You are on page 1of 70

Halina Poświatowska

67 wierszy
SPIS WIERSZY

A może chcesz być białym niedźwiedziem


bądź przy mnie blisko
bez ciebie jak
byłeś dla mnie tylko czworokątem papieru
Czym jest miłość
dlaczego nie drzewem
Dysonans
Halina Poświatowska to jest podobno człowiek
i nagle twoje ręce
ja jeszcze ciągle czekam na ciebie
jak ogień trawi lekkie drzewo
jest cała ziemia samotności
Jestem Julią
Jestem z upływającej wody
jesteś powietrzem
jeszcze jedno wspomnienie
jeszcze nie wspominałam o miłości
jeśli nie przyjdziesz
Jeśli wyciągnę ręce
jeśli zechcesz odejść ode mnie
kiedy umrę kochanie
Kleopatry oczy świecące
Koniugacja
Kto potrafi
liściu
lubię tęsknić
Lustro
Mam ręce stopy i całą te resztę...
Manekiny
namiętność to jest to
nie potrafię uskładać ze słów
Nie umiem powiedzieć słowem
nie wiem co kocham bardziej
O moim domu
Oda do rąk
Odkupiona
odłamałam gałąź miłości
oślepłam odkąd jej nie ma
pod drzewami - miłość
podziel się ze mną
pokazują mi słowa
pokornie cię kocham
Poprzez uśmiech
Powiedziałeś: przyjdę do ciebie gdy będziesz
powlokłam lakierem paznokcie
Przypominam
Pytanie w pustkę
pytasz czemu pociąga mnie magia liczb
rozcinam pomarańczę bólu
rozstanie jest ptakiem
świat jest pusty
ta miłość jest skazańcem
Tak Lekko...
te słowa istniały zawsze
ten pocałunek
trzeba...
Ty miły jesteś ślepy
W twoich doskonałych palcach
Wenus
Wieczny finał
Wiersz o miłości
więc jesteś jesteś jesteś
wołaniem jesteś moich oczu
Wszystkie moje śmierci
z tęsknoty pisze się wiersze
Zawsze kiedy chcę żyć krzyczę
Znowu pragnę ciemnej miłości....
A może chcesz być białym niedźwiedziem
a może chcesz być białym niedźwiedziem
białe niedźwiedzie mlaszczą po obiedzie
wycierają wąsy w palce
w palce u nóg
drażniąc wargi zgiętym paznokciem

uśmiechają się do siebie mądrze


uśmiechem dotykają ciała brzóz
czochrają futra
o zgięte białe brzóz łokcie

bałwochwalczo skupione
na czterech kolanach
zasypiają
mrucząc
o jednej takiej miłości
która krąży
ostrożnie
w srebrnych kłakach drzemiącego futra
bądź przy mnie blisko
bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno

chłód wieje z przestrzeni

kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja

to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata
bez ciebie jak
bez ciebie jak
bez uśmiechu
niebo pochmurnieje
słońce
wstaje tak wolno
przeciera oczy
zaspanymi dłońmi
dzień -

szeptem
modlę się do uśpionego nieba
o zwykły chleb miłości
byłeś dla mnie tylko czworokątem papieru
byłeś dla mnie tylko czworokątem papieru
lecz moje serce ma właśnie taki kształt

byłeś więc moim sercem


i ten sam pospieszny rytm ożywiał papier
powiększał do rozmiaru drzewa
twoje słowa były liśćmi
a smutek mój wiatrem

twoje słowa jaśniały kolorem


od moich oczu
i od moich ust chciwie chwytających słowa
i od dłoni
którymi rozrywałam koperty tak delikatnie
jak gdybym na włókna
rozrywała twoje bijące serce

upłynęły dwa lata


mój krzyk przysypał biały śnieg gęsiego pierza
biały krzyk gęsiego pierza poplamiony czerwienią
pociemniał zapach
i tylko drzewo -
pamięć rośnie zaborczą zielenią
Czym jest miłość
Płomieniem który posiadł drewnianą chatę - pijanym
pocałunkiem wgryzł się w głąb strzechy.
Piorunem - który kocha wysokie drzewa - wodą
uwięzioną płasko - wyzwalaną przez niesyty wolności
wiatr.
Włosami sosny - gładzonymi jego ręką - włosami
rozśpiewanymi w szaloną wdzięczną pieśń.
Ciemną głową topielicy - która palce rozsnuła
w poprzek fali - a uśmiech dała nieżywemu słońcu.
Wyciągnięta na brzeg - płakała długo i nie wyschła
aż dotąd póki smutni ludzie nie zakopali jej w ziemi.
Płomieniem.
dlaczego nie drzewem
dlaczego nie drzewem

drzewo o krwiobiegu złotym

tak samo pnie się wzwyż

zachłannie rośnie

dojrzewa

w skupieniu

w nagrzane słońcem południe

rodzi

jesienią

odrzuca pamięć lata

porywczym rękom wiatru

oddając liści sierść

ekshibicjonizm drzewa

i doskonała pod mym łokciem

kiedy piszę – śmierć


Dysonans
świat jest tak mały
świat ma tylko dwa piętra
na wyższym jesteś ty
oddychasz ciężko
obok stoi wieczność
ciemna

mozolnie po schodach
idę w białej koszuli
ocieram usta
ciepłą wilgotną ręką
zakrywam usta
za mną
idzie wieczność
obydwie
stajemy pod twoimi drzwiami

z czołem opartym
bezgłos
jak rozpięty na strunie krzyk
łapczywie chwytamy oddech
liczymy raz... dwa... trzy...

świat ma tylko dwa piętra


tylko dwa
nieduże
z krążącymi gwiazdami świat
dlaczego tak trudno umrzeć?
Halina Poświatowska to jest podobno człowiek
Halina Poświatowska to jest podobno człowiek
i podobno ma umrzeć jak wielu przed nią ludzi
Halina Poświatowska właśnie teraz się trudzi
nad własnym umieraniem

ona jeszcze nie wierzy ale już podejrzewa


i kiedy w sen zaglębia lewą rękę to w prawej
zaciska mocno gwiazdę - strzępek żywego nieba
i światłem poprzez ciemność krwawi

potem gaśnie za sobą wlokąc warkocz różowy


ciemniejący na wietrze nocy groźnej i chłodnej
Halina Poświatowska - te trochę garderoby
i te ręce - i usta co nie są już głodne
i nagle twoje ręce
i nagle twoje ręce
dwie grzędy fiołków
w ugorze mojej myśli

czas skostniały
dziwi się
odrzuconej skibie

twój uśmiech nade mną


słońcem kwietniowym
wzeszedł

zielono
naprzeciw ciebie
idę
ja jeszcze ciągle czekam na ciebie
ja jeszcze ciągle czekam na ciebie
a ty nie przychodzisz
a jeśli
to jesteś przejazdem na dwa dni
jak ten fizyk z Moskwy w niemodnym kapeluszu
który uśmiechnął się do mnie
i zniknął na zakręcie białych szyn
nie próbowałam go zatrzymać
wiedziałam przecież
że to nie ty

czekam czekam wytrwale


tak lekko dotykają mnie dni
moja tęsknota jest tęsknota planet
zmarzłych tęskniących do słońca
a ty jesteś słońcem
które pozwala mi żyć
jest znowu wieczór
na dachach leży śnieg
wąskie wieże kościołów nakłuwają niebo
i dni tak lekko biegną nie wiadomo gdzie
jak ogień trawi lekkie drzewo
jak ogień trawi lekkie drzewo
tak ja oplatam twoje ciało
miękka i zwinna jak płomień

kochając ciebie delikatnie


rozniecam twoje myśli w płomień
mój żar ich zimną formę kradnie

dotknięcie moje jasne niebo


twych oczu zwęża w ciemny płomień
tak kocham cię kochając siebie

płomień powtarzam płomień płomień


kaleczy usta rani dłonie
i wszelki kształt pod złotem grzebie
jest cała ziemia samotności
jest cała ziemia samotności
i tylko jedna grudka Twojego uśmiechu

jest całe morze samotności


twoja tkliwość nad nim jak zagubiony ptak

jest całe niebo samotności


i tylko jeden w nim anioł
o skrzydłach nieważkich jak twoje słowa
Jestem Julią
Jestem Julią
mam lat 23
dotknęłam kiedyś miłości
miała smak gorzki
jak filiżanka ciemnej kawy
wzmogła
rytm serca
rozdrażniła
mój żywy organizm
rozkołysała zmysły

odeszła

Jestem Julią
na wysokim balkonie
zawisła
krzyczę wróć
wołam wróć
plamię
przygryzione wargi
barwą krwi

nie wróciła

Jestem Julią
mam lat tysiąc
żyję
Jestem z upływającej wody
Jestem z upływającej wody
z liści które drżą
trącane dźwiękiem wiatru
przelatującego pośpiesznie

jestem z wieczoru
który nie chce usnąć
patrzy uparcie
głodnymi oczyma gwiazd

noc - poprzez niebieskie żyły


w każdym włóknie ciała
w końcach palców
pulsuje namiętnym niespełnionym

jestem ochrypłym głosem


milczącym głucho
nade mną dni
o wielkich pustych skrzydłach
mijają...
jesteś powietrzem
jesteś powietrzem
które drzewa pieści
rękoma z błękitu
jesteś skrzydłem ptaka
który nie trąca liści
płynie
jesteś zachodnim słońcem
pełnym świtów
bajką ze słów które mówi się
westchnieniem
czym ty jesteś -
dla mnie - świeżą wodą
wytrysłą na skwarnej pustyni
sosną - która cień daje
drżącą osiką - która współczuje
dla zziębniętych - słońcem
dla konających - bogiem
ty - rozbłysły w każdej gwieżdzie
której na imię miłość
jeszcze jedno wspomnienie
jeszcze jedno wspomnienie
przed chwilą napisałam słowo

jestem starsza o słowo


o dwa
o trzy
o wiersz

starsza - co to znaczy starsza

w abstrakcji którą nazwano historia


wyznaczono mi wąski przedział
stąd - dotąd
rosnę

w abstrakcji którą nazwano ekonomia


nakazano mi żyć

w abstrakcji którą nazwano czas -


błądzę
gubię się
i błądzę

w Metropolitan Museum
w dziale egipskiej rzeźby
kamień uśmiecha się kobiecymi ustami
jeszcze nie wspominałam o miłości
jeszcze nie wspominałam o miłości
miłość
tak - ona jedna
nie podlega upływowi czasu
trwa
jeśli jest - jest wieczna
a jeśli jej nie ma

klepsydry oceanów toczą ziarna piasku


księżyc nieustannie odmienia złotą twarz
pociemniałym światem ciągnie ogromny wiatr

nie ma zmiłowania
nie ma odkupienia
nie ma nas
nie ma
nie ma
jeśli nie przyjdziesz
świat będzie uboższy
o tę trochę miłości
o pocałunki które nie sfruną
w otwarte okno

świat będzie chłodniejszy


o tę czerwień
która nagłym przypływem
nie rozżarzy moich policzków

świat będzie cichszy


o ten gwałtowny stukot
serca poderwanego do lotu
o skrzyp drzwi
otwieranych na oścież

drgający żywy świat


zastygnie
w kształt doskonały nieomal
geometryczny
Jeśli wyciagnę ręce
Jeśli wyciagnę ręce
i zechcę dotknąć
natrafię na miedziany drut
przez ktory płynie elektryczny prąd
posypię się
popiołem
w dół
fizyka jest prawdziwa
biblia jest prawdziwa
milość jest prawdziwa
i prawdziwy jest ból.
jeśli zechcesz odejść ode mnie
jeśli zechcesz odejść ode mnie
nie zapominaj o uśmiechu
możesz zapomnieć kapelusza
rękawiczek notesu z ważnymi adresami
czegokolwiek wreszcie - po co musiałbyś wrócić
wracając niespodzianie zobaczysz mnie we łzach
i nie odejdziesz

jeśli zechcesz pozostać


nie zapomnij o uśmiechu
wolno ci nie pamiętać daty moich urodzin
ani miejsca naszego pierwszego pocałunku
ani powodu naszej pierwszej sprzeczki
jeśli jednak chcesz zostać
nie czyń tego z westchnieniem
ale z uśmiechem
kiedy umrę kochanie
kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem raczej smutnym

czy mnie wtedy przygarniesz


ramionami ogarniesz
i naprawisz co popsuł los okrutny

często myślę o tobie


często piszę do ciebie
głupie listy - w nich miłość i uśmiech

potem w piecu je chowam


płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie

patrząc w płomień kochanie


myślę - co się też stanie
z moim sercem miłości głodnym

a ty nie pozwól przecież


żebym umarła w świecie
który ciemny jest i kolor jest chłodny
Kleopatry oczy świecące
Kleopatry oczy świecące
powiedziały mu że jest piękny
a właśnie pełgał
złotym płomykiem - życie

w płomień wsunęła palce


i wargi ciepłe wargi
smakowały się wzajem - ból

śmiechem szorstkim
zdusił ogarek świecy
w zamknięte rzęsy wszeptał mrok
Koniugacja
ja minę
ty miniesz
on minie
mijamy
mijajmy

woda liście umyła olszynie

nad wodą
olszyna
czerwona
zmarzła moknie
mijam
mijasz
mija
a zawsze tak samotnie

minąłeś
minęłam
już nas nie ma
a ten szum wyżej
to wiatr
on tak będzie jeszcze wieczność wiał

nad nami
nad wodą
nad ziemią
Kto potrafi
Kto potrafi
pomiędzy miłość i śmierć
wpleść anegdotę o istnieniu
zgarniam brunatne plastry książek
Nasłuchuję brzęczenia słów
pomiędzy miłość i śmierć
wpleść
nikt nie potrafi

i tylko czasem
naprzeciw słońca
w zmrużonych oczach błysk
chwila roztrącona na tęczę
twarzą w twarz
naprzeciw słońca
w oślepłych oczach
treść niknąca...
na krańcach
miłość śmierć
liściu
liściu

osłoń mnie zielenią

jestem jesienne nagie drzewo

z zimna drżę

wodo

napój mnie

jestem piaskiem

gorącej suchej pustyni

wiatr mnie przegarnia ręką

ogrzej mnie

ty który jesteś słońcem

przed którym stoję

ukryta w słowach jak w drzew cieniu

źródło bijące
lubię tęsknić
lubię tęsknić
wspinać się po poręczy dźwięku i koloru
w usta otwarte chwytać
zapach zmarznięty

lubię moją samotność


zawieszoną wyżej
niż most
rękoma obejmujący niebo

miłość moją
idącą boso
po śniegu
Lustro
jestem zaczadzona pięknem mojego ciała.

patrzyłam dzisiaj na siebie twoimi oczyma. odkryłam

miękkie zagięcie ramion znużoną okrągłość piersi

które chcą spać i powoli na przekór sobie staczają się

w dół. moje nogi rozchylające się oddające bezmier-

nie aż po krańce których nie ma to co jest mną i poza

mną pulsuje w każdym liściu w każdej kropli deszczu.

widziałam się jak gdyby poprzez szkło w twoich

oczach patrzących na mnie czułam twoje ręce na

ciepłej napiętej skórze moich ud i posłuszna twojemu

rozkazowi stałam naga naprzeciw wielkiego lustra.

a potem zasłoniłam oczy twoje żeby nie widzieć i nie

czuć samotności mojego rozkwitłego tobą ciała.


Mam ręce stopy i całą te resztę...
mam ręce stopy i całą te resztę
balast który przez chwilę trzyma mnie w okolicy życia
poza tym jest nieskończoność
którą potrafię tylko nazwać

moje serce jest zwierzęciem krwiożerczym


jego głodny krzyk towarzyszy mi wszędzie
w każdym miejscu i w każdym śnie
ciepłym mięsem karmię moje serce

nieskończoność przepływa przeze mnie


Manekiny
manekiny maja ślepe piersi
kształt łydek jak napięta struna
dźwięcząca wiecznie
chłodnym tym samym tonem
manekiny mają włosy skończone
a twarze szczupłe
zapatrzone w siebie
spod przymkniętych powiek
manekiny
pogardzają tłumem
nie drżą
w istnieniu doskonałe
nieruchome
rozpościerają palce chwil
nad mijającą barwą jedwabiu
z twarzą przyklejoną do szyby
pod suknia
pod szeleszczącą suknią
jestem wspaniałym elastycznym manekinem
namiętność to jest to
namiętność to jest to
o czym śpiewały skrzypce
zamknięte w ciemnym futerale
w dusznym
jak noc
wewnątrz łupiny światła
znaczone paznokciami gwiazd
ona żyje
w twoich słowach z ciepłego granatu
pachnie brzoskwinią
słońcem
schwytanym w zieloną sieć drzewa
dojrzała
przechylona nad spłowiałą trawą
ciąży
ku moim dłoniom otwartym
a ja - zamknięte usta
w obcym języku uczę
słowa - ciasnego jak śmierć
miłość
nie potrafię uskładać ze słów
nie potrafię uskładać ze słów
miłości

ona rośnie we mnie


pulsuje w korzeniach
nabrzmiewa w pniu
odkwita
trawa deptana codziennie

raczej nie lubię życia

zbyt pospieszne
i moje kwitnienie
zbyt wcześnie chłodem ścięte
jak ciało motyla w bursztynie
zastyga
ale boleśnie

raczej wolę śmierć

spokój ponad kwitnieniem rozpostarty

a tego nie można słowami


tylko ciszą
Nie umiem powiedzieć słowem
Nie umiem powiedzieć słowem
nie słowem tęsknie
ale rekoma
zamykajacymi przestrzeń
ale krwią
oplywajace rece
jesteś w moim tętnie
odkrzykującym do siebie
wiecznie pamietającym
we mnie powstajesz
najgłębiej
i każdy oddech
który na mrozie krzepnie
przypomina że jesteś
że znów odszedłeś ode mnie.
nie wiem co kocham bardziej
nie wiem co kocham bardziej
ciebie czy tęsknotę za tobą
czy pocałunki czy pragnienie pocałunków
pewne zaspokojenia
myślałam że już nigdy nie będę pisać wierszy
a teraz serce moje wezbrało miłością jak rzeka
i wystąpiło z brzegów jak rzeka
i bystry potok porywa słowa
unosi słowa
i wszystkie mówią o mojej miłości
o mojej tęsknocie
o pragnieniu moim odnawiającym się jak księżyc
gasnącym w słońcu twojego spojrzenia
O moim domu
O moim domu
którego ściany
z ciepłych niedomyślnych snów
napiszę najpiękniejszy wiersz
o włosach dziecka
które nigdy nie wplączą się
w moje ręce kobiety
o ustach - które posępnym pragnieniem
nie zawisną ponad niepokojem moich nocy
o miłości - która rozkwita
w każdym wyszeptanym słowie
w barwie róż
w zapachu ściętej trawy
w pośpiesznym spadaniu gwiazd
w gorzkim
unicestwianiu motylich skrzydeł
zgasłych w płomieniu świecy
o miłości -
doskonałej w swoim chmurnym niespełnieniu
Oda do rąk
Bądźcie pozdrowione moje dłonie, palce moje chwytne, z których jeden
przytrzaśnięty drzwiami samochodu, fotografowany promieniami
Roentgena - dłoń na zdjęciu wyglądała jak zwichnięta skrzydło - niewielki
okruch kości obrysowany własnym odrębnym konturem. Serdeczny palec
lewej ręki ozdobiony raz pierścionkiem owdowiały jest teraz i pozbawiony
swej ozdoby. Ten który mi dał pierścionek już dawno nie ma palców, jego
ręce splotły się w jedno z korzeniami drzewa.
Ręce moje tyle razy dotykające stygnących dłoni umarłych i ciepłych
mocnych żywych dłoni. Umiejące pieścić niezwykle, w dotyku zatracające
przestrzeń dzieląca istnienie od nieistnienia i niebo od ziemi. Ręce,
którym nieobcy ból bezsilności, wczepione w siebie jak dwa przelękłe
ptaki, bezdomne, szukające na oślep i wszędzie śladu twoich rąk.
Odkupiona
w jednym ruchu
upadła i objęła krzyż

łagodnie
jakby to była szyja
umarłego

zdumiona
rękę podaje sobie
i prowadzi siebie po śniegu

jest tak biało


że niepodobna zginąć
odłamałam gałąź miłości
odłamałam gałąź miłości
umarłą pochowałam w ziemi
i spójrz
mój ogród rozkwitł

nie można zabić miłości

jeśli ją w ziemi pogrzebiesz


odrasta
jeśli w powietrze rzucisz
liścieje skrzydłami
jeśli w wodę
skrzelą błyska
jeśli w noc
świeci

więc ją pogrzebać chciałam w moim sercu


ale serce miłości mojej było domem
moje serce otwarło swoje drzwi sercowe
i rozdzwoniło śpiewem swoje sercowe ściany
moje serce tańczyło na wierzchołkach palców

więc pogrzebałam moją miłość w głowie


i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt

chwyciłam miłość aby ją połamać


lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
oślepłam odkąd jej nie ma
oślepłam odkąd jej nie ma
nie widzę światła
ona była moim wszystkim
córka - słońce
córka - gwiazda
śpiew ptaków
jest trenem żałobnym
grabarzami - korzenie kwiatu

zasadziłam jeden
który zapachem
przypomina
o jej nieobecności

jestem biedną kobietą


matką - garści piachu

(Dzień dzisiejszy, 1963)


pod drzewami - miłość
pod drzewami - miłość
pośród ludzi - miłość
pośród deszczu
i w słońcu
odmieniałam pory roku
dokąd nie przyszła
teraz
jest tylko jedna pora roku
wiosna
podziel się ze mną
podziel się ze mną
mojej samotności chlebem powszednim
obecnością zapełń
nieobecne ściany
pozłoć
nie istniejące okno
bądź mi drzwiami
nade wszystko drzwiami
które można otworzyć
na oścież
pokazują mi słowa
pokazują mi słowa
mówią
zapach róży można odnaleźć w słowie

a ja znajduję papier papier i papier


ani zapachu
ani koloru

i wiem
że snop iskier
gdy robotnicy spawają szyny tramwajowe
a my stoimy kołem
dwóch chłopców dziesięcioletnich i ja
snop iskier
znaczy o wiele bardziej światło
niż słowo światło
i gdy mój znajomy sparaliżowany w fotelu na kółkach
odgryza kawałek chleba który mu podaję
to przechylenie jego głowy
ruch szczęk
ma w sobie więcej życia
niż słowo życie
pokornie cię kocham
pokornie cię kocham
widzisz
nawet łokieć swój kocham
bo raz był twoją własnością

widocznie tak można


z najprawdziwszym mieniem
rozstać się
i nie patrząc wstecz odejść

widocznie można
pośrodku chłodnej ziemi
zostać
Poprzez uśmiech
do mnie przyjdziesz
przygryzłszy wargi
gdy już spłoniesz
w zielonym ogniu książek

moje ręce
przytulą cię
okrytego
kurzem dróg których nie przeszedłeś

ciemne tajemnice istnień


wypijesz z moich ust

i na moim ramieniu
wyliczysz
ile jest nieskończoność mnożona przez wieczność

liczydłem znakomitym
będą niepoliczone włosy

piersi - złote połowy


ziemi która jest twoim domem
i ulice wszechświatów
po których idziesz lekko
moje nogi przed tobą

tak będziesz zgarniał wiedzę


nieprzebraną zamkniętą
w rytmie mojej tańczącej krwi
Powiedziałeś: przyjdę do ciebie gdy będziesz
Powiedziałeś: "przyjdę do
ciebie gdy będziesz
spała skulona jak ciepły
mruczący kot".
I teraz czekam na ciebie przez
wszystkie wieczory.
Rozgniatam usta o pierze
poduszek rozsnuwam włosy
kolor zeschłych liści po
gładkim chłodnym
prześcieradle.
Zanurzam ręce w ciemność
owijam wokół palców
milczące
gałęzie . Ptaki Śpią. Gwiazdy
nie potrafią uskrzydlić
ciężkich chmur. Noc rośnie
we mnie - minuty -
czerwone krople tętniącej
krwi przebiegają ostrożnie.
Na palcach powoli przez
zamknięte okno wchodzi
ostry
zimny księżyc.
powlokłam lakierem paznokcie
powlokłam lakierem paznokcie
i moje palce błyszczą
panie mój bądź miłościw
moim myślom

obrysowałam ciemną kredką powieki


i niebo gwiaździste odbija się w mym spojrzeniu
panie mój bądź miłościw
memu pragnieniu

przywitałam cię pocałunkiem


najprościej
panie mój bądź miłościw
mojej miłości
Przypominam
jeśli umrzesz
nie włożę sukienki lila
nie kupię kolorowych wieńców
z rozszeptanym wiatrem we wstążkach
nic z tego
nic

przyjedzie karawan - przyjedzie


odjedzie karawan - odjedzie
będę stała w oknie - patrzyła
będę ręką machała
chustką wiewała
żegnała
w tym oknie sama

a w lato
w szalonym maju
położę się na trawie
na cieplej
i rękoma dotknę twoich włosów
i ustami dotknę futra pszczoły
kąśliwej pięknej
jak twój uśmiech
jak zmierzch

potem będzie
srebrno-złoto
może złoto i tylko czerwono
bo ten zmierzch
ten wiatr
który trawom wszeptuje uparcie
miłość - miłość
nie pozwoli mi wstać
i pójść
tak zwyczajnie
do przeklęcie pustego domu
Pytanie w pustkę
co powiesz nam
porzuconym żonom
żółta Nefretete
w łóżku faraonów
gięłaś się posłuszna
władczym uściskom
a gdy odchodził
krokiem głuchym
kładłaś drobne pięści w usta
gryzłaś
złota
co powiesz nam
bezdomnym
odartym z wszystkich pragnień
ty - z pałacu
ty - z tronu
nad smutną kolebką
martwego dziecka
zadumana pochmurnie
co powiesz nam
wiecznie mijającym
wieczna?
pytasz czemu pociąga mnie magia liczb
pytasz czemu pociąga mnie magia liczb
liczbą wyrazić pragnę nieskończoność
mojej tęsknoty mojej miłości

chcę żeby zastygła w krysztale liczb


żeby dni ślizgały się po niej jak
po diamencie słońce

chcę żeby trwała nieskażona mijaniem...


rozcinam pomarańczę bólu
rozcinam pomarańczę bólu
połową bólu karmię twoje usta

głodni tak dzielą chleb


spragnieni wodę

uboga jestem - mam tylko ciało


usta ściągnięte tęsknotą
ręce - jesienne liście
wyglądające odlotu

rozcinam pomarańczę bólu


sprawiedliwie na pół
gorzkim ziarnem karmię twoje usta
rozstanie jest ptakiem
rozstanie jest ptakiem
który rozpostarł pióra
ode mnie do ciebie

wszystkie pióra są ciemne


wszystkie dni
bez ciebie

noce drżą
rozsypane pióra
po niebie

kiedy przyjdziesz
złote pióra zbiegną się w słońce
umrze ptak
świat jest pusty
świat jest pusty
odkąd poszedłeś
nie można żyć bez materii uśmiechu
świat umarł
na pożar lamp
blady księżyc
ponad twoimi ustami
dogorywa
świat jest zły
odkąd poszedłeś
szczerzy zęby
i futro wilcze napina
to co było ciepłem zwiniętym w kłębek
nie jest
świat - kosmicznie zgubiony w sobie
z zimna drży
ta miłość jest skazańcem
ta miłość jest skazańcem
zasądzonym na śmierć
umrze
za krótkie dwa miesiące

na świecie jest przestrzeń i czas


odejdziesz ode mnie

na świecie jest niemoc i konieczność


nie zatrzymam cię
żadnym pocałunkiem
Tak lekko...
tak lekko
ubyć z zapachu
z barwy
po prostu
pod głowę ramię
i zasnąć

wiatr nie obudzi


pszczoła
ciemnymi skrzydłami nie ugłaszcze

ziemi
oddać siebie
tak bardzo
że już niczym nie zostać
i nigdzie
te słowa istniały zawsze
te słowa istniały zawsze
w otwartym uśmiechu słonecznika
w ciemnym skrzydle wrony
i jeszcze we framudze przymkniętych drzwi

nawet gdy drzwi nie było


istniały
w gałęziach prostego drzewa

a ty chcesz
żebym je miała na własność
żebym była
skrzydłem wrony brzozą i latem
chcesz
żebym dźwięczała
brzękiem uli otwartych na słońce

głupcze
ja nie mam tych słów
pożyczam
od wiatru od pszczół i od słońca
ten pocałunek
ten pocałunek
pachniał jak rozgryziona łodyga maku
czerwono posypał się z warg
zakwitł
w miękkim wgłębieniu dłoni
kiedy wspiełam się na palce
dzwonił
w dojrzałym polu
lecz wtedy
nie było już mnie
znikłam
w tym złotym pocałunku
trzeba...
trzeba...
no uśmiechnij się jeszcze

trzeba uśmiechu
prosiłam cię o łzę przedwczoraj
wczoraj - o uścisk
dzisiaj - o uśmiech

nie próbuj zatrzymać w dłoni


wątłych skrzydeł motyla
choćby usiadł ci na sukni
nie próbuj zacisnąć w dłoni
pozwól mu wytchnąć chwilę
i pożegnaj uśmiechem

trzeba...
tak to wiem
że dużo trudniej o uśmiech
Ty miły jesteś ślepy
Ty miły jesteś ślepy
więc cię nie winię
ale ja mialam dwoje oczu widzących
na nic
widzącymi oczami
nie dostrzegłam twojego serca
chwytnymi rękami
nie ujełam
i wymknęło mi się
jak ziemia bogu
żeby zataczac się po orbitach
samotności
i stałeś się odległy
jak Mleczna Droga
widna juz nocą tylko
bezsenna z chlodu.
W twoich doskonałych palcach
w twoich doskonałych palcach
jestem tylko drżeniem
śpiewem liści
pod dotykiem twoich ciepłych ust

zapach drażni - mówi: istniejesz


zapach drażni - roztrąca noc
w twoich doskonałych palcach
jestem światłem

zielonymi księżycami płonę


nad umarłym ociemniałym dniem
nagle wiesz - że mam usta czerwone
słonym smakiem nadpływa krew.
Wenus
była piękna jak kamień
alabaster
z zielonymi żyłkami
tętniącymi uśpioną krwią

pół setki bogów


na obłoku
klaskało w ręce
gdy szła
chwiejąc się w biodrach

i nawet nie głowa


nie
i nie usta
nabrzmiały południa owoc
piersi - właśnie
piersi miała takie
że tylko stać
i wyć z zachwytu do chmur

były jak bratnie księżyce


odkradzione niebu Saturna
owalne - uniesione w górę

a Hefajstos który w kuźni koniom


kopyta kuł
skarżył się że go zdradza
dureń
Wieczny finał
obiecywałam niebo
ale to nieprawda
bo ja cię w piekło powiodę
w czerwień - ból

nie będziemy obchodzić rajskich ogrodów


ani zaglądać przez szpary
jak kwitnie georginia i hiacynt
my - położymy się na ziemi
przed brama czarciego pałacu

zaszeleścimy anielsko
skrzydłami o pociemniałych zgłoskach
zaśpiewamy piosenkę
o ludzkiej prostej miłości

w promyku latarni
świecącej stamtąd
pocałujemy się w usta
szepniemy sobie - dobranoc
zaśniemy
Wiersz o miłości
ich dwoje
poprzez zastawki serca
widoczni na wylot
z profilu
oprawieni w ból jak w złoto
patrzą powieszeni
na astralnym gwoździu

noc jak ściana


za nimi
wszechświat z obojętnymi
oczyma gwiazd
i tylko oni - samotni
w odrapanym oknie
ziemskiej ulicy

a mówili że nie ma miłości


kłamali że miłość umarła
w sanatorium śpiewającym karbolem
na bardzo ludzką gruźlicę

tymczasem
wysoko pod dachem
okno
z doniczką pelargonii
obrodziło czerwono
miłość - posypała się płatkami
w dół
więc jesteś jesteś jesteś
więc jesteś jesteś jesteś
daj niech sprawdzę
niech cię dotknę raz jeszcze dłonią i ustami
niech w oczy spojrzę chociaż najmniej wierzę
oślepłym ze zdumienia oczom

jeszcze twój głos usłyszeć chcę


zapachem się zaciągnąć
pojąć cię raz na zawsze wszystkimi zmysłami
i nigdy nie zrozumieć i ciągle na nowo
dochodzić prawdy pocałunkami
wołaniem jesteś moich oczu
wołaniem jesteś moich oczu
przedłużających się bezmiernie
w cień - który jest tysiącem cieni
tysiąca nie nazwanych dni

ile światła
mają twoje otwarte dłonie
ile nocy
w nagłości spadających gwiazd

szukam cię
palcami roztrącam chmury
podnoszę skrzydła ptaków liści
ginąca perspektywa Placu Pigalle
Wszystkie moje śmierci
ile razy można umrzeć z miłości
pierwszy raz to był gorzki smak ziemi
gorzki smak
cierpki kwiat
goździk czerwony palący

drugi raz - tylko smak przestrzeni


biły smak
chłodny wiatr
odzew kół dudniący

trzeci raz czwarty raz piąty raz


umierałam z rutyną mniej wzniośle
cztery ściany pokoju na wznak
a nade mną twój profil ostry
z tęsknoty pisze się wiersze
z tęsknoty pisze się wiersze
z bolesnej
drążącej śpiewny owoc ciała
patrząc na samotne palce
mogę wysnuć pięć poematów
dotykając moich napiętych ust
szepczę
i słowa - rozkołysane rytmem wielkiej wody
plotą się w wiersze
mokre
bardzo słono biegną poprzez twarz
Zawsze kiedy chcę żyć krzyczę
Zawsze kiedy chcę żyć krzyczę
gdy życie odchodzi ode mnie
przywieram do niego
mówię - życie
nie odchodz jeszcze
jego ciepla ręka w mojej ręce
moje usta przy jego uchu
szepcze
życie
- jak gdyby życie bylo kochankiem
który chce odejść -
wieszam mu się na szyi
krzyczę
umre jeśli odejdziesz.
Znowu pragnę ciemnej miłości....
znowu pragnę ciemnej miłości
miłości która zabija
tak
o śmierć modli się
skazany

przyjdź dobra śmierci


rozrzutna bądź jak noc sierpniowa
bądź ciepła
dotknij mnie lekko

odkąd poznałam jej prawdziwe imię


przygotowuję moje serce
na ostatni urwany
wstrząs

You might also like