You are on page 1of 11

Pamiątki Soplicy - streszczenie

1.KAZANIE KONFEDERACKIE

Czwartego listopada 1769 roku w Kalwarii, w kościele ojców bernardynów odbyła się msza święta,
prowadzona przez księdza Marka - karmelitę, cieszącego się wielkim szacunkiem.

Cztery dni wcześniej pod Lanckoroną miała miejsce jedna z bitew konfederacji barskiej.
Przewodził jej Kazimierz Puławski; Polacy zwyciężyli, ścigając resztki wojsk rosyjskich aż pod
Myślenice. Z tej okazji tłumnie zgromadzona w kościele szlachta i magnaci oczekiwali na pochwałę
z ust karmelity. Dodatkowym powodem, radującym możnowładców, były urodziny JO. księcia
Karola Radziwiłła.

Tymczasem ksiądz Marek zaintonował Te Deum lauda mus, po czym wszedł na ambonę i rozpoczął
kazanie. Twierdził, że konfederaci walczą tylko dla pozorów i własnej chwały. Nie potrafią
współpracować, najważniejsza bowiem jest dla nich zabawa i sprzeczki z błahych powodów. Możni
panowie zamiast uspokajać owe zatargi, jeszcze bardziej je podsycają, mając z tego przednią
rozrywkę.

Kazanie księdza wywarło na zgromadzonych tak wielkie wrażenie, że gdy ten zszedł z ambony i
zaczął śpiewać Przed oczy Twoje, Panie, stali cicho, przetrawiając słowa prawdy i nie mogąc
wydobyć z siebie głosu. Szczególnie wziął je sobie do serca JW. Granowski, który dzień po
lanckorońskiej bitwie, urządził u siebie wielkie przyjęcie, na którym zupełnie bez sensu pokłócili
się i pobili pan Snarski z panem Bolestą, zwanym Mańkutem.

Po skończonej pieśni ksiądz Marek znów wszedł na ambonę, wywołując wielkie zdziwienie wśród
zebranych, wszyscy jednak byli cicho, ciekawi słów karmelity. Ten zaś przypomniał sobie o święcie
księcia wojewody wileńskiego i chciał mu pogratulować. Jednocześnie opowiedział o swoim
widzeniu, które miał siedem lat wcześniej. Otóż, gdy przebywał w swojej celi, płacząc gorzko nad
losem Polski, nawiedził go anioł. Istota niebieska stwierdziła, że „Wszyscy pragną rządu, a żaden z
poczciwszych rządzić nie chce”. Ostrzegała przed rychłą śmiercią Augusta III Sasa i próbowała
namówić do rządów któregoś z wielmożnych, chcącego dobra kraju panów. Wszyscy jednak
okazali się „przebrzydłymi domatorami, nałogowymi leniami”. Każdy myślał o tym, jak wiele
straci, mieszkając w stolicy. Jedni martwili się o upadnięcie gospodarstwa czy stad, inni - o
„rozrywkę”, jaką stanowiły codzienne zwady w sądach. Karmelita stwierdził, że Polacy są sami
sobie winni za utratę państwa, bo za bardzo myślą o sobie.

Choć ksiądz Marek wymieniał w swym drugim kazaniu nazwiska najpotężniejszych, nikt nie wstał
oburzony, a przy wyjściu każdy pokornie całował rękę karmelity.

2.PAN DZIERŻANOWSKI

Pan Dzierżanowski był podczas konfederacji barskiej pułkownikiem pułku gumbińskiego. Jego
ojciec był sługą i przyjacielem Zamojskich, którzy w ramach długoletniej znajomości dali mu w
dożywocie Sułowiec pod Zamościem. Ten wychował synów na ludzi, posłał ich do szkół, tylko
jeden z nich, Franciszek, uciekł i zaciągnął się do pułku Mirowskich. Był jednym z najlepszych
żołnierzy, a do tego z fantazją, dlatego Mirowski - szef pułku - kupił mu poruczeństwo. Gdy
nastała konfederacja, „zdetronizował” dotychczasowego pułkownika - Larzaka, za co „Generalność
zrobiła go pułkownikiem powiatu gumbińskiego”.

Gdy pewnego razu żołnierze konfederacji stali pod Tyńcem, wszyscy dostali zakaz wychodzenia
pojedynczo z obozu, bowiem wokół kręcili się Kozacy. Dzierżanowskiemu wyjątkowo nie spodobał
się ten rozkaz, ponieważ niedaleko mieszkała sędzina Sulejowska, bogata wdowa, córka
krakowskiego ławnika, co do której snuł on plany matrymonialne. Rodzina jednak patrzyła na
zaloty nieprzychylnym okiem, bo pułkownik za dużo grywał i przegrywał w karty. Pan Józef
wymknął się zatem z obozu, a przed świtem dało się słyszeć huk jego broni.

Dowódca kazał jechać w odsiecz narratorowi - Sewerynowi Soplicy wraz z dwudziestką konnych.
Okazało się, że przybyli w samą porę - Dzierżyński był zraniony w ramię i, choć zabił siedmiu
Kozaków, nie mógł już bronić się dalej. Chciał bowiem przywieźć ze sobą do obozu konie trzech
pierwszych zabitych. Musiał jechać powoli, tak, że dogoniła go pozostała czwórka, a on nie mógł
walczyć, bo zaplątał się w uprząż.

Józef Dzierżanowski był dozgonnie wdzięczny swemu wybawcy i chciał go za to przyjąć do swego
pułku. Soplicy odradził to jednak jego przyjaciel i protektor - wielmożny Korsak, mówiąc, że
pułkownik to dobry żołnierz z fantazją, jest jednak szubrawcem, który okrada tak wrogów, jak i
swoich.

3.PAN BIELECKI

Soplica rozpoczyna swą gawędę od spostrzeżenia, że w dawniejszych czasach ludzie bardziej


zwracali uwagę na to, co przystoi, a co nie. Obecnie, to, co teraz jest postrzegane jako żart, kiedyś
było ciężkim przewinieniem albo nawet grzechem.

Jako przykład podaje postać pana Bieleckiego. Nie pamięta jego imienia, wie, że Bielecki był
możnym szlachcicem i sędzią grodzkim, wykształconym obywatelem i wiernym katolikiem.
Obracał się w kręgach dworskich u boku Augusta III Sasa.

Król, będąc po luterańskim wychowaniu, miał trochę inne przekonania niż katolicy i znany był z
rozwiązłego życia. Szczególnie upodobał sobie żonę pana wojewody. Wysyłał zatem Bieleckiego z
listami do niej, „aby [ten] zabiegami swymi torował jemu drogę do cudzej własności”. Wojewoda
jednak szybko zorientował się, co planuje August III Sas. Przejął korespondencję żony i króla, kazał
pobić Bieleckiego do nieprzytomności, a małżonkę umieścił w ufundowanym przez siebie
klasztorze na kilkanaście lat.

Sam Bielecki stał się szybko pośmiewiskiem całej Warszawy, więc za wstawiennictwem króla objął
urząd sędziego grodzkiego w Mścisławskiem. Tam przez lata dobrze mu się wiodło, dopóki plotka z
Warszawy nie dotarła do ludzi. Bielecki przestał się liczyć nie tylko w towarzystwie, ale również
jako sędzia grodzki, dlatego rychło zrezygnował z posady. W ramach pokuty postanowił udać się
Grobu Pańskiego; przez kilka lat zbierał środki na podróż, aż nastała konfederacja barska.
Pewien dominikanin zmienił mu zatem pokutę - pieniądze, które odłożył na wyprawę pokutną, odda
na sprawę polską, a sam ma wziąć udział w bitwie przynajmniej trzy razy. Pierwszy raz walczył
więc pod Jarosławiem u boku Rudnickiego i został postrzelony w nogę; później pod Lanckoroną,
gdzie został zraniony w rękę. Musiał wyjechać do Bielska na kurację.

Ostatni raz brał udział w bitwie pod Częstochową pod przywództwem Kazimierza Puławskiego.
Przepasany był taratatką złoto-pąsową i stanowił przez to doskonały obiekt dla wroga. Mimo
namów przyjaciół, nie przebrał się, twierdząc, że „Człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi”. Został
zraniony w twarz i długo się leczył.

Wrócił jednak do domu w pełni chwały. Trafił akurat na sejmik, gdzie szlachta kłóciła się co do
wyboru podkomorzego. Zobaczywszy Bieleckiego, jemu oddała urząd.

4.PAN AZULEWICZ

Soplica postanowił zaznajomić się z twórczością Woltera. Słyszał o nim wcześniej, jednak za młodu
nie miał ani czasu, ani ochoty na czytanie. Dopiero, gdy posunął się w latach i szukał nowych
rozrywek, postanowił nadrobić zaległości, zwłaszcza że o francuskim pisarzu było wtedy głośno.

Okazja wkrótce się nadarzyła - wnuk Soplicy, Staś, podarował dziadkowi na imieniny Zairę,
własnego tłumaczenia i rozpoczął czytanie. Szczególnie uważnie, oprócz oczywiście solenizanta,
słuchał pan Azulewicz - jego tatarski przyjaciel. Służył on jako tłumacz podczaszemu litewskiemu
w Stambule, potem walczył podczas konfederacji barskiej, a na koniec osiadł w Polsce.

Obaj szlachcice zaśmiewali się do rozpuku przy Wolterze, co wywołało smutek na twarzy Stasia,
który stanął w obronie pisarstwa Woltera. Soplica wyjaśnił mu zatem, że Francuz ośmiesza się,
pisząc w obłudny sposób. Okazuje się, że zasmuca go fakt, iż Polacy tak mało o sobie wiedzą.
Informacje o sobie samych czerpią z zagranicy, nie potrafiąc samym zastanowić się co jest prawdą.

Wskazuje na chrystianizację Rusi, jako na pierwszą przyczynę upadku Polski. Powierzchowne


przyjęcie religii i obyczajów nie zmieniło przecież Kozaków, a tylko zaostrzyło ich niechęć do
króla.

5.PAN REWIEŃSKI

Do Seweryna Soplicy co jakiś czas przyjeżdżał pan Wolski - wnuk zmarłego już sędziego
ziemskiego. Szlachcic lubił przy nim wspominać dawne dzieje, a ze względu na powinowactwo,
często mówił o przodku Wolskiego - Ignacy Rewieńskim.

Pewnego stycznia, po święcie Trzech Króli, sędzia zaprosił Soplicę z małżonką - Magdą na zapusty
do Omniewicz. Szlachcic zgodził się i krytą bryczką udał się do pana Rewieńskiego. Powóz był
bardzo kosztowny, a na dodatek otrzymany w nagrodę za wzięcie udziału w sporze, dlatego narrator
o nim wspomina.

Rozpoczyna się opis gościnności domu sędziego oraz zabaw, adekwatnych do czasu karnawału.
Soplica podkreśla, że gospodarze byli nadzwyczaj uprzejmi, dbali o dobrobyt i wygodę gości
(wstawali jako pierwsi i obchodzili gości z kawą i śmietanką; szlachcic podkreśla sytość obiadów i
wszelkich innych, licznych posiłków, braterstwo, które panowało wśród ludzi i huczne zabawy do
późnego wieczora).

W gościach, oprócz Soplicy z żoną, przebywało jeszcze pięć innych małżeństw, które czuły się
wobec siebie równe jako szlachta, nie zwracając uwagi na faktyczny majątek. Mężczyźni
rozmawiali przede wszystkim o polityce i wojnach, zmieniając jednak często tematy, by damy nie
nudziły się w ich towarzystwie. Podczas jednej z takich rozpraw gospodyni koniecznie chciała
pochwalić się swoimi dokonaniami. Kazała więc przynieść własnoręcznie wykonane płótna, a jedno
z nich podarowała księdzu do kościoła w Iwieńcu.

Zostaje opowiedziana historia Wawrzyńca, sługi - przyjaciela domu. Pracował on u Kowieńskich od


zawsze i nosił przodków na rękach. Cyganka wywróżyła jego matce, że przewyższy on w
zaszczytach własnego ojca i- kiedy do tego doszło - Rewieński zwolnił z robocizny całą rodzinę
Wawrzyńca.

W ostatni wtorek zapustów okazało się, że do Omniewicz zmierza książę Radziwiłł, wojewoda
wileński. Wszyscy wyjechali mu naprzeciw, żeby móc go godnie przywitać już od granic
dziedzictwa Rewieńskiego. Powitania w śniegu trwały ponad dwie godziny, a później książę z
gospodarzami i jego gośćmi pojechał przodem do gospodarstwa sędziego, zostawiając dobytek pod
opieką poddanych, którzy mieli dołączyć później.

Radziwiłł został przedstawiony jako hojny, dobry i wyrozumiały „władca”. Inteligentny człowiek,
któremu ciąży kwestia dobra ojczyzny, jednak umiejący się bawić. Unikał niepotrzebnych bójek i
zwad. Hulanki trwały przez kilka kolejnych dni.

Tydzień później odbyły się w domu gospodarza zaręczyny jego siostrzenicy - Agnieszki Haciskiej i
Symeona Mogielnickiego. Agnieszka była jedną z czworga rodzeństwa. Ich ojciec poległ podczas
konfederacji barskiej, matka umarła wkrótce potem, oddając dzieci pod opiekę brata. Ten opiekował
się nimi jak najlepiej i zadbał o ich przyszłość: starszy siostrzeniec został regentem nowogródzkim,
młodszy służył w pokojowym u księcia wojewody; Katarzyna - starsza z córek - poszła do
klasztoru, mimo że miała duże powodzenie u mężczyzn.

Agnieszka zgodziła się wyjść za Mogielnickiego, rozpoczęły się zatem ustalenia, dotyczące posagu
z obu stron. Ustalono, że panna dostanie wieś pod zastaw i dziewiętnaście tysięcy pięćset złotych.
Zaskoczył wszystkich książę Radziwiłł, który z przychylności do rodziny sędziego chciał dać coś
od siebie: „Książę powiedział panu Mikuciowi, że jedną z wsi, które są do wypuszczenia,
wypuszcza w zastaw pannie Agnieszce Haciskiej, a jej posag do siebie przyjmuje, tylko dodał, żeby
inwentarz był przyjacielski”. Spisano zatem intercyzę i udzielono narzeczonym błogosławieństwa,
ustalając datę ślubu na dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, kiedy to miała miejsce również rocznica
przyjęcia błogosławieństwa przez sędzię z małżonką.
Rozpoczęły się zabawy dla uczczenia narzeczeństwa. Nad ranem jednak nikt już nie myślał o
hulankach, bo rozpoczął się Wielki Post. „W dniu tym wina na stole nie było widać, tylko miód i
piwo; a po obiedzie wszyscy rozjechali się. I ja z moją Magdusią do Nowogródka puściliśmy się”.

6.KSIĄŻĘ RADZIWIŁŁ PANIE KOCHANKU

W 1781 roku, w Nowogródku odbywał się sejmik, na którym miano wybrać pisarza ziemskiego. Po
śmierci Marcina Danejki wojewoda wileński - Karol Stanisław Radziwiłł, zaproponował na ten
urząd swego przyjaciela - Michała Rejtena. Jego wygrana była praktycznie pewna, bo cała szlachta
nowogródzka zawsze była za Radziwiłłami i głosowała jednogłośnie. Fakt ten nie podobał się
wojewodzie Niesiołowskiemu oraz Jeleńskiemu, kasztelanowi nowogródzkiemu. Chcąc skłócić ze
sobą głosujących, wysunęli kandydaturę Kazimierza Haraburdy, szwagra Rejtena. Próby
pogodzenie obu panów nie zdały się na nic, Haraburda zaparł się przy swoim i jeszcze nawymyślał
bratu żony, że ten skrzywdził go przy oddawaniu posagu. O mało nie doszło do bijatyki.

„Kartą przetargową” przeciw Radziwiłłowi było jego zachowanie wobec Tryzny - ubogiego
potomka dawnego rodu, który żył z zastawionej wojewodzie wsi Kołdyczów, bo pieniądze jakoś się
go nie trzymały. Był on przykładnym, świętobliwym obywatelem, który jednak łatwo się
denerwował.

Pewnego dnia, w czasie sianokosów, Radziwiłł polował na terenie ziem Tryzny. Na dodatek książę
posłał do szlachcica ludzi z prośbą o gońców na obławę. Ten akurat szedł w pole, bo było mnóstwo
pracy i innych już pogonił, i okrzyki podwładnych Radziwiłła mocno go zirytowały. Zwymyślał ich
i kazał się wynosić. Gdy wojewoda wileński dowiedział się o tym potraktowaniu, wygonił Tryznę z
ziemi tak, jak tamten stał. Sprawa nie została rozstrzygnięta - sejmik, zwołany na tę okoliczność,
musiał się rozejść. Soplica bowiem miał zeznawać na rozkaz Radziwiłła, jednak ten sercem był z
Tryzną. Doszukał się więc koligacji pomiędzy pozywającym a sędzią, uniemożliwiając w ten
sposób wydanie wyroku.

Sprawa ta nie podobała się wyjątkowo Michałowi Rejtenowi. Bojąc się jednak samemu sprzeciwić
Radziwiłłowi, poprosił o wsparcie księdza Idziego. Ojciec wmówił wojewodzie, że Wołodkowicz,
jego zmarły przyjaciel, dlatego nie może wyjść z czyśćca i prześladuje co noc Radziwiłła, bo ten
musi ku pamięci jego czci odpuścić jakąś przewinę względem niego. Zaproponował oczywiście
Tryznę.

Książę Karol początkowo oponował, twierdząc, że Tryznie przebaczyć nie może, jednak następnego
ranka doszło do pogodzenia zwaśnionych panów. Ale wojewoda wileński musiał jeszcze na swoim
postawić i wezwał Tryznę do pojedynku. Ten przyjął go i szybko przegrał, czym już zupełnie
zakończył spór, ku radości Radziwiłła.

Po obiedzie wszyscy udali się na dziedziniec klasztoru bernardynów, gdzie spili się niemal do
nieprzytomności. Najgłośniej bawił się sam książę, który zaczął później się rozbierać, rozdając
przybrane tego dnia bogactwa, a więc spinkę brylantową, drogi kontusz czy żupan ze złotym
pasem. Następnie usiadł na wozie z beczką wina i rozlewał trunek każdemu, kto o niego poprosił,
opowiadając jednocześnie o swoim widzeniu. Otóż twierdził, że podczas modlitwy w Koronie
ukazał mu się Jezus, nakazując wracać na Litwę. Chrystus nazwał ponoć tamtejszego biskupa
„hultajem” i powiedział Radziwiłłowi, że nie należy się go obawiać. Pod koniec dnia wojewoda
wileński rozebrał się przy studni i kazał oblać zimną wodą, dzięki czemu zaraz otrzeźwiał.

Następnego dnia, o ósmej rano, odbyło się głosowanie w sprawie wyboru pisarza ziemskiego. Przez
brak zgodności szlachty co do osoby, zaczęto głosowanie. Szybko okazało się, że Haraburda nie ma
szans w starciu. Żeby więc zatrzymać resztki godności, wyszedł na środek i oznajmił, że nie będzie
już dłużej Michałowi Rejtenowi przeszkadzał w otrzymaniu tej godności. Chwilę później wyszedł z
kościoła i udał się do siebie na wieś.

Sejmik trwał jeszcze sześć dni, ale poza rozpatrzeniem trzydziestu spraw, szlachcice właściwie
zajmowali się piciem i zabawą.

7.PAN OGIŃSKI

Seweryn Soplica przybliża swoją sylwetkę. Był synem ubogiego szlachcica zaściankowego, który
umarł zresztą, gdy Seweryn miał pięć lat. Matka wyszła ponownie za mąż; nowemu panu domu nie
podobała się obecność dziecka z poprzedniego małżeństwa, zwłaszcza, że sami z matką Soplicy
spodziewali się dzieci.

Siedmiolatkiem już wtedy zajął się więc jego wuj z Nowogródka. Sam miał dwoje dzieci i
zajmował się woźniowstwem. Ponadto wujenka, jako kobieta gospodarna, trzymała u siebie
studentów z dyrektorem. Sam Seweryn, starając się wywdzięczyć wujostwu, chwytał się różnych
zajęć.
Szybko zaczął się też uczyć; początkowo z książek dyrektora, a gdy zdał infimę u jezuitów
(najniższa klasa w dawnych szkołach polskich, uczono w niej przede wszystkim gramatyki
łacińskiej i odmiany wyrazów), ciotka podarowała mu Alwara, dzięki czemu mógł ukończył
również gramatykę. Niedługo potem dyrektor wstąpił do jezuitów, a jego miejsce zajął młody
szlachcic.

Po śmierci Radziwiłła prefektem kongregacji został Ogiński, wojewoda Witebski. Ponieważ Soplica
służył wtedy jako owej kongregacji marszałek, musiał nosić laskę przed prefektem. Gdy Ogiński
zawitał do Nowogródka, Seweryn ułożył na jego powitanie piękną mowę po łacinie. Wojewodę
zainteresowała bardzo postać młodego szlachcica. Postanowił przyjąć go na swój dwór.

Wuj Soplicy i on sam padli prefektowi do nóg. Na drogę wuj dał swemu wychowankowi cztery
czerwone złote, dwadzieścia pięć bolesnych batów i zbawienne rady.

Młody szlachcic udał się z wojewodą do jego dworu w Słonimu (po drodze dostawszy konia w
podzięce za zawrócenie po okulary), gdzie został przekazany marszałkowi dworu - panu
Szukiewiczowi. Zostało ustalone wynagrodzenie dla Seweryna - trzysta tynfów na rok i obrok dla
jednego konia.
Szybko zawarł przyjaźnie i podobał się pozostałym dworzanom. Wsławił się jako dobry szermierz,
walcząc o honor swego pana. Jednak po szablę sięgał rzadko i dlatego miano o nim zdanie, że choć
umie się bić, to robi to z konieczności, nie z zamiłowania.

Po śmierci Augusta III Wazy wojewoda Ogiński postanowił przyłączyć się do konfederacji barskiej.
Był w tej sprawie zgodny z Radziwiłłami i z Potockimi. Ci ostatni przysłali do Słonima
zaszyfrowaną wiadomość o początkach rozruchów. Informacja była napisana na głowie Kozaka,
który przybył jako posłaniec, podróżujący pod pretekstem przekazania śliwek. Wieść o początku
powstania szybko rozeszła się po całej Litwie.

8.TRYBUNAŁ LUBELSKI

Po rozwiązaniu konfederacji barskiej Soplica musiał szukać sobie nowego zajęcia. Chciał dostać się
do wojska, ale walczący przeciw królowi, nie byli zbyt dobrze widziani. Pan Seweryn postanowił
zatem wrócić do poprzedniej pracy. Dostała mu się posada w palestrze (adwokaturze). Podszkolił
się u pana Fabiana Wojniłowicza. Szybko zdobył uznanie obywateli i sam Stefan Oborski,
plenipotent księcia, powierzył mu sprawę swego majątku, gdy za żoną przenosił się na Białą Ruś.

Przyszedł wtedy czas sejmu w Lublinie. Wojniłowicz kazał zatem jechać Soplicy do Korony, do
Białej. Zostaje opowiedziana historia z tej miejscowości, dotycząca Radziwiłła Sierotki oraz jego
„przyjaciela”, Ilinicza.

Otóż szlachcic, wiedząc, że książę nie jest w najlepszych stosunkach z rodziną, podsunął mu
pewien pomysł. Radziwiłł miał właśnie jechać do Ziemi Świętej. Ponieważ czekało na niego wiele
niebezpieczeństw, a nie chciał, by rodzina dostała spadek, za namową Ilinicza przepisał jemu swój
majątek. Był to „testament na przeżycie”- który umrze pierwszy, temu dostaje się fortuna drugiego.
Ilinicz nasłuchiwał zatem wieści z podróży księcia, licząc na wielki spadek. Tymczasem Radziwiłł
wrócił cały, a będąc z wizytą w Krakowie, postanowił odwiedzić szlachcica. Gdy tylko wjechał do
Białej, okazało się, że Ilinicz umarł podczas polowania na niedźwiedzia. Wdowa po nim, za zgodą
księcia, dalej mogła mieszkać na swych ziemiach, bo też Radziwiłłowi na nich jakoś nie zależało.
Dopiero po ich śmierci potomkowie zaczęli się ze sobą spierać, a sprawa ciągnęła się ponad półtora
roku.

Soplica udał się zatem za księciem do Lublina. Za towarzysza miał Bartłomieja Chodźkę,
dworzanina księcia, jednego z największych zabijak na Litwie. Od razu chciał wszędzie wszczynać
burdy, jedynie ostrzeżenia Soplicy, jako człowieka starszego wiekiem i urzędem, a ponadto
znającego osobiście ojca młodzieńca, hamowały go przed bójką. Jednak pewnej niedzieli
Bartłomiej nie wytrzymał. Poszli z Sewerynem przejść się, a zobaczywszy po drodze gospodę,
postanowili napić się przed nią zimnego piwa, jako że dzień był upalny. Soplica poszedł po trunki, a
młodzieniec usiadł na kamieniu przed karczmą. Zebrana wokół grupka twierdziła, że jest to kamień
młyński i postanowiła zabawić się w bijatykę. Bartłomiej jak zwykle udawał wystraszonego idiotę,
a gdy przyszło do walki, położył trzech z napastników. Tubylcy zrozumieli swój błąd i grę
towarzysza Soplicy, i zaczęli pić wszyscy razem do późnego wieczora.

Nazajutrz odbył się jeden z sejmików. Co ciekawe, w Sali znajdował się krzyż z wyobrażeniem
Chrystusa, jednak twarzy Jego nie było widać. Zaznajomieni ze sprawą mówili, ze Pan odwrócił
swą głowę po pewnym wyjątkowo niesprawiedliwym, ale przekupionym wyroku na niekorzyść
starej, ubogiej wdowy. Po zakończeniu tamtego zjazdu, miało w trybunale zasiąść trzech diabłów,
którzy sporządzili dekret bardziej uczciwy od szlachciców: „Pan Jezus na taką zgrozę, że diabli byli
sprawiedliwszymi niż trybunał, przenajświętszą krwią Jego okupiony i w którym tylu kapłanów
zasiadało, twarz swoją zasmuconą odwrócił i oblicza swego nie pokaże, aż naród się pozbędzie
zaprzedajności w sądach, świętokupstwa w duchowieństwie, a pieniactwa w szlachcie”.
Po kilku godzinach obrad i sądów, sesja zakończyła się. Wieczorem Soplica udał się do teatru na
wolnym powietrzu, wyszedł jednak niezadowolony. Szlachta nie potrafiła się zachować, ludzie byli
głośno i co chwila przerywali aktorom, gdy wznosili toasty kuflami piwa i wina.

W czasie sejmu w Lublinie doszło do pewnego „cudownego wypadku”. Otóż niejaki


Kurdwanowski jechał, by sądzić się o ziemię. Wydarł ją podstępem pewnej wdowie - Glinkowej. Ta
nie chciała mu sprzedać ziemi, zatem Kurdwanowski przekupił jej przyjaciela - Chamca, by
wykradł z domu oryginał, poświadczający jej przynależność. Dokument został podrobiony na jej
niekorzyść przez Chojeckiego w Żytomierzu. Glinkowa została pozbawiona ziemi i wypędzona.
Odwołała się do sądu ziemskiego, gdzie jednak przegrała sprawę i został jej tylko Lublin, gdzie
również nie miała zbyt wielkich szans, ponieważ nie miała swego aktu własności.

Kurdwanowski jechał zatem na sejmik, pewny swojej wygranej. Ale w nocy miał sen, w którym
Chojecki i Chamiec przyznają się do winy, za co zostają skazani na karę śmierci. Wyrok taki czeka
również na samego szlachcica, z uwagi jednak na dwa postanowione już zarzuty z jego
uśmierceniem trzeba zatem czekać do Wielkiej Nocy.

Nieuczciwy szlachcic obudził się przerażony, ale w drodze z Piasków do Lublina zaczął się z wolna
uspokajać. Dopiero na miejscu dowiedział się, że Chamiec z Chojeckim zmarli w wypadku.
Kurdwanowski tak się wystraszył, że odwołał swoje zarzuty, przeprosił wdowę, wypłacił jej
zadośćuczynienie i błagał na klęczkach o przebaczenie. Umarł trzydzieści lat później w Niedzielę
Wielkanocną.

9.SICZ ZAPOROSKA

Seweryn Soplica postrzega Ruś jako kraj wyjątkowo piękny, o bujnych plonach i ze szczęśliwymi
ludźmi. Pierwszy raz zobaczył ją w 1763 roku, jednak wtedy nie mógł się przyjrzeć jej za dobrze,
bo uciekali wraz z pozostałą częścią konfederacji litewskiej.

Za drugim razem bardziej mu się poszczęściło. Został bowiem wysłany na Ruś przez Ogińskiego
wraz z czwórką przyjaciół: Azulewiczem, Michałem Ratyńskim, Wojciechem Massalskim i
Mikoszem. Wyprawa była związana z próbami przyłączenia Kozaków do konfederacji barskiej.
Szlachcice mieli wyjechać osobno i spotkać się razem w Humaniu. Dojechali wszyscy, prócz pana
Massalskiego, który został schwytany i umarł na torturach, nie zdradzając jednak planów
konfederacji.

Pozostali udali się do Islam Giraja, chana krymskiego. „(…)był [on] zapalonym przyjacielem
Polaków i ciągle nalegał na Portę, by wojnę wypowiedziała Rosji, a do tego miał wielkie zaufanie u
sułtana”. Z Humania udali się przyjaciele na Sicz Zaporoską. Mieli się tam porozumieć z następcą
Semena Kozudry, przywódcą tamtejszych Kozaków, który zmarł niedawno, co wywołało bolesne
rozczarowanie wśród Polaków, którzy bardzo liczyli na jego pomoc.

Po drodze Polacy ze swoją kozacką asystą od Islam Giraja zatrzymali się w Kahorliku i z powodu
upału postanowili jechać nocą. Akurat miał tu miejsce jarmark, więc ludzi było mnóstwo. Soplica
miał okazję przyjrzeć się strojom różnych narodowości. W tamtejszej gospodzie zasłuchał się w
opowiadanie pewnego lirnika, a Michał Ratyński zacieśniał znajomość z pewną Ukrainką.

Dwa dni później, po drodze przez stepy, cała czwórka zatrzymała się w Gardzie nad Bohem, gdzie
zaczynały się posiadłości siczowych Kozaków. Tu jednak spotkał ich zawód - okazało się, że
wybrano już nowego koszowego, antypolskiego fanatyka, który zamierza układać się z Moskwą.
Jedyne, co mógł obiecać, to - że podczas walki Polaków - nie będzie występować przeciwko nim.
Azulewicz wysłał Soplicę do Ogińskiego, by ten przekazał mu nowiny, sam zaś postanowił jechać
dalej i spróbować szczęścia z Tatarami.

Goście zostali jednak jeszcze zaproszeni na rytuał przyjęcia nowego koszowego. Odbywał się on
przed domem jego poprzednika. Zostały tam zwalone cztery wozy, które zasypano ziemią. Tam
usiadł Jura Majborody - nowo obrany przywódca i cierpliwie czekał, aż Kozacy uprzątną
mieszkanie zmarłego. Ci, kiedy skończyli, wysypali mu na głowę śmieci poprzednika, „a pisarz
głośno wyrzekł: «jak widzisz siebie obsypanym śmieciami, tak w każdej potrzebie znajdziesz nas
wszystkich od siebie nieodstępnych». I taka była całkowita ceremonia inauguracji naczelnika
Siczy”.

Na koniec pobytu w Gardzie nad Bohem Seweryn Soplica postanowił zapytać ich pisarza
(przyjaciela Polaków), czemu zdecydował się na mieszkanie wśród Kozaków. Ten opowiedział im
historię swego życia.

Był synem ziemianina z województwa witebskiego. Ojciec był kalwinem, ale przez wzgląd na jego
żonę, którą bardzo kochał, nie obnosił się z tym i szanował jej religię. Przez swoje wyznanie nie
mógł zresztą nigdy dojść do żadnego wyższego urzędu, choć słusznie mu się niejeden należał.
Wszystko było dobrze, dopóki nie nastał nowy proboszcz - jezuita Rokity. Ten omotał matkę
pisarza, twierdził, że jej mąż nie ma szans na zbawienie i jest wcielonym diabłem. Ojciec zmarł z
tej zgryzoty niedługo po dwudziestej rocznicy małżeństwa. Za namową proboszcza, matka oddała
córkę do klasztoru; to samo chciała zrobić z synem. Ten jednak nie pozwolił sobie na to, uciekł i
zaciągnął się do wojsk Rzeczypospolitej. Tam doczekał się zaszczytów i mógł starać się o rękę
swojej wybranki. Jej rodzice przystanęli na ślub.

W tym czasie jednak Rokita zupełnie już przejął kontrolę nad matką pisarza. Przeniosła się do
klasztoru, a on namówił ją na spisanie całego majątku jego klasztorowi, twierdząc, „że majątek
bywa częstokroć dla świeckich narzędziem grzechu, u duchownych zaś na chwałę tylko boską
obrócony”. Synowi krew zagotowała się w żyłach, próbował jeszcze rozmów i błagań, nic jednak
nie było w stanie przemówić matce do rozumu. Rokita tryumfował. Jego zachowanie tak oburzyło
pisarza, że okrutnie zemścił się na jezuicie. Z kilkoma zaufanymi poddanymi ojca wkradł się nocą
do klasztoru i zamordował księdza. Dwóch jego towarzyszy zabiło dwójkę innych braci z jakichś
osobistych powodów, resztę związali. Zdobytym majątkiem podzielili się po równo, po czym każdy
poszedł w swoją stronę. Pisarz, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Wołk, wiedział, że
w Koronie nie ma już czego szukać. Nie chcąc się ukrywać, zaciągnął się na Sicz Zaporoską, która
zaczęła się tworzyć niedaleko granic. Teraz już całkiem przejął prawo i obyczaje Kozaków. Żyje z
nimi od czterdziestu lat i uważa, że postąpił dobrze.

10.PAN WOŁODKOWICZ

Soplica wychodzi od rozmyślań na temat stosunku innych krajów do Polski. Twierdzi, że Polacy nie
umieją walczyć o swoje i pozwalają na pomówienia względem nich samych. Jako przykład podaje
Demuliera, który w swojej książce opisuje wojewodę wileńskiego jako głupca i tchórza.

Tymczasem pan Seweryn ma zupełnie inne wspomnienia. Owszem, przyznaje, że Karol Radziwiłł
jako jedynak był rozpieszczony przez matkę, nie chciało mu się uczyć - czytać i pisać nauczył się
dopiero po piętnastym roku życia, a i to tylko dzięki pomysłowości jego nauczyciela - szlachcica
Piszczały. Mimo to, już mając dziewiętnaście lat, Radziwiłł został miecznikiem litewskim, a później
marszałkiem trybunału.

Razem z księciem kształcił się jego przyjaciel - Ignacy Wołodkowicz. Był litewskim chorążym
nadwornym. Wraz z wojewodą litewskim i innymi towarzyszami (grupę tę nazywali ludzie
Poniatowskiego hajdamakami) zawsze dzielnie walczyli w obronie ojczyzny, lubiąc jednak od
czasu do czasu zabawić się kosztem innych, ale zawsze im to wynagradzali. Lubili również
prześcigać się w dowodach siły i wymyślali ku temu coraz „ciekawsze” próby.

Gdy przyszedł czas bezkrólewia, nastały sądy kapturowe. Na Litwie urząd ten sprawował
Chreptowicz, który był przeciwny partii saskiej i opowiadał się po stronie Moskwy i
Poniatowskiego. Chcąc ułatwić im królowanie, wezwał na sąd kapturowy całą bandę księcia,
wyjąwszy jego samego, bo księcia nie miał prawa wzywać. Było im to bardzo nie po drodze, bo
akurat młodzież szalała w jednym z zaścianków.

Wołodkowicza jednak tak rozsierdził tupet sądowego, że przekazał, iż owszem, stawi się, ale z
rzemiennym nahajem na Chreptowicza. Dobrawszy sobie do tego ośmiu przyjaciół - „rębaczy” - na
czas stawił się w sądzie. Sędzia kapturowy, zobaczywszy go przez okno, uciekł z budynku i skrył
się w klasztorze dominikanów.

Wobec tego dwaj towarzysze chorążego nadwornego złapali pisarza Matusiewicza i Wołodkowicz
wymierzył mu pięćdziesiąt batów. Pozostali zebrani patrzyli na to obojętnie, jako że większość tam
była po stronie Radziwiłła. Kiedy skończył, kazał dać sobie wszystkie dokumenty w ich sprawie i
zabrał je do Nieświeża.

Gdy wybrano Poniatowskiego, ustały sądy kapturowe. Książę biskup wileński, nienawidzący się z
Radziwiłłami, ustanowił na sejmikach takich urzędników, których mógł być pewny. Wznowił
sprawę księcia i jego przyjaciół w Nowogródku. Ponieważ przeciwnicy króla nie mieli prawa
wstępu na sąd, mało kto mógł głosować. Książę nie miał zatem nadziei na ocalenie, „chyba, że w
orężu”. Zjechał do miasteczka pułk imienia Massalskich, na który w razie czego mógł liczyć
biskup; jednak dowodził nim Rożniecki, który był w przyjaźni z Wołodkowiczem. Okazał się
jednak zdrajcą - księdzu chodziło głównie o to, by nastraszyć partię Radziwiłłów, chcieli się też
przy okazji zemścić na chorążym nadwornym, zarzucając mu „zbrojne najście kapturu”. Namówili
zatem Rożnieckiego, by ten, przebrany, udał się do Wołodkowicza i okłamał go, iż w Nowogródku
stoi pułk, który chce przejść na jego stronę i schwytać księdza biskupa. Ten uwierzył i zaraz
wyjechał do miasteczka, obawiając się, że zaraz wybuchnie powstanie pułku wojska, a biskup
ucieknie. Tuż przed świtem stanął pod kwaterą Rożnieckiego; wtedy też zrozumiał, że został
zdradzony. Próbował przedrzeć się przez wojsko. Miał pewne szanse, ponieważ żołnierzom nie
można było strzelać, jako że koniecznym było, aby go przez sąd skazać. Wołodkowicz zaczął
jednak podupadać na siłach. Cofnął się zatem do ogrodu, który jednak również był otoczony. Ale
tam mógł ukryć się w starym, warzywnym lochu. „Chował się w lochu dla odpoczynku, że
żołnierze po schodach zaczynają się spuszczać, do góry biegł, szablą ich kaleczył i do odwrotu
zmuszał”. W końcu pewien Żyd zaproponował, by żołnierze idąc, pchali przed sobą jakieś bety,
którymi będą mogli obrzucić chorążego.

Związanego zanieśli przed sąd, który - pod nakazem biskupa - wydał wyrok natychmiast, nawet bez
możliwości obrony. Został oskarżony o czyny, których nie popełnił. Nie mógł się jednak bronić, bo
„(…) tu już nie chodziło o sprawiedliwość, tylko o dogodzenie zemście”. Wołodkowicza w
przeciągu godziny skazano na śmierć przez rozstrzelanie.

Gdy Radziwiłł przybył do Nieświeża i dowiedział się, że przyjaciel sam puścił się do Nowogródka,
zaraz wyczuł niebezpieczeństwo i w osiem godzin po zabiciu Wołodkowicza był już na miejscu.
Miał szczęście biskup i ludzie trybunału, że zdążyli wyjechać wcześniej. Książę rozbił pułk
Massalskiego w puch. Gdy dowiedział się o wyroku, wpadł w rozpacz. „(…)zawsze później
mawiał: «Dwa tylko nieszczęścia prawdziwe w życiu doświadczyłem: pierwsze - podział kraju,
drugie - rozstrzelanie Wołodkowicza.» I nigdy nie przestał opłakiwać tej straty”.

Około dwadzieścia lat później, w same imieniny księcia, gdy ten przyjmował gości, stawił się tam
„jakiś jegomość, w wieku bliżej starym niż młodym, to jest średnim. Był w kontuszu mundurowym
granatowym, z pomarańczowym kołnierzem i takimi obszlegami i czapką, a żupanie białym”.
Chciał się dostać do Radziwiłłowskiego pułku. Karol przeczytał jego dokumenty, a gdy zobaczył,
że oficer służył w pułku Massalskich, ryknął strasznym głosem „Wołodkowicza rozstrzelali!” Ten
próbował się tłumaczyć, ale książę już go nie słuchał. Kazał szykować broń i nabił ją. Zarządził
także, by przyszpilić serce z czerwonego papieru. Podwładni Radziwiłła początkowo myśleli, że
mają je przyłożyć do ciała oficera, jednak wojewoda wileński szybko naprostował sprawę: „Gdzie
to serce kładziesz? Nie tu, ale przyłóż go waść temu jeleniowi, co jest na tym kobiercu”. Cała
ściana była bowiem wyłożona gobelinem ze sceną polowania na zwierza. Jakoś wtedy okazało się,
że Massalczyka od dawna nie ma wśród zebranych.

You might also like