You are on page 1of 179

WILLIAM KIRK

KILPATRICK
Psychologiczne uwiedzenie

umaczyłRadosł
aw Lewandowski
Wydawnictwo „W drodze" Poznań1997

PRZEDMOWA
ę
Psychologia to rzeka o licznych odgałzieniach i dopł ż
ywach. Celem tej ksiąki nie
jest badanie każ ęzień, lecz okreś
dego z odgał lenie ogólnego kierunku oraz sił
y prądu
rzeki. Krytyczne uwagi, które zamieszczam na nastę
pnych stronach dotyczą
psychologii jako sił
y społ
ecznej: innymi sł
owy, psychologii mają
cej wpł
yw na nasze
codzienne myś
lenie i postę
powanie. Psychologia jako nauka ma do odegrania w
naszym społ
eczeństwie w peł
ni uzasadnionąrolę. Co innego jednak, gdy chce ona
odgrywaćkażdąrolę
, a jednocześ
nie byćreżyserem sztuki. To, co mam do
powiedzenia w kolejnych rozdział żki nie dotyczy wszystkich dział
ach ksią ów
psychologii w jednakowym stopniu; zamiast jednak za każdym razem zastrzegaćsię
co mam na myś
li („chodzi mi o to, nie o tamto"), w wię
kszoś
ci wypadków wolał
em
posł owem psychologia.
ugiwaćsięprostym sł

ROZDZIAŁI
Wilk w zagrodzie
Poczucie wł
asnej wartoś
ci
Powab psychologii: imitacja chrześ
cijaństwa
Sprawa każ
dego z nas
ę
Głbokąwiarę, jakąpokł
adamy w psychologii najlepiej ukazał
a mi sytuacja, której był
em
ś
wiadkiem kilka lat temu w Szkocji podczas nabożeństwa w koś
ciele. Wprawdzie
wypadek ten nie byłdramatyczny, zapadłmi jednak na dobre w pamię
ci. Wygł
aszają
cy
kazanie ksią ywałsiędo takich ś
dz, aby wesprzećczymśswój wywód, odwoł wiadectw jak
Ewangelia ś
w. Jana, Listy ś a, pisma ś
w. Pawł w. Augustyna itd. Wydawał , że na
o się
zebranych wiernych nie robi to wię żczyzna na lewo ode mnie zaczą
kszego wrażenia. Mę ł
ziewać
. Kobieta siedzą
ca w nastę
pnym rzę
dzie sprawdzał ćportmonetki.
a zawartoś
gnąłksią
— Jak powiada Erich Fromm... — cią dz. Momentalnie dał
o sięzauważyćpeł
ne
zainteresowania poruszenie, które faląprzebiegł
o po tł
umie. Ludzie zaczęli nasł
uchiwać,
aby nie uronićchoćby najdrobniejszego niuansu. Męż
czyzna po lewej przestałziewać
,
ł
kobieta zamknęa portmonetkę ć
; oboje wzmogli czujnoś. Erich Fromm. Ależoczywiś
cie!
Jeś , kto zna odpowiedźna zagadki życia, jest to z pewnoś
li istnieje ktoś ciąErich Fromm.
Wydawał , ż
o się e zgromadzeni wierni wyznajądwa rodzaje wiary: wiaręw Boga oraz
wiaręw psychologię. Trudno był
o powiedzieć, która wiara jest silniejsza. Wą
tpięjednak,
by ktośze zgromadzonych dostrzegałw tym dwie różne wiary. Prawdziwy problem
polega na samym odróż
nieniu jednej od drugiej.
Mał
o tego, gdy ktośdowiaduje sięo moich zwią
zkach zarówno z psychologią
, jak i
chrześ ada, ż
cijaństwem, zwykle zakł śsyntezę, która zbliży je ku sobie i
e opracowujęjaką
usunie ewentualne róż
nice, istniejące mię
dzy nimi. Często sł
yszępytanie: „Czyżpsy-
chologia i religia to nie sąpo prostu dwie różne drogi wiodące do tego samego celu?"
Prawdąjest, ż
e psychologia popularna ma wiele elementów wspólnych z religią
Wschodu; trwa wrę ączenia. Jeś
cz proces ich wzajemnego poł li jednak mówimy o
chrześ dzie stwierdzenie, ż
cijaństwie, to znacznie prawdziwsze bę e psychologia i religia to
dwie rywalizują
ce ze sobąwiary. Jeś
li poważ
nie traktujemy jeden system wartoś
ci, logika
nakazuje odrzucićdrugi.
POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI
Na razie jednak wszystko wydaje siębardzo pogmatwane. Wiem na przykł
ad o pewnym
katolickim księdzu, który mówi swym wiernym: „Chrystus przyszedłpo to, by powiedzieć
«Wy jesteś
cie w porządku i Ja jestem w porzą
dku»". W innych koś
cioł
ach rodzice sł
yszą,
ż
e dzieci nie sązdolne do grzeszenia, ponieważ„tak twierdząpsychologowie". Wydaje
, że w wielu koś
się cioł
ach protestanckich pozytywne myś ł
lenie zajęo miejsce wiary.
Niemal wszędzie stawia sięznak równoś
ci pomię
dzy zbawieniem a rozwojem wł
asnym
lub poczuciem, ż
e sięjest w porzą
dku. Krótko mówią
c, chrześ
cijanie pozwolili, by ich
wiara zaplą
tał
a sięw siećpopularnych poglą
dów na temat poczucia wł
asnej wartoś
ci oraz
samospeł
nienia, nie mających nic wspólnego z chrześ
cijaństwem.
Obecna sytuacja przywodzi mi na myś
l radędotyczą
cąkuszenia, której stary diabeł
udzieliłswemu bratankowi, mł
odemu diabł żce C. S. Lewisa
u. W klasycznej ksią
owanej Listy starego diabla do mł
zatytuł odego Krę
tacz każe Pioł
unowi wywoł
aćzamę
tw

owie pacjenta: „Rób tak, aby jego umysłnie dojrzałtej prostej antytezy, jaka istnieje
pomię
dzy Prawdąa Fał
szem" . Musisz go „utrzymywaćw takim stanie ducha, który ja
nazywam «chrześ
cijaństwo i...». Wiesz, o co chodzi, chrześ
cijaństwo i kryzys, chrześ
ci-
cijaństwo i nowy ł
jaństwo i nowa psychologia, chrześ ad (...)"
Chrześ
cijaństwo i nowa psychologia... Lewis okazałsiętu lepszym prorokiem niż
przypuszczał
. To, co w roku 1941 był
o zaledwie drobnym zamę
tem, przerodził
o sięw
zamę
t na skalęmasową
. Trudno jużdziśpowiedzieć, gdzie kończy siępsychologia a
zaczyna chrześ
cijaństwo.
Dla niechrześ , ż
cijan psychologia popularna stanowi nie mniejsząpokusę. Wydaje się e
wielu z nich zwraca sięku niej jako substytutowi tradycyjnej wiary. Moż
e nawet widząw
niej bardziej zaawansowanąformęreligii, bardziej skuteczny i współ
czują
cy sposób
czynienia dobra niżchrześ
cijaństwo. Psychologia usuwa wszelkie niepokoje, a krę
tądrogę
czyni prostą
. Jest ona tąmagicznąróż
dżką
, która ich pociesza.
POWAB PSYCHOLOGII: IMITACJA CHRZEŚCIJAŃSTWA
Powab, jaki w psychologii dostrzegajązarówno chrześ
cijanie, jak i niechrześ
cijanie jest
ćzł
rzecządoś ożoną ć, jeś
. Trudno go w ogóle poją li sięnie zrozumie, że jest to przede
wszystkim powab o charakterze religijnym. Bo prawdąjest, że na pierwszy rzut oka
psychologia przypomina chrześ
cijaństwo.
Ma sięrozumieć
, nie doktrynalne chrześ ćpsychologów
cijaństwo, wobec którego większoś
jest wrogo nastawiona. Podobnie niechrześ ćnaturalne. Niemniej, w tym co
cijanie, co doś

osi i robi psychologia pobrzmiewa pewna chrześ
cijańska nuta: echo mił
ości bliź
niego
jak siebie samego, obietnica osiągnię
cia peł
ni, unikanie osą
dzania innych. Większoś
ci z
nas idee te trafiajądo przekonania, niezależ
nie od wyznawanej przez nas wiary.
ćimitacji, nie jest jednak w stanie wywią
Psychologia popularna, jak większoś zaćsięze
swoich obietnic. Zamiast tego odwodzi zarówno chrześ
cijan, jak i niechrześ
cijan od ich
powinnoś
ci oraz wł
aściwego postę
powania. Jest to uwodzenie w prawdziwym tego sł
owa
znaczeniu.
żki jest zatem wytyczenie wyraźnej granicy pomię
Jednym z celów tej ksią dzy
chrześ , że gdy sięnam to uda, będziemy mogli
cijaństwem a religiąpsychologii. Sądzę

stwierdzić e chrześ
cijaństwo jest i zawsze był
o lepszym sposobem zaspokajania naszych
potrzeb — nawet tych, które zwykle uważ
a sięza potrzeby czysto ludzkie. Krótko
mówią
c, choćchrześ
cijaństwo to coświęcej niżpsychologia, jest ono wł
aściwie lepszą
psychologiąniżsama psychologia.
KILKA UWAG OSOBISTYCH
Zanim jednak bę
dękontynuował , ż
, powinienem najpierw przyznać e równieżja padł
em
ofiarąmylenia psychologii z chrześ
cijaństwem. Moje wł
asne doś
wiadczenie pokazuje, jak
ćdo czegośtakiego.
może dojś
cijańskązaczął
Zainteresowanie wiarąchrześ em tracićw czasie studiów. Wł
aśnie wtedy
odkrył
em psychologię em sobie sprawy, ż
. Nie zdawał e chrześ
cijaństwo przestaje mnie
interesować o mi siętylko, ż
; wydawał e cośdo niego dodaję
. Szybko jednak przeniosł
em
swąwiaręz jednego na drugie.
Nie widział
em powodów, by tak sięnie miał
o stać. Z tego, co widział
em, pomię
dzy
chrześ
cijaństwem a psychologiąnie był
o zasadniczej różnicy. Miał
em jużza sobąlekturę
tekstów najbardziej liberalnych — to znaczy najbardziej psychologizują
cych — teologów i
z tego, co w nich wyczytał o, że w religii najważniejsza jest nie Biblia lub
em, wynikał
wiara, lecz po prostu kochanie innych ludzi. Wydawał ,ż
o mi się ćł
e doś atwo dam sobie z
tym radę
, bez pomocy Koś
cioł em, że to dobre dla tych, którzy nie
a i modlitwy. Uważał
osią li odpowiedniego stanu ś
gnę wiadomoś
ci.
Freuda wprawiał
o w zdumienie biblijne przykazanie: „Będziesz mił
owałbliź
niego
swego". „Jak to moż
liwe?" — pytał
. Ja uważ
ałem, że to ł o się, że mam po
atwe. Wydawał
swojej stronie współ
czesnych psychologów. Mał
o tego, wydawali sięoni zgodni ze
czesnymi teologami —jedni i drudzy z aprobatącytowali ś
współ w. Augustyna: „Kochaj i
czyń, co chcesz".
W dodatku psychologia potrafił
a w interesujący sposób wytł
umaczyćprawie każde
ludzkie zachowanie, ja zaśnie widział
em powodu, by kwestionowaćsł ćtych
usznoś
, ż
interpretacji. Erich Fromm powiedział e aby kochaćinnych, trzeba najpierw pokochać
samego siebie. Czyżnie był
o to zgodne z tym, czego nauczałJezus? Bez wą
tpienia,
wszystko mi sięwspaniale zgadzał
o; jak wię ćdwudziestodwulatków, do cna
kszoś
kochał
em samego siebie. MojąnowąBibliąstał żka On Becoming a Person (O
a sięksią
stawaniu się osobą
) psychologa Carla Rogersa. Dawałon w niej delikatnie do
zrozumienia, ż ębi duszy dobre i przyzwoite stworzenia, których naturalna
e ludzie to w gł
skł ćdo nienawiś
onnoś ci jest nie wię
ksza niżu pąka róży. Wejrzał ąb siebie i nie
em w gł
em ż
znalazł adnej nienawiś
ci. Stwierdził c, że nie ma zł
em wię ych ludzi, zł
e jest tylko
otoczenie.
Peł
na optymizmu doktryna Rogersa był
a zbieżna z ówczesnymi trendami religijnymi.
Koś
cielni intelektualiś
ci banalizowali grzech, jak gdyby mieli do czynienia z jakimś
przypadkowym reliktem ś
redniowiecza. Ksią
dz-paleontolog Pierre Teilhard de Chardin,
wyjaś
niają ż
c dlaczego w ksiące The Divine Milieu (Boskie Środowisko) tak niewiele
uwagi poś
wię
ciłproblemowi moralnego zł
a, zauważ
ył, iż„należ
y zał , ż
ożyć e dusza, z
którąmamy do czynienia zeszł
a jużze zł
ej drogi". W mniej podniosł
y sposób wyraziłsię
pewien znajomy ksią
dz, który oznajmił
, iżdzieci nie powinno sięuczyćDziesię
ciu
, że to zł
Przykazań. Stwierdził a psychologia.
Nie miał
em powodu kwestionowaćinnych obowią
zują
cych koncepcji psychologicznych.
żki zdawał
Abraham Maslow, którego fotografia i ksią y siępromieniowaćżyczliwą

droś
cią , ż
, powiedział e „mił
ość
-B" (pł
ynąca z peł
ni jestestwa) jest czymśdobrym,
natomiast „mił
ość
-D" (biorąca sięz jakiejśpotrzeby lub braku czegoś
) jest czymśzł
ym.
Nie zdawał
em sobie wówczas sprawy, jak bardzo jestem w potrzebie oraz jak wielki jest
em jużna wpółprzekonany, ż
mój wewnętrzny niedostatek. Był e w gruncie rzeczy zdrowy
czł
owiek nie potrzebuje nikogo innego.
Zdrowi ludzie nigdy teżnie czuli chę
ci odwetu. Erich Fromm tł ,ż
umaczył e ktoś
, kto jest
produktywny, nie pragnie sięmś
cić
. Robiąto tylko osoby kalekie lub nieudolne — ludzie
tacy jak Hitler. Bardzo im współ
czuł
em, tym mś
ciwym kalekom i nieudacznikom. Gdyby
ćzemsty
tylko nauczyli siękochać— tak jak Erich Fromm i ja. Dotychczas moja chę
ograniczał
a siędo kilku sytuacji z okresu dzieciństwa, kiedy to moja uraza trwał
a zwykle
nie dł em sobie sprawy, że zemsta jest w stanie obrócić
użej niżjeden dzień. Nie zdawał
produktywne ż
ycie w proch i pył em, ż
. Nie wiedział e czł ćtak, jak
owiek może jej pragną
wampir pragnie krwi. Pogląd, ż
e zemsta moż
e sięwydawaćw gruncie rzeczy sł
odka —
ca, że biblijni prorocy musieli cią
tak zniewalają gle przed niąprzestrzegać— byłdla mnie
zupeł
nie niezrozumiał
y. Oczywiś
cie, tak byćnie powinno. Jużwcześ
niej czytał
em z
wypiekami na twarzy o zemś
cie Odysa, poza tym wprost przepadał
em za filmami, w
których ktośsięna kimśmś
cił
. Podobnie jak w wielu innych sprawach, tak i tu pozosta-
wał
em w bł
ogiej nieś
wiadomoś
ci istnienia rozdź
więku pomiędzy moimi zasadami,
ukształ
towanymi przez psychologięa faktycznymi doś
wiadczeniami.
Nie zdawał
em sobie równieżsprawy z narastają
cego rozdź
wię
ku pomię
dzy moimi
przekonaniami psychologicznymi a religijnymi. Fakt istnienia takiej rozbież
noś łwe
ci giną
wrzawie wywoł
ywanej przez wielu duchownych, gł
oszą ępsychologii. Jakiś
cych chwał
ksią
dz zapoznałmnie z tekstami Carla Rogersa, jakiśpastor zaproponowałlekturę
ż
Maslowa i Fromma. Inni księa i pastorzy zaczę
li wprowadzaćdo naboż
eństw koś
cielnych
dział
ania typu wspólnotowego.
em w ś
Ja sam wkroczył wiat wspólnot oraz innych tworów psychologii humanistycznej
ć
za sprawąpewnego pastora. Zaprosiłmnie on kiedyśna przyjęcie wydane na jego cześ
przez studentów, którzy brali udziałw jego warsztatach poś
wię
conych seksualnoś
ci
czł
owieka. Kiedy przybył
em na miejsce, zastał
em uczestników przyjęcia stojących w
sześ
cio-, siedmioosobowych krę
gach. Ledwo przekroczył
em próg domu, z jednego kręgu
ł
wysunęa sięręka i wcią ł
gnęa mnie pomię
dzy innych.
— Jak sięnazywasz? — ktośspytał
. Odpowiedział
em.
— Kochamy cię— powiedział
, a pozostali dodali, pomrukując — kochamy cię— w
miaręjak koł
ysaliś
my siędelikatnie w przód i w tył
, trzymają
c sięza ramiona. Niczego nie
odczuwał
em — są em, że to jakaśuł
dził ćmojej natury — ale mimo to opuś
omnoś cił
em
gł ł
owęi zacząem mruczećjak inni.
W tym samym czasie wyrobił
em sobie myś
lowy nawyk, polegają
cy na dostrzeganiu we
wszystkim harmonii. Znalazł
em upodobanie w powiedzeniu „wszelka wiedza jest jedna".
Wszędzie szukał
em syntezy. Idee religijne, filozoficzne, psychologiczne i socjologiczne
ł
atwo i wygodnie mieszał
y się ze sobą
. Myś
li Maslowa zlewał
y się z myś
lami
ż
ydowskiego teologa, Martina Bubera, tworzą
c jeden dopł
yw zasilają
cy mój umysł
;
y wrota wszelkich napotkanych ś
pokonywał luz, i ł
ączył
y sięz wieloma innymi dopł
ywami
po to, by wspólnie wirują
c, pł ćku oceanicznej jednoś
yną ci.
Wkrótce zaczął
em zacieraćinne linie — te, które rozgraniczał
y dobro i zł
o. Przekonał
em
, że dobro moż
się na przemienićw zł
o, a zł
o w dobro, jeś
li wprowadzi siędrobne poprawki
c spręż
do ich definicji, tu poluzowują ynkę
, tam dokręcają
c nakrę
tkę. Był
o to jednak
a moja ś
prawie w ogóle niepotrzebne. Zanikał ćistnienia grzechu — był
wiadomoś o to bez
wątpienia konsekwencjąnawyku niemal cał
kowitej akceptacji samego siebie. Nauczył
em
ł
sięufaćswoim instynktom; skoro czegośpragnąem, musiał
o to byćdobre. Trudno był
o
sobie wyobrazić ą
, jak mogęzbłdzić
, skoro jestem wierny swym pragnieniom i szukam
samospeł
nienia.
Pomimo że przez lata chrześ
cijańskiego wychowania wpajano mi coś zupeł
nie
przeciwnego, nabrał
em przekonania, iżzł
o nie tkwi w ludziach, lecz jest tworem
niesprawiedliwoś
ci społ
ecznej oraz zł
ego otoczenia. Wydawał , ż
o mi się e moje wł
asne
podstawowe odruchy sąszlachetne i przyzwoite. Pragnął
em, by wszyscy ludzie wspólnie
wzrastali w pokoju, braterstwie i mił
ości bliź
niego. Jeś
li społ
eczeństwo nie zdoł
ało
osią ćtakiej harmonii, to przede wszystkim dlatego, że poszczególni ludzie nie nauczyli
gną
siękochaćsamych siebie. Bę
dąc nauczycielem, widział
em moż ćzaradzenia temu
liwoś
brakowi poczucia wł
asnej wartoś
ci. Postanowił
em okazaćmoim uczniom zrozumienie
oraz bezwarunkową akceptację
, czego — jak zakł
adał
em — nie czynili ich
em pewien, ż
psychologicznie niewyrobieni rodzice. Był e na moich zaję
ciach nie
wychowam ż
adnego Hitlera czy Stalina.
W cał
ym tym procesie „dojrzewania" nie widział
em jakiejkolwiek potrzeby poś
wię
cania
em żadnej potrzeby wyrzekania się
sięczy dokonywania trudnych wyborów. Nie czuł
wyznawanych przekonań. One po prostu stopniał
y jak bał
wany w marcu. Proces topnienia
ś
byłnajczęciej podsycany przez teologów, oż
ywionych pragnieniem usunię
cia z wiary jej
trudnych elementów. Wszystko, co mogł owieka od ś
o oderwaćczł wiata, uważano za
dobry obiekt krytyki. Jednak jużwkrótce tylko ś
wiatu był
em wierny. Kiedy był
em
dzieckiem, bardzo mnie poruszał
a i zachwycał
a przynależ ćdo Koś
noś cioł
a. Lecz
podobnie jak dziecko imigrantów, które wstydzi sięakcentu swoich rodziców i pragnie się
jak najszybciej asymilować em sięna takim etapie życia, kiedy jakiekolwiek skoja-
, znalazł
rzenie mojej osoby z Koś
cioł
em wywoł
ał ę
oby u mnie głbokie zmieszanie. Sytuacja był
aby
dla mnie bardzo żenująca. Był
em teraz odpowiednio przygotowany do tego, by wię
kszą
ś
częćswego chrześ
cijańskiego dziedzictwa pozostawićw sferze mitologii i ś
wiata
starożytnego i zastą
pićje nowymi, ugł
adzonymi przekonaniami, które niewiele mówił
yo
czymkolwiek innym prócz mił
ości.
bym byćź
Nie chciał le zrozumiany. Wiara chrześ ę
cijańska ma w sobie olbrzymiąsił. Nie
da sięjej tak ł
atwo porzucić
. Kilka najważniejszych elementów wiary pozostał
o we mnie.
Był
y obszary, poza które nie mogł
em, wrę
cz nie chciał
em sięwycofać
. Niektóre z moich
przekonańpozostał
y w ogóle nienaruszone. Jednak w takich wypadkach po prostu nie
dopuszczał
em myś
li o istnieniu jakiejkolwiek niezgodnoś
ci z moimi nowymi
przekonaniami. Podobał
o mi sięA i podobał em pewien, ż
o mi sięB; i był e kiedy się
poznają
, przypadnąsobie do gustu. Psychologów podziwiał
em za ich uduchowienie,
teologów — za ich ś ćpsychologiczną. Jakakolwiek kł
wiadomoś ótnia mię
dzy nimi był
a
niemoż
liwa.
Kiedy jednak udawał
o mi siępogodzićpsychologięz chrześ
cijaństwem, zawsze odbywał
o
sięto kosztem chrześ cijańska wizja życia, niegdyśtak silnie dominują
cijaństwa. Chrześ ca
w moim sposobie myś
lenia, systematycznie kruszył
a sięna krawędziach, pozostawiają
c
coraz mniejszy ś
rodek.
W miaręjak kurczył
a sięsfera chrześ
cijaństwa, sfera humanizmu stawał
a sięcoraz
wię
ksza. Mówiąc współ
czesnym językiem, „wiele sięwówczas uczył
em na swój temat".
em, ż
Odkrył e mogępozwolićsobie na więcej, niżmi sięwcześ
niej wydawał
o. Obecnie
każdąwewnętrznąskł ć, nad którąwcześ
onnoś niej umiał
bym zapanować, witał
em z
otwartymi ramionami niczym dobrąznajomą. Uczył
em sięakceptowaćsamego siebie. A
pobł ćwobec siebie, w pozytywnym nadmiarze tolerancji, rozciągną
ażliwoś łem także na
em, że wraz z cał
innych. Wierzył ąresztąludzkoś ę
ci znajdujęsięu progu głbszych i
wspanialszych odkryćdotyczą
cych wł
asnego „ja". Należał
o siętylko wyluzować
, daćsię
ćprzez strumieńinstynktu.
unieś
To był
y ekscytują
ce czasy. Obracał
em sięwś
ród ludzi, którzy nie tylko czuli to samo, co
ja, lecz równieżzdawali sięmiećznacznie lepiej niżja opanowanąsztukężycia; wś
ród
ug wszelkich kryteriów byli ekscytujący. Nasze rozmowy był
ludzi, którzy wedł y czymś

ywczym, wyzywającym, wyrastają ć
cym ponad pospolitoś. Tak mi sięprzynajmniej
wydawał
o. Przebywają
c w tamtym towarzystwie, czuł
em sięjak gdybyś
my tworzyli jakieś
tajne stowarzyszenie, ś
wiecą
cąblaskiem sektęgnostyczną, otoczonąmorzem szarej
ortodoksji.
my żadnego motta, lecz gdybyś
Nie mieliś my takowe mieli, z pewnoś
ciąbrzmiał
oby ono:
„Czemu nie?"
Jednak nie. Nigdy nie posunął
em sięażdo takiej skrajnoś
ci, by z psychologii uczynićw
peł
ni rozwinię
tą religię. Coś z mego dawnego chrześ
cijańskiego wychowania
o mnie przed tym. Na dodatek ż
powstrzymał ycie zaczynał
o podkopywaćmojął
atwą
ćw moż
ufnoś ćsamozbawienia.
liwoś
Wcześ em powodu, by kwestionować psychologiczną wizję życia,
niej nie widział
ł
ponieważ— dopóki nie zaczą aćsiędo trzydziestki — żył
em zbliż o mi sięjak u Pana
Boga za piecem. Póź
niej miał
y miejsce wydarzenia, do których nie przygotował
a mnie
moja wiedza psychologiczna. Choćproblemy, z którymi miał
em do czynienia nie róż
nił
y
ćdorosł
sięzbytnio od tych, z którymi boryka sięwiększoś ych ludzi, przyszł
o mi do
owy, że nie przytrafił
gł yby sięone samourzeczywistniającej sięosobie. Psychologowie,
których najbardziej podziwiał dzy wierszami, że
em, dawali jakby do zrozumienia, mię
cierpienie nie jest powszechnądoląludzkoś
ci, lecz jakimśgł ę
upim błdem, którego dał
oby
ćdzię
sięunikną ki lepszemu rozumieniu ludzkiej dynamiki.
Popeł
niał
em masę gł ę
upich błdów. Moje najlepsze intencje rodził
y fatalne skutki.
Najwię
ksze starania kończył
y sięniepowodzeniem — nie zawsze, ale wystarczają
co
czę o się, ż
sto, by popsućmi plany samorealizacji. Wydawał e jedno marzenie można kupić
tylko za cenędrugiego. Mał em, że choćpoś
o tego, odkrył więcenie i wysił
ek nie był
y mi w
smak, był dego, kto pragnąłzachować choćby minimum
y one wymagane od każ
odpowiedzialnoś
ci. Jednocześ
nie moje eksperymenty z autoekspresjąwpę
dzał
y mnie w
niemił
e sytuacje, co kazał
o mi ponownie przyjrzećsięwierze w swojązasadniczą
ć
niewinnoś.
Życie wymykał
o mi sięz rą
k, a jedynąrzeczą, jakąmogli mi doradzićprzyjaciele
psychologowie był
o jeszcze wię
ksze otwarcie się. Na tym etapie nie miał
em jużnic do
otwarcia. Wszystko wokółmnie był
o wielką, otwartąjamą
.
łsięproces odwrotny. Moja wiara w psychologięzaczęł
Rozpoczą a — wprawdzie powoli,
ale jednak — sł ć
abną. Psychologiczne rusztowanie zawalił
o siępo tym, gdy je lekko
obciąż
yłem. Wciążpowtarzał
em utarte formuł
ki (uczył
em jużwówczas psychologii), ale
o sięjasne, że w wię
szybko stawał kszoś
ci nie miał
y one zastosowania w moim wł
asnym
ż asnego rozwoju moje życie mogł
yciu. Wedle powszechnie przyjętych standardów wł o się
tylko wydawaćś
mieszne. W kategoriach wł
asnego rozwoju, jak go wówczas potocznie
pojmowano, znajdował
em sięna drodze wiodą
cej wstecz. Był
a to gł
upota, a w systemie
psychologicznym na gł
upotęmiejsca nie ma.
Lecz był
o gdzie indziej — w wierze, którąignorował ćlat, kiedy
em przez ponad dziesię
doszukiwał
em sięsensu we wszystkim innym. Wedł
ug starej tradycji chrześ
cijańskiej, to,
co w oczach ludzkich jawił
o sięjako gł
upota, nie musiał
o niąbyćw oczach Boga. Pewnie
ta dawna nadzieja dawał
a podstawędo tego, by jeszcze raz sięwszystkiemu przyjrzeć.
Powrócił
em do chrześ
cijaństwa — prawdziwego chrześ
cijaństwa, nie zaś jego
rozcieńczonej odmiany. Byłto powolny powrót, tak powolny i niechętny, ż
e gł
upio by
był
o stawiaćsięza jakiśwzór do naś
ladowania. Chciał
bym tu podkreś , że religia i
lić
psychologia stał
y siędla mnie prawie niemoż
liwe do odróżnienia. Freud i Ojcowie
Koś
cioł
a, wiara w Boga i wiara w ludzkie moż
liwoś
ci, objawienie i samoobjawienie —
wszystko to bez problemu ł
ączył
o sięze sobą
. Jeś łOn sięstawać
li chodzi o Boga, to zaczą
le kimśw rodzaju życzliwego psychologa ze szkoł
w moim umyś y o partnerskim podejś
ciu
do ucznia. Nigdy nie uchylił
em sięprzed wypeł
nieniem Jego woli. Jego wola był
a zawsze
zbież
na z mojąwł
asną
.
WILK W OWCZEJ SKÓRZE
Prawdziwemu chrześ
cijaństwu nie jest po drodze z psychologią
. Kiedy próbuje sięje
ł
ą , kończy sięto najczęś
czyć ciej rozwodnieniem chrześ
cijaństwa, nie zaśchrystianizacją
psychologii. Jednak proces ten jest subtelny i rzadko zauważ
any. Nie zdawał
em sobie
sprawy, ż
e mylęz sobądwie różne rzeczy. A inni czł
onkowie Koś
cioł
a, po których moż
na

by sięspodziewać ę
e wyprowadząmnie z błdu, byli tak samo zauroczeni jak ja. Nie był
cijaństwo — jestem pewien, ż
to frontalny atak na chrześ e temu umiał
bym sięoprzeć
. Nie
o tak, ż
był e wilk stału drzwi; wilk jużsięznajdowałw zagrodzie, przebrany w owczą
skórę. Widzą
c, w jaki sposób byłon pieszczony i karmiony przez niektórych pasterzy,
można był
o pomyś ,ż
leć e jest to owca-rekordzistka.
To, co mi sięprzytrafił
o, nie był
o niczym niezwykł
ym. Od poł ćdziesią
owy lat sześ tych do
tych w ś
końca lat siedemdziesią rodowiskach katolików oraz liberalnych protestantów
panowałnowy klimat, zdominowany przez idee psychologiczne. Liczni duchowni, siostry
acze ś
zakonne i dział wieccy zaczęli — w dobrej wierze — ł
ączyćreligięz socjologią,
psychologiąoraz przedsię ciami o charakterze ś
wzię wieckim. Jednocześ
nie wielu z nich
ł
zaczęo nadawaćrozwojowi osobowoś
ci nieproporcjonalnie duż
e znaczenie w stosunku do
y rozmaite domieszki, że nie
rozwoju duchowego. W końcu ich wiarętak bardzo rozrzedził
był
a jużona na tyle silna, by byćdla nich podporąw razie osobistego lub społ
ecznego
kryzysu. Tysiące ludzi odeszł
o od Koś
cioł
a. Kiedy grupębył
ych zakonnic zapytano w
ankiecie, dlaczego odeszł
y od Koś
cioł
a, jako gł
ówny powód wybrał
y one odpowiedź
„brak moż
liwoś
ci bycia sobą
". Równieżwiara przecię
tnego czł
owieka został
a zachwiana.
Niektórzy nadal trwali w wierze. Inni cał
kiem sięod niej odwrócili. Jeszcze inni stali się
czł
onkami Koś
cioł
ów chrześ
cijańskich, w których zdawał
o siępanowaćmniej zwą
tpienia
i nieporozumień.
ny? Ależnie! Wydaje się, ż
Czy problem jest dziśmniej poważ e nowa hybrydalna
religia staje sięcoraz silniejsza.
Pewien mój znajomy spytałniedawno katechetkę, na co kł
adzie ona najwię
kszy nacisk w
programie nauczania. W odpowiedzi usł
yszał
:
„Uczymy dzieci rozwijaćsię, stawaćsięw peł
ni osobami, kwestionowaćróż
ne rzeczy,
wybieraćwartoś
ci". Inna — siostra zakonna — powiedział
a po prostu: „Pokazujemy im
jak stawaćsięw peł
ni osobami". Pierwsząkobietę
, która w Koś
ciele episkopalnym

otrzymał więcenia kapł
ańskie, dziennikarz zapytał
, czy uważ
a sięona za osobęo silnej
a, ż
wierze religijnej. Odpowiedział e nie, „ale wierzęw troskęo drugiego czł
owieka, a o to

aśnie chodzi w religii, prawda?" W trakcie zgromadzenia naukowców z Harvard
Divinity School rozmawiał
em z profesorem, który przedkł
adałnowoodkryte „ewangelie
gnostyczne" nad Ewangelie Mateusza, Marka, Łukasza i Jana, ponieważ „męskie"
Ewangelie „nie zaspokajająpotrzeb kobiet".
Nie jest to zjawisko czysto katolickie lub liberalne. Chrześ
cijańskie wspólnoty
protestanckie i charyzmatyczne osł y granice, przez które ł
abił atwo prześ
lizgująsięidee
psychologiczne. Niektórzy telewizyjni kaznodzieje gł
oszą ewangelię osobistej
doskonał
ości oraz sukcesu, która ma niewiele wspólnego z Pismem ś
więtym, za to ma
wiele wspólnego z pozytywnym myś , ż
leniem — choćsądzę e obecnie nazywa sięto
„myś
leniem w kategoriach moż ci". Stoi za tym przekonanie, ż
liwoś e wiara zapewni nam
ć
zdrowąosobowoś, która jest lekarstwem na choroby, a nawet stabilizacjęfinansową
.W
takich wypadkach czasami w ogóle nie wiadomo, czy mamy wierzyćw Boga czy teżw
samych siebie.
Zamiast wyciągnąćwnioski ze smutnych doś
wiadczeńkatolików, niektórzy protestanci
zdająsięz uporem popeł ę
niaćte same błdy. Znany protestancki pastor w swej niedawno
żce nawoł
wydanej ksią uje do „nowego nawrócenia" opartego na poczuciu wł
asnej
wartoś
ci, które okreś
la mianem „najwyż
szej wartoś
ci". Jak stwierdza autor, w tym
„procesie nawrócenia" psychologia i teologia „bę
dąwspół
pracowaćramięw ramięjako
silni sojusznicy".
Żaden z czytelników nie może wątpićw jego dobre intencje i promienne nadzieje. Ten
jednak, kto potrafi wł
aściwie odczytaćniedawnąprzeszł
ośći dostrzec konsekwencje tego
typu sojuszy, nie bę
dzie ażtak optymistyczny.
CHRZEŚCIJAŃSTWO I...
Owe próby uczynienia z psychologii sojusznika we wspólnej sprawie sąprzykł
adem
zjawiska nazwanego „chrześ
cijaństwo i..." Stanowi ono silnąpokusędla tych, którzy
, że samo chrześ
obawiająsię cijaństwo jest czymśniewystarczają
cym. Problem polega na
tym, że „chrześ
cijaństwo i..." marginalizuje prawdziwe chrześ
cijaństwo i nie pozwala mu
w peł
ni zapanować.
Lewis zaproponowałkiedyś
, byś cijaństwo jako pożą
my wyobrazili sobie chrześ daną
chorobę
: coś
, czym chcemy sięzarazić
. W tej sytuacji „chrześ
cijaństwo i..." to cośw
rodzaju szczepionki. Skł
ada sięona z niewielkiej dozy czynników chorobotwórczych,
zmieszanej z innymi surowicami. Może wywoł
aćopuchnię
cie ręki lub niewysoką
gorą , lecz chroni przed pożą
czkę danąinfekcją
, którąnależ
y sięzarazić
. Rzecz jasna,
zabieg ten będzie miałnajbardziej szkodliwy wpł
yw na ludzi mł
odych, którzy z niczym
innym sięjeszcze nie zetknę
li.
SPRAWA KAŻDEGO Z NAS
Oczywiste jest zatem, dlaczego chrześ
cijan powinien niepokoićczar roztaczany przez
psychologię. Dlaczego jednak mieliby siętym przejmowaćniechrześ
cijanie?
Tylko dlatego, ż
e oni i ich dzieci równieżżyjąw społ
eczeństwie psychologicznym. I
li prawdąjest, ż
jeś e psychologia pozbawił
a chrześ
cijan ich wiary, to równie prawdziwe
wydaje mi siętwierdzenie, że wszyscy daliś
my siępozbawićszlachetnych odruchów oraz
zdrowego rozsądku. W przypadku pewnych twierdzeń, formuł
owanych przez psychologię,
możemy zadaćsobie pytanie: „Czy sąone bezbożne?" Równie dobrze możemy też
zapytać
: „Czy sąone realistyczne?" Jeś
li system zawiera jakieśbraki, ujawniąsięone w
kwestiach praktycznych, a wówczas bę
dąobraząnie tylko dla bogów, lecz takż
e dla
naszego poczucia logiki.
W ten sposób przechodzimy do ostatniego zagadnienia. Przecię
tny czł
owiek nie lę
ka się
yszy, że jego postę
już, kiedy sł powanie moż
e go zaprowadzićdo piekł
a, natomiast
poważ yszy, że zaprowadzi go do państwowego szpitala. Nie
nie sięzastanowi, gdy usł

twierdzę e wszyscy jesteś
my na drodze do domu wariatów — choći taki poglą
d dał
oby
sięuzasadnić— wydaje mi sięjednak, ż
e wszyscy dajemy sobie narzucićposę
pny i
bezbarwny styl ż
ycia, którego symbolem jest państwowy szpital. Zbyt poważny stosunek
do wł
asnego „ja" jest podejś
ciem niezdrowym i nie przynoszą
cym powodzenia. Prowadzi
on nie do społ
eczeństwa zł
ożonego z róż
nych i interesujących jednostek, lecz do ponurego
ula peł
nego jednakowo wyglą
dają
cych i jednakowo mówiących istot, bzyczących te same
historie i brzę
czą
cych z przeję
cia samymi sobą
.
Chodzi mi o rzecz nastę
pują
cą: Nawet jeś
li zastosowaćkryteria czysto doczesne, nie ma
pewnoś
ci, czy idee psychologiczne poprawiąnasząsytuację
. Dysponujemy tysią
cami
fachowych porad oraz cał
ymi stosami rewelacji dotyczą
cych wł
asnego „ja". Czy dzię
ki
ejszym krokiem lub serdeczniej sięś
temu poruszamy sięlż miejemy?
Nie trzeba zatem byćchrześ
cijaninem, aby zrozumiećargumenty zaprezentowane w tej
żce. Krytyka, której dokonujęma podł
ksią oże intelektualne, jak i duchowe. Psychologia
chce, byś
my danąideęoceniali na podstawie nie tego, czy ocali ona duszęczł
owieka, lecz
tego, czy ocali ona jego zdrowie psychiczne. Jej cel to uczynienie życia bardziej ludzkim.
Uważam, ż
e moż
na udowodnić
, iżpsychologia czyni w tym kierunku znacznie mniej, niż
siępowszechnie są
dzi, natomiast chrześ
cijaństwo — znacznie wię
cej.
ROZDZIAŁII
W dobrej wierze
Czy psychologowie wiedzą
, jak nam pomóc?
Klę
ska wiary psychologicznej
Badania i zdrowy rozsą
dek

li oddamy samochód do naprawy, a następnie stwierdzimy, ż


Jeś e nie tylko dalej nie jeździ
tak, jak powinien, lecz pojawił
y sięw nim dodatkowe usterki — skł
oni to nas do
rozmaitych podejrzeń. Jeś
li sytuacja bę
dzie siępowtarzać, zrezygnujemy z usł
ug danego
warsztatu. Nie musimy od razu podejrzewaćmechanika o to, że postę
puje nieetycznie.
Moż
emy go uważaćza uczciwego czł
owieka. Niemniej jednak zaczniemy sięzastanawiać
nad jego kompetencjami.
Nie mamy równieżpowodu nie wierzyćw szczere chęci wł
ożone w pracęzawodowych
psychologów i specjalistów w dziedzinie nauk społ
ecznych. Wię ćfachowców,
kszoś
którzy w społ
eczeństwie psychologicznym peł
niąrolęprzewodników, dział
a w dobrej
ćjeszcze dalej i powiedzieć, ż
wierze. Możemy pójś e wielu z nich to ludzie oddani i peł
ni
poś
wię
cenia. Psychologowie i psychoterapeuci często okazujątroskęi zainteresowanie,
których zdesperowane jednostki na próż
no szukajągdzie indziej. A celem wię
kszoś
ci
badańpsychologicznych jest definitywne ulepszenie rodzaju ludzkiego.
Mogąjednak istniećpowody pozwalają
ce kwestionowaćkompetencje psychologicznych
ćniesienia pomocy nie gwarantuje uzyskania poż
doradców. Chę ądanych efektów.
Niekiedy, jak z ironiązauważyłHenry D. Thoreau, efekty te sąodwrotne do
zamierzonych. „Gdybym byłprzekonany, ż owiek zmierza do mnie w ś
e jakiśczł wia-
domym celu czynienia mi dobrze, uciekł
bym co siłw nogach".
CZY PSYCHOLOGOWIE WIEDZĄ, JAK NAM POMÓC?
Fakt, ż
e psychologowie próbująnam pomóc, czę
sto nie pozwala nam zapytać
, czy oni
, jak to sięrobi. Uważamy, ż
wiedzą e kogoś
, kto próbuje nam pomóc, nie wypada pytać,
czy wie, co robi. Oczywiś
cie, nie tylko dobre obyczaje powstrzymująnas przed kwestio-
nowaniem psychologii. Także zaufanie — takie zaufanie, które każ ,ż
e nam wierzyć e
nauczyciele w szkole robiąto, co jest dla naszych dzieci najlepsze. Albo takie zaufanie,
ki któremu wiemy, ż
dzię e czł
owiek w sutannie nie pobije nas na ulicy ani nie ukradnie
nam portfela. Mimo to powinniś
my pytać, czy psychologowie rzeczywiś
cie wiedzą
, w jaki
na pomóc innym ludziom. Wiele badańwskazuje na to, że psychologia jest
sposób moż
o skuteczna. Istniejąteżdowody prowadzące do wniosku, że psychologia jest wrę
mał cz
szkodliwa.
Pierwsza oznaka tego, ż
e psychologia moż
e byćnieskuteczna pojawił
a sięw 1952 roku,

kiedy to Hans Eysenck z Instytutu Psychiatrii Uniwersytetu Londyńskiego odkrył e
osoby neurotyczne nie poddane terapii majątakie same szansęwyzdrowienia jak te, które
. Stwierdziłon, że psychoterapia nie przynosi lepszych skutków niż
z terapii korzystają
zwykł
y upł
yw czasu. Dodatkowe badania przeprowadzone przez innych naukowców dał
y
podobne wyniki. Następnie dr Eugene Levitt ze Szkoł
y Medycyny Uniwersytetu stanu
, że dzieci z zaburzeniami, nie poddane leczeniu wracajądo zdrowia tak
Indiana stwierdził
samo szybko jak dzieci z zaburzeniami, które sąleczone. Problem ten ujawnił
y takż
e
wyniki obszernych badańnad mł ąw Cambridge-Somerville. Prowadzą
odzież cy badania
odkryli, że mł
odociani przestę
pcy, nie korzystają
cy z poradnictwa, wchodząw konflikt z
prawem rzadziej niżci, którzy takąpomoc otrzymują y, że
. Inne badania wykazał
niewykwalifikowani laicy potrafiąleczyćpacjentów nie gorzej niżpsychiatrzy czy psy-
y, że
chologowie kliniczni. Z kolei badania przeprowadzone w Rosen-ham pokazał
personel szpitali psychiatrycznych nie potrafi nawet odróżnićludzi normalnych od ludzi z
gnąćjeszcze dalej. Jest ona doś
prawdziwymi zaburzeniami. Można by tęlistęcią ćdł
uga.

Mam jednak nadzieję e wystarczy to, by móc stwierdzić, ż
e kiedy psychologowie usił
ują
nam pomóc, nieszczególnie im to wychodzi.
WARTOŚCI PROPONOWANE PRZEZ PSYCHOLOGIE I WARTOŚCI
TRADYCYJNE
Jest jeszcze jedna kwestia, zarzut bardziej poważ
ny. Psychologia oraz inne nauki
społ
eczne mogąprzynosićprawdziwąszkodęnaszemu społ
eczeństwu. Nie chodzi o to, co
robi ten lub tamten psychoterapeuta. Może on akurat byćdla swoich klientów
prawdziwym darem niebios. Chodzi o to, że na wię
ksząskalęwartoś
ci proponowane przez
psychologięobeszł ćbezceremonialnie z wartoś
y siędoś ciami tradycyjnymi. Nie bez
powodu moż dzić, ż
na są e nowe wartoś
ci mająw sobie cośniszczą
cego.
Nie trzeba byćwielkim uczonym, aby to zauważyć
. Prawdępowiedziawszy, erudycja
czę
sto jest przeszkodąuniemoż
liwiającązrozumienie tego, co sięnaprawdędzieje. Jest
bardzo prawdopodobne, ż
e gdy ze społ
eczeństwem dzieje sięcośniedobrego, przecię
tny
rodzic lub robotnik z fabryki prę
dzej sięzorientuje, o co chodzi niżprofesor uniwersytetu.
Obecnie wielu rodziców ma poczucie, że znajdująsięoni w sytuacji obserwatorów
spoglą
dają aiś
cych bezradnie na to, jak szkoł rodki masowego przekazu karmiąich dzieci
obcymi im wartoś
ciami. Dawne opowieś
ci o wróżkach i czarownicach podmieniają
cych w
nocy dzieci wydająsiędziwnie aktualne.
ćjaskrawy przykł
Doś ad takiego procederu pochodzi ze Szwecji, z kraju, w którym
psychoterapia jest najbardziej popularna na ś
wiecie, gdzie uchwalono ustawęzakazującą
rodzicom dawaćdzieciom klapsa. Co więcej, kryminalnym przestę
pstwem jest straszenie,
ostracyzm, wyś
miewanie lub jakiekolwiek inne „psychologiczne znęcanie się
" nad
dzieckiem. Przypuszczalnie oznacza to, że rodzicom nie wolno jużpodnieś
ćgł
osu na
wł aćich do kąta. Brak jednak dowodów na to, ż
asne dzieci, ani wysł e wskutek tego
oś a. Wszystko wskazuje na to, ż
wiecenia melancholia Szwedów choćodrobinęzmalał e
uczucie znudzenia i niepokoju u mł
odych Szwedów jest wię
ksze niżkiedykolwiek.
KLĘSKA WIARY PSYCHOLOGICZNEJ
W ogóle nie jest jasne, czy psychologiczny establishment, bez wzglę
du na to, jak dobrymi
intencjami siękieruje i jak mił
e wywiera wraż
enie, wie, w jaki sposób moż
na czł
owiekowi
pomóc. Zewszą
d dochodząniepokoją
ce sygnał ce na to, że wiara ta sięnie
y, wskazują
sprawdza. Pomimo stworzenia prawdziwej armii psychiatrów, psychologów,
psychometrów, doradców i pracowników opieki społ
ecznej, nie zmniejszył
a sięliczba
zachorowańna choroby psychiczne, samobójstw, przypadków alkoholizmu, narkomanii,
znęcania sięnad dziećmi, rozwodów, morderstw itp. Wbrew temu, czego moż
na by
oczekiwaćw społ ę
eczeństwie, które tak starannie analizująi którym tak dogłbnie zajmują
sięeksperci w dziedzinie zdrowia psychicznego, mamy do czynienia ze wzrostem w

każdej z tych kategorii. Czasami wydaje się e istnieje bezpoś ćpomię
rednia zależnoś dzy
rosnącąliczbąosób, niosą
cych pomoc a rosnącąliczbątych, którzy pomocy potrzebują.
Im wię ś
cej mamy psychologów, tym częciej cierpimy na choroby psychiczne; im wię
cej
pracowników opieki społ
ecznej oraz opiekunów, zajmujących sięwarunkowo
zwolnionymi przestę
pcami, tym wyż
sza przestę ć
pczoś; im więcej nauczycieli, tym
wię
ksza niewiedza.
Wszystko to musi zastanawiać. Mówiąc otwarcie, wygląda to podejrzanie. Zmuszeni
jesteś ćpod uwagętakąewentualnoś
my wzią ć, że oto psychologia oraz pokrewne profesje
usił
ująrozwiązywaćproblemy, do powstania których same sięprzyczynił
y. Psycho-
logowie rozbudzajądo niewiarygodnych rozmiarów ludzkie nadzieje na osią
gnię
cie w tym
ż ś
yciu szczę niej udzielaćporad w kwestiach kryzysu wieku ś
cia po to, by póź redniego
oraz umierania. Psychologowie z zaabsorbowania wł
asnąosobączyniącnotępo to, by
póź
niej dziwićsięzwię
kszonąliczbąprzypadków narcyzmu. Psychologowie pouczają
dy, ż
są e nie ma czegośtakiego, jak zł
e dziecko czy nawet zł
y dorosł
y tylko po to, aby
póź
niej formuł
owaćteorie w celu wytł
umaczenia wzrostu przestę
pczoś
ci. Psychologowie
zi ż
zrywająwię ycia rodzinnego, aby później prowadzićterapie dla rozbitych rodzin.
OCZEKIWANIA I REZULTATY
Istnieje zbyt wiele róż
nych „jeś
li", „i" oraz „ale", by móc udowodnićistnienie zwią
zku
przyczynowego pomiędzy wzrostem znaczenia psychologii, a osł
abieniem więzi
społ
ecznych. Z pewnoś
ciąjednak dowody sąna tyle wystarczające, by móc podaćw
ćtwierdzenie o pożytkach pł
wątpliwoś cych z psychologii. Spodziewamy się, ż
yną ew
dziedzinach, w których fachowcy rzeczywiś
cie wiedzą
, co czynią, bę
dzie to wyraźnie
widoczne. Dokł
adnie wyjaś
nia to brytyjski socjolog, Stanislav Andreski, porównują
c
a on, że jeś
psychologięi socjologięz innymi profesjami. Zauważ li dana profesja oparta
jest na dobrze ugruntowanej wiedzy, to powinien istniećzwią
zek pomię
dzy liczbąosób
uprawiają
cych dany zawód a osią
gniętymi rezultatami:

Zatem w kraju, posiadają ćusł


cym mnóstwo inżynierów telekomunikacji, dostępnoś ug telefonicznych będzie
zwykle wyższa niżw kraju, który posiada niewielkąliczbętego typu specjalistów. W krajach lub regionach
gniarek ś
o dużej liczbie lekarzy i pielę ćbę
miertelnoś ądo
dzie niższa niżtam, gdzie zawody te należ
rzadkoś
ci. Prowadzenie rachunków finansowych bę
dzie sprawniejsze i bardziej powszechne w krajach
posiadających wielu wykwalifikowanych księgowych niżtam, gdzie sąoni nieliczni.

A jakie korzyś
ci pł
ynąz psychologii i socjologii? Prof. Andreski mówi dalej:

Powinno sięwięc okazać, ż


e w krajach, regionach, instytucjach lub sektorach, w których szeroko korzysta
sięz usł
ug psychologów, rodziny sąbardziej trwał
e; wię
zy pomię ż
dzy małonkami, rodzeństwem, rodzicami
i dzieć
mi sąsilniejsze i bardziej serdeczne, stosunki w pracy sąbardziej harmonijne, traktowanie
korzystających z pomocy jest lepsze; wandali, przestę
pców i narkomanów jest mniej niżw miejscach lub
ś
rodowiskach, które nie korzystająz umiejętnoś
ci psychologów. Na tej podstawie moglibyś ćdo
my dojś
wniosku, ż
e tym bł
ogosł cie Stany Zjednoczone; i że w coraz
awionym krajem zgody i pokoju sąoczywiś
wię
kszym stopniu stawał
y siętakie w ciągu ostatnich dwudziestu pię
ciu lat, w miaręjak rosł
a liczba
socjologów, psychologów i politologów.

Tak sięjednak nie stał ,ż


o. Wręcz przeciwnie, wydaje się e jest coraz gorzej. Ulice są
odzi ludzie odbierająsobie ż
niebezpieczne. Rodziny sąw rozsypce. Mł ycie. A gdy
społ
eczeństwo psychologiczne usił
uje sięz tymi problemami uporać, często zdaje sieje
ę
tylko pogłbiać
. Na przykł
ad, otwieraniu w miastach oś
rodków zapobiegania
żeńskie nierzadko
samobójstwom towarzyszy wzrost liczby samobójstw. Poradnictwo mał
doprowadza do rozwodu. A dzię
ki trzeź ci widzimy, ż
wej obserwacji rzeczywistoś e
wprowadzenie na szerokąskalępublicznej edukacji seksualnej nie zdoł
ało, choćby w
najmniejszym stopniu, powstrzymaćwzrostu liczby przypadków niechcianej ciąż
y,
rozwią
zł ci i chorób wenerycznych. Istniejąraczej dowody, ż
oś e tego rodzaju inicjatywy
życia seksualnego i zwią
skutkująprzedwczesnym podejmowaniem współ zanymi z tym
problemami.
Trudno oprzećsiętwierdzeniu, że przepisane lekarstwo moż
e byćprzyczynąchoroby.
my zauważyli, że kiedy tylko przyjeżdż
Andreski pisze: „Gdybyś ająstrażacy, pł
omienie
stająsięwię
ksze, pewnie zaczę
libyś
my sięzastanawiać
, co takiego lejąna ogień— czy
czasami to nie jest oliwa".
BADANIA I ZDROWY ROZSĄDEK
Tu potrzebna jest przestroga. Pomimo istnienia silnych argumentów przemawiają
cych
przeciwko psychologii, nie chcę
, aby wyglą o na to, że porażka psychologii został
dał a
niezbicie dowiedziona. Opieranie sięna statystykach zawsze wiąż
e sięz pewnymi
problemami. To, że dwie rzeczy wystę
pująrazem nie dowodzi jeszcze, że jedna z nich jest
przyczynądrugiej. Jeś
li wzrostowi przestę
pczoś
ci akurat towarzyszy wzrost na gieł
dzie,
emy na tej podstawie wnioskować, ż
nie moż e wzrost na rynku jest przyczynąprzestępstw.
Moż , że rozwój psychologii i odpowiadają
na sobie wyobrazić ce mu nasilenie się
problemów społ
ecznych to tylko zbieg okolicznoś ,ż
ci. Można nawet twierdzić e problemy
te był
yby znacznie poważ
niejsze, gdyby nie pomoc ze strony psychologii. Moż
na wreszcie
przyjąćdo wiadomoś
ci dotychczasowe poraż ,ż
ki, lecz mimo to twierdzić e podstawowe
idee sąsł li ź
uszne, nawet jeś le wprowadzono je w życie.
Moim zdaniem, sytuacja stanie sięo wiele prostsza, gdy idee te skonfrontujemy z naszymi
doś
wiadczeniami lub poczuciem zdrowego rozsą
dku.
Weź
my na przykł
ad dwie uparcie gł d, ż
oszone tezy psychologii popularnej: poglą e
odgrywanie ról krę d, że dawanie upustu wł
puje autoekspresjęoraz poglą asnej zł
ości
dobrze nam robi. Jeś
li choćprzez chwilęzastanowimy sięnad którymkolwiek z tych
twierdzeń, znajdziemy bardzo wiele przypadków ś cych o tym, ż
wiadczą e jest dokł
adnie na
odwrót.
ćmy na przykł
Przypuś ad, ż
e w szkole podstawowej nauczycielka czyta swojej klasie
ć
opowiadanie. Przypuś , że historia ta jest bardzo sugestywna, peł
my też na emocji i
ćmy teraz, że nauczycielka jest tak wzruszona, że chce jej się
szlachetnych uczuć. Przypuś

akać ć
. Czy powinna ulec swym emocjom? Czy może sobie pozwolićna to, by wybuchną
szlochem? W tym momencie wł
aśnie to był
oby rzecząnajbardziej „naturalną". Są
dzę
jednak, ż
e wszyscy zgodzimy sięco do tego, iżlepiej był ł
oby, gdyby kobieta wzięa sięw
ći kontynuował
garś a opowiadanie, starają
c sięnadaćmu jak najbardziej dramatyczny
wyraz. W przeciwnym wypadku uczniowie straciliby to, co w opowiadaniu jest
najcenniejsze. W końcu nauczycielka jużje czytał
a, przyszł
a zatem pora, by uczniowie
ęoddział
mogli poznaćjego sił ywania. Teraz niech o n i pł
aczą
. Mał
o tego, niech ronią
ce ł
gorą zy, lecz nie stawiajmy ich w niejasnej i kł
opotliwej sytuacji, kiedy musieliby
ąosobę, nie potrafiącąwł
pocieszaćdorosł aściwie odegraćswojej roli.
Czy odgrywanie ról utrudnia autoekspresję
? Może czasami tak.
Czasami jednak autoekspresja moż ę
e przeszkadzaćgłbszej, silniejszej ekspresji. A w
takich wypadkach dobre odgrywanie naszych ról jest najbardziej ludzkąi autentyczną
rzeczą
, jakąmoż
emy zrobić.
Jeś
li chodzi o pogląd, jakoby ujawnianie gniewu był
o uwalnianiem sięod niego,
pomyś
lmy o znanych nam osobach, które najł
atwiej ulegajązł
ości. Czyżnie jest zwykle
tak, że ich wrogoś
ćnajzwyczajniej narasta? Wyrażanie wrogoś na ł
ci, jak moż atwo zaob-
serwować, często utrwala i wzmaga gniew.
Sami psychologowie dochodząobecnie do takiego przekonania. Wydana niedawno
żka, poś
ksią wię
cona zł
ości, kończy sięstwierdzeniem, że wył
adowywanie sięjest dla nas
ż
na ogółszkodliwe. Ksiąka peł
na jest naukowych dowodów na poparcie owej tezy. Lecz
dzićżycie, czekając na naukowy werdykt dotyczą
czy mamy spę cy tego, co i tak widać
goł
ym okiem?
Przed nami rozdział
, w którym bę
dziemy mogli przyjrzećsięjednemu z bardziej
popularnych współ ć
czesnych poję, analizują
c je z punktu widzenia zarówno wiary, jak i
zdrowego rozsą
dku.
ROZDZIAŁIII
Poczucie wł
asnej wartoś
ci
Z czego byćzadowolonym?

aboś
ćstanowiska psychologicznego
Obsesja na punkcie samego siebie
„Waż
ne, by lubićsiebie samego". „Jeś
li nie polubisz sam siebie, nikt inny cię
opot Jimmy'ego polega na tym, ż
nie polubi". „Kł e ma o sobie zł
e mniemanie".
Ile razy sł
yszeliś
my takie wł
aśnie lub podobne frazesy? Gotów jest je
wypowiedziećzarówno taksówkarz, jak i nauczyciel, hydraulik, jak i psycholog.
Mał my ś
o tego, wszyscy jesteś cie przekonani, że poczucie wł
wię asnej wartoś
ci to
klucz do rozwią
zania wszelkich problemów.
Lubienie samego siebie stał
o siędla nas niemal pierwszorzędnązasadą. Wydaje
ę
sięono równie oczywiste jak zdanie: ...niebo jest błkitne". Nikt nie jest skł
onny
go kwestionować
. Psychologia, rzecz jasna, nie wymyś
lił
a tego poję
cia, choć
wykorzystał , ż
a je do swoich potrzeb. Można by powiedzieć e jest ono „dobrą
nowiną
" psychologicznej ewangelii.
Kiedy wię
c poddajękrytyce poję
cie poczucia wł
asnej wartoś
ci, czynięto z
pewnym lękiem. To tak, jakby krytykowaćtwierdzenie:
„dzieci sąrozkoszne". Niemniej poję
ciu temu trzeba sięnaprawdęuważnie
przyjrzeć
, ponieważidee, podobnie jak zastawa stoł
owa, zwykle występująw
kompletach, a niektóre z poglą
dów, towarzyszą
cych wierze w poczucie wł
asnej
wartoś
ci, nie sąażtak urocze jak malutkie dzieci.
Na przykł żkowe poradniki najczę
ad, ksią ściej rozpoczynająsięod propozycji,
my pokochali samych siebie, zaraz jednak informująnas, że nie jesteś
byś my
odpowiedzialni za innych ludzi, i że nie powinniś
my marnowaćczasu, starając się
sprostać oczekiwaniom innych. Wię ć z nas wie również
kszoś , ż
e „bycie
zadowolonym z siebie" stanowi czasami wygodne usprawiedliwienie
egocentrycznego czy wrę
cz samolubnego postę
powania. Mówimy: „Nie bę

dobry dla innych, jeś
li nie bę
dędobry dla siebie", po czym wysył
amy naszego
trzylatka do przedszkola na pięć
dziesią
t godzin tygodniowo lub się
gamy do
rodzinnej kasy, by móc spędzićdzieńna wyś
cigach.
Nasząreakcjęna pytanie: „Czy mamy lubićsamych siebie?", musi tonować
zdrowy rozsądek. Odpowiedźpowinna brzmieć
: „To zależ
y" lub „W jakich
ciach?" Rozumiem, ż
okolicznoś e każdy z nas chciał
by byćś
wiadkiem tego, jak
nie tolerują
ca wł
asnej osoby, martwią ćnastolatka zaczyna
ca sięo swąpopularnoś
nabieraćswobody i akceptowaćsamąsiebie. Podstawowąkwestiąjest, jak przy-
puszczam to, czy nadal ma byćz siebie zadowolona, jeś
li rozsiewa zł
ośliwe plotki
lub z okrucieństwem manipuluje innymi ludźmi po to, by polepszyćswoją
pozycjęw towarzystwie. Innymi sł
owy: czy mamy lubićsiebie samych bez
wzglę
du na to, jak postę
pujemy?
NA CZYM POLEGA ODMIENNOŚĆSTANOWISKA
CHRZEŚCIJAŃSKIEGO
, jakiej na to pytanie udziela psychologia, jest taka, że jeś
Otóżodpowiedź li
szczerze polubimy samych siebie, to cał
a reszta nie bę
dzie nam grozić—
przynajmniej nie ażw takim stopniu. Zgodnie z tym poglądem, osoby mają
ce
poczucie wł
asnej wartoś niania rzeczy
ci nie odczuwają potrzeby popeł
odraż
ają
cych lub zł , że w tym wł
ych. Proszęzwrócićuwagę aśnie miejscu
rozchodząsiędrogi chrześ cijanin powie, ż
cijaństwa i psychologii. Chrześ e ludzie
nadal bę
dąźle postę
pować
, ponieważnatura ludzka jest wypaczona, natomiast
fakt, że ktoślubi samego siebie, wypaczenia tego nie eliminuje. Jednak teoria
owieka; stoi na stanowisku, ż
psychologii nie bierze pod uwagęupadku czł e nie
ma czegośtakiego, jak zł
e skł
onnoś
ci. W konsekwencji nie ma powodu, byś
my
nie mogli zaakceptowaćsiebie takimi, jakimi jesteś
my.
Pomimo ż
e, jak mówię
, jest to przedmiotem konfliktu pomię
dzy
chrześ
cijaństwem a psychologią
, niektórzy chrześ
cijanie nie patrząna to w ten
sposób, ponieważ — na pierwszy rzut oka — stanowiska psychologii i
chrześ
cijaństwa zdająsiębyćze sobązgodne. Chrześ
cijaństwo teżnam każ
e
kochaćsiebie samych, lecz z cał
kiem innego powodu: ponieważBóg nas kocha.
Dobro i doskonał
ośćskupiająsięw nas nie tylko za nasząsprawą
. Przedstawiamy
ć
sobąnieskończonąwartoś, ponieważjesteś
my oczkiem w gł
owie Pana Boga,
który kocha nas tak, jak matka kocha swoje dziecko.
Choćpewnie bardziej precyzyjne bę
dzie stwierdzenie: „który kocha nas tak, jak
matka kocha swoje niesforne dziecko", ponieważw takim wypadku mił
ość
wymagaćbę
dzie odpowiednich korekt. O tym wł
aśnie nie pamiętająniektórzy
chrześ
cijanie. Dostrzegają oni tylko podobieństwa: I chrześ
cijaństwo, i

psychologia twierdzą ć. Stą
e stanowimy wielkąwartoś d wycią
gająoni wniosek,
ż
e, wsł
uchują
c sięw bardziej aktualne spostrzeżenia psychologii, dotyczą
ce
mił
ości wł
asnej, chrześ
cijanie mogąna tym tylko skorzystać , ż
. Wydaje im się e
dział ćchrześ
ająna korzyś cijańskiego ś
wiata, podczas gdy, mylą
c z sobądwa
przeciwstawne poję
cia, w rzeczywistoś
ci i jemu, i samym sobie wyś
wiadczają
niedźwiedziąprzysł . Zazwyczaj kończy sięto tym, ż
ugę e zwracająsięoni ku
samym sobie oraz ku Bogu, który ma więcej wspólnego z psychologiąniżz
religią
. Wyobrażająsobie Boga jako wyrozumiał
ego psychoterapeutę, który
pragnie tylko tego, byś
my pokochali i zaakceptowali siebie samych takimi, jakimi
jesteś
my. Zamiast przyjmowaćtaki rozmyty obraz Boga, powinniś
my raczej
przypomniećsobie stworzony przez T. S. Eliota wizerunek Chrystusa jako „chi-
rurga ratują
cego rannych", który przeprowadza na nas poważne operacje
chirurgiczne, ponieważpotrzebne nam jest nie poklepywanie po ramieniu, lecz
operacja: najprawdopodobniej przeszczep serca.
Z CZEGO BYĆZADOWOLONYM?
Chrześ
cijaństwo chce, byś
my byli z siebie zadowoleni, ale dopiero wówczas,
gdy jest z czego byćzadowolonym. Zanim nam pogratuluje dobrego zdrowia,
chce nas wprowadzićna drogęwiodącądo wyzdrowienia. Jak zauważ
a C. S.
Lewis, wł
aśnie taka postawa charakteryzuje kogoś
, kto naprawdęsięo nas
tnych ż
troszczy: „Jedynie dla ludzi nam oboję ądamy szczęś
cia za wszelkącenę
;
jesteś
my za to wymagający wobec naszych przyjaciół
, naszych ukochanych i
naszych dzieci. Wolelibyś ś
my, aby raczej cierpieli niżbyli szczęliwi w sposób
wypaczają
cy i godny pogardy" *. Gdyby rodzice powiedzieli: „Dopóki moja
córka jest z siebie zadowolona, nie obchodzi mnie, jakim jest czł
owiekiem ani jak
postę aby wiele do życzenia. Trzeba by sięw tym
puje", postawa taka pozostawiał
miejscu zastanowić
, jak silna jest mił
ośćtych rodziców. Jeś
li kogośkochamy,
trudno nam patrzećna to, jak osoba ta robi cośniemił
ego. Chcemy wtedy sprawić
,
aby wzbudzał
a wię
cej sympatii. Od mił
ującego Boga nie powinniś
my oczekiwać
niczego innego. I jeś
li zależ ą
y nam na tym, aby dołczyćdo wspólnoty ś
wię
tych,
, ż
nie spodziewajmy się e w zaproszeniu bę
dzie napisane: „Przyjdźtaki, jaki
jesteś
; nie chcemy cięzmieniać" (co, nawiasem mówiąc, moż
na usł
yszećw
reklamie radiowej Koś
cioł
a unitariańskiego).
Chrześ
cijanie powinni uważ
ać, by nie mylićz sobątych dwóch stanowisk
wobec poczucia wł
asnej wartoś
ci, ponieważ perspektywa psychologiczna
sprowadza dobrąnowinęEwangelii do statusu „mił
ej nowiny" — „mił
ej",
o ż
ponieważnigdy nie był adnej zł
ej nowiny. Jeś
li uzasadniony jest wielki
optymizm, z jakim psychologia patrzy na nagąnaturęludzką, to chrześ
cijaństwo
jest nikomu niepotrzebne: Chrystusowy akt odkupienia na krzyż
u staje się
zbyteczny. W końcu, po co Chrystus miał
by cierpieći umieraćdla naszego
zbawienia, skoro wszystko z nami jest w porzą
dku? Jeś
li dla osią
gnięcia peł
ni
starcza, abyś , to ś
my po prostu byli sobą mierćChrystusa sprowadza siędo
pozbawionego znaczenia gestu, szlachetnego, lecz niepotrzebnego poś
wię
cenia

asnej osoby.
e zatem, że chrześ
Zrozumiał cijanie nie mogązaakceptowaćkoncepcji o
naturalnym dobru, obecnej w większoś
ci teorii dotyczą
cych poczucia wł
asnej
wartoś
ci. Dlaczego jednak ktokolwiek miał
by ją zakceptować
? Warto
, ż
przypomnieć e sam Freud w nią nie wierzył
. Wierzyłw coś cał
kiem
przeciwnego: „Czł
owiek jest czł żce Kultura
owiekowi wilkiem" stwierdziłw ksią
jako ź
ródł
o cierpień. Mimo to jego opinięna ten temat najczę
ściej siędziś
ignoruje lub przemilcza. Wolimy podtrzymywaćwiaręw ludzkąnaturę. Jednak
twierdzenie o dobrej naturze czł
owieka wymaga olbrzymiej wiary. A to z tego
prostego powodu, że co chwilęzadająmu kł
am pewne dobrze znane fakty:
statystyki przestę
pstw, terroryzm, wojny, niewolnictwo, obozy koncentracyjne,
ć rodziców, niewdzię
brutalnoś ćdzieci, podł
cznoś ośćw ż
yciu codziennym.
Chesterton zauważ , ż
yłkiedyś e doktryna o upadku czł
owieka to jedyna prawda
chrześ
cijańska, na którąmamy przygniatające dowody empiryczne.
Prawdąjest jednak, że czę
sto statystyki nas nie przekonują
. Gdybym są ,ż
dził e
jest inaczej, wspomniał
bym o kilku ważnych eksperymentach psychologicznych,
zaprzeczających idei naturalnego dobra. Pożyteczniejsze wydaje sięprzeniesienie
problemu na pł
aszczyznębardziej osobistą
, to znaczy taką, gdzie dochodzi do

osu powszechne doś
wiadczenie.
Otóżsamoś ćujawnia różne mił
wiadomoś e fakty o nas samych, ale ujawnia i
e. Odnoszęwrażenie, ż
takie, które nie są ażtak mił e wiele „dowodów",
ś
wiadczących o naszym dobru, opartych jest nie na tym, co rzeczywiś
cie robimy,
lecz na tym, co —jak są
dzimy — zrobilibyś
my w takiej czy innej sytuacji, lub też
na tym, co — naszym zdaniem — powinni zrobićinni. Mówienie o pił
ce lepiej
nam wszystkim wychodzi niżsama gra. Dokł
adnie wiemy, co byś
my zrobili,
my byli którymśz zawodników na boisku, choćprawda jest taka, ż
gdybyś e mają
c
okazjęzagrać
, tracilibyś
my pił ś
kęznacznie częciej niżon.
ad mówimy, że nie wolno traktowaćludzi przedmiotowo. A
Wszyscy na przykł
śpoż
jednak robimy to codziennie. Iksa prosimy o jaką ytecznąinformację
, Igreka
o drobnąprzysł
ugę
, po czym o nich zapominamy. Nie ma dla nas najmniejszego
znaczenia, że nie zobaczymy ich przez cał
y następny miesią
c, czy teżdo
momentu, gdy znowu mogąnam sięokazaćprzydatni. Albo pomyś
lmy, jak reagu-
ćo jakiejśskazie w życiu szlachetnego czł
jemy na wieś owieka. Czyżnieprawdą
jest, ż
e często z zadowoleniem dowiadujemy się, że ktośnie jest ażtak dobry, jak
powszechnie są
dzono? Jeś
li ciś
nie nam sięna usta odpowiedź„taka jest po prostu
ludzka natura", nie zapominajmy, że wł
aśnie o ludzkiej naturze tu rozprawiamy.
Sąoczywiś
cie i gorsze rzeczy, przeważnie znane tylko nam samym: czyny, o
których na samąmyś c na to, ż
l wstrzymujemy oddech, liczą e nigdy nie zostaną
wykryte — i mają
c w zanadrzu kilka kł
amstw na wypadek, gdyby jednak wyszł
y
na jaw. Sąteżinne czyny, na które nigdy nie oś
mieliliś
my sięspojrzećwprost:
rzeczy, które pospiesznie pokrywamy różnymi usprawiedliwieniami, wmawiają
c
sobie, ż
e nie mieliś
my innego wyboru, podczas gdy w rzeczywistoś
ci wybór taki
istniał
; uchylają
c się od rzetelnej analizy swego zachowania, ponieważ
my, ż
wiedzieliś e nigdy nie sprostalibyś
my takiej próbie. Zamiast zapobiegaćtego
typu zachowaniom, poczucie wł
asnej wartoś
ci czę
sto do nich zachęca. Pozwala
nam są , że mamy prawo nie stosowaćsiędo zasad, ponieważjesteś
dzić my kimś
wyją
tkowym.
O samym sobie wiem, że najbardziej wstydliwe epizody mojego życia —
rzeczy, na myś
l o których sięwzdragam — wynikał
y z mojej radosnej akceptacji
samego siebie. Miał
o to miejsce w okresie, gdy moje poczucie wł
asnej wartoś
ci
był
o najsilniejsze, ja zaś„niewinnie" poddawał
em sięimpulsom, które, jak
przekonywał
em sam siebie, był
y dobre, a przynajmniej neutralne. Moje poczucie

asnej wartoś
ci po prostu wykluczał
o jaką
kolwiek uczciwąsamoś ć
wiadomoś: ta
pojawił
a sięznacznie później. Kiedy udaje nam sięprzywoł
aćw myś
lach, choćby
na krótkąchwilęi niewyraźnie, nasze podł
e i niewybredne czyny, jest to, rzecz
jasna, dopiero poł
owa zagadnienia. Na drugąpoł
owęskł
ada sięwszystko to,
czego nie zrobiliś
my, lecz zrobilibyś my byli przekonam, ż
my, gdybyś e uda nam
sięuniknąćkonsekwencji; wszystko to, czym nas kusi anonimowoś
ćnieznanego
miasta lub towarzystwo osób, z którymi zwykle nie przestajemy. Staramy siętych
rzeczy nie robić , ż
, ponieważboimy się e zostaniemy przył
apani i okryci hańbą
,
czy moż
e nawet wsadzeni do wię
zienia.
Prawda jest taka, że prawo oraz lę
k przed publicznym potę ąnam
pieniem każ
powaćgodziwie znacznie częś
postę ciej, niżbylibyś
my to skł
onni przyznać
.
„Każ
dy czł
owiek — pisałLewis — (...) stara siędorównaćzewnę
trznej postawie
moralnej innych ludzi, wiedząc jednak, że to, co kryje sięw nim samym, stoi na o
wiele niższym poziomie niżjego najbardziej naganne publiczne wystę
py, nawet
niżjego najbardziej cyniczna gadanina (...) I nikt nie zgadnie — powiedziałdalej
— do jakiego stopnia te rzeczy był
y zwykł
ym zjawiskiem w twej duszy, jak był
y
w niąwroś
nię
te i stanowił ąresztą
y jedno z cał ".
Jeś
li uś
wiadomimy to humaniś
cie, moż
e zrobi on krok czy dwa do tył
u, lecz nie
zmieni kierunku, w którym zmierza. Jego następny argument będzie
prawdopodobnie mniej więcej taki: „Nie zrozumiał
eś, o co chodzi". „Jeś
li ktoś
ądrogę, to nie on jest temu winien, lecz jego kultura" — powie.
zejdzie na zł
owy twierdzi on, ż
Innymi sł e społ
eczeństwo nie pozwala ludziom byćsobą
;
wypacza ono ich szlachetne odruchy. Jeś
li zatem chcemy sięprzekonać, jakie jest
naprawdęwł
asne „ja", musimy dotrzećdo osób, które nie został
y skrzywione
przez społ
eczeństwo — na przykł ych dzieci. Przyznaćtrzeba, że to
ad do mał
dobra rada. Jeś
li siędo niej zastosujemy, to pierwsząrzeczą
, jakąodkryjemy
dzie to, ż
bę e humaniś
ci nie przyjrzeli sięzbyt dokł
adnie dzieciom: z reguł
y nie są
one zbyt dobrąreklamąstanu naturalnego.
Aby zobaczyćczy to prawda, wyobraźmy sobie, ż
e nagle znaleźliś
my sięw
krainie olbrzymów, a nastę
pnie zastanówmy się
, czy wolelibyś
my zostaćodkryci
przez grupęczteroletnich olbrzymów czy przez grupędorosł
ych olbrzymów. Jeś
li
z powodów romantycznych skł
aniamy sięku czterolatkom, pomyś
lmy o tym, jak
niepewny jest los naszego domowego kota, gdy przebywa on wś
ród dzieci.
Zwróć , że jego szansa bycia potraktowanym po ludzku jest o wiele
my uwagę
wię
ksza, gdy przebywa on wś
ród osób dorosł
ych. Dzieci sąniewą
tpliwie urocze,
lecz sątakże przykł
adem na to, jak bardzo potrzebujemy społ
eczeństwa, jeś
li nie
chcemy, by rządził
y nami sił
a, kaprys i egoizm. Takie praktyki jak podbieranie
ćdzielenia sięnimi, bicie mł
sobie zabawek, niechę odszych sióstr czy bezczelne
kł o, zaczynająpojawiaćsięw życiu dziecka na
amanie po to, by nic sięnie wydał
nie, że wskazuje to, iżfatalna skaza tkwi nie w jego otoczeniu, lecz w
tyle wcześ
jego naturze. W końcu to wł
aśnie społ
eczeństwo — za poś
rednictwem rodziców
— uczy dziecko, ż
e należ
y oddaćskradziony wózek, dzielićsięzabawkami,
dobrze traktowaćsiostręoraz byćprawdomównym. Przeoczenie tego wszystkiego
nie ś
wiadczy zbyt dobrze o zmyś
le obserwacji tych, którzy sąorę
downikami
wrodzonego dobra.
SŁABOŚĆSTANOWISKA PSYCHOLOGICZNEGO
Czy powinniś
my kochaćsamych siebie? Owszem, powinniś
my. Lecz w
momencie, gdy odrzucimy chrześ
cijańskie uzasadnienie mił
ości wł
asnej, trudno
nam będzie stwierdzić
, na jakich innych podstawach mogł
aby sięona opierać
.
Jeś
li przyjrzymy sięuzasadnieniu proponowanemu przez psychologię
, bę
dziemy
mogli zobaczyć
, jak bardzo jest ono nieprzekonują
ce. Zwykle wygląda to tak:
„Mił
ośćwł
asna oznacza akceptowanie samego siebie jako wartoś
ciowej osoby,
ponieważtaka jest twoja decyzja". Albo: „Istniejesz. Jesteśczł
owiekiem. Nic
wię
cej ci nie potrzeba. Sam okreś
lasz, ile jesteśwart". Albo po prostu: „Jesteś
wartoś owiekiem, ponieważmówisz, że tak wł
ciowym czł aśnie jest". Cytaty te nie
został
y wymyś
lone przeze mnie; pochodząone z podwórka pewnego psychologa,
którego książ
ki sprzedająsięw milionach egzemplarzy. Niewą
tpliwie mocno
powiedziane, lecz jaki jest tego sens? Nie trzeba przygotowania w zakresie logiki,
, że podawane przez niego argumenty nie sążadnymi
by móc stwierdzić
nego życzenia. To tak, jakby
argumentami, lecz tylko czymśw rodzaju poboż
: „Jestem najgenialniejszy na ś
powiedzieć wiecie, ponieważtwierdzę, że tak jest".
Niczego to nie dowodzi.
na zaobserwować, jest to, że tego rodzaju stosunek do
Kolejnąrzeczą, jakąmoż

asnego „ja" jest absolutnym zaprzeczeniem postawy chrześ
cijańskiej. Nie ma
nic bardziej odległ
ego od przesł
ania Ewangelii niżopinia, iż„sami okreś
lamy, ile
jesteś
my warci". Najwię
kszy gniew naszego Pana skierowany byłnie przeciwko
jawnym grzesznikom, takim jak Maria Magdalena, lecz przeciwko tym, którzy
przekonani byli o swej wyją
tkowej wartoś
ci. On zaśnigdy nie domagałsięod
swych uczniów wiary we wł
asne sił
y, lecz tylko wiary w Niego. W Nowym
Testamencie w ogóle nie wspomina sięo tym, ż
e powinniś
my posiadaćwiaręw
li zaśchodzi o dowód ś
siebie. Jeś wiadczą
cy o tym, ile jesteś
my warci, to jest nim
fakt, iżBóg uczyniłnas swymi dzieć . Wydaje mi się, ż
mi, a Chrystus nas zbawił e
jest to pewniejsza podstawa naszej prawdziwej wartoś
ci niżta, którąsami
ustanawiamy. Potrafięsobie wyobrazić, że doł
ączam do mieszkańców nieba
dzięki temu, ż
e jestem ich — choć
by nawet ubogim — krewnym, lecz nigdy nie
odważ
ył ćtakiej próby na tej podstawie, ż
bym siępodją e zawsze miał
em poczucie

asnej wartoś
ci.
NORMALNA MIŁOŚĆWŁASNA: TRZY RODZAJE
, ż
Czy ja twierdzę e zwykł
e poczucie wł
asnej wartoś
ci jest czymśzł
ym? Ależ
, że istnieje pewien stopień szacunku dla samego siebie,
skąd. Wydaje się
przyrodzony gatunkowi ludzkiemu. Najlepiej oddaje to powiedzenie: „Dobrze być
nym życia". Kiedy jesteś
peł my rześ
cy i zdrowi i wszystko idzie po naszej myś
li,
zadowolenie z siebie jest rzecząnajzupeł
niej naturalną
. Jest to nic innego jak
ów: „I widziałBóg, ż
zachwyt nad tym, co stworzyłBóg; potwierdzenie sł e był
y
dobre". Pierwsza zatem jest mił
ośćwł ć
asna oparta na tym, jakąmamy wartoś,

dąc dzieł
em Boga.
Oprócz tego istnieje druga forma normalnej mił
oś asnej: chęćbycia
ci wł
szczęś
liwym. Biblijne przykazanie, byś
my naszych bliźnich kochali jak samych
siebie, zdaje sięto wł
aś adać. I nikt nie sugeruje, że jest w tym cośzł
nie zakł ego.
Każ
dy pragnie swego dobra. Taka jest nasza natura.
Do tych dwóch rodzajów w peł
ni uprawnionego poczucia wł
asnej wartoś
ci,
moż
na dodaćtrzeci: bycie zadowolonym z siebie, ponieważjesteś
my lub byliś
my
poż
yteczni, ponieważwpisujemy sięw pewien sensowny porzą
dek. Najlepszą
znanąmi ilustracjątego jest film It's a Wonderful Life (Życie jest wspaniał
e).
Życie gł
ównego bohatera, George'a Baileya, zdaje sięznajdowaćw ś
le-
pym zauł
ku, on sam zaśjest na krawędzi samobójstwa, kiedy przychodzi mu na
ratunek „aniołniższej rangi" pod postaciąrozkosznego staruszka. Z pewnoś
cią
wszyscy znajątęhistorię
. George pragnie, aby był
o tak, jakby nigdy sięnie
urodził nia na jakiśczas jego życzenie. Lecz ś
, a aniołspeł wiat, na który nigdy nie
, ż
przyszedłGeorge Bailey, jest z tego powodu o wiele gorszy. Wydaje się e we
wszechś
wiecie istniał
o specjalne miejsce, które tylko on mógłwypeł
nić
.
Chrześ
cijaństwo, rzecz jasna, gł
osi w znacznym stopniu to samo. Najbardziej
sponiewierany i bezsilny czł
owiek moż l o tym, że ma do
e nabraćotuchy na myś
speł
nienia pewne zadanie, będą ś
ce częciąBoż
ego planu, nawet jeś
li tylko Bogu
wiadomo, na czym ono polega.
Zauważmy jednak różnicępomię
dzy powyższymi odmianami mił
ości wł
asnej a
mił
ościąwł
asną, narzuconąsamemu sobie. Pierwsze trzy można by opatrzyć
wspólnym mianem „niewinnej" mił
ości wł
asnej. To cośzupeł
nie niezależne od
nas: trudno nie pragnąć wł
asnego szczęś
cia, podobnie jak trudno być
, że mamy w życiu jakiścel. Druga odmiana
niezadowolonym, kiedy wydaje się
mił
ości wł
asnej to cośbardziej aroganckiego. Otóżczł
owiek arogancki to ktoś
,
kto bezpodstawnie przypisuje sobie dostojeństwo, autorytet i wiedzę
. Jeś
li
psycholog każe mi myś
leć: „Jestem wartoś
ciowym czł
owiekiem, ponieważ

mówię e tak wł
aśnie jest", to jest to zachę
ta do bycia aroganckim. Jeś
li ten sam
psycholog każ
e mi postrzegać siebie jako „najpię
kniejszą
, najbardziej
ekscytują
cą, najbardziej wartoś
ciowąosobę
, jaka kiedykolwiek chodził
a po
ziemi", to bez wątpienia mamy do czynienia z arogancją
. W obydwu wypadkach
był
oby to przypisywanie sobie prawa do nadawania statusu, którym nie my
dysponujemy. To arogancja i — moż
na by dodać— nie najlepsza psychologia. W
wię
kszoś
ci sytuacji sięnie sprawdza, a w każ
dym razie nie jest tym, czego nam
naprawdętrzeba.
Wyobraźmy sobie, ż
e ten sam aniołpróbuje przekonać rozpaczają
cego
George'a Baileya, ż
e jego ż
ycie ma sens, ponieważ: „Mówisz, ż
e tak wł
aśnie jest".
Podobnie jak wię ćz nas, pan Bailey potrzebuje czegoświę
kszoś cej niżtylko
zapewnienia ze swojej strony. Mał
o tego, nie chce sł , ż
yszeć e jest kimś
inteligentnym albo wspaniał ,ż
ym: chce sięprzekonać e jego życie ma sens.

opot z poczuciem wł
asnej wartoś
ci jako formą„samopomocy" polega na
sugerowaniu, ż
e w rzeczywistoś
ci stoimy ponad porządkiem rzeczy. Oznacza to,
ż
e jesteś
my jakby swoim wł ś
asnym tworem, nie zaśczęciąstworzenia. Jak podaje
pewien podrę
cznik, „praktykowanie mił
ości wł
asnej pozwoli ci tak bardzo
uwierzyćw siebie, ż
e, aby staćsiękimśwartoś
ciowym, nie bę
dziesz już
potrzebowałczyjejkolwiek mił
ości lub pochwał
". Bardziej to przypomina opis
Boga niżczł
owieka. Bóg jest niezależny od kogokolwiek, lecz my, pomimo tego,
ile jesteś żjesteś
my warci, wcią my istotami, które potrzebująmił
ości innych, a
zwł
aszcza mił
ości Boż
ej.

Mam nadzieję e widzicie, iżnie znajdujemy sięjużw sferze niewinnej mił
ości
asnej, lecz w sferze dumy i arogancji. Liczne książ
wł ki poś
wię
cone poczuciu

asnej wartoś
ci wychodząod czegośzbliż
onego do wersji niewinnej, lecz po
chwili, nim ż
zdąymy się zorientować, zaczynają dryfować ku
samowystarczalnoś
ci i samouwielbieniu — co w gruncie rzeczy dzieje sięz nami
wszystkimi, gdy tylko zerwiemy nasze zakotwiczenie w cnocie pokory.
OBSESJA NA PUNKCIE SAMEGO SIEBIE
Ironia w tym, ż ś
e droga do szczęcia nie prowadzi przez samouwielbienie. Skoro
tylko zaczynamy koncentrowaćsięna swej osobistej godnoś
ci albo wł
asnej
wartoś ć
ci, szybko tracimy przyjemnoś, którądaje niewinne podobanie sięsobie.
Przywią
zywanie wagi do poczucia wł
asnej wartoś
ci, wyrwane ze swego

aściwego kontekstu, szybko przechodzi w zainteresowanie wł
asną
samowystarczalnoś
cią
, statusem, wł
adząi podobnymi rzeczami. Jest to schemat
obowią
zują żkowych poradnikach, które wychodząod mił
cy w ksią ości wł
asnej,
lecz za każdym razem zdają się kończyć na samoobronie: „inni są ci
niepotrzebni", „postaw na swoim", „nie daj się pokonać
", „nie daj się
wykorzystać enie, że poczucie wł
". Odnosi sięwraż asnej wartoś
ci potrzebne nam
jest niczym zbroja.
Taka rada z pewnoś
ciąskł
ania nas do postawienia kilku pytań. Dlaczego mamy
byćażtak ostrożni, skoro otacza nas tylu dobrych ludzi, podobnych do nas
samych? I ską
d ta obsesyjna troska o to, by byćnajlepszym, obecna w
poradnikach i sprawiająca wraż
enie dominacji nad poczuciem wł
asnej wartoś
ci?
ć. Można by oczekiwać
Naprawdęjest tu jakaśsprzecznoś , że skoro najważ
niejsze
to miećo sobie dobre mniemanie, nie trzeba wię
c koniecznie byćnajlepszym ani
dbaćo wł
asny interes. Moż , ż
na by oczekiwać e wystarczy tylko podobaćsię
sobie. Najwyraźniej tak nie jest.
Mamy tu do czynienia z czymśinnym, gł
ośno domagają
cym sięuwagi, coraz
bardziej sięrozprzestrzeniającym. Cokolwiek to jest, stanowi dokł
adnąantytezę
normalnie funkcjonują
cego społ
eczeństwa, w którym każ
dy podporzą
dkowuje się
zasadzie wzajemnego obowią
zku, każdy ma prawo decydowaćw tej, a nie innej
sprawie; najpierw przywódca, a potem jego zwolennik; najpierw nauczyciel, a
potem jego uczeń. Jaka to wspaniał
a i rzadko dziśspotykana postawa. Zamiast
tego widzimy mał
o sympatycznąkolekcjęróż
nych „ja", z których każde usił
uje
narzucićinnym swoje zdanie tak dalece, jak to tylko moż
liwe.
ROZDZIAŁIV
Poboż
ne ż
yczenia
Pozytywne myś
lenie czy udawanie?
Zaprzeczanie rzeczywistoś
ci
Dogmatyczna otwartoś
ćumysł
u

Czy znacie bajkęO Malej Lokomotywce, która myś


lał
a, ż
e potrafi? Podoba mi
sięten fragment, w którym Lokomotywka powtarza w kół
ko: „Myś
lę, ż
e tak.
lę, ż
Myś e tak. Myś
lę, ż
e tak", ażrefren zaczyna przypominaćswym rytmem,
pracują ok maszyny parowej. Historyjka ta ś
cy tł wietnie nadaje siędo czytania
ąilustracjępozytywnego myś
dzieciom, stanowi teżdoskonał lenia. Jej wpł
yw
y, rzecz jasna, ł
należ agodzićpoprzez czytanie innych bajek, po to, by przy-
gotowaćdziecko na te momenty w ż
yciu, kiedy tory bę
dąwysadzone w powietrze
lub gdy most porwie wysoka woda.
Choćpozytywne nastawienie myś ęi energię
lowe jest w stanie mobilizowaćsił ,
o których istnieniu nie mieliś
my poję
cia, nie potrafi ono dokonywaćcudów.
Mimo to jednąz osobliwoś
ci zlaicyzowanego społ
eczeństwa jest nastę
pują
ca
prawidł ć
owoś: Im mniejsza jest jego wiara w Boga, tym wię
ksza jest jego wiara w
cuda. Paradoksem naszego, ponoćtrzeźwo myś eczeństwa jest to, ż
lącego społ e
tylu dorosł
ych ludzi karmi swe umysł
y bajkąo Mał
ej Lokomotywce w wersji dla
dorosł ą
ych. Literatura z zakresu psychologii popularnej to prawie wyłcznie
literatura dotyczą
ca pozytywnego myś
lenia, posuniętego do skrajnoś
ci.
Przeczytajcie kilka tytuł
ów z dziedziny psychologii popularnej, a przekonacie się,
jakie cuda są moż
liwe. Czy chciał
byśsię wyleczyć z raka? Zapobiegać
katastrofom lotniczym? Latać(bez samolotu)? Żyćwiecznie? Wszystko to, jak się
gnąćsił
dowiecie, można osią ąumysł
u.
POZYTYWNE MYŚLENIE CZY UDAWANIE?
Psychologia popularna, chcą
c nie chcą ćten styl poboż
c, musi przyją nego
ż
yczenia. Przede wszystkim, jej poglą
d na temat poczucia wł
asnej wartoś
ci oparty
jest na nierealistycznych podstawach — logika przesł
anki narzuca wniosek. Kiedy

postanawiamy wierzyć my najlepsi tylko dlatego, ż
e jesteś e w to wierzymy, już
wtedy znajdujemy sięw ś
wiecie fikcji. A pierwsze matactwo musi pociągaćza
sobąnastę
pne. Dlatego pewien sł
awny psycholog mówi nam:
esz stanąćnago przed lustrem i powiedziećsobie, jak bardzo jesteś
„Moż
atrakcyjny". Owszem, moż . Możemy równieżpowiedziećsobie, ż
emy tak zrobić e
jesteś
my bogaci i genialni. Moż
e to prawda, a moż ć
e nie. Przypuśmy jednak, ż
e
nie; jaki sens ma takie udawanie?
Proszęmnie zrozumieć
, wcale nie proponuję, byś
my pomniejszali wł
asną
ć
wartoś , że w pozytywnym myś
. Nie twierdzęteż leniu nie ma ziarenka prawdy:
kiedy wierzymy w siebie, czę
sto wydajemy sięinnym bardziej atrakcyjni. Gdyby
moi koledzy psychologowie zechcieli sięograniczyćdo krzepią
cych pogadanek
na tym poziomie, to wą
tpię
, bym im siętak bardzo sprzeciwiał
. Lecz na tym się
,
rzecz jasna, nie kończy. Kolejna sugestia jest taka, ż
e skoro sami decydujemy o
ćbez religii, wspólnoty
wszystkich swoich sprawach, to możemy sięobejś
społ
ecznej, tradycji oraz rodziny. Nie jest to jedynie sugestia — to uporczywe
twierdzenie, formuł żkach.
owane przez kolejnych psychologów w kolejnych ksią
To jużcośo wiele bardziej szkodliwego niżtylko uważ
anie siebie za kogoś
odrobinęatrakcyjniejszego niżw rzeczywistoś
ci. Czł
owiek, który bierze sobie do
ci i usuwa ze swego życia dawne wię
serca teorięo niezależnoś zy i tradycyjne
no — ż
podpory, zwykle stwierdza — prawdopodobnie zbyt póź e jego
wewnę
trzne „ja" nie jest w stanie wypeł
nićpowstał
ej w ten sposób pustki. Myś
l,
my mogli tak bardzo pokochaćsamych siebie, ż
jakobyś e nie będzie jużnam
potrzebna mił
ośćani pomoc innych ludzi, jest czystąfikcją
. Żadne statystyki nie
o tego, ś
wykazujączegośtakiego. Mał wiadcząone o czymśzupeł
nie odwrotnym:
społ
eczeństwa, koncentrują
ce sięna wł
asnym „ja" nę
kane sąwię
ksząliczbą
przypadków samotnoś
ci, depresji i samobójstw niżspoł
eczeństwa, opierające się
na tradycji oraz poczuciu wspólnoty. Czy jednak potrzebujemy statystyk, by móc
ę
udowodnićto, o czym wiemy w głbi serca?
Co są
dzićo tych momentach, gdy cał
y nasz los zależ
ałod wyzdrowienia
my tak samotni, ż
chorego dziecka? Albo, gdy byliś ąnoc pł
e cał akaliś
my z twarzą
w poduszce? Prawda, niektórzy ludzie w ogóle nie majątego rodzaju sł
abych
sto jednak dlatego, ż
punktów, czę ćraczej obumarł
e ich osobowoś a, niżsię
ł
rozwinęa. Czł e żyć bez wł
owiek, który moż asnej rodziny i przyjaciół
,
przypomina roś
linę, która został
a wyrwana z gleby.
ZAPRZECZANIE RZECZYWISTOŚCI
Zaprzeczanie naszej zależ
noś
ci jest w istocie zaprzeczaniem rzeczywistoś
ci.
, co musimy pojąć
Dziwnącechąpsychologa humanistycznego, czymś , zanim go
zrozumiemy, jest to, ż ćma
e zarzut ten w ogóle mu nie przeszkadza. Rzeczywistoś
ś
on najczęciej w nosie. O wiele bardziej interesujągo wrażenia. To, czy odpo-
wiadająone rzeczywistoś
ci czy nie, nie jest dla niego powodem do zmartwień.
Dlatego wł
aśnie psychologowie zajmują
cy siępotencjał
em twórczym czł
owieka
lubiąmawiać
: „Każdy tworzy swąwł ć
asnąrzeczywistoś ,ż
". Musimy zrozumieć e
w wielu wypadkach traktująto cał
kiem dosł
ownie, ponieważdla większoś
ci z
nich kończy sięto przyję
ciem jakiejśreligii lub filozofii Wschodu. To oczywiś
cie
cie stanowiska, ż
oznacza przyję e materia jest iluzją
. Kiedy jużulokująto w
swoim umyś
le — a umysł
, zgodnie z tym, co mówi myś
l Wschodu, stanowi
ć— wolno im myś
jedynąrzeczywistoś lećtak pozytywnie, jak tylko im się
podoba. „Umysłponad materią" — to dla nich nie tylko figura stylistyczna, ale
podstawowe przekonanie. Jest to oczywiś pstwo tego, ż
cie nieuchronne nastę e ich
filozofia nie opiera sięna ż
adnych trwał
ych podstawach.
Ten, kto wychodzi od zał
ożenia, ż
e wł
asne „ja" jest niejako swym wł
asnym
stwórcą
, bę
dzie przez jego logikędopóty odciągany od rzeczywistoś
ci, dopóki
cał
kowicie nie zrezygnuje z walki. Jest to droga, jaką przebyli czoł
owi
przedstawiciele psychologii humanistycznej: Abraham Maslow, Gardner Murphy,
Erich Fromm, Carl Rogers, Michael Murphy (zał
ożyciel stowarzyszenia Esalen),
oraz tacy popularyzatorzy, jak Wayne Dyer, Leo Buscaglia i Will Schutz. Każ
dy z
nich, w mniejszym lub wię
kszym stopniu, odbyłswąpodróżna Wschód.
Najnowsza książ owana A Way of Being (Sposób bycia),
ka Rogersa, zatytuł
zawiera rozdział ć
: „Czy potrzebna nam jest rzeczywistoś?" Jak moż
na był
o się
spodziewać, odpowiedź brzmi „nie". Rogers twierdzi, ż
e istnieje tyle
rzeczywistoś
ci, ilu jest ludzi i to co jest dla mnie realne dzisiaj, nie będzie realne
jutro, itd. Przy takich przesł
ankach zrozumiał
a staje sięwiara w nieograniczone
moż
liwoś
ci czł
owieka. Przypomina to rozchodzenie siępowietrza w próż
ni:
nic nie jest w stanie temu przeszkodzić
.
Niezależnie od tego, jak nierealistyczne są te poglądy, mają one swe
praktyczne następstwa. Nasze społ
eczeństwo jest prawie przekonane o wyż
szoś
ci
rzeczywistoś
ci subiektywnej nad obiektywną
. Zwróć
my uwagęna to nieustanne
paplanie o dochodzeniu do swojej wł
asnej prawdy i nienarzucaniu innym swoich
wartoś
ci, jak gdyby prawda i wartoś
ci był
y czysto osobistymi wytworami, nie
mają
cymi nic wspólnego z tym, co znajduje siępoza nami.
Postawa taka, jak są
dzę ś
, bierze siępo częci ze ź
le poję
tej uprzejmoś
ci.
Ponieważjesteś
my społ
eczeństwem, które stawia uczucie nad refleksję
, ulegamy
pokusie i sł
uchamy argumentu subiektywistycznego. W ten sposób, jeś
li dochodzi
do róż
nicy stanowisk, nikt nie rani czyichkolwiek uczuć. Wszyscy mogąmieć
sł ć; nikt nie musi byćw bł
usznoś ędzie.
W rezultacie, przekonania oceniamy raczej wedł
ug tego, jak wielkie majądla
kogośznaczenie niżwedł
ug obiektywnych kryteriów. Ktośpowiada: „Wierzęw
cijaństwo, ponieważnadaje ono memu życiu znaczenie", a ktośinny:
chrześ
„Chrześ em, ż
cijaństwo nic dla mnie nie znaczy. Stwierdził e filozofia Wschodu
ma większy sens". I jeś
li tąpierwsząosobąjest jakiśzagubiony chrześ
cijanin, to
w końcu dojdądo wniosku, ż
e obaj mająrację
, ponieważuważ , że
a siędziś
prawda to coś
, dzię
ki czemu czujemy sięlepiej.
WIARA OPARTA NA FAKTACH
Postawa taka stanowi jednak dokł
adne zaprzeczenie prawdziwego
cijaństwa, które utrzymuje, że wiara powinna być zakorzeniona w
chrześ
obiektywnych faktach. Koś
ciółzawsze kierowałsięzał
ożeniem, że rzeczywistoś
ć
jest tym, do czego zostaliś
my stworzeni: im jej wię
cej, tym dla nas lepiej. Wiara
chrześ
cijańska zasadza sięnie na kilku pię
knych ideach, lecz na brzemiennych w
skutkach wydarzeniach historycznych, które miał
y miejsce w czasach, gdy August
i Tyberiusz rzą
dzili Rzymem. Jest ona cał
kowicie zależ
na od prawdziwoś
ci
tamtych wydarzeń. List ś
w. Pawł
a do Koryntian stawia jasno tęsprawę
: „A jeś
li
Chrystus nie zmartwychwstał
, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest takż
e
wasza wiara" (l Kor 15,14).
Co wię
cej, nasz Pan przyszedłobjawićnie zbiór inspirują
cych tematów, lecz
ćtranscendentną
rzeczywistoś ćtego, co wciążjest niewidzialne, lecz
, rzeczywistoś
mimo to niezmienne i trwał
e. Nawet wówczas, gdy chrześ
cijanie prowadzili
wzajemne spory, przynajmniej zgadzali sięw tej jednej sprawie. Fundamentalne
religijne pytanie, które niczym nóżprzecięł
o czasy starożytne, ś
redniowiecze, aż
do począ
tków dwudziestego wieku, brzmiał
o: „Czy to prawda?" Przez to pytanie
powstawał
y i upadał
y imperia, wszczynane był
y wojny, mę
czennicy przelewali
krew i — co jest jużmniej dramatyczne, lecz moż
e bardziej charakterystyczne —
ś
więtujący rozlewali wino i tańczyli na ulicach na przestrzeni roku
wietlanego przez ś
kalendarzowego, rozś wię
ta, które był
y naprawdędniami
ś
więtymi — ś
więtymi, ponieważupamię
tniał
y pewne wielkie wydarzenia.
Współ
czesny umysł
, przesiąknię
ty psychologią ć. Kieruje
, nie potrafi tego poją
sięon innym kryterium wiary. Pytanie, które dziśludzie zadają, czy to w sprawie
religii, czy teżczegokolwiek innego, brzmi: „Czy to jest zdrowe?", przez co mają
na myś
li: „Czy poprawi to nasz wizerunek wł
asny?", „Czy dzię
ki temu bę
dziemy
bardziej z siebie zadowoleni?" Nie: „Czy to prawda?", lecz: „Czy to zaspokaja
moje potrzeby?" Nie pozwólmy jednak, aby fakt, że psychologia zdoł
ała
kryterium zgodnoś
ci z faktami zastąpićkryterium terapeutycznej skutecznoś
ci,
powstrzymałnas przed nazywaniem rzeczy po imieniu. Jest to kwestia
uczciwoś
ci.
łLewis: „Jeż
Dobrze to ują cijaństwo jest nieprawdziwe, to ż
eli chrześ aden
uczciwy czł
owiek nie bę
dzie chciałmu wierzyć
, choć
by nie wiem jak był
o
przydatne; jeż
eli jest prawdziwe, każ
dy uczciwy czł
owiek bę
dzie chciałmu
wierzyć
, nawet jeż o w ogóle ż
eli nie będzie mu dostarczał adnej pomocy". To
zaprzeczenie mentalnoś
ci terapeutycznej. Widzimy tu umysłzajęty czymświęcej
niżtylko zaspokajaniem potrzeb. Wiara rzeczywiś
cie pomaga. Lewis pierwszy by
tak twierdził
; lecz fakt ten nie powinien tu decydować
. Podstawowe pytanie, jakie
należ
y zadaćw sprawie jakiejkolwiek wiary, czy to w Chrystusa czy w
, brzmi nie: „Czy odpowiada ona na potrzeby?", lecz: „Czy
psychologię
odpowiada ona na pytania?"
Jest wiele rzeczy, które dająnam zadowolenie: lampka wina, gorą
ca kąpiel,
mił
y sen. Jednak ani filozofii, ani wiary nie należ
y wybieraćna podstawie tego,
ąpewnoś
czy potrafi nam ona dodaćotuchy. Z cał ciąpowinna byćczymświę
cej
niżtylko snem na jawie.
PODSTAWOWY OBOWIĄZEK UMYSŁU
Zatem podstawowym obowiązkiem naszego umysł
u nie jest preferowanie
przyjemnych myś
li, lecz rejestrowanie faktów takimi, jakie są
. Wszelki racjonalny
ada, że nie będziemy bł
dyskurs zakł ądzić, wynajdując idee i poglą
dy, które bę

odpowiadać naszym preferencjom. Wyobraź
my sobie na przykł
ad dwa
samochody — jeden gł
adko poruszają
cy sięwraz z innymi, drugi porzucony w ro-
żsamochodem, lecz w znacznie
wie bez silnika, drzwi i opon. Ten drugi jest wcią
mniejszym stopniu niżpierwszy. Nie odpowiada tak dokł
adnie temu, czym
naprawdępowinien byćsamochód. Następnie wyobraź ś
my sobie różne częci
samochodowe — alternatory, pompy wodne, przewody, osie, gaźniki, opony —
rozrzucone po zł
omowisku. Moż
na by rzec: „To teżsamochód, jeś
li odpowiednio
sięnad tym zastanowić ćbujnej wyobraź
". Wymaga to jednak doś ni.
W gruncie rzeczy kł
adziemy wówczas nacisk na swojąwyobraźnię
, odwracają
c
uwagęod rzeczywistoś
ci.
Jest to oczywiste w odniesieniu do samochodów. Gdy jednak zagadnienie to
przeniesiemy na inny poziom, nie jest jużtakie oczywiste, mimo ż
e zasadniczo
mamy do czynienia z tym samym problemem, i mimo ż
e definicje moż
na
rozcią
gaćdo granic wytrzymał
ości. Nie możemy, na przykł ćobecnie do
ad, dojś
porozumienia w sprawie definicji rodziny. Jedna osoba powie, że rodzina to
przynajmniej jeden rodzic oraz jedno dziecko. Inna, ż
e bezdzietna para jest już
rodziną. Niektórzy powiedząnawet, że para homoseksualistów stanowi rodzinę.
W pewnym jednak miejscu wię ćz nas wyznaczył
kszoś aby linięgraniczną.
Jesteś wiadczeni o tym, że pewne definicje rodziny sąprawdziwsze niż
my prześ
inne. W przeciwnym wypadku musielibyś , ż
my powiedzieć e sł
owa w ogóle nic
nie znaczą
. Na przykł
ad bardzo niewielu z nas nazwał
oby rodziną dwie
nieznajome osoby siedzą żczujemy, że nasze myś
ce w autobusie. Wcią li powinny
śobiektywnąpodstawęw rzeczywistoś
miećjaką ci.
Kiedy utracimy te resztki obiektywizmu, czeka nas nie kończą
ce siępasmo
sporów i waś
ni, przed którymi nie uchroniąnas nawet największe starania, by
nauczyćnas wraż
liwoś
ci, i które ostatecznie bę
dzie mogł ćjedynie
a rozstrzygną
brutalna sił
a. Jeś
li osądy społ
eczne i moralne nie będąniczym wię
cej niżtylko
preferencjami, to zwycięż
ąpreferencje tych, którzy sąnajgł
ośniejsi i mają
najsilniejsze ł
okcie. Jako przykł
ad wybrał
em rodzinę
, ponieważtak sięakurat
ada, że jest ona jednym z tych poję
skł ć, które ci najgł
ośniejsi próbująobecnie
zdefiniowaćw taki sposób, aby dopasowaćje do swoich potrzeb, i to za pomocą
metod, które mogąwyrzą
dzićnieobliczalnąkrzywdęnaszym dzieciom oraz ich
ć, które są
dzieciom. Lecz istnieje, rzecz jasna, niezliczona liczba innych poję
wytrwale przenoszone z grupy obiektywnych do grupy subiektywnych:
ż
przestępstwo, normalne zachowanie seksualne, małeństwo, mę ći kobiecoś
skoś ć.
Niektóre ze zmian, jakie próbująspowodowaćnauki społ
eczne, mająsł
aby
zwią
zek z rzeczywistoś
cią
. A wiele twierdzeń psychologii popularnej jest
ad, że pozytywne myś
ewidentnie nieprawdziwych: na przykł lenie jest lekarstwem
na wszelkie problemy, że moż
emy byćzupeł ni, ż
nie niezależ e dysponujemy
nieograniczonymi moż
liwoś
ciami. Twierdzenia te nie mająpraktycznie nic
wspólnego z rzeczywistoś
cią
. Skoro tak jest, to dlaczego nie każ
dy to widzi?
Odpowiedźbrzmi nastę
pująco: Niektórzy nie chcątego widzieć
, ponieważ
poprzez odrzucenie tego, co oczywiste, moż
na cośzyskać
. Tym czymśjest
nieskrę
powana zabawa umysł ćmyś
u, indywidualna wolnoś lenia tego, na co ma
sięochotę
. Towarzyszy temu, rzecz jasna, pragnienie czynienia tego, na co ma się
ochotę.
DOGMATYCZNA OTWARTOŚĆUMYSŁU
Powiedział niej, ż
em jużwcześ e subiektywizm naszej kultury bierze siępo
częś
ci z pragnienia zachowania przyjaznego klimatu. Istnieje też bardziej
arogancki powód, sprowadzają
cy siędo stwierdzenia: „Mój umysłjest suwerenny
i nie podporządkujęgo ani tradycji, ani logice, ani wł
adzy obiektywnych
dowodów". Ma sięrozumieć
, nikt nie formuł
uje tego w ten sposób. Zamiast tego
mówi sięo koniecznoś
ci zachowania otwartego umysł
u. Istnieje jednak coś
ćumysł
takiego, jak dogmatyczna otwartoś u. Wszyscy zetknę
liś
my sięz ludź
mi,
których bardziej interesuje poszukiwanie prawdy niżjej przyjmowanie. Ich
najważniejszym celem i doktrynąjest zachowanie wolnego umysł
u.
opot z takąpostawąpolega na tym, że umysłszybko staje sięniewolnikiem

naszego „ja" oraz jego pragnień. Prawdziwie wolny umysłmusi zachowaćpewną
niezależ ćwobec naszego „ja", tak jak dobry nauczyciel musi zachowaćpewną
noś
niezależ ćwobec zachcianek swoich uczniów. Czulibyś
noś my sięoszukani, gdyby
zatrudniony przez nas korepetytor, zamiast pomagać naszemu synowi w
nadrobieniu zaległ
oś kę, tylko dlatego, ż
ci z matematyki, grałz nim w pił e na to

aśnie chł
opak ma ochotę
.
Czasami nasz umysłnie potrafi zmierzyćsięz faktami, zwł
aszcza jeś
li sąone
niewygodne. Lecz wł
aśnie po to, mię
dzy innymi, mamy umysł
. Chesterton
relacjonuje przyjazną debatę, jaką w czasie lunchu odbyłze znajomym,
czł , że otwiera swój intelekt
owiekiem tolerancyjnym: „Mój przyjaciel powiedział
tak, jak sł
ońce otwiera palmowe wachlarze, otwierając je dla samego otwarcia na
ć
nieskończonąwiecznoś em, ż
. Natomiast ja powiedział e otwieram swój intelekt
tak, jak usta — po to, by je ponownie zamknąć
, gdy znajdzie sięw nich jakiśstał
y
pokarm".
Brak stał
ości jest najważ
niejszym kł
opotem psychologii, koncentrują
cej sięna
naszym „ja". Nie wydaje się
, aby zespółtowarzyszą
cych jej przekonańopierałsię
na czymkolwiek trwał d, ż
ym. Tknijmy delikatnie poglą e jesteś
my z natury
dobrzy, a natychmiast legnie on w gruzach. Pozbą
dźmy sięspoł
eczeństwa, a
zapanuje sytuacja jak we Wł
adcy much. Wyzujmy sięz rytuał
u i tradycji, a
stwierdzimy, że zrywamy z siebie skórę
. Podkopmy obiektywne fundamenty
wiedzy, a nasz wł e runąćna naszych oczach.
asny dom moż
ci Sł
Na zakończenie powieś ońce teżwschodzi Ernest Hemingway tak każ
e
ne życzenie swej towarzyszki:
Jake'owi Barnesowi odpowiedzieć na poboż
„Prawda, ż
e mił
o jest to pomyś
leć
?" Poglą
dy, o których tu mówiliś
my, sączasami
poglą , aby można znaleźćdla nich
dami sympatycznymi, ale nie wydaje się
wię
ksze uzasadnienie w rzeczywistoś
ci. A zaprzeczanie prawdziwym ludzkim
ograniczeniom nie jest dobrym punktem wyjś
cia do budowania zdrowego
szacunku dla samego siebie. Fundamentem prawdziwej dumy, podobnie jak
prawdziwej pokory, jest prawda.
Mogęsobie jednak wyobrazić, że ktośmówi: „Zdaje się, że masz jakieś
problemy z tymi poglądami, ja jednak stwierdzam, że dział
ająone na moją
ć
korzyś". W odpowiedzi na to można tylko zapytać
:
„Czy aby na pewno?" To zaśwymagaćbę
dzie kolejnego rozdział
u.
ROZDZIAŁV
Brzemięwł
asnego „ja”
Społ
eczeństwo peł
ne powagi
Nieszczę
śliwa pogońza szczę
ściem
Byćrozważ
nym czy nierozważ
nym?
opot z socjalizmem polega na tym — pisałOscar Wilde — że zabiera on
„Kł
zbyt wiele wieczorów". Wilde sam byłkimśw rodzaju socjalisty, zatem cele
socjalizmu nie był o mu pewnie chodzićo to, ż
y mu obce. Musiał ć
e jest to doś

czą dzania czasu. W życiu moż
cy sposób spę na robićznacznie przyjemniejsze
rzeczy niżtoczenie nie kończą
cych siędyskusji na temat wł ci ś
asnoś rodków
produkcji.
Socjalizm oraz jego kuzyn, marksizm, to poważna rzecz. Jeś
li podpisujemy się
pod tymi poglądami, stwierdzamy, że potrafiąone zapanowaćnad cał
ym naszym
ż
yciem. Natychmiast sięwprowadzają
, zaczynająsięrządzići prze meblowywać
nasz umysł
. Wkrótce nadająone ton wszystkim naszym myś
lom. Krótko mówią
c,
poważ ć
ny zespółpoglądów wytwarza charakterystycznąmentalnoś. Na przykł
ad,
ż
oddanego marksistęuważamy za kogośo zawęonym spojrzeniu, fanatycznego,
pedantycznego, mał
o atrakcyjnego towarzysko. Pewnie nie zaprosilibyś
my go na
karty ani towarzyskąrozmowę
. Jest to, co prawda, stereotyp, lecz stereotypy mają
przeważnie jakieśoparcie w rzeczywistoś
ci.
SPOŁECZEŃSTWO PEŁNE POWAGI
ćmy zatem, że pytamy: Czym się odznacza charakterystyczna
Przypuś
ć
mentalnoś, bę
dąca wytworem społ
eczeństwa psychologicznego? Felietonista
George Will, piszą
c o „osobliwym współ ączeniu hedonizmu i
czesnym poł
sumiennoś
ci", stwierdziłcoś
, co moim zdaniem trafia w samo sedno. Jesteś
my
sumienni nawet w stosunku do wł
asnych przyjemnoś ćto pewnie
ci. Sumiennoś
zbyt delikatne sł aby ś
owo. Powaga był ciś leniem. Wydaje się, ż
lejszym okreś e
typowącechąspoł
eczeństwa psychologicznego jest nieustająca powaga.
Dobrym tego przykł
adem jest historia, którąprzytacza w swojej autobiografii
psycholog Gordon Allport. Kiedy zł
ożyłwizytę Freudowi, aby zawrzećz
ć
mistrzem znajomoś, zostałwprowadzony do gabinetu, gdzie przywitał
a go

ucha cisza. Aby wypeł
nićczymśpustkę
, Allport opowiedziało epizodzie, jaki
miałmiejsce w tramwaju, którym jechałdo gabinetu Freuda. Mał
y chł
opiec,
najwyraźniej mający fobięna punkcie brudu, nieustannie skarżyłsięmatce: „Nie
chcętu siedzieć
... Nie pozwól temu brudasowi siedziećobok mnie". „Kiedy
skończył
em opowiadać— wspomina Allport — Freud utkwiłwe mnie swój
ż
yczliwy wzrok psychoterapeuty i spytał
: «I to pan byłtym mał
ym chł
opcem?»"
Problemem naszym jest to, że poważny ton, typowy dla gabinetu
psychoterapeutycznego wkradłsiędo wszystkich dziedzin naszego ż
ycia. Odnosi
enie, że każda wypowiedziana przez nas uwaga wymaga analizy ze strony
sięwraż
naszych przyjaciół
. Nam z kolei trudno cośkomuśdoradzićbez dodania: „To
bę , że w każdej sprawie przyję
dzie dla ciebie dobra terapia". Wydaje się liś
my
postawęnieustannej czujnoś
ci: „Czy to, co teraz robię
, bę
dzie dla mnie
ć
korzystne?", „Czy ta osoba pomoże mi sięrozwiną?", „Czy przytulił
em dzisiaj
dziecko?" Duch psychologii to duch bardzo wyrachowany.
WŁASNE „JA" W ROLI BOGA
Skąd siębierze owa psychologiczna powaga? Zaproponujęodpowiedź
, która z
początku moż
e sięwydaćdziwna. Wynika ona z próby zaję
cia miejsca Pana
Boga. Moż
e to wyjaś
nię
.
Powiedział niej, że skupianie sięna wł
em wcześ asnym „ja" czę
sto prowadzi do
zuchwał
ego zaprzeczenia tezie o potrzebie istnienia wspólnoty społ
ecznej oraz
tradycji. Pozostawia to ludzi samym sobie. Podobnie jest z rolą
, jakąw naszym
ż
yciu odgrywa Bóg. Czł
owiek, który chce byćniezależ
ny, niekoniecznie przestaje
wierzyćw Boga, choćjego wyobrażenie o Nim ulegnie prawdopodobnie zmianie.
Jeś
li chcemy nadal sięsamourzeczywistniać, zapewne bardziej nam będzie
odpowiadałtaki Bóg, który nie wtrą
ca sięw ludzkie sprawy. Bóg, który po prostu
pozwoli nam byćsobą
. Zaczniemy tak dopasowywaćswe wyobrażenie o Bogu,
aby odpowiadał
o ono naszym poglądom na temat ludzkich możliwoś
ci. Im
bardziej bę
dziemy sięczuli niezależni, tym mniejszą bę
dziemy odczuwać
potrzebęzdawania sięna Niego. Uwierzymy, ż
e sami potrafimy zał
atwićdla
siebie wiele spraw, z którymi ludzie poboż
ni zwracająsiędo Boga.
Stą y krok do przekonania, że wł
d jużtylko mał asne „ja" jest czymśw rodzaju
boga. W cośtakiego wierzyłCarl Jung. W swojej Odpowiedzi Hiobowi zdaje się
, że Bóg ustę
on sugerować puje czł dami, oraz ż
owiekowi pod wieloma wzglę e
najbardziej zależy Mu na tym, aby na trwał
e staćsięczł ż
owiekiem. Jedna z ksiąek
Ericha Fromma nosi tytułYou Shall Be As Gods (Bę
dziecie niczym bogowie).
Will Schutz, popularny psycholog, pisze: „Jestem wszę
dzie, jestem
wszechwiedzą
cy, jestem Bogiem". Uczestnik seminarium terapii
elektrowstrzą
sowej (EST) sł
yszy: „Ty jesteśnajwyższąistotą
".
Co wynika z takiego przekonania?
Wydaje się, ż
e mamy tu dwie moż
liwoś
ci. Albo sięcał
kowicie traci poczucie
odpowiedzialnoś
ci, albo zmierza sięw przeciwnym kierunku i bierze na siebie
znacznie wię ć niż nakazuje rozsą
kszą odpowiedzialnoś dek. W pierwszym
przypadku mamy do czynienia z narcystycznymi lub psychopatycznymi
jednostkami, wzglę
dnie osobami bę
dącymi na drodze do jednego lub drugiego. Są
to ludzie, którzy nie widząniczego poza wł
asnąosobą. Inni ich najzwyczajniej nie

obchodzą. Nie powinno nas dziwić e liczba psychopatów i narcyzów w naszym
społ
eczeństwie stale roś
nie. Jest to jedna z naturalnych konsekwencji wiary w
psychoterapeutyczną przesł
ankę
, wedle której nigdy nie powinniś
my
podporzą
dkowywaćswych potrzeb potrzebom innych, ani jakiejkolwiek idei lub
tradycji poza nami samymi.
Tak jak zawsze istniejąludzie nieodpowiedzialni, tak teżistniejąludzie,
których wł
asny temperament skł
ania do troski o sprawy, na które nie mają
wpł
ywu. Jeś ycie do tej drugiej kategorii, to stwierdzicie, ż
li należ e wzią
wszy
ć za swoje samourzeczywistnienie, bierzecie tym samym
odpowiedzialnoś
ćza klęski i uł
odpowiedzialnoś ci, które niesie życie. W przeszł
omnoś ości, kiedy
dominowałś
wiatopoglą ano, ż
d religijny, uważ e czł
owiek realizuje siędzię
ki
Bogu; ludzi nie uważ
ano za zdolnych do samodoskonalenia. Najlepsze co mogli
a niczym nie ograniczona ł
zrobić, to zawierzyćBogu. Resztęsprawiał aska Boż
a.
Jeś
li zaśchodzi o grzechy i wady, to nie miał
y one byćdarowane, choćnależał
o
sięich spodziewać.
Obecnie panuje inny klimat. Wszystkim nam się wydaje, ż
e posiadamy
ćodnoszenia sukcesów w ż
wrodzonązdolnoś yciu. Jeś
li nam sięnie powodzi,
oznacza to, ż
e po prostu nie dajemy z siebie wszystkiego, na co nas stać
.
Powinniś
my siębardziej starać. Społ
eczeństwo psychologiczne to społ
eczeństwo
o wielkich oczekiwaniach. Jeś
li tylko mamy dostatecznąsamoś ć
wiadomoś,
powinniś
my byćw stanie sprostaćtym oczekiwaniom. I powinniś
my byćw stanie
tego dokonaćnawet bez pomocy rodziny, otoczenia — lub Boga.
To trudne zadanie. Przyzwoity czł
owiek, któremu nie jest wszystko obojętne i
który dawniej w realizacji swych godziwych zamierzeńzdał
by sięna pomoc
wigaćcięż
Boga, obecnie musi polegaćna samym sobie. Każdy musi dź ar, jakim
jest bycie bogiem dla siebie oraz innych. Nie zawsze jest to zwykł
a arogancja.
Nasze społ
eczeństwo nie jest przygotowane do przypominania nam o obecnoś
ci i
potę , że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko
dze Boga. W rezultacie wydaje się
ćna siebie cał
wzią żar. Jeś
y ten cię li tak na to spojrzeć
, moż
na sięw tym wysił
ku
dopatrzyćczegośszlachetnego. Wciążjednak jest to bardzo poważ
ny wysił
ek.
Ponieważuważ , że wł
a się asne „ja" cieszy sięwyjątkowąniezależnoś
ciąoraz
ciami, nigdy nie możemy sięodpręż
dysponuje wyjątkowymi możliwoś yći po
prostu pozwolićBogu byćBogiem.

Wiem, ż
e psychologowie i specjaliś
ci od poradników nie ubierajątego w ażtyle

ów. Dużo sięmówi o zwykł
ym zaakceptowaniu siebie takim, jakim sięjest.
Można by pomyś , ż
leć ćł
e to doś atwe. Najwidoczniej jednak tak nie jest.
Książ ćz nich zawiera
kowe poradniki to w gruncie rzeczy zbiory zadań. Większoś
ugie listy samodoskonalących ć
dł wiczeń. Wszystkie prezentująpewnąmodelową
kompetencjęw zakresie życia osobistego, pracy oraz wychowania dzieci, którą
osią enie, ż
gajątylko nieliczni. Przeczytawszy je, odnosimy wraż e nie stanę
liś
my
na wysokoś
ci zadania, tak jak w trakcie lektury Ewangelii. Nie jest to oczywiś
cie
to samo, a i wskazówki, które otrzymujemy sąinne. Przesł
aniem Ewangelii jest
zawierzenie Komuświększemu od nas samych. Przesł
aniem poradników jest
kształ
towanie samego siebie. Niektórzy psychologowie mówiąto wyraź
niej od
, że taki jest podstawowy kierunek udzielanych porad.
innych, jednak wydaje się
Oto przykł
ad:
Skoro tylko uwierzymy, że czł
owiek może staćsięBogiem, nigdy naprawdęnie zaznamy spokoju,
nigdy nie bę
dziemy mogli powiedzieć
: „W porzą
dku, skończył
em swoje zadanie, zrobił
em, co do
mnie należ
ało". Musimy nieprzerwanie zmierzaćku coraz większej mą
droś
ci, coraz większej
ci. Żywią
skutecznoś c to przekonanie, wprzę
gamy się, przynajmniej dopóki nie umrzemy, w
ćna siebie Boż
morderczy kierat samodoskonalenia oraz duchowego rozwoju. Musimy wzią ą
ć*.
odpowiedzialnoś

Fragment ten pochodzi z książ owanej The


ki psychiatry M. Scotta Pecka, zatytuł
Road Less Traveled (Droga mniej uczęszczana). Nie trzeba chyba dodawać
, że dr
Peck, podobnie jak dr Jung i dr Fromm, uważ
a, iżczł
owiek moż
e sięstaćBogiem.
Pod jednym wzglę
dem cał
kowicie sięz nim zgadzam: jest to rzeczywiś
cie kierat.
BRZEMIĘPONAD NASZE SIŁY
Jednakż
e — i tu dochodzimy do rzeczy najważ
niejszej — brzemię
, jakim jest
bycie Bogiem to brzemię
, któremu po prostu nie jesteś
my w stanie sprostać
. Na
tym, na przykł
ad, polega problem rodziców, którym każe sięjeszcze bardziej
kochaćswoje dzieci. Niewą
tpliwie dzieciom potrzeba wię
cej mił
ości niżjej
. Jest jednak faktem, że wielu rodziców jużteraz okazuje im tyle
otrzymują
mił
ości, ile siętylko da. Dzieci potrzebująduż
o mił
ości. Co wię
cej, religia
cijańska utrzymuje, ż
chrześ e odczuwająone nieskończonąpotrzebęmił
ości (do
problemu tego powrócępóź
niej). Lecz cią
głe domaganie się, by rodzice w
dawaniu mił
ości upodobnili siędo Boga, zwykle nie zwię
ksza ich skutecznoś
ci
wychowawczej. Jedynie wywoł
uje w nich poczucie winy.
Nie chodzi tu jednak o to, jak skuteczni mogąbyćrodzice. Prawdopodobnie
czesny ś
byliby o wiele bardziej skuteczni, gdyby współ wiat nie pozbawiłich tego,
co uł
atwiał
o zadanie ich przodkom: autorytetu, wspólnoty społ
ecznej, tradycji,
współ żonka. Chodzi o to, ż
mał e jeś
li prócz samych siebie nie mamy niczego ani
nikogo, na kim moglibyś
my sięoprzeć
, rzeczywiś
cie wszystko staje siębardzo
poważ
ne. Jeś ścudowną
li na dodatek wszyscy eksperci uważająnasze „ja" za jaką
maszynęi jeś
li nie nauczyliś
my sięjeszcze jej uruchamiać
, to dźwigany przez nas
cięż
ar staje sięjeszcze większy.
my sobie, ż
Spójrzmy na to tak. Wyobraź e Amerykańskie Towarzystwo
Medyczne, powoł
ując sięna wyniki badań, wydaje oś
wiadczenie w sprawie
przezię
bień, by , że przezię
udowodnić bienie spowodowane jest zł
ym
wyobraż
eniem o sobie, brakiem silnej woli oraz ogólnymi wadami naszego
charakteru. Dokument ten próbuje nam udowodnić, ż
e osoby pogodne,
wielkoduszne i troskliwe znacznie rzadziej sięprzezię
biająniżosoby tych
przymiotów pozbawione, po czym czytamy, że przezię
bienie można leczyćlub
mu zapobiegaćprzy pomocy odpowiedniej dawki poczucia wł
asnej wartoś
ci.
Przezię
bienie staje sięwówczas znacznie poważ
niejszym problemem niżkiedyś
.
Nie moż , ż
emy twierdzić e jego przyczynąjest zł
a pogoda lub unoszące sięw
ćna siebie peł
powietrzu zarazki. Będziemy musieli wzią ćza
nąodpowiedzialnoś
swe przeziębienia. Wkrótce utworzona zostanie organizacja Anonimowych Zaka-
tarzonych, a przezię
bione dzieci bę
dzie sięposył
aćdo psychiatry.
ćmy, ż
Albo przypuś e ministerstwo zdrowia stwierdza, iżoddychanie przez nos
— a nie przez usta — zwię
ksza dł ćludzkiego życia, w zwią
ugoś zku z czym
rozpoczyna kampanię informacyjną w tej sprawie. Co się stanie?
Najprawdopodobniej u wielu osób, które nigdy siędł
użej nie zastanawiał
y, w jaki
sposób oddychają
, pojawiąsiędolegliwoś
ci pł
uc i problemy z oddychaniem.
Poradnie uczą te zrobiąwtedy ś
ce jak trzymaćusta zamknię wietny interes.
NIESZCZĘŚLIWA POGOŃZA SZCZĘŚCIEM
Mam nadzieję, że to jasne. Peł
ne powagi dąż
enie do osiągnię
cia zdrowia
fizycznego ł
atwo moż
e sięprzerodzićw niezdrowąobsesję
. Podobnie ktoś
, kto z
ży do osiągnię
największąpowagądą cia zdrowia psychicznego lub speł
nienia,
zmierza w niewł
aściwym kierunku.
Dzieje się tak z jednego, podstawowego powodu. Szczęś
cie oraz
samospeł , do czego nie można dąż
nienie to coś yćbezpoś
rednio. Sąto produkty
żeń. Im bardziej staramy sięosiągnąćje bezpoś
uboczne innych dą rednio, tym
bardziej nam sięwymykająz rą ś
k. Najszczęliwsi jesteś
my wówczas, gdy
pochł
ania nas gra, jakieśhobby lub rozmowa, i na chwilęzapominamy o swej
ś
pogoni za szczęciem. Dlatego przykł
adanie wagi do samoś
wiadomoś
ci — tak
popularna dziśrecepta na szczęś
cie — czę
sto przynosi skutki odwrotne do
ś
zamierzonych. Szczęcie zwykle osiągamy, skupiają
c uwagępoza wł
asnym „ja".
Jeś żyćdo szczę
li naprawdęchcemy dą ścia, to powinniś
my poważnie traktować
niemal wszystko — wyś
cigi konne, jedzenie, mił
ość— z wyjątkiem samych
siebie.
Kolejna uwaga. Bardzo niewielu ludzi potrafi żyć do
dą samo-
urzeczywistnienia, nie umniejszają
c wartoś
ci innych osób. Jedną z cech
czł
owieka, który skupia sięna samym sobie jest zanik zainteresowania innymi
ludź
mi i rzeczami. W rezultacie problemy zewnę
trzne zajmujągo tylko o tyle, o
użą jego wł
ile sł asnej samorealizacji. Stają się one jedynie ś
rodkami
umoż
liwiają
cymi osią
gnię
cie celu. Narzę
dziami. Czymś
, co po wykorzystaniu
na wyrzucićna ś
moż mietnik. Ma się rozumieć
, tego rodzaju postawa w
rzeczywistoś
ci przekreś
la nasze szansęna urzeczywistnienie się
. W miaręjak
ś
wiat staje sięmniej interesujący, wł
asne „ja" staje siębardziej wymagają
ce i
owiek, który zacząłsięinteresowaćwł
niespokojne. Czł asnąosobą
, wnet dostrzega
w tym taki cięż
ar, ż
e gotów jest na każ
dy desperacki akt, byleby tylko móc go z
siebie zrzucić
. Zwraca sięwówczas ku narkotykom, alkoholowi lub jakiemuś
innemu ś
rodkowi znieczulają
cemu.
Tak wyglą ć
da ten problem w zarysie. Aby nadaćmu konkretnątreś, posł
użmy
adem filmowym. Mirror Crack'd (Stł
sięprzykł uczone lustro), film na podstawie
kryminał
u Agathy Christie, ukazuje ciekawy kontrast pomiędzy dwoma typami
ludzi. Hollywoodzka ekipa filmowa przybywa do angielskiej wioski, aby nakręcić
w niej film. Przybysze z Hollywood to postacie skrajnie narcystyczne, a mimo to
drę
czone niepokojem i uzależ
nione od proszków nasennych. Nie interesuje ich nic
poza nimi samymi, podczas gdy Anglicy, w sposób charakterystyczny dla
amatorów, interesująsięwszystkim. Na przykł
ad pannęMarple zawsze widzimy
uprawiają
cąogródek, szydeł
kującą
, pieką
cąchleb lub dopytującąsięo zdrowie
sąsiadów. Jej zainteresowania koncentrująsiępoza niąsamą
, dlatego jest z niej
wyś
mienity detektyw-amator. Panna Marple potrafi obiektywnie spojrzećna
sytuację
, ponieważjej zainteresowania zakorzenione sąw obiektywnych realiach;
ćnie kończy sięna niej samej.
jej ciekawoś
Jak moż tacie, amateur to po francusku „mił
e pamię ośnik". Sł
owo to oznacza
ż
yczliwe zainteresowanie ś ątroskęo wszystko, co znajduje siępoza
wiatem, czuł
ćprzejmowania się
nami. Kiedy tracimy status amatora, zaczynamy tracićzdolnoś
czymkolwiek. Prawdopodobnie cośtakiego przytrafił
o sięwspomnianej ekipie z
Hollywood. Ludzie ci sąekspertami od mówienia o sobie. Swoje potrzeby i
wymagania znająna wylot, co jest albo wynikiem wieloletniej analizy, albo
zwyczajnąkonsekwencjąfunkcjonowania w społ
eczeństwie psychologicznym.
Zatracili charakterystycznądla amatora umieję ćradowania sięotaczają
tnoś cym
ich ś
wiatem.
Należy odnotowaćjeszcze jednąrzecz, zwią
zanąz tym filmem. Jego akcja
ć
dzieje sięw latach piędziesiątych. Z jednej strony to cał
kiem niedawno. Z innego
e wieki temu. W owych czasach angielska wieśnie należ
punktu widzenia to cał ała
jeszcze do społ
eczeństwa psychologicznego. To samo dotyczył
o takż
e sporych
obszarów amerykańskiej prowincji. Za to Hollywood byłjużcał
kowicie opano-
wany przez psychologię ć, nie
. Zatem aktorów i mieszkańców wsi dzieli przepaś
tylko dlatego, że reprezentująoni dwie róż
ne kultury, lecz równieżdlatego, ż
e
ż
yjąoni w dwóch róż żżyjąw
nych epokach. Angielscy mieszkańcy wsi wcią
ś
wiecie przedfreudiańskim.
Logicznie nasuwa siępytanie: „Czy na ś
wiecie nie ma ludzi, którzy się
urzeczywistnili?" Otóżtacy ludzie istnieją
. Wszyscy znamy ludzi, w których
uderza nas to, ż
e jest w nich więcej życia oraz wię
cej spokoju niżu przecię
tnych
, że sąone wszystkim szczerze, zainteresowane. I
osób. Na dodatek wydaje się
, ż
często potrafiąsprawić e bardziej czujemy sięsobą
. Chciał
bym jedynie

zauważyć e gdy natrafimy na „oryginalny wyrób", a nie tylko „imitację
", moż
na
sięzał
oż , że czł
yć ciąnie dlatego, ż
owiek ten jest taki, jaki jest z pewnoś e skupił
sięna wł
asnym „ja".
Dotychczasowe rozważ
ania moglibyś
my podsumowaćtrzema wnioskami: (l)
próba umieszczenia wł
asnego „ja" ponad wszystkim innym — a wię
c zastą
pienia
nim Boga — to obarczenie nas wielkim brzemieniem; (2) skoncentrowanie sięna

asnym „ja" powoduje skutki odwrotne do zamierzonych, ponieważprowadzi
nie do samourzeczywistnienia, lecz do zbyt poważ
nego traktowania samego
siebie; (3) zajmowanie sięsamym sobązmniejsza zainteresowanie ś
wiatem, co z
kolei sprawia, ż
e wł
asne „ja" staje sięmniej interesują
ce. Krok następny to
postawienie pytania: „Jaki ś
wiat budujemy?"
WSPÓŁCZESNA OBSADA RÓL
Rozdział ten ł
rozpocząem od omówienia pewnej charakterystycznej
mentalnoś em, że społ
ci, i zasugerował eczeństwo psychologiczne wytwarza
ć
atmosferębezlitosnej powagi. Pytanie o charakterystycznąmentalnoś, jeś
li
spojrzećna nie z innej strony, przeradza sięw pytanie o to, jakich postaci brakuje
w naszej opowieś
ci.
Tego, co za chwilępowiem, nie jestem w stanie udowodnićprzy pomocy
danych statystycznych; bę
dziecie to musieli porównać z wł
asnymi
spostrzeż em, że we współ
eniami. Otóżzaobserwował czesnym teatrze życia nie
tylko zrezygnowano z ukł
adu: tradycja, rytuał
, rodzina, ale i zredukowano w
stopniu zatrważ
ają
cym obsadęról. Obecna atmosfera nie pozostawia wiele
wolnego miejsca na ś ą ekscentrycznoś
miał ć, na bardziej wyraziste cechy
charakteru uosabiane w literaturze przez Sir Johna Falstaffa czy Samuela
Pickwicka, a w ś
wiecie realnym przez kogośtakiego, jak Samuel Johnson —
krótko mówiąc, przez ludzi o skandalicznie bujnym trybie ż
ycia.
Kiedy myś
limy o tych postaciach, myś
limy o nich z wielką czuł
ością
;
przypominająone wyroś owy, ż
nięte dzieci. Nigdy im nie przyjdzie do gł e im
jesteś
my starsi, tym poważ
niej powinniś
my podchodzićdo samych siebie.
Johnson, nawet w późniejszych latach swojego życia, uwielbiałstaczaćsięz
górki. Podobnie Pickwick i Falstaff spędzajączas, wplą
tują
c sięw kolejne
ucieszne wydarzenia. Wszystkim trzem wspólna jest umieję ćsprawiania
tnoś
innym przyjemnoś
ci swąobecnoś
ciąi rozmową
. Powodem tego jest ich brak
powagi. Ich zewnę ćkryje lekceważ
trzna próżnoś ący stosunek do wł
asnej osoby.
Warunkiem umożliwiają
cym sprawianie innym takiej przyjemnoś
ci jest
elementarna pokora; uznanie, ż
e sąoni takimi samymi ludź
mi, jak wszyscy inni,
nie zaśkimśwyją
tkowym, znajdują
cym sięna prostej drodze do speł
nienia się
.
Otóżpokora nie oznacza udawania, że jest sięmniej bystrym lub mniej
utalentowanym niżw rzeczywistoś
ci. Na przykł ,ż
ad Johnson doskonale wiedział e
niewielu ludzi w Londynie dorównywał
o jego inteligencji. Nie byłprzecież
gł ć
upcem. Mimo to, na innym poziomie, posiadałelementarnąskromnoś,
wyraż cąsięw przekonaniu, że wszyscy sąrówni w oczach Boga, i ż
ają e od czasu
do czasu wszyscy musimy w tych oczach gł
upio wyglądać
. W każ
dym razie
Johnson nigdy nie uważ
ał, że robienie z siebie bł
azna jest czymśponiż
ej jego
godnoś
ci. Chę
tnie wykorzystywałkaż
dąokazjędo bł
azenady, a jeś
li takowej
okazji akurat nie był
o, stwarzałjąsam. Bliski przyjaciel pisało nim: „W
bufonadzie nie ma sobie równych".
Trudno jednak byćdalej beztroskim, skoro dowiadujemy się, jak bardzo
poważ
nie powinniś
my traktowaćsamych siebie. Tego wł
aśnie nauczył
a nas
psychologia. Na przykł
ad, wiele siędzisiaj mówi o godnoś
ci czł
owieka. To

uszna idea, jeś
li chodzi w niej o to, by nikt nie wykorzystywałani nie krzywdził
drugiej osoby. Jeś
li jednak chodzi o to, byś
my widzieli w sobie napuszonego
boż pek ś
ka czy pę wiata, to idea ta moż
e sięokazaćbardzo szkodliwa.
Jednąz ofiar zbytniej powagi moż
e byćnasze poczucie humoru. Dzieje siętak
dlatego, ponieważpoczucie humoru oznacza pewnąutratęgodnoś
ci. Ktoś
, kto
stroi miny, aby rozbawićdziecko, rezygnuje ze swej godnoś
ci; podobnie ktoś
, kto
ryczy ze ś
miechu. Nieodzownym warunkiem dobrej zabawy jest zapomnienie o
swojej godnoś
ci, czyli o sobie samym. Potwierdzamy tęprawdę
, mówiąc na
przykł em sięze ś
ad: „Nie posiadał miechu". Aby siędobrze bawić ć
, musimy wyjś
poza siebie. W przeciwnym wypadku zabraknie nam perspektywy; nie
zrozumiemy dowcipu. Natomiast zbytnie zaabsorbowanie samym sobąpozbawia
nas wszelkiej perspektywy: pojawia siępowaga w stosunku do samego siebie,
znika poczucie humoru.
A brak poczucia humoru to brak zdrowia psychicznego. Czasami mówimy, ż
e
ktośposiada „zbawczął
askę , która sprawia, ż
", pewnącechę e nie jest to osoba

ośliwa albo nudna. Z pewnoś
ciąpoczucie humoru jest jednąz takich zbawczych
ł
ask. Poczucie humoru pomaga nam mię
dzy innymi zachować zdrowie

psychiczne. Wydaje się e dotyczy to na przykł
ad Johnsona, który miałnaturalne
predyspozycje do melancholii, i który musiałznosić ubóstwo, poważ
ne
dolegliwoś
ci fizyczne, a takż
e swąwyjątkowąbrzydotęfizyczną
. Momentami
, ż
wręcz obawiałsię ę
e popadnie w obł , że najlepszym lekarstwem
d. Zrozumiał
jest nie igraćz samoś
wiadomoś
cią
. Kuracja polegał
a raczej na oddaleniu sięod
samego siebie. Nie jesteś
my w stanie powiedzieć
, czym by sięto wszystko
skończył
o, gdyby można był
o wówczas korzystaćz psychoterapii. Wiemy
natomiast, że psychoterapia zachę
ca do autoanalizy, Johnson miałchyba
szczęś
cie, że w owych czasach nie moż
na był
o z niej korzystać
.
O tym, że Johnson potrafiłwychodzićpoza siebie wiemy z peł
nych ciepł
ego
humoru przekazów, przedstawiają
cych jego liczne bł
azeństwa. Istnieje na
przykł
ad obraz, przedstawiają
cy pulchnego Johnsona z podwinię
tymi, na kształ
t
torby, brą
zowymi poł
ami surduta, skaczą
cego po pokoju niczym kangur i
rozś
mieszającego swoich goś
ci. Jest teżobraz Johnsona, który na jednej z
londyńskich ulic dostał„takiego ataku ś
miechu, że wyglą
dał
o, jakby miał
konwulsje; dla zachowania równowagi oparłsięo jednąz latarni... i wybuchał
takimi gł
ośnymi salwami ś
miechu, ż
e w ciszy nocy jego gł
os zdawałsiębyć

yszalny od Temple Bar po Fleet" .
Jeś
li mamy osią ćpeł
gną nię, powinniś
my zastosowaćodpowiedniąstrategię.
Ludzie sąnajbardziej sobąwówczas, gdy wychodząpoza siebie.
ZAABSORBOWANIE SAMYM SOBĄA ZDROWIE PSYCHICZNE
Ekstremalne formy zaburzeń psychicznych są zawsze ekstremalnymi
przypadkami zaabsorbowania samym sobą
. Ibsen opisywałszpital psychiatryczny
jako miejsce, gdzie
Swem „ja" tutaj każ
dy szpuntuje swąbeczkę
,
Swojem „ja" nazywa każ
dąjej klepeczkę
.
Nikt tutaj bliź
niego nie czuje boleś
ci,
Nikt nie wie, co w mózgu drugiego sięmieś
ci.
Na przykł
ad osoby cierpiące na paranoję nie pozwalają swej uwadze
ądzić. Nigdy ich nie przył
swobodnie bł apiemy na bezmyś
lnym przyglą
daniu się
kwiatom. Jeś
li patrząna kwiaty, to tylko w poszukiwaniu nasienia spisku
skierowanego przeciwko nim.
Cechąwyróżniają
cą, tym, co dosł
ownie odróżnia paranoików od innych ludzi,
jest ich nadmierna samoś ć
wiadomoś. Zaśtym, co ceniąw sobie najbardziej, jest
niezależ ć
noś. Cał , że ktośinny ingeruje w ich wolęlub próbuje
y czas bojąsię
kierowaćich życiem. Nabranie dystansu wobec samego siebie to, zdaniem tych
ę
ludzi, najgorsze, co ich może spotkać. Woląraczej coraz głbiej zanurzaćsięw
sobie, zrywają
c przy tym więzy towarzyskie, niżdopuś
cićdo czegośpodobnego.
W znakomitym studium poś
więconym tej chorobie, David Shapiro zauważa:
„Paranoicy rzadko kiedy sięś
mieją
. Mogąsięzachowywaćtak, jak gdyby się
ś
miali, lecz nie jest to ś
miech prawdziwy; to znaczy, w ogóle im sięnie chce
ś
miać". Dlaczego? Ponieważ „ś
miech zawsze zakł
ada nabranie pewnego
e: „W ludziach tych kurczy sięi zawęż
dystansu". A takż a nie tylko rozpię ć
toś
uczuć, ale i zakres zainteresowań. Znika wesoł
ość, a i chę
ćdo ż
artów jest zwykle
nieobecna".
(Nie sugerujętutaj, ż
e ludzie cierpią
cy na tego typu choroby sąumyś
lnie
zaabsorbowani samymi sobą. Po prostu nie potrafiąsięwyrwaćze swojego
psychicznego wię
zienia.)
Uczyńmy kolejny krok. Pomyś
licie pewnie w tym miejscu o innej chorobie
, że osoby w stanie depresji nie martwiąsięo
psychicznej: depresji. Wydaje się
ć
swoją niezależnoś. W ogóle zdająsięoni niczym nie przejmować
. Jeś
li
cie kiedykolwiek depresję, znacie to uczucie. Życie wydaje się
przeżywaliś
pozbawione wartoś
ci i jakiejkolwiek nadziei. Równieżwł
asne „ja" zdaje się
bezwartoś
ciowe i puste. Najwię
kszym pragnieniem czł
owieka przeż
ywają
cego
depresjęjest wyjś . Świat wydaje
cie poza siebie, jednak nie potrafi on tego uczynić
siętak samo pozbawiony nadziei jak wł
asne „ja". Czł
owiek przeżywają
cy
depresjęwie, że potrzebuje pomocy, lecz nie wierzy, ż
e jest ona możliwa. Nie
moż , że nie ma takiej
e nabraćdystansu do samego siebie, ponieważobawia się
rzeczy lub osoby, na której moż
na by polegać
.
W przeciwieństwie do osoby cierpią
cej na paranoję
, osoba przeż
ywają
ca
depresjęnie ma zł
udzeń, co do swojej niezależnoś
ci. Mimo to podstawowym
podobieństwem, tym, co stwierdzamy w obydwu przypadkach, jest umieszczenie
samego siebie w centrum wszystkiego. Paranoik uważa, że wł
asne „ja" to
wszystko, co istnieje, dlatego rozpaczliwie usił
uje nad nim zapanować. Czł
owiek
przeżywają , że wł
cy depresjęobawia się asne „ja" to wszystko, co istnieje, dlatego
jest w rozpaczy.
Gdybym przeżywałdepresję
, ostatniąrzeczą, jakąchciał
bym usł
yszećbył
oby:
„Masz przynajmniej siebie". Czł
owiek w stanie depresji próbował już
niezależ
noś
ci, a gdy nadszedłczas prawdziwej próby, wypadł
a ona niepomyś
lnie.
Jeś asne „ja" to jedyna rzecz, dla której ma ż
li wł yć, to wolał
by raczej umrzeć
.Z
wszystkich ludzi on najlepiej potrafi docenićuwagęGeorge'a MacDonalda:
o opiera sięna jednej zasadzie: «Należędo samego siebie»".
„Piekł
ZARZUTY WOBEC ARGUMENTACJI OPARTEJ NA WIZERUNKU
WŁASNYM
Niektórzy sprzeciwiająsiętakiej interpretacji, mówiąc, że ofiary depresji nigdy
na począ ci. Powiadająoni, że ludzie ci
tku nie sąprzekonane o swojej wartoś
musząpoznaćswąwł ć
asnąwartoś. Dzię
ki temu nie bę
dąrozbici, kiedy utracą
posadęlub rzuci ich ukochana osoba. Przyjrzyjmy sięjednak nastę
pują
cym
zarzutom wobec powyższego poglądu:
ć
(1) Przypuśmy, że prawdąjest, iżczł
owiekowi przeż
ywającemu depresję
brakuje korzystnego wizerunku wł ćów korzystny
asnego. Skąd zatem wzią
wizerunek? Z wł
asnego wnę owiek ten jest pogrąż
trza? Lecz czł ony w rozpaczy.
My mamy go dostarczyć
? Lecz my nie jesteś
my w stanie oddaćmu utraconej
posady lub utraconej dziewczyny. Powiedziećmu, że potrzebny mu jest korzystny
wizerunek wł , kto ź
asny to tak, jak powiedziećkomuś le widzi, ż
e potrzebny mu
jest lepszy wzrok. Niewiele to pomaga.
cy na tym, że psychologowie gł
(2) Pojawia siętu pewien problem, polegają oszą
sprzeczne teorie na temat pochodzenia wizerunku wł
asnego. Z jednej strony
psychologowie dziecię , ż
cy sugerują e za nasze wyobraż
enie o sobie
odpowiedzialni sąnasi rodzice. Jeś
li byli dobrymi, kochają
cymi rodzicami,

dziemy mieli o sobie dobre mniemanie. Jeś
li byli zł
ymi rodzicami, bę
dziemy
mieli o sobie zł
e mniemanie. W rzeczywistoś
ci sprowadza sięto do stwierdzenia,
ż ś
e jest to kwestia szczę asny oznacza, ż
cia. Korzystny wizerunek wł e ma się
szczęś asny oznacza, że ma siępecha. Z drugiej
cie, niekorzystny wizerunek wł
strony psychologowie zajmują ymi zdająsiętwierdzić, ż
cy sięosobami dorosł e na
ś
nasze szczęcie moż
emy wpł ćsię
ywać, kiedykolwiek chcemy. Możemy wznieś
ponad los i okolicznoś
ci i w jakiśsposób stworzyćwizerunek wł
asny, niezależny
od kaprysów fortuny. Ale wł
aściwie jak to zrobić?
(3) Zał
ożeniem argumentacji opartej na wizerunku wł d, ż
asnym jest poglą e
osoby mają
ce korzystny wizerunek wł
asny nie cierpiąna poważnądepresję
.
cie nie... dopóki wszystko w ż
Rzeczywiś yciu ukł
ada siępo ich myś
li. Na tej
samej zasadzie zł
odziej jest uczciwym czł
owiekiem w momencie, gdy akurat
niczego nie kradnie. I znów problem polega na tym, co był
o pierwsze: nasze
szczęś
cie czy korzystny wizerunek wł ś
asny. Gdy zabraknie szczęcia, wizerunek

asny zaczyna kruszeć
. Tylko nieliczni potrafiąbez kł ćnagł
opotu znieś ąi
poważ
nąchorobę ż
, utratępracy, koniec małeństwa lub mił
osnego zwią
zku. Czy
zatem wszystkim innym powiemy, że na początku musieli nie miećzbyt dobrego
wyobraż
enia o sobie?
asnym sugeruje dalej, ż
(4) Argumentacja oparta na wizerunku wł e ludzie
niezależ
ni, sami ustanawiają
cy zasady wł
asnego postę
powania, nie cierpiąna
depresję
. Rzeczywiś
cie nie, zwł
aszcza jeś tniali, ż
li stali sięażtak zoboję e nie
przejmująsięnawet ś
mierciądrugiego czł
owieka. Psychopaci nie cierpiąna
depresję
. Na dł
uższą metę
, odpowiedź jakiej moż
na udzielić rzecznikom
niezależ
noś
ci to pytanie: „Co chcecie, byś
my zrobili? Czy pancerz naszej
samowystarczalnoś
ci ma byćażtak gruby, abyś
my nie tylko stali sięodporni na
ciosy, ale i nigdy sięna nie nie narażali?"
(5) Filozofia poczucia wł
asnej wartoś
ci jest wszechobecna. Moż
na by
pomyś , ż
leć e upł ł
ynęo wystarczają ł
co dużo czasu, by zaczęa ona przynosić
spodziewane rezultaty. Mimo to depresja sięszerzy.
Podobnie samobójstwa. W cią
gu ostatnich dwudziestu pię
ciu lat liczba
samobójstw wś
ród nastolatków wzrosł
a o niemal trzysta procent. Samobójstwa

ród dzieci — niegdyśrzadko spotykane zjawisko — stająsięcoraz bardziej
powszechne. Filozofia poczucia wł
asnej wartoś
ci nie jest przyczyną tych
problemów, lecz im teżnie zapobiega. „Uzbrajam was w miecz, którym jest
poczucie wł
asnej wartoś
ci" — mówi swoim dzieciom społ
eczeństwo
psychologiczne. „Dobrze wam bę
dzie sł
użyłw bitwie". Jednak nie jest to dobra
broń, a nasi wrogowie nie dająsiętak ł
atwo zabić
. Sił
a przeciwnika został
aw
poż
ałowania godny sposób niedoceniona, zaś nasze wł
asne sił
y —
wyolbrzymione.
KIEDY WSZYSTKO INNE ZAWODZI
ćniemił
To doś e sł
owa, zwł
aszcza gdy nasza wiara jest zakorzeniona w
psychologii oraz jej sztandarowym poję
ciu — naszym „ja". Raz po raz wł
asne
„ja" nas zawodzi — widaćto wyraź
nie. Inni równieżnas zawodzą
. Prosta prawda
jest taka, ż
e kiedy wszystko zawodzi, psychologia nie ma jużnic innego do
zaproponowania. Jeś
li szukamy czegoś
, co nigdy nie zawodzi, to nie należ
y tego
szukaćw społ
eczeństwie psychologicznym.
Nawiasem mówiąc, perspektywa psychologiczna nie jest niczym nowym. W V
łheretycką tezę, jakoby ludzie
wieku brytyjski mnich, Pelagiusz, wysuną
odpowiadali za wł
asne zbawienie. Jak na surowego i gorliwego czł
owieka
przystał
o, miałon niewiele zrozumienia dla ludzkich sł
aboś
ci. „Bardziej się
staraj" — mówił
; „ż
adnej gnuś
noś
ci; naucz sięsamodyscypliny; weźsprawy w
swoje rę
ce; bą
dźpanem swego losu; uwierz w siebie i przestańzadrę
czaćPana
Boga".
Na co chrześ
cijanie odpowiadają, podobnie jak Falstaff, bronią
cy przed
ciem czeredy swoich żoł
księ nierzy: „Przecieżto ś
miertelnicy, ś
miertelnicy".
Śmiertelnicy, to znaczy ludzie sł
abi, czasami tchórzliwi, czę
sto gł
upi. Sł
owa te nie
ś
wiadcząpewnie zbyt dobrze o godnoś
ci ludzkiej. Taki mająjednak sens. I jest to
os wszystkich przegranych i sfrustrowanych tego ś
gł wiata, nie tylko tych nielicz-
nych, którym sięudał
o.
ada, że jest to równocześ
Tak sięskł nie bardziej realistyczne podejś
cie do
ś
zagadnienia szczęcia. Chrześ osi, że nie można polegaćna samym
cijaństwo gł
sobie, ale i nie moż
na cał
kowicie polegaćna innych. Zbawienie to przede
wszystkim dzieł ś
o Boga. Bycie szczęliwym polega na uznaniu tego faktu. Kiedy
zawiedzie nas wł
asne „ja", kiedy na dodatek zawiedzie nas wszystko inne,
niekoniecznie wszystko musi byćstracone.
BYĆROZWAŻNYM CZY NIEROZWAŻNYM?
Róż
nica pomiędzy wł
asnym „ja" jako zbawicielem a Bogiem jako zbawicielem
jest taka sama, jak pomię
dzy rozwagąa jej brakiem, czyli taka, jak pomię
dzy
kimśpeł
nym rozwagi a kimśnierozważ
nym. Jednąz róż
nic pomię
dzy osobą
zdrowąa osobąneurotycznąjest pewien beztroski nastrój tej pierwszej. Osoby,
które sązadowolone, nie martwiąsiębez przerwy o swoje zdrowie. Robiącośnie
dlatego, ż
e jest to „dobra terapia", lecz po prostu dlatego, że im to sprawia
ć
przyjemnoś. Nie przyglą
dająsiębezustannie swym wewnętrznym procesom.
Nie moż li wierzymy, ż
emy sobie jednak pozwolićna beztroskę, jeś e przez cał
y
czas „wszystko zależ
y ode mnie". Skoro tylko wł
asne „ja" uczynimy swoim
zbawicielem, wprzę
gamy sięw ten sam „morderczy kierat", który tak dobrze
opisałdr Peck. Od tej chwili każ
dy nasz krok musi byćbardzo uważny.
W ten sposób dochodzimy do ostatniego zagadnienia. Kiedy stajemy się
nierozważ
ni, lubimy gubićróżne rzeczy: klucze, rękawiczki, okulary. To jest to,
co nas w tej postawie irytuje. Jakie to jednak przyjemne, kiedy stwierdzamy, ż
e
zatraciliś
my się— w rozmowie, w rozmyś
laniach, w pracy lub w zabawie.
Najlepsze chwile to te wspaniał
e momenty samozatraty, chwile, kiedy bę
dąc
ż
pogrąeni w rozmowie lub opanowani przez ś
miech, bardziej jesteś
my sobąniż
kiedykolwiek indziej. Najlepiej przygotujemy się do takich chwil, lekko
podchodząc do wszystkiego.

Chesterton wskazywał e Pickwicka podtrzymuje na duchu sugestia, „która w
najczarniejszej dla niego godzinie mówi mu, ż
e jest skazany na to, by żyćdł
ugo i
szczęś
liwie". Sam Chesterton przypomina nam Pickwicka: pulchnego, jowialnego
cia w wiecznie dobrym nastroju. Natomiast w Czł
jegomoś owieku, który był
Czwartkiem, fantastycznym kryminale Chestertona, stajemy twarząw twarz z
najbardziej pogodną postacią z wszystkich — Niedzielą
, ogromnym
przewodniczą owiekiem tak olbrzymim, ż
cym Klubu Anarchistów, czł e można by
pomyś
leć
, iżkiedy kroczy, kruszy pod sobąpł
yty chodnikowe. Mimo to Niedziela
skacze po ulicy niczym gumowa pił
eczka i uchodzi przed poś
cigiem, wzlatują
cw
powietrze balonem. Oczywiś , że Niedziela to... Cóż, gdybym to
cie, okazuje się
teraz powiedział
, zepsuł ćczytania.
bym wam przyjemnoś
Usilnie starał , ż
em siętu pokazać e trudno o pogodęducha w społ
eczeństwie
psychologicznym. Jesteś żeni wł
my zbyt obcią asną powagą
, zbyt zaję
ci
kalkulacjami dotyczącymi nas samych. Powaga psychologii zaraż
a nawet nasze
poczucie humoru. Mamy kilku inteligentnych humorystów, takich jak Woody
Allen, Jules Feiffer, Gary Trudeau. Jednak ź
ródł
em ich dowcipu jest w znacznej
mierze psychiatria. To humor wyrastający ze skrępowania sobą, nie zaśz
zapomnienia o sobie. Trudno sobie wyobrazić
, aby Woody Allen ryczałze
ś
miechu wspólnie z doktorem Johnsonem.

miech jest nam potrzebny — zwł
aszcza w sytuacji, w jakiej sięznaleźliś
my,
traktują
c psychologięoraz samych siebie tak bardzo poważ
nie. Musząistnieć
ciekawsze sposoby spę
dzania wolnego czasu. Skoro Oscar Wilde mógł
powiedzieć opot z socjalizmem polega na tym, ż
: „Kł e zabiera on zbyt wiele
wieczorów", to moż
e warto by sięzastanowić
, czy tego samego nie da się
powiedziećo psychologii: ż
e zabiera zbyt wiele wieczorów... jak i zbyt wiele
popoł
udni.
ROZDZIAŁVI
Grzech i akceptacja samego siebie
Kiedy grzech staje siędrugąnaturą
Poważ
ne traktowanie ludzi

Bez grzechu chrześ


cijaństwo nie ma sensu. Jeś
li nie jesteś
my grzesznikami, jeś
li nie
my sięod Boga, oznacza to, ż
odwróciliś e Bóg niepotrzebnie stal sięczł
owiekiem i
niepotrzebnie umarł
. Chrystus przyszedłwyzwolićnas z niewoli grzechu. To najbardziej pod-
cijańskiej. Wynika z niej, ż
stawowa prawda wiary chrześ e bez ś
wiadomoś
ci grzechu nie
będziemy w stanie zrozumiećsensu chrześ na to ująćbardziej dosadnie i
cijaństwa. Moż

powiedzieć e jeś
li przyjmiemy, iżludzie sąbezgrzeszni, to bę , że
dziemy musieli przyznać
chrześ
cijaństwo to jedno wielkie nieporozumienie.
Obecnie można stworzyćatmosferę
, w której ludzie mająnikł
e poczucie grzechu, a zatem
ćzrozumienia, o co w ogóle chodzi w chrześ
niewielkąmożliwoś cijaństwie. Wiemy, ż
e jest to
moż
liwe, ponieważtaka wł
aśnie panuje dziśatmosfera. Rzecz w tym, ż
e psychologii udał
o
sięz niesł
ychanym powodzeniem nakł
onićludzi do zaakceptowania samych siebie — a
du, ż
przynajmniej do zaakceptowania poglą e powinni samych siebie akceptować. Nawet jeś
li
ci ludzie nie sąz siebie zadowoleni, to sąprzekonani, ż
w rzeczywistoś e powinno byćinaczej.
Nawet gdy czująsięwinni, sąprzekonani, ż
e to tylko neurotyczne poczucie winy: coś
, co
wymaga nie pokuty, lecz wyjaś
nienia.
ZMIANA PRZEKONAŃZAMIAST POSTĘPOWANIA
du, że powinniś
Oprócz zaszczepienia w nas poglą my byćz siebie zadowoleni, psychologia
każ ć
e nam postawićna zintegrowanąi zharmonizowanąosobowoś. Problem polega na tym,
że w oczach tych, którzy nadal wierząw istnienie grzechu, przekonania i czyny sączęsto nie
do pogodzenia. „Nie czyniębowiem dobra, którego chcę—pisałś
w. Paweł— ale czynięto

o, którego nie chcę
" (Rz 7,19).
Jednym ze sposobów uporania sięz tąrozbieżnoś
ciąpomię
dzy naszymi przekonaniami a
naszymi grzesznymi skł
onnoś aganie o ł
ciami jest okazanie skruchy, bł askęi przebaczenie,
oraz podejmowanie dalszych wysił , ż
ków z wiarą e walcząc z grzechem, osią
gniemy za
sprawąBoga wię
ksząharmonię
. Takie jest stanowisko chrześ
cijańskie. Psychologia zdaje się
my ż
proponowaćnowy pogląd, zgodnie z którym za wszelkącenępowinniś yćw harmonii.
Jeś
li nasze czyny nie sązgodne z naszymi przekonaniami, powinniś
my zmienićprzekonania
(gdyżprzekonania znacznie ł
atwiej zmienićniżpostę
powanie).
Do tego, po bliż
szej analizie, sprowadza sięrozprawianie na temat „poprawy wyobrażenia
o sobie". Oznacza to, ż
e jeś ć
li nasze wyobrażenie o sobie psuje nam przyjemnoś, którądaje
przygodny seks, a mimo to nadal nam na takim seksie zależy, to powinniś
my odpowiednio
zmienićwyobrażenie o sobie. Alternatywąjest niezadowolenie z siebie, obecnie jednak
cia. Wszystko to jest bardzo pokrętne, ś
alternatywa taka wydaje sięnie do przyję liskie i peł
ne
ej logiki. Oznacza to przekonywanie siebie, ż
przebiegł e to, na co mamy ochotę
, nie jest w
końcu ażtak zł
e. Oczywiś
cie, podejś
cie takie jest z gruntu nieuczciwe. Jużwię
ksząchlubę
przynosił
y sł
owa: „Jest to zł
e, ale nic na to nie poradzę" lub „Jest to zł
e, ale nic jużmnie nie
obchodzi. Muszęto mieć
".
Moż
na by zatem pomyś , że odwoł
leć anie się do uczciwoś
ci był
oby w naszym
społ
eczeństwie tym, do czego moż
na by sięw ostatecznoś
ci uciec. Tak jednak nie jest. Co
dziwne, wiele naszych oszustw usprawiedliwiamy wł
aśnie w imięuczciwoś
ci. Psychologi-
czne credo gł
osi, że powinniś
my byćdumni z siebie oraz naszego stylu życia, ż
e nie
powinniś
my ukrywać
, jacy jesteś
my.
Istnieje popularny film szkoleniowy dla psychologów, mówią
cy
o rozwiedzionej kobiecie, którądrę
czy problem, czy powiedzieć
, czy teżnie powiedzieć
swojej córce o tym, ż żczyznami, z którymi sięspotyka. Z jednej strony chce być
e sypia z mę
uczciwa wobec córki, z drugiej zaśstrony czuje sięzawstydzona. W pewnym momencie
powiada z ogromnąszczeroś
ciądo swego psychoterapeuty: „Chcę
, by pomógłmi pan pozbyć
siępoczucia winy". Co ten, ma sięrozumieć
, czyni. Nastę
pnie psychoterapeuta komentuje
cał c, że kobieta ta pokonał
y epizod mówią a drogę„od braku akceptacji do akceptacji samej
siebie".
Ów psychoterapeuta, nawiasem mówią ćsł
c doś awna postać, zawsze zachwycałsięw
żkach tym, do jakiego stopnia ludzie mogązaakceptowaćsamych siebie. Nie ma
swych ksią
co siędziwić
, jeś
li weź
mie siępod uwagęsposób, w jaki sąoni do tego zachę
cani. Sztuczka
ś
częciowo polega na wzmocnieniu bezsprzecznie szlachetnej strony konfliktu przeżywanego
ćw
przez pacjenta — w tym wypadku na wzmocnieniu pragnienia matki, by utrzymaćjawnoś
stosunkach z wł
asnym dzieckiem. W społ
eczeństwie psychologicznym dopuszcza się
, by
ćbył
uczciwoś a osł
onądla rozlicznych grzechów. Niestety, dopuszczono także do tego, by
stał
a sięona osł
onądla naturalnego uczucia wstydu, które jest jednym ze strażników naszej
przyzwoitoś
ci. Nie do nas należy wydawanie wyroków w sprawie kobiety, wplątanej w trud-
ną, choćjakże czę
sto spotykanąsytuację y raczej zwrócićuwagęna to, że proces
; należ
abienie ś
terapii, któremu jest ona poddana, to najlepszy sposób na skuteczne osł wiadomoś
ci
popeł ć
nionego grzechu. Musimy cenićuczciwoś, lecz prawdziwie uczciwy czł
owiek będzie
chciałsiędowiedzieć ćniezmiennie prowadzi do wniosku, ż
, jaka to uczciwoś e wł
aściwie nic

ego sięnie stał
o.
STAWANIE SIĘGORSZYM POPRZEZ AKCEPTACJĘSAMEGO SIEBIE
W tym miejscu moż
na by sięsprzeciwić c, ż
, mówią e akceptacja samego siebie niesie wiele
pozytywnych korzyś
ci. To prawda. Niektórzy ludzie dzięki akceptacji samych siebie stająsię
lepsi: ucząsięakceptowaćswoje ograniczenia oraz wady, w wyniku czego potrafią
zaakceptowaćograniczenia innych osób. Zrywająze swym perfekcjonizmem i stająsię
wdzię . Równie prawdziwe jest jednak to, ż
czni za to, co mają e inni poprzez akceptację
samego siebie stająsięgorsi.
Wyobraź
my sobie cał
kiem przyzwoitego czł
owieka, który próbuje pokonaćswąskł ć
onnoś
do gniewu, poś
wię
ca siędla innych, próbuje panowaćnad swym popę
dem pł
ciowym —
innymi sł
owy, bardzo sięstara byćdobry. Nastę
pnie wpadająmu w ręce jedna lub dwie
książ
ki, które mówiąmu, ż
e jużjest dobrym czł , ż
owiekiem. Dowiaduje się e może zaufać
swoim impulsom, ż ,ż
e nie powinien baćsiębyćsobą e nie ma powodu, by miałsięwstydzić
swego gniewu lub popę
du pł
ciowego, ponieważsąto w końcu rzeczy ludzkie. Może
, ż
przeczytać e lew nie wstydzi sięrobićtego, co robiąinne lwy, wię
c dlaczego czł
owiek
miał
by wstydzićsięrobićto, co wydaje mu sięnaturalne? Ponieważmamy do czynienia z
kimś
, kto zawsze byłraczej dobrym czł
owiekiem, nie bę
dzie mu trudno w to wszystko
uwierzyć
. Moż ćczę
e go nawet natchną ste odwoł
ywanie siędo osobistego rozwoju i odwagi,
charakteryzują żki. Jego akceptacja samego siebie przedstawiona jest jako akt
ce tego typu ksią
odwagi. W rzeczywistoś , która nie dostrzega, że
ci zaakceptowałon naturalistycznąfilozofię
natura ludzka znacznie sięróż
ni od natury innych zwierzą
t. Zachowaniem zwierzę
cia kierują
jego instynktowne ograniczenia. Gdy jednak czł
owiek zaczyna kierowaćsięw swoim
ą
postępowaniu wył ownie ani jednej rzeczy, której nie był
cznie instynktem, nie ma dosł by w
stanie zrobić
.
Naszemu bohaterowi wszystko zaczyna sięukazywaćw innym ś
wietle. Jego postawa ulega
stopniowej zmianie. Zaczyna odnosićwrażenie, że przez cał
y czas wypierałsięswych
naturalnych praw oraz potrzeb. Zawsze miałskł
onnoś
ci do próbowania tego lub owego,
jednak w przeszł
ości zawsze mu sięudawał
o nad nimi zapanować. Wkrótce dostrzega w nich
ćrozwoju. Jego problemem nie jest już
nie pokusę, lecz możliwoś : „Czy to dobre, czy zł
e?",
ć?" lub cośpodobnego. Rzecz jasna, „okazja, by się
lecz: „Czy jest to okazja, by sięrozwiną
ć
rozwiną" brzmi tak samo jak „okazja, by sięczegośnauczyć
" — czyli może to być
cokolwiek. Wkrótce bę
dzie robiłrzeczy, które kiedyśuznał
by za odrażające. Cał
kowicie
ćdostrzegania ich prawdziwej istoty. Zamiast rozwinąćswąsamoś
utraci zdolnoś ć
wiadomoś,
stępi swąumieję ćodróż
tnoś niania dobra od zł
a.
KIEDY GRZECH STAJE SIĘNASZĄDRUGĄNATURĄ
Fakt, ż
e potrafimy sięprzyzwyczaići przyzwyczajamy siędo róż
nych rzeczy w takim
stopniu, że stająsięone nasządrugąnaturą
, nie mówi jeszcze, czy należ
y sięz tego cieszyć
,
czy nie. Jedni przyzwyczajająsiędo swego niewolnictwa, inni do swego nierządu. „Nie
szczyćsiętym — pisałChesterton — że twąbabkęszokował
o coś
, co ty, wskutek
przyzwyczajenia, moż
esz oglą
daćlub sł
uchać
, nie doznają
c przy tym szoku... Może to
, że twoja babka był
oznaczać tkowo żywym i energicznym stworzeniem, a ty jesteś
a wyją
paralitykiem". Na tym polega problem związany z nawykiem zbyt ł
atwego akceptowania
samego siebie. Nawyk ten, podobnie jak i inne, czasami nie pozwala nam myś
leći paraliż
uje
ćodpowiedniego reagowania.
naszązdolnoś
Oto co na temat grzesznych nawyków zawsze mówił
o chrześ
cijaństwo. Kł
opot z
dostrzeganiem swej wł
asnej grzesznoś dzy innymi na tym, ż
ci polega mię e im wię
cej
ćdostrzegania popeł
grzeszymy, tym mniejsza jest nasza zdolnoś ędów. Kiedy ktoś
nionych bł
ym, chyba, że zbiera mu sięna
jest pijany, zamroczenie alkoholowe nie wydaje sięniczym zł
wymioty. W podnieceniu wywoł
anym zbliż
ają
cym siękontaktem seksualnym pójś
cie z drugą
osobądo ł
óżka wydaje sięraczej czymśdobrym. Dopiero po wszystkim przychodzi
zastanowienie. Jeś
li jednak niedozwolony seks stanie sięnaszym nawykiem, zniknie nawet
owa refleksja. Spróbujmy zastosowaćw praktyce swąskł ćdo oszustw i obł
onnoś udy, a wnet
przestaniemy uważaćto za szalbierstwo i nazwiemy smykał
kądo interesów.
Bardzo trudno zachowaćnam obiektywizm w stosunku do wł
asnych grzechów, zwł
aszcza
jeś o nam w nawyk zbyt ł
li weszł atwe akceptowanie samych siebie. Grzechy sąnam zbyt
bliskie; jest nam z nimi zbyt przyjemnie i wygodnie. Znacznie ł
atwiej poddaćpróbie
psychologiczny punkt widzenia, odnosząc siędo innych osób. Otóżbardzo ł
atwo jest
spekulować oby na ś
, jak przyjemnie był wiecie, gdyby ludzie nauczyli sięakceptowaćsamych
siebie. Zastanówcie sięjednak, co by to oznaczał
o. Pomyś
lcie na przykł
ad o tych, którzy
utrudniajążycie wam lub komuś
, na kim wam zależy. Dostrzegliś
cie ich okrucieństwo,
egoizm, brak uczciwoś
ci i bezwzglę ć
dnoś, z jakąmanipulująinnymi. Czy naprawdę
chcielibyś
cie, aby zaakceptowali siebie takimi, jacy są? Czyżnie był
oby to dolewanie oliwy
, ż
do ognia? I czyżnie jest prawdą ś
e najczęciej ktośtaki rzeczywiś
cie akceptuje samego
siebie, a nawet chlubi sięswoimi wadami? „Owszem, jestem samolubny. I cóżz tego?
cie, że będękł
Przynajmniej nie dam sięnikomu wykorzystać" albo „Oczywiś amał
, jeś
li będę
: tak jużjest na tym ś
musiał wiecie". Znamy takich ludzi. Znamy teżtakich, którzy chwaląsię
,
z iloma kobietami jużspali. Czy nie chcielibyś
cie, aby ludzie ci zmienili sięzanim za-
akceptująsamych siebie — nie tylko w interesie tych, którzy ich otaczają
, lecz w ich wł
asnym
interesie? Zanim bę
dzie za póź
no?
ZRZĘDA CZY ZRZĘDZENIE?
Mówię„zanim bę
dzie za póź
no", ponieważpowtarzają
ce sięgrzechy, tak jak pojawiają
ce się
żna nowo pę
wcią cherze, coraz bardziej twardnieją
, stają
c sięczymśzrogowaciał
ym i
pozbawionym czucia. Koś
cioł
y chrześ
cijańskie zawsze najgorę
cej przestrzegał
y wł
aśnie
przed tym procesem twardnienia, a nie przed naszymi sporadycznymi potknię
ciami. Powolne
narastanie mał
ostkowej mś
ciwoś
ci, kł
ótliwoś
ci, nadą
sania i tym podobnych nawyków, na

uższąmetęokazuje siębardziej niebezpieczne dla naszej duszy niżbiją
cy w oczy,
amy skruchę. W Rozwodzie
karygodny czyn, do którego sięprzyznajemy, i za który wyraż
ostatecznym Lewis opisuje kobietę
, której ż
ycie to pasmo nieustannego zrzę
dzenia. Stwierdza
on w pewnym momencie, że należał
o by zadaćpodstawowe pytanie, czy kobieta owa „tylko
zrzę
dzi czy jużjest zrzędą ćw zrzę
". Można wpaś dliwy nastrój, a mimo to pozostawaćkimś
, kto wciążpotrafi odnieś
wyraźnie innym, kimś ćsiędo owego stanu krytycznie i mu się
oprzeć ćtaki dzień, kiedy nie będzie to jużmożliwe. Nie bę
. „Może jednak nadejś dzie już
ciebie, czyli kogoś
, kto mógł
by poddaćten stan ducha krytyce, czy choć
by sięnim cieszyć
.
ce końca, zrzędzenie". Obawiam się, że
Pozostanie tylko monotonne jak maszyna, nie mają
dy z nas zetknąłsięw życiu z tego typu ludźmi, do takiego stopnia opanowanymi jakimś
każ
, iżwydaje się, że nie pozostał
ponurym nastrojem lub depresją o w nich jużnic ludzkiego,
jedynie sam ten nastrój, będą
cy twardąi pustąobudową.
Chrześ
cijaństwo nazywa to niewolągrzechu. Z jej najgorsząformąmamy do czynienia
my przez grzech, ż
wówczas, gdy tak bardzo opanowani jesteś e nawet nie zdajemy sobie
sprawy z naszej niewoli. Ale można teżś
wietnie sobie zdawaćsprawęz wł
asnej niewoli, a
ad, że kogoś„trawi" ż
mimo to nie umiećsobie z niąporadzić. Mówi sięna przykł ądza lub

ciekł
ość
, albo ż
e ktośznajduje sięw „szponach" zazdroś
ci. W tych wytartych zwrotach
mieś
ci sięduż
o psychologicznej prawdy. Na przykł owo trawićcał
ad sł kiem sł
usznie sugeruje,
ćcośpoż
iżnasząosobowoś era lub ż
e pochł
ania jąogień. Kiedy cośtakiego nam sięprzytrafi,
dosł ćulega zagł
ownie czujemy, jak nasza osobowoś adzie. Wiemy, ż
e jeś
li tak dalej potrwa,
nic z nas nie zostanie; mimo to czujemy, ż
e niemal nie jesteś
my w stanie zapanowaćnad
naszymi namiętnoś ad, że pragnienie zemsty potrafi nas tak wypaczyć
ciami. Wiemy na przykł ,
że nawet jeś
li od niej giniemy, tracimy przyjaciół
, a może i zdrowe zmysł
y, to uparcie
pragniemy zemsty, podsycamy ją, a nawet stawiamy jąponad wszelkie dobre rzeczy, którymi
moglibyś
my sięcieszyć
.
Nie powinniś
my sobie gratulować
, jeś
li udał ćowych skrajnych form
o nam sięunikną
niewoli. Istniejąjeszcze inne, bardziej rozpowszechnione. Każdy grzeszny nawyk, z którym
nie potrafimy zerwać
, wpędza nas w niewolęgrzechu. Ni mniej, ni więcej, tylko to wł
aśnie
przyznajemy za każ
dym razem, gdy odradzamy innym popadanie w nał
ogi, które mająnad
nami wł
adzę
. Dlatego rodzice czująsięczasem niezrę
cznie, kiedy nie pozwalajądziecku
robićczegoś
, co robiąsami. Dziecku trudno jest zrozumieć
, dlaczego — skoro pewne
zachowanie jest ażtak naganne — sami nie przestaniemy w ten sposób postę
pować
. Dziecko
żko jest zerwaćze zł
nic jeszcze nie wie na temat tego rodzaju niewoli, nie wie teżjak cię ymi
nawykami. Najlepiej był
oby, gdybyś
my sł
użyli dziecku dobrym przykł
adem, jeś
li jednak jest
to ponad nasze sił
y, powinniś ż
my przezwycięyćswądumęi powiedziećmu, że istniejąpewne
, mimo ż
zasady, których warto przestrzegać e nam samym nie zawsze sięto udaje. My może
utraciliś ć
my wolnoś, pozwalają , że naszego
cąsprostaćtym zasadom, lecz mamy nadzieję
dziecka cośpodobnego nie spotka.
KUCIE ŁAŃCUCHÓW
, że ludzie, którzy uważ
Zakrawa na ironię ają
, iżw nał
ogowym hazardzie, alkoholizmie lub
rozwią
zł ci nie ma nic ś
oś miesznego, wyś
miewajątych wszystkich, którzy próbująuczynić
pierwsze niezbę
dne kroki, pozwalają ćtego typu przyzwyczajeń. Katechizm, którego
ce unikną
nauczył
em sięjako chł
opiec, stwierdza wprost:
„Zwykle mał
ym chł
opcom i dziewczętom nie grozi niebezpieczeństwo popeł
niania
grzechów ś
miertelnych. Mogąoni jednak popeł
niaćdrobne grzechy. A jeś
li w dzieciństwie
celowo popeł
niajągrzechy pospolite i nie starająsięich unikać
, to kiedy dorosną
, będą
popeł ż
niaćgrzechy ciękie". Wszystkich dzisiaj ś
mieszy tego rodzaju rozumowanie, lecz jest
to akurat wł
aściwe myś
lenie psychologiczne. Bitwęwygrywa sięlub przegrywa wł
aśnie tu: z
drobnymi przyzwyczajeniami, z pierwszymi pokusami. Jedno prowadzi do drugiego — do
zahartowania albo czyichśzalet, albo wad. Jest w tym cośz kucia ł
ańcuchów, o czym sięzbyt
późno przekonałduch Marleya z Opowieś
ci wigilijnej Charlesa Dickensa.
Myś
li te przedstawiam nie jako teologiczne spekulacje, lecz jako fakty psychologiczne.
Jeś
li pozbę
dziemy sięokreś ćludzi bę
lenia „niewola grzechu", większoś dzie skł
onna uznać
istnienie tego zjawiska.
Wię ć ludzi bez problemu potrafi zrozumieć zjawisko bycia zniewolonym przez
kszoś
narkotyki, alkohol, papierosy, czy nawet czekoladę
. Jak wiemy, w niektórych wypadkach
moż
e to byćcał
kowite zniewolenie. Czł ć
owiek traci wówczas swąwolnoś. Nie może prze-
stać
. Traci wszelkąkontrolę , że niektórzy stająsięniewolnikami seksu. Mał
. Wiemy też o
tego, jest to coś
, na czym grająproducenci pornografii, kiedy posł
ugująsięsformuł
owaniami
typu „niewolnik mił
oś d oczywista ironia, ż
ci". Stą e im bardziej społ
eczeństwo jest
wyzwolone w sferze seksu, tym wię
ksza jest jego obsesja seksualnej niewoli.
GRZECH I CHOROBA
Mamy wystarczają o dowodów na to, że zjawisko okreś
co duż lane przez chrześ
cijan
mianem „niewoli grzechu" faktycznie istnieje. Możecie, zgodnie z nowym zwyczajem,
nazywaćje jak chcecie, istniejąjednak powody, by pozostaćprzy starym okreś
leniu. Grzech,
skrucha i przebaczenie — każde z tych sł
ów zakł ći odpowiedzialnoś
ada wolnoś ć. Ich
przekreś
lenie bardzo często oznacza równoczesne przekreś
lenie wolnoś
ci i
odpowiedzialnoś
ci. Ogólnie rzecz biorą
c, cośtakiego wł
aśnie sięwydarzył
o. Zjawisko
niewoli grzechu przemianowaliś
my na „chorobę
". Chrześ
cijanom pomysłten moż
e się
ś
czę , ponieważwierząoni, ż
ciowo podobać e jeden grzech — grzech pierworodny —jest

aściwie zaburzeniem genetycznym. Jeś
li jednak przyjrzymy siękonkretnym grzechom,
chrześ
cijanin bę
dzie mniej skł
onny sprowadzaćje na pł
aszczyznęmedyczną
.
ę
Po pierwsze, błdem jest przyrównywanie grzechu do choroby. Grzech uważ
any jest czę
sto
za cośpodniecają
cego i dają ć
cego przyjemnoś; choroba nie. Ludzie nie dąż
ądo artretyzmu w
taki sam sposób jak do popeł
nienia cudzoł ćkiepski komplement
óstwa. Po drugie, jest to doś
pod adresem rodzaju ludzkiego; pozbawia nas prawdziwej godnoś
ci, to znaczy wolnoś
ci
wybrania dobra. Medal z napisem: „Wszystkie grzechy pana Smitha to tylko choroba", ma na
odwrocie: „Źródł
em cnót pana Smitha sąwitaminy". W taki sposób moż
na czł
owieka
sprowadzić do poziomu chodzą
cego sklepu chemicznego. To nasza skł ć do
onnoś
wspaniał
omyś ci i życzliwoś
lnoś ci każ
e nam czę ę
sto usprawiedliwiaćbłdy innych, traktując je
jako chorobę, lecz czy jest w tym prawdziwa życzliwoś
ć? Czy zależ
y nam na tym, aby inni w
taki sam sposób myś
leli o naszych zł
ych uczynkach? A może chcemy byćgł
askani po gł
owie
niczym dzieci i sł
yszeć
, jak jakiśdorosł
y usprawiedliwia nas, mówią
c: „Biedny Billy, nic na
to nie moż
e poradzić" albo jeszcze gorzej: „Biedny Billy, urodziłsięz niedoborem
endorfiny".

POWAŻNE TRAKTOWANIE LUDZI

Chrześ
cijaństwo poważ
nie podchodzi do grzechu, ponieważpoważnie podchodzi do
czł
owieka. Nie przyjmuje dziecinnych usprawiedliwieńnaszego postępowania, ponieważ
nasze postę
powanie jest tym, co liczy sięnajbardziej. Kiedy chrześ
cijaństwo mówi o
godnoś
ci osoby ludzkiej, nadaje temu okreś
leniu wyjątkowo wielkie znaczenie, w zestawieniu
z którym jego potoczne użycie wydaje siędziecinnąmową
.
Chrześ
cijaństwo to trudne wyzwanie. Jednąz rzeczy, które przeszkadzająnam to dostrzec

jest nasz wypaczony pogląd na to, kim jest Bóg. Niektórzy z nas dali sobie wmówić e jeś
li
Bóg w ogóle istnieje, to musi On byćstworzony na obraz i podobieństwo naszych bardziej
wyrozumiał
ych i dobrodusznych psychoterapeutów. Sprowadza to nas do istot stworzonych
na obraz i podobieństwo klientów oraz pacjentów szpitalnych. Dopiero gdy ponownie
zaczynamy sobie zdawaćsprawęz cał ci i ś
kowitej czystoś wię ci Boga, trafia do nas, że nie
toś
e On po prostu przymykać oczu na grzech niczym jakiś mnich z Opowieś
moż ci
kanterberyjskich. Niedocenianie grzechu to tylko odwrotna strona problemu niedoceniania
Boga. Lepiej jużmiećprzed oczami królestwa ze spiczastymi wieżyczkami i groź
nąmagię
niżdopuś
cićdo tego, by obraz Boga myliłsięnam ze spisem obowią
zków zawodowego
psychologa.
Jeś
li jesteś
my dzieć
mi Boga lub choć
by Jego sł
ugami, to wszystko, co robimy, jest — by
posł
użyćsięokreś tym z Chance or the Dance (Przypadek czy taniec) Thomasa
leniem wzię
Howarda — „niesamowicie nał
adowane znaczeniem". Jeś
li naszym obowią
zkiem jest
uczestniczenie w tym, co stworzyłBóg, to nie bez znaczenia jest, czy obowią
zek ten
niamy dobrze czy ź
wypeł li Pismo ś
le. Bóg, jeś wię
te może tu byćjaką
kolwiek wskazówką
, nie
podchodzi do naszego postępowania jak do interesują
cego zjawiska przyrodniczego. Wrę
cz
przeciwnie, wyraź enie, ż
nie odnosi sięwraż e traktuje On nas tak, jak król traktuje rycerza
wysył
anego z waż ż
nąmisjąlub jak ojciec traktuje syna, z którym wiąe wielkie nadzieje.
Psychologia popularna to w poł
owie wychwalanie godnoś
ci ludzkiej, w poł
owie
zwalnianie nas z odpowiedzialnoś ć? Nie należy w jednej chwili
ci. Lecz cóżto za godnoś
mówićkomuśo jego peł
nym czł
owieczeństwie po to, by w nastę
pnej dawaćdo zrozumienia,
że nie spoczywa na nim wię ćniżna pierwszym lepszym warzywie. Te
ksza odpowiedzialnoś
sprzecznoś
ci na pł
aszczyźnie teoretycznej ostatecznie stająsięwidoczne w praktyce. Bał
agan,
panują
cy obecnie w naszym systemie wymiaru sprawiedliwoś
ci jest tego dobrym przykł
adem;
w zbyt wielkim stopniu opiera się on na psychologicznych koncepcjach winy i
odpowiedzialnoś y, ż
ci — koncepcjach, które sprawił e system ten znalazłsięniemal w ś
lepym
zauł ćdo wydawania wyroków skazujących, zaległ
ku. Niechę e sprawy są
dowe oraz wzrost
przestę
pczoś ś
ci przynajmniej częciowo wynikająz nowego poglą
du, jakoby dobro i zł
o
należał
o mierzyć
, stosując raczej kryteria psychologiczne niżprawne czy moralne, oraz z
innego, równie wą du, jakoby sędziowie i ł
tpliwego poglą awa przysięgł
ych powinni peł
nić
rolępsychoterapeutów. Sprawa Hinckleya [niedoszł
ego zabójcy Ronalda Reagana] to tylko
najbardziej rzucają
cy sięw oczy przejaw tego problemu.
c tak ł
Dlaczego wię atwo akceptujemy każdąnowąrewelacjępsychologiczną
? Ponownie
ćpsychologii w znacznym stopniu wynika z jej podobieństwa
wracam do tezy, iżatrakcyjnoś
do chrześ
cijaństwa. Ponieważzastosował
a ona ję
zyk chrześ
cijaństwa do wł
asnych potrzeb,
cijańskich uczuciach. Wydaje się, ż
jest w stanie niezwykle skutecznie graćna chrześ e dla
wielu z nas psychologia to chrześ
cijaństwo „po okazyjnie niskiej cenie".
Na przykł
ad jednym z problemów pojawiają
cych sięzarówno w chrześ
cijaństwie, jak i w
d, ż
psychologii jest poglą e nie powinniś
my sięnawzajem osą
dzać. Nasz Pan powiedział
: „nie

dźcie [innych] (...)" — przynajmniej temu wezwaniu społ
eczeństwo psychologiczne jest
rzeczywiś
cie wierne. Owa postawa nieosądzania innych, nadająca psychologii chrześ
cijański
posmak, prawdopodobnie tł
umaczy dzisiejsząskł ćdo cał
onnoś kowitego porzucenia problemu
grzechu. Zbytnie zainteresowanie grzechem wydaje sięnie do pogodzenia z nakazem
nieosą
dzania innych.

PRAWDZIWY SENS SŁÓW „NIE SĄDŹCIE"


Sł dźcie" oznaczają jednak, że nie mamy osądzać wewnętrznego stanu
owa „nie są
owieka. Nie oznaczają one, że nie mamy osądzać jego postę
czł powania. Kobiecie
pochwyconej na cudzoł : „W porządku. W gruncie rzeczy nie
óstwie Chrystus nie powiedział
zrobił
aśnic zł
ego". Powiedziałjej: „Od tej chwili jużnie grzesz". W naszym społ
eczeństwie
terapeutycznym o róż
nicy tej często sięjednak zapomina. Zamiast pielę
gnowaćpostawę
„nienawiś
ci do grzechu i mił
ości do grzesznika", nie jesteś
my jużpewni, czy mamy jakie-
kolwiek prawo nienawidzićgrzech lub nawet tak go nazywać
. Mał
o tego, chrześ
cijańskie
zalecenia stał
y sięniemalż
e swoim wł
asnym zaprzeczeniem. Obecnie powstrzymujemy sięod
oceny czyjegośpostę
powania, choćtracimy mnóstwo energii, próbują
c ocenićjego stany
duchowe oraz motywy postę ą
powania, co jest zadaniem należcym do Boga, nie do nas.
Jednym z powodów, dla których nie powinniś
my wydawaćsą
dów na temat subiektywnych
stanów innych osób jest prawdopodobnie to, że po prostu nie jesteś
my do tego należycie
przygotowani. Jest to dla nas zbyt skomplikowana materia.
Panował ącznie do Boga, a nie do nas, należ
o niegdyśprzekonanie, iżto wył żenie
y drą
wewnę
trznych labiryntów czł
owieka. Ogólnie rzecz biorą
c, jesteś
my w stanie osądzić, czy
Tommy Thompson ukradłpienią
dze z szuflady. Moż ćtrochędalej i wziąćpod
emy teżpójś
uwagęfrustracjępana Thompsona, wywoł
anąjego bezrobociem oraz brakiem perspektyw. Z
tych powodów moż
e obejdziemy sięz nim trochęł
agodniej. Jak daleko jednak mamy się
jeszcze posunąć
? Czy mamy wnikaćw to, jak byłwychowywany w dzieciństwie? Jakie
oglą
dałprogramy telewizyjne? Jak bujną (lub upoś
ledzoną) miałwyobraźnię
? Jakie
symboliczne znaczenie mająw jego życiu szuflady z gotówką ,ż
? Chesterton zauważył e jest
taki moment, kiedy zabieramy siędo „obliczania nieobliczalnego". W tym momencie nawet
nasze prawidł
owe kalkulacje stająsięnie kalkulacjami, lecz zaklę
ciami i zwykł
ym beł
kotem.
Wykroczyliś
my poza zakres swych możliwoś
ci.
WEJŚCIE NA POKŁAD TONĄCEGO STATKU
Jak jużsugerował
em wcześ
niej, czasami chrześ
cijanie zaczynająpostępowaćzgodnie z
teoriami psychologicznymi, zanim jeszcze psychologowie skończąsięnad nimi zastanawiać
.
Innym razem możemy, niestety, zauważyćjak wchodząna statek dokł
adnie w tym momencie,
gdy psychologowie szykująsiędo jego opuszczenia. Niektórzy najwybitniejsi psychologowie
— Coles, Menninger. Bettelheim, Mowrer, Campbell oraz Gaylin — próbowali w ostatnich
latach przywrócićpoję , ż
cia grzechu i winy. Inni przekonali się e poczucie wł
asnej wartoś
ci
lub jego brak to zbyt pł
ytkie pojęcie, by mogł
o byćpomocne w analizie trudnej sytuacji, w
jakiej znalazłsięczł
owiek.
W tym samym czasie jednemu z czoł
owych chrześ
cijańskich kaznodziejów przyszł
a do
gł l, że przyczynągrzechu jest „negatywny wizerunek wł
owy myś asny" oraz że sam grzech
należy obecnie zdefiniowaćna nowo jako „jakikolwiek czyn lub myś
l, która pozbawia mnie
lub innąosobępoczucia wł
asnej wartoś
ci". Obecnie ten sam czł
owiek definiuje ponowne
narodzenie w ten sposób, że „wizerunek wł
asny musimy zmienićz negatywnego na
pozytywny".
Podobnątendencjędaje sięzauważ
yćw podręcznikach do religii, stosowanych w liberalnym
Koś
ciele katolickim oraz Koś enie, że
ciele protestanckim. Po przeczytaniu ich odnosi sięwraż
chrześ ą
cijaństwo sprowadza sięwyłcznie do mił
ości wł
asnej. Rzadko kiedy mówi sięo
grzechu, a jeś ś
li jużsięo nim mówi, to jest on najczęciej przedstawiany jako przeszkoda w
osobistym rozwoju — coś
, co utrudnia nasze samourzeczywistnienie. Czę
sto teksty, na
których opieramy chrześ
cijańskąedukacjęnaszych dzieci, trudno odróż
nićod tekstów
ćz psychologii.
przeznaczonych do zaję
• Oczywiś , ż
cie, zwolennicy takich programów nauczania twierdzą e psychologia pozostaje
w zgodzie z Pismem ś
więtym: że wszystko, co stworzyłBóg, jest dobre, ż
e nie stworzyłOn
, selektywne odczytanie Pisma ś
byle czego, itd. Jest to, ma sięrozumieć wię
tego. Księga
Rodzaju nie odnotowuje żadnego dowodu ś cego o tym, ż
wiadczą e po upadku czł
owieka Bóg

spojrzałi stwierdził e on równieżbyłdobry.
W każ
dym razie faktyczny skutek owych programów jest taki, jakiego moż
na był
o
. Zmniejszająone ś
oczekiwać ćgrzechu, tak ż
wiadomoś e nawet w Koś
ciele katolickim,
cieszącym sięniegdyśczymśw rodzaju zł
ej sł
awy z powodu kultywowania poczucia winy,
wiele dzieci nie widzi w pokucie żadnego sensu. I to nie dlatego, że bardziej im odpowiada
protestancki zwyczaj wyznawania Bogu grzechów bez czyjegokolwiek poś
rednictwa, lecz
dlatego, ż
e nie wiedzą
, z czego miał
yby sięspowiadać. Jedyna znana im ewangelia to zasada
bycia O.K.
Nie jestem pewien, dlaczego katolicy sąpod tym względem tak silnie podatni na
ugo irytowałich zarzut, ż
psychologizm. Może zbyt dł e sąś
redniowieczni, wię
c teraz starają
sięto nadrobić
, „bę
dąc na czasie". A moż
e katoliccy chrześ
cijanie, których zawsze bardziej
interesował
o to, co moż
na nazwaćpsychologiąduszy, sąw zwią
zku z tym pozytywnie
nastawieni do metod proponowanych przez psychologię
.
Tak czy owak, na lekcjach religii mówi siędzieciom bardzo niewiele na temat osobistych
grzechów i indywidualnego sumienia, natomiast bardzo dużo na temat zbiorowej winy i
społ ż
ecznego sumienia. Najcięsze grzechy, te, które powinny budzićnasz niepokój, to
grzechy cał
ego społ
eczeństwa. Na to kł
adzie siędziśnajwiększy nacisk.
GRZECHY OSOBISTE
Bez wą
tpienia istnieje dziśpotrzeba ujawnienia grzechów społ
eczeństwa. Moż
e za mał
o na
nie zwracano uwagęw niedawnej przeszł
ości. Jednak chrześ
cijańscy nauczyciele, którzy
kł ą
adąnacisk na grzechy zbiorowe, kosztem nauczania o grzechach osobistych, z cał
pewnoś
ciąwyś ąprzysł
wiadczajązł , ż
ugęswoim podopiecznym. Czy przypuszczają e gdy
zostaniemy wezwani na są
d. Bóg będzie nas wypytywaćjedynie o nasze poglądy na temat
odu na ś
pokoju i gł wiecie? Nie bę
dzie to trudny egzamin. Ilu z nas opowiada sięza gł
odem
lub przeciw pokojowi? Nic nas nie kosztuje szczere pragnienie, by zapanował
a
ćspoł
sprawiedliwoś eczna i by cierpieniom poł
ożono kres.
, że pytania bę
Niestety, obawiam się dąo wiele bardziej osobiste i niepokoją
ce. Bę
dąone
dotyczyćtamtej samotnej dziewczyny, którąwykorzystaliś ż
my, a o której jużzdąyliś
my
zapomnieć
, lub chorego albo siedzą
cego w wię
zieniu krewnego, którego skrupulatnie
my (pewnie dlatego, ż
unikaliś e byliś
my zbyt pochł
onię
ci uczestnictwem w marszach
my stanąćw
pokojowych), lub teżnaszego skończonego tchórzostwa, kiedy to nie potrafiliś
obronie czyjegośdobrego imienia. Przekonamy sięwówczas, że nasze życie prywatne i nasze
osobiste grzechy traktowane sąw niebie z nieco większąpowagąniżnasze stanowisko w
kwestiach globalnych.
am sobie, ż
Wyobraż e gdy nadejdzie ten czas, przekonamy się, że sprawy mająi miał
y się
nie inaczej. Psychoterapeutyczny nonsens oraz ł
zupeł atwe wymówki, którymi siędziś
pocieszamy, ulotniąsię
, a nasze prawdziwe powoł
anie stanie sięwyraź
nie widoczne, takie,
my je zawsze widzieli, gdyby nasza ś
jakim byś ćbył
wiadomoś a naprawdępodwyż
szona. Nie
pomoż umaczenie, ż
e wówczas tł e jedynie stosowaliś
my siędo najlepszych dostępnych porad
psychologicznych. Nigdy nie był
y to porady, do których mieliś
my sięstosować
. Najwię
kszą
dzie wówczas ś
nadziejądla nas bę ć
wiadomoś, ż
e Syn Czł
owieczy przyszedł
, aby zbawić
grzeszników, oraz ż
e mił
osierdzie Boż ć
e jest równie wielkie jak Jego sprawiedliwoś.
ROZDZIAŁVII
O ponownym narodzeniu
Grzech pierworodny i szlachetny dzikus
Potrzeby duchowe psychologów
Psychologia ponownego narodzenia

Cele psychologii można by z grubsza streś


cićprzy pomocy takich nagł
ówków,
jak „przystosowanie się", „radzenie sobie", „harmonia", „speł
nienie", „wiara w
siebie", „lepsze zwią
zki" itd. Szlachetne to cele, niezł
y azyl tak dla chrześ
cijan,
jak i nie-chrześ
cijan. Nie należ
y ich jednak mylićz chrześ
cijańskim programem
dla ludzkoś ćczęsto dzieje. Idea chrześ
ci — choćtak się, niestety, doś cijaństwa
jest cał
kiem inna. Chodzi w niej nie o przystosowanie się, lecz o przemianę
; nie o
regulację
, lecz o wymianęsilnika na zupeł
nie nowy. Chrześ
cijaństwo gł
osi
ćponownego narodzenia. O to w nim, mówią
koniecznoś c najkrócej, chodzi. Jeś
li
potrafisz, osią
gnij speł
nienie, peł
nięi harmonię, lecz niezależ
nie od tego czy ci się
to uda, czy nie i tak bę
dziesz musiałsięponownie narodzić
.
DOWODY Z ZEWNĄTRZ
Gdyby to mówili jedynie chrześ
cijanie, problem wyglą
dał
by nastę
pują
co:
„Chrześ
cijaństwo mówi to, a psychologia tamto. I komu tu wierzyć
?" Poszukajmy
zatem potwierdzenia gdzie indziej. Jeś
li to, co chrześ
cijaństwo mówi o naturze
ludzkiej, jest prawdą
, to należał , że dowody na to znajdziemy
o by sięspodziewać

ród nie-chrześ
cijan.
Faktem jest, że nie tylko chrześ
cijanie gł ćponownego narodzenia.
osząkoniecznoś
Tak samo myś
li wię ćspoł
kszoś eczeństw prymitywnych. Świadcząo tym ich
rytuał
y. Widaćto w rzeczach, które traktująz największąpowagą
; rzeczach,
wokółktórych organizująobrzę
dy, i do których przygotowująsiętygodniami i
miesią cie na ś
cami. Bycie narodzonym raz — naturalne przyjś wiat — najwido-
czniej im nie wystarcza, gdyżich rytuał
y inicjacyjne peł
ne sączynnoś
ci i gestów
symbolizują
cych odrodzenie się
.

KROKODYLE, ŁAŹNIE PAROWE I BARANIE SKÓRY


ś
Najczęciej spotykany rytuałinicjacyjny polega na tym, ż
e mł
ody czł
owiek
dy męż
biegnie przez tunel, utworzony przez dwa rzę czyzn, którzy chł
oszczągo
witkami. Jeś
li skoncentrujemy sięna krwi, siniakach i „prymitywizmie" tego
du, umknie nam najważniejsze: ż
obrzę e narodziny to rzecz bolesna i krwawa. Nie
moż , że odrodzenie będzie banalnym incydentem niczym
na oczekiwać
przymiarka u krawca. Wś
ród niektórych plemion Nowej Gwinei inicjacja polega
na wczoł
ganiu sięw otwartąpaszczękrokodyla i wyjś
ciu jego drugim końcem.
Śpieszędodać
, ż
e jest to martwy krokodyl, z odcię
tym ogonem. Zostawia sięw
nim jednak tyle krwi i wnętrznoś
ci, by mł owiek miałś
ody czł ć
wiadomoś, ż
e
ą przeprawę. Na Pół
odbyłniezwykł nocnozachodnim Wybrzeż
u (w USA)
indiańscy chł
opcy musząw ramach obrzę ćdo ł
du wejś aźni parowej i tak dł
ugo się
ćna zewną
w niej pocić, ażstanąsięna tyle gibcy, by móc sięprzecisną trz przez
y otwór w ś
mał cianie. Plemiona w innych rejonach ś
wiata budująw buszu lub

ungli chaty inicjacyjne, w których osoby odbywają
ce inicjacjęzamykane sąna
e tygodnie lub miesiące niczym w ł
cał , ż
onie matki. Sądzę e symbolika ta nie
wymaga wyjaś
nień.
Wszystko to ma moż
e niewielki zwią
zek z chrześ
cijańskim zwyczajem chrztu,
jednak tkwi w tym ten sam instynkt. Podobnie jest z wszystkim innym,
ą
włczywszy nawet przekonanie, że aby miećw sobie prawdziwe ż
ycie, trzeba
najpierw umrzećdla samego siebie. Dlatego wł
aśnie niektóre ludy grzebią
wkraczają
cych w dorosł
ośćw pł ć
ytkich grobach, przykrytych liśmi. Dlatego też
ludy Bantu obchodząobrzę
d zwany „ponownym narodzeniem", polegają
cy na
tym, ż
e przed ceremoniąobrzezania chł
opiec zostaje spowity przez ojca w barani
ż
ołądek, w którym nastę
pnie pozostaje przez trzy dni. Mircea Eliade, znany
, ż
historyk religii, zwraca uwagę e „U tego ludu zmarł
ych grzebie sięw pozycji
embrionalnej, spowitych w baraniąskórę
".
Trzy dni. Jest to, rzecz jasna, interesujący zbieg okolicznoś
ci, do którego moż
na
sięw rozmaity sposób ustosunkować emy stwierdzić, ż
. Moż e dowodzi to jedynie,
iżchrześ
cijaństwo jest tylko jednym z fragmentów mitologii, jak wszystko inne.
Wówczas jednak stajemy w obliczu faktu istnienia zdumiewają
cej iloś
ci
mitologii, która w cał
ości zwrócona jest w tym samym kierunku. Coś
, co stanowi
niemal powszechne zjawisko, nie powinno byćlekkąrę
kąodkł
adane na bok.
Wymaga to wyjaś
nienia, a nie zlekceważenia.
ś
Problem częciowo polega na tym, że wybraliś
my kilka niedawnych zjawisk,
wystę
pują
cych w „rozwiniętych" społ
eczeństwach i przyję
liś
my je za normę
.
Warto by raz na jakiśczas przyjrzećsięspoł
eczeństwu psychologicznemu i
zastanowićsię
, jak musimy wyglą
daćw oczach ludów Bantu. Jeś
li chodzi o
rytuał ,ż
y przemiany, to neutralny obserwator może zauważyć e trzy dni spę
dzone
w baraniej skórze wcale nie musząbyćgorsze od siedmiu lat spędzonych w
gabinecie psychiatry, z pewnoś
ciązaśsą o wiele tańsze. I, jak powiada
Huckleberry Finn, „wychodzi na to samo". A moż
e i lepiej. Pewni moi znajomi,
misjonarze ż
yją ród ludów Bantu i innych okolicznych plemion, twierdzą, ż
cy wś e
ludzie ci sąorzeźwiająco wolni od neuroz, które nękająAmerykanów i napeł
niają
kieszeńpsychologom.

MĄDROŚĆPRYMITYWNA

A zatem nie tylko chrześ


cijanie pragnąponownego narodzenia. Kiedykolwiek
spotykamy ludzi, którzy nie ulegli jeszcze wpł
ywowi uczonych lub fachowców od
reklamy, stwierdzamy, ż
e w taki lub inny sposób wyraż
ająoni tęsamąideę
powtórnego narodzenia.
Nikodemowi, który podobnie jak wszyscy faryzeusze byłczł
owiekiem
uczonym, poję
cie to sprawiał
o nie lada kł
opot: „Jakże moż
e sięczł
owiek narodzić

dąc starcem? Czyżmoż ćdo ł
e powtórnie wejś ona swej matki i narodzićsię
?" (J
3,4) Odpowiedźczł
owieka prymitywnego na to pytanie jest zaskakują
co podobna
do odpowiedzi wczesnych chrześ
cijan. Choćmoże sięto wydawaćniemożliwe i
niedorzeczne, należ
y to jednak robić
, choćby w sposób symboliczny.
Nie chcęjednak, by rozumiano to tak, ż
e oto chrześ
cijaństwo nie jest niczym
nowym, a jedynie kolejnąwersjąstarego tematu. Chrześ
cijaństwo oznacza dla
ś nie nowego: w gruncie rzeczy rewolucję
wiata cośzupeł . Ludzie sami potrafili
ćdo tego, że z naturąludzkącośjest nie tak, że jest ona tak wypaczona, iż
dojś
ćdo cał
wymaga nowego narodzenia; jednak nigdy nie potrafili dojś ej prawdy, ani
teżw jaki sposób moż
na tego dokonać
. Wraz z pojawieniem sięchrześ
cijaństwa
ludzie dowiedzieli się, ż
e przemiana, do której tęsknili od najdawniejszych
czasów, jest w gruncie rzeczy moż
liwa do zrealizowania, nie tylko symbolicznie,
lecz w rzeczywistoś
ci.
Chodzi mi o to, że to, co dał
o ś
wiatu chrześ
cijaństwo, moż
e był
o
nadprzyrodzone, jednak nie był
o czymś niezgodnym z naturą
. To, co
zaproponował
o ono czł
owiekowi, był
o dopeł
nieniem jego natury, nie zaśczymś
obcym. I niemal wszę
dzie, gdzie istniał
a moż ćwyboru, ludy pogańskie i
liwoś
prymitywne przyjmował
y nowe chrześ
cijaństwo w miejsce swych dawnych
wierzeń, ponieważdawał
o im ono, i to w najdrobniejszym szczególe, wszystko to,
czego domagał
a sięich wł
asna natura. Jeś
li z drugiej strony wielu uczonych
uważ cijaństwo jest dla nas jakąśzawadą
a, iżchrześ , to pewnie dlatego, że nie
wsł
uchująsięjużoni w gł
os swej natury, lecz tylko w odgł
os różnych teorii i
badań.

GRZECH PIERWORODNY I SZLACHETNY DZIKUS


Dlaczego ludy prymitywne odczuwająowąpotrzebęodrodzenia? Ponieważludzie
ci czują sięnie ukończeni, niekompletni. Cośw ich obecnym ż
yciu jest
niezadowalają
ce, wrę
cz podejrzane. Potrzebny jest im nowy począ
tek.
„Jakikolwiek jestem — pisałChesterton — wiem, że nie jestem taki, jaki być
powinienem". Kiedy czytamy na temat religii ludów prymitywnych lub
rozmawiamy z tymi, którzy je badali, stwierdzamy, że sł
owa te wyrażał ć
y doś
powszechne odczucie. Eliade powiada, że czł
owiek prymitywny „chce byćinny,
niżjest".
Dlaczego? Ponieważ w niemal wszystkich społ
eczeństwach napotykamy
poglą
d, bę
dący odpowiednikiem chrześ
cijańskiej wiary w grzech pierworodny;
przekonanie, ż
e gdzieśna samym począ
tku z ludźmi stał
o sięcośbardzo
niedobrego, w wyniku czego natura ludzka znalazł
a sięna niż
szym poziomie niż
w chwili jej pierwotnego stworzenia. Zanim doszł
o do owego upadku, czł
owiek
ż
yłw zgodzie zarówno z samym sobą, jak i z Bogiem lub bogami. Eliade nazywa
to „Mitem Zł
otego Wieku" i przytacza dowody na jego istnienie w każdej niemal
kulturze. Celem — lub przynajmniej jednym z celów — obrzę
du inicjacji jest
umrzećdla wł ego pogańskiego „ja" i narodzićsiędo nowego życia,
asnego upadł
w którym czł
owiek bę ćw kontakt z sacrum i w ten
dzie mógłponownie wejś
ćswej prawdziwej naturze.
sposób uczynićzadoś
Można by to nazwaćzabobonem, był
aby to cał
kiem uzasadniona reakcja.
Jednak nieuzasadnione jest udawanie, że nic takiego nie istnieje. Obawiam się
,że
tak wł
aśnie robi wielu ludzi, mię
dzy innymi uczeni, którzy powinni miećjednak
wię
cej rozumu w gł
owie. W osiemnastym wieku, kiedy o antropologii wiedziano
bardzo niewiele, Europejczycy podniecali siępoję
ciem Szlachetnego Dzikusa.
Wydawał ,ż
o im się e ludy prymitywne, znajdują
c siębliżej stanu naturalnego, są
wolne od winy i rozgoryczenia. Towarzyszyłtemu poglą
d, iżczł
owiekowi
prymitywnemu, w przeciwieństwie do jego europejskiego odpowiednika, z
radoś
ciąprzychodzi robienie tego, co nasuwa sięw sposób naturalny.
Poglą żjest niezwykle popularny, ale nigdzie chyba jego popularnoś
d ten wcią ć
nie był
a tak wielka, jak wś
ród psychologów ze szkoł
y humanistycznej, którzy bez
przerwy namawiająnas do nawiązania kontaktu z naszym naturalnym „ja".
Zwykle oznacza to pozbycie sięwszelkich zahamowań, ograniczeńoraz zakazów,
i branie przykł dzi, ż
adu z tubylców w przepaskach, o których naiwnie sięsą e nie
majążadnych zahamowańlub zakazów. Zgodnie z tym poglądem, który moż
na
nazwać „Nowym Mitem Zł
otego Wieku", ludy prymitywne, takie jak
amerykańscy Indianie czy plemiona Nowej Gwinei, przedstawiane sąjako wzory
ni i harmonii, ponieważwiedząone, jak ż
peł yćw zgodzie z naturą(to znaczy bez
zahamowań); ponieważnauczył
y sięakceptowaćsiebie takimi, jakimi są
.
Na podstawie tego, co wł
aśnie widzieliś
my, moż ,ż
na stwierdzić e jest to mylny
d. Żaden prawdziwy „dzikus" nie wierzy w mit o Szlachetnym Dzikusie — a
poglą
li tak, to wierzy on, ż
jeś e wszystkie szlachetne dzikusy ż
yły dawno temu, w
Zł cym Upadek, i pragnie staćsiętaki, jak oni. Życie
otym Wieku poprzedzają
zgodne z naturą— jeś
li oznacza to jedynie zaakceptowanie swej ludzkiej
ż
kondycji w takiej postaci, w jakiej jąpostrzegamy, a nie dąenie do ponownego
narodzenia w wymiarze nadprzyrodzonym — nie jest czymś
, co zainteresuje
prawdziwego czł
owieka prymitywnego. Na pierwszy rzut oka zdaje sięon
przyjmowaćżycie takim, jakie ono jest. Widzimy jednak, że gdy przychodzi czas
inicjacji, nagle cał
kiem poważnieje. Nie próbujcie go wówczas nakł
aniaćdo tego,
by zachowywałsięw sposób, jaki wam sięwydaje naturalny, i koniecznie
przestrzegajcie wszystkich zakazów i ograniczeń; i bł ć
agam was, nie kręcie sięw
pobliżu wydzielonych szał
asów!
Czł
owiek prymitywny, podobnie jak chrześ dzi, ż
cijanin, są e z jego naturącoś
jest nie w porzą
dku. Dlatego w społ
eczeństwach prymitywnych, podobnie jak w
przypadku chrześ
cijaństwa, da sięzauważyćpragnienie odstawienia na bok
starego „ja" i rozpoczę
cia wszystkiego od nowa. Przechodzący inicjacjęczęsto
otrzymuje nowe imiędla zaznaczenia zarówno jego nowej toż
samoś
ci, jak i
ś li zamiast tego powiemy mu, ż
mierci jego dawnego „ja". Jeś e potrzebne mu jest
jedynie lepsze wyobraż
enie o sobie, posł
ucha nas uważ
nie — w wię
kszoś
ci
plemiennych społ ćjest oznakądojrzał
eczeństw uprzejmoś ości — lecz nie da
wiary ani jednemu naszemu sł
owu.
„BÓG W BUTELCE"
Nie musimy wszak wybieraćsięna drugi koniec ś
wiata, by spotkaćludzi
niezadowolonych z tego „ja", z którym przyszli na ś
wiat; przechadzka po
niektórych ulicach naszych miast pozwoli nam odkryć niezliczoną rzeszę
niezadowolonych. Czasem ażstrach ich oglą
dać— zbiegów, alkoholików,
narkomanów, klientów sex-shopów — moż
emy sięjednak wiele od nich nauczyć
.

Thoreau powiedział e wię ćludzi „żyje w cichej rozpaczy". Tutaj mamy do
kszoś
czynienia z gł
ośniejsząrozpaczą
. Czego ci ludzie tak rozpaczliwie pragną
?
Odpowiedźbrzmi: transcendencji. Pragną oni uciec od czegoś
: od nudy,
monotonii dnia codziennego, frustracji, nieudanych zwią
zków lub samotnoś
ci. I
ć, do czegośpotęż
pragnągdzieśdojś nego, niezwykł
ego, podniecają
cego; sł
owem,
czegoś oby ich od codziennego życia.
, co wyzwolił
Uroki stanu transcendencji sąnieźle ukazane w powieś
ci Thomasa Wolfe'a
Spójrz ku domowi aniele. W pewnym miejscu autor pisze o tym, jak pierwszy raz
byłpijany.


Wiedział e jest to wielka chwila w jego ż ym ś
yciu. (...) Na cał wiecie nie ma drugiego
czł
owieka jak on, nikt nie potrafił
by sięupićtak wzniosie, tak zachwycają
co, tak
wspaniale. To był
o wię yszałw ż
ksze i wspanialsze od wszystkiej muzyki, jakąsł yciu;
był
o tak wspaniał
e jak najwspanialsza poezja. Dlaczego nikt mu o tym nie powiedział
?
Dlaczego nikt nie umiałtego opisać
? Dlaczego — skoro moż
na był
o kupićboga w
butelce i wypićgo, i samemu zostaćbogiem — dlaczego ludzie nie sąbezustannie pijani?
e jednak bardzo ł
Transcendencja w wersji „zrób to sam" moż atwo wymknąćsię
żnym dż
spod kontroli. Bóg w butelce okazuje siępotę innem z piekł
a rodem,
obdarzonym wł
asnym rozumem. Wkrótce eksperymentatora trzeba ratować
, choć
w rzeczywistoś
ci może mu na tym w ogóle nie zależeć
. Lecz jak go ratować
?
Czasami pytam moich studentów, z których wielu pragnie w przyszł
oś ć
ci nieś
ludziom pomoc, co zaproponują— dajmy na to alkoholikowi — w miejsce „boga
w butelce"? Ich odpowiedzi zwykle nie wykraczająpoza ramy wyznaczone przez
psychologię
: „przystosowanie siędo społ
eczeństwa", „radzenie sobie", „lepsze
wyobraż , ż
enie o sobie" itd. Wydaje mi się e odpowiedzi te nie dotykająistoty
sprawy. Skoro możemy miećboga w butelce, a przez jakiśczas nawet samemu
byćbogiem, to dlaczego mielibyś
my zadowolićsięczymśtak marnym, jak
przystosowanie sięczy radzenie sobie? Kiedy jużzasmakujemy transcendencji,
nawet tej zł
udnej, nieł ćz powrotem na ziemię
atwo potem zejś .
To samo można powiedziećo doś
wiadczaniu boga w strzykawce, boga w
tabletce LSD lub boga w rozwiązł
ym czy perwersyjnym seksie. Mogąone być
szkodliwe zarówno dla ciał
a, jak i duszy, lecz dostarczająintensywnych przeż
yć,
które trudno znaleźćw życiu codziennym. Nie wyobrażajcie sobie (mówięmoim
studentom, przyszł ecznej i psychologom), że wasza
ym pracownikom opieki społ
opieka i troska ł
atwo zastąpi wspólnotęz tymi bogami — nawet jeś
li sąto tylko
bogowie pogańscy.

NOWE „JA"

Kiedy ci narkomani, alkoholicy i społ


eczni dewianci dochodząw końcu do
miejsca, w którym chcązmiany, nie chodzi im o wyregulowanie lub dostosowanie
ś
swojego „ja". Najczęciej pragnącał
kiem nowego „ja". Swoje stare „ja" uważają
za zbyt poważ
nie uszkodzone, by nadawał
o siędo naprawy, chcąsięgo pozbyć
.
Ich życie wydaje im sięnie do naprawienia, chcąmiećszansęspróbowania
jeszcze raz.
W takich wypadkach psychologia na nic sięnie zda, gdyżzajmuje sięona nie
, że nigdy nie
gruntownąprzebudową, lecz drobnymi naprawami. Nie twierdzę

dzie tym ludziom pomocna, bardziej skuteczna jest jednak taka zorganizowana
wspólnota, która wymaga podporzą
dkowania się, dyscypliny i wiary, a w zamian
za to daje ponowną szansę na transcendencję
. W ten sposób Czarnym
Muzuł
manom udał ć z opresji niejednego wykolejonego
o się wyciągną
mieszkańca getta.
Podobnie Synanon, który wymagałcał
kowitego podporządkowania sięwoli jego
charyzmatycznego przywódcy, Chucka Diedericka, okazałsięo wiele bardziej
skuteczny w leczeniu narkomanów niżprogramy rządowe oparte na modelach
psychologicznych.
ż
Jak pokazuje tragiczna historia Synanonu, wiąąsięz tym, oczywiś
cie, pewne
niebezpieczeństwa. Chodzi jednak o to, że bardzo czę
sto jedynąrzeczą
, która jest
lepsza od boga w butelce jest inny bóg; taki, który jest na tyle silny, by nas
obdarzyćnowym „ja" — albo — Bóg. W Koś
cioł
ach chrześ
cijańskich równieżsą
byli narkomani, byli przestę
pcy oraz był
e prostytutki; dotyczy to zwł
aszcza
bardziej wymagają
cych form chrześ
cijaństwa.
cijanie uważają, ż
Chrześ ś
e owi nieszczęni ludzie jedynie w bardziej
dramatyczny sposób ilustrują sytuację
, w jakiej wszyscy się znajdujemy.
Naprawdę
, wszyscy musimy porzucićnasze dawne „ja", ponieważBóg chce,
abyś
my stali sięnowym rodzajem ludzi. Istnieje nawet godna szacunku tradycja
chrześ
cijańska, zgodnie z którąowi wyrzuceni poza nawias oraz odmieńcy są
,w
ś
pewnym sensie, większymi szczęliwcami niżcał
a reszta. Wiedząoni w jak zł
ej
sytuacji sięznajdują, jak bardzo potrzebująnowego narodzenia. Dlatego nawet
zasł
ugują
cym na szacunek ludziom należ , że celnicy i grzesznicy
y przypominać
wejdądo królestwa niebieskiego przed nimi. Jeś
li chroniąnas nasze codzienne
zki lub przyzwyczajenie do umiaru, albo dobre zdrowie psychiczne, ł
obowią atwo
moż , że wszystko nam idzie ś
emy sobie wmówić wietnie, i ż
e jeś
li czegokolwiek
potrzebujemy, to co najwyżej nieco wię
cej samoś
wiadomoś
ci lub odrobinęwięcej
integracji.

POTRZEBY DUCHOWE PSYCHOLOGÓW


li komuśsięwydaje, ż
Jeś e potrzebuje jedynie drobnego skorygowania kursu,
e z pożytkiem skorzystaćz tego, co ma do zaproponowania ś
moż wiat psychologii.
li stwierdzi, że dla jego psychologa to
Nie powinien byćjednak zdziwiony, jeś
o. Wydaje się, że przystosowanie siędo zwykł
jeszcze za mał ego życia to coś
, na
czym wielu psychologom zależ
y najmniej. Wręcz przeciwnie, w psychologii
zawsze istniałnurt mistyczny.

tpię
, by przecię
tny czł
owiek zdawałsobie sprawę ę
, jak głboki i szeroki jest
ten nurt, oraz ż
e jest on związany z niektórymi najważniejszymi nazwiskami w
dziedzinie psychologii. Na przykł
ad Carl Jung umieś
ciłswąteorięw samym
ś
rodku ezoterycznej tradycji religijnej; Wilhelm Reich miewałmesjanistyczne
urojenia; Erich Fromm bardzo sobie upodobałmyś
l buddyjską
; Abraham Maslow
skupiłsięw swych póź
niejszych pismach na religii i przeżyciach ekstazy. Owa
„religijna" tradycja, obecna w psychologii, kontynuowana jest przez niektórych
najbardziej poważ
anych i wpł
ywowych psychologów współ
czesnych. Próba
wyjś
cia poza to, co zwyczajne, zdaje siębyćobecnie gł
ównym zajęciem zarówno
Carla Rogersa, jak i Elisabeth Kuebler-Ross, twierdzących, że kontaktowali sięz
duchami zmarł
ych.
Prawda, że zjawisko to budzi u przedstawicieli niektórych dział
ów psychologii
zażenowanie. Jest ono jednak zbyt rozpowszechnione, aby ś
rodowisko
psychologiczne mogł
o cośna to poradzić. Na ewentualnym procesie o herezję
poł
owa kongregacji musiał
aby zostaćpoddana ekskomunice. Moż
na zatem, jak ja
kiedyś
, trafićna konferencjępsychologiczną, której uczestnicy z peł
nąpowagą
rozprawiają o przepowiadaniu przyszł
ości z gwiazd, reinkarnacji,
nierzeczywistoś
ci materii oraz o „transcendentnym duchu jednoś
ci".
Kryją ćpogmatwana i amatorska. Lecz dowodzi
ca sięza tym filozofia jest doś
ona jednego: sama w sobie, psychologia nie jest wystarczają
cąwizją
. Oto
eksperci, mogą
cy korzystaćz najbardziej skomplikowanych i racjonalnych analiz,
jakie ma do zaoferowania psychologia, woląuprawiaćjogęi medytacjęoraz
radzićsięnajróż
niejszych mediów i guru. Narastają
cy, „spirytualny" trend w psy-
chologii moż użyćjako kolejne potwierdzenie tezy, od której rozpoczął
e posł em
ten rozdział
. Stanowi on komplement pod adresem chrześ
cijaństwa, polegający na
cijanie: ż
potwierdzeniu tego, co zawsze utrzymywali chrześ e musimy przedostać
sięna inny poziom.
PSYCHOLOGIA PONOWNEGO NARODZENIA

Nic dziwnego zatem, ż


e prę
dzej czy później psychologia zaproponuje swą

asnąwersjęponownego narodzenia. Najlepszym tego przykł
adem jest grupa
wspólnotowa, wraz z jej niezwykł
ym twierdzeniem o możliwoś
ci zamiany starego
ż
ycia na nowe, oraz obecnym w niej, równie niezwykł
ym, emocjonalizmem. To
tak, jak gdyby uczestników obozowego zebrania wypędzićz namiotu i usadzićw
wyś
cieł
anych fotelach sali konferencyjnej, a kaznodziejęjednym ruchem rę
ki
przeobrazićw lidera grupy.
W grupach wspólnotowych ludzie wyznająswoje grzechy, żyjąw braterstwie,
, że czujądział
twierdzą anie ducha, i idąnawracaćinnych na sł
usznądrogę.
Oprócz grup wspólnotowych istniejąniezliczone poradniki, broszury i ogł
oszenia
ce nowe życie, nową osobowoś
obiecują ć oraz psychologiczne odrodzenie.
Atakująone mózg niczym uderzenia przybrzeż
nych fal; mająteżw sobie podobną
ę
sił. W zetknię
ciu z tymi obietnicami umysł
y stająsiępodobne do kamyków
, niczym uparty entuzjasta surfingu,
porywanych przez morskąfalęA umysł
wraca, aby spróbowaćjeszcze raz.
Jedna rzecz, jak są
dzę
, wydaje siępewna: idea ponownego narodzenia, jeś
li
nadamy jej otoczkępsychologiczną, nabiera powagi, jakiej odmawia sięwierze
chrześ
cijańskiej. Społ
eczeństwo psychologiczne potrafi bezkarnie uwierzyćwe
wszystko, co zechce. Wyczuwają cijanie dąż
c to, chrześ ączasami do podobnego
uwspół
cześ
nienia metod prezentowania i praktykowania swej wiary. Lecz to, czy
„duch" ożywiający te psychologiczne konwersje ma cośwspólnego z Duchem
Świętym, pozostaje kwestią do dokł
adnego rozważenia przez chrześ
cijan.
Niektórzy chrześ
cijanie zbyt szybko dopatrzyli się podobieństw pomię
dzy
chrześ
cijaństwem a psychologiąponownego narodzenia, natomiast zbyt trudno im
dostrzec istniejące pomię
dzy nimi różnice, wskutek czego wiele form dział
alnoś
ci
duszpasterskiej przybiera typowy ,,wspólnotowy" charakter, a metody grupowe
ł
zaczęy zastępowaćobrzę
dy chrześ
cijańskie.
Na nieroztropnego chrześ
cijanina czyha tu wiele puł
apek. Jednąz nich jest mylny
poglą
d, jakoby postę
p duchowy byłprzede wszystkim kwestiątrzymania sięza

ce, obejmowania sięi darzenia ludzi sympatią. Nie to miałna myś
li Chrystus,
ąc Nikodemowi ponownie sięnarodzić.
każ
Nawet gdyby twierdzenia na rzecz radykalnej zmiany osobowoś
ci był
y
prawdziwe, musimy pamię , ż
tać e doś
wiadczanie wspólnoty i tak jest niczym
cej niżtylko zbawieniem na sposób ś
wię wiecki. Nie wprowadza nas ono do
królestwa niebieskiego. To samo dotyczy skromniejszych celów, stawianych
sobie przez profesjonalnąpsychologię
: przystosowania się
, integracji osobowoś
ci,
lepszego funkcjonowania. Owszem, nie ma w tych rzeczach nic zł
ego. Moż
emy je
osią ć, a w oczach Boga i tak bę
gną dziemy w nie lepszej sytuacji niżpacjent
szpitala psychiatrycznego, wydają
cy z siebie bezsensowny beł
kot.
ROZDZIAŁVIII
Edukacja moralna
Kto ma rację
?
Nowoczesne metody nauczania wartoś
ci
Chrześ
cijaństwo bez Chrystusa

ż
Jednym z celów tej ksiąki jest wyraźne oddzielenie chrześ
cijaństwa od jego
na bardzo ł
psychologicznych imitacji. Zwykle imitacjęmoż atwo wykryćpoprzez porównanie
jej z oryginał , ż
em. Możemy wówczas zobaczyć e jest ona wykonana z tańszego materiał
ui
nie tak solidnie zmontowana. Jeś u, ł
li jednak nie mamy pod rękąoryginał atwo nam można
wmówić, ż
e imitacja nie jest czymśgorszym. Czasami chrześ
cijanie zapominają, o co w
ogóle chodzi w chrześ
cijaństwie i zaczynają akceptować substytuty, które można
wyprodukowaćniż
szym kosztem, i które zdająsięspeł
niaćte same funkcje, co oryginał
.
Aktualnym tego przykł
adem jest korzystanie przez chrześ
cijan z kursów etyki,
opracowanych przez psychologów ś
wieckich. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie dwa
najbardziej popularne kursy to metoda polegają
ca na „porzą
dkowaniu wartoś
ci" oraz metoda
polegają
ca na „rozważ
aniach moralnych". Nauczyciele korzystają
cy z tych kursów mają

atwione zadanie dzięki istnieniu gotowych zestawów do nauczania, licznych materiał
ów
stymulujących, oraz — rzecz jasna — dzię
ki stempelkowi psychologii naukowej.
Metody te zyskał ćnie tylko w szkoł
y ogromnąpopularnoś ach publicznych, lecz także
chrześ , że niektóre kursy religii proponująje jako pewniejszy
cijańskich. Wydaje się
przewodnik po moralnoś ćPrzykazań. Jednak inni chrześ
ci niżmodlitwa lub Dziesię cijanie,
wraz z konserwatywnymi ż
ydami, skrytykowali owe kursy jako z natury antyreligijne.
KTO MA RACJĘ?

Pojawia siępytanie, kto ma rację


: czy ci chrześ
cijanie, którzy gorliwie stosująnowe
techniki, czy teżci, którzy równie gorliwie je odrzucają
? Ci, którzy je odrzucają
, naraż
ająsię
na zarzut mał ci. Skoro ktośinny dąż
ostkowoś y do tego samego celu co my, po cóżmamy się

ócićo stosowane przez niego metody? Skoro czł
owiek obok nas robi co może, aby wybrać
z ł , dlaczego mamy go krytykowaćza to, ż
odzi wodę e wylewająprzez lewą
, a nie przez
prawąburtę
?
W taki sposób, jak są
dzę, rozumująci chrześ
cijanie, którzy sązwolennikami nowych
technik stosowanych w edukacji moralnej i przy porządkowaniu wartoś
ci. „Nie jest to może
doskonał ża wł
e — mówią— lecz przynajmniej podą aściwym torem. Przynajmniej zmusza

odych ludzi do myś
lenia na temat wartoś
ci — a to jest przecieżnajważniejsze". Stanowisko
to moż
na by nazwaćmetodąkoncentrują ci. Twierdzi się, że twórcy
cąsięna morale opowieś
nowych technik moż ćzawartąw Biblii, lecz gdy przyjrzymy się
e nie wierząw opowieś
uważniej, stwierdzimy, ż
e to, o co im chodzi, zawiera takie samo przesł
anie moralne.
Stanowisko to mogęzilustrowaćna przykł
adzie kolegi, psychologa nie-chrześ
cijanina,
który prowadzi warsztaty w zakresie technik porzą
dkowania wartoś
ci. Lubi podkreś ,ż
lać e on
ci. Twierdzi, ż
i ja podzielamy te same podstawowe wartoś e nasze przekonania ażtak sięnie
różnią
. Uważ
a siebie za niewierzą
cego chrześ ć
cijanina. Wierzy w sprawiedliwoś,
współ
czucie i mił
ośćbliź
niego, uznaje znaczenie wartoś
ci rodzinnych oraz indywidualnej
odpowiedzialnoś
ci. Jest bardzo tolerancyjny wobec chrześ
cijaństwa, ponieważtraktuje je
jedynie jako inny wariant (choćnie taki, w którym by gustował
) swego wł
asnego planu
ulepszenia ś
wiata.
Kiedyśjednak, wdawszy sięw dyskusjęze mnąoraz trzema innymi chrześ
cijanami, ku
, ż
swemu rozgoryczeniu stwierdził e nasze poglądy wcale nie był
y takie, jak są
dził
. Twarz
jego poczerwieniał
a i pozostał
a takąprzez resztęrozmowy. Nigdy przedtem nie widział
em,
by czułsiętak nieswojo. Wyglą
dałjak ktoś
, kto przyszedłna uroczysty obiad w sportowej

marynarce i stwierdził e wszyscy inni mająna sobie smokingi.
Lubimy zapominać jak bardzo chrześ
cijaństwo jest inne — jak zdecydowanie i
niepokojąco sięróżni. Konsekwencje wynikające z zachowania owej róż
nicy wszę
dzie
ujątaki lęk, ż
wywoł e ludzie po obu stronach chrześ
cijańskiego muru bę
dąrobićwszystko, by
jązatrzeć
. Mój kolega zna oczywiś
cie innych chrześ
cijan, lecz sąto chrześ
cijanie, którzy
koniecznie chcąpokazać
, jak bardzo ich poglą
dy zgodne sąz poglą
dami wszystkich naokoł
o.
Nie wiedziałchyba, co robi, przystę
pują
c do rozmowy z nami.
Uważ a), ż
ałon (i nadal uważ e można byćchrześ
cijaninem i nie przejmowaćsięzbytnio
Chrystusem czy chrześ
cijańskąopowieś
cią
. To bardzo rozpowszechnione przekonanie. Wielu
ludzi uważa, ż
e istotąchrześ
cijaństwa jest jego przesł
anie etyczne. Zgodnie z tąopinią,
przesł
anie to wyraż
ano pierwotnie w formie opowieś
ci dostosowanych do moż
liwoś
ci
poznawczych niepiś
miennych chł
opów i rybaków. Najważniejszą rzeczą jest jednak
zrozumienie zasady etycznej, morał
u opowieś ćnie
ci. Kiedy nam sięto uda, sama opowieś
ćto jedynie pudeł
jest jużnam do niczego potrzebna. Opowieś ko z kokardką
, w którym
cza sięupominek. Wynika z tego, ż
wrę e dla czł
owieka naszych czasów owo przesł
anie
etyczne mogł
oby znajdowaćsięw zupeł
nie innym pudeł
ku lub w ogóle byćbez pudeł
ka.
ćprzewrotne, lecz zanim powiem dlaczego, pozwólcie mi
Wszystko to wydaje mi siędoś
ćdo przeszł
sięgną ości.

TRADYCYJNE PODEJŚCIE DO MORALNOŚCI:


CZTERY REGUŁY
Podkreś
lał , że psychologia nawet w przybliż
em już eniu nie rozumie natury ludzkiej tak
dobrze, jak są
dzi. Istnieje psychologia się
gają ę
ca głbiej, którąrozumieli kiedyśwszyscy, nie
tylko chrześ
cijanie. Nie wymagał
a ona zawił
ego teoretyzowania, ponieważpo prostu dla
kolejnych pokoleńokazywał my, ż
a sięprawdziwa. Tak jak stwierdziliś e nie należ
y wbijać
gwoź
dzia zbyt blisko krawę
dzi deski, bo w przeciwnym razie deska pęknie, i tak jak w
pół
nocnych krajach nauczyliś
my siębudowaćpochył my się, że
e dachy, tak samo przekonaliś
czł
owiek powinien postę
powaćtak, a nie inaczej, w przeciwnym bowiem razie rodzi to
okreś
lone nastę
pstwa.
Weź
my problem edukacji moralnej. Nasi przodkowie, niezależ
nie od tego, czy byli
cijanami czy nie, wierzyli w cztery rzeczy dotyczą
chrześ ce nauczania moralnoś
ci:
1. Istnieje postę
powanie wł
aściwe i niewł
aściwe.
2. Wł
aściwego postę
powania moż
na sięnauczyćdrogątreningu.
3. Potrzebne sątakż
e moralne wzory do naś
ladowania.
4. Wzory te moż ćw opowieś
na odnaleź ciach przedstawiają śmądroś
cych czyją ći odwagę
.

Spójrzmy, co to oznacza. Po pierwsze, istnieje cośtakiego, jak wł


aściwe postę
powanie.
Czy moż ć
emy tego dowieś? Niezupeł , że przyjaź
nie. Nie da sięudowodnić ń, lojalnoś
ć,
ći sprawiedliwoś
odwaga, uczciwoś ćsączymślepszym niżzdrada, nielojalnoś
ć, tchórzostwo,
ći niesprawiedliwoś
nieuczciwoś ć na udowodnić, ż
. Lecz tak samo nie moż e dach, który nie
przecieka, jest lepszy od takiego, który przecieka. Ludzie z odrobinązdrowego rozsą
dku nie
próbująnawet tego udowadniać
. Wł
aś ę
ciwie błdem jest dowodzenie czegoś
, co jest
oczywiste. Wyobraź
my sobie matkę
, która za każdym razem kiedy jej dziecko skł
amie,
próbuje w bezsensowny sposób przedstawićlogiczne argumenty przeciwko nieuczciwoś
ci.
Nieuczciwym nie wolno byćz definicji, a nie dlatego, ż
e tak nakazuje logika. Po prostu
grzeczne dzieci nie kł
amią
.
Po drugie, wł
aściwego postę
powania nauczyliś
my się drogątreningu. Nie wystarczy
przeczytaćw książ
ce, jak sięgra w tenisa. Trzeba jeszcze ć
wiczyć
. Cnotęrównieżtrzeba
ćwiczyć, dopóki nie stanie sięona nawykiem. Musimy jąmiećtak samo w „mięś
niach", jak i
w umyś
le. Dobrze jest miećna podorę
dziu zbiór zasad moralnych; lecz jeś
li nie jesteś
my
przyzwyczajeni do stosowania ich w praktyce, to w razie trudnej próby moralnej nie na wiele
sięone zdadzą
. Kiedy taka próba nadchodzi, nie dzieje sięto w idealnych okolicznoś
ciach.
Kiedy jesteś czeni, ź
my zmę li, gdy sięboimy lub gdy pokusa jest zupeł
nie nie do odparcia,
roztropniej jest polegaćna naszym treningu niżdobrych chę
ciach. Próba moralna, jak jąpoj-
mowali nasi przodkowie, bardziej przypomina walkęfizycznąniżproblem umysł
owy. Jeś
li

aściwie nas wychowano, to reagujemy jak dobrze wyszkolony bokser, który, gdy jest
zaatakowany, automatycznie blokuje cios przeciwnika i przystę
puje do kontrnatarcia. Bez
treningu skończymy rozł
ożeni na ł
opatki. (Podobieństwo mię
dzy tymi dwoma rodzajami
treningu tł sto twierdzi się, iżuprawianie sportów ć
umaczy przy okazji, dlaczego tak czę wiczy
charakter).
Po trzecie, oprócz treningu potrzebujemy wzorów do naś
ladowania. Trening to rzecz
wymagająca. Potrzebne jest nam coś
, co pozwoli nam wytrwać
, coś
, co dostarczy nam
motywacji. Teoretycznie wiemy, ż , oraz że powinniś
e cnota sama w sobie jest nagrodą my
postępowaćdobrze po prostu dlatego, ż
e dobrze jest byćdobrym. Wydaje sięjednak, że
potrzebujemy czegoświęcej. I znów trening sportowy dostarcza wł
aściwej analogii. Ambitnej
gimnastyczce powinna wystarczyćś ć
wiadomoś, że ć
wiczenia gimnastyczne same w sobie są
warte wykonywania. Jeś
li sądobrze wykonywane, sąpeł
ne naturalnego wdzię
ku i sił
y,
którym niewiele innych czynnoś
ci moż
e dorównać
. Gdy jednak zajrzymy do pokoju mł
odej
gimnastyczki, cóżtam zobaczymy? Na ś
cianie wisi plakat przedstawiają
cy mistrzynię
olimpijską
, w innym miejscu widaćzdjęcia wycię
te z czasopism, na biurku natomiast
kszych gwiazd ś
znajdująsięteksty oraz inne wycinki na temat najwię wiata gimnastyki. Kiedy
mamy z kim sięidentyfikować
, kogo podziwiać
, kiedy istnieje ktoś
, kto robi to samo, co my,
z tym, ż
e lepiej, znaczy to, ż
e znaleź
liś , ku czemu możemy dąż
my sobie coś yć. Tak samo jest
w przypadku ćwiczenia charakteru. Cnota sama w sobie jest nagrodą
, jednak potrzebne nam
, ż
sąwzorce moralne, które sprawią e dąż
ąc ku niej, bę
dziemy jąuważ
ali za wartą
poś
wię
cenia. Potrzebujemy kogoś
, kto nam powie: „Oto, co robiądobrzy ludzie; oto, co robią
bohaterowie"; a nawet: „Oto, co robiąludzie z pasją
. Jeś
li chcesz byćtaki, jak oni, postę
puj
jak oni".
To prowadzi nas do punktu czwartego, a takż
e tł
umaczy dlaczego w czasach klasycznych i
heroicznych podstawowym ś
rodkiem stosowanym w edukacji moralnej był
o opowiadanie
historii. Zanim Grecy zaczęli uczyćsięetyki od Arystotelesa, uczyli sięjej z Iliady i Odysei.
pujątu i Achilles, i Odyseusz, i Hektor, i Penelopa. Tu postępujądobrze, tam ź
Wystę le. W
taki wł
aśnie sposób Grecy podchodzili do edukacji moralnej. Podobnie Rzymianie,
niej, gdy na ś
Irlandczycy i Islandczycy. Póź wiecie zapanował
o chrześ
cijaństwo, to nie etyka
chrześ ćzawarta w Ewangelii zawł
cijańska, lecz przypowieś ł
adnęa ludzkimi sercami. Jeszcze
później, ludzie uczyli się
, jak należ
y postę
pować
, sł cż
uchają ywotów ś
więtych oraz opowieś
ci
o królu Arturze, Parsifalu i Galahadzie.

ŻYCIE TO OPOWIEŚĆ

Nasi przodkowie poszli jeszcze dalej. Opowieś


ci to nie tylko dobra pomoc dydaktyczna.
e nasze ż
Takż ycie jest najbardziej zrozumiał ć
e, gdy potraktujemy je jak opowieś. Z
pewnoś na wysnućna podstawie tych wszystkich fragmentów Iliady, w
ciątaki wniosek moż
, ż
których wydaje się e Achilles, Odyseusz i wszyscy inni nie sąw stanie przedstawićsię
nieznajomym inaczej, jak przypominają ąhistorięswojej rodziny. Nie do wyobraż
c cał enia tu
jest, by jednostka mogł
a wszystko zawdzię
czaćsamej sobie. Czł
owiek to coświę
cej niżtylko
indywidualne „ja". Jest on czą
stkątrwającej tradycji, opowieś
ci rodzinnej lub plemiennej.
Powiada on: „Jestem okreś ć, której jestem częś
lony przez opowieś cią
". Jego rodowód to
jednocześ ć
nie jego opowieś.
Dobrze uchwyciłto J. R. R. Tolkien we Wł
adcy pierś
cieni. Sł
yszymy tam, na przykł
ad, jak
Aragorn przedstawia sięjako „Aragorn, syn Arathorna, nastę
pcy Isildura, syna Elendila z
Gondor. Oto Miecz, który byłzł
amany i zostałwykuty na nowo". Każdy powinien znać
ćo Mieczu oraz o Isildurze i Elendilu. Postacie z Wł
opowieś adcy pierś
cieni żyjąi oddychają
opowieś
ciami.
ćdzieł
Popularnoś a Tolkiena sugeruje, ż
e my, współ
cześ żpotrzebujemy opowieś
ni, wcią ci.
Ludzie czytająTolkiena nie dlatego, że jest dla nich ucieczką— takich ksią
żek jest wiele —
lecz dlatego, ż ę
e zwraca sięon ku najgłbszym ludzkim potrzebom. Tym, co do nas przemawia
jest czyste czł mi. One wiedząjak ż
owieczeństwo postaci, nawet tych, które nie sąludź yć, my
my jużtego tacy pewni. One sąś
natomiast nie jesteś ci, do których należą
wiadome opowieś .
my pewni sensu naszego życia, ani jakąrolęmamy odegrać. Mimo to,
My w ogóle nie jesteś
śrolęodgrywać
wbrew sobie, wszyscy chcemy i musimy jaką . Widaćto w dziecię
cych
zabawach. Wiele z nich polega na wymyś
laniu sztuk teatralnych, przydzielaniu ról i
odgrywaniu ich. Widaćto u osoby dorosł
ej, która odczuwa potrzebęprzekonania siebie i
innych, ż
e praca, którąwykonuje, stanowi poż
yteczny skł ż
adnik szerszych dąeń. Nikt nie
ćpod uwagę, że jego życie mogł
chce wzią oby byćpozbawione sensu. Powodem, dla którego
biografie wolimy od niemal wszystkich innych form literackich jest to, że dająone ludziom
nadziejęna uczynienie ze swego ż
ycia czegośna kształ
t opowieś
ci.
Mam nadzieję, że to rozprawianie o opowieś
ciach nie wydaje sięwam wydumane.
Spróbujcie nadaćsens swojemu ż
yciu z jakiejkolwiek innej perspektywy, a przekonacie się
,
czy wam sięto uda. Humanizm nie jest dobrąopowieś
cią
, podobnie jak scjentyzm czy
psychologia. Nie sąone w stanie nadaćsensu naszemu ż
yciu. To znaczy, nie potrafiąnam nic
powiedziećna temat celu naszego życia. Każdy z tych punktów widzenia zakł
ada, że
na zastąpićkimśinnym. Zwróćmy natomiast uwagę, że kiedy jużjakaś
wszystkich nas moż
postaćzostaje umieszczona w opowieś
ci, jest ona nie do zastąpienia. Autor nie moż ą
e włczyć
jej do opowieś
ci, a nastę
pnie porzucić
, nie burzą
c w ten sposób narracji. Kiedy jużjesteś
my w
ci, stajemy sięjej integralnączęś
opowieś cią
.

ROLA, KTÓRĄODGRYWAMY
Nie powinniś , że na każdym etapie wę
my sięjednak spodziewać drówki bę
dziemy w stanie
en sens naszego życia. To z kolei wcale nie oznacza, ż
dostrzec peł e ż
ycie jest sensu
pozbawione. Coś
, co przytrafił
o siębohaterowi opowiadania na stronie 51. moż
e nie miećdla
niego ż
adnego sensu, lecz my, czytelnicy, znają
c róż
ne elementy i wą
tki opowiadania, pewien
ad thriller Eye ofthe Needle (Ucho
sens w tym wszystkim dostrzegamy. Weźmy na przykł
igielne). Akcja powieś
ci rozwija sięw róż
nych kierunkach, przeskakują
c z jednego wątku na
drugi. Oto nazistowski szpieg, który odkryłplany lą
dowania aliantów w Normandii; oto
oficer brytyjskiego wywiadu, który stara siępokrzyżowaćmu plany; oto mł
ode nieudane
żeństwo, wiodą
mał ce pozornie bezsensowne życie na wyspie, poł
ożonej na Morzu
Pół
nocnym. Widzimy jak różne nitki opowiadania najpierw powoli, a potem coraz szybciej
schodząsięku sobie. Widzimy, jakąrolęodgrywa każ
da postać. Lecz kobieta z wyspy do
samego końca nie ma poję
cia, jakie znaczenie ma rola, którąodgrywa. Mał
o tego, prawie
przez cał dzi, że ż
y czas są ycie ma coraz mniejszy sens, i ż
e coraz mniej sięw nim dzieje.
Mimo to, ostatecznie okazuje się, że jej rola był
a najważ
niejsza ze wszystkich. Historia jej
życia przecina sięz ż
yciorysami milionów Europejczyków i Brytyjczyków.
Kiedy czytamy tego typu historię
, mamy ochotępowiedzieć
: „Gdybym tylko mógłodegrać
podobnie waż
nąrolę
, wówczas wszystko inne był , że
oby czegośwarte". Ale kto powiedział
tak nie jest? Jeś
li jesteś ,ż
my dopiero na stronie 51., to nie możemy oczekiwać e dostrzeż
emy
wszystkie nitki naszej opowieś
ci. Nie możemy wiedzieć
, co z niej wyniknie, ani w peł
ni
zrozumieć
, jakąrolędotychczas w niej odgrywaliś , ż
my. Może sięokazać e rola ta był
a
decydująca.
cijaństwo mówi nam, że każdy z nas odgrywa niezastą
Chrześ pionąrolęw kosmicznym
dramacie, w opowieś
ci, której pewne nitki zbiegająsiędopiero w wiecznoś
ci. W takiej
opowieś
ci wszystko, co robimy, ma nieskończone znaczenie. Lecz nawet nie-chrześ
cijanie
oraz ludzie żyją cijańskich zawsze mieli owo poczucie, ż
cy w czasach przedchrześ e ż
ycie
kreś ć. Wszyscy oni wierzyli, ż
li pewnąopowieś e najlepszązachętądo postępowania zgodnie
z moralnymi nakazami jest owo prześ ś
wiadczenie, iżstanowimy częćopowieś
ci, która
rozpoczyna sięprzed nami i toczy siędalej po naszej ś
mierci, lecz moż
emy miećwpł
yw na jej
zakończenie.
Waż
ne jest zatem, byś
my swąrolęodgrywali jak trzeba. W zależ
noś
ci od sytuacji może tu
chodzićo to, byś
my wywiązywali sięze swoich obowią
zków, albo nie okazywali emocji, lub
nie sprawiali zawodu innym. Jednak u podstaw tego wszystkiego tkwił
o przekonanie o
istnieniu pewnego trwającego procesu, na który wszystko to sięskł
ada. Aby nie był
o
nieporozumień: edukacja moralna nie kończył
a sięna tym, lecz jej podstawy zasadzał
y sięna
dzie, ż
poglą e aby byćczł
owiekiem z charakterem, trzeba byćpostaciązwią
zanąz konkretną
opowieś
cią
.
dźmy jednak, ż
Nie są ew ś
wiecie staroż
ytnym stanowisko to był
o zawsze powodem do
radoś ci smutne i tragiczne, i ś
ci. Istniejąbowiem opowieś wietnie zdawano sobie z tego
sprawę
. Wł
aściwe postę
powanie niczego jeszcze nie gwarantował
o: los mógłw każ
dej chwili
daćo sobie znaći odegraćw opowieś
ci swojąrolę
. Nawet to jednak wydawał
o sięludziom
ne niżpogląd, ż
bardziej znoś e życie nie jest jednym wielkim opowiadaniem.
, ż
Chociażja akurat wierzę e takie wyobrażenie o naszym życiu jest zasadniczo sł
uszne,
zwracam tu na nie uwagęjedynie jako na fakt psychologiczny. Oto co stwierdzamy, gdy
wracamy do czasów, kiedy czł
owiek nie wyobcowałsięjeszcze ze swojej natury. Daje temu
ś żny, uporczywy gł
wiadectwo potę os od Homera po Mallory'ego i czasy późniejsze. Jeś
li go
zlekceważ
ymy, nasza psychika bę
dzie zuboż
ała.

NOWOCZESNE METODY NAUCZANIA WARTOŚCI

czesny ś
Współ wiat sądzi, ż
e stałsiędorosł ci. Kiedy ktośdąż
y i nie potrzebuje opowieś y
do niezależnoś
ci, podobnie jak duż ś
a częćnaszego społ , że
eczeństwa, może mu sięwydawać
opowieś
ci go tylko ograniczająi krę
pują
. Wł
asne „ja" wolimy traktowaćniejako „postaćw
opowieś
ci", lecz jako „postaćna wolnoś ą
ci", zainteresowanąwyłcznie swym wł
asnym
rozwojem. Do takiego wł
aśnie poglądu zachę
cająnas nowe kursy etyki, stworzone przez
psychologów.
Nie musimy się , ż
gaćdo genezy tego ruchu. Wystarczy powiedzieć e nowe rozwiązanie
zaproponowane przez psychologięwyszł
o od gwał
townego odwrócenia sięod przeszł
ości.
Choćuczniów miano zachę
caćdo myś ciach, postanowiono, że musząoni mieć
lenia o wartoś
wolny wybór. Zakazano wszelkiej indoktrynacji, ż
aden system wartoś
ci nie miałbyć
faworyzowany. Obowiązywał
a tolerancja w stosunku do innych punktów widzenia.
ć, podobnie jak tyle innych rzeczy, miał
Moralnoś a staćsięzależ
na od demokratycznego
procesu podejmowania decyzji.
Jestem pewien, że podejś
cie to jest wam znane. Przy porzą
dkowaniu wartoś
ci stosuje się
cąna tym, ż
zwykle strategię, polegają e ucznia prosi się
, aby podane wartoś
ci uporządkował
od najbardziej lubianych do najbardziej nielubianych. Chociażistniejąrozmaite warianty tej
ćsporo. To osobiste preferencje ucznia decydująostatecznie, co jest
metody, jest to i tak doś
dobre, a co zł
e.
Metoda polegają
ca na rozważ
aniach moralnych jest bardziej wyszukana: chociażnigdy nie
da siępowiedzieć
, co jest dobre, a co zł
e, moż
na sprawniej prowadzićrozważ
ania moralne,
by na końcu odkryćuniwersalne zasady etyczne. Ogólnie stosowanątechnikąjest tutaj
ć jedzenie, aby uratować swą
dyskutowanie dylematów moralnych: Czy wolno ukraś
gł cążonę
odują ? Czy pasaż cej ł
erom toną odzi ratunkowej wolno wyrzucićinnych za burtę?
Czy starsza siostra powinna kł
amać, aby ukryćprzed rodzicami nieposł
uszeństwo swej

odszej siostry? Celem tego rodzaju dyskusji jest nakł
onienie uczniów do wyostrzenia
, że prowadzą
swych osądów moralnych. Należy dodać cego te dyskusje obowiązuje
ć: nauczyciel musi powstrzymaćsięod opowiadania siępo którejkolwiek ze stron.
neutralnoś
Podstawowąrzeczą
, którątu należy odnotowaćjest brak tego, co nasi przodkowie uważali
niejsze w edukacji moralnej. Mianowicie brak sugestii, że wiadomo co jest dobre, a
za najważ
co zł
e, brak treningu rozwijają
cego cnoty moralne, brak wzorów do naś
ladowania, wreszcie
brak opowieś ą
ci. Chociażzamierzam skoncentrowaćsięwyłcznie na dwóch ostatnich
spostrzeż
eniach, warto moż
e wymienićkilka wstę
pnych zarzutów.

ZARZUTY W STOSUNKU DO NOWYCH METOD


ćod samego począ
l. Tradycyjna moralnoś tku znajduje sięna straconej pozycji. Podstawowe
zasady, ustanowione przez nauczają
cych etyki, wymagająod nas wstrzymania sięod
wydawania sądów moralnych. Jeś
li akurat wierzymy w istnienie róż
nicy pomię
dzy dobrem a

em, przekonanie to musimy pozostawić za drzwiami. Jest to równoznaczne ze
stwierdzeniem: „Uznajcie naszągł ankę, a potem możemy zacząćdyskutować".
ównąprzesł
Chociażwszystko to podane jest w otoczce górnolotnych stwierdzeńna temat bezstronnoś
ci,
w rzeczywistoś
ci wygląda to tak, jak gdyby zaproszono nas na ring bokserski zjedna rę

zwią
zanąz tył
u.
2. Postawa polegają
ca na wstrzymaniu sięod wydawania są
dów moralnych niweczy
rezultaty ewentualnego treningu charakteru. Wychowanie moralne to po częś
ci education
sentimentale. Trening obejmuje zarówno serce, jak i umysł
, tak aby prawy czł
owiek nie tylko
nauczyłsięodróżniania dobra od zł
a, ale i umiałkochaćto pierwsze i nienawidzićto drugie.
Pogląd, ż na poddaćdyskusji oraz ż
e wszystko moż e w sali lekcyjnej jest dosyćmiejsca dla
wszystkich wartoś
ci, to subtelna forma tresury, która pozbawia nas wrodzonego wstrę
tu do

a lub skompromitowanych wartoś
ci. Bezstronne, beznamię
tne dyskusje powodująerozję
uczućmoralnych i przyzwyczajająuczniów do poglądu, jakoby kwestie natury moralnej był
y
problemami intelektualnymi, a nie problemami ludzkimi, które powinny budzićsilne emocje.

aściwąreakcjąwobec goś
cia, który usił ćż
uje uwieś onęgospodarza jest pokazanie mu
drzwi, nie zaśtoczenie z nim dyskusji na temat korzyś
ci, jakie daje uwodzenie kobiet.
3. Skoncentrowanie sięna dylematach moralnych to stawianie wszystkiego na gł
owie.
Zanim uczniowie zacznąrozważ
aćzastrzeżenia, wyjątki i subtelnoś
ci związane z róż
nymi
trudnymi przypadkami, z którymi rzadko kiedy lub nawet nigdy nie bę
dąmieli do czynienia,
musząoni wykształ
cićw sobie cechy, które pozwoląim wł
aściwie postę
powaćw sytuacjach
oczywistych, z którymi stykająsięna co dzień. Jeś
li planujemy przejaż
dżkęł
odziąpo
jeziorze, bardziej nam się przyda kurs wioś
larski niż kurs astronawigacji. Wielkie
że ze stosowaniem w edukacji moralnej metody otwartej,
niebezpieczeństwo, jakie sięwią
polega na tym, ż ćwrażenie, iżmoralnoś
e uczniowie mogąodnieś ćnie jest czymśstał
ym i
oczywistym, lecz seriądylematów, do których moż
na stosowaćniezliczone interpretacje i
zastrzeż
enia. Stą
d jużoczywiś
cie maleńki krok do znalezienia stosownych warunków i
zastrzeż
eń, pozwalają
cych na zapewnienie sobie spokoju sumienia we wszelkich
okolicznoś
ciach.
4. W innych istotnych sprawach nie czekamy ażdziecko dokona swobodnego wyboru, tylko
sami wyrabiamy w nim dobre nawyki. Czemu więc mielibyś
my postę
powaćinaczej w
kwestiach moralnych, które sąprzecieżo wiele bardziej istotne niżnauczenie sięmycia

bów lub zapinania pł
aszcza? Zdumielibyś
my sięna widok matki, która pozwala dziecku
samodzielnie przekonaćsięo tym, ż
e zabawa na ulicy jest niebezpieczna. Czy przynajmniej
nie tak samo powinni nas dziwićnauczyciele, którzy pozwalajądzieciom kształ
towaćswą
wł ć
asnąmoralnoś? Metody tej nie spotyka sięw ż
adnej innej dziedzinie kształ
cenia. Na
przykł
ad dobry nauczyciel fizyki moż
e czasami zastosować metodę samodzielnego
dochodzenia do prawdy, lecz nigdy nie każ
e uczniom samemu odkrywaćtego, co odkryli
Galileusz, Newton czy Einstein. Sąprawa fizyczne, chemiczne i matematyczne, których
każ
dy sumienny nauczyciel bę
dzie chciałnauczyć
, i nie bę
dzie zdawałsięw tej sprawie na
zwykł
y przypadek.
5. Znaćdobro to niekoniecznie to samo, co czynićdobro. Naiwne jest przypuszczenie, że
kiedy jużwyjaś
nimy sens danej wartoś
ci lub dokonamy wł
aściwego osądu moralnego, to
odtą
d bę
dziemy jużzgodnie z tym postępować
. W dziedzinie moralnoś
ci najtrudniejsze jest
faktyczne postę
powanie zgodnie z tym, co uważ
amy za sł
uszne. Rozsą
dne był
oby
postawienie pytania: dlaczego dotychczas nie zauważ
yli tego współ
cześ
ni nauczyciele etyki?
ę
Sąna to dwie odpowiedzi. Z jednej strony, głboko wierząoni w edukację
; z drugiej
natomiast, mają ogromne zaufanie do natury ludzkiej. Ogólnie rzecz biorą
c, są oni
zwolennikami teorii, iżnie ma czegośtakiego, jak zł
y chł
opiec —jest tylko ignorant. Dlatego
cał
y ich wysił
ek zmierza ku temu, by nakł
onićowego chł
opca do samodzielnego myś
lenia —
a więc do czegoś
, czego dotąd zapewne nigdy nie robił
. To taki sam sposób myś
lenia jak
przypuszczenie, ż
e poznanie zasad ruchu drogowego zapobiegnie wypadkom, ż
e edukacja
antyalkoholowa zapobiegnie pijaństwu, a edukacja seksualna — chorobom wenerycznym.
Tymczasem tak nie jest. Podobnie współ
czesna edukacja moralna nie zapobiega
niemoralnoś
ci. Kł
opot z czł
owiekiem nie polega jedynie na braku edukacji.
A teraz powróć
my do opowieś
ci.
MORAŁOPOWIEŚCI: ŻYŁKA BEZ HACZYKA

Obiecał ćsiębardziej szczegół


em zają owo przekonaniem, ż
e jeś
li tylko znamy morał
opowieś ćnie jest nam w ogóle potrzebna. Jest to przekonanie wyraż
ci, to sama opowieś ane
przez wielu chrześ
cijan, którzy popierająprogramy nauczania opracowane przez psy-
chologów, i jemu wł
aśnie chciał
bym teraz poś
wię
cićkilka uwag. Poglą
d ten jest tak samo
chybiony, jak posł
ugiwanie sięż
ył dkarskąbez haczyka. Nie uchwycimy istoty ż
kąwę yłki

dkarskiej, jeś
li usuniemy z jej końca, nie mają
cy z niązwiązku, haczyk. Jeś
li tak zrobimy,
pozbawimy ją„zaczepu". Podobnie jeś
li rezygnujemy z opowieś
ci, rezygnujemy teżz
motywacji do czynienia dobra. Zasada moralna został
a pozbawiona „zaczepu".
Nie wystarczy zrozumiećdylematu moralnego — trzeba sięnim równieżprzejąć
.
Tymczasem jednąze szczególnych cech metody, polegają
cej na rozpatrywaniu dylematów
moralnych jest to, ż
e nie jest ona w stanie sprawić, byś
my sięchoćtrochęnimi przeję
li.
Postacie wystę
pują
ce w tego rodzaju sytuacjach sąjakby atrapami. Interesująnas nie one, lecz
ich przypadek. Sytuacje te sąpewnego rodzaju opowieś
ciami, lecz sąto opowieś
ci „w
proszku". W ogóle nie ma w nich soku. Trudno sobie wyobrazić
, by rodzice opowiadali
swoim dzieciom Sagęo gł
odującej ż
onie i ukradzionym jedzeniu. Dylemat — a tym bardziej
neutralna dyskusja na temat wartoś
ci moralnych — nie potrafi dostarczyćwzoru moralnego,
który moglibyś
my naś
ladować
. Byćmoż
e mł
ody czł
owiek zdoł
a wyprowadzićz dyskusji nad
tymi przypadkami pewne obowiązujące zasady moralne, lecz zasada to znacznie mniej niż
poł
owa moralnego równania.
Sprawdź śtrudnąmoralnie sytuację, w której
cie to sami. Przypomnijcie sobie jaką
cie sięjak należy. Od razu się przekonacie, ż
zachowaliś e w większoś
ci wypadków
najtrudniejsze jest nie to, by wiedzieć, co jest sł
uszne, lecz to, by sł
usznie postąpić
. Po drugie,
nie zadaliś
cie sobie pytania: „Jaka zasada ma tu zastosowanie?", lecz raczej: „Co by inni o
mnie pomyś
leli, gdyby dowiedzieli się
, jak postą
pił
em? Co by pomyś
leli moi rodzice? Moja
żona? Moje dzieci? Moi znajomi?"
Prawie automatycznie zobaczyliś
cie siebie w roli aktorów dramatu.
Waż
ne stał
o siępytanie; „Czy dobrze odegram swojąrolę
, czy teżmi sięto nie uda?" Wiem,
że to, co każ
e mi postę
pować
, tak jak powinienem, dział
a w ten wł
aśnie sposób. Zasady
etyczne? Owszem, przeczytał em jednak, ż
em, co mi kazano. Stwierdził e gdy przychodzi co
do czego, to niemal wszystko inne — wspomnienie o przyjacioł
ach lub rodzinie, przywoł
anie
jakiejśhistorii lub filmu, zwyczajne poczucie obowią
zku — jest silniejsze. Zdajęsobie spra-
, że istniejąosoby niezwykle zasadnicze, które —jak sięwydaje — potrafiąsiękierować

samymi zasadami. Chwał
a im za to. Nie są
dzęjednak, by wię ćludzi funkcjonował
kszoś aw
ten sposób. Wiem, ż
e w moim przypadku tak nie jest. Posł
użmy siękonkretnym przykł
adem.

PRZYPOWIEŚĆO NAGIM CZŁOWIEKU I ŁOMIE


nej nocy, w ciemnej ulicy, pojawiłsięw ś
Pewnej bardzo mroź wietle moich reflektorów
nagi czł
owiek. Miałna sobie jedynie góręod piżamy i gorą
czkowo machałrę
kami, bym
ł
przystaną. Zadziwiają
ce, jak wiele myś ćprzez gł
li może nam przemkną owęw ciągu kilku
sekund. Pierwsza myś a taka, ż
l był eby sięnie zatrzymać
. Miał
em jużza sobązł
y dzień. Poza
tym, o cokolwiek chodził
o, nie był
o to moje zmartwienie. Niech ktośinny sięzatrzyma. Mał
o
tego, wyglądał
o to na potencjalnie niebezpiecznąsytuację żczyzna mógłbyćszalony.
. Mę
Jeś
libym sięzatrzymał
, mogł
o by mi sięcośstać
. Gdyby mi sięstał
o cośpoważ
nego, jaki
pożytek mieliby ze mnie ci, którzy sąode mnie zależni? A jakż em sobie sprawę, że
e, zdawał
wchodzątu w gręzasady etyki. I nie miał
em wą ci, ż
tpliwoś e taki lub inny nakaz moralny
wymagał
, bym sięzatrzymał
, bą
dźzrobiłcokolwiek w tej sprawie. Wówczas jednak mój
owęzacząłbł
gł yskawicznie wyszukiwaćróżnych zastrzeż
eń, luk i wyjątków dotyczą
cych
jakiejkolwiek zasady moralnej, mogącej tu miećzastosowanie. Mógł
bym siępotem czuć
przez jakiśczas nie w porządku, jednak wiem, że można sobie z tym jakośporadzić
. Niech się
tym zajmie policja.
Nagle, nie wiadomo dlaczego, przemknęł
o mi przez gł
owęzdanie z jakiejśopowieś
ci:
„Był
em nagi, a przyodzialiś
cie mnie". Nic poza tym. Tylko: „Był
em nagi, a przyodzialiś
cie
mnie".
Zatrzymał
em samochód.
Jak sięokazał ż
o, męczyznęobudziłwspół łprzy pomocy
lokator, który wpadłw szałi zaczą
ł
omu demolowaćmeble. Kiedy szaleniec rzuciłsięna niego, ten nie marnowałczasu, by
ć
zatroszczyćsięo swągodnoś, tylko ratowałsięucieczką
. Po wysł
uchaniu jego pospiesznych
wyjaś
nień, szybko znalazł
em dla niego w samochodzie koc i popę
dziliś
my do pobliskiego
posterunku policji. Chodzi mi tu tylko o jedno: nie zatrzymał
em siękierowany jaką
kolwiek
zasadą
. Zatrzymał
em się
, ponieważbohater pewnej opowieś
ci, w którąwierzę
, powiedział
pewnego razu: „Był
em nagi, a przyodzialiś
cie mnie". Zatrzymał
em się
, ponieważOn by się
zatrzymał ć
, i ci z nas, którzy wierząw tęopowieś, bardzo chcąGo naś
ladować
, nawet jeś
li
nasze naś
ladownictwo jest dalekie od doskonał
ości.
cie uwagę, ż
Zwróć ć zawarta w Ewangelii nie mówi: „Był
e opowieś em nagi, a
przyodzialiś
cie mnie, ponieważwszyscy sąobdarzeni godnoś
ciąludzką
" ani: „Był
em nagi, a
przyodzialiś ć"; jedynie: „Był
cie mnie, ponieważtego wymaga sprawiedliwoś em nagi, a
przyodzialiś
cie mnie". Kropka. Zrób tak, ponieważtego oczekuje sięod tych, którzy chcą
odegraćswąrolęw chrześ
cijańskiej opowieś
ci.

ównąprzyczyną— trudnądo poję
cia przez kogoś
, kto nie jest chrześ
cijaninem —
niemożnoś
ci wyodrę
bnienia z chrześ
cijaństwa zasad etycznych i ich samodzielnego
funkcjonowania jest fakt, ż
e chrześ
cijaństwo nie jest systemem etycznym. Chrześ
cijaństwo
nie ma byćreceptąna dobre zachowanie, choćjest to jednym z jego produktów ubocznych.
Chrześ ć
cijaństwo to opowieś. Chrześ , że jest to opowieś
cijanie wierzą ćprawdziwa, lecz
ć
mimo wszystko — opowieś.

CHRZEŚCIJAŃSTWO BEZ CHRYSTUSA?


Kiedy to dostrzeż
emy, zaczniemy rozumiećdlaczego nie ma sensu mówienie o przestrzeganiu
chrześ ćta mówi gł
cijańskiej etyki ijednoczesnym ignorowaniu Chrystusa. Opowieś ównie o
Chrystusie: o tym, kim jest i co zrobił
. Bez Niego nie ma ona sensu, tak jak — za
ćo Moby Dicku nie ma sensu bez peł
przeproszeniem — opowieś nej determinacji osobowoś
ci
kapitana Ahaba. Wiele rzeczy czynionych przez chrześ
cijan — dobre uczynki, poś
więcenia,
umartwianie się— nie wynika z kierowania sięetycznymi lub przyziemnymi pobudkami.
Chrześ
cijanie czyniątak, ponieważchcąnaś
ladowaćChrystusa.
Nie moż
na oddzielićprzesł , że
ania Chrystusa od osoby Chrystusa i zwyczajnie udawać
Jego sł
owa moż
na przypisaćkażdemu innemu czł
owiekowi. Jak by to brzmiał
o, gdyby inny
czł
owiek, nawet ktoświelki, miało sobie mówićw taki sam sposób, jak czyniłto Chrystus?
Jak by to zabrzmiał
o, gdyby Winston Churchill powiedział
: „Ja jestem zmartwychwstaniem i
życiem"? Albo gdyby Jerzy Waszyngton powiedział
: „Zanim Abraham stałsię
, JA
JESTEM"?
ć
To nie jest ich opowieś owa te należątylko do jednej Osoby.
. Sł

KILKA DODATKOWYCH UWAG


Nie poruszyliś
my jeszcze jednej czy dwóch kwestii. Wracają
c do sytuacji, w której się
znalazł ćmy, ż
em, przypuś , że wspomniany ł
e zatrzymujemy samochód i okazuje się om
dziemy o tym sądzić— pod warunkiem, ż
przeznaczony jest dla nas? Co bę e nasz mózg
lenia? Odpowiedźjest taka, że moralnoś
będzie sięjeszcze nadawałdo myś ćnie wyklucza
roztropnoś
ci, czyli rozsą
dnej oceny sytuacji. Tak brzmi pierwsza odpowiedź
. Druga
natomiast, że zarówno w opowieś
ciach, jak i w ż
yciu czł
owieka zdarzająsiętragiczne
sytuacje. Moralne postę ądanych rezultatów. Faktem jest, że
powanie nie jest gwarancjąpoż
czę
sto zwyczajnie nie wiemy, jakie bę
dąnastę
pstwa naszego postę
powania. Widzimy tylko
oczywiste obowią
zki wobec są
siada, znajomego czy rodziny. Naszym zadaniem jest wiernie i
jak najlepiej odgrywaćswąrolę
, nie zaśprzewidywaćprzyszł
ość.
li budzi to nasz sprzeciw, to dlatego, ż
Jeś e chcielibyś ć bardziej
my, aby moralnoś
a jakąśdziedzinęnauki niżopowieś
przypominał ć. Szukamy jakiegośuniwersalnego punktu
widzenia, oderwanego od wszelkich konkretnych opowieś
ci; miejsca, z którego moglibyś
my
ferowaćniezależne wyroki w róż
nych sprawach. Chcielibyś
my móc przewidziećwszystkie
konsekwencje i rezultaty. Postawa ta nie jest jednak zbyt mą
dra. Nikt z nas nie dysponuje aż
tak dogodnym punktem obserwacyjnym.
Druga rzecz, którąnależ
y odnotowaćto pewna prawidł ć, że im bardziej abstrakcyjna
owoś
ąnapę
jest nasza etyka, tym mniejsząjest ona dla nas sił dową
. Jeś
li rzeczywiś
cie postę
pujemy
przyzwoicie, należy to tł
umaczyćwpł
ywem osobistych mił
ości i lojalnoś
ci — takich, które
ć — lub wpł
tworzą dobrą opowieś ywem konkretnej opowieś
ci, do której czujemy
przywią
zanie. Jeś
li zastą
pimy to oboję
tnąi neutralnąmił
ościądo cał
ej ludzkoś
ci, uczynimy
owieka gorszym, nie lepszym. Ludzie ż
czł cy jedynie zasadami, znani sąz tego, ż
yją e skł
adają
ć, a nawet ludzkie życie, na oł
lojalnoś ci" czy „braterstwa". Zanim kogośź
tarzu „ludzkoś le
potraktujemy, przypomnijmy sobie, że czł
owiek ten, podobnie jak my, jest czyimśbratem,
ojcem lub synem, a nie zastanawiajmy sięnad jego podstawowymi prawami czł
owieka. Lub
— patrzą cijańskiego punktu widzenia — przypomnijmy sobie, że Chrystus umarł
c z chrześ
takż
e za niego.
O nasząuwagęzabiegająobecnie trzy metody edukacji moralnej: metoda polegają
ca na
porzą
dkowaniu wartoś
ci, metoda oparta na rozważ
aniach moralnych oraz metoda tradycyjna.
ćoparta na osobistych preferencjach — „to, co lubię
Pierwsza to moralnoś , jest sł
uszne" —
zatem nie jest to ż ć
adna moralnoś ćopierają
. Druga to moralnoś ca sięna reguł
ach i
rozważ
aniach. Ma ona swoje zalety, jednak odwraca nasząuwagęod prawdziwej sfery
moralnoś ćopierają
ci. Trzecia to moralnoś ca sięna postaciach. Przedstawia ona dobrych
ludzi, których powinniś
my naś
ladować
; dostarcza nam opowieś my żyć
ci, którymi powinniś .
Twierdzę, ż
e ostatnia z nich jest najlepsza, ponieważbardziej przypomina ż
ycie. Życie jest
wypeł
nione treś
cią ć
, bogate i skomplikowane niczym opowieś, nie zaśabstrakcyjne i
uporzą
dkowane jak teoria. To, co przeżywamy — wielkie radoś ę
ci, głbokie smutki,
wzbierają
ce namiętnoś
ci — za bardzo przypomina dramat, by można to wyrazićw formie
e sięwydawać, że zbytnio przypomina ono opowieś
prostszej niżdramat. Czasami moż ć: zbyt
wiele w nim niepewnoś
ci, zbyt wiele trudnego do zniesienia tragizmu. Myś
lę, ż
e w takich
chwilach wolelibyś
my, aby zamiast opowieś
ci Bóg dałnam cośbardziej przypominają
cego
lunapark, w którym moglibyś
my mieszkać
. Mielibyś
my wówczas zł
udzenie przygody —
czegośemocjonują
cego i ryzykownego — bez towarzyszącego jej niebezpieczeństwa.
Potrzebne nam jest miejsce, gdzie zagrożenia nie sąprawdziwe, cośw rodzaju Gabinetu
Strachu. Wątpięjednak, by zadowalał
y nas wszystkie tego nastę
pstwa.
Na tym trzeba jużpoprzestać
. Argumentacja leży w sferze wyobraźni, a nie logiki. Należ
y

zdaćsobie sprawę e równieżcnota w dużej mierze mieś
ci sięw sferze wyobraź
ni. Jeś
li nie
dział
a nasza wyobraź
nia moralna, to nad pozostał
ymi sprawnoś
ciami moralnymi — wolą
,
uczuciem i rozsą
dkiem — górębiorąstrach, lenistwo i dbał
ośćo wł ą
asny interes. Wielki błd
czesnej psychologii polega na tym, że ignoruje ona ten oczywisty fakt, a jednocześ
współ nie
ci oraz ć
zabawia się porządkowaniem wartoś wiczeniami wyrabiają ć
cymi umiejętnoś
am, ż
podejmowania decyzji. Dlatego uważ e nasi przodkowie, zarówno chrześ
cijanie jak i nie-
cijanie, byli lepszymi psychologami. Wiedzieli oni, ż
chrześ e należ
y uruchomićwyobraź
nię
,
wiedzieli takż
e, jak to zrobić.
WYRAZISTA TOŻSAMOŚĆ

Końcowa uwaga. Opowieś


ci dająnam wyrazistątoż ći, częś
samoś ciowo z tego wł
aśnie
powodu, znajdujemy siępod stał
ym naciskiem z zewnę
trz, abyś
my je zapomnieli. Wielką
pokusądla społ
ecznoś
ci posiadają ćjest stopienie sięze ś
cej swąopowieś wiatem i przyjęcie
ci, która zwykle mówi o tym, ż
jego opowieś e nie ma ż
adnej opowieś
ci, jedynie postęp, fakty
ć.
naukowe lub ewolucyjna koniecznoś
Opowieś
ci pozwalająnam spojrzećna resztęś
wiata z dystansu i osą
dzićjego racje. Bez
ć
nich tracimy tęzdolnoś; zamiast poddaćowe racje ocenie, akceptujemy je. W chwili, gdy
piszęte sł
owa, dzienniki peł
ne sądoniesień na temat zwycię
stwa Brytyjczyków na
Falklandach, niedaleko wybrzeża Argentyny. Dla Argentyńczyków przegrana był
a wielkim
szokiem, ponieważkontrolowana przez rzą a im przekonanie, ż
d prasa wpoił e wygrywajątę
ć Argentyńczyków
wojnę. Większoś nie miał
a moż
liwoś
ci zweryfikowania lub
zakwestionowania oficjalnej wersji wydarzeń. To, co można zrobić z informacjami
ciami o życiu. Może byćtak, że pozostanie nam
prasowymi, można także zrobićz opowieś
tylko jedna wersja rzeczywistoś
ci. Ważne jest zatem, by społ ćposiadają
ecznoś ca swąopo-
ćpodtrzymywał
wieś a jąw pamię
ci, ponieważnowoczesne społ
eczeństwa, wbrew swym
śopowieś
twierdzeniom, posiadajązwykle jaką ć, którąkoniecznie chcąnam narzucić—
marksizm, humanizm lub konsumpcyjny hedonizm.
Stanley Hauerwas, filozof, któremu zawdzię
czam zrozumienie tego problemu, zauważył
,
że „aby nauczyćsięstawiaćopór państwu potrzebna jest jedynie alternatywna opowieś
ćoraz
społ
eczeństwo, które dla wł
asnego «ja» może byćdomem". Z pewnoś
ciąznajduje to
potwierdzenie w dzisiejszej Polsce, gdzie opór wobec państwa komunistycznego jest możliwy

aś ki temu, że społ
nie dzię eczeństwo polskie nie zapomniał
o, do której opowieś
ci należ
y.
Jak sięjednak przekonamy, istnieją bardziej subtelne sposoby zwalczania naszych
przekonańniżtylko zbrojna okupacja.
ROZDZIAŁIX
Ponura nauka: Rok 1984 i co dalej?
Wymazywanie pamię
ci
Ś
wiat zredukowany
Pamię
tać
, gdzie jest dom

Opowiadanie Srebrne krzesł


o C. S. Lewisa zawiera następują
cąscenę: Pięknej czarownicy,
królowej Podziemia niemal udaje sięprzekonaćdzieci z Nadziemia, ż ćponure
e jej doś
królestwo jest jedynąistnieją
cąrzeczywistoś , natomiast ich ś
cią wiat to tylko wytwór
wyobraźni. Przebiegł
ość
, z jakąuż
ywa sł
ów, dział ćniczym narkotyk.
a na ich pamię
ne przeczucie, że istnieje cośbardzo ważnego, o czym muszą
Dzieci mająniewyraź
pamiętać. Rzeczywiś
cie, jest cośtakiego. Został
y wysł
ane z zadaniem przez Aslana,
wielkiego Króla Narnii. Teraz jednak mająw gł ki mandoliny — brzdęk--
owie jedynie dźwię
brzdę
k-brzdę
k — na której grał
a Królowa, oraz jej usypiają
cy gł ońce? Nie ma ż
os. „Sł adnego

ońca. Widzieliś cie sobie, że istnieje sł
cie moje lampy i wyobraziliś ońce". Oto jej subtelna, a
mimo to przekonują
ca sugestia.
Wcześ
niej Aslan kazałdzieciom zapamiętać i kilka razy powtórzyćcztery znaki,
ostrzegają
c je jednocześ
nie: „A Znaki, których ciętu nauczył
em, wcale nie bę
dąwyglą
dał
y
tak, jak siętego spodziewasz. Wł
aśnie dlatego jest tak waż
ne, aby je dobrze pamię
taći nie

dzićpo pozorach". W owej chwili jednak dzieci zapomniał
y i o znakach, i o samym
Aslanie. Pozory stał
y siędla nich wszystkim. Królowa jest przecieżniezwykle pię
kna.
Lewis podejmuje tu pradawny temat, którym jest znaczenie pamięci oraz kł
opoty z nią
.
Wiemy, ż
e podobny problem miałOdyseusz. Powinien wracaćdo swej ojczyzny, do ż
ony i
syna. Jednak wszystko sprzysię
gło się
, by o tym zapomniał ćOdysa i jego ludzi jest co
. Pamię
jakiśczas poddawana próbie: na wyspie Lotofagów, gdzie ci, którzy zjedli „miodny owoc ...
woleli zostaću Lotofagów... i zapomniećo powrocie”; na zaczarowanej wyspie Kirke, gdzie
spę
dzili cał
y rok; w pobliżu Syren, których czarujący gł e zapomniećo domu, żonie i
os każ
dzieciach; wreszcie u pięknej Kalipso.
Eneasz, bohater epopei Wergiliusza, cierpi na podobnąskł ćdo niemal cał
onnoś kowitego
niejsze. Dopiero bogowie musząmu przypomnieć, ż
zapominania o tym, co najważ e jego
misjąjest zał
ożenie nowego miasta w Italii, nie w Kartaginie. Mimo to, Eneasz jest
bohaterem, ponieważkoniec końców nie zapomina. Jego podstawowa cnota polega na tym, że
pamiętał
, aby pozostaćwiernym swojej zrujnowanej ojczyź
nie.
We wszystkich niemal epopejach oraz wielu baś
niach występuje motyw podróży, w trakcie
której trzeba cośzachowaćw pamięci. Istniejąteżopowieś
ci, które należ
y wiernie przekazać
innym — opowieś
ci o dawnych czasach, kiedy rzą
dzili prawdziwi królowie, zanim pojawili
sięuzurpatorzy. Jeś
li opowieś
ci te nie bę
dąprzekazywane z pokolenia na pokolenie, zostaną
zapomniane. A jeś
li do tego dojdzie, uzurpatorzy zawł
adnąnaszymi ciał
ami i umysł
ami.
Będzie istniał
a tylko jedna wersja historii, tylko jedna wersja rzeczywistoś
ci. W
opowiadaniach o Narnii poł
ożono na to olbrzymi nacisk. Stare opowieś
ci, dawne wiersze i
powiedzenia, przechowywane sąw pamię
ci i przekazywane nastę
pnym pokoleniom w cza-
sach dobrych i zł
ych. Zwł
aszcza w zł
ych czasach potrzebne nam jest coś
, co przypomni nam,
jaka jest prawda, ponieważnowa „prawda", która zapanował
a, robi wszystko, aby tylko
pozbyćsięjakichkolwiek konkurentek.
czesnąwersjątego tematu jest Rok 1984. Wolne angielskie społ
Wielkąwspół eczeństwo
zastą
piłohydny, zdehumanizowany totalitaryzm; nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, co się
stał
o. Rzą
d zaję
ty jest dokonywaniem zmian w języku: wyrzuca z niego stare sł
owa, zmienia
ich sens lub ukrywa pod celowo ogł
upiają ami. Tak więc w żargonie nowomowy
cymi hasł
ćjest Niewolnictwem", a rządowe sale tortur mieszcząsięw
„Wojna jest Pokojem", „Wolnoś
„Ministerstwie Mił
ości".
Po co sięrozwodzićnad tymi fantazjami? Cóż, z tego samego powodu, dla którego robiłto
Orwell. Nie wszystko tu jest wymyś
lone. Wł
aściwie wię ćrzeczy opisanych w Roku
kszoś
1984 był
a faktem jużwówczas, gdy pisało nich Orwell. Zarys tego był
o widaćwyraźnie w
hitlerowskich Niemczech i stalinowskiej Rosji: fał
szowanie historii, wymazywanie z pamię
ci
ą
faktów za pomocąprania mózgów; rażce manipulowanie ję
zykiem. Dzię
ki Orwellowi zwra-
ksząuwagęna te rzeczy. Lecz najważniejsze w owych historiach jest to, że
camy chyba wię
nic „nie bę
dzie wyglą dzicie". Musimy byćprzygotowani na to, ż
daćtak, jak są e kradzież
naszej pamię
ci (a z nią
, rzecz jasna, naszej lojalnoś
ci) bę
dzie emanowaćz cał
kiem
nieoczekiwanej strony.
Na przykł
ad ze strony psychologii.

WYMAZYWANIE PAMIĘCI
Przeobraż
ają
c sięw społ
eczeństwo psychologiczne, wykreowaliś
my nowy system wartoś
ci.
Sąto w wię
kszoś
ci wartoś
ci pł
ytkie i egoistyczne, i to one dominują
. Lecz nie to jest w tym
wszystkim najgorsze. Najbardziej niepokoi bardzo skuteczne tł
umienie wartoś
ci
alternatywnych. Trudno sobie przypomniećdawne wartoś
ci, a co dopiero przekazywaćje
innym.
Owo tł
umienie moż
liwe jest dzięki językowej manipulacji oraz tworzeniu nowych sł
ów.
Przypomnijcie sobie zwroty, które w ostatnim czasie wkradł
y siędo ję
zyka: „sprawnoś
ci
komunikacyjne", „radzenie sobie ze stresem", „rozwiązywanie konfliktów", „dział
anie w
grupie", „dynamika interpersonalna" itd. Od razu nasuwa siętu spostrzeżenie, ż
e — podobnie
jak nowomowa —ję
zyk taki jest wyjątkowo bezbarwny, a ponadto zagmatwany. W efekcie
zdaje sięsugerować: „Brakuje ci wiedzy, by to wszystko zrozumieć; lepiej pozwól nam się
tym zająć em, ż
". Stwierdził e tego rodzaju ję
zyk zawsze wywiera na mnie hipnotyczny
yw. „Proponowany program (brzdę
wpł k) jest syntezą(brzdęk) porządkowania wartoś
ci,
modyfikacji zachowania (brzdęk) i zastosowania modeli cybernetycznych (brzdę
k) do
owieka jako istoty przetwarzającej informacje (brzdęk-brzdęk)". Przeciętny
zrozumienia czł
czł
owiek nie wie, o co w tym wszystkim chodzi, ale ten, kto to mówi, zawsze sprawia
żbę
wrażenie pewnego siebie. I tak, wcią dąc w transie, kiwamy twierdząco gł
ową: „Tak, tak.
li sądzisz, ż
Jeś e tak powinniś
my postę
pować, zatem oczywiś
cie, zastosuj ten, no, model
cybernetyczny".
MANIPULOWANIE RZECZYWISTOŚCIĄ
Manipulowanie sł
owami, jak zauważ
yłOrwell, to równieżmanipulowanie rzeczywistoś
cią
.
Jeś
li okreś
lony czyn nazwiemy „morderstwem", przywoł
uje on na myś ć
l pewnąrzeczywistoś.
Jeś ćwydaje sięjużinna. Taki
li nazwiemy go „wolnym wyborem kobiety", rzeczywistoś

aśnie wpł
yw na ję
zyk czę
sto wywierająnauki społ
eczne. Sł
owa nabierajązupeł
nie
odmiennego znaczenia. Czł
owiek, który nas napada, zostaje nazwany „ofiarą". Kobieta, która
porzuca rodzinę
, zostaje okreś
lona jako „odważna". O parze popeł
niają
cej cudzoł
óstwo, mówi
się, ż
e żyje w „otwartym" związku.
Sąto przykł ćraż
ady doś ącej manipulacji, choćmoże ona teżbyćbardziej subtelna. Weźmy
termin „doś
wiadczenie rodzicielskie". Wydaje sięon raczej nieszkodliwy. Czy aby na pewno?
owa matka i ojciec nasuwająsilne skojarzenia moralne i emocjonalne. Świadcząone o

ś
wiecie, na który skł
adająsięwięzi rodzinne, wymagania, wspólne cele i wzajemna mił
ość
.
Przed oczami mamy niemowlęta w plecionych koszach, rodzinne kolacje, wieszanie bombek
choinkowych, pomoc przy odrabianiu lekcji, nie wchodzenie ojcu w drogępodczas rozliczeń
podatkowych. Jakie obrazy przywodzi na myś
l „doś
wiadczenie rodzicielskie"? Z jakimi
obrazami ma sięono kojarzyć
?
Podejrzewam, ż
e z żadnymi. Sł
owa matka i ojciec przypominająnam, czym powinna być
rodzina oraz ż
e bez niej czegośw nas brakuje. Nie jest to jednak modny pogląd. W ś
wiecie
nauk społ
ecznych niezależ
na jednostka jest nadrzę
dna w stosunku do rodziny. Tak więc
wybiera siętermin „doś
wiadczenie rodzicielskie". Jest on bardziej abstrakcyjny i nie rodzi
skojarzeńz silnymi wię
zami emocjonalnymi. Jest to takie samo „doś
wiadczenie" jak każde
inne, które chcemy przeż
yćna swej drodze do urzeczywistnienia się. Nie ma w nim nic
ostatecznego.
Aby wesprzećideęniezależ
noś
ci jednostki, należ
y zapomniećo dawnych poję
ciach i
lojalnoś dy, ż
ciach. Dawne poglą niejsza, że dzieci powinny być
e rodzina jest najważ
uszne lub ż
posł e rodzina powinna siętrzymaćrazem, musząstracićna aktualnoś
ci. Jednak
aby osią ćten cel, ję
gną zykowi należ
y nadawaćformy, które będązrozumiał ącznie dla
e wył
, że poczujemy sięniedouczeni, a więc staniemy siębardziej
ekspertów; formy, które sprawią
podatni na ingerencję. Wię ćz nas mniej więcej wie jak wychowywaćdzieci, lecz czym
kszoś
jest „doś
wiadczenie rodzicielskie"?
Podobne terminy można uznaćjedynie za stadium przejś
ciowe. Kiedy już„doś
wiadczenie
rodzicielskie" speł
ni swoje zadanie i rozmiękczy tkankęspoł
eczną
, co bę
dzie nastę
pne?
„Doś
wiadczenie typu dorosł
y-potomstwo?" „Związek pomię
dzy reprodukującym a
, że nie waż
reprodukowanym?" Nie ma sensu mówić ne, jakich sł
ów sięużywa. To ogromnie
ważne. Spróbujcie sobie wyobrazićś
wiat, w którym do ludzi zwracano by sięza pomocą
numerów.
OSŁABIANIE LOJALNOŚCI
, przede wszystkim dlatego, ż
Sytuacja zakrawa na ironię e chociaż społ
eczeństwo
psychologiczne operuje ję
zykiem wolnoś
ci, jest ono gotowe stosowaćtakie same metody jak
w państwie policyjnym. Najwię
ksze zł u totalitarnego polega na tym, ż
o umysł e chce on
zniszczyćwszelkie szczególne wię
zy uczućlub wiernoś
ci, na przykł
ad takie, które istnieją
dzy męż
pomię em i ż
onąlub pomię
dzy rodzicami i dzieć
mi, ponieważtego rodzaju lojalnoś
ci
zagrażajątej jedynej, która sięliczy, — wiernoś
ci wobec Wielkiego Brata. To w takiej

aśnie atmosferze dzieci dobrowolnie donoszątajnej policji na swoich rodziców.
Społ żyćdo osł
eczeństwo psychologiczne zdaje sięrównieżdą abienia lojalnoś
ci. Ma się
rozumieć
, dzieje sięto w imięosobistej niezależnoś
ci, choćrezultat jest podobny. Rzecz w
tym, ż
e rozpad naturalnych grup społ
ecznych zwykle zwiastuje nadejś
cie mniejszej, a nie
ci. Cechącharakterystycznąpaństw totalitarnych jest to, że rodzinę
większej, wolnoś , parafię
lub samorząd lokalny uważ
ająza cośniepotrzebnego. Chodzi im przede wszystkim o to, by
wyswobodzićjednostkęz jej lokalnych wię
zów. Dlatego do nadmiernego indywidualizmu
należy podchodzićz takąsamąnieufnoś
cią, jak do kolektywizmu. Jedno prowadzi do
drugiego. Uchodzą
c przed natrę
tnąrodzinąi wś
cibskimi parafianami, zwróć
my uwagę
, ku
czemu sięprzybliż
amy.
Jeś żymy ku większemu indywidualizmowi niżten, którym sięobecnie cieszymy,
li dą
idziemy w zł ą
ym kierunku. Błd ten jest jednak trudny do naprawienia, a to przede wszystkim
dlatego, ż
e trudno go zauważyć
. Jak jużwskazywał
em, udaje nam siędostrzec tylko to, do
czego sięodnosządostępne nam sł
owa i poję
cia. Jeś
li swąuwagękierujemy w miejsce
wypeł
nione krzykiem i hasł
ami, możemy nie zauważ
yć, że w innym miejscu niepostrzeż
enie
ł
zniknęo coś
, co jest bardzo waż
ne. W jednym końcu pokoju ktośpowoduje zamieszanie, gdy
tymczasem w drugim końcu jego wspólnik ulatnia sięz cał
ym srebrem.
Podobnie jest z językiem. Ję
zyk okreś
la fakty, które obserwujemy. Jeś
li pewne sł
owa
ycia, oznacza to, ż
wychodząz uż e równieżpewne fakty uchodząnaszej uwagi. Takie na
przykł
ad sł
owa, jak mę ć, honor, ś
stwo, szlachetnoś wię ć, niewinnoś
toś ćlub czystoś
ć
wprawdzie wciążistnieją , że używa sięich gł
, jednak wydaje się ównie w czasie przeszł
ym,
tak jakby fakty, do których sięone odnoszą
, był
y reliktami jakiejśzamierzchł
ej historii.

owa takie rzadko —jeś
li w ogóle — pojawiająsięw ję
zyku używanym przez specjalistów
w dziedzinie nauk społ
ecznych lub przez media. Został
y one zepchnięte na boczny tor przez
inne sł
owa, bardziej „na czasie". Każ
de sł
owo cnota, które dostanie siędo druku wypierane
ów typu potrzeba, naturalny bą
jest przez sto sł dźseksualny.
Technika ta zawdzię ćchyba gł
cza swąskutecznoś ównie temu, ż
e wyklucza ona jaką
kolwiek
konfrontację
. Nie zaprzecza ona istnieniu pewnych faktów. Po prostu omija je, tak jak
, w wyniku czego ludzie po jakimśczasie zapominają, ż
autostrada omija wioskę e wioska taka
w ogóle istnieje.
CHRZEŚCIJAŃSKA OPOWIEŚĆ
Nie zapominajmy, że ś
wiat to nie tylko psychologiczne autostrady. Zwł
aszcza
chrześ
cijanie nie powinni o tym zapominać
. Chrześ ć to najbardziej
cijańska opowieś
zadziwiająca wersja rzeczywistoś
ci, jakąkiedykolwiek sobie wyobrażano. W zestawieniu z
gi rachunkowe. Tylko ktośabsolutnie pewien, ż
niąwszystkie inne to monografie i księ e jest
ona jedynie mitem, zamienił ćoferowanąprzez społ
by jąna kiepskąopowieś eczeństwo
psychologiczne. Mimo to, specjaliś
ci w dziedzinie nauk społ
ecznych oraz ich popularyzatorzy
nadzwyczaj skutecznie sprawili, że chrześ , że wielu
cijanie zapomnieli. Wydaje się
nominalnych chrześ
cijan pogodził
o się z myś
lą, iż ciekawiej jest być „osobą" niż
spadkobiercąkrólestwa przygotowywanego dla nich od począ
tku dziejów. Ich sytuacja
przypomina poł cych w Podziemnym Świecie z powieś
ożenie dzieci przebywają ci Lewisa.
Bezbarwny ś
wiat psychologicznych idei niemal zastąpiłim wspaniał
ości nieba i ziemi.
Wiele jest rzeczy, które ś
wiat laicko-psychologiczny chciał ćz naszych umysł
by usuną ów.
Skoncentrujmy sięna jednej z nich. Pomocna tu bę
dzie historia Odyseusza, ponieważw tej
konkretnie sprawie jedziemy z nim (przepraszam za wyrażenie) na tym samym wózku. Tak
jak Odyseusz, zachę
cani jesteś ne, ż
my do tego, by osiedlićsięna wyspie Kirke (nieważ ew
naszym przypadku bardziej przypomina ona OrwellowskąOceanię
) i zapomnieć. I na dziwną
,
choćmożliwądo przewidzenia ironięzakrawa fakt, że zachę
ca sięnas również, byś
my
adnie o tym samym: ż
zapomnieli dokł e jesteś
my tuł
aczami poszukującymi swej ojczyzny.

TUŁACZE?
Zastanówmy sięnad nastę
pują
cymi faktami. Mówią
c fakty, mam na myś
li pewne
przeż
ycia wspólne nam wszystkim. Prawie każdy z nas przeżyłkiedyśchwilę
, kiedy był
przekonany (lub tylko odnosiłniepokoją enie), że nie czuje sięna tym ś
ce wraż wiecie cał
kiem
u siebie. Przytrafia sięto nam nawet, gdy jesteś
my u siebie w domu, i nawet gdy dom ten jest
najbardziej przytulnym miejscem na ś
wiecie. Myś
lę, ż
e wszyscy wiedzą, co mam na myś
li.
Wraż
enia tego można doznaćna dwa sposoby: wrażenie negatywne, jakiego doznajemy
wszyscy, gdy brakuje nam czegośważnego, czego nie moż
emy do końca okreś
lić
; oraz
wrażenie pozytywne, kiedy bez jakiegokolwiek powodu czujemy, ż
e czeka gdzieśna nas coś
bardzo waż
nego. Sens pierwszego oddaje fragment listu Charlesa Dickensa do przyjaciela.
Znajdują
cy sięu szczytu kariery Dickens pisał
: „Dlaczego teraz, gdy jestem w zł
ym nastroju,
zawsze odnoszędruzgocą enie, że ominę
ce wraż ł ś
o mnie jakieśjedno szczęcie, ż
e nie
zawarł
em jakiejśjednej przyjaź
ni lub znajomoś
ci?" Huxley zaśpisał
: „Prędzej czy póź
niej
pytamy nawet Beethovena, nawet Szekspira: «I to ma byćwszystko?»"
Pozytywny aspekt tego pragnienia najlepiej opisałLewis. Nazwałto „nienasyconą

sknotą
".
Ta rzecz nigdy jednak nie stał
a siętwoją
. Wszystko co kiedykolwiek owł ł
adnę ę
o głboko
twojąduszą
, był
o jedynie jej niejasnym przeczuciem, nę
cącym przebł
yskiem, nigdy nie
dotrzymanąobietnicą
, echem zamierają
cym w chwili dotarcia do twoich uszu. Ale gdyby
miał
a sięrzeczywiś
cie objawić— gdyby doszł
o ciękiedyśtakie echo, które jużnie zamiera,
lecz urasta w sam dź
wię byśje od razu. Bez ż
k — poznał adnej moż
liwoś
ci pową
tpiewania
powiedział
byś em stworzony" .
: „To jest wreszcie to, do czego został
ć, o której mówi Lewis to nie radoś
Radoś ćspeł ć
nienia czy zaspokojenia, lecz raczej radoś
niespeł
nienia: przebł ćz kraju, którego nigdy nie odwiedziliś
ysk czegośw oddali, „wieś my".
Cokolwiek to jest, znika skoro tylko zostanie odnalezione. A jednak obarcza nas poczuciem,
że jesteś
my wygnańcami. Nasza amnezja na chwilęustę
puje. Gdziekolwiek jest nasz dom,
czujemy, ż
e jeszcze go nie odnaleź
liś
my. I co dziwne, jesteś
my z tego zadowoleni.
PRAGNIENIE, KTÓRE NIE ZOSTANIE ZASPOKOJONE
ś
Częciąsamej istoty natury ludzkiej jest pragnienie, którego nie zaspokoi żadne naturalne
ś
szczęcie, i w porównaniu z którym wszelkie inne pragnienia wydająsięmał
o istotne.
Pozostajemy w przekonaniu, ż ę
e cokolwiek mamy, to jeszcze nie jest to. Gdzieśgłboko,
zamiast wewnę
trznej harmonii, którądostrzegająniektórzy psychologowie, odnajdujemy
ą
rażce braki: cał
a nasza natura zdaje sięczegośwyczekiwać
, do czegośgotować.
Otóżto. Przeżyliś
cie cośtakiego. I nie trzeba byćchrześ
cijaninem, a nawet deistą
, aby to
yć. Św. Augustyn doś
przeż wiadczyłtego na dł
ugo przed swym nawróceniem. Podobnie
Lewis. Mał
o tego, Lewis zaciekle walczyłz myś
lą, że źródł
o jego tę
sknoty i Bóg w uję
ciu
tradycyjnej religii mogąbyćjednym i tym samym. O swym „poszukiwaniu Boga" Lewis
powiedział
: „Równie dobrze moż
na by mówićo poszukiwaniu kota przez mysz".
Sprawa jest o tyle istotna, że przenosi owo przeż
ycie w sferęzjawisk naturalnych. Zalicza
sięono do kategorii danych, jest faktem dotyczą
cym natury ludzkiej — czymś
, co powinno
byćprzedmiotem badańi sprawozdańpsychologów. Na ogółjednak tak sięnie dzieje.
na go dopasowaćdo ż
Dlaczego? Ponieważnie moż adnej z istnieją
cych kategorii. Nie ma
drugiego podobnego pragnienia lub potrzeby. Wszystkie inne moż
na nazwać, pogrupowaći
wytł
umaczyć ćcoś
, można wreszcie znaleź , co te potrzeby należycie zaspokoi. W tym
przypadku jest jednak inaczej. Psycholog zmuszony jest zatem wykonaćobjazd wokółtego
tejemniczego obszaru naszych doś
wiadczeń, jak gdyby on w ogóle nie istniał
.
Druga taktyka polega na zredukowaniu danych do skali umoż
liwiającej ich opracowanie.
Kiedy psychologowie nie znajdująwytł
umaczenia dla jakiegośzjawiska, czę
sto próbują
dopasować je do kategorii, którąmożna objaś
nić
. Nie powinniś
my się dziwić
, jeś
li
analizowane zjawisko trochęprzy tym ucierpi. Przypomina to wpychanie buta numer 12 do
pudł
a przeznaczonego dla butów numer 4 lub wciskanie rajskiego ptaka do klatki
przeznaczonej dla kanarka. Kiedy go wepchniemy do ś
rodka, przestanie wyglą
daćjak rajski
ptak.
Zatem, gdy społ
eczeństwo psychologiczne dobierze siędo naszych tę
sknot, bę
dzie starał
o
sięwytł
umaczyćje przy pomocy czegoś , że potrafi) zrozumieć
, co potrafi (lub wydaje mu się ,
na przykł
ad przy pomocy popędu pł
ciowego. Owa tęsknota, powiedzą
, to sublimacja twojej
potrzeby seksu. Albo ż
e ojczyzna, której szukasz to ł
ono twojej matki. Jest ono symbolem
twojej potrzeby bezpieczeństwa.
Jest to taktyka zastosowana przez KrólowąPodziemia: „Widzieliś
cie koty, a teraz chcecie,
żeby istniałjakiświę
kszy, lepszy kot, który będzie sięnazywałLWEM. (...) Widzieliś
cie
lampy, no i wyobraziliś świę
cie sobie jaką kszą
, lepsząlampę, i nazwaliś
cie jąSŁOŃCEM (...)
Lampa istnieje naprawdę— SŁOŃCE jest tylko marzeniem, dziecinnąbajką
".

ŚWIAT ZREDUKOWANY

Jeś kniemy psychologiczny odpowiednik tego lekarstwa, stwierdzimy, ż


li poł e — tak jak
Alicja — stajemy sięcoraz mniejsi. Tylko że ś
wiat nie pozostaje wielki, a zatem czarowny.
On równieżsiękurczy. Bo ś
wiat zredukowany to ś
wiat nieciekawy. Świecka postawa, jaką
ś
proponuje psychologia, doprowadza nas do miejsca, w którym znajdowałsięnieszczęliwy
Lewis przed swoim nawróceniem: „Niemal wszystko, co kochał
em, uważał
em za wyimagino-
wane, niemal wszystko, co uważ
ałem za prawdziwe, wydawał
o mi się ponure i
bezsensowne".
Skoro zatem psychologiczna wersja jest jedynąrzeczywistoś
cią
, spróbujmy jąwiernie opisać
.
ębokiej trosce i bez zawracania gł
Bez opowiadania o gł owy na temat speł
nienia.
Społ zuje ogromne znaczenie do twierdzenia, że nie ma tak
eczeństwo psychologiczne przywią
silnej lojalnoś
ci, której nie dał
oby sięzniszczyć ę
, ani tak głbokiego pragnienia, którego nie
dał
oby sięstrywializować
. Powinniś
my byćna tyle uczciwi, by mówićo stępieniu doznań
zamiast ich spotę
gowaniu, i w peł
ni obnażyćtł ę
umienie głboko zakorzenionych namię
tnoś
ci.
O psychologicznym etosie da siępowiedziećto samo, co o ś
rodkach psychotropowych. I
jedno, i drugie przytę
pia nasze pragnienia i prowadzi do zoboję
tnienia.
Istnieje jednak alternatywa. Moż
emy skorzystaćz kolejnej psychologicznej rady. To
znaczy zwrócićuwagęna nasze doznania.
Co nam mówiądoznania? Mówiąnam, ż
e jesteś
my niespokojni. Jest w nas coś
, czego po
prostu nie da sięzaspokoić
. Skoro tylko zdobę
dziemy to, co, jak są
dziliś
my, zł
agodzi nasze
sknota pojawia sięna nowo, wciążnie zaspokojona. Nic z tego, co
pragnienie, dawna tę
polecająeksperci, nie potrafi jej skutecznie ugasić
. Nawet tak zachwalane odkrycie samego
siebie. Poznawszy samego siebie, nie myś eż
limy: „Tak! Oto czego przez cał ycie szukał
em!"
Wie o tym każdy dorosł
y czł
owiek, posiadają
cy odrobinęuczciwoś
ci.
Przyznająto nawet behawioryś
ci, chociażnie wprost. Wbrew sobie zmuszeni sąoddać
d temu przepotęż
hoł nemu impulsowi. „Dzię
ki bardziej wszechstronnej edukacji — mówią—
dzię
ki rozwojowi wiedzy oraz lepszemu rozumieniu mechanizmów społ
ecznych, zbliżamy się
do momentu, w którym powinniś
my byćw stanie zagwarantowaćwszystkim zdrowe,
ś
szczę yteczne ż
liwe i poż ycie. Bliski jest dzień, kiedy ż
adna potrzeba nie pozostanie
niezaspokojona i kiedy ż
adne dziecko nie bę
dzie niekochane..." I tak dalej.
Z pewnoś
ciąsł
yszeliś owa. Praktycznie chodzi w nich o to, ż
cie podobne sł e raj nie istnieje,
lecz z tego ś
wiata bę
dzie moż
na zrobićcośna kształ
t raju, kiedy tylko nauczymy siępanować
nad czynnikami przyczyniającymi siędo szczęś
cia. Aby odwrócićuwagęod naszego
poczucia wygnania, zapewnia sięnas, ż
e z miejsca, w którym przebywamy, da sięw końcu
uczynićodpowiedniąojczyznę
. Jest w tej sytuacji coś
, co przywodzi na myś
l miltonowskie
upadł
e anioł
y, które, znalazł
szy sięw czarnym dole peł
nym ognia, usił
ująsięnawzajem
, że ostatecznie nie jest to ażtak zł
przekonywać e miejsce.
Rzecz w tym, ż
e to jest zł
e miejsce. To znaczy, jest to zł
e miejsce, jeś
li jest to miejsce
jedyne. Ponieważwszystko w nas podpowiada nam, że nie jest to miejsce, które jest nam
przeznaczone. Jako stacjęprzesiadkową
, jako tymczasowy odpoczynek dla zmę
czonych
podróżnych, moż
emy je polubić
, a nawet pokochać
. Lecz jako jedyne miejsce, ostateczny cel
podróży, oznacza ono ostatecznąfrustrację. Choćbyś
my uczynili je nie wiadomo jak
żnie bę
wygodnym, wcią dziemy zadowoleni. Nasze instynkty siębuntują
.
Zdrowy umysłzwraca sięku górze, nie ku doł
owi. Widzi lampękwarcowąi myś
li o

ońcu, nie na odwrót. Prawda, moż
emy sprzeciwićsięswym instynktom i staraćsięje
wykorzenić na nam wmówić, ż
. Moż e wszystko jest mniejsze niżsięwydaje, i że substytut jest
u. Można tak wytresowaćdziecko, ż
czymślepszym od oryginał e oranż
ada w proszku bę
dzie
mu bardziej smakowaćniżsok pomarańczowy. Można teżnauczyćsięprzedkł
adaćrozmowy
z psychoterapeutąnad rozmowy z przyjaciół
mi. Niektórzy naprawdęwoląlampy kwarcowe
od sł
ońca. Nasząnaturęmoż , że bę
na tak zepsuć dziemy gotowi przystaćna to, co pomniejsze,
a zapomnimy o tym, co wyższe. A im skuteczniej owo znieczulenie zostanie przeprowadzone,
tym mniej prawdopodobne, ż
e jego ofiary będąś
wiadome tego, co sięstał
o. Ci, co zostali
dobrze wytresowani, nie sąjużw stanie sięuskarż
ać, że im czegośbrakuje. Moż
na ś
miał
o
zaryzykowaćtwierdzenie, że wiele ofiar ś
wieckiej psychologii zapomniał
o jużo istnieniu
Nadziemnego Świata.

PAMIĘTAĆ, GDZIE JEST DOM

Do tej pory koncentrował


em sięjedynie na naszych naturalnych instynktach. Jużone same
mówiąnam, ż my stworzeni do czegoświęcej. Łatwo je jednak odurzyćprzy pomocy
e zostaliś
ć— brzdę
różnych modnych poję k-brzdę
k-brzdę
k. Tu wł
aśnie wkracza chrześ
cijaństwo.
Ponieważwyraź
nie nam przypomina o naszym prawdziwym domu; gdzie sięznajduje i jak
siędo niego dostać
.
Dlatego chrześ
cijaństwo peł
ne jest różnych przypomnień. „Pamię
taj o dniu szabatu, aby go

wię
cić
". „Pamiętajcie na sł
owo, które do was powiedział
em". „Pamię
tajcie o uwię
zionych".
„To czyńcie na mojąpamią
tkę
" .„Przypominam, bracia, Ewangelię
, którąwam gł
osił
em".
„Przypomnijcie sobie te sł
owa, które był
y zapowiedziane przez Apostoł
ów Pana naszego
Jezusa Chrystusa". „WspomniałPiotr na sł
owo (...) i gorzko zapł
akał
". Dlatego wł
aśnie chrze-
ś ćróżnych rzeczy: modlitw, przykazań, pieś
cijanie mająuczyćsięna pamię ni. Iliada i
Odyseja, jak wiadomo, był
y prawdopodobnie ś
piewane przed sł
uchaczami, ponieważw ten
sposób ł
atwiej je był
o zapamię
tać
. Rytm i kadencja wiersza lub pieś
ni uł
atwiająich
zapamię cijanie odmawiająpsalmy, ś
tanie. Z tego samego powodu chrześ piewająpieś
ni,
trzymająsięcyklu liturgicznego, który sięregularnie powtarza, oraz czytają— lub starająsię
czytać— codziennie Pismo ś
wię
te.
cie jedna z tych rzeczy, za które chrześ
Jest to oczywiś cijanie sąkrytykowani, nawet przez
innych chrześ
cijan: „Dlaczego nie mogąś
piewaćjakichśnowych pieś
ni?"; „Koś
ciółjest
wiecznie taki sam";
, jużwiem". Owszem, wiecie teżpewnie, że
„Wszystko, co powinienem wiedzieć
powinniś
cie wysł
aćdo babci list z podzię
kowaniami za otrzymany od niej prezent. Lecz
ł
atwo o tym zapomnieć. Dlatego matki, ojcowie i ci wszyscy, którym na nas zależy, cią
gle
nam przypominająo róż
nych rzeczach: „Nie zapomnij podziękowaćbabci", „Pogratuluj
Johnny'emu nowej posady", „Pamiętaj o nał
ożeniu kasku motocyklowego". Wyglą
da to na
zawracanie gł
owy. Lecz bez tych przypomnieńczę
sto byś
my o tym nie pamię
tali.
Chrześ
cijaństwo nie pozwala nam zapomnieć
. Chrześ
cijanie powinni przekazywaćswą
ć, przypominaćsobie nawzajem, że sąw drodze, i robićwszystko, aby następne
opowieś
pokolenie otrzymał
o w stanie nienaruszonym chrześ
cijańskie przesł
anie wraz z towarzyszą

mu mapą
. Po drodze mająś
piewaćmarszowe pieś
ni dla podtrzymania ducha i zachowania
przenikliwej pamięci, a najgł
ośniej powinni ś
piewaćw pobliż
u Syren oraz wyspy Kirke.
Zadaniem chrześ
cijan nie jest wytyczanie jakiejśnowej drogi zbawienia. Nie do nich
należy budowanie lepszej szosy, poszerzanie jej do oś
miu pasów ruchu, czy zmienianie jej
kierunku w celu ominięcia bagien, gór lub wzgórza Golgoty. Ich zadaniem jest stawianie
kroków.
NIEZMIENNE PRZESŁANIE
Jednąz podstawowych róż
nic pomiędzy przesł
aniem chrześ
cijaństwa a przesł
aniem
psychologii jest to, że pierwsze nie ulega zmianom, podczas gdy to drugie cią
gle sięzmienia.
Psychologowie wiecznie sązaję
ci budowaniem nowych dróg, formuł ći
owaniem nowych poję
gle nowych badań. Powodem tego jest po częś
prowadzeniem cią ćnaukowa, po
ci ciekawoś
ś
częci humanitarna troska o poprawęnaszego losu — zjawiska, ma sięrozumieć
, chwalebne.
Ale czy nie jest i tak, ż
e przyczynątych nie kończą
cych sięzabiegów jest pewne podstawowe
niepowodzenie — nieudana próba znalezienia przesł
ania, które bę
dzie naprawdę
zadowalają
ce? Dlaczego analiza psychologiczna nigdy ludziom nie starcza? Dlaczego
żsięzgł
pacjenci wcią aszająpo kolejnądawkęanalizy, jak gdyby ciągle brakował
o im tego
jednego spotkania z psychologiem? A moż
e celowo wszystkie wysił
ki mają
ce na celu
zbudowanie osobistej lub społ
ecznej utopii skazane sąna niepowodzenie, ponieważnie jest to
dla nas wł
aściwe miejsce do zamieszkania?
Choćposzczególni chrześ
cijanie powinni sięzmieniaćna lepsze, utrzymująoni bez
arogancji, że nie dotyczy to samego chrześ
cijańskiego przesł
ania. Nie musi sięono zmieniać
,
ponieważjest zadowalają
ce w swej obecnej postaci. Chrześ , że posiedli już
cijanie uważają
prawdę
, która jest odpowiedziąna ich niezaspokojonątę
sknotęi która w końcu zaspokoi
każ niejsze, by zachowali dobrąpamięć
dąpotrzebę. Najważ !

BOHATER OPOWIEŚCI
cie mylić. Na pierwszy rzut oka ś
Pozory mogąoczywiś wiat laicki często zdaje sięobiecywać
więcej niżś
wiat nadprzyrodzony. Przyznajęz niepokojem, ż
e Koś
cioł
y czasem godząsięna
to, by w ich rytuałwkradał
a siędrętwota. Jednak w Biblii tej drę
twoty nie ma. Jeś
li się
przyjrzećżyciu Chrystusa, przedstawionemu w Ewangelii, moż
na tam znaleźćbynajmniej nie
to, czego sięspodziewamy, przeczytawszy wszystko prócz samej Ewangelii. W jakiśsposób
rozpowszechniłsiępogląd, ż
e Nowy Testament to gł ćo mił
ównie opowieś osierdziu i
ł ci, że misjąChrystusa był
agodnoś o nauczanie o pokoju, mił
ości i braterstwie. Nie znajduje to
mie ś
jednak potwierdzenia w Piś więtym. Owszem, zawiera ono przesł
anie pokoju i
ś
braterstwa, lecz nie jest to najważniejsze ani najczęciej powtarzane przesł
anie. Po pierwsze,
przesł
anie mił
oś o dla starożytnego ś
ci i pokoju nie był wiata niczym nowym. Nie mogł
o być
uważane za jaką
kolwiek ewangelię
, gdyżsł
owo to zakł
ada istnienie pewnej „nowiny". Po
oby, że uważ
drugie, w stosunku Chrystusa do samego siebie nie ma nic, co sugerował ałOn
siebie przede wszystkim za nauczyciela.
Wszystko wskazuje na to, że Jezus widziałw sobie kogoś
, kto ma do wykonania pewne
zadanie. Niewiele sięono różnił
o od poszukiwań prowadzonych przez greckiego lub
onni sądopatrywaćsięw ż
rzymskiego herosa. Ci, którzy skł yciu Chrystusa podobieństw do
innych wielkich nauczycieli jak Sokrates czy Budda, nie rozumieją— o dziwo — istoty
oby porównanie Jego życia z historiąEneasza lub,
sprawy. Zamiast tego, trafniejsze był
ni Odysei należ
jeszcze lepiej, z historiąOdyseusza. Końcowe pieś ądo najbardziej porusza-

cych w cał
ej historii literatury. Dlaczego? Ponieważjest to romans, mówią
cy o powrocie po

ugiej nieobecnoś
ci. Prawowity król powraca do swej prawdziwej ojczyzny. Gromadzi
wokółsiebie niewielkągrupę
, zł
ożonąz czł
onków rodziny i sł
użby, i w odpowiednim
, dom i ż
momencie uderza w zdradzieckich zalotników, aby odzyskaćswąziemię onę
. Warto
zauważ
yć, że Odyseusz nie od razu zostaje rozpoznany przez swąrodzinę
; zanim jąsobie
nych znaków, ż
zjedna, musi jąnajpierw przekonaćprzy pomocy róż e to on jest prawdziwym
panem, prawdziwym ojcem i prawdziwym męż
em. Powrót ten jest przeznaczeniem Odysa i
każ
dy etap jego wę
drówki prowadzi do tego punktu kulminacyjnego.
Pod wzglę
dem stylu Ewangelie w ogóle nie przypominająmitologii. Czyta sięje jak dzieł
a
historyczne. Jednak pod wzglę
dem treś sze sąone tematowi Odysei i Eneidy niż
ci bliż
rozważ
aniom Sokratesa, Platona, Arystotelesa, Buddy czy jakiegokolwiek innego
staroż
ytnego nauczyciela. Niezależ ćczy nie, tak
nie od tego, czy wierzymy w tęopowieś

aśnie powinniś
my jąodczytywać
, jeś
li trzymamy sięzdroworozsą
dkowych regułanalizy
ćprzygodowa, epos: Król wraca, by odzyskaćto, co jest
tekstu. Co to za historia? Opowieś
Jego. Daje do zrozumienia, ż
e jest oblubieńcem. Cośjest Mu przeznaczone: musi sięudaćdo
Jerozolimy, aby mogł
o sięspeł
nićproroctwo; musi wypićcośz jakiegośkielicha. Cał
a Jego

drówka prowadzi do przeznaczonego mu punktu kulminacyjnego. Przedtem jednak
gromadzi wokółsiebie niewielkągrupęwyznawców, którzy rozpoznająznaki ś
wiadczą
ce o
tym, że to On jest królem. Aby przywrócićswym zwolennikom prawdziwąojczyznę
, musi
naprawićpewien pradawny kosmiczny grzech. Cenąjest Jego ż
ycie — i cenętępł
aci.
Ewangelia ukazuje nam portret czł
owieka, który dobrze wie, czego chce i co ma robić
,i
który nie da sięzawrócićz obranej drogi. Przyszedłodzyskaćto, co należ
y do Niego i biada
zdradzieckim zalotnikom, którzy nie chcądopuś
cićdo Jego powrotu. Jego przeznaczenie jest
przesą
dzone. I — cóżza lekkomyś
lna zuchwał
ość— chce On wszystkich innych pocią
gnąć
za sobąku temu przeznaczeniu.
Cał ćpeł
a opowieś na jest takich zdarzeń. Osobie czytają
cej Ewangeliępo raz pierwszy, nie
mającej wyrobionego zdania na temat chrześ
cijaństwa, nigdy by nie przyszł owy, że ma
o do gł
do czynienia z ł
agodnie usposobionym filozofem, wyraż
ają
cym swe przekonania w formie
peł
nych zastrzeż
eńopinii. Wrę
cz przeciwnie, to, co ów czł
owiek mówi, zdaje sięrównie
nierozważne jak to, co robi. Jest to język herosów, czasami przebiegł
y jak u Odyseusza,
czasami odważ
ny jak u Achillesa. Czł
owiek ten ma skł
onnoś
ci do nazywania ludzi
„gł
upcami" lub „obł
udnikami". Ucieka siędo nieprawdopodobnych metafor, jak choćby ta o
ądzie przechodzącym przez ucho igielne. Nadmiernie sięcheł
wielbł pi: „Zburzcie tęś
wią
ty-
nię ś
, a Ja w trzech dniach wzniosęjąna nowo". Udziela kąliwych upomnień: „Tak otę
piał
y
macie umysł
? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie sł
yszycie?" Poza tym mówi
swoim zwolennikom, ż
e nie sąz tego ś ce rzeczy: wywy-
wiata. Obiecuje im zdumiewają
ższenie, chwał
ęi domy w innym królestwie.
W tej sugestii, że cośznajduje siędalej i wyżej, znajdujemy echo przeż
ywanej przez nas
sknoty. Potwierdza to nasze podejrzenie, że wskutek jakiegoś
niezaspokojonej tę
nieporozumienia czy niefortunnego wypadku ż
yjemy w obcym nam ś
wiecie, w którym, nieza-
leż
nie od starań, nigdy nie czujemy sięcał ę
kiem u siebie. Gdzieśgłbiej niżsię
gamy w swym
poszukiwaniu zadowolenia, tużprzed pragnieniem samospeł
nienia, cichy, lecz uporczywy
os szepcze, że pewnego dnia bę
gł dziemy musieli zarzucićna plecy toboł
ek i udaćsięw
poszukiwaniu naszej ojczyzny.

DWIE PODSTAWOWE POTRZEBY


cie wielkie nadzieje. Wielu powie, ż
To oczywiś e zbyt wielkie. Jednak niezależnie od tego,
czy dana w Ewangelii obietnica to gruszki na wierzbie czy teżnie, sąto mimo wszystko
gruszki, a nie strużyny nadgnił
ego stoicyzmu. Zaspokajająone dwie z naszych potrzeb. Po
pierwsze, potrzebęnagrody. Po drugie, potrzebęopowieś
ci.
W pierwszym przypadku można wysunąćzarzut, że satysfakcja, jakądaje dobrze
niony ż
wypeł yciowy obowią
zek, powinna być wystarczają
cą nagrodą dla dojrzał
ego
owieka. Odnoszęwrażenie, ż
czł e jest to szlachetny sentyment, ale mimo wszystko sentyment.
Sentymentalny, a nie realistyczny, jest poglą
d na kondycjęludzką adający, że wszyscy
, zakł
jesteś ci, że sami potrafimy sobie poradzić, że
my o wiele bardziej dojrzali niżw rzeczywistoś
nie potrzebujemy niczyjej pomocy, ż
e jużstaliś
my siędoskonali. Myś
lę, ż
e prawdziwszy
obraz naszej sytuacji dająAntypamię
tniki Andre Malraux. Jeden ze znajomych autora, stary i
doś
wiadczony wiejski ksią
dz, mówi: „Nie ma czegośtakiego jak dorosł
a osoba". Dreszcz na
myś
l o otrzymaniu nagrody w postaci pochwał
y ze strony kogoś
, komu bardzo chcemy
ćnie przystoi zapewne stoikowi ani tym zwolennikom psychologii, którzy
sprawićprzyjemnoś
marząo doskonał
ej samowystarczalnoś
ci, lecz u większoś
ci z nas zaspokaja on dziecię
ce i
bardzo ludzkie pragnienie zdobycia uznania.
Nowy Testament zaspokaja drugąpotrzebę
, potrzebęopowieś
ci. I to nie jakiejkolwiek
opowieś
ci, lecz romansu, który jest równocześ
nie opowieś
ciąprzygodową
.
Podobnie jak wszystkie opowieś
ci przygodowe zawiera ona pewne charakterystyczne
elementy. Wszystkie opowieś
ci przygodowe wymagająobecnoś
ci dobra i zł
a, i ostatecznego
osą
dzenia zł
a; wszystkie opowieś
ci przygodowe musząmówićo poszukiwaniu lub podróży;
w każ ćrozmaite próby, aby ocalićswe ż
dej z nich bohater lub bohaterka musi przejś ycie lub
ćcał
wyjś o z opresji; zatem wszystkie opowieś
ci przygodowe zawierająelement prawdziwego
niebezpieczeństwa. Wiele z tych elementów wiary chrześ
cijańskiej, które sądla ludzi trudne
o, gdyby je usunąćz
do zaakceptowania, to te same elementy, których by dotkliwie brakował
powieś ćbrzmiał
ci przygodowej lub romansu. Bez niebezpieczeństwa i prób opowieś aby
fał
szywie. Gdyby zł żęi przyrodni wuj-niegodziwiec mogli w baś
y ksią niach grzeszyć
bezkarnie, gdyby zgł
adzenie smoka nic nie znaczył żęmógłwyjś
o jako próba, gdyby ksią ć
cał
o z opresji, zostają
c w swym zamku i studiują
c filozofię, wówczas nikt nie czytał
by baś
ni.
ć
Przypuśmy, ż
e czytamy: „Jeś
li kamieńten nie powróci na swoje miejsce w wież
y do chwili,
ońce rzuci ś
gdy poranne sł o na jej wschodniąś
wiatł cianę
, utracisz swe królestwo i ukochaną
".
Albo zał
óżmy, że w opowieś
ci ktośmówi: „W porzą
dku, dajęci trzy dni. Jeś
li w ciągu tego
czasu odgadniesz, jak sięnazywam, dziecko będzie twoje". Na czym polega moc i sił
a przy-
gania stawianych warunków oprócz tego, ż
cią e sąone warunkami — a zatem wszystko jest
od nich uzależnione — oraz tego, że narzucająograniczenia czasowe? Nie musimy
bezustannie wybieraći dział
ać, lecz nasz wybór moż
e trwale wpł ćna nasze szczę
yną ście. To
ś
samo poczucie warunkowego szczęcia, pilnej koniecznoś
ci, strasznych konsekwencji,
przenika Biblię
. „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu moż
esz spoż
ywaćwedł
ug upodobania;
ale z drzewa poznania dobra i zł ć, bo gdy z niego spoż
a nie wolno ci jeś yjesz, niechybnie
umrzesz". „Zanim kogut dwa razy zapieje, ty trzy razy sięMnie wyprzesz". „Jeszcze przez
ród was ś
krótki czas przebywa wś wiatł
ość. Chodź
cie, dopóki macie ś
wiatł
ość
". W
chrześ
cijańskiej opowieś
ci przygodowej wszystko jest uzależ
nione nie tylko od tego, czy
warunki zostanąspeł
nione, lecz także od tego, czy dział
a sięnatychmiast, bez zwł
oki, zanim
sięzrobi ciemno.
INSTYNKT GAWĘDZIARSKI
Jak jużwskazywał
em, instynkt gawę
dziarski to podstawowy element psychiki czł
owieka.
Na opowieś
ci miewamy taki sam apetyt, jak na coś
, co moż ćlub wypić
na zjeś . Nie jest to
potrzeba subtelna i trudno uchwytna. Jest ona cał
kiem zwyczajna. A mimo to psychologowie
nie mająo niej wiele do powiedzenia, moż tkiem tego, że Śpią
e z wyją ca Królewna bał
a się
seksu. Chodzi nie tylko o to, ż
e psychologia nie jest w stanie zaspokoićnaszej potrzeby
opowieś
ci. To zrozumiał
e. Naszątroskępowinno budzićusuwanie wszystkich elementów,
, że dana opowieś
które sprawiają ć(lub biografia) staje sięciekawa. Odrzucanie silnych
zwią
zków emocjonalnych, jak to czyniłFreud, zaprzeczanie istnieniu zł
a, jak to czyni Rogers,
czy sprowadzanie życia do systemu bodź
ców wzmacniają
cych, jak to czyni Skinner, to
ci. Wszystko to sugeruje, ż
grzeszenie przeciwko duchowi opowieś eżycie ludzkie to niewiele
więcej niżnaukowa analiza danego przypadku.
Ów talent psychologów do usuwania z wszystkich rzeczy tego, co najważ
niejsze powinien
nas skł
onićdo namysł
u. Kiedy ktoś a, ż
, kto uważ e potrafi objaś
nićnaturęludzkąi ludzkie
zachowanie, pomija zbyt wiele waż
nych szczegół
ów, bezstronny obserwator może miećsł
u-
szne powody, by sięzastanowić, czy ten ktośmówi mu o wszystkim, a w każ
dym razie czy
to, co mówi, jest w ogóle wiarygodne.
Thomas Howard twierdzi — myś
lę, że cał
kiem przekonująco — że baś
nie mająswe źródł
o
nie w naszej podś
wiadomoś
ci (jak utrzymywał
by psycholog), lecz „w Empireum". Wszystkie
te historie o osieroconych chł
opcach, którzy wyruszająw wę
drówkę
, wiernie zachowują
cw
a im stara ż
pamięci wszystko, co powiedział ć
ebraczka, walcząz pokusami, nie dająsięzwieś
fał
szywym pozorom, a na koniec wę , ż
drówki dowiadująsię e wcale nie sąsierotami, lecz
królewskimi synami — wszystkie te historie „poruszającośw naszej wyobraźni", ponieważ
w rzeczywistoś
ci jest to wł
aś ć
nie ta Opowieś ć
, „jedyna opowieś, jaka ostatecznie istnieje".
Czł
owiek to gawę
dziarskie zwierzę. Z tego powodu, jak sugeruje Tolkien, Bóg dałmu
ć, dzię
opowieś eż
ki której moż yć a sięż
. Tymczasem „nigdy nie pojawił ć, którą
adna opowieś
czł ł
owiek tak bardzo pragnąby widziećjako prawdziwą(...) odrzucenie jej prowadzi albo do
smutku, albo do gniewu". Gdyżodrzucenie jej oznacza, iżmusimy przyznać(jeś
li jesteś
my
uczciwi), że naprawdężyjemy w ponurym królestwie, ż ę
e nasze najgłbsze oczekiwania i
pragnienia nigdy sięnie ziszczą, i ż
e nawet najwię
kszy postę
p nie będzie nam w stanie
wynagrodzićponiesionej przez nas straty.

ROZPROSZENIE MGŁY
ę
Kiedy rozproszymy mgł, wydaje się, że tylko taki mamy wybór. I choć
, ogólnie rzecz
biorą
c, prawdąjest, iżstojąc w obliczu jednoznacznego wyboru, ludzie idąza gł
osem lepszej
strony swojej natury, to jednoznaczny wybór nie jest czymśpowszechnie spotykanym, nato-
miast żargon owszem. Moż
na by oczekiwać, ż
e w obliczu wyboru pomiędzy psychologią
,
czesnym stoicyzmem, który nam mówi, ż
współ e pragniemy zbyt wiele, a Ewangelią, która
mówi, ż
e jeś
li w ogóle czegośpragniemy, to pragniemy zbyt mał
o, góręweź
mie lepsza strona
ż
naszej natury. Jednak nawet nasze instynktowne dąenie do prawdy i pię
kna moż
e nas
oszukać
, jeś
li pół
prawdy przywdziewająszaty specjalistycznej wiedzy i udajądostawców
wszystkiego, co dobre.
Na koniec wróć
my do punktu wyjś
cia. Mł
ody królewicz, dwoje dzieci oraz ich towarzysz,

otosmę
tek, niemal wyzbyli sięzarówno swych lepszych odruchów, jak i wspomnieńna
rzecz chł
odnego i kojącego racjonalizmu Królowej Podziemia. Aby nie ulec temu urokowi,

otosmę
tek, proste, lecz zdrowo myś
lące stworzenie, wsadza nogędo kominka:
— Jedno sł
ówko. Pani — rzekłwracają
c od kominka i kuleją
c przy tym z bólu. — Jedno
stówko. Wszystko, co powiedział
aś, jest prawdziwe, i wcale bym sięnie dziwił
. Taki już
jestem, ż
e lubięwiedziećnajgorsze, a wtedy staram sięzachowaćtwarz, jak potrafię
. Nie

dęwię
c zaprzeczałtemu, co powiedział
aś. Ale mimo to trzeba jeszcze powiedziećjedno.
ć
Przypuśmy, ż
e my naprawdętylko wyś
niliś
my albo wymyś
liliś
my sobie te wszystkie
rzeczy: drzewa i trawę
, sł
oń ż
ce i księ ć
yc, gwiazdy i samego Aslana. Przypuśmy, ż
e tak jest.
Ale jeś ,ż
li tak, to mogętylko powiedzieć lone rzeczy wydająmi sięo wiele
e te wymyś
bardziej waż ć
ne niżtamte prawdziwe. Przypuśmy, ż
e ta wielka czarna dziura, twoje króle-
stwo, JEST prawdziwym ś
wiatem. No cóż ,ż
, muszęwyznać e to bardzo ż
ałosny ś
wiat. To
bardzo zabawne, kiedy sięo tym pomyś
li. Jeś
li masz rację
, to jesteś
my tylko dzieć
mi, które
sobie wymyś
lił
y zabawę
. Ale czworo bawią
cych sięw to dzieci moż
e stworzyćfantastyczny
ś
wiat, który sprawia, ż
e twój prawdziwy ś
wiat staje siępusty. Dlatego zamierzam pozostać
przy tym ś li nie ma ż
wiecie z zabawy. Jestem po stronie Aslana, nawet jeś adnego Aslana.
Chcęż
yćjak Narnijczyk, tak jak potrafię li nie ma ż
, nawet jeś adnej Narnii.
W tym momencie dzieci, które pod wpł
ywem sł
ów Królowej znajdująsięw coraz
ę
głbszym stanie zamroczenia, podbiegajądo Bł
otosmę
tka i zaczynająuciekać
. Nawet dzieci
ćod zł
potrafiąodróżnićdobrąopowieś ej.
ROZDZIAŁX
Sacrum i profanum
Bóg wzbudzają
cy trwogę
Psychologia a „sacrum”
Trzy nawyki myś
lowe

em w college'u, nauczyciele mówili nam, ż


Kiedy był ę
e najgłbszy przeł
om w historii
spowodował
o nastanie laicyzmu. Nie do końca to wówczas rozumiał
em. Dwadzieś
cia lat to
ć, ż
nie najlepszy wiek, by poją eświat, w którym sięwyrosł
o może byćwysoce niedoskonał
y.
li to, ż
Nauczyciele mieli na myś e ś
wiat utraciłswoje poczucie sacrum. Każ
da epoka z
wyją a, ż
tkiem naszej przyznawał e ś
wiat nawiedza cośniesamowitego i wspaniał
ego, coś
, co wymaga ś
magicznego — coś tych okresów, ś
wię tych miejsc i ś
wię wię
tych ceremonii.
Miejsca, w których sacrum zdawał ć— gaje, ź
o sięnajsilniej zaznaczaćswąobecnoś ródeł
ka,
leś
ne polany — ludzie czuli sięzobowiązani otaczaćczcią
. Czasami na tych miejscach
stawiali namioty, ś
wią
tynie lub katedry.
Nawet w życiu codziennym trafiająsięsytuacje, które budząw nas tajemniczy lę
k.
Najczęś
ciej zdarza sięto na ł
onie natury, a przyczynia siędo tego pewien rodzaj bezruchu. W
ywem ł
jednej chwili przyroda zdaje siębyćpod wpł agodnego zaklęcia, drzewa i niebo stają
sięposł
uszne czemuśinnemu i czekająna jego rozkazy. Albo kiedy jesteś
my w lesie w rześ
ki
jesienny dzień, liś
cie nagle unosząsięz szelestem z ziemi ku górze, mknąku nam, po czym
ich czerwieńi zł
oto zaczynająnam wirowaćnad gł
ową
, niesione niewidzialnym oddechem
czegoś
, co jest obecne w powietrzu. Potrafimy to wytł , a mimo to wydaje się, ż
umaczyć e jest
to niewytł
umaczalne. W chwilach, jak ta, zaczynamy dobrze rozumiećdlaczego staroż
ytni
uważali, ż
e drzewa sąż
ywymi istotami. W szeleś
cie liś
ci nadal sł
ychaćszemranie driad. Albo
w nocy, gdzieśdaleko od miasta, spoglą
damy na sklepienie niebieskie i zdajemy sobie sprawę
z jego ogromu i pię
kna, czego nie jesteś
my w stanie sobie uś
wiadomić
, bę
dąc w mieś
cie.
Normalny czł
owiek nie moż
e wówczas nie poczuć w sobie pewnej znikomoś
ci, a
jednocześ
nie pewnej wdzięcznoś
ci.
W takich chwilach czujemy to, co Piotr i inni apostoł
owie czuli na Górze Przemienienia:
„dobrze, ż my". I podobnie jak oni czujemy, że w odpowiedni sposób musimy na to
e tu jesteś
odpowiedzieć , że najlepiej będzie
. Piotr chciałpostawićtrzy namioty. My możemy uznać
zachowaćciszę
, a jeś
li jużsięodezwiemy, będziemy pewnie mówićgł
osem wyciszonym i
peł
nym czci; zmieni sięsam ton naszej rozmowy. Jednym sł
owem, zaczynamy sobie
wiadamiaćistnienie w ś
uś c, że
wiecie jakiejśinnej atmosfery albo innego wymiaru. Mówią
żyjemy w ś li to, ż
wiecie laickim, mamy na myś e w innych epokach ludzie żyli tąatmosferą
ś
wię
toś
ci w znacznie wię na by to ująćinaczej, mówią
kszym stopniu niżmy. Moż c, ż
eświat
byłdla nich peł
en wyją
tkowej wagi, ponieważś
wiat sakralny mógłdawaćznaćo sobie w
życiu codziennym w dowolnym miejscu i w dowolnym momencie.

BÓG WZBUDZAJĄCY TRWOGĘ

To jeszcze nie wszystko. Czym innym jest niesamowite odczuwanie ś


wię
tej obecnoś
ci
Boga w nocy lub w lesie, a czymśzupeł
nie innym bezpoś
rednie ujawnienie siętej budzą
cej
trwogęObecnoś
ci. Trudno był
o o odważ
niejszych ludzi niżMojżesz, Izajasz i Jeremiasz, a
jednak w obecnoś
ci Wszechmogą
cego truchleli oni ze strachu jak przeraż
one dzieci. Nawet
wówczas to, co zobaczyli, był
o tylko ukrytąObecnoś
cią. Nie moż
na był
o spojrzećBogu w
twarz i żyćdalej.
To samo uczucie trwogi dostrzegamy w reakcji apostoł
ów, gdy Jezus uspokoiłfale. Bardzo
sięwówczas bali, bardziej Jego niżwzburzonego morza. Pytali: „Kim wł
aściwie On jest?"

Jakie to uczucie, kiedy nagle zdajemy sobie sprawę e czł
owiek pł cy z nami ł
yną odziąmoże
pochodzićz innego ś
wiata? Moż
emy siędomyś , że zdarzenie takie musi przypominać
lać
scenęz dobrego filmu science fiction, kiedy to bohaterowie stajątwarząw twarz z istotą
zupeł
nie niepodobnądo nich samych.
Jest jednak pewna róż
nica. Ponieważw momencie rozpoznania — na przykł
ad wówczas,
gdy Piotr bł pił— zdajemy sobie sprawę, ż
aga Pana, by ten od niego odstą e to my jesteś
my
owymi stworzeniami o wył
upiastych oczach i skórze gada.
To poważ ą
ny błd, jeś
li zapominamy o cał
kowitej odmiennoś
ci Boga lub jeś
li wyobraż
amy
sobie, ż
e spotkanie z Nim mogł
oby nie byćczymśco najmniej wstrzą
sają
cym. Nawet nie
przekonawszy sięo tym, ludzie zawsze to wyczuwali. Czuli, ż
e wszechś
wiat mieś
ci w sobie
śpotę
jaką ż ę, a wł
nąsił aściwie, że jakaśpotę
żna Sił
a mieś
ci w sobie wszechś
wiat i nim
kieruje. I mają ę
c nad sobątęsił, czł
owiek uważałna to, co mówi i co robi.

UTRATA „SACRUM"

Wszystko to ś
wiadczy o istnieniu jakiegośducha, który zostałdziśutracony lub poniż
ony.
Jednak to, ż
e współ a poczucie sacrum nie oznacza, że cał
czesna epoka utracił kowicie
zapomniał
a o Bogu, ponieważnawet bezkompromisowy zwolennik laicyzmu moż żw
e wcią
cośniejasno wierzyć. Oznacza to raczej, ż
e zapomniano o tym, kim jest Bóg oraz jak
przytł ca jest Jego natura. Świecki umysłnie zawsze uważa, że trzeba koniecznie
aczają
zaprzeczyćistnieniu Boga, zawsze jednak musi Go zredukowaćdo wygodnych dla siebie roz-
miarów. Nade wszystko musi to byćBóg, z którym można sobie poradzić
, który nas nie
obserwuje ani nie osą
dza.
Na przykł
ad, pokazywany niedawno popularny film przedstawia Boga jako starszego pana
palą
cego cygara, którego plany dotyczące ludzkoś
ci nie zawierająnic, co mogł
oby być
obraź
liwe dla czytelnika „New York Timesa". Inny cieszący siępopularnoś
ciąfilm to parodia
życia Chrystusa. Wystawiany aktualnie musical wyś
miewa ukrzyżowanie. Moż
na by to
wszystko ł
atwo okreś nierstwa, jednak odnosi sięwrażenie, ż
lićmianem bluź e twórcy tych
filmów (wspomniany musical to inna historia) prawie nie zdająsobie sprawy, ż
e w ogóle
istnieje cośtakiego jak bluź
nierstwo. Aby byćbluźniercąw prawdziwym tego sł
owa
, że pewne rzeczy sąś
znaczeniu, trzeba najpierw uznać , że
więte. I nie ma sensu oczekiwać
, czym jest absolutna ś
twórcy tych filmów zrozumieją wię ć
toś, jeś
li nie poję
li jeszcze tak
ć, jak dobry i zł
prostych poję y lub stosowny i niestosowny.
W widowiskach tych najbardziej szokuje fakt, że publicznoś
ćprzyjmuje je z taką
oboję
tnoś
cią
. Moż
na by pomyś , że Bóg stałsięoswojonym zwierzęciem, wyprowadzanym
leć
ćniebezpieczna postawa. Przychodzą
z klatki i wystawianym na pokaz ku naszej uciesze. Doś
tu na myś
l turyś
ci zwiedzają
cy Park Yellowstone, którzy każ
dego roku zostajątam
ce, ż
pokiereszowani, ponieważnie zwracająuwagi na znaki informują e niedźwiedzie nie są
oswojone.

ROZUMIENIE „SACRUM"

Dla ś
wieckiego umysł
u nic nie jest tajemnicze, nic nie budzi lę
ku, nie ma rzeczy, której nie
moż
na by skomercjalizować
. Czym innym jednak jest o tym mówić
, a czym innym mieć
ś ć, jak do tego doszł
wiadomoś my poczucie sacrum,
o. Aby zrozumiećdlaczego utraciliś
ćsakralną
musimy lepiej zrozumiećrzeczywistoś .
ćsakralna to rzeczywistoś
l. Rzeczywistoś ćabsolutna, wokółktórej skupia sięreszta życia.
Bez niej nie był
oby stał
ego punktu odniesienia, pozwalającego ustalić
, czy cośznajduje się
wyż
ej czy niż
ej, czy jest lepsze czy gorsze. Bez niej wszystko był
oby wzglę
dne. Wszystko
pogrąż
yłoby sięw mdł
ej jednorodnoś
ci. To zdarzenie znaczył
oby nie więcej niżtamto, to
miejsce nie wię cej niżpoprzedni. Brak sacrum oznacza stan
cej niżtamto, ten dzieńnie wię
cał
kowitej i jał
owej równoś
ci, w której nie istnieje nic szczególnego.
Aby to zrozumieć
, wyobraźcie sobie miasto zbudowane wokółcentralnego placu, na
ś
rodku którego znajduje się wspaniał
y budynek publiczny. Teraz wyobraź
cie sobie
rozchodzące sięstą
d promieniś
cie bulwary oraz poł
ożone wzdł
użnich mniejsze place i ronda.
Budynki tego miasta sąróż
nej wielkoś
ci i reprezentująróżne style architektoniczne, lecz
każ
dy zachowuje pewnąrelacjęwzglę
dem znajdują
cego sięnajbliżej niego parku lub ronda,
jak równieżplacu centralnego. Moż
e nie mieszkacie w najlepszym domu, lecz zawsze bę
dzie
dem szczególny, choćby dlatego, ż
on pod jakimśwzglę e znajduje sięw pewnej relacji do
miejsc, które sąszczególne. Nastę
pnie wyobraź
my sobie miasto pozbawione punktu
centralnego, które tworząniezliczone kwartał
y identycznych budynków: każ
dy kwartałma tę
ć, każ
samąwielkoś dy budynek oraz mieszkanie jest takie samo i został
o tak samo
zaprojektowane, a wszystko rozciąga sięna przestrzeni wielu kilometrów kwadratowych.
W którym mieś
cie wolelibyś
cie mieszkać
? Jeś
li wybierzecie to pierwsze, to zrozumiecie
postawęnaszych przodków, bo w takim wł
aśnie ś
wiecie woleli ż
yć.
ćma pewnąhierarchię
2. Rzeczywistoś . „Zgodnie z tąkoncepcją— pisałLewis w swej
Przedmowie do Raju Utraconego — we wszechś
wiecie obiektywnie istniejązhierarchizowane
wartoś
ci. Wszystko z wyją
tkiem Boga ma przyrodzony sobie wyż
szy byt; wszystko z
wyją
tkiem bezkształ
tnej materii ma przyrodzony sobie niż ś
szy byt. Dobro, szczęcie oraz
ćkaż
godnoś dego istnienia polegająna okazywaniu posł
uszeństwa wobec bytu wyż
szego oraz
na podporządkowywaniu sobie bytów niż
szych". Można by dodać: „we wł
aściwym dla
każ
dego zakresie". Muzyka Beethovena sł
usznie budzi nasz zachwyt. Lecz i Beethoven musi
uchaćpolicji. W ś
sł wietle prawa nie zajmuje on wyższego miejsca w hierarchii niżzwykł
y
pijak. Nie wolno nam jednak twierdzić, ż
e ten sam pijak, walą
c w klawisze, tworzy tak dobrą
, jak Beethoven. Nie wszystkie rzeczy na ś
muzykę wiecie sąrówne.
ćz faktu, że istnieje zwią
Jednak wszystkie rzeczy biorąswąwartoś zek pomiędzy nimi a
rzecząnajlepszą
, jakąjest Bóg. Oddawanie czci Bogu to po prostu utrzymywanie kontaktu z
rzeczywistoś
cią
, widzenie rzeczy takimi, jakimi są
. Podobnie dostrzeżenie sensu w rzeczach,
które nas otaczająto uś
wiadomienie sobie miejsca, jakie zajmująone w boskiej hierarchii.
Nie oznacza to, że Bóg obecny jest we wszystkim w sensie panteistycznym — to
oby istnienie hierarchii. Raczej oznacza to, ż
wykluczał e wszystkie rzeczy zwrócone sąku
swemu Stwórcy, jeś
li tylko wł
aściwie im sięprzyjrzeć.
3. Rzeczy codzienne nabierająznaczenia o tyle, o ile korespondująz tym, co ś
wię
te. W
dawnych czasach uważ
ano to za rzecz naturalną
. Wł
adza ojca nad dzieć
mi brał d, że
a sięstą
adzęnad wszystkim. Ład społ
istnieje Ojciec, który sprawuje wł eczny miałbyćw zał
ożeniu
odbiciem ł
adu Boż
ego.
Mał ano, że wszystko jest z sobąpowią
o tego, uważ zane. Z tego wł
aśnie powodu zwykł
e
życie był
o peł
ne znaczeń. Upł
ywają
ce pory roku przypominał ywającym ż
y o upł yciu
czł
owieka. Nadejś o, ż
cie wiosny przypominał e zawsze rodzi sięnowe ż
ycie. Orka, siewy oraz
o dawanie ś
rodzenie owoców przypominał wiatu dzieci przez męż
czyzn i kobiety.
Dziewczyna obcinająca sobie wł
osy mogł , że jej myś
a nagle stwierdzić li ulatująku mł
odemu
ż
męczyź li męż
nie, który kosi na polu pszenicę. Natomiast myś czyzny, koszą
cego na polu
pszenicę
, mogł
y przerodzićsięw myś
li o dziewczynie obcinają
cej sobie wł
osy. Był
o to
poetyckie widzenie ś
wiata: wszystko był
o metaforą
; wszystko znaczył
o wię
cej niżznaczył
o.
Wszystko był
o wzajemnie powiązane i z sobąkorespondował
o. Gą
sienica w swym kokonie
czy ziarno zakopane w ziemi zdawał świększąmetamorfozętym
y sięzapowiadaćjaką
wszystkim, którzy gotowi byli umrzećdla samych siebie.
, że ówcześ
Nie wolno nam jednak przypuszczać ni ludzie nie potrafili zrozumieć
nowoczesnych poglą ,ż
dów. Rozumieli je na tyle dobrze, by wiedzieć e nie sąwarte tego, by
dla nich ż
yć. Nowoczesne poglą
dy wyraż
ają
, oczywiś
cie, sł
owa Szekspira: „Jutro i jutro, i
jutro wlecze siędrobnymi kroczkami..." Jeś
li, krótko mówiąc, to nic nie znaczy i tamto nic
nie znaczy, ż
ycie traci swoje znaczenie, czas staje siębezsensownym cią
giem powtarzają
cych
li ta powszednia rzecz jest ś
siędni. Lecz jeś ladem istnienia we wszechś
wiecie tamtego
ważniejszego rytmu, to może nasz trud rzeczywiś
cie ma jakiśsens.
4. Sacrum jest czymśwyraź
nie wydzielonym. Nadaje sens życiu codziennemu, lecz nie jest
tym samym, co życie codzienne. Wynika z tego, ż
e to, co ś
więte nie może być
wykorzystywane do zaspokajania codziennych potrzeb. Nie wynajmuje siękoś
cioł
a miejsco-
wym sklepikarzom w dni powszednie. A ś
więte obrzędy wymagająszczególnych zachowań.
Nie bierze sięś
lubu koś
cielnego w baweł ciółto nie ulica. Świę
nianej koszulce. Koś ty gaj to
nie targ. Sakramentalne wino nie jest przeznaczone do picia na towarzyskich przyję
ciach. To,
co ś
wię
te, jest niezwykle wyją ć, wyniesione
tkowe, i cokolwiek wchodzi z tym w stycznoś
ć.
zostaje ponad pospolitoś
Kiedy sacrum traci na wartoś
ci, wszystko traci na wartoś
ci. Dzieje siętak zawsze, gdy coś
ma ś
ciś lone zastosowanie. Powiedzmy, ż
le okreś e dostaliś
my rodowąpamią
tkę
: pierś
cionek
od matki lub zegarek kieszonkowy od ojca. Ma to byćdla nas specjalny upominek. Jest to
dany nam przywilej, lecz w pewnym sensie także obowią
zek. Nie idziemy z tym do
szego lombardu tylko dlatego, ż
najbliż e akurat potrzebujemy gotówki. Uczynienie czegoś
żkich tarapatach, sprawia, że zaczynamy czućsię nieswojo.
podobnego, nawet w cię
Zlekceważ
ony zostaje nie tylko upominek; kiedy tak postę
pujemy, wszystko traci na wartoś
ci.
5. Sacrum wymaga ceremonii. Wynika to z punktu poprzedniego. Ponieważsacrum nie
jest czymśzwyczajnym, nie bę
dziemy tego traktować w sposób zwyczajny. Nasze
esz musiałzdjąćsandał
zachowanie powinno byćzatem szczególne. Tak, jak Mojż y, zanim
wszedłna ś , tak i my czujemy, ż
więtąziemię e należ
y czynićpewne gesty będą
ce
potwierdzeniem naszego respektu i czci. Zakł
adamy swe najlepsze ubranie, dostojnie się
poruszamy, ś
piewamy specjalne pieś
ni, modlimy sięi wznosimy proś
by.
Tak czy owak jest to nasza naturalna skł ć. To, co bardzo lubimy robić
onnoś , co uważ
amy
za waż
ne, chcemy robićw sposób uroczysty. Czynimy przygotowania, robimy to bez
poś ć
piechu. Z rodzinnych obiadów robimy uroczystoś, podczas gdy moż
na by je urzą
dzićw
bardziej praktyczny sposób. Kiedy chcemy komuśwrę
czyćupominek, wybieramy wł
aściwe
ąuroczystoś
miejsce i moment. Robimy z tego mał ć. Istniejąspecjalne rytuał
y pakowania i
rozpakowywania prezentów, wypisywania i odczytywania bilecików. Ukończeniu studiów
towarzyszy pompa i rozmach. Widzimy uroczyste wejś
cie i wyjś
cie, togi i frę
dzle, zwoje
papieru i rytualny aplauz. Wszystko można by zał
atwićz mniejszym trudem za po-
ś ę
rednictwem poczty komputerowej. Jednak jakiśgłboki instynkt każ
e nam postąpićinaczej.
uszeństwo. Lewis twierdzi, ż
6. Kluczem do tego wszystkiego jest posł e obchody oraz
oprawa ziemskich uroczystoś
ci przypominająWielki Taniec — jego wyobraż
enie raju.
Zgodnie z tym poglądem, rajskąszczęś ćnajlepiej sobie wyobrazićjako peł
liwoś en powagi i
wyważ
onej radoś
ci taniec, w którym każdy bierze udział
, każ
dy moż
e sięwykazać, a wszyscy
podporzą
dkowująsięjego podstawowemu ukł
adowi. Dotyczy to, rzecz jasna, zwykł
ego tańca
ludowego oraz tańca w szeregu. Taneczna swoboda i swawola podporządkowane sązasadom
tańca, ukł
adowi unoszenia sięi opadania, przesuwania sięw przód i w tył
, formom
okazywania szacunku i grzecznoś ćz tańca czerpiązatem ci, którzy gotowi są
ci. Radoś
cz, że bezceremonialny stosunek do życia
nauczyćsiędo niego kroków. Lewis sugerowałwrę
to pewien rodzaj dumy. Pisał
: „Współ
czesny zwyczaj robienia w sposób bezceremonialny
tego, co wymaga ceremonii nie jest żadnym dowodem pokory. Świadczy raczej o tym, że
obrazoburca nie potrafi sięzapomniećw rytuale..."

PSYCHOLOGIA A „SACRUM"
W tym miejscu moż
emy wrócićdo sytuacji obecnej. Oczywiś
cie nie trudno zauważ
yć, że
zarysowują
c elementy cechujące sakralny porządek rzeczywistoś
ci, wyznaczyliś
my kurs
nieuchronnie prowadzą
cy do kolizji z wartoś eczeństwa psychologicznego. Żadna
ciami społ
konstrukcja umysł
owa nie przeciwstawi sięsacrum lepiej niżta, do której nas siędzisiaj
zachęca. Wyobraźmy sobie chł
opca otoczonego bogactwem, obsł
ugiwanego przez sł
użą
cych,
któremu sięschlebia i pobł
aża — rozpieszczonego panicza. Spróbujmy go umieś
cićw
normalnym domu, gdzie każdy ma swoje obowiązki, a nie tylko nie zdoł
a tego wszystkiego
zaakceptować, ale i trudno mu to będzie zrozumieć. Nie jest do tego psychicznie przygotowa-
ny. Sytuacja tego dziecka jest podobna do naszej. Jesteś
my psychicznie nie przygotowani do
tego, by uś zania wobec sfery sacrum. Brak nam
wiadomićsobie lub przystaćna zobowią
ć
odpowiednich warunków. Asertywnoś, zajmowanie sięwł
asnąosobąitp. to nie najlepsze
przygotowanie do wzię
cia udział
u w Tańcu.

TRZY NAWYKI MYŚLOWE

W zrozumieniu znaczenia sacrum przeszkadzająnam zwł


aszcza trzy nawyki myś
lowe.
Wspomniał
em jużo nich w innym kontekś
cie: sąto subiektywizm, redukcjonizm oraz
naturalizm. Wprawdzie wszystkie one zachodząna siebie, lecz spróbujmy je od siebie
oddzielić
, aby móc sięprzyjrzećwywoł
ywanym przez nie skutkom.

SUBIEKTYWIZM
Czł ćw subiektywizm jest przekonany, ż
owiek, który pozwoliłsobie popaś eżadna idea lub
ciowa od jakiejkolwiek innej idei czy rzeczy. Jeś
rzecz nie jest bardziej wartoś li podejmiemy
spór z kimśtakim, szybko sięprzekonamy, ż
e nie ma on pojęcia, co jest bardziej a co mniej
ważne, co jest lepsze a co gorsze. Przekonany jest o równoś
ci wszystkich poglądów, i to, co
mówi Bóg, stawia na równi z opiniami wypowiadanymi przez gwiazdy rocka.
Kolejnąrzeczą, której nie może on zrozumiećto poję
cie wyją
tkowoś
ci. W jego umyś
le
wszystko sprowadzone jest do tego samego poziomu. Spotykamy czasami ludzi, którzy w
trakcie rozmowy na temat zakupów i podatków przechodzą
, bez mrugnię
cia lub zająknienia,
ćdzieci lub mł
do tematu kazirodztwa i seksu oralnego. Nawet obecnoś odzież
y nie ma
wpł
ywu na to, co mówią
. Wraz z umieję
tnoś
ciąrozróż
niania tematów, utracili oni także
ćodróż
zdolnoś niania rozmowy prowadzonej z dorosł odzieżą
ymi od rozmowy z mł .

ugotrwał
a psychoterapia wywiera czasami taki wpł
yw na ludzi. Telewizja zaśdział
a
ąkulturę. Uznano, ż
podobnie na cał e dosł
ownie wszystko nadaje siędo pokazania. Nie ma
rzeczy, która nie mogł ćsięna widoku publicznym lub staćsięprzedmiotem
aby znaleź
, ż
publicznej dyskusji, ponieważuważa się e nie ma rzeczy posiadających jakiśwyją
tkowy
status. Jeś
li ktośsięuskarż yszy, ż
a na ten stan rzeczy, sł e w dzisiejszych czasach jesteś
my
bardziej szczerzy lub że powinno sięprzedstawiaćwszystkie punkty widzenia. Nie ma to,
rzecz jasna, nic wspólnego ze szczeroś
cią
, ma natomiast bardzo wiele wspólnego z
czerpaniem zysków. Zyski jednak nie wyjaś
niająwszystkiego. Ludzie zawsze byli chciwi,
lecz w wię
kszoś nie rozumieli, że pewne rzeczy należ
ci epok ludzie przeważ ądo innej sfery
wartoś
ci. Nasze pokolenie jużtego nie rozumie.
Trudno o lepsząilustracjętego sposobu myś
lenia niżpróba „uczynienia niedzieli dniem jak
każ
dy inny". Takie wł
aśnie sformuł
owanie zawarte jest w ustawie, nad którądebatuje się
ada, że jest to jeden z tych stanów, które opierająsiętemu
obecnie w moim stanie. Tak sięskł
pomysł
owi. Jużdziśniedziele sąmniej wyją
tkowe, bardziej podobne do innych dni niż
jeszcze kilka lat temu. Aby dostrzec zmianę
, wystarczy tylko pomyś
lećo ubraniu na
niedzielę, niedzielnych obiadach, spacerach, wizytach i innych niedzielnych rytuał
ach,
których przestrzegano jeszcze nie tak dawno temu. Zawsze znajdąsiętacy, którzy będą
chcieli zrobićz niedzieli normalny dzieńpracy, a bez poczucia sacrum trudno znaleźć
racjonalne argumenty, pozwalają
ce im sięprzeciwstawić
. Bę
dąto oczywiś
cie robićw imię
atwienia ż
uł ycia innym — w interesie społ
ecznym. Jednak postawa ta na sto różnych,
subtelnych sposobów przenika nas wszystkich, wywierając swój wpł
yw. Niedziela przestaje
sięczymkolwiek różnićod soboty lub każ
dego innego dnia wolnego. Jej szczególny charakter
i nastrój zacznąnieuchronnie zanikać
. Dzieje siętak, ponieważszczególny charakter niedzieli
wynika nie z tego, że jest ona dniem wolnym od pracy, lecz z tego, że stanowi element
boskiego cyklu.
Aby to dostrzec, wystarczy pomyś
lećo wielu ludziach dysponujących wolnym czasem,
którzy mimo to nie czerpiąz ż
ycia żadnej przyjemnoś
ci. Nie kończą
cy sięcią
g wolnych dni,
których nic od siebie nie oddziela, i którym nic nie nadaje powagi, może staćsiętak samo
cych siędni pracy. Natomiast sakralna wizja ś
bezsensowny jak kierat nie kończą wiata
, że powtarzają
pozwala nam stwierdzić ce siędni tworząnie repetycję
, lecz rytm — jak rytm
marsza. Oznacza to, że dochodzimy do jakiegośmiejsca, a nie, ż
e tylko odmierzamy czas.

REDUKCJONIZM

W tym miejscu nawiązujemy do tradycyjnego poglą


du, wedł
ug którego wł
aśnie to, co
umienia sakralnej wizji ś
sakralne nadaje sens wszystkiemu innemu. Skutek stł wiata byłtaki,
że ż
ycie, zamiast staćsiębardziej pogodne i racjonalne, stał
o siębardziej absurdalne.
Przypomnijmy sobie na moment, co powiedzieliś
my wcześ
niej na temat redukcjonizmu,
zwyczaju psychologów polegają
cego na mówieniu: „to tylko to". Spójrzmy na behawioryzm,
który mówi nam, ż
e każ
de ludzkie zachowanie, jakkolwiek szlachetne by sięwydawał
o, jest
tylko ł
ańcuchem odruchów warunkowych. Albo na psychologięfreudowską
, która twierdzi,
że jesteś
my tylko ukł
adem psychicznych pomp, zaworów i drenów. Lub na psychologięfizjo-
logiczną
, wedł
ug której ludzkie zachowanie to tylko impulsy elektryczne, przepł
ywają
ce
przez synapsy.
Zwróć , ż
my uwagę e w każ
dym wypadku to, na którym kończymy wydaje sięczymś
znacznie mniejszym niżto, od którego wyszliś
my. Myś
lenie w kategoriach psychologicznych
jest redukcjonistyczne w peł
nym tego sł
owa znaczeniu. Redukuje, czyli pomniejsza. Roz-
dziera kurtynę, abyś , że Czarnoksię
my mogli się przekonać żnik jest tylko mał
ym
czł cie takie sprowadza siędo stwierdzenia, ż
owieczkiem. Podejś e rzeczy nic w sobie nie kryją
albo kryjąbardzo niewiele. Jest to dokł
adne przeciwieństwo innego nawyku myś
lowego —
wznoszenia sięku sacrum, dostrzegania w mniejszym obrazów wię
kszego oraz tendencji do
powiększania wszystkiego.
Dawny punkt widzenia jest, jak powiedział
em, bardziej poetycki. Nie znaczy to jednak
ci". Można powiedzieć, ż
„oderwany od rzeczywistoś e poezja jest bardzo bliska
rzeczywistoś
ci. My, ludzie nowocześ tnie przyznajemy, ż
ni, chę e staliś
my sięwyobcowani
wobec natury, wobec samych siebie, wobec dzieł
a naszych rą
k. Jednakże jeś
li patrzymy
wstecz, ku czasom, kiedy ludzie wciążbyli w kontakcie z tymi rzeczami, stwierdzamy, że
mimowolnie wyrażali sięoni w sposób poetycki. Iliada, Odyseja oraz Beowulf był
y to
ś ano, że ś
piewane utwory poetyckie, ponieważuważ piew i poezja dotykająsamej istoty
rzeczy. Potoczny zwrot, ż
e coś„nie ma ł adu" sugeruje, że rym i sens uważ
adu ani skł ano za
wzajemnie powią
zane. W stosowaniu rymów tkwi pewien sens: przynosząone rozpoznanie i
rozwią
zanie, oczekiwanie i nagrodę — regularne powtórzenia, które zdają się być
uzupeł ć
nieniem lub odpowiedziąna pewnąrzeczywistoś, obecnąw nas, jak i pewną
ć, obecnąw ś
rzeczywistoś wiecie. Na przykł
ad, najlepsze bajki dla dzieci zawsze mają
hał
aś eś
liwy refren, dajmy na to: „mał eś
winki, mał ćcie mnie do ś
winki, wpuś rodka", a dzieci
reagująproś
bami o powtarzanie ich ciągle na nowo. Doroś
li mająpodobne potrzeby. Na
ad ś
przykł piew przy pracy dodaje ł
adu i skł
adu temu, co w przeciwnym razie zdaje się
nużą
cym i powtarzają
cym sięzaję owem, wydaje się, że rymy pieś
ciem. Sł ni odzwierciedlają
ę
głbszy ł
ad istnieją
cy we Wszechś
wiecie.
Z pewnoś
ciątkwi w tym jakaśtajemnica. Czę
sto popeł ą
niamy błd polegają
cy na
zrównywaniu tego, co tajemnicze z tym, co jest pozbawione znaczenia. Wrę
cz przeciwnie, to

aśnie odrzucenie tajemnicy i metafory często prowadzi do przekonania, że ś
wiat
pozbawiony jest sensu. Psychologiczny redukcjonizm, który ze swej natury przeciwny jest
tajemnicy, odbiera ż
yciu nie tylko poezję
, lecz także racjonalne uzasadnienie. Próbując
zrozumiećżycie, pozbawia nas poczucia, że ż
ycie ma jakikolwiek sens. Moż
emy poznaćten
mechanizm, gdy próbujemy wytł
umaczyćdziecku jakieśzjawisko przyrodnicze w sposób
owny, co sprawia, ż
zbyt dosł e natychmiast przestaje sięono interesowaćtym, co mówimy.
Zdaje sięono mówić: „Jeś
li to wszystko, co sięza tym kryje, to zostawmy jużten temat".
Przykł
adem nierozważ
nego zastosowania redukcjonizmu sąelementarze używane w szkoł
ach
podstawowych. Zwykle pisane sąone zespoł
owo, przez osoby, które nie dysponująż
adną
szersząwizją
, lecz jedynie wą
skimi teoriami wychowawczymi (często o charakterze
psychologicznym). Ich celem jest zredukowanie ję
zyka do jego najprostszych elementów.
Skutek jest jednak taki, że tekst przestaje pasjonowaći wywoł
ywaćsilne wraż
enie. Dziecku,
które czyta: „Ala ma Asa. As hasa. Tom to kot Oli. A to tato Oli" należy wybaczyć
, jeś
li
czytanie nie budzi w nim entuzjazmu. Ostatni gł
ośny krytyk takiego redukcjonizmu — Bruno
Bettelheim — sam byłpsychologiem. Bettelheim miałcał
kowitąrację c, że przyczyn
, mówią

abej umieję
tnoś
ci czytania wś
ród dzieci należy szukaćw bezsensownych tekstach, które
daje im siędo czytania. „Ala ma Asa. As hasa" zawiera rymy, lecz pozbawione jest rytmu;
zatem nie ma w tym nic z poezji. Nie moż e ś
e to sięrównaćz tekstem „mał winki, mał
e
ś , że normalna reakcja dzieci na nowe ksią
winki". Wydaje mi się żki (znudzenie) dowodzi, że
jeż
eli pozbawiamy tekst tego typu rymów, pozbawiamy go równocześ
nie sensu.
Stanowisko redukcjonistyczne ma dalej idą
ce konsekwencje. Kiedy ów klimat myś
lowy
zaczyna dominować ą
, bezcelowe jest wył ród innych rzeczy tego, co ma
czanie spoś
szczególne znaczenie; pomimo że, jak widzieliś ą
my, wyłczenie to stanowi samąistotę
sacrum. Po zburzeniu wszelkich hierarchii i sprowadzeniu wszystkiego do najmniejszego
wspólnego mianownika pozostaje bardzo mał
o miejsca na uś
wiadomienie sobie znaczenia
tego, co ś
wię
te.
Otóżjeś
li porzą
dek sakralny jest porządkiem prawdziwym, tego typu myś
lenie zamiesza
nam tylko w gł
owie. I znów nasze nowoczesne metody nauczania dostarczajądobrych
adów. Nie jest żadnątajemnicą
przykł , ż
e szkoł
y publiczne sąsiedliskiem wandalizmu i
przemocy, że dająschronienie mł
odzieży, która nie ma szacunku ani dla nauki, ani dla
nauczycieli. Wydaje mi się, ż
e przyczyna tkwi częś
ciowo w tym, że szkoł
y te utracił
y swój
ą
status miejsc szczególnych, miejsc wyłczonych. Dzisiejsze szkoł e ś
y nie sąmoż wię
tymi
miejscami, jednak należy je sytuowaćponad sferąprofanum. Co do tego panował
a do
kowita zgoda. O tym, że tak był
niedawna cał o, przypominajątakie sformuł
owania jak
„dostojne mury", czy „ś
wią
tynia nauki". Jak stwierdziłniedawno pewien pedagog, szkoł
a „to
nie przedł
użenie ulicy, kina, koncertu rockowego lub placu zabaw".

owa te wydająmi sięszczególnie interesują
ce, ponieważwypowiedziałje czł
owiek, który
pię
tnaś
cie lat wcześ
niej wspierałpionierski program mają ą
cy na celu połczenie z sobąszkoł
y
ćuczniom pomoc, sprowadził
i ulicy, program, który — jak dziśsugeruje — zamiast nieś
szkoł
y do poziomu tego wszystkiego, co je otacza. Szkoł
y, powiada on dziś
, powinny być
miejscami szczególnymi, w których obowiązująszczególne wymagania, takie jak noszenie
szkolnego mundurka, ponieważ„nasz ubiór ś
wiadczy o naszym stosunku do danej sytuacji. A
obowiązujący strój wskazuje, jaki ten stosunek powinien być a on, ż
". Zauważ e symbole takie
nie tylko odzwierciedlająnasze uczucia, lecz takż
e je wywoł
ują
, tak jak „na przykł
ad
klę
czenie w koś
ciele jest wyrazem czci, ale i rodzi uczucie czci".
Ów autor, Neil Postman, pisałniedawno o zaniku dzieciństwa. Twierdzi on, i bez
wą , ż
tpienia trzeba mu przyznaćrację e różnice i linie graniczne pomię
dzy dziećmi a
dorosł
ymi prawie przestał . Łatwo nam jużprzychodzi mówienie o przemianach
y istnieć
społ
ecznych, tu jednak mamy do czynienia z przemianąo pierwszorzę
dnym znaczeniu. Nagle
dzieci mówiąi zachowująsięw sposób, który jeszcze niedawno uważ
any był
by za
niewł
aściwy nawet dla dorosł
ych. Dorosł
y seks? Jak najbardziej, lecz wraz z nim cynizm
dorosł
ych, przestę ćdorosł
pczoś ych, depresje dorosł
ych, alkoholizm i samobójstwa. Ogólnie
c, Postman obarcza winąza te zjawiska telewizję, lecz stwierdza jednoznacznie, że
rzecz biorą
telewizja oddział
uje w ten sposób, ponieważburzy takie rzeczy jak tajemnica, hierarchia,
ś
wię ć.
toś

NATURALIZM

Oczywiś
cie, rzeczy te można ochronićtylko wówczas, gdy dobrze rozumiemy swojąrolęi
stosownie do niej sięzachowujemy. Tu dochodzimy do trzeciego nawyku myś
lowego, do
którego zachę
ca psychologia: przywią
zywania wagi do spontanicznoś
ci i naturalizmu. Sł
owa
naturalizm można używaćw odniesieniu do systemu filozoficznego, tutaj jednak chodzi mi o
ądaniem. Psychologiczny
kierowanie sięw swoim postępowaniu jedynie impulsem lub poż
naturalizm obarcza winąza wię ćnaszych bolączek proces socjalizacji. Stanowisku temu
kszoś
ćwobec ról społ
towarzyszy nieufnoś ecznych.
Doskonale zdajęsobie sprawęz tego, że odgrywanie ról moż
e prowadzićdo sztucznoś
ci.
Jednak czytają
c popularnąliteraturępsychologiczną
, moż ćwraż
na odnieś enie, ż
e kończy się
ono tylko na tym, iżodgrywanie ról to jedynie nieuczciwe i udawane zachowanie. Jest to
nowy poglą
d, nieznany wię
kszoś
ci innych epok i kultur. Nie aprobujągo nawet ludy
eczeństwach plemiennych męż
najbardziej prymitywne. W społ czyznom i kobietom zależ
y nie
na tym, by być„naturalnym", lecz by należycie odgrywaćswojąrolę owieku ś
. O czł wiadczy
nie jego natura, lecz zachowanie stosowne do jego pozycji — do relacji zwierzchnictwa,
podległ
ości lub równoś
ci.
Mał
o tego, role sąnieodzowne. Aby sięo tym przekonać
, wystarczy sobie wyobrazić
, jak
by ś
bez nich wyglądał wiat. Co by to był
o za społ
eczeństwo, w którym nauczyciele nie
chcieliby uczyć
, a policjanci pilnowaćprzestrzegania prawa? Sąludzie, wś
ród nich kilku
awnych psychologów, którym taki ś
sł . Mnie sięjednak wydaje, że
wiat bardzo by odpowiadał
dla wię
kszoś
ci z nas był
by on przyczynąpoważnej troski. Sł
usznie sięniepokoimy, gdy ktoś
naduż
ywa autorytetu swej roli, lecz w równym stopniu szokuje nas, kiedy przynależne role
nie sąrespektowane. Niemal wszystkich bulwersuje widok rodziny, w której nieznoś
ne
dziecko rozstawia rodziców po ką
tach. Sama myś
l o równoś d, ż
ci w rodzinie — poglą e, jak to
łLewis, matka jest „jedynie współ
ują obywatelem" — budzi poważ
ny niepokój. Otóżwydaje
, że wszystkie nasze poglą
mi się dy na temat ról i autorytetu ł
ącząsięz poję
ciem hierarchii, a
e z sacrum. Wynika z tego, ż
stąd takż e cał
kowity laicyzm to najlepszy sposób, by wokółról
wywoł , że nauczyciele lub rodzice
aćnieporozumienia; nieporozumienia, które powodują
sprowadzająswe role wobec dzieci do poziomu kolegi lub rówieś
nika. W tym kontekś
cie
nawet najprostszy kod postępowania, nakazujący na przykł
ad okazywaćszacunek starszym
ćswoim rodzicom, bę
lub cześ dzie czymśtrudnym do poję
cia. Struktura zasadzająca sięna
tym kodzie przestał
a istnieć
.
Uczyńmy krok dalej. Jestem przekonany, ż
e jeś
li przyjrzycie sięwł
asnym doś
wiadczeniom,
stwierdzicie, ż ćto,
e role sąnie tylko konieczne, ale i wyzwalające. Pozwalająnam osiągną
czego byćmoże nie osią
gnę
libyś
my, gdyby wszystko miał ą
o byćzależne wyłcznie od
ad, rola policjanta lub ż
naszego stanu ducha. Na przykł ołnierza pozwala mu pokonaćswój
naturalny strach i dział
aćodważniej, niżgdyby byłzwykł
ym obywatelem. Czł
owiekowi
idą
cemu na czele parady, ubranemu w swój kostium, wolno kroczyćdumnie z ważnąminąi
robićkozioł
ki wzdł
użulicy, na co nie mógł
by sobie pozwolić
, gdyby szedłdo biura. Role,
jakich sięod nas oczekuje w trakcie róż
nych ceremonii i uroczystoś
ci, pozwalająnam
zachowywaćsięodś
wię
tnie i wytwornie, nawet jeś
li nasz naturalny stan ducha nie przystaje
do danej sytuacji.
cie, zdarza się, ż
Oczywiś e nie potrafimy sprostaćwymogom naszej roli. Wytrwanie w niej
nie jest rzeczął
atwą. Jednak wł
aściwym rozwią
zaniem tego problemu nie jest pozbywanie się
jej. Role ustanowiono przede wszystkim dlatego, że widziano w nich najlepszy sposób
zabezpieczenia wolnoś ą. Ludzie doś
ci przed arbitralnąsił ćwcześ
nie sięzorientowali, doką
d
ni „naturalny" instynktualizm. Proszęzwrócićuwagę, że sł
prowadzi w peł owo „naturalny"
umieś
cił
em w cudzysł , że oznakąprawdziwej naturalnoś
owie; wydaje mi się ci jest peł
na
ćzaakceptowania naszego miejsca w ś
pokory gotowoś wię
tej hierarchii. Taki jest w każdym
razie chrześ
cijański punkt widzenia. Bóg stworzyłnasząnaturę, a stworzyłjąw taki sposób,
że moż ćswąpeł
e ona osiągną ą
nięwyłcznie wskutek dział
ania sił
y nadprzyrodzonej. Róż
nica
pomię
dzy tym stanowiskiem a stanowiskiem współ
czesnym to różnica pomiędzy
postrzeganiem ś
wiata jako pustego w ś
rodku a postrzeganiem go jako zaczarowanej pustki.

DWA MIASTA
Przypuszczam jednak, że prawie niemoż wiadomienie ś
liwe jest uś wieckiemu społ
eczeństwu,
iżjego jedyna nadzieja na osiągnię ś
cie szczęcia leż
y akurat w tym, czemu jest ono najbardziej
em wykazać, że nasza wł
przeciwne. Próbował asna wyją ćuzależniona jest od naszego
tkowoś
stosunku do absolutnej wyją ci Boga, oraz ż
tkowoś e ś
wiat pozbawiony ś ci to ś
więtoś wiat
pozbawiony znaczenia. Trudno jednak przekonaćo tym mieszkańca ś
wieckiego miasta, jeś
li
wszystko, co widzi wokółsiebie, przekonuje go, ż
e nic nie jest zaplanowane, nic nie jest
wyją
tkowe, wszystko siętylko w przygnę
biają
cy sposób powtarza.
Czę
sto tak wł
aśnie wyglądająmiasta z poziomu ulicy. Lecz jeś
li ktośleciałkiedyś
samolotem w nocy i spoglądałz góry na wielkąaglomerację
, na miasta i miasteczka
ą
połczone z sobąniczym ogromna siećklejnotów, to z pewnoś
ciąnie mógłoprzećsięwraże-
niu, ż
e wszystko to ma w końcu jakiśsens i cel. Wrę
cz bardzo pię
kny cel.
Jeś
li przeżyliś
my kiedyścośtakiego, powinno to nam uś , że bardzo róż
wiadomić nie można
patrzećna miasta, tak jak i w ogóle na wszystko. Nawet teraz, wedł
ug relacji apostoł
ów i
ś
wię
tych, jesteś ś
my częciąogromnej, wysadzanej klejnotami sieci zwanej Miastem Boż
ym.
ROZDZIAŁXI
Duch amerykański
Amerykanizacja chrześ
cijaństwa
Potrzeba równowagi: forma i wiara
Spontanicznoś
ća wyją
tkowoś
ć

, że po lekturze poprzedniego rozdział


Mam nadzieję u nie odnieś
liś
cie wrażenia, iż
psychologia to jedyna bariera pomię
dzy nami a sakralnym porzą
dkiem rzeczywistoś
ci.
Równieżduch amerykański zawiera pewne elementy, które dział
ająna jego szkodę.
czesnej psychologii ma swe ź
Wiele cech współ ródł
o wł
aśnie w duchu amerykańskim.
Wyobraź
my sobie raczej statecznego i trzymającego sięetykiety Europejczyka, który
e do Ameryki i stopniowo przejmuje nasz swobodniejszy styl ż
przybywa na stał ycia i naszą
niedbał
ość. Cośpodobnego stał
o sięz psychologią
. Kiedy trafił
a z Europy do Ameryki,
przejęł
a ducha niezależ
noś
ci i równoś
ci.
Rzecz w tym, ż
e wiele elementów, których moż
emy siędopatrzyćw psychologii, to po
prostu typowo amerykańskie postawy. Pamiętam, ż
e gdy czytał
em fragment biografii Carla
Rogersa, uderzyłmnie jej niezaprzeczalny amerykański charakter. W pisemnej rezygnacji
zaadresowanej do psychologów studenckich na Uniwersytecie Wisconsin moż
na przeczytać
mię
dzy innymi: „Jest we mnie silna domieszka ducha amerykańskiego. Naprawdępł
ynie we
mnie krew dawnego mieszkańca pogranicza. Czujędziścośtakiego, ż
e nie mogęsię
doczekać
, kiedy zarzucęna plecy toboł . Wprost ś
ek i opuszczęswojąosadę wierzbi mnie, by
ruszyćw drogę! (...) Myś
l o odkrywaniu dzikich obszarów... dział
a jak wino w mej krwi..."
ci niczym sięto nie różni od Pieś
W rzeczywistoś ni ze szlaku Walta Whitmana, napisanej
mniej więcej sto lat temu, lub od postawy pierwszych pionierów. A gdy przyjrzymy się
ideom, których pionierem byłRogers, czyżnie wyglą
da to tak, jak gdyby w swej koncepcji

asnego „ja" posł
użyłsięon po prostu poję
ciem ducha pogranicza? W jego psychologii
spotykamy sięz takąsamąniecierpliwoś
ciąw stosunku do społ
eczeństwa i utrwalonych
zwyczajów, jak u odzianego w skórzanąkamizelkęczł ż
owieka z gór, podąają
cego na zachód.
Kiedykolwiek czytam Rogersa lub innych psychologów o podobnych zapatrywaniach, stają
mi przed oczami ś
miał
kowie przecierają
cy nowe szlaki poprzez nieodkryte obszary wł
asnego
„ja": pionierzy osobowoś
ci szukający nieograniczonych wewnę
trznych moż
liwoś
ci.
Przeczytajcie Rogersa, a bę li. Owa nadzieja, ż
dziecie wiedzieli, co mam na myś e pogranicze
żotwarte, leż
jest wcią y u podstaw wielu idei psychologii popularnej, w niemał
ym stopniu
tł ć.
umacząc jej popularnoś

DUCH AMERYKAŃSKI

Współ
czesna psychologia amerykańska nie zawiera zatem niczego tak strasznie
radykalnego. Z podobnymi opiniami można się był ć na przestrzeni cał
o zetkną ej
amerykańskiej historii, co tł , że mię
umaczy dlaczego nie powinno nas dziwić dzy duchem
amerykańskim a duchem sacrum nie zawsze panuje harmonia. Pojęcia hierarchii i
posł ć
uszeństwa nie sądobrze przyjmowane przez ludzi, którzy wydarli swą wolnoś
: „Nie mamy tutaj ż
monarchii. Pierwsi Amerykanie lubili mawiać adnego króla!", „Nie depcz
mnie!" lub „Jeden czł
owiek jest równie dobry jak drugi".
ćwcią
Stanowisko to dominuje po dziśdzień. Równoś żjest gł
ównym hasł
em naszego
, ż
programu. Widać e nie ma w nim miejsca na takie poję
cie, jak „hierarchia wartoś
ci (...)
obiektywnie istnieją
ca we wszechś
wiecie".
Tego typu idee i postawy sąbardzo dwuznaczne. Okazał
y sięone dla nas korzystne na sto
różnych sposobów, nie wymagających tu wyjaś
nień; równocześ
nie jednak mogąbyćdla nas
przeszkodąuniemożliwiają
cąuś
wiadomienie sobie wspaniał
ości tego, co znajduje siępoza
sferąspisanych na papierze konstytucji oraz kabin do gł
osowania. Czł
owiek zbytnio
przepojony duchem amerykańskim lub duchem psychologii przypomina kogoś
, kto wchodzi
ą
do lasu z włczonym radiem. Nie jest on w stanie usł
yszećdelikatnego odgł
osu liś
ci,
szepczących nad jego gł
ową
, lub strumienia szemrzą
cego u jego stóp. Wszystko zostaje
zagł
uszone przez niesione przez niego radio. Czł
owiek ów naruszyłto, co jest warunkiem

wiadomienia sobie innoś
ci oraz różnorodnoś
ci przyrody. To samo odnosi siędo czł
owieka,
ci; jego stan ducha nie sprzyja zrozumieniu sacrum, dlatego
który przecenia znaczenie równoś
li sacrum znajdzie sięblisko niego, nie zdoł
jeś a go zauważyć.

AMERYKANIZACJA CHRZEŚCIJAŃSTWA


Uczyńmy kolejny krok — obawiam się ćcienki lód albo w gą
e wchodzimy tu na doś szcz
yn. Jest to jednak krok, który nakazuje logika. Chodzi o to, że tak jak na chrześ
jeż cijaństwo
silnie oddział
uje psychologia, tak samo wpł
ywa na nie duch amerykański. Taka był
a teza
klasycznej już dzisiaj książ owie lat pięć
ki wydanej w poł dziesią
tych, zatytuł
owanej
Protestant, Catholic, Jew (Protestant, katolik, ż , że
yd). Jej autor, Will Herberg, zauważył
każ
de z trzech najważniejszych wyznańw Ameryce, jakiekolwiek był
yby mię
dzy nimi
różnice, nabrał
o typowo amerykańskiego charakteru. Przystosowując siędo Amerykańskiego
Stylu Życia, chrześ
cijanie i ż
ydzi nauczyli sięrównieżdostosowywaćdo niego swąwiarę
.
Innymi sł
owy, jeś , katolikiem albo żydem i jeś
li jesteśmetodystą li stwierdzasz, że pomiędzy
twojąwiarąreligijnąa wiarąw amerykańskąwizjężycia istnieje rozbież ćlub konflikt,
noś
najprawdopodobniej zbagatelizujesz te elementy swojej wiary, które nie pasujądo nich obu, a
nacisk poł
ożysz na elementy pasują
ce. Nie będziesz tego robićś
wiadomie, jednak da się
zauważ żenie. Po dziesię
yćku temu silne dą cioleciach asymilacji, twoja wiara będzie miał
aw
śwyraź
sobie jaką ć. Bę
nie demokratycznąjakoś dzie miał
a w sobie cośz niezależ
nego ducha
amerykańskiego i z peł
nej optymizmu amerykańskiej wiary w pozytywne myś
lenie, a może
nawet cośz ducha amerykańskiej przedsię
biorczoś
ci.

POTRZEBA RÓWNOWAGI: FORMA I WIARA

Widaćzatem wyraź
nie, w jaki sposób amerykański chrześ
cijanin zostałprzyciągnię
ty do
Koś
cioł
ów, które rezygnująz formy i struktury na rzecz spontanicznoś
ci i równoś
ci. Nie jest
to zjawisko typowe jedynie dla protestantyzmu. Moż
na spotkaćkatolików, którzy chcą
odprawiaćmszęw sposób nieformalny, przy kuchennym stole, lub odbywającharyzmatyczne
spotkania modlitewne, które — jeś ć— mogą
li chodzi o pozbawionąstruktury spontanicznoś
konkurować z którymkolwiek Koś
cioł
em zielonoś
wią
tkowym. Naturalnie, nie chcemy
przyglą ćdo
daćsiętym zjawiskom w kategoriach czysto socjologicznych, po to, by dojś
wniosku, że wszystko to jest wynikiem wpł
ywu ducha amerykańskiego. Świadczył
oby to o
ywu Ducha Świę
niedocenianiu wpł tego. Chcęraczej mówićo równowadze, jakąmuszą
zachowaćchrześ
cijanie.
Jednąze stał
ych pokus, na jakie naraż
one sąwszystkie Koś
cioł
y chrześ
cijańskie, jest
pogrąż
enie sięw jał ych wymogów ż
owym formalizmie, dlatego teżjednym ze stał ycia
chrześ
cijańskiego jest zwracanie uwagi na znaki dawane przez Ducha Bożego — cał
y czas
przy tym pamię c, ż
tają ći nie ś
e to wszechmogącemu Bogu oddajemy cześ miemy zwracaćsię
do Niego w sposób niedbał
y. Należy nieustannie opieraćsiępokusie konwencjonalizmu, a
nie, nawet na moment, nie pozwolićsobie na przekonanie, ż
jednocześ e Bóg to istota, do
której moż
na podchodzićw duchu rozcheł
stanego egalitaryzmu. Każ
da epoka i każde
społ
eczeństwo ma jednak swoje zagrożenia, choćnie wydaje się
, by to formalizm byłdziśdla
nas bezpoś enie, jak mi sięwydaje, polega na tym, że jeś
rednim niebezpieczeństwem. Zagroż li
nie zachowamy ostrożnoś
ci, to coraz bardziej bę
dziemy dryfowaćku takiej postawie wobec
Boga, która przypomina trzymanie nóg na stole, jak gdybyś
my przesiadywali z Nim w
rajskim pał c sobie historyjki o ż
acu, opowiadają yciu na Ziemi. Sł
owem, nawet chrześ
cijanie
cie sacrum.
mogązatracićpoję
, ż
Nie wolno nam sądzić e skoro jesteś
my chrześ
cijanami, to jesteś
my cał
kowicie
uodpornieni na modne trendy. Rzecz w tym, że chrześ
cijanie czę
sto padająofiarątych
samych trzech nawyków myś ,ż
lowych, które sprawiają e społ
eczeństwo psychologiczne jako
cał
ośćstaje sięniezdolne do uś
wiadomienia sobie ś
wię
toś
ci Boga i Jego dzieł
a. Jak to
wyglą
da w przypadku chrześ
cijan?

CHRZEŚCIJAŃSKI REDUKCJONIZM

Przyjrzyjmy sięnajpierw redukcjonizmowi. Bóg nie stworzyłprostego ś


wiata, i nie
obdarzyłnas prostąreligią
. Teoria Wcielenia jest równie subtelna, jak teoria dotyczą
ca
protonów i elektronów, nawet jeszcze bardziej. Wię ćchrześ
kszoś cijan zdaje sobie z tego
sprawę ąwiaręw stanie nienaruszonym, wraz z jej wszystkimi
, dlatego stara sięzachowaćcał
trudnymi i tajemniczymi elementami, ponieważto, co otrzymaliś
my jest przecieżś
wię
tym

owem Bożym, które należy przekazaćdalej w takiej postaci, w jakiej został
o nam dane.
Mimo to spotykamy chrześ
cijan, którzy chcąwiaręsprowadzićdo kilku formuł
ek, jak gdyby
problem wiary byłprosty niczym przepis na szarlotkę
. Sątacy gł
osiciele Sł
owa, którzy posł
a-
nie Ewangelii zredukowali do ewangelii społ
ecznej lub ewangelii sukcesu, inaczej ewangelii
pozytywnego myś
lenia, albo teżtacy, którzy sprowadzili Chrystusa do poziomu dobrego
partnera w interesach.
Istnieje nawet takie niebezpieczeństwo, że zbytnio skupimy sięna Chrystusie jako naszym
przyjacielu. Prawda, że Chrystus jest naszym bratem i przyjacielem, lecz jest to fakt, który
powinien skł
aniaćnas do mał
omównoś
ci i nieś
miał
ości; popeł ą
niamy bł dząc, ż
d są e nie jest
On niczym więcej. W końcu, jeś
li jest On tylko przyjacielem, nie może nas zbawić
.
Oczywiś
cie, znacznie wygodniej jest myś
lećo Chrystusie jako przyjacielu. Przekonacie się
jednak, że kiedy czł
owiek sprowadza Chrystusa tylko do tej roli, może stracićz pola widzenia
Jego najwyż ę
sząchwał. Jego stosunek do Chrystusa zaczyna wówczas przypominaćstosunek
niektórych ludzi do sł
awnych osób, z którymi —jak im sięwydaje — sąw kontakcie.
Wię ćz nas spotkał
kszoś a sięz osobami, które mająw zwyczaju mówićrzeczy typu: „Pan
przemówiłdo mnie i kazałmi zrobićto czy tamto" lub „Pan chce, byśzrobiłto albo tamto".
Normalnąreakcjąna cośtakiego jest pewne rozdraż
nienie. Kim ich zdaniem jest Bóg? Ską
d
ł
wzięa sięw nich ta ł
atwa poufał
ośćw stosunku do Niego? Czy myś
lą, że mająGo w
kieszeni? Osobisty związek z Panem Jezusem —jak najbardziej. Lecz zachowajmy przy tym
choćodrobinępokory i nie trywializujmy tego poję
cia poprzez redukowanie sł
owa osobisty

do tego, co znaczy ono na co dzień. Wydaje mi się e za każ
dym razem, kiedy mamy ochotę
sprowadzićBoga do poziomu tylko odrobinęwyższego niżnasz wł
asny, warto przypomnieć
sobie pytanie, jakie Wszechmogący zadałHiobowi, kiedy ten oś
mieliłsięz Nim dyskutować:
„Gdzieśbył
, gdy zakł
adał
em ziemię wiadomiłsobie, że nie był
?" Hiob, który uś o go wówczas
nigdzie w pobliż
u, od tej pory roztropnie zachowywałmilczenie.

CHRZEŚCIJAŃSKI SUBIEKTYWIZM

Drugi nawyk, o którym mówiliś


my w poprzednim rozdziale to subiektywizm. Nasza
krytyka psychologii skierowana był
a przeciwko nawykowi myś
lowemu, wedle którego
„mogęwierzyć
, w co mi siępodoba". Będą
c chrześ
cijanami, powinniś
my uważ
ać, by nie
ćnastę
przyją cego stanowiska: „nikt oprócz Ducha Świę
pują tego nie bę
dzie mi mówił
, w co
mam wierzyć". Sąchrześ
cijanie, których w rzeczywistoś
ci bardziej zajmuje ochrona swej
osobistej niezależ
noś uchiwanie sięw Ducha Świę
ci niżwsł tego. Można to ująćinaczej,
c, że niektórzy chrześ
mówią cijanie myląDucha Świętego z duchem amerykańskim; to znaczy
myś
lą, że równieżw religii jest miejsce na równoś
ći demokracjęoraz na to, by wybraćsięw
drogęw poszukiwaniu nowych doznań, kiedy tylko duch ten bę
dzie ich do tego skł
aniał
.
W gruncie rzeczy doznanie jest tutaj sł
owem kluczowym. Dla niektórych chrześ
cijan ma
ono większe znaczenie niżPismo ś
więte. Są , ż
dzę e powodem tego jest fakt, iżw naszym
społ
eczeństwie czyjeśosobiste doznania nie podlegająkrytyce ani osą li mówięci, że
dowi. Jeś
doznał
em prawdziwego oś
wiecenia, to kim ty wł
aś , by twierdzić, ż
ciwie jesteś e to nieprawda?
Kwestionowanie wiarygodnoś
ci wewnę
trznych uczućdrugiej osoby wydaje sięniede-
mokratyczne. Mimo to, zdając sięjedynie na to kryterium, ryzykujemy, ż
e uczynimy z religii
zjawisko czysto subiektywne. Mam nadzieję, że dostrzegacie tu analogiędo myś
lenia na
sposób ś
wiecki: sąosoby, które wierzą w skuteczne dział
anie grup wspólnotowych,
medytacji, czy narkotyków, ponieważdostarczył
y im one silnych przeżyć
. Oczywiś
cie nie ma
z nimi jak polemizować
. Bę ywaćsiędo swoich doznań. Wiedzą, ż
dąpo prostu odwoł e sąone
prawdziwe, i tyle.
W przypadku tego typu osób można równieżzauważ
yć,ż
e postawie tej zwykle towarzyszy
inna, polegają
ca na przypisywaniu sobie czegośw rodzaju charyzmatycznej zdolnoś
ci
e ś
wykraczania poza zwykł cieżki ludzkie. Nie dla nich powolne posuwanie siękrok za
krokiem w pochodzie pielgrzymów. Jeś ćskrót prowadzący do
li tylko uda im sięznaleź
ś
wię emy byćpewni, że skorzystająz nich
tej góry lub zdobyćpróbkęrajskiego pokarmu, moż
i bę , że jest to po prostu coś
dąuważać , co im sięnależy.
Osoby, o których mówimy uważ ,ż
ają e mająprawo czerpaćtyle doznań, ile siętylko da.
Dla niektórych staje sięto jedynym celem w ż
yciu. Gromadządoznania, tak jak inni
gromadząantyki. Chrześ
cijanie nie sąażtak podatni na tępokusę
, mimo to pewna pokusa
istnieje. Wł
aściwąna niąodpowiedziąjest przypomnienie sobie, ż
e nasz Pan powiedział
:
„Jeż
eli Mnie mił
ujecie, bę
dziecie zachowywaćmoje przykazania", nie zaś„Jeś
li Mnie
mił
ujecie, bę
dziecie oddawaćsięwspaniał
ym doznaniom wewnę
trznym".
Jeś ćBoga w waszym życiu, wcale nie twierdzę
li zatem silnie odczuwacie obecnoś ,że chodzi
ćBoga. Jeś
tu o cośinnego niżobecnoś , że sami próbujecie wywoł
li jednak okazuje się aćte
li dochodzicie do momentu, kiedy wam sięwydaje, ż
doznania lub jeś e zwyczajne sposoby
zwracania siędo Boga to marnowanie czasu, oznacza to, ż
e nadszedłwł
aściwy moment, aby
sięnad sobązastanowić. Jeś ,ż
li okazuje się ą
e nieustannie eksperymentujecie z tak niezwykł
pobożnoś
ciąlub tak wyją
tkowym zjawiskiem religijnym, musicie sobie zadaćkilka pytań.
Duch eksperymentatorski ś
wietnie sięnadaje do wielu rzeczy, jeś
li jednak mamy się
ą
przyłczyćdo wielkiego ś
wię
tego tańca, musimy najpierw nauczyćsięjego podstawowych
kroków, zanim zaczniemy myś
lećo solowych improwizacjach.
Nasza postawa musi tu byćbardziej perspektywiczna. Św. Pawełuważał
, ż
e „cierpień
ą
teraźniejszych nie można stawiaćna równi z chwał, która ma sięw nas objawić dzę, że
". Są
to samo moż
na powiedziećo naszych obecnych uczuciach religijnego podniecenia. Czeka nas
, co je znacznie przerasta. Wydaje mi sięjednak, ż
coś e najlepsządo tego drogąjest pokorna
ći uwielbienie, nie zaśposzukiwanie emocjonalnych przeżyć
cześ .

CHRZEŚCIJANIE I SPONTANICZNOŚĆ
W ten sposób przechodzimy do omówienia trzeciego nawyku myś
lowego — nieufnoś
ci
wobec ról i towarzyszą
cemu jej naciskowi, kł ć
adzionemu na spontanicznoś. Jak
zauważ my, wielu psychologów lekceważą
yliś co podchodzi do odgrywania ról. Podobnie jed-
nak czyni wielu chrześ
cijan. Duch nonkonformizmu byłzawsze obecny w niektórych
odł
amach chrześ
cijaństwa. Jego godne podziwu oblicze przejawia się w odmowie
podporzą
dkowania sięwartoś
ciom doczesnym. Czę
sto jednak oznacza on równieżzwykł
e od-
rzucenie wszelkich form i etykiety. Najpopularniejszą„formą
", jakąta nieformalna postawa
przyjmuje, jest pozbawione wszelkiej struktury spotkanie modlitewne oraz improwizowana
modlitwa. Moż
na nawet spotkaćchrześ
cijan, którzy nie odmawiająModlitwy Pańskiej, gdyż
jest ona zbyt formalna, a z pewnoś
ciąspotkaćmożna wielu takich, którzy modlitwęprzed
jedzeniem odmawiająza każdym razem inaczej, z uwagi na wielkie znaczenie, jakie
przywią
zujądo spontanicznoś
ci.
Ponieważspontaniczne emocje rodząsiębez wyraźnej zewnę
trznej przyczyny, sąone
ania Ducha Świę
cenione jako dowód dział tego. Niewą
tpliwie, cośtakiego czę
sto ma miejsce.
Chciał
bym jednak zauważ
yć,ż
e jest to kolejny przypadek, kiedy wartoś
ci chrześ
cijańskie w
ciami kulturowymi. Nie znaczy to, że w Europie nie
podejrzany sposób zbiegająsięz wartoś
na by znaleźć sekt chrześ
moż cijańskich, które są nonkonformistyczne i w sposób
spontaniczny dająwyraz swej gorliwoś
ci. Moż
na — zarówno przed, jak i po Reformacji.
Jednak w Ameryce ten rodzaj chrześ
cijaństwa stałsiębardziej rozpowszechniony. Oto
definicja spontanicznoś na znaleźćw sł
ci, jakąmoż owniku: „swobodny i naturalny w obejś
ciu
lub zachowaniu" — to niemalż
e definicja amerykańskiego charakteru. Pasuje ona do naszego
wyobrażenia o sobie samych jako „zwykł
ych ludziach". Otóżpostawa taka nie razi w
rozmowie są
siadów przy pł
ocie lub nawet na zebraniu mieszkańców miasteczka w Nowej
Anglii, w końcu „nie mamy tu żadnego króla". Nie moż
emy jednak pozwolić
, by miał
a ona
wpł
yw na cał d na ś
y nasz poglą wiat, ponieważw rzeczywistoś
ci mamy Króla w niebie,
musimy zatem zadaćsobie pytanie, czy jest to aby wł
aściwy sposób zbliżania siędo Niego.

SPONTANICZNOŚĆA WYJĄTKOWOŚĆ

, znowu wracam do tematu sacrum, a takż


Jak widać e do bardziej konkretnej uwagi, że
egalitarne i nieformalne nawyki myś
lowe mogąpodważyćsakralny porzą
dek rzeczywistoś
ci.
Chciał ćdwiema kwestiami.
bym siętu zają
Pierwsza to niebezpieczeństwo zapomnienia, że sacrum jest czymś szczególnym i
oddzielonym od wszystkiego innego. Katolików i przestrzegających ceremoniał
u
protestantów często siękrytykuje za stosowanie szat liturgicznych, ś
wiec i skomplikowanych
gestów. Lecz jakż ćobecnoś
e inaczej mamy wskazaćna wyjątkowoś ci Boga? Prawdąjest, że
bez tej oprawy, towarzyszą
cej naszej pobożnoś
ci, Bóg może sięł ć
atwo obejś. Ale my?
dzy innymi, przypominaćo tym, ż
Uroczysta forma ma nam, mię e znajdujemy sięw
obecnoś ych tajemnic. Życie Koś
ci niezwykł a to nie życie codzienne: nie jest to
cioł
funkcjonowanie jak w dni powszednie. To ś
wiat sacrum, a nie profanum. Czyżnie ma zatem
sensu zachowanie jego odrę ci wobec ś
bnoś wiata profanum. Czy pastor lub ksią
dz ma byćw
koś
ciele ubrany tak, jak czł
owiek z ulicy? Jeś cie ż
li tak, to czy chcielibyś eby miałna sobie
bermudy? Jeś
li nie, to dlaczego? Czy wyją ći powaga jego powoł
tkowoś ania nie wymagają
pewnej etykiety? Nie zamierzam wdawaćsiętu w dyskusjęna temat kapł
aństwa wszystkich
enia wynikające z przypuszczenia, że
wiernych. Chcęjedynie zwrócićuwagęna zagroż
oddawanie czci Bogu niczym sięnie róż
ni od innych czynnoś
ci. Bo jeś
li jest to prawdą
, to po
co robićwokółtego jakiekolwiek zamieszanie?
że sięz pierwszą. Jak wiemy, spontaniczne oddawanie kultu czę
Druga kwestia wią sto
, ż
sprowadza siędo emocjonalizmu; wydaje się ącznie do okazywania uczuć
e czasami wył .
Jest to bez wą
tpienia dokł
adne przeciwieństwo wyniosł
ego formalizmu, który można
zaobserwowaćw niektórych Koś
cioł
ach. A mimo to, czyżnie jest to na swój sposób pewna
forma pochł
onię
cia wł
asnąosobą? Czy nie chodzi tu czasami o to, by — zamiast zapomnieć
sięw rytuale — usytuowaćsięw samym centrum uwagi?
ada, ż
Tak sięniestety skł e dla niektórych osób naboż
eństwo jest przede wszystkim
ś
rodkiem sł
użącym osobistej ekspresji i demonstrowaniu wł
asnej indywidualnoś
ci — a więc
zachowaniom, które poddalibyś my je dostrzegli w ś
my pewnie krytyce, gdybyś wieckiej
grupie wspólnotowej. Jeś
li skł
onni jesteś
my bronićtego jako bardziej autentycznej formy
tajmy, że „autentycznoś
kultu, to pamię ć" to także hasł
o lansowane przez filozofię
wspólnotowoś
ci. Musimy siętu zastanowić
, co naprawdęznaczy sł
owo „autentyczny".
Czy czł
owiek jest najbardziej autentyczny wówczas, gdy daje upust swoim emocjom? Czy
wówczas, gdy jest pijany i wyraż powania i umiaru? Czy nie jest raczej tak, że
a siębez skrę
gdy myś
limy o podstawowych przymiotach osobistych naszego przyjaciela lub krewnego,
myś ę
limy raczej o tych jego reakcjach, które sąprzewidywalne, zwyczajowe, głboko
zakorzenione w jego naturze, niżo tych zewnę
trznych elementach jego osobowoś
ci, które
naraż
one sąna gwał
towne ataki pł
aczu lub gadatliwoś
ci? Podobnie Pana Boga bardziej
interesująpodstawowe cechy charakteru, z którymi czł
owiek przychodzi do koś
cioł
a niżjego
aktualny stan emocjonalny. Czy zatem nie powinniś żyćku takiej formie kultu, która
my dą
jest równieżstał
a, przewidywalna i niezależ
na od chwiejnych nastrojów jednostki? W
centrum uwagi powinno sięznaleźćto, co Chrystus uczyniłdla nas, nie zaśto, co my robimy
dla Niego.
Spotkania modlitewne lub ś
wię
te obrzę
dy potrafiąwywieraćogromny wpł
yw na nasze
emocje, jeś
li jednak stanie sięto dla nas czymśnajważniejszym, nie zrozumiemy istoty
rzeczy. Sacrum musi miećobiektywny i szczególny charakter, niezależ
ny od naszej zdolnoś
ci
pobudzania sięczy inwencji twórczej pastora. Nie jesteś
my jeszcze w raju i nie mamy przed
oczami oblicza Boga niczym anioł
owie. Oddają ć
c Mu cześ, wciążpotrzebujemy wszelkiego
dostępnego wsparcia. Tak jest w przypadku wszystkich najważ
niejszych wydarzeń, w których
czł
owiek bierze udział
. Niemądre sąpróby stawienia im czoł
a poprzez odwoł
ywanie się
jedynie do naszych emocji. Przy ś
lubach, pogrzebach i innych waż
nych uroczystoś
ciach
sł dów, i to nie dlatego, że jesteś
usznie zdajemy sięna pomoc zwyczajów i obrzę my
odnymi formalistami, lecz dlatego, ż
chł e jesteś
my tylko ludź
mi, którzy stająw obliczu
wielkich tajemnic.

KOŁA WOZU I LITURGIA

Jeś
li wszystko to brzmi zbyt przesadnie (lub wydaje sięzbytnio podkreś
laćznaczenie
koś
cielnego ceremoniał
u), zastanówmy się nad zagadnieniem praktycznym, takim jak
zbiorowy ś
piew. Oto sytuacja, kiedy pogrąż
amy sięw rytuale — nie uczestniczy w tym tylko
jedna osoba — a mimo to czujemy emocjonalne uniesienie. Podporzą
dkowują
c sięformie
(sł
owom, melodii), możemy doś
wiadczaćintensywnoś
ci uczuć
, jakiej w przeciwnym razie
byś
my pewnie nie doś
wiadczali. A nasza modlitwa zostaje z tego powodu zwielokrotniona.
ć— która, jak przypuszczam, w tym wypadku oznaczał
Spontanicznoś aby, ż dy ś
e każ piewa
ńlub nuci ulubionąpiosenkęz listy przebojów — zupeł
wybranąprzez siebie pieś nie by ją
przekreś
lił
a. Demokracji stał ć
oby sięzadoś, ale był
by to bł
azeński sposób odprawiania
liturgii.
ć
Raj to miejsce, w którym panuje prawdziwa wolnoś, ale nie demokracja. Chodzenie
asnymi ś
wł cież
kami nie jest najważ
niejsząz praktykowanych tam cnót. I choćposiadanie
ą
ducha amerykańskiego nie zawsze jest rzeczązł, to nie ten duch tam dominuje.
Każdy, kto wychowałsięw Ameryce, byłod urodzenia oswajany z widokiem kółwozu
jadą
cego na zachód, dź ą
więkiem gwiżdżcego parowozu oraz pieś
niami o kowbojach,
podąż
ają
cych za swąwł
óczę nie pokutuje w nas przekonanie, że
gowskągwiazdą. Jednocześ
jeś
li ktośnie krzyczy lub sięnie uś
miecha, nie jest z nami szczery. Tylko nielicznym udał
o
sięcał ćtego wpł
kowicie unikną ywu. Idea spontanicznoś żnam gdzieś
ci pogranicza wcią
koł
acze po gł
owach i zrę
cznie przywdziewa maskęchrześ
cijaństwa. Naszym zadaniem jako
chrześ
cijan jest dopilnowanie, by tak sięnie dział
o.
ROZDZIAŁXII
Świeckie pokusy
Laicyzacja chrześ
cijan
Los Angeles i Loudun
Wiara czy uczucia?

my dotychczas wynika, ż
Z tego, co powiedzieliś e chrześ
cijanie musząuważać
, by nie
mylićswej wiary z ideami typowymi zarówno dla psychologii, jak i okreś
lonej kultury.
Zastanówmy się, jakie konsekwencje dla chrześ
cijaństwa może miećdopuszczenie do takiej
pomył
ki. Najpierw jednak powinienem wyjaś
nićewentualne nieporozumienie.
Poddał
em krytyce pionierskąpostawęchrześ
cijan, tymczasem kilka rozdział
ów wcześ
niej
mówił
em o chrześ
cijanach jako wędrowcach, którzy w każ
dej chwili musząbyćgotowi
zarzucićtoboł
ek na plecy. Pewnie macie ochotęzapytać: „Na czym więc polega różnica?"
Różnica tkwi w samych tych stanowiskach. Albo jesteś
my jak ludzie pogranicza i mamy
Boga za prezydenta, który, bę
dąc zwolennikiem leseferyzmu, pozostawiłnam swobodę
dział
ania w odkrywaniu i otwieraniu niezbadanych obszarów religii, albo jesteś
my jak
ż
pielgrzymi z ksiąki Johna Bunyana, a Bóg jest zarówno celem naszej wę
drówki, jak i
naszym przewodnikiem. Różnica jest taka, że w pierwszym przypadku możemy równie
dobrze oddalaćsięod Boga. Postawa ta nie sprzyja okazywaniu czci. I podczas, gdy może z
pewnądumąmówimy o lekceważą
cym duchu amerykańskim, powinniś tać, że
my pamię
ą
lekceważcy duch chrześ ćsama w sobie.
cijański to sprzecznoś

LAICYZACJA CHRZEŚCIJAN

enie sacrum, wynikają


Z praktycznego punktu widzenia, lekceważ ce czy to z nadmiaru
psychologii, czy nadmiaru amerykańskiego ducha jest o tyle istotne, ż
e chodzi tu o coraz
cijaństwa do jego ś
większe upodabnianie chrześ wieckiego otoczenia. Czy to brzmi dziwnie?
Jesteś
my przyzwyczajeni do niedwuznacznych potępieńlaicyzmu ze strony chrześ
cijan; czyż
oby to, ż
nie oznaczał e dysponująprzeciwko niemu skutecznąbronią? Odpowiedźbrzmi: tak,
jeś
li przez laicyzm rozumiemy jedynie orzeczenia są
dowe, sprzeciwiają
ce siępraktykom
religijnym lub propagowanie wątpliwych wartoś
ci w telewizji. Laicyzm to jednak coświę
cej.
adanie do wszystkiego raczej kryteriów ś
Przede wszystkim oznacza on przykł wieckich lub
doczesnych niżsakralnych. Pod tym wzglę
dem róż
nica pomię
dzy umysł
em chrześ
cijańskim a
ś
wieckim będzie sięczę
sto wydawał
a niewielka.
Problem ten można zobrazowaćz jednej strony przy pomocy kaznodziejów, którzy
cijaństwo jako klucz do zdrowia fizycznego lub do sukcesu w ż
przedstawiająchrześ yciu
ego w tym, ż
doczesnym. Nie ma nic zł e ktośchce odnosićsukcesy lub cieszyćsięzdrowiem,
jednak kryteria te powinno siętraktowaćprzede wszystkim jako ś
wieckie. Z drugiej strony,
nie jest to tylko problem chrześ
cijan myś
lących w sposób konserwatywny. Liberalny
chrześ
cijanin, któremu leż
y na sercu gł ćspoł
ównie sprawiedliwoś eczna lub wyzwolenie
krajów Trzeciego Świata, równieżstosuje kryteria o charakterze doczesnym — i sąto
niemalż
e te same kryteria, a mianowicie postę
p materialny oraz społ
eczny. Zazwyczaj i lewa,
i prawa strona obiecuje dobremu chrześ
cijaninowi nagrodę
, jaką jest doczesne sa-
mospeł , że u obydwu można zaobserwowaćtypowo
nienie. Należy równieżodnotować
ćw oczekiwaniu na rezultaty, zwł
amerykańskąniecierpliwoś aszcza na rezultaty o charakterze
globalnym.
ca na stosowaniu ś
Praktyka, polegają wieckich metod do osią
gania celów wiecznych, jest
na niżstosowanie ś
mniej groź wieckich kryteriów, lecz mimo to potencjalnie szkodliwa.
Istnieje na przykł
ad niepokoją
ce podobieństwo pomiędzy metodami stosowanymi przez
ych talk shows lub turniejach
telewizyjnych kaznodziejów a tymi, które stosuje sięw zwykł
telewizyjnych. Mamy tu numery telefonów, pod które można bezpł
atnie zadzwonić
, specjalne
taś
my, które zostanąnam natychmiast przysł
ane, gł
osy poparcia ze strony sportowców i
businessmanów, piosenkarzy w stylu Las Vegas, których piosenki róż
niąsięod piosenek
ś , ż
wieckich jedynie tekstem. Mówi się yszymy, ż
e jest to potrzebne. Sł e „Musimy byćna
czasie" lub „Musimy trafiaćdo mł
odych ludzi". Najbardziej przekonują
ce tł
umaczenie to:
„Jest to taktyka, która sięsprawdza".
Moż , że przesadzam. Ktośzaprotestuje mówiąc, że przecieżw gitarach, talk
e sięwydawać
shows, ś
piewakach w stylu Las Vegas nie ma nic zł
ego. Rzeczy te stał
y sięnormalnym
adnikiem naszego życia codziennego. Lecz o to wł
skł aśnie chodzi. Sąone częś
ciązwykł
ego
ś
wiata (lub zwykł
ej rozrywki), wię
c jeś
li w ogóle bę
dziemy chcieli z nich korzystać, to tylko
w niewielkim stopniu. Jeś
li z tym przesadzimy, szybko stracimy z pola widzenia waż
nąi
ś
wię
tąrzecz, jakąjest wiara chrześ
cijańska.

CIĄGLE TO SAMO CZY COS INNEGO?


O czymśjeszcze musimy pamiętać. Ludzie zwracająsięku wierze chrześ
cijańskiej przede
wszystkim dlatego, że szukajączegoświę
cej niżtylko tego, co ma do zaproponowania ś
wiat
laicki; dalsze dawanie im tego samego to wyś
wiadczanie niedź
wiedziej przysł
ugi.
Jeś
li chodzi o argument mówią
cy o trafianiu do mł
odych ludzi poprzez bycie na czasie —
cóż
, metody tej jużpróbowano i zakończył
o sięto wielkim niepowodzeniem. Kiedy
protestanccy i liberalnie nastawieni katoliccy nauczyciele próbowali byćna czasie, udał
o im
się jedynie przyspieszyć odchodzenie mł
odzież
y od Koś
cioł
a. Wydawcy pewnego
podręcznika katolickiego byli na czasie, zamieszczając w nim trzy strony porad
ż
zaczerpniętych z ksiąki Carla Rogersa On Becoming Partners (O stawaniu siępartnerami).
Posł
użył
y one jako punkt wyjś
cia do rozdział
u poś
wię ż
conego małeństwu. Równie na czasie
o zaprezentowanie odcinka popularnego telewizyjnego show w ramach innego cyklu na ten
był
sam temat. Na czasie jest też
, jak przypuszczam, zamieszczanie w chrześ ż
cijańskich ksiąkach
quizów psychologicznych, prowadzenie w szkół
kach niedzielnych klubów dyskusyjnych, w
których stosuje sięmodel wspólnotowy lub metodępolegają
cąna porządkowaniu wartoś
ci,
oraz uczenie „umieję
tnoś
ci podejmowania decyzji". Wszystko to jest nowoczesne i zgodne z
obowiązującymi trendami, lecz cóż to ma wspólnego z chrześ
cijaństwem, które jest
ponadczasowe? Co wię
cej, ton tego jest zupeł
nie niewł
aś yiś
ciwy: jest zbyt poufał wiecki,
zbyt niedbał ący. Nie jest to ton sakralny.
y i lekceważ
cie sięnie sprawdza. Wszystko wskazuje na to, ż
Wreszcie, takie podejś e jedynym
skutkiem prób modernizacji jest osł
abienie wiary czł
onków Koś
cioł
a. Próby te nie owocują
teżpozyskaniem nowych czł li kończy siętylko na tym, że mówimy ś
onków. Jeś wiatu to, co
jużod dawna wie, to nie bę
dzie mu siędł
użej chciał
o nas sł
uchać
.

LOS ANGELES I LOUDUN


Z klasycznym przykł
adem tego niepoprawnego pragnienia bycia na czasie mieliś
my do
czynienia w Los Angeles w 1967 roku, kiedy Carla Rogersa oraz jego kolegów z Western
Behavioral Science Institute poproszono o eksperymentalne wprowadzenie „edukacyjnych
innowacji" do duż
ej sieci szkółzatrudniają
cych zakonnice. Efektem byłintensywny program
zajęćw ramach grup wspólnotowych, trwający ponad dwa lata. W punkcie wyjś
cia byłon
jednąz owych prób podejmowanych w dobrej wierze, o których mówiliś
my wcześ
niej,
jednak końcowy rezultat przypominałskutki zaproszenia diabł
a do klasztoru urszulanek w
Loudun. Na począ
tku eksperymentu siećzatrudniał ć
a sześ ćdziesię
set zakonnic w pię ciu dzie-
więciu szkoł
ach: jednym college'u, oś ach ś
miu szkoł ć
rednich oraz piędziesięciu szkoł
ach
podstawowych. Wedł
ug Williama Coulsona, jednego z kierują
cych przedsię
wzięciem, rok po
zakończeniu eksperymentu „istniał
y dwie szkoł a żadna zakonnica". Zakonnice
y i nie pozostał
zerwał
y z Koś
cioł
em katolickim i zał
oż y zakon ś
ył wiecki. Tam z kolei wiele z nich
cał oż
kowicie porzucił ycie religijne.
Chociażna wydarzenia prowadzące do ich odejś
cia miał
o wpł
yw kilka czynników, między
innymi konserwatyzm archidiecezji Los Angeles oraz narastają
ca fala feminizmu w
niektórych zakonach katolickich, nie ulega kwestii, ż
e to wł
aśnie wpł
yw Rogersa odegrałtu
znaczą
cą, jeś
li nie decydują
cąrolę
. Coulson, w którym rezultat przedsię
wzięcia zdaje się
ązasł
rodzićmieszane uczucia, cał ugę(lub winę) przypisuje grupie Rogersa. „Cośnam się
udał
o zrobić
", zauważył
. Zapoznawszy sięze stenogramami fragmentów sesji wspól-
enie, ż
notowych, odnoszęwraż e Rogers zdoł
ałdoprowadzićdo czegośw rodzaju nawrócenia.
o, że nigdy jeszcze nie czuł
Wiele zakonnic wyznawał y siętak bardzo uduchowione.
Ponieważja sam dał
em sięniejako nawrócićna wiarępsychologii humanistycznej, jedynie
czytają
c Rogersa, bez trudu potrafięsobie wyobrazić ęoddział
, jak wielkąsił ywania musiał
miećosobisty kontakt trwający dwa lata.

MOJŻESZ I „JA-IZM"

bym o tym zdarzeniu, gdyby nie to, ż


Nie wspominał e Koś
ciółkatolicki podejmuje obecnie
kroki, mające na celu naprawienie szkód spowodowanych przez laicyzacjęw cią
gu ostatnich
dwudziestu lat. Nie wspominał
bym o nim również
, gdybym nie są , ż
dził e dotyczy on
Koś
cioł
a w ogóle. Czytelnicy będą dząpewnie, że historia ta nie odnosi się
cy ewangelikami są
do nich. Jeś
li tak, to powinni jeszcze raz sięnad tym zastanowić, ponieważdokł
adnie takie
ći pię
same teologiczne i psychologiczne eksperymenty, jakim dziesię tnaś
cie lat temu
poddawali siękatolicy, wystawiajądziśna próbęKoś
ciółewangelicki.
Jakiśczas temu, będą
c w chrześ
cijańskiej księ gnął
garni, się żeczkęz ewangelickiej
em po ksią
serii „Studia Biblijne dla Mł
odzież
y". W pierwszym rozdziale pojawia siępytanie: „Jak

dzisz, czy Mojż
esz miałkorzystny czy niekorzystny wizerunek wł
asny?" Po czym nastę
puje
kilka kolejnych pytańdotyczą
cych wizerunku wł
asnego Mojż
esza oraz wizerunku wł
asnego
czytelnika.
Czytający to chł
opiec lub dziewczyna nie utraci z tego powodu wiary. Odniesie jednak
wrażenie, ż
e celem ż
ycia Mojż
esza jest przede wszystkim nabranie poczucia wł
asnej
ci. (Z pewnego katolickiego tekstu dla szkółwynika, że jedynym powodem nawrócenia
wartoś
ś
w. Pawł
a był ćobdarzenia go poczuciem wł
a chę asnej wartoś
ci oraz samowiedzą
.)
W dalszej częś żeczki, po zapoznaniu sięze skaląocen i interpretacji ć
ci ksią wiczenia,
uczeńzostaje poproszony o wyraż
enie swych opinii na temat kilku kwestii doktrynalnych,
mię ,ż
dzy innymi takich: „Wierzę , że
e Jezus umarłi powstałz martwych" kontra „Nie wierzę
po swojej ś
mierci Jezus powróciłdo ż
ycia". Uczeńwskazuje, w co wierzy, stawiając znaczek
„x" na skali rozciągającej siępomię
dzy dwiema opcjami. W innym wypadku należy wybrać
pomię ,ż
dzy „Wierzę y" a „Wierzę, że Jezus byłpoczciwym czł
e Jezus to Syn Boż owiekiem,
wiodącym poczciwe życie".
Co o tym sądzić? Bez wą ęboko wierzą
tpienia autorzy są gł cymi chrześ
cijanami.
Jednocześ
nie jednak z wszystkich siłpróbująuwzględnićpsychologiczny punkt widzenia. W
rezultacie książ
ka przemawia dwoma gł
osami: prezentacji tematyki chrześ
cijańskiej towarzy-
szy tematyka lub technika psychologiczna, która tępierwszątylko niweczy. Pomysł
przedstawiania prawd wiary jako kwestii wyboru wyraziś
cie ujawnia wpł
yw psychologii
humanistycznej. Ponieważpsychologowie humanistyczni sąprzekonani, że prawda jest osobi-
stym wytworem czł
owieka, zmuszeni sąz tej techniki ciągle korzystać
. Nie pozostaje im nic
innego, jak tylko zachę
caćuczniów do wybierania swych wł
asnych prawd i wartoś
ci. Nie jest
to jednak chrześ
cijański punkt widzenia w kwestii prawdy. Techniki te, jeś
li sięje stosuje w
chrześ odym ludziom, ż
cijańskiej edukacji, w subtelny sposób wmawiająmł e wiara to kwestia
osobistej opinii.
, niestety, ś
Autorzy ci nie są wiadomi, że nie da siępogodzićobu tych stanowisk. Zależ
y im
jedynie na tym, by „trafić
" do uczniów. Jednak to, co faktycznie trafia do ucznia jest czymś
zupeł
nie innym niżsą
dzą
.
ę
Gdzieśgłbiej, skumulowane oddział żeczki i jej podobnych, polega na
ywanie tej ksią
wymazywaniu z umysł
u ucznia wszystkiego, co nadprzyrodzone. Poruszył
em niedawno ten
problem w trochęinnym kontekś
cie, a to, co tam powiedział
em, zdaje siępasowaći tutaj:
„Cią
głe wspominanie o braku komunikacji, podejmowaniu ryzyka, zaangażowaniu,
podejmowaniu decyzji, byciu osobą
, zwią
zkach ja-ty, nawią
zywaniu kontaktu, odsł
anianiu
samego siebie, ś
wiadomoś
ci i asertywnoś ,ż
ci — ma oznaczać ę
e wszystkie głbokie tajemnice
nićprzy pomocy ś
wiary da sięwyjaś wieckich, psychologicznych kategorii. Mał
o tego, nie ma
sensu mówienie, ż ę
e istniejąjakiekolwiek głbokie tajemnice — ż
e mogąistniećtak
ębione elementy wiary, ż
niesamowite i niezgł e znajdująsięone daleko poza zasię
giem nauk
społ
ecznych".
Należ , ż
y jednak zauważyć e niezależ
nie od tego, w jakim stopniu naukom społ
ecznym
udał
o sięzamazaćprawdziwąnaturęwiary, ma to zwią ąich argumentów, co
zek nie tyle z sił
z ich oddział ci psychologii kosztem ż
ywaniem emocjonalnym. Wzrost popularnoś ycia
chrześ
cijańskiego wynika przede wszystkim ze zdolnoś
ci zaoferowania przez psychologię
doznańemocjonalnych, na tyle bliskich przeżywaniu wiary, że sąone brane za samąwiarę
.
Ponieważewangelicy oraz czł
onkowie ruchu charyzmatycznego kł
adątak wielki nacisk na
przeż
ywanie wiary, sąoni szczególnie podatni na owe imitacje. Ten element rzeczywistoś
ci,
który chrześ
cijanin uważ
a za najbardziej atrakcyjny, czę
sto wydaje siępodobny do samego
chrześ
cijaństwa. Duż
o siętam mówi o braterstwie, o mił
ości i o duchu. Brzmi dobrze. Dobrze
sięz tym czujemy. Warto sobie jednak przypomniećw obliczu takiej pokusy, ż
e sacrum może
ćw studni ciepł
tak samo utoną ych uczuć ćna ś
, jak uschną wieckiej pustyni.

WIARA CZY UCZUCIA?


Kiedy znaczenie naszej wiary redukujemy do uczuć
, jakie ona w nas rodzi, powracamy
znowu do kryterium ś
wieckiego, czyli psychologicznego. Z pewnoś
ciąnie jest to standard, o
jaki chodzi chrześ
cijanom, ponieważwś
ród wielu rzeczy nie bierze on pod uwagęczarnej
nocy naszej duszy — tych mrocznych, jał
owych okresów wiary, które nawiedzająwielu
chrześ
cijan (chciał
oby sięrzec — najlepszych chrześ
cijan) i trwającał
ymi miesią
cami, a
nawet latami. Świę wiadczają, że jest to dla nich normalne przeżycie, a mimo
ci i mistycy poś
to, jeś
li zastosowaćkryterium bycia zadowolonym z siebie, jest to pewne odchylenie. Są
dzę
,
że osoba rozsądna będzie zmuszona odrzucićto kryterium, albowiem zaakceptowanie go
oznacza nie tylko odrzucenie wielowiekowych doś
wiadczeńdobrych chrześ
cijan, lecz także
odrzucenie doś
wiadczenia Chrystusa, który wiszą
c na krzyż
u przeż ćswego
yłnieobecnoś
ć. Prawdziwąpróbą
Ojca. Mamy wierzyćw Boga nie tylko wtedy, gdy czujemy Jego obecnoś
dla naszej wiary jest moment, gdy w ogóle jej nie odczuwamy. Szkocki mistyk, George
MacDonald, którego C. S. Lewis uważ
ałza swego duchowego ojca, pisałna ten temat: „Ten
czł
owiek jest doskonał
y w wierze, który będą
c cał
kowicie pozbawionym uczući pragnień,
żarliwoś
ci i dąż
eń, czują żar ponurych myś
c cię li, niepowodzeń, zaniedbańi sł
abej pamię
ci —
ćdo Boga i powiedziećMu «Tyśmąucieczką»".
potrafi podejś
Potrafięzrozumieć, ż
e nawet najlepszy chrześ
cijanin przeż
ywa takie chwile — tak jak
przeż ż
ywająje nawet najlepsze małeństwa. Sąjeszcze inne rzeczy, które pomagająnam
przetrwaćokres, kiedy emocje sąnieobecne: poczucie obowią ći wy-
zku, oddanie, lojalnoś
trwał
ość
. Mił
ośćmusi dojrzeć
. Nie moż ącznie na uczuciach, zaśowe jał
e opieraćsięwył owe
okresy czę
sto sątym, co przenosi jąwyżej, na bardziej stał , że
y grunt. Czasami wydaje mi się
z począ
tku Bóg podchodzi do nas tak, jak gdyby starałsięo nasząrę
kę. Nasze pierwsze
wrażenie moż
e przypominaćzadurzenie lub kieł
kują
cąmił
ość
. To emocjonalna karuzela.
c, ż
Chyba jednak nie mamy racji, oczekują e dreszcz emocji bę
dzie trwałwiecznie, tak jak nie
mielibyś
my racji, oczekują
c, że dł
ugoletnie ż
małeństwo będzie podtrzymywane
ż
romantycznymi uniesieniami małonków z ich pierwszego spotkania.
ROZDZIAŁXIII
Odpowiedźna cierpienie
Czy cierpienie idzie na marne?
Dolewanie oliwy do ognia

ędne poglą
dy chrześ
cijan

Tematem tego rozdział


u jest ból. Jeś cie tacy, jak ja, chcecie go uniknąć
li jesteś . Ale co
robić
, jeś umaczyćto, że ludzie umierająpomimo
li tak czy owak ból siępojawia? Jak wytł
usilnych prób ucieczki przed ś
miercią
?
Oczywiś , że powinniś
cie nie twierdzę adam, ż
my szukaćbólu. Zakł e wszyscy chcemy, aby
o go coraz mniej, a nie coraz więcej. Nie twierdzęteż, że za pomocąmetod stosowanych
był
przez psychologię
, nie da sięł
agodzićbólu. Czasami sięda. Jednak prawdziwąpróbądla
danej filozofii lub sposobu życia jest nie to, czy potrafiąone ł
agodzićból, lecz to, co mówią
na temat bólu, którego nie potrafiął
agodzić. Wł
aśnie tutaj, jak są
dzę, zawodzimy sięna
psychologii, a oparcie znajdujemy w chrześ
cijaństwie, ponieważz punktu widzenia psycho-
logii cierpienie pozbawione jest jakiegokolwiek sensu, gdy tymczasem z chrześ
cijańskiego
punktu widzenia znaczy ono bardzo wiele.
li pozbawiamy kogośpoczucia, że jego cierpienie ma sens, jedynie pogł
Otóżjeś ębiamy
ćnieme, bezsensowne cierpienie niżcierpienie, które zdaje sięmieć
jego ból. Trudniej znieś
jakiścel. Rany odniesione wskutek nieostroż
noś
ci sąbardziej dotkliwe niżrany odniesione w
trakcie akcji ratunkowej, zakończonej powodzeniem. Przypomnijcie sobie tylko, jak się
czuliś
cie, kiedy wskutek nieuwagi uderzyliś
cie sięmł
otkiem w palec. Z kolei zastanówcie się
,
co byś
cie czuli, gdybyś
cie w podobny sposób skaleczyli siępodczas wyważania drzwi, aby
uwolnićdziecko z pł
oną
cego budynku. W pierwszym przypadku bę
dziecie pewnie zł
orzeczyć
na swój los, a jeś
li jesteś
cie tacy, jak ja, wasz umysłwypeł
niaćbę
dączarne i gorzkie myś
li na
upoty ż
temat absurdalnej gł ycia. W drugim przypadku prawdopodobnie zbagatelizujecie swój
ból. Powiecie: „W gruncie rzeczy to nic takiego" lub cośw tym rodzaju, ponieważw swoim
bólu dostrzeżecie konieczny skł
adnik dobrego uczynku.
ąrzeczy przyjmuje tępierwsząpostawęwobec bólu.
Ogólnie rzecz biorąc, psychologia sił
Niezależ
nie od tego, jak delikatnie potraktował
aby nasz przypadek, zawsze bę
dzie istnieć
sugestia, ż
e nasz ból jest nie tylko czymśniefortunnym, lecz takż
e bezużytecznym; ani my,
ani nikt inny nie ma z niego najmniejszego pożytku. Na dodatek każ , że
e nam sięwierzyć
ąd, którego moż
cierpienie to bł na uniknąć
, jeś puje sięracjonalnie. „Jaka szkoda, że
li postę
skaleczył
eśsobie palec — mówiąpsychologowie. — To był
a niedbał
ość
, twoja albo twoich
rodziców, ż
e nie nauczyli cięprawidł
owo wbijaćgwoź
dzi. Lecz kiedy staniesz sięw peł
ni
ś
wiadomy i sam siębę
dziesz urzeczywistniać , że nic takiego jużci sięnie
, przekonasz się
przytrafi. Zobaczmy, może tak nam sięuda zorganizowaćtwoje ż
ycie, abyśmógłuniknąć
ę
podobnych błdów".
cie oznacza, że nasze poprzednie cierpienia nie miał
Wszystko to oczywiś y żadnej
wartoś
ci. Jedynądobrąrzeczą a jest pewnie to, ż
, jaka z nich wynikł e zaprowadził
y nas do
gabinetu psychologa.

CZY CIERPIENIE IDZIE NA MARNE?

Chrześ osi, ż
cijaństwo z kolei gł e cierpienie może prowadzićdo zbawienia. Nie każde
cierpienie, lecz takie, które ł
ączy sięz cierpieniem Chrystusa. Nie oznacza to, ż
e Koś
ciółkaże
nam formalnie deklarowaćnasze intencje za każ
dym razem, gdy odczuwamy ból. Bogu
wystarcza jedynie nikł ć
a nadzieja lub chę, by z naszego nieszczęś
cia wynikł
o choćtrochę
dobra. W efekcie otrzymujemy postawęwobec bólu cał
kiem odmiennąod tej, którą
proponuje psychologia. Jeś ,ż
li wydaje nam się e nasz ból jest pozbawiony sensu — podobnie
jak w przypadku stł
uczonego przez nieuwagępalca — to chrześ
cijaństwo odpowiada: „Ską
d
ć
pewnoś ć
? Skąd ta pewnoś, że nie brał
eśudział
u w jakiejśakcji ratunkowej?"
Niektórzy chrześ
cijanie, mają
cy mniej radykalny poglą , że jedynym
d w tej sprawie, mówią
ś
celem naszych nieszczęćjest wprowadzenie nas do Koś
cioł
a i nakł
onienie do lektury Biblii
— innymi sł
owy, skł
onienie nas do opamię
tania. Tkwi tu jednak pewien problem, albowiem
nawet po opamię
taniu się, chrześ
cijanie mogąnadal odczuwaćból —jaki to zatem ma sens,
skoro ból speł li nie chcemy powiedzieć, ż
niłjużswoje zadanie? Jeś e Bóg marnotrawi ludzkie
cierpienie, musimy, jak są , przyjąćtakąoto ewentualnoś
dzę ć, ż
e naszemu cierpieniu
towarzyszy jakieśbardzo waż
ne zadanie. Trudno sobie wyobrazić, aby Bóg, który tak bardzo
wycierpiałjako czł cej niżtylko ś
owiek, nie widziałw ludzkim cierpieniu czegoświę rodek
my — ż
zaradczy lub zachętędo tego, byś e siętak wyrażę— wstą
pili do Jego gabinetu.
ć. Wydaje mi
Teolodzy tocząw tej sprawie spór, którego ja nie jestem w stanie rozstrzygną
sięjednak, ż
e wszyscy najwybitniejsi myś
liciele chrześ
cijańscy zawsze sugerowali, iż
Chrystusowy akt odkupienia na krzyż
u byłwprawdzie wystarczają
cy dla wszystkich ludzi, to
jednak Bóg niejako pozwala nam w tym akcie uczestniczyćpoprzez nasze wł
asne cierpienie.
Jest to, rzecz jasna, tajemnica wiary, a nie cośoczywistego. Lecz taki jest niewą
tpliwie sens
przykazania Chrystusa, który każ ćswój krzyżi pójś
e nam wzią ćza Nim. Jeś
li zaśchodzi o

owa Chrystusa: „Nikt nie ma większej mił
ości od tej, gdy ktośż
ycie swoje oddaje za
przyjaciółswoich", to czy mogąone cośdla nas znaczyć, skoro nie przyjmujemy, że mamy
sięł
ączyćw Jego dziele? Nie mamy zbyt wielu okazji do tego, by faktycznie oddaćswe życie
za bliź
niego. Pan nasz miałprzypuszczalnie na myś
li równieżcodzienne poś
wię
canie naszego

asnego dobra dla dobra bliź
niego. I prawdopodobnie nie chodził
o Mu o to, byś
my oddali
swe życie po to tylko, aby inni mogli z tego faktu czerpaćkorzyś
ci materialne lub
zadowolenie psychiczne. Po Jego ś
mierci Jego przyjacioł ąpewnoś
om z cał ciąnie powodził
o
sięlepiej pod wzglę
dem materialnym. Mał
o tego, ich cierpienia dopiero miał ć
y sięzaczą.
Wydaje sięzatem, ż
e nasze cierpienia mogą
, poprzez Chrystusa, przyczyniaćsiędo
duchowego dobra nie tylko nas samych, ale i innych. Charles Williams nazwałto „doktryną
powania": to znaczy ja oddajęswoje życie za twoje, wzajemnie dźwigamy nasze
zastę
brzemiona, a nawet dź
wigamy je, w ogóle o tym nie wiedząc lub mają
c tylko mgliste poję
cie.
Chrześ ,ż
cijanie wierzą e sączęś
ciąmistycznego ciał
a, którego każ ś
da częćprzyczynia siędo
dobra wszystkich pozostał ś
ych częci. Ponieważ jednak jest to ciał
o mistyczne, nie

spodziewajmy się e dostrzeżemy wszystkie jego wią a i tkanki ł
zadł ączne.
Taka jest chrześ
cijańska odpowiedźna cierpienie. Czy chcecie byćpotrzebni na tym
ś
wiecie? Cóż
, moż
e jużjesteś
cie. Moż
e w chwili naiwnoś
ci i mł
odzieńczego zapę
du
poprosiliś
cie Boga, by wykorzystałwas w jakimśdobrym celu? Moż
e Bóg trzyma was za

owo — choćposł
uguje sięwami w sposób, jakiego w ogóle nie braliś
cie pod uwagę
. Może
jest ktośtaki, komu bardzo chcielibyś
cie pomóc — przyjaciel lub krewny, bę
dący w sidł
ach
jakiejśokropnej sytuacji albo wł
asnej godnej poż
ałowania nienawiś
ci lub mał
ostkowoś
ci.
Moż
e próbowaliś
cie mu pomóc, lecz ponieś
liś
cie sromotną klę
skę
. Kto wam jednak
, ż
powiedział dzie takie ł
e to bę liwe, że nie tak to należ
atwe? Moż y robić
. Może
rozczarowania, jakie musicie przeżywaćoraz smutki, jakie musicie znosić— choćzdająsię
nie miećzwią
zku z sytuacjątej osoby — bardziej jej pomagająniżwasze starania.
Oczywiś
cie wszystko to wydaje sięnie do pojęcia, lecz tego wł
aśnie można by oczekiwaćod
owiekiem i oddaje swe życie na krzyż
Boga, który staje sięczł u. „Syn Boży — pisałGeorge
MacDonald — umarłw cierpieniu nie po to, by ludzie nie musieli cierpieć
, lecz po to, by ich
cierpienia mogł
y byćpodobne do Jego cierpień". Przekonanie takie wymaga wiary, jednak
bez niego cierpienie w ogóle nie ma sensu.

URODZENI ZBYT WCZEŚNIE?


O czymśjeszcze trzeba tu powiedzieć
. W zestawieniu z humanizmem chrześ
cijaństwo
sto jest przedstawiane w niekorzystnym ś
czę wietle, ponieważhumaniś
ci przejawiająponoć
większątroskęo czł , ż
owieka. Mówi się e humaniś
cie bardziej zależy na sprawiedliwoś
ci i
ł
agodzeniu cierpienia niżchrześ
cijaninowi, który, jak sł łrękąna otaczający
yszymy, machną
go ś
wiat. Twierdzenie to ignoruje oczywisty fakt, jakim jest masowe realizowanie w praktyce
idei chrześ
cijańskiego mił
osierdzia — w szkoł
ach, sierocińcach, szpitalach oraz hospicjach.
Jednak nie wytrzymuje ono krytyki nawet na pł
aszczyź
nie teoretycznej. Z ostatnich kilku
stron powinno jasno wynikać, ż
e stosunek chrześ
cijan do cierpienia jest o wiele bardziej
humanistyczny niżstosunek samych humanistów. W rzeczywistoś
ci to wł
aśnie stanowisko
humanistów oznacza machnię kąna ś
cie rę wiat, ponieważnie mówi ono absolutnie nic na
ś
temat nieszczęć, jakie spotykał
y ludzi w przeszł
ości. Zał
óżmy, ż
e naukowy humanizm
stworzy pewnego dnia ś
wiat pozbawiony cierpienia — co z tego wynika dla miliardów ludzi,
dzili życie w niedoli? Co z tego wynika dla tych, którzy na cał
którzy spę ym ś
wiecie umierają

aśnie w nę
dzy i osamotnieniu? Czysty humanizm ma do powiedzenia wię ci ż
kszoś ywych i
umarł
ych tylko to: „Niestety, urodziliś nie" oraz „To okropne, że musicie
cie sięzbyt wcześ
cierpieć
".
Z drugiej strony chrześ
cijanie nie zamierzająpogodzićsięz porzą
dkiem, w ramach którego
ćludzkiego trudu nic nie znaczy i do niczego nie prowadzi. Wierząoni raczej, że
większoś
dej ł
Bóg pamięta o każ zie. Harry Blamires wyraziłto o wiele lepiej niżja:

eli to ż
Jeż ycie to jest wszystko, czł
owiek sumienia odrzuca je jako jeden wielki przejaw
niesprawiedliwoś
ci, jednąwielkąmanifestacjęabsurdu, jeś
li nie zł
a. Jeż
eli to, co przeż
ywamy
dzy narodzinami a ś
pomię mierciąskł
ada sięna cał
ośćś
wiadomoś
ci czł
owieka, to w wielu
ątęś
wypadkach cał ćtworząw poł
wiadomoś ś
owie niezawinione nieszczęcia, w poł
owie
niezasł
użony ból. Czy kogośzadowala ukł
ad, w którym takie jest wł
aśnie ostatnie sł
owo w
sprawie choć
by jednego czł
owieka? Czy ktośchce się cieszyćjedzeniem, muzykąlub
adu, który w sposób arbitralny decyduje o tym, ż
towarzystwem przyjaciółw ramach ukł e na
ś ćbliź
wiadomoś cych po drugiej stronie ulicy lub na drugim końcu ś
nich mieszkają wiata, bę
dzie
sięw cał
ości skł
adaćdoś
wiadczony przez nich niedostatek, cierpienie i ból?
Dochodzi on do wniosku, że dobry czł
owiek chce widziećna ś
wiecie o wiele wię
cej
sprawiedliwoś
ci niżto przewiduje porzą
dek humanistyczny.

CZY CIERPIENIA MOŻNA UNIKNĄĆ?

Kilka razy posł


użył żce argumentem, ż
em sięw tej ksią e chrześ
cijańska interpretacja
ś
wiata, z wszystkimi jej tajemnicami, jest najwierniejszym opisem sposobu doś
wiadczania
życia. Uważ
am, że tak samo jest w przypadku cierpienia. Chrześ
cijaństwo utrzymuje, że
cierpienie jest koniecznym elementem zbawienia. Ponieważjest ono nam potrzebne, wynika z
tego, ż nie od tego, jak ludzie zorganizująsobie ż
e niezależ ycie, nie będąw stanie go uniknąć
.
Wydaje mi się, ż ćwierny opis naszego doś
e jest to doś wiadczenia. Nasze drobiazgowe plany
uniknię
cia Scylli zwykle prowadząnas prosto ku Charybdzie.
Psychologia, jak widzieliś ć
my, inaczej opisuje rzeczywistoś. Cierpienie, powiada, to gł
upi
ą
błd, co wię ąd, którego moż
cej — bł ć
na unikną. Bez względu na to, czy udamy siędo
psychologa humanistycznego, do behawiorysty, czy teżdo takiego, który stosuje terapię
racjonalno-emotywną
, wszę yszymy tębardzo silnąsugestię, ż
dzie usł e możemy zacząć
panowaćnad swoim ż
yciem i poradzićsobie z kł
opotami. Oczywiś
cie do pewnego stopnia
moż
emy. Nie jesteś
my zupeł
nie bezradni. Najważ
niejsze pytanie brzmi: „Do jakiego
stopnia?" Wydaje mi się, że odpowiedź
, jakiej udzielają psychologowie jest czę
sto
nierealistyczna i raczej nie przypomina naszych ż
yciowych doś
wiadczeń, polegających na
nieustannych wzlotach i upadkach. Gdyby przez „panowanie" rozumieli oni „panowanie nad
swąpostawą
", nie był
oby to jeszcze takie zł
e. Jednak przez „panowanie" czę
sto rozumiejąoni
„panowanie nad swoim losem". To zaś , nie jest opisem tego, jakie życie jest, lecz
, jak sądzę
utopijnym opisem tego, jakie naszym zdaniem byćpowinno.

ród psychologów istnieje pod tym wzglę
dem jeden wyjątek — psychologowie
egzystencjalni. Najlepszym przykł
adem jest tutaj austriacki psychiatra, Viktor Frankl.
la on, ż
Podkreś e każdego z nas moż
e spotkaćlos, którego nie bę
dziemy jużmogli zmienić
,
zatem w takiej sytuacji najważ
niejsząrzecząjest to, jak siędo niego ustosunkujemy.
ż
Znakomita ksiąka Frankla, Czł
owiek w poszukiwaniu sensu, w gruncie rzeczy mówi o
wiadomym, że Frankl wywiódłswe
odnajdywaniu sensu w cierpieniu. Należy jednak byćś
idee nie tyle z psychologii, co z wł
asnych przeżyćw hitlerowskim obozie koncentracyjnym
oraz wł
asnych kontaktów z judaizmem oraz chrześ
cijaństwem.
Poza tym jest on Europejczykiem. W Ameryce poję
cie losu, którego nie można zmienić
,
do nikogo nie przemawia. Zamiast tego mamy poję
cie, które jest równie amerykańskie jak
coca cola — pozytywne myś
lenie. Stanowi ono standardowy przepis na wię ćtanich
kszoś
ż
poradników i ksiąek psychologicznych, które docierajądo masowego czytelnika. Zgodnie z
tym punktem widzenia, odpowiednia dawka pozytywnego myś
lenia pozwoli nam panować
ś
nad tym, co siędzieje. To, czy spotyka nas nieszczę ącznie od nas
cie, czy nie, zależy wył
samych. Krótko mówiąc, wszystko znajduje sięw naszej gł
owie.
To cał e, ż
kiem zrozumiał e postawa taka moż
e staćsiępowszechna jedynie w atmosferze
subiektywizmu. Odmawia ona wszelkiego realnego znaczenia faktom obiektywnym, które
em. Dziwne, ż
mająmiejsce poza naszym umysł e mimo to jest ona szeroko akceptowana.
Dosł
ownie kilka tygodni temu spierał
em sięw tej sprawie z mł
odym czł
owiekiem, który

utrzymywał kowicie panujemy nad swym życiem. Na ironięzakrawa fakt, że
e niemal cał
krótko przedtem straciłon pracę, doszczętnie zniszczyłswój samochód, ponieważzawiodł
y
hamulce, a tydzieńpo naszej rozmowie kazano mu sięwyprowadzićz mieszkania.
lenia jest przekonanie, ż
Odwrotnąstronąpozytywnego myś e do faktów negatywnych
dochodzi z powodu naszego czarnowidztwa. I znów, czasami rzeczywiś
cie tak jest; lecz
równie czę
sto nasze czarnowidztwo jest wynikiem wcześ ś
niejszych nieszczęć, nie zaśich
przyczyną. Nie zawsze wszystko jest w naszej gł
owie. Do zł
ych rzeczy naprawdęczasami
dochodzi, i to w bardzo konkretny i niekontrolowany sposób.

CIAŁO, KTÓRE ZNIKNĘŁO

Każdy z nas widziałniejeden film kryminalny, którego bohater, zwykle mł


oda kobieta, jest
ś
wiadkiem morderstwa lub odkrywa czyjeśzwł
oki. Podczas gdy sprowadza ona pomoc, ciał
o
te. Ścią
zostaje usunię gnię
ci przez niąpolicjanci nie chcąjej uwierzyć
. Ona sięupiera: „Ależ
ono był
o dokł am je!" Policjanci wciążnie dająjej wiary. „Proszępani —
adnie tutaj. Widział
powiada jeden z detektywów — czasami umysłpł am, ż
ata nam figle. Wcale nie uważ e pani
kł am, ż
amie. Uważ e jest pani przekonana, ż
e widział
a pani czyjeśzwł
oki".
My, widownia, trzymamy oczywiś
cie stronędziewczyny, która, bę
dąc jedynym ś
wiadkiem
zbrodni, sama jest w niebezpieczeństwie; i przeraż
eni jesteś
my gł
upotąi protekcjonalnym
tonem policjantów, którym bardziej zdaje sięzależećna ochronie jej uczućniżna zbadaniu
faktów związanych z zabójstwem. Wiemy, ż . Wiemy, że gdzieś
e ona ma rację, a oni sięmylą
o, i ż
tam znajduje sięprawdziwe ciał e to ono jest przyczynąjej niepokoju.
ć
Teraz zmodyfikujmy nieco tęsytuacjęi umieśmy mł
odąkobietęw gabinecie psychologa.
Powiedzmy, że dokucza jej poczucie samotnoś , ż
ci. Wydaje jej się e po prostu ma pecha.
a odpowiedniego męż
Nigdy nie znalazł em, które zniknęł
czyzny. Powtarza sięhistoria z ciał o.
Czy wszystko jednak jest rzeczywiś
cie takie proste? Psycholog jest uprzejmy, lecz nie daje jej
wiary: „Pani problemem nie jest to, ż ć. Problemem jest
e nie potrafi pani sobie nikogo znaleź
pani postawa. Za mał
o pani wierzy w siebie".
W tym momencie kobieta może nieś
miał
o zaprotestować c, że zawsze w siebie
, mówią
wierzył
a, lecz po pewnym czasie dał ć. Lecz psycholog jest górą:
a o sobie znaćsamotnoś
, ż
„Wierzę e jest pani przekonana, iżpotrzebuje pani partnera, ale tak naprawdępotrzebuje
pani wiary w siebie. Jeś
li będzie jąpani miał
a, szybko pani zwróci na siebie uwagęinnych".
Czy widzicie, jak inna jest nasza reakcja, kiedy uczyniliś
my z tego problem psychologiczny?
Niezależ my sympatyzowali z bohaterkąfilmu, która upiera się, że
nie od tego, jak bardzo byś
ciał ł
o, które zniknęo, naprawdęistnieje, jesteś
my nieco podejrzliwi wobec pacjentki, która nie
ćmę
umie sobie znaleź ża. Nie sprzyjamy jej tak samo, jak dziewczynie, bę
dącej w
dzimy raczej, że sama jest sobie winna. Ma zł
niebezpieczeństwie. Są y stosunek do ż
ycia. Nie
praktykował
a pozytywnego myś
lenia.

DOLEWANIE OLIWY DO OGNIA


Przyję
cie pozytywnego nastawienia myś
lowego czasem cośzmienia, czasem nie. Jeś
li
niczego nie zmienia, i jeś my, ż
li uwierzyliś e przyczyną naszego kł
opotu jest brak
kompetencji, rodzi to dwojakie konsekwencje. Po pierwsze, nasze cierpienie zostaje
strywializowane. Choćniektóre kł
opoty wynikająz naszej gł
upoty lub egoizmu, wiele z nich
spowodowanych jest tym, że próbowaliś
my zrobićcośwartoś
ciowego, na przykł
ad zał
ożyć
rodzinęi jąutrzymać. Wię ćz nas cię
kszoś żko pracuje i poś
wię
ca siędla różnych ludzi lub
spraw, czasem czyniąc to kosztem nas samych. Możemy narażaćsięna cierpienie przez
wzglą
d na dziecko, na rodziców, a nawet przez wzgląd na Boga. Czasami padamy na twarz z
przemęczenia, zdezorientowani i zniechę
ceni, ponieważnasze wysił
ki speł
zły na niczym.
Krótko mówią
c, nie wszystkie nasze problemy sąprzypadkami klinicznymi; czasem po prostu
ś
wiadcząo tym, ż
e jesteś
my ludź
mi.
Psychologia każe nam jednak zreinterpretowaćtrudnąsytuacjęraczej jako chorobęniż
duchowe zmaganie. Prawdziwe ludzkie problemy zostają strywializowane poprzez
sprowadzenie ich do poziomu patologii; w ten sposób nasze codzienne zmagania pozbawione
zostajągodnoś
ci i znaczenia. Natomiast sugestia, jakoby nasze problemy dał
o sięrozwią
zać
przy pomocy tej lub innej prostej metody, moż
e siętylko przyczynićdo ich jeszcze większego
zbagatelizowania.
le to ująłPaul Vitz:
Nieź
Co mówimy starszemu pracownikowi, który straciłpracę
, i którego umiejętnoś
ci nie są
już nikomu potrzebne? Co mówimy kobiecie, której starzeją
ce się ciał
o kryje
ć
rozpaczliwąsamotnoś, i która ma za sobąwiele nieudanych zwią
zków? Czy radzimy
takim ludziom, by stali siębardziej autonomiczni i niezależ
ni? Czy mówimy im
„urzeczywistnijcie sięw twórczym dział
aniu"? Dla ludzi znajdują
cych sięw podobnej
sytuacji tego typu porady brzmiąnie tylko niestosownie, brzmiąwrę
cz obraź
liwie .
ębienie poczucia braku wartoś
Drugąkonsekwencjąjest pogł ćmy, że po
ci. Przypuś
cioletniej psychoterapii nadal nie dajemy sobie rady w ż
pię yciu. Próbowaliś
my tej i tamtej
techniki; przeczytaliś
my rozmaite poradniki. I moż
e na jakiśczas rzeczywiś
cie nastą
pił
a
o, że ż
poprawa. Po czym, kiedy jużnam sięwydawał ycie zaczyna nam sięjakośukł
adać
,
stał
o sięcośnieoczekiwanego i wszystko znowu rozsypał
o sięna kawał
ki. Czyja to wina?
ecie byćpewni, ż
Moż e wasz psychoterapeuta nie weźmie jej na siebie. On wie, ż
e z jego
teoriami i technikami jest wszystko w porzą
dku. Mał
o tego, prawdopodobnie zaczynacie go
irytować cie powie, jednak prawdąjest, ż
. Niewielu psychologów to rzeczywiś e tracąoni
ćz klientami, którzy zdająsięnie robićpostępów lub którzy w kół
cierpliwoś ko popeł
niająte
ę
same błdy. Z ich punktu widzenia irytacja ta jest cał
kiem zrozumiał
a, albowiem na ogółnie

wierząoni w grzech pierworodny, i na ogółich teorie nie pozwalająim uwierzyć e sytuacja
czł
owieka jest ażtak rozpaczliwa, jak to mówi chrześ
cijaństwo.
A więc tak. Ponoćdysponujemy ogromnym potencjał
em pozwalają ć
cym nam odnieś
sukces. Rezultatem tego nie jest jednak mniejsze poczucie winy. Ponieważnikomu nie
przychodzi do gł
owy, by zakwestionowaćzasadniczo bezproblemowy scenariusz, jaki nam
proponuje psychologia, nieuchronnie nasuwa sięwniosek, że wina leży po naszej stronie,
tymczasem pozornie absurdalna udręka naszego życia wywoł
uje w nas tylko wię
ksze
zgorzknienie.
Chrześ
cijański punkt widzenia, wrę
cz przeciwnie — nie proponuje utopijnej wizji tego, jakie
oby byćnasze ż
mogł ycie, lecz w konkretny sposób wyjaś
nia, dlaczego jest ono takie, jakie
jest. Dlatego wł
aśnie Chesterton mógłpowiedzieć, że teoria grzechu pierworodnego to
ł
najbardziej radosna idea, z jakąsięzetkną. Jeś
li przyjmuje sięchrześ
cijański punkt widzenia,
a grzech, niepowodzenia i niedociągnię
cia akceptuje sięjako los wspólny cał
ej upadł
ej rasie,
ż
nie zaśjako czyjeśosobiste braki, cięar winy staje sięprzez to bardziej znoś
ny i zrozumiał
y.
Nie moż
emy jednak poprzestaćtylko na tym.

BŁĘDNE POGLĄDY CHRZEŚCIJAN

Rozpoczęliś żkęz zamiarem oddzielenia poglądów chrześ


my tęksią cijańskich od tych,
które proponuje psychologia. Oznacza to, ż
e jeś
li chcemy poddaćkrytyce pewne opinie,
formuł
owane przez psychologię, to równie krytycznie powinniś ćdo nich
my sięodnieś
równieżwtedy, gdy występująone w chrześ
cijańskim przebraniu. Jeś
li mamy byćuczciwi,
musimy przyznać, ż
e równieżwielu chrześ ę
cijan wierzy głboko w pozytywne myś
lenie. W
końcu to chrześ
cijański duchowny ukułtermin „potę
ga pozytywnego myś
lenia". Ktośmoże
zaprotestować c, ż
, mówią e w przypadku chrześ
cijan to jednak nie to samo. W gruncie rzeczy
jednak czę
sto chodzi o to samo, jest to raczej wiara w siebie niżw Boga.
Na przykł
ad filozofia Normana Vincenta Peale'a jest niebezpiecznie bliska religii pod
wzglę
dem samej sił
y wiary. Przedmiot wiary zdaje sięmiećdrugorzędne znaczenie. Chociaż
Peale chce, byś enie, ż
my wierzyli w Boga, odnosi sięwraż e przede wszystkim interesuje go
cy nam udane ż
wiara jako mechanizm psychologiczny, zapewniają ycie. Kł
adzie też
wyją
tkowy nacisk na wiaręw siebie. Takie samo jest stanowisko niektórych telewizyjnych
kaznodziejów. Jedni mówiąo sile wiary, inni o „myś
leniu w kategoriach moż
liwoś
ci", i
niemal zawsze mówiąo materialnym dobrobycie. Chodzi o to, że stanowisko takie jest
wyją
tkowo podobne do stanowiska psychologii popularnej; wiara jest pragmatyczna, pewne
przekonania sąprzydatne w wywoł
ywaniu pozytywnych stanów myś
lowych, a pozytywne
stany myś
lowe zwię
kszajądobrobyt. Wierzcie i bogać
cie sięalbo wierzcie i pozbą
dźcie się

opotów — cośw tym rodzaju.
Nawet gdy pozytywnie myś
lący chrześ
cijanin pokł
ada swąwiaręw Bogu, jest to
niejednokrotnie wiara bardzo zarozumiał
a. Od niektórych chrześ yszeć, że
cijan możemy usł

„od Chrystusa cośnam sięnależy", co ma oznaczać e Bóg ma obowią
zek w peł
ni zadowala-

co odpowiedziećna nasze modlitwy, jak gdyby byłOn firmąubezpieczeniową, w której
skł
adamy roszczenie o odszkodowanie. Otóżstanowisko to moż
e byćzgodne z Bibliąw tym
sensie, że w Biblii da sięznaleź
ćjeden lub dwa wersety na jego poparcie, lecz jeś
li
nemu i oczywistemu w swej wymowie ś
przyjrzymy siępeł wiadectwu Pisma ś
więtego, okaże
się, ż
e postawa taka zgodna z Bibliąnie jest. Postacie wystę
pują
ce w Biblii to z reguł
y osoby,
ywż
które nie odniosł aszcza sukcesu w życiu doczesnym. David Myers
yciu sukcesu — zwł
pisze: „Kiedy wsł
uchujemy sięw sł
owa Jego uczniów, nie sł
yszymy olś
niewają
cych
ś
wiadectw, mówiących o tym «jak przezwycięż
yłem gniew, egoizm i zwą
tpienie»". Sł
yszymy
raczej o cią
gł ądrogęi bezustannych zmaganiach.
ej pokusie, schodzeniu na zł
, ż
Nie twierdzę , że w niektórych sytuacjach
e Bóg nie czyni cudów. Nie przeczęteż
obsypuje nas doczesnymi bł
ogosł
awieństwami. Od czasu do czasu może nas czymśtakim
obdarzyć— „abyś
cie uwierzyli" — lub z jakiegośinnego, sobie tylko znanego powodu. To
jużjednak zależ
y od Boga. On zaśjest Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, a nie „jednorę
kim
bandytą
".
Problem, który siętutaj pojawia jest tym samym problemem, jaki dotyka ofiary
ćmy, ż
psychologii popularnej. Przypuś adamy wiaręw Panu, wciążcierpimy na
e mimo iżpokł
artretyzm lub na raka. Co wtedy? Czy oznacza to, ż
e nie modliliś
my sięwystarczają
co gorą
-
co? Czy oznacza to, ż
e cośjest nie w porzą
dku z nasząwiarą
? Wreszcie, czy nie jest to pewna
forma pelagianizmu, zgodnie z którym Boga da siękupić, jeś
li tylko bę
dziemy potrafili
opł
acićto dostatecznym wysił
kiem wł ciąpamiętacie, ż
asnym? Z pewnoś e to tęwł
aśnie
postawęnajsilniej atakowali zwolennicy reformacji. Z chrześ
cijańskiego punktu widzenia
najważ
niejsze sąnie nasze wysił
ki, nasze umieję
tnoś
ci, czy nawet nasza wiara. Najważniejsza
jest nasza wiara w Boga.
ODDAWANIE SPRAWIEDLIWOŚCI TRAGEDII

Końcowa uwaga. Nawet gdy faktycznie pozbę


dziemy sięjakiegośproblemu, zwykle na
pny. W końcu się okazuje, że niektóre problemy są
jego miejscu pojawia sięnastę
ć. Psychologowie bardzo niechę
nierozwiązywalne. Nie chcąznikną tnie przyjmująten fakt do
wiadomoś
ci, ponieważnie potrafiąoni w tej sytuacji zaproponowaćniczego na pocieszenie.
Stąd w podrę
cznikach do psychologii popularnej kł
adzie siętak wielki nacisk na to, by
żać
zwycię , ponieważtylko zwycięzca ma okazjędo ś
wię
towania. Jeś
li przegrywamy — jeś
li
nie potrafimy pokonaćswych problemów — przegrywamy zupeł
nie, na cał
ej linii. Wynika z
tego, że musimy staraćsięzwycię
żaćza wszelkącenę. Pogląd, ż
e przegrani tego ś
wiata
mogliby cokolwiek ś
więtować
, jest dla umysł
u psychologicznego czymśniepoję
tym. A mimo
to istnieje inna tradycja, która pozwala sięweselićnawet tym ludziom, którzy przegrali. Z
innego, prawdziwie chrześ
cijańskiego punktu widzenia powód do radoś
ci istnieje nawet
wówczas, gdy nie umiemy sobie poradzićz naszymi problemami.
Jest tak, jak sądzędlatego, że chrześ ćtragedii. Moż
cijaństwo oddaje sprawiedliwoś e sięto
wydawaćparadoksalne, lecz kiedy trywializujemy cierpienie, trywializujemy tym samym
ywane szczęś
przeż ę
cie. Tam, gdzie do cierpienia podchodzi sięjak do błdu, ci, którzy doznają
asnego ż
cierpienia, nigdy nie sązadowoleni z wł ycia. Zaśtam, gdzie przeważ
a chrześ
cijański
punkt widzenia, nawet najbiedniejsi z biednych mogąsięczasami radować
.
Świadczy o tym wesoł
ośćotaczająca Boż
e Narodzenie oraz inne ś
wię
ta. Oż
ywa wówczas
najbiedniejsza dzielnica najbiedniejszego miasta w najbiedniejszym kraju. Może bardziej tak
był
o w przeszł
ości — zanim biedni wraz z wszystkimi innymi dowiedzieli się, ż
e celem ż
ycia
jest zaspokojenie sięw sensie materialnym. Owe tętniące ż
yciem uroczystoś
ci może był
y i są
okazjązarówno do dzikich harców, jak i do ś
więtoś
ci, do pijaństwa i do pobożnoś
ci. Wydaje
sięjednak, że wszystko to jest moż ącznie dzię
liwe wył ki wierze religijnej, której istotąjest
uznanie istnienia ciemnoś
ci znacznie ciemniejszej i chwał
y znacznie jaś
niejszej niż
cokolwiek, co nam do tej pory objawił
o społ
eczeństwo psychologiczne.
COŚ, CO MOŻNA ŚWIĘTOWAĆ

August Comte, którego powszechnie uważ


a sięza twórcęreligii humanizmu, zamierzał
ustanowićnowe humanistyczne dni ś
wią
teczne, mają pićś
ce zastą więta chrześ
cijańskie, które,
czego byłpewien, miał ć
y z czasem zanikną. Chesterton, wielki angielski apologeta, wyraż

rozczarowanie, ż
e ż
adne takie ś
wię , że bę
to nie chce nastać. Mówił dzie zadowolony, jeś
li
pojawi siępretekst do obchodzenia kolejnej okazji, i że ..ł
atwo mogęsobie wyobrazić
, jak z
najwię
kszym entuzjazmem rozpalam ognisko w Dniu Darwina". Jednak starania Comte'a i
jego zwolenników skończył
y się, rzecz jasna, fiaskiem. ..Nie ustawili — beształich
Chesterton — choć
by jednego trofeum lub sztandaru, na którym mogł
aby sięskupićnasza
ć. Nie znaleźli ż
radoś adnego nazwiska, ani żadnego nowego powodu do tego, by sięweselić
."
, nikt ,,nie wywiesza skarpety w wigilięurodzin Victora Hugo", ani ,,nie ś
Jak zauważył piewa
pod naszymi drzwiami na ś
niegu kolę
d opisujących niemowlęctwo Ibsena" '.
Gdyby Chesterton żyłdzisiaj, myś
lę, że wyraził
by takie samo rozczarowanie religią
psychologii. Niezależ
nie od jej zalet i pomimo twierdzeńo doprowadzeniu do wyzwolenia
psychicznego, psychologii jakośnie udaje się pobudzić nas do ujawnienia naszego
ś
wią
tecznego nastroju. Cią
gną
c analogię Chestertona, moż , ż
na by powiedzieć e nie
wymieniamy upominków ani kartek z życzeniami z okazji urodzin doktora Freuda, ani nie
tańczymy w koł
o z okazji rocznicy odkrycia przez niego podś
wiadomoś
ci. Nie urządzamy
uroczystych procesji, ani nie ś
piewamy pieś
ni z okazji Dnia Junga, choćJungowi by sięto z
pewnoś
ciąpodobał
o. Na myś
l o Pawł ćspręż
owie nie zaczynamy iś ystym krokiem, nie
rzucamy teżserpentyn, ani nie strzelamy z petard dla uczczenia Dnia Bodź
ca i Reakcji. Nie
jemy pieczonego indyka i nie pijemy ponczu w Świę
to Abrahama Maslowa; nie szukamy teżi
nie malujemy jajek w Dniu Ludzkich Moż
liwoś
ci.
Pomimo wiary w teologiępsychologii, nie mamy zbyt wielu powodów do radowania się
nią
. Nie robimy tego dziś
, i moż , ż
na chyba spokojnie powiedzieć e w ciągu najbliższych
dwóch tysię
cy lat nic siępod tym wzglę
dem nie zmieni.
ROZDZAŁXIV
Jak dzieci
Kolejna imitacja chrześ
cijań
stwa
Wspomnienia z raju?
Baldachim ł
adu

W naszym społ
eczeństwie zapanowałzwyczaj osą
dzania poglądów nie na podstawie ich
treś
ci merytorycznej, lecz na podstawie odczuć
, jakie w nas budzą. Na prezydenta wybieramy
kogośnie dlatego, że w peł
ni poję my omawiane sprawy, lecz dlatego, ż
liś e w przypadku
jednego kandydata uderza nas jego współ ć. Tu
czucie, w przypadku innego —Jego uczciwoś
tkwi jeden z gł
ównych powodów popularnoś
ci psychologii. Potrafi ona wzbudzićw nas

aściwe odczucia, zdaje siębyćpo sł
usznej stronie.

KOLEJNA IMITACJA CHRZEŚCIJAŃSTWA

Dotyczy to zwł
aszcza poglą
dów formuł
owanych przez psychologięna temat dzieci.
, ż
Wydaje się e poglą
dy te uderzająwe wł
aściwąstrunę— w każ
dym razie wł
aściwąw
przypadku chrześ
cijan. W literaturze oraz myś
li psychologicznej pobrzmiewa echo
Chrystusowego napomnienia, byś
my stali sięjak dzieci — nie wyraż
onego, rzecz jasna, w
tylu sł cego, że dzieci mająw sobie cośwyją
owach, lecz sugerują tkowego i cudownego, i że
doroś
li mogąsięod nich nauczyćwielu wartoś
ciowych rzeczy. Istniejązatem dwa punkty
zbieżne: dzieci posiadająw wyjątkowym nasileniu pewne zalety; poglądy na temat dzieci,
jeś
li sięje wł
aściwie rozumie, to poglądy na temat tego, jacy powinni byćdoroś
li. Te pozorne
ę
podobieństwa tylko pogłbiajądezorientacjęchrześ
cijan w sprawie psychologii. Ja jednak
twierdzę, ż
e jeś
li chodzi o poglą
dy, podobieństwa sąw gruncie rzeczy nieliczne; wystę
pują
one jedynie w sferze emocjonalnej. To, ż
e stojący obok nas w księ
garni czł
owiek akurat
kupuje Kubusia Puchatka, Piotrusia Pana oraz wypchane jednoroż
ce nie daje nam podstaw
do przypuszczenia, ż
e jego poglą
dy na temat dzieci sązbież
ne z naszymi. Serce ma może tam
gdzie trzeba, nie oznacza to jednak, że to samo moż
na powiedziećo jego gł
owie. A jeś
li

owa nie jest na wł
aściwym miejscu, można sięzał
oż ,ż
yć e wkrótce to samo stanie sięz jego
sercem. Oto dlaczego w religii chrześ
cijańskiej tak duż
y nacisk kł
adzie sięna doktrynę—
ądzą
stanowi ona przeciwwagędla bł cych uczuć
.
ą
Kiedy psychologia błdzi, jest to zwykle kwestia zł
ego umiejscowienia gł
owy, nie serca. W
każ
dym razie w tak ważnej sprawie, jak rozumienie i wychowywanie dzieci nie wystarczy
kierowaćsięuczuciami. To, ż
e wyjątkowo uwielbiamy dzieci, nie oznacza jeszcze, że
wyniknie z tego dla nich cokolwiek dobrego. Jeś
li nie kierujemy sięrozsądnymi poglą
dami,
moż
emy nawet wyrzą
dzićim krzywdę
. Trzeba wię
c wiedzieć, o co chodzi psychologom,
kiedy stawiająnam dzieci za przykł
ad do naś
ladowania. Przeważ
nie nie jest to to samo, o co
chodzi chrześ
cijanom.
Prawdziwe pytanie, z jakim tu mamy do czynienia brzmi: Co sprawia, ż
e dzieci są
ś
szczę cie musimy przyjąć
liwe? Najpierw oczywiś ,że dzieci sąrzeczywiś ś
cie szczęliwsze od
dorosł
ych. Dzisiaj wydaje sięto bardziej wą
tpliwe niżjeszcze nie tak dawno temu. Poza tym
zawsze istnieją
, budzą
ce niepokój, wyją y; wydaje mi sięjednak, ż
tki od tej reguł ż
e wcią
moż
emy to traktowaćjako prawidł ć
owoś. Wystarczy siętylko zastanowić, kogo byś
my woleli
pocieszać
: przygnębione dziecko czy przygnę ą
bionąosobędorosł li dziecka ł
. Myś atwo
skierowaćku czemuśinnemu, opowiadają śhistoryjkęlub kupując mu loda. Jeś
c mu jaką li to
nie poskutkuje, moż
emy je poł
askotać
. Z dorosł
ym sprawa nie jest taka prosta; jego
przygnę ę
bienie jest zwykle głbsze i bardziej ponure. W każ
dym razie, jeś
li zgadzamy sięco
do tego, że szczęś
cie dziecka jest wię ś
ksze niższczęcie osoby dorosł
ej, to musimy nastę
pnie
przyjrzećsięróżnicom, jakie istniejąpomię
dzy psychologicznąa chrześ
cijańskąinterpretacją
tego faktu. Można tu dokonaćczterech rozróżnień.

CZTERY RÓŻNICE

1. Psychologiczne myś
lenie na temat dzieci w znacznej mierze odbywa siępod szyldem
naturalizmu, wedł
ug którego to, co spontaniczne i dobrowolne jest zawsze najlepsze. Zgodnie
z tym punktem widzenia natura wszystko wie najlepiej, a niewinne dzieci, które ponoćż
yją
bliż
ej stanu natury, obdarzone sąowąnaturalnąmą
droś . Zatem aby żyćzdrowo i bez
cią
o mówi sięo tym, że
zahamowań, trzeba bardziej sięupodobnićdo dziecka. Przy okazji duż
dzieci sąniczym sadzonki lub pą
ki, które w naturalny sposób przemienia sięw kwiaty, jeś
li
tylko doroś dąprzeszkadzaćim w rozwoju. Zawarta jest w tym sugestia, ż
li nie bę e również
czł
owiek dorosł ębi dzieckiem, któremu nie pozwolono sięujawnić, a z
y jest gdzieśw gł
którym mądry dorosł
y bę
dzie chciałna nowo nawią
zaćkontakt.
cijańskie jest takie, że wł
Z kolei stanowisko chrześ aśnie te mał
e kwiatki polne wymagają
ć
pielęgnacji. Nie wystarczy po prostu pozwolićim rosną. Dobry ogrodnik nie bę
dzie stał
bezczynnie, patrząc jak ogród niszcząchwasty i owady, a dobry rodzic nie pozwoli dziecku
rzą
dzićsięw swoim pokoju. Róż
nica pomię
dzy tymi stanowiskami jest naprawdęznaczna.
ćludzi nie jest skł
Pierwsze cechuje wiara w naturęludzką, której większoś onna uznaćza
ś
częćsamej natury. Drugie zakł
ada, ż
e dzieci, podobnie jak wszyscy ludzie, sąistotami
upadł
ymi: niektóre ich odruchy sązdrowe, dlatego należy je pielęgnować
; do innych,
niezdrowych odruchów, należ
y dzieci zniechę
cać
. Jeś
li od dzieci można sięczegośnauczyć,
to na pewno nie jest to naturalizm.
2. Kolejnym przypuszczeniem charakteryzują lenie psychologiczne jest to, że
cym myś
ś
dziecko jest szczęliwsze, ponieważcieszy sięwię
ksząwolnoś . Znaczy to, że moż
cią e się
, ż
swobodnie wypowiadać— nie musi udawać e mu smakuje sok, do czego zmuszona jest
osoba dorosł
a, zaproszona na obiad; nie musi przestrzegaćkonwenansów — jeś
li rozmowa
ych zaczyna byćnużą
dorosł ca, może w każ ćsięswojąplastikowącię
dej chwili zają żarówką;
jest wolne od zmartwieńi odpowiedzialnoś
ci — nie musi pł
acićrachunków ani gotować
obiadów. Przesł
anie dla dorosł
ych? Ma sięrozumieć
, wyzwólcie się.
Z tym, że — i tu dochodzi do gł
osu chrześ
cijański punkt widzenia — gdy doroś
li zaczynają
postępowaćzgodnie z owym przesł
aniem, to wł
aśnie dzieci pł
acąnajwyż
szącenę
. Aby to
sobie uś
wiadomić
, wystarczy chwilępomyś
leć. Kiedy rodzice zaczynają flirtować z
wolnoś
cią yw na szczęś
, fakt ten wywiera olbrzymi wpł cie dziecka. Dokł
adnie w tym
momencie, gdy ojciec lub matka ogł ćod rodziny, wolnoś
asza swąwolnoś ćdziecka zostaje
zredukowana niemalże do zera. Mam tu na myś ćod niepewnoś
li wolnoś ci, od wątpliwoś
ci,
ku. Prawda jest taka, ż
od lę e szczęś ć
cie dziecka ma o wiele mniejszy związek z jego doś
ograniczonąw końcu wolnoś
ciąniżz poczuciem przynależnoś
ci do pewnego bezpiecznego i
uporzą
dkowanego ukł
adu. Może sięono bawićw rycerzy lub kowboi, ponieważbramy jego
zamku lub fortu pilnowane sąprzez silnych strażników. Moż
e dawaćupust swojej fantazji,
ponieważma przy sobie parępotęż
nych dż
innów, którzy trzy razy dziennie wyczarowujądla
niego posił
ki. Jakkolwiek by sięuskarż
ało z powodu przywilejów swego starszego brata lub

ośno dziwił
o dlaczego mu nie wolno przesiadywaćdo póź
na, tak jak jego rodzicom,
dziewięć t procent jego szczęś
dziesią cia bierze sięz tego, że zajmuje ono swoje przytulne
miejsce w przykrytej dachem i otoczonej czterema ś
cianami hierarchii. W ten sposób
przechodzimy do omówienia kolejnego osobliwego przeoczenia w oferowanym przez
psychologów opisie rzeczywistoś
ci.
3. U pewnego typu osób moż
na niekiedy zauważyćpragnienie dziecię
cej niewinnoś
ci,
ą
połczone z cał
kowitąpogardądla autorytetu. Liczni autorzy poradników zachęcająnas,
abyś
my stali siębardziej dziecinni i ufni, równocześ
nie jednak nalegają
, byś
my nie tolerowali
czyichkolwiek ingerencji w nasze ż
ycie. Mamy byćnaiwni i prostoduszni, a jednocześ
nie
niezależni niczym kapitan okrę ciąniemal każdy czytałtego typu rady lub zetknął
tu. Z pewnoś
. Musimy im bardzo cierpliwie przypominać, ż
sięz osobami, które w nie wierzą e dla wł
asnej
wygody zapomniał nym fakcie: ż
y one o bardzo waż e dzieci nie radząsobie w życiu bez
e mał
dzi, ż
matki i ojca. Kto są e moż
na sięcieszyćwyją
tkowąwolnoś
ciączł
owieka dorosł
ego i
tkowym szczęś
wyją ne ś
ciem dziecka, ten myli ze sobądwa róż wiaty. Chodzi o rzecz
nastę
pującą
: sentymentalna paplanina popularnych psychologów i im podobnych na temat
powrotu do dzieciństwa oparta jest na oczekiwaniach, których nie da sięze sobąpogodzić
.
Moż
e nasuwa ona skojarzenia z chrześ
cijaństwem, lecz w istocie nie ma z nim wiele
wspólnego — tak jak nie ma wiele wspólnego ze zdrowym rozsą
dkiem. Chcąbyćjak dzieci,
lecz nie chcąojca. To tak jakby poszli do restauracji i poprosili o zupębez talerza.
A wszystko to pokazuje, ż
e uczepili siępewnych ponę
tnych idei, lecz nie zawracająsobie

owy tym, by je przemyś
leć
. Z kolei chrześ
cijaństwo zmusza nas do przestrzegania pewnych
realistycznych wymogów. Powiada ono, że na dł
uższąmetęistnieje tylko jeden sposób
odzyskania dziecię ci i szczęś
cej ufnoś ś
cia — trzeba miećOjca w niebie. Najczęciej
wystę
pują ś
cy w Nowym Testamencie wizerunek Boga to Ojciec, a o nas mówi sięnajczęciej
jako o Jego dzieciach. Moż , ż
e to tylko oznaczać e Bóg wymaga od nas takiego samego
posł ,ż
uszeństwa, jakiego my wymagamy od swych dzieci, lecz oznacza to również e tak jak
nasze dzieci — z uwagi na wszystkie swoje potrzeby — uzależnione sąod nas, tak samo my,
z uwagi na wł
asne potrzeby, możemy polegaćna Bogu, naszym Ojcu. I tak, jak chcemy, by
nasze dzieci ufał my ufaćBogu. Nie jest to ł
y nam, tak samo my powinniś atwe. Jak dziecko,
które nie rozumie dlaczego ojciec musi przył
ożyćdo jego skaleczonego kolana piekący
ś
rodek odkaż
ają
cy, moż
emy nie rozumiećwszystkiego, co dla naszego dobra robi nasz Bóg
Ojciec. Jak każdy dobry ojciec, zacznie On robićswoje i udzieli nam pierwszej pomocy,
pomimo naszych jęków i protestów, ale czy nie lepiej okazaćMu to zaufanie, które tak bardzo
lubimy widzieću wł
asnych dzieci?
Niektórym trudno jest zrozumieć
, jak zależ ći posł
noś ćw parze z radoś
uszeństwo mogąiś cią
.
Prawdopodobnie dali sięoni zbał
amucićprzez zbyt liczne, tak popularne w amerykańskiej
literaturze, historie o „niegrzecznym chł enie, jakby ś
opcu", który sprawia wraż wietnie się
bawił
. Powinni uważ
niej sięprzyjrzećprawdziwym niegrzecznym chł
opcom. W większoś
ci
wypadków pod tym rumianym, szeroko uś
miechniętym obliczem, dostrzegąoni niepohamo-
wane pragnienie wyolbrzymiania każ
dej sprawy ponad wszelkie proporcje tak dł
ugo, aż
znajdująsięręce i serca, zdolne nad nim zapanować. W przeciwieństwie do tego, dziecko,
które posiada prawdziwego ducha posł
uszeństwa, cechuje stan beztroski, jaki jego
lekkomyś ć
lnemu towarzyszowi rzadko kiedy udaje sięosiągną ć
. Pierwszemu przyjemnoś
sprawia nieposł
uszeństwo, drugi cieszy siętym, co krytyk literacki, Roger Sale nazywa
ę
„głbsząrozkosząbycia posł
usznym".
4. Nic tak dobrze nie oddaje róż
nicy pomię
dzy chrześ
cijańskim a psychologicznym
spojrzeniem na problem powrotu do dzieciństwa, jak poszczególne drogi, którymi każ
e nam
się podąż
ać. W przypadku psychologii jest to droga bycia dużym; w przypadku
chrześ
cijaństwa — droga bycia mał
ym. Wiele psychologicznych porad koncentruje sięwokół
sposobów wzmacniania naszego poczucia wł
asnej wartoś
ci, podnoszenia wł
asnej opinii o
sobie i tak dalej. „Jesteśnajważ owiekiem na ś
niejszym czł wiecie" — cośw tym rodzaju.
Chrystus tymczasem kazałnam staćsięjak dzieci.
owiek ł
Przeciętny czł atwo zrozumie, na czym polega zaleta odzyskania ł
atwoś
ci, z jaką
dziecko ś
mieje sięi wpada w zachwyt — ale bycie mał
ym? Jakie mogąbyćtego zalety?
Chesterton udzieliłkiedyśna to pytanie dobrej odpowiedzi, ukł
adają
c historyjkęo dwóch
opcach, Piotrze i Pawle. Obydwu im obiecano, jak to w bajce, ż
chł e zostanąspeł
nione ich
życzenia, zatem Pawełzapragną
łzostaćolbrzymem, „który będzie mógłprzemierzaćcał
e
o. Tylko, ż
kontynenty". Tak teżsięstał e kiedy zbliż
yłsiędo Himalajów, nie wydał
y mu się
one ciekawsze od miniaturowego alpinarium w przydomowym ogrodzie; zaśwodospad
kszy niżodkręcony kran w ł
Niagara „byłnie wię azience". Piotr, najwyraź
niej ten mą
drzejszy,
wyraziłżyczenie przeciwne. Zapragną
łbyćmał
y — „mniej więcej na półcala wysoki".
Ponieważchł
opcy byli w ogrodzie przed domem, znalazłsięteraz „na olbrzymiej równinie
pokrytej wysoką
, zielonądż
unglą, ponad którąwyrastał
y, w pewnej odległ
ości od siebie,
ońca. (...) Mniej więcej w ś
dziwne drzewa o koronach podobnych do sł rodku tej prerii
wznosił
a sięgóra o tak romantycznych i niewiarygodnych kształ
tach, a mimo to tak zł
owrogo
ca, ż
wysoka i dominują e wyglą a niczym jakaśscena końca ś
dał wiata". Piotr „wyruszył
poprzez tębarwnąrówninęszukaćprzygód; do tej pory nie dotarłdo jej końca".
Fragment ten przypomina nam, ż
e literatura mówiąca o byciu mał
ym to zawsze literatura
ród olbrzymów, The Incredible Voyage
przygodowa: przypomnijmy sobie Guliwera wś
(Niewiarygodną podróż ce sceny z The Once and Future King
), i te zachwycają
ego króla), w których Arturowi pozwolono obserwowaćżycie
(Niegdysiejszego oraz przyszł
oczami ryby lub owada. Kiedy patrzy sięz wł
aściwej perspektywy, „trawa jest wiecznym
lasem zamieszkał
ym przez smoki" (znów Chesterton). Tą wł
aściwą perspektywąjest
oczywiś
cie pokora. Pozwala nam ona dostrzec, jakie wszystko jest zachwycają
ce.

ZACHWYT W TRAWIE
Jedynym naprawdęzdrowym elementem spojrzenia psychologów na dzieci jest to, ż
e wielu
z nich rzeczywiś ć
cie dostrzega ten zachwyt i oddaje mu należnąsprawiedliwoś. Problem
polega na tym, że mająoni trudnoś
ci z jego wytł
umaczeniem. Najlepsze wyjaś
nienie, jakie im
owy, zasadza sięna ś
przychodzi do gł wież
ości dziecięcych wraż
eń. Zobaczmy, czy nam to
nie pójdzie lepiej. A zacznijmy w miejscu, w którym byliś
my kilka zdańwcześ
niej — w
trawie.
Jeden z wierszy Wordswortha zawiera sł
ynny wers, w którym poeta mówi o „zachwycie w
trawie". Chodził
o mu o zachwyt, który pamię lę, że jeś
tałz dzieciństwa. Myś li wysilimy
umysł
, uda nam sięzrozumieć
, do czego nawią
zywałWordsworth. Czy ktośz was, bę
dąc
dzieckiem, leżałw wysokiej trawie i po prostu patrzył
? Jeś
li trawa jest wystarczają
co wysoka,
to gdzieśtam, w dole, rzeczywiś
cie wyglą
da ona jak „wieczny las" Chestertona. Moż
na sobie
spoglądaćpomiędzy źdź
bła trawy, jak na leś
ne polanki i obserwowaćż
ycie ukryte przed
wzrokiem dorosł
ych. Sątam mał
e stworzenia leś
ne oraz polują
ce na nie duż
e zielone smoki.
Czy to nie dziwne, ż
e cośtakiego mogł
o w ogóle istnieć
? Cóż
, moż
e w waszym przypadku
nie był
a to trawa. Może woleliś
cie pozostawaćw domu i odnajdowaliś ąc
cie swój zachwyt, leż
(powiedzmy) na orientalnym dywaniku, gdzie mogliś
cie wygodnie sięusadowićna poziomie
kępek i wł ą
ókien, i oczyma wyobraźni zapuszczaćsięw głb tego egzotycznego i wzorzystego
lasu. A moż
e punktem wyjś
cia dla waszych marzeńbyłzestaw ceramicznych figurek lub
szklany przycisk do papieru z zatopionymi w nim kwiatami, lub stare mahoniowe biurko z
ż
mosięnymi uchwytami, schowkami i szufladami zamykanymi na klucz. Każ
da z tych rzeczy
e otworzyćprzed nami inny ś
moż wiat.
e rzeczy (a pamię
Lecz to nie wszystko. Wszystkie te zwykł tajmy, ż
e jesteś
my bardzo

odzi) otaczał
o... cóż
, trudno powiedziećdokł
adnie, co to był
o. Wordsworth wspominało
ł
ąkach i gajach „zdobnych w cudowne ś
wiatł
o". Inni mówili o jakiejśaurze otaczają
cej
, że w oczach mał
rozmaite przedmioty. Wystarczy powiedzieć ego dziecka nawet rzeczy
materialne mogąbyćż
ywe lub posiadaćjakiegośducha. Jeś
li siębardzo postaram, jestem w
stanie przypomniećsobie z najwcześ
niejszego dzieciństwa pewien dom (a moż
e byłto tylko
obraz domu), którego jedna ś
ciana wyrastał
a ponad wodą; piaskowiec na poziomie wody
poroś
nięty byłmchem. Dom ten byłdla mnie czymśmitycznym, czymś o siężyć
, co wydawał
i oddychać
; nie tylko ten mech, ale cał
y dom zdawałsiębyćnasiąknięty czymś
, co mogę
tylko nazwać„pł
ynnym znaczeniem". Trzeba wspomniećo jeszcze jednej rzeczy: wydawał
o
się, ż ąprzeszł
e miejsce to sięga w niezmiernie odległ ość— które to poję
cie w ogóle nie
powinno mi byćw tym wieku znane. Co wię
cej, wydawał ,ż
o mi się e jużje kiedyświdział
em
— bardzo dawno temu.
WSPOMNIENIA Z RAJU?

Jednąz osobliwoś
ci cechują ycia, o którym tu mówimy, jest to, że
cych ten rodzaj przeż
oby ono dziwne, zawsze mu towarzyszy uczucie, że cośsięrozpoznaje, że
jakkolwiek był
ywa siędeja vu, ż
przeż e kiedyśjużsiętu był
o. Na przykł
ad, uważna lektura poezji Words-
, ż
wortha zdaje sięwskazywać e to, co poeta sobie przypomina, samo w sobie jest
przypominaniem — wspomnieniem wspomnienia. Nie wspomina on jedynie swoich
dziecię
cych kontaktów z naturą
, lecz coś
, co jest jeszcze dalej, ponad albo poza naturą
.
Widzimy to równieżu Lewisa, opisują
cego zapamię
tane przeżycie z lat chł
opię
cych, które
wywoł
ało wspomnienie szczęś ębi nie lat, lecz stuleci".
cia „z gł
Najsł
ynniejszym wytł
umaczeniem tego zjawiska jest platonowska teoria pamię
ci. Z
chrześ
cijańskiego punktu widzenia nie jest to opis, który by w peł
ni zadowalał
, ale to dobry
punkt wyjś , że ludzie jużprzed urodzeniem istniejąw niebie — w czymś
cia. Platon uważał ,
co nazwałś
wiatem Wiecznych Idei. Przebywajątam w bezpoś
rednim kontakcie z prawdziwą
istotąrzeczy: nie z tąlub tamtąkonkretnąprawdą, lecz z samym ź
ródł
em prawdy; nie z tym
knem. Świat, na który przychodzimy jest
lub tamtym konkretnym pięknem, lecz z samym Pię
jedynie niewyraźnym odbiciem ś
wiata niebiańskiego; mimo to jest odbiciem, co tł
umaczy
ćrzeczy, które widzimy po raz pierwszy. Im jednak starsi jesteś
dziwnąznajomoś my, tym
owo odbicie jest coraz mniej wyraźne. W dziecku, które dopiero co przybył
o z miejsca
uje ż
bytowania Wiecznych Idei, to, co ziemskie, wywoł ywsze wspomnienia. Czuje ono
bardziej natarczywy ból wspomnień, dotkliwsze ukł
ucie radoś
ci. Lecz w miaręjak dziecko
nie i coraz bardziej sięoddala od miejsca swego pochodzenia, rzeczy tracąswój blask i
roś
ywania wspomnień. Ich cudowna otoczka zanika „w ś
moc wywoł wietle codziennoś
ci".
Doroś
li doś
wiadczająniekiedy powrotu owego zachwytu. Gdy sł
ońce odbija sięw wodzie
w taki, a nie inny sposób, albo jakaśdawna melodia dociera do naszych uszu, nagle czujemy
ćczegośnadzwyczaj wielkiego; wydaje się
obecnoś , ż
e zstę żne
puje na nas jakieśpotę

wiecenie. Albo gdy bierzemy do ust domowy chruś
cik, nagle znowu jesteś
my w babcinej
kuchni, a ś
wiat ponownie wydaje siębardzo duż
y i peł
en możliwoś
ci. Jednak cokolwiek to
ynąćlata, zanim pojawi sięna nowo.
jest, znika, skoro tylko zostaje odnalezione. Mogąupł

aśnie cośtakiego każ
e nam tę
sknićdo magicznych czasów dzieciństwa. I nawet jeś
li już
żów zachwyt dostrzegamy w oczach dziecka lub sł
tego nie czujemy w sobie, to wcią yszymy
w jego gł
osie. Owej tę
sknoty nie trzeba koniecznie tł
umaczyćtak, jak to zrobiłPlaton. Jego
zasł
uga polega na uznaniu jej istnienia i podję
ciu próby jej wyjaś
nienia. Z chrześ
cijańskiego
na by powiedzieć, ż
punktu widzenia moż e dziecko widzi rzeczy takimi, jakimi są
. Nie chodzi
o to, ż my przed urodzeniem, lecz że zawsze widaćten zachwyt. Dla tych, którzy
e istnieliś

mająoczy i uszy otwarte, trawa i drzewa zawsze będąnosił lad obecnoś
ci ich Stwórcy; lasy
zawsze bę więtymi lasami. Poczucie deja vu może nie jest wspomnieniem jakiegoś
dąś
dawnego Edenu, lecz zapowiedziąRaju, przeczuciem istnienia miejsca, do którego naprawdę
należymy. Św. Pawełpisał
:
„Albowiem od stworzenia ś
wiata niewidzialne Jego przymioty — wiekuista Jego potęga oraz
bóstwo — stająsięwidzialne dla umysł
u przez Jego dzieł
a".
Dlaczego jednak nie widzimy wyraź
nie? Osobiś wiadczywszy tych szczęś
cie doś liwych
chwil, ł
atwiej nam zrozumieć, dlaczego sąone czymśtak rzadkim dla nas, a tak powszednim
dla dzieci. Sąto bowiem chwile samozapomnienia. Towarzyszy im utrata zainteresowania

asnym „ja" oraz cał
kowite pochł
onię
cie czymślepszym. Nastę
puje pewne ogoł
ocenie,
które nie jest naszym wł
asnym dokonaniem. Uż
yłbym tu sł
owa opę
tanie, gdyby nie rodził
o
ono zł
ych skojarzeń. Należ
ało by je w tym wypadku rozumiećjako boskie opę
tanie. Przeż
ycie
to oznacza, że znajdujemy siępod wpł
ywem czegoślub kogośinnego. Z tego powodu
wszelkie próby panowania nad sobąlub zachowania zimnej krwi sątu nie na miejscu. Aby
wkroczyćw ten ś
wiat, trzeba wszystko to zostawićza drzwiami.

DWIE NAUKI


ynąz tego dwie nauki. Pierwsza dotyczy pomysł
u psychologów, aby odtworzyćw sobie
dziecko. Psychologowie, którzy promujątęideę, powinni naprawdębardziej uważaćna
stosowane przez siebie terminy. Staćsięjak dziecko? Wspaniale. Z chrześ
cijańskiego punktu
widzenia — koniecznie. Lecz uczynienie tego naprawdęoznacza rezygnacjęz wię ś
kszej częci
aszcza tej jego częś
psychologicznego programu, zwł ci, która koncentruje sięna powię
kszeniu
li ktośutrzymuje, ż
siebie samego. Jeś e jest dla ś
wiata darem Bożym, to raczej mał
o
ćdary Boż
prawdopodobne, aby potrafiłdocenići przyją e przeznaczone dla niego.
Druga nauka dotyczy problemu zażywania narkotyków. Wydaje mi sięoczywiste, że
ś
zażywanie narkotyków to najczęciej mniej lub bardziej ś
wiadoma próba odzyskania czegoś
,
co odeszł ciem o ż
o wraz z dzieciństwem. Osoby biorące narkotyki mówiąz przeję ywoś
ci
kolorów, o zdających sięożywaćprzedmiotach materialnych, o typowym dla dzieci poczuciu
rozciągnię
cia wszystkiego w czasie (pamiętacie jak lato zdawał ąwiecznoś
o siębyćcał cią
?). I
prawdąjest, rzecz jasna, że moż ą
na w sposób sztuczny wył asne ego i tym samym
czyćwł
otworzyćsięna niezwykł
e przeżycia. Z pewnoś
ciąjednak powinno to nam cośmówićna
temat naszego stanu, skoro w taki sposób chcemy mu zaradzić. Nastolatkowi lub osobie doro-
ej potrzebne sądrogie ś
sł rodki chemiczne oraz rozmaite rekwizyty;
dziecku wystarcząrobaczki ś
wię
tojańskie, poranny szron lub pies z są
siedztwa. W pierwszej
a próba ł
metodzie nie ma nic z pokory; jest to zuchwał apania przeżyći sprawienia, by
pojawiał
y sięone na każ
de nasze zawoł
anie.
Mał
o tego, jest to zł
a metoda, ponieważprzeżycia te nie mająbyćcelem samym w sobie, lecz
tylko wskazówkami kierującymi nas ku czemuśpoza nimi. Sąto obrzeża chwał
y, nie sama
chwał
a, i jeś
li nie wyjdziemy poza te doznania, ku rzeczywistoś
ci, którąwskazują
, obrzeża te
wytrąsięi wyblakną
. Będziemy coraz bardziej rozpaczliwie próbowali odtworzyćcoś
, czego
nie da sięodtworzyć
, lecz co należy dopiero odkryć
. Z samej swej natury przeż
ycia te mówią
nam: „Nie jestem tym, czego chcesz, jedynie posł
ańcem tego czegoś
". Powiedziawszy to,
speł
nił
y swój cel: cel, który my niweczymy, skupiają
c sięna posł
ańcu, a ignorują
c samo
przesł
anie. Lewis, któremu lektura poezji i mitów zdawał
a siędostarczaćprzeż
yć, jakie
innym dostarczająnarkotyki, doszedłdo tego wniosku po swoim nawróceniu. Pisałon: „To
był
o cenne tylko jako wskazówka, kierują
ca ku czemuśinnemu i znajdują
cemu sięna
zewną
trz. Podczas gdy to cośinnego był
o wą
tpliwe, wskazówka w naturalny sposób budził
a
mój niepokój. Kiedy zgubimy sięw lesie, widok drogowskazu ma dla nas ogromne
znaczenie". Nie należy jednak marnowaćczasu na wpatrywanie sięw drogowskazy, jeś
li
droga jest oczywista i kiedy, jak mówi Lewis, „Bę
dziemy w Jeruzalem".

BALDACHIM ŁADU

ćdzieciństwa nie jest czymś


Radoś ż
, do czego dąymy w sposób bezpoś
redni, starając się
odtworzyćprzeżycia z czasów dzieciństwa niczym dorosł
y, który wkrada siędo przedszkola
, ż
po to, by pojeździćsobie na koniku na biegunach. Wydaje się e zachowanie tej radoś
ci
uzależ
nione jest raczej od tego, co na pierwszy rzut oka moż
e się wydawać jej
przeciwieństwem: od poczucia obowią ź
zku, wstrzemię ci, a poza tym od ś
liwoś wiadomego
podtrzymywania róż
nicy pomię
dzy dzieckiem a dorosł li mająś
ym. Doroś wiatł
o objawienia,
nie potrzebująjużcudownego ś
wiatł
a z wiersza Wordswortha. Im wię
cej uwagi będą
poś
wię
cać chrześ
cijańskim obowią
zkom, tym bardziej zapomną się i, paradoksalnie,
, że stają
przekonająsię c siębardziej doroś
li — stali siębardziej podobni do dzieci, a zatem
zdolni do odczuwania dziecięcej radoś
ci. Dziecko z kolei potrzebuje na tyle silnych
dorosł ćnad jego gł
ych, by potrafili oni wznieś owąbaldachim ł
adu i spokoju. Ma ono prawo
do zachwytu, nie zaśniepokoju. Po czymśtakim zadanie przeprowadzenia go od objawienia
dzie ł
naturalnego do objawienia boskiego bę atwiejsze.
Rzeczywiś
cie powinniś
my staćsięjak dzieci, lecz powinniś
my jasno powiedzieć, co przez
ś
to rozumiemy. Szczęcie dzieci (i ich szczególna cnota) bierze sięnie z ich wolnoś
ci, czy
samoś
wiadomoś
ci lub poczucia wł
asnej wartoś
ci (wszystko to sązmartwienia dorosł
ych oraz

odzieży), lecz z ich uczucia zadziwienia i z bezpieczeństwa, jakie zapewnia wł
aściwie
zorganizowane społ
eczeństwo dorosł
ych.
ROZDZIAŁXV
Czego uczy nas romantyczna mił
ość
?
W którym miejscu psychologia myli sięco do mił
ości?
Seks i wyją
tkowoś
ć

W poprzednich rozdział em, że chrześ


ach utrzymywał cijańskie spojrzenie na ś
wiat bliższe
jest naszemu doś am, że to samo dotyczy
wiadczeniu niż jakiekolwiek inne. Uważ
chrześ
cijańskiego spojrzenia na mił
ość. Wbrew powszechnemu mniemaniu. Koś
ciółnie jest
li chodzi o ś
ani zbyt sentymentalny, jeś luby, ani zbyt ograniczony w sprawach seksu. I w
jednym, i w drugim wypadku jego stosunek jest po prostu bardzo realistyczny.

DWA OBLICZA MIŁOŚCI

Nasze doś
wiadczanie mił
oś ćz nas był
ci ma dwa oblicza. Większoś a kiedyśzakochana i
znalazł
a w tym stanie coś e życie. Powiedzieliś
, co znacznie przerasta zwykł my sobie: „Takie

aśnie powinno byćżycie!" i postanowiliś
my je tak wł
aśnie przeżyć. Jakiśczas potem
ćz nas stwierdził
większoś a, ż
e ten stan uczuciowy nie speł
nia wią
zanych z nim nadziei.
Niektórzy od razu dali sobie spokój i stali sięozię
bli oraz wyrachowani w swoim
zainteresowaniu pł
ciąprzeciwną. Inni brnę
li dalej, pomimo mił
osnych rozczarowańi rozstań,
ku bardziej dojrzał
ej mił
ości. Lecz, jak sięokazał
o, nawet ona był
a czymśznacznie
trudniejszym, niżmoż
na był
o kiedykolwiek przypuś
cić
.
Tak, o ile sięnie mylę
, wyglą
da zwykł
e doś
wiadczanie mił
ości.
Aby należycie uchwycićjego istotę
, potrzebne nam jest takie jego objaś
nienie, które nie
będzie odbieraćsensu ani jednemu, ani drugiemu zespoł
owi faktów. Objaś
nienie to można
odnaleźćw tym, co chrześ
cijanie okreś
lająjako zaś
lubiny Chrystusa z Jego Koś
cioł
em.
ż
Małeńska mił
ośćwraz z wszystkimi krokami do niej wiodą
cymi jest symbolem mił
ości
Chrystusa do swej oblubienicy. Koś
cioł cej, jest ona uczestnictwem w tym ś
a. Wię wię
tym
zku. Dlatego ś
zwią w. Pawełnazwałją„wielkątajemnicą
". Z chrześ
cijańskiego punktu
widzenia. Ewangelia opowiada historięmił
osnąo oblubieńcu (Chrystusie), który wybiera dla
siebie raczej mał
o obiecują
cąkandydatkęna oblubienicę(nas) i zaczyna jąupię
kszaćtak, aby
był ś
a „bez plamy i skazy". CzęćApokalipsy poś
wię
cona jest opisowi przyszł
ej uczty
weselnej.
Z pewnoś
ciąnie-chrześ
cijaninowi lub osobie religijnie obojętnej wszystko to wyda się
ćtajemnicze, jeś
doś li nie wręcz naciągane. Chrześ
cijańscy nauczyciele zawsze odpowiadali:
„Owszem, rzeczywiś
cie brzmi to tajemniczo, lecz jeś
li do mił
oś żeństwa nie podchodzi
ci i mał
się jak do tajemnic, to okazują sięone po prostu nieudane". Nie oznacza to, że
niechrześ ż
cijańskie mał ny jest szacunek dla ś
eństwa sąnieudane. Waż wię
toś
ci i tajemnicy
zwią żeńskiego. Na przestrzeni wieków wię
zku mał ćspoł
kszoś eczeństw tak wł
aśnie go
traktował
a.
Odbiegam jednak od tematu. Tylko taka teoria, jak ta o zaś
lubinach Chrystusa z
Koś
cioł
em, pozwoli nam poważ
nie traktowaćzarówno romantyczne wzloty z czasów

odoś
ci, jak i szachownicęblasków i cieni, z jakich skł ż
ada sięmałeństwo. Ronald Knox, w
zabawnym acz pouczającym tekś
cie, każ
e Koś
cioł
owi mówićdo pary narzeczonych: „A więc
? Znaczy, ż
chcecie siępobrać, nieprawdaż e chcecie naś
ladowaćJezusa Chrystusa w Jego
Wcieleniu. Cóż
, niech wam Bóg bł
ogosł
awi; jeś
li ma to sięwam udać
, będzie wam potrzebna
wszelka ł
aska, jakąuda mi siędla was wysupł e wiano ł
ać, cał ask".
li w ten sposób. Na ogółjednak stwierdzamy, że jeś
Naturalnie niewielu z nas myś li
żeństwo ma byćudane, będzie wymagał
mał o od nas wielu poś żonkowie
więceń. Mał
poś cają dla siebie ż
wię ycie na nieskończenie wiele niespektakularnych (a czasami
spektakularnych) sposobów: te plany porzucają
, z tamtej rzeczy rezygnują; oddająsobie czas,
śinnąprzyjemnoś
który zamierzali przeznaczyćna jaką ć. Kiedy skł
adamy przysię
gędrugiej
osobie, nasze „ja" faktycznie przestaje należ
ećdo nas; albo bę
dziemy musieli przestaćdla
niego istnieć ż
, albo małeństwo rozpadnie sięna naszych oczach. Jezus przykazałswym
uczniom: „abyś
cie sięwzajemnie mił
owali, tak jak Ja was umił
ował
em". Wówczas tego nie
wiedzieli, ale później okazał , że „tak jak Ja was umił
o się ował o „ażdo ś
em" znaczył mierci".
Czy nie jest tak, że w mał
żeństwie — zwł żeństwie — dany jest nam przywilej
aszcza w mał
mił
owania tak, jak to robiłChrystus?

WIĘKSZA PRZYGODA MIŁOSNA

Moż , że ogromna przestrzeńdzieli tak doniosł


e sięwydawać e sprawy od romantycznej
mił
ości z pochopnymi przyrzeczeniami i ż
arliwymi zapewnieniami, a jednak jest ona w
pewnym sensie kawał
kiem tej samej tkaniny. Koś
ciółnie umniejsza naszych porywów
mił
osnych, nazywając je mł
odzieńczymi lub gł
upimi. Spogląda na nasząlekkomyś
lną
, nie
baczącąna koszty zuchwał
ośći mówi: „Dobrze. Twój stosunek do mił
ości jest prawidł
owy.

aśnie taki brak opamiętania i oddanie bę
dąci potrzebne. Gotów jesteśzmierzyćsięz
wszelkimi przeciwnoś ćkaż
ciami, ponieś dąofiarę
? Dobrze. Tak wł
aśnie Chrystus mił
uje swój
lud".
Koś
ciółmówi takż
e kilka innych rzeczy. Kiedy spotyka nas zawód mił
osny albo obietnice
stająsięcoraz sł
absze, lub wszystko to po prostu nie jest tym, czym byćmiał
o. Koś
ciół
przypomina nam, ż
eżadna z naszych ziemskich mił
ości nie jest w stanie zaspokoićnaszej

sknoty. Zostaliś
my stworzeni z myś
ląo większej przygodzie mił
osnej. Sł
owem, zakochanie
się, podobnie jak inne rzeczy, rozumiane jest wł
aściwie wówczas, gdy widzi sięw nim pewną
wskazówkęlub kierunkowskaz. Ma ono nas nauczyć, ż
e to, czego szukamy znajduje sięgdzie
indziej. Nie znaczy to, że Koś
ciółnie podchodzi poważ
nie do naszych przyrzeczeń i
zapewnień. Jeś
li nie będziemy uważ
ać , że trzyma nas za sł
, przekonamy się owo. Koś
ciół
,
pisałChesterton, ż owieka, że „wypisze jego przysię
ywi tak wielki szacunek dla czł gęna
niebie", a nastę
pnie każe mu jej dotrzymać
. Koś
ciółnie narzuca nam tej przysię
gi —
zakochani, którzy wycinająw dę
bie swe inicjał
y lub odciskająje w cemencie, nie czyniątego
za namowąmiejscowego księ
dza — on jedynie uprawomocnia nasze naturalne skł
onnoś
ci i
stawia na nich ś
wię ć.
tąpieczę

POZA NATURALNĄMIŁOŚCIĄ

dzej czy później, kiedy znajdujemy to, co Lewis w The Four Loves (Czterech
Prę
mił
ościach) nazwał„nieomylnym dowodem na to, ż
e naturalna mił
ośćnie «wystarczy»".
ciółprzypomina nam, ż
Koś ż
e zawierając małeństwo obraliś
my nadprzyrodzony kurs. Nasza
mił
ośćmusi sięponownie urodzićwraz z naszym ż
yciem. Naturalna mił
ośćmusi się
przekształ
cićw chrześ
cijańskącnotę
, ponieważmił
ość, aby pozostaćkochają
cą, potrzebuje
czegoświę
cej niżsamej mił
ości.
Rzecz jasna, bardzo niewiele ś
wieżo zakochanych osób da sięo tym przekonać. Z
umieję
tnoś
ci kochania moż
na byćzadowolonym, tak jak z wszystkiego innego. Czę
sto
postawa mł
odego czł
owieka jest mniej wię
cej taka: „Nie potrzebujęż
adnej pomocy; moja
mił
ośćjest wystarczają
co silna sama w sobie". Mają
c zatem nawet najwię
ksząochotęzł
ożyć
asne ś
wł luby wiernoś
ci, moż
e on nie widziećpotrzeby robienia tego w obliczu Boga w
koś
ciele. Jego postawa przypomina raczej stosunek wię
kszoś
ci z nas do siebie samych, kiedy
wszystko ukł li. Wydaje nam się, ż
ada siępo naszej myś e sami moż
emy o siebie zadbać
;
odpowiada nam to, jacy jesteś
my, bez zawracania sobie gł
owy powtórnym narodzeniem.
W ten sposób powracamy do psychologicznego punktu widzenia. Zanim jednak
przystą
pimy do jego omówienia, przypomnijmy sobie najważ
niejsze rzeczy omawiane na
kilku ostatnich stronach.
Chrześ
cijaństwo nie zaprzecza prawdzie naszego doś
wiadczania mił
ości. Zakochawszy się
,
czujemy, ż
e znaleźliś
my lub prawie znaleź my rzecz, która jest najwspanialsza; przeż
liś ywając
ą mił
dojrzał ość
, stwierdzamy, że musimy robić rzeczy, które są najtrudniejsze.
Chrześ cie temu, ż
cijaństwo przypisuje to dwojakie uję e jako oblubienica jesteś
my
przygotowywani dla naszego oblubieńca. Oznacza to, że musimy byćkształ
towani tak dł
ugo,
ażnie zaczniemy kochaćtak, jak kocha Chrystus. A Chrystus kochałnas namiętnie — to
ą
znaczy zarówno z wielkim pożdaniem, jak i z wielkim cierpieniem.
Gdy zaśpsychologowie wypowiadająsięna temat mił
ości, nie mająna myś
li niczego w
tym rodzaju. Choćmogąmiećwiele do powiedzenia o mił
ości (często rzeczy, które sąw
pewnym sensie sł aćnasze szczęś
uszne), niewielu z nich będzie naraż cie w imięmił
ości, tak
jak to robi chrześ
cijaństwo. Stoją cijanie, ś
c w obliczu tych samych faktów, co chrześ wiat
psychologii zwykle dochodzi do wniosku, ż
e stawka jest zbyt wysoka. Psycholog widzi
wyraźnie, ż skąi że mił
e zakochanie kończy sięzwykle klę ośćmał
żeńska moż
e sięskończyć
jeszcze wię
ksząkatastrofą. Dysponują
c jedynie naturalnymi narzę
dziami, nie każ
e on nam
postawićwszystkiego na mił
ośćlub powierzyćswego losu przypadkowi (tak jak chrześ
cijanie
powinni powierzyć swój los Duchowi Świę
temu). Jednak przyjmują
c tak ostrożne
stanowisko, jest on równocześ
nie zmuszony kazaćnam odstawićna bok prawdęnaszego
doś
wiadczenia.

CZEGO UCZY NAS ROMANTYCZNA MIŁOŚĆ?

Na przykł
ad, jednąz prawd, których doś
wiadczamy, będą
c zakochani — zwł
aszcza
ś
nieszczęliwie —jest to, że sami w sobie jesteś łLewis, jesteś
my niekompletni. Jak to ują my
„jednąwielkąpotrzebą". Intuicja podpowiada nam wówczas, że dopóki sięnie zakochaliś
my,
żyliś
my tylko poł
owicznie. Zdajemy sobie wówczas sprawę, jak bardzo nasza peł
nia
uzależ
niona jest od kogośinnego. Bez mił
ości czujemy sięprawie niczym. Jak wielka pustka
w nas tkwi, kiedy jesteś
my zupeł
nie sami.
Otóżchrześ osi, że w tym odmiennym stanie możemy dostrzec prawdziwą
cijaństwo gł
naturęrzeczy — nasząpustkębez Boga i to, ż
e nasze speł
nienie sięjest cał
kowicie
uzależ
nione od Niego. Natomiast psychologia moż , ż
e nam jedynie powiedzieć e myliliś
my
się, są
dząc, iżjesteś
my niekompletni; ludzie mogąi powinni osią
gaćsamospeł ę
nienie. Błdem
był
o zdanie sięna kogośinnego. To bardzo niezdrowe. Jeś ę
li „sięgniemy głboko do ś
rodka",
odnajdziemy peł
nię, której potrzebujemy.
Jednak bycie samowystarczalnym nie oznacza braku mił
ości. Psychologia dodaje nam w
tej sprawie otuchy. Łatwiej bę
dziemy mogli dawaćmił
ośći jąotrzymywać
. Wszystko to
przyjdzie w naturalny sposób, w wyniku naszego samodoskonalenia, tak, jak ł
adna pogoda
nastę
puje po wzroś
cie ciś
nienia atmosferycznego. Kiedy nie bę
dziemy potrzebowali mił
ości,
będziemy jąmieli.

MIŁOŚĆ-B I MIŁOŚĆ-D

Postawa taka tł d w niektórych ś


umaczy, ską rodowiskach psychologicznych bierze siętyle
pogardy (objęł
a ona także ś
rodowiska feministyczne) dla mił
ości zrodzonej z potrzeby.
Odką
d Abraham Maslow dokonałrozróż
nienia pomię
dzy „mił
ością-B" (pł
yną
cąz peł
ni
naszego jestestwa i nie potrzebującąniczego w zamian) a „mił
ością
-D" (potrzebąmił
ości
wynikają
cąz pewnego wewnę
trznego braku), psychologowie opowiedzieli sięza mił
ością
-B.
Na przykł
ad Fritz Perls są , że zakochani nie powinni od siebie niczego oczekiwać
dził . Erich
Fromm uważ
ał, ż ąmił
e dojrzał ośćcharakteryzuje bezinteresowne uznanie. Niczym Bóg
szóstego dnia, odnotowujemy po prostu, ż
e istniejąinni ludzie i mówimy, ż
e jest to dobre.
Innymi sł
owy, mił
ośćoznacza utwierdzenie innych w ich istnieniu; podstawowym sposobem
uczynienia tego jest pozwolićim byćsobą
. Równieżmy sami moż
emy od czasu do czasu
potrzebowaćtakiego utwierdzenia, jednak nie oznacza to, ż
e czegokolwiek nam brakuje.
Nadal jesteś
my kompletni. Potrzebujemy tylko potwierdzenia tego faktu. Prawdopodobnie po
jakimśczasie nie będzie nam potrzebne nawet i to.
Wiem, że brzmi to trochępo chrześ
cijańsku. Mał
o tego, niektórzy z psychologów, o
których wspominał
em, przedstawiająChrystusa, wraz z Buddąi innymi, jako dobry przykł
ad
mił
ości-B. Jezus dobrze opanowałsztukęodnajdywania w sobie peł
ni, umiałteżwszystko
docenić. W tej wersji Ewangelii Chrystus (proszęwybaczyćanalogię
) to ktośw rodzaju
Byczka Fernando, który sobie siedziałi wą
chałkwiatki i, z jakiegośniewyjaś
nionego
powodu, zostałzaciągnię
ty na arenę
. Pominą
wszy walkębyków, która był
a poważnym
ę
błdem, powinniś
my naś
ladowaćsposób, w jaki kochałChrystus. Innymi sł
owy, powinniś
my
ći przestrzeń, aby mogli byćsobą. Żyj i
nauczyćsiępo prostu byćsobąi dawaćinnym wolnoś
pozwól ż
yćinnym. To wł
aśnie jest mił
ość.

MIŁOŚĆCHRYSTUSOWA

Ten wygł
adzony obraz mił
ości jest bardzo pocią
gają
cy — zwł
aszcza dla tych, których
bardziej interesuje wł ćniżmił
asna wolnoś ość. Jego wadąjest jednak to, że ma on niewiele
wspólnego z Chrystusem. Mił
ośćChrystusa nie był
a liberalna i niezaborcza. Ewangelia
ukazuje nam raczej czł ż
owieka targanego potęnymi namiętnoś
ciami, który potrafiłpł
akać
przy wszystkich i fizycznie pomiatać ludź ć skojarzenia z
mi. Trudno czasem unikną
namiętnym kochankiem: czł
owiekiem gotowym dział
aćpochopnie, byleby tylko zdobyćswą
ukochaną
, gotowym urzą ćsięniemal tak daleko, by
dzaćjej sceny na ulicy; gotowym posuną
skrę
powaćjąi wlec po ziemi.
Jednocześ
nie jednak jest On niewą
tpliwie wł
adcą
. Wszystko musi siędziaćzgodnie z Jego
wolą. Nie ma dowodu na to, że zamierza On zaakceptowaćswąoblubienicętaką
, jakąona jest
i takąjąpozostawić
: „Musisz byćdoskonał
a", mówi. Zamiast powiedziećjej: „Nie jesteśna
ś niaćmoje oczekiwania", daje do zrozumienia, ż
wiecie, by speł e wł
aśnie dlatego żyjemy na
tym ś
wiecie. Zdaje siębyćprzekonany, że wie lepiej od innych ludzi, co jest dla nich dobre. Z
pewnoś
ciąnigdy nie sł ćo
yszało partnerskiej metodzie wychowania. Opowiada przypowieś
czł
owieku, który wyprawiłwielkąucztę
. Kiedy zaproszeni goś
cie nie przybywają
, gospodarz
wysył
a .swojąsł
użbęna ulicęi każe im przyprowadzićprzechodniów: „Zmuszajcie do
wejś
cia” — rozkazuje.
, że Bóg w Chrystusie cierpi na mił
Wyliczam to wszystko nie po to, by sugerować ość
wynikają ,ż
cąz potrzeby — zdaniem teologów wcale tak nie jest — lecz by pokazać e mił
ość
— jakąOn nam zaleca, dają
c swój przykł
ad — jest dokł
adnym przeciwieństwem tego do
czego chcąnas namówićpsychologowie. Jedyna rzecz, jakąnie może sięcharakteryzować
mił
ośćto obojętnoś
ć. Mił
ośćmoż
e byćwymagają
ca, moż
e nawet byćpochlebiają
ca, lecz nie
moż
e byćzblazowana.
Z tego powodu, jak są
dzę, musimy miećsięna bacznoś
ci przed niektórymi rzeczami, które
obecnie uchodząza mił
ość
. Mił
ość
, jeś
li oznacza ona stawanie siękimś
, kto jest emocjonalnie
ponad tym wszystkim, w rzeczywistoś
ci nie jest mił
ością
, lecz schlebianiem sobie. I nie jest
ona komplementem dla osoby, którąkochamy. Kto chce byćkochany w sposób cał
kowicie
bezinteresowny? Kto chce byćprzedmiotem mił
ości, która nie chce ani nie potrzebuje
niczego, co moglibyś
my daćw zamian? Chcielibyś ,ż
my czuć e jesteś
my potrzebni, a nie tylko
korzystaćz czyjegośmił
osierdzia.
wiadcza nam żadnej przysł
Podobnie teżnie wyś ugi czł
owiek, który zawsze jest tkliwy i

miechnię
ty, i szczodrze obdarza wszystkich swojąmił
ością
, lecz którego obchodzimy
oroczny ś
akurat tyle, co zeszł nieg. Pragniemy, aby nas chciano, wyróżniano; wolimy są
dzić
,
że kochająca nas osoba wybrał
a nas po uprzedniej selekcji. Oczywiś
cie, w mił
ości z potrzeby
na posunąćsiędo skrajnego egoizmu i nienasycenia, jednak w codziennym ż
moż yciu jest ona
odbiciem naszej kondycji jako istot ludzkich. Faktem jest, ż
e jesteś
my naprawdęw potrzebie,
naprawdępotrzebujemy uzupeł
nienia. Jeś
li n i e odczuwamy mił
ości z potrzeby, moż
e to
, ż
oznaczać e jesteś
my cał ci lub ż
kowicie oderwani od rzeczywistoś e coraz bardziej
twardniejemy, stają
c sięniekochają
cąi odpychają
cąistotą
.

W KTÓRYM MIEJSCU PSYCHOLOGIA MYLI SIĘCO DO MIŁOŚCI?

ći pić, lecz gł
Chce nam sięjeś odu i pragnienia nie zaspokoi nic, co jest wewnątrz nas.
Komuś
, kto przymiera gł my nie kazali ż
odem nigdy byś ywićsięswym wewnę
trznym
pokarmem. Czy tym, którzy odczuwajągł
ód mił
ości mamy powiedzieć, by kochali samych
siebie swąwewnę
trznąmił
ością? Proszęmnie dobrze zrozumieć— nie mówię, że wszystkie
porady psychologiczne na temat mił
ości sątego rodzaju. W kilku ś
wietnych pracach
poś
wię ad Love and Will (Mił
conych temu zagadnieniu — na przykł ośći wola) Rollo Maya —
, że z natury potrzebujemy mił
przyznaje się ości. Ich autorzy z reguł , ż
y nie mówią e nasz
przypadek jest ażtak poważny, jak twierdząchrześ
cijanie, lecz jest w tych pracach chociażto,
co chrześ
cijanin nazwał
by postawąrealistyczną
.
Autorów tych moż
na dla wygody podzielić na dwie kategorie. Pierwsi (ci mniej
, że potrzebujemy mił
wyrafinowani) przyznają ości — na razie wszystko w porzą
dku —
jednak póź
niej zaczynajątraktowaćowąpotrzebęjako jedynąracjęnaszego istnienia. Czyta-
c tych autorów, odnosi się wrażenie, ż
ją e w zwią
zku dwu osób najważniejsze jest
zaspokojenie ich potrzeb —jeś
li trzeba, należy domagaćsięich zaspokojenia. Nie jest to,
moim zdaniem, duż
o lepsze od opinii, jakoby nikt nam nie byłpotrzebny. Sprowadza to
innych ludzi do roli tych, którzy majązaspokajaćnasze potrzeby i zamienia nasze zwią
zki w
wyrachowane przygody mił
osne. Wprawdzie takie wykalkulowane podejś
cie do mił
ości nie
zawsze wynika z mał
odusznoś ę
ci, lecz w sumie jest to błdne nastawienie. „Czy moje potrzeby
sązaspokajane?" „Czy wię
cej dajęniżotrzymuję
?" „Ile wysił
ku powinienem zainwestowaćw
zwią
zek?"
Postawa taka przywodzi mi na myś
l mł
odego czł
owieka, który jakiśczas temu przyszedł
rzucićokiem na mój piec centralnego ogrzewania. Ukończyłwł
aśnie kurs doskonalenia
zawodowego w zakresie ogrzewania domów i z tego, co mówił o, ż
, wynikał e nie powinienem
interesowaćsięniczym innym, tylko tym, czy mój piec funkcjonuje maksymalnie wydajnie,
jak energia wyjś ciowej, czy strych jest szczelny; że koszty
ciowa ma siędo energii wejś
zakupu nowego bojlera zwrócąsiępo trzech latach, czy teżż
e mógł
bym skorzystaćze
owa krąż
specjalnej ulgi podatkowej. Jego sł yły mi wokółgł
owy niczym rój much.
Oczywiś
cie, wszystko to był
y bardzo pożyteczne rady, jednak nie chciał
bym
dkowywaćtemu mojego życia domowego, czuwają
podporzą c cał
ymi dniami z pistoletem
uszczelniają
cym w jednej rę
ce i tabeląoprocentowania lokat i kredytów bankowych w
drugiej.
ćz ludźmi, którzy jakby dopiero co wrócili z kursu, na którym
Tak samo można sięzetkną
wyliczono wszystkie energetyczne współ
czynniki mił
ości. Zdająsięoni uważ
ać,ż
e zwią
zek
dwojga osób powinien przypominaćzestawienie bilansowe, tak jakby nowa żona musiał
a się
spł
acićw cią
gu trzech lat. Podobny jest ich stosunek do posiadania dzieci.
dek mówi nam, że w życiu nie da sięniczego w ten sposób wyliczyć
Zdrowy rozsą ;
cijaństwo mówi nam, ż
chrześ e nie należy tego robić. Każ
da mił
ośćjest nierozerwalnie
zwią dziemy robić. Lepiej przyjąćtaki
zana z cierpieniem. Nie unikniemy go, cokolwiek bę
los, jaki zsył
a nam Bóg, niżcał ćkochania — bo ł
kowicie utracićzdolnoś atwo może do tego
ć, jeś
dojś li podchodzimy do mił
ości w ten sposób. Mił
ośćwymaga ducha entuzjazmu, nie zaś
ducha strategicznych manewrów.
Te ostatnie wszystkim nam sąznane, wszyscy teżuciekamy siędo nich w rozmaitych
sytuacjach. Z pewnoś
ciązaznaliś
cie uczucia frustracji, kiedy podjechawszy wózkiem do kas
zatł cie, ż
oczonego supermarketu, stwierdziliś e przy każ
dej z nich stoi dł
uga kolejka.
Ustawiacie sięw jednej, lecz nie przestajecie uważ
nie obserwowaćprzesuwania się
pozostał
ych. Nie ma sensu staćw swojej kolejce, jeś
li jakaśinna przesuwa sięszybciej. Nie
chcielibyś
cie jednak, by taka niezobowią
zują
ca postawa był ą
a czymśpożdanym w ż
yciu
żeńskim, niezależ
mał nie od tego, ilu ludzi by jązalecał
o. W tej sytuacji jest ona zabójcza i z
pewnoś
ciąwszystko obróci wniwecz.
Druga kategoria autorów (do której zaliczył
bym Rollo Maya) znacznie przewyż
sza pierwszą
.
Psychologowie ci pisząniezwykle przekonują
co o potrzebie znalezienia bardziej dojrzał
ej
mił
oś ćw niej zarówno to, co
ci, opartej na zasadzie dawania i brania, spodziewając sięznaleź
dobre, jak i to, co zł
e. Uznająoni istnienie w mił
ości pierwiastka tragicznego, i podkreś
lają
znaczenie wzajemnego oddania. Rzeczą
, której musimy sięsprzeciwićjest nie to, co w ich
dziele moż ć, lecz to, czego w nim znaleźćnie moż
na znaleź ę
na. Mamy tam dogłbnąanalizęi
ębsze zrozumienie, lepsze sposoby odnoszenia siędo siebie. Brakuje
rozsądne porady, gł
zku, w razie gdy rzeczy te okażąsięniesku-
jednak racjonalnej podstawy do trwania w zwią
teczne. Pytanie dlaczego, pomimo wszelkich przeciwnoś
ci, nadal chcemy byćz sobą
, w ogóle
sięnie pojawia. Po prostu zakł ,ż
ada się e z jakiegośpowodu tak wł
aśnie jest.
Jednak wł
aśnie to, co sięzakł ąróż
ada, powoduje cał nicę
. W gruncie rzeczy „racjonalna
podstawa" to zł
e okreś
lenie. Myś
lę, że lepszym jest „wizja"; a jeszcze lepszym „wspólna
wizja". Na podstawie codziennej obserwacji wiadomo, że pomię
dzy ludź
mi, których jednoczy
wspólny cel lub zadanie, wspólne zamił
owanie do czegośpoza nimi —jak na przykł
ad chór
źniżpomię
albo klub turystyczny — istnieje trwalsza wię dzy ludź
mi, którzy jednocząsię
tylko po to, by sięjednoczyć— na przykł
ad w grupie wspólnotowej.
, że „silne organizmy mówiąnie o swoich procesach wewnę
Chesterton powiedział trznych,
lecz o swoich celach". „O sprawnoś owieka — pisałw Heretics (Heretykach)
ci fizycznej czł
— najlepiej ś
wiadczy to, że mówi on z entuzjazmem o podróży na koniec ś
wiata". Gdy
natomiast ktośzaczyna mówić o swojej przemianie materii oraz tę
tnie, zaczynamy
zastanawiaćsięnad stanem jego zdrowia. Czł
onkowie grup wspólnotowych nie planują
swych podróż
y tak, jak to robiączł
onkowie klubów turystycznych; raczej rozmawiająo
zachodzą
cych w nich procesach: „Jakie uczucia we mnie wzbudzasz" lub „Jak reaguję, kiedy
mówisz to o mnie". Znakomicie. Lecz nie moż ć
na tak rozmawiaćw nieskończonoś. Staje się
to nieznoś ż
nie nudne. I nie jest dobrze dla małeństwa, gdy dwoje ludzi mówi bez przerwy o
tym, co każ
de z nich czuje. Moż drówka przez życie,
na przecieżrobićcośinnego. Wę
jakkolwiek to sięmoż
e wydawaćwyś ż
wiechtane, to nienajgorsza marszruta dla małeństwa.

WSPÓLNE WSPOMNIENIA

Moż
e coś
, co powiedzieliś
my wcześ
niej na temat doniosł
ości opowieś
ci pozwoli nam
my wówczas, ż
lepiej zrozumiećtękwestię. Powiedzieliś e życie powinno byćopowieś
cią
.Z
tych samych powodów moż , ż
emy tutaj powiedzieć ż
e małeństwo powinno byćwspólną
opowieś
cią
: czymś
, czego nie moż
na siędoczekać
, czymś
, na co sięspogląda wstecz. Ktoś

powiedział e mił
ośćto w dziewię
ćdziesięciu procentach wspomnienia. Nie mam absolutnej
pewnoś ci, że przyjemnoś
ci co do tej liczby, lecz nie ulega wątpliwoś ć ć
, jakądaje opowieś
podwaja się
, jeś
li mamy jąkomu opowiedzieć
, zwł
aszcza jeś
li osoba ta zna i lubi jątak samo,
jak my. Jednąz rzeczy, które nadająmił
oś ęi trwał
ci sił ośćsąwspólne wspomnienia:
moż ćzapytania: „Pamiętasz kiedy..." Pamiętasz tamten weekend w domku na wsi?
liwoś
Pamię
tasz, jak sięzgubiliś
my na Bronxie? Pamiętasz tamte wakacje w górach?
ć
Z kolei przypuśmy, ż my w ś
e jesteś rednim wieku lub jeszcze starsi, i nie mamy z kim się
podzielićopowieś ł
cią. Byłwspólny weekend z A w domku na wsi, lecz A zniknęa z naszego
życia wiele lat temu. Był żna i
o tych kilka dni z B w Nowym Jorku, lecz B jest jużzamę
mieszka gdzie indziej. Był
y wakacje z C w górach, lecz straciliś
my C z oczu. Pozostajemy
ąseriąprzedmów i może początkami kilku rozdział
zatem z cał ów. A mogliś ą
my miećcał
ć.
opowieś

aśnie na tępotrzebęwizji i wspólnej opowieś
ci chrześ
cijaństwo potrafi odpowiedzieć
tam, gdzie nie potrafi tego uczynićpsychologia. Cał
kiem trafnie odpowiada ono opowieś
ciąo
zaś
lubinach — opowieś
ciąo Chrystusie i Jego Oblubienicy. Jest to, jak mówi Koś
ciół
,
ć, dla której sięurodziliś
opowieś my. I choćmożemy jużmiećswoje lata, wciążznajdujemy
ach tej książ
sięw pierwszych rozdział ki. Spoś
ród wszystkich gł
osów, oś
mielają
cych się
uczyćnas życia, ten przemawia z bezgranicznym spokojem. Bowiem, jak sł
yszymy, dzięki
rozważ
nemu podawaniu wina pan mł
ody zachowałnajlepszy gatunek na koniec.

MIŁOŚĆSEKSUALNA

O jeszcze jednej rzeczy trzeba powiedzieć


. Dobrym punktem wyjś
cia będzie cytat z
Goethego. „Każde stulecie — pisałGoethe -...próbuje uczynićto, co ś
więte — pospolitym, to,
co trudne - ł
atwym, to, co poważ
ne — wesoł
ym, wobec czego moż
na by nie miećż
adnych
eń, gdyby nie fakt, ż
zastrzeż e niszczy siętym samym zarówno powagę, jak i wesoł
ość”.
Powiedział niej, ż
em jużwcześ e jeś
li mił
oś żeństwa nie traktuje sięjak ś
ci i mał wię
tych
tajemnic, nie mogąone byćudane. Nie trzeba chyba dodawać
, ze w ostatnich latach tak ich
nie traktowano, wskutek czego w ogóle nie sątym, czym byćpowinny. Z pewnoś
ciąnie
moż ej winy za ten stan rzeczy na psychologię. Wydaje sięjednak, że
emy zrzucaćcał
psychologia ów proces tylko przyspieszył
a. Nauki społ ż
eczne z natury rzeczy dąądo
zredukowania tajemnicy, celem ich jest rozjaś ci jaskrawym ś
nianie ciemnoś wiatł
em. Nie
wszystko jednak da sięw ten sposób wydobyćna ś
wiatł
o dzienne. Jak dobrze wiemy, nie
moż
na tego zrobićz negatywem fotograficznym, potrzebna jest nam ciemnia. Równieżinnym
rzeczom szkodzi nadmiar ś
wiatł
a. Jednąz nich jest seks.
Jeżeli ktośdziśmówi, ż
e seks jest czymśś a na ś
więtym, naraż ć
miesznoś. Lecz dzieje się
tak tylko dlatego, ż
e bardzo skutecznie przeprowadzono zabieg demistyfikacji. Gdyby ktoś
zdoł ż
ałuprowadzićksięniczkę, ubrałjąw ł
achmany i uderzyłw gł
owętak, aby jej mowa stał
a
a, a później powiedziałswym kompanom, ż
sięniezrozumiał e jest ona księż
niczką
, z
ciąż
pewnoś aden z nich by mu nie uwierzył
.
Jeś
li chodzi o mił
ośćseksualną, nasze społ
eczeństwo jest w podobnej sytuacji. Trudno nam
zrozumieć
, w jaki sposób coś
, co znajduje sięna dole, moż
e sięrównieżznajdowaćna samej
góże. Biorąc pod uwagę c sięczymśpowszednim i ł
, jak nisko upadłseks, stają atwo
dostępnym, nie należ , ż
y siędziwić e górębierze interpretacja psychologiczno-medyczna,
ca, ż
utrzymują e seks nie jest niczym ś
wię
tym. Jest czymśnaturalnym, jednym z wielu
c jedzmy, pijmy, ś
procesów biologicznych. Wię pijmy, uprawiajmy seks i bą
dźmy zdrowi.
Chrześ
cijaństwo nie moż
e na cośtakiego przystać
. Podobnie jak nie mógłna to przystać
ś
wiat pogański. Starożytni Grecy byli przekonani, że mił
ośćjest bogiem, a seks boginią
.
Rzymianie uważali, ż
e tylko dziewice mogąpilnowaćś
więtego ognia. Czasami równieżmy
sami nie godzimy sięna zbyt lekkie traktowanie seksu. Widzimy, choćnie tak wyraźnie jak
dawniej, ż
e seks jest czymśwydzielonym, nie należą
cym do sfery publicznej, ż
e to, co się
dzieje za zamknię
tymi drzwiami nie jest przeznaczone do wyś
wietlania w kinie.
Myś
lę, ż
e moż ćjeszcze dalej i stwierdzić
emy pójś , że nawet nasze naturalne odruchy
potwierdzająten poglą
d. Owąś ćoddaje mię
więtoś dzy innymi milczenie oraz fakt, że o
pewnych sprawach sięnie mówi — albo mówi sięz poczuciem ich wyją ci. To, że
tkowoś
zwykle rumienimy sięi ją ęrzeczowi, kiedy rozmawiamy o
kamy, lub staramy siębyćna sił
seksie, wcale nie oznacza, ż my reliktami purytanizmu. Oznacza tylko, ż
e jesteś e mamy
ś ć, iżomawiana tematyka nie jest zjawiskiem czysto biologicznym. O ile mi
wiadomoś
wiadomo, jeszcze nikt sięnie zarumienił
, tł
umaczą
c dzieciom jak należ ćgrejpfruta.
y jeś
li nie zrozumiemy, ż
Jeś e chrześ
cijaństwo uważa mił
ośćseksualnąza rzecz ś
więtą
, nigdy
do końca nie zrozumiemy, dlaczego kł
adzie ono tak wielki nacisk na to, by seks był
obwarowany rozmaitymi zastrzeżeniami i ograniczeniami. Tak jest w przypadku wszystkich
rzeczy ś
wię
tych. Chrześ
cijaństwo uważa seks nie za cośzł
ego, lecz za cośbardzo ważnego.
ne rzeczy, zasł
Jak inne waż uguje on na to, by go chronił
y obiektywne reguł
y i nie unosił
y
podmuchy zmiennych uczuć. Chrześ ćjasne.
cijańskie stanowisko w tej sprawie jest doś
Mił
ośćseksualna jest zbyt ważna, by zdawaćsiętu na spontanicznoś
ć ćnaszego
. Poprawnoś
prowadzenia sięw sferze seksu nie zależ
y od intensywnoś
ci chwilowych uczuć
, lecz od
obiektywnych kryteriów, od tego, czy oraz komu zł
ożyliś
my przysię
gę. Jakż
e inaczej
mogł aniaćtwierdzeniem, ż
oby być? Nie wolno nam sięzasł e „wszystko w porządku, jeś
li się
kochacie”. A tym bardziej argumentem, ż
e „nie moż
e to byćnic zł
ego, jeś
li to takie wspaniał
e
uczucie”. Jak zwraca uwagęJohn White w swoim Eros Defiled (Eros zbezczeszczony),
nielegalnie zł
owiony pstrą
g jest wprawdzie tak samo smaczny jak kupiony, lecz mimo
wszystko jest to pstrą
g kradziony.
Wreszcie, podobnie jak w przypadku wszystkich rzeczy, które są ś
wię
te, zasady
ćżony jest dostę
egalitaryzmu nie majątu zastosowania. Seksualnoś ż
pna tylko jej męowi, a
ćmęż
seksualnoś a — tylko jego ż ą
onie. Naruszenie wyłcznoś
ci w sferze seksu, jak na
przykł
ad gwał
t, jest cał
kiem sł ane za rodzaj ś
usznie uważ wię
tokradztwa. Lecz nawet w
przypadku mniej poważnych spraw powinniś , ż
my byćw stanie zrozumieć e mił
ości
seksualnej nie moż
na dzielićpomię
dzy róż
ne osoby, nie pozbawiając jej przy tym jej
wartoś
ci.
SEKS I WYJĄTKOWOŚĆ

W ten sposób dochodzimy do ostatniej kwestii — do tego, o czym pisałGoethe. Pewnych


rzeczy z samej ich natury nie można uczynićpospolitymi, jeś
li nie chce sięzniszczyćtego, co
jest w nich dobre i wartoś
ciowe. Usił c uczynićniektóre pragnienia ł
ują atwiejszymi do
nienia, sprawiamy w końcu, ż
speł e przestająone byćcokolwiek warte. W jednej ze swoich
książ a, ż
ek Thomas Howard zauważ e wyją ćpewnych miejsc wynika z ich szczególne-
tkowoś
go poł
ożenia. Plaż ćkilka mil lub górskie jezioro, poł
a, do której trzeba iś ożone daleko od
drogi, mająw sobie osobliwy urok i charakter, których nie ma miejsce ł
atwo dostę
pne i często
ć
odwiedzane. Aby móc sięw takich miejscach znaleź, trzeba speł
nićpewne warunki. Bardziej
je cenimy, ponieważ
, aby siędo nich dostać, musieliś ćnieł
my przejś atwąinicjację. Kiedy
jednak z miejsc tych czyni sięobiekty turystyczne z motelami i wielkimi reklamami, bufetami
cymi sięś
i walają mieciami, tracąone swój szczególny charakter.
Powinniś
my wł
aściwie ocenićintencje specjalistów w dziedzinie nauk społ
ecznych oraz
żeństwa. Na gruncie nauki trudno im chyba
psychologów w stosunku do seksu i mał
zaakceptowaćto, co musi im sięjawićjako prymitywne zaklę
cia — tajemnica seksu, Uczta
Weselna Baranka. Moż ,ż
e im sięszczerze wydawać e borykanie sięz takimi przesądami jest
dla nas szkodliwe. Moż dzą, że w naszym najlepszym interesie leży, abyś
e są my dali się
prowadzićnaprzód pod transparentami ze sł
owami „naturalny”, „normalny” i „dobrze
przystosowany”. Nieł
atwo osądzaćczyjeśintencje. Mamy jednak prawo osą
dzaćrezultaty. A
dotychczasowe rezultaty to ruina duchowa i wszechobecne ś
mietnisko ludzkie.
ROZDZIAŁXVI
Szersza wizja
Zagubiona wiara
Wizja Pisma ś
wię
tego
Podobni do Niego

żka ta miał
Ksią a na celu porównanie psychologii i chrześ
cijaństwa. Nie był
a ona
przeglą
dem wszystkich typów i odmian psychologii; chodził
o w niej raczej o uchwycenie
ducha psychologii oraz klimatu panują
cych postaw, za które psychologia ponosi w niemał
ym
ć
stopniu odpowiedzialnoś.
, ż
Teraz jużwidać e zamieszczone tu krytyczne uwagi odnosząsięnie tylko do ducha
psychologii, lecz także do nowoczesnego ducha laickiego; psychologia jest dla nas
najdogodniejszym uosobieniem tej szerszej postawy. Ci, którzy wykonująautentycznie dobrą
robotęna polu psychologii, musząmi wybaczyćtakie globalne potraktowanie zagadnienia.
Zarysowanie subtelnych odcieni oraz róż
nic pomię
dzy poszczególnymi szkoł
ami i metodami
mogł ćkilka tomów.
oby zają
Czytelnicy-chrześ ćpod uwagęjeszcze jednąrzecz. Popeł
cijanie musząwzią ą
niliby oni błd,
c do wniosku, ż
dochodzą e psychologięmoż
na teraz spokojnie lekceważ
yć. Jeś
li uważ
nie
przeczeszemy krzewy, zdobę
dziemy nagrodę w postaci sł
odkich jeż
yn. Psychologia
przypomina nam o róż
nych waż
nych rzeczach, o których zwykle zapominamy — na przykł
ad
o tym, byś
my zwrócili uwagęna nasze dzieci wtedy, gdy sągrzeczne, i nie czekali ażstaną
sięniegrzeczne; lub o tym, ż
e nasze zachowanie jest dla nich wzorem do naś
ladowania.
Musimy teżpamię , ż
tać e w realizacji swego dzieł
a Bóg moż
e sięposł
użyćkaż
dym z nas:
pastorem, psychologiem, pracownikiem opieki społ
ecznej — nawet bezkompromisowym
zwolennikiem laicyzmu, który nie wierzy w Jego istnienie lub Go nie uznaje. A jednak dla
cijan groźne jest nie to, ż
chrześ ćuzyskania najnowszych porad
e przegapiąsposobnoś
życiowych, lecz to, że swąwiaręmogąpomylićz panują
cym aktualnie duchem czy to
psychologii, czy to laicyzmu.
Duch ten ma wielu wyznawców, gł
ównie, jak myś
lę, z tego powodu, ż
e zdaje sięon
obiecywaćcoś
, czego wszyscy poszukujemy. Wskazuje on na istnienie wię
kszych moż
liwoś
ci
życiowych niżte, które jużwykorzystaliś
my, sugerując, iżś
wiat jest lepszy, wię
kszy,
kniejszy — lub ż
pię by być. W niniejszej książ
e taki mógł ce dużo miejsca poś
wię
cono temu,
, że ów duch nie jest tym, czym próbuje być
by ukazać yszymy, ż
. Czasem sł e żyjemy w
społ
eczeństwie pogańskim. Tak jednak nie jest. Pogaństwo był
o czymślepszym niżlaicyzm.
o, choćbardzo niejasno, ż
Przyznawał e ś dzi jakaśsfera sacrum. Jak powiedział
wiatem rzą
Chesterton, pogaństwo był kszą rzeczą na ś
o najwię wiecie, dopóki nie pojawił
o się
chrześ
cijaństwo, które był
o jeszcze wię
ksze. Wszystko potem był
o jużtylko mniejsze.

ZAGUBIONA MIARA

Nasząwspół
czesnąkulturęnazwano „społ
eczeństwem psychologicznym". Psychologia jawi
sięnam jako wielka rzecz, ale tylko dlatego, że zapodzialiś
my gdzieśmiarkę
. Wyroś
nię
ty
chł
opiec jest w oczach kolegów wysoki dopóty, dopóki nie nał
oży pł
aszcza swego ojca.
da wówczas tylko ś
Wyglą li psychologiczne interpretacje życia i ś
miesznie. Jeś mierci, radoś
ci
i cierpienia wydająsięnam imponują
ce, to jest tak, ponieważzapomnieliś
my — lub nigdy nie
wiedzieliś
my —jak bardzo przewyższa je interpretacja chrześ
cijańska. Mówimy dziśbez
najmniejszego zają
knienia o tym, jak waż owiek, wydaje sięjednak, że tylko
ny jest czł
chrześ
cijaństwo gotowe jest narysowaćgo w rzeczywistych rozmiarach, nie zapominając
nawet o najmniejszej brodawce na jego ciele. Chrześ
cijaństwo góruje nad psychologiąw
ćpozwala
takim sensie, w jakim biografia góruje nad formularzem osobowym, a powieś
peł
niej uchwycićcharakter czł
owieka niżteoretyczna analiza przypadku. W przeciwieństwie
do psychologii, jest ono peł ów życia.
ne bogactwa i szczegół
Chrześ sza psychologięrównieżdlatego, że ma szersząwizję. O ludziach
cijaństwo przewyż
mówimy, że sąwielcy duchem w dwojakim sensie. Po pierwsze, ponieważsąpeł
ni
mił ycia. Nie oznacza to, ż
osierdzia; po drugie, ponieważmająszersząwizjęż e widzą
wszystko w różowych kolorach, lecz ż
e wię
cej rzeczy biorąpod uwagę
. Dostrzegająoni
moż
liwoś , że posiadająwiedzęnie
ci tam, gdzie inni dostrzec ich nie potrafią. Wydaje się
fragmentaryczną
, lecz peł
ną ćwł
, zatem dla wszystkich rzeczy potrafiąznaleź aściwe miejsce,
ani ich nie przeceniają ą
c, ani nie lekceważc.
Wię ć ludzi przyzna, ż
kszoś e w przypadku chrześ
cijaństwa mamy do czynienia z
mił
osierdziem, ale co z wizją
? Przecię
tnemu czł
owiekowi, który nie jest chrześ
cijaninem
wiara jawi sięjako cośszarego, ponurego. W psychologii popularnej, wrę
cz przeciwnie,
widzi on psychicznego wybawcę— upajają
cego, ozdobionego winnąlatoroś
ląBachusa.
am, ż
Uważ ąd, bł
e jest to bł ąd popeł
niany przez ludzi, którzy w rzeczywistoś
ci niewiele
wiedząo psychologii, a jeszcze mniej o chrześ
cijaństwie. Jeś
li chce sięodkrywaćnowe
ś
wiaty, najlepiej ich szukaćpoza psychologią
. Daje ona zł ę
udzenie głbi, lecz przecieżtakie
samo zł
udzenie wywoł , że psychologia
ująumieszczone naprzeciw siebie lustra, i obawiam się
jest jak jedna z tych sal lustrzanych, które spotyka sięw lunaparkach. Widaćtam nasze
odbicia z różnych stron, lecz jest to wszystko, co widzimy. W rzeczywistoś
ci sala lustrzana
jest tylko niewielkim pokojem, z którego prędzej czy póź
niej bę ć
dziemy chcieli wyjś.
Będziemy chcieli znaleźćdrzwi.
W tym miejscu muszęprzypomnieć, ż
e Chrystus przemawiałdokł
adnie takimi sł
owami: „Ja
jestem bramą
. Jeżeli ktośwejdzie przeze Mnie, bę
dzie zbawiony — wejdzie i wyjdzie, i
znajdzie paszę ąpewnoś
". Z cał ciąprzesł
ania takiego nie doszukamy sięw psychologii. Nie
musimy w nie wierzyć
, lecz niezależnie od tego, czy wierzymy czy nie, nic nie
usprawiedliwia nazywania chrześ
cijaństwa gł
upiąsiostrą
. Jeś
li chce sięodkrywaćnowe
ś ćdrzwi prowadzą
wiaty, trzeba znaleź ce do nich. Chrześ o, że
cijaństwo zawsze twierdził
posiada te drzwi, i wszystkie dowody wskazująna to, ż
e otwierająsięone na znacznie szerszą
wizjęniżto sobie wyobraż
ała reszta ś
wiata.

WIZJA NASZYCH PISARZY

Nie wiem Jak to udowodnićw sensie naukowym, istniej ąjednak na to dowody literackie.
Jako przykł
ad niechaj posł
uży dziwna zbież ć
noś,ł
ączą
ca dzieł
o George'a MacDonalda, C. S.
Lewisa, G. K. Chestertona i Dorothy Sayers. MacDonald i Lewis pisywali fantastykę
baś
niowąi bajki —jedne z najlepszych, jakie napisano w ję
zyku angielskim. Chesterton i
Sayers pisywali powieś
ci detektywistyczne i kryminalne — równieżjedne z najlepszych.
Każdy kto zna ich utwory wie, że czyta sięje z zapartym tchem lub z przyspieszonym biciem
serca. Jak zapewne wiecie, zbież ćł
noś ącząca tych mistrzów przygody i tajemnicy polega na
tym, ż
e wszyscy oni sąrównieżklarownie i racjonalnie myś
lącymi apologetami wiary
chrześ
cijańskiej. Z takąsamąnamię
tnoś
ciąpodchodzili do teologii jak do zł
odziei lub
najdrobniejszych pył
ków ostu.
Moż
na by dodaćjeszcze jedno nazwisko. Tolkien, Mistrz Sródziemia, nigdy nie stałsię
jawnym apologetąchrześ
cijaństwa, choćnie byłod tego daleki, gdy w swoim klasycznym
eseju „O baś ,ż
niach" sugerował e chrześ
cijanin moż
e dzięki wyobraź
ni faktycznie przyczynić
siędo odkrywania i wzbogacania ś
wiata. Spuś
cizna literacka pozostawiona przez tępią
tkę
wskazuje na to, ż
e przedwczesne jest przypuszczenie, jakoby chrześ
cijaństwo był
o nie do
pogodzenia z niczym nieskrę
powaną wyobraźnią
. Czyż nie jest o wiele bardziej
prawdopodobne przypuszczenie, że pisarze ci potrafili otwieraćprzed nami różne ś
wiaty

aś ki temu ś
nie dzię wiatu, który zostałotwarty przed nimi?
, ż
Proszęzwrócićuwagę e nie ma to odpowiednika w wyobraź
ni psychologicznej. O ile mi
wiadomo, żaden znany psycholog nigdy nie napisałromansu, baś żki fantastycznej czy
ni, ksią
przygodowej. Owszem, psychologowie badająte rzeczy i je komentują
, lecz na tym się
cie można by odpowiedzieć, ż
wszystko kończy. Oczywiś e Lewis i pozostali byli urodzonymi
pisarzami. Rzecz jednak w tym, ż
e życie twórcze oraz ż
ycie chrześ ćrazem
cijańskie mogąiś
w parze. Niewiele wskazuje na to, że podobnie jest w przypadku ś
wiata psychologii. B. F.
ć
Skinner, jedyny znany psycholog, który napisałpowieś, porzuciłbeletrystykępraktycznie
zanim na dobre zabrałsiędo pisania.

WIZJA PISMA ŚWIĘTEGO

Oczywiś ąliteraturą
cie, sama Biblia jest wspaniał . To ś
wiat peł
en tyranów, zdrajców,
przyjaciół
, kochanków, wieczerzy, burz i morskich katastrof. Każdy rozdziałStarego i
Nowego Testamentu to historia tlą
cych sięzazdroś
ci, pł
oną
cych nienawiś
ci i rodzących się
mił
ości. Ktośzostaje sprzedany w niewolęprzez swych braci; ktośinny, w ataku furii ciska
na ziemięś te tablice; jeszcze ktośinny oddaje swe życie za przyjaciół
wię . Oto ś
wiat, w jakim
zamieszkuje chrześ
cijańska wyobraźnia. Nie zawsze musi on nam odpowiadać
, jednak nie jest
y wydaje sięś
on nudny. W porównaniu do niego, jakże mał wiat id, ego i super-ego, stł
oczony
wewną
trz naszej czaszki.
Jest to temat, na który moż
na by graćwiele wariacji, ja jednak wybioręjeszcze tylko
jedną opot z psychologiąpolega nie na tym, że pobudza ona nasząwyobraźnięi
. Kł
ci, lecz na tym, że doprowadza do ich stł
namiętnoś umienia. Weź
my na przykł
ad dwa wiersze
mówią
ce o doś
wiadczaniu mił
ości, jeden reprezentatywny dla psychologicznego punktu
widzenia, drugi wzię
ty z Księ
gi Psalmów. Warto zauważ
yć, ż
e obydwa uważ
ane sąza
modlitwy.
Pierwszy to Modlitwa postaci Fritza Perlsa , wiersz, który — są
dząc po jego niegdysiejszej
popularnoś
ci — musi byćkwintesencjąpoglą
dów psychologii humanistycznej na temat
mił
ości:
Ja robięswoje
A ty robisz swoje.
Nic jestem na ś
wiecie
by speł
niaćtwoje oczekiwania,
A ty nie jesteśna ś
wiecie
by speł
niaćmoje.
Ty jesteśty, a ja jestem ja,
I jeś
li przypadkiem trafiamy na siebie,
jest wspaniale.
Jeś
li nie, nic na to nic poradzimy.

Druga modlitwa pochodzi z Psalmu 42:

Jak ł
ania pragnie
wody ze strumieni,
tak dusza moja pragnie
Ciebie, Boż
e!
Dusza moja pragnie Boga,
Boga ż
ywego:
kiedyżwięc przyjdęi ujrzę
oblicze Boż
e?

Pierwsza zdaje siędostarczaćpraktycznych wskazówek mówiących, jak ż


yćw związku,
nie krępują
c sobie zbytnio rąk, jednak nie ma ona nic wspólnego z tradycyjnie pojmowaną
mił
oś ćinteresownoś
ciąlub modlitwą. Jest to pean na cześ ci. O „ja" i „ty" występujących w
tym wierszu, chcąc nie chcąc, myś
limy nie jako o osobach zakochanych czy nawet
przyjacioł
ach, lecz jako o stronach kontraktu. Druga modlitwa, psalm, jest przynajmniej
ńmił
rozpoznawalny dla tych, którzy byli kiedykolwiek zakochani, jako pieś osna. Nie trzeba
byćosobąreligijną, by zrozumiećcał
kowite oddanie, obecne w tej mił
ości.
pującym fragmentom Pieś
Albo przyjrzyjmy sięnastę ni nad Pieś
niami:

Oto nadchodzi!
Biegnie przez góry.
skacze po pagórkach.
Umił
owany mój podobny do gazeli.
do mł
odego jelenia.
Oto stoi za naszym murem,
patrzy przez okno,
zagląda przez kraty.
Mił
y mój odzywa się
i mówi do mnie:
„Powstań, przyjaciół
ko ma,
pię
kna ma, i pójdź
!"
(...)
Poł ćna twoim sercu,
óżmięjak pieczę
jak pieczęćna twoim ramieniu,
bo jak ś
mierćpotęż
na jest mił
ość
,
ćjej nieprzejednana jak Szeol,
a zazdroś
żar jej to żar ognia,

omieńPański.
Wody wielkie nie zdoł
ająugasićmił
ości,
nie zatopiąjej rzeki.
Jeś
liby kto oddałza mił
ośćcał
e bogactwo swego domu,
pogardząnim tylko.

Moż na opatrzyć tak żarliwą poezję bę


e najlepszym komentarzem, jakim moż dzie
powtórzenie za Chestertonem, ż
e „zbyt ł
atwo zapominamy, ż
e w teizmie jest coś
atrakcyjnego".
ąpowagą, ma w sobie „ja-izm”? Nic nam od razu nie
A jakie atrakcje, musimy spytaćz cał
owy. Autorzy poradników powiedzieli co najwyżej to, ż
przychodzi do gł e mił
ośćjest ważną
umieję
tnoś
ciąbudowania stosunków mię
dzyludzkich? Analitycy transakcyjni powiedzieli co
najwyżej to, ż
e odpowiedziąna zadany cios powinien byćcios z drugiej strony. Teorie
psychologiczne zasugerował ej to, ż
y dotychczas co najwyż e mił
ośćma byćodwzajemnianą
troskąo rozwój wł
asny drugiej osoby.
Lecz to, że mił
ośćpowinna byćniezł
omnąlojalnoś
ciąi trawią
cym ogniem, biją
cym szybciej
sercem i tęsknym poszukiwaniem— cośtakiego cał
kowicie wykracza poza obszar nauk
społ
ecznych. To dziedzina poetów i proroków. Kiedy faryzeusz pyta Chrystusa o
najważ
niejsze przykazanie, ten odpowiada: „Bę
dziesz mił
owałPana, Boga swego, cał
ym
ąswojąduszą
swoim sercem, cał , cał
ym swoim umysł ąswojąmocą”. Moż
em i cał e to
zadziwiające ż
ądanie, na pewno jednak nie można go interpretowaćjako sprzeciwu wobec
ulegania namię
tnoś
ciom. Wł
aśnie namię
tnoś
ci ono od nas wymaga.
nie inny ś
To zupeł wiat od ś
wiata Modlitwy postaci i ekspertów w dziedzinie stosunków
mię
dzyludzkich. Komuśwychowanemu w tradycji psychologicznej ta chrześ
cijańska rada
musi sięwydawaćgorszą
ca. „Cał ąswojąmocą
ym swoim sercem"? „Cał "? Psychologia ź
le
znosi tego typu mowę ąrzecz rozwodnići uczynićjąbardziej
, dlatego w przestrachu chce cał
strawną. Niektórzy chrześ ćw ś
cijanie gotowi sąpójś lad za psychologiąi postąpićtak samo.
ś
Na szczęcie nie dotyczy to wię
kszoś
ci. W końcu chrześ
cijanie sąromantykami i o wiele
ćsobie na oblubieńca Chrystusa niżś
bardziej woląwzią wiat.

WIZJA NASZEGO „JA”

Wreszcie co z naszym „ja” — czymś


, czemu psychologia radzi poś
wię
caćtyle uwagi, a z
czym chrześ
cijaństwo każe daćsobie spokój?
Jak wiemy, chrześ
cijaństwo wymaga pokory. To trudny do utrzymania kurs, zwł
aszcza
y ś
gdy cał wiat (w tym wielu chrześ
cijańskich kaznodziejów) każ
e nam zmierzaćw
przeciwnym kierunku. Lecz jakiekolwiek byś
my przedstawili argumenty przeciwko pokorze,
jedno musimy przyznać owiekowi pokornemu znacznie ł
: czł atwiej cieszyćsięż
yciem. A to
dlatego, że wcią
żmoż
na go czymśzaskoczyć e on czerpaćz życia nieoczekiwaną
. Moż
ć, ponieważcokolwiek otrzyma, przekracza to jego oczekiwania. „Z przyczyn
przyjemnoś
praktycznych — pisał Chesterton w The Defendant (Oskarżonym) — argumenty
przemawiające za pokorąsąprzytł
aczają
ce". Potrzebujemy jej, by móc docenićzadziwiają

ąnaturędrzew. Potrzebujemy jej, by móc sięzakochać
naturęgwiazd i wspaniał . Peł
ne
zachwytu przekonanie zakochanego czł
owieka: „To zbyt dobre, aby był
o prawdziwe" — to
po prostu inny sposób powiedzenia: „To zbyt dobre, aby mogł
o mi sięprzytrafić
".
Z kolei czł
owiek dumny nigdy nie jest w peł
ni zadowolony, ponieważzawsze otrzymuje
, jego zdaniem, należy. Nie oznacza to, że nie spotykajągo ż
mniej niżmu się adne dobre
rzeczy. Chodzi tylko o to, ż
e nie potrafi podtrzymaćswego zainteresowania nimi. Skupienie
sięna wł
asnej osobie nie pozwala mu docenićtego, co nie jest nim samym.

WYBÓR BASSANIA

tacie, jak w Kupcu weneckim Bassanio, aby zdobyćrę


Pamię kęPorcji, musi wybierać
pomię
dzy trzema szkatuł
kami? Jedna szkatuł
ka jest zł
ota, druga srebrna, trzecia zaśoł
owiana.
Jedna mieś
ci portret Porcji i jest to, ma sięrozumieć, szkatuł
ka oł
owiana z napisem: „Mnie
biorą
c, wszystko na szwank musisz stawić
". Dokł
adnie tak samo jest z nasząwiarą
. Każe nam
sięryzykowaćwszystkim, nawet samym sobą
, aby wygraćlepsząnagrodę
.
W zł
otej szkatuł
ce znajduje sięczaszka i ostrzeż
enie: „Nie wszystko ma wagęzł
ota, / Co
oto czyste ś
jak zł wieci" — przestroga, która zdaje siębyćwł
aściwa dla społ
eczeństwa
zafascynowanego pozł
acanymi obietnicami psychologii.
Srebrna szkatuł
ka nosi napis: „Mnie biorą
c, weź
miesz, ile zasł
ugujesz" i zawiera portret

idioty. Nie muszęchyba przypominać e jest to wybór, do jakiego zachęca nas współ
czesny
ś
wiat. A i nagroda wydaje siębardzo podobna.
Nasz wybór dotyczy jednak poważ
niejszych spraw niżwybór Bassania. Jest to w gruncie
rzeczy ten sam wybór, przed którym stali Adam i Ewa: albo ufamy Bogu, albo wierzymy
żowi, że moż
wę emy staćsiębogami. Kuszenie w ogrodzie, które jest najstarszym przy-
padkiem uwiedzenia, nigdy nie wychodzi z mody.
Nasze wł
asne „ja", nasz z trudem zdobyty wizerunek wł
asny, nasze wyją
tkowe plany i

ć— wszystko to jest dla nas bardzo cenne. Boimy się, że jeś


nadzieje, nasza przyjemnoś li to

stracimy, stracimy wszystko. Nie chcemy sięz tym rozstawać, podobnie jak nie chcemy się

rozstawaćz wł
asnymi dzieć
mi. Rozstanie jednak nie zawsze jest katastrofą , że
. Sądzę

przekonamy się
, podobnie jak rodzice, wysył
ają
cy na letni obóz swoje rozpieszczane dziecko,

iżnasze obawy był


y zupeł
nie nieuzasadnione. Jeś
li posł
uchamy rady kierownika obozu i

pozwolimy mu sięo wszystko martwić


, to pod koniec lata dziecko wróci do nas o kilka

centymetrów wyższe, opalone i zdrowe, z szerokim uś


miechem na twarzy, i milej usposo-

bione niżmoglibyś
my sięspodziewać
.

Jest to jednak tylko bardzo skromna zapowiedźtego, jak będzie naprawdę. Sł


yszymy na

ten temat wiele zapewnień: ż


e ten, kto utraci ż
ycie, odzyska je, ż
e wszystko nam się

stokrotnie zwróci, ż
e bę
dziemy podobni do Niego.

Będziemy podobni do Niego? Lecz cóżto oznacza?

PODOBNI DO NIEGO

tku Ewangelii ś
Na począ eś
w. Mateusza, a takż w. Marka, pojawia siędziwny problem. Z

pewnoś
ciąsięna niego natknę
liś
cie. Nasz Pan powiada „Pójdź
cie za Mną
", a apostoł
owie po

prostu zostawiająsieci i idąza Nim. Ciekawi jesteś


my, co jeszcze im powiedziałlub jakich

. Wydaje sięnam, że czegośw tej historii brakuje.


argumentów użył

Brakuje, rzecz jasna, ogromnej sił


y osobowoś
ci naszego Pana. Ronald Knox dociera do
sedna sprawy, pytając: „Jakażto magia gł gnęł
osu lub spojrzenia odcią ćw
a ich od zaję

tamtych dniach, kiedy ż


aden cud sięjeszcze nie zdarzył
, kiedy nauczanie jeszcze sięnie

rozpoczęł
o? (...) Potęż
ny wpł
yw, jaki sił
a Jego charakteru wywierał
a na ludzi — pamię
tacie

jak w Ewangelii ś
w. Jana, straż
nicy, którzy mieli Go pojmaćw ogrodzie, cofnę
li sięi upadli

ću synoptyków".
na ziemię, gdy im powiedział«Ja jestem»? — wszystko to trudno odnaleź

Sił
a tej osobowoś
ci jest nadal taka sama. Cał
e wieki później, niezliczone rzesze kobiet i
ż
mę ć
czyzn porzucająwszystko, by za Nim pójś. Annał
y historyczne nie zawierająniczego
takiego, co mogł
oby dorównaćtej wł
aśnie osobowoś
ci. W zestawieniu z nią, psychologiczne
ideał
y zdrowia i peł
ni to czysty frazes.
ćjest przed nami", zauważ
„Prawdziwa osobowoś yłLewis, lecz jest to tylko wskazanie
kierunku. Św. Jan pisał o, czym będziemy. Wiemy, ż
: .Jeszcze sięnie ujawnił e gdy sięobjawi,
będziemy do Niego podobni".
Podobni do Niego. Oto, co nam jest przeznaczone. To, jacy jesteś
my teraz, jest tylko
mizernązapowiedziąprawdziwej osobowoś
ci. Dlatego wł
aśnie Grecy i Rzymianie cał
kiem
sł ali, że dusza jest pł
usznie uważ ci żeńskiej. Nasze dusze otrzymująosobowoś
ćod Boga.
Mająone zostaćwypeł
nione przez Niego. Niebezpieczeństwo pojawia sięwtedy, gdy
zapeł asnymi ś
niamy je wł miesznymi ambicjami oraz krótkowzrocznymi myś
lami o
speł
nieniu, i nie zostawiamy wolnego miejsca na pracę
, która musi zostaćw nas wykonana.
Najbardziej bę
dziemy sobą
, gdy staniemy siętacy, jakimi chce nas widziećBóg. Dopiero
ćgodna podziwu.
wówczas będzie to osobowoś

You might also like