Professional Documents
Culture Documents
Watała Elwira - Sodomici PDF
Watała Elwira - Sodomici PDF
Sodomici
WSTĘP
Żelazna logika podpowiada, aby zacząć ten trudny i bulwersujący tekst tradycyjnie:
wstęp, analiza homoseksualizmu, stosunek doń społeczeństwa, przejawy w różnych epokach, od
starożytności po współczesność. Omówić okres represji homoseksualistów, gdy byli oni
traktowani na równi z heretykami i bezlitośnie tępieni, łącznie z paleniem na stosie. Słowem,
ogromny, nietypowy materiał ująć w ramki ni to szkolnego podręcznika, ni to akademickiej
rozprawy, w każdym razie w coś nudnego, ciągnącego się w nieskończoność, jak to często bywa
z książkami historycznymi, pełnymi dat, chronologii, których autorzy w pogoni za dokumentami
i faktami pomijają rozrywkową stronę tego typu literatury. A moim skromnym zdaniem powinna
ona nie tylko dawać suchą wiedzę, lecz i bawić Czytelnika.
Po paromiesięcznej pracy odrzuciłam żelazną logikę i tysiące chronologicznie
uporządkowanych faktów o homoseksualizmie władców, przyjmując, że najlepszy będzie
artystyczny bezład, lekka, niewymuszona forma, a informacje podawane w taki sposób, by
zainteresować każdego! Inaczej zlinczowałbyś mnie, Czytelniku, za rozpowszechnianie nudy, a,
co gorsza, ziewając, odłożyłbyś moją książkę na półkę, pośród książek nieczytanych, co już jest
śmiercią dla autora. Umierać mimo wieku jeszcze nie chcę i zamierzam dokończyć serię
„Skandale historii” jeszcze pięcioma książkami, toteż, zamykając oczy, runęłam w otchłań swej
wyobraźni. Dość nudnych książek historycznych! Ta moja książka będzie nietypowa! Na
podstawie absolutnie sprawdzonych faktów, nie pozwalając sobie w narracji na żadną fikcję,
dopuszczam się jedynie interpretacji w stylu gawędy à la Michaił Zoszczenko (nota bene jest to
mój ulubiony rosyjski represjonowany pisarz) i mam cichą nadzieję, że moje starania zostaną
docenione, bo sercem piszę, Drogi Czytelniku, słowo daję!
WESOŁOŚĆ NIE OPUSZCZAŁA NAS NIGDY (Michaił Zoszczenko). I dobrze! Bo będzie
cały rozdział bardzo smutny, o tym, jak królowie homoseksualiści opłakiwali swych zabitych
kochanków.
Któryś z historyków martwił się, że w Anglii było trzydziestu dwóch królów, a
homoseksualistów tylko czterech. Hańba! Dlaczego tak mało? Obecnie, gdy temat
homoseksualizmu jest modny, wylazł z powijaków, przestał raczkować i twardo stąpa po ziemi,
warto by poszperać w archiwach i odnaleźć w Anglii, a także w innych krajach, zapomnianych
bądź w ogóle nieodkrytych królów homoseksualistów i nie tylko – kusi nas, by wgłębić się w ich
psychikę, a i spróbować odpowiedzieć na pytanie: czy ich seksualna zależność od mężczyzn
wpłynęła na ich rządy i cechy charakteru? Temat-ocean, nie dla jednego autora, bo i tak
wszystkiego nie obejmiesz.
Najgorzej było ze zbieraniem materiału. Temat homoseksualizmu przez wieki był na
indeksie, przemilczany, tabu. Nie rozpisywano się o nim, licząc, że odejdzie w niepamięć.
Homoseksualistów – królów i artystów – jakby nie było. Obecnie mamy do czynienia z
Czytelnikiem wyedukowanym i kompetentnym w tej dziedzinie, toteż nie musimy zaczynać od
podstaw, ponieważ wszyscy wiedzą, że homoseksualizm jest to popęd seksualny skierowany do
osób tej samej płci (Słownik wyrazów obcych). To obecnie, Drogi Czytelniku, tak miło i
przyjemnie brzmi: homoseksualista! A jeszcze sto pięćdziesiąt lat temu nazywało się brzydko:
sodomita. Homoseksualiści byli sodomitami. Potem zaczęto uważać, że sodomita brzmi
paskudnie i obraźliwie, kojarzy się bowiem z grzechem sodomskim, kiedy to Pan Bóg ukarał
rozpustne miasta, Sodomę i Gomorę, których mieszkańcy uprawiali mężołóstwo, niszcząc je do
cna ogniem i siarką.
Po pewnym czasie słowo „sodomita” zostało zastąpione słowem „pederasta”, lecz nie
przyjęło się ono, bowiem w kontekście zwyczajów starożytnej Grecji była to najbardziej
wzniosła i szlachetna miłość dorosłego mężczyzny do chłopca. Jak widzimy, nie odzwierciedlała
istoty rzeczy: mogła być oceniona jako pedofilia.
Dopiero w XIX wieku zaczęto używać określenia „homoseksualizm”. Jego autorem był
austriacko-węgierski pisarz i obrońca praw człowieka w jednej osobie, Karl-Maria Kertbeny.
No i wreszcie przyszła kolej na zabawne słowo „gej” (z angielskiego gay: wesoły,
beztroski). Ten termin przyjął się i już nie obraża homoseksualistów, a i oni sami chętnie go
używają.
Minęły te czasy, gdy temat homoseksualizmu pomijano milczeniem. Obecnie media
wałkują go na różne sposoby, namawiając do tolerancji. Ludzie zaś różnie oceniają to zjawisko,
lecz przeważnie ze źle skrywaną irytacją patrzą na parady gejów i lesbijek, nie mogąc pojąć: czy
epatują bezwstydnie, lecąc w przepaść, czy swój własny wstyd tym epatowaniem przykrywają,
według bolszewickiego hasła epoki rewolucji październikowej: „Precz ze wstydem!”.
Jak każde inne środowisko, które doznało społecznego ostracyzmu, homoseksualiści
wykazują pozorną zuchwałość, pozwalając sobie publicznie na ekstremalne zachowania. To
denerwuje ludzi, dlatego tak bezwzględnie i krytyczne odnoszą się do parad równości gejów i
lesbijek, które odbywają się w różnych stolicach świata, a regularnie w Berlinie. No cóż, istotnie,
może homoseksualiści zbyt żywiołowo, zbyt dziko okazują swoją radość z powodu tego, że
niesławne czasy, kiedy ich represjonowano, odeszły w niepamięć. A represjonowano ich prawie
od starożytności do początku XX wieku. To fakt udowodniony i udokumentowany.
Stosunek do homoseksualistów zmieniał się nie tylko w zależności od epoki, kraju,
regionu, lecz także w obrębie różnych klas i warstw społecznych w danym społeczeństwie. W
wielu krajach azjatyckich homoseksualizm nigdy nie był karany, a w buddyzmie skłonności
biseksualne były nawet preferowane. Przecież sam Budda przedstawiany był na zmianę z kobiecą
i męską klatką piersiową. Zresztą z buddyzmem nie wszystko jest tak jednoznacznie. Budda nie
zostawił ścisłych wytycznych w kwestii homoseksualizmu, toteż w różnych sektach i szkołach
podejście do niego jest zróżnicowane: od tolerancji do negacji. Innymi słowy, buddyści tolerują
homoseksualizm, aczkolwiek niechętnie.
U Żydów za akt homoseksualny uznawany jest tylko stosunek analny, na oralny patrzą
przez palce, masturbacja również nie jest zakazana. Humanitarna religia, słowo daję, Drogi
Czytelniku!
Dość tolerancyjnie podchodzi do homoseksualizmu kultura mahometańska – arabska i
perska. Tu aktywność homoseksualna była opiewana w poezji pradawnych czasów.
1. O HOMOSEKSUALIZMIE
Teorii na ten temat jest dużo, a każde środowisko i epoka interpretują go po swojemu.
Jednak do dziś nie wiadomo, jaka jest przyczyna powstawania homoseksualizmu. Mnie osobiście
bardzo podoba się teoria mieszkańców Nowej Gwinei, którzy uważają, że homoseksualizm
wywołuje jedzenie mięsa nieobrzezanych świń. Tylko czemu hodowcy świń przez lenistwo i
niechlujstwo nie obrzezują swych świń, narażając ludzkość na zagładę?
Nie mniej zabawna i tak samo niedorzeczna jest geneza powstawania homoseksualizmu u
starożytnych Persów. Uważali oni, że technika masturbacyjna stosowana przez młodzieńca w
okresie dojrzewania sprzyja powstawaniu homoseksualizmu. Lecz nie każda masturbacja miała
stwarzać dogodne warunki narodzinom gejostwa u osobnika, ale tylko intensywna, na przykład
tak makabryczna, o której pisze David M. Friedman: „Galien wpadł w nałóg masturbowania się
w wieku piętnastu lat. Z upływem czasu zwykła stymulacja nie wystarczała mu do osiągnięcia
orgazmu i Galien zaczął swój kanał moczowy drażnić drewnianą drzazgą, a potem zastosował
inną technikę masturbacji: zrobił nożem długie nacięcie na spodniej stronie swego penisa,
usiłując jakoś powiększyć przelot cewki moczowej. W końcu całkowicie oddał się swej pasji i po
tysiącach razów przeciął sobie penis na dwie równe części” (David M. Friedman, Pan
Niepokorny. Kulturowa historia penisa).
Słowem, Drogi Czytelniku, według perskiej teorii, gdy młodzieniec masturbuje się zbyt
aktywnie, ryzykuje, że może zostać gejem, a gdy tak sobie odstawia chałturkę, ledwie dotykając
sobie penisa, gejem nie zostanie. Praktyczna rada dla dorastających młodzieńców: nie zaciskajcie
podczas masturbacji zbyt mocno swego penisa.
Polski dziennikarz Marek Ostrowski na łamach „Polityki” pisał o genetycznym znaczeniu
predyspozycji do homoseksualizmu. Napomknął o kulturowym znaczeniu, związanym z modą
czy wychowaniem (Homofobia po polsku). Słowem, nie wniósł nic nowego, a ile szumu?
Kilkadziesiąt lat temu seksuolog Magnus Hirschfeld twierdził, że orientacja seksualna jest cechą
wrodzoną. Jego teoria jest uznawana za kamień milowy w dziedzinie seksuologii. W ciągu
dwóch i pół tysiąca lat ludzkość usiłuje odpowiedzieć na pytanie, czy czynnik genetyczny
wpływa na powstawanie homoseksualizmu, i do dnia dzisiejszego nie ma jednoznacznej
odpowiedzi. Tak, mówią jedni i przytaczają przykład Tomasza Manna, którego syn również był
homoseksualistą, czy Piotra Czajkowskiego, którego brat podzielał tę namiętność ze starszym
bratem. Nie, twierdzą drudzy, czynnik genetyczny nie ma żadnego znaczenia, a my, Drogi
Czytelniku, możemy tylko wykrzyknąć słowami Sokratesa: „Wiem, że nic nie wiem”.
Trzymajmy się teorii Freuda o nieszczęśliwym dzieciństwie chłopca wychowywanego bez
udziału ojca, za to z nadopiekuńczą matką, i przykładów będzie więcej: między innymi Oscar
Wilde i wielu królów. Obecnie uważa się, że zaledwie u pięciu procent homoseksualistów na ich
orientację miały wpływ uwarunkowania genetyczne, zaś u dziewięćdziesięciu pięciu procent był
to świadomy wybór, spowodowany czynnikami środowiskowymi. Niektórzy seksuolodzy
uważają, że dzieci molestowane przez osoby starsze w późniejszym wieku zostają
homoseksualistami. Tę teorię obala jednak praktyka, która wskazuje, że często jest wręcz
odwrotnie: w wyniku molestowania w dzieciństwie człowiek w ogóle unika kontaktów
seksualnych. Chociaż inni przeczą tej teorii, bowiem statystyka wykazała, iż takie osoby chętnie
ulegają seksowi analnemu i często uprawiają go z mężczyznami.
Ogólnie rzecz biorąc, nie ma jednej konkretnej przyczyny powstawania
homoseksualizmu, nawet jeśli kurczowo będziemy trzymać się teorii Freuda o nieszczęśliwym
dzieciństwie i lęku przed kastracją.
Należy odróżnić homoseksualizm przejściowy od homoseksualizmu chronicznego.
Homoseksualizm przejściowy na ogół dotyczy osób angażujących się w praktyki homoseksualne
przez jakiś czas, w związku z sytuacją bytową. Na przykład w więzieniach czy wojsku; wtedy,
gdy sytuacja życiowa uniemożliwia mężczyznom kontakty z kobietami. „Jeśli żołnierze nie mają
kobiet, wykorzystują mężczyzn” – powiedział Arystoteles. Osoby, które epizodycznie i niejako z
konieczności podejmują współżycie z osobami tej samej płci, mogą w sprzyjających
okolicznościach (dostępu do kobiet) łatwo porzucić homoseksualne skłonności. Doskonale znane
są praktyki uprawiania homoseksualizmu w skupiskach młodzieżowych, zamkniętych szkołach
czy internatach. Gdy młody człowiek opuszcza szkołę i osiąga wiek dorosły, chętnie się żeni i
definitywnie porzuca homoseksualizm.
Niektórzy stają się homoseksualistami na jakiś czas ze zwykłej ciekawości, gdy znudzeni
tradycyjnym seksem i jego monotonią szukają innych doznań seksualnych. Do takich osób
zaliczamy Juliusza Cezara, który na ogół preferował kobiety, lecz przez ciekawość nie stronił od
kontaktów homoseksualnych.
W okresie dojrzewania, jak wskazuje statystyka, częściej dochodzi do kontaktów
homoseksualnych niż heteroseksualnych. Tak było przynajmniej do czasów rewolucji seksualnej,
gdy seks z kobietą był utrudniony i obwarowany moralnymi zakazami, łącznie z zachowaniem
przez dziewczynę dziewictwa do zamążpójścia. Nieśmiałemu chłopcu łatwiej uprawiać seks z
kolegą, niż poszukać sobie dziewczyny. Taki nabyty homoseksualizm szybko mija i potem nie
pozostawia żadnego śladu, naturalnie jeśli chłopiec nie będzie nadal tkwił w związku
homoseksualnym i w porę poszuka sobie dziewczyny.
Jeśli takich warunków do heteroseksualnego seksu nie będzie, tymczasowy
homoseksualizm przechodzi w stały. Tak stało się z francuskim królem Ludwikiem XIII. Przy
pełnej aprobacie swej matki Marii Medycejskiej w młodzieńczym wieku zaczął uprawiać seks ze
swoim służącym, który później został jego stałym seksualnym partnerem. Wyrozumiała mama,
dość swoiście pojmująca młodzieńcze miłosne igraszki syna, pozwoliła mu na nieco dłuższy
kontakt ze służącym, niż należało. Wtrącała się tylko wtedy, gdy Ludwik XIII okazywał
homoseksualne zainteresowania w stosunku do dzieci arystokratów. Wówczas takiego osobnika
natychmiast odsyłano z dworu. Maria Medycejska brała chyba przykład ze starożytnego Rzymu,
gdzie zabronione były homoseksualne stosunki między arystokratami-patrycjuszami, natomiast
między niewolnikiem i panem – dopuszczalne („skolko ugodno”). Nie dziw się więc, Drogi
Czytelniku, że w starożytnym Rzymie był napiętnowany i wyśmiewany Marek Antoniusz, który
– zakochawszy się w koledze Klodiuszu – uczynił go swoim homoseksualnym partnerem. Sam
Cyceron nie szczędził sarkazmów, szydząc z homoseksualnej miłości dwóch arystokratów,
którzy szukali wzajemnie nowych seksualnych doznań. Fuj, co za hańba!
„W pojedynczych, bardzo rzadkich przypadkach może zdarzyć się, że czyny
homoseksualne będą związane z chęcią poszukiwania nowych seksualnych wrażeń” (Krzysztof
Boczkowski, Homoseksualizm). Prostujemy: nie w rzadkich przypadkach, a bardzo częstych, i
obecnie ta tendencja ciągle rośnie. Zasadniczo takie osoby pozostają jednak heteroseksualne.
Stosunki z tą samą płcią to dla nich swoiste hobby, powodowane pragnieniem większych doznań.
Niektórzy seksuolodzy odpowiedzialnością za orientację homoseksualną osobnika
obarczają rodziców: zbyt słabego ojca i nadopiekuńczą matkę. Rzekomo tęsknota za ojcem
sprawia, że chłopak zakochuje się w innych mężczyznach. Krzysztof Boczkowski wyjaśnił, iż
owszem, homoseksualizm wynika z niewłaściwych relacji między ojcem i matką dziecka. W tym
przypadku Boczkowski idzie śladami Zygmunta Freuda.
1.2. POCZUCIE WINY U HOMOSEKSUALISTÓW
(Arystoteles)
(Markiz de Sade)
Trudno, żeby homoseksualizm nie pojawił się w wojsku, wielkim skupisku młodych
zgrabnych mężczyzn. Warunki do rozwoju homoseksualizmu w wojsku są wyśmienite: długi
czas trwania kampanii, surowość dyscypliny, samotność, brak kobiet, koleżeństwo. Swetoniusz
opisuje, jak przez całą noc Witeliusz obcałowywał napotkanych prostych żołnierzy. W ogóle ten
rzymski cesarz lubił uprawiać miłość z prostym ludem. „Po stajniach i oberżach zadowalał się
ponad miarę z mulnikami i podróżnymi” (Swetoniusz, Żywoty cezarów).
Cesarze rzymscy tolerowali homoseksualne stosunki w wojsku, a często sami uprawiali
seks z młodymi oficerami. Młodość i uroda żołnierza były w takiej samej mierze cenne, jak i jego
waleczność. Pewien cesarz nie lubił mieć za partnera młodego żołnierza, wolał starszych,
doświadczonych mężczyzn. Był to Galba (3 p.n.e. – 69 n.e.). Wyjątek zrobił dla pewnego
młodego legionisty, który przybył do jego wojskowego sztabu z ważną nowiną: Galba został w
Rzymie ogłoszony cesarzem. Reakcja Galby była niemal histeryczna: natychmiast pociągnął
młodego żołnierza, żeby, jak się wyraził, „powyszczypywać mu włoski łonowe”. Nota bene,
Drogi Czytelniku, nie myśl, że w starożytnym Rzymie były jak w naszych czasach mile widziane
„kosmatki”. Obrośnięte włosami łona bądź kobiece, bądź męskie uznania nie znajdowały. Takich
posiadaczy obfitych zarostów pod genitaliami zaliczano do niechlujów i brudasów. Nic więc
dziwnego, że ulubionym zajęciem cesarza Heliogabala było wyszczypywanie włosków łonowych
swym kochankom. Lubił tę czynność własnoręcznie wykonywać także polsko-francuski król
Henryk III Walezy w stosunku do swych mignonów.
***
***
Historia zna żołnierską miłość dwóch pederastów: Harmodiosa (530 p.n.e. – 514 p.n.e.) i
Aristogejtona (550 p.n.e. – 514 p.n.e.), którzy zabili tyrana Aten, Hipparcha, syna Pizystrata.
Obaj ateńczycy stali się symbolem walki z tyranią i obrony swobód demokratycznych obywateli.
Wystawiono im na agorze ateńskiej pomnik dłuta Antenora. Przedstawia dwie nagie męskie
postacie z wyraźnie zarysowanymi penisami. Nikogo nie razi, że narodowi bohaterowie są
zupełnie nadzy. Nagość u starożytnych wysoko ceniono i nie gorszyła ona nikogo.
***
***
***
***
Mignon – fr. dosł. malutki, drobniuchny (Słownik wyrazów obcych). Bzdura, Drogi
Czytelniku! Mignoni to kochankowie-faworyci Henryka III Walezego: dorodni, wysocy, piękni,
nachalni, bezczelni, dziarscy, duelanci (pojedynkowicze) o nakręconych lokach, z kolczykami w
uszach, upudrowani, kręcący tyłkami na ulicach i służący nimi w królewskiej alkowie. Dodajmy,
że zjawisko to jest jeszcze mało zbadane. Mignonom niczym oprycznikom Iwana Groźnego
wolno było wszystko, mogli nawet zabijać. Ich dewizą było bezprawie, ich domeną bezkarność,
ich namiętnością – homoseksualna miłość.
W Luwrze za czasów Katarzyny Medycejskiej, która wprowadziła na swoim dworze
swobodę obyczajową, stosunki homoseksualne były dopuszczalne dlatego, że jej syn Aleksander
(ulubiony, chociaż nie najmłodszy, przyszły król Polski i Francji Henryk III), był gejem. Nie od
razu poczuł pociąg do tej samej płci i „obłożył się” przystojnymi mignonami. We wczesnej
młodości nie orientował się jeszcze w swych preferencjach seksualnych, chociaż matka usiłowała
zrobić z niego dziewczynkę, ubierając w sukienki i wplatając w loki kokardki, niby to za radą
lekarzy, którzy uważali, że dla zdrowia chłopca sukienki są lepsze i bardziej odpowiednie niż
spodenki chłopięce. No i wyrósł zniewieściały król, dbający jak kurtyzana o swą
powierzchowność, obkładający jak cesarz Otton swą twarz cielęciną i chlebem moczonym w
mleku. Na delikatne rączki nakładał rękawiczki, gdy szedł spać, z koszuli nocnej kapała mu na
pierś drogocenna ambra w małym flakoniku zawieszona na szyi, do sypialni szedł po płatkach
różanych (Kaligula szedł po stercie złotych monet). Zajął w Luwrze sypialnię swego zmarłego
brata Karola IX, wyrzucając ze ścian zimną broń, szable i szpady i wieszając w to miejsce
woreczki z aromatycznymi ziołami.
No tak, zniewieściały był to król, nie ma co! Do ucha wkładał podwójne kolczyki,
pudrował nosek, na policzki nakładał róż, kręcił loki, czasami, wspominając młodzieńcze lata,
nosił sukienki, tyle że teraz z dużymi dekoltami. Z żoną Luizą Lotaryńską (polscy biografowie
mylnie ją nazywają Ludwiką) żył jak brat z siostrą, zastępując seks czynnościami fryzjerskimi:
misternie wplatał w jej włosy sznury pereł. Żaden mistrz fryzjerski nie potrafił tak kunsztownie
wplatać pereł we włosy królowej. Katarzyna Medycejska, zdając sobie sprawę, że perłami syty
nie będziesz i dziedzica nie spłodzisz, jako dobra teściowa i patriotka namawiała Luizę, żeby
przespała się z paziem i urodziła wreszcie pożądanego dziedzica tronu. „Francja ginie!” – błagała
swą synową niemal ze łzami w oczach. Lecz ta nie zgodziła się. Żadnych cudzołóstw, ona Pana
Boga swym grzechem nie obciąży, będzie wierną, cierpiącą z seksualnego niedosytu żoną i basta!
Francuska korona dla Henryka III wydała się jeszcze bardziej ciężka niż polska w
przenośnym i dosłownym znaczeniu. Gdy nakładano mu ją na głowę, zaczął narzekać, że jest
zbyt ciężka i tak kręcił głową, że dwukrotnie spadła na ziemię. Jego matka, Katarzyna
Medycejska, zadrżała ze strachu: to była bardzo zła wróżba. Dotychczas na jej dworze, gdzie
urzędował słynny prorok Nostradamus, wszystkie przepowiednie sprawdzały się. Zła
przepowiednia to złe królowanie – znana to prawda. Podczas koronacji Ludwika z Tarentu w
1352 roku jakaś egzaltowana dama z taką siłą rzuciła weń bukiet, że koń się przestraszył,
jeździec zeskoczył, a jego złota korona spadła, roztrzaskując się na trzy części. Naród widział w
tym złą przepowiednię. No i sprawdziło się, Ludwik z Tarentu został zabity. Napoleon
Bonaparte, wkładając koronę na głowę swej żonie Józefinie, upuścił ją. No i czym skończyło się
jej królowanie? Została rozwódką.
Jak wiemy, Henryk III został zabity przez dominikanina, mnicha Jacques’a Clementa. Na
razie nasz Henryk III ma dopiero dwadzieścia lat i przebywa na dworze polskim, ba, jest polskim
królem. Pomińmy temat jego panowania, to nas nie interesuje. Homoseksualnych skłonności
wówczas król nie przejawia. Henryk III jest śmiertelnie zakochany w kobiecie. Nie w jakiejś tam
polskiej pannie czy w podstarzałej (pięćdziesiąt dwa lata) niewyżytej seksualnie i szkaradnej
Annie Jagiellonce, siostrze Zygmunta Augusta, którą magnaci polscy swatają królowi nachalnie,
radząc mu ożenek uczynić jak najszybciej, bo „u naszej Jagiellonki menstruacja się kończy, nie
zdąży dziedzica urodzić”. Łap, królu, mgnienie rozkoszy z podstarzałą, szpetną kobietą.
Argument wprawdzie zabójczy i nie do odrzucenia, lecz Henryk III nań nie reaguje, a jeśli, to z
wyraźną irytacją, a nawet wściekłością. Nie rozumie król cudzoziemiec patriotycznej duszy
Polaka i jego dążenia do suwerenności.
Henryk III kocha Marię de Clèves, żonę księcia Condé, co nie jest przeszkodą w
dalekosiężnych planach Henryka: rozwieść Marię z mężem, bo ich ślub był nie katolicki, a
protestancki. Miłość Henryka III jest nie tylko romantyczna do obłędu, lecz także demoniczna, z
mistyką zmieszana: pisze swej oblubienicy listy własną krwią, wykorzystując ją jako atrament.
Codziennie po dwa, trzy listy. Lekarz Miron, przybyły z Luwru, nie nadąża mu lancetem żył
otwierać, aż wreszcie oburza się: „Co Wasza Wysokość czynisz? Tak niedługo bez krwi
pozostaniesz, wykrwawisz się na śmierć”. Lecz Henrykowi III nic dla swej ukochanej nie szkoda,
nawet własnej krwi. Niestety, Maria de Clèves umiera podczas porodu, pozostawiając mężowi
córkę i list, w którym nazwała go najczulszym i najbardziej zazdrosnym ze wszystkich mężów na
świecie. Kiedy Henryk niczym zając przed sforą psów wściekłych, przed polskimi magnatami
ucieka z Polski do Francji, matka jego, Katarzyna Medycejska, jest w nie lada kłopocie. Boi się
przekazać mu smutną nowinę o śmierci Marii, wobec której syn snuł dalekosiężne plany
uczynienia z niej królowej po załatwieniu protestanckiego rozwodu z jej mężem. Gdy się o tym
dowiedział, płakał przez osiem dni (według innych źródeł tylko trzy), po czym ostatecznie i
bezpowrotnie postanowił zostać homoseksualistą. Insygnia rozpaczy były porażające: zaczął
nosić różaniec z trupich czaszek i ponoć nigdy się z nim nie rozstawał.
Odtąd dwór pełen jest jego kochanków – mignonów. Nazwijmy ich po imieniu
(bezimiennych też jest bez liku): Jacques de Levis, hrabia Quelus, Franciszek d’Épinay de
Saint-Luc, Franciszek d’O. Odkryliśmy, Drogi Czytelniku, zauważ – to będzie ważne odkrycie:
mignonów Henryka III można podzielić na dwie grupy. Pierwsi to ci od polityki, mądrzy
doradcy, drudzy to ci od seksu. Ci drudzy mieli znacznie trudniejsze życie. Och, niełatwo być
kochankiem Henryka III. Zbyt dużo od nich wymagano za małą pensyjkę i skromne warunki
bytowe. Przeobrażano ich w transwestytów. A zadowolić króla w jego często nietypowych
zachciankach nie każdy potrafił. Młodzieniec musiał być piękny i silny, król przecież grał w
homoseksualnych stosunkach delikatną rolę kobiety, a także musi być zdrowy, i w tym celu raz w
tygodniu pałacowy lekarz dokładnie oglądał genitalia mignona. Nie daj Boże zarazić się, jak
Franciszek I, chorobą weneryczną. Zapobiegliwi monarchowie zawsze mieli w tym celu lekarzy i
zanim taka oto caryca Katarzyna II wzięła do łóżka kolejnego kochanka, jej lekarz Rogerson
uważnie mu kutasa oglądał. Bogatym mignon być nie musiał. Bogatym on wkrótce się stawał,
jeśli sercem i ciałem sumiennie królowi służył i anatomię miał niepospolitą. Otrzymywał
wówczas tytuł i bogactwa. Nie od razu, nie od razu, najpierw był plebejuszem i w koszarach
mieszkał. No tak, to były koszary, mimo że w Luwrze i obok sypialni króla. A jak jeszcze
nazwiesz, Drogi Czytelniku, to proste i surowe duże pomieszczenie, pobielone wapnem i z
cienkimi przegródkami nie sięgającymi sufitu? W każdej takiej małej celi stał zwykły stół,
taboret i żelazne łóżko, pokryte flanelowym kocem. Najczęściej mignoni tej niższej warstwy
społecznej wylegiwali się na łóżkach rozdzieleni tak cienkimi przegródkami, że każde
pierdnięcie słychać u sąsiada. Imion nie mieli. Mieli numery. I gdy król zechciał poigrać z jakimś
mignonem, krzyczał ze swej sypialni: „Numer piętnaście, do mnie!”. Piętnasty wstawał z łóżka,
szybko opryskiwał się wonną wodą, przygładzał loki i gorączkowo przypominając sobie
trzydzieści pięć seksualnych pozycji Pietra Aretina, udawał się do królewskiej sypialni.
Grupowego seksu Henryk III nie lubił. Jego rozpusta była „moralna”. Leżał w łóżku
odpowiednio przyszykowany. W różowej damskiej nocnej koszuli o takiej obfitości koronek, że
pozazdrościłaby mu jej żona Luiza. Mignon miał stąpać po podłodze usianej płatkami róż, i tu
nasza uwaga, Czytelniku: jakaż kolosalna różnica między gruboskórnym Kaligulą, który stąpał
po stercie złotych monet, rozsypanych na podłodze, i naszym delikatnym Henrykiem Walezym!
Z wisiorka na szyi Henrykowi III na pierś kapała drogocenna ambra. I w tym względzie
wniósł on duży postęp do sztuki jubilerskiej: rosyjscy modnisie w XVI wieku nosili na szyi
medaliony zwane pułapkami na pchły. Niby misterna robota, niby drogie kamienie, a cel,
delikatnie mówiąc, mało szlachetny.
Jak już wspomniano wcześniej, Henryk III przejawiał cechy transwestyty: lubił ubierać
się w kobiece suknie. Najczęściej w szaty antycznych bogiń, lecz nie brzydził się też pospolitym
damskim odzieniem. Dziś ubierze się w strój amazonki, jutro w tunice greckiej hetery paraduje,
pojutrze za szkocką pastuszkę się przebierze – fantazję miał przeogromną.
Gdy te przebieranki odbywały się w Luwrze, pod czujnym okiem jego matki, Katarzyny
Medycejskiej, która chętnie folgowała namiętnościom ulubionego syna, lud zgorszony nie był.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Lecz Henryk III nieraz ulegał takim dziwnym porywom
duszy, takim ekstrawagancjom, że gorszył lud, paradując po ulicach Paryża w mnisim ubraniu,
bosy, trzymając w rękach świecę i modlitewnik, a na dodatek u pasa miał przymocowane trupie
główki małych dzieci. Gniewny rosyjski historyk – pisarz Kondrat Birkin twierdzi, że czaszki
zrobiono z porcelany, a Francuz Michael Farquhar, że były prawdziwe. Jesteśmy w stanie
uwierzyć raczej Birkinowi, bo Francuz się skompromitował: na trzydziestej ósmej stronie swej
książki Królewskie skandale wydawnictwa KDG, rok 2002, twierdzi, że Henryk III „objął tron po
ojcu”, pomijając dwóch poprzednich królów, braci Henryka III – Franciszka II i Karola IX, co
naszym skromnym zdaniem jest wręcz niedopuszczalne dla historyka.
Historyk Pierre de Brantôme, który żył na dworze Katarzyny Medycejskiej i był
zakochany w jej córce, królowej Margot, twierdzi, że nosiła ona za pasem w blaszanych
pudełeczkach zasuszone serca swych kochanków. Nie lubił jej Henryk III, bo zabijała jego
kochanków, no może nie własnoręcznie, lecz rękami swych faworytów, których miała mnóstwo,
bo, jak wiemy, była nimfomanką. Nie obchodzi nas, Drogi Czytelniku, że chuć ją tak poniosła, iż
mając trzynaście lat przespała się ze wszystkimi trzema braćmi, lecz to, że z najmłodszym,
Franciszkiem Herkulesem utrzymywała kazirodcze stosunki nawet wtedy, gdy była już żoną
Henryka IV. A ten brat, czarny, szkaradny, miał ogromne ambicje i pragnął zostać królem
francuskim, toteż spiskował przeciw bratu, Henrykowi III. Ciągle go prowokował i przyczynił się
do morderstw jego kochanków-mignonów. W ten sposób zginął polityczny mignon Henryka III,
de Gaust. W królestwie francuskim, rozdartym wojnami religijnymi, zagrożonym wojną z
Hiszpanią, przy prawie pustym skarbcu, de Gaust był bardzo ważną personą. Właściwie to on
rządził państwem, będąc pierwszym doradcą Henryka III. Powinien być dyplomatą, lecz nie był.
De Gaust publicznie nazwał Margot „królową kurew” (poniekąd jest to zgodne z prawdą, lecz po
co o tym głośno mówić?). Wściekła Margot w porozumieniu z bratem-kochankiem Franciszkiem
Herkulesem postanawiła zabić de Gausta. Bezwarunkowo i bezwzględnie. De Gaust, czując, że
jest osaczany, zaczął zmieniać mieszkania. Codziennie nocował gdzie indziej, lecz poważnie
zachorował i przez dziesięć dni musiał przebywać w jednym i tym samym miejscu. Siepacze
Margot wyśledzili miejsce jego pobytu i pewnego razu uzbrojona zgraja dostała się do środka,
zabijajac go i dwoje jego sług.
No, tego nie życzy się nawet wrogowi! Nie zdążył Henryk III jednego zabitego kochanka
opłakać, a już mu niosą następnego zabitego mignona, hrabiego de Quelusa! I kto to zrobił? Nie
do wiary, Drogi Czytelniku, własna siostra, królowa Margot!
Była nimfomanką – to prawda, była złą żoną Henryka IV – to też prawda, lecz na dodatek
jeszcze i morderczynią? Znienawidził Henryk III swą siostrę, a ponieważ był królem, mógł
bardzo wiele, nawet aresztować ją i do twierdzy wrzucić, lecz na razie kazał tylko śledztwo
przeprowadzić, w jakich to okolicznościach zginął hrabia de Quelus.
Hrabia Levis Jacques de Quelus był przywódcą bójek między mignonami Henryka III i
mignonami jego młodszego brata Franciszka Herkulesa. Faworyci obu braci prowokowali się
nieustannie. Z tamtej strony Bussy, z tej strony Quelus. Obaj zostali aresztowani. A do tego
jeszcze doszli faworyci Henryka de Guise. No i 27 kwietnia 1578 roku odbyła się sławna bitwa
mignonów, w której śmiertelnie ranny został Quelus. Jego ciało przyniesiono Henrykowi III i
rzucono na ziemię. Jak pisze Kondrat Birkin, Quelus zmarł na rękach króla. Król nie zdążył
jeszcze wszystkich łez wypłakać, gdy przyniesiono następnego trupa. Teraz opłakuj, królu,
Maugirona. Henryk III załamał ręce: „Na Boga, jeśli w takim tempie będą ginąć moi mignoni, to
łez nie starczy!”. Z Quelusem łączyła go przyjaźń szczególnie silna, jak pisze Stanisław
Grzybowski w biografiii króla. Całował obu po śmierci, zatrzymał sobie na pamiątkę kolczyki
Quelusa, które sam mu podarował. Wszyscy mignoni Henryka III nosili kolczyki, to szczególna
oznaka. Po opłakaniu śmierci kochanków Henryk Walezy zorganizował im wspaniały pogrzeb,
kazał wystawić grobowiec, no może nie na miarę piramidy Cheopsa, lecz również okazały.
Nie wiodło się Henrykowi III z mignonami. Albo ginęli, albo go zdradzali. Takim zdrajcą
okazał się Franciszek Saint Luc d’Epinay. Henryk III darzył go wielkim uczuciem, a on zdradził
go, gdy tylko król pozwolił mu się ożenić. Jego wybranka, Joanna Cosse-Brissac, była osobą
religijną. Postanowiła nawrócić nie tylko męża, ale także króla. I oto za jej radą codziennie, czy
raczej każdej nocy, gdy król spał, nad uchem brzęczał mu głuchy bas, niby głos Boży: „Zmień
się, królu, powyganiaj wszystkich mignonów, wróć do żony, bo inaczej mój gniew cię
dosięgnie”. Król oblany zimnym potem budził się i potem zasnąć nie mógł. Okazało się, że Boży
głos udawał sam Saint Luc d’Epinay. Za namową żony w obiciu królewskiego łoża wmontował
miechy skórzane i przez nie jak przez głośnik z sąsiedniego pokoju nawracał króla. Śpiewkę, czy
raczej szepty zepsuł d’Arques, który o wszystkim króla poinformował. Saint de Luc zdążył uciec
za granicę, lecz jego żonę aresztowano, a Henryk III wziął w mignony donosiciela, a d’Arques
wkrótce otrzymał tytuł księcia de Joyeuse.
Nie mniejszym uczuciem darzył Henryk III włoskiego muzyka Baltazariniego, którego
jednak trudno do mignonów zaliczyć ze względu na wykonywaną funkcję, układał on bowiem
sonety, w których sławił piękność Marii de Clèves. To był bodajże jedyny mignon, którego nie
łączyły z królem homoseksualne stosunki.
Do swojej tragicznej śmierci w 1589 roku, kiedy to szalony mnich, dominikanin Jacques
Clement zabił Henryka III, będzie on posiadał mignonów i ulegał transwestyckim skłonnościom.
Wypróbował wszystkie możliwe ubiory, całe szczęście, że został pochowany w królewskich
szatach, o co postarał się jego następca, Henryk IV.
1.7. TRANSSEKSUALIZM
Typowym transseksualistą był rzymski cesarz Heliogabal (204 n.e. – 222 n.e.). „On czuł
się kobietą w męskim ciele. Pragnął stać się kobietą. Przez pewien czas na poważnie rozważał
możliwość kastracji. W życiu prywatnym, będąc biseksualistą, zachowywał się jak kobieta. W
łaźniach zażywał kąpieli wraz z kobietami i usuwał owłosienie na swym ciele, zwłaszcza w
okolicy przyrodzenia. Nie miał włosów łonowych, które dla niektórych były oznaką męskości. W
teatrze występował w żeńskich rolach, najczęściej jako Wenus. W trakcie przedstawienia szaty
cesarza niespodziewanie spadały, on obnażony klęczał z jedną ręką przyłożoną do piersi, a drugą
do części wstydliwych, a tyłek miał nagi, wypięty i odwrócony w stronę partnera. Nie gorszył się
niczym, chociaż Rzym gorszył się jego występami”. Tak pisze o Heliogabalu starożytny historyk
Aelius Lampridus.
Szaleniec Heliogabal ze wszystkich rzymskich cesarzy był chyba najbardziej szalony.
Wiemy doskonale o jego wybrykach, pełnych fantazji. Jeździł po Rzymie w rydwanie
zaprzężonym w cztery nagie kobiety, dzikie zwierzęta sadzał obok gości przy biesiadnym stole.
Uważając siebie za wielkiego estetę, wprowadził w swe bezprzykładne okrucieństwo piękno.
Bulwersował Rzymian. Nie wiadomo było, jakie kolejne dziwactwo wymyśli ten cesarz, którego
naczelnym hasłem było „wszystko, byle nie nuda”. Ubrany w jedwabne szaty szkarłatnego
koloru rozkazał wykuć piękne złote miecze i przygotować szkarłatny sznur, jeśli będą go
wieszać. Dokładnie przewidział datę swej śmierci: rok, miesiąc, a nawet dzień.
Pragnąc być kobietą, Heliogabal zachowywał się jak kobieta. Przebrany za kobietę
pojawiał się nocami w tawernach i domach publicznych, odgrywając rolę prostytutki. Gdy
zwrócono mu uwagę, że to niebezpieczne i że naraża swój majestat i życie, urządził dom
publiczny w pałacu. Przed jednym z pokojów, zasłoniętym kotarą, stał w damskim ubraniu i
wabił klientów. Jako doświadczona prostytutka potem przechwalał się, co robił z klientami i jaką
nieziemską rozkosz im dawał. Potem przechwalał się, ile zarobił. Pragnienie bycia kobietą było
tak wielkie, że po pierwsze, chciał się wykastrować, jak już było wspomniane, po drugie,
wybierał sobie kochanków, czując się kobietą. Musieli być męscy, silni, władczy. Błagał, żeby
bito go za każde przewinienie, a nawet bez winy. W tym celu w rogu wisiała dyscyplina i
obowiązkiem kochanka-męża było wychłostać swoją „żonę”. Podniecała go niezmiernie ta gra.
Lubił mężczyzn o dużych organach płciowych, żeby mu wchodziło, jak się wyraził, do anusa
„ciasno”; takich przecież mężczyzn potrzebuje słaba kobieta, za którą się uważał. „Odciachajcie
mi, do diabła, jądra i penisa” – błagał.
Paradoksalnie ten transseksualista miał aż trzy żony. Pierwszą była Julia Kornelia Paula,
wdowa po Pompeuszu Bassusie, którego uśmiercił, obwiniając o rozsiewanie plotek o jego życiu
prywatnym, Syryjka, której ojciec był prefektem pretorianów w Rzymie. Ceremonie weselne
trwały chyba dłużej niż samo małżeństwo. Wkrótce Heliogabal znudził się żoną i rozwiódł,
zarzucając jej skazę na ciele, co mogło być piętnem diabła. Chrześcijan cesarz nie prześladował,
lecz trzymać w domu wiedźmy nie miał ochoty. Po raz drugi ożenił się z westalką, Julią Akwilią
Sewerą, pogwałcając rzymskie prawo. Jak wiadomo, strażniczkom wiecznego ognia w świątyni
Westy nie wolno było wychodzić za mąż. Lecz ktoś mądry słusznie powiedział, że dla idiotów i
królów praw nie ma. Po kilkunastu miesiącach Heliogabal z niewiadomego powodu rozstał się i z
drugą żoną. Kolejne małżeństwo zawarł z Anną Faustyną, krewną Marka Aureliusza. Męża jej
kazał zabić. I tym razem szybko odprawił żonę, powracając do swej westalki, jako że zadowalała
go seksualnie.
Heliogabal, wcielając się w postać kobiety i zachowując się jak kobieta, szukał też dla
siebie męża. Wkrótce został nim zwykły woźnica rydwanów rodem z Azji Mniejszej, niejaki
Hierokles. Cesarz poznał go zupełnie przypadkowo podczas wyścigów rydwanów, odbywających
się w cyrku. Nie wiadomo, czy było to zainscenizowane, lecz niewolnik Hierokles spadł z
rydwanu naprzeciw cesarskiej loży. Hełm zsunął mu się z głowy i na ramiona rozsypały się
złociste włosy wokół pięknej twarzy. Heliogabal zauroczony pięknym wyglądem młodzieńca
natychmiast w nim się zakochał, kazał przenieść go do swego pałacu i sam opiekował się
rannym. Hierokles został już na stałe przy boku Heliogabala jako jego mąż. Miał ogromny
wpływ na cesarza i w gruncie rzeczy to on panował w cesarstwie. Ulegając masochistycznej
pasji, Heliogabal rozkazywał swemu „mężowi” pastwić się nad sobą, bić i katować. W tym celu
w kącie wisiał bicz i od czasu do czasu Hierokles go używał, karcąc niby za niewierność swoją
„żonę”. Ciało cesarza pokryło się sińcami, z czego był dumny, nie zauważając, jak to gorszy
dworaków. Często z małżeńskiej sypialni wychodził zapłakany i dumnie mówił, że znowu został
ukarany przez zazdrosnego męża. Ten masochista jawnie doznawał seksualnej satysfakcji z
takich karceń. Dziwny spektakl w cesarskim pałacu ku zdumieniu dworaków trwał na całego, a
już pojawiły się złośliwe epigramaty anonimowych autorów, w których Heliogabala otwarcie
nazywano szaleńcem. Istotnie, Heliogabal szalał. Nie miał czasu na rządzenie państwem, on się
bawił, a pomysły miał coraz bardziej fantazyjne. Sadzał wśród gości tygrysy i lwy, i upajał się
strachem ludzi, którzy przez długi czas nie wiedzieli, że zwierzęta są oswojone, kastrowane i z
powyrywanymi pazurami. Do stołu podawano przeróżne dziwne dania autorstwa Heliogabala.
Niebieski sos w kolorze morza, grzebienie kogutów, którym je wyrywano żywcem, pięty
wielbłądów, rzadkie ptaki zaprawione zmielonymi perłami i temu podobne dziwactwa.
Pewnego razu Heliogabal urządził ucztę w podziemiach pałacu. W mrocznym pokoju bez
okien, obitym czarną krepą, stały nagrobki, grała żałobna muzyka, a tajemniczy głos straszył
gości torturami, które wkrótce się rozpoczną. Gdy goście wystarczająco najedli się strachu i
każdy żegnał się z życiem, myśląc, że już nie wyjdzie stąd żywy, pojawił się cesarz ubrany w
dziwaczny strój, w otoczeniu służących, którzy wręczyli gościom drogie podarki, swoistą
kompensację za przeżyty strach. U niego podczas uczty mogły z sufitu padać wiązanki kwiatów
w takiej obfitości i z takim intensywnym zapachem, że zagrażało to życiu. Ten szaleniec
wyznaczył ogromną nagrodę dla tego, kto wymyśli nowy rodzaj rozpusty.
We wszystkich zabawach Heliogabala uczestniczył jego faworyt Hierokles. W pewnym
momencie pozycja kochanka została, zagrożona. Heliogabal otrzymał bowiem informację, że w
małoazjatyckiej Smyrnie pojawił się piękny atleta Aureliusz Zotikus, świetnie zbudowany i
prawdziwie męski. Natychmiast sprowadzono go do Rzymu. Heliogabal wyszedł do niego w
kobiecej sukni, zwanej stolą. Gdy atleta chciał złożyć mu cześć jako cesarzowi, Heliogabal
spuścił oczy i powiedział, że jest panienką. Przed wspólną nocą z cesarzem, który naturalnie miał
odgrywać rolę kobiety, Zotikusem zajmowali się masażyści i fryzjerzy. W tym czasie Hierokles,
czując ogromne zagrożenie swej pozycji, drogim podarkiem przekupił kucharza, który nasypał do
kubka specjalnego środka na impotencję. Gdy półnagi Heliogabal leżał czule przytulony do piersi
kolejnego męża (tak czynią hetery), środek rozpoczął swe destrukcyjnie działanie. Słowem,
seksualnie atleta się nie sprawdził. Z hańbą został wyrzucony z pałacu królewskiego, a potem z
Rzymu.
Kiedy wszyscy mieli dość szaleństw Heliogabala, 13 maja 222 roku w obozie
pretorianów, gdy cesarz był w latrynie, dopadł go pewien legionista i zabił. Wraz z nim zabito
jego matkę Julię Soemias i kochanka Hieroklesa. Ich ciała przez cały dzień wleczono po mieście,
po czym szczątki wrzucono do Tybru. W chwili śmierci Heliogabal miał osiemnaście lat.
1.9. TRANSSEKSUALIZM NERONA
Bliskim przyjacielem Nerona był starszy od niego o pięć lat Marek Salwiusz Oton,
zdeklarowany homoseksualista, który tylko przez kaprys czy też zaszczyt miał żonę Poppeę
Sabinę, którą później odebrał mu Neron. Oton był towarzyszem młodzieńczych zabaw Nerona.
Młodzieńcy bawili się niezupełnie niewinnie, jeśli Oton, grając haniebną rolę żeńską, został
kochankiem Nerona. To właśnie on wprowadził Nerona w arkana homoseksualnej miłości.
Zmusił go do zasmakowania w chłopięcych tyłeczkach. To zamiłowanie pozostało Neronowi do
końca życia i miał potem wielu kochanków. Najbardziej znani to: Parys, Doryfor, Pitagoras,
Sporus.
Wyzwoleniec Domicjan Parys był utalentowanym tancerzem i namiętnym kochankiem.
Wielką miłością Nerona był wyzwoleniec Doryfor. Cesarz pragnął stworzyć z nim stały związek.
W 54 roku urządził spektakularne widowisko – swoje zaślubiny. Rzymscy moraliści przyjęli to z
wielkim oburzeniem. Lecz cesarz ma prawo nie liczyć się z obyczajami i gustami ogółu.
Rzymianie byli oburzeni nie dlatego, że urządzano oficjalnie homoseksualny ślub, a dlatego, że
w tym związku Neron grał haniebną rolę kobiecą. On był żoną, Doryfor zaś jego mężem. Taki
układ uważano za hańbiący dla cesarza. Podczas nocy poślubnej, jak nas informuje lubujący się
w ploteczkach i sprośnych scenach starożytny historyk Swetoniusz, Neron wydawał z siebie
jęknięcia i krzyki deflorowanej dziewicy. Wcale tego nie ukrywał, a wręcz demonstrował.
Ekstatyczne okrzyki długo jeszcze rozlegały się w królewskim Złotym Domu. Neron był hojny
dla swego kochanka. Doryfor otrzymał majątek ziemski i dziesięć milionów sestercji. Gdy matka
Nerona Agrypina, oburzona rozrzutnością syna, wysypała tę grudę złota na stół, on na złość
matce powiedział: „Ja mu dałem tak mało złota?”. I dodał jeszcze dziesięć milionów sestercji.
Neron do końca życia miał skłonność do mężczyzn. Mimo iż oficjalnie był drugi raz
żonaty, z Poppeą Sabiną, zgładziwszy uprzednio pierwszą żonę, Oktawię, córkę Klaudiusza i
Messaliny, w 64 roku wziął sobie następnego kochanka, z którym również zapragnął wziąć ślub.
Był to piękny wyzwoleniec, Grek Pitagoras. I tym razem Neron grał haniebną rolę żony.
Uroczystość zaślubin była jeszcze wspanialsza niż zaślubiny Nerona z Doryfonem. Oto jak
opisuje to Tacyt: „Narzucono na imperatora welon purpurowy ślubny, posłano swatów, posag,
łoże małżeńskie, pochodnie weselne wszystko wreszcie ujrzano, co nawet u kobiety noc
zasłania”.
Neron był pionierem w tej dziedzinie. Był pierwszym cesarzem, który publicznie poślubił
innego mężczyznę. „Homoseksualiści wszystkich krajów, łączcie się”. I gdy wam w kościele czy
urzędzie stanu cywilnego odmawiają rejestracji waszych związków, śmiało powołujcie się na
Nerona. W starożytności ludzie byli bardziej tolerancyjni niż dziś. Czy tak ma być w
demokratycznym państwie, głoszącym swobodę jednostki? A jaka to swoboda, jeśli gej-mąż nie
może oficjalnie zarejestrować swego związku z gejem-żoną? Och, współczujemy panu
Raczkowi.
Potem w ślady Nerona poszło wielu obywateli rzymskich i zawierano poważne
małżeństwa homoseksualne. O małżeństwach uroczyście zarejestrowanych przez mężczyzn pisali
Marcjusz i Juwenalis. W końcu sprzykrzyło się Neronowi grać ciągle w gejowskim związku
haniebną kobiecą rolę. Zechciał być mężczyzną i wziął sobie za żonę miłego, skromnego chłopca
Sporusa. Ten związek był poprzedzony tragiczną życiową sytuacją Nerona. Relacjonuje ją nasz
znakomity rozpustnik Janusz Kawryżka z pełnym arsenałem swego szczerego i niewybrednego
słownictwa. Gdy czytanie o homoseksualnych dziejach królów i wielkich staje się nudnawe, dla
ożywienia narracji przywołujemy Janusza Kawryżkę, który bez zbytecznej pruderii, zachowując
autentyzm faktów historycznych, nam barwnie to zrelacjonuje. Neron niechcący zabił swoją
ukochaną żonę Poppeę, bo ona polazła ku niemu z awanturami, bo wrócił mąż późno, widzicie ją,
i na dodatek był pijany. Lazła na niego, nacierała ze swymi obwinieniami jak mucha natarczywa,
nie, co tam mucha, jak komar dokuczliwy, nie, co tam komar, jak czołg radziecki na wroga. A
imperator ani sprzeciwu, ani awantur czy też rozbiórek małżeńskich jak każdy tyran nie cierpiał.
No i on wściekły od tych reprymend w trakcie awantury uderzył Poppeę w brzemienny brzuch
podkutym żelazem butem. Poppea poroniła i zmarła, dziecko również. Neron już
wytrzeźwiawszy, rzewnymi łzami swoją ukochaną żonę opłakuje i każe swym poddanym szukać
po całej Italii, a nie tylko w Rzymie, niewiasty podobnej do Poppei, żeby ponownie ożenić się i
żeby zmniejszyć ból utraty. Niewiasta musiała być jak dwie krople wody podobna do Poppei, to
znaczy mieć rzadkie złote włosy, brak przedniego zęba i małą stopę. Nie ma takiej kobiety w
całej Italii – donieśli mu posłańcy, drżąc ze strachu o swoje życie. Lecz przyprowadzili do niego
chłopca jak dwie krople wody podobnego do Poppei. Neron, żeby złudzenie było jeszcze
większe, kazał go wykastrować. Chłopiec jęczał, z rąk eunuchów się wyrywając, błagał: „Nie
odcinajcie mi wszystkich męskich organów. Choć jedno jądro mi zostawcie, choć pół penisa”.
Oburzyli się eunuchowie. „I czego ty jęczysz młodzieńcze, przyszła kobieto! Jak byśmy
prowadzili ciebie na odcięcie głowy, a nie na odcięcie takiej drobnostki jak męskie genitalia. My
przecież z tym żyjemy”. Słowem, protesty Sporusa na nic się zdały.
I wkrótce po zaleczeniu ran Sporus jako narzeczona Nerona, przyszła jego żona, stanął na
ślubnym kobiercu. Ach, co to za cudowne były zaślubiny! Żona – sama radość. Krucha,
delikatna, higienicznie czysta, bez ohydnych męskich wisiorków, z pięknym jędrnym tyłeczkiem
i innymi powabami. Neron zakochał się w swej kochanej żoneczce, którą nazwał Sabina (drugie
imię Poppei) i nawet publicznie, siedząc w lektyce obok Sporusa, raz za razem całował go w
szkarłatne usteczka. Po pewnym czasie Sporus przyzwyczaił się do roli kastrata i żony Nerona i
doskonale odgrywał rolę Poppei, a nawet lepiej, bo dzikich awantur nie urządzał, gdy żądny
innych uciech pijany Neron zbyt późno powracał do swego Złotego Domu. Sporus towarzyszył
Neronowi do chwili jego samobójczej śmierci. Był tym, który osobiście widział, jak Neron
wetknął sobie miecz w gardło, kończąc życie. Po jego śmierci drogocenne trofeum w postaci
rozpustnego kochanka Sporusa, grającego doskonale kobiecą rolę, trafiło do następnych cesarzy.
Zajął się nim Nimfidiusz Sabinus, jeden z dowódców gwardii pretoriańskiej, którzy mieli zamiar
zabić Nerona. Plutarch pisze: „W jednym łożu z nim spał”. Co czuł Sporus, sypiając z
człowiekiem, który przyczynił się do śmierci Nerona? Nimfidiusz został zamordowany w 68
roku, podczas buntu przeciwko Galbie. Wówczas Sporusa wziął Oton i był jego żoną, gdy ten
został cesarzem w 96 roku. Nie minął rok, gdy i jego zamordowano. Potem Sporusa wziął
Witeliusz. Za jego rządów Sporus popełnił samobójstwo. Witeliusz, mimo iż był gejem, nie
hołubił Sporusa, który był przyzwyczajony do pieszczot i łask cesarskich. Wręcz przeciwnie:
poniżał Sporusa. Pewnego razu zaproponował mu, by zagrał w sztuce rolę zgwałconej dziewicy.
Sporus nie wytrzymał hańby i popełnił samobójstwo. Nie wiemy, czy otruł się, czy, jak Neron,
wsadził miecz w gardło, lecz wszedł do historii – „wlazł na chama” – jak powiedziałby Janusz
Kawryżka.
Nie wiemy, w jakich szatach Sporus umierał: w męskich czy żeńskich? Chyba w
żeńskich, bo przecież ten kastrowany chłopiec, kochanek trzech cesarzy, od dawna czuł się
kobietą.
Musimy, Drogi Czytelniku, zwrócić uwagę na jeszcze jedną odmianę transseksualizmu,
niezwiązaną z ubiorem. Dotyczy ona tych osób, które nie przebierają się w damskie łaszki, lecz
ich psychika jest kobieca. Władcy homoseksualiści niejako intuicyjnie, jakimś siódmym
zmysłem wyczuwali takich osobników, czyniąc z nich kastratów będących kochankami w roli
żeńskiej, czyli pasywnej. Przykładem takiego homoseksualnego związku może być związek
Aleksandra Macedońskiego i jego kochanka Bagoasa, niewolnika i jeńca, zabranego z haremu
króla perskiego Dariusza III, którego Aleksander Macedoński pokonał. Homoseksualistę, a raczej
biseksualistę Aleksandra Macedońskiego łączyły zupełnie inne stosunki z kochankiem
Hefajstionem. Ta miłość była połączona z przyjaźnią, przypominała grecką miłość
pederastyczną. Inaczej było z Bagoasem. Tu w rachubę wchodziła ordynarna żądza, nieznająca
granic i norm. Nie było dnia czy nocy, żeby Aleksander Macedoński nie wzywał swojego
kochanka do cesarskiego namiotu na pieszczoty. Nawet gdy był ranny, ociekając krwią, zanim
pozwolił opatrzyć ranę, ciągnął kochanka do łóżka. Ten czternastoletni chłopiec, który przeszedł
erotyczną szkołę w haremie króla Dariusza III, był Aleksandrowi Macedońskiemu potrzebny
bardziej niż dwie jego żony. Jedna z nich, Roksana, była tak zazdrosna o tego chłopca, że kilka
razy usiłowała go otruć. Próby te kończyły się niepowodzeniem, a Macedoński surowo karał
Roksanę.
Coraz częściej, Drogi Czytelniku, natykamy się w różnych źródłach historycznych na
informację, że homoseksualna miłość z kastratami, młodymi chłopcami jest niezrównanie
rozkoszniejsza niż miłość heteroseksualna.
Pośród technik seksualnych, a odnosi się to także do homoseksualizmu, istnieje fisting,
seksualna praktyka polegająca na wkładaniu palca, a w końcu i całej ręki w odbyt partnera.
Homoseksualny partner musi być przygotowany do randki, czytaj: do aktu seksualnego.
W tym celu (mowa tu o starożytnych, obecnie kryteria się zmieniły) usuwa on włoski z miejsc
intymnych i spod pach oraz naciera ciało wonnymi olejkami i pachnidłem.
Masturbacja jest jakby pierwszym ogniwem stanowiącym preludium do kontaktów
odbytniczych lub oralnych – praktyka wzajemnego fellatio. Ludzie ulegający perwersjom także
stosują technikę fellatio na swym ciele. W tym celu wystarczy nieskomplikowana gimnastyka,
podniesienie nóg do góry w pozycji leżącej, podniesienie głowy i dotykanie ustami swego
członka.
Najczęściej jest stosowany kontakt całym ciałem. Polega on na tym, że dwaj mężczyźni
znajdują się obok siebie, a orgazm jest uzyskiwany w wyniku bliskiego kontaktu fizycznego ciał.
Jest to najczęściej stosowana technika początkujących homoseksualistów.
Ponieważ masturbacja odgrywa ogromne znaczenie w początkujących związkach
homoseksualnych, zajmijmy się nią nieco dokładniej.
1.10. UROKI MASTURBACJI
(Janusz Kawryżka)
Obecnie to już nie jest grzechem. Skończyły się czasy, gdy masturbacja była na
cenzurowanym, a prostytutki w Moskwie (nie tylko tam, podejrzewam) są drogie i świadczą byle
jakie usługi, odstawiając za dziesięć baksów (dolarów – E.W.) byle jaką chałturkę, a fellatio
(seks oralny – E.W.) nawet nie myślą klienta uraczyć, bo brzydzą się, podłe! Pizdy nadstawiają
owszem, często ze wstrętem na twarzy, a żeby laskę facetowi pociągnąć – za nic w świecie! I jak
tu przeciętnemu obywatelowi wyżyć, jeśli chuć go rozpiera, portki dynamitem wysadza, poci się
na przemian raz na zimno, raz na gorąco jak baba klimakteryjna, a tu nic, żadnego widoku
seksualnej ulgi, i z nim zachodzi to samo, co z Henry Millerem: «Już wieczór, a ja ciągle chodzę
z niewyżytym chujem». Nie rozpaczajcie, obywatele! Jest wyjście z trudnej seksualnej
abstynencji, o której rozpisuje się znachorski podręcznik siedemnastego wieku, radząc: „Nalej
chłopie do miski ciepłej wody, może być z lawendą, umocz w niej rózgę, obnaż członek i powoli,
niby pieszcząc, uderzaj rytmicznie. Jest to zdrowa masturbacja i nawet impotencję leczy”. Taki
chłop zapewne po ukończeniu procedury z ulgą wzdychał, wycierając zadowolonego członka, jak
to czynił bohater Wiktora Jerofiejewa: „Jedyna moja pociecha, to onanizm” (Wiktor Jerofejew,
Sądny dzień). Jeśli kto myśli, że masturbacja zaczęła się od starożytnego filozofa greckiego
Diogenesa, który za miejsce zamieszkania wybrał sobie beczkę, gdzie publicznie się onanizował,
ten głęboko się myli. Wszystko zaczęło się od egipskiego boga Atum. On zajmował się świętą
masturbacją, żeby stworzyć świat. Dumnie się przechwalał: „Sam stworzyłem wszystkie byty,
moja pięść stała się moją żoną, kopulowałem z własną ręką”. Jego nasienie spłodziło boga
powietrza Szu i boginię wilgoci Tenut. Aby zapobiec masturbacji, stosowano infibulację,
polegającą na przekłuwaniu członka i nałożeniu klamerki z kłódeczką. Taki zabieg uniemożliwiał
stosunek płciowy bądź bawienie się własnym penisem. Klamerkę wykonywano ze złota lub
srebra, by nie rdzewiała (co za dbałość o zdrowie!).
***
***
Krafft Ebing: „Przy impotencji męża, gdy żona doświadcza tylko rozdrażnienia bez
zadowolenia fizycznego, może rozwinąć się w niej płciowa żądza, którą ona zaspokaja
masturbacją”.
***
Masturbacja kobieca ma wiele wcieleń, może być sromowa, łechtaczkowa, pochwowa lub
polegać na pocieraniu szyjki macicy palcem. Do tego celu używa się m.in. wibratorów. Męski
penis wpadł w popłoch od czasu, gdy wymyślono znacznie lepszego konkurenta – wibrator –
podaje Janusz Kawryżka.
Termin „onanizm” pochodzi od biblijnego Onana, który wypuścił nasienie na ziemię, by
nie zapłodnić żony brata swego, z którą kazano mu się ożenić po śmierci brata.
Sperma była uważana za życiową energię, jej utrata stawała się powolnym
samobójstwem. Tak nierzadko myślano nawet w dwudziestym wieku. Powoływano się przy tym
na teorię Hipokratesa, który pisał, że nasienie powstaje w rdzeniu mózgowym. Utrata nasienia
jest zatem utratą cząstki mózgowej esencji. Dlatego też naukowcy pokroju Tissota i de Lignaca
radzą umiarkowane zużycie spermy. Nie zapominajmy, że jeszcze w szesnastym wieku
homoseksualista Michał Anioł radził wstrzemięźliwość seksualną i oszczędne gospodarowanie
spermą. W przeciwnym razie może dojść do biologicznej degeneracji jednostki, a to ujemnie
odbija się na potomstwie. Masturbacja w islamie jest zabroniona zarówno dla kobiet, jak i dla
mężczyzn.
Do masturbacji od czasu do czasu uciekają się niemal wszyscy sprawni fizycznie ludzie.
Jeszcze w 1948 roku amerykański uczony Alfred Kinsey opublikował raport, w którym
utrzymuje, że 92% Amerykanów uprawia masturbację. U mężczyzn jest ona skutkiem
biologicznej potrzeby usunięcia z organizmu plemników. U kobiet masturbacja uwalnia
substancje odpowiedzialne za wydzielenie hormonów.
Masturbacja w okresie dojrzewania jest niezbędna dla dorastających podlotków,
szczególnie w wieku 13–14 lat, gdyż gwałtownie rośnie u nich poziom testosteronu, co prowadzi
do powstania napięcia seksualnego. Rozładowują je, pocierając członek. Dorośli skłaniają się ku
masturbacji bez względu na to czy są samotni, czy żyją w związku. W małżeństwie masturbuje
się ten, kto ma większy temperament.
1.11. MASTURBUJĄCY SIĘ KRÓL JAKUB I JEGO KOCHANKOWIE
Współżycie z osobami tej samej płci aż do końca XVII wieku było traktowane jako
ciężkie przestępstwo. Nawet na początku XX wieku wobec homoseksualistów stosowano
represje.
EGIPT
***
***
– Koran o homoseksualistach
Do dziś prawo w islamie traktuje akt homoseksualny jako występek, bo uznaje się go –
tak zapisano w Koranie – za łamanie boskiego prawa i może podlegać fizycznej karze od chłosty
aż po ukamienowanie. Jest też napisane: „Ludzie nie rodzą się homoseksualistami, zostali nimi z
powodu otaczającego ich środowiska”. Dlatego seks z mężczyzną w Turcji ma kultową tradycję,
a uprawiany przez mężczyzn seks analny ma ukazać ich męskość. Oto relacja pewnego
Europejczyka z pobytu w Turcji w charakterze turysty: „Na ulicach Stambułu widać grupkę par
homoseksualnych. Oficjalnie homoseksualistom nie wolno zawierać małżeństwa.
Homoseksualizm również jest tematem tabu. Lecz na każdym kroku można dostrzec ogromną
nietolerancję wobec par homoseksualnych. Nietolerancja i strach przed ujawnieniem wywołują u
gejów frustrację i agresję. Mój przyjaciel ze Stambułu jest gejem i ma stałego partnera z Niemiec.
Mimo iż starał się to ukryć, został mocno pobity przez nieznanych homofobów. Sprawcy
napiętnowali go, nacinając skórę na przedramieniu. Teraz nigdzie nie może znaleźć pracy
(źródło: Internet, grudzień 2010).
***
Jest 23 sierpnia 2011 roku. Uganda. Pojawia się wiadomość, iż za homoseksualizm będzie
grozić dożywocie, lub kara śmierci.
Afryka w ogóle jest wroga dla lesbijek, gejów i biseksualistów. Homofobia w Afryce jest
powszechna, w trzydziestu ośmiu afrykańskich krajach uznaje się homoseksualizm za
przestępstwo. Sudan, Mauretania, Somalia – w tych krajach za homoseksualizm karze się
śmiercią zgodnie z prawem Shariach. To samo dzieje się w północnej Nigerii, gdzie w stosunku
do gejów stosuje się ukamienowanie, a lesbijki otrzymują po pięćdziesiąt batów i następnie
wsadza się je na sześć miesięcy do więzienia. W Zimbabwe homoseksualiści mogą otrzymać
wyrok do dziesięciu lat pozbawienia wolności, w Gambii grozi im już czternaście lat, a w
Tanzanii otrzymują dożywocie.
W północnej Afryce wśród ludów pierwotnych żyją szczepy Siwans i Keraki, w których
chłopcy w wieku dorastania przechodzą homoseksualną inicjację od bycia biernym partnerem do
bycia czynnym. Po takiej inicjacji mogą dopiero rozpocząć życie płciowe z kobietami.
Uczestnictwo w stosunkach analnych czyni z nich silnych mężczyzn. Ford i Beach
przeprowadzali badania nastawienia miejscowych społeczeństw do homoseksualizmu wśród
siedemdziesięciu sześciu prymitywnych ludów. Z badań wynika, że homoseksualiści byli
represjonowani w dwudziestu siedmiu społeczeństwach. Sankcje były różne. Od niegroźnego
wyśmiewania do karania śmiercią. W czterdziestu dziewięciu społeczeństwach homoseksualizm
nie podlegał dyskryminacji, był składnikiem rytuałów religijnych.
HOMOSEKSUALIZM W AZJI I CHINACH
Już w VIII i VII wieku p.n.e. na dworze cesarskim za panowania dynastii Han (202 p.n.e.
– 220 n.e.) było sporo homoseksualistów. Prywatnie aż dziesięciu cesarzy Han przyznało się do
biseksualizmu. Do grona królewskich kochanków należeli astrologowie, muzycy, generałowie i
eunuchowie. Romans z cesarzem był furtką do lukratywnych posad oraz posiadania wpływów.
Wysoko postawieni dworzanie mogli śmiało uprawiać seks z osobami obojga płci. Pod tym
względem panowało równouprawnienie. To jest ważne. Stosowano rozmaite techniki seksualne.
Budda nie zostawił ścisłych wytycznych odnośnie orientacji seksualnej, dlatego istnieje
różnorodność stanowisk wobec homoseksualizmu w Azji.
2. STAROŻYTNOŚĆ
2.1. PEDERASTIA
(Arystoteles)
Prawa Solona (600 rok p.n.e.) przewidywały karę dla niewolnika, który zakochał się w
wolno urodzonym chłopcu. Pederastia i sport były zastrzeżone wyłącznie dla wolnych obywateli.
Niewolnikom i wyzwoleńcom nie wolno było uprawiać pederastycznej miłości. Kary były
surowe, od wysokiej grzywny aż po kastrację. Natomiast nie wzbraniano
patrycjuszom-arystokratom uprawiać homoseksualnych stosunków z niewolnikiem, jeśli ten
odgrywał w tym związku pasywną kobiecą rolę. Henry Gross w 1938 roku badając przykłady
homoseksualnych par w starożytnej Grecji i Rzymie, wysunął tezę, że na ogół homoseksualiści
mieli skłonność do zawierania związków z osobami postawionymi w hierarchii społecznej niżej
niż oni. Nie było to jednak regułą. Historia zna przykłady, gdy takie związki homoseksualne
miały miejsce również między wysoko postawionymi arystokratami. Znany jest związek Juliusza
Cezara z bityńskim królem Nikomedesem. Kpiono z Sokratesa, który bardzo długo utrzymywał
homoseksualne stosunki z Alkibiadesem. Platon opisuje w Protagonosie, że gdy u eromenosa
zaczynał pojawiać się zarost, erastesowi już nie wolno było uprawiać z nim miłości, bowiem nie
był on już młodzieńcem. Stawał się mężczyzną, czyli erastesem. Taka miłość była
niedopuszczalna. Kłujący zarost na nogach i pośladkach był sygnałem, że należy zakończyć
związek. Taka para kochanków, jak ich nazywano w Grecji „kłujących zadków”, spotykała się z
powszechnym potępieniem.
Istnieje przekonanie, że bardziej męski homoseksualista poszukuje sobie partnera nieco
sfeminizowanego. Powszechna pogarda skierowana była w stronę tzw. pasywnych gejów. Jeśli
zaś jesteś aktywnym homoseksualistą, to cześć tobie i chwała, bo nawet wzmacniasz potęgę
republiki. Czyż to nie paradoks, Drogi Czytelniku? Dwóch homoseksualistów uprawiających
seks było rożnie ocenianych w społeczeństwie. Pogarda, z jaką spotykali się pasywni partnerzy,
wynikała z ich roli w związku – ci mężczyźni pełnili przecież rolę kobiety. To plamiło honor
mężczyzny. Pasywność podczas aktu seksualnego to typowa postawa kobiet ateńskich.
Aktywność seksualną mogła przejawiać tylko hetera, porządna kobieta – nigdy.
U podstaw greckiej pederastii leżało przekonanie, że związek między erastesem i
eromenosem powinien być opa- rty na romansie i opiece pedagogicznej. Tylko takie praktyki
były powszechnie akceptowane. Sławiono je w filozofii i sztuce. Platon pisał: „Erastes winien
uczynić eromenosa dobrym i dzielnym, uczynić z niego człowieka odważnego i walecznego,
rozwijać jego rozum, dać mu wykształcenie i wszechstronną wiedzę” (Uczta). Wtórował mu
Ksenofont: „Młodzian, w przeciwieństwie do kobiety, nie dzieli z mężczyzną miłosnych
uniesień, lecz trzeźwym okiem patrzy na erastesa, swego kochanka, nauczyciela i wychowawcę”
(Uczta – Ksenofont, podobnie jak Platon, swój traktat o pederastii również nazwał Ucztą).
2.2. PEDERASTYCZNA MIŁOŚĆ FILOZOFÓW
Czy filozofowie pobłażali pederastycznej miłości, czy sami ją uprawiali? Postaramy się
odpowiedzieć na te pytania.
Platon (427–347 p.n.e.) żył osiemdziesiąt lat, co dla starożytnych było wiekiem bardzo
sędziwym, gloryfikował miłość duchową. Miłość idealna według niego była wyzbyta fizycznego
pożądania. Zbliżenie seksualne powinno się ograniczać wyłącznie do społecznego obowiązku.
Dzielił miłość na duchową i cielesną. Miłość platoniczna była pozbawiona pożądań zmysłowych.
Ten starożytny filozof grecki był ojcem filozofii. Jego nauczycielem był Sokrates, który później
został jego przyjacielem i mentorem. Po samobójczej śmierci Sokratesa Platon opuścił Ateny i
dwanaście lat spędził podróżując. Był założycielem szkoły, która działała ponad dziewięćdziesiąt
lat. Jego uczniem był Arystoteles. Napisał trzydzieści sześć książek o polityce, etyce, metafizyce,
teologii i filozofii. Był pederastą. Swoje skłonności ujawnia w różnych dialogach w sposób
wyrazisty i jednoznaczny. Swe homoseksualne przeżycia wkłada w usta Sokratesa. Platon w
Uczcie mówi: „W Jonii uważają miłość homoseksualną za zbrodnię. Wszędzie tam, gdzie
barbarzyńskie ludy mieszkają. Naturalnie, dla barbarzyńców to jest zbrodnia, jak i filozofia”.
Sokrates swemu kochankowi podarował cały majątek.
Sokrates zakochał się w młodzieńcu Alkibiadesie. Chodził do Aspazji po radę. Ta
poradziła mu, żeby nie był natrętny, a postarał się rozkochać chłopca nie w sobie, a w poezji.
Trudna to była miłość, o której tak szczegółowo, nie bez psychologicznego zacięcia i
przenikliwości, rozpisuje się Platon w Uczcie: „Zdawało mi się kiedyś, że Sokratesowi serio
zależy na mojej piękności, więc sobie myślałem, że to dla mnie jak znalazł i że mi się szczególne
szczęście trafiło, bo jeżeli mu pofolguję, będę mógł za to od niego usłyszeć wszystko, co on tylko
wie”. Alkibiades zaczyna prowokować Sokratesa, żeby przespał się z nim. Kładą się do łóżka:
„Sokratesie, ty śpisz? – Jeszcze nie – odpowiedział. – Ja myślę, że ty jako jedyny godzieneś być
moim miłośnikiem i zdaje mi się, że będziesz rad ze mną o tym pomówić, ale nie wiesz, jak
zacząć. A ja tak uważam: to by było wielkie głupstwo z mojej strony, gdybym ci jeszcze i tego
bronił…”.
Tym razem Sokrates odrzuca tę niedwuznaczną propozycję, co nie oznacza, że później
nie zakocha się w tym młodzieńcu i nie uczyni go nie tylko swoim uczniem, lecz i kochankiem.
Drugim eromenosem Sokratesa był Kritoboulos, a także Klinasie. O tym kochanku z kolei
mówi Ksenofont w Uczcie. Ksenofont również był uczniem Sokratesa, w jego Historii greckiej są
fragmenty poświęcone pederastii, w jego rozumieniu był to usankcjonowany związek między
mężczyzną a młodzieńcem.
Wergiliusz preferował wyłącznie chłopców, natomiast Horacjusz, będąc biseksualistą,
mógł mieć stosunki z kobietami i mężczyznami. Platon w Uczcie w mowie Fajdros poświęca
homoseksualnej miłości wiele miejsca. Platon – idealista w każdym calu, szczerze wierzył, że w
związku pederastycznym powinna być ściśle przestrzegana zasada jedności duchowej między
erastesem i eromenosem, która miała prowadzić do wzajemnego doskonalenia
przyjaciół-kochanków. W Uczcie przedstawił związek dwóch mężczyzn jako związek duchowy:
„Właściwy rozwój miłości tak wyglądać powinien: już za młodu człowiek rozgląda się za
ładnymi ciałami, kocha jedno z tych ciał. Zaczyna cenić piękno ukryte w duszach niż to, które
jest ciałem”.
Kochanek Sokratesa, Alkibiades, odbijał żony mężom i mężów żonom. Prowadził wesołe
życie wśród heter, były bowiem pełne seksapilu i wykształcone, grały na muzycznych
instrumentach, znały się na technice miłosnej, posiadały wyostrzony zmysł, były dowcipne, znały
języki. Cóż więcej jeszcze do szczęścia mężczyzny trzeba? Tylko pięknego młodzieńca.
Alkibiades był jedną z najbardziej barwnych, pozbawionych skrupułów postaci w
dziejach starożytnych Aten. Był bardzo przystojny, błyskotliwy, samolubny i zarozumiały.
Razem z Sokratesem służyli w wojsku w 432 roku p.n.e. Spotykali się na sympozjonach.
Alkibiades był bardzo zazdrosny o Sokratesa. Sokrates do Agatona tak pisał: „Agatonie, zmiłuj
się, pomóż, bo miłość tego człowieka (Alkibiadesa – przyp. E.W.) to rozpacz doprawdy. Odkąd
się w nim zakochałem, już mi nie wolno nigdy ani spojrzeć, ani pogadać z nikim innym. On i o
mnie zazdrosny, i mnie zazdrości, wyprawia sceny, łaje, dobrze, że nie bije” (Platon, Uczta).
Negatywnie do pederastycznej miłości odnosił się Arystofanes, ciągle ją wyśmiewał w swoich
komediach, zwłaszcza w utworze Ptaki.
Epikur w sędziwym wieku będąc, pisał do ucznia Pitoklesa: „Płonę i nie potrafię oprzeć
się ogniowi, jaki mnie pożera. Czekam na chwilę połączenia z Tobą jak na szczęście bogów”.
Sofokles bardzo lubił młodziutkich chłopców. Wolter, niby postępowy filozof, traktował
”żądze homoseksualne jako obmierzły występek przeciwko naturze”, co nie przeszkodziło mu
przyjaźnić się z homoseksualistą, pruskim cesarzem Fryderykiem Wielkim i przez trzy lata
mieszkać w jego pałacu. Później negatywny stosunek Woltera do homoseksualistów nieco się
zmienił. W jednym ze swoich traktatów napisanym w 1765 roku radzi nie stosować wobec
homoseksualistów żadnych represji, nie karać ich, lecz odnieść się ze zrozumieniem do tego
„upośledzenia”.
2.3. PEDERASTYCZNE BIESIADY
Powszechnie jest znana jego miłość do egipskiej królowej Kleopatry VII, z którą miał
syna Cezariona. Ten fakt jest wystarczający, żeby zakwestionować jego homoseksualizm. Miał
również trzy żony, z jedną spłodził córkę, więc jaki z niego homoseksualista? A jednak. Juliusz
Cezar był biseksualistą, a wśród jego kochanków najczęściej wymienia się króla Bitynii
Nikomedesa. W tym związku, co nie dziwi w przypadku tego wielkiego wodza-zwycięzcy,
Juliusz Cezar odgrywał haniebną dla Rzymian pasywną rolę żeńską. Skąd o tym wiemy? Przede
wszystkim ze źródeł historycznych takich, jak opinie starożytnych historyków: Swetoniusza,
Diona Kassja i Tacyta.
Miał Juliusz Cezar wielu wrogów, którzy otwarcie w senacie zarzucali mu jego erotyczne
biseksualne ciągoty. Mimo iż preferował seks z kobietą, to miał sporo kochanków mężczyzn.
Jego żołnierze śpiewali obraźliwą piosenkę, której słowa brzmiały: „Mężowie ukrywajcie swe
żony, stary kozioł idzie je lizać”. Kurion Starszy nazywa Juliusza Cezara „mężem wszystkich
kobiet i żoną wszystkich mężczyzn”. Dolabella nazywał go „metresą współzawodniczącą z
królową”, aluzyjnie podkreślając hańbiącą go pasywną rolę w związku z Nikomedesem.
Niewybredny w wyrażeniach Dolabella pewnego razu nazwał nawet Juliusza Cezara publicznie,
w senacie „materacem łoża królewskiego”. Kurion Starszy jeszcze dosadniej określił go:
„burdelem bityńskim”. G. Memiusz oskarżył Cezara, że wraz z resztą młodzieniaszków
usługiwał Nikomedesowi w obecności licznego grona biesiadników. Cyceron w pewnych listach
opisał, jak to Juliusz Cezar w otoczeniu dworaków był prowadzony do królewskiej komnaty
Nikomedesa i tam „kładł się na złotym łożu w purpurowej szacie, on, potomek Wenus, hańbiąc
kwiat swej młodości w Bitynii”. Poeta Baehrens napisał nawet o tym wierszyk: „Wszystko, co
miała Bitynia i co Cezara gach sprośny też kiedyś posiadał”. Powszechnie uważano, że
Nikomedes okrył Cezara hańbą, naraziwszy go na ogólne pośmiewisko. Pewnego razu, gdy
Juliusz Cezar przemawiał w senacie w obronie córki Nikomedesa, Nysy, i powoływał się na
dobrodziejstwa, jakie doznał od króla, Cyceron przerwał mu ordynarnie, mówiąc: „Zaniechaj,
proszę Cię wyliczania tych zasług, gdyż dobrze wiemy, co on tobie dał, a szczególnie co ty jemu
dałeś”. Żołnierze zaś śpiewali: „Cezar Galię zniewolił, a Nikomedes Cezara”. Związek z tym
królem trwał kilka lat i miał miejsce w czasach młodości Juliusza Cezara. W późniejszym wieku
już nie wiązał się na dłużej z homoseksualistami, uprawiał raczej miłość pederastyczną. Kazał
kupować na niewolniczym targu młodych chłopców, a rachmistrzowi polecał ten wydatek
księgować jako zakup pachnideł.
Oktawian August (63 p.n.e. – 14 n.e.)
Kiedy miał cztery lata, stracił ojca. Co o nim pisze Swetoniusz? Bardzo zdawkowo: „We
wczesnej młodości naraził się na niesławną opinię z powodu różnorakich występków”. Marek
Antoniusz zarzucił mu, że, będąc usynowionym przez wuja, odwdzięcza się mu w roli kochanka.
Również brat Marka, Lucjusz podnosi zarzut, jakoby swą cnotę męską, uszczkniętą nieco przez
Cezara, sprzedał Aulowi Hircjuszowi w Hiszpanii za trzysta tysięcy sestercjów oraz jakoby miał
opalać sobie włosy na nogach skorupą żarzącego się orzecha, aby włos odrastał bardziej miękki.
Domicjan (54 n.e. – 96 n.e.)
(Krzysztof Boczkowski)
(Krzysztof Boczkowski)
(Ludwik II Bawarski)
On i Sissi
Ludwik II mało powiedzieć, że lubił, wręcz uwielbiał muzykę Wagnera. Był jego
ulubionym kompozytorem od wczesnej młodości. Gorąco pragnął osobiście poznać Ryszarda
Wagnera. Było to jego obsesją. Stało to się możliwe, gdy Ludwik II został królem. Został jego
mecenasem, wspierał finansowo, płacił długi karciane, gdyż ta namiętność nie była obca
austriackiemu kompozytorowi. Budował dla niego gmachy oper, wystawiał jego dzieła w swoich
zamkach, kazał grywać jego opery dla jednego tylko słuchacza-widza, którym był on sam.
W 1864 roku Wagner przebywał w Stuttgarcie. Ludwik II wysłał do niego posłańca, który
w jego imieniu zaprosił kompozytora do Monachium. Posłaniec przekazał także prezent od króla,
drogi brylantowy pierścionek i jego portret inkrustowany drogocennymi kamieniami. Tonący w
długach kompozytor zrozumiał, że od tego melomana, zafascynowanego jego muzyką można
wyciągnąć forsę. Przyjechał. No i zaczyna się przyjaźń, a nawet zażyłość Ludwika II i Wagnera.
Król finansował jego opery, budował dla niego teatry, patronował, był jego mecenasem. Wagner
zrewolucjonizował muzykę, gdyż wprowadził do orkiestry nowe instrumenty muzyczne – tuby,
które teraz noszą nazwę tub wagnerowskich. Nota bene, żarliwym wielbicielem muzyki Wagnera
był Adolf Hitler, któremu może imponowało to, że kompozytor był antysemitą. Dodajmy w tym
miejscu, że do dnia dzisiejszego muzyka Wagnera jest zakazana w Izraelu.
Ludwik II dosłownie był przesiąknięty muzyką Wagnera, utożsamiał siebie z Parsifalem,
bohaterem antycznym, o którym Wagner napisał operę. Jest to jeden z rycerzy okrągłego stołu
króla Artura, który posiadał kielich świętego Graala. Jak wiemy, do tego naczynia spływała krew
ukrzyżowanego Jezusa.
Krążyły plotki, Drogi Czytelniku, że Wagner był jakiś czas homoseksualnym partnerem
Ludwika II. Niezbitych dowodów na to nie ma, pozostańmy zatem w sferze plotek, chociaż
analizując kontakty Ludwika II z Wagnerem i ich ekscentryczną zażyłość, nie wykluczamy takiej
możliwości. Krytyk i pisarz Nordaua natomiast sądzi, że mężczyźni Wagnera nie interesowali, on
oddawał hołd wyłącznie kobietom. Pisał: „Oprócz anarchistycznego zgorzknienia świadomym i
nieświadomym życiem duchowym Wagnera rządzi jeszcze jedna siła: popęd płciowy. Przez całe
swe życie był on maniakiem erotycznym i wszystkie jego myśli obracały się wokół kobiety”. Inni
sądzą, że, mimo iż Wagner preferował kobiety, w stosunku do Ludwika II zrobił wyjątek, tak
zwany dług wdzięczności popchnął go na jakiś czas w objęcia króla. Niby ku ugodzie z
Ludwikiem II stał się gejem, porzucając pierwszą żonę z dziećmi. Jeśli tak, to gejem był
niedługo, skoro ponownie się ożenił w 1870 roku z córką Liszta, Kosimą, i miał z nią dzieci.
Synekura Wagnera nie trwała długo. Wkrótce decyzją bawarskiego parlamentu za
skandale obyczajowe i gorszenie ludzi amoralnością został wydalony z Bawarii i nawet sam król
musiał z pokorą przyjąć tę surową decyzję parlamentu. Wagner powrócił do Niemiec w 1861
roku na mocy amnestii, a wtedy Ludwik II ze zdwojoną mocą zaczął się nim opiekować. Dzięki
protekcji króla Wagner mógł ponownie cieszyć się swobodą twórczą. Może dlatego właśnie tak
go lubił Adolf Hitler? Był to jego ulubiony kompozytor. Mówił: „Muzyka Wagnera dostarcza mi
radości i budzi natchnienie”. Nie obarczajmy jednak wielkiego kompozytora za natchnienie
Hitlera w stworzeniu obozów koncentracyjnych i wykorzystaniu jego marszów podczas szturmu
hitlerowskich wojsk na Europę.
I tak Ludwik II żył swoim życiem o podwójnym obliczu i usiłował znaleźć spokój ducha.
Udawało mu się to z trudem, zwłaszcza wówczas, gdy zdał sobie sprawę, że jest stuprocentowym
gejem. Homoseksualista! Król, władca, homoseksualista! W ustach pruderyjnej Bawarii to
brzmiało groźnie. Takiemu władcy grozi abdykacja. Toteż nie tylko skrywał swe homoseksualne
upodobania, lecz żarliwie z nimi walczył. Właśnie dla udowodnienia, że nie jest stuprocentowym
gejem i potrafi okiełznać swoje homoseksualne namiętności, postanowił się ożenić.
22 stycznia 1867 roku zaręczyli się: bawarska księżniczka Zofia Charlotta, rodzona
siostra Sissi i bawarski król Ludwik II. Rodzina Sissi była wniebowzięta z tego powodu. Ich
córka zostanie bawarską królową! Zofia jest jedną z pięciu córek Ludwiki i Maksymiliana.
Rodzinka potrafi korzystnie wydawać córki za mąż. Elżbieta-Sissi jest cesarzową Austrii i
Węgier, Helena poślubiła księcia von Thurn und Taxis, Maria jest żoną Franciszka II, króla
Neapolu i Obojga Sycylii, a jego brat poślubił jej siostrę Matyldę i oto teraz szykuje się nowe,
bardzo korzystne dynastyczne małżeństwo ich córki Zofii. Ona stanie się królową Bawarii.
Radość rodziny była tak wielka, że na ogół skąpy ojciec narzeczonej, Maksymilian nie wzbraniał
się przed wypłaceniem ogromnego posagu, który należało dać przyszłemu mężowi Zofii.
Szczęście dziecka musi być na pierwszym miejscu, czyż nie tak? Zamówiono u drogiego
rzemieślnika małżeńskie łoże, istny cud sztuki stolarskiej. Z kolumnami, złotą rzeźbą,
aksamitnym, złotem przeszywanym baldachimem i innymi drobiazgami w postaci posążków
antycznych bogów. Leżeć na takim łożu to żyć, nie umierać, i płodzić dzieci, ile się da. I co? Stoi
teraz to ani razu niewypróbowane małżeńskie łoże w jednym z bawarskich muzeów, budzi
zaciekawienie turystów, którzy przy okazji poznają smutną historię niedokonanego małżeństwa
bawarskiego króla i księżniczki. Na początku wszystko było dobrze i nic nie zapowiadało
rodzinnego dramatu. Ludwik II, piękny, postawny, wysoki, 190 cm wzrostu, majestatyczny jak
na króla przystało (może Czytelnik obejrzeć zdjęcie) był zakochany w Zofii. Wspólne spacery po
parku przy blasku księżyca, kradzione niewinne pocałunki sprzyjały romantycznemu nastrojowi.
Mieli te same zamiłowania. On uwielbiał Wagnera, ona również. Ileż razy wspólnie na cztery
ręce grali na fortepianie jego utwory! Zofia miała cudowny, prawie operowy głos. Ludwik II,
wielki meloman, godzinami mógł słuchać jej śpiewu. Małżeństwo zapowiadało się na udane.
Lecz w miarę zbliżania się daty ślubu, nastrój Ludwika II ulegał wyraźnemu pogorszeniu,
widocznemu dla otoczenia. Stawał się zamyślony, pochmurny, nie uśmiechał się, jakby zła
wróżka starła z jego ust na zawsze uśmiech, i w ogóle całą swoją postacią wyrażał nieszczęście.
A zajrzyj, Czytelniku, w jego smutne oczy, w których zaczaił się ukryty ból: były to oczy
cierpiącego człowieka. A jakie straszne sentencje on wypisuje w sekretnym pamiętniku:
„Wolałbym rzucić się w wody Alpsee, niż się żenić!”. Przyczyna wyjaśniła się, kiedy to Ludwik
II odwołał swoje narzeczeństwo, a także i ślub, i w bardzo osobistym liście gorąco przepraszał
Zofię. On, widzicie go, nie czuje się na siłach być jej mężem w całym tego słowa znaczeniu, on
może być tylko i wyłącznie jej przyjacielem. Jeszcze raz gorąco kuzynkę przeprasza i prosi, żeby
na niego się nie gniewała i żeby zechciała zadowolić się jego dozgonną przyjaźnią. Po czym 20
lipca 1867 roku wsiada do karety ze swoim koniuszym, młodym dwudziestoletnim Ryszardem
Horningiem i umyka w siną dal. Nie jesteśmy, Drogi Czytelniku, Dostojewskim, żeby roztrząsać
psychologiczny dramat i traumę odrzuconej przez mężczyznę kobiety, tym bardziej kobiety
zaręczonej, gdy już cała Europa została zawiadomiona o dacie ślubu. Europa zresztą
zorientowała sie, że coś z tym narzeczeństwem nie jest w porządku, już wcześniej, gdy
trzykrotnie zmieniano termin ślubu. Najpierw miał być w październiku, potem w listopadzie,
następnie w grudniu. Przyczyna? Ludwik II nie mógł zdecydować się na małżeństwo. Zofia
wyczuwała wyraźne chłód narzeczonego i dlatego tak pisała w liście do matki: „Mamo, czy nie
widzicie, że on mnie nie kocha, że kpi sobie ze mnie!”. Liszt, będąc na przedstawieniu teatralnym
w Monachium i zobaczywszy w cesarskiej loży Ludwika i obok siedzącą z posępnym wyrazem
twarzy Zofię, tak pisał do swej przyjaciółki: „Matrymonialne zapały Jego Królewskiej Mości
wydają się mocno umiarkowane”. A potem poleciały ploteczki, gnuśne i podłe. Księżniczka na
złość narzeczonemu, chłód którego wyraźnie odczuwała, przespała się z dworskim fotografem z
Monachium. Ludzie zaczęli dociekać przyczyny takiej wyraźnej zmiany króla w stosunku do
narzeczonej; i znowu zaczęły się plotki, tym razem na temat homoseksualizu Ludwika II. Niby
on tylko dlatego wyraził chęć ożenku, bo domagali się tego jego seksualni partnerzy. No i czym
bawarski król różni się od tchórzliwego bohatera Gogola, Podkolesina z Ożenku, który uciekł
przez okno od narzeczonej? Jaki to wstyd i dla niewiasty, i dla rodu Wittelsbachów. Europa się
śmieje, a księżniczka Zofia nawet nie płacze. Sparaliżowało ją jak Niobe. Z powodu bardzo
wielkiego nieszczęścia i wstydu łzy ulgi z pomocą nie przychodzą. Wszyscy osądzali Ludwika II.
A według nas, Drogi Czytelniku, bawarski król postąpił uczciwie: przekonawszy się, że jest
homoseksualistą w stuprocentowym tego słowa znaczeniu, nie biseksualistą, i że organ kobiecy
wzbudza w nim awersję, niesamowity wstręt, nie chciał psuć życia Zofii nieszczęśliwym
małżeństwem. Homoseksualista Fryderyk Wielki pruski się ożenił i co wyszło z tego
małżeństwa? Najpierw sypianie ze sobą jak brat ze siostrą, a potem spotkania raz do roku przy
wspólnym obiedzie podczas święta narodowego (Niewinny pocałunek w czoło i troskliwe
pytanie: „Jak się masz, umiłowana żono?” – „Nieszczególnie”). Dziękujemy za takie małżeńskie
życie niewiasty, stworzonej bądź co bądź do rodzenia potomstwa.
Zofia, gdy otrząsnęła się z szoku, natychmiast chciała wyjść za mąż, za byle kogo, byleby
zatrzeć nieprzyjemne wspomnienie i dziewczęcy wstyd przed otoczeniem. Jej mąż, książę
Ferdynand d’Alenqon, wnuk Ludwika Filipa, nie był ani gorszym, ani lepszym od przeciętnych,
pospolitych mieszczańskich mężów, a nawet wyróżnił się pewnym szlachetnym czynem: przyjął
z powrotem do swego domu „córę marnotrawną”, niewierną żonę, która nie tylko go zdradziła,
ale uciekła z ukochanym, co wywołało ogromny skandal w Europie. Ona, urodziwszy mężowi
dwoje dzieci, syna i córkę, i odchowawszy je, mając czterdzieści lat zakochała się w żonatym
lekarzu Glaserze ze wzajemnością. Żona lekarza zagroziła międzynarodowym skandalem i
zaczęła szantażować i prześladować zakochaną parę. Ekscentryczna, jak i wszyscy
przedstawiciele rodu Wittelsbachów, Zofia, która całe życie marzyła o prawdziwej, wielkiej
miłości, nie miała zamiaru łatwo się poddać. Słowem, opuściwszy męża i pozostawiwszy dzieci,
Zofia ze swoim kochankiem uciekła do Merano. I tutaj, gdy kochankowie oddawali się występnej
miłości, „czerpiąc z seksu rozkosz”, jak mawia Janusz Kawryżka, szpiedzy wynajęci przez
Wittelsbachów ich wyśledzili i dosłownie wykradli Zofię. Zamknięto ją potem jako
niepoczytalną w szpitalu psychiatrycznym u doktora Kraffta Ebinga, światowej sławy
seksuologa. W tym momencie życie romantycznej Zofii zostało do reszty zniszczone. W klinice
Ebinga postarano się wybić jej z głowy i występny seks, i mrzonki o wielkiej miłości, podleczono
nimfomanię, wpojono chrześcijańskie dogmaty i po paru latach mocno podstarzała, zgaszona
dewotka Zofia, wykastrowana uczuciowo, powróciła do męża, który w porywach szlachetnej
łaskawości raczył ją przyjąć, żeby móc potem z sadystycznym upodobaniem całe życie kpić z
niej i wymawiać jej niegodny postępek. Budzi zdziwienie, Drogi Czytelniku, że siostra Zofii,
znamienita Sissi, która tak lubiła siostrę, tak ceniła jej romantyczną naturę, tym razem nie stanęła
po jej stronie. Okropnie ją potępiła, zerwała wszelkie kontakty i uwieczniła w takim oto wierszu:
Wierności nie dochowałaś
Małżonek twój nieszczęśliwy,
W serce mu sztylet wpakowałaś,
Ach, grzech to straszliwy!
„A sędziowie to kto?” – aż się chce wykrzyknąć słowami Gribojedowa. Sissi, która przez
lata zostawiała męża i małe dzieci na pastwę dworu i teściowej? Która kategorycznie odmówiała
mężowi prawa do małżeńskiego łoża i osobiście poszukała mu kochanki, ponieważ seks z mężem
ją nie bawił i nie miała zamiaru rodzić więcej dzieci, bo to psuje figurę? Egoistyczna Sissi, która
za grosz nie liczyła się z ludźmi i gdy człowiek przestawał ją interesować, okrutnie go porzucała?
Która swój kult piękności wyniosła na piedestał niczym pogańskiego bożka i modliła się do
niego z gorliwością fanatyczki i dla niego była gotowa na wszystko, nawet kosztem rodziny, nie
mówiąc już o tym, że biła po pysku fryzjerki? Sissi, bezduszna, nieszczęśliwa, zagubiona, nie
przejawiała serca w stosunku do tak samo zagubionej i nieszczęśliwej siostry Zofii.
Tragicznie zakończyła swój żywot nieszczęsna Zofia. Gdy wyszła z kliniki
psychiatrycznej Ebinga, całkowicie poświęciła się działalności charytatywnej. Wpadła, inaczej
mówiąc, ze skrajności w skrajność. Tak zawsze postępują neurotyczne, rozczarowane życiem
osoby.
Wspomnijmy, jak niegdyś mężna i władna kochanka Ludwika XIV, markiza Montespan,
która urodziła królowi siedmioro dzieci, po wygaśnięciu do niej uczuć króla była zmuszona pójść
do klasztoru. I co ona tam wyprawiała? Jaką niepokorą oddanie Bogu wyrażała?
Demonstracyjnie okazywała pokutę. Chodziła we włosiennicy, która była o niebo bardziej
kłującą od zwykłej, jadła czarny chleb i cebulę, spała prawie na gwoździach i to wszystko czyniła
bez cienia pokory, lecz demonstracyjnie, szumnie, z fanfarami i bębnami. Oto patrzcie, jak ja się
morduję, oto do czego doprowadzili mnie król i sam Pan Bóg! Jestem męczennicą, a czy
powinnam?
Być może tak postępowała i Zofia, gdy również demonstracyjnie okazywała dobro
ludziom. Od markizy Montespan różniła się jedynie tym, że jej poświęcenie było szczere.
Zginęła śmiercią tragiczną w płomieniach pożaru w Paryżu w 1897 roku, ratując personel domu
dobroczynnego.
Być może, Drogi Czytelniku, to tylko nasze domysły, lecz w wyrażanej przez Sissi
niechęci wobec siostry Zofii, czego nie powinna robić mimo wszystko, można dopatrywać się
ukrytego sensu. Może tym zachowaniem chciała zjednać sobie kuzyna Ludwika II? Zawsze czuła
wobec niego ogromną sympatię, uważała bowiem, że bodaj jako jedyny z rodu Wittelsbachów
był jej bliski duchowo. Negatywny stosunek do siostry niejako zamazywał z kolei jego
nieszlachetne i niewłaściwe zachowanie wobec Zofii.
Sissi została zamordowana przez szaleńca, anarchistę, Luigiego Luccheniego w 1898
roku, otrzymując cios prosto w serce pilnikiem na brzegu genewskiego jeziora. W momencie
ataku nie rozumiała, co się z nią dzieje. Zanim upadła martwa na mokry piasek, zrobiła parę
kroków do przodu, wyszeptawszy: „Czego chce ten człowiek?”. Ten człowiek, jeśli można
nazwać człowiekiem tego dwudziestojednoletniego robotnika budowlanego, życzył śmierci
tyranom. Planowo miał przyjechać tyran, książę (dla niego był przeznaczony ten ostry pilnik), nie
przyjechał. Trafił się inny tyran. Czemu nie? Cesarzowa Sissi, która nigdy nie interesowała się
polityką, była dla niego ucieleśnieniem tyranii. Przypadkowa śmierć, bezcelowe życie. A w
Wiedniu na każdym kroku obecnie sprzedają turystom różne wizerunki Sissi. Z gobelinów,
parasolek, talerzy, nawet z popelniczek patrzy na was oślepiająco piękna kobieta z grubym
warkoczem. Można gasić papierosy na twarzy Sissi. O, lud wiedeński pełen hołdu jest dla swej
cesarzowej. To nic, że lubiła Węgrów i nienawidziła Austriaków. Lud zła nie pamięta, tym
bardziej, że krocie przynosi Sissi, dając zarobić Austriakom. A to że jakiś podchmielony
jegomość zgasi papierosa na jej twarzy czy powiesi jej portret na ścianie, to już zależy od gustu i
upodobań obywatela. Austria to kraj demokratyczny, szanuje każde przekonanie.
Wydarzenia 1867 roku utwierdziły Ludwika II w przekonaniu o własnym
homoseksualizmie. I odtąd zaczynają się niewysłowione duchowe męki króla, jego wewnętrzna
rozterka, która ostatecznie doprowadziła króla do samobójstwa.
3.2.2. DRUGIE OBLICZE KRÓLA
Ironia serca i umysłu polega na tym, że ludzie mądrzy nie zawsze postępują mądrze.
Zajrzyjmy w ich psychikę. Wielki myśliciel często bywa w domu małostkowy i dokuczliwy.
Nawet charyzmatyczni i natchnieni wielcy ludzie cierpią w ukryciu na depresję, mają manie
samobójcze, ulegają paskudnym dewiacjom seksualnym łącznie z tym, że uwielbiają doznawać
poniżeń i cudzej dominacji w buduarze.
Ludziom sławnym przypisujemy stałość charakteru, pozytywne cechy i styl życia
wyznaczony przez ich geniusz. Odkrycie prawdy, że ich idol jest zwykłym człowiekiem ze
swoimi ludzkimi słabościami, szokuje ludzi. Rychło okaże się, że Zygmunt Freud żył w trójkącie,
Havelock Ellis lubił, żeby kobieta oddawała mocz podczas stosunku, Winston Churchill,
miaucząc jak kot, na czworakach zbliżał się do sypialni żony, Stalin podczas stosunku lubił
używać wulgarnych słów, a Hitler domagał się od kobiety, żeby podczas aktu seksualnego go
biła i poniżała. Autorowi wolno grzebać w „brudnej bieliźnie” Wielkich, lecz temu, kto za swego
idola uczynił Boga – nie. Długoletnia przyjaciółka wielkiego rosyjskiego kompozytora
Czajkowskiego, Nadieżda Filaretowna Meck (przyjaźń ich trwała ponad czternaście lat),
bezpardonowo zerwała tę przyjaźń, jak tylko dowiedziała się, że Piotr Czajkowski jest
homoseksualistą. To było skrzętnie skrywane. Wielki rosyjski kompozytor nie może być gejem.
Starannie unikano ujawnienia prawdy, żeby nie zdjąć świętej aureoli z głowy Czajkowskiego i
nie nadszarpnąć opinii o nim w oczach świata. Możesz, Czytelniku, przeczytać dziesiątki
opasłych tomów szczegółowej biografii Czajkowskiego i ani razu nie natknąć się na słowo
„homoseksualista”, które w czasach carskiej Rosji i świetlanego komunizmu brzmiało jak
przekleństwo. Tak właśnie przez obłudę i zakłamanie niby chroniono dobre imię geniusza. A on
był stuprocentowym homoseksualistą, na dodatek nieuleczalnym neurotykiem, alkoholikiem,
egoistą, bezwzględnym, a czasami cynicznym, a co gorsza homoseksualistą w ekstremalnym
wydaniu, czyli po prostu nie mógł jak biseksualiści mieć fizycznego, płciowego kontaktu z
kobietą. Mógł kochać wyłącznie platonicznie kobietę, uwielbiać swoją Dulcyneę, lecz nigdy po
męsku nie mógł wziąć ją w objęcia i normalnie posiąść. Taką tragiczną postacią był wielki
rosyjski kompozytor Piotr Iljicz Czajkowski. Jego homoseksualizm był jego przekleństwem,
przysporzył mu wiele mąk psychicznych i fizycznych. W stosunku do kobiet był egoistą i
człowiekiem bezwzględnym, a równocześnie wielbił je platonicznie. W muzyce był
niezrównany. Jego muzyka oddaje głębię uczuć, niewyrażalną miłość pełną trwogi, pasji,
niepokoju. Jego muzyka wyrażała to, czego nie potrafił wyrazić słowami – bezgranicznej
idealizacji ukochanego, wszystkiego, co targa zakochanym sercem. Wielu muzykologów uważa,
że w muzyce Czajkowskiego odbił się jego homoseksualizm. Międzynarodową sławę genialnego
kompozytora i wykonawcy Piotr Czajkowski zdobył momentalnie, bez specjalnych sponsorów i
menadżerów, jego talent torował mu drogę sam, z tym że najpierw był doceniony na Zachodzie i
w Ameryce, a potem już we własnej ojczyźnie, którą kochał z nostalgią zakochanego kochanka.
Zmuszony do licznych tournée po świecie, zawsze tęsknił za Rosją, za ojczystą przyrodą, do
swych bliskich, braci i sióstr. Jego nostalgia czasami przybierała niebezpieczny charakter.
Wysyłał do rodziny z zagranicznych wojaży listy z jednym i tym samym lejtmotywem: „Tęsknię,
och jak ja za wami tęsknię”. W liście do rodziny 20 grudnia 1887 roku napisał: „Tęsknota
okazała się wprost nie do zniesienia do tego stopnia, że chciałoby się założyć pętlę na szyję”.
Z natury był samotnikiem. Nie lubił wystawnych przyjęć, stronił od ludzi, z ogromnym
wysiłkiem brał udział w rautach i zebraniach. Nudził się, gdy wygłaszano pompatyczne mowy na
jego cześć, często uciekał po cichu z takich spotkań. Umiał jednak zjednywać sobie ludzi
pozorną nieśmiałością. Mówimy pozorną, bo wewnątrz, mimo ogromnej wrażliwości, cechowała
go pycha i bezwzględność. W ciągu ostatnich dziewięciu lat życia zyskiwał coraz większy
rozgłos i w dziewięćdziesiątych latach dziewiętnastego wieku cieszył się już międzynarodową
sławą. Czajkowskiego zaczęto grać dosłownie wszędzie. W Rosji, Europie, Ameryce. Uważano
go za jednego z najważniejszych i najbardziej utalentowanych współczesnych kompozytorów.
Mozart swoich czasów! Jest bogaty i sławny! Co jeszcze potrzeba do szczęścia człowiekowi?
Czemu więc jest taki nieszczęśliwy, taki samotny? Czemu w przenikliwych piwnych oczach
zastygł niewysłowiony smutek? Zygmuncie Freudzie, pomóż nam się połapać w tak złożonej i
nazbyt skomplikowanej osobowości Czajkowskiego. Czy żyją w nim dwaj ludzie? Jeden to
błyskotliwy artysta o światowym nazwisku, a drugi to człowiek zżerany żądzą, śmiertelnie
cierpiący chrześcijanin, któremu prawosławna religia nie pozwala zaakceptować siebie. Człowiek
dręczony wątpliwościami, spędzający dnie w smutku i trwodze, i gotowy „założyć pętlę na
szyję”. Czemu?
Jeśli człowiek rodzi się homoseksualistą i pragnie realizować się w tym uczuciu, a każą
mu to ukrywać, bo tak jest przyjęte, bo tego wymaga mieszczańska moralność, chrześcijańska
moralność, takiego człowieka nie mogą nie męczyć wyrzuty sumienia! Wyrzuty sumienia to nie
bagatelka, Drogi Czytelniku, to wielka destrukcyjna bądź konstruktywna siła (nie razbieriosz),
lecz niezmiennie znacząca. Ona może zniszczyć osobowość człowieka. Może dlatego
bohaterowie de Sade’a byli tak cyniczni, że nigdy nie mieli wyrzutów sumienia, które miał nawet
największy złodziej świata, Aleksander Macedoński. To było odtrutką dla bohaterów de Sade’a,
aby zaakceptować tkwiące w nich potworne bestialstwo. Wyrzuty sumienia męczyły
Czajkowskiego zawsze, poczynając od wczesnej młodości, gdy będąc w Petersburgu w Szkole
Prawniczej odkrył w sobie homoseksualne upodobania. Podobali mu się niektórzy jego koledzy.
Wcale nie jak przyjaciele, tylko jak kochankowie. Mówić o tym nie wypadało. Tłumił w sobie to
uczucie z mniejszym czy większym skutkiem, a rezultatem była nerwica. Wszystko absolutnie
zgodnie z nauką Zygmunta Freuda.
On wpada w melancholię, w samobójczą manię, w pijaństwo, w rozpacz, po prostu nie
może zaakceptować siebie takiego „upośledzonego”, skoro społeczeństwo tego nie akceptowało.
Był przekonany, że jego homoseksualizm ma genetyczne podłoże, przecież jego młodszy brat
Modest również był homoseksualistą. Na ogół z bratem, autorem jego librett do oper, żył
zgodnie. Lecz były momenty w ich życiu, gdy straszliwie się kłócili, rywalizując o kochanków.
Modest miał kochanka – czternastoletniego, pięknego jak efeb, głuchoniemego chłopca, Kolę
Konradi. Na nieszczęście, zakochał się w nim również Piotr Czajkowski. Uczucie było tak silne,
że gotów był na zawsze pokłócić się z bratem, byleby odebrać mu Kolę. Pisał po nocach i
przesyłał Modestowi traktaty o etyce, w których udowadniał na podstawie kodeksów
monarchistycznych przewagę praw starszego brata nad młodszym. Modest nie ustąpił. Kola był u
jego boku przez całe życie. Modest był dla niego opiekunem. Kola towarzyszył Modestowi w
jego wojażach zagranicznych, a gdy chłopiec po śmierci biologicznego ojca stał się bogaty,
zamieszkał z nim na stale w jego posiadłości. Nie wnikajmy, Drogi Czytelniku, czy miała tu
miejsce pedofilia, przecież Modest zainteresował się Kolą, gdy ten miał zaledwie dwanaście lat.
Pewnych wątków z biografii i samego Czajkowskiego, i jego rodzinki lepiej nie dotykać.
Usatysfakcjonujmy się twierdzeniem biografa Simona Mundy’ego: „Choć Czajkowski czuł silny
homoseksualny pociąg do chłopców, wiedział, jak powstrzymać się w ryzach, aby nigdy nie
pozwoliły mu stać się pedofilem”. Na szczęście Piotr wkrótce zakochał się w swoim stajennym i
jego uczynił kochankiem. Jego homoseksualizm przerodził się w ustawiczne źródło cierpień i
rozterek moralnych, rozdzierających jego psychikę. A ponieważ był niezwykle temperamentny, o
ogromnym libido, trawiła go ustawiczna żądza. Hunter twierdzi, że homoseksualizm odbił się na
muzyce Czajkowskiego. „W jego muzyce brzmią homoseksualne nutki” – pisał. Nie wiemy,
Drogi Czytelniku, jak może homoseksualizm odbić się na muzyce, wiemy natomiast, że na
zewnętrznym wyglądzie Czajkowskiego owszem. Miał oczy smutnego człowieka, człowieka
cierpiącego! Biała broda i smutne oczy! Wyraźnie na każdym zdjęciu Czajkowskiego widać
ogromne duchowe zmęczenie i nie jest to zdrowe zmęczenie chłopa, któremu wystarczy
przespana noc, żeby nabrać nowych sił. Zmęczenie Czajkowskiego to odbicie wewnętrznego,
przygnębiającego stanu jego duszy. Czajkowski żył w czasach, w których homoseksualizm był
niezwykle negatywnie postrzegany przez społeczeństwo, a kontakty homoseksualne karane. Te
moralne kodeksy nie dotyczyły Szkoły Prawniczej, do której w młodości Czajkowski chodził. Ta
szkoła, która doprowadziła do tragicznego finału – samobójczej śmierci kompozytora, w latach
jego młodości była rozsadnikiem homoseksualizmu. Naukowcy twierdzą, że 50% upodobań
seksualnych rodzi się w okresie dojrzewania i na ogół jest to niewinna masturbacja z
kolegami-rówieśnikami. Potem z reguły to upodobanie mija i człowiek jest gotowy do kontaktów
heteroseksualnych. Tak nie stało się w przypadku Czajkowskiego i większości jego kolegów z tej
Szkoły Prawniczej. Wszyscy jego koledzy pozostali homoseksualistami, w mniejszym czy
większym stopniu byli jego kochankami przez całe życie. Podajmy kilka imion takich kolegów
ze szkoły. Rozpustny arystokrata książę Mieszczerski i Apuchtin. Z nimi Czajkowski nie
przerwie kontaktu nawet po opuszczeniu szkoły i będzie spotykać się w swym dorosłym życiu,
na przykład na Kaukazie, gdzie w Tbilisi (dawny Tyflis) będzie aktywnym uczestnikiem
gejowskiego kółka. Mało kto wie, że w Tbilisi z powodu Czajkowskiego popełnił samobójsto
młody oficer artylerii. On tak zakochał się w Czajkowskim, że gdy ten wyjechał z Tbilisi do
Moskwy, trzy dni po jego wyjeździe palnął sobie w łeb. Te fakty na ogół są przemilczane w
monografiach o Czajkowskim, nie znajdziemy ich także w monografii Modesta, brata
Czajkowskiego, który pretendował do miana najbardziej obiektywnego i rzetelnego biografa
wielkiego kompozytora.
Kto nie lubi muzyki Czajkowskiego? Śmiem twierdzić, że nie ma takiej osoby na świecie.
Jego melodia jest prosta i odrobinę sentymentalna. Tę melodię przyjmujemy jak coś nam
bliskiego i zrozumiałego. Jest to nasza melodia. Dociera do serca każdego, wzrusza i rozczula,
wgłębia się w psychikę ludzką, odkrywa coś dla nas nieznanego i tajemniczego. To absolutnie
nasz kosmopolityczny kompozytor, ogromnie nam bliski, mimo iż często muzykę pisał dla
kochanków, a nierzadko w nastroju przez nich spowodowanym. Tylko jedną swoją symfonię,
czwartą, poświęcił kobiecie. Była nią Nadieżda Fiłaretowna Meck.
On nigdy nie założył rodziny, aczkolwiek próbował. Był skazany na bolesną samotność,
mimo iż miał liczne kochające rodzeństwo i sporo kochanków. Przez całe życie nie opuszczało
go uczucie pustki, osamotnienia i bólu. Znamy dobrze takie neurotyczne natury, które nawet ze
słoneczka uczynią osobistą tragedię. Jak się nazywa taki charakter? Choleryczno-melancholijny
malkontent? Jest to zgoła trudny i dla otoczenia, i dla tej osoby charakter.
Jego ojciec był trzykrotnie żonaty. Pierwsza żona, Niemka Maria Keiser, obdarzywszy
męża córką Zinaidą, zmarła. Druga, Aleksandra Asser była o osiemnaście lat młodsza od męża.
Urodziła mu sześcioro dzieci w tym dwoje bliźniąt, Modesta i Anatola. Piotr Czajkowski był
szczególnie mocno związany z Modestem. Być może dlatego, że obaj byli homoseksualistami.
Druga żona Ilji Czajkowskiego zmarła na cholerę. Tradycyjna kuracja gorącymi kąpielami nie
pomogła. Ojciec Czajkowskiego, silny, zdrowy chłop postanowił ożenić się po raz trzeci. Życie
przecież trwa nadal, a Ilja Czajkowski był żądny życia i dobry był z niego ogierek.
W osiemdziesiątych latach dziewiętnastego wieku Piotr Czajkowski był już bardzo
sławny, chętnie przyjmowano go w najlepszych salach koncertowych świata i jako dyrygenta, i
jako kompozytora, i jako wykonawcę. Bardzo dużo podróżował, odbył tournée po Europie i
Ameryce. Niekończącymi owacjami witano go w Paryżu, Londynie, Pradze, Berlinie, Wiedniu,
Warszawie. Ameryka również entuzjastycznie przyjęła Czajkowskiego. Jego występy w Nowym
Jorku stały się muzycznym triumfem.
W 1888 roku Czajkowski spotkał w Paryżu Ignacego Paderewskiego. Obaj byli u szczytu
sławy. Niezupełnie się sobie spodobali, spotkanie było chłodne. Dwa orły nie mogą żyć w
jednym gnieździe. Między geniuszami istnieje taka sama rywalizacja, jak między zwykłymi
ludźmi. Nic na to nie poradzisz, taka już jest ułomna ludzka natura. Zjada ją zazdrość, zawiść, a
sława to najbardziej podatny grunt, żeby te destrukcyjne cechy charakteru się rozwijały. Bogaty i
sławny człowiek, jakim w owym czasie był Czajkowski, czuje się nieszczęśliwy? Kto nam
wyjaśni ten życiowy paradoks, genezę takiego stanu?
Czajkowskiego rozumiała tylko jedna osoba. Była nią Nadieżda Fiłaretowna Meck.
3.3.1. NADIEŻDA FIŁARETOWNA
(Piotr Czajkowski)
(Piotr Czajkowski)
Bobik, czyli Władimir Dawydow, był siostrzeńcem Czajkowskiego, synem jego siostry
Aleksandry. Mieszkał z rodzicami w Kamionce, posiadłości Dawydowych, która znajduje się na
Ukrainie i w której często gościł Czajkowski. W zasadzie był to jego drugi dom. Chętnie tam
przebywał i gdyby nie choroba Aleksandry, która wpadła w narkomanię i alkoholizm,
przebywałby tam do końca dni swoich. W ostatnich jednak latach atmosfera się zepsuła,
Aleksandra trapiona chorobami i bólem po śmierci trojga dzieci, dwóch córek i syna, stała się
niemożliwa do wytrzymania i Czajkowski był zmuszony poszukać sobie na letnie wakacje
innego lokum, na szczęście kupił własny dom w Klinie, sto pięćdziesiąt kilometrów od Moskwy
po drodze do Petersburga.
Władimira Dawydowa znał od wczesnego dzieciństwa, zakochał się w nim, gdy chłopiec
miał czternaście lat i kiedy stwierdził, że Bobik (tak nazywano w rodzinie Wołodię) ma takie
same seksualne upodobania, co i on. To jeszcze bardziej utwierdziło w przekonaniu
Czajkowskiego, iż homoseksualizm jest dziedziczny. Trzech mężczyzn w jego rodzinie było
homoseksualistami: on, Modest i Bobik. Nie wiadomo kiedy miała miejsce inicjacja Bobika, lecz
ważne, że Aleksandra, matka Bobika i ukochana siostra Piotra Czajkowskiego, o tym wiedziała i
nie robiła z tego żadnego problemu, puszczając to płazem. Jej stosunek (zawsze serdeczny) do
brata się nie zmienił, do syna również. Dwa utwory poświęcił Czajkowski Bobikowi: symfonię
h-moll i znakomitą Symfonię Patetyczną, ostatni utwór wielkiego kompozytora, napisany na
miesiąc przed jego samobójczą śmiercią. Wyprzedzając chronologię wydarzeń, wspomnijmy, że
Bobik również zakończył życie samobójstwem wkrótce po śmierci Czajkowskiego. Na dobre,
Władimir Dawydow pojawił się w życiu Czajkowskiego w latach osiemdziesiątych
dziewiętnastego wieku, po tym jak jego fascynacja Aloszą bezpowrotnie minęła. Czajkowski nie
czuł pociągu do dojrzałych mężczyzn. Pociągali go wyłącznie młodzi i piękni chłopcy, a gdy
kochanek dorastał i stawał się mężczyzną z zarostem, on przestawał się nim interesować, co nie
oznaczało, że całkowicie go porzucał. Jego homoseksualny partner wówczas stawał się jego
przyjacielem w pełnym tego słowa znaczeniu, bez erotycznego podtekstu. Dziennik
Czajkowskiego odczytany już po jego śmierci ujawnia, jakim głębokim uczuciem darzył Bobika.
Zachłystywał się pochwałami na jego temat, wyjawiał, co czuł, gdy we dwóch spacerowali po
lesie. Z Bobikiem nigdy się nie nudził, a w każdej wolnej chwili pragnął przebywać tylko z nim.
W listach do Nadieżdy Meck nazywał go „cudownym dzieckiem”. Kiedy Bobik miał trzynaście
lat, był bliski śmierci. Szukając gołębich jajek, spadł z dachu, stracił przytomność, przez kilka dni
jego życie było w niebezpieczeństwie i gdyby nie przytomność i roztropność lekarzy, którzy
natychmiast zaaplikowali mu kilka setek pijawek wysysających złą krew, Bobik już by nie żył.
Dostał wstrząsu mózgu i przez całe życie męczył go ból głowy. Jak już wspominaliśmy,
Czajkowski zażarcie walczył ze swoim pociągiem fizycznym do młodych, dorastających
chłopców i mimo licznych przykładów nikt z biografów nie powiedział o tym wprost. Zacznijmy
od tego, że w Kamionce, gdzie często przebywał u swej siostry Saszy, kilku ojców z sąsiedzkich
domów nie pozwalało swym dorastającym synom spacerować z Czajkowskim po lesie. Czyżby
jego pedofilskie skłonności były tak widoczne? O tym on sam zdawkowo informuje w swym
pamiętniku. W liście do Nadieżdy Meck z rozbrajającą szczerością wyjawia, że oprócz Bobika
bardzo lubi także Jurija, młodszego syna Dawydowych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wolno
przecież wujowi kochać swych siostrzeńców, gdyby nie to właśnie wyraźne pedofilskie
zabarwienie niektórych fraz: „Ja żywię specjalne silne uczucie do średniego Wołodii – poety,
muzyka, namiętnego miłośnika kwiatów, ptaków i motyli. Bardziej potulnego dziecka w życiu
nie widziałem. Najmłodszy Jurij czaruje swoją dziecięcą rozkoszną urodą”. Jeśli dołączymy do
tego wyznania fakt, z jakim zacietrzewieniem chciał zabrać bratu Modestowi dwunastoletniego
głuchoniemego chłopca Kolę Konradi, namiętność Czajkowskiego do nieletnich chłopców stanie
się oczywista.
W ostatnich latach swego życia Czajkowski wyjeżdżając za granicę zawsze brał ze sobą
Bobika. Zachowało się zdjęcie zrobione w Paryżu: Czajkowski z Bobikiem, już młodym
oficerem, i podczas gdy liczne portrety Czajkowskiego ukazują ogromny smutek na jego twarzy,
to tu zupełnie inaczej, na tym zdjęciu wygląda on na szczęśliwego.
Gdy Czajkowski przebywał sam, bez Wołodii, pisał do niego obszerne listy, informując o
wszystkich swoich sprawach związanych z wydaniem dzieł muzycznych. Wołodii w testamencie
pozostawił cały majątek i muzyczny bogaty dorobek. Wołodii poświęcił swoje ostatnie genialne
dzieło Symfonię Patetyczną.
Pisał mu w liście: „Praca nad symfonią, którą zamierzam Ci poświęcić, posuwa się
naprzód. Jestem bardzo zadowolony z jej treści, jest to najlepszy, a w szczególności najbardziej
szczery z moich utworów”.
Po śmierci Czajkowskiego Wołodia wpadnie w narkotyczny i alkoholowy nałóg i w 1906
roku skończy życie samobójstwem w wieku trzydziestu trzech lat.
3.3.5. ŚMIERĆ CZAJKOWSKIEGO
Piotr Czajkowski zmarł 6 listopada 1893 roku, mając pięćdziesiąt trzy lata. Jego śmierć
jest wielką zagadką historii, nierozwiązaną do końca i wiarygodnie po dzień dzisiejszy. Na co
zmarł Piotr Czajkowski? Istnieją dwie wersje jego śmierci, ta oficjalna, mniej prawdopodobna i
kontrowersyjna, iż zmarł na cholerę, podobnie jak jego matka, i nieoficjalna, bardziej
prawdopodobna, iż popełnił samobójstwo w wyniku skandalu związanego z jego
homoseksualizmem. Przedstawimy dwie wersje na podstawie relacji rożnych świadków, w tym
brata Piotra Czajkowskiego, Modesta, który przecież napisał o nim obszerną monografię,
pretendującą do miana obiektywnej. Modest twierdzi, że jego brat zmarł na cholerę. Rzecz tak się
miała. Modest niejednokrotnie podkreśla w swojej monografii, że w ostatnich latach swego życia
Piotr Czajkowski znajdował się w fatalnym stanie psychicznym i fizycznym. Był ciągle
przygnębiony, wpadał w stany melancholijne, dużo pił, często dopadały go nastroje totalnego
smutku. Zewnętrznie mocno się postarzał i nie tylko włosy, lecz i czarna broda stała się zupełnie
siwa, na twarzy miał dużo zmarszczek, wyglądał na zgrzybiałego staruszka i na znacznie więcej
niż miał lat. Ten stan ducha znajdował odbicie w jego muzyce, o czym świadczy chociażby
Symfonia Patetyczna poświęcona Bobikowi, pełna takich właśnie różnorodnych nastrojów.
Modest o tym wprost nie pisze, lecz można się domyślać, że przyczyną był homoseksualizm
Czajkowskiego, niemożność zaakceptowania siebie, a jednocześnie protestującego przeciwko
powszechnej jego dyskryminacji zmuszającej do ukrywania się, mimo iż w arystokratycznych
kręgach ten rodzaj miłości rozpowszechniał się w niespotykanym tempie. Lęk przed ujawnieniem
orientacji seksualnej, odczucie, że jest się „nienormalnym”, wywołały w nim neurozę i depresję.
Czajkowski nienawidził kłamstwa i pruderii, mierziło go to wieczne ukrywanie uczuć do Bobika
i innych seksualnych partnerów, których potrzebował coraz więcej, a z upływem lat żądał coraz
młodszych. Namiętność ta była nie do okiełznania. Fizyczna żądza przestała być kontrolowana.
W wyniku przygnębionego stanu ducha organizm Czajkowskiego znacznie osłabł i był
bardzo podatny na choroby i infekcje. W latach1892–1893 w Europie szalała cholera. Dotarła i
do Petersburga. Piotr Czajkowski będąc w restauracji na obiedzie nieostrożnie wypił z kranu
nieprzegotowaną wodę i zarazki cholery natychmiast go zaatakowały. Po kilku dniach, mimo
wysiłków lekarzy, osłabł jeszcze bardziej i zmarł. Kompozytor Rimski-Korsakow, bliski
przyjaciel Czajkowskiego, zadaje pytanie, które pośrednio zwrócone jest do Modesta: „Dlaczego,
jeśli Czajkowski zmarł na cholerę, w jego mieszkaniu nie przeprowadzono dezynfekcji?
Dlaczego pozwolono ludziom całować trupa, gdy leżał w trumnie?”. Słuszne pytania, poddające
w wątpliwość wersję Modesta i wersję oficjalną. Rimski-Korsakow, niczym wnikliwy Sherlock
Holmes, wyjawia jeszcze kilka niedorzeczności, które udowadniają, że przyczyną śmierci
Czajkowskiego nie mogła być cholera: dlaczego nie zastosowano gorącej kąpieli, która była dość
skutecznym i powszechnie używanym środkiem w leczeniu cholery w owych czasach? Okres
inkubacji cholery trwa dwa tygodnie, Czajkowski zachorował momentalnie niby po wypiciu
nieprzegotowanej wody, a po upływie czterech dni już nie żył. Niestety, nikt wtedy nie zwrócił
uwagi na te słuszne wątpliwości Rimskiego-Korsakowa, mogące rozwiać mit o cholerze –
rzekomej przyczynie śmierci Czajkowskiego.
Wersję o tym, że Czajkowskiego zmuszono do samobójstwa i to na życzenie cara
Aleksandra III, wysunęła bratowa kompozytora, Olga Czajkowska, która wyemigrowała do
Paryża w listopadzie 1980 roku. Ona to opublikowała w prasie sensacyjną informację, dotyczącą
prawdziwej przyczyny śmierci Piotra Czajkowskiego. Twierdziła, że na żądanie cara Aleksandra
III Piotr Czajkowski został otruty przez jednego ze swoich lekarzy Wasilija Bertensona. Niby car
miał powiedzieć: „Czajkowski musi natychmiast zniknąć”, po tym, jak dowiedział się o
homoseksualnym skandalu, w który był zamieszany wielki kompozytor. Dopuścił się on
pedofilskiego aktu na synu znanego arystokraty, blisko spokrewnionego z carską rodziną.
Chłopiec uczęszczał do Szkoły Prawniczej, do tej samej, do której w młodości chodził Piotr
Czajkowski. Jak już było powiedziane wcześniej, był to rozsadnik młodych homoseksualistów.
Nie wiadomo gdzie i kiedy Czajkowski poznał młodego chłopca, syna hrabiego, jednego z
licznych dalszych krewnych cara Aleksandra III. Ponoć zdeprawował go i pozbawił dziewictwa.
Sprawa się wydała: zrozpaczony chłopiec wszystko opowiedział ojcu.
Oburzony hrabia napisał list do cara, skarżąc się na zachowanie Czajkowskiego, którą to
skargę wręczył prawnikowi Nikołajowi Jakobi. Ten zapoznawszy się z treścią skargi przejął się
tym, że skandal zaszkodzi przede wszystkim rodzinie tego hrabiego, członkowi carskiej familii.
Przy okazji wyjdzie na jaw, że niektórzy członkowie tej rodziny, w tym także wielcy księża,
uprawiali homoseksualizm. Rozgłos jak najbardziej zaszkodzi carskiej familii i poniży autorytet
samego Aleksandra III. Oprócz tego bał się, że skandal zaszkodzi opinii Szkoły Prawniczej, bo
dla niego honor szkolnego munduru jest najświętszy. Tak rozumował Jakobi, który zorganizował
trzynastego października 1893 roku Sąd Honorowy. Wzięło w nim udział osiem osób. Oprócz
Czajkowskiego i sędziów uczestniczyli w nim byli koledzy ze Szkoły Prawniczej Piotra
Czajkowskiego. Relacja żony Jakobiego: „On (Czajkowski – E.W.) wyszedł z gabinetu, niemal
biegł, nic nie mówił, był bardzo blady i wyraźnie poruszony”. Sąd Honorowy zadecydował, że
nie przekaże skargi hrabiego odnośnie dokonania aktu pedofilskiego przez Czajkowskiego na
jego synu, jeśli on, Piotr Czajkowski, sam, dobrowolnie odbierze sobie życie. Przypominają się
nam czasy Nerona, lecz tu w rachubę wchodziło nie przecięcie żył, lecz zażycie trucizny. Car
Aleksander III, który jednak dowiedział się o incydencie, nalegał właśnie na śmierć
Czajkowskiego i umożliwił mu przez swego nadwornego lekarza dokonanie tego czynu. I znowu
mnóstwo niejasności i dwuznaczności.
Czy mógł rosyjski car Aleksander III, zdający sobie sprawę z wielkości kompozytora i
jego światowej sławy, żądać jego śmierci, a nawet przez swojego lekarza Wasilija Bertsona w
niej uczestniczyć? Nam wydaje się to wątpliwe. Ten argument nie wytrzymuje żadnej krytyki. Po
pierwsze, Szkoła Prawnicza w Petersburgu od lat była słynna z homoseksualistów, w tym
homoseksualistów z carskiej rodziny. Zachowanie więc Czajkowskiego nie mogło zbytnio
szokować członków carskiej familii.
Osiem tysięcy ludzi przyszło pożegnać się z ulubionym kompozytorem. Został
pochowany w ławrze Aleksandra Newskiego w Petersburgu.
3.4. ONI POPEŁNILI SAMOBÓJSTWO
Dziwne to, ale istnieje przekonanie, że z tarapatów życiowych można wychodzić drogą
samobójstwa. Stendhal powiedział: „Człowiek musi odczuwać, żeby żyć”. Mozart czuł, że żyje
tylko przy fortepianie, Tatarzyn hordy Czyngis Chana na koniu, homoseksualista w objęciach
kochanka. Taka homoseksualna miłość musi być odwzajemniona, jeśli nie, może doprowadzić do
samobójstwa. Reguły gry tu takie same jak w heteroseksualnyym związku. Kochanek namiętnie
zakochany i nie znajdujący wzajemności w miłości może popełnić samobójstwo. Te „cierpienia
młodych Werterów” doprowadzają do pragnienia utraty życia. Gdzie jest granica między
normalnym zachowaniem a nienormalnym? Otóż jej prawie nie ma, jest to granica bardzo
względna.
Gerontofobia to chorobliwy strach przed starością. Z powodu podeszłego wieku
homoseksualista popełnia samobójstwo, bowiem jest stary i trudno mu znaleźć homoseksualnego
partnera. Takie przypadki nie są rzadkie.
***
***
***
***
Sala samobójców. Dominik Santorski (Jakub Gierszał), postać z filmu pod tym tytułem z
2011 roku w reżyserii Jana Komasy, popełnia samobójstwo z powodu seksualnego molestowania.
Badania Roberta Garofalo z roku 1999 przeprowadzone na grupie ponad trzech tysięcy
uczniów szkoły średniej wykazały, że „geje i lesbijki, biseksualiści oraz niepewni swej orientacji
uczniowie i uczennice podejmują próby samobójcze pięciokrotnie częściej niż ich
heteroseksualni koledzy i koleżanki”.
Szeroko rozpowszechniane uprzedzenia wobec homoseksualistów powodują, że czują się
nieszczęśliwi lub, co gorsza, chorzy psychicznie.
Ale czy problem nie kryje się w wewnętrznym odczuciu człowieka? Przykładem jest
Holandia, gdzie już dawno wprowadzono małżeństwa homoseksualne, a społeczeństwo
generalnie akceptuje homoseksualizm, jednak tu homoseksualiści nadal skłonni są do popełnienia
samobójstw. Zauważono, że ich psychika jest bardziej krucha i mniej odporna na przeciwności
losu niż u heteroseksualistów. Może przyczyna tkwi w konstrukcji psychicznej takiego
człowieka, któremu trudno jest zaakceptować swoją inność? Znany reżyser filmowy Wilhelm
Mach (l917–1965) popełnił samobójstwo. Został wyróżniony nagrodą państwową za film
Agnieszka – siostra Kolumba (1964). John White w książce Zhańbiony eros porusza problem
homoseksualistów, analizując przyczynę ich samobójstw. Twierdzi, że homoseksualiści to
przeważnie ludzie bardzo nieszczęśliwi. Nigdy nie osiągną zrozumienia ani akceptacji u ludzi z
normalnego świata. Homoseksualiści bardziej niż przeciętny człowiek doświadczają poczucia
samotności i odrzucenia.
Projektant mody Alexander McQueen popełnił samobójstwo po tym, jak zmarła
rozumiejąca i akceptująca jego homoseksualizm matka. Policja znalazła go w jego domu w
Londynie z pętlą na szyi. Znany projektant mody powiesił się.
Erich Fromm: „Ludzie popełniają samobójstwo z powodu niemożności zaspokojenia
takich swych namiętności jak miłość, władza, sława, zemsta” (Anatomia ludzkiej destrukcji). W
Syrii w 945 roku słynny poeta Sad zakochał się w chłopcu Izie. Ten uciekał przed nim, lecz poeta
ciągle go prześladował. Iza, nie mogąc znieść molestowań Sada, udał się do klasztoru. Lecz Sad i
tam nie zostawił go w spokoju. Dni i noce stał przed ogrodzeniem klasztoru i błagał, żeby Iza do
niego wyszedł. Nie jadł i nie pił. Zmarł w równym stopniu z głodu, jak i z nieodwzajemnionej
miłości. Poeta popełnił swoiste samobójstwo. Kirk Murphy popełnił w 2003 roku samobójstwo w
wieku trzydziestu ośmiu lat. Nie mogąc dostosować się do panujących obyczajów, a jednocześnie
nie akceptując swojego homoseksualizmu, znajdował się w ciągłej duchowej rozterce. W
dzieciństwie był maltretowany przez ojca. W latach siedemdziesiątych matka, zauważywszy u
syna skłonności homoseksualne, zapisała go na terapię w Los Angeles do doktora Richarda
Reena, który reklamował się sukcesami w leczeniu homoseksualizmu. Po zakończeniu terapii
Kirk Murphy powiesił się. Konkluzja smutna – operacja się udała, lecz pacjent zmarł. Nie można,
Drogi Czytelniku, skutecznie wyleczyć się z homoseksualizmu. To oni, homoseksualiści,
stanowią rzesze ludzi nieszczęśliwych na tym świecie.
4. HOMOSEKSUALNE ZABÓJSTWA
Znany francuski poeta Paul Verlain, twórca symbolizmu, współżył z młodymi chłopcami.
Był utalentowany i bardzo brzydki. Tak brzydki, że nim straszono dzieci. Proszę sobie
wyobrazić, Drogi Czytelniku, osobnika o łysym czerepie, mocno wystających kościach
policzkowych niemal jak u Tatarzyna, o skośnych zielonych jak u złej żaby oczkach, o
krzaczastych brwiach pod głębokimi oczodołami. Och, był zewnętrznie odrażający. Lecz pragnął
miłości. Tacy brzydale szczególnie jej pragną. Chciało się mu nie przypadkowych chłopców z
bulwarów paryskich, a prawdziwego przyjaciela, z którym można byłoby dzielić wszystko, a
także dyskutować.
W 1871 roku gościł u siebie w domu poetę Artura Rimbauda, z którym nawiązał gorący
romans. Dla niego zostawił żonę, która była w ostatnich tygodniach ciąży. Jak widzimy, Drogi
Czytelniku, biografia tego poety homoseksualisty prawie identycznie powtarza biografię Oscara
Wilde’a i jego stosunek do Alfreda Douglasa. Scenariusz taki sam: spotkanie, zakochanie się,
porzucenie rodziny, trudna miłość. Obaj, i Oscar Wilde, i Paul Verlain powędrowali do więzienia
z przyczyn homoseksualnych. Z tym, że Verlain był osądzony nie za uprawianie
homoseksualizmu, a za próbę zabicia swego kochanka. Jeszcze go nie znając, Paul Verlain już
był zafascynowany jego wierszami, mrocznymi, wizyjnymi, pełnymi intelektualnych
niedomówień i wieloznaczności. Wydawało się, że pisał je nie początkujący poeta, a
doświadczony życiem filozof. Zafascynowany mrokiem i wizjonerstwem jego poezji zaprosił go
do siebie do Paryża. A gdy zobaczył Artura, dosłownie oszalał z zachwytu, takim pięknym wydał
mu się młodzieniec o ciele Apolla i urodzie efeba. Zakochanie nastąpiło, jak to się mówi, od
pierwszego wejrzenia. Duże znaczenie miała też zbieżność seksualnych upodobań.
Artur Rimbaud również, jak Paul Verlain, przejawiał homoseksualne skłonności. Dwaj
zakochani w sobie homoseksualiści wędrują po Francji, wyjeżdżają do Londynu. Paul Verlain
jest niesamowicie zazdrosny o swego kochanka. Arturowi nie wolno nawet spojrzeć na innego
chłopca, dosłownie wymagał od niego, żeby, idąc ulicą, patrzył w ziemię, a nie na młodych ludzi.
Był nie tylko zazdrosny, lecz chorobliwie podejrzliwy. Śledził swego kochanka i ciągle mu się
wydawało, że ten go zdradza, choć nie miał żadnego na to dowodu. Lecz taka już jest cecha
podejrzliwych ludzi, widzą albo wroga, albo zdradzającego kochanka. Artur z trudem znosił
swoją niewolę. Kłótnie na ten temat kończyły się upijaniem się Paula. Dosłownie wpadł w
alkoholizm z powodu zazdrości. W 1875 roku, będąc w Brukseli, zaczął podejrzewać, że Artur
go zdradza. Z zimną krwią poszedł do sklepu i kupił rewolwer, po czym postrzelił swego
kochanka w nadgarstek. Może rana nie była zbyt groźna, lecz wywołała ogromny szum w prasie.
Paul został aresztowany i skazany na dwa lata więzienia.
Za dwanaście lat ten niespokojny duch, Paul Verlain, znowu trafi do więzienia, tym
razem za znęcanie się nad matką. Podobnie jak Oscar Wilde, również szybko degradował się, stał
się alkoholikiem i dosłownie przymierał głodem.
Lecz jeśli Oscar Wilde już nigdy nie odbił się od tego dna, na które spadł, to Paul Verlain
znalazł w sobie siłę odbicia się. Pomogło mu w tym jego drugie małżeństwo z kobietą
wystarczająco silną, żeby uczynić jego życie jeśli nie w miarę szczęśliwym, to przynajmniej
spokojnym i stabilnym. A to niemało. Paul Verlain to docenił. Porzucił swoje homoseksualne
upodobania i nie pytaj nas, Drogi Czytelniku, jak to się stało. Po prostu siła ducha i wola obalają
medyczne teorie na ten temat, że niby homoseksualizm jest nieuleczalny. Artur poszedł do
wojska, potem zdezerterował i powrócił do Francji. Zajmował się biznesem. Nie mógł długo
usiedzieć w jednym miejscu. W 1880 roku odwiedza Cypr. Porzucił homoseksualizm, żył z
Abisynką. W 1890 roku rozpoznano u niego nowotwór kolana. Amputowano mu nogę. Powrócił
do Francji, gdzie zmarł w 1891 roku, mając trzydzieści siedem lat. Jak się poznali? Rimbaud
pisywał listy do wszystkich poetów, których uważał za interesujących i znających cykl Statek
pijany – poemat o pragnieniu wolności. We wrześniu 1871 roku spotkali się w domu Paula.
Wybuchł natychmiast romans. Żona w ciąży, płacze, mąż zakochany w młodzieńcu. Rimbaud
miał 17 lat. Był to jego pierwszy homoseksualny związek, jeśli nie liczyć przymusowej inicjacji,
kiedy to został zgwałcony przez pijanych komunarów, do których się przyłączył podczas
rewolucji. Oni jednak uważali, że dupą przysłuży się bardziej rewolucji. Pili absynt i oddawali się
nawzajem, rewolucyjni komunarzy.
Paul był jedynakiem, rozpieszczanym przez matkę, ojciec wojskowy o surowych
manierach. Homoerotyczne szlify zdobywał w Paryżu. Odkrywał swe ciało z kolegami w szkole.
Gustował w efebicznych chłopcach, związał się z Lucienem Viottim, a w 1870 roku poślubił
Matyldę Manie. Kochanek Viotti zginął na froncie podczas wojny z Prusami. Dwaj szaleńcy
epatowali publiczność. Swój poemat nazwali Sonet o dziurze w dupie. Podpisali się pod nim.
Prym wiódł Paul Verlain. Grupa panoszyła się po kafejkach i pisała sprośne wierszyki, na które
w zdemoralizowanym Paryżu, przegnitym libertynizmem, było ogromne zapotrzebowanie. Tekst
opiewał pochwałę odbytu, organu tak ważnego w homoseksualnym związku. Organ – źródło
przyjemności. Odżyły czasy markiza de Sade, to on na piedestał wyniósł odbyt. „Ciemny i
karbowany jak płatki goździka, oddycha, wstydliwie pokryty pianą śliny, jeszcze wilgotny od
miłości, która zboczem białego pośladka podążała ku najgłębszej bezdeni” – tak pisali. Paul
jednak nie chciał rozwodu z żoną. Niech cierpi. Miotał się w uczuciach.
To straszne, Drogi Czytelniku, lecz belgijski sąd skazując go na dwa lata więzienia,
wcześniej zarządał komisyjnego zbadania jego odbytu, które miało rozwiać wątpliwości co do
charakteru jego związku z Rimbaudem. Czego tam szukano? Śladów spermy?
No i wreszcie Paul zmądrzał. Francuski poprzednik Oscara Wilde’a medytuje i
zastanawia się nad swoim życiem. Odkrywa dla siebie nową religię – mistykę. Lecz gdy spotkał
się z Rimbaudem po raz ostatni, nie zaraził go swoją filozofią. Cyniczny i zblazowany Artur
posmakował już zdegradowanego życia. Już nie poddał się wpływowi Paula Verlaina.
Wypuszczony z więzienia nie powrócił do Paryża. Z żoną się nie pogodził. Zaczął podróżować
po Francji i Anglii, zarabiając na życie jako nauczyciel literatury. W 1878 roku miał miejsce
nowy homoseksualny romans – zakochał się w swoim uczniu Lucienie Letinois. Wspólnie
wyjechali do Anglii, a potem, co za idylla, zamieszkał z rodzicami kochanka na ich farmie. Jak
reagowali na ten homoseksualny związek swego syna ojciec i matka, gdy taki związek w
powszechnej opinii był uważany za haniebny? Musieli być bardzo, ale to bardzo tolerancyjni.
Farma w Ardenach! Co za urok wiejskiego życia. Czyż nie jest Emilem Rousseau? Tu są idealne
warunki dla twórczości. W 1880 roku wychodzi Roztropność, religijny cykl sławiący
chrześcijańskie cnoty. On się nawrócił! Matylda kochała tego brzydala, na wskroś
zdeprawowanego syna i utrzymywała go. W 1882 roku jest w Paryżu. W 1883 roku Lucien
umiera, a Verlain z matką zamieszkuje z rodzicami zmarłego kochanka. Musiały te związki być
bardzo silne. Koszmar, jak na XIX wiek. Zaloty jego do stajennych chłopców, pobicie matki,
krótkie wiezienie. Wpada w pijaństwo. Matka mu wszystko wybacza. Bardzo dobrze zostali
przyjęci Poeci przeklęci. Matka nie chciała mu dać pieniędzy na alkohol, na miesiąc trafił do
więzienia, bo znowu ją pobił. Powrócił do Paryża zupełnie chory, reumatyzm i podagra,
powłóczył nogą. No i ostatnia jego homoseksualna miłość: malarz Frederic August Cazals. On
schorowany, zaniedbany, na wpół odurzony alkoholem żałośnie włóczył się za przypadkowymi
chłopcami. Cazals go porzucił, bo kochanek ciągle śmierdział alkoholem. Matka ostatecznie
zamieszkała wraz z synem w paryskim lochu i szybko zmarła ze zgryzoty, nie ze starości. Czego
się nie dotknął, zamieniał w śmierć i czynił ludzi nieszczęśliwymi. Co za fatalizm! Jeszcze
dziesięć lat pożyje po śmierci matki, lecz co to za życie? Prawie żebrze. Do szpitala trafił, płacić
nie miał czym, wyrzucono go niewyleczonego. Miewa także kobiety. Ponoć okazywały mu
uczucia. A może to była tylko litość? Philomene Boudin i Eugenie Krantz. Odwiedzał czasami go
Gide. Pomagał mu. W 1904 roku ogromne powodzenie miały sprośne wiersze w tomie
Mężczyźni, a w środku sonet o dziurze w dupie, napisany wspólnie z kochankiem Arturem
Rimbaudem. To dziwne, ale właśnie w więzieniu Mons Paul Verlain nawrócił się na katolicyzm.
Do Francji z Anglii powrócił w 1877 roku, ostatnie dni spędził w znośnej stabilizacji. Zmarł w
1896 roku.
5.4. MARCEL PROUST
Uważał siebie za Polaka. Tancerz i choreograf Wacław Niżyński urodził się w 1889 roku
w rodzinie polskich tancerzy, którzy występowali w teatrze wędrownym. Jego rodzice Tomasz i
Eleonora Niżyńscy byli absolwentami warszawskiej szkoły baletowej. Jakiś czas nawet
występowali w Operze Warszawskiej. Wacław bardzo słabo znał język polski. W 1900 roku
opuścił rodzinę i wstąpił do teatralnej szkoły imperatorskiej w Petersburgu. Zadebiutował na
scenie Teatru Maryińskiego w wieku osiemnastu lat w balecie Don Giovanni Mozarta. Był
partnerem kochanki wielkich książąt Romanowych, w tym przyszłego cara Mikołaja II, Polki,
Matyldy Krzesińskiej. Potem tańczył z Anną Pawłową, Tamarą Karsawiną, tylko dlatego, że
dyrekcja teatru zwróciła uwagę na niezwykły talent młodego chłopca. Homoseksualny pociąg do
mężczyzn zaczął odczuwać bardzo wcześnie, jego pierwszym seksualnym partnerem był sam
wielki książę Paweł Lwów. Wspierał finansowo Niżyńskiego, promował go, woził saniami i
gościł w książęcych apartamentach. Młody, zdeprawowany chłopiec chodził w futrze z
syberyjskich srebrnych lisów, sypiał na aksamitnych kołdrach i jadł łyżkami ze srebrnych naczyń
czarny kawior. Pewnego dnia w Petersburgu spotkał Siergieja Diagilewa, który wziął go do swej
trupy i wyruszył na tournée po Europie. Wkrótce Niżyński został kochankiem Diagilewa.
Dwaj kochankowie, diametralnie różni, obaj sławni, o różnych psychologicznych
strukturach, jeden pełen energii, drugi apatyczny i senny jak somnabulik, kochali się trudną i
tragiczną miłością.
O ich intymnym życiu „we dwoje” mało kto wie, skrzętnie bowiem strzegli swojej
tajemnicy, chociaż była to tajemnica poliszynela, wiedziano o nich, ale nie znano szczegółów.
Światowa sława przyszła do nich błyskawicznie, piorunująco i już na zawsze.
Rosyjski balet moskiewskiego teatru Bolszoj przyjechał do Paryża w 1909 roku.
Porównywano później to tournée z najazdem Tatarów, Janczarów, barbarzyńców, z rewolucją,
tyle że w sztuce. Świeży powiew dzikich stepów zionął paryżanom wprost w twarz, nie
pozwalając na żaden oddech ani na złapanie powietrza. Zachłystywali się entuzjastycznie, a
jednocześnie byli zdumieni występem. Co to? Skąd to? Dlaczego łamią wszystkie kanony sztuki
baletowej? Kto im dał prawo tak bezczelnie, tak dziarsko, tak cynicznie, tak zaborczo
oddziaływać na publiczność, nie licząc się z przez wieki ustalonymi tradycjami i gustami. Pytań
było dużo, dyskusji na salonach sporo, artyści rosyjscy zaś milcząco tańczyli i to milczenie było
bardziej wyraziste niż malownicze słowa. To było genialne! Przywódcą grupy baletowej był
Siergiej Diagilew, jawnie święcił tryumf przede wszystkim za przyczyną swoich niezrównanych
aktorów: Pawłowej i Niżyńskiego. Nikt w świecie nie potrafił dorównać tej niepozornej z
wyglądu rosyjskiej primabalerinie Pawłowej w jej niezrównanych pas de deux. Tego wieczoru
publiczność szalała, oglądając jej taniec. Brawa będą bić pod koniec przedstawienia, dostanie
huragan owacji – podczas jego trwania publiczność zamierała sparaliżowana siłą magii tańca
Pawłowej. Wszystko dla paryżan w rosyjskim balecie było nowe, niespotykane, po prostu
rewolucyjne, poczynając od śmiałych dekoracji Baksta i Benoit, wyzywająco jaskrawych z
palitrą różu, jadowitej żółci, fioletu, a kończąc na niecodziennych kostiumach. Sama muzyka
Głazunowa okazała się do tego stopnia szokująca dla francuskich uszu, że mówiono o
muzycznym wandalizmie.
A co można było powiedzieć, gdy w słynnym balecie Gizelle Niżyński pod obcisłym
trykotem nie miał krótkich spodenek? Imponujący fallus tancerza prowokował panie i wzbudzał
na ich policzkach rumieniec wstydu, mężczyźni byli mniej zażenowani, biodra tancerza
ukazywały intymne szczegóły.
Erotyka w jej czystym, wykrystalizowanym stanie buchała z desek sceny. Oto na deskach
teatru zamienionego na egipską świątynię córki faraona uprawiają miłość, z gracją demonstrują
zmysłowe pieszczoty. Scena była dla paryżan zbyt wulgarna, lecz nie można było ukryć
podniecenia nie tylko u mężczyzn na widowni, lecz również u kobiet. Choreografią kierował
genialny Fokin. Kostiumy, muzyka, dekoracje tworzyły harmonijną absolutną symbiozę. Jeden z
uczestników baletu, Benoit, powiedział: „Nasz rosyjski nieokiełznany prymitywizm, nasza
prostota, rubaszność okazały się bardziej wyrafinowane, bardziej subtelne, bardziej awangardowe
niż wszystko to, do czego byli przyzwyczajeni dotychczas paryżanie. Nadchodziła wraz z tym
rosyjskim tournée w Paryżu nowa era w sztuce”.
Artystów pomieszczono w niedużym hotelu na bulwarze Saint-Michel.
Natychmiast utworzył się pod oknami tłum gapiów. Krzyczano i oklaskiwano ich.
Aktorzy baletu rosyjskiego upodobali sobie niektóre restauracje takie jak Bouillon Duval,
Bouillon Durand czy Tourtel. Naturalnie, jak zawsze u Rosjan, dochodziło do awantur. Przyjaciel
Diagilewa, jego sekretarz, zapałał afektem do solistki zespołu, Diagilew, który sam był
zakochany w aktorce, zaatakował zdrajcę kuchennym nożem. Solistka z kwaśną miną
przyjmowała umizgi mistrza: wiedziała, że jest on zakochany w Wacławie Niżyńskim i spotyka
się z nim potajemnie. Diagilew nie był artystą w pełnym tego słowa znaczeniu. To był
prawdziwy artysta w innej dziedzinie, jak by teraz powiedziano, w dziedzinie marketingu.
Potrafił stworzyć reklamę, był utalentowanym organizatorem, przywódcą każdego działania.
Przez Paryż przeleciało tajemnicze nazwisko – Niżyński. Przyćmił sławę Pawłowej.
Szeptano „Ma Diagilew w swej trupie utalentowanego młodego człowieka, Niżyński jego
nazwisko, chyba jest kochankiem szefa”. Powierzchowność Niżyńskiego na co dzień, gdy nie był
opromieniony światłami ramp i gromem braw, była zupełnie zwyczajna i niepozorna – taki sobie
młodzieniec średniego wzrostu, o dużej głowie, silnie skośnych prawdziwie tatarskich oczach,
krępej szyi i nikt by nie pomyślał, że to geniusz tańca.
Niżyński był zupełnie inny w życiu niż na scenie. Zawsze trwał w swoistym stanie
letargu, obojętny, ospały, nieobecny. Takim był nawet na generalnych próbach i nikt, nawet sam
Diagilew, nie mógł przewidzieć, co nastąpi wieczorem, gdy jego pupilek będzie oświetlony
reflektorami i oglądany uważnymi oczami tysięcznego tłumu. Wówczas ta śpiąca królewna,
jakby za sprawą pocałunku księcia z bajki, nagłe się budziła, wewnętrzny wicher przenikał to
wątłe ciało, dusza leciała wzwyż drgając, impulsy przekazywane telepatycznie publiczności i już
nie można było oderwać od niego oczu, tak wprawiał wszystkich w niesamowity zachwyt. To
przecież ten barbarzyński wicher – ten najazd janczarów na koniach, burzących wszystko
dookoła, to Czyngiz Chan ze swoją hordą. Scena i obecność publiczności powodowała w nim
zdumiewającą metamorfozę, czyniąc z niego choreograficzne objawienie. Żółto-biały kostium ze
srebrnymi wyłogami przylegał do ciała tak ściśle, że wydawało się, że to druga skóra tancerza.
Taniec wyzwalał w nim element boskości. On teraz jest tu władcą i nikt, absolutnie nikt, ani
Pawłowa, ani inni genialni tancerze nie mogą konkurować z nim. Jego zawrotne skoki przeszły
do legendy, przeniknęły do podręczników sztuki baletowej i jak na razie nikt nie osiągnął jego
poziomu, jeśli chodzi o wysokość skoków, nawet słynny Michaił Barysznikow, emigrant, który
uciekł ze swej trupy z teatru Bolszoj za granicę. Gdy Niżyński wcielił się w postać Pietruszki do
muzyki Strawińskiego, wprawił w osłupienie cały Paryż. Kiedy on jako genialny Murzyn w
Szeherezadzie albo gdy jako ucieleśnienie ducha kwiatu w Duchu róży wzlatywał nad sceną,
publiczność wstrzymywała oddech. A co on wyprawiał w Gizelle i Sylfidach? A w życiu ten
pajac Boży, jak go nazywano, wzbudzał powszechne rozczarowanie. „To ma być Niżyński, boski
Niżyński, ten pokraka o sennych, skośnych, tatarskich oczach?” – zdumiewały się damy i nie
wierzyły, że jeszcze wczoraj widziały innego Niżyńskiego, boskiego władcę, Juliusza Cezara‚
Aleksandra Macedońskiego z ich siłą oddziaływania i z ich szaleństwami. Niżyński w każdym
repertuarze czuł się dobrze. W każdy wnosił swój niepowtarzalny styl. Naśladować go było nie
sposób. To był tancerz absolutny, akrobata przeznaczenia, zdumiewający linoskoczek, który
pewnego dnia nie zdążył pochwycić liny i stoczył się w otchłań obłędu.
Zdarzyło się to, gdy w 1911 roku podczas tournée po Ameryce Południowej, gdzie
również odniósł niebywały sukces, nagle odszedł od Diagilewa.
Powodem stało się małżeństwo Niżyńskiego. Ożenił się z węgierską tancerką Romolą
Pulszky i nawet spłodził dziecko, córkę Kinę. Próbował utworzyć w Londynie własny zespół
baletowy, jednak nic z tego nie wyszło. W odróżnieniu od Diagilewa był marnym
administratorem. Porażka była całkowita. Zniechęcony i rozczarowany życiem jakiś czas
mieszkał u rodziców żony w Budapeszcie. Wewnętrznie znajdował się w stanie całkowitego
rozstroju psychicznego. W 1916 roku znowu powrócił do Diagilewa. Rozdarty między dwie
orientacje seksualne wpada w stan skrajnej depresji, ma początki schizofrenii, która się rozwija.
Był zakładnikiem seksualnym swego mecenasa Diagilewa i chyba żona Niżyńskiego, która po
jego śmierci wydała wspomnienia, ma rację, kiedy pisze, że silny Diagilew zniszczył słabego i
kruchego Niżyńskiego. W wieku trzydziestu lat Niżyński kompletnie zwariował. W styczniu
1919 roku wystąpił po raz ostatni, nazwano go „Bogiem tańca”.
U kresu swej usłanej sukcesami drogi nagle został bez widzów, zagubiony, rzucał się na
miękkie gumowe ściany szpitala psychiatrycznego, nie mógł, podobnie jak brat Heroda, rozbić
sobie głowy na śmierć, żeby już wreszcie skończyć z tą męczącą egzystencją.
W 2001 roku australijski reżyser Paul Cox nakręcił film Niżyński oparty na jego
pamiętnikach. Mottem filmu były słowa Niżyńskiego: „Nigdy nie kochałem Diagilewa. lecz
musiałem z nim żyć”.
No a Diagilew, ten kusiciel talentów, ten Mesfistofeles? Pochodził z drobnej szlachty
rosyjskiej, studiował prawo w Sankt Petersburgu, był wydawcą pisma Świat sztuki. Szybko
odkrył w sobie talent organizatorski i nie omieszkał go wykorzystać. Zaczął odkrywać nowe
młode talenty. Był zakochany w sztuce, miał ogromne twórcze ambicje. Umiał nie zniszczyć
talentów innych, lecz je rozwijać, natchnąć początkującego geniusza, zmusić go do wiary w
swoje siły. Tak było ze Strawińskim. On zawsze się uśmiechał. Lecz był to uśmiech jak
pocałunek Judasza, nieszczery, chłodny, nie z głębi duszy płynący. Był niezwykle uzdolniony
muzycznie, lecz nigdy niczego nie napisał, był wielkim znawcą sztuki malarskiej, chociaż nigdy
niczego nie namalował. Był po prostu wytrwałym utalentowanym administratorem, łowcą i
odkrywcą geniuszów. Taką rolę sobie przeznaczył i nie pretendował do innej, konsekwentnie ją
realizując. Stał się sławny nie będąc mistrzem ani geniuszem w żadnej dziedzinie sztuki.
Niesamowicie pracowity, zdyscyplinowany, sumienny. Na swój sposób był uczciwy wobec
artystów, pozwalał talentom rozwijać się, hodował je jak ogrodnik piękne rośliny. Gdy talent nie
spełniał jego oczekiwań, bezlitośnie się z nim rozstawał, nie interesując się jego dalszym losem.
Tak też było z Niżyńskim. Kochanek o homoseksualnych skłonnościach z powodu nieśmiałości
nigdy by nie zdecydował się na ujawnienie swego przeznaczenia. Diagilew odgadł w nim te same
upodobania, które kiełkowały w nim – wytrawnego biseksualistę. Ale Niżyński nie był
biseksualistą, on był stuprocentowym gejem. Potrzebował na wyłączność miłości partnera. Nie
mógł go dzielić z żadną kobietą. Cierpiał, gdy mistrz, niczym kot zwabiony śmietaną z pańskiego
stołu, umykał do swoich kochanek-kobiet. Był przywódcą z prawdziwego zdarzenia o
dyktatorskich zapędach. Nie tolerował nikogo i niczego. Całą gamę sprzeczności prezentował:
ujmujący i okrutny, niezdecydowany i o ogromnej sile podejmowania decyzji. Niełatwo było mu
rozstać się z Wacławem Niżyńskim – musiał.
On nienawidził przeciętności, piękniś – na to nie zwracał uwagi. Nigdy taki ktoś nie
miałby u niego względów, lecz brzydal opromieniony talentem, owszem, miał u niego szansę.
Była to postać złożona i wyrazista, potrafiąca zręcznie lawirować pośród intryg,
zazdrości, oszczerstw i plotek, w które obfituje świat artystyczny. Poruszał się w tym świecie jak
ryba w wodzie. Nie uchronił Niżyńskiego od niego samego. To była bodajże jedyna porażka
Diagilewa.
5.6. ANDRÉ GIDE
W imię jakiego Boga i jakiej idei wzbraniacie żyć zgodnie z moją naturą?
(Immoralista, A. Gide)
Najsławniejszy francuski pisarz lat trzydziestych XX wieku. Pod koniec życia otrzymał
nagrodę Nobla w 1947 roku. Każda jego książka to arcydzieło plus skandal. Napisał Lochy
Watykanu, Dzienniki, Fałszerzy, Pokarmy ziemskie, Korydon – deprawował młodzież. Przyjaciel
Oscara Wilde’a. Oscar mu pisał: „Nie lubię Pana warg, są proste jak usta człowieka, który nigdy
nie skłamał. Nauczę Pana kłamać, aby Pana wargi stały się piękne i zmysłowe”. Obaj mieli
podobne upodobania: kochali się w młodych chłopcach. Będąc w Normandii, wywabiał Gide
młodych boy-scouts z harcerskich obozów. Twierdził, że nie jest deprawatorem, uprawia z
chłopcami uranistyczną grecką miłość. „Ach, ja nie uprawiam grzesznej miłości, moja miłość jest
zawsze twarzą w twarz i wzajemnie” – napisał w notatkach. Trochę zapomniał, że teraz jest inne
tysiąclecie, niż to, gdy pederastyczna miłość, miłość grecka, platoniczna, była akceptowana.
Obecnie za takie niewinne sztuczki jak seks między udami mogą go do kicia wsadzić. Lecz jemu,
w odróżnieniu od Oscara Wilde’a, wszystko wymykało się z rąk. Mimo wszystko był na tyle
uczciwy, że otwarcie pisał o homoseksualizmie. O sobie i swoich uczuciach opowiedział w
powieści Gdy ziarno nie obumiera.
Urodził się Gide w rodzinie obrzydliwie mieszczańskiej, wyznąjącej religię protestancką
o zabarwieniu pruderyjnym na tyle, by na całe życie wzbudzić w chłopcu wstręt. Będąc
dorosłym, napisał w pamiętniku: „Rodzino, jak ja ciebie nienawidzę!”. Matka ubierała go w
dziewczęce sukienki prawie do siódmego roku życia (oj niedobrze, pisaliśmy o tym, czym to
grozi). W pamiętniku, który prowadził przez całe życie, obejrzawszy w albumie rodzinne zdjęcie,
zapisał: „ustrojony w śmieszną kraciastą sukienkę kulę się wśród spódnic matki”. O swoim
homoseksualizmie dowiedział się bardzo wcześnie, gdy jeszcze był dzieckiem. Nie interesowały
go dziewczynki absolutnie, natomiast z synem sprzątaczki pod stołem bawili się brzydko: macali
swoje (i nie tylko) siusiaki. Później płakał w objęciach matki, bo nawet będąc dzieckiem
rozumiał, że nie jest taki, jak inni chłopcy. A potem już w młodzieńczym wieku pewnego razu
rzucił się w objęcia matki i głośno zaszlochał „Mamo, nie jestem taki, jak inni”. Swoją „inność”
przyswajał z trudem, bo trudno mu było wyzwolić się z okowów religijności purytańskiej
rodziny, zrzucić z siebie ten balast narzuconych mu norm moralnych, z którymi nie godził się ani
jego duch, ani jego ciało. Stąd jego immoralizm – zastąpił normy moralne normami
pozamoralnymi. „Kryłem na dnie serca tajemnicę mojego bólu”.
Wyzwolenie przyszło w Afryce. W krainie, gdzie chłopcy otwarcie uprawiają
homoseksualizm i nikt nikogo za to nie osądza. Jest to tak naturalna miłość, jakby w tej krainie
czarnoskórych na zawsze zatrzymał się czas starożytnych Greków z ich pederastyczną miłością.
Był Gide niezwykle oczytany. Wiele czytał o pederastycznej miłości Greków. Przekonała go ona
absolutnie. Wtedy wyrzucił na zawsze z kieszeni Nowy Testament, który ciągle nosił ze sobą i
zerwał z protestantyzmem. Z katolicyzmem również zerwał. Przyświecała mu teraz
komunistyczna idea bolszewików. W 1936 roku pełen entuzjastycznych planów i sympatii dla
idei komunizmu i bolszewików przyjechał do Związku Radzieckiego, do Moskwy. Po powrocie
stamtąd był tak rozczarowany, że zaczął potępiać komunizm gdzie się dało, całkowicie
zmieniając swoje polityczne poglądy. Będąc w Moskwie usiłował spotkać się ze Stalinem, żeby
zapytać go, jak w ZSRR odnoszą się do homoseksualistów. Od dzieciństwa przejawiał
homoseksualizm. Chciał po ludzku wytłumaczyć tyranowi, że homoseksualiści też ludzie i mają
prawo do życia i równego traktowania. Nie należy ich wsadzać do czubków, jak to powszechnie
w ZSRR się stosuje.
Gdy mimo usilnych jego prób ze spotkania nic nie wyszło, naiwnie napisał do Stalina list
polecony i poszedł na pocztę. Nazwisko adresata tak przestraszyło urzędników pocztowych, że
jeden pośpiesznie dzwonił do KGB, drugi, pokrywając się zimnym potem, mdlał ze strachu.
Ostatecznie listu nie przyjęto.
Naiwny Gide myślał, że w ZSRR można ot tak po prostu napisać list do Stalina, przecież
komunizm stosuje demokratyczne zasady, przynajmniej w swym założeniu. Po czym napisał:
„Mamy siedem grzechów głównych: gniew, pycha, zawiść, lenistwo, próżność, obżarstwo,
cudzołóstwo, a gdzie kłamstwo, obłuda, chciwość, chamstwo?” Ilja Erenburg poznał Gide’a, gdy
był we Francji. Opisał to spotkanie w swej kultowej dwutomowej książce Ludzie, lata, życie.
„W 1936 roku Gide przyjechał do Związku Radzieckiego, wszystkim niezmiernie się
zachwycał, a powróciwszy do Paryża wszystko bezpardonowo skrytykował. Nie wiem, co w nim
zaszło, cudza dusza – ciemność. W ogromnym świecie André Gide widział tylko siebie. Mówił,
że boi się zarazić tryprem, że boli go wątroba, że nie może jeść w tym bistro. Niedługo przed
wyjazdem do ZSRR zaprosił mnie do siebie. Mówił: «Mnie z całą pewnością przyjmie Stalin. Ja
zdecydowałem się postawić mu pytanie na temat jego stosunku do ludzi podobnych do mojej
biologicznej natury». .Ja, chociaż wiedziałem o homoseksualizmie Gide’a, nie od razu
zrozumiałem, o czym właściwie on zamierza mówić ze Stalinem. Wyjaśnił: «Chcę ze Stalinem
poruszyć problem praw pederastów w Kraju Rad». Ja z trudem ukryłem uśmiech, zacząłem
delikatnie go wyprowadzać z błędu. lecz on trwał przy swoim pomyśle. Tak Gide stał się
fanatycznym moralistą amoralności” (Ilja Erenburg, Ludzie, lata, życie, tom IX, s. 62–63).
Możesz sobie wyobrazić, Drogi Czytelniku, co byłoby, gdyby Gide, będąc na audiencji u
Stalina, zaczął rozprawiać o bezprawiu homoseksualistów w Związku Radzieckim, jeśli
większość ludzi w ZSRR w ogóle nic nie wiedziała, że taka kasta „upośledzieńców” w ogóle
istnieje na świecie. Może i Stalin nie wiedział.
Gide w zasadzie nigdy nie interesował się kobietami. W pamiętniku napisał: „Moja
nieciekawość wobec płci odmiennej była absolutna”. Za wszystko winił swe purytańskie
wychowanie. Matka była niechętna wobec jego podejrzanym znajomościom z chłopcami,
śledziła każdy krok syna. „Mam przed nią rozliczać się z każdej kropli rozchodowanej spermy” –
napisał złośliwie. We wczesnej młodości oprócz krótkiego romansu z Oscarem Wilde’em miał
kilku kochanków, niejakiego Alberta, który w zasadzie dokończył to, co zaczął Oscar Wilde,
wprowadzając go w arkana homoseksualnej miłości. A gdy już wszedł głębiej w ten rodzaj
związku seksualnego, miewał młodych Arabów. W 1893 roku będąc w Algierii dopadła go
matka, która niespodziewanie przyjechała i zastała go w hotelu z kochankiem Laurensem. Oni
wspólnie zabawiali się z dwoma Arabami: Alimem i Mohammedem. Awantura nie z tej ziemi
wybuchła, choć poniekąd matka sama sobie była winna: po co przybierała chłopaka w
dziewczęce sukienki? Odwieczny błąd matek, poczynając od Marii Medici, która ubierała
Ludwika XIII jak dziewczynkę, Filipa Orleańskiego, brata Ludwika XIV, któremu nawet
zawiązywano wstążki na włosach, Oscara Wilde’a i innych. Nie wolno chłopców przebierać w
dziewczęce szaty, autorytatywnie wam mówię, Czytelnicy, nic dobrego z tego nie wychodzi,
najwyżej zagorzały homoseksualista.
Fascynacja Afryką, zwłaszcza Tunezją i Algierią nie minie u Gide’a nigdy. Uwielbiał te
krainy! Wracał stamtąd innym człowiekiem, szczęśliwym, o nasyconym libido, seks z arabskimi
chłopcami dosłownie uskrzydlał pisarza. Kochankowie (zwykłe męskie prostytutki) dawali mu
tyle seksualnej radości, że w porównaniu z nią radość intelektualna, duchowa była niczym. Co
prawda po seksie z chłopcami nie wiedział, o czym ma z nimi rozmawiać, szybko ich
wyprowadzał z pokoju hotelowego, lecz po paru godzinach, co tam godzinach – minutach, chuć
znów dawała znać o sobie i znowu przywoływał chłopców. Chwalił się, że z jednym z nich mógł
mieć pięć orgazmów w ciągu nocy. Takim młodym źrebaczkiem był Athman, przewodnik
turystów z Europy, który jednocześnie trudnił się stręczycielstwem. Ten chłopak tak dogadzał
seksualnie Gide’owi, że na poważnie rozważał zabranie go ze sobą do Paryża jako stałego (i
wiecznego – dodawał) swego kochanka. Napomknął o tym matce w liście. Ona entuzjazmu syna
nie podzieliła i zabroniła mu nawet „myśleć o tym”. Problem wiecznego kochanka upadł.
Czasami ten sam kochanek służył dwóm panom, przyjaciołom naraz. Takim właśnie kochankiem
dwóch panów był Arab Ali, szesnastoletni chłopiec, tragarz hotelowy, zniewieściały i seksualnie
wyzwolony, znający się na wyrafinowanych homoseksualnych miłosnych sztuczkach. Na tyle był
śmiały, że sam zaczepił Gide’a w hotelu intuicyjnie wyczuwając w nim geja i zaproponował
wyjazd na wydmy. Tam, bez cienia zażenowania wgramolił się na piasek przy kipiącym falami
morzu, odwrócił się tyłem do Gida i zdjął spodnie. Później Gide się dowiedział, że Ali był
kochankiem Alfreda Douglasa, który często uciekał z objęć Oscara Wilde’a, z którym był razem
w Algierii, do młodych chłopców. Ponoć tak mówił do Alego: „Chłopców możesz mieć ilu
zechcesz. Lecz kobiet w żadnym razie, zabiję”. O trzecim swoim arabskim kochanku,
Mohammedzie, Gide napisał w pamiętniku: „Ciało drobne, doskonałe, nieskażone cywilizacją,
gorące, lubieżne i tajemnicze”.
Miewał Gide i kochanków europejczyków. Nie wytrzymywali najmniejszego porównania
ze zmysłowością arabskich chłopców: byli zmanierowani, skrępowani, a seks uprawiali jak
pokutę. Jeden kochanek nawet wzbraniał się przed pocałunkiem. „Mężczyźni nie powinni się
całować nigdy” – utrzymywał i niczym kochankowie Jakuba I pluł. Na imię miał Lionel, zraził
Gide’a swoją wulgarnością: „Dawaj dupę i nie myśl o pocałunku”, po czym szybko robił swoje i
pełen odrazy brał pieniądze i odchodził. Do liczby kochanków Gide’a zaliczamy syna malarza
Eugenia Powarta, Alberta, o posturze Herkulesa, ojca nieślubnej córki, który spłodził dziecko
wyjątkowo z ciekawości – jak to bywa podczas seksu z kobietami, wreszcie Paula Borgheta,
drugorzędnego pisarza.
Gide był pierwszym pisarzem, który otwarcie mówił o swoim homoseksualizmie.
Śmiałość miał na te czasy niesamowitą!
Argumentacja przyznania Nagrody Nobla: „Za głębokie artystyczne utwory, w których
ludzkie problemy przedstawione są z zamiłowaniem do prawdy i przenikliwości
psychologicznej”. On nie pojechał do Sztokholmu, żeby odebrać nagrodę. Nagrodę odebrał
ambasador w Szwecji. Wydobywał Chopin z fortepianu rozpaczliwe szlochy, tak samo płakała
dusza Gide’a. W czasie kiedy żył, przetoczyły się przez Francję aż trzy wojny. Europa tkwiła
głęboko w ciasnych okowach moralności mieszczańskiej. O gejach nikt nie śmiał wspominać,
nawet pisnąć, a on mówił otwarcie.
W napisanej w 1924 roku powieści Jeżeli nie umiera ziarno plastycznie opisał kontakty
seksualne z arabskimi młodzieńcami z Algierii i Tunezji. Z zasady pisząc o uczuciach nie wolno
kłamać. On musi pisać całą prawdę o naturze swej miłości. No i wywołał ogromny skandal.
Zapewne byłby przeciwny małżeństwom gejowskim. Pokazywał instynkt drapieżnika, ale przez
to stawał się bardziej autentyczny, pełny i wierny sobie. Lafcadio to akt wyzwolenia samego
Gide’a. Ten utwór ukazał się w 1914 roku, w niewielkim nakładzie. Etalon (wzorzec)
powojennej młodzieży wyzwolonej. I tak Gide w 1919 roku został programowym autorem dla
młodych. Ciężkie czasy przyszły jednak dla Gide’a, gdy postanowił odkryć publicznie swą
preferencję seksualną. Ogłosił Corydona, a tuż po tym niesłychaną autobiografię Si le grain ne
meurt. Odważnie i z powagą postawił swój problem, i to rozbroiło Czytelników. A jego świetną
powieść Lochy Watykanu w Polsce wydano w 1962 roku, emanuje z niej ironicznie gardząca
postawa wobec świata. Dookoła nie ludzie, tylko pocieszne figurki, pajace, a wśród nich on widzi
tylko jednego – to Lafcadio Wluki.
Autor obdarzył go niebezpiecznym i dwuznacznym urokiem efeba, a jednocześnie uczynił
z niego człowieka wyzwolonego. W tym czasie kończyła się pierwsza wojna światowa. Bohater
Lafcadio jak najbardziej okazał się ideałem młodzieńca powojennego. Młodzieńcy siebie widzieli
w tej postaci. Sam Gide twierdził, że najbardziej ze wszystkich swoich dzieł lubi właśnie Lochy
Watykanu.
Parę słów o jego małżeństwie. Ożenił się w 1895 roku ze swoją kuzynką Madeleine
Rondeaux. W swoim dzienniku nazywa ją Emanuelą. W pewnym sensie rzucił rękawicę swojej
naturze i niczego nie wskórał. Żona raczej jest jego matką, siostrą, dzieci nigdy mu nie urodziła,
ponieważ małżeństwo było nieskonsumowane. Och, ta żałosna rola żon mężów
homoseksualistów! Dopiero na starość, mając ponad sześćdziesiąt lat zdecydował się spłodzić
dziecko z przygodną kobietą. Urodziła mu córkę. Jego natura odrzucała kobiety, nie chciał jej.
On pożądał wyłącznie młodych chłopców. Żeby nie znosić łóżkowych katuszy, często wyjeżdżał
za granicę. Za życia matki musiał znosić niewolę matczyną, teraz musi znosić niewolę
małżeńską. W 1938 roku jego matka zmarła. On jednak stale podróżuje.
Znowu Egipt, potem Senegal. W 1942 roku, gdy cała Europa jęczała od faszystowskiej
niewoli, on wolny bawi w Tunisie. Powrócił dopiero w 1945 roku. Potem, nie wytrzymując w
Paryżu, skoczył do Libanu. W 1947 roku otrzymał Nobla w dziedzinie literatury. Żona jego
zmarła, ze zgryzoty zapewne.
Uczciwiej byłoby gejom o mizoginistycznym usposobieniu w ogóle się nie żenić, niż całe
życie męczyć biedne kobiety w roli niechcianych żon. Kto o tym napisze książkę? Byłoby to nie
lada psychologiczno-socjologiczne studium. W liście do Paula Claude’a napisał: „Wobec kobiety
nigdy nie odczuwałem jakichkolwiek pragnień. Nie wiem, jak mam rozwiązać ten problem, który
Pan Bóg wpisał w moje ciało”.
Zmarł w wieku osiemdziesięciu dwóch lat, absolutnie wyzwolony, uznany gej, geniusz,
który rzucił rękawicę nie tylko Niebu, lecz i purytańskiemu społeczeństwu i, o dziwo, co tak
rzadko się zdarza, wygrał.
5.7. LORD BYRON
Laureat Nagrody Nobla za 1929 rok, Tomasz Mann, głęboko ukrywał swoją
pederastyczną naturę przed społeczeństwem, ale przed bliskimi – żoną Kati i sześciorgiem dzieci
– nie udało się. Małżeństwo przetrwało dzięki wyjątkowej wyrozumiałości żony, która
naczytawszy się rozpraw Kazimierza Imielińskiego, który radzi homoseksualistów nie potępiać w
pośpiesznej negacji tylko okazywać im zrozumienie i cierpliwość, postępowała zgodnie z tym
zaleceniem polskiego uczonego. Cierpliwość Kati była wyjątkowa. Ona opublikowała swoje
pamiętniki o homoseksualizmie męża dopiero po dwudziestu latach od daty jego śmierci, tak jak
ją prosił. Wyjątkowo porządna kobieta z tej Kati. Zdejmijmy, Drogi Czytelniku, przed nią
kapelusz.
Wśród sześciorga dzieci Tomasza Manna dwoje poszło w ślady ojca, nie w sensie
pisarstwa, chociaż tak też się zdarzyło, a w sensie homoseksualnych upodobań. Córka i syn
zostali lesbijką i gejem. Syn-gej nie wiadomo z jakiego powodu popełnił samobójstwo, co nas
specjalnie nie dziwi: po pierwsze w rodzinie Mannów to się zdarzało i dwie siostry Tomasza
skończyły życie samobójstwem, a po drugie z gejami zawsze jest tak – gryzą się wewnętrznymi
rozterkami do takiego stopnia, że życie staje się im niemiłe, czemu historia, poczynając od
Aleksandra Macedońskiego, dała mnóstwo przykładów. Tomasz Mann idąc za radą greckiego
starożytnego filozofa Platona, który w swym Sympozjonie, już nie mówiąc o Uczcie, wyłożył
pogląd na temat pederastii, czyli męskiej miłości do chłopców w wieku od dwunastu do
czternastu lat, w którym stwierdził, że jest to wzniosłe, wspaniałe uczucie, głęboko tym się
przejął i zaczął stosować w życiu. Pedofilem nikt go nie nazwał, bo każdy się bał wskazać króla
nagim, tym bardziej pisarza-noblistę. Tak nie wypadało. Nawiasem mówiąc bajka Nowe szaty
króla Christiana Andersena bardzo się podobała Tomaszowi Mannowi i gdy go zapytano, kogo
on uważa za wielkiego pisarza: Lwa Tołstoja czy Dostojewskiego, bezpardonowo odpowiedział:
„Andersena”. No to jak w przysłowiu: „Swój swojego pozna z daleka”. Rywalizacji w dziedzinie
pederastii Tomasz Mann nie lubił i nie radził swemu synowi homoseksualiście Klausowi
pokazywać się w towarzystwie chłopca, do którego ojciec czuł pociąg.
W chłopcach podniecała Tomasza Manna gładkość ciała i brak owłosienia łonowego, i
możemy tylko dziwić się, Drogi Czytelniku, jak niezmienne są gusta pederastów, poczynając od
starożytności i średniowiecza, a kończąc na współczesności. Nic pod tym względem nie zmieniło
się, jakby nie dotknęła współczesnych pederastów rewolucja seksualna.
Swe homoseksualne rozterki Tomasz Mann w zawoalowanej formie przedstawił w
utworach. Prawie wszyscy jego młodzi przyjaciele, do których czuł seksualny pociąg, poczynając
od czternastolatków, zostali ujęci w jego powieściach. I tak: Pribisłav Hippe z Czarodziejskiej
góry to jego szkolny kolega Willri Timpe. W Tonio Krugerze przedstawił innego szkolnego
kolegę, w którym był nieprzytomnie zakochany, Hansa Hansena.
Subtelnym homoseksualnym wątkiem nasycona jest znakomita nowela Tomasza Manna,
wydana w 1912 roku Śmierć w Wenecji. W 1971 roku włoski reżyser Luchino Visconti nakręcił
na podstawie tej noweli film pod tym samym tytułem z Dirkiem Bogardem i Bjornem Johanem
Andersenem w rolach głównych. Na ogół, Drogi Czytelniku, jest tak, że filmowe wersje
klasycznych dzieł ustępują oryginałowi. Na ogół nas rozczarowują, są znaczne słabsze od wersji
powieściowej. Tak nie jest w przypadku Viscontiego. Będąc sam homoseksualistą, genialnie
wyczuł lirykę i poezję Tomasza Manna, jego skryte fantazje i rozterki starzejącego się
homoseksualisty, a ordynarną i wulgarną perwersję, zwierzęcą pederastię, kiełkującą w ludzkim
mózgu oblekł w romantyczne szaty piękna i doskonałości. I nieważne, że w noweli Manna
starzejący się profesor, Niemiec Gustav von Aschenbach jest pisarzem, a w filmie
kompozytorem, ogólna atmosfera, duch czasu (początek dwudziestego wieku), włoski pejzaż,
otoczenie, a najważniejsze – nastrój bohatera – zostały przekazane w doskonałej harmonii z
dziełem Tomasza Manna. Błaha fabuła (profesor na urlopie w Wenecji), blahe dialogi (prawie ich
nie ma), tuzinkowe opisy i ogromne morze wewnętrzych uczuć, ocean rozterek,
homoseksualnych perwersji, pornografii nawet i to wszystko prawie bez słowa, dyskretnie, w
podświadomości, w myślach, w przeczuciach – to arcydzieło mogła stworzyć tylko symbioza
dwóch genialnych twórców, Manna i Viscontiego.
Istnieją, Drogi Czytelniku, dwa rodzaje piękna – piękno zewnętrzne, bez myśli, bez
ducha, i piękno naznaczone duchem, myślą, filozofią. Anielsko pięknym polskiego chłopca
Tadzia (sobowtórem był zmarły w 1986 roku baron Władysław Moes) nazwać nie można, piękno
tego chłopca (gra go szwedzki chłopiec Bjorn Johan Andersen) jest ponadprzeciętne –
naznaczone myślą i zmysłowością. Porusza nawet niewzruszonych widzów. Profesor nie
wypowiedział do Tadzia ani jednego słowa, nie dotknął nawet jego ręki, wszystko rozgrywa się
w scenerii półuśmiechów, palących i tajemniczych spojrzeń. Tu nie ma języka głosu, tu milczący
język cierpienia i bólu starego człowieka niefortunnie, fatalnie zakochanego w pięknym chłopcu,
symbolizującym śmierć. Nie zawsze ta kulawa z kosą jest odrażająca, u Manna ona, śmierć, jest
piękna i nie od cholery umiera na brzegu morza stary profesor, posyłający swój gasnący wzrok
sylwetce pięknego chłopca zanurzającego się w morzu, umiera od niespełnionej grzesznej
miłości. Tu jak w Lolicie Nabokowa – pedofilia znalazła się na drodze ekstremalnej kolizji z
uczuciem i prawem, zbyt słabymi i niedoskonałymi wobec tego, co dyktuje serce.
5.10. POLSKI HOMOEROTYZM
„Przecież oni wsadzają sobie w tyłek” – tymi brzydkimi słowy wyrażonymi publicznie i z
jawną dezaprobatą dla homoseksualizmu znany amerykański reżyser i aktor Mel Gibson podpisał
na siebie wyrok w Hollywood, gdzie obecnie kwitnie renesans bohaterów o odmiennej orientacji
seksualnej i gdzie co film, to o gejach i lesbijkach, a co Oscar, to właśnie z tego powodu.
Niegdyś temat tabu obecnie rozwinął skrzydełka i choć jeszcze nie lata, zaczyna raczkować i
powoli wyłazi z powijaków.
Nie darowali tej wypowiedzi autorowi Pasji także dziennikarze i publicyści. Niemal z
taką samą zajadłością, z jaką paparazzi śledzili prywatne życie księżnej Diany, wyśledzili
wszystko u Gibsona i zaczęło ukazywać się w prasie dotąd nieznane prawdziwe „oblicze laureata
Oscarów” jako chuligana i skandalisty. „Ech, chuligan, ja chuligan” – to nie Gibson brawurowo
się chwalił, to Sergiusz Jesienin. Gibson raczej skulił ogon, stchórzył po śmiałej wypowiedzi, a
po publikacjach zdumiał się, gdy czytał w prasie o tym, jakich to bezeceństw on się dopuścił w
swoim życiu! Jeździł po pijanemu samochodem, rugał Żydów, był przeciwko aborcji, bywał
brutalny, lejąc po pysku swoją rosyjską kochankę i wreszcie zupełnie zdurniał: rozwiódł się po
dwudziestu ośmiu latach małżeństwa z żoną, z którą miał aż siedmioro dzieci i której musiał
zapłacić pół miliarda dolarów odszkodowania, zostawionych zapewne na czarną godzinę, jako
powód podając „brak więzi duchowej”. A czy fizyczna więź się nie liczy? – zapytajmy Mela
Gibsona. Słowem, Drogi Czytelniku, z powodu szczerej opinii o homoseksualistach wpadł nasz
Gibson jak śliwka w kompot i nieprędko wygrzebie się z tego cocktailu, na czym bez wątpienia
ucierpi kinematografia, bowiem cholernie utalentowany skądinąd jest ten producent, reżyser i
multimilioner w jednej osobie.
Á propos odnośnie „braku więzi duchowej”, w małżeństwie Mela Gibsona istniała
„nierozerwalna więź fizyczna”, a dowodem jest siedmioro jego dziatek. Powiemy tak: gorzej,
gdy w hollywoodzkich małżeństwach nie ma więzi fizycznej, a właśnie tak było z bożyszczem
kobiet całego świata Rudolfem Valentino, który, aby ukryć swój homoseksualizm, świadomie
żenił się i to dwukrotnie z lesbijkami, aby zmylić publiczność i pozostawać w nieodpartym
pragnieniu abstynencji heteroseksualnej, dumnie głosząc w sądzie podczas rozwodów, iż
„konsumpcji małżeństwa nie było”. Pierwsza żona, aktoreczka z wytwórni Metro, Jean Acker,
androgeniczna dama o męskich cechach, chodząca w krawacie, męskim ubraniu, nosząca krótką
fryzurę i śmierdząca cygarami à la George Sand, w noc poślubną, gdy mąż nieśmiało próbował
dotknąć jej ciała, oburzona wyskoczyła z łóżka i uciekła do kochanki, a druga żona a priori z
miejsca zabroniła mu dostępu do ciała.
Mało kto wiedział, że pierwszy gwiazdor Hollywood, amant o niebiańskie aparycji,
uwielbiany przez miliony kobiet na całym świecie, jest gejem. Wprawdzie Valentino miewał od
czasu do czasu kobiety, lecz w sensie intensywności seksualnych doznań były to raczej
niewypały. Polę Negri wziął romantyką nie zaś własnym penisem. Rozsypał na jej łożu płatki
białych i czerwonych róż, symbolizujących niewinność i krew, a wzruszona gwiazda jęła mówić
wszem i wobec, jaką to ona wspaniałą noc spędziła z Valentino. O Boże, pomóż nam nie umrzeć
z rozkoszy! Ze słynną Coco było w łóżku jeszcze gorzej. Świadomość, iż ma do czynienia z
wielką gwiazdą w dziedzinie mody, paraliżowała go. Członek mu nie stawał, sytuacja w łóżku
była tak samo tragikomiczna jak ta, którą opisuje Michał Zoszczenko, gdy sześćdziesięcioletnia
rosyjska caryca Katarzyna II znalazła się w łóżku z dwudziestosiedmioletnim Płatonem
Zubowem: „Ależ obejmij mnie, głuptasku, pocałuj, nazwij Katarzyną Aleksiejewną” – mówiła
caryca i gorącym ciałem nacierała na faworyta. On kurczył się w pościeli i mamrotał: „W żaden
sposób, nie mogę, Wasza Wysokość. Jak bym śmiał? Taka wielka caryca i takie paskudne
sprawki!”. No, Coco zareagowała niezupełnie jak Katarzyna II, a raczej jak ta bohaterka
Brantome, która znalazłszy się w podobnej sytuacji łóżkowej z impotentem udziela mu miłej
reprymendy: „No i co kanalio, wylegujesz się tu, jakbyś był w hotelu? Po co tu zaproszono cię,
draniu, żebyś spał za darmochę? A nu paszoł won, wypierdku!”. No może słowa Coco były nieco
inne, nie tak kolokwialne, bardziej wytworne, lecz intencja ta sama. Nazwała Valentina „cholerną
ciotą” i wyrzuciła z łóżka. Rozżalony Valentino pobiegł do gejowskiego klubu, gdzie spotkał
zdeklarowanego geja Claude’a Rambeau. Ten najpierw upił gwiazdora, a potem przywiózł go do
swego mieszkania. Rankiem mało co pamiętając z poprzedniej nocy, Valentino gapił się na
podstarzałego podrywacza chrapiącego obok i głowił się: „Była miłość czy nie? Jaka? Duża czy
maleńka?” – śmiej się Włodzimierzu Majakowski.
Kolejnym kochankiem Valentina był masażysta Bob, przystojny młodzieniec o zwinnych
długich palcach i imponującym fallusie, co można było domniemywać sądząc po wypukłościach
w kąpielówkach, bowiem rzecz działa się na basenie w gejowskim klubie Torch. Były tam nie
tylko cztery rozkoszne baseny, lecz rozkoszne pokoje, gdzie można było odpocząć po pływaniu
w przytulnej niekrępującej intymnej atmosferze z partnerem. Lecz gdy uradowany z podboju
Valentino wprowadził Boba do pokoju pod numerem 23, tam już znajdował się stary, obleśny
typ, który zobaczywszy Valentino krzyknął: „Masz rację, Bob! Ten młodzieniec, którego mi
przyprowadziłeś, istotnie jest bardzo piękny”. Po czym wyjął swego kutasa o kształcie
tłuściutkiej kiełbaski i rozkazał: „Liż, mały!”. Valentino uciekał jak diabeł przed święconą wodą
od wyuzdanego producenta.
Na urodę Valentina zwracały uwagę nie tylko kobiety, lecz także mężczyźni. Reżyser
Hayden Talbot, twórca Alimony, był dosłownie oszołomiony jego urodą i momentalnie się w nim
zakochał, gdy zobaczył go na plaży. Proszę sobie wyobrazić, Drogi Czytelniku, po piaszczystej
plaży Santa Monica w skąpym białym stroju kąpielowym w towarzystwie dwóch chartów
rosyjskich kroczy gwiazda kina niemego, piękny jak efeb czy sam bóg Apollo i niedbale macha
znajomym. Widok zabójczy. Valentino godzinami ćwiczył przed lustrem tę niedbałą pozę
dandysa wszech czasów, którą zamierzał oszołomić świat.
Ze swoją pierwszą żoną Valentino rozwiódł się, żeby w niedługim czasie wpaść w sidła
drugiej żony, również lesbijki, Nataszy Rambowej, która była kochanką znanej gwiazdy
rosyjskiego pochodzenia Ałły Nazimowej. Była u niej scenografem i projektantką kostiumów, to
oficjalna wersja, w rzeczywistości namiętną kochanką Nazimowej, którą dosłownie zniewoliła i
całkowicie sobie podporządkowała. Nie wiadomo z jakiej przyczyny, może z zazdrości o harem
Nazimowej, może z ciekawości czy próżności, postanowiła uwieść Valentina. Ich pierwsze
miłosne zbliżenie odbyło się na podłodze w garderobie wytwórni, być może wówczas po raz
pierwszy w życiu gwiazdor poczuł fizyczny pociąg do kobiety, dlatego poniosła go namiętność.
Piszczeli z rozkoszy tak, że umilkły cykady. Wrzeszczeli tak głośno, że usłyszała ich ekipa
filmowa. Przylecieli, otworzyli drzwi i zobaczyli cudowny widok: nagą Nataszę Rambową na
podłodze na wierzchu, a pod nią nagiego Valentina. Chyba zbyt dosłownie Rambowa zrozumiała
dominację kobiety nad mężczyzną, nie sądzisz, Czytelniku? Szybko nakryli się przed wścibskimi
oczami tłumu czarną narzutą. Valentino zaproponował Nataszy małżeństwo. „Why not?” –
odpowiedziała Rambowa i na jakiś czas zostawiła kochankę Nazimową. Na początku między
małżonkami było wszystko okay! Wspólne wyjazdy do różnych kurortów, pływanie statkami po
ciepłych morzach, zwiedzanie egzotycznych krain, zapewnienia z obu stron o dozgonnej miłości,
a potem współżycie zaczęło się psuć. Natasza Rambowa była kobietą władczą, bezwzględną,
lubiącą dominować wszędzie, w łóżku i na planie filmowym. Psychicznie słaby Valentino jej się
podporządkował i fatalnie na tym wychodził. Wytwórnie filmowe miały dość dyktatu Rambowej,
która mieszała się dosłownie we wszystko na planie filmowym i usiłowała zastępować reżysera.
Gdyby to było z korzyścią dla filmu, wytwórnie jakoś by pogodziły się z tą tyranią. Lecz z
powodu „ręki” Rambowej cierpiała kasa i powodzenie filmu, i wkrótce Valentinie zaczęło grozić
bezrobocie. Wytwórnie stawiały warunek: owszem, zaangażują go do roli amantów pod
warunkiem jednak, że obok nie będzie majaczyła Rambowa. Nie wolno było jej zbliżać się do
planu filmowego bardziej niż na armatni wystrzał. Rambowa złościła się i swój zły nastrój
przenosiła na męża, tym bardziej że on całkowicie stanął po stronie wytwórni. Widocznie nie
uśmiechało mu się siedzieć na zasiłku dla bezrobotnych. Między małżonkami, jak to
powszechnie się mówi, przebiegł czarny kot. Awantury, krzyki, rękoczyny stały się dniem
powszednim małżonków. Doszło już do tego, że zmarkotniały gwiazdor, idąc do domu, z goryczą
myślał, co go tam czeka: mordodarcie czy mordobicie, a już na pewno nie ciepła kolacja.
„Powiało chłodem seksualnym w królewskiej łożnicy” – jak powiedział Janusz Kawryżka. Do
tych wszystkich nieszczęść doszło jeszcze jedno: zarzut, iż Valentino popełnił bigamię. Rok
czasu powinien był odczekać po rozwodzie z pierwszą żoną, żeby móc ożenić się z Rambową, a
on, nie czekając na uprawomocnienie się wyroku, wziął powtórny ślub w Meksyku już po
upływie sześciu miesięcy, licząc od daty rozwodu z pierwszą małżonką. Przestraszona Natasza
Rambowa, skłócona absolutnie ze wszystkimi, wyłączając kochankę Nazimową, która jej we
wszystkim ustępowała, wzięła nogi za pas, Nazimową pod pachę i wyjechała na Wschód, a
Valentino osamotniony stał przed sądem i żeby nie dać oskarżyć się o bigamię i na dwa lata nie
zostać wsadzonym do kicia, żywo i z emfazą zapewniał sąd, iż jego małżeństwo z Rambową...
nie zostało skonsumowane. Scena, Drogi Czytelniku, żywcem wzięta z epoki angielskiego
Henryka VIII, gdy jego pierwsza żona Katarzyna Aragońska, przez sąd królewski obwiniona o
kazirodztwo (pierwszy jej mąż był rodzonym bratem Henryka VIII) zapewniała, że wychodząc za
mąż za Henryka VIII była dziewicą: „Osiem razy przez dwa lata, Wysoki Królewski Sądzie, mój
Arturek przychodził do mnie, lecz nie mógł zdeflorować i ja pozostawałam dziewicą”.
Milionowa rzesza fanów Valentina nastroszyła piórka i nadstawiła ucha. Czyżby ich
bożyszcze, ich macho, z którym przespać się marzyła co druga kobieta w kolorowym śnie,
oglądając jego filmy, był impotentem, a może jeszcze gorzej – gejem? Korona światowego
gwiazdora zachwiała się, musiał odtąd ją nosić na bakier. Te wszystkie stresowe sytuacje, a także
rozwód z Nataszą Rambową fatalnie wpłynęły na samopoczucie gwiazdora. Na tle nerwowym
zaczęły mu wypadać włosy. Leczył się maścią, od której dostawał skurczy żołądka. Gdy lekarze
połapali się, że to są nie skurcze, a zapalenie otrzewnej i wrzody układu pokarmowego, było już
za późno. Rudolf Valentino zmarł 26 sierpnia 1926 roku opłakiwany przez wszystkich swoich
fanów. Rzewny płacz zalał planetę. Kobiety mdlały, kochankowie mdleli, tłum fanów mdlał, Pola
Negri mdlała, Coco mdlała, totalne mdlenie owiało planetę, taka wielka rozpacz po śmierci
Valentina ogarnęła ludzkość. A skromna dziewczyna o imieniu Marion Benda przez dwadzieścia
lat będzie przynosiła na grób Valentina czerwone róże.
6.1. BARASZKOWANIE Z GARYM COOPEREM
Przedstawiać go jest zbyteczne. No któż nie zna Gary’ego Coopera, gwiazdy filmowej
Hollywood lat trzydziestych i czterdziestych! Posiadacza aż trzech Oscarów, który zagrał w stu
siedmiu filmach, znanego erotomana i bohatera licznych skandalików, skąpego w słowach, za to
bardzo wyrazistego w działaniach, z jednakową zachłannością kochającego kobiety i mężczyzn,
bo Gary jest ciekawski życia i wrażeń, i nic, co ludzkie, według Terencjusza, nie jest mu obce.
Winę za jego homoseksualizm ponosi matka, która w nieprzejednanym pragnieniu
posiadania córki, z braku laku usiłowała z małego Gary’ego uczynić dziewczynkę: ubierała go w
dziewczęce sukienki i kazała bawić się lalkami.
Jak nas informują psycholodzy na czele z Freudem, jest to wielce niebezpieczne: rozwija
w dzieciach homoseksualizm. Na szczęście Gary Cooper w porę zrzucił sukienkę i przywdział
spodnie, toteż został biseksualistą, z jednakową namiętnością kochając kobiety i mężczyzn, bez
specjalnej preferencji w stronę jakiejkolwiek płci. W seksualnych podbojach nie było równego
Gary’emu: „On mógł całą noc” – oświadczyła pewna aktoreczka Hollywood. Mógł również i z
mężczyznami „całą noc”.
Nieważne jak po tych podbojach czuły się jego organy przednie i tylne. O tym plotki
milczą. Stąd wniosek, że publicznie nie narzekał i współczucia u fanów nie szukał. Wręcz
przeciwnie, jak mógł, maskował swój homoseksualizm i jak mógł, afiszował swój rzekomy
heteroseksualizm. Jego wybujały erotyzm był wręcz fantastyczny, istny Grigorij Rasputin.
Wymień, Drogi Czytelniku, choć jedną znaną gwiazdę filmową, z którą by on nie sypiał. Na
początku jego kariery widywano go ze znanymi homoseksualistami. I nie tylko. Kobiety również
mu „smakowały”. Miał ich mnóstwo. Nawet do cnotliwej Grace Kelly dobrał się, nawet do Sofii
Loren, nawet... ale stop! Chaos w narracji nam splendoru nie przyniesie. Zacznijmy od początku.
Najpierw nie krył się ze swoimi homoseksualnymi upodobaniami, widocznie nie zdając jeszcze
sobie sprawy z tego, jak negatywnie do tego rodzaju związków jest nastawione pruderyjne
amerykański społeczeństwo. Gdy to sobie uświadomił, zaczął być ostrożny, w publicznych
szaletach miłości nie uprawiał, nie afiszował się specjalnie i publicznie mężczyzn w usta nie
całował.
Seksualny rozgłos o nieograniczonych erotycznych możliwościach Gary’ego Coopera
nadała gwiazda Hollywood, Clara Bow, która przespawszy się z nim parę razy, rozsiała pogłoski,
że jest „ogierem w łóżku”. Żigolak? Można i tak to nazwać, nie on pierwszy i nie ostatni zrobi
karierę przez łóżko. Clara załatwiła mu rolę w Skrzydłach, żeby mógł jej towarzyszyć na planie.
W nowym filmie nowy romans. W Newadzie zakochał się partnerce Thelmie Todd. W Synach
pustyni w Eyelyn Brent. Stało się to normą u Gary’ego. Tak będzie zawsze. Jeśli całować się, to
nie udając, a naprawdę. Zasmakował mu pocałunek z Marilyn Monrou. W każdej kobiecie
wzbudzał instynkt macierzyński.
W tym czasie w jego życiu pojawił się homoseksualny partner, Anderson Lawler, Nin, jak
nazywał go pieszczotliwie Cooper, a on jego Jamey. Wybierali się wspólnie na weekendy nad
jezioro Arrowhead. za które płaciła wytwórnia filmowa Paramount, dbająca o seksualne zdrowie
swoich gwiazd. A potem w ciemnych zaułkach Los Angeles sprzedawano po słonej cenie zdjęcia
nagich chłopców zażywających w tym jeziorze kąpieli. Clara dowiedziała się o tym i skończyła z
Cooperem, przedtem porządnie sprawiwszy mu lanie. Nie chciała żyć z mężczyzną, który wolał
innego mężczyznę niż jej wdzięki. Chłosta tak podziałała na Gary’ego, że postanowił na jakiś
czas dać spokój mężczyznom i z miejsca zakochał się w lesbijce Marlenie Dietrich, z którą
wspólnie grał w filmie Maroko. Marlena, mimo iż parę razy przespała się z Grantem, nie
zgodziła się na trwały związek. Choć miewała stosunki z mężczyznami, na dłuższą metę wolała
kobiety. Dostawszy od Marleny wyraźnego kosza, Cooper poczuł pociąg do mężczyzn.
Napatoczył mu się aktor Lawler. Był przystojny i chętny, czyli łatwy do zdobycia. A w tym
czasie Lupe, trzeciorzędna aktoreczka, opamiętała się i zaczęła być zazdrosna o Granta. O, ona
już była gotowa poskromić jego nieujarzmiony charakter i lać Granta po pysku.
Potem przyszła kolej na prawdziwą pożeraczkę mężczyzn, biseksualną Talluah Bankhead.
I nagle on wszystkich zostawia i w towarzystwie homoseksualisty Jimmy’ego Donahue wypływa
statkiem do Afryki. Na safari pofolgować sobie na łonie złotych piasków z bronią w ręku.
Wytwórnia Paramount dbająca z jeszcze większą troską o seksualne zdrowie swego
gwiazdora, przynoszącego jej krociowe dochody i tym razem opłaciła wyjazd, informując
szeroką publiczność, że Jimmy... uczy Gary’ego strzelać z dubeltówki. Zabiwszy coś około
osiemdziesięciu sztuk drobnej i wielkiej zwierzyny, Gary, odprężony seksualnie i fizycznie,
wrócił do Hollywood, żeby tym razem zająć się kobietami. Natura przecież nie lubi
jednostajności, czyż nie tak, Drogi Czytelniku? Poznał w tym czasie w Hollywood aktorkę Clarę
Bow, kochankę reżysera Viktora Fleminga, który dość dobrodusznie patrzył na kolejnych
amantów Clary. Dawało mu to możliwość odpoczynku od jej seksualnych wymagań, które, z
powodu wyjątkowego temperamentu aktorki (była przecież nimfomanką), nie zawsze mógł
zaspokoić. A z drugiej strony ilość spermy jest ograniczona i bezcelowe trwonienie cennego
nasienia, eliksiru życia, nie wchodziło w rachubę, mogło zrujnować zdrowie reżysera. Toteż nie
przeszkadzał, gdy amant Cooper zainteresował się jego kochanką Clarą i zaczął ją zabierać na
plażę w Malibu. Aktoreczka była wniebowzięta, gdy przekonała się o wyjątkowej seksualnej
sprawności Gary’ego, obdarzonego na dodatek w niepospolite narzędzie seksu. To właśnie Clara,
Drogi Czytelniku, zaczęła pierwsza nazywać Gary’ego „ogierem” i ujmy to przezwisko mu nie
przyniosło, a wręcz przeciwnie, wzbudziło zainteresowanie pań jego osobą. Co prawda mama
Gary’ego, która była przekonana o wyjątkowym aktorskim talencie syna, nieco przygasła, gdy
dowiedziała się, że jej syn dostaje role, bo jest żigolakiem. Tak było z Ofiarami rozwodu i z
Synami pustyni. Gary Cooper tak zakochał się w Clarze, że zaproponował jej małżeństwo.
Aktorka, która doskonale wiedziała, jaką niewolą seksualną to grozi, obraziła się i powróciła do
Viktora Fleminga.
Najbardziej burzliwy był związek Gary’ego Coopera z gwiazdką Lupe Vellez. Z nią
łączyły Coopera burzliwe relacje, bo dama była nie tylko maksymalnie temperamentna, lecz
skora do awantur przy użyciu rękoczynów. Nieśmiały dżentelmen Cooper nie mógł odpłacać
pięknym za nadobne, toteż chodził z wiecznie posiniaczoną twarzą, tłumacząc, że uderzył się o
drzwi, czego wytwórnia Paramount nie mogła zaakceptować. Charakteryzatorzy kręcili głowami,
nakładając na twarz gwiazdora tony pudru, różu i szminki, żeby zamaskować jego nocne ekscesy
z kochanką, a firma Paramount powiedziała mu bez owijania w bawełnę, stanowczo i jasno,
mniej więcej tak, jak nasz król Stanisław August Poniatowski powiedział Casanovie, gdy ten po
pojedynku z Branickim zjawił się na czwartkowym obiedzie u króla z zabandażowaną ręką: „Co
panu jest?” – zapytał król. „Reumatyzm” – ponuro odpowiedział Casanova. „Żeby u mnie więcej
reumatyzmu nie było. Jasne?” – stanowczo zażądał król. Jasne, Panie Cooper? Żeby więcej
zderzeń z drzwiami nie było, inaczej weźmiemy na pańskie miejsce innego amanta, chociażby
Archiego Leacha – zagroziła wytwórnia. Cooper się przestraszył i grzecznie poprosił swoją
kochankę Lupe, żeby nie lała go przynajmniej po pysku, istnieją przecież inne części ciała
nadające się do bicia.
Lupe się jednak nie uspokoiła. Skądinąd my ją rozumiemy, miała powody: po pierwsze
nie spodobała się rodzicom Coopera, zwłaszcza matce, która nazywała ją pogardliwie
Meksykanką, po drugie Cooper wyślizgiwał się z jej objęć, żeby przylgnąć inną częścią ciała do
swoich kochanków z klubu, a to denerwowało Lupe. „Określ się wreszcie – krzyczała na
Coopera – kim ty jesteś, gejem czy heteroseksualistą?”. Ach, on sam nie wiedział kim. Myślicie,
że kapryśny dzieciak wie, dlaczego mu dziś smakuje kaszka manna, a od jutra nigdy w życiu jej
do ust nie weźmie. Lupe nie uspokoiła się, a jej namiętność i zazdrość przybrały groźne dla życia
gwiazdora kształty. Pewnego razu dopadłszy go w wagonie pociągu wystrzeliła weń z pistoletu,
który przezornie nosiła pod podwiązką. Kula wybiła szybę w wagonie i omal nie trafiła w
Coopera (dobrze, że się schylił). Wytwórnia Paramount zatuszowała skandal, wyjaśniając opinii
publicznej, że w taki właśnie nietradycyjny sposób Lupe chciała pocałować kochanka na
pożegnanie, a Cooperowi postawiła ultimatum: wytwórnia albo Lupe. Jasne, że wytwórnia. W
czym rzecz, kariera bliższa ciału, prawda? Kochanka grzecznej informacji o zerwaniu z nią
Coopera spokojnie nie przyjęła. Ostatni raz walnęła go w pysk (ale pracy będą mieli
charakteryzatorzy) i powiedziawszy na pożegnanie: „No to spierdalaj, skurwysynu” – odeszła w
siną dal wprost w objęcia Tarzana, czyli Johnnego Weissmullera, za którego wkrótce wyszła za
mąż.
Superseksman okazał się żałosnym kamuflażem. No i cóż z tego, że w filmie ma
ogromnego penisa i pół nagi po drzewach skacze. Pozory mylą. W życiu takim bojowym nie był,
a fallus jego, bój się Boga, malutki i cieniutki jak trzcinka na wietrze.
Chwieje się, gnie, łamie i wybujałych zmysłów nimfomanki-żony Lupe w żadnej mierze
nie zaspokaja. To destrukcyjnie wpływa na psychiczny stan małżonki. Ona, wpadając w furię,
żąda, żeby natychmiast spełniał, fajtłapa jeden, swoje małżeńskie obowiązki. Ta natarczywość
radzieckiego czołgu z kolei paraliżuje członki Tarzana i im bardziej on się stara, tym marniejszy
efekt. Mężulek w obawie przed pięściami żony omal nie płacze i błaga swe oręże: „No, nie
skurczaj się, miły”. „On” nie słucha i kurczy się podły, kontynuuje swą destrukcyjną akcję
zmniejszania rozmiarów. Żona obraźliwie i z pogardą odwraca się do męża plecami, a on w
porywie rozpaczy i bezradności, delikatnie ręką przytrzymując swój organ i wiotkim zaczyna ją
dotykać w pośladki. W odpowiedzi dostaje potężny cios w nos, aż zaiskrzyło mu się w oczach, a
nos spuchł jak burak i przyjął barwę wszystkich odcieni tęczy. No nie, to chyba nie małżeńska
idylla, jak sądzicie, to istne piekło dantejskie. Swoją drogą, Drogi Czytelniku, specjalnie nie
krytykujmy Tarzana za jego zerową sprawność fizyczną. Żona nie stworzyła odpowiedniej aury.
Jak powiedział nasz wielki uczony w dziedzinie seksu, Krzysztof Imieliński: „Warto zaznaczyć,
że komenderowanie w łóżku ze strony kobiety podczas stosunku płciowego może doprowadzić
do zakłóceń w jego przebiegu i pojawienia się zaburzeń w sprawności seksualnej mężczyzny”
(Miłość i seks). Oto wtedy aktoreczka na serio pożałowała, że nie była grzeczna z Cooperem,
„ogierem”. Słowem, rozczarowana Lupe wzięła z erotycznym fałszerzem rozwód i w przypływie
depresji, gdy zmysły erotyczne zaostrzone, a umysłowe na odwrót – przytłumione, zaszła w ciążę
nie wiadomo z kim. A ma już trzydzieści sześć lat i pochodzi z pobożnej chrześcijańskiej
rodziny, w której aborcja jest zabroniona, choć rozpusta nie bardzo. Lupe postanowiła umrzeć,
lecz z pompą. Włożyła swoją zabójczą suknię ze srebrnej lamy, w której bosko wyglądała,
zaprosiła koleżanki na pożegnalną kolację, po czym, przyjąwszy śmiertelną dawkę, bo 25
tabletek seconalu, i upewniwszy się w wiszącym lustrze, że wygląda bosko i majtki jej spod
sukni nie wyłażą, bo ich nie nosi, wziąwszy w ręce krucyfiks i położywszy go na piersi,
przygotowała się na śmierć, błagając miłosiernego Boga, żeby wziął ją do nieba mimo jej
grzechów na ziemi. Zadziwia nas, Drogi Czytelniku, jaką dużą uwagę przywiązują kobiety do
swego pośmiertnego wyglądu. Wspomnijmy cierpienia świętej Perepetui, która martwiła się nie
tym, że za chwilę ją rozjątrzony byk na strzępy rozszarpie, ale tym że ma obnażoną pierś i
przykrywała ją rękami, albo jak Lukrecja, wdowa po Franciszku Cenci, gdy jej kazano wleźć na
„kobyłę” – kłodę, na której miano jej obciąć głowę, wgramalając się, była przerażona, że
obnażyły się jej pantalony. My już nie mówimy o piątej żonie Henryka VIII, Katarzynie Howard,
która zanim głowę na pień położyła i dała główkę sobie ściąć, kilka dni próbowała, jak zgrabnie
na pień się położyć, nie gorsząc widokiem publiczność.
Lupe była pod tym względem spokojna. Ostatnie spojrzenie w lustro upewniło ją, że z jej
wyglądem jest wszystko okay!
Obudziły ją torsje, zwymiotowała całą truciznę, była uratowana. Lecz poślizgnąwszy się
na mokrej podłodze, uderzyła się o krawędź sedesu i zmarła z głową zanurzoną w klozecie.
Koroner stwierdził, że śmierć nastąpiła od utonięcia. Co za fatalna śmierć!
Dobra matka, wytwórnia Paramount, czuwająca nad erotycznym i psychicznym stanem
Gary’ego Coopera wysyła go na tournée po Europie, naturalnie opłacając wszystkie wydatki. I tu
do Coopera, jak rzep do dupy, przyczepia się hrabina Frasso, podstarzała i niewyżyta niewiasta,
która po „szybkim numerku” z Cooperem w trzeciorzędnym hoteliku doszła do wniosku, że to
miłość na całe życie i jest gotowa po trzech dniach znajomości z gwiazdorem rzucić męża i
splunąć na swoją wysoką pozycję społeczną, bo „z ukochanym raj i w sałaszu” – jak mówią
Rosjanie. Przestraszony taką perspektywą Cooper usiłuje uwolnić się od hrabiny, lecz to
niemożliwe. Gdzie on, tam i ona. On pośpiesznie ucieka do Hollywood, ona za nim. Cooper
postanawia szybko się ożenić i postawić hrabinę przed faktem dokonanym. Nie ustąpił, nawet
gdy hrabina obiecała mu kupić studio filmowe. Pani Frasso musiała ostatecznie wrócić do męża,
od czasu do czasu w przypływie dobroci zapraszając kochanki Coopera do drogich restauracji. 15
grudnia 1933 roku Cooper się ożenił z dwudziestoletnią Weroniką Balfe, powszechnie nazywaną
Rocky. Był to dobry materiał na żonę. Rocky była spokojna i inteligentna, dawała samcowi
mężowi przyjemność i odpoczynek. Szkoda, że jej nie docenił, znowu zanurzając się w świat
kobiet i mężczyzn. Jeśli chodzi o kobiety, to same gwiazdy filmowe gościły teraz w jego łożu:
Grace Kelly, Marlena Dietrich, żona Charliego Chaplina, Paulette Goddard, no i wreszcie Ingrid
Bergman. Żadnej kobiety w niczym, a zwłaszcza w seksualnych wyczynach nie zawiódł, chórem
mówiły: „W Garym Cooperze nie sposób było nie zakochać się, tyle w nim było uroku”. Mąż
Ingrid Bergman postanowił ukrócić ten proceder, wywiózł żonę z Hollywood, całe szczęście, że
film Komu bije dzwon z Ingrid i Garym w rolach głównych już był skończony. Seksualny apetyt
Coopera nasilał się. Płciowa energia dosłownie go rozpierała, żadna jego partnerka filmowa nie
mogła się czuć bezpieczna, jeśli obok znajdował się Cooper. Pewnego razu lecąc samolotem,
podczas kręcenia filmu Człowiek z Zachodu z Sheil Graham, zataszczył ją i posiadł w toalecie.
Stał się bardzo niewybredny, każda kobieta mogła znaleźć się w jego łóżku, każdy przystojny,
młody mężczyzna mógł stać się obiektem homoseksualnego jego zainteresowania. „W ruch”
poszły telefonistki, scenografki, gońcy, sekretarki, scenograf Cecie Beaton, śliczny Bob.
„Wszystko pomieszało się w domu Obłońskich!” Seksomania owładnęła Cooperem i tylko
czasami się zastanawiał, czemu go, mimo wieku, to jeszcze kręci?
Rocky miała dość zdrad męża. Nie, do rozwodu nie doszło. Ona zastosowała bardziej
skuteczny sposób na utemperowanie libido męża. W 1937 roku urodziła mu córkę Marię. „Jest to
moja najlepsza produkcja w życiu” – powiedział Cooper i trochę utemperował swoje seksualne
życie, zakochawszy się w aktorce Patrycji Neal, z którą razem grał w filmie The Fountainhead.
Związek ten trwał trzy lata. Po tym jak Patrycja zaszła w ciążę z Cooperem i na jego żądanie
musiała dokonać aborcji, definitywnie z nim zerwała. Cooper zmarł na raka w 1960 roku w
wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat.
6.2. CARY GRANT BIJE SWOJE ŻONY
Za co, Cary, tak nieludzko katujesz swoje żony? Z pięciu żon aż trzy podały o rozwód z
powodu twego okrucieństwa, a i pozostałe dwie cierpiały z powodu brutalności „damskiego
boksera”. Rękoczyny stały się u ciebie metodą wychowawczą na krnąbrność niewiasty, żeby
znała swoje miejsce w twoim zagmatwanym, skomplikowanym i całkowicie wypaczonym życiu
homoseksualnym. Jego zewnętrzny wizerunek budzi sympatię, ujmuje swoją nietypową urodą ni
to Cygana, ni to Hiszpana o delikatnej śniadej cerze i oczami, węgielkami, w których zastygła...
tajemnica. Jego gra zniewalała setki tysięcy fanów. Nota bene, Drogi Czytelniku, jest to mój
ulubiony aktor. Każdy film, w którym grał Cary Grant, jak by słaby nie był scenariusz i reżyseria,
rokował kasowy sukces. On po prostu był ponad wszystko. Wnosił w rolę tyle samego siebie,
tego innego Granta, marzycielskiego, tak innego niż prywatnie, tak cudownie uroczego, że nie
było siły, żeby nie polubić tego aktora. O jego magicznym wpływie na publiczność wiedziały
wytwórnie filmowe, toteż wybaczały Grantowi wszystko: jego gejostwo, gdy homoseksualizm
był na cenzurowanym, jego ekscesy, ba, jego alkoholizm, gdy nie mogąc powstrzymać się od
picia mocnych trunków, na planie filmowym kamuflował wódkę w kubku do kawy. I była to
tajemnica poliszynela, bowiem wszyscy widzieli, że Cary chleje jak smok, lecz to był Cary
Grant, bożyszcze kina lat trzydziestych, święta krowa. Jemu wszystko było wolno. Nikomu
innemu nie pozwolono by na tyle wybryków, na tyle ekscesów, co Grantowi. Wszystko mu a
priori wybaczano. Rozpieszczano go przez z górą trzydzieści lat, chociaż w dzieciństwie i
młodości nie był rozpieszczany i przeszedł ciężką życiową szkołę przetrwania.
Urodził się w biednej robotniczej rodzinie w Wielkiej Brytanii, w Bristolu, i nie był
ukochanym synem. Matka, straciwszy pierwszego syna, na małym Carym skupiła swoją złość,
często go biła i upokarzała, zmuszając do wkładania dziewczęcych sukienek. My już wiemy,
Drogi Czytelniku, czym kończy się to ubieranie chłopca w dziewczęce ciuszki. Nie będziemy tu
wyłuskiwać i zanudzać Czytelnika złożoną teorią psychoanalityków, lecz taka zależność między
rozwojem homoseksualizmu i ubieraniem chłopca w dziewczęce sukienki istnieje.
Ojciec mało zajmował się wychowaniem syna, zajęty romansami z różnymi kobietami.
Swoją żonę umieścił w szpitalu dla psychicznie chorych, a syna, który był w tym czasie na
tournéee w Ameryce, bez obciachu zawiadomił, że jego matka umarła. I nawet mu grób jej
pokazał. Do trzydziestego roku życia Cary Grant nie wiedział, że matka żyje. Ojciec szybko
przyprowadził pewną kobietę do domu i dziewięcioletni Cary musiał macochę tytułować mamą.
Może i nie żałował śmierci matki, o ile sobie przypominał, że ciągle był przez nią bity rózgami,
za byle co, a nawet bez powodu.
W barbarzyńskiej Rosji sprawa ta była uporządkowana. Dzieci zezwalano bić tylko w
określone dni tygodnia. No przypuśćmy w piątki. Cały tydzień gromadziły się grzechy, pardon,
przewinienia dziecka, a w kącie w słonej wodzie moczyła się rózga w oczekiwaniu na swój
gwiezdny piątek. Tak czynił dziad Maksyma Gorkiego, dobry chrześcijanin, który nigdy nie
naruszał przykazań Bożych. Katował wnuka wyłącznie w piątki, nieraz bijąc do omdlenia. Potem
nieprzytomnego chłopca zabierała babka, leczyła ludowymi maściami i do następnego piątku.
Mikołaja I, rosyjskiego cara, bił nauczyciel na życzenie ojca Pawła I. Gorliwość nauczyciela
dochodziła do takiego stopnia, że w ataku szału chwytał carewicza za wątłe plecy i uderzał głową
o ścianę. Pewnego razu omal nie zabił małego Mikołaja I. I co z niego wyrosło? Wprowadził
zwyczaj bicia pałkami żołnierzy, którzy przechodzili przez „strój” – pułk zaopatrzony w pałki. Po
otrzymaniu tysiąca uderzeń zamiast półżywego żołnierza wynoszono trupa. Ludwika XIII matka
Maria Medici lała po pysku, nawet gdy był dorosły i żonaty z Anną Austriaczką. Gdy zdobył
władzę, wyrzucił w diabły matkę z Luwru. Biedowała na europejskich dworach, błagając o
jałmużnę. Rodzice! Moja dla was rada: nigdy nie bijcie swoich dzieci, odbije się to na
charakterze dziecka, rozwinie się w nim okrucieństwo, a i rodzicom nigdy ono tego nie wybaczy.
Słowem, mały Cary pomny razów matki chętnie poszedł do szkoły w nadziei, że tam jego
edukacja będzie odbywać się bez rózg. Pomylił się bardzo. Podstarzałe stare panny, jego
nauczycielki, wyżywając się i zaspokajając swoje libido, zsunąwszy z chłopca portki, lały jego
pupcię rózgami do krwi. Nie bez powodu później Cary Grant ciągle będzie odczuwał dokuczliwy
ból pośladków i to niekoniecznie z powodu uprawiania homoseksualnego seksu. Przeszedł nawet
operację odbytu, może właśnie z tego powodu. No i dochodzimy do sedna sprawy, Drogi
Czytelniku, odkryliśmy właśnie źródło okrucieństwa Granta, dlaczego bił swoje żony. Czemu
nikt z biografów nie domyślił się tak prostej rzeczy: skąd w delikatnym, wspaniałym aktorze tyle
okrucieństwa dla kobiet?
Bicie rózgami i edukacja zakończyły się dla Cary’ego ostatecznie wtedy, gdy
zainteresował się nim pewien reżyser wędrownego teatru burleski i zabrał, za zgodą ojca,
dziesięcioletniego chłopca na tournée po Ameryce. Będzie grał rolę małego komika na
szczudłach. Przejawiał nietuzinkowy talent i postanowił na zawsze pozostać w Ameryce, by
próbować swych sił na Broadwayu, a na razie wiódł nędzną egzystencję, parając się czym się da:
chodząc po plaży na szczudłach sprzedawał kanapki, roznosił gazety, a gdy trochę podrósł i miał
dziewiętnaście lat, stał się żigolakiem, zabawiał podstarzałe stare panie, bogate i spragnione
pieszczot młodych chłopców. Wyznawał zasadę: żadna praca nie hańbi, byleby dawała pieniądze.
Przeszedł inicjację homoseksualną, zanim dobrze poznał kobietę. Jego pierwszym
homoseksualnym partnerem, biednym jak mysz kościelna, został Jack Orr Kelly (później będzie
znanym projektantem mody), z którym zamieszkał na strychu w nędznej i taniej ruderze. Goło,
ale wesoło. Wkrótce do nich dołączył trzeci homoseksualista, Charles Spangles, stewart na statku
Olimpia. Mimo dobrej pensji i licznych napiwków, zdecydował się porzucić pracę i klepać biedę
ze swymi towarzyszami, bo „szczęście na bruku odłogiem nie leży, a miłość we troje to coś
wspaniałego, daje właśnie poczucie szczęścia i warto dla niego porzucić intratną posadę”.
Popieramy, Drogi Czytelniku, taki tok filozoficznego myślenia, przecież w myśl filozofów:
„Człowiek jest stworzony do szczęścia, jak ptak do lotu”.
Koledzy byli tolerancyjni i wyrozumiali. Wiedzieli, że Cary przez łóżko może osiągnąć
to, do czego zawsze dążył: sławę, pieniądze i rozgłos. Lojalnie więc usuwali się w cień, kiedy
Cary’emu nadarzała się okazja i udawało mu się przespać z tym czy innym reżyserem czy
producentem filmowym. A on niestrudzony, nie przepuszczał najmniejszej okazji, nawet gdy
spotkanie z „wielkim” człowiekiem ograniczało się do jednej nocy czy jednego lanczu, i nie
miało większego, pozytywnego wpływu na karierę. Warto próbować (czytaj: cierpieć), bo bez
trudu nie wyciągniesz nawet rybki z prudu. W Hollywood spotykał Douglasa Seniora, podobno
doszło do zbliżenia, choć nie wywarł ten incydent żadnego pozytywnego wpływu na karierę
Cary’ego. Douglas bał się rozgłosu. Tak samo bez echa przeszło jego zbliżenie z Jackiem
Bennym, Georgem Burnsem, Mossem Hartem. Odbyt bolał coraz bardziej, jak u kochanków
Kaliguli, lecz „senatorem”, jak tamci, nie stawał się. „I po cholerę ja staję się darmową
prostytutką” – nieraz migała mu w głowie zdrożna myśl, gdy homoseksualne jego wysiłki
spełzały na niczym i nie odbijały się na karierze. Do czasu. Bujna noc spędzona z Reginaldem
Hammersteinem zaowocowała rolą w musicalu Złoty świt. Cary nie umiał śpiewać, reżyser
szybko znalazł wyjście – Cary musiał tylko otwierać usta, za kulisami śpiewał inny aktor.
Publiczność niczego nie zauważyła i nagrodziła brawami uroczego młodzieńca. Hurra! Lody
zostały przełamane, Cary wypływa na szerokie wody, wchodzi na wielką scenę.
A potem Cary wszedł w poważny homoseksualny związek z kompozytorem Philem
Charigiem. Ten pomógł mu wejść na scenę Hollywoodu.
Cary z pewną dozą nostalgii pożegnał wesołe mieszkanko na strychu, które od pewnego
czasu zrobiło się homoseksualną spelunką dla wszystkich amatorów „muzyki klasycznej”, co
było umownym znakiem dla przyjaciół: „Uwaga, nie wchodzić, tu odbywa się w tej chwili
homoseksualny seks”. Zabrał swoje nędzne manele i wprowadził się do mieszkania Phila, a
raczej do jego rozkosznego domu. Phil załatwił próbne zdjęcia Cary’emu w wytwórni
Paramount. Cary tak się spodobał producentowi Benowi Schulbergowi, że ten zatrudnił go od
razu do dwóch ról. A potem inni możni tego świata zainteresowali się Carym. Słowem, nie
zdążył jeszcze Phil upoić się miłością z rozkosznym kochankiem, jak ten pakuje swoje już nie
nędzne manele, a wcale bogate i wyprowadza się do innego „haremu”, i nawet zaczyna parać się
biznesem: wspólnie z młodym projektantem mody Wrightem Nealem i dekoratorem wnętrz,
Bobem Lampe, otwierają butik. Nie miał żyłki do interesów i nie miał chęci na sterczenie w
dusznym sklepie, porzucił więc kupiecki interes, gdy poznał aktora Rudolpha Scotta, który na
długo, a właściwie na całe życie pozostanie jego kochankiem. I potem, chociaż obaj będą żonaci
(Cary kilkakrotnie) i będą mieć liczne kochanki, zawsze będą sekretnie się spotykać i
pomieszkiwać razem. To była prawdziwa, długotrwała homoseksualna namiętność.
Stary kochanek Cary’ego, Phil Charig, z łezką w oku musiał wracać do Nowego Jorku.
Zrozumiał bowiem, jaka gorąca więź łączy Cary’ego i Scotta. Zamieszkali razem w jednym
domu, na złość wszystkim i wbrew przyjętym zasadom zaczęli wszędzie pokazywać się razem,
ignorując plotki i obawy wytwórni Paramount. Szefowie wytwórni wpadli w panikę. I chodziło
im nie o Cary’ego, który dopiero wstępował w arkana kina, ile o Scotta, który był wziętym
aktorem, a jego nowy film Sky Bridew wróżył kolosalny sukces. Co tu robić? Jak okłamać opinię
publiczną, jak zakamuflować homoseksualny związek Cary’ego i Scotta? Nie wymyślili nic
nowego, poszli utartą ścieżką: wynajęli dwie dziewczyny, które odtąd winne były wszędzie
pokazywać się w asyście Cary’ego i Scotta, i udawać ich kochanki. „W domu możecie robić, co
wam się żywnie podoba, lecz na oczach ludzi ani mru mru – żadnych tam objęć i publicznych
pocałunków” – powiedziano ostro i kategorycznie Cary’emu i Scottowi. Wytwórnia filmowa
dbała o wizerunek własny i prestiż aktorów. Skoro tematyka homoseksualna była tematem tabu,
nie było co wywoływać wilka z lasu – udawajcie gwiazdy nasze heteroseksualistów, jak wszyscy
w Hollywood. Musieli kochankowie się podporządkować, udając zakochanych w dziewczynach i
puszczając wodze seksualnego pożądaniu za szczelnie zamkniętymi drzwiami mieszkania. W
sąsiednim pokoju słodko spały wynajęte dziewczęta.
Kariera Cary’ego niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki gwałtownie wystrzeliła
w górę. On już gra obok największych gwiazd Hollywood: Marleny Dietrich, Kim Nowak, Grace
Kelly, Sofii Loren. Ponieważ był biseksualistą i nie stronił od kobiet, każdą z tych gwiazd starał
się uwieść. Tak było przyjęte w Hollywood, sprzeniewierzać się tej tradycji Cary nie miał
zamiaru. Z Marleną Dietrich, z którą grał w filmie Blond Venus (odniósł niewyobrażalny sukces),
wyszedł niewypał. Diva filmowa o lesbijskich skłonnościach, trzepocząc dwucentymetrowymi
sztucznymi rzęsami spod ciężkich powiek i dymiąc długim papierosem od razu dała do
zrozumienia epuzerowi, iż męskie wdzięki ją nie interesują. Pozostali chłodnymi przyjaciółmi.
Kim Nowak była mniej lodowata. Jej serce roztopiło się w płomiennym uroku Cary’ego,
przespała się z nim parę razy zupełnie niewinnie, bez ubocznych skutków, to znaczy ani w ciążę
nie zaszła, ani wenerycznej choroby się nie nabawiła. Rozeszli się jak dwa statki na morzu, każdy
popłynął w swym kierunku po uprzednim sygnale pożegnania. Grace Kelly! Historia tej miłości
jest głucha i niema. Później, gdy ta gwiazda Hollywood została monarchinią najmniejszego
księstwa świata, Monako, Cary przysyłał Jej Wysokości noworoczne pocztówki z
pozdrowieniami. Wystarczająco, żeby myśleć, że kontakt był udany, lecz krótki. Z Sofią Loren,
wszystko było zagmatwane, bolesne i nawet tragiczne.
Poznali się w Hiszpanii na planie kręcenia filmu Houseboat, scenariusz do którego
napisała żona Cary’ego, Betsy (o żonach później). Naturalnie, że Cary Grant z miejsca zakochał
się w niebiańsko pięknej i strasznie wysokiej (miała około 180 cm wzrostu) Sofii Loren, która w
tym czasie była rozdarta między dwoma uczuciami: Frankiem Sinatrą i Carlem Pontim. Rywal,
brutal Frank Sinatra wszystkimi niegodziwymi sposobami usiłował zmniejszyć szanse Cary’ego
u Sofii Loren. Wymyślał Cary’emu od „wstrętnych ciot”, nazywał go „matką Cary”, siejąc aluzje
do jego homoseksualizmu. Cary poważnie rozważał, czy nie dać Sinatrze w mordę, a póki co
oświadczył się Sofii, zapewniając ją o swych poważnych zamiarach, jak i jednocześnie wzięcia
rychłego rozwodu z Betsy. Betsy, autorka scenariusza do filmu, w którym mieli grać Sofia Loren
i Carry, jakimś siódmym zmysłem wyczuwając niebezpieczeństwo dla swego małżeństwa, rychło
przyjeżdża do Hiszpanii z zamiarem zagrania roli Loren u boku swego męża. Rzeczywistość ją
jednak mocno zasmuciła. Mąż, zamiast spędzać wieczory z żoną, zaprasza Sofię do drogich
lokali. A ponieważ z natury był skąpy, a rachunki w lokalu ogromne, zrozumiała wielkość
uczucia męża do Loren, wsiada zatem na statek i odpływa do Hollywood, zrozpaczona
oczywiście i zdeprymowana na tyle, że pod wpływem tej złej aury, statek tonie. Lecz nie Betsy.
Ona, jak matka Nerona, umiała dobrze pływać. Dopłynęła do brzegów Nowego Jorku i później
musiała oglądać film, autorką scenariusza którego była, a w nim swego męża całującego się z
Sofią Loren. Sofia zaś pod wpływem przeżyć spowodowanych zatonięciem statku z żoną
Cary’ego na pokładzie, dostrzegła w tym fatalnym zrządzeniu losu łut szczęścia i już bez
wahania żadnego przyjęła oświadczyny Carla Pontiego, o czym lojalnie zawiadomiła Cary’ego.
Nie chciał wierzyć w te brednie. No jak to tak! Jego, takiego pięknego, takie bożyszcze ludu
niewiasta wolała zamienić na niskiego, grubego, karłowatego Pontiego, który wyglądał jak
wieloryb wyrzucony na brzeg? Być to nie może. On idzie do producenta filmowego Carla Ponti i
deklaruje mu, że zagra bezpłatnie, zauważ Czytelniku, bezpłatnie (co za ofiarność skąpego
Granta i jaka wielka jego miłość) w czterech filmach Pontiego, jeśli ten zostawi Sofię. „A idź ty
do wszystkich ciętych diabłów” – powiedział Ponti i wkrótce Cary się dowiedział, że w Meksyku
wzięli oni ślub. No nie, wiarołomstwo kobiety nie ma granic, powiedział Cary i popłynął do żony
godzić się. Betsy niczym pocieszyć męża nie może, ona już przygotowała pozew rozwodowy i
wycofywać go z sądu nie ma zamiaru. „Nie, wiarołomstwo kobiet granic nie ma” – powtórzył
Cary znaną już sobie formułkę i wrócił pod skrzydła, a raczej do łóżka zawsze mu wiernego i
oddanego Randolpha Scotta. Razem pływali statkiem w jednej kajucie, gdzieś tam razem
mieszkali w hotelu, ku zgrozie wytwórni filmowej, wynajęli wspólny pokój i sypiali jak mąż z
żoną w jednym łóżku. Na domiar złego wytwórnia nieostrożnie zatrudniła ich w tym samym
filmie Hot Saturday, w którym występują w jednakowych fartuszkach, myjąc naczynia, co
sugeruje zakamuflowany związek homoseksualny. Na pokazie filmu ktoś rzucił pytanie:
„Ciekawe, kto płaci rachunki, Cary czy Randolph?”. Co można było zrozumieć jako aluzję: „Kto
tu gra pasywną rolę dupodajcy”, pardon, to brzydkie słowo, użyjmy greckiego – kinaidos, „a kto
dupobiorcy”, pardon, użyjmy greckiego anete.
Wiele lat później Cary Grant sądził się z Loren o zniesławienie. Gwiazda ośmieliła się
wydać swe pamiętniki, w których opisała ich miłość. A czy była ona, zapytajmy słowami
Włodzimierza Majakowskiego, duża czy maleńka? O, coś nam się wydaje, Drogi Czytelniku, że
była raczej mikroskopijna.
I tak homoseksualista Cary Grant miał pięć żon. Teraz będzie o tym, jak z nimi żył.
Pierwszą jego żoną została Virginia Cherrill, aktorka Hollywood na tyle znacząca, że
zagrała u boku Chaplina w głośnym filmie Światła wielkiego miasta. Lecz nie to zafascynowało
Granta na tyle, że zainteresował się tą aktorką. Zaimponował mu fakt, że za cenę wyrzucenia z
planu filmowego i zbojkotowania jej przez producentów Hollywood odrzuciła zaloty wielkiego
mistrza, Chaplina ma się rozumieć. Cary postanowił nie przyśpieszać biegu wydarzeń i cnotliwej
aktorki za pierś nie łapać i do łóżka po pierwszej czy drugiej randce nie ciągnąć. Musiało być
dużo randek i romantycznych wieczorów, zanim Virginia była gotowa na fizyczny stosunek z
Carym. To go podbudowało. Taka cnotliwa niewiasta rokuje nadzieję na bycie dobrą żoną.
Nie usiłował za wszelką cenę przespać się z Virginią, platoniczna miłość przecież
również ma swoje uroki. Przenikajmy ciało samą myślą. Wyobrażenie czasami jest lepsze od
realizmu. Obrazy utrwalone w mózgu posiadają siłę przyciągania. A co to w ogóle erotyka? Nic
innego jak tylko akrobatyczna gra wyobraźni. Morze pamięci, w którym zanurzają się uczucia.
Wielbienie wzrokiem nawet jest mocniejsze niż seksualny kontakt. Cary zaczynał rozumieć
trubadurów, którzy ubóstwiali damy swych serc, życie za nie oddawali, ale nigdy z nimi nie
sypiali. Cary swe pożądanie zaspokajał z niezawodnym Ralphem, który, jak radziecki pionier,
zawsze był gotów, a gdy lokum dla miłości tymczasowo nie było, załatwiali swe potrzeby
seksualne na parkingu, w samochodzie, z którego pewnego dnia wyciągnął ich policjant tak
nieoczekiwanie i gwałtownie, że nie zdążyli portek naciągnąć, stali na baczność przed władzą z
obnażonymi jak lufy sterczącymi armatami. Musieli zapłacić mandaty za „naruszenie
społecznego porządku”. Słowem, idąc za Terencjuszem, nic, co ludzkie, nie było Cary’emu obce,
nieludzkie również, dodajmy.
Cary wreszcie oświadczył się Virginii i został przyjęty. I znowu nic. Sucho w miłosnym
łóżku. Virginia narzeczonemu na nic nie pozwala, nawet obnażonej piersi dotknąć, oczekuje na
oficjalny ślub. Noc poślubna ma być prawdziwą, a nie klaunadą, jak u innych aktorek
Hollywood, które po setnym stosunku z narzeczonym udawały rajską nieziemską rozkosz w noc
poślubną, a wrzeszczały z udawanej rozkoszy tak, że milkły cykady. U Virginii jedwab i uczucia
są prawdziwe. Brylanty niekoniecznie. Dziewictwo swe doniesie do małżeńskiej łożnicy
nienaruszone. Ona, Virginia, nie pozwala się dotknąć, a co robić napalonemu Cary’emu, któremu
portki rozsadza dynamit? Wyręczaj, Scotcie! Będą uprawiać nocną miłość w wynajętym domku
na plaży, w kajucie na statku w drodze do Anglii, gdzie Virginia kręci nowy film, ostatecznie
mogą nawet pod krzakiem według przysłowia: „Z miłym raj i w sałaszu”. Gdy gruz seksualnych
udręk trochę z siebie zrzucił, Cary niezmiennie wracał do Virginii. Cary intencje cnotliwej
narzeczonej odczytał opacznie, myślał, że zdradza go po cichu z innymi mężczyznami i stąd jej
seksualna powściągliwość. Zaczął być cholernie zazdrosny i już wynajmuje szpiclów, żeby
Virginię z jakimś kolejnym producentem czy amantem filmowym przyłapać na spędzonej nocy.
Gdy Virginia dowiedziała się, że obcy ludzie śledzą każdy jej krok, obraziła się na Cary’ego i
nad narzeczeństwem zawisła groźba zerwania. Zaczynają się kłótnie i awantury. To źle, Drogi
Czytelniku. Kłótnie w narzeczeństwie nigdy nie wróżą dobrego pożycia w małżeństwie.
Preludium – uwertura jest licha, żeby opera była dobra. Tak się też stało. Gdy po długich i
burzliwych kłótniach i pojednaniach kończących się romantycznymi wycieczkami po morzu,
para wreszcie wzięła ślub w 1934 roku – „rajskie życie” powróciło i to ze znacznie większym
nasileniem przemocy. Krótko: Grant zaczął bić swoją żonę. Systematycznie i regularnie? No nie,
to chyba tylko rosyjski Domostrój przewiduje: „Lewą ręką, mężu, żoneczkę za rączkę trzymaj, a
prawą okładaj ją rzemieniem, po głowie pałką nie bij, po innych miejscach ciała wolno”. Tu było
wszystko spontanicznie. Lanie odbywało się w wielkiej emocjonalnej furii, bo nagle wszystko w
Virginii zaczynało denerwować Granta. Jej niepunktualność, spóźnienia, śmiech, płacz, jak je,
jak pije, jak sika w łazience, bo sikała głośno. Za byle co dostawała w gębę. A pewnego razu jego
mocna pięść tak silnie uderzyła Virginię, że upadła uderzywszy się o skraj skrzyni i omal nie
umarła. Uciekła do matki i nie chciała powrócić, mimo błagań Granta o wybaczenie. Wtedy on
upozorował (bardzo nieudolnie) samobójstwo. Wypił z fiolki proszki nasenne, lecz w tak małej
dawce, że nawet nie stracił przytomności, gdy nazajutrz znalazł go sługa Filipińczyk, który
przyszedł sprzątać mieszkanie. Ale że był dobrym aktorem, udawał nieprzytomnego, spod
przymkniętych powiek zerkając, czy nie wraca skruszona żona, gdy go zabierano do szpitala na
płukanie żołądka. Lekarz się dziwił: „Mnogo szumu i nic” – jak w dramacie Szekspira, w
rzygowinach gwiazdora prawie nie było śladów niebezpiecznej trucizny.
Virginia oczywiście nie uwierzyła w próbę samobójczą męża i śmiało stanęła przed
sędzią, demonstrując swe rany – rezultat ciosów brutalnego męża. Oskarżyła Cary’ego o przemoc
i za pięćdziesiąt sekund uzyskała rozwód. Dziwi nas w całej tej historii to, Drogi Czytelniku, że
na całe życie potem pozostali, Cary i Virginia, dobrymi przyjaciółmi i po cichu spotykali się, nie
wyłączając z menu randek namiętnego seksu.
Drugą żoną Cary’ego Granta miała zostać aktorka Phyllis Brookes, bo wszystko na to
wskazywało, łącznie z oficjalnym ogłoszeniem narzeczeństwa w 1941 roku. Koledzy i
kochankowie Granta trochę posmutnieli, lecz wstawiać pałki w przyszłość małżeńskiego stada
nie odważyli się. Cary’ego starczy dla wszystkich. Do małżeństwa jednak nie doszło z powodu...
głupiej intercyzy. Gdy narzeczona Granta, Phyllis, przeczytała punkt, w którym wzbraniało się
jej ukochanej mamusi, a przyszłej teściowej Granta wstępu do ich domu nawet w święta,
oburzeniu jej końca nie było. Oburzenie jej matki było jeszcze jaskrawsze: przez dwa dni
kłótliwa, podstarzała, niedoszła teściowa gwiazdora cicho płakała w swoim pokoju, a potem
przez dwa dni niczym zraniona wilczyca głośno krzyczała, wymyślając niedoszłemu zięciowi od
najgorszych, na piąty dzień wytarła łzy i zamknąwszy potok niemiłych wylewności ze swych ust
pod adresem niedoszłego zięcia, postawiła córce kategoryczne ultimatum: ona albo Cary Grant.
Innej alternatywy być nie mogło. Phyllis to zrozumiała, pomyślawszy zadecydowała, że wybierze
matkę, bowiem mężczyzn i epuzerów jest dużo, a matka jedna. Narzeczeństwo rozpadło się. I w
tym przypadku Phyllis zostanie do końca życia wierną i oddaną przyjaciółka Granta. I czym tak
wabi filmowy amant kobiety, rojem lecące na niego jak muchy do miodu? Wystarczy mu tylko
kiwnąć palcem, a biegnie ku niemu gotowych do bicia tłum kobiet, aktorek i aktoreczek,
garderobianych i gwiazd filmowych, kelnerek i pro... nie, prostytutek nie było. Cary nie będzie
powtarzał błędu swych kolegów, latami chodzących z syfilisem.
A na horyzoncie już świta następna narzeczona, która w 1942 roku 8 lipca zostanie
szczęśliwą drugą małżonką Cary’ego Granta. Była nią Barbara Hutton. Niewiasta nie bacząc na
trudności II wojny światowej pojechała do Danii i tam przekupiwszy urzędników pośpiesznie
wzięła rozwód z duńskim hrabią Kurtem Reventlowem. Nie oponował biedaczek, od dawna żony
już nie było w jego życiu. W Barbarze jest trochę diabła i mnóstwo seksu, non possumus –
„nigdy dość” stało się zasadniczym sloganem w małżeńskim łożu. Wylatywały z ust podżegając
seksualną atmosferę sprośne słowa: „Twoja piciuchna jest urocza” – to preludium do oralnego
seksu, który opanował Hollywood, bo jako postępowa kraina zaczynał lubić ten rodzaj zboczenia.
A potem nagle wszystko urwało się. Ochota do małżeńskich stosunków prysnęła jak kamfora.
Przejadło się Grantowi kobiece jadło. Zbyt długo miał do czynienia z kobietami. Zachciało się
starych dobrych praktyk z chłopcami. I on, niczym żona Klaudiusza, Messalina, pozostawiając
małżeńskie łoże wyślizgiwał się po nocach z ciepłej pościeli i fruwał gdzieś po męskich
burdelach lub podrywał chłopców w miejskich toaletach. Pewnego razu policja wyciągnęła go z
takiej miejskiej toalety, gdzie uprawiał miłość z marynarzem. Były kłopoty, lecz sprawę udało się
zatuszować. Ile to kosztowało? O, nie pytaj nas o to, Drogi Czytelniku, o tym wie jego żona
Barbara, która na swych policzkach odczuła ten niezaplanowany wydatek. Gdy tylko Grant
zaczął podnosić na nią rękę, powiedziała – dość! Wkrótce został ogłoszony rozwód. Na pytanie
znajomych, gdzie tkwiła przyczyna tego drugiego w życiu rozwodu, on odpowiadał: „Mamy
różnice klasowe”. Szczera prawda! Różnice klasowe były znaczące, nimfomanka Barbara lubiła
czarne olbrzymie penisy Murzynów, Cary wolał raczej białe penisy, niekoniecznie olbrzymie.
Zupełnie zadawalały go zgrabne, czyściutkie, jak na starożytnych statuetkach peniski młodych
chłopców i to do takiego stopnia, że pewnego dnia policja przytaszczyła go na przesłuchanie na
komisariat po tym, jak pewna matka oskarżyła go o podrywanie jej nieletniego syna i składanie
mu nieprzyzwoitych propozycji w jego rozkosznym rolls-roysie.
Wytwórnia filmowa domaga się, o nie, ona grzecznie prosi Granta (kto by miał śmiałość
domagać się!), żeby przestał szokować i gorszyć publiczność, żeby się ustatkował, zmazał z
siebie hańbiące piętno geja i w tym celu musi szybko się ożenić po raz trzeci.
Trzecią żoną Granta zostanie Betsy Drake, scenarzystka, która pisała scenariusze do
filmów z nim. O jej perypetiach z mężem w związku z jego zakochaniem się w Sofii Loren już
wiesz, Czytelniku.
Czwartą żoną Cary’ego Granta zostanie Dyan Cannon. Nastąpi to nie tak prędko, bo
dopiero w 1961 roku. W międzyczasie nosi się z zamiarem poślubienia jakiejś Żydówki, która by
mu urodziła tłustego żydowskiego chłopczyka, którego Cary, jak i jego rodzice, podda
obrzezaniu w ósmym dniu po narodzinach. Nie wiemy dlaczego, ale Cary Grant uważał siebie za
Żyda i pragnął czcić żydowskie rytuały. Akt obrzezania to zjednanie z Bogiem. Oddaj swój penis
na służbę Bogu – w to wierzył Abraham. Upatrzył sobie kandydatkę na matkę swego dziecka.
Była nią córka założyciela szkoły aktorskiej Actors Studio Lee Strasberga, Susan Strasberg. Ta
kobieta mogła dać samcowi przyjemność i odpoczynek, a na dodatek urodzić tłustego
żydowskiego synka. Już nawet zaczął Cary przygotywać ślubną intercyzę, tym razem bez
klauzuli zabraniającej teściowej wejścia do jego domu. Żydowska teściowa mogła przecież
okazać się dobrą babcią dla przyszłego wnuka. Nawet humor Grantowi się poprawił od takich
tęczowych matrymonialnych planów. Wszakże nie zostały zrealizowane: on w tym czasie, to
znaczy w 1961 roku poznaje Dyan Cannon, prędko w niej się zakochuje i jest gotów ją uczynić
matką swego dziecka. Aktorka z Hollywood nic nie ma przeciwko temu, wręcz przeciwnie,
usiłuje nawet przyśpieszyć datę ślubu, na co Grant nie bardzo się zgadza, bo jeszcze nie
zakończył romansu z miss Danii, Gretą Thyssen. Nie Greta Garbo, to prawda, ale jaki
temperament, a jaka idealna figura, 90x62x90. Scott uważa, że za chuda, Grant uważa, że w sam
raz. Dyan Cannon się dąsa, ona jest gotowa rywalki znosić po ślubie, lecz nie przed ślubem. No i
nic nie poradzisz, taki już jest mankament serca Granta: wiecznie się zakochiwać i mieć kilka
kobiet i mężczyzn naraz. Romans z Miss Danii trochę się przedłużał i nawet brutalne zachowanie
Granta przyzwyczajonego do rękoczynów go nie kończyło. Niewiasta lubiła być zdobywana w
sposób szturmowy, prawie że brutalny. Nie to, co inne żony Granta, które uważały jego
zachowanie za niebezpieczne, duńska pięknotka odbierała je jako wyrafinowaną pieszczotę.
W obawie, że opuści ją szczęście, Dyan się zgodziła zamieszkać z Grantem przed ślubem
i łaskawie zezwoliła mu dokończyć jego romans z Miss Danii. „Kochanie – przymilnie mówił
Grant do narzeczonej w podzięce za jej tolerancję, udając się na randkę z Gretą – zobaczysz, że
wkrótce przestanę ją kochać. Już mnie zaczyna nudzić. Jak tylko znudzi mi się ostatecznie,
natychmiast bierzemy ślub”. Dyan wzdychała i biegła do łazienki otrzeć łzy, płaczącej kobiety
przecież Grant nie lubił. Pobrali się w 1962 roku, jak tylko rozwód z Betsy został
uprawomocniony. No i wkrótce Dyan zaszła w ciążę i urodziła śliczną córeczkę Jennifer. Będzie
to jego, Granta, jedyne dziecko z pięciu małżeństw. Jest niemal szczęśliwy i dostaje fioła na
punkcie córki. Gdyby zechciała gwiazdkę z nieba, prawdopodobnie by jej dał, bo ptasiego mleka
miała pod dostatkiem.
Jak zwykle bywało u Granta małżeńskie łoże wkrótce mu się znudziło, romanse z
kobietami się znudziły, potrzebował kolejnego mężczyzny, o, nie Scotta, ten też mu się znudził.
Ile można? Już dwanaście lat są kochankami. Dusza i serce Granta potrzebują nowego męskiego
kochanka. Żeby był młody i piękny i żeby było jak w greckiej miłości erastesa i eromenosa, bo
Grant już niemłody, ukończył pięćdziesiąt osiem lat. Noel Coward w sam raz. Wybrali się razem
w romantyczną podróż na Jamajkę. W tym czasie zaczął wręcz nienawidzić kobiet. Przypominał
sobie, jak biła go matka i jak swoją złość wyładowywał na biednej żonie Dyan. W 1967 roku
wystąpiła ona o rozwód, obwiniając męża... no śmiało, Czytelniku, nie pomylisz się, naturalnie
za okrucieństwo. Kolejna żona oskarża Gary’ego Granta, takiego na zewnątrz uroczego, takiego
pogodnego, takiego miłego i łagodnego, że do rany przyłóż, o bicie jej. Źle się dzieje w
królestwie duńskim, a raczej w duszy Granta. Coś z psychiką Granta nie jest w porządku. Został
samotnikiem, dużo pił i używał LSD. W chwilach zamroczenia alkoholowego i narkotycznego
wciąż klął na matkę, po co ubierała go w dziewczęce sukienki i okrutnie biła rózgami? Nawyki
matki wrosły w niego i taki był w stosunku do swoich żon. O tym doskonale wiedział.
Na tym nie koniec z małżeństwami Granta. W 1981 roku, mając siedemdziesiąt siedem
lat, poznaje dwudziestoletnią Barbarę Harris i żeni się z nią. Do rozwodu w tym piątym
małżeństwie nie doszło. Nie zdążył Grant ani skatować żony, ani wystarczająco ją wypieścić,
chociaż pił litrami roztwór z hiszpańskich much i łykał kilogramami mieszankę orzechów z
miodem na wzrost potencji. Jest bogaty i sławny! Czego mu jeszcze trzeba do szczęścia?
Homoseksualnych przygód? O nie, to już wywietrzało mu z głowy, a ze swoim długoletnim
kochankiem Randolphem Scottem, obecnie szczęśliwym ojcem i dziadkiem, jest wyłącznie na
przyjacielskiej stopie. Barbara Harris zostawiła dla ukochanego męża chłodny Londyn i
pojechała do Ameryki. Miłość przecież nie wybiera, a różnica między nimi o jakieś głupie pół
wieku, prawie żadna. I tak rekordu Guinesa nie pobili.
Gdy potencja całkowicie wyczerpała się, bo ilość spermy przecież też jest ograniczona,
Grant zostawił młodą żonę i udał się na tournée po Ameryce z odczytami. Opowiadał o swoim
życiu i recytował fragmenty scen ze swoich filmów. Nawet miał powodzenie, bo jednak był
utalentowany. Zmarł na atak serca w 1986 roku, uprzedzając młodą żonę, że po jego śmierci
ludzie będą plotkować na jego temat, przedstawiając go w złym świetle. I w tym czasie, kiedy tak
mówił, wzrok miał tak łagodny, tak smutny i tak tajemniczy, jak miał we wszystkich swych
filmach, okłamując cały świat, bo nikt nigdy nie dostrzegłby w nim okrutnika typu markiza de
Sade, a ludzie nadal go kochają i płaczą, i śmieją się na jego filmach. Ja pierwsza!
6.3. HAMLET W PORSCHE. JAMES DEAN
Żył jedynie dwadzieścia cztery lata, nakręcił wszystkiego trzy filmy, lecz sławę i rozgłos
osiągnął taki, jak gdyby był gwiazdą pierwszej wielkości na nieboskłonie Hollywood, na miarę
Marlona Brando czy Cary’ego Granta. Doczekał się swych biografów, miał mnóstwo fanów,
kobiety go opłakują, mężczyźni go opłakują po dziś dzień, nastolatki obklejają ściany swych
pokoi jego fotografiami, bo był geniuszem w swoim rodzaju, w rodzaju niezrozumiałego i
wiecznie miotającego się Hamleta. Przybrał postać niezrozumiałego buntownika, niejakiej
straconej pięknej duszy naszych czasów, swoistego męczennika i wszyscy mu uwierzyli. A on
kłamał, nachalnie okłamał świat, bo w rzeczywistości był cynicznym spekulatorem własnej
urody. Karierę zrobił przez łóżko, przez niewybredne seksualne związki, sławę przysporzył sobie
dzięki umiejętnej reklamie, reklamował się sam, a w roli utalentowanego menedżera był
niezawodny. Sam się promował nie tylko pokazując się z tą czy inną gwiazdą u boku, lecz
afiszując szczegóły tych związków w przeróżnych publikowanych barwnych opisach, z jednym
lejtmotywem: „Jestem w łóżku szatanem, nie mężczyzną”. Chociaż jego reżyser Elia Kazan z
wytwórni Actor Studio, który dobrze znał Deana, miał wątpliwości co do jego rzekomej
niesamowitej seksualnej potencji, oświadczając: „Jimmy (zdrobniałe od James – E.W.) zawsze
miał kłopoty w relacjach z dziewczynami”. Jednak chwyt był celny. O Deanie, aktorze o
przeciętnym talencie, stało się tak głośno, że aż za głośno.
Zginął w katastrofie samochodowej, zbyt szybko jechał swoim porsche. Dokąd się tak
śpieszył? On się śpieszył zawsze i wszędzie, a przede wszystkim śpieszno mu było żyć, jakby
przeczuwał, że darowano mu tego czasu mało i dlatego trzeba gnać, próbować i doświadczać
wszystkiego, co ludzkie i nawet nieludzkie. Te seksualne dewiacje, którym poddawał się w
nocnych gejowskich klubach, uważamy za nieludzkie. W nich, obnażywszy pierś, kazał
partnerom gasić na niej papierosy. Na zawsze pozostały te ślady, całą klatkę piersiową miał w
bliznach po oparzeniach. I stąd ten niesamowity jego pośpiech, gorączkowa chęć zasmakowania
życia. W seksie był niesamowity, ale nie w sensie olbrzymiej potencji byczka, a w sensie
intensywności stosunków fizycznych z kobietami i mężczyznami. Znamy trzy rodzaje mężczyzn:
homoseksualistów – gejów, biseksualistów i heteroseksualistów. James Dean wprowadził
czwarty rodzaj – multiseksualistów, kiedy mężczyzna nie preferuje żadnej płci, z jednakową
namiętnością traktując kobietę i mężczyznę. I stąd u Jamesa Deana taka mnogość seksualnych
kontaktów z gwiazdami i gwiazdorami kina. Rano mógł pić kawusię z jedną gwiazdką, w
południe wozić motorem drugą, wieczorem oddawać się podstarzałemu reżyserowi, a w nocy
brać w objęcia ładnego chłopca. Życiodajne siły w Deanie były na miarę greckich herosów,
zawsze nienasycony, zawsze żądny doznań erotycznych, estetycznych, intelektualnych,
perwersyjnych. Niezadowolony z „przyzwoitości” orgii, na którą został zaproszony, wśród
gwarnego tłumu roznegliżowanych pań i panów wyjął swego członka i jął uprawiać masturbację.
Diogenes, chociaż czynił to publicznie, przynajmniej robił to w beczce, Rasputin w
lokalu, bo był pijany, natomiast publiczny onanizm Deana nosił znamiona skandalu
obyczajowego i miał na celu zgorszyć i zaszokować towarzystwo, bo Deanowi było wszystko
wolno. I jeśli inne gwiazdy Hollywoodu skrzętnie ukrywały swój homoseksualizm, Dean
otwarcie go demonstrował. On był jakby poza krytyką i żadne normy społeczne i moralne go nie
obowiązywały. A czynił te swoje wybryki z taką prostotą, z taką błyskotliwością, a nawet z
pewną gracją, że mu wszystko darowano.
Gdy jego kochanek, podstarzały reżyser Rogers Brackett, chwilowo znalazł się w
potrzebie finansowej i poprosił Deana o pożyczkę, ten oburzony odpowiedział: „A od kiedy to
kurwy płacą?” – powtarzając frazes Alfreda Douglasa. Inni gwiazdorzy tak gorszący świat już
dawno by zostali przez producentów wyrzuceni z planu filmowego, Deanowi bali się nawet
zwrócić uwagę, bo on był perspektywiczny, nagrał tylko trzy filmy, lecz każdy z nich był hitem
kasowym.
Ze wszystkich związków homoseksualnych Deana najbardziej trwały był właśnie z
podstarzałym reżyserem telewizyjnym Rogerem Brackettem. Było to jakby przedłużenie
wcześniejszego związku Deana z czasów młodości, z pastorem, który pozbawił go dziewictwa.
Inicjacja seksualna Deana przez wielebnego Jamesa de Weerda odbyła się w romantycznej
scenerii wśród dźwięków muzyki Czajkowskiego i wierszy Heinego, kiedy to wielebny nagle
poprosił swego podopiecznego, aby ten dotknął jego członka. Nie nachalnie, grzecznie poprosił,
ściszając gramofonowy zapis szóstej symfonii wielkiego rosyjskiego kompozytora.
Osiemnastoletni chłopiec drżąc z podniecenia i wstydu życzenie wielebnego pastora spełnił. To
mu się spodobało i wkrótce Dean z dumą mówił kolegom, że już nie jest prawiczkiem.
„Niektórzy twierdzą, że to de Weerd rozbudził w Deanie rozkosze gejowskiego seksu” (Nigel
Cawthorne). Możliwe.
Rogers Brackett był o wiele lat starszy od Deana i sam mówił, że jest to związek ojca i
syna, tyle że kazirodczy. Dodawał także: „Ja kocham Deana, a on kocha mnie”. Zresztą
epatowali publiczność obaj. Gdy na planie filmowym zwrócono Deanowi uwagę, że niezgrabnie
się porusza, bez cienia zmieszania ripostował: „Bo boli mnie tyłek. To Rogers mi go tak
wymaglował”. Kochanek Kaliguli mógł publicznie narzekać, że bolą go boki od seksualnych
stosunków z cesarzem, to było w starożytności, kiedy na całego kwitła miłość homoseksualna.
Ale żeby tak mówić w pięćdziesiątych latach dwudziestego wieku, gdy homoseksualizm był na
cenzurowanym i tematem tabu? Śmiałość Deana otwarcie głoszącego swój homoseksualizm
zdumiewa. On jakby prowokował społeczeństwo, rzucał wyzwanie pruderyjnym poglądom, sam
będąc seksualnie wyzwolonym ze wszystkich ograniczeń. Zresztą małe skandaliki nigdy nie
zaszkodziły sławie gwiazdora. Dean kładł się do trumny i tak kazał fotografować się reporterom,
nie dbając o to, w jakim kolejnym szmatławcu nazajutrz ukaże się to szokujące zdjęcie. Formuła
była jasna, zasada ta sama: wszystkie środki są dobre dla osiągnięcia rozgłosu. Na wieczorkach
wśród dziewcząt gorszył je tym, że przynosił świecznik w kształcie waginy kobiecej, wstawiał
tam świeczkę, zapalał i dziko chichotał, gdy roztopiony wosk lał się na wargi sromowe.
Gdy Brackett był potrzebny Deanowi (załatwiał mu role statystów w serialach
telewizyjnych), Dean robił wszystko, żeby ten związek utrzymać, nawet gdy do reszty
zirytowany wybrykami Deana reżyser chciał go zostawić. Wówczas Dean zastosował znaną
metodę, jak rozpalić przygasłe nieco uczucia swego kochanka. Zwyczajnie wzbudzić w nim
zazdrość, tym silniejszą, że przedmiotem zazdrości będzie kobieta. Za kozła ofiarnego Dean
wybrał trzeciorzędną piosenkarkę Elizabeth Sheridan, mającą pseudonim „Dizzy”. Dizzy była
starsza od Deana o dwa lata, lecz nie bardzo doświadczona w miłosnych sprawach. Po paru
nocach z Deanem zakochała się w nim na zabój. On ją przyprowadził do mieszkania Bracketta i
tam przedstawił jako swoją narzeczoną. ł trafił w dziesiątkę, a raczej prosto w serce reżysera.
Jego reakcja była do przewidzenia: poczuł niesamowitą zazdrość i na nowo zakochał się w
Deanie, o co właściwie temu chodziło. Dizzy ze łzami w oczach z powodu zawiedzionej miłości
wyjechała na tournée, a Dean przeprowadził się do mieszkania Bracketta.
Gdy trzeciorzędne role w telewizyjnych serialach nieco sprzykrzyły się Deanowi,
postanowił wypłynąć na szerokie wody i zmusił Bracketa do odświeżenia swych koneksji w celu
wypromowania kochanka. W rezultacie Dean poznał ważnych w dziedzinie kina i show-biznesu
ludzi, a wśród nich znanego scenografa Lemuela Ayresa, który był homoseksualistą. Szybko
znaleźli wspólny język i wkrótce Dean został jego kochankiem, ale nie zwykłym, lecz
kochankiem ulubionym. To oznaczało, że jest predysponowany popłynąć z Ayresem na jego
wspaniałym jachcie w romantyczną morską podróż. Słowem, gdy zdyszany i zdenerwowany
Brackett wskoczył na przystań, zobaczył oddalający się wspaniały błękitny jacht z Deanem na
pokładzie, który machał mu ręką, posyłając pożegnalne pozdrowienie: „Żyj nam tatuśku długo i
szczęśliwie, ja znalazłem inny harem”.
Jest coś patologicznego, Drogi Czytelniku, w tej mnogości seksualnych związków Deana
z aktorami i aktorkami, z którymi miał do czynienia na planie filmowym. Bodajże żadnej osobie
nie przepuścił, włączając w to techniczną ekipę i obsługujący personel. Demokratyczna alkowa
Deana mieściła ludzi różnych stanowisk i profesji: od wielkich gwiazdorów do pomocniczego
personelu na czele z rzeszą garderobianych i kelnerek. Nie na darmo Elia Kazan na pytanie
gwiazdora Clifta o Deanie niedbale odpowiedział: „Ot taki sobie gwiazdor, lubi samochody,
motory, kelnerki i kelnerów”.
Krótkie, lecz intensywne romanse z partnerkami i partnerami na planie filmowym stały
się normą zachowania Dea- na. A to ucałuje Paula Newmana, z którym grał w filmie Na wschód
od Edenu, a to prześpi się w małym sportowym samochodziku z Natalią Wood, z którą grał w
filmie Buntownik bez powodu. Co zaś tyczy kręcenia tego filmu, to Nigel Cawthorne
powiedziała: „Ekipa filmowa miała go serdecznie dość, między innymi dlatego, że połowę ekipy
uszczęśliwił rzeżączką”. No cóż, nic ludzkiego nie było mu obce. Choroby weneryczne również.
W dwudziestym wieku, Drogi Czytelniku, odkąd wymyślono penicylinę, to żaden problem. Nie
musiała ekipa filmowa Buntownika bez powodu długo gniewać się na swe bożyszcze, parę
zastrzyków i po krzyku. Tak też myślał Dean, lekkomyślny, dziarski, seksowny, myślący, że
świat rozścieli przed nim róże i on po tych różach przejdzie śmiało, bo róże te bez kolców.
Gdy samoreklama wydawała mu się niewystarczająco bulwersująca, świadomie
prowokował małe skandaliki. Kręcąc film Olbrzym, postanowił wszędzie pojawiać się z bardzo
znaną aktorką Urszulą Anders. Gwiazdka nie miała nic przeciwko temu, tym bardziej, że chciała
szybko odwrócić uwagę zazdrosnej żony jej kochanka, Johna Dereka, która groziła deportacją
dziwki Szwedki, jeśli nie przestanie spotykać się z jej mężem. Parka udawała zakochanych i
bardzo namiętnych. Wkrótce publiczność się dowiedziała, że Dean ją bije podczas stosunku, lecz
jej to się podoba, co można było zaliczyć do sadomasochistycznych praktyk, a także używa
sprośnych słów, zwłaszcza podczas orgazmu, co można było zaliczyć do apogeum perwersji.
Gdy zainteresowanie publiczności wzrosło, Urszula Anders nagle skończyła z Deanem,
oświadczając, że jest on „dzikim zwierzem o paskudnej woni”. Dla zakochanej w mężczyźnie
osoby woń mężczyzny jest najwspanialszym zapachem, wiemy o tym z przekazów
historycznych. W świetle tych rozważań konkluzja nasuwa się sama: nie kochała Urszula Anders
Jimmy’ego Deana i już. A partner Deana z filmu Olbrzym publicznie obwinił Deana w
samoreklamie, twierdząc, że stosunków z Urszulą Anders w ogóle nie było. Parka upozorowała
„trudną miłość”, żeby skupić na sobie uwagę publiczności. Oburzony Dean spotkawszy go na
gejowskim przyjęciu w Malibu dał mu w gębę.
Lecz gwoli obiektywizmu, musimy stwierdzić, Drogi Czytelniku, że była w życiu Deana
prawdziwa miłość. On na zabój zakochał się w sardyńskiej egzotycznej piękności Angeli Pier.
Mieli tak dużo wspólnych cech: lubili szybkie samochody i motory, szybkie numerki, szybkie
posiłki w Mc Donaldzie. Długimi były tylko ich pocałunki i niezapomniane wieczory prozy, na
których roznamiętniony Dean czytał sprośne urywki z pornograficznej książki Henry’ego Millera
Zwrotnik Raka, w którym jest takie zdanie: „Już wieczór, a ja ciągle chodzę z niewyżytym
chujem”. Ch... Deana był jak najbardziej wyżyty, a gdy dziewczyna zaszła w ciążę, on, jak
przystało na przyzwoitego i uczciwego człowieka, włożywszy garnitur i krawat po raz pierwszy
w życiu, poszedł do matki Angeli prosić o rękę jej córki.
Matka aż się żachnęła z oburzenia, gdy dowiedziała się, że adorator jej niewinnej córki
nie jest katolikiem. Protestantyzmu za religię nie uznawała. Skruszony Dean wyjechał do
Kalifornii, żeby tam w ciszy i spokoju, błądząc po brzegu morza, rozważyć ważny hamletowski
dylemat: „To be or not to be” – przejść czy nie na katolicyzm. Nie dawał spokoju przyjaciołom,
radząc się, no bo jak powiedział bohater Antona Czechowa, Bielikow: „Małżeństwo to krok
poważny”. I kiedy tak rozgryzał i rozsupływał swój problem, roztropna Angela widząc, że czas
ucieka, brzuch jej rośnie w zatrważającym tempie, a narzeczony nie daje znaku życia, wychodzi
za mąż za Vica Damone, początkującego aktora, na tyle naiwnego, że małe wybrzuszenie na
ślubnej sukni narzeczonej wziął za niezgrabność fasonu.
O ślubie Angeli Pier Jimmy dowiedział się z radia. Dosłownie rwał na głowie włosy z
rozpaczy. Co za pech, kiedy on już zdecydował się przejść na katolicyzm i ożenić z Angelą, ona
wychodzi za mąż za innego.
Po przyjeździe do Los Angeles Dean szuka sposobności, po pierwsze, żeby zbić mordę
Damonowi, który ośmielił się ukraść mu narzeczoną, po drugie, by spotkać Angelę i wziąć od
niej kosmyk włosów na pamiątkę. Włoży go do medalionu i całe życie będzie nosić na szyi, by
całować, opłakując wielką nieudaną miłość Romea i Julii. Bulwarowa prasa gdzieś na
marginesie, nie na pierwszej stronie, doniosła, że w jednym z nocnych lokali miała miejsce
bijatyka między aktorem Damonem i gwiazdorem Deanem. Dzięki szybkiej interwencji kelnerów
obaj wyszli z tej opresji bez szwanku, parę siniaków w rejonie genitaliów przecież się nie liczy.
Rywale spotkali się jeszcze raz w tym samym nocnym lokalu, Tym razem ekscesów nie
było. Radosny Damon, któremu urodził się właśnie syn, podszedł do stolika Deana z butelką
szampana i zaproponował wypicie za zdrowie syna. Dean podnosząc lampkę powiedział: „O, za
zdrowie mojego syna chętnie wypiję”. Damonowi szczęka opadła z wrażenia, zrozumiał, co
oznaczało małe wybrzuszenie na ślubnej sukni jego narzeczonej.
Bez śladu ta psychiczna trauma oczywiście Deanowi nie przeszła. Zaczyna dosłownie
szaleć, pogrążając się w rozpuście, w ruch poszły narkotyki i alkohol. Dziesiątki i setki
dziewczyn i mężczyzn okupują jego mieszkanie dnem i nocą, jedni wychodzą, drudzy wchodzą.
Żadnego umiaru, żadnej przyzwoitości, upaść jak najniżej, zgorszyć wszystkich jak najbardziej
stało się celem w samym sobie, żeby tylko zagłuszyć swędzący ból serca, który niczym chory ząb
nie daje mu ani spać, ani żyć. Na szczęście Kazan wysyła go do Kalifornii na kręcenie nowego
filmu Na wschód od Edenu. Za rolę w nim Dean dostanie Oscara.
30 września 1955 roku Dean wsiada do swego luksusowego samochodu marki porsche i
jadąc z ogromną szybkością wbija się w czarno-białego sedana. Śmierć na miejscu, jeśli nie
liczyć tych paru sekund życia, gdy cały we krwi Dean jeszcze dotknął swojej piersi, na której był
medalion z włosami Angeli Pier, a niosący go na noszach sanitariusze patrzyli nie na medalion, a
na oszpecony szramami tors Deana, efekt masochistycznych praktyk, gdy zapraszał wszystkich
chętnych gejów do gaszenia na swojej piersi papierosów. Maksymilian Austriacki, brat cesarza
Franciszka Józefa, obnażał swą pierś przed meksykańskimi rewolucjonistami: „Strzelajcie,
gady!”. Dean rewolucjonista inaczej obnażał swą pierś przed zboczeńcami: „Gaście gady!”. Czy
opłacało się tak nadaremnie trwonić swe życie? Gwiazdor zmarł mając dwadzieścia cztery lata.
6.4. GEJOWSKA ZARAZA. ONI UMIERAJĄ NA AIDS
***
Ryan White (1971–1990), amerykański chłopiec, został wydalony ze szkoły, gdy okazało
się, że jest nosicielem wirusa HIV. Michael Jackson był jego bliskim przyjacielem. Wirusem
HIV chłopiec zaraził się podczas transfuzji krwi, którą robiono mu często, bo cierpiał na
hemofilię. Żył pięć lat, chociaż lekarze dawali mu nie więcej niż sześć miesięcy.
***
Wokalista brytyjskiej grupy Queen. 23 listopada 1991 roku złożył oficjalne oświadczenie,
że jest chory na AIDS. Podczas publicznej wypowiedzi przed tysiącami swoich fanów
powiedział: „Uważałem za rzecz właściwą zataić tę informację do dzisiaj, aby chronić
prywatność swoich bliskich. Jednakże nadszedł już czas, żeby moi przyjaciele i fani na całym
świecie poznali prawdę. Mam też nadzieję, że każdy połączy się w duchu ze mną, z moimi
lekarzami i wszystkimi ludźmi przeciwko tej strasznej chorobie”. Na drugi dzień zmarł.
Irlandzki fryzjer Jim Hatton w l985 roku został kochankiem umierającego na AIDS
Freddie’ego Mercury, mimo iż wiedział o jego chorobie. Opiekował się kochankiem do samej
jego śmierci.
GEORGE MICHAEL (1963)
***
***
***
***
***
Amerykanski grafik Keith Haring, ten sam, który projektował koszulki i gorszące gorsety
dla Madonny, w 1990 roku zmarł na AIDS.
***
Niemiecki piosenkarz i artysta estradowy Klaus Nomi zmarł na AIDS w 1983 roku.
***
Tony Richardson, angielski reżyser teatralny i filmowy publicznie przyznał się, że jest
homoseksualistą dopiero wtedy, gdy dowiedział się, że jest chory na AIDS. Zmarł na tę chorobę
w 1991 roku.
***
Pierwszą znaną osobą we Francji, która zmarła na AIDS w 1984 roku, był myśliciel i
filozof (wykładał między innymi na Warszawskim Uniwersytecie) Michel Foucault.
***
***
***
***
***
***
17 grudnia 2004 roku wokalista Erasure ogłasza, że jest nosicielem wirusa HIV. Zmarł w
2009 roku. Oświadczył: „Nie mam zamiaru załamywać się nerwowo tylko dlatego, że ludzie
sadzą, że uprawiam seks z mężczyznami”.
***
O tym, że Gary Cooper i Cary Grant zostali homoseksualistami, bo matki ubierały ich w
dziewczęce sukienki, już wiemy. Czemu nikt z biografów, piszących o gwiazdorze filmowym
Hollywood Rocku Hudsonie, „naszym czystym Rocku”, nie wspomniał, z jakiej przyczyny stał
się homoseksualistą, na dodatek „drapieżnym”, jak go nazywano. Jasne dlaczego: do piętnastego
roku życia spał z matką w jednym łóżku. Nie z kazirodczych upodobań. Czego nie było, tego nie
było. Po prostu w tym bogatym domu, w którym matka Hudsona służyła jako gosposia domowa,
wśród mnóstwa wolnych pokojów nie znalazło się miejsca na postawienie Rockowi osobnego
łóżka. Był więc skazany na wdychanie aromatu potu i menstruacji kobiecej, co skutecznie
wyrobiło w nim mizoginizm, czyli wstręt do kobiecego ciała.
Ojca Hudson nie znał, bo ten zostawił ich, gdy syn był jeszcze niemowlęciem. Niewesołe
dzieciństwo sprawiło, że Hudson postanowił zostać aktorem Hollywood, żeby kupić sobie rower.
O tym, żeby zostać gwiazdorem filmowym, nawet nie marzył, dopóki nie zaczął grać u boku
Elizabeth Taylor, a film Olbrzym odniósł ogromny sukces. Gwiazda próbowała go uwodzić, lecz
bez najmniejszego skutku, i to wywołało w Liz podejrzenia, że ma do czynienia z gejem. Jak
zwykle, według tradycji Hollywood, swój homoseksualizm trzymał w ścisłym sekrecie, z
kochankami-gejami nie pokazywał się, publicznie w usta ich nie całował, na przyjęcia z nimi nie
chadzał, w basenach i na Lazurowym Wybrzeżu z nimi się nie kąpał i nikt, oprócz ścisłego grona
wtajemniczonych, nie wiedział, że Hudson jest homoseksualistą. A jego choroba AIDS, na którą
zmarł, zszokowała Amerykę i wywołała powszechny aplauz i osłupienie w tym sensie, że
wszyscy byli zachwyceni, iż tak długo udawało się Hudsonowi utrzymać w tajemnicy swój
homoseksualizm. Ten aktor przecież był symbolem Ameryki, symbolem czystości. Nawet
grające z nim partnerki nie podejrzewały, że jest gejem. Stuprocentowym, nie biseksualistą, lecz
właśnie takim stuprocentowym homoseksualistą, który po prostu organicznie nie może mieć
stosunku z kobietą, bowiem jej płciowy organ wzbudza w nim wstręt. Jest to rzadki gatunek
homoseksualisty, Drogi Czytelniku, proszę nam wierzyć.
O tym, że zostanie gwiazdą, Rock Hudson nawet nie marzył. Jak już było powiedziane,
pojechał do Hollywood na chybił trafił, w najlepszym razie licząc na rolę statysty w tłumie. A
producenci i reżyserzy uważali inaczej. Rzadko co prawda, ale czasem tak bywa w Hollywood.
Nagle odkryto, że szalenie przystojny młodzieniec rokuje nadzieje, aby grywać role amantów, ba,
ma talent i jest godny, by zagrać u boku Liz Taylor.
Znawcy Hollywood mawiają, że tu nie znajdziesz aktorów heteroseksualistów. Sami
biseksualiści i wielu gejów. Oni maskują się nieumiejętnie. Skutecznie to uczynił tylko Rock
Hudson, dopóki nie zachorował na AIDS.
Pierwszego stałego kochanka Hudson poznał w wieku dwudziestu jeden lat. Był nim
trzydziestoparoletni gejowski uwodziciel, producent z Lux Radio Theater, Ken Hodge.
Producenta tak zafascynowała chłopięca uroda Hudsona, że zakochał się w nim od pierwszego
wejrzenia i zaproponował wspólne zamieszkanie w jego domu na Hollywood Hills z pełną
obsługą, czyli wikt i opierunek zostały aktorowi zapewnione. Gdy Hudson, nienawykły do
rozpusty, się wahał, bo rozumiał, co oznacza rzekomy wikt i opierunek, producent obiecał, że
uczyni z niego gwiazdora filmowego. Ten argument zaważył na decyzji Hudsona. No i zaczyna
się historia Pigmaliona. Sesje zdjęciowe, różne lekcje z nauczycielami tańca, nawet stepowania,
dykcji, arytmetyki i ortografii. Całe ściany bungalowu producenta były obklejone zdjęciami
Hudsona, bardzo skąpo ubranego, a w sypialni nawet całkiem nagiego. I tu przestroga!
Producenci filmowi, czemu chwalicie się swymi kochankami albo ich zdjęciami? Czy nie znacie
historycznych przykładów, co wyszło z takiego nieprzemyślanego chwalenia się? Gnić i gnić by
Marcie Skowrońskiej, brance litewskiej u księcia Menszykowa i prać jego kalesony do końca dni
swych, gdyby nie pochwalił się on, jaką to ognistą i piękną ma kochankę. Piotr I kochankę
Menszykowowi zabrał i uczynił, na nieszczęście Rosji carycą Katarzyną I, wielką rozpustnicę,
pijanicę i analfabetkę. Albo sięgnijmy jeszcze bardziej odległych czasów. Oton, homoseksualny
partner Nerona, pochwalił się swoją żoną Poppeją, jaka to piękna i ognista, a Neron zabrał mu ją
i uczynił cesarzową rzymskiego imperium. „Język mój, wróg mój” – mówi mądre przysłowie.
Słowem, te przechwałki żonami czy kochankami do niczego dobrego nie prowadzą.
Zdjęcia Hudsona obejrzał przypadkowo menedżer filmowy Henry Wilson, wytrwały
homoseksualista o megalomańskich zwyczajach. W swoim domu stworzył harem z chłopców,
którzy obsługiwali go według najnowszej nauki wyuzdania, zaczerpniętej z markiza de Sade. A
gdy Henry Willson zobaczył na żywo Hudsona, jego namiętność ku niemu znacznie wzrosła i
zaproponował Hudsonowi, aby zamieszkał z nim w jego domu, obiecując, że wikt i opierunek
będą darmowe. A gdy Hudson, nieco już doswiadczony w rozpuście gejowskiej trochę się wahał,
Willson zapewnił go, „że uczyni z niego gwiazdora filmowego”. I znowu propozycja „nie do
odrzucenia” – jak mawiał utajony homoseksualista Marlon Brando w Ojcu chrzestnym. Hudson
zabrał z domu Kena swoje manele i pozostawiwszy kochanka płaczącego i z rozpaczy rwącego
włosy na głowie, przeniósł się do następnego haremu, do domu Henry’ego Willsona. Żegnaj,
przyjacielu, pokochałem inny męski harem! No oceń sam, Drogi Czytelniku. A jak inaczej jak
nie serajem, haremem nazwać to, co dzieje się w domu Henry’ego Willsona?
Ogromna turecka niska sofa, obita czerwonym aksamitem, a dookoła wianuszek
młodzieńców o niespotykanej urodzie, prawie nagich, bo ledwie przykrytych opaską z krawatów,
a pośrodku wyleguje się pasza, czyli wieloryb wyrzucony na brzeg, nagi z olbrzymim brzuchem i
małą wisiulką pośrodku. Pan, sułtan turecki, Henry Willson, w rozkoszy wdychając opary opium,
oddaje się na pastwę pieszczot uroczych młodzieńców.
Posiadając dyplomatyczny talent Willson umiejętnie podsycał nadzieje chłopców, z
którymi rozmawiał nie inaczej jak głaszcząc ich kolana pod stołem. Dobre i to, że nie głaskał
podczas rozmów swego rozporka, jak to zwykł czynić angielski król-homoseksualista Jakub I,
siedząc na tronie. Od czasu do czasu Willson posyłał swoich podopiecznych młodzieńców na
służbę do bogatych starszych pań w charakterze żigolaków: „Nie będę was za darmo karmić,
darmozjady!” – czyż nie tak Kaligula powiedział swoim siostrom, wśród których była matka
Nerona, posyłając je do pracy jako prostytutki do burdelu?
Rock, ukrywając obrzydzenie, oddawał się odrażającemu Willsonowi w nadziei na
świetlaną przyszłość, którą mu producent obiecał. I on, Henry Willson, uczciwy człowiek,
dotrzymuje swej obietnicy. Trwa pasowanie Hudsona na gwiazdora Hollywood. Czego nie
nauczył się u Kena, nadrobi za pieniądze Willsona. No i znowu nauka, nauka, korepetycje za
korepetycjami. Nauczyciel, który obniża tembr głosu Hudsona, nauczyciel dykcji,
charakteryzacji. Co jeszcze należy zrobić Hudsonowi? Aha, wybielić zęby. Henry Willson
starannie liczy na liczydłach, ile tysięcy dolarów kosztował go Hudson w pasowaniu na
gwiazdora. Sześć, siedem, oho, dziewięć tysięcy dolarów! „Musisz za wszystko zapłacić, Mały,
gdy zaczniesz krocie zarabiać” – mówi Willson i łaskawie wyciąga rękę do pocałunku. Dzięki
Bogu, tylko rękę, bywało gorzej.
Henry Willson nie jest psem ogrodnika, który siana nie je i innym nie daje. O nie, on
postępuje, jak postępowała Katarzyna II: „Żyj sam i daj żyć innym!”. Willson rozumie, że
młodemu chłopakowi homoseksualiście są potrzebni młodzi kochankowie. I on dobrotliwie
pozwala Hudsonowi mieć swoich kochanków.
I gdy młodzieniec o posturze kulturysty z białośnieżnym uśmiechem, niczym reklama
wybielania zębów, zjawił się na szklanym ekranie, powodzenie było mu gwarantowane. A prasa
pisała o nim: „Zdrowy chłopiec, który się nie poci, nie ma pryszczy i jest domyty”. I z
wybielonymi zębami – czemu nie dodano?
Zaczął się sypać jak z rogu obfitości grad listów od wielbicielek proponujących siebie na
żony Rockiemu. A jemu coraz bardziej smakuje obejmowanie młodych chłopców, a po tym jak
Willson nasycał się jego ciałem, szedł do swoich sekretnych miejsc, gdzie uprawiał miłość z
młodymi, przystojnymi chłopcami.
Rock nie był głupi: wiedział, że musi działać bardzo ostrożnie. Jego kariera mogłaby lec
w gruzach, gdyby widzowie zaczęli podejrzewać, że jest gejem. Wymagało to nieludzkiego
sprytu, ale Rockowi udawało się. Wkrótce poczuł się na tyle silny i sławny, by móc zrzucić
seksualne kajdany Willsona i samodzielnie zafundować sobie od razu dwóch kochanków: Georga
Nadera i Marka Millera. Bojąc się pogłosek, nigdy się razem nie pokazywali. Swe miłosne
igraszki uprawiali w domu, a podczas weekendów jeździli w zaciszne miejsca nad jeziorem
Arrowhead, gdzie całowali się i opalali nago. Zadajmy sobie pytanie: jakie typy gejów wolał? Jak
wiadomo, każdy gej ma ulubiony typ partnera. Tak było na przestrzeni dziejów historycznych.
Wspomnijmy, Drogi Czytelniku, że Galba, starożytny rzymski cesarz, wolał dojrzałych
mężczyzn, Neron preferował delikatnych o kobiecej urodzie chłopców, których nazywał swymi
żonami i czasami nawet kastrował ich dla większego podobieństwa do nieodżałowanej pamięci
zabitej przez niego żony Poppei. Kaligula był uniwersalny. Występując w aktywnej roli męskiej,
wolał delikatnych, kruchych młodzieńców, występując w roli kobiecej wolał silnych, mocnych
mężczyzn. Heliogabal o inklinacjach transwestyty zdecydowanie wolał silnych, muskularnych
mężczyzn, którzy by brutalnie bili i ordynarnie pieprzyli.
Otóż Rocky, mimo iż miał wybujałą erotyczną kondycję i praktycznie był wiecznie
nienasycony, ogarnięty satyriasisem (chorobliwie wzmożony popęd płciowy u mężczyzn), wolał
zdecydowanie męskich i silnych mężczyzn, z czego możemy wnioskować, że pełnił rolę kobiecą.
I jeszcze jedno: wolał eterycznych gejów czyli biseksualistów, którzy regularnie sypiali z
kobietami, a swe gejowskie zamiłowania traktowali niczym smaczny deser po postnym obiedzie.
Co jeszcze jest ważne: Rock nie mógł długo być wierny jednemu mężczyźnie. On, jak lord
Byron, zmieniał ich jak rękawiczki balowe. Wkrótce przy nim pojawił się Bob Preble. Szkopuł w
tym, że Bob nie był gejem. On był heteroseksualistą, lecz iskierki w jego oczach Rock odczytał
prawidłowo: Bob był gotów „z ciekawości” i w poznawczych celach przespać się z mężczyzną.
W rzeczywistości preferował kobiety. Lecz właśnie to, ów heteroseksualizm, pociągał
Rocka. Udało się Rockiemu zatrzymać przy sobie Boba na całe trzy lata, po czym ten jak gdyby
nigdy nic poślubił aktorkę Yvonne Rivero, oddawszy się kochankowi po raz ostatni na łonie
natury.
I nagle preferencje Rocka zmieniają się, teraz on chce być mężem, a żoną ma być słaba
męska istota, oddana jego seksualnym wymaganiom. Znalazł takiego faceta. Był nim
dwudziestodwuletni żołnierz Jack Navaar. Delikatna uroda chłopca tak niepasująca do roli
„wojaka,” a raczej do tancerza baletowego, zaimponowała Rocky’emu. Z miejsca zaproponował
Jackowi partnerstwo: żołnierz będzie siedział w domu i zajmował się gospodarstwem domowym,
a w tym czasie Rocky będzie zadziwiał świat nowymi rolami na planie filmowym. Jack z ochotą
zaczął wypełniać rolę kochającej „żony”. Gdy Rock był na planie filmowym, dzwonił do niego,
żeby zapytać, czego sobie „mężulek” życzy na obiad, a gdy byli w restauracji, stukali trzy razy
pod stołem i to oznaczało: „kocham, tęsknię, całuję”. Miłość idealna, małżeństwo idealne,
związek idealny. Dziewięć lat przetrwał ten związek, a rozpadł się, jak to zwykle bywa, z
powodu wybujałej zazdrości Jacka. Nie mógł darować Rockowi, że ten coraz częściej uciekał z
domu, aby szukać młodych chłopców, bo seksualna energia eksplodowała w nim jak u rasowego
źrebaka i pchała go ku poszukiwaniu nowych przygód, krótkich i niewinnych z innymi
chłopcami. I oto Jack zaczął okazywać dziką zazdrość. W domu piekło. Lecą naczynia jak w
każdej pełnej zazdrości heteroseksualnej rodzinie, obrażanie, policzkowania, wrzaski i inny
arsenał środków wyładowania agresji, uciążliwy dla sasiadów.
A tu już wścibscy dziennikarze i fotoreporterzy wsuwają Rocky’emu dziesięć tysięcy
dolarów za opublikowanie miłosnej ich historii. Dowiedziawszy się o tym Wilson, który miał
swoje koneksje w mafii, szum przerwał; a Rockowi poradził zachowywać się cicho i zazdrosnego
nazbyt kochanka, zbyt utożsamiającego się z rolą zdradzanej żony, się pozbyć. Ma się rozumieć,
iż rozstanie było bolesne i z jawnym uszczerbkiem dla mebli.
Wytwórnia delikatnie i z daleka obserwująca homoseksualne wyczyny Rocky’ego i od
czasu do czasu podsuwająca mu dla kamuflażu prostytutki, nieco zaniepokoiła się szerzącymi się
plotkami, że Hudson jest gejem. To fatalnie mogło wpłynąć na prestiż filmów, więc na kasę
również. Postanowiono go ożenić. Naturalnie, że wybranka musi być lesbijką. To już się stało
regułą w Hollywood: geje żenili się z lesbijkami. Taki związek rokował nadzieję na przetrwanie,
a i opinia publiczna mogła być uspokojona.
Producent Willson, dobry anioł Hollywoodu, zaoferował na żonę Rocky’emu swą
sekretarkę Phyllis Gates. Póżniej, gdy została żoną Rocky’ego, szczegółowo opisywała, jakie to
miękkie i delikatne wargi ma jej mąż i jak namiętnie całuje, ale dla małżeństwa to trochę za mało,
nie sądzisz, Czytelniku? Słowem, posłała go do psychoterapeuty, na leczenie impotencji, a
dowcipny nasz niezrównany Janusz Kawryżka tak opisał ich nieudaną noc poślubną:
„Zardzewiałą machinę z portek wyciąga, lecz wydobyte wcale nie cieszy jego żonę. Entuzjazmu
w niej ten widok nie wzbudza. Wręcz odwrotnie, w jej oczach tkwi drwina i zaczaiła się
gotowość do awantur”.
A biedny nasz Rock do tego stopnia zmordował się bezskutecznymi wysiłkami
pobudzenia swej potencji do kopulacji z małżonką, że pewnej nocy zadzwonił do producenta
Marka Millera i z narkotycznym drżeniem w głosie wymamrotał: „Szybciej, muszę mieć
chłopaka, natychmiast, bo umieram!”. Dobry anioł Hollywood Mark Miller posłał mu młodego
mężczyznę, który potem łapał się za głowę i oszołomiony szeptał słowami Michała Szołochowa:
„Źrebaka, źrebaka by temu ogierowi!”. A niezrównany nasz pornograf Janusz Kawryżka tak
przedstawił tę scenę: „Hudson wykrzywiał twarz w paroksyzmie rozkoszy, pieprząc różową pupę
nieznajomego chłopca, wyzwalając całą swoją energię gęstym potokiem. Uf! Życie znowu
nabrało sensu, mimo iż członek opadał jak zwiędła róża, jak knot bez oleju. Prawidłowo! Zrobiło
się lekko i wesoło!”.
W 1962 roku w życiu Rocka pojawia się młody kochanek, były poganiacz bydła, Lee
Garlington. Grał w tłumie statystów w Hollywood, gdy nagle sam Rock Hudson zwrócił na niego
uwagę. Zaprosił chłopca na „filiżankę kawy” do swego mieszkania. Młodzieniec ujrzawszy takie
bogactwo, onieśmielił się, a gdy ujrzał obok siebie skąpo ubranego, bo w samych kąpielówkach,
gwiazdora filmowego, Rocka Hudsona, onieśmielił się jeszcze bardziej, stremował i do reszty
zgłupiał. Bezradnie szczypał swój rozporek, niczym Jakub I na tronie angielskim i żałośnie
mamrotał przeprosiny za swój „niegotowy” stan seksualny. A nasz Janusz Kawryżka tak to
skomentował: „Pożądanie chłopca gnieździło się w głowie, nie przechodziło we właściwe
narzędzie ciała. Chłopak wyglądał żałośnie, jak wcielenie kary piekielnej. Skulił się jak embrion
w łonie matki”. No tak, innego geja to by zdenerwowało, lecz Hudson okazał delikatność i
zrozumienie. Opłaciło się. Ich romans trwał pięć lat, a gdy Lee Garlington przedwcześnie zmarł,
Hudson gorąco go opłakiwał, mówiąc Millerowi, iż był to najbardziej przez niego kochany
partner w życiu.
Fikcyjny związek Hudsona z Phyllis trwał trzy lata (1955–1958). Rozeszli się spokojnie,
pozostając przyjaciółmi.
Opinię publiczną należy przekonać, iż nie jest on gejem, a pogłoski na ten temat są
nieprawdziwe, zwyczajne plotki wrogów zawistników. Konfabulacja udała się. Lecz jak tylko
opinia publiczna nieco się uspokoiła i uwierzyła w heteroseksualizm Rocka, on po cichu wziął
sobie nowego kochanka. Zdarzyło się to w 1983 roku. Był nim młody pracownik fizyczny Marc
Christian. Rock już nie jest młody. Ma 57 lat. Poznał swego kochanka w centrum odnowy
biologicznej w Brook Baths, gdzie korzystał z sauny i masażysty. Budowa ciała Christiana
podpowiedziała Rockowi, że jest to ideał mężczyzny.
Wysoki, niebieskooki blondyn z bezczelnym i cynicznym spojrzeniem, w spranych
dżinsach i rozchełstanej koszuli, egzemplarz niedbałego dandysa. Rock natychmiast w nim się
zakochał. Był biseksualistą. Żył z sześćdziesięcioletnią staruchą Liberty Martin. Pracował w
jakiejś firmie jako pracownik fizyczny – a potem wspólne lunche przy świecach, jak na
zakochanych przystało, wspólne słuchanie płyt. To wszystko Rock czynił bez wiedzy swego
kochanka Tomasa Clarka. No i zmusił Rocka, żeby zerwał ze starym przyjacielem. Rock bez żalu
to uczynił, takim drogim był już dla niego Marc.
Rock bez najmniejszego skrępowania zaproponował młodzieńcowi wspólny wyjazd do
San Francisco, ten bez jeszcze mniejszego skrępowania się zgodził, bez żalu porzucając swoją
posadę żigolaka u starej wdowy. Teraz Hudson nie tylko utrzymuje Marca, lecz staje się dla
niego prawdziwym greckim erastesem, czyli dojrzałym mężczyzną, który nie tylko wykorzystuje
chłopca seksualnie, lecz staje się jego nauczycielem: kształci, wpaja mu pewne wartości. Jakie?
No, nie sądzisz chyba, Drogi Czytelniku, że te wartości nie uległy ewolucji od czasów
starożytności! Jeśli dawniej eromenos (młodzieniec, kochanek) oglądał z erastesem (dorosłym
mężczyzną – kochankiem) ryciny wazowe czy wkuwał łacinę, to teraz oglądają wspólnie pornosy
i studiują młodzieżowe slangi. A cóż w tym złego? „Każda pora ma swego signora” – jak mówi
przysłowie.
Hudson jest namiętnie zakochany w swym młodym kochanku. Stockton Briggle
powiedział: „Rock był kompletnie zadurzony w Marcu. Nie mógł utrzymać rąk przy sobie”.
Tylko co tu ręce mają do rzeczy? Aha, już wiemy co. Ostatnio w prasie przeczytałam o
homoseksualnym aktorze bombowy nagłowek: „Kevin Spacey maca męskie pośladki”.
Hudson jest hojnym i troskliwym erastesem. Gotów opiekować się biedną i nieszczęśliwą
rodziną Christiana i ozłocić jego samego. Kupuje mu nowy samochód, płaci za ślub jego siostry,
naprawia starego cadillaca jego ojca, on, dobry wujaszek w zamian potrzebuje tylko jednego:
bezwzględnej miłości Marca Christiana.
Hudson z Markiem odwiedzają wspólnie gejowskie kluby, pływają na otwartym morzu i
w basenach, poddają się erotycznym masażom, słowem „korzystają z życia”. Wreszcie Hudson
plunąwszy na hollywoodzką obłudę, proponuje Marcowi Christianowi zamieszkanie z nim razem
na zamku Rocka, gdzie mają teraz wspólną sypialnię. Rocka zawsze ciągnęło do rodziny, do
prawdziwego małżeństwa, nawet jeśli to miałoby być gejowskie małżeństwo. Tu jak u pana
Raczka: jeden gej jest żoną, drugi mężem. Patrząc tylko, jak zaadoptują dziecko i jeden gej
będzie mamą, drugi tatą. Pytanie dzieciaka: czemu tatuś i mamusia mają jednakowe siusiaki? –
zostawmy bez odpowiedzi. Lecz do tego nie doszło. Nie doszło do adopcji dziecka. Hudson
dowiaduje się, że jest zarażony wirusem HIV.
Objawy pojawiły się dość wcześnie, tylko Rock nie chciał na nie zwracać uwagi. Rock
zaczął chudnąć. Na początku to go radowało, lecz gdy chudnięcie przybrało groźne i
niebezpieczne rozmiary, zwłaszcza gdy żona prezydenta, Nancy Reagan, na przyjęciu w Białym
Domu zwróciła na to uwagę, a także na czerwoną plamę na szyi Rocka, musiał udać się do
specjalistów i poddać się badaniom. No i... wynik zabójczy. Rock jako pierwszy aktor w
Hollywood jest chory na AIDS.
Brakuję nam pióra Fiodora Dostojewskiego, żeby opisać, co czuje człowiek, który
dowiedział się, że jest nie tylko nosicielem wirusa HIV, lecz choruje na AIDS. Pomińmy zatem
te duszę rwące opisy rozpaczy Rocka. My to rozumiemy, Drogi Czytelniku! Nie rozumiemy
tylko, dlaczego po tej strasznej wiadomości nie zaprzestał seksu z Markiem Christianem?
Uprzedził wszystkich swoich przypadkowo spotkanych partnerów i oni tabunami kroczyli do
zamku Rocka. Bladzi i wstrząśnięci jeździli windą, tam i z powrotem, poddawali się badaniom,
słabo wierząc, że ich wirus pominął. „Ja tylko jeden raz z nim się przespałem” – płakał w
windzie Rocka młodzieniec, który dowiedział się o pozytywnym wyniku badań. No tak, swoich
przypadkowych kochanków Rock oszczędził, już nie pozwalał sobie na przypadkowe związki. A
ukochanego Marca Christiana nie. Jeszcze przez dwa lata po otrzymaniu wiadomości o swej
chorobie współżył z nim.
Miał prezerwatywy, lecz ich nie używał. Nie mógł. „Nigdy w życiu nie założyłem
kondomu” – mówił bliskim kolegom.
Na jesieni 1984 roku stan Rocka był już tak ciężki, że o żadnym seksie nie było mowy.
Już nie oglądał filmów pornograficznych, a dziedzina seksu stała mu się całkowicie obca. Jego
kochanek Christian nie wiedział nic o chorobie Rocka. A gdy dowiedział się, omal nie zwariował
ze strachu i oburzenia. Jak to! Jego seksualny partner wiedząc, że jest zarażony wirusem HIV,
więcej, że cierpi na AIDS, ciągle przez ostatnie dwa lata uprawiał z nim seks?
W stosunku do wszystkich innych był lojalny. Wysłał anonimowe listy, żeby zrobili sobie
badania, do tych, z którymi uprawiał seks. Tylko Christiana nie oszczędził. „Niech płaci, kanalia”
– powiedział Christian do dziennikarzy i podał sprawę do sądu. Wywalczył czternaście i pół
miliona odszkodowania. Hudson zmarł na AIDS 2 października 1985 roku. Lindzie Evans,
grającej wraz z Rockiem w serialu „Dynastia’’, która musiała tam całować się z nim, odtąd nikt
nie podawał ręki. Bano się zarażenia poprzez ślinę. Firma sprzedająca kondomy zrobiła niezły
intertes na śmierci Hudsona, rozpowszechniając ulotki z bombowym napisem: „Hudson zmarł,
bo nigdy nie używał kondomu”.
6.6. COMING OUT
***
Richard Chamberlain w wieku 69 lat odkrył swoje gejostwo, wystąpił w filmie o tematyce
homoseksualnej – Państwo młodzi: Chuck i Larry.
Właścicielka domu publicznego, w którym było czternaście dziewcząt i dwóch chłopców,
wyznała, że Spacey, odwiedziwszy jej dom, długo domagał się zapewnienia dyskrecji po czym
zamówił chłopca.
MARLON BRANDO (1924–2004)
Trzykrotnie żonaty Marlon Brando był na tyle sławny. że poczuł się „świętą krową”,
gwiazdą pierwszej wielkości na hollywoodzkim firmamencie – mógł ujawnić swój
homoseksualizm bez skazy dla autorytetu. Owszem, żył z mężczyznami, no i co z tego? – Nie
wiadomo, czy jego małżeństwa zostały skonsumowane czy pozostały „białymi małżeństwami”,
bowiem mimo wszystko Brando preferował męskie stosunki. Miał w swoim życiu sporo
kochanków, również wśród gwiazdorów Hollywoodu. Jego kochankami byli Montgomery Clift,
Cary Grant, Stewart Grangery i James Dean. Dziwi to, że kochankowie zdradzali „Boskiego
Brando”, a on, dowiedziawszy się o tym, strasznie cierpiał, a ponieważ bólu nie umiał znosić
milcząco, urządzał straszliwe skandale. Ekscesy i awantury nie ustawały na hollywoodzkim
podwórku. Zdarzało się, że związek z jednym partnerem był trwały i trwał nawet kilka lat,
najczęściej jednak były to krótkotrwałe związki. Amanci jak nocne motylki wyfruwali tak szybko
z jego pościeli, że służący nie nadążali zmieniać prześcieradeł. Do trwałych, lecz trudnych i
skomplikowanych, trwających kilka lat, należał jego związek z Jamesem Deanem. Związek był
bardzo burzliwy. Dantejskie sceny zamieniały się w dionizyjskie uczty, gdy kochankowie po
prostu szaleli. Niektórzy uważają, że właśnie tak ma być w homoseksualnym związku, spokój i
cisza w stosunkach jest zapowiedzią totalnej nudy i jest podobna do stojącej wody, w której ginie
i gnije wszystko, a żywa miłość przeobraża się w jednostajne, nudne obcowanie. W każdym razie
z Deanem Brando się nie nudził. Chętnie by przedłużył ten związek, gdyby młody gwiazdor nie
zakochał się w kimś innym.
Po sukcesach filmów o homoseksualistach Hollywood dosłownie oszalał na punkcie
gejów. Czołowi aktorzy wyrywają sobie role, w których głównym bohaterem jest
homoseksualista, w nadziei, że otrzymają Oskara, tak modna stała się obecnie ta tematyka.
A konkluzja jest następująca: filmy o tematyce homoseksualnej mają szanse otrzymania
statuetki Oskara!
6.7. ANTYCOMING OUT TOMA CRUISE’A
Znakomity rosyjski historyk Kondrat Birkin powiedział: „Bywali źli królowie, bywali i
zupełnie do niczego”. Parafrazując Birkina można powiedzieć: „Bywali źli papieże, bywali i
zupełnie do niczego”. O tych „do niczego”, czyli bardzo złych papieżach mówić nieprzyjęte,
obrośli milczeniem, stali się tematem tabu i nam, Drogi Czytelniku, dosłownie „po ziarenku”
przyszło zbierać materiały z różnych, często zakazanych źródeł, na temat papieży
homoseksualistów, bowiem, jak wiadomo, sodomia była strasznym grzechem i tylko obecnie
została nieco zrehabilitowana. Chrześcijański kościół jej nie tolerował. Czy byli zatem papieże
homoseksualiści? Byli, na równi z tymi, którzy mordowali, cudzołożyli, kradli, torturowali i
dopuszczali się najprzeróżniejszych bezeceństw, nie bacząc na swój stan duchownych
przywódców chrześcijaństwa. No tak, nie grzeszył Watykan moralnością. Niektórzy papieże
prowadzili się w sposób haniebny, uwłaczający tytułowi boskiego namiestnika. Nie będziemy
rozpatrywać tych czasów, gdy papieże byli żonaci i dzieciaci, i stosunkowo cnotliwi, ale
będziemy mówić o tych rozpustnych czasach średniowiecza, kiedy papieże trzymali w
Watykanie kochanki, a z Pałacu Laterańskiego urządzali domy publiczne, płodzili nieślubne
dzieci, oddawali się sodomii. Ściany papieskich pałaców nieraz były świadkami rozlicznych
orgii, a ich wnętrza gościły nie tylko świeckie damy, lecz i prostytutki.
Do haniebnych czynów papieży zaliczano sprzedawanie odpustów, co stawało się
przedmiotem satyrycznych nowelek i silnie rozsierdziło Marcina Lutra. Michał Zoszczenko,
jeden z największych satyryków świata, zakazany w ZSRR, w swej Niebieskiej księdze tak oto
opisuje scenę narodzin dziwacznego pomysłu sprzedawania grzechów, czyli odpustów.
Przedstawiamy w naszej wolnej interpretacji: „Właściwie to nie wiemy, jak było naprawdę. No,
było chyba ogólne zebranie duchownych, na którym jakiś tam święty prelegent w smutnych
barwach nakreślił opłakany stan cerkiewnego skarbca. No i ktoś tam nieśmiało zaproponował,
aby pobierać pieniądze za wejście wiernych do cerkwi. A jakiś tam sepleniący pop swym
gęgającym głosikiem protest wyraził: «Jeśli brać za wejście, to oni, kanalie, w ogóle do cerkwi
chodzić nie będą. Lepiej im przy wejściu coś takiego lekkiego, taniego wtrynić, to znaczy
sprzedać». Ktoś może wykrzyknął: «Tanie też kosztuje. A może nam – bracia, ojcowie święci, z
każdego błogosławieństwa forsę brać? Mordę świętą wodą okropić – płać». I tu nasz sepleniący
pop, chichocząc i trzęsąc się od ataku śmiechu, rzekł: «A może, bracia, grzechy będziemy
odpuszczać za pieniądze? Kto jakiś grzech ma, wyciągaj kanalio kasę i jeśli chcesz do Królestwa
Bożego bezpiecznie trafić, to pokwitowanie bierz do rąk». No, naturalnie, w tym momencie szum
się podniósł, hałas, debatują, chichoczą, ktoś pobożny oczy ku niebu obraca w strachu
śmiertelnym, modlitwy szepcze, końca świata oczekując. A potem wszyscy się uspokoili i
postanowili próbę uczynić. Próba powiodła się. Naród zaczął kupować za pieniądze swe
grzechy”.
Tak, do haniebnych czynów papiestwa zaliczamy sprzedawanie odpustów, lecz nie jest to
największy jego grzech. Do tego dodajmy symonię, nepotyzm, no i oczywiście sodomię.
Kapłani o homoseksualnych skłonnościach istnieli zawsze w historii kościoła. Nie byli
potępiani tylko w Szwecji. Inne kraje chrzcścijańskie nie tolerowały homoseksualizmu w
kościele. Św. Augustyn, który w młodości był daleki od świętości i pozwalał sobie na różne
występki, powiedział, iż najgorszy jest grzech przeciw naturze, czyli sodomia.
Homoseksualizm Bóg nazywa obrzydliwością. W Starym Testamencie czytamy:
„Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną tak, jak obcuje się z kobietą, popełnia obrzydliwość.
Obaj będą ukarani śmiercią, bo sami tę śmierć na siebie ściągnęli”.
Chcemy czy nie chcemy, z bólem serca czy nie, lecz musimy, Drogi Czytelniku,
przyznać, że istnieje w Piśmie Świętym dwanaście ustępów traktujących o homoseksualizmie.
Nigdzie nie można tam stwierdzić, że homoseksualizm został potępiony. W przypadku Sodomy i
Gomory sytuacja jest wątpliwa. Historia Lota, kuzyna Abrahama, nie istnieje w oryginalnym
tekście Starego Testamentu, lecz została dopisana znacznie później. Filozof Filon z Aleksandrii
pierwszy stwierdził, że przyczyną upadku i zniszczenia Sodomy i Gomory był homoseksualizm.
A on żył w I wieku n.e. Zawyjmy niczym płaczki perskie z powodu ciężkiej doli
homoseksualistów, według kościoła katolickiego dotknęło ich nieszczęście. Okażmy im
braterskie współczucie i wezwijmy do poprawy, do życia w czystości – oto do czego nawołuje
kościół katolicki. Apeluje do homoseksualistów chrześcijan o wstrzemięźliwość seksualną. Czy
nie czujesz, Drogi Czytelniku, tu podejścia podobnego jak do alkoholików? Okażmy im
współczucie! A oni nie chcą naszego współczucia, oni chcą, żeby ich uznawano za normalnych.
Im wisi nasze współczucie! I mają rację! I już tu i tam z ramienia kościoła zaczynają tych
biedaczków leczyć. Czym? W Lublinie nieerotycznym dotykiem. Oto tytuły katolickich książek:
Wyjść na prostą, Rozumienie i uzdrawianie homoseksualistów, Homoseksualizm i nadzieja. A
między wierszami w tych książkach homoseksualistów oskarża się o zarażenie świata wirusem
HIV. Zaczęto nawet tworzyć grupy wsparcia, których celem jest pomóc homoseksualistom w
trwaniu w „czystości”. Wspólnota „Odwaga” ma nie lada odwagę (Homofobia po polsku, s. 206).
Jak kościół w Polsce ocenia homoseksualizm? Czas powiedzieć prawdę – kościół katolicki nie
tylko nie jest wolny od homoseksualnych księży, lecz z roku na rok rośnie ich liczba. Kościół
katolicki żarliwie zajęty walką z księżmi pedofilami przegapił rozwijające się w swych szeregach
zjawisko homoseksualizmu. Homoseksualizm kwitnie, celibat do niczego dobrego nie prowadzi.
Tomasz z Akwinu w XIII wieku uważał, że Bóg dał organy płciowe kobietom i mężczyznom
wyłącznie dla prokreacji, a nie dla uciech cielesnych. Uczyńcie seks w miarę waszych
możliwości nieprzyjemnym, a będziecie bliżej Boga. Co za cynizm z hipokryzją zmieszany!
Doświadczył tego dotkliwie cnotliwy francuski król Ludwik IX Święty, którego za życia
ogłoszono świętym. Trudno mu się uprawiało seks, który właśnie bardzo lubił, z własną
małżonką. On, człowiek o ascetycznym trybie życia, niepozwalający sobie na żaden zbytek i
przyjemność, nawet przyjemność podniebienia. Jeśli mu zasmakowało jakieś danie, natychmiast
oddawał go biednym, a wino rozcieńczał tak, że stawało się wodą, a wobec seksu był bezsilny.
To była nieujarzmiona potężna siła, której nie mógł się oprzeć. O nie, kochanek w swoim pałacu
nie trzymał, łoże dzielił wyłącznie ze swoją małżonką. Lecz odczuwał przyjemność, a to grzech
przecież i nie przez otwór w koszuli łączył swe genitalia z jej. Kazał do naga jej się rozbierać, a
to grzech przecież. W żaden sposób nie udawało mu się poczuć wstręt do seksu, chociaż spłodzili
z żoną jedenaścioro dzieci, seks mu sprawiał trudność. Po pierwsze, dogmaty kościoła, a po
drugie, własna matka, apodyktyczna królowa Blanka, która pragnęła ze swego syna uczynić
dobrego, pobożnego króla i potępiała jego seksualne zachcianki. A on nie był ani
homoseksualistą, ani biseksualistą, on tylko parzył się z żoną, lecz i tego matka mu zabraniała.
Każdą pokusę ten świętoszek potrafił okiełznać, seksu nie, seks to straszna siła niepodlegająca
woli człowieka, Spłodził jedenaścioro dzieci, nieustannie karcąc siebie za cielesną rozkosz.
Matka, żeby obrzydzić mu spółkowanie, kilka razy w nocy przychodziła do królewskiej sypialni
„poduszki poprawiać”. No i jak tu nie przypomnieć słów Owidiusza, że seks jest najmocniejszym
instynktem człowieka.
Niemiecki jezuita Peter Kanics określił homoseksualizm grzechem, skazanym na Boskie
potępienie. Współżycie osobników tej samej płci uważał za wielkie przestępstwo, gorsze od
zabójstwa czy kradzieży.
W całej Europie tylko Szwecja tolerowała homoseksualizm w XVII wieku. W innych
krajach dla homoseksualistów kara – więzienie, konfiskata mienia, a w niektórych krajach
śmierć.
„Nigdy potężne Niebo nie mieszało się do dupy”. „Co widzę w początkach
chrześcijańskiej doby? Wojny, zawieruchy, bunty, masakry, owoce chciwości i ambicji
zbrodniarzy, którzy ubiegali się o papieski tron. Sam Hieronim zarzucał wam skandale wywołane
waszą rozpustą, szelmostwem, intrygami” (markiz de Sade, Julietta).
Pan Bóg ogniem i siarką potraktował miasta Sodomę i Gomorę. Jej mieszkańcy uprawiali
zakazane formy stosunku płciowego. W szale pożądania i doznawania nowych wrażeń
mężczyźni zlegali się z mężczyznami, uprawiając sodomię czynną i bierną. W rezultacie zostali
przez Boga ukarani. Stracili w ogóle płodność nasienia, a ich miasta zostały zrównane z ziemią.
Oliwy do ognia dolewał św. Bonifacy, który napotkał na ziemiach Germanów tak
niesłychanie zboczonych, że zwrócił się do Grzegorza III, by obłożył ich miasta klątwą.
Po śmierci Grzegorza III św. Bonifacy „molestował” nowego papieża Zachariasza
(741–752), aby zwiększył kary dla sodomitów.
Znacznie osłabił kary dla homoseksualistów papież Leon I (795–816). Mogli oni
swobodnie znajdować azyl w klasztorach, gdzie ich żadna kara nie sięgała.
Stosunek Kościoła do homoseksualistów na przestrzeni dziejów historycznych nie był
jednoznaczny. W zdecydowanej większości religia chrześcijańska potępiała homoseksualizm,
lecz były takie okresy, gdy do duchownych homoseksualistów odnoszono się z wielkim
pobłażaniem. W XIII wieku homoseksualizm wśród duchownych był tolerowany, zwłaszcza gdy
Stolicą Apostolską rządził Stefan II (752–757). Pod jego rządami silnie rozpowszechniła się
sodomia w klasztorach. On nie tylko przychylnym okiem patrzył na sodomię, lecz nawet
pozwalał mężczyznom zawierać małżeństwa z niewolnicami.
Za Leona III (795–816) proceder uprawiania homoseksualizmu w klasztorach tak
rozpowszechnił się, że stał się dla wszystkich uciekinierów, nękanych za homoseksualizm w
innych księstwach, swoistym azylem. „Zapełniły się klasztory po brzegi sodomitami” – pisał
jeden z kronikarzy tamtych czasów. Zupełnie jakby zapominając o tym, jak negatywnie traktuje
homoseksualizm Stary Testament, w którym powiedziano wyraźnie: „Jest to najohydniejsza z
praktyk seksualnych”. Mojżesz też jasno się wyraził: „Mężczyzna, który obcuje z mężczyzną jak
z kobietą, winien być skazany na śmierć”. Wprawdzie karę śmierci dla homoseksualistów w
praktyce rzadko stosowano, lecz kary były, choć znacznie łagodniejsze. I tak, jeśli mnich winny
był zdemoralizowania swego brata zakonnego, był publicznie biczowany, pluto mu w twarz i
wtrącano do więzienia na sześć miesięcy.
Każda ortodoksja wywołuje protest, wewnętrzny bunt jednostki. Jednostka niechętnie
podporządkuje się zakazom i nakazom, bo z istoty swej natury jest buntownicza. Taki pogląd
markiza de Sade poniekąd podzielamy, Drogi Czytelniku, w odniesieniu do homoseksualizmu.
Oficjalne nieuznawanie przez kościół katolicki tego zjawiska i wyznaczanie kar dla ludzi
uprawijających homoseksualizm przyczyniło się do ogromnego jego rozpowszechnienia wśród
kleru w XI i XII wieku.
Teologowie zawsze próbowali z mniejszym czy większym skutkiem wejrzeć we
wszystkie aspekty ludzkiej seksualności, naturalnie w jednym celu: żeby ją zniszczyć, bo seks to
zło i wytwór diabła. Nie pożądaj żony nie tylko bliźniego swego, lecz i własnej żony, stało się
naczelnym przesłaniem Kościoła. Stosunek płciowy wyłącznie dla prokreacji, w ciemności, bez
przyjemności był mile widziany.
Wszystkich, którzy usiłowali z seksu uczynić przyjemność lub w celu osiągnięcia
cielesnej satysfakcji oddawali się perwersyjnym zboczeniom, czekała kara. Niestrudzony papież
Grzegorz I (590–604) skatalogował te seksualne wykroczenia i ustalił taryfy. I tak:
niekontrolowany wytrysk nasienia karany był siedmioma dniami postu, pomagający sobie ręką,
czyli uprawijający masturbację penitent musiał pościć aż dwadzieścia dni. Mnich przyłapany na
onanizowaniu się w kościele musiał pościć trzydzieści dni, a jeśli ten czyn popełnił biskup (i tak
bywało), kara postu była zwiększona prawie o połowę i musiał pościć pięćdziesiąt dni.
A jeśli uprawiasz coitus interruptus in ore – post sięgał od dwóch do pięciu lat. Stosunek
oralny z seminem (dokładne tłumaczenie – nasienie w ustach) bądź analny – od trzech do aż
piętnastu lat postu o chlebie i wodzie bez prawa uprawiania w ogóle seksu, czyli całkowita
seksualna abstynencja.
Grzesznik musiał ze szczegółami, w detalach opowiadać spowiednikowi o swej
rozpuście, tylko nie wiadomo, z jakim rumieńcem podniecenia przyjmował ksiądz te wyznania.
Sodomia, czyli stosunek homoseksualny mężczyzny z mężczyzną karany był szczególnie
srogo. Ale mimo tego, z powodu celibatu, szerzył się homoseksualizm i liczba homoseksualnych
przestępstw w krajach chrześcijańskich rosła z roku na rok. W 639 roku synod w Toledo
stwierdził, że wśród krajów europejskich, w których było rozpowszechnione chrześcijaństwo,
szczególnie wyróżnia się pod względem rozwoju homoseksualizmu Hiszpania. Zebrani duchowni
zadecydowali, że jeśli homoseksualizmu dopuszcza się biskup, diakon lub ksiądz, ma on zostać
zdjęty z urzędu, wygnany na zawsze i na wieki potępiony. Nie ustalono tylko, jakie kary
przewiduje kościół dla papieży-homoseksualistów, może w myśl zasady, że lepiej przemilczeć to
zagadnienie jako bardzo drażliwe, chociaż kościół wiedział, iż niektórzy papieże byli
homoseksualistami lub dopuszczali się sporadycznych czynów sodomistycznych.
W 1074 roku Grzegorz VII wprowadził celibat. Celibat obowiązujący w kościele
katolickim nie był obowiązujący w prawosławiu i protestantyzmie, przysłużył się rozwojowi
homoseksualizmu i pedofilii, kto temu może zaprzeczyć? Kto także zaprzeczy, że celibat jest
sprzeczny z naturą człowieka? Lecz mówić o tym, że król jest nagi, w katolickim kościele jest
niedozwolone, tkwimy więc w błogim tabu, udając, że wszystko jest jak należy, a statystyka o
nasileniu homoseksualizmu i pedofilii wśród osób duchownych to wymysły nieżyczliwych
mediów. Swego czasu taką obłudą był nacechowany filozof, cesarz Marek Aureliusz. Doskonale
wiedział, że jego żona Faustyna jest łajdaczką szlajającą się z gladiatorami, a syn Kommodus
potworem i monstrum, którego nie wolno wyznaczać na dziedzica tronu, wiedział, lecz dla
własnego spokoju milczał, naznaczając Kommodusa swym dziedzicem i pod niebiosa wynosząc
Faustynę jako etalon cnoty, pokory i czystości. Tak prościej żyć, Drogi Czytelniku!
Niektórzy papieże to rozumieli. Taki Aleksander II (1061–1073) całkowicie zrezygnował
z walki o przestrzeganie celibatu. A nawet posunął się jeszcze dalej: ułaskawił księdza
przyłapanego na sodomii z własnym ojcem, nawet komunii go nie pozbawił.
Mimo że życie seksualne wiernych bardzo absorbowało ojców kościoła, to nie
znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi dotyczącej stosunku kościoła do homoseksualistów.
Kościół raczej interesowało małżeńskie heteroseksualne życie. Tu wszystko jest jasne i rozpisane
jak w nutach. Bez najmniejszych niedomówień! Kobieta – żona winna bezwzględnie
podporządkować się swemu mężowi i nie zapominać, że jest tworem wtórnym, stworzonym z
żebra Adama. Protesty kobiet, że Adam jest stworzony z jeszcze bardziej wtórnego tworzywa, bo
z gliny, ojcowie duchowni zbywają milczeniem. Do najmniejszych detali kościół ma opracowane
normy seksualnego pożycia małżeńskiego. Broń Boże czerpania przyjemności z seksu, żadnej
miłej rozrywki w łóżku, bo to wielki grzech. Stosunki wyłącznie dla prokreacji, pieprzyć się
należy ze wstrętem. „Spółkowanie powinno odbywać się bez rozkoszy” (R. Haasler).
Św. Hieronim mówił: „Kto jest zbyt namiętnym kochankiem swej żony, jest
cudzołożnikiem”. Klemens Aleksandryjski w III wieku mu wtórował: „Mężczyzna czyni
cudzołóstwo z własną żoną, gdy obcuje z nią w małżeństwie jak z ulicznicą”. Żona ma być
ubrana w długą koszulę z ewentualnym otworem w odpowiednim miejscu. Pokazywanie mężowi
nagości jest występkiem. A w ogóle kościół chciałby, żeby kobiety nie sypiały z mężami,
zachowałyby w ten sposób czystość dziewiczą. Nie zapominajmy, że nawet taki postępowy
papież, jak Jan Paweł II, chwalił Kingę, która z maniackim uporem nie oddawała się swemu
mężowi, zachowując dziewictwo i narażając biednego Bolesława na śmieszny przydomek
„Wstydliwy”, chociaż bardziej prawidłowo byłoby mu nadać przydomek „Pantoflarz”.
Pochwalano kobiety, które całkowicie odrzucały wymogi płci, zachowując dziewictwo. O
tym, co stałoby się z ludzkością, jeśliby kobiety przestrzegały tego przesłania, nikt nie pomyślał.
Ortodoksyjność kościoła wobec kobiet wyraziła się w dogmatach Tertuliana, który z
ambony grzmiał: „Czym dopełnienie małżeństwa różni się od nierządu? Niczym, w obu
przypadkach chodzi o cielesne zespolenie”.
Zalecano praktyki ascetyczne, które miały na celu wyrzeczenie się własnej płci. Ceniono
też „umartwianie ciała”.
Atrybuty seksualności kobiety uznano za oręż szatana, którym ona posługuje się, żeby
skusić mężczyznę.
Dochodziło do absurdu. Święty Bazyli zabraniał wiernym nie tylko wszelkich uciech, lecz
nawet śmiechu. Kobietom kazano opuszczać wzrok i chodzić w nędznym odzieniu, żeby nie
kusić mężczyzn. Mężczyzna zaczął fascynować się osobnikami własnej płci. Było to dla niego o
niebo ciekawsze, niż wyzuta z seksualności kobieta – jest to prosta droga do rozwoju
homoseksualizmu.
Grecy i Rzymianie rozróżniali miłość homoseksualną, dzieląc ją na „czystą” i
„nieczystą”. Jeśli był tylko seks, to miłość nieczysta. Jeśli związana z wychowaniem i
stosunkiem udowym to „czysta”. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że praktyka religijna hamuje
aktywność seksualną. Orgazmów u wierzących znacznie mniej niż u ateistów. Według
chrześcijaństwa rozkosz seksualna jest grzechem. Homoseksualiści generalnie są odrzucani przez
kościół, toteż w ostatnich latach pojawiły się próby pogodzenia homoseksualizmu z wiarą
chrześcijańską zarówno w Europie, jak i w USA. Dla religijnych homoseksualistów ich
homoseksualizm jest trudniejszy do zniesienia, niż u osób niewierzących. Często w psychice
osoby wierzącej dokonuje się dramatyczna walka z popędem seksualnym, przechodząc w stan
pewnej nieseksualności. Opanowuje się ją na jakiś czas, potem tendencje seksualne biorą górę. Z
własną chucią nigdy nie wygrasz. Janusz Kawryżka: „No i wymyślili miłość chrześcijańską” –
my wszystko rozumiemy, wszystko wybaczamy. Markiz de Sade: „Nie od nich zależało przyjście
na świat z odmiennymi upodobaniami. Trzeba litować się nad tymi, których gusta są
niecodzienne, ale nie trzeba ich nigdy znieważać. Ich wina jest winą Natury” (Filozotia w
buduarze). Zakotłowało się w głowie, Drogi Czytelniku, i podobnie, jak kiedyś Sokrates,
powtarzam: „Wiem, że nic nie wiem”. I im bardziej wiem, tym dobitniej odczuwam, że nie
wiem. Czemu katolicki kościół nie przyjmie jednoznacznego stanowiska wobec
homoseksualizmu swych wiernych owieczek? Czemu każe im kręcić i wykręcać się? Potępia
homoseksualizm czy nie? Niby potępia, a niby nie. Ulega jawnej hipokryzji i dwuznaczności. My
dobrze wiemy, iż katechizm kościoła katolickiego tak oto ujmuje swój oficjalny stosunek do
homoseksualizmu: „Cierp bracie i postaraj się walczyć ze swoją dolegliwością”. Likurg, żeby
odwieść młodzież od uprawiania samogwałtu czyli masturbacji, kazał zajmować się sportem i
śpiewem chóralnym. A co radzi kościół katolicki?
Arcybiskup Paetz ujawnił opinii publicznej w 2003 roku, że woli młodych kleryków niż
młode zakonnice. Otóż przypadek Paetza potwierdził groźną dla kościoła prawdę, iż wymyka się
spod kontroli kolejny obszar ludzkiej seksualności” (Bartosz Żurawski, Homofobia po polsku,
2004).
O papieżach dobrych mówi się i pisze wiele, o złych mało mówi się, o papieżach
homoseksualistach wcale. Jest to temat tabu, obchodzony milczeniem, jakby w ogóle nie istniał.
A mimo tego naliczyliśmy, Drogi Czytelniku, trzynastu papieży homoseksualistów i
biseksualistów (musisz docenić nasze starania, biorąc pod uwagę absolutną niedostępność
materiału). I tak chronologicznie, według dat ich urzędowania, przedstawimy niektórych z nich.
PAPIEŻE HOMOSEKSUALIŚCI
Było w historii papiestwa dwustu sześćdziesięciu ośmiu papieży i czterdziestu pięciu
antypapieży. Z nich naliczyliśmy tylko trzynastu papieży-homoseksualistów. Tak mało, taki
znikomy procent nie dlatego, że tak w rzeczywistości było, lecz ze względu na absolutne
trudności w wyszukiwaniu na ten temat materiałów i dokumentów. Biblioteka i archiwa
watykańskie, które mogłyby trochę naświetlić tę sprawę, są niedostępne dla przeciętnego
zjadacza chleba; biografowie, opisując dzieje papiestwa, na ogół milczą na ten temat, uważając
go za zbyt drażliwy, którego lepiej nie poruszać. Jak to łatwo, Drogi Czytelniku, schować głowę
w piasek, niczym struś afrykański i, przykładając palec do ust, szeptać: „Ts, papież to świętość”.
A to że zabijali, łajdaczyli się, kradli, z grobu wyciągali, żeby nad trupem się popastwić,
torturowali, morzyli głodem, wozili trupy w beczce z kwasem – to przecież pojedyncze
przypadki i lepiej ich nie poruszać. Poruszam. I śmiało daję spis papieży.
Papieże homoseksualiści
Petro Barbo pochodził z Wenecji. Był siostrzeńcem papieża Eugeniusza IV. Kardynałem
został w wieku dwudziestu trzech lat. Uwielbiał kolekcjonować monety, czyli parał się
numizmatyką i gromadził szlachetne kamienie. Wprawdzie wszystko to zostawił, czym
wzbogacił zbiory watykańskiego muzeum.
Autor książki Bardzo prywatne życie papieży, Nigel Cawthorne, otwarcie nazywa tego
papieża homoseksualistą.
Papież lubił zbytki, otaczał się niebywałym przepychem, ogromne pieniądze tracił nie
tylko na wyposażenie swego pałacu, lecz także na ubiór: jego tiara, cała pokryta złotem i
kamieniami drogocennymi, kosztowała tyle, co dom szlachcica. Bez najmniejszych skrupułów
opróżniał skarbiec papieski. Był bardzo przystojny, cieszył się powodzeniem u mężczyzn. Gdy
był kardynałem, łączyły go intymne stosunki z Piusem II, który nawet nie kamuflował tego
bardzo, nazywając go „Bembo” – „dobrą Marysią”. Ponoć ulubioną rozrywką kardynała było
przyglądanie się rozciągniętym na stołach torturowanym nagim mężczyznom. Ogromnie lubił
zabawy, w swoim pałacu często urządzał bale i karnawały. No a teraz przygotuj się Czytelniku na
rewelację, którą nam serwuje Nigela: „Podobno zmarł na atak serca, leżąc pod jednym ze swoich
ulubieńców!” (s. 157). Nasza konkluzja: czy dla uniknięcia podobnych plotek czy „prawd” nie
należałoby otworzyć wreszcie archiwów watykańskich ? Pontyfikaty następnych papieży, z
których niektórzy byli homoseksualistami, odbywały się za życia Michała Anioła, któremu
poświęcamy specjalny rozdział.
MICHAŁ ANIOŁ I PAPIEŻE
Sykstus IV (1471–1484)
Innocenty VIII (1484–1492)
Aleksander VI (1492–1503)
Pius III (1503)
Juliusz II (1503–1513)
Leon X.(1513–1521)
Hadrian VI (1522–1523)
Klemens VII (1523–1534)
Paweł III (1153–1549)
Marceli II (9 IV 1555–1 V 1555)
Paweł IV (1555–1559)
Pius IV (1559–1565)
Różne były relacje Michała Anioła z tymi papieżami. Większość z nich bardzo ceniła
swego genialnego mistrza, hołubiła go, okazywała łaski, zasypywała zamówieniami na rzeźby
bądź freski, inni raczej byli nieprzychylni, bowiem uważali, że on gorszy naród swymi
rozpustnymi malowidłami, a byli i tacy, którzy usiłowali zabronić mu tworzenia.
SYKSTUS IV (1471–1484)
Robił wszystko dla potęgi swojej rodziny Rovere. Pięciu swych krewnych obdarzył
kardynalską mantią, a dziesięciu wyznaczył na wysokie stanowiska kościelne. Potęga rodu
Rovere rosła. Na to z niepokojem patrzyły Florencja, Mediolan i Wenecja. Zaczyna się okres
zbrojnych zatargów lokalnych. Chodziły słuchy, że wszyscy kardynałowie, pochodzący z rodziny
Rovere, to ekskochankowie papieża. Nie było ponoć innej drogi dojścia do kardynalskiej mantii
jak przez łóżko Sykstusa IV.
Gdy Sykstus IV obejmował po Pawle w 1471 roku pontyfikat papieski, Michał Anioł miał
zaledwie cztery lata. Naturalnie nic nie wiązało go z tym papieżem, oprócz tego, że właśnie
pomysł wybudowania w Watykanie sali – oratorium w Kaplicy Sykstyńskiej, w której wsławił
się Michał Anioł swymi freskami, należy do Sykstusa IV. Ten papież tępił inkwizycję i w 1482
roku wydał normy określające zakres działalności jej w Hiszpanii i zalecił je urzędom
inkwizytora. Na to stanowisko wyznaczył okrutnego człowieka, nieznającego litości
dominikanina Torquemadę. Straszliwy inkwizytor żywo zabrał się do roboty. No i zapłonęły
stosy w całym królestwie. W samej tylko Andaluzji zostało spalonych dwa tysiące heretyków, nie
wiadomo, czy prawdziwych, bowiem zeznania wyciągano z nich bolszewicką metodą –
okrutnymi torturami. Nie żałowano nawet kobiet, matek, dzieci. Głośno było o Elvirze de
Campo, oskarżonej o „kryptożydostwo”.
Biedaczka, musiała dziecko urodzić w więzieniu. Przestępstwo popełniła straszne: jadła w
sobotę wieprzowinę, znaczy była heretyczką według mniemania wielkiego inkwizytora
Torquemady. Ten okrutnik, nie ustępujący bohaterom de Sade’a, dosłownie wyżywał się na
swoich ofiarach podczas ich torturowania. Może jak i bohaterowie słynnego markiza miał
orgazmy podczas tych procedur? Najbardziej dla „Żydówki” było upokarzające, że torturowano
ją absolutnie nagą. Skręcano sznurami ręce, rozciągano ciało, kłuto, wlewano do gardła wodę.
Inkwizycja w Hiszpanii trwała bardzo długo, aż do 1813 roku, póki nie przybył Napoleon
Bonaparte i nie zlikwidował dominikańskiej sali tortur w madryckim klasztorze.
Co można przypisać Syksusowi IV z rzeczy dobrych? No, chyba nie to, że otworzył w
Rzymie lupanar, pobierając od prostytutek podatki, czy wprowadził cullagium – podatek za
pozwolenie duchownym posiadania kochanki. Jak widzimy, pomysłów temu papieżowi,
pochodzącemu z biednej rybackiej rodziny, nie brakowało. Był biseksualny z preferencją w
stronę mężczyzn. Mimo iż był bardzo brzydki, o ogromnym mięsistym nosie i ogromnej głowie,
miał młodych kochanków, których zmuszał do występnej a nawet kazirodczej miłości, a był
wśród nich jego siostrzeniec, kardynał Rovere, przyszły papież Leon X. Drugim był bardzo
przystojny młodzieniec Pietro Riario, dla którego papież nie żałował ani podarków, ani
pieniędzy, tak że nawet jeden z kronikarzy tamtych czasów napisał: „Sykstus IV nie żałował mu
pieniędzy. Praktycznie obrabował papieski skarbiec, by wystarczająco hojnie obdarować
kochanka” (Nigela, s. 158). Na szczęście młodzieniec wkrótce zmarł, bo inaczej w skarbcu
papieskim nic by nie pozostało.
INNOCENTY VIII (1484–1492)
Naturalnie Innocenty VIII nie odegrał w życiu dziewięcioletniego Michała Anioła żadnej
roli. No może bystry chłopak trochę się pośmiał, gdy w myśl specjalnej bulli papieża na jego
podwórku zaczęto łowić i palić czarne koty wraz z czarownicami, bo zwierzęta te za „narzędzia
diabła” uznano. Innocenty VIII należy do typu „rozwiązłych papieży”, czego dowodem są jego
nieślubne dzieci, spłodzone z różnymi konkubinami: osiem synów i osiem córek. O wszystkie
dzieci nie tylko dbał, lecz miał fioła na ich punkcie, oficjalnie do nich się przyznawał i
wszystkim dzieciom dał fortunę, żeniąc z prawdziwymi księżniczkami lub wydając za mąż za
prawdziwych książąt. Wystarczy powiedzieć, że niemal groźbą zmusił Lorenza medycejskiego,
władcę Florencji, żeby jego córka wyszła za mąż za syna papieża. Mimo iż w pałacu
watykańskim miał stadko konkubin, nie unikał płci męskiej, folgując swemu
homoseksualizmowi. Oprócz młodych paziów jego kochankami byli: kardynał Bolonii, papież
Paweł II i Sykstus IV, który właśnie niezwykle przystojnemu młodzieńcowi, jakim był Innocenty
VIII w młodości, nadał tytuł kardynała. W późniejszym wieku ten papież-biseksualista sam nie
wiedział, kogo woli bardziej: mężczyzn czy kobiety. Był to pierwszy w historii papiestwa papież,
który nie tylko patronował wydaniu książki Młot na czarownice, lecz wobec którego po raz
pierwszy na świecie zastosowano transfuzję krwi, zamęczywszy z tego powodu na śmierć trzech
dziesięcioletnich chłopców, wypompowując im krew.
Kobiety w późnym wieku papieża służyły mu do innych celów niż seksualnych: młode
matki karmiły go swoją piersią. Dziwny to papież, o haniebnej sławie!
Nawet myśli nie dopuszczamy, że Michał Anioł mógłby go polubić.
ALEKSANDER VI (1492–1503)
Ten papież rządził Rzymem tylko dwadzieścia sześć dni. Gdy został papieżem, miał
sześćdziesiąt pięć lat, natomiast Michał Anioł dwadzieścia osiem lat. Chyba nawet nie słyszał o
tym papieżu.
JULIUSZ II (1503–1513)
Po śmierci Aleksandra VI nowym papieżem został Juliusz II. Powiedział jasno: „Nie będę
mieszkał w pokojach, które zajmował Borgia – Aleksander VI” i przeniósł się na górne piętro
pałacu papieskiego. Wszystkie apartamenty Borgiów zamurowano. Nota bene powtórnie zostały
otwarte dopiero w XIX wieku. Mimo iż usiłował za wszelką cenę odżegnać się od swego
poprzednika, w gruncie rzeczy niewiele się od niego różnił. Był tak samo amoralny i
wojowniczy. Natomiast za wszelką cenę chciał usunąć z pamięci niechlubne dzieje tego papieża.
Pod groźbą ekskomuniki zabronił o nim mówić. Był cholerykiem, a każdego, kto go zirytował,
bił swoją laską, którą zawsze ze sobą nosił. Papież był biseksualistą, na dodatek zarażonym
syfilisem. Chodziły słuchy, że w młodości był kochankiem Sykstusa IV, swego wuja, który dał
mu tytuł kardynała. Wówczas Juliusz II nazywał się Guiliano della Rovere. W późniejszym
wieku kochankiem Juliusza II był kardynał Francesco Alidosi. Mówiono o nim, że nie ma w nim
nic z duchownego poza sutanną, a i tak nie zawsze ją nosił, woląc zbroję, bo był wojowniczy,
miał zadatki na dowódcę armii. Juliusz II odebrał Mirandolę Francji. W pełnej zbroi, na bojowym
rumaku przedarł się przez okopy, krzycząc: „Zobaczcie teraz, kto ma większe jaja, król Francji
czy papież?”. Dopiero w 1508 roku Juliusz II został zmuszony porzucić image wojownika. Gdy
Michał Anioł wyrzeźbił jego postać, Juliusz go zapytał: „A co ja trzymam pod pachą?”.
„Książkę” – odpowiedział Michał Anioł. „Myślisz, że ja znam się na książkach? – natychmiast
przerób ją na miecz”. O tym wspomina Stendhal w Progułkah po Rimu (Moskwa). W tym
samym czasie syfilis dawał się papieżowi we znaki. I jak tu całować papieską stopę zarażoną
syfilisem? Musiał zmienić ten zwyczaj. Był ojcem sporej gromadki dzieci i nie stronił od
alkoholu. Był bardzo przystojnym mężczyzną. Spłodził, gdy był kardynalem, trzy córki. Nawet w
wielkim poście objadał się kawiorem i krewetkami. Maksymilian powiedział o nim: „Nikczemny,
zapijaczony papież”. Napastował młodych szlachciców o ładnej powierzchowności, nazywano go
„wielkim sodomitą”. Papież zdeprawował młodego Niemca, gdy niemiecki młodzian wysłany
został przez angielską królową Annę do Rzymu. Ten papież wydal 2 lipca 1510 roku bullę,
zezwalającą na powstanie domu publicznego. Potem jego następcy: i Leon X, i Klemens VII
wspierali domy publiczne. Podpisał z Michałem Aniołem kontrakt na wykonanie grobowca.
Kontrakt opiewał na dziesięć tysięcy dukatów, suma kolosalna jak na owe czasy. Papież był
wojowniczy, osobiście prowadził wojska do boju, wielce ambitny i pragnął przejść do historii,
budując dziewiąty cud świata, wspaniały grobowiec, w porównaniu z którym ósmy cud świata,
egipska piramida Cheopsa, byłaby jedynie dziecinną zabawką. Musiał to być nie tylko kolos, lecz
także prawdziwe dzieło sztuki. Wykonawcą miał być genialny artysta, rzeźbiarz, Michał Anioł.
Ściągnął go z Florencji do Rzymu i rozkazał, po zatwierdzeniu projektu, żywo przystąpić do
pracy. Projekt dorównywał megalomanii papieża. Czterdzieści monumentalnych rzeźb miało
zdobić grobowiec. Michał Anioł entuzjastycznie podjął się realizcji projektu. Do tego celu był
potrzebny najdroższy i najlepszy karraryjski marmur. Wyjechał do Carrary i przez osiem
miesięcy nadzorował osobiście jego wydobycie. Lecz gdy po tak długim czasie z różnymi
perypetiami marmur został dostarczony do Rzymu, okazało się, że papież zmienił zdanie.
Ktoś go przekonał, że budowa grobowca za życia papieża jest w złym guście i tym
czynem papież jakby przywoływał swoją śmierć. Papież Juliusz II daje Michałowi Aniołowi
nowe zadanie – wymalowanie sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej. Chyba wrogowie to wymyślili,
żeby wielki rzeźbiarz stał się malarzem, przecież on pojęcia o malarstwie nie miał.
Papież nalega, żeby Michał Anioł zostawił pracę nad grobowcem i zajął się malowaniem
sklepienia. „Nigdy, mój ojcze – twardo odpowiedział mu Michał Anioł – nie jestem malarzem,
jestem rzeźbiarzem, nie umiem malować”. Papież miał inne zdanie, zastosował bolszewicką
metodę: nie umiesz – nauczymy, nie chcesz — zmusimy. I oto już Michał Anioł pisze do
Mediolanu do malarzy rzemieślników, by nauczyli go posługiwać się pędzlem i farbami.
Zaczął uczyć się malarstwa i wkrótce pozostawił daleko w tyle swych nauczycieli,
wprowadzając nowy styl malowania obrazów, wymyślając nowe farby. Po zakończeniu
malowania sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej ze względu na to, że tak długo pracował z oczami
skierowanymi ku sklepieniu, zaczął widzieć źle, patrząc w dół. Więc gdy przychodziło mu czytać
list lub patrzeć na małe przedmioty, musiał podnosić je do góry i trzymać nad głową. Nie
wszystko było proste w stosunkach Michała Anioła z papieżem Juliuszem II. Pewnego razu
papież nawet uderzył go laską. Papieżowi wydawało się, że praca nad kaplicą trwa zbyt długo.
Pewnego razu zapytał Michała Anioła, kiedy ten skończy malowanie. Michał Anioł, kapryśny i
niezależny jak każdy geniusz, ordynarnie odpowiedział papieżowi: „Gdy będę gotów”. „Gdy
będę gotów” – powtórzył papież, wpadł w złość i uderzył Michała Anioła laską. Ten spokojnie
zdjął robocze ubranie, wyszedł i tego samego wieczoru wyjechał do Florencji. Drogo kosztowało
papieża, żeby ściągnąć Michała Anioła z powrotem. W liście do swego bratanka z dnia 2 maja
1506 roku Michał Anioł pisał: „Lecz nie tylko to było przyczyną mojego wyjazdu. Była inna
rzecz, o której nie chcę pisać i wystarczy mi pomyśleć, że gdybym został w Rzymie, trzeba
byłoby zrobić najpierw grobowiec dla mnie, nie dla papieża. I to był powód mego nagłego
wyjazdu”. Pięciu kurierów pojechało w pościg. Dogonili i doręczyli krótki lecz kategoryczny list
od papieża: „Natychmiast po przeczytaniu tegoż pod groźbą niełaski wracaj do Rzymu”. Michał
Anioł list przeczytał, wziął dołączoną do listu kwotę pięciuset dukatów i ... kategorycznie
odmówił przyjazdu do Rzymu. Każdy inny by się przestraszył na miejscu Michała Anioła, on nie.
On kontynuuje podróż do Florencji. Florencja była wolnym miastem. Papieska zemsta mu nie
groziła. Michał Anioł czuł się tu bezpiecznie. Papież zmienił ton. Jeśli nie skutkuje kij, może
poskutkuje marchewka na tego krnąbrnego artystę. Od gróźb papież przeszedł do próśb. Po kilku
listach z błaganiami papieża, Michał Anioł powrócił do Rzymu. Specjalnej nagonki nie było.
Papież potrzebował Michała Anioła, zadowolił się jego upokorzeniem, gdy zmusił wielkiego
mistrza do padnięcia przed nim na kolana. Potem relacje między nimi uległy poprawie. Juliusz II
nadal kochał i cenił swego mistrza – geniusza. Uczucie Juliusza II miało coś z uczucia lwa. Jego
serdeczność pozostawiała ślady pazurów. Był panem absolutnym i nie znosił sprzeciwu.
Dominującymi cechami jego charakteru była gwałtowność i niecierpliwość. Mecenas sztuki. W
1506 roku kupił oryginał Grupy Laokona za cztery tysiące sto czterdzieści dukatów i kazał
przetransportować do Watykanu, po drodze był witany przez mieszkańców girlandami kwiatów.
Dochodzimy, Drogi Czytelniku, do drażliwego tematu, którego uparcie nie chce poruszać
żaden z biografów piszących o Michale Aniele: jakie stosunki naprawdę łączyły Michała Anioła
z Juliuszem II? Czy tylko czysto przyjacielskie? Wnioski wysunęliśmy na podstawie dedukcji,
bazując na faktach dokumentalnych. Nie były to stosunki przyjacielskie, bowiem każda przyjaźń
wymaga równości w partnerstwie, tu o tym mowy nie było. Giovanni Papini wyznaje: „Michał
Anioł kochał Juliusza II, a Juliusz II kochał Michała Anioła”. Co oznaczają te słowa? Jaką
dwuznaczność skrywają? Rozpatrzmy fakty: Juliusz II był zarażony syfilisem. Syfilisem został
zarażony Michał Anioł w czterdziestych latach swego życia. Jeśli wziąć pod uwagę, że nie
chadzał do burdeli i nie kontaktował się ani z męskimi, ani z żeńskimi prostytutkami, stanie się
jasne, kto mógł go zarazić. Druga sprawa. Po co Juliusz II zrobił podziemny labirynt – przejście
łączące jego pałac z domem Michała Anioła i odwiedzał go potajemnie w nocy? Nasz wniosek:
przez jakiś czas, dość krótki, Michał Anioł był seksualnym kochankiem Juliusza II.
Michał Anioł bardzo ciężko przeżył śmierć papieża. Mimo chwilowych niesnasek byli
sobie bliscy. Papież bronił i chronił Michała Anioła przed jego wrogami. Teraz, po śmierci
papieża, wszystko mogło się zmienić. Michał Anioł postanowił dokończyć grobowiec papieża po
jego śmierci. Swoją obietnicę spełnił.
LEON X (1513–1521) – PAPIEŻ WESOŁEK
Właśnie taki miał trafny przydomek, bo Leon X nie znosił nudy. Dookoła miały być tylko
uśmiechnięte lica, a gdy dowiedział się, że został wybrany na papieża, swemu krewnemu (ponoć
był jego kochankiem) Giovanniemu Medici powiedział: „No, dostaliśmy papiestwo, teraz
będziemy się bawić”. No i bawił się, otoczywszy się różnymi karłami, błaznami, paniami. Bale,
maskarady, polowania migały jak w kalejdoskopie, bo ten nieodżałowany syn władcy Florencji,
Wawrzyńca Wspaniałego, pomny przepychu dworu swego ojca, przeniósł tę atmosferę
wiecznego święta na papieski dwór. No cóż, Rzymianie cieszyli się z papieża wesołka, bo bakcyl
„chleba i igrzysk” został zasiany w nich jeszcze w czasach imperium rzymskiego. Nareszcie
można było więcej się bawić niż modlić się.
Leon X był drugim synem florenckiego władcy, Wawrzyńca Wspaniałego, Lorenza de
Medici i nazywał się Giovanni Medici. Nie dążył do stanu duchownego. Był to młodzieniec o
usposobieniu i przyzwyczajeniach z gatunku ,,złotej młodzieży”. Lecz uległ woli ojca, który
naciskając na papieża Piusa VIII, uczynił z niego kardynała, gdy syn miał trzynaście lat. Można
sobie wyobrazić, Drogi Czytelniku, jaki popłoch zapanował w pałacu Wawrzyńca, gdy
szwaczkom prędko przyszło przerabiać dorosłe kardynalskie szaty na rozmiar chłopięcy. Być
może niejeden gość zainteresował się, dla kogo szyją na kolejną maskaradę tak niezwykły
kostium? Na pewno pobiłby Giovanni Medici rekord Guinnesa odnośnie wieku kardynalskiego,
gdyby ta dziwaczna instytucja wówczas istniała. Można sobie wyobrazić, z jakim zdumieniem na
twarzy wierni zwracali się do chłopca, któremu jeszcze matczyne mleko na ustach nie wyschło:
„Wasza Świątobliwość!”.
Nie zapisał się w dziejach Watykanu dobrze ten papież. Nikt go nie chwali z biografów.
No może tylko Eamon Duffy w Świętych i grzesznikach. Papieżem Giovanni został w wieku
trzydziestu siedmiu lat, po Juliuszu II. Epoka Michała Anioła, zauważ Czytelniku! A on przez
dziewięć lat niczego nie zrobił dla papieża, chociaż ten usiłował go nakłonić do pracy w swym
pałacu. Lecz taki już jest Michał Anioł. Jego zmusić nie sposób. On pracuje tylko wtedy, gdy
praca daje mu duchową i twórczą satysfakcję. Potem po dziewięciu latach Leonowi X udało się
zainteresować Michała Anioła rozbudową Bazyliki św. Piotra.
Ten papież traktował dwór papieski jako centrum rozrywki. Na jego dworze było dużo
błaznów. Zabawiali, jak mogli, papieża i jego gości. A gości było dużo. Wydawało się, że to nie
papieski dwór, a dwór jego ojca Lorenza Medycejskiego, gdzie hulano do upadłego: były
organizowane pyszne uczty, wydawałoby się żywcem wzięte z epoki Nerona czy Kaliguli. Ze
znanych błaznów na papieskim dworze przebywał dominikanin Fra Meriano.
Niczym markiza Pompadour, która urządzała dla swego wiecznie znudzonego kochanka,
Ludwika XV, wspaniałe i wymyślne zabawy byleby za wszelką cenę rozbawić króla, tak i
dominikanin Fra Meriano dosłownie stawał na głowie, żeby zabawić papieża Leona X, a
ponieważ wiedział, że ten był żarłokiem i smakoszem win, całą swoją pomysłowość mobilizował
w tym kierunku. O lukullusowych ucztach papieża było głośno w Rzymie. Wszystko tam było
niebywałe, poczynając od obfitych dań (nie mniej niż sześćdziesiąt pięć), ich pomysłowości
(pawie języki), wybornych win, a kończąc na stołowej zastawie (ze srebra i złota). Naturalnie, jak
na prawdziwego władcę przystało, uczty uświęcały kobiety, tyle że wchodziły do papieskiego
pałacu nie od frontu, lecz od tylu, „czarnymi schodami”. Po co drażnić wiernych? Rozumnie
sądził papież. Mimo to drażnił i denerwował chociażby tym, że srebrnych naczyń po takich
ucztach nie zmywano, a wyrzucano do Tybru. Niektórzy biografowie (w tym Nigela Cawthorne)
upatrują w tym swoistą oszczędność Leona X. Jest to wierutna bzdura. Nie na zmywaniu
oszczędzał papież, ale by pokazać swoje bogactwo, nie rozumiejąc, że w zasadzie wywołuje
wilka z lasu, przecież Jezus uczył wiernych żyć w biedzie: „Prędzej wielbłąd przejdzie przez
ucho igielne…”.
Drugą niegodną, naszym zdaniem, namiętnością papieża była gra w karty. Ciągle grywał
z kardynałami, wciągając ich w ten zgubny nałóg (szkoda, że nie czytali powieści Fiodora
Dostojewskiego Gracz, wiedzieliby, co to za niebezpieczny narkotyk). Gdy kardynałowie pod
różnymi pozorami uchylali się od gry, demokratyczny papież brał z ulicy zwykłych ludzi. Co za
prostota obyczajów cechowała tego wesołego papieża.
Leon X był nie tylko mecenasem sztuki, popierał i patronował artystom, lecz i sam był
artystą. Urządzał w swoim pałacu przedstawienia teatralne i nierzadko sam je reżyserował. Miał
talent aktora i reżysera. Repertuar wprawdzie był specyficzny, składał się z wulgarnych
komedyjek jego nadwornego pisarza, kardynała Bibieny, bądź sprośnych fars Rabelais’go. Był to
chyba pierwszy papież na świecie, który na scenę wprowadził nagość. Tak, u niego w jednym
spektaklu naga dziewica modli się do Wenus, w tym czasie jak otaczający ją kochankowie
zabijają się. Czyżby z wielkiej miłości? Sztuka tego nie precyzowała. Sam papież zabijania nie
lubił, chyba tylko na łowach, których był zapalonym miłośnikiem.
Odżyły czasy imperium rzymskiego, gdy hasło: „chleba i igrzysk” było podstawowym
hasłem. Leon X zaczął przyzwyczajać swój lud do niesłychanego przepychu papieskiego dworu
już od samego początku. Koronacja Leona X była wspaniałym widowiskiem, które kosztowało
aż sto tysięcy florynów. Wystawność tego ceremoniału udowodniała Rzymianom, że skończyły
się oszczędne czasy Juliusza II, odtąd Rzym przywraca sobie światową świetność, a miłośnicy
dobrego żarcia i picia będą tu mile widziani. Z czasem papież bardzo utył, bo nie żałował sobie
rozkoszy podniebienia, nawet uczynił z tego kult.
Papież wesołek oddawał się bezczynności, przyjemnościom i rozkoszom alkowy. Miał
dużo nieprawych synów, których wyniósł do godności diaków i lordów. Pożenił z wysoko
urodzonymi paniami. Lubił się bawić na różne sposoby.
Istniała w pałacu papieskim swoboda obyczajów i niesamowity przepych. Komnaty
papieskie przepełnione były cennymi rzeźbami antycznymi, obrazami, drogimi meblami,
ubóstwo chrześcijańskie tu jawnie było odrzucone. Papież napatrzył się na zbytek w pałacu
swego ojca i pośpieszył cały przepych przenieść na papieski dwór. Nie miał zamiaru zmieniać
umiłowanego trybu życia, nawet gdy został papieżem, a może zwłaszcza, bo możliwości teraz
miał większe.
Trzeba jednak sprawiedliwie stwierdzić, że papież był wielkim mecenasem sztuki.
Opiekował się artystami, na jego dworze tworzył Rafael, malując ściany papieskiego pałacu.
Papież bardzo lubił Rafaela, chwalił nie tylko jego talent, lecz i łagodność charakteru, czego nie
można było powiedzieć o Michale Aniele, który dziewięć lat odmawiał pracy dla papieża, mimo
iż ten usilnie go do tego namawiał. Natomiast Leonardo da Vinci przerażony rozpustą
papieskiego dworu uciekł z Rzymu do Francji pod opiekę i łaskę francuskiego króla Franciszka I,
który od dawna wabił wielkiego mistrza synekurą.
Udało się jednak papieżowi zainteresować Michała Anioła kolosalnym projektem:
rozbudową bazyliki Św. Piotra, która została zrównana z ziemią przez poprzednika Leona X,
Juliusza II.
Do tego papieża Lukrecja Borgia przed śmiercią napisała list, prosząc o błogosławieństwo
dla siebie i swoich dzieci. Zaczynał się słowami: „Świątobliwy Ojcze, Panie mój!” – oddawała
mu pod opiekę los swoich dzieci.
Dominikanin Fra Meriano był niezrównany w pomysłach. Zabawiał papieża nowymi
widowiskami. Z pierogów wyskakiwali nadzy chłopcy. Dbał, żeby kuchnia papieża była
należycie obfita i wykwintna. Pewnego razu zachwycił gości specjalnym daniem z pawich
języków i z mózgów małp. Jak wiadomo papież był żarłokiem i pochłaniał ogromne ilości
potraw. Czy w ogóle pościł? Mamy wątpliwości, specjalną pobożnością bowiem nie wyróżniał
się i pewnego razu powiedział do swego kardynała Bembo świętokradcze słowa: „Nąjwiększą
rozrywką papieży były polowania”.
Łowy papieża były tak samo wspaniałe, jak i jego uczty. W tym celu trzymał całą sforę
psów myśliwskich i całe gromady ptaków, przyuczonych do polowań. Widzieć młodego papieża,
ubranego w rozkoszny kostium myśliwski, ozdobiony złotem i kamieniami drogocennymi to
istna uczta dla oczu. Młodzi ludzie na papieskim dworze o nietradycyjnych upodobaniach,
których było tam sporo, istotnie oczu od papieża odwieść nie mogli, zwłaszcza po tym, jak
rozniosła się plotka, że Leon X również ma nietradycyjne seksualne upodobania, mimo iż będąc
kardynałem, miał kochankę, a z nią nieślubne dzieci. Kochanka pozostała we Florencji, dzieci
siostrzeńcami czy bratankami, jak zwykle bywało na papieskich dworach, nie stały, toteż papież
jest wolny w swym wyborze. Niebawem dowiemy się, Drogi Czytelniku, o jego namiętnym
kochanku, a na razie papież głowi się, co ma zrobić z białym słoniem, którego podarował mu król
Portugalii. Trzech władców świata miało białe słonie: Karol Wielki, Iwan Groźny i papież Leon
X. Swego słonia, któremu nadał imię Hann, Leon X nie zabił, w odróżnieniu od Iwana Groźnego,
który swoje zwierzę przysłane z Indii uśmiercił, gdyż nie chciało paść przed nim na kolana. Jak
na razie Leon X posadził na swego białego unikuum swojego błazna, wieszcza narodowego,
Baraballę i ten dumnie jeździł po Rzymie. Rosyjski baśniopisarz Iwan Kryłow chyba właśnie
stąd zaczerpnął wątek dla swej baśni, jak po ulicach prowadzono słonia ku uciesze i
podziwiwowi gapowiczów. Może życie słoni i jest bardzo długie, lecz Hann wkrótce zdechł, być
może wcale nie ze starości. Dowcipny pornograf Pietro Aretino, który zawsze na wszystkich
papieskich dworach był mile widziany, mimo iż gorszył zebranych swymi pornograficznymi
sonetami, w których opisywał szesnaście sprośnych pozycji seksualnych, ilustrowanych rycinami
przez ucznia Rafaela, Giuliana Romana‚ wziął się do pisania nie tylko epitafium ku czci
zmarłego słonia, lecz jego ostatniej woli. A słoń nic innego sobie nie życzył, jak tylko nagrodzić
najbardziej rozpustnego kardynała drogim trofeum, spreparowanym w formalinie, swym
potężnym fallusem. Tak oto bawiono się na papieskim dworze, sama wesołość. Nota bene Pietro
Aretino zmarł od ataku śmiechu, siedząc na krześle po tym, jak jego siostra opowiedziała sprośną
anegdotkę.
Skutki wielkiej rozrzutności Leona X były fatalne. Papieski skarbiec zionął pustką.
Watykan znalazł się na skraju totalnej katastrofy finansowej. Pomysłowy papież za radą swych
doradców zaczął sprzedawać godności kardynalskie, kapelusz kardynalski kosztował od
dwudziestu czterech do siedemdziesięciu tysięcy dukatów. Dowcipny Janusz Kawryżka
przedstawił tę aukcję kardynalskich kapeluszy: „Sala Watykanu. Na drzwiach ogłoszenie
napisane po łacinie, informujące o tym, że w takim a takim dniu odbędzie się tu aukcja sprzedaży
kardynalskich kapeluszy. O wyznaczonej porze sala jest pełna zainteresowanych kupców. Jeśli
ktoś chce przed przystąpieniem do aukcji trochę się pomodlić, może to uczynić w małej kaplicy,
niestety w Bazylice Świętego Piotra jest to niemożliwe”.
Bazylika została zburzona. Kto ją zburzył? Ano Leon X z myślą o rychłej jej odbudowie z
odpustów, którymi żwawo handluje nuncjusz papieski. Grożąc wiernym piekielnym ogniem,
bryzgając śliną jak siarką, nakłania grzeszników do kupna odpustów. W jednej skrzyni ma
odpusty z pieczęcią i podpisem papieża, do drugiej wkłada pieniądze. Do utraty tchu jeździ ten
gorliwy mnich z miasta do miasta, ze wsi do wsi i cieszy się, że coraz bardziej pustoszeje
skrzynia z odpustami, a coraz bardziej napełnia się skrzynia z pieniędzmi. Jechać pewnego razu
przyszło mu przez gęsty las, po pustej drodze. Przystanął napoić konia. I nagle spotyka
rozbójnika, który szybko kupił odpust za grzech złodziejstwa i przy okazji zabrał całą skrzynię
pełną pieniędzy. Podziękowawszy, ze spokojnym sumieniem, skrył się w lesie.
O tym smutnym incydencie powiedziano papieżowi w momencie największego popytu na
kardynalskie kapelusze. Cena na ten „towar” momentalnie wzrosła. Papież musiał przecież
zrekompensować sobie stratę z powodu kradzieży. Szczęśliwcy, którzy kupili kardynalskie
mantie za dwadzieścia cztery tysięcy dukatów, pokazywali język tym nieszczęśliwcom, którzy
musieli je kupić za siedemdziesiąt tysięcy dukatów. Symonia przyniosła mu niezłe dochody.
Papież był usatysfakcjonowany. A Marcin Luter nie. On miota gromy przeciwko papieskim
nadużyciom, w 1517 roku przybija na drzwiach katedry w Wittenberdze swoje dziewięćdziesiąt
pięć tez dotyczących sprzedaży odpustów. „Majątek papieża znacznie przewyższa bogactwa
innych ludzi” – napisał. A papież ani drgnie. Pies szczeka, karawana idzie dalej.
Odpusty, jak wiadomo, nie były wymysłem Leona X. Już Juliusz II je stosował. Lecz na
taką szeroką skalę zastosował je Leon X. Tłumaczył, że pieniądze są potrzebne na odbudowę
Bazyliki Św. Piotra. Wierni słusznie pytają: papież jest bogaty jak Krezus. Dlaczego nie może ze
swoich pieniędzy odbudować bazyliki? Pytanie pozostawimy bez odpowiedzi. Nigdy jeszcze nie
bywało tak, by bogacze oddawali swe bogactwa i żeby nie dążyli do jeszcze większego. Taka już
jest psychiczna konstrukcja człowieka.
Papieża krytykują za hulaszczy tryb życia, za pociąg do zbytków i luksusu, a także za
jego biseksualizm. Co wiemy o homoseksualizmie Leona X? Niewiele. Joseph Mc Cabe
scharakteryzował negatywnie papieża: „Rubaszny, frywolny, cyniczny rozpustnik. uzależniony
od homoseksualnych praktyk”. Jakich? Kochankiem papieża był młody człowiek, sieneńczyk,
którego Leon X uczynił kardynałem, Alfonso Petrucci. Papież widocznie był w nim zakochany,
bo okazywał mu niezwykłą łaskę, a nawet nadskakiwał. Na zamku specjalnie dla Petruccia
urządzano różne uroczystości i zabawy. Na łowach kardynał Petruccio siedział na swym
wierzchowcu zawsze obok Leona X. Nieraz zabawy nosiły okrutny charakter, niczym na zamku
markiza de Sade – przyłapanym na kradzieży zwierzyny w papieskim lesie kłusownikom
odcinano stopy.
W 1517 roku Leon X odkrył skierowany przeciwko niemu spisek kardynałów i okrutnie
się z nimi rozprawił, niczym Iwan Groźny. Torturował, obcinał kończyny, nosy, uszy, języki.
Namaścił nowych trzydziestu jeden lojalnych kardynałów, czyli odnowił swój gabinet od
podstaw. Stało się to tak: kochanek Petruccio napatrzywszy się na luksus, w jakim żyje papież,
zapragnął sam stać się papieżem. Przekupił papieskiego lekarza Battistę de Vercelliego. żeby ten
podczas operacji hemoroidów papieża wlał w jego odbyt truciznę. Plan otrucia papieża był
ułożony na papierze, lecz nadwornej policji dzięki donosowi jednego ze sług, wtajemniczonego
w tę operację, plan udaremniono. Doktor został natychmiast aresztowany i na torturach wydał
Alfonsa Petruccio, któremu udało się zbiec do Hiszpanii. Lekarza powieszono, a jego trupa
zhańbiono, bo tak należało postępować ze zdrajcami – trupa wypatroszono i poćwiartowano
przed powieszeniem. Wisiał kilka miesięcy ku przestrodze innych. Na pewno w tym czasie
Michał Anioł bardzo żałował, że tak bez pojęcia trwoniono cenny surowiec. Przecież jemu do
badań anatomii człowieka ciągle brakowało trupów. Rozprawiwszy się z jednym zdrajcą, Leon X
przystępuje do ukarania drugiego, głównego winowajcy, swego ekskochanka Alfonsa Petruccio.
Trzeba za wszelką cenę wywabić go z Madrytu i zmusić do przyjazdu do Rzymu. W tym celu na
hiszpański dwór do króla jedzie przedstawiciel papieża z ważną misją: przekonać hiszpańskiego
króla i Petruccia, żeby ten wrócił do Rzymu, że Leon X mu wybacza i daje papieskie słowo, że
włos z głowy mu nie spadnie. Petruccio dał się przekonać. Gdy tylko pojawił się w Wiecznym
Mieście, natychmiast został aresztowany i wrzucony do lochów. Okrutnie go torturowano. Gdy
krzyczał, że przecież papież dał mu słowo, że włos z jego głowy nie spadnie, papież cynicznie
powiedział: „Nie dotrzymuje się obietnic danych zdrajcom”.
Na torturach Petruccio przyznał się, że ośmiokrotnie usiłował zabić papieża i w tym celu
nosił schowany w szatach ostry nóż, lecz za każdym razem coś mu przeszkadzało ten zamiar
wykonać. Naturalnie skazano go na śmierć, a żeby była bardziej hańbiąca, egzekucję wykonał kat
nie chrześcijanin, a Maur. Udusił Petruccia w celi Zamku Świętego Anioła jedwabnym sznurem
o barwie kardynalskiej purpury. Tak skończyła się wielka miłość Leona X do swego kardynała.
Długo nie rozpaczał, ponieważ już wszedł w homoseksualne praktyki i szybko wziął sobie
nowego kochanka. Był nim śpiewak Solimanda pochodzenia tureckiego, znajdujący się na
papieskim dworze w charakterze zakładnika.
Leon X, jak zresztą każdy papież, kochał swoich krewnych, więc zawczasu zatroszczył
się o zmianę prawa, według którego papieżami mogli być tylko mężczyźni urodzeni w
formalnych związkach. Uczynił to z myślą o swym bratanku, synu Guiliana de Medici i jego
kochanki Floretty. Był nim przyszły papież Klemens VII.
W grudniu 1521 roku papież zmarł w wyniku silnego przeziębienia. Miał jedynie
czterdzieści siedem lat. Rządził Watykanem osiem lat i osiem miesięcy. Źle rządził. Po sobie
pozostawił zupełnie pusty skarbiec i rozłam w kościele. Kościół był podzielony, a papiestwo
bliskie bankructwa. Można tylko podziękować Bogu, że mimo licznych zamachów nie został
zabity, chociaż chodziły natrętne słuchy, że go otruto. Na dzień przed śmiercią papieża jego
podczaszy Malaspina podał mu kubek z winem. Papież spróbował i zapytał: „Skąd wziąłeś takie
gorzkie wino?”. A nad ranem już nie żył. Wszystko to jest zbyt podejrzane, lecz niezbitych
dowodów na otrucie papieża nie mamy i śmierć tego papieża wesołka stanowi jeszcze jedną
zagadkę historii. Michał Anioł specjalnie nie rozpaczał po śmierci papieża. Nie lubił go i nie
pochwalał jego hulaszczego trybu życia. Właściwie za czasów pontyfikatu tego papieża wielki
mistrz siedział bezczynnie, uparcie nie chcąc mu służyć.
GNIEWNY HADRIAN VI (1522–1523)
Znienawidził Michała Anioła, gdy w styczniu 1522 roku został wybrany na papieża po
śmierci Leona X. Był Hiszpanem, złośliwym i ponurym. Był wychowawcą przyszłego króla
Karola V. Gdy wybierano go na papieża, liczono na poparcie potężnego domu Habsburgów.
Długo ten papież do Rzymu nie przyjeżdżał, bowiem doszły go słuchy, że Rzymianie są oburzeni
wybraniem na papieża „cudzoziemca”. Zapragnął przeprowadzić srogie reformy naprawiające
obyczaje kurii rzymskiej. Zainteresował się Michałem Aniołem, a raczej jego Sądem
Ostatecznym. Nosił się z zamiarem zniszczenia fresków na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej,
bowiem, jak się wyraził: „Jest to łaźnia golców, haniebnych i obrzydliwych”. Nie udało mu się
tego uczynić, zmarł niespodziewanie po roku pontyfikatu. Sąd Ostateczny został ocalony.
Następny papież Klemens VII był bardzo przychylny Michałowi Aniołowi.
KLEMENS VII (1523–1534)
Papież Klemens VII, z domu Giulio de Medici, dobrze znał Michała Anioła jeszcze z
Florencji, bowiem obaj pochodzili z tego miasta. Klemens VII był nieślubnym synem Giuliana
Medici, brata Wawrzyńca. Hadrian VI, poprzedni papież, mianował go kardynałem i
arcybiskupem Florencji. Po śmierci Hadriana VI Giulio de Medici został papieżem Klemensem
VII. Dwanaście lat trwał jego pontyfikat pełen klęsk i porażek, bowiem był złym dyplomatą i
niepotrzebnie wdał się w konflikt z mocnymi Habsburgami. Armia Karola V okazała się
silniejsza i odziały niemieckie wkroczyły do Rzymu, miasto zostało zrujnowane. Tak skończyła
się renesansowa era papiestwa. Sam Klemens VII był zmuszony schować się za grubymi murami
zamku Św. Anioła. Na zewnątrz żołnierze niemiecy oblegający zamek, krzyczeli, grożąc
papieżowi. Ten najazd Habsburgów na Rzym nosi w historii nazwę „Sacco di Roma”. Czegoś
podobnego stolica apostolska nie widziała od chwili najazdu barbarzyńców. Siedem miesięcy
trwało oblężenie zamku, wreszcie upokorzony i zwyciężony papież był zmuszony uznać
dominację hiszpańsko-niemiecką, a Klemens VII musiał włożyć na głowę Karola V koronę
cesarską. Żeby całkowicie nie stracić poparcia Francuzów, papież zgadza się wydać swoją
siostrzenicę Katarzynę Medycejską za francuskiego króla Henryka II. To nie koniec klęsk
Klemensa VII. Za jego pontyfikatu doszło do rozłamu między kościołem angielskim a rzymskim.
Henryk VIII, który nie doczekał się unieważnienia swego małżeństwa z Katarzyną Aragońską,
żeby móc ożenić się ze swoją kochanką Anną Boleyn (ściął jej później głowę), wystąpił przeciw
papieżowi i utworzył niezależną od Rzymu religię anglikańską. Fatalne rządy tego papieża nie
odbiły się na Michale Aniele. Papież bardzo go lubił i faworyzował do tego stopnia, że nawet
cenne kawałki marmuru przeznaczone dla innych rzeźbiarzy oddawał Aniołowi. Wróg Michała
Anioła, Alessandro Medici, nieślubny syn papieża, zrodzony z Mulatką, okrutny, mściwy i
rozpustny, nienawidzący Michała Anioła, bał się urządzać na niego zamachy, póki żył papież,
chociaż bardzo pragnął zabić wielkiego mistrza. Michał Anioł w obawie o swoje życie wyjechał
z Florencji.
Papież wiedział, jak dużo wielki artysta uczynił dla jego miasta. Gdy Giulio de Medici
został papieżem Klemensem VII, zapragnął zrealizować marzenie swego życia: wybudować w
medycejskim kościele Świętego Wawrzyńca zakrystię, by móc umieścić w niej grobowce swoich
przodków: Wawrzyńca Wspaniałego, który był jego wujem, swego ojca Gilama, kuzyna Lorenza
Urbino, Leona X, dla siebie też zaplanował miejsce. Obowiązek zbudowania zakrystii powierzył
Michałowi Aniołowi, co nie bardzo artyście przypadło do gustu. Papieże zawsze zmuszali go do
prac, których nie lubił.
Dla Klemensa VII Rafael zaprojektował willę na Monte Mario nad Tybrem. Wysadził ją
w powietrze wróg papieża, kardynał Collona w 1527 roku podczas łupienia Rzymu.
Odbudowano ją dla Małgorzaty Austriaczki i nazwano Willa Madama. Stendhal dzielił papieży
na mądrych i głupich. Klemensa VII zaliczył do mądrych, lecz o słabym charakterze.
PAWEŁ III (1534–1549)
Paweł III został papieżem 12 października 1534 roku, po Klemensie VII, który został
otruty. Zadaniem jego było przyśpieszenie reform kościelnych, umocnienie inkwizycji w walce z
herezjami i kontynuacja prac nad Bazyliką św. Piotra.
Michał Anioł służył temu papieżowi przez piętnaście lat jego pontyfikatu.
Kardynała Aleksandra Farnese nazywano kardynałem – podwiązką, bowiem żeby wkraść
się w łaski Aleksandra VI, oddał swoją siostrę Giulię Farnese jako kochankę papieżowi. Będąc
kardynałem Farnese nie prowadził się zbyt moralnie, ze swoją kochanką miał trzech nieślubnych
synów i córkę. Wszystkie swoje dzieci bardzo kochał, zwłaszcza córkę, wszystkim dał posady i
wszyscy mieli wysokie pozycje w świecie. Homoseksualistą ten papież nie był, lecz jego syn,
Pietro Luiggi niechlubnie zapisał się w historii jako homoseksualista, gwałciciel i okrutnik.
A oto co pisze znajdujący się na dworze Aleksandra VI Johann Burchard, który zmarł w
1505 roku, a który prowadził latami dziennik, zapisując wszystko, co działo się na papieskim
dworze i w Rzymie. Rzecz dotyczy dwudziestoczteroletniego arcybiskupa miasta Fano, Kozima
da Pistoja, i syna przyszłego papieża Pawła III, Pietra Luiggi. Luiggi oszalały z powodu prawie
nieograniczonej władzy, jaką posiadał, i dobrymi stosunkami jego ojca Aleksandra Farnese z
papieżem Aleksandrem VI, przejeżdżając przez miasta Fano, w którym był serdecznie witany
przez arcybiskupa Kozima, dopuścił się homoseksualnego gwałtu na nim. Luiggi po drodze
napastował młodych chłopców. Jeśli nie zgadzali się czynić tego dobrowolnie, on brał ich siłą.
Arcybiskup odmówił dobrowolnego kontaktu seksualnego z Luiggim, za co został brutalnie
zgwałcony i pobity. Burchard opisuje wydarzenia tak: Piotr Luiggi pozostawszy ze swoimi
kompanami sam na sam z arcybiskupem, który był bardzo przystojny i miał dwadzieścia cztery
lata, usiłował dokonać na nim czynu lubieżnego, ale ponieważ arcybiskup silnie się bronił, oni
związali ręce i nogi, i póki Luiggi dokonywał sromotnego sodomistycznego aktu na nim, dwaj
jego kompani (podaje nazwiska i imiona) trzymali przy jego gardle ostry nóź, grożąc zabiciem
go, jeśli nie przestanie się wyrywać. Arcybiskup głośno wzywał Boga i przyzywał wszystkich
świętych tak, że oprawcy potem przyznawali, że dziwią się, jak pałac i nie tylko, jak całe miasto
Fano nie zapadło się pod ziemię. Gdy arcybiskup w dalszym ciągu krzyczał, oni zatkali mu usta i
gardło szmatami, tak że tamten omal się nie udusił.
Arcybiskup zmarł od gwałtu i bicia, a więcej ze wstydu. Oprawcy nie tylko nie ukrywali
tego faktu, lecz chwalili się nim. Naturalnie wszyscy wkrótce się o tym dowiedzieli. Lecz osądził
ten czyn w Rzymie tylko jeden kardynał, pozostali milczeli. Dowiedział się o tym ojciec,
przyszły papież Paweł III. Skwitował pobłażliwie, że to są zbytki młodości, potajemnie
udzielając synowi rozgrzeszenia. Takie rzeczy działy się na dworze Aleksandra VI, Drogi
Czytelniku! (cytujemy za Stendhalem, tom 8, 1978, Moskwa).
Między Pawłem III i jego synem Pietro Luiggim panowały raczej napięte stosunki, gdy
papież przekonał się o łotrostwie i nikczemności swego syna. W 1547 roku Pietro Luiggi został
zamordowany. „Psu psia śmierć” – jak powiedziałby Aleksander Macedoński. Natomiast
naśladując papieską tradycję nepotyzmu Paweł III obdarzył dobrodziejstwami swego wnuka,
syna Luiggiego, Oktawiana. W 1545 roku papież utworzył z Parmy i Piacenzy nowe królestwo i
przekazał je wnukowi. Hiszpańsko-niemiecki król Karol V wyraził z tego powodu swe
niezadowolenie, lecz do wojny nie doszło.
Tak samo wysokie godności otrzymał drugi wnuk papieża, czternastoletni Aleksander.
Najbardziej serdeczne i bliskie stosunki łączyły papieża z córką Konstancją, matką której była
kochanka papieża Silvia Ruffini. Mimo iż była mężatką – jej mąż to Giovanni Battista Crispo –
urodziła papieżowi czworo dzieci, oprócz Konstancji trzech synów: Pietra Luiggi, Paola i
Ranuccia. Była raczej osobą skromną, a nie żadną ladacznicą, siedziała cicho, do Watykanu nie
jeździła i w ogólnych ucztach Pawła, na które byli zapraszani wszyscy członkowie rodziny
papieża, nie brała udziału. Płodziła ślubnemu mężowi dzieci z papieżem, a mąż robił dobrą minę
do złej gry! Ani razu nie poprosił o rozwód. Co za dobrotliwy rogacz. Córka papieża, Konstancja
(1468–1549) – wielodzietna matka. Miała aż dziesięcioro dzieci. Tyle wnuków miał Paweł III.
Każdy otrzymał wysokie posady i pokaźne majątki. Od córki ojciec wymagał w specjalnym
liście, żeby surowo wychowywała jego wnuki, nie brała przykładu z rozpustnego ojca. Nie
przyjmował krytyki pod swoim adresem. Mąż Konstancji zmarł w 1535 roku, lecz wielodzietna
wdowa ponownie już nie wyszła za mąż. Starczy, dziesięcioro dzieci to nie są żarty! Lud Rzymu,
kardynałowie, strasznie się oburzyli, gdy Paweł III obdarzył kardynalską purpurą swego
czternastoletniego wnuka Aleksandra, a potem i drugiego wnuka uczynił kardynałem. Karol V
wyraził swój protest, obwiniając Pawła III, że zbyt faworyzuje swoją rodzinę i obdarza wnuków
kardynalskimi purpurami. Sędziwy dziadek często zbiera swoją liczną rodzinkę w pałacu
papieskim w Watykanie. Trzeba przyznać, że Paweł III udzielał się rodzinie znacznie bardziej niż
inni papieże. Papież ciągle przebywał w otoczeniu kobiet: swej matki Giovanelli Caetani i siostry
Giulii Farnese oraz dzieci i wnuków.
W 1541 roku napisał kronikarz: „Paweł III zaprosił do Watykanu na zabawę swych
krewniaków i ich kobiety. Przed uroczystą wieczerzą, w której również wziął udział papież,
goście byli zabawiani muzyką i występami błazna Rosso, później zaś odbył się bal maskowy. Na
stole marcepanowe zameczki z wieżyczkami. Watykan stał się miejscem rozrywki! Paweł III
ostentacyjnie otaczał się gromadą własnych dzieci i wnuków”.
W 1541 roku Michał Anioł ukończył sześćdziesiąt sześć lat i znajdował się w znakomitej
twórczej formie. Papież Paweł III bardzo przychylnie do niego się odnosił, wysoko mistrza cenił
i zasypywał zleceniami, za które dobrze płacił. Paweł III zbudował nową katedrę obok
Sykstyńskiej (została ukończona w 1549 roku), malowidła tam miał wykonać Michał Anioł.
Mistrz ma już siedemdziesiąt pięć lat, lecz twórcza energia go nie opuszcza ani na minutę,
chociaż już trudno mu wgramalać się na rusztowania, coraz trudniej pracować, zadarłszy głowę,
lecz z powodu danego słowa honoru trzeba te trudności odsunąć w niebyt. Codziennie
przychodził z kartonem nowych szkiców. które następnie przenosił na tynk. Paweł III zasypuje
Michała Anioła nowymi zamówieniami. Teraz on będzie ozdabiać malowidłami papieski pałac
Farnesa. Papież doskonale zdaje sobie sprawę, że geniusz Michała Anioła zostawi w historii
ludzkości trwały ślad, maksymalnie więc eksploatuje starca i mówi, że chętnie by oddał kilka lat
swego życia, jeśli to mogłoby przedłużyć życie Michała Anioła. Papież zmarł w 1549 roku w
wieku osiemdziesięciu jeden lat.
JULIUSZ III (1550–1555)
Po śmierci Pawła III papieżem został Marceli II. Miał pięćdziesiąt cztery lata, czyli był o
całych dwadzieścia lat młodszy od Michała Anioła. Bardzo mu przychylny i nie wiadomo, jakimi
by nowymi genialnymi dziełami zaowocowała ich współpraca, gdyby po trzech tygodniach
pontyfikatu papież nie zmarł. Był wszechstronnie wykształcony. Miał prawie encyklopedyczną
wiedzę z wielu dziedzin nauki i sztuki. Znał się na matematyce, astronomii, architekturze. Bardzo
pozytywny papież, zlikwidował nepotyzm na swoim podwórku, jego krewnym nie wolno było
przebywać w Rzymie. Zamierzał przywrócić godne imię Watykanu, wprowadzając niesłychanie
ascetyczny tryb życia. Zostały zakazane wszelkie festyny i uroczystości. Miał surową twarz i
nigdy nie uśmiechał się. Michałowi Aniołowi imponował ten papież i bardzo szkoda, że tak nagle
po niecałym miesiącu pontyfikatu dokonał żywota. Dowodów, iż został otruty, nie mamy.
PAWEŁ IV (1555–1559)
Paweł IV zasiadł na tronie papieskim mając prawie osiemdziesiąt lat. Cztery lata jego
pontyfikatu to przykład skrajnego integryzmu i absolutyzmu. To był bodajże jedyny papież, który
nie lubił Michała Anioła i który kazał na Sądzie Ostatecznym – w Kaplicy Sykstyńskiej –
trzeciorzędnemu artyście zamalować widoczne u mężczyzn penisy. Uważał siebie za
niezłomnego obrońcę chrześcijańskiej moralności, wprowadził w Rzymie represje. Całe cztery
lata stolica apostolska narzucała Rzymowi swoją wolę, stosując terror i istnie policyjny nadzór.
Z Watykanu wygnano stu trzynastu biskupów, wyciągnięto z domów wszystkich
mnichów, znajdujących się poza klasztornymi celami, wypędzono wszystkie prostytutki i
sutenerów. Nawet błaznom i komediantom nie wolno było przebywać w Rzymie. Zdejmowano
kardynałów, oskarżonych o niemoralność. Zapłonęły ogniska z palącymi się zakazanymi
książkami. Pięciuset autorów było zakazanych, między innymi Aretino (odwieczny przyjaciel
papieży), Machiavelli, Bocaccio, Rabelais, Savonarola.
Niechęć do tego papieża zmusiła Michała Anioła do ucieczki. Papież był wielkim
przeciwnikiem protestantów, uważał króla Karola V za zbyt pobłażliwego dla heretyków, zadarł
z tym królem, a gdy ten abdykował na rzecz swego syna Filipa II, swoją nienawiść przeniósł i na
niego. Filip II na czele potężnego wojska wjechał do Rzymu. Ludność Rzymu wpadła w popłoch
i zaczęła uciekać. Michał Anioł w towarzystwie dwóch sług opuścił Rzym.
Po dwudziestu latach bigoci odnieśli zwycięstwo. W 1564 roku Kongregacja Soboru za
przyzwoleniem Pawła IV zażądała zakrycia nagości na fresku Sąd Ostateczny. Michał Anioł
jeszcze żył. Ta wiadomość przyspieszyła jego śmierć. Girolamo da Fano na zlecenie Sykstusa V
nieudolnie „przykrył” szatami nagość ciał.
Papież zmarł w 1559 roku podczas przemówienia na placu, kiedy zachęcał swych
współpracowników do walki z herezją.
Szaleństwo radości ogarnęło Rzym, tak znienawidzony był ten papież. Zniszczono
pomnik papieża na Kapitolu, uwolniono więźniów z lochów Watykanu, dewastowano lokale
inkwizycji. Po nim pontyfikat objął nowy papież Pius IV – kardynał z Mediolanu. Jego
pontyfikat trwał sześć lat. Był miłośnikiem literatury i sztuki. Obłaskawił Michała Anioła.
Ograniczył ilość dzieł objętych indeksem. Zdjął ekskomunikę z Elżbiety I. Miał troje nieślubnych
dzieci, był nepotystą, a tymczasem Michał Anioł ma już osiemdziesiąt lat. Był to ostatni papież w
życiu Michała Anioła.
7.2. MICHAŁ ANIOŁ I LEONARDO DA VINCI
Michał Anioł – rzeźbiarz, malarz, poeta, poraża nas swym monumentalizmem. „Skalistą”
go nazywano. Ten geniusz przez całe życie dążył do doskonałości i prawie nigdy nie był
zadowolony ze swych dzieł, którymi do dnia dzisiejszego zachwyca się ludzkość. On żył w
jednej epoce z Leonardo da Vincim i Rafaelem. Był młodszy od pierwszego o dwadzieścia trzy
lata i starszy od drugiego o osiem lat. Nie uznawał ich stylu, maniery pisania, bowiem uznawał
tylko siebie. Nawet nie uważał ich za swoich rywali w sztuce. Bardzo się nie lubili nawzajem. I
gdy Leonardo da Vinci spotykał Michała Anioła bądź gdy Rafael jego spotykał, zawsze kończyło
się to wzajemnymi sarkazmami i kpinami. Michał Anioł, spotkawszy na ulicach Rzymu Rafaela
w otoczeniu gromady uczniów, zapytał nie bez sarkazmu: „A dokąd to idziesz z taką świtą jak
prezydent Rady?”. Na co mu Rafael odpowiedział: „A dokąd ty idziesz, samotny jak kat?”. No
tak, Michał Anioł był samotnikiem mimo licznych przyjaciół, mimo uczniów, z których
większość była jego kochankami, mimo przyjaźni z dostojną kobietą, mimo sławy i uznania
międzynarodowego. Homoseksualiści zawsze są samotni. Chyba już o tym się przekonaliśmy,
Drogi Czytelniku!
Trudno żarliwemu katolikowi, jakim jest Michał Anioł, zaakceptować siebie jako geja.
Świadomość, że jest homoseksualistą, jest szczególnie bolesna dla Michała Anioła. Jak wiemy,
homoseksualista-katolik to zalękniony człowiek, to nieprzerwany ciąg wewnętrznych rozterek,
które według Freuda rodzą depresję i psychiczne załamanie. Stan duchowy człowieka odbija się
na jego charakterze, na jego zachowaniu. Michał Anioł jest ponury, zamyślony i rzadko się
uśmiecha, prawie wcale. Kochanków miał dużo, przeważnie byli to jego uczniowie, z którymi
łączyła go później długoletnia przyjaźń.
Jak odnosi się on do miłości? Kochać – zrezygnować z siebie, nie kochać – skazać siebie
na samotność i smutek. Kochać i być wolnym nie uda się. Tak się nie dzieje. Zawsze kochający
zależny od kochanego. Jest jego niewolnikiem. Jak wybrnąć z tego labiryntu między niewolą i
męczeństwem? On nie wie. Po prostu ten artysta do głębi duszy cierpi.
Michał Anioł urodził się we Florencji w 1475 roku przy bardzo korzystnym położeniu
gwiazd: Merkuriusz w otoczeniu Wenus, co wróżyło i miłość, i sławę. Gwiazdy go trochę
zawiodły, owszem, sławę zdobył, z miłością było gorzej. O tym, że jest homoseksualistą,
dowiedział się, gdy miał dwanaście lat, bowiem doświadczył niewinnej masturbacji ze swoim
rówieśnikiem, a potem, gdy miał szesnaście lat z kolegą Granaccim, którego podziwiał i którym
był zafascynowany.
Granacci miał osiemnaście lat. Starszy kolega, malarz, którego Michał Anioł uwielbiał.
Kochał go i pragnął tego, czego sam nie posiadał, a nie posiadał urody. Był bardzo brzydki.
Kochał ładnych chłopców i dziewczęta. Tych pierwszych szczególnie.
Prowadził spartański, nader skromny tryb życia. Był bardzo umiarkowany w potrzebach.
Jadał bardziej z konieczności niż dla przyjemności, zwłaszcza podczas pracy, kiedy to zadawalał
się kawałkiem chleba. Mało sypiał. Twierdził, że sen wywołuje u niego ból głowy, a nadmiar snu
przyprawia go o niestrawność. Często sypiał w ubraniu i spodniach, które nosił z powodu
skurczów. Bywało że tak długo nie zdejmował spodni, że w końcu schodziły razem ze skórą
niczym u węża. Był brudasem, a czynności fizjologiczne załatwiał w pośpiechu, jak najszybciej.
Nie interesowały go ani smak podniebienia, ani błogosławieństwo snu. To wszystko zastępowała
mu praca. Był tytanem pracy.
Przez całe życie uważał wielkiego władcę Florencji Wawrzyńca Wspaniałego za swego
przybranego ojca. Ten bardzo lubił Michała Anioła, wyczuwał w nim ogromny talent, sprzyjał
jego rozwojowi i zrobił wszystko, żeby nie przepadł nadaremnie. Jak Michał Anioł trafił na dwór
Wawrzyńca Wspaniałego? Bardzo prosto. Przyszedł na dwór władcy, do jego parku, gdzie było
mnóstwo rzeźb antycznych, i z kawałka marmuru wyciosał, skopiował głowę fauna, absolutnie
identyczną z oryginałem, a może nawet lepszą od oryginału, bowiem starca pozbawił zębów.
Wawrzyniec Wspaniały, wielki mecenas sztuki, wziął Michała Anioła do siebie i tam pod
kierunkiem znanych mistrzów rzeźbiarzy chłopiec rozwijał swój talent i uczył się sztuki rzeźby.
Lorenco Wspaniały zmarł w bardzo młodym wieku, gdy miał zaledwie czterdzieści cztery lata.
Michał Anioł miał wtedy osiemnaście lat. Michał Anioł dożył sędziwego wieku osiemdziesięciu
dziewięciu lat, a w ciągu jego życia zmieniło się aż trzynastu papieży. Był blisko związany z
Watykanem, bowiem tam pracował. Z jednymi papieżami łączyły go bliskie stosunki, z innymi
nie, lecz każdy z nich uznawał bezsporny geniusz Michała Anioła.
Jest rok 1508. Michał Anioł jest w wieku Chrystusa – trzydzieści trzy lata. Jest już sławny
i bogaty. Ma we Florencji aż pięć domów, bardzo duże dostaje apanaże od swoich pracodawców,
zamówienia sypią się jak z rogu obfitości. Bogaci arystokraci proszą go, aby ozdabiał ściany ich
pałaców, papieże proszą o rzeźby i malowidła do ich kaplic. Michał Anioł dosłownie jest
rozrywany. Pracuje po szesnaście godzin na dobę. Pracoholik. Może pozwolić sobie na kaprys
wyboru pracodawcy. Bezwzględni, cyniczni władcy, którzy dopuszczali się skrytych morderstw,
by odnieść korzyści polityczne, łożyli ogromne sumy na budowę kościołów, by udobruchać Pana.
Największe rody Florencji i Mediolanu wspierały ówczesną sztukę, wynosiły artystów do rangi
półbogów. Michał Anioł jest u szczytu sławy i kariery.
On był wielkim artystą – wiedział o tym doskonale – jemu wybaczano wszystkie wady
charakteru: był uparty, bezkompromisowy, dumny, nawet pyszałkowaty, a serwilizm, cecha
bardzo rozpowszechniona w owych czasach, był mu obcy. Podlizywanie się wielkim nie było w
naturze Michała Anioła, dlatego tak trudno mu było żyć przy trzynastu papieżach tak lubiących
pokorę i uniżoność.
Michał Anioł nigdy się nie ożenił. Na pytanie „dlaczego?”, odpowiadał: „Moja sztuka jest
zbyt zazdrosna, żebym mógł ją dzielić z kobietą”. W rzeczywistości nie ożenił się, ponieważ
swoją sztukę dzielił z mężczyznami. Był homoseksualistą czy – jak to wtedy nazywano –
sodomitą.
Seks w jego życiu
Jego stosunki z młodymi mężczyznami odbywały się według jednego i tego samego
schematu – najpierw chwilowe zauroczenie, które albo mijało, albo przeobrażało się się w wielką
przyjaźń, czesto na całe życie. Z takimi mężczyznami, przeważnie jego uczniami, łączyło
Michała Anioła uczucie platoniczne. Lecz byli młodzi mężczyźni, których on darzył prawdziwą
homoseksualną namiętnością. Tu o platonizmie uczuć mowy nie było. To był namiętny seks,
ogromne pożądanie, pragnienie seksualnej satysfakcji, zakochanie ze wszystkimi cechami
zależnymi, więc bólem, udręką, melancholią, rozpaczą. Tacy kochankowie dosłownie niszczyli
Michała Anioła, lecz bez nich on żyć nie mógł. Często zdawał sobie sprawę, że on kocha
bardziej, niż kochają jego. Jak w życiu każdego artysty miłość miała ogromne znaczenie dla
niego, wywierała wpływ na jego twórczość. Sam będąc bardzo szpetnym, kochał piękno, młode
chłopięce ciało wzbudzało w nim ekstazę. On kochał to, czego sam nie posiadał i to była jego
tragedia. Absolutnie wszyscy kochankowie Michała Anioła, których on darzył homoseksualną
miłością, byli młodzi i piękni.
Michał Anioł, jak wiemy, był żarliwym, praktykującym katolikiem. Dla niego była
szczególnie bolesna świadomość, że jest gejem.
Bardzo bliskim przyjacielem Michała Anioła był artysta Alonso Gonzales Berrugwete.
Zobaczył on malowidło sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej i dosłownie oszalał na punkcie mistrza.
Udał się do Florencji, bo zapragnął osobiście poznać Michała Anioła, który wywarł na nim dobre
wrażenie, bo nasz mistrz, chociaż sam nigdy nikomu nie pochlebiał, nawet papieżom, był czuły
na tym punkcie, lubił, gdy go chwalono, a Gonzales dosłownie rozpływał się w dytyrambach.
Wkrótce poczuł w tym artyście Michał Anioł nie tyle bratnią, co wesołą duszę. Ponurego
Michała Anioła bawiły cięte riposty Gonzalesa, rozpoczęła się między nimi korespondencja. I
jeśli listy Michała Anioła są poważne i dalekie od emocjonalnych wyrażeń, to Gonzales
dosłownie rozpływał się w wyznaniach. Niektórzy biografowie uznali te listy za miłosne.
Przytaczamy jeden z nich:
„Mój Michale Aniele! Przebywanie z Tobą jest życia mego przenąjsłodszym blaskiem, za
tysiąc uczuć i za wszystkie łaski, że już nie wiem, bez Ciebie jak mam zostać sobą”. Michał
Anioł, mimo że doskonale zrozumiał te zakamuflowane słowa miłości, na uczucie Gonzalesa
wzajemnością nie odpowiedział. Pociągali go fizycznie tylko młodzi i piękni chłopcy, Gonzales
do nich nie należał, był prawie w jego wieku. Pozostał wyłącznie platonicznym przyjacielem.
Natomiast pewna dwuznaczność stosunków Michała Anioła z innym przyjacielem
Francesco Bernim daje nam do myślenia i nasuwa aluzję o ich homoseksualnych relacjach.
FRANCESCO BERNI. PIERO URBANO
Wielki koneser piękna, zwłaszcza piękna młodych chłopców, Michał Anioł nie mógł
obojętnie przejść obok, gdy w 1533 roku zobaczył we Florencji pięknego jak bożek Feb
siedemnastoletniego chłopca, który istotnie miał na imię Febo di Poggio. Był modelem, modelem
został i dla Michała Anioła, i nie tylko. Wkrótce już był jego kochankiem – wybrednym,
kapryśnym, krnąbrnym, egoistą, chciwym, bez „duszy”, a swoją urodę traktował jak intratny
towar, sprzedając go takim oto pięćdziesięcioletnim staruszkom, jakim w tym czasie był Michał
Anioł. Wielka sława mistrza, jego talent, uznanie były bez znaczenia dla cynicznego i na wskroś
zdeprawowanego Febo. Dla niego liczą się tylko pieniądze. I jeśli mistrz tego nie rozumie i
zasypuje go bzdurnymi miłosnymi listami i sonetami, w których „tak dobrze było, gdy twój jasny
płomień rozjaśniał niebo”, to racjonalny i praktyczny Febo daleki jest od wszelkiej romantyki.
Kto wskaże who is who? Na wzniosłe dytyramby Michała Anioła odpisywał: „Potrzebuję
pieniędzy, aby się ubrać i udać się do Monte, aby zobaczyć walczących, dlatego proszę was,
abyście mnie zaopatrzyli i pomogli w tym, o ile uważacie za słuszne”. Kubeł zimnej wody
wylany na gorącą głowę, zakochaną głowę i serce Michała Anioła był zbyt bolesny. On
potrzebuje miłości chłopca, chłopiec zaś potrzebuje pieniędzy. O jakim uczuciu, o jakim
zbliżeniu dusz tu mowa? Nudziły Febo wzniosłe liryczne sonety Michała Anioła napisane w
bezsenne noce, noce bólu i rozpaczy jemu poświęcone. Były to miłosne listy starego człowieka,
który w żadnej mierze nie nadawał się na seksualnego partnera Febo. Owszem, on jest gotów
dzielić „miłość nietradycyjną”, ale z ciekawym zewnętrznie partnerem, lecz nie z tym odrażająco
brzydkim staruchem o spłaszczonym nosie Maura. A jeśli ten chce jego miłości, płacze i wyje jak
zraniony wilk, dając upust rozpaczy w listach, to niech suto, suto, a nie skąpo, jak było
dotychczas, mu płaci. Wszytko jasne, mistrzu? Tak, Michał Anioł „aluzję zrozumiał”, lecz nie
przyjął. On na zawsze chce zostawić Florencję, byleby uciec od tego bólu i rozczarowania. Do
Febo pisze: „Febo, chociaż żywisz do mnie ogromną nienawiść, nie wiem dlaczego, nie myślę, że
z powodu miłości, jaką cię darzę, lecz przez jakieś słowa, w które nie powinieneś wierzyć, nie
mogę jednak powstrzymać się, aby do ciebie nie pisać i zaręczam ci, dopóki żyję, gdziekolwiek
będę, zawsze jestem do twoich usług wierny i zakochany jak żaden inny z przyjaciół, których
masz na świecie. Proszę Boga, aby ci otworzył oczy, abyś poznał, kto pragnie twojego dobra
bardziej niż własnego zdrowia i umie kochać”.
Nie mamy danych, jak zareagował Febo na ten pełen bólu list Michała Anioła. Może
przekonawszy się, że w kopercie nie ma upragnionych dukatów, nawet go nie doczytał do końca,
wrzucając do kosza, jak wrzucił wszystkie mu adresowane miłosne sonety wielkiego mistrza, a
nasz wulgarny Janusz Kawryżka, doszedłszy do linijek, gdzie Michał Anioł błaga Boga, aby
„nawrócił” Febo na drogę homoseksualnej miłości, dodał własny komentarz, lecz słowami
markiza de Sade: „Nigdy potężne Niebo nie mieszało się do dupy”.
A potem Janusz Kawryżka obraził się na biografa Giovanniego Papini, który uparcie
twierdzi, że z młodzieńcami Michała Anioła łączyły wyłącznie platoniczne stosunki i że miał on
„nikłe libido”. Skomentował te słowa we właściwej sobie manierze: „Panie Włochu, nie wciskaj
nam kitu, że Michał Anioł miał słaby temperament w imię pseudopatriotyzmu dla swej nacji,
bowiem prawda jest taka, że ten „źrebak był ciągle nienasycony, ciągle konfliktował ze swoim
ciałem, którego nigdy nie mógł zaspokoić”.
Febo wpędzał Michała Anioła w poczucie winy. Ten krótki i potajemny związek
homoseksualny odcisnął piętno na rysunkach i szkicach Michała Anioła, a także na jego
wierszach, a napisał ich sporo w tym czasie i wyłącznie dla Febo: muza jego stała ponura, a
nawet posępna, a nawet tragiczna, tyle tu było smutku i bólu. W tym czasie czarna melancholia
owładnęła mistrzem. Jego najbardziej ukochany kochanek, do którego czuł najsilniejszy
seksualny pociąg, a jednocześnie pragnął zjednania dusz, nie chciał ani jego poezji, ani jego
rysunków. Chciał pieniędzy wyłącznie. Ta świadomość prostytuowania się chłopca silnie
męczyła Michała Anioła. Zdawał sobie sprawę z cynizmu swego ucznia-kochanka, że był
wrodzoną prostytutką, że oprócz pięknego ciała i pięknej twarzy nie posiadał nic, moralnie był
zepsuty do granic możliwości, nie posiadał żadnych wartości duchowych – lecz to przeklęte
libido, ta przeklęta namiętność, której nie był w stanie przezwyciężyć, nie dawała mu spokoju.
Właśnie może wtedy wyrwały mu się te świętokradzkie słowa: „Dlaczego pan Bóg karząc taką
namiętność, uważając ją za grzech śmiertelny, pozwala jednostce być wobec niej bezsilnym?”.
Na szczęście pojawił się u Michała Anioła dostojny uczeń, z którym więź duchowa,
emocjonalna i homoseksualna połączyły się w jedne wielkie harmonijne uczucie.
FRANCESCO AMADORI URBINO
Jest rok 1527. Michał Anioł ma pięćdziesiąt dwa lata. Ma jeszcze jednego ucznia, który
bez wątpienia jest jednocześnie jego kochankiem. Jest nim Cecchino Salvati. W jakich
okolicznościach to nastąpiło? Medyceuszów wygnano z Florencji. Trwa wojna. Pałac Signorii
został splądrowany, a tam w parku znajduje się statua Dawida i jej autorem jest Michał Anioł. Z
okna pałacu, który w tym czasie rabowali żołnierze, zrzucono drewnianą ławkę, która potłukła
ramię Dawida. Roztrzaskało się na trzy części. Odłamki leżały na ziemi przez kilka dni zanim
wielki miłośnik sztuki Michała Anioła, osiemnastoletni młodzieniec Cecchino nie przyszedł do
parku i nie zebrał tych odłamków. Zaniósł do domu swego ojca, gdzie starannie przy pomocy
Cosima de Medici je odrestaurował. Tak chłopiec uratował wielkie dzieło Michała Anioła.
Obecnie ta skulptura znajduje się w Luwrze, w Paryżu, podziwiają ją turyści z całego świata.
Michał Anioł dowiedział się o tym i wziął chłopca do siebie. Uczynił swoim uczniem. Zabrał go
ze sobą do Rzymu. Niestety, przyjaźń szybko się skończyła. Salvati okazał się krnąbrnym i
złośliwym chłopcem, a Michał Anioł złośliwości nie lubił, wystarczyło, że sam w nadmiarze
posiadał tę cechę charakteru.
W każdym razie przez kilka lat znacznie ochłódł w stosunku do Salvatiego i nawet zrobił
wszystko, żeby to nie jemu dostało się malowanie ścian w Sali Królewskiej w Watykanie.
Powierzono je drugiemu jego uczniowi, Daniello da Voltera, w którym w tym czasie był
zakochany. Salvati zabiegał o ten kontrakt. To było w 1554 roku. Usunął go z serca Michał
Anioł, miał wtedy już osiemdziesiąt lat. Wymazać wspomnienie o Salvatim pomogła mu nowa
przyjaźń czy też nowa miłość, jak wolisz, Drogi Czytelniku, do Daniella. Miłość do Salvatiego
przeobraziła się w bardzo destrukcyjne uczucie – w nienawiść. Zmarł Cecchino w wieku
pięćdziesięciu trzech lat, zżerany rozczarowaniem, zawiścią i otwartą wrogością do mistrza,
którego kiedyś uwielbiał. Od miłości do nienawiści tylko jeden krok.
ANTONIO MINI
Jest rok 1533. Michał Anioł ma sześćdziesiąt jeden lat. Zatrzymał się w Rzymie, a
zatrzymała go tu miłość do szesnastoletniego chłopca. Gdy go poznał, napisał w pamiętniku: „1
stycznia to szczęśliwy dla mnie dzień. Poznałem młodego szlachcica Tommaso de Cavalierrego”.
Biografowie twierdzą, że w życiu Michał był mało temperamentny. My sądzimy inaczej.
Wręcz przeciwnie, do później starości Michał Anioł był niezrównany, jeśli chodzi o jego
temperament. Był ciągle nienasycony, ciągle w konflikcie ze swoim ciałem.
Miłość do Tommasa całkowicie odmieniła życie Michała Anioła. Zawładnęła nim ta
miłość całkowicie, lecz nie dała mu spokoju ducha. Męczą go rozterki natury religijnej. Jako
głęboko wierzący człowiek, praktykujący katolik, nie może pogodzić się ze swym
„upośledzeniem”, jednocześnie namiętność jest ponad jego siły i nie poddaje się rozumowi. Po
prostu tak musi być, a jak na to spojrzy Pan Bóg, to już inna sprawa, i za to Michał Anioł jest
gotów znosić pokutę. Nie przypadkowo przecież za ozdobienie malowidłami kaplic papieskich w
ostatnim okresie życia nie brał pieniędzy, robił to bezinteresownie. Tak pogańscy królowie
egipscy, faraonowie oddawali cześć bogom i składali ofiary ze zwierząt, a czasami i z ludzi.
Ofiarą Michała Anioła dla Boga za jego „inność” będzie wytężona gratisowa praca na rzecz
Kościoła. Wybuch energii twórczej wywołany miłością do Tommasa zaowocował obrazami
nagich ciał w sytuacjach pełnych dramatyzmu. Michała Anioła nie interesują krajobrazy, pejzaże,
on nie maluje martwych natur, jego namiętną pasją jest nagie ciało młodego mężczyzny, krwiste,
namacalne, seksualne, pełne uroczej zmysłowości. Oto satyr krąży nad śpiącym Erosem,
wyraźnie widać jego pożądanie, gotowość uwiedzenia pięknego bożka, syna Afrodyty. Cały rok
podobizna i tors Tommasa nie schodziły z kartonów Michała Anioła. Potem wszystko się urwało,
fascynacja się skończyła, Tommaso przeszedł do kategorii bliskich, lecz jedynie przyjaciół, i tak
już pozostanie do końca życia Michała Anioła. Tommaso będzie towarzyszył Michałowi
Aniołowi na łożu śmierci. Pietro Aretino skomentował związek Michała Anioła w satyrze,
napisawszy: „Niepohamowana miłość starszego mężczyzny do młodego chłopaka budzi emocje”.
Nie wiadomo jak przyjął Michał Anioł małżeństwo Tommasa. Na pewno daleko
nieobojętnie. Gdy został wdowcem, złożył mu kondolencje, być może odczuwając ogromną
wewnętrzną ulgę. Jak wiadomo, homoseksualna miłość jest jeszcze bardziej zaborcza niż miłość
heteroseksualna. Gdy w 1553 roku umarła żona Tommasa, kontakty Michała Anioła z nim
zacieśniły się. Michał Anioł daje mu poważne zadania, na przykład zarządzanie budową Kapitolu
w Rzymie. Tommaso zajął się także polityką. Od 1563 roku został deputowanym do senatu.
Miłość, gdy Tommaso był młody, była trudna, niemal dramatyczna dla Michała Anioła.
Skrajnie wrażliwy na piękno, ujrzawszy w osobie Tommasa ową doskonałość, wielki mistrz
zapałał do swego ucznia gorącym miłosnym uczuciem, z naganności którego zdawał sobie
sprawę. Dopiero poczynając od 1545 roku, ich miłość przeszła w bardziej spokojną fazę
przyjaźni.
Biografowie Michała Anioła zauważyli ogromny wpływ Tommasa na twórczość
wielkiego mistrza. Michał Anioł analizował swoją namiętność, próbował zrozumieć naturę
swego uczucia. Może sądził, że analiza namiętności pomoże mu wyzwolić się z jej więzów, a
żeby wygnać demony, trzeba je nazwać. Miłość namiętna to miłość inna od miłości fizycznej,
jest to uczucie romantyczne, wszechogarniające i nieśmiertelne, które nie musi zostać
odwzajemnione: pożądać bez nadziei na wzajemność, śmiertelnie cierpiąc z tego powodu, żywiąc
się złudzeniem. Nikt nie jest w stanie zrozumieć cierpień innego człowieka. Te zmienne nastroje
nadziei i smutku, zamknięte w drobnym geście i słowie, które doprowadzają do rozpaczy, żeby
za chwilę uskrzydlić radością.
Cztery listy Michała do Tommasa. Pierwszy list nosi datę z 1532 roku, ostatni – z 1561.
Tym dwom siłom: młodości i pięknu nie mógł Michał Anioł się oprzeć. Biograf Perring
zastanawia się nad wczesnym etapem związku Michała Anioła, przypisując młodemu uczniowi
ważną rolę w opracowaniu koncepcji i realizacji Sądu Ostatecznego. Fresk sprawia wrażenie
dzieła bardziej ziemskiego i ludzkiego niż tworu samotnego zamyślonego tyrana. Uważa, że
przynajmniej dziesięć postaci z tego fresku zainspirowane zostały Tommasem. Kiedy i w jakich
okolicznościach Michał Anioł poznał Tommasa? Zdarzyło się to w 1532 roku. Tommaso miał
wówczas dwadzieścia trzy lata. Zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Niezwykle
przystojny, inteligentny, dobrze wychowany z gracją i powabem był powszechnie podziwiany,
pochodził z dobrej arystokratycznej rodziny.
Zapałał natychmiast afektem do młodego artysty i nie mógł tego ukryć. Pierwszy napisał
do niego list, w którym miał wyrazić swój zachwyt. W zawoalowanej formie przedstawił cały
ogrom swych uczuć i że chciał przejść przez mały strumyk – pisał alegorycznie – a zanurzył się
w kipiejący ocean. Tommaso był zaszczycony. Wielki mistrz, którego podziwiał z drżeniem w
głosie, pierwszy napisał do niego i wyznał swoje uczucie. Pochlebiało to młodemu człowiekowi.
Żywo odpisał bez pruderii, wyrażając z kolei swój podziw dla wielkiego mistrza. No i rozpoczęła
się gorąca homoseksualna miłość Michała Anioła do pięknego młodzieńca, Feba, Apollona,
którego wymarzył, który teraz ucieleśnił się. Tommaso w oczach Michała Anioła był samą
doskonałością, samym pięknem w szerokim tego słowa znaczeniu, które mieści w sobie nie tylko
urodę, lecz i piękno ludzkiej duszy, dobro, zrozumienie. Właśnie takie idealne postaci Michał
Anioł rysował we wczesnej młodości. A tu przed nim żywy ideał: to jego Dawid, Apollo, Feb.
Zadeklarował młodzieńcowi dozgonną miłość.
Szaleńcza namiętność Michała Anioła trwała kilka lat. Michał Anioł odgrywał różne role
w tym związku, a dominowała rola troskliwego ojca.
Malarstwo szło w parze z poezją mistrza. Poświęcał Tommasowi mnóstwo elegii i
sonetów. Pisał do młodzieńca listy. Są to listy nie tylko śmiertelnie zakochanego niemłodego
człowieka do młodzieńca, lecz człowieka cierpiącego. Stopniowo ta trudna miłość, burzliwa jak
górski potok, przechodziła w spokojny prąd życia. Tacy młodzieńcy fascynowali Michała Anioła,
bo bez tej greckiej miłości erastesa do eromenesa on żyć nie mógł. Obaj rozumieli naturę
łączącego ich związku. Energia buchała z nich. Miłość dodawała skrzydeł. Miłość uskrzydliła ich
obu. W tym czasie Michał Anioł ma mnóstwo twórczych pomysłów.
Bardzo przeżywał Michał Anioł wymuszoną rozłąkę z kochankiem. W 1533 roku
przebywa we Florencji, a Tommaso w Rzymie. Przyjaciele Michała Anioła podsycali to uczucie.
Angiolini pisał do niego: „Tommaso kocha ciebie nie mniej niż ty jego”. Co za balsam na zbolałe
rany Michała Anioła. Swe zbolałe uczucie z powodu niemożności widywania Tommasa wyraził
w obrazie Gwałt na Ganimedesie. Jak wiadomo, Ganimedes był kochankiem Zeusa, Jowisza,
który tak w nim się zakochał, że wziął go na Olimp i uczynił swoim podczaszym. Z lubością
maluje szczegóły ciała, pieści pędzlem genitalia młodego chłopca, być może onanizując się w
tym momencie. Wszystko to tchnie zmysłowością i erotyką.
SEBASTIANO LUCJANI
Była jeszcze jedna przyjaźń, która przetrwała aż trzydzieści pięć lat (od 1512 do 1547
roku). Charaktery mieli diametralne rożne, lecz łączyła ich długotrwała przyjaźń. Był młodszy od
Michała Anioła o dziesięć lat. Lubił beztroskie życie, był wesoły i lekkomyślny. Trochę był
intrygantem, człowiekiem dworskim. Nie był rzeźbiarzem, lecz malarzem. No cóż, zdarza się, że
największe przyjaźnie powstają nie z podobienstwa, ale z różnic charakterów. Dopełniali się
nawzajem. Kochali sztukę i muzykę. Obaj nie lubili Rafaela. Nazywał Michała Anioła „Panem
świata” i dziwił się, czemu papież nie uczyni go księciem lub królem. W 1532 roku napisał do
Michała Anioła list pełen miłości, w którym były takie oto słowa: „Kocham Pana jak własną
duszę i Bóg o tym wie”, i dalej: „Poświęciłbym całe życie dla Waszej miłości”.
Podobno nie była to miłość homoseksualna – twierdzą ci biografowie, którzy w ogóle
kamuflują gejowskie upodobania Michała Anioła. Była to czysto homoseksualna miłość,
twierdzą bardziej śmiali biografowie, którzy brzydzą się obłudą i hipokryzją. Nasze zdanie? Tak,
to była męska, fizyczna i duchowa miłość, mimo że ten kochanek Michała Anioła posiadał
dwóch nieślubnych synów. Jeden miał w sobie żar, zapał i gniew, drugi był zimny i opanowany.
Lód i płomień! Nie zawsze z tego cocktailu rodzi się woda, czasami wielkie uczucie!
LUIGI PULCI
Jest 1522 rok. Michał Anioł znajduje się we Florencji. Tu zakochał się w młodym i
pięknym Luigim Pulci. To on pracował nad posągami do grobowca Juliusza II, których nie
dokończył za jego życia, dokończy po jego śmierci. Luigi był młodym poetą, jego ojcu ścięto
głowę za to, że żył ze swoją córką. Obwinienie o kazirodztwo było ciężkim przestępstwem w
Italii i karano je śmiercią. Chłopiec był niestety, zarażony syfilisem, podobno zaraził go biskup,
który go zdeprawował i na siłę utrzymywał z nim homoseksualne stosunki. Michał Anioł pomny,
jak sam chorował na syfilis, gdy miał czterdzieści lat, bardzo przejął się chorobą pięknego
chłopca (widocznie syfilis jeszcze nie odcisnął się znamieniem na zewnętrznym wyglądzie
Luigiego, jak to było w przypadku Cezara, syna papieża Aleksandra VI, któremu zaraza
spowodowała takie spustoszenie w organizmie, że gniły mu trzewia, a twarzy nie mógł pokazać
bez maski). Lui- gi nie przejmował się „francuską chorobą”. We Włoszech od czasów Karola
VIII mało kto nie chorował na syfilis.
Był wesoły i dowcipny. Bardzo go kochał Michał Anioł. Luigi skończył życie tragicznie:
spadł z konia i w wyniku odniesionych ran zmarł. W pamięci Michała Anioła na zawsze pozostał
miłym młodzieńcem o niepospolitym talencie improwizatora.
BALTAZAR CASTIGLIONE
Jest rok 1554. Michał Anioł ma prawie osiemdziesiąt lat i jest zakochany w Daniello da
Volterra
Ostatni jego uczeń, Tiberio Calcagni urodził się we Florencji w 1532 roku. Umarł w 1565
roku, mając trzydzieści trzy lata.
O pederastii Michała Anioła biografowie mówią niechętnie, niektórzy, na przykład Włoch
Pappino, wręcz negują jej istnienie. Półsłówka, półfrazesy, eufemizmy, aluzje, niedomówienia
oto arsenał środków używanych przez biografów Michała Anioła, żeby ukryć, zakamuflować
jego pedofilię. Nieśmiało o tym powiedzieli Pietro Aretino, Grimm, André Gide i psychopatolog
światowej sławy Haverlock Ellis. Zaś tacy biografowie jak Pappino bali się poruszać temat
pedofilstwa artysty.
JEGO KOBIETY
Historycy zanotowali kilka nazwisk kobiet, z którymi był związany Michał Anioł i które
w większym czy mniejszym stopniu wywarły wpływ na jego życie.
Były nimi: Marcina, Vittoria Colonna, Cornelia Colonnelli, Laura Battiferro, Sofonisba
Anguissola.
Kobiety Michał Anioł kochał wyłącznie platonicznie. To zwykłe plotki, że spłodził z
kobietą syna, którego później wziął do siebie jako ucznia i że z pobłażliwością cierpiał wszystkie
jego łotrowskie wybryki. Kobieta, w której kochał się Michał Anioł, nie musiała być piękną, lecz
koniecznie uduchowioną, w miarę tajemniczą. Musiała mieć bogaty świat wewnętrzny.
Tajemniczość kobiety była mile widziana.
Tajemnicza Marcina. Po jej śmieci na jej cześć Michał Anioł napisał sonety. Nazywała się
Faustina. Była żoną Paola Attavanti. Umarła w połogu. Miłość na miarę Petrarki i Laury.
Była piękna. Jasne włosy, ładne piersi, gracja i wdzięk zniewalały mężczyzn. Prawie
każdy florentyńczyk był w niej zakochany. Wzbudzała wielki podziw urodą i skromnością
zachowania. W 1543 roku zmarła. Michał Anioł nie chciał jej unieśmiertelniać w rzeźbie,
chociaż wielu jej adoratorów prosiło go, żeby wyrzeźbił jej popiersie. On ją unieśmiertelnił w
osiemnastu wersetach. Nie wzbudzała jego pożądania, jak zresztą żadna kobieta w życiu Michała
Anioła, lecz szczery podziw.
CONTESSINE
Mając osiemnaście lat Michał Anioł po raz pierwszy zakochał się w dziewczynie. Była
nią jedna z czterech córek Wawrzyńca Wspaniałego, dwunastoletnia Contessine. Nie była żadną
pięknością, krucha, blada, chorowita. Była podobna do białej lilii, która wyrosła bez słońca,
mimo że na dworze jej ojca otaczał ją przepych i bogactwo. Jak można zakochać się zaledwie w
podlotku? Nie pytaj nas o to, Drogi Czytelniku, do dnia dzisiejszego mało kto rozumie wielką
miłość Dantego do dziewięcioletniej Beatrice. Miłość była czysto platoniczna, lecz bardzo silna.
Michał Anioł nie sypiał po nocach, nie dotknął nawet rączki dziewczynki tylko chudł i rozpaczał.
Cały czas, do 1494 roku, gdy znajdował się w domu Medyceuszów, marzył o tej dziewczynie jak
o nierealnym aniele, którego można uwielbiać na odległość, byleby codziennie słyszeć jego głos,
widzieć ją. Contessine wyszła za mąż w wieku 16 lat i bardzo wcześnie zmarła, mając trzydzieści
sześć lat. To uczucie zachował Michał Anioł na całe życie. Dla syna Contessine, kardynała
Ridolfi, wyrzeźbił popiersie Brutusa.
VITTORIA COLONNA
Surowa i dojrzała margrabina Pescary nie mogła być kochanką Michała Anioła, była
dobrą długoletnią jego przyjaciółką. Poznali się w 1538 roku, gdy on już miał sześćdziesiąt trzy
lata, a ona lat czterdzieści sześć. Była dewotką, gorliwie oddawała się praktykom religijnym.
Serce Michała Anioła nie starzeje się, potrzebuje matczynej miłości kobiety. Vittoria
pasjonowała się literaturą i sama pisała wiersze.
Bynajmniej nie była piękna. Surowa twarz, raczej męska niż żeńska, typ kobiety-trybady.
Imponowała Michałowi Aniołowi jej niezależność, zdecydowanie, a także filozoficzny sposób
myślenia. Była ogromnie szczera. Rzadki dar. Nie udawała niczego i nie lubiła kłamstwa. Była to
przyjaźń dwóch mężczyzn, z tym, że jeden z nich był kobietą. Nigdy Michał Anioł nie użył w
listach do niej słowa „miłość”, kamuflował ją słowami „wielka przyjaźń”.
Zachowały się cztery listy jej do niego i dwa jego do niej. Mimo iż mieszkali blisko siebie
i często się widywali, korespondowali. Widocznie w listach można wyrazić to, czego nie można
wyrazić widząc się. Vittoria była cenioną poetką – napisała setki sonetów, on również posyłał jej
swoje wiersze. Odnosił się do niej jak do Madonny. Vittoria zmarła w wieku pięćdziesięciu
sześciu lat. Michał Anioł bardzo przeżywał jej śmierć. W liście do przyjaciela napisał: „Straciłem
wielkiego przyjaciela”. Bardzo żałował, że nigdy nie ośmielił się jej pocałować. Na ostatnim
spotkaniu pocałował jej rękę.
CORNELIA COLONELLI
Była wdową po kochanku Michała Anioła Urbino. Nic szczególnego nie łączyło go z tą
kobietą oprócz ogromnego szacunku, jaki miał dla niej. Wspomagał ją finansowo po śmierci
męża.
LAURA BATTIFERRO
Była żoną Ammanatiego. Michał Anioł podziwiał jej urodę. Chyba nie zamienili ze sobą
ani słowa.
SOFONISBA ANGUISSOLA
Michał Anioł ma już osiemdziesiąt dwa lata i nie ma zamiaru spoczywać na laurach.
Pracuje, intensywnie pracuje i z przerażeniem stwierdza, że jego libido nie niknie, a wręcz
odwrotnie, bo nawet zwraca uwagę nie tylko na chłopców, lecz także na kobiety. Jest rok 1558.
Sofonisba jest młodą malarką. Michał Anioł czuje, że jego uczucie do tej dziewczyny znacznie
przekracza granice zwykłej przyjaźni. Pisze listy do jej ojca. Ten jest wniebowzięty i gotów
osobiście ich położyć do łóżka. Lecz zwykła przyzwoitość nie pozwala Michałowi Aniołowi tego
uczynić. Zresztą jego stosunki z kobietami zawsze były platoniczne. Kremońska szlachcianka
Sofonisba Anguissola to ostatnia muza Michała Anioła. Dała mu wizualną radość spojrzenia na
piękno i młodość. Tylko tym razem pięknem i młodością nie było ciało mężczyzny, lecz ciało
kobiety. Sofonisba, natchniona modlitwami wielkiego mistrza, który widział w niej swoją muzę.
Będzie żyła bardzo długo, prawie do stu lat, w glorii sławy, którą okryła ją ręka Michała Anioła.
JEGO WROGOWIE
Wrogów Michał Anioł miał od wczesnej młodości i do samej śmierci wielu. Nie mogło
być inaczej. Jednym z nich był Pietro Torrigiano, młody i piękny, o trzy lata starszy od Michała
Anioła. To on złamał mu nos i rozpowiadał potem na cały świat o tym zdarzeniu, i to powtarzają
wszyscy biografowie, jak to niczym suchy herbatnik chrupnęła kość nosowa Michała Anioła na
zawsze go spłaszczając i jeszcze bardziej szpecąc bez tego brzydką twarz, gdy rozwścieczony
złośliwą uwagą kolegi Torrigiano wymierzył to mocne uderzenie niczym sprawny pięściarz.
Nawet uważał siebie za ofiarę, ponieważ bojąc się gniewu Wawrzyńca Wspaniałego musiał
uciekać z Florencji. Operacji plastycznych w owym czasie nie robiono, wielki mistrz na zawsze
pozostał oszpecony. Los był jednak sprawiedliwy. Okrutnie ukarał tego bandytę. W Hiszpanii
trafił pod sąd inkwizycji, a bojąc się tortur, zagłodził się na śmierć w więziennej celi.
Bandinelli knuł przeciwko niemu intrygi. Nawet Bramante, autor i architekt Bazyliki
Świętego Piotra. To właśnie on, zazdroszcząc rzeźbiarskiego talentu Michałowi Aniołowi, zmusił
papieża Juliusza II do zmiany decyzji. Będąc pewny, że Michał Anioł nie upora się z
malowaniem, namówił papieża na zlecenie mu wymalowania Kaplicy Sykstyńskiej. Nie
podejrzewał Bramante, że tylko zwiększy sławę Michała Anioła, któremu pędzel dał się tak samo
łatwo prowadzić, jak i dłuto. Pomylił się bardzo Bramante, licząc, że as w sztuce, która wymaga
dłuta, skompromituje się jako malarz.
Szczególnie zajadłym wrogiem Michała Anioła był Alessandro, nieślubny syn papieża
Klemensa VII. Jego kochanką była żona poganiacza mułów, na dodatek Mulatka. Syn papieża,
Alessandro, urodził się ze śniadą skórą, tak ciemną, że nosił przezwisko Maura, o oczach
Cygana, o bujnym temperamencie wiecznego awanturnika. W 1531 roku Alessandro przyjechał
do Florencji jako władca i ogłosił się księciem. Nienawidził Michała Anioła tak mocno, że kilka
razy usiłował go zabić. Póki żył jego biologiczny ojciec, czyli papież Klemens VII, który lubił
Michała Anioła i otaczał go swoją opieką, Alessandro nie decydował się na zabójstwo, lecz jak
tylko papież zmarł, życiu Michała Anioła groziło niebezpieczeństwo. Uciekł z Florencji w 1534
roku. Na szczęście ten zabijaka został wkrótce zabity w jednej z bójek ulicznych.
ON I LEONARDO DA VINCI (1452–1519)
Nieślubny syn bogatego notariusza, uczeń samego Andrei Verrocchio, Leonardo da Vinci
w młodym wieku, mając dwadzieścia cztery lata, przeżył straszny szok, który pozostawił trwały
ślad w późniejszym jego życiu i twórczości. W 1476 roku został aresztowany za uprawianie
homoseksualizmu. Zarzut brzmiał: „Za uprawianie cielesnych stosunków z męską prostytutką
Jacopo Galtare”.
Obecnie o homoseksualizmie wielkiego malarza i uczonego, inżyniera, konstruktora,
mistrza da Vinci mówi się otwarcie, hańbą to przecież już nie jest, lecz w piętnastym wieku... A i
na początku dwudziestego wieku mało co zmieniło się, temat homoseksualizmu był tematem
tabu, nie poruszano go, zwłaszcza jeśli dotyczył wielkich ludzi. Jak już wspomniałam wyżej,
istniało mniemanie, iż wielcy świata muszą być nieskazitelni, a jeśli jakaś skaza zdarzyła się w
ich życiu, lepiej ten temat przemilczeć albo tak go zawoalować, żeby trudno było nawet domyślić
się, o co chodzi. W każdym razie, Drogi Czytelniku, we wcześniejszych publikacjach o
Leonardzie da Vinci nigdy nie było powiedziane wprost, że był homoseksualistą. Ten wątek
obchodzono milczeniem.
Mieszkał wówczas we Florencji, stamtąd jak i Michał Anioł, pochodził. Mimo iż
Florencja nie była wzorem moralności, a raczej na odwrót, była wzorem niebywałej rozpusty
homoseksualistów, odnoszono się wobec nich srogo: karano więzieniem. Kariera znanego
Celliniego została zniweczona przez posądzenie go o homoseksualizm. Oskarżono go o cielesne
obcowanie z jego czeladnikiem Fernardo da Montepulciano. Cellinni przyznał się do winy, w
sądzie mówił: „W łożu byłem jakby jego żoną”. Sąd przysądził mu cztery lata więzienia. Władca
Florencji Cosimo Medycejski na uniżoną prośbę Celliniego o ułaskawienie z powodu
„młodzieńczej zdrożności” zamienił wyrok sądu – więzienie na areszt domowy. Cellini utracił
wsparcie swoich mecenasów, a udręka związana z rozprawą sądową pchnęła go ku działalności
poetyckiej, poczuł natchnienie i zaczął pisać niezłe wiersze. Nie na darmo mówią, że dobry
poeta, to poeta nieszczęśliwy.
To miasto, niepodległe Rzymowi, szczyciło się ogromnym rozwojem bankowości i
rzemiosła, samych tylko fabryk produkujących wyroby z jedwabiu było tu dwieście
siedemdziesiąt, dziwnym zbiegiem okoliczności było także wylęgarnią wielkich ludzi. Wiele
sławnych nazwisk stąd pochodziło. Oprócz Michała Anioła byli nimi znani architekci, rzeźbiarze,
malarze.
Sława Leonarda da Vinci nieco była upaćkana paskudnymi plotkami krążącymi po
Florencji: młody człowiek żyje z czterema mężczyznami, i nie były to męskie prostytutki tylko
dostojni obywatele – kupcy i jubilerzy. Do małej czarnej skrzynki (takie skrzynki znajdowały się
prawie w każdym mieście Italii i służyły na donosy inkwizycji) został wrzucony anonim, w
którym zawiadamiano o zakazanych seksualnych praktykach Leonarda da Vinci z czterema
obywatelami Florencji. Inkwizycja traktowała anonimy na równi z dokumentami. Anonim
rozpatrywała specjalna komisja śledcza i przekazywała do sądu. Leonardowi nie udało się sprawy
zatuszować, był zmuszony zjawić się w sądzie, żeby oczyścić się z zarzutów.
Aż dziw nas bierze, Drogi Czytelniku, jak łatwo można było w owych czasach, w czasach
inkwizycji, oskarżyć człowieka. Sąsiad zły na sąsiada z tego czy innego powodu mógł napisać
anonim, wrzucić go do czarnej skrzynki i kariera człowieka, a nieraz i jego życie, było
zniszczone. Już nie mógł oczyścić się z zarzutów, a nawet jeśli, to i tak sądowy rozgłos na wieki
splamił jego reputację. Plotka, doniesienie, anonim to wielka intrygancka siła, która
bezwzględnie łamie ludzkie dusze.
Mimo iż Leonardowi udało się oczyścić z zarzutów, zniechęcony na całe dwadzieścia lat
ucieka z Florencji do Mediolanu. Spotka się z Michałem Aniołem po upływie tego czasu, gdy
znowu powróci do Florencji.
W 1500 roku Florencja zaczęła odzyskiwać swoją pozycję ośrodka kulturalnego i
intelektualnego. Ponownie pojawił się tu Leonardo da Vinci, który od 1482 roku rozpoczął pracę
u Lodovica Sforzy: budował mosty, tunele, nadzorował manufaktury produkujące broń palną. Po
trochu rzeźbił w marmurze, brązie i glinie.
Lecz przede wszystkim malował. To była jego pasja. Malował tak jak prawie nikt, zanim
się nie zjawił na świecie, w portrecie odkrywał stan ducha portretowanego za pomocą wyrazu
twarzy. Jeszcze będąc w Mediolanie namalował portret kochanki Lodovica, Cecylii Gallerani,
znanej obecnie jako „dama z gronostajem”. W zasadzie rzeźbić w odróżnieniu od Michała Anioła
nie lubił, bowiem wiązało się to z kurzem i brudem, a on był eleganckim estetą.
Gdy Leonardo da Vinci w 1500 roku powrócił do Florencji, znalazł tam swego
konkurenta, dwudziestosześcioletniego Michała Anioła. Zetknęli się oko w oko i od razu niemal
intuicyjnie poczuli antypatię do siebie. Ekstrawagancki Leonardo był w krótkim różowym
płaszczu, Michał Anioł w roboczym ubraniu wyglądał na czeladnika. Nic nie powiedzieli, acz
obdarzyli się gniewnymi spojrzeniami, to była mowa bez słów z wyraźnymi intencjami: jak ja
ciebie nienawidzę. Za co dwóch geniuszy nienawidzi siebie nawzajem? Właśnie za to. Dwa orły
nie pożyją w jednym gnieździe. Udowodniła to przypuszczenie rzeczywistość, gdy władze
Florencji zleciły tym dwom mistrzom wymalowanie ściany Rady Naczelnej. Ogromna sala, na
jednym końcu przy ścianie pracuje Leonardo da Vinci, na drugim Michał Anioł. Odwróceni do
siebie plecami, lecz nawet z pleców emanuje ogień nienawiści, kto wymaluje ścianę lepiej? Mają
zupełnie różne charaktery: jeden elegancki i pogodny, drugi ponury i ciężki. Michał Anioł już ma
swoje zasługi we Florencji, jego dłuta ogromny posąg Dawida wysokości pięciu metrów zdobi
centralny plac miasta.
Później go przeniosą do pałacu Medici. Teraz przy upiększaniu sali Rady musi zmierzyć
się dwóch genialnych mistrzów w dziedzinie malarstwa. Obaj z zapałem pracują nad kartonami
olbrzymich fresków. Nie opodal uważnie przygląda im się Rafael. Michał Anioł czuł niezmierną
pasję do nagich ciał we wszystkich możliwych pozach i ruchach. To było kłębowisko
rozebranych atletów. Leonardo da Vinci lubił nagie ciała, lecz nie tak obceniczne jak jego rywal.
W malarstwie był absolutnie pewien swego kunsztu. Zresztą nigdy skromnością nie grzeszył.
Gdy podejmował pracę w Mediolanie u księcia Lodovico Sforzy, pisał: „W malarstwie potrafię
dorównać najlepszym”. Sforza przekonał się, że najlepszym był nie tylko jako malarz, lecz także
jako inżynier i architekt: budował sztuczne pagórki na terenach okalających jego zamki, ruchome
mosty, inscenizował żywe pokazy, rzeźbił postacie ludzkie z marcepanu i konie z gliny. Po
marmur wprawdzie, inaczej niż u Michała Anioła, jego ręka nie sięgała. Z powodu modelu konia
zaszła między nim a Michałem Aniołem kolejna sprzeczka.
Koń, wspaniałe szlachetne zwierzę, niezmiernie interesował zarówno Michała Anioła, jak
i Leonarda da Vinci. Obaj dostrzegali w budowie ciała wierzchowca nie tylko autentyczne
piękno, lecz także seksualność. Seksualność tych zwierząt jest oczywista, nieokiełznana i
gwałtowna. Nie tylko w tym, że ogiery mają wielkie członki, lecz także z jaką pasją oddają się
czynności kopulacji: grzywy ich są rozwiane, zęby na wierzchu, ogon podniesiony, uderzają
kopytami, słowem, wykazują ogromną namiętność. Ogier to namiętny kochanek. Seksualność
swoją koń może przekazywać ludziom. Psychopatolog Havelock Ellis uważał, że dla
dziewczynki jazda konna to swoista masturbacja. Damom zabraniano siadać w siodle po męsku,
między nogami mając grzebiet konia. Mogła ocierać łechtaczką grzbiet konia i odczuwać
orgazm. Były specjalne damskie siodła, aby dama mogła siedzieć bokiem, trzymając uda razem.
Pragnienie poskromienia dzikiej bestii jest dla kobiety niezwykle podniecające.
Zarówno Michał Anioł, jak i Leonardo da Vinci pragnęli wykonać pomnik, którego
centralną postacią będzie koń. Jeden i drugi robili dziesiątki szkiców. Lecz jeśli Michałowi
Aniołowi stworzenie modelu konia nie sprawiało specjalnych trudności, to z Leonardem było
inaczej. On strasznie się namęczył, zanim wylepił gliniany model konia, który to kolos o siedmiu
metrach długości i wadze osiemdziesięciu ton zamierzał odlać w brązie. Najtrudniejsza część
konia to zad. Nie wychodził mu mimo setek prób, wreszcie zostawił miejsce na ogon. Długo nie
mógł uchwycić mięśni konia. Nie udawał mu się tułów. Czemu jest tak wydłużony? Leonardo
idzie do muzeum i ogląda etruskie antyczne wazy z wizerunkami koni. Idzie do stajen z
rysownikiem. Szkicuje konie w różnych pozycjach. Mnóstwo stajni, mnóstwo rysunków koni.
Kształt końskiej nogi sprawia mu kłopoty. Jak nadać koniowi ruch, jak oddać w metalu ciepło
jego szyi? Wreszcie po wielu, wielu trudach zrobił gliniany model konia naturalnej wielkości z
niedokończonym ogonem. Pomnik nigdy nie został odlany. W 1494 roku Francuzi zaatakowali
Mediolan i gliniany model stojący na placu został zniszczony. Widocznie Michał Anioł oglądał
ten gliniany model, jeśli teraz, we Florencji w 1503 roku zakpił sobie z Leonarda da Vinci: „Ty,
który zrobiłeś setki rysunków konia, aby odlać go z brązu, nie umiałeś tego zrobić, twój gliniany
koń uciekł, pokazując tobie zad”. Zostało to powiedziane publicznie i w obecności uczniów
Leonarda da Vinci. Poczerwieniał jak burak i jeszcze bardziej znienawidził Michała Anioła.
Jak każdego wielkiego artystę, niezwykle interesowało obu twórców nagie ciało
człowieka, a jako że obaj byli homoseksualistami, to przede wszystkim nagie ciało mężczyzny.
Lecz jeśli Leonardo da Vinci nie unikał scen batalistycznych, z odzianymi w zbroje i hełmy
żołnierzami, to Michał Anioł nienawidził scen batalistycznych, jego interesowało wyłącznie
nagie ciało i właśnie takie preferował w swoich malowidłach. U niego było to po prostu jakieś
kłębowisko aktów, genitaliów, męskiej i żeńskiej golizny we wszystkich możliwych pozach i
ruchach. To była erupcja rozebranych atletów, starców, dziewic, kobiet, matek. Króluje w jego
twórczości nagość! Dosłownie wyżywał się w plastycznej grze póz i ruchów. Żeby zrealizować
swoją pasję, obaj musieli doskonale znać anatomię ludzkiego ciała. Budowę nie tylko
zewnętrznych, lecz i wewnętrznych organów, informacji o tym nie mógł dostarczyć żywy model.
Konieczna była wiwisekcja. Lecz zdobyć trupy w dobie ekstremalnej inkwizycji było niełatwo.
Nie raz i nie dwa jeden i drugi, żeby zdobyć martwe ciało, dopuszczali się naruszenia prawa. W
tym czasie Leonardo zapisał w pamiętniku: „Papież dowiedział się, że dokonałem trzech sekcji
na trupach”.
Ten człowiek krojący zwłoki ludzkie i usiłujący wydrzeć Bogu jego tajemnicę mieszkał w
Watykanie pod bokiem Leona X. „Moje dzieło o anatomii musi być doskonałe. Nie zaprzestanę
sekcji” – oświadczył. W końcu Leon X zakazał Leonardowi wstępu do kostnicy szpitalnej na
skutek listów donosicieli. Zabolało to zarządzenie Leonarda. Nie dla siebie to czynił – to
grzebanie się w trupach, ale w imię rozwoju nauki, w imię ludzkości.
Leonardo jeszcze w 1477 roku odkrył, że u powieszonych członek znajduje się w stanie
erekcji. Niezmiernie zainteresowało go to zjawisko. Leonardo napisał pięć tysięcy stron notatek
na temat penisa i zrobił setki szkiców. Pisał: „Widziałem budowę penisów wisielców, wszystkie
były spoiste i twarde, wypełnione dużą ilością krwi. Penis w erekcji ma czerwoną żołądź, co
świadczy o napływie krwi. Kiedy nie jest w erekcji, żołądź ma zabarwienie białawe”. Leonardo
da Vinci pierwszy udowodnił, że penis nie poddaje się woli człowieka. „Ma swój własny rozum”
– napisał.
Niezwykle interesował go akt płciowy od strony wewnętrznej. Jakie zmiany zachodzą w
organizmie podczas tego aktu i czy orgazm zmienia coś w budowie czy położeniu organów
płciowych? Głosił teorię, że podczas aktu seksualnego trzeba dążyć do maksymalnej ekstazy,
gdyż chłód uczuć grozi poczęciem ludzi słabych fizycznie i psychicznie. Siebie uważał za owoc
wielkiej namiętności rodziców. Owszem, jak wiemy, był niezwykle silny fizycznie. Mógł łatwo
zgiąć podkowę.
Obaj byli bogaci. Michał Anioł w wieku chrystusowym – trzydzieści trzy lata – miał we
Florencji aż pięć domów, lecz żył jak nędzarz. Leonardo da Vinci na odwrót – był sybarytą, lubił
przepych i drogie rzeczy.
Ze swego bogactwa Michał Anioł nie umiał korzystać. Mieszkał w brudzie, jadał
paskudnie, spał w brudnych ubraniach. W 1513 roku Juliusz II podarował Michałowi Aniołowi
dom. Dom był otoczony ciasnymi i brudnymi uliczkami. Gdy Leonardo da Vinci podszedł do
domu, gdzie mieszkał Michał Anioł, był przerażony potwornym zapachem wydostającym się
stamtąd. Śmierdziało końskimi odchodami, w stajni stały niewyczyszczone konie, wysypisko
śmieci było tuż obok wejścia. „O Boże – pomyślał Leonardo – przecież tu pająki pracują na
wyścigi, czyżby papież nie mógł dać Michałowi Aniołowi lepszego domu?” To nie miało
znaczenia, z każdego domu niechlujny Michał Anioł potrafił zrobić chlew. Bez przerwy tworzy,
jest zajęty tylko pracą, spać kładzie się niespokojny, śpi mało, często nie rozbierając się, nawet w
trzewikach, często wstaje nocą i chwyta za dłuto, gdy kolejna genialna myśl nawiedza go we
śnie. Twórczy amok opętał Michała Anioła, nie ma czasu na życie, nie ma czasu na luksus, nie
ma czasu, żeby korzystać ze swego bogactwa.
KOCHANKOWIE LEONARDA DA VINCI
Znamy kilku kochanków Leonarda da Vinci, jeden z nich to Salai, z którym łączyły go
dziwne stosunki, tak dziwne, że niektórzy biografowie sądzą, że był jego nieślubnym synem.
Skąd takie mniemanie o człowieku, który nigdy nie kochał kobiety fizycznie, a pragnął tylko
mężczyzn? Pogląd, że Salai jest jego synem, zrodził się z powodu niezwykłej tolerancji
okazywanej przez Leonarda temu łobuzowi, łotrzykowi, pijanicy, złodziejowi, chuliganowi i
posiadaczowi wszystkiego, co złe i najgorsze w człowieku. Wziął go Leonardo da Vinci do
siebie, gdy ten miał zaledwie dziesięć lat, w 1490 roku. Był synem Piera Jacobo Giacomo. Jego
ojciec zmarł postrzelony na łowach. Widocznie to zdarzenie było bardzo ważne dla niego, bo
starannie zapisał w pamiętniku tę datę. Przyjął go nie jako ucznia, a jako sługę, lecz wkrótce
okazało się, że chłopiec wziął górę nad mistrzem. Leonardo troszczy się o niego, ubiera go, karmi
i uczy rysować. Okazało się, że Salai miał duże zdolności w tym kierunku. Leonardo zdawał
sobie sprawę ze złych cech Salaiego. W jego dzienniku znajdujemy taki zapis: „Diabeł, złodziej,
kłamca, uparty, ciasna głowa, żarłok”. Salai był modelem dla wszystkich aniołów Leonarda da
Vinci. Takie oddanie wielkiego mistrza dla tego łotrzyka, który kradnie gościom pieniądze,
pyskuje, niczego nie chce robić i strasznie kompromituje mistrza, jest niezrozumiałe. Jeden autor,
a mianowicie J. Cepik sądzi, ze Salai był homoseksualnym kochankiem Leonarda da Vinci.
Relacje Salai – Leonardo da Vinci są zagadką dla biografów, nieodgadniętej do dnia dzisiejszego.
Wielki mistrz wyrzucił go z domu, a umierając zostawił mu cały spadek, podczas gdy jego
wierny sługa, służący mu dziesiątki lat, dostał w spadku tylko rysunki Leonarda da Vinci i dwa
złote dukaty. Pozostała zatem nierozwiązana tajemnica, jeszcze jeden sekret Leonarda, który
dołączamy do nieodgadniętego kodu Leonarda da Vinci. Pisarz kryminałów, Dan Brown, który
napisał książkę Kod Leonarda da Vinci okrzykniętą niesłusznie bestsellerem, wychodzącą w
ogromnych nakładach na całym świecie, która przyniosła autorowi ogromną fortunę, nam tej
zagadki nie rozwiązał.
Autorzy piszący biografie tych dwóch wielkich mistrzów na ogół pomijają problem
homoseksualizmu. A istniał on przecież i obchodzić go milczeniem nie sposób, jeśli uczciwie
chcemy przedstawić ich sylwetki. Obaj mieli kochanków przez całe życie. Z tym że Leonardowi
da Vinci w jakimś stopniu udało się okiełznać swoją chuć i skierować ją w spokojne źródło
seksualnej przyjemności, zaś Michałowi Aniołowi, posiadającemu licznych kochanków, nie
udało się to nigdy. Szalał z miłości homoseksualnej, a ona była tragiczna. Stał się zakładnikiem
tej miłości i nie wiadomo czego ona mu więcej dawała: seksualnej satysfakcji czy
niewysłowionej udręki?
Obaj w duszy przyznawali się do swego homoseksualizmu, obaj usiłowali go
zakamuflować, ukryć przed ludźmi z mniejszym czy większym powodzeniem, obaj przyjęli tezę,
że ich homoseksualizm jest wrodzony, dziedziczny i to zdejmowało z nich odpowiedzialność, bo
za niedoskonałość Stwórcy oni nie odpowiadają.
W końcu 1493 roku Leonardo da Vinci wykonał serię rysunków przedstawiających
splecione genitalia mężczyzny i kobiety i nazwał je Postacie podczas stosunku. Oto jego
konkluzja, którą zapisał: „Kopulacja jest niezgrabna i obrzydliwa”.
O trupach Leonarda da Vinci pisaliśmy już, Drogi Czytelniku. A jak zdobywał trupy
Michał Anioł, któremu one również były potrzebne do poznania ludzkiego ciała?
Jest rok 1500. Dwudziestopięcioletni Michał Anioł dochodzi do wniosku, że słabo się zna
na ludzkiej anatomii. Z powodu rzeźb, u których dominuje nagi tors mężczyzny, musi doskonale
znać się na położeniu mięśni i naczyń krwionośnych w ludzkim ciele. Za radą swego
przybranego ojca Wawrzyńca Wspaniałego Michał Anioł powraca do Florencji i od razu zatapia
się w anatomię. O ludzkie trupy było trudno. Podniósł się szmer wśród ludzi: Michał Anioł
obdziera umarłych ze skóry. Pewnego dnia wszedł do prosektorium, gdzie leżały ciała umarłych,
i zaczął je ciąć i krajać, badając ich anatomię z zacięciem alkoholika, który dorwał się do wódki.
Podniósł się wielki krzyk, zwrócono się do Pierra Soderiniego, ówczesnego władcy Florencji,
lecz ten tylko uśmiechnął się, doskonale bowiem wiedział, że artysta to czyni dla dobra sztuki.
Nawet majestat śmierci nie zdołał powstrzymać Michała Anioła w jego nienasyconej pasji
uczenia się o każdym włóknie ludzkiego ciała, każdym mięśniu. Jego sztuka musi być doskonała,
niezrównana, więc cóż znaczy w porównaniu z nią parę pociachanych na kawałki trupów?
Legendy i mity rysują Michała Anioła jako zabójcę. Legenda głosi: „Michał Anioł mając
malować Ukrzyżowanego, wziął do swego domu młodzieńca w charakterze modelu, by mu
pozował, naturalnie nago. Przywiązał go do wielkiego krzyża i przebił mu serce szpikulcem, aby
odtworzyć z jego twarzy skurcz agonii”. Jest to tylko legenda. Powtarza ją Aleksander Puszkin w
poemacie Mozart i Salieri. Czyż geniusz i zbrodnia wykluczają się? Wcale nie. No i poszła ta
legenda hulać po całej Europie, ofiarą był niby Mikołaj Capponi. Michał Anioł całe życie
studiował anatomię, dlatego osiągnął potęgę wyrazu, może darujmy więc to obwinienie!
A co, czy nie warto poświęcić życia jakiegoś nieważnego plebejusza dla stworzenia
arcydzieła, które przez wieki będzie podziwiać ludzkość?
ICH DZIEŁA
Mona Lisa
W 1502 roku syn papieża Aleksandra VI, Cezar Borgia, angażuje Leonarda da Vinci na
stanowisko głównego inżyniera swego wojska. Odnosił się do wielkiego mistrza z ogromnym
szacunkiem. Na ogół gwałtowny i wybuchowy Cezar Borgia nigdy nie pozwalał sobie krzyknąć
na Leonarda da Vinci, jeśli nawet w czymś z nim się nie zgadzał. „Niechaj nikt nie stawia
przeszkód naszemu najdroższemu i najmilszemu dworzaninowi, architektowi oraz inżynierowi
generalnemu” – pisał do dowódców wojska, i oto Leonardo bada przypływ wody w zdobytych
miastach, obmyśla machiny wojenne, szkicuje fantastyczne inżynierskie projekty, które chce
zrealizować w rzeczywistości.
Pewnego dnia Leonardo siadł przed lustrem i za jednym machnięciem ołówka narysował
swój autoportret, najbardziej wyrazisty i prawdziwy, jaki kiedykolwiek istniał. Patrzy z tego
kartonu człowiek, który już wszystko wie, wszystko przemyślał i w każdej chwili może
powiedzieć: „Jestem gotowy”. Boski duch jeszcze w nim płonie, lecz już powoli wygasa.
Leonardo był wielkim mistrzem rysunku. W portretach oddaje złożoność ludzkiej twarzy
nie przez drobiazgowe wykonanie każdej linii, detalu, lecz przez rozmazywanie fragmentów
kompozycji. Technika ta nazywana sfumato pozwala uzyskać efekt rozmycia konturów.
Rozmazywał Leonardo za pomocą palców. Jest on twórcą tej absolutnie nowatorskiej jak na owe
czasy metody, którą często stosował. Tu, zamiast ostrych konturów, występuje stopniowe
przejście pomiędzy światłem i cieniem, co daje wrażenie, że postacie poruszają się we mgle.
Czasami trudno wskazać granicę, gdzie kończy się jeden obiekt i zaczyna się drugi. Tą techniką
jest namalowany najbardziej słynny obraz na świecie Mona Lisa (powstały w latach 1503–1506).
Aż ciśnie się nam, Drogi Czytelniku, pytanie na usta: czy wart jest ten obraz takiego
szumu? Stosunkowo nieduży portret młodej, brzydkiej kobiety bez brwi i z małymi oczami był
malowany przez cztery lata. Na czym polega jej tajemnica, zmuszająca ludzi zwiedzających
muzeum stać godzinami przed portretem? Jakich to domysłów na jej temat nie było, najbardziej
dziwaczny: „Mona Lisa to portret samego Leonarda da Vinci w żeńskim przebraniu”. Bardzo
dużo spekulował na temat Mony Lisy Zygmunt Freud, dostrzegając w portrecie homoseksualne
cechy Leonarda. Leonardo da Vinci przez całe życie poszukiwał idealnej kobiety, nie dla siebie,
dla sztuki. Wizerunek czystego, moralnego piękna wykraczającego poza granice tego, co męskie
i żeńskie. Hermafrodyta? W pewnym sensie tak. Androgeniczne typy stopił w sobie portret Mony
Lisy. Jest to według Leonarda idealne połączenie męskich i żeńskich pierwiastków. Biografia
Mony Lisy jest dobrze znana. Urodziła się w 1479 roku we Florencji. W wieku szesnastu lat
poślubiła Francesca del Giocondo, najmłodszego syna kupca jedwabiu. Mąż dwukrotnie
owdowiały był o dziewiętnaście lat starszy od niej. Malować portret Leonardo da Vinci rozpoczął
w 1503 roku, a po czterech latach doszedł do wniosku, że portret nie jest dokończony.
Prawdopodobnie w tym czasie Mona Lisa była w ciąży. To tłumaczy jej napiętą skórę i lekko
spuchnięte dłonie. Giocondo po włosku oznacza „wesoły”, „zadowolony”, „szczęśliwy”. Czy
Mona Lisa wygląda na szczęśliwą? Wcale nie. Otacza ją wielka tajemnica i to przyciąga ludzi. I
jeszcze jej uśmiech, który trudno nazwać uśmiechem kobiety. To raczej półuśmieszek samego
szatana, półironiczny, półsarkastyczny. Portret znajdował się w paryskim Luwrze. Przyciągał
tysiące widzów. Zawsze gromadził tłumy. I, o zgrozo, 21 sierpnia 1911 roku obraz został
skradziony z Luwru. Kto go ukradł? Były pracownik muzeum, Vincenzo Perugia. Włoch uważał,
że obraz powinien znajdować się w ojczystej Florencji, a nie w paryskim muzeum. Ukradł go
więc. Prasa całego świata błagała złodzieja, żeby anonimowo obraz zwrócił, dawało mu to
bezpieczeństwo uniknięcia wyroku. Tam, gdzie dawniej stały dziesiątki ludzi przed obrazem,
teraz stoją setki, żeby tylko popatrzeć na czarną plamę na ścianie, gdzie dawniej znajdował się
obraz. Fanatyzm ogarnął ludzi. Oskarżano kubistów, a wśród nich Picassa i Apollinaire’a o
udział w kradzieży. Obraz znaleziono po dwóch latach w jednym z hoteli we Florencji, wszyty
był w płótno kufra Perrugia, który usiłował go sprzedać włoskiemu handlarzowi dzieł sztuki.
Na tym nie koniec perypetii z obrazem. W 1956 roku jakiś fanatyk polał go kwasem.
Dolna część obrazu została silnie uszkodzona. Po odreustaurowaniu portretu przedsięwzięto
nadzwyczajne środki ostrożności. Już nikt nie jest w stanie ani ukraść, ani oblać kwasem portretu
Mony Lizy, ale czy to nam wyjaśnia jej tajemnicę?
Kaplica Sykstyńska
Kopiować Michała Anioła nie da się. Wszystkie kopie to zaledwie żałosne techniczne
naśladownictwo jego stylu i maniery tworzenia. On jest niepowtarzalny, być może dlatego, że
„wpompowuje” w swoje postacie duszę, daje im tchnienie, przenika do wewnątrz. Istniała tak
zwana florencka szkoła w malarstwie. Sześćdziesiąt lat kopiowano Michała Anioła, kopiują po
dziś dzień i nikt, absolutnie nikt, nawet najbardziej utalentowany artysta, nie dorównuje
oryginałowi. Niby wszystko to samo, jak u mistrza, te same farby, ta sama maniera malowania i
absolutnie nie to samo. Jakaś siła wyższa, Boga czy diabła, kierowała ręką Michała Anioła, żeby
być takim niepowtarzalnym, takim osobistym? Uważano, że jego Sąd Ostateczny, fresk, który
zdobi frontową ścianę Bazyliki św. Piotra, jest arcydziełem, ósmym cudem świata!
Bazylikę św. Piotra zaprojektował i zaczął budować Bramante. Po jego śmierci pałeczkę
przejął Michał Anioł i wszystko tu zrobił po swojemu, znacznie prościej i podnioślej. Nie na
darmo przecież mówi się, że genialność leży w prostocie.
Kaplica Sykstyńska. Sklepienie.
W kaplicy odprawiane są msze, a nad głową wiernych gorszy sprośny obraz, którego
miejsce w burdelu, nie zaś w domu Chrystusowym, krzyczano.
On rozciągnięty pod sufitem jak rozpłaszczona żaba podczas wiwisekcji. Sam na sam z
gołymi tyłkami pod sufitem. Lata 1508–1512 były dla Michała Anioła ustawiczną fizyczną
torturą. A papież się niecierpliwił. Papież go poganiał. Papież chce, żeby arcydzieło powstało
natychmiast, w oka mgnieniu. Skrajnie niewygodna pozycja pod sufitem, pozycja ciała w
akrobatycznym zgięciu, z głową wiecznie zadartą do góry. To był nieludzki trud. On był
przyzwyczajony do dłuta, lubił to narzędzie, kaprys papieża zmusił go do wzięcia pędzla. Papież
z niczym się nie liczył. Skoro płacił, szczegóły go nie obchodziły.
Bał się‚ że następny papież nazwie jego Sykstynę łaźnią, bo widnieją tam nagie ciała. Nie
pomylił się w swych przypuszczeniach. Jeszcze nie zdążyło ujrzeć światła dziennego dzieło
mistrza, a już rozważa się plan ubrania nagich postaci w dostojne i przyzwoite szaty. Łaźnia
pełna bezwstydu, nie może być w chramie Bożym!
Sąd Ostateczny
1 listopada 1541 roku następuje wielki dzień: odsłonięcie Sądu Ostatecznego Michała
Anioła. Zbiegł się na to widowisko cały Rzym. Reakcja była jednoznaczna: zgroza i osłupienie!
Od razu utworzyły się dwa stronnictwa: za i przeciw dziełu. Dawało się słyszeć głosy: „Nadzy
nie pasują do takiego miejsca! U dziesięciu postaci widać wyraźnie «nieprzystojności»; a czemu
Chrystus bez brody? Czemu taki młody? Święty Bartłomiej – w postaci którego Michał Anioł
przedstawił siebie – czemu również bez brody?”. Najbardziej jadowity był Pietro Aretino: „On
wyraża zachwyt dla genitaliów, nawet burdel zamknąłby oczy, by na to nie patrzeć” – krzyczał.
Erotyczny pisarz, pornograf, bezpardonowo opisujący szesnaście płciowych pozycji ciał podczas
kopulacji, był zgorszony? Dotychczas sam wszystkich gorszył, teraz palmę pierwszeństwa pod
tym względem oddaje Michałowi Aniołowi? A mistrz milczał. Nabrał wody w usta. Nic nie chce
powiedzieć. On wszystko powiedział w tych gigantycznych freskach, w których uczestniczy
trzysta nagich ciał w różnych pozach i ruchach.
Ogromna ściana pokryta nagimi ludzkimi figurkami. Mnóstwo figurek. Mrowie figurek.
To są nieszczęśnicy osądzeni i wleczeni przez aniołów. Lecz tu także wyrywają ich sobie
demony.
Dwa demony ciągną ofiary, a ogromny wąż męczy je. O, chwycił ofiarę za głowę. W jej
oczach straszliwa rozpacz, ból, strach i jeszcze dziesiątki odczuć ludzkich przekazał Michał
Anioł w tym spojrzeniu. Demon ciągnie przestraszoną ofiarę wetknąwszy w nią widły. Liczmy,
Drogi Czytelniku, a będzie to ciężki trud. Personaży jest trzysta sztuk. Naturalnie wszyscy są
nadzy. Fakt, że kilku późniejszych papieży irytowała ta nagość, więc kazano ubrać je w szaty.
Znamy takie zachowania. Jeden każe ubrać w spodenki antyczne rzeźby, drugi każe im na
genitalia nałożyć ołowiane listki figowe, moralność czy pseudomoralność musi być zachowana.
Oto ogląda dzieło Michała Anioła ceremonejster papieża Pawła III. Jego „kompetentny”
werdykt: „Takie dziełko byłoby na miejscu w jakiejś karczmie, nigdy w kościele”. Michał Anioł
szybko wyszedł. „Jak tak można” – krzyczał w papieskiej komnacie. Paweł III z uśmiechem
powiedział: „Wie, monsieur, ja mam władzę od Boga w Niebie, nie na Ziemi. W piekle nie mam
żadnej władzy”. Michał Anioł rozpacza. Kiedy pracował nad tym dziełem, upadł i pokaleczył
sobie nogę. Osiem lat malował ten fresk.
Malarz Salvator Rosa powiedział: „Mój Michale Aniele, powiem prawdę, to, co
namalowaliście, to jest wielki sąd, ale rozsądku na pewno mieliście zbyt mało”. Na szczęście
jeszcze przed tym oszpeceniem fresków Michała Anioła jego uczeń Marcello Venusti zrobił
kopię Sądu. Została wykonana dla kardynała Farnese, przyszłego papieża Pawła III. Znajduje się
w Muzeum Narodowym w Neapolu.
STAROŚĆ LEONARDA, ŚMIERĆ MICHAŁA
Zacznijmy od wspaniałego francuskiego króla Henryka IV, który nie wie i nigdy się nie
dowie o Wersalu, który zostanie zbudowany przez jego wnuka, Ludwika XIV, dla kochanki,
szpetnej, bladej, ułomnej La Vallier, która kulała i nie miała piersi. Lecz miłość nie wybiera.
Słowem, Wersalu jeszcze nie ma, Drogi Czytelniku, lecz jest Luwr, a w nim wspaniały,
tolerancyjny król Henryk IV. Homoseksualistą nie był, interesowała go wyłącznie płeć
przeciwna, lecz jako mądry król, który nawet wojny religijne przerwał, dając jednakowe prawa
katolikom i protestantom, do homoseksualizmu swych dworzan odnosił się z dobroduszną
pobłażliwością, nikogo nie karał i starał się pojąć tę niezrozumiałą dla jego biologicznej natury
namiętność. A gdy jego dworak homoseksualista Basompierre postanowił na znak protestu nie
myć się i nie golić brody, ponieważ jego kochanka wysłano na front, Henryk IV pewnego razu
powiedział mu radośnie: „Panie Basompierre, no może pan wreszcie umyć się i zgolić brodę,
pański kochanek powraca z wojny cały i zdrowy”.
Henryk IV miał problem rodzinny: jego nieślubny syn Cezare Vendome, spłodzony z
kochanką Gabriele de Ester, zapałał niezdrową homoseksualną namiętnością do swych
rówieśników, a nawet do mężczyzn starszych, do czego otwarcie ojcu się przyznał. Jak już wiesz,
Czytelniku, Henryk IV syna nie karcił, spokojnie woził go na kurację do prostytutki Pauliny,
dziewczyny wielce doświadczonej w technikach seksualnych, która rychło zapewniła króla:
„Wasza Wysokość, ja mu dam taką rozkosz, że wszyscy chłopcy wylecą mu rychło z głowy i
innych części ciała”. I prawda. Kuracja przynosiła skutki i Cezare już prawie przestał oglądać się
za chłopakami, licząc godziny, gdy weźmie w objęcia uroczą Paulinę i doświadczy rozkoszy
bogów. Na nieszczęście kuracja nie została zakończona. Podczas jednej z wizyt u Pauliny do
karety króla wskoczył zabójca i zamordował Henryka IV. Niedoleczony syn pozostał
homoseksualistą, gorszył dworaków w Wersalu za Ludwika XIV i bez żenady sypiał z młodymi
oficerami, których obowiązywała subordynacja wobec dowódcy, czyli nadstawiaj żołnierzu
dupy, gdy oficer tobie to rozkazuje. Ludwik XIV milczał, bowiem Cezare Vendome był
zdolnym, utalentowanym dowódcą i wygrywał jedną bitwę za drugą. Henryk IV był w pewnym
sensie ofiarą swego siostrzeńca, księcia Henryka Condego, który był homoseksualistą. Król
bywał zbyt łasy na płeć żeńską, w późnym wieku nieprzytomnie zakochał się w szesnastoletniej
Charlotte Montmorensy. Później jego druga żona Maria Medici będzie gorzko żałować, że
zorganizowała spektakl – balet, na którym Henryk IV po raz pierwszy ujrzał Charlotte.
Dziewczyna w jednej ze scen zatrzymała się naprzeciwko Henryka IV i wyjąwszy miecz
wykonała nim markowany zamach, jakby chciała nim uderzyć. W tej samej chwili Henryk IV
poczuł bolesne ukłucie w sercu. No i stało się – strzała amora przebiła serce króla, zakochał się w
Charlotte szaleńczą miłością.
Charlotte była cnotliwą dziewczyną, nie chciała zostać metresą króla. Henryk IV dla
proformy wydał ją za mąż za swego siostrzeńca, geja Henryka Condego. Rachunek był prosty, a
targ ubity. Król zapłaci wszystkie długi siostrzeńca, a ten, interesując się zwykle innym niż
kobiecym ciałem, da spokój Charlotte i pozwoli królowi potajemnie z nią się spotykać. Przeliczył
się bardzo. Conde sam zakochał się w Charlotte, porzucił swoich kochanków, a gdy Henryk IV,
przybierając różne przebrania, nawet chłopa drwala z wiązką chrustu na plecach, usiłował
przeniknąć do posiadłości Condego, ten zabrał żonę i wyjechał do Hiszpanii, prosząc o azyl
polityczny, który otrzymał. Henryk szaleje, rwie się i miota, chce iść na wojnę z Hiszpanią i nie
wiadomo, czym by się skończyła ta szaleńcza miłość, gdyby nie jego śmierć z ręki skrytobójcy.
Charlotte tak pokochała męża, że dobrowolnie z mężem ekshomoseksualistą za Ludwika
XIII, jak żony rosyjskich dekabrystów, poszła do więzienia i dzieliła z nim celę w Bastylii, gdzie
urodziła mężowi troje dzieci, w tym znakomitego Kondeusza Wielkiego. Tak oto, Drogi
Czytelniku, bywa z homoseksualistami, którzy niezupełnie się określili w swej orientacji
seksualnej.
8.2. LUDWIK XIII (1601–1643) OPŁAKUJE SWEGO KOCHANKA ZABITEGO Z
JEGO ROZKAZU
Tego nikt a nikt na świecie nie może zobaczyć! Broń Boże poddani! Inaczej
kompromitacja i hańba na całą Europę. Francuski król Ludwik XIII, siedząc za szczelnie
zamkniętymi drzwiami w swym apartamencie, trzymał na kolanach i gorąco opłakiwał uciętą
głowę swego kochanka Ging de Marsa. Młody przystojny Ging de Mars, wielka i trudna miłość
króla, został ścięty właśnie na jego rozkaz, a raczej na rozkaz kardynała Richelieu, który kręcił
królem jak swoją lewą nogą i całkowicie go zniewolił. De Mars przyznał się do zorganizowania
spisku na życie kardynała. Przeżywał bardzo boleśnie tę sytuację król, który musiał złożyć
własnoręcznie podpis na wyroku śmierci, musiał to uczynić, bowiem prywata nie licuje ze
stanowiskiem króla i nie powinna mieć miejsca. Ta świadomość jeszcze bardziej zwielokrotniała
udrękę króla, bo dosłownie zalewał się łzami. Trzy dni będzie opłakiwał swego kochanka.
Nieśmiały, wstydliwy, a jednocześnie uparty i bezwzględny Ludwik XIII pragnął, żeby
nazywano go „Ludwikiem Sprawiedliwym”, lecz lud, który na ogół trafnie nadaje przezwiska
swym królom, nazwał go „Ludwikiem Niepojętym”. Jego osobowość była kłębkiem
sprzeczności, mało zrozumiałych dla ludzi. Miewał różne humory, wpadał w depresję, w czarną
melancholię, jak to nazywano w owych czasach, euforia zmieniała się w gnuśnienie, dzika
wesołość w mroczny nastrój. Widać było, że nieszczęśliwe dzieciństwo Ludwika XIII odcisnęło
piętno zguby na jego charakterze, tak w każdym razie sądziłby Zygmunt Freud.
Gdy miał dziewięć lat, zmarł mu ojciec, Henryk IV. Despotyczna i ordynarna matka
Maria Medici zrobiła wszystko, żeby wkrótce z wesołego i radosnego chłopca jej syn przeobraził
się w wiecznie niezadowolonego i znerwicowanego ponuraka. Specjalnych wychowawczych
talentów w tym względzie nie potrzebowała. Wystarczyło bez przerwy karcić syna i lać go po
pysku nawet wówczas, gdy już był żonaty, i wmawiać mu, że jest kompletnym durniem. Był
przez matkę nie tylko maltretowany fizycznie, lecz i psychicznie upokarzany. Znerwicowany król
to żaden król. Psychika Ludwika XIII była doszczętnie wypaczona przez despotyzm i arogancję
matki. Nic też dziwnego, że Ludwik XIII śmiertelnie jej nienawidził i gdy tylko nadarzyła się
okazja, jak został królem, wypędził ją z Luwru. Tułała się biedaczka po różnych europejskich
dworach, biedna jak mysz kościelna, nieraz nawet na wiązkę chrustu pieniędzy nie miała. Taki
finał czeka wszystkie despotyczne matki, które biją i poniżają synów. Dorastające dzieci im tego
nigdy nie wybaczają. Tak więc radzimy matkom nie bardzo folgować sobie, kiedy używają
dyscypliny w celach wychowawczych i nie poniżać dorastających synów siarczystymi
policzkami. Nigdy tego wam później nie wybaczą.
Ojca znał Ludwik XIII słabo, lecz zachował o nim miłe wspomnienie, jak o kimś
wesołym, miłym i rubasznym. Właśnie chyba ojciec wcześnie rozbudził seksualność w chłopcu.
Wówczas teoria o niewinności dzieci, o ich czystości jeszcze nie istniała.
Pojawi się znacznie później, zanim Zygmunt Freud doszczętnie ją obali, twierdząc, że
nawet roczne dziatki są już dojrzałe seksualnie. Ludwik stanowił niezły przykład tej
bulwersującej teorii Freuda, gdyż miał zaledwie roczek, jak niańka z przerażeniem, jakby
zobaczyła żmiję w łóżku dziecka, ujrzała jego ptaszka w pełnej erekcji. To zjawisko tak
zainteresowało nadwornego lekarza Henryka IV, pana Heroarda, że zaczął w tajnym pamiętniku
skrzętnie notować, co się działo z ptaszkiem Ludwika XIII. Dzięki uprzejmości Philippe’a Aries,
który opublikował książkę Historia dzieciństwa, możemy przytoczyć fragmenty tych notatek:
„Kiedy Ludwik XIII miał roczek, kazał wszystkim całować swojego ptaszka. W wieku trzech lat
zwracał uwagę guwernantki na swoje erekcje: «Patrz, mój ptaszek robi most zwodzony, bo
podnosi się i opuszcza». Kiedyś próbował pokazać tę sztuczkę swemu ojcu, ale, ku swemu
wielkiemu zakłopotaniu, doznał chwilowej impotencji: «Wcale nie ma kości, tato» – lamentował
mały Ludwik – «Ale czasem ma»”. Brawo Heroardzie, co za przenikliwość dotycząca wczesnej
seksualności Ludwika XIII. Zapomniał tylko dopisać (uczynili to inni autorzy), że Henryk IV
często brał syna do siebie do łóżka i obaj bawili się swymi członkami.
Rozbudzona seksualność dziecka i występujące jednocześnie ogromne stany lękowe
znalazły ujście w homoseksualnych upodobaniach Ludwika XIII. Zaczęło się to bardzo wcześnie,
gdy dorastający chłopiec niewinnie się masturbował ze swymi rówieśnikami (paziami czy synami
woźnic). Na to Maria Medici patrzyła okiem pobłażliwym, zdecydowanie wkraczała i przerywała
ten proceder tylko wówczas, gdy Ludwik XIII zaczynał bawić się w miłosne igraszki z dziećmi
arystokratów. Tu mama była bezlitosna, bezpardonowo wyrzucając dzieci arystokratów z Luwru.
Jej filozofia była prosta, analogiczna do norm obowiązujących w starożytnym Rzymie: z
niewolnikami można pieprzyć się, z arystokratami, patrycjuszami nie uchodzi.
Maria Medici, mimo, że jej mąż Henryk IV nazywał ją „pieszczotliwie” „wściekłym
zwierzęciem”, była osobą postępową. Pomagała synowi w pokonywaniu trudności związanych z
dojrzewaniem i sama wybierała mu służących o homoseksualnych inklinacjach. I tak na dworze
królewskim pojawił się Luines, łapacz ptaków, pierwszy homoseksualny partner Ludwika XIII.
Kurtyzana Marion Delorme, do której zalecał się sam Richelieu, jeździła przez jakiś czas
do pałacu kardynała, lecz przekonawszy się, że skąpy kardynał nie ma zamiaru podwyższyć jej
gaży za sumienne wykonywane seksualnej usługi, pewnego razu swe honorarium, sto pistoli,
wyrzuciła za okno, pogardliwie oświadczając zdumionemu Richelieu: „Ja więcej swym sługom
płacę”, potem zostawiła go i zakochała się w Ging Marsie, którego przyjmowała zupełnie
bezpłatnie i nawet zgodziła się zostać jego żoną.
Dowiedziawszy się o tym król, po pierwsze, zdenerwował się, bo znowu jego kochanek
go zdradził z kobietą, po drugie, bardzo się zasmucił. Z powodu gniewu i smutku nie mógł sobie
miejsca znaleźć. Na kilka dni zamknął się w swoim pokoju i tam, z dala od wszystkich, cicho
szlochał jak skrzywdzone dziecko. Łzy trochę ulżyły królowi. Puścił płazem małżeństwo
kochanka jako nieistotne zdarzenie i jeszcze mocniej w Ging Marsie się zakochał. „Władza Ging
Marsa na francuskim dworze ogromniała” – stwierdził pewien dworak. Ging Mars zaczął myśleć
nad projektem obalenia wszechwładnego kardynała Richelieu, żeby samemu jego miejsce zająć.
Tylko ten pyszałkowaty młodzieniec nie wziął pod uwagę dystansu, jaki dzielił go od Richelieu,
gdzie Krym, gdzie Rzym. Richelieu był utalentowanym politykiem, mężem stanu, bez którego
Francja obejść się nie mogła – tęgi umysł, jak obecnie mówią. A kto to taki Ging Mars? – fircyk
w zalotach, lekkoduch, dandys o pięknej twarzy i z pustką w głowie. Słowem, mało troszcząc się
o skutki swego czynu, Ging Mars rzucił się z motyką na słońce, organizując spisek, celem
którego było zabójstwo kardynała Richelieu. Kardynał, który miał absolutnie wszędzie swych
szpiegów, odkrył ten spisek i Ging Mars został aresztowany. Zanim jednak został aresztowany,
przyjaciele zaproponowali mu ucieczkę, możliwość taka istniała. Ging Mars miał najlepsze we
Francji szybkie konie, lecz on, dumny i pewny, że król zawsze go ochroni – odmówił. Richelieu
wymusił na królu, żeby podpisał na swego kochanka wyrok śmierci, powołując się na honor
majestatu, że to obowiązek monarszy i nie należy brać pod uwagę w takich sytuacjach własnych
uczuć. „Król nie jest osoba prywatną” – tłumaczył królowi Richelieu – dobro monarchii powinno
być najważniejsze. I jeśli on nie chce stracić autorytetu w oczach ludu, musi podpisać ten wyrok
śmierci. Ging Mars jest zdrajcą.
Zdrajców we Francji czekała tylko jedna kara: śmierć. Ze łzami w oczach i bólem w sercu
podpisał Ludwik XIII wyrok, przeklinając ciężką dolę króla, gdyż wymagano od niego
uczynienia czegoś, czemu jego serce było przeciwne. Ging Mars, usłyszawszy o wyroku śmierci,
nawet nie przestraszył się. Zachowywał się dalej tak samo zuchwale, jak i na wolności. Na pół
godziny przed ścięciem napisał pożegnalny list do matki, uważnie go przeczytał, znalazł dwa
błędy ortograficzne, poprawił, potem oddał katowi swój zegarek i spokojnie położył głowę na
pniu.
8.3. FILIP ORLEAŃSKI BRAT LUDWIKA XIV (1640–1701)
Nie pytaj nas, Drogi Czytelniku, dlaczego w królewskich rodzinach z tego samego ojca –
króla i z tej samej matki – królowej, urodziwych skądinąd, rodzą się zupełnie różne dzieci. Anna
Austriacka i Ludwik XIII spłodzili całkiem ładnego i zgrabnego Ludwika XIV i szpetnego jego
młodszego brata – Filipa Orleańskiego – małego, grubego jak beczułka, a na dodatek
zakładającego damskie kolczyki i przejawiającego skłonności homoseksualne. Co prawda w tym
ostatnim zawinił kochanek Anny Austriackiej, kardynał Mazarini. To on kazał młodszego brata
Ludwika XIV ubierać w damskie ciuszki, a my już wiemy, jak ten fakt wpływa na rozwój
homoseksualizmu. Filip Orleański był biseksualistą-transwestytą. Nosił damskie kolczyki, a
czasami i damskie stroje. Przed aktem płciowym z kobietami przywiązywał sobie do członka
święty medalik w obawie, że nie sprosta dynastycznym wymogom spłodzenia potomka, bowiem
pociągu do kobiet nie czuł, lecz służba nie drużba. Miał dwie żony, z którymi miał w sumie
chyba sześcioro dzieci, co świadczy o jego patriotycznym poświęceniu, bowiem kardynał
Mazarini chytry jak lis i okrutny jak hiena skutecznie rozwinął w chłopcu seksualne skłonności.
Czynił to w politycznych celach, bo miał swoje plany co do dalszych sukcesorów do tronu po
Ludwiku XIV. Takie wychowanie dawało porażające wyniki, Filip Orleański stał się
biseksualistą, ale skłaniając się bardziej w stronę mężczyzn niż kobiet. Z żonami sypiał
niechętnie, z kochankami ochoczo, odgrywając w łóżku haniebną rolę kobiety. Jego ulubiony
kochanek Lorraine, bezczelny i zuchwały, płonąc zazdrością, otruł pierwszą żonę Filipa
Orleańskiego, Henriettę Francuską, córkę angielskiego króla Karola I.
Nie powstrzymała zuchwalca powaga majestatu: Henrietta Francuska przecież była
wnuczką wielkiego Henryka IV. Król Ludwik XIV po śmierci swej ulubionej szwagierki nie
chciał grzebać się w brudach brata – po prostu wysłał Lorraine’a do Italii, gdzie na dworze
Colonny swoje gierki kontynuował: uwodził damy i sypiał z mężczyznami. Filip Orleański
strasznie rozpaczał nie tyle z powodu śmierci żony, ile z powodu utraty kochanka, z którym był
tak szczęśliwy w łóżku.
Ze łzami w oczach i omal klęcząc na kolanach błagał swego brata Ludwika XIV, żeby
pozwolił Lorraine’owi wrócić do Paryża. Ludwik XIV nie satrapa przecież, cierpienia młodszego
brata mocno go poruszyły, pozwolił Lorraine’owi wrócić, lecz do Wersalu miał wstęp
wzbroniony. No i gdzie mają się spotykać spragnieni siebie kochankowie? Może w Lasku
Bulońskim, gdzie co krok z krzaków dupsko geja wygląda? Do takich dyskomfortowych
warunków uprawiania miłości Jego Wysokość nie jest nawykły! Znienawidził swego brata
Ludwika XIV.
Do łóżka z drugą żoną, bawarską księżniczką Charlotte Palatyńską, Filip I Orleański szedł
bardzo niechętnie, bo niezwykle szkaradna i pozbawiona dobrych manier była. Żre tłuste
kiełbaski, zapijając je piwem, a posturę ma szwajcarskiego dragona. Lecz, jak już było
powiedziane, służba nie drużba i spłodziwszy syna Filipa II Orleańskiego – który da się poznać w
przyszłości jako libertyn wszech czasów, opiekun i regent małoletniego Ludwika XV – Filip I
Orleański zdecydowanie i na zawsze wyszedł z łoża żony. Otarłszy łzy rozpaczy Charlotte
napisze w pamiętniku: „No i nawet dobrze, że sypiam sama. Mogę wylegiwać się na całą
szerokość łóżka i pierdzieć do woli”.
Zmarł Filip Orleański od przejedzenia. Nie dokończywszy smacznej kolacji dostał
drgawek apoplektycznych i idąc do piekła, jak bohater Czechowa, chyba bardzo żałował, że nie
dokończył kolacji.
8.4. BISEKSUALISTA CASANOVA (1725–1798)
Urodził się w Wenecji w rodzinie aktorów. Matka i ojciec bez przerwy wędrowali‚ on zaś
wychowywał się u babki ze strony matki. Był perwersyjny. Jadał ostrygi ułożone na kobiecych
piersiach.
Ostrygi przypominały mu kobiece genitalia, a ponieważ był niepruderyjny i ubóstwiał
różne perwersje, w tym seks oralny, z upodobaniem wysysał z ostryg słone zakamarki,
niesamowicie przy tym się podniecając. Uwielbiał intrygi i rozpustę. Lubił wybierać do kopulacji
z kobietą czy mężczyzną niezwykłe miejsca, nawet publiczne (fiakr, stóg siana, pędzący powóz,
nawet kraty więzienia, jeśli strażnicy byli niezbyt wścibscy i pozwalali mu się odprężyć z
prostytutką). Był światowej sławy uwodzicielem, w tym celu wykorzystywał młodość, urodę,
niepospolity dowcip, inteligencję. Znał na pamięć Homera, czym oszołomił Stanisława Augusta
Poniatowskiego, który na jednym ze swoich czwartkowych obiadów w pałacu królewskim dla
intelektualistów tak był zafascynowany Casanovą, że wyjął z kieszeni trzy tysiące dukatów i
podarował znawcy Iliady. Lecz Katarzyny Wielkiej Casanovie nie udało się oczarować, chociaż
będąc w Petersburgu i trafiwszy na jej dwór, niezmiernie starał się ją zauroczyć. Cwana lwica w
mig odgadła awanturniczy charakter cudzoziemca i ani razu nie zgodziła się z nim zatańczyć, a
wkrótce poprosiła go, aby wyjechał z Petersburga. W sprawach seksu był niewybredny, lubił go
uprawiać zarówno z kobietami, jak i z mężczyznami, jednak swoim uczuciem najczęściej
obdarzał kobiety. Swoją miłość do nich wyrażał tym, że w pamiętnikach taktownie ujmował im
lat. Tryskał dowcipem i spermą z jednakową werwą.
Jedenaście razy zapadał na choroby weneryczne, zanim rozwścieczony użył kondomu z
jelita owcy o kilkanaście lat wcześniej niż to uczynił lekarz Condom. W obawie przed nowymi
zarażeniami bezpardonowo wsuwał do pochwy kobiety połówkę cytryny i nie obchodziło go, że
je piekło. Jemu również przecież urządziły piekło, narażąjąc go ciągle na choroby weneryczne.
Perwersje seksualne lubił, lecz w miarę. Nie uznawał na przykład kazirodztwa. A że przespał się
z własną córką, uczynił to z czystej niewiedzy. Matka dziewczyny dopiero post factum
zawiadomiła Casanovę. „Gdybym wiedział, nie pieprzyłbym jej” – powiedział skonfundowany.
My mu wierzymy. Kobiety miłował zawsze szczerze, lecz bardzo krótko. Nieujarzmiona siła
gnała go w objęcia coraz to nowych i nowych kobiet. Był uważany, jak i Don Juan Byrona, za
największego uwodziciela na świecie. Był dumny z wielkości swego członka i, zgódź się,
Czytelniku, to nie była próżna duma. Męskie członki nam ostatnio maleją, o czym świadczy
statystyka, w zatrważającym tempie. Jeśli tak pójdzie dalej, za ileś tam lat ulegną atrofii. Czym
mężczyźni będą płodzić dzieci? – pyta zaniepokojony Janusz Kawryżka. Ale to nie nasz problem.
Casanova swego członka dumnie nazywał „dzielnym rumakiem”, co prawda nieco zajeżdżonym i
to do takiego stopnia, że chyba z nadmiernego jego używania Casanovie leciała podczas stosunku
krew z nosa. Kobiety to nie zawsze od razu zauważały i skonfundowane przepraszały gościa w
łóżku, myśląc, że to im miesiączka nie w porę przyszła. Nie wiadomo tylko dlaczego podczas
stosunków z mężczyzną krew z nosa Casanovie nie leciała.
On zawsze szczerze kochał kobietę, o którą zabiegał, lecz szybko gasł w nim ogień
słomiany, nie pozostawiając nic w pamięci, nawet wspomnienia. Tylko jedna kobieta potrafiła go
usidlić, a to dlatego, że zwodziła, wykorzystywała i nie oddawała się. Z tego wniosek: żeby
ujarzmić mężczyznę, kobiety, zwlekajcie z pochopnym rozstawieniem nóżek. Casanova zajmuje
pierwsze miejsce w naszej plejadzie biseksualistów, Drogi Czytelniku. Obracał się wśród
cesarzy, papieży, królów, carów. Był światowym awanturnikiem. A w ogóle to, Panie Casanova,
w naszym zagmatwanym życiu nie warto być tak wszechstronnym, gdyż autorzy mają teraz
trudności z zaliczeniem ciebie do gejów czy do hetero, do geniuszy czy do aferzystów.
8.5. TEMPLARIUSZE
Najwyższy książę litewski, po śmierci swego ojca Władysława Jagiełły został polskim
królem. Jak wiadomo, matką jego była Rusinka Sonka. W 1440 roku szlachta węgierska
powołała go na tron węgierski. Nie od razu zostal polskim królem. Gdy zmarł jego ojciec, miał
dziesięć lat, władzę sprawowała rada opiekuńcza na czele z kardynałem Zbigniewem Oleśnickim.
Kraj był zagrożony inwazją muzułmanów z Turcji. Wojna z Turcją rozpoczęła się w 1443 roku, a
na czele wojska polskiego stanął Władysław Warneńczyk. Szło mu nieźle, ale coś mu odbiło, bo
rzucił się na sułtana, który mieczem uciął łeb polskiemu królowi. Potem odciętą głowę króla
pokazywano gawiedzi w całym państwie, a żeby nie zaśmierdziała się, zanurzono ją w miodzie.
„Miodową głowę syna Władysława Jagiełły obnoszono po tureckich miastach, a pospólstwo
(Turcy) z upodobaniem na nią pluli. Co gorsza, tułowia Warneńczyka nigdy nie odnaleziono,
choć trzy lata szukano”.
O homoseksualnych skłonnościach Warneńczyka wiemy wyłącznie z relacji Jana
Długosza, na którego powołują się absolutnie wszyscy biografowie. Innych źródeł, niestety, nie
mamy, chociaż kronikarz pisze o tym zdawkowo. Jan Długosz osobiście znał króla i kontaktował
się z ludźmi z jego otoczenia. Dlaczego tak mało napisał o jego homoseksualizmie, zaledwie
kilka słów: „Jagiellończyk, skłonny do rozkoszy męskich, ani podczas pierwszej wyprawy
przeciwko Turkom, ani podczas drugiej, gdy wojna szalała, a naokoło panował strach, nie
zważając na własna rolę, nie porzucał swoich wstrętnych rozkoszy”.
Organizacje gejowskie naszych czasów chciały uroczyście obchodzić w Krakowie
urodziny Władysława Warneńczyka. W 2008 roku zamierzano nawet wystawić na rynku w
Krakowie plenerowe przedstawienie pod charakterystycznym tytułem „Gejowskie miłostki
króla” i złożyć kwiaty na jego symbolicznym grobie. Czy Długosz w swej kronice nie
konfabulował? Zachowały się listy legata papieskiego do Watykanu. Legat donosi, że przed
bitwą z Turkami polski król spędził upojną noc z tureckim młodzieńcem. Nie kłamał więc
Długosz.
Najbardziej romantyczny i tajemniczy polski monarcha. Do dnia dzisiejszego nie jest do
końca wyjaśnione, czy rzeczywiście obnoszona przez Turków po wsiach i miastach głowa w
miodzie była głową Warneńczyka? Czemu włosy na niej były jasne? Warneńczyk miał ciemne
włosy. Podobno był znany nawet zabójca króla, Kodza Chazer. „Dzielnym natarciem zranił mu
konia, król zwalił się na ziemię, uciął mu głowę i przyniósł ją padyszachowi jako trofeum”.
Dworacy spostrzegli, że Warneńczyk unikał kobiet, a lubił mężczyzn, młodych i ładnych.
Przez jakiś czas miał stałego partnera, który był starszy od niego o kilkanaście lat. Był to
sekretarz Jan, syn kanclerza litewskiego, Sienka. Długosz o nim pisze krótko: „Jan był
Władysławowi nader drogi”. Niestety, utonął w słowackiej rzece Hornad w maju 1440 roku
podczas podróży króla na Węgry. To negatywnie wpłynęło na psychikę młodego króla i
pobudziło go do większej ekspresji homoseksualnej. W ruch poszli młodzi paziowie. Jeden po
drugim, gęsiego, jak w cudownej powieści Włodimira Sorokina Dzień oprycznika: „Splatamy się
w męskich uściskach. Silne ręce obejmują silne ciała. Całujemy się w usta. W milczeniu, po
męsku, bez babskich czułostek. Całowaniem się rozpalamy i witamy. «Hajda!» – wykrzykuje
ojczulek «Hajda!, hajda!» – wtórujemy. Ojczulek wstaje pierwszy. Przybliża do siebie Woska.
Wosk wpycha w ojczulkową chamajdę swego kusia. Stęka ojczulek z zadowolenia, szczerzy w
ciemności białe zęby. Woska obejmuje Szelet, wkłada mu swój nasmarowany chwost. Wosk
grzmoci głucho. Szalecie wpycha Szary, Szaremu – Samosia, Samosi – Bałdochaj, Bałdochajowi
– Mokry, Mokremu – Nieczaj. Już przedostatni młody krzyknął, ostatni stęknął i gąsienica
gotowa. Świecą się nasze bombony, podrygują pyty w srakach. Hajda, hajda. Boże, pomóż nam
nie umrzeć z rozkoszy”.
Tragiczna śmierć króla w 1444 roku w bitwie z Turkami została skwitowana przez
dworaków w ten oto sposób: „Bóg ukarał władcę za przeciwne naturze stosunki z mężczyznami”.
Nic dodać, nic ująć. Zresztą dodać można: w tych czasach homoseksualistów nazywano
„samcołożnikami”. „Nie czekajcie samcołożnicy na miłość Fandcoga” – grzmiał z krakowskiej
ambony anonimowy ksiądz.
8.11. RYSZARD LWIE SERCE (1157–1199)
(Steven Runciman)
Może i nie był dobrym synem, bo brał udział w spiskach przeciwko rodzonemu ojcu
Henrykowi II, lecz jako wódz był znakomity i za swoją śmiałość i waleczność otrzymał ten
zaszczytny przydomek. To dziwne, żeby angielski wielki książę nie mówił po angielsku, lecz
tylko po francusku.
Chyba jeszcze żaden król angielski nie wzbudzał tylu kontrowersji, tylu emocji, jak ten
syn Eleonory Akwitańskiej i Henryka II angielskiego.
Chodzi o jego homoseksualizm: „Nie, on nie był gejem” – z pianą na ustach krzyczą jedni
biografowie, z nie mniejszą emfazą inni im wtórują: „Był! Stuprocentowym gejem był. Z żoną
dzieci nie mógł mieć, bo nienawidził kobiecego ciała, mizoginizm całkowity wykazując”. I o co
kruszą kopie? Autorytatywna pisarka, historyk Régine Pernoud, która słów na wiatr nie rzuca, w
swej monografii o Ryszardzie I Lwie Serce udowodniła, że był homoseksualistą i nawet z
powodu tego występku czy grzechu przed wyjazdem na wojnę pokutę przed biskupami krzyżem
leżąc wypełniał, klęczał przed nimi na kolanach, trzymając w ręku pęczek rózg. Pragnął za swój
homoseksualny czyn pokutę znosić czy samemu się biczować, czy biskupów o to prosić –
nieważne. Ważne, że w porę opamiętał się i zrzucił z siebie jarzmo homoseksualizmu. Aha, a
jednak można! Lecz zdarzyło się to wtedy, gdy pokłócił się z Filipem II Augustem, królem
francuskim, z którym ponoć łączyły go homoseksualne stosunki. Biografowie swoją wiedzę w
tym temacie opierają na tym, że Ryszard i Filip August spali w jednym łóżku. To nie argument,
podnoszą głos opozycjoniści: mogli spać, wielu królów z braku miejsca w pałacu, sypiało z kimś
jeszcze i to niekoniecznie ze swymi małżonkami. No nie, do prawdy teraz nie dojdziemy,
przyjmijmy jako aksjomat, że Ryszard Lwie Serce był homoseksualistą.
Ryszard Lwie Serce uchodził za wielce przystojnego, miał blond włosy, niebieskie oczy,
sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry wzrostu. Był sławny dzięki rycerskim wyczynom, odwadze i
zdolnościom dowódczym.
W młodości zaręczono go z Alicją, córką jego matki Eleonory Akwitańskiej i jej
pierwszego męża Ludwika VIII, czyli narzeczona była jego przyrodnią siostrą. Zaręczyny zostały
unieważnione po tym, jak jego ojciec Henryk II przespał się z Alicją (znajdowała się na
angielskim dworze) i nie był to jednorazowy incydent. Henryk II uczynił z niej swoją kochankę i
miał z nią dziecko.
W 1191 roku Ryszard Lwie Serce ożenił się z Berengarią, córką króla Nawarry, Sancha
VI. Legendy głoszą, że małżeństwo nigdy nie zostało skonsumowane. Widocznie mizoginizm do
kobiecego ciała ciążył Ryszardowi. Mimo wszystko miał jedno nieślubne dziecko z jakąś
wieśniaczką, syna Filipa.
Swej ojczyzny Anglii nie lubił, a nawet źle mówił po angielsku. Zwykł mawiać: „Nie
lubię Anglii, jest tam zimno i ciągle pada”. Racja, za to Angielki mają bardzo ładne cery, taki
klimat sprzyja nawilżaniu cery bez pomocy drogich kosmetyków. A po koronacji Ryszard
opuścił Anglię, żeby wspólnie ze swoim kochankiem Filipem Augustem udać się na wyprawy
krzyżowe. Skoro nie kochał kobiet, po co się żenił? – zadajemy retoryczne pytanie.
Nie bądźmy naiwni, tak było przyjęte, że nieżonaty król wywołuje podejrzenia. Nie
chcemy wnikać w psychologiczne głębie, jak czuje się niewiasta, mężatka, której mąż nie chce z
nią sypiać? O tym genialnie rozpisywał się Fiodor Dostojewski. Możemy tylko podejrzewać,
jakim piekłem było to małżeńskie współżycie, a raczej jego brak. Może właśnie dlatego Ryszard
Lwie Serce mało siedział w domu, w swej Akwitanii, a ciągle szalał po świecie, odwiedzając
różne kraje, trzykrotnie biorąc udział w krucjatach w Palestynie. Był wytrwałym krzyżowcem,
wspólnie ze swoim kochankiem francuskim, królem Filipem Augustem, wyruszał na wieloletnie
wyprawy krzyżowe.
Jego kochankami byli młodzi żołnierze, większość swego życia przecież Ryszard spędził
na wojnach i rozmaitych pochodach. Ale jednak udało się wyjawić imiona pary kochanków.
Jednym z nich był Raif de Clermont, młody rycerz, którego Ryszard wyzwolił z niewoli
saraceńskiej.
Zginął on w walce z Filipem Augustem, który stał się w końcu wrogiem Ryszarda. A co
przedstawia sobą Filip August (1180–1234), francuski król, wdowiec, ponownie ożeniony z
Ingeborgą Duńską, którą nie zdeflorowawszy zostawił po nocy poślubnej? Zagadka historii trwa
po dziś dzień.
Energiczną była kobietą. Nie powróciła do ojczyzny. Odesłano ją do klasztoru, a ona list
za listem do papieża pisała. A u Filipa Augusta już nowa wybranka – Agnieszka z Meranu. Może
dlatego tak uparcie biografowie podkreślali, że nie jest homoseksualistą, bo było to nie do
przyjęcia, nawet hańbiące. W Anglii w tym czasie pewnemu rycerzowi, który był gejem, nadano
herb z kuropatwą, symbol homoseksualistów. Ingeborgę Filip August poślubił w 1193 roku. Była
siostrą króla duńskiego. Powód rozwodu – bliskie powinowactwo – była kuzynką jego pierwszej
żony, zmarłej w 1192 roku Izabeli z Hainaut. Z Agnieszką z Meranu poznał się w 1196 roku i
uczynił ją swoją żoną. Papież na niego klątwę nałożył interdyktem. Agnieszka musiała odejść.
Wkrótce zmarła, może w klasztorze.
Filip August był pierwszym królem, który stworzył prawo ograniczające noszenie
bogatych strojów prostytutkom, nierządnicom, pokazując ich miejsce w społeczeństwie.
Pozbawił je prawa noszenia strojów przyzwoitych kobiet. Szkoda, że przyszli królowie tego
zakazu nie przestrzegali, nie byłoby afrontu, jaki zdarzył się żonie francuskiego króla Karola VI,
Joannie. Ucałowała ona w kościele stojącą obok kobietę, skromną i przyzwoicie ubraną, a potem
okazało się, że była to prostytutka. Joanna szlochała: „Skąd miałam wiedzieć, że to nierządnica,
jeśli ładnie i skromnie była ubrana?”. No bo nie przestrzegał król zasad hierarchii społecznej w
noszeniu strojów: prostytutkom za Filipa Augusta zabraniało się nosić gronostaje i jedwabie, a
także klejnoty, kolczyki, bransolety, naszyjniki. Wówczas obwiesiły się one jak choinki
amuletami i medalionami.
Z Bożej łaski król Anglii, Szkocji i Irlandii, Holender, Wilhelm Orański ożenił się z córką
angielskiego króla Jakuba II, dzięki czemu otrzymał angielską koronę, gdy Jakuba II wypędzono
z Anglii. Teść uciekł do Francji z młodą drugą żoną Marią Modeńską do Ludwika XIV, a
Wilhelm Orański otrzymawszy angielski tron wespół ze swoją małżonką postarał się być królem
dobrym, mimo swych ciągot ku homoseksualizmowi. Zresztą zachowywał się bardzo dyskretnie,
swych kochanków nie faworyzował jak Jakub I, posad im specjalnie nie rozdawał i o jego
homoseksualizmie było cicho. Trzykrotnie usiłował spłodzić potomka z Marią, lecz zawsze
kończyło się to poronieniami, aż wreszcie całkowicie zniesmaczony tymi daremnymi wysiłkami
na zawsze opuścił małżeńskie łoże.
To małżeństwo Marii i Wilhelma III Orańskiego było bardzo zgodne i dopasowane: on
był gejem, ona lesbijką. No cóż może być lepszego dla rodzinnej idylli? Mąż żyje swoim życiem,
żona swoim. On ma swoich kochanków, ona swoje kochanki. Spotykają się przy obiedzie,
szczęśliwi i zadowoleni, seksualnie wyżyci ludzie, od razu widać. Dzieci oczywiście nie mieli, a
sypialnie były osobne. Holender Wilhelm Orański pięknisiem nie był: mały, grubawy o
wystającym brzuchu i ogromnym haczykowatym nosie, którym się chwalił, bo wiedział, co to
oznacza: kto ma duży nos, ten ma dużego... Szkoda tylko, że nie udało się żonie Marii
zakazanego owocu skosztować, ale ona nie żałowała, więcej czasu dla kochanek miała, do
których pisała namiętne listy, nazywając siebie „mężem”. Nie przeszkadzało jej, że mąż był o
prawie dziesięć lat starszy od niej. Taką „żoną” była Frances Apsley, urodziwa córka
królewskiego sokolnika. Miłosnych listów Marii do Apsley w archiwach zachowało się sporo,
nie będziemy ich cytować w całości, lecz małe fragmenciki warto przytoczyć, chociażby w
celach poznawczych z zakresu psychologii zakochanych kobiet, na dodatek królowej i
księżniczki. Co nas irytuje, Drogi Czytelniku, to uniżona forma stylu tych listów, w jakiej
królowa zwracała się do Apsley. Widocznie miłosne uczucie tak ją rozpierało, że zapomniała o
zwykłej godności królewskiej w listach, podpisując się: „Twój nikczemny niewolnik, całujący
ziemię, po której stąpasz”, albo: „Twój pies na uwięzi”, „ Wszystkie księgi świata nie zdołałyby
pomieścić nawet połowy miłości, którą Cię darzę, moja najdroższa” i, o zgrozo, to już na kpiny
zakrawa: Maria w stosunku do Apsley nie tylko chce być ptakiem w klatce, rybą w sieci,
uniżonym pstrągiem, lecz nawet „wszą na łonie”. O wielkim intelektualnym smaku trudno tu
mówić.
Jej mąż, Wilhelm Orański lesbijskim ekscesom swej żony nie przeszkadzał, byleby jemu
nie przeszkadzano w jego miłostkach z chłopcami. Zachowywał się zresztą bardzo skromnie i
tajemniczo. Nie demonstrował swoich związków z kochankami, nawet na dworze mało kto
wiedział o jego homoseksualizmie. Kochanków miał niewielu, dwie, trzy osoby, jeden sługa,
drugi arystokrata, lecz jakość uczuć osiągała wysoką temperaturę: byli nie tylko jego
kochankami, lecz serdecznymi przyjaciółmi, gotowymi poświęcić swoje życie dla króla. I tak,
gdy Wilhelm III niebezpiecznie zachorował na ospę, jego kochanek Rentinck, idąc za radą jednej
starej wiedźmy, spał z zarażonym królem w łóżku, usiłując w ten sposób przejąć chorobę na
siebie. Co to, nie wiesz, Czytelniku, że to zupełnie możliwe i nie tylko w to wierzono w dawnych
zabobonnych czasach, ale również dziś można o tym usłyszeć. Kilka dni temu oglądałam
pierwszy program rosyjskiej telewizji, który to program pod tytułem A niech sobie mówią
prowadzi już jedenaście lat znany Andriej Małachow. W programie tym kobieta trzymająca w
moskiewskim małym mieszkanku trzydzieści dwa koty, utrzymywała, że one ją wyleczyły z raka,
po prostu wzięły chorobę na siebie, poświęcając niczym starogrecki Antinous dla cesarza
Hadriana swe życie. Szesnaście kotów zmarło, rak zniknął, a teraz kobieta z trzydziestoma
dwoma kotami, mimo smrodu nie do zniesienia, leczy podagrę. Błagała widzów (czytaj:
mieszkańców tej klatki schodowej), żeby wytrzymali jeszcze trochę, niebawem koty zdechną,
przyjmując chorobę na siebie i katorga dla mieszkańców się skończy. Kochanek Wilhelma
Orańskiego, mimo że przyjął chorobę na siebie, nie zmarł, ale Wilhelm Orański wyleczył się z
ospy, czego nie można powiedzieć o jego żonie. Maria zmarła na ospę w wieku dwudziestu
trzech lat zapewne dlatego, że żadna z jej kochanek nie wzięła choroby na siebie. Drugi kochanek
króla, Jonathan Swift, nie potrafił ustrzec króla od głupiej śmierci: jego koń potknął się o kopiec
kreta, król spadł z konia i różne komplikacje doprowadziły do jego śmierci w 1702 roku.
Kochanek zapewne go opłakiwał.
8.13. EDWARD VIII GEJ ORYGINAŁ (1894–1972)