
Nie ciąży już na mnie to poczucie obowiązku względem dobrego imienia kopalni
On sam nigdy nie czuł się amatorem. Amator i profesjonalista nigdy się nie pogodzą. Każdy z tych
dwóch jest przekonany, że to w nim drzemie prawdziwa sztuka.
1976
przyjechała odwiedzić rodziców. Zauważyła, że ojciec przylepił na bifeju karteczkę i sprawdza przy
śniadaniu, co tam zapisał: w piątek o dziesiątej Walter, w po-
pamięć, więc Dorota się dziwi, że zapisuje daty spotkań z kamratami. Ojciec na
to, że tych spotkań ostatnio jest bardzo dużo, głowa od nich boli, a na żadne nie
można się spóźnić, bo jest ostatnie i trzeba zagrać na pożegnanie. Starzy kamraci
Albert-Wojtek gniewa się nad tymi grobami, zwłaszcza kiedy gra młodszemu
od siebie. — Chopie, chopie — powtarza potem w domu — czemuś ty umar?! Nawet żeś tyj renty
swojej nie przejod!
Henryk Kilczan boi się o ojca, bo ciągle stoi w oknie „w swyj szufladzie w betonie" i patrzy w kierunku
dawnego domu. A matka nie. Ale też zachowuje się
albo do Michalicki, albo Bergerki, albo Malikowej. - Idą wszystkie z tym prowiantym i tam sobie robią
śniadanie, zawsze u innyj, i tak razem siedzą. A jak miały domy, wcale razem nie siedziały, do głowa
im takie siedzenie nie przyszło.
Gerarda Kasperczyka spotkała jednak z okazji tych mistrzostw wielka nieprzyjemność, a nawet
despekt.
fiatów tyskich musieli za nią dać. Po co? Moja rolba robiła w dziesięć minut, a au-
Pewnie dlatego, a także ze względu na brak dewiz, popyt na rolby z warsztatów kopalni Wieczorek
wcale nie maleje. Dwudziestojednoletni Stanisław Kasperczyk z zapałem pomaga tacie. -Jak już
robota z jedną rolbą szła do końca, to
my zaczynali nowo rolba, zaś koła, zaś resory, zaś elektryka. Do tych pierwszych
- Śnieg leżał na lodowisku równo z bandami, bo ono było pod chmurką. A rol-
ba pojechała i wygładziła!
Siedemnastoletni Roman Kruk z podprzemyskiej wioski Majdan (czterdzieści cztery numery) wyczytał
w gazecie, że można się zapisać do szkoły górniczej
zimę szedł na opał, do pieca. Poszedłem dwanaście kilometrów na stację i pojechałem na Śląsk.
Chodzą w grupie, żeby nie oberwać. Białystok trzyma się razem, Przemyśl razem,
Przyjechali gorole
na drewnianym kole.
i kufry pieronowe.
- Ja nie miałem ani gumowego płaszcza, ani wielkiego kufra, tylko szmacianą
torbę. Czułem, że tu długo nie wytrzymam. Nic nie wiedziałem o Śląsku, o tych
Byamty pieronowe
na Śląsku.
Grażyna Szymborska sprowadziła rower i stara się odczytać plan starego Giszowca, który ją zachwycił
i oczarował, ale wraca z tych wypraw zasmucona, z wyrzutami sumienia. Chciałaby coś zrobić dla tego
miejsca, ale nie wie jak. Obawia
się, że zamieszka w żelbecie, który nie powinien tu stać, i nic nie zrobi.
Powtórka ze szlabanu
Maria i Jan Jungerowie pożegnali kolejnych znajomych, którym udało się wyjechać na Zachód. Potem
pasiekę. A ostatnio każde wyjście do ogrodu oznacza
żegnanie się z roślinami. Spisują w zeszycie, ile czego jest, żeby dostać za to odszkodowanie, gdy
trzeba już będzie oddać ogród pod bloki, co nieuchronnie nastąpi. Nikt już nie wierzy, że stary
Giszowiec oprze się nowym czasom.
Wokół panoszy się rezygnacja, mówią o niej chwasty, oberwane rynny, dziurawe płoty i twarze
sąsiadów, którzy kręcą się bezradnie po swoich obejściach. Budzą się z myślą, by naprawić dach, lecz
dzień przywołuje ich do rozsądku. Dach
- A więc dom stał się faktem - deklamowała w 1908 roku Margareta Klein ze
szkoły w Gieschewaldzie. Teraz dom przestaje być faktem.
Maria i Jan Jungerowie załatwiają dla siebie i małego Andrzeja wycieczkę turystyczną do Grecji.
Potem dokonują dyskretnych formalności, by rozstać się na za-
Andrzejek ma pięć lat, a jego babcia Rozalia, która tuż po wojnie postanowiła wyjechać z Jasiem do
Niemiec, ale zawróciła do domu, bo właśnie opuszczono
szlaban na drodze, jest już stara i mylą się jej różne rzeczy. Usłyszała, że w Turcji porywają dzieci;
Turcja czy Grecja, wszystko jedno. Zlękła się i tak postraszyła
Grecji we dwoje i wracają do domu. Sami nie potrafią ocenić, czy zrobili tak dlatego, że są dość
odważni, by żyć tu dalej, czy dlatego, że są ofiarami ogólnej rezygnacji.
w Katowicach.
nych albo likwidacją jakiegoś wyrobiska, albo wymianą liny nośnej urządzenia
wyciągowego.
- Kopalnia to brud, wieczny brud - mówił, kiedy pracował na dole. Teraz, kiedy jest inżynierem
projektantem, zjeżdża na dół chętnie, bo czuje się tam swój,
nie jest dla ludzi inżynierem malowanym, zza biurka. Niektórzy pamiętają, jak
machał z nimi łopatą, i przychodzą się przywitać. Jan myśli, że starzy górnicy
i rzemieślnicy kopalni, tacy jak Gerard Kasperczyk, daliby sobie radę z rurociągiem, liną czy
wyrobiskiem bez tych wszystkich rysunków i obliczeń, po prostu
na zdrowy rozum, no ale trzeba dopełnić formalności. Jan nie interesuje się polityką. Jego polityka to
góry. Kieruje zakładowym kołem PTTK, organizuje wycieczki piesze i narciarskie. Sekretarzem partii w
przedsiębiorstwie jest szef jego
działu, są zaprzyjaźnieni i szef go do partii nie ciągnie. Powrót spod szlabanu nie
kominków.
Domek Stachów w Giszowcu ciągle stoi i może nawet przetrwa, ale ojciec
1977
nowe dzwony.
Jeden, imieniem Maria, waży tysiąc czterysta kilo, a więc prawie tyle co dawna Maria, też ofiara
drugiej wojny światowej. Kupili ją parafianie i narzucili jej
wydzwaniać będę".
Drugi, imieniem Józef, waży dwa tysiące osiemdziesiąt kilo, jest więc dwa
razy cięższy od dawnego Józefa przetopionego przez Niemców na potrzeby wojenne. Ufundował go
Józef Węgrzyn z Londynu, a właściwie z Janowa. W czasie
udało mu się przedostać do Anglii, gdzie otworzył piekarnię, założył rodzinę, dorobił się pieniędzy i
czworga dzieci. W latach siedemdziesiątych zaczął przyjeżdżać do Polski i zauważył, że na dzwonnicy
u Świętej Anny ciągle brakuje największego dzwonu - jego imiennika.
31 grudnia Giszowiec, Nikiszowiec, Janów i Szopienice żegnają Balkan.
Ostatni kurs odbywa się w nastroju prawdziwej żałoby. Ktoś rzuca kwiaty na tory,
z 1921 roku, polski rozkład jazdy kolejki. Uwzględniono w nim dodatkową jazdę
w dzień wypłaty, po ósmej rano, dla matek i żon spieszących pod kasy przy szybach Carmer, Nickisch,
Kajzer Wilhelm i Wojciech. — Nawet o babach pomyśleli.
Ewald nie pozwala na śmierć Balkanu. Na jego obrazie lokomotywka pyka jak
z fajeczki nad zieloną skarpą, pod którą pasą się kozy, nad czystym stawem, gdzie
moczą wędki starzyki. Ludwik Lubowiecki wiesza obraz w swojej fryzjerni obok
portretu domku przy ulicy Kwiatowej. Ewald dokumentuje to, co utracone, Ludwik jest mecenasem
artysty, dyrektor Sender ogląda każde nowe dzieło.
1978
Pył
Kopalnia Staszic nadaje godność honorowego górnika pisarzowi Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, który
prowadzi w Katowicach obrady XX Walnego Zjazdu
Związku Literatów Polskich. Zjazd zapowiada się niespokojnie, część pisarzy ostro
W tym samym roku dyrektor Sender dowiaduje się z niepokojem, że Giszowiec wpisany został do
rejestru zabytków. Dokonał tego wojewódzki konserwator
magister Adam Kudła na polecenie generalnego konserwatora zabytków PRL profesora Wiktora Zina.
Ten zaś opierał się między innymi na opinii wybitnego znawcy osadnictwa przemysłowego i reliktów
techniki profesora Jana Pazdura. Profesor
Pazdur jest regionalistą pasjonatem z Kasiny Wielkiej w Beskidach i już w dzieciństwie stracił głowę
dla lokomotywy parowej salutowanej przez ojca dróżnika.
Giszowiec już ledwie dyszy ściśnięty przez potężne bloki I Jednostki Mieszkaniowej; rozebrano nawet
sześciokątny dom urzędowy z zagadkową statuą na winklu.
tysiące czterdzieści dwa mieszkania), a program likwidacji starej zabudowy jest zgodny z narodowo-
społecznym planem gospodarczym bieżącej i następnej pięciolatki.
A tymczasem rozbiórki idą pełną parą. Stara cegła koncernu Giesche ma świetną opinię i kto chce
sobie zbudować dom, szybko skrzykuje brygadę, najczęściej
z goroli, którzy chcą się szybko dorobić, nie spieszą się po godzinach do swoich hoteli i nie są
przywiązani do tego, co mają zburzyć. Dwudziestoczteroletni
z braćmi już piąty domek. Braci jest razem czterech i już wszyscy na Śląsku; ściągali się tu po kolei.
Ryszard, przemyślny i pracowity, twierdzi, że kto umie robić,
jest taki: najpierw trzeba ręcznie zdjąć dach, to trwa najdłużej. Potem przypro-
wadza się ciężarówkę Tatra załadowaną cegłą, żeby miała ciężar, łączy ją liną ze
szczytem chałupy i daje wsteczny. Chałupa pada, ale ani jedna cegła nie pęka, tak
Kolega Ryszarda Cygana buduje dom pod Częstochową i opłaca mu się transport tej cegły. Rysiek nie
myśli o budowaniu, bo liczy na mieszkanie zakładowe
w bloku, a poza tym - może kiedyś wróci pod Rzeszów. Praca przy rozbiórkach
nawet mu się podoba, zna się na budownictwie, na murarce. Czasem przykro burzyć dom, kiedy jakaś
babcia stoi i nie chce odejść. Ale on się dosyć napatrzył na
wsi na stare chałupy, a nowy blok to komfort i od razu dzielnica inaczej wygląda.
krzątała się przy niej grupa gospodyń. Już od dawna nie pieczono tu chleba, więc
odśpiewać swoje stare pieśni. Przyszli do dawnej willi Uthemanna, gdzie kiedyś
każdy mógł każdego rozpoznać. Niektórzy jednak mieli z tym kłopot, stare oczy
Na tym się nie skończyło. Pojechali razem na obóz harcerski w Bukownie. Druhowie Józef Botor,
Teodor Botor, Ludwik Lubowiecki, Augustyn Bujar i najstarszy
Józef Karpała, nauczyciel, który w 1923 roku założył z druhem Piorunem drużynę
harcerską w giszowieckiej szkole, a w 1934 roku był komendantem hufca mysłowickiego. Wciągnęli
sztandar, rozpalili ognisko i ugotowali zupę w kociołku.
1979
Co myśli Halotta
większe zatrudnienie.
porach tygodnia. Niedziela przestaje więc być niedzielą, co gniewa księdza Rufina Sładka, który
obejmuje
kopalni Staszic. Według księdza, dyrektor jest śrubką w maszynie, ale to dobry
człowiek, pomaga ludziom. Niedawno kopalnia z własnej inicjatywy spięła kotwami ściany kościółka;
farorz nie martwi się już, że runą. Teraz, kiedy papieżem
jest Polak, wszystko stało się możliwe — na przykład publiczne spotkanie komunisty na stanowisku z
miejscowym biskupem. Zdzisław Sender chciałby wiedzieć,
jak się wtedy zachować, żeby nie urazić ani ekscelencji, ani sekretarza. Tego może
go nauczyć właśnie ksiądz Rufin, podczas spaceru po leśnej parafii, ponad podziemną otchłanią szkód
kopalnianych.
Jak dotąd Sender w kontaktach z ludźmi używa na ogół dwóch form - „wy"
Kutz, który napisał trzeci scenariusz śląski pod tytułem Paciorki jednego różańca,
Nie chce być piekarzem, ale montażystą, jest pracowity, uparty i przekonany, że
dopnie swego.
niszczy stare domy górnicze w imię socjalistycznej gospodarki, partyjnego obowiązku i kariery, gra
Stanisław Zaczyk. Jest w tej roli twardszy i bardziej oschły
niż prawdziwy dyrektor Staszica. Ale to nie on, lecz prawdziwy dyrektor Zdzisław Sender rzeczywiście
rozbiera te domy.
Rolę zasłużonego górnika Karola Habryki, okopanego jak w twierdzy w swojej chacie i
niepozwalającego na jej rozwałkę, gra Augustyn Halotta, metaniarz
pod ziemią z lampką i bada, czy w chodnikach nie ma gazu. A gaz niestety jest -
cym domki giszowieckie, i wygląda na to, że jego chata też pójdzie pod spychacz.
Martwi się o gołębie, bo on znajdzie sobie miejsce, a gołębie nie, i wymyślił nawet sposób, żeby się
nie mnożyły - podtyka gołębiom jajka kurek liliputek, które
wysiadują, a potem Halotta podbiera gołębiom kurczęta i gotuje rosół; tak w każdym razie opowiada
Kutz.
Rolę Habrykowej gra Marta Straszny, dawniej ślusarz w hucie w Siemianowicach, teraz na
emeryturze. Kiedy przestała pracować, zapisała się z nudów do
Filmowemu Habryce nie udaje się ocalić swojego domku, ale ponieważ jest
drugiej wojnie był przodownikiem, a na dodatek ma syna inżyniera w kopalni burzycielce i jest uparty
jak wół, władze dają mu w końcu nie szufladę w bloku, ale
willę, w której można by żyć jak w raju, lecz już bez sąsiadów, bez szopki, bez
miejsca. Habryka tak bardzo tęskni za tym wszystkim, że nie ma ochoty budzić
się ze snu w starym małżeńskim łóżku zabranym z giszowieckiej chałupy. I któregoś dnia rzeczywiście
się nie budzi.
na takie wzruszenia.
Film powstaje w Giszowcu (chociaż ta nazwa w nim nie pada), na placach budowy i miejscach
rozwałki. Domek, którego broni Habryka, naprawdę tu stoi,
odpocząć. Kiedy wrócił, Halotta - Habryka ciągle leżał w trumnie, wśród wieńców ze wstęgami
związków zawodowych. Kutz się zaniepokoił i pochylił nad Augustynem, a ten otworzył oczy i szepnął:
- Jo tak sobie myśla
A o czym myślał reżyser, kiedy zostawił pogrzeb i poszedł odpocząć? Prawdopodobnie o swoim ojcu
Franciszku Kutzu, który za jego namową wyprowadził
Maryla Wacławkówna jest jeszcze młodą kobietą, ale kiedy patrzy na sad przy
w tym roku jak oszalałe i kiedy owoce zaczynały nabierać koloru, przyjechał bul-
- Wtedy mi ulżyło.
Halina, żona Stacha, synowa Gerarda Kasperczyka, napisała wiersz Mój dom
Byłeśkiedyświoską małą
Odpoczywał górnik
Karmił gołąbki
Był zadowolony
Szczęśliwy odszedł
()
Słoneczko zamglone
Dorota i Kurek
Dorota Simonides jest przekonana, że gdyby Karol Wojtyła nie został papieżem, burmistrz Kilonii nie
zaprosiłby Polaka na kongres etnologów w tym
mieście.
Było tak czy nie, Dorota jedzie do Kilonii. I dobrze, że ona. Zna nie tylko nie-
koniecznie chce ją ugościć. Florka już nie żyje, jest bardzo samotny. Zapłaci Dorocie za drogę, wie, że
nie ma marek.
- Powiedział, że chodzi mu po głowie piosenka, ale nie pamięta ani słów, ani
jak w domu. Ojciec brał skrzypki, a my wszystkie dzieci: - Za ebru falą, goniąc
Imię wroga
W tym roku kopalnia Wieczorek, być może dzięki czterobrygadowemu systemowi pracy, osiągnęła
życiowy (a ma ponad sto pięćdziesiąt lat) rekord wydobycia: cztery miliony ton węgla.
Na przekór sukcesowi produkcyjnemu liczba osób, które dobrowolnie wyjechały z Polski do Niemiec,
od paru lat rośnie. W 1976 roku wyjechało około
nazwy Giszowiec. „Mój familok był to budynek bez podstawowych wygód, nie
było wody bieżącej, nie było oczywiście łazienki. To najlepszy przykład, jak właściciele kopalni Giesche
i Giszowca traktowali polskich górników".
Henryk Dobiczek, budowniczy, remontowiec, który przez wiele lat łatał domki Giszowca, twierdzi, że
najwyższy czas położyć kres tej partaninie, a zwłaszcza nazwie osiedla, bo koncern Giesche zapisał się
jak najgorzej w pamięci Polaków, konsekwentnie prowadząc politykę ucisku narodowego,
społecznego i gospodarczego. „Dlaczego więc utrzymywano nazwę wywodzącą się od nazwiska
syn i następca, inżynier budowlany, już nie łata jak ojciec, lecz stawia nowe blo-
domek Dobiczka, który - o, dziwo - ciągle jeszcze stoi w swym życiu realnym,
Wniosek o zmianę nazwy wspiera stanowczo swym autorytetem były dyrektor szkoły Józef Piasecki,
który poświęcił tyle pracy powstaniom śląskim w Gieschewaldzie. Wnosi, by nazwać osiedle imieniem
Staszica.
Te żądania padają na sesji Miejskiej Rady Narodowej w Katowicach 15 listopada i znajdują miejsce na
łamach „Trybuny Robotniczej" i „Dziennika Zachodniego". Do wniosków mieszkańców dołącza się
aktyw kopalni Staszic.
ma w tej sprawie odrębne zdanie. Nie wyraża go jednak publicznie, lecz zapisuje
legendach. Dlaczego na przykład nikogo nie gorszy nazwa miejscowości Kozy koło Bielska. Oparta jest
ona na legendzie, która głosi, że podczas najazdu Tatarów ze wsi uciekli
wszyscy mieszkańcy, pozostały jedynie dwie kozy. Gdy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a
mieszkańcy wrócili do domów, dwie kozy czekały cierpliwie.
ludności.
i kosmetyków.
Osiedle Staszica
1980
Na Wygorzele
siwy, z ciemnym, starannie utrzymanym wąsikiem. Strzyżenie wąsów to najtańsza usługa w jego
fryzjerni, kosztuje tyle co dwie bułeczki. Przy ojcu stąpa Grześ,
Idą tylko mężczyźni. Kobiety odprowadziły ich do przystanku autobusowego na Osiedlu Staszica
(dawniej Giszowiec) i wróciły do domów. Mężczyźni wysiedli w Murckach i weszli do lasu. Mają do
Wygorzeli pięć kilometrów. Ludwik
przyjechał z Kłodzka, gdzie osiadł po wojnie, bo na Górnym Śląsku ktoś mu ciągle zaglądał w papiery,
Jan, który specjalnie wziął urlop w Niemczech, gdzie pracuje na przyszłą emeryturę, i najmłodszy
Franciszek, który mieszka w Tychach,
Wujek Karol Panek gubi ukradkiem cukierki, a potem szuka ich w papro-
ciach za pomocą rozdwojonej gałązki, którą nazywa gajgerem. Wszyscy dokazują - i starsi, i dzieci - a
przy leśnym źródełku dochodzi do wrzawy, bo kto idzie
pierwszy raz na tę pielgrzymkę, musi się poddać ceremonii chrztu, z której wychodzi mokry jak
Utopiec.
Bracia z krewniakami idą uczcić mamę zmarłą trzydzieści lat temu. Maria
z domu Żogała pochodziła z wiejskiej kolonii Wygorzele, były tam cztery gospodarstwa i studnia z
żurawiem. W tych domach ciągle mieszkają różni dalecy kuzyni.
W połowie drogi wchodzą na polanę z dębem pośrodku.. Panek okrąża drzewo z gajgerem i
wydobywa spod konarów butelkę. Przez brudne szkło widać wilgotny papier ze spisem obecności z
zeszłego roku. Wydłubują go patykiem, będzie osuszony i zachowany. Zastępuje go lista z kieszeni
Ludwika.
Docierają do pierwszego domu. Studnia, przy której myła się mama, kiedy
była panną, jest ciągle na miejscu, ale bez żurawia, muszą kręcić korbą. Ochlapu-
swojski chleb, krupnioki, salcesony, kiełbasy. Jeden z nich jest organistą i prowa-
dzi do kościoła, będzie grał przy modlitwie za dusze rodziców i dziadków. Potem
mieszkała mama. Grzesio też tańczy. Jest w wielkiej gromadzie bliskich i na do-
w Katowicach. Budzi się o szóstej, sam wsiada w autobus, a o ósmej staje do roboty. I nie jest to
żadne klejenie kopert, dobre dla kobiet i chorych, lecz prawdziwa praca ze śrubokrętem i młotkiem.
Idą tak już drugi albo trzeci raz. Domku Lubowieckich przy ulicy Kwiatowej
już nie ma, oficjalnie nie ma nawet Giszowca, ale jeszcze są Wygorzele i nikt nie
Gertruda z domu Badurzanka także wędruje ze swym nowym mężem Stefanem, na przykład do
Kostuchny. Wychodzą o świcie, zabierają termos i kanapki, idą gdzie ich nogi poniosą, czasami boso,
niosąc buty w ręku, słuchają ptaków,
rozpoznają rośliny, zbierają jagody i wracają o zmroku. Takiego szczęścia Gertruda nigdy sobie nie
wyobrażała.
mieszkańców Giszowca (ciągle, jak oni, używa tej nazwy) do kopalnianych chałup, w których żyją.
Na pytanie, czy ktoś chce zamienić mieszkanie, sto trzydzieści trzy osoby
odpowiadają - nie!
Praca nad ankietą zbiega się z pokazem Paciorków jednego różańca Kazimierza
klasowej oceny, a jednak nie. Pierwszy sekretarz KW PZPR w Katowicach Zdzisław Grudzień,
znienawidzony i wykpiwany na Śląsku, niespodziewanie kieruje
Paciorki do kin.
Osiedle Staszica idzie więc tłumnie zobaczyć, jak żona Habryki obiera kartofle w oblężonym przez
spychacze domu i śpiewa „przybądź nam litościwa Pani ku
pomocy", i jak sąsiadka Habryków żegna się ze swym gospodarstwem na klęczkach. Rozpoznają
kuchnie, meble, szopki i ogródki. Kiedy stary kombatant wspomina: „za nieboszczki Polski", nikt nie
bierze tego za dowcip. Giszowiec też jest
już poniekąd nieboszczykiem. Wprawdzie rozbiórka domków została wstrzymana, ale nie wiadomo
na jak długo, a nazwa już pewnie nie wróci.
Wydawałoby się, że ogryzek dawnego Giszowca i blokowisko Osiedla Staszica nigdy nie przełamią
wzajemnej obcości. Tymczasem Rufin Sładek, proboszcz
leśnego kościółka, postanawia, że w tym roku procesja na Boże Ciało prowadzona dotąd wśród
ocalałych Zillmannowskich domków obejmie także nowe budynki, w których mieszkają przecież koło
siebie hanysy i gorole.
fin sam wznosi monstrancję, nie życzy sobie, by podtrzymywano go pod ramiona.
(orkiestra Wieczorka gra zawsze u Świętej Anny w Nikiszowcu). Nie można oderwać wzroku od
muzykantów pysznych jak koguty, bo zamiast jednolitych czarnych mundurów mają czarne spodnie,
białe koszule i zielone kamizelki, a przy tym
jak zawsze czerwone pióropusze na czakach. Po każdym utworze instrumenty ro-
bią przerwę i wtedy wszyscy śpiewają. Nawet deszcz nikomu nie szkodzi, chronią
przed nim buki o gęstych koronach. Potem wszyscy odchodzą, pozostaje tylko or-
kiestra i skupia się wokół krzyża misyjnego, gdzie czeka stół z poczęstunkiem.
Wałęsa do Kutza
Mimo że Gerard Kasperczyk nie zajmuje się już racjonalizacją, kopalnia Wieczorek chlubi się stu
sześćdziesięcioma nowymi projektami wynalazczymi o barwnych nazwach, na przykład organ
urabiający do czołowego wcinania w caliznę.
Zeszłoroczny rekord wydobycia ma być pobity o prawie trzysta tysięcy ton (ale
codzienną pracą, a trud każdego z nas potrzebny jest innym, podobnie jak praca
Nie bez powodu mówi się o „innych". Od 15 sierpnia stoją stocznie Trójmiasta, a od 18 sierpnia
Stocznia Szczecińska.
Tegoż dnia dyrektor Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego doktor inżynier Stefan Słupski
wysyła teleks do kilkunastu adresatów: „obywatel
chorzów lenin murcki polska Staszic kzn-pw zrb-kzpw zgm-kzpw tranzgor", i zawiadamia ich, że
„stosownie do zalecenia głównego inspektoratu ochrony przemysłu z dnia 17 sierpnia 1980 r.
wprowadza się od godz. 6.00 dnia 18 sierpnia 1980 r. aż
Wytyczne dla tego hasła, jak informuje dalej dalekopis, określone zostały
w zarządzeniu ministra górnictwa z 10 sierpnia 1976 roku. A zatem w czasie kiedy po wypadkach w
Ursusie i Radomiu rozprawiano się z „warchołami".
Śląsk jeszcze pracuje. Pierwsza, 25 sierpnia, staje tarnogórska fabryka urządzeń dla górnictwa FAZOS.
Załoga podchodzi do sprawy rzeczowo - chce wie-
dzieć z pierwszej ręki, co dzieje się w Gdańsku, i wysyła do stoczni dwie delegacje. Każda jedzie tam
inną drogą, obie docierają i wracają do Tarnowskich Gór
podbudowane i zaopatrzone w gdańskie postulaty. 29 sierpnia stają kopalnie Manifest Lipcowy i
Borynia w Jastrzębiu-Zdroju i zawiązuje się komitet strajkowy
one między innymi, że od 1 stycznia 1981 roku wszystkie soboty i niedziele będą
wolne od pracy, znosi się system czterobrygadowy, nie wolno zatrudniać pracowników w
nadgodzinach wbrew ich woli.
W tym samym mniej więcej czasie Paciorki jednego różańca zdobywają główną nagrodę na Festiwalu
Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku, Złote Lwy
Gdańskie. Lech Wałęsa przesyła reżyserowi wyrazy uznania. Odtwórca roli Karola
Habryki Augustyn Halotta może się uśmiechać, przyjmując gratulacje - za honorarium aktorskie kupił
sztuczną szczękę. Kazimierz Kutz zwierza się pisarzowi
Polskę opuściło i wybrało na stałe Niemcy - dwadzieścia sześć i pół tysiąca osób. Najmniej w ciągu
ostatnich pięciu lat; o prawie dziesięć tysięcy mniej
niż w roku poprzednim. Od 1952 do 1980 roku, a więc już po zakończeniu przymusowych przesiedleń,
wyjechało do Niemiec ponad pięćset pięćdziesiąt tysięcy
wszyscy muzykanci z okolicy. Zanim umarł, bardzo się nacierpiał. Od lat puchły
mu nogi, teraz jedną amputowano. Sąsiedzi z pokoju szpitalnego słyszeli, jak Albert-Wojtek wzywa
przez sen żonę: — Róża, Rózia! Gdzie jesteś?!
Rozalii nie było. Albert-Wojtek budził się z ciężkiego snu i usiłował wstać.
cmentarzach chcą, żeby im grał. Musi tam biec. Zdrowsi chorzy łapali go, żeby
Córki przychodziły do szpitala, ale Rozalii ciągle nie było, nie mogła przyjść,
bo wylała sobie na nogę garnek rosołu. Nie mogła chodzić, nie mogła nałożyć
Wreszcie udało się jej nałożyć but, ale przyszła do szpitala o parę godzin za
późno.
Albert, gdzie jesteś, dlaczego cię nie ma? Kiedy rodziła Pawełka, grał w restauracji Sauera. - A teraz on
mnie wzywał - płakała - a mnie nie było.
Jesienią załogi Staszica i Wieczorka masowo wstąpiły do Solidarności. Henryk Kilczan prawie nie
zauważył, kiedy się w niej znalazł.
- Ci z partii i z kierownictwa godoli - wstępuj człowieku, wstępuj. Jak wszyscy nasi wstąpią, będziemy
trzymoć tam władza.
radom proboszcza Rufina Sładka komunista Zdzisław Sender powitał z godnością biskupa Herberta
Bednorza, który odprawił uroczystą mszę w cechowni i poświęcił w niej figurę patronki górników.
1981
Król ziemniak
większość załogi.
Powołuje się ludzi do zbierania zamówień na kartofle wśród załogi i emerytów. Deleguje się
zaopatrzeniowców, którzy zdobędą towar. Wyznacza się urzędników finansowo-księgowych,
magazynierów, kierowców, ładowaczy, konwojentów i kontrolerów czasu pracy wszystkich
oddelegowanych do akcji, co jest szczególnie odpowiedzialne, bo mogą oni korzystać ze specjalnych
nadgodzin, które
trzeba potem policzyć. Zabezpiecza się niezbędne środki transportu. Nie zapomina się o tym, że
odbiorcy mają zwrócić worki w ciągu dwóch tygodni, a reklamacje
z powodu wad ukrytych ziemniaków przyjmowane będą tylko przez dziesięć dni.
za swoje.
Gdzie, w jaki sposób zdobędą teraz kartofle? „Mamy wyzdychać z głodu?" - zapytał w imieniu
emerytowanych górników Franciszek Zmyślony z Sośnicy, który
z 1922 roku. Ich status jest niejasny. Ni to legalne - bo mają jawnych autorów
poza cenzurą, bez debitu, pokątnie, powielane, rozmazane. Niektóre ich strony przypominają
dawnego „Kocyndra", pismo wesołe, co to wychodziło, kiedy
Zaglądali do kufrów,
zaglądali do waliz,
który w filmie Paciorki jednego różańca umierał jako górnik Habryka z tęsknoty
za starym domem, ogrodem i sąsiadami. Teraz Halotta zasypia na zawsze we własnym imieniu, ale z
tej samej przyczyny; niedawno musiał opuścić domek w Bogucicach, także rozebrany pod bloki.
Spodziewał się tej wyprowadzki już wtedy,
Opuszczenie własnego domu jest trudne nie tylko dla zwykłego człowieka, ale
i dla takiego, co trząsł ludźmi, fabrykami i miastami i nie wahał się rozbierać osiedli, gdy raziły jego
partyjną świadomość. Zdzisław Grudzień, nie tylko pozbawiony
funkcji partyjnych, ale w czerwcu w ogóle wykluczony z PZPR pod zarzutem wykorzystywania swojej
pozycji do czerpania prywatnych profitów, mieszka w Katowicach, przy ulicy Różyckiego, w osiedlu
domków dygnitarskich. Przyznaje wobec
komisji partyjnej, która go teraz rozlicza, że dom był zbyt kosztowny i jako komunista nie powinien go
brać, gdy dawali za darmo, ale pyta: „Zastanówcie się, towarzysze drodzy, czy po tylu latach pracy
mam iść pod namiot?"
Zabiera się do pracy metodycznie, wzorem Niemca Richarda Kuhnaua, który na początku XX wieku
zgromadził dwa tysiące sto śląskich podań i zaopatrzył
je w metryczki. Sympatię Doroty budzi nie tylko solidność, ale i otwarta postawa badacza. Ponieważ
nie znał dobrze polskiego, prosił księcia Olgierda Czartoryskiego o pomoc językową i pozostawił
niektóre nazwy w polskim brzmieniu:
tak jak przedtem, kiedy zbierali bery i bajki. Pytają ludzi o dawne strachy, a ciągle słyszą o nowych.
Nowe zmory to: lęk o dom i ogród, o rozproszoną rodzinę,
o własne miejsce w świecie, który się odmienił i nie wiadomo, w jakim pójdzie
kierunku.
Dorota pociesza: - Tak już musi być, bez strachów nie ma życia.
goś spodziewać, więc operacja jest niewykonalna. „Na przykład do blokady kopalni »Wieczorek«
posiadającej siedem szybów i 24 bramy potrzeba 320 funkcjonariuszy mundurowych oraz 7 armatek
wodnych. Natomiast do blokowania huty
z wykorzystaniem ich własnych samochodów), „Sasanka" (szybka akcja kurierska) . W ten zielnik
wkrada się demaskatorski kryptonim „Kocioł" (skierowanie
„Przyniosłeś, Mikołaju, cukierki?". A Mikołaj na to: - „Nie, ale przyniosłem nakaz aresztowania dla
taty".
Zimno
13 grudnia 1981. Tego dnia dreszcz zgrozy przeszył każdego, kto z radiowej ciszy przerywanej
wstrząsającym komunikatem dowiedział się o ogłoszeniu w Polsce stanu wojennego. „Boże, cos
Polskę, przed twe ołtarze zanosim błaganie" kończyło każde spotkanie liturgiczne tej niedzieli ().
przedostać na teren kopalni Staszic, by tam zorganizować masówkę dla załogi nocnej zmiany
Sładka pukają dwaj młodzi górnicy, delegaci Staszica. Załoga prosi, by ksiądz
13 grudnia. Jest kuzynką Małgorzaty Ryś, jej ojciec miał zakład szewski w Wełnowcu, a ponieważ był,
jak mówią, ducha niemieckiego, rodzina musiała pod koniec wojny uciekać do Niemiec, zabierając
tyle co w plecakach. Ingeborga miała wtedy szesnaście lat, zawsze potem tęskniła do domu, a kiedy
już na progu
strony. Od tej pory przyjeżdża co jakiś czas, a w listopadzie przywiozła pierwszy transport darów dla
domów dziecka, szpitali, wdów i emerytów. Umie zdobywać dary i dokładnie wie, co komu dać, bo
przeprowadza staranny wywiad.
Oceniła, że tej zimy pomoc będzie potrzebna bardziej niż kiedykolwiek, i właśnie jest w Giszowcu z
grupką wolontariuszy wystraszonych widokiem wozów
pancernych i żołnierzy.
dziła córeczkę po trudnej ciąży. Powiedziała Bogu, że się nawróci, jeśli da jej to
dziecko, i teraz, kiedy słyszy, że górnicy zostali w kopalni, że stało się coś bardzo
- I on gado, woła, idź do Jonka Pasia, bo jest stan wojenny, żeby się nie wychylał, bo nas wszystkich
powywożą, nie?! Ten Paś to był górnik strzałowy, działacz
zaangażowany był.
nic się nie dzieje. Mało bojowy przewodniczący Solidarności Jan Piś siedzi
w domu, a najbardziej bojowego członka komisji zakładowej Ignacego Kasprzyckiego, zwanego przez
Kilczana Czerwone Liczko (ze względu na cerę, nie poglądy; sympatyzuje z Konfederacją Polski
Niepodległej), internowano. Wygląda na
mencie łapie się za piersi i traci oddech. Ktoś biegnie do punktu medycznego,
ksiądz Rufin wsiada z dyrektorem do karetki, bo to może jego ostatnie chwile, dyrektor dygocze z
zimna, lekarka przykrywa go własnym kożuszkiem, pro-
boszcz oddaje jej swoją kurtkę. Jadą do szpitala w Ochojcu. Ksiądz zostawia Sen-
KWK „Staszic", pracuje w ruchu ciągłym i na różne zmiany. To pozwala proboszczowi poruszać się
nocą, w zakazanych godzinach.
O zmroku Rozalia Kilczanowa z sąsiadką niosą żołnierzom przy koksownikach gorącą zupę, bo żal na
nich patrzeć. Znowu żołnierz wstydzi się munduru,
a co jest winien?
Nadchodzi ponury poniedziałek. Rano załoga „Wieczorka" musi rozstrzygnąć: zjeżdżać do pracy czy
stanąć?
Kilczan jest instruktorem zawodu i ma tego dnia pod opieką grupę uczniów
Otóż w chwilę potem jak Kilczan z uczniami znalazł się w sztolni, do cechowni szybu Pułaski przybiegł
Ernest Sikora, członek zarządu regionu Solidarności, na etacie w „Wieczorku", i wezwał do strajku.
Ranna zmiana nie zjechała
wypłatą i w kasie już były pieniądze, zatem należało pilnować, żeby nie przepadły podczas zamieszek.
Kiedy Kilczan i jego uczniowie zakończyli dniówkę i wyszli na górę, do łaźni przy szybie Pułaski,
zobaczyli wybite szyby, porzucone hełmy. Kilczan od razu
pomyślał o synu Adasiu, który od września pracuje w kopalni w dziale maszynowym. Jeszcze wczoraj
go ostrzegł: - Słuchaj, synku, jak sztajger otworzy okno
Adaś jednak nie posłuchał. Dopiero kiedy do kopalni wpadło ZOMO, pobiegł
Marian Jania - jak wieść głosi - huknął pięścią w tarczę zomowca i tarcza pękła na dwoje. A potem
pobiegł do biura, między kobiety, które go schowały w bufecie. Pieniądze na wypłatę ocalały.
Pacyfikacja trwała krótko.
znalazł się w tym czasie w kopalni, też by się nie upierał przy protestach, chociaż zapamiętał
opowieści rodzinne o wielkim strajku z 1937 roku, nigdy nie należał do partii i szybko wstąpił do
Solidarności. Coś go hamowało przed starciem
z władzą. Lęk? Sam próbował to sobie wyjaśnić. - Czy skończyłbym studia, gdy-
by nie socjalizm?
Tymczasem załoga „Staszica", która jest młodsza, w większym stopniu napływowa, pozbawiona
śląskich doświadczeń i z tych powodów bardziej bojowa niż
- Ksiądz jest pierwszy, który do mnie przyszedł - woła Sender. - Spałem bardzo dobrze, cały oddział
obudziłem chrapaniem!
W ciągu dnia górnicy ze Staszica tracą determinację. Małgorzata Rysiówna zapisuje w kronice:
wiązał się dotychczasowy komitet strajkowy. Akcję jednak w swoje ręce przejęła grupa
młodych ludzi, mieszkańców hoteli robotniczych przy ulicy Kolistej (mieszka tam około 2 tys. ludzi),
którzy to zawiązali nowy komitet strajkowy. Ich postawa była już bardziej agresywna, bo i wydarzenia
ogólne przyjęły postać bardziej dramatyczną. Uzbrojeni w prymitywny sprzęt obronny jak kilofy i style
od łopat, otoczyli kopalnię i zabarykadowali główną bramę.
Tegoż dnia, przed północą, generał brygady doktor Jerzy Gruba podpisuje
nie znał oczywiście rozkazu Gruby, ale i tak doszedł do wniosku, że nie powinien
bezwzrokowym), bo zajmuje się dziećmi, więc Florian jest o nią spokojny. Wycofuje się do domu
okrężną drogą przez Muchowiec i Ochojec.
Niestety tym razem duszpasterz nie zdążył. Godzina 8.30, wtorek 15 grudnia. Na
teren kopalni wtargnęły grupy ZOMO, czołgi, petardy z gazem, lawina gumowych pałek. Wszystko to
dla współbraci, ludzi pracy. Dramat kopalni niczym pożar buszu przeniósł się na teren Domu Górnika,
hoteli, nigdy nikt nie zdoła opisać dramatu, jaki
rozegrał się wśród niedawno jeszcze spokojnie pracujących młodych zdrowych ludzi.
plon akcji. Mały western urządziły także brygady ZOMO w osiedlu, pośród przerażonych ludzi w
kolejkach sklepowych
Łomot wozów pancernych słyszy przez okno Roman Kruk, mieszkaniec hotelu robotniczego przy
Mysłowickiej, chłopak ze wsi Majdan pod Lubaczowem,
„gorol na drewnianym kole", który zaciągnął się do szkoły górniczej przy kopalni Wieczorek. Wtedy
nie wytrzymał i uciekł ze Śląska. Ale minęło parę lat i jest
świecie, z kumplami z koszar jest raźniej, widzi zresztą, że przez te lata, kiedy był
gdzie indziej, tutejsi i obcy nieźle się wymieszali. Podoba mu się na Śląsku, ma życie dobre i wesołe,
nie czuje się jednak aż tak u siebie, żeby stawać z drągiem na
straży kopalni.
Nie pali się do tego także Ryszard Cygan ani jego bracia z Ulanicy w Rzeszowskiem, którzy mieszkają
w hotelu przy ulicy Kolistej. Jeszcze w sobotę u Ryszarda była z wizytą jego żona Lesia, w
zaawansowanej ciąży, chciała zostać dłużej, ale kierownik hotelu kazał jej stanowczo wracać do
domu, na wieś. Ryszard
i Lesia mieli mu to za złe, a teraz myślą o nim z wdzięcznością. - Musiał coś wiedzieć, był przecież
partyjny.
paczki pod opieką parafii. Jeden z wolontariuszy jest zakonnikiem, udziela Annie
- Staliśmy wszyscy w kuchni w naszym domku, a on żegnał nas krzyżem świętym, dreszcze szły po
plecach.
o tragedii Wujka.
W grudniu PZPR w kopalni Wieczorek traci stu czterdziestu dwóch towarzyszy, ale to nawet nie
dziesięć procent zakładowej organizacji, która w 1980 roku
liczyła tysiąc pięćset piętnaście osób. Wśród tych, którzy oddali legitymacje, jest
podkrakowskiej rodziny. Wychował się w domach dla lepiankarzy wybudowanych przez naczelnika
Szeję, gdzie kierowano po wojnie element niepewny narodowo, i dopracował stanowiska kierownika
oddziału wydobywczego w doświad-
Teraz zostaje zdegradowany aż o trzy stopnie - z kierownika oddziału na nadgórnika. Sekretarz partii
Jan Labrenc radzi: - Zabierz legitymację - trzymam ją
Ożywa piosenka śpiewana w latach trzydziestych, w okresie strajków i bezrobocia. Pierwsza jej
zwrotka jest stara, zapowiada nastrój, rytm i melodię:
robotniku, suchotniku
Następne dopisano:
Na komendzie w Katowicach
zagarnęli nas.
Telewizji Polskiej wyświetlono Sól ziemi czarnej tegoż reżysera. Widocznie lokalna władza nie
uzgodniła akcji z centralą. Kutza wypuszczono jeszcze przed
świętami.
1982
Wesele Eweliny
ale ślub smutny, bo teściowa Eweliny, zamiast cieszyć się szczęściem Wojtka,
ciągle myśli o drugim synu Bolku, który też mógłby tańczyć na weselu, gdy-
trumnie wkrótce umarł na zawał. Od tej pory minęło dwanaście lat, ale rodzinna uroczystość i świeża
żałoba po dziewięciu górnikach z „Wujka" przypominają o nieobecnych.
Ewelina nosi imię po dziewczynce ze sztuki Konstancji Rybok, ukochanej bohaterce Gertrudy, w której
rolę wcieliła się w 1932 roku w sali Sauera,
śpiewając:
A siostra Gertrudy Dorota Simonides, która od marca 1980 roku jest posłanką na Sejm z listy
Stronnictwa Demokratycznego („bo oni nie mieli w statucie zapisu, że światopogląd członka musi być
marksistowski"), zostaje wygnana z tej
- Natychmiast zawieszono nas w członkostwie SD, odebrano wszystkie pełnione funkcje i poddano
nas pod sąd partyjny. Zasiadali w nim prokuratorzy i sędziowie, ale każdy z nas pięciorga miał też
prawo do obrony i adwokaci sami się
zgłaszali. Ale ja oddałam legitymację. Byłam zresztą obciążona bardziej niż inni,
„G"
Damy za to ci talona,
Stan wojenny stawia tę trzecią możliwość pod znakiem zapytania, ale towary
są, w Osiedlu Staszica otwarto nawet specjalny sklep na tyłach ulicy Karliczka.
Gospodyni Hassowa zauważyła, że Elżbiecie Zacherowej przydałyby się firanki i pyta: - Pani
Zacherowa, chce pani gardiny?
Kto ma dostęp do książeczki „G", może sam wykupić dobra albo je po cichu
odstąpić, z przyjaźni lub dla zysku. Elżbieta Zacherowa nie chce firanek, ale potrzebuje spodni
narciarskich, rogówki (rzucili do sklepu w Sosnowcu) i wirówki.
Znajoma, która pomaga kupić narożną kanapę, chciałaby swe dziecko uczyć angielskiego, Elżbieta
Zacherowa chętnie się podejmie. A za ułatwienie kupna wirówki odwdzięcza się klockami lego z
krakowskiego komisu.
ściągnąć raty. Teraz Rozalia Kilczanowa ma samochód, ale nie ma męża, który
w świątek i piątek siedzi w kopalni, a jak wróci z szychty, zajmuje się wozem.
- Dobry samochód był, ale jo musiał mieć zawsze przy sobie buteleczka, kieliszek
Roman Kruk natomiast postanawia, że nie będzie robił w żadne święta i nie
świniaki, umieliśmy zrobić podroby, kiełbasy, dobrze nam było. I tak się stało, że
szybko zostałem nieformalnym opiekunem tej grupy z wojska, cośmy przyjechali jednym autokarem,
W ich imieniu wszędzie chodziłem, załatwiałem, upominałem się, bo nawet kiedy jeszcze była
Solidarność, to w ogóle nie zwróciła uwagi,
A Heinz Hampel obiecał zdobyć kafelki, bo koleżanka żony remontuje łazienkę, ale go właśnie
zamknęli, gdyż nie zaniechał działalności związkowej.
siatkę ulic, a nowe budynki projektować tak, by „zachowały w swym charakterze i gabarycie fakt
styku z jedno- lub dwurodzinnym budownictwem mieszkaniowym".
Małgorzata Rysiówna, która jako geodeta ma nieraz dostęp do różnych dokumentów miejskich,
przeczytała ten list, zamyśliła się nad nim i wpisała własny komentarz do kroniki leśnego kościółka:
Nagle ktoś wymyślił, że można z tego obgryzionego ze wszystkich stron osiedla zrobić
zabytek tak zwany skansen. () Powstaje tylko pytanie, gdzie był wojewódzki konserwator zabytków,
gdy osiedle w swoim pełnym kształcie przedstawiało prawdziwą wartość,
pojedynczy dom albo ulica nie oddają niczego. Zachwycić może jedynie zagospodarowanie w całości,
estetyka, sensowność, piękno
Będzie wnosił o wyburzenie czterech domków przy ulicy Agaty, pięciu przy
ulicy Kirowa, siedmiu przy ulicy Kwiatowej, dwóch przy ulicy Partyzantów,
dwóch przy ulicy Sputników, siedmiu przy ulicy Kosmicznej, sześciu przy ulicy
Liczy, że w walce o nowe domy dla załogi pomoże mu ważna funkcja, jaką
1983
Na lotnisku Muchowiec niedaleko szybu Wilson kopalni Wieczorek staje metalowy szkielet
ogromnego krzyża, widoczny z najdalszych sektorów odległych
ale dlatego że jest geodetą i takie dostała zlecenie. Wcale nie za darmo - podkreśla.
i to bardzo dokładnie, bo każdy sektor ma być ogrodzony żelaznym płotem z barierek, z których każda
ma dwa i pół metra długości. Trzeba wyjść poza betonową płytę lotniska i wyznaczyć kwadraty także
na łące, żeby ten ocean ludzi rozpłynął się równomiernie.
Zajmowała się tym głównie Maryla Wacławkówna, wygnana ongiś z przedszkola za klerykalizm.
20 czerwca o trzynastej mieszkańcy starych i nowych domów Osiedla Staszica wychodzą piechotą w
stronę Muchowca, niosąc sztandary, chorągiewki i parasole, bo ma się na burzę. Idą około godziny,
zajmują miejsca w sektorach, modlą
się i czekają. Niebo się zaciąga, zrywa wichura, spada ciężki deszcz.
Na placu jest milion trzysta tysięcy ludzi; historia Śląska nie zna tak wielkiego zgromadzenia w jednym
miejscu o jednej godzinie. Z każdego parasola leje się
struga na plecy sąsiada, ale to nic. Boją się tylko, że wiatr zerwie baldachim nad
Rufin Sładek pamięta, że Papież zapytał: - Może nie jesteście przemęczeni, ale
Kazimierz Bosek, który pracował w „Wieczorku" jako żołnierz karnych batalionów górniczych, teraz
dziennikarz pisma „Literatura" w Warszawie, ogląda tę
wszystko warstwowo - na górze niebo, już nieco jaśniejsze, pod nim ziemia - biały tłum celebrantów i
barwny tłum wiernych, a niżej czarny czyściec kopalni.
Jan Paweł II ponawia pytanie: „Czy nie jesteście nazbyt utrudzeni i przemęczeni?". O coś takiego
dotąd ich nie pytano. Zawsze się mówiło o planach, które trzeba wykonać.
Papież mówi o świętości pracy, która „stoi w pośrodku całego życia społecznego. Poprzez nią
kształtuje się sprawiedliwość i miłość społeczna, jeżeli całą
dziedziną pracy rządzi właściwy ład moralny. Jeśli jednakże tego ładu brak, na
Mówi o prawie do sprawiedliwej zapłaty za pracę i prawie do zrzeszania się ludzi, które nie jest
nadane przez kogoś, ale wrodzone, ponieważ Stwórca uczynił
człowieka istotą społeczną. Kończy homilię słowami znanymi z chodników podziemnych „Szczęść
Boże!".
Halina Kasperczykowa, o której Gerard ciągle mówi z dumą warszawianeczka, cieszy się, że cała
Polska usłyszała to pozdrowienie i że może ludzie będą tak
Ojca Świętego. Dwa i pół tysiąca rzemieślników powierzyło trzem swoim przedstawicielom zaszczyt
wręczenia Papieżowi płaskorzeźby Matki Bożej Piekarskiej.
cają boso.
Gerardowi od lat puchną nogi poranione odłamkami na froncie wschodnim. Grażyna Szymborska
przeżywa głęboko religijną treść tego spotkania, obiecała Bogu
nawrócenie i Bóg jej w tym pomógł. Nie chce jednak wpaść w egzaltację i mówi
o sobie: — Jestem neofitką. Roman Kruk, który tak jak ona, jeździł już za Papieżem po Polsce w 1979
roku, przetrawia myśli dzisiaj nurtujące go bardziej niż
zwykle: czy osiągać kolejne stopnie kariery górniczej, co doradza mu sztygar, czy
pozostać robolem, ale tylko z wierzchu, a uczyć się czegoś, co naprawdę pociąga,
wyłącznie dla siebie, bezinteresownie? Martwi się, że nie bardzo wie, jak poznać
swoje siły i możliwości, jak zrozumieć swoje przeznaczenie, a także tym, że nie
Pięć miesięcy później, pod koniec listopada, w kopalni Staszic odbywa się
większości w sposób ofiarny i bezprzykładny wspierała działania komitetu zakładowego całą swą
wiedzą i doświadczeniem wyniesionym z lat nauki i pracy okresu
istnienia Polski Ludowej. Tylko stu siedemnastu członków załogi oddało w ciągu
ostatnich dwóch lat legitymacje partyjne. Pozostało tysiąc trzystu siedemdziesięciu ośmiu towarzyszy.
Dba się także o właściwą postawę młodzieży. Podziemny „Informator Katowicki" numer 9
(jednostronicowy, powielany z maszynopisu) zawiadamia w barbórkowym numerze, że w listopadzie
SB rozbiło zbiórkę harcerską w Giszowcu. „Ubecy, którzy przyjechali z komendantem hufca ()
przeprowadzili rewizje
się domyślić".
1984
Z kapelusza
i górnik Grzegorz Mróz idą do dyrektora Sendera. Mila robi na dyrektorze wielkie wrażenie:
się tylko lokomotywą. Czasem trzeba zabrać ludzi, hamować łagodnie, a tory po-
Nie wie natomiast, że Mrozowi bardzo trudno się skupić na pracy, bo ciągle
myśli o synu Robercie, który jest inteligentny i wrażliwy, ale ma porażony układ
jakiegoś czasu rodzice, którzy spotykają się na zapleczu fryzjerni Ludwika albo
w katowickim Towarzystwie Walki z Kalectwem przy TPD, chcą mieć własne formalne koło, własne
miejsce spotkań, a przede wszystkim poradnię i zakład rehabilitacyjny dla swoich dzieci.
Tyle spisali, ale na pewno jest więcej, bo ludzie nie zawsze chcą o tym mówić. To
Sender oznajmia, że nie da im żadnego starego domku, który się zaraz po-
sypie i od razu będzie za ciasny. Może im dać willę Brachta, która od lat popada
w ruinę, ale remont willi i jej utrzymanie będą bardzo drogie. Poza tym willa stoi
Proponuje inne rozwiązanie. Kopalnia zbuduje im nowy dom tuż koło placu
Czerwonych, czyli Pod Lipami. Niech przygotują program dla architekta. — Najlepiej zrobi to
Raubiszko!
Tuż przed Barbórką odbywa się z wielką pompą - z orkiestrą górniczą, dziatwą szkolną, władzami
miejskimi i wojewódzkimi, dyrekcjami kopalni Staszic
kopalni Staszic można oglądać makietę Dziennego Domu Opieki dla Dzieci Specjalnej Troski
przygotowaną przez architekta Władysława Raubiszkę.
Ten scenariusz jest znajomy, czy nie tak przebiegały inauguracje opisywane
czone za przykładną pracę społeczną na jej budowie, co jest wychowawcze i propagandowe. Dom
skupia załogę wokół ludzkiej sprawy i przypomina im o ojcowskiej roli dyrektora. - Górnik jest
wdzięczny i gada o tym wśród kamratów.
dlatego, że Sender nie może budować bloków. Na placach wyznaczonych pod kolejną jednostkę
mieszkaniową kopalni ciągle bowiem stoją domki Zillmannów.
lokator ksiądz Izydor Harazin, do niedawna wikary u proboszcza Rufina Sładka. Leś-
ny kościółek nie może już pomieścić starych mieszkańców i tych, co przyjechali tu za
robotą. Ksiądz Izydor musi stworzyć nową parafię, bliżej placu Pod Lipami i nowych
bloków. Najpierw zbuduje tymczasową kaplicę, a z czasem stały kościół, tak jak kie-
dyś ksiądz Dudek, który zaczynał od starej kotłowni przy szybie Wojciecha.
swoją budowę. Tak się składa, że bliski sąsiad, pan Bąk (już upatrzony na kościelnego), którego córka
uczy religii w Janowie, ma wolne mieszkanie. Gospodarz otwiera furtkę i pyta: — A czy ksiądz wie, kto
tu kiedyś mieszkał? Józef Wieczorek!
parafiom; dosyć tu już było podziałów. Każdy parafianin może korzystać z sakramentów, rekolekcji i
nauk, gdzie sobie życzy. Procesje będą wspólne. Jedynie komunie mają być u siebie, tego chce biskup.
1985
siostrę i ziomków z Giszowca i nagle widzi chłopa w kamaszach jak łódki. Tylko jeden taki był na
świecie i wcale nie zmalał. Gerard go od razu rozpoznał. -Ja, jo jest
Hilbig - przyznał gość i zapytał po niemiecku, jak tam jest na Giszowcu, czy coś się
zmieniło. — Są takie bloki stojące - powiedział Gerard, ale Hilbig mu nie uwierzył.
szybu Roździeński kopalni Wieczorek, który wznosi się tam, gdzie powinien być
szyb Staszica, gdyby położenie obiektów kopalni względem biegu pokładów i osad
górniczych kierowało się po wojnie jakąś logiką. Kasperczykowie mają na działce domeczek z
werandką i ubikacją, szopkę na narzędzia i płody rolne, grządki
warzywne i kwiatowe, kącik piknikowy dla dorosłych i miejsce zabaw dla wnuków; to miniatura
dawnego gospodarstwa przy ulicy Agaty, które znikło pod blokowiskiem i już nie wiadomo, gdzie
naprawdę było.
Sąsiedzi cieszą się, że Hilbig żyje, a jeśli ktoś nie wie, co to za jeden, Gerard
wyjaśnia. W jego opowieści ogrodnik jest nieśmiertelnym olbrzymem, czarodziejem sadów, dzieci
jednak nie bardzo wierzą w tę bajkę, tak jak Hilbig w bloki na
Giszowcu.
Gdyby Hilbig oglądał obrazy Ewalda Gawlika, tym bardziej by nie uwierzył
w bloki, bo Ewald wykreślił je z pejzażu. Jest już tak sławny (liczne wystawy, pochwalne recenzje), że
nikt nie śmie mu narzucać tematów.
Galeria jego obrazów w zakładzie fryzjerskim Lubowieckiego liczy kilkadziesiąt płócien i na żadnym
nie ma niczego „nowego", chyba że nie wyraża się ono
materialnie, ale gra w duszy. Taki obraz Ewald właśnie namalował: dwoje dzieci
na wózkach jedzie wzdłuż płotu, zza drzew wychyla się rogaty szczyt dawnej willi nadleśnictwa, a tuż
za ogrodzeniem świeci oknami pawilon architekta Raubiszki, który w rzeczywistości jest dopiero w
budowie. Na pierwszym planie malarz
umieścił grupę zdrowych dziewcząt i chłopców, którzy nieśmiało, ale i bez niechęci podchodzą do
chorych.
Dlaczego tych dzieci na wózkach jest tylko dwoje (jedno w ubraniu czerwo-
nym, drugie niebieskim), chociaż przy płocie zostało jeszcze dużo miejsca? Czy
Gawlik myślał o swojej siostrze Felicitas i bracie Beniaminie, którzy już nie żyją,
Ewald przeznaczył obraz dla ośrodka, który powstaje z woli Mili Trzcińskiej-
i giszowieckich rodziców. Zapowiedział ten dar uroczystym pismem z informacją: „Koszty obramienia
obrazu Nasze szczęście tkwi w nadziei deklaruje pokryć
Tytuł dzieła mógłby się także odnosić do Romana Kruka, górnika dołowego w „Staszicu". Dochodzi on
ostatecznie do wniosku, że jego szczęście tkwi nie
- Jadę tam jak na skrzydłach, wracam podniecony. Kamraci pytają, co się ze mną
dzieje. Zawsze gadaliśmy tylko o sporcie i babach. Tylko o tym się gada na dole. A ja
Co to w ogóle jest teologia. Czym się różni jedna religia od drugiej. Okazuje się,
że jest między nami dwóch świadków Jehowy, że są ludzie zainteresowani religiami
raport Krajowej Komisji Koordynacyjnej Górnictwa NSZZ „Solidarność", biblioteczka RlS-a, 1985.
Redakcja apeluje: „Po przeczytaniu staraj się przekazać
egzemplarz kolegom".
Nasz kraj jest wielkim niszczycielem węgla. Węgiel stanowi w Polsce główne źródło energii
pierwotnej, zaspokaja ponad siedemdziesiąt procent zapotrzebowania ogólnego i wytwarza się dzięki
niemu ponad dziewięćdziesiąt procent
energii elektrycznej, podczas gdy kraje cywilizowane dbają o różnicowanie źródeł energii. Wielkie
zapotrzebowanie na węgiel w Polsce sprawia, że wydobycie
złotych (aczkolwiek liczby dotyczą całego górnictwa, niewątpliwie gros tego ciężaru
Krajowej Komisji Koordynacyjnej Górnictwa NSZZ „Solidarność", stara się pobudzić odwagę i fantazję,
powołując do życia diabła Fajferka, raczej psotnego niż
groźnego, mającego charakter iście kocyndrowy. Ów Fajferek potrafi tupnąć kopytem na ślepra, który
podsłuchuje, a nawet — by go jeszcze bardziej wystraszyć -
Tegoroczne święto górnicze zapowiada się smętnie. Barbórkowy numer „Górnika Polskiego" tak widzi
ten dzień:
1986
Dom dzienny
pełnienie tej funkcji wpłaca co miesiąc na Dzienny Dom Opieki dla Dzieci Specjalnej Troski, który 1
września zostaje uroczyście otwarty przez ministra górnictwa.
Pawilon jest lekki i zgrabny. Stoi — jak miało być - przy placu Czerwonych,
o którym coraz częściej się mówi plac Pod Lipami, niedaleko gospody, o której
ciągle mówi się gasthaus. Nikt nawet sobie nie wyobrażał, jak dużo dzieci upośledzonych i
niesprawnych żyje w ponad dwudziestotysięcznym Osiedlu Staszica. Do tej pory nie było ich widać.
Przyszły lub przyjechały na wózkach pchanych
Ona z kolei życzy sobie, żeby rodzice pracowali w domu na wszystkich posadach, którym mogą
podołać. W obsłudze technicznej, wykonując proste czynności pielęgnacyjne (a kiedy się poduczą, i
trudniejsze), pracując w stołówce, sprzątając, i tak dalej. Grzegorz Mróz zajmuje się więc
transportem, w grupie małych
dzieci pomagają Maria Wróblewska, która ma tam córeczkę Olę, i Danuta Juszczakowa - ma tam
Mateusza, a w sali wózkowej inna mama - Barbara Gajdowa.
Mili pierwsze słowa nadziei: - Geniusza może z niego nie zrobimy, ale będzie się
wam z nim dobrze żyło. Podczas tej rozmowy mąż Zyty Stanisław Jagosz, główny
inżynier kopalni Staszic, dowiedział się nareszcie, kim jest „kapelusznica", którą
widział parę razy w Giszowcu, gdy wracał nocą z kopalni. Biegła drobnym krokiem po ciemnych
uliczkach, jakby się urwała z teatru. Odwiedzała chorych.
Żyta Jagoszowa nie bierze pieniędzy za swoją pracę. - Nie chcieliśmy obciążać ośrodka, stać nas było.
podejrzenia o kumoterstwo. Ale wie jeszcze lepiej, że nikt nie będzie tak dbał
o dom jak ciężko doświadczeni rodzice, którzy o niego walczyli. Wierzy także, że
dom jest tak wyjątkowy, a dyrektorka tak ujmująca, że i z nimi nie ma kłopotu. Jest
są masażyści, rehabilitanci, instruktorzy (na przykład jazdy konnej, bo będą konie do hipoterapii),
terapeuci (na przykład do muzykoterapii) i tak dalej. Chodzi
piłki i pomoce szkolne. Proste urządzenia gimnastyczne robią warsztaty kopalni Staszic.
Codziennie rozmawia się o metodach. Co zrobić, żeby dziecko, które wszystko rozumie, a nigdy nie
mówiło, zaczęło mówić? Może cierpliwy masaż języka,
potem przyjdzie mowa. Jak rozluźnić mięśnie tak strasznie skurczone, że dziecko krzyczy z bólu?
Danuta Kołodziej jedzie z Giszowca do Niemiec i Szwajcarii opanować meto-
świata, między zdrowych ludzi, tak jak to się udało Ludwikowi z Grzesiem.
Dom stoi, jak wiemy, w sercu dawnego Giszowca. Stąd parę kroków do dawnej willi nadleśniczego
Lehnhoffa, teraz przedszkola.
Jeśli jakieś dziecko z domu czuje się dość pewnie, by wejść w towarzystwo
w odpowiednim momencie.
Rodzice z różnych stron Polski dowiedzieli się z gazet o domu i chcą przywieźć tu swoje dzieci. Choćby
na miesiąc. Albo na tydzień. Wynajmą mieszkanie.
Dom się nie zgadza. Wszystkie jego siły pochłaniają miejscowe dzieci. Warunkiem
Odmowa jest bolesna, ale konieczna, żeby dom podołał zadaniom, jakie sobie
wyznaczył. Jeśli podoła, będzie dobrze doradzał tym, których nie może wziąć pod
Nie wszystkim jednak podobają się takie luksusy dla dzieci, które i tak nigdy
Taki dom się opłaca, ponieważ nieszczęście paraliżuje, a nadzieja dodaje sił, także
1987
Czarny luty
Pismo „Górnik Polski", które o tym donosi w trzydziestym pierwszym numerze, obwinia nieludzki
wyścig po czarne złoto i tytułuje swój tekst: Wypadek
czy zbrodnia?
Nieprzewidywalny dyrektor Sender czyni pupilkiem Ewalda Gawlika, który nie tylko jest piewcą
starego, lecz także eliminuje ze swoich pejzaży wszelkie
osiągnięcia kopalni Staszic. Daje mu pół etatu, zasiłki na farby i blejtramy, pozwa-
la, by urządził sobie pracownię na piętrze starego domku koło gospody i by tam
malował co mu się podoba. To bezcenna pomoc, bo chociaż Gawlik jest coraz bardziej chwalony, to
ciągle pracuje na werandce lub w kuchni i ta niewygoda wpędza
go nieraz w furię kłopotliwą dla wszystkich sąsiadów. A na dodatek nikt, poza Lu-
dwikiem Lubowieckim, nie kupuje jego obrazów. Dyrektor Sender wręcza także
na pięterko tapczan, czarną szafę, którą sam zbudował i ozdobił ludowymi malunkami na
drzwiczkach, i taką samą czarną komodę. Rozstawia przy oknie szymel
(stołeczek), blejtram i pudła z farbami. Teraz nikt mu już nie przeszkadza, może
Obraz, który maluje, wymaga szczególnego skupienia. Tym razem tematem nie będzie Giszowiec,
osada, w którą się wżenił, lecz Nikiszowiec, gdzie
się urodził. Widzimy wszystko na trzech poziomach (tak jak były górnik Kazimierz Bosek zobaczył
mszę papieską na Muchowcu). Najpierw przestrzeń
twierdzy blokowej z dziurą ajnfartu. Jeszcze niżej poziom czarny - karę konie
ciągną karetę-karawan. Przed nią idzie ksiądz z czarną stułą i jest to niewątpliwie proboszcz Świętej
Anny Lucjan Pitlok, chociaż nie ma go już dawno wśród
żywych, umarł na atak serca na swojej plebanii, w czwartek 18 lipca 1974 roku
Za księdzem Pitlokiem, czy raczej jego duchem, podąża orszak żałobny. Jedna
z kobiet to chyba żona Ewalda, Elfryda, lekko pochylona, jakby skręcona z boleści. Mur z ajnfartem
jest płaski, niedomalowany, bo Ewald się boi, że kiedy
1988
Już wiadomo
doktor Mili, wywarli taką presję na różne władze, że budują już u siebie domy dla
Roman Kruk pogodził studia na teologii z podnoszeniem kwalifikacji górniczych i pewnego dnia
wyszedł do kolegów w kopalni Staszic w żółtym hełmie
sztygara. Twierdzi, że ludzie w ostatnich latach bardzo się zmienili. - Nie chcą żyć
Ważne jest to, że udało się zebrać razem różne odłamy i połączyć siły, bo mieliśmy
tutaj trzy Solidarności, które ciągnęły w trzy różne strony. Związek nie jest jeszcze zarejestrowany, ale
pracuje.
Grażyna Szymborska już wie, co można by zrobić dla Osiedla Staszica. - Jeśli tu muszą być bloki, niech
nadają się do mieszkania.
Jej klatka schodowa, jak zresztą wszystkie klatki w tych szafach, jest zaplu-
jeszcze się sprząta, chociaż nie tak dokładnie, jak robiła to Dorka, i obmalowuje
okna na biało lub czerwono). Potłuczone szyby zastąpiono dyktą. Wyrostki, któ-
tapetą albo forniruje w wymyślne kasetony, przykręca kołatki z lwią głową i mosiężne tabliczki z
nazwiskiem.
Na pierwsze zebranie lokatorów, które prowadzi informatyk Grażyna Szymborska, przychodzi ponad
czterysta osób. Poznają się ludzie, którzy chcą coś
ją statuty.
Grażyna Szymborska jest pełna emocji, ale to nie szkodzi. Informatyka pomaga jej nakreślić plan,
sformułować myśl i zachować realizm.
1989
Jacka Tofilskiego, Wiesława Bartczaka i Romana Kruka. Kruk zaliczył już wszystkie egzaminy na KUL,
siedemdziesiąt cztery przez te pięć lat; średnia ocen ponad
od siedmiu lat księdzu Wiktorze Mandrku, pierwszym proboszczu leśnego kościółka w Giszowcu, i już
nie napisze, bo pochłonęła go polityka.
Kandydaci Komitetu Obywatelskiego, dla których pracują Grażyna, Roman, Jacek i Wiesław, to
Walerian Pańko do Sejmu i August Chełkowski,
4 czerwca wszyscy zwyciężają. Walerian Pańko, prawnik, docent na Uniwersytecie Śląskim, doradca
Solidarności rolników indywidualnych, internowany w stanie wojennym, dostaje siedemdziesiąt dwa i
cztery dziesiąte procent głosów.
Wszyscy trzej kandydaci do Senatu mają powyżej sześćdziesięciu jeden procent głosów.
Radny MRN Jerzy Forajter, giszowianin od pokoleń (jego babka Maria Bujarowa była polską działaczką
plebiscytową), myśli, że już pora, by upomnieć
się o starą nazwę Giszowiec. Sala, w której przemawia, jest ozdobiona wizerunkami wielkich
Ślązaków, Józefa Lompy, Karola Miarki; obradował w niej
że powstańcy śląscy wychodzili walczyć z Giszowca i po walce wracali do Giszowca, nie do Osiedla
Staszica. Zaatakowano mnie też patetycznie - że bronię
złej sprawy.
Dorota pamięta, jak ponad czterdzieści lat temu, będąc Dorką Badurzanką, czytała w pośpiechu jego
Sprawy Polaków, zanim oddała je księżom z katowickiej kurii,
testament.
Umiera 4 października, niedługo po tej rozmowie. Ordynariusz diecezji opolskiej arcybiskup Alfons
Nossol i Kazimierz Kutz przekonują Dorotę, by zastosowała się do tej woli i stanęła do wyborów
uzupełniających.
Jest milczący i pan Ludwik, który chętnie by się dowiedział, co słychać, nie ma
Ksiądz Rufin Sładek wie, co się stało. Sender, dyrektor „Staszica" przez dwa-
naście lat (rekord!), został odwołany ze stanowiska.
skończy sześćdziesiąt lat. Chciał do tych urodzin dociągnąć i przejść na emeryturę. A przedtem, na
Barbórkę, zamierzał otworzyć nową cechownię. Ksiądz uważa, że można było zaczekać te parę
miesięcy.
Roman Kruk, przewodniczący Solidarności w „Staszicu", nie zgadza się z księdzem. Sender jest dla
niego symbolem komunistycznej przeszłości. - Nie będę
Nowym dyrektorem jest Mirosław Major, dotychczasowy zastępca Sendera, także partyjny, ale dużo
bardziej nowoczesny. Pisze na wizytówce: a Doctor of
Engineering, i można przypuszczać, że potrafi znaleźć się w czasach, które zapowiadają rewolucję w
ekonomii i zarządzaniu.
Dyrektorem „Wieczorka" jest nadal Eugeniusz Kurek. Też już chyba długo
i w przeddzień święta wita w swojej kopalni nowego premiera Polski Tadeusza Mazowieckiego.
Premier spotyka się z załogą w cechowni przy szybie Wilson, który - już wiadomo - niedługo będzie
zamknięty. Zasoby węgla starej kopalni są na wyczerpaniu. Byłoby inaczej, gdyby na obszary
rezerwowego pola
górniczego nie weszła dwadzieścia pięć lat temu kopalnia Staszic. Istnieje obawa, że synowie młodych
górników, którzy przyjmują dzisiaj premiera, nie pójdą
do pracy za swymi ojcami, jak kiedyś Kasperczykowie, Jungerowie, Lubowieccy czy Kilczanowie.
Gady
Kilczan jako człowiek dobry do papierkowej roboty ma się teraz zająć historią kopalni. Ktoś w jej
kierownictwie doszedł do wniosku, że skoro czas pędzi tak
czasowe wysiłki i zasługi. Na przykład historię ZMP; Kilczan w nim był i chętnie
przypomni te dzieje. Dostaje więc zaświadczenie dla archiwum partyjnego w Katowicach. Przegląda
różne teczki i natyka się na zabazgraną torebkę na zakupy.
Ktoś, kto ją rozdarł i wygładził, nie miał widocznie lepszego papieru. Kilczan czyta z wysiłkiem te
bazgroły i aż cierpnie z wrażenia - to sprawozdanie ludzi, którzy wyrzucali księdza Dudka z parafii
Świętej Anny. Donoszą, że nie tylko usunęli księdza, ale i przykładnie obsikali ołtarz.
- Jo ich pamiętom. To byli dawniej kacyki, jeden sekretarz komitetu gminnego, drugi sekretarz partii
na „Wieczorku". Siedzieli w prezydium.
Nie wie, co myśleć o dokumencie, czyn nie wydaje mu się możliwy, ale czy
ktoś by się w ten sposób przechwalał, gdyby tego nie zrobił? I kto i po co zachował ten papier?
Henryk Kilczan woli o nim zapomnieć i dosłownie umyć ręce. Nie chce też
pierwszym maju, i mnie kazali zrobić inwentaryzacja, wiele tego tam jest. Tam
stała deska, wielko jak wrota do magazynu. Jo wziął szmata, wytarł i widza
obraz Ociepki!
wali ogonem o ziemię i wywala z pyska, w którym płonie ogień, czarny ozór -
taśmociąg. Bestia zwrócona jest w stronę Kilczana, który może by się przeraził,
gdyby nie znajome elementy tła łagodzące okropną wizję. Nad grzbietem gada
Jedni mówią, że gad jest alegorią elektrowni Jerzy, inni, że kopalni "Wieczorek.
Sprawiedliwy
dziennikarza Henryka Sławika Sprawiedliwym wśród Narodów Świata. Wiadomość nie dociera raczej
do Giszowca. Nikt tu już także nie pamięta redaktora,
1990
nich pracownicy działu zatrudnienia kopalni Wieczorek. Przy jednym biurku ciągle Elżbieta, przy
drugim stale ktoś inny. Najpierw znikła Małgosia Zgrzeba. Był
rok 1981. Potem Renia Kubica - 1983. Następnie Grażyna Chrząścik - 1987. Po
niej Małgosia Kilczanowa - 1989. Wreszcie Andrzej Sitko - 1990. Wszyscy są już
na Zachodzie.
tam zostać. Rozalia mówi, że z tęsknoty dostała cukrzycy, ale w sumie stało się
dobrze. Małgosia przed wyjazdem chorowała i polscy lekarze byli bezradni. Niemieccy od razu
postawili diagnozę i zastosowali najnowszą kurację.
Psycholog Elżbieta Zacherowa usiłuje zbadać, w jakim stopniu to, co widzi przy
sąsiednim biurku (mąż ostrzega — tylko przy nim nie siadaj), dotyczy całej załogi.
dwustu dwóch pracowników, młodych, ale już doświadczonych. Stu pięćdziesięciu trzech spośród
nich wyjechało na urlop za granicę, głównie do Niemiec. Pięćdziesiąt pięć osób wróciło z tych
urlopów do pracy, osiemdziesiąt pięć zwolniło się
z pracy lub ją porzuciło, sytuacja sześćdziesięciu dwóch pozostaje nierozstrzygnięta (urlopy są długiej
i należy przypuszczać, że jeszcze wielu nie wróci.
Bezpłatne urlopy nie mówią wszystkiego. Elżbieta Zacherowa bada także, ilu
etatowych pracowników kopalni Wieczorek odeszło na własne żądanie w ostatnich latach. Etatowi to
administracja i nadzór; pracownicy fizyczni są określani
osób, w 1988 roku - osiemdziesiąt trzy, w 1989 roku - sto osiemnaście, w tym
Zmiany w Polsce, które mogą budzić nadzieję na lepsze życie u siebie, otwierają także granice.
Niektórym otwarto granice chętniej niż innym. Ignacy Kasprzycki Czerwone Liczko wyjechał do
Stanów Zjednoczonych, Ernest Sikora -
wyjściu z więzienia pracował jeszcze przez osiem miesięcy jako prosty górnik dołowy, a potem
wyemigrował do Niemiec.
Tymczasem Grażyna Szymborska i Roman Kruk stają do wyborów samorządowych 27 maja.
w miastach i gminach.
o szkołę, nie pozwoli okroić projektu Stanisława Niemczyka i Marka Kuszewskiego, którzy nawiązują
do wzoru Zillmannów. To jakby część starego Giszowca nagle ożyła, odświeżona, obmyta,
wzbogacona. Ale to drogie i nietypowe, więc
sprawa się wlecze, stara szkoła podparta stemplami ciągle musi służyć. Roman
upominał się o dawną nazwę Giszowca i przepychał jak mógł projekt nowej szkoły Niemczyka, nie
zdecydował się walczyć o nową kadencję.
Co znaczy Wieczorek
W drugiej turze wyborów uzupełniających do Senatu Trzeciej Rzeczypospolitej (18 lutego) Dorota
Simonides, już profesor zwyczajny, autorka blisko stu
Heinz Hampel zostaje przewodniczącym rady pracowniczej w kopalni Wieczorek. „Wieczorek" czy
„Janów"? Trzeba to rozstrzygnąć. Solidarność chce Janowa i powołuje się na tradycję - kopalnia nosiła
krótko tę nazwę w 1945 roku.
Górnym Śląsku. Kupcy w Polsce i na świecie wiedzą o Wieczorku tylko tyle. Nic
innego ich nie obchodzi.
To w nowych czasach argument nie do zbicia. Wniosek pada i nie dociera już
imieniem Wieczorka, stosunek do niego nie uległ zmianie. Nie wiadomo, jak by
- Nikt z tyj rodziny dygnitarzym nie zostoł - ocenia Kilczan, który o niedo-
szłej zmianie nazwy opowiada inaczej niż Hampel: - Było tako konferencjo i je-
dyn z Solidarności, nazywał się Gołąb, z Polski, nietutejszy, wystąpił, żeby zmie-
nić ta nazwa. A Hampel mu godo: Ty, Gołębiu, siedź cicho, bo ty nie wiesz, kim
był Wieczorek, a jak nie wiesz, nie pierdol. Kopalnia była Wieczorek i będzie
Wieczorek.
uchwałą do rady zakładowej starych związków branżowych, niewiele dla ludzi załatwia, tylko
współczuje i potakuje. Kiedy jednak komuś braknie do pierwszego,
z dumą na obelisk z jego popiersiem, a w tym roku ani pomnika, ani kwiatów pod
Ogrody, które maluje Ewald Gawlik, dawno powinny zwiędnąć. Rosną w wo-
jewództwie, które zajmuje niewiele ponad dwa procent powierzchni Polski, a żyją
w nim cztery miliony mieszkańców, czyli ponad dziesięć procent populacji. Gęstość zaludnienia tego
województwa jest pięć razy większa niż średnia krajowa,
a jego przemysł zatrudnia prawie siedemset osiemdziesiąt tysięcy ludzi, co stanowi niemal
dwadzieścia jeden procent wszystkich Polaków z tego sektora. To województwo wyrzuca do
atmosfery dziewiętnaście i pół procent polskich pyłów
i prawie dwadzieścia cztery i pół procent gazów, wlewa do wód powierzchniowych dwadzieścia pięć
procent krajowych ścieków i potrzebuje co roku trzystu
hektarów ziemi pod nowe hałdy i wysypiska. Gdyby odpady zgromadzone w tym
cent tutejszych kobiet w ciąży ma z nią kłopoty medyczne, dziesięć procent dzieci rodzi się
przedwcześnie, a śmiertelność noworodków wynosi osiemnaście na
Ale te wszystkie problemy, które docierają w mniejszym lub większym stopniu do senator Doroty
Simonides, radnej Grażyny Szymborskiej, doktor Mili
Ostatnie płótna poświęcił porom roku. Środek każdego obrazu zajmuje grupa
tych samych domów - twierdza Giszowiec, która jest wieczna. Gawlik pomnożył tę wizję przez cztery,
żeby pokazać jej siłę i powab. Wiosna to świeżo uprana pościel powiewająca na przedpolach tej
fortyfikacji, lato - zielone kopki skoszonej trawy, jesień — ogniska w ogrodach, zima — szare dymy
nad białymi pagórkami dachów.
numer uchwały 8/44/90 i maluje nad nią wielki różowy tytuł: POWRÓT DO
PRAWDY
Giszowiec
Powrót Uthemanna
1991
Wszyscy teraz czegoś chcą i wielu wierzy, że to się uda. Siostry Rysiówny, któ-
chcą, żeby śląskość nie była taka zapeszona. Bo jest; dziewczęta, które Anna uczyła śpiewu, nie
chciały iść na występ w śląskich strojach i przebierały się pod wia-
duktem, a starsi wstydzą się używać gwary w miejscach publicznych, podczas gdy
górale popisują się swoją mową i ludzie wprost im wiszą na ustach. Siostry roz-
z Góry Świętej Anny przyjeżdża do Giszowca Antoni Tkocz, organizator Związku Górnośląskiego, o
którym Małgorzata mówi „nasz ojciec chrzestny". Związek deklaruje w statucie obronę wartości
kulturowych i cywilizacyjnych Górnego Śląska, powstałych na gruncie chrześcijańskim*, Tkocz zaczyna
więc pracę od
z domu skrzypce, gra na nich i śpiewa. Czyta się na głos Gawędy Stacha Kropiciela
Niedzielnym"51", i łamie język, bo już wiele słów zapomniano, chociaż starsi pamiętają jeszcze
księdza Kosyrczyka z parafii w Rudzie Śląskiej, Murckach lub Wełnowcu.
— Kiedy zostałem szefem rady pracowniczej, zacząłem badać, jak kopalnia stoi
Wszystko wisiało na niej jak na choince. Warsztat samochodowy, ogrodnictwo, wytwórnia lin
stalowo-gumowych, park transportowy, stolarnia, pralnie,
ośrodki wczasowe nad wodą, dla których kiedyś Gerard Kasperczyk z synem Stasiem robili łodzie z
silnikami Wartburga.
ogół korzystał, do woli i za darmo. Część tej kopalnianej własności trzeba przekazać
wcześniej.
pyta Lusię z domu Gieroń, dawną sąsiadkę z rozebranej uliczki Giszowca: - Czemu tu tak sama
przychodzisz? -Jakoś przegapił, że Lusia jest wdową.
Wprawdzie ma starających, ale żaden się jej nie podoba. - Albo jest głupszy
ode mnie, albo zaraz pyta: Starczo ci tyj renty? A ile dajesz za mieszkanie? No, to
Ludwik natychmiast uświadamia Lusi, że jego brat Janek też owdowiał, już
mieszkał po wojnie w Niemczech. Kiedy przed wojną przychodziła do ogródka, do Zosi Lubowieckiej
(lubiła tam biegać, bo tylu młodych tam było), zawsze
siedział na gałęzi i czytał. - Ja mówię: Zosiu, tam krokodyl siedzi! Taką łeb miał
wielką. On na drzewo wlazł, bo robić nie chce! A Zosia na to: Nie mów tak, Lusiu, bo to mój bracik.
Takie miał włosy kręcone, tyle miał ich! No a potem cała
wojna ukrywał się przed Wehrmachtem, i my się stracili.
my się słuchali Ludwika, bo on zawsze mioł recht, ale Janoszek o nic mnie nie py-
tał, ile mom renty, ile mom wnuków, jedno mnie tylko zapytał, nawet dwa razy:
Bezrobotny to kobieta
Pod koniec grudnia Rejonowe Biuro Pracy w Katowicach ogłasza dane, z których wynika, że chociaż
kopalnie się kurczą albo zamykają, to nie górnicy cierpią
1992
Dorota Simonides podróżuje po świecie jako senator i jako profesor, a ostatnio także jako
wiceprzewodnicząca Komitetu Praw Człowieka, Mniejszości
wiastki. Pierwsze budziły lęk Boży, drugie pozwalały się z niego otrząsnąć. Dorota, gorąca
zwolenniczka przystąpienia Polski do Unii, widzi w Peregrynie nie
tylko wzór mówcy, ale i wzór związków europejskich. Tematy śląskie sąsiadują
w jego oracjach z wątkami ze słynnej Złotej legendy włoskiego dominikanina
Dorota często bywa w rejonach polskiej emigracji górniczej. Zmiany w Europie sprawiają, że wiele się
teraz myśli o przynależności. Kim jest emigrant? Kim
Według Doroty, o narodowości nie musi stanowić ani miejsce urodzenia, ani
język, ani wychowanie, ani obyczaj. Taki pogląd budzi zdziwienie, więc Dorota wyjaśnia, że
narodowość jest osobistym, subiektywnym wyborem człowieka.
Kiedy dziecko dorośnie, nie może być zmuszane do dzielenia narodowości swoich rodziców. Ten, kto
określa swoją narodowość, musi to czynić uczciwie - nie
wiązać z tym żadnych korzyści. Ale także ten wybór nie może go narażać na żadne szykany. Tak
stanowi punkt 32. Deklaracji kopenhaskiej KBWE z 1990 roku.
Jeden z wykładów prowadzi razem z profesor Ritą Sussmuth, przewodnicząca^ Bundestagu. Wśród
słuchaczy rozpoznaje Kurka, przyjechał z Gelsenkirchen,
żeby ją zobaczyć. Jest już stary, zmęczony. Kim jest obiektywnie, a kim subiektywnie? — myśli Dorota.
oszczędności do Ulanicy
swoją przynależność, wprawdzie tylko terytorialną. Ryszard, który parę lat temu rozbierał z kolegami
giszowieckie domki z doskonałej cegły wypalanej w zakładach GvGE,
w Rzeszowskie. Właściwie wiezie je głównie jego żona Lesia, która mieszka okrakiem między
Giszowcem a Ulanicą. Za te
oszczędności kupuje drewno, cegłę, blachę, żeby w przyszłości rozbudować rodzinny dom męża.
Już dawno postanowili, że wrócą do siebie, gdy córka będzie dość duża, by zostać sama na Śląsku.
Zostawią jej swoje mieszkanie w Giszowcu. Będzie żyła tam,
gdzie ma koleżanki i gdzie poszła do Pierwszej Komunii, przygotowana przez
inąd. Spod Rzeszowa wyjechało za pracą dużo młodych, pożenili się w świecie
i nie zamierzają wracać (jak trzej bracia Ryśka, osiadli w Tychach), bo wtedy tylko
jedno wróciłoby naprawdę w rodzinne strony, a drugie musiałoby jeszcze raz zaczynać od nowa.
Ryszard i Lesia mają szczęście, bo ich cała rodzina będzie u siebie - oni ze starzejącymi się rodzicami w
Ulanicy, a Iza w Giszowcu. Giszowiec,
coraz silniej zespolony z Katowicami, będzie dla niej lepszym miejscem do życia
niż wioska, która kiedyś miała tysiąc numerów, a teraz nie ma nawet czterystu.
Radna Grażyna Szymborska widzi Giszowiec gorzej niż Ryszard i Lesia i pisze artykuł do prasy: -
Giszowiec ciągle nie ma nowej szkoły, dyskusje nad jej planem trwają dziewięć lat, trzeba było starą
podpierać stemplami. Willa dyrektorska jest zdewastowana, skwery zaśmiecone, chodniki zniszczone,
zsypy śmierdzące i pełne szczurów, lasy zapuszczone, rowy melioracyjne pozarastane, stawy
zamienione w bagna,
bólu - jak ocenia z uznaniem Roman Kruk, który (z inicjatywy Majora) zamienił funkcję
przewodniczącego kopalnianej Solidarności na stanowisko dyrektora
do spraw pracowniczych. A Roman Regulski, wybrany na dyrektora kopalni Wieczorek przez radę
pracowniczą pod przewodnictwem Heinza Hampla, objawia
Jan Junger nie zmieni jednak pod wpływem tych wiadomości poglądów na zawód górnika.
- To praca nieludzka.
Nie chce, by synowie szli do kopalni. Starszy Andrzej, który uparł się kiedyś
nie jechać do Grecji i zatrzymał rodziców w Polsce, już nie pójdzie. Ma dwadzieścia jeden lat, studiuje
automatykę na Politechnice Gliwickiej. Młodszy Marcin ma
czternaście i wygląda na to, że chce robić to samo co brat.
1993
Ksiądz Rufin Sładek twierdzi, że dyrektor Staszica nie mógł się pogodzić
z wymuszoną emeryturą. Jedni umierają, bo tracą dom rozjechany przez spychacz, inni - bo stracili
władzę i znaczenie rozjechane przez nowy etap.
siebie księdza Rufina, ciągle pytał o Giszowiec i ciągle tam wracał. Szedł się
coraz częściej pustej, bo Ewald bardzo się już postarzał i niedomagał, zaglądał do ośrodka doktor Mili,
gdzie z kolei witano go z entuzjazmem, podob-
miał tam jeszcze interesy. Przesiadywał nawet w pokoju Romana Kruka (który
u boku dyrektora Majora - jest z nim na ty - ma teraz w kopalni potężną władzę), chociaż musiał
wiedzieć, że to Kruk ze swoją Solidarnością wymiótł go
z kopalni.
Właśnie w „Staszicu" dostaje wylewu. Wiozą go karetką do szpitala w Murckach, potem do Ligoty, do
kliniki Śląskiej Akademii Medycznej. Stamtąd ktoś
dzwoni do księdza Rufina. Proboszcz zabiera święte oleje, pochyla się nad Senderem, ale ten nic już
nie słyszy. Ksiądz namaszcza chorego na ostatnią drogę.
Parę tygodni później Giszowiec żegna Ewalda Gawlika, który namalował swój
pogrzeb, ale nie dokończył obrazu, bo bał się, że wtedy śmierć naprawdę zapuka.
Na początku roku Heinz Hampel oddaje kolejnej spółce dom wczasowy Basia w Bukowinie
Tatrzańskiej.
W tym roku na otrząsaniu kopalnianej choinki zaoszczędzi się sto czternaście stanowisk.
miesiące później okazuje się, że zysku nie osiągnięto. Zarząd zakazuje przyjmowania do pracy.
Dyrektor Roman Regulski daje wyraz swojej frustracji w czerwcowym numerze „Echa Wieczorka":
jest tak napięta i niejasna, że nie chcę się o niej wypowiadać. Czasem lepiej siedzieć cicho
Heinz Hampel jest głęboko rozczarowany. - Ledwieśmy się wybili na samodzielność, już ją odbierają.
siedem lat temu w Zurychu, i jego dziadek, założyciel znanej w Diisseldorfie galerii sztuki. Czyja to
więc ulica?
Archiwum Miejskie w Diisseldorfie odpowiada natychmiast:
Od 18 maja 1993 r. ulica nosi imię dyrektora wielkiej niemieckiej huty cynku, zarządcy firmy Giesche,
który wkrótce po wybuchu drugiej wojny światowej nawiązał kontakt z aliantami i przekazywał im
informacje o planowanych akcjach niemieckich. Między innymi, narażając życie, zawiadomił
organizacje żydowskie i amerykańskich dyplomatów o systematycznym uśmiercaniu Żydów w Obozie
Koncentracyjnym Auschwitz.
związek z Warszawą.
1994
Mila Trzcińska-Fajfrowska, która 14 października zeszłego roku złożyła ślubowanie poselskie, należy
do Sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Komisji
— Takich ośrodków jest już w Polsce dwadzieścia, a powinno być dziesięć razy
więcej - opowiada posłom. - Możliwa jest miłość i pomoc tam, gdzie dawniej pozostawał tylko dom
opieki.
Giszowca, do Borowej Wsi, gdzie niepełnosprawnymi zajmuje się ksiądz Krzysztof Bąk, i do
Zakopanego, do ośrodka rehabilitacyjno-wychowawczego, który
wie uczestniczą w zajęciach i wpisują się do księgi pamiątkowej: „Z wielkim podziwem, uznaniem i
pokorą wobec człowieczej służby". - Wanda Sokołowska,
bus zderza się z ciężarówką. Ginie czworo posłów i kierowca. Uratowała się jedynie Mirosława
Rudowska.
Marię Trzcińską-Fajfrowską pochowano pod wielkim krzyżem wyznaczającym środek cmentarza przy
leśnym kościele.
TWÓJ LUTEK
Rozpacz męża może być jawna, rozpacz personelu ośrodka trzeba ukrywać
przed dziećmi. Rehabilitanci boją się u nich regresji - powrotu skurczy, zaburzeń
mowy, apatii. Zespół decyduje, że najlepiej pokieruje nim teraz Żyta Jagoszowa,
Zabójstwo
24 listopada do gabinetu dyrektora kopalni Staszic Mirosława Majora wdziera się drobny
przedsiębiorca Zbigniew Manecki. Wyciąga spod płaszcza rewolwer
i ze słowami „za moją krzywdę", które potem cytuje prasa, oddaje do Majora trzy
Co piszą w gazetach?
Zbigniew Manecki zawsze chciał być biznesmenem. Ledwie zaczęła się trans-
Ksiądz Harazin zachowuje w kronice tekst jedynej mowy nad grobem Majora. Wygłasza ją Roman
Kruk z białym pióropuszem na czaku:
Któż spodziewał się, że dziś w roku trzydziestolecia ukochanej przez Ciebie kopalni,
przed Barbórką, którą chciałeś tak uroczyście obchodzić, będziemy Cię odprowadzać na
Wracając z pogrzebu, Roman Kruk zastanawia się, czy kopalnia jest mu pisana na zawsze.
- Gdybym chciał odejść z kopalni, nie miałbym co napisać w CV Szkoła górnicza to dzisiaj żadna
rekomendacja, a komu potrzebny teolog bez magisterium?
cztery razy w tygodniu. Będzie mu ciężko, ale lubi się uczyć. Ma dopiero trzydzieści pięć lat.
Ten rok dotknął także boleśnie Ludwika Lubowieckiego. Owdowiał. Postarzał się i zaczął chorować.
Na szczęście, fryzjernia jest w dobrych rękach wnuczki Iwony.
Matka Iwonki Irena Locherowa, która pracowała przez wiele lat w zakładzie
ojca, chciała dla córki lżejszej pracy. Wysłała ją na studia ekonomiczne i załatwiła
różańca, usiadła w biurze z tymi paniami. Niedługo trwało i mówi: Mamusiu, nie wytrzymam, idę
pracować do dziadka, tam jest życie.
kotówna.
Cieszy się także, że jego bratu Jankowi dobrze się żyje z Lusią
przeżył, poniewierany był i jak bierze to sobie do głowy, nie może spać
Największym pocieszeniem Ludwika jest jednak pewność, że ośrodek dla dzieci, który nosi teraz imię
Zakład Lubowieckich ma ciągle doskonałą opinię, ale dyrektorzy kopalni nie przychodzą już tutaj na
pogawędki. Czasem przyjeżdża tylko ze swego
Bogusław Roskosz. Zwierza się panu Ludwikowi, jaką miał straszną przygodę -
może więc opowiadać nie tylko o tym, jak wytropił byka, za którym chodził od
lat, i jak strzelił mu na komorę, ale także przedstawić panu Ludwikowi swoje poglądy gospodarcze.
Otóż politycy i ekonomiści, którzy chcą zamykać kopalnie, powinni się opamiętać. Po pierwsze, nigdy
nie wiadomo, kiedy świat znowu zażąda węgla. Po
drugie, wiadomo, że energia uzyskana z tego surowca jest najtańsza. Nawet ener-
gia z węgla grubego jest prawie dwukrotnie tańsza niż z gazu ziemnego i co najmniej dwa i pół raza
tańsza niż z oleju opałowego. A energia z miału jest jeszcze
prawie dwa razy tańsza niż z węgla grubego. Po trzecie i najważniejsze, Polska ma
Proszę sobie wyobrazić, że przez sto sześćdziesiąt osiem lat wydobyto z obszaru o powierzchni
szesnastu kilometrów kwadratowych prawie 400 milionów ton węgla. Jak ten
górotwór musi być poprzecinany, ile znajduje się w nim pustek i zapadlisk! Dlatego natura tąpnięć
jest trudna i zawiła i nauka nie rozpoznała dotąd tego zjawiska.
Wróciwszy do realiów: płace wzrosły o sześć procent. Inflacja ma wynieść dwadzieścia osiem procent.
W tym roku zwolniśmy dwieście osób.
kopalni, a może smoka elektrowni Jerzy - odkryty za lasem szturmówek pierwszomajowych nie
zmieścił się w drzwi, przez które wnoszono kiedyś do magla
maszyny pralnicze. Nie zmieścił się w wielkie okna i trzeba było wyłamywać luks-
- Wozili go do remontu, nawet dwa razy. Za piyrszym rozem taka grubo polewa na niego dali, aż się
zaczło topić.
1995
Szymonie.
- Kopalnia miała cegielnia, stolarnia, miała swoja baza samochodowa, była samowystarczalna,
wszystko miała, nie było żadnych firm, a teraz ile jest tych firmów! I pieniądze uciekają z kopalni do
firmów.
Mówią, że kopalnia była wtedy deficytowa, ale to tak się mówi. Bo kto to
wyliczył?
tak jest.
Dawniej na kopalnia był wielki magazyn łożysk. Ślusarz potrzebował łożysko, szedł na magazyn. Były
łożyska. Jak trzeba było cokolwiek, na magazyn się
szło. Wszystko było. A teraz trzeba czekać. Zamawiać. Przetarg robią, od której firmy kupić. I czekaj. A
tych łożysk, ile typów tego jest. Masa tego jest. Kiedyś wszystko się robiło samemu, remontowali my
silniki, uzwojenie my robili, ile
trzeba było silników - tyle my mieli, wszystko stało poukładane. A teraz Jest
taki mur
No, na przykład woda na dole podejdzie i utopią się silniki, nie? A tych sil-
ników jest tam dosyć dużo. I to trzeba zabrać wszystko w górę, rozebrać, umyć,
wysuszyć, dać nowe łożyska, dawniej my to robili od ręki, na bieżąco, a teraz firma przyjeżdża, z
Tarnowa, załaduje i przywozi za dwa tygodnie.
Dawniej było spokojniej, było poukładane, człowiek miał własno robota. Było
Jo mom to po ojcu, lubia zrobić coś z niczego. Lubia, kiedy się nic nie
marnuje.
nie chcioł.
Henryk Kilczan myśli tak jak Stanisław Kasperczyk i na znak protestu występuje ze związków.
Nie będzie już także nosił galowego munduru, zwłaszcza że się przestał dopinać. Ma go od piętnastu
lat, gdy dostał Sztandar Pracy drugiej klasy. Teraz
postanawia oddać mundur synowi. Ci dwaj w Polsce wcale nie chcą brać, a ten
Szablę do munduru (numer 136), która ciągle wisi na ścianie, też odda synowi, niech już wszystko
będzie razem. Najpierw ją wyczyści, bo sczerniała. Tylko
Kilczan mógłby właściwie sprezentować swój mundur izbie pamiątek prowadzonej przez Piotra
Matusiaka koło gospody, ale już to zrobił dyrektor Roskosz.
W czym się pokaże w Barbórkę? Zawsze ją świętuje w swych byłych kopalniach i zjada obiegiem
golonkę, czasem uzbiera się ich sześć, czasem jedenaście; nie dałoby się tego przeżyć bez piwa. A jak
się pokaże u piwożłopów, w ich
święto, kiedy to lubi usiąść za stołem koło księdza Rufina Sładka i Gerarda Kasperczyka?
To, że w kopalni nie jest poukładane, widzi także dyrektor Piotr Kasprzyński. Informuje w ósmym
numerze „Echa Wieczorka" o rozkradaniu kabli na dole.
Ktoś rozcina grubą plastikową osłonę, wypruwa z niej miedziany splot i układa
ją z powrotem w ten sposób, że nie widać cięcia i ubytku. Sprawcy niszczą oko-
drążący chodnik badawczy; stracił zasilanie. W maju i czerwcu trzeba było wy-
i opracowane przez Adolfa Dygacza. Na sto pierwszej stronie jest piosenka Rufina Rysia o Kusym
Janku. Panny Rysiówny żałują, że tata nie doczekał tej chwili, ale i tak dożył setki bez sześciu lat.
_____^^^^^^
kuria katowicka. Ksiądz Rufin Sładek z radością przegląda książkę, dawno już namawiał do jej wydania
księży redaktorów.
z rekwizytami i kostiumami. Panienka zapukała do zakładu w kwietnej koronie i weszła do niego jak
lunatyczka, śliczna i senna. Wyjaśniła, że wstała o czwartej rano, bo
galanda to nie zwykły wieniec, ale cała konstrukcja, którą upina się godzinami, a potem już trzeba
dźwigać na głowie i lepiej to
- Dzięki Bogu, że nie wpadła do studzienki, bo w całym Nikiszu znowu znikły guliki — zauważa
Krzysztof Niesporek. (Guliki to pokrywy kanalizacyjne,
kradzione notorycznie przez złodziei złomu. Radni, którzy ciągle obiecują lu-
1996
W marcu Rufin Sładek prosi Małgorzatę Rysiównę, by zrobiła film dla Lesi
i Ryszarda Cyganów. Małgorzata doskonale sobie radzi z kamerą wideo, kręci nią
spotkania i wycieczki giszowieckich Górnoślązaków (jest teraz prezeską tutejszego koła), to zadanie
jest jednak wyjątkowe.
Małgorzata nie zna małżeństwa Cyganów, ale wie od księdza Rufina Sładka, że ich czternastoletnia
jedynaczka Iza umarła w szpitalu w Załężu po banalnej operacji ucha i miesiącu śpiączki. Rodzice chcą
ją zawieźć do Ulanicy, gdzie
już zgromadzili materiał na dom i gdzie mieli wrócić, gdy ich dziecko będzie samodzielne.
Ksiądz mówi, że tym rodzicom światło zgasło i nic już ich nie wiąże z Giszowcem, więc trzeba im
pomóc w powrocie na dawne miejsce. Taką pomocą
może być film Małgorzaty. - Ludzie w Ulanicy powinni zobaczyć, że Lesia i Ryszard nie są na Śląsku na
obczyźnie, że ich tu szanowano, że wracają z domu
do domu.
Małgorzata Rysiówna filmuje więc mszę w leśnym kościele, smutne koleżanki i nauczycielki Izabeli,
tłum kolegów z pracy i sąsiadów, pożegnalną mowę księdza Rufina. Jest taki smutek i tak dużo ludzi,
jakby żegnano kogoś, kto tu wrósł
od pokoleń.
wiozącego żałobników do Ulanicy. Zabiera ze sobą kamerę, żeby dokręcić drugą część pogrzebu i
połączyć w ten sposób dwa domy Izy. Im bliżej Ulanicy, tym
więcej śniegu leży na poboczach i w końcu trzeba wysiadać, żeby popychać autobus w zaspach.
smutny, zebrani otrząsają się z westchnień i łez i zaczyna się rozmowa o życiu
Od tej pory Lesia i Ryszard, którzy jeszcze jakiś czas będą mieszkać w Giszowcu, przychodzą do panien
Rysiówien jak do rodziny.
Ogródek Anny i Małgorzaty, w którym imiennik ich ojca, ksiądz Rufin, pomaga czasem, wzuwszy
gumiaki, w cięższych robotach, może naprawdę przynieść
ukojenie. Jeszcze za wcześnie o tym mówić, ale farorz, czuły na los sierot, wie, jak
uleczyć Cyganów. Ich rozpacz jest tym głębsza, że już nie mogą mieć dzieci.
Wilson na klucz
1997
W czerwcu Sąd Wojewódzki w Katowicach rejestruje Związek Ludności Narodowości Śląskiej. Młody
przywódca tego ruchu Jerzy Gorzelik skończył historię sztuki, jest wybitnym znawcą śląskiego baroku.
Jeden z jego pradziadków był
większej pracy, lubi spacerować nad Odrą. Zżyła się z rzeką, to już od wielu lat jej
rzeka domowa, i wysoka fala nie budzi w niej obaw. Powinna budzić, bo dom Si-
monidesów stoi pomiędzy rzeką a kanałem, a ich mieszkanie jest na parterze. We-
Dorota i Jerzy od paru dni pakują książki. W nocy z 9 na 10 lipca zaczynają się
śpieszyć; rano po książki przyjedzie samochód. Odcięto już prąd, ale w mieszka-
niu jest jasno, bo Dorota, która ostatnio tyle podróżuje, przywozi świece z całe-
go świata. O trzeciej rano słyszą łomot do drzwi. Rzeka przerwała wały, policja
pu z konfekcją ubiera ją na kredyt, księża dają tymczasowe mieszkanie. Dorota przypomina sobie
swoją dawną biedę i zapobiegliwość, a pewnie i gorliwość
się jej absolwenci rozproszeni po świecie. I rzeczywiście, zgłaszają się dawni opolanie z Niemiec,
Francji, Anglii, Hiszpanii.
jak most wiszący; wspaniała niemiecka seria wydawnicza Bajki świata, do której
Dorota i Jerzy dołączyli w 1994 roku opracowany przez siebie tom bajek z Tatr*.
Nawet tego jednak nie mogą uratować. Nie wolno im zabierać papierów, bo
są zarażone. Przepadły najważniejsze dokumenty, doktorat, habilitacja, popłynęły zdjęcia poetki
Konstancji Rybok, babki Waleski, dziadka Tomasza, matki Rozalii, co jest tym bardziej bolesne, że ona
już także nie żyje.
Wiedziałam dokładnie, gdzie leżał „Słownik folkloru", gdzie „Systematyka bajki polskiej", a gdzie
Kolberg. Ten mój świat książek był mi tak oswojony Czułam się wśród
moich książek znakomicie, dawały mi poczucie bezpieczeństwa przez sam fakt swego istnienia, swej
stałości i mojej z nimi zażyłości.
Miała komplet pisma „Zaranie Śląskie", białe kruki ze śląskich oficyn, ponad
Trzydzieści lat temu przysłano jej z Niemiec systematykę opowiadań ludowych, The Types ofthe
Folktale. W książce zapisano litery i numery, stanowiące
spożywczych: Ath 660 + Ath 310a + Ath 220c + Ath 710a. Ten kod obudził podejrzliwość polskich
celników, jako
szpiegowski, i trzeba było przez ponad dwa lata walczyć o to, by oddali
To trudne, ale nie bez radości. Znajomi i nieznajomi przynoszą sprzęty i książki, między innymi te,
które
W grudniu Stanisław Gajos, kolejny dyrektor „Wieczorka", zawiadamia załogę, że kopalnia przetrwa
najwyżej piętnaście lat.
wodę, co grozi nagłą śmiercią lodowisku Jantor, dla którego z taką smykałką konstruowali rolby
Gerard Kasperczyk i jego syn Stach.
Walter Gansiniec, brat Alfreda, chluby polskiego hokeja, były wieloletni prezes Naprzodu Janów, jest
tak głęboko dotknięty, że zamyka furtkę do swego
ogródka w Giszowcu, tak jak kiedyś górnik Habryka w Paciorkach jednego różańca, i odmawia
kontaktu ze światem, który tak spsiał.
1998
Jeszcze parę lat temu wielkie kopalnie i huty śląskie wydawały się wieczne.
ojcu i dziadku talent ślusarski, poszedł do szkoły przy Hucie Baildon. Ledwie ją
syn Stanisław z żoną Haliną piszącą wiersze - wznosi się na krawędzi placu Pod Lipami, tuż przy
dawnym ciągu handlowym zaprojektowanym przez braci Zillmannów. Na samym rogu pierzei zawsze
była piekarnia; po wojnie spółdzielcza.
Z balkonu Stacha Kasperczyka widać, że interes, do niedawna martwy, wspaniale się kręci. Rankiem
spod rampy ruszają białe samochody z barwnym malunkiem na burtach; przedstawia kobiety przy
piekarnioku. Taki sam zdobi
montażystą, nie piekarzem jak ojciec, i podglądał, jak Józef Bartczak montuje Paciorki jednego
różańca Kazimierza Kutza.
Michalscy (ojciec i syn) już dziewięć lat temu wydzierżawili piekarnię w Nikiszowcu. Interes poszedł
tak dobrze, że przed rokiem kupili jeszcze piekarnię Pod
nie został hutnikiem, może się pocieszać, że jako konwojent firmy Michalski dostarcza ludziom
uczciwy towar.
to udręka. Trzeba produkować bardzo szybko, bardzo punktualnie, bardzo dokładnie. Przez sześć i pół
dnia w tygodniu, bez przerwy. Niczego nie można zrobić na zapas. I znowu, i w kółko, i ciągle to samo.
Montaż filmowy to było za każdym razem zupełnie co innego.
wymagania. Jego chleb będzie pieczony tak, jak uczył ojciec, a więc tradycyjnie,
Zakwas dojrzewa według starych receptur, bochenki są formowane nie maszyną, lecz dłońmi i
wsuwane do pieca na łopacie w przewiewnych koszyczkach.
Setki tych kolebek, wyplatanych przez górali z cienkich korzeni, ułożono na pół-
kach jak stosy koronek - ich misterny splot zbielał od mąki. Chleb wypieka się
w nich równomiernie i ma zwarty miąższ. Jak twierdzi Mirosław, smak tego chleba jest także zasługą
Antona Uthemanna. Wyposażył on giszowiecką piekarnię
w potężne piece ceramiczne, które bardzo długo trzymają ciepło i szanują naturalny aromat chleba -
bo dzisiejsze psują go żelazem.
ze swego biura boczną klatką schodową. Stuletnie schody są stalowe, bardzo wygodne, groszkowane,
tak że nie można się na nich poślizgnąć, a balustrada z ku-
W marcu Sąd Najwyższy potwierdza wyrok sądu apelacyjnego - narodowości śląskiej nie ma. W
czerwcu inicjatorzy związku składają skargę do Trybunału
Dorota Simonides jedzie z mężem do Wiednia odebrać Nagrodę imienia Johanna Gottfrieda Herdera,
urodzonego w 1744 roku w Mohrungen, czyli Morągu
się po grecku. Jest Greczynką i myśli, że spotkała rodaków. Dorota nie rozumie,
że nasza tożsamość jest oczywista. Każdy z nas zadaje sobie pytania: skąd pochodzę, kim jestem?
Wieczorem wszyscy mają się spotkać w operze, ale Dorota i Jerzy nic o tym
nie wiedzą. Kiedy przyszło zaproszenie dla gości z Polski, recepcjonistka uznała
Johann Bros nie musi prosić o klucz, żeby wejść do potężnych hal szybu Wilson. Kopalnia Wieczorek
trzyma tam tylko trzech strażników. Dziur jest więcej.
trzeciego piętra.
- Byłem na tyle bystry, że mógłbym założyć świniarnię w Polsce, ale nie! Przecież bym musiał z
komuną kumplować. Chciałem być wolny, jak ci holenderscy
Uciekł z Polski w 1979 roku. Miał wtedy dwadzieścia dziewięć lat. Został we
Włoszech, potem pojechał do Hamburga. Dorobił się pieniędzy. Jest w tej sprawie dyskretny. Woli
porozmawiać o ekologii albo filozofii. Ostatnio czyta Fromma. Chce wydzierżawić szyb Wilson dla
swojej firmy PRO-INWEST; kompleksowa obsługa nieruchomości.
1999
Przeżyli razem pięćdziesiąt lat. Uczczono ich w Urzędzie Miasta Katowice, a teraz trwa wielka
rodzinna zabawa z udziałem dzieci, wnuków, prawnuków,
przyjaciół i sąsiadów. Najpierw wdziera się na nią, machając wędką, rybak, co łowi
ryby na wiosnę. Złapał ich niewiele i przyniósł na wesele (to zięć Florian Kokot).
pięćdziesiąt lat temu wyszła za harcerza, a nie za niego (to zięć Florian). Wyrzucili dziada, chociaż się
opierał, a po chwili wkracza na estradę śpiewaczka operowa
Florian). A przy deserze wbiega striptizerka, wielka, tęga, seksowna, i rozbiera się
ra miałaby już ponad sto lat. Basia, córka Doroty Simonides, wnuczka Rozalii,
Gabrysiem, drugim mężem Gertrudy. A Krystyna, córka Gertrudy, ogłasza konkursy i obiecuje: nocleg
w familoku, zwiedzanie hałd na Wilhelminie, przejazd
Pierwsze dziesięć miejsc zajmują kolejno: Wojciech Korfanty (37 274 głosy),
Jerzy Ziętek, Kazimierz Kutz, Jan Kiepura, August Hlond, Stanisław Hadyna,
Maria Trzcińska-Fajfrowska.
Za Gierka (9992 głosy) nikt nikogo nie zwalniał z pracy, nawet za bumelki
po pijaku, a kopalnia Wieczorek wysyła w tym roku stu dwudziestu dwóch górników na pięcioletnie
urlopy socjalne, co w praktyce oznacza, że zwalnia, chociaż łagodnie. I jednocześnie przyjmuje do
pracy dwieście siedemdziesiąt sześć
holdingowych, ale chyba nie jest uporządkowane - jak powiedziałby Stach Kasperczyk, który zauważył
tych nowych w łaźni. Dostali świeże galoty i od razu
ich widać.
2000
Roman Kruk zrobił już dyplom na Wydziale Organizacji i Zarządzania Politechniki Śląskiej. Opuszcza
kopalnię Staszic.
- Przez dwa lata byłem związkowcem, ratowałem przed zwolnieniem każdego człowieka. Potem przez
dziesięć lat miałem całkiem inne zadanie - czyszczenie załogi. Zwalniałem zwłaszcza ludzi z
powierzchni. Kiedy zaczynałem, załoga
liczyła osiem tysięcy, kiedy kończyłem, było cztery tysiące i mogłoby być jeszcze
czych, ekwiwalenty pieniężne za deputaty węglowe, renty dla zwalnianych, tworzenie nowych miejsc
pracy i tym podobne) kosztował w zeszłym roku budżet
górnictwa już obliczają, że straty, jakie poniesie ono w tym roku, nie będą niższe
od tej sumy.
lary i zapisuje się na katowicką Akademię Ekonomiczną imienia Karola Adamieckiego, na Wydział
Ekonomii.
Radna Grażyna Szymborska - której talenty organizacyjne wszyscy podziwiają (dzięki niej
szkołę marzeń wreszcie zbudowano i nie okrojono), też myśli o nowej pracy i staje do konkursu
2001
ludzkich charakterów
Majówki
Wieczorem wychodzą na spacer ze swego domku przy uliczce Przyjaznej, która przedtem nazywała
się Kirowa, a jeszcze przedtem, kolejno, Warszawska, Krakowska (raczej Krakauer), Warszawska i
Zillmannstrasse. W ogrodach snuje się
zapach dymu z palonych badyli, który nie przeszkadza słowikom. Jan mówi, że
i ławy, czyszczą paleniska murowanych grillów, gracują ścieżki, a nawet zawieszają lampiony.
Majówki urządzano w Giszowcu w ostatni wieczór kwietniowy. Oczekiwano ich jak Barbórki i
świętowano z równym zapałem, ale prywatnie, z rodzinami i sąsiadami. Ludzie cieszyli się długim
dniem, ciepłem, zielenią, biesiadowali
w ogródkach, śpiewali i grali, odwiedzali się aż do rana z muzyką, piwem i kołaczem. Cytra, którą
Maria Jungerowa znalazła na strychu, na pewno pojawiała się
na tych wieczorach, tak jak diabelskie skrzypce Rufina Rysia. Te biesiady zanikły, kiedy giszowiacy -
Jungerowie dobrze to pamiętają - zaczęli liczyć drzewka
przetrwały Decymbra, żadna koparka nie zagraża. Kto mieszka w bloku, tak jak
Giszowiec jest dziś powszechnie cenionym zabytkiem kultury, niemal rodzimej (bo sięgnął po wzór
śląskiej chaty), jest małą ojczyzną (to pojęcie robi teraz
Szkoła imienia Marii Konopnickiej przechowująca starą kronikę (tę, w której Margareta Klein
deklamuje, że dom stał się faktem) produkuje setki albumów
się takim samym sentymentalnym wstępem o własnym miejscu na ziemi, podyktowanym przez
nauczycieli.
Uczeń Darek Szczęsny woli chłodną współczesność i wprowadza do swego albumu kompletny spis
wszystkich firm giszowieckich od Buromarketu przy uli-
studia fryzjerskiego Emilia, które lada chwila otworzy rezolutna wnuczka Gerarda
Kasperczyka Katarzyna Hyży z domu Kokot. Nauczyła się fachu we fryzjerni Ludwika Lubowieckiego, a
teraz będzie się usamodzielniać. Założy studio, nie zakład,
bo zakład jest pogrzebowy. Nie przewiduje raczej strzyżenia wąsów, ale na pewno
Inny album zawiera wiadomość, która spodobałaby się jej dziadkowi. Uczeń
na środku placu Pod Lipami jak gigantyczny parasol. Wyszło trzysta czterdzieści
opić z kamratami narodziny syna, siedemdziesiąt osiem lat temu, ogrodnik Hil-
big stał na trawniku i nadzorował sadzenie drzewa. Gerard uważa je więc za swe-
Oratorium, który powstał niedawno przy parafii księdza Harazina, daje popis
Małgorzata Głuc, której udaje się czasem osiągać zawieszenie broni między kibicami GKS Katowice i
Ruchu Chorzów. Wzajemny stosunek tych fanów wyra-
was zabić!".
które - gdy przyjrzeć się lepiej — składa się z trzech słów w wielkich zawijasach:
Angelus
miasteczek toskańskich, a tu i ówdzie stoi lub wisi nad głową jakiś anioł z drew-
Sówków ciągle się trzęsie, jakby nieszczęsny górotwór pod Nikiszowcem znowu
przemówił. Sówka ugania się za żoną, Walter Goj opędza się od cielesnej gdowy,
bo bardziej niż ona nęci go kamień filozoficzny, a Tefil obmyśla zbawienie świata:
promienie Saturna muszą paść na pierś młodzieniaszka nieznającego jeszcze kobiety. Po hałdach
spacerują anioły, jasełkowy Hitler moczy chude nogi w miednicy, a na obrazkach nawiedzonych
malarzy wyrastają mchy przepyszne i niewysłowione kwiaty pachnące w czarnym gąszczu
wieczystych cieniów. Komizm, patos
nie naruszyły prawa, odmawiając rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej. Trybunał nie
ocenia, czy naród śląski istnieje, czy nie. Wyraża jednak zrozumienie dla obaw polskich sędziów- że
rejestracja może mieć na celu wykorzystanie preferencji wyborczych przysługujących mniejszościom
narodowym, a więc
grę polityczną.
2002
Grażyna Szymborska, która wygrała konkurs na dyrektora Filharmonii Śląskiej w Katowicach, ale
nadal mieszka w Giszowcu, idzie ze swoim synkiem Piotrusiem do Szkoły imienia Fryderyka Chopina
nazywanej powszechnie szkołą
trzu, jak w muszli, w której słychać odległy szmer głosów dzieci i skąd nie wi-
dać już bloków i samochodów. Teraz mogą zrobić następny krok w zapraszające
przeszklone drzwi.
Z zewnątrz szkoła wydaje się niska, nie wychyla się ponad domki starego Giszowca, których sporo tu
jeszcze zostało, ale z głównego forum szkolnego widać,
jak bardzo jest duża. To forum wygląda jak placyk jakiejś starówki, którą zmodernizowano z
pietyzmem i fantazją. Otaczające go domy mają po trzy kondygnacje, ceglane filary, głębokie
podcienia. Strome dachy pokryto dachówką, a futryny
okien pomalowano bielą albo kobaltem.
Sam plac jest lekko zagłębiony. Kto zejdzie schodkami po trawiastej skarpie,
dej chwili połączyć, otwierając odpowiednie drzwi lub bramy. Piotruś pójdzie do
pierwszej części, bo służy ona młodszym dzieciom. Druga jest przeznaczona dla
starszych - od klasy czwartej do szóstej. Każdy segment ma osobne wejście główne, klasy, szatnie,
toalety, pracownie. Boiska (tartan), sale gimnastyczne (wykładzina antystatyczna), kryty basen są
wspólne. Niepełnosprawni mają szerokie
drzwi, uchwyty, pochylnie, wygodne toalety, osobną szatnię przy basenie, który
Trzeba zejść w tym celu do wielkiej hali, nad którą wisi niebieski brzuch ze
łaby popękać, gdy pod nią tąpnie, pozycję zawieszonego basenu można regulo-
odbywają się poglądowe lekcje fizyki i chemii. Kto zapyta o przyczyny zawieszenia basenu, dowie się
przy okazji, że cała szkoła jest zaprojektowana jak puzzle
budynki związano ze szkołą ramionami łączników i dzięki temu wygląda ona tak,
jakby chciała się wtopić w swoją okolicę, połączyć z jej prawdziwą naturą.
Projektanci zabawili się cegłą jak Zillmannowie. Ułożyli z niej piękne dekora-
cje nad oknami, spuścili ją po białej ścianie czerwoną kaskadą, otoczyli nią okien-
Projektanci zadbali o to, by szkoła nie patrzyła na budowle epoki Gierka i De-
cała ściana jest przezroczysta. Wiele okien patrzy też w niebo, bo oświetlenie da-
Grażyna Szymborska (która do października jest jeszcze radną) przychodzi tu czasem zobaczyć, czy
wszystko gra. Zachowała w domu gruby segregator
z dokumentami - zapis paroletniej walki o to, by ta szkoła była taka, jaka jest.
Na torach
spore miasto ludzi - sto dwa tysiące pięćset osiemdziesiąt siedem osób. „Wieczorek" łagodzi
zwolnienia odprawami i urlopami. Trzystu sześćdziesięciu jeden górników wzięło po czterdzieści
tysięcy czterysta złotych odprawy i podpisało cy-
Giszowiec nie lubi bloków, które zniszczyły starą osadę, ale przyznaje - nowi
mieszkańcy to ruch. Tam gdzie trzeba usług - jest praca. Sam Michalski zatrud-
Osiedle nie jest tak bardzo zależne od węgla jak Nikiszowiec zastygły w dawnych
Czterej chłopcy z Załęża poszli po węgiel i wpadli pod pociąg InterCity „Gór-
nik" jadący do Gliwic. Wszyscy zginęli. Trzech chodziło do jednej klasy gimnazjum.
W Nikiszowcu ciągle się o tym mówi, nie tylko dlatego że do kopalni Wieczorek przyjęto górników z
Załęża, z likwidowanej kopalni Kleofas. Ta tragedia boli
Arcybiskup Damian Zimoń zwraca się do księży z katowickiej diecezji, by pomagali ubogim dzieciom i
ich rodzinom.
Ksiądz Izydor Harazin robi to od dawna w świetlicy i Oratorium parafii Świętej Barbary, a w
listopadzie na niedzielnej mszy zaprasza parafian do Klubu Pomocy Koleżeńskiej „Praca". Kto chce,
może przyjść w każdą środę. Spotka się
z ludźmi, którzy mają podobne kłopoty jak on, ale także z psychologiem, ekonomistą, instruktorem
Caritas, doradcą zawodowym, pracownikiem socjalnym.
Oceni z nimi własne możliwości i zastanowi, co robić dalej. Czego się nauczyć,
Ksiądz Izydor Harazin widzi wielkie pożytki z komputera, który pomaga nawet w kolędzie. Stare
babcie z domków braci Zillmannów chcą mieć kolędę między Bożym Narodzeniem a Trzema Królami,
a nie w listopadzie albo pod koniec
i robi grafik.
Na parę miesięcy przed Barbórką i Bożym Narodzeniem ksiądz Harazin urządza w refektarzu zebranie
dyrektorskie. Zaprasza na nie proboszczów z sąsiedz-
twa, dyrektorów kopalń i ludzi biznesu. Zawsze wynika z tego korzyść dla biedniejszych parafian albo
dla kościoła. Ktoś zafunduje zimowisko dla dzieci albo
Ksiądz dba o to, żeby spotkanie było przyjemne, i dzwoni zawczasu do swojej siostry i braci, którzy
mają duże gospodarstwa pod Pszczyną, chętnie zabiją
świniaka i przygotowują takie wyroby, jakich w żadnym sklepie się nie zobaczy.
A ksiądz stara się potem, żeby nie stali w kolejce po węgiel, bo takie gospodarstwa
potrzebują dużo opału, a nieraz trzeba czekać pod kopalnią przez całą noc, jakby
2003
Naród śląski?!
Główny Urząd Statystyczny ogłasza wyniki spisu powszechnego. Sto siedemdziesiąt trzy tysiące
Polaków wybierają narodowość śląską.
w małej gminie Świerklany w powiecie rybnickim. Ludność Piekar Śląskich i Tarnowskich Gór
opowiedziała się za nią w dwudziestu procentach, a Katowic —
w dziesięciu procentach.
Jerzy Gorzelik, który od 1997 roku zabiega bezskutecznie o rejestrację Związku Ludności Narodowości
Śląskiej, sam się dziwi liczebności swego narodu. Spodziewał się około stu tysięcy osób.
Kazimierz Kutz mówi, że to wielki triumf demokracji, bo ludzie nie boją się
nie chcą nim być:;". Chcą tylko, żeby Polska usłyszała, jak bardzo są rozczarowani. Byli przez
dziesięciolecia traktowani jak obcy, a ostatnio tracą miejsca pracy,
powoli, bo bolą go nie tylko nogi poranione na wojnie, ale i pierś, w którą wszyto rozrusznik serca.
Koła na wieży szybu stoją nieruchomo. - Nie ma zbytu
na wyngiel.
Dynie grzybowe już się wspinają po ścianie. Kiedy dojrzeją, wyglądają jak gigantyczny żołądź albo jak
żółta głowa w berecie. Jesienią na pewno Gerard podzieli się nimi z dziećmi sąsiadów, bo
bibliotekarka ze szkoły marzeń Barbara
Dej wprowadziła nowy obyczaj - Halloween - i wtedy w dyniach wycina się zęby,
i wstawia do środka świeczkę. Taka głowa w berecie, która zieje ogniem, to lepsze niż strzyga.
Gerard nie ma wątpliwości. Nie jest Polakiem, nie jest Niemcem, jest Ślązakiem.
- Po co? Nie ma się nic zmieniać. Tylko trza uczciwie pracować. Na szychta
i do dom.
- A nauka?
-My som robotniki. Masz warsztat, masz robota, zrobisz i masz. To jest
uczciwie.
Do Europy
Europy.
W referendum bierze udział prawie pięćdziesiąt dziewięć procent uprawnionych. „Tak" mówi ponad
trzynaście i pół miliona Polaków, „nie" - około czterech milionów.
mówią prawie dwa miliony, „nie" - ponad trzysta pięćdziesiąt trzy tysiące. W Katowicach frekwencja
wynosi prawie sześćdziesiąt siedem procent. „Tak" - ponad
sto pięćdziesiąt jeden tysięcy osób, „nie" - ponad dwadzieścia jeden tysięcy.
2004
Odwiedziny
lalek. Taki właśnie serwis w niebieskie kwiatki dostała od dziadków Brooks tuż
Giszowca, ale co by mieli sobie powiedzieć? Gerard przypomina sobie jak przez
mgłę małą Karen, do której nie śmiał podejść, chociaż bardzo chciał. Ale to nie
Karen, to Ellen.
W Galerii Magiel trwa akurat wystawa Lalki świata, ale Ellen zatrzymuje się
się z nim zżył, robił do niego wszystkie ławki i jeszcze o dwóch laskach chodzi
na mszę. Na górze mieszkają dziewczynki Lidia i Beata. Chodzą do podstawówki i są w niej nowe, ale
wszystkich znają, bo w szkole jest tylko trzydzieścioro
czworo dzieci.
Sładka nazywają wujkiem, chociaż pewnie nie wiedzą, jaką rolę odegrał w ich życiu, które jest teraz
szczęśliwe jak nigdy przedtem.
Lesia zaś uważa księdza Rufina za drugiego ojca, bo gdyby nie ośmielał jej
od Izy, która miałaby teraz dwadzieścia dwa lata. Ciągle nachodzi ich lęk, ale nie
o siebie, tylko o dzieci: czy będą miały na wsi takie szansę jak w mieście, czy się
Jonecek Wieczorek, syn patrona kopalni, też czeka na gości w swoim czyściutkim pokoju w domu
seniora w Zabrzu. Obchodzi dziewięćdziesiąte urodziny.
urodzin.
- Dwadzieścia dziewięć.
- A w związkach?
- Też tyla.
- Haśnik, przodowy.
- Dobry był?
- Porządny człowiek.
-Na dole.
końca. W kopalni bywało po sześć tysięcy załogi, a wtedy każdy musowo należał
i każdemu trzeba było coś załatwić. Córka Jonecka Barbara Stachańczyk dodaje,
Mały Angelus
Harry Potter. Ma identyczną pelerynkę jak filmowy i taką samą bystrą buzię. To siedmioletni Pawełek
Najuch,
- Adrian Angelus.
Wydawałoby się, że górnictwo odchodzi w przeszłość. W piekarni Michalskiego pracuje już nie tylko
wnuk Gerarda Kasperczyka, ale i mąż jego wnuczki
Anety Sebastian Bularz (wieczorami studiuje ekonomię). Z górnictwem skończyła już rodzina Henryka
Kilczana, Jana Jungera i Ludwika Lubowieckiego.
Porzucili je Roman Kruk i Ryszard Cygan, a Heinz Hampel, który tak jak Roman Kruk kochał
samodzielność, a nie lubił holdingu, przeszedł niedawno na
emeryturę.
Górnik odchodzi, ale się wznosi. Na wysokiej drabinie poważania społecznego wyprzedza go tylko
profesor. Profesor od dawna siedzi na szczycie, ale górnik podskoczył o trzy szczebelki; pod koniec lat
dziewięćdziesiątych stał na piątym od góry. Poseł na Sejm nawet nie widzi go z dołu, bo tkwi na
przedostatnim,
trzydziestym szóstym szczeblu, pod nim, na samej ziemi poniewiera się już tylko
gdy dookoła trwa walka o łupy, poważanie społeczne zyskuje ten, kto nie kombinuje, pracuje ciężko,
solidnie i raczej na tym traci, niż zarabia. Ale być może na
Jastrzębska Spółka Węglowa przyjmuje dwustu sześćdziesięciu nowych pracowników; w tym dwustu
dwudziestu absolwentów średnich szkół technicznych.
Kopalnia Wieczorek chce przyjąć stu sześciu ludzi, bo pięćdziesiąt dwa procent
Ma także inny powód do radości. Dostał Złoty Złom, pozłacany listek dębo-
To odznaczenie jest dla myśliwych tak ważne jak kiedyś dla inżynierów z pokolenia Bogusława
Roskosza Order Budowniczych Polski Ludowej (były dyrektor go nie ma) i bardziej niż Sztandar Pracy
(ten ma).
mieszka w Gdańsku.
2005
Odejście Gerarda
go obudzić. A on położył się, wzion i umar! Tak jak Tomasz Wróbel, ukochany
Kiedy ceremonia się kończy, grób Gerarda wygląda jak szklany pagórek. Jest
W willi bergrata
Henryk Kilczan jest ciekaw, co się dzieje w dyrektorskiej willi, gdzie poczęstował go czekoladą
gauleiter Fritz Bracht.
Willę bergrata widać dobrze z szosy, która od tamtych czasów zmieniła bieg
i prawie się ociera o taras. Rezydencja lśni. Taka świeża była chyba tylko za Uthemanna, gdy
oddawano ją po raz pierwszy do użytku.
Obok willi stoi coś zupełnie nowego, nieoczekiwanego w tym miejscu — zielonkawy sześcian ze szkła,
aluminium i klinkieru, który jest z nią związany; świadczą o tym bieg alejek i ruch osób pod
krawatami.
Wejść bardzo trudno. Trzeba napisać podanie do GETIN Banku SA i starannie je uzasadnić.
Kto jednak uzyska zgodę i otrzyma eskortę, zobaczy coś w rodzaju stacji kosmicznej zrzuconej w
pobliże Giszowca.
potrzeb biura, pulpity pod komputery, drzwi z matowego szkła, halogeny, trakty
posadzek, bezszelestne windy, które rozprowadzają ruch zgodnie z logistyką zadań biurowych, lśniące
sanitariaty. Kubik z willą łączy podziemny korytarz, elegancki jak hol w drogim wieżowcu.
Nawet młody ochroniarz, który opowiada, że pod płotem usiłują ryć dziki,
dojeżdża z Katowic.
W parku rosną buki, z których przynajmniej jeden jest równie potężny jak
braciszek Gerarda z placu Pod Lipami. W jego pniu wydłubano, na pewno z nie
lada wysiłkiem, szeroki i głęboki napis: „Solidarność 1988". Wtedy willa była bezpańska. Teraz
ochrona odebrałaby kozik.
Dziwna tęsknota u kogoś, kto wprawdzie skończył szkołę górniczą, ale nauczył się grafiki
komputerowej, żeby nigdy nie pracować na dole. O dole Marek
Sprawia sobie cyfrowy aparat fotograficzny i laptopa. Podłącza się do Internetu i zaczyna ściągać
lotnicze zdjęcia okolic. Niektóre obszary fotografowano
z powietrza w różnych okresach i Marek może porównać, co się zmieniło.
Oto kopalnia Katowice widziana z góry przed ośmiu laty. Rysują się wyraźnie
Oto ta sama kopalnia widziana dziś. Cały teren jest rozmazany, zatarty, pustynny.
Teraz patrzymy na Hutę Baildon. Na najstarszym zdjęciu można jeszcze rozpoznać starą walcownię
bruzdową.
Z dołu trudno rozpoznać ogromne przestrzenie fabryczne, nie wiadomo, jak tra-
Walcownię bruzdową zdążył utrwalić i dał komplet zdjęć nowemu właścicielowi, po prostu z
uprzejmości, żeby wiedział. Niedaleko miejsca gdzie była, jest
Z tysięcy zdjęć Marek wybiera najlepsze, grupuje w tematy, dodaje tekst. Tak
zamków przemysłowych - jest wielu, ich liczba rośnie z każdym miesiącem. Roz-
poznali się już nie tylko w Polsce, mają przyjaciół w różnych miastach Europy,
Czym się różni galeria obrazów Ewalda Gawlika we fryzjerni dziadka Lubowieckiego od internetowej
galerii Marka Lochera? Gawlik malował to, czego już
nie było. Marek może utrwalać na zdjęciach tylko to, co jest, i mieć nadzieję, że
coś się jeszcze uchowa albo pomyślnie przeobrazi - jak resztki kopalni Katowice,
Miasto wysadza zabytkową cynkownię w Wełnowcu, która w filmie Europa, Europa Agnieszki Holland
stanowiła tło walk ulicznych w Berlinie, a ostatnio, rozbierana przez złodziei budulca, zagrażała już
ludziom.
browar w Szopienicach (wspaniałe powierzchnie do wynajęcia), ale nie może uratować wszystkiego,
pisze wiersz i przyczepia na ścianie swojej galerii:
służyłam wiernie ()
upadła.
Rozebrali mnie
Czy zamczysko kopalni Wieczorek z wieżą zegarowo-balkonową pod ośmiokątnym dachem też stanie
do apelu poległych? Cechownia i łaźnia jeszcze się
trzymają, ale na przylegających do nich warsztatach, równie dostojnych i pięknych, już widać znaki
ciężkiej choroby, jak na człowieku. Organizm z cegły i stali
wiotczeje, kurczy się i zapada, podobnie jak organizm z ciała, krwi i kości, i Marek Locher już wciela
warsztaty „Wieczorka" do swego katogu cieni.
Może ten wyrok śmierci zostanie jednak wymazany, a przynajmniej odroczony. Barbórka przynosi
wiadomość, że kopalnia Staszic odda „Wieczorkowi" część
swoich zasobów na wschodnim końcu pokładu 510. Dawna kopalnia Giesche od-
zyska więc nieco węgla z danych zasobów Giesche SA, które w latach Gomułki
przekazano nowej socjalistycznej kopalni Staszic. Ta decyzja sprawia, że kopalnia Wieczorek będzie
jeszcze fedrować. Odzyskane pokłady leżą zresztą bliżej je)
2006
Przebudzenie Hilbiga
Wyobraźmy sobie wielki prostokąt placu Pod Lipami. Jego podstawę stanowią stare domy handlowe z
piekarnią Michalskiego, połączone w białą rozsiadłą
pierzeję pod czerwoną dachówką. Trzy pozostałe boki prostokąta to zielona kurtyna z pięćdziesięciu
jeden ogromnych lip, zza której prześwitują sąsiednie za-
willę nadleśniczego, w której jest ciągle przedszkole (obok, w głębi, stoi ośrodek
imienia doktor Mili), a po prawej trzy budynki dawnej szkoły wykupione przez
firmie Magneti Marelli (części do fiata), Lukas Bankowi, Agencji Rynku Rolnego i komuś jeszcze - ku
rozczarowaniu mieszkańców Giszowca, którym obiecano tu kiedyś dom spokojnej starości. Przed
nami, na górze prostokąta placu, rysuje się stary mur z ozdobną bramą, która prowadzi do parku i
gospody. Wielki
nowy dach dawnego gasthausu czerwienieje ostro zza gałęzi lip, jakby słońce zachodziło na mróz.
Gdyby jakieś siedemdziesiąt lat temu nadogrodnik Hilbig zasnął na tym placu, pod młodym bukiem
sprowadzonym z Anglii i zasadzonym w centrum świata giszowieckiego jako drzewo nadziei i wiary w
przyszłość, i obudził się dzisiaj,
pomyślałby pewnie, że przez cały ten czas, kiedy sobie drzemał, Giszowiec był
oazą szczęścia i spokoju. W polu jego wzroku (bloków stąd nie widzi) zabrakłoby tylko kapliczki
chlebowej, ale gdyby obudził się trochę później, może by już
była, bo piekarz Mirosław Michalski, który nie lubi się nudzić, chce odbudować
kultury trwa piknik, w którym bierze udział ze dwieście osób. Ośrodek imienia
Mróz, który dwadzieścia lat temu, prowadząc pociąg w kopalni Staszic, ciągle
myślał o swoim synu Robercie, i jest Robert z żoną Barbarą, fotografowaną jako
-Fajfrowska, kiedy zobaczyła ich synka: — Będzie wam się z nim żyło dobrze.
Główna uroczystość odbywa się w sali teatralnej, nad którą wisi osiem lamp
Giszowiec.
Przenieśli się tam z synem siedemnaście lat temu, kiedy mąż przeszedł na emeryturę. Przez jakiś czas
zajmowali się sobą i nie myśleli specjalnie o „tych dzieciach",
ale z czasem zaczęli się zastanawiać, gdzie one są. Nie widywali ich w Zawoi, ani
na uliczkach, ani w kościele. Poszli do księdza i usłyszeli, że górale to zdrowy naród. Żyta Jagoszowa
wiedziała, że nie ma takich narodów, zaczęła się rozglądać za
jakąś matką i wreszcie znalazła. Ta matka wskazała jej inne rodziny. Jagoszowie
zwołali zebranie, takie, na jakim czterdzieści trzy lata temu Ludwik Lubowiecki
był w Katowicach, i uczestnicy tego zebrania także płakali. Niektórzy rodzice nie
spotkaniach założyli koło. Było już sto rodzin z powiatu Sucha Beskidzka. Poszli
z tym do starostwa i nie musieli wiele tłumaczyć, bo starosta sam pojechał do Giszowca zobaczyć, jak
to powinno wyglądać. Pojechali tam także rodzice i ośrodek Trzcińskiej-Fajfrowskiej nie dość, że ich
wiele nauczył, to jeszcze zebrał dla
Teraz Żyta Jagoszowa może ogłosić, że 1 września ruszył dom dla dzieci
bardzo radosne, jak to się wydaje w parku, gdzie gra orkiestra, i przy bufecie, na
z wadami wcale nie maleje, tyle że są to inne choroby, dopiero teraz zauważane.
W tym roku już w kwietniu dom zamknął przyjęcia i nie pomogą żadne błagania.
trudem przywracane życiu nie mają co ze sobą zrobić, kiedy dorosną. Brak dla
Goście ośrodka oglądają zdjęcia Marka Lochera wystawione w holu. Na końcu korytarza, przy wejściu
na piętro, stają twarz w twarz z Uthemannem.
Bogumił Burzyński, który wyrzeźbił tę głowę, miał trudne zadanie. Znał tylko jedno zdjęcie bergrata.
Tajny radca górniczy stoi na nim w grupie członków
że mężczyźni nie sięgają głowami nawet połowy ich skrzydła obciętego u góry
przez fotografa. Zajął miejsce w drugim rzędzie i sztywno patrzy w obiektyw, absolutnie enface (co
dla rzeźbiarza jest rozpaczliwe, bo gdzie linia nosa?).
świetna tradycja Filharmonii Śląskiej i Grażyna Szymborska, ledwie ją objęła, musiała organizować
konkurs numer siedem (sto zgłoszeń z całego świata, trzydziestu jeden dyrygentów
zakwalifikowanych - z Japonii, ze Stanów Zjednoczonych,
pewnie dostać wygodny apartament w domu seniora przy katowickiej kurii, ale
miasteczka przy kościele, gdzie przenoszą się po kolei starzy znajomi. Niedawno
przeprowadził się tam Jan Junger z ulicy Przyjaznej. Jakiś miesiąc przed tym, nim
spędzili tyle pięknych chwil, i nazwiska przyjaciół z tych wypraw — żeby znowu
się spotkać. I po tych wspominkach przyszło im do głowy, by zrobić sobie upozowane zdjęcie
rodzinne.
i pisze list do Irlandii, do syna Marcina i synowej Kasi, opowiada, jaki piękny był wieczór. Marcin
pracuje w Dublinie jako informatyk, a Kasia, która skończyła w Polsce
z ogrodem, którą sobie zbudował w Mysłowicach Wesołej), też rozmawia tego wieczoru z córkami na
saksach w Anglii. Jedna opiekuje się dziećmi, druga na razie szuka zajęcia. - Nie musiały jechać, ale ja
się cieszę, wtedy człowiek w jeden dzień uczy
się tyle co w domu przez rok i wie, co ile kosztuje. Zresztą one nawet nie zauważyły, że wyjechały.
Prawdziwe wyjazdy to były nasze, na drewnianym kole.
Córki nie śpieszą się na studia, a on obronił w tym roku pracę magisterską na
funduszy europejskich.
Joanna Tofilska z Giszowca, córka Jacka Tofilskiego, który w 1989 roku organizował z Grażyną
Szymborską i Romanem Krukiem Komitet Obywatelski, pracuje od niedawna w Muzeum Historii
Katowic. Dyrektor Jadwiga Lipońska-Sajdak poleciła jej odszukać informacje o Emilu i Georgu
Zillmannach.
Joanna wygląda jak uczennica, ale skończyła archiwistykę i zna doskonale niemiecki. Przeszukuje
rozmaite źródła i nie odkrywa w nich nic nowego. Wchodzi
tego związku odpowiadają na pytania dotyczące historii Berlina. Przekazują Joannie parę wiadomości,
między innymi adres firmy Zillmannów ze starej berlińskiej książki adresowej.
W tym samym czasie kiedy Joanna szuka Zillmannów, wnuk Emila Jórn Zillmann wrzuca swoje
nazwisko do wyszukiwarki. Znajduje się w tym punkcie życia,
kiedy ludzie zaczynają tęsknić do wiedzy rodzinnej. Zwierza się z tego uczucia
z rady, odkrywa w sieci pytania Joanny Tofilskiej i natychmiast wpisuje się na forum Verein fur die
Geschichte Berlins, proponując jej wszelką możliwą pomoc.
Sam nigdy nie był w Giszowcu ani w Nikiszowcu, nie wie, jakie znaczenie miała
dla Śląska praca jego dziadka. Jest zaciekawiony i poruszony. Mieszka w Charlottenburgu w domu
rodzinnym. Ma wiele pamiątek, niestety, tylko po Emilu. Drogi rodzin Emila i Georga, który był
bezdzietny, dawno się rozeszły. Pracownia
przypadła do gustu.
Gieschewaldem i Nickischschachtem. Może mieć trzydzieści pięć - trzydzieści siedem lat. Jest
szczupły, ma bujną jasną
czuprynę, trochę nawet nieporządną, czoło wysokie, oczy przejrzyste, nos wąski,
dzisiaj na Nikiszowiec?
które tak starannie rysował, nie zabrakłoby żadnej. Wszystkie ceglane igraszki trzymają się na swoim
miejscu. To
brak żadnej cegły, ale wszystkie wydają się martwe. Pokrywa je gruby, wieloletni brud, są
wyszczerbione, ciemne,
szychcie.
Na Nikiszowiec nikt dzisiaj nie podniesie ręki, tak jak kiedyś podniesiono ją
bardzo spokojnie. Przyjeżdża wóz przeprowadzkowy i ludzie jadą do starych domów, na mniejszy
metraż, w Janowie albo na Wilhelminie. Eksmituje się głównie starszych lokatorów, a wszyscy starzy
ludzie w okolicy znają się jak rodzina,
więc nie będą tak bardzo na wygnaniu, a i czynsz niższy. Czasem sprawa rozwiązuje się sama. Ktoś
bardzo zadłużony wyjeżdża i znika. Albo umiera naturalną
ktoś chciał go zabrać. A nawet jeżeli zabiera, zawsze pozostają jakieś stare zdjęcia, na których nikt już
nie umie rozpoznać ani osób, ani nawet miejsc, więc trzeba je spalić.
funduszy unijnych? Może się pojawi jakiś deweloper, równie romantyczny jak
Ale z tym bywa ciężko, bo starzy ludzie lubią stać przy kachlokach i nie chcą
Właściciel piekarni Mirosław Michalski obliczył, że po podwyżce cen pieczywa (kiedy to w całej Polsce
zdrożała mąka) obroty na chlebie, które w Giszowcu prawie nie drgnęły, w Nikiszowcu spadły o
trzydzieści procent. A na ciastkach
wypadł za drogo, ale zajeżdżają pod zakład białym lincolnem. - Wprawdzie wypożyczony, trup
dwudziestoletni, ale piętnaście metrów długości!
wszystkie części oryginalne, tapicerka spod igły. Niestety, musi go sprzedać, a nigdy by tego nie zrobił,
gdyby nie kupili z Halinką przyczepy turystycznej, z sypialnią, łazienką i ogrzewaniem, a ten fiat ma za
słaby hak.
złotych.
W pierwszym kwartale tego roku przyrost naturalny w województwie śląskim wynosi minus 1,5. Jest
jest więc jeszcze niższy niż w poprzednich czterech
latach, kiedy to wynosił od minus 1,2 do minus 1,4. Czy urzędniczka socjalna
Rozsiadł się wygodnie i ujął pędzel w dwa palce prawej ręki; trzeci stracił na
dole, przy węglu. W malowaniu to nie przeszkadza, ale trudniej nosić za żoną
siatkę z zakupami.
Zawodziu jest bardzo jasna, a na działkę koło Nikiszowca niedaleko, tylko pięć
kilometrów i można zajechać rowerem.
Barbara stoi na tle ceglanej wieży przy szybie Pułaski i jest prawie tak samo wysoka. Nosi hełm
górniczy z krótkim welonem, czerwone koraliki i czerwone majtki.
— Tako Barbara mi się chciało mieć. Bo czasem ta Barbara to była moja żona, która mi chleb
szykowała i w „Trybuna Robotnicza" mi owijała, i do kabzy mi kładła,
żeby ten koń mógł ta robota pociągnąć. To były nasze kobity, nasze Barbary.
Na lewo i na prawo od świętej Barbary ciągną się ceglane zamkowe skrzydła gmachu kopalni
Wieczorek, z wielkimi łukami okien, a w górze stoją koła wie-
Księżyca.
Na pierwszym planie, u stóp Barbary, malarz ustawił wózek do ładowania węgla, a właściwie samo
jego podwozie, i położył na nim czarną kobietę i jasnego
mężczyznę z lampką górniczą. Oboje są nadzy, tak jak święta postać nad nimi.
Sówka oparł ich głowy na balu drewna, a ręce połączył żelazną klamrą do sczepiania łańcuchów.
- Górnik zawsze walczył z tą ścianą, przed górnikiem stoi ściana, ty w tę ścianę walisz ciałem, głową...
Kiedyś wszystko musi umrzyć, robiliśmy w tej czernicy, i tam wrócimy.
- Trzeba było zapisać, bo nikt nie będzie o tym pamiętał, to wszystko kiedyś
zginie.
Jo nie jest pesymista ani optymista, jo jest człowiek, który wie, na czym to
wszystko polega, i za takiego się uważam. Przewrócisz się na rowerze, samochody się zderzają, okręty
się topią, samoloty spadają, taki to jest los człowieka. Na
czym to życie polega? Że pani tu przyszła i pani stąd wyjdzie. Człowiek przychodzi i odchodzi, trzeba
się ubrać i trzeba rozebrać, kładziesz się spać, wstajesz... Jak jest dziura w garnku, to się wylewa, jak
jest dziura w bucie, to się wlewa. I to tak jest.
Grządki domowe
Badurowie
zmarło.
MARIA SYNOWCOWA zamężna z Karolem, cieślą górniczym, który zginął w wypadku w kopalni
Giesche w 1937 roku.
ANNA PUDEŁKOWA, piękna i zalotna, poślubiona i zabrana z dzieckiem do Niemiec przez Pawła,
chłopca z Pszczyny, który znalazł skarb podczas pierwszej wojny
światowej.
uczestnik strajku głodowego w 1937 roku. Utalentowany muzyk samouk, dyrygent orkiestry kopalni
Wieczorek (dawniej Giesche). Żonaty z Rozalią z domu Wróbel (1896-
1993) w młodości zatrudnioną jako pomoc kuchenna na plebanii księdza Pawła Dudka
w Nikiszowcu. Pobrali się 20 czerwca 1922 roku. Był to pierwszy ślub na ziemiach śląskich objętych
przez Polskę po plebiscycie w 1922 roku. Mieli siedmioro dzieci.
GERTRUDA GABRYSIOWA (1923), primo voto LINDNER, pupilka swej ciotecznej babki, poetki ludowej
Konstancji Rybokówny, harcerka, w czasie wojny na robotach
na Sejm w latach 1980-1985, senator RP, autorka licznych książek o obyczaju, folklorze,
PAWEŁ (1926—1996) wzięty do Wehrmachtu pod koniec wojny, ranny we Francji, po wojnie tokarz w
Szopienicach. Zdobył wyższe wykształcenie i pracował jako urzędnik w gminie
w Szopienicach. Żonaty (i rozwiedziony) z Anną z domu Lesz. Miał z nią dwoje dzieci.
ALOJZY (1928-1991), bliźniak Doroty, towarzysz jej dziecięcych zabaw i prac zarobkowych. W wieku
szesnastu lat wzięty do Wehrmachtu. W ostatnich dniach wojny zaopiekowała się nim niemiecka
rodzina, która chciała go usynowić. Po powrocie do Polski wcielony
HENRYK (1933-2004), który jako trzylatek nie chciał się wyprowadzić ze swego kąta.
ZYTA (1938-1970) studiowała zaocznie i tańczyła w Zespole Pieśni i Tańca Huty Szopienice. Popełniła
samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości.
EWELINA OPATOWICZOWA (1953), która otrzymała imię po bohaterce sztuki Konstancji Rybok.
Skończyła studia polonistyczne, jest wicedyrektorką gimnazjum w Dąbrowie Górniczej. Zamężna z
Wojciechem z Dąbrowy Górniczej, który prowadzi tam sklep
PIOTR (1955), fotograf i grafik, prowadzi własne studio w Kępie pod Opolem. Żonaty
z Małgorzatą z domu Łopatką, która jest magistrem ekonomii. Mają dwoje dzieci: Marcina, magistra
informatyka, i Katarzynę, studentkę Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Wróblowie
Tomasz (1871-1957) pochodził z Cielmitz (Cielmic) koło Tichau (Tychów), z tak zwanego Wydmuchu.
Podczas pierwszej wojny ordynans niemieckiego oficera. Wstąpił do kombatanckiej organizacji
Kriegervereine. Górnik w kopalni Giesche, uprawiał też kawałek
Żonaty z Waleską z domu Rybok (1875-1954), siostrą ludowej poetki Konstancji Rybok,
patriotką polską, która podczas drugiej wojny światowej przestała się odzywać w proteście przeciw
niemieckim rządom. Mieli dwanaścioro dzieci. Część umarła we wczesnym
dzieciństwie.
ALOJZY, rozerwany w 1923 roku w kopalni Giesche przez butlę z tlenem, w wieku dwudziestu pięciu
lat, dwa lata po ślubie.
FLORENTYNA KURKOWA, wdowa po Emanuelu DZIADŹCE, który zmarł w sześć tygodni po ślubie,
gospodyni u bogatego katowiczanina Jerzego/Georga Kurka. Druga żona
MARIA KSIĄŻKOWA, nazywana piękną Mariką, pracownica fabryki porcelany Giesche w Bogucicach.
Wyszła za Alojzego, górnika, w latach trzydziestych bezrobotnego.
Ich syn Antoni został w latach osiemdziesiątych dyrektorem do spraw personalnych kopalni
Wieczorek.
JÓZEF, górnik w kopalni Giesche. Walczył w trzecim powstaniu śląskim pod Górą Świętej
Anny. Na weselu swej siostry Rozalii i Alberta-Wojtka zakochał się w jego siostrze Bronce
i wkrótce się pobrali. Mieli troje dzieci. Najstarszy Hubert, wzięty jako szesnastoletni chłopiec do
Wehrmachtu, uciekł do Armii Andersa, zdał w Anglii maturę, skończył studia górnicze w Polsce i
został wicedyrektorem kopalni Wieczorek; zmarł nagle na wylew.
ALFONS (ALFRED WRÓBLEWSKI), członek zespołu muzycznego Henryka Golda,
w straży obywatelskiej, z której szybko zrezygnował. Przez wiele lat muzyk w ośrodku
zdrojowym w Kudowie.
Gawlikowie
Albert, tormistrz kolejowy zatrudniony po 1870 roku na nowej linii kolejowej z Pless
(Pszczyny) do Myslowitz (Mysłowic), ożenił się z Pauliną, córką młynarza Jana Cury
Maksymilian (1890-1950), jeden z sześciu synów Alberta i Pauliny, zdolny pomocnik biurowy w
zakładach Giesche, służył podczas pierwszej wojny w marynarce wojennej; odznaczony Krzyżem
Żelaznym. Wieloletni kierownik magazynu kopalni Giesche. Przed
drugą wojną w polskich organizacjach, między innymi LOPP i Lidze Morskiej i Kolonialnej. Po drugiej
wojnie dwukrotnie na krótko aresztowany. Do śmierci pracownik kopalni
Wieczorek. Żonaty z Getrudą Kozioł, córką zamożnego stolarza z Bogutschiitz (Bogucic). Mieli troje
dzieci. Dwoje z nich, Felicitas i Beniamin, cierpiało na uszkodzenie centralnego układu nerwowego i
wymagało stałej opieki.
był przed drugą wojną uczniem prywatnej szkoły malarstwa w Katowicach. W czasie wojny służył w
Wehrmachcie. Po wojnie pozbawiony możliwości kształcenia się i awansu.
Cieśla w kopalni Giesche. Po latach odznaczony Sztandarem Pracy drugiej klasy. Miłośnik dawnego
Giszowca. Upamiętniał go obrazami — dziś w muzeach i zbiorach prywatnych. Autor smutnego
pamiętnika zachowanego w rękopisie. Żonaty z Elfrydą primo voto
Jungerowie
drugiej wojny urzędnik gminy w Janowie. Po wojnie uwięziony w obozie w Świętochłowicach, gdzie
zmarł; zwłok nie wydano. Żonaty z Hedwig z domu Blaszczok, zarządzającą do 1939 roku w willi
dyrektorskiej w Giszowcu. Mieli sześcioro dzieci.
GERHARD (1909-1976), górnik dołowy w kopalni Giesche, uczestnik strajku głodowego w 1937 roku.
W czasie wojny służył na niemieckim statku „Cap Arcona", zatopionym przez aliantów; zszedł z niego
przed katastrofą. Po wojnie ślusarz w kopalni Wieczorek. Sędzia hokejowy, pszczelarz. Żonaty z
Rozalią z domu Langer, która zrezygnowała z emigracji do Niemiec z synkiem, gdy zamknął się przed
nią szlaban kolejowy. Mieli
troje dzieci.
KAROL (1913-1944), rzemieślnik, malarz, cyklista, hokeista, wspinacz, żonaty z Adelajdą z domu
Bednarek, zmarł w Gieschewaldzie wskutek ran odniesionych w Wehrmachcie. Ta śmierć sprawiła, że
jego rodzice awansowali z trzeciej na drugą niemiecką
listę narodową.
Jan (1939-2005), syn Gerharda i Rozalii z domu Langer, technik budowlany, górnik w kopalni
Wieczorek, po studiach projektant urządzeń górniczych dla różnych kopalń, alpinista, uczestnik
wyprawy w Andy peruwiańskie, ożenił się z Marią z domu Strzałą, urodzoną w Chorzowie, inżynierem
automatykiem po Politechnice Gliwickiej, tak jak on miłośniczką gór. Mają dwóch synów.
ANDRZEJ (1971), który jako dziecko nie chciał wyjechać do Grecji, skończył automatykę na
Politechnice Gliwickiej, pracuje w Katowicach jako informatyk. Ożenił się z Katarzyną z domu Gach,
której ojciec pochodzi z Nowosądecczyzny, a matka ze Lwowa,
mają córkę.
MARCIN (1978) także skończył automatykę, ożenił się z Katarzyną z domu Kruk, której ojciec pochodzi
z Bydgoskiego, a matka z Jędrzejowa. Wyjechali do Dublina. On pracuje tam jako informatyk, ona
została przyjęta na studia doktoranckie w Trinity College
(jest iberystką po studiach w Katowicach).
Kasperczykowie
Mysłowic) i do końca życia miał tam gospodarstwo. Ożenił się w 1887 roku z Rozalią
Paweł (1884-1961), syn Szymona i Rozalii, kowal w kuźni kopalni Giesche, służył w piechocie
cesarskiej. Podczas pierwszej wojny światowej dostał Krzyż Żelazny.
W 1912 roku ożenił się z Gertrudą z domu Mendrą, najstarszą z dziesięciorga rodzeństwa,
i Jana Bochynków w Szopienicach, polski harcerz, czołgista w Wehrmachcie, trzykrotnie ranny, ślusarz
na wydziale maszynowym w kopalni Giesche, potem Wieczorek, autor
i jachtu dla Gierka. W 1949 roku ożenił się z Haliną z domu Pawlak, córką wachmistrza
Andrzeja Pawlaka, który w 1922 roku wkraczał na Śląsk z generałem Szeptyckim, a w 1939
EMIL (1913-1945), przed drugą wojną członek Związku Młodej Polski, w czasie wojny
w Wehrmachcie. Zginął w dziesięć dni po zakończeniu wojny, przejechany przez sowiecki czołg na
ulicy Katowic.
ANNA JAMROZY (1952), krawcowa, obecnie woźna w szkole w Mysłowicach. Mąż Józef jest na rencie.
Mają dwóch synów, którzy skończyli średnie szkoły.
STANISŁAW (1955), rzemieślnik z wykształcenia i zamiłowania, blacharz samochodowy, ślusarz w
kopalni Wieczorek. Żonaty z Haliną z domu Kapicą z Giszowca, z zawodu
AGATA POŁUKORDOWA (1978), po maturze, prowadzi telemarketing w hurtowni leków. W tej samej
hurtowni pracuje jej mąż Arkadiusz. Mają córkę.
KATARZYNA HYŻY (1980), fryzjerka, pracowała w zakładzie Ludwika Lubowieckiego, potem otworzyła
w Giszowcu własne studio fryzjerskie Emilia (od imienia córeczki).
Była mistrzynią Śląska w strzyżeniu mężczyzn. Jej mąż Mariusz, syn sztygara w kopalni
PRZEMYSŁAW (1977), ślusarz mechanik po szkole przy Hucie Baildon. Chciał tam pracować, ale
została zlikwidowana. Tak jak szwagier, rozwoził chleb z piekarni Michalskiego. Ostatnio dostał pracę
w kopalni Staszic. Żonaty z Justyną z domu Gajdą, która pracuje w sklepie w Giszowcu.
Kilczanowie
Andrzej (1810-?), rolnik z Zalenze (Załęża), ożenił się z Franciszką z domu Kosie-
cką. Nie wiadomo, ile mieli dzieci. Jeden z ich synów wyemigrował do Niemiec i zało-
żył tam rodzinę, w której było między innymi dwóch pastorów. Jej potomkowie żyją
w Zagłębiu Saary.
Johann Kilczan
Johann (1850-1917), syn Andrzeja i Franciszki, także gospodarz w Zalenze, wzbogacony przy
rozbudowie Huty Baildon, był trzykrotnie żonaty. Z pierwszą żoną o rodowym
nazwisku Wróbel (spowinowaconą z Kazimierzem Skibą, ostatnim polskim sołtysem Katowic, który
ustąpił w 1859 roku) miał pięcioro dzieci; przy ostatnim porodzie zmarła.
Z drugą Franciszką Stawowy — dwanaścioro, z trzecią Franciszką z domu Gowin, młodszą o
czterdzieści dwa lata - czworo; łącznie dwadzieścioro jeden.
Józef (1878-1952), jeden z trzech synów Johanna i jego pierwszej żony, ożenił się
z Anną z domu Bryłką, która odziedziczyła sklep kolonialny w Katowicach - Zalenze (Załęże).
Po bankructwie sklepu osiedli w Gieschewaldzie. Johann został cieślą górniczym w kopalni Giesche.
Mieli czworo dzieci.
.*????•/,
Jan (1911-1980), najmłodszy syn Józefa i Anny, strzałowy w kopalni Giesche, ożenił się
z Anną z domu Bialik, harcerką, uczestniczką zlotu w Spalę. Mieli trzech synów i córkę.
Henryk (1934), najstarszy syn Jana i Anny, w czasie okupacji uczeń żony gauleitera Fritza
i dziejów Giszowca.
opon w Hanowerze.
ADAM (1962), pracował dwadzieścia pięć lat jako ślusarz w kopalni Wieczorek, już
mają dwoje dzieci. Syn Maciej jest technikiem żywienia, pracuje w supermarkecie. Córka
MICHAŁ (1972), maszynista w kopalni Wieczorek. Żonaty z pielęgniarką Jolantą z domu Pieczonką,
mają dwoje małych dzieci.
-
Lubowieccy
Marcin (1863-1963), górnik w kopalni Giesche, ożenił się z Zuzanną z domu Walus.
Paweł (1891-1935), syn Marcina i Zuzanny, górnik w kopalni Giesche, ożenił się z Marią
z domu Żogałą, córką gospodarzy z Wygorzeli koło Murcek. Mieli czterech synów i dwie
Gawlika, społecznik, współtwórca ośrodka dla dzieci specjalnej troski w Giszowcu, żonaty z Elżbietą z
domu Kowalską. Mieli dwoje dzieci.
w czasie wojny ukrywał się w Giszowcu i okolicy. Po wojnie aresztowany i bity w obozie w
Mysłowicach. Handlowiec, wiele lat mieszkający w Niemczech, obecnie w Zabrzu. Dwukrotnie żonaty.
Dzieci z pierwszego małżeństwa, Danuta i Leszek, mieszkają w Niemczech.
sztatach rzemieślniczych.
fryzjerski po dziadku przy ulicy Pod Kasztanami w Giszowcu i dba o galerię obrazów
Ewalda Gawlika w tym zakładzie.
MAREK (1975), skończył technikum górnicze, ale nie chciał pracować na dole. Opanował grafikę
komputerową. Pracuje w biurze projektowym. Z zamiłowania fotograf do-
Niesporkowie
Augustyn (1886-1956) pracował od 1908 roku jako Puherausgeber - wydawał materiały wybuchowe
w kopalni Giesche. Zamiłowany fotoamator, przekształcił tę pasję w zawód i otworzył zakład
fotograficzny w Nikiszowcu. Żonaty z Agnieszką z domu Dyttko
z Siemianowitz (Siemianowic). Mieli czworo dzieci. Augustyn wciągnął do pracy w zakładzie dwóch
synów i córkę. Z czasem zakład przejął syn Franciszek.
Franciszek (1919-1971), syn Augustyna i Agnieszki, ożenił się z Marią z domu Gajdzik.
W czasie drugiej wojny walczył w Wehrmachcie, między innymi pod Monte Cassino. Po
Krzysztof (1950), syn Franciszka i Marii, do czwartego roku życia mówił po niemiecku i gwarą śląską.
W 1973 roku był najmłodszym mistrzem fotograficznym w Polsce.
Żonaty z Krystyną z domu Lenza. Mają córkę. Prowadzą zakład rodzinny ciągle w tym
samym miejscu - nad arkadami w nikiszowieckim rynku. Stosują nowe techniki cyfrowe. Krzysztof
Niesporek jest od 2006 roku członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.
>i
Sabina Niesporek-Najuchowa
z nim studio fotograficzne w Siemianowicach. Mają syna Pawła (1997). Dziadek zrobił
Poloczkowie
Karol i Katarzyna Poloczkowie
Karol (1873-1951), przez czterdzieści lat górnik dołowy kopalni Giesche, utalentowany
większość umarła w dzieciństwie lub młodości. Karol prowadził chór domowy, akompaniując na
fisharmonii, kupionej dzięki wyrzeczeniom całej rodziny, a sprzedanej podczas
PAWEŁ, tenor w chórze domowym ojca, ożeniony z wielkiej miłości z Jadwigą z proniemieckiej
rodziny Kolendów, wyrzuconą po wojnie z Polski, gdy mieli już troje dzieci. Wyjechał za nimi do
Niemiec. Zajmował się fotografią.
HUGO, baryton, o niezwykłej filmowej urodzie, zmarły jako kawaler po nagłej chorobie; miał
dwadzieścia pięć lat.
z Rufinem, palaczem w kopalni Giesche, autorem wierszy i przyśpiewek, dożyła późnego wieku.
Półtora roku po wojnie wrócił z niewoli do Giszowca, pracownik kopalni Giesche, potem Wieczorek.
Rysiowie
(Goczałkowic koło Pszczyny) ożenił się z Rozalią z domu Bremer (1867-1951) z Eichenau (Dąbrówki
Małej). Mieli pięć córek i syna.
Rufin (1897-1991), jedyny syn Szczepana i Rozalii, palacz w kopalni Giesche, po chorobie kręgosłupa
dozorował stację pomp na Stawie Małgorzaty. Twórca okolicznościowych
wierszy i piosenek śląskich, między innymi O Kusym Janku. Żonaty z Martą z domu Poloczek, córką
Katarzyny i Karola, miał z nią dwie córki, obie niezamężne.
Córki Rufina i Marty Rysiów
Stachowie
w kopalni Giesche. Ożenił się z Reginą (1869-1939) z domu Dera pochodzącą z Wesolla (Wesołej) w
powiecie Pless (pszczyńskim). Mieli ośmioro dzieci. W 1939 roku uciekli
śląskich. W 1924 roku wyemigrował do Francji. W roku 1932 powrócił do Giszowca. Rębacz w kopalni
Giesche. Podczas robót w Niemczech rozpoznany jako były powstaniec
JAN, prokurent sądowy w Mysłowicach i w Sosnowcu. Po tym jak ożenił się z mieszkanką Sosnowca,
utracił kontakt z rodziną na Śląsku.
WINCENTY (1900-1975), przedostatni syn Pawła i Reginy. W 1918 roku przedostał się
Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Śląskim Krzyżem Powstańczym. Żonaty z Jadwigą z domu
Gdowik z Siemianowitz (Siemianowic), mieli syna Zbigniewa. Podczas
drugiej wojny ukrywał się w Mysłowicach i Nikiszowcu. Po wojnie na krótko aresztowany, potem
urzędnik w kopalni Wieczorek.
Szkoły Orląt w Dęblinie; plan został przekreślony przez wojnę i powojenny stosunek do
CHZ Węglokoks. Zajmował się eksportem węgla; delegowany do licznych krajów Europy i Azji. Ożenił
się z Danutą z domu Lipińską, mają syna Grzegorza, mechanika, urodzonego w 1971 roku.
Wieczorkowie
Józef (1893-1944), syn Marcina i Franciszki z Knapików, ożenił się z Karoliną z Habryków, która zmarła
pod koniec lat sześćdziesiątych prawdopodobnie wskutek zatrucia gazem z domowego piecyka.
Maszynista w kopalni Giesche, członek PPS, potem działacz
komunistyczny. Agitator, mówca wiecowy, organizator strajków, członek rady załogowej kopalni
Giesche, poseł do II Sejmu Śląskiego. Wielokrotnie aresztowany i więziony. Zaproszony przez
komunistów niemieckich do Berlina, przez radzieckich do ZSRR.
W 1946 roku nadano jego nazwisko dawnej kopalni Giesche, która tuż po wojnie nazywała się Janów.
się ich wychowaniu. Dorabiała krawiectwem. W ciężkich sytuacjach mogła liczyć na pomoc wojewody
Jerzego Ziętka. Jej syn po wojsku poszedł pracować w dziale wentylacyjnym kopalni Staszic, ale
marzył o tym, by zostać muzykiem. Grał na weselach.
JAN, najmłodszy, był górnikiem dołowym w kopalni Giesche. Jako młodzieniec aresztowany i
osadzony w więzieniu w Rawiczu za agitację. Po wojnie działacz związkowy w kopalni Wieczorek.
Ostatnio mieszkał w domu seniora w Zabrzu, zmarł w 2006 roku, mając ponad dziewięćdziesiąt lat.
Od autorki
Nie pochodzę ze Śląska. Nie łączą mnie z nim żadne związki domowe. Moja
rodzina żyła na Podlasiu. Nigdy nie mieszkałam na Śląsku i bardzo długo znałam
go tylko z okna pociągu, z książek i filmów. Onieśmielał mnie, nie pisałam stamtąd reportaży.
Kiedy w stanie wojennym musiałam się rozstać z redakcją tygodnika „Literatura", wybitny neurolog
profesor Ignacy Wald dał mi pół etatu w Instytucie Psychoneurologicznym w Warszawie;
redagowałam tam sprawozdania. Pewnego dnia
wysłano mnie do Katowic. W dzielnicy Osiedle Staszica, którą wszyscy nazywali nadal Giszowcem,
powstał właśnie ośrodek rehabilitacyjny dla dzieci z ciężkimi
chorobami neurologicznymi. Miałam się z nim zapoznać i napisać krótką informację na konferencję
organizowaną przez instytut. Profesor Wald liczył na to, że
szlachetnej energii.
Stare miasto ogród, rozjechane już przez blokowiska, ciągle jeszcze broniło
się jakąś wieżyczką, podcieniem, gankiem, łamanym dachem, zaświadczając, jakim było kiedyś
cudem.
Ludzie, którzy uznali to miejsce za swoją ojczyznę domową i duchową, robili co mogli, by ją zachować.
Potem nastąpiły pamiętne zmiany. Związałam się z „Gazetą Wyborczą" i prowadziłam w niej dział
reportażu. Kiedy postanowiłam wrócić do pisania, wróciłam też do Giszowca.
Minęło osiemnaście lat. Nie zastałam już dawnych znajomych. Doktor Maria Trzcińska-Fajfrowska
zginęła w wypadku, zmarli fryzjer społecznik Ludwik
Lubowiecki, malarz Ewald Gawlik, były dyrektor kopalni Staszic Zdzisław Sender.
Jeśli przez tyle lat Śląsk mnie onieśmielał, to chyba dlatego że odczuwałam wobec niego coś w
rodzaju szczególnego zobowiązania. Wyniosłam to widocznie
rządzić.
Giszowiec, miasto ogród, ogród wszelkich rzeczy, kończy sto lat. Podczas
tego królewska potęga węgla, a potem zamykania kopalń, bo to królowanie upadło, i tak dalej. A
jednocześnie trzymano się jakoś, często chytrością i humorem,
Materiał ułożyłam najprościej, jak się dało - w kalendarium obejmujące sto lat,
o ich dokładność, chociaż z różnych konfrontacji wiem, że rozmówców niekiedy zawodziła pamięć.
Nie mieli czym jej wspomagać - rodziny górnicze nie tworzyły na ogół historii pisanej, a nawet jeśli ją
miały, często pozbywały się listów,
zapisków i dokumentów, kiedy przychodziły nowe rządy i nowa ideologia. Kiedy zaś zawodzi pamięć -
lukę czasami wypełnia fantazja. Niektóre informacje
sprawdzałam za pomocą rozmaitych źródeł, ale jakaś część wiadomości rodzinnych lub obyczajowych
może mijać się z wiedzą innych świadków, do których
nie dotarłam.
Czasem, kiedy brakowało mi relacji budujących sytuację lub opis, uciekałam się do sposobu, który
można by nazwać reporterskim domniemaniem. Tak
jest fantazja; tak naprawdę mogło wtedy być i z trudem sobie wyobrażam, by
było inaczej.
Niepokoi mnie inna myśl - że dowiedziałabym się o wiele więcej, gdybym pochodziła ze Śląska. Nie
miałam jednak zamiaru rezygnować z Giszowca - który
tak mnie pociągał i o którym chciałam uczciwie napisać - tylko dlatego, że przyjechałam z zewnątrz.
Tekst pełen jest postaci i związanych z nimi drobnych zdarzeń. Aby ułatwić
poruszanie się w tej gęstwinie, przygotowałam na końcu książki Grządki domowe. Można na nich
odnaleźć i zidentyfikować niektórych bohaterów tej opowieści w ich rodzinnych związkach. Z
oczywistych względów te rodowody są
w różnych częściach książki. Niektórych dat lub imion brakuje — bo nie znała
ich rodzina.
o sobie i swoich przodkach, zwłaszcza Gertrudzie Gabrysiowej i Dorocie Simonides z rodu Badurów,
Annie i Małgorzacie Rysiównom, Henrykowi i Rozalii Kilczanom, Gerardowi i Halinie Kasperczykom,
Janowi i Marii Jungerom (Gerard
związanego z Giszowcem.
Breaking the Silence, Alojzemu Łysce, autorowi książki To byli nasi ojcowie, Jerzemu Sobocińskiemu i
Stefanowi Skrzypczakowi, autorom filmu dokumentalnego
Niech świat pamięta o nas, za zgodę na wykorzystanie fragmentów zgromadzonych przez nich
dokumentów i relacji.
Dziękuję Katarzynie Bochenek za udostępnienie mi pracy o szkole w Giszowcu, a Markowi Locherowi
za piękne własne zdjęcia i pomoc przy reprodukcjach. Dziękuję kolegom dziennikarzom Aleksandrze
Klich, Dariuszowi
Kortce i Barbarze Szmatloch z „Gazety Wyborczej" w Katowicach i Annie Dudzińskiej z Polskiego Radia
w Katowicach za podzielenie się ze mną swoją wiedzą,
mierzowi Boskowi (zmarłemu w 2006 roku) za relację o niewolniczej pracy górniczej w Giszowcu,
przyjaciołom Wiesławie Grocholi i Juliuszowi Rawiczowi za
Falkin-Sibidze, która otworzyła przede mną swój dom w Katowicach; z czego korzystałam bez umiaru
przez ponad dwa lata.
Małgorzata Szejnert
Warszawa 2006
Przypisy
7. Od Adama
do strony 9
Tak opisał jeźdźca Rembrandta Maurycy hrabia Dzieduszycki w dziele: Krótki rys dziejów
i spraw Lisowczyków, Lwów 1844. Płótno znajdowało się wtedy jeszcze w Polsce, w zbiorach
rodu Tarnowskich w Dzikowie. Właściciele pozwolili autorowi obejrzeć obraz, a także reprodukować
go w książce w czarno-białej odbitce cynkograficznej. Hrabia Dzieduszycki uzupełnił kolory słowami.
Wojna trzydziestoletnia (1618-1648) była wojną cesarzy habsburskich z lokalnymi książętami, wojną
religijną katolików z protestantami, wojną wielu państw i władców Europy o władzę na kontynencie.
Stanęli przeciw sobie z jednej strony: cesarze z rodu Habsburgów i katoliccy książęta
objęła całą Europę, było powstanie przeciw władzy Habsburgów w Czechach. Jej koszty ponosiły
miasta i osady, w których stacjonowali żołnierze. Wojska - czy to cesarskie, czy to protestanckie -
wybierały chętnie zasobny Śląsk, zwłaszcza na leża zimowe.
do strony 10
Lekka kawaleria zorganizowana na początku XVII wieku przez sławnego zagończyka pułkownika
Aleksandra Lisowskiego (stąd lisowczycy) gromadziła ludzi z różnych stanów i ziem, Litwinów,
Polaków, Niemców, Kozaków, Czechów, Ślązaków. Była równie odważna, ruchliwa
i sprawna w boju, jak bezwzględna i okrutna. Za gwałty na Rusi w 1623 roku sejm pozbawił ją
czci rycerskiej. Służyła Zygmuntowi III Wazie, Dymitrowi Samozwańcowi, cesarzom Habsburgom.
Rzadko dostawała żołd, stąd „u Lisowczyków miasto sumienia - kieszenią", jak ocenił kasztelan
sandomierski Mikołaj Ligęza.
kotów, ścierwa więźniów, trupów wykopanych z ziemi do jedzenia im nie stało, piechota sama
się między sobą, jak Samojedź ludzie łapiąc jadła. Truskowski porucznik piechoty dwu synów
swych i Hajduk jeden syna swojego pojedli, drugi też matkę, towarzysz jeden sługę swego
Lisowczycy mieli także apologetów, takich jak ksiądz Wojciech Dembołęcki z Konojad,
pot ogrojcowy pościła Hassya, padła na wznak Alzacya, na pół omdlało Wirtemberskie państwo,
Zkąd przyszedł?
do strony 11
Geschichte der Bergwerkgesellschaft Georg von Giesche's Erben 1704-1904, Breslau 1904.
I. Die Allgemeine Geschichte der Gesellschaft bis zum Jahre 1851 von Dr Konrad Wutke,
Kgl. Archivar.
II.Die Entwicklung des Besitzes der Gesellschaft vom Jahre 1851 ab von Bergrat Fr. Bern-
do strony 12
Taki sens tego napisu sugeruje profesor Juliusz Domański, filozof i filolog klasyczny, któremu dziękuję
za tę pomoc.
do strony 14
Opis wesela podaję za książką Clary Schulte Das Haus am Ring (Dom w Rynku), Berlin 1941.
Clara była żoną Eduarda Schultego, dyrektora generalnego koncernu Giesche od 1926 roku do
końca drugiej wojny światowej. Do jego niezwykle interesującej postaci i roli wrócę jeszcze
do strony 16
Królewcu, Rewalu, Wilnie, Kownie, Lublinie, Krakowie, docierali do Poznania i na Śląsk. Geor-
Stahlhof. Widocznie mu się powiodło, skoro zamówił portret u Holbeina. W XVI wieku rodzina Giese
wydała sześciu rajców miasta Gdańska, w XVII tylko trzech, ale należał już do
kupiecką, wybrał studia prawnicze i stan duchowny. Jesienią 1507 roku przybył do Fromborka, gdzie
objął godność kanonika warmińskiego. On i Mikołaj Kopernik pełnili na przemian najważniejsze
funkcje w warmińskiej kapitule - administratora i kanclerza. Rozumieli się i współpracowali ze sobą
przy zadaniach publicznych. Troszczyli się między innymi
Tiedemann Giese był doskonałym zarządcą, miał żyłkę do interesów. Obaj kanonicy
dzielili umiar w poglądach na spory między katolikami i luteranami, mieli podobne znajomości i
kontakty (Erazm z Rotterdamu, Stanisław Hozjusz, Marcin Kromer). Tiedemann
był wzruszająco wierny Kopernikowi. Nie mógł czuwać przy umierającym, bo zaproszono go do
Krakowa na ślub Zygmunta Augusta z Elżbietą Austriaczką, ale gdy wrócił do
Syn kupca londyńskiego, także Tiedemann, który zawiózł do Strasburga portret Kopernika, poszedł w
ślady zarówno ojca, jak i stryja. Został doktorem praw, sekretarzem do spraw
pruskich Zygmunta Augusta i Stefana Batorego. Był doskonałym znawcą łaciny, co potwier-
dzają nie tylko jego prywatne listy, ale również redagowana przez niego korespondencja hetmana
Jana Zamoyskiego, i miał zdolności kupieckie - zaopatrywał polską armię pod Pskowem
w żywność, działa, proch, wozy, żelazo, a zwłaszcza pieniądze, które umiał zawsze wykołatać.
Zamoyski zamawiał przez niego flamandzkie tkaniny na ściany pałacu w Zamościu, według rysunków
wykonanych w Wilnie.
Na podstawie prac: Słownik biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego pod redakcją Z. Nowaka, tom 2,
Gdańsk 1998; Teresa Borawska: Tiedemann Giese (1480-1550) w życiu wewnętrz-
do strony 19
Słowacki wiedział o tym, że polscy pisarze romantyczni korzystają z usług księgarskich i wydawniczych
firmy Korn mającej powiązania handlowe z polskimi księgarzami w kraju. Wysłał więc do niej jeden
egzemplarz Poezji wydanych w Paryżu w 1832 roku. Wydawca zamówił
sto egzemplarzy. Poezje jednak nie miały zbytu i Johann Gottlieb (Jan Bogumił) Korn nie pośpieszył z
pieniędzmi. Poeta dał więc upust swojej goryczy i znalazł na to szczególne miejsce -
Te zjadliwości nie dotarły do Korna, który zmarł w 1837 roku. Sprawę opisał Bogdan
Wrocław 1981.
do strony 20
Generalne tabele statystyczne Śląska z 1787 roku. Wydał i wstępem krytycznym opatrzył Tadeusz
do strony 21
Z poematu kuźnika Walentego Roździeńskiego wiemy, jak wyglądał autor. „Wszytko jego ciało
sczyrniało - jak pisze - od dymu i ognia. Piecze się ustawicznie ogniem z każdej strony. Skóra
mu przywiędła do kości. Chodzi jako głownia ogorzała. Od huku młotów ledwie już co słyszy.
- „Podobno, żem to czarny by sadzelnik jaki. Jestem właśnie jakoby murzyn uczerniony".
Upalone serce zalewa piwem. Uważa Bachusa za swego przyjaciela i powinowatego, bo bóg
Ten wizerunek słowny jest bardziej wyrazisty niż drzeworytniczy, zamieszczony w pierwszym wydaniu
poematu - w 1612 roku. Roździeński, brodaty, wąsaty i podgolony, jedną ręką
trzyma kilof, drugą wznosi dzban. Ma na sobie fartuch, jest bosy. Ale wiemy z jego utworu, że
zna mitologię, dzieje kopalnictwa kruszców w Europie, technikę kunsztów wodnych i żelaz-
nych, położenie złóż żelaza i kuźnic w Polsce. Zna także stosunki między kuźnikami i węgla-
Z duchami można się porozumieć, ale w lasach koło kuźnic pokazują się nocami wietrun-
Od 1546 roku kuźnikami w Roździeniu byli kolejno: Sych (Zych) Bogucki, ojciec Walentego Jakub
Brusek, który prawdopodobnie wżenił się w kuźnicę, poślubiając córkę Zycha, sam
Walenty, Zygmunt i Marcin z Niwki, Szymon Dymasz, Mikołaj Kowal, Staś Kowal, Sebastian
Wieś Katowice powstała pod koniec XVI wieku na potrzeby kuźnicy boguckiej. Założył ją
Pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku doktor Emanuel Wilczok postanowił odszukać
miejsce, gdzie pracował warsztat Roździeńskiego. Okazało się to bardzo trudne. W poemacie były
tylko dwie wskazówki - rzeka Roździenka, dzisiaj Rawa, i staw. Okolica została przez
ostatnie dwa wieki przenicowana. Zbudowano tam huty żelaza, cynku i ołowiu. Góry odpadów
hutniczych wymusiły zmianę koryta Rawy. Potem zasypano staw i zbudowano w jego
niecce prażalnie blendy i wytwórnię kwasu siarkowego. W 1896 roku woda z zatopionej kopalni
Szczęście Luizy runęła do niższej kopalni Jerzy, Rawa wystąpiła z brzegów, ogromna połać gruntu
opadła o cztery metry. Doktor Wilczok znalazł w końcu stare szkice miernicze i wywnioskował, że
kuźnica stała czterdzieści metrów na północny zachód od mostu nad Rawą,
Jeśli przyłożymy miarkę do mapy Katowic, będzie to w prostej linii półtora kilometra do
Walenty Roździeński: Officina ferraria abo buta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego,
Katowice-Wrocław 1948.
Jerzy Piaskowski: Walenty Roździeński i jego poemat hutniczy z 1612 r., Katowice 1985.
umysłach ta poezyja nowa, tak pod względem przedmiotu, jaki ośmieliła się wziąć w swe ramy,
jak dla niezwyczajnej harmonii sześciomiar (hexametrów), co taką swobodę nadają wyobraźni.
Owionęła ona niby szałem całe Niemcy".
do strony 22
Schulte.
do strony 26
Wojciech Bywalec ukończył swoje wspomnienia w 1957 roku. Rękopis (pięćdziesiąt stron)
Motto brzmi:
życie me - tragedia".
Tragedia ta obejmuje siedemdziesiąt jeden lat (na Śląsku pod rządami pruskimi, w Westfalii i
Nadrenii, na Śląsku wcielonym do Polski po trzecim powstaniu śląskim i pod okupacją niemiecką) i
przedstawiona jest z wielkim poczuciem humoru.
Wszystkie informacje i cytaty dotyczące dziejów Wojciecha Bywalca podane w tej książce pochodzą z
tych wspomnień.
do strony 27
Cytat z Rousseau i informacje o propagowaniu idei Howarda w Indiach podaję za pracą doktora
Władysława Dobrzyńskiego, członka Zarządu i Komitetu Wykonawczego Towarzystwa
Międzynarodowego Miast - Ogrodów i Planowania Miast: Istota i rozwój idei Howarda, odbitka z
„Przeglądu Technicznego", 1917.
do strony 29
1855 roku.
Obie opinie podaję za książką Józefa Ligęzy i Marii Zywirskiej: Zarys kultury górniczej, Katowice 1964.
do strony 34
Wiadomości o kalectwie Uthemanna i niektóre inne szczegóły dotyczące jego życia i kariery
zaczerpnęłam z anonimowego artykułu Anton Uthemann. Das Leben eines deutschen
Industriefiihrers, zamieszczonego po jego śmierci w gliwickim miesięczniku „Oberschlesische
Wirtschaft", nr 12 z 1935 roku.
do strony 35
erygowano parafię. Chciała tego ludność, która przyczyniła się składkami do budowy kościoła. Z
czasem przy parafii stworzono bibliotekę. Gromadziła książki polskie i niemieckie. Zachował się
inwentarz tej biblioteki, spisany po niemiecku w 1914 roku. Wymienia on wiele
książek polskich autorów, między innymi Sienkiewicza: Kreutzritter (Krzyżacy), Quo vadis,
Herr Wolodyjowski, Die Familie Połaniecki. Było osiemnaście tomów Karola Maya, Calderón,
Szekspir, Homer, Heine, Goethe. W sumie tysiąc dziewięćdziesiąt pięć pozycji. Książki polskich
autorów były na pewno w polskiej wersji językowej; tytuły przetłumaczono na użytek katalogu.
z 1914 r., w: Książka polska na Śląsku w latach 1900-1922 pod redakcją Marii Pawłowiczowej,
Katowice 1994.
Roland, hrabia Marchii Bretońskiej w państwie Karola Wielkiego, bohater poematów epickich
i wiarę. Ten szlachetny etos wykorzystany został propagandowo dla uwznioślenia postaci Bismarcka.
Żelaznego kanclerza wyposażano na pomnikach w średniowieczne atrybuty rycerskie,
do strony 36
W latach siedemdziesiątych XIX wieku kanclerz Bismarck wydał walkę Kościołowi katolickiemu,
widząc w mm przeszkodę dla planów jednoczenia Rzeszy. Kulturkampf był ciężkim
doświadczeniem dla polskiej ludności Śląska. Wiązał się z usuwaniem języka polskiego ze szkół
i instytucji. Od 1876 roku niemiecki stał się jedynym językiem urzędowym państwa pruskiego.
Landrat powiatu bytomskiego przypominał, by doprowadzano każdą sprawę do końca bez
użycia obcego narzecza. W sądach zakazano ogłoszeń w dwóch językach. Ministerstwo Wojny
nakazało wysyłać rekrutów z Górnego Śląska w czysto niemieckie okolice. Nadzór nakazywał
Według Marka Czaplińskiego: Historia Śląska, rozdział Śląsk w 2. połowie XIX i na początku XX w.
(1851-1919), Wrocław 2002.
do strony 41
długą historię.
Pod koniec XVIII wieku Friedrich Reden, szef śląskiego Urzędu Górniczego, zbudował
osadę dla majstrów hutniczych przy zakładach Malapane (Ozimek). W kilkanaście lat później
powstały kolonie dla górników w Alt Tarnowitz (Starych Tarnowicach), Paulshofen (Pawłowicach),
Klein Zabrze (Małym Zabrzu) i dla hutników w Gliwicach, Baumgarten (Paruszowicach), Gottartowitz
(Gotartowicach), Friedenshutte (Strzybnicy). Reden zbudował w sumie
sto dwadzieścia dwa domy dla czterystu rodzin. Kolonie budowane przed 1890 rokiem były
w jednej z najstarszych kolonii, Carl Emanuel (Karol Emanuel) w Chorzowie, każdy domek
miał samodzielną izbę dla wdowy po górniku, inwalidy lub samotnego emeryta.
sklepy, piekarnie stają się wtedy normą. Zaczynają powstawać kompleksy osadnicze, takie jak
W latach 1910-1912 powstaje kolonia Knurów - dziewięćdziesiąt dwa domy, apteka, wieża ciśnień,
rynek handlowy, piekarnia, poczta, gospoda.
Inne osady, zaprojektowane jako całości, to między innymi Kostuchna (nazwa niemiecka
i Marii Zywirskiej oraz z pracy Kurta Seidla: Das Arbeiterwohnungswesen in der Oberschlesischen
Montanindustrie, Kattowitz 1913.
do strony 42
1910, ani w związanych z nią informacjach nie było imienia profesora - Hermann. Znalazłam
z początku wieku, miałam wielokrotnie kłopot z imionami inżynierów, zarządców, dyrektorów (nawet
nadogrodnika), tak jakby uważali oni imię za niepotrzebny dodatek - wobec wyjątkowości ich
nazwiska i roli. Im niższa pozycja społeczna, a więc nazwisko i zawód powszedniejsze, tym częściej
pojawia się imię.
Machnika pt. Giszowiec, nowa górnośląska wieś górnicza. Wydała ją w niewielu egzemplarzach
przypomnienie o tym, że osada miała także niemiecką tradycję gospodarczą i społeczną. Śmiałe, bo
posłużono się tekstem niemieckiego autora i nie opatrzono go komentarzem ideologicznym. Tłumacz
(lub wydawca) nie odważył się jednak na to, by zachować nazwę kopalni Giesche. W tekście
królewskiego wykładowcy Reuffurtha występuje więc kopalnia Wieczorek.
do strony 49
Następne rozporządzenia domowe w tym rozdziale także pochodzą z tego dokumentu, ogłoszonego
w 1859 roku. Podaję je na podstawie fotokopii zamieszczonej w książce Lecha Szarańca: Kopalnia
Węgla Kamiennego „Wieczorek". Zarys monograficzny, Katowice 2001.
do strony 51
Wierzenia demonologiczne górników w książce pod jej redakcją: Górniczy stan w wierzeniach,
do strony 53
Oryginał kroniki szkolnej jest przechowywany w szkole imienia Marii Konopnickiej w Giszowcu.
Katarzyna Bochenek poświęciła jej obszerną pracę magisterską pod tytułem Szkoła
jej przy pomocy Ślązaków, którzy kończyli szkoły niemieckie, odcyfrować obszerne fragmenty
gotyckiego rękopisu; z niektórych skorzystałam.
Katarzyna Bochenek pochodzi ze starej rodziny Holewów i łysków. łyskowie mieszkali na tych
ziemiach już w XV wieku, a jeden z przodków Katarzyny, Martin Łysko, miłośnik zwierząt, samouk,
złożył egzaminy przed komisją powołaną przez księcia pszczyńskiego
i uzyskał prawo do praktyki weterynaryjnej w jego dobrach. Katarzyna Bochenek mówi o sobie, że
jest zapartą Ślązaczką. Pracuje jako nauczycielka w Gimnazjum nr 11 w Tychach i z zamiłowaniem
prowadzi zajęcia „śląskie", między innymi wycieczki w historyczne miejsca.
do strony 58
List Uthemanna, Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór 336, teczka
3941.
do strony 59
Tamże.
Tamże.
do strony 61
do strony 66
Książkę tę wydało w 1997 roku Muzeum Historii Katowic pod tytułem Górny Śląsk przed laty,
Rysunki Hilbiga, Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór 336, teczka
3941.
do strony 67
do strony 68
Tak pisał o tej okolicy poeta i tłumacz Henryk Bereska (1926-2005), wnuk górnika z kopalni Giesche,
urodzony w Szopienicach, od 1947 roku mieszkający w Niemczech i tam zmarły,
w wierszu Krajobraz nowego typu, w zbiorze Familoki, Kraków 2001. Bereska w tym samym
cenne ładunki na drugi brzeg, w niemiecki las liter - słowa polskiej poezji".
do strony 71
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór 336, teczka 3941.
do strony 72
Opis pracy rębacza w kopalni Giesche w latach 1907-1914 pochodzi ze wspomnień Piotra Szyi,
Ulotka ta ukazała się drukiem „Katolika" w Bytomiu. Reprodukowano ją w książce Leszka Cichego i
Bernarda Gałuszki: Kopalnia „Wieczorek" (1826-1985), Katowice 1985.
Zjednoczenie Zawodowe Polskie, jedna z polskich katolickich organizacji robotniczych, jakie rozwijały
się bujnie na zachodzie Niemiec na przełomie XIX i XX wieku, powstało w 1902
roku i początkowo miało siedzibę w Bochum. W 1911 roku przeniosło swą centralę i działalność na
Górny Śląsk, do Zabrza. „Od tego czasu rozpoczęto pracę około polepszenia doli robotnika na dobre,
a »Zjedn. Zaw. Polsk.« doszło do takiej siły i potęgi, że w roku 1913 poraź
pierwszy stanął do walki z kapitalistami na Górnym Śląsku górnik polski o swoje prawa..." -
do strony 73
do strony 75
List Uthemanna podaję za Dorotą Głazek: Domus Celeberrima. Architektura sakralna (katolicka)
przemysłowej części Górnego Śląska 1870-1914, Katowice 2003.
do strony 77
„Piosenkę tę zanotowano po raz pierwszy w 1843 roku" - pisze Krystyna Turek w szkicu Ludowa pieśń
górnicza -przegląd tematyki zamieszczonym w książce Górniczy stan pod redakcją
do strony 85
Opowieść o wywiezieniu do twierdzy wyjęłam ze wspomnień Pawła Gajowskiego: Zapodobał
do strony 86
do strony 90
roku jako dywizja ochrony pogranicza. Grenzschutz i policja miały zastraszać zwolenników
Powstanie II Rzeczypospolitej wzmogło ruch narodowy na Śląsku. Wierzono, że - jak głosił Arka Bożek,
przywódca Polaków na Opolszczyźnie - w młodym państwie nie będzie panów
i parobków, że czeka ono na swoje dzieci, tak długo od niego oderwane. Niemcy, przeciwstawiając się
tym nadziejom metodami policyjnymi, potęgowali tylko opór polskich Ślązaków.
Polscy działacze na Śląsku mieli ośmielający przykład Wielkopolski. Powstanie, które wybuchło tam w
grudniu 1918 roku, wymogło przyłączenie do Polski dużej części spornego terenu. Na początku 1919
roku powstała Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska, do której w ciągu paru miesięcy
wstąpiło kilkanaście tysięcy osób gotowych walczyć Z bronią w ręku
do strony 91
Organizacji Wojskowej, którzy wieźli rozkazy dotyczące powstania. Mimo dekonspiracji termin jego
wybuchu nie został zmieniony. W powiecie katowickim wyznaczono go na drugą
w nocy z 17 na 18 sierpnia.
Jan Ludyga-Laskowski: Zarys historii trzech powstań śląskich 1919, 1920, 1921, Opole
1973.
do strony 92
pracy historycznej pt. Monografia tablicy pamiątkowej, napisanej w 1961 roku przez nauczyciela
Józefa Kazimierza Piaseckiego, kierownika szkoły w Giszowcu. Zebrał on przy pomocy uczniów relacje
sąsiadów - uczestników powstań śląskich i ich rodzin. To jedynie fragmenty wydarzeń, jakie rozegrały
się w tej okolicy, do tego spisane po latach, kiedy ich świadków
i uczestników zawodziła już pamięć. Brak jednak innego, pełniejszego źródła. Opracowania
dotyczące powstań śląskich, wydane drukiem, wymieniają Gieschewald jako aktywny w powstaniach,
ale nie dostarczają szczegółów, które pozwoliłyby zbudować obraz wypadków.
czterystu zaginionych).
Według wspomnianej pracy Krystyny Turek, piosenkę tę zapisano w 1952 roku. Pochodzi ona
do strony 93
Wiadomości o tej inauguracji znajdowały się w 2005 roku na internetowej stronie Stowarzyszenia
Wychowanków AGH: www.agh.edu.pl.
do strony 94
Nazwy geograficzne na Górnym Śląsku ciągle przysparzają trudności. Mimo że minęło ponad
sześćdziesiąt lat od zakończenia drugiej wojny światowej, brak wyczerpującego polsko-
-niemieckiego (i odwrotnie) słownika tych nazw. Najpełniejsze dzieło, Słownik etymologiczny nazw
geograficznych Śląska, wydawnictwo Instytutu Śląskiego w Opolu ukazujące się od
1970 roku pod redakcją kolejno Stanisława Rosponda, Henryka Borka, Stanisławy Sochackiej,
i urzędowo stosowaną Gieschewald, i według autorów, nawiązuje ona do słowa giessen „lać"
Traktat pokojowy zawarty z Niemcami 28 czerwca 1919 roku stanowił, że w sprawie przynależności
państwowej Górnego Śląska zadecyduje plebiscyt prowadzony pod nadzorem międzynarodowej
komisji i wojsk alianckich. Wojska niemieckie opuszczą tereny plebiscytowe. Porządek będzie
utrzymywać policja rekrutowana spośród miejscowej ludności polskiej
i niemieckiej. W plebiscycie mogą wziąć udział wszystkie osoby urodzone na Górnym Śląsku
Cytat z pracy profesora Wernera Sombarta: Schlesien, Ein Bekenntnisbuch, Breslau 1919, po-
daję za książką doktora Emila Szramka: Śląsk jako problem socjologiczny. Próba analizy, Katowice
1934.
do strony 96
1993.
1919-1921 śląscy amatorzy wystawili na Górnym Śląsku około tysiąca spektakli teatralnych.
Jego autorzy pisali prostym językiem, często gwarą śląską. Opowiadali się za przyłączeniem Śląska do
Polski. Do popularności pisma przyczyniły się jego optymizm i ludowy humor, reprezentowane
zwłaszcza przez głównego autora wierszy, fraszek, felietonów i rysunków Stanisława Ligonia
(pseudonim Karlik).
do strony 97
Tak w 2005 roku wspominała Bałkan felietonistka Wasza Hyjdla na stronie internetowej Witom
bergmonów, www.gornyslask.pl/beranie/hyjdlal6.htm.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy Bałkan zaczął wozić bezpłatnie każdego, kto wsiadł. Nie
ustalił tego nawet Krzysztof Soida, znawca śląskiego kolejnictwa wąskotorowego. Informuje on w
jednodniówce „Giszowiec" wydanej 23 czerwca 2006 roku (nakładem Oficyny Manos w Tarnowskich
Górach, we współpracy z Urzędem Miasta Katowice), w artykule Pociąg
osobowy bez biletów, że już 6 stycznia 1914 roku firma Giesche uzyskała koncesję na prowadzenie
ruchu osobowego na odcinku Gieschewald-szyb Carmer. Potem sieć rozbudowywano
i ubiegano się w dyrekcji kolei o zezwolenie na bezpłatny przewóz rodzin pracowników. Kiedy je
uzyskano, nie wiemy.
We wdzięcznej pamięci mieszkańców Giszowca, Nikiszowca, Janowa i Szopienic Bałkan zawsze służył
wszystkim za darmo.
Dla uczczenia pamięci Andrzeja Mielęckiego utworzono jeszcze w tym samym roku fundację
Wojciech Korfanty, gdy ogłaszał powstanie, był już powszechnie znanym śląskim przywódcą.
Urodzony w osadzie Sadzawka koło Siemianowic, syn Józefa, górnika, i Karoliny
z domu Klechy, dzięki staraniom rodziców i własnym zdolnościom zdobył gruntowne wykształcenie
(studia prawno-ekonomiczne we Wrocławiu i w Berlinie). Uzupełnił je europejską
ogładą; był wychowawcą i korepetytorem młodego litewskiego arystokraty Jundziłła, z którym wiele
podróżował. Już jako gimnazjalista szukał kontaktów z działaczami narodowościowymi, a w 1900 roku
zajął się publicystyką i działalnością polityczną. Za oskarżanie Prus o dyskryminowanie polskiej
ludności był więziony we Wronkach. W 1903 roku został posłem do
do strony 99
do strony 100
Wspomnienia Tadeusza Ryboka, urodzonego w 1880 roku, rękopis w Muzeum Górnictwa Węglowego
w Zabrzu.
do strony 105
do strony 106
Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu doceniał rolę teatru i pieśni w walce plebiscytowej. Szkolił
nuty i rowery i wysłano w teren), organizował amatorskie trupy teatralne i grupy muzyczne.
Zespoły tak zwanych bernaków - polskie kapele ludowe, które wyruszały w artystyczną włóczęgę -
często grały w karczmach. Stworzono czterdziestoosobową orkiestrę symfoniczną,
Kot", dawały przedstawienia w odległych osadach i przywoziły z nich do swojej centrali informacje o
nastrojach ludności. Każdy z nich miał w repertuarze trzy starannie przygotowane sztuki i dawał po
dwadzieścia dwa przedstawienia miesięcznie. Najważniejszą rolę odegrał
jednak odważny, ofiarny i profesjonalny Teatr Górnośląski Henryka Cepnika, który w gorącym sezonie
- od 22 listopada 1920 roku do 30 czerwca 1921 - dał sto pięć przedstawień. Obok
Kościuszki pod Racławicami grał między innymi Krakowiaków i górali Wojciecha Bogusławskiego,
Damy i huzarów Aleksandra Fredry, Betlejem polskie Lucjana Rydla.
czterdzieści sześć procent ludności objętej plebiscytem. Znajdowała się tu także większa część
zakładów przemysłowych, między innymi siedemdziesiąt sześć procent kopalni węgla, pięć-
dziesiąt procent koksowni, osiemdziesiąt dwa procent kopalń rud cynku, pięćdziesiąt procent
hut żelaza i niemal wszystkie kopalnie rud żelaza. W tym niemal cały majątek spółki Giesche.
do strony 108
Listę ofiar z Giszowca i informacje o nich podaję za wspomnianą pracą Józefa Kazimierza Piaseckiego.
Nie uwzględnia ona poległych, których nazwiska znalazły się na pomniku cmentar-
nym w Janowie: J. Balski, B. Barbórka, P Dłucik, T. Goj, F. Jaromicki, F. Kapuściok, K. Marzec, J. Orzeł,
J. Targieł, L. Tworuszka, L. Ziobro. Na pewno są wśród nich górnicy z kopalni
Giesche.
do strony 109
w Katowicach. W 1932 roku wyszła za oficera Mariana Łowińskiego, syna profesora Akademii
zaginął w ZSRR. Jordanówna z małym dzieckiem pozostała w Katowicach i mimo inwigilacji usiłowała
pomagać więźniom Auschwitz. Udało się jej wykształcić syna. Umarła na gruźlicę w 1959 roku.
Na podstawie pracy: Z dziejów harcerstwa śląskiego, pod redakcją Wojciecha Janoty, Katowice 1985.
3. Wyprowadzenie harmonium
do strony 119
Protokół ten zamieszczono w monografii Jerzego Jarosa i Henryka Sekuły: Kopalnia „Staszic"
do strony 121
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 4073.
do strony 124
do strony 129
i Liceum imienia Króla Władysława IV, Warszawa 2000. Dowiadujemy się z niej także, że strajk
szkolny z 1905 roku poprzedzony był rozłamem pomiędzy częścią pedagogów, którzy rozumieli
protest uczniów przeciw coraz to nowym pomysłom rusyfikacyjnym, a dyrektorem,
Po tym akcie uczniowie wyszli ze szkoły. Część mieszkająca na lewym brzegu poszła przez
most Kierbedzia. Za mostem zagrodził jej drogę komisarz z Podwala. Nadjechali policjanci konni.
Pięćdziesięciu gimnazjalistów zabrano do komisariatu. Przybył wiceoberpolicmajster pułkownik Bałk
w czapie z siwego baranka i podniósł głos na strajkujących. „Wówczas wystąpił koi.
Stefan Krasnodębski, siódmoklasista, mocno wygadany, i przemówił do niego mniej więcej tymi
słowy: Panie pułkowniku, znajdujemy się w sali wobec portretu Najjaśniejszego Pana, jesteśmy
bez czapek, a pan w czapce, przy czym obraża nas pan niekulturalnymi słowami. Bałk zmieszał
się, szybko zdjął z głowy czapę, »winowat« - przeprasza i natychmiast zmienił ton".
Relegowano trzynastu gimnazjalistów. Część, do której należał Krasnodębski, podjęła naukę w Galicji.
Monografia podaje informację, że Stefan Krasnodębski zmarł podczas drugiej wojny światowej.
do strony 130
List Józefa Wieczorka podaję za wymienioną monografią Jerzego Jarosa i Henryka Sekuły.
Warszawa 1956.
Osoba Józefa Wieczorka sprawiała mi duży kłopot. Informacje o nim są mało wiarygodne, mętne,
często sprzeczne. Autorzy z okresu PRL pisali o nim sloganami, a w III RP nikt nie
podjął się nowej oceny tego życiorysu. Trudno dotrzeć do dokumentów, które by to umożliwiły.
Nie ma ich nawet w archiwum kopalni, w której Wieczorek wiele lat pracował i której jest patronem.
Autorzy dzisiejszych źródeł i opracowań chętnie pomijają tę postać. Tak czyni na przykład
Antoni Steuer w swoim Kalendarium dziejów Katowic, Katowice 2001. Jedyny Józef Wieczorek
do strony 132
Wspomnienie Gawlika pochodzi z jego rękopisu Moje życie - moja twórczość, zdeponowanego
w Izbie Śląskiej w Giszowcu. Na pierwszej stronie znajduje się uwaga - pytanie Ewalda Gawlika:
„Rękopis rozpoczęty został w dniu 25 czerwca 1978 roku ukończony w dniu?".
Treść wspomnień wskazuje, że autor skończył je pisać w 1980 roku. Na ostatniej czystej
stronie znajduje się jednak nagłówek: „Część II". Czy powstała? Opiekun Izby Śląskiej Piotr
Matusiak, dawny przyjaciel Gawlika i były pracownik kopalni Staszic, zachowuje w tej sprawie
do strony 134
Dane o Brooksach pochodzą z Archiwum Państwowego w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór
do strony 135
Informacje o Eduardzie i Clarze Schulte podaję za książką Waltera Laqueura i Richarda Breitmana:
Breaking the Silence. The German Who Exposed the Final
do strony 139
Polscy inżynierowie, którzy po wcieleniu do Polski Górnego Śląska podjęli tam pracę w administracji
górniczej i w zarządach kopalń, to głównie absolwenci wydziałów technicznych
powrotu do kraju.
Po 1922 roku polskich specjalistów górniczych było na Górnym Śląsku tak mało, że w kopalniach
przejętych przez władze polskie trzeba było pozostawić na co najmniej dwa lata fachowców pruskich.
Ale już w 1925 roku w górnośląskim przemyśle węglowym wśród pięćdziesięciu siedmiu członków
dyrekcji wielkich firm było trzydziestu ośmiu obywateli polskich,
a wśród pięciu tysięcy trzystu czterdziestu urzędników tych przedsiębiorstw - cztery tysiące
osiemdziesięciu trzech Polaków. Przybywało absolwentów Akademii Górniczej w Krakowie i w okresie
kryzysu gospodarczego bezrobocie objęło nie tylko szeregowych robotników,
lecz także polskich fachowców. W 1931 roku doszło do głośnej tragedii. Kierownik wentylacji
w kopalni Siemianowice Jan Pellar, leobeńczyk, zagrożony utratą pracy, zabił żonę, syna i siebie.
Wobec braku pracy dla Polaków zaostrzono politykę eliminowania ze stanowisk pozostałych
Niemców. Jej zdecydowanym realizatorem był Michał Grażyński, od 1926 roku wojewoda śląski,
uczestnik powstań śląskich, działacz plebiscytowy, historyk, pilsudczyk.
Na podstawie pracy Jerzego Jarosa: Dzieje polskiej kadry technicznej w górnictwie (1136-
Notatka do Brooksa znajduje się w Archiwum Państwowym w Katowicach, akta Giesche SA,
do strony 141
1910-1935, napisał ksiądz Emanuel Płonka, wikary, wydał Komitet Jubileuszowy w Janowie,
1935; 75-lecie kościoła św. Anny w Katowicach Janowie, wydano przy współudziale Kurii
Metropolitalnej w Katowicach, Katowice 2002.
Z tej drugiej pracy pochodzi cytat o organach. To opinia profesora Feliksa Nowowiejskiego, który na
nich grał w 1932 roku.
Dodajmy, że firma Rieger ciągle jest chlubą czeskiego Krnova. Szczyci się, że w czasach
swego największego powodzenia, w latach 1873-1903, wybudowała ponad tysiąc instrumentów dla
różnych państw Europy, a nawet dla Argentyny i Meksyku. Przetrwała rozpad monarchii austro-
węgierskiej, drugą wojnę i nacjonalizację. Po aksamitnej rewolucji popadła
w kryzys, ale w roku 1994, po prywatyzacji, zyskała nową energię i znowu produkuje „króla
do strony 142
Sadie Walsh: Managing Dept General Staff Report Summary of Industrial Nursing at Depue in
do strony 143
Zdjęcie znajduje się w zbiorach Galerii Magiel w Nikiszowcu stanowiącej filię Muzeum Historii
Katowic w Katowicach.
W książce O polski Śląsk (materiały z sesji naukowej pod tym samym tytułem zorganizowanej przez
Muzeum Śląskie), Katowice 2000, zamieszczono tablicę genealogiczną rodu Michejdów. Obejmuje
ona sto trzydzieści sześć osób. Protoplastą rodu jest Jan, który kupił gniazdo rodowe - folwark
Olbrachcice na Śląsku Cieszyńskim. Na zdjęciu folwark wygląda jak
scena z włościańskiej sielanki: w głębi dwór, po lewej ogromny lamus pod dachem z gontu,
po prawej drugi lamus z filarami, u wjazdu na podwórzec wóz konny ze schludnym furmanem, na
wozie dwie panny w chusteczkach, przy wozie pan w ciemnym surducie i w kapeluszu. Znaleziono
jakąś tajemniczą proporcję - przestrzeń jest wielka, ale domowa. To odnosi
się także do losu rodziny zakotwiczonej na Śląsku Cieszyńskim, ale szeroko otwartej w działaniach i
poglądach. Sześciu potomków Jana znalazło miejsce w ostatniej wielkiej encyklopedii
PWN, to księża ewangeliccy, lekarze, adwokat, architekt (znany nam Tadeusz). Wszyscy ci
do strony 147
do strony 149
Cytat z relacji Bolesława Skulika i część informacji o tak zwanej grupie janowskiej zawartych
w tej pracy podaję za książką Seweryna A. Wisiockiego: Janowscy „Kapłani wiedzy tajemnej",
Katowice 2004, i z opracowanych przez niego biogramów: Malarze nieelitarni w kronice Katowić",
tom X, Katowice 2005. Autor poświęcił artystom z Giszowca, Nikiszowca i Janowa
wiele artykułów, interesował się ich losami, organizował im wystawy, protestował przeciw
manipulowaniu nimi przez władze i propagandę.
do strony 150
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 4034.
do strony 151
do strony 153
Cytat z „Polski Zachodniej" z 10 marca 1930 roku podaję za wspomnianą książką Leszka Cichego i
Bernarda Gałuszki: Kopalnia „Wieczorek".
do strony 154
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 5335.
Sejm Śląski miał dużą władzę w dziedzinie między innymi administracji, policji, sądownictwa,
Uwagę posłów śląskich pochłaniały sprawy narodowe i społeczne na ich terenie. W Sejmie toczyły się
nieustanne spory pomiędzy chadecją a sanacją, która zyskiwała w nim coraz
większe wpływy.
Pierwsza sesja Sejmu Śląskiego odbyła się w podniosłej atmosferze 10 października 1922 roku. Po
niespełna siedmiu latach, na początku 1929 roku, gdy opozycja uzyskała większość
Wybory do Sejmu Śląskiego odbyły się w maju 1930 roku i przyniosły zwycięstwo opozycji. Zaczęto ją
zastraszać aresztowaniami. Uwięziono między innymi Wojciecha Korfantego,
Następne wybory odbyły się w listopadzie 1930 roku. Sanacja się umocniła i utworzyła
w Sejmie najsilniejszy klub. Po roku 1935 Sejm Śląski został opanowany przez zwolenników
do strony 156
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 5325.
do strony 157
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 5335.
do strony 159
do strony 166
Na podstawie wspomnianej już książki Waltera Laqueura i Richarda Breitmana: Breaking the
Silence.
do strony 167
Śląskim. Podczas okupacji współtworzył Szare Szeregi, kierował Organizacją Małego Sabotażu
„Wawer", którą założył, był redaktorem naczelnym konspiracyjnego „Biuletynu Informacyjnego",
głównego organu Komendy Głównej AK, aż do ostatniego, powstańczego, nume-
Kamienie na szaniec. Jej dwa pierwsze wydania w 1944 i 1945 roku ukazały się pod pseudonimem
Juliusz Górecki.
Po wojnie usiłował odradzać ZHP. Usunięto go z niego w 1949 roku. Powrócił do pracy
do strony 170
do strony 171
Całość tej korespondencji znajduje się w Archiwum Państwowym w Katowicach, akta Giesche
do strony 172
do strony 173
Według Henryka Olszara: Parafia s'w. Anny w Janowie w latach 1910-1945, w: Janów nasza
mała ojczyzna, pod redakcją Elżbiety Zacher i Piotra Kasprzyńskiego, Katowice 1996.
do strony 177
Sprawę Andreasa Dudka przedstawił obszernie Edward Długajczyk w szkicu Tak zwana afera
Volksbundu, zamieszczonym w „Kronice Katowic", tom III, Katowice 1993. Andreas Dudek miał
obywatelstwo polskie, ale czuł się Niemcem. Był działaczem Volksbundu (Związku Niemców
Górnośląskich dla Obrony Praw Mniejszości Narodowej). Polskie władze były
przekonane, że zarówno Volksbund, jak Generalny Konsulat Niemiecki w Katowicach szpiegują w
Polsce, i zaczęły je rozpracowywać przy pomocy młodego agenta Kazimierza Pielawskiego, któremu
udało się pozyskać do współpracy parę urzędniczek. Jedna z nich wynosiła
Ocena tego materiału doprowadziła do aresztowania trzynastu osób, w tym Andreasa Dudka.
Volksbundu i ręczną parafką „D". Podejrzewano, że to podpis Andreasa Dudka, uzyskano materiał
porównawczy i poproszono Pawła Stellera o ekspertyzę grafologiczną. Steller wydał opi-
Proces Dudka ciągnął się od 1926 do 1933 roku przez wszystkie instancje sądowe. Trzykrotnie trafiał
do Sądu Najwyższego. Tymczasem agent Pielawski wsławił się wydawaniem antysemickiego pisemka
i szantażowaniem żydowskich przedsiębiorców i sklepikarzy. Został za
to skazany na rok więzienia, a wartość jego pracy wywiadowczej zaczęła budzić wątpliwości.
spartaczyli sprawę.
do strony 182
Na podstawie wspomnianej już książki Waltera Laqueura i Richarda Breitmana: Breaking the
Silence.
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 4360.
do strony 183
Cytat z opowieści Eryka Pawa pochodzi z wymienionej książki Seweryna A. Wisłockiego: Janowscy
„Kapłani wiedzy tajemnej".
do strony 184
Dane dotyczące ślubu syna Krasnodębskich z Archiwum Państwowego w Katowicach, akta
do strony 189
do strony 190
Broszura komendanta Józefa Zółtaszka: Dzikie kopalnictwo węgla na Górnym Śląsku ukazała
się jako odbitka z tomu V roczników Towarzystwa Przyjaciół Nauk na Śląsku, Katowice 1936,
Autor urodził się w Skomlinie, powiat Wieluń, w 1894 roku. Był także znany jako prezes Śląskiego
Okręgowego Związku Piłki Nożnej w Katowicach. Zmarł prawdopodobnie
do strony 199
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 4033.
do strony 203
do strony 208
Archiwum Państwowe w Katowicach, akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 2044.
do strony 209
do strony 210
Wojciech Korfanty umarł w miesiąc po tym, jak zwolniono go z polskiego więzienia ze względu na zły
stan zdrowia. Przywódca Ślązaków, rzecznik autonomii śląskiej, nie zaakceptował
doprowadził w 1927 roku do secesji jej śląskiej organizacji, opozycyjnej wobec rządzących
Rzeczpospolitą. W 1930 roku osadzono go w twierdzy brzeskiej, nie krępując się tym, że
w 1902 roku był więziony przez Prusy za domaganie się równouprawnienia ludności polskiej
na Śląsku. W 1935 roku wyemigrował do Czechosłowacji i Francji. W kwietniu 1939 roku po-
tajemnie powrócił do Polski. Aresztowano go w tym samym miesiącu. Miał już sześćdziesiąt
sześć lat i był schorowany. Pogrzeb Korfantego, uważanego przez wielu Ślązaków za męczennika ich
sprawy, był manifestacyjny. Trumnę niesiono na ramionach przez ulice Katowic. Na-
do strony 212
Na podstawie przywołanej już książki Waltera Laqueura i Richarda Breitmana: Breaking the
Silence.
do strony 220
do strony 221
za artykułem Ryszarda Kaczmarka: Górnoślązacy i śląscy gauleiterzy, „Biuletyn IPN" 2004, nr 6-7.
do strony 222
do strony 224
Słowa te usłyszał na początku wojny od znajomej starej Ślązaczki pisarz Zbyszko Bednorz.
W 1943 roku jego praca Śląsk wierny ojczyźnie ukazała się w Warszawie jako druk konspiracyjny
czytamy: „O znacznej liczbowo masie Ślązaków nie można mówić, że wyparli się polskości,
że zaparli się Matki-Ojczyzny, że przestali formalnie albo naprawdę być Polakami, a więc,
że są zdrajcami. Nie, to nie są zdrajcy, to ludzie na wskroś uczciwi. Ale ich polskość jest odmienna niż
Polaków spoza Śląska. Oni są narodem granicznym, rozdartym między dwa narody: polski i niemiecki,
są bliscy krwią i duchem narodowi polskiemu, a upodobaniami
i przyzwyczajeniami - niemieckiemu. Oni są jak gdyby rekrutami polskości. Oni są polskości bliscy, ale
jeszcze nią nie objęci. Przysięgi moralnej na wierność jej jeszcze nie złożyli, więc jej i zerwać nie mogli.
Oni jeszcze nie określili sami przed sobą, kim są i na razie
Autorem szkicu był prawdopodobnie inżynier Mikołaj Kotowicz związany z Sekcją Zachodnią
Departamentu Informacji i Prasy Delegatury Rządu RP na Kraj.
i Górnoślązacy w II wojnie światowej pod redakcją Wojciecha Wrzesińskiego, Bytom 1997, nakładem
Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu.
do strony 226
Baldur von Schirach był w 1932 roku najmłodszym posłem do Reichstagu, w latach 1933—1940
Baldur von Schirach skazany został w Norymberdze na dwadzieścia lat więzienia. Wyszedł
z twierdzy Spandau w 1966 roku, umarł w roku 1974. Jego żona Henriette, córka Heinricha
Hoffmanna, przybocznego fotografa Hitlera, napisała ciekawe wspomnienia o życiu hitlerowskiej elity
i jej losach w ostatnich dniach wojny i po wojnie. Jej książkę pt. Prawo nie znaczy
sprawiedliwość. Na szczytach nazistowskiej władzy wydał w Polsce w 2003 roku Dom Wydawniczy
Bellona.
do strony 228
w 1910 roku. Mimo że starano się o wynik jak najkorzystniejszy dla Niemców, za narodowością polską
opowiedziało się: w powiecie tarnogórskim - 80,9 procent ankietowanych, bytomskim - 64,1 procent,
zabrskim - 50,1 procent, rybnickim - 88,4 procent, pszczyńskim -
do strony 230
»Volksdeutschów« celem ich masowego wysiedlenia (...). Chcąc sparaliżować tę wielce nie-
bezpieczną akcję niemiecką, zdecydowałem się na krok bardzo doniosły. Zanim Niemcy
Za książką Duszpasterz czasu wojny i okupacji - biskup Stanisław Adamski: 1939-1945, pod re-
do strony 231
do strony 236
Gazeta „Kattowitzer Zeitung" 11 września 1939 roku pisała, że „na Górnym Śląsku oczyszczanie
terenu z partyzantów musi być szczególnie staranne i długotrwałe. W rozległych lasach na
Już we wrześniu 1939 roku na Śląsku stworzono tajną Organizację Orła Białego, która
podporządkowała się Polskiemu Państwu Podziemnemu. Oparła się na statucie Związku
będę walczył z wszystkich sił i zdolności o odzyskanie wolnej i niepodległej Polski. Tajemnic
OOB miała charakter kadrowy. Najważniejszą funkcję pełnili w niej śląscy nauczyciele i harcerze.
Według nielicznych dokumentów i świadectw, organizacja koncentrowała się na
Według pracy Mieczysława Starczewskiego: Początki konspiracji na Śląsku - Organizacja Orla Białego,
„Kronika Katowic", tom V, wyd. Muzeum Historii Katowic, Katowice
1995.
do strony 240
Archiwum Państwowe w Katowicach, Akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 3952.
do strony 241
Tak przedstawiają tę sytuację Walter Laqueur i Richard Breitman w przywołanej już książce
Cytuję za Ryszardem Kaczmarkiem: Pod rządami gauleiterów. Elity i instancje władzy w rejencji
katowickiej w latach 1939-1945, Katowice 1998.
do strony 243
Archiwum Państwowe w Katowicach, Akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 4367.
do strony 244
Cytat za Alojzym Targiem: Śląsk w okresie okupacji niemieckiej (1939-1945), Poznań 1946.
Stosunek do największej, trzeciej grupy niemieckiej listy narodowej zmieniał się z rozwojem
miejscowego, która nie prowadziła przed wojną aktywnej działalności politycznej ani kulturalnej. W
rezultacie warstwa pośrednia rozrosła się do około miliona.
trzeciej grupy dostawali obywatelstwo niemieckie na dziesięć lat i mogli odwoływać się od tej
do strony 246
Cytat z opowieści księdza Józefa Gawora: Jak ksiądz Szramek przygotowywał się do ostatniego
Według Laqueura i Breitmana, którzy powołują się w książce Breaking tbe Silence na liczne
bazy rakietowej w Peenemiinde w sierpniu 1943 roku, o precyzji niemieckich rakiet osiągniętej przez
niemieckich uczonych, o właściwościach JU 52, nowego modelu niemieckiego samolotu
transportowego. Miał do nich dostęp jako menedżer jednego ze strategicznych niemieckich
koncernów. Część tych informacji docierała do niego także poprzez kuzyna Hermanna
do strony 255
Szefer w pracy Miejsca straceń ludności cywilnej woj. katowickiego 1939-1945, Katowice 1969.
Odbyła się ona 3 grudnia 1942 roku w Katowicach Szopienicach przy ulicy Janowskiej. Gestapo
powiesiło tam dziesięć osób z Szopienic, Golejowa, Karwiny, Katowic, Rudnika, Sosnowca,
Szefer wymienia ponad pięćset sześćdziesiąt miejsc straceń; zastrzega jednak, że spis jest
niepełny.
Według tegoż autora, w czasie wojny i okupacji zgładzono co najmniej tysiąc sześciuset
dziewięćdziesięciu sześciu powstańców śląskich; najwięcej (dziewięćset trzydzieści siedem
osób) w okresie od września do listopada 1939 roku. Zob. też Andrzej Szefer: Losy powstań-
do strony 256
Cytat za wymienioną książką Alojzego Targa: Śląsk w okresie okupacji niemieckiej (1939-
1945).
do strony 258
do strony 259
O esesmanach, którzy rozerwali granatem kobietę, Jan Stegman opowiedział dziennikarce Annie
Dudzińskiej. Wykorzystała to w audycji Nikisz do wynajęcia dla Polskiego Radia w Katowicach.
do strony 260
Wszystkie informacje o stosunku do jeńców: Archiwum Państwowe w Katowicach, Akta Giesche SA,
zbiór nr 336, teczka 4101.
do strony 261
Pismo Kozubka i listy do firmy Giesche, Akta Giesche SA, zbiór nr 336, teczka 4097.
do strony 263
Fragmenty listów Łyski, Rozmusa i Saternusa przytaczam za pracą Alojzego Łyski: Losy Górnoślązaków
przymusowo wcielonych do Wehrmachtu na podstawie listów, wspomnień i dokumentów, „Biuletyn
Instytutu Pamięci Narodowej" 2004, nr 6-7 (41-42). Alojzy Łysko, pisarz,
dziennikarz, działacz społeczny, jest synem Alojzego, autora cytowanego listu. Tęsknota za
ojcem, który nie wrócił z wojny, i potrzeba poznania jego drogi sprawiły, że zaczął gromadzić
Gminy Bojszowy.
do strony 265
Literacka gładkość wiersza Halinki Pawlak tak mnie zaskoczyła, że pokazałam go Małgorzacie
Baranowskiej, poetce, historykowi i krytykowi literatury, autorce między innymi książki
Prywatna historia poezji (Wydawnictwo Sic!). Podejrzewałam, że Halinka przyswoiła sobie, raczej
podświadomie, napisane przez kogoś wersy. Małgorzata Baranowska nie znalazła takiego
pierwowzoru. Uznała jednak, że Halinka zgromadziła w swoim wierszu zbitki słów i emocji,
jakie krążyły w popularnej poezji kobiecej z lat trzydziestych, drukowanej w pismach i czytanej przez
wrażliwe dziewczęta. Stworzyła romantyczne dziełko echo, w którym wyraziła swoje prawdziwe
uczucia.
do strony 266
Ryszard Hajduk zamieszkał po wojnie na Opolszczyźnie. Wśród licznych prac, które poświęcił historii i
teraźniejszości Śląska, jest książka Pogmatwane drogi, Gdynia 1987, o losach Ślązaków wcielonych do
Wehrmachtu i szukających w czasie wojny drogi do Polski.
do strony 267
Bery i bójki śląskie wydano w Jerozolimie w 1944 roku nakładem Wydziału Propagandy i Kultury,
Sekcja Wydawnicza 2. Korpusu.
Stanisław Ligoń był także inspiratorem wydania pracy zbiorowej Śląska Ojczyzna pod redakcją własną,
doktor Janiny Piłatowej i doktora Edwarda Kostki, Jerozolima 1945, nakładem
książkę przeznaczono dla synów tej ziemi, których wielu „pełni zaszczytną służbę w szeregach naszej
Armii i w bohaterskich walkach na wszystkich frontach tej strasznej wojny - wyrębuje nam drogę
powrotną do Polski".
dziś w ich skład, w walkach regularnych jednostek WP na obczyźnie, ustalił, że wstępowali oni
już do pierwszych jednostek Wojska Polskiego formujących się we Francji (3. Pułk 1. Dywizji
1. Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka i przyczynili się do zwycięstwa pod Falaise
się w 3. Dywizji Piechoty imienia Romualda Traugutta, w której zastępcą do spraw polityczno-
wychowawczych był Jerzy Ziętek, późniejszy wojewoda śląski. We wrześniu 1944 roku podczas walk
na przyczółku czerniakowskim w Warszawie poległ dwudziestojednoletni Alfred
Wilk, szeregowiec 9. Pułku Piechoty tej dywizji, urodzony w Giszowcu. W 1940 roku Polskie
Siły Zbrojne podległe rządowi polskiemu na uchodźstwie (na obszarze Wielkiej Brytanii i Palestyny)
liczyły dwadzieścia siedem tysięcy sześciuset czternastu żołnierzy. 1 lipca 1945 roku
było w nich dwieście dwadzieścia osiem tysięcy żołnierzy, w tym osiemdziesiąt dziewięć tysięcy
sześćset osób stanowili dawni mieszkańcy Górnego Śląska i Pomorza, głównie byli dezerterzy i jeńcy z
armii niemieckiej.
József Antall, który w swoich wspomnieniach przyznawał, że zachował życie dzięki dzielności
Nie wiadomo, ilu Żydów zawdzięcza życie Henrykowi Sławikowi. Ocenia się, że jego komitet
autoryzował kilka tysięcy fałszywych katolickich papierów dla uchodźców żydowskich.
Poza tym Henryk Sławik pomógł uratować między innymi trzydzieścioro żydowskich
waniu tego sierocińca jako instytucji chrześcijańskiej pomógł nuncjusz papieski Angelo Rotta,
do strony 271
Według Wilhelma Treuego: Georg-oon Giesche's Erben 1704—1964, Hamburg 1964. Książka została
napisana w dwieście sześćdziesiątą rocznicę powstania przedsiębiorstwa i na jego zamówienie, aby -
jak piszą w krótkim wstępie reprezentanci GvGE - pokazać jego weteranom i nowym udziałowcom i
pracownikom, czym było przez wszystkie lata swego istnienia i czym jest
teraz, gdy udało się je odbudować. Wstęp podpisało sześciu członków Kolegium Reprezentantów,
między innymi doktor Friedrich Wilhelm von Prittwitz, Oskar Graf Pilati, Hans Jesdinszki, doktor
Harald von Siebert.
do strony 272
do strony 273
Pismo księdza Dudka do Kurii Diecezjalnej w Katowicach z 2 kwietnia 1945 roku, Archiwum
Kurii.
do strony 280
Walter Laqueur i Richard Breitman podają w książce Breaking the Silence, że wiadomość ta pochodzi
od Hermanna Schultego, kuzyna Eduarda. Nie informują, w jakiej kopalni miał zginąć
nr 231. Powołał się na zeznania osobistego szofera Brachta Włocha Pawła Rastellego ujętego
przez Amerykanów. Rastelli nie podał daty śmierci Brachta. Utrzymywał, że gauleiter, który
posługiwał się wówczas fałszywymi papierami, zażył truciznę, a jego rodzina natychmiast po
krążyło wiele niesprawdzonych wiadomości, między innymi sam „Dziennik Zachodni" informował, że
w 1945 roku Bracht był w Saragossie, dokąd wywoził zbiory sztuki.
Wiadomość o samobójczej śmierci Fritza Brachta w kwietniu 1945 roku podaje także Ryszard
Kaczmarek we wspomnianej książce: Pod rządami gauleiterów.
do strony 281
do strony 282
Relację Augustyna Wiesiołka znajdującą się w aktach Okręgowej Komisji Badania Zbrodni
przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach podaję za książką Zygmunta Woźniczki: Katowice 1945-
1950, Katowice 2004.
do strony 283
Ludzie, którzy przyszli po Karla Jungera, mogli się powołać na dekret z 28 lutego 1945 roku
wydany przez Radę Ministrów i zatwierdzony przez Prezydium KRN o wyłączeniu ze społeczeństwa
polskiego wrogich elementów, obowiązujący na obszarach Rzeczypospolitej Polskiej
Dekret ten stanowił między innymi, źe osoby zapisane do trzeciej lub czwartej grupy
niemieckiej listy narodowej posiadają pełnię obywatelstwa, jeśli wciągnięte zostały na tę listę
wbrew swej woli, a swoim zachowaniem wykazały polską odrębność narodową. Muszą one złożyć
właściwej władzy deklarację wierności narodowi i demokratycznemu państwu polskiemu.
Dostaną wtedy „odpowiednie zaświadczenie". Dekret nie określił znaczenia tego dokumentu
go złożyć na piśmie w sądzie grodzkim, który ogłosi wszczęcie postępowania na koszt wnioskodawcy.
W razie odrzucenia wniosku sąd postanawia: umieścić wnioskodawcę na czas nieoznaczony w
miejscu odosobnienia (obozie), poddać go przymusowej pracy, pozbawić go na
zawsze praw publicznych, obywatelskich praw honorowych i całego mienia. Kto udziela pomocy
osobie, która nie złożyła w terminie wniosku o rehabilitację lub której wniosek został
podlega karze więzienia na czas nie krótszy niż lat pięć albo karze śmierci.
Dekret stosowano z dużą dowolnością. Wiele osób, które współpracowały z Niemcami, szybko
zaczęło gorliwą współpracę z urzędami bezpieczeństwa, a represjonowano ludzi
z trzeciej - pośredniej - a nawet czwartej grupy narodowej (określanej powszechnie jako polska),
które stały się ofiarami donosów, zawiści lub rozgrywek.
Informacje o obozie na podstawie pracy Obozowe dzieje Świętochłowic pod redakcją Adama
do strony 287
Ksiądz doktor Rudolf Adamczyk, członek Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach, po-
wiedział 31 lipca 1945 roku na jej posiedzeniu: „Hieny społeczeństwa wykorzystują ten mo-
ment, by zdobyć piękne mieszkanie i wzbogacić się. W Katowicach trudno dzisiaj o mieszka-
nie. Co się czyni? Wchodzi się w kontakt z urzędnikami milicji, którzy już się postarają, że
wskazane im osoby wyfruną z mieszkania i znajdą się na bruku lub w obozie za drutami, skąd
Cytat za pracą Wacława Dubiańskiego: Obóz pracy w Mysłowicach w latach 1945-1946, Seria Studia i
Materiały, tom 5, Katowice 2004.
Praca milicji w 1945 roku na Górnym Śląsku była też krytycznie oceniana przez administrację lokalną i
dygnitarzy nowej władzy. Starosta bytomski stwierdził, że „miejscowe oddziały milicji nie są
gwarancją bezpieczeństwa polskiej ludności, ale wręcz na odwrót - gwarancją
do strony 290
Jeszcze w 1981 roku w biogramie Pawła Stellera autorstwa Alfreda Ligockiego, w Śląskim
słowniku biograficznym pod redakcją Jana Kantyki i Władysława Zielińskiego, Katowice 1981,
można przeczytać o tym epizodzie: „Po rocznym pobycie za granicą artysta wrócił do Katowic w 1946
r.".
W szkicu Stefana Stellera pod tytułem Mój ociec Paweł Steller, zamieszczonym w „Roczniku
Katowickim" Katowickiego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego, z roku 1983, pełnym ciekawych
szczegółów i napisanym z pietyzmem, wywózka artysty skryta jest za słowami: „Życie zaczęło nam się
powoli układać, chociaż łatwe te pierwsze powojenne lata nie były".
Ani w biogramie, ani w szkicu syna nie ma także wzmianki o pomniku armii radzieckiej autorstwa
Stellera.
Formalną podstawą wywózek robotników do Rosji była zgoda uczestników konferencji jałtańskiej na
wykorzystanie przez Związek Radziecki przymusowej pracy ludności niemieckiej
Według Zygmunta Woźniczki, od końca stycznia do kwietnia 1945 roku z Górnego Śląska
wywieziono od piętnastu do dwudziestu pięciu tysięcy mężczyzn. Akcja zaczęła się od plakatów.
Ogłaszano, że mężczyźni od osiemnastego do pięćdziesiątego roku życia mają się zgłosić
do dwutygodniowych prac porządkowych, pod karą sądu wojennego. Z Katowic - jak się wydaje -
najwięcej wywieziono pracowników Huty Baildon. W pierwszej chwili łatwo było uciec,
lecz głodni pracownicy, którym obiecano ciepły posiłek i chleb dla rodziny, ochoczo wymaszerowali.
Wkrótce wyszło na jaw oszustwo - nie czekały wagony do rozładowania, lecz do transportu
robotników. Z czterystu osób, które wówczas wywieziono z huty do niewolniczej pracy w ZSRR,
wróciło jedynie pięć.
Organizacje partyjne i związkowe oraz urzędy bezpieczeństwa na Śląsku zwracały uwagę władzom
wojewódzkim i centralnym na narastającą niechęć ludności do nowej władzy i nawrót sympatii do
rządów niemieckich, co było szczególnie niewygodne w okresie przed referendum trzech pytań i
wyborami. Rozpoczęto starania o powrót „wywiezionych z Górnego
Zygmunt Woźniczka: Wysiedlenia ludności górnośląskiej do ZSRR wiosna 1945 r., „Studia
pamiątkowej fotografii weselnej, do ZSRR w 1945 r. zostało wywiezionych ośmiu. Pobyt w sowieckich
obozach i batalionach roboczych przeżyło tylko czterech z nich".
do strony 291
Autorzy nagrali relacje kilkudziesięciu mieszkańców Górnego Śląska, którzy doświadczyli po wojnie
brutalnych represji, między innymi zostali wywiezieni w głąb Związku Radzieckiego lub cierpieli
wskutek wywiezienia rodziców.
do strony 293
w nim przebywać jednorazowo od jednego do półtora tysiąca osób. Oblicza się, że straciło
w nim życie od tysiąca ośmiuset do dwóch i pół tysiąca ludzi. Przyczyną większości zgonów
był tyfus. Ale zabijały też inne choroby, głód, okrutne traktowanie, depresja.
Polski obóz w Mysłowicach istniał od lutego 1945 roku do września 1946 roku. W pierwszym roku
przebywało w nim jednorazowo od dwóch i pół do pięciu tysięcy osób. W drugim
liczba ta malała do około tysiąca pod koniec istnienia obozu. W obozie zmarło co najmniej dwa
tysiące dwieście osiemdziesiąt jeden osób z przyczyn takich samych jak w Świętochłowicach.
Ustawa Krajowej Rady Narodowej z 6 maja 1945 roku poprawiła nieco sytuację Ślązaków z trzeciej i
czwartej grupy niemieckiej listy narodowej. Na podstawie deklaracji wierności narodowi
ważne przez pół roku zaświadczenie, które dawało podstawę do uzyskania stałych praw
obywatelskich, jeśli tymczasem nie wszczęto przeciw wnioskodawcom postępowania karnego.
do strony 294
Według wspomnianej książki Waltera Laqueura i Richarda Breitmana: Breaking the Silence.
do strony 299
Podobne obozy urządzono przy wielu górnośląskich kopalniach, między innymi Kleofas w Załężu,
Eminencja w Dębie, Wujek w Brynowie, Katowice w Bogucicach, Murcki i Boże Dary w Kostuchnie.
Jeszcze w maju 1948 roku w kopalniach Katowickiego Zjednoczenia Węglowego pracowało trzy
tysiące siedemdziesięciu dziewięciu niemieckich jeńców. W 1949 roku zaczęto ich
zużyte opony, połamane skrzynki. Planu obozu nie sposób odtworzyć. Zachował się szkic
przekazywany z rąk do rąk, nie wiadomo jednak, czy odpowiada rzeczywistości ani kiedy został
wykonany. Zaznaczono na nim parkan, osiem baraków dla jeńców, barak izby chorych,
do strony 300
Pięcioosobowa komisja powołana przez koncern dokonała tego wyliczenia dopiero w latach
1960-1962. Podaję je za wspomnianą książką Wilhelma Treuego: Georg von Giesche's Erben
1704-1964.
do strony 302
Według pracy Łukasza Kamińskiego: Strajki robotnicze w Polsce w latach 1945-1948, Wrocław 1999.
do strony 304
do strony 306
Raport nieoficjalny:
Na drugie pytanie:
Na trzecie pytanie:
Raport oficjalny:
Pierwsze pytanie:
Drugie pytanie:
Trzecie pytanie:
Przebieg i wyniki, opracował Andrzej Paczkowski, Warszawa 1993. Z tego samego źródła pochodzi
informacja o „zabezpieczaniu" referendum w województwie śląsko-dąbrowskim.
wspomnienia o Stanisławie Ligoniu, wyboru materiałów dokonał Cełestyn Kwiecień, Warszawa 1980.
do strony 309
Nie wiadomo, kiedy Ewald Gawlik napisał wiersz, którego fragment przytaczam. Mógł się on
także wiązać z późniejszym okresem jego życia, kiedy był przeświadczony, że jego twórczość
do strony 311
do strony 314
do strony 319
do strony 320
z okultystyczną. Jego inspiratorem miał być Christian Rosenkreutz, którego imię i nazwisko
odnosi się bezpośrednio do symboli ruchu - róży i krzyża. Pierwsze dowody na istnienie tajnego
bractwa różokrzyżowców pochodzą z XVIII wieku.
Według Bolesława Skulika, którego słowa cytuję za wspomnianą książką Seweryna A. Wisłockiego
Janowscy „Kapłani wiedzy tajemnej", „Rosenkreutz stworzył system, że od atomu
Malarze okultyści z Nikiszowca i okolic byli bohaterami filmu Lecha Majewskiego Angelus łączącego
elementy fantazji malarskiej, dokumentu i poetyckiej fabuły, zrealizowanego
w 2001 roku. Tytuł Angelus nawiązuje do osoby poety mistyka Angelusa Silesiusa, Anioła Ślązaka,
który urodził się we Wrocławiu w 1624 roku jako Johannes Scheffler. W wierszu Duchowa alchemia
Anioł Ślązak pisze:
do strony 322
Czterech hokeistów z Giszowca reprezentowało Polskę sto dwadzieścia trzy razy: Alfred
Gansiniec - czterdzieści siedem, Alfred Wróbel (II) czterdzieści, Adolf Wróbel (III) dwa-
do strony 324
Pod portalem wchodzi się teraz do greckiej tawerny Kaliteros („Mamy zaszczyt zaprosić
deserów").
Od tej chwili zaprzestaję wymieniania dyrektorów, bo od roku 1945 do 2006 było ich dziewiętnastu.
Pełnili więc swoją funkcję średnio przez niespełna trzy lata i trzy miesiące.
do strony 326
Kazimierz Bosek skończył później studia i został dziennikarzem, między innymi tygodnika „Literatura"
w Warszawie. W okresie rozluźnienia cenzury zwrócił uwagę na nieznaną opinii publicznej sprawę
batalionów roboczych. W 1993 roku poświęcił im ekspertyzę zamówioną przez Wojskowy Instytut
Historyczny Akademii Obrony Narodowej na potrzeby Sejmu
RP Oto niektóre informacje z tego opracowania (maszynopis w posiadaniu żony autora, który zmarł w
2006 roku):
„sformować robocze baony i do nich powołać w normalnym porządku do wojska na dwuletnią służbę
elementy nam obce".
Pierwsze cztery bataliony przybyły do śląskich kopalń 15 października 1949 roku. Wytypowanie
poborowych nie stanowiło trudności, gdyż komendanci RKU współpracowali z szefami urzędów
Bezpieczeństwa Publicznego i przedstawicielami PZPR - jak informował meldunek sztabowy. Dbali oni
o właściwy „system eliminowania i selekcji".
W maju 1950 roku marszałek Rokossowski wydał rozkaz o sformowaniu „poza normą wojska" 10.
Batalionu Pracy (Jednostka Wojskowa 2930), który skierowano na Dolny
Śląsk, do kilkunastu kopalni uranu i zakładów jego przeróbki. Żołnierzom tym (około 3 ty-
sięcy) nie ujawniono niebezpieczeństwa; miejsca pracy i jej charakter były objęte tajemnicą
wojskową.
Likwidacja batalionów roboczych rozpoczęła się w 1957 roku. Jako ostatni rozwiązano
we wrześniu 1959 roku batalion przy kopalni Wieczorek, będący jednocześnie batalionem
rekonwalescentów i kalek..
do strony 329
Według wspomnianej książki Waltera Laqueura i Richarda Breitmana: Breaking the Silence.
do strony 334
Opowiastkę o Skarbniku przytaczam za książką Gadka za gadką. 300 podań, bajek i anegdot
z Górnego Śląska, zebrali i opracowali Dorota Simonides i Józef Ligęza, Katowice 1975.
do strony 344
do strony 347
do strony 351
18 listopada 1970 roku rząd PRL w skierowanej do rządu Republiki Federalnej Niemiec informacji
stwierdzał, że „osoby, które ze względu na swą bezsporną niemiecką przynależność narodową pragną
wyjechać do jednego z dwóch państw niemieckich, mogą to uczynić w oparciu
o obowiązujące w Polsce ustawy i przepisy prawne. Ponadto weźmie się pod uwagę sytuacje
Wszystkie wiadomości i cytaty w tym podrozdziale - na podstawie artykułu Andrzeja Sznajdera OBEP
IPN Katowice: Do kogo tam jedziecie?, „Biuletyn IPN" 2004, nr 6-7 (41 -42).
do strony 353
Głlosy kandydatów na statystów cytuję za książką Kazimierza Kutza: Klapsy i ścinki: mój alfabet
filmowy i nie tylko, Kraków 1999.
do strony 354
Jan Mitręga, wicepremier i minister górnictwa i energetyki w pierwszym rządzie Piotra Jaroszewicza.
do strony 358
do strony 364
Według relacji Jana Józefa Szczepańskiego, w jego wspomnieniach Kadencja, Kraków 1989.
do strony 378
Dokument ten, dalekopis nr 2552/80, pochodzi z księgi zarządzeń dyrektora kopalni z roku
do strony 379
Na podstawie danych zawartych w pracy Jana Korbiela: Emigracja z Polski do RFN. Wybrane
do strony 381
Protokoły tzw. Komisji Grabskiego. Tajne dokumenty PZPR, rozmowa ze Zdzisławem Grudniem 1
czerwca 1981 roku, Paryż 1986.
do strony 382
Skorzystałam z dokumentów zgromadzonych przez Jana Dziadula w pracy: Rozstrzelana kopalnia: 13-
16grudnia 1981 roku. Stan wojenny - tragedia „Wujka", Warszawa 1991.
Tamże.
do strony 385
Tamże.
do strony 386
do strony 387
Piosenkę tę zapisano w podziemnej broszurze: ... Póki my żyjemy! Zbiór wierszy i piosenek Regionu
Sląsko-Dąbrowskiego 1981-1982, zebrali i opracowali: KA-ZET, Katowice 1986.
do strony 389
Tamże.
do strony 391
PRON - Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego powołany został w lipcu 1982 roku
przez PZPR i podporządkowane jej stronnictwa. Zadaniem PRON było stworzenie pozorów
do strony 399
KW PZPR w Katowicach.
do strony 411
7. Powrót Uthemanna
do strony 415
górnośląskich (...). Związek uznaje za swoje dziedzictwo wartości przekazywane przez wielkich
Ślązaków - budzicieli świadomości moralnej i narodowej (...); zakony górnośląskie,
z Mysłowic, studiował filozofię, teologię i już jako kapłan, w roku 1936/1937, dziennikarstwo
do strony 417
Na podstawie pracy Adama Hrebendy i Jacka Wodza: Życie codzienne bezrobotnych w rejonie
do strony 418
Wątek europejskości Peregryna znalazł się między innymi w eseju Doroty Simonides: Złożone
korzenie Europy zamieszczonym w pracy Duchowe dziedzictwo Europy, księga dedykowana
biskupowi gliwickiemu Janowi Wieczorkowi z okazji 40-lecia święceń kapłańskich, pod redakcją
do strony 422
Na podstawie reportażu Beaty Pawlak: To ja, jestem z wami!, „Gazeta Wyborcza", nr 243 z 18
października 1994.
do strony 430
do strony 432
Die Marchen an der Weltliteratur (Bajki świata), bibliofilska seria publikowana od początku stulecia w
Lipsku, Berlinie, a ostatnio w Monachium, ze złoconymi brzegami i barwnymi obwolutami
inspirowanymi ludowym wzornictwem danego kraju lub regionu. Dorota i Jerzy Simonidesowie
opracowali dla tej serii tom Marchen aus der Tatra (Bajki z Tatr), Miinchen 1994.
Tren na książki moje Doroty Simonides, z którego wyjęłam ten cytat, zamieszczony jest
w książce Wszystek krąg ziemski: antropologia, historia, literatura: prace ofiarowane profesorowi
do strony 433
do strony 439
do strony 448
Według Doroty Simonides, Górnoślązacy mają wszystkie właściwości grupy etnicznej. Współczesne
etnologia i socjologia określiły pięć takich właściwości. Na Górnym Śląsku występują one w
komplecie:
ludności śląskiej. Izolowała się w obronie i przed germanizacją, i przed natrętną polonizacją.
Wasserpollacken, traktowali ich jako tanią siłę roboczą i mięso armatnie. Polacy nazywali ich
5.Żyje w dwóch lub więcej kręgach kulturowych. U kolebki kultury śląskiej stały kultury
polska, czeska, niemiecka, a nawet łacińska. Pierwsze zdanie polskie „Daj, ać ja pobruszę, a ty
poczywaj" wypowiedział czeski chłop do swej polskiej żony, a zapisał je w łacińskiej kronice
„Lud", Organ PTL i Komitetu Nauk Etnologicznych Polskiej Akademii Nauk, tom LXXVIII,
1995.
do strony 453
Sondaż Centrum Badania Opinii Społecznej przeprowadzony w 2004 roku na zlecenie Instytutu
Filozofii i Socjologii PAN.
zamieszczonych w książce
str. 11 - dom nr 20 przy wrocławskim Ringu - Rynku, ilustracja z jubileuszowego dzieła Geschichte der
Bergwerkgesellschaft Georg von Giesche's Erben, Breslau 1904, Biblioteka
Narodowa w Warszawie.
w Warszawie.
str. 24 - kopalnia galmanu Scharley, ilustracja z jubileuszowego dzieła Geschichte der Bergwerkge-
sellschaft Georg von Giesche's Erben, Breslau 1904, Biblioteka Narodowa w Warszawie.
str. 29-Fryderyk Bernhardi, reprodukcja obrazu Hugona Vogla z 1904 r., Muzeum Śląskie
w Katowicach.
str. 37 - domy robotnicze w Gieschewaldzie, projekty Emila i Georga Zillmannów, reprodukcja z pracy
Hermanna Reuffurtha Gieschewald ein neues oberschlesisches Bergarbeiterdorf, Verlag von
Gebriider Bóhm 1910.
schewald ein neues oberschlesisches Bergarbeiterdorf, Verlag von Gebriider Bóhm 1910
str. 41 - plan osady Gieschewald, reprodukcja z pracy Hermanna Reuffurtha Gieschewald ein
str. 43 - ceglany Nikiszowiec, na dolnym zdjęciu jedna z bram, zwanych przez mieszkańców
str. 44 - projekt głównej budowli kopalni Giesche - łaźnia, cechownia, główny magazyn, stacja
ratownicza przy szybie Carmer. Projekt Emila i Georga Zillmannów, reprodukcja
str. 45 - projekt szybu. Rysunek Emila i Georga Zillmannów, reprodukcja z pracy Hermanna
Reuffurtha Gieschewald ein neues oberschlesisches Bergarbeiterdorf, Verlag von GebriiderBóhm
1910.
str. 45 - szyb Carmer i towarzyszący mu gmach - już zbudowany, Muzeum Historii Katowic.
str. 46 - Giszowiec, ulica Fórstera, pierwsze lata istnienia osady, pocztówka ze zbiorów Muzeum
Historii Katowic.
str. 50 -pamiątka Pawła Kasperczyka z 10. kompanii 51. Dolnośląskiego Regimentu Piechoty
str. 57 - Gertruda z domu Mendra, żona Pawła Kasperczyka, własność rodziny Kasperczyków w
Giszowcu.
str. 58 - gmach nadleśnictwa w Giszowcu, obecnie przedszkole, zdjęcie współczesne, fot. Marek
Locher.
str. 63 - małżeństwo Jungerów: Karl, wagowy w kopalni Giesche i Hedwig, gospodyni w willi
str. 74 - hotel robotniczy w Gieschewaldzie, przy stole „wulcoki", reprodukcja z pracy Hermanna
Reuffurtha Gieschewald ein neues oberschlesisches Bergarbeiterdorf, Verlag von
str. 76 -położenie kamienia węgielnego pod kościół św. Anny w Nikiszowcu, 4 lipca 1914 r.,
założonej w 1908 r., dziś w posiadaniu szkoły im. Marii Konopnickiej w Giszowcu.
wasserturma, czyli wieża ciśnień w Giszowcu, zdjęcie współczesne, fot. Marek Locher.
- giszowieccy powstańcy pod filarami gospody. Po lewej, na pierwszym planie, leży ich
str. 108 -Janek Bachen i Karol Kohut, reprodukcja zdjęcia zamieszczonego w 18 numerze pisma
„Powstaniec" z 1939 r., Biblioteka Narodowa w Warszawie.
str. 111
str. 112
str. 117
str. 119
str. 120
str. 122
str. 125
str. 126
str. 128
str. 132
str. 133 -
str. 136
str. 138-
str. 142-
str. 144
str. 145
str. 156
str. 160
str. 161
str. 164-
str. 166
str. 174
str. 175
str. 178
- jedno z niewielu zdjęć Józefa Wieczorka, stoi w centrum grupy. Inne osoby i autor
- w jadalni domu Przybyłów w Janowie, przy stole syn Antoniego Przybyły, Marian.
- muzykanci z Giszowca z diabelskimi skrzypcami, pierwszy z prawej Rufin Ryś, własność Anny i
Małgorzaty Ryś.
- sąsiedzi z Giszowca, od lewej: Emil Kasperczyk, jego brat Gerard, ich ojciec Paweł,
- inspektor kas gminnych w Janowie, Antoni Przybyła, karykatura ze zbiorów rodzinnych Mariana
Przybyły w Janowie.
- piekarniok, zdjęcie wykonał prawdopodobnie Paweł Poloczek, własność Anny i Małgorzaty Ryś.
- gmina w Janowie, według projektu architekta Tadeusza Michejdy, trwa jeszcze budowa, Muzeum
Historii Katowic.
w środku proboszcz Paweł Dudek, po prawej od niego naczelnik gminy Janów Józef
Szeja, reprodukcja z wydawnictwa jubileuszowego 75-lecie kościoła św. Anny w Katowicach Janowie.
- futboliści z Giszowca, wśród nich trzech braci Jungerów, własność rodziny Jungerów.
str. 179 — Anton Uthemann w Bad Lautenberg w górach Harzu, reprodukcja ze zdjęcia w
miesięczniku „Oberschlesische Wirtschaft", nr 12 z 1935 r., Biblioteka Śląska w Katowicach.
str. 180 - harcerze z Giszowca na obozie w Spalę, zdjęcie z giszowieckiej Kroniki Harcerskiej
opracowanej w paru egzemplarzach. Jeden znajduje się w posiadaniu rodziny Kasperczyków, drugi w
Izbie Śląskiej w Giszowcu.
str. 185 - sortownia w szybie Ligoń, kopalnia Giesche. 1935 r., Muzeum Historii Katowic.
str. 187-Karol i Katarzyna Poloczkowie z dziećmi, na górze Paweł, najstarszy, obok Hugo
str. 192-Henryk Sławik (po prawej), reprodukcja z książki Elżbiety Isakiewicz Czerwony
str. 196 - złote wesele Szymona Kasperczyka i Rozalii z domu Rak w Dziećkowicach Jeździe,
str. 197-przed warsztatem Augusta i Jana Bochynków w Szopienicach, 1938 r., w górnym
str. 201 - grupa nikiszowieckiej młodzieży, ok. 1938 r., drugi od lewej Antoś Wróbel, własność
str. 206 - na Klimczoku. Karol Junger pierwszy z prawej, na górze, własność rodziny Jungerów.
str. 211 - Waleska w żabociku uszytym przez jej wnuczkę Gertrudę, 1939 r., własność Gertrudy
Gabryś.
str. 218 - Gerard Kasperczyk w warsztacie Bochynków, początek II wojny światowej, własność rodziny
Kasperczyków.
str. 231 - dzwony kościoła św. Anny w Nikiszowcu przed poświęceniem, 1928 r., reprodukcja
str. 233 - Heinrich i Erna, bauerzy spod Hameln, z synkiem Heinrichem, własność Gertrudy
str. 233 - Ewald Gawlik w Wehrmachcie, reprodukcja z książki Haliny Gerlich, Jadwigi Lipońskiej-
Sajdak, Jadwigi Pawlas-Kos, Ewald Gawlik „z malarstwem przyszedłem na
str. 247 - Ewald Gawlik na urlopie wojennym w Nikiszowcu, reprodukcja z książki Haliny
str. 249 - zabawy w giszowieckiej szkole, II wojna światowa, reprodukcja zdjęcia ze starej kroniki
szkolnej, dziś w posiadaniu szkoły im. Marii Konopnickiej w Giszowcu.
str. 257 - dzwony kościoła św. Anny, wywożone przez Niemców na przetopienie do celów
str. 265 - Karol Junger w ścianie, trzeci od dołu, własność rodziny Jungerów.
str. 266 - po prawej Otto Klimczok, już w polskim wojsku, własność wdowy po nim, Jadwigi
Klimczokowej.
str. 280 - Nikiszowiec we mgle, w głębi wieża kościoła św Anny, zdjęcie współczesne, fot. Ma-
rek Locher.
str. 286 - Gertruda Badurzanka, własność Gertrudy Gabrysiowej. Za komputerowy retusz tej
str. 289 - obelisk Pawła Stellera ku czci Armii Radzieckiej i trybuna honorowa z uroczystości
str. 297 - Nowy „Kocynder", październik 1945 r., reprodukcja z oryginału w Bibliotece Narodowej w
Warszawie.
str. 301 - mozaikowa Barbórka Emila i Georga Zillmannów, dawniej w cechowni szybu Pułaski w
kopalni Giesche, teraz w Galerii „Magiel" w Nikiszowcu, własność Muzeum
Historii Katowic.
str. 309 - Ewald Gawlik robotnikiem, reprodukcja z książki Haliny Gerlich, Jadwigi Lipońskiej-Sajdak,
Jadwigi Pawlas-Kos, Ewald Gawlik „z malarstwem przyszedłem na
Przybyły.
str. 317 - Gerard Kasperczyk z Halinką z domu Pawlak, własność rodziny Kasperczyków.
str. 328 -inspektor Antoni Przybyła jako św. Mikołaj, Stalinogród 1955 r., własność Mariana Przybyły.
str. 339 - pod katedrą w Kolonii, od lewej Rozalia Badurzyna, Jerzy-Georg Kurek, Florentyna
str. 342 - pierwsze bloki w Giszowcu, zdjęcie współczesne, fot. Marek Locher.
str. 355 - Henryk Kilczan z żoną Rozalią z domu Labus, własność rodziny Kilczanów.
str. 356 - coraz więcej bloków w Giszowcu, zdjęcie współczesne Marka Lochera.
str. 365 - Zburzenie ulicy Miłej, obraz Ewalda Gawlika, reprodukcja z książki Haliny Gerlich,
str. 392 - Ludwik Lubowiecki (pierwszy z lewej) w delegacji rzemieślników z darem dla polskiego
papieża, reprodukcja zdjęcia z kroniki parafii św. Stanisława w Giszowcu.
str. 396 - Dorota Simonides (w środku) z dwojgiem swych pierwszych doktorantów, z archiwum
rodziny Badura-Simonides.
str. 397 -Nasze szczęście tkwi w nadziei, obraz Ewalda Gawlika ofiarowany ośrodkowi
dr. Trzcińskiej-Fajfrowskiej.
str. 402 - meble zrobione przez Ewalda Gawlika w jego dawnej pracowni w Izbie Śląskiej w Giszowcu,
fot. Marek Locher.
str. 403 - Pogrzeb górnika. Ewald Gawlik, malując ten obraz, zasugerował, że to jego pogrzeb.
str. 407 - Smok (Elektrociepłownia) Teofila Ociepki. Jedni oceniają, że wyobraża on elektrownię przy
szybie Pułaski, inni, że kopalnię Giesche (Wieczorek), Galeria „Magiel"
w Nikiszowcu.
str. 418 - Ryszard i Lesia Cyganowie, z archiwum domowego Zofii i Ryszarda Cyganów.
str. 424 - zakład fryzjerski Ludwika Lubowieckiego, na zdjęciu jego wnuczka Iwona Locherówna, fot.
Marek Locher - jej brat.
str. 428 - panienka w stroju śląskim zatopiona w modlitwie i ta sama - w galandzie, wieńcu upinanym
na głowie, fot. Krzysztof Niesporek/Foto-Niesporek.
str. 431 - tylko bajki świata zlepione ze sobą przetrwały atak powodzi, z archiwum rodziny
Badura-Simonides.
str. 432 - Dorota Simonides z matką Rozalią Badurzyną, z archiwum rodziny Badura-Simonides.
str. 435 -właściciel piekarni w Giszowcu i Nikiszowcu, Mirosław Michalski (syn), fot. Marek Locher.
str. 438 - ostatnie zdjęcie Rozalii Badurzyny - z proboszczem Janem Klemensem i zięciem
str. 443 - galeria w dawnej cechowni szybu Wilson kopalni Giesche (Wieczorek) w Nikiszowcu, fot.
Marek Locher.
str. 444, 445 - szkoła im. Fryderyka Chopina w Giszowcu, zwana tu szkołą marzeń, fot. Marek Locher.
str. 446 - Grażyna Szymborska, która walczyła o tę szkołę, na szkolnej agorze, fot. Marek
Locher.
str. 450 - goście z Ameryki, Ellen Rosenzweig z córką, fot. Joanna Pyka.
str. 451 - Lesia i Ryszard Cyganowie z księdzem Rufinem Sładkiem, Lidią i Beatą, z archiwum
domowego Zofii i Ryszarda Cyganów.
str. 452 - wnuczek Krzysztofa Niesporka Pawełek Najuch jako Harry Potter, fot. Krzysztof
Niesporek/Foto-Niesporek.
str. 455 - dawna willa bergrata w Giszowcu, teraz GETIN Bank SA, fot. Marek Locher.
str. 459 - gospoda w Giszowcu jak nowa, rok 2006, fot. Marek Locher.
str. 462 - rodzina Jungerów, siedzą Maria i Jan z wnuczką Anią, stoją synowie Andrzej i Marcin i
synowa Katarzyna, własność rodziny Jungerów.
str. 467 - Święta Barbara Erwina Sówki, fot. Wojciech Surdziel/Agencja Gazeta.
Indeks osób
509,510
nesScheffler)519
BachenJanlO7, 108
Bachmiński J. 324
158,160,161,173,175,188,191-194,199,
438
65, 469
131,160,161,173,175,176,188, 191,192,
Balickijanll5, 116
Ballestrem, hrabia 28
BalskiJ. 501
str. 418 - Ryszard i Lesia Cyganowie, z archiwum domowego Zofii i Ryszarda Cyganów.
str. 424 - zakład fryzjerski Ludwika Lubowieckiego, na zdjęciu jego wnuczka Iwona Loche-
str. 428 ~ panienka w stroju śląskim zatopiona w modliwie i ta sama - w galandzie, wieńcu upi-
str. 431 - tyJko bajki świata zlepione ze sobą przetrwały atak powodzi, z archiwum rodziny
Badura-Simonides.
str. 432 - Dorota Simonides z matką Rozalią Badurzyną, z archiwum rodziny Badura-Simo-
nides.
str. 435 - właściciel piekarni w Giszowcu i Nikiszowcu, Mirosław Michalski (syn), fot. Ma-
rek Locher.
str. 438 - ostatnie zdjęcie Rozalii Badurzyny - z proboszczem Janem Klemensem i zięciem
str. 443 - galeria w dawnej cechowni szybu Wilson kopalni Giesche (Wieczorek) w Nikiszow-
• str. 444, 445 - szkoła im. Fryderyka Chopina w Giszowcu, zwana tu szkołą marzeń, fot. Ma-
rek Locher.
str. 446 - Grażyna Szyrnborska, która walczyła o tę szkołę, na szkolnej agorze, fot. Marek
Locher.
str. 450 - goście z Ameryki, EUen Rosenzweig z córką, fot. Joanna Pyka.
str. 451 - Lesia i Ryszard Cyganowie z księdzem Rufinem Sładkiem, Lidią i Beatą, z archiwum
str. 452 - wnuczek Krzysztofa Niesporka Pawełek Najuch jako Harry Potter, fot. Krzysztof
Niesporek/Foto-Niesporek.
str. 455 - dawna willa bergrata w Giszowcu, teraz GETIN Bank SA, fot. Marek Locher.
str. 459 - gospoda w Giszowcu jak nowa, rok 2006, fot. Marek Locher.
str. 462 - rodzina Jungerów, siedzą Maria i Jan z wnuczką Anią, stoją synowie Andrzej i Marcin i
synowa Katarzyna, własność rodziny Jungerów.
Indeks osób
509, 510
Bachmiński J. 324
438
truda
65, 469
320-322,330,335,339,353,379, 432,437,
Ballestrem, hrabia 28
BalskiJ. 501
Barbórka B. 501
475
Bartosz Jan 84
Bartynka 357
Bąk 395
Berger 359
Besser Carl 59, 69, 70, 73, 75, 84-86, 88, 89,
99,100,116,117,132,497
Besserowa 99
Biggs 316
Biniszkiewicz Józef 69
494
Blutko A. 261
Błaszczok, kowal 63
Boucher Francois 32
514
250, 268
510-512,514,517,520
Broncel Walenty 92
351,438,471
Bról, sztygar 66
BrychcyWilly261
Bukowski M. 324
475, 476
185,186,218,224,229,493
45, 180,461
Chachułka 359
Chromik 250
Chrostek Paweł 91
Coulterowie 139
Curajan 472
Cyba, socjalista 99
450,451,453,487
Cyganek Margarete 80
451,487
Czarniecki Paweł 10
Czarniecki Stefan 10
Dalbor Edmund 93
Davidsonowie 139
Dłucik E 501
Dominik Franciszek 95
Doniec 332
Dudek, senior 61
Dudek Paweł 60, 61, 64, 70, 75, 78, 84, 88, 93-
132,135,136,140,141,145-147,165,170,
280
Dyttko, górnik 77
Dziadek, górnik 77
Dziaduljan521
Estreicher Stanisław 93
Ferberowie 491
Fernstromowie 139
139, 150
Fragonard Jean-Honore 32
18,22,493
Gabrysiowa Gertruda (Trudka) z domu Badurzanka, primo voto Lindner 152, 164,
471,487,511
519
397, 473
506,518
132,152,159,160,162,168,169,170,177,
506
472
473
Geddes, profesor 27
489
Giese Albrecht 17
Giesowie 491
Gowenowie 139
Gropius Walter 45
Grubajerzy381,385
Gryglewiczowie 337
Hachulla, górnik 77
266, 281
Hajnol, powstaniec 99
Haller Józef 93
421,453
Hass 363
Hassowa363, 389
Haydn Joseph 53
Hillerowie 243
245,259,320,443,509,511
Hohenlohe, książę 72
Holewowie 496
Homer 494
Horn Alois 77
493
Hue O. 493
441,475
Jadwiga, królowa 93
475
Janower Georg 33
Jarek, powstaniec 99
Jaromicki F. 501
Jundziłł 500
487
Junger Karl 63, 64, 80, 89, 101, 109, 121, 148,
283,292,473,515
361,393,441,462,474,487
Kapuściok F. 501
Karol VI Habsburg 14
162,164,167,180,181,187,197,198,211,
476
476
56, 57, 62, 64, 69, 70, 78, 89, 101, 109,
110,115,136,162,169,196,198,292, 474,
475
Kasperczykowa Halina z domu Pawlakówna 124, 125, 178, 204, 212, 221, 222, 235,
487,512
474
Katzer Karl 79
299,311,355,359,477
476
Kilczan Józef 56, 62, 64, 90, 92, 93, 101, 162,
476
476
477
Kilczanowa Mariola z domu Kabała 477
Kircher Athanasius 81
Klaja Augustyn 92
Klaussmann, senior 65
Klein, kowal 52
KlemensJan401,438, 440
520
Klingmiillerowie 273
Koitz H. 205
Kolano Johann 78
Kolano Julius 78
90,125, 137,163,349,483
Korbiel jan521
315
19,32,319,491
Korzeniowski Józef 95
Koschutte, nauczyciel 52
501
Kotulowie 235
Koźlik Ania 78
Krafczyk, budowniczy 76
Krasicki Ignacy 19
184,507
502, 507
Kray Johann 59
Kriiger Krystyna 16
199,202,210,225,472
Kubica Renata 408
Kubica Rudolf 92
KuhnauRichard381
308
345, 368
345
Labrencjan383, 387
Labusowa 309
Langer, nauczyciel 55
Langerowa 55
512,514,517,520
200
Ligenza, nauczyciel 92
Ligońjan 179
518
Liszka Franz 78
487
Loska, górnik 77
Losse Theodor 77
478
424
293,375,416,417,424,478
478
Łyskowie 496
501
Madeja, górnik 84
Malcharek Jan 92
Malikowa 359
Małachowicz E. 324
Mandela, nadsztygar 55
Marona Teodor 92
Marzec K. 501
Matschke Georg 33
Mehanowie 139
truda
Messnerowie 139
Michalicka 359
Michejdowie 504
Mieroszewscy 242
Mittman, nauczycielka 53
Muther Richard 61
Namyslo H. 261
Nehring Władysław 61
479
316,336,349,479
466, 479
479
479
Niesyto Johann 78
NowakZ. 491
Nowak, górnik 77
Olenderowie 401
351,388,471
Orgelbrand Samuel 23
Orzeł J. 501
Otawa, agent 73
PaarJean 157
Papczok, dyrygent 55
Paracelsus 13
178,212,221,229,270
Pawlakowie 288
lina
per) 12
PellarJan503
Pilarski, górnik 77
227, 293
428, 478
326,480,481
PoloczekPaweł 109,137,142,161,229,305,480
Poloczek Piotr 186, 480
305, 480
133, 186,480,481
Post, nauczycielka 79
258,512
255,272,281,313,328
Przybyłowie 273
469
RichthofenHuldaEval79
Riegerowie 141
13,21,23,492,493
Ruszkowska Stanisława 87
428,430,431,462,481,487
481,487
Sanguszko, książę 20
Schaffgotsch Joanna 28
Schandara Thomas 59
Schilling Anna 16
Schneider Ludwig 75
Scholkmann Bernd 17
344,421,490,503,511,514
294
Sczyrba Max 78
Semrau Max 61
486
Senderowa 420
Simonides 329
Simonides Dorota (Dorka) z domu Badurzanka 173-176, 188, 191-193, 199, 203, 206,
524
471, 523
520
267,269,353,408,513,514
Sosiński Wojciech 69
244,258,289,481
481
481,482
452
Stachowie 86, 101
Stasik Grzegorz 10
Staszczyk Adam 95
251,272,482
289, 481
311,317,329,512
515,516
Stern Wilhelm 61
Stimmer Tobiasz 16
Strojcowa 359
Stryjeńscy 27
Sysalewski, górnik 77
303, 499
470
Taborek jan291
TargieiJ. 501
Tarnowscy 489
45,62
Thiele-Wincklerowie 180
Thomasowie 139
Trzciński 337
Tworuszka L. 501
Villiger 69
Vittorini, cukiernik 14
Vogel Hugo 29
391,394
Warwas, obywatel 86
Wellna, górnik 77
Widerajan291
WiduchJan290
121,122,125,126,130,137,139,154,155,
482
80,125,137,163,349,482,483
freda
kadia
50
Willson 182
Winckler Valeska 62
521
Wohlfarth 139
Wolmansch, inżynier 36
469, 472
547
Wultz, zarządca 75
Wutke Konrad 490
Ziętek, ksiądz 85
Zeromski Stefan 35