Professional Documents
Culture Documents
KILPATRICK
Psychologiczne uwiedzenie
tł
umaczyłRadosł
aw Lewandowski
Wydawnictwo „W drodze" Poznań1997
PRZEDMOWA
ę
Psychologia to rzeka o licznych odgałzieniach i dopł ż
ywach. Celem tej ksiąki nie
jest badanie każ ęzień, lecz okreś
dego z odgał lenie ogólnego kierunku oraz sił
y prądu
rzeki. Krytyczne uwagi, które zamieszczam na nastę
pnych stronach dotyczą
psychologii jako sił
y społ
ecznej: innymi sł
owy, psychologii mają
cej wpł
yw na nasze
codzienne myś
lenie i postę
powanie. Psychologia jako nauka ma do odegrania w
naszym społ
eczeństwie w peł
ni uzasadnionąrolę. Co innego jednak, gdy chce ona
odgrywaćkażdąrolę
, a jednocześ
nie byćreżyserem sztuki. To, co mam do
powiedzenia w kolejnych rozdział żki nie dotyczy wszystkich dział
ach ksią ów
psychologii w jednakowym stopniu; zamiast jednak za każdym razem zastrzegaćsię
co mam na myś
li („chodzi mi o to, nie o tamto"), w wię
kszoś
ci wypadków wolał
em
posł owem psychologia.
ugiwaćsięprostym sł
ROZDZIAŁI
Wilk w zagrodzie
Poczucie wł
asnej wartoś
ci
Powab psychologii: imitacja chrześ
cijaństwa
Sprawa każ
dego z nas
ę
Głbokąwiarę, jakąpokł
adamy w psychologii najlepiej ukazał
a mi sytuacja, której był
em
ś
wiadkiem kilka lat temu w Szkocji podczas nabożeństwa w koś
ciele. Wprawdzie
wypadek ten nie byłdramatyczny, zapadłmi jednak na dobre w pamię
ci. Wygł
aszają
cy
kazanie ksią ywałsiędo takich ś
dz, aby wesprzećczymśswój wywód, odwoł wiadectw jak
Ewangelia ś
w. Jana, Listy ś a, pisma ś
w. Pawł w. Augustyna itd. Wydawał , że na
o się
zebranych wiernych nie robi to wię żczyzna na lewo ode mnie zaczą
kszego wrażenia. Mę ł
ziewać
. Kobieta siedzą
ca w nastę
pnym rzę
dzie sprawdzał ćportmonetki.
a zawartoś
gnąłksią
— Jak powiada Erich Fromm... — cią dz. Momentalnie dał
o sięzauważyćpeł
ne
zainteresowania poruszenie, które faląprzebiegł
o po tł
umie. Ludzie zaczęli nasł
uchiwać,
aby nie uronićchoćby najdrobniejszego niuansu. Męż
czyzna po lewej przestałziewać
,
ł
kobieta zamknęa portmonetkę ć
; oboje wzmogli czujnoś. Erich Fromm. Ależoczywiś
cie!
Jeś , kto zna odpowiedźna zagadki życia, jest to z pewnoś
li istnieje ktoś ciąErich Fromm.
Wydawał , ż
o się e zgromadzeni wierni wyznajądwa rodzaje wiary: wiaręw Boga oraz
wiaręw psychologię. Trudno był
o powiedzieć, która wiara jest silniejsza. Wą
tpięjednak,
by ktośze zgromadzonych dostrzegałw tym dwie różne wiary. Prawdziwy problem
polega na samym odróż
nieniu jednej od drugiej.
Mał
o tego, gdy ktośdowiaduje sięo moich zwią
zkach zarówno z psychologią
, jak i
chrześ ada, ż
cijaństwem, zwykle zakł śsyntezę, która zbliży je ku sobie i
e opracowujęjaką
usunie ewentualne róż
nice, istniejące mię
dzy nimi. Często sł
yszępytanie: „Czyżpsy-
chologia i religia to nie sąpo prostu dwie różne drogi wiodące do tego samego celu?"
Prawdąjest, ż
e psychologia popularna ma wiele elementów wspólnych z religią
Wschodu; trwa wrę ączenia. Jeś
cz proces ich wzajemnego poł li jednak mówimy o
chrześ dzie stwierdzenie, ż
cijaństwie, to znacznie prawdziwsze bę e psychologia i religia to
dwie rywalizują
ce ze sobąwiary. Jeś
li poważ
nie traktujemy jeden system wartoś
ci, logika
nakazuje odrzucićdrugi.
POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI
Na razie jednak wszystko wydaje siębardzo pogmatwane. Wiem na przykł
ad o pewnym
katolickim księdzu, który mówi swym wiernym: „Chrystus przyszedłpo to, by powiedzieć
«Wy jesteś
cie w porządku i Ja jestem w porzą
dku»". W innych koś
cioł
ach rodzice sł
yszą,
ż
e dzieci nie sązdolne do grzeszenia, ponieważ„tak twierdząpsychologowie". Wydaje
, że w wielu koś
się cioł
ach protestanckich pozytywne myś ł
lenie zajęo miejsce wiary.
Niemal wszędzie stawia sięznak równoś
ci pomię
dzy zbawieniem a rozwojem wł
asnym
lub poczuciem, ż
e sięjest w porzą
dku. Krótko mówią
c, chrześ
cijanie pozwolili, by ich
wiara zaplą
tał
a sięw siećpopularnych poglą
dów na temat poczucia wł
asnej wartoś
ci oraz
samospeł
nienia, nie mających nic wspólnego z chrześ
cijaństwem.
Obecna sytuacja przywodzi mi na myś
l radędotyczą
cąkuszenia, której stary diabeł
udzieliłswemu bratankowi, mł
odemu diabł żce C. S. Lewisa
u. W klasycznej ksią
owanej Listy starego diabla do mł
zatytuł odego Krę
tacz każe Pioł
unowi wywoł
aćzamę
tw
gł
owie pacjenta: „Rób tak, aby jego umysłnie dojrzałtej prostej antytezy, jaka istnieje
pomię
dzy Prawdąa Fał
szem" . Musisz go „utrzymywaćw takim stanie ducha, który ja
nazywam «chrześ
cijaństwo i...». Wiesz, o co chodzi, chrześ
cijaństwo i kryzys, chrześ
ci-
cijaństwo i nowy ł
jaństwo i nowa psychologia, chrześ ad (...)"
Chrześ
cijaństwo i nowa psychologia... Lewis okazałsiętu lepszym prorokiem niż
przypuszczał
. To, co w roku 1941 był
o zaledwie drobnym zamę
tem, przerodził
o sięw
zamę
t na skalęmasową
. Trudno jużdziśpowiedzieć, gdzie kończy siępsychologia a
zaczyna chrześ
cijaństwo.
Dla niechrześ , ż
cijan psychologia popularna stanowi nie mniejsząpokusę. Wydaje się e
wielu z nich zwraca sięku niej jako substytutowi tradycyjnej wiary. Moż
e nawet widząw
niej bardziej zaawansowanąformęreligii, bardziej skuteczny i współ
czują
cy sposób
czynienia dobra niżchrześ
cijaństwo. Psychologia usuwa wszelkie niepokoje, a krę
tądrogę
czyni prostą
. Jest ona tąmagicznąróż
dżką
, która ich pociesza.
POWAB PSYCHOLOGII: IMITACJA CHRZEŚCIJAŃSTWA
Powab, jaki w psychologii dostrzegajązarówno chrześ
cijanie, jak i niechrześ
cijanie jest
ćzł
rzecządoś ożoną ć, jeś
. Trudno go w ogóle poją li sięnie zrozumie, że jest to przede
wszystkim powab o charakterze religijnym. Bo prawdąjest, że na pierwszy rzut oka
psychologia przypomina chrześ
cijaństwo.
Ma sięrozumieć
, nie doktrynalne chrześ ćpsychologów
cijaństwo, wobec którego większoś
jest wrogo nastawiona. Podobnie niechrześ ćnaturalne. Niemniej, w tym co
cijanie, co doś
gł
osi i robi psychologia pobrzmiewa pewna chrześ
cijańska nuta: echo mił
ości bliź
niego
jak siebie samego, obietnica osiągnię
cia peł
ni, unikanie osą
dzania innych. Większoś
ci z
nas idee te trafiajądo przekonania, niezależ
nie od wyznawanej przez nas wiary.
ćimitacji, nie jest jednak w stanie wywią
Psychologia popularna, jak większoś zaćsięze
swoich obietnic. Zamiast tego odwodzi zarówno chrześ
cijan, jak i niechrześ
cijan od ich
powinnoś
ci oraz wł
aściwego postę
powania. Jest to uwodzenie w prawdziwym tego sł
owa
znaczeniu.
żki jest zatem wytyczenie wyraźnej granicy pomię
Jednym z celów tej ksią dzy
chrześ , że gdy sięnam to uda, będziemy mogli
cijaństwem a religiąpsychologii. Sądzę
,ż
stwierdzić e chrześ
cijaństwo jest i zawsze był
o lepszym sposobem zaspokajania naszych
potrzeb — nawet tych, które zwykle uważ
a sięza potrzeby czysto ludzkie. Krótko
mówią
c, choćchrześ
cijaństwo to coświęcej niżpsychologia, jest ono wł
aściwie lepszą
psychologiąniżsama psychologia.
KILKA UWAG OSOBISTYCH
Zanim jednak bę
dękontynuował , ż
, powinienem najpierw przyznać e równieżja padł
em
ofiarąmylenia psychologii z chrześ
cijaństwem. Moje wł
asne doś
wiadczenie pokazuje, jak
ćdo czegośtakiego.
może dojś
cijańskązaczął
Zainteresowanie wiarąchrześ em tracićw czasie studiów. Wł
aśnie wtedy
odkrył
em psychologię em sobie sprawy, ż
. Nie zdawał e chrześ
cijaństwo przestaje mnie
interesować o mi siętylko, ż
; wydawał e cośdo niego dodaję
. Szybko jednak przeniosł
em
swąwiaręz jednego na drugie.
Nie widział
em powodów, by tak sięnie miał
o stać. Z tego, co widział
em, pomię
dzy
chrześ
cijaństwem a psychologiąnie był
o zasadniczej różnicy. Miał
em jużza sobąlekturę
tekstów najbardziej liberalnych — to znaczy najbardziej psychologizują
cych — teologów i
z tego, co w nich wyczytał o, że w religii najważniejsza jest nie Biblia lub
em, wynikał
wiara, lecz po prostu kochanie innych ludzi. Wydawał ,ż
o mi się ćł
e doś atwo dam sobie z
tym radę
, bez pomocy Koś
cioł em, że to dobre dla tych, którzy nie
a i modlitwy. Uważał
osią li odpowiedniego stanu ś
gnę wiadomoś
ci.
Freuda wprawiał
o w zdumienie biblijne przykazanie: „Będziesz mił
owałbliź
niego
swego". „Jak to moż
liwe?" — pytał
. Ja uważ
ałem, że to ł o się, że mam po
atwe. Wydawał
swojej stronie współ
czesnych psychologów. Mał
o tego, wydawali sięoni zgodni ze
czesnymi teologami —jedni i drudzy z aprobatącytowali ś
współ w. Augustyna: „Kochaj i
czyń, co chcesz".
W dodatku psychologia potrafił
a w interesujący sposób wytł
umaczyćprawie każde
ludzkie zachowanie, ja zaśnie widział
em powodu, by kwestionowaćsł ćtych
usznoś
, ż
interpretacji. Erich Fromm powiedział e aby kochaćinnych, trzeba najpierw pokochać
samego siebie. Czyżnie był
o to zgodne z tym, czego nauczałJezus? Bez wą
tpienia,
wszystko mi sięwspaniale zgadzał
o; jak wię ćdwudziestodwulatków, do cna
kszoś
kochał
em samego siebie. MojąnowąBibliąstał żka On Becoming a Person (O
a sięksią
stawaniu się osobą
) psychologa Carla Rogersa. Dawałon w niej delikatnie do
zrozumienia, ż ębi duszy dobre i przyzwoite stworzenia, których naturalna
e ludzie to w gł
skł ćdo nienawiś
onnoś ci jest nie wię
ksza niżu pąka róży. Wejrzał ąb siebie i nie
em w gł
em ż
znalazł adnej nienawiś
ci. Stwierdził c, że nie ma zł
em wię ych ludzi, zł
e jest tylko
otoczenie.
Peł
na optymizmu doktryna Rogersa był
a zbieżna z ówczesnymi trendami religijnymi.
Koś
cielni intelektualiś
ci banalizowali grzech, jak gdyby mieli do czynienia z jakimś
przypadkowym reliktem ś
redniowiecza. Ksią
dz-paleontolog Pierre Teilhard de Chardin,
wyjaś
niają ż
c dlaczego w ksiące The Divine Milieu (Boskie Środowisko) tak niewiele
uwagi poś
wię
ciłproblemowi moralnego zł
a, zauważ
ył, iż„należ
y zał , ż
ożyć e dusza, z
którąmamy do czynienia zeszł
a jużze zł
ej drogi". W mniej podniosł
y sposób wyraziłsię
pewien znajomy ksią
dz, który oznajmił
, iżdzieci nie powinno sięuczyćDziesię
ciu
, że to zł
Przykazań. Stwierdził a psychologia.
Nie miał
em powodu kwestionowaćinnych obowią
zują
cych koncepcji psychologicznych.
żki zdawał
Abraham Maslow, którego fotografia i ksią y siępromieniowaćżyczliwą
mą
droś
cią , ż
, powiedział e „mił
ość
-B" (pł
ynąca z peł
ni jestestwa) jest czymśdobrym,
natomiast „mił
ość
-D" (biorąca sięz jakiejśpotrzeby lub braku czegoś
) jest czymśzł
ym.
Nie zdawał
em sobie wówczas sprawy, jak bardzo jestem w potrzebie oraz jak wielki jest
em jużna wpółprzekonany, ż
mój wewnętrzny niedostatek. Był e w gruncie rzeczy zdrowy
czł
owiek nie potrzebuje nikogo innego.
Zdrowi ludzie nigdy teżnie czuli chę
ci odwetu. Erich Fromm tł ,ż
umaczył e ktoś
, kto jest
produktywny, nie pragnie sięmś
cić
. Robiąto tylko osoby kalekie lub nieudolne — ludzie
tacy jak Hitler. Bardzo im współ
czuł
em, tym mś
ciwym kalekom i nieudacznikom. Gdyby
ćzemsty
tylko nauczyli siękochać— tak jak Erich Fromm i ja. Dotychczas moja chę
ograniczał
a siędo kilku sytuacji z okresu dzieciństwa, kiedy to moja uraza trwał
a zwykle
nie dł em sobie sprawy, że zemsta jest w stanie obrócić
użej niżjeden dzień. Nie zdawał
produktywne ż
ycie w proch i pył em, ż
. Nie wiedział e czł ćtak, jak
owiek może jej pragną
wampir pragnie krwi. Pogląd, ż
e zemsta moż
e sięwydawaćw gruncie rzeczy sł
odka —
ca, że biblijni prorocy musieli cią
tak zniewalają gle przed niąprzestrzegać— byłdla mnie
zupeł
nie niezrozumiał
y. Oczywiś
cie, tak byćnie powinno. Jużwcześ
niej czytał
em z
wypiekami na twarzy o zemś
cie Odysa, poza tym wprost przepadał
em za filmami, w
których ktośsięna kimśmś
cił
. Podobnie jak w wielu innych sprawach, tak i tu pozosta-
wał
em w bł
ogiej nieś
wiadomoś
ci istnienia rozdź
więku pomiędzy moimi zasadami,
ukształ
towanymi przez psychologięa faktycznymi doś
wiadczeniami.
Nie zdawał
em sobie równieżsprawy z narastają
cego rozdź
wię
ku pomię
dzy moimi
przekonaniami psychologicznymi a religijnymi. Fakt istnienia takiej rozbież
noś łwe
ci giną
wrzawie wywoł
ywanej przez wielu duchownych, gł
oszą ępsychologii. Jakiś
cych chwał
ksią
dz zapoznałmnie z tekstami Carla Rogersa, jakiśpastor zaproponowałlekturę
ż
Maslowa i Fromma. Inni księa i pastorzy zaczę
li wprowadzaćdo naboż
eństw koś
cielnych
dział
ania typu wspólnotowego.
em w ś
Ja sam wkroczył wiat wspólnot oraz innych tworów psychologii humanistycznej
ć
za sprawąpewnego pastora. Zaprosiłmnie on kiedyśna przyjęcie wydane na jego cześ
przez studentów, którzy brali udziałw jego warsztatach poś
wię
conych seksualnoś
ci
czł
owieka. Kiedy przybył
em na miejsce, zastał
em uczestników przyjęcia stojących w
sześ
cio-, siedmioosobowych krę
gach. Ledwo przekroczył
em próg domu, z jednego kręgu
ł
wysunęa sięręka i wcią ł
gnęa mnie pomię
dzy innych.
— Jak sięnazywasz? — ktośspytał
. Odpowiedział
em.
— Kochamy cię— powiedział
, a pozostali dodali, pomrukując — kochamy cię— w
miaręjak koł
ysaliś
my siędelikatnie w przód i w tył
, trzymają
c sięza ramiona. Niczego nie
odczuwał
em — są em, że to jakaśuł
dził ćmojej natury — ale mimo to opuś
omnoś cił
em
gł ł
owęi zacząem mruczećjak inni.
W tym samym czasie wyrobił
em sobie myś
lowy nawyk, polegają
cy na dostrzeganiu we
wszystkim harmonii. Znalazł
em upodobanie w powiedzeniu „wszelka wiedza jest jedna".
Wszędzie szukał
em syntezy. Idee religijne, filozoficzne, psychologiczne i socjologiczne
ł
atwo i wygodnie mieszał
y się ze sobą
. Myś
li Maslowa zlewał
y się z myś
lami
ż
ydowskiego teologa, Martina Bubera, tworzą
c jeden dopł
yw zasilają
cy mój umysł
;
y wrota wszelkich napotkanych ś
pokonywał luz, i ł
ączył
y sięz wieloma innymi dopł
ywami
po to, by wspólnie wirują
c, pł ćku oceanicznej jednoś
yną ci.
Wkrótce zaczął
em zacieraćinne linie — te, które rozgraniczał
y dobro i zł
o. Przekonał
em
, że dobro moż
się na przemienićw zł
o, a zł
o w dobro, jeś
li wprowadzi siędrobne poprawki
c spręż
do ich definicji, tu poluzowują ynkę
, tam dokręcają
c nakrę
tkę. Był
o to jednak
a moja ś
prawie w ogóle niepotrzebne. Zanikał ćistnienia grzechu — był
wiadomoś o to bez
wątpienia konsekwencjąnawyku niemal cał
kowitej akceptacji samego siebie. Nauczył
em
ł
sięufaćswoim instynktom; skoro czegośpragnąem, musiał
o to byćdobre. Trudno był
o
sobie wyobrazić ą
, jak mogęzbłdzić
, skoro jestem wierny swym pragnieniom i szukam
samospeł
nienia.
Pomimo że przez lata chrześ
cijańskiego wychowania wpajano mi coś zupeł
nie
przeciwnego, nabrał
em przekonania, iżzł
o nie tkwi w ludziach, lecz jest tworem
niesprawiedliwoś
ci społ
ecznej oraz zł
ego otoczenia. Wydawał , ż
o mi się e moje wł
asne
podstawowe odruchy sąszlachetne i przyzwoite. Pragnął
em, by wszyscy ludzie wspólnie
wzrastali w pokoju, braterstwie i mił
ości bliź
niego. Jeś
li społ
eczeństwo nie zdoł
ało
osią ćtakiej harmonii, to przede wszystkim dlatego, że poszczególni ludzie nie nauczyli
gną
siękochaćsamych siebie. Bę
dąc nauczycielem, widział
em moż ćzaradzenia temu
liwoś
brakowi poczucia wł
asnej wartoś
ci. Postanowił
em okazaćmoim uczniom zrozumienie
oraz bezwarunkową akceptację
, czego — jak zakł
adał
em — nie czynili ich
em pewien, ż
psychologicznie niewyrobieni rodzice. Był e na moich zaję
ciach nie
wychowam ż
adnego Hitlera czy Stalina.
W cał
ym tym procesie „dojrzewania" nie widział
em jakiejkolwiek potrzeby poś
wię
cania
em żadnej potrzeby wyrzekania się
sięczy dokonywania trudnych wyborów. Nie czuł
wyznawanych przekonań. One po prostu stopniał
y jak bał
wany w marcu. Proces topnienia
ś
byłnajczęciej podsycany przez teologów, oż
ywionych pragnieniem usunię
cia z wiary jej
trudnych elementów. Wszystko, co mogł owieka od ś
o oderwaćczł wiata, uważano za
dobry obiekt krytyki. Jednak jużwkrótce tylko ś
wiatu był
em wierny. Kiedy był
em
dzieckiem, bardzo mnie poruszał
a i zachwycał
a przynależ ćdo Koś
noś cioł
a. Lecz
podobnie jak dziecko imigrantów, które wstydzi sięakcentu swoich rodziców i pragnie się
jak najszybciej asymilować em sięna takim etapie życia, kiedy jakiekolwiek skoja-
, znalazł
rzenie mojej osoby z Koś
cioł
em wywoł
ał ę
oby u mnie głbokie zmieszanie. Sytuacja był
aby
dla mnie bardzo żenująca. Był
em teraz odpowiednio przygotowany do tego, by wię
kszą
ś
częćswego chrześ
cijańskiego dziedzictwa pozostawićw sferze mitologii i ś
wiata
starożytnego i zastą
pićje nowymi, ugł
adzonymi przekonaniami, które niewiele mówił
yo
czymkolwiek innym prócz mił
ości.
bym byćź
Nie chciał le zrozumiany. Wiara chrześ ę
cijańska ma w sobie olbrzymiąsił. Nie
da sięjej tak ł
atwo porzucić
. Kilka najważniejszych elementów wiary pozostał
o we mnie.
Był
y obszary, poza które nie mogł
em, wrę
cz nie chciał
em sięwycofać
. Niektóre z moich
przekonańpozostał
y w ogóle nienaruszone. Jednak w takich wypadkach po prostu nie
dopuszczał
em myś
li o istnieniu jakiejkolwiek niezgodnoś
ci z moimi nowymi
przekonaniami. Podobał
o mi sięA i podobał em pewien, ż
o mi sięB; i był e kiedy się
poznają
, przypadnąsobie do gustu. Psychologów podziwiał
em za ich uduchowienie,
teologów — za ich ś ćpsychologiczną. Jakakolwiek kł
wiadomoś ótnia mię
dzy nimi był
a
niemoż
liwa.
Kiedy jednak udawał
o mi siępogodzićpsychologięz chrześ
cijaństwem, zawsze odbywał
o
sięto kosztem chrześ cijańska wizja życia, niegdyśtak silnie dominują
cijaństwa. Chrześ ca
w moim sposobie myś
lenia, systematycznie kruszył
a sięna krawędziach, pozostawiają
c
coraz mniejszy ś
rodek.
W miaręjak kurczył
a sięsfera chrześ
cijaństwa, sfera humanizmu stawał
a sięcoraz
wię
ksza. Mówiąc współ
czesnym językiem, „wiele sięwówczas uczył
em na swój temat".
em, ż
Odkrył e mogępozwolićsobie na więcej, niżmi sięwcześ
niej wydawał
o. Obecnie
każdąwewnętrznąskł ć, nad którąwcześ
onnoś niej umiał
bym zapanować, witał
em z
otwartymi ramionami niczym dobrąznajomą. Uczył
em sięakceptowaćsamego siebie. A
pobł ćwobec siebie, w pozytywnym nadmiarze tolerancji, rozciągną
ażliwoś łem także na
em, że wraz z cał
innych. Wierzył ąresztąludzkoś ę
ci znajdujęsięu progu głbszych i
wspanialszych odkryćdotyczą
cych wł
asnego „ja". Należał
o siętylko wyluzować
, daćsię
ćprzez strumieńinstynktu.
unieś
To był
y ekscytują
ce czasy. Obracał
em sięwś
ród ludzi, którzy nie tylko czuli to samo, co
ja, lecz równieżzdawali sięmiećznacznie lepiej niżja opanowanąsztukężycia; wś
ród
ug wszelkich kryteriów byli ekscytujący. Nasze rozmowy był
ludzi, którzy wedł y czymś
oż
ywczym, wyzywającym, wyrastają ć
cym ponad pospolitoś. Tak mi sięprzynajmniej
wydawał
o. Przebywają
c w tamtym towarzystwie, czuł
em sięjak gdybyś
my tworzyli jakieś
tajne stowarzyszenie, ś
wiecą
cąblaskiem sektęgnostyczną, otoczonąmorzem szarej
ortodoksji.
my żadnego motta, lecz gdybyś
Nie mieliś my takowe mieli, z pewnoś
ciąbrzmiał
oby ono:
„Czemu nie?"
Jednak nie. Nigdy nie posunął
em sięażdo takiej skrajnoś
ci, by z psychologii uczynićw
peł
ni rozwinię
tą religię. Coś z mego dawnego chrześ
cijańskiego wychowania
o mnie przed tym. Na dodatek ż
powstrzymał ycie zaczynał
o podkopywaćmojął
atwą
ćw moż
ufnoś ćsamozbawienia.
liwoś
Wcześ em powodu, by kwestionować psychologiczną wizję życia,
niej nie widział
ł
ponieważ— dopóki nie zaczą aćsiędo trzydziestki — żył
em zbliż o mi sięjak u Pana
Boga za piecem. Póź
niej miał
y miejsce wydarzenia, do których nie przygotował
a mnie
moja wiedza psychologiczna. Choćproblemy, z którymi miał
em do czynienia nie róż
nił
y
ćdorosł
sięzbytnio od tych, z którymi boryka sięwiększoś ych ludzi, przyszł
o mi do
owy, że nie przytrafił
gł yby sięone samourzeczywistniającej sięosobie. Psychologowie,
których najbardziej podziwiał dzy wierszami, że
em, dawali jakby do zrozumienia, mię
cierpienie nie jest powszechnądoląludzkoś
ci, lecz jakimśgł ę
upim błdem, którego dał
oby
ćdzię
sięunikną ki lepszemu rozumieniu ludzkiej dynamiki.
Popeł
niał
em masę gł ę
upich błdów. Moje najlepsze intencje rodził
y fatalne skutki.
Najwię
ksze starania kończył
y sięniepowodzeniem — nie zawsze, ale wystarczają
co
czę o się, ż
sto, by popsućmi plany samorealizacji. Wydawał e jedno marzenie można kupić
tylko za cenędrugiego. Mał em, że choćpoś
o tego, odkrył więcenie i wysił
ek nie był
y mi w
smak, był dego, kto pragnąłzachować choćby minimum
y one wymagane od każ
odpowiedzialnoś
ci. Jednocześ
nie moje eksperymenty z autoekspresjąwpę
dzał
y mnie w
niemił
e sytuacje, co kazał
o mi ponownie przyjrzećsięwierze w swojązasadniczą
ć
niewinnoś.
Życie wymykał
o mi sięz rą
k, a jedynąrzeczą, jakąmogli mi doradzićprzyjaciele
psychologowie był
o jeszcze wię
ksze otwarcie się. Na tym etapie nie miał
em jużnic do
otwarcia. Wszystko wokółmnie był
o wielką, otwartąjamą
.
łsięproces odwrotny. Moja wiara w psychologięzaczęł
Rozpoczą a — wprawdzie powoli,
ale jednak — sł ć
abną. Psychologiczne rusztowanie zawalił
o siępo tym, gdy je lekko
obciąż
yłem. Wciążpowtarzał
em utarte formuł
ki (uczył
em jużwówczas psychologii), ale
o sięjasne, że w wię
szybko stawał kszoś
ci nie miał
y one zastosowania w moim wł
asnym
ż asnego rozwoju moje życie mogł
yciu. Wedle powszechnie przyjętych standardów wł o się
tylko wydawaćś
mieszne. W kategoriach wł
asnego rozwoju, jak go wówczas potocznie
pojmowano, znajdował
em sięna drodze wiodą
cej wstecz. Był
a to gł
upota, a w systemie
psychologicznym na gł
upotęmiejsca nie ma.
Lecz był
o gdzie indziej — w wierze, którąignorował ćlat, kiedy
em przez ponad dziesię
doszukiwał
em sięsensu we wszystkim innym. Wedł
ug starej tradycji chrześ
cijańskiej, to,
co w oczach ludzkich jawił
o sięjako gł
upota, nie musiał
o niąbyćw oczach Boga. Pewnie
ta dawna nadzieja dawał
a podstawędo tego, by jeszcze raz sięwszystkiemu przyjrzeć.
Powrócił
em do chrześ
cijaństwa — prawdziwego chrześ
cijaństwa, nie zaś jego
rozcieńczonej odmiany. Byłto powolny powrót, tak powolny i niechętny, ż
e gł
upio by
był
o stawiaćsięza jakiśwzór do naś
ladowania. Chciał
bym tu podkreś , że religia i
lić
psychologia stał
y siędla mnie prawie niemoż
liwe do odróżnienia. Freud i Ojcowie
Koś
cioł
a, wiara w Boga i wiara w ludzkie moż
liwoś
ci, objawienie i samoobjawienie —
wszystko to bez problemu ł
ączył
o sięze sobą
. Jeś łOn sięstawać
li chodzi o Boga, to zaczą
le kimśw rodzaju życzliwego psychologa ze szkoł
w moim umyś y o partnerskim podejś
ciu
do ucznia. Nigdy nie uchylił
em sięprzed wypeł
nieniem Jego woli. Jego wola był
a zawsze
zbież
na z mojąwł
asną
.
WILK W OWCZEJ SKÓRZE
Prawdziwemu chrześ
cijaństwu nie jest po drodze z psychologią
. Kiedy próbuje sięje
ł
ą , kończy sięto najczęś
czyć ciej rozwodnieniem chrześ
cijaństwa, nie zaśchrystianizacją
psychologii. Jednak proces ten jest subtelny i rzadko zauważ
any. Nie zdawał
em sobie
sprawy, ż
e mylęz sobądwie różne rzeczy. A inni czł
onkowie Koś
cioł
a, po których moż
na
,ż
by sięspodziewać ę
e wyprowadząmnie z błdu, byli tak samo zauroczeni jak ja. Nie był
cijaństwo — jestem pewien, ż
to frontalny atak na chrześ e temu umiał
bym sięoprzeć
. Nie
o tak, ż
był e wilk stału drzwi; wilk jużsięznajdowałw zagrodzie, przebrany w owczą
skórę. Widzą
c, w jaki sposób byłon pieszczony i karmiony przez niektórych pasterzy,
można był
o pomyś ,ż
leć e jest to owca-rekordzistka.
To, co mi sięprzytrafił
o, nie był
o niczym niezwykł
ym. Od poł ćdziesią
owy lat sześ tych do
tych w ś
końca lat siedemdziesią rodowiskach katolików oraz liberalnych protestantów
panowałnowy klimat, zdominowany przez idee psychologiczne. Liczni duchowni, siostry
acze ś
zakonne i dział wieccy zaczęli — w dobrej wierze — ł
ączyćreligięz socjologią,
psychologiąoraz przedsię ciami o charakterze ś
wzię wieckim. Jednocześ
nie wielu z nich
ł
zaczęo nadawaćrozwojowi osobowoś
ci nieproporcjonalnie duż
e znaczenie w stosunku do
y rozmaite domieszki, że nie
rozwoju duchowego. W końcu ich wiarętak bardzo rozrzedził
był
a jużona na tyle silna, by byćdla nich podporąw razie osobistego lub społ
ecznego
kryzysu. Tysiące ludzi odeszł
o od Koś
cioł
a. Kiedy grupębył
ych zakonnic zapytano w
ankiecie, dlaczego odeszł
y od Koś
cioł
a, jako gł
ówny powód wybrał
y one odpowiedź
„brak moż
liwoś
ci bycia sobą
". Równieżwiara przecię
tnego czł
owieka został
a zachwiana.
Niektórzy nadal trwali w wierze. Inni cał
kiem sięod niej odwrócili. Jeszcze inni stali się
czł
onkami Koś
cioł
ów chrześ
cijańskich, w których zdawał
o siępanowaćmniej zwą
tpienia
i nieporozumień.
ny? Ależnie! Wydaje się, ż
Czy problem jest dziśmniej poważ e nowa hybrydalna
religia staje sięcoraz silniejsza.
Pewien mój znajomy spytałniedawno katechetkę, na co kł
adzie ona najwię
kszy nacisk w
programie nauczania. W odpowiedzi usł
yszał
:
„Uczymy dzieci rozwijaćsię, stawaćsięw peł
ni osobami, kwestionowaćróż
ne rzeczy,
wybieraćwartoś
ci". Inna — siostra zakonna — powiedział
a po prostu: „Pokazujemy im
jak stawaćsięw peł
ni osobami". Pierwsząkobietę
, która w Koś
ciele episkopalnym
aś
otrzymał więcenia kapł
ańskie, dziennikarz zapytał
, czy uważ
a sięona za osobęo silnej
a, ż
wierze religijnej. Odpowiedział e nie, „ale wierzęw troskęo drugiego czł
owieka, a o to
wł
aśnie chodzi w religii, prawda?" W trakcie zgromadzenia naukowców z Harvard
Divinity School rozmawiał
em z profesorem, który przedkł
adałnowoodkryte „ewangelie
gnostyczne" nad Ewangelie Mateusza, Marka, Łukasza i Jana, ponieważ „męskie"
Ewangelie „nie zaspokajająpotrzeb kobiet".
Nie jest to zjawisko czysto katolickie lub liberalne. Chrześ
cijańskie wspólnoty
protestanckie i charyzmatyczne osł y granice, przez które ł
abił atwo prześ
lizgująsięidee
psychologiczne. Niektórzy telewizyjni kaznodzieje gł
oszą ewangelię osobistej
doskonał
ości oraz sukcesu, która ma niewiele wspólnego z Pismem ś
więtym, za to ma
wiele wspólnego z pozytywnym myś , ż
leniem — choćsądzę e obecnie nazywa sięto
„myś
leniem w kategoriach moż ci". Stoi za tym przekonanie, ż
liwoś e wiara zapewni nam
ć
zdrowąosobowoś, która jest lekarstwem na choroby, a nawet stabilizacjęfinansową
.W
takich wypadkach czasami w ogóle nie wiadomo, czy mamy wierzyćw Boga czy teżw
samych siebie.
Zamiast wyciągnąćwnioski ze smutnych doś
wiadczeńkatolików, niektórzy protestanci
zdająsięz uporem popeł ę
niaćte same błdy. Znany protestancki pastor w swej niedawno
żce nawoł
wydanej ksią uje do „nowego nawrócenia" opartego na poczuciu wł
asnej
wartoś
ci, które okreś
la mianem „najwyż
szej wartoś
ci". Jak stwierdza autor, w tym
„procesie nawrócenia" psychologia i teologia „bę
dąwspół
pracowaćramięw ramięjako
silni sojusznicy".
Żaden z czytelników nie może wątpićw jego dobre intencje i promienne nadzieje. Ten
jednak, kto potrafi wł
aściwie odczytaćniedawnąprzeszł
ośći dostrzec konsekwencje tego
typu sojuszy, nie bę
dzie ażtak optymistyczny.
CHRZEŚCIJAŃSTWO I...
Owe próby uczynienia z psychologii sojusznika we wspólnej sprawie sąprzykł
adem
zjawiska nazwanego „chrześ
cijaństwo i..." Stanowi ono silnąpokusędla tych, którzy
, że samo chrześ
obawiająsię cijaństwo jest czymśniewystarczają
cym. Problem polega na
tym, że „chrześ
cijaństwo i..." marginalizuje prawdziwe chrześ
cijaństwo i nie pozwala mu
w peł
ni zapanować.
Lewis zaproponowałkiedyś
, byś cijaństwo jako pożą
my wyobrazili sobie chrześ daną
chorobę
: coś
, czym chcemy sięzarazić
. W tej sytuacji „chrześ
cijaństwo i..." to cośw
rodzaju szczepionki. Skł
ada sięona z niewielkiej dozy czynników chorobotwórczych,
zmieszanej z innymi surowicami. Może wywoł
aćopuchnię
cie ręki lub niewysoką
gorą , lecz chroni przed pożą
czkę danąinfekcją
, którąnależ
y sięzarazić
. Rzecz jasna,
zabieg ten będzie miałnajbardziej szkodliwy wpł
yw na ludzi mł
odych, którzy z niczym
innym sięjeszcze nie zetknę
li.
SPRAWA KAŻDEGO Z NAS
Oczywiste jest zatem, dlaczego chrześ
cijan powinien niepokoićczar roztaczany przez
psychologię. Dlaczego jednak mieliby siętym przejmowaćniechrześ
cijanie?
Tylko dlatego, ż
e oni i ich dzieci równieżżyjąw społ
eczeństwie psychologicznym. I
li prawdąjest, ż
jeś e psychologia pozbawił
a chrześ
cijan ich wiary, to równie prawdziwe
wydaje mi siętwierdzenie, że wszyscy daliś
my siępozbawićszlachetnych odruchów oraz
zdrowego rozsądku. W przypadku pewnych twierdzeń, formuł
owanych przez psychologię,
możemy zadaćsobie pytanie: „Czy sąone bezbożne?" Równie dobrze możemy też
zapytać
: „Czy sąone realistyczne?" Jeś
li system zawiera jakieśbraki, ujawniąsięone w
kwestiach praktycznych, a wówczas bę
dąobraząnie tylko dla bogów, lecz takż
e dla
naszego poczucia logiki.
W ten sposób przechodzimy do ostatniego zagadnienia. Przecię
tny czł
owiek nie lę
ka się
yszy, że jego postę
już, kiedy sł powanie moż
e go zaprowadzićdo piekł
a, natomiast
poważ yszy, że zaprowadzi go do państwowego szpitala. Nie
nie sięzastanowi, gdy usł
,ż
twierdzę e wszyscy jesteś
my na drodze do domu wariatów — choći taki poglą
d dał
oby
sięuzasadnić— wydaje mi sięjednak, ż
e wszyscy dajemy sobie narzucićposę
pny i
bezbarwny styl ż
ycia, którego symbolem jest państwowy szpital. Zbyt poważny stosunek
do wł
asnego „ja" jest podejś
ciem niezdrowym i nie przynoszą
cym powodzenia. Prowadzi
on nie do społ
eczeństwa zł
ożonego z róż
nych i interesujących jednostek, lecz do ponurego
ula peł
nego jednakowo wyglą
dają
cych i jednakowo mówiących istot, bzyczących te same
historie i brzę
czą
cych z przeję
cia samymi sobą
.
Chodzi mi o rzecz nastę
pują
cą: Nawet jeś
li zastosowaćkryteria czysto doczesne, nie ma
pewnoś
ci, czy idee psychologiczne poprawiąnasząsytuację
. Dysponujemy tysią
cami
fachowych porad oraz cał
ymi stosami rewelacji dotyczą
cych wł
asnego „ja". Czy dzię
ki
ejszym krokiem lub serdeczniej sięś
temu poruszamy sięlż miejemy?
Nie trzeba zatem byćchrześ
cijaninem, aby zrozumiećargumenty zaprezentowane w tej
żce. Krytyka, której dokonujęma podł
ksią oże intelektualne, jak i duchowe. Psychologia
chce, byś
my danąideęoceniali na podstawie nie tego, czy ocali ona duszęczł
owieka, lecz
tego, czy ocali ona jego zdrowie psychiczne. Jej cel to uczynienie życia bardziej ludzkim.
Uważam, ż
e moż
na udowodnić
, iżpsychologia czyni w tym kierunku znacznie mniej, niż
siępowszechnie są
dzi, natomiast chrześ
cijaństwo — znacznie wię
cej.
ROZDZIAŁII
W dobrej wierze
Czy psychologowie wiedzą
, jak nam pomóc?
Klę
ska wiary psychologicznej
Badania i zdrowy rozsą
dek
A jakie korzyś
ci pł
ynąz psychologii i socjologii? Prof. Andreski mówi dalej:
Wiem, ż
e psychologowie i specjaliś
ci od poradników nie ubierajątego w ażtyle
sł
ów. Dużo sięmówi o zwykł
ym zaakceptowaniu siebie takim, jakim sięjest.
Można by pomyś , ż
leć ćł
e to doś atwe. Najwidoczniej jednak tak nie jest.
Książ ćz nich zawiera
kowe poradniki to w gruncie rzeczy zbiory zadań. Większoś
ugie listy samodoskonalących ć
dł wiczeń. Wszystkie prezentująpewnąmodelową
kompetencjęw zakresie życia osobistego, pracy oraz wychowania dzieci, którą
osią enie, ż
gajątylko nieliczni. Przeczytawszy je, odnosimy wraż e nie stanę
liś
my
na wysokoś
ci zadania, tak jak w trakcie lektury Ewangelii. Nie jest to oczywiś
cie
to samo, a i wskazówki, które otrzymujemy sąinne. Przesł
aniem Ewangelii jest
zawierzenie Komuświększemu od nas samych. Przesł
aniem poradników jest
kształ
towanie samego siebie. Niektórzy psychologowie mówiąto wyraź
niej od
, że taki jest podstawowy kierunek udzielanych porad.
innych, jednak wydaje się
Oto przykł
ad:
Skoro tylko uwierzymy, że czł
owiek może staćsięBogiem, nigdy naprawdęnie zaznamy spokoju,
nigdy nie bę
dziemy mogli powiedzieć
: „W porzą
dku, skończył
em swoje zadanie, zrobił
em, co do
mnie należ
ało". Musimy nieprzerwanie zmierzaćku coraz większej mą
droś
ci, coraz większej
ci. Żywią
skutecznoś c to przekonanie, wprzę
gamy się, przynajmniej dopóki nie umrzemy, w
ćna siebie Boż
morderczy kierat samodoskonalenia oraz duchowego rozwoju. Musimy wzią ą
ć*.
odpowiedzialnoś
Chrześ
cijaństwo poważ
nie podchodzi do grzechu, ponieważpoważnie podchodzi do
czł
owieka. Nie przyjmuje dziecinnych usprawiedliwieńnaszego postępowania, ponieważ
nasze postę
powanie jest tym, co liczy sięnajbardziej. Kiedy chrześ
cijaństwo mówi o
godnoś
ci osoby ludzkiej, nadaje temu okreś
leniu wyjątkowo wielkie znaczenie, w zestawieniu
z którym jego potoczne użycie wydaje siędziecinnąmową
.
Chrześ
cijaństwo to trudne wyzwanie. Jednąz rzeczy, które przeszkadzająnam to dostrzec
,ż
jest nasz wypaczony pogląd na to, kim jest Bóg. Niektórzy z nas dali sobie wmówić e jeś
li
Bóg w ogóle istnieje, to musi On byćstworzony na obraz i podobieństwo naszych bardziej
wyrozumiał
ych i dobrodusznych psychoterapeutów. Sprowadza to nas do istot stworzonych
na obraz i podobieństwo klientów oraz pacjentów szpitalnych. Dopiero gdy ponownie
zaczynamy sobie zdawaćsprawęz cał ci i ś
kowitej czystoś wię ci Boga, trafia do nas, że nie
toś
e On po prostu przymykać oczu na grzech niczym jakiś mnich z Opowieś
moż ci
kanterberyjskich. Niedocenianie grzechu to tylko odwrotna strona problemu niedoceniania
Boga. Lepiej jużmiećprzed oczami królestwa ze spiczastymi wieżyczkami i groź
nąmagię
niżdopuś
cićdo tego, by obraz Boga myliłsięnam ze spisem obowią
zków zawodowego
psychologa.
Jeś
li jesteś
my dzieć
mi Boga lub choć
by Jego sł
ugami, to wszystko, co robimy, jest — by
posł
użyćsięokreś tym z Chance or the Dance (Przypadek czy taniec) Thomasa
leniem wzię
Howarda — „niesamowicie nał
adowane znaczeniem". Jeś
li naszym obowią
zkiem jest
uczestniczenie w tym, co stworzyłBóg, to nie bez znaczenia jest, czy obowią
zek ten
niamy dobrze czy ź
wypeł li Pismo ś
le. Bóg, jeś wię
te może tu byćjaką
kolwiek wskazówką
, nie
podchodzi do naszego postępowania jak do interesują
cego zjawiska przyrodniczego. Wrę
cz
przeciwnie, wyraź enie, ż
nie odnosi sięwraż e traktuje On nas tak, jak król traktuje rycerza
wysył
anego z waż ż
nąmisjąlub jak ojciec traktuje syna, z którym wiąe wielkie nadzieje.
Psychologia popularna to w poł
owie wychwalanie godnoś
ci ludzkiej, w poł
owie
zwalnianie nas z odpowiedzialnoś ć? Nie należy w jednej chwili
ci. Lecz cóżto za godnoś
mówićkomuśo jego peł
nym czł
owieczeństwie po to, by w nastę
pnej dawaćdo zrozumienia,
że nie spoczywa na nim wię ćniżna pierwszym lepszym warzywie. Te
ksza odpowiedzialnoś
sprzecznoś
ci na pł
aszczyźnie teoretycznej ostatecznie stająsięwidoczne w praktyce. Bał
agan,
panują
cy obecnie w naszym systemie wymiaru sprawiedliwoś
ci jest tego dobrym przykł
adem;
w zbyt wielkim stopniu opiera się on na psychologicznych koncepcjach winy i
odpowiedzialnoś y, ż
ci — koncepcjach, które sprawił e system ten znalazłsięniemal w ś
lepym
zauł ćdo wydawania wyroków skazujących, zaległ
ku. Niechę e sprawy są
dowe oraz wzrost
przestę
pczoś ś
ci przynajmniej częciowo wynikająz nowego poglą
du, jakoby dobro i zł
o
należał
o mierzyć
, stosując raczej kryteria psychologiczne niżprawne czy moralne, oraz z
innego, równie wą du, jakoby sędziowie i ł
tpliwego poglą awa przysięgł
ych powinni peł
nić
rolępsychoterapeutów. Sprawa Hinckleya [niedoszł
ego zabójcy Ronalda Reagana] to tylko
najbardziej rzucają
cy sięw oczy przejaw tego problemu.
c tak ł
Dlaczego wię atwo akceptujemy każdąnowąrewelacjępsychologiczną
? Ponownie
ćpsychologii w znacznym stopniu wynika z jej podobieństwa
wracam do tezy, iżatrakcyjnoś
do chrześ
cijaństwa. Ponieważzastosował
a ona ję
zyk chrześ
cijaństwa do wł
asnych potrzeb,
cijańskich uczuciach. Wydaje się, ż
jest w stanie niezwykle skutecznie graćna chrześ e dla
wielu z nas psychologia to chrześ
cijaństwo „po okazyjnie niskiej cenie".
Na przykł
ad jednym z problemów pojawiają
cych sięzarówno w chrześ
cijaństwie, jak i w
d, ż
psychologii jest poglą e nie powinniś
my sięnawzajem osą
dzać. Nasz Pan powiedział
: „nie
są
dźcie [innych] (...)" — przynajmniej temu wezwaniu społ
eczeństwo psychologiczne jest
rzeczywiś
cie wierne. Owa postawa nieosądzania innych, nadająca psychologii chrześ
cijański
posmak, prawdopodobnie tł
umaczy dzisiejsząskł ćdo cał
onnoś kowitego porzucenia problemu
grzechu. Zbytnie zainteresowanie grzechem wydaje sięnie do pogodzenia z nakazem
nieosą
dzania innych.
MĄDROŚĆPRYMITYWNA
,ż
Wiedział e jest to wielka chwila w jego ż ym ś
yciu. (...) Na cał wiecie nie ma drugiego
czł
owieka jak on, nikt nie potrafił
by sięupićtak wzniosie, tak zachwycają
co, tak
wspaniale. To był
o wię yszałw ż
ksze i wspanialsze od wszystkiej muzyki, jakąsł yciu;
był
o tak wspaniał
e jak najwspanialsza poezja. Dlaczego nikt mu o tym nie powiedział
?
Dlaczego nikt nie umiałtego opisać
? Dlaczego — skoro moż
na był
o kupićboga w
butelce i wypićgo, i samemu zostaćbogiem — dlaczego ludzie nie sąbezustannie pijani?
e jednak bardzo ł
Transcendencja w wersji „zrób to sam" moż atwo wymknąćsię
żnym dż
spod kontroli. Bóg w butelce okazuje siępotę innem z piekł
a rodem,
obdarzonym wł
asnym rozumem. Wkrótce eksperymentatora trzeba ratować
, choć
w rzeczywistoś
ci może mu na tym w ogóle nie zależeć
. Lecz jak go ratować
?
Czasami pytam moich studentów, z których wielu pragnie w przyszł
oś ć
ci nieś
ludziom pomoc, co zaproponują— dajmy na to alkoholikowi — w miejsce „boga
w butelce"? Ich odpowiedzi zwykle nie wykraczająpoza ramy wyznaczone przez
psychologię
: „przystosowanie siędo społ
eczeństwa", „radzenie sobie", „lepsze
wyobraż , ż
enie o sobie" itd. Wydaje mi się e odpowiedzi te nie dotykająistoty
sprawy. Skoro możemy miećboga w butelce, a przez jakiśczas nawet samemu
byćbogiem, to dlaczego mielibyś
my zadowolićsięczymśtak marnym, jak
przystosowanie sięczy radzenie sobie? Kiedy jużzasmakujemy transcendencji,
nawet tej zł
udnej, nieł ćz powrotem na ziemię
atwo potem zejś .
To samo można powiedziećo doś
wiadczaniu boga w strzykawce, boga w
tabletce LSD lub boga w rozwiązł
ym czy perwersyjnym seksie. Mogąone być
szkodliwe zarówno dla ciał
a, jak i duszy, lecz dostarczająintensywnych przeż
yć,
które trudno znaleźćw życiu codziennym. Nie wyobrażajcie sobie (mówięmoim
studentom, przyszł ecznej i psychologom), że wasza
ym pracownikom opieki społ
opieka i troska ł
atwo zastąpi wspólnotęz tymi bogami — nawet jeś
li sąto tylko
bogowie pogańscy.
NOWE „JA"
ż
Jednym z celów tej ksiąki jest wyraźne oddzielenie chrześ
cijaństwa od jego
na bardzo ł
psychologicznych imitacji. Zwykle imitacjęmoż atwo wykryćpoprzez porównanie
jej z oryginał , ż
em. Możemy wówczas zobaczyć e jest ona wykonana z tańszego materiał
ui
nie tak solidnie zmontowana. Jeś u, ł
li jednak nie mamy pod rękąoryginał atwo nam można
wmówić, ż
e imitacja nie jest czymśgorszym. Czasami chrześ
cijanie zapominają, o co w
ogóle chodzi w chrześ
cijaństwie i zaczynają akceptować substytuty, które można
wyprodukowaćniż
szym kosztem, i które zdająsięspeł
niaćte same funkcje, co oryginał
.
Aktualnym tego przykł
adem jest korzystanie przez chrześ
cijan z kursów etyki,
opracowanych przez psychologów ś
wieckich. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie dwa
najbardziej popularne kursy to metoda polegają
ca na „porzą
dkowaniu wartoś
ci" oraz metoda
polegają
ca na „rozważ
aniach moralnych". Nauczyciele korzystają
cy z tych kursów mają
uł
atwione zadanie dzięki istnieniu gotowych zestawów do nauczania, licznych materiał
ów
stymulujących, oraz — rzecz jasna — dzię
ki stempelkowi psychologii naukowej.
Metody te zyskał ćnie tylko w szkoł
y ogromnąpopularnoś ach publicznych, lecz także
chrześ , że niektóre kursy religii proponująje jako pewniejszy
cijańskich. Wydaje się
przewodnik po moralnoś ćPrzykazań. Jednak inni chrześ
ci niżmodlitwa lub Dziesię cijanie,
wraz z konserwatywnymi ż
ydami, skrytykowali owe kursy jako z natury antyreligijne.
KTO MA RACJĘ?
ŻYCIE TO OPOWIEŚĆ
ROLA, KTÓRĄODGRYWAMY
Nie powinniś , że na każdym etapie wę
my sięjednak spodziewać drówki bę
dziemy w stanie
en sens naszego życia. To z kolei wcale nie oznacza, ż
dostrzec peł e ż
ycie jest sensu
pozbawione. Coś
, co przytrafił
o siębohaterowi opowiadania na stronie 51. moż
e nie miećdla
niego ż
adnego sensu, lecz my, czytelnicy, znają
c róż
ne elementy i wą
tki opowiadania, pewien
ad thriller Eye ofthe Needle (Ucho
sens w tym wszystkim dostrzegamy. Weźmy na przykł
igielne). Akcja powieś
ci rozwija sięw róż
nych kierunkach, przeskakują
c z jednego wątku na
drugi. Oto nazistowski szpieg, który odkryłplany lą
dowania aliantów w Normandii; oto
oficer brytyjskiego wywiadu, który stara siępokrzyżowaćmu plany; oto mł
ode nieudane
żeństwo, wiodą
mał ce pozornie bezsensowne życie na wyspie, poł
ożonej na Morzu
Pół
nocnym. Widzimy jak różne nitki opowiadania najpierw powoli, a potem coraz szybciej
schodząsięku sobie. Widzimy, jakąrolęodgrywa każ
da postać. Lecz kobieta z wyspy do
samego końca nie ma poję
cia, jakie znaczenie ma rola, którąodgrywa. Mał
o tego, prawie
przez cał dzi, że ż
y czas są ycie ma coraz mniejszy sens, i ż
e coraz mniej sięw nim dzieje.
Mimo to, ostatecznie okazuje się, że jej rola był
a najważ
niejsza ze wszystkich. Historia jej
życia przecina sięz ż
yciorysami milionów Europejczyków i Brytyjczyków.
Kiedy czytamy tego typu historię
, mamy ochotępowiedzieć
: „Gdybym tylko mógłodegrać
podobnie waż
nąrolę
, wówczas wszystko inne był , że
oby czegośwarte". Ale kto powiedział
tak nie jest? Jeś
li jesteś ,ż
my dopiero na stronie 51., to nie możemy oczekiwać e dostrzeż
emy
wszystkie nitki naszej opowieś
ci. Nie możemy wiedzieć
, co z niej wyniknie, ani w peł
ni
zrozumieć
, jakąrolędotychczas w niej odgrywaliś , ż
my. Może sięokazać e rola ta był
a
decydująca.
cijaństwo mówi nam, że każdy z nas odgrywa niezastą
Chrześ pionąrolęw kosmicznym
dramacie, w opowieś
ci, której pewne nitki zbiegająsiędopiero w wiecznoś
ci. W takiej
opowieś
ci wszystko, co robimy, ma nieskończone znaczenie. Lecz nawet nie-chrześ
cijanie
oraz ludzie żyją cijańskich zawsze mieli owo poczucie, ż
cy w czasach przedchrześ e ż
ycie
kreś ć. Wszyscy oni wierzyli, ż
li pewnąopowieś e najlepszązachętądo postępowania zgodnie
z moralnymi nakazami jest owo prześ ś
wiadczenie, iżstanowimy częćopowieś
ci, która
rozpoczyna sięprzed nami i toczy siędalej po naszej ś
mierci, lecz moż
emy miećwpł
yw na jej
zakończenie.
Waż
ne jest zatem, byś
my swąrolęodgrywali jak trzeba. W zależ
noś
ci od sytuacji może tu
chodzićo to, byś
my wywiązywali sięze swoich obowią
zków, albo nie okazywali emocji, lub
nie sprawiali zawodu innym. Jednak u podstaw tego wszystkiego tkwił
o przekonanie o
istnieniu pewnego trwającego procesu, na który wszystko to sięskł
ada. Aby nie był
o
nieporozumień: edukacja moralna nie kończył
a sięna tym, lecz jej podstawy zasadzał
y sięna
dzie, ż
poglą e aby byćczł
owiekiem z charakterem, trzeba byćpostaciązwią
zanąz konkretną
opowieś
cią
.
dźmy jednak, ż
Nie są ew ś
wiecie staroż
ytnym stanowisko to był
o zawsze powodem do
radoś ci smutne i tragiczne, i ś
ci. Istniejąbowiem opowieś wietnie zdawano sobie z tego
sprawę
. Wł
aściwe postę
powanie niczego jeszcze nie gwarantował
o: los mógłw każ
dej chwili
daćo sobie znaći odegraćw opowieś
ci swojąrolę
. Nawet to jednak wydawał
o sięludziom
ne niżpogląd, ż
bardziej znoś e życie nie jest jednym wielkim opowiadaniem.
, ż
Chociażja akurat wierzę e takie wyobrażenie o naszym życiu jest zasadniczo sł
uszne,
zwracam tu na nie uwagęjedynie jako na fakt psychologiczny. Oto co stwierdzamy, gdy
wracamy do czasów, kiedy czł
owiek nie wyobcowałsięjeszcze ze swojej natury. Daje temu
ś żny, uporczywy gł
wiadectwo potę os od Homera po Mallory'ego i czasy późniejsze. Jeś
li go
zlekceważ
ymy, nasza psychika bę
dzie zuboż
ała.
czesny ś
Współ wiat sądzi, ż
e stałsiędorosł ci. Kiedy ktośdąż
y i nie potrzebuje opowieś y
do niezależnoś
ci, podobnie jak duż ś
a częćnaszego społ , że
eczeństwa, może mu sięwydawać
opowieś
ci go tylko ograniczająi krę
pują
. Wł
asne „ja" wolimy traktowaćniejako „postaćw
opowieś
ci", lecz jako „postaćna wolnoś ą
ci", zainteresowanąwyłcznie swym wł
asnym
rozwojem. Do takiego wł
aśnie poglądu zachę
cająnas nowe kursy etyki, stworzone przez
psychologów.
Nie musimy się , ż
gaćdo genezy tego ruchu. Wystarczy powiedzieć e nowe rozwiązanie
zaproponowane przez psychologięwyszł
o od gwał
townego odwrócenia sięod przeszł
ości.
Choćuczniów miano zachę
caćdo myś ciach, postanowiono, że musząoni mieć
lenia o wartoś
wolny wybór. Zakazano wszelkiej indoktrynacji, ż
aden system wartoś
ci nie miałbyć
faworyzowany. Obowiązywał
a tolerancja w stosunku do innych punktów widzenia.
ć, podobnie jak tyle innych rzeczy, miał
Moralnoś a staćsięzależ
na od demokratycznego
procesu podejmowania decyzji.
Jestem pewien, że podejś
cie to jest wam znane. Przy porzą
dkowaniu wartoś
ci stosuje się
cąna tym, ż
zwykle strategię, polegają e ucznia prosi się
, aby podane wartoś
ci uporządkował
od najbardziej lubianych do najbardziej nielubianych. Chociażistniejąrozmaite warianty tej
ćsporo. To osobiste preferencje ucznia decydująostatecznie, co jest
metody, jest to i tak doś
dobre, a co zł
e.
Metoda polegają
ca na rozważ
aniach moralnych jest bardziej wyszukana: chociażnigdy nie
da siępowiedzieć
, co jest dobre, a co zł
e, moż
na sprawniej prowadzićrozważ
ania moralne,
by na końcu odkryćuniwersalne zasady etyczne. Ogólnie stosowanątechnikąjest tutaj
ć jedzenie, aby uratować swą
dyskutowanie dylematów moralnych: Czy wolno ukraś
gł cążonę
odują ? Czy pasaż cej ł
erom toną odzi ratunkowej wolno wyrzucićinnych za burtę?
Czy starsza siostra powinna kł
amać, aby ukryćprzed rodzicami nieposł
uszeństwo swej
mł
odszej siostry? Celem tego rodzaju dyskusji jest nakł
onienie uczniów do wyostrzenia
, że prowadzą
swych osądów moralnych. Należy dodać cego te dyskusje obowiązuje
ć: nauczyciel musi powstrzymaćsięod opowiadania siępo którejkolwiek ze stron.
neutralnoś
Podstawowąrzeczą
, którątu należy odnotowaćjest brak tego, co nasi przodkowie uważali
niejsze w edukacji moralnej. Mianowicie brak sugestii, że wiadomo co jest dobre, a
za najważ
co zł
e, brak treningu rozwijają
cego cnoty moralne, brak wzorów do naś
ladowania, wreszcie
brak opowieś ą
ci. Chociażzamierzam skoncentrowaćsięwyłcznie na dwóch ostatnich
spostrzeż
eniach, warto moż
e wymienićkilka wstę
pnych zarzutów.
WYMAZYWANIE PAMIĘCI
Przeobraż
ają
c sięw społ
eczeństwo psychologiczne, wykreowaliś
my nowy system wartoś
ci.
Sąto w wię
kszoś
ci wartoś
ci pł
ytkie i egoistyczne, i to one dominują
. Lecz nie to jest w tym
wszystkim najgorsze. Najbardziej niepokoi bardzo skuteczne tł
umienie wartoś
ci
alternatywnych. Trudno sobie przypomniećdawne wartoś
ci, a co dopiero przekazywaćje
innym.
Owo tł
umienie moż
liwe jest dzięki językowej manipulacji oraz tworzeniu nowych sł
ów.
Przypomnijcie sobie zwroty, które w ostatnim czasie wkradł
y siędo ję
zyka: „sprawnoś
ci
komunikacyjne", „radzenie sobie ze stresem", „rozwiązywanie konfliktów", „dział
anie w
grupie", „dynamika interpersonalna" itd. Od razu nasuwa siętu spostrzeżenie, ż
e — podobnie
jak nowomowa —ję
zyk taki jest wyjątkowo bezbarwny, a ponadto zagmatwany. W efekcie
zdaje sięsugerować: „Brakuje ci wiedzy, by to wszystko zrozumieć; lepiej pozwól nam się
tym zająć em, ż
". Stwierdził e tego rodzaju ję
zyk zawsze wywiera na mnie hipnotyczny
yw. „Proponowany program (brzdę
wpł k) jest syntezą(brzdęk) porządkowania wartoś
ci,
modyfikacji zachowania (brzdęk) i zastosowania modeli cybernetycznych (brzdę
k) do
owieka jako istoty przetwarzającej informacje (brzdęk-brzdęk)". Przeciętny
zrozumienia czł
czł
owiek nie wie, o co w tym wszystkim chodzi, ale ten, kto to mówi, zawsze sprawia
żbę
wrażenie pewnego siebie. I tak, wcią dąc w transie, kiwamy twierdząco gł
ową: „Tak, tak.
li sądzisz, ż
Jeś e tak powinniś
my postę
pować, zatem oczywiś
cie, zastosuj ten, no, model
cybernetyczny".
MANIPULOWANIE RZECZYWISTOŚCIĄ
Manipulowanie sł
owami, jak zauważ
yłOrwell, to równieżmanipulowanie rzeczywistoś
cią
.
Jeś
li okreś
lony czyn nazwiemy „morderstwem", przywoł
uje on na myś ć
l pewnąrzeczywistoś.
Jeś ćwydaje sięjużinna. Taki
li nazwiemy go „wolnym wyborem kobiety", rzeczywistoś
wł
aśnie wpł
yw na ję
zyk czę
sto wywierająnauki społ
eczne. Sł
owa nabierajązupeł
nie
odmiennego znaczenia. Czł
owiek, który nas napada, zostaje nazwany „ofiarą". Kobieta, która
porzuca rodzinę
, zostaje okreś
lona jako „odważna". O parze popeł
niają
cej cudzoł
óstwo, mówi
się, ż
e żyje w „otwartym" związku.
Sąto przykł ćraż
ady doś ącej manipulacji, choćmoże ona teżbyćbardziej subtelna. Weźmy
termin „doś
wiadczenie rodzicielskie". Wydaje sięon raczej nieszkodliwy. Czy aby na pewno?
owa matka i ojciec nasuwająsilne skojarzenia moralne i emocjonalne. Świadcząone o
Sł
ś
wiecie, na który skł
adająsięwięzi rodzinne, wymagania, wspólne cele i wzajemna mił
ość
.
Przed oczami mamy niemowlęta w plecionych koszach, rodzinne kolacje, wieszanie bombek
choinkowych, pomoc przy odrabianiu lekcji, nie wchodzenie ojcu w drogępodczas rozliczeń
podatkowych. Jakie obrazy przywodzi na myś
l „doś
wiadczenie rodzicielskie"? Z jakimi
obrazami ma sięono kojarzyć
?
Podejrzewam, ż
e z żadnymi. Sł
owa matka i ojciec przypominająnam, czym powinna być
rodzina oraz ż
e bez niej czegośw nas brakuje. Nie jest to jednak modny pogląd. W ś
wiecie
nauk społ
ecznych niezależ
na jednostka jest nadrzę
dna w stosunku do rodziny. Tak więc
wybiera siętermin „doś
wiadczenie rodzicielskie". Jest on bardziej abstrakcyjny i nie rodzi
skojarzeńz silnymi wię
zami emocjonalnymi. Jest to takie samo „doś
wiadczenie" jak każde
inne, które chcemy przeż
yćna swej drodze do urzeczywistnienia się. Nie ma w nim nic
ostatecznego.
Aby wesprzećideęniezależ
noś
ci jednostki, należ
y zapomniećo dawnych poję
ciach i
lojalnoś dy, ż
ciach. Dawne poglą niejsza, że dzieci powinny być
e rodzina jest najważ
uszne lub ż
posł e rodzina powinna siętrzymaćrazem, musząstracićna aktualnoś
ci. Jednak
aby osią ćten cel, ję
gną zykowi należ
y nadawaćformy, które będązrozumiał ącznie dla
e wył
, że poczujemy sięniedouczeni, a więc staniemy siębardziej
ekspertów; formy, które sprawią
podatni na ingerencję. Wię ćz nas mniej więcej wie jak wychowywaćdzieci, lecz czym
kszoś
jest „doś
wiadczenie rodzicielskie"?
Podobne terminy można uznaćjedynie za stadium przejś
ciowe. Kiedy już„doś
wiadczenie
rodzicielskie" speł
ni swoje zadanie i rozmiękczy tkankęspoł
eczną
, co bę
dzie nastę
pne?
„Doś
wiadczenie typu dorosł
y-potomstwo?" „Związek pomię
dzy reprodukującym a
, że nie waż
reprodukowanym?" Nie ma sensu mówić ne, jakich sł
ów sięużywa. To ogromnie
ważne. Spróbujcie sobie wyobrazićś
wiat, w którym do ludzi zwracano by sięza pomocą
numerów.
OSŁABIANIE LOJALNOŚCI
, przede wszystkim dlatego, ż
Sytuacja zakrawa na ironię e chociaż społ
eczeństwo
psychologiczne operuje ję
zykiem wolnoś
ci, jest ono gotowe stosowaćtakie same metody jak
w państwie policyjnym. Najwię
ksze zł u totalitarnego polega na tym, ż
o umysł e chce on
zniszczyćwszelkie szczególne wię
zy uczućlub wiernoś
ci, na przykł
ad takie, które istnieją
dzy męż
pomię em i ż
onąlub pomię
dzy rodzicami i dzieć
mi, ponieważtego rodzaju lojalnoś
ci
zagrażajątej jedynej, która sięliczy, — wiernoś
ci wobec Wielkiego Brata. To w takiej
wł
aśnie atmosferze dzieci dobrowolnie donoszątajnej policji na swoich rodziców.
Społ żyćdo osł
eczeństwo psychologiczne zdaje sięrównieżdą abienia lojalnoś
ci. Ma się
rozumieć
, dzieje sięto w imięosobistej niezależnoś
ci, choćrezultat jest podobny. Rzecz w
tym, ż
e rozpad naturalnych grup społ
ecznych zwykle zwiastuje nadejś
cie mniejszej, a nie
ci. Cechącharakterystycznąpaństw totalitarnych jest to, że rodzinę
większej, wolnoś , parafię
lub samorząd lokalny uważ
ająza cośniepotrzebnego. Chodzi im przede wszystkim o to, by
wyswobodzićjednostkęz jej lokalnych wię
zów. Dlatego do nadmiernego indywidualizmu
należy podchodzićz takąsamąnieufnoś
cią, jak do kolektywizmu. Jedno prowadzi do
drugiego. Uchodzą
c przed natrę
tnąrodzinąi wś
cibskimi parafianami, zwróć
my uwagę
, ku
czemu sięprzybliż
amy.
Jeś żymy ku większemu indywidualizmowi niżten, którym sięobecnie cieszymy,
li dą
idziemy w zł ą
ym kierunku. Błd ten jest jednak trudny do naprawienia, a to przede wszystkim
dlatego, ż
e trudno go zauważyć
. Jak jużwskazywał
em, udaje nam siędostrzec tylko to, do
czego sięodnosządostępne nam sł
owa i poję
cia. Jeś
li swąuwagękierujemy w miejsce
wypeł
nione krzykiem i hasł
ami, możemy nie zauważ
yć, że w innym miejscu niepostrzeż
enie
ł
zniknęo coś
, co jest bardzo waż
ne. W jednym końcu pokoju ktośpowoduje zamieszanie, gdy
tymczasem w drugim końcu jego wspólnik ulatnia sięz cał
ym srebrem.
Podobnie jest z językiem. Ję
zyk okreś
la fakty, które obserwujemy. Jeś
li pewne sł
owa
ycia, oznacza to, ż
wychodząz uż e równieżpewne fakty uchodząnaszej uwagi. Takie na
przykł
ad sł
owa, jak mę ć, honor, ś
stwo, szlachetnoś wię ć, niewinnoś
toś ćlub czystoś
ć
wprawdzie wciążistnieją , że używa sięich gł
, jednak wydaje się ównie w czasie przeszł
ym,
tak jakby fakty, do których sięone odnoszą
, był
y reliktami jakiejśzamierzchł
ej historii.
Sł
owa takie rzadko —jeś
li w ogóle — pojawiająsięw ję
zyku używanym przez specjalistów
w dziedzinie nauk społ
ecznych lub przez media. Został
y one zepchnięte na boczny tor przez
inne sł
owa, bardziej „na czasie". Każ
de sł
owo cnota, które dostanie siędo druku wypierane
ów typu potrzeba, naturalny bą
jest przez sto sł dźseksualny.
Technika ta zawdzię ćchyba gł
cza swąskutecznoś ównie temu, ż
e wyklucza ona jaką
kolwiek
konfrontację
. Nie zaprzecza ona istnieniu pewnych faktów. Po prostu omija je, tak jak
, w wyniku czego ludzie po jakimśczasie zapominają, ż
autostrada omija wioskę e wioska taka
w ogóle istnieje.
CHRZEŚCIJAŃSKA OPOWIEŚĆ
Nie zapominajmy, że ś
wiat to nie tylko psychologiczne autostrady. Zwł
aszcza
chrześ
cijanie nie powinni o tym zapominać
. Chrześ ć to najbardziej
cijańska opowieś
zadziwiająca wersja rzeczywistoś
ci, jakąkiedykolwiek sobie wyobrażano. W zestawieniu z
gi rachunkowe. Tylko ktośabsolutnie pewien, ż
niąwszystkie inne to monografie i księ e jest
ona jedynie mitem, zamienił ćoferowanąprzez społ
by jąna kiepskąopowieś eczeństwo
psychologiczne. Mimo to, specjaliś
ci w dziedzinie nauk społ
ecznych oraz ich popularyzatorzy
nadzwyczaj skutecznie sprawili, że chrześ , że wielu
cijanie zapomnieli. Wydaje się
nominalnych chrześ
cijan pogodził
o się z myś
lą, iż ciekawiej jest być „osobą" niż
spadkobiercąkrólestwa przygotowywanego dla nich od począ
tku dziejów. Ich sytuacja
przypomina poł cych w Podziemnym Świecie z powieś
ożenie dzieci przebywają ci Lewisa.
Bezbarwny ś
wiat psychologicznych idei niemal zastąpiłim wspaniał
ości nieba i ziemi.
Wiele jest rzeczy, które ś
wiat laicko-psychologiczny chciał ćz naszych umysł
by usuną ów.
Skoncentrujmy sięna jednej z nich. Pomocna tu bę
dzie historia Odyseusza, ponieważw tej
konkretnie sprawie jedziemy z nim (przepraszam za wyrażenie) na tym samym wózku. Tak
jak Odyseusz, zachę
cani jesteś ne, ż
my do tego, by osiedlićsięna wyspie Kirke (nieważ ew
naszym przypadku bardziej przypomina ona OrwellowskąOceanię
) i zapomnieć. I na dziwną
,
choćmożliwądo przewidzenia ironięzakrawa fakt, że zachę
ca sięnas również, byś
my
adnie o tym samym: ż
zapomnieli dokł e jesteś
my tuł
aczami poszukującymi swej ojczyzny.
TUŁACZE?
Zastanówmy sięnad nastę
pują
cymi faktami. Mówią
c fakty, mam na myś
li pewne
przeż
ycia wspólne nam wszystkim. Prawie każdy z nas przeżyłkiedyśchwilę
, kiedy był
przekonany (lub tylko odnosiłniepokoją enie), że nie czuje sięna tym ś
ce wraż wiecie cał
kiem
u siebie. Przytrafia sięto nam nawet, gdy jesteś
my u siebie w domu, i nawet gdy dom ten jest
najbardziej przytulnym miejscem na ś
wiecie. Myś
lę, ż
e wszyscy wiedzą, co mam na myś
li.
Wraż
enia tego można doznaćna dwa sposoby: wrażenie negatywne, jakiego doznajemy
wszyscy, gdy brakuje nam czegośważnego, czego nie moż
emy do końca okreś
lić
; oraz
wrażenie pozytywne, kiedy bez jakiegokolwiek powodu czujemy, ż
e czeka gdzieśna nas coś
bardzo waż
nego. Sens pierwszego oddaje fragment listu Charlesa Dickensa do przyjaciela.
Znajdują
cy sięu szczytu kariery Dickens pisał
: „Dlaczego teraz, gdy jestem w zł
ym nastroju,
zawsze odnoszędruzgocą enie, że ominę
ce wraż ł ś
o mnie jakieśjedno szczęcie, ż
e nie
zawarł
em jakiejśjednej przyjaź
ni lub znajomoś
ci?" Huxley zaśpisał
: „Prędzej czy póź
niej
pytamy nawet Beethovena, nawet Szekspira: «I to ma byćwszystko?»"
Pozytywny aspekt tego pragnienia najlepiej opisałLewis. Nazwałto „nienasyconą
tę
sknotą
".
Ta rzecz nigdy jednak nie stał
a siętwoją
. Wszystko co kiedykolwiek owł ł
adnę ę
o głboko
twojąduszą
, był
o jedynie jej niejasnym przeczuciem, nę
cącym przebł
yskiem, nigdy nie
dotrzymanąobietnicą
, echem zamierają
cym w chwili dotarcia do twoich uszu. Ale gdyby
miał
a sięrzeczywiś
cie objawić— gdyby doszł
o ciękiedyśtakie echo, które jużnie zamiera,
lecz urasta w sam dź
wię byśje od razu. Bez ż
k — poznał adnej moż
liwoś
ci pową
tpiewania
powiedział
byś em stworzony" .
: „To jest wreszcie to, do czego został
ć, o której mówi Lewis to nie radoś
Radoś ćspeł ć
nienia czy zaspokojenia, lecz raczej radoś
niespeł
nienia: przebł ćz kraju, którego nigdy nie odwiedziliś
ysk czegośw oddali, „wieś my".
Cokolwiek to jest, znika skoro tylko zostanie odnalezione. A jednak obarcza nas poczuciem,
że jesteś
my wygnańcami. Nasza amnezja na chwilęustę
puje. Gdziekolwiek jest nasz dom,
czujemy, ż
e jeszcze go nie odnaleź
liś
my. I co dziwne, jesteś
my z tego zadowoleni.
PRAGNIENIE, KTÓRE NIE ZOSTANIE ZASPOKOJONE
ś
Częciąsamej istoty natury ludzkiej jest pragnienie, którego nie zaspokoi żadne naturalne
ś
szczęcie, i w porównaniu z którym wszelkie inne pragnienia wydająsięmał
o istotne.
Pozostajemy w przekonaniu, ż ę
e cokolwiek mamy, to jeszcze nie jest to. Gdzieśgłboko,
zamiast wewnę
trznej harmonii, którądostrzegająniektórzy psychologowie, odnajdujemy
ą
rażce braki: cał
a nasza natura zdaje sięczegośwyczekiwać
, do czegośgotować.
Otóżto. Przeżyliś
cie cośtakiego. I nie trzeba byćchrześ
cijaninem, a nawet deistą
, aby to
yć. Św. Augustyn doś
przeż wiadczyłtego na dł
ugo przed swym nawróceniem. Podobnie
Lewis. Mał
o tego, Lewis zaciekle walczyłz myś
lą, że źródł
o jego tę
sknoty i Bóg w uję
ciu
tradycyjnej religii mogąbyćjednym i tym samym. O swym „poszukiwaniu Boga" Lewis
powiedział
: „Równie dobrze moż
na by mówićo poszukiwaniu kota przez mysz".
Sprawa jest o tyle istotna, że przenosi owo przeż
ycie w sferęzjawisk naturalnych. Zalicza
sięono do kategorii danych, jest faktem dotyczą
cym natury ludzkiej — czymś
, co powinno
byćprzedmiotem badańi sprawozdańpsychologów. Na ogółjednak tak sięnie dzieje.
na go dopasowaćdo ż
Dlaczego? Ponieważnie moż adnej z istnieją
cych kategorii. Nie ma
drugiego podobnego pragnienia lub potrzeby. Wszystkie inne moż
na nazwać, pogrupowaći
wytł
umaczyć ćcoś
, można wreszcie znaleź , co te potrzeby należycie zaspokoi. W tym
przypadku jest jednak inaczej. Psycholog zmuszony jest zatem wykonaćobjazd wokółtego
tejemniczego obszaru naszych doś
wiadczeń, jak gdyby on w ogóle nie istniał
.
Druga taktyka polega na zredukowaniu danych do skali umoż
liwiającej ich opracowanie.
Kiedy psychologowie nie znajdująwytł
umaczenia dla jakiegośzjawiska, czę
sto próbują
dopasować je do kategorii, którąmożna objaś
nić
. Nie powinniś
my się dziwić
, jeś
li
analizowane zjawisko trochęprzy tym ucierpi. Przypomina to wpychanie buta numer 12 do
pudł
a przeznaczonego dla butów numer 4 lub wciskanie rajskiego ptaka do klatki
przeznaczonej dla kanarka. Kiedy go wepchniemy do ś
rodka, przestanie wyglą
daćjak rajski
ptak.
Zatem, gdy społ
eczeństwo psychologiczne dobierze siędo naszych tę
sknot, bę
dzie starał
o
sięwytł
umaczyćje przy pomocy czegoś , że potrafi) zrozumieć
, co potrafi (lub wydaje mu się ,
na przykł
ad przy pomocy popędu pł
ciowego. Owa tęsknota, powiedzą
, to sublimacja twojej
potrzeby seksu. Albo ż
e ojczyzna, której szukasz to ł
ono twojej matki. Jest ono symbolem
twojej potrzeby bezpieczeństwa.
Jest to taktyka zastosowana przez KrólowąPodziemia: „Widzieliś
cie koty, a teraz chcecie,
żeby istniałjakiświę
kszy, lepszy kot, który będzie sięnazywałLWEM. (...) Widzieliś
cie
lampy, no i wyobraziliś świę
cie sobie jaką kszą
, lepsząlampę, i nazwaliś
cie jąSŁOŃCEM (...)
Lampa istnieje naprawdę— SŁOŃCE jest tylko marzeniem, dziecinnąbajką
".
ŚWIAT ZREDUKOWANY
BOHATER OPOWIEŚCI
cie mylić. Na pierwszy rzut oka ś
Pozory mogąoczywiś wiat laicki często zdaje sięobiecywać
więcej niżś
wiat nadprzyrodzony. Przyznajęz niepokojem, ż
e Koś
cioł
y czasem godząsięna
to, by w ich rytuałwkradał
a siędrętwota. Jednak w Biblii tej drę
twoty nie ma. Jeś
li się
przyjrzećżyciu Chrystusa, przedstawionemu w Ewangelii, moż
na tam znaleźćbynajmniej nie
to, czego sięspodziewamy, przeczytawszy wszystko prócz samej Ewangelii. W jakiśsposób
rozpowszechniłsiępogląd, ż
e Nowy Testament to gł ćo mił
ównie opowieś osierdziu i
ł ci, że misjąChrystusa był
agodnoś o nauczanie o pokoju, mił
ości i braterstwie. Nie znajduje to
mie ś
jednak potwierdzenia w Piś więtym. Owszem, zawiera ono przesł
anie pokoju i
ś
braterstwa, lecz nie jest to najważniejsze ani najczęciej powtarzane przesł
anie. Po pierwsze,
przesł
anie mił
oś o dla starożytnego ś
ci i pokoju nie był wiata niczym nowym. Nie mogł
o być
uważane za jaką
kolwiek ewangelię
, gdyżsł
owo to zakł
ada istnienie pewnej „nowiny". Po
oby, że uważ
drugie, w stosunku Chrystusa do samego siebie nie ma nic, co sugerował ałOn
siebie przede wszystkim za nauczyciela.
Wszystko wskazuje na to, że Jezus widziałw sobie kogoś
, kto ma do wykonania pewne
zadanie. Niewiele sięono różnił
o od poszukiwań prowadzonych przez greckiego lub
onni sądopatrywaćsięw ż
rzymskiego herosa. Ci, którzy skł yciu Chrystusa podobieństw do
innych wielkich nauczycieli jak Sokrates czy Budda, nie rozumieją— o dziwo — istoty
oby porównanie Jego życia z historiąEneasza lub,
sprawy. Zamiast tego, trafniejsze był
ni Odysei należ
jeszcze lepiej, z historiąOdyseusza. Końcowe pieś ądo najbardziej porusza-
ją
cych w cał
ej historii literatury. Dlaczego? Ponieważjest to romans, mówią
cy o powrocie po
dł
ugiej nieobecnoś
ci. Prawowity król powraca do swej prawdziwej ojczyzny. Gromadzi
wokółsiebie niewielkągrupę
, zł
ożonąz czł
onków rodziny i sł
użby, i w odpowiednim
, dom i ż
momencie uderza w zdradzieckich zalotników, aby odzyskaćswąziemię onę
. Warto
zauważ
yć, że Odyseusz nie od razu zostaje rozpoznany przez swąrodzinę
; zanim jąsobie
nych znaków, ż
zjedna, musi jąnajpierw przekonaćprzy pomocy róż e to on jest prawdziwym
panem, prawdziwym ojcem i prawdziwym męż
em. Powrót ten jest przeznaczeniem Odysa i
każ
dy etap jego wę
drówki prowadzi do tego punktu kulminacyjnego.
Pod wzglę
dem stylu Ewangelie w ogóle nie przypominająmitologii. Czyta sięje jak dzieł
a
historyczne. Jednak pod wzglę
dem treś sze sąone tematowi Odysei i Eneidy niż
ci bliż
rozważ
aniom Sokratesa, Platona, Arystotelesa, Buddy czy jakiegokolwiek innego
staroż
ytnego nauczyciela. Niezależ ćczy nie, tak
nie od tego, czy wierzymy w tęopowieś
wł
aśnie powinniś
my jąodczytywać
, jeś
li trzymamy sięzdroworozsą
dkowych regułanalizy
ćprzygodowa, epos: Król wraca, by odzyskaćto, co jest
tekstu. Co to za historia? Opowieś
Jego. Daje do zrozumienia, ż
e jest oblubieńcem. Cośjest Mu przeznaczone: musi sięudaćdo
Jerozolimy, aby mogł
o sięspeł
nićproroctwo; musi wypićcośz jakiegośkielicha. Cał
a Jego
wę
drówka prowadzi do przeznaczonego mu punktu kulminacyjnego. Przedtem jednak
gromadzi wokółsiebie niewielkągrupęwyznawców, którzy rozpoznająznaki ś
wiadczą
ce o
tym, że to On jest królem. Aby przywrócićswym zwolennikom prawdziwąojczyznę
, musi
naprawićpewien pradawny kosmiczny grzech. Cenąjest Jego ż
ycie — i cenętępł
aci.
Ewangelia ukazuje nam portret czł
owieka, który dobrze wie, czego chce i co ma robić
,i
który nie da sięzawrócićz obranej drogi. Przyszedłodzyskaćto, co należ
y do Niego i biada
zdradzieckim zalotnikom, którzy nie chcądopuś
cićdo Jego powrotu. Jego przeznaczenie jest
przesą
dzone. I — cóżza lekkomyś
lna zuchwał
ość— chce On wszystkich innych pocią
gnąć
za sobąku temu przeznaczeniu.
Cał ćpeł
a opowieś na jest takich zdarzeń. Osobie czytają
cej Ewangeliępo raz pierwszy, nie
mającej wyrobionego zdania na temat chrześ
cijaństwa, nigdy by nie przyszł owy, że ma
o do gł
do czynienia z ł
agodnie usposobionym filozofem, wyraż
ają
cym swe przekonania w formie
peł
nych zastrzeż
eńopinii. Wrę
cz przeciwnie, to, co ów czł
owiek mówi, zdaje sięrównie
nierozważne jak to, co robi. Jest to język herosów, czasami przebiegł
y jak u Odyseusza,
czasami odważ
ny jak u Achillesa. Czł
owiek ten ma skł
onnoś
ci do nazywania ludzi
„gł
upcami" lub „obł
udnikami". Ucieka siędo nieprawdopodobnych metafor, jak choćby ta o
ądzie przechodzącym przez ucho igielne. Nadmiernie sięcheł
wielbł pi: „Zburzcie tęś
wią
ty-
nię ś
, a Ja w trzech dniach wzniosęjąna nowo". Udziela kąliwych upomnień: „Tak otę
piał
y
macie umysł
? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie sł
yszycie?" Poza tym mówi
swoim zwolennikom, ż
e nie sąz tego ś ce rzeczy: wywy-
wiata. Obiecuje im zdumiewają
ższenie, chwał
ęi domy w innym królestwie.
W tej sugestii, że cośznajduje siędalej i wyżej, znajdujemy echo przeż
ywanej przez nas
sknoty. Potwierdza to nasze podejrzenie, że wskutek jakiegoś
niezaspokojonej tę
nieporozumienia czy niefortunnego wypadku ż
yjemy w obcym nam ś
wiecie, w którym, nieza-
leż
nie od starań, nigdy nie czujemy sięcał ę
kiem u siebie. Gdzieśgłbiej niżsię
gamy w swym
poszukiwaniu zadowolenia, tużprzed pragnieniem samospeł
nienia, cichy, lecz uporczywy
os szepcze, że pewnego dnia bę
gł dziemy musieli zarzucićna plecy toboł
ek i udaćsięw
poszukiwaniu naszej ojczyzny.
ROZPROSZENIE MGŁY
ę
Kiedy rozproszymy mgł, wydaje się, że tylko taki mamy wybór. I choć
, ogólnie rzecz
biorą
c, prawdąjest, iżstojąc w obliczu jednoznacznego wyboru, ludzie idąza gł
osem lepszej
strony swojej natury, to jednoznaczny wybór nie jest czymśpowszechnie spotykanym, nato-
miast żargon owszem. Moż
na by oczekiwać, ż
e w obliczu wyboru pomiędzy psychologią
,
czesnym stoicyzmem, który nam mówi, ż
współ e pragniemy zbyt wiele, a Ewangelią, która
mówi, ż
e jeś
li w ogóle czegośpragniemy, to pragniemy zbyt mał
o, góręweź
mie lepsza strona
ż
naszej natury. Jednak nawet nasze instynktowne dąenie do prawdy i pię
kna moż
e nas
oszukać
, jeś
li pół
prawdy przywdziewająszaty specjalistycznej wiedzy i udajądostawców
wszystkiego, co dobre.
Na koniec wróć
my do punktu wyjś
cia. Mł
ody królewicz, dwoje dzieci oraz ich towarzysz,
Bł
otosmę
tek, niemal wyzbyli sięzarówno swych lepszych odruchów, jak i wspomnieńna
rzecz chł
odnego i kojącego racjonalizmu Królowej Podziemia. Aby nie ulec temu urokowi,
Bł
otosmę
tek, proste, lecz zdrowo myś
lące stworzenie, wsadza nogędo kominka:
— Jedno sł
ówko. Pani — rzekłwracają
c od kominka i kuleją
c przy tym z bólu. — Jedno
stówko. Wszystko, co powiedział
aś, jest prawdziwe, i wcale bym sięnie dziwił
. Taki już
jestem, ż
e lubięwiedziećnajgorsze, a wtedy staram sięzachowaćtwarz, jak potrafię
. Nie
bę
dęwię
c zaprzeczałtemu, co powiedział
aś. Ale mimo to trzeba jeszcze powiedziećjedno.
ć
Przypuśmy, ż
e my naprawdętylko wyś
niliś
my albo wymyś
liliś
my sobie te wszystkie
rzeczy: drzewa i trawę
, sł
oń ż
ce i księ ć
yc, gwiazdy i samego Aslana. Przypuśmy, ż
e tak jest.
Ale jeś ,ż
li tak, to mogętylko powiedzieć lone rzeczy wydająmi sięo wiele
e te wymyś
bardziej waż ć
ne niżtamte prawdziwe. Przypuśmy, ż
e ta wielka czarna dziura, twoje króle-
stwo, JEST prawdziwym ś
wiatem. No cóż ,ż
, muszęwyznać e to bardzo ż
ałosny ś
wiat. To
bardzo zabawne, kiedy sięo tym pomyś
li. Jeś
li masz rację
, to jesteś
my tylko dzieć
mi, które
sobie wymyś
lił
y zabawę
. Ale czworo bawią
cych sięw to dzieci moż
e stworzyćfantastyczny
ś
wiat, który sprawia, ż
e twój prawdziwy ś
wiat staje siępusty. Dlatego zamierzam pozostać
przy tym ś li nie ma ż
wiecie z zabawy. Jestem po stronie Aslana, nawet jeś adnego Aslana.
Chcęż
yćjak Narnijczyk, tak jak potrafię li nie ma ż
, nawet jeś adnej Narnii.
W tym momencie dzieci, które pod wpł
ywem sł
ów Królowej znajdująsięw coraz
ę
głbszym stanie zamroczenia, podbiegajądo Bł
otosmę
tka i zaczynająuciekać
. Nawet dzieci
ćod zł
potrafiąodróżnićdobrąopowieś ej.
ROZDZIAŁX
Sacrum i profanum
Bóg wzbudzają
cy trwogę
Psychologia a „sacrum”
Trzy nawyki myś
lowe
UTRATA „SACRUM"
Wszystko to ś
wiadczy o istnieniu jakiegośducha, który zostałdziśutracony lub poniż
ony.
Jednak to, ż
e współ a poczucie sacrum nie oznacza, że cał
czesna epoka utracił kowicie
zapomniał
a o Bogu, ponieważnawet bezkompromisowy zwolennik laicyzmu moż żw
e wcią
cośniejasno wierzyć. Oznacza to raczej, ż
e zapomniano o tym, kim jest Bóg oraz jak
przytł ca jest Jego natura. Świecki umysłnie zawsze uważa, że trzeba koniecznie
aczają
zaprzeczyćistnieniu Boga, zawsze jednak musi Go zredukowaćdo wygodnych dla siebie roz-
miarów. Nade wszystko musi to byćBóg, z którym można sobie poradzić
, który nas nie
obserwuje ani nie osą
dza.
Na przykł
ad, pokazywany niedawno popularny film przedstawia Boga jako starszego pana
palą
cego cygara, którego plany dotyczące ludzkoś
ci nie zawierająnic, co mogł
oby być
obraź
liwe dla czytelnika „New York Timesa". Inny cieszący siępopularnoś
ciąfilm to parodia
życia Chrystusa. Wystawiany aktualnie musical wyś
miewa ukrzyżowanie. Moż
na by to
wszystko ł
atwo okreś nierstwa, jednak odnosi sięwrażenie, ż
lićmianem bluź e twórcy tych
filmów (wspomniany musical to inna historia) prawie nie zdająsobie sprawy, ż
e w ogóle
istnieje cośtakiego jak bluź
nierstwo. Aby byćbluźniercąw prawdziwym tego sł
owa
, że pewne rzeczy sąś
znaczeniu, trzeba najpierw uznać , że
więte. I nie ma sensu oczekiwać
, czym jest absolutna ś
twórcy tych filmów zrozumieją wię ć
toś, jeś
li nie poję
li jeszcze tak
ć, jak dobry i zł
prostych poję y lub stosowny i niestosowny.
W widowiskach tych najbardziej szokuje fakt, że publicznoś
ćprzyjmuje je z taką
oboję
tnoś
cią
. Moż
na by pomyś , że Bóg stałsięoswojonym zwierzęciem, wyprowadzanym
leć
ćniebezpieczna postawa. Przychodzą
z klatki i wystawianym na pokaz ku naszej uciesze. Doś
tu na myś
l turyś
ci zwiedzają
cy Park Yellowstone, którzy każ
dego roku zostajątam
ce, ż
pokiereszowani, ponieważnie zwracająuwagi na znaki informują e niedźwiedzie nie są
oswojone.
ROZUMIENIE „SACRUM"
Dla ś
wieckiego umysł
u nic nie jest tajemnicze, nic nie budzi lę
ku, nie ma rzeczy, której nie
moż
na by skomercjalizować
. Czym innym jednak jest o tym mówić
, a czym innym mieć
ś ć, jak do tego doszł
wiadomoś my poczucie sacrum,
o. Aby zrozumiećdlaczego utraciliś
ćsakralną
musimy lepiej zrozumiećrzeczywistoś .
ćsakralna to rzeczywistoś
l. Rzeczywistoś ćabsolutna, wokółktórej skupia sięreszta życia.
Bez niej nie był
oby stał
ego punktu odniesienia, pozwalającego ustalić
, czy cośznajduje się
wyż
ej czy niż
ej, czy jest lepsze czy gorsze. Bez niej wszystko był
oby wzglę
dne. Wszystko
pogrąż
yłoby sięw mdł
ej jednorodnoś
ci. To zdarzenie znaczył
oby nie więcej niżtamto, to
miejsce nie wię cej niżpoprzedni. Brak sacrum oznacza stan
cej niżtamto, ten dzieńnie wię
cał
kowitej i jał
owej równoś
ci, w której nie istnieje nic szczególnego.
Aby to zrozumieć
, wyobraźcie sobie miasto zbudowane wokółcentralnego placu, na
ś
rodku którego znajduje się wspaniał
y budynek publiczny. Teraz wyobraź
cie sobie
rozchodzące sięstą
d promieniś
cie bulwary oraz poł
ożone wzdł
użnich mniejsze place i ronda.
Budynki tego miasta sąróż
nej wielkoś
ci i reprezentująróżne style architektoniczne, lecz
każ
dy zachowuje pewnąrelacjęwzglę
dem znajdują
cego sięnajbliżej niego parku lub ronda,
jak równieżplacu centralnego. Moż
e nie mieszkacie w najlepszym domu, lecz zawsze bę
dzie
dem szczególny, choćby dlatego, ż
on pod jakimśwzglę e znajduje sięw pewnej relacji do
miejsc, które sąszczególne. Nastę
pnie wyobraź
my sobie miasto pozbawione punktu
centralnego, które tworząniezliczone kwartał
y identycznych budynków: każ
dy kwartałma tę
ć, każ
samąwielkoś dy budynek oraz mieszkanie jest takie samo i został
o tak samo
zaprojektowane, a wszystko rozciąga sięna przestrzeni wielu kilometrów kwadratowych.
W którym mieś
cie wolelibyś
cie mieszkać
? Jeś
li wybierzecie to pierwsze, to zrozumiecie
postawęnaszych przodków, bo w takim wł
aśnie ś
wiecie woleli ż
yć.
ćma pewnąhierarchię
2. Rzeczywistoś . „Zgodnie z tąkoncepcją— pisałLewis w swej
Przedmowie do Raju Utraconego — we wszechś
wiecie obiektywnie istniejązhierarchizowane
wartoś
ci. Wszystko z wyją
tkiem Boga ma przyrodzony sobie wyż
szy byt; wszystko z
wyją
tkiem bezkształ
tnej materii ma przyrodzony sobie niż ś
szy byt. Dobro, szczęcie oraz
ćkaż
godnoś dego istnienia polegająna okazywaniu posł
uszeństwa wobec bytu wyż
szego oraz
na podporządkowywaniu sobie bytów niż
szych". Można by dodać: „we wł
aściwym dla
każ
dego zakresie". Muzyka Beethovena sł
usznie budzi nasz zachwyt. Lecz i Beethoven musi
uchaćpolicji. W ś
sł wietle prawa nie zajmuje on wyższego miejsca w hierarchii niżzwykł
y
pijak. Nie wolno nam jednak twierdzić, ż
e ten sam pijak, walą
c w klawisze, tworzy tak dobrą
, jak Beethoven. Nie wszystkie rzeczy na ś
muzykę wiecie sąrówne.
ćz faktu, że istnieje zwią
Jednak wszystkie rzeczy biorąswąwartoś zek pomiędzy nimi a
rzecząnajlepszą
, jakąjest Bóg. Oddawanie czci Bogu to po prostu utrzymywanie kontaktu z
rzeczywistoś
cią
, widzenie rzeczy takimi, jakimi są
. Podobnie dostrzeżenie sensu w rzeczach,
które nas otaczająto uś
wiadomienie sobie miejsca, jakie zajmująone w boskiej hierarchii.
Nie oznacza to, że Bóg obecny jest we wszystkim w sensie panteistycznym — to
oby istnienie hierarchii. Raczej oznacza to, ż
wykluczał e wszystkie rzeczy zwrócone sąku
swemu Stwórcy, jeś
li tylko wł
aściwie im sięprzyjrzeć.
3. Rzeczy codzienne nabierająznaczenia o tyle, o ile korespondująz tym, co ś
wię
te. W
dawnych czasach uważ
ano to za rzecz naturalną
. Wł
adza ojca nad dzieć
mi brał d, że
a sięstą
adzęnad wszystkim. Ład społ
istnieje Ojciec, który sprawuje wł eczny miałbyćw zał
ożeniu
odbiciem ł
adu Boż
ego.
Mał ano, że wszystko jest z sobąpowią
o tego, uważ zane. Z tego wł
aśnie powodu zwykł
e
życie był
o peł
ne znaczeń. Upł
ywają
ce pory roku przypominał ywającym ż
y o upł yciu
czł
owieka. Nadejś o, ż
cie wiosny przypominał e zawsze rodzi sięnowe ż
ycie. Orka, siewy oraz
o dawanie ś
rodzenie owoców przypominał wiatu dzieci przez męż
czyzn i kobiety.
Dziewczyna obcinająca sobie wł
osy mogł , że jej myś
a nagle stwierdzić li ulatująku mł
odemu
ż
męczyź li męż
nie, który kosi na polu pszenicę. Natomiast myś czyzny, koszą
cego na polu
pszenicę
, mogł
y przerodzićsięw myś
li o dziewczynie obcinają
cej sobie wł
osy. Był
o to
poetyckie widzenie ś
wiata: wszystko był
o metaforą
; wszystko znaczył
o wię
cej niżznaczył
o.
Wszystko był
o wzajemnie powiązane i z sobąkorespondował
o. Gą
sienica w swym kokonie
czy ziarno zakopane w ziemi zdawał świększąmetamorfozętym
y sięzapowiadaćjaką
wszystkim, którzy gotowi byli umrzećdla samych siebie.
, że ówcześ
Nie wolno nam jednak przypuszczać ni ludzie nie potrafili zrozumieć
nowoczesnych poglą ,ż
dów. Rozumieli je na tyle dobrze, by wiedzieć e nie sąwarte tego, by
dla nich ż
yć. Nowoczesne poglą
dy wyraż
ają
, oczywiś
cie, sł
owa Szekspira: „Jutro i jutro, i
jutro wlecze siędrobnymi kroczkami..." Jeś
li, krótko mówiąc, to nic nie znaczy i tamto nic
nie znaczy, ż
ycie traci swoje znaczenie, czas staje siębezsensownym cią
giem powtarzają
cych
li ta powszednia rzecz jest ś
siędni. Lecz jeś ladem istnienia we wszechś
wiecie tamtego
ważniejszego rytmu, to może nasz trud rzeczywiś
cie ma jakiśsens.
4. Sacrum jest czymśwyraź
nie wydzielonym. Nadaje sens życiu codziennemu, lecz nie jest
tym samym, co życie codzienne. Wynika z tego, ż
e to, co ś
więte nie może być
wykorzystywane do zaspokajania codziennych potrzeb. Nie wynajmuje siękoś
cioł
a miejsco-
wym sklepikarzom w dni powszednie. A ś
więte obrzędy wymagająszczególnych zachowań.
Nie bierze sięś
lubu koś
cielnego w baweł ciółto nie ulica. Świę
nianej koszulce. Koś ty gaj to
nie targ. Sakramentalne wino nie jest przeznaczone do picia na towarzyskich przyję
ciach. To,
co ś
wię
te, jest niezwykle wyją ć, wyniesione
tkowe, i cokolwiek wchodzi z tym w stycznoś
ć.
zostaje ponad pospolitoś
Kiedy sacrum traci na wartoś
ci, wszystko traci na wartoś
ci. Dzieje siętak zawsze, gdy coś
ma ś
ciś lone zastosowanie. Powiedzmy, ż
le okreś e dostaliś
my rodowąpamią
tkę
: pierś
cionek
od matki lub zegarek kieszonkowy od ojca. Ma to byćdla nas specjalny upominek. Jest to
dany nam przywilej, lecz w pewnym sensie także obowią
zek. Nie idziemy z tym do
szego lombardu tylko dlatego, ż
najbliż e akurat potrzebujemy gotówki. Uczynienie czegoś
żkich tarapatach, sprawia, że zaczynamy czućsię nieswojo.
podobnego, nawet w cię
Zlekceważ
ony zostaje nie tylko upominek; kiedy tak postę
pujemy, wszystko traci na wartoś
ci.
5. Sacrum wymaga ceremonii. Wynika to z punktu poprzedniego. Ponieważsacrum nie
jest czymśzwyczajnym, nie bę
dziemy tego traktować w sposób zwyczajny. Nasze
esz musiałzdjąćsandał
zachowanie powinno byćzatem szczególne. Tak, jak Mojż y, zanim
wszedłna ś , tak i my czujemy, ż
więtąziemię e należ
y czynićpewne gesty będą
ce
potwierdzeniem naszego respektu i czci. Zakł
adamy swe najlepsze ubranie, dostojnie się
poruszamy, ś
piewamy specjalne pieś
ni, modlimy sięi wznosimy proś
by.
Tak czy owak jest to nasza naturalna skł ć. To, co bardzo lubimy robić
onnoś , co uważ
amy
za waż
ne, chcemy robićw sposób uroczysty. Czynimy przygotowania, robimy to bez
poś ć
piechu. Z rodzinnych obiadów robimy uroczystoś, podczas gdy moż
na by je urzą
dzićw
bardziej praktyczny sposób. Kiedy chcemy komuśwrę
czyćupominek, wybieramy wł
aściwe
ąuroczystoś
miejsce i moment. Robimy z tego mał ć. Istniejąspecjalne rytuał
y pakowania i
rozpakowywania prezentów, wypisywania i odczytywania bilecików. Ukończeniu studiów
towarzyszy pompa i rozmach. Widzimy uroczyste wejś
cie i wyjś
cie, togi i frę
dzle, zwoje
papieru i rytualny aplauz. Wszystko można by zał
atwićz mniejszym trudem za po-
ś ę
rednictwem poczty komputerowej. Jednak jakiśgłboki instynkt każ
e nam postąpićinaczej.
uszeństwo. Lewis twierdzi, ż
6. Kluczem do tego wszystkiego jest posł e obchody oraz
oprawa ziemskich uroczystoś
ci przypominająWielki Taniec — jego wyobraż
enie raju.
Zgodnie z tym poglądem, rajskąszczęś ćnajlepiej sobie wyobrazićjako peł
liwoś en powagi i
wyważ
onej radoś
ci taniec, w którym każdy bierze udział
, każ
dy moż
e sięwykazać, a wszyscy
podporzą
dkowująsięjego podstawowemu ukł
adowi. Dotyczy to, rzecz jasna, zwykł
ego tańca
ludowego oraz tańca w szeregu. Taneczna swoboda i swawola podporządkowane sązasadom
tańca, ukł
adowi unoszenia sięi opadania, przesuwania sięw przód i w tył
, formom
okazywania szacunku i grzecznoś ćz tańca czerpiązatem ci, którzy gotowi są
ci. Radoś
cz, że bezceremonialny stosunek do życia
nauczyćsiędo niego kroków. Lewis sugerowałwrę
to pewien rodzaj dumy. Pisał
: „Współ
czesny zwyczaj robienia w sposób bezceremonialny
tego, co wymaga ceremonii nie jest żadnym dowodem pokory. Świadczy raczej o tym, że
obrazoburca nie potrafi sięzapomniećw rytuale..."
PSYCHOLOGIA A „SACRUM"
W tym miejscu moż
emy wrócićdo sytuacji obecnej. Oczywiś
cie nie trudno zauważ
yć, że
zarysowują
c elementy cechujące sakralny porządek rzeczywistoś
ci, wyznaczyliś
my kurs
nieuchronnie prowadzą
cy do kolizji z wartoś eczeństwa psychologicznego. Żadna
ciami społ
konstrukcja umysł
owa nie przeciwstawi sięsacrum lepiej niżta, do której nas siędzisiaj
zachęca. Wyobraźmy sobie chł
opca otoczonego bogactwem, obsł
ugiwanego przez sł
użą
cych,
któremu sięschlebia i pobł
aża — rozpieszczonego panicza. Spróbujmy go umieś
cićw
normalnym domu, gdzie każdy ma swoje obowiązki, a nie tylko nie zdoł
a tego wszystkiego
zaakceptować, ale i trudno mu to będzie zrozumieć. Nie jest do tego psychicznie przygotowa-
ny. Sytuacja tego dziecka jest podobna do naszej. Jesteś
my psychicznie nie przygotowani do
tego, by uś zania wobec sfery sacrum. Brak nam
wiadomićsobie lub przystaćna zobowią
ć
odpowiednich warunków. Asertywnoś, zajmowanie sięwł
asnąosobąitp. to nie najlepsze
przygotowanie do wzię
cia udział
u w Tańcu.
SUBIEKTYWIZM
Czł ćw subiektywizm jest przekonany, ż
owiek, który pozwoliłsobie popaś eżadna idea lub
ciowa od jakiejkolwiek innej idei czy rzeczy. Jeś
rzecz nie jest bardziej wartoś li podejmiemy
spór z kimśtakim, szybko sięprzekonamy, ż
e nie ma on pojęcia, co jest bardziej a co mniej
ważne, co jest lepsze a co gorsze. Przekonany jest o równoś
ci wszystkich poglądów, i to, co
mówi Bóg, stawia na równi z opiniami wypowiadanymi przez gwiazdy rocka.
Kolejnąrzeczą, której nie może on zrozumiećto poję
cie wyją
tkowoś
ci. W jego umyś
le
wszystko sprowadzone jest do tego samego poziomu. Spotykamy czasami ludzi, którzy w
trakcie rozmowy na temat zakupów i podatków przechodzą
, bez mrugnię
cia lub zająknienia,
ćdzieci lub mł
do tematu kazirodztwa i seksu oralnego. Nawet obecnoś odzież
y nie ma
wpł
ywu na to, co mówią
. Wraz z umieję
tnoś
ciąrozróż
niania tematów, utracili oni także
ćodróż
zdolnoś niania rozmowy prowadzonej z dorosł odzieżą
ymi od rozmowy z mł .
Dł
ugotrwał
a psychoterapia wywiera czasami taki wpł
yw na ludzi. Telewizja zaśdział
a
ąkulturę. Uznano, ż
podobnie na cał e dosł
ownie wszystko nadaje siędo pokazania. Nie ma
rzeczy, która nie mogł ćsięna widoku publicznym lub staćsięprzedmiotem
aby znaleź
, ż
publicznej dyskusji, ponieważuważa się e nie ma rzeczy posiadających jakiśwyją
tkowy
status. Jeś
li ktośsięuskarż yszy, ż
a na ten stan rzeczy, sł e w dzisiejszych czasach jesteś
my
bardziej szczerzy lub że powinno sięprzedstawiaćwszystkie punkty widzenia. Nie ma to,
rzecz jasna, nic wspólnego ze szczeroś
cią
, ma natomiast bardzo wiele wspólnego z
czerpaniem zysków. Zyski jednak nie wyjaś
niająwszystkiego. Ludzie zawsze byli chciwi,
lecz w wię
kszoś nie rozumieli, że pewne rzeczy należ
ci epok ludzie przeważ ądo innej sfery
wartoś
ci. Nasze pokolenie jużtego nie rozumie.
Trudno o lepsząilustracjętego sposobu myś
lenia niżpróba „uczynienia niedzieli dniem jak
każ
dy inny". Takie wł
aśnie sformuł
owanie zawarte jest w ustawie, nad którądebatuje się
ada, że jest to jeden z tych stanów, które opierająsiętemu
obecnie w moim stanie. Tak sięskł
pomysł
owi. Jużdziśniedziele sąmniej wyją
tkowe, bardziej podobne do innych dni niż
jeszcze kilka lat temu. Aby dostrzec zmianę
, wystarczy tylko pomyś
lećo ubraniu na
niedzielę, niedzielnych obiadach, spacerach, wizytach i innych niedzielnych rytuał
ach,
których przestrzegano jeszcze nie tak dawno temu. Zawsze znajdąsiętacy, którzy będą
chcieli zrobićz niedzieli normalny dzieńpracy, a bez poczucia sacrum trudno znaleźć
racjonalne argumenty, pozwalają
ce im sięprzeciwstawić
. Bę
dąto oczywiś
cie robićw imię
atwienia ż
uł ycia innym — w interesie społ
ecznym. Jednak postawa ta na sto różnych,
subtelnych sposobów przenika nas wszystkich, wywierając swój wpł
yw. Niedziela przestaje
sięczymkolwiek różnićod soboty lub każ
dego innego dnia wolnego. Jej szczególny charakter
i nastrój zacznąnieuchronnie zanikać
. Dzieje siętak, ponieważszczególny charakter niedzieli
wynika nie z tego, że jest ona dniem wolnym od pracy, lecz z tego, że stanowi element
boskiego cyklu.
Aby to dostrzec, wystarczy pomyś
lećo wielu ludziach dysponujących wolnym czasem,
którzy mimo to nie czerpiąz ż
ycia żadnej przyjemnoś
ci. Nie kończą
cy sięcią
g wolnych dni,
których nic od siebie nie oddziela, i którym nic nie nadaje powagi, może staćsiętak samo
cych siędni pracy. Natomiast sakralna wizja ś
bezsensowny jak kierat nie kończą wiata
, że powtarzają
pozwala nam stwierdzić ce siędni tworząnie repetycję
, lecz rytm — jak rytm
marsza. Oznacza to, że dochodzimy do jakiegośmiejsca, a nie, ż
e tylko odmierzamy czas.
REDUKCJONIZM
NATURALIZM
Oczywiś
cie, rzeczy te można ochronićtylko wówczas, gdy dobrze rozumiemy swojąrolęi
stosownie do niej sięzachowujemy. Tu dochodzimy do trzeciego nawyku myś
lowego, do
którego zachę
ca psychologia: przywią
zywania wagi do spontanicznoś
ci i naturalizmu. Sł
owa
naturalizm można używaćw odniesieniu do systemu filozoficznego, tutaj jednak chodzi mi o
ądaniem. Psychologiczny
kierowanie sięw swoim postępowaniu jedynie impulsem lub poż
naturalizm obarcza winąza wię ćnaszych bolączek proces socjalizacji. Stanowisku temu
kszoś
ćwobec ról społ
towarzyszy nieufnoś ecznych.
Doskonale zdajęsobie sprawęz tego, że odgrywanie ról moż
e prowadzićdo sztucznoś
ci.
Jednak czytają
c popularnąliteraturępsychologiczną
, moż ćwraż
na odnieś enie, ż
e kończy się
ono tylko na tym, iżodgrywanie ról to jedynie nieuczciwe i udawane zachowanie. Jest to
nowy poglą
d, nieznany wię
kszoś
ci innych epok i kultur. Nie aprobujągo nawet ludy
eczeństwach plemiennych męż
najbardziej prymitywne. W społ czyznom i kobietom zależ
y nie
na tym, by być„naturalnym", lecz by należycie odgrywaćswojąrolę owieku ś
. O czł wiadczy
nie jego natura, lecz zachowanie stosowne do jego pozycji — do relacji zwierzchnictwa,
podległ
ości lub równoś
ci.
Mał
o tego, role sąnieodzowne. Aby sięo tym przekonać
, wystarczy sobie wyobrazić
, jak
by ś
bez nich wyglądał wiat. Co by to był
o za społ
eczeństwo, w którym nauczyciele nie
chcieliby uczyć
, a policjanci pilnowaćprzestrzegania prawa? Sąludzie, wś
ród nich kilku
awnych psychologów, którym taki ś
sł . Mnie sięjednak wydaje, że
wiat bardzo by odpowiadał
dla wię
kszoś
ci z nas był
by on przyczynąpoważnej troski. Sł
usznie sięniepokoimy, gdy ktoś
naduż
ywa autorytetu swej roli, lecz w równym stopniu szokuje nas, kiedy przynależne role
nie sąrespektowane. Niemal wszystkich bulwersuje widok rodziny, w której nieznoś
ne
dziecko rozstawia rodziców po ką
tach. Sama myś
l o równoś d, ż
ci w rodzinie — poglą e, jak to
łLewis, matka jest „jedynie współ
ują obywatelem" — budzi poważ
ny niepokój. Otóżwydaje
, że wszystkie nasze poglą
mi się dy na temat ról i autorytetu ł
ącząsięz poję
ciem hierarchii, a
e z sacrum. Wynika z tego, ż
stąd takż e cał
kowity laicyzm to najlepszy sposób, by wokółról
wywoł , że nauczyciele lub rodzice
aćnieporozumienia; nieporozumienia, które powodują
sprowadzająswe role wobec dzieci do poziomu kolegi lub rówieś
nika. W tym kontekś
cie
nawet najprostszy kod postępowania, nakazujący na przykł
ad okazywaćszacunek starszym
ćswoim rodzicom, bę
lub cześ dzie czymśtrudnym do poję
cia. Struktura zasadzająca sięna
tym kodzie przestał
a istnieć
.
Uczyńmy krok dalej. Jestem przekonany, ż
e jeś
li przyjrzycie sięwł
asnym doś
wiadczeniom,
stwierdzicie, ż ćto,
e role sąnie tylko konieczne, ale i wyzwalające. Pozwalająnam osiągną
czego byćmoże nie osią
gnę
libyś
my, gdyby wszystko miał ą
o byćzależne wyłcznie od
ad, rola policjanta lub ż
naszego stanu ducha. Na przykł ołnierza pozwala mu pokonaćswój
naturalny strach i dział
aćodważniej, niżgdyby byłzwykł
ym obywatelem. Czł
owiekowi
idą
cemu na czele parady, ubranemu w swój kostium, wolno kroczyćdumnie z ważnąminąi
robićkozioł
ki wzdł
użulicy, na co nie mógł
by sobie pozwolić
, gdyby szedłdo biura. Role,
jakich sięod nas oczekuje w trakcie róż
nych ceremonii i uroczystoś
ci, pozwalająnam
zachowywaćsięodś
wię
tnie i wytwornie, nawet jeś
li nasz naturalny stan ducha nie przystaje
do danej sytuacji.
cie, zdarza się, ż
Oczywiś e nie potrafimy sprostaćwymogom naszej roli. Wytrwanie w niej
nie jest rzeczął
atwą. Jednak wł
aściwym rozwią
zaniem tego problemu nie jest pozbywanie się
jej. Role ustanowiono przede wszystkim dlatego, że widziano w nich najlepszy sposób
zabezpieczenia wolnoś ą. Ludzie doś
ci przed arbitralnąsił ćwcześ
nie sięzorientowali, doką
d
ni „naturalny" instynktualizm. Proszęzwrócićuwagę, że sł
prowadzi w peł owo „naturalny"
umieś
cił
em w cudzysł , że oznakąprawdziwej naturalnoś
owie; wydaje mi się ci jest peł
na
ćzaakceptowania naszego miejsca w ś
pokory gotowoś wię
tej hierarchii. Taki jest w każdym
razie chrześ
cijański punkt widzenia. Bóg stworzyłnasząnaturę, a stworzyłjąw taki sposób,
że moż ćswąpeł
e ona osiągną ą
nięwyłcznie wskutek dział
ania sił
y nadprzyrodzonej. Róż
nica
pomię
dzy tym stanowiskiem a stanowiskiem współ
czesnym to różnica pomiędzy
postrzeganiem ś
wiata jako pustego w ś
rodku a postrzeganiem go jako zaczarowanej pustki.
DWA MIASTA
Przypuszczam jednak, że prawie niemoż wiadomienie ś
liwe jest uś wieckiemu społ
eczeństwu,
iżjego jedyna nadzieja na osiągnię ś
cie szczęcia leż
y akurat w tym, czemu jest ono najbardziej
em wykazać, że nasza wł
przeciwne. Próbował asna wyją ćuzależniona jest od naszego
tkowoś
stosunku do absolutnej wyją ci Boga, oraz ż
tkowoś e ś
wiat pozbawiony ś ci to ś
więtoś wiat
pozbawiony znaczenia. Trudno jednak przekonaćo tym mieszkańca ś
wieckiego miasta, jeś
li
wszystko, co widzi wokółsiebie, przekonuje go, ż
e nic nie jest zaplanowane, nic nie jest
wyją
tkowe, wszystko siętylko w przygnę
biają
cy sposób powtarza.
Czę
sto tak wł
aśnie wyglądająmiasta z poziomu ulicy. Lecz jeś
li ktośleciałkiedyś
samolotem w nocy i spoglądałz góry na wielkąaglomerację
, na miasta i miasteczka
ą
połczone z sobąniczym ogromna siećklejnotów, to z pewnoś
ciąnie mógłoprzećsięwraże-
niu, ż
e wszystko to ma w końcu jakiśsens i cel. Wrę
cz bardzo pię
kny cel.
Jeś
li przeżyliś
my kiedyścośtakiego, powinno to nam uś , że bardzo róż
wiadomić nie można
patrzećna miasta, tak jak i w ogóle na wszystko. Nawet teraz, wedł
ug relacji apostoł
ów i
ś
wię
tych, jesteś ś
my częciąogromnej, wysadzanej klejnotami sieci zwanej Miastem Boż
ym.
ROZDZIAŁXI
Duch amerykański
Amerykanizacja chrześ
cijaństwa
Potrzeba równowagi: forma i wiara
Spontanicznoś
ća wyją
tkowoś
ć
DUCH AMERYKAŃSKI
Współ
czesna psychologia amerykańska nie zawiera zatem niczego tak strasznie
radykalnego. Z podobnymi opiniami można się był ć na przestrzeni cał
o zetkną ej
amerykańskiej historii, co tł , że mię
umaczy dlaczego nie powinno nas dziwić dzy duchem
amerykańskim a duchem sacrum nie zawsze panuje harmonia. Pojęcia hierarchii i
posł ć
uszeństwa nie sądobrze przyjmowane przez ludzi, którzy wydarli swą wolnoś
: „Nie mamy tutaj ż
monarchii. Pierwsi Amerykanie lubili mawiać adnego króla!", „Nie depcz
mnie!" lub „Jeden czł
owiek jest równie dobry jak drugi".
ćwcią
Stanowisko to dominuje po dziśdzień. Równoś żjest gł
ównym hasł
em naszego
, ż
programu. Widać e nie ma w nim miejsca na takie poję
cie, jak „hierarchia wartoś
ci (...)
obiektywnie istnieją
ca we wszechś
wiecie".
Tego typu idee i postawy sąbardzo dwuznaczne. Okazał
y sięone dla nas korzystne na sto
różnych sposobów, nie wymagających tu wyjaś
nień; równocześ
nie jednak mogąbyćdla nas
przeszkodąuniemożliwiają
cąuś
wiadomienie sobie wspaniał
ości tego, co znajduje siępoza
sferąspisanych na papierze konstytucji oraz kabin do gł
osowania. Czł
owiek zbytnio
przepojony duchem amerykańskim lub duchem psychologii przypomina kogoś
, kto wchodzi
ą
do lasu z włczonym radiem. Nie jest on w stanie usł
yszećdelikatnego odgł
osu liś
ci,
szepczących nad jego gł
ową
, lub strumienia szemrzą
cego u jego stóp. Wszystko zostaje
zagł
uszone przez niesione przez niego radio. Czł
owiek ów naruszyłto, co jest warunkiem
uś
wiadomienia sobie innoś
ci oraz różnorodnoś
ci przyrody. To samo odnosi siędo czł
owieka,
ci; jego stan ducha nie sprzyja zrozumieniu sacrum, dlatego
który przecenia znaczenie równoś
li sacrum znajdzie sięblisko niego, nie zdoł
jeś a go zauważyć.
AMERYKANIZACJA CHRZEŚCIJAŃSTWA
,ż
Uczyńmy kolejny krok — obawiam się ćcienki lód albo w gą
e wchodzimy tu na doś szcz
yn. Jest to jednak krok, który nakazuje logika. Chodzi o to, że tak jak na chrześ
jeż cijaństwo
silnie oddział
uje psychologia, tak samo wpł
ywa na nie duch amerykański. Taka był
a teza
klasycznej już dzisiaj książ owie lat pięć
ki wydanej w poł dziesią
tych, zatytuł
owanej
Protestant, Catholic, Jew (Protestant, katolik, ż , że
yd). Jej autor, Will Herberg, zauważył
każ
de z trzech najważniejszych wyznańw Ameryce, jakiekolwiek był
yby mię
dzy nimi
różnice, nabrał
o typowo amerykańskiego charakteru. Przystosowując siędo Amerykańskiego
Stylu Życia, chrześ
cijanie i ż
ydzi nauczyli sięrównieżdostosowywaćdo niego swąwiarę
.
Innymi sł
owy, jeś , katolikiem albo żydem i jeś
li jesteśmetodystą li stwierdzasz, że pomiędzy
twojąwiarąreligijnąa wiarąw amerykańskąwizjężycia istnieje rozbież ćlub konflikt,
noś
najprawdopodobniej zbagatelizujesz te elementy swojej wiary, które nie pasujądo nich obu, a
nacisk poł
ożysz na elementy pasują
ce. Nie będziesz tego robićś
wiadomie, jednak da się
zauważ żenie. Po dziesię
yćku temu silne dą cioleciach asymilacji, twoja wiara będzie miał
aw
śwyraź
sobie jaką ć. Bę
nie demokratycznąjakoś dzie miał
a w sobie cośz niezależ
nego ducha
amerykańskiego i z peł
nej optymizmu amerykańskiej wiary w pozytywne myś
lenie, a może
nawet cośz ducha amerykańskiej przedsię
biorczoś
ci.
Widaćzatem wyraź
nie, w jaki sposób amerykański chrześ
cijanin zostałprzyciągnię
ty do
Koś
cioł
ów, które rezygnująz formy i struktury na rzecz spontanicznoś
ci i równoś
ci. Nie jest
to zjawisko typowe jedynie dla protestantyzmu. Moż
na spotkaćkatolików, którzy chcą
odprawiaćmszęw sposób nieformalny, przy kuchennym stole, lub odbywającharyzmatyczne
spotkania modlitewne, które — jeś ć— mogą
li chodzi o pozbawionąstruktury spontanicznoś
konkurować z którymkolwiek Koś
cioł
em zielonoś
wią
tkowym. Naturalnie, nie chcemy
przyglą ćdo
daćsiętym zjawiskom w kategoriach czysto socjologicznych, po to, by dojś
wniosku, że wszystko to jest wynikiem wpł
ywu ducha amerykańskiego. Świadczył
oby to o
ywu Ducha Świę
niedocenianiu wpł tego. Chcęraczej mówićo równowadze, jakąmuszą
zachowaćchrześ
cijanie.
Jednąze stał
ych pokus, na jakie naraż
one sąwszystkie Koś
cioł
y chrześ
cijańskie, jest
pogrąż
enie sięw jał ych wymogów ż
owym formalizmie, dlatego teżjednym ze stał ycia
chrześ
cijańskiego jest zwracanie uwagi na znaki dawane przez Ducha Bożego — cał
y czas
przy tym pamię c, ż
tają ći nie ś
e to wszechmogącemu Bogu oddajemy cześ miemy zwracaćsię
do Niego w sposób niedbał
y. Należy nieustannie opieraćsiępokusie konwencjonalizmu, a
nie, nawet na moment, nie pozwolićsobie na przekonanie, ż
jednocześ e Bóg to istota, do
której moż
na podchodzićw duchu rozcheł
stanego egalitaryzmu. Każ
da epoka i każde
społ
eczeństwo ma jednak swoje zagrożenia, choćnie wydaje się
, by to formalizm byłdziśdla
nas bezpoś enie, jak mi sięwydaje, polega na tym, że jeś
rednim niebezpieczeństwem. Zagroż li
nie zachowamy ostrożnoś
ci, to coraz bardziej bę
dziemy dryfowaćku takiej postawie wobec
Boga, która przypomina trzymanie nóg na stole, jak gdybyś
my przesiadywali z Nim w
rajskim pał c sobie historyjki o ż
acu, opowiadają yciu na Ziemi. Sł
owem, nawet chrześ
cijanie
cie sacrum.
mogązatracićpoję
, ż
Nie wolno nam sądzić e skoro jesteś
my chrześ
cijanami, to jesteś
my cał
kowicie
uodpornieni na modne trendy. Rzecz w tym, że chrześ
cijanie czę
sto padająofiarątych
samych trzech nawyków myś ,ż
lowych, które sprawiają e społ
eczeństwo psychologiczne jako
cał
ośćstaje sięniezdolne do uś
wiadomienia sobie ś
wię
toś
ci Boga i Jego dzieł
a. Jak to
wyglą
da w przypadku chrześ
cijan?
CHRZEŚCIJAŃSKI REDUKCJONIZM
CHRZEŚCIJAŃSKI SUBIEKTYWIZM
CHRZEŚCIJANIE I SPONTANICZNOŚĆ
W ten sposób przechodzimy do omówienia trzeciego nawyku myś
lowego — nieufnoś
ci
wobec ról i towarzyszą
cemu jej naciskowi, kł ć
adzionemu na spontanicznoś. Jak
zauważ my, wielu psychologów lekceważą
yliś co podchodzi do odgrywania ról. Podobnie jed-
nak czyni wielu chrześ
cijan. Duch nonkonformizmu byłzawsze obecny w niektórych
odł
amach chrześ
cijaństwa. Jego godne podziwu oblicze przejawia się w odmowie
podporzą
dkowania sięwartoś
ciom doczesnym. Czę
sto jednak oznacza on równieżzwykł
e od-
rzucenie wszelkich form i etykiety. Najpopularniejszą„formą
", jakąta nieformalna postawa
przyjmuje, jest pozbawione wszelkiej struktury spotkanie modlitewne oraz improwizowana
modlitwa. Moż
na nawet spotkaćchrześ
cijan, którzy nie odmawiająModlitwy Pańskiej, gdyż
jest ona zbyt formalna, a z pewnoś
ciąspotkaćmożna wielu takich, którzy modlitwęprzed
jedzeniem odmawiająza każdym razem inaczej, z uwagi na wielkie znaczenie, jakie
przywią
zujądo spontanicznoś
ci.
Ponieważspontaniczne emocje rodząsiębez wyraźnej zewnę
trznej przyczyny, sąone
ania Ducha Świę
cenione jako dowód dział tego. Niewą
tpliwie, cośtakiego czę
sto ma miejsce.
Chciał
bym jednak zauważ
yć,ż
e jest to kolejny przypadek, kiedy wartoś
ci chrześ
cijańskie w
ciami kulturowymi. Nie znaczy to, że w Europie nie
podejrzany sposób zbiegająsięz wartoś
na by znaleźć sekt chrześ
moż cijańskich, które są nonkonformistyczne i w sposób
spontaniczny dająwyraz swej gorliwoś
ci. Moż
na — zarówno przed, jak i po Reformacji.
Jednak w Ameryce ten rodzaj chrześ
cijaństwa stałsiębardziej rozpowszechniony. Oto
definicja spontanicznoś na znaleźćw sł
ci, jakąmoż owniku: „swobodny i naturalny w obejś
ciu
lub zachowaniu" — to niemalż
e definicja amerykańskiego charakteru. Pasuje ona do naszego
wyobrażenia o sobie samych jako „zwykł
ych ludziach". Otóżpostawa taka nie razi w
rozmowie są
siadów przy pł
ocie lub nawet na zebraniu mieszkańców miasteczka w Nowej
Anglii, w końcu „nie mamy tu żadnego króla". Nie moż
emy jednak pozwolić
, by miał
a ona
wpł
yw na cał d na ś
y nasz poglą wiat, ponieważw rzeczywistoś
ci mamy Króla w niebie,
musimy zatem zadaćsobie pytanie, czy jest to aby wł
aściwy sposób zbliżania siędo Niego.
SPONTANICZNOŚĆA WYJĄTKOWOŚĆ
Jeś
li wszystko to brzmi zbyt przesadnie (lub wydaje sięzbytnio podkreś
laćznaczenie
koś
cielnego ceremoniał
u), zastanówmy się nad zagadnieniem praktycznym, takim jak
zbiorowy ś
piew. Oto sytuacja, kiedy pogrąż
amy sięw rytuale — nie uczestniczy w tym tylko
jedna osoba — a mimo to czujemy emocjonalne uniesienie. Podporzą
dkowują
c sięformie
(sł
owom, melodii), możemy doś
wiadczaćintensywnoś
ci uczuć
, jakiej w przeciwnym razie
byś
my pewnie nie doś
wiadczali. A nasza modlitwa zostaje z tego powodu zwielokrotniona.
ć— która, jak przypuszczam, w tym wypadku oznaczał
Spontanicznoś aby, ż dy ś
e każ piewa
ńlub nuci ulubionąpiosenkęz listy przebojów — zupeł
wybranąprzez siebie pieś nie by ją
przekreś
lił
a. Demokracji stał ć
oby sięzadoś, ale był
by to bł
azeński sposób odprawiania
liturgii.
ć
Raj to miejsce, w którym panuje prawdziwa wolnoś, ale nie demokracja. Chodzenie
asnymi ś
wł cież
kami nie jest najważ
niejsząz praktykowanych tam cnót. I choćposiadanie
ą
ducha amerykańskiego nie zawsze jest rzeczązł, to nie ten duch tam dominuje.
Każdy, kto wychowałsięw Ameryce, byłod urodzenia oswajany z widokiem kółwozu
jadą
cego na zachód, dź ą
więkiem gwiżdżcego parowozu oraz pieś
niami o kowbojach,
podąż
ają
cych za swąwł
óczę nie pokutuje w nas przekonanie, że
gowskągwiazdą. Jednocześ
jeś
li ktośnie krzyczy lub sięnie uś
miecha, nie jest z nami szczery. Tylko nielicznym udał
o
sięcał ćtego wpł
kowicie unikną ywu. Idea spontanicznoś żnam gdzieś
ci pogranicza wcią
koł
acze po gł
owach i zrę
cznie przywdziewa maskęchrześ
cijaństwa. Naszym zadaniem jako
chrześ
cijan jest dopilnowanie, by tak sięnie dział
o.
ROZDZIAŁXII
Świeckie pokusy
Laicyzacja chrześ
cijan
Los Angeles i Loudun
Wiara czy uczucia?
my dotychczas wynika, ż
Z tego, co powiedzieliś e chrześ
cijanie musząuważać
, by nie
mylićswej wiary z ideami typowymi zarówno dla psychologii, jak i okreś
lonej kultury.
Zastanówmy się, jakie konsekwencje dla chrześ
cijaństwa może miećdopuszczenie do takiej
pomył
ki. Najpierw jednak powinienem wyjaś
nićewentualne nieporozumienie.
Poddał
em krytyce pionierskąpostawęchrześ
cijan, tymczasem kilka rozdział
ów wcześ
niej
mówił
em o chrześ
cijanach jako wędrowcach, którzy w każ
dej chwili musząbyćgotowi
zarzucićtoboł
ek na plecy. Pewnie macie ochotęzapytać: „Na czym więc polega różnica?"
Różnica tkwi w samych tych stanowiskach. Albo jesteś
my jak ludzie pogranicza i mamy
Boga za prezydenta, który, bę
dąc zwolennikiem leseferyzmu, pozostawiłnam swobodę
dział
ania w odkrywaniu i otwieraniu niezbadanych obszarów religii, albo jesteś
my jak
ż
pielgrzymi z ksiąki Johna Bunyana, a Bóg jest zarówno celem naszej wę
drówki, jak i
naszym przewodnikiem. Różnica jest taka, że w pierwszym przypadku możemy równie
dobrze oddalaćsięod Boga. Postawa ta nie sprzyja okazywaniu czci. I podczas, gdy może z
pewnądumąmówimy o lekceważą
cym duchu amerykańskim, powinniś tać, że
my pamię
ą
lekceważcy duch chrześ ćsama w sobie.
cijański to sprzecznoś
LAICYZACJA CHRZEŚCIJAN
MOJŻESZ I „JA-IZM"
Chrześ osi, ż
cijaństwo z kolei gł e cierpienie może prowadzićdo zbawienia. Nie każde
cierpienie, lecz takie, które ł
ączy sięz cierpieniem Chrystusa. Nie oznacza to, ż
e Koś
ciółkaże
nam formalnie deklarowaćnasze intencje za każ
dym razem, gdy odczuwamy ból. Bogu
wystarcza jedynie nikł ć
a nadzieja lub chę, by z naszego nieszczęś
cia wynikł
o choćtrochę
dobra. W efekcie otrzymujemy postawęwobec bólu cał
kiem odmiennąod tej, którą
proponuje psychologia. Jeś ,ż
li wydaje nam się e nasz ból jest pozbawiony sensu — podobnie
jak w przypadku stł
uczonego przez nieuwagępalca — to chrześ
cijaństwo odpowiada: „Ską
d
ć
pewnoś ć
? Skąd ta pewnoś, że nie brał
eśudział
u w jakiejśakcji ratunkowej?"
Niektórzy chrześ
cijanie, mają
cy mniej radykalny poglą , że jedynym
d w tej sprawie, mówią
ś
celem naszych nieszczęćjest wprowadzenie nas do Koś
cioł
a i nakł
onienie do lektury Biblii
— innymi sł
owy, skł
onienie nas do opamię
tania. Tkwi tu jednak pewien problem, albowiem
nawet po opamię
taniu się, chrześ
cijanie mogąnadal odczuwaćból —jaki to zatem ma sens,
skoro ból speł li nie chcemy powiedzieć, ż
niłjużswoje zadanie? Jeś e Bóg marnotrawi ludzkie
cierpienie, musimy, jak są , przyjąćtakąoto ewentualnoś
dzę ć, ż
e naszemu cierpieniu
towarzyszy jakieśbardzo waż
ne zadanie. Trudno sobie wyobrazić, aby Bóg, który tak bardzo
wycierpiałjako czł cej niżtylko ś
owiek, nie widziałw ludzkim cierpieniu czegoświę rodek
my — ż
zaradczy lub zachętędo tego, byś e siętak wyrażę— wstą
pili do Jego gabinetu.
ć. Wydaje mi
Teolodzy tocząw tej sprawie spór, którego ja nie jestem w stanie rozstrzygną
sięjednak, ż
e wszyscy najwybitniejsi myś
liciele chrześ
cijańscy zawsze sugerowali, iż
Chrystusowy akt odkupienia na krzyż
u byłwprawdzie wystarczają
cy dla wszystkich ludzi, to
jednak Bóg niejako pozwala nam w tym akcie uczestniczyćpoprzez nasze wł
asne cierpienie.
Jest to, rzecz jasna, tajemnica wiary, a nie cośoczywistego. Lecz taki jest niewą
tpliwie sens
przykazania Chrystusa, który każ ćswój krzyżi pójś
e nam wzią ćza Nim. Jeś
li zaśchodzi o
sł
owa Chrystusa: „Nikt nie ma większej mił
ości od tej, gdy ktośż
ycie swoje oddaje za
przyjaciółswoich", to czy mogąone cośdla nas znaczyć, skoro nie przyjmujemy, że mamy
sięł
ączyćw Jego dziele? Nie mamy zbyt wielu okazji do tego, by faktycznie oddaćswe życie
za bliź
niego. Pan nasz miałprzypuszczalnie na myś
li równieżcodzienne poś
wię
canie naszego
wł
asnego dobra dla dobra bliź
niego. I prawdopodobnie nie chodził
o Mu o to, byś
my oddali
swe życie po to tylko, aby inni mogli z tego faktu czerpaćkorzyś
ci materialne lub
zadowolenie psychiczne. Po Jego ś
mierci Jego przyjacioł ąpewnoś
om z cał ciąnie powodził
o
sięlepiej pod wzglę
dem materialnym. Mał
o tego, ich cierpienia dopiero miał ć
y sięzaczą.
Wydaje sięzatem, ż
e nasze cierpienia mogą
, poprzez Chrystusa, przyczyniaćsiędo
duchowego dobra nie tylko nas samych, ale i innych. Charles Williams nazwałto „doktryną
powania": to znaczy ja oddajęswoje życie za twoje, wzajemnie dźwigamy nasze
zastę
brzemiona, a nawet dź
wigamy je, w ogóle o tym nie wiedząc lub mają
c tylko mgliste poję
cie.
Chrześ ,ż
cijanie wierzą e sączęś
ciąmistycznego ciał
a, którego każ ś
da częćprzyczynia siędo
dobra wszystkich pozostał ś
ych częci. Ponieważ jednak jest to ciał
o mistyczne, nie
,ż
spodziewajmy się e dostrzeżemy wszystkie jego wią a i tkanki ł
zadł ączne.
Taka jest chrześ
cijańska odpowiedźna cierpienie. Czy chcecie byćpotrzebni na tym
ś
wiecie? Cóż
, moż
e jużjesteś
cie. Moż
e w chwili naiwnoś
ci i mł
odzieńczego zapę
du
poprosiliś
cie Boga, by wykorzystałwas w jakimśdobrym celu? Moż
e Bóg trzyma was za
sł
owo — choćposł
uguje sięwami w sposób, jakiego w ogóle nie braliś
cie pod uwagę
. Może
jest ktośtaki, komu bardzo chcielibyś
cie pomóc — przyjaciel lub krewny, bę
dący w sidł
ach
jakiejśokropnej sytuacji albo wł
asnej godnej poż
ałowania nienawiś
ci lub mał
ostkowoś
ci.
Moż
e próbowaliś
cie mu pomóc, lecz ponieś
liś
cie sromotną klę
skę
. Kto wam jednak
, ż
powiedział dzie takie ł
e to bę liwe, że nie tak to należ
atwe? Moż y robić
. Może
rozczarowania, jakie musicie przeżywaćoraz smutki, jakie musicie znosić— choćzdająsię
nie miećzwią
zku z sytuacjątej osoby — bardziej jej pomagająniżwasze starania.
Oczywiś
cie wszystko to wydaje sięnie do pojęcia, lecz tego wł
aśnie można by oczekiwaćod
owiekiem i oddaje swe życie na krzyż
Boga, który staje sięczł u. „Syn Boży — pisałGeorge
MacDonald — umarłw cierpieniu nie po to, by ludzie nie musieli cierpieć
, lecz po to, by ich
cierpienia mogł
y byćpodobne do Jego cierpień". Przekonanie takie wymaga wiary, jednak
bez niego cierpienie w ogóle nie ma sensu.
eli to ż
Jeż ycie to jest wszystko, czł
owiek sumienia odrzuca je jako jeden wielki przejaw
niesprawiedliwoś
ci, jednąwielkąmanifestacjęabsurdu, jeś
li nie zł
a. Jeż
eli to, co przeż
ywamy
dzy narodzinami a ś
pomię mierciąskł
ada sięna cał
ośćś
wiadomoś
ci czł
owieka, to w wielu
ątęś
wypadkach cał ćtworząw poł
wiadomoś ś
owie niezawinione nieszczęcia, w poł
owie
niezasł
użony ból. Czy kogośzadowala ukł
ad, w którym takie jest wł
aśnie ostatnie sł
owo w
sprawie choć
by jednego czł
owieka? Czy ktośchce się cieszyćjedzeniem, muzykąlub
adu, który w sposób arbitralny decyduje o tym, ż
towarzystwem przyjaciółw ramach ukł e na
ś ćbliź
wiadomoś cych po drugiej stronie ulicy lub na drugim końcu ś
nich mieszkają wiata, bę
dzie
sięw cał
ości skł
adaćdoś
wiadczony przez nich niedostatek, cierpienie i ból?
Dochodzi on do wniosku, że dobry czł
owiek chce widziećna ś
wiecie o wiele wię
cej
sprawiedliwoś
ci niżto przewiduje porzą
dek humanistyczny.
W naszym społ
eczeństwie zapanowałzwyczaj osą
dzania poglądów nie na podstawie ich
treś
ci merytorycznej, lecz na podstawie odczuć
, jakie w nas budzą. Na prezydenta wybieramy
kogośnie dlatego, że w peł
ni poję my omawiane sprawy, lecz dlatego, ż
liś e w przypadku
jednego kandydata uderza nas jego współ ć. Tu
czucie, w przypadku innego —Jego uczciwoś
tkwi jeden z gł
ównych powodów popularnoś
ci psychologii. Potrafi ona wzbudzićw nas
wł
aściwe odczucia, zdaje siębyćpo sł
usznej stronie.
Dotyczy to zwł
aszcza poglą
dów formuł
owanych przez psychologięna temat dzieci.
, ż
Wydaje się e poglą
dy te uderzająwe wł
aściwąstrunę— w każ
dym razie wł
aściwąw
przypadku chrześ
cijan. W literaturze oraz myś
li psychologicznej pobrzmiewa echo
Chrystusowego napomnienia, byś
my stali sięjak dzieci — nie wyraż
onego, rzecz jasna, w
tylu sł cego, że dzieci mająw sobie cośwyją
owach, lecz sugerują tkowego i cudownego, i że
doroś
li mogąsięod nich nauczyćwielu wartoś
ciowych rzeczy. Istniejązatem dwa punkty
zbieżne: dzieci posiadająw wyjątkowym nasileniu pewne zalety; poglądy na temat dzieci,
jeś
li sięje wł
aściwie rozumie, to poglądy na temat tego, jacy powinni byćdoroś
li. Te pozorne
ę
podobieństwa tylko pogłbiajądezorientacjęchrześ
cijan w sprawie psychologii. Ja jednak
twierdzę, ż
e jeś
li chodzi o poglą
dy, podobieństwa sąw gruncie rzeczy nieliczne; wystę
pują
one jedynie w sferze emocjonalnej. To, ż
e stojący obok nas w księ
garni czł
owiek akurat
kupuje Kubusia Puchatka, Piotrusia Pana oraz wypchane jednoroż
ce nie daje nam podstaw
do przypuszczenia, ż
e jego poglą
dy na temat dzieci sązbież
ne z naszymi. Serce ma może tam
gdzie trzeba, nie oznacza to jednak, że to samo moż
na powiedziećo jego gł
owie. A jeś
li
gł
owa nie jest na wł
aściwym miejscu, można sięzał
oż ,ż
yć e wkrótce to samo stanie sięz jego
sercem. Oto dlaczego w religii chrześ
cijańskiej tak duż
y nacisk kł
adzie sięna doktrynę—
ądzą
stanowi ona przeciwwagędla bł cych uczuć
.
ą
Kiedy psychologia błdzi, jest to zwykle kwestia zł
ego umiejscowienia gł
owy, nie serca. W
każ
dym razie w tak ważnej sprawie, jak rozumienie i wychowywanie dzieci nie wystarczy
kierowaćsięuczuciami. To, ż
e wyjątkowo uwielbiamy dzieci, nie oznacza jeszcze, że
wyniknie z tego dla nich cokolwiek dobrego. Jeś
li nie kierujemy sięrozsądnymi poglą
dami,
moż
emy nawet wyrzą
dzićim krzywdę
. Trzeba wię
c wiedzieć, o co chodzi psychologom,
kiedy stawiająnam dzieci za przykł
ad do naś
ladowania. Przeważ
nie nie jest to to samo, o co
chodzi chrześ
cijanom.
Prawdziwe pytanie, z jakim tu mamy do czynienia brzmi: Co sprawia, ż
e dzieci są
ś
szczę cie musimy przyjąć
liwe? Najpierw oczywiś ,że dzieci sąrzeczywiś ś
cie szczęliwsze od
dorosł
ych. Dzisiaj wydaje sięto bardziej wą
tpliwe niżjeszcze nie tak dawno temu. Poza tym
zawsze istnieją
, budzą
ce niepokój, wyją y; wydaje mi sięjednak, ż
tki od tej reguł ż
e wcią
moż
emy to traktowaćjako prawidł ć
owoś. Wystarczy siętylko zastanowić, kogo byś
my woleli
pocieszać
: przygnębione dziecko czy przygnę ą
bionąosobędorosł li dziecka ł
. Myś atwo
skierowaćku czemuśinnemu, opowiadają śhistoryjkęlub kupując mu loda. Jeś
c mu jaką li to
nie poskutkuje, moż
emy je poł
askotać
. Z dorosł
ym sprawa nie jest taka prosta; jego
przygnę ę
bienie jest zwykle głbsze i bardziej ponure. W każ
dym razie, jeś
li zgadzamy sięco
do tego, że szczęś
cie dziecka jest wię ś
ksze niższczęcie osoby dorosł
ej, to musimy nastę
pnie
przyjrzećsięróżnicom, jakie istniejąpomię
dzy psychologicznąa chrześ
cijańskąinterpretacją
tego faktu. Można tu dokonaćczterech rozróżnień.
CZTERY RÓŻNICE
1. Psychologiczne myś
lenie na temat dzieci w znacznej mierze odbywa siępod szyldem
naturalizmu, wedł
ug którego to, co spontaniczne i dobrowolne jest zawsze najlepsze. Zgodnie
z tym punktem widzenia natura wszystko wie najlepiej, a niewinne dzieci, które ponoćż
yją
bliż
ej stanu natury, obdarzone sąowąnaturalnąmą
droś . Zatem aby żyćzdrowo i bez
cią
o mówi sięo tym, że
zahamowań, trzeba bardziej sięupodobnićdo dziecka. Przy okazji duż
dzieci sąniczym sadzonki lub pą
ki, które w naturalny sposób przemienia sięw kwiaty, jeś
li
tylko doroś dąprzeszkadzaćim w rozwoju. Zawarta jest w tym sugestia, ż
li nie bę e również
czł
owiek dorosł ębi dzieckiem, któremu nie pozwolono sięujawnić, a z
y jest gdzieśw gł
którym mądry dorosł
y bę
dzie chciałna nowo nawią
zaćkontakt.
cijańskie jest takie, że wł
Z kolei stanowisko chrześ aśnie te mał
e kwiatki polne wymagają
ć
pielęgnacji. Nie wystarczy po prostu pozwolićim rosną. Dobry ogrodnik nie bę
dzie stał
bezczynnie, patrząc jak ogród niszcząchwasty i owady, a dobry rodzic nie pozwoli dziecku
rzą
dzićsięw swoim pokoju. Róż
nica pomię
dzy tymi stanowiskami jest naprawdęznaczna.
ćludzi nie jest skł
Pierwsze cechuje wiara w naturęludzką, której większoś onna uznaćza
ś
częćsamej natury. Drugie zakł
ada, ż
e dzieci, podobnie jak wszyscy ludzie, sąistotami
upadł
ymi: niektóre ich odruchy sązdrowe, dlatego należy je pielęgnować
; do innych,
niezdrowych odruchów, należ
y dzieci zniechę
cać
. Jeś
li od dzieci można sięczegośnauczyć,
to na pewno nie jest to naturalizm.
2. Kolejnym przypuszczeniem charakteryzują lenie psychologiczne jest to, że
cym myś
ś
dziecko jest szczęliwsze, ponieważcieszy sięwię
ksząwolnoś . Znaczy to, że moż
cią e się
, ż
swobodnie wypowiadać— nie musi udawać e mu smakuje sok, do czego zmuszona jest
osoba dorosł
a, zaproszona na obiad; nie musi przestrzegaćkonwenansów — jeś
li rozmowa
ych zaczyna byćnużą
dorosł ca, może w każ ćsięswojąplastikowącię
dej chwili zają żarówką;
jest wolne od zmartwieńi odpowiedzialnoś
ci — nie musi pł
acićrachunków ani gotować
obiadów. Przesł
anie dla dorosł
ych? Ma sięrozumieć
, wyzwólcie się.
Z tym, że — i tu dochodzi do gł
osu chrześ
cijański punkt widzenia — gdy doroś
li zaczynają
postępowaćzgodnie z owym przesł
aniem, to wł
aśnie dzieci pł
acąnajwyż
szącenę
. Aby to
sobie uś
wiadomić
, wystarczy chwilępomyś
leć. Kiedy rodzice zaczynają flirtować z
wolnoś
cią yw na szczęś
, fakt ten wywiera olbrzymi wpł cie dziecka. Dokł
adnie w tym
momencie, gdy ojciec lub matka ogł ćod rodziny, wolnoś
asza swąwolnoś ćdziecka zostaje
zredukowana niemalże do zera. Mam tu na myś ćod niepewnoś
li wolnoś ci, od wątpliwoś
ci,
ku. Prawda jest taka, ż
od lę e szczęś ć
cie dziecka ma o wiele mniejszy związek z jego doś
ograniczonąw końcu wolnoś
ciąniżz poczuciem przynależnoś
ci do pewnego bezpiecznego i
uporzą
dkowanego ukł
adu. Może sięono bawićw rycerzy lub kowboi, ponieważbramy jego
zamku lub fortu pilnowane sąprzez silnych strażników. Moż
e dawaćupust swojej fantazji,
ponieważma przy sobie parępotęż
nych dż
innów, którzy trzy razy dziennie wyczarowujądla
niego posił
ki. Jakkolwiek by sięuskarż
ało z powodu przywilejów swego starszego brata lub
gł
ośno dziwił
o dlaczego mu nie wolno przesiadywaćdo póź
na, tak jak jego rodzicom,
dziewięć t procent jego szczęś
dziesią cia bierze sięz tego, że zajmuje ono swoje przytulne
miejsce w przykrytej dachem i otoczonej czterema ś
cianami hierarchii. W ten sposób
przechodzimy do omówienia kolejnego osobliwego przeoczenia w oferowanym przez
psychologów opisie rzeczywistoś
ci.
3. U pewnego typu osób moż
na niekiedy zauważyćpragnienie dziecię
cej niewinnoś
ci,
ą
połczone z cał
kowitąpogardądla autorytetu. Liczni autorzy poradników zachęcająnas,
abyś
my stali siębardziej dziecinni i ufni, równocześ
nie jednak nalegają
, byś
my nie tolerowali
czyichkolwiek ingerencji w nasze ż
ycie. Mamy byćnaiwni i prostoduszni, a jednocześ
nie
niezależni niczym kapitan okrę ciąniemal każdy czytałtego typu rady lub zetknął
tu. Z pewnoś
. Musimy im bardzo cierpliwie przypominać, ż
sięz osobami, które w nie wierzą e dla wł
asnej
wygody zapomniał nym fakcie: ż
y one o bardzo waż e dzieci nie radząsobie w życiu bez
e mał
dzi, ż
matki i ojca. Kto są e moż
na sięcieszyćwyją
tkowąwolnoś
ciączł
owieka dorosł
ego i
tkowym szczęś
wyją ne ś
ciem dziecka, ten myli ze sobądwa róż wiaty. Chodzi o rzecz
nastę
pującą
: sentymentalna paplanina popularnych psychologów i im podobnych na temat
powrotu do dzieciństwa oparta jest na oczekiwaniach, których nie da sięze sobąpogodzić
.
Moż
e nasuwa ona skojarzenia z chrześ
cijaństwem, lecz w istocie nie ma z nim wiele
wspólnego — tak jak nie ma wiele wspólnego ze zdrowym rozsą
dkiem. Chcąbyćjak dzieci,
lecz nie chcąojca. To tak jakby poszli do restauracji i poprosili o zupębez talerza.
A wszystko to pokazuje, ż
e uczepili siępewnych ponę
tnych idei, lecz nie zawracająsobie
gł
owy tym, by je przemyś
leć
. Z kolei chrześ
cijaństwo zmusza nas do przestrzegania pewnych
realistycznych wymogów. Powiada ono, że na dł
uższąmetęistnieje tylko jeden sposób
odzyskania dziecię ci i szczęś
cej ufnoś ś
cia — trzeba miećOjca w niebie. Najczęciej
wystę
pują ś
cy w Nowym Testamencie wizerunek Boga to Ojciec, a o nas mówi sięnajczęciej
jako o Jego dzieciach. Moż , ż
e to tylko oznaczać e Bóg wymaga od nas takiego samego
posł ,ż
uszeństwa, jakiego my wymagamy od swych dzieci, lecz oznacza to również e tak jak
nasze dzieci — z uwagi na wszystkie swoje potrzeby — uzależnione sąod nas, tak samo my,
z uwagi na wł
asne potrzeby, możemy polegaćna Bogu, naszym Ojcu. I tak, jak chcemy, by
nasze dzieci ufał my ufaćBogu. Nie jest to ł
y nam, tak samo my powinniś atwe. Jak dziecko,
które nie rozumie dlaczego ojciec musi przył
ożyćdo jego skaleczonego kolana piekący
ś
rodek odkaż
ają
cy, moż
emy nie rozumiećwszystkiego, co dla naszego dobra robi nasz Bóg
Ojciec. Jak każdy dobry ojciec, zacznie On robićswoje i udzieli nam pierwszej pomocy,
pomimo naszych jęków i protestów, ale czy nie lepiej okazaćMu to zaufanie, które tak bardzo
lubimy widzieću wł
asnych dzieci?
Niektórym trudno jest zrozumieć
, jak zależ ći posł
noś ćw parze z radoś
uszeństwo mogąiś cią
.
Prawdopodobnie dali sięoni zbał
amucićprzez zbyt liczne, tak popularne w amerykańskiej
literaturze, historie o „niegrzecznym chł enie, jakby ś
opcu", który sprawia wraż wietnie się
bawił
. Powinni uważ
niej sięprzyjrzećprawdziwym niegrzecznym chł
opcom. W większoś
ci
wypadków pod tym rumianym, szeroko uś
miechniętym obliczem, dostrzegąoni niepohamo-
wane pragnienie wyolbrzymiania każ
dej sprawy ponad wszelkie proporcje tak dł
ugo, aż
znajdująsięręce i serca, zdolne nad nim zapanować. W przeciwieństwie do tego, dziecko,
które posiada prawdziwego ducha posł
uszeństwa, cechuje stan beztroski, jaki jego
lekkomyś ć
lnemu towarzyszowi rzadko kiedy udaje sięosiągną ć
. Pierwszemu przyjemnoś
sprawia nieposł
uszeństwo, drugi cieszy siętym, co krytyk literacki, Roger Sale nazywa
ę
„głbsząrozkosząbycia posł
usznym".
4. Nic tak dobrze nie oddaje róż
nicy pomię
dzy chrześ
cijańskim a psychologicznym
spojrzeniem na problem powrotu do dzieciństwa, jak poszczególne drogi, którymi każ
e nam
się podąż
ać. W przypadku psychologii jest to droga bycia dużym; w przypadku
chrześ
cijaństwa — droga bycia mał
ym. Wiele psychologicznych porad koncentruje sięwokół
sposobów wzmacniania naszego poczucia wł
asnej wartoś
ci, podnoszenia wł
asnej opinii o
sobie i tak dalej. „Jesteśnajważ owiekiem na ś
niejszym czł wiecie" — cośw tym rodzaju.
Chrystus tymczasem kazałnam staćsięjak dzieci.
owiek ł
Przeciętny czł atwo zrozumie, na czym polega zaleta odzyskania ł
atwoś
ci, z jaką
dziecko ś
mieje sięi wpada w zachwyt — ale bycie mał
ym? Jakie mogąbyćtego zalety?
Chesterton udzieliłkiedyśna to pytanie dobrej odpowiedzi, ukł
adają
c historyjkęo dwóch
opcach, Piotrze i Pawle. Obydwu im obiecano, jak to w bajce, ż
chł e zostanąspeł
nione ich
życzenia, zatem Pawełzapragną
łzostaćolbrzymem, „który będzie mógłprzemierzaćcał
e
o. Tylko, ż
kontynenty". Tak teżsięstał e kiedy zbliż
yłsiędo Himalajów, nie wydał
y mu się
one ciekawsze od miniaturowego alpinarium w przydomowym ogrodzie; zaśwodospad
kszy niżodkręcony kran w ł
Niagara „byłnie wię azience". Piotr, najwyraź
niej ten mą
drzejszy,
wyraziłżyczenie przeciwne. Zapragną
łbyćmał
y — „mniej więcej na półcala wysoki".
Ponieważchł
opcy byli w ogrodzie przed domem, znalazłsięteraz „na olbrzymiej równinie
pokrytej wysoką
, zielonądż
unglą, ponad którąwyrastał
y, w pewnej odległ
ości od siebie,
ońca. (...) Mniej więcej w ś
dziwne drzewa o koronach podobnych do sł rodku tej prerii
wznosił
a sięgóra o tak romantycznych i niewiarygodnych kształ
tach, a mimo to tak zł
owrogo
ca, ż
wysoka i dominują e wyglą a niczym jakaśscena końca ś
dał wiata". Piotr „wyruszył
poprzez tębarwnąrówninęszukaćprzygód; do tej pory nie dotarłdo jej końca".
Fragment ten przypomina nam, ż
e literatura mówiąca o byciu mał
ym to zawsze literatura
ród olbrzymów, The Incredible Voyage
przygodowa: przypomnijmy sobie Guliwera wś
(Niewiarygodną podróż ce sceny z The Once and Future King
), i te zachwycają
ego króla), w których Arturowi pozwolono obserwowaćżycie
(Niegdysiejszego oraz przyszł
oczami ryby lub owada. Kiedy patrzy sięz wł
aściwej perspektywy, „trawa jest wiecznym
lasem zamieszkał
ym przez smoki" (znów Chesterton). Tą wł
aściwą perspektywąjest
oczywiś
cie pokora. Pozwala nam ona dostrzec, jakie wszystko jest zachwycają
ce.
ZACHWYT W TRAWIE
Jedynym naprawdęzdrowym elementem spojrzenia psychologów na dzieci jest to, ż
e wielu
z nich rzeczywiś ć
cie dostrzega ten zachwyt i oddaje mu należnąsprawiedliwoś. Problem
polega na tym, że mająoni trudnoś
ci z jego wytł
umaczeniem. Najlepsze wyjaś
nienie, jakie im
owy, zasadza sięna ś
przychodzi do gł wież
ości dziecięcych wraż
eń. Zobaczmy, czy nam to
nie pójdzie lepiej. A zacznijmy w miejscu, w którym byliś
my kilka zdańwcześ
niej — w
trawie.
Jeden z wierszy Wordswortha zawiera sł
ynny wers, w którym poeta mówi o „zachwycie w
trawie". Chodził
o mu o zachwyt, który pamię lę, że jeś
tałz dzieciństwa. Myś li wysilimy
umysł
, uda nam sięzrozumieć
, do czego nawią
zywałWordsworth. Czy ktośz was, bę
dąc
dzieckiem, leżałw wysokiej trawie i po prostu patrzył
? Jeś
li trawa jest wystarczają
co wysoka,
to gdzieśtam, w dole, rzeczywiś
cie wyglą
da ona jak „wieczny las" Chestertona. Moż
na sobie
spoglądaćpomiędzy źdź
bła trawy, jak na leś
ne polanki i obserwowaćż
ycie ukryte przed
wzrokiem dorosł
ych. Sątam mał
e stworzenia leś
ne oraz polują
ce na nie duż
e zielone smoki.
Czy to nie dziwne, ż
e cośtakiego mogł
o w ogóle istnieć
? Cóż
, moż
e w waszym przypadku
nie był
a to trawa. Może woleliś
cie pozostawaćw domu i odnajdowaliś ąc
cie swój zachwyt, leż
(powiedzmy) na orientalnym dywaniku, gdzie mogliś
cie wygodnie sięusadowićna poziomie
kępek i wł ą
ókien, i oczyma wyobraźni zapuszczaćsięw głb tego egzotycznego i wzorzystego
lasu. A moż
e punktem wyjś
cia dla waszych marzeńbyłzestaw ceramicznych figurek lub
szklany przycisk do papieru z zatopionymi w nim kwiatami, lub stare mahoniowe biurko z
ż
mosięnymi uchwytami, schowkami i szufladami zamykanymi na klucz. Każ
da z tych rzeczy
e otworzyćprzed nami inny ś
moż wiat.
e rzeczy (a pamię
Lecz to nie wszystko. Wszystkie te zwykł tajmy, ż
e jesteś
my bardzo
mł
odzi) otaczał
o... cóż
, trudno powiedziećdokł
adnie, co to był
o. Wordsworth wspominało
ł
ąkach i gajach „zdobnych w cudowne ś
wiatł
o". Inni mówili o jakiejśaurze otaczają
cej
, że w oczach mał
rozmaite przedmioty. Wystarczy powiedzieć ego dziecka nawet rzeczy
materialne mogąbyćż
ywe lub posiadaćjakiegośducha. Jeś
li siębardzo postaram, jestem w
stanie przypomniećsobie z najwcześ
niejszego dzieciństwa pewien dom (a moż
e byłto tylko
obraz domu), którego jedna ś
ciana wyrastał
a ponad wodą; piaskowiec na poziomie wody
poroś
nięty byłmchem. Dom ten byłdla mnie czymśmitycznym, czymś o siężyć
, co wydawał
i oddychać
; nie tylko ten mech, ale cał
y dom zdawałsiębyćnasiąknięty czymś
, co mogę
tylko nazwać„pł
ynnym znaczeniem". Trzeba wspomniećo jeszcze jednej rzeczy: wydawał
o
się, ż ąprzeszł
e miejsce to sięga w niezmiernie odległ ość— które to poję
cie w ogóle nie
powinno mi byćw tym wieku znane. Co wię
cej, wydawał ,ż
o mi się e jużje kiedyświdział
em
— bardzo dawno temu.
WSPOMNIENIA Z RAJU?
Jednąz osobliwoś
ci cechują ycia, o którym tu mówimy, jest to, że
cych ten rodzaj przeż
oby ono dziwne, zawsze mu towarzyszy uczucie, że cośsięrozpoznaje, że
jakkolwiek był
ywa siędeja vu, ż
przeż e kiedyśjużsiętu był
o. Na przykł
ad, uważna lektura poezji Words-
, ż
wortha zdaje sięwskazywać e to, co poeta sobie przypomina, samo w sobie jest
przypominaniem — wspomnieniem wspomnienia. Nie wspomina on jedynie swoich
dziecię
cych kontaktów z naturą
, lecz coś
, co jest jeszcze dalej, ponad albo poza naturą
.
Widzimy to równieżu Lewisa, opisują
cego zapamię
tane przeżycie z lat chł
opię
cych, które
wywoł
ało wspomnienie szczęś ębi nie lat, lecz stuleci".
cia „z gł
Najsł
ynniejszym wytł
umaczeniem tego zjawiska jest platonowska teoria pamię
ci. Z
chrześ
cijańskiego punktu widzenia nie jest to opis, który by w peł
ni zadowalał
, ale to dobry
punkt wyjś , że ludzie jużprzed urodzeniem istniejąw niebie — w czymś
cia. Platon uważał ,
co nazwałś
wiatem Wiecznych Idei. Przebywajątam w bezpoś
rednim kontakcie z prawdziwą
istotąrzeczy: nie z tąlub tamtąkonkretnąprawdą, lecz z samym ź
ródł
em prawdy; nie z tym
knem. Świat, na który przychodzimy jest
lub tamtym konkretnym pięknem, lecz z samym Pię
jedynie niewyraźnym odbiciem ś
wiata niebiańskiego; mimo to jest odbiciem, co tł
umaczy
ćrzeczy, które widzimy po raz pierwszy. Im jednak starsi jesteś
dziwnąznajomoś my, tym
owo odbicie jest coraz mniej wyraźne. W dziecku, które dopiero co przybył
o z miejsca
uje ż
bytowania Wiecznych Idei, to, co ziemskie, wywoł ywsze wspomnienia. Czuje ono
bardziej natarczywy ból wspomnień, dotkliwsze ukł
ucie radoś
ci. Lecz w miaręjak dziecko
nie i coraz bardziej sięoddala od miejsca swego pochodzenia, rzeczy tracąswój blask i
roś
ywania wspomnień. Ich cudowna otoczka zanika „w ś
moc wywoł wietle codziennoś
ci".
Doroś
li doś
wiadczająniekiedy powrotu owego zachwytu. Gdy sł
ońce odbija sięw wodzie
w taki, a nie inny sposób, albo jakaśdawna melodia dociera do naszych uszu, nagle czujemy
ćczegośnadzwyczaj wielkiego; wydaje się
obecnoś , ż
e zstę żne
puje na nas jakieśpotę
oś
wiecenie. Albo gdy bierzemy do ust domowy chruś
cik, nagle znowu jesteś
my w babcinej
kuchni, a ś
wiat ponownie wydaje siębardzo duż
y i peł
en możliwoś
ci. Jednak cokolwiek to
ynąćlata, zanim pojawi sięna nowo.
jest, znika, skoro tylko zostaje odnalezione. Mogąupł
Wł
aśnie cośtakiego każ
e nam tę
sknićdo magicznych czasów dzieciństwa. I nawet jeś
li już
żów zachwyt dostrzegamy w oczach dziecka lub sł
tego nie czujemy w sobie, to wcią yszymy
w jego gł
osie. Owej tę
sknoty nie trzeba koniecznie tł
umaczyćtak, jak to zrobiłPlaton. Jego
zasł
uga polega na uznaniu jej istnienia i podję
ciu próby jej wyjaś
nienia. Z chrześ
cijańskiego
na by powiedzieć, ż
punktu widzenia moż e dziecko widzi rzeczy takimi, jakimi są
. Nie chodzi
o to, ż my przed urodzeniem, lecz że zawsze widaćten zachwyt. Dla tych, którzy
e istnieliś
yś
mająoczy i uszy otwarte, trawa i drzewa zawsze będąnosił lad obecnoś
ci ich Stwórcy; lasy
zawsze bę więtymi lasami. Poczucie deja vu może nie jest wspomnieniem jakiegoś
dąś
dawnego Edenu, lecz zapowiedziąRaju, przeczuciem istnienia miejsca, do którego naprawdę
należymy. Św. Pawełpisał
:
„Albowiem od stworzenia ś
wiata niewidzialne Jego przymioty — wiekuista Jego potęga oraz
bóstwo — stająsięwidzialne dla umysł
u przez Jego dzieł
a".
Dlaczego jednak nie widzimy wyraź
nie? Osobiś wiadczywszy tych szczęś
cie doś liwych
chwil, ł
atwiej nam zrozumieć, dlaczego sąone czymśtak rzadkim dla nas, a tak powszednim
dla dzieci. Sąto bowiem chwile samozapomnienia. Towarzyszy im utrata zainteresowania
wł
asnym „ja" oraz cał
kowite pochł
onię
cie czymślepszym. Nastę
puje pewne ogoł
ocenie,
które nie jest naszym wł
asnym dokonaniem. Uż
yłbym tu sł
owa opę
tanie, gdyby nie rodził
o
ono zł
ych skojarzeń. Należ
ało by je w tym wypadku rozumiećjako boskie opę
tanie. Przeż
ycie
to oznacza, że znajdujemy siępod wpł
ywem czegoślub kogośinnego. Z tego powodu
wszelkie próby panowania nad sobąlub zachowania zimnej krwi sątu nie na miejscu. Aby
wkroczyćw ten ś
wiat, trzeba wszystko to zostawićza drzwiami.
DWIE NAUKI
Pł
ynąz tego dwie nauki. Pierwsza dotyczy pomysł
u psychologów, aby odtworzyćw sobie
dziecko. Psychologowie, którzy promujątęideę, powinni naprawdębardziej uważaćna
stosowane przez siebie terminy. Staćsięjak dziecko? Wspaniale. Z chrześ
cijańskiego punktu
widzenia — koniecznie. Lecz uczynienie tego naprawdęoznacza rezygnacjęz wię ś
kszej częci
aszcza tej jego częś
psychologicznego programu, zwł ci, która koncentruje sięna powię
kszeniu
li ktośutrzymuje, ż
siebie samego. Jeś e jest dla ś
wiata darem Bożym, to raczej mał
o
ćdary Boż
prawdopodobne, aby potrafiłdocenići przyją e przeznaczone dla niego.
Druga nauka dotyczy problemu zażywania narkotyków. Wydaje mi sięoczywiste, że
ś
zażywanie narkotyków to najczęciej mniej lub bardziej ś
wiadoma próba odzyskania czegoś
,
co odeszł ciem o ż
o wraz z dzieciństwem. Osoby biorące narkotyki mówiąz przeję ywoś
ci
kolorów, o zdających sięożywaćprzedmiotach materialnych, o typowym dla dzieci poczuciu
rozciągnię
cia wszystkiego w czasie (pamiętacie jak lato zdawał ąwiecznoś
o siębyćcał cią
?). I
prawdąjest, rzecz jasna, że moż ą
na w sposób sztuczny wył asne ego i tym samym
czyćwł
otworzyćsięna niezwykł
e przeżycia. Z pewnoś
ciąjednak powinno to nam cośmówićna
temat naszego stanu, skoro w taki sposób chcemy mu zaradzić. Nastolatkowi lub osobie doro-
ej potrzebne sądrogie ś
sł rodki chemiczne oraz rozmaite rekwizyty;
dziecku wystarcząrobaczki ś
wię
tojańskie, poranny szron lub pies z są
siedztwa. W pierwszej
a próba ł
metodzie nie ma nic z pokory; jest to zuchwał apania przeżyći sprawienia, by
pojawiał
y sięone na każ
de nasze zawoł
anie.
Mał
o tego, jest to zł
a metoda, ponieważprzeżycia te nie mająbyćcelem samym w sobie, lecz
tylko wskazówkami kierującymi nas ku czemuśpoza nimi. Sąto obrzeża chwał
y, nie sama
chwał
a, i jeś
li nie wyjdziemy poza te doznania, ku rzeczywistoś
ci, którąwskazują
, obrzeża te
wytrąsięi wyblakną
. Będziemy coraz bardziej rozpaczliwie próbowali odtworzyćcoś
, czego
nie da sięodtworzyć
, lecz co należy dopiero odkryć
. Z samej swej natury przeż
ycia te mówią
nam: „Nie jestem tym, czego chcesz, jedynie posł
ańcem tego czegoś
". Powiedziawszy to,
speł
nił
y swój cel: cel, który my niweczymy, skupiają
c sięna posł
ańcu, a ignorują
c samo
przesł
anie. Lewis, któremu lektura poezji i mitów zdawał
a siędostarczaćprzeż
yć, jakie
innym dostarczająnarkotyki, doszedłdo tego wniosku po swoim nawróceniu. Pisałon: „To
był
o cenne tylko jako wskazówka, kierują
ca ku czemuśinnemu i znajdują
cemu sięna
zewną
trz. Podczas gdy to cośinnego był
o wą
tpliwe, wskazówka w naturalny sposób budził
a
mój niepokój. Kiedy zgubimy sięw lesie, widok drogowskazu ma dla nas ogromne
znaczenie". Nie należy jednak marnowaćczasu na wpatrywanie sięw drogowskazy, jeś
li
droga jest oczywista i kiedy, jak mówi Lewis, „Bę
dziemy w Jeruzalem".
BALDACHIM ŁADU
Nasze doś
wiadczanie mił
oś ćz nas był
ci ma dwa oblicza. Większoś a kiedyśzakochana i
znalazł
a w tym stanie coś e życie. Powiedzieliś
, co znacznie przerasta zwykł my sobie: „Takie
wł
aśnie powinno byćżycie!" i postanowiliś
my je tak wł
aśnie przeżyć. Jakiśczas potem
ćz nas stwierdził
większoś a, ż
e ten stan uczuciowy nie speł
nia wią
zanych z nim nadziei.
Niektórzy od razu dali sobie spokój i stali sięozię
bli oraz wyrachowani w swoim
zainteresowaniu pł
ciąprzeciwną. Inni brnę
li dalej, pomimo mił
osnych rozczarowańi rozstań,
ku bardziej dojrzał
ej mił
ości. Lecz, jak sięokazał
o, nawet ona był
a czymśznacznie
trudniejszym, niżmoż
na był
o kiedykolwiek przypuś
cić
.
Tak, o ile sięnie mylę
, wyglą
da zwykł
e doś
wiadczanie mił
ości.
Aby należycie uchwycićjego istotę
, potrzebne nam jest takie jego objaś
nienie, które nie
będzie odbieraćsensu ani jednemu, ani drugiemu zespoł
owi faktów. Objaś
nienie to można
odnaleźćw tym, co chrześ
cijanie okreś
lająjako zaś
lubiny Chrystusa z Jego Koś
cioł
em.
ż
Małeńska mił
ośćwraz z wszystkimi krokami do niej wiodą
cymi jest symbolem mił
ości
Chrystusa do swej oblubienicy. Koś
cioł cej, jest ona uczestnictwem w tym ś
a. Wię wię
tym
zku. Dlatego ś
zwią w. Pawełnazwałją„wielkątajemnicą
". Z chrześ
cijańskiego punktu
widzenia. Ewangelia opowiada historięmił
osnąo oblubieńcu (Chrystusie), który wybiera dla
siebie raczej mał
o obiecują
cąkandydatkęna oblubienicę(nas) i zaczyna jąupię
kszaćtak, aby
był ś
a „bez plamy i skazy". CzęćApokalipsy poś
wię
cona jest opisowi przyszł
ej uczty
weselnej.
Z pewnoś
ciąnie-chrześ
cijaninowi lub osobie religijnie obojętnej wszystko to wyda się
ćtajemnicze, jeś
doś li nie wręcz naciągane. Chrześ
cijańscy nauczyciele zawsze odpowiadali:
„Owszem, rzeczywiś
cie brzmi to tajemniczo, lecz jeś
li do mił
oś żeństwa nie podchodzi
ci i mał
się jak do tajemnic, to okazują sięone po prostu nieudane". Nie oznacza to, że
niechrześ ż
cijańskie mał ny jest szacunek dla ś
eństwa sąnieudane. Waż wię
toś
ci i tajemnicy
zwią żeńskiego. Na przestrzeni wieków wię
zku mał ćspoł
kszoś eczeństw tak wł
aśnie go
traktował
a.
Odbiegam jednak od tematu. Tylko taka teoria, jak ta o zaś
lubinach Chrystusa z
Koś
cioł
em, pozwoli nam poważ
nie traktowaćzarówno romantyczne wzloty z czasów
mł
odoś
ci, jak i szachownicęblasków i cieni, z jakich skł ż
ada sięmałeństwo. Ronald Knox, w
zabawnym acz pouczającym tekś
cie, każ
e Koś
cioł
owi mówićdo pary narzeczonych: „A więc
? Znaczy, ż
chcecie siępobrać, nieprawdaż e chcecie naś
ladowaćJezusa Chrystusa w Jego
Wcieleniu. Cóż
, niech wam Bóg bł
ogosł
awi; jeś
li ma to sięwam udać
, będzie wam potrzebna
wszelka ł
aska, jakąuda mi siędla was wysupł e wiano ł
ać, cał ask".
li w ten sposób. Na ogółjednak stwierdzamy, że jeś
Naturalnie niewielu z nas myś li
żeństwo ma byćudane, będzie wymagał
mał o od nas wielu poś żonkowie
więceń. Mał
poś cają dla siebie ż
wię ycie na nieskończenie wiele niespektakularnych (a czasami
spektakularnych) sposobów: te plany porzucają
, z tamtej rzeczy rezygnują; oddająsobie czas,
śinnąprzyjemnoś
który zamierzali przeznaczyćna jaką ć. Kiedy skł
adamy przysię
gędrugiej
osobie, nasze „ja" faktycznie przestaje należ
ećdo nas; albo bę
dziemy musieli przestaćdla
niego istnieć ż
, albo małeństwo rozpadnie sięna naszych oczach. Jezus przykazałswym
uczniom: „abyś
cie sięwzajemnie mił
owali, tak jak Ja was umił
ował
em". Wówczas tego nie
wiedzieli, ale później okazał , że „tak jak Ja was umił
o się ował o „ażdo ś
em" znaczył mierci".
Czy nie jest tak, że w mał
żeństwie — zwł żeństwie — dany jest nam przywilej
aszcza w mał
mił
owania tak, jak to robiłChrystus?
POZA NATURALNĄMIŁOŚCIĄ
dzej czy później, kiedy znajdujemy to, co Lewis w The Four Loves (Czterech
Prę
mił
ościach) nazwał„nieomylnym dowodem na to, ż
e naturalna mił
ośćnie «wystarczy»".
ciółprzypomina nam, ż
Koś ż
e zawierając małeństwo obraliś
my nadprzyrodzony kurs. Nasza
mił
ośćmusi sięponownie urodzićwraz z naszym ż
yciem. Naturalna mił
ośćmusi się
przekształ
cićw chrześ
cijańskącnotę
, ponieważmił
ość, aby pozostaćkochają
cą, potrzebuje
czegoświę
cej niżsamej mił
ości.
Rzecz jasna, bardzo niewiele ś
wieżo zakochanych osób da sięo tym przekonać. Z
umieję
tnoś
ci kochania moż
na byćzadowolonym, tak jak z wszystkiego innego. Czę
sto
postawa mł
odego czł
owieka jest mniej wię
cej taka: „Nie potrzebujęż
adnej pomocy; moja
mił
ośćjest wystarczają
co silna sama w sobie". Mają
c zatem nawet najwię
ksząochotęzł
ożyć
asne ś
wł luby wiernoś
ci, moż
e on nie widziećpotrzeby robienia tego w obliczu Boga w
koś
ciele. Jego postawa przypomina raczej stosunek wię
kszoś
ci z nas do siebie samych, kiedy
wszystko ukł li. Wydaje nam się, ż
ada siępo naszej myś e sami moż
emy o siebie zadbać
;
odpowiada nam to, jacy jesteś
my, bez zawracania sobie gł
owy powtórnym narodzeniem.
W ten sposób powracamy do psychologicznego punktu widzenia. Zanim jednak
przystą
pimy do jego omówienia, przypomnijmy sobie najważ
niejsze rzeczy omawiane na
kilku ostatnich stronach.
Chrześ
cijaństwo nie zaprzecza prawdzie naszego doś
wiadczania mił
ości. Zakochawszy się
,
czujemy, ż
e znaleźliś
my lub prawie znaleź my rzecz, która jest najwspanialsza; przeż
liś ywając
ą mił
dojrzał ość
, stwierdzamy, że musimy robić rzeczy, które są najtrudniejsze.
Chrześ cie temu, ż
cijaństwo przypisuje to dwojakie uję e jako oblubienica jesteś
my
przygotowywani dla naszego oblubieńca. Oznacza to, że musimy byćkształ
towani tak dł
ugo,
ażnie zaczniemy kochaćtak, jak kocha Chrystus. A Chrystus kochałnas namiętnie — to
ą
znaczy zarówno z wielkim pożdaniem, jak i z wielkim cierpieniem.
Gdy zaśpsychologowie wypowiadająsięna temat mił
ości, nie mająna myś
li niczego w
tym rodzaju. Choćmogąmiećwiele do powiedzenia o mił
ości (często rzeczy, które sąw
pewnym sensie sł aćnasze szczęś
uszne), niewielu z nich będzie naraż cie w imięmił
ości, tak
jak to robi chrześ
cijaństwo. Stoją cijanie, ś
c w obliczu tych samych faktów, co chrześ wiat
psychologii zwykle dochodzi do wniosku, ż
e stawka jest zbyt wysoka. Psycholog widzi
wyraźnie, ż skąi że mił
e zakochanie kończy sięzwykle klę ośćmał
żeńska moż
e sięskończyć
jeszcze wię
ksząkatastrofą. Dysponują
c jedynie naturalnymi narzę
dziami, nie każ
e on nam
postawićwszystkiego na mił
ośćlub powierzyćswego losu przypadkowi (tak jak chrześ
cijanie
powinni powierzyć swój los Duchowi Świę
temu). Jednak przyjmują
c tak ostrożne
stanowisko, jest on równocześ
nie zmuszony kazaćnam odstawićna bok prawdęnaszego
doś
wiadczenia.
Na przykł
ad, jednąz prawd, których doś
wiadczamy, będą
c zakochani — zwł
aszcza
ś
nieszczęliwie —jest to, że sami w sobie jesteś łLewis, jesteś
my niekompletni. Jak to ują my
„jednąwielkąpotrzebą". Intuicja podpowiada nam wówczas, że dopóki sięnie zakochaliś
my,
żyliś
my tylko poł
owicznie. Zdajemy sobie wówczas sprawę, jak bardzo nasza peł
nia
uzależ
niona jest od kogośinnego. Bez mił
ości czujemy sięprawie niczym. Jak wielka pustka
w nas tkwi, kiedy jesteś
my zupeł
nie sami.
Otóżchrześ osi, że w tym odmiennym stanie możemy dostrzec prawdziwą
cijaństwo gł
naturęrzeczy — nasząpustkębez Boga i to, ż
e nasze speł
nienie sięjest cał
kowicie
uzależ
nione od Niego. Natomiast psychologia moż , ż
e nam jedynie powiedzieć e myliliś
my
się, są
dząc, iżjesteś
my niekompletni; ludzie mogąi powinni osią
gaćsamospeł ę
nienie. Błdem
był
o zdanie sięna kogośinnego. To bardzo niezdrowe. Jeś ę
li „sięgniemy głboko do ś
rodka",
odnajdziemy peł
nię, której potrzebujemy.
Jednak bycie samowystarczalnym nie oznacza braku mił
ości. Psychologia dodaje nam w
tej sprawie otuchy. Łatwiej bę
dziemy mogli dawaćmił
ośći jąotrzymywać
. Wszystko to
przyjdzie w naturalny sposób, w wyniku naszego samodoskonalenia, tak, jak ł
adna pogoda
nastę
puje po wzroś
cie ciś
nienia atmosferycznego. Kiedy nie bę
dziemy potrzebowali mił
ości,
będziemy jąmieli.
MIŁOŚĆ-B I MIŁOŚĆ-D
MIŁOŚĆCHRYSTUSOWA
Ten wygł
adzony obraz mił
ości jest bardzo pocią
gają
cy — zwł
aszcza dla tych, których
bardziej interesuje wł ćniżmił
asna wolnoś ość. Jego wadąjest jednak to, że ma on niewiele
wspólnego z Chrystusem. Mił
ośćChrystusa nie był
a liberalna i niezaborcza. Ewangelia
ukazuje nam raczej czł ż
owieka targanego potęnymi namiętnoś
ciami, który potrafiłpł
akać
przy wszystkich i fizycznie pomiatać ludź ć skojarzenia z
mi. Trudno czasem unikną
namiętnym kochankiem: czł
owiekiem gotowym dział
aćpochopnie, byleby tylko zdobyćswą
ukochaną
, gotowym urzą ćsięniemal tak daleko, by
dzaćjej sceny na ulicy; gotowym posuną
skrę
powaćjąi wlec po ziemi.
Jednocześ
nie jednak jest On niewą
tpliwie wł
adcą
. Wszystko musi siędziaćzgodnie z Jego
wolą. Nie ma dowodu na to, że zamierza On zaakceptowaćswąoblubienicętaką
, jakąona jest
i takąjąpozostawić
: „Musisz byćdoskonał
a", mówi. Zamiast powiedziećjej: „Nie jesteśna
ś niaćmoje oczekiwania", daje do zrozumienia, ż
wiecie, by speł e wł
aśnie dlatego żyjemy na
tym ś
wiecie. Zdaje siębyćprzekonany, że wie lepiej od innych ludzi, co jest dla nich dobre. Z
pewnoś
ciąnigdy nie sł ćo
yszało partnerskiej metodzie wychowania. Opowiada przypowieś
czł
owieku, który wyprawiłwielkąucztę
. Kiedy zaproszeni goś
cie nie przybywają
, gospodarz
wysył
a .swojąsł
użbęna ulicęi każe im przyprowadzićprzechodniów: „Zmuszajcie do
wejś
cia” — rozkazuje.
, że Bóg w Chrystusie cierpi na mił
Wyliczam to wszystko nie po to, by sugerować ość
wynikają ,ż
cąz potrzeby — zdaniem teologów wcale tak nie jest — lecz by pokazać e mił
ość
— jakąOn nam zaleca, dają
c swój przykł
ad — jest dokł
adnym przeciwieństwem tego do
czego chcąnas namówićpsychologowie. Jedyna rzecz, jakąnie może sięcharakteryzować
mił
ośćto obojętnoś
ć. Mił
ośćmoż
e byćwymagają
ca, moż
e nawet byćpochlebiają
ca, lecz nie
moż
e byćzblazowana.
Z tego powodu, jak są
dzę, musimy miećsięna bacznoś
ci przed niektórymi rzeczami, które
obecnie uchodząza mił
ość
. Mił
ość
, jeś
li oznacza ona stawanie siękimś
, kto jest emocjonalnie
ponad tym wszystkim, w rzeczywistoś
ci nie jest mił
ością
, lecz schlebianiem sobie. I nie jest
ona komplementem dla osoby, którąkochamy. Kto chce byćkochany w sposób cał
kowicie
bezinteresowny? Kto chce byćprzedmiotem mił
ości, która nie chce ani nie potrzebuje
niczego, co moglibyś
my daćw zamian? Chcielibyś ,ż
my czuć e jesteś
my potrzebni, a nie tylko
korzystaćz czyjegośmił
osierdzia.
wiadcza nam żadnej przysł
Podobnie teżnie wyś ugi czł
owiek, który zawsze jest tkliwy i
uś
miechnię
ty, i szczodrze obdarza wszystkich swojąmił
ością
, lecz którego obchodzimy
oroczny ś
akurat tyle, co zeszł nieg. Pragniemy, aby nas chciano, wyróżniano; wolimy są
dzić
,
że kochająca nas osoba wybrał
a nas po uprzedniej selekcji. Oczywiś
cie, w mił
ości z potrzeby
na posunąćsiędo skrajnego egoizmu i nienasycenia, jednak w codziennym ż
moż yciu jest ona
odbiciem naszej kondycji jako istot ludzkich. Faktem jest, ż
e jesteś
my naprawdęw potrzebie,
naprawdępotrzebujemy uzupeł
nienia. Jeś
li n i e odczuwamy mił
ości z potrzeby, moż
e to
, ż
oznaczać e jesteś
my cał ci lub ż
kowicie oderwani od rzeczywistoś e coraz bardziej
twardniejemy, stają
c sięniekochają
cąi odpychają
cąistotą
.
ći pić, lecz gł
Chce nam sięjeś odu i pragnienia nie zaspokoi nic, co jest wewnątrz nas.
Komuś
, kto przymiera gł my nie kazali ż
odem nigdy byś ywićsięswym wewnę
trznym
pokarmem. Czy tym, którzy odczuwajągł
ód mił
ości mamy powiedzieć, by kochali samych
siebie swąwewnę
trznąmił
ością? Proszęmnie dobrze zrozumieć— nie mówię, że wszystkie
porady psychologiczne na temat mił
ości sątego rodzaju. W kilku ś
wietnych pracach
poś
wię ad Love and Will (Mił
conych temu zagadnieniu — na przykł ośći wola) Rollo Maya —
, że z natury potrzebujemy mił
przyznaje się ości. Ich autorzy z reguł , ż
y nie mówią e nasz
przypadek jest ażtak poważny, jak twierdząchrześ
cijanie, lecz jest w tych pracach chociażto,
co chrześ
cijanin nazwał
by postawąrealistyczną
.
Autorów tych moż
na dla wygody podzielić na dwie kategorie. Pierwsi (ci mniej
, że potrzebujemy mił
wyrafinowani) przyznają ości — na razie wszystko w porzą
dku —
jednak póź
niej zaczynajątraktowaćowąpotrzebęjako jedynąracjęnaszego istnienia. Czyta-
c tych autorów, odnosi się wrażenie, ż
ją e w zwią
zku dwu osób najważniejsze jest
zaspokojenie ich potrzeb —jeś
li trzeba, należy domagaćsięich zaspokojenia. Nie jest to,
moim zdaniem, duż
o lepsze od opinii, jakoby nikt nam nie byłpotrzebny. Sprowadza to
innych ludzi do roli tych, którzy majązaspokajaćnasze potrzeby i zamienia nasze zwią
zki w
wyrachowane przygody mił
osne. Wprawdzie takie wykalkulowane podejś
cie do mił
ości nie
zawsze wynika z mał
odusznoś ę
ci, lecz w sumie jest to błdne nastawienie. „Czy moje potrzeby
sązaspokajane?" „Czy wię
cej dajęniżotrzymuję
?" „Ile wysił
ku powinienem zainwestowaćw
zwią
zek?"
Postawa taka przywodzi mi na myś
l mł
odego czł
owieka, który jakiśczas temu przyszedł
rzucićokiem na mój piec centralnego ogrzewania. Ukończyłwł
aśnie kurs doskonalenia
zawodowego w zakresie ogrzewania domów i z tego, co mówił o, ż
, wynikał e nie powinienem
interesowaćsięniczym innym, tylko tym, czy mój piec funkcjonuje maksymalnie wydajnie,
jak energia wyjś ciowej, czy strych jest szczelny; że koszty
ciowa ma siędo energii wejś
zakupu nowego bojlera zwrócąsiępo trzech latach, czy teżż
e mógł
bym skorzystaćze
owa krąż
specjalnej ulgi podatkowej. Jego sł yły mi wokółgł
owy niczym rój much.
Oczywiś
cie, wszystko to był
y bardzo pożyteczne rady, jednak nie chciał
bym
dkowywaćtemu mojego życia domowego, czuwają
podporzą c cał
ymi dniami z pistoletem
uszczelniają
cym w jednej rę
ce i tabeląoprocentowania lokat i kredytów bankowych w
drugiej.
ćz ludźmi, którzy jakby dopiero co wrócili z kursu, na którym
Tak samo można sięzetkną
wyliczono wszystkie energetyczne współ
czynniki mił
ości. Zdająsięoni uważ
ać,ż
e zwią
zek
dwojga osób powinien przypominaćzestawienie bilansowe, tak jakby nowa żona musiał
a się
spł
acićw cią
gu trzech lat. Podobny jest ich stosunek do posiadania dzieci.
dek mówi nam, że w życiu nie da sięniczego w ten sposób wyliczyć
Zdrowy rozsą ;
cijaństwo mówi nam, ż
chrześ e nie należy tego robić. Każ
da mił
ośćjest nierozerwalnie
zwią dziemy robić. Lepiej przyjąćtaki
zana z cierpieniem. Nie unikniemy go, cokolwiek bę
los, jaki zsył
a nam Bóg, niżcał ćkochania — bo ł
kowicie utracićzdolnoś atwo może do tego
ć, jeś
dojś li podchodzimy do mił
ości w ten sposób. Mił
ośćwymaga ducha entuzjazmu, nie zaś
ducha strategicznych manewrów.
Te ostatnie wszystkim nam sąznane, wszyscy teżuciekamy siędo nich w rozmaitych
sytuacjach. Z pewnoś
ciązaznaliś
cie uczucia frustracji, kiedy podjechawszy wózkiem do kas
zatł cie, ż
oczonego supermarketu, stwierdziliś e przy każ
dej z nich stoi dł
uga kolejka.
Ustawiacie sięw jednej, lecz nie przestajecie uważ
nie obserwowaćprzesuwania się
pozostał
ych. Nie ma sensu staćw swojej kolejce, jeś
li jakaśinna przesuwa sięszybciej. Nie
chcielibyś
cie jednak, by taka niezobowią
zują
ca postawa był ą
a czymśpożdanym w ż
yciu
żeńskim, niezależ
mał nie od tego, ilu ludzi by jązalecał
o. W tej sytuacji jest ona zabójcza i z
pewnoś
ciąwszystko obróci wniwecz.
Druga kategoria autorów (do której zaliczył
bym Rollo Maya) znacznie przewyż
sza pierwszą
.
Psychologowie ci pisząniezwykle przekonują
co o potrzebie znalezienia bardziej dojrzał
ej
mił
oś ćw niej zarówno to, co
ci, opartej na zasadzie dawania i brania, spodziewając sięznaleź
dobre, jak i to, co zł
e. Uznająoni istnienie w mił
ości pierwiastka tragicznego, i podkreś
lają
znaczenie wzajemnego oddania. Rzeczą
, której musimy sięsprzeciwićjest nie to, co w ich
dziele moż ć, lecz to, czego w nim znaleźćnie moż
na znaleź ę
na. Mamy tam dogłbnąanalizęi
ębsze zrozumienie, lepsze sposoby odnoszenia siędo siebie. Brakuje
rozsądne porady, gł
zku, w razie gdy rzeczy te okażąsięniesku-
jednak racjonalnej podstawy do trwania w zwią
teczne. Pytanie dlaczego, pomimo wszelkich przeciwnoś
ci, nadal chcemy byćz sobą
, w ogóle
sięnie pojawia. Po prostu zakł ,ż
ada się e z jakiegośpowodu tak wł
aśnie jest.
Jednak wł
aśnie to, co sięzakł ąróż
ada, powoduje cał nicę
. W gruncie rzeczy „racjonalna
podstawa" to zł
e okreś
lenie. Myś
lę, że lepszym jest „wizja"; a jeszcze lepszym „wspólna
wizja". Na podstawie codziennej obserwacji wiadomo, że pomię
dzy ludź
mi, których jednoczy
wspólny cel lub zadanie, wspólne zamił
owanie do czegośpoza nimi —jak na przykł
ad chór
źniżpomię
albo klub turystyczny — istnieje trwalsza wię dzy ludź
mi, którzy jednocząsię
tylko po to, by sięjednoczyć— na przykł
ad w grupie wspólnotowej.
, że „silne organizmy mówiąnie o swoich procesach wewnę
Chesterton powiedział trznych,
lecz o swoich celach". „O sprawnoś owieka — pisałw Heretics (Heretykach)
ci fizycznej czł
— najlepiej ś
wiadczy to, że mówi on z entuzjazmem o podróży na koniec ś
wiata". Gdy
natomiast ktośzaczyna mówić o swojej przemianie materii oraz tę
tnie, zaczynamy
zastanawiaćsięnad stanem jego zdrowia. Czł
onkowie grup wspólnotowych nie planują
swych podróż
y tak, jak to robiączł
onkowie klubów turystycznych; raczej rozmawiająo
zachodzą
cych w nich procesach: „Jakie uczucia we mnie wzbudzasz" lub „Jak reaguję, kiedy
mówisz to o mnie". Znakomicie. Lecz nie moż ć
na tak rozmawiaćw nieskończonoś. Staje się
to nieznoś ż
nie nudne. I nie jest dobrze dla małeństwa, gdy dwoje ludzi mówi bez przerwy o
tym, co każ
de z nich czuje. Moż drówka przez życie,
na przecieżrobićcośinnego. Wę
jakkolwiek to sięmoż
e wydawaćwyś ż
wiechtane, to nienajgorsza marszruta dla małeństwa.
WSPÓLNE WSPOMNIENIA
Moż
e coś
, co powiedzieliś
my wcześ
niej na temat doniosł
ości opowieś
ci pozwoli nam
my wówczas, ż
lepiej zrozumiećtękwestię. Powiedzieliś e życie powinno byćopowieś
cią
.Z
tych samych powodów moż , ż
emy tutaj powiedzieć ż
e małeństwo powinno byćwspólną
opowieś
cią
: czymś
, czego nie moż
na siędoczekać
, czymś
, na co sięspogląda wstecz. Ktoś
,ż
powiedział e mił
ośćto w dziewię
ćdziesięciu procentach wspomnienia. Nie mam absolutnej
pewnoś ci, że przyjemnoś
ci co do tej liczby, lecz nie ulega wątpliwoś ć ć
, jakądaje opowieś
podwaja się
, jeś
li mamy jąkomu opowiedzieć
, zwł
aszcza jeś
li osoba ta zna i lubi jątak samo,
jak my. Jednąz rzeczy, które nadająmił
oś ęi trwał
ci sił ośćsąwspólne wspomnienia:
moż ćzapytania: „Pamiętasz kiedy..." Pamiętasz tamten weekend w domku na wsi?
liwoś
Pamię
tasz, jak sięzgubiliś
my na Bronxie? Pamiętasz tamte wakacje w górach?
ć
Z kolei przypuśmy, ż my w ś
e jesteś rednim wieku lub jeszcze starsi, i nie mamy z kim się
podzielićopowieś ł
cią. Byłwspólny weekend z A w domku na wsi, lecz A zniknęa z naszego
życia wiele lat temu. Był żna i
o tych kilka dni z B w Nowym Jorku, lecz B jest jużzamę
mieszka gdzie indziej. Był
y wakacje z C w górach, lecz straciliś
my C z oczu. Pozostajemy
ąseriąprzedmów i może początkami kilku rozdział
zatem z cał ów. A mogliś ą
my miećcał
ć.
opowieś
Wł
aśnie na tępotrzebęwizji i wspólnej opowieś
ci chrześ
cijaństwo potrafi odpowiedzieć
tam, gdzie nie potrafi tego uczynićpsychologia. Cał
kiem trafnie odpowiada ono opowieś
ciąo
zaś
lubinach — opowieś
ciąo Chrystusie i Jego Oblubienicy. Jest to, jak mówi Koś
ciół
,
ć, dla której sięurodziliś
opowieś my. I choćmożemy jużmiećswoje lata, wciążznajdujemy
ach tej książ
sięw pierwszych rozdział ki. Spoś
ród wszystkich gł
osów, oś
mielają
cych się
uczyćnas życia, ten przemawia z bezgranicznym spokojem. Bowiem, jak sł
yszymy, dzięki
rozważ
nemu podawaniu wina pan mł
ody zachowałnajlepszy gatunek na koniec.
MIŁOŚĆSEKSUALNA
żka ta miał
Ksią a na celu porównanie psychologii i chrześ
cijaństwa. Nie był
a ona
przeglą
dem wszystkich typów i odmian psychologii; chodził
o w niej raczej o uchwycenie
ducha psychologii oraz klimatu panują
cych postaw, za które psychologia ponosi w niemał
ym
ć
stopniu odpowiedzialnoś.
, ż
Teraz jużwidać e zamieszczone tu krytyczne uwagi odnosząsięnie tylko do ducha
psychologii, lecz także do nowoczesnego ducha laickiego; psychologia jest dla nas
najdogodniejszym uosobieniem tej szerszej postawy. Ci, którzy wykonująautentycznie dobrą
robotęna polu psychologii, musząmi wybaczyćtakie globalne potraktowanie zagadnienia.
Zarysowanie subtelnych odcieni oraz róż
nic pomię
dzy poszczególnymi szkoł
ami i metodami
mogł ćkilka tomów.
oby zają
Czytelnicy-chrześ ćpod uwagęjeszcze jednąrzecz. Popeł
cijanie musząwzią ą
niliby oni błd,
c do wniosku, ż
dochodzą e psychologięmoż
na teraz spokojnie lekceważ
yć. Jeś
li uważ
nie
przeczeszemy krzewy, zdobę
dziemy nagrodę w postaci sł
odkich jeż
yn. Psychologia
przypomina nam o róż
nych waż
nych rzeczach, o których zwykle zapominamy — na przykł
ad
o tym, byś
my zwrócili uwagęna nasze dzieci wtedy, gdy sągrzeczne, i nie czekali ażstaną
sięniegrzeczne; lub o tym, ż
e nasze zachowanie jest dla nich wzorem do naś
ladowania.
Musimy teżpamię , ż
tać e w realizacji swego dzieł
a Bóg moż
e sięposł
użyćkaż
dym z nas:
pastorem, psychologiem, pracownikiem opieki społ
ecznej — nawet bezkompromisowym
zwolennikiem laicyzmu, który nie wierzy w Jego istnienie lub Go nie uznaje. A jednak dla
cijan groźne jest nie to, ż
chrześ ćuzyskania najnowszych porad
e przegapiąsposobnoś
życiowych, lecz to, że swąwiaręmogąpomylićz panują
cym aktualnie duchem czy to
psychologii, czy to laicyzmu.
Duch ten ma wielu wyznawców, gł
ównie, jak myś
lę, z tego powodu, ż
e zdaje sięon
obiecywaćcoś
, czego wszyscy poszukujemy. Wskazuje on na istnienie wię
kszych moż
liwoś
ci
życiowych niżte, które jużwykorzystaliś
my, sugerując, iżś
wiat jest lepszy, wię
kszy,
kniejszy — lub ż
pię by być. W niniejszej książ
e taki mógł ce dużo miejsca poś
wię
cono temu,
, że ów duch nie jest tym, czym próbuje być
by ukazać yszymy, ż
. Czasem sł e żyjemy w
społ
eczeństwie pogańskim. Tak jednak nie jest. Pogaństwo był
o czymślepszym niżlaicyzm.
o, choćbardzo niejasno, ż
Przyznawał e ś dzi jakaśsfera sacrum. Jak powiedział
wiatem rzą
Chesterton, pogaństwo był kszą rzeczą na ś
o najwię wiecie, dopóki nie pojawił
o się
chrześ
cijaństwo, które był
o jeszcze wię
ksze. Wszystko potem był
o jużtylko mniejsze.
ZAGUBIONA MIARA
Nasząwspół
czesnąkulturęnazwano „społ
eczeństwem psychologicznym". Psychologia jawi
sięnam jako wielka rzecz, ale tylko dlatego, że zapodzialiś
my gdzieśmiarkę
. Wyroś
nię
ty
chł
opiec jest w oczach kolegów wysoki dopóty, dopóki nie nał
oży pł
aszcza swego ojca.
da wówczas tylko ś
Wyglą li psychologiczne interpretacje życia i ś
miesznie. Jeś mierci, radoś
ci
i cierpienia wydająsięnam imponują
ce, to jest tak, ponieważzapomnieliś
my — lub nigdy nie
wiedzieliś
my —jak bardzo przewyższa je interpretacja chrześ
cijańska. Mówimy dziśbez
najmniejszego zają
knienia o tym, jak waż owiek, wydaje sięjednak, że tylko
ny jest czł
chrześ
cijaństwo gotowe jest narysowaćgo w rzeczywistych rozmiarach, nie zapominając
nawet o najmniejszej brodawce na jego ciele. Chrześ
cijaństwo góruje nad psychologiąw
ćpozwala
takim sensie, w jakim biografia góruje nad formularzem osobowym, a powieś
peł
niej uchwycićcharakter czł
owieka niżteoretyczna analiza przypadku. W przeciwieństwie
do psychologii, jest ono peł ów życia.
ne bogactwa i szczegół
Chrześ sza psychologięrównieżdlatego, że ma szersząwizję. O ludziach
cijaństwo przewyż
mówimy, że sąwielcy duchem w dwojakim sensie. Po pierwsze, ponieważsąpeł
ni
mił ycia. Nie oznacza to, ż
osierdzia; po drugie, ponieważmająszersząwizjęż e widzą
wszystko w różowych kolorach, lecz ż
e wię
cej rzeczy biorąpod uwagę
. Dostrzegająoni
moż
liwoś , że posiadająwiedzęnie
ci tam, gdzie inni dostrzec ich nie potrafią. Wydaje się
fragmentaryczną
, lecz peł
ną ćwł
, zatem dla wszystkich rzeczy potrafiąznaleź aściwe miejsce,
ani ich nie przeceniają ą
c, ani nie lekceważc.
Wię ć ludzi przyzna, ż
kszoś e w przypadku chrześ
cijaństwa mamy do czynienia z
mił
osierdziem, ale co z wizją
? Przecię
tnemu czł
owiekowi, który nie jest chrześ
cijaninem
wiara jawi sięjako cośszarego, ponurego. W psychologii popularnej, wrę
cz przeciwnie,
widzi on psychicznego wybawcę— upajają
cego, ozdobionego winnąlatoroś
ląBachusa.
am, ż
Uważ ąd, bł
e jest to bł ąd popeł
niany przez ludzi, którzy w rzeczywistoś
ci niewiele
wiedząo psychologii, a jeszcze mniej o chrześ
cijaństwie. Jeś
li chce sięodkrywaćnowe
ś
wiaty, najlepiej ich szukaćpoza psychologią
. Daje ona zł ę
udzenie głbi, lecz przecieżtakie
samo zł
udzenie wywoł , że psychologia
ująumieszczone naprzeciw siebie lustra, i obawiam się
jest jak jedna z tych sal lustrzanych, które spotyka sięw lunaparkach. Widaćtam nasze
odbicia z różnych stron, lecz jest to wszystko, co widzimy. W rzeczywistoś
ci sala lustrzana
jest tylko niewielkim pokojem, z którego prędzej czy póź
niej bę ć
dziemy chcieli wyjś.
Będziemy chcieli znaleźćdrzwi.
W tym miejscu muszęprzypomnieć, ż
e Chrystus przemawiałdokł
adnie takimi sł
owami: „Ja
jestem bramą
. Jeżeli ktośwejdzie przeze Mnie, bę
dzie zbawiony — wejdzie i wyjdzie, i
znajdzie paszę ąpewnoś
". Z cał ciąprzesł
ania takiego nie doszukamy sięw psychologii. Nie
musimy w nie wierzyć
, lecz niezależnie od tego, czy wierzymy czy nie, nic nie
usprawiedliwia nazywania chrześ
cijaństwa gł
upiąsiostrą
. Jeś
li chce sięodkrywaćnowe
ś ćdrzwi prowadzą
wiaty, trzeba znaleź ce do nich. Chrześ o, że
cijaństwo zawsze twierdził
posiada te drzwi, i wszystkie dowody wskazująna to, ż
e otwierająsięone na znacznie szerszą
wizjęniżto sobie wyobraż
ała reszta ś
wiata.
Nie wiem Jak to udowodnićw sensie naukowym, istniej ąjednak na to dowody literackie.
Jako przykł
ad niechaj posł
uży dziwna zbież ć
noś,ł
ączą
ca dzieł
o George'a MacDonalda, C. S.
Lewisa, G. K. Chestertona i Dorothy Sayers. MacDonald i Lewis pisywali fantastykę
baś
niowąi bajki —jedne z najlepszych, jakie napisano w ję
zyku angielskim. Chesterton i
Sayers pisywali powieś
ci detektywistyczne i kryminalne — równieżjedne z najlepszych.
Każdy kto zna ich utwory wie, że czyta sięje z zapartym tchem lub z przyspieszonym biciem
serca. Jak zapewne wiecie, zbież ćł
noś ącząca tych mistrzów przygody i tajemnicy polega na
tym, ż
e wszyscy oni sąrównieżklarownie i racjonalnie myś
lącymi apologetami wiary
chrześ
cijańskiej. Z takąsamąnamię
tnoś
ciąpodchodzili do teologii jak do zł
odziei lub
najdrobniejszych pył
ków ostu.
Moż
na by dodaćjeszcze jedno nazwisko. Tolkien, Mistrz Sródziemia, nigdy nie stałsię
jawnym apologetąchrześ
cijaństwa, choćnie byłod tego daleki, gdy w swoim klasycznym
eseju „O baś ,ż
niach" sugerował e chrześ
cijanin moż
e dzięki wyobraź
ni faktycznie przyczynić
siędo odkrywania i wzbogacania ś
wiata. Spuś
cizna literacka pozostawiona przez tępią
tkę
wskazuje na to, ż
e przedwczesne jest przypuszczenie, jakoby chrześ
cijaństwo był
o nie do
pogodzenia z niczym nieskrę
powaną wyobraźnią
. Czyż nie jest o wiele bardziej
prawdopodobne przypuszczenie, że pisarze ci potrafili otwieraćprzed nami różne ś
wiaty
wł
aś ki temu ś
nie dzię wiatu, który zostałotwarty przed nimi?
, ż
Proszęzwrócićuwagę e nie ma to odpowiednika w wyobraź
ni psychologicznej. O ile mi
wiadomo, żaden znany psycholog nigdy nie napisałromansu, baś żki fantastycznej czy
ni, ksią
przygodowej. Owszem, psychologowie badająte rzeczy i je komentują
, lecz na tym się
cie można by odpowiedzieć, ż
wszystko kończy. Oczywiś e Lewis i pozostali byli urodzonymi
pisarzami. Rzecz jednak w tym, ż
e życie twórcze oraz ż
ycie chrześ ćrazem
cijańskie mogąiś
w parze. Niewiele wskazuje na to, że podobnie jest w przypadku ś
wiata psychologii. B. F.
ć
Skinner, jedyny znany psycholog, który napisałpowieś, porzuciłbeletrystykępraktycznie
zanim na dobre zabrałsiędo pisania.
Oczywiś ąliteraturą
cie, sama Biblia jest wspaniał . To ś
wiat peł
en tyranów, zdrajców,
przyjaciół
, kochanków, wieczerzy, burz i morskich katastrof. Każdy rozdziałStarego i
Nowego Testamentu to historia tlą
cych sięzazdroś
ci, pł
oną
cych nienawiś
ci i rodzących się
mił
ości. Ktośzostaje sprzedany w niewolęprzez swych braci; ktośinny, w ataku furii ciska
na ziemięś te tablice; jeszcze ktośinny oddaje swe życie za przyjaciół
wię . Oto ś
wiat, w jakim
zamieszkuje chrześ
cijańska wyobraźnia. Nie zawsze musi on nam odpowiadać
, jednak nie jest
y wydaje sięś
on nudny. W porównaniu do niego, jakże mał wiat id, ego i super-ego, stł
oczony
wewną
trz naszej czaszki.
Jest to temat, na który moż
na by graćwiele wariacji, ja jednak wybioręjeszcze tylko
jedną opot z psychologiąpolega nie na tym, że pobudza ona nasząwyobraźnięi
. Kł
ci, lecz na tym, że doprowadza do ich stł
namiętnoś umienia. Weź
my na przykł
ad dwa wiersze
mówią
ce o doś
wiadczaniu mił
ości, jeden reprezentatywny dla psychologicznego punktu
widzenia, drugi wzię
ty z Księ
gi Psalmów. Warto zauważ
yć, ż
e obydwa uważ
ane sąza
modlitwy.
Pierwszy to Modlitwa postaci Fritza Perlsa , wiersz, który — są
dząc po jego niegdysiejszej
popularnoś
ci — musi byćkwintesencjąpoglą
dów psychologii humanistycznej na temat
mił
ości:
Ja robięswoje
A ty robisz swoje.
Nic jestem na ś
wiecie
by speł
niaćtwoje oczekiwania,
A ty nie jesteśna ś
wiecie
by speł
niaćmoje.
Ty jesteśty, a ja jestem ja,
I jeś
li przypadkiem trafiamy na siebie,
jest wspaniale.
Jeś
li nie, nic na to nic poradzimy.
Jak ł
ania pragnie
wody ze strumieni,
tak dusza moja pragnie
Ciebie, Boż
e!
Dusza moja pragnie Boga,
Boga ż
ywego:
kiedyżwięc przyjdęi ujrzę
oblicze Boż
e?
Oto nadchodzi!
Biegnie przez góry.
skacze po pagórkach.
Umił
owany mój podobny do gazeli.
do mł
odego jelenia.
Oto stoi za naszym murem,
patrzy przez okno,
zagląda przez kraty.
Mił
y mój odzywa się
i mówi do mnie:
„Powstań, przyjaciół
ko ma,
pię
kna ma, i pójdź
!"
(...)
Poł ćna twoim sercu,
óżmięjak pieczę
jak pieczęćna twoim ramieniu,
bo jak ś
mierćpotęż
na jest mił
ość
,
ćjej nieprzejednana jak Szeol,
a zazdroś
żar jej to żar ognia,
pł
omieńPański.
Wody wielkie nie zdoł
ająugasićmił
ości,
nie zatopiąjej rzeki.
Jeś
liby kto oddałza mił
ośćcał
e bogactwo swego domu,
pogardząnim tylko.
WYBÓR BASSANIA
stracimy, stracimy wszystko. Nie chcemy sięz tym rozstawać, podobnie jak nie chcemy się
rozstawaćz wł
asnymi dzieć
mi. Rozstanie jednak nie zawsze jest katastrofą , że
. Sądzę
przekonamy się
, podobnie jak rodzice, wysył
ają
cy na letni obóz swoje rozpieszczane dziecko,
bione niżmoglibyś
my sięspodziewać
.
stokrotnie zwróci, ż
e bę
dziemy podobni do Niego.
PODOBNI DO NIEGO
tku Ewangelii ś
Na począ eś
w. Mateusza, a takż w. Marka, pojawia siędziwny problem. Z
pewnoś
ciąsięna niego natknę
liś
cie. Nasz Pan powiada „Pójdź
cie za Mną
", a apostoł
owie po
rozpoczęł
o? (...) Potęż
ny wpł
yw, jaki sił
a Jego charakteru wywierał
a na ludzi — pamię
tacie
jak w Ewangelii ś
w. Jana, straż
nicy, którzy mieli Go pojmaćw ogrodzie, cofnę
li sięi upadli
ću synoptyków".
na ziemię, gdy im powiedział«Ja jestem»? — wszystko to trudno odnaleź
Sił
a tej osobowoś
ci jest nadal taka sama. Cał
e wieki później, niezliczone rzesze kobiet i
ż
mę ć
czyzn porzucająwszystko, by za Nim pójś. Annał
y historyczne nie zawierająniczego
takiego, co mogł
oby dorównaćtej wł
aśnie osobowoś
ci. W zestawieniu z nią, psychologiczne
ideał
y zdrowia i peł
ni to czysty frazes.
ćjest przed nami", zauważ
„Prawdziwa osobowoś yłLewis, lecz jest to tylko wskazanie
kierunku. Św. Jan pisał o, czym będziemy. Wiemy, ż
: .Jeszcze sięnie ujawnił e gdy sięobjawi,
będziemy do Niego podobni".
Podobni do Niego. Oto, co nam jest przeznaczone. To, jacy jesteś
my teraz, jest tylko
mizernązapowiedziąprawdziwej osobowoś
ci. Dlatego wł
aśnie Grecy i Rzymianie cał
kiem
sł ali, że dusza jest pł
usznie uważ ci żeńskiej. Nasze dusze otrzymująosobowoś
ćod Boga.
Mająone zostaćwypeł
nione przez Niego. Niebezpieczeństwo pojawia sięwtedy, gdy
zapeł asnymi ś
niamy je wł miesznymi ambicjami oraz krótkowzrocznymi myś
lami o
speł
nieniu, i nie zostawiamy wolnego miejsca na pracę
, która musi zostaćw nas wykonana.
Najbardziej bę
dziemy sobą
, gdy staniemy siętacy, jakimi chce nas widziećBóg. Dopiero
ćgodna podziwu.
wówczas będzie to osobowoś