Zignorował to wszystko, przemieścił się wzdłuż płotu
i obczajał posesję przez kolejne szczeliny. Dom był mały,
nie miał elewacji. Wejście znajdowało się na lewo od ogródka, przy krótkiej, szutrowej drodze, która kończy- ła się na równi z płotem i zmieniała w łąkę. Przy bramie parkował opel vectra. Jędrek zastanawiał się, czy drzwi frontowe mogą być otwarte. Odpowiedź dostał po chwili. Poprzedziło ją darcie się jednej z kobiet. – Kaśka! Zaproszenie mam ci wysłać?! – Głos miała gru- by i potężny. Niemile kojarzył mu się z żoną. Jej krzyk sprawił, że w drzwiach stanął… cukiereczek! Jędrek obserwował go przez szczelinę obok bramy. Na oko czternastka. Chudziutkie nóżki podkreślała obcisłymi spo- denkami, brzuszek chowała za luźną bluzą. Rude włosy spięła w kucyk, nosek miała lekko zadarty, wargi wydęte w złośliwy wyraz. W lewej ręce trzymała smartfona, w pra- wej szklankę z sokiem. Jędrek mimowolnie wyobraził sobie, że to jego męskość jest ściskana przez te drobne palusz- ki. Tak dawno nie widział żadnego cukiereczka… Poczuł mrowienie w kroku. Musiał otrzeć się o bramę. – Idę, mamo! Po co te nerwy? Przecież mięso jest martwe! Nie ucieknie! – krzyknęła, zmierzając w kierunku altanki. Pewnie podobnie krzyczałaby, gdyby rozdarł ją swoim penisem. Uśmiechnął się na tę myśl. Wolność zafundowała mu prezent powitalny. – Trochę kultury, panienko! – Starszy mężczyzna zrugał cukiereczka. – Nie dość, że dostajesz jedzenie pod nos, to jeszcze narzekasz!
Cukiereczek coś odburknął, ale Jędrek już nie słuchał. Miał jedyną okazję. Teraz, kiedy całe towarzystwo siedzia- ło na tarasie. Należało „tylko” przeskoczyć przez płot. Ob- stawiał, że ramiona złamią mu się na pół przy pierwszej próbie podciągnięcia. Mimo to musiał spróbować. Wcześ- niej jednak wyjął z kieszeni baton, rozdarł zębami papierek i wziął potężny gryz. Czekolada była cudowna, przełykał ją, wyobrażając sobie, że degustuje spocone ciałko cukie- reczka. Uniesienie nie trwało długo. Jędrek był świadomy, że dziewczyna będzie chciała szybko zjeść i wrócić do swo- ich spraw. Cukiereczki zawsze najbardziej interesowały się swoimi sprawami. Popił więc przełkniętą czekoladę, schował resztkę bato- na i polał sobie stopy. Podeszwy były brudne, a nie mógł zostawić śladów w domu. Dłońmi starł syf, na który skła- dał się szuter, ziemia i… chyba odchody. Potem wytarł je o trawę. Butelkę wyrzucił. Zastanawiał się, co zrobić z pał- ką. Rzut oka na paznokcie pomógł mu zdecydować. Były tak szpiczaste, że bez problemu przecięłyby ludzką skórę. Stanowiły jego naturalną broń. Nie potrzebował pałki. Zo- stawił ją w trawie. Przyszła pora na najgorsze. Konstrukcja płotu była niska. Jędrek stanął na napuch- niętych palcach i chwycił dłońmi za jej szczyt. Palce u stóp zdawały się pękać. Mimo to, tłumiąc bolesny skowyt, oparł je o płot i wybił się, napinając resztki swoich mięśni. Ko- lana zapiekły, coś strzeliło w kręgosłupie od zbytniego wy- prostu, ramiona zdawały się wyskakiwać ze stawów, a dło- nie odłączać od reszty ciała jak u ludzika Lego. Cierpiący