You are on page 1of 5

Stanisław August a upadek Polski

Z prof. dr hab. Zofią Zielińską z Uniwersytetu Warszawskiego – o epoce Stanisława


Augusta i dzisiejszych z nią analogiach – rozmawia Jerzy Kłosiński.

Tygodnik Solidarność, Nr 6 (1215) 3 lutego 2012

– Wystawa na Zamku Królewskim w Warszawie poświęcona Stanisławowi


Augustowi Poniatowskiemu ponownie wywołała spór na temat polityki i roli
ostatniego króla Polski. Ta wystawa to swoisty pomnik dla króla Stasia po
latach, ale czy na to zasługuje?
– Wszyscy naukowcy, którzy badają panowanie Stanisława Augusta na źródłach,
mówią dziś o jego dokonaniach jako polityka z dużym szacunkiem. Natomiast
publicyści pozostali przy utartych w XIX wieku sądach deprecjonujących postać
Stanisława Augusta.
– Ale byli też historycy, którzy krytycznie patrzyli na panowie tego króla,
choćby Jerzy Łojek.
– Z Jerzym Łojkiem polemizowałam, wykazując jak słaby był jego warsztat naukowy.
Przykład: wymyślił sobie hipotezę (którą ostatecznie uznał za absurdalną), iż król w
czasie wojny 1792 r. utajniał przed wojskiem zapasy broni w fabryce w Kozienicach.
Problem stworzył sam Łojek, bo w źródle ze schyłku 1793 r. była mowa o
pozostającym na składzie tysiącu karabinów (cyframi), a Łojek odczytał jedynkę jako
czwórkę. 1000 karabinów to była produkcja dwuletnia (1792–1793), żadne utajnianie
nie mogło wchodzić w grę.
– Czyli nie zgadza się Pani z tym stwierdzeniem Jerzego Łojka: „Niestety, w
dziedzinie najważniejszej – ratowania niepodległego lub choćby tylko
udzielnego bytu państwowego Rzeczypospolitej – Stanisław August zadania
swego nie spełnił, chociaż miał wielkie szanse i wielkie możliwości”?
– Nie miał żadnych możliwości, bo Polska była głęboko uzależniona od Rosji już od
początku wieku. Przypomnę – w 1733 roku 12,5 tys. elektorów wybrało Stanisława
Leszczyńskiego. I cóż, wkroczył do Polski 35-tys. korpus rosyjski i w ciągu 2 lat
pokonał pospolite ruszenie, które broniło majestatu Leszczyńskiego, a Rosja
narzuciła nam Augusta III. To jest dowód głębokiej i faktycznej już wówczas, a nie
dopiero w czasach Stanisława Augusta istniejącej, niesuwerenności państwa
polskiego.
– Ale zarzut podstawowy brzmi, że nie wykazał siły charakteru. Był słaby i
uległy wobec Katarzyny II, cechowało go kunktatorstwo, brak zdecydowania i
wiary w polskie możliwości, obłaskawiał wrogów, szczególnie sprzedajną
cześć magnaterii, a wykazywał nadmierną troskę o własne interesy kosztem
Rzeczypospolitej itp. Czyli jednym słowem zawinił człowiek, który nie umiał
wykorzystać szans Rzeczypospolitej.
– To jest klasyczna lista nieprawdziwych zarzutów. W źródłach jest wiele wzmianek o
słabości charakteru króla rzeczywiście już w początkach jego panowania, tyle że one
znajdują się w źródłach rosyjskich. W październiku 1765 r., a więc rok po objęciu
tronu przez króla, Katarzyna II zaczyna wyrażać się negatywnie o słabości
charakteru Stanisława Augusta. Dlaczego? Bo podjął próbę wysłania polskiego
ambasadora do Francji, aby nie tylko z Rosją utrzymywać stosunki dyplomatyczne,
aby zdobyć dla niej swego rodzaju przeciwwagę. To nie jest wyraz słabości, a próba
emancypacji. Katarzyna określa to jako dowód niezrozumienia, na czym polega
prawdziwy interes Polski, jako słabość. Czy mamy się z taką interpretacją zgadzać?
O słabości króla mówi niemal od początku panowania Stanisława Augusta
ambasador rosyjski Nikołaj Repnin. Chodzi o to, że król współpracował ściśle z
wujami Czartoryskimi, nie chciał ich porzucić (ich stronnictwo, „Familia”, stanowiło
jego polityczne zaplecze) i związać się wyłącznie z ambasadorem rosyjskim. Słabość
charakteru, twierdził Repnin, nie pozwalała się monarsze uwolnić spod przewagi
wujów. Czy my też mielibyśmy współpracę króla z wujami oceniać jako słabość, a nie
współdziałanie dla dobra państwa polskiego? I jeszcze jeden przykład. W roku 1766
Katarzyna pisze w odpowiedzi na list króla, w którym prosił o wycofanie się
imperatorowej z nadmiernych żądań w sprawie dysydenckiej, że ona tego na pewno
nie zrobi, bo wie (oczywiście lepiej niż polski władca), co jest prawdziwym dobrem
Rzeczypospolitej. Pisze, że „wola bardziej zdecydowana niż WKM potrafiłaby już
dawno znaleźć wyjście z tej sytuacji”. A więc znów: „niezdecydowana wola”, czyli
słabość charakteru, gdy de facto chodzi o to, że polski władca nie godzi się ślepo
wykonywać rosyjskich żądań, które uważa za szkodliwe dla Polski.
Ale ten sam ton – o słabości Stanisława Augusta – znalazł się już w zupełnie innych
okolicznościach w źródle polskim – traktacie autorstwa Hugona Kołłątaja, Stanisława
i Ignacego Potockich oraz Ksawerego Dmochowskiego z 1793 r. „O ustanowieniu i
upadku Konstytucji polskiej 3 maja”. Jego autorom, przygotowującym insurekcję,
zależało na przekonaniu rodaków, że Polska ma szanse na stoczenie zwycięskiej
wojny z Rosją. Nic to, że przegrała wojnę w 1792 r., ta przegrana wynikała (jakoby) z
postawy Stanisława Augusta, z jego słabości. Ta fałszywa (i zastosowana
świadomie) teza służyła celowi politycznemu Kołłątaja i towarzyszy, ich dzieło miało
spełniać rolę powstańczego manifestu.
– Uważa Pani, że postępowanie króla po uchwaleniu Konstytucji 3 maja można
usprawiedliwić? Opóźnianie przygotowania do obrony, po pierwszych klęskach
czekanie na list Katarzyny, a gdy ona mu nakazuje w tym liście przystąpienie
do Targowicy, natychmiast to robi, rezygnuje z dalszego oporu i szukania
wsparcia na innych dworach.
– Po pierwszym rozbiorze król doszedł do wniosku, że nie wolno mu już nigdy
narazić państwa na odwet Rosji. Ale nie zamierzał przy tym rezygnować z reform – i
to jest jego zasługa. I gdy na Sejmie Czteroletnim zarysowała się szansa
przeprowadzenia wielkiej reformy ustrojowej, król ją wykorzystał. Pamiętajmy
bowiem, że to Stanisław August napisał Konstytucję 3 maja. Zasada, że nie wolno
mu już nigdy narazić państwa na odwet Rosji, stanowiła pryncypium monarchy
między rozbiorami. Próbował małymi krokami dokonywać reform wewnętrznych,
których Rosja i tak bardzo pilnowała. Polska miała wszak pozostać beznadziejnie
słabym państwem, bo tylko to gwarantowało zależność od Petersburga. Coś się
jednak królowi udało utrwalić: Szkoła Rycerska i Komisja Edukacji Narodowej
przetrwały, przeprowadzono w ograniczonym zakresie reformy miejskie. Teraz
odpowiedzialność za rok 1792. Dla króla przystąpienie do Targowicy, czyli spełnienie
wstępnego warunku, jaki postawiła Katarzyna II w odpowiedzi na prośbę o rozejm,
było czymś niesłychanie upokarzającym. I dla władcy, i dla narodu w jego osobie. Ale
sytuacja była taka, że to upokorzenie traktowano jako jedyną szansę na uniknięcie
kolejnego rozbioru. Tak rozumieli to wszyscy przywódcy polityczni, choć nie wszyscy
członkowie Rady Wojennej w głosowaniu wyjście to poparli. Ale nikt nie był w stanie
wysunąć alternatywy. Skądinąd targowiczanie bali się tego akcesu króla, obawiali
się, że ich zdominuje i odzyska władzę jako przywódca państwa. Rzeczywistość
okazała się gorsza – mimo ceny w postaci targowickiego akcesu, do II rozbioru
doszło.
– Widać, że nadzieje króla były całkowicie błędne. Takim gwoździem do trumny
było to, co podkreśla Jerzy Łojek, że Stanisław August podpisał swoją
abdykację, nadając w ten sposób likwidacji Rzeczypospolitej sankcję prawa
międzynarodowego.
– Też uważam abdykację za błąd. Błąd, bo wcześniej, gdy król kapitulował wobec
Rosji, to za jakąś wartość polityczną. W tym wypadku to była wymiana wartości
politycznej, jaką stanowiła korona, na wartość – nazwijmy ją – cywilną, tzn. na
obietnicę, że państwa rozbiorcze spłacą 40 mln długu Rzeczypospolitej. To nie był
walor polityczny w jakikolwiek sposób porównywalny z koroną. Natomiast nie
łączyłabym z odmową abdykacji realnego znaczenia prawnego. Zanim zaborcy
wymusili na Rzeczypospolitej uznanie cesji w 1773 r., król i sejm zadbali o to, by
widać było, że działają pod przymusem. Czyli to, co zrobią, nie ma wartości w świetle
prawa międzynarodowego.
Beznadziejna sytuacja Polski przesądziła o tym, że państwo upadło. Obwinianie o to
króla jest wynikiem pewnych psychologicznych zabiegów czy potrzeb polskiego
społeczeństwa. Naród próbował tę wielką ranę jakoś unieść i zrzucenie winy na króla
w tym pomagało. Nasuwa się też pytanie, w jakim stopniu utrata niepodległości była
winą pokoleń z XVIII wieku. Gdybyśmy tak stawiali sprawę, to pod pręgierzem
znalazłby się nie Stanisław August, a ludzie, którzy powstrzymywali reformy i w ten
sposób utrwalali słabość Rzeczypospolitej. Można wskazać cały szereg osób, które
w okresie stanisławowskim ponoszą odpowiedzialność za osłabianie państwa, ale są
to przede wszystkim magnaccy oponenci Stanisława Augusta, a nie król.
– Wystawa stała się jednak okazją do odnowienia tej polemiki. Piotr Semka
napisał: „Dlaczego pokolenie legionowe z taką niechęcią odnosiło się do
postaci ostatniego króla Polski? Piłsudczycy byli wychowani na legendzie
zbrojnego czynu, ale to nie wyjaśnia całkowicie ich awersji. Obrona Stanisława
Augusta zbyt mocno kojarzyła im się z dobrze znaną sprzed I wojny światowej
logiką oswajania się z dyktatem silniejszych od Polski mocarstw rozbiorowych.
Ludzie, którzy dusili się w atmosferze wychodka, chcieli raz na zawsze zerwać
z dziedzictwem wyuczonej bezradności”.
– Sytuacja Polski we wrześniu 1939 roku była beznadziejna. I co byli w stanie zrobić
wtedy piłsudczycy, żeby uratować państwo? Mogli jedynie opuścić kraj i była to
decyzja racjonalna, pozwoliła uniknąć formalnej kapitulacji w imieniu polskiego
państwa. Kierowali nim potem z zagranicy, jednak nie zdołali skłonić naszych
zachodnich sojuszników, aby nie oddali Polski w rosyjskie władanie. I tu jest
najgłębsza analogia układu stosunków międzynarodowych, bo dominacja rosyjska
nad Polską i brak alternatywy dla niej powstała w pierwszej ćwierci XVIII wieku i w
zasadzie ten układ stosunków trwa w Europie do dziś. W tej strefie Europy dominacja
rosyjska przesądza wciąż jeszcze o naszych możliwościach.
– Czy mamy takie elity jak w okresie rozbiorowym, które są uległe wobec
nacisków i wpływów rosyjskich i jesteśmy bytem niesuwerennym, bo np.
reakcja na katastrofę smoleńską obozu Tuska i Komorowskiego oraz znaczącej
części elit jest uważana za uległość wobec Rosji. Czy tu raczej czynniki
wewnętrzne decydują, że poddajemy się temu dyktatowi, czy zewnętrzne?
– Nie ulega dla mnie wątpliwości, gdy patrzę choćby na śledztwo w sprawie
katastrofy smoleńskiej, że jest to dowód szalonego uzależnienia polskich elit od
Rosji. Może dałabym słowo „elit” w cudzysłowie, może raczej należałoby mówić o
rządzących Polską. Podejrzewam, że to uzależnienie jest po części dobrowolne, a po
części wymuszone sytuacją. Ale odnosi się wrażenie kolosalnej uległości nie tylko
wobec Rosji. Flirt rosyjsko-niemiecki sprawia, że np. wówczas, gdy negocjowaliśmy
niekorzystną umowę gazową, Niemcy odrzuciły naszą prośbę o zagwarantowanie
nam wsparcia energetycznego na wypadek niepowodzenia w negocjacjach, czyli nie
umożliwiły nam alternatywy w obliczu rosyjskiego dyktatu, zgodziły się na ów dyktat.
Niemcom zapewne tak samo jak Rosji zależy na słabości państwa polskiego i w tym
sensie sytuacja jest bardzo podobna do tej z drugiej połowy XVIII wieku.
– Wniosek jest taki, że nasze elity postpeerelowskie są albo nieświadome
sytuacji, albo przekupne, jak w XVIII była część magnaterii.
– Trwa, jak sądzę, uzależnienie zewnętrze, które nie przestało istnieć po upadku
PRL. Po drugie można zaobserwować negatywny dobór ludzi pod kątem pewnych
celów założonych przez dysponentów politycznych – tak jak w wieku XVIII. Ale to
wszystko nie usprawiedliwia uległości oraz zaniechania walki o suwerenny byt
naszego państwa. Porównując wiek XVIII z czasami dzisiejszymi: w warunkach
niesuwerenności król stworzył Szkołę Rycerską, kształcącą kadry oficerskie i
fachowych urzędników dla państwa. A jak wygląda dzisiejsza troska o polską armię?
Komisja Edukacji Narodowej patronowała reformie uniwersytetów i czuwała nad
poziomem podporządkowanego im szkolnictwa, stworzyła wzory, na których oparł się
Adam Jerzy Czartoryski, przeprowadzając reformę szkolnictwa w imperium rosyjskim
w pocz. XIX w. A co dobrego przyniosły reformy szkolnictwa w III RP, zarówno w
zakresie organizacji oświaty, jak zmiany programów nauczania, m.in. historii? Także
ze względu na skład społeczeństwa nie widzę możliwości szerokiej akcji na rzecz
wzmocnienia państwa czy nawet tylko rozpoznania jego prawdziwego interesu.
Kołłątaj pisał już w „Listach Anonima”, że jeśli nie zrobimy z 10 mln niewolników (czyli
wówczas chłopów) – obywateli, którzy państwo polskie będą uważali za swoje, o
interes którego będą chcieli walczyć i z nim się identyfikować, to w wypadku
zewnętrznego nacisku nie utrzymamy niezależności. W czasie II wojnie światowej w
rodzinach inteligenckich, które świadomie identyfikowały się z państwem, straty
sięgały powyżej 70 proc. A powojenna emigracja dotyczyła w dużej mierze także tej
grupy. Powojenne niszczenie ludzi objęło głównie patriotów, także tych o korzeniach
robotniczych i chłopskich, którzy w XIX w. stali się świadomymi Polakami, dlatego
dziś mamy inne społeczeństwo. To społeczeństwo, którego duża część nie
identyfikuje się z państwem ani tym z przeszłości, ani teraźniejszym, nie ma
wyrazistego poczucia tożsamości narodowej. Stanowi to wynik wielu procesów
historycznych. Można też wskazać kilka momentów w III RP, kiedy dołożono sporo
wysiłku, aby utrudnić czy uniemożliwić rodzącą się identyfikację z państwem polskim
ludzi, u których to poczucie tożsamości się rodziło. To były, jak sądzę, świadome
zabiegi pomniejszenia liczby „obywateli”, przy głośnych deklaracjach, że walczymy o
społeczeństwo obywatelskie. Jeden z tych zabiegów polegał na wbudowaniu w
fundamenty III RP zasadniczych fałszów. Mówi się nam np., że nieważne, co kto
kiedy robił, nie należy oceniać przeszłości i nazywać czarnego czarnym, białego
białym, z donosicieli robi się przede wszystkim ofiary, a ofiarom tych donosów, gdy
walczą o prawdę, przypisuje się ze złą wolą motywy zemsty – a nie troskę o
sprawiedliwość. To rodzi wewnętrzne oburzenie u ludzi i osłabia ich poczucie
związku z państwem, w którym tego rodzaju fałsze są oficjalnie propagowane. Taki
sam cel – osłabienia poczucia identyfikacji społeczeństwa z państwem – dostrzegam
w uporczywym wmawianiu nam, coraz zresztą bardziej buńczucznie i bezkarnie, że
patriotyzm jest czymś negatywnym, czy wreszcie w deprecjonowaniu polityki jako
troski o dobro wspólne. Im mniej ludzi będzie aktywnymi, tym lepiej – jak u
Słowackiego: „Pijcie wino, idźcie spać”. Dlatego z ogromnym niepokojem myślę o
przyszłości naszej suwerenności.

You might also like