You are on page 1of 58

Suweren i konstytucja.

Wokół idei Carla Schmitta [TPCT nr 9]


TEOLOGIA POLITYCZNA CO TYDZIEŃ2016-05-30Udostępnij
Drukuj
Teologia Polityczna Co Tydzień [Nr 9] Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta
Cóż bardziej aktualnego w polskiej debacie ostatnich miesięcy niż zagadnienia usytuowania
konstytucji i roli suwerenna Ciągle pobrzmiewają głosy o deptaniu, bądź ustawy konstytucyjnej, bądź o
pogardzie elit dla woli suwerennego narodu, który dokonał aktu politycznego w ostatnich wyborach.
Gdy, przyjrzymy się zagadnieniu nieco dokładniej zobaczymy, że sprawa toczy się tak naprawdę
zgodnie z dawnym sporem prowadzonym w końcu XIX i początku XX wieku, a który doczekał się
niezwykle sprawnych adwokatów po obydwu stronach. Jednym z nich był niewątpliwie Carl Schmitt –
ceniony teoretyk państwa, którego pisma i idee zapładniają dzisiaj prawników, filozofów i humanistów
zarówno z prawej, jak i z lewej strony.

Pozostałe artykuły
Wstęp do Teologii Politycznej Co Tydzień nr 9 Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta
Wstęp do Teologii Politycznej Co Tydzień nr 9 Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta
2016-05-30Jan Czerniecki
Być może czas przesileń, które przeżywamy zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz może stać się
punktem startu do przeformułowania aksjomatów III RP. Czy zrobimy to z „Nauką o konstytucji” pod
pachą - przeczytaj wstęp do „Teologii Politycznej Co Tydzień” Suweren i konstytucja. Wokół idei
Carla Schmitta.
Kornel Morawiecki Polacy gubią tradycyjną wiarę nadającą przez wieki sens istnienia
Kornel Morawiecki Polacy gubią tradycyjną wiarę nadającą przez wieki sens istnienia
2016-05-30
Pytanie o rzeczywistą obecną konstytucje narodu przerasta wszelką indywidualną, a nawet zbiorczą
odpowiedź - przeczytaj w „Teologii Politycznej Co Tydzień” Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla
Schmitta rozmowę z Marszałkiem Seniorem Sejmu obecnej kadencji o konstytucji, suwerenie i Polsce.
Rozmawia Jan Malesza.
Marek A. Cichocki Natura ustroju politycznego według Schmitta
Marek A. Cichocki Natura ustroju politycznego według Schmitta
2016-05-30Marek A. Cichocki
Schmitt wybiera więc naukę o konstytucji, a nie naukę o państwie, jako przedmiot swoich dociekań – i
jest to wybór w pełni świadomy, odpowiadający wymogom współczesnego świata -przeczytaj w
„Teologii Politycznej Co Tydzień” Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta wstęp do
polskiego wydania Nauki o konstytucji.
Carl Schmitt Pozytywne pojęcie konstytucji
Carl Schmitt Pozytywne pojęcie konstytucji
2016-05-30Carl Schmitt
Ponieważ każdy byt jest bytem konkretnym i w sposób określony ukształtowanym, konstytucja określa
konkretny byt polityczny - przeczytaj w „Teologii Politycznej Co Tydzień” Suweren i konstytucja.
Wokół idei Carla Schmitta fragment „Nauki o konstytucji, która ukazał się nakładem Teologii
Politycznej..
Prof.Paweł Kaczorowski Carl Schmitt, jego nauka o konstytucji i kwestia suwerena-ustrojodawcy
Prof.Paweł Kaczorowski Carl Schmitt, jego nauka o konstytucji i kwestia suwerena-ustrojodawcy
2016-05-30Paweł Kaczorowski
Podmiot polityczny nie jest ani doraźną, ani przypadkową koncentracją władzy, ma swój etos, swój
wewnętrzny ład - przeczytaj w „Teologii Politycznej Co Tydzień” Suweren i konstytucja. Wokół idei
Carla Schmitta tekst prof. Pawła Kaczorowskiego..
Krzysztof Koźmiński Porządek prawny III Rzeczypospolitej – zamknięty system legalności
Krzysztof Koźmiński Porządek prawny III Rzeczypospolitej – zamknięty system legalności
2016-05-30
Brak spójnej myśli twórców i sił politycznych stojących za wprowadzeniem konstytucji spowodował,
że ideą przewodnią stała się specyficznie rozumiana tolerancja - przeczytaj tekst z „Teologii
Politycznej Co Tydzień” Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta.
Tomasz Stefanek „Nauka o konstytucji” – notatki z lektury
Tomasz Stefanek „Nauka o konstytucji” – notatki z lektury
2016-05-25Tomasz Stefanek
Schmitt demaskuje polityczne interesy i polityczne intencje, które kryją się za pozornie neutralnymi
(naukowymi) kategoriami, w tym przypadku za pojęciem „konstytucji”
Jakub Majmurek Problematyczna nauka konstytucji
Jakub Majmurek Problematyczna nauka konstytucji
2016-05-31
Obie strony sporu o Trybunał Konstytucyjny w Polsce być może nieświadomie „mówią Schmittem”.
Podstawowe pytanie w konstytucyjnym sporze brzmi dziś bowiem „kto jest strażnikiem konstytucji” -
przeczytaj tekst z „Teologii Politycznej Co Tydzień” Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta.
Jan Malesza Schmitt o konsekwencji w realizacji zasady demokratycznej w demokratyczno-liberalnych
porządkach konstytucyjnych
Jan Malesza Schmitt o konsekwencji w realizacji zasady demokratycznej w demokratyczno-liberalnych
porządkach konstytucyjnych
2016-05-30
Nawet dysponujący pełnią władzy ustawodawczej naród, którego pozbawiono by możliwości
zgłaszania projektów ustawodawczych, będzie w istocie w znacznej mierze bezsilny w konfrontacji z
podmiotami, które uprawnieniem takim dysponują – w „Teologii Politycznej Co Tydzień” Suweren i
konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta przeczytaj artykuł Jana Maleszy o realizacji zasady
demokratycznej w kontekście myśli Carla Schmitta.
Krzysztof Tyszka-Drozdowski Konstytucja polskiej rewolucji konserwatywnej
Krzysztof Tyszka-Drozdowski Konstytucja polskiej rewolucji konserwatywnej
2016-05-30Krzysztof Tyszka-Drozdowski
Dzisiaj dokonuje się na naszych oczach wielkie przesilenie. Zachodzą zjawiska, których konsekwencji
nie potrafimy właściwie ocenić - przeczytaj tekst z najnowszego numeru „Teologii Politycznej Co
Tydzień” Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta.

Wstęp do Teologii Politycznej Co Tydzień nr 9: Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta
AKTUALNOŚCI2016-05-30Jan CzernieckiUdostępnij
Drukuj
Wstęp do Teologii Politycznej Co Tydzień nr 9: Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta
Być może czas przesileń, które przeżywamy zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz może stać się
punktem startu do przeformułowania aksjomatów III RP. Czy zrobimy to z „Nauką o konstytucji” pod
pachą? - przeczytaj wstęp do „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Suweren i konstytucja. Wokół idei
Carla Schmitta.

Cóż bardziej aktualnego w polskiej debacie ostatnich miesięcy niż zagadnienia usytuowania
konstytucji i roli suwerenna? Ciągle pobrzmiewają głosy o deptaniu, bądź ustawy konstytucyjnej, bądź
o pogardzie elit dla woli suwerennego narodu, który dokonał aktu politycznego w ostatnich wyborach.
Gdy, przyjrzymy się zagadnieniu nieco dokładniej zobaczymy, że sprawa toczy się tak naprawdę
zgodnie z dawnym sporem prowadzonym w końcu XIX i początku XX wieku, a który doczekał się
niezwykle sprawnych adwokatów po obydwu stronach. Jednym z nich był niewątpliwie Carl Schmitt –
ceniony teoretyk państwa, którego pisma i idee zapładniają dzisiaj prawników, filozofów i humanistów
zarówno z prawej, jak i z lewej strony. Czy możemy szukać odpowiedzi na problemy, które dotykają
dzisiaj naszej wspólnoty politycznej czytając autora „Nauki o konstytucji”? O tym jest kolejny numer
„Teologii Politycznej Co Tydzień”.

Co z tą konstytucją?

Patrząc na spór dotyczący roli prawa i konstytucji w państwie, można przywołać dawny spór, który
toczony był przez dwie wielkie postacie – Hansa Kelsena i Carla Schmitta. Pierwszy z nich to teoretyk
prawa inspirowany neokantyzmem, który stał na stanowisku, że prawo winno być wyabstrahowane ze
wszelkich uwikłań łączących ją ze sferą faktów, stąd sformułowany przez niego postulat „czystej teorii
prawa”. Dla Kelsena prawo stanowi jedyny punkt odniesienia, a pierwotna władza, która je ustanowiła,
jest bytem - z pozycji istniejącego już porządku – nieistotnym i nie mającym wpływu na jego trwanie.
Co ciekawe, austriacki myśliciel neguje istnienie wyższej woli, która mogłaby determinować znaczenie
postanowień praw konstytucji.

Carl Schmitt stał na zupełnie innym stanowisku w tej kwestii. Szczególną wagę przywiązywał do
bardzo istotnego rozróżnienia na Konstytucję (Verfassung) oraz na prawo konstytucyjne
(Verfassungsgesetz). Ta pierwsza jest zasadą każdej wspólnoty politycznej i jest niepisana, niemożliwa
do całkowitego ujęcia w przepisy prawne, i jest wynikiem wielowiekowej tradycji danego narodu.
Ducha tak rozumianej konstytucji wyraża suweren, który decyduje o porządku prawnym w państwie. Z
kolei prawo konstytucyjne jest zbiorem przepisów, które traktowane w sposób legalistyczny mogą
okazać się szybko nieprzystające do rzeczywistej konstytucji, która znajduje się w depozycie suwerena.
Dla autora „Pojęcia polityczności” prawodawstwo konstytucyjne, które jest w pewnym sensie
konsekwencją pozytywizmu prawniczego, wprowadza podział władzy związany prawem, które może
powodować utratę prymatu przez suwerena.

Teologia polityczna państwa

Już krótkie zarysowanie obydwu stanowisk ukazuje, gdzie leży problem. Mamy zatem do wyboru, albo
pozytywistyczne ujęcie państwa i roli prawa, które staje się system zamkniętym, ustanowionym raz na
zasadzie wiecznie działającej machiny perpetuum mobile. Po przeciwnej stronie istnieje koncepcja
silnej władzy suwerena, który stanowi o istocie prawa zgodnie ze swoją wolą i - co ważne – decyzją.

Przywołajmy na chwilę słynną sentencję Carla Schmitta, który twierdził, że „wszystkie istotne pojęcia
z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne”. Prawdziwość tego
poglądu da się wyraźnie dostrzec w sporze pomiędzy autorem „Dyktatury”, a Hansem Kelsenem.
Suweren Schmitta ma wszelkie cechy władzy Boga – z jego decyzji ma powstać prawo, jedyny ma
moc jego odwołania, bądź działania ekstraordynaryjnego – na zasadzie cudu. Z kolei Kelsen sam
nawiązywał do terminologii teologicznej ukazując, że jego koncepcja czerpie z istoty… Wcielenia.
Bowiem dokładnie jak Bóg musiał przyjść na ten świat, podporządkować się prawom natury – poprzez
narodziny, cierpienie i w końcu śmierć – tak samo prawodawca musi poddać się normom prawnym,
które wykreował. Co ciekawe, wizja Kelesena doskonale spaja się z deistyczną wizją rzeczywistości, w
której Bóg po stworzeniu już więcej nie ingeruje w ustanowiony ład.

Stan wyjątkowy
Tym co najlepiej ukazuje rozbieżność wizji jest stan przesilenia w państwie – sytuacja nadzwyczajna.
Według Schmitta to właśnie jest pole, na którym uwidacznia się rola suwerena. Zgodnie z koncepcją
teologicznego ujęcia pojęć prawnych – w razie niebezpieczeństwa, które może zagrozić istnieniu
państwa – suweren ma nie tylko prawo, ale i obowiązek interweniowania, zawieszając obowiązujący
porządek prawny na zasadzie wykroczenia poza stan naturalny – jak w przypadku cudu, który stoi w
jawnej sprzeczności z prawem natury. Z kolei to właśnie stan wyjątkowy ukazuje całą bezradność
pozytywistycznego ujęcia systemu prawnego, który wyprowadza polityczność poza obręb swojego
zainteresowania. Niedostrzeżenie przez legalistyczne ujęcie państwa momentu przesilenia, które jest
oczywistym składnikiem dynamicznego życia uwidacznia z całą mocą hybris oświeceniowego rozumu,
który upatruje przezwyciężenia suwerenności politycznej – suwerennością prawa opierającego się na
instytucjach ustanowionych przez w pełni racjonalnego prawodawcę.

Jak dowodzi Schmitt – sytuacja nadzwyczajna, która stanowi dobitny przykład dynamizmu
rzeczywistości wymykającego się legalistycznemu ujęciu prawa, jest wyłomem w wizji państwa
będącym ufundowanym na absolutyzacji przepisów i norm, które lekceważą sprawczość suwerena. To
element ludzki rozszczelnia hermetycznie skonstruowany pozytywistyczny model prawa. Jak słusznie
zauważa autor „Teologii politycznej” – w momencie przesilenia nie można stawiać pytań o kształt
norm prawnych i ich hierarchii, lecz należy zadać pytanie „kto w sytuacji konfliktu rozstrzyga, na
czym polega interes publiczny i państwowy, publiczne bezpieczeństwo i porządek, kwestia ocalenia
publicznego etc.”.

Czas przesileń

Carl Schmitt zaliczany jest to szerszego frontu intelektualnego, który uformował się w Niemczech w
latach 20-stych. Były to czasy funkcjonowania Republiki Weimarskiej, której system nie doczekał się
uznania w szerokim gronie polityków, publicystów, a i nierzadko żołnierzy. Grupa kontestatorów
nowego porządku państwowego, do których zalicza się obok Oswalda Spenglera czy Ernsta Jungera
także Carla Schmitta – nazywana jest często konserwatywną rewolucją. Do tego nurtu ideowego
zalicza wiele grup od młodokonserwatystów, przez ruch narodowo-rewolucyjny, po radykalny ruch
chłopski - a to, co mogło stanowić wspólny mianownik można by opisać poprzez hasła:
antymodernizmu, antyliberalizmu, antyparlamentaryzmu czy pozytywnej – solidaryzmu społecznego.

Oczywiście Carl Schmitt umyka łatwemu etykietowaniu. Jednak jego poglądy ukazują, że istotą jego
idei państwowych była jak się zdaje niezgoda na odrealnienie i zbiurokratyzowanie porządku
prawnego, który bez kontaktu z żywą tkanką wspólnoty politycznej, staje się wykoślawieniem
polityczności, albo ca jej całkowitym zaniechaniem.

Trzymając zdrowy umiar do analogii historycznych, czy nie możemy zobaczyć w naszej rzeczywistości
pewnych elementów, które zaczynają powracać do dyskursu publicznego? III RP to nie Republika
Weimarska – to jasne – ale pewne problemy, które tam stanowiły źródło fermentu społecznego
możemy odnaleźć i w polskiej rzeczywistości. Przecież nie od dziś wiemy, że konstytucja ustanowiona
w 1997 roku nie jest tą, za którą przeciętny Polak rzuciłby się w ogień (nie mówiąc o utajonej
tęsknocie Ryszarda Petru za konstytucją 3 maja!). Problem państwa sędziów, którzy zgodnie z
konstytucją szargają raz po raz common sense poprzez ochronę byłych Ubeków, czy zgodę na
nierówność obywateli w porządku prawnym. Na co dzień stykamy się z przygnębiającymi
wiadomościami o niezwykłej sprawczości państwa w miejscach, które budzą co najmniej kontrowersje,
a jego kompletnej pasywności czy imposibilizmowi w drażliwym z punktu widzenia państwa i
obywateli sektorach.
Nie sposób także nie zauważyć, że pozytywizm prawny stał się jedynym punktem odniesienia dla
debaty dotyczącej porządku prawnego, co pogłębia jedynie poczucie wyobcowania obywateli. Jak
widać na podstawie przesunięcia wahadła wyborczego i symbolicznego aktu, jakim było otwarcie
nowej kadencji parlamentarnej – przez Marszalka Seniora Kornela Morawieckiego – konsekwentnego
kontestatora kierunku zmian, który wytyczyła sobie młoda III RP – czasy wołają o zmiany. Czy
Schmitt może być przy tym pomocny?

Państwa zagrożone

W tym miejscu można przywołać niezwykle zabawną anegdotę, która wiąże się z długoletnim
przyjacielem Carla Schmitta – Jacobem Taubesem. Oddajmy mu zatem głos:

„Zdarzyło się tak, że jako nowicjusz miałem wygłosić wykład o filozofii XVII wieku. Udałem się
zatem do dyrektora biblioteki i zwierzyłem mu ze swego problemu: na użytek wykładu o Kartezjuszu
potrzebuję historycznego i filozoficznego opracowania hasła „prawo”, które uwzględniałoby zarówno
język nauk przyrodniczych, jak i terminologię prawniczą oraz teologiczną. Trzeba ściśle określić ukryte
założenia, które spajają te różne perspektywy „prawa” w całość. Jedyną książką, która mogłaby mi
pomóc w zmierzeniu się z tym problemem, jest Nauka o konstytucji Carla Schmitta. Tylko tam znajdę
wyjaśnienie relacji nomos/lex/prawo. Dyrektor biblioteki życzliwie wysłuchał mojej prośby, ale był
bezradny; nie miał wpływu na szybkość realizacji mojego zamówienia. Mogło to potrwać dwa do
trzech miesięcy. Mały z tego pożytek, skoro mniej więcej za trzy miesiące miał się skończyć semestr.
Jakże byłem zdumiony, gdy już trzy tygodnie później, czyli na krótko przed początkiem semestru,
wezwany zostałem do biblioteki i otrzymałem Naukę o konstytucji. Żeby mi się nie przewróciło w
głowie, dyrektor biblioteki poinformował mnie, że dzień po mojej wizycie w bibliotece odebrał telefon
z Ministerstwa Sprawiedliwości; minister Pinchas Rosen (dawniej Rosenblüth) pilnie potrzebował
Nauki o konstytucji Carla Schmitta do rozwiązania pewnych ważnych problemów związanych z
projektem konstytucji państwa Izrael. Książkę natychmiast przyniesiono zatem z góry Skopus, a teraz
właśnie wróciła z ministerstwa do biblioteki uniwersyteckiej, w której „na lepsze czasy” czekało moje
pilne zamówienie. Historia ta ma ciąg dalszy – europejski i amerykański. Przyznam, że byłem raczej
oszołomiony niż zachwycony ideą, że konstytucja Izraela (na szczęście do dzisiaj nie powstała)
tworzona jest pod dyktando Nauki o konstytucji Carla Schmitta”.

Konstruowanie prawnych zasad państwa sięgając do pracy Carla Schmitta zdarzyło się nie tylko w
Izraelu, ale i także w Korei Południowej. Oczywiście nie trzeba się wiele zastanawiać, aby zrozumieć,
co łączy te dwa tak odległe od siebie geograficznie i kulturowo byty państwowe. Tym elementem jest
niewątpliwie zagrożenie zewnętrzne. Któż, jak nie Schmitt, który w sposób tak precyzyjny określił
zasadę funkcjonowania polityczności poprzez ukazanie dychotomii wroga i przyjaciela, mógł dać
lepsze narzędzia państwom, które trwale borykają się z jawną, bądź utajoną agresją?

Czy dzisiejsza Polska ze swoim położeniem, które stanowi wieczne wyzwanie o zachowanie już nie
tyle swojej podmiotowości, ale bytu – nie powinna spoglądać na idee Schmitta łapczywym okiem?
Oczywiście możemy sprawę zbyć zabawnym stwierdzeniem Jarosława Iwaszkiewicza, który
stwierdził, że „Polacy są zbyt inteligentni jak na swe położenie geograficzne”, jednak być może
nadchodzą czasy, które z całą brutalnością sprawdzą, czy jesteśmy gotowi na sytuację wyjątkową, a
nasza suwerenność jest gotowa tej sytuacji zaradzić. Przesilenie związane z trybunałem
konstytucyjnym może stanowić pewien krok w stronę dostrzeżenia przez wspólnotę polityczną
wyraźnej nieprzystawalności pozytywistycznego ujęcia prawa w sytuacji wyjątkowej. Może czas
zastanowić się szerzej nad rolą suwerena i naszej tożsamości konstytucyjnej, która mogłaby zostać
wyrażona w ustawie zasadniczej? Być może czas przesileń, który przeżywamy zarówno wewnątrz, jak
i na zewnątrz może stać się punktem startu do przeformułowania aksjomatów III RP. Czy zrobimy to z
„Nauką o konstytucji” pod pachą?

Na sprawy polityczne patrzymy z perspektywy spraw ostatecznych. Tworzymy ogólnopolskie


środowisko skupiające intelektualistów, naukowców, publicystów, młodzież akademicką i artystów o
poglądach konserwatywno-liberalnych. Prowadzimy codziennie aktualizowany portal, wydajemy
tygodnik, rocznik, książki najwybitniejszych filozofów i myślicieli. Prowadzimy projekty naukowe i
kulturalne. Jesteśmy współzałożycielami Instytutu Kultury św. Jana Pawła II na rzymskim
uniwersytecie Angelicum. Zostań Mecenasem Teologii Politycznej. Kliknij TUTAJ lub przekaż
darowiznę na konto Fundacji Świętego Mikołaja o numerze 64 2130 0004 2001 0299 9993 0001 z
dopiskiem: darowizna Teologia Polityczna.

AUTOR
Jan Czerniecki
Wszystkie artykuły
Redaktor naczelny Teologii Politycznej Co Tydzień. Wieloletni koordynator i sekretarz redakcji
teologiapolityczna.pl. Organizator spotkań i debat. Koordynował projekty wydawnicze. Z Fundacją
Świętego Mikołaja i redakcją Teologii Politycznej związany od 2009 roku. Pracował w Ośrodku Badań
nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego oraz Instytucie Pileckiego. Absolwent archeologii na
Uniwersytecie Warszawskim.

Kornel Morawiecki: Polacy gubią tradycyjną wiarę nadającą przez wieki sens istnienia
AKTUALNOŚCI2016-05-30Udostępnij
Drukuj
Kornel Morawiecki: Polacy gubią tradycyjną wiarę nadającą przez wieki sens istnienia
Pytanie o rzeczywistą obecną konstytucje narodu przerasta wszelką indywidualną, a nawet zbiorczą
odpowiedź - przeczytaj w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla
Schmitta rozmowę z Marszałkiem Seniorem Sejmu obecnej kadencji o konstytucji, suwerenie i Polsce.
Rozmawia Jan Malesza.

Jan Malesza (Teologia Polityczna): Czy, biorąc pod uwagę przedstawione przez Schmitta w rozdziale 3
„Nauki o Konstytucji” rozróżnienie na konstytucję i ustawę konstytucyjną, uważa Pan, że obecna
ustawa konstytucyjna odzwierciedla rzeczywistą konstytucję narodu polskiego? Dlaczego?

Kornel Morawiecki: Pytanie o rzeczywistą obecną konstytucję narodu przerasta wszelką indywidualną,
a nawet zbiorczą odpowiedź. Sama natura dyskursywnego opisu narzuca nieprzekraczalne
ograniczenia, ponieważ na narodową konstytucję składa się całą kultura, przeszłość i całe bogactwo
myśli, języka i wartości przenikające nasze społeczne trwanie.

Każda ustawa konstytucyjna w pewnym stopniu odzwierciedla stan zbiorowości oraz w pewnym
stopniu ten stan kształtuje. Dobrą nazwą może być termin ustawa zasadnicza, która współgra z
odczuciami ogółu i zarazem uwzniośla wspólnotę przestrzegającą jej treści.

Polacy, podobnie jak większość europejskich narodów, gubią tradycyjną wiarę nadającą przez wieki
sens istnienia. Obecna Konstytucja RP tego niebezpieczeństwa nie zauważa. W Preambule mamy
wyrażenie: „w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem”. A tu nie
powinno być alternatywy. To ciągły proces wiary która rzeźbi nasze sumienie, które poszukuje Boga.
Poszukuje także wtedy, kiedy odrzuca obraz Boga nieprzystający do naszych wyobrażeń o świecie i do
naszego sumienia.

Nie jestem w stanie rzetelnie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego i w jakich sformułowaniach obecna
ustawa konstytucyjna odzwierciedla, a w jakich przeczy konstytucji Polaków. Jedno wydaje mi się
zbyteczne: nadmiar regulacji, nadmiar słów. Czy trzeba było ponad 90 razy precyzować, że coś
„określa ustawa” albo „na zasadach określonych w ustawie”? Czy nie wystarczyło raz napisać że
ustawy precyzują to czego nie ma w konstytucji? 243 artykuły, ponad 70 stron druku – w ten sposób
Konstytucja jest dla specjalistów, dla elit, zwykli obywatele nawet nie próbują sobie jej przyswoić. To
osłabia rangę i znaczenie Konstytucji.

Czy zgadza się Pan z twierdzeniem, że prawomocność konstytucji wynika wprost z woli
ustrojodawczej narodu i w związku z tym nie można jej oceniać z punktu widzenia regulacji
konstytucji dotychczasowej?

Wola ustrojodawcza narodu nigdy i nigdzie nie jest oczywista. W związku z tym prawomocność
konstytucji, choć nie zawarta w niej samej, nie powinna być z góry kwestionowana. Konstytucja jest
wysokim prawem, ale jak mówiłem, a właściwe powtarzałem za tak wielkimi naszymi nauczycielami
jak Stanisław ze Skarbimierza, czy Stanisław Konarski, żadne prawo nie może być świętością i nad
każdym prawem winno stać dobro narodu. A nad każdym dobrem narodu winno stać po prostu dobro.
Pan Jezus nazwany dobrym upomina nazywającego, żeby nie mówił do Niego dobry, bo dobry jest
tylko Bóg.

Jakie elementy obecnej ustawy konstytucyjnej najpilniej wymagają zmiany i dlaczego?

Obecna ustawa konstytucyjna wymaga nie tyle zmiany takich czy innych jej elementów, ile wymaga
nowego sformułowania. Świat nie stoi w miejscu, a konstytucja powinna uchwycać stojące przed
Polską szanse i ograniczać pojawiające się zagrożenia.

W jakim kierunku powinny iść zmiany?

Wskażę trzy kwestie.


a) Art.10§1 obecnej konstytucji głosi: „Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i
równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej”. Czy nie widzimy,
że podobnie jak byłe niedemokratyczne, totalitarne władze panowały nad gospodarką i przekazem
informacji, tak teraz wielka koncentracja kapitały wywiera przemożny wpływ na same podstawy
demokracji, na władzę sądowniczą i wykonawczą, a nawet pośrednio przez posłuszne sobie media na
władzę ustawodawczą. W nowej konstytucji powinny znaleźć się artykuły ujmujące takie
fundamentalne problemy.

b) Zarówno Konstytucja jak i ustawy winny być na tyle jednoznaczne, żeby zgodność lub niezgodność
ustawy z Konstytucją była oczywista. Wówczas wyroki Trybunału Konstytucyjnego zapadałyby
jednomyślnie albo nawet sam Trybunał byłby nie potrzeby. Obecny stan prawny państwa nadaje
sędziom TK rolę szamanów których wyroki dla zwykłych śmiertelników niepojęte i mają jedną
funkcję: uzasadniać partykularne interesy sejmowej większości, która danego sędziego wybrała. Tu
tkwi jądro obecnego publicznego sporu o TK.

c) Art. 96§2 „Wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają
się w głosowaniu tajnym.” Co w tym artykule oznacza słowo proporcjonalny? Przecież wybory według
proporcjonalnej ordynacji wyborczej, zwłaszcza przy obecności progów wyborczych wcale nie są
proporcjonalne. Wybrani reprezentanci tak jak przy wyborach większościowych JOW bynajmniej nie
oddają proporcji głosujących. Po co tak nieprecyzyjny zapis? Czy po to by usatysfakcjonować
aktualnie rządzących?

Czy jako nie-prawnik poleciłby Pan innym nie-prawnikom lekturę „Nauki o Konstytucji”?

Carl Schmitt stawia zasadnicze tezy i pytania dotyczące prawomocności prawa. Nie-prawnikom
odkrywa głębsze motywy prawnych ustaleń, prawników uczy pokory. Jednym i drugim przedstawia
myśli warte lektury.

Z Marszałkiem Kornelem Morawieckim rozmawiał Jan Malesza

Marek A. Cichocki: Natura ustroju politycznego według Schmitta


AKTUALNOŚCI2016-05-30Marek A. CichockiUdostępnij
Drukuj
Marek A. Cichocki: Natura ustroju politycznego według Schmitta
Schmitt wybiera więc naukę o konstytucji, a nie naukę o państwie, jako przedmiot swoich dociekań – i
jest to wybór w pełni świadomy, odpowiadający wymogom współczesnego świata -przeczytaj w
„Teologii Politycznej Co Tydzień”: Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta wstęp do
polskiego wydania Nauki o konstytucji.

Negocjacje z wydawcą Duncker & Humblot na temat wydania Nauki o konstytucji ciągnęły się prawie
przez rok. Carl Schmitt się wahał. Nie był pewien, czy książka powinna być raczej systematycznym
podręcznikiem do prawa międzynarodowego, czy może – całościowym wykładem problematyki
ustrojowej. W grę wchodziło także napisanie własnego podręcznika do ogólnej nauki o państwie, a
więc dziedziny od drugiej połowy XIX wieku wielce popularnej i poważanej w Niemczech. Schmitt
znalazłby się dzięki takiej książce w gronie klasyków obok Johanna Caspara Bluntschliego, Georga
Jellinka, Franza Oppenheimera czy Hansa Kelsena. Jedno było pewne: miało to być wielkie, naukowe
dzieło, które w sposób uporządkowany, systematyczny ujęłoby całość zagadnienia porządku
politycznego. Zarówno wcześniej, jak i później Schmitt takich książek nie pisał. Był pod tym
względem autorem wyjątkowym i – zwłaszcza jak na niemieckie standardy – dość ekscentrycznym.
Odnajdywał się raczej w formie krótkiego lub rozbudowanego eseju, pisanego żywym, plastycznym
językiem, odwoływał się przy tym do literatury z wielu dziedzin. Schmitt nie był typem akademika: ani
z pióra, ani z temperamentu. Nawet jego habilitacja, Dyktatura, była w istocie dość odległa od
przyjętych akademickich standardów. Być może jednak właśnie z tych względów tak duże wahania
towarzyszyły mu przy podjęciu ostatecznej decyzji o przygotowaniu nowej książki pt. Nauka o
konstytucji. Miała ona pokazać, że Schmitt jest nie tylko zdolnym autorem błyskotliwych,
polemicznych tekstów, lecz także myślicielem, który potrafi swoje poglądy przedstawić w formie
spójnego, naukowego systemu; że jest nie tylko wspaniałym polemistą i erudytą, lecz także wielkiego
formatu teoretykiem. W czerwcu 1927 roku Schmitt podpisuje w końcu umowę z wydawnictwem, a
już na początku grudnia tego samego roku przesyła gotowy manuskrypt książki.

To znaczące, że w momencie, kiedy Schmitt decyduje się wydać swoją Naukę o konstytucji,
jednocześnie stwierdza dobitnie w jednym z listów, że konstruowanie i opisywanie ogólnych zasad
nauki o państwie nie ma we współczesnym świecie większego sensu, ponieważ państwa de facto już
nie ma. Ma przy tym na myśli tradycyjne, nowożytne państwo, które powstaje w Europie Zachodniej
jako specyficzny typ politycznej organizacji na przestrzeni XVI i XVII wieku. Ten typ
scentralizowanej, terytorialnej władzy odchodzi – jego zdaniem – w przeszłość. Tyle że pozostaje
jedność polityczna, jako realne zjawisko zachowujące pierwszorzędne znaczenie. Niezależnie bowiem
od dalszych losów tradycyjnego, nowożytnego państwa, ludzie – uważa Schmitt – wciąż organizują się
i będą organizować według kryterium politycznego. Dlatego właśnie należy skupić się na pokazaniu
natury politycznego porządku. Schmitt wybiera więc naukę o konstytucji, a nie naukę o państwie, jako
przedmiot swoich dociekań – i jest to wybór w pełni świadomy, odpowiadający wymogom
współczesnego świata. Tym samym jednak autor nawiązuje także do najbardziej klasycznego problemu
refleksji nad polityką oraz jej bogatej tradycji, począwszy od platońskiej Politei. Różnica względem
nich polega wszakże na historycznej świadomości zmiany. Klasyczna filozofia polityczna pozostawiła
po sobie obszerny, wartościowy materiał do dalszego namysłu oraz postawiła kilka zasadniczych i
nadal aktualnych pytań o istotę polityki. Jednak nie sposób uprawiać dalej namysłu na ten temat w
sposób ignorujący fakt, że współczesny świat polityki różni się bardzo od swych greckich czy
rzymskich wzorców. W Nauce o konstytucji chodzi więc o opisanie natury współczesnego
politycznego porządku w obrębie zachodniej tradycji europejskiej. Schmitt odnosi się w swojej książce
do nowoczesnego rozumienia polityki, wytworzonego przez rewolucję francuską i europejski
liberalizm, oraz do odpowiedniego dla nich rodzaju politycznego porządku. Jest on oparty przede
wszystkim na reprezentacji, parlamentaryzmie oraz demokracji. To te zasady – jeśli można tak
powiedzieć – wyznaczają dzisiaj stan samoświadomości politycznych wspólnot w ich zachodnim,
europejskim wydaniu.

Fakt szczególnego przywiązania współczesnych wspólnot politycznych do zasad reprezentacji,


parlamentaryzmu i demokracji nie zmienia jednak samej istoty politycznego porządku. Wydaje się, że
główne przesłanie tej książki – która jest także w znacznym stopniu rozprawą Schmitta z
pozytywnoprawnym podejściem do polityki – stanowi teza, zgodnie z którą porządek konstytucyjny
jest zawsze przede wszystkim i ponad wszystko wyrazem konkretnej zbiorowej decyzji. Ma ona
charakter pierwotny, suwerenny i absolutny. To realna podstawa dla wszystkich następujących później
pozytywnych rozwiązań prawnych. Jej moc konstytuująca, ustanawiająca i legitymizująca polityczną
rzeczywistość porządku wynika z faktu, że decyzja ta wyraża konkretną wolę zbiorowości do tego, by
się urzeczywistnić, objawić, zobiektywizować w określony, a więc taki, a nie inny sposób. Państwo
pod postacią konkretnych rozwiązań, mechanizmów i instytucji stanowi właściwie dopiero zewnętrzną,
sztuczną formę tej zbiorowej woli. Cechą współczesnej polityki, przynajmniej tej w obrębie tradycji
Zachodu, będzie demokratyczny charakter wyrazu owej woli decydującej o praktycznych formach
porządku. Innymi słowy: nowoczesne wspólnoty polityczne Zachodu wyrażają się przede wszystkim
przez porządek demokratyczny oraz demokratyczny typ zbiorowej tożsamości. Bez tego nie da się
zrozumieć sensu porządków ustrojowych istniejących w Europie.

Jednak to właśnie ta demokratyczna specyfika w zestawieniu z konkretnymi zjawiskami społecznymi,


kulturalnymi oraz rozwojem technik komunikacji masowej stawia dzisiaj porządki polityczne
zachodniego typu przed wielkim wyzwaniem. Nauka o konstytucji, pomimo naukowego charakteru,
okazuje się dziełem przenikliwym w identyfikacji nadciągających zagrożeń. Porządku politycznego nie
można zabezpieczyć przez kurczowe podtrzymywanie wiary w dalsze obowiązywanie zasad
skonsolidowanego, nowożytnego państwa – jak to czynią tradycyjni suwereniści. Nie da się go również
ochronić, jeżeli nałoży się nań tylko sam pancerz państwa prawa – w co zdają się wciąż wierzyć prawni
pozytywiści. Wydarzenia drugiej połowy XX wieku oraz pierwsza dekada XXI wieku nie pozostawiają
w tym względzie żadnych złudzeń. Rozstrzygnięcie dalszego losu politycznego porządku zachodniego
typu dokonuje się na innym poziomie. Decyduje się w tym, czy owe nowe zjawiska społeczne,
kulturowe oraz zachodzące w masowej komunikacji doprowadzą do całkowitego unieważnienia się
politycznej tożsamości. A może jednak demokratyczne wspólnoty polityczne okażą się zdolne do
ponownej mobilizacji, a więc znów odnajdą w sobie polityczną wolę, która pozwoli na kolejne
innowacje w zakresie tworzenia następnych struktur politycznej organizacji.

Więcej o książce Nauka o konstytucji Carla Schmitta

Na sprawy polityczne patrzymy z perspektywy spraw ostatecznych. Tworzymy ogólnopolskie


środowisko skupiające intelektualistów, naukowców, publicystów, młodzież akademicką i artystów o
poglądach konserwatywno-liberalnych. Prowadzimy codziennie aktualizowany portal, wydajemy
tygodnik, rocznik, książki najwybitniejszych filozofów i myślicieli. Prowadzimy projekty naukowe i
kulturalne. Jesteśmy współzałożycielami Instytutu Kultury św. Jana Pawła II na rzymskim
uniwersytecie Angelicum. Zostań Mecenasem Teologii Politycznej. Kliknij TUTAJ lub przekaż
darowiznę na konto Fundacji Świętego Mikołaja o numerze 64 2130 0004 2001 0299 9993 0001 z
dopiskiem: darowizna Teologia Polityczna.

AUTOR
Marek A. Cichocki
Wszystkie artykuły
(ur. 1966) – filozof, germanista, politolog, znawca stosunków polsko-niemieckich. Współtwórca i
redaktor „Teologii Politycznej”, dyrektor programowy w Centrum Europejskim w Natolinie i redaktor
naczelny pisma „Nowa Europa. Przegląd Natoliński”. Profesor nadzwyczajny w Collegium Civitas
(specjalizuje się w historii idei i filozofii politycznej). Były doradca społeczny Prezydenta RP.
Publikuje w prasie codziennej i czasopismach. Razem z Dariuszem Karłowiczem i Dariuszem
Gawinem prowadzi w TVP Kultura program „Trzeci Punkt Widzenia”. Autor książek, m.in. „Północ i
Południe. Teksty o polskiej kulturze i historii” uhonorowanej nagrodą im. Józefa Mackiewicza (2019)
Więcej>

Prof.Paweł Kaczorowski: Carl Schmitt, jego nauka o konstytucji i kwestia suwerena-ustrojodawcy


AKTUALNOŚCI2016-05-30Paweł KaczorowskiUdostępnij
Drukuj
Prof.Paweł Kaczorowski: Carl Schmitt, jego nauka o konstytucji i kwestia suwerena-ustrojodawcy
Podmiot polityczny nie jest ani doraźną, ani przypadkową koncentracją władzy, ma swój etos, swój
wewnętrzny ład - przeczytaj w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Suweren i konstytucja. Wokół idei
Carla Schmitta tekst prof. Pawła Kaczorowskiego..

Państwo jest jednym z bardzo wielu znanych rodzajów ładu politycznego, tym który zaczął tworzyć się
w Europie kontynentalnej po okresie reformacji. Przez pierwsze dwa stulecia jego istnienia
najważniejszym pojęciem struktury ustrojowej państwa, choć nie struktury ideowej, było pojęcie
suwerenności, a wraz z nim także pojęcia racji stanu arcana imperii oraz zasada princeps legibus
solutus. Od czasów rewolucji francuskiej natomiast głównym przedmiotem zainteresowania, centralną
kwestią debaty publicznej staje się zagadnienie konstytucji; nowoczesnej konstytucji, a więc pisanej,
uchwalanej lub nadawanej; publicznie ogłaszanej; konstytucji będącej jurystycznym dokumentem
zawierającym opisaną/przepisaną strukturę państwa, jej zasadnicze elementy. Ruch konstytucyjny był
tak żywy, a temat konstytucji tak intensywnie dyskutowany i budzący olbrzymie emocje, że można
wręcz mówić o istniejącym na przełomie XVIII i XIX w. okresie „gorączki konstytucyjnej”, która
trawiła ówczesne elity i gremia politycznie zaangażowanych obywateli.

Historycznie rzecz biorąc, konstytucja jest pojęciem starszym niż suwerenność i państwo, bo znanym
już w starożytnym greckim polis. Była to jednak konstytucja zgoła inna, starożytna, przednowoczesna
– oznaczająca sam z siebie istniejący, a nie nadany świadomie przez wspólnotę, porządek życia
zbiorowego, będący częścią porządku światowego, częścią Kosmosu albo, jak np. średniowieczna
Rzesza Sacrum Imperio, częścią ładu określającego w całości Byt powstały jako Dzieło Bożego
Stworzenia. O takiej to konstytucji (należałoby tu raczej zamiast „konstytucja” użyć słowa „ustrój”,
które bliższe jest prawdzie, niestety w języku polskim nowoczesne znaczenie zapanowało
niepodzielnie nad konotacją terminu „konstytucja”, co jest dla nauki pewnym obciążeniem) Carl
Schmitt pisze jako o konstytucji absolutnej, czyli o jednolitej całości porządku, i do niej nawiąże potem
analizując konstytucję pozytywną.

„Nie jest tak” – czytamy o konstytucji absolutnej w Verfasungslehre (wyd. 1983 r., s. 4) – „że państwo
wyposażone jest w konstytucję, »wedle której« kształtuje się i funkcjonuje wola państwowa. Państwo
bowiem samo w sobie jest już konstytucją (istnieje już zawsze jako z góry ukonstytuowane – przyp.
P.K.) to znaczy jest mającym bytowy, ontologiczny charakter, stanem, stanem jedności i porządku …
Konstytucja jest jego (formy politycznej, państwa – przyp. P.K.) »duszą«, jego konkretnym życiem i
indywidualną egzystencją”.

Konstytucja nowoczesna, jej rozumienie, od tej dawnej różni się zasadniczo, jest bowiem dokonaniem
czysto ludzkim, jurystycznym, intelektualnym projektem, który świadomie opracowany i uchwalony
ma dopiero kształtować, formować historyczną rzeczywistość, rzeczywistość społeczną. Ma
przekształcić „mechanizm” państwowy w „organizm”. Państwo konstytucyjne jest państwem w całości
świadomie zaprojektowanym i zbudowanym wedle abstrakcyjnego prawniczego modelu, państwem
powstałym po namyśle, wedle zaleceń oświeconego rozumu. Konstytucja pisana, formalna stanowi
zasadnicze novum, polityczną rewelację, dopiero ona czyni państwo prawdziwie nowoczesnym,
najlepszym wytworem racjonalizmu w polityce.

Konstytucja stopniowo wprowadzana w państwach europejskich od czasów Rewolucji Francuskiej, tak


bardzo zmienia ich oblicze, że już w pierwszych dekadach XX w. nauka o konstytucji zaczyna
wyodrębniać się z nauki o państwie. We Francji autorem słynnego podręcznika prawa konstytucyjnego,
wydanego w 1896 r., był Adhémar Esmain. W literaturze niemieckiej obszerne omówienie zagadnienia
konstytucji zawiera się w Ogólnej nauce o państwie Georga Jellinka z 1900 r., a także i w innych,
wcześniejszych nawet, klasycznych pracach z dziedziny teorii prawa publicznego, np. Carla von
Gerbera i jego kontynuatora Paula Labanda. Jednakże w Niemczech dopiero w czasach Republiki
Weimarskiej pojawiły się – poprzedzone burzliwą i długotrwałą debatą na temat konstytucji
weimarskiej – dzieła w całości poświęcone wyłącznie problematyce konstytucji, ze słowem konstytucja
wybijającym się w tytule. Były to dwie, do dziś czytane i budzące żywe zainteresowanie badaczy
monografie, obie z 1928 r.: Verfassung und Verfassungsrecht Rudolfa Smenda oraz właśnie
Verfassungslehre Carla Schmitta.

Naukę o konstytucji można pojmować w sposób dość prosty, niezbyt zawiły. Może być ona, i bardzo
często dziś bywa, pojmowana jako polegająca na prowadzeniu studiów porównawczych tekstów
konstytucji, które pojawiły się i weszły w życie w XIX oraz XX w. Ich wielość, rozmaitość,
różnorodność zostaje poddana zewnętrznemu opisowi i staje się przedmiotem empirycznych uogólnień.
Dotyczą one sposobu wejścia w życie, zakresu tematycznego, funkcji, struktury, elementów treści
konstytucji; analizowane są także wprowadzane przez konstytucje mechanizmy ustrojowe, warunki jej
zmiany, gwarancje realnego obowiązywania konstytucji, materie konstytucyjne itd. Jednak dla Carla
Schmitta (podobnie zresztą jak dla Rudolfa Smenda) nauka o konstytucji jest poznaniem głębszym i
poważniejszym, a zarazem problemowo trudniejszym. Jest to przede wszystkim nauka o konstytucji
ujmowanej w jej bardzo szerokim materialnym i ideowym kontekście, nie ograniczająca się do badania
samych prawniczych tekstów. Kontekst materialny i ideowy konstytucji, poszerzający jej znaczenie i
krąg analizowanych problemów, może być trojaki.

Konstytucję, jej znaczenie i charakter, można rozważać: a) w odniesieniu do państwa, b) ze względu na


historyczne, społeczne, polityczne otoczenie i okoliczności, warunki powstania oraz funkcjonowania,
c) ze względu na jej „przedmiot”, czyli rożnie bardzo pojmowaną, tzw. rzeczywistość konstytucyjną.
Mając te rozróżnienia za podstawę, obie wymienione prace weimarskich uczonych należy
zaklasyfikować do opracowań tego trzeciego rodzaju. Carl Schmitt ma wyraźnie w polu widzenia nie
tylko sam tekst konstytucji, ale i to wszystko do czego on odsyła, co implikuje. Jego nauka o
konstytucji jest badaniem niejako tła, zaplecza ustawy zasadniczej, badaniem tego na czym konstytucja
się opiera, czego jest odzwierciedleniem. Bo według niego odsyła ona wyraźnie poza siebie, świeci
światłem odbitym, odbitym od tego, co leży u jej podstaw.

Schmitt nie podziela też przekonania, że wraz z pojawieniem się pisanej konstytucji mamy do
czynienia z racjonalistycznym oczyszczeniem i klaryfikacją problematyki państwowej. Wprowadzona
konstytucja wcale bowiem nie upraszcza struktury państwa, nie czyni jej całkiem przejrzystą,
jednoznacznie określoną, w pełni widoczną. Można wprawdzie odnieść takie wrażenie, ale jest ono
raczej pozorne. Wręcz może się wydawać, że wyposażenie państwa w konstytucję przysparza tylko
pytań, trudności i problemów, które wymagają teraz dodatkowo objaśnienia. Oprócz zawiłych kwestii
związanych z ustanowieniem, wejściem w życie konstytucji i charakterem zmian jakie wtedy
następują, oprócz kwestii jej idei i legitymizacji, podstaw ważności, warunków i zakresu jej zmiany,
komplikacji przysparza i ten fakt, że uściślających jej określeń jest wiele i są różne. Ta ich wielość
czyni pojęcie konstytucji wieloznacznym, także pod względem ideowym (np. czy jest to umowa
społeczna, czy zapis racjonalnych zasad, jak uważa Guizot lub Paine). Dlatego też Carl Schmitt na
początku swych rozważań dokonuje systematycznego przeglądu owych rozmaitych znaczeń. Ich
krytyczna analiza, krytyka także koncepcji konstytucji, filozoficznych i naukowych, stanowi
uzupełnienie lub rozszerzenie jego własnych dociekań oraz formułowanego na ich podstawie poglądu
dotyczącego istoty konstytucji. Wszystko to razem składa się u niego na swoistą fenomenologię
jurystycznych form, fenomenologię obowiązującego od końca XVIII w. pojęcia konstytucji. W
wielości swych przejawów nie zatraca ona, wedle Schmitta, swej istoty.

2.

Konstytucja relatywna. Konstytucja nowoczesna, pisana, jurystyczna, jest bardzo często rozumiana
jako zbiór, jako suma pojedynczych zapisów, poszczególnych norm. Nie ma konstytucji, jest wielość
norm ją stanowiących, odróżniających się od innych w sposób tylko formalny. Formalny, a więc nie
rzeczowy, nie przedmiotowy, a tylko formalny. Normy te są w tym właśnie sensie relatywne, co
znaczy, że nie są normami odnoszącymi się do żadnej nadrzędnej, przedmiotowej jedności, całości. Nie
wypełniają one ram określonych przez ogólnie pojmowaną konstytucję, albowiem ram takich nie ma.
Konstytucja „w ogóle”, to nic innego jak wszystkie normy zebrane razem, i nie ma znaczenia czy
będzie ich 30, 54, czy 132. Każda z nich jest osobna, odrębna, nie są one połączone u podstaw żadnymi
zasadami, ogólną materią. Konstytucja taka jest jak orkiestra, w której muzycy, grając razem
improwizują i dostrajają się na bieżąco jeden do drugiego, ale nie grają rozpisanego na różne części i
instrumenty wspólnego utworu, mającego przesłanie, nie mają jednej wspólnej łączącej ich solistyczne
popisy partytury. Jeśli powstaje pytanie – na czym polega podstawowy charakter tych norm? To na
takie pytanie właściwie odpowiedzi nie ma. Gdyby nawet powiedzieć, że są podstawowe, bo np. są
regulującymi problem władzy w porządku politycznym, to taka odpowiedź wynika właściwie tylko z
całkiem zewnętrznej refleksji, która nie wiadomo jak jest związana z „logiką” norm składających się na
konstytucję. Czy bowiem faktycznie można przyjąć, że stanowiąc te normy ktoś realizował punkty
jakiejś wcześniej ustalonej, z góry obowiązującej listy stałych problemów ustrojowych, które
wymagają unormowania? Nie, raczej normy te zastajemy, one po prostu są i widnieją w ustawie
zasadniczej – szczegółowe, konkretne, literalne – i jako takie tylko stanowią miarodajny punkt
odniesienia. Wszelka uogólniająca, dociekająca refleksja jest wobec nich drugorzędna, opcjonalna,
przydana. Nawet ta mówiąca, że znalazły się one w dokumencie zatytułowanym „Ustawa Zasadnicza”
wskutek presji wywieranej przez partie, z których każda chciała swoje dezyderaty polityczne wyjąć
spod władzy zwykłego ustawodawcy.

Formalne właściwości, którymi są objęte normy tak rozumianej konstytucji, to ich zapisana postać oraz
utrudniona procedura zmiany. Wszelako oczywiście trudno uznać, że naprawdę sam fakt zapisania
czyni normy te podstawowymi. Tym niemniej pisana forma znamionuje, że zostały one w ten sposób
ustalone, że jako napisane są czymś określonym, podanym, stale możliwym do zademonstrowania,
czymś na co zawsze można się powołać. Pisana forma implikuje też akt podpisania dokumentu, w
którym występują one jako zapisane w ustalonej formie. Dopiero pojawienie się w nim, a więc
pojawienie się ich, gdy zostały potwierdzone urzędowym i urzędniczym podpisem nadaje im moc
obowiązującą. Podpis i publiczne ogłoszenie, urzędowe upublicznienie, czyni zapisane normy
obowiązującymi. Nie kończy to jeszcze sprawy, nie wyczerpuje warunków ważności, tak rozumianej
konstytucji. Wedle bowiem poglądów niemieckiego mieszczaństwa skupionego w ruchu
konstytucyjnym w 1 połowie XIX w., dopiero fakt, że normy zapisane w konstytucji, podpisane i
ogłoszone, stanowią treść wprzódy zawiązanej umowy pomiędzy monarchą a społeczeństwem, nadaje
ważność zapisom ustawy zasadniczej. Kontynuując, trzeba jednak zauważyć, że normy, których treść
została uzgodniona, zapisana i ogłoszona, stają się prawem. Będąc częścią prawodawstwa, nabierają
więc jako jego elementy nieco innego, szerszego znaczenia. Mogą być jako takie zmienione tak, jak to
przewiduje odpowiednia procedura ich dotycząca. To, że są one w jej zasięgu sprawia, że znajdują się
w dyspozycji organów władzy państwowej. Przestają być wtedy normami po prostu danymi, jedynie
zastanymi, gotowymi. Są „uwikłane”. Nadto jako części prawa stanowią – powiada Schmitt – lex
scripta, tak jak rodzajem lex scripta była konstytucja Stanów Zjednoczonych w przeciwieństwie do
prawa zwyczajowego kraju macierzystego – Wielkiej Brytanii. Konstytucja amerykańska, jako lex
scripta, zakładała ustanawiający ją akt władzy konstytuującej oraz to, że wytwór tejże władzy – wielość
norm – charakteryzuje się przedmiotową zupełnością. Otóż to właśnie: angielska „konstytucja” składa
się z wielości norm, regulacji, konwenansów, tak poniekąd jak konstytucja formalna, relatywna. Ale nie
określa się jej mianem konstytucji relatywnej, dlatego że brak w niej niepisanego,
niewyeksplikowanego przymiotu przynależnego. Tym przymiotem jest to, że mimo wszystko traktuje
się ją jako wyczerpujący zbiór norm uchwalonych w toku pewnej określonej procedury przez
określony podmiot. Widać zatem, że gdy się zagłębić w meandry konstytucji relatywnej, to dociera się
do jej niewyeksplikowanych założeń, znaczeń świadczących o tym, że tkwi u jej podstaw idea całości i
jedności porządku zbiorowego, idea charakterystyczna dla konstytucji absolutnej.

Drugim kryterium formalnym, wyróżniającym ustawy konstytucyjne, jest utrudniona procedura ich
zmiany. Zazwyczaj powiada się dziś – pisze Schmitt – że na konstytucję składają się normy, które
trudniej jest zmienić niż inne ustawy zwykłe. Ta cecha ma więc wręcz charakter definiujący. Ale
znowu, należałoby sądzić, że trudniej je zmienić, bo są to ustawy konstytucyjne. W praktyce tak nie
jest, ponieważ brak tu kryterium rzeczowego. Odwołanie się do samego tylko kryterium formalnego
brak ten uwidacznia. To jeszcze bardziej niż samo tylko wyróżnienie formalne obniża prestiż norm
konstytucji. Można powiedzieć, paradoksalnie, że to warunki zamienialności stanowią istotę norm
konstytucyjnych, istotę konstytucji, że każdą jej normę należałoby opatrzyć przypisem: obowiązująca,
pod warunkiem zamienialności opisanym w artykule XYZ. W ten sposób konstytucja staje się
całkowitym provisorium. Ani logicznie, ani jurystycznie, pisze Schmitt, taka koncepcja konstytucji nie
jest do utrzymania. Można się ponownie domyślać, że włączenie danego zapisu do zbioru norm
konstytucyjnych wynika nie z jego znaczenia i racji, ale jest rezultatem usilnych zabiegów partii, która
chce zaznaczyć swą rolę i obecność w grze politycznej, ograniczyć wpływ innych oraz zapewnić
realizację swych postulatów i interesów. W ten sposób konstytucja jawi się jako wynik doraźnych
kompromisów, jest więc niestabilna, unika wprowadzania trwałych uregulowań, chce być całkiem
elastyczną i dawać możliwie największą swobodę w działaniach ukierunkowanych na zdobycie władzy,
a potem szerokie pole manewru dla zmiany na inną ustawę zasadniczą.

Konstytucja tak pojmowana staje się formułą permanentnej „legalnej rewolucji” i doprowadza do
sprzeczności z ideą ustawy zasadniczej regulującej trwale, podług podstawowych zasad, życie
zbiorowe. Ten jej obraz wynikający z systematycznej, skrupulatnej analizy składników, poprzez swą
paradoksalność dowodzi a contrario, że jednak podłożem konstytucji, także i tej konstytucji jako
ustawy zasadniczej, musi być idea, projekt ładu politycznego, który cechuje jedność i całość, a więc
elementy związane z konstytucją absolutną.

3.

Nowoczesną postacią konstytucji absolutnej jest jej pozytywne pojęcie, które całościowo rozstrzyga o
rodzaju i formie jedności politycznej. To właśnie rozumienie konstytucji uznaje Schmitt za
odpowiadające rzeczywistości historycznej, w nim według autora Verfassungslehre, zawiera się
adekwatne rozpoznanie istoty konstytucji nowoczesnej. Pogląd Schmitta jest tu jasny i wyraźny.
Wystarczy więc zacytować jego własne słowa:

„Konstytucja w sensie pozytywnym powstaje poprzez akt władzy ustanawiającej konstytucję. Akt
ustanowienia konstytucji jako taki, nie polega na przyjęciu jakichś pojedynczych unormowań, lecz
poprzez jednorazową decyzje określa całą jedność polityczną z perspektywy jej szczególnej formy
egzystencji. Akt ten konstytuuje rodzaj i formę jedności politycznej, której istnienie się zakłada. Nie
jest tak, że dopiero powstaje ona dzięki temu, że »konstytucja zostaje dana«. Konstytucja w
rozumieniu pozytywnym zawiera jedynie świadome określenie szczególnego całościowego kształtu, na
który jedność polityczna się decyduje […]. Zawsze akt ustanowienia konstytucji wymaga podmiotu
zdolnego do działania, któremu dana jest wola ustanowienia konstytucji. Taka konstytucja jest
świadomą decyzją, którą jedność polityczna – poprzez sprawujących władzę ustrojodawczą –
podejmuje dla siebie samej i która sobie sama daje” (Carl Schmitt, Nauka o konstytucji, tłum. E.
Kurkowska, R. Marszałek, Warszawa 2013, s. 54)

Pozytywne pojęcie konstytucji złączone jest z absolutnym pojęciem konstytucji. W obu koncepcjach
istotnymi elementami jest jedność i całość, które charakteryzują istotnie porządek polityczny. O ile
jednak konstytucja absolutna („ontologiczna”, ustrój) istnieje obiektywnie, sama z siebie, zastana tak,
jak zastany przez nas (według myślenia religijnego) jest porządek świata, to konstytucja pozytywna jest
przedmiotową kreacją, świadomym ludzkim ustanowieniem, którego hic et nunc dokonuje podmiot
polityczny. Jest to ustanowienie, przez podmiot ten, formy i porządku, który obejmuje zarówno jego
byt oraz swoisty dlań porządek życia, ale także i byt innych podmiotów politycznych. Istotne jest tutaj
świadome zapanowanie nad terytorium i działającymi w jego obrębie podmiotami politycznymi oraz
zamieszkującymi je różnorodnymi grupami ludzi. Trzeba tu więc odróżniać:
a) podmiot polityczny, który zwyciężył w rywalizacji politycznej; ustanawiający ogólnie obowiązujący
porządek, b) objęcie panowaniem przez podmiot określonej przezeń domeny, c) jej szczegółowe
uporządkowanie wedle obowiązujących zapisów konstytucji

Ustanowienie jest więc zarazem ustanowieniem politycznego rodzaju i formy porządku, jak i nadaniem
materii konkretnego kształtu. Jest to także akt, w którym przejawia się polityczna egzystencja
podmiotu ustanawiającego.

Konkretnie ukształtowany porządek polityczny nie istnieje dzięki samej słuszności, abstrakcyjnej
zasadności, z teorii wywiedzionej prawdziwości własnych unormowań, nie istnieje też dzięki temu, że
wszystkie te twierdzenia tworzą razem spoisty, zamknięty system. Można by powtórzyć: Auctoritas
non veritas facit legem. Istnieje on natomiast dzięki egzystencjalnej mocy podmiotu zbiorowego
wyrażającej się w akcie ustanowienia przezeń ładu konstytucyjnego [Inna jest relacja prawdy (ogólnej)
zawartej w sądzie, do podmiotu indywidualnego (jednostkowego i szczegółowego). Tu prawda jest
zawsze czymś ponad indywiduum. Inna zaś jest relacja prawdy sądu, twierdzenia (abstrakcyjnego) do
podmiotu zbiorowego, który sam stanowi określoną, miarodajną (?) rzeczywistość]. Aktem tym
podmiot zbiorowy, podmiot polityczny, potwierdza własną egzystencję i własny polityczny potencjał,
chroni też swoja integralność, zapewnia bezpieczeństwo oraz nadaje sobie konkretną postać.

W tym punkcie Schmittowskich rozważań, na pierwszych właściwie stronach Verfassungslehre (s. 22),
pada znamienne zdanie: Was als politische Grosse existiert, ist, juristisch betrachtet, wert dass es
existiert. Zdanie to budzi niepokój, albowiem można je odczytać nie tylko jako sugestię, że to
zwycięzcy piszą historię, ale ponadto, że nawet prawo jest prawem silniejszego. Można przypuszczać,
że usprawiedliwia ono przemoc w polityce, że rozgrzesza radykalizm polityczny i stosowanie polityki
faktów dokonanych. Owszem, można zdanie to tak rozumieć, ale nie jest to jego jedyna możliwa
interpretacja. Czy bowiem, gdy mowa tu o sile, to tylko siłę militarną należy brać pod uwagę? A może
chodzi tu raczej o siłę… polityczną, czyli siłę egzystencji zbiorowego podmiotu – integralność
wewnętrzną, utrwaloną jedność, odwagę bycia, autentyczność, poczucie zakorzenienia w prawdzie,
którą się wyznaje, którą się jest i chce się być określonym. Podmiot polityczny nie jest ani doraźną, ani
przypadkową koncentracją władzy, ma swój etos, swój wewnętrzny ład. Trzeba tu przypomnieć, że
dość częste przedstawianie Schmitta jako decyzjonisty, nie znajduje tak mocnego potwierdzenia w jego
pracach. W rzadko niestety omawianej rozprawie o trzech rodzajach myślenia prawnego (Die drei
Arten des rechtswissenschaftliches Denkens, 1935) Schmitt jawi się przede wszystkim jako zwolennik
tzw. Ordungsdenken, a więc myślenia, które wydobywa prawo z wnętrza materii życia, materii
realnych stosunków, związków, zależności („Prawo opiera się na znajomości spraw boskich i ludzkich”
– Ulpianus). Łączy się to blisko z jego ważnymi analizami podmiotu politycznego, który posiada
własny porządek życia, tkwi w nim stale albo niespodziewanie rozpoznaje go w sobie. I właśnie
dopiero z tej pozycji ów podmiot dokonuje politycznych rozstrzygnięć.

Egzystencjalne rozstrzygnięcia mają niezwykłe znaczenie. To one bowiem stanowią o jedności i całości
porządku państwowego, to one są podstawowym układem nośnym konstytucji, konstytucji pozytywnej,
która dzięki nim właśnie ma w istotnym zakresie absolutny charakter. W konstytucji weimarskiej z
1919 r., pierwszej demokratycznej konstytucji niemieckiej, Schmitt dostrzega co najmniej trzy takie
podstawowe rozstrzygnięcia. Dokonuje ich – jako demos – naród niemiecki, czyli zwycięski podmiot
polityczny. Są to: opowiedzenie się za demokracją, opowiedzenie się za republiką oraz przekonanie, że
władzę państwową dzierży naród. Dołączyć do nich można także decyzję o zachowaniu federalnej
struktury państwa. Te rozstrzygnięcia to konstytucja, jej substancja, zasadnicza treść, najbardziej
miarodajna. Wszystko co oprócz tego zawiera konstytucja – wszystkie jej konkretne, szczegółowe
zapisy – mieści się w ramach tych rozstrzygnięć i służy ich konkretyzacji, wypełnieniu, rozpisaniu.
Znaczenie politycznych przesądzeń, orzeczeń nie tkwi jednak w nich samych, w samej ich treści. Waga
tych rozstrzygnięć bierze się bowiem stąd, że są one wyrazem woli dominującego politycznie podmiotu
zbiorowego, że stanowią obraną przezeń formę istnienia, formę, w której chce on trwać i wytrwać. Na
tym właśnie polega ich ważność, którą uznać musi polityk, nie zaś na ich logicznej słuszności
wywiedzionej z abstrakcyjnych prawd jakichś teorii, ani też na jej ewentualnej adekwatności wobec
wiodących tendencji dziejowych.

Podstawowy charakter politycznych decyzji zawartych w konstytucji sprawia, że nie mogą one ulegać
zmianie, nie mogą być odwoływane. Zmieniać można jedynie pozostałe ustawy, zwykłe ustawy
konstytucyjne, szczegółowe i konkretne. Podstawowe muszą pozostać, są niezmienne, gdyż wyrażają
tożsamość stojącego za nimi podmiotu konstytuującego, są niezmienne gdyż stanowią fundament
konstytucji i łączą składające się na nią normy z rzeczywistością polityczną. Uznanie ich za możliwe
do zmiany jest niedopuszczalne, ponieważ stwarzałyby jako teoretycznie możliwą sytuację, w której
naród niemiecki stanowi, że Niemcy to republika, ale zaraz potem zmienia zdanie i ustanawia w
Niemczech monarchię, co znowu może okazać się postanowieniem nietrwałym. Takie polityczne
przeistoczenia nie tyle są niedopuszczalne, co po prostu politycznie niemożliwe, realnie nie wchodzą w
grę, i dlatego byłoby absurdem czynić je formalnie możliwymi, traktować jako ewentualność. Warto
dodać, że wedle Schmitta, także gdyby został ogłoszony stan wyjątkowy, to te podstawowe normy nie
mogłyby zostać zawieszone.

W toku dociekań prowadzonych przez Schmitta na kartach pierwszych rozdziałów Verfassungslehre


wychodzi więc na jaw szczególna domena, którą implikuje konstytucja pozytywna. Jest nią przestrzeń
egzystencji, realność bytowa podmiotu zbiorowego, zwycięskiego podmiotu politycznego. To on
nadaje sobie konstytucję, on który stanowi rzeczywistość konstytucyjną wraz z siecią relacji łączącymi
go z innymi podmiotami politycznymi oraz z pozostałymi częściami społeczeństwa. Relacje te określa
władczo dominujący podmiot, ale też mogą one wynikać i wynikają z uregulowań kompromisowych,
układów, niepisanych porozumień. Poza tym, w sferze życia zbiorowego, występują oczywiście także
obszary spraw neutralnych politycznie, a w każdym razie spraw ważnych, ale nie dotyczących państwa
jako jedności politycznej ufundowanej w obszarze działania dominującego podmiotu politycznego.
Dlatego właśnie konstytucja weimarska składa się z dwóch wyodrębnionych części, i fakt ten Schmitt z
naciskiem podkreśla. Jedna z tych części to ta, która mówi o tym, co podstawowe, czyli o jedności
politycznej państwa; druga natomiast zawiera wtórne wobec tamtej zapisy gwarantujące
obowiązywanie standardów Rechtsstaat – państwa prawa.

4.

Przedstawiony tu jedynie w zarysie pogląd Carla Schmitta ukazujący istotę konstytucji jest oryginalny,
specyficzny i złożony. Oczywiście widoczne jest to, że jego teoretycznym zapleczem jest wyłożona w
pracy O pojęciu polityczności koncepcja polityki i podmiotu politycznego. Oczywiście także nawiązuje
on do koncepcji pouvoir constitutionelle powstałej w czasach Rewolucji Francuskiej. Ażeby – co warto
– ten szczególny pogląd zobaczyć z pewnej perspektywy, z dystansu go ocenić, skonfrontować, należy
zapytać o to, czy istnieje stanowisko teoretyczne mu przeciwstawne, odmiennie tłumaczące
konstytucję, jej funkcje i znaczenie. Tak, istnieje i nietrudno je znaleźć, albowiem w dyskusji nad
konstytucją weimarską zabierali głos najwybitniejsi niemieccy prawnicy, socjologowie, historycy i
filozofowie tamtych czasów. I była to dyskusja bardzo wielowątkowa oraz merytoryczna. Ale pogląd
przeciwny do poglądu Schmitta wybija się od razu, rozbrzmiewa wyraźnie wśród wielu innych głosów.
Ze względu na swą wagę, ale też i dlatego, że jest to pogląd Hugo Preussa, znanego prawnika i
polityka, współzałożyciela PPD – Niemieckiej Partii Demokratycznej, który na polecenie socjalisty
Friedricha Eberta, ostatniego kanclerza Cesarstwa Niemieckiego i pierwszego prezydenta republiki, był
projektodawcą właśnie konstytucji weimarskiej. Co ciekawe, o Hugo Preussie, jego poglądach i
dokonaniach, Carl Schmitt napisał artykuł opublikowany w 1930 r., w pięć lat po śmierci Preussa. Ten
ważny artykuł zatytułowany został Hugo Preuss i Schmitt wypowiada się w nim z uznaniem o swym
adwersarzu. To w tym artykule, na samym początku, znajduje się owo słynne, często cytowane zdanie:

Jeder politischer Begriff ist ein polemischer Begriff. Er hat einen politischen Feind im Auge und wird
in seinem geistigen Rang, seiner intellektuallen Kraft und geschichtlichen Bedeutung durch seinen
Freund bestimmt. Worte wie Śouveranitat, Freiheit, Rechtstaat, Demokratie erhalten ihren prazisen
Sinn erst durch eine konkrete Anthithese (s. 5).

Otóż właśnie, raczej bardziej niż Kelsena i Schmitta, to poglądy Preussa i Schmitta stanowią wzajemne
antytezy. Nauka Hansa Kelsena jest zbyt wyrafinowana intelektualnie, oryginalna, wielowymiarowa,
aby stanowić wprost antytezę innej, schmittowskiej, również oryginalnej, finezyjnej teoretycznie,
koncepcyjnie skomplikowanej i bogatej treściowo. Tymczasem Preussa pogląd na państwo jest
bardziej niż Kelsena „równoległy”, porównywalny ze stanowiskiem Carla Schmitta dotyczącym
kwestii konstytucji, i jest to pogląd do Schmittowskiego przeciwstawny.

Hugo Preuss był ówcześnie – podobnie jak Gerhardt Anschűtz, autor najbardziej powszechnego i
najbardziej cenionego komentarza do konstytucji weimarskiej – niewątpliwie gorącym orędownikiem
demokratycznego państwa prawa. Projektując pierwszą niemiecką demokratyczną konstytucję chciał
przy jej pomocy, w szczególnych powojennych okolicznościach, pod naciskiem bolesnych
doświadczeń, wykorzystać przełomową chwilę i inaczej niż dotychczas ukształtować świadomość
polityczną Niemców. Dążył do oderwania niemieckiej opinii publicznej od tradycji państwa
zwierzchniego – silnego, autorytatywnego, w którym polityką zajmują się tylko politycy na urzędach,
na co dzień zaś główną rolę odgrywa fachowa, mająca doświadczenie administracja, a życie partyjne,
społeczne jest marginalne, bo uznawane za obce duchowi niemieckiemu. Chciał więc Preuss usunąć z
życia publicznego staromodne, przypominające czasy Metternicha pojmowanie polityki. Uznawało ono
polityczne zaangażowanie, aktywną obywatelską politykę za praktyki odstręczające, bo stanowiące
przeciwieństwo kultury wysokiej, duchowej. Było to zatem pojmowanie, które jako czysto niemieckie
przedstawił sam Tomasz Mann w mało znanej, rzadko czytanej dziś, a pisanej w latach I wojny
światowej obszernej rozprawie – Betrachtungen eines Unpolitischen (1918).

Wedle najgłębszych przekonań Hugo Preussa, nawiązującego do idei głoszonych w połowie XIX w. w
Paulskirche, państwo nie było niczym więcej jak tylko zorganizowaną przez konstytucję zbiorowością
obywatelską, która poprzez konstytucję zdobywa samowładność i tworzy ład demokratyczny,
republikański. Pogląd głoszony przez Hugo Preussa, ale także przez innych ówczesnych autorów
(Friedricha Naumanna, nawiązywali do niego także Max i Alfred Weberowie) w aspekcie kwestii
konstytucyjnych, w zwięzły sposób przedstawia dziś wybitny współczesny niemiecki filozof prawa i
polityki Martin Kriele. Jest on, w tej dziedzinie, autorem wielu cennych prac, a wśród nich
wielokrotnie wydawanej wzorcowej monografii Einfuhrung in die Staatslehre, w której ukazuje
finezyjnie ideowy rodowód, a zarazem historyczny proces kształtowania się w Europie
demokratycznego państwa konstytucyjnego. Warto posłużyć się zawartym w tejże monografii
wywodem, i idąc w ślad za jego rozumowaniem, należy stwierdzić, że to, co jest w omawianej
koncepcji sprawą pierwszą i podstawową, to ta istotna okoliczność, że w demokratycznym państwie
prawa nie ma suwerena. Pozycja suwerena jest z zasadami tego porządku nie do pogodzenia.
Albowiem w demokratycznym państwie prawa (referuję wywód Krielego) organa władzy posiadają
tylko przyznane im przez konstytucję kompetencje. Nie ma natomiast w tym porządku politycznym
instancji, która jako niezależna, nieograniczona i niepodzielna mogłaby zawieszać, zmieniać oraz
ustanawiać prawo. Są tylko podzielone władze i im przypisane uprawnione działania. Konstytucja,
choć decyduje o wszystkim, choć jest dla wszystkich organów władzy wspólnym punktem odniesienia,
to jednak sama nie może być – jak to się czasem twierdzi – uznana za „suwerena”. Nie może, gdyż
suwerenna jest tylko władza faktyczna, a nie prawo, które nie działa przecież samoistnie. Musi ono być
przez kogoś zinterpretowane, skonkretyzowane (jest przecież ustawą) zastosowane. Wymaga więc
osobowej instancji, która to uczyni. Sama konstytucja – zwłaszcza jako zbiór ogólnych norm – niczego
nie orzeka, nie przesądza. Ponadto może być zmieniona, jest więc w dyspozycji ustawodawcy. Nawet
demos (lud ma jedynie przypisane mu przez konstytucję kompetencje) nie ma władzy sam z siebie.

Co jednak z oczywistą w demokratycznym państwie prawa zasadą suwerenności ludu. Czy nie oznacza
ona, że suweren i w tej koncepcji istnieje, i że jest nim lud? W odpowiedzi na to pytanie pisze Kriele,
co następuje:

„Suwerenność ludu nie oznacza, ze lud władzę sprawuje, ale że od niego ona pochodzi […]. W obrębie
porządku konstytucyjnego – a innego w tym państwie nie ma – lud ma tylko jemu przez ustawę
zasadniczą przyznane, pewne określone kompetencje, jego władza jest związana. Co najwyżej można
powiedzieć, że lud ma władzę konstytuującą, i że występuje dzierżąc ją, na początku i na końcu, na
początku jako ten kto konstytucję ustanawia, i na końcu, jako ten, kto starą unieważnia, a uchwala
nową, jeśli trzeba. Ale gdy konstytucja jest, gdy obowiązuje, to tamtej władzy, suwerennej władzy
ludu, już nie ma. Albowiem, po pierwsze, jest to tylko władza konstytucyjna, i gdy już spełni swoje
zadanie, to brak dla niej miejsca, przestaje działać i obowiązywać, obowiązuje teraz tylko to, co jest jej
wytworem. Po drugie, dlatego, że ona sama wtedy znika albo inaczej: zaczyna wtedy istnieć w stanie
uśpienia, latencji”.

Są zatem trzy możliwości: albo jest tak, że – jak twierdzi Schmitt – konstytucję stanowi stale obecny
suweren, albo suweren – wedle teoretyków demokratycznego państwa prawa – pojawia się tylko na
chwilę, w momencie uchwalenia konstytucji, a potem znika, rozpływa się w tłumie obywateli,
powraca niejako do stanu rozproszenia, ewentualnie, po uchwaleniu ustawy zasadniczej wycofuje się w
stan utajenia i pozostaje w nim.

Stanowiska Schmitta oraz Preussa, a wraz z nimi prawników demokratycznego państwa prawa –
koncepcji, która właściwie dopiero w pierwszych dekadach XX w. zaczęła się wyraźnie kształtować –
są więc zdecydowanie przeciwstawne. Główny punkt kontrowersji, powód zasadniczych rozbieżności
stanowi odpowiedź na pytanie o relację suweren – konstytucja. Czy istotnie jest tak, że rola
demokratycznego suwerena sprowadza się do uchwalenia konstytucji? Czy istotnie po uchwaleniu jej,
nie tylko wycofuje się on z gry, ale znika po prostu, i pozostaje tylko sama konstytucja, jak coś, co
spadło z nieba; coś, co jest niejako niczyje, a zarazem wspólne dla wszystkich i stanowi jeden wspólny
normatywny punkt odniesienia. (Notabene, taki rugujący realnego suwerena „absolutyzm”
konstytucyjny głosili także prawnicy pozytywiści, np. Gerber i Laband, a ponadto Kelsen). Można
rzeczywiście uważać, że taka sytuacja gwarantuje porządek, bo istnieje tylko konstytucja, która jest
cold, sweet, fair, stanowią ją racjonalistyczne, bezosobowe, poniekąd jasne i wyraźne zapisy. Jest to
wizja może pociągająca, albowiem świat publiczny to w jej optyce świat unormowany wedle
prawniczych formuł, którym rzeczywistość musi się poddać. Nie ma w nim nic, co wykraczałoby poza
konstytucję i wszystko co jest, jest tylko w ramach konstytucji. Jest ona swoistym medium widzenia
rzeczy, widzenia rzeczywistości społecznej. Ideał nomos basileus został tym samym spełniony, to co
miarodajne i determinujące, to prawo, ono sprawuje władzę, nie człowiek. Ideał został spełniony, bo
rzeczywistość życia zbiorowego została opisana i zamknięta w systemie norm. Jest to system
zamknięty, bo jeśli otwarty, to tylko na inną, szerszą konstytucję. Można sądzić, że to, co nie udało się
filozofom i o czym już dosyć dawno przestali marzyć – wpisanie świata w system – udało się
prawnikom. Oni tez znaleźli nowe kryterium istnienia wyższego rzędu, czyli oficjalnego,
potwierdzonego urzędowo (bycie objętym przez prawo, przez konstytucję). Pomimo tych wszystkich
walorów i powabu intelektualnej elegancji trzeba zapytać, czy w ten sposób nie powstaje świat Józefa
K. albo nowy Lewiatan, tylko bardziej bezduszny, bo stanowi go martwa litera? Czy za to wielkie
uporządkowanie życia zbiorowego nie płaci się nadmiernie wysokiej ceny, ceny polegającej na
opisaniu i ograniczeniu życia, przykrojeniu go do szablonu tego, co legalne, co prawnie uznane?
Zapanowanie nad światem prawa, jest jednak pewnym wyzwaniem, czy po jego realizacji świat
społeczny będzie nadal wspólny, czy też zyska dziwne podwójne oblicze? Czy widzenie świata
politycznego, społecznego przez okulary prawa konstytucyjnego nie grozi swoistym autyzmem (o
którym pisze się dziś wiele, m.in. Otto Deppenheuer, w swej pracy Selbstbehauptung des Rechtsstates,
2008) albo alienacją jednostki do roli podmiotu i przedmiotu prawa, na co zwracał uwagę już
Rousseau, a także szczególną sakralizacją konstytucji, „choć to przecież nie Biblia” (Horst Dreier).
Tak, prawo także konstytucyjne, ażeby nadążać za faktami życia ciągle się rozwija, rozszerza,
wzbogaca, ale czy w ten sposób nie następuje hipertrofia prawa (Verrechtlichung – Kurt Eichenberger,
Rűdiger Voigt), które w końcu staje się czymś nieogarnionym, nie tylko dla obywatela, ale i dla samych
prawników.

Te wszystkie niepokojące zjawiska towarzyszące „absolutyzacji” konstytucji nie mogą być na pewno
powodem jej deprecjacji, pomniejszania znaczenia, ale muszą skłaniać do rozwagi, do zachowywania
pewnego dystansu i dozy sceptycyzmu – „on tylko może nas uratować” –wobec idei demokratycznego
państwa prawa. Podlega ona, jak każda inna koncepcja, krytyce, i krytyka ta występuje nie od dziś.
Zwraca się uwagę m.in. na to, że Rechtsstat pojawia się w tradycji niemieckiej, a więc także w tradycji
silnego państwa dyscyplinującego społeczeństwo, na które dopiero idea ta się nakłada. Podkreślane
jest, że idea ta sama w sobie jest ogólnikowa, nieścisła, schematyczna, i dopiero jej konkretne
rozpisanie i wpisanie w strukturę konkretnego (!) państwa może być oceniane, a nie sama formuła.
Zwraca się i na to uwagę, że stanowi ona projekt polityczny obarczony dużym ryzykiem, gdyż
właściwe funkcjonowanie demokratycznego państwa prawa opiera się na wielu trudnych do spełnienia
założeniach dotyczących życia moralnego samowładnego społeczeństwa, kultury politycznej, kapitału
społecznego… Warto wspomnieć i o tym, że wielu autorów wskazuje, iż omawiana idea koncentruje
się na znaczeniu prawa w państwie, a marginalnie jedynie odnosi się do kwestii władzy w porządku
państwowym. I co bardzo ważne: jednym z podstawowych założeń występujących w koncepcji
demokratycznego państwa prawa jest to, które mówi o społecznym jego postrzeganiu: aby to nie
władza, ale prawo mogło rządzić, obywatele muszą chcieć być poddani prawu i działać praworządnie,
to prawo to musi być przez nich uchwalane. Wtedy jest takim jakiego chcą i mogą wówczas o nim
powiedzieć: to jest „nasze” prawo (por. M. Pietrzak, Demokratyczne państwo prawa, „Przegląd
Humanistyczny” 1989/6). Otóż rzecz w tym, że obywatele niestety raczej rzadko są skłonni wyrazić
takie przekonanie. Rzadko, ponieważ, aby takie mieli, to prawo musiałoby być oparte na łatwych do
rozpoznania intencjach, a ponadto jednoznaczne, zrozumiałe, przejrzyste, przyswajalne, czytelne,
zwięzłe i obywające się bez nadmiaru fikcji prawnych. Nie jest to współcześnie możliwe? Interesy
ludzi i podmiotów publicznych są zbyt skomplikowane i splecione? Być może, ale czy zatem idea
demokratycznego państwa prawa jest ideałem do spełnienia?

A powracając do kontrowersji Schmitt – Preuss, należy przede wszystkim asekuracyjnie przypomnieć,


że jak słusznie powiedział jeden z uczonych należących do warszawskiej szkoły historyków idei, każda
teoria, jeśli odpowiada rzeczywistości, to tylko z gruba. I trzeba dodać, że chcąc stwierdzić, która z
omawianych teorii jest – choćby właśnie z gruba – bardziej adekwatna, bliższa rzeczywistości, trzeba
ocenić, która z nich więcej realiów niejako zarejestruje, która będzie bardziej wrażliwa na wydarzenia i
istotne fakty, decydujące o życiu politycznym, ażeby w ten sposób mogła uniknąć owego „autyzmu
konstytucyjnego”. I konkludując, warto w tej sprawie wysłuchać zdania nie tylko renomowanego
uczonego, ale i wieloletniego sędziego Trybunału Konstytucyjnego RFN w jednej osobie – Ernsta
Wolfganga Böckenforde. Rozważając poruszaną tu kwestie pisze on tak:

„Siła logiki, która wspiera ideę suwerenności (vel »absolutności«) konstytucji (w demokratycznym
państwie prawa – przyp. P.K.) jest jednak tylko pozorna; idea ta jest bowiem do utrzymania tylko
dopóty, dopóki w państwie nie wybuchnie konflikt wokół konstytucji, gdy treść i ważność konstytucji
nie staną się problematyczne. Jeśli natomiast taki rzeczywisty konflikt się pojawia, wówczas
natychmiast powstaje także problem nie tylko faktycznie, ale i prawnie doniosły; do kogo należy
ostatnie słowo przy rozstrzyganiu o treści oraz stosowaniu konstytucji oraz kto jest w stanie zapewnić
powszechne obowiązywanie swojej decyzji. Jest to pytanie o to, kto jest ostateczną i najwyższą
instancją władczą oraz rozstrzygającą w państwie. Żadne państwo nie może się obyć bez takiej
instancji, jeśli chce zachować pokój i jedność działania”.

I dalej pisze ten sam autor:

„Koncepcja suwerenności samej konstytucji [...] jest dlatego fikcją, że żadna norma nie spełnia sama
siebie, ani sama siebie nie stosuje. Suwerenność w swym praktycznym działaniu występuje nadal,
choćby nawet uznano, że zastąpiła ją lub unieważniła konstytucja. Potencjalnie pozostaje ona zawsze
zachowana i przysługuje tej instancji, temu podmiotowi, który w przypadku konfliktu jest w stanie
rozstrzygać ostatecznie i w sposób wiążący o treści i stosowaniu konstytucji […]”. (E.-W.
Böckenförde, Pojęcie i problematyka państwa konstytucyjnego, [w:] tenże, Państwo prawa w
jednoczącej się Europie, Warszawa 2000, s. 42).

Przeczytaj inne teksty z Teologii Politycznej Co Tydzień nr 9: "Suweren i konstytucja. Wokół idei
Carla Schmitta"

Na sprawy polityczne patrzymy z perspektywy spraw ostatecznych. Tworzymy ogólnopolskie


środowisko skupiające intelektualistów, naukowców, publicystów, młodzież akademicką i artystów o
poglądach konserwatywno-liberalnych. Prowadzimy codziennie aktualizowany portal, wydajemy
tygodnik, rocznik, książki najwybitniejszych filozofów i myślicieli. Prowadzimy projekty naukowe i
kulturalne. Jesteśmy współzałożycielami Instytutu Kultury św. Jana Pawła II na rzymskim
uniwersytecie Angelicum. Zostań Mecenasem Teologii Politycznej. Kliknij TUTAJ lub przekaż
darowiznę na konto Fundacji Świętego Mikołaja o numerze 64 2130 0004 2001 0299 9993 0001 z
dopiskiem: darowizna Teologia Polityczna.

AUTOR
Paweł Kaczorowski
Wszystkie artykuły
doktor habilitowany, politolog, filozof polityki, wykładowca akademicki związany z Instytutem
Politologii UKSW oraz z Instytutem Studiów Politycznych PAN. Redaktor czasopisma Civitas. Studia
z Filozofii Polityki. Dwukrotny uczestnik seminariów prezydenckich w Lucieniu. Odznaczony
Srebrnym Krzyżem Zasługi w 2004 roku. Jeden z najwybitniejszych znawców twórczości Carla
Schmitta.
*

Krzysztof Koźmiński: Porządek prawny III Rzeczypospolitej – zamknięty system legalności?


AKTUALNOŚCI2016-05-30Udostępnij
Drukuj
Krzysztof Koźmiński: Porządek prawny III Rzeczypospolitej – zamknięty system legalności?
Brak spójnej myśli twórców i sił politycznych stojących za wprowadzeniem konstytucji spowodował,
że ideą przewodnią stała się specyficznie rozumiana tolerancja - przeczytaj tekst z „Teologii
Politycznej Co Tydzień”: Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta.

Kryzys

Carl Schmitt należy do myślicieli budzących skrajne emocje, trudno zachować obojętność względem
prowadzonych przez niego rozważań i formułowanych wniosków. O takich jak on mówi się nieraz, że
są myślicielami „twardymi” – niekoniecznie łatwi w odbiorze, niepokorni, poruszają odbiorców
dosadnymi tezami i konfrontacyjną retoryką. Poza tym niepoprawni – nie w znaczeniu „poprawności”,
w jaki nowa lewica rozumie political correctness, ale wyróżniający się na tle otaczającej
rzeczywistości: dominujących poglądów, pospolitej wrażliwości, standardowych postaw i
przyjmowanych powszechnie stereotypów. Rację miał Isaiah Berlin, gdy podkreślał, że „długi i
dotkliwy kryzys demokracji liberalnej i wojny toczone przeciw niej, rzeczywiste i intelektualne,
wypowiadane przez siły tak lewicowe i prawicowe, w sposób naturalny wskrzesiły zainteresowanie
„twardymi” (tough-minded) myślicielami politycznymi – Machiavellim, Spinozą, Hume’em, Heglem i
de Maistre’em, a przede wszystkim Marksem”[1]. Choć angielski myśliciel nie wymienia Schmitta (nie
wspomina także o takich klasykach jak Platon, Hobbes czy Rousseau, którzy bez wątpienia mogliby
zostać zaliczeni do tego grona), trafnie uchwycił panującą tendencję: im większe problemy dotykają
panujący system polityczno-prawny – tym większą popularnością cieszą się autorzy zbuntowani i
przekorni, których propozycje nie są zaimpregnowane na rozpowszechnione wyobrażenia, aktualnie
głoszone mądrości i powtarzane na okrągło salonowe slogany. Zobrazować ten stan może retoryczne
pytanie: kto trafniej zdiagnozuje przyczyny choroby i zaplanuje skuteczną kurację – dotknięty chorobą
pacjent czy obcy względem niego, nawet niekoniecznie życzliwy, lekarz? Czy dobrym pomysłem jest,
by projektowaniem terapii na trapiące demokratyczno-liberalne społeczeństwa kryzysy dostarczali
wyłącznie demoliberalni autorzy? Czy nie okaże się wówczas, że – w konfrontacji z Marksem,
Schmittem, czy nawet MacIntyre’em i Hoppem – Habermas, Rawls, Gray, Rorty, Giddens mają tak
naprawdę niewiele do zaproponowania? To jedna z przyczyn mody na Schmitta. Medal ten ma też i
drugą stronę. Tezy „twardych”, nieliberalnych myślicieli działają jak lekarstwo, które – dawkowane
ostrożnie, w niewielkich ilościach – przywraca zdrowie, lecz (istnieje też taka ewentualność) przyjęte
w nadmiernej ilości może też doprowadzić do pogorszenia stanu zdrowia, a nawet śmierci pacjenta.
Pozostaje ponadto margines błędu lekarskiego – nieprzewidzianych negatywnych skutków, które
wystąpią na skutek reakcji substancji chemicznych z organizmem chorego, zgodnie z formułką
drukowaną na opakowaniach preparatów medycznych: „lek może powodować działania niepożądane”.

Analiza aktualnych kryzysów demokratyczno-liberalnego porządku przy zaangażowaniu nieliberalnych


myślicieli, to zabawa, która w sposób nieunikniony musi wiązać się z ryzykiem. W przypadku Schmitta
jest to nie tylko niebezpieczeństwo „przedawkowania”, którego konsekwencją stanie się antyliberalny
obłęd i wpadnięcie w pułapkę polityczności, ale także wysokie prawdopodobieństwo trywializacji jego
twierdzeń – spłaszczenie ich do kontekstu bieżących walk partyjnych, czy cytatu wykorzystanego w
telewizyjnej debacie. Ostatnie lata dostarczają tu licznych przykładów: a to próbuje się wykorzystać
rozważania Schmitta dla opisu działań decydentów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej,
wprowadzających w dniu 13 grudnia 1981 r. stan wojenny[2], a to w procesie ratyfikacji Traktatu
Lizbońskiego[3], dla innych „traktowany bywa jako ideolog przemocy politycznej, którą w latach
2005–2007 rzekomo praktykowali „siepacze” z PiS, przekonani o konieczności walki z
postkomunistycznymi i oligarchicznymi układami”[4]. Nie rozwodząc się już nad żenującymi próbami
ukazania Schmitta jako „ideologa IV RP”[5], „ojca duchowego antyliberalnych partii w rodzaju Prawa
i Sprawiedliwości”[6] i próbami ukazania III Rzeczypospolitej jako nowej Republiki Weimarskiej[7]
(wydaje się, biorąc pod uwagę jeszcze dalej idące skojarzenia, np. auctoritas Prezydenta Dudy[8], że
wyobraźnia tego środowiska jest wręcz nieograniczona) – są one, mniej więcej, tyle warte, co
poszukiwanie analogii między Traktatem Wersalskim a porozumieniem przy „okrągłym stole”. Tadeusz
Mazowiecki staje się wówczas Waltherem Rathenauem, Andrzej Szczypiorski pełni rolę Tomasza
Manna, Kaczyński pasuje do roli przywódcy Niemieckiej Partii Robotniczej, poważniejszym
problemem jest natomiast brak polskich odpowiedników „rewolucji konserwatywnej” typu Jünger,
Heidegger czy Schmitt[9]. Poza pokusą wpisania Schmitta w teraźniejszość i lokalną specyfikę, istnieje
także niebezpieczeństwo spłycenia jego rozważań do pojedynczych, często przypadkowych,
wyrwanych z kontekstu tez, które odpowiadają interpretatorowi do podparcia argumentem z autorytetu
własnych przemyśleń, nieraz dalece odmiennych od zamierzeń pomysłodawcy[10]. A jest z czego
wybierać. Polityczność, decyzja, suweren, wróg, wojna, stan wyjątkowy, jedność polityczna, teologia
polityczna, konstytucja, dyktatura…

Mając świadomość tych oraz wielu innych niebezpieczeństw, a także ogromnego dorobku
niemieckiego autora (w tym także nie zawsze konsekwentnych opinii), niniejszy tekst stanowi zaledwie
próbę spojrzenia na bieżące wydarzenia prawno-polityczne z uwzględnieniem kilku wybranych uwag,
uznanych arbitralnie za szczególnie inspirujące i mniej opisane przez lokalnych interpretatorów
decyzjonizmu. Aktualne wydarzenia (relacjonowane emocjonalnie w mediach jako „kryzys
konstytucyjny”, „demolka prawa” lub „zamach na konstytucję”) stanowią – jak chyba każdy poważny
kryzys polityczny w historii[11] – doskonałe źródło inspiracji dla komentatorów, a także prawdziwy
„test” dla obowiązujących od dwudziestu lat rozwiązań ustrojowych III Rzeczypospolitej, na czele z
Konstytucją z dnia 2 kwietnia 1997 r. Choć obie strony konfliktu próbują narzucić dogodną dla siebie
narrację (mówiąc w dużym uproszczeniu: perspektywa „gwałtu na państwie prawa dokonywana przez
rządzących” zderza się z wizją „mandatu demokratycznego, który usprawiedliwia posunięcia
decydentów”), obserwowane tarcia wykraczają dalece poza rywalizację dwóch obozów partyjnych.
Poza powierzchownym podziałem na „obrońców Trybunału” i „wyznawców prezesa”, czy
zwolenników „Polski liberalnej” i „solidarnej”, obserwowany aktualnie konflikt zachęca do dotknięcia
delikatnych dla koncepcji państwa prawnego problemów (takich jak relacja legalności do
prawomocności czy legitymizacja władzy sędziów), a także postawienia zasadniczych pytań
ustrojowych. Pytań, które – wbrew żarliwym obrońcom obowiązującej konstytucji i jej treściowego
„przegadania”, co czyni ją jedną z najobszerniejszych ustaw zasadniczych w Europie – nie zostały
wcale rozstrzygnięte na etapie jej redakcji. Bieżące wydarzenia stanowią zarazem doskonałą okazję do
poczynienia kilku uwag w przedmiocie dominującego (zarówno w akademickiej nauce prawa, jak
dyskursie publicystycznym) wyobrażenia prawa. Przedstawione poniżej rozważania, formułowane bez
aspiracji do wyczerpującego omówienia zagadnienia oraz opowiadania się po którejkolwiek ze stron
sporu politycznego, mają charakter zaledwie skromnych, wprowadzających uwag, które być może
kiedyś doczekają się bardziej wnikliwego rozwinięcia. Celem niniejszej wypowiedzi nie jest
referowanie teoretycznoprawnego stanowiska Carla Schmitta lub też rekonstruowanie jego krytyki
pozytywizmu prawniczego. Problemom tym poświęcona jest bogata literatura. Uwagi niemieckiego
prawnika stanowić będą zaledwie punkt wyjścia do dokonania szeregu spostrzeżeń na temat krajowego
porządku prawnego[12], w tym zwłaszcza aksjologii ustrojowej wyrażonej w Konstytucji z dnia 2
kwietnia 1997 r. Co więcej (inaczej niż większość komentarzy poświęconych twórczości autora
Politischen Theologie) koncentrują się mniej na problemach z zakresu filozofii politycznej, a na
kwestiach teoretycznoprawnych.
Nauka o konstytucji

Od czego rozpocząć? Skoro punktem wyjścia uczyniono „zamknięty system legalności” – kategorię
wprowadzoną przez Carla Schmitta – warto przez moment i bez wdawania się w szczegółowe
rozważania zrekonstruować jego stanowisko teoretycznoprawne. Jest to tym bardziej konieczne z
uwagi na fakt, iż na kartach swoich książek Schmitt posługuje się pojęciami niespotykanymi dotąd w
doktrynie prawa publicznego, a słowa dobrze znane (mające ustaloną treść, nie wymagające
definiowania z uwagi na intuicyjne znaczenie) celowo reinterpretuje: stosuje je na swój własny sposób,
nie dba o ugruntowane, słownikowe znaczenie, korzysta z nich niezależnie od intuicyjnego,
przyjmowanego powszechnie sensu. Nadając im inną, nową treść – okazuje w ten sposób lekceważenie
dominującej dotychczas teorii prawa, której przedstawiciele przyzwyczajeni są do tłumaczenia pojęć
ustrojowych w duchu liberalnego konstytucjonalizmu. Idealnym przykładem jest tu właśnie sama
konstytucja, której nie definiuje w jednoznaczny sposób, prezentując raczej różne ujęcia, a zwłaszcza
sygnalizując swój dystans do rozpowszechnionego w doktrynie prawa konstytucyjnego wyobrażenia
konstytucji jako szczególnej ustawy lub normy. Zaryzykować można tezę, że o ile konstytucja (której
poświęcił przecież szereg prac) w żadnej z nich nie doczekała się jednej, jedynie słusznej, zamkniętej i
gotowej do cytowania definicji – nie budzi natomiast wątpliwości okoliczność, że każda z tych
wypowiedzi była okazją (z której konsekwentnie Schmitt korzystał) do zanegowania, panującego w
nauce prawa ustrojowego do dnia dzisiejszego, obrazu konstytucji jako usystematyzowanego zbioru
przepisów zebranych w akcie normatywnym o szczególnej mocy prawnej.

Mówiąc bardziej obrazowo: trudno powiedzieć czym konstytucja jest, lecz z całą pewnością nie chodzi
tu o deklaracje ustrojodawcy typu:

„Świadczenia państwowe na rzecz stowarzyszeń religijnych, opierające się na ustawie, umowie lub
szczególnym tytule prawnym, będą zastąpione przez ustawodawstwo krajowe. Zasady w tym
przedmiocie ustanawia Rzesza” (art. 138 Konstytucji Weimarskiej) albo „Urzędnikowi należy
zapewnić wgląd do jego akt personalnych” (art. 129 Konstytucji Weimarskiej), ani też podobne
przepisy o nieistotnym politycznie znaczeniu[13].

Co więcej, Schmitta nie przekonują filozoficzne abstrakcje w stylu Hansa Kelsena albo liberalne
fantazje upatrujące w konstytucji symbolicznego aktu potwierdzającego fakt zawarcia umowy
społecznej. W rozważaniach nad istotą konstytucji powtarzają się natomiast odniesienia do „duszy
państwa”, „jedności i porządku”, „egzystencji i woli państwa”. Ujmując rzecz w zasadniczym skrócie:
konstytucja nie ma tu charakteru spisanego dokumentu prawnego ogłoszonego w stosownym
publikatorze o takiej, czy innej treści; konstytucją jest po prostu zdolnością decyzyjną państwa[14].

To pierwsza pułapka czyhająca na niewprawionego czytelnika Nauki o konstytucji. Zapoznanie się z


pierwszymi stronami książki Schmitta prowadzić może do zwątpienia: czy jest sens kontynuować
lekturę pracy, której autor posługuje się językiem autonomicznym względem bieżącego dyskursu
prawniczego? W publikacji tej – inaczej niż w typowym „dziele” wychodzącym spod pióra
współczesnego konstytucjonalisty – ignoruje się linię orzeczniczą organów judykatywy, brak jest
cytatów z orzecznictwa sądu konstytucyjnego albo złotych myśli międzynarodowych instytucji
ustanowionych w celu czuwania nad przestrzeganiem praworządności i ochrony praw człowieka. Co
gorsza, prezentuje się za to liczne przykłady historyczne, aż roi się od abstrakcyjnych rozważań
filozoficznoprawnych, a autor zdaje się nie kryć swych światopoglądowych sympatii! Przedmiotem
rozważań Schmitta nad prawem konstytucyjnym nie jest kazuistyka – konstruowanie enumeratywnych
katalogów przesłanek, przy których spełnieniu organ X uzyska określoną kompetencję Y, którą
realizować będzie w ściśle opisanej procedurze Z, na podstawie i w zgodzie z przepisami P1, P2 i P3…

Schmitt, zamiast prezentacji instrukcji obsługi parlamentu albo recepty na skuteczną skargę kasacyjną
– daje wykład na temat istoty instytucji ustrojowych, ich historycznej ewolucji oraz aksjologii
konkretnych zasad konstytucyjnych. Zamiast nazwisk Winczorka, Zolla czy Rzeplińskiego, pojawia się
Bodin, de Maistre i Kelsen. Ukazuje przy tym intelektualne źródła rozwiązań ustrojowych popularnych
w krajach „europejskiej kultury prawnej”, demaskując zarazem ich liberalne korzenie oraz potencjalne
słabości. Tytułem przykładu: mętne deklaracje ustrojodawcy (przedstawiane na ogół jako efekt
„konwergencji”, „pluralizmu” i „konstruktywnego dialogu w duchu tolerancji i wzajemnego
poszanowania”) – są przez Schmitta demistyfikowane jako zaledwie „dylatoryjne sformułowania
kompromisowe” (ornamentyka, pozorny kompromis, de facto przedłużający spór i odkładający decyzję
na później), a konstytucja (rozumiana jako świadome określenie szczególnego całościowego kształtu,
na który jedność polityczna się decyduje[15]) odróżniana od przepisów ustawy lub ustaw
konstytucyjnych. Nie inaczej jest z zasadą legalizmu.

Legalizm i legalność

Mimo niechęci do powszechnie przyjmowanych twierdzeń, nieszablonowych definicji i


kontrowersyjnych wniosków, Schmitt jest „dzieckiem swojej epoki”, a jego rozważania doskonale
wpisują się w intelektualny klimat 1 połowy XX w. Skutkiem tego, punktem wyjścia dla
zrekonstruowania teoretycznoprawnego stanowiska twórcy decyzjonizmu powinno być rozeznanie
dwóch kluczowych, szeroko w owym czasie omawianych, problemów: legalności panowania oraz
nie(anty?)pozytywistycznych nurtów w prawoznawstwie. Przynajmniej pobieżne zarysowanie obu
zagadnień jest kluczowe do sformułowania dalszych wniosków.

Pierwszej inspiracji Schmittowi dostarczył najprawdopodobniej bezpośredni nauczyciel Max Weber,


który wielokrotnie charakteryzował nowoczesny typ panowania, typowy dla współczesnego państwa,
czyli typ panowania legalnego. Cechuje go: formalizm, bezosobowość i niearbitralność (nieistotne są
cechy osobowe urzędnika: jego płeć, poglądy, wiek i stan zdrowia; wykonuje ściśle określone zadania
urzędnicze bez względu na prywatne preferencje, sympatie, uczucia i emocje), fachowość, związanie
obowiązującymi przepisami prawa. Niektóre fragmenty z prac Webera pokrywają się z charakterystyką
współczesnego państwa prawnego, którą prezentuje w swoich pracach (np. Lewiatan w teorii państwa
Tomasza Hobbesa czy Legalność i prawomocność) Schmitt:

„Najczystszym typem takiego panowania jest władza biurokratyczna. Ideą podstawową tego typu
władzy jest przeświadczenie, ze można tworzyć swobodnie dowolne prawa i zmieniać je za pomocą
formalnie poprawnego ustawodawstwa. Zespół zarządzający jest bądź wybierany, bądź mianowany; on
sam i wszystkie jego składniki stanowią organa zarządzania… Posłuszeństwo obowiązuje nie wobec
osoby na mocy jej swoistego prawa, lecz wobec ustanowionej zasady, która określa komu i w jakim
stopniu jest ono należne. Również rozkazujący jest posłuszny zasadzie, gdy wydaje rozkaz słucha
»prawa«, »przepisów«, formalnej i abstrakcyjnej normy… urzędowanie jest pracą zawodową
wykonywaną na mocy rzeczowego (bezosobowego) obowiązku służbowego. Ideałem jest…
nieuleganie wpływom żadnych względów osobistych czy stanów uczuciowych, wykluczenie
zachowań arbitralnych i nieoczekiwanych… postępowanie całkowicie formalistyczne w oparciu o
racjonalne zasady” – relacjonuje ów typ idealny Weber[16].

Słowa te współcześnie w ogóle nie dziwią, mogłyby się znaleźć w dowolnym podręczniku prawa
administracyjnego. Wyrażają jeden z aspektów zasady legalizmu. Więcej nawet – opisywany przez
Webera model stawiany jest dziś za pożądany wzór prawidłowo funkcjonującego państwa
praworządnego, posiadając niewątpliwie liczne zalety (m.in. przewidywalność, bezstronność,
bezpieczeństwo prawne). W czym więc tkwi problem?

To, co uchodzi współcześnie za standard państwa praworządnego, emanację państwa prawnego, będąc
dla Webera jednym z kilku analizowanych naukowo możliwych typów panowania – jest dla Schmitta
zapowiedzią końca polityki, sprowadzenia państwa do mechanizmu, a prawa do napędzającego go
układu technologicznego. Krytycznie rozwija spostrzeżenia Webera, przekraczając typowo prawnicze
pytania o istnienie podstawy prawnej do wydania wyroku, decyzji administracyjnej albo zakres
kompetencji właściwego organu władzy publicznej. Jego refleksja wybiega daleko poza proste
prawnicze skojarzenia: w zasadzie legalizmu widzi zasadniczą cechę współczesnego państwa
liberalnego, nie(anty)politycznego:

„Rządzą przepisy, a nie ludzie, władze czy zwierzchności… Rządzenia ani nagiej władzy w ogóle już
nie ma… Uzasadnienie takiego bytu państwowego tkwi w powszechnej legalności wszelkiego
państwowego sprawowania władzy. Zamknięty system legalności uzasadnia wymogi posłuszeństwa i
to, że uchyla się wszelkie prawo do oporu. Specyficzną formą przejawiania się prawa jest tu przepis
prawny, a specyficznym uzasadnieniem państwowej przemocy – legalność”[17].

Istotą panowania legalnego jest zwierzchność bezosobowych, abstrakcyjnych (w sensie niezależnych


treściowo od zmieniających się okoliczności: ekonomicznych, politycznych, społecznych) norm
prawnych[18].

„Państwo prawodawcze jest bytem państwowym rządzonym przez nieosobowe i dlatego ogólne, z góry
określone i dlatego zamierzone jako trwałe unormowania mierzalnej i określalnej treści. Przepisy i ich
zastosowanie, prawodawcy i władze wykonawcze są tu rozdzielone… Jeszcze dokładniej: przepisy nie
rządzą, obowiązują tylko jako normy. Kto rządzi i włada, działa »na gruncie prawa« lub »w imieniu
prawa«. Nie czyni nic prócz kompetentnego wdrażania obowiązującej normy. Prawo stanowi instancja
prawodawcza, która jednak nie rządzi, a tego prawa sama nie wdraża ani nie stosuje, lecz właśnie
ustanawia tylko obowiązujące unormowania, w których umieniu potem podporządkowane prawu
władze wykonawcze mogą sprawować władzę państwową… nie mają rządzić ludzie ani persony, lecz
obowiązywać normy”[19].

Przyjmując optykę zwolenników państwa prawnego, każdy inny system reżim polityczny (tj. taki,
którego władze kierują się innymi motywami niż bezosobowe normy prawne) traktowany jest jako
nieprzewidywalny, niebezpieczny, mogący w sposób arbitralny wkroczyć w sferę praw i wolności
jednostek, a przez to także… irracjonalny.

„Dopóki jednak żywa jest wiara w racjonalność i idealność jego normatywizmu… dopóty jawi się ono
właśnie dlatego jako coś wyższego i bardziej idealnego… Państwu prawodawczemu reprezentacyjne
państwo rządowe z jego gloire i honneur wydaje się nagim państwem władzy i niemoralności, państwo
administracyjne – dyktaturą bez norm ni ducha, średniowieczne państwo jurysdykcyjne –
antyprogresywnym narzędziem feudalnych i stanowych przywilejów”[20].

W ten sposób zatracony zostaje zupełnie „czynnik ludzki”, a także – na skutek obowiązywania stałych,
bezosobowych norm, które wyparły decydentów z krwi i kości – wyeliminowano zjawisko
nieprzewidywalności, wszelkiej arbitralności i loterii w procesie panowania. Jednak wbrew liberalnym
wyobrażeniom o bezpieczeństwie prawnym uzyskanym na skutek eliminacji arbitralności, legalizm
ukazał także swą drugą twarz – niezdolność reakcji na sytuację wyjątkową, słabość w obliczu wielkich
historycznych wyzwań narzucanych przez zmienną i dynamiczną rzeczywistość.

Osoba decydenta

Podsumowując powyższe: typ panowania legalnego prowadzi do zastąpienia panujących


bezosobowymi urzędnikami – formalistami, administratorami, technokratami, biurokratami.
Analogiczne zjawisko dostrzega Schmitt na gruncie nauki prawa, w tym w zwłaszcza dominującej (i
silnie związanej z liberalną koncepcją Rechtsstaat – państwa prawnego, a więc i zasadą legalizmu)
pozytywistycznej koncepcji stosowania prawa. Nie miejsce tu na pogłębione analizy
teoretycznoprawne, ale stworzony przez Schmitta decyzjonizm bazuje na odrzuceniu mitu czystych,
sterylnych norm, niezależnych od osoby (sędziego lub urzędnika), które je aplikuje.

I tu, po raz kolejny, Schmitt okazuje się „myślicielem swoich czasów”. Jego główne prace przypadają
na okres, w którym „z wolna zaczęto kwestionować rolę sędziego jako bezwiednego automatu,
stosującego przepisy w zgoła mechaniczny sposób. Także przez praworządność zaczęto rozumieć co
innego niż tylko poprawne pod względem »technicznym« stosowanie prawa”[21]. Decyzjonistyczne
ujęcie prawa wpisuje się w XX-wieczny „bunt” skierowany przeciw pozytywizmowi prawniczemu, w
który wpisują się tak różne nurty, jak np. realizm prawniczy (zwłaszcza w wydaniu amerykańskim i
skandynawskim), socjologiczna jurysprudencja, hermeneutyka prawnicza, retoryczno-topiczne ujęcie
prawa, różne (marksistowskie i postmarksistowskie) krytyczne nurty badań nad prawem, hermeneutyka
prawnicza, koncepcje postmodernistyczne, kolejna już fala iusnaturalizmu. Teza ta na pierwszy rzut
oka może wydać się naciągana, lecz w miarę pogłębiania analizy możliwe jest jej solidne uzasadnienie.

Niby mimochodem, Schmitt stwierdza na przykład, że w modelu państwa prawnego zdarza się, że
„sędzia bezpośrednio wypowiada prawo i wdraża je nawet wbrew normującemu prawodawcy i jego
przepisom prawnym”[22]. Koncepcja Schmitta akcentuje osobę decydenta (rozumianego tu nie tylko
jako dyktator, suweren – „ktoś kto decyduje o stanie wyjątkowym”, ale także jako konkretny urzędnik,
sędzia, polityk rządzącej partii), przenosi ciężar refleksji na jednostkowe (indywidualne i konkretne)
rozstrzygnięcie zamiast abstrakcyjną i generalną normę prawną. W konsekwencji, mniej interesują go
oderwane od rzeczywistości, spekulatywne i hipotetyczne rozważania na temat kształtu norm prawnych
„w próżni” (wynik wykładni oderwany od konkretnego stanu faktycznego), ale uwzględniające realny
kontekst (sytuację ekonomiczną, polityczną, społeczną na dzień interpretacji przepisu) rozstrzygnięcia.
Innymi słowy, Schmitt skupia się raczej na procesie aplikacji norm, stosowania prawa, zamiast
przywiązywać nadmierną wagę do procesu prawodawczego i literalnego brzmienia ogłoszonych w
publikatorze przepisów.

Podobnie jak amerykański realizm prawny, którego przedstawicieli łączy przede wszystkim kpiarski
stosunek do „papierowego prawa” (law in the books: tekstu konstytucji, kodeksów i komentarzy), przy
jednoczesnym eksponowaniu „prawa w działaniu” (law in action) – decyzjonizm dystansuje się od
interpretacji prawniczych prowadzonych nad przepisem w bibliotece, tj. bez uwzględnienia
konkretnego kontekstu, realiów, okoliczności. Schmitt zbliża się do przedstawicieli realizmu
prawniczego, którzy (jak np. Jerome Frank) niezachwianą wiarę w moc prawa tłumaczą „kompleksem
ojca”[23].

Mówiąc obrazowo: w decyzjonizmie, realizmie i wielu innych nurtach XX-wiecznej teorii prawa,
akcent przesuwa się z osoby legislatora-prawodawcy na osobę wprowadzającą w życie normę. To ona
nadaje jej ostateczną treść, to wola decydenta (nie zaś wola prawodawcy) odgrywa kluczową rolę.
„Carl Schmitt przypominał, że sankcja nie jest wprowadzana w czyn automatycznie, jak to niekiedy
ujmowano w pozytywistycznej teorii prawa (tzw. Rechtsautomat). Konkretny podmiot, np. sąd, musi
podjąć decyzję, że w takiej oto sytuacji norma prawna została naruszona i państwo poprzez swoje
organy musi czynnie interweniować. Oznacza to, że prawo składa się z zapisanej bezosobowej normy
(o charakterze abstrakcyjnym i generalnym, a nie konkretnego podmiotu) oraz z osobowej decyzji
kogoś, kto uznaje, że zabroniony czyn został popełniony, a w konsekwencji nakazuje aresztowanie czy
inne ukaranie tego, kto narusza prawo. Zdaniem niemieckiego prawnika, powszechnie przyjęte
rozumienie prawa wyłącznie jako normy zapisanej na papierze falsyfikuje porządek prawny, sprowadza
bowiem prawo wyłącznie do graficznego zapisu. Gdyby zabrakło osobowej decyzji o zastosowaniu
sankcji, to porządek ustawowy faktycznie zostałby zredukowany do porządku o randze uchwał, za
którymi nie podążają praktyczne działania… Schmittowi właśnie o to chodziło, gdy twierdził, że prawo
składa się z elementu normatywnego oraz osobowego elementu wolitywnego. Przewagę ma ten
ostatni”[24].

Zdarzało się przecież nieraz w przeszłości, że rządy i wola tyrana (czynnik wolitywny) znosiły prawo
(czynnik normatywny), lecz faktycznych rządów norm (tj. stosowania prawa bez woli stosującego go
sędziów i urzędników) nie widział nikt. O prawdziwości tej tezy przesądza chyba prosta prawnicza
intuicja: nie dzieło prawodawcy (legislacyjny kształt przepisu) czyni prawo skutecznym (zapewnia
osiągnięcie celów prawodawcy i realizuje wartości uznawane w danej kulturze prawnej), lecz
kompetencja stosującego. Innymi słowy: sprawny sędzia jest w stanie uczynić dobry użytek z
niedoskonałego przepisu, gdy rzetelnych sędziów brak – najlepiej skonstruowana regulacja na niewiele
się zdaje.

W konsekwencji: brzmienie przepisów aktów normatywnych i obowiązujące na ich podstawie normy


stanowią jedynie wycinek rzeczywistości prawnej – koncentracja na nich wiąże się z ryzykiem
zignorowania całej gamy zjawisk modelujących ostateczny kształt normy prawnej i treści konkretnego
rozstrzygnięcia władczego. Poza „normatywnością”, istnieje jeszcze „faktyczność”:

„Kształt prawa zależy od sytuacji, na którą ono wpływa i którą normuje, nie odwrotnie. W dążeniu tym
uwidacznia się zamiar, aby żywe, nie zaś martwe prawo określało stosunki pomiędzy ludźmi”[25].

Nie chodzi tu tylko o argumentacyjną sprawność prawnika w technikach perswazji, który gotów jest
stosować erystyczne sztuczki oraz emocjonalne chwyty dla wykazania racji swojego klienta w
procesie, niezależnie od stanu faktycznego i prawnego – ale generalną specyfikę prawniczych
rozumowań, które – jak uczy np. Chaim Perelman (autor Nowej Retoryki, w Polsce nazywanej
„retoryczno-topicznym” ujęciem prawa, teoretyk prawa z zupełnie innej bajki niż Schmitt) – mają w
sobie więcej z rozumowania dialektycznego niż analitycznego[26].

Zaobserwować można pewnie analogie pomiędzy zjawiskiem legalizmu na gruncie egzekutywy i


pozytywistycznym wyobrażeniem stosowania prawa na polu orzecznictwa sądowego. Oba te założenia
bazują na uproszczeniach: na plan pierwszy wysuwają normy, redukując proces ich wprowadzania w
życie do automatycznych, bezosobowych, niezależnych od czynników zewnętrznych
(pozanormatywnych) procedur. Skupiając się na czynniku normatywnym, ignorują zupełnie czynnik
wolicjonalny (który tymczasem faktycznie „współgra” z czynnikiem normatywnym, oba składają się
na prawo)[27] i personalny. Przyjmując ową perspektywę, problematyczne staje się wyjaśnienie wielu
praktycznych problemów politycznych i prawniczych, np. zjawiska tzw. trudnych przypadków (hard-
cases), a zatem sytuacji, w których orzekający sędzia nie dysponuje jednoznaczną regułą prawną (lub
też, ze względu na specyfikę sprawy i jej szczególne okoliczności faktyczne, zastosowanie takiej
reguły prowadziłoby do rozstrzygnięcia godzącego w zdrowy rozsądek, poczucie sprawiedliwości,
słuszności itp.)[28]. Trudno zrozumieć też inny fenomen od „zawsze towarzyszący” procesowi
orzeczniczemu, mianowicie zmieniającą się linię sądów, niekonsekwencje w stosowaniu prawa, a
nawet odstępowanie od wyrażonych wcześniej poglądów prawnych tych samych składów
sędziowskich (a zjawiska takie znane są także z praktyki organów władzy sądowniczej najwyższej
instancji: Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Trybunału Konstytucyjnego).

Do jakiego wniosku prowadzą wyżej prowadzone rozważania? Argument z nielegalności (w szerokim


tego słowa znaczeniu, w tym także: niekonstytucyjności, niezgodności z prawem unijnym,
zobowiązaniami międzynarodowymi lub „europejską tradycją prawną”), to często spotykany w
bieżących dyskusjach motyw. „Jedynie dopuszczalny sposób wykładni”, „jednoznaczne brzmienie
przepisu”, „oczywista norma”, „niewątpliwy obowiązek”, „zakaz bez wyjątku”, „restrykcyjna regulacja
bez odstępstw”, „bezsporne w orzecznictwie” – to często spotykane w praktyce prawniczej argumenty,
zdarza się, że w konkretnym procesie stosuje je zarówno pełnomocnik pozwanego i powoda,
oskarżyciela i obrońcy. Tego lub tamtego „zabrania konstytucja”, takie lub inne działanie „stoi w
sprzeczności z aksjologią ustroju Rzeczypospolitej”, działania egzekutywy i legislatywy wykraczają
poza „określony przez ustrojodawcę model podziału władzy”, na temat owej propozycji „wypowiadał
się już w przeszłości Trybunał i, jako niekonstytucyjną, wykluczył”. Zarzuty te mogą być słuszne lub
niesłuszne. Formułowane są one jednak w oparciu o ów legalistyczny wzorzec, którego wartość
poddaje w wątpliwość Schmitt. Wzorcem prowadzonej oceny działań decydentów pozostają normy
oraz przepisy prawa. Dywagacje, w trakcie których formułowane są uzasadnienie, jakoby „prawnicy są
w tej kwestii w pełni zgodni”, czy racje typu: „dla prawników jest to oczywiste” – traktowane być
muszą z podejrzliwością. Wyobrażenie „ust ustawy”, do których sprowadzić sędziów chciał
Monteskiusz, podkreślający zarazem, że władza sądownicza powinna być „niewidzialna” i jest „w
zasadzie żadna” (sic!), uchodzą w dzisiejszych czasach za dość naiwne[29].

Niezależnie od zajmowanego stanowiska w przedmiocie roli sędziego oraz w zakresie władzy


(dyskrecjonalnej?), którą dysponuje w procesie orzekania, truizmem (wydaje się, że poza wszelką
kontrowersją) pozostaje okoliczność, iż samoistnym źródłem chaosu orzeczniczego mogą stać się
słabości aktu normatywnego: niejednoznaczność przepisów, aksjologiczne rozchwianie prawodawcy,
legislacyjne niekonsekwencje, błędy językowe na etapie redakcji tekstu. Warto rzucić okiem na ich
jakość.

Konstytucja

Rozważając kwestię legalności i nielegalności, relację macht vs. recht oraz szukając granicy
wyznaczającej domenę judykatywy, nie sposób pominąć kształtu obowiązujących regulacji
konstytucyjnych. Pozostawiając przez moment na boku uwagi Schmitta w przedmiocie relacji
(prawdziwej) konstytucji i przepisów konstytucyjnych, poczynić trzeba kilka uwag na temat
obowiązującej aktualnie Konstytucji z dnia 2 kwietnia 1997 r. To na jej brzmienie powołują się toczące
spór władze, to w jej rozwiązaniach szukają wsparcia dla swych posunięć decydenci. Problem polega
na tym, że wskazany wyżej akt normatywny – mimo treściowego rozdęcia i aksjologicznego przesytu –
jest przykładem regulacji dalece niedoskonałej, zarówno pod względem merytorycznej treści, jak i
redakcyjnej formy[30]. Relacja jej poszczególnych przepisów względem siebie powodować musi
konsternację interpretatora[31], a przywoływane przez ustrojodawcę zasady i wartości stanowią
wzorcowy wręcz przykład aksjologicznego rozchwiania prawodawcy – doskonałą ilustrację postawy
prawodawcy, który „mówi dużo w taki sposób, by nic konkretnego nie powiedzieć”.

Mówiąc Schmittem: obowiązująca konstytucja to bogate źródło kompromisowych sformułowań


dylatoryjnych, których istotą jest zastosowanie w tekście aktu normatywnego formuły, która:
„czyni zadość wszelkim sprzecznym żądaniom i pozostawia nierozstrzygnięte właściwe kwestie sporne
pod postacią wieloznacznego wyrażenia. Formuła ta nadaje zewnętrzną, językową formę
współistniejącym obok siebie treściom, które pod względem merytorycznym nie dają się ze sobą
pogodzić... Jednak osiągnięta zgoda nie dotyczy istoty problemu, ale jedynie tego, by decyzję odroczyć
i pozostawić otwarte najróżniejsze możliwości i interpretacje. Kompromis nie odnosi się więc do
merytorycznego załatwienia jakiejś kwestii na drodze wzajemnych ustępstw dotykających istoty
problemu, lecz porozumienie zmierza w tym kierunku, by zadowolić się dylatoryjnym
sformułowaniem, które uwzględni wszystkie roszczenia”[32].

Innymi słowy, kompromisowe sformułowanie dylatoryjne jest zatem takim rozwiązaniem problemu,
które de facto nie zawiera żadnego rozwiązania, to rozstrzygnięcie pozorne, niezrozumiały fragment
tekstu prawnego zdradzający brak uprzedniego rozstrzygnięcia politycznego. Sformułowanie
dylatoryjne jest unikiem prawodawcy, który objawia się zamętem terminologicznym. Skutkiem takiego
manewru może być jedynie (na co wskazuje epitet „dylatoryjny” – tłumaczony przez prawników jako
zawieszający[33], przejściowy[34] lub odraczający[35]), odwlekanie sporu na etapie prac redakcyjnych
nad tekstem aktu normatywnego, by powrócił on, na ogół ze zdwojoną siłą, w procesie orzeczniczym.
Zamieszczenie w konstytucji sformułowań dylatoryjnych powoduje, że przepisy konstytucyjne
stanowią – nawet po wielu latach od wejścia w życie – źródło kontrowersji wykładniczych, podsycają
konflikt zamiast go łagodzić i kanalizować, a także pozostawiają organom je stosującym (sądy,
zwłaszcza organ sądownictwa konstytucyjnego) prawdziwe pole do popisu: godzi przeciwności,
wyrokuje na podstawie nieprecyzyjnych, ogólnych, nieraz wewnętrznie sprzecznych przepisów.
Konstytucja, postrzegana w koncepcjach liberalnych jako symbol zawartej umowy społecznej,
wyznaczająca – jako źródło prawa o najwyższej mocy prawnej w krajowym systemie prawa – ramy
legalności działań organów władzy publicznej, staje się w ten sposób generatorem konfliktu.
Zastosowanie w niej kompromisowych sformułowań dylatoryjnych prowadzi do paradoksu: zamiast
pewności i bezpieczeństwa prawnego (które przecież powinno zapewnić obowiązywanie konstytucji),
stosowanie konstytucji jest przedmiotem kontrowersji, a różne strony sporu próbują dowieść legalności
swoich działań, powołując się na przepisy tego samego aktu.

Uwagi Schmitta w przedmiocie dylatoryjnych sformułowań kompromisowych z dwudziestolecia


międzywojennego w sposób zaskakujący odnoszą się do Konstytucji z 1997 r., a także korespondują z
deklaracjami formułowanymi na etapie prac redakcyjnych. Prześledzenie przebiegu tych prac prowadzi
do wniosku, że sukces „kompromisu konstytucyjnego” polegał na szukaniu jak największej sfery spraw
wspólnych (niebędących spornymi) i ich eksponowaniu, przy ukryciu, „zamieceniu pod dywan”,
kwestii kontrowersyjnych, potencjalnie konfliktowych. Pracom nad aktem towarzyszyło przekonanie,
że „konstytucję trzeba by było jak najszybciej uchwalić, nawet gdyby nie było ona najlepsza pod
względem formalnym czy językowym. Konstytucję bowiem może wyjaśnić orzecznictwo Trybunału
Konstytucyjnego, a moment konstytucyjny może przeminąć bezpowrotnie”[36]. Konieczność
posiadania obowiązującej konstytucji, która uzyska poparcie różnych stron sporu światopoglądowego –
nawet za cenę jej aksjologicznej niespójności – determinowała prace nad aktem. Przyznawali to po
latach sami jej twórcy:

„Przy pewnej dozie złej woli można nawet powiedzieć, że jest aksjologicznie niespójna. Nie wchodząc
w detale, da się w niej wyróżnić wątki narodowo-chrześcijańskie, chrześcijańsko-demokratyczne,
liberalne i socjaldemokratyczne. Czy fakt ten ułatwia stosowanie Konstytucji, trudno przesądzić.
Można za to powiedzieć, że sprzyja jej akceptacji w różnych środowiskach społecznych”[37].
Kwestia ta jest przedmiotem bogatej krytyki, prezentowanej także przez samych sędziów Trybunału
Konstytucyjnego[38]. Poza rozchwianiem aksjologicznym (które może być, biorąc pod uwagę ostry
spór światopoglądowy z okresu pierwszych lat tzw. transformacji, częściowo usprawiedliwione),
kształt przyjętych w niej rozwiązań ustrojowych stanowi bardziej zlepek znany z różnych
projektów[39], niż efekt konsekwentnej wizji ustrojowej. Trudno się dziwić, że konstytucjonaliści
miewają problem z jednoznacznym scharakteryzowaniem przyjętego w niej modelu rządów[40].

Brak spójnej myśli twórców i sił politycznych stojących za wprowadzeniem konstytucji spowodował,
że ideą przewodnią stała się specyficznie rozumiana tolerancja.

„Rozdzielenie konfliktów i osiągnięcie kolejno dwóch odmiennych kompromisów – najpierw w


Komisji Konstytucyjnej między wizją socjaldemokratyczną a liberalną… a wizją konserwatywną –
umożliwiło uchwalenie Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Kompromis, który to umożliwił, polegał
na tym, by znaleźć względnie szerokie pole wspólnych wartości, co do których jesteśmy zgodni,
pozostawiając poza rozstrzygnięciami konstytucyjnymi to, co nas dzieli. Dzięki temu trudna lekcja
konstytucjonalizmu była jednocześnie trudną lekcją tolerancji”[41].

Czy kompromis, o którego wypracowanie tak bardzo starali się twórcy konstytucji, został faktycznie
osiągnięty? Czy operacja nauczenia Polaków tolerancji w procesie prac konstytucyjnych zakończyła
się powodzeniem?

Polityczność

Mimo prób zagadania, zakamuflowania rzeczywistości, polityczność ujawniła się, a jej powrót musiał
okazać się bolesny dla tych, którzy uwierzyli w trwałość i ostateczny sukces polityki kompromisu.
Przypatrując się toczonym na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat sporom politycznym, zaobserwować
można ciekawe zjawisko: pozorna negacja polityczności przy jednoczesnej afirmacji zgody, spokoju,
dialogu i kompromisu – zostaje faktycznie skompromitowana przez wskazanie tych, którzy ową zgodę
i spokój burzą; tych, przez których postawę jakikolwiek konstruktywny dialog i rzekomy kompromis
stają się niemożliwe. Krótkie spojrzenie na słownik polityczny ostatniego dwudziestolecia dostarcza
dość jednoznacznych wniosków. Patrząc z perspektywy twórców analizowanego sporu politycznego,
po stronie „przyjaciół” mamy: „IV RP”, „rewolucję moralną”, „zwykłych ludzi”, „uczciwych
Polaków”, „polską rację stanu” czy „Polskę solidarną”; a po stronie „wrogów”: „III RP”,
„postkomunę”, „ubekistan”, „szarą sieć”, „ubecję”, „oszustów i złodziei”, „Polskę liberalną”,
„żarłoczną prywatyzację”, „lumpenliberałów”, „imposybilizm”, itp. Analiza słownika politycznego IV
RP wskazuje na większą liczbę określeń i charakterystyk „wrogów” aniżeli „przyjaciół”. „Wróg”
wydaje się precyzyjniej scharakteryzowany, lepiej opisany, często wręcz namacalny i łatwo uchwytny
(niemalże realny, rzeczywisty, co zbliża nas do koncepcji Schmitta). Istotne jest więc zrozumienie nie
tego, czym jest „Polska solidarna”, lecz tego, dlaczego „Polska liberalna” to owo ściśle zdefiniowane i
niemalże namacalne „zło”. Aby rozumieć działania, jakie w przyszłości podejmować będą „wiedzący”
czy po prostu „nasi” – w tym przypadku przedstawiciele idei IV RP – trzeba wiedzieć, kim jest „wróg”.
„Przyjaciel” nie musi być precyzyjnie scharakteryzowany, bowiem stanowi on jedynie „pochodną”
tego, kogo przedstawiono jako „wroga”; „przyjaciel” to więc przede wszystkim „nie wróg” ”[42]. Nie
znaczy to oczywiście, że sytuacja taka stanowi stan pożądany, że zaproszony do zrecenzowania obecnej
polskiej rzeczywistości politycznej Schmitt wyraziłby się o niej z aprobatą. Świadomość
występujących zjawisk nie oznacza jeszcze ich akceptacji.
„Pęknięcie Polski na pół, głębokie podziały wewnątrz społeczeństwa były wprawdzie eksponowane i
podsycane, ale odzwierciedlają rzeczywiste i coraz bardziej widoczne rozbieżności ideowe,
światopoglądowe, programowe w szybko przekształcającym się kraju”[43]

Zakończenie

Do jakich wniosków prowadzą wyżej zaprezentowane rozważania? Po pierwsze: legalizm i legalność.


Pozostawiając na boku uwagi estetyczne i emocjonalne, a także ocenę trafności działań aktualnie
rządzących, bieżące wydarzenia polityczne mogłyby zostać skomentowane jako „powrót polityki”.
Jaka by ona nie była (i niezależnie przez polityków jakiej proweniencji realizowana), jak przekonuje
Schmitt, polityka wydaje się czymś obcym w państwie prawa. Prawniczemu myśleniu,
ukształtowanemu przez XIX-wieczny pozytywizm oraz europejską myśl liberalną, pojęcia „woli
politycznej”, „siły nagich faktów” „decyzji”, „osoby stosującej prawo” (o „suwerenie”, „wojnie” i
„stanie wyjątkowym” nawet nie wspominając) wydają się anachroniczne, podejrzane i irracjonalne.
Dominujący w dyskusjach polityczno-prawnych klimat sprzyja mówieniu raczej o „obowiązywaniu
norm”, bezosobowych „organach władzy publicznej”, „administrowaniu”, bezemocjonalnych
urzędnikach i nieuwarunkowanych przez czynniki pozanormatywne sędziach.

Po drugie, proces orzeczniczy. Wciąż silne jest wyobrażenie przeciwstawiające sędziów-


funkcjonariuszy judykatywy (wolnych od otaczających okoliczności społeczno-polityczno-
ekonomicznych, pozbawionych emocji, neutralnych rozjemców, kierujących się wyłącznie „literą
prawa”) od reprezentantów legislatywy i egzekutywy (aktywnie zaangażowanych w spory
światopoglądowe, grających na emocjach społecznych). Ci pierwsi uosabiają legalizm (czynnik
normatywny) i wyznaczają standardy legalności, ci drudzy symbolizują czynnik wolicjonalny – wolę
polityczną. Pierwszy ma charakter stabilizujący, drugi dynamizujący. Judykatywa ma charakter
defensywny – broni praw i wolności, pacyfikuje konflikty, podczas gdy władza polityczna kojarzy się z
agresją. Inicjuje konflikty, rozpycha się poza przewidziane konstytucją ramy, potęguje chaos, stanowi
zagrożenie dla indywidualnych praw i wolności. Lektura prac Schmitta (z czym mogliby zgodzić się
autorzy innych, niepozytywistycznych kierunków w prawoznawstwie) prowadzi do wniosku, że opis
taki jest przesadnie uproszczony, a sędziowie – na co wskazują bogate doświadczenia historyczne
również tzw. „państw dojrzałej demokracji” (np. orzecznictwo federalnego Sądu Najwyższego Stanów
Zjednoczonych) – wielokrotnie przejmują rolę czynnika dynamizującego. Tarcia pomiędzy
judykatywą, legislatywą i egzekutywą stanowią zjawisko typowe, wpisane w logikę zasady podziału
władzy.

Wiara w moc samych bezosobowych norm prawnych jest tak duża, że gdy komentatorzy (w tym
wybitni akademicy i doświadczeni praktycy prawa) ciskają gromy na „chaos”, „dualizm” lub
„wielogłos” prawny (powstały rzekomo w wyniku tarcia na linii egzekutywy i judykatywy), zdają się
ignorować obecny już od wielu lat chaos prawny wywołany jurydyzacją życia społecznego,
zmieniającą się wykładnią licznych organów władzy sądowniczej oraz permanentnie nowelizowanymi
przepisami. Jeśli chaosem prawnym nazwać nieopublikowanie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego
– w jaki sposób scharakteryzować żonglerkę orzeczniczą uprawianą przez sędziów, w tym zwłaszcza
sędziów Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości?

Po trzecie, Konstytucja z dnia 2 kwietnia 1997 r. – przykład pozornego kompromisu, którego treść, na
skutek licznych dylatoryjnych sformułowań i aksjologicznej eklektyczności – pośrednio przyczynia się
do rozgrzewania politycznych sporów, rozszerzając zarazem zakres dyskrecjonalnej władzy organów ją
stosujących, w tym zwłaszcza Trybunału Konstytucyjnego. Brzmienie aktualnie obowiązujących
przepisów konstytucyjnych powoduje sytuację, w której – pod pozorem neutralnego, niemal
technicznego dekodowania norm konstytucyjnych – dochodzi w praktyce do wzmocnienia pozycji
podmiotu stosującego względem innych organów ustrojowych, zaburzając tym samym podział między
władzami oraz tym, co legalne i polityczne.

Po czwarte w końcu: polityczność. Jeśli wierzyć Schmittowi, a przykład polski zdaje się potwierdzać
ową intuicję, jest ona nie do przezwyciężenia, została naturalnie wpisana w dramat ludzkiego życia.
Można (i należy) ją łagodzić, pacyfikować jej konsekwencje. Z tego punktu widzenia, wszelkie zarzuty
o „dzieleniu Polski i Polaków” przez partie polityczne (jedną konkretną partię polityczną) brzmią
moralizatorsko i infantylnie.

Niech za zamknięcie powyższych rozważań posłuży wykorzystana już na wstępie metafora o


lekarstwie. Powiedziane zostało, że rozważania Schmitta, niczym antidotum, pod warunkiem
odpowiedniego dawkowania, mogą pomóc w zwalczeniu choroby. Aktualny kryzys konstytucyjny nie
sprowadza się do osobistego konfliktu personalnego, nie jest też typowym sporem kompetencyjnym,
który może być rozstrzygnięty w drodze zastosowania jakiejś cudownej prawnej procedury. To efekt
głębokiego podziału społecznego, którego nie usunął kompromis konstytucyjny i inne pozorne
kompromisy okresu transformacji. Tak radykalny podział symbolizuje polityczność w czystej postaci i
wskazuje na stan chorobowy państwa, którego nie przezwyciężą – sprawdzające się na co dzień,
przewidziane dla rozwiązywania sytuacji typowych – bezosobowe normy i anonimowi urzędnicy. W
sytuacji, gdy sama legalność stała się przedmiotem kontrowersji, potrzeba politycznych działań w celu
wygenerowania kompromisu. Szczerego i odważnego kompromisu konkretnych ludzi, którzy zamiast
zasłaniać się za parawanem norm prawnych znajdą w sobie wolę jego zawarcia.

Krzysztof Koźmiński

[1] I. Berlin, Hobbes, Locke and Profesor Macpherson, [w:] P. King (red.), Thomas Hobbes: Critical
Assessments, London 1993, s. 55.

[2] P. Bała, Stan wojenny 13 grudnia 1981 r. jako zagadnienie prawa ustrojowego. Interpretacja
decyzjonistyczna, Przegląd Sejmowy, nr 4 (117)/2013, s. 83–101; L. Mażewski, O sposobie prawniczej
interpretacji stanu wojennego z 13 grudnia 1981 r., Przegląd Sejmowy, nr 4 (117)/2013, s. 103–110.

[3] P. Bała, A. Wielomski, Carl Schmitt a Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Studium przypadku
ratyfikacji Traktatu lizbońskiego – rola Prezydenta RP, Warszawa 2008.

[4] F. Memches, Odczarowana nowożytność, http://www.teologiapolityczna.pl/filip-memches-


odczarowana-nowozytnosc/ [dostęp: 25.05.2016].

[5] A. Leszczyński, Polityka Historyczna. Wielki Strach, Gazeta Wyborcza, 8–9 kwietnia 2006.

[6] A. Kaczorowski, Czy intelektualistom wolno angażować się w politykę?, „Gazeta Wyborcza”, 18
kwietnia 2006.

[7] J. Kurski, III RP Weimarska, http://wyborcza.pl/1,75968,14961805,III_RP_Weimarska.html


[dostęp: 25.05.2016].
[8] P. Wroński, „Auctoritas” Andrzeja Dudy. Prezydent ujawnił swoją filozofię władzy,
http://wyborcza.pl/magazyn/1,149724,19296879,auctoritas-andrzeja-dudy-prezydent-ujawnil-swoja-
filozofie.html [dostęp: 25.05.2016].

[9] R. Krasowski, Liberalizm i jego wrogowie, C. Michalski, Złudny urok antysystemowości,


„Europa”, 15 stycznia 2009.

[10] W ten sposób ocenić należy zjawisko wzmożonego zainteresowania pracami Carla Schmitta w
kręgach lewicy i nowej lewicy. Niemiecki autor stał się takim właśnie autorytetem, a „przejęta” od
niego koncepcja polityczności służyć ma uzasadnieniu buntowniczych roszczeń formułowanych w
myśli lewicowej, przynajmniej w latach 60., gdy ludzie ci rozpoczynali przygodę z filozofią polityczną.
Udzielenie odpowiedzi o skutek i ocenę tych eksperymentów przekracza ramy niniejszego eseju;
wydaje się jednak, że konfrontacja prac Mouffe’a, Laclaua, Agambena czy Rancière’a z
wypowiedziami Schmitta (zaprezentowanymi np. w pracy Lewiatan w teorii państwa Tomasza
Hobbesa) rodzi podejrzenie, że o zupełnie inaczej rozumiane pojęcia polityczności, suwerenności i
stanu wyjątkowego chodzi, nie mówiąc już o radykalnie odmiennych wnioskach. Tak np.: C. Mouffe,
Polityczność. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2008; C. Mouffe, Paradoks demokracji,
Wrocław 2005; E. Laclau, C. Mouffe, Hegemonia i strategia socjalistyczna, Wrocław 2007; G.
Agamben, Stan wyjątkowy, Kraków 2009; G. Agamben, Homo sacer. Suwerenna władza i nagie życie,
Warszawa 2008.

[11] Powszechny jest pogląd (powtarzany już od Platona, a może jeszcze wcześniej), że jednym z
najistotniejszych czynników rozwoju myśli politycznej jest kryzys społeczno-polityczny. Tak jak
kryzys ateńskiej polis urodził klasyków starożytności: Platona i Arystotelesa, upadek Rzymu dostarczył
inspiracji Augustynowi, sytuacja targanej konfliktami Florencji zrodziła Machiavellego, tak zawierucha
w XVII-wiecznej Anglii prawdopodobnie sprawiła, że traktaty Hobbesa i Locke’a są dzisiaj znane i
czytane. Aktualna sytuacja na polskiej scenie politycznej nie jest oczywiście porównywalna do
któregokolwiek z wyżej wspomnianych wydarzeń, lecz toutes proportions gardées, przypuszczać
można, że przyczyni się do zintensyfikowania intelektualnej debaty nad filozofią publiczną i aksjologią
ustrojową Rzeczypospolitej.

[12] Nieprzypadkowe jest tu posłużenie się pojęciem „porządku” prawnego, a zatem terminem
pojemniejszym treściowo niż „system”, „ustrój”, czy też „dorobek” prawny. Podczas, gdy systemem
prawnym nazywa się „odpowiednio uporządkowany zbiór norm prawnych”, pojęcie porządku
prawnego odnosi się do „wyznaczonego przez obowiązujące normy prawne układu organów i instytucji
oraz procedur rozstrzygania określonych spraw, a także wyznaczonych przez te normy zachowań
podmiotów prawa, rozważanych w powiązaniu z zachowaniami innych osób i instytucji”. S.
Wronkowska, Z. Ziembiński, Zarys teorii prawa, Poznań 2001, s. 195.

[13] Gdyby tak było, Konstytucja z dnia 2 kwietnia 1997 r., w której podobnych zapewnień bez liku,
mogłaby rywalizować o miano wzorcowego aktu ustrojowego. Przecież w obowiązującej aktualnie
konstytucji mowa i o „bezpiecznych i higienicznych warunkach pracy” (art. 66 ust. 1), o tym, że
„Władze publiczne popierają rozwój kultury fizycznej, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży” (art. 68
ust. 5), o dopuszczalnej odpłatności niektórych usług edukacyjnych w szkołach publicznych (art. 70
ust. 2 zd. 2), i o tym, że „Rodzice mają wolność wyboru dla swoich dzieci szkół innych niż publiczne”
(art. 70 ust. 3).
[14] Tytułem przykładu: „Każdemu państwu właściwe są: jedność polityczna i porządek społeczny,
jakieś zasady jedności i porządku, jakaś miarodajna instancja decyzyjna, rozstrzygająca w krytycznej
sytuacji konflikty interesów i sporów o władzę. Tę ogólną kondycję jedności politycznej i porządku
społecznego można nazwać konstytucją. Wtedy słowo to nie oznacza systemu czy szeregu przepisów
prawnych czy norm, które regulują proces tworzenia się woli politycznej w państwie czy wykonywanie
należących do niego zadań… państwo nie ma konstytucji »zgodnie, z którą« tworzy się i
urzeczywistnia wola polityczna, ono jest konstytucją, a więc bytem, istniejącym stanem, statusem
jedności i porządku. Państwo przestałoby istnieć bez konstytucji, tj. bez owej jedności i porządku”. C.
Schmitt, Nauka o konstytucji, Warszawa 2013, s. 26–27.

[15] C. Schmitt, Nauka o konstytucji, Warszawa 2013, s. 54.

[16] M. Weber, Trzy czyste typy prawomocnego panowania, [w:] W. Derczyński, A. Jasińska-Kania, J.
Szacki, Elementy teorii socjologicznych, Warszawa 1975, s. 539–540.

[17] C. Schmitt, Legalność i prawomocność, Warszawa 2015, s. 8–9.

[18] Nie chodzi tu o abstrakcyjność norm w rozumieniu tych koncepcji teorii prawa, które zakładają
generalno-abstrakcyjny charakter normy, np.: „norma odnosi się do zachowań (zespołu zachowań)
adresatów, które aktualizują się w okolicznościach opisanych w normie. Norma abstrakcyjna, w
przeciwieństwie do konkretnej, nie ulega skonsumowaniu w rezultacie jednorazowego użycia, lecz ma
zastosowanie zawsze, ilekroć wystąpią przewidziane w niej okoliczności. Istotą norm ogólnych jest
więc ich powtarzalność, wielokrotność zastosowania, wyrażająca się w łacińskiej paremii: ex his quae
forte uno aliquo casu accidere possunt, iura non constituuntur”. G. Kosiorowski, Normatywny
charakter aktu prawnego w orzecznictwie Trybunału Konstytucyjnego, Państwo i Prawo, nr 9/2010, s.
39.

[19] C. Schmitt, Legalność i prawomocność, Warszawa 2015, s. 8–9.

[20] Ibidem, s. 20–21.

[21] P. Nowak, Młody Schmitt, [w:] C. Schmitt, Dyktatura: u źródeł nowożytnej idei suwerenności do
proletariackiej walki klas, Warszawa 2016, s. XIV.

[22] C. Schmitt, Legalność i prawomocność, Warszawa 2015, s. 10.

[23] „Traktowanie prawa jako ogółu autorytatywnych reguł postępowania wyjaśnia Frank kompleksem
ojca. Podobnie jak dziecko ogląda się na opinię ojca, którą uważa za pewną i niezachwianą, tak i
dorośli wyładowują ten kompleks autorytetu w systemie prawnym”. J. Kowalski, Funkcjonalizm w
prawie amerykańskim, Warszawa 1960, s. 90.

[24] P. Bała, Stan wojenny 13 grudnia 1981 r. jako zagadnienie prawa ustrojowego. Interpretacja
decyzjonistyczna, Przegląd Sejmowy, nr 4 (117)/2013, s. 84.

[25] P. Nowak, Młody Schmitt, [w:] C. Schmitt, Dyktatura: u źródeł nowożytnej idei suwerenności do
proletariackiej walki klas, Warszawa 2016, s. XXVI.

[26] C. Perelman, Logika prawnicza. Nowa Retoryka, Warszawa 1984, s. 29.


[27] A. Wielomski, O wyjątku w kanonach i konstytucji. Przypadek Carla Schmitta, Gdańskie Studia
Prawnicze, T. XX/2008, s. 393.

[28] R. Dworkin, Biorąc prawa poważnie, Warszawa 1998. s 57 i n.

[29] Nawiasem mówiąc, przywoływanie nazwiska Monteskiusza z jego najbardziej znaną koncepcję
podziału władzy w kontekście „sporu o Trybunał”, „obrony Konstytucji III Rzeczypospolitej”, „walki o
demokratyczne państwo prawne” oraz „gwarancji niezależności sądów i niezawisłości sędziów” jest o
tyle humorystyczne, że władza sądownicza dla autora O duchu praw – mimo formalnego wymienienia
obok legislatywy i egzekutywy – pełni i powinna pełnić faktycznie drugorzędną rolę, a prace
francuskiego pisarza powinny być odczytywane raczej jako krytyka skorumpowanych sądów
królewskich i nawoływanie do ich reformy, a nie ich obrona i gloryfikacja. Co więcej, stanowisko
Monteskiusza wpisuje się w typowy dla francuskiej myśli ustrojowej trend pomniejszania roli sądów i
sędziów (symbolizowany już na gruncie językowym, podczas gdy legislatywa i egzekutywa to pouvoir,
judykatywa stanowi zaledwie autorité judiciaire). R. Małajny, Trzy teorie podzielonej władzy,
Warszawa 2001, s. 210 i n.; J. Stembrowicz, Rząd w systemie parlamentarnym, Warszawa 1982, s. 13;
A. Burda, Doktryna konstytucyjna Monteskiusza, [w:] Monteskiusz i jego dzieło, Wrocław 1956, s.
216. Rozważania francuskiego autora (w tym zwłaszcza wątpliwe poszukiwania trójpodziału w
systemie angielskim) przywoływane są w kontekście aktualnych sporów polityczno-prawnych
instrumentalnie i niejednokrotnie „przekręcane”, zdradzając niekompetencję komentatorów, ich złą
wolę, lub jedno i drugie naraz. W ten oto sposób, na gruncie aktualnych krajowych sporów polityczno-
prawnych, potwierdza się zaskakująca aktualność poglądu (sformułowanego podobno już w 2 poł. XX
wieku), iż Monteskiusz należy do grona autorów „częściej cytowanych niż czytanych”.

[30] Na temat słabości redakcyjno-językowych aktualnej konstytucji patrz m.in. K. Koźmiński, Język
Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r., [w:] D. Kondratczyk-Przybylska, A
Niewiadomski, E. Walewska, Język polskiego prawa: perspektywa europejska, Warszawa 2015, s. 65–
79.

[31] Doskonałą ilustrację takiego stanu jest tocząca się dyskusja wokół relacji przepisów art. 195 ust. 1
(zgodnie z którym „Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego w sprawowaniu swojego urzędu są
niezawiśli i podlegają tylko Konstytucji”) oraz art. 201 („Organizację Trybunału Stanu oraz tryb
postępowania przed Trybunałem określa ustawa”) i odpowiedzi na pytanie o konieczność stosowania w
procesie orzekania przez Trybunał obowiązującej ustawy normującej jego tryb pracy.

[32] C. Schmitt, Nauka o konstytucji, Warszawa 2013, s. 73.

[33] K. Kopaczyńska-Pieczniak, Pozycja prawna wspólnika spółki jawnej, Lex.

[34] A. Jezusek, Glosa do postanowienia SN z dnia 29 stycznia 2015 r., I KZP 24/14, Lex.

[35] Wyrok Sądu Apelacyjnego w Gdańsku z dnia 21 listopada 2012 r., sygn. V ACa 885/12, Lex nr
1313256.

[36] R. Chruściak, W. Osiatyński, Tworzenie konstytucji w Polsce w latach 1989–1997, Warszawa


2001, s. 74. Podobnie: W. Tomaszewski, Kompromis polityczny w procesie stanowienia Konstytucji
Rzeczypospolitej z kwietnia 1997 r., Pułtusk 2007. Jon Elster komentuje w podobnym tonie proces
tworzenia konstytucji państw Europy Środowko-Wschodniej w latach 90.: „Czasem niejednoznaczność
i ogólnikowość są warunkiem osiągnięcia porozumienia, o czym wie każdy, kto brał udział w
negocjacjach płacowych. Niekiedy lepiej jest pozostawić część problemów do rozstrzygnięcia w
przyszłości przez trybunał konstytucyjny, niż próbować uporać się z nimi od razu”. J. Elster, Tworzenie
konstytucji w Europie Środkowej, czyli przebudowa łodzi na pełnym morzu, Warszawa 1994, s. 42.

[37] P. Winczorek, Pięć lat Konstytucji Rzeczypospolitej. Obawy, nadzieje, rezultaty, Tygodnik
Powszechny z 27 października 2002 r., s. 4.

[38] Przykładowo Mirosław Granat konstatuje: „Fakt styku lub nakładania się na siebie doktryny
konstytucjonalizmu realnego socjalizmu i konstytucjonalizmu liberalnego, najsilniej odbił swoje piętno
w podejściu do wyrażenia wartości konstytucyjnych… Ustrojodawca dążył do godzenia ze sobą
wartości, które często są typowe dla przeciwstawnych racji ideowych oraz stanowisk… Procedura
»sumowania przeciwności« nie jest jeszcze, jak się wydaje, metodą tworzenia aksjologii »ponad
podziałami« społecznymi lub politycznymi. Kształtując system wartości konstytucyjnych,
ustrojodawca posłużył się zbitkami różnych wartości i kategorii z zakresu kultury narodowej i sumień
ludzi”. M. Granat, Konstytucja RP na tle rozwoju i osiągnięć konstytucjonalizmu polskiego, Przegląd
Sejmowy 4(81)/2007, s. 18.

[39] R. Chruściak, Projekty konstytucji 1993–1997, Warszawa 1997, s. 26.

[40] M. Grzybowski, System rządów w Rzeczypospolitej Polskiej – model konstytucyjny a praktyka


ustrojowa (Prezydent RP – Rada Ministrów), [w:] Podstawowe problemy stosowania Konstytucji
Rzeczypospolitej Polskiej. Raport wstępny, K. Działocha (red.), Warszawa 2004, s. 236–238.

[41] R. Chruściak, W. Osiatyński, Tworzenie konstytucji w Polsce w latach 1989–1997, Warszawa


2001, s. 11.

[42] S. Drelich, Aksjotwórczy sens kategorii „wroga” na przykładzie sporu między III a IV RP, Dialogi
Polityczne, nr 11/2009 , s. 205.

[43] J. A. Majcherek, Demokracja radykalna – wersja nadwiślańska, „Przegląd Polityczny” 2007, nr


81, s. 12.

Tomasz Stefanek: „Nauka o konstytucji” – notatki z lektury


AKTUALNOŚCI2016-05-25Tomasz StefanekUdostępnij
Drukuj
Tomasz Stefanek: „Nauka o konstytucji” – notatki z lektury
Schmitt demaskuje polityczne interesy i polityczne intencje, które kryją się za pozornie neutralnymi
(naukowymi) kategoriami, w tym przypadku za pojęciem „konstytucji”

„Z powodów politycznych »prawdziwą« czy »autentyczną« konstytucją nazywa się często jedynie to,
co odpowiada określonemu ideałowi konstytucji. […] Jeżeli zasadnicze sprzeczności polityczne i
społeczne są bardzo silne, łatwo może dojść do tego, że jakaś partia może każdej konstytucji, która nie
spełnia jej żądań, w ogóle odmawiać tego miana. Zwłaszcza liberalne mieszczaństwo, walczące
przeciwko monarchii absolutnej, stworzyło określone idealne pojęcie konstytucji i utożsamiło je z
pojęciem konstytucji jako takiej. […] Wtedy mianowicie nie każde państwo ma samo przez się
konstytucję, ale istnieją państwa mające konstytucję oraz jej niemające, państwa »konstytucyjne« i
»bez konstytucji«” (Rozdział IV, punkt 1, s. 77).

Mówiąc o „idealnym pojęciu konstytucji”, Schmitt relatywizuje kategorie idei i tego, co idealne. Nie
chodzi o konstytucję, która – jak u Platona – miałaby zakorzenienie w jakiejś rzeczywistości
prawdziwej i niezmiennej, lecz o wyobrażenia o najlepszym ustroju, będące udziałem rywalizujących
ze sobą stronnictw politycznych. Schmitt nie uwzględnia możliwości wyjścia poza spór polityczny, np.
ku racjonalnej dyskusji antropologicznej. Stanowiska w takiej dyskusji są dla niego wyrazem bardziej
pierwotnego politycznego zaangażowania.

Subiektywne przekonanie o słuszności własnych poglądów skutkuje odmową uznania za konstytucję


tego, co jest z tymi poglądami niezgodne. Prowadzi to do takiego rozumienia konstytucji, w którym
kluczowa jest jej treść, a więc konkretne rozwiązania konstytucyjne, np. prawa człowieka i podział
władz, o których mówi się, że należą do definicji konstytucji. W wymiarze teoretycznym mamy tu do
czynienia z problemem: czy konstytucja jest nazwą rodzajową (oznaczającą ustrój, mogą być zatem
różne konstytucje), czy nazwą własną (oznaczającą określony, co do treści, rodzaj porządku)? Czy
każde państwo (wspólnota polityczna) ma konstytucję, czy konstytucja oznacza określony typ ustroju i
wiąże się ze szczególnym, wyższym stanem państwowości? W wymiarze egzystencjalnym
(politycznym) chodzi o spostrzeżenie, że z punktu widzenia podmiotu forsującego i ustanawiającego
konkretne rozstrzygnięcie żadne inne rozwiązanie się nie liczy, a w konsekwencji nie może być uznane
za konstytucję.

Idealna wizja konstytucji, do której odwołuje się liberalne mieszczaństwo, a więc: prawa człowieka,
trójpodział władzy, spisana ustawa zasadnicza, to tylko jeden z przykładów. Schmitt ma jednak na
myśli coś bardziej ogólnego – sposób myślenia i retorykę, charakterystyczne dla grup (stronnictw),
które z powodów politycznych dążą do ustanowienia określonej, co do treści, konstytucji. W Polsce z
taką argumentacją mieliśmy do czynienia podczas debaty konstytucyjnej w latach 90., kiedy ścierały
się dwie wizje i dwa projekty konstytucji. O idealnych pojęciach konstytucji można jednak mówić w
odniesieniu do różnych epok. Za przykłady mogą służyć ustroje Aten, Sparta czy republikańskiego
Rzymu.

Schmitt demaskuje polityczne interesy i polityczne intencje, które kryją się za pozornie neutralnymi
(naukowymi) kategoriami, w tym przypadku za pojęciem „konstytucji”. Zrywa retoryczną zasłonę i
pokazuje, że fundamentem rzeczywistości jest polityczność, a więc konflikt. Idealne wyobrażenia na
temat konstytucji wynikają z panującego układu sił politycznych. Normy nie kształtują rzeczywistości,
przeciwnie – są skutkiem określonej sytuacji faktycznej. Argumentując na rzecz pierwotnego
charakteru polityczności, Schmitt sam przy tym ożywia konflikt, wchodzi w spór z liberalnymi
zwolennikami neutralizacji i odpolitycznienia. Demaskuje ich stronniczość, ale sam przecież występuje
„za” i „przeciw”, a jego pojęcie konstytucji wyklucza, a przynajmniej relatywizuje inne sposoby jej
rozumienia.

„Również tzw. pozytywistyczna teoria państwa utożsamiła »konstytucję« z »umową założenia


państwa«. Nauka o państwie i teoria konstytucji odzwierciedla tutaj sukces polityczny pewnego ruchu”
(Rozdział IV, punkt 1, s.78).

Przykładów idealnego pojmowania konstytucji szukać należy nie tylko w partyjnych odezwach i
publicystyce, lecz także na uniwersytecie. Powyższa uwaga Schmitta, choć rzucona mimochodem, jest
poważnym oskarżeniem wobec współczesnej teorii państwa. Nauka nie ma nic wspólnego z
bezstronnym, niezaangażowanym spojrzeniem na rzeczywistość. Sama podlega logice rywalizacji
między stronnictwami politycznymi.

„Jeżeli wpływ polityczny zdobywają partie reprezentujące sprzeczne poglądy, wówczas ich władza
polityczna wyraża się w tym, że przypisują one konkretną treść – z konieczności nieokreślonym –
pojęciom związanym z życiem w państwie, takim jak wolność, prawo, porządek publiczny i
bezpieczeństwo. Jest zrozumiałe samo przez się, że »wolność« z perspektywy mieszczańskiego
porządku społecznego opartego na własności prywatnej jest czymś innym niż w państwie rządzonym
przez socjalistyczny proletariat… […]. Możliwych jest więc tak wiele pojęć wolności i konstytucji, jak
wiele jest zasad i przekonań politycznych”(Rozdział IV, punkt 1, s. 78–79).

Stronnictwa polityczne nadają różne, wzajemnie sprzeczne znaczenia pojęciom „z konieczności


nieokreślonym”. Dopiero w kontekście walki politycznej słowa nabierają sensu, polityczność kształtuje
język wspólnoty. Jednym z przykładów jest kategoria „wolności”. Próba jej zdefiniowania mogłaby
skłaniać do rozważań z zakresu antropologii filozoficznej, ale Schmitt nie idzie tą drogą. Podkreśla
znaczenie własności prywatnej w liberalnym porządku społecznym, a więc zwraca uwagę na
szczególny sposób życia (Seinsweise) wspólnoty, który zostaje świadomie utrwalony w konstytucji i
poprzez to, jak rozumiane są kluczowe pojęcia polityczne.

„W rozwoju historycznym nowoczesnej konstytucji sukces odniosło pewne szczególne pojęcie idealne,
zgodnie z którym od XVIII wieku mianem tym określa się tylko te konstytucje, które spełniają żądania
obywatelskiej wolności i zawierają konkretne gwarancje”(Rozdział IV, punkt 2, s.79).

Przystępujemy do wykładu teorii konstytucji mieszczańskiego państwa prawa, w której kluczowe są


trzy elementy: gwarancje wolności obywatelskich, podział władz i spisana ustawa zasadnicza.
Konieczność odrębnego omówienia liberalno-mieszczańskiego ideału nie wynika z jego szczególnej
wartości, lecz z faktu, że odniósł on wielkie polityczne zwycięstwo w historycznym rozwoju państw
Zachodu.

Schmitt opisuje świat pojęciowy mieszczańskiego państwa prawa, sugerując zarazem, że jest to
formacja schyłkowa: „Obowiązujące dzisiaj idealne pojęcie konstytucji n a d a l odpowiada j e s z c z
e ideałowi konstytucji mieszczańskiego państwa prawa” (Rozdział IV, punkt 3, s. 84). Później będzie
pisał o „wielkich obszarach” i o rewitalizacji pojęcia „rzeszy”. A przecież nawet dziś mieszczańskie
państwo prawa nie należy całkowicie do przeszłości, wciąż żyjemy w przestrzeni ukształtowanej w
znacznej mierze przez polityczne zwycięstwo liberalizmu. Czy mieszczańskie państwo prawa nadal
istnieje? Czy teoria konstytucji Schmitta stosuje się do zjawisk, które zastąpią lub na naszych oczach
zmierzają do zastąpienia nowoczesnego państwa?

„Konstytucja to system gwarancji wolności obywatelskiej. Tak rozumiane pojęcie konstytucji opiera
się na rozróżnieniu konstytucji wolnościowych i nie-wolnościowych. Podział ten sam w sobie jest
nieskończenie wieloznaczny, nabiera jednak konkretnego znaczenia dzięki wypowiedzi Monteskiusza,
ma bowiem swoje źródło w jego dziele »O duchu praw«, w którym jest mowa o tym, że niektóre
ustroje mają za bezpośredni przedmiot i cel chwałę państwa (la gloire de l’état), inne zaś – polityczną
wolność obywateli. Tym samym powstaje fundamentalne rozróżnienie wolności i władzy (liberté i
gloire)” (Rozdział IV, punkt 2.1, s. 79–80).

Wysiłek liberalnego mieszczaństwa na rzecz ustanowienia wolnościowej konstytucji miał także swój
aspekt intelektualny. Momentem przełomowym było rozróżnienie wolności i władzy. Dystynkcja, która
została zasygnalizowana przez Monteskiusza, została później rozwinięta, a punkt ciężkości przesuwał
się stopniowo w kierunku wolności jednostki, z której uczyniono w końcu cel istnienia społeczeństwa i
państwa. W ten sposób wolność jednostki stała się miarą, wedle której można klasyfikować i oceniać
ustroje – dzielić konstytucje na wolnościowe, a więc prawdziwe, i na takie, które w ogóle nie zasługują
na miano konstytucji.

„Konstytucja to tzw. podział (lepiej: rozróżnienie) władz”(Rozdział IV, punkt 2.2, s. 81).

„Podział” to sformułowanie mocniejsze niż „rozróżnienie”, jeszcze dalej idzie pojęcie „separacji”.
Mówiąc o rozróżnieniu władz, zakłada się, że istnieje jedna, niepodzielna władza suwerenna, z której
ze względów funkcjonalnych wyodrębnia się pewne zadania (kategorie zadań) i przypisuje je różnym
podmiotom. Spory o to, która z władz jest nadrzędna względem innych – np. polski spór między
parlamentem i rządem a Trybunałem Konstytucyjnym – świadczą o tym, że mamy do czynienia z jedną
hierarchicznie uporządkowaną strukturą, brak tylko jasności, kto stoi na szczycie tej hierarchii. A zatem
należałoby raczej mówić o rozróżnieniu, a nie o podziale władz.

Na początku władza sądownicza odgrywała w tej hierarchii mniejszą rolę. Według Platona należy ona
do świata przedpolitycznego, dotyczy bowiem relacji między osobami. W rozwoju teorii podziału
władz także pojawiła się później – uważano ją początkowo za część władzy wykonawczej.
Monteskiusz wprost określał ją jako władzę „żadną”. Rola sądów rosła wraz z rozwojem
nowożytności, kiedy pojawiło się pytanie o władzę nad interpretacją prawa, którego było coraz więcej i
które stawało się coraz bardziej skomplikowane.

„Konstytucja to konstytucja pisana (dokument). […] …najpierw poświadczona umowa (między władcą
a stanami czy przedstawicielstwem ludu), później ustawa konstytucyjna w formie pisanej. Również i to
można wyjaśnić sytuacją polityczną” (Rozdział IV, punkt 2.3, s. 82).

W krótkiej historii spisanych ustrojów Schmitt sięga aż do pierwszych kart praw (Magna Carta
Libertatum), pokazując, że gdyby przyjąć kryterium spisania, historię konstytucjonalizmu trzeba by
zacząć znacznie wcześniej i uwzględnić dokumenty, które nie były „nowoczesnymi konstytucjami
rozumianymi jako totalne decyzje polityczne”(Rozdział IV, punkt 2.3, s. 83).

Czy w konstytucji zapisuje się ustalenia najbardziej fundamentalne, czy raczej te, które są przedmiotem
kontrowersji i sporu? Brak karty praw w pierwszym projekcie konstytucji amerykańskiej wynikał po
części z przekonania, że ustaleń powszechnie oczywistych (praw naturalnych) nie potrzeba spisywać.
Istotną rolę odgrywał także pogląd, że najlepszą gwarancją praw jednostki jest dobrze zorganizowany
ustrój republikański, a karty praw to tylko „pergaminowe bariery”.

W swoim wywodzie Schmitt pomija przykłady polskie: przywileje szlacheckie, konstytucję Nihil novi,
Artykuły henrykowskie i Pacta conventa, ale także Konstytucję 3 maja. Ta ostatnia była niezwykle
oryginalną próbą zawiązania ciągłości między dawną szlachecką republiką a nowoczesnym ustrojem
państwowym, z interesującą koncepcją rozszerzenia praw obywatelskich. Miała charakter
fundamentalnej decyzji politycznej, ale nie zrywała całkowicie z dotychczasowym porządkiem i nie
ustanawiała zupełnie nowego ustroju.

„Specyfika tego ideału konstytucji [mieszczańskiego państwa prawa] polega na tym, że organizacja
państwa dokonuje się z krytycznego wobec władzy państwowej i negatywnego punktu widzenia, jakim
jest ochrona obywatela przed nadużyciem władzy państwowej. Organizacji podlegają nie tyle samo
państwo, ile środki i metody jego kontroli, tworzone są zabezpieczenia przed ingerencją państwa.
Jednak konstytucja, która zawierałaby tylko gwarancje mieszczańskiego państwa prawa, byłaby nie do
pomyślenia. Bowiem samo państwo – jedność polityczna, a więc to, co ma podlegać kontroli – musi
istnieć lub być jednocześnie organizowane. Mieszczańskie państwo prawa zmierza jednak w kierunku
wypierania polityczności… […] to, co dotyczy mieszczańskiego państwa prawa, może stanowić tylko
część całej konstytucji państwa, gdy tymczasem inna część zawiera pozytywną decyzję co do formy
egzystencji politycznej. Zgodnie z tym konstytucje dzisiejszych państw mieszczańskich zawsze
składają się z dwu części: z jednej strony – z zasad państwa prawa służących ochronie wolności
obywatelskiej przed państwem, z drugiej zaś z części politycznej, z której można wywnioskować o
formie państwa (monarchia, arystokracja albo demokracja, czy też status mixtus)” (Rozdział IV, punkt
3, s. 84–85).

Przedstawiwszy główne założenia konstytucjonalizmu mieszczańskiego państwa prawa, z zasadą


wolności indywidualnej jako wartością naczelną, której służą państwo i konstytucja, Schmitt wskazuje
na ograniczenia liberalnego punktu widzenia. Sposób myślenia liberalnego mieszczaństwa ma
charakter negatywny, opiera się na logice ograniczeń władzy państwowej, posługuje się retoryką
zaprzeczającą – „tak, ale”. Żeby powiedzieć „ale”, trzeba jednak najpierw powiedzieć „tak”.
Ograniczenia nie są fundamentem ustroju, nie stanowią substancji konstytucji. Musi bowiem istnieć
państwo – jedność polityczna, której władza może dopiero ulegać różnym ograniczeniom. Państwo jest
pierwotne wobec praw jednostki. Polityczność jest pierwotna wobec wolności.

Schmitt nie odrzuca zasad mieszczańskiego państwa prawa, nie postuluje usunięcia ich z porządku
ustrojowego. Stara się znaleźć dla nich miejsce w konstytucji, której centrum stanowi jednak część
polityczna – fundamentalne rozstrzygnięcia dotyczące formy państwa, rozumianego jako jedność
polityczna.

Przytaczane fragmenty zgodne z wydaniem: Carl Schmitt, Nauka o konstytucji, tłum. M. Kurkowska,
R. Marszałek, Warszawa 2013, rozdział IV, s. 77–85.

Na sprawy polityczne patrzymy z perspektywy spraw ostatecznych. Tworzymy ogólnopolskie


środowisko skupiające intelektualistów, naukowców, publicystów, młodzież akademicką i artystów o
poglądach konserwatywno-liberalnych. Prowadzimy codziennie aktualizowany portal, wydajemy
tygodnik, rocznik, książki najwybitniejszych filozofów i myślicieli. Prowadzimy projekty naukowe i
kulturalne. Jesteśmy współzałożycielami Instytutu Kultury św. Jana Pawła II na rzymskim
uniwersytecie Angelicum. Zostań Mecenasem Teologii Politycznej. Kliknij TUTAJ lub przekaż
darowiznę na konto Fundacji Świętego Mikołaja o numerze 64 2130 0004 2001 0299 9993 0001 z
dopiskiem: darowizna Teologia Polityczna.

AUTOR
Tomasz Stefanek
Wszystkie artykuły
(ur. 1984) – historyk idei, muzealnik. Absolwent prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W ramach
indywidualnych studiów w Collegium Invisibile zajmował się filozofią polityczną i historią idei.
Realizował projekty badawcze, edukacyjne i wystawiennicze we współpracy z Muzeum Powstania
Warszawskiego i Muzeum Historii Polski. Nakładem wydawnictwa Teologii Politycznej ukazała się
książka Być albo nie być (2016).

Jakub Majmurek: Problematyczna nauka konstytucji


AKTUALNOŚCI2016-05-31Udostępnij
Drukuj
Jakub Majmurek: Problematyczna nauka konstytucji
Obie strony sporu o Trybunał Konstytucyjny w Polsce być może nieświadomie „mówią Schmittem”.
Podstawowe pytanie w konstytucyjnym sporze brzmi dziś bowiem „kto jest strażnikiem konstytucji”? -
przeczytaj tekst z „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla
Schmitta.

Nauka o konstytucji Carla Schmitta wychodzi w 1928 roku, rok przed dziesiątą rocznicą przyjęcia
wielokrotnie krytykowanej przez autora konstytucji weimarskiej, której nie dane było przetrwać
następnej dekady. W Polsce za dyskusję o Nauce o konstytucji zabieramy się w roku 2016, rok przed
dwudziestą rocznicą przyjęcia w referendum konstytucji z 1997 roku. W naszej recepcji istotna jest
jednak nie ta jubileuszowa analogia, a fakt, iż od jesieni 2015 roku znajdujemy się w sercu
największego po roku 1989 kryzysu konstytucyjnego, w ramach którego coraz częściej i coraz bardziej
otwarcie artykułowane są głosy konieczności rewizji konstytucji z 1997 roku i nowego
konstytucyjnego otwarcia.

Jest więc naturalne, że pierwszy sposób lektury myśli konstytucyjnej Schmitta, jaki włącza się nam
dziś domyślnie w Polsce, to lektura zapytująca o to, w jaki sposób Nauka o konstytucji autora Teologii
politycznej może nam pomóc zrozumieć obecny i kryzys i wskazać drogi wyjścia z niego. Czy też –
inaczej formułując to zapytanie – czy to właśnie mniej lub bardziej uświadomione przez różnych
aktorów sporu „myślenie Schmittem”, jest źródłem naszych problemów?

Na to pytanie odpowiedź jest niejednoznaczna. Z jednej strony pewne pojęcia myśli konstytucyjnej
Schmitta dostarczają ciekawych narzędzi lepiej pozwalających zrozumieć stawki i stanowiska
toczącego się właśnie konfliktu. Z drugiej strony, uwikłana jest ona w pewne dziś szczególnie
toksyczne i anachroniczne pojęcia polityczności i państwa, nieprzystające do sieciowej natury władzy i
państwa w warunkach późnej nowoczesności. Schmitt jest nam więc potrzebny jako dostarczyciel
użytecznych narzędzi analitycznych, a jednocześnie pozostaje głęboko zwodniczy jako myśliciel,
zdolny przedstawić pozytywne rozwiązania.

Specyfika Schmitta

Co stanowi specyfikę myśli konstytucyjnej Schmitta, odróżniającej go od innych teoretyków


konstytucji? Wskazałbym tu cztery punkty.

(i) Decyzjonistyczne rozumienie konstytucji, postrzegające ją nie tyle, jako zbiór prawnych norm, co
akt politycznej woli. W ujęciu Schmitta za każdym prawno-formalnym porządkiem stoi poprzedzająca
go historycznie i logicznie polityczna decyzja, pochodząca spoza z prawa. W tym sensie każda
konstytucja jest manifestacją woli jakiegoś aktora, zdolnego do podjęcia decyzji politycznej.
Politycznej, tzn. zdolnej tworzyć wspólnotę o najwyższym stopniu skupienia, zdefiniowanej przez
możliwość określania wroga w innych egzystencjalnie od niej różnych, podobnie skupionych
wspólnotach.

(ii) Postrzeganie konstytucji nie jako zbioru norm i procedur, mających negocjować zakresy
uprawnień władzy wobec społeczeństwa obywatelskiego, czy relacje między różnymi rodzajami
władzy, ale jako aktu ustanowienia jednorodnej władzy, aktu ugruntowania politycznej jedności,
mającej chronić polityczną wspólnotę przed entropią pluralizacji, powodowanej przez uniwersalne
dyskursy, prawa człowieka, roszczenia ekonomiczne itd.
(iii) Rozróżnienie między konstytucją (Verfassung) i prawem konstytucyjnym (Verfassungsgesetz). To
drugie to zbiór zapisanych w konstytucji wprost norm i procedur, który nie jest jednak tożsamy z
konstytucją. Istotą konstytucji w myśli Schmitta nie jest bowiem pozytywna norma prawna, ale decyzja
tworząca jedność wspólnoty. Dla zachowania wspólnoty, jako jednorodnego ciała politycznego,
konieczne bywa czasami złamanie konstytucyjnej normy. Innymi słowy, obrona konstytucji wymaga
czasami złamania prawa konstytucyjnego.

(iv) Problem relacji konstytucji i normalności. Stawką myśli konstytucyjnej Schmitta pozostaje
pytanie o to, czy konstytucja ustanawia normalność, stan, w którym nie jest do pomyślenie stan
wyjątkowy; czy też wręcz przeciwnie: zawiera w sobie zawsze potencjalną możliwość własnego
zawieszania, uśpiony stan wyjątkowy. Jak przedstawia tę alternatywę Ulrich K. Preuss: „czy
konstytucja kończy rewolucję, czy wręcz przeciwnie, jest instytucjonalizacją, wiecznym trwaniem
rewolucji”?

Stan wyjątkowy i strażnik konstytucji

Na to ostatnie pytanie, za Preussem, skłaniał bym się ku drugiej odpowiedzi. Tak jak w całej myśli
politycznej autora Nomosu ziemi, także w jego myśli konstytucyjnej dostrzec można fascynację
„ekstatycznymi figurami politykami” – rewolucją, wojną, stanem wyjątkowym. Konstytucja
(Verfassung) nigdy nie może być po prostu normalnością, każda normalność – ze względu na naturę
opartego na konflikcie, faktycznie pluralistycznego świata – pozostają bowiem narażona na zerwanie.
Ochrona przed tym zerwaniem (grożącym także rozpadem jedności politycznej wspólnoty) wymaga
wpisaną w normalność możliwość jej zawieszenia i zaprzeczenia: możliwości stanu wyjątkowego.

Decyzja o ogłoszeniu stanu wyjątkowy jest w myśli Schmitta istotą politycznej decyzji. Nie tylko
oddziela ona sytuację zwyczajną (i obowiązywanie właściwych jej norm prawnych) od nadzwyczajnej,
definiuje i zakreśla granice tej pierwszej, ale także umożliwia temu, kto władny jest stan wyjątkowy
wprowadzić, arbitralne, pozaprawne wskazanie politycznego (a więc zdolnego gromadzić największy
możliwy egzystencjalny antagonizm) wroga. Ten drugi akt za każdym razem na nowo konstytuuje
polityczną (i poprzedzającą ją faktyczną) jedność wspólnoty.

Figurą pod wieloma analogiczna do figury stanu wyjątkowego jest w konstytucyjnej myśli Schmitta
figura „strażnika konstytucji”. Stoi ona na przecięciu konstytucji (Verfassung) i prawa konstytucyjnego
(Verfassungsgesetz), jest władna decydować, kiedy to drugie może i musi zostać arbitralnie
zawieszone, by chronić „właściwą” konstytucję. Schmitt w swoich rozważaniach o figurze strażnika
konstytucji odnosi się rzecz jasna głównie do artykułu 48 konstytucji weimarskiej, dającej
prezydentowi republiki prawo do wprowadzenia stanu wyjątkowego i zawieszenia wolności
obywatelskich bez zgody Reichstagu. Figura „strażnika konstytucji”, rozumiana w mniej od Schmitta
„ekstatyczny”, bardziej pozytywistyczny i związany z dyskursem praw człowieka sposób, obecna jest
w prawie konstytucyjnym powojennych demokracji zachodnioeuropejskich. W tej roli obsadzany jest
jednak raczej sąd konstytucyjny, niż prezydent, czy inny pochodzący z wyboru polityk. Zwłaszcza w
systemie konstytucyjnym Niemiec Zachodnich w roli sądu konstytucyjnego, mającego szczególnie
silnie stać na straży określonych jako niepodlegające zmianie norm konstytucyjnych Republiki
Federalnej, daje się dostrzec ciekawą transpozycję schmittowskiej figury „strażnika konstytucji”.

Kto jest strażnikiem

Także dzisiejszy spór konstytucyjny w Polsce daje się czytać przy pomocy schmittowskich kategorii. O
ile okres między przyjęciem konstytucji w 1997 roku, a jesienią 2015 można uznać za okres
obowiązywania konstytucyjnej normalności – rozumianej jak władza pozytywnych norm
konstytucyjnych i procedur – to okres po jesieni 2015 zawiesza tę normalność i kieruje konstytucyjny
spór na bardzo „schmittowskie” tory.

Obie strony sporu o Trybunał Konstytucyjny w Polsce być może nieświadomie „mówią Schmittem”.
Podstawowe pytanie w konstytucyjnym sporze brzmi dziś bowiem „kto jest strażnikiem konstytucji”?
Jedna strona wskazuje na sąd konstytucyjny, druga na wolę większości narodu, wcieloną w
parlamentarną większość, co w obecnych politycznych realiach oznacza kierującego nią lidera,
Jarosława Kaczyńskiego. Ten „strażnika konstytucji” wyraźnie postrzegałby w parlamentarnej
większości wyrażającej wolę suwerena, sądowi konstytucyjnemu przypisując jedynie pomocniczą rolę
przy interpretowaniu spornych kwestii prawa konstytucyjnego. Pierwsze stanowisko przyjmuje przy
tym znacznie bardziej pozytywistyczne, drugie zaś znacznie bardziej decyzjonistyczne rozumienie
konstytucji – choć (przynajmniej na razie) oba pozostają w ramach pewnego charakterystycznego dla
współczesnego porządku konstytucyjnego krajów europejskich pozytywistycznego, związanego z
dyskursem praw człowieka konsensusu.

Norma i siła

Jak pokazywał m. in. Krzysztof Mazur, kluczowa dla zrozumienia doktryny prawnej lidera rządzącego
obozu, jest myśl marksistowskiego teoretyka prawa Stanisława Ehrlicha. Za Ehrlichem, filozofię prawa
rządzącego obozu charakteryzują trzy reguły: „prymat czynnika politycznego nad prawnym, prymat
praktyki stosowania prawa nad ujęciem teoretycznym oraz prymat ujęcia realistycznego nad
idealistycznym (kluczowa rola grup interesu w kształtowaniu porządku prawnego)”.

Te trzy reguły prowadzą do myślenia o konstytucji w dużej mierze pokrywającego się z


decyzjonistycznym ujęciem Schmitta. W perspektywie Schmitta poddanego korekcie Ehrlicha
konstytucja byłaby nie tyle zbiorem norm dostarczających ram dla funkcjonowania i pluralistycznego
społeczeństwa, co wyrazem realnie istniejących społecznych interesów, układów dominacji: wyrazem
przewagi silniejszych aktorów nad słabszymi. Przez co pierwiastek demokratyczny, sprzeciwiający się
w imię woli większości zastanym stosunkom władzy, wielokrotnie wchodzić musi w napięcie z
konstytucją. Przy czym stawką myśli Schmitta – w przeciwieństwie do polityki dzisiejszej strony
rządowej – było zachowanie wywiedzionego ze starego reżimu (wilhelmińskich Niemiec) stosunków
władzy i własności i ochronienie go przez demokratycznymi i rewindykacyjnymi żądaniami
generowanymi przez nowe, masowe ruchy społeczne i partie polityczne.

Korekta legalizmu, dostrzegająca napięcia między prawem, jako wyrażającą pewną ogólną
racjonalność normą, a prawem jako zabezpieczeniem arbitralnych relacji panowania, wyrazem
pewnego układu sił, jest bez wątpienia potrzebna. Z drugiej strony łatwo prowadzi do
niekontrolowanego rozkręcania się spirali woluntaryzmu politycznego spirali i nihilizmu prawniczego.
Jego zagrożenie jest ciągłym widmem myśli konstytucyjnej Schmitta, którego nigdy nie udaje się mu w
satysfakcjonujący sposób przezwyciężyć.

Schmitt bezradny w sieci

Największy problem z aplikowaniem myśli Schmitta, jako inspiracji dla polityki dziś tkwi jednakże nie
tylko tam. Myśl konstytucyjna Schmitta zawiera dwa bardzo problematyczne punkty, o których na
koniec- także w polskim kontekście – nie sposób tu nie wspomnieć.
(i) Decyzjonistyczne rozumienie konstytucji Schmitta zakłada pewną przedpolityczną, substancjalną
jedność wspólnoty, której jedność polityczną ma ustalić konstytucja. W myśli Schmitta, dla fortunnego
ukształtowania politycznej wspólnoty, konieczna jest uprzednia rzeczywista homogeniczność: jeśli
nawet nie etniczna, to np. kulturowa. Wskazanie i wykluczenie ze wspólnoty wroga jest przy tym w
pełni uzasadnionym środkiem konstytuowania takiej jedności.

(ii) Myśl konstytucyjna Schmitta za punkt wyjścia przyjmuje terytorialne państwo, powstałe w
zachodniej Europie po pokoju westfalskim. Konstytucja w tym ujęciu jest ustanowieniem politycznej
jedności, ładu i umiejscowienia.

Jakie problemy stwarzają te dwa założenie? Zacznijmy od (i). Nikt nie zaprzeczy, iż polityczna jedność
w społeczności o zbyt dużym stopniu heterogeniczności nie jest możliwa. Nie da się budować
politycznej jedności w społeczeństwie o zbyt silnych podziałach językowych, edukacyjnych, czy
ekonomicznych. Za założeniem o pewnym stopniu faktycznej homogeniczności, jako koniecznym
warunku demokracji, postępują także praktyki powojennych europejskich państw opiekuńczych
dążących do wyrównywania majątkowych różnic powstałych w ramach wolnej, ekonomicznej
konkurencji. Jednocześnie, podstawowym wyzwaniem współczesnych demokracji jest dziś
rozwiązanie problemu pluralizmu i heterogiczności. Z dużym prawdopodobieństwem, z przyczyn
demograficznych Europa – podobnie jak Stany Zjednoczone, Kanada, czy Australia – będzie musiała
stać się postemigranckim społeczeństwem. Konstytucyjna myśl Schmitta nie pomaga w tym wyzwaniu.
Zwłaszcza w Polsce – gdzie w warunkach faktycznej etnicznej i daleko posuniętej kulturowej
homogeniczności – mamy do czynienia z antyemigrancką paniką i narastaniem nastrojów i zachowań
ksenofobicznych, tego typu myślenie może być dziś szczególnie toksyczne.

Ale najpoważniejszy problem stwarza (ii). Terytorialne państwo narodowe, dysponujące faktyczną
suwerennością nie istnieje dziś realnie w Europie. Unia Europejska – mimo swojego kryzysu – jest
instytucją opartą na dzielonej suwerenności. Zakres suwerennej „decyzji konstytucyjnej” wyznaczają
unijne traktaty, zapisane w nich normy i zobowiązania. Logika funkcjonowania współczesnego
państwa, nie ogranicza się do logiki relacji przyjaciel/wróg nawiązywanych z innymi podobnymi
wspólnotami politycznymi (innymi państwami), równie ważne są międzynarodowe biurokracje,
podmioty prawa prywatnego (organizacje gospodarcze), czy takie twory jak agencje ratingowe.
Suwerenność, którą Schmitt rozumiał jako coś ściśle sterytorializowanego i skupionego w jednym
ośrodku (suwerenie zdolnym zawiesić normalną sytuację) ulega deterytorializacji i rozplenieniu.
Stwarza to prawne i konstytucyjne wyzwania, do których osadzona w westfalskich kategoriach
konstytucyjna myśl Schmitta przystaje bardzo nieadekwatnie.

Jakub Majmurek

Jan Malesza: Schmitt o konsekwencji w realizacji zasady demokratycznej w demokratyczno-


liberalnych porządkach konstytucyjnych
AKTUALNOŚCI2016-05-30Udostępnij
Drukuj
Jan Malesza: Schmitt o konsekwencji w realizacji zasady demokratycznej w demokratyczno-
liberalnych porządkach konstytucyjnych
Nawet dysponujący pełnią władzy ustawodawczej naród, którego pozbawiono by możliwości
zgłaszania projektów ustawodawczych, będzie w istocie w znacznej mierze bezsilny w konfrontacji z
podmiotami, które uprawnieniem takim dysponują – w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Suweren i
konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta przeczytaj artykuł Jana Maleszy o realizacji zasady
demokratycznej w kontekście myśli Carla Schmitta.

Teoria zasady demokratycznej

„Demokracja” pełni dziś funkcję słowa-klucza. W bieżącym dyskursie, a szczególnie w mediach,


przymiotnik „demokratyczny” staje się zamiennikiem określenia „dobry” używanego w sytuacjach,
gdy mamy do czynienia z koniecznością wartościowania ustrojów czy rozwiązań ustrojowych (np. gdy
należy ustosunkować odbiorcę pozytywnie do pewnych reżimów politycznych lub grup, vide opozycja
demokratyczna w Libii czy Syrii). Za desygnat rzeczownika „demokracja” służy w praktyce wszystko,
co składa się na europejski styl życia. Wystarczy spojrzeć na nazwę „Komitet Obrony Demokracji”,
występujący w jej imieniu przeciwko demokratycznie wybranej władzy, czy posługiwanie się takim
zlepkiem pojęciowym jak „polska demokracja”, czy „niemiecka demokracja”, aby dostrzec, że
demokratyczna legitymacja władzy nie jest wszystkim, co się na nią składa. Czym jednak w istocie jest
demokracja i jak realizuje się ona w europejskich porządkach konstytucyjnych? Odpowiedź na to
pytanie będzie przedmiotem tego artykułu.

Przedmiotem zainteresowań Schmitta są zagadnienia ustrojowe związane z demokracjami


nowoczesnymi, wywodzącymi swój korzeń ideowy z dzieł oświecenia. Z tego względu, za każdym
razem, kiedy zwrot taki się pojawi, rozumiany będzie przez niego ideał przedstawiony przez Jana
Jakuba Rousseau w Umowie społecznej, który explicite uznawany był przez niemieckiego filozofa
prawa za właściwy punkt odniesienia[1]. Zgodnie z tym ideałem – abstrakcyjnie rozumianym
demokratycznym suwerenem jest cały lud, który podlega suwerennej władzy, zbierającej się w jednym
miejscu i wspólnie obradującej nad sprawami publicznymi[2]. Obradom takim towarzyszyć musi
odpowiednie nastawienie uczestników, przejawiające się w szczególności kierowaniem się przez nich
interesem publicznym[3] „Wola powszechna” jest to wynik tych obrad, uzewnętrzniony w postaci
pojedynczej woli suwerena[4].

Pojęcie „zasady demokratycznej” wykorzystywane będzie do opisania fundamentu konstrukcyjnego


ustroju państwowego, w którym za takowy uznany zostaje powyżej opisany ideał.

W artykule tym słowa „naród” i „lud” stosowane będą zamiennie i oznaczać będą substrat osobowy
abstrakcyjnego demokratycznego suwerena.

Naród jako suweren państwa demokratycznego występuje w jego konstytucji jako podmiot pewnych
uprawnień, które z natury rzeczy, jako jedyne źródło władzy państwowej, musi on wykonywać. Do
kompetencji takich należą m.in.: wskazywanie osób, którym powierzone ma zostać wykonywanie
władzy państwowej w drodze wyborów (przede wszystkim ogólnopaństwowych ciał ustawodawczych),
bezpośrednie wyrażanie swojej woli w drodze konstytucyjnie normowanych referendów, a także
występowanie z własnymi inicjatywami prawodawczymi w drodze tzw. inicjatywy ludowej. Wydaje
się, że to właśnie te trzy funkcje są najważniejszymi, jakie w obrębie porządku konstytucyjnego ma do
spełnienia naród, wobec czego zostaną one po kolei omówione – zarówno możliwości ich
skonstruowania, jak również ich ocena z punktu widzenia zasady demokratycznej.

Wybory i systemy wyborcze

Poprzez wybory naród ustanawia swoich reprezentantów, którzy w jego imieniu mają wykonywać
władzę państwową. Teoretycznie reprezentant może mieć mandat związany – wtedy podobny będzie
raczej pełnomocnikowi wyznaczonemu do dokonania określonych czynności; lub wolny, gdzie
reprezentacja będzie bardziej uzależniona od woli reprezentanta. Jakkolwiek historycznie oba takie
systemy występowały, to współcześnie normą jest mandat wolny i to właśnie on będzie przedmiotem
dalszych rozważań. W drodze wyborów obsadzane są stanowiska zarówno jednoosobowych
reprezentantów całej wspólnoty, takich jak prezydenci, jak również członków ciał zbiorowych
wypełniających funkcje reprezentacji – przede wszystkim ogólnopaństwowych ciał ustawodawczych.

W wyborach wola powszechna ujawnia się poprzez zliczenie większości, popierającej określonych
kandydatów na stanowiska. Zdanie większości spośród głosujących obywateli uznawane jest za
adekwatny wyraz woli powszechnej. Widać tu wyraźnie, że, niezależnie od tego, czy większość
głosujących jest faktyczną większością spośród podmiotów tworzących suwerena, to za taką jest
uznawana – zależnie od sytuacji na mocy faktów lub fikcji, zaś jej wola staje się również wolą
głosujących na innych kandydatów, niegłosujących, a także wszystkich tych, którzy do głosowania nie
są uprawnieni. Powoduje to, że przy odpowiednio niskiej mobilizacji wyborczej dojść może do
sytuacji, gdzie znacząca mniejszość decyduje o kształcie uzyskiwanym przez wolę powszechną, co
prowadzić może do znacznych rozbieżności między abstrakcyjną wolą, która „zostałaby wyrażona”,
gdyby faktycznie każdy, kto składa się na suwerena miałby swój wkład w jej kształtowanie, a
konkretnym wyrazem woli – uzewnętrznionym poprzez wyniki wyborów. Konieczność uznania nawet
tak wyrażonej woli za powszechną nie może ulegać zaś żadnej wątpliwości, gdyż odmowa takiego
uznania wiązałaby się z koniecznością akceptacji faktu, iż ci, którzy zostali przegłosowani, bądź w
ogóle w głosowaniu nie wzięli udziału, mogliby powoływać się na fakt nieoddania przez siebie głosu
na osobę wybraną na dane stanowisko. Tego typu postępowanie stwarzałoby podstawę do odmowy
posłuszeństwa względem dokonywanych przez rządzącego czynności władczych, co prowadziłoby do
faktycznego rozkładu państwa, a także naruszałoby najważniejszy element zasady demokratycznej –
tożsamość rządzących i rządzonych[5].

Jakkolwiek przy wyborach na stanowisko jednoosobowe procedura wyborcza jest dość


nieskomplikowana, to inaczej ma się sytuacja przy wyborach do organów wieloosobowych – przede
wszystkim do ogólnopaństwowych ciał ustawodawczych. Trudność dotyczy tu sposobu przeliczania
głosów na mandaty. Możliwe jest zastosowanie dwóch systemów. System większościowy polega na
podziale obszaru wyborów na okręgi jednomandatowe, w których „zwycięzca bierze wszystko”.
System proporcjonalny polega na podziale kraju na okręgi wielomandatowe, w których poparcie dla
poszczególnych opcji politycznych jest przeliczane na mandaty za pomocą określonych metod
arytmetycznych. Każdy z systemów pozostaje w określonej relacji do ideału demokratycznego i relacje
te zostaną teraz pokazane.

W przypadku wyborów w okręgach jednomandatowych, wola powszechna objawia się w woli


większości głosującej za określonym kandydatem. Tym samym, wola większości w danym okręgu staje
się również wolą tych, którzy głosowali na innego kandydata, nie głosowali, a także do głosowania
uprawnieni nie byli. Jednocześnie, wola wyborców w jednym okręgu staje się wolą wszystkich
obywateli niezarejestrowanych w danym okręgu wyborczym – dany reprezentant jest bowiem
reprezentantem całego narodu, uprawnionym do pełnienia swojego stanowiska na mocy decyzji
suwerena, a więc narodu jako jedności. Gdyby tak nie było, wola powszechna byłaby inna dla każdego
okręgu wyborczego, co prowadziłoby do podziału suwerenności na poszczególne okręgi wyborcze,
znosząc jedność polityczną na obszarze kraju. Należy również zauważyć, że system jednomandatowy
powoduje również wystąpienie zjawiska „marnowania głosów”, czyli eliminacji kandydatów o
znacznym poparciu, którzy tylko niewielką różnicą przegrali ze zwycięzcą. Jakkolwiek próbuje się
łagodzić to zjawisko poprzez organizację drugiej tury wyborów, to często prowadzi to do wystąpienia
znacznej różnicy między wolą powszechną jako abstraktem, a jej wyborczym wyrazem. Mechanizm
głosowania w dwóch turach zachęca do głosowania negatywnego (tzn. nie na kandydata, którego w
istocie popiera wyborca, lecz na tego, który jest mniejszym złem – głos oddany jest w takiej sytuacji
nie na kandydata, lecz przeciw jego oponentowi).

Z drugiej strony, system większościowy zwykle powoduje, że zwycięskie ugrupowania uzyskują


samodzielną większość w parlamentach, co z kolei jest zgodne z ideałem dążenia do jednomyślności,
gdyż wola pojedynczego podmiotu (zwycięskiej partii politycznej) staje się wyrazem woli
powszechnej. Podsumowując, system jednomandatowy zasadniczo daje mniej trafny, lecz bardziej
jednomyślny wyraz woli powszechnej, jak zresztą sam Schmitt wyraźnie konkluduje[6].

Systemy proporcjonalne starają się eliminować zjawisko marnowania głosów poprzez wprowadzenie
okręgów wielomandatowych, w których mandaty rozdzielane są proporcjonalnie do poparcia, które
uzyskają poszczególne listy kandydatów. Powoduje to, że z pojedynczego okręgu wyborczego
pochodzi cała grupa kandydatów o różnych poglądach. Dzięki temu, wola wyrażona w wyborach w
skali ogólnokrajowej może być trafniejsza, lepiej odzwierciedlająca faktyczne poglądy głosujących, a
poprzez to bliższa ideałowi woli powszechnej. Z drugiej strony, rozdrobnienie parlamentu powoduje,
że na poziomie izby wziętej jako całość mocniej ujawniają się dzielące społeczeństwo podziały,
zmniejszając możliwość osiągnięcia jednomyślności. Jednocześnie, ponieważ każdy deputowany jest
reprezentantem całego narodu, powoduje to, że w parlamencie znajdują się posłowie, z którymi
znaczna część wyborców nie będzie potrafiła znaleźć nic wspólnego, co skutkuje, w pewnym sensie,
naruszeniem tożsamości rządzących i rządzonych.

W systemie większościowym nie ma miejsca na partie skrajne, wobec których część wyborców może
odczuwać wrogość. W systemie proporcjonalnym możliwe jest zaś, że partia zupełnie obca wyborcy
będzie miała udział w rządach, np. w koalicji ze zwycięską partią, na którą oddał swój głos, a która nie
zdołała uzyskać samodzielnej większości. Tym samym, wola powszechna, pomimo zwycięstwa
popieranej przez niego opcji, jest zupełnie inna, niż taki człowiek mógłby oczekiwać. Tym samym
wola powszechna, którą wyrażać ma parlament, nie opiera się w tym przypadku na określonej grupie,
uznawanej za większość, lecz na wypadkowej niezależnych od wyborców układów partyjnych.
Jednocześnie, ponieważ cały parlament ustanowiony jest jedną wolą suwerena, to uznać należy, że
wyborcy popierający dwie skrajnie różne partie złożyli się również na wolę wprowadzenia do
parlamentu sił, którym nigdy nie udzieliliby poparcia indywidualnego[7]. Tym samym, zdaniem
Schmitta, choć model proporcjonalny zapewnia możliwość dokładniejszego wyrażenia woli
powszechnej w samych wyborach, to mająca reprezentować wolę wyborców wola parlamentu jest
znacząco różna od woli go ustanawiającej[8].

Referendum i warunki jego możliwości

Referendum jest metodą ujawnienia woli powszechnej poprzez udzielenie przez naród odpowiedzi na
zadane pytanie. Odpowiedź udzielona przez większość spośród biorących udział jest uznawana za
wyraz woli powszechnej. Jednakże pytanie referendalne musi zostać zadane w odpowiedni sposób, aby
odpowiedź na nie mogła mieć wiążący charakter. W szczególności musi być to pytanie, na które
odpowiedzieć można „tak” lub „nie”. Ze względu na to, samo sformułowanie jego treści również ma
absolutnie decydujący wpływ na ostateczny kształt wyrażonej woli. Wobec tego mechanizm
referendalny, jakkolwiek wydaje się ostatecznym wyrazem suwerenności ludu, to w istocie największy
wpływ na jego zastosowanie ma ten, kto kontroluje sposób zadania pytania[9].

W referendum, aby uznać je za wyraz woli powszechnej, nie wystarczy, że większość spośród
głosujących udzieli określonej odpowiedzi. Możliwe jest bowiem, że większość spośród faktycznie
głosujących będzie w istocie znaczącą mniejszością spośród grupy formującej abstrakcyjnie
rozumianego suwerena, ze względu na niewielką frekwencję referendalną lub małą ilość głosujących w
przełożeniu na liczebność całej wspólnoty politycznej. Z tego względu często występującym
mechanizmem łagodzenia skutków przyjęcia fikcji bezpośredniego wyrażania woli powszechnej w
referendum jest wymóg uzyskania odpowiednio wysokiej frekwencji w referendum[10]. Dzięki
takiemu rozwiązaniu, zwykle opierającemu się na udziale w referendum większości spośród
uprawnionych, referendum znacznie zyskuje w oczach zewnętrznego obserwatora – jeśli idzie o
prawomocność – gdyż nie ma wątpliwości, że głos, który wyraża wolę powszechną został wyłoniony
spośród opinii większości uprawnionych do głosowania.

Warto zauważyć, że nie każde referendum ma jednakową moc, jeśli chodzi o wpływ na działanie
państwa. Oczywiście, każde głosowanie ludowe, które zostało należycie przeprowadzone jest
wiążącym, ale nie każde wiąże w identyczny sposób. Chodzi w tym miejscu nie o moc, ale o sposób w
jaki organy państwa odnieść muszą się do woli wyrażonej w referendum. Wydaje się, że właściwym ze
względu na sposób związania organów państwa podziałem głosowań ludowych byłby podział na
referenda informacyjne i stanowcze.

Referenda informacyjne to takie, w związku z którymi organy państwa nie otrzymują konkretnego
zestawu instrukcji, wskazujących czynności, które mają podjąć, ale raczej ogólną informację o
stosunku woli powszechnej do określonych kwestii. Oczywiście, taki kształt referendum nie umniejsza
doniosłości woli w nim wyrażonej, ani nie wiąże słabiej, ale pozwala organom na większą swobodę w
dostosowywaniu się do niej na poziomie podejmowania konkretnych działań.

Referendum stanowcze jest to referendum, na skutek którego inne organy państwa zobowiązane są do
podjęcia ściśle określonych działań, czasami w określonym terminie. Takie referendum zapewnia
dokładne wprowadzenie w życie woli powszechnej. Przynależność konkretnego referendum do jednej z
kategorii zależne jest od szeregu czynników i, w pewnych przypadkach, dwa przeprowadzone na tej
samej podstawie prawnej referenda mogą przynależeć do dowolnej z obu kategorii.

Czynniki składające się na przydział danego głosowania ludowego do określonej kategorii to jego
konstrukcja prawna oraz sposób zadania pytania. Oba odgrywają istotną rolę i zostaną tu pokrótce
omówione.

Konstrukcja prawna referendum może być dwojaka. Po pierwsze, referendum może przyjmować rolę
samodzielnej instytucji, na mocy której określone podmioty (organy państwa, czy odpowiednio duże
grupy obywateli) mogą zadać suwerenowi pytanie na zasadniczo dowolny temat (czasami ograniczony
klauzulą generalną, jak np. „w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa”). Przykład tak
pomyślanego referendum zawiera art. 125 Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 r. Oprócz tego, rola
referendum może być podporządkowana jakiemuś procesowi decyzyjnemu w określonych sprawach,
stanowiąc element procedury wraz z działaniami innych organów państwa. Takie referendum znaleźć
można w Konstytucji Rzeszy Niemieckiej z 11 sierpnia 1919 r. w art. 74, gdzie stanowi ono element
procedury ustawodawczej, czy w art. 235 Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 r., gdzie stanowi
fakultatywny element procedury zmiany konstytucji. Wydaje się, że pierwsza z podanych konstrukcji
może być podstawą zarówno dla referendum informacyjnego, jak i stanowczego, podczas gdy druga
wyłącznie dla stanowczego. Możliwość przynależności pierwszego z podanych rodzajów głosowania
ludowego do obu klas, powodowana jest swobodą w formułowaniu pytania referendalnego.
Odpowiednie sformułowanie jego treści powoduje, że referendum może udzielać szczegółowych
wskazówek, co do jego wykonania (np. zobowiązywać do przyjęcia ustawy zgodnie z określonymi
wytycznymi lub w wyznaczonym terminie), pozwala to uznać je za referendum stanowcze. Co do
referendów stanowiących część określonych procedur stwierdzić należy, że ponieważ są one częścią
większej całości, to przepisy je ustanawiające zawsze wiążą z ich przeprowadzeniem określone skutki
prawne, co automatycznie kwalifikuje je do kategorii referendów stanowczych.

Wpływ zadawania pytań na charakter referendum ujawnia się w sytuacji, gdy jest ono samodzielną
instytucją prawną. Związane jest to z faktem, iż przepisy prawne nie przewidują w takiej sytuacji
szczególnych konsekwencji, ograniczając się do ogólnych klauzul, jak np.:

„Właściwe organy państwowe podejmują niezwłocznie czynności w celu realizacji wiążącego wyniku
referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem przez wydanie aktów normatywnych bądź podjęcie
innych decyzji, nie później jednak niż w terminie 60 dni od dnia ogłoszenia uchwały Sądu
Najwyższego o ważności referendum w Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej”[11].

Jakkolwiek zapis taki zobowiązuje organy państwowe do podjęcia działań, nawet narzucając im
określony termin, to o naturze tych działań decyduje sposób wyrażenia woli w referendum, co z kolei
uzależnione jest od sposobu zadania pytania. Jeśli jest ono odpowiednio szczegółowe, może zmusić
organy państwa do podjęcia bardzo konkretnych działań, zbliżając się tym samym do referendum
stanowczego. Z drugiej strony, jeśli pytanie jest bardzo ogólne, to doprowadzić to może do sytuacji,
gdzie możliwych jest kilka sposobów odczytania intencji stojących za konkretnym wyrazem woli
powszechnej, a o wyborze tej właściwej decydują obowiązane do jej wykonania organy. W skrajnych
przypadkach sposoby wykonania mogą być sprzeczne między sobą, lub z przyświecającą głosującym
intencją, pozostając wierne literze referendum. Typowym przykładem takiej sytuacji jest sposób
zadania pytania drugiego z referendum z 6 września 2015 r., które brzmiało:

„Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z


budżetu państwa?”.

Pozwalało to, w razie gdyby referendum było wiążące, a większość odpowiedzi brzmiałaby „nie”,
zarówno na likwidację finansowania partii politycznych, jak i jego zwiększenie bez popadania w
sprzeczność z wolą wyrażoną w referendum. Tym samym referenda z pytaniami zadanymi ogólnie
uznać można za mające charakter informacyjny, bądź – jak w podanym powyżej przykładzie – wręcz
niewyrażające (w dosłownie ujętym i wyrwanym z kontekstu brzmieniu odpowiedzi) żadnej konkretnej
woli.

Warto na marginesie zauważyć, że Schmitt uważał, że zarówno w przypadku wyborów, jak i w


referendum, ich demokratyczny charakter był w znacznej mierze wypaczony wprowadzeniem tajnego,
indywidualnego głosowania[12]. Powodowane jest to faktem, iż w momencie podejmowania decyzji o
swoim wkładzie w wolę powszechną, obywatel jest sam i wyraz jego woli staje się przez to wyrazem
jego prywatnych interesów, a tym samym uzyskana zostaje „wola wszystkich”, zamiast woli
powszechnej. Wola wszystkich jest zaś czymś zupełnie innym, gdyż jak zaznacza sam Rousseau:

„Często bywa znaczna różnica między wolą wszystkich a wolą powszechną; ta ostatnia ma na
względzie interes wspólny, tamta – interes prywatny i jest tylko sumą woli poszczególnych ludzi”[13].

Zgodnie z zarzutem Schmitta tym samym to, co uznawane jest za wyrazy woli powszechnej, w istocie
wcale nim nie jest, co powoduje, że akty władzy – przypisywane poprzez wybory i referenda
demokratycznemu suwerenowi – w istocie nimi nie są, przez co władza suwerena, z teoretycznego
punktu widzenia, ma charakter zupełnie fikcyjny. Głosowanie indywidualne i tajne Schmitt uważał za
liberalny wtręt do zasady demokratycznej, który nie ma, z punktu widzenia zasady demokratycznej,
teoretycznego uzasadnienia.
Trzeci element – obywatelska inicjatywa ustawodawcza

Ostatnią instytucją służącą dawaniu wyrazu woli narodu jest ludowa (ew. obywatelska) inicjatywa
ustawodawcza. W przeciwieństwie do referendum nie ma ona na celu wyrażania woli powszechnej (do
wystąpienia z nią potrzebna jest wszakże mniejszość), ale ma na celu umożliwienie innemu
podmiotowi, niż te zajmujące się na co dzień rządzeniem, podniesienia jakiejś sprawy i przymuszenia
organów ustawodawczych do zajęcia się nią. Zdaniem Schmitta, „ludowość” czy „obywatelskość”
takiego działania pochodzi od faktu, że to nie szeroko rozumiane magistraty są aktywne przy jej
zgłaszaniu, ale przeciwstawiona im niezorganizowana grupa ludzi, którzy normalnie sprawami
państwowymi się nie zajmują[14]. Wobec tego „ludowość” takiego działania musi być inaczej
rozumiana, niż „ludowość” referendum. Nie zmienia to faktu, że obywatelska inicjatywa
ustawodawcza odgrywa istotną rolę w zapewnieniu słyszalności głosu suwerena w życiu państwa.
Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, nawet dysponujący pełnią władzy ustawodawczej naród,
którego pozbawiono by możliwości zgłaszania projektów ustawodawczych, będzie w istocie w
znacznej mierze bezsilny w konfrontacji z podmiotami, które uprawnieniem takim dysponują.
Członkowie narodu nie będą mieli żadnej kontroli nad tym, co będzie im przedstawiane do przyjęcia.
Po drugie, możliwość przedstawienia inicjatywy ustawodawczej pozwala na zwrócenie uwagi organów
państwa na sprawy istotne dla obywateli, stanowiących zarazem substrat osobowy suwerena. Odbywa
się to w sposób dwutorowy, zarówno poprzez formalne zobowiązanie organów państwa do rozpatrzenia
sprawy, jak również poprzez wskazanie, samą liczbą głosów ją popierających, jej doniosłości.
Szczególne znaczenie ma to w przypadkach, gdy inicjatywa poparta zostaje przez wielokrotność
wymaganego minimum, niejednokrotnie osiągając wielkość stanowiącą znaczny odsetek osób
uprawnionych do głosowania. Powodować to może, że inicjatywa taka staje się miniaturowym
referendum, niejako delegitymizując działania zmierzające do jej odrzucenia i wywierając ogromną
presję na organy państwa. Tym samym inicjatywa taka może stać się skutecznym narzędziem
wymuszania działań organów państwa, oczywiście o ile tylko pragną one pozostać przy utrzymaniu
swej demokratycznej legitymizacji.

Czy to możliwe?

Opisawszy trzy podstawowe mechanizmy uzewnętrzniania się woli narodu w instytucjach państwa
demokratyczno-liberalnego należy zapytać się, czy można konsekwentnie zrealizować zasadę
demokratyczną i jakie instytucje w tym celu wykorzystywać? Jeśli bowiem rozwiązanie takie nie
byłoby możliwe, to wszystko, co powiedziano o jej funkcjonowaniu i przełożeniu na praktykę działania
pojedynczych instytucji prawnych byłoby bezwartościowe, jako nieodnoszące się do rzeczywistości.
Wobec tego, wydaje się, że twierdząca odpowiedź na postawione pytanie wymaga podania
historycznego przykładu konstytucji, która realizuje zasadę demokratyczną z możliwie największą
konsekwencją i omówienie na nim mechanizmów czyniących naród istotnym czynnikiem w procesie
sprawowania władzy. Dzięki temu zarazem wykazana zostanie możliwość faktycznego wprowadzenia
w życie zasady demokratycznej w praktyce, jak i podany zostanie przykład możliwości odpowiedniego
dla niej ukształtowania instytucji prawnych.

Wydaje się, że adekwatnym przykładem konstytucji konsekwentnie demokratycznej jest konstytucja


Estonii z 15 czerwca 1920 r. Ustrój polityczny na jej podstawie funkcjonujący nazwać można skrajnie
parlamentarnym, gdyż nie istniał w nim urząd prezydenta, a całość władzy wykonawczej spoczywała w
rękach wybieranego przez parlament rządu (funkcje reprezentacyjne głowy państwa wykonywał
aktualny premier). Wnosić stąd można, że ustrojowa pozycja demokratycznego suwerena zależna była
w praktyce od ukształtowania relacji pomiędzy nim a parlamentem. Jak wobec tego pozycja taka
kształtowała się w omawianej konstytucji?

Oczywiście, parlament pochodzi w niej z powszechnych wyborów, a więc jego władza pochodzi od
suwerena[15]. Jednakże ze względu na fakt, iż pochodzenie parlamentu z wyborów jest w
konstytucjach demokratycznych standardem, nie mówi to wiele o pozycji suwerena.

Znacznie więcej dowiedzieć się można, patrząc na konstrukcję prawną referendów i obywatelskich
inicjatyw ustawodawczych. Inicjatywa ludowa w konstytucji estońskiej istnieje, choć ma dość wysoki
(25 tys. podpisów uprawnionych do głosu obywateli), w przełożeniu na liczbę ludności, próg
zastosowania. Na mocy § 34, spod inicjatywy ludowej wyłączone są pewne dziedziny ustawodawstwa,
w zakresie których za kompetentny uznaje się zwykle rząd, są to: sprawy budżetowe, zaciąganie
pożyczek zagranicznych, ustawy podatkowe, sprawy stanu wyjątkowego i mobilizacji oraz zawieranie
układów międzynarodowych. Wiemy już wobec tego, że naród może samodzielnie przygotowywać i
zgłaszać projekty ustawodawcze.

O istocie demokratyczności systemu estońskiego decyduje jednak sposób ukształtowania instytucji


referendum. Występuje ona kilkukrotnie w postaci referendum stanowczego, będącego elementem
procedury ustawodawczej.

Pierwszym przypadkiem wystąpienia referendum jest § 30, na mocy którego, w razie wyrażenia takiej
woli przez 1/3 parlamentu, o dwa miesiące opóźnione jest ogłoszenie ustawy w dzienniku urzędowym.
Czas ten przeznaczony jest na zebranie liczby podpisów równej tej koniecznej do zgłoszenia inicjatywy
ustawodawczej. Jeśli podpisy takie zostaną zebrane, ogłaszane jest referendum, w którym naród może
odrzucić lub podtrzymać ustawę. W każdym przypadku głos narodu jest ostateczny, a los ustawy jest
automatycznie taki, jaki wskaże wynik referendum, tzn. ustawa jest natychmiast ogłaszana, bądź
natychmiast zostaje odrzucona. Co szczególnie istotne, na mocy § 32 jeśli naród odrzuci ustawę
przyjętą przez parlament, to natychmiast rozpisane zostają nowe wybory parlamentarne, odbywające
się w terminie do siedemdziesięciu pięciu dni po referendum. Regulacja taka ma charakter szczególnie
istotny, gdyż nadaje głosowi suwerena szczególną moc. Ponieważ parlament pochodzi z nadania
suwerena, a w referendum wola suwerena okazuje się być inną niż parlamentu, to niemożliwe jest
dalsze przyjmowanie domniemania, iż parlament reprezentuje wolę powszechną. Wobec pozbawienia
poprzez ten akt teoretycznej podstawy istnienia parlamentu – jest on natychmiast rozwiązywany i
rozpisane zostają nowe wybory. Dzięki temu, że wola parlamentu nie ma szans w starciu z wolą
narodu, zachowane zostaje demokratyczne przekonanie, że to lud jest jedynym źródłem władzy
państwowej.

Szczególny jest również los obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej po jej zgłoszeniu, gdyż to z nią
wiąże się kolejny przypadek wystąpienia w systemie estońskim referendum. Parlament musi
oczywiście ustosunkować się do przedłożonego projektu, tzn. przyjąć go albo odrzucić. W razie
przyjęcia, ustawa wchodzi w życie zwyczajnym trybem. Jednakże, jeśli ustawa zostanie odrzucona, to
zgodnie z § 31, obowiązkowo jest ona przedkładana suwerenowi do przyjęcia lub odrzucenia. Jeśli
ustawa taka zostanie przyjęta, to nie tylko natychmiast uzyskuje ona moc równą ustawie przyjętej przez
parlament, ale także natychmiast rozpisywane są nowe wybory do parlamentu, gdyż podobnie jak w
poprzednim przypadku, nie da się dłużej utrzymywać domniemania zgodności woli parlamentu z wolą
powszechną. Warto również zauważyć, że tak ukształtowana synergia obywatelskiej inicjatywy
ustawodawczej i referendum ustawodawczego prowadzi do sytuacji, gdzie, o ile istnieje odpowiednia
większość w społeczeństwie, skłonna popierać określone ustawy, to nie ma możliwości, aby parlament
zablokował wprowadzenie ich w życie. Dzięki temu suweren może stać się samodzielnym podmiotem
władzy ustawodawczej, zdolnym wprowadzić pożądane przez siebie ustawodawstwo, pomimo
sprzeciwu innych organów państwa.

Trzecim przypadkiem, w którym w konstytucji estońskiej pojawia się referendum, jest sprawa zmiany
konstytucji. Zgodnie z § 87, inicjatywa w zakresie zmiany konstytucji należy do parlamentu, lub do
narodu w drodze inicjatywy ludowej. Bez względu na pochodzenie wniosku, decyzja o zmianie
konstytucji należy do narodu, który wypowiada się w drodze głosowania ludowego. Nie istnieje w
konstytucji inna metoda jej zmiany, pomijająca suwerena. Oznacza to, że wszystkie powyżej opisane
zabezpieczenia pozycji suwerena w państwie nie mogą być usunięte wbrew jego woli, co zasadniczo
gwarantuje mu niezmienną, silną pozycję względem innych organów państwa. Co więcej, w połączeniu
z obywatelską inicjatywą ustawodawczą, oznacza to, że odpowiednio zmobilizowany naród może
przeprowadzić dowolne zmiany w ustawie zasadniczej i nikt nie może go przed tym powstrzymać.

Porządek Konstytucji estońskiej z 1920 r. należy ocenić wysoko z punktu widzenia konsekwencji w
zachowaniu zasady demokratycznej. Werdykt taki zapewnia przede wszystkim system referendów,
gwarantujący „ostatnie słowo” we wszystkich – za wyjątkiem wyłączonych na mocy § 34 – sprawach
suwerenowi, któremu nie może oprzeć się żaden inny organ. Jedyną możliwością stawienia mu oporu
jest sabotowanie wykonywania jego aktów ustawodawczych przez organy władzy wykonawczej,
jednak nie sposób jest uniknąć takiego ryzyka na poziomie kształtowania instytucji prawa
konstytucyjnego.

Podsumowując, stwierdzić należy, że przykład konstytucji estońskiej pokazuje możliwość


konsekwentnego wprowadzenia w życie zasady demokratycznej również w obrębie instytucji państwa
liberalno-demokratycznego.

Sprawa polska

Na koniec wypada zapytać się, jak sytuuje się nasz ustrój z punktu widzenia konsekwencji w realizacji
zasady demokratycznej. Podstawą do odpowiedzi na takie pytanie jest oczywiście analiza Konstytucji
RP z 2 kwietnia 1997 r. pod względem funkcjonowania w niej powyżej omówionych instytucji.

Co rzecz jasna, parlament pochodzi z powszechnych wyborów. Wybory do Sejmu mają charakter
proporcjonalny, zaś do Senatu większościowy. Wyraźnie widoczne są skutki tego podziału dla rozkładu
mandatów w Sejmie i Senacie. Normą jest, że konieczne jest zawieranie koalicji w Sejmie, aby uzyskać
potrzebną do rządzenia większość (Sejm VIII kadencji jest pod tym względem absolutnym wyjątkiem,
a nawet w nim większość jest bardzo nieznaczna – klub parlamentarny PiS liczy 233 posłów z 460).
Prowadzi to do opisanego powyżej zjawiska konieczności tworzenia dość egzotycznych koalicji, jak
np. PiS-Samoobrona-LPR w Sejmie V kadencji. Z drugiej strony, od czasu wprowadzenia
jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Senatu, obecne w nim są dwa kluby
głównych partii politycznych i niewielkie grono senatorów niezrzeszonych, często startujących w
wyborach z poparciem jednej z nich. Funkcjonowanie wyborów ma więc charakter typowy z punktu
widzenia przedstawionych wcześniej uwag. Można twierdzić, że wola narodu uzewnętrzniona w
parlamencie ma charakter niejako „hybrydowy”, ze względu na różnice w sposobie wyboru obu izb.
Wydaje się jednak, że należy stanąć na stanowisku, iż adekwatniejsze jest uznanie woli wyrażanej
przez Sejm za właściwą, ze względu na zdecydowaną dominację tej izby w procedurach
ustawodawczych i w życiu politycznym w ogóle.
Działanie referendum w Konstytucji z 1997 r. opisane zostało powyżej. W zakresie oceny tej instytucji
należy zauważyć, że nie pełni ona istotnych funkcji w faktycznym sprawowaniu władzy w państwie.
Referendum ma charakter fakultatywny, zarówno wtedy, gdy występuje jako element procedury
zmiany konstytucji (art. 235 ust. 6 Konstytucji RP), jak również w momencie, gdy jest instytucją
samodzielną (art. 125 Konstytucji RP). W pierwszym przypadku problemem, oprócz
nieobowiązkowości jego przeprowadzenia, jest także bardzo wąski zakres tematyczny, który może być
pod nie poddany (tylko zmiany rozdziałów I, II i XII Konstytucji). Z drugiej strony, w przypadku
samodzielnego referendum, przywołany powyżej przykład referendum z 6 września 2015 r. pokazuje
jak łatwo można zupełnie wypaczyć ideę referendum i uczynić je farsą.

Funkcjonuje również w naszym systemie obywatelska inicjatywa ustawodawcza. Do jej wykorzystania


konieczne jest zebranie 100 tys. podpisów, co w przełożeniu na liczbę ludności kraju jest wymogiem
umiarkowanym, dzięki czemu wykorzystanie inicjatywy pozostaje w rzeczywistym zasięgu grup, które
chciałyby z niej skorzystać. Co więcej, inicjatywa taka jest wyłączona z zasady dyskontynuacji prac
Sejmu, dzięki czemu jest zabezpieczona przed ignorowaniem jej przez niższą izbę parlamentu w
oczekiwaniu na jej upadek w związku z końcem kadencji. Z drugiej strony, inicjatywa ta może być
przez Sejm odrzucona i nie jest, poza powyższym wyjątkiem, procedowana w szczególny sposób. W
szczególności brak powiązania jej z możliwością przeprowadzenia referendum osłabia jej pozycję
ustrojową.

Podsumowując, można uznać, że system funkcjonujący na podstawie Konstytucji RP z 1997 r. bez


wątpienia opiera się na fundamencie zasady demokratycznej, ale realizuje ją połowicznie, gdyż
możliwości bezpośredniego włączenia demokratycznego suwerena do działań organów państwa są
bardzo ograniczone. W szczególności przejawia się to w opcji skutecznego torpedowania przez te
organy inicjatyw oddolnych. Na skutek czego, udział narodu w życiu politycznym ma zawsze charakter
ściśle kontrolowany, a głównym celem staje się uzyskanie przez poszczególne projekty polityczne (np.
wstąpienie do UE, w sprawie którego referendum było ostatnim, a nie pierwszym krokiem) poparcia
bezpośrednio wyrażonego przez formalnego suwerena. Zjawisko to wydaje się być podobnym do
referendów epoki napoleońskiej, organizowanych jedynie jako metoda na akceptację przez naród
działań konsula czy cesarza, już po podjęciu i zaistnieniu ich skutków.

Jan Malesza

Wskazuje na to powoływanie się na Rousseau przy objaśnianiu kluczowych spraw związanych z


demokracją, np. w: C. Schmitt, Teologia polityczna …,s. 95; Nauka o państwie …, s. 388.

J. J. Rousseau, Umowa Społeczna, tłum A. Peretiatkowicz, Warszawa 2010, s. 24.

Tamże, s. 34.

Tamże.

Tamże, s. 382.

Tamże.

Tamże, s. 383.
Tamże. Warto na marginesie zaznaczyć, że Rousseau uważał, że woli powszechnej nie da się
reprezentować – reprezentować można jedynie czyjąś władzę, ale nie wolę – vide J. J. Rousseau,
Umowa Społeczna..., s. 98.

C. Schmitt, Nauka o Konstytucji..., s. 384–385.

Przykładami są: art. 125 ust. 3 Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 r. czy art. 75 Konstytucji Rzeszy
Niemieckiej z 11 sierpnia 1919 r. (tzw. Konstytucji Weimarskiej).

art. 67 Ustawy z 14 marca 2003 r. o Referendum ogólnokrajowym, Dz. U. 2003 nr 57 poz. 507 z późn.
zm.

C. Schmitt, Nauka o Konstytucji..., s. 389–391.

J. J. Rousseau, Umowa społeczna..., s. 34.

C. Schmitt, Nauka o Konstytucji..., s. 385.

Konstytucja Estonii z 15 czerwca 1920 r., § 29, [w:] Nowe Konstytucje, przeł. J. Ostrowski, J.
Makowski, Warszawa 1925, s. 122.

*
Krzysztof Tyszka-Drozdowski: Konstytucja polskiej rewolucji konserwatywnej
AKTUALNOŚCI2016-05-30Krzysztof Tyszka-DrozdowskiUdostępnij
Drukuj
Krzysztof Tyszka-Drozdowski: Konstytucja polskiej rewolucji konserwatywnej
Dzisiaj dokonuje się na naszych oczach wielkie przesilenie. Zachodzą zjawiska, których konsekwencji
nie potrafimy właściwie ocenić - przeczytaj tekst z najnowszego numeru „Teologii Politycznej Co
Tydzień”: Suweren i konstytucja. Wokół idei Carla Schmitta.

Zachód cierpi na przerost świadomości historycznej i stąd z pasją dzieli czas swojego istnienia na
cezury, ogłasza przełomy i końce historii. Ta gorączkowość nie powinna jednak przesłonić faktu, że
dzisiaj dokonuje się na naszych oczach wielkie przesilenie. Zachodzą zjawiska, których konsekwencji
nie potrafimy właściwie ocenić. Przewidywania pewnie zawiodą, albo może uda im się otrzeć o
rzeczywistość – taką, jaka wyłoni się zza zakrętu historii.

W III RP myślenie w kategoriach analogii historycznych jest prawie nieobecne. We Francji – to jest
kraj trochę przewrażliwiony na punkcie analogii, trochę przeczulony pod tym względem –
socjologowie mówią wprost o powrocie do lat 30. ubiegłego wieku. Rozsypuje się państwo liberalne,
tradycyjne (co należy przełożyć: establishmentowe) partie rozkładają się razem z tym ustrojem; na
placu boju pozostaje tylko skrajna lewica i skrajna prawica. W Polsce ten wstrząs populistyczny został
raczej zamortyzowany. Co wydarzy się w Stanach Zjednoczonych? Jak będzie wyglądać Europa po
brytyjskim referendum, co się stanie z Unią Europejską, jeśli we Francji zwycięży Marine Le Pen?
Tego nie wiemy.

Jest kilka rzeczy, których jesteśmy pewni: liberalna demokracja nie była zwieńczeniem poszukiwań
ustrojowych gatunku ludzkiego. Historia przyśpieszyła, chwilowe zwolnienie niektórzy wzięli za
ustanie jej biegu. Liberalizm – jeśli trzymać się porównań z dwudziestoleciem – to ideologia
interregnum; gdy wszystkie inne siły są spacyfikowane, gdy nie zdążyły się jeszcze rozwinąć i ze sobą
zetrzeć, ten okres ciszy przed burzą – zagospodarowuje liberalizm. Znowu, widzimy to na własne oczy,
nie jest on w stanie sprostać wyzwaniom historycznym. Jest zbyt kruchy.

To przeświadczenie podzielał Carl Schmitt. Liberalna demokracja była w jego oczach kształtem
tymczasowym. Obciążona spadkiem XIX w., ograniczona jego ideałami, nie wytrzyma pod naporem
nowoczesności. W Polsce to środowisko piłsudczyków zrozumiało, że demoliberalizm nie uratuje
Polski przed zagrożeniami międzynarodowymi i nie wyciągnie jej z zapóźnienia gospodarczego. Za
potrzebę czasu uznali wzmocnienie ustroju. Pierwszym krokiem na drodze ku silnej władzy była
Rewolucja majowa 1926 r. Drugim – uchwalenie nowej konstytucji w kwietniu 1935 r. Przypomnę
tutaj twórczość sanacyjnych publicystów ze Związku Młodych Narodowców.

Zamach majowy, w perspektywie tej grupy politycznej, był pierwszym krokiem poza XIX w. Piłsudski,
razem ze swoimi żołnierzami, wyprowadził Polskę poza ubiegły wiek i jego pojęcia. Musiał zrobić to
siłą, z impetem wyrwać kraj z przestarzałych ram, bo opór był zbyt wielki, aby można było
konieczność tej zmiany wyłożyć w dyskusji. Mieczysław Piszczkowski zauważa, że jest to jedyny
udany zamach w historii Polski. Wcześniej mieliśmy wiele nieudanych zamachów, jak rokosze
Zebrzydowskiego czy Lubomirskiego, albo „dobre, lecz nietrwałe, jak konfederacja Tyszowiecka i
przewrót 3 Maja 1791 roku”. Nowość akcji Piłsudskiego polega na tym, że „1) grupa, która go
dokonała, utrzymała się przy władzy; 2) zdobyła się na pozytywny program ustroju”[1]. Chodziło więc
przede wszystkim o zmianę ustroju. Konstytucja marcowa była tworem imitacyjnym; opierała się na
wzorcach cudzoziemskich, głownie francuskich. II Rzeczypospolita przejęła wszystkie ułomności III
Republiki. Po siedemnastu latach państwowego doświadczenia, uważa Zdzisław Stahl, stać Polskę na
wypracowanie własnej, samodzielnej postaci ustrojowej, opartej na własnych doświadczeniach i
potrzebach[2].

Ułomności demokracji liberalnej i marcowej konstytucji to spuścizna, jak wspomniałem, XIX-wieczna.


Ówczesne państwo liberalne – w pierwszym okresie – to państwo parlamentu nacierającego na
słabnącego monarchę. Drugi okres stanowi tryumf parlamentu, pokonującego władzę wykonawczą,
pisze Stahl. Główne dążenie wyrażało się tu w zawężaniu kompetencji rządu, stawiano mu opór i
próbowano, za wszelką cenę, zneutralizować jego pozycję. Próżnia władzy zostaje jednak szybko
zapełniona, te puste miejsce wypełniają partie. Ich szkodliwość jest dla piłsudczyków oczywista: swój
własny interes partie rozumieją jako interes całego narodu, z całych sił walczą o utrzymanie stanu
posiadania, gromadzą wpływy i zasoby po to, aby służyły ich egoizmom. System partyjny jest ponadto
nieprzejrzysty; ukryte, działające za kulisami grupy interesu, kliki i lobbyści wpływają na losy kraju,
traktują go jak własny folwark, zasłaniając swoje nadużycia i przestępstwa sceną teatru politycznego.
Konstytucja marcowa stanowiła twór tych przedwojennych stronnictw i w zamierzeniu zabezpiecza
środowisko instytucjonalne, w jakim panują partie.

Polski – to jest zasadnicza teza tych sanacyjnych narodowców – nie stworzyły jednak partie. To wielkie
jednostki, to elity wyciągają narody z dziejowego bezkształtu, biologicznemu trwaniu nadają formę
istnienia.

„Musiał zatem istnieć czynnik, który wykroił, jakby powiedzieć można, pewną sumę szczepów
słowiańskich i pchnął je na tę drogę rozwoju, na której później wyłonił się naród polski. Tym
czynnikiem była organizacja państwowa, a mówiąc językiem tych czasów, dynastia panująca”[3].

Jerzy Drobnik wypracowuje teorię elit polskiej rewolucji konserwatywnej. Jego zdaniem jednostka
władcza odznacza się przede wszystkim tym, że nie może znieść zastanej rzeczywistość. To
niezadowolenie wytwarza w niej obraz życia, jakie powinno być, a jakie nie jest; od teraz dążenie do
przemiany świata, do nagięcia go do ideału, jaki zbudowała, podporządkowuje sobie całą jej wolę.
Człowiek władczy to człowiek twórczy. Pracuje on dla swojego ideału z wielkim wyczuciem
rzeczywistości, jego dzieło, to dzieło realistycznej woli, biorącej pod uwagę warunki, w jakich musi
działać i ograniczenia, jakie będą określać jej działanie.

„Ludzie rządzący – a mamy na myśli tylko takich, którzy zdolni są do powzięcia obrazu własnej
rzeczywistościtym się właśnie odznaczają, że ich wyobrażenie jest natury konkretnej, że widzą je od
razu w materiale, unikając przez to abstrakcyjnego oderwania, że są realizatorami, nie mając żadnej
warstwy izolacyjnego tłuszczu między pracą myśli a wolą czynu, że wyciągają konsekwencje, ażeby
uformować świat według swego wyobrażenia”[4].

Człowiek twórczy, człowiek rządzący walczy z oporem, uderza w bryłę historii, aby wybić z niej
pożądany kształt. Ten opór przejawia się na różne sposoby: w bierności mas, ale też czynnie, bo
bierność jest wygodna i można z niej czerpać korzyści. Partie bronią się zawzięcie przed zmianą, nie
chcą stracić gruntu pod nogami. Najmocniejszą linią oporu była konstytucja marcowa. Po jej
przełamaniu – można było nadać Polsce nową postać.

Zasadnicza zmiana polega na zmniejszeniu nacisku, jaki na rządzących wywierają nastroje mas.
Chwiejne, podatne na sugestie, nie mogą służyć za podstawę do konkretnego działania. Polityka łatwo
degeneruje się w szarpaninę na szpaltach gazet, w kłótnie w studiach telewizyjnych – wygrana należy
się temu, kto ma lepiej skrojony garnitur. Państwo nie może być zakładnikiem ciągłych konkursów
popularności, walczyć o względy niestałej i kapryśnej „widowni”. Potrzeba stabilności to, zdaniem
Związku Młodych Narodowców, najpilniejsza potrzeba Rzeczypospolitej. Równie ważna jest
niezależność państwa narodowego od międzynarodowego kapitału i dbanie o interes narodu, a nie o
interes najbogatszych. Wpływy plutokracji – kolejnego wytworu, powtarzając za Daudetem, „głupiego
wieku XIX” – która zagraża realizacji interesów narodowych, albo im otwarcie szkodzi, mogą zostać
zniwelowanie jedynie przez silną władzę[5]:

„dlatego przed silną władzą bronili się wielmożowie w czasach feudalnych, bronili się następnie
plutokraci w czasach liberalizmu. Wiedzieli bowiem, że silne rządy ograniczą ich »swobodę«, a
przywrócą równowagę społeczną przez wzięcie w obronę upośledzonych i pokrzywdzonych”[6].

Niedomagania ustrojowe nie zostały jednak wyłącznie przeszczepione wraz z pomysłami zachodnimi,
francuskimi czy angielskimi; sanacyjni publicyści są przeświadczeni, że w tych pożyczonych formach
politycznych odżyły rodzime skłonności anarchiczne.

Dziejów Polski nie da się ściągnąć do zbitki o „polskiej anarchii”. Bezrząd przybrał u nas w pewnym
okresie, twierdzą Młodzi Narodowcy, charakter przewlekły. Ostatnie wieki niepodległego bytu nie
stanowiły pasma wybuchów anarchii, poskramianej przez silną władzę; wylewu chaosu nie tamował
żaden monarcha, żaden silny ośrodek władzy nie dbał o przywrócenie ładu. Porządek rozpadł się, a
królowie już tylko doglądali tego rozpadu, nie mogąc mu się przeciwstawić. Nasz rozwój historyczny
został wytrącony z orbit, którymi szły inne państwa, jak Francja, której dzieje pewien historyk opisuje
jako ciągły wysiłek restauracji, odnawiania władzy królewskiej wobec zaburzeń. Polska anarchia,
uważają polscy rewolucyjni konserwatyści, została zabezpieczona szeroką argumentacją moralną i
filozoficzną:

„problem ustroju posiada w Polsce szczególna wagę. Jest to zaległość bardzo stara, bo sięgająca XVI
w., kiedy politycy polscy, filozofując i moralizując, nie zdobyli się na stanowcze rozwiązanie kryzysu
konstytucyjnego. Pisarze i działacze ówcześni wpadli w błędne koło. Przejęci humanistycznym
libertynizmem dowodzili, że polskie wybujałe umiłowanie wolności musi być przez prawo i przez
władzę w pełni uszanowane”[7].

Ostatnią próbę ratunku podjął Batory wraz z Zamoyskim. Nie udała się. Czasu było zbyt mało.

Błędem jest czerpanie wzorów z tych okresów, w których państwo się psuło i traciło na sile. Polska
była potężna za energicznych Piastów i Jagiellonów, za Bolesława Chrobrego, za Łokietka, za
Kazimierza Wielkiego i Jagiellończyka – jej wielkość rodzi się z silnego, stabilnego ośrodka władzy.
Popada w paraliż i niemoc, gdy rządy są słabe. Powojenna konstytucja, tego sobie życzą rewolucyjni
konserwatyści, powinna być ostatnim już potwierdzeniem tej tezy.

Konstytucja kwietniowa stanowi odpowiednią, zdaniem sanacyjnych publicystów, reakcję na


wymagania chwili. Zmieniające się otoczenie międzynarodowe, zmilitaryzowane państwa
oskrzydlające Polskę – Rosja Sowiecka i Niemcy Hitlera – stawiają nas przed musem: przeobrazić
ustrój pod naciskiem historii, albo paść od jej ciosów. Znaczenie nowej ustawy zasadniczej jest jednak
tylko doraźne. Chodzi o rozstrzygnięcie problemu władzy, problemu dziejowego. Piłsudski przejdzie
do historii jako ten, który pokazał, że Polakami da się rządzić i nauczył ich, co to jest władza. Ostatni
podpis Marszałka został złożony właśnie na konstytucji z 1935 r. To jego testament, w tym akcie
wyraziła się jego ostatnia polityczna wola. W zerwaniu z rozbiciem państwa na trzy władze, bo od
teraz w ręku Prezydenta Rzeczypospolitej „skupia się jednolita i niepodzielna władza państwowa” (art.
2).

„Niewątpliwą realizacją zasad hierarchii w ustroju władz naczelnych państwa jest stanowisko
Prezydenta Rzeczypospolitej. W miejsce anarchicznej i chwiejnej struktury liberalnego państwa trzech
suwerennych i równorzędnych władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, pojawia się
Prezydent jako Głowa Państwa, czynnik nadrzędny i harmonizujący w miejsce dawnego szefa
egzekutywy, nieśmiało konkurującego z wszechwładną zwykle legislatywą”[8].

Role przywódcze w państwie zostaną przyznane nie tym, którzy przypodobali się wyborcom, tym
którzy ich najskuteczniej oszukali, lecz odpowiednio do zasług[9]. Wola polityczna – to jest rzecz
najważniejsza – zostaje uniezależniona od podmuchów opinii publicznej i rozgrywek parlamentarnych.

Odważna próba przełamania antypaństwowej natury Polaków, nauczenia ich, że silna władza jest im
niezbędna, bo geografia nie zostawia pola manewru, napotykała duży opór. Jeden z posłów Stronnictwa
Narodowego twierdził, że popiera ograniczenie parlamentaryzmu i wzmocnienie władzy, lecz „ze
względów zasadniczych” jest przeciwko nowej konstytucji. Opozycja wie, jak realizować interes
Polski, ale nie pozwoli, by został on realizowany – z powodów „zasadniczych”. Dzisiaj sytuacja też
jest trudna, a państwo wymaga naprawy i reform, choć już nie takich, jak w dwudziestoleciu.
Demokracja liberalna oddaje pola na całym globie, jej stan posiadania kurczy się również w Europie.
Czasy wymagają działań energicznych. Polscy rewolucyjni konserwatyści wierzyli, że praca nad nową
konstytucją będzie zaczynem zrastania się narodu we wspólnej walce o przebudowę państwa. Nam
pozostaje tylko liczyć, że dzisiaj wysiłek państwowy nie zostanie zaprzepaszczony „ze względów
zasadniczych”.

[1] M. Piszczkowski, Główna zaleta nowej konstytucji, [w:] Nowa konstytucja polska. Szkice
polityczne, Lwów-Warszawa 1935, s. 36.

[2] Z. Stahl, Wobec nowej konstytucji, [w:] Nowa konstytucja polska…, dz. cyt., s. 6.
[3] Z. Wojciechowski, Pełnia racji ideowej podstawą zjednoczenia, [w:] W stronę autorytaryzmu.
Nacjonalizm integralny Związku Młodych Narodowców 1934–1939, red. M. Marszał, Kraków 2008, s.
466.

[4] J. Drobnik, Uwagi o rządzeniu i człowieku rządzącym, [w:] W stronę autorytaryzmu…, dz. cyt., s.
109.

[6] R. Piestrzyński, W nowym ustroju, [w:] W stronę autorytaryzmu…, dz. cyt., s. 301.

[7] M. Piszczkowski, Główna zaleta nowej konstytucji, [w:] W stronę autorytaryzmu…, dz. cyt., s. 340.

[8] Z. Stahl, Wobec nowej konstytucji, [w:] W stronę autorytaryzmu…, dz. cyt., s. 363.

[9] Tamże.

Na sprawy polityczne patrzymy z perspektywy spraw ostatecznych. Tworzymy ogólnopolskie


środowisko skupiające intelektualistów, naukowców, publicystów, młodzież akademicką i artystów o
poglądach konserwatywno-liberalnych. Prowadzimy codziennie aktualizowany portal, wydajemy
tygodnik, rocznik, książki najwybitniejszych filozofów i myślicieli. Prowadzimy projekty naukowe i
kulturalne. Jesteśmy współzałożycielami Instytutu Kultury św. Jana Pawła II na rzymskim
uniwersytecie Angelicum. Zostań Mecenasem Teologii Politycznej. Kliknij TUTAJ lub przekaż
darowiznę na konto Fundacji Świętego Mikołaja o numerze 64 2130 0004 2001 0299 9993 0001 z
dopiskiem: darowizna Teologia Polityczna.

AUTOR
Krzysztof Tyszka-Drozdowski
Wszystkie artykuły
Historyk idei. Interesuje się polską myślą konserwatywną i francuskim monarchizmem. Przygotowuje
pracę doktorską na temat filozofii Charlesa Maurrasa. Autor książki „Żuawi nicości” wydanej
nakładem Teologii Politycznej.

You might also like