You are on page 1of 77

„Potop” - TOM I - streszczenie szczegółowe

Wstęp
Na Żmudzi żył ród możny Billewiczów: „od Mendoga się wywodzący, wielce skoligacony i w całym Rosieńskiem nad
wszystkie inne szanowany”. Choć nie doszedł nigdy do wielkich urzędów: „ale na polu Marsa niepożyte krajowi oddali
usługi, za które różnymi czasami hojnie bywali nagradzani”. Rodzina zajmowała Billewicze, w których obecnie przebywał
miecznik rosieński Tomasz Billewicz. Prócz tego posiadała wiele innych majętności. Gdy „rozpadli się na kilka domów”,
członkowie tej możnej rodziny stracili ze sobą stały kontakt. Wszyscy spotykali się tylko wówczas, gdy w Rosieniach
odbywał się popis pospolitego ruszenia żmudzkiego lub pod chorągwiami litewskiego komputu i na sejmikach. Liczyć się
z nimi musieli sami nawet wszechpotężni na Litwie i Żmudzi Radziwiłłowie.

Za panowania Jana Kazimierza patriarchą wszystkich Billewiczów był Herakliusz Billewicz, pułkownik lekkiego znaku,
podkomorzy upicki. Należały do niego Wodokty, Lubicz i Mitruny, leżące na terenie Laudy. W zaściankach należących do
Herakliusza mieszkały między innymi wybitne rody Butrymów, Domaszczewiczów, Gasztowtów, Sołłuhubów.

Herakliusz Billewicz, mąż oddany sprawie narodowej, umarł w 1654 roku na wieść o przegranej rządzącego Litwą
Radziwiłła w bitwie pod Szkłowem. Wiadomość tę przywiózł Michał Wołodyjowski, który nie pochodził z okolic Laudy, ale
miał czynić zaciągi wojska, ponieważ był szczególnie umiłowany przez tamtejszą szlachtę. Wołodyjowski, który
zachorował po powrocie z wojny, pozostawał pod opieką Pakosza Gasztowta w Pucenelach, z których wywodziły się
najpiękniejsze panny w okolicy. Herakliusz Billewicz pozostawił po sobie testament. Zapisał w nim wszystkie swoje
majątki, z wyjątkiem Lubicza, swojej wnuczce Aleksandrze Billewiczównie. Z kolei wymieniony teren zapisał Andrzejowi
Kmicicowi w dowód wdzięczności za zasługi i przyjaźń jego ojca: „od ojca urodzonego Jędrzeja Kmicica jeszcze z
młodych lat, aż do dnia śmierci, przyjaźni i zgoła braterskiego afektu doznawał. Z którym wojny odprawowałem i życie mi
po wielekroć ratował, a gdy złość i invidia panów Sicińskich wydrzeć mi fortunę chciały - i do niej mi dopomógł”.
Podtrzymał także dawną umowę zawartą z ojcem Andrzeja - zgodnie z nią Andrzej i Aleksandra mieli zostać
małżeństwem: „Tamże za wspólną zgodą postanowiliśmy obyczajem dawnym szlacheckim i chrześcijańskim, że dzieci
nasze, a mianowicie syn jego Andrzej z wnuczką moją Aleksandrą, łowczanką, stadło uczynić mają, aby z nich
potomstwo na chwałę bożą i pożytek Rzeczypospolitej wyrosło”. Panna mogła odmówić wyjścia za Kmicica, gdyby ten
zhańbił się szpetnymi uczynkami lub gdyby chciała iść do klasztoru. Herakliusz powierzył szlachcie laudańskiej opiekę
nad wnuczką.
Szlachta laudańska ruszyła do Grodna, gdzie król Jan Kazimierz wyznaczył generalną zbiórkę przed wojną: „Ruszyli w
milczeniu pierwsi Butrymowie, za nimi inni, a Gasztowtowie na ostatku, jak zawsze czynili, bo im od pacunelek żal było
odjeżdżać. Szlachta z innych stron kraju w małej tylko stawiła się liczbie i kraj pozostał bez obrony, ale Lauda pobożna
stanęła w całości”. Pan Wołodyjowski pozostał na miejscu między pacunelkami, ponieważ nie mógł jeszcze władać ręką.
Opustoszały okolice, w Poniewieżu i Upicie zapanowała cisza. Panna Aleksandra również zamknęła się w Wodoktach,
nie widując nikogo poza służbą i opiekunami.
Tom I
Rozdział IBył styczeń 1655 roku. Żmudź pokryta była śniegiem, na dworze panował siarczysty mróz. Panna Aleksandra,
dziewczyna dwudziestoletnia, urodziwa, o płowych włosach, niebieskich oczach, siedząc w dużej izbie odmawiała po
cichu różaniec. Towarzyszyły jej dziewki dworskie, które zajmowały się przędzeniem kądzieli oraz ciotuchna Kulwiecówna.
Oleńka myślała o testamencie, pozostawionym niedawno przez zmarłego dziadka. Wolą nieboszczyka było, by panna
Aleksandra została żoną człowieka, którego pamiętała z dzieciństwa. Widziała go dziesięć lat temu, gdy ze swym ojcem
gościł u nich w Wodoktach.
Billewicz – jej dziadek - cztery lata przed śmiercią, będąc w Orszy u Kmiciców, zawarł układ ze starym Kmicicem (ojcem
chłopca) o małżeństwie swej wnuczki i młodzieńca. Zaraz po tym wybrany kawaler miał przyjechać do Aleksandry do
Wodoktów, lecz plany te uniemożliwił wybuch wojny, w której brał udział. Aleksandra po śmierci Herakliusza, z
niepokojem myślała o młodym Kmicicu i chwili spotkania. Obawiała się, czy narzeczony obdarzy ją uczuciem. Słyszała od
dziadka o śmierci ojca Andrzeja i postrzeleniu młodego chorążego. Tak rozmyślając, usłyszała dobiegające z dworu
dzwonki nadjeżdżających sań. Po chwili w drzwiach stanął młody mężczyzna i zapytał o pannę Aleksandrę. Gdy stanęła
naprzeciw, zdjął czapkę i przedstawił się: „Jam jest Andrzej Kmicic”. Oznajmił następnie, że niedawno dowiedział się o
śmierci dziadka dziewczyny, którego szczerze opłakiwał. Wiedział, że przed czterema laty nieboszczyk obiecał mu
waćpannę za żonę, lecz jego przyjazd wstrzymywały za każdym razem wybuchające wojny. Oleńka zapytała, czy widział
już swą wieś – Lubicz, którą zapisał mu jej dziadek, na co on zaprzeczył (śpieszył się do narzeczonej). Andrzej był
oczarowany urodą Billewiczówny i wcale tego nie ukrywał. Ona również odwzajemniała zainteresowanie.

Po pewnym czasie ciotuchna zaprosiła młodych na kolację, podczas której przyjezdny opowiadał o wojnie. Przyjechał
teraz z całą chorągwią. Cześć jego ludzi została w Poniewieżu, część w Upicie, a reszta pojechała do Lubicza. O
testamencie dowiedział się od ludzi laudańskich, których Oleńka wysłała w poszukiwaniu młodzieńca.
Panna oświadczyła, że wolą dziadka było, by Kmicic przyjął całą szlachtę laudańską (na którą składało się kilkanaście
zaścianków) pod swą opiekę. Byli to ludzie godni, dumni i oddani. Panna zapewniała, że będą wiernie służyć
młodzieńcowi. Andrzej nie mógł uwierzyć w decyzję Herakliusza, Oleńka zaś rzekła: „Kondycję dziadka nieboszczyka
albo trzeba wszystkie przyjąć, albo wszystkie odrzucić – rady innej nie widzę”. Kmicic zgodził się na wszystko. Ze
względu na czas żałoby, młodzi datę ślubu ustalili za pół roku. Pułkownik pożegnał się, a Oleńka zapraszała go do
częstych odwiedzin. Kawaler odjechał do Lubicza, gdzie czekał na niego serdeczny towarzysz Kokosiński z kompanami.
Oleńka poszła do sypialnej izby. Choć próbowała odmawiać pacierze, nie mogła się skupić, ponieważ jej myśli krążyły
wokół narzeczonego.
Rozdział II
Gdy Kmicic zjawił się we dworze w Lubiczu, witała go cała czeladź. Zebrani całowali go po rękach, a stary włodarz Znikis
powitał chlebem i solą. Kompania Andrzeja nie usłyszała jego przyjazdu, lecz zobaczywszy przywódcę, zaczęła go
witać: „Przed innymi szedł olbrzymi pan Jaromir Kokosiński, Pypką się pieczętujący, żołnierz i burda sławny, ze straszliwą
blizną przez czoło, oko i policzek, z jednym wąsem krótszym, drugim dłuższym, porucznik i przyjaciel pana Kmicica,
“godny kompanion”, skazany na utratę czci i gardła w Smoleńskiem za porwanie panny, zabójstwo i podpalenie. Jego to
teraz osłaniała przed karą wojna i protekcja pana Kmicica, który był mu rówieśnikiem, i fortuny ich w Orszańskiem, póki
swojej pan Jaromir nie przehulał, leżały o miedzę”. Kmicic wznosił toasty za swoją piękną narzeczoną. Po jakimś czasie
dostrzegł obrazy wiszące na ścianach, przedstawiające ród Billewiczów. Między portretami widniały czaszki żubrze,
jelenie, łosie w koronach z rogów. Kokosiński wylewnie dziękował, że Andrzej przygarnie ich wszystkich w Lubiczu. Inni
również to czynili. Kompania ponownie zaczęła pić, jej dowódca również. Wznoszono toasty, przekrzykiwano się,
śpiewano. W pewnym momencie pan Ranicki – wielki fechmistrz, podbuntowany przez kolegę, wyzwał Kmicica na
pojedynek, mający polegać na strzelaniu miedzy rogi wiszące na ścianie wśród obrazów. Andrzej przystał na tę
propozycję. Założyli się o pięć dukatów. Zend przyniósł pistolety i kule. Ranicki chybił, a jego dowódca trafił do celu.
Zabawa tak się spodobała, że po chwili cała pijana kompania z Kmicicem na czele strzelała, gdzie popadnie, aż wióry
leciały ze ścian i ram portretów. Przestrzelono obrazy Bielewiczów, a Ranicki pociął je na koniec szablą. Czeladź przez
cały ten czas stała wystraszona. Psy szczekały, dworskie dziewki obległy okna od zewnętrznej strony budynku ciekawe,
co działo się w izbie. Zend rzucił hasło do towarzyszy, że dziewczyny są za oknem, a oni pijani wytoczyli się na dwór,
wyłapali wszystkie niewiasty. Po przyprowadzeniu ich siłą do izby, zaczęły się tańce, śpiewy, wino przelewało się po całej
izbie. „Tak to bawili się w Lubiczu pan Kmicic i jego dzika kompania”.
Rozdział III
Kmicic odwiedzał regularnie swą narzeczoną w Wodoktach. Pewnego dnia oznajmił kompanom, że pojadą z nim do
Oleńki. Mieli się dobrze zaprezentować, by nie przynieść wstydu, a potem zorganizować kulig i pojechać obejrzeć
trzeci majątek – Mitruny. Cała kompania ubrała się odświętnie i czterema saniami ruszyła do Wodoktów. Kmicic w
drodze mówił do siedzącego obok pana Kokosińskiego, że przez ostatnie dni w Lubiczu przeholowali z piciem i zabawą z
dworskimi dziewkami, lecz uprzedził, że panna Aleksandra nie może się o tym dowiedzieć. Zamierzał żyć w zgodzie z
tutejszą laudańską szlachtą, nie wchodzić w konflikty, ponieważ nieboszczyk podkomorzy całą swą chorągiew, w której
byli ludzie oddani i wierni, wyznaczył na opiekunów swej wnuczki. „Kokoszko” zdziwił się bardzo, że Andrzejowi zależało
na opinii Oleńki. W czasie rozmowy powiedział kawalerowi, że wśród chorągwi szlachty laudańskiej przebywa sławny
rycerz, pułkownik Michał Wołodyjowski, o którym słyszał chorąży.

W Wodoktach kompanii Andrzeja zaprezentowali się pomyślnie. Na widok pięknej panny Billewiczówny zaniemówili z
wrażenia. Kmicic ucałował rękę ukochanej i rzekł:
„- Otom ci przywiózł, mój klejnocie; komilitonów moich, z którymi ostatnią wojnę odbywałem.”. Kokosiński wystąpił z
szeregu i przemówił w imieniu całej kompanii. Gdy Oleńka gotowa była do drogi (ciotuchna pojechała wcześniej, by w
Mitrunach przygotować poczęstunek), wszyscy wyszli na dwór i wsiedli do sań. Panna jechała z Kmicicem. Młodzi
podczas podróży wyznali sobie miłość. Gdy dojeżdżali do majątku, dogonił ich jeździec, pędzący na koniu. Był to
wachmistrz młodego chorążego - Soroka, który zameldował dowódcy, że w Upicie doszło do bójki i podpalenia dwóch
domów przez jego żołnierzy. Andrzej nakazał kompanom powrót do Lubicza, nie chciał ich zabierać ze sobą. Pożegnał też
Oleńkę prosząc, by sama pojechała do Mitrunów i przeprosił, że kulig się nie udał. Następnie wsiadł do drugich sań i
kazał woźnicy jechać do Upity.
Rozdział IV
Upłynęło kilka dni, a Kmicic do tej pory nie wrócił z Upity. Do Oleńki, do Wodoktów przyjechało trzech ludzi ze szlachty
laudańskiej: Pakosz Gasztowt z Pacunelów (który gościł obecnie u siebie pana Wołodyjowskiego), Kasjan Butrym
(najstarszy człowiek na Laudzie) i zięć Pakosza - Józwa Butrym (bardzo silny, kiedyś kula armatnie urwała mu stopę).
Szlachcice planowali wybrać się do Lubicza, by zaprezentować się Kmicicowi, lecz słyszeli, że nie wrócił jeszcze z Upity.
Wypytywali Oleńkę o narzeczonego, datę ślubu i o to, czy jest szczęśliwa. Martwili się o podopieczną.
Stary Butrym opowiedział zebranym, jak kompania z Kmicicem na czele, podczas pierwszego dnia pobytu w Lubiczu,
strzelała do portretów Billewiczów, by na koniec oddać się rozpuście z dworskimi dziewkami. Teraz szlachtę doszły
słuchy, że towarzysze Andrzeja w Upicie zrabowali bydło, pobili chłopów wiozących smołę. Zebrani doradzili Oleńce, by
nakazała narzeczonemu odprawienie swych ludzi z okolicy, ponieważ „czynili zło”. Panna była wstrząśnięta tymi
wieściami. Obiecała „ojcom”, że porozmawia z Andrzejem. Gdy zaczęła płakać, pocieszyli ją mówiąc, że Kmicic jest
jeszcze młody, niewinny, tylko ludzie namawiają go do złego.
Gdy odjechali, dziewczyna zaczęła szczerze nienawidzić kawalera. Miała żal, że ją oszukał. Co wieczór wracał od niej do
rozpusty i dziewek, a ona mu zaufała. Czuła się bardzo upokorzona. Wieczorem wysłała parobka Kostka do Lubicza po
starego włodarza Znikisa, który po obietnicy panienki, że pozostanie u niej w Wodoktach (a nie u Andrzeja), potwierdził
krążące plotki. Mówił, że kompania pana Kmicica to zbóje i zbereźniki, strzelali do portretów i zabawiali się z
dziewkami. Zastraszyli całą wieś, wzbudzając strach ludzi. Urządzili we dworze Sodomę i Gomorę.
Następnego dnia do Wodoktów przyjechała kompania Kmicica, prosząc Oleńkę o jej czeladź i strzelby, ponieważ chcieli
ruszyć do Upity na pomoc Andrzejowi. Billewiczówna odparła, że nic od niej nie dostaną. Gdy już wyznała, że zna ich
przewinienia, oskarżyła mężczyzn o kuszenie jej narzeczonego, rzekła: „-Precz stąd!”. Panowie Kokosiński, Uhlik,
Kulwiec-Hippocentaurus, Ranicki, Rekuć i Zend stali osłupiali, nie wierząc w słowa panienki.
Po wyjściu na dwór, byli oburzeni. Jeszcze nikt dotychczas nie ośmielił się tak do nich zwracać. Starali się trzymać nerwy
na wodzy (byli zasłużonymi żołnierzami), licząc się z tym, że niesprawiedliwe oskarżenia padły z ust narzeczonej ich
przyjaciela. Gdyby nią nie była, sprawę znieważenia załatwiliby inaczej. Swą czeladź (ludzi) odesłali ponownie do
Lubicza, ponieważ nie mieli dla niej strzelb. Postanowili jechać do Upity na ratunek towarzyszowi bez niczyjej pomocy.
Przejechali las, za którym ukazała się wieś Wołmontowicze (na pół drogi do Mitrunów). Zatrzymali się w karczmie, w
której ludzie na ich widok szeptali o ich wyczynach w Lubiczu. Tymczasem kompania wypiła trochę „dla rozgrzewki”.
Rozochocony Kokosiński zapytał siedzącą obok szlachciankę, czy z nim potańczy. Gdy dziewczyna odmówiła, ludzie
siedzący w karczmie na czele z Józwą Butrymem zebrali się po przeciwnej stronie izby. Kokosiński, widząc to, spytał, co
od nich chcą. Gdy Butrym odparł, by poszli precz, Ranicki uderzył go rękojeścią w pierś i rzucił hasło: „Bij”. Rozpoczęła
się walka między kompanami Kmicica a Butrymami z Wołmontowicz.

Rozdział V
Tegoż samego dnia wieczorem Kmicic przyjechał do Wodoktów. Opowiedział narzeczonej, że w Upicie poskromił swych
żołnierzy, odpowiedzialnych za bójkę i pożar. Oleńka przywitała go z powagą i wyniośle, lecz w sercu czuła radość, że
powrócił. Opowiedziała, że wie, co on i jego kompani wyczyniali w Lubiczu, stawiając na koniec przemowy ultimatum –
albo ona, albo jego towarzysze, po czym wybuchła płaczem. Kmicic zaczął ją uspokajać, obiecując, że się zmieni i
odprawi żołnierzy. Wracając do Lubicza, Andrzej czuł złość na towarzyszy: „przypuszczał, że pewnie znowu piją i
zabawiają się”. Gdy dojechał do domu zdziwił się, że wszystkie drzwi były pootwierane i panowała cisza. Nie dochodziły
do jego uszu odgłosy spodziewanej biesiady. Zsiadłszy z konia, wszedł do sieni i zaczął nawoływać kolegów, lecz nie
uzyskał odpowiedzi. Gdy przekroczył próg izby jadalnej, ujrzał ułożone równo pod ścianą ciała ludzi. W pierwszej chwili
pomyślał, że kompani spali pijani, lecz gdy zaczął oświetlać ich twarze kagankiem, zdał sobie sprawę, że wszyscy nie
żyli: „Włosy powstały mu na głowie, tak straszny widok uderzył jego oczy... Uhlika wyłącznie mógł poznać po białym
pasie, bo twarz i głowa przedstawiały jedną bezkształtną masę, krwawą, ohydną, bez oczu, nosa i ust tylko wąsy
ogromne sterczały z tej okropnej kałuży. Pan Kmicic świecił dalej... Drugi z kolei leżał Zend z wyszczerzonymi zębami i
wyszłymi na wierzch oczyma, w których zeszkliło się przedśmiertne przerażenie. Trzeci z kolei, Ranicki, oczy miał
przymknięte, a po całej twarzy cętki białe, krwawe i ciemne. Pan Kmicic świecił dalej... Czwarty leżał pan Kokosiński,
najmilszy Kmicicowi ze wszystkich towarzyszów, bo dawny sąsiad bliski. Ten zdawał się spać spokojnie, jeno z boku, w
szyi, widać mu było dużą ranę, zapewne sztychem zadaną. Piąty z kolei leżał olbrzymi pan Kulwiec-Hippocentaurus z
żupanem podartym na piersiach i posiekaną gęstymi razami twarzą. Pan Kmicic przybliżał kaganek do każdej twarzy, a
gdy wreszcie szóstemu, Rekuciowi, w oczy zaświecił, zdało mu się, że powieki nieszczęsnego zadrgały trochę od blasku”.
Rekuć wymamrotał Jędrusiowi, że to Butrymy ich pobili, po czym skonał. Na przeraźliwy krzyk Kmicica do izby wpadli
żołnierze, którzy przerazili się widokiem, tak jak i on. Dowódca, owładnięty szałem, krzyknął: „-Na koń!”. Około stu osób
wybiegło na dwór i wsiadło na konie. Przewodzący wszystkim pułkownik krzyczał: „-Bij, bij! Morduj!”. Skierowali się w
stronę Wołmontowicz. Wieś stanęła w ogniu. Ludzie Kmicica mordowali ludność. Czerwona łuna rozświetliła wioskę.
Morze ognia szalało nad zaściankiem Butrymów.
W Wodoktach tymczasem ciotuchna obudziła Oleńkę mówiąc, że Wołmontowicze się palą i rozgrywa się tam jakaś
straszna bitwa. Panna ze wszystkimi dziewczętami rozpoczęła modlitwę. Nagle zebrane usłyszały kołatanie do drzwi i
słowa parobka, że dobija się jakiś człowiek. Gdy młoda gospodyni kazała otworzyć, w progu stanął Andrzej Kmicic –
czarny od dymu, zakrwawiony, z „obłąkaniem w oczach”. Prosił narzeczoną o schronienie, gdyż był ścigany, a jego koń
padł z wyczerpania w lesie. Na pytanie kobiety, czy to on spalił Wołmontowicze – Andrzej przytaknął. W tej chwili usłyszeli
zbliżający się pościg, więc panna ukryła kawalera w izbie przyległej do pomieszczenia czeladnego. Po chwili znajomi
mężczyźni wpadli do izby z krzykiem: „- Kmicic spalił Wołmontowicze! (…)Pomordował mężów, niewiasty, dzieci! Kmicic
to uczynił!...- My ludzi jego wybili!”. Prosili, by szlachcianka nie ukrywała przestępcy (nazwanego przez Butryma
przeklętym), gdy się zjawi. Na to Oleńka odparła: „- Przeklinam go wraz z wami!...”. Gdy w końcu odjechali z
zapewnieniami, że i tak odnajdą Kmicica, zawołała narzeczonego i rzekła: „- Nie chcę cię widzieć, znać! Bierz konia i
uchodź stąd!..(…) - Krew na waćpana ręku jako na Kainowym! - krzyknęła odskakując jakby na widok węża. - Precz, na
wieki !...”.
Rozdział VI
Gdy nastał dzień, w Wołmontowiczach ludzie szukali wśród popiołów ciał swoich bliskich. Szlachta zabiła wszystkich
żołnierzy Kmicica i odniosłaby gruntowne zwycięstwo, gdyby udało się jej zabić jeszcze ich przywódcę. Ci Butrymowie,
którzy ocaleli, zamieszkali z rodzinami na prośbę Oleńki w Wodoktach. Reszcie pogorzelców Billewiczówna oddała całe
Mitruny. Szlachta laudańska ustawiła około stu ludzi do pilnowania Wodoktów, podejrzewając, że Andrzej zjawi się u
narzeczonej. Aleksandra czuła ból w sercu, bała się o Kmicica. Obwiniała się o zaistniałą sytuację. Przyjechał do niej jako
przyszły mąż, a tymczasem spotkało go tyle nieszczęścia. W głębi duszy czuła, jak bardzo go pokochała.Sytuacja nie
była optymistyczna. Szlachta wniosła przeciw Andrzejowi sto pozwów w sądzie grodzkim. Tymczasem nad krajem
zawisła groźba wojny, zbliżającej się do Żmudzi. Janusz Radziwiłł choć mógł: „prawo zbrojną ręką poprzeć, zbyt był
sprawami publicznymi zajęty, a jeszcze bardziej pogrążony w wielkich zamysłach tyczących domu własnego, który chciał
wynieść nad wszystkie inne w kraju, choćby kosztem dobra publicznego”.

Po upływie miesiąca szlachta zabrała swą czeladź (wojsko) z Wodoktów. Domagała się teraz majątku Lubicz
(odziedziczonego przez Kmicica) jako rekompensaty za poniesione straty i szkody, za spalone Wołmontowicze. Chciała
zająć rzeczony teren, by następnie oddać go Butrymom. Od tego zamiaru odwiodła ich Oleńka, karząc czekać na sądowe
wyroki. Nalegała, by nie ruszali czegokolwiek w Lubiczu, obiecawszy przy tym dać im wszystko, czego brakowało - z
Mitrunów. Za to oni mieli zostawić Andrzeja w spokoju, dopóki sąd nie orzeknie o jego winie. Szlachta posłuchała
panienki.

Pewnego dnia Aleksandra otrzymała list od Andrzeja, dostarczony przez nieznajomego posłańca. Wyjaśniał ukochanej
powody wymordowania szlachty z Wołmontowicz. Czuł ogromny gniew na niesprawiedliwy los przyjaciół: „Nie będę też
zaprzeczał, że i gniew mnie prawie nadludzki opanował, ale któż będzie się dziwił gniewowi, który w krwi przyjacielskiej
rozlanej początek bierze?”, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę, że być może zabił niewinnych: „Żal mnie teraz tych
ludzi w zaścianku, bo może i niewinnym się dostało, ale żołnierz, mszcząc się krwi bratniej, niewinnych od winnych
odróżnić nie umie i nikogo nie respektuje”. Prosił pannę o sprawiedliwy osąd, podkreślając nieustannie siłę uczucia,
którym ją darzył: „wszystko zniosę, wszystko przecierpię, jeno ty, na Boga ! nie wyrzucaj mnie z serca (…)Ocaliłaś mi
życie, ocalże i duszę moją, daj krzywdy nagrodzić, pozwól żywot na lepsze odmienić, bo już to widzę, że gdy ty mnie
opuścisz, to mnie Pan Bóg opuści i desperacja popchnie mnie do gorszych jeszcze uczynków...”. Oleńka z płaczem
wręczyła list napisany do Kmicica posłańcowi, w którym postawiła warunek pojednania. Jeśli otrzyma wybaczenie
szlachty laudańskiej, to jej także. Mijały tygodnie. Wojska Chowańskiego zalewały Rzeczpospolitą: „na ostatni, widać
szczebel niemocy zeszła Rzeczpospolita, gdy nie mogła dać oporu tym właśnie siłom, które lekceważono aż dotąd i z
którymi zawsze rozprawiano się zwycięsko. Prawda, że siły te wspomagał nieugaszony i odradzający się ciągle bunt
Chmielnickiego, prawdziwa hydra stugłowa; pomimo jednak buntu, pomimo wyczerpania sił w poprzednich wojnach, i
statyści i wojownicy uręczali, że samo tylko Wielkie Księstwo mogło i było w stanie nie tylko napór odeprzeć, ale jeszcze
chorągwie swe zwycięsko poza własne granice przenieść. Na nieszczęście, niezgoda wewnętrzna stawała owej
możności na przeszkodzie, paraliżując usiłowania tych nawet obywateli, którzy życie i mienie w ofierze nieść byli gotowi”.
Miasteczka i wsie na Żmudzi przepełnione były ludnością, nie starczało żywności, ludzie umierali z głodu. Na polach, przy
drogach prowadzących do wsi leżały skostniałe trupy ludzkie ogryzione przez wilki, które bardzo się rozmnożyły. Całymi
stadami podchodziły do wsi i atakowały. Nędzarze palili na polach przy wsiach ogniska, błagając przejeżdżających ludzi o
kawałek chleba. Cała Rzeczpospolita żyła jak w gorączce. Na Litwie między Januszem Radziwiłłem a hetmanem polnym
Gosiewskim rosła niezgoda. Po stronie tego drugiego stanęli Sapiehowie, którym solą w oku była potęga Radziwiłła
(oskarżali go, że pragnąc sławy dla swego domu i siebie „wojsko pod Szkłowem wytracił i kraj na łup wydał”, prześladował
katolików, chciał zasiadać w sejmach cesarstwa niemieckiego).

Rozdział VII
Pan Wołodyjowski mieszkał teraz w Pacunelach u Pakosza Gasztowta – najbogatszego szlachcica w okolicy. Jego
trzy starsze córki były żonami Butrymów, a trzy młodsze - Tarka, Maryśka i Zonia - jeszcze pannami. Panny były ładne,
rosłe, miały rumiane policzki i włosy jasne jak len. Chcąc przypodobać się lubianemu rycerzowi, opiekowały się chorą
ręką. Słuchały wówczas jego historii o wojnach. Pewnego wieczoru przybył do Pacunelów do Michała włodarz Znikis z
Wodoktów z prośbą o pomoc. Skarżył się, że Kmicic porwał pannę Oleńkę i wywiózł do Lubicza. Słysząc to, szlachta
laudańska zwołała oddziały utworzone z Gościewiczów, Butrymów, Domaszewiczów i Gasztowtów. Na czele stanął
oczywiście Wołodyjowski, który poprowadził wszystkich do Lubicza. W drodze Butrym zdał relację Michałowi o rzekomym
„zwąchaniu się” Andrzeja z Chowańskim lub Zołtareńką, co wywnioskował z obecności Kozaków w oddziale Kmicica. Gdy
w końcu dotarli do Lubicza, było tam już około trzystu Kozaków. Wołodyjowski wydał rozkaz ataku i po chwili na
podwórzu rozpoczęła się walka. Ci żołnierze Kmicica, którzy przeżyli, uciekli do budynku i zaryglowali drzwi.
Uniemożliwiło to dalszą bitwę, ponieważ Michał i jego towarzysze nie mogli otworzyć ciężkiego wejścia. W końcu
zdenerwowany Wołodyjowski wyzwał pułkownika na pojedynek. Obiecał, że jeśli Andrzej go pokona, będzie mógł
odjechać wolno. Kmicic przystał na tę propozycję. Po wyjściu na środek podwórza mężczyźni przedstawili się sobie.
Narzeczony Oleńki oznajmił, że miał prawo porwać swą ukochaną, ponieważ byli sobie już dawno przeznaczeni. Dalej
przyznał się do spalenia Wołmontowicz, lecz nie czuł się winny. Zapewniał potem, że nie miał złych zamiarów,
przyjeżdżając na Żmudź. Wysłuchawszy tego, Wołodyjowski oskarżył rycerza o konspirowanie ze zdrajcami. W końcu
mężczyźni stanęli naprzeciw siebie i rozpoczęli pojedynek, któremu przyglądało się mnóstwo par oczu. Michał pokonał
Andrzeja, ugodziwszy go szablą w głowę. Nie zabił go jednak, lecz kazał ludziom zająć się rannym. Sam zaś wszedł do
domu i odnalazł Oleńkę, której przedstawił się oświadczając, że jest wolna. Panna podziękowała, że darował życie
Kmicicowi, a gdy wniesiono rannego mężczyznę, pomogła przytrzymać jego głowę. Gdy Andrzeja położono na łóżku,
Aleksandra wyszła na powietrze. Z zaciśniętymi zębami, smutna, słuchała wiwatów na swą część, wykrzykiwanych przez
szlachtę laudańską. W drodze powrotnej oczarowany urodą nowej znajomej Wołodyjowski nie mógł przestać myśleć o
dumnej pannie Billewiczównie.

Rozdział VIII
Wołodyjowski wciąż myślał o Oleńce…
Oddział Kozaków Kmicica został rozdzielony między szlachtę laudańską. Od tej pory mieli pomagać w pracach
gospodarskich. Jeden Kozak opowiedział Michałowi o poznaniu z chorążym orszańskim. Kiedyś służył u hetmana
polnego, lecz gdy chorągiew nie miała co jeść, ludzie się porozchodzili. Właśnie wtedy przystąpił do oddziału Andrzeja,
który go przygarnął. Słysząc to, Wołodyjowski był bardzo zdziwiony. Do tej pory uważał Kmicica za zdrajcę i spiskowca, a
było inaczej… Ubrawszy się odświętnie, Michał pojechał z oświadczynami do Billewiczówny. Panna w pierwszej chwili nie
poznała adoratora, a później zaczęli rozmawiać o jej nieżyjącym dziadku, wojnach. W końcu Michał przyznał się, że
niesłusznie posądził Andrzeja o zdradę…
Gdy się oświadczył, Oleńka odmówiła. Nie otrzymawszy zadowalającej odpowiedzi, zdenerwowany Wołodyjowski opuścił
w pośpiechu Wodokty. Uświadomił sobie wówczas, że dziewczyna nadal kochała Kmicica.
W drodze powrotnej Michał spotkał Charłampa – znajomego porucznika piatyhorskiej chorągwi litewskiej. Otrzymał od
niego listy wiezione od księcia wojewody wileńskiego Janusza Radziwiłła z rozkazem, by „zaraz zaczął zaciąg czynić”.
Posłaniec miał dostarczyć taki sam rozkaz Andrzejowi. Wołodyjowski dostał jeszcze prywatny list, w którym wojewoda
mówił, że to Michał ma zdecydować, czy Kmicic przyłączy się do walki (hetman bowiem słyszał zarówno o jego złych
poczynaniach, jak i zasługach i męstwie), by zmazać swe winy przez służbę ojczyźnie. Jednocześnie książe wojewoda
zaznaczał, że w przypadku zgody Michała na przyłączenie się do walki Andrzeja, ten drugi ma nie stawiać się już w
żadnych sądach, ponieważ on go rozgrzeszy.
Rozdział IX
Wołodyjowski przeniósł się do Upity i z tego miejsca rozpoczął zaciąg. Szlachta chętnie przystępowała do jego chorągwi.
Po kilku dniach odwiedził w Lubiczu Kmicica, który mimo słabego stanu, ucieszył się z wizyty. Chory zdawał sobie
sprawę, z jak sławnym żołnierzem się pojedynkował. O Wołodyjowskim przecież krążyły legendy… Michał przeprosił
Kmicica za nazwanie go zdrajcą, usprawiedliwiając się niewiedzą na temat jego stosunków z Kozakami. Wówczas ranny
opowiedział z żalem i szczerością o Wołmontowiczach, pomordowanych kompanach, ciążących na nim procesach.
Słysząc to, Wołodyjowski wyznał, że jego oświadczyny zostały odrzucone przez Billewiczównę, która kochała tylko
jednego mężczyznę. Słowa te wywołały nagłą bladość Kmicica, który był pewien, że teraz mógł jedynie liczyć na pogardę
i odrazę ukochanej. W końcu gość wyjął list od hetmana Janusza Radziwiłła. Ta propozycja miała być szansą zmazania
win mordercy. Teraz wszystko zależało od Andrzeja. Gdy chory przeczytał kartkę, powiedział ze łzami w oczach: „-
Niechże mnie końmi rozerwą! (…)niech mnie ze skóry obłuszczą, jeślim ja widział zacniejszego człowieka od
waszmości... Jeżeliś przeze mnie rekuzę dostał, jeśli mnie Oleńka jeszcze, jako powiadasz, miłuje, inny tym bardziej by
się mścił, tym głębiej mnie pogrążył... A waszmość mi rękę podajesz i jako z grobu mnie wyciągasz!”. Michał zaczął
pocieszać towarzysza zapewniając, że zyska przychylność szlachty laudańskiej, gdy przysłuży się ojczyźnie. Na
pożegnanie rycerze podali sobie ręce.
Wołodyjowski pojechał do Wodoktów przekazać Oleńce dobre wieść o Andrzeju, lecz dowiedział się od jej sługi, że
panienka wyjechała niewiadomo dokąd.
Rozdział X
„Przepowiadano nowe wojny i nagle, Bóg wie skąd, złowroga wieść poczęła krążyć z ust do ust po wsiach i miastach, że
od strony Szwedów zbliżała się nawałnica. Na pozór nic nie zdawało się potwierdzać tej wieści, gdyż rozejm ze Szwecją
zawarty miał jeszcze na sześć lat siłę, a jednak mówiono o niebezpieczeństwie wojny i na sejmie, który król Jan
Kazimierz złożył 19 maja w Warszawie”.
Bogusław Leszczyński – generał wielkopolski – zwołał pospolite ruszenie szlachty do obrony granic Rzeczypospolitej
przed Szwedami. Pułki piechoty łanowej pod wodzą rotmistrzów: Dębińskiego, Włostowskiego, Stanisława Skrzetuskiego,
Żychlinowskiego, Jaraczewskiego, Piotra Skoraszewskiego, Kwileckiego, Golca pierwsze dotarły na miejsce zbiórki.
Spotkano się w trzech miejscach: pod Piłą, Ujściem, Wieleniem. Utworzono tam obozy i czekano na przybycie szlachty.
Pierwszy pojawił się Andrzej Grudziński – kaliski wojewoda. Z licznymi sługami zatrzymał się u burmistrza. Dopiero po
paru dniach zaczęli przyjeżdżać kolejni panowie, którzy usprawiedliwiali swą nieobecność czasem strzyżenia owiec i
obowiązkami z tym związanymi. Byli to: Krzysztof Opaliński – drugi wojewoda poznański, a poza tym magnat, który
przywiózł trzystu hajduków, tłum dworzan i oddział rajtarów. Kolejnym był jego stryjeczny brat, wojewoda podlaski Piotr
Opaliński. Przyjechał jeszcze Jakub Rozdrażewski – wojewoda inowrocławski (szwagier Piotra) i kasztelani: Sędziwój
Czarnkowski, Stanisław Pogorzelski, Maksymilian Miastkowski, Paweł Gębicki. Łąki otaczające obóz na kilka kilometrów
zastawione były namiotami: „Nadjechali i bazarnicy, którzy nie mogąc się w rynku pomieścić wybudowali rząd szop wedle
miasteczka. Sprzedawano w nich przybory wojskowe - od szat do broni i jadła. Polowe garkuchnie dymiły przez dzień i
noc roznosząc w dymach zapach bigosów, jagieł, pieczeni-w innych sprzedawano trunki. Przed szopami roiła się
szlachta, zbrojna nie tylko w miecze, ale i w łyżki, jedząc, popijając i rozprawiając to o nieprzyjacielu, którego jeszcze nie
było widać, to o nadjeżdżających dygnitarzach, którym nie żałowano przymówek”.
Przeciw zebranym od strony Szczecina zbliżał się Arwid Wittenberg (dowódca szwedzkich wojska, uczestniczył w wojnie
trzydziestoletniej). Nadjeżdżał z siedemnastoma tysiącami wojska. Wraz z nim podążał Hieronim Radziejowski – były
podkanclerzy koronny, zdrajca, który uciekł do Szwedów, by przekazywać informacje o słabych stronach oddziałów
Rzeczypospolitej.
Szlachta polska była gotowa do bitwy w pierwszych dniach lipca. Szańce były usypane, wały do obrony przygotowane.
Jednak po paru dniach… zaczęto wyprawiać uczty. Wszystkim doskwierał dokuczliwy upał. Na wojska wroga czekano już
trzeci tydzień, panowała bezczynność i nuda. Czeladź wszczynała kłótnie między sobą i w końcu zaczęła się rozjeżdżać.
Pierwszy do domu odjechał starosta średzki – Zygmunt Grudziński. Po nim kilkuset szlachciców również opuściło obóz.
Niektórzy wymykali się potajemnie. Coraz więcej żołnierzy było zniechęconych, narzekało na polskiego króla, brak
wojska. Duch walki wygasł wskutek długiego oczekiwania. Gdy w obozie polskim nie działo się dobrze, wojsko
szwedzkie pod dowództwem Wittenberga specjalnie zbliżało się powoli, ponieważ zdawało sobie sprawę ze
zniecierpliwienia rycerzy Rzeczypospolitej. Do słupa granicznego Szwedzi dotarli dwudziestego pierwszego lipca.
Do obozu polskiego przybył szwedzki trębacz z listami od Radziejowskiego i Wittenberga. Po lekturze („Jenerał szwedzki
oświadczał, że Karol Gustaw przysyła swe wojska krewnemu Janowi Kazimierzowi jako posiłki przeciw Kozakom, że
zatem Wielkopolanie powinni się poddać bez oporu”) zaczęła się narada wśród wojewodów. List pozostał bez odpowiedzi.
Dwudziestego czwartego lica wszystkie szwedzkie oddziały stanęły naprzeciw Piły. Szlachta polska siadła na koń, była
gotowa do bitwy. Rozpoczęło się starcie. Okazało się, że szańce były usypane źle, obóz niekorzystnie zorganizowany.
Kule armatnie „zagoniły” żołnierzy z powrotem na zajmowany teren. Wojewodowie byli przerażeni. Wiedzieli już, że
są kilkakrotne słabsi od wroga.
Szwedzi zaś nocą otoczyli obóz, do którego wysłano posłów w celu zawarcia ugody. W odpowiedzi z terenu okupanta z
zielonymi gałęziami przybyli Radziejowski i Wirtz. Weszli do domu burmistrza, w którym stacjonował poznański wojewoda.
Zaczęto naradę, trwającą kilka godzin. W końcu z budynku wybiegł Władysław Skoraczewski z przeraźliwym krzykiem na
ustach: „Słyszycie, mości panowie, oni tam ojczyznę zaprzedają jak judasze i hańbią ! Wiedzcie, że już nie należym do
Polski. Mało im było wydać w ręce nieprzyjaciela was wszystkich, obóz, wojsko, działa. Bogdaj ich zabito!- oni jeszcze
podpisali w swoim i waszym imieniu, że wyrzekamy się związku z ojczyzną, wyrzekamy się pana, że cała kraina, grody
warowne i my wszyscy będziem po wieczne czasy do Szwecji należeć. Że się wojsko poddaje, to bywa; ale kto ma prawo
ojczyzny i pana się wyrzekać?!”. Poparł go Kłodziński, Stanisław Skrzetuski, podczas gdy reszta nie reagowała. W końcu
zebranym ukazali się uczestnicy rozmów, wojewoda poznański Krzysztof Opaliński, Grudziński – wojewoda kaliski,
Miastkowski, Gębicki, Słupecki. Pierwszy z nich oznajmił, że od dzisiaj „oddają się” królowi szwedzkiemu. Mówił: „Prócz
tego mam słowo i obietnicę jenerała Wittenberga, daną w imieniu jego królewskiej mości, iż jeśli cały kraj pójdzie za
naszym zbawiennym przykładem, wojska szwedzkie wnet ruszą na Litwę i Ukrainę i nie wprzód ustaną wojować, aż
wszystkie ziemie i wszystkie zamki będą Rzeczypospolitej powrócone. Vivat Carolus Gustavus rex!”. Na koniec Opaliński
uściskał Radziejowskiego i Wirtza mówiąc, że Wittenberg zaprosił wszystkich na ucztę do obozu szwedzkiego. Po
wystawnej kolacji mieli rozjechać się do domu na żniwa. Prawie wszyscy byli zachwyceni.

Rozdział XI
U państwa Skrzetuskich we wsi Burzec na ziemi łukowskiej pan Jan Onufry Zagłoba – człowiek w starszym wieku,
lecz „obdarzony siłą ducha” – odpoczywał w sadzie. Przy nim bawiło się dwóch synów gospodarzy: pięcioletni Jeremek i
czteroletni Longinek. Chłopcy byli weseli i nazywali bohatera dziadkiem. Po pociechy przyszła ich matka Helena, kobieta
wysoka, tęga, ciemnowłosa i piękna. Pojawiła się z najmłodszym synkiem na ramieniu. Zabrała potomstwo, by nie
przeszkadzało odpoczywającemu. Skrzetuska zwracała się do Zagłoby „Ojcze”, a on do niej „córuchno”, choć nie byli
spokrewnieni. Gdy pan Zagłoba drzemał, obudził go mąż Heleny – Jan. Przyszedł wraz ze swym stryjecznym bratem –
Stanisławem (rotmistrz kaliski). Ten drugi opowiedział o wydarzeniach z pospolitego ruszenia szlachty: o zajęciu
Wielkopolski przez Szwedów, poddaniu się pod Ujściem wielu wojewodów, którzy podpisali ugodę (wyrzekli się
króla i Rzeczypospolitej). Stanisław komentował opisywane zajście, a Zagłoba nie mógł uwierzyć w taką zdradę i pakty z
Wittenbergem, na które nie zgodziło się zaledwie kilku żołnierzy (Stanisław Skrzetuski, dwóch Skoraczewskich i paru
innych). Jan postanowił, że nazajutrz odwiezie rodzinę do krewnego Stabrowskiego do Puszczy Białowieskiej w
bezpieczne miejsce, a sam z dwoma towarzyszami pojedzie służyć pod chorągiew księcia Janusza Radziwiłła.
Tak też się stało. Rankiem mężczyźni wyruszyli do Puszczy, do której dojechali po sześciu dniach. Stabrowski – łowczy
królewski – przyjął ich serdecznie, obiecując opiekę nad Heleną i dziećmi. Nazajutrz Jan, Stanisław i Zagłoba pożegnali
się ze Skrzetuską i odjechali do hetmana Radziwiłła.
Rozdział XII
Zagłoba z Janem i Stanisławem pojechali najpierw do Upity do Wołodyjowskiego, czym go niewymownie ucieszyli.
Opowiedział gościom, jak z rozkazu księcia: „czynił zaciąg” wraz z Kmicicem i Stankiewiczem. Poinformował ich również
o zaproszeniu przez Radziwiłła do Kiejdan. Przyjaciele postanowili pojechać do zamku razem. W drodze Michał
opowiadał o szlachcie laudańskiej, pojedynku z Andrzejem i odrzuceniu przez Billewiczównę.
Rankiem następnego dnia przybyli do Kiejdan – dziedzictwa księcia Janusza Radziwiłła. Zauważyli obcych żołnierzy,
co złożyli na karb nadchodzącego zjazdu. Gdy przypadkiem spotkali Charłampa, skorzystali z zaproszenia odpoczynku w
jego kwaterze. Mężczyzna opowiedział im, jak Radziwiłł całe noce naradzał się z Harasimowiczem – gubernatorem i
szlachcicem z Zabłudowa na Podlasiu. Ponadto zdradził, że przed dwoma dniami na zamek przyjechał kawaler maltański,
wielki rycerz Judycki i hetman polny Gosiewski. Wczoraj cała trójka długo radziła z księciem, zaś w nocy Radziwiłł ustawił
wartowników pod ich drzwiami, zakazując opuszczania sypialni i rozmowy z kimkolwiek. Po tym incydencie Harasimowicz
ogłosił na zamku, że goście to zdrajcy, co oburzyło Skrzetuskich i Zagłobę (aresztowanie bez sądu). Charłamp
poinformował jeszcze zebranych, że poprzedniego dnia hetman wysłał Kmicica do Czejkiszek po regiment piechoty. Gdy
towarzysze słuchali relacji, do kwatery przyszedł Harasimowicz z wiadomością o zajęciu przez Szwedów całej
Wielkopolski, Łowicza oraz o ucieczce z Warszawy króla Jana Kazimierza. Mężczyzna zaprosił zabranych na rozmowę
do księcia Janusza Radziwiłła.
W zamku było mnóstwo szlachty i rycerstwa. Harasimowicz małymi drzwiami wprowadził Zagłobę, Wołodyjowskiego i
Skrzetuskich do komnaty, w której siedzieli już Janusz i Bogusław Radziwiłłowie. Pierwszy z nich miał czterdzieści parę
lat, był barczysty, a z jego ogromnej twarzy biła pycha, powaga i potęga. Po wyjściu Bogusława, przywitał gości. Dziwił
się, że Jan Skrzetuski nie otrzymał w nagrodę za bitwę pod Zbarażem starostwa. Wołodyjowskiemu zaś ofiarował
dokument, czyniący go dożywotnie właścicielem Dydkemii za służbę dla kraju. W czasie rozmowy okazało się, że
Zagłoba i Radziwiłł pochodzili z Litwy, a Jan Skrzetuski opowiedział o hańbie i zdradzie, którą Stanisław widział pod
Ujściem. Na koniec wszyscy czterej ofiarowali księciu swą służbę i zostali zaproszeni na wieczorną ucztę. Jutro mieli
wyruszyć pomścić Wilno, zajęte przez Szwedów. Gdy towarzysze wyszli od Radziwiłła, Zagłoba stwierdził, że książę tak
przypadł mu do serca, że gotów byłby wejść za nim w ogień. Z kolei Wołodyjowskiego i Skrzetuskich zdziwiła hojność i
łaska gospodarza. Przewidywali, że miał ukryte zamiary i dlatego przekupywał ludzi. Po wyjściu na zamkowy dziedziniec,
co chwilę mijały ich oddziały konnych, karety. Przejechał ksiądz biskup Żmudzki, pan Korf – wojewoda wendeński,
Tokarzewski oraz szwedzcy posłowie z Inflant (eskortowani przez Tokarzewskiego od Birż). Wszyscy spieszyli na
spotkanie z księciem. Gdy posłowie weszli na naradę, Zagłoba wznosił na dziedzińcu okrzyki za zdrowie Janusza
Radziwiłła. Przemawiał ponadto do zebranej szlachty, rozprawiając o nadchodzącym nieprzyjacielu, o konieczności
obrony ojczyzny. Krzyczał przy tym nieustannie: „Na Szweda! Panowie, bracia! Na Szweda”. Zebrani mu wtórowali. Z
kolei książę, słysząc te okrzyki i prowadząc pertraktacje z posłami czuł coraz większą złość na Zagłobę, który denerwował
go swym krzykliwym postępowaniem.
Wołodyjowski ujrzał w kolasce, która zajechała na dziedziniec, Oleńkę w towarzystwie mężczyzny, w którym Zagłoba
rozpoznał Tomasza Billewicza – miecznika rosieńskiego, sługę i przyjaciela Radziwiłła.

Rozdział XIII
W Kiejdanach rozeszła się wieść o aresztowaniu hetmana polnego Gosiewskiego z powodu odmówienia połączenia
swych chorągwi z radziwiłłowskimi. Po obiedzie książę odbył pojedyncze rozmowy z pułkownikami: Mirskim,
Stankiewiczem, Wołodyjowskim, Charłampem, Ganchofem, Sółłahubą, którzy byli zdziwieni poufnym charakterem dysput.

Wieczorem do miasta powrócił Kmicic. Po serdecznym przywitaniu z Wołodyjowskim, udał się na wezwanie do zamku
hetmana. Usłyszał tam, że Janusz pokłada w nim wiele ufności i nadziei, został nazwany „przyjacielem”. Ostatnie słowa
zdziwiły Andrzeja. Przyrzekł Radziwiłłowi na święty krzyż (książe mu go podsunął), że nigdy go nie opuści. Książe
zaś oznajmił rozmówcy, że sprowadził do siebie Billewiczównę by doprowadzić do zgody narzeczeństwa. Wzruszyło to
Kmicica. Nie mógł wyrazić słów wdzięczności: „- Wasza książęca mość, ja chyba oszaleję!... Życie, krew moja do waszej
książęcej mości należą!... Co mam czynić, aby się wywdzięczyć? co? Mów wasza książęca mość! rozkazuj!”. Gdy
usłyszał: „- Dobrem za dobro mi odpłać... Miej wiarę we mnie, miej ufność, że co uczynię, to dla dobra publicznego
uczynię. Nie odstępuj mnie, gdy będziesz widział zdradę i odstępstwo innych, gdy się złość wzmoże, gdy mnie
samego...”, obiecał: „stać przy osobie waszej książęcej mości, mego wodza, ojca i dobrodzieja!”. Po tych słowach przeszli
do wypełnionej ucztującymi ludźmi sali i wmieszali się w tłum. Po chwili podeszli do Tomasza Billewicza i Oleńki, która
zbladła na widok kawalera. Radziwiłł przywitał się z panną i jej wujem mówiąc, że przyprowadził przed ich oblicze
grzesznika, który potrzebuje pokuty. Gdy Kmicic pozostał sam z narzeczoną, obiecał jej poprawę. Zamierzał pojednać się
z ludźmi oraz prosił, by mu wybaczyła i czekała na jego powrót (bał się, że wstąpi do klasztoru). Aleksandra zgodziła się.
Para przeszła do sali jadalnej, zastawionej na trzysta osób.
Goście zasiedli do stołu. Gdy wybiła północ, nastała cisza i wszyscy odliczali działowe wystrzały. Janusz Radziwiłł
wzniósł toast za Karola Gustawa – nowego władcę! Po tych słowach zapadło milczenie. Zdekoncentrowani pułkownicy
i szlachcice nie wierzyli w to, co przed chwilą padło z ust księcia. Zaraz potem ktoś odczytał ugodę podpisaną przez
hetmana i szwedzkiego monarchę. Oto jej fragment:
„1) Łącznie wojować przeciw wspólnym nieprzyjaciołom, wyjąwszy króla i Koronę Polską.
2) Wielkie Księstwo Litewskie nie będzie do Szwecji wcielone, lecz z nią takim sposobem połączone, jak dotąd z Koroną
Polską, to jest, aby naród narodowi, senat senatowi, a rycerstwo rycerstwu we wszystkim było równe.
3) Wolność głosu na sejmach nikomu nie ma być bronioną.
4) Wolność religii ma być nienaruszona (...)”.
Mimo, iż zebrani zaczęli prosić o litość: „- Nie czyń tego! Zmiłuj się nad nami!”, Radziwiłł był nieprzejednany: „- Kto nie ze
mną, ten przeciw mnie! Znałem was, wiedziałem, co będzie!... A wy wiedzcie, że miecz wisi nad waszymi głowami!...”.
Buławę pierwszy rzucił Stankiewicz. Za nim uczyniła ten gest reszta oficerów. Wszyscy krzyczeli: „Zdrajca! Zdrajca!”, a
Janusz rzekł: „-Kto za mną, niech przejdzie na prawą stronę sali!”. Posłuchał go Charłamp, Mieleszko i Niewiaromski, a
pozostali, czyli Mirski, Stankiewicz, Hoszczyc, Wołodyjowski, dwaj Skrzetuscy, Zagłoba i Oskierko zostali otoczeni przez
książęcych rajtarów, pod dowództwem Ganchofa. Kmicic stał niczym rażony piorunem. Po toaście Jana Radziwiłła
szeptał: „-Boże, Boże, Boże, com ja uczynił!”. W tej trudnej chwili nie pomogła mu ukochana, która uważała popleczników
hetmana za zhańbionych. Gdy kazała narzeczonemu wybierać, ten oszołomiony poszedł za oddziałem rajtarów.
Odchodząc, słyszał za sobą słowa: „-Precz zdrajco!”.

Rozdział XIV
Tej nocy hetman naradzał się ze szwedzkimi posłami i wojewodą wileńskim Korfem. Oficerów, którzy się do niego nie
przyłączyli, nakazał aresztować. W jego duszy gościł niepokój. Obawiał się groźnego przeciwnika Pawła Sapiehy, przy
którym z pewnością staną największe siły kraju. Harasimowicz przyniósł mu list od Michała Kazimierza Radziwiłła, w
którym krewny donosił, by nie liczył na jego pomoc, ponieważ nie udzieli jej zdrajcy Rzeczpospolitej. Po jakimś czasie
doniesiono Januszowi, że Andrzej chciał uciec z Billewiczami, lecz przeszkodzili mu czujni wartownicy. Tymczasem
Kmicic nie chciał pozostawać na usługach Janusza, po związaniu uderzał głową w ścianę z rozpaczy nad swym losem.
Radziwiłł nakazał przyprowadzenie do swej komnaty Kmicica. Gdy wprowadzono mężczyznę i książe przypomniał mu
przysięgę złożoną na krzyż, Andrzej odparł: „- Potępiony będę, gdy tej przysięgi nie dotrzymam; potępiony będę, gdy jej
dotrzymam! (…)Wszystko mi jedno! (…)- Przed miesiącem groziły mi sądy i kary za zabójstwa... dziś wydaje mi się, żem
wonczas był niewinny jak dziecko!”. Janusz nie ustępował jednak w indoktrynacji dzielnego żołnierza. Zaczął go
przekonywać do swych racji: „- Słuchaj (…) czas powiedzieć ci wszystko... Rzeczpospolita ginie... i zginąć musi. Nie
masz dla niej na ziemi ratunku. Chodzi o to, by naprzód ten kraj, tę naszą ojczyznę bliższą, ocalić z rozbicia... a potem...
potem wszystko odrodzić z popiołów, jako się feniks odradza... Ja to uczynię... i tę koronę, której chcę, włożę jako ciężar
na głowę, by z onej wielkiej mogiły żywot nowy wyprowadzić... Nie drżyj! ziemia się nie rozpada, wszystko stoi na
dawnym miejscu, jeno czasy nowe przychodzą...Oddałem ten kraj Szwedom, aby ich orężem drugiego nieprzyjaciela
pohamować, wyżenąć go z granic, odzyskać, co stracone, i w jego własnej stolicy mieczem traktat wymusić... Słyszysz ty
mnie? Ale w onej skalistej, głodnej Szwecji nie masz dość ludzi, dość sił, dość szabel, aby tę niezmierną Rzeczpospolitą
zagarnąć. Mogą zwyciężyć raz i drugi nasze wojsko; utrzymać nas w posłuszeństwie nie zdołają... (…)Jana Kazimierza
nie pozbawią Szwedzi państwa ni panowania, ale go w Mazowszu i Małopolsce zostawią Bóg mu nie dał potomstwa.
Potem przyjdzie elekcja... Kogóż na tron wybiorą, jeśli chcą dalszy sojusz z Litwą utrzymać? Kiedyż to tamta Korona
doszła do potęgi i zgniotła moc krzyżacką? Oto gdy na jej tronie zasiadł Władysław Jagiełło. I teraz tak będzie... Polacy
nie mogą kogo innego na tron powołać, jeno tego, kto tu będzie panował. Nie mogą i nie uczynią tego, bo zginą, bo im
między Niemcami i Turczynem powietrza w piersi nie stanie, gdy i tak rak kozacki pierś tę toczy! Nie mogą ! Ślepy, kto
tego nie widzi; głupi, kto tego nie rozumie! A wówczas obie krainy znowu się połączą i zleją się w jedną potęgę w domu
moim!”.Starania nie poszły na marne. Kmicic uwierzył w słowa i intencje księcia, w pozorną tylko ugodę ze Szwecją. Ufał,
że Janusz Radziwiłł wzmocni Litwę, zostanie królem i wówczas – potężny i niepokonany – zacznie wojnę ze Szwedami.

Rozdział XV
Zagłoba, dwaj Skrzetuscy, Wołodyjowski i inni oficerowie po aresztowaniu zostali zamknięci w zamkowych podziemiach.
Czuli się oszukani i zdradzeni przez księcia, któremu wierzyli. Ciągle radzili nad możliwościami ucieczki, za wszelką cenę
chcieli sprowadzić chorągiew Wołodyjowskiego z Upity na ratunek. Zagłoba poprosił Michała o jego pierścień, który byłby
znakiem dla żołnierzy pułkownika w razie, gdyby udało mu się do nich dotrzeć.
Z podwórza zamkowego zaczęły dochodzić do nich krzyki. Michał, podsadzony do okienka, zdał relację z sytuacji, którą
zaobserwował: na dziedziniec wytoczono armaty przeciw piechocie węgierskiej chorągwi Oskierki (również był
aresztowany), która czekała w szyku bojowym na oswobodzenie dowódcy. Naprzeciw nich stanęły wojska Charłampa,
Mieleszki i Niewiaromskiego. Michał miał nadzieję, że ludziom Oskierki z pomocą przyjdzie Kmicic (nie wiedzieli, po której
stronie stanął). Na podwórzu powstał bunt. Wystrzały z armat rozpoczęły walkę. W pewnej chwili przybył Andrzej ze swym
oddziałem i… zaczął wybijać i „siekać” ludzi Oskierki. Wówczas zdruzgotany i wstrząśnięty Michał zeskoczył na ziemię.
Choć podał przyjazną dłoń chorążemu, ten stanął przeciw ojczyźnie. Andrzej wygrał tę bitwę, dowodząc tym samym, iż z
całego serca popiera dążenia Janusza Radziwiłła.
Rozdział XVI
Hetman Radziwiłł kazał Andrzejowi sprowadzić do Kiejdan chorągwie Mirskiego, Stankiewicza i Wołodyjowskiego, czyniąc
go przedtem regimentarzem. Gdy powiedział, że Zagłobę, Wołodyjowskiego i Skrzetuskich każe rozstrzelać, Kmicic
zaczął błagać na kolanach o darowanie im życia. Wówczas Janusz zmienił zdanie komunikując, że oficerów internuje
do Birż, do Szwedów. Taki los miał spotkać wszystkich prócz Zagłoby. Ten zaś miał umrzeć, ponieważ jako pierwszy
nazwał księcia na balu zdrajcą. Słysząc to, pułkownik począł całować Janusza po rękach i tłumaczyć, że Zagłoba z
pewnością nie wiedział co mówi ze względu na wypity alkohol. Radziwiłł przystał na prośby Kmicica – Jan Onufry miał
także jechać do obozu do Birż. Na koniec rozmowy książe nakazał Andrzejowi sprowadzenie na czas wojny do zamku
Billewiczówny i jej stryja (odjechali zaraz po północy). Jeśliby stawiali opór – miał użyć siły. Hetman obawiał się, że
miecznik przyłączy się ze swymi towarzyszami laudańskimi do Sapiehy. Andrzej przystał na to rozwiązanie. Przywożąc
Oleńkę do Kiejdan, zyska pewność, że panna nie wstąpi do klasztoru.

Rozdział XVII
Kmicic nie wyruszył po chorągwie Stankiewicza i Mirskiego następnego dnia, gdyż te już zbliżały się do Kiejdan na pomoc
swym pojmanym dowódcom. Wieść o zdradzie hetmańskiej rozniosła się po okolicy bardzo szybko, powodując, iż
wszystkie chorągwie postanowiły się połączyć w obronie ojczyzny przeciw Radziwiłłowi.
Wieczorem wyprowadzono z piwnicy oficerów-aresztantów. Do Birż miał ich dostarczyć Roch Kowalski ze swym
oddziałem. Oskierko słyszał o nim same superlatywy, podobno mieli podążać z człowiekiem silnym i odważnym.
Bohaterowie wyruszyli w końcu w drogę. Podczas jazdy Zagłoba ułożył plan ucieczki: Rochowi wmówił, że są rodziną,
zapraszając go do wozu zajmowanego przez siebie i towarzyszy. Onufry upił Kowalskiego, a gdy ten zasnął, sprytny
żołnierz założył opończę i hełm śpiącego Rocha na siebie, wsiadł na jego konia (jechał obok wozu) i oddalił się. Ludzie
Kowalskiego nie zatrzymali uciekiniera, ponieważ wzięli go za swego komendanta. Dopiero nad ranem odkryto
nieobecność jeńca.
Roch był wściekły. Zagłoba zabrał mu konia i list polecający hetmana do komendanta Birż. Z kolei Wołodyjowski i inni
oficerowi cieszyli się z takiego obrotu spraw. Byli pewni, że Zagłoba sprowadzi na pomoc chorągiew z Upity. Mimo
ucieczki, podróż trwała dalej. Żołnierze jechali przez wsie i miasteczka.
Zagłoba faktycznie wkrótce powrócił z posiłkami laudańskimi i uwolnił aresztantów. Doszło do bójki Rocha i Józwy
Butryma, w trakcie której Wołodyjowski wziął buławę z rąk Zagłoby i przejął dowództwo nad chorągwią. Wybawca
opowiedział przyjaciołom o ucieczce. Wspominał rolę pierścienia Michała po dotarciu do oddziału. Mówił również o liście
skradzionym Kowalskiemu, w którym Radziwiłł rozkazał komendantowi szwedzkiemu rozstrzelać jeńców po dotarciu do
Birż. Słysząc to, oficerowie nie mogli uwierzyć, że za długoletnią, wierną służbę Janusz skazał ich na śmierć.
Dragoni Kowalskiego przeszli na stronę niedawnych aresztantów, którzy postanowili połączyć się z oddziałami Sapiehy.
Podczas podróży ujrzeli w Klewanach ogień. Okazało się, że to Szwedzi zaatakowali wieś. Wszyscy zgodnie zamierzali
pomóc ciemiężonym, zaś Zagłoba został w lasku pod Klewanami, pilnując Rocha, by nie zbiegł do Radziwiłła.

Rozdział XVIII
Gdy żołnierze dojechali do wsi, zastali krzyczących ludzi. Kobiety i wieśniacy byli targani i poniewierani przez szwedzkich
rajtarów, którzy zabierali ich inwentarz i palili chałupy. Wołodyjowski z chorągwią zaatakowali. Walka przeistoczyła się w
zaciętą rzeź: „Gdzieniegdzie bito się większymi kupami, po kilkunastu na szable i rapiery, gdzieniegdzie bitwa zmieniła się
w szereg pojedynków i mąż potykał się z mężem, rapier krzyżował się z szablą, czasem strzał pistoletowy buchnął. Tu i
owdzie rajtar, wymknąwszy się spod jednej szabli, biegł jak pod smycz pod drugą. Tu i owdzie Szwed lub Litwin
wydobywał się spod obalonego rumaka i padał zaraz pod cięciem czekającej nań szabli”. Po godzinie bitwa zakończyła
się zwycięstwem Michała. W tym czasie Zagłoba przekonał Kowalskiego, by przystąpił do ich oddziału. Po powrocie
Wołodyjowskiego do lasku, przekazał tę wieść przyjacielowi. Michał przywiózł siedmiu jeńców i rotmistrza szwedzkiego.
Na „pożegnanie” powiedział, że pojmali i wypuścili ich ludzie Janusza Radziwiłła, którzy walczyli z jego rozkazu. Okłamali
Szwedów, że zawarta ugoda między ich królem a hetmanem była tylko fikcją. Wiedzieli, że Radziwiłł szybko się o tym nie
dowie, ponieważ byli daleko od zamku w Kiejdanach. Podejrzewali za to rychłą reakcję urażonych zerwaniem umowy
Szwedów.

Rozdział XIX
Na Litwie rozpoczęła się wojna domowa. Wojsko komputowe podzieliło się na dwa obozy. Jedni stali przy hetmanie,
drudzy opowiedzieli się przeciw unii ze Szwecją i poparli Sapiehę. Wołodyjowski z chorągwią przybył do Poniewieża,
gdzie otrzymał wieści o zniszczeniu przez Janusza oddziałów Mirskiego i Stankiewicza. Tych, którzy nie chcieli przystąpić
do księcia – pomordowano. Części udało się uciec do lasów. Przyczynił się do tego Kmicic. Zbiedzy każdego dnia
dołączali do Michała, przynosząc nowe wieści: „Najważniejszą z nich była wiadomość o buncie chorągwi komputowych,
stojących na Podlasiu, wedle Białegostoku i Tykocina. Po zajęciu Wilna przez wojska moskiewskie miały owe chorągwie
stamtąd przystęp do krajów koronnych osłaniać. Lecz dowiedziawszy się o zdradzie hetmana, utworzyły konfederację, na
której czele stanęli dwaj pułkownicy: Horotkiewicz i Jakub Kmicic, stryjeczny najwierniejszego poplecznika
radziwiłłowskiego, Andrzeja (…)”. Do buntu dołączyła również chorągiew Niewiaromskiego, wypowiadając hetmanowi
posłuszeństwo. Sprzeciw jednak nie trwał długo – niegodzący się na politykę Radziwiłła zostali wybici przez Andrzeja. Po
tych wieściach Wołodyjowski zmienił najbliższe plany. Do momentu przyłączenia się do Sapiehy musieli poczekać. Teraz
należało ruszyć na Podlasie, do chorągwi tworzących konfederację. Zbiegowie donieśli Michałowi, że król Jan Kazimierz
kazał wracać oddziałom z Ukrainy i dołączyć do obrony przeciw Szwedom nad Wisłą. Wołodyjowski wyruszył z
towarzyszami. Aby dotrzeć na Podlasie, musieli jechać obok Kiejdan, w których stał Kmicic z piechotą, jazdą konną i
armatami. Gdy hetman dowiedział się o ucieczce oficerów, o zbuntowanej chorągwi laudańskiej, o wygranej przez nią
bitwie klewańskiej, w której śmierć poniosło stu dwudziestu żołnierzy szwedzkich – dostał ataku astmy, na którą cierpiał
od dawna. Do pogorszenia jego stanu przyczynił się również list od szwedzkiego komendanta z Birż – Pontusa de la
Gardie (głównodowodzący siłami szwedzkimi). Radziwiłł dowiedział się, że żołnierze szwedzcy pod przysięgą zeznali o
napadzie wojska Janusza w Klewanach... Hetmana ogarnęła ogromna wściekłość. Choć starał się listownie wszystko
wyjaśnić, adresat nie uwierzył.
Gdy Kmicic otrzymał korespondencję od księcia z wiadomościami o poczynaniach zbiegów, o ocalenie głów których
błagał niegdyś na kolanach, ucieszył się, że udało im się uciec. Z rozkazu Radziwiłła, obawiającego się ataku Michała,
Andrzej umocnił obronę Kiejdan. Pułki Mieleszki i Ganchofa zrobiły zasadzkę na drodze do zamku. Choć czekali w
gotowości, pułkownik i jego ludzie „zapadli się pod ziemię”.
Tymczasem książe podupadł na zdrowiu, wychudł. Przerażała go groźba ruiny i niespełnienia planów.

Rozdział XX
Kmicic zakończył ubezpieczanie Kiejdan, a następnie pojechał z rozkazu księcia po Oleńkę i Tomasza, by sprowadzić
ich do zamku. Gdy dojechał do Billewicz, pozostawił swych dragonów w karczmie, a sam z wachmistrzem Soroką i
jednym pachołkiem udał się do miecznika i panny. Widząc narzeczonego, Aleksandra wyszła do drugiej izby. U Tomasza
Billewicza przebywał akurat sąsiad Dowgirg z Plemborga i pan Chudzyński – dzierżawca z Ejragołów. Po przywitaniu i
wypiciu kieliszka wina, Andrzej oznajmił, że zamierza ich zabrać z zaproszenia hetmana do Kiejdan. Mieli tam mieszkać
do czasu zapanowania pokoju w kraju. Po powrocie do komnaty, Oleńka razem ze stryjem sprzeciwiła się
przedstawionym planom. Nie chciała jechać do domu zdrajcy. Gdy Kmicic zapowiedział, że zabierze ich siłą, usłyszeli
tętent koni. Nagle otworzyły się drzwi i stanęli w nich Wołodyjowski, Mirski, Zagłoba, dwaj Skrzetuscy, Stankiewicz,
Oskierko i Roch Kowalski. Gospodarz zaczął ich prosić o ratunek przez Andrzejem, a Michał przemówił do pułkownika,
nazywając go zdrajcą i renegatem, mordercą niewinnych żołnierzy - przeciwników zdrady. Na koniec powiedział, że
Kmicic poniesie za to słuszną karę – zginie. Sześciu ludzi otrzymało rozkaz rozstrzelania zdrajcy ojczyzny. Po
wyprowadzeniu pułkownika, Oleńka zemdlała. Zagłoba, chcąc dać upust swemu wścibstwu, pojechał za żołnierzami, by
przeszukać Andrzeja. Miał nadzieję znalezienia jakiegoś ważnego listu (tak, jak przy Rochu).
Tymczasem omdlałą Aleksandrę odnalazł wuj, który natychmiast zawołał na pomoc oficerów. Po odzyskaniu przytomności
panna była świadkiem takiej sceny: nagle pojawił się zziajany Zagłoba mówiąc, że chcieli zabić zacnego kawalera, który
uratował im życie. Podał pismo zdziwionemu Wołodyjowskiemu. Okazało się, że ową korespondencją okazała się ta, w
której Janusz Radziwiłł gorzko wymawiał Kmicicowi, że tylko za jego wstawiennictwem darował oficerom życie w
Kiejdanach (zaraz po ogłoszeniu ugody ze Szwedami). List kończył się poleceniem, by pułkownik przywiózł Billewiczów.
Zebrani byli pewni, że gdyby nie interwencja Andrzeja, byliby już martwi. Zagłoba był pod wrażeniem postawy Kmicica,
który nawet w chwili nadchodzącej śmierci nie próbował się tłumaczyć. Gdy do izby przyprowadzono bohatera,
Wołodyjowski rzekł: „-Wolny jesteś, panie kawalerze (…) i pókiśmy żywi, żaden z nas się na ciebie nie targnie”.
Powiedział, że pułkownik może wrócić do hetmana-zdrajcy lub przyłączyć się do nich, na co Andrzej odparł, że tylko
Janusz Radziwiłł pragnie uratować Rzeczpospolitą. Wówczas głos zabrał Zagłoba. Zapytał, czy Kmicic, gdy błagał o życie
towarzyszy, otrzymał przyrzeczenie księcia, że nie zabije oficerów. Otrzymawszy potwierdzenie, pokazał zaślepionemu
pułkownikowi list Radziwiłła (ukradziony Rochowi) do szwedzkiego komendanta, w którym to nakazywał rozstrzelanie
przybyłych do Birż mężczyzn. Po odczytaniu polecenia Andrzej zbladł i, powiedziawszy „-Bądźcie zdrowi! (…) Lepiej mi
było zginąć z rąk waszych” – wyszedł.
Pożegnawszy się z miecznikiem, Wołodyjowski zaproponował mu, by wraz z Oleńką wyjechał do Białowieży, do Heleny
Skrzetuskiej. Tylko tam mogli być bezpieczni.
Z kolei Billewiczówna podziękowała Zagłobie, całując go w rękę, za uratowanie życia Andrzejowi.

Rozdział XXI
Gdy Wołodyjowski wraz ze swą chorągwią odjechał, tej samej nocy do Billewicz przybył… Janusz Radziwiłł! Hetman
porwał Oleńkę i miecznika do swego zamku.
W kraju u boku Michała byli najlepsi oficerowie, mogący zmienić trudną sytuację na Podlasiu. Wojska rosły w siłę,
codziennie przybywało im stronników, toteż hetman – obawiając się o swe zwycięstwo – kilkakrotnie wysyłał listy do
Sapiehy. Chciał się z nim pojednać, jednak korespondencja wracała do nadawcy bez odpowiedzi. Do księcia dochodziły
wieści, że Sapieha z każdym dniem rośnie w wojskową potęgę. Srebra przetapiał na monety, sprzedawał swoje stada, nie
liczył się z groszem, wyposażając oddziały w armaty, szable, pistolety i żywność. Garnęła się do niego szlachta, patrioci,
wszyscy nieprzyjaciele hetmana. Janusz Radziwiłł zdziwił się, że wracając z Billewiczami do zamku, nie spotkał Andrzeja.
O uszy obiły mu się wieści, że dragonów pułkownika zabrało wojsko Wołodyjowskiego.
Tymczasem Kmicic już czekał w Kiejdanach. Wyznał, że wie o liście do szwedzkiego komendanta w Birż, a co za tym
idzie, o złamanym słowie księcia. Powiedział, że nie przystąpił do Michała, choć ten mu to proponował. Ponad wszystko
cenił sobie wierność i szczerość. Gdy opuścił komnatę władcy, który dostał kolejny atak astmy, od Charłampa dowiedział
się, że w zamku przebywają Billewicze. Wrócił do księcia, gdy wyszedł od niego medyk. Radziwiłł zaczął wpierać
pułkownikowi, że to przez jego nierozstrzelanych przyjaciół wybuchła wojna domowa, zachwiała się przyjaźń ze
Szwedami, a Michał z chorągwią krzyżuje mu plany obrony ojczyzny. Na koniec rozmowy hetman zaprosił Andrzeja na
wieczorną ucztę.

Rozdział XXII
Wieczorem na zamkowy dziedziniec zajechało dużo bryczek i kolasek z zaproszonym na ucztę gośćmi. Miecznik
rosieński długo musiał namawiać Oleńkę by towarzyszyła mu w kolacji.
Kmicic z rozkazu hetmana został posadzony przy stole między panną a jej stryjem. Gdy rozpoczęła się kolacja,
narzeczeni rozmyślali o ostatnich wydarzeniach, które miały wpływ na ich obojętność wobec siebie. Kmicic nadal bardzo
kochał Aleksandrę, oddałby za nią życie. Cały czas spoglądał na nią ukradkiem. Ona również darzyła kawalera gorącym
uczuciem. Ceniła w nim odwagę, męstwo i wierność przyjaźni. Zdawała sobie sprawę, że służył Radziwiłłowi, ponieważ
był ślepo przekonany o jego dobrych intencjach. Gdy ich oczy się spotkały, panna dojrzała w nich ból i zmęczenie. Janusz
wznosił toasty, które musieli pić wszyscy, którzy nie chcieli być uznani za wrogów. Potem odczytał listy od Bogusława
Radziwiłła, w których ten donosił wiele rzeczy: województwo sieradzkie i wielkopolskie poddało się Szwedom, król Jan
Kazimierz został pobity pod Widawą i Żarnowem (dlatego cofnął się do Krakowa). Wieści te ucieszyły wszystkich gości. W
pewnej chwili Oleńka źle się poczuła. Nagle wstała do stołu i, wskutek zawrotu głowy, upadłaby, lecz Andrzej chwycił ją na
ręce i wyniósł z dusznej sali.

Rozdział XXIII
Kmicic nie chciał siedzieć bezczynnie w Kiejdanach. Udało mu się przekonać hetmana, by pozwolił mu wyjechać i
dostarczyć w jego imieniu listy: do Harasimowicza, by przysłał pieniądze z publicznych podatków do Tylży, do księżnej, do
Bogusława Radziwiłła, przebywającego w Tykocinie, do Karola Gustawa, by przekonać go o braku winy za epizod w
Klewanach, do marszałka koronnego Jerzego Lubomirskiego, by namówić go do przystąpienia do księcia. W zamian
hetman ofiarowywał rękę swej córki synowi marszałka Herakliuszowi. Na koniec Radziwiłł powiedział Kmicicowi: „Szwedzi
wprawdzie górą: zajęli Wielkopolskę, Mazowsze, Warszawę, województwo sieradzkie poddało im się, gonią Jana
Kazimierza pod Kraków i Kraków oblegną, jak Bóg w niebie. Czarniecki ma go bronić, ów świeżo wypieczony senator, ale
muszę przyznać, żołnierz dobry. Kto może przewidzieć, co się stanie?... Szwedzi wprawdzie umieją zdobywać fortece, a
nie było nawet czasu na wzmocnienie Krakowa. Wszelako ten pstry kasztelanik może się trzymać miesiąc, dwa, trzy.
Dzieją się czasem takie cuda, jako wszyscy pamiętamy pod Zbarażem... Owóż, jeśli się będzie zacięcie trzymał, diabeł
może wszystko na wspak obrócić. Ucz się arkanów polityki. Wiedz tedy naprzód, że w Wiedniu nie będą chętnym okiem
patrzeć na rosnącą potęgę szwedzką i mogą pomoc dać... Tatarzy też, wiem to dobrze, skłonni są pomagać Janowi
Kazimierzowi, na kozactwo i Moskwę nawałem ruszą, a wówczas wojska ukrainne pod Potockim przyjdą na pomoc...
Desperat dziś Jan Kazimierz, a jutro może jego szczęście przeważyć...”. Podlasie leżało nieopodal Mazowsza. Hetman
przewidywał, że albo zajmą je Szwedzi, albo Prusacy. Książe Bogusław miał być ogniwem łączącym Szwedów i Jana
Kazimierza. Dlatego też miał jechać do Tylży i czekać tam na przyjazd Prusaków.
Andrzej zebrał ludzi do wyprawy za swe pieniądze (książe nie chciał nic sponsorować, mimo iż ostatnio ograbił Wilno).
Chorągiew pułkownika – przekazana pod dowództwo Ganchofa - musiała pozostać w Kiejdanach, by w razie ataku bronić
Radziwiłła. Wkrótce okazało się to zbawienne, ponieważ zbliżał się Sapieha… Przed wyjazdem Kmicic poprosił Janusza,
by w czasie jego nieobecności czuwał na Billewiczami, na co ten oznajmił, że dla bezpieczeństwa odeśle pannę do
Taurogów pod Tylżę, do swej żony.

Rozdział XXIV
Kmicic i jego ludzie byli gotowi do drogi. Pułkownik zebrał sześciu żołnierzy, w tym wachmistrza Sorokę. Na koniec
hetman wręczył mu listy i glejt do szwedzkich komendantów, zapewniając tym samym wolny przejazd. Andrzej pożegnał
się z Aleksandrą, starając się odzyskać sympatię narzeczonej: „- Moja mościa panno! (…) Chciałem jechać bez
pożegnania, ale nie mogłem. Bóg raczy wiedzieć, kiedy wrócę i czy wrócę, bo i o przygodę nietrudno. Lepiej nie
rozstawajmy się z gniewem w sercu i z urazą, aby kara boska na które z nas nie spadła. Ej! siła by mówić, siła by mówić,
a tu język wszystkiego nie wypowie. No! szczęścia nie było, woli bożej, widać, nie było, a teraz, choć ty, człeku, i łbem w
mur bij, nie ma już rady nijakiej! Nie winujże mnie, waćpanna, to i ja cię nie będę winował. Już na ów testament nie trzeba
zważać, bo jako rzekłem: na nic ludzka wola przeciw boskiej. Daj ci Boże szczęście i spokojność. Grunt, żeby sobie winy
odpuścić. Nie wiem,, co mnie tam spotka, gdzie jadę... Ale już mi dłużej nie wysiedzieć w męce, w kłótni, w żalu... Człek
się o cztery ściany w izbie rozbija, bez rady, mościa panno, bez rady!... Nie masz tu nic do roboty, jeno się ze zgryzotą w
bary brać, jeno myśleć po całych dniach, aż głowa boli, o nieszczęsnych terminach i w końcu nic nie wymyślić... Trzeba
mi tego wyjazdu, jako rybie wody, jako ptakowi powietrza, bo inaczej bym oszalał (…)Trzeba też waćpannie wiedzieć, że
uraza i gniew to co innego, a żal co innego. Gniewum się wyzbył, ale żal we mnie siedzi - może nie do waćpanny. Bo ja
sam wiem do kogo i czego?... Myśląc nic nie wymyślę, ale tak mi się zdaje, że lżej będzie i mnie, i waćpannie, gdy się
rozmówiem. Waćpanna masz mnie za zdrajcę... i to mnie najgorzej kole, bo jak zbawienia duszy mojej pragnę, tak nie
byłem i nie będę zdrajcą! (…)Wiedzże o tym, że zbawienie w księciu Radziwille i w Szwedach, a kto inaczej myśli, a
zwłaszcza czyni, ten właśnie ojczyznę gubi. Ale nie czas mi dyskursować, bo czas jechać. Wiedz tylko, żem nie zdrajca,
nie przedawczyk. Bodajem zginął, jeżeli nim kiedy będę!... .Wiedz, żeś niesłusznie mną pogardziła, niesłusznieś na
śmierć skazała... To ci mówię pod przysięgą i na wyjezdnym, a mówię dlatego, ażeby zarazem powiedzieć: odpuszczam
z serca, ale za to i ty mnie odpuść!”. Oleńka też poprosiła kawalera o wybaczenie. Gdy zaczęła płakać, on przytulił ją do
swej piersi, całował oczy i usta. Billewiczówna nie stawiała oporu, a Andrzej padł jej do nóg. W pewnej chwili wybiegł jak
oszalały.

Rozdział XXV
Andrzej wyruszył w drogę, podczas której słyszał opowieści napotkanych ludzi. Mówili o oddziałach Zołtarenki,
mordujących ludzi, palących wsie, równających wszystko z ziemią. Kmicic przejeżdżał przez opustoszałe tereny, niegdyś
tętniące życiem. W Pilwiszkach nad Szeszupą mieszczanie opowiedzieli mu o napadzie Zołtareńki i jego pięciuset ludzi.
Ofiary ocaliła nieznana chorągiew z małym rycerzem na czele, która rozgoniła agresorów. Andrzej domyślił się, że ową
chorągwią dowodził Wołodyjowski.
Zatrzymał się z oddziałem na odpoczynek w okolicznym zajeździe. Karczmarz doniósł mu, ze w starościńskim domu
przebywał książe Bogusław Radziwiłł ze swym wojskiem. Wiadomości ta ucieszyła pułkownika, który teraz mógł
dostarczyć list adresatowi, a nie jechać aż do Tykocina. Udał się zatem do Bogusława – człowieka w wieku trzydziestu
pięciu lat, o drobnej twarzy. Książe zaczął czytać na głos list od krewnego: „Sam WXMć w drodze bądź ostrożnym, a o
tych frantach konfederatach, którzy się przeciw mnie zbuntowali i na Podlasiu grasują, dla Boga pomyśl WXMć, żeby ich
rozprószyć, żeby do króla nie szli. Gotują się na Zabłudów, a tam piwa mocne; jako się popiją, żeby ich wyrżnęli, każdy
gospodarz swego. Bo nie godzi się nic lepszego; ale capita uprzątnąwszy poszłoby to w rozdrób (…)”, gdy w pewnym
momencie zapytał: „- Słuchajże; panie Kmicic (…) więc ja mam razem wyjeżdżać do Prus i razem urządzać rzeź w
Zabłudowie? Razem udawać jeszcze stronnika Jana Kazimierza i patriotę, i razem wycinać tych ludzi, którzy króla i
ojczyzny nie chcą zdradzić?”. W odpowiedzi zdruzgotany Andrzej oznajmił, że musi dostarczyć jeszcze korespondencję
do Zabłudowa, do pana Harasimowicza. Po chwili dowiedział się, że ów przebywał akurat u Bogusława. Harasimowicz
stanął przed Kmicicem. Gdy mężczyzna otrzymał swój list, Radziwiłł kazał mu czytać na głos. Z kartki
wynikało: „...starostwa moje tłoczą i na Zabłudów się gotują idąc snadź do króla. Z którymi bić się trudno, bo przecie
gromada, ale albo ich wpuściwszy, pięknie popoić, a w nocy śpiących wyrżnąć /każdy gospodarz uczynić to może/, albo
ich w piwach mocnych potruć, albo o co tam nietrudno, swawolną także kupą na nich zemknąć, co by się na nich
obłowili...(…) Win, jeśli nie można wywieźć(bo tu już u nas nigdzie ich nie dostanie), tedy w skok za gotowe
posprzedawać(…) jeżeli się zaś kupiec nie znajdzie (czytał żałosnym głosem Harasimowicz), tedy w ziemię
pozakopywać, byle nieznacznie, żeby nad dwóch o tym nie wiedziało. Beczkę jednak jaką i drugą w Orlu i w Zabłudowie
zostawić, a to z lepszych i słodszych, co by się ułakomili na nią, a podprawić mocno trucizną, żeby starszyzna
przynajmniej powyzdychała, to się drużyna rozbieży. Dla Boga, życzliwie mi w tym posłużcie, a sekretnie, przez
miłosierdzie boże!... A palcie, co piszę i ktokolwiek o czym wiedzieć będzie, odsyłajcie go do mnie. Albo sami najdą i
wypiją, albo jednając może im ten napój podarować...”. Po wyjściu Harasimowicza, Kmicic zbladł, a pot wystąpił mu na
czoło. Musiał się opanować. Poprosił Bogusława o szczerą odpowiedź na pytanie, czy hetman miał na celu dobro
Rzeczypospolitej, na co usłyszał ze zdziwieniem spowodowanym nieświadomością Kmicica, że: „Rzeczpospolita to
postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw
naokoło. A my z księciem wojewodą wileńskim powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać
w ręku, aby na płaszcz wystarczyło; dlatego nie tylko nie przeszkadzamy ciągnąć, ale i sami ciągniemy. Niechaj
Chmielnicki przy Ukrainie się ostaje, niech Szwedzi z Brandenburczykiem o Prusy i wielkopolskie kraje się rozprawiają,
niech Małopolskę bierze Rakoczy czy kto bliższy. Litwa musi być dla księcia Janusza, a z jego córką dla mnie!”.
Po tych słowach Andrzej myślał, że upadnie. Powiedział Radziwiłłowi, że jest zmęczony i musi odpocząć. Obiecał przyjść
później, po czym opuścił komnatę. Zrozumiał wówczas, że został oszukany i wykorzystany przez hetmana, któremu
wierzył jak ojcu. Po powrocie do zajazdu obmyślił plan uprowadzenia Bogusława by postawić go przed obliczem
polskiego króla. Przebrawszy się, przedstawił swym ludziom powzięty zamiar: „- Słuchać! (…)Jeśli chytrością go nie
weźmiem, to inaczej wcale nie weźmiem... Słuchać! Ja wejdę do komnat i po chwili wyjdę z księciem... Jeśli książę
siądzie na mego konia, tedy ja siądę na drugiego i pojedziem... Jak odjedziemy ze sto albo z półtorasta kroków, tedy go
we dwóch porwać pod pachy i w skok, co tchu w koniach!”. Na koniec kazał dla siebie przyszykować dwa konie i czekać
dwóm ludziom przy pobliskim lesie. Wszyscy popierali Kmicica całym sercem.Andrzej z ludźmi zajechali przed dom
starościński, a potem pułkownik poszedł pożegnać się z Radziwiłłem przed odjazdem w dalszą drogę. Bogusław dał mu
listy do dostarczenia, a Kmicic poprosił go o opiekę nad drugim koniem, którego szkoda mu było ciągnąć po polach i
wertepach. Gdy wyszli przed dom, Radziwiłł był zachwycony urodą zwierzęcia, zachwalanego nadal przez pułkownika.
Książę skorzystał z propozycji przejażdżki. Obok krewnego Janusza jechali „dla bezpieczeństwa” ludzie Andrzeja.
Skierowali się pędem w stronę lasu, gdzie czekający dwaj ludzie Kmicica chwycili Bogusława za ramiona i trzymając
mocno – wszyscy ruszyli dalej, pozostawiając za sobą tumany kurzu.
Rozdział XXVI
Uciekali lasem. Książe, który wiedział już o porwaniu, siedział w kolbace. Ostrzegał Kmicica, że za swój postępek
poniesie śmierć, lecz ten nazwał Radziwiłłów zdrajcami i nic nie robił sobie z pogróżek. Tyle wycierpiał przecież dla
hetmana myśląc, że poświęca się w słusznej sprawie: „Zababrałem ręce w krwi bratniej, w tej myśli, iż sroga to dla
ojczyzny necessitas! Często mnie dusza bolała, gdy dobrych żołnierzów rozstrzeliwać kazał; często natura szlachecka
rebelizowała przeciw niemu, gdy raz i drugi przyrzekł mi coś, a potem nie dotrzymał. Alem to myślał: ja głupi, on mądry! -
tak trzeba! Teraz dopiero, gdym się o onych truciach z listów dowiedział, aż mi szpik w kościach zdrętwiał! Jakże to?
Takaż to wojna? To truć chcecie żołnierzów? I to ma być po hetmańsku? To ma być po radziwiłłowsku? Ja to mam takie
listy wozić?...(…) To z Chmielnickim, ze Szwedami, z elektorem, z Rakoczym i z samym diabłem na zgubę tej
Rzeczypospolitej się zmawiacie?... To płaszcz z niej chcecie sobie wykroić? Zaprzedać? Rozdzielić? Rozerwać jako wilcy
tę matkę waszą. Takaż wasza wdzięczność za wszystkie dobrodziejstwa, którymi was obsypała, za one urzędy, honory,
godności, substancje, starostwa, za takie fortuny, których królowie zagraniczni wam zazdroszczą?... I gotowiście nie
zważać na onej łzy, na mękę, na ucisk? Gdzie w was sumienie? Gdzie wiara, gdzie uczciwość? !.. Co za monstra na
świat was wydały?”. Na szczęście miał przy sobie dowody winy krewnych. Były nimi listy od Bogusława, zaadresowane
do króla szwedzkiego, pana Wittenberga, pana Radziejowskiego. Był też w posiadaniu kartki napisanej przez Janusza,
którą zamierzał zawieść królowi polskiemu i szwedzkiemu, by ujawnić niecne palny Radziwiłłów. Wszyscy byli bardzo
zmęczeni. Zatrzymali się obok przydrożnej kuźni. Gdy Kmicic zawołał groźnie: „- Proszę na ziemię!”, książę wyrwał mu z
szybkością błyskawicy krócicę zza pasa i „huknął mu w samą twarz”, krzycząc „- A ty w ziemię!”. Dalsze wypadki
potoczyły się bardzo szybko: „W tej chwili koń pod księciem, uderzony ostrogami, wspiął się tak, iż wyprostował się
prawie zupełnie, książę zaś przekręcił się jak wąż w kulbace ku Lubieńcowi i całą siłą potężnego ramienia pchnął go lufą
między oczy. Lubieniec wrzasnął przeraźliwie i spadł z konia”. Radziwiłł zbiegł, nim ktokolwiek się zorientował. Po chwili
trzech ludzi Kmicica ruszyło w pościg, a Soroka poprosił kowala o wodę i obmył twarz rannego. Jego oczy były
przymknięte, a lewy policzek rozerwała kula. Na szczęście oddychał. Wachmistrzowi łzy stanęły w oczach. Kilka minut
później wrócił jeden z goniących Bogusława mówiąc, że Radziwiłł zabił pozostałych żołnierzy (jednego przebił wyrwaną
mu szablą, drugiemu ściął głowę). Oddział Kmicica obawiał się, że zbieg naśle na nich swe wojsko. Postanowili uciekać.
Ułożywszy rannego na związanych miedzy końmi noszach, odjechali. Natomiast sprytny uciekinier przekonany o śmierci
Kmicica wrócił do Pilwiszek do swego wojska.
„Potop” - TOM II - streszczenie szczegółowe

Tom II
Rozdział I

Kmicic był ranny. Soroka z ludźmi wieźli na noszach pułkownika, który czasem otwierał oczy. Wachmistrz nie wiedział,
gdzie mają się ukryć. Uciekinierzy podążali lasami, przez bagna. Konie zapadały się po kolana. W końcu wśród gęstych
drzew ludzie ujrzeli chatę smolarza, studnię i dużą szopę. Z izby na ich widok wyszedł zdziwiony człowiek. Mężczyźni
wnieśli rannego pułkownika do chaty i położyli na jednym z tapczanów. W kominie palił się ogień, w garnkach dusiło
mięso. Soroka był oddanym żołnierzem Andrzeja i dobrze się nim opiekował. Chłop smolarz powiedział, że w izbie
mieszka sześciu ludzi, zajmujących się kradzieżą koni, którzy teraz gdzieś pojechali. Dziwił się, że przybyła grupa
przeszła bagna. W nocy mężczyzna uciekł. Domyślano się, że pobiegł powiadomić złodziei koni o przybyszach.
Nad ranem Kmicic zapytał Sorokę, czy to książe Bogusław do niego strzelił, a ten przytaknął. Poinformował rannego, że
Radziwiłł uciekł po oddaniu strzału. Wachmistrz oddał Andrzejowi pas z listami. Były tam glejty do szwedzkich
komendantów, lecz brakowało listów hetmana do Karola Gustrawa i pana Lubomirskiego. Dowiedziawszy się o tym,
pułkownik nakazał swym ludziom odszukanie listów, zgubionych podczas ucieczki. Analizował położenie, w jaki się
obecnie znalazł. Radziwiłłowie mieli go za zdrajcę, ciążyła na nim „krew” dragonów wybitych w Kiejdanach. Zmuszał
chorągwie do poddania się. Teraz wiedział, że popełnił wielką zbrodnię. Gdyby miał listy, mógłby mieć dowód na swą
obronę i wmanewrowanie w zdradę Rzeczypospolitej. Myślał: „-Zdrajcam dla Radziwiłłów, zdrajca dla Oleńki, zdrajca dla
konfederatów, zdrajca dla króla!... Zgubiłem sławę, cześć, siebie, Oleńkę! (…)Nagle rzucił się w desperacji na kolana w
pośrodku izby i począł mówić:- Ślubuję Ci, Chryste Panie, tych zdrajców gnębić, zajeżdżać!... prawem, ogniem i mieczem
ścigać, póki mi pary w gębie, tchu w gardzieli i żywota na świecie! Tak mi, Królu Nazareński, dopomóż! Amen!”. W pewnej
chwili usłyszał huk wystrzałów. Pojawił się Soroka z ludźmi, powracającymi z wyprawy po listy (nie odnaleźli ich).
Wachmistrz krzyczał, że nadjeżdża ośmiu ludzi.

Rozdział II
Kmicic krzyknął do ludzi ukrytych za drzewami, by się pokazali. Obiecywał, że nic im nie zrobi. Gdy w końcu
wyszli, rozpoznał Kiemlicza z dwoma synami. Znał ich dobrze, ponieważ niegdyś służyli u niego. Dopiero po chwili zza
drzew wyszła reszta ludzi. Kiemlicz kazał paść im na kolana przed pułkownikiem, po czym wszyscy weszli do chaty. Stary
przybysz był ogromnej postury. Jego silna figura przykuwała uwagę. Miał dwóch synów bliźniaków: Kosmę i Damiana.
Całą trójka była chciwa. Kradli konie, które później sprzedawali w miastach i dworach. Kiedyś, gdy pewnego dnia Andrzej
wysłał ich z poleceniem sprzedania zwierząt, od tamtej pory przepadli jak kamień w wodę. Wszyscy myśleli, że zginęli. Do
tej chwili…Gdy pułkownik zapytał o zwierzęta, Kiemlicz tłumaczył, że wówczas złapał ich oddział Zołtareńki, zabrał konie i
pobił mężczyzn. Od tamtej pory ukrywali się w lasach. Dwaj bliźniacy – duże, niezgrabne chłopy z ogromnymi głowami,
przytaknęli wersji ojca. Ten przyniósł gąsior z miodem, a gdy został sam z Andrzejem, opatrzył mu ranę (ziarenka prochu
wciąż były pod skórą). Opowiedział pułkownikowi, że chorągiew Wołodyjowskiego stoi pod Szczuczynem. Dowiedziawszy
się o tym, Kmicic poprosił Sorokę o papier. Wziął pióro jastrzębia i pisząc własną krwią (kuł się w rękę), sporządził dwa
listy. Pierwszy zaadresował do księcia wojewody Janusza Radziwiłła z wypowiedzeniem służby, ponieważ przejrzał jego
niecne plany, drugi z kolei do Michała. Ostrzegał w nim rycerza przed rozdzielaniem się w chorągwi, ponieważ
Radziwiłłowie wydali rozkaz o wymordowaniu ludzi Wołodyjowskiego. Pod tym listem podpisał się jako Babinicz (od
miasteczka Babinicze, leżącego niedaleko Orszy i należącego do Kmiciców od wieków). Gdyby podpisał się swym
prawdziwym nazwiskiem, nie zyskałby zaufaniu Michała. Po napisaniu listów zaczął płakać nad swym losem i winami,
które na nim ciążyły.

Rozdział III
Kmicic oznajmił Kiemliczowi, że ruszają na Śląsk do polskiego króla. Towarzysz miał mu ze swymi ludźmi towarzyszyć, by
w ten sposób odpokutować winy i „grasowanie”. Mieli przeprawić się przez szwedzkie wojska bez problemów, gdyż
Andrzej posiadał glejt od Radziwiłła. Smolarz miał pojechać z listem do księcia wojewody, oddać go, nie czekając na
odpowiedź. Drugi list Andrzej miał samodzielnie oddać Michałowi przy najbliższej okazji. Rozkazał Kiemliczowi i jego
ludziom, by od tej pory nazywali go Babiniczem.
O celu podróży wiedział jedynie ojciec bliźniaków i wiedzę tę miał zachować dla siebie. Mieli pojechać w chłopskim
przebraniu chudopachołków – niby na jarmark z końmi – do Soboty. Andrzej wybrał jak najdłuższą drogę, ponieważ tylko
wtedy istniała szansa na nieokazywanie glejtu, nie chciał rzucać się w oczy. Po godzinie żołnierze siedzieli na koniach,
gotowi do drogi: „Pan Kmicic, przybrany w szarą chudopacholską świtę, w takąż czapkę z wytartym barankiem i z
przewiązaną twarzą, jakby po jakim karczemnym pojedynku, trudny był do poznania i wyglądał istotnie na szlachetkę
włóczącego się z jarmarku na jarmark. Otaczali go ludzie podobnie przybrani, zbrojni w proste szabliska i długie baty do
popędzania koni oraz arkany do chwytania rozbieganych”.
Rozdział IV
Bohaterowie jechali przez lasy z tabunem koni. Weszli do Prus, a potem dotarli do Łęgu (Ełku). Miasto – ze względu na
dużą ilość przebywającej w nim szlachty – wyglądało jak obóz. Ludzie zatrzymali się w Wąsoczy, dwie mile od
Szczuczyna, w przydrożnej karczmie.
Kmicic wiedział, że dalej stała chorągiew Wołodyjowskiego, na którą nie chciał się natknąć. Po chwili pod karczmę
zajechała bryczka z dwoma wozami i ludźmi. Wysiadł z niej dwudziestoparoletni mężczyzna, o pucołowatej twarzy. W
izbie przysiadł się do bohatera. Zaczęli rozmawiać. Nieznajomy przedstawił się jako Rzędzian – starosta z Wąsoczy.
Dzierżawił on majątek od wojewody mazowieckiego (który sympatyzował ze Szwedami), a gdy skończył się kontrakt,
opuszczał ziemie z dobytkiem, podążając do Wołodyjowskiego. W pewnej chwili żołnierz Kmicica oznajmił im, że zbliża
się około dziesięciu ludzi ze Szczuczyna. Andrzej wówczas usiadł w ciemnym kącie izby, udając drzemkę, Rzędzian zaś
rzekł, że nieznajomi to ludzie Michała. Po chwili do karczmy wszedł Józwa Butrym i zaczął rozmowę ze starostą, który –
jak się okazało – trzymał do chrztu syna Jana Skrzetuskiego. Przybysz opowiadał o Kmicicu i jego strasznych wyczynach
(stał się powodem rozpaczy całej Litwy). Pan Wołodyjowski rozkazał, by jego chorągiew się rozdzieliła, ponieważ nie mieli
zapasów żywności na zimę. Słysząc to, bohater postanowił zabrać głos i nie dopuścić do podziału. Ostrzegł Butryma
przed zamiarami hetmana, przez co zdradził swą obecność. Rozpętała się bójka. Kiemlicze z Soroką i ludźmi Andrzeja
pobili czeladź Józwy, która w efekcie musiała się poddać. Choć bliźniacy chcieli ograbić wozy, Kmicic im nie pozwolił.
Powiedział staroście: „- Bierz tych wszystkich rannych i zabitych, którzy się znajdą, odwieź ich panu Wołodyjowskiemu i
powiedz mu ode mnie, żem mu nie wróg, a może i lepszy przyjaciel, niż myśli... Alem go chciał minąć, bo nie teraz
jeszcze pora, abyśmy się spotkali. Może później przyjdzie ten czas, ale dziś ani on by nie uwierzył, ani ja nie miałbym go
czym przekonać... Może później...Uważaj waćpan! Powiedz mu, że ci ludzie mnie napadli i że musiałem się bronić. (…)
Powiedz jeszcze panu Wołodyjowskiemu, żeby się kupy trzymali, że Radziwiłł, niech jeno się jazdy od Pontusa doczeka,
to wnet ruszy na nich. Może już jest w drodze. Obaj z księciem koniuszym i elektorem praktykują, i blisko granicy
niebezpiecznie stać. A przede wszystkim niech się kupy trzymają, bo poginą marnie. Wojewoda witebski chce się na
Podlasie przedrzeć... Niech mu idą naprzeciw, aby w razie przeszkody dać pomoc” Dał Rzędzianowi swój sygnet na znak,
by Michał uwierzył w usłyszane słowa. Starosta odjechał z wozami, czeladzią, rannymi i trzema zabitymi do Szczuczyna.
Rozdział V
Nocą Rzędzian dotarł do Szczuczyna, a z samego rana udał się do Wołodyjowskiego. Michał szalenie ucieszył się na
widok znajomego, a Zagłoba i dwaj panowie Skrzetuscy także nie posiadali się z radości. Starosta oznajmił, że przywiózł
żołnierzy pobitych przez Andrzeja, po czym pokazał jego pierścień i opowiedział o wczorajszym wieczorze. Przekazał
słowa i ostrzeżenia pułkownika i zapewnił, że Kmicic jest ich przyjacielem. Na potwierdzenie tego pojawił się pachołek
z listem od Andrzeja, w którym pułkownik napisał jeszcze parę słów, nieprzekazanych Rzędzianowi. Donosił, że hetman
czeka na szwedzkie posiłki, by uderzyć pod rozkazem króla Karola Gustawa. Mężczyźni uwierzyli w słowa Kmicica.
Postanowili ruszyć pod Białystok, zwołać tam zbór. Martwili się jedynie, jak najprędzej dołączyć do witebskiego wojewody
– pana Sapiehy. Michał rzekł, że Sapieha przetopił srebra, klejnoty na pieniądze, by ściągnąć jak najwięcej wojsk przeciw
nieprzyjacielowi. Po godzinie cała chorągiew laudańska ruszyła na Podlasie w kierunku Białegostoku.

Rozdział VI
Pan Wołodyjowski powiadomił wszystkich towarzyszy o ostrzeżeniu Kmicica. Pierwszy pod Białystok ruszył Żeromski,
następnie Jakub Kmicic, potem żołnierze Kotowskiego i Lipnickiego. Nawet gromadki szlachty przybyły na ochotnika. Gdy
przyjechał Michał z chorągwią, było już kilka tysięcy ludzi. Brakowało jedynie przywódcy. Pułkownicy po przeprowadzeniu
głosowania wybrali na regimentarza pana Zagłobę, który postanowił, by podjazdy (oddziały) sprowadzały wszystko od
szlachty do obozu (bydło, owce, świnie, siano). Dostatecznie byli zaopatrzeni jedynie w ludzi i szable. Zagłoba wydał
cztery uniwersały:
o konfiskacie majątków szlachty,do szlachty o zwołaniu pospolitego ruszenia, do Chowańskiego, by powstrzymał
Kozaków Zołtareńki, do króla elekta, by go pocieszyć (z tym pismem miał wysłać Rzędziana).Następne dni upłynęły w
obozie na usypywaniu wałów obronnych nad białostockimi stawami. Podjazdy sprowadziły duże zapasy żywności i
inwentarza, dzięki czemu wojsko poczuło się pewniej. Siódmego dnia od założenia obozu ze swym wojskiem przybył
pan Sapieha. Był człowiekiem o dojrzałym, o dobrotliwej o sprawiedliwej twarzy. Oznajmił, że wojska Janusza Radziwiłła
szykują atak na zebranych za dwa dni. Zagłoba przekazał wojewodzie wszystkie informacje o obozie, a wieczorem
urządzono ucztę.
Rozdział VII
Do Janusza Radziwiłła dotarły liczne szwedzkie posiłki („osiemset koni, ciężkich rajtarów, trzysta piechoty i sto lżejszej
jazdy”). Przysłał je generał Pontus de la Gardie. Wojska Chowańskiego przepuściły wojska szwedzkie, zaś chorągwie
Radziwiłła (jeden regiment piechoty niemieckiej, dwie szkockiej, jeden litewskiej, Korf prowadzący artylerię, Ganchof
dowodzący jazdą, dragoni Charłampa, rajtary szwedzkie) przygotowywały się do drogi. Do uszu hetmana dochodziły
pomyślne wieści: „Powodzenie Szwedów przechodziło wszelkie nadzieje. Województwa poddawały się jedne za drugimi;
w Wielkopolsce panowali jak w Szwecji, w Warszawie rządził Radziejowski; Małopolska nie stawiała oporu; Kraków upaść
miał lada chwila; król, opuszczony od wojska i szlachty, ze złamaną w sercu ufnością do swego narodu, uszedł na Śląsk, i
sam Karol Gustaw dziwił się łatwości, z jaką skruszył ową potęgę, zawsze dotąd w walce ze Szwedami zwycięską”.
Obawiał się jednak, czy król szwedzki Karol Gustaw odda mu Litwę lub choć Białą Ruś. Dzień przed wyjazdem Janusza
na Podlasie, przyjechał do niego stryjeczny brat Bogusław z Taurogów. Oznajmił, że żona i córka hetmana wyjechały do
Tylży, a elektor zawarł przymierze z miastami pruskimi (tylko Gdańsk nie przyjął „załogi”) i nie zapomni o
Radziwiłłach. Poza tym Bogusław opowiedział krewnemu o porwaniu przez Kmicica, przekazał bratu list napisany przez
Andrzeja (odebrał go od pewnego człowieka, który zmierzał do zamku z korespondencją). Mężczyźni zyskali pewność, że
ich wróg żyje. Janusz po przeczytaniu kartki dostał ataku astmy. Wiedział już, że Kmicic jest w posiadaniu dowodów jego
zdrady (listy mówiące o knowaniach przeciw Szwedom i planach wybicia chorągwi). Hetman miał jednak nadzieję, że póki
Oleńka przebywała u niego w zamku, Andrzej nie odważy się mu przeciwstawić. Bracia postanowili wysłać do Kmicica
posłańca po listy. Jeśli je odda, oni zwrócą mu ukochaną. Bogusław zdecydował, że gdy Janusz wyruszy na Podlasie, on
zaopiekuje się Billewiczówną, zabierając ją do Taurogów.

Rozdział VIII
Oleńkę ze stryjem Tomaszem i kilkoma oficerami kiejdańskimi Radziwiłłowie zaprosili na ucztę. Bogusław, bardzo
wystrojony, chciał za wszelką cenę przypodobać się pięknej pannie. Przywitał się serdecznie i wytwornie, po czym
usiedli przy stole. Przez cały czas obsypywał ją komplementami. Był zachwycony jej urodą, która budziła w nim
pożądanie. Postanowił „posiąść” jej serce. Wygłosił kłamliwą historyjkę o Andrzeju. Niedawno Kmicic – za nagrodę od
niego – chciał pojechać na Śląsk i porwać króla polskiego, by następnie przekazać go Szwedom. Bogusław jednak
odrzucił propozycję. Usłyszawszy opowieść, Oleńka krzyknęła, że to nie może być prawda. Książe ucieszył się z
powodzenia podstępu, ponieważ po chwili Billewiczówna przyznała głośno, że „tego człowieka” stać na wszystko
(uwierzyła w kłamstwo). Po kolacji, gdy panna wyszła, Bogusław oznajmił miecznikowi, że zabiera ją do Taurogów.
Posłaniec przyniósł list do hetmana do pana Sapiehy, rozpoczynający się słowami: „Chcesz Wasza Ks. Mość wojny
domowej, chcesz jeden więcej miecz w łono matki pogrążyć? To przybywaj na Podlasie, czekam cię i ufam w Bogu, że
pychę twą moimi rękoma ukarze...(…)”. Przeczytawszy korespondencję, Radziwiłł postanowił nazajutrz wyruszyć na
Podlasie i uderzyć na Sapiehę.

Rozdział IX
Kmicic, nie chcąc korzystać z radziwiłłowskich glejtów do szwedzkich komendantów i gubernatorów i przypuszczając, że
Bogusław już ich poinformował o „zdradzie” Andrzeja, postanowił zmienić nazwisko, stan i jechać w przebraniu. Wraz z
oddziałem nocował w leśnych osadach i smolarniach, rozmawiał z napotkanymi ludźmi. Przed Przasnyszem został jednak
zatrzymany przez szwedzki patrol, który zaprowadził go do komendanta. Przedstawił się mu jako Babinicz, nazywając
siebie i swych ludzi kupcami zmierzającymi na jarmark. Dowódca kupił od nich konie, dając w zamian pieniędzy kwit, z
którym Andrzej miał jechać do głównej kwatery do Warszawy po wypłatę gotówki. Bohater zdawał sobie sprawę z
ogromnego szczęścia – kwit torował im drogę, stanowiąc łatwy przejazd wśród rozstawionych patroli. W Przasnyszu
zatrzymał się na noc. Przebrawszy się w swe prawdziwe szaty (zdjął odzież chudopacholską), poszedł porozmawiać ze
szlachtą w zajazdach i szynkach. W tych miejscach unoszono kufle za zdrowie szwedzkiego króla, wyśmiewano
Jana Kazimierza i Czarnieckiego. Najnowsza nowina donosiła o poddaniu się Krakowa. Kmicic, nie mogąc już tego
słuchać i oglądać, wrócił do swej kwatery. Nie mógł spać, a rankiem – po bezsennej nocy – wyruszył z ludźmi do
Pułtuska. Od napotkanej na drodze szlachty dowiedział się o poczynaniach Szwedów: krzywdzili wszystkich, rabowali
kościoły, podnosząc nawet ręce na duchownych i łamiąc przymierza. Bohater nie mógł znieść widoku rajtarskich
oddziałów, a wśród nich gromadki szlachty polskiej ze zbrojną czeladzią, wesołe, pijane, a pan brat ze Szwedami i
Niemcami. Był zdziwiony postępowaniem wroga, który jednych gnębił i prześladował, a z drugimi wchodził w komitywę.
Okazało się, że sprzyjająca Szwedom szlachta, to heretycy, rabujący i palący dwory, wyrównujący prywatnych rachunków.
Wszystko uchodziło im bezkarnie…
W Pułtusku Andrzeja zawołano do biskupiego pałacu, w którym urzędował szwedzki komendant. Wówczas Kmicic
pokazał darowany kwit i powiedział, że jedzie po pieniądze za konie. Przez cały czas musiał znosić drwiny i ironiczne
komentarze dowódcy.
W mieście akurat trwały uroczystości z okazji zdobycia Krakowa. Bohater po raz pierwszy na własne oczy ujrzał ucztujące
w kościele wojsko, rozstawione w świętym miejscu beczki, podnoszone okrzyki. Wybiegając ze świątyni jak opętany,
prosił Boga o ratunek.
Rozdział X
W Warszawie, w zastępstwie Wittenberga (który obecnie przebywał w Krakowie) rządy przejął Radziejowski. Miasto
zajęte było przez cudzoziemców: Szwedów, Niemców, Ormian, Cyganów. Każdy okradał je jak tylko mógł. Wielu
mieszczan uciekło, pozostawiając nawet dobytek. Tym, którzy pozostali, zabierano domy, nakładano na nich kontrybucję
lub więziono. Szlachta i magnaci poparli Szwedów, jedynie prości ludzi stawiali jeszcze opór. Kmicic szybko opuścił
Warszawę, nie mogąc patrzeć na upadek ukochanego miasta. Zatrzymał się pod Sochaczewem, w majątku Strugi u
starosty Łuszczewskiego. Pomógł mu w obronie miejsca napadniętego przez „hultajstwo”. Wraz z Kiemliczami ochronił
starostę, pokonując napastników i nakazując potopić tych, którzy przeżyli. Łuszczewski nie posiadał się z radości i
wdzięczności. Zaprosił przybyszy do domu. Opowiadał wyzwolicielowi o proroctwach, w których czuł, że wszyscy powinni
iść do Częstochowy. Potem zawołał swą córkę Oleńkę (pannę piękną, szczupłą i wysoką) i powiedział Kmicicowi, że
synowie służyli „przy panu krakowskim, a z nim razem przy naszym elekcie nieszczęsnym”. Poprosił latorośl, by w
podzięce za ocalenie przeczytała wybawcy proroctwo świętej Brygidy. Wynikało z niego, że: „znajdzie się ów, który duszy
nie oszczędzi dla miłości, prawdy i godzina sądu wybije”. W pewnej chwili do pokoju wszedł pan Szczebrzycki, który
przybył wraz z czeladzią na ratunek sąsiadowi (spóźnił się). Poinformował zebranych, że województwo krakowskie,
sandomierskie, ruskie, lubuskie, bielskie, wołyńskie i kijowskie poddały się już Karolowi Gustawowi. Podpisano już
stosowne akty. Pożegnawszy się ze starostą, Andrzej został obdarowany przez Oleńkę czerwonym złotym (pieniądz) i
poproszony, by w jej imieniu oddał go na mszę w kaplicy: „Na intencję Andrzeja, aby go Bóg z grzesznej drogi nawrócił”.
Usłyszawszy te słowa, Kmicic myślał, że oszaleje. Ta zbieżność imion spowodowała, że bohater zaczął zadawać
pytania: „- Prorokujże mi dalej, mów do końca!... Jeżeli ów Andrzej się nawróci i winy zmaże, zali Oleńka jemu wiary
dochowa?... Mów, odpowiadaj, bo nie odjadę bez tego!...”. Usłyszał: „- Do ostatniego tchnienia, do godziny śmierci!”, po
czym upadł pannie do nóg i zaczął powtarzać: „- Jam także grzeszny Andrzej, który nawrócić się pragnie!... Ja mam także
swoją Oleńkę umiłowaną. Niechże twój się nawróci, a moja mi wiary dochowa... Niech słowa twoje proroctwem będą...
Balsam i nadzieję wlałaś mi do duszy strapionej... Bóg ci zapłać, Bóg zapłać!”.

Rozdział XI
Słowa starościanki Oleńki zapadły w pamięć Kmicicowi, który podczas drogi wspominał je nieustannie. Sytuacja w kraju
była tragiczna. Szwedzi rośli w siłę, zbierając coraz więcej ludzi w swych szeregach. Opuszczali oni polskiego króla
„tułacza”, przebywającego w Głogowej. Karol Gustaw przyjmował zdrajców z otwartymi rękoma, nagradzał, kusił i
obiecywał majątki. Litwa była teraz w rękach wroga i Chowańskiego. Radziwiłł prowadził wojnę na Podlasiu.
Ostatni nocleg przed Częstochową Kmicic ze swymi ludźmi spędził w karczmie w Kruszynie. Przebywał tam akurat
szwedzki oddział z kapitanem, któremu Andrzej oświadczył, że zmierza do króla Karola Gustawa ze skargą, ponieważ nie
wypłacono mu należnej sumy za sprzedane konie. Usłyszawszy to, Weyhard Wrzeszczowicz (czeski kapitan) poparł
Babinicza w jego roszczeniach. W pewnym momencie przez karczmą zatrzymała się kareta otoczona oddziałem
szwedzkich rajtarów, w której przyjechał baron Lisola – wysłannik cesarski, którego oczekiwał Wrzeszczowicz. O celu
spotkania Andrzej dowiedział się przypadkiem, podsłuchując ich rozmowę. Czech, zapytany przez barona czy prawdą
jest, że chce zająć jasnogórski klasztor, przytaknął. Zabiegał przy tym o poparcie króla Karola Gustawa. Całą noc Kmicic
myślał o słowach Wrzeszczowicza: „Szaleni, swawolni, źli i przedajni tę ziemię zamieszkują (…) Króla nie słuchają, sejmy
rwą, podatków nie płacą, nieprzyjacielowi sami do zawojowanie tej ziemi pomagają. Muszą zginąć!”. Pułkownik dostał
gorączki, czuł się bardzo źle ze świadomością popełnionych grzechów. Pomimo wszystko (choć nie wierzył już w
zwycięstwo) jednak przebrał się rano w świąteczną odzież i wyruszył ze swym oddziałem. Jechali w ciszy, aż w dali ujrzeli
światło – był to kościół jasnogórski. Zsiedli z koni, a po zdjęciu czapek klęknęli i zaczęli się modlić. Gdy skończyli, poszli
piechotą dalej, prowadząc konie za uzdy. Andrzej poczuł się jak nowo narodzony. Odżyła w nim wiara. Szli długo. Kościół,
klasztor i otaczające go mury wznosiły się na wzgórzu, a w dole leżało miasto z szeregiem domów i gospodarstw. Była
akurat niedziela, więc tłumy ludzi okrążały kościelne mury. Plac wypełniały setki wozów, bryczek, szeregi straganów.
Bramy jasnogórskie były otwarte dla wszystkich. Nikt nie przypuszczał wówczas, że Karol Gustaw złamie daną przysięgę
i napadnie na święte miejsce.

Rozdział XII
Od bramy fortecznej wszyscy ludzie czołgali się na kolanach, śpiewali pieśni. Kmicic ze swymi ludźmi również. W kaplicy
przez kolorowe szyby wpadało światło, na ołtarzu paliły się świece. Wtem zasłona obrazu rozsunęła się na dwie strony,
rozległy się krzyki i płacz: „- Salve Regina ! - zawrzasła szlachta - monstra Te esse matrem !- a chłopi wołali: - Panienko
Najświętsza! Panno Złota! Królowo Anielska! ratuj, wspomóż, pociesz, zmiłuj się nad nami!”. Andrzej klęczał w „upojeniu” i
zachwycie. Czuł się jak natchniony. Po nabożeństwie poprosił o rozmowę z przeorem klasztoru, przedstawiając się
jako Babinicz. Opowiedział księdzu przebieg podsłuchanej rozmowy w karczmie w Kruszynie między Lisolą i
Wrzeszczowiczem (Szwedzi mają uderzyć na kościół i klasztor). Usłyszawszy te słowa, ksiądz Kordecki zaprosił
starszych ojców i kilku szlachciców, by również wysłuchali mowy przybysza. Po chwili pojawiło się czterech starszych
ojców, pan Różyc-Zamoyski (miecznik sieradzki), pan Okielnicki (chorąży wieluński), pan Piotr Czarniecki (młody kawaler)
i kilku innych. Na początku całe zgromadzenie nie uwierzyło w słowa Kmicica. Nie dali wiary posądzeniom hrabiego
Wrzeszczowicza – katolika i dobrodzieja - o sprzeciwianie się „rozkazowi i salwie gwardii królewskiej”. Oskarżyli za to
Andrzeja o kłamstwo, a on powtórzył: „- Com słyszał, powtarzam jeszcze raz: Weyhard Wrzeszczowicz ma napaść na
klasztor. Terminu nie wiem, ale myślę, że prędko się to stanie... Ja ostrzegam, a na waszmościów spadnie
odpowiedzialność, jeśli nie usłuchacie!...”. Gdy zarzucono mu interesowność, wtedy zanurzył obie ręce w mały sak
zawieszony na brzuchu przy pasie i sypnął na stół dwie garście pereł, turkusów i innych kamieni mówiąc, że nie przyszedł
dla nagrody. Chciał te kosztowności ofiarować Najświętszej Pannie po spowiedzi, z czystym sercem. Precjoza te zdobył z
bojarskich kołpaków. Uwierzono mu dopiero po jakimś czasie. Wówczas dopiero usłuchano jego błagań o zamknięcie
bram. Zakonnicy zdecydowali, że w dzień będą wpuszczać chętnych na nabożeństwo, a na noc zamykać wejście. Gdy
zgromadzenie się rozeszło, ksiądz Kordecki w pustym kościele długo spowiadał Babinicza. Potem ten drugi leżał
krzyżem pod zamkniętymi drzwiami kaplicy.

Rozdział XIII
Nazajutrz ksiądz Kordecki rozkazał kowalom przygotować osęki, dzidy, kosy, maczugi. Sprawdziwszy mury zewnątrz
wewnątrz klasztoru, wraz z towarzyszami ustawił dwanaście dział na lawetach wzdłuż ścian. Pilnowały ich straże. Do
spiżarni, z pobliskich wsi przywieziono wozami zapasy żywności. Wszyscy się bali, ponieważ złe nowiny (słowa
Babinicza) rozeszły się po okolicy. Po spowiedzi pułkownik czuł się jak nowo narodzony. Co wieczór Soroka bił go
kańczugą po plecach (to była pokuta Andrzeja za grzechy).
Gdy twierdza była gotowa do obrony, Kiemlicz wraz z synami zwolnił się ze służby u Kmicica. Otrzymawszy od
dowódcy pieniądze za konie („odkupione” pod Przasnyszem przez szwedzkiego komendanta), opuścili wieczorem
klasztor. Chcieli być po drugiej stronie murów, by kraść i zdobywać łupy. Ich „złodziejska” natura dała o sobie znać.
Nocą ósmego listopada Andrzej patrolował mury z panem Czarnieckim. W pewnej chwili usłyszeli zbliżający się oddział
konny. Szlachta wybiegła natychmiast na klasztorny dziedziniec, dzwonnicy bili na alarm. Z oddziału szwedzkich rajtarów,
z Wrzeszczowiczem na czele, który stanął pod zamkniętą klasztorną bramą, zbliżył się jeden człowiek z biała chustą.
Prosił o otwarcie wrót. Wysłuchano go połowicznie, uchylając jedynie małą furtkę. Wówczas to jeździec przekazał pismo
do przeora. Czeski kapitan żądał w nim natychmiastowego poddania i przekazania klasztoru pod jego „opiekę”.
Obiecywał przy tym, że świętości pozostaną nienaruszone. Stawiał ultimatum, twierdząc, że jeśli nie przystaną na jego
„warunki”, to przybędzie jenerał Miller (heretyk) i bezwarunkowo zdobędzie Jasną Górę. Wówczas to wszyscy
zakonnicy uwierzyli w nieczystość charakteru wychwalanego wcześniej Wrzeszczowicza.
Księża wysłali do niego dwóch swych braci z odpowiedzią odmowną. Gdy wysłannicy wrócili, przynieśli nowe pismo od
agresora. Było tam osiem warunków dotyczących kapitulacji klasztoru. Ojciec Kordecki nakazał wówczas stanąć
towarzyszom na murach i bronić świętego miejsca. Tymczasem wojsko Wrzeszczowicza za murami paliło domy,
wyganiało inwentarz z obór, by potem zagonić wystraszone zwierzęta do ognia. Widząc to, zakonnicy odpalili jedno
działo. Huk wystrzału odstraszył na jakiś czas żołnierzy, którzy się wycofali.

Rozdział XIV
Następnego dnia zgłosiło się kilkunastu chłopów z łanowej piechoty, z okolicznych miejscowości do pomocy przy obronie
klasztoru. Ksiądz Kordecki napisał listy z prośbą o miłosierdzie do Wittenberga – głównego komendanta szwedzkiego w
Krakowie, do Jana Kazimierza – króla polskiego przebywającego w Opolu z błaganiem o pomoc. Tymczasem
Wrzeszczowicz namawiał generała Millera do ataku na klasztor, zapewniając, że zdobędą skarby jakich nie posiadał
żaden kościół na świecie. Z kolei pułkownik Sadowski – Czech i Luter, służący pod wodzą Millera, starał się go odwieść
od napadu. Tłumaczył, że Częstochowa dla narodu Rzeczypospolitej jest świętym miejscem. Przewidywał, że z chwilą
uderzenia, polska szlachta, która licznie przystąpiła do Szwedów, może się od nich odwrócić. Natomiast na Jasnej Górze
trudna sytuacja klasztoru nie sprawiła, że zaniechano codziennych mszy. Osiemnastego listopada ksiądz Kordecki
odprawił jak zwykle nabożeństwo. Potem przeszła procesja na murach okalających święte miejsce. Przeor błogosławił
wszystkich, gdy zebrani zobaczyli nadciągających nieprzyjaciół. Generał Burchard Miller wiódł ze sobą dziewięć
tysięcy piechoty, dziewiętnaście dział, dwie chorągwie jazdy polskiej. Wszystkie te siły zmierzały na klasztor.
Szwedzi wypędzili miejscową ludność z budynków, a opornych zatrzymano. Strzelano z dział w klasztorne mury, lecz były
tak grube, iż nie sposób było się przez nie przebić. Miller nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Pierwszy dzień
przyniósł nieprzyjacielowi klęskę. Następnego na mury również wyszła procesja, pomimo trwającej walki (strzelano nadal
z dział). W pewnym momencie Babinicz, idący w procesji, rzucił się na odpalony szwedzki granat, który spadł nieopodal
nich: „błyskawicznym ruchem dłoni chwycił tuleję, szarpnął, wyrwał i wznosząc rękę z palącym się kłakiem począł wołać: -
Wstawajcie! Jakoby kto psu zęby wybrał! Już on teraz i muchy nie zabije”. Ludzie oniemieli. Przeor powiedział: „Weźże tę
kulę, wysyp z niej proch i ponieś ją Najświętszej Pannie do kaplicy. Milszy jej będzie ten podarek, niźli te perły i jasne
kamuszki, któreś jej podarował!”, po czym wraz z Andrzejem poszedł do kościoła. Czarniecki i inni byli pod wrażeniem
bohaterskiego czynu Kmicica, który uratował im życie, nie bacząc na swe własne.

Rozdział XV
Walka na armaty trwała. Wieczorem Miller wysłał pułkownika Kuklinowskiego do zakonników z rozkazem poddania się.
Oświadczał w piśmie, że musi zająć Bolesławie, Wieluń, Krzepic i Częstochowę z woli Karola Gustawa. Ksiądz Kordecki
odpowiedział, że Jasna Góra nie jest w zasięgu Szwedów, że nie było jej w rozkazie (to nie Częstochowa!). Z dział
wroga zaczęły się sypać bomby ładowane prochem, ciągnące za sobą warkocz płomienia. Rzucano rozpalone
pochodnie, które padały na szczyty kościoła i drewniane dachy zabudowań. Pod ścianami utworzyły się gorejące stosy,
których ludzie nie mogli ugasić. Przez ten cały czas Szwedzi dziwili się, że choć wystrzelili tyle bomb, nadal nie zdobyli
twierdzy. Podwoili więc atak. Mimo, iż nie mogli zrobić podkopów pod mury (pod warstwą ziemi była skała), rozbito im
największe działo, stracili wielu towarzyszy, to jednak się nie poddali. Uzbrojony Kmicic z Czarnieckim, Soroką i kilkoma
innymi ludźmi nocą wyszli z fortecy, zakradli się do uśpionych żołnierzy szwedzkich w szańcu (w namiotach panowała
cisza), zaatakowali. Zbudzeni nie wiedzieli, co się dzieje. Pułkownik Horn (gubernator krzepicki) myślał, że to kolejny atak
na Jasną Górę, był w szoku. Szaleństwo ogarnęło napadniętych: „Tłumy piechurów poczęły zeskakiwać z szańca i biec
ku klasztorowi, jakby w tych murach pragnęli znaleźć schronienie. Ale wnet nowe okrzyki wskazały, że wpadli na oddział
Węgrzyna Janicza, który docinał ich pod samą fortecą”. Horn został ugodzony kosą, a szaniec zdobyty. Kmicic z
towarzyszami wybili wszystkich, zagwoździli działa, po czym wrócili do zakonu… z ciałem martwego Węgrzyna.
W obozie szwedzkim panowała panika. Miller na czele sztabu przybył do rozbitego szańca, w którym leżały stosy ciał,
bezużyteczne, zepsute działa. Przed jego oblicze przyniesiono dogorywającego Horna, do którego kazał wezwać
medyka. Dowódca zaczął przeklinać godzinę, w której przybył do Częstochowy oraz swych doradców (Wrzeszczowicza).
Nie chciał jednak ustąpić, póki nie zrówna klasztoru z ziemią. W swej walce naczelną rolę przypisał „układom” – wierzył,
że zakonnicy się poddadzą.

Rozdział XVI
Do klasztoru przybyło dwóch oficerów Millera w sprawie „układów’, lecz wrócili nieusatysfakcjonowani. Po jakimś
czasie Częstochowę obeszła wieść o abdykacji Jana Kazimierza na rzecz Karola Gustawa. Nie uwierzono w to, lecz
poczyniono pewne próby porozumienia. Szwedzkiego dowódcę odwiedzili dwaj księża posłowie, przynoszący pismo z
klasztoru. Po przeczytaniu Miller powiedział towarzyszom: „-Oświadczają mnisi tylko tyle, że dopóty nie mogą się wyrzec
Jana Kazimierza, dopóki prymas nowego króla nie ogłosi, czyli inaczej mówiąc, niecąca uznać Karola Gustawa”. Kazał
aresztować obu księży zapewniając, że jeśli z klasztoru zostanie wystrzelone choćby jedno działo – zginą. Negocjacje nie
przyniosły rezultatu. Burchard, wiedząc, że ani jeden włos nie może spaść im z głowy, wypuścił w końcu zakładników.
Jasną Górę odwiedził kolejny poseł Millera – pułkownik Kuklinowski chorągwi wolentarskiej „włóczącej się” ze Szwedami.
U „zepsutego do szpiku kości” dowódcy służyli najwięksi warchołowie, których do obozu nieprzyjaciela zagnała chęć
grabieży i łupów. Szajka ta składała się z banitów. Pułkownik chciał „wykurzyć” zakonników z ich miejsca, lecz opuścił
izbę Kordeckiego bez satysfakcji. Kmicic odprowadził gościa do wyjścia, przedstawiając się podczas nieoficjalnej,
„prywatnej” rozmowy jako Babinicz. Został usilnie indoktrynowany na przejście do wroga. Kuklinowski rozwodził się dalej
nad Sapiehą, który rzekomo bił Radziwiłła, któremu Szwedzi nie zamierzali pomagać. Usłyszawszy to wszystko,
zdenerwowany Andrzej najpierw uderzył go w twarz, a później kopniakiem zepchnął ze schodów, krzycząc, że nie
znieważył posła, ponieważ rozmowa była „prywatna”.

Rozdział XVII
Do klasztoru przyszło pismo od Arfuida Wittenberga, w którym nakazywał poddanie się Millerowi. W przeciwnym razie
nadawca ostrzegał przed surową karą. Kolejnym krokiem wroga było przysłanie posła Śladowskiego – podstolego
rawskiego, którego zagarnęły podjazdy wroga podczas jego powrotu z Prus. Był człowiekiem dobrym, namawiającym nie
do poddania się, lecz obrony. Dodał braciom otuchy, ostrzegając o rychłym dostarczeniu burzących dział spod Krakowa
kolubryn. Towarzyszyło im dwustu ludzi piechoty. Poseł opowiadał o sile maszyn. Jedna kolubryna potrafiła zmieść
wszystko ze swej drogi.
Mówił prawdę. Nieprzyjaciele postawili nowe szańce, ustawiając między nimi nowe działa. Zaczął się atak: „Olbrzymie
kolubryny przemówiły. Rozpoczął się straszliwy ogień, jakiego jeszcze nie doznali oblężeni. Po skończonym
nabożeństwie wypadli wszyscy na mury i dachy. Poprzednie szturmy wydały się tylko niewinną igraszką przy tym
straszliwym rozpasaniu się ognia i żelaza. Mniejsze działa grzmiały do wtóru burzącym. Leciały olbrzymie faskule,
granaty, pęki szmat przesyconych smołą, pochodnie, sznury ogniste. Dwudziestosześciofuntowe pociski odrywały blanki
murów, uderzały w ściany, jedne grzęzły w nich, drugie wybijały dziury olbrzymie odrywając tynk, glinowanie i cegły. Mury
otaczające klasztor poczęły się tu i owdzie rysować i rozszczepiać, a bite ciągle, bite bez przestanku coraz nowymi
pociskami groziły ruiną. Budynki klasztorne zasypywano ogniem. Grający na wieży czuli chwianie się jej. Kościół dygotał
od ustawicznych wstrząśnień; w niektórych ołtarzach świece wypadły z lichtarzy”. Szkody w klasztorze były duże.
Olbrzymia kolubryna zbiła mur, oderwawszy z niego cegły i kamienie. Zakonnicy obawiali się teraz, że część ściany
obsunie się i runie. Po kolejnym ataku wyłom w murze się poszerzył. Tak działo się po każdym następnym.
Szwedzi zbliżyli się już pod mury zakonu. Kordecki, Czarniecki i Kmicic naradzili się. Jedyne wyjście widzieli w
zniszczeniu działa. W przeciwnym razie zdobycie klasztoru przez wroga było kwestią czasu. Mury nie wytrzymałyby
nieustających pocisków z kolubryn. Andrzej postanowił, że przemknie się w przebraniu do obozu nieprzyjaciela i
wysadzi działo, wsadzając do niego puszkę z prochem i zapalonym lontem. Miało to zatkać wylot, by wystrzał
poszedł w przeciwną stronę i rozsadził kolubrynę. Usłyszawszy plan, przeor powiedział, że wszyscy będą modlić się za
bohatera. Andrzej kiszkę uszytą ze smolistego płótna wyładował prochem. Z jednej strony zwisał z niej długi sznurek z
kłaków przesyconych siarką. Nocą Kmicic wyruszył w swą niebezpieczną misję. W klasztorze jego towarzysze modli się,
gdy usłyszeli huk i ujrzeli słup ognia. Mury klasztoru się zatrzęsły, a ludzie krzyczeli, że szwedzkie działo pękło. Czarniecki
zaczął wołać, że Babinicz wysadził kolubrynę.
Rozdział XVIII
Kmicic po opuszczeniu murów zakonu podkradł się do obozu nieprzyjaciela pod szaniec. Panowała wówczas odwilż i
akurat nastawał świt. Bohater zaczął drążyć dziury w pochyłości szańca i piąć się ku armacie. Chwycił się w końcu za
otwór działa, wepchnął w nią kiszkę z prochem, po czym zsunął się w dół. Zwisał tam sznurek, który podpalił uderzając
krzesiwem o krzemień. Następnie zaczął uciekać: „Puścił się znowu całym pędem; nagle trafił na kamień - upadł. Wtem
huk straszliwy rozdarł powietrze; ziemia zakolebała się, rozrzucone szczątki drzewa i żelaza, kamienie, bryły lodu, ziemi
zaświstały mu koło uszu i tu skończyły się jego wrażenia. Potem rozległy się nowe, kolejne wybuchy. To jaszcze z
prochem, stojące w pobliżu kolubryny, eksplodowały od pierwszego wstrząśnienia”. Gdy znaleźli go Szwedzi pułkownik
leżał w rowie niczym martwy. Cały następny dzień wracał do zdrowia. Miller, książę Heski, Wrzeszczowicz, Sadowski,
oficerowie Zbrożek, Kaliński i Kuklinowski zasiedli w kwaterze. Przed nimi postawiono szpiega. Kuklinowski rozpoznał w
nim towarzysza zakonników – Babinicza. Pojmany przyznał się do rozsadzenia kolubryny, ujawniając swą prawdziwą
tożsamość: Andrzej Kmicic. Wówczas znieważony poseł poprosił Burharda, by za zasługi wobec Szwedów mógł się
„rozliczyć” samodzielnie ze złapanym (za zniewagę z klasztorze). Swą prośbę motywował faktem, iż dla Millera będzie
lepiej, ponieważ po tym, co się stanie, rycerstwo polskie odwróci się od niego (Kuklinowskiego), a nie od dowódcy. Po tej
przemowie Burhard oznajmił oficerom, że oddaje Kmicica do dowolnego „rozporządzenia” posłowi. Kuklinowski z trzema
swymi żołnierzami wziął Andrzeja na arkan (lasso) i odjechał w stronę kwatery swego pułku. Nie dojechali tam jednak,
ponieważ zatrzymali się nieopodal miejsca docelowego, w szczerym polu, w rozwalonej stodółce. Dowódca rozkazał
jednemu z żołnierzy przyniesienie sznurów i płonącej maźnicy ze smołą. Po powrocie mężczyzny, rozebrano Kmicica do
naga. Nogi i ręce związano mu z tyłu, po czym zawieszono go skrępowanego na belce tak, że zwisał poziomo nad
klepiskiem. W pewnej chwili Kuklinowski umoczył kwacz w płonącej maźnicy i przypiekł pojmanemu boki ciała. Przestał
dopiero wówczas, gdy usłyszał tętent końskich kopyt. Pojawił się posłaniec Millera z wiadomością, że poseł ma wracać do
obozu. Gdy wielbiciel tortur odjechał, do stodółki weszło kolejnych trzech żołnierzy (jeden z nich powiadomił
Kuklinowskiego o rozkazie Millera) i zabiło strażników rannego Babinicza. Okazało się, żebyli to Kiemlicze, którzy od
rana czekali na sposobność uwolnienia swego przywódcy. Ojciec i synowie odcięli Andrzeja od belki, poprzecinali
sznury, dali ubranie. Ledwo przytomny Kmicic miał jednak na tyle siły, by podziękować swym wybawcom. Postanowił, że
nie daruje haniebnego czynu niegodnego rycerza Kuklinowskiemu, na którego zamierzał poczekać. Po wszystkim
przyjaciele mieli uciec. Konie czekały nieopodal.
Kuklinowski wrócił sam i od razu zganił Kiemlicza, za to, że go oszukał. Wszedł do stodółki, gdzie Andrzej rozkazał
rozebrać zaskoczonego i przerażonego, przywiązać do belki. Gdy przypiekał boki posła, wyzywał go od rzezimieszków,
czym pozbył się złości i w ostateczności darował pojmanemu życie. Przewidywał, że nazajutrz rano Kuklinowski zostanie
odnaleziony przez swych ludzi i uwolniony. W drodze Kiemlicze opowiadali Kmicicowi, jak przystąpili do Kuklinowskiego,
dzięki któremu mieli sposobność okradania martwych Szwedów (zdobyczami dzielili się z posłem).

Rozdział XIX
Miller stracił nadzieję na zwycięstwo, lecz zwołał naradę. Ustalono między Szwedami, że rozpuszczą pogłoskę o tym,
że górnicy odkryli podziemny korytarz pod kościół i klasztor i że zamierzano zamocować tam miny.
Przewidywano, że w obliczu takich wieści, okrążeni się poddadzą. Zbrożek zameldował o śmierci Kuklinowskiego i
ucieczce Kmicica. W konsekwencji tych wydarzeń oddział posła się rozpadł, a jego żołnierze wszczynają burdy. Nie
chcieli służyć w oddziałach napadających na Jasną Górę. Chwilę potem wszyscy pojechali do pamiętnej stodółki, z
Millerem na czele. Po tym, jak ujrzeli zamarznięte ciało Kuklinowskiego, zaniemówili. Do zakonu dostarczono list od
Wrzeszczowicza, w którym agresorzy zapowiadali, że zajmą twierdzę, jeśli mnisi się nie poddadzą. Fortel ten jednak się
nie udał, a zakonnicy odpisali, że nie opuszczą świętego miejsca. Nadszedł wieczór wigilijny. Szwedzcy żołnierze,
skostniali z zimna, siedzieli w szańcach. W klasztorze zaś dzielono się opłatkiem. Jedno krzesło przy zastawionym stole
stało puste, a Kordecki powiedział ze łzami w oczach, że to dla duszy „młodzieniaszka” poległego przy wysadzaniu
kolubryny. Przeor wyznał potem zebranym prawdziwe nazwisko poległego bohatera, co spowodowało, że wszyscy zaczęli
krzyczeć o bohaterstwie Andrzeja Kmicica, dla którego gotowi byli poświęcić własne życie. Nazajutrz ponownie rozgorzała
walka. Na kościół spadały bomby, granaty i pochodnie. Wieczorem Miller oznajmił, że szturm nie przyniósł rezultatów.
Szwedom kończyły się zapasy prochu i żywności, a na posiłki nie mogli już liczyć. Co gorsza, dowódca odebrał rozkaz, że
albo natychmiast „skończy” z Jasną Górą, albo ma iść do Prus. Rządny majątku Wrzeszczowicz wymyślił wówczas, że
skoro mają odejść, to niech choć klasztor da im okup: „-wówczas nikt nie powie, żeśmy go zdobyć nie mogli, jeno żeśmy
nie chcieli!”. Wysunięto żądanie czterdziestu tysięcy talarów od mnichów i dwudziestu od szlachty. Na drugi dzień
otrzymali odpowiedź z klasztoru. Była nią paczka owinięta w chusty. Gdy Miller odwinął je, w środku były opłatki wigilijne.
Zebrani stali w osłupieniu. Plan Wrzeszczowicza nie powiódł się. W nocy w całym obozie szwedzkim panował ruch. Padał
gęsty śnieg i było ciemno, więc strażnicy z murów zakonu nie mogli nic dojrzeć. Rano chłop dobijający się do bram
oznajmił im, że nieprzyjaciele odeszli nocą do Wielunia. Na tak pomyślną wieść zaczęto uderzać w dzwony, otwarto
bramy klasztoru, a tłumy ludzi ruszyły na Jasną Górę. Tego dnia kościół był przepełniony wiernymi. Nawet na ulicach
ludzie leżeli jeden obok drugiego, głowa przy głowie. Ksiądz Kordecki odprawił mszę dziękczynną.
Rozdział XX
Kmicic z Kiemliczami dojechali do granicy śląskiej, gdzie dowiedzieli się od napotkanych ludzi, że król Jan Kazimierz
przebywał w Głogowej. W drodze Kiemlicz opowiadał pułkownikowi wszystkie nowiny z Rzeczypospolitej: żołnierze
przyłączali się do Potockiego, panowie Żagocki, Kulesza ze swymi oddziałami pokonywali Szwedów, pan Wajniłłowicz
pierwszy utworzył pułk (ratował górali), a teraz przyłączył się do marszałka Lubomirskiego. Kiemlicz bronił jeszcze ludzi,
którzy brali udział w oblężeniu Częstochowy. Tłumaczył, że pan Zbrożek i Kaliński musieli tak czynić, ponieważ nie mieli
dokąd uciec. Ponadto opowiedział o hetmanie Radziwille, który wraz z garstką Szwedów i dworzan był okrążony przez
Sapiehę w Tykocinie. Kiemlicz przestrzegł Andrzeja, by w dalszym ciągu nie ujawniał jego prawdziwego nazwiska.
Z rąk do rąk wśród ludzi przechodził manifest wygnanego króla – Jana Kazimierza, który rozkazywał ratować
ojczyznę i nie tracić nadziei. Oddziały szwedzkie opuszczały Litwę, Żmudź, Mazowsze, Wielkopolskę i Małopolskę.
Władca nieprzyjaciół rozsyłał listy do hetmanów i magnatów Rzeczypospolitej, by dochowali mu wierności, zaś swych
generałów i komendantów upominał, by niszczyli „ogniem i mieczem” wszystko, co zastaną na drodze. Dawną szwedzką
życzliwość wobec Polaków zastąpił rabunek, ucisk. Z ziemią równano wsie, palono dwory, kościoły i plebanie. Jeńców
szlacheckich oddawano katom, a chłopskim obcinano prawe ręce i kalekich puszczano do domów. W miasteczkach
pobudowano szubienice i codziennie robiono z nich użytek. Rozpoczęła się wojna nie o łupy czy zwycięstwo, lecz o życie
lub śmierć. Panowała „wojna wytępienia”.

Rozdział XXI
Kmicic z trzema towarzyszami przybyli do Głogowej. Po odpoczynku w kwaterze Andrzej udał się na modlitwę do
kościoła. Zastał tam kilku ludzi. Jakiś mężczyzna leżał krzyżem przed ołtarzem na rozciągniętym kobiercu. Ubrany był w
strój z czarnego aksamitu, podbity sobolami. Z ramion opadał łańcuch, a kapelusz jegomościa leżał obok. Człowiek ten w
pewnej chwili podniósł się. Twarz miał mizerną, a oczy wilgotne. Kmicic od człowieka stojącego obok – Ługowskiego -
dowiedział się, że nieznajomy był królem Rzeczypospolitej – Janem Kazimierzem. Rozmówca okazał się członkiem
dworu monarchy. Gdy usłyszał, że Andrzej przybył z klasztoru z Częstochowy, przedstawił go swemu panu. Rozpoczęła
się rozmowa miedzy Janem Kazimierzem a Kmicicem. Władca zapytał, czy klasztor został zdobyty, na co usłyszał: „-Nie
zdobyty, miłościwy panie, i nie będzie! Szwedzi pobici! Największa armata wysadzona! Strach między nimi, głód, mizeria!
O odstąpieniu myślą!”. Po takiej wiadomości król klęknął na śniegu i płakał razem z Andrzejem, który przedstawił się jako
Babinicz i został zaproszony do kwatery władcy. Spotkał tam dygnitarzy: nuncjusz papieski, prymas Leszczyński, kanclerz
koronny Koryciński, Tyzenhaus – młody dworzanin i wielu innych. Jan Kazimierz przedstawił zebranym Babinicza, a ten
opowiedział wszystko o obranie świętego miejsca. W przeciwieństwie do monarchy nie wszyscy jednak uwierzyli jego
relacji. W dalszej części kolacji król z żalem mówił o narodzie, który go opuścił jednając się z wrogiem. Wiedział, że został
zdradzony i teraz musi uciekać na „poniewierkę”. Na koniec przytoczył fakt, jak został powiadomiony listownie przez
Bogusława Radziwiłła, że niejaki Kmicic za sto czerwonych złotych miał go porwać i żywego lub martwego dostarczyć
Szwedom. W tej chwili ciemność przesłoniła oczy Andrzeja. Zdążył jedynie powiedzieć, że to książę Bogusław dopuścił
się zdrady… po czym upadł nieprzytomny na posadzkę. Wezwano natychmiast medyka, a wszyscy zastanawiali się nad
mocną reakcją przybysza na nazwisko Kmicic. Snuli różne domysły. Dopiero, gdy królowa Maria Ludwika zabrała głos,
dygnitarze się uspokoili. Pani rzekła między innymi, że naród zbłądził, lecz nie można odrzucić powracających na stronę
króla. Należy im uwierzyć i przyjąć ich.

Rozdział XXII
W Kmicicu po odzyskaniu świadomości kipiała złość. W duchu przysiągł zemstę za usłyszane oszczerstwo. Po jakimś
czasie został ponownie wezwany przed oblicze króla, z którym pojechał do Opola na zebranie senatorów w sprawie
powrotu władcy do kraju. Obrady były burzliwe. Każdy przedstawił swój pogląd na omawianą kwestię. Jedni radzili, by
monarcha pojechał do Częstochowy, drudzy – by przez góry udał się do Lubowli, do zamku Lubomirskiego, a stamtąd do
Lwowa. Gdy bohaterowie wrócili z narady, król wezwał do siebie Andrzeja, Ługowskiego, Tyzenhausa i kilku innych.
Radzono, jak wyruszyć w podróż do Lubowli, aby nie dostać się w ręce Szwedów. Babinicz zaproponował, by dragoni
pojechali przodem do Raciborza, rozpowiadając, że władca jedzie wśród nich (mieli tym sposobem „ściągnąć” na siebie
wroga). W tej grupie miał wyruszyć Wolf i Danhoff. Z kolei Andrzej z królem i resztą mieli odczekać dwa dni, a potem
dopiero wyruszyć we właściwym kierunku, gdy nieprzyjaciel będzie daleko. Tak też się stało. Dragoni wyruszyli z
Głogowej i wtedy wybuchła pogłoska, że król pojechał do granic Rzeczypospolitej. Towarzysze władcy byli podejrzliwi
wobec Babinicza. Tyzenhaus mówił Janowi, że rycerz z pewnością nie nazywał się tak, jak się przedstawiał, że ukrywał
swą tożsamość. Choć pomysł wyjazdu nazywał spiskiem, to jednak monarcha nie chciał uwierzyć w słowa Tyzenhausa.

Rozdział XXIII
Król przejechał przez Raciborz. W jego orszaku było pięćdziesiąt koni, kilku dygnitarzy, pięciu biskupów. Pewnego
dnia wjechali w granice Morawy. Wszędzie opowiadano o wcześniejszym przejeździe monarchy. Kmicic z trzema
Kiemliczami podążał przodem, badając drogę. Czasem zabawiał Jana Kazimierza opowieściami o oblężeniu
Częstochowy, a ten coraz bardziej go lubił. Gdy zapytał o szramę na policzku, w tym momencie Kmicic pokazał mu inną
bliznę na głowie, będącą pamiątką po pojedynku z Wołodyjowskim. Był z niej bardzo dumny, ponieważ zadał mu ją
największy mistrz szabli w Rzeczypospolitej. Król znał pana Michała i Zagłobę, ponieważ uczestniczył w weselu Jana
Skrzetuskiego.
Tyzenhaus wieczorem doniósł królowi, że słyszał, jak jeden żołnierz (Kiemlicz) zwracał się do Babinicza „panie
pułkowniku”. Nazajutrz podczas dalszej drogi Jan Kazimierz zapytał towarzysza, czy rzeczywiście pełnił ten stopień
wojskowy. Zaskoczony tym Babinicz chwilę walczył z myślami, po czym rzekł: „- Miłościwy królu! Przyjdzie czas, może
niedługo, że będę mógł waszej królewskiej mości całą duszę jako księdzu na spowiedzi otworzyć... Ale chcę, żeby
pierwej za mnie, za moją szczerą intencję, za wierność i za miłość do majestatu uczynki jakowe, nie gołe słowa,
zaręczały. Grzeszyłem, miłościwy panie, grzeszyłem przeciw tobie i ojczyźnie, a za mało mam jeszcze pokuty, więc takiej
służby szukam, w której by poprawę łatwo znaleźć. Kto wreszcie nie grzeszył? Kto nie potrzebuje bić się w piersi w całej
tej Rzeczypospolitej? Być to może, żem ciężej zawinił od innych, alem się też i pierwej obejrzał... Nie pytaj, miłościwy
panie, o nic, póki cię teraźniejsza służba o mnie nie przekona; nie pytaj, bo nie mogę nic powiedzieć, aby sobie drogi i
zbawienia nie zamknąć, bo Bóg mi świadek i Najświętsza Panna, Królowa nasza, żem tego nie zmyślił, iż ostatnią kroplę
krwi gotowym za ciebie oddać...(…) Bóg patrzy na intencje moje - mówił dalej - i na sądzie mi je policzy... Ale jeśli mi,
miłościwy panie, nie ufasz, to mnie wypędź, to oddal mnie od osoby swojej. Pojadę za śladem twoim, opodal, aby w jakiej
ciężkiej chwili przybyć, choć i bez zawołania, i głowę położyć za ciebie. A wówczas, miłościwy panie, uwierzysz, żem nie
zdrajca, ale jeden z takich sług, jakich nie masz, miłościwy panie, wielu, nawet między tymi, którzy na innych podejrzenia
rzucają”. Jan Kazimierz uwierzył w te słowa, lecz od tej pory Kmicic posmutniał. Jechał z tyłu orszaku, ze spuszczoną
głową. W końcu dotarli do Karpat. Tyzenhaus oznajmił, że za rzeczką jest już Żywiec. Usłyszawszy to, Jan Kazimierz
zsiadł z konia, klęknął i ucałował ziemię. Za nim uczynili tak wszyscy. Zapadła noc, gdy nagle zebrani ujrzeli łunę pożaru.
Od ludzi uciekających z tamtej strony dowiedzieli się, że dwa dni temu przejeżdżał tędy król z dragonami. Został
napadnięty koło Suchej przez Szwedów i rozpoczęła się bitwa. Właśnie w tej chwili powrócili oprawcy i pustoszyli
teren. Kmicic z Kiemliczami pojechał natychmiast w kierunku pożaru. Wśród orszaku zapanowała panika. Dygnitarze
chcieli wracać, lecz władca krzyknął, że nie wróci na Śląsk. Wszyscy czekali na powrót Babinicza, który pojawił się
dopiero, jak ogień już dogasał. Przywiózł ze sobą jeńca rajtara, który oznajmił, że mieli wiadomość o przejeździe
monarchy. Po bitwie cofnęli się do Żywca, a król uciekł dalej (Szwedzi bali się górali). Zebrani dowiedzieli się, że wróg
powracał do Wadowic i Krakowa. Andrzej oznajmił Janowi Kazimierzowi, że załatwił nocleg w Żywcu. Na prośbę
monarchy opowiedział o pojmaniu rajtara, czym spowodował, że Tyzenhaus przeprosił go za swą podejrzliwość.
Mężczyźni podali sobie ręce i padli w objęcia.

Rozdział XXIV
Orszak królewski nocą dotarł do Żywca. Jan Kazimierz zatrzymał się na plebani, a Andrzej rozpuścił wokół wiadomość,
że„poseł cesarski ze Śląska udaje się do Krakowa”. Następnego dnia wszyscy ruszyli do Suchej, a potem do Nowego
Targu. W drodze omijali miejsca dostępne dla nieprzyjaciela, a król cieszył się na rychłe dotarcie do Lubowli. Zatrzymali
się w wąwozie, który przypominał korytarz. Ludzie byli zmęczeni, nagle usłyszeli nadciągające w ich kierunku wojsko.
Okazało się, że był to szwedzki podjazd. Gdy wróg był już bardzo blisko, Kmicic z Kiemliczami ruszył do ataku.
Tymczasem Tyzenhaus z żołnierzami wysunęli się na czoło, by własnym ciałem bronić swego władcę. Pułkownik jeszcze
raz udowodnił swe męstwo. Z wyciągniętą szablą skoczył na Szwedów. Rozległy się wrzaski i jęki. Szwedzi byli
oszołomieni, ponieważ wzięli Babinicza za rodaka (miał ubiór szwedzki, który przywdział po wyjściu z klasztoru). Zaczęła
się bitwa. Choć Jan Kazimierz chciał też wziąć w niej udział, Tyzenhaus zasłonił mu drogę. Szwedzi z uwagi na ciasne
otoczenie, zepchnęli Kmicica z Kiemliczami pod ciężarem koni i ludzi do tyłu. Ruszyli na króla, a droga do niego była
wolna. Wówczas Tyzenhaus rozpoczął obronę, lecz z uwagi na różnice w liczebności oddziałów nie miała dużych szans
na powodzenie. Jan Kazimierz, zdając sobie sprawę z nadchodzącej klęski, ruszył sam do walki. Nagle z góry wąwozu
zaczęły spadać na Szwedów bryły śniegu, kamieni, skał, które miażdżyły ludzi i konie. Zrobił się zamęt. Okazało się, że
nieznajomymi byli górale. Kilkuset ludzi zaczęło spuszczać się z góry wąwozu po śnieżnych pochyłościach. Siekierkami
wybili resztę wrogów, a od biskupa krakowskiego usłyszeli, że uratowali polskiego króla. Monarcha płakał, a
wybawcy całowali go po nogach. Opowiedzieli, ze przyszli z pomocą, ponieważ widzieli, jak czterech rycerzy uderzyło na
Szwedów, których oni umyślnie za pomocą fałszywego przewodnika zwabili do wąwozu. Chcieli odwetu na agresorze za
to, że dwa dni temu napadli na wojsko, z którym podobno podążał król. Usłyszawszy to, Jan Kazimierz nakazał
poszukiwania Kmicica, którego żołnierze wydobyli spod trupów końskich i ludzkich. Przeżył dzięki okalającemu go
pancerzowi.

Rozdział XXV
Orszak ruszył wśród pieśni góralskich dalej do Lubowli, do Lubomirskiego. Dołączyła do niego napotykana szlachta,
ludzie spod Nowego i Starego Sącza i pułk pod wodzą Wajmiłłowicza. Jan Kazimierz ze swą świtą wjechali na wysokie
wzgórze. Z oddali ujrzeli wojska pana marszałka koronnego – Jerzego Lubomirskiego. Przedstawiały się pięknie i
majestatycznie: „Las zielonych z czarnymi proporczyków chwiał się nad nimi; przodem jechał porucznik Wiktor, za nim
kapela janczarska z dzwonkami, litaurami, kotłami i piszczałkami, dalej ściana piersi końskich i ludzkich w żelazo
zakutych. Rozpływało się na ten widok wspaniały serce królewskie. Wraz za husarią następował znak lekki, jeszcze
liczniejszy, z gołymi szablami w ręku i łukami na plecach; potem trzy sotnie semenów, barwnych jak mak kwitnący,
zbrojnych w spisy i samopały; potem dwieście dragonii w czerwonych koletach; potem poczty panów różnych, już w
Lubowli bawiących, czeladź strojna jak na wesele, trabanci, hajducy, pajucy, węgrzynkowie i janczarowie do służby przy
osobach pańskich przeznaczeni. A mieniło się to jak tęcza, a nadjeżdżało gwarnie i szumno, wśród rżenia koni, chrzęstu
zbroi, huku kotłów, warczenia bębnów, dźwiękania litaurów i krzyków tak gromkich, iż zdawało się, że śnieg od nich z gór
opadnie. W końcu za wojskami widać było karety i kolasy, w których widocznie jechali świeccy i duchowni dygnitarze”.
Tłumy towarzyszące królowi wydały okrzyk radości, a on postanowił, że na górze poczekają na marszałka. Wojska
stojące u podnóża ustawiły się w dwa szeregi. Środkiem na białym koniu jechał Lubomirski. Był silnym i stanowczym
mężczyzną o wspaniałej postawie. W jego wojsku służyła szlachta górska. W końcu marszałek zsiadł z konia, decydując
się wspiąć na górę pieszo i tak powitać monarchę. Mężczyźni padli sobie w objęcia. Na ten widok tysiące czapek
poleciało w górę, były okrzyki i wiwaty. Wszyscy pojechali do Lubowli, gdzie na kolejne powitanie huczały działa, a
zamkowe schody mieniły się czerwonym suknem, którym były wysłane. Odbyła się uczta. Jan Kazimierz zajmował
miejsce na podwyższeniu. Obok siedział nuncjusz Widon, prymas Leszczyński, a dalej dygnitarze, duchowni, i ludzie
świeccy. W drugiej sali stół był zastawiony dla szlachty i prostego ludu. Król opowiadał o bitwie w wąwozie, okazując
obawę o zdrowie Andrzeja. Lubomirski zaś poinformował monarchę, że poseł wysłany do chana przyprowadził
czterdzieści tysięcy ordy, która miała się powiększyć z chwilą zawarcia układu z władcą. Ponadto marszałek wyraził
wolę Kozaków, którzy chcieli zasilić szeregi oddziałów króla. Kolacja zakończyła się widowiskiem rycerskim, które
było zwieńczeniem uroczystości powitalnych.

Rozdział XXVI
Na drugi dzień król odwiedził Kmicica, który, jak się okazało, nie był poważnie ranny. Stracił jedynie dużo krwi. W końcu
padło kluczowe pytanie z ust Jana Kazimierza (był ciekawy prawdziwej tożsamości towarzysza broni) i odbyła się
decydująca rozmowa. Babinicz wyznał swe nazwisko, przedstawiając się jako chorąży orszański i opowiadając swe
burzliwe losy. Mówił o Lubiczu, Wołmontowiczach, służbie u Radziwiłła, który go oszukał, o krzywdzie, jaką wyrządził
ludziom. Przedstawił ponadto historię porwania księcia Bogusława i postrzeleniu przez niego, dzieje kłamstwa o rzekomej
chęci porwania i zabicia monarchy. Nie zapomniał również wspomnieć o ukochanej Oleńce i trudach ciągłego ukrywania
się. Płacząc, zapewnił rozmówcę, że zmienił się na lepsze i odpokutował swą winę. Obiecał wierną służbę. Jan
Kazimierz, wysłuchawszy spowiedzi, przebaczył Kmicicowi wszystko, zapewniając, że jest dla niego jak syn.

Rozdział XXVII
Z Lubowli król pojechał kolejno do Dukli, Krosna, Łańcuta. W końcu dotarł do Lwowa przy boku mając marszałka
koronnego, dygnitarzy, senatorów i biskupów. W kraju pojawiły się uniwersały od Konstantego Lubomirskiego (marszałek
koła rycerskiego) i od Jana Wielopolskiego (kasztelan wojnicki). Wzywały one szlachtę województwa krakowskiego do
zorganizowania pospolitego ruszenia. Siły króla rosły z każdym dniem. Pan Służewski i Domaszewski (sędzia łukowski)
dostarczyli monarsze na piśmie zapewnienie „służb i wierności, od konfederatów i akt związku do roborowania”. Gościem
króla był również pan Krzytoporski z Częstochowy – szlachcic i były uczestnik obrony klasztoru. Przyniósł monarsze
pismo od przeora. Kordecki ubolewał w nim nad stratą wielkiego kawalera Babinicza, który poświęcił swe życie dla
ocalenia klasztoru, wysadzając kolubrynę. Jan Kazimierz nakazał przekazać księdzu, że bohater przeżył.

Rozdział XXVIII
Dwudziestego piątego grudnia wojewoda witebski Sapieha polecił panu Oskierce prowadzenie dalszego oblężenia
Tykocina, w którym przebywał ze Szwedami Janusz Radziwiłł. Sam zaś wyjechał do Tyszowiec. W Tykocinie oblegało
zamek wiele chorągwi w obawie, by książę Bogusław nie przybył bratu z odsieczą. Przebywał tam również
Wołodyjowski, którego Zagłoba uprzedził, by nie czynił sobie nadziei na przebywającą w zamku Billewiczównę. Według
przyjaciela, powinien swą uwagę kierować raczej na Anusię Borzubohatą-Krasieńską, z którą nieboszczyk Podbipięta
miał się żenić, a którą Michał znał.

Rozdział XXVII
Z Lubowli król pojechał kolejno do Dukli, Krosna, Łańcuta. W końcu dotarł do Lwowa przy boku mając marszałka
koronnego, dygnitarzy, senatorów i biskupów. W kraju pojawiły się uniwersały od Konstantego Lubomirskiego (marszałek
koła rycerskiego) i od Jana Wielopolskiego (kasztelan wojnicki). Wzywały one szlachtę województwa krakowskiego do
zorganizowania pospolitego ruszenia. Siły króla rosły z każdym dniem. Pan Służewski i Domaszewski (sędzia łukowski)
dostarczyli monarsze na piśmie zapewnienie „służb i wierności, od konfederatów i akt związku do roborowania”. Gościem
króla był również pan Krzytoporski z Częstochowy – szlachcic i były uczestnik obrony klasztoru. Przyniósł monarsze
pismo od przeora. Kordecki ubolewał w nim nad stratą wielkiego kawalera Babinicza, który poświęcił swe życie dla
ocalenia klasztoru, wysadzając kolubrynę. Jan Kazimierz nakazał przekazać księdzu, że bohater przeżył.

Rozdział XXVIII
Dwudziestego piątego grudnia wojewoda witebski Sapieha polecił panu Oskierce prowadzenie dalszego oblężenia
Tykocina, w którym przebywał ze Szwedami Janusz Radziwiłł. Sam zaś wyjechał do Tyszowiec. W Tykocinie oblegało
zamek wiele chorągwi w obawie, by książę Bogusław nie przybył bratu z odsieczą. Przebywał tam również
Wołodyjowski, którego Zagłoba uprzedził, by nie czynił sobie nadziei na przebywającą w zamku Billewiczównę. Według
przyjaciela, powinien swą uwagę kierować raczej na Anusię Borzubohatą-Krasieńską, z którą nieboszczyk Podbipięta
miał się żenić, a którą Michał znał. „Sapieżyńscy bramę wysadzili”, a Szwedzi uciekli do wieży. Słysząc te słowa, Radziwiłł
dostał czkawki, oczy wyszły mu do wierzchu, wyprężył się i upadł martwy na łóżko. Charłamp przymknął
nieboszczykowi powieki, ręce ułożył mu na piersiach, wkładając w nie obrazek Bogurodzicy. Potem usiadł obok ciała,
twarz ukrył w dłoniach. Nagle rozległ się huk wystrzału, ściany się zatrzęsły, szyby wyleciały z okien. Do komnaty wdarły
się tumany śniegu. Drzwi do sali się otwarły na oścież, stanęło w nich wojsko Sapiehy. Przybyli zobaczyli ciało martwego
hetmana zdrajcy, a Charłamp krzyknął z ostrzeżeniem: „- Ale jeśli sponiewieracie ciało jego i na szablach je rozniesiecie,
źle uczynicie, bo Najświętszej Panny przed skonem wzywał i jej konterfekt w ręku dzierży!”. Zagłoba pierwszy zdjął kołpak
z głowy, a za nim uczynili tak wszyscy. Nastało pełne szacunku milczenie dla zmarłego. Po chwili, ledwo stojący na
nogach Charłamp, z wyciągniętą szablą w ręku krzyczał, że tylko on nie opuścił umiłowanego hetmana, mimo iż nie mieli
co jeść i panowała nędza. Był gotowy ponieść śmierć za zdradę. Tym szczerym wyznaniem przekonał wszystkich o swym
oddaniu, a Zagłoba kazał go nakarmić. Przybysze opuścili zamek. W drodze powrotnej Zagłoba wyznał Michałowi, że
odpuścił hetmanowi wszystkie winy. Wołodyjowski zaś podzielił się z przyjacielem informacją o Oleńce, której nie było w
zamku (Bogusław wywiózł ją do Taurogów).

Rozdział XXX
Od czasu przybycia króla do Lwowa, miasto stało się stolicą Rzeczypospolitej. Szwedów w tych stronach już nie było,
ponieważ bawiło tam groźne dla nieprzyjaciół tatarskie poselstwo. Ofiarowało ono sto tysięcy ordy na pomoc krajowi. Na
mszy w kościele Jan Kazimierz przyjął komunię świętą, składając naród w opiekę Najświętszej Maryi Panny. Ponadto
ślubował, że gdy skończy się wojna ze Szwedami, postara się polepszyć warunki życia ludności wiejskiej.
Rozdział XXXI
Do Lwowa dotarły wieści o zdobyciu Tykocina. Pan Sapieha przysłał chorągiew pod dowództwem Wołodyjowskiego do
dyspozycji króla. Michał podczas spotkania z monarchą opowiedział mu o Podlasiu, śmierci Jana Radziwiłła, zdrajcy
Kmicicu, który chciał spełnić wolę Bogusława i porwać króla za nagrodę. Przywiózł również Charłampa, chcącego prosić
o miłosierdzie. Wysłuchawszy opowieści, Jan Kazimierz wytłumaczył Michałowi, że Andrzej jest bohaterem. Przytoczył na
to wiele przykładów, między innymi ocalenie życia w wąwozie. Na koniec kazał przywołać odważnego rycerza.

Gdy Andrzej i Michał stanęli naprzeciw siebie, władca kazał im się uściskać i pogodzić. Tak też uczynili. Po wyjściu Jana
Kazimierza Kmicic zapytał towarzysza o Oleńkę, którą opiekować miał się nieżyjący hetman. Usłyszał, że pannę wywiózł
książę Bogusław i przebywała podobno w Taurogach. Informacja ta sprawiła, że Andrzej zbladł i zaczął biegać po
komnacie jak oszalały.
Rozdział XXXII
Kmicic z Wołodyjowskim udał się do jego kwatery, w której Skrzetuscy, Zagłoba, Rzędzian i Charłamp na widok przybysza
zaniemówili. Michał oznajmił zaskoczonym, że przyprowadził bohatera, a potem zdał relację z opowieści króla. Oficerowie
przywitali się z Andrzejem, a on odsłonił im bliznę na twarzy i opowiedział o okolicznościach postrzelenia przez księcia
Bogusława. Z kolei Charłamp podzielił się z towarzyszami wspomnieniami. Mówił, jak Radziwiłł zabiegał o względy
Billewiczówny, jak cały czas rozpowszechniał informacje o tym, że Kmicic obiecał mu porwanie króla za nagrodę od
niego. Te słowa sprawiły, że dopiero wówczas Aleksandra zaczęła przychylniej spoglądać na księcia. Na koniec
historii Charłamp dodał, że Bogusław, który akurat przebywał u szwedzkiego króla w Elblągu: „nie przepuści żadnej
pannie”. Oleńka pozostała w Taurogach przy wdowie po Radziwille, lecz ludzie mówili, że mają wyjechać wkrótce do
Kurlandii…
Słysząc to wszystko Kmicic miał wrażenie, że oszaleje. Był nadal słaby po odniesionych ranach. Przyjaciele, widząc jego
bladość, postanowili odprowadzić go do kwatery. W drodze widzieli oddział Tatarów, którymi dowodził Akbah-Ułan –
stary i doświadczony bojownik. Ordę przysłał chan w darze królowi polskiemu, by rozporządzał nią według swej woli. Jan
Kazimierz zawarł umowę z ofiarodawcą, że każdą grupą składającą się z pięciuset Tatarów będzie dowodził jeden oficer
królewski.

Rozdział XXXIII
Akbah-Ułan wręczył królowi listy od chana, w których obiecał on ruszyć przeciw Szwedom. Kmicic wyjawił Janowi
Kazimierzowi, że Bogusław porwał jego narzeczoną, oczerniając go w jej oczach. Wyznał, że chce za wszelką cenę
wyrównać rachunki z księciem i prosił króla o przekazanie dowództwa nad oddziałem Tatarów. Obiecał zaprowadzić
wśród nich dyscyplinę i zyskać szacunek, co spowodowało, że władca przystał na tę prośbę. Nakazał mu wyruszyć i
dołączyć do pana Czarnieckiego, by dopiero z nim ruszyć do Taurogów. Na pożegnanie dał Andrzejowi swój pierścień i
oznajmił: „weź ten pierścień, powiesz swojej regolistce, że go od króla masz i że król jej nakazuje, aby jego wiernego
sługę i obrońcę statecznie miłowała”.Wzruszony pułkownik wrócił do kwatery. Cały czas obawiał się, że gdy Oleńka
wyjedzie z księżną do Kurlandii, nie będzie mógł liczyć na pomoc Tatarów, bo to inne państwo. Nagle zjawił się w jego
pokoju przybyły z Częstochowy Soroka. Po przywitaniu, wachmistrz wyznał, że szukał Kmicica, któremu przywiózł dwa
trzosy pełne czerwonych złotych (te, które kiedyś zabrali bojarom gdy zagarnęli skarbczyk Chowańskiego). Trochę
kosztowności zostawił Kordeckiemu, nie wydając ani jednego dukata na swe potrzeby, mimo nękającego w podróży
głodu. Teraz Andrzej dał Soroce garść czerwonych złotych i zlecił pachołkom go nakarmić. Gdy wachmistrz się nasycił,
pułkownik kazał mu jechać do Taurogów, rozpoznać sytuację i na wszystko „mieć oko”. Gdyby się czegoś dowiedział, miał
odszukać oddział Kmicica z Tatarami. W tę misję Andrzej wysłałby starego Kiemlicza, lecz ten poległ w bitwie w wąwozie,
osierocając bliźniaków.
Następnego dnia Andrzej otrzymał żelazny list z kancelarii, zabrał Kiemliczów i pojechał przejąć dowództwo nad
czambułem Tatarów. Akbah-Ułan i jego towarzysze buntowali się przed koniecznością słuchania rozkazów obcego
pułkownika. Gdy w końcu wyruszyli, zaraz za Lwowem dogonił ich Wołodyjowski, który doręczył listy od króla (jeden do
Kmicica, drugi skierowany do Sapiehy – wojewody witebskiego). Andrzej przeczytał swą korespondencję. Jan Kazimierz
informował o powrocie na Podlasie (do Tykocina) księcia Bogusława, zamierzającego uderzyć na Sapiehę. Monarcha
rozkazał, by pułkownik z tatarskim oddziałem najpierw szedł na pomoc wojewodzie witebskiemu, któremu miał oddać
drugi list: „w którym pana Babinicza, wiernego sługę naszego, afektem wojewodzińskim, a przede wszystkim opiece
boskiej polecamy”. Kmicic ucieszył się, że ma najpierw jechać do Tykocina. Usłyszał od Wołodyjowskiego na pożegnanie,
że chciał tak dobrą wiadomość samodzielnie przekazać rycerzowi.

Rozdział XXXIV
Kmicic w drodze trzymał Tatarów mocną ręką. Gdy dojechali do Zamościa, Jan Zamoyski (przezwisko Sobiepan)
pozwolił im wjechać do miasta. Był on przystojnym, w sile wieku starostą kałuskim, cześnikiem koronnym. Obecnie dzielił
zamek z siostrą Gryzeldą Wiśniowiecką – wdową po Jeremim, największym panu Rzeczypospolitej, i ich synem. Była ona
kobietą pełną majestatu i cnoty, wzbudzającą strach w najbliższych. Jej syn Michał, młodzieniec przystojny, wykształcony
i „ociężały z łakomstwa”, zyskał sobie sympatię Andrzeja. W zamku przebywała również dwórka księżnej Anna
Borzubohata-Krasieńska, piękna sierota o drobnej budowie, skupiająca na sobie uwagę wszystkich mężczyzn. Jej
historię opowiedział Andrzejowi gospodarz Jan. Narzeczonym panny był nieżyjący Podbipięta (zginął pod Zbarażem),
który zapisał jej w testamencie sześć folwarków. Zamoyski chciał odesłać Anusię do pana Sapiehy, by na razie była przy
jego córkach. Chciał również prosić wojewodę witebskiego, by wysłał awizy do trybunałów. Miało to spowodować
pozostawienie majątku Podbipięty (o który dopominali się krewni) niedoszłej małżonce nieboszczyka. W pewnej chwili
poprosił Kmicica, by odwiózł pannę do Sapiehy.
Choć księżna Gryzelda obawiała się wysłać Anusię w taką drogę z Tatarami, zgodziła się dopiero, gdy brat wyjawił się, że
młody Michał jest także oczarowany dziewczyną.
Rozdział XXXV
Gryzelda utwierdziła się w przekonaniu, że Anusia musi wyjechać gdy w rozmowie z synem wyczuła, że naprawdę się w
niej podkochuje. Dziewczyna popłakała się na wieść o rozstaniu: „ze swą panią i matką”. Na koniec Zamoyski poprosił, by
Andrzej wysłał swych Tatarów do Krasnegostawu przodem, a sam podążał z jego dwunastoma żołnierzami. Jan uważał
takie wyjście za bezpieczniejsze, ponieważ wszędzie włóczyły się grupy zbrojne i lepiej będzie, jak nikt nie ujrzy
pułkownika z ordą. Kmicic przystał na tę propozycję, lecz tylko pozornie. Choć kazał Tatarom odjechać, to mieli czekać na
niego w pobliskim lesie. Przejrzał niecny plan starosty, ponieważ podejrzewał, że zakochany mężczyzna będzie chciał
porwać pannę.
Anusia pożegnała się z księżną i wyruszyła w drogę z pułkownikiem. Za Zamościem dogonił ich posłaniec z listem od
starosty, który nakazywał odesłanie Anusi z rajtarami z powrotem do zamku (podobno mieli uderzyć Szwedzi). Andrzej
odmówił spełnienia prośby, a wówczas rajtarzy wydobyli szable. Zaskoczony przebiegiem sytuacji Kmicic krzyknął: „-O
takie syny! Nie do Zamościa chcielibyście dziewkę wieźć, jeno gdzieś na uboczu osadzić, aby starosta swobodnie
żądzom swym cugle mógł popuszczać. Aleście na mądrzejszego trafili!”, po czym wystrzelił z pistoletu. Na ten odgłos
pojawili się Tatarzy. Z rozkazu pułkownika rozebrano rajtarów i wychłostano ich za spisek, by w końcu wygnać ich pieszo
z powrotem. Mieli przekazać Zamoyskiemu, że panna z pewnością dotrze do Sapiehy. Siedząca w kolasce Anusia przez
cały czas była przestraszona. W końcu Andrzej opowiedział jej prawdę o staroście i jego nędznych zamiarach
wykorzystania dziewczyny. Usłyszawszy te słowa, panna ucałowała wybawcę w rękę mówiąc, że będzie mu wdzięczna
do śmierci.
Kmicic za Tatarami nie zatrzymali się w Krasnymstawie. Chcieli odjechać jak najszybciej i jak najdalej. Pułkownik nakreślił
list do starosty, w którym uświadomił niegodziwca, że przejrzał jego plan. Otrzymawszy korespondencję, Jan najpierw się
zdenerwował, a potem przekazał siostrze, że umyślnie wystawił Andrzeja na próbę…

Rozdział XXXVI
Król napisał listy do żołnierzy, którym przykazał tworzenie nowych zaciągów i chorągwi. Jedne szły za Wisłę, drugie do
pana Czarnieckiego, trzecie zaś do Sapiehy. Wojsko Jana Kazimierza stało się liczniejsze od oddziałów szwedzkich.
Kraj ożył, znalazły się pieniądze i zapał do poprawy jego sytuacji.
Pan Sapieha stacjonował w Białej. Miał dziesięć tysięcy wojska (jazdy i piechoty), jednak brakowało mu strzelb i prochu.
Po oblężeniu Tykocina jego działa wysadzili Szwedzi.
Kmicic przybył do wojewody witebskiego z czterdziestotysięczną ordą Tatarów. Był bardzo zmieniony, wychudzony.
Choć jego twarz była „przyozdobiona” blizną, to obawiał się, że zostanie rozpoznany przez żołnierzy Janusza Radziwiłła,
którzy przystąpili do Sapiehy.
Wojewoda przyjął gościa z radością. Przeczytał list dostarczony przez Andrzeja, w którym król oddał adresatowi wszystkie
tytuły po nieboszczyku Radziwille (hetmana litewskiego i wojewody wileńskiego). Monarcha wspominał także o
bohaterskich czynach Andrzeja. Sapieha otrzymał również z rąk przybysza korespondencję od Gryzeldy. W rozmowie
pułkownik wyznał Sapieże swe winy, na co ten rzekł, że bierze go pod swą inkwizycję i opiekę, zapewnił, że nie
spotka go żadna krzywda. Andrzej został zobowiązany, by na razie nie pokazywał się żołnierzom wojewody, póki ten nie
wyjawi im prawdy o znieważonym rycerzu. Andrzej wrócił do swej kwatery, a w Białej rozniosła się wieść o przyznaniu
Sapieże buławy hetmańskiej. Z tej okazji urządzono ucztę, podczas której nowo mianowany opowiedział swym
towarzyszom o kłamstwach Bogusława, męstwie Kmicica (uratował króla, obronił Częstochowę). Mówił: „- Choćby tu sam
Kmicic przyjechał, to ponieważ się nawrócił, ponieważ świętego miejsca z niezmierną odwagą bronił, potrafiłbym go moją
hetmańską powagą osłonić; proszę zatem waszmościów, by mi tu żadne hałasy z przyczyny owego przybysza nie
powstały. Proszę pamiętać, że on tu z ramienia króla i chanowego przyjechał. A zwłaszcza polecam to ichmościom
panom rotmistrzom z pospolitego ruszenia, bo tam o dyscyplinę trudniej!”. Żołnierze najpierw wysłuchali w milczeniu, a
potem odezwały się okrzyki o konieczności pomszczenia Kmicica. Nazajutrz Sapieha odesłał Anusię z panem Kotczycem
do swej rodziny. 

Rozdział XXXVII
Do Białej przyjechał dziedzic tej ziemi, książę krajczy Michał Kazimierz Radziwiłł. Posiadał on siedemdziesiąt miast i
czterysta wsi. Przyłączył się do oddziału Sapiehy, stając tym samym przeciw Radziwiłłom. Dwóch żołnierzy przyniosło
wieść, że książę Bogusław ze Szwedami wymordował ludzi z chorągwi Horotkiewicza, zajął Tykocin oraz porwał
Anusię. Wraz z armatami i czterystoma tysiącami piechoty z każdą chwilą zbliżał się w kierunku zebranych. Postanowili
wyjechać mu naprzeciw. Kmicic z Tatarami z rozkazu pana Sapiehy wyruszył przodem, by zbadać sytuację. Za
zwiadowcą ruszyło wojsko z wojewodą. Upłynęło pięć dni, w czasie których nie napłynęła żadna wiadomość od
Babinicza. Po tygodniu milczenia Sapieha ze swymi ludźmi był już w Białym Stoku. Mieli wieści o wycofywaniu się wojska
Bogusława. Pewnego dnia do ich obozu kilku wysłanników Babinicza przygnało trzystu jeńców wroga. Starszy Tatar
– wachmistrz ordyński oddał pismo wojewodzie od pułkownika, w którym tamten wyjaśniał powody swego
milczenia: „żem w przodku nie w zadzie wojsk księcia Bogusławowych szedł i chciałem się większą kupą przysłużyć (…)
W przodek się wydostałem, od czego wielka księcia napadła konfuzja”. Dalej Andrzej pisał: „Książę nie rozumiejąc, co się
stało, jął głowę tracić i podjazd za podjazdem wysyłał, któreśmy też znacznie szarpali, iż żaden w tej samej liczbie nie
wracał. Idąc zaś w przodku wiwendę przejmowałem, groblem rozkopywał i mosty psuł, tak iż z wielką fatygą postępować
przed się mogli, nie śpiąc, nie jedząc, dnia i nocy bezpiecznej nie mając. Z obozu nie mogli się wychylić, bo ordyńcy
nieostrożnych chwytali, co się zaś obóz zdrzymnął, to mu z łozy okrutnie wyli, oni zaś myśląc, iż wielkie wojsko na nich
następuje, przez całe noce w gotowości stać musieli. Czym książę do znacznej desperacji przywiedzion nie wie, co ma
począć, gdzie iść i jako się obrócić - dlatego rychle nań następować trzeba, póki terror nie przejdzie. Wojska ma sześć
tysięcy, ale blisko tysiąca stradał. Konie mu padają. Rajtaria dobra, piechoty słuszne, Bóg jednak dał, iż to z dnia na dzień
topnieje, a byle nasze wojska ich dosięgły, to się rozlecą. Karoce książęce, część kredensu i rzeczy zacnych w
Białymstoku zachwyciłem, z dwiema armatami, alem co większe potopić musiał. Książę -zdrajca od ustawicznej cholery
silnie zachorzał i ledwie na koniu usiedzieć może, febris nie opuszcza go dniem i nocą. Panna Borzobohata zagarnięta,
ale chorym będąc, na cnotę jej nastawać nie może. Wieści takowe i konfesje o desperacji od jeńców powziąłem, których
moi Tatarzy przypiekali i którzy byle ich jeszcze raz przypiec, prawdę powtórzyć są gotowi. Za czym służby moje pokornie
J. W. Panu i Hetmanowi memu polecając, o przebaczenie, jeślim w czym pobłądził, proszę. Ordyńcy dobrzy pachołkowie
i widząc siła zdobyczy, okrutnie służą”. Po otrzymaniu tak dobrych wiadomości wojska Sapiehy ruszyły naprzód z wielkim
impetem.

Rozdział XXXVIII
W kolejnej relacji pułkownik donosił, ze wojska Bogusława udały się w stronę Janowa. Miały tam stacjonować przez
tydzień, ponieważ książę był chory na febrę. Po tej wiadomości Sapieha pojechał do Sokółki, gdzie przebywał Andrzej.
Podczas spotkania hetman uściskał dzielnego rycerza. Kmicic po wyjeździe z Białej cały czas ścigał księcia
Bogusława. Podążał za nim dzień i noc, osączając go. Często wysyłał podjazdy wszczynające bitwy. Dla pojmanych
jeńców nie miał miłosierdzia. Napadał z Tatarami na obozy księcia w Siemiatyczach, Bockach, Orlej. Pod Białym Stokiem
porwał jego „karoce i kredensy”. Wojsko wroga znużył, ograbił z jedzenia, doprowadził do obłędu. Szlachta mieszkająca w
okolicach przyłączała się do Andrzeja.

Bogusław był rzeczywiście chory. Cały czas ścigany przez nieprzyjaciela, poznał jego nazwisko: Babinicz. W Janowie
otrzymał posiłki dowodzone przez von Kyritza, liczące około ośmiuset ludzi. Mimo tej pomocy, cały czas natykał się na
ludzi Andrzeja (Tatarzy pozamykali drogi).

Do Sokółki do Sapiehy przyjechał posłaniec od Bogusława – pan Sakowicz, wojewoda smoleński i podskarbi Wielkiego
Księstwa, słynący z odwagi, męstwa, urody i mądrości (władał kilkunastoma językami). Radziwiłł bardzo go lubił, traktował
jak kompana, bezgranicznie ufał, czyniąc z niego podkomorzego i starostę oszmiańskiego. Sapieha z Andrzejem
wysłuchali żądań Bogusława, który pragnął w spokoju odejść do Prus i móc „po zamkach prezydia swoje (…) zostawić”.
Po wyłożeniu warunków, Sakowicz oznajmił, że mają u siebie jeńców: oficerów, Anusię (wywieźli ją do Taurogów) i
mężczyznę pojmanego za Janowem, nasłanego z pewnością przez hetmana. Poseł zapowiedział, że człowiek ten
zostanie poddany torturom i wówczas wyjawi zamiary wobec księcia Bogusława. Usłyszawszy to, Kmicic na osobności
wyjawił Sapieże, że ów jeniec to jego wachmistrz Soroka, którego wysłał na zwiady do obozu nieprzyjaciela, by
dowiedział się o losach Oleńki. Uprosił dowódcę, by zatrzymał u siebie Sakowicza, a on tymczasem pojedzie do
Bogusława prosić o oswobodzenie towarzysza. Sapieha zgodził się, wysyłając natychmiast do księcia Kozaka z listem.
Prosił w nim o „glejt bezimienny”. Po pewnym czasie posłaniec powrócił z glejtem i zapewnieniem Radziwiłła, że każdy
posłaniec od hetmana powróci zdrowy. Dziwił się przy tym, że Sapieha zażądał potwierdzenia, mając u siebie jako
zakładnika jego przyjaciela. Wieczorem Andrzej z dwoma Kiemliczami i glejtem w ręku pojechał do Janowa. Sakowicz
został w Sokółce jako zakładnik do czasu powrotu pułkownika.

Rozdział XXXIX
O północy Kmicic zajechał w roli posłańca do Janowa. Już w drodze układał w myślach słowa, którymi poprosi Bogusława
o uwolnienie swego przyjaciela. Tymczasem w kwaterze książęcej, w komnacie dworzanie ułożyli chorego Radziwiłła na
polowym krześle i okryli futrami. Gdy stanął przed nim posłaniec, został od razu rozpoznany. Andrzej pokazał mu bliznę
po pamiętnym postrzale, po czym oddał list od Sapiehy, w którym na jutrzejszy dzień była wyznaczona bitwa. W
następnych słowach Kmicic poprosił o uwolnienie wachmistrza, obiecując w zamian uczynienie wszystkiego i zaniechanie
zemsty. Gdy Bogusław zaproponował, by w nadchodzącej bitwie uderzył na hetmana, ten się nie zgodził. Powiedział za
to, że gotów jest paść mu do nóg przy świadkach, czym ucieszył księcia. Do komnaty weszli dworzanie, oficerowie, a
Bogusław rzekł, że są świadkami proszenia o łaskę Kmicica - chorążego orszańskiego. W następnej chwili Andrzej
leżał już u nóg nieprzyjaciela tak, że dotykał czołem końca buta Radziwiłła (ten specjalnie podsunął obuwie do twarzy
pułkownika). Po chwili uradowany Bogusław wyszedł z dworzanami z sali, pozostawiając Andrzeja, który: „(…) podniósł
się. W twarzy jego nie było już gniewu ni drapieżności, tylko nieczułość i obojętność. Zdawało się, iż nie rozeznaje wcale,
co się z nim dzieje, i że energia jego złamała się zupełnie”. Po pewnym czasie pojawił się w pokoju oficer, rozpoznany
przez pułkownika (był to Glowbicz, znajomy Andrzeja z Birż), z ośmioma żołnierzami. Rycerze związali posłowi ręce i
wyprowadzili piechotą za Janów. W drodze przyłączyli się do nich Polacy służący u księcia. Wkrótce wszyscy zatrzymali
się w polu, gdzie czekał już oddział polskiej chorągwi Bogusława: „Żołnierze stali szeregiem w kwadrat, w środku był
majdan, na nim dwóch tylko piechurów trzymających konie, ubrane w szleje, i kilkunastu ludzi z pochodniami. Przy ich
blasku ujrzał pan Andrzej pal świeżo zaostrzony, leżący poziomo i przymocowany drugim końcem do grubego pnia
drzewa”. Kmicic ujrzał związanego i pojonego wódką wachmistrza Sorokę, siedzącego na zydlu. Gdy ten również poznał
towarzysza, wstał ze stołka. Zaraz potem żołnierze zaczęli rozbierać mężczyznę, by za pomocą koni naciągnąć go na pal.
Choć Andrzej krzyknął do oprawców, że nazajutrz odbędzie się bitwa, w której zginą z winy ich pana-zdrajcy, nie spotkał
się z reakcją. Dopiero po chwili zaczęli krzyczeć: „Niech żyje król!”. Ktoś rozciął pułkownikowi więzy, który już po chwili
siedział na koniu i wrzeszczał: „-Za mną do hetmana!”. Przystał do niego również Glowbicz. Na drugiego konia wsadzono
Sorokę i zaraz potem wszyscy ruszyli. Mijali wartowników, którzy przepuszczali znanych ludzi na skutek hasła,
podawanego przez Glowbicza. Wyznał on Kmicicowi, iż do końca życia będzie mu wdzięczny za wyswobodzenie spod
wpływu zdrajcy. Opowiedział, że książe specjalnie chciał zhańbić pułkownika przy chorągwi polskiej. Jeśliby bronił
Sorokę, mieli rozkaz: „przed księcia dostawić po ukaranie”. Andrzej rozumiał już, że Radziwiłłowi nie zależało na życiu
Sakowicza. Chciał poświecić „przyjaciela” dla wyrównania swych rachunków. Gdy jechali dalej w ciemności, Kmicic
położył rękę na głowie jadącemu obok Soroce. Chciał się upewnić o obecności towarzysza. Ten przycisnął jego dłoń w
milczeniu do ust. Gdy Bogusław dowiedział się o przyłączeniu chorągwi i Glowbicza do Andrzeja i hetmana, rozkazał, by
wojsko stanęło w szyku i było gotowe do bitwy.

Rozdział XL
Sapieha był zdziwiony widząc powracającego Kmicica z Soroką z Janowa. Jeszcze bardziej zdziwił się, gdy ujrzał
podążającą za pułkownikiem polską chorągwie. Po chwili znał już przebieg wydarzeń od Andrzeja. Jeszcze tej samej
nocy Kmicic wyruszył z Soroką do oddziału Tatarów, pozostających z tyłu wojsk radziwiłłowskich. Po przyjeździe na
miejsce Akbah-Ułan zdał relację dowódcy o ostatnich poczynaniach. Tatarzy spalili wszystkie mosty, poniszczyli groble,
zostawiając tylko grząskie błoto i stojącą wodę. Dzięki temu Bogusław został bardzo osłabiony i przeczuwali jego
rychłą kapitulację. Nazajutrz Andrzej z ordą wyruszył pod obóz Radziwiłła. Chciał zaatakować od tyłu. Udało mu się
przeprawić przez rzekę, dzielącą od stacjonujących. Wyszedł z wody za szańcami. Zapadła już noc. Od strony Janowa
można było dostrzec natarcie wojsk Sapiehy… Rozpoczęła się bitwa pod Sokółką. Żołnierze Bogusława byli bardzo
zaskoczeni atakiem. Kmicic otoczył piechotę pierścieniem i „wyciął ją w pień”. Potem ruszył z ludźmi do Janowa. Osadę
podpalono z czterech stron, gdy nagle walczący ujrzeli oddział rajtarów z Radziwiłłem na czele, zmierzający w ich
kierunku. Kmicic natychmiast zaczął pędzić w stronę wroga, starcie było nieuniknione. Gdy dwa oddziały się zderzyły,
Tatarzy ponieśli klęskę (pospadali z koni), a rajtarzy pojechali dalej. Po chwili jednak orda się podniosła i zaczęła gonić
uciekających wrogów. Dopiero rankiem znaleziono rannego i nieprzytomnego Andrzeja Kmicica, którego Tatarzy
natychmiast przewieźli do kwatery Sapiehy. Z kolei uciekający Bogusław wpadł w sidła piechoty Oskierki, co wiązało się z
utratą ludzi i odebraniem zwycięstwa. Udało mu się jednak uciec…Gdy Kmicic oprzytomniał i doszedł do siebie, rzekł: „-
Jeszcze mi się z nim nie mierzyć. Ciął mnie koncerzem w głowę i obalił razem z koniem... Szczęściem misiurka z
cnotliwej stali nie puściła, alem zemdlał. (…) Będziem go ścigali choćby na kraj świata!”. Przeczytał list, który hetman
otrzymał po bitwie: „Król szwedzki ruszył z Elbląga, idzie na Zamość, stamtąd na Lwów, na króla. Przybywaj, Wasza
Dostojność, z wszystką potęgą na ratunek Panu i Ojczyźnie, bo sam nie wytrzymam. – Czarniecki”. Na pytanie Sapiehy,
czy Tatarzy ruszą do Taurogów odpowiedział, że będzie dalej walczył przy jego boku o wolność Rzeczypospolitej.
Hetmana niewymownie ucieszyły te słowa. Dał pułkownikowi błogosławieństwo i nazwał go swym bratem.

„Potop” - TOM III - streszczenie szczegółowe

Tom III
Rozdział I
Karol Gustaw po powrocie Jana Kazimierza do kraju stracił nadzieję na zdobycie Rzeczypospolitej. Chciał
przynajmniej zatrzymać przy sobie Prusy Królewskie i prowincję do nich przyległą. Dlatego też ruszył czym prędzej na
południe kraju. Po drodze palił, wieszał ludzi. „Gorzały” Prusy, Wielkopolska, Małopolska, Ruś, Litwa i Żmudź. Choć wsie,
lasy i rzeki były w ręku Polaków, Szwedzi nie ustępowali. Wzbierał w nich gniew, ponieważ przed kilkoma miesiącami
ten kraj należał do nich, a teraz ujawnił się nowy opór.

Ze Szwedzkim królem podążał jego brat Adolf – książę hiponcki, który dowodził wojskiem. Ponadto towarzyszyli mu
Robert Duglas, Henryk Horn (krewny nieboszczyka spod Częstochowy), Waldemar – graf duński i Miller (wielki pokonany
w starciu z mnichami). Karol Gustaw ścigał wojska Czarnieckiego, depcząc mu po piętach. Do starcia doszło dopiero
niedaleko ujścia Wieprza do Wisły. Chorągwie polskie broniły się dzielnie. Wołodyjowski, Jan i Samuel Kaweccy
zepchnęli wroga ku Wiśle: „(…)co widząc Duglas pospieszył swoim z wyborową rajtarią na ratunek. Lecz rozpędu i te
nowe posiłki wstrzymać nie mogły; poczęli więc Szwedzi skakać z wysokiego brzegu na lód, padając trupem tak gęsto, że
czernili się na śnieżnym polu jako litery na białej karcie. Legł królewicz Waldemar; legł Wikilson, a książę biponcki, obalon
z koniem, nogę złamał - legli wszelako i obaj panowie Kaweccy, i pan Malawski, i Rudawski, i Rogowski, i pan Tymiński, i
Choiński, i Porwaniecki, jeden tylko pan Wołodyjowski, chociaż się w szwedzkie szeregi jako nurek w wodę z głową
zanurzał, najmniejszej rany nie poniósł”. Gdy przybył sam szwedzki król z armatami i kolejnymi posiłkami, wówczas
Czarniecki dał rozkaz wycofania. Tym posunięciem wywołał radość wroga. W pewnej chwili Karol Gustaw otrzymał
niepomyślną wiadomość, że Dubois wraz ze swymi dragonami zostali zamordowani przez Czarnieckiego, przy boku
którego było cztery tysiące ludzi (wycofał się, ponieważ zdecydował się na spisek i walkę podjazdową).

Rozdział II
Nazajutrz Karol Gustaw ruszył w kierunku Lublina. Po przybyciu na miejsce otrzymał wiadomość o pościgu, którym
dowodził Sapieha (zwycięzca bitwy z Bogusławem). Nie przeszkodziło mu to jednak w dalszej realizacji swego planu –
zdobycia Zamościa. Jan Sapieha (brat Pawła), który przyłączył się do Szwedzkiego króla, zrelacjonował mu
charakterystyczne zachowania i obyczaje starosty Jana, ostrzegając przy tym, że Zamoyski miał wystarczająco dużo
własnych pieniędzy i nie skusi się na cudze, na łapówkę. Wówczas Karol Gustaw postanowił dać mu we władanie
województwo lubuskie (jako niezawisłe księstwo), podejrzewając, że korona otworzy im bramy Zamościa.

Z kolei Stefan Czarniecki wysłał dwie chorągwie Szemberkową i laudańską do obrony siedziby starosty, co niewymownie
ucieszyło Sobiepana. Po przybyciu na miejsce Jan Skrzetuski i Wołodyjowski padli do nóg księżnej Gryzeldy (byli kiedyś
pułkownikami pod dowództwem Jeremiego). Wieczorem wszyscy uczestniczyli w wystawnej i hucznej uczcie. Pan
Zagłoba i Jan Zamoyski od razu przypadli sobie do gustu. Gdy po kolacji Onufry, Michał i Jan wracali do swej kwatery,
oficer zameldował im, że Szczebrzeszyn się pali, co było znakiem rychłego najazdu szwedzkiego.

Rozdział III
Karol Gustaw istotnie był już w Szczebrzeszynie i niedługo chciał stanąć pod bramą zamku w Zamościu, na którego
murach stały już gotowe do walki pułki piechoty. Przy działach dzielnie czuwali Flamandowie, a za fortecą chorągwie
lekkiej jazdy. Starosta kałuski objeżdżał mury, by sprawdzić, że wszystko zostało przygotowane na odparcie wojsk
nieprzyjaciela. Szwedzi nadciągnęli z chorągwiami różnych barw. Po rozłożeniu namiotów, zaczęli pod fortecą sypać
szańce. Liczyli około dziesięć tysięcy jazdy i tyle samo piechoty.

W pewnej chwili do bramy zbliżyli się szwedzcy posłowie, wśród których był także Jan Sapieha, chcący w imieniu króla
Karola Gustawa rozmawiać z Janem Zamoyskim. Usłyszawszy to, Sobiepan odparł, że nie będzie rozmawiał ze zdrajcą,
po czym poprosił o posła-Szweda. Blady i zły Sapieha wrócił więc do monarchy, który po namyśle wysłał z poselstwem
generała Forgella. Gdy ten zbliżył się do zamku, opuszczono mu most łańcuchowy. Po wejściu do komnaty, oznajmił
Zamoyskiemu, ze król szwedzki przybył do niego w gościnę. Zażądał potem otworzenia bram i wpuszczenia całego
wojska do pałacu, zapewniając, że nikt nie zamierza zająć twierdzy na stałe. Miała służyć jedynie jako tymczasowy
przystanek na drodze podróży orszaku, który „czynił za buntownikami pościg”. Forgell podkreślał przy tym, że Zamoyski –
otworzywszy bramę – uczyni wiele dobrego dla swego nazwiska. Po wysłuchaniu tych argumentów, starosta odparł
zdecydowanie, że nie odda Zamościa. Życzył zwycięstwa Janowi Kazimierzowi, chcąc widzieć Karola Gustawa w
Sztokholmie, a nie u siebie. Forgell, widząc, że nic nie zdziała, na pożegnanie rzekł: „- Za otwarcie bram twierdzy jego
królewska mość (tu znów długo wymieniał tytuły) ofiaruje waszej książęcej mości województwo lubelskie w dziedziczne
władanie!”. Taka oferta wywołała w zebranych zdumienie, a starosta odparł z przekąsem: „- A ja ofiaruję jego szwedzkiej
jasności Niderlandy!”. Te słowa wywołały wybuch śmiechu na sali. Wściekły i blady gość zakończył swe poselstwo. Po
dwóch godzinach nastąpił pierwszy atak Szwedów, za który Zamość „podziękował” tak samo. Rozzłoszczony Karol
Gustaw nakazał spalenie okolicznych wsi i miasteczek. Po kilku godzinach okolica była wielkim morzem ognia. Szwedzi,
dzięki nowym działom, mogli prowadzić nieustanny atak na forteczne mury.

Zagłoba był uradowany widocznym u ludzi duchem zwycięstwa. Nikt nie myślał już tak, jak przed rokiem, nikt już nie
zdradziłby kraju. Obywatele mieli siłę do walki, ponieważ starosta zaopatrzył wszystkich w zapasy żywności. Tymczasem
pan Czarniecki: „(…) nie poszedł na Zawiśle, ale znów krążył koło szwedzkiej armii jak dziki zwierz koło owczarni.
Rozpoczęły się znów nocne alarmy, przepadanie bez wieści mniejszych oddziałów. Wedle Kraśnika pojawiły się jakieś
wojska polskie, które komunikację z Wisłą przecięły. Na koniec przyszła wieść, że pan Paweł Sapieha z potężną armią
litewską idzie z północy, że po drodze mimochodem starł załogę w Lublinie, Lublin wziął i komunikiem dąży ku
Zamościowi”. Po kilku dniach starć Karol Gustaw zdecydował się na odwrót. Nie zdobył zamku, w jego wojsku brakowało
żywności. Spakowano namioty, ściągnięto działa z szańców i w nocy opuszczono Zamość. Szwedzi przegrali. Ich tropem
podążyły chorągwie Szemberga i Wołodyjowskiego.

Rozdział IV
Nadeszła wiosna. Zastępy szwedzkie zmierzały na południe. Żołnierze cierpieli z braku jedzenia i snu: „Przybrane w
żelazo kościotrupy jeźdźców siedziały na kościotrupach koni. Piechurowie zaledwie nogi wlekli, zaledwie drżącymi
rękoma mogli utrzymać dzidy i muszkiety. Dzień uchodził za dniem, oni ciągle szli naprzód. Wozy łamały się, armaty
grzęzły w topieli; szli tak wolno, że czasem ledwie przez cały dzień milę ujść zdołali. Choroby rzuciły się na żołnierzy jak
kruki na trupa; jedni szczękali zębami z febry, drudzy kładli się po prostu z osłabienia na ziemi, woląc umierać niż iść
dalej”. Czarniecki ze swymi oddziałami deptał wrogowi po piętach, przecinając mu nieustannie drogę lub cofając swe
wojska na boki. Szwedzi czuli się jak w pułapce. Wittenberg prosił ciągle Karola Gustawa, by pozwolił na wycofanie.
Zawsze jednak dostawał odpowiedź odmowną. Polskie pułki służące u Szwedów uciekały i dołączały do Stefana.
Pierwszy na taki krok odważył się pan Zbrożek ze swą chorągwią. W jego ślady poszedł Kaliński, a potem następni. Karol
Gustaw przybył ze swą armią do Jarosławia, skąd posłał Kanneberga ze stoma ludźmi jazdy (najlepsi żołnierze), by
zdobyli żywność dla wojska i rozejrzeli się, czy Jan Kazimierz nadciągał już od strony Lwowa. Gdy wysłannicy przejechali
most na rzecze San, Szwedzcy saperzy zaraz go rozebrali, by zbudować drugi, mocniejszy (taki, który udźwignąłby
armaty). Kanneberg ze swymi rycerzami nie odjechał daleko od rzeki, gdy w lesie wpadł w pułapkę. Najpierw zdziwiła ich
cisza panująca wokół, a już po chwili zostali otoczeni przez polskie chorągwie, z Czarnieckim na czele. Rozpoczęła się
bitwa, podczas której Szwedzi polegli a ci, którzy przeżyli, uciekali w stronę Sanu. Gdyby nie most, z pewnością by
przeżyli. Jednak nie było drogi ratunku. Michał roztrzaskał głowę szablą Kannebergowi. Poległ cały oddział zwiadowczy, a
Stefan odniósł zwycięstwo. Tymczasem Szwedzi ze swym królem i Wittembergem, obserwowali wszystko z drugiego
brzegu rzeki. Byli bezsilni.

Rozdział V
Tego samego dnia wojsko szwedzkie nadal cierpiało z głodu. Niektórzy na własną rękę wymykali się i grabili okoliczne
wsie, paląc domy i mordując ludzi. Kres temu położyła dopiero górska partia szlachecka pod wodzą Strzałkowskiego,
która wybiła napastników.Szwedzi po ostatniej klęsce wycofali się z rozkazu króla. Zamierzali przeprawić się Sanem
do Sandomierza, a stamtąd Wisłą do Warszawy, by w końcu dotrzeć do Prus. Swe namioty i sprzęt załadowali na statki, a
sami szli obok armat, tropieni ciągle przez kasztelana kijowskiego Czarnieckiego, który otrzymał dwie dodatkowe
chorągwie od Jana Kazimierza. Król Polski informował go również, że hetmani z wojskiem również przyjdą mu z
pomocą, a po nich dołączy on sam.

Pewnego dnia Czarniecki dowiedział się, że marszałek Lubomirski nadciągał w jego kierunku z pięcioma tysiącami
wojska. Żołnierz marzył, by ów rycerz się do niego przyłączył, lecz obawiał się odmowy, ponieważ znał naturę
Lubomirskiego. Stefan wiedział, że marszałek był ambitny, zazdrosny o sławę i za wszelką cenę pragnął samodzielnie
odnosić zwycięstwo, co krzyżowało się z walką w grupie… Czarniecki wysłał Jana Skrzetuskiego i Zagłobę z listem do
marszałka. Posłańcy znaleźli go stacjonującego z wojskiem w Jarosławiu (w dawnej kwaterze Karola Gustawa). Onufry
zdecydował się nie przekazywać korespondencji, gdyż obawiał się, że Czarniecki pisał list zdenerwowany i z pewnością
umieścił w nim słowo, które urazi Lubomirskiego. Aby doprowadzić do połączenia sił, wymyślił plan. Powiedział
marszałkowi, że Stefan mówi, że ostatnie zwycięstwo odnieśli tylko dzięki niemu – rycerzowi najlepiej „bijącego”
Szwedów. Swe peany na cześć Lubomirskiego zakończył rzekomymi słowami Czarnieckiego, który usłyszał przed
wyjazdem:„Jedźcie tedy (…) do niego, oznajmijcie mu, że ja tej ofiary nie chcę, nie przyjmę, gdyż on lepszym ode mnie
wodzem, gdyż zresztą, jego nie tylko wodzem, ale - daj Bóg naszemu Kazimierzowi długie życie - królem gotowiśmy
obrać!... i...obierzemy!". Usłyszawszy całą przemowę, marszałek poczuł się dumnie i zdecydował przejście ze swym
wojskiem pod komendę kasztelana kijowskiego.

 Rozdział VI
Stefana bardzo ucieszyła i zdziwiła jednocześnie decyzja ambitnego i dumnego Lubomirskiego. Gdy dowiedział się o
udziale Zagłoby w przekonaniu marszałka, podziękował mu, że nie oddał listu (rzeczywiście były tam obraźliwe słowa).
Tego samego dnia wszyscy wyruszyli do Lubomirskiego, gdzie w czasie uczty doszło do połączenia dwóch wojsk. Potem
walczyli zwycięsko z wycieńczonymi z głodu i zmęczenia Szwedami koło Sieniawy pod Leżajskiem. Oddziały wroga były
w bardzo złym stanie. Żołnierze posuwali się nawet do zjadania własnych koni, tak bardzo cierpieli z głodu.

Wsie leżące w klinie miedzy Sanem a Wisłą, w miejscu docelowym podróży Szwedów, należały do marszałka. Lubomirski
ogłosił zatem, że każdy chłop, który stanie do walki z wrogiem, zostanie uwolniony z poddaństwa. W czasie starć
dochodziło do coraz bardziej przerażających czynów. Czarniecki, Lubomirski i Witowski (kasztelan sandomierski) cały
czas podążali za wrogiem. Tymczasem Karol Gustaw zatrzymał się z dwustuosobowym pułkiem lejbgwardii (najlepsi
ludzie ze wszystkich pułków) na odpoczynek na plebanii we wsi Rudnik. Reszta armii pojechała przodem. Wszystko
wskazywało na to, iż posiłek przebiegnie w spokojnej atmosferze. Nikt nie przewidział jednak, że pacholik księdza
Michałko wymknie się i powiadomi najbliższy pułk księcia Dymitra Wiśniowieckiego, dowodzony obecnie przez porucznika
Szandarowskiego. U tego ostatniego przebywał akurat Roch Kowalski z rozkazem od Czarnieckiego i zebrana
chorągiew natychmiast ruszyła do starcia z wrogiem. Szwedzi zostali otoczeni i wybuchła walka. W tym czasie Karol
Gustaw, uświadomiwszy sobie swe położenie, wskoczył na koń i zaczął uciekać w towarzystwie dwunastu rajtarów. W
pościg za nimi puścił się Roch z trzydziestoma ludźmi. Po długiej gonitwie, gdy Kowalski miał już pojmać króla
(monarcha zgubił kapelusz i kieskę), Karol Gustaw strzelił w kolano jego konia. Roch upadł i tym sposobem królowi
udało się zbiec. Gdy nadjechali towarzysze oficera, zaczęli wiwatować na cześć Rocha, z którego byli dumni. Przy
plebani królewscy rajtarzy bronili swego błękitnego sztandaru, zacieśniając krąg. Michałko na źrebaku również brał udział
w natarciu, mimo odniesionej rany (miał podziurawione ramiona i uda, pociętą twarz). Gdy zabito ostatnich Szwedów,
chłopiec złapał sztandar w obie ręce. W tym momencie nadjechał Czarniecki z laudańską chorągwią. Szandarowski zdał
mu relację z bitwy (tylko Karol Gustaw zbiegł), a potem przyprowadził przed jego oblicze rannego Michałka,
trzymającego nadal chorągiew i zaczął opowiadać o bohaterstwie malca:„Własną ręką i własną krwią (…) On także
pierwszy dał znać o Szwedach, a potem w największym ukropie tyle dokazywał, że mnie samego i wszystkich superavit!”.
Usłyszawszy te słowa, kasztelan odparł: „Wziąć go, dać mu wszelki starunek. Ja w tym, że na pierwszym sejmie równy
on wszystkim waszmościom będzie stanem, jako duszą już dziś równy!”. Michałka zaniesiono na plebanię, a pan Zagłoba
pocieszał Rocha, który nie mógł pogodzić się z klęską i ucieczką wroga.

Rozdział VII
Karol Gustaw z armią, którą dogonił ukryli się „w trójkąt”. Z jednej strony płynęła Wisła, z drugiej San, z trzeciego boku
zaś usypano szańce i wały, postawiono działa. Pułkownik Szyndler, dowodzący oddziałami szwedzkimi w Sandomierzu,
przesłał drogą wodną zapasy żywności. Zebrani poczuli się bezpiecznie: jedli, pili i śpiewali.

Czarniecki, Lubomirski i Witowski podążali za nieprzyjacielem. Sytuacja była ciężka, lecz nie tragiczna: „Sandomierz w
szwedzkim ręku mógł ciągle przychodzić w pomoc głównej armii, umyślił więc pan Czarniecki jednym zamachem odebrać
miasto, zamek, a Szwedów wyciąć”. Czarniecki rzekł: „- Okrutne im sprawimy widowisko - mówił na radzie wojennej -
będą patrzeć z tamtego brzegu, jako na miasto uderzym, a z pomocą przez Wisłę przyjść nie potrafią; my zaś, mając
Sandomierz, żywności z Krakowa od Wirtza nie puścimy”. Kasztelan przeprawił się więc przez rzekę, a w mieście zwołał
parę tysięcy ludzi i ruszył z nimi na wroga. Pokonali Szwedów i zajęli Sandomierz. W tym czasie Szyndler zebrał ludzi,
zapasy żywności załadował na „szkuty” i przeprawił się ponownie do Karola Gustawa, podkładając pod zamek, który
opuścił, beczki z prochem z zapalonym lontem. Na szczęścicie podejrzliwy Czarniecki przewidział ten krok i ostrzegł ludzi
(nie wszyscy jednak posłuchali). W chwili wybuchu część żołnierzy przebywała w zamku i poniosła śmierć.
Czarniecki rozbił obóz naprzeciw wroga, na drugim brzegu Wisły. Z kolei przy Sanie pojawił się pan Paweł Sapieha z
żołnierzami, do którego zaraz przeprawił się z chorągwią laudańską Stefan, pozostawiwszy resztę wojska na miejscu.
Panowie bardzo ucieszyli się ze spotkania. Wraz z hetmanem przybył z ordą tatarską Kmicic. Odnalazł przyjaciół,
których zaprosił do swej kwatery. Rycerze zdziwili się wyglądem zmienionego Andrzeja. Był blady, wychudzony.
Opowiedział o przeżyciach, jakich doświadczył od ostatniego spotkania: o bitwie z Bogusławem pod Janowem, o
uwolnieniu Soroki, o Bogusławie Radziwille, który przewrócił go w walce wraz z koniem (zwierzę przygniotło Andrzeja) i
zbiegł. Mówił ponadto o Anusi, odesłanej przez Sapiehę do swej rodziny, którą w drodze porwał Glowbicz (człowiek
księcia). Panna była wieziona wraz z Oleńką z zamku w Taurogach. Usłyszawszy te wiadomości – a zwłaszcza dotyczące
narzeczonej nieboszczyka Longinusa - Wołodyjowski dostał ataku szału. Wraz z Kmicicem przyrzekli sobie, że gdy jeden
z nich pojmie Bogusława, wówczas wyrówna z nim „rachunki” za obydwóch. Wszyscy ludzie Czarnieckiego zostali w nocy
obudzeni hukiem wystrzału, dochodzącego zza rzeki, z obozu szwedzkiego. Zagłoba z przyjaciółmi zauważył, że brakuje
Rocha, który wieczorem zdradził im swój plan. Otóż Kowalski chciał się przeprawić na teren wroga na czółnach i porwać
szwedzkich strażników. Gdy o tym mówił, nie sądzili, że zdobędzie się na taki bohaterski i niebezpieczny czyn… a
jednak…

Rozdział VIII
Do rana Onufry nie mógł zasnąć. Nazajutrz poszedł do Czarnieckiego po zgodę na „odbicie” Rocha. Stefan przystał na tę
propozycję i dał Zagłobie list skierowany do Karola Gustawa, w którym proponował za uwolnienie jeńca dwóch
szwedzkich oficerów, pojmanych po jednym zew starć. Z Zagłobą na ochotnika, jako posłowie popłynęli łodzią
Wołodyjowski i Babinicz. Gdy dotarli na miejsce, straż kazała im czekać. Spełnili polecenie. Mieli czas na obserwację:
„Obóz był bardzo obszerny, obejmował bowiem cały trójkąt utworzony przez San i Wisłę. U wierzchołka trójkąta leżał
Pniew; u podstawy Tarnobrzeg z jednej strony, Rozwadów z drugiej. Oczywiście, całej rozległości niepodobna było
wzrokiem ogarnąć; jednak, jak okiem sięgnął, widać było szańce, okopy, roboty ziemne i faszynowe, na nich działa i ludzi.
W samym środku okolicy, w Gorzycach, była kwatera królewska, tam też stały główne siły armii”. Do wsi Gorzyc, gdzie w
dworku stacjonował król Karol Gustaw, zawiózł posłów pan Sadowski (Czech w służbie Szwedom). Ucieszył się na widok
Babinicza, którego pamiętał spod Częstochowy, gdy wysadził kolubrynę. Człowiek ten – o dobrym i szczerym sercu –
ostrzegł towarzyszy, że monarcha raczej nie zamierzał wypuścić Kowalskiego, ponieważ rozpoznał w nim mężczyznę
niedawnego pościgu.

Przed domem na ganku z królem siedzieli jenerałowie Wittemberg, Duglas i kilku innych. Wszyscy przyglądali się, jak
Roch pokonywał w zapasach już dwunastego rajtara. Gdy przyjaciele podeszli bliżej, monarcha rozpoznał
Wołodyjowskiego, którego pamiętał spod bitwy pod Jarosławiem (Michał zabił wówczas Kanneberga). Po przeczytaniu
listu dostarczonego przez Zagłobę, Karol Gustaw uwolnił Kowalskiego, mówiąc na pożegnanie: „- Kto bowiem przeciw
mnie rękę podnosi, ten jest buntownikiem, gdyż jam tu prawym panem. Z miłosierdzia jeno nad wami nie karałem dotąd,
jak należy, czekałem upamiętania, przyjdzie wszelako czas, że miłosierdzie się wyczerpie i pora kary nastanie. Przez
waszą to swawolę i niestałość kraj ogniem płonie, przez wasze to wiarołomstwo krew się leje. Lecz mówię wam :
upływają dnie ostatnie... nie chcecie słuchać napomnień, nie chcecie słuchać praw, to posłuchacie miecza a szubienicy!”.
Mężczyźni odeszli.
Rozdział IX
Mijały kolejne dni. W obozie Karola Gustawa panowała rozpacz i głód, gdy nagle otrzymali dobre wieści. Otóż margrabia
badeński ze swym wojskiem i armią Szteinboka miał wkrótce przybyć im na ratunek…

Gdy do uszów polskich wodzów doszły te wieści, zwołali naradę w składzie: Czarniecki, Sapieha, Michał Radziwiłł,
Witowski, Lubomirski. Po wymianie zdań postanowiono, że Paweł z litewskim wojskiem pozostanie pilnować Karola
Gustawa, a Stefan tymczasem z chorągwiami (laudańską, Wąsowicza, księcia Dymitra Wiśniowieckiego, Witowskiego,
Stapkowskiego, Polanowskiego i Lubomirskiego) miał wyruszyć na spotkanie nadciągającego wroga. Oddziały z obozu
wymykały się pojedynczo, ponieważ Szwedzi nie mogli się zorientować w sytuacji. Aby zmylić nieprzyjaciela i wypełnić
luki, zamiast żołnierzy na placu rozłożyła się szlachta i chłopi.

Chorągwie polskie spotkały się pod Zawadą. Dowództwo objął Czarniecki: „I poszli. Szli zaś nie jak ludzie, ale jak stado
ptaków drapieżnych, które, zwietrzywszy bój w oddali, lecą z wichrem na prześcigi. Nigdy, nawet między Tatarami w
stepie, nikt nie słyszał o takim pochodzie. Żołnierz spał w kulbace, jadł, i pił nie zsiadając; konie karmiono z ręki. Rzeki,
bory, wsie, miasta zostawały za nimi. Ledwie po wsiach wypadli chłopi z chałup patrzeć na wojsko, już wojsko nikło w
oddali za tumanami kurzawy. Szli dzień i noc, tyle tylko wypoczywając, aby koni nie wygubić”. Pojechali do Magnuszewa,
które rzeka Pilica dzieliła od spalonego miasta Warki – miejsca pobytu margrabiego badeńskiego. Przeciwne armie były
od siebie oddzielone wodą, dlatego bitwa rozpoczęła się na moście, którego broniły wszystkie siły szwedzkie. Nie
widząc innego wyjścia, Czarniecki z trzema tysiącami jazdy przeprawił się wpław przez rzekę, czego nie zauważyli
skupieni na obronie mostu nieprzyjaciele. Gdy to spostrzegli, nie mieli już szans ucieczki. Artyleria, piechota i jazda
Karola Gustawa uciekła zatem do lasu, lecz tam czekali na nich uzbrojeni chłopi, rozprawiający się z każdym żołnierzem.
Szwedzi ponieśli klęskę. Tych, którzy przeżyli, wzięto do niewoli. Wieczorem armia Fryderyka margrabiego badeńskiego
przestała istnieć, zaś jej dowódcy udało się zbiec z dwoma szwedzkimi grafami lasami do Czerska, skąd przedostali się
do Warszawy. Tymczasem Czarniecki z chorągwiami wrócił do obozu pod Sandomierz.

Rozdział X
Do obozu Stefana Czarnieckiego przybył Charłamp z listami od Sapiehy (stacjonował za rzeką San). Po odczytaniu
kartek dowódca wpadł we wściekłość, ponieważ okazało się, że Szwedzi pod jego nieobecność uciekli z trójkąta, w
którym byli otoczeni. Posłaniec opowiedział kasztelanowi wydarzenia ostatnich godzin: u wroga panowała krzątanina.
Gdy usypali nad wodą szańce, wytoczyli działa. O tym wszystkim Sapiehę powiadomił Babinicz, lecz ten zajęty był ucztą i
zabawą ze szlachciankami, stwierdzając, że Szwedzi „symulują”. To był oczywiście błąd.

Szwedzi pod osłoną szańców postawili prowizoryczny most, a pod jego osłoną drugi, którym uciekli z trójkąta. Gdy
natknęli się na chorągiew Koszyca, rozpoczęła się bitwa, w czasie której dowódca ów poniósł śmierć, a wróg zbiegł.
Charłamp donosił ponadto, że Karol Gustaw ruszył do Prus. Zamierzał powrócić, wzbogacony o elektorskie posiłki.
Słysząc te nowiny, Czarniecki wpadł w złość na Sapiehę, który nie posłuchał ostrzegawczych słów Babinicza, woląc
ucztować i oddawać się rozpuście.

Rozdział XI
Nazajutrz Zagłoba wypomniał hetmanowi jego skłonność do uczt, w czym widział przyczynę ucieczki wroga. Czarniecki
ruszył z wojskiem do Wielkopolski i Gdańska, a Paweł Sapieha wyruszył z chorągwią laudańską do zamku w Lublinie.
Udało mu się stamtąd przegonić nieprzyjaciela. Potem odjechał w kierunku Warszawy. Jeszcze w czasie pobytu w
Lublinie Wołodyjowski uczył Kmicica, któremu udało się dojść do zdrowia po przygnieceniu przez konia,
sprawności we władaniu szablą. Andrzej już nie pluł krwią, a szlachta laudańska, w zamian za obserwowane
poświęcenie dla ojczyzny, wybaczyła mu spalenie Wołmontowicz. Sapieha z ośmiotysięcznym wojskiem przeprawił się
przez Wisłę. Otrzymał tam wiadomość od Jana Kazimierza, w której król donosił, że wraz z hetmanami i wojskiem
przybędzie mu z pomocą. W owej grupie miał być również Czarniecki, lecz opóźniał swe nadejście, ponieważ – jak
informował w liście – codzienne staczał bitwy. W przedarciu się do Gdańska nie pomagała mu piechota, ponieważ nie
dotarła na czas. Warszawa była doszczętnie spalona, płonęły domy i kościoły. Szwedzi uczynili z miasta potężną twierdzę
z trzema tysiącami wojska. Z kolei Sapieha, nie mogąc liczyć na pomoc piechoty i wsparcie dział, czekał nadal na
wsparcie Jana Kazimierza i… ponownie urządził ucztę. Zaprosił na nią pułkowników z chorągwi laudańskiej i Kmicica,
który przed przyjęciem zaproszenia wysłał oddział Tatarów z Akbah-Ułanem, by sprawdzili drogę od Babic. Pułkownik
słyszał o zbliżaniu się podjazdu wroga. Przyjęcie nie trwało długo. Po jakimś czasie żołnierze usłyszeli pierwsze wystrzały
dział, a Szwedzi zaatakowali chorągwie Kotwicza i Oskierki. Akbah-Ułan wrócił ze swoim oddziałem krzycząc, że
zbliża się wojsko i wozy nieprzyjaciela, który chciał przedostać się za mury miasta. Słysząc to, Wołodyjowski, Kmicic i
Wańkowicz ruszyli z ludźmi w kierunku Babic. Niestety, spóźnili się: dwieście wozów z oddziałem ciężkiej jazdy właśnie
przekraczało bramę i wjeżdżało za mury Warszawy. Andrzej rozpoznał wśród nich rajtarów Bogusława i czym prędzej
ruszył powstrzymać wroga. Udało się mu pojmać jedynie stu ostatnich, zamykających orszak. Wówczas pułkownik i jego
towarzysze zdali sobie sprawę, że Tatarzy zostali zaatakowani przez Szwedów specjalnie, ponieważ chcieli oni odwrócić
uwagę Polaków i przedostać się do miasta. Jednym z pojmanych jeńców był mężczyzna przedstawiający się jako
Ketling. Był to szkocki oficer rajtarii Janusza Radziwiłła, znający Andrzeja z Kiejdan. Teraz przyznał się bohaterom, że
przybywa z Taurogów.

Rozdział XII
Paweł Sapieha postanowił, że nie będzie już nigdy ucztował. Tymczasem poważnie chory Ketling opowiedział Kmicicowi,
jak Bogusław zaniemógł po powrocie z Podlasia do zamku, potem wyruszył na Pomorze, zaś obecnie z Duglasem
przebywał w warownym obozie przy Narwi i Bugu. Nie mógł stamtąd przedostać się do Warszawy, ponieważ Czarniecki
zagrodził drogę, a Karol Gustaw wyruszył z wojskiem do Prus.
Do Warszawy powrócił z orszakiem dworskim, koronnym wojskim i chorągwią tatarską Subaghazim król Jan Kazimierz.
Po przejściu przez most zbudowany przez Oskierkę, zostali powitani uroczyście przez Sapiehę i jego żołnierzy. Bardzo
szybko w mieście i jego okolicach poustawiano mnóstwo namiotów, kupieckich kramów i niezliczone stada koni.
Monarcha od razu zaczął wydawać dyspozycje. Wysłał na przykład posłańca do Wittenberga z nakazem poddania
(oczywiście odpowiedź była odmowna).

Warszawa dla Szwedów była istnym magazynem zdobyczy. Zwożono do niej skarby z rabowanych zamków, kościołów,
klasztorów i miast, zaś później – drogą wodną – przewożono wszystko do Szwecji.

Choć mijały tygodnie, nieprzyjaciel nie skapitulował. Wciąż trwała „walka ognia”. Z szańca zdobytego przez Kmicica, a
obecnie miejscu jego dowodzenia, nieustannie odpierano ataki (mimo braku dział). Wyłom w murze, nad powiększaniem
którego prace nadzorował generał Grodzicki, wciąż nie był ukończony. Choć król wysłał zmiennika do Andrzeja, ten
powiedział, że nie potrzebuje odpoczynku i odesłał mężczyznę. Gdy zmiennik zdał relację monarsze z sytuacji. Szańce
były ciągle obrzucane granatami, w wyniku czego nie było czym oddychać, a ludzie zapadali się w poorane w ziemi doły,
Jan Kazimierz zdecydował, że spróbuje odbić pałace na Krakowskim Przedmieściu.

Rozdział XIII
Choć atak na Krakowskie Przedmieście się nie udał, to jednak cieszono się, ponieważ do Warszawy przybył z
piechotą i armatami Jan Zamoyski i Stefan Czarniecki, który pozostawił misję napaści na wojsko Duglasa oddziałom
litewskim Sapiehy pod komendą Jana Skrzetuskiego. Na szańcu zdobytym przez Andrzeja ustawiono nowe działa, a
dowództwo powierzono generałowi Grodzickiemu, ponieważ Kmicica wezwano do Ujazdowa. Tymczasem król: „wobec
całego sztabu wysławiał młodego rycerza, nie szczędził mu pochwał sam Czarniecki ni Sapieha, ni Lubomirski, ni
hetmani koronni, on zaś stał przed nimi w podartym i zasypanym ziemią ubraniu, na twarzy całkiem dymami prochowymi
okopcony, niewysparny, utrudzon, lecz radosny, że szaniec utrzymał, na tyle pochwał zasłużył i sławę niezmierną u obu
wojsk pozyskał”. Gdy Kmicic, Wołodyjowski i Zagłoba zapytali dochodzącego do zdrowia Ketlinga o Taurogi, ten
odpowiedział, ze Radziwiłł zakochał się w Billewiczównie, dla której organizował zabawy i turnieje, składał hołdy. Księżna
(żona nieboszczyka Janusza) obserwując to wszystko, wyjechała ze swą pasierbicą do Kurlandii (choć dziewczyna miała
zostać małżonką Bogusława). Ketling zrelacjonował reakcję Radziwiłła na odmowę przyjęcia oświadczyn przez Oleńkę.
Słysząc negatywną odpowiedź, Bogusław o mało co nie oszalał. Kazał wywieść miecznika Tomasza do Tylży za granicę
elektorską, czyniąc tym samym strażnikiem panny Ketlinga. Pewnego dnia Aleksandra poprosiła narratora tej opowieści o
nabity pistolet. Gdy on spełnił tę prośbę, ostrzegł przy tym piękną dziewczynę, że nadworny medyk szykował dla niej
„miksturę”. Na szczęście nie doszło na najgorszego, ponieważ Bogusław: „gdy miał na cnotę tej panienki nastąpić”,
rozchorował się bardzo na febrę. Po rekonwalescencji, zlękniony boskiej kary i opuszczony przez wszystkie żądze,
sprowadził miecznika z powrotem do swego zamku, a sam wyruszył na Podlasie. Wówczas to, podczas nieobecności
gospodarza, do Taurogów przywieziono porwaną z „tykocińskiej wyprawy Bogusława” Anusię Borzobochatą-Krasieńską.
Piękna panna już po tygodniu rozkochała w sobie wszystkich żołnierzy i zaskarbiła sobie sympatię Oleńki. Do grona jej
wielbicieli należał także Sakowicz. Na koniec Ketling poinformował, że panienki z pewnym zaprzyjaźnionym oficerem
szykowały spisek. Chciały uciec do białowieskiej puszczy.

Rozdział XIV
Pierwszego lipca odbyła się wielka msza polowa, podczas której król Polski złożył śluby, obiecując – w razie
zwycięstwa – wystawić kościół Najświętszej Pannie. Podobne zapewnienia złożyli dygnitarze, hetmani i rycerstwo.
Tego dnia również nastąpił szturm generalny na Szwedów: „Uderzył tedy każdy zapamiętale tam, gdzie mu było
najbliżej, więc hetmani od Nowomiejskiej Bramy, Czarniecki na Gdański Dom, pan Sapieha z Litwą na kościół Świętego
Ducha, a Mazury i Wielkopolanie od Krakowskiego Przedmieścia i Wisły”. Zdobyto dom po domu, pałac po pałacu.
Zagłoba sprawował dowództwo na czeladzią mazurską, z którą szturmował pałac Kazanowskich. Zdobył go po walce w
sadach „w całej Europie sławnych”. W czasie tej potyczki zdarzyła się śmieszna sytuacja. Zagłoba wszedł do klatki z
małpami, których nie widział, zamontowanej w jednym z sadów. Gdy rozjuszone zwierzęta zaatakowały Onufrego, ten
krzyczał z prośbą o ratunek. Nie wiedział wówczas, że tymi nawołaniami ściągnie swój oddział, który – widząc małpy
skaczące po żołnierzu – będzie tarzał się po ziemi ze śmiechu… Z pomocą wujowi (rzekomemu) przyszedł dopiero Roch.
Wojsko po długiej i zaciętej walce zajęło pałac Kazanowskich, klasztor i dzwonnicę.

Jan Kazimierz zdobył całą Warszawę. Natychmiast podpisano warunki kapitulacji Szwedów, którzy musieli oddać
wszystkie zrabowane skarby, a w zamian mogli odejść w spokoju i otoczeni szacunkiem należnym rycerzom. Choć
Polakom służącym przy nich udzielono amnestii, to jednak z tego grona wykluczono – za zgodą Wittenberga – Bogusława
Radziwiłła. Gdy nieprzyjaciel opuszczał miasto, panowała cisza, po której „Czterdzieści tysięcy szabel zabłysło w słońcu,
czterdzieści tysięcy gardzieli poczęło ryczeć: “Śmierć Wittenbergowi!” - “Dawajcie go sam!” - “Bigosować! bigosować!”
(…)”. Było to „zasługą” Zagłoby, który namówił do tego szeregi pospolitego ruszenia, mówiąc im, że „Wittenberg wolny
odchodzi i jeszcze go honorują na drogę” i nazywając Arwida „katem ich ojczyzny”. Wówczas to żołnierze zaczęło
napierać tłumnie na Szwedów, co spowodowało nagłą bladość i strach obcego wodza. W jednej chwili doskoczył on do
Jana Kazimierza i zaczął krzyczeć: „- Ratuj, miłościwy panie! ratuj! Mam twoje słowo królewskie, ugoda podpisana, ratuj,
ratuj! Zmiłuj się nad nami! Nie pozwalaj mnie zamordować !”. Król postanowił, że Zamoyski zabierze Wittenberga ze
Szwedami dla ich bezpieczeństwa do Zamościa, gdzie mieli poczekać na uspokojenie szlachty. Ponadto Jan Kazimierz
wpadł w złość, że Polacy zerwali punkt umowy o bezpiecznym odejściu Szwedów. Gdy kazał przyprowadzić sprawcę
zamieszania, Zagłoba zapadł się jak kamień w wodę. Po tygodniu monarcha kazał rozgłosić, by pan Jan Onufry Zagłoba
zaprzestał ukrywania, ponieważ władcy tęskno do jego żartów. Babinicz poprosił króla o zgodę na wyjazd na Litwę, gdzie
zamierzał walczyć nadal ze Szwedami. Po otrzymaniu zezwolenia, wyruszył z półtora tysiącem Tatarów.

 Rozdział XV
Ketling nie powiedział wszystkiego o zajściach w Taurogach, ponieważ sam też pałał uczuciem do Billewiczówny.
Jedynym powiernikiem Bogusława był Sakowicz. To jemu Radziwiłł zwierzał się z odczuwanej żądzy do Oleńki.
Opowiadał mu o swych snach. Pewnej nocy przyśnił mu się dziadek panny. Herakliusz patrzył na Radziwiłła groźnym
wzrokiem.
Nie mogąc patrzeć na nieudolne zaloty, księżna (żona Janusza) wraz z pasierbicą Anną, przeznaczoną na żonę szwagra,
wyjechała do Kurlandii.
Bogusław rządził tymczasem w Taurogach i przyległych Prusach elektorskich. Miasta dostarczały mu pieniądze na ciągłe
bale, uczty, łowy, turnieje rycerskie wyprawiane dla zdobycia serca ukochanej. Choć Oleńka bardzo broniła się przed
nachalną adoracją (nadal kochała tylko Andrzeja), to jednak było jej ciężko. Pewnego dnia w zaufaniu spytała Ketlinga
(znała jego uczucia), co się wkoło niej dzieje. Usłyszała wówczas: „Książę kocha panią: żądze płoną w nim jako smoła w
pochodni. Wszystko, co tu się dzieje, wszystkie owe uczty, łowy, karuzele i ten turniej, po którym dotąd, dzięki książęcej
ręce, krew mi się rzuca ustami, dzieje się dla waćpanny. Książę miłuje cię, pani, bez pamięci, ale nieczystym ogniem, bo
cię chce pohańbić, nie zaślubić; bo chociaż nie mógłby znaleźć godniejszej, królem nawet wszystkiego świata, nie tylko
księciem będąc, przecie myśli o innej... Przeznaczona mu jest księżniczka Anna i jej fortuna. Wiem to od Patersona, i
Boga wielkiego, jego ewangelię biorę za świadka, że szczerą prawdę mówię. Nie wierz, pani, księciu, nie ufaj jego
dobrodziejstwom, nie ubezpieczaj się jego moderacją, czuwaj, strzeż się, bo ci tu zdradę na każdym kroku gotują”. Na
koniec rozmowy Oleńka zadała jeszcze jedno pytanie. Chciała wiedzieć, czy prawdą były słowa księcia o inicjatywie
Kmicica, który za pieniądze chciał zamordować króla polskiego, na co Ketling odparł, że słyszał o tym jedynie z ust
Bogusława. Po tej wymianie zdań Aleksandra postanowiła, że musi uciekać z Taurogów.

Rozdział XVI
Tomasz Billewicz powrócił z oględzin swych majątków do Taurogów w złym nastroju. Okazało się, że ziemie zostały
spalone podczas bitwy. O podłożenie ognia oskarżano Loewenhaupta, głównodowodzącego siłami szwedzkimi na
Żmudzi. Miecznikowi ocalały tylko pieniądze zakopane w sadzie w Billewiczach, których jednak nie mógł odkopać ze
względu na trudną sytuację. Gdy Oleńka podzieliła się z nim zamiarem ucieczki do Białowieży, Tomasz uknuł plan.
Wyznał Patersonowi, że w sadzie w swym majątku ma zakopane sto tysięcy, po które chciał pojechać z Oleńką, by
przywieść księciu na przechowanie. Taka propozycja wypłynęła w doskonałym czasie, ponieważ Bogusław chciał akurat
wyruszyć na Podlasie, lecz nie posiadał wystarczających finansów (wszystko przehulał na ucztach i balach). Książę
dowiedział się o słowach miecznika od Patersona. Nie zgodził się jednak na wspólny wyjazd Tomasza i Oleńki i między
mężczyznami doszło do ostrej wymiany zdań.

Radziwiłł miał dziwne dolegliwości zdrowotne, Były dni, gdy całe ciało mu drętwiało… Sakowicz, chcąc uszczęśliwić
księcia, wpadł na pomysł natychmiastowego oświadczenia się Oleńce. Młodej parze ślubu udzielić miał Luter –
Płaska. Radziwiłł miał w rozmowie przekonać pannę, że nie może czekać z ożenkiem, ponieważ za trzy dni wyrusza na
Podlasie walczyć z Sapiehą. Sakowicz instruował księcia, by miecznikowi powiedział, że małżeństwo, ze względu na
elektora, szwedzkiego króla i obecną sytuację, będzie sekretne. Dzięki temu, gdy już zaspokoiłby swe żądze,
unieważniono by sakrament.
Rozdział XVII
Po rozmowie z Sakowiczem Bogusław udał się do miecznika, którego przeprosił w pierwszych słowach za niedawną
rozmowę i swój podniesiony wówczas głos. Po krótkiej chwili Radziwiłł poprosił Tomasza o rękę jego
podopiecznej tłumacząc, że kocha Oleńkę szczerze i prawdziwie. Zdziwiony miecznik najpierw oniemiał, a już po chwili
cieszył się, że zostanie na zawsze połączony z wielkim rodem Radziwiłłów. Billewicz sam zaproponował natychmiastowy
ożenek, ponieważ wiedział, że Bogusław wyjeżdżał na Podlasie (nie wiadomo było, czy wróci żywy). Po wyrażeniu zgody,
udał się do Aleksandry z nowinami, a po chwili wrócił do Bogusława informując, że panna nie przyjęła ręki kawalera. W tej
decyzji zasłaniała się testamentem dziadka, który dawał jej dwie drogi: albo małżeństwo z Kmicicem, albo wstąpienie do
klasztoru. Tomasz wiedział już, że nie zmusi krewnej do niczego. Słysząc te słowa, Bogusław wpadł w szał. Powaliwszy
miecznika na podłogę, zaczął go kopać. Potem wstał i pobiegł do komnaty ukochanej. Tymczasem Sakowicz związał
ciotuchnę, by nie sprowadziła pomocy. Nagle w drzwiach komnaty stanęła blada Oleńka. Wydała Sakowiczowi rozkaz
uwolnienia Kulwiecówny i udania się do księcia, który leżał na górze.

Rozdział XVIII
Bogusław miał atak paroksyzmu. Drętwiały mu ręce, nogi, szczęka, tracił co chwila przytomność, miał drgawki. Potem
przyszło nagłe osłabienie, a na koniec sen. Sakowicz nie opuszczał jego komnaty przez dwa dni. Gdy w końcu Radziwiłł
się przebudził, zrelacjonował towarzyszowi przebieg rozmowy z Aleksandrą. Wtargnąwszy z krzykiem do jej pokoju po
odrzuconych oświadczynach, ona rzekła: „W ogień pierwej się rzucę!” i skoczyła do komina, w którym palił się ogień. Nie
zdążyła na szczęście zrobić nic nieodwracalnego, ponieważ Radziwiłł złapał ją w pół i ugasił palącą się suknię. Nie tracił
przy tym pewności, że lada chwila zdobędzie pannę. Wówczas to chwycił go atak paroksyzmu. Zmartwiony Sakowicz
prosił go, by przestał zawracać sobie głowę Aleksandrą i odesłał ja z miecznikiem „do diabła”. Bogusław nie zgodził
się. Postanowił wówczas, że każe ludziom przekopać wszystkie sady w Billewiczach, aż znajdą ukryte pieniądze
Tomasza. Nie mógł go wypuścić, ponieważ to wiązałoby się z rezygnacją z majątku (Billewicz sam by go odkopał).
Nazajutrz Radziwiłł z oddziałem wyruszył na Podlasie na bitwę z Sapiehą. W Taurogach zostawił miecznika z Oleńką,
ciotuchnę, oficera Brauna i Ketlinga do sprawowania straży (ten ostatni specjalnie zranił się szablą, by móc pozostać).
Niedługo potem Tomasz otrzymał list od Bogusława, w którym ten zawiadomił adresata, że odkopał i przywłaszczył jego
pieniądze.
Rozdział XIX
Miecznik długo rozpaczał po stracie pieniędzy. Ponownie z Oleńką zaczęli snuć plany ucieczki, bojąc się powrotu
Bogusława. W zrealizowaniu swych zamiarów Aleksandra poprosiła o pomoc Ketlinga, lecz ten odmówił ze względu na
to, iż okres służby przy boku Radziwiłła kończył mu się dopiero za pół roku. Zamierzał przestrzegać zatem rozkazów
Bogusława, bo w przeciwnym razie groził mu sąd wojskowy. Tomasz z krewną stracili już nadzieję na oswobodzenie, gdy
dotarła do nich wieść o obronie Częstochowy. Od tej chwili całe dnie spędzali na modlitwie o miłosierdzie nad
Rzeczpospolitą.

Rozdział XX
Do Taurogów z konwojem żołnierzy przybyła Anusia Borzobohata-Krasieńska. Braun otrzymał wówczas list od księcia,
że panna „ma mieć względy”, ponieważ była dworką księżnej Gryzeldy Wiśniowieckiej. Anusia i Oleńka od pierwszej
chwili przypadły sobie do gustu. Panna wniosła ze swoim pojawieniem do pałacu radość i nowe wiadomości. Mówiła o
bitwie w Częstochowie, o walce hetmanów koronnych ze Szwedami i wydaniu uniwersałów, o Bogusławie, którego znała
od dawna (był on spowinowacony z Wiśniowieckim i Zamoyskim), o słynnym rycerzu Babiniczu, o podróży z nim i jego
Tatarami do Sapiehy. Cały czas powtarzała, że mężczyzna zachwycił ją swą odwagą, lecz jego serce należało do innej.
Anusia rozkochała w sobie wszystkich żołnierzy w Taurogach. Zdobywszy zaufanie Brauna, miała swego „szpiega” w
zamku.
Pewnego dnia do Taurogów przybył pan Bies – szlachcic polski herbu Kornia – jadący z misją od Radziwiłła do Królewca.
Dzięki tej wizycie zebrani dowiedzieli się nowych wieści z kraju. Choć Bogusław rozbił wojsko Krzysztofa Sapiehy i
Horotkiewicza, to jednak jego oddziały były nieustannie mordowane przez Tatarów pod wodzą Babinicza. Bies
powiedział: „Ale nieprzyjaciel nie dawał pola, jeno ciągle napadał i napadał. Poszły znów podjazdy i wróciły poszarpane.
Odtąd poczęło nam wszystko w ręku topnieć, nie mieliśmy spokoju we dnie ni w nocy. Drogi nam psuto, groble
przecinano, przejmowano wiwendę. Poczęły chodzić słuchy, że sam pan Czarniecki nas gnębi; żołnierz nie jadł, nie spał,
duch upadł; w samym obozie ginęli ludzie, jakoby ich ziemia pożerała. W Białymstoku nieprzyjaciel zachwycił znów cały
podjazd, kredensy i karoce książęce, i działa. Nigdy nic podobnego nie widziałem. Nie widziano też tego w poprzednich
wojnach. Książę wpadł w alterację. Chciał jednej walnej bitwy, a musiał staczać co dzień po dziesięć mniejszych... i
przegrywać. Ład rozprzęgał się. A cóż dopiero wyrazić zdoła naszą konfuzję i strach, gdyśmy się dowiedzieli, że sam pan
Sapieha jeszcze nie nastąpił i że to tylko potężny podjazd przedostał się przed nas i tyle niewypowiedzianych klęsk nam
zadał...W podjeździe tym były wojska tatarskie...”. Przekazał też informację o planach bitwy pod Janowem. Anusia
cieszyła się, że Andrzej wygrywał z Bogusławem, a Oleńka zbladła – słysząc to imię. Wówczas to panna rzekła, że
Babinicz nosi imię Andrzej.

Rozdział XXI
Po jakimś czasie do Taurogów powróciły resztki wojska Bogusława. Ich widok przedstawiał się nieciekawie. Nędzni,
obdarci, pokonani pod Janowem, stracili sześciotysięczną armię, armaty, konie i cały tabor. Przegrali z wojskiem
Sapiehy i Tatarami Babinicza. O powrocie Bogusława Oleńkę powiadomił Ketling. Mężczyzna obawiał się o
bezpieczeństwo ukochanej, dlatego też dał jej do obrony przed natrętnym Bogusławem krócicę (pistolet). Po przybyciu do
Taurogów Bogusław czuł strach przed tym, że Babinicz nadciągnie z Tatarami na jego włości. Był pewny, że żołnierz nie
zginął mimo przygniecenia przez konia. Książe musiał jechać do Królewca, dlatego też opiekę nad Anusią polecił
Sakowiczowi (nie chciał narazić się Gryzeldzie czy Janowi), który wyznał mu, że chce się ożenić z piękną panną.
Powodem tej decyzji była świadomość, że dziewczyna dziedziczyła po zmarłym narzeczonym duży majątek. Podczas
pożegnania z Anusią Radziwiłł podkreślił, że nie jest uwięzioną, a jedynie przypadkowym gościem. Zapewniał
jednocześnie, że w Taurogach będzie jej bezpiecznie pod opieką Sakowicza.

Rozdział XXII
Gdy Bogusław wyjechał do elektora do Królewca, aby objąć komendę nad nowym wojskiem, Sakowicz oświadczył się
Anusi. Panna rzekła mu w odpowiedzi, że wystawia go na roczną „próbę”, gdyż chce go lepiej poznać. Kawaler nie
wiedział jednak, że miejsce w sercu panny jest już zajęte przez Babinicza. Dziewczyna wmówiła sobie, że jej uczucie jest
odwzajemnione i że lada dzień zostanie uwolniona przez swego rycerza. Tymczasem Sakowicz przystał na jej warunki, z
każdym tygodniem coraz bardziej zabiegając o jej względy. Z kolei Oleńka była przygaszona i smutna. Bardzo się
zmieniła. W niczym już nie przypominała radosnej dziewczyny z Wodoktów. Pewnego dnia miecznik rosieński uciekł. W
pozostawionym dla krewnej liście informował, że jego miejsce jest przy żołnierzach i zamierza utworzyć partię. Chciał
zwołać Billewiczów, szlachtę i chłopów i walczyć na Żmudzi. Po odkryciu ucieczki Sakowicz wpadł we wściekłość, lecz
gdy tylko ujrzał Anusię, od razu się uspokoił. W kilka dni później otrzymał pismo od Radziwiłła, w którym ten donosił o
wymknięciu się Karola Gustawa „z rzecznego ssaku”. Dalej Bogusław domagał się dostarczenia posiłków. Przeczytawszy
kartkę, Sakowicz posłał do niego Ketlinga i paru innych oficerów z wojskiem.

Taurogi opustoszały. Ciszę przerwał kolejny list od Bogusława, w którym donosił, że Polacy odebrali Szwedom Warszawę,
a on – jako jedyny – nie został objęty amnestią. Ponadto Ketling dostał się do niewoli, a jego ludzie zostali zabici. W
dalszej części listu Radziwiłł pisał, że Babinicz wyruszył z Tatarami przez Prusy na Litwę. Książe kazał, by Sakowicz
sprzedał wszystko, co może, i wyruszył do Birż, a potem Kurlandii. Sakowicz jednak nie spełnił rozkazu i pozostał w
zamku, ponieważ Anusia nie zgodziła się na wyjazd. Tymczasem oficer Braun – kolejny adorator Borzobohatej-
Krasieńskiej – przekazał jej wiadomość o nadchodzącym czasie ucieczki, który przewidział na następny dzień.
Poinformował pannę, że do Taurogów zbliżał się Babinicz, a ona zachwycona pomyślała, że po nią przybędzie.

Rozdział XXIII
Kmicic chciał przedostać się przez Prusy na Litwę. Podążał za nim jenerał szwedzki Duglas, Hieronim Radziejowski i
książę Bogusław wraz z czteroma tysiącami wojska. Rozciągnęli oni: „szeroko na pana Andrzeja sieci w trójkącie nad
Bugiem, między Serockiem z jednej, Złotoryją z drugiej strony i Ostrołęką na szczycie”. Plany jednak się nie ziściły.
Wszyscy uczestnicy pościgu zostali przechytrzeni przez Kmicica, prowadzącego wojnę podjazdową. Pułkownik
wycinał podjazdy, zwodził przeciwnika, wymykał się nieustannie, a w końcu zagarnął szwedzkie wozy z łupami. Duglas
uczynił z Bogusława i jego oddziału „przynętę”, by zmylić Andrzeja. Myślał, że pułkownik po uderzeniu na Radziwiłła
zacznie się cofać, a wówczas wpadnie w jego sidła.
Choć minęło dużo czasu od wysłania Bogusława, nic się jednak nie działo. Dopiero gdy przybył Bies Kornia, Duglas
dowiedział się, że Jan Kazimierz wysłał na nich hetmana polnego Gosiewskiego z sześcioma tysiącami
wojska (była tam chorągiew laudańska). Bogusław prosił w imieniu posłańca o wsparcie jenerała i Radziejowskiego, lecz
Duglas nie spieszył się ze spełnieniem prośby: „(…) w głowę zachodził, w jakim celu Jan Kazimierz mógł wysłać hetmana
polnego za Bug. Król szwedzki wraz z elektorem szedł na Warszawę, walna bitwa musiała więc tam prędzej, później
nastąpić. A lubo Kazimierz stał już na czele potęgi liczebnie od Szwedów i Brandenburczyków większej, jednakże sześć
tysięcy bitnego ludu stanowiło zbyt wielki zasiłek, aby się król polski miał go dobrowolnie pozbawiać”. W końcu jednak
pospieszył z pomocą. Tydzień później Duglas otrzymał list od Karola Gustawa z rozkazem, by nie dopuścić Gosiewskiego
do Prus Wschodnich, które chce zagarnąć. Tymczasem do Gosiewskiego dołączył Babinicz. Po przywitaniu z Zagłobą
i Wołodyjowskim, mężczyźni musieli się znowu rozstać, ponieważ hetman polny został wezwany przez króla pod
Warszawę (obecna wyprawa była tylko „demonstracją”).
Rozdział XXIV
Po kilku dniach Kmicic z ordą przedostał się do granic Prus elektorskich, dzięki wmieszaniu się w wojsko odjeżdżającego
pod Warszawę hetmana polnego Gosiewskiego. Tymczasem Duglas z Radziejowskim i Radziwiłłem byli pewni, ze Kmicic
także zawrócił pod Warszawę i czuli się już bezpiecznie. Gdy Andrzej przekroczył granicę elektorską: „Za czym, nie
mogąc wywrzeć zemsty za krzywdy Rzeczypospolitej i swoje na osobie zdrajcy, wywarł ją w straszliwy sposób na
posiadłościach elektorskich. Tej samej nocy jeszcze, w której Tatarzy minęli słup graniczny, niebo zaczerwieniło się
łunami, rozległy się wrzaski i płacz ludzi deptanych stopą wojny. Kto polską mową o litość umiał prosić, ten z rozkazu
wodza był oszczędzany, ale natomiast niemieckie osady, kolonie, wsie i miasteczka zmieniały się w rzekę ognia, a
przerażony mieszkaniec szedł pod nóż”. Co wieczór, modląc się, myślał o ukochanej. Szedł w głąb Prus, równając z
ziemią wszystko, co napotkał na swej drodze. Choć mógł zawrócić do Taurogów, wiedział, że musi wypełnić obowiązek
służenia Rzeczpospolitej.

Nazwisko Babinicza stało się słynne. We wrogach powodowało grozę i przerażenie. Wszędzie opowiadano o tym
mężnym żołnierzu: „Babinicz, który z dawna umiał się z wojny żywić, zebrał bogactwa potężne; natomiast śmierci, której
więcej od złota szukał, nie znalazł”. Pewnego dnia szlachcic z chorągwi laudańskiej przywiózł mu list od
Wołodyjowskiego. Michał donosił: „Idziemy z panem hetmanem polnym litewskim i księciem krajczym za Bogusławem i
Waldekiem(…)- Połączże się z nami, bo pole do słusznej zemsty się znajdzie, a i prusactwu za opresję Rzeczypospolitej
spłacić się przygodzi”. Kartka spowodowała, ze Andrzej zawrócił ordę i ruszył w kierunku Gosiewskiego, do którego dotarł
po dwóch dniach. Po przywitaniu z Michałem, dowiedział się, że graf Waldek i Bogusław Radziwiłł przebywali w
Prostkach. Budowali tam obóz i kopali szańce, ponieważ wkrótce miała rozegrać się bitwa. Wśród zebranych nie było
pana Zagłoby. Został przy Sapieże, rozpaczając po stracie zabitego przez Radziwiłła Rocha. Wówczas Kmicic dowiedział
się, że w bitwie pod Warszawą Kowalski ruszył z litewską husarią na Karola Gustawa. Choć pokonał elektorski
regiment, tratując wszystko i wszystkich i już miał dopaść do króla (rozpoznał go z zajścia w Rudniku), poniósł klęskę.
Wołodyjowski relacjonował: „- Starli się tedy w środku pola, iże piersi końskie uderzyły o piersi. Zakotłowało się! “Spojrzę -
powiada nam oficer - aż król wraz z koniem już na ziemi!” Wydostał się, ruszył cyngla krócicy, chybił. Roch go za łeb, bo
mu kapelusz spadł. Już miecz wznosił, już Szwedzi mdleli z przerażenia, bo nie czas było iść na ratunek, gdy Bogusław
jakoby spod ziemi wyrósł i w samo ucho Kowalskiemu wystrzelił, że mu głowę wraz z hełmem rozniosło”. Na koniec
powiedział, że Roch nie bronił się, gdy ujrzał Bogusława Radziwiłła. Służył w tej rodzinie od dziecka i uważał ich za swych
panów. Na widok Bogusława poczuł respekt i dlatego nie odważył się podnieść na niego ręki. Jak się okazało, przypłacił
to życiem. Kmicic z ordą ruszył ku Prostkom. Wojsko Gosiewskiego także.

Rozdział XXV
Był szósty września 1656 roku, gdy wojska polskie doszły do Wąsoczy. Babinicz został wysłany na „zwiady”. Gdy wrócił
po dwóch dniach, przywiózł szwedzkich jeńców. Jeden z obcych oficerów – von R�ssel – zeznał, że w Prostkach, z
wojskiem szwedzkim i elektorskim, przebywał graf Waldek, książe Bogusław, jenerał major Izrael, Paterson i paru innych.
Nazajutrz wojsko hetmana ze wszystkimi chorągwiami: laudańską z Wołodyjowskim, Wojniłłowicza, Michała Radziwiłła,
Korsaka i ordą Kmicica ruszyli na Szwedów do Prostek. Doszło do krwawej bitwy, podczas której Andrzej zranił
Bogusława w czoło. Książe zaczął błagać go o darowanie życia mówiąc, że jeśli go zabije – zginie Oleńka, a potem dał
mu pisemny rozkaz do Sakowicza nakazujący uwolnienie Oleńki. Wówczas Babinicz oddał księcia jako jeńca Tatarom.
Wojsko po wygranej bitwie wznosiło okrzyki (mieli w niewoli Waldeka i Izraela), a gdy ujrzeli Bogusława prowadzonego z
lassem na szyi przez tatarów, zaczęli grzmieć: „Śmierć zdrajcy! Na szablach go roznieść!”. Widząc krewniaka spętanego i
prowadzonego w upodleniu, czerwony Michał Radziwiłł krzyknął: „- Mości panowie! to mój brat, to moja krew, a jam ni
zdrowia, ni mienia nie żałował dla ojczyzny! Wróg mój, kto na tego nieszczęśnika rękę podniesie”. Po długich
pertraktacjach dokonano w końcu wymiany: pan Gnoiński z pułku Michała Radziwiłła oddał się Tatarom jako zakładnik za
księcia Bogusława (przekazano go hetmanowi). Obiecano im także okup w wysokości stu tysięcy talarów. Michał
Wołodyjowski długo nie mógł wybaczyć Andrzejowi, że darował życie Bogusławowi. Tymczasem Kmicic z ordą ruszyli w
dalszą drogę.

Rozdział XXVI
Anusia z Oleńką i oficerem Braunem uciekły z Taurogów. Po dotarciu do utworzonej przez Tomasza partii, który na
ich widok się rozpłakał, dziewczęta były bezpieczne. Partia Billewicza składała się z ośmiuset ludzi (piechoty i
jeźdźców), w większości uzbrojonych jedynie w kosy i widły. Miecznik postanowił, że nie wyruszą do Puszczy
Białowieskiej, ponieważ drogę otoczyły szwedzkie wojska. Skierowali się lasami do laudańskiej okolicy. Po postoju w
Lubiczu, ujrzeli, że dwór ocalał (Wodokty i Mitruny niestety zostały spalone). Oleńka, przekroczywszy próg majątku,
zaczęła wspominać. Na szczęście była przy niej w tych ciężkich chwilach Anusia. Panny modliły się do późna w nocy.

Nazajutrz wszyscy wyruszyli do odbudowanych po spaleniu przez Kmicica Wołmontowicz. Dochodziły do ich uszu wieści
o wygranej ze Szwedami bitwie w Prostkach, o zwycięstwach Babinicza (palił Prusy i Taurogi), któremu wymknął się
jedynie Sakowicz. Anusia nie ukrywała swego zachwytu nad rycerzem. Napisała dwa identyczne listy do ukochanego.
Donosiła mu, że wraz z Aleksandrą uciekły z Taurogów, a teraz przebywały w partii miecznika rosieńskiego, obleganej
przez Szwedów i Sakowicza. Na koniec prosiła o pomoc, nazywając go „zbawcą”. Jedną kopertę dała Jurkowi
Billewiczowi, drugą zaś Braunowi. Obaj mieli dostarczyć ją adresatowi (była większa nadzieja, że któremuś się uda).
Anusia jednak nie wiedziała, że tydzień później Braun zginie z rąk Sakowicza, a Jurek polegnie w Poniewieżu, uciekając
przed podjazdem wroga.

Rozdział XXVII
Po zamordowaniu Brauna Sakowicz porozumiał się z obersztem Hamiltonem – Anglikiem w służbie szwedzkiej i
komendantem w Poniewieżu, celem uderzenia na miecznika rosieńskiego. Od czasu ucieczki Anusi Sakowicz chodził
rozwścieczony, ponieważ kochał ją szczerze. Teraz uknuł fałszywy plan. Wysłał do Wołmontowicz list do Tomasza, w
którym podawał się za Babinicza i kłamał, że wkrótce nadejdzie z pomocą. Przeczytawszy wiadomość, Billewicz nie krył
radości.

Tymczasem Kmicic po spaleniu Taurogów nie wiedział, że Oleńka z Anusią przebywała z miecznikiem w


Wołmontowiczach, sądząc, że uciekły do Puszczy Białowieskiej. Dlatego też postanowił dalej walczyć na Żmudzi z
wrogiem i podążyć za ukochaną później. Skierował się w kierunku Wołmontowicz, na które już napadli Szwedzi z
Sakowiczem i Hamiltonem.

Miecznik na początku najazdu nie czuł strachu, ponieważ był pewien nadchodzącego Babinicza (tak wynikało przecież
z listu). Później, gdy Szwedzi ich otoczyli zrozumiał, że nie ma szans na odparcie ataku. Stało się jednak inaczej.
Babinicz przybył i, ocaliwszy zebranych, pojechał dalej. Ludzie czekali na jego powrót, by podziękować za uratowanie
życia, gdy miecznik przyniósł wieści, że wybawca odjechał. Zdobył Poniewież, zabił Szwedów i oddalił się z ordą w
nieznanym kierunku. Anusię ta wiadomość rozczarowała. Choć liczyła na porwanie przez Babinicza, nie przyjechał po nią.
Szybko jednak znalazła pocieszenie brakiem zainteresowania stwierdzając, że pan Wołodyjowski jest lepszym
kandydatem na męża. Aby rozweselić przyjaciółkę, Billewiczówna po chwili zamyślenia rzekła: „- A może (…) może pan
Babinicz wierności dla tamtej dochowuje, o której ci w drodze z Zamościa wspominał”.
Rozdział XXVIII
Sakowicz po ucieczce z Wołmontowicz ukrywał się przed Babiniczem w lasach w Poniewieżu, tułając się w chłopskim
przebraniu całe miesiące. Tymczasem Kmicic gonił Hamiltona od Wołmontowicz do Wiłkomierza, aż zabił Anglika w
bitwie w Androniszkach. Andrzej w dalszym ciągu nie wiedział, jaką partię ocalił w Wołmontowiczach. Tatarzy,
obszukując ciała nieboszczyków, znaleźli przy nich listy i oddali je dowódcy, który przeczytał je dopiero po jakimś czasie –
gdy przybyli do Troupiów na wypoczynek. Dowiedział się wtedy, że kartki zapisała Anusia, a co ważniejsze – poznał
miejsce pobytu Oleńki. Jego ukochana nie uciekła do Puszczy, lecz przebywała z miecznikiem w Wołmontowiczach.
Andrzej natychmiast chciał wracać do majątku, lecz otrzymał od Sapiehy rozkaz natychmiastowego powrotu na
południe kraju do niego. Dowódca donosił, że na Żmudzi i w Prusach pozostawiono do obrony Gosiewskiego,
któremu „książe Bogusław eliberował się z niewoli”. Osiemdziesiąt tysięcy wojska Węgrzynów i Siedmiogrodzian,
Wołoszy i Kozaków z ligą Szwedów i Rakoczym na czele nadciągało i żądało podziału Rzeczpospolitej. Po przeczytaniu
listów Kmicic zdecydował się spełnić rozkaz, choć przyszło mu to „z bólem serca”.

Rozdział XXIX
Polacy nie zamierzali poddać się bez walki: „Żadna księga nie wypisała, ile jeszcze bitew stoczyły wojska, szlachta i lud
Rzeczypospolitej z nieprzyjaciółmi. Walczono po lasach, polach, po wsiach, miasteczkach i miastach; walczono w
Prusach Królewskich i Książęcych, na Mazowszu, w Wielkopolsce, w Małopolsce, na Rusi, na Litwie i Żmudzi, walczono
bez wytchnienia we dnie i w nocy. (…)Nie pomogły nowe ligi, nowe zastępy Węgrów, Siedmiogrodzian, Kozaków i
Wołoszy. Przeszła wprawdzie jeszcze raz burza między Krakowem, Warszawą i Brześciem, lecz się o piersi polskie
rozbiła i wkrótce marnym rozwiała się tumanem. Król szwedzki, pierwszy zwątpiwszy o sprawie, na duńską wojnę
odjechał; zdradziecki elektor, korny przed silnym, zuchwały przed słabszym, czołem do nóg Rzeczypospolitej uderzył i
Szwedów bić począł; zbójeckie zastępy “rzeźników” Rakoczego zmykały co sił ku swym siedmiogrodzkim komyszom,
które pan Lubomirski ogniem i mieczem spustoszył. (…)”. W końcu: „Spokój począł z wolna wracać na polskie równiny.
Król jeszcze pruskie fortece odbierał, pan Czarniecki miał do Danii zanieść miecz polski, bo Rzeczpospolita nie chciała
już poprzestać na samym wypędzeniu nieprzyjaciół”.
Jesienią 1657 roku na Żmudzi panował spokój. Ludność laudańska orała pola, odbudowywała chaty. Anusia z Oleńką i
miecznikiem zagospodarowali Wodokty i Mitruny, które miały być wianem klasztornym Billewiczówny i przejść na
własność zakonu benedyktynek. Aleksandra pierwszego dnia nowego roku miała rozpocząć nowicjat. Choć dochodziły
do niej wieść, że Babinicz i Kmicic to jedna osoba, nie chciała wierzyć, że Andrzej mógłby być wiernym sługą króla i
dobrym patriotą.
Pewnego dnia Oleńka z miecznikiem spotkali na drodze jadący wóz. Gdy podeszli bliżej, okazało się, że ludzie przewozili
nim Kmicica – postrzelonego przez Węgrzynów pod Magierowem. Andrzej leżał nieprzytomny, z owiniętą głową.
Wieziono go do Lubicza, ponieważ tam chciał umrzeć. Po powrocie do domu Aleksandra natychmiast posłała dla
ukochanego po księdza do Upity. Sama zaś całą noc modliła się w Wodoktach. Przez kolejne dni wysyłała posłańców do
Lubicza, by przynosili jej wieść o stanie rannego. Wiadomość z dnia na dzień były coraz lepsze. Billewiczówna dała
również ofiarę na mszę do Upity, dziękując Matce Boskiej za uratowanie życia Andrzejowi. Nie myślała w tych tygodniach
o sobie. Tak schudła, że miecznik zaczął poważnie się o nią bać. Gdy odważył się na pytanie, czy myśli o Kmicicu,
odparła, że wybaczyła mu wszystko prócz faktu, że chciał podnieść rękę na polskiego monarchę.

Rozdział XXX
W miesiąc po powrocie do Lubicza Andrzej doszedł już prawie całkowicie do zdrowia. Choć rany się zagoiły, nadal
jednak był osłabiony. Soroka oznajmił mu, że z Wodoktów co dzień przysyłano posłańców z zapytaniem o jego zdrowie.
Wachmistrz zapewnił przy tym, że nie wyjawił nikomu drugiego „oblicza” pułkownika (Babinicz). Po dwóch tygodniach,
pewnej niedzieli, Kmicic ubrał się odświętnie i pojechał się pomodlić do kościoła w Upicie. Wsparty na ramieniu
Soroki, poszedł tam pod wielki ołtarz, klęknął w ławce kolatorskiej. W kilka minut później kościół był już pełny ludzi, którzy
nie poznali zmienionego pułkownika (był chudy i miał brodę). Gdy obok klękła nagle blada Oleńka, rzekł do niej: „Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus”, na co usłyszał: „Na wieki, wieków”. Modlili się oboje, skrywając twarze w dłoniach.
W czasie nabożeństwa nadjechała chorągiew laudańska (dopiero wróciła z wojny). Po chwili żołnierze zapełnili kaplicę,
a Wołodyjowski z Zagłobą przekazali księdzu list od króla Jana Kazimierza, który ten odczytał na głos do całego
tłumu: „My, Jan Kazimierz, król polski, wielki książę litewski, mazowiecki, pruski etc., etc., etc. W imię Ojca i Syna, i Ducha
Świętego, amen. Jako złych ludzi szpetne przeciw majestatowi i ojczyźnie występki, zanim przed sądem niebieskim
staną, już w tym życiu doczesnym mają otrzymać karę, tak równie słusznym jest, ażeby cnota nie zostawała bez nagrody,
która cnocie samej blasku chwały, a potomnym zachęty do naśladowania cnych przykładów dodawać winna. Przeto
wiadomo czynimy całemu stanowi rycerskiemu, mianowicie zaś ludziom wojskowym i świeckim, urzędy mającym cuiusvis
dignitatis et praeeminentiae, oraz wszystkiemu obywatelstwu Wielkiego Księstwa Litewskiego i naszego starostwa
żmudzkiego, że jakiekolwiek gravamina ciążyłyby na urodzonym a nam wielce miłym panu Andrzeju Kmicicu, chorążym
orszańskim, te coram jego następnych zasług i chwały zniknąć z pamięci ludzkiej mają, w niczym czci i sławy
pomienionemu chorążemu orszańskiemu nie ujmując. (…)Który chorąży orszański, lubo w początkach nieszczęsnej owej
szwedzkiej inkursji po stronie księcia wojewody się opowiedział, przecie uczynił to nie z żadnej prywaty, ale z
najszczerszej ku ojczyźnie intencji, perswazją tegoż księcia do błędu przywiedzion, jakoby taka jeno, a nie inna droga
salutis Reipublicae zostawała, jaką sam książę kroczył! A przybywszy do księcia Bogusława, który za przedawczyka go
mając, wszystkie nieżyczliwe praktyki przeciw ojczyźnie jaśnie przed nim odkrył, nie tylko pomieniony chorąży orszański
na osobę naszą ręki podnosić nie obiecywał, ale samego księcia zbrojną ręką porwał, aby się za nas i za utrapioną
ojczyznę pomścić (…)Przez tegoż księcia postrzelon, ledwie do zdrowia przyszedłszy, do Częstochowy się udał i tam
piersią własną najświętszy przybytek osłaniał, przykład wytrwania i męstwa wszystkim dając; tamże z
niebezpieczeństwem zdrowia i życia największe działo burzące prochami rozsadził, przy którym hazardzie pojman, na
śmierć przez okrutnych nieprzyjaciół był skazany, a przedtem żywym ogniem palony (…)Ale i z tych srogich terminów
mocą Królowej Anielskiej wyratowan, do nas na Śląsk się udał i w powrocie naszym do miłej ojczyzny, gdy zdradliwy
nieprzyjaciel zasadzkę nam nagotował, pomieniony chorąży orszański samoczwart tylko na całą potęgę nieprzyjacielską
się rzucił, osobę naszą ratując. Tam posieczon i rapierami skłuty, do pół boków we krwi własnej rycerskiej się pławiąc, z
pobojowiska jako bez duszy był podniesion (…)A gdy staraniem naszym do zdrowia przyszedł i wtedy nie spoczął, ale
dalsze wojny odprawował, z chwałą niezmierną stawając w każdej potrzebie, za wzór rycerstwu przez hetmanów obojga
narodów podawany, aż do szczęśliwego zdobycia Warszawy, po którym do Prus pod przybranym nazwiskiem Babinicza
był wyprawiony (…)Tamże nieprzyjacielski kraj ogniem i mieczem spustoszył, do wiktorii pod Prostkami głównie się
przyczynił, księcia Bogusława własną ręką obalił i pojmał; następnie do starostwa naszego· żmudzkiego powołany, jak
niezmierne usługi oddał, ile miast i wsiów od nieprzyjacielskiej ręki uchronił, o tym tamtejsi incolae najlepiej wiedzieć
powinni. (…)Przeto my (czytał dalej) rozważywszy wszystkie jego zasługi względem naszego majestatu i ojczyzny tak
niezmierne, że i syn większych ojcu i matce oddać by nie mógł, postanowiliśmy je w tym liście naszym promulgować,
ażeby tak wielkiego kawalera, wiary, majestatu i Rzeczypospolitej obrońcę nieżyczliwość ludzka dłużej już nie ścigała,
lecz aby przynależną cnotliwym chwałą i powszechną miłością okryty chodził. Nim zaś sejm następny, chęci te nasze
potwierdzając, wszelką zmazę z niego zdejmie, i nim starostwem upickim, które vacat, nagrodzić go będziem mogli,
prosim uprzejmie nam miłych obywatelów starostwa naszego żmudzkiego, aby te słowa nasze w sercach i umysłach
zatrzymali, które nam sama iustitia, fundamentum regnorum, przesłać, ku ich pamięci, nakazała”. Podczas lektury zebrani
żywo reagowali na przytaczane słowa. Najmocniej jednak chwile te przeżyła Oleńka. Po drugim fragmencie zaczęła
błagać Boga o litość, po trzecim już płakała, trzęsąc się jak w febrze. Po kolejnym obie ręce przyłożyła do skroni i
podniósłszy głowę, zaczęła łapać w spieczone usta powietrze, a z jej piersi wydobywał się jęk:„Boże, Boże, Boże”. Gdy w
końcu ksiądz wypowiedział imię Babinicz, gwar ludzki zmienił się w szmer fali… Wszyscy byli zdziwieni, że owym
odważnym rycerzem, pogromcą Szwedów, zbawcą Wołmontowicz i zwycięzcą w tylu bitwach był Kmicic. Szum wzmagał
się coraz bardziej, a tłumy przesuwały się coraz bliżej pod ołtarz, by ujrzeć bohatera. Ludzie zaczęli błogosławić
Andrzeja, który był bardziej do zmarłego, niż żywego podobny: „bo dusza wyszła zeń ze szczęścia i uleciała ku
niebiosom”. Po zakończeniu odczytywania słów Jana Kazimierza Aleksandra chwyciła rękę Andrzeja i, w obliczu tłumu i
ołtarza, ucałowała ją, po czym wraz z miecznikiem opuściła kościół i wróciła do domu. Zebrani po wyjściu z kaplicy
krzyczał: „Niech żyje Kmicic!”. Wszyscy natychmiast wsiedli na konie, bryczki i wozy i pojechali z panem
Wołodyjowskim i Zagłobą do Wodoktów w swaty do Billewiczówny. Michał już wiedział od Andrzeja, że w majątku
przebywała również Anusia. Oleńka, wróciwszy z kościoła, opowiedziała towarzyszce o przejmujących wydarzeniach,
powtarzając ciągle: „To ja go nie warta!”. Gdy Anusia dowiedziała się, że Babinicz i Kmicic to jednak ta sama osoba,
przeniosła swe uczucia na pana Wołodyjowskiego.
Cała Upita przyjechała do Wodoktów. Mnóstwo ludzi tłoczyło się w bramie, z radości zrzucając czapki z głów. Gdy Oleńka
wyszła na ganek, tłum się rozstąpił, a środkiem przeszedł Kmicic, za nim Wołodyjowski i Zagłoba. Andrzej stanął przed
ukochaną, a ona klęknęła, mówiąc: „Jędruś, ran twoich nie godnam całować!”. Wówczas mężczyzna porwał ją i
przycisnął do piersi. Miecznik wyprawił ucztę dla wszystkich zebranych. Wodokty na ten dzień zamieniły się w
obóz: „Przez cały dzień rżnięto z rozkazu miecznika barany i woły, wykopywano z ziemi beczki miodu i piwa. Wieczorem
zasiedli wszyscy do uczty, starsi i znamienitsi w komnatach, młodsi w czeladnej, prostactwo również weseliło się przy
ogniskach na podwórzu”.
Po ślubie Andrzej ponownie ruszył na wojnę, a potem na stałe osiadł z żoną w Wodoktach. Został starostą upickim i żył
otoczony szacunkiem, słuchając Oleńki przy podejmowaniu każdej ważniejszej decyzji.

You might also like