You are on page 1of 28

1 i v!

't ' • ' i

W .

X !W£l.!.'■-:! ' 1•;

Mm
. : |

iiiiii
W;-;.:." ' .

Iiiiii*
iiiiii
M ii
BifWa
pod Piramidami

^ibHA to
0SNA
W AR SZAW A.
D ru k W ar h z . Toto. A kcyjnego
A rtystyczn o-W ydaw niczego.
1901 .
•\

BITWA PO D PIRAMIDAMI
BITWA
PO D

PIRAMIDAMI.

WARSZAWA.
D RUK W A R SZ. TOW. AKC. A R TY ST Y C Z N O -W Y D A W N IC Z E G O .

I 9 0 I.
Biblioteka Narodowa
Warszawa

30 0 0 1 0 1 7 1 4 8 4 7 2

.H 0 3 B 0 JIE H 0 lTEH 3yPO IO .


BapiuaBa, 1 9 'PeBpa-ia 1 9 0 1 rosa.

4 9 58 W/t 9'10/5'
O tanąw szy w środku podjum, zwracamy się
od wejścia w stronę prawą. Przed nami
obszerna dolina Nilu. Szarawe wody tej głów­
nej ai terji życia dla Egiptu i Nubji wiją się
równą, długą wstęgą z południa ku północy.
Za rzeką widać kąpiący się w świetle sło-
necznem Kair, z wspaniałą cytadelą i olbrzy­
mim meczetem, wysmukłe minarety jego strze­
lają wysoko na tle gór Mokatam. Góry te
dostai czały ongi głazów pod budowę piramid,
to też szczerby na nich widnieją dotychczas.
"W ich załamach i otworach wiedli żywot pu­
stelniczy fakirzy egipscy, do których tłumnie
napływała ludność okoliczna po rady i leki.
Nieco w lewo od wspaniałego miasta — wio­
ska Em bab eh, ufortyfikowana przez Ibrahim-
^ eja> jednego z dwóch braci, którzy przewo­
dzili zastępom mameluków.
Historja niepochlebne wydała świadectwo
zdolnościom fortyfikacyjnym dowódcy piechoty
i artylerji mameluków w wojnie pamiętnej;
poukładał on działa, lawet nie mające, na szań­
cach, zwróciwszy paszcze w stronę spodzie­
wanego przejścia francuzów. Atoli jenerał
Bonaparte dojrzał przez lunetę tę słabą stronę
fortyfikacji i ominął wioskę szczęśliwie, skie­
rowawszy pięć dywizji swego wojska w prawo
ku Piramidom, aby obejść twierdzę i zdobyć
ją z tyłu. Tuż przed nami czworobok grena-
djerskiej dywizji jenerała Desaix, uformowanej
na wzór innych dywizji; ściany jej stanowią
sześciorzędne szeregi żołnierzy, po rogach
artylerja, a w środku tabor jucznych wielbłą­
dów z amunicją, wodą i żywnością. Między
nimi „osły i uczeni".
W szak słynna w yprawa do Egiptu pod­
jęta była również „w celach naukowych",
a więc i odpowiednio zorganizowana.
W śród grona mężów nauki przyglądają
się trofeom, ze skarbców egipskich zdobytym:
mumjom i wykopaliskom — słynny matematyk
francuski Monge, niemniej sławny chemik Ber-
thollet, Fourier, geolog i mineralog de Dollo-
mien, szef korpusu medycznego baron Desge-
nettes, chirurg Larcy, Denon, głośny autor
dzieła o Egipcie i inni.
— 7 —

Oni jedni wtajemniczeni byli w plan wy­


prawy do Egiptu, dla armji całej cel wyprawy
był tajemnicą nawet w chwili wsiadania na
okręty w Tulonie (20 maja 1798 r.). Oficero­
wie i żołnierze ślepo wierzyli ubóstwianemu
wodzowi, że powiedzie on ich po wawrzyny
sławy, — dokąd? nie pytali. Tajemnica zresztą
była konieczną ze względu na podejrzliwą
flotę angielską, dowodzoną przez Nelsona na
wodach morza Śródziemnego.
Uczeni — przedmiot żartów żołnierzy,
zwłaszcza na początku wyprawy, mieli misję
poważną. Pierwszy konsul powierzył im plan
wielkich robót kulturalnych,- dobro kraju na
względzie mających, a więc mieli oni wyna-
leść sposób oczyszczenia brudnych i zamulo­
nych wód Nilu, zastąpić patryarchalne narzę­
dzia rolnicze bardziej odpowiedniemi, ulepszyć
młyny i wodociągi, wywiercić studnie w pia­
szczystych zaspach pustynnych i t. p.
Lecz wróćmy do walczących.
Lewa strona czworoboku dywizji jenerała
Desaix zażywa chwilowego wczasu po tylko
co odpartym ataku; świadczą o nim tu i owdzie
rozrzucone trupy ludzkie i końskie.
Strój grenadjerów nie wykwintny, więk­
sza część boso, w spodniach perkalowych
o barwach Rzeczypospolitej, — bo zwykła
dolna część uniform u: białe spodnie z kama­
szami, dawno już zdarły się podczas kampanii
włoskiej. Rząd Francyi ówczesnej nie bardzo
troszczył się o zewnętrzny wygląd swoich bo­
haterów. W szak znani oni byli z waleczności...
Jeśli zdobywali sztandary, tern łacniej zdobyć
sobie mogli na nieprzyjacielu... buty! Niemniej
jednak brak troski ze strony rządu o ich po­
trzeby, uciążliwa przeprawa z Damanhur przez
pustynię, podczas strasznych upałów, przy
braku wody —- powodowały szemrania w sze­
regach. Grenadjerz}/- zły humor odbijali na
uczonych, których pomawiali o wpływ na
Bonapartego i o namowy do w yprawy na
Egipt. Niechęć jednak prysła niedługo na wi­
dok obojętności uczonych na kule nieprzyja­
cielskie i błysk szabel walecznych mameluków.
Zresztą przepyszna panorama Nilu i Kairu,
z jego wspaniałem bogactwem orjentalnem,
dobrze już usposobiła wojaków francuskich,
to też humor i dawna fantazja wróciły. Po
odniesionem przed chwilą zwycięstwie sypią
się żarty i dowcipy z nadciągających na pięk­
nych arabach i wielbłądach huzarów pułku
de Chamboran.
Dla grenadjerów nie stanowi to przecież
tajemnicy, że kawalerja francuska przybyła do
Egiptu z jakim takim rynsztunkiem, ale pieszo,
— 9 —

gdyż, oczywiście, koni dostarczyć im mieli...


mameluc}/ i beduini.
Rząd Rzeczypospolitej nie omylił się
w rachubie, bo po niedługim pobycie w Egip­
cie huzarzy i dragoni byli ozdobą kawalerji
francuskiej. Żadna regularna kawalerja świata
nie miała świetniejszych od nich koni.
W krótce utworzy się i pułk cały na dro­
maderach w przepysznych mundurach, złotem
wyszywanych z węgierska, do którego-to stroju
miał Bonaparte szczególną predylekcję.
W racają więc les Chamboran ze zdoby-
czą, żywa ściana piechoty otwiera się, abv
wpuścić huzarów do środka czworoboku, tej
rzeczywiście niezdob3^tej twierdzy. Zdała wi­
dać, jak jeden z nich, przy pomocy zawziętego
piechura, goni uciekającego siwego arabczyka.
Nie przerażają ich nadciągający w pobliżu
beduini, — ci, znani z tchórzostwa synowie
pustyni, w niczem niepodobni do dzieln}Tch
mameluków. Z poza lewego skrzydła czwo­
roboku widnieją, koło lasku palmowego, inne
d3^wizje francuskie. Najbliższa dywizja jene­
rała Re3Tnier, za nią dywizja Dugna, a w jej
czworoboku, na białym koniu, sam wódz na­
czelny — Bonaparte.
Do najbliższego otoczenia wielkiego wo­
dza należą też: Zajączek, wyniesiony do god-
IO —

ności księcia przez późniejszego cesarza Na­


poleona i oddany mu duszą całą książę Suł­
kowski. Nie ujrzał on już więcej Europy —
zmarł na dżumę w Egipcie, gdzie na cześć
jego nazwano fort morski przy wjeździe do
A leksandryi, „F ort Sulkow ski".
Na planie najdalszym, w pobliżu twier­
dzy Em babeh, z jej ubezwładnionem i arm a­
tami — dywizje jenerałów M enon i Bon.
Znow u w racam y do czw oroboku dywizji
jenerała Desaix.
Na praw em skrzydle artylerzyści, obser­
wujący skutek tylko co danego w ystizału
z jednej z dwóch armat. Za nimi na wiel­
błądzie, szczupły i długi, z orlim nosem, jene­
rał Desaix zagrzew a kanonierów słowem.
Rzucam y okiem w praw o i widzim y dużą
urodzajną płaszczyznę, między pustynią a Ni­
lem, zajętą przez liczne szeregi mameluków.
Rozrzuceni, bez planu i bez zachow ania praw
taktyki wojennej, ale z pogardą śmierci, po­
między zionącemi na nich ogniem czworobo­
kami dywizji francuskich, krążą koło nich, jak
stada ptaków ; dziesiątkowani każdą salwą
francuską, placu boju nie opuszczają i po każ­
dej próbie nieudanej do nowego formują się
ataku.
Przybrani w różnobarw ne stroje m alow ­
nicze, uzbrojeni w luki, dzidy i broń palną,
zioną wszyscy pragnieniem zem sty nad giau-
rami. Dzielne bo też to było wojsko, skom ­
pletow ane z kupionych na targach pięknych
niew olników -w yrostków . Nietylko sami ma-
melucy, ale i konie ich, upstrzone świecidłami
złotemi, tak kosztownemi, że gdy przez parę
dni następnych, po decydującej walce, poto­
pionych w Nilu wyławiać będą grenadjerzy
francuscy, — każdy topielec najmniej na 300
cekinów w złocie cenionym będzie...
Pierw si w szeregu m am elucy walczą
z zaw ziętością; pom agają im w w alce szla­
chetne zwierzęta, jakby świadome, że tratują
wrogów... Niestety, m ur bagnetów stalowych
łamie ich zapał; jeszcze chwila, a legną, prze­
szyte bronią najeźdźców. Kilka rum aków w al­
czy jeszcze konwulsyjnie ze śmiercią. Nie
ujdą jednak losu tych, które leżą już rozciąg­
nięte,' bez życia.
Dalej w praw o suną dalsze orszaki ka-
w aleryi Murad-Beja, wreszcie widzimy i sa­
mego w odza naczelnego (podług portretu spół-
czesnego). Siedzi spokojnie na pięknym arab-
czyku, tw arz m arsowa, o jasnych, niebieskich
oczach, broda siwa, postaw a wojenna. Nie
traci jeszcze nadziei, ufny w dzielność swoich
---- 12 ----

m am eluków . N ie przeraża go w cale to, że


c e lny strzał a rty le rz y s tó w francuskich tuż za
n im p o czyn ił spustoszenie w szeregu.
N iech się dzieje w o la A lla c h a i p ro ro ka
jego! w szak to jeszcze nie koniec w a lki...
N iestety, zapał w o je n n y dziesięciu tysięcy
tej w y b o rn e j jazdy, rozbić nie zdo łały żadnego
czw o ro b o ku bohate ró w a rm ji w ło s k ie j! Nie
pom ogą w y s iłk i nadludzkie tych w in k e lrie d ó w
w schodnich, k tó rz y w ra z z k o ń m i rzucają się
na ostrza bagnetów francuskich, chcąc ław ą
przedrzeć się do środka... N iebaw em z roz­
kazu Bonapartego, wszj^stkie zastępy mame­
lu k ó w zostały przecięte na dw oje, szybkim
ruchem ż y w y c h tw ie rd z francuskich. Część
jed na z rannym M uradem um knie w k ie ru n ku
W yższego Egiptu, ku T e bo m i L u k s o ro w i —
druga nagłym ..orotem w lew o d y w iz ji je n e ­
ra ła Desaix, w pędzona zostanie na d}wdzję
D ugua i przez tę ostatnią w}''strzelaną, lub
w N ilu potopioną będzie.
Z n o w u zw racam y się w praw o, — to
w ioska Gizeh, od któ re j nazwę w z ię ły w spa­
niałe p ira m id y Cheopsa i Ramzesa; w idać je
tuż obok. Hen, daleko, nad N ile m w id z im y
szczyty p ira m id Sakhara, o koło w io s k i tejże
nazw y.
— i 3 —

Stajem y przed kolosem Cheopsa i sąsia­


dującą z nim piram idą Ramzesa, której czu­
bek pokryw ają głazy alabastrow e. Ongi, przed
lat tysiącami, piram idy te były pokryte niemi
całkowicie, — później odarto z nich pomniki
potęgi Faraonów , a cenne głazy zużyto pod
budow ę najwspanialszego na całym wschodzie
meczetu w Kairze. W idzieliśm y go z daleka.
Na te właśnie piram idy w skazyw ał Bo­
naparte, zagrzewając armję swoją do walki
słow am i: ,,Voila quarante siecles, qui Vous
regardent g ren ad iers!“ (Oto czterdzieści w ie­
ków spogląda na was, gren ad jerzy !).
W środku olbrzymiej góry granitowej
Cheopsa widać wejście do grobów królew ­
skich, ogołoconych najpierw przez beduinów,
następnie przez wszystkie muzea świata z licz­
nych skarbów , jakie w sobie zawierały.
U stóp Cheopsa całe tłum y jeźdźców.
T o żądni łupów beduini, podobni szakalom
i hyjenom, również jak oni, mieszkańcom pu­
styni. Zebrali się tu ze wszystkich oaz Sahary,
w celu rabunku trupów na pobojowisku. Byli
pewni zwycięstwa spółwierców, chociaż po­
magać im w walce nie mieli ochoty. Zawiedli
się w rach u b ach : zamiast zwycięstwa, patrzą
na klęskę m ameluków. To też w net odciągną
w głąb pnstyni, s k ^ l ^przybyli nieproszeni.
Podążą za uciekającymi z pola walki fella-
chami, koptami i żydami, zamieszkałymi w wio­
skach okolicznych: Embabeh, Gizech, Bulaku
i innych. Oto ciągną po sypkim i grząskim
piasku całe karawany strwożonych egipcjan;
ucieka i harem Murad-Beja, unosząc skarbiec
jego. Bogato przystrojone wielbłądy dźwigają
w płóciennych palankinach piękne hurysy.
Czarne oczy czerkiesek i greczynek śledzą
pewnie z trwogą przebieg bitwy, którą tam,
w górze, widać jak na dłoni.
Tuż, blisko ruin kapliczki muzułmańskiej,
gruby pasza, z żonami swemi, skraca sobie
drogę przez piaski ku piramidom i ku grani­
czącej z niemi pustyni. W ślad za nim ciągną
i inne pomniejsze grupy. Tam czuć się będą
bezpieczniejsi, armja bowiem francuska do pu­
styni nie dotrze: nie posiada dość koni i wiel­
błądów, zresztą bez pewnych przewodników
nie odszuka drogi do oaz i źródeł...
Panika ta jednak wkrótce ustanie; nie­
bawem Bonaparte uspokoi wszystkich mie­
szkańców miast i wiosek proklamacją, treść
której głosić będą ze szczytów minaretów
muezzini i derwisze. Nastąpić ma nowa era
dla egipcjan — wyswobodzenie ich z pod ty-
ranji groźnych mameluków.
— i 5 —

Dopiero w kilkanaście lat później ma-


melucy znów głowy podniosą, gdy padyszach
jednego z nich, Mehmeda Alego (dziada dzi­
siejszego khedywa) zamianuje swoim namiest­
nikiem. Atoli zgnębieni oni będą zupełnie
przez tegoż khedywa, przeciw któremu rokosz
podniosą: opornych ich wodzów Mehmed-Ali
podstępnie ściągnie „na ucztę zgody“ do pa­
łacu swego w Kairze, gdzie, jak psów, wy­
strzelać każe siepaczom swoim (1811 r.).
*

* Ą:

Do odtworzenia panoramy, główny jej


twórca, znakomity batalista, p. Wojciech
Kossak posiłkował się licznemi źródłami histo-
rycznemi; ogólny plan bitwy stworzył on po­
dług szczegółów obszernego dzieła Thiersa
„ L expedition d’Egypte lygH—1801“. Zresztą
drobiazgowe studja, tyczące się tak pola bitwy,
jak i typów miejscowych, koni, osłów i wiel­
błądów, robił p. Kossak na miejscu, w czem
radą i wskazówkami był mu pomocnym pre­
zes archiwów państwowych, znakomity egip-
tolog, excelencja Jakób-Basza. Twórcą krajo­
brazu jest wyborny nasz pejzażysta, p. Michał
Wywiórski, który również na miejscu przygo­
towywał szkice i fotografował widoki.
— i 6 —

Za główny punkt obserw acji obrał p.


Kossak miejscowość (odpowiadającą podjum
panoram y), na której wznosi się obecnie duży
hotel M ena House. Z tego właśnie punktu
roztacza się w idok odtw orzonego krajobrazu.
W listopadzie 1900 roku, po powrocie
z Egiptu, pp. K ossak i W yw iórski rozpoczęli
pracę w gm achu panoram y. Pom agali im
artyści malarze pp. W ładysław Jasieński, Ka­
zimierz Pułaski, Zygm unt Rozw adow ski, Józef
Ryszkiewicz i Czesław Tański.
soi
V3.*l?5&r.
b i b ilore k a
NARODOW A

You might also like