You are on page 1of 4

– Brzmisz jak moja matka… – skomentował bez

złości. – Nawet nie wiesz, jakie ja z nią miałem pie-


kło po twoim odejściu. „Zobacz, synku, co straciłeś”,
„A mogłeś być mężem sławnej pisarki”, „Gdybyś nie
był takim bęcwałem, wyszedłbyś przy niej na ludzi”.
I znów Irena, nawet bezwiednie, sprawiła, że po-
myślałam o niej same najgorsze rzeczy. Przestałam
się dziwić ochłodzeniu relacji Mieszka z matką, na-
wet święty by tego nie wytrzymał, a jemu do świętego
sporo brakowało.
– Z kim zadarłeś? – wróciłam do sedna problemu,
żeby złościć się tylko na jedną osobę. Dwie, w dodatku
spokrewnione ze sobą, to było stanowczo za dużo.
– Dajmy już temu spokój – zbagatelizował pytanie
Mieszko.
– Jak możemy dać spokój, skoro jakieś zbiry czy-
hają na ciebie i być może zamordowały twoją matkę?!
– Moją matkę?! – Wyglądał na szczerze osłupiałego.
– No coś ty, Gosia…
– Nie gosiuj mi tu, nie działa to już na mnie – war-
knęłam, żeby ukryć, że jednak trochę działało. – Chyba
nie trzeba być geniuszem, żeby dodać dwa do dwóch
i wpaść na to, że ktoś odegrał się na tobie, wysyłając
Irenę na tamten świat.
– Mówię ci, że to nie tak! – Mieszko również pod-
niósł głos. – Gdyby to byli tamci, toby spalili jej miesz-
kanie, wysadzili samochód i porwali mi syna.
Patrzyłam na niego, jakby przemówił językiem,
w którym słowo „Cthulhu” nie budzi niczyjego zdziwie-
nia. Czyżby ten Mieszko naprawdę oszalał? Naoglądał

232
się za dużo Fight Clubu i Porachunków?! Albo wydaje
mu się, że jest Johnem Wickiem?
– Hej! Nie chciałem cię przestraszyć! – Podniósł się
raptownie i rzucił do mych kolan.
Stało się to dokładnie w chwili, w której zaalar-
mowany podniesionymi głosami Marek postanowił,
nie bacząc na zasady etykiety, wtargnąć do salonu z –
a jakże! – uzbrojoną w tasak matką.
– A co tu się, do wuja pana, odtentegowuje?! – za-
pytał mąż, stając jak wryty w progu.
– A na co ci to wygląda? – burknęłam odrobinę
zaskoczona, głównie zachowaniem Mieszka.
– Jakby ten pan właśnie oświadczał ci się na klęcz-
kach – palnęła teściowa zza pleców syna.
– Mamo, zgódź się!!! – wrzasnęła Alicja ze swojego
pokoju.
Zerknęłam na Marka, który nie odrywał oczu od
Mieszka. W salonie, który wcale nie należy do naj-
mniejszych, nagle zrobiło się duszno od testostero-
nowych wyziewów. Błysnęła mi myśl, że powietrze
można by śmiało kroić tym rzeźnickim tasakiem, trzy-
manym przez moją teściową.
– Przemyślę twoją propozycję – odparłam, prze-
nosząc wzrok na Mieszka. – Dam ci znać, ale teraz po-
winieneś już iść.
– Jaką propozycję? Jaki znak mu dasz?! – wrzasnął
Marek. – Mama mi odda ten tasak, chyba się przyda.
– Nie oddam, ja jestem Szwajcaria! – zaprotesto-
wała seniorka. – Z niewolnika nie ma pracownika,
a z niekochającej żony nie będzie kochanki.

233
– Czy mama oszalała?! – ryknął mój obecny mąż. –
Co się wyprawia w tym domu, do cholery?!
– Powinieneś się cieszyć – rzuciłam do niego. –
Będziesz mieć więcej okazji do spotkań z profesorem,
w końcu Mieszko to jego syn.
Marka jakby szlag trafił. Sapnął, pisnął, zgrzytnął
zębami, a wszystko to udało mu się zrobić za jednym
zamachem.
– Zgodziła się?! – krzyknęła Alicja.
– Jeszcze nie! Da znać! – odpowiedziała jej babcia,
również krzykiem. – Ale na moje oko się zgodzi!
Mieszko, muszę mu to przyznać, perfekcyjnie ode-
grał swoją rolę, nie robiąc kompletnie nic. Możliwe,
że był jeszcze bardziej zaskoczony niż Marek i z tego
zdumienia odjęło mu mowę, ale wyszło znakomicie.
– No, wstawaj – szepnęłam do niego. – Naprawdę
musisz już iść.
Posłusznie wykonał polecenie, patrząc na mnie
jak na kosmitkę.
– Wy tu tak zawsze? – zapytał w końcu, kiedy od-
prowadzałam go do drzwi.
– Nie, tylko podczas wizyty teściowej. Taką roz-
rywkę jej funduję, żeby umilić ostatnie dni życia.
– O matko! – stropił się. – Przepraszam, nie wie-
działem, że ona… No wiesz…
– Wiem, wiem, nie przejmuj się. Ona też nie wie,
więc wszystko gra.
Kątem oka zdążyłam zarejestrować oszołomiony
wyraz twarzy Mieszka, nim zamknęłam za nim drzwi.
Oparłam się o nie i przez chwilę regulowałam oddech.

234
– Dom wariatów, jak Boga kocham – westchnęłam
ciężko. – Teściowa z gilotyną, mąż chory z zazdrości,
były z nieodciętą pępowiną i dziecko bez szacunku…
– No, no, tylko bez takich! Ja szanuję cię tak bardzo,
że życzę ci rychłej zmiany męża. Doceń to, kicia!
Zamknęłam drzwi do pokoju jedynej córki i tęsk-
nym wzrokiem spojrzałam na wiszące w przedpokoju
swoje zdjęcie z czasów dawno minionych.
– No i na co ci to było, Gośka? A mogłaś pracować
z delfinami w Nowej Zelandii…

235

You might also like