You are on page 1of 110

Maisey

Yates

W poszukiwaniu „Utraconej miłości”


Tłumaczenie:
Anna Dobrzańska-Gadowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mówiono, że Alessandro Di Sione zwolnił kiedyś pracownika


za to, że przyniósł mu kawę dwie minuty później, niż szef pole-
cił mu to zrobić, no i za to, że napój był pięć stopni chłodniejszy
niż zazwyczaj. Krążyły też pogłoski, że Di Sione odprawił długo-
letnią kochankę krótkim machnięciem ręki, każąc jej zgłosić się
do sekretariatu po pożegnalny prezent. Nie brakowało również
plotek, jakoby Alessandro ział ogniem, sypiał w lochu i czerpał
energię z dusz skazanych na wieczne potępienie.
Nic więc dziwnego, że gdy jego nowa tymczasowa asystentka
weszła do gabinetu, tuż za dziadkiem szefa, wyglądała tak, jak-
by za drzwiami już czekała na nią szubienica. Naturalnie niko-
mu nie przyszłoby nigdy do głowy, by bronić Giovanniemu Di
Sione wstępu do jakiegokolwiek miejsca. Żadna osobista asy-
stentka, choćby wyposażona w atomową charyzmę, nie ośmieli-
łaby się stanąć na drodze dziadka Alessandra. Jednak ta młoda
kobieta, która zajęła to stanowisko tylko na parę tygodni, nie
miała pojęcia, z kim ma do czynienia.
Przestraszyła się, że Giovanni to intruz, a on nie zamierzał ni-
czego jej wyjaśniać, ponieważ nie widział ani potrzeby, ani sen-
su takiego działania.
Bardzo przepraszam, panie Di Sione – wykrztusiła zdyszana,
przyciskając dłoń do mało imponującego biustu.
Alessandro mruknął coś w odpowiedzi, z wyraźną dezaproba-
tą, i uniósł jedną ciemną brew. Dziewczyna trzęsła się ze zde-
nerwowania jak wystraszony szczeniak.
– Czy mam wrócić do pracy? – spytała drżącym głosem.
Gdy skinął głową, pośpiesznie i z nieskrywaną ulgą wycofała
się za drzwi.
– Widzę, że znowu jesteś w ruchu – zauważył Alex, nie bawiąc
się w sentymenty, na które nigdy nie było miejsca w jego sto-
sunkach z dziadkiem.
– Minęło już trochę czasu od mojej ostatniej terapii, więc czu-
ję się lepiej.
– Bardzo się cieszę.
– Nie zachowujesz się zbyt uprzejmie wobec swojej asystentki
– rzekł Giovanni, siadając na krześle naprzeciwko biurka wnu-
ka.
– Mówisz tak, jakbyś uważał, że kiedykolwiek zależało mi na
zachowaniu pozorów, a przecież obaj wiemy, jak jest naprawdę.
– Tak, ale wiem też, że nie jesteś taki straszny, jak udajesz. –
Giovanni odchylił się do tyłu i oparł ręce na kolanach.
Miał dziewięćdziesiąt osiem lat, co samo w sobie nie wskazy-
wało na to, by pozostało mu jeszcze dużo czasu, a poza tym nie-
dawno białaczka znowu zaatakowała go po siedemnastu latach
remisji.
Celem jego życia było odzyskanie każdej z utraconych kocha-
nek. Opowieści o tych skarbach od dziecka były częścią świado-
mości Alexa. Jakiś czas temu Giovanni obarczył swoje wnuki
obowiązkiem odnalezienia zaginionych skarbów.
– Może i nie – powoli odparł teraz młodszy mężczyzna.
– W każdym razie w mojej obecności nie ośmielasz się zacho-
wywać w okropny sposób.
– Co mam powiedzieć, nonno? Pewnie jesteś jedynym człowie-
kiem na świecie, który budzi w ludziach większe przerażenie
niż ja.
Giovanni machnął ręką.
– Pochlebstwem daleko ze mną nie zajedziesz – rzekł. – I do-
brze o tym wiesz.
Tak, Alex faktycznie dobrze o tym wiedział. Dziadek był biz-
nesmenem, człowiekiem, który po przybyciu do Ameryki zaczął
od zera, opierając się na swoim doskonałym wyczuciu trendów
handlowych.
– Nie mów mi tylko, że ogarnęła cię nuda i postanowiłeś zno-
wu zająć się naszą firmą transportową!
– Nie, nic z tych rzeczy – westchnął Giovanni. – Ale mam dla
ciebie zadanie…
Alex kiwnął głową.
– Czyżby nadszedł czas, bym zaczął się rozglądać za kochan-
ką?
– Zostawiłem tę ostatnią dla ciebie – oświadczył dziadek. – To
obraz.
– Obraz? – Alex podniósł przycisk do papieru i postukał pal-
cem w szklaną powierzchnię. – Nie jesteś chyba zapalonym ko-
lekcjonerem clownów na aksamicie czy czegoś w tym rodzaju?
Dziadek zaśmiał się cicho.
– Nie. Szukam Utraconej miłości.
Alessandro zmarszczył brwi.
– Moja znajomość historii sztuki z całą pewnością nie jest
pierwszorzędna, ale ten tytuł coś mi mówi…
– I powinien. Co wiesz o zniesławionej królewskiej rodzinie
z Isolo D’Oro?
– Gdybym przypuszczał, że czeka mnie egzamin, przed twoim
przyjściem przeleciałbym parę źródeł.
– Odebrałeś bardzo kosztowną edukację w prestiżowej szkole
z internatem, prawda? Nie chciałbym nawet podejrzewać, że
moje pieniądze poszły na marne.
– W szkole pełnej nastoletnich chłopców, którzy znaleźli się
daleko od domu, lecz bardzo blisko sąsiedniej szkoły dla dziew-
cząt w takiej samej sytuacji, jak sądzisz, czego się uczyliśmy?
– Dzieło sztuki, o którym mówię, pozostaje w bezpośrednim
związku z tematem, który najwidoczniej całkowicie cię wtedy
pochłaniał. Utracona miłość to wyjątkowo skandaliczny frag-
ment historii królewskich rodów. Na dodatek nikt nigdy go nie
widział.
– Poza tobą, rzecz jasna.
– Jestem jednym z nielicznych, którzy mogą potwierdzić jego
istnienie, faktycznie.
– Człowiekiem-zagadką.
– To prawda. – Giovanni z uśmiechem skinął głową. – Cóż,
mam za sobą tyle lat życia, że moja wiedza o rozmaitych skan-
dalach nikogo nie powinna chyba dziwić, nie sądzisz?
– Nie mam pojęcia. Moje życie składa się głównie z długich
dni za biurkiem.
– Moim zdaniem to marnowanie młodości i męskich sił.
Tym razem to Alex parsknął śmiechem.
– Jasne! Przecież to nie ty poświęciłeś młodość na stworzenie
biznesowego imperium, prawda?
– Mój drogi, przywilejem ludzi starych jest umiejętność do-
strzegania w przeszłości rzeczy, których młodzi nie umieją do-
strzec w teraźniejszości, i oczywiście podejmowanie prób
uświadamiania młodszego pokolenia.
– A przywilejem młodych jest ignorowanie takich rad i ostrze-
żeń, czy tak?
– Może. – Giovanni uśmiechnął się lekko. – Tak czy inaczej,
tym razem uważnie mnie posłuchaj, dobrze? Bardzo mi zależy
na tym obrazie. To moja ostatnia utracona kochanka. Moja utra-
cona miłość.
Alex spojrzał na dziadka, jedyny męski autorytet, jaki znał. To
Giovanni pokazał mu prawdziwy sens etyki pracy i dumy osobi-
stej. To on zajął się Alexem i jego rodzeństwem po śmierci ich
rodziców, i zapewnił im coś znacznie więcej niż życie naznaczo-
ne piętnem braku stabilizacji i zaniedbania. To dzięki niemu
byli dumni ze swojego nazwiska i nie uważali, że pewne rzeczy
po prostu im się należą.
Ojciec Alexa był bezużytecznym, rozwiązłym playboyem, lecz
Giovanni, wychowując osierocone wnuki, naprawił wszystkie
błędy, jakie sam popełnił w wychowaniu syna.
– Krótko mówiąc, zamierzasz wysłać mnie na łowy, tak? – za-
gadnął młody mężczyzna.
– Tak. Za dużo czasu spędzasz w pracy, więc potraktuj to jako
interesującą przygodę, coś w rodzaju poszukiwania zaginionego
skarbu.
Alex znowu wziął do ręki przycisk do papieru.
– Powinienem potraktować to jako biznesową transakcję, bo
tym to przecież będzie. Zawsze byłeś dla mnie bardzo dobry
i zdaję sobie sprawę, że gdyby nie ty, pewnie zszedłbym na złą
drogę i został lumpem albo, co byłoby jeszcze gorsze, idiotą
spędzającym życie na piciu szampana w towarzystwie takich sa-
mych nierobów.
– Dobry Boże, co za koszmarna perspektywa!
– Zwłaszcza że balowałbym za twoje pieniądze, prawda?
– Masz całkowitą rację. – Giovanni pokiwał głową, nie kryjąc
rozbawienia. – Wyłącznie dzięki mnie wyszedłeś na ludzi, oczy-
wiście. A teraz poważnie: musisz odzyskać dla mnie ten obraz.
Zużyłem dziś całą energię, żeby włożyć skarpetki i przyjść tu do
ciebie, więc raczej trudno oczekiwać, że wyruszę w podróż nad
Morze Śródziemne, aż na Aceenę…
– Na Aceenę? – powoli powtórzył Alex.
W gruncie rzeczy bardzo niewiele wiedział o tej małej wyspie,
słynącej z białych plaż i kryształowo czystej wody.
– Tak, chłopcze. I nie mów mi tylko, że nie wiesz, gdzie to
jest, bo będę musiał zażądać zwrotu pieniędzy od szkoły, która
podjęła się twojej kosztownej edukacji.
– Wiem, gdzie się znajduje Aceena, nonno, ale główną atrak-
cją wyspy jest tani alkohol, który przyciąga tłumy studentów
podczas międzysemestralnych przerw.
– Tak, to efekt uboczny doskonałego położenia Aceeny. Jednak
niezależnie od tego, to właśnie tam udała się na wygnanie ro-
dzina D’Oro.
– W czasie przerwy międzysemestralnej?
– Daj spokój z tymi żartami – westchnął Giovanni. – Chociaż
w pewnym sensie masz rację, bo dzieci królowej Lucii wydają
się bezustannie wytwarzać wokół siebie atmosferę towarzyskie-
go skandalu, gdziekolwiek się pojawią. Sama królowa mieszka
na wyspie z wnuczką. Według pogłosek to ona została uwiecz-
niona na obrazie i to ona była jego ostatnią właścicielką. Tak
słyszałem.
Alexowi nie podobało się, że dziadek traktuje go jak głupca.
Giovanniemu nawet nie przyszłoby do głowy, żeby wysyłać go
na Aceenę, gdyby w grę wchodziły wyłącznie pogłoski.
– Odnoszę wrażenie, że sporo wiesz o tym królewskim rodzie
– zauważył.
– Wiele łączy mnie z Isolo D’Oro. Byłem tam kiedyś i zacho-
wałem miłe wspomnienia z tego pobytu.
– Fascynujące, doprawdy.
– Nie musisz być zafascynowany, Alessandro, wystarczy, że
spełnisz moje polecenie.
Giovanni wydał polecenie, natomiast Alex miał je spełnić, ja-
sne. Giovanni wychował Alexa, dał mu pracę i wpoił mu przeko-
nania, dzięki którym młody mężczyzna szedł od jednego sukce-
su do drugiego. Gdyby nie Giovanni, Alex były nikim. Więc sko-
ro marzeniem starszego pana było odzyskanie obrazu, Alex nie
zamierzał kwestionować sensu tej szczególnej misji. Jego upór
spowodował sporo cierpień w rodzinie, wystarczy.
– Skoro tego chcesz, dziadku…
– Ktoś mógłby pomyśleć, że gramy w jakimś łzawym filmie –
mruknął Giovanni.
– Poszukiwanie zaginionego obrazu, ukrytego na pięknej wy-
spie przez skazaną na banicję rodzinę królewską? My naprawdę
gramy w łzawym filmie, to chyba jasne!
ROZDZIAŁ DRUGI

– Jakiś mężczyzna chciałby się zobaczyć z królową Lucią.


Księżniczka Gabriella podniosła wzrok znad książki i ściągnę-
ła brwi. Siedziała na taborecie w bibliotece i zupełnie się nie
spodziewała, że ktoś zakłóci jej chwilę spokoju. Większość służ-
by wiedziała, że kiedy jest w bibliotece, nie należy jej przeszka-
dzać.
Zdjęła okulary, potarła oczy i rozprostowała nogi.
– Rozumiem – powiedziała. – Ale dlaczego temu człowiekowi
wydaje się, że może się tu zjawić bez uprzedzenia i otrzymać
audiencję u królowej?
– To Alessandro Di Sione, amerykański biznesmen. Mówi, że
przyjechał tu w sprawie… W sprawie Utraconej miłości.
Gabriella zerwała się na równe nogi, na sekundę straciła rów-
nowagę, ponieważ zakręciło jej się w głowie, lecz zaraz ją odzy-
skała.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał służący, Lani.
– Doskonale. – Księżniczka machnęła ręką. – Chodzi mu
o Utraconą miłość, o obraz?
– Nic nie wiem o tym obrazie…
– Ale ja wiem. – Gabriella pożałowała, że nie ma pod ręką
swojego dziennika. – Ja wiem o tym obrazie wystarczająco
dużo, oczywiście poza tym, czy aby naprawdę istnieje.
Nigdy nie pytała babki o obraz. Starsza pani zawsze trakto-
wała otoczenie z czułą łagodnością, ale i pewną rezerwą, nato-
miast plotki na temat obrazu i jego powstania były najzwyczaj-
niej w świecie skandaliczne.
– Proszę wybaczyć, ale świadomość, czy coś istnieje, czy nie,
jest chyba w takim wypadku sprawą absolutnie podstawową.
– Nie w moim świecie – wymamrotała Gabriella.
Dobrze wiedziała, że w kwestii tajemnic genealogicznych
sama możliwość zaistnienia czegoś była niezwykle ważna. Cza-
sami legenda stanowiła punkt wyjścia do zbierania informacji
i dokonywania istotnych odkryć, a dość często potwierdzenie
istnienia czegoś było bynajmniej nie pierwszym, lecz ostatnim
etapem procesu.
Jeśli chodzi o wygnanie jej rodziny z Isolo D’Oro, mity, ludowe
opowieści, pogłoski i plotki były zazwyczaj źródłem każdego
znaczącego odkrycia.
– Co mam zrobić z naszym gościem? – Lani odchrząknął ci-
cho.
Gabriella miała wielką ochotę przekazać gościowi wiado-
mość, że jej samej oraz jej babki nie ma w domu, było jednak
oczywiste, że Alessandro Di Sione wie o Utraconej miłości,
a ona chciała się dowiedzieć, jaki jest zakres tej wiedzy. Musia-
ła odkryć, o co właściwie chodzi temu Amerykaninowi. Jeśli był
to spec od wyciągania pieniędzy, a właśnie tak najprawdopo-
dobniej było, powinna się postarać, by jej babka nie padła ofia-
rą bandyckich żądań.
– Porozmawiam z nim – zdecydowała. – Nie będziemy niepo-
koić królowej, nie ma powodu.
Wyminęła służącego i ruszyła przed siebie długim, wyłożonym
puszystym bordowym dywanem korytarzem. Zdawała sobie
sprawę, że nie powinna boso witać nieznajomego, bo raczej nie
przystoi to księżniczce. Jak dotąd, swoją publiczną rolę spełnia-
ła bez zarzutu – już jako małe dziecko nauczono ją dobrych ma-
nier, więc nawet kilka godzin uśmiechania się i przyjaznego ma-
chania ręką do zgromadzonych przychodziło jej bez najmniej-
szego trudu. Jednak kiedy była w domu, tutaj, w cudownie od-
izolowanej rodzinnej posiadłości na Aceenie, dobre maniery za-
mykała w garderobie, razem z kreacjami od najsławniejszych
projektantów mody, wyjmowała spinki ze starannie upiętych
włosów i przynajmniej przez krótki czas wreszcie mogła być
sobą. Gabriellą. Podniosła dłoń do twarzy i dotknęła okularów,
których oczywiście nigdy nie nosiła publicznie. No, trudno. Nie
zależało jej, aby wywrzeć dobre wrażenie na tym człowieku.
Chciała tylko zadać mu parę pytań i pozbyć się go.
Minęła imponujące wejście do rezydencji, nawet nie starając
się przygładzić włosów. Di Sione został już wpuszczony do środ-
ka, rzecz jasna. Ledwo na niego spojrzała i już wiedziała, z kim
ma do czynienia.
Był… Cóż, niewątpliwie był kimś, kto przykuwa uwagę. Przy-
pomniała sobie, jak kiedyś w jakimś muzeum weszła do małej
sali, w której wyeksponowano jeden jedyny obraz. Na tym obra-
zie skupiała się uwaga wszystkich, którzy tam wchodzili. To
dzieło sztuki było absolutnie wyjątkowe, godne najwyższego po-
dziwu i w porównaniu z nim inne eksponaty wydawały się nija-
kie, zupełnie nieciekawe.
Ten mężczyzna był jak obraz pędzla mistrza nad mistrzami,
jak obraz Michała Anioła albo van Gogha. Jego twarz stanowiła
studium ostrych linii i kątów – wydatne kości policzkowe, twar-
da, świadcząca o uporze dolna szczęka, ocieniona ciemnym za-
rostem, zmysłowe wargi. Szerokie ramiona, muskularna klatka
piersiowa i szczupła talia, długie nogi o atletycznych udach.
Tak, był absolutnie idealny.
Zamrugała nerwowo i pokręciła głową. Ciekawe, co pobudziło
ją do tych wyjątkowo długich i romantycznych rozważań…
– Halo? – odezwała się. – W czym mogę pomóc?
Jego ciemne oczy ogarnęły jej sylwetkę krótkim i całkowicie
pozbawionym zainteresowania spojrzeniem.
– Chcę porozmawiać z królową Lucią na temat Utraconej mi-
łości.
– Wiem, powiedziano mi już o tym, obawiam się jednak, że
królowa nie udziela teraz audiencji.
Gabriella poprawiła okulary i skrzyżowała ramiona na piersi.
Wyprostowała się, starając się przybrać przynajmniej z grubsza
królewską pozę, w czym nie do końca pomagał jej strój, złożony
z czarnych legginsów i luźnego t-shirtu.
– I wysłała… Poddaję się. Kim pani jest? Dyżurną nastolatką,
która właśnie wybiera się na zakupy, czy kimś takim?
Gabriella prychnęła lekceważąco.
– Jestem księżniczka Gabriella D’Oro – oznajmiła. – I skoro
mówię, że moja babka nie może się z panem widzieć, to proszę
przyjąć to do wiadomości. To jest mój dom i z przykrością mu-
szę panu zakomunikować, że nie ma tu dla pana miejsca.
– Dziwne. Wydaje mi się, że czego jak czego, ale miejsca tu
nie brak.
– Może i dziwne, ale prawdziwe. Ostatnio mieliśmy wątpliwą
przyjemność gościć tu aż zbyt wielu amerykańskich biznesme-
nów. Musielibyśmy pomieścić pana na strychu, a tam tylko by
się pan zakurzył.
– Doprawdy?
– Doprawdy.
– Na to nie mogę przystać, w żadnym razie. Mam na sobie
nowy garnitur i nie chcę zbezcześcić go warstwą kurzu.
– Więc może powinien się pan oddalić…
– Pokonałem sporą odległość, by porozmawiać z pani babką.
Może to panią zaskoczy, lecz nie przyjechałem tu po to, by prze-
rzucać się zabawnymi uwagami. Chcę pomówić z królową o tym
obrazie.
– Tak, już pan to mówił. – Gabriella lekko ściągnęła brwi. –
Z przykrością informuję, że ten obraz nie istnieje. Nie jestem
pewna, co właściwie pan o nim słyszał…
– Mówił mi o nim mój dziadek, który jest kolekcjonerem. Chcę
nabyć obraz w jego imieniu i jestem gotowy zaoferować wysoką
sumę. Sądzę, że przedstawiciele okrytego niesławą królewskie-
go rodu śmiało mogliby rozważyć moją propozycję.
– Serdeczne dzięki za troskę, ale jakoś sobie radzimy – chłod-
no wycedziła księżniczka. – Jeżeli pragnie pan przeznaczyć tę
wysoką sumę na cele charytatywne, chętnie przedstawię panu
listę odpowiednich organizacji.
– Nie, dziękuję. Dobroczynność to jedynie efekt uboczny całej
tej operacji. Zależy mi na obrazie i, jak już wspomniałem, kosz-
ty nie mają tu wielkiego znaczenia.
Gabrielli zaschło w ustach, lecz mimo tego nie mogła po-
wstrzymać potoku słów.
– Muszę pana rozczarować. Mamy tu wiele obrazów, ale
z pewnością nie ten, o który panu chodzi. Nie wiem, czy ma pan
świadomość, że ów obraz najprawdopodobniej w ogóle nie ist-
nieje.
– O, mam świadomość, że pani rodzina chciałaby zataić fakt
jego istnienia przed opinią publiczną, jak najbardziej. Podejrze-
wam też, że całkiem sporo wie pani na ten temat.
– Nie – dziewczyna znowu poprawiła okulary. – Jestem tylko
dyżurną nastolatką, która właśnie wybiera się na zakupy. Jaką
wiedzę może posiadać ktoś taki jak ja, zwłaszcza w porównaniu
z pańską ponadczasową mądrością?
– Mnóstwo interesujących informacji na temat Justina Biebe-
ra?
– Nie jestem pewna, kto to taki.
– Nie do wiary! Dziewczęta w pani wieku uwielbiają go.
– Mogę poczęstować pana miękką bułką? Bo słyszałam, że
mężczyźni w pana wieku gustują w takich przysmakach?
Naprawdę nie wiedziała, jak to się stało. Jak do tego doszło,
że oto stała w holu rodzinnej rezydencji, wymieniając obelżywe
uwagi z obcym mężczyzną, wet za wet.
– Z przyjemnością poczęstuję się miękką bułką, jeśli pani
oprowadzi mnie po pałacu.
– Przykro mi, nic z tego. Może pan zjeść swoją bułkę na traw-
niku.
Wierzchem dłoni potarł podbródek i odgłos, jaki wydał twar-
dy zarost, sprawił, że po plecach Gabrielli przemknął dreszcz.
Była niezwykle podatna na doznania zmysłowe. Taką miała sła-
bość. Znajdowała przyjemność w kontakcie ze sztuką, lubiła
miękkie poduszki, pyszne desery i dotyk tkanin o zróżnicowanej
fakturze, zapach starych książek i szorstką powierzchnię perga-
minu.
– Nie jestem do końca przekonany, czy właśnie taką strategię
chce pani obrać – powiedział. – Jeśli nawet teraz odprawi mnie
pani z kwitkiem, skontaktuję się z pani babką bezpośrednio
albo przez kogoś, kto zajmuje się sprawami królewskiej rodziny.
I jestem pewny, że uda mi się znaleźć osobę, którą skusi wyso-
kość proponowanej przeze mnie sumy.
Prawdopodobnie miał rację. Gdyby odszukał jej rodziców i za-
proponował im trochę pieniędzy, a jeszcze lepiej jakieś nielegal-
ne substancje, w zamian za informacje o starym obrazie, ci po-
mogliby mu bez cienia wahania. Całe szczęście, że raczej nie
mieli zielonego pojęcia, co to za obraz. Całe szczęście, bo byli
sfrustrowani i chciwi. I zdolni do wielu rzeczy, jeśli nawet nie
do wszystkiego. Tak czy inaczej, Gabriella nie zamierzała po-
zwolić, by ten człowiek niepokoił jej babkę. Studiowała historię
swojej rodziny od lat, praktycznie odkąd nauczyła się czytać.
Plotki o tym obrazie odgrywały ważną rolę w tej historii.
Z jednej strony z wielką przyjemnością zatrzymałaby tu tego
Alessandra Di Sione, a z drugiej pragnęła się go pozbyć, i to jak
najszybciej.
– Zaryzykuję – rzuciła. – I zachęcam, by rozejrzał się pan po
pałacowych ogrodach, koniecznie. Proszę uznać nieograniczony
dostęp do roślinności za pojednawczy gest z mojej strony, do-
brze?
Jeden kącik jego ust zadrgał w powstrzymywanym uśmiechu.
– Zapewniam panią, że nie jestem zainteresowany roślinno-
ścią…
– Cóż, spacer po ogrodzie to jedyne, co mogę panu zapropo-
nować. Życzę miłego dnia, do widzenia.
– I wzajemnie. – Skinął głową.
Wydawał się całkowicie spokojny, a jednak księżniczka nie
była w stanie pozbyć się wrażenia, że w jakiś sposób jej grozi.
Nie zamierzała jednak okazać mu, że wychwyciła tę dziwną
nutę. Odwróciła się na pięcie i odeszła, pozostawiając go same-
go, praktycznie na progu. Poszła do małej jadalni, gdzie jej bab-
ka właśnie kończyła śniadanie.
– Był tu jakiś człowiek – odezwała się starsza pani na widok
wnuczki. – Kto to taki?
Nie było sensu pytać, skąd królowa wiedziała o nieproszonym
gościu – zawsze wiedziała o wszystkim, co się działo w jej
domu.
– Jakiś amerykański biznesmen – odparła Gabriella.
Czuła się odrobinę niezręcznie z powodu swoich bosych stóp,
ponieważ jej babka, jak zwykle, była nienagannie ubrana. Kró-
lowa nigdy nie stawiała żadnej granicy między swoim życiem
prywatnym a publicznym. Jej śnieżnobiałe włosy były upięte
w gładki kok, makijaż perfekcyjnie wykonany, paznokcie poma-
lowane lakierem w tym samym jasnokoralowym odcieniu co
spódnica, pantofle na niskim obcasie kremowe, tak samo jak
bluzka.
– Rozumiem. – Starsza pani postawiła filiżankę na spodeczku.
– A czego chciał?
– Nigdy dotąd nie poruszałyśmy tego tematu, wiem, ale…
Otóż on pytał o obraz. O obraz zatytułowany Utracona miłość.
Królowa nadal siedziała wyprostowana, z dłońmi złożonymi
na kolanach. Gdyby nie nagle pobladłe policzki, Gabriella mo-
głaby pomyśleć, że właśnie wymieniły parę uwag o pogodzie.
– Oczywiście powiedziałam mu, że istnienie tego obrazu nie
znajduje żadnego potwierdzenia w faktach i że wszystko to tyl-
ko plotki. Odesłałam go z kwitkiem, chociaż może chodzi jesz-
cze teraz po ogrodzie…
Obie odwróciły głowy w stronę okna. I obie w tym samym mo-
mencie dostrzegły postać w ciemnym garniturze.
Królowa Lucia głośno przełknęła ślinę.
– Zawołaj go – powiedziała.
– Nie mogę. Przed chwilą go stąd wyprosiłam. Wyglądało by
to co najmniej dziwnie i… I głupio…
– Musisz go zawołać – powtórzyła starsza kobieta tonem nie-
znoszącym sprzeciwu, dobrze znanym Gabrielli.
– Nie ufam mu. Nie chcę, żeby cię zdenerwował.
– Muszę się dowiedzieć, kim jest i dlaczego przyjechał zapy-
tać o ten obraz – oświadczyła królowa. – To ważne.
– Oczywiście, babciu. Już po niego idę.
– Włóż jakieś buty, na miłość boską!
Gabriella kiwnęła głową, odwróciła się i wybiegła z jadalni,
zmierzając w kierunku swojego pokoju. Pośpiesznie włożyła
parę płóciennych espadryli i wyszła do ogrodu.
Babka zdecydowała się przyjąć gościa, a ona nie miała naj-
mniejszego zamiaru jej zawieść. Lucia była dla Gabrielli całym
światem. Rodzice woleli dobrze się bawić niż wychowywać
dzieci, bracia byli o tyle od niej starsi, że prawie nie pamiętała
już, kiedy mieszkali z nią w jednym domu. Gdy tylko dziewczyn-
ka osiągnęła wiek zdolności do świadomego podejmowania de-
cyzji, poprosiła, by pozwolono jej zamieszkać na Aceenie, razem
z królową Lucią. Babka wzięła na siebie rolę matki Gabrielli
i dziewczyna nie była w stanie niczego jej odmówić.
Szybko rozejrzała się dookoła. Amerykanina nie było, musiał
odjechać, rzecz jasna, a ona nie zapytała, jak się z nim skontak-
tować, ponieważ nie zamierzała się z nim widzieć. Była teraz
wściekła, i na niego, i na siebie samą. Ruszyła w dół zadbanego
trawnika, skręciła w lewo tuż za pierwszym żywopłotem i na-
tychmiast wpadła na szerokie, osłonięte czarną marynarką ple-
cy. Marynarka uszyta była z najlepszej jakości tkaniny, bez wąt-
pienia, o czym świadczył nie tylko wygląd materiału, lecz także
jego dotyk.
Księżniczka zatoczyła się do tyłu w tym samym momencie,
gdy mężczyzna odwrócił się twarzą do niej. Teraz, z bliska, wy-
dał jej się jeszcze bardziej interesujący, jeszcze bardziej pełen
dystansu i…
– Och, widzę, że mimo wszystko postanowił pan skorzystać
z okazji i obejrzeć ogród!
Poprawił krawat, skupiając tym samym jej uwagę na swoich
dłoniach. Miał bardzo duże dłonie, co było dosyć naturalne, bo
przecież był wyjątkowo rosłym mężczyzną. Więc w gruncie rze-
czy jego ręce nie były w żaden sposób niezwykłe… Były propor-
cjonalne i użyteczne, wyposażone w typową liczbę palców…
– Nie, tak się tu tylko wałęsam – odparł chłodno. – Pomyśla-
łem sobie, że jeżeli poczekam odpowiednio długo, może jednak
uda mi się uzyskać audiencję u pani babki.
– To podstępna strategia.
– Nie jest to określenie, które kojarzyłoby mi się z moimi dzia-
łaniami, ale niech będzie. Wydaje mi się, że działam nie tyle
podstępnie, co ze sporą determinacją.
– Może w grę wchodzi i jedno, i drugie.
– Proszę bardzo, jeśli ma to panią uszczęśliwić. Z jakiego po-
wodu szukała mnie pani, tak właściwie?
– Okazuje się, że… że moja babka chce z panem porozma-
wiać.
Arogancką twarz mężczyzny rozjaśnił lekki uśmiech.
– Ach, tak… Pani głos nie ma więc mocy decydującej, jeśli
chodzi o życzenia babki?
– Starałam się tylko ją chronić. Nie może mnie pan chyba za
to winić.
– Jasne, że mogę. Mogę winić panią za wszystko, co przyjdzie
mi do głowy.
Utkwiła w nim twarde spojrzenie, niezdolna ocenić, czy sobie
z niej żartuje, czy mówi poważnie. Czy w ogóle umie żartować.
– I właśnie dlatego nie mogłam pana do niej dopuścić –
oświadczyła. – Nic o panu nie wiem, nie mam zielonego pojęcia,
kim pan jest. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się pan szczegól-
nie empatyczny.
– Nie?
Gabriella zmrużyła oczy.
– Nie.
– Muszę więc popracować nad tą cechą w czasie, jaki zajmie
nam dotarcie do miejsca, gdzie czeka na mnie pani babka.
Wargi dziewczyny zadrgały, nie pozwoliła im jednak rozcią-
gnąć się w uśmiechu.
– Byłoby mi bardzo miło.
– Żyję wyłącznie po to, by służyć innym.
Akurat, pomyślała. Poprowadziła go z powrotem do rezyden-
cji i kiedy szli szerokimi korytarzami, co jakiś czas zerkała na
jego twarz, zastanawiając się, o czym myśli. Nie wyglądał na
zafascynowanego dziełami sztuki, których pełne były pałacowe
wnętrza. Obrazy, ceramika, rzeźby, wszystko to zazwyczaj wy-
woływało okrzyki zachwytu, lecz nie tym razem, najwidoczniej.
Cóż, bardzo bogatym ludziom trudno było zaimponować.
Gabriella dorastała w tym pięknym otoczeniu, nigdy jednak
nie traktowała go jako czegoś, co jej się po prostu należy. Nosi-
ła w sercu niegasnący entuzjazm do odkrywania nowych rzeczy
i pewnie dlatego tak bardzo kochała sztukę i historię. Dzieje
ludzkości kryły w sobie całe oceany piękna i zawsze uważała, że
w obliczu świadomości tego faktu nie sposób się nudzić. Nie ro-
zumiała też, skąd się bierze w ludziach cynizm, chociaż zdawała
sobie sprawę, że niektórzy uważają go za dowód wyższości inte-
lektualnej. Na cyników i znużonych życiem patrzyła ze smut-
kiem, i tyle.
Pomyślała teraz, że Amerykanin jest pewnie taki jak jej rodzi-
ce, poszukiwacze wciąż nowych doznań, nigdy niezadowoleni
z tego, co mają. Wszystko musiało być dla nich niesamowite,
wybitne, niezwykłe, wciąż bardziej i bardziej, bo inaczej nic nie
widzieli i nie czuli.
Gabrielli, z drugiej strony, naprawdę niewiele trzeba było do
szczęścia. Wystarczył przytulny pokój, dobra książka, piękny
obraz czy rzeźba. Doceniała drobne rzeczy i zjawiska, nawet zu-
pełnie przeciętne. I szczerze żal jej było tych, którzy postrzegali
świat z innej perspektywy, pełni wygórowanych, wybujałych żą-
dań.
Przystanęła w progu jasnego pokoju.
– Babcia jest tam.
Mężczyzna popatrzył na nią spod uniesionych brwi.
– Tak? Więc na co pani czeka? Nie wejdzie pani, by mnie za-
anonsować?
– Tak, pewnie faktycznie powinnam to zrobić. Bardzo prze-
praszam, wiem, że podał pan swoje nazwisko komuś ze służby,
ale kompletnie wyleciało mi z głowy…
Kłamała. Dobrze zapamiętała jego imię i nazwisko, nie chcia-
ła jednak, by pomyślał, że zrobił na niej wielkie wrażenie.
– Alex – powiedział.
– Bez nazwiska?
– Di Sione.
– Czy moja babka powinna je skądś znać?
Wzruszył ramionami.
– Nie sądzę, chyba że śledzi plotki pojawiające się w mediach
wątpliwej jakości na temat amerykańskich biznesmenów. Mój
dziadek wyrobił sobie znane nazwisko w Stanach i za granicą,
ja również radzę sobie nieźle, ale nie jestem pewny, czy nasze
nazwisko zasłużyło na uwagę osoby z królewskiego rodu, do-
prawdy.
– Z jakiego powodu pański dziadek interesuje się tym obra-
zem?
Alex milczał długą chwilę.
– Jest kolekcjonerem – odparł w końcu.
Nie uwierzyła mu.
– Nie musi pan robić z tego tajemnicy – westchnęła. – Tak czy
inaczej, nie wątpię, że to ciekawa historia.
Zaśmiał się cicho.
– Ja również nie mam co do tego cienia wątpliwości, myli się
pani jednak, myśląc, że wiem coś więcej niż pani. Myślę, że
oboje zajmujemy dość podobne miejsca w życiu naszych dziad-
ków.
– To znaczy?
– Jesteśmy wykonawcami ich poleceń.
Mało brakowało, a także parsknęłaby śmiechem. Nie mogła
pozwolić, by ją rozbawił, w żadnym razie.
– Nieważne – oświadczyła sztywno. – Proszę za mną.
Pchnęła drzwi i weszła do środka. Babka siedziała tam, gdzie
ją zostawiła, wydawała się jednak jakaś inna. Niższa i drobniej-
sza, jakby zmalała.
– Babciu, przedstawiam ci pana Alexa Di Sione. Przyjechał tu
porozmawiać z tobą o Utraconej miłości.
– Tak. – Lucia gestem poleciła, aby podeszli bliżej i utkwiła
ostry, skupiony wzrok w przybyszu. – Wnuczka przekazała mi,
że jest pan zainteresowany obrazem.
– Tak – odparł.
Usiadł na krześle naprzeciwko królowej, nie czekając na za-
proszenie. Sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego, prawie
znudzonego. Zupełnie inaczej niż wyraźnie spięta starsza kobie-
ta.
– Co jest przyczyną pańskiego zainteresowania? – spytała.
– Przyjechałem tu w imieniu mojego dziadka. – Alex spojrzał
w wysokie, sięgające sufitu okno. – Dla niego ten obraz przed-
stawia wartość sentymentalną.
– Istnienie obrazu nigdy nie zostało potwierdzone.
– Wiem o tym, ale mój dziadek wydaje się głęboko przekona-
ny, że obraz istnieje. Twierdzi nawet, że kiedyś był jego właści-
cielem i bardzo mu zależy, by go odzyskać.
W pokoju zapadła cisza, gęsta i wymowna. Gabriella widziała,
że jej babka z uwagą i namysłem wpatruje się w twarz Alexa.
Królowa wyglądała… Cóż, wyglądała na poruszoną, wręcz
wstrząśniętą. Zupełnie jakby zobaczyła ducha.
– Pański dziadek, czy tak?
– Tak. Jest już w dość zaawansowanym wieku i mam wraże-
nie, że właśnie stąd się biorą te sentymentalne ciągoty. Tak czy
inaczej, gotowy jest zapłacić za ten obraz dowolnie wysoką
sumę.
– Obawiam się, że nie mogę panu pomóc – powoli powiedziała
królowa Lucia.
– Dlaczego? – W głosie Alexa zabrzmiała niebezpieczna nuta.
– Nie mam tego obrazu. Od wielu lat nie znajduje się w moim
posiadaniu.
– Więc obraz istnieje? – zapytała Gabriella, z mocno bijącym
sercem.
Cała ta sytuacja była niewiarygodnie ekscytująca, jednak
obecność Alexa Di Sione czyniła ją… czyniła ją nieco ryzykow-
ną.
– Tak – odparła królowa. – Obraz istnieje.
– Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
– Ponieważ niektóre rzeczy powinny pozostać zanurzone
w przeszłości. Tylko tam nikogo nie mogą zranić.
– Czy wasza wysokość wie, gdzie obraz może się znajdować?
– spokojnie spytał Alex.
– Wiem. – Przez twarz królowej przemknął cień bólu. – Nieste-
ty, jest teraz na Isolo D’Oro. Między innymi z tego powodu nig-
dy nie udało mi się go odzyskać.
– Na Isolo D’Oro, ale gdzie, w jakim miejscu wyspy? – nie
ustępował.
– Proszę zaczekać chwilę na zewnątrz, młody człowieku – rzu-
ciła starsza kobieta rozkazującym tonem.
Wyraz jej twarzy oraz głos nie pozostawiały cienia wątpliwo-
ści, że przez wiele lat rządziła swoim narodem i jeszcze teraz
spodziewała się, że każde jej polecenie zostanie natychmiast
wykonane.
Alex usłuchał bez słowa, całkowicie zaskakując Gabriellę.
Wstał, skinął głową i wyszedł.
– Musisz pojechać z nim i odnaleźć obraz – powiedziała Lucia,
gdy drzwi zamknęły się cicho za Alexem.
– Dlaczego?
– Ja… Chciałabym go zobaczyć, ostatni raz. A także dlatego,
że nie życzę sobie, by obraz trafił w ręce tego człowieka, gdyby
okazał się nie tym, za kogo się podaje.
– Nie rozumiem. – Gabriella gorączkowo starała się przetwo-
rzyć wszystkie przekazane jej informacje. – Jak to, gdyby okazał
się nie tym, za kogo się podaje?
– Nieważne.
– Wręcz przeciwnie, moim zdaniem. Nigdy nie rozmawiały-
śmy o tym obrazie, chociaż od dawna podejrzewałam, że on rze-
czywiście istnieje. Wiem, że jest w jakiś sposób kontrowersyjny,
i że ma jakiś związek z tobą, babciu…
– Tak, kiedyś był mocno kontrowersyjny. – Królowa utkwiła
wzrok w rozświetlonym słońcem ogrodzie za oknem. – Stanowił
dowód, że… że księżniczka miała kochanka.
Gabriella miała świadomość, że to jej babka była tą księżnicz-
ką. Młodą, niezamężną. Żyjącą w kompletnie innych czasach.
Trudno jej było wyobrazić sobie Lucię u boku kochanka. Wyda-
wało jej się prawie niemożliwe, by królowa kiedykolwiek zdolna
była do namiętnych, nieprzemyślanych, impulsywnych poczy-
nań. Od lat pełniła przecież rolę dostojnej monarchini, głowy
rodu, ikony, symbolu. Jednak jeżeli obraz istniał, to właśnie Lu-
cia została na nim uwieczniona. A jeśli tak, to obraz został za-
mówiony przez jej kochanka.
– Rozumiem – powiedziała Gabriella. – Więc… miałaś kochan-
ka?
Babka powoli wypuściła powietrze z płuc i przeniosła wzrok
na wnuczkę. W jej oczach kryło się całe morze smutku, piętno
przeżyć, które Gabriella znała wyłącznie z książek.
– Kiedy jesteśmy młodzi, wszystko wydaje się takie proste
i łatwe, moja droga – rzekła cicho. – Zwykle idziemy za głosem
serca, nie rozsądku. Widziałaś to nieraz na przykładzie swoich
rodziców, prawda? A przecież oni nadal zachowują się jak lu-
dzie tuż po dwudziestce, mimo że młodość nie może już być dla
nich wymówką… Właśnie dlatego zawsze ci powtarzam, że mu-
sisz panować nad impulsami i myśleć, zanim coś zrobisz. Nie
jest dobrze, gdy kobieta traci głowę z namiętności. Nigdy nie
kończy się to szczęśliwie, nie dla nas, w każdym razie. Mężczyź-
ni mogą postępować tak, jak im się podoba, lecz kobiety opinia
publiczna ocenia zupełnie inaczej.
Gabriella powoli kiwnęła głową.
– Wiem o tym.
Myślała o swoich braciach, którzy z całą pewnością zawsze
postępowali tak, jak im się podobało. O swoim ojcu, któremu
zwykle jakimś cudem udawało się uniknąć krytycznych uwag.
W trudnych sytuacjach najmocniej dostawało się jej matce,
osławionej puszczalskiej, której każdy wybór i decyzja, od stro-
ju po nawet przypadkowych rozmówców na przyjęciach, podle-
gały drobiazgowej i złośliwej analizie, i uważane były za świa-
dectwo marnego charakteru.
Tak, Gabriella wiedziała, że babka mówi prawdę. I to z tego
powodu zdecydowała się trzymać z daleka od salonów i modne-
go towarzystwa.
– Serce nigdy nie jest dobrym przewodnikiem – podjęła królo-
wa. – Serce jest płoche i jego głos łatwo sprowadza na manow-
ce. Moje takie było, bez wątpienia, wyciągnęłam jednak właści-
we wnioski z popełnionych błędów.
– Oczywiście – przytaknęła Gabriella, ponieważ nie wiedziała,
co innego mogłaby powiedzieć.
– Jedź z nim – zdecydowanym tonem poleciła stara kobieta. –
Przywieź tu obraz. I dobrze zapamiętaj każde słowo, które
przed chwilą ode mnie usłyszałaś.
– Nie sądzę, by moje serce narażone było na jakiekolwiek za-
grożenie…
– To przystojny mężczyzna, moja droga.
Gabriella parsknęła śmiechem.
– Przecież ja go w ogóle nie znam! Na dodatek jest stary jak…
No, nie jest w wieku mojego ojca, co to, to nie, ale młodego
wuja…
Królowa potrząsnęła głową.
– Mężczyźni tacy jak on mają swoje sposoby.
– A ja znam sporo sposobów, by ich odstraszyć – dobitnie
oznajmiła księżniczka. – Czy pamiętasz, by w czasie jakiegoś
przyjęcia lub balu ktokolwiek poprosił mnie do tańca więcej niż
jeden raz?
– Gdybyś trochę mniej opowiadała o książkach…
– I wołkach zbożowych – dodała dziewczyna.
Właśnie o tym rozmawiała ze swoim ostatnim partnerem do
tańca. Wołki zbożowe były prawdziwą plagą kuchni w angiel-
skich domach na przestrzeni wielu wieków i tematem fascynu-
jącego opracowania naukowego, które akurat wtedy czytała.
– Postaraj się nie opowiadać Alexowi Di Sione o wołkach, do-
brze?
– Jasne. Tak czy inaczej, naprawdę nie musisz się martwić, że
wdam się w szalony romans. Jedyny problem to… Dlaczego wła-
ściwie on miałby chcieć mnie ze sobą zabrać? Wie już, że obraz
faktycznie istnieje i że znajduje się na Isolo D’Oro, więc raczej
bez większego trudu uda mu się go zlokalizować. Dam sobie
rękę uciąć, że łatwo znajdzie kogoś, kto podzieli się z nim tą in-
formacją, za odpowiednią sumę, naturalnie.
– Nie, nie uda mu się go znaleźć.
– Dlaczego, babciu?
– Dlatego. Dlatego, że ty masz klucz, rozumiesz? I nikt poza
tobą!
Gabriella zmarszczyła brwi.
– Nie mam żadnego klucza…
– Masz. Obraz jest ukryty w jednej z wiejskich posiadłości,
które kiedyś należały do królewskiej rodziny. Znajduje się w se-
kretnej komnacie i nikt inny nie wpadnie na jego trop. Jeżeli
tamten budynek stoi, a nie słyszałam, by został zburzony, obraz
wciąż tam jest.
– A klucz?
Królowa wyciągnęła drżącą rękę i dotknęła nią naszyjnika,
który miała na sobie jej wnuczka.
– Blisko twojego serca. Zawsze.
Księżniczka spojrzała na wisiorek w kształcie kwiatu, zawie-
szony na złotym łańcuszku.
– Mój naszyjnik?
Tę ozdobę otrzymała w prezencie od babki, gdy była małym
dzieckiem. Jej matka uznała ją za zbyt skromną i niegodną, by
ją nosić.
– Tak, twój naszyjnik. Nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego
dolna część kwiatu ma taki dziwny kształt? Gdy wejdziesz do tej
komnaty, włożysz wisiorek do otworu w ramie obrazu wiszące-
go na ścianie naprzeciwko drzwi. Otworzysz wtedy ramę, prze-
suniesz zewnętrze płótno, a pod nim znajdziesz Utraconą mi-
łość.
ROZDZIAŁ TRZECI

– Co to jest?
Gabriella wyszła z sypialni w tylnej części prywatnego odrzu-
towca Alexa. Miała na nosie okulary, ciemne włosy ściągnęła
w koński ogon, a ubrana była w strój, który Alex dostarczył jej
tego ranka, przed wylotem na Isolo D’Oro.
– Twój kostium – odparł spokojnie.
Poprzedniego dnia, za obopólną i całkowicie milczącą zgodą,
w pewnym momencie przeszli na „ty”.
– Nieszczególnie pochlebny.
– Podobnie jak bluza, którą miałaś na sobie wczoraj wieczo-
rem.
– Wczoraj wieczorem siedziałam w domu, w bibliotece. I czy-
tałam.
– Jakże by inaczej…
Zmarszczyła brwi.
– Co to ma znaczyć, w zasadzie?
– Wyglądasz na taką, co bez przerwy czyta, to wszystko.
Skrzywiła się lekko.
– Pewnie tak, ale nie jestem kompletnie pozbawiona próżno-
ści, a to… – Szerokim gestem ogarnęła czarne wąskie spodnie,
białą koszulową bluzkę i dużą broszkę w staroświeckim stylu,
która mimo wszystko jakoś do niej pasowała. – To nie jest strój,
w jakim zazwyczaj pokazuję się publicznie.
Nie wyglądała jak księżniczka, to fakt, lecz nieco biurowy styl
w żadnym stopniu nie ujmował jej urody.
– W czym problem? – zagadnął Alex.
– Spodnie są bardzo obcisłe.
– Moim zdaniem to ich największy plus.
Zarumieniła się gwałtownie.
– Nie lubię skupiać uwagi na ciele.
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale naprawdę nie musisz nic ro-
bić, by przyciągać ludzkie spojrzenia. Sam fakt, że twoje ciało
istnieje, skupia na nim uwagę postronnych.
Mówił prawdę. Gabriella z całą pewnością była bardzo atrak-
cyjna, chociaż być może nie spełniała wszystkich kryteriów
współczesnej urody – nie miała wyraźnie widocznych, wypraco-
wanych na siłowni mięśni, a między jej udami nie było dużej
luki.
Była niezwykle kobieca. Miękka. Przeciętnej wielkości piersi
zwracały uwagę wyłącznie z racji swego istnienia, zaokrąglone
biodra podkreślały szczupłą talię. I to właśnie te biodra stały
się widoczne dzięki krojowi spodni, na które narzekała.
– Och… Cóż… Czy mam rozumieć to jako komplement?
– Tak, ze wszech miar.
– Przepraszam, nie zorientowałam się. Nie przywykłam do
komplementów z ust mężczyzn.
Trudno było mu w to uwierzyć. Ostatecznie Gabriella była
przecież księżniczką, a na dodatek naprawdę była ładna.
– Czy czasami wychodzisz poza teren rezydencji?
– Niezbyt często, szczerze mówiąc.
– Więc pewnie w tym tkwi problem. Gdybyś częściej wycho-
dziła, zasypywano by cię komplementami, szczerymi i nie tylko.
– Dlaczego?
– Głównie dlatego, że masz co najmniej kilka zalet, które męż-
czyźni uznają za wyjątkowo pożądane.
– Pieniądze…
– To jedna z nich. Tak czy inaczej, w tej chwili śmiało można
by cię wziąć za osobistą asystentkę, i właśnie o to nam chodzi-
ło.
Alex usiadł w jednym z miękkich foteli i sięgnął po kubek
z kawą.
– A te inne zalety? – zagadnęła Gabriella.
– Twoje ciało oraz jego rozmaite uroki. Sądziłem, że wyrażam
się dość jasno.
Popatrzyła na niego uważnie. Nie miała wątpliwości, że spo-
dziewał się, że wpadnie w gniew albo skuli się pod ścianą, jak
przystało zakochanej w książkach dziewicy. Postanowiła za-
wieść jego oczekiwania, usiadła naprzeciwko niego, założyła
nogę na nogę i splotła dłonie na kolanach.
– Jesteś bardzo bezpośredni.
– Tak, większość moich rozmówców jest tym przerażona, co
sprawia mi sporą przyjemność.
– Nie jestem pewna, czy jestem tak bezpośrednia jak ty, ale
zazwyczaj mówię to, co myślę, nawet jeśli czasami nie ma to
bezpośredniego związku z daną sytuacją. Zauważyłam, że to
również wprawia ludzi w zmieszanie. Dotyczy to zwłaszcza
mężczyzn.
– Uważasz, że to dlatego nie prawią ci komplementów?
– Matka zawsze mi powtarzała, żeby konwersację ograniczyć
do tematu pogody, ale mieszkamy na wyspie, więc jeśli nie gro-
zi nam huragan lub tsunami, to można umrzeć z nudów.
– I w tym sęk. Wielu mężczyzn woli, by ich kobiety były nudne
jak flaki z olejem, lecz miały fascynujący wygląd.
– Ty też się do nich zaliczasz?
Zaśmiał się cicho.
– O, ja jestem ich królem!
Przechyliła głowę i zmierzyła go krótkim spojrzeniem spod
rzęs.
– Dlaczego?
– Dlaczego co, cara mia?
– Dlaczego tylu mężczyzn woli, by ich kobiety były zupełnie
inne od osób, z którymi normalnie chcieliby przebywać i rozma-
wiać?
– Bo tak już jest i zawsze było. Taki rodzaj mężczyzn, wśród
nich ja, nie chce, by kobiety zachwycały ich umiejętnością pro-
wadzenia rozmowy oraz siłą swego intelektu. Kobiety są im po-
trzebne w jednym, jedynym celu.
Gabriella westchnęła ciężko, z nieskrywanym rozdrażnie-
niem.
– Rozumiem, że mówisz o seksie.
Jej bezpośredniość zaskoczyła go na moment, zaraz jednak
odzyskał równowagę.
– Tak – rzekł, nie widząc powodu, by udawać.
– Jakież to nudne i całkowicie przewidywalne… Pewnie wła-
śnie dlatego moja matka zawsze zachowywała się w tak nie-
skomplikowany sposób. Ona może posłużyć za najlepszy przy-
kład tego, o czym mówisz. Cała zawsze błyszczy i lśni. Ojciec od
dawna ani błyszczy, ani lśni, lecz w jego przypadku jako siła
przyciągania służy majacząca w oddali perspektywa odziedzi-
czenia sporego majątku.
– Znam to.
Przez twarz księżniczki przemknął wyraz zaskoczenia.
– Ale przecież – i tu również posłużę się tą samą metaforą – ty
też błyszczysz i lśnisz…
Alex parsknął śmiechem.
– Nie myślałem o sobie. Mam własny zestaw zalet, które przy-
ciągają kobiety. Pieniądze, podobno wygląd. Tak czy inaczej,
w tym kontekście miałem na myśli moich rodziców.
– Naprawdę?
– Tak. Kiedy usłyszałem, jak opisujesz swoich, od razu dosze-
dłem do wniosku, że należą do ścisłej grupy dobrych przyjaciół.
– Czy twoi rodzice lubią narkotyki, skandaliczne przygody
i romanse oraz mocno wyzywające stroje?
Tym razem śmiech Alexa zabrzmiał dziwnie gorzko.
– Uwielbiali to wszystko. Tak bardzo, że ten entuzjazm w koń-
cu ich zabił.
Gabriella skuliła się w sobie, wyraźnie zmieszana.
– Bardzo mi przykro, nie powinnam pozwalać sobie na takie
żarty, zwłaszcza że tak niewiele o tobie wiem…
Alex sięgnął po przeźroczysty kubek z kawą i uniósł go, ba-
wiąc się grą światła na szkle.
– Z niektórych rzeczy lepiej żartować niż traktować je śmier-
telnie poważnie – rzekł. – Bo po co wchodzić w nieprzeniknioną
ciemność?
– Obawiam się, że niektóre sprawy są wyłącznie ciemne.
Wzruszył ramionami i pociągnął łyk napoju.
– Nie muszą takie być.
– Co stało się z twoimi rodzicami?
Jej pytanie szczerze go zdumiało. Nie przypuszczał, że nie
wiedziała, chociaż pewnie było to w pewien sposób logiczne –
gdy się poznali, nie miała pojęcia, kim on jest. Rzadko się zda-
rzało, by ktoś nie znał historii jego rodziny, lecz Gabriella była
dziwnym stworzeniem. Jej inteligencja i wiedza budziły w nim
skomplikowane uczucia, z każdą chwilą odkrywał w niej jednak
takie cechy, które były niczym haust świeżego powietrza
w dusznym, zatęchłym pomieszczeniu.
– Zginęli w wypadku samochodowym – powiedział. – Skoczyli
sobie do gardła, jak to mieli w zwyczaju, oszołomieni alkoho-
lem, narkotykami i seksem, i tak to się skończyło.
– Straszne.
– Pewnie tak, lecz ja byłem wtedy całkiem mały i raczej nie
stanowiłem części ich życia.
Ze wszystkich sił starał się trzymać na dystans wspomnienia
tamtej nocy. Padającego śniegu, oblodzonej drogi, rodziców ob-
rzucających się obscenicznymi wyzwiskami.
– Dziś są dla mnie tragicznymi postaciami i ostrzeżeniem –
dodał. – Na pewno jestem cynikiem, ale nie kompletnym liberty-
nem, i to chyba właśnie dzięki ich historii.
Kiwnęła głową, jakby doskonale rozumiała, o czym mówił.
A przecież było dla niego oczywiste, że libertynów mogła spo-
tkać najwyżej na kartkach książki.
– Kto wie, kim bym była, gdyby nie moi rodzice – powiedziała
powoli. – To ich przykład sprawił, że niechętnie opuszczam po-
siadłość na Aceenie. To dzięki im od zawsze pragnęłam spokoj-
nego życia.
Znowu go zaskoczyła. Cóż, wiele wskazywało, że faktycznie
go rozumiała. Trochę lepiej, niż większość ludzi. Wszyscy jego
bracia i siostry rozpoczęli życie z tymi samymi rodzicami, a jed-
nak tylko on nosił w sercu te dziwne blizny. Jego dwaj bracia
byli playboyami, którzy żyli tak, jak im się podobało, no, w każ-
dym razie do momentu, gdy na drodze każdego z nich stanęła
prawdziwa miłość. Tak czy inaczej, w ich życiu zawsze było wię-
cej pasji niż w życiu Alexa. Nawet teraz, gdy już dawno wyszu-
mieli się i uspokoili, nadal przejawiali większą namiętność niż
on sam.
– Wszystko staje się bardziej sensowne, kiedy podchodzimy
do życia jak do biznesu – rzekł.
I natychmiast dotarło do niego, że wcale nie chciał tego po-
wiedzieć.
– Tak uważasz?
– Tak. Biznes jest nieskomplikowany, wszyscy wchodzą w to,
żeby zarobić. I to tyle. Dlatego motywy graczy są od początku
całkowicie transparentne. Każdy gra dla siebie i tylko czasami
niezbędna jest jakaś wymiana; podpisuje się wtedy umowy, dba
o dotrzymanie terminów, i tak dalej.
– Wszystko znacznie bardziej proste niż w układach między-
ludzkich – zauważyła Gabriella.
– Zawsze mnie dziwiło, że przeprowadzenie rozwodu jest ła-
twiejsze od zerwania biznesowego kontraktu. Gdyby ludzie
traktowali małżeństwo tak poważnie jak stosunki w interesach,
świat wyglądałby zupełnie inaczej.
Odchylił się do tyłu w fotelu i znowu pociągnął łyk kawy.
– Oczywiście można co chwilę wskakiwać do łóżka z różnymi
partnerami, metaforycznie mówiąc, mimo wcześniejszego pod-
pisania umowy na wyłączność z kimś innym, lecz w takim wy-
padku natychmiast straciłabyś i wiarygodność, i firmę. Osobiste
związki są dużo bardziej mętne i czasami trudno określić obo-
wiązujące w nich reguły, jeżeli w ogóle jakieś istnieją. Nie podo-
ba mi się to.
– Wiem, o co ci chodzi. – Skinęła głową. – Nigdy nie myślałam
o tym w tych kategoriach, ale to pewnie dlatego, że raczej nie
mam głowy do interesów.
– A do czego masz głowę?
– Chyba głównie do książek.
– Jakich?
– Książek, po prostu.
Zmrużył oczy.
– Podobno interesuje cię genealogia…
– Tak, historia naszej rodziny to moja pasja. Wierzę, że w hi-
storii kryje się mnóstwo ważnych prawd. Nawet historia współ-
czesna to przecież coś dużo więcej niż tylko przekaz medialny.
To, co pokazują media, to jedynie drobne detale, odpryski praw-
dziwych historii.
– Nie powinno mnie chyba dziwić, że wnuczka jednej z naj-
bardziej zniesławionych osób królewskiego rodu patrzy na rze-
czywistość z takiej perspektywy.
Uniosła jedno ramię w nieświadomym geście. Była bardzo de-
likatnej budowy i często kojarzyła mu się ze staroświecką lalką.
Niepokoiła go myśl, że czuje dziwną potrzebę, by wyciągnąć
rękę i zdjąć ją z półki, na której ją umieszczono.
– Pewnie masz rację – odezwała się po chwili milczenia. – Ale
to nie dlatego zdecydowałam się wyruszyć w tę podróż… Lubię
odkrywać prawdę, w ogóle lepiej się czuję w obliczu prawdy niż
jakiejś zafałszowanej wersji wydarzeń.
– I dlatego studiujesz dzieje swojej rodziny.
– Tak.
Przez głowę przemknęła mu myśl, że rozmowa z kobietą zain-
teresowaną czymś innym niż moda stanowiła naprawdę przy-
jemną odmianę. Czyżby Gabriella rzeczywiście była tak inna?
Ta refleksja zmusiła go do zastanowienia się, czy kobiety, z któ-
rymi zazwyczaj miał do czynienia, były tak płytkie, jak sądził,
czy też to może raczej one uważały jego za płytkiego. Dziwne,
że w ogóle go to obchodziło. Nie powinno, bo przecież starał
się, by łączące go z nimi stosunki były przelotne i pozbawione
jakiegokolwiek głębszego znaczenia. Nie liczyło się, co on my-
ślał o swoich chwilowych partnerkach ani co one sądziły o nim;
ważne było wyłącznie to, jakie były w łóżku.
– Wobec tego ta wyprawa do miejsca, gdzie tkwią korzenie
waszej dynastii, niewątpliwie dostarczy ci fascynujących wra-
żeń – zauważył uprzejmie.
– Na pewno – przytaknęła z entuzjazmem. – Babcia dużo opo-
wiadała mi o naszych dawnych posiadłościach, o rezydencjach
i pałacach. Ja znam je tylko ze starych, wyblakłych fotografii.
– Z jakiego właściwie powodu królewska rodzina skazana zo-
stała na wygnanie?
– Och, znam mnóstwo pogłosek o niesprawiedliwym systemie
podatkowym i o opinii tyrana, jaką cieszył się mój pradziadek,
podobno niezwykle chciwy. Nie jestem całkowicie przekonana,
czy to była prawdziwa przyczyna, zresztą babcia ma na ten te-
mat nieco inne zdanie. Tak czy inaczej, wybuchło zbrojne po-
wstanie i moi krewni musieli ratować się ucieczką pod osłoną
nocy. Mieli sporo szczęścia, którego zabrakło wielu innym kró-
lewskim rodzinom podczas gwałtownych politycznych przewro-
tów.
– To prawda.
– Wydaje mi się, że jako pierwsza z rodziny postawię nogę na
Isolo D’Oro po tamtej ucieczce. Może i dobrze, że zjawię się
tam incognito.
– Może.
Gdy Gabriella uśmiechnęła się, cała jej twarz pojaśniała. Ale-
xowi wydawało się, że patrzy na promień słońca, rozświetlający
ocean.
– Do złudzenia przypomina to jakąś przygodową historię, nie
sądzisz? – zagadnęła.
– Ja widzę to raczej jako zadanie do załatwienia – powiedział,
znowu unosząc kubek do ust. – Jako wyzwanie, któremu muszę
sprostać, bo przecież biznes to biznes. Szczerze mówiąc, dużo
zawdzięczam mojemu dziadkowi i bardzo zależy mi, żeby spła-
cić ten dług. I tyle.
Jego sucha odpowiedź przyćmiła jej promienny uśmiech.
– Z takim nastawieniem wszystko traktować można jako zada-
nie do załatwienia – mruknęła. – Ale to błąd…
Alex spojrzał w okno i zorientował się, że lada chwila będą
podchodzić do lądowania.
– Zapnij pasy, księżniczko – rzucił. – Zaraz będziemy na Isolo
D’Oro. I przez jakiś czas nikt nie będzie tytułował cię tak, jak ci
się to należy.
ROZDZIAŁ CZWARTY

Widok, który rozpościerał się przed oczami Gabrielli, całkowi-


cie ją oszołomił. Babka dużo opowiadała jej o pięknie ojczystej
wyspy, lecz mimo wszystko nie była przygotowana na to, co
wreszcie sama zobaczyła. Miasto, w którym się zatrzymali, peł-
ne było starych budowli o klasycznych proporcjach i wielkim
uroku, a Morze Śródziemne lśniło przed nim niczym błękitny
klejnot. Połączenie dawnej i nowoczesnej architektury, widocz-
ne w wielu dzielnicach, imponowało dobrym smakiem i niewąt-
pliwie przyciągało wielu turystów, podczas gdy historyczne za-
ułki pozostawały niezmienione. Gabriellę natychmiast ogarnęła
chęć, by wybrać się na zwiedzenie. Nie chciało jej się siedzieć
we wspaniałym apartamencie hotelowym, gdzie zainstalował
ich Alex, on jednak powtarzał, że ma coś do zrobienia, a ona po-
winna chodzić po mieście sama. Naturalnie mogła go nie posłu-
chać, miała jednak tak niewielkie doświadczenie, jeśli chodzi
o podróże, że nie śmiała zlekceważyć rozsądnie brzmiących
ostrzeżeń. Wolała mieć u swego boku rosłego Amerykanina,
zwłaszcza że nie potrafiła pozbyć się uczucia, że jego umiejęt-
ności, w razie konieczności obrony fizycznej, poważnie prze-
wyższają jej własne.
Wprawdzie Isolo D’Oro na pierwszy rzut oka wydawała się
spokojnym i bezpiecznym miejscem, lecz opowieści o pośpiesz-
nej ucieczce rodziny na trwałe utkwiły w jej pamięci.
– Jak pierwsze wrażenia?
Alex właśnie wyszedł ze swojej sypialni, bez marynarki, z roz-
piętym kołnierzykiem koszuli, spod którego widać było trójkąt
opalonej, porośniętej ciemnym włosem skóry. Przez głowę Ga-
brielli przemknęła myśl, że w ogóle nie powinna zwracać uwagi
na takie sprawy.
– Jest tu pięknie – odparła, odwracając wzrok od klatki pier-
siowej Alexa.
– Cieszę się, że tak uważasz.
– Naprawdę? – Spojrzała na niego uważnie.
Ciepło jego uśmiechu na moment zbiło ją z tropu. Każdy jego
ruch sprawiał, że drobne włoski podnosiły jej się na karku i ra-
mionach, każda zmiana wyrazu twarzy wywoływała iście wybu-
chową reakcję rozmaitych organów wewnętrznych.
– Nie. – Kąciki jego ust uniosły się wyraźnie. – Twoje zdanie
wcale mnie w gruncie rzeczy nie obchodzi, powiedziałem tak
wyłącznie z uprzejmości.
– Sama nie wiem, czy twoje uwagi mnie bawią, czy wręcz
przeciwnie.
– Powszechnie znana opina głosi, że jestem okropny.
– Tak?
– Moja reputacja kroczy przede mną. Jestem twardym, wyma-
gającym perfekcjonistą, we wszystkich dziedzinach biznesu,
czasami pozbawionym cech ludzkich. Niektórzy mówią, że
w moich żyłach płynie nie krew, ale jakaś zupełnie inna ciecz.
– To idiotyczne, przecież każdy ma krew w żyłach!
– Jak na tak mądrą osobę, bywasz przerażająco dosłowna –
znowu uśmiechnął się lekko.
– To naprawdę idiotyczne – powtórzyła. – Jesteś człowiekiem,
to oczywiste.
– Naprawdę? Być może tak, lecz nie dla wszystkich. Tak czy
inaczej, nigdy nie starałem się dusić w zarodku plotek, jakobym
był nieludzkim potworem.
– Dlaczego?
Przeszedł przez niewielki salon w kierunku sypialni, z której
przed chwilą wyszedł, i pchnął drzwi.
– Idziesz? – zagadnął.
Serce Gabrielli od razu wykonało karkołomne salto.
– Słucham?
– Zadałaś mi pytanie, więc uznałem, że chciałabyś usłyszeć
odpowiedź, muszę jednak wrócić do mojego pokoju po marynar-
kę i krawat…
Podążyła za nim z upokarzającym uczuciem, że przypisała
jego pytaniu inne znaczenie. Przecież powinno być dla niej ja-
sne, że nie zapraszał jej do sypialni, żeby… No, żeby robić coś,
co można tam robić…
Nie należała do kobiet, które każdym gestem proszą się
o uwodzicielskie zabiegi, i w ogóle jej to nie przeszkadzało.
Czuła, że pewnego dnia znajdzie odpowiedniego mężczyznę, ta-
kiego, z którym nie zawaha się stanąć na ślubnym kobiercu.
Pewnie będzie to ktoś z wyższych sfer europejskiego najlepsze-
go towarzystwa, a przy tym człowiek, który lubi książki i zaku-
rzone biblioteki. Tak, właśnie ktoś taki. W żadnym razie nie
amerykański biznesman, który drażni ludzi swoim sarkazmem
i traktuje jej miłość do książek oraz badań naukowych jak swo-
istą ciekawostkę.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego lubię trzymać innych na dystans?
– Interesuje mnie to, owszem – przyznała.
Zaskoczyło ją, że udawał, że zamierza dać jej odpowiedź na
zadane pytanie. Bo przecież jeśli naprawdę lubił trzymać ludzi
na dystans, to dlaczego miałby czuć potrzebę podzielenia się
z nią informacją, która mogłaby ich do siebie zbliżyć? Było to
całkowicie pozbawione sensu.
– Podoba mi się to uczucie wolności. – Otworzył garderobę
i wyjął z niej marynarkę oraz krawat.
Jedno i drugie czarne, podobnie jak wcześniej, chociaż Ga-
briella miała wrażenie, że jest to inny zestaw.
– Kiedy ludzie boją się ciebie, okazują ci szacunek – ciągnął. –
A to gwarancja, że zawsze dostanę to, czego chcę.
– Czego właściwie się boją?
– Nie wiem. – Alex zapiął kołnierzyk koszuli. – I to jest najza-
bawniejsze. Wbrew rozlicznym plotkom o moich niegodziwych
czynach nigdy jeszcze nie wrzuciłem nikogo do lochu ani nie
wgryzłem się nikomu w szyję w celu zaspokojenia pragnienia.
Po prostu z czasem stałem się postacią z legend, a kimże je-
stem, by podnosić rękę na ten niezwykle atrakcyjny wizeru-
nek…
– Mnie nie otacza żadna legenda – powiedziała. – Gdyby taka
istniała, bez wątpienia słyszałbyś o mnie przed przyjazdem do
naszej rezydencji.
Uniósł ramię, owijając krawat wokół kołnierzyka.
– Cóż, ty także nie słyszałaś o mnie wcześniej, cara.
– To prawda, ale ja żyłam dotąd praktycznie w izolacji, więc
jest mnóstwo osób i rzeczy, o których nie słyszałam.
– Twoja babka nie ma wi-fi?
– Mamy internet, jasne, tyle że ja nieczęsto z niego korzy-
stam.
– A to dlaczego?
– Nie jest łatwo korzystać z sieci ze świadomością, że na do-
wolnej stronie możesz znaleźć czołówkę dotyczącą twojej rodzi-
ny. Dlatego… dlatego wolę unikać internetu. Moi bracia… są
bogaci, tak jak ty, i pewnie tak samo bezwzględni i cyniczni,
a moi rodzice są jeszcze gorsi. Moi bracia mają przynajmniej ja-
kieś zalety. Kiedy im na tym zależy, umieją być mili i zabawni.
Wobec mnie, rzecz jasna, bo ich byłe kochanki przedstawiłyby
ci zupełnie inny obraz. Jednak nawet jeżeli moi bracia zasłużyli
na to, co o nich piszą, nawet jeśli jakaś część tych newsów jest
prawdą, to i tak czytanie takich wiadomości nie sprawia mi naj-
mniejszej przyjemności.
– Tak, rozumiem. – W głosie Alexa pojawiła się miększa nuta.
– Ty wolisz gromadzić fakty.
– Tak, właśnie.
– Lubisz mieć kontrolę nad rozwojem wątku.
Zdecydowanie potrząsnęła głową.
– Nie, to nie o to chodzi. Chcę znać prawdę, i tyle.
– To nieprawda – powiedział powoli. – Chcesz wiedzieć, jak
się rozwinie historia, i chcesz poznać ją pierwsza. Chcesz mieć
pewność, że zdołasz zebrać potrzebne informacje na tyle szyb-
ko, by móc je przetworzyć i wykorzystać. Chcesz jako pierwsza
wyrobić sobie opinię i nie ma w tym nic złego, możesz mi wie-
rzyć. Ale właśnie tak wygląda prawda.
Poczuła się tak, jakby przeszył ją sztyletem – zraniona i odsło-
nięta. Zupełnie jakby zajrzał w najtajniejsze zakątki jej duszy,
tam, gdzie dotąd nawet sama nie zaglądała.
A jedynym powodem tego uczucia było to, że… że Alex powie-
dział prawdę.
– Niby dlaczego wydaje ci się, że tak dobrze mnie znasz? –
spytała.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Może dlatego, że rozpoznaję w tobie moje własne cechy. Wi-
dzisz, ja też nie jestem całkiem przekonany, czy mnie bawisz,
czy wręcz odwrotnie.
Spuściła wzrok i mocno zaplotła palce obu dłoni.
– Niewiele osób uważa mnie za zabawną. Większość sądzi, że
jestem nudna.
– O, akurat to trudno mi sobie wyobrazić! Sporo można by
o tobie powiedzieć, na pewno, ale nie to, że jesteś nudna. I jeśli
mam być szczery, to jest to jedna z twoich najbardziej negatyw-
nych cech.
– Dlaczego fakt bycia zabawną miałby być negatywny? –
Zmarszczyła brwi.
– Lubię nudne kobiety – rzucił chłodno. – Można iść z nimi do
łóżka i następnego dnia bez trudu o nich zapomnieć. Te nudne
są najlepsze.
Policzki Gabrielli ogarnął ognisty rumieniec.
– Nie wybieram się z tobą do łóżka, więc nie powinieneś mieć
z tym problemu.
Zaśmiał się cicho.
– Jak na razie, nie wystąpiłem z żadną propozycją…
Wstyd zalał ją potężną falą. Oczywiście, że nie zrobił jej żad-
nej takiej propozycji i nie miał niczego takiego na myśli. Wie-
działa o tym, a jednak nie była w stanie się opanować.
– Kiedy zechcę znaleźć w moim życiu miejsce dla takiego
związku, poszukam sobie mężczyzny w wieku bardziej zbliżo-
nym do mojego i o podobnych zainteresowaniach, naturalnie.
– No, tak, kompletnie wyleciało mi z głowy, że dzieli nas po-
tężna luka pokoleniowa!
– To nic nie znaczy, wiem, ale przecież my nawet nie lubimy
podobnej muzyki…
Parsknął głośnym śmiechem.
– Nie lubisz muzyki popularnej, tylko klasyczną, prawda?
Jego stwierdzenie rozwścieczyło ją, bo było prawdziwe. Tak
samo jak poprzednie. Czy to możliwe, że w jakiś sposób przeka-
zywała mu swoje myśli i uczucia?
– A jaki rodzaj muzyki ty lubisz? – zapytała.
– Klasyczny rock. – Uśmiechnął się. – Masz rację, nie jesteśmy
sobie przeznaczeni. Za bardzo się różnimy.
– W takim razie pozwól mi rozejrzeć się za zmiotką i szufelką,
żebym mogła usunąć z podłogi kawałki mojego pękniętego ser-
ca.
– Poszedłbym ci na rękę, ale nie mamy czasu na takie głup-
stwa. Musimy zdążyć na spotkanie.
Gabriella zamrugała.
– Na spotkanie?
– Tak. Mamy umówione spotkanie z premierem Isolo D’Oro.
– Ale… Kiedy?
Spojrzał na zegarek, który niewątpliwie kosztował więcej niż
roczna pensja niejednej osoby.
– Za dziesięć minut.
Obrzuciła go wściekłym wzrokiem. Śnieżnobiała koszula
i czarna cała reszta, czarne włosy i oczy. Wyglądał jak mroczny
anioł w stroju od Armaniego.
Natomiast ona sama… Cóż, ona miała na sobie spodnie z po-
liestru.
– Zaraz, sekundę, to niesprawiedliwe! – wybuchnęła. – Ty
miałeś szansę się przebrać, a ja nadal mam na sobie to samo
ubranie co w samolocie!
– I doskonale, bo masz wystąpić w roli mojej asystentki, nie
kochanki, i nie księżniczki. – Sięgnął do szafy i wyciągnął torbę
na ubrania. – Dlatego w ciągu najbliższych dziesięciu minut po-
winnaś zostawić to z odpowiednią informacją dla służby hotelo-
wej. Jest tam marynarka, którą wcześniej miałem na sobie.
Trzeba ją wyczyścić.
Gabriella zakrztusiła się ze złości.
– Mam się spotkać z premierem rządu Isolo D’Oro w tych
śmiesznych obcisłych portkach?! I na dodatek zachowywać się
jak twoja służąca?!
– Cóż, gdybyśmy się zdecydowali postawić na wersję z tobą
w roli mojej kochanki, obsypałbym cię piękną biżuterią, lecz
w tej sytuacji mogę obdarować cię jedynie zdaniami do wykona-
nia.
– Nie musisz demonstrować aż tak wielkiej satysfakcji z tego
powodu – parsknęła.
– Muszę, ponieważ cała ta sytuacja szczerze mnie bawi, cho-
ciaż w ogóle się tego nie spodziewałem.
ROZDZIAŁ PIĄTY

Problem ze spotkaniami z politykami polegał głównie na tym,


że zawsze towarzyszyła im niewytłumaczalnie liczna asysta, zło-
żona z ochroniarzy i tak zwanych osób towarzyszących. Zwykle
kręciło się też wokół nich paru paparazzich. Alex nie lubił tego,
miał jednak świadomość, że spotkanie z premierem było naj-
krótszą ścieżką do uzyskania dostępu do rozmaitych zabytków
historycznych, w których mogła znajdować się Utracona miłość.
Większa część sali jadalnej została opróżniona w oczekiwaniu
na przybycie premiera, a w jednym rogu ustawiono średniej
wielkości stół konferencyjny. Kiedy polityk w końcu przybył,
spóźniony co najmniej kwadrans, przez następne kilka minut
z wyraźnym rozczarowaniem przeglądał kartę win. Alex od razu
poczuł do niego antypatię. Mężczyzna miał bladą, jakby spraną
cerę oraz słaby, cofnięty podbródek, demonstracyjnie cenił so-
bie swój czas i miał w nosie fakt, że Alex i Gabriella musieli na
niego czekać. Z wielką swobodą obrażał też personel restaura-
cji kwaśnymi uwagami na temat wina, i w ogóle nie uznał za
stosowne, by się przedstawić. Alex starał się nie okazywać iry-
tacji i kiedy premier wybrał wreszcie wino, natychmiast prze-
szedł do rzeczy.
– Alessandro Di Sione – powiedział, wyciągając rękę. – Cieszę
się, że mogę pana poznać, premierze Colletti. Oto moja asy-
stentka, Gabby, studentka, która zdobywa cenne doświadczenie
zawodowe, pracując dla mnie na pół etatu, i ma pomóc mi
w mojej misji.
– To znaczy? – Premier odchylił się do tyłu w krześle i splótł
ręce za głową.
– Ostatnio zacząłem kolekcjonować dzieła sztuki, a ponieważ
słyszałem, że tutejsze kolekcje zawierają bezcenne obiekty, po-
myślałem, że mógłbym spróbować nabyć niektóre z nich. Cho-
dzi mi szczególnie o te, które należały do dawnej rodziny kró-
lewskiej.
– Jest pan historykiem i entuzjastą sztuki?
– Tak jest – potwierdził Alex.
Premier z uśmiechem pokiwał głową.
– Jakiego rodzaju sztuka interesuje pana szczególnie?
– Malarstwo portretowe – przejęła pałeczkę Gabriella. – Olej
na płótnie. W grę wchodzą też znajdujące się w posiadaniu tu-
tejszych muzeów i galerii marmurowe popiersia, malarstwo
krajobrazowe, a także martwe natury. Wiem od Alessandra, że
bardzo zainteresował go obraz przedstawiający gęsi…
Polityk roześmiał się.
– Tak, to jeden z moich ulubionych. Nie wydaje mi się, bym
mógł się z nim rozstać.
– Wszystko ma swoją cenę – odezwał się Alex.
– Niektóre rzeczy, nie wszystko.
– Tak czy inaczej, z przyjemnością obejrzelibyśmy najbogat-
sze kolekcje.
– A ja z radością je państwu pokażę. Kolekcje, które niegdyś
stanowiły własność rodziny królewskiej, znajdują się w pałacu
i serdecznie tam oboje państwa zapraszam. Ciekawi mnie jed-
nak… Obecnie jest pan właścicielem i szefem dużej firmy trans-
portowej, prawda?
Alex wychylił się do przodu, zainteresowany zmianą tematu.
– Tak, jestem.
– Niewykluczone, że chciałbym skorzystać z usług pańskiej
firmy. Nie tylko ja personalnie, ale i nasze państwo. Być może
moglibyśmy dojść do jakiegoś porozumienia w kwestii wymia-
ny…
– Być może – przytaknął Alex.
Nagle stało się dla niego jasne, dlaczego premier Colletti tak
chętnie umówił się z nimi na spotkanie. Chodziło o pieniądze,
ulubiony język Alexa.
– Dobrze, ale naszym głównym celem jest zlokalizowanie inte-
resujących nas dzieł sztuki – wtrąciła się Gabriella.
– Obiecujący przedsiębiorca od początku kariery uczy się pro-
wadzenia wielu wątków i wykonywania wielu czynności jedno-
cześnie – rzekł Alex. – Nauczysz się tego, gdy lepiej poznasz
świat.
Gabriella nie odpowiedziała, czuł jednak, że miała wielką
ochotę kopnąć go pod stołem.
– Świetnie – rozpromienił się premier. – Tak się składa, że wy-
daję dziś otwarte przyjęcie w pałacu z okazji pięćdziesięciolecia
niepodległości Isolo D’Oro.
Alex kątem oka spostrzegł, że księżniczka zadrżała ze złości.
Tym razem ta złość nie była wymierzona w niego, wyciągnął
więc rękę pod stołem i ostrzegawczo ścisnął jej dłoń. Nie spo-
dziewał się, że jej skóra będzie tak miękka i gładka. Cofnął się
szybko i skupił całą uwagę na Collettim.
– Bardzo mi zależy, by przyjął pan zaproszenie – ciągnął poli-
tyk. – I pana asystentka, rzecz jasna. Będzie to znakomita oka-
zja, by obejrzeć dzieła sztuki oraz przedyskutować możliwość
biznesowego partnerstwa.
– Doskonale – skinął głową Alex.
Pomysł budził w nim głęboką niechęć – przyjęcie w prywatnej
rezydencji, gdzieś poza miastem, zupełnie jak w jakimś kostiu-
mowym dramacie. Brakowało tylko, by kamerdyner popełnił
morderstwo, a podstarzała dama-detektyw zajęła się rozwikła-
niem tajemnicy.
– W takim razie wszystko ustalone – oznajmił premier. –
W ciągu następnego tygodnia podyskutujemy o interesach, a na
razie zamówimy coś do jedzenia.

Stojąc przy oknie hotelowego pokoju i patrząc na wspaniałą


perspektywę Isolo D’Oro, Gabriella ani przez chwilę nie pomy-
ślała, że ma przed oczami swoją ojczyznę. Myśl ta zaświtała jej
w głowie dopiero w momencie, gdy limuzyna przysłana przez
premiera Collettiego podjechała pod wejście do jego prywatnej
rezydencji.
To piękne miejsce powinno należeć do jej rodziny. Idealnie po-
łożony budynek z przyciągającym wzrok obramowaniem okien,
strzelistymi kolumnami i łukowatym wejściem był kiedyś do-
mem jej przodków. Było tak do czasu, gdy zostali wygnani, po-
zbawieni kontaktu z narodem, którego historię i tradycje mieli
we krwi. Panowali tu długie wieki. Setki lat mieszkali w tych
murach i spacerowali po tych ogrodach, a teraz babka Gabrielli
nie mogła nawet wrócić tu po obraz, który miał dla niej głównie
sentymentalną wartość.
Serce ścisnęło jej się z bólu, gdy weszła do środka i za kimś
ze służby ruszyła w stronę gościnnych apartamentów, gdzie
mieli się zatrzymać. Nie otaczała jej historia w szerokim zna-
czeniu tego słowa, ale jej historia, historia jej własnej rodziny.
Tutaj przychodziły na świat dzieci, tu umierali starcy. Jej przod-
kowie. Czuła tak silną więź z tym miejscem, że uczucie to prze-
pełniało ją dziwną śmiałością i pewnością siebie. Była częścią
tego domu i tego kraju. Była tu u siebie.
Wprowadzono ich do wspaniałego apartamentu z przylegają-
cym do niego niewielkim pokoikiem, przeznaczonym dla niej,
asystentki biznesmana. Gdy służący wyszli, Alex uśmiechnął się
do niej porozumiewawczo.
– Dobrze wiedzieć, że będziesz w pobliżu, gdybym nie mógł
się obyć bez twoich usług.
Policzki Gabrielli zapłonęły. Miała pewność, że nie chciał
nadać swoim słowom żadnego szczególnego znaczenia, lecz
z jakiegoś powodu jej ciało zinterpretowało je na swój własny
sposób.
– Jesteś przecież moją asystentką – ciągnął. – I niewykluczo-
ne, że będę potrzebował twojej pomocy, nawet o bardzo późnej
porze…
Zacisnęła zęby, świadoma, że jej twarz przybrała niezbyt ko-
rzystny ciemnoróżowy odcień. Miała dziwne uczucie, że Alex
stara się ją zirytować.
– Bo co? – warknęła. – Możesz nabrać ochoty na szklankę cie-
płego mleka?
– Tak – kąciki jego ust uniosły się lekko. – Często sięgam po to
remedium na bezsenność, naprawdę.
– W takim razie podam ci je odpowiednio wcześnie, bo późna
pora to dla kogoś w twoim wieku chyba jakaś dwudziesta,
prawda?
Ledwo skończyła mówić, a już prawie pożałowała, że sili się
na takie tanie złośliwości. Prawie.
– Tak – zgodził się pogodnie. – Przynieś mi mleko razem z mo-
imi witaminkami. Tylko nie zapomnij.
Do diabła z nim! Nie udało jej się go rozzłościć.
– Wszystko zgodnie z rozkazem, sir.
– I to mi się podoba – oznajmił niskim głosem.
Miał szczególną zdolność wywoływania rozmaitych reakcji jej
ciała, chociaż nawet nie stał szczególnie blisko. Nie była w sta-
nie zrozumieć, jak to się działo. Odwróciła się i rozejrzała po
skromnym pokoju. Wcale nie był taki zły. Ściany pomalowano
na miętowy odcień zieleni, z białymi detalami, okno wychodziło
na piękny ogród, meble były lekkie i eleganckie. Jakby w kon-
traście do jej sypialni, pokój Alexa sprawiał imponujące wraże-
nie. Ściany wyłożone były ciemną boazerią i ozdobione licznymi
obrazami. Wysokie francuskie okna zasłonięto grubym, mięsi-
stym welwetem. W kącie naprzeciwko drzwi stało podwójne
łoże z udrapowanym pod sufitem baldachimem, obiecującym
przybyszowi izolację od światła i hałasu.
– Nie wydaje mi się, by na przestrzeni ostatniego stulecia
ktoś pokusił się o zmianę wystroju tego apartamentu – zauwa-
żył Alex.
– Tak, to oryginalny wystrój, z całą pewnością. Ale to przecież
część uroku tego miejsca.
– Tak sądzisz? Twoje spojrzenie na niektóre sprawy szczerze
mnie fascynuje. Jesteś romantyczką.
Ściągnęła brwi. Nigdy nie myślała o sobie w takich katego-
riach i teraz doszła do wniosku, że jego stwierdzenie było moc-
no na wyrost.
– Bardziej interesują mnie fakty niż marzenia.
– Tak mówisz, ale zawsze zachwyca cię uroda rzeczy i zjawisk
wokół ciebie. Piękno nie ma w sobie nic szczególnie praktycz-
nego i nie stanowi wartości absolutnej. Jedna osoba może dopa-
trywać się w czymś piękna, podczas gdy inna uzna to samo za
przeciętne.
Jego ciemne oczy spoczęły na niej z tak wielką uwagą, że na-
gle zrobiło jej się gorąco.
– Zdarza się też, że patrzysz na coś przez długi czas i nie do-
strzegasz piękna tego przedmiotu – ciągnął. – A potem nieocze-
kiwanie, z dnia na dzień, twój punkt widzenia ulega diametral-
nej zmianie i zachwyt nad tą rzeczą dosłownie zapiera ci dech
w piersiach. Piękno ma tę dziwną cechę, że czasami ukrywa się
w promieniach światła.
Księżniczka przełknęła ślinę, niepewna, dlaczego czuje się
tak, jakby cała płonęła.
– Bywa też odwrotnie – zauważyła. – Piękno może być oczywi-
ste, z czasem staje się dobitnie jasne, że jest ucieleśnieniem
próżności i jego czar blednie.
– Masz na myśli swoich rodziców? – zagadnął.
Było to szorstkie, pozbawione empatii pytanie i Gabriella
mimo woli drgnęła, niezdolna zapanować nad wzburzeniem. Za-
raz uświadomiła sobie jednak, że w rozmowie o jego rodzicach
sama także wykazała się brakiem wrażliwości.
– Tak – przyznała. – A tobie ta kwestia kojarzy się z twoimi?
– Jak najbardziej.
– Rzeczywiście masz chyba rację. Lubię sztukę, doceniam
urok miłych dla oka, frywolnych i niepraktycznych rzeczy. Ale…
nie są to takie same rzeczy jak te, które podobają się moim naj-
bliższym.
– Nie ma nic złego w upodobaniu do takich rzeczy. Wiele osób
twierdzi, że to otaczające nas piękno ubogaca nasze życie.
Powoli kiwnęła głową.
– Zgadzam się. W porównaniu z życiem większości osób z mo-
jej rodziny moje wydaje się bardzo ciche i spokojne, no, nawet
jeśli porównać je z życiem moich rówieśników. Wiem, mieszkam
ze starszą kobietą i jej nawyki w jakimś stopniu kształtują moje
przyzwyczajenia, ale taki styl życia naprawdę mi odpowiada.
Lubię czytać, lubię słuchać, jak deszcz bębni o dach, lubię pa-
trzeć na spływające po szybie krople. Lubię ciszę. Lubię sztukę,
szczególnie za to, czego nam nie mówi, za to, że zmusza nas do
myślenia i wyciągania własnych wniosków. I chyba z tych sa-
mych powodów lubię zajmować się genealogią. Musimy samo-
dzielnie zrozumieć to, co widzimy przed sobą, i na podstawie
tego odgadnąć, co jest prawdą.
– Bardzo ciekawy pogląd – w głosie Alexa zabrzmiała nowa
nuta.
– Czy ty też tak patrzysz na sztukę?
Potrząsnął głową.
– Nie mam czasu na takie rzeczy jak sztuka czy książki. Ani
na to, żeby siedzieć bezczynnie i słuchać deszczu.
Nagle ogarnęła ją fala chłodu.
– Och, wydawało mi się, że… Mówiłeś w taki sposób…
– Straciłem zdolność cieszenia się pięknem, ale to nie ozna-
cza, że nie doceniam twojej perspektywy.
– Pewnie jesteś zbyt przepalony życiem.
– Tak – odparł obojętnie. – To celne określenie. Zawsze żyłem
jednak wśród tak wielkiego dostatku, a nawet bogactwa, i tak
przywykłem do tego, że każde moje życzenie i kaprys są natych-
miast spełniane, że chyba nie mógłbym nie być inny.
– Nie zapominaj, że moje życiowe doświadczenia są bardzo
zbliżone.
– Tak, ty opanowałaś sztukę praktykowania wyrzeczeń w dużo
większym stopniu niż ja, to prawda.
– Nie uważam tego za wyrzeczenia.
– To pewnie kolejna z twoich zalet.
Powoli przeszła obok niego i przystanęła przed wiszącymi na
ścianie scenami krajobrazowymi.
– Moi rodzice nadużywali i nadal nadużywają wszystkiego, co
tylko można sobie wyobrazić, a jednak ich życie wciąż pełne
jest namiętności i energii. Nie chcę tak żyć, bo to męczące, nie-
bezpieczne i samolubne, ale… widzę, że mimo wszystkich swo-
ich grzechów nie są cynikami, że to balansowanie na linie dalej
sprawia im wielką przyjemność, podczas gdy ty… ty wydajesz
się kosmicznie znudzony życiem. I zastanawiam się, dlaczego
tak jest.
– W moim przypadku problem polega na tym, że dane mi było
zobaczyć, gdzie kończy się droga, księżniczko. Na świecie jest
mnóstwo tragicznej nędzy i rozpaczy, są też jednak ludzie, któ-
rzy mocno wierzą, że gdyby mieli trochę więcej pieniędzy, gdy-
by mogli kupić jeszcze jedną, najczęściej całkowicie zbędną,
rzecz, wreszcie znaleźliby szczęście. Moi rodzice mieli wszystko
– majątek, rodzinę, urodę, seks, narkotyki i alkohol we wszel-
kich możliwych kombinacjach, i mimo tego nigdy nie czuli się
zaspokojeni i szczęśliwi. Nigdy nie przestali szukać, wiecznie
spragnieni czegoś jeszcze, czegoś nowego. To te niekończące
się poszukiwania spaczyły ich życie. Byli małżeństwem, mieli
dzieci, ale ciągle zdradzali się nawzajem. Ojciec miał dziecko
z inną kobietą, dziecko, którego nigdy nie uznał, którego istnie-
nie przysporzyło bólu wszystkim zainteresowanym. Patrząc na
ich życie i koniec, musiałem dojść do wniosku, że w niczym nie
znaleźli szczęścia i pewnie dlatego trudno mi doszukać się na-
dziei w otaczającym mnie świecie.
– Uważasz, że życie nie ma sensu?
– Gdyby tak było, już dawno skoczyłbym z jakiegoś wieżowca.
Uważam, że pewne aspekty życia dają przyjemność. Lubię mu-
zykę, znajduję satysfakcję w pracy i zarabianiu pieniędzy. Lubię
seks. Nie jestem jednak przekonany, czy zjawisko zwane po-
tocznie szczęściem faktycznie istnieje.
– Brzmi to dość beznadziejnie.
– Może i tak, a może po prostu jest to powód, dla którego
podchodzę do życia ze zdrową dawką cynizmu. Myślę, że to ża-
den dramat.
– Moim zdaniem szczęście istnieje. Życie nie jest aż tak po-
zbawione sensu.
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, a ona znowu odkry-
ła, że nie może oderwać od niego oczu. Przypominał wielkiego
kota, potężnego drapieżnika, który spokojnie czeka, aż jego
ofiara wykona błędny ruch. Ruch, który ponagli drapieżcę do
ataku.
Możliwe, że to ona była ofiarą w tym scenariuszu.
– Wszyscy wypracowujemy jakieś mechanizmy, aby w miarę
normalnie egzystować – rzekł. – Ty starasz się znaleźć spełnie-
nie w przeciwieństwach rzeczy, jakimi żyją twoi rodzice, nato-
miast ja uznałem tylko, że nie znajdę magicznego leku w ni-
czym, co wiązałoby się z rozwiązłością i szaleństwem moich.
Gabriella przystanęła i odwróciła się twarzą do niego.
– Myślisz, że znajdziesz go gdzie indziej?
– Wątpię.
– Czy ty w ogóle w coś wierzysz? – Bezradnie rozłożyła ręce. –
Wierzysz w miłość?
Jego ciemne oczy wydawały się nie mieć dna.
– Nie.
– Ale przyjechałeś tutaj ze względu na swojego dziadka, więc
chyba…
– Wierzę w sprawiedliwość – przerwał jej. – W wierność, lojal-
ność, dotrzymywanie słowa. I w interesy, mówiłem ci już.
– Słuchaj głowy, nie serca, najkrócej mówiąc – prychnęła.
– Mój rozsądek to jedyna rzecz, do której mam zaufanie.
Westchnęła ciężko i zerknęła na drzwi swojej sypialni. Miała
teraz żyć tuż obok Alexa, dosłownie za ścianą. Dziwne. Poprzed-
niej nocy w hotelu dzielił ich przynajmniej salon, znajdujący się
między ich sypialniami, lecz tu bliskość nabierała jeszcze bar-
dziej intymnego wymiaru. Czuła, że nie powinna się nad tym za-
stanawiać. Nie było w tym nic szczególnego. Fakt, że on był
mężczyzną, a ona kobietą, nie powinien mieć żadnego znacze-
nia, bo przecież nie zamierzali wdawać się w damsko-męskie
relacje. Tak czy inaczej, czuła się jakoś dziwnie.
– Więc może posłużysz się tym swoim wybitnym intelektem
i odgadniesz, gdzie mamy szukać obrazu? – rzuciła zaczepnie.
– Najłatwiej byłoby chyba poprosić, żebyśmy mogli obejrzeć
całą rezydencję – odparł. – Całkiem możliwe, że podczas zwie-
dzania odkrylibyśmy miejsce, gdzie go schowano.
– Jasne, nie wiadomo tylko, czy uda nam się coś takiego za-
aranżować.
– Nie powinno być z tym wielkich problemów. Nie możemy
jednak przewrócić pałacu do góry nogami, a następnie wyjść
stąd z cennym dziełem sztuki pod pachą. Musimy udawać, że
przyjechaliśmy tu dla przyjemności i interesów. Mam szczery
zamiar naszkicować jakąś umowę handlową, żebyśmy mogli zo-
stać tu aż do ostatniego przyjęcia.
– Są zaplanowane jakieś imprezy?
– Co wieczór. Premier wysłał mi mejla z dokładnym planem,
więc mogę ci powiedzieć, że mamy przed sobą cztery dni. Po-
tem wyjeżdżamy. Bułka z masłem.
Wcale nie brzmiało to jak bułka z masłem. Nie miała pojęcia,
jak zdoła wytrzymać cztery doby, grając rolę, której granice
i zarys znała tylko mętnie.
– Jesteś zmęczona? – spytał.
– Tak.
Nagle poczuła się kompletnie wyczerpana, zmęczona do szpi-
ku kości. Przypływ siły i energii z pierwszych chwil w rezyden-
cji zniknął bez śladu. Może dlatego, że przyjazd na Isolo D’Oro
okazał się bardzo emocjonalnym wydarzeniem.
– Może powinnaś odpocząć, bo dziś wieczorem też idziemy na
przyjęcie.
Gabriella zmarszczyła brwi.
– Więc co mam zrobić z tym fantem? Włożyć maskę? Tutejsi
ludzie odgadną, kim jestem, albo przynajmniej zaczną podejrze-
wać…
– Zdecydowałaś się na tę eskapadę z własnej woli, księżnicz-
ko. Nie przeszkadza mi drobny skandal, nie mam nic przeciwko
temu, aby świat pomyślał, że dzielisz ze mną łóżko. Nic mnie to
nie obchodzi, nawet w najmniejszym stopniu.
– No, tak, oto uroczy plus wynikający z bycia mężczyzną –
mruknęła. – Nie musisz się przejmować plotkami o twojej roz-
wiązłości.
Roześmiał się.
– Ośmielę się zauważyć, że ty także nie musiałaś się dotąd
przejmować plotkami o twoim rozbuchanym życiu seksualnym.
– Może po prostu jestem dyskretna – rzuciła, starając się
ukryć, że mimo wszystko uraził jej dumę.
– O, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości! W moich
oczach jesteś uosobieniem dyskrecji, możesz mi wierzyć.
Prychnęła lekceważąco.
– Rzeczywiście jestem uosobieniem dyskrecji i nieważne, czy
dla ciebie stanowi to powód do żartów, czy nie. I tak nie zrozu-
miesz, jakie to istotne.
Długą chwilę patrzył na nią w milczeniu.
– Odpocznij teraz – powiedział w końcu. – A potem włóż tę
swoją zbroję dyskrecji i przygotuj się na dzisiejsze przyjęcie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY

W tej chwili nikomu nie przyszłoby do głowy, że Gabriella jest


księżniczką, ponieważ ze wszystkich sił starała się upodobnić
do doniczkowej rośliny. Stała pod ścianą, ubrana w wąską spód-
nicę do kolan i top w kremowym kolorze, ozdobiony skromnym
naszyjnikiem z pereł, z częściowo rozpuszczonymi, podpiętymi
z przodu ciemnymi włosami i w dużych okularach. Wyglądała
dokładnie tak, jak powinna wyglądać asystentka szefa firmy,
a jednak Alex poczuł nieoczekiwane ukłucie irytacji. Inne kobie-
ty w sali miały na sobie kreacje w intensywnych kolorach, kok-
tajlowe sukienki, których zadaniem było podkreślanie figury,
fryzury ułożone ręką stylisty, i z całą pewnością nie podpierały
ścian.
Przez głowę przemknęła mu myśl, że chciałby zobaczyć Ga-
briellę bez okularów. Bez przeszkód popatrzeć w jej duże, brą-
zowe oczy, ocenić kształt jej pełnych warg, muśniętych czerwo-
ną szminką. Przede wszystkim chciałby ją zobaczyć w czymś, co
wydobyłoby z cienia jej urodę. Nigdy nie był wielkim entuzjastą
sztuki, ale bez wątpienia potrafił docenić uroki kobiecej sylwet-
ki. Właśnie dlatego chętnie ujrzałby tę konkretną dziewczynę
w stroju odrobinę bardziej finezyjnym. I tyle. Pewnie przyszło
mu to wszystko na myśl przez tę całą rozmowę o pięknie i sztu-
ce…
Gabriella nie rozmawiała z nikim, natomiast z wielką uwagą
przyglądała się obrazom na ścianach, a także podłodze, tapecie,
gzymsom. Wyglądało na to, że pieściła wzrokiem cały dom. Cóż,
nie było to takie znowu dziwne. Ostatecznie to był jej rodzinny
dom, którego nigdy dotąd nie widziała. Musi budzić to różnego
rodzaju impresje i przemyślenia.
Korzenie jego rodziny tkwiły we Włoszech. On sam wychował
się w Stanach i nigdy specjalnie nie tęsknił za krajem przod-
ków. Giovanni często opowiadał mu, jak przyjechał do Ameryki
i zrobił prawdziwie amerykańską karierę, osiągając ogromny
sukces. Alex chętnie jeździł do Włoch, natomiast problem z Ga-
briellą w oczywisty sposób polegał na tym, że chociaż teore-
tycznie mogła odwiedzić Isolo D’Oro, na przeszkodzie stały wy-
darzenia z przeszłości. Jej rodzina nie opuściła kraju dobrowol-
nie, lecz została wygnana. Były to zupełnie nienormalne oko-
liczności i przyczyna trudnych emocji, z którymi dopiero teraz
się zderzyła.
– Alessandro Di Sione, prawda?
Odwrócił się i ujrzał promienną blondynkę patrzącą na niego
jasnoniebieskimi oczami. O, to była kobieta, która nie szczędzi-
ła wysiłków, by uwydatnić zalety swojej sylwetki! Wszystko na
widoku, zero niuansów. Jedyne, co pozostawało w sferze wy-
obraźni, to ta sama pani w wersji bez ubrania…
Szczerze mówiąc, w ogóle nie był ciekawy, jak wygląda naga.
– Mam na imię Samantha – oznajmiła z uśmiechem. – Ostat-
nio z wielkim zainteresowaniem śledzę twoje poczynania bizne-
sowe…
Jej ton nie pozostawiał cienia wątpliwości, że jeśli śledziła ja-
kąś sferę jego życia, to z pewnością nie były to poczynania biz-
nesowe.
– Doprawdy? – zapytał. – Więc może mogłabyś mi o nich opo-
wiedzieć, bo sam rzadko je śledzę.
Roześmiała się i ten wysoki, ostry dźwięk zawibrował gdzieś
u podstawy jego czaszki. Dotknęła jego ramienia i prawie do
niego przywarła.
– Nie wiedziałam, że jesteś taki zabawny. Słyszałam, że potra-
fisz być przerażający…
Gdy znowu zaniosła się śmiechem, z trudem powstrzymał gry-
mas niesmaku. Zerknął na Gabriellę, która z nieskrywanym za-
interesowaniem obserwowała z przeciwległego krańca sali jego
rozmówczynię oraz jego samego. Stała teraz tuż obok dużej ro-
śliny w doniczce, z dłonią zaciśniętą na długim liściu, sztywno
wyprostowana. Nie był w stanie odgadnąć, o czym myślała,
rzecz jasna. W ogóle nic o niej nie wiedział. Dosłownie nic. Ga-
briella była niczym cały zestaw znaków zapytania.
– Musimy poznać się bliżej w ciągu tego tygodnia – zamrucza-
ła blondynka, ocierając się o niego jak wygłodniały kot.
– Co właściwie cię tu sprowadza? – zagadnął.
Odpowiedź, jakiej mogła udzielić, była mu całkowicie obojęt-
na. Większa część jego uwagi skupiona była na drobnej ciemno-
włosej dziewczynie w okularach, stojącej pod ścianą. Natural-
nie blondynka nawet tego nie zauważyła.
Alex był zbyt pochłonięty obserwowaniem Gabrielli, by słu-
chać tego, co mówiła. Może i szkoda, bo blondynka wkładała
w swój występ mnóstwo energii. Pewnie zamierzała go uwieść
albo coś w tym rodzaju. W innych okolicznościach skorzystałby
z okazji i poszedł z tą narzucającą mu się kobietą do łóżka, bo
dlaczego nie. Ale nie tym razem. Nie był pewny, w czym rzecz.
Może to ta mała wiedźma w okularach rzuciła na niego urok.
Uśmiechnął się lekko, świadomy, że Samantha potraktowała to
pewnie jako wyraz w pełni należnego jej uznania.
Bardzo dziwne. Gabriella nie była jedną z tych, które od razu
rzucają się w oczy, i to każdemu. Nie, kojarzyła mu się raczej
z przeświecającym przez chmury słońcem. Najpierw człowiek
czuje na twarzy tylko delikatne, leciutkie dotknięcia ciepłych
promieni, aż nagle blask uderza go z całą mocą, tak silny, że aż
oślepiający.
Pochwycił jej spojrzenie i, zanim spuściła wzrok, chwilę pa-
trzył jej prosto w oczy. Chyba była zażenowana, że przyłapał ją
na wpatrywaniu się w niego. Sam nie czuł najmniejszego skrę-
powania, że zauważyła, jak ją obserwował.
Nagle odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła do drzwi, cały
czas trzymając się jak najbliżej ściany. Jakżeby inaczej…
– Przepraszam – odezwał się do Samanthy. – Bardzo cię prze-
praszam, ale muszę wyjść…
Postawił szklankę z drinkiem na najbliższym stole i skierował
się do tych samych drzwi, przez które wyszła księżniczka. Do-
strzegł, jak skręca w lewo. Może szła do łazienki… Nie widział
żadnej uzasadnionej potrzeby, by za nią iść, naprawdę, lecz ta
świadomość bynajmniej go nie powstrzymała. Od początku wie-
dział, że przez tę jej inteligencję wpakuje się w kłopoty. I miał
rację. Gdyby była po prostu nudna, na pewno nie wybiegłby za
nią z zatłoczonej sali i na pewno nie przerwałby rozmowy z biu-
ściastą blondynką.
Ale nie, ona nie była nudna. Nic z tych rzeczy. Musiała być in-
teresująca. Musiała lubić książki. I musiała tłumaczyć mu roz-
maite rzeczy w zabawny, ciekawy sposób, chociaż normalnie
poruszane przez nią kwestie nudziły go do łez. Był na nią zły
i jego gniew z każdym krokiem narastał. Bo on, Alessandro Di
Sione, nie uganiał się za kobietami. Z drugiej strony, nie zajmo-
wał się też poszukiwaniem starych obrazów. Te ostatnie dni wy-
pełnione były dziwnymi zdarzeniami. I być może powinien to po
prostu przyjąć z dobrem inwentarza.
Zobaczył, jak księżniczka otwiera oszklone podwójne drzwi
i wychodzi do ogrodu. Bez trudu dogonił ją, zastanawiając się,
czy dziewczyna wie, dokąd idzie, czy raczej słucha jakiegoś im-
pulsu. Była prawdziwym kłębkiem sprzeczności. Milcząca, ale
i bardzo głośna. Praktyczna – zarzekała się przecież, że taka
jest – ale i zmysłowa, jego zdaniem, bo zakochana w przyjemno-
ściach dostarczanych drogą wzrokową i dotykową.
Wrócił myślami do wczorajszej kolacji. Powoli sączyła wino,
nieśpiesznie skubała świeży chleb i z pomrukiem zadowolenia
wzięła do ust pierwszy kawałek ciastka, które bez wahania za-
mówiła na deser. Wszystko to razem dowodziło, że wcale nie
była wyłącznie praktyczną osobą. Fatalnie, że okazała się tak
fascynująca…
Skręciła i wyszła na niewielką polankę otoczoną żywopłotem.
Na środku stała kamienna ławka, a wokół niej, sądząc po zapa-
chu, mnóstwo kwiatów, było jednak zbyt ciemno, by je zoba-
czyć.
Gabriella usiadła, opierając dłonie na kamieniu.
– Mam nadzieję, że znajdzie się miejsce i dla mnie – odezwał
się, podchodząc bliżej.
Gwałtownie wciągnęła powietrze i odwróciła się ku niemu.
Ledwo widział zarys jej szeroko otwartych oczu w gęstym mro-
ku.
– Co tutaj robisz?
– Może przyszedłem powąchać róże?
– Kiedy wychodziłam, byłeś zajęty rozmową.
– No, tak. Właśnie. Pamiętasz naszą rozmowę o nudnych ko-
bietach?
– Tak.
– To była jedna z nich.
Roześmiała się, chociaż bardzo się starała zachować powagę.
– Tragedia – stwierdziła. – Ale przynajmniej jest piękna.
– To prawda. I nie sądzę, by wiedziała, że jest nudna.
– Uważasz, że to nieprzyjemna świadomość? – zagadnęła po
chwili milczenia.
– Nie wiem, czy byłaby nieprzyjemna dla niej. Cóż, Samantha
na pewno w wolnym czasie nie zajmuje się genealogią.
– Może i tak – przyznała. – A jednak zapamiętałeś jej imię…
– Rozmawiałem z nią zaledwie pięć minut temu, na miłość bo-
ską. Jestem bezwstydny, to fakt, lecz nawet mój bezwstyd ma
swoje granice.
– Naprawdę? Rozmawiałeś z nią w taki sposób, jakbyś był
szczerze zainteresowany tym, co mówiła.
– Może po prostu zagłębiłem wzrok w dekolt jej sukienki.
W takich okolicznościach pewnie rzeczywiście sprawiam wraże-
nie zainteresowanego.
– No, chyba że miałaby nieatrakcyjny biust – mruknęła Ga-
briella.
Parsknął śmiechem. Nie mógł się powstrzymać, zaskoczony
jej bezpośredniością. Na pierwszy rzut oka była taką szarą, nie-
śmiałą myszką, która powinna źle się czuć w towarzystwie męż-
czyzny takiego jak on, a jednak wszystkie jego uwagi przyjmo-
wała z całkowitym spokojem, nigdy nie marnując okazji, by
wprawić go w zdumienie.
– Ludzie wszędzie są tacy sami – rzekł, podchodząc bliżej. –
Mogę usiąść?
Powoli, jakby z namysłem skinęła głową.
– Jasne.
Zostawił sporo miejsca między nimi.
– Wszystkie przyjęcia są takie same – oświadczył.
– Nie. Byłam kiedyś na gali w niesamowitym zamku, średnio-
wiecznym, zupełnie niezniszczonym. Była tam kaplica, więc po-
szłam ją zwiedzić. Nie mogłam uwierzyć, że takie miejsca jesz-
cze istnieją. Tak przepełnione rodowymi historiami, wyczuwal-
nym tchnieniem przeszłości… Czytałam później o tej kaplicy
w książkach. Ale tutaj… Tutaj to zupełnie co innego. Żadne opi-
sy nie mogą przygotować człowieka na rzeczywistość…
– Tak uważasz?
– Tak. Żeby zrozumieć jakieś miejsce, trzeba doświadczyć go
osobiście, być tam obecnym, poznać je, tak jak poznajesz jakąś
osobę. Z książkami jest inaczej, książki są lepsze, pod wieloma
względami.
– Jak to?
– Tak to. W książce wszystko masz przed sobą, czarne na bia-
łym, i nawet jeżeli nie wiesz, co ma się wydarzyć, przynajmniej
masz tam cały wątek. Wszystko jest pewne i przyklepane. Lu-
dzie są inni.
– Nie zgadzam się – rzucił. – Ludzie są przewidywalni. Pragną
przyjemnych doznań. Chcą być ważni i dobrze się czuć. Zależy
im na pieniądzach i władzy, a liczba sposobów realizacji tych
pragnień jest ograniczona. Dlatego zawsze wydają mi się prze-
widywalni i nieciekawi.
– Nie mam twojego doświadczenia – w głosie księżniczki za-
brzmiała nuta frustracji – jednak wszystkie te ludzkie pragnie-
nia wydają mi się mało sensowne… Te rzeczy, które ludzie nazy-
wają przyjemnością… Te, którym oddają się moi rodzice… Prze-
cież one nie dają im szczęścia, prawda?
– W ten sposób wróciliśmy do punktu wyjścia. – Alex przyci-
snął dłoń do chłodnego kamienia. – Więc można powiedzieć, że
żyjesz poprzez książki, tak?
– Do pewnego stopnia.
– Książki przygodowe?
– Tak.
– Powieści romantyczne?
Odchrząknęła.
– Niekoniecznie. Apoteoza męskości jest w nich nieco… Nieco
nużąca, w każdym razie dla mnie.
– Jako istota wyposażona w męskość, chciałbym się dowie-
dzieć, o co właściwie chodzi.
Zakrztusiła się śmiechem.
– Sama nie jestem pewna…
– Przecież to ty ukułaś tę frazę, nie ja. Ale odnoszę wrażenie,
że chodzi o podkreślanie w stopniu rozbuchanym dominujących
cech męskich, posiadanych przez bohaterów romansów.
– Brzmi to jak plaga chwastów – wymamrotała.
– Wyjątkowo szkodliwych.
– Ja… Jakoś nie bardzo umiem odnieść się do tego wszystkie-
go.
– Naturalnie, że nie. Nie posiadasz dominujących cech mę-
skich w stopniu rozbuchanym, prawda?
– No, nie, ale przecież chodziło mi tylko o powieści roman-
tyczne.
– Rozumiem. – Kiwnął głową, nie potrafiąc się oprzeć pokusie
dalszego prowadzenia tej interesującej wymiany zdań. – A do
czego nie umiesz się odnieść, konkretnie?
Długo siedziała w milczeniu. Nie widział, jaki ma wyraz twa-
rzy.
– Na przykład do tego, że on zawsze zakochuje się w pannie,
która na balach podpiera ściany – odezwała się w końcu przyci-
szonym głosem.
– Kto?
– Bohater powieści. Taka nietypowa, dziwna dziewczyna wy-
daje mu się interesująca i chce ją lepiej poznać. Mężczyźni tak
się nie zachowują, z zasady. Lubią nudne kobiety, tak jak powie-
działeś. Sam lubisz nudne. A w każdym razie z całą pewnością
nie gustują w tych nietypowych dziewczynach. Na dodatek au-
torki zawsze piszą o galopującym sercu, spoconych dłoniach i…
i obolałych częściach ciała. Różnych.
– Mam przyjąć, że żadne części twojego ciała nie reagują
w opisany we wspomnianych powieściach sposób?
Z gardła Gabrielli wyrwał się dziwny dźwięk.
– To okropnie krępujące, słowo daję…
– Sama nas tu przyprowadziłaś – oświadczył, całkowicie prze-
inaczając prawdę. – Nie możesz gniewać się na mnie za to, że
pociągnąłem wątek.
– Mogę się na ciebie gniewać za co tylko zechcę – oświadczy-
ła z iście królewską wyniosłością.
Oboje zamilkli.
– A swoją drogą, to prawda – mruknął Alex.
– Co takiego?
– Że fascynują nas panny, które na balach podpierają ściany.
Sam doświadczyłem tego dziś wieczorem.
– Bzdury! Byłeś znudzony.
– Znudził mnie biznesmen, który przez pół godziny opowiadał
mi o swoim portfolio. Znudziła mnie Samantha. Nawiasem mó-
wiąc, nie zaglądałem jej w dekolt. Natomiast ty… byłaś jedyną
osobą w sali, której poczynań nie potrafiłem przewidzieć. Kiedy
wyszłaś, musiałem pójść za tobą, bo nie miałem pojęcia, dokąd
idziesz ani co zamierzasz zrobić. Bardzo niewiele osób jest
w stanie mnie zaskoczyć, ale ty z całą pewnością do nich nale-
żysz.
– Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – westchnęła. – Chcę
być anonimowa, chcę mieć święty spokój, ale nie zawsze. Od
czasu do czasu miło byłoby poczuć na sobie spojrzenie przystoj-
nego mężczyzny i zobaczyć, jak idzie w moją stronę.
– Może nie spełniam twoich wymagań, lecz dziś wieczorem to
ja poszedłem w twoją stronę, a nawet za tobą.
Rozpostarła palce na kamieniu, w odległości paru centyme-
trów od jego dłoni.
– Rzeczywiście – przyznała lekko drżącym głosem.
– Mogłem ją mieć, tę Samanthę – ciągnął. – Ale chciałem być
przy tobie.
– Nie sposób odmówić ci pewności siebie!
– Mówiłem ci, że ludzie raczej mnie nie zaskakują.
– Chciałabym mieć takie podejście do życia. Chciałabym się
nie bać.
Uniósł rękę i przykrył nią jej dłoń, czując się jak ostatni drań.
Była krucha i słaba. Dotykając jej w tym momencie, wykorzysty-
wał jej słabość. Nie był nawet pewny, czy go to obchodzi, czy
nie. Przywykł do obcowania z ludźmi, którzy obracali się w po-
dobnych kręgach jak on. Z ludźmi, którzy postrzegali świat
w taki sam sposób. Nie wiedział już, dlaczego z początku uznał
ją za przeciętną. Nie była przeciętna, o nie. Pod żadnym wzglę-
dem.
– Jesteś nieprzewidywalna – wymamrotał.
– Czy to… czy to komplement?
Nie mógł sobie przypomnieć, jak długo nie miał kobiety,
zresztą i tak było to bez znaczenia. Bo kimkolwiek była jego
ostatnia kobieta, nie była Gabriellą. Gabriellą, która była jedyna
w swoim rodzaju. Nieprzewidywalna i niepowtarzalna.
– Dlaczego dotykasz mojej dłoni? – spytała bez tchu.
– Mam na to ochotę. I nigdy nie umiałem dopatrzeć się wiel-
kiego sensu w odmawianiu sobie tego, czego pragnę.
– Istnieje sporo powodów, dla których warto sobie czegoś od-
mawiać – szepnęła. – Oboje dobrze o tym wiemy.
– Och, jestem dużo bardziej opanowany i rozważny niż moi
rodzice – oświadczył. – Moje pragnienia nie wypływają z bez-
sensownych emocji. Zawsze kieruję się logiką.
– Nie ma nic logicznego w tym, że dotykasz mojej dłoni.
Powoli i ostrożnie pogładził kciukiem kostki jej palców.
– Masz rację. We wszystkim, co jest między nami, nie ma cie-
nia logiki.
Całe życie starał się być człowiekiem lepszym od swoich ro-
dziców. Uczyć się na błędach. Odrobina podniecenia nie mogła
tego przecież zmienić.
– Myślę, że ci się podobam – powiedziała cicho. – Mówisz, że
zawsze kierujesz się logiką i w pewnym sensie tak jest. Bawisz
się ludźmi. Tak było z tą kobietą, Samanthą, prawda? Nie za-
mierzałeś skorzystać z jej propozycji, tak?
– Nie zamierzałem.
– Ale pozwoliłeś jej myśleć inaczej – podjęła. – Teraz dotykasz
mnie, chociaż oboje wiemy, że nigdy…
Z jakiegoś nieznanego sobie powodu uciszył ją pocałunkiem,
mocnym i gorącym. Wystarczająco mocnym, by pokazać jej, że
wcale się nie myliła.
Gabriella znieruchomiała. Nie odwzajemniła pocałunku, sie-
działa tylko, wyraźnie zszokowana. Odsunął się z mocno biją-
cym sercem. Czy kiedykolwiek proste zetknięcie się warg zrobi-
ło na nim tak wielkie wrażenie? Chyba nigdy. A przecież ona na-
wet nie rozchyliła ust. Nawet nie zmiękła pod jego dotykiem.
Nie oddała mu się w żaden sposób, a jednak czuł się teraz tak,
jakby rzucił sobie do stóp cały świat.
Szybko podniósł się z ławki, opanowany myślą, by jak naj-
szybciej znaleźć się daleko od niej. Miał już odejść, ale odwrócił
się do niej, chociaż wiedział, że nie powinien tego robić.
– Dziś wieczorem chciałem być z dziewczyną, która podpiera-
ła ścianę – powiedział.
ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pocałował ją. Tylko o tym była w stanie myśleć poprzedniej


nocy, gdy leżała w łóżku, cała rozpalona.
Następnego dnia było podobnie. Oprowadzano ich po staj-
niach, co bardzo ją interesowało ze względów historycznych
i osobistych, ponieważ od dziecka uwielbiała konie, lecz tym ra-
zem była rozdrażniona i roztargniona, nieludzko zmęczona po
nieprzespanej nocy. Irytował ją nawet żakiet, który miała na so-
bie. Dzień był przyjemny, ciepły i słoneczny, z lekką bryzą od
morza, tymczasem ona musiała włożyć żakiet, ponieważ zda-
niem Alexa ważne było, by wyglądała na sekretarkę, skoro się
za nią podaje. Teraz wzdłuż kręgosłupa spływały jej krople
potu, jedna za drugą, co bynajmniej nie sprzyjało przyjaznemu
nastawieniu do świata. Poza tym wciąż myślała o tamtym poca-
łunku.
Tuż przed nimi jeden z asystentów premiera wychwalał pod
niebiosa cnoty dzielnych służących, którzy uratowali konie
i stajnie podczas pożaru przed stu laty.
– Co za nuda – szepnął Alex, przypadkiem muskając wargami
jej ucho.
W jednej chwili przeszył ją dreszcz, a w dole brzucha poczuła
wzbierającą falę gorąca. Wzięła głęboki oddech i natychmiast
zdała sobie sprawę, że właśnie wciągnęła dużą dawkę powie-
trza zaprawionego zapachem wody kolońskiej Alexa.
Grupa zwiedzających raźnym krokiem ruszyła dalej, a oni
dwoje zostali zdecydowanie z tyłu. Wcześniej Alex zachowywał
się tak, jakby doszedł do wniosku, że ubiegły wieczór był po-
myłką, jakby uznał, że najlepiej będzie nie wracać do tego, co
między nimi zaszło, jednak teraz celowo zwolnił, nie miała co
do tego cienia wątpliwości.
– Co robisz? – spytała.
– Powiedziałem ci, że mnie to nudzi – uśmiechnął się szeroko.
– Niezależnie od tego, pomyślałem, że muszę ci przypomnieć,
że występujesz w roli mojej asystentki. Na czas naszego pobytu
tutaj nie jesteś zakochaną w książkach księżniczką, która
wbrew swojej woli towarzyszy obcemu mężczyźnie w poszuki-
waniu skarbu.
– Chodzi ci o obraz – powiedziała.
– W stajniach go nie ma – rzekł. – Miałem nadzieję, że uda
nam się dziś obejrzeć całą rezydencję od środka, żebyśmy się
mogli zorientować, gdzie może być ukryty.
– Możemy rozejrzeć się teraz.
– Chętnie, ale nie jestem pewny, gdzie podziewa się za dnia
nasz gospodarz. Wiem tylko, że zjawia się zaraz po zachodzie
słońca, kiedy zaczyna się kolejna impreza.
– Więc co, mamy szukać obrazu w nocy?
Alex lekko wzruszył ramionami.
– Jeśli zabawia gości, ryzyko natknięcia się na niego gdzieś
w pałacu jest chyba mniejsze, prawda? Naturalnie zawsze mo-
żemy go poinformować, z jakiego powodu tu przyjechaliśmy, ale
mam wrażenie, że nie byłoby to dobre rozwiązanie. Jestem go-
towy zapłacić za obraz, mówiłem ci już, lecz obawiam się, że
jego obecny właściciel raczej nie będzie chciał się z nim roz-
stać.
Powoli skinęła głową.
– Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym obrazie?
– Mój dziadek chce go mieć, a ja wiele mu zawdzięczam.
O tym też ci wspominałem. On chce go mieć, więc moim zada-
niem jest spełnić jego pragnienie.
Przyjrzał mu się uważnie. Widziała, że obraz w ogóle go nie
obchodził, natomiast dziadka niewątpliwie szczerze kochał. Nie
należał przecież do ludzi, którzy podejmują się czegoś, czego
nie chcą zrobić. Wystarczyło kilka dni, które z nim spędziła, by
zyskać mocne przekonanie, że tak właśnie jest.
– A dlaczego on jest nim tak żywo zainteresowany?
– Nie wiem. – Zamyślił się. – Dziadek wiele razy opowiadał
mi, jak przybył do Ameryki, mając przy sobie osiem przedmio-
tów, bardzo drogich jego sercu. Na przestrzeni lat był zmuszo-
ny sprzedać je, by utrzymać się przy życiu. Nazywał je swoimi
„kochankami”, „najdroższymi”, nie mam pojęcia, dlaczego.
Może miały tak dużą wartość materialną, może były bardzo
piękne, a może miały jakiś związek z inną osobą. Tak czy ina-
czej, te przedmioty były najważniejszymi rzeczami, jakie posia-
dał Giovanni Di Sione.
– I obraz jest jednym z tych przedmiotów – zauważyła Ga-
briella.
– Tak. Jestem ostatnim z jego wnuków, którego poprosił o tę
przysługę. Pozostałe albo już zostały odnalezione przez moich
braci i siostry, albo mają wkrótce zostać odnalezione.
– Nadal nie rozumiem, w jaki sposób twój dziadek wszedł
w posiadanie tego obrazu…
– Widzę kilka możliwości. Mógł kupić go na jakiejś aukcji lub
od marszanda, wątpię jednak, by istniał jakiś związek między
moim dziadkiem a twoją rodziną.
Podejrzewała, że w gruncie rzeczy wcale nie miał takich wąt-
pliwości. Już od pewnego czasu sądziła, że taki związek musiał
istnieć.
– Mógł też znać moją babkę – powiedziała.
– Jestem pewny, że gdyby tak było, zareagowałaby w jakiś
sposób, kiedy usłyszała moje nazwisko. Wiem jedno: mój dzia-
dek jest dobrym człowiekiem. Wychował nas po śmierci rodzi-
ców, a wcześniej był jedynym trwałym elementem naszego ży-
cia. Zawsze uwielbiałem spędzać z nim czas. Bardzo kocha nas
wszystkich i to wielkie szczęście, że go mamy, obawiam się jed-
nak, że jego czas powoli się kończy. Dlatego…
– Dlatego musisz odnaleźć obraz – dokończyła za niego. – Ty
też bardzo kochasz dziadka.
Westchnął.
– To moja najbliższa rodzina – rzekł. – Oczywiście, że darzę go
uczuciem.
Uśmiechnęła się lekko, starając się nie roześmiać, bo to ra-
czej nie przypadłoby mu do gustu.
– Można by pomyśleć, że masz serce – mruknęła.
Uniósł jedną brew i odwrócił się twarzą do niej.
– Dobrze, że nie mówisz tego głośno. Nie możemy pozwolić,
by tego rodzaju plotki rozeszły się po świecie.
– Dlaczego? Czy zniszczyłyby twoją reputację potwora? Mam
sporo dowodów, że nim nie jesteś.
– Naprawdę? Przykłady, proszę.
– Odkąd cię poznałam ani razu nie zionąłeś ogniem.
– Biorę tabletki na zgagę, to pomaga.
Parsknęła śmiechem.
– No, dobrze. Nie zauważyłam też, byś ogryzał kości jakiegoś
wieśniaka, nie słyszałam nawet, by jakiś zaginął w tajemniczych
okolicznościach.
– To dlatego, że żywię się tylko osobami królewskiego rodu. –
Popatrzył na nią znacząco.
Pośpiesznie przeniosła wzrok na pełen barwnych kwiatów
klomb.
– Nie sypiasz w trumnie – dorzuciła.
Chwycił ją za ramię i zatrzymał w pół kroku.
– Skąd wiesz, gdzie sypiam? Obserwowałaś mnie?
Zaczerwieniła się gwałtownie.
– Oczywiście, że nie!
– Więc może odkryłaś inny z moich sekretów? Mam ich kilka,
ostatecznie jestem tylko człowiekiem…
– I to takim, który staje na głowie, żeby pomóc swojemu
dziadkowi. Naprawdę lada chwila zacznę przypuszczać, że
masz serce i duszę.
– Moje serce jest twarde jak skała, a dusza nieco osmalona po
przejściu przez pożary życia, ale są na swoim miejscu, to fakt.
– Na dodatek wczoraj wieczorem… – zaczęła niepewnie. – Nie
wykorzystałeś mnie, chociaż mogłeś to zrobić.
Natychmiast pożałowała swoich słów.
– Nie interesuje mnie wykorzystywanie niewinnych panienek
– rzucił twardo.
No, tak. Nie interesowało go to, oczywiście. Nagle dotarło to
do niej w całej przerażającej pełni. Nie interesowała go, i tyle.
Wczoraj uległ przelotnemu szaleństwu, ale nie była to oznaka
zainteresowania. Mężczyźni tacy jak on nie interesowali się ta-
kimi kobietami jak ona. Trudno powiedzieć, czy w jego oczach
w ogóle była kobietą. Traktował ją prawie jak dziecko i wcale
tego nie ukrywał. Ona sama również zrobiła kilka uwag na te-
mat jego wieku, ale tak naprawdę nie uważała przecież, że jest
stary.
– Nie uważam cię za starego – wykrztusiła, opanowana nagłą
potrzebą wyjaśnienia tej kwestii.
– O, to znakomicie! Bardzo się cieszę, że wiek emerytalny do-
tknie mnie dopiero za jakiś czas.
– Masz trzydzieści sześć lat, tak?
– Tak.
– No, widzisz, nie jesteś jeszcze nawet w średnim wieku.
Wybuchnął śmiechem.
– Nie jestem jeszcze nawet… Ach, ty czarownico!
Zamrugała i serce nagle zabiło jej mocniej. Głupie serce. On
przecież jej nie chciał. Nawet jej nie lubił.
– Nie jestem czarownicą.
– A ja nie jestem pewny, czy to prawda.
– Możesz już puścić moje ramię. – Zerknęła na jego rękę.
– Co by było, gdybym ci powiedział, że wcale nie chcę tego
zrobić?
– Zapytałabym cię, dlaczego. I pewnie chciałabym wiedzieć,
co dobrego może z tego twojego uporu wyniknąć.
Uderzenia jej serca były teraz tak mocne i szybkie, że z tru-
dem sama siebie słyszała.
– Masz rację, to bez sensu – rzekł. – Mówiłem ci już zresztą,
że w tym tygodniu nie jestem zainteresowany pozbawianiem
czci niewinnych panienek.
Wyswobodziła się z uścisku jego dłoni i ruszyła dalej ścieżką.
– Kto powiedział, że jestem niewinną panienką? – rzuciła
przez ramię.
Na sekundę zamknęła oczy, zacisnęła powieki, wystawiając
twarz na promienie słońca. Kąciki jej ust uniosły się w uśmie-
chu.
– Nikt nie musiał tego mówić – odparł. – Wyczułem to w two-
im pocałunku.
Żołądek podskoczył jej do gardła. Natychmiast otworzyła
oczy.
– Było aż tak okropnie?
Jak mogłoby być inaczej, odpowiedziała sobie w myśli.
– Nie okropnie, nic z tych rzeczy. Jesteś niedoświadczona
i właśnie to wyczułem.
– To śmieszne, przecież brak doświadczenia nie ma żadnego
smaku!
Znowu złapał ją za ramię, odwrócił twarzą do siebie i przycią-
gnął bliżej. Tym razem jej serce w ogóle przestało bić. Alex po-
chylił głowę i kciukiem dotknął jej dolnej wargi.
– Brak doświadczenia ma smak, moja droga – zamruczał. –
Twoje usta smakowały niewinnością i dzikimi kwiatami. I nikt
nie wmówi mi, że było inaczej.
Puścił ją i odsunął się nieco, lecz mimo tego wcale nie było jej
lżej oddychać.
– Ja nic nie wyczułam na twoich wargach – wyszeptała.
– To dlatego, że nie starałaś się ich posmakować.
Dreszcz przebiegł jej po plecach.
– Proszę bardzo, nagle okazuje się, że wcale nie jesteś taką
wielką zwolenniczką szczerości – zauważył.
– Bo nagle okazuje się, że jesteś trochę zbyt szczery.
– Często źle się zachowuję i nie panuję nad sobą. Powiedz mi,
że nie podobało ci się, że cię pocałowałem, a nigdy więcej nie
poruszę tego tematu.
Tak łatwo byłoby skłamać… Musiała tylko otworzyć usta, na-
prawdę nie powinna mieć z tym żadnych problemów, lecz jakoś
nie mogła wydobyć z siebie tych słów.
Milczała więc, szybko idąc przed siebie. Jeżeli Alex w tej
chwili triumfował, w żaden sposób nie dał jej tego poznać.
– Przyjęcie, na które dzisiaj jesteśmy zaproszeni, ma bardzo
oficjalny charakter – odezwał się. – Obowiązują odpowiednie
stroje…
Gabriella ciężko westchnęła.
– Obowiązują wszystkich poza mną – oświadczyła. – Możliwe,
że odpuszczę sobie tę imprezę i schowam się w mojej mysiej
dziurze z kawałkiem skórki od chleba i sera.
– To bardzo dramatyczne. Może przyniosę ci przynajmniej
świeżego chleba, co?
– Poważnie mówiąc, nie ma żadnego powodu, żebym tam szła.
Chętnie wybiorę się w tym czasie na spacer po wzgórzach.
– Zaproszenie obejmuje nas oboje – powiedział. – Bardzo nie
chciałbym urazić naszego gospodarza.
– Z powodu obrazu czy ewentualnych interesów?
– Wszystko w jakiś sposób związane jest z interesami, moja
droga. Skoro los podsuwa mi możliwość odniesienia sukcesu,
zamierzam ją wykorzystać. I z całą pewnością nie pozwolę ci
zepsuć tej szansy.
– A ja nie chcę się czuć zażenowana!
– Nie pozwoliłaś mi dokończyć – rzekł chłodno. – Dzisiejsza
impreza to bal maskowy, co oznacza, że wszyscy będą mieli za-
słonięte twarze.
– Serdeczne dzięki za wyjaśnienie – odparła lodowato. – Rozu-
miem, co znaczy nazwa „bal maskowy”, wiesz?
– Chciałem się tylko upewnić.
– Tak czy inaczej, nadal widzę spory problem.
– Jaki?
– Suknię balową i elegancką maseczkę zostawiłam w innej
walizce.
– Może i nie jestem z królewskiego rodu, cara mia, ale jestem
milionerem. Gdybym chciał, w ciągu paru godzin sprowadzono
by tu dla mnie śnieżne tygrysy, więc balowa suknia i maska nie
przedstawiają większej trudności.
– A gdybym wolała śnieżnego tygrysa?
– Masz za mały pokój.
– Mógłby spać w nogach mojego łóżka – odparowała.
– Nie zamierzam kupować ci śnieżnych tygrysów. Nie chcę cię
aż tak rozpuszczać, zresztą gdybyś dostała takie miłe zwierząt-
ko, zaraz wszyscy chcieliby je mieć.
Nie zdołała powstrzymać wybuchu śmiechu. Nie miała poję-
cia, jak on to robił. Jak sprawiał, że czuła się jednocześnie pod-
niecona, sfrustrowana i rozbawiona. Musiały to być jakieś dzi-
waczne czary, magiczne sztuczki, o jakich nigdy dotąd nie sły-
szała.
– W porządku.
– W porządku w odniesieniu do sukni i maski?
Z piersi Gabrielli wyrwało się znużone westchnienie.
– Czy miałoby to jakiekolwiek znaczenie, gdybym odmówiła?
– Raczej nie – głos Alexa zabrzmiał nagle nisko, zmysłowo. –
W razie konieczności sam mógłbym wziąć na siebie rolę poko-
jówki i pomóc ci w przygotowaniach do balu.
– Nie sugerujesz chyba, że pomógłbyś mi się ubrać?
– Moja praktyczna znajomość damskich strojów dotyczy ra-
czej rozbierania niż ubierania, ale w tym wypadku mógłbym
zrobić wyjątek.
Przez głowę Gabrielli przemknęła myśl, że zaraz cała stanie
w płomieniach. Skłamała, kiedy mu powiedziała, że nie czytuje
romantycznych powieści. Często sięga po nie, oczywiście w ta-
jemnicy przed wszystkimi. A kiedy udawała, że sobie z nich po-
kpiwa, w głębi serca nie była w stanie zaprzeczyć, że jest nimi
zafascynowana. Zawsze była ciekawa, czy tego rodzaju emocje
naprawdę się zdarzały. Czy rzeczywiście można patrzeć na ko-
goś i mieć wrażenie, że ten ktoś cię dotyka. Czy można czuć, że
umrzesz ze szczęścia, jeśli ten ktoś cię dotknie… Teraz wiedzia-
ła już, że wszystko to było możliwe. I że w rzeczywistości takie
uczucia były dużo bardziej intensywne niż to, czego przedsmak
dawała literacka fikcja. Poprzedniego wieczoru zaledwie mu-
snął pocałunkiem jej wargi, a ona już była w siódmym niebie,
ale to nie miało znaczenia. Nie zamierzała stracić dla niego gło-
wy, tuż przed wyjazdem powiedziała babce, że nie pozwoli mu
się uwieść. Babka ostrzegała ją przed takimi sytuacjami, a gdy
pojawił się temat tego nieszczęsnego obrazu, podejście królo-
wej stało się dla Gabrielli całkowicie jasne – dawno temu zosta-
ła zraniona przez człowieka takiego jak ten, bogatego, wpływo-
wego i przystojnego. Takiego, który nie był jej przeznaczony.
Zdecydowanie. Poza tym, że nie wyobrażała sobie przyszłości
u boku mężczyzny, który nie wierzył w miłość ani stałe związki.
Była przecież księżniczką i chociaż nie miała tronu, to jednak
powinna wyjść za kogoś ze swojej sfery. Takim kimś z całą pew-
nością nie był amerykański biznesmen włoskiego pochodzenia,
z zupełnie przeciętnej rodziny.
Zamrugała, starając się opanować galopadę myśli. Za żadne
skarby nie mogła dać mu poznać, że myśli o seksie czy małżeń-
stwie, i to w związku z nim. Była to ostatnia rzecz, jakiej potrze-
bowała.
– Co za szczęście, że nie musisz mnie ubierać – rzuciła kwa-
śno. – Ubiorę się sama, lecz dziś wieczorem musimy spróbować
poszukać tego pokoju, o którym mówiła moja babka.
– Całkowicie się z tobą zgadzam. Myślę, że dzisiejszy wieczór
to odpowiedni moment, by zakończyć tę farsę, co ty na to?
– Co masz na myśli?
– To, że umocniliśmy już wszystkich w przekonaniu, że jesteś
moją asystentką. Nikt nie podejrzewa, że tak naprawdę jesteś
księżniczką Gabriellą D’Oro, ponieważ nie ma żadnych powo-
dów, by powziąć takie podejrzenia. Dziś wieczorem włożysz
piękną suknię i zasłonisz twarz maską, i kiedy wymkniemy się
z balu trochę przed jego końcem, nikomu nie wyda się to dziw-
ne. Szczególnie że wcześniej będę trzymał cię w ramionach
mocniej niż kiedykolwiek dotąd…
– Co sugerujesz, właściwie?
– Że dziś zagrasz rolę mojej kochanki. Skandal ci nie grozi,
a dzięki temu zyskamy świetny pretekst do opuszczenia impre-
zy przed czasem.
Gabrielli zaschło w gardle i serce znowu biło jej tak mocno,
jakby koniecznie chciało wyskoczyć z piersi.
– Ale ja…
– Nie wiesz jak? Nie wiesz, jak zagrać rolę czułej kochanki?
Policzki Gabrielli zalała fala gorącego rumieńca.
– Nie musisz się obawiać, stać mnie na znacznie więcej niż
udawanie twojej kochanki, Alessandro.
– Widzisz, kiedy wymawiasz moje pełne imię, zaczynam przy-
puszczać, że jesteś dużo bardziej nerwowa, niż starasz to oka-
zać.
– A kiedy ty przyjmujesz ten sarkastyczny ton, ja zaczynam
przypuszczać, że jesteś dużo bardziej zbity z tropu, niż starasz
to okazać, wiesz? Więc może to raczej ty będziesz miał problem
z udawaniem mojego kochanka! Cóż, nie martw się, włożę ma-
skę, żeby widok mojej twarzy cię nie odstraszał…
– Więc mój pocałunek nie przekonał cię, że uważam cię za
atrakcyjną?
– Twój pocałunek przekonał mnie jedynie, że uwielbiasz gry
i zabawy, tyle że ja nie znoszę być ich obiektem.
Mężczyzna taki jak Alessandro nigdy nie chciałby kobiety ta-
kiej jak ona, w okularach i niemodnych, nieatrakcyjnych ubra-
niach, bez cienia makijażu. Najprawdopodobniej postrzegał ją
jako coś w rodzaju wyzwania i dlatego postanowił ją zdobyć. Bo
taki już był.
Jednak ona nie zamierzała dać się zdobyć.
– Nie dostrzegam żadnego problemu w udawaniu twojej ko-
chanki – oświadczyła lodowatym głosem. – Tylko nie wmawiaj
sobie przypadkiem, że to tak naprawdę. Wiem, jakim jesteś
człowiekiem, i rozumiem, co tobą powoduje. Jestem dla ciebie
źródłem rozrywki, dałeś mi to jasno do zrozumienia. I nie po-
zwolę, żebyś się bawił moim kosztem.
Pełna gniewnej wyniosłości, prawie biegiem ruszyła w kierun-
ku pałacu. Nie miała pojęcia, dlaczego zareagowała w taki spo-
sób ani dlaczego nie dostrzegła tego wszystkiego wcześniej.
Czyżby naprawdę wyobrażała sobie, że zaczął patrzeć na nią
jak na atrakcyjną dziewczynę? Że jego pocałunek był szczery?
Że dandys i podrywacz naprawdę zniżył się do poziomu dziew-
czyny, która podpiera ściany? Była tak głupia i naiwna, jak oba-
wiała się jej babka.
Tak samo głupia, jak cała jej rodzina. Może ciążyła na nich ja-
kaś klątwa. Jej babka padła ofiarą mężczyzny, który złamał jej
serce. Jej matka narzucała się mężczyznom, zupełnie jakby jej
zależało, by wykorzystywali ją i porzucali. Jakby zależało jej,
żeby zniszczyć własne małżeństwo i rozmienić się na drobne.
Biorąc to wszystko pod uwagę, Gabriella powinna była wykazać
się większym rozsądkiem.
Wpadła do budynku, dotarła do swojego pokoju i starannie
zamknęła za sobą drzwi, i te z korytarza, i te oddzielające ją od
sypialni Alexa. Wiedziała, że będzie musiała stawić mu czoło, że
będzie musiała zagrać jego kochankę. Musiała zmobilizować
wszystkie siły, by poradzić sobie z tym zadaniem.
Usiadła na łóżku, zdyszana, wypełniona gniewem, bólem
i urazą, ale po kilku oddechach odzyskała jasność widzenia. Je-
dynym wyjściem było przejęcie kontroli nad sytuacją. Zdawała
sobie sprawę, że Alex uważa, że jest ponad coś takiego jak po-
kusa. Ulegał pokusie tylko wtedy, gdy tego chciał, a tym razem
z pewnością tak nie było. Bo przecież nie chciał jej, Gabrielli.
I właśnie dlatego dziś wieczorem ona zmusi go, by jej zapra-
gnął. Zrobi to, tak. Pokaże mu, że nie tylko on może wygrywać.
Tym razem to on będzie tym, który pozostanie nienasycony. Nie
będzie mógł zasnąć, dręczony pożądaniem i poczuciem niespeł-
nienia. A ona mu nie ulegnie, co to, to nie. Rozpali go, a później
odwróci się na pięcie i odejdzie.
Rzuciła się na łóżko, szeroko rozpostarła ramiona i uśmiech-
nęła się. Była zachwycona tym nowym planem. Tą wizją przy-
szłości, w której w dużo większym stopniu miała kontrolę nad
swoim życiem niż do tej pory. Poprzedniego wieczoru na chwilę
straciła głowę dla Alexa, to fakt. I dzisiaj też była tego bliska,
nawet kilka razy, ale na tym koniec. Nigdy więcej jej się to nie
zdarzy. Jeśli ktokolwiek miał stracić głowę na tym maskowym
balu, to on. Alessandro, nie ona.
ROZDZIAŁ ÓSMY

Alex dość mętnie zdawał sobie sprawę z faktu, że Gabriella


jest księżniczką. Z początku wmawiał sobie, że wcale nie wyda-
je mu się atrakcyjna, lecz teraz z każdą chwilą coraz wyraźniej
docierało do niego, że jest piękna. Nie podejrzewał jednak, że
nawet spod lśniącej maski, zasłaniającej górą część twarzy,
przeświecać będzie prawdziwie królewska godność. Nie przy-
puszczał też, rzecz jasna, że jej uroda okaże się tak niezaprze-
czalna. Że ubrana w piękną suknię, dosłownie klejącą się do jej
cudownych kształtów, stanie się pokusą zbyt wielką, by był
w stanie się jej oprzeć. Nie wiedział też, że tego rodzaju pokusy
nadal na niego działają.
Ciemne loki opadały jej na ramiona, pełne wargi pociągnęła
czerwoną szminką. Jasnoniebieska suknia ze skromnym dekol-
tem zasłaniała dużo więcej złocistej skóry, niż by marzył, dys-
kretnie podkreślała jednak figurę jak ze snu, lekko opinając bio-
dra i uda, i rozwijając się niczym kwiat, aby fałdami opaść aż do
stóp. Gabriella okazała się znacznie bardziej wyrafinowaną
i elegancką istotą, niż mógłby to sobie kiedykolwiek wyobrazić.
Alex miał wrażenie, że patrzy na osobę całkowicie obcą, a jed-
nocześnie w jakiś sposób znajomą.
Nagle postąpiła krok do przodu i zachwiała się, ponieważ sto-
pa zsunęła jej się z obcasa.
– O, do licha! – zaklęła, odzyskując równowagę i poprawiając
suknię z tyłu.
Uśmiechnął się, bo to była Gabriella, którą dobrze poznał
w ciągu kilku minionych dni.
– Pięknie wyglądasz – powiedział.
Komplement przyszedł mu bez najmniejszego trudu, ponie-
waż naprawdę wyglądała pięknie. Była zachwycająca.
– Nie musisz się wysilać.
Serce ścisnął mu dziwny ból, zupełnie nieoczekiwanie. Zranił
ją wcześniej i gorzko tego żałował. Doskonale wiedział, że nig-
dy nie będzie taki jak jego ojciec, który po prostu brał to, na co
akurat miał ochotę, nie zważając na uczucia innych. Jako młody
człowiek nie mógł przestać myśleć o małym chłopcu, który stał
przed jego domem tamtego wieczoru. O nieprawym dziecku
swojego ojca, chłopcu, który spowodował samochodowy wypa-
dek, w którym zginęli jego rodzice. Przez wiele lat obwiniał
tamtego chłopca i ukrywał fakt jego istnienia. Później starał się
to naprawić, ale było już za późno. Życie Nate’a zostało nieod-
wracalnie złamane.
Alex wprowadził Nate’a do rodziny, kiedy jego dziadek po-
trzebował przeszczepu szpiku kostnego i nikt inny nie spełniał
wymogów dawcy. Nie żałował tego, lecz nigdy nie udało mu się
nawiązać naprawdę bliskich kontaktów z przyrodnim bratem.
Kiedy dorósł, jego sposób postrzegania wydarzeń tamtej nocy
uległ zmianie. Zaczął myśleć nie tylko o swojej matce, ale także
o tamtej kobiecie, pewnie nie mniej poranionej i rozbitej, pozo-
stawionej z dzieckiem bez żadnego wsparcia. Tak, myślał o niej
coraz częściej, podobnie jak o innych ludziach, na trwałe do-
tkniętych egoizmem i niepohamowaną żądzą jego ojca.
Lata mijały, a on coraz dokładniej widział, że to jego ojciec był
czarnym charakterem ich wspólnej historii. Alex miał mnóstwo
wad, lecz gotów był zrobić wszystko, byle tylko nie stać się ta-
kim potworem. A to oznaczało, że nie mógł tknąć Gabrielli. Była
tak inna od wszystkich znanych mu kobiet, tak całkowicie wol-
na od brudów tego świata. Wiedziała, jak żyli jej rodzice, i ja-
kimś cudem udało jej się zachować prosty, otwarty sposób pa-
trzenia na ludzi. Zachowała też nadzieję. Byłby najgorszym łaj-
dakiem, gdyby ją tego pozbawił. Bo jednego był pewien – mógł-
by jej dać fizyczną rozkosz, ale nic poza tym. Tylko ból.
– Idziemy na bal, Kopciuszku?
Gdy wyciągnął do niej rękę, spojrzała na nią tak, jakby jego
palce mogły ją ukąsić.
– Jeżeli ja jestem Kopciuszkiem, to czy ty jesteś dobrą wróżką,
moją matką chrzestną?
– W żadnym razie. Dobre wróżki istnieją po to, by bez końca
obdarzać innych i nie liczą na żadną wzajemność czy choćby
podziękowanie. Ja nie jestem takim altruistą.
– Więc co masz nadzieję otrzymać w zamian za twoje dary?
– Odbieram to, co mi się należy, dokładnie w tej chwili. Powie-
działem ci już, że wyglądasz pięknie.
Zobaczył, jak delikatny róż powleka jej policzki pod maską,
odsłaniając radość, jaką czerpała z jego komplementu.
– A ty… ty wyglądasz jak Upiór z opery.
Dotknął białej maski na swojej twarzy.
– Bo o to chodziło.
– Ale nie masz takich paskudnych blizn.
– Moje blizny mają metaforyczny charakter.
– To samo można chyba powiedzieć o większości z nas. Cho-
ciaż życie w bibliotece pozwala na ograniczenie liczby blizn do
minimum, to fakt.
– Czułem, że brak biblioteki przysporzy mi w końcu nie lada
kłopotów.
– W tej chwili naszym jedynym kłopotem jest brak obrazu –
zauważyła, przekierowując rozmowę na właściwy temat.
Była w tym dobra. Dużo lepsza od niego, bo on kompletnie
zgubił wątek. Na moment zapomniał, że ma inny cel niż taniec
z nią na dzisiejszym balu. Cel, który wykracza daleko poza oglą-
danie jej w tej sukni i masce.
Czas jakby zwolnił. Fakt, że Alex znajdował się tu z dala od
swojego biurka, telefonu i świata, wyczyniał z nim dziwne rze-
czy. A najdziwniejsze było to, że nie miał nawet pewności, że
mu się to wszystko nie podoba.
– Więc bierzmy się do roboty – rzekł. – Obraz nie będzie na
nas czekał w nieskończoność, prawda?
Tym razem wzięła go za rękę. O mały włos się nie cofnął, ude-
rzony falą gorąca. Dłoń miała ciepłą, skórę delikatną jak je-
dwab. Nie cofnął się, bo przecież to on miał duże doświadcze-
nie i to w nim dotknięcie kobiecej dłoni nie powinno było wywo-
łać żadnej reakcji. Powtarzał sobie to wszystko raz po raz, pro-
wadząc ją długimi korytarzami do sali balowej, jednak niezależ-
nie od tego, czy udawało mu się przekonać samego siebie na
poziomie intelektualnym, jego ciało zdecydowanie odrzucało te
życiowe mądrości.
Dwóch ludzi z personelu, elegancko ubranych, ale bez masek,
otworzyło przed nimi drzwi sali.
– Mam wrażenie, że powinienem wykonać oficjalny ukłon –
szepnął jej do ucha. – Jednak w moim wieku mogłoby się to źle
skończyć dla moich pleców…
Rzuciła mu roziskrzone spojrzenie spod maski.
– Przestań!
– Przecież to zabawne.
Przewróciła oczami i rozejrzała się dookoła.
– Ta sala jest niezwykła – powiedziała cicho, chłonąc wzro-
kiem ozdobne gzymsy i malowany sufit.
Ani słowa o kreacjach od najsłynniejszych projektantów, które
miały na sobie inne kobiety. Jakże by inaczej. Gabriella wolała
sztukę i architekturę, zawsze.
Poprowadził ją dalej, na parkiet, lecz cała jej uwaga skoncen-
trowana była na wystroju wnętrza. Wykorzystał tę okazję, by
wziąć ją w ramiona i przyciągnąć bliżej do siebie.
– Co ty robisz? – spytała, wyraźnie zaskoczona.
– Tańczę z tobą.
– Rzeczywiście – przyznała, kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Niewykluczone, że okażemy się dziś bardzo nieuprzejmi.
– Tak?
– Tak. Powinniśmy rozmawiać z innymi gośćmi. Ty powinnaś
dołączyć do kobiet i zapytać je, przez kogo zaprojektowane suk-
nie noszą, natomiast ja powinienem się postarać nawiązać jak
najwięcej biznesowych kontaktów. Ale żadne z nas tego nie zro-
bi. Dlaczego, spytasz pewnie. Otóż dlatego, że dzisiejszego wie-
czoru będziemy patrzeć tylko na siebie nawzajem i szybko wyj-
dziemy, aby świat uwierzył, że nie możemy się doczekać, kiedy
wreszcie wezmę cię w ramiona.
Od razu poczuł, jak całe jej ciało zesztywniało.
– Przecież trzymasz mnie w ramionach – powiedziała.
– Nie, nie tak. Chodzi mi o coś zupełnie innego.
– O co? – spytała niskim szeptem.
Jej ciemne oczy pełne były lęku, zaciekawienia i podniecenia.
– O to, że zostaniemy sami, tylko we dwoje, i kiedy wezmę cię
w ramiona, będziesz wiedziała, że wszystko może się zdarzyć.
Wszystko będzie inaczej. Otoczy nas cisza, przerywana tylko
szmerem naszych oddechów. Nawet powietrze będzie inne.
Głośno przełknęła ślinę.
– To znaczy… To znaczy, że wszyscy będą myśleli, że właśnie
coś takiego się wydarzy, tak?
– Tak. Pod koniec tego tańca nikt nie będzie miał cienia wąt-
pliwości, że gdy tylko znajdziemy się sam na sam, nie będziemy
dyskutować o sztuce ani szukać obrazów.
Przytulił ją tak mocno, że wyraźnie czuła uderzenia jego ser-
ca.
– Ale przecież my szukamy obrazu…
– Oczywiście. – Ani na sekundę nie odrywał wzroku od jej
twarzy. – Dotknij teraz mojej twarzy.
– Słu… słucham?
– Zdejmij rękę z mojego ramienia i przytknij dłoń do mojej
twarzy. Muśnij palcami kość policzkową, pogładź policzek
i oprzyj rękę o moją pierś.
– Dlaczego? – W jej oczach pojawił się wyraz przerażenia.
– Staramy się zdobyć obraz, tak?
Usłuchała polecenia, chociaż nadal wyglądała na wystraszo-
ną. Jej palce delikatnie dotknęły jego skóry, potem poczuł ciepły
ciężar wąskiej dłoni w okolicy swego serca. Powoli sięgnął po
jej rękę, zamknął dłoń w klatce swoich palców i przycisnął do
niej gorące wargi.
– To nie było… Ty nie…
Uwolnił ją na moment i przytrzymał jej podbródek kciukiem
i palcem wskazującym.
– Pewnie rzeczywiście czegoś nie zrobiłem albo zrobiłem coś
nie tak – zamruczał. – Ile zdrowasiek powinienem odmówić jako
pokutę, jak sądzisz?
– Nie wiem…
– Dawno nie byłem u spowiedzi, lecz dla ciebie chętnie padnę
na kolana.
Wyprostowała się gwałtownie, jakby porażona prądem, jak
dotknięta myślą dość potężną, by zamanifestowała się w posta-
ci fizycznej.
– Jesteś prawdziwym mistrzem w dziedzinie pustego flirtu –
powiedziała. – Ciekawe, co by było, gdybyś naprawdę musiał
wywiązać się z którejś z tych swoich obietnic…
– Dlaczego nie spróbujesz mnie do tego zmusić?
– Bo jestem realistką. – Powoli przysunęła się bliżej, jakby ze
wszystkich sił starała się od tego powstrzymać, lecz mimo
wszystko nie była w stanie przezwyciężyć pragnienia. – Od
pierwszej chwili naszej znajomości prowadzisz ze mną jakąś
dziwną grę, ale teraz, przynajmniej jeden raz powiedz mi coś
bez tego drwiącego uśmiechu, dobrze?
– Co dostanę w zamian?
– Co tylko zechcesz.
Bez trudu zorientował się, że jej wargi wypowiedziały te sło-
wa wbrew jej woli i że już po sekundzie chciała je odwołać.
– To bardzo niebezpieczna propozycja, jeśli składa się ją ko-
muś takiemu jak ja.
– Nie wątpię – mruknęła.
– Prawdziwy pocałunek za prawdziwe wyznanie – rzekł. – To
chyba fair.
– Dobrze – zgodziła się bez tchu.
– Jesteś piękna – powiedział. – I nie ma to nic wspólnego
z całą tą akcją poszukiwawczą, tą grą czy moimi poczynaniami.
Fakt, że nikt ci tego dotąd nie uświadomił, to prawdziwa zbrod-
nia, niewyobrażalne okrucieństwo…
Zamrugała. Jej napięte mięśnie nagle się rozluźniły.
– Nie wiem, co powiedzieć – wyszeptała. – Nikt nigdy nie mó-
wił do mnie w taki sposób.
Długą chwilę oboje milczeli.
– Chcę, żebyś wiedziała, że chociaż w tej chwili gramy swoje
role na użytek innych, to fakt, że uważam cię za atrakcyjną, nie
ma z tym wszystkim nic wspólnego.
Wzięła głęboki oddech, na moment zamknęła oczy, a potem
wspięła się na czubki palców i szybko pocałowała go w usta.
Był to przelotny pocałunek, a mimo to Alex poczuł, że naznaczy-
ła go nim jak piętnem, wycisnęła je na jego sercu, nie tylko na
wargach.
– Wydaje mi się, że teraz możemy już wyjść – rzekł cicho.
Gabriella nie wykonała zadania, które sama sobie postawiła,
i raczej tego nie żałowała. Miała uwieść Alexa. Miała odwrócić
ich role, ale od chwili, gdy opuściła swój pokój ubrana w tę suk-
nię, czuła się zupełnie inaczej niż do tej pory. Szczególnie kiedy
patrzył na nią, emanując ciepłem i tą niezwykłą męską ener-
gią… Szczególnie że tego wieczoru wyglądał na mężczyznę nie
do końca obojętnego na to, co przed sobą widzi.
I właśnie tego czynnika nie brała pod uwagę w swoich wcze-
śniejszych spekulacjach. Nie przyszło jej do głowy, że kiedy ona
dotknie jego twarzy, a on pocałuje jej dłoń, poczuje się jak mysz
schwytana przez kota, który nie jest głodny, ale raczej spragnio-
ny rozrywki. Nie była wprawną uwodzicielką, to jasne, odkryła
natomiast, że ze zdumiewającą wręcz łatwością ulega jego uwo-
dzicielskim zabiegom. Piękne słówka prosto z jego ust trafiały
do jej serca i odmieniały ją do głębi. Sprawiały, że zapominała
o konieczności samoobrony.
Skrzydło pałacu, w którym teraz się znajdowali, było komplet-
nie opustoszałe. Wszyscy byli w sali balowej albo w przeciwle-
głym skrzydle.
– Chodź ze mną. – Alex otoczył ją ramieniem w talii i szybkim
krokiem ruszył ku podwójnym drzwiom w końcu korytarza.
Usłuchała go, bo w końcu na tym polegała ta gra. A także dla-
tego, że chciała być tutaj, u jego boku. Nigdzie indziej. I wie-
działa, że wkrótce wszystko to się skończy. Te poszukiwania.
Ten flirt i cokolwiek jeszcze to było. Nagle zachciało jej się pła-
kać. Miała wielką ochotę usiąść na podłodze i ukryć twarz
w dłoniach, wiedziała jednak, że nie może tego zrobić, bo szu-
kają obrazu. Miała nadzieję, że potrwa to całą noc. Nie mogła
uwierzyć, że jest tak łatwa i naiwna. Ale była.
Najdziwniejsze było jednak to, że teraz znała już Alexa i wie-
działa, że to, co powiedział jej na balu, było prawdą. Nie miała
tylko pojęcia, jakie ma to znaczenie dla niego i dla nich obojga,
bo wskazówki zegara nieubłaganie wędrowały ku północy, kie-
dy to czar pryśnie i Kopciuszek znowu przeistoczy się w mola
książkowego, na którego ktoś taki jak Alex nawet nie spojrzy.
Otworzył drzwi i wsunął się do środka, pociągając ją za sobą.
– Myślisz, że jest tu jakiś system monitorujący? – szepnęła.
– Niczego takiego nie zauważyłem, chociaż cały czas uważnie
się rozglądałem, wierz mi. Premier nie miał jednak żadnego po-
wodu, by podejrzewać, że ktoś z jego gości spróbuje oddalić się
z cennym dziełem sztuki pod pachą. A my zamierzamy wpraw-
dzie wykonać tę sztuczkę, ale z obiektem, o którego istnieniu
on w ogóle nie ma pojęcia.
– Sprytne.
– A skoro już mówimy o sztuczkach, to jesteś mi winna poca-
łunek. – Odwrócił się do niej z twardym wyrazem twarzy.
W jednej chwili zabrakło jej tchu.
– Pocałowałam cię już – oświadczyła.
– Pocałowałaś mnie na oczach całego tłumu, co trudno po-
traktować jako prawdziwy pocałunek.
– Naprawdę?
– Oczywiście.
Wzięła głęboki oddech, postąpiła krok naprzód i przycisnęła
dłoń do jego klatki piersiowej. Podniosła głowę i zajrzała mu
w oczy, mroczne i nieodgadnione. Zacisnęła palce na białej tka-
ninie koszuli i zaraz rozprostowała je pośpiesznie, zaskoczona
bijącym od niego ciepłem. Był tak różny od niej… Nigdy dotąd
nie zastanawiała się nad różnicami dzielącymi mężczyzn i ko-
biety. Nad milionem różnic, wielkich i małych.
– Pocałuj mnie, księżniczko – rozkazał niskim, pełnym napię-
cia głosem.
Nie była mu obojętna.
A więc wygrała.
To ona sprawiła, że cały płonął.
Nie było już między nimi ani centymetra wolnej przestrzeni.
Ani milimetra. Oboje drżeli, spragnieni i niespełnieni. Otoczyła
jego szyję dłonią i delikatnie pociągnęła w dół, przywierając do
jego warg. Rozchylił je i czubkiem języka delikatnie przejechał
środkiem jej warg, prosząc o pozwolenie na wejście.
Nie mogła mu odmówić. Nie teraz. Objął ją mocno i przytulił
do piersi. Jedną dłoń oparł między jej łopatkami, drugą położył
na jej pośladkach.
Cały jej świat ograniczał się teraz do jego rąk, jego ust, jego
zapachu. Jego oddechu. Być może weszli do tego pokoju w ja-
kimś konkretnym celu, nie pamiętała jednak, o co chodziło.
Odsunęli się od siebie powoli, zupełnie inaczej niż wtedy
w ogrodzie. Oboje ciężko dyszeli, skupieni na sobie nawzajem.
Gabriella uniosła dłoń i dotknęła jego pokrytego krótkim zaro-
stem policzka.
– Powinniśmy szukać obrazu – odezwała się niepewnym gło-
sem.
Wargi miała rozpalone i obrzmiałe. Zastanawiała się, czy wy-
glądają inaczej niż zwykle.
– Obrazu? – powtórzył.
– Tak. – Odchrząknęła i ruszyła ku przeciwległej ścianie. –
Babcia mówiła, że w jednym z pokojów wisi obraz i gdyby udało
mi się otworzyć ramę…
– Masz klucz, prawda?
– Tak. Okazuje się, że jestem naprawdę dobra w dochowywa-
niu tajemnic. To pewnie dlatego, że przez wszystkie te lata ra-
czej nie miałam z kim rozmawiać.
Podniosła dłoń do dekoltu sukni, wyjęła naszyjnik i zacisnęła
palce na wisiorku.
– To jest klucz – powiedział.
– Tak, powinien pasować do otworu w ramie. Ma to być krajo-
braz, z farmą w tle.
– Sporo tu takich.
– Wiem. – Gabriella zbliżyła się do ściany, mierząc wzrokiem
wiszące na niej obrazy. – Nie, to chyba żaden z nich. Raczej nie
przypominają tego, który opisała babcia. Nie mogę się pozbyć
wrażenia, że jesteśmy w niewłaściwym pokoju. Te krajobrazy są
prawie współczesne.
– Szukajmy dalej.
Gdy ujął ją za rękę i wyprowadził na korytarz, przeszył ją
dreszcz. Alex otworzył następne drzwi.
– Co to za obrazy?
Zmrużyła oczy.
– Widoki miejskie – powiedziała. – To nie tutaj.
W kolejnych pokojach znaleźli portrety członków królewskie-
go rodu i obrazy o tematyce marynistycznej. W końcu zajrzeli
do pomieszczenia udekorowanego scenami z wiejskimi zabudo-
waniami o dachach krytych słomą w tle.
– Czuję, że w końcu trafiliśmy – odezwała się księżniczka. –
Więc teraz musimy tylko odgadnąć, który to obraz. Który w ja-
kiś sposób się wyróżnia? Który może stanowić skrytkę?
Alex powoli rozejrzał się dookoła.
– Ten – rzucił.
Odwróciła się ku niemu. Stał przed obrazem przedstawiają-
cym farmę i stojącą przed bramą młodą dziewczynę, przyciska-
jąc wskazujący palec do rogu ramy.
– Co tam jest?
– Niewielki otwór, tutaj w rogu. Sama zobacz.
Podeszła do niego i drżącymi palcami uniosła wisiorek.
– Tak, to chyba to. – Kiwnęła głową.
Wcisnęła krawędź wisiorka w otwór i rama odskoczyła lekko.
Gabriella cofnęła się i zerknęła na towarzysza.
– Denerwuję się – wyznała.
Żołądek ściskał jej się boleśnie, dłonie miała spocone. Była
podekscytowana i przerażona. Jeżeli obraz tam był… Kto wie,
co się mogło zdarzyć. Jej rodzina mogła paść ofiarą jeszcze
większego skandalu, a ona nic nie będzie mogła na to poradzić.
Natomiast jeśli go nie będzie… Tak długo zastanawiała się, czy
naprawdę istnieje…
Alex otworzył ramę i odsłonił duży prostokątny otwór w ścia-
nie zakryty grubym płótnem. Pociągnął tkaninę i odsunął ją na
bok.
– Można powiedzieć, że pozbawiłeś tę chwilę dramatyzmu –
zauważyła księżniczka.
– Uważasz, że sam obraz nie jest wystarczająco dramatyczny?
Był dramatyczny, bez dwóch zdań. Przedstawiał kobietę sie-
dzącą przy toaletce, wpatrzoną w lustro, z dłońmi zanurzonymi
w ciemnych lokach. Kobieta była naga; artysta namalował jej
gołe plecy, jedynie sugerując zarys piersi, odbijających się w lu-
strzanej tafli. Siedziała na poduszce.
Obraz był prowokacyjny, bez dwóch zdań. I piękny. Bardzo su-
gestywny i jednocześnie subtelny.
– To dlatego… – zaczęła niepewnie. – To dlatego szukaliśmy
prawdy. Ten obraz nie ma w sobie ani cienia wulgarności, więc
dlaczego…
Odwróciła się do Alexa.
– Chodzi mi o to, że media sugerowały, że pokazanie tego ob-
razu mogłoby przynieść ujmę reputacji mojej babki, tymcza-
sem… Cóż, wydaje się oczywiste, że jej znajomość z malarzem
miała intymny charakter, bo przecież ktoś o takiej pozycji nie
pozuje nago. Widać też, że artysta miał bardzo osobisty stosu-
nek do modelki, wyraźnie mówi o tym każde pociągnięcie pędz-
la. Obraz emanuje taką namiętnością…
Ostrożnie dotknęła rogu obrazu, gdzie widniały inicjały mala-
rza: B.A.
– Możliwe też, że był wybitnym artystą. – Alessandro wsunął
ręce do kieszeni.
– Nie, to coś więcej.
– Dla mnie to bez różnicy – rzucił zimno. – Mam przywieźć ob-
raz dziadkowi, i tyle.
Gabriella zmarszczyła brwi.
– Dlaczego twój dziadek ma mieć większe prawa do tego ob-
razu niż moja babka? To ona była modelką.
– Tak, ale dziadek był kiedyś jego właścicielem i jest gotowy
zapłacić każdą cenę, by go odzyskać. Nie jest to ostatnie życze-
nie twojej babki, ale mojego dziadka.
– Przewieźmy go na Aceenę – zaproponowała. – Chciała go zo-
baczyć, pozwól jej przynajmniej na niego popatrzeć.
– Muszę jak najszybciej wrócić do pracy, księżniczko.
Spojrzała na niego, żałując, że nie widzi jego zasłoniętej ma-
ską twarzy.
– Przewieźmy go na Aceenę, proszę.
Chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu, a potem powoli ski-
nął głową. Wyciągnął rękę i delikatnie musnął róg obrazu.
– Jest piękny – powiedział. – Szczerze mówiąc, trochę przypo-
mina mi ciebie.
Jej policzki znowu zalała gorąca fala.
– Przecież ja wcale tak nie wyglądam…
– Ależ tak! Jesteś piękna i zmysłowa.
– Nie.
– Ten portret to wizja wielbiciela modelki. – Ciemne oczy
Alessandra rozświetlił płomień. – Z tego powodu ja mogę lepiej
ocenić jego zalety…
– Nie jesteś moim kochankiem – szepnęła.
– Nie, nie jestem.
Odchrząknęła niepewnie.
– Jak przeniesiemy go do naszego pokoju? – spytała.
– Bardzo szybko.
Wyjął obraz z otworu w ścianie, owinął go płótnem i zdecydo-
wanym ruchem zatrzasnął ramę.
– Musimy się pośpieszyć – powiedziała Gabriella. – Na razie
wszyscy powinni być jeszcze w sali balowej.
– Na szczęście premier Colletti jest wielkim entuzjastą towa-
rzyskich spotkań – mruknął Alex.
Uchylili drzwi i wyjrzeli na korytarz.
– Czysto – rzucił.
Gabriella kiwnęła głową i już po chwili szybkim krokiem
zmierzali w stronę swojej kwatery. Przez głowę przemknęła jej
myśl, że muszą wyglądać co najmniej śmiesznie – oboje wciąż
nosili balowe maski, Alex miał na sobie nieco wygnieciony gar-
nitur, a pod pachą niósł zawinięty w płótno obraz. Gdyby ktoś
ich teraz zobaczył, pewnie doszedłby do wniosku, że za dużo
wypili.
Bez przeszkód dotarli na miejsce.
– Doskonale – rzekł, zamykając drzwi niewielkiego aparta-
mentu. – Zapakuję teraz porządnie obraz i schowam go w waliz-
ce. Gdyby ktoś chciał skontrolować nasz bagaż na lotnisku, po-
wiem, że kupiłem obraz w czasie naszej podróży, oczywiście nie
tutaj.
Gabriella parsknęła śmiechem i pokręciła głową.
– Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że
wezmę udział w rabunku dzieła sztuki.
– Czy to dzieło nie stanowi przypadkiem własności twojej ro-
dziny, moja droga?
– Wydaje mi się, że tak jest.
– W takim razie trudno mówić o rabunku.
– A jednak. Zrobiłam dziś sporo rzeczy, które wcześniej wyda-
wałyby mi się niemożliwe.
Tańczyła z nim. Pocałowała go. W jego oczach wyczytała, że
naprawdę wydaje mu się piękna. Ale teraz wszystko to miało
się skończyć.
– Mogę powiedzieć to samo – rzekł.
– Cieszę się, że dobrze się bawiłeś.
Roześmiał się.
– O, nawet więcej niż dobrze!
Zdjął maskę i rozluźnił czarny krawat. Uwielbiała na niego
patrzeć. Serce znowu mocniej jej biło, a kolana drżały. Cóż, za-
wsze czuła się tak w jego obecności.
– Jutro wyjeżdżamy – oznajmił.
– Podamy jakiś powód?
– Powiem premierowi, że muszę jak najszybciej wracać do
Stanów, ponieważ biznesowi partnerzy nalegają na moją obec-
ność w firmie. Wydaje mi się, że położyłem solidny fundament
pod przyszłą współpracę z Collettim, no i zdobyłem to, po co
przyjechałem. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo udana wyprawa.
– Chyba aż zbyt udana – prychnęła. – Nie mogę przestać my-
śleć, że w drzwiach lada chwila staną pałacowi strażnicy.
– Możesz przestać się obawiać, cara mia. Wydaje mi się, że
obraz nie ma szczególnej wartości dla nikogo poza naszymi
dziadkami.
Gabriella zamrugała, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia oczywi-
stą więzią łączącą Lucię i Giovanniego.
– Tak, to bardzo dziwne – przyznała.
– Nie jakoś szczególnie.
– Ale trochę.
– Tylko wtedy, gdy we wszystkim widzi się romantyczne kono-
tacje. Czego ja z pewnością nie robię.
Lekceważąco przewróciła oczami.
– Co za niespodzianka…
Przystanął przed nią, z dość dziwnym wyrazem twarzy. Jeden
kącik jego ust uniósł się w lekkim uśmiechu. Wstrzymała od-
dech, gdy wyciągnął rękę i powoli podniósł jej maskę. I tym ra-
zem wystarczyło muśnięcie jego dłoni, by jej serce znowu za-
częło wykonywać akrobatyczne sztuczki.
– Taka piękna – powiedział cicho.
Czekała, by się pochylił i ją pocałował, ale nie zrobił tego.
Stał tylko w milczeniu, nie odrywając od niej wzroku. Żałowała,
że nie jest wystarczająco odważna, by go dotknąć. Ponownie
przeżyć to, co wydarzyło się w tamtym pustym pokoju.
– Dobranoc, księżniczko.
– Dobranoc.
Odwróciła się i poszła do swojego pokoju, czując się tak, jak-
by zmarnowała jakąś wielką szansę. I jakby zgubiła najważniej-
szą część samej siebie.
Zamrugała i wierzchem dłoni otarła mokre policzki.
Następnego dnia mieli wyjechać. Ich misja zakończyła się
sukcesem, więc Gabriella mogła już wrócić na Aceenę, do bab-
ki. Jej życie powinno szybko odzyskać normalny rytm.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Ucieczka z Isolo D’Oro przebiegła sprawnie i bez żadnych za-


kłóceń.
Alex zdawał sobie sprawę, że powinien być bardzo zadowolo-
ny z rozwoju wydarzeń, a jednak nowa sytuacja wydawała mu
się dziwna i trudna, i to na tysiąc różnych sposobów.
Kiedy weszli do rezydencji na Aceenie, Gabriella kroczyła
u jego boku, ubrana w proste spodnie i koszulową bluzkę, jak
zwykle w swoich dużych okularach, a jednak nadal tak samo fa-
scynująca jak poprzedniej nocy. Wydawała mu się nieodparcie
urocza i piękna, doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że po-
winien stawić opór jej czarowi.
– Musimy jak najszybciej zanieść go mojej babci – ożywionym
głosem powiedziała księżniczka.
Służba skierowała ich do salonu, w którym królowa pijała
o tej porze herbatę. Po powitaniu Lucia wskazała trzymany
przez Alexa pakunek.
– Czy to to? – spytała.
Powoli kiwnął głowę.
– Mogę? – Starsza kobieta wyciągnęła ręce po obraz.
Ostrożnie zdjęła płótno i jej ciemne oczy nagle wypełniły się
łzami.
– Widzę, jak bardzo mnie kochał – wyszeptała. – Jego miłość
nadal jest obecna w tym obrazie…
– Kto to był? – cicho zapytała Gabriella.
– Nazywał się Bartolo, był malarzem. A ja… ja uważałam wte-
dy, że nie mogę zrezygnować z mojej pozycji dla miłości. Teraz
jestem już stara i gdy patrzę na ten portret, widzę, jak głębokie
było jego uczucie. Niedługo po naszym rozstaniu i tak wygnano
nas z Isolo D’Oro. Codziennie zadawałam sobie pytanie, jaki
sens miało to moje poświęcenie. Wyszłam za odpowiedniego
kandydata, a odrzuciłam nieodpowiedniego. W imię czego? Dla
królestwa, które szybko się rozpadło. Dziś rozumiem, że nie za-
sługiwałam na miłość mojego ukochanego, że zabrakło mi od-
wagi, siły i stałości.
– Babciu, zrobiłaś to, co musiałaś. – Gabriella rozpaczliwie
splatała i rozplatała palce obu dłoni, zupełnie jakby słowa babki
sprawiały jej ból. – Postąpiłaś tak, a nie inaczej, bo takie wyj-
ście wydawało ci się słuszne…
– Wasza wysokość – zaczął Alex – mój dziadek…
– Tak, wiem – odparła królowa. – Twój dziadek chce odzyskać
ten obraz.
– Niewiele jest rzeczy, które ceni ponad wszystko – ciągnął. –
Ten obraz jest jedną z nich. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak
jest, mogę tylko zapewnić waszą wysokość, że odzyskanie płót-
na to jego najgorętsze życzenie.
Po policzku królowej spłynęła łza i Alex poczuł się nagle bar-
dzo niezręcznie. Ogarnął go wstyd, że jest tak wielkim cyni-
kiem, że tak małą wagę przywiązuje do uczuć, których niepod-
ważalny dowód miał właśnie przed oczami.
– Oczywiście, że może go odzyskać – powiedziała Lucia.
Alex drgnął, całkowicie zaskoczony.
– Jestem gotowy zapłacić cenę, jakiej wasza wysokość zażą-
da…
Delikatnie położyła dłoń na płótnie.
– Nie chcę pieniędzy. Zależy mi, by obraz znowu znalazł się
w rękach twojego dziadka.
– I tak się stanie.
Królowa podniosła głowę i popatrzyła na niego uważnie.
– Musisz przyjąć naszą gościnę na tę noc, mój drogi – rzekła.
Alex czuł, że nie powinien zostać, nie mógł jednak odmówić.
– Skoro taka jest wola waszej wysokości…
– I stawiam jeden warunek.
Znieruchomiał.
– Tak, wasza wysokość?
Królowa skinęła głową.
– Gabriella pojedzie z tobą. Dostarczy obraz jako ambasador
naszej rodziny.
– Skoro taka jest wola waszej wysokości – powtórzył.
Starał się uciec przed księżniczką. Nie chciał patrzeć na jej
kuszące usta, nie chciał czuć jej delikatnego dotyku. Przysiągł
sobie przecież, że zostawi ją nietkniętą, ale aby dotrzymać tej
uroczystej obietnicy, musiał trzymać się od niej z daleka. Jak
najdalej.
Ta sytuacja zupełnie temu nie sprzyjała. Miał honorowe za-
miary, był jednak mężczyzną z krwi i kości. Duch był chętny,
lecz ciało bardzo, bardzo słabe.
Tak czy inaczej, nie mógł odrzucić propozycji królowej.
– Doskonale – powiedziała. – Ktoś ze służby zaraz zaprowadzi
cię do twojego pokoju. Chciałabym spędzić teraz parę chwil
z moją wnuczką.

Gabriella spojrzała na zegar. Dochodziła już północ, a ona


wciąż siedziała w bibliotece, nieustannie wracając myślami do
rozmowy z babką. Lucia opowiadała jej o młodzieńczej miłości,
o poczuciu obowiązku i honoru, o bólu, który dręczył ją nadal,
mimo upływu lat. Gabriella nie przypuszczała, że jej pragma-
tyczna babka potrafi w taki sposób mówić o miłości.
Dodatkowym powodem jej zdenerwowania było to, że miała
jechać do Nowego Jorku z Alexem. Oznaczało to jakby przedłu-
żenie czasu, który spędzili na Isolo D’Oro. Przedłużenie wza-
jemnej bliskości. Pragnęła tego. Chciała spędzić z nim więcej
czasu, ale nie była pewna, czy będzie to dla nich dobre.
Przeciągnęła się, wysoko unosząc ramiona i zaciskając dłonie
w pięści. Spojrzała na książkę, która spoczywała na jej kola-
nach, i potarła zmęczone oczy. Czytała opracowanie o sztuce
i kulturze Isolo D’Oro, chociaż w gruncie rzeczy głównie w za-
myśleniu wpatrywała się w ilustracje. Ciągle miała przed ocza-
mi prawdziwe widoki z Isolo D’Oro, przypominała sobie, jak sta-
ła w słońcu u boku Alexa i jak siedzieli na kamiennej ogrodowej
ławce w blasku księżyca.
Drgnęła, gdy drzwi biblioteki otworzyły się nagle. W progu
stał Alex, zachwycająco przystojny, zupełnie jak przywołany do
życia bohater romantycznej powieści. Miał na sobie białą ko-
szulę z rozpiętym kołnierzykiem i podwiniętymi rękawami, wło-
sy w nieładzie, jakby przed chwilą przeczesał je palcami. Mó-
wiąc najkrócej, wyglądał jak ucieleśnienie pokusy.
– Liczyłem, że cię tutaj znajdę – odezwał.
– Biblioteka to moje ulubione miejsce w pałacu.
Zdjęła okulary, potarła grzbiet nosa i włożyła je z powrotem.
– Wyglądasz na zmęczoną.
– Jestem zmęczona, ale nie mogłam zasnąć. Pewnie z podnie-
cenia przed jutrzejszą podróżą. Nigdy nie byłam w Nowym Jor-
ku.
– Ja też nie mogę spać.
– Dlaczego? Tak ci się śpieszy, żeby wrócić do prawdziwego
życia?
– Nie – odparł sucho. – To nie fantazje o pracy nie pozwalają
mi zasnąć.
– Skoro nie one, to… – Spojrzała mu w oczy i natychmiast
spuściła wzrok.
– Byłoby znacznie lepiej, gdybyś nie jechała ze mną. – W jego
głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta.
Powoli kiwnęła głową.
– Nie wątpię, że masz rację.
Podszedł bliżej i usiadł na krześle naprzeciwko niej.
– Musimy zachować się jak należy, ale to potwornie trudne
i męczące – westchnął. – A przecież to jedyne, co różni nas od
naszych rodziców, prawda?
– Tak. Ale ty w niczym ich chyba nie przypominasz.
– Mam przyrodniego brata – odezwał się po chwili milczenia.
– O jego istnieniu dowiedziałem się, gdy miałem jedenaście lat.
Ojciec miał romans, mówiłem ci.
– Moi rodzice mieli wiele romansów. Obydwoje.
– Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego – ciągnął Alex takim
tonem, jakby w ogóle nie usłyszał jej słów. – Ale dziecko… Moja
matka nie mogła się z tym pogodzić. Było to dla niej wielkie
upokorzenie, powód do wstydu, sygnał dla całego świata, że
ona sama przestała być godna pożądania.
Gabriella z trudem przywołała uśmiech.
– Moja matka wykrzykuje te słowa średnio co kilka miesięcy.
– Tamta sytuacja była inna. Pamiętam, że usłyszałem krzyki
i podszedłem do okna. Było Boże Narodzenie, na dworze śnieg,
na fasadzie domu błyszczące lampki, jakby próbowali przeko-
nać świat, że jesteśmy normalną rodziną. W domu nie było jed-
nak ani choinki, ani światełek, ani radości. A przed domem…
Przed domem stała kochanka ojca, z synem u boku, młodszym
ode mnie o jakiś rok. Stała i krzyczała do ojca, że musi go for-
malnie uznać, potwierdzić ojcostwo. Ojciec nie chciał tego zro-
bić. Wściekły wsiadł do samochodu razem z moją matką i odje-
chali, próbując uciec, przerwać tę scenę. Zaraz potem wydarzył
się wypadek, w którym oboje zginęli. Od tamtej nocy o tym, że
Nate jest synem mojego ojca, wiedziały tylko trzy osoby – jego
matka, on sam i ja. A ja nikomu o tym nie powiedziałem. Trzy-
małem w tajemnicy fakt, że mam przyrodniego brata.
– Co za straszny ciężar… – szepnęła ze współczuciem.
– Ten straszny ciężar złożyłem na jego barki – podjął Alex. –
Na barki dziecka, młodszego ode mnie. Nic mnie nie usprawie-
dliwia. Byłem wściekły i obwiniałem go, bo to o niego się kłóci-
li, więc wybrałem łatwe rozwiązanie. Gdybym się zachował jak
mężczyzna…
– Nie byłeś mężczyzną – przerwała mu. – Byłeś chłopcem!
Pokręcił głową.
– Miał prawo do pieniędzy po ojcu. Miał prawo przyjść na
jego pogrzeb i zobaczyć, że ludzie wiedzą, czyim jest synem.
Pozbawiłem go tego wszystkiego, nie uznawałem faktu jego ist-
nienia do chwili, gdy okazał się potrzebny. Kiedy dziadek po-
trzebował dawcy szpiku, powiedziałem wszystkim o moim przy-
rodnim bracie. Nate był jedyną nadzieją Giovanniego, ale co
z tego… Nie umiem sobie tego wybaczyć. Nie mogę. Dopiero
wtedy dotarło do mnie, że wcale nie różnię się od mojego ojca,
bo jak on jestem człowiekiem, który wykorzystuje innych, po-
sługuje się nimi, bez wahania skazuje ich na piekło, byle tylko
nadal cieszyć się wygodnym życiem.
– To nieprawda – wykrztusiła przez łzy.
Zacisnął dłoń w pięść.
– To prawda. A opowiadam ci o tym nie bez powodu.
– Co to za powód?
– Zależy mi, żebyś zrozumiała, że nie jestem święty. Staram
się panować nad złymi skłonnościami, lecz w końcu zawsze po-
noszę porażkę. Mam to wszystko we krwi, noszę w sobie zło.
– Składamy się z czegoś więcej niż krew i geny, nie sądzisz?
– Doprawdy? – Drwiąco uniósł jedną brew.
– Sam powiedziałeś, że dziadek zajął się wami i wychował
was. Twój ojciec był jego synem.
– Więc może odziedziczyłem charakter po matce. Jednego je-
stem pewny: są ludzie, którzy ciągną za sobą na dno nawet
tych, których kochają. I właśnie dlatego powinnaś się trzymać
ode mnie z daleka.
Serce biło jej jak szalone, w głowie wirowały spłoszone myśli.
Alex był tak głęboko przekonany, że zatruwa życie innych ludzi
i że z tego powodu oni dwoje nie mogą… Nie była nawet do
końca pewna, czego nie mogą zrobić, wiedziała tylko, że chce
z nim być i chce pokonać jego uprzedzenia.
– To, czego ja chcę, zupełnie się nie liczy? – zapytała.
– Nie wiesz, czego chcesz.
Zamrugała z niedowierzaniem.
– Oczywiście że wiem! Jestem dorosłą kobietą, Alessandro! To
ty nie masz pojęcia, czego chcę!
Podniósł się z krzesła, przyklęknął przed nią i kciukiem
ostrożnie zakreślił kształt jej dolnej wargi. Wyglądał na całkowi-
cie wyczerpanego i zdesperowanego. Przymknęła powieki, sku-
piając uwagę na jego zmysłowym dotyku.
– Dobrze znam świat, czego z pewnością nie można powie-
dzieć o tobie – zaczął powoli. – Dlatego wierz mi, kiedy mówię,
że wiem, czego powinnaś pragnąć i co da ci bezpieczeństwo.
– Nie. – Zdecydowanie potrząsnęła głową.
– To nie może się zdarzyć – ciągnął. – Nie mogę cię znowu po-
całować. Jeśli to zrobię, zgrzeszę jeszcze bardziej, przeciwko
wszystkiemu, co dobre i właściwe.
Uniosła powieki i spojrzała na niego. Na zmarszczki na jego
czole i głębokie bruzdy, biegnące od skrzydełek nosa do kąci-
ków ust i niżej. Czyniły go jeszcze bardziej fascynującym, bez
nich byłby zbyt piękny. Te linie stanowiły świadectwo trudności,
które pokonał, nadawały jego męskiej urodzie duchowy wymiar.
– Każdy grzech może zostać wybaczony, prawda?
– Nie każdy – odparł. – Niektóre powodują szkody, których nie
da się naprawić, zadają rany, które nigdy się nie zabliźnią. Za-
pytaj mojego przyrodniego brata, czy tak nie jest. Mogłabyś też
zapytać moją matkę, ale ona nie żyje.
– Przecież skoro obojgu nam zależy na sobie nawzajem… –
Wykonała bezradny gest.
– Nie wiesz nawet, co to znaczy.
Serce ścisnęło jej się z bólu, oczy zapiekły od łez.
– I tak już cię zraniłem – rzekł. – Nie chciałbym, żeby się to
powtórzyło.
– Więc nie rób tego – szepnęła.
Stała na krawędzi. Czuła, że lada chwila zacznie błagać o coś,
czego nigdy dotąd nie pragnęła. Nawet nie przypuszczała, że
może tego pragnąć.
– Nie zrobię.
– Musisz być taki honorowy? Akurat w tej kwestii musisz sta-
wiać tę barykadę kryształowej uczciwości?
– Tak.
Zsunęła się z krzesła na podłogę i przykucnęła obok niego.
Chwyciła jego dłonie, mocno objęła je palcami i musnęła warga-
mi jego usta.
– A jeśli jednak nie? Jeśli jednak byś się ugiął?
Uwolnił jedną rękę i ujął dłonią tył jej głowy, zanurzając palce
w gęstych, ciemnych włosach.
– Gdybym jednak się ugiął, pocałowałbym cię znacznie głę-
biej, niż ty mnie przed chwilą – zamruczał.
– Co jeszcze byś zrobił? – drążyła.
– Przejechałbym językiem po twojej górnej wardze, a potem
wsunął go do twoich ust. Smakowałbym cię bez końca i nieważ-
ne, że po jakimś czasie zabrakłoby nam powietrza, bo żadne
z nas nie myślałoby o tym, że chce oddychać.
Oparł otwartą dłoń na jej brzuchu.
– Zdjąłbym z ciebie t-shirt, żeby w pełni poczuć miękkość
twojego ciała – ciągnął. – Później rozpiąłbym biustonosz i do-
kładnie przyjrzał się twoim pięknym piersiom. Są piękne, tak
samo jak ty cała.
Łzy znowu napłynęły jej do oczu, nie wykonała jednak naj-
mniejszego ruchu, by je otrzeć.
– Pieściłbym twoje piersi językiem, a potem całował brzuch.
Wreszcie zsunąłbym w dół twoje majteczki i przez długą chwilę
tylko… po prostu patrzyłbym na ciebie. I w końcu smakował-
bym cię, pieścił i dotykał, aż zaczęłabyś szlochać z rozkoszy.
Zamknęła oczy, zamarła pod jego dłonią, zasłuchana w płyną-
ce z jego ust erotyczne słowa, bez reszty zafascynowana.
– Co dalej? – wykrztusiła.
– Wszedłbym w ciebie powoli, tak ostrożnie, jak to możliwe,
ale być może nie zdołałbym jednak być tak delikatny, jak bym
tego chciał. Obawiam się, że wtedy pragnąłbym cię tak roz-
paczliwie, że nie byłbym zdolny do normalnego myślenia. Za-
czekałbym tylko, aż znowu zaczniesz krzyczeć, bo nie wytrzy-
małbym długo, zanurzony w tobie…
– Tak. – Z jej piersi wyrwało się głuche westchnienie.
– Cudownie byłoby czuć cię całym sobą. Byłabyś tak ciasna,
rozpalona i mokra. Dla mnie. Wyłącznie dla mnie.
– To chyba jasne – powiedziała. – Istnieję tylko dla ciebie.
Bała się, że zemdleje, bo w głowie kręciło jej się jak na karu-
zeli. Nagle Alex puścił ją, podniósł się z podłogi i zrobił krok do
tyłu. Oddychał ciężko. Wiedziała, że każde jego słowo było
prawdziwe i szczere. Pożądał jej ze wszystkich sił i nie był
w stanie temu zaprzeczyć. Ona też go pragnęła, tak bardzo, że
teraz czuła w sobie nieznaną, zupełnie nową pustkę. Pustkę,
którą zapełnić mógł tylko on.
– Nie możemy – powiedział twardo.
– Dlaczego? – jęknęła.
– Ponieważ zraniłem już zbyt wiele osób i ciebie też tylko bym
zranił. A to ostatnia rzecz, jaką chciałbym zrobić.
Dlatego pozwoliła mu odejść. Dlatego nie nalegała dłużej –
przez tę rozpacz w jego głosie, przez determinację i ból w jego
oczach. Za nic nie chciała pogłębiać jego bólu, nie po tym, cze-
go się o nim dowiedziała. Nie po tym, co powiedział jej o swoich
rodzicach i o swoim bracie.
Dlatego bez słowa skinęła głową i potem patrzyła, jak odwra-
ca się i wychodzi z pokoju, zostawiając ją samą, rozpaloną
i drżącą.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Przez cały lot ostrożnie omijała go wzrokiem. I nic dziwnego.


Co strzeliło mu do głowy? Jak mógł opowiadać jej takie rzeczy?
Jak mógł czynić takie wynurzenia dziewicy, dziewczynie, której
nie mógł tknąć?
W samolocie, a później w samochodzie, siedziała z wzrokiem
utkwionym w oknie. A on wpatrywał się w jej odbicie w szybie,
zupełnie nie widząc rysującego się w tle miasta, budynków, któ-
re tak dobrze znał. Nowy Jork już dawno przestał go fascyno-
wać. Teraz ciekawiło go tylko, jak ona widzi to miasto. Wargi
miała lekko rozchylone… Och, oddałby cały swój majątek, byle
tylko poczuć ich miękkość…
Normalnie po tak długiej nieobecności natychmiast poszedłby
do gabinetu i zaczął nadrabiać zaległości w pracy, lecz tego
wieczoru po prostu nie miał na to ochoty. Kiedy weszli do jego
penthouse’u na Manhattanie, postawił obraz na szafce w salo-
nie i cofnął się, by się mu przyjrzeć.
– Jest piękny. – Gabriella rozejrzała się dookoła. – Nie mogę
uwierzyć, że tu jestem…
Odwrócił się i napotkał jej wzrok.
– Chyba miałaś rację – powiedział. – Mówiłaś, że naszych
dziadków łączy jakaś więź i chyba rzeczywiście tak jest.
– Przecież obraz namalował ktoś o nazwisku Bartolo.
– Wiem, ale coś mi podpowiada, że to nie wszystko.
– Posłuchaj…
W tym momencie zadzwonił telefon. Alex zerknął na ekranik
komórki i zobaczył na nim numer swojego przyrodniego brata.
W ostatnich latach ich stosunki uległy pewnej poprawie, lecz
Nate nadal bardzo rzadko odzywał się pierwszy.
– Muszę odebrać – rzekł Alex.

Patrzyła, jak wychodzi z pokoju, z komórką przyciśniętą do


ucha. Świadomość, że jest z nim, w jego mieszkaniu, wciąż za-
skakiwała ją od nowa. Wrócił po paru minutach, w marynarce,
skupiony na czymś, co najwyraźniej nie miało z nią nic wspólne-
go.
– Muszę wyjść – powiedział. – Na krótko. Częstuj się wszyst-
kim, na co masz ochotę, dobrze? W lodówce jest sporo jedzenia,
w barku alkohol.
– Nie masz biblioteki, więc co mam ze sobą zrobić? – zapytała
żartobliwie.
– Będziesz musiała obejrzeć jakiś film, cara mia.
Próbowała się czymś zająć, ale czas mijał powoli, a godziny
płynęły jedna za drugą. Zdrzemnęła się na kanapie, trochę ziry-
towana jego przedłużającą się nieobecnością, a trochę zaniepo-
kojona. Powinna była wziąć od niego numer komórki – wtedy
mogłaby się przynajmniej upewnić, że nie leży w jakiejś ciemnej
uliczce, napadnięty i pobity. Może nawet bliski śmierci. Podnio-
sła się z kanapy, podeszła do drzwi sąsiedniego pokoju i otwo-
rzyła je. Prowadziły do sypialni, z dużym łóżkiem przykrytym
czarną narzutą. Zmarszczyła brwi, niepewna, który pokój nale-
ży do Alexa, bo za drzwiami obok również znajdowała się sy-
pialnia, na dodatek prawie identyczna. Z ciężkim westchnie-
niem weszła do pierwszej i usiadła na brzegu łóżka. Była zmę-
czona. Nie rozpakowała swoich rzeczy, ponieważ nie wiedziała,
który pokój może zająć. Kilka razy podskoczyła na sprężystym
materacu i wyciągnęła się wygodnie. Spojrzała na stojący na
nocnej szafce elektroniczny zegar z dużą tarczą. Było już po
północy.
Nagle przez głowę przemknęła jej myśl, że może Alex jest te-
raz z jakąś kobietą. Może robi z nią rzeczy, których nie mógł ro-
bić z Gabriellą. Na pewno tak właśnie było. Nienawidziła tamtej
kobiety, kimkolwiek była.
W jej życiu nie było dotąd mężczyzny. Była zbyt zajęta czyta-
niem zakurzonych książek, zbyt pochłonięta budowaniem bez-
piecznego miejsca wśród bibliotecznych półek. Pełna strachu
przed odrzuceniem. Zamknęła oczy i zwinęła się w kłębek na
czarnej narzucie, podciągając kolana wysoko pod brodę.
Jakiś czas potem obudziły ją szybkie kroki w pokoju obok.
Gwałtownie otworzyła oczy i uniosła głowę. Zegar wskazywał
parę minut po trzeciej. Usiadła.
– Alex? – zawołała, z mocno bijącym sercem.
Stanął w drzwiach.
– Spałaś – stwierdził.
– Tak. Zasnęłam, czekając na ciebie. Myślałam, że coś ci się
stało, że nie żyjesz… Byłeś z kobietą?
Podszedł bliżej i usiadł na brzegu łóżka.
– Nie. Zmartwiłoby cię to?
– Idiotyczne pytanie – rzuciła. – Oczywiście.
Nie widziała żadnego powodu, by udawać. Wciąż była zaspa-
na i mocno rozdrażniona. Nie miała ochoty grać niewiniątka.
Położył się obok niej, pozostawiając spory kawał materaca mię-
dzy nimi.
– Dzwonił mój przyrodni brat, Nate. Mówiłem ci o nim.
– Tak.
– Znalazł pierścionek z inicjałami B.A.
– Bartolo – powiedziała.
– Najprawdopodobniej. Tak, te same inicjały znajdują się na
obrazie. Nate powiedział mi jednak coś więcej. Kiedy mój dzia-
dek przyjechał do Ameryki, zaczął kompletnie nowe życie…
– Uważasz, że to on był ukochanym mojej babki.
– Tak mi się wydaje. I chyba właśnie dlatego bez wahania po-
zwoliła mi wziąć obraz. Nie mogli się pobrać, bo ona musiała
wyjść za człowieka królewskiego rodu.
– To tragiczna historia – szepnęła. – Pomyśl tylko, jak bardzo
musieli się kochać i jak cierpieli przez te wszystkie lata…
Oczami wyobraźni ujrzała swoje życie, rozciągające się przed
nią jak ponura, samotna droga. Wiedziała już, że nigdy nie wyj-
dzie za człowieka, który rozumiałby sztukę tak jak ona, który
kochałby książki albo był w podobnym do niej wieku czy posia-
dałby podobne do niej doświadczenie. Nie mogłaby wyjść za ko-
goś takiego, bo ten ktoś nie byłby Alexem. A jej serce biło tylko
dla Alexa. Teraz i na zawsze. Pragnęła go dotknąć. Położyć dłoń
na jego piersi i rozgrzać go całego, jego krew i duszę. Przysu-
nęła się do niego, wyciągnęła rękę i pieszczotliwie dotknęła
jego policzka.
– Gabriello – odezwał się niskim głosem, ostrzegawczo.
Uznała, że nie musi go słuchać. Uniosła się na łokciu i przy-
kryła jego wargi swoimi, całując go tak, jakby miała do tego
niezaprzeczalne prawo.
Leżał nieruchomo, ale nie odepchnął jej. Kiedy odsunęli się
od siebie, przestrzeń wypełnił szmer ciężkich oddechów. Nie
była w stanie odróżnić, czyj oddech był głośniejszy i szybszy.
– Nie masz pojęcia, o co prosisz – powiedział. – A tym bar-
dziej, co robisz…
Przycisnęła czoło do jego czoła, czując, jak czubki ich nosów
dotykają się lekko.
– Chcę się kochać. I nie mów mi, że nie mam pojęcia, co to ta-
kiego. Chcę uprawiać seks. Nigdy dotąd tego nie chciałam, ale
teraz chcę.
– Nic ci nie mogę zaoferować. Nie chcę ci składać żadnych
obietnic, bo szybko je złamię.
– Może.
– Na pewno – sprostował.
– Nieważne. Jutro niebo może się zawalić, ja mogę wpaść pod
autobus albo…
– Dobrze wiesz, że nic takiego się nie wydarzy.
– Alex…
– Noszę w sobie dziedzictwo mojego ojca, egoizm, z którym
bez przerwy muszę się zmagać. Moja pozorna szlachetność to
tylko skorupa, pod którą nic się nie kryje, i obawiam się, że bę-
dziesz gorzko żałować tego, co się może między nami wydarzyć.
– Może, ale to będzie jutro. Nie teraz. A jedyne, czego może-
my być pewni, to tego, co dzieje się teraz.
Z jego gardła wyrwał się cichy odgłos, ni to jęk, ni to wes-
tchnienie. Zmienił pozycję i teraz leżał na niej, opierając się na
ramionach po obu stronach jej głowy. Przytrzymała nogą jego
łydkę, co z pewnością nie okazałoby się skutecznym chwytem,
lecz niewątpliwie stanowiło dowód, jak bardzo pragnęła mieć
go tuż przy sobie. Ujęła jego twarz w dłonie i zajrzała mu
w oczy, próbując wyczytać z nich myśli.
– Nie rozumiesz, jak bardzo cię pragnę? – szepnęła.
Wyciągnął rękę i włączył stojącą przy łóżku lampę.
– Jeśli mam zgrzeszyć, to chcę zrobić to z szeroko otwartymi
oczami – oświadczył. – Jeśli mam cię wziąć, to chcę cały czas
patrzeć na ciebie i widzieć, co się z tobą dzieje…
Odetchnęła z ulgą.
– Cieszę się – uśmiechnęła się.
– Będzie to krótkotrwała radość, cara mia. Jestem dla ciebie
za stary, zbyt cyniczny, zużyty i zmęczony życiem. Nic nie mogę
ci dać. To dziwne uczucie, bo przez tyle lat wystarczała mi
świadomość, że mam mnóstwo pieniędzy, a tymczasem teraz
wiem, że bogactwo to nic, dosłownie nic.
– Masz siebie. Ja też mogę ci ofiarować tylko siebie i to musi
wystarczyć.
– Na dziś wystarczy.
Pochylił głowę i wziął w posiadanie jej usta. Całował ją głębiej
i bardziej namiętnie niż wcześniej. Płomień w dole jej brzucha
szybko rozprzestrzenił się na całe ciało, pochłaniając wszystkie
inne uczucia poza pożądaniem.
Tym razem jego dłonie pieściły jej piersi, plecy, biodra i po-
śladki. Wygięła się i przywarła do niego, pulsując podniece-
niem.
– Nie zasługuję na ten dar – powiedział łamiącym się, pełnym
czci głosem.
Nie była w stanie się odezwać, nie mogła mu wyjaśnić, że to
ona przyjmuje dar od niego. Był przecież przy niej, dotykał jej,
skupiając na niej całą swoją uwagę.
Zdjął z niej t-shirt, odsłaniając nagie piersi. Pozbyła się biu-
stonosza, kiedy przebierała się wieczorem, i teraz była z tego
bardzo zadowolona, zniknęła bowiem jeszcze jedna dzieląca ich
bariera. Chciała oddać mu wszystko, ciało i duszę. Wiedziała,
że później pęknie jej serce, że wszystko to źle się skończy, miała
jednak nadzieję, że gdy będzie stara, spojrzy wstecz i odnajdzie
ten moment. Odnajdzie Alexa i ani przez chwilę nie będzie żało-
wała, że uległa czystej, prawdziwej miłości.
Szybko zsunął z niej dresowe spodnie i majteczki, pozostawia-
jąc ją zupełnie nagą. Jego ciemne oczy płonęły pożądaniem, nie-
zaspokojonym, głodnym pragnieniem.
– Chcę cię zobaczyć – odezwała się zachrypniętym głosem,
który brzmiał obco nawet w jej własnych uszach.
– Jeszcze nie teraz – odparł cicho. – Jeszcze nie.
Pochylił głowę i zaczął pieścić pocałunkami jej sutki. Strzały
rozkoszy przeszywały ją raz po raz, wyrywając ciche okrzyki
i westchnienia z rozchylonych ust. Miała pełną świadomość, że
po tym przeżyciu nie będzie już taka sama jak dawniej. Przej-
ście przez ogień musi powodować zmiany, zresztą ona chciała
się zmienić. Za sprawą Alexa, nieodwołalnie i na wieki.
Rozsiewał teraz drobne pocałunki na całym jej brzuchu, wy-
różniając pępek gorącym dotykiem języka.
– Widzisz, najdroższa, gdybym teraz rozebrał się do naga,
chyba nie udałoby mi się nad sobą zapanować i wszedłbym
w ciebie od razu, natychmiast – powiedział zachrypniętym gło-
sem. – A ty zasługujesz przecież na coś więcej, to ty musisz za-
znać rozkoszy jako pierwsza…
Przytrzymał dłońmi jej biodra i uniósł je do swoich ust, przy-
ciskając je do samego centrum jej pożądania. Krótki, pełen zdu-
mienia okrzyk wyrwał jej się z gardła, kiedy skupił uwagę na jej
najwrażliwszym miejscu, liżąc je rytmicznie, raz szybciej, raz
wolniej. Znowu zmienił pozycję i wsunął palec w wejście do jej
ciała, nadal pieszcząc ją językiem. Po chwili do pierwszego do-
dał drugi palec, tym razem rozszerzając ją lekko.
Rozkosz narastała w niej coraz bardziej, gorąca i jasna.
Wreszcie płomienna fala uniosła ją wysoko, uderzając raz po
raz. Z całej siły zacisnęła palce na narzucie na łóżko, pragnąc
przytrzymać się czegoś, by nie ulecieć ponad ziemię.
Przesunął się nad nią, całując ją głęboko i smakując jej pożą-
danie. Drżącymi palcami zaczęła rozpinać guziki jego koszuli.
Rozpostarła dłonie na jego piersi, ciesząc się dotykiem twar-
dych mięśni. Cudownie było czuć go tuż przy sobie. Zsunęła ko-
szulę z jego ramion, przebiegła rozpalonymi palcami po ple-
cach. Rozłożyła uda i przywarła do jego naprężonego członka,
mokra i gorąca.
– Jak to możliwe, że po tym wszystkim nadal tak mocno cię
pragnę? – spytała drżącym głosem.
– Mógłbym ci powiedzieć, że to seks, cara – odparł. – Albo że
to po prostu pożądanie… Wiem jednak, że jest inaczej. Nie pra-
gnę seksu z kobietą, pragnę kochać ciebie i tylko ciebie. I nie
zaznam spokoju, dopóki nie połączę się z tobą. Potrafisz mi wy-
jaśnić, co to za czary?
– Skąd mogę wiedzieć? – wydyszała. – Jestem dziewicą, to ty
masz doświadczenie… Chcę zobaczyć cię całego, błagam… Nig-
dy nie widziałam nagiego mężczyzny…
– Tyle zaszczytów, na które nie zasługuję, księżniczko…
Był idealny. Męska uroda, przedstawiona w klasycznej rzeź-
bie, nie mogła przygotować jej na to, co ujrzała. Marmur był
zimny i pozbawiony życia, mógł pokazać kształt ciała, ale nie
jego wewnętrzną energię i siłę. Szerokie ramiona Alexa, wspa-
niała muskulatura klatki piersiowej, płaski brzuch i wąskie bio-
dra, wszystko to stanowiło doskonałe tło dla jego tak wyraźnie
widocznego pożądania. Jego członek był duży i w pierwszej
chwili jego widok trochę ją przestraszył, zaraz jednak pomyśla-
ła o czekającej ją rozkoszy.
– Jesteś piękny – powiedziała cicho.
– Nie zasłużyłem na ciebie. – W odpowiedzi objął ją mocno
w talii i przytulił ciasno, pocierając członkiem wejście do jej cia-
ła.
Wszedł w nią głęboko, jednym pchnięciem, i chociaż fizyczna
przyjemność, której oczekiwała, nie pojawiła się, nagle poczuła,
że jej dusza wreszcie jest cała, kompletna, pierwszy raz w ży-
ciu.
W miarę jak ból zaczął ustępować, rozkosz znowu narastała,
kołysząc ją i pieszcząc. Alex poruszał się w niej, a ona pragnęła,
by trwało to wiecznie, bez końca. Oboje wspinali się po szcze-
blach ekstazy, coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie stanęli na szczy-
cie, w tym samym momencie, odarci ze wszystkiego z wyjąt-
kiem swoich dusz i serc.
Było to niezwykłe, porażające uczucie. Kiedy fala rozkoszy
opadła, przez głowę Gabrielli przemknęła myśl, że teraz wie
o Alexie wszystko.
On sam widział w sobie potencjalnego potwora i dokładał sta-
rań, by przekonać innych o realnie istniejącym zagrożeniu
z jego strony, lecz ona znała go lepiej.
Był dowcipny i błyskotliwy. Troszczył się o ludzi, o nią
i o wszystkich, których spotykał na swojej drodze. To, jak opie-
kował się dziadkiem, ból, z jakim mówił o swoim przyrodnim
bracie i rodzicach, wszystko to układało się w narrację zupełnie
odmienną od tej, którą sam tak pracowicie budował.
Niestety, nie istniało żadne historyczne opracowanie, na pod-
stawie którego mogłaby przewidzieć jego następne reakcje. Po-
myślała, że będzie musiała obserwować je osobiście. I jakoś nie
wyobrażała sobie, by miała z tego powodu narzekać.
– Nic nie mówisz – odezwał się po długiej chwili milczenia.
– Myślę.
– O czym?
Przygryzła wargę. Nie mogła przecież powiedzieć mu, że roz-
waża, w jaki sposób przekonać go, żeby pokochał nie tylko ją,
ale i siebie samego.
– Jesteś bardzo dobry w łóżku – powiedziała, starając się
ukryć swoje prawdziwe myśli. – Nie mam żadnego punktu od-
niesienia, jasne, lecz nie wydaje mi się, by istniało wielu męż-
czyzn, którzy przewyższaliby cię na tym polu.
– Rzecz nie w umiejętnościach. – Odgarnął jej włosy z czoła. –
Chodzi o chemię.
W sercu Gabrielli zapłonął niewielki ognik. Postanowiła poka-
zać mu, że mogą być razem. Musiała to zrobić. Nie miała cienia
wątpliwości, że jej życie bez niego byłoby puste i mroczne.
ROZDZIAŁ JEDENASTY

Alessandro rzadko pojawiał się w rodzinnej rezydencji Di Sio-


ne. Jego zdaniem zamieszkiwało tam za dużo duchów przeszło-
ści, za dużo wspomnień samotnego chłopca, który stracił oboje
rodziców. Gniewnego i pełnego lęku jedenastolatka, który ukrył
istnienie przyrodniego brata, by ratować reputację mężczyzny
zupełnie niezasługującego na taki desperacki krok.
Wchodząc do domu, słyszał za sobą lekkie kroki Gabrielli.
Skierował się do dużego salonu, świadomy, że jest kompletnie
nieprzygotowany nie tylko na spotkanie z dziadkiem, ale także
ze swoim rodzeństwem. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz wszyscy
byli razem w jednym pokoju.
Hell, Dario i Dante stali obok siebie, wyjątkowo zjednoczeni
w tej misji na rzecz Giovanniego. Nate, z którym Alexowi naj-
trudniej się było porozumieć, był tu także, razem ze swoją uko-
chaną w mocno zaawansowanej ciąży.
Alessandro spojrzał na przyrodniego brata i poczuł, że nie
dźwiga już ciężaru poczucia winy i porażki. Już nie.
– O co chodzi? – rzucił nieco zaczepnym i sardonicznym to-
nem. – Nigdy nie widzieliście obrazu? Ani kobiety?
Ciemne oczy siedzącego w fotelu Giovanniego uważnie wpa-
trywały się w Gabriellę i Alex wiedział, że dziadek dostrzegł
w niej ten sam rodzaj podobieństwa, które wcześniej zobaczyła
w nim samym królowa Lucia.
– Bardzo dawno nie widziałem takiego obrazu – powoli prze-
mówił Giovanni. – I takiej kobiety.
Gabriella patrzyła na starszego człowieka z nieskrywanym za-
interesowaniem.
– Na tym obrazie uwieczniona została tylko jedna kobieta –
rzekł Alex, stawiając obraz na gzymsie kominka. – Wiem, że
wiąże się z tym jakaś historia, nonno, i nie wyobrażam sobie,
żebyś dalej chciał ukrywać przed nami prawdę.
Giovanni w zamyśleniu potarł podbródek.
– Masz słuszność, mój drogi, wcale nie zamierzam tego robić.
Musicie wiedzieć, że nie przyszedłem na świat jako Giovanni Di
Sione, lecz Bartolo Agosti, na Isolo D’Oro, w zamożnej rodzinie.
Razem z bratem często bawiliśmy się w pałacowych ogrodach
z pewną małą dziewczynką. To były inne czasy, chociaż dziś
trudno w to uwierzyć. Królewskiej rodzinie nie groziło żadne
niebezpieczeństwo i jej członkowie zachowywali się jak normal-
ni ludzie, bez uprzedzeń przestając z niżej urodzonymi. Nie by-
łem księciem, ale z czasem moja przyjaźń z księżniczką prze-
istoczyła się w coś więcej. Zakochaliśmy się w sobie, lecz na na-
sze nieszczęście o małżeństwie nie mogliśmy nawet marzyć. Po-
stanowiłem, że przed ostatecznym rozstaniem namaluję portret
Lucii, żeby zawsze mogła spojrzeć na niego i ujrzeć moją mi-
łość. Jednak w końcu, kiedy powiedziałem jej, że to koniec na-
szej historii, że musi poślubić mężczyznę, którego wybrali dla
niej rodzice, wpadła w gniew i oddała mi obraz. Gdy przyjecha-
łem do Ameryki, nieraz prawie głodowałem, ale nigdy nie przy-
szło mi do głowy, by sprzedać ten portret. Po pewnym czasie
odesłałem go jej i nigdy nie dowiedziałem się, co się z nim sta-
ło.
Starszy mężczyzna przeniósł wzrok na Gabriellę.
– Powiedz mi, moja droga, czy obraz cały czas znajdował się
w posiadaniu twojej babki?
– Z początku tak – odparła łagodnie, nie kryjąc wzruszenia. –
Kiedy nasza rodzina została wygnana z Isolo D’Oro, musiała go
zostawić, ale starannie go ukryła. Wiedziała, gdzie jest, i gdy go
zobaczyła…
– Zobaczyła go?
– Tak, przed naszym przyjazdem do Nowego Jorku. Wrócili-
śmy wtedy na Aceenę, by go jej pokazać, zgodnie z jej wcze-
śniejszą prośbą. Chciała, żeby obraz trafił z powrotem do pana,
lecz najpierw chciała go zobaczyć.
Giovanni pokiwał głową.
– Dziwne, ale spodziewałem się uczucia spełnienia, radości –
powiedział. – Cóż, przedmioty to tylko rzeczy martwe…
– Może czujesz się zawiedziony dlatego, że czekałeś na żywą
osobę.
Wszyscy odwrócili się w kierunku wejścia, skąd rozległ się
wysoki, osłabiony wiekiem głos. W progu salonu stała babka
Gabrielli, Lucia, lekko przygarbiona, lecz wciąż pełna królew-
skiego dostojeństwa, ubrana w fiolet, znakomicie podkreślający
jej oliwkową cerę i ciemne oczy. Włosy miała śnieżnobiałe
i twarz pomarszczoną, lecz nikt nie miał cienia wątpliwości, że
to ona jest kobietą z portretu.
Giovanni podniósł się powoli, z wyraźnym wysiłkiem, i ruszył
w kierunku swojej utraconej miłości. Lucia wyciągnęła rękę
i objęła palcami dłoń Giovanniego.
– Bartolo – powiedziała przez łzy.
– Zbyt długo się nie widzieliśmy.
Ku zaskoczeniu obecnych, królowa roześmiała się.
– To prawda, pięćdziesiąt lat to zbyt długie rozstanie – przy-
znała. – Jestem pewna, że mamy sobie dużo do powiedzenia,
prawda?
– Bez wątpienia. – Giovanni podsunął królowej ramię i oboje
powoli opuścili salon.
I chociaż po ich wyjściu nikt z obecnych najwyraźniej nie miał
pojęcia, co powiedzieć, Gabriella pomyślała, że w gruncie rze-
czy wszystkich ich zgromadziła tutaj miłość. Doszła do wniosku,
że nie może marnować czasu.
– Możemy porozmawiać? – zwróciła się do Alexa.
– Oczywiście – odparł.
Położył dłoń na jej plecach i wyprowadził ją z pokoju, nie zwa-
żając na pytające spojrzenia braci.
Długim korytarzem dotarli do wyjścia do ogrodu i po chwili
znaleźli kamienną ławkę pod starannie przystrzyżonym żywo-
płotem.
– To smutne, że nasi dziadkowie musieli czekać pół wieku na
ponowne spotkanie – odezwała się Gabriella.
– Ale na całe szczęście jednak się odnaleźli, prawda?
– Tak. – Gabriella spojrzała w niebo. – Na szczęście. Wierzę,
że naprawdę istnieje coś takiego jak prawdziwa miłość, taka,
o której ludzie pisują sonety. Widziałam ją na własne oczy,
przed chwilą.
Alex czuł, że w środku ma bryłę lodu, i to bynajmniej nie dla-
tego, że grudniowy dzień był przejmująco zimny.
– Co właściwie chcesz mi powiedzieć? – zagadnął.
– Myślę… Myślę, że my mamy coś podobnego. Los podarował
nam wielką szansę. Pozornie nie mamy ze sobą nic wspólnego,
nic nas nie łączy, nie mamy żadnych wspólnych tematów do roz-
mowy, ale okazuje się, że to nic nie znaczy. Nigdy nie czułam się
bardziej sobą niż przy tobie. Zawsze myślałam, że powinnam
znaleźć sobie kogoś, kto byłby do mnie podobny, ale to bzdura.
Bo chcę być z tobą, i tyle…
Roześmiała się drżąco.
– Myślisz pewnie, że to zupełnie bez sensu, ale…
– Tak, to bez sensu – przerwał jej chłodno. – Nie powinnaś nic
do mnie czuć, to niebezpieczne. Nie ukrywałem przed tobą, że
to, co nas łączyło, to czysta fizyczność, nic więcej.
– Wiem, że tak uważasz – powiedziała. – Ale dla mnie wszyst-
ko się zmieniło, myślałam więc, że i twoje odczucia mogły ulec
zmianie.
Zamrugała rozpaczliwie, starając się powstrzymać łzy.
– Kiedy mężczyzna stara się uwieść kobietę, wykorzystuje
wszelkie możliwe metody – rzekł Alex. – W takich okoliczno-
ściach często udaję dużo lepszego i głębszego emocjonalnie
człowieka, to powszechnie stosowana taktyka. Pozwoliłem ci
poczuć, że jesteś wyjątkowa, inna, jedyna. Nie ma lepszego spo-
sobu, by uwieść dziewicę, możesz mi wierzyć. Tak czy inaczej,
zawsze pragnąłem tylko twojego ciała, nie miłości, skarbie.
– Dlaczego tak mówisz?
– Bo najwyższy czas, żebyś poznała prawdę. Sądziłem, że po
oddaniu obrazu mojemu dziadkowi spokojnie wrócisz do domu,
na Aceenę, ale najwyraźniej miałaś inne plany. Teraz musisz
jednak przyjąć do wiadomości, że nie interesuje mnie ciągnię-
cie tej farsy w nieskończoność.
Gabriella zamknęła oczy.
– To nie była farsa – wyszeptała. – Farsą jest to, co robisz te-
raz. Dlaczego za wszelką cenę chcesz przekonać wszystkich,
także i mnie, że jesteś potworem? Co ukrywasz?
Uniosła powieki i spojrzała mu prosto w twarz.
– To właśnie jest mój najgłębszy, najmroczniejszy sekret, cara
mia – uśmiechnął się ironicznie. – Niczego nie ukrywam. Ta
woda jest tak płytka, jak się wydaje, i nie rwie brzegów, nic
z tych rzeczy. Miałaś całkowitą rację, skarbie, podrywacz nigdy
nie staje na ślubnym kobiercu z dziewczyną, która na balu pod-
piera ściany. Prosi ją do tańca i czasem wychodzi z nią do ogro-
du, by skraść jej pocałunek albo i coś więcej, a wiesz dlaczego?
Bo widzi w niej wyzwanie i pewną odmianę, to wszystko. To już
koniec.
Wstał, odwrócił się i odszedł, zostawiając ją samą. Wiedział,
że bez niego Gabriella z czasem odzyska równowagę i znajdzie
miłość. Nie w jego ramionach. Nie był tego wart.
ROZDZIAŁ DWUNASTY

Alex poważnie zastanawiał się, czy nie napełnić wanny whi-


sky i nie sprawdzić, czy udałoby mu się wchłonąć alkohol przez
skórę. Był gotowy spróbować wszystkiego, byle tylko uśmierzyć
dręczący go ból. Picie okazało się nieskuteczne, alkohol przyj-
mowany drogą ustną działał zbyt słabo. Wypił naprawdę dużo,
a jednak nadal miał przed oczami jej twarz, zranioną i pełną
rozpaczy. Przecież wybrał najszlachetniejsze wyjście.
Może jednak nie takie znowu bardzo szlachetne, odezwał się
jakiś głos w jego głowie. Może jesteś zwyczajnym tchórzem,
i tyle. Ukrywał się przed światem za maską bezdusznego po-
twora i dzięki temu trzymał ludzi na dystans, teraz jednak przy-
szło mu do głowy, że może po prostu nadal był chłopcem ucie-
kającym przed trudnymi emocjami. Przed trudnymi decyzjami.
Tak czy inaczej, jakie życie czekałoby ją u jego boku? Nic nie
mógł jej dać. To ona dała mu nadzieję, nauczyła dostrzegać
piękno.
Nagle drzwi apartamentu otworzyły się. Alex pomyślał, że wy-
pił chyba sporo więcej, niż sądził, bo oto zobaczył przed sobą
Gabriellę, oświetloną od tyłu i wyglądającą jak anioł stojący na
progu jakiejś mrocznej piekielnej czeluści. Zupełnie jakby przy-
była, żeby uratować go od wiecznego potępienia.
Jak to możliwe, że przy tej młodej, niewinnej dziewczynie on,
cyniczny playboy, czuł się jak jakieś rozpaczliwie wyglądające
ratunku stworzenie? To on powinien mieć kontrolę nad sytu-
acją, to ona powinna cierpieć, bo przecież powiedział jej, że
wszystko między nimi skończone. To on powinien gładko
przejść nad tym wszystkim do porządku, a jednak nie potrafił.
Weszła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi.
– Gabriella – wymamrotał niewyraźnie.
– Nie masz prawa odzywać się do mnie, chyba że zamierzasz
naprawić to, co zepsułeś – rzuciła twardo.
– Lista moich grzechów jest bardzo długa, więc musisz spre-
cyzować, co masz na myśli.
– Istny drobiazg – warknęła. – To jedynie, że okłamałeś mnie
i złamałeś mi serce.
Skrzyżowała ramiona na piersi i wyniośle uniosła podbródek.
– Trochę mi to zajęło, ale w końcu zrozumiałam, dlaczego to
zrobiłeś – powiedziała. – Boisz się tak jak ja i tak jak ja próbu-
jesz chronić się przed bólem.
Nie był w stanie zaprzeczyć. Gabriella znała go aż zbyt do-
brze, a on miał pełne zaufanie do jej inteligencji i intuicji.
– Nie możemy dłużej się ukrywać – ciągnęła. – Gra niewarta
świeczki. Co nam z tego przyjdzie? Długie lata żalu, że nie je-
steśmy razem? Nie, nie powinnam być z tobą, bo jestem księż-
niczką, a ty playboyem, ale chcemy być ze sobą. Jesteś moją
wielką miłością, drugą połówką mojego amuletu, częścią mojej
duszy.
Jej słowa odbiły się echem w jego sercu. Czuł to samo co ona.
– Jak to zrobić? Jak zapomnieć o tym wszystkim?
– Wybór jest prosty – powiedziała. – Albo zostawimy za sobą
to, co nas najbardziej boli, albo zapomnimy o sobie nawzajem.
Nie wiem, jak ty, ale ja wolę zapomnieć o swoim bólu i strachu,
i o tym, że według badań psychologicznych w ogóle do siebie
nie pasujemy. Chcę pamiętać tylko o tym, że cię kocham.
Nagle zabrakło mu tchu. Wydawało mu się, że serce rozsadzi
mu klatkę piersiową.
– Obawiam się, że z miłością to nie taka prosta sprawa –
rzekł.
– Może nie. Może żyję w świecie marzeń, ale… Och, tak bar-
dzo chcę żyć wśród marzeń razem z tobą! Wiem, że uważasz
mnie za młodą i głupią…
– Nie – przerwał jej. – Wcale nie uważam cię za głupią. Jesteś
w jakiś magiczny sposób nietknięta i niewinna, mimo wszyst-
kich mrocznych rzeczy, które dotknęły cię w życiu. Myślę, że je-
steś szczególnym darem niebios, darem, na który twoi rodzice
w ogóle nie zasługują i to dlatego nie potrafią cię docenić. Ja
też na ciebie nie zasługuję.
– Jaki jest sens istnienia daru, którego nikt nie chce?
– Ja ciebie chcę – powiedział. – Ja. Ale… ale jestem za stary
dla ciebie… Za stary i zbyt zepsuty. Nie wolałabyś być z innym
mężczyzną?
– Nie – odparła bez cienia wahania. – Kocham cię i bardzo mi
przykro, jeśli ta miłość nie jest wystarczająco wyrafinowana,
lecz jest to najcudowniejsza rzecz, jaka mogła mi się przyda-
rzyć. Jaka mogła nam się przydarzyć. Wiem, że nadal czujesz
się winny, ale byłeś wtedy chłopcem. Musisz sobie wybaczyć.
Powoli skinął głową.
– Masz rację, byłem chłopcem, jednak teraz już nim nie je-
stem. I muszę przestać nosić maskę potwora.
Postąpił krok w jej stronę i spojrzał w jej ciemne oczy.
– Jeżeli zechcesz przyjąć mnie po tym wszystkim, co zrobi-
łem… – zaczął. – Jeżeli mnie przyjmiesz, to będę zaszczycony,
jeśli… Czy wolno mi poprosić cię o rękę?
– Nie. Nie wolno ci, ponieważ jeszcze mi nie powiedziałeś, że
mnie kochasz.
– Sądziłem, że to oczywiste…
– Marny wybieg.
Kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu.
– Kocham cię, księżniczko.
– Naprawdę? – zapytała, z oczami pełnymi łez. – Mimo że nie
jestem nudna?
– Właśnie dlatego, że nie jesteś nudna. Dlatego, że jesteś bły-
skotliwa i możesz mnie nauczyć, jaki jest świat i ja sam. Chcę
spędzić resztę życia, trzymając cię w ramionach. Tylko ciebie,
na zawsze. A na wypadek, gdybyś nie usłyszała za pierwszym
razem, powtarzam: kocham cię.
Uśmiechnęła się i szybko otarła łzy wierzchem dłoni.
– Teraz znacznie lepiej – przyznała.
– Czy teraz mogę ci się już oświadczyć?
– Naprawdę chcesz się ze mną ożenić?
– Tak, bo na to zasługujesz. Na wszystko, co najlepsze. Gdy-
bym się kiedyś potknął, księżniczko, obiecaj mi, że natychmiast
pokażesz mi właściwą drogę.
– Obiecuję.
– Co powiesz na ślub w Boże Narodzenie? Białe Boże Naro-
dzenie?
Zarzuciła mu ramiona na szyję i wspięła się na palce, by go
pocałować.
– Doskonały pomysł – wyszeptała.
Tytuł oryginału: The Last Di Sione Claims His Prize
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2017
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Anna Jabłońska

© 2017 by Harlequin Books S.A


© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.


Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła
w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całko-
wicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Har-
lequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publi-
shers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.


02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3818-2

www.harlequin.pl
Spis treści
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Strona redakcyjna

You might also like