Nadia pojawiła się niespodziewanie jak zjawa. Dłonie miała mokre i w pianie.
– Zmieniłam blokadę, bo wszystkie dziewczyny w pracy ją znały – wyjaśniła i spojrzała na niego z
niezadowoleniem. – A po co ci mój telefon? – Trzeba wyłączyć ten budzik. Kolejny dzień o tej porze robi raban. – Już usuwam. – Ależ jestem wypruty – wyznał, na powrót układając się na posłaniu. – To dlaczego tyle pracujesz? – dociekała. – Przecież nikt nie oczekuje, że już zawsze będziesz siedział w pracy do nocy. Zaskoczyła go tą sugestią. Zaskoczyła do tego stopnia, że poczuł się tymi słowami wybudzony z drzemki. Przez ostatnie miesiące tak przywykł do harówki, iż zapomniał, że gdy się decydował na nadgodziny, robił to na pewien krótki okres. Czuł irracjonalny opór przed skróceniem czasu pracy – nie miał pewności, czy za przyczyną takiego stanu rzeczy stały pieniądze. – Masz rację, muszę zwolnić – przytaknął. – Mam siedzieć cały dzień sama? – kontynuowała Nadia. – Weź kilka dni wolnego i gdzieś pojedźmy. – Może w następnym tygodniu. Złożyła dłonie i zwróciła się do niego z gorącą prośbą: – Róbmy coś razem. – Uniosła ręce. Na tle okna i żółtawych świateł ulicznych lamp jawiła się jako błogosławiona. – Co byś chciała robić? – Zbliżyć się do siebie, wykonywać wspólnie ćwiczenia, wybrać się na wycieczkę… – Nadi, popatrz, w jakim jestem stanie. Muszę przetrwać jeszcze dwa miesiące. Zrobimy wszystko, co ze- chcesz, ale nie teraz. Nie mam siły, jestem wykończony. – Oddaliliśmy się. – Pociągnęła nosem i zakryła twarz dłonią. – Tak, dawno nie mówiłaś, że mnie… – Nie chciał kończyć. – Bo… już tego nie czuję – wyłkała. Zrazu wyznanie nie zrobiło na Tymonie właściwego wrażenia, był naprawdę zmęczony. Po chwili przypomniał sobie jedną z ich wcześniejszych rozmów, gdy Nadia była jeszcze w Polsce. Zrobiło mu się ciężko, ale podniósł się z materaca i do niej podszedł. Patrzył jej w oczy. – Ten Francuz… Zakochałaś się w nim? – Nie! Zaprzeczyła błyskawicznie i tak spontanicznie, iż nie miał wątpliwości, że mówi prawdę. Usłyszał huk spadającego mu z serca głazu – zostało ich tam jeszcze kilka. Wydawało mu się, że wszystko może uzdrowić szczerym wyznaniem. Otworzył się przed nią. – Uwierz, Nadi, nie pomieściłabyś tego w głowie, gdybyś miała pojąć, ile dla mnie znaczysz… – My się nie zrozumiemy, Tymon – powiedziała i odwróciła twarz ku oknu. – Nie odpychaj mnie. – Liczył, iż tę noc spędzą razem. – Śpij ze mną. – Materac jest za wąski. Z tobą się nie wyśpię. Świadomie próbowała się od niego odseparować. Odbierał to jako karę za swe byłe i niebyłe przewiny. Było mu z tym fatalnie, przeczuwał, do czego to zmierza. Jego obawy znalazły potwierdzenie kolejnego wieczoru, gdy wyszli na przechadzkę. Spacerowali wzdłuż mało uczęszczanej drogi. Wyszli już poza miejscowość. Rozciągające się nad głowami płótno nieba prezentowało coraz to ciemniejsze odcienie szarości. – Chciałabym się gdzieś przejechać – mówiła, szorując spojrzeniem po chodniku. – Namyśliłem się na te kilka wolnych dni i w przyszłym tygodniu pojedziemy. Ty wybierzesz miejsce. – Ja muszę sama. – Co? – Schylił głowę, żeby zajrzeć jej w twarz. – No jak to sama? A niby czemu nie razem? – Potrzebuję pobyć ze sobą – odparła. – Pojadę gdzieś stopem. Tymon z dnia na dzień czuł się coraz bardziej przytłoczony. Miał wrażenie, jakby odchylił drzwi szafy, do której przez minione lata upychał zbędne przedmioty, a cała nagromadzona graciarnia zwaliła się na niego swym ciężarem. Zdawało mu się, że wszystko, co się między nimi aktualnie działo, było kontynuacją zmian, jakich Nadia zażądała wiosną. Zaczęło się od osobnej kołdry, po miesiącu, dwóch – za jej sugestią – spali już na osobnych posłaniach, w innych pokojach. Domyślał się, że kolejnym krokiem ma być rozstanie. – No coś ty… Pojedźmy razem. Nie zdradzała entuzjazmu dla jego propozycji. Na konkretne pomysły odpowiadała półsłówkami. Usiłował jej obrzydzić potencjalną podróż autostopem, ale jego argumenty napotykały opór, względnie – pozorną obojętność. Dziewczyna była wyczulona na słowną perswazję, a on – będąc w panice – nie widział innego sposobu, jakim mógłby ją zatrzymać. W milczeniu słuchała, jak usiłował wybić jej z głowy ideę samotnej podróży. W kolejnych dniach Tymon nabierał spokoju. Dziewczyna nie wyraziła więcej chęci samotnego wyjazdu. Za to w sobotę, po jego powrocie z pracy, wsiedli na motocykl i pojechali do parku miejskiego w Lundzie. Mężczyźnie brakowało zapału do wędrowania, rozsiedli się więc na rozległym trawniku. Nadia z fascynacją wodziła wzrokiem między gwarzącymi wokoło radosnymi grupkami przyjaciół. – Też chcę być z ludźmi – powiedziała z nostalgią w głosie. Leżał z zamkniętymi oczami, gładził jej dłoń. „Wciąż za czymś tęskni. Raz potrzebuje samotności, za chwilę pragnie licznego towarzystwa”. Dawno przestał za nią nadążać, a teraz zasypiał… Nie chciała mu przeszkadzać. „Ma prawo być zmęczony” – tłumaczyła sobie, ale z drugiej strony coraz wyraźniej rysowała się przed nią perspektywa, że przy nim w podobny sposób przesiedzi całą młodość. Gdy się obudził, wcale nie chciało mu się wstawać, ale wypadało się ruszyć. Obeszli resztę parku i udali się w drogę powrotną. Przed snem dziewczyna zdążyła się jeszcze rozpłakać z powodu niesprawiedliwości, jaka ją dotknęła, gdyż ostatnie noce spędziła na tym mniej wygodnym materacu. Zamienili się, dla niego nie było różnicy, skoro i tak spał sam. Wybrałby gołą podłogę, by mieć przy ramieniu przychylną mu Nadię. W skrytości ducha obiecał sobie, że więcej na tym wygodniejszym już się nie położy.