Professional Documents
Culture Documents
Karta redakcyjna
Motto
Wstęp.
Upadek Konungaheli a ostatni wikingowie Bałtyku
Polityczna szachownica wieku XII
Gra o wpływy
O apetytach Krzywoustego: od Skandynawii po Węgry
Konungahela – centrum Skandynawii
Wyprawa na Konungahelę
Skandynawscy bohaterowie dramatu
Pogańska przepowiednia
Chrześcijańskie ostrzeżenie
Droga przez cieśniny duńskie
Słowiański „król” i jego wojsko
Wodzowie armii Racibora
Desant barbarzyńców
Walka w porcie
Tajne przejście
Rabunek podgrodzia
Druga bitwa – początek oblężenia
Odsiecze szaleńców, tchórzy i straceńców
Nowoczesny system dowodzenia
Pierwsze szturmy w oparach magii
Wiec i ostateczny atak
Łupy, Krzyż, sława
Znak od Boga i „segregacja religijna”
Krajobraz po bitwie
Aneks.
Upadek Konungaheli – tekst źródłowy w języku staroislandzkim
Bibliografia
Przypisy
Redakcja: ROBERT WIKTOROWICZ
Korekta: DOROTA RING
Projekt okładki: MARIUSZ BANACHOWICZ
Rysunki: JAROSŁAW MUSIAŁ
Mapy: MICHAŁ SZWAGULIŃSKI
Skład: TOMASZ WOJTANOWICZ
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment nie może być publikowany ani reprodukowany bez
pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-64185-35-9
***
Patrząc z perspektywy całego nadbałtyckiego wczesnego
średniowiecza, stulecia XI i XII jawią się jako pasmo szczególnie
intensywnych – i często zwycięskich – walk Słowian mieszkających na
południowych wybrzeżach naszego morza (Pomorzan, Ranów,
Obodrzyców, Wieletów) ze wszystkimi sąsiadami, także
z wojowniczymi Skandynawami.
Wyprawa będąca tematem tej książki zakończyła się sukcesem
Słowian, mimo to rozważania na temat rajzy na Konungahelę
w polskich opracowaniach historycznych ograniczają się jedynie do
wzmianek. A przecież istnieje mówiące o niej cenne źródło
skandynawskie: Saga o Magnusie Ślepym i Haraldzie Słudze Bożym –
część Heimskringli, zbioru opowieści o wielu królach norweskich. Sagi
Heimskringli zostały ostatecznie opracowane – bądź od nowa napisane
– przez Snorriego Sturlusona, żyjącego w latach 1179–1241
znamienitego islandzkiego historiografa, poetę, sagnamada (twórcę
sag), krwawego wodza, bezlitosnego polityka i podstępnego intryganta.
Jego utwory o władcach norweskich uznawane są przez naukę
zachodnią za źródła wiarygodne. Przy czym, zdaniem badaczy, ich
wartość historyczna wzrasta wraz ze zmniejszaniem się odstępu
czasowego między opisywanymi wydarzeniami a okresem życia autora
(czy też ostatecznego redaktora) tych opowieści, Sturlusona. Biorąc pod
uwagę to ustalenie, saga opisująca wojnę konungahelską plasuje się
blisko szczytu najwiarygodniejszych dzieł tego sagnamada, gdyż jej
pierwotna wersja (której autorem musiał być ktoś inny niż Sturluson)
powstała zapewne niedługo po najeździe Słowian, a historiograf
opracował finalną postać przekazu zaledwie jedno pokolenie później.
Islandczyk bardzo szczegółowo omówił wyprawę Racibora, co samo
w sobie świadczy o randze tego wydarzenia także z punktu widzenia
pokonanych Skandynawów. Sagnamad nie bez przyczyny poświęcił
upadkowi Konungaheli aż dwa i pół rozdziału swojego utworu –
słowiański najazd wywarł na współczesnych tak ogromne wrażenie, że
opowiadano o nim przez wiele lat, także w XIII stuleciu.
Skoro dysponujemy dobrym źródłem z epoki, a jego część
poświęcona wyprawie na Konungahelę była niegdyś aż dwukrotnie
tłumaczona na polski, niezrozumiałe wydaje się wspomniane przeze
mnie omijanie tego tematu przez polskich mediewistów. Wprawdzie
ogólnie pisali o nim już naukowcy międzywojenni, przede wszystkim
znawca problematyki skandynawskiej Leon Koczy, ale nigdy w sposób
syntetyczny. Także historycy działający po wojnie (między innymi
Karol Maleczyński, Krystyna Pieradzka, Gerard Labuda) nie traktowali
go jako podstawy do samodzielnego opracowania. Zawsze stanowił
jedynie drobną część książki poświęconej rozleglejszym zagadnieniom.
Tak samo podchodzono do niego w nauce polskiej drugiej połowy XX
wieku. Milczenia tego nie można wytłumaczyć względami cenzury
komunistycznej, gdyż wydarzenia konungahelskie w żaden sposób nie
godziły w „dobre stosunki polsko-radzieckie”. W czym więc tkwiła
przyczyna?
Przyczyn było aż kilka, a najważniejsza stanowiła konsekwencję
znacznie szerszego zagadnienia, na którego szczegółowy opis nie
mamy tutaj miejsca. Mówiąc w skrócie, chodziło o spór – mało
merytoryczny naukowo, a mający podłoże narodowo-polityczne –
toczony od okresu międzywojennego między badaczami polskimi
a niemieckimi. Dotyczył on między innymi wpływu starożytnych
ludów germańskich na ukształtowanie się Słowiańszczyzny, jak
również kwestii germańskości lub słowiańskości starożytnych
mieszkańców ziem polskich, a także roli, jaką Skandynawowie mieli
odegrać w powstaniu państwa polskiego. Przykładowo, niemieccy
uczeni chcieli widzieć w Mieszku I wikinga, z kolei nasi historycy
całkowicie zaprzeczali osadnictwu czy jakimkolwiek wpływom
średniowiecznych Skandynawów na ziemiach słowiańskich. W efekcie
wielu polskich badaczy nie uznawało sag za źródła wartościowe, gdyż
część tych opowieści wspominała o aktywności politycznej wikingów
wśród Słowian. Ale takie podejście miało też drugą stronę – skoro
krytykowali sagi, nie mogli również zbyt otwarcie powoływać się na
nie jako na źródła ukazujące zwycięstwa słowiańskie, w tym triumf
Racibora nad Skandynawami.
W docenieniu wartości utworów sagnamadów nie pomagała też
postawa czołowego ówczesnego znawcy stosunków słowiańsko-
skandynawskich, Gerarda Labudy. Historyk ten podchodził do nich
w sposób ultrakrytyczny, uważał je za mało wiarygodne, gdyż
przychylał się do poglądu, że przekazywane ustnie opowieści nie miały
szans na zachowanie prawdziwych informacji dłużej niż przez jedno
pokolenie, a jeszcze większym zmianom podlegały w trakcie
późniejszego spisywania. Szczególnie kwestionował znaczenie sag jako
źródeł do dziejów Słowian nadbałtyckich. Nie dowierzał także licznym
w tych opowieściach przekazom o życiu duchowym ówczesnych ludzi,
traktując je jak niewiele warte literackie ozdobniki. Pogląd ten do dziś
jest żywy, niestety, w wypowiedziach niektórych polskich uczonych,
dla których liczy się jedynie „prawdziwa historia”[1].
Jak wykazały późniejsze badania, w ostrym sporze polsko-
niemieckim żadna ze stron nie miała monopolu na prawdę. Sięgając do
podanych już przykładów – z jednej strony niemieckim zmyśleniem
było przypisywanie Mieszkowi wikińskich przodków, z drugiej zaś
polskie zaprzeczanie skandynawskiemu osadnictwu na słowiańskim
Pomorzu wynikało z celowego pomijania lub fałszywego
interpretowania niektórych odkryć archeologicznych.
Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach XX wieku zaczęto, głównie
pod naciskiem jednoznacznych wyników wykopalisk, podważać
obowiązujące w Polsce opinie, że Słowianie mieszkali na naszych
ziemiach od epoki brązu, że Germanowie w starożytności tylko jako
„goście” przechodzili przez tereny dzisiejszej Polski, a Skandynawowie
nigdy nie osiedlali się na południowych wybrzeżach Bałtyku.
Te odkrycia archeologiczne – a także nowe, nieobciążone względami
politycznymi interpretacje dawnych odkryć – świadczyły, że było
trochę inaczej, niż twierdzili zaangażowani w spór badacze. I polscy,
i niemieccy. Wiadomo dziś, że we wczesnym średniowieczu istniało
silne zjawisko osadnictwa skandynawskiego na wybrzeżach
słowiańskich, szczególnie widoczne w ośrodkach kupiecko-
rzemieślniczych. Dla przeciwwagi archeologia uświadomiła nam też, że
równocześnie, od VIII do XII stulecia, miała miejsce duża aktywność
handlowa i militarna Słowian na Bałtyku. Dochodziło również do akcji
osiedleńczych Słowian na wyspach południowoduńskich[2], w Skanii
i w niektórych miastach Skandynawii.
Wszystkie te dane wskazują, że w sagach mówiących o bliskich
kontaktach – różnego rodzaju, w tym wojennych – wikingów ze
Słowianami znajduje się sporo prawdy. Do tej kwestii jeszcze powrócę.
Również badania religioznawcze i etnologiczne potwierdziły
wiarygodność licznych sag jako źródeł do rekonstruowania kultury
duchowej dawnych Skandynawów. Zatem i pod tym względem można
ufać tym utworom sagnamadów, które przez specjalistów zostały
uznane za cenne merytorycznie. A jest ich wcale niemało.
Dlatego dziś nie należy już traktować sag, szczególnie tych
omawiających losy królów skandynawskich i półhistorycznych
bohaterów wikińskich, wyłącznie w kategoriach literackich – czyli, jak
chcą niektórzy naukowcy, jako „bajd”. Wiadomo, że wiele z nich niesie
potężny ładunek wiadomości historycznych, kulturowych,
religioznawczych. Tyle że czasem znacznie przetworzonych, dlatego
trzeba wiedzieć, jak je interpretować, aby z możliwie dużą dozą
prawdopodobieństwa oddzielić wiadomości prawdziwe od
przekształconych, dopowiedzianych czy zmyślonych.
A jak wspomniany spór polsko-niemiecki wpłynął na rozpoznanie
kwestii związanych z wojną konungahelską? Otóż w efekcie
nieuwzględniania sag przez dużą część polskich badaczy także dorobek
naukowy na temat wyprawy Racibora jest dziś więcej niż skromny.
Dodatkowo nie można opierać się na sporej partii dawnych ustaleń na
temat stosunków słowiańsko-skandynawskich, gdyż przez ostatnie
kilkadziesiąt lat dokonano w tej dziedzinie mnóstwo nowych odkryć.
Przede wszystkim archeologicznych, ale też religioznawczych (jak się
okaże, także one będą ważne w prawidłowym zrozumieniu tekstu sagi
Sturlusona), historycznych czy źródłoznawczych.
Co zastanawiające, wyprawa Racibora nie cieszyła się wcale
większym powodzeniem w opracowaniach skandynawskich,
niemieckich czy anglojęzycznych. Wprawdzie badacze północno-
i zachodnioeuropejscy znani są z wielkiego zainteresowania dziejami
wojen toczonych przez wikingów, ale akurat ten konflikt traktowali
zazwyczaj jako... jeden z dowodów na wandalizm zacofanych
i barbarzyńskich plemion słowiańskich. Przykłady takiego postrzegania
dawnych Słowian przez różnych naukowców podał w swojej niedawno
opublikowanej książce Guests in the House szwedzki autor Mats
Roslund. Zwraca on uwagę, że podejście to, prezentowane nawet dziś
przez niektórych zagranicznych historyków, nie miało nic wspólnego
z nauką, a jedynie z wielowiekowymi uprzedzeniami względem
Słowian. Słowian pojmowanych jako lud dziki, odrażający i godny
pożałowania – piszę o tym w dalszej części książki, przytaczając
stereotypowe oceny Słowian, prezentowane przez wielu
średniowiecznych autorów, poczynając od żyjącego w VIII wieku
świętego Winfryda-Bonifacego.
Jak widać, zachodnie prace historyczne nie wniosą nic nowego do
interesującego nas tematu.
Także archeologia szwedzka nie potrafi zbyt wiele powiedzieć
o Konungaheli ani jej upadku. Co prawda na terenie dawnego miasta od
dziesięcioleci prowadzone są wykopaliska, ale – jak wynika
z opublikowanego kilka lat temu raportu ze stanu prac (Kungahälla
Hansa Anderssona) – koncentrowały się one przede wszystkim na
badaniach późnośredniowiecznego założenia klasztornego oraz
zabytków jeszcze młodszych. Z epoki wczesnego średniowiecza
archeolodzy szwedzcy potwierdzili jedynie istnienie w północnej lub
północno-wschodniej części miasta dużego, silnie obwałowanego
grodu, którego funkcjonowanie datują bardzo ogólnie na okres wikiński
– czyli, w ujęciu nauki anglosaskiej, od końca VIII do połowy XI
wieku.
Z tego pobieżnego rzutu oka na źródła pisane i archeologiczne oraz
na opracowania historyczne wynika, że zajmując się dziś problemem
wojny roku 1136, można się opierać tylko na tekście podstawowym –
sadze Sturlusona, a kilka polskich prac, jedynie szczątkowo
podejmujących to zagadnienie, traktować jako narzędzia posiłkowe.
***
Przed kilkunastoma laty poświęciłem rajzie na Konungahelę artykuł,
ale został on napisany na potrzeby pisma dla miłośników wojskowości,
dlatego skoncentrowałem się w nim na paru ciekawych kwestiach
batalistycznych, a tylko w kilku zdaniach poruszyłem niezwykle ważny
aspekt politycznego tła wyprawy. Zaledwie wspomniałem
o przyczynach wojny polsko-duńskiej za czasów Krzywoustego
i o zagadnieniach strategicznych, a pozostałych kwestii w ogóle nie
dotknąłem, ograniczając się do skróconego i uproszczonego ujęcia
z perspektywy historii wojskowości. Poza tym korzystałem wtedy
z jednego ze starych polskich tłumaczeń sagi, powtarzając jego błędy
merytoryczne.
Od dawna nie ulegało dla mnie wątpliwości, że wyprawa
konungahelska zasługuje na odrębne opracowanie. Wiedziałem też, że
aby właściwie odczytać erudycyjny i wieloznaczny tekst Sturlusona,
trzeba zająć się nim w sposób interdyscyplinarny, polegający na
kompleksowym połączeniu ustaleń z kilku dziedzin: historii,
archeologii, religioznawstwa, etnologii, literaturoznawstwa.
Dodatkowym bodźcem do napisania tej książki był zrobiony przeze
mnie przegląd artykułów prasowych i internetowych na temat sprawy
konungahelskiej. Wiele z nich okazało się pełnych informacji
nieprawdziwych, dopowiedzianych czy wręcz zmyślonych, Czytelnik
polski zaś zasługuje na rzetelne przedstawienie historii rajzy z roku
1136.
Mam nadzieję, że moja książka spełnia to kryterium. Postanowiłem
napisać ją w formie popularnonaukowej, możliwie jak najbardziej
zrozumiałej dla wszystkich zainteresowanych tematem. Z tego powodu
zrezygnowałem z obszernego aparatu i żargonu naukowego, stawiając
na przyjazność przekazu. Uwzględniłem prawie wszystkie aspekty
wiążące się z wojną roku 1136 – militarne, polityczne, historyczne,
religijne i obyczajowe. Piszę „prawie”, gdyż świadomie tylko pobieżnie
omówiłem broń i uzbrojenie ówczesnych wojowników oraz kwestię
budowy i zastosowania wczesnośredniowiecznych statków ludów
nadbałtyckich. Taka decyzja została podyktowana faktem, że broń
i uzbrojenie zarówno Słowian, jak i Skandynawów doczekały się wielu
opracowań łatwo dostępnych dla Czytelnika. Nieco trudniej znaleźć
prace na temat ówczesnego szkutnictwa, dlatego w Bibliografii
wymieniam kilka z nich autorstwa Przemysława Smolarka
i Władysława Filipowiaka, specjalistów w tej dziedzinie. Wprawdzie
wydane zostały wiele lat temu, ale w ogólnym rysie cały czas
zachowują aktualność.
Inaczej niż jest przyjęte w książkach popularnych, pozwoliłem sobie
na przedstawienie kilku własnych koncepcji dotyczących nadbałtyckiej
rzeczywistości wczesnego średniowiecza. Ograniczyłem wszakże opisy
procesów motywacyjnych moich hipotez, by nie przeszkadzały
w możliwie łatwym odbiorze książki.
Czytelnika może zdziwić bardzo częste występowanie w moim
opracowaniu wyrażeń typu „zapewne”, „prawdopodobnie”, „być może”.
Są wyrazem zarówno niepełności dzisiejszej wiedzy o tamtej epoce, jak
i faktu, że mediewistyka jest takim rodzajem historiografii, który
w dużej mierze opiera się na hipotezach. Obecnie wysnuwa się je nie
tylko na podstawie lektury niewielu zachowanych średniowiecznych
źródeł pisanych. Dziś, korzystając z metody interdyscyplinarnej,
konfrontuje się je z analizą znacznie liczniejszych, za to „niemych”
zabytków archeologicznych, do tego dochodzą ustalenia lingwistyki
historycznej, literaturoznawstwa oraz materiały porównawcze
z etnologii czy religioznawstwa. Splecione razem, tworzą obraz,
którego wprawdzie w żaden sposób nie można uznać za stuprocentową
„prawdę historyczną”, ale niewątpliwie jest jej bliższy niż obraz
wynikający jedynie z analizy ściśle historycznej. Poza tym właśnie na
owych tajemnicach i niedopowiedzeniach polega urok odtwarzania
rzeczywistości wczesnośredniowiecznej.
Z tych powodów nie mam zamiaru ani prawa wygłaszać ostatecznych
sądów o tamtych czasach, jednakże przedstawiona tu wersja wydarzeń
wydaje mi się najbardziej prawdopodobna ze względu na wymowę
wszystkich źródeł i analizę ówczesnej sytuacji politycznej czy
społecznej. Moja rekonstrukcja wypadków mających miejsce na
północnym froncie działań Bolesława Krzywoustego to jedynie
hipoteza, chwilami sprzeczna z wizjami uznanych badaczy. Biorąc
wszakże pod uwagę, że źródła dotyczące tamtego okresu są skąpe
i często niejednoznaczne, jasne jest, że trzeba się poruszać w gąszczu
sprzecznych ze sobą hipotez.
I wysnuwać nowe.
***
Aby prawidłowo zrozumieć przebieg wydarzeń oraz realia kampanii
konungahelskiej, trzeba dokładnie prześledzić tekst Snorriego
Sturlusona. Kunszt islandzkiego historiografa polegał między innymi
na tym, że w jego opowieściach nie ma słów zbędnych – jak się
przekonamy, każde z nich wzbogaca przekaz o ważną informację.
W języku polskim istniały do tej pory dwa tłumaczenia tych
fragmentów sagi Sturlusona, które dotyczą wyprawy konungahelskiej.
Pierwsze, z roku 1953, było dziełem Krystyny Pieradzkiej (1908–1986),
profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, świetnej znawczyni
średniowiecza ziem polskich i łużyckich. Drugie, z roku 1954 –
Gerarda Labudy (1916–2010), profesora i rektora Uniwersytetu
Poznańskiego, wybitnego mediewisty, którego badania koncentrowały
się na przeszłości Słowian oraz na ich kontaktach ze światem
germańskim.
Mimo funkcjonowania tłumaczeń ich autorstwa postanowiłem
dokonać nowego przekładu z oryginału staroislandzkiego. Decyzja ta
wynikała z dwóch powodów. Po pierwsze, przez ostatnie sześćdziesiąt
lat zmienił się warsztat naukowy i sposób patrzenia na źródła, zmieniły
się warunki relacji źródło-odbiorca, niezmiernie poszerzyła się nasza
wiedza o wczesnym średniowieczu. Poza tym obecnie nie wystarcza już
rejestrowanie samych podanych przez źródło faktów, dziś wielką wagę
przykłada się do otaczającego je kontekstu obyczajowego, kulturowego
czy religijnego – gdyż jego prawidłowa interpretacja często wydatnie
zmienia wymowę samych „faktów”. A taką właśnie wieloaspektową
analizę umożliwia wspomniane podejście interdyscyplinarne, wciąż
niedoceniane w polskim środowisku naukowym. Wszystko to
powoduje, że obecnie mamy sposobność patrzenia na przekazy
średniowieczne w sposób znacząco odmienny niż badacze sprzed kilku
dziesięcioleci.
Po drugie, nie mogłem skorzystać z przekładów Krystyny Pieradzkiej
i Gerarda Labudy, gdyż okazały się – w konfrontacji z oryginałem –
niepełne, w wielu miejscach niedokładne, a nawet błędne. Ich lektura
wykazała też brak zainteresowania obojga polskich historyków
kwestiami związanymi z religią, przesądami, magią, obyczajowością
ówczesnych ludzi, a także założeniami literacko-konstrukcyjnymi
dzieła Sturlusona – a omówienie tych właśnie zagadnień jest konieczne
do pełnego odbioru i właściwego odczytania wielu aspektów opowieści
o wyprawie konungahelskiej.
Jak Czytelnik się zorientuje, ta wieloaspektowa analiza oraz
przetłumaczenie i zajęcie się tymi fragmentami sagi, które dotyczą
wyprawy na Konungahelę, a zostały opuszczone w dawnych
przekładach, będzie niezbędne, aby ogarnąć całość założeń przekazu
Sturlusona. Jak postaram się wykazać w trakcie rozważań, a potem
podsumować w zakończeniu, tylko w ten sposób można stwierdzić, że
opowieść o upadku miasta nie była jedynie długą dygresją w sadze
poświęconej dwóm królom norweskim czy też wydumaną
przypowieścią o winie i karze. Że stanowiła przemyślaną i zamkniętą
całość, której zadaniem było przekazanie – między innymi za pomocą
niedocenianych przez wielu dzisiejszych badaczy zabiegów
i konstrukcji literackich – treści historycznych, religijnych
i moralizatorskich. W takim ujęciu opowieść o wyprawie Racibora
stanowi „sagę w sadze” i jest przykładem wysokiego
historiograficznego oraz artystycznego kunsztu znakomitego
islandzkiego twórcy.
***
Winien jestem Czytelnikowi wytłumaczenie stosowania w książce
terminów „wiking” oraz „wiciądz” przy okazji omawiania wydarzeń
z tak późnego okresu, jakim jest wiek XII.
Pierwsze z tych określeń jest staroskandynawskie (víkingr, l. mn.
víkingar), a oznaczało „żeglarza-wojownika, morskiego łupieżcę”.
Drugie jest ogólnosłowiańskie – jego formy zachowały się od języka
górnołużyckiego po bułgarski – dlatego przypuszcza się, iż powstało
w pierwszym etapie formowania się ludów słowiańskich na początku
naszej ery i być może stanowiło zapożyczenie z języków germańskich.
Lingwiści rekonstruują formę prasłowiańską jego liczby pojedynczej
jako vitęȝь i przyjmują, że znaczyła „młody wojownik, bohater,
drużynnik, zdobywca łupów”, a w środowisku Słowian nadbałtyckich
także „morski rozbójnik, pirat”.
Dlaczego jednak używam tych określeń w kontekście wojny, która
miała miejsce już po przyjmowanym przez wielu historyków
zakończeniu okresu wikińskiego, czyli po przegranej przez Norwegów
bitwie z Anglosasami pod Stamford Bridge w 1066 roku?
Zazwyczaj daty początkowe i końcowe poszczególnych okresów
historycznych są umowne i nie dotyczą wszystkich obszarów, na
których mamy do czynienia z danym zjawiskiem kulturowym.
Zastanówmy się, czy nieliczni Norwegowie, uciekający do ojczyzny po
bitwie pod Stamford Bridge, oznajmili: „Od dziś nie mówimy o sobie
«wikingowie», bo własną klęską zamknęliśmy właśnie «okres
wikiński»”? Ależ nie, nazywali siebie wikingami jeszcze przez długi
czas, również w XII wieku. Zanikanie tego określenia, jak i samego
procederu typowo wikińskich wypraw łupieżczych następowało powoli,
a zakończyło się dopiero w drugiej połowie XII wieku.
Ramy czasowe okresu wikińskiego (793–1066) ustalili niegdyś
badacze anglosascy dla własnego, wyspowego obszaru kulturowego.
I rzeczywiście, na terenach Wysp Brytyjskich najazdy wikingów po
klęsce Norwegów pod Stamford Bridge zdarzały się rzadko, czyli
przestały mieć formę masowego zjawiska historycznego. Jednak
w innych regionach, gdzie czynni byli kupcy i rozbójnicy
skandynawscy, nie można mówić o końcu okresu wikińskiego w roku
1066.
Szczególnie Bałtyk, czyli interesujący nas w tej książce obszar, był
do końca XII wieku areną niekończących się najazdów, zajazdów,
podpaleń, krwawych zemst, wypraw łupieżczych. Warto przy tym
zwrócić uwagę, że przynajmniej od pierwszej połowy XI stulecia duża
ich część była dziełem wiciędzów słowiańskich oraz – lecz
w mniejszym stopniu – piratów bałtyjskich i ugrofińskich. Właśnie te
ludy często zyskiwały przewagę nad wikingami skandynawskimi.
Duńczycy i Szwedzi aż do drugiej połowy XII wieku nie potrafili sobie
skutecznie poradzić z nagle pojawiającymi się flotyllami obcych
łupieżców. Sami też oczywiście najeżdżali południowe i wschodnie
wybrzeża Bałtyku, jednak w tamtym okresie to Słowianie wydają się
najagresywniejszym ludem nadbałtyckim, który organizował najwięcej
wypraw na terytoria zamorskich sąsiadów.
Sytuacja ta zmieniła się dopiero w drugiej połowie XII wieku, kiedy
Dania zaczęła się wzmacniać po okresie wojen domowych, a jej władca
Waldemar I przystąpił do skutecznej centralizacji systemu rządów.
Możliwe to było dzięki wywalczonemu w czasie bojów wewnętrznych
ograniczeniu wpływów możnowładców oraz wodzów wikingów
(zwanych sjákonungar – „królami morza”) oraz dzięki represjom
zastosowanym wobec wolnych rolników-wojowników, spośród których
rekrutowała się większość wikingów. Dopiero wtedy scentralizowana
Dania była w stanie odpierać najazdy słowiańskie, potem stopniowo
pacyfikować zamieszkane przez Słowian wyspy południowoduńskie,
a w końcu przejść do kontrofensywy na terytorium pomorskim.
Działania te równocześnie doprowadziły w samej Danii do
zahamowania corocznych prywatnych wypraw wikińskich i do
przekształcenia ich w wojny oficjalne, prowadzone pod berłem
królewskim. Za rządów Waldemara Dania stała się hegemonem
zachodniego i środkowego Bałtyku, dzięki czemu siły państwowe
zdołały powstrzymać działania anarchicznego żywiołu wikińskiego
oraz odeprzeć wiciędzów słowiańskich.
Równocześnie w strefie Bałtyku zachodziły głębokie przemiany
polityczne, gospodarcze i społeczne, których część pobieżnie
wyliczyłem na początku Wstępu. Z tego powodu, moim zdaniem, na
obszarach nadbałtyckich koniec okresu wikińskiego można ustalić
dopiero na drugą połowę XII wieku.
I właśnie dlatego na określenie wojowników żyjących w dobie
wyprawy konungahelskiej z rozmysłem używam określeń
„wikingowie” i „wiciędze”. Jak zresztą sam Czytelnik się przekona,
postępowali tak samo jak szaleni, bezlitośni i krwawi łupieżcy
z „klasycznych” dla okresu wikińskiego stuleci IX i X.
***
Mimo że sprawa ta nieco odbiega od tematu książki, wspomnę, że jeśli
chodzi o część ziem Północy, nie tylko koniec, ale także początek
okresu wikińskiego nie zgadza się z przyjętymi w nauce anglosaskiej
ramami. Jak stwierdzili naukowcy duńscy na podstawie badań
archeologicznych przeprowadzonych w pozostałościach dawnych
duńskich portów zachodniojutlandzkich, na przykład miasta Ribe, okres
wikiński rozpoczął się tam nie pod koniec, a już w połowie VIII wieku.
Jest to widoczne po znaleziskach, które świadczą, że społeczeństwo
duńskie przynajmniej o kilka dziesięcioleci wcześniej niż dotąd
sądzono weszło w nowy, „wikiński” etap przemian gospodarczo-
politycznych. Już około 750 roku mieszkańcy Jutlandii, a może też
innych części Danii, prowadzili coraz intensywniejszą wymianę
handlową z wybrzeżami państwa Franków i Wysp Brytyjskich oraz
podejmowali wyprawy łupieżcze – choć jeszcze na małą skalę – na
tamte terytoria. Te formy dalekosiężnej działalności doprowadziły do
zmian społecznych w samej Danii, zmian właściwych dla okresu
wikińskiego. A to z kolei świadczy, że rozpoczął się on tam w połowie,
a nie pod koniec VIII stulecia.
Warto też zauważyć, że właśnie w połowie VIII wieku skokowo
wzrosła aktywność handlowa, a zapewne i militarna, Słowian
Zachodnich na wodach Bałtyku i cieśnin duńskich aż po porty
południowej Norwegii. Prawdopodobnie także wtedy Słowianie
opanowali skrajnie południowe wyspy duńskie. Równocześnie trwał
inny proces – do słowiańskich portów Połabia i Pomorza napłynęła fala
osiedleńcza skandynawskich kupców i rzemieślników. Datacja początku
obu powyższych zjawisk w przybliżeniu pokrywa się z przesuniętą na
połowę VIII stulecia datacją początku okresu wikińskiego w Danii.
I nie ma w tym przypadku, gdyż wydaje się, że proces „wikingizacji-
wiciędzyzacji” objął nie tylko Danię, ale też obszary nadbrzeżne
zamieszkane przez Słowian połabskich i pomorskich oraz plemiona
bałtyjskie – Kurów i niektórych Prusów. Także więc i te ludy należy
uznawać, obok Dunów, za równorzędnych współtwórców i nosicieli
wikińskiego „stylu życia” – czyli systemu społecznego opierającego się
na ówczesnym etosie wojownika-kupca[3]. Wspólnie rozpropagowali go
w całej Europie Północnej.
Aby Czytelnikowi jeszcze bardziej namieszać w głowie, napomknę
o wynikach badań archeologicznych osad handlowych wspomnianego
już nadmorskiego ludu Kurów z terenów dzisiejszej Litwy i Łotwy.
Wykazały one, że już w połowie VII wieku osiedlali się tam przybysze
ze środkowej Szwecji. Widzimy więc, że na tym obszarze wędrówki
skandynawskich kupców-wojowników miały miejsce na całe stulecie
przed początkiem „duńskiego” okresu wikińskiego. Czy jednak aż tak
daleko w czasie należałoby przesunąć narodziny tego zjawiska? To
sprawa bardzo dyskusyjna, świadczy wszakże o istnieniu swego rodzaju
„prekursorów” idei wikińskiej.
Trzeba sobie zatem uzmysłowić, że w różnych częściach
Skandynawii oraz innych krain nadbałtyckich proces wikingizacji-
wiciędzyzacji rozpoczynał się w różnym czasie. I dlatego nie można
kierować się sztywnymi ramami anglosaskiej chronologii
w rekonstrukcji przemian społeczno-politycznych wczesnego
średniowiecza Europy Północnej.
***
W swoim opracowaniu proponuję tok wykładu inny od tradycyjnie
przyjętego w pracach historycznych. Zwykle omawia się po kolei różne
informacje wynikające z przekazu źródłowego – oddzielnie na temat
polityki, oddzielnie na temat strategii, taktyki i tak dalej. Ja
zastosowałem odmienną formułę. Jako że saga Snorriego Sturlusona
jest wiarygodna, a także pozostaje jedynym dostępnym nam źródłem
pisanym na ten temat, będę śledził i omawiał jej treść zdanie po zdaniu.
Zobaczymy, że każde z nich niesie przynajmniej jedną istotną
informację. Postaram się wykazać, że przekaz islandzkiego
historiografa jest godny zaufania – nie tylko w swej ogólnej wymowie,
ale też w większości szczegółów, a nawet w „obrazkach” obyczajowo-
wierzeniowych. I nie umniejszają siły jego przekazu stosowane przez
Sturlusona literackie zabiegi stylistyczne i konstrukcyjne. Wprawdzie
na pierwszy rzut oka wydają się zniekształcać ściśle historyczną
wymowę sagi, ale tak naprawdę uzupełniają ją, ubarwiają
i uwiarygodniają. Trzeba tylko wiedzieć, jak je odczytywać, aby nie
popadać w stosunku do nich ani w zbytni krytycyzm, ani zbytni
bezkrytycyzm.
Artur Szrejter
Warszawa, czerwiec 2011 roku
I
WYPRAWA NA KONUNGAHELĘ
SKANDYNAWSCY BOHATEROWIE DRAMATU
Król Eryk Godny Pamięci to dobrze nam już znany władca Danii,
który dwa lata wcześniej zdobył władzę – przede wszystkim dzięki
poparciu arcybiskupa Lundu Osura (Özurr; w opracowaniach używa się
różnych form jego imienia: Ozur, Asur, Aser), o czym wspomniałem
w rozdziale opisującym ówczesną sytuację polityczną. Obaj panowie
byli od siebie całkowicie zależni politycznie, a w praktyce sprawowali
wspólne rządy. Wiedzieli, że w tym okresie zamętu i niezadowolenia
społeczeństwa z częstych klęsk są zdani tylko na siebie. Dlatego też
i w obliczu opisywanych wydarzeń obaj wystąpili jako wspólni
nadawcy ostrzeżenia do mieszkańców Konungaheli.
Sturluson to autor niezastąpiony – w zaledwie jednym, właśnie
przytoczonym zdaniu podał aż kilka ważnych informacji. Po pierwsze,
król Danii i jego sprzymierzeniec arcybiskup wiedzieli o wyprawie, ale
nie mogli jej przeciwdziałać. Jest to kolejne potwierdzenie słabości
rozdartego wewnętrznie państwa duńskiego, a jeszcze dobitniej
świadczy o braku autorytetu Eryka Godnego Pamięci, który to fakt
zostanie potwierdzony w toku przyszłych walk. Król ten w żaden
sposób nie mógł sobie poradzić z zagrożeniem słowiańskim.
Po drugie, wiadomość sugeruje duńską zwierzchność nad
Konungahelą. Gdyby miasto należało do Gotów czy Norwegów, Eryk
nie zawracałby sobie głowy wysyłaniem ostrzeżenia, szczególnie
w formie nakazu obrony miasta, gdyż miał w owym czasie znacznie
większe problemy niż troszczenie się o cudze mienie. Chyba że
Konungahela była „uświęconą” własnością wszystkich władców
skandynawskich, a Eryk czuł się jej opiekunem, czego wcześniej dał
wyraz, ofiarowując cenny dar kościołowi Krzyża.
Po trzecie, i dla nas najważniejsze, zdanie opisuje okoliczności
słowiańskiej przeprawy przez cieśniny duńskie. Trwała ona zapewne
kilka dni, a może i dłużej z uwagi na toczone po drodze walki. Do
przebycia było – jeśli Racibor wybrał najkrótszą trasę przez Öresund –
trzysta kilkadziesiąt mil morskich po wrogich wodach. Na dodatek
płynął nie jeden szybki statek, ale cała flota, zmuszona dostosowywać
tempo do najwolniejszych jednostek.
W tym czasie doszło do walk między intruzami a Duńczykami, które
też znacząco opóźniały podróż. Z owych starć Słowianie wychodzili
zwycięsko. Czy były to zwykłe napady na wioski, mające uzupełnić
zaopatrzenie? Śmiem wątpić, gdyż o takich błahostkach król
i arcybiskup by nie wspominali w liście do mieszczan. Trudno też
przypuszczać, że wielka wyprawa, która powinna dokonać
spektakularnego, błyskawicznego desantu, nie zaopatrzyła się w zapasy
przed wyruszeniem z macierzystych portów. Według mnie, Eryk Godny
Pamięci i Osur dali znać o potyczkach staczanych przez statki duńskie,
próbujące szarpać Słowian na sprzyjających do urządzania zasadzek
wodach cieśnin. Czy były to oddziały wysłane przez króla, czy
samorzutnie wystawiane przez zagrożonych mieszkańców okolicznych
wysp, tego nie wiadomo, ale ze względu na ogólną bezradność Eryka
postawiłbym na tę drugą możliwość.
Ciekawe też, gdzie w owym czasie przebywał sam król. Jeśli
w swojej głównej siedzibie, Roskilde na wyspie Zelandii, to flota
słowiańska musiała przepłynąć tuż pod jego nosem. Nie zatrzymał jej,
co jasno świadczy o tym, że brakowało mu sił i środków do
prowadzenia wojny. Albo też mówi o zbrojnym rozbiciu drużyny
królewskiej przez armię Racibora – i wtedy owo „gromienie
chrześcijan” odnosiłoby się nie tylko do rozbicia lokalnych statków
„obrony wybrzeża”, ale także do klęski poniesionej przez wojska
bezpośrednio podległe władcy Danii i próbujące powstrzymać flotę
inwazyjną. Wszystko to są jednak przypuszczenia. Zdaje się również,
że Sturluson nie bez powodu użył określenia víða – „wszędzie” (lub:
„jak kraj długi i szeroki”), kiedy pisał o zwycięstwach Windów.
Sugeruje ono kilka bitew lub starć na sporym obszarze, co uświadamia,
że flota Słowian zniszczyła po drodze wszystkich, którzy postanowili
stanąć jej na drodze.
...i miał [Racibor] pięć i pół setki słowiańskich łodzi, zaś na każdym
snekkarze było 44 ludzi i 2 konie.
Setka setce nierówna – dzisiejsza liczy równo sto, natomiast dawni
Germanowie znali setki małe (100) i duże (120), jak też małe (10)
i duże (12) dziesiątki oraz małe (1000) i duże (1200) tysiące. Dualizm
ten wynikał z równoczesnego stosowania dwóch systemów liczenia –
dziesiętnego i dwunastkowego. W średniowiecznej Skandynawii
w wojskowości używano zazwyczaj dużych setek i tysięcy (znacznie
rzadziej dziesiątek – te zwykle odpowiadały naszym dziesiątkom), co
było przeżytkiem po archaicznym, pogańskim systemie ledungowym
(leiðangr), używanym do obliczania poboru zbrojnych i statków
z małych obszarów wiejskich. Każda z setek wymienionych przez
Sturlusona oznaczała więc nie 100, a 120. Z tego wynika, że ogólna
liczba statków słowiańskich podana przez źródło to 660 okrętów
bojowych, a nie 650, jak to określono w obu dawnych polskich
przekładach sagi. Jasne jest też, że liczba podana w źródle jest
zaokrąglona – łodzi Windów mogło być zarówno 630, jak i 690, wszak
obserwatorzy oceniali ich liczbę „na oko”. No chyba że Sturluson miał
naprawdę dokładne informacje, na przykład od byłych jeńców, którzy
przebywali w rękach słowiańskich i mogli precyzyjnie określić
liczebność windyjskiej floty. Wiadomo też, o czym przekonamy się
dalej, że w armii Racibora urządzano prawdziwe odprawy bojowe,
w czasie których liczono stan oddziałów, zatem głównodowodzący
i jego otoczenie znali aktualną liczebność swojej floty i wojska. Wiedza
ta mogła potem wyciec do jeńców skandynawskich.
Statek słowiański
Słowianie we wczesnym średniowieczu używali do rejsów morskich łodzi różnej wielkości,
przy czym za „słowiańskie długie łodzie” wojenne uznaje się te jednostki, które miały
kilkanaście metrów długości i mogły pomieścić najwyżej do około czterdziestu osób. Taki
typ okrętów był przez Skandynawów określany snekkja i w ich arsenale floty stanowił
jednostkę średniej wielkości. Mimo widocznych podobieństw łodzi słowiańskich do
statków skandynawskich specjaliści podkreślają, że te pierwsze różniły się ważnymi
elementami konstrukcyjnymi, takimi jak przekrój stępki, mniejsze zanurzenie, odmienne
zamocowaniem masztu, inne sposoby łączenia i uszczelniania poszycia. Okręty wojenne
Słowian zapewne miały zawieszane na przedniej stewie łby „potworów”, chyba jednak nie
smoków czy węży, jak to było u Skandynawów, a takich zwierząt jak psy czy wilki, co
widać na przedstawieniu łodzi świętego Wojciecha z Drzwi gnieźnieńskich.
Rekonstrukcja na postawie różnych znalezisk archeologicznych z terenów Pomorza
i zabytków ikonograficznych.
Dunimysł zwał się siostrzeniec konunga, zaś Unibor nazywał się höfding
pewien, który przewodził licznemu zastępowi (liði).
...zaś część zastępów [na statkach pod wodzą Racibora] skierowała się
zachodnią odnogą [ujścia rzeki Götalef] do miasta. One przybiły do pali
[portowych] i wysadziły konnych (hestaliðit), którzy przejechali przez
Brattsas i zaraz otoczyli miasto.
Przytoczone dwa zdania mówią, że druga i, jak można przypuszczać,
znacznie większa część armii popłynęła pod dowództwem Racibora
zachodnim ramieniem rzeki. Dotarła do pali nabrzeżnych, co oznacza,
że nie tylko od strony wschodniej, ale i od zachodniej miasto miało
urządzenia portowe. Jest to jeden z dowodów na duże znaczenie
Konungaheli, gdyż tak rozległych, przynajmniej kilkusetmetrowych
konstrukcji wyładunkowych, znajdujących się i od wschodniej, i od
zachodniej części miasta, nie mógł mieć podrzędny ośrodek.
Dawniej niektórzy badacze przypuszczali – a pogląd ten nadal
pojawia się w artykułach popularnych – że wspomniane wyżej „pale”
nie były częścią drewnianego nabrzeża, a podwodnymi zasiekami, które
obrońcy wbili w dno rzeki, aby niszczyły poszycie atakujących
okrętów. Rzeczywiście, wiadomo, że w XII wieku na przykład
Słowianie pomorscy używali tego rodzaju „zasieków”, aby
powstrzymywać atakującą ich miasta flotę wroga. Moim zdaniem
jednak tutaj nie ma ku takiej interpretacji żadnych przesłanek, gdyż
opiera się ona jedynie na występującym w przekładzie Krystyny
Pieradzkiej błędnym uzupełnieniu źródła. Badaczka dopisała
nieistniejącą w oryginale informację, że pale były „wbite w dno”.
W przekładzie Gerarda Labudy widnieje wersja prawidłowa, wiążąca
owe pale z drewnianym nabrzeżem. Dla porównania można przytoczyć
podobną relację działającego dla muzułmańskiego kalifa Kordoby
żydowskiego kupca i szpiega, Ibrahima ibn Jakuba, który port
w Wolinie opisał jako „przystań, do której [Wolinianie] używają
przepołowionych pni”. Zdanie to opisywało tylko i wyłącznie
składające się z drewnianych bali nabrzeże, nie oznaczało podwodnych
umocnień. Dlatego jestem przekonany, że w Konungaheli chodziło o to
samo. Poza tym wbicie pali w dno było praco- i czasochłonne, dlatego
zabieg ten można było zastosować tylko wtedy, kiedy z dużym
wyprzedzeniem wiedziano o pojawieniu się floty wroga. Natomiast
w tej sytuacji statki Racibora zostały dostrzeżone w ostatniej chwili,
kiedy więc obrońcy mieliby czas na zrobienie takich zabezpieczeń?
Z kolei stosowanie ich w formie stałej, prewencyjnej, było wykluczone,
gdyż podwodne zasieki uniemożliwiałyby normalne korzystanie z portu
miejscowym statkom.
Gdy kontyngent Racibora zacumował, do akcji wkroczyły oddziały
konne. Są one opisane tylko w kontekście zachodniej części armii,
zatem można przypuszczać, że wojska Dunimysła i Unibora nie miały
jazdy.
Nie wiadomo dokładnie, czego dotyczyła nazwa Brattsas – takie
miano mogło nosić podgrodzie, o ile określenie to znaczyło Wysoko
Położone [Osiedle]. Wtedy opis powyższy oznaczałby, że jazda
słowiańska momentalnie zdobyła podgrodzie i stanęła pod wałem
grodu, choć tutaj źródło wyraźnie pisze o okrążeniu przez konnych
miasta (bœinn), a nie samej twierdzy górującej nad podgrodziem.
Dlatego wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że Brattsas było nazwą
części wysokiego, stromego wybrzeża, które leżało niedaleko miasta.
W takim wypadku jazda otoczyła podgrodzie, a nie sam gród. I na
pewnie nie całe podgrodzie, bo to było zbyt duże – zapewne chodziło
o ustawienie konnego kordonu na jego zachodnich krańcach.
Konny drużynnik pomorski z XII wieku
Jego uzbrojenie łączy elementy ogólnoeuropejskie (najpierw zachodnioeuropejskie, ale od
dawna stosowane i produkowane też w Skandynawii czy na terenach
zachodniosłowiańskich: długa, pełna kolczuga, typ miecza) z tradycyjnym wyposażeniem
skandynawskim (typ hełmu i strzemion), wschodnioeuropejskim, czyli koczowniczym
(siodło z wysokimi łękami, metalowe okucie uprzęży końskiej) oraz miejscowym,
słowiańskim (migdałowa tarcza – większa niż nowocześniejsze wzory
zachodnioeuropejskie, włócznia do szarży, topór z długą „brodą”).
Rekonstrukcja uzbrojenia drużynnika na podstawie analogii ze współczesnymi mu
drużynnikami z Polski i innych krajów środkowoeuropejskich.
Solweig [żona proboszcza] i córki jej, i dwie inne kobiety uszły w głąb
lądu.
...a tam [w Skurbadze] odbywało się wspólne picie piwa [uczta] i było
wielu ludzi. Był tam gospodarz (bóndi), którego zwano Olwim Wielkogębym
(mikilmunnr / Mikilmunnr), i ten poderwał się [na nogi] natychmiast, wziął
tarczę i hełm, a wielki topór [chwycił] w rękę swą i stwierdził:
– Powstańcie, dobrzy wojownicy (drengir), weźcie broń swą i przyjdźmy
z pomocą mieszczanom, gdyż hańbą wyda się każdemu mężowi, który
usłyszy o tym, że my siedzimy tutaj i żłopiemy piwo, zaś dobrzy wojownicy
mogą życie swoje utracić w mieście dla naszego dobra.
Liczni odparli i sprzeciwili się, mówiąc, że w ten sposób postradają życie,
zaś mieszczanom nie zdołają pomóc. Wtedy poderwał się Olwi i stwierdził:
– Nawet jeśli wszyscy zostaniecie z tyłu, ja pójdę samotnie, a zapewne
stracą poganie jednego lub dwóch [swoich] z mojej ręki, nim i ja padnę.
Pobiegł ku miastu. Ludzie ruszyli za nim, bo chcieli zobaczyć wyprawę
jego i czy w jakiś sposób będą mogli mu pomóc. Ale kiedy na tyle zbliżył się
do grodu, że poganie zobaczyli go, wtedy wyskoczyło na jego spotkanie
ośmiu ludzi w pełni uzbrojonych. A kiedy się spotkali, podbiegli poganie,
otaczając go. Olwi wzniósł topór i uderzył jego przednim rogiem [część
ostrza] w gardło tego, który stał za nim, tak że rozdzielił mu na części kość
szczękową i tchawicę, a wtedy tamten padł do tyłu na plecy. Potem [Olwi]
machnął toporem przed sobą i ciął innego [wroga] w głowę, rozrąbując go aż
po dolną część barku. Później [inni Słowianie] zaatakowali [Olwiego], a on
zarżnął jeszcze dwóch, ale sam [też] został ciężko ranny. A owych czterech,
którzy pozostali [żywi], uciekło wtedy. Olwi pobiegł za nimi, lecz pewien rów
był przed nim, a dwóch pogan wskoczyło do niego, zaś Olwi zarąbał
obydwóch, jednak pozostał tam i nagle padł [nieprzytomny] w dole. Tylko
dwóch pogan uszło spośród owych ośmiu.
Ci ludzie, którzy towarzyszyli Olwiemu, zabrali go i zanieśli z powrotem
do Skurbagi, i został przywrócony do zdrowia, a to [od tej chwili] mówili
ludzie, że nie ma [nad Olwiego] człowieka o wyższym męstwie.
Ta niezwykle długa dygresja, będąca zarazem scenką rodzajową
ukazującą „skandynawski charakter” (umiłowanie zabawy i pijaństwa,
a jednocześnie odwagi i honoru) obrońców, została opuszczona
w przekładzie Gerarda Labudy, znalazła się za to w tłumaczeniu
Krystyny Pieradzkiej. Nie przerwałem jej toku żadnymi omówieniami,
gdyż ma drugoplanowe znaczenie dla kwestii bitwy o Konungahelę, jest
za to szalenie ciekawą opowieścią o właściwym ówczesnym
wojownikom etosie wojny. Przynosi również wiadomości, jak był
uzbrojony „szeregowy” woj norweski, a na dodatek stanowi piękny opis
folklorystyczny, ukazujący kunszt Sturlusona jako twórcy sag, które
przecież w dużej mierze były historiami przygodowymi. Zobaczmy, co
tak naprawdę islandzki sagnamad chciał ukazać w tej – być może
prawdziwej, a być może wymyślonej na potrzeby propagandowe –
opowiastce.
Olwi Wielkogęby
Tak zapewne wyglądało uzbrojenie Olwiego, który był przykładem pieszego woja
skandynawskiego ze średniozamożnej, chłopskiej warstwy bondów (gospodarzy). Miał
wyposażenie charakterystyczne dla przemijającej epoki wikińskiej: okrągłą tarczę
z półkulistym umbem, skandynawski hełm, topór o szerokim żeleźcu.
Głównym bohaterem scenki jest mężczyzna określony w przekładzie
Krystyny Pieradzkiej słowem „chłop”. Teoretycznie jest to prawidłowy
przekład oryginalnego terminu bondi, jednak polskie „chłop” ma trochę
inny wydźwięk. Najbliższym znaczeniowo określeniu
skandynawskiemu byłoby słowo „gospodarz”, gdyż podkreśla fakt
posiadania własnego gospodarstwa. A bondami w dawnej Skandynawii
nazywano właśnie wolnych rolników, gospodarujących na własnej
ziemi, którzy jednocześnie tworzyli warstwę wojowników. W dużej
mierze spośród nich rekrutowały się załogi statków wikińskich. Potem,
od końca XII wieku, bondowie stopniowo przekształcali się w warstwę
ludzi zajmujących się już tylko uprawą roli i coraz bardziej
uzależnionych od miejscowych bogaczy – czyli dopiero wtedy
upodobnili się do polskich chłopów. W interesującym nas okresie
bondowie nadal tworzyli trzon zarówno warstwy rolniczej, jak
i wojskowej, dlatego nie należy dziwić się, że ów „gospodarz” w czasie
uczty miał pod ręką hełm, tarczę i topór.
Zdaje się, że Olwi miał już nieźle w czubie, bo decyzja
o natychmiastowym pójściu z odsieczą Konungaheli nie mogła powstać
w trzeźwej głowie. Choć z drugiej strony wojownik mógł nie bez
przyczyny nosić przezwisko Wielkogęby. Jeśli założymy, że nie
dotyczyło ono jego fizjonomii, musiało odnosić się do gadulstwa albo
zdolności oratorskich. Jak widzimy jednak, jego przemowa nie
zachęciła nikogo do wzięcia udziału w odsieczy, dlatego przypuszczam,
iż reszta towarzystwa obecnego na uczcie była daleko trzeźwiejsza od
krewkiego – albo pewnego swych umiejętności wojennych – Olwiego.
Miał szczęście, że napotkał pojedynczy patrol słowiański, a nie duży,
uczestniczący w oblężeniu oddział. O tym, że był to tylko patrol,
świadczy fakt, że rannego po starciu Olwiego nikt nie ścigał. A to
z kolei mówi, że Słowianie nie zdołali zamknąć pierścienia oblężenia,
skoro od strony północnej lub północno-wschodniej – bo zapewne
stamtąd nadeszli ludzie Olwiego – krążyły tylko patrole. Dlaczego nie
zamknięto pierścienia? Być może od północy gród był tak umocniony
albo znajdowała się tam jakaś przeszkoda naturalna, że nie było sensu
zakładać od tamtej strony oblężenia i skoncentrowano się na szturmach
od spalonego podgrodzia.
Właśnie, zarówno ten opis, jak skromne rozpoznanie archeologiczne
okolic dawnej Konungaheli wskazują, że od północy i północnego
wschodu gród nie był otoczony podgrodziem, które znajdowało się
tylko między grodem a położonymi na południu i zachodzie miasta
nabrzeżami portowymi. Przypuszczenie to musi jednak zostać
potwierdzone badaniami wykopaliskowymi.
Olwi walczył standardową bronią ówczesnych Skandynawów –
toporem, zapewne o długim stylisku i szerokim żeleźcu, o czym
świadczy rodzaj opisanych, bardzo głębokich ran, które zadał
przeciwnikom. W źródle nie ma potwierdzenia zdania znajdującego się
w tłumaczeniu Krystyny Pieradzkiej, że jedno uderzenie zadał „tylnym
rogiem [topora]”, który można by na siłę kojarzyć z obuchem. Saga
podaje w tym miejscu, iż cios został wykonany fremri hyrnu –
„przednim rogiem”, jak po skandynawsku określano jedną z części
ostrza topora, zwłaszcza topora o szerokim żeleźcu, z tak zwaną brodą.
Także kolejny fragment występujący w przekładzie Krystyny
Pieradzkiej, że poganie „rzucali na niego [Olwiego] pociski”, nie
istnieje w źródle, gdzie jest napisane po prostu, że go zaatakowali.
Olwi nosił hełm – dość drogą część uzbrojenia, świadczącą, że
Wielkogęby nie był biedny – a ciało osłaniał tarczą, zapewne typową,
okrągłą, drewnianą, być może okutą metalową taśmą na brzegach,
a w środku wzmocnioną umbem. Saga nie wspomina, aby nosił zbroję,
zatem nie był aż tak bogaty, by pozwolić sobie na kolczugę, która obok
miecza była atrybutem albo sławnych, albo majętnych wikingów.
Dlatego z opisu zamieszczonego w źródle wyłania się typowy dla
tamtego okresu wojownik należący do średniozamożnej warstwy
bondów, którego źródłami utrzymania były zarówno praca na roli, jak
i wojaczka.
Sądząc na podstawie analogii, niewiele różnił się uzbrojeniem od
współczesnych sobie Słowian nadbałtyckich, tyle, że ci drudzy zamiast
toporów preferowali włócznie, stosowane i do miotania, i do walki
wręcz. Jedni i drudzy rzadko kiedy nosili kolczugi, na które mogli sobie
pozwolić tylko bogaci woje, za to wielu używało hełmu. Ten element
częściej poświadczany jest archeologicznie w Skandynawii, natomiast
źródła pisane (na przykład Ibrahim ibn Jakub) potwierdzają jego
powszechne używanie wśród Obodrzyców, co może przekładać się na
innych Słowian nadbałtyckich, szczególnie bogatych Pomorzan. Poza
tym jest mało prawdopodobne, aby podczas dwunastowiecznej morskiej
wyprawy zaczepnej, na dodatek organizowanej przez samego księcia,
przyjmowano do drużyn wojów niemających przynajmniej tarczy,
hełmu oraz włóczni lub topora. Także powyżej przytoczony fragment
sagi mówi, że Windowie z patrolu byli alvápnaðir – „w pełni
uzbrojeni”, które to określenie oznaczało, według skandynawskich
standardów, posiadanie co najmniej tarczy i hełmu, a często także
kolczugi.
Jak wynika ze znalezisk archeologicznych, część posiadanego przez
ówczesnych Słowian zachodnich uzbrojenia była produkcji miejscowej,
część jednak pochodziła ze Skandynawii czy Niemiec – i te kierunki
importu broni oraz uzbrojenia na ziemie słowiańskie są poświadczone
także przez różne źródła pisane dotyczące całego wczesnego
średniowiecza.
W jednym miejscu, gdzie Windowie się ustawili, stał pewien mąż, który
strzelał z łuku i każdą strzałą zabijał człowieka, a obok niego stało dwóch
ludzi z tarczami, osłaniając go nimi. Wtedy rzekł Saemund do Asmunda, syna
swego, że obaj powinni strzelić równocześnie w kierunku [słowiańskiego]
strzelca [i dodał:]
– ...ale ja strzelę w [któregoś] z tych, którzy dzierżą tarcze.
Zrobił to, lecz ten przesunął tarczę przed siebie [osłaniając się,
a jednocześnie odsłaniając łucznika]. Wtedy strzelił Asmund między tarcze
i trafił strzałą w strzelca tak, że [grot pocisku] wyszedł z tyłu głowy
[Słowianina] i [ten] padł martwy na plecy do tyłu. Kiedy Windowie zobaczyli
to, zawyli wszyscy jak psy albo wilki.
Był pewien [człowiek] pośród pogan, który dotarł [podczas ataku] tak
blisko [wałów], że znalazł się przy bramie grodu i pchnął mieczem jednego
człowieka [konungahelczyka], który stał w bramie, a wtedy ludzie
[mieszczanie] posłali ku niemu pociski [strzały lub włócznie] i kamienie,
a mimo że był niczym nieokryty, tak był potężny w sztuce czarów, że żadna
broń nie mogła go dosięgnąć. Wtedy wziął ksiądz Andres święty ogień
i pobłogosławił go, wziął hubkę, wsadził ją w ogień i nabił na grot strzały,
którą dał Asmundowi. Zaś ten strzelił nią w owego czarownika, a [pocisk]
uderzył w niego tak, że wszedł w [ciało] w całości i [Słowianin] padł martwy
na ziemię. Wtedy odpowiedzieli poganie złością jak poprzednio, wyli
i zgrzytali zębami.
Mamy tutaj opis wyróżniającego się Słowianina, na dodatek opis
zawierający elementy magiczne. O ile do tej pory saga wysuwała tylko
aluzje dotyczące pogańskich wierzeń, przepowiedni i czarów (Dzikie
Łowy, zatonięcie statków, berserk), o tyle teraz twierdzi wprost, że
wiciądz musiał używać czarów (fjölkunnigr – dosłownie: „sztuka
czarów”), gdyż żaden oręż nie mógł mu zrobić krzywdy. Z racjonalnego
punktu widzenia mógł to być zwykły przypadek, efekt niecelności
obrońców. Co jednak, jeśli istniał dodatkowy powód wiary samego
Sturlusona – a przed nim świadków obrony grodu – w to, że mają do
czynienia z czarownikiem (fjölkunniga maðr) lub kapłanem
pogańskim? I powód taki znajdujemy w tekście.
Gerard Labuda twierdził w swoim tłumaczeniu, że uznano poganina
za czarownika, bo „chociaż był bez tarczy [...] żadna broń go się nie
imała”. W oryginale chodziło o coś innego, a polski historyk
sprowadził nadnaturalną wymowę opisu do poziomu
materialistycznego. Jak wynika ze słów sagi, Słowianin był „całkowicie
nieokryty” (hlífðarlauss) – czyli nie nosił nie tylko zbroi, ale też
odzienia, walczył zaś jedynie mieczem, a o tarczy tekst w ogóle nie
wspomina. I właśnie tą niezwyczajną, podkreśloną w sadze nagością
wyróżniał się w sposób widoczny, pozwalający obserwatorom
zidentyfikować w nim czarownika lub pogańskiego kapłana. Stąd też
obrońcy wiedzieli, że dysponuje magią, więc w tym duchu odczytali
jego odporność na pociski.
Z drugiej strony, wojownika tego można też uznać za przykład
słowiańskiego berserka – i jasny się staje jego brak reakcji na rany.
W takiej sytuacji opis jego postaci należałoby rozpatrywać również
jako kolejny zamierzony przez Sturlusona zabieg literacki, polegający
na ukazaniu symetrii zdarzeniowej: Norwegowie idący na odsiecz mieli
swojego berserka, ale i atakujący mieli swojego. Zatem
konungahelczycy ulegli nie byle komu – przeciwnikom nie tylko
liczniejszym, lecz dysponującym wojami wcale nie gorszymi od
skandynawskich. A że jeszcze ów berserk był czarownikiem bądź
kapłanem, obrońcy wydają się – w oczach Sturlusona –
usprawiedliwieni z późniejszego poddania grodu poganom.
Podobnym zabiegiem literackim było zestawienie obu strzelców
wyborowych z wojsk obrońców i atakujących. Nie bez powodu autor
sagi podkreślił wyższość Asmunda, gdyż w ten sposób wychwalał
mieszczan, że brak dostatecznej ilości broni nadrabiali umiejętnościami
bojowymi.
Zaraz po przedstawieniu słowiańskiego czarownika następuje
w sadze kolejny niecodzienny opis – użycie czarów przez księdza
chrześcijańskiego. Wprawdzie oficjalna nauka Kościoła zawsze
odżegnywała się od magii, przeciwstawiając ją prawdziwej wierze, nie
ma jednak wątpliwości, że niektórzy słudzy jedynego Boga uciekali się
do jej uprawiania. Przez całe średniowiecze łączono religię
chrześcijańską z przeżytkami dawnych wierzeń, nie ma więc powodu,
aby wątpić w prawdziwość relacji Sturlusona. Dodatkowo należy ją
traktować jako piękny ozdobnik, ukazujący duchowość
dwunastowiecznych ludzi.
W przekładzie Gerarda Labudy zabieg magiczny został uproszczony
– w oryginale jest bardziej rozbudowany, ale też mniej zrozumiały.
Wynika z niego, że ksiądz wziął święty ogień... No właśnie – już tutaj
występuje pierwszy problem, gdyż wyrażenie vígðan eld ma silniejszą
konotację pogańską niż chrześcijańską, a znaczy nie tyle „poświęcony
ogień”, jak u Gerarda Labudy, ile „święty/należący do bogów ogień”.
Logiczne więc wydaje się, że ten pogański symbol musiał zostać
pobłogosławiony w imieniu Boga – i rzeczywiście, ksiądz go
pobłogosławił. Potem włożył w niego coś łatwopalnego, określonego
jako tundr – „hubka” albo inny rodzaj podpałki. W końcu nasadził tak
przygotowany magiczny przedmiot na grot strzały. Zabieg ten z jednej
strony nosi cechy chrześcijańskie, a z drugiej jako żywo przypomina
zaklęcia skandynawskiej magii runicznej w jej aspekcie wojennym.
Czyżby więc ksiądz połączył błogosławieństwo (a raczej przekleństwo)
chrześcijańskie z pogańską magią? Na to wygląda i byłby to
niezmiernie ciekawy przyczynek do prowadzonych od wielu lat
i przynoszących zaskakujące wyniki badań nad pogańsko-
chrześcijańską magią średniowieczną.
Na tym skończył się opis kolejnego, zapewne drugiego, szturmu na
wały. Po śmierci woja uznawanego przez obrońców za czarownika lub
kapłana Słowianie znów „wilczym” wyciem oraz zgrzytaniem zębami –
to drugie jest czytelnym toposem literackim wyrażającym wściekłość –
ukazali swój gniew, po czym odstąpili od grodu. Wydarzenie to oraz
następne zdanie z sagi mogą sugerować, że domniemany
czarownik/kapłan był kimś naprawdę ważnym w windyjskich
szeregach.
WIEC I OSTATECZNY ATAK
Potem padł Saemund Pani Domu, a [wtedy] tak postanowili ludzie, którzy
jeszcze pozostali [w Konungaheli], że poddadzą gród, a sami przejdą pod
władzę pogan...
***
Zależnie od tego, czy ostatni szturm i poddanie miasta nastąpiły 10 czy
11 sierpnia, na dzień kolejny – odpowiednio 11 lub 12 sierpnia – należy
datować odpłynięcie floty windyjskiej. Złupienie i spalenie grodu,
a potem podział zdobyczy i niewolników musiały zająć wiele godzin,
dlatego jest mało prawdopodobne, że opuszczono skandynawskie brzegi
jeszcze tego samego dnia, kiedy zajęto gród. Poza tym zbyt
niebezpieczne było wyruszanie na morze popołudniem lub wieczorem,
gdyż groziło to niemiłymi konsekwencjami na mniej znanych wodach
i trudnych do pokonania cieśninach duńskich. Wypłynięcie armady
Racibora powinniśmy więc datować na ranek następnego dnia po
zdobyciu miasta.
ZNAK OD BOGA I „SEGREGACJA RELIGIJNA”
...a potem ogarnął strach pogan z powodu znaku [boskiego] – przez statek
konunga przeszła [fala] gorąca tak wielkiego, że każdy z nich [obecnych na
okręcie] czuł, jakby płonął. Konung kazał tłumaczowi spytać księdza
[Andresa], co to było. Ten powiedział, że wszechmocny Bóg, w którego
chrześcijanie wierzą, zesłał znak gniewu swego na nich [pogan], bo ośmielili
się wyciągnąć ręce po symbol Jego męki, nie wierząc w istotę [boskości]
Jego [i dodał:]
– I tak blisko [Bóg] przebywa Krzyża, że często przemawia owym [przed
chwilą ukazanym w postaci fali gorąca] symbolem swej obecności do pogan,
jeśli ci wyciągają ręce [po świętość], a czasem [potem] jeszcze mocniej
uderza.
Konung [bojąc się „mocniejszego uderzenia” Boga] kazał szybko
wypchnąć [ze statku] do okrętowej łódki kapłanów (kennimönnum), a ksiądz
Andres wziął Krzyż Święty w ręce swe. Oni [Słowianie] przeciągnęli łódkę
wzdłuż całej długości statku i przed dziobem, i z powrotem wzdłuż drugiej
burty aż do półpokładu rufowego, potem rozwidlonym drągiem [bosakiem]
odepchnęli łódkę ku pomostom nabrzeża.
Później, w nocy, poszedł ksiądz Andres z Krzyżem do Solbjargu, a trwały
[wówczas] zarówno wichura, jak i ulewa. Tam przekazał Krzyż pod dobrą
opiekę.
KRAJOBRAZ PO BITWIE
...a liczny lud, który był pochwycony w Konungaheli, przebywał potem
długo w Windlandzie w niewoli, a kiedy [jeńcy zostali] uwolnieni za okupem
i z powrotem przybyli do Norwegii (Noreg), na rodzinną ziemię, wszystkim
gorzej się powodziło. Miejsce [miasto] handlowe Konungahela nigdy już nie
doszło do takiego bogactwa, jakie kiedyś posiadało.
B rańcy z Konungaheli przebywali na ziemiach słowiańskich długo
– a zatem kilka, a niektórzy pewnie i kilkanaście miesięcy, jak
świadczą podobne wydarzenia znane z X i XI wieku – nim zostali
wykupieni przez krewnych. Branie okupu za jeńców było zwyczajem
pirackim powszechnie stosowanym we wczesnym średniowieczu przez
wszystkie ludy nadbałtyckie. Oczywiście łupieżcy cierpliwie czekali na
okup tylko za tych ludzi, za których mogła zapłacić majętna rodzina.
Wszyscy inni od razu szli na rynki niewolnicze.
W pierwszej połowie XII wieku największymi nadbałtyckimi
targowiskami niewolników były miasta nie pomorskie, a obodrzyckie.
Wprawdzie oba księstwa obodrzyckie były wtedy dość słabe i musiały
toczyć walki z sąsiadami oraz lawirować między Danią, Niemcami
a Pomorzem, mimo to nie bały się prowadzić na własnym terenie
handlu brańcami – uprowadzonymi głównie z Danii. Przypuszczalnie
właśnie tam trafiła spora część ludzi porwanych w roku 1136.
Co do dalszych losów tak wspaniałej zdobyczy jak grecka nastawa
ołtarzowa z kościoła Krzyża Świętego nie mamy żadnych informacji.
Zapewne, jak już pisałem, trafiła do któregoś ze znaczniejszych
kościołów wyposażanych przez Racibora lub Krzywoustego.
Być może jednym z łupów przywiezionych z Konungaheli był
wspaniały zabytek sztuki skandynawskiej z końca X wieku, zwany
potem relikwiarzem świętej Korduli. Miał on kształt pojemnika
wykonanego z łopatki łosia i drewna, a pokrytego złoconą blachą
brązową wytłaczaną w łby potworów. Pierwotnie służył jako duża
szkatuła, być może na biżuterię. Dopiero gdy trafił do katedry
w Kamieniu Pomorskim (koniec XII wieku lub wiek XIII), złożono
w nim kości świętej Korduli i w ten sposób stał się relikwiarzem.
Zaginął pod koniec II wojny światowej, a dziś w Kamieniu Pomorskim
można oglądać jego replikę. Czy jednak naprawdę był łupem
z Konungaheli? Może zdobyto go rok wcześniej w Roskilde, głównej
siedzibie konungów Danii? Jest to prawdopodobne, gdyż był zabytkiem
„typu królewskiego”, zatem wcześniej mogła go posiadać któraś z żon
dawnych władców Danii, choćby i znana nam Sygryda Dumna, żona
Swena Widłobrodego. Mógł też trafić do Windlandu w trakcie którejś
z wielu innych słowiańskich wypraw łupieżczych na teren Danii. Albo
znalazł się na Pomorzu w inny sposób – jako dar wymieniony między
dynastią Gryfitów a władcami skandynawskimi.
Konungahela została złupiona i spalona tak skutecznie, że już nigdy
nie odzyskała dawnego znaczenia. Wprawdzie po pewnym czasie
wzniesiono na jej miejscu małą osadę portową, ale była ona tylko
cieniem poprzedniego miasta.
W innych sagach Sturlusona z Heimskringli, opisujących dzieje
Norwegii w drugiej połowie XII wieku, Konungahela pojawia się
jeszcze kilkakrotnie, jednak tylko jako zwyczajna, niewyróżniająca się
niczym miejscowość. Nie wydarzyło się tam już nic istotnego – nigdy
więcej nie gościła władców, nie wzniesiono nowej królewskiej
rezydencji. Próbą odbudowy znaczenia ośrodka było założenie w XIII
wieku klasztoru, ale dzięki niemu osada po prostu tylko trochę się
rozrosła, nie przekształcając w miasto. W XVII wieku została
relokowana o kilka kilometrów i połączona z wsią przy pobliskiej
fortecy Bohus. Tak powstało istniejące do dziś miasteczko Kungälv.
Na upadku Konungaheli skorzystali Goci, którzy mniej więcej w tym
samym czasie rozbudowali leżącą niedaleko osadę Lödöse. Już
wcześniej, od X wieku, była znanym, choć niedużym, portem, ale
dopiero po spaleniu Konungaheli nabrała poważnego znaczenia
i w krótkim czasie stała się największym miastem zachodniego
wybrzeża kraju Gotów, a potem królestwa szwedzkiego. Obok niej
powstał w XVII wieku kolejny ośrodek miejski, Göteborg, który
stopniowo przejął handel Lödöse.
***
W trakcie opisywania wojny konungahelskiej kilkakrotnie starałem się
przekonać Czytelnika, że historia Sturlusona o tamtych wydarzeniach
jest godna zaufania, chociaż na pierwszy rzut oka może się wydawać
jedynie patetyczną przypowieścią o winie i karze. Owszem, zgodnie
z ówczesnymi kanonami i literackimi, i moralizatorskimi Islandczyk
chciał w przekazie zawrzeć przestrogę dla odbiorców: „nie
powtarzajcie błędów mieszczan z Konungaheli”. Nie zmienia to
jednakże faktu, że po analizie interdyscyplinarnej wyłania się tekst
wiarygodny historycznie, religioznawczo, społecznie, etnograficznie.
Każdy element tej układanki stoi na swoim miejscu i współgra
z ustaleniami naukowymi z kilku dziedzin wspomagających badania
ściśle historyczne. Dziś bezzasadne są już uwagi, że tego typu przekazy
miały być tylko przypowieściami dla maluczkich i że do ich
założonego z góry morału naginano czy nawet zmyślano wydarzenia
opisane w sagach. Tego typu głosy krytyczne nie są niczym więcej niż
tylko wyrazem bezradności tych historyków, którzy nie potrafią objąć
materiału porównawczego z archeologii, religioznawstwa, etnologii czy
historii społecznej. A właśnie dzięki wieloaspektowej analizie mamy
możliwość poznania bogactwa elementów, którymi Sturluson
naszpikował swoją opowieść. Co więcej, widzimy, że ta „saga w sadze”
jest utworem skończonym i zamkniętym pod każdym względem – jako
historia wojny, jako kunsztowny utwór literacki oraz jako przypowieść
o pysze i następującej po niej karze. Aby to zrozumieć, należało
przełożyć i przeanalizować zlekceważone i opuszczone przez dawnych
tłumaczy fragmenty sagi odnoszące się do Konungaheli. Należało też
przyjrzeć się tekstowi pod względem konstrukcji, użytych przenośni,
zabiegów literackich. Należało docenić zawoalowane treści
wierzeniowe i magiczne. Należało wyjść poza czysto materialistyczne
spojrzenie na same „fakty”. Dzięki tym wszystkim zabiegom mogliśmy
zobaczyć, że w nowym świetle owe „fakty” wyglądają trochę inaczej,
a przy okazji docenić niezwykły kunszt Sturlusona, najwybitniejszego
sagnamada średniowiecznej Skandynawii.
***
Na zakończenie pora podsumować kwestię związaną z wielokrotnie
sygnalizowanymi przeze mnie ciekawymi kwestiami dotyczącymi
rozwiniętej strategii, taktyki oraz powiązanego z nimi postępowania
Racibora, na przykład sposobu paktowania czy przewożenia koni na
pokładach statków.
Czy rzeczywiście wszystkie te elementy działań wojennych
powinniśmy uznawać za nowatorskie w rejonie Bałtyku albo szerzej –
w krainach zamieszkiwanych przez Słowian Zachodnich
i Skandynawów?
Na pierwszy rzut oka tak się wydaje, gdyż o tym, by równie
nowoczesne – jak na owe czasy – rozwiązania militarne były stosowane
wówczas w Europie Północnej i Środkowej, źródła mówią niezwykle
mało. Ale...
Ale istnieje możliwość, że wiele tych elementów sztuki wojennej
było od dawna codziennością nad Bałtykiem, a jedynie my mało o nich
wiemy z powodu małej liczby źródeł pisanych, które by w sposób
szczegółowy przedstawiły wczesnośredniowieczne wojny tej części
Europy. Trudno przecież przypuszczać, aby dopiero w XII wieku
zaczęto wykorzystywać szpiegów w wywiadzie wojskowym czy
dopiero wtedy z dużym wyprzedzeniem planowano wyprawy wojenne.
Wiemy też, że elementy sztuki wojennej koczowników (jak wciąganie
przeciwnika w pułapkę i atakowanie go z boków czy dowodzenie
z miejsca oddalonego od strefy walki bezpośredniej) były stosowane na
przykład przez Mieszka I już w X wieku. Wiemy również, że podczas
wojen polsko-niemieckich końca X i początku XI wieku istniały
systemy sojuszy politycznych i militarnych na szeroką skalę, a co się
z tym wiąże – posiadano rozbudowane siatki szpiegowskie. Wiemy
także, że przynajmniej od roku tysięcznego, kiedy rozegrała się
ogólnoskandynawska bitwa pod Svolder, stosowano na wodach Bałtyku
przemyślne sposoby walki morskiej, takiej jak „mur obronny” złożony
z powiązanych statków wojennych. Wiemy wreszcie, że co najmniej od
lat 40. XI wieku, czyli od wielkiej inwazji Obodrzyców na Danię,
doceniano propagandowe i strategiczne znaczenie operacji wojskowych
przeprowadzanych na zapleczu państwa przeciwnika, których celem
było zabicie ducha obrońców i rozczłonkowanie jego sił.
W takim kontekście wcale nie musimy uznawać niektórych danych
opisanych w związku z walkami o Konungahelę za innowacyjne
w sztuce wojennej naszej części Europy. Złudne wrażenie ich
„pierwszego użycia” może wynikać z tego powodu, że wojna
konungahelska jest jedną z niewielu operacji wojennych nadbałtyckiego
wczesnego średniowiecza opisanych z aż tak dużą szczegółowością
przez źródło z epoki. Warto zauważyć, że gdyby któryś z kronikarzy
niemieckich dogłębniej opisał bitwę pod Cedynią czy też jedno ze starć
Mieszka I z Wolinianami, zapewne bylibyśmy zdumienie, że „już
wtedy stosowano jakiś sposób walki”. Ale żaden nie opisał, jesteśmy
więc w tej kwestii skazani przede wszystkim na domysły. Sturluson zaś
dał nam rozległy obraz wyprawy słowiańskiej na Konungahelę
i właśnie dzięki temu możemy się zachwycać zastosowanymi przez
Racibora (i Krzywoustego) rozwiązaniami strategicznymi oraz
taktycznymi – nawet jeśli nie były już nad Bałtykiem niczym nowym.
ANEKS
UPADEK KONUNGAHELI – TEKST ŹRÓDŁOWY W JĘZYKU
STAROISLANDZKIM
9. Undr í Konungahellu
Fim vetrum eptir andlát Sigurðar konungs urðu tíðindi mikil í
Konungahellu. Þeir váru þar þá sýslumenn: Guthormr, sonr Haralds flettis, ok
Sæmundr húsfreyja. Hann átti Ingibjörgu, dóttur Andres prests Brúnssonar.
Þeirra synir váru þeir Páll flipr ok Gunni físs. Ásmundr hét son Sæmundar
laungetinn. Andres Brúnsson var mikill merkismaðr; hann söng at
Krosskirkju. Solveig hét kona hans. Með þeim var þá at fóstri ok uppfœzlu
Jón Loptsson, ok var 11 vetra gamall. Loptr prestr Sæmundarson, faðir Jóns,
var ok þar. Dóttir Andres prests ok Solveigar hét Helga, er Einarr átti. Það
barst at í Konungahellu dróttinsnótt hina næstu eptir páskaviku, at gnýr varð
mikill úti á strætum um allan bœinn, sem þá er konungr fór með alla hirð sína,
ok hundar létu svá illa, at eigi mátti varðveita, ok brutust út. En allir er út
kómu, urðu galnir ok bitu alt þat, er fyrir varð, menn eða fénað; en alt þat er
bitit var ok blóðit kom á, þá œrðist, ok alt þat er hafanda var, lét burð sinn ok
œrðist. Þessi menning var náliga hverja nótt frá páskum ok til
uppstigningardags. Mennirnir óttuðust mjök undr þessi, ok réðust margir í
brott ok seldu garða sína, fóru í herað eða í aðra kaupstaði, ok þótti þeim
öllum þat mest vert, er vitrastir váru, ok hræddust þat, sem var, at þetta mundi
vera fyrir miklum stórtíðindum, þeim er þá váru eigi fram komin. En Andres
prestr talaði þá langt ok snjalt hvítsunnudag, ok veik hann svá til lykta
rœðu sinni, at hann rœddi um vanda bœjarmanna, ok bað menn herða hugi
sína ok eyða eigi þann hinn dýrliga stað, hafa heldr gæzlu yfir sér, ok ætla ráð
sitt, ok gæta sín við öllu því, er við mætti komast, við eldi eða úfriði, ok biðja
sér miskunnar til guðs.
Andersson, Hans
2002 – Kungahälla. Problem och forskning kring stadens äldsta
historia, [w:] Skrifter utgivna av Bohusläns museum och
Bohusläns hembygdsförbund nr 70 / Lund Studies in Medieval
Archaeology tom 28, red. Kristina Carlsson i Maria Vretemark,
Uddevalla–Lund (Szwecja)
Balzer, Oswald
1895 – Genealogia Piastów, Kraków
Banaszkiewicz, Jacek
2010 – Podanie o Piaście i Popielu. Studium porównawcze nad
wczesnośredniowiecznymi tradycjami dynastycznymi, 2 wydanie,
Warszawa
Buczek, Karol
1965 – Przemiany ustrojowe na Pomorzu Zachodnim w XII i XIII
wieku, „Kwartalnik Historyczny” tom 72, Warszawa
Cnotliwy, Eugeniusz
1973 – Rzemiosło rogownicze na Pomorzu
wczesnośredniowiecznym, Wrocław
1993 – Uwagi o rzemiośle rogowniczym w strefie nadbałtyckiej
w VII–XIII wieku, „Archeologia Polski” tom 38, Warszawa
1999 – Białogard i okolice we wczesnym średniowieczu, [w:]
Białogard 1299–1999. Studia z dziejów miasta, red. Bogusław
Polak, Koszalin
Czapliński, Władysław i Górski, Karol
1965 – Historia Danii, Wrocław
Damgaard-Sørensen, Tinna
1991 – Danes and Wends, [w:] Peoples and Places in Northern
Europe 500–1600, red. Ian Wood i Niels Lund, New York
Dowiat, Jerzy
1954 – Pochodzenie dynastii zachodniopomorskiej
i ukształtowanie się terytorium księstwa zachodniopomorskiego,
„Przegląd Historyczny” tom 45, Warszawa
1956a – O rewizję poglądów na dzieje wczesnośredniowiecznego
Pomorza, „Kwartalnik Historyczny” tom 63, Warszawa
1956b – Ewolucja państwa wczesnofeudalnego na Pomorzu
Zachodnim, „Przegląd Historyczny” tom 47, Warszawa
Fabiańczyk, Lech
2001 – Apostoł Pomorza, Szczecin
Filipowiak, Władysław
1985 – Słowiańskie ośrodki handlowo-morskie nad Bałtykiem
(uwagi o początkach i rozwoju), [w:] Tezisy dokladov polskoj
delegacii na V Meżdunarodnom Kongresie Slavjanskoj
Archeologii, Warszawa
1986 – Słowiański statek z XII wieku z Kamienia Pomorskiego,
„Nautologia” tom 1/8
1988 – Początki żeglugi słowiańskiej u ujścia Odry, [w:] Studia
nad etnogenezą Słowian i kulturą Europy wczesnośredniowiecznej
tom II, red. Gerard Labuda i Stanisław Tabaczyński, Wrocław
1996 – „Żywot” statku wczesnośredniowiecznego, [w:]
Słowiańszczyzna w Europie średniowiecznej tom 2, red. Zofia
Kurnatowska, Wrocław
1998a – Die Häfen und der Schiffbau an der Odermündung im 9.
– 12. Jahrhundert, [w:] „Untersuchungen zu Handel und Verkehr
der vor- und frühgeschichtlichen Zeit in Mittel- und Nordeuropa”
tom 5, Göttingen
1998b – Ceramika słowiańska i „bałtycka” – uwagi do produkcji
i handlu morskiego, „Acta Archaeologica Pomoranica” tom 1,
Szczecin
Gall Anonim
Anonim, tzw. Gall, Kronika polska, tłum. Roman Grodecki,
oprac. Marian Plezia, Wrocław 1996
Herbord
Herbordi vita Ottonis episcopi babenbergensis, przekład polski:
Herbord, Dialog o życiu św. Ottona biskupa bamberskiego, [w:]
Monumenta Poloniae Historica seria 2, tom 7, część 3, tłum. Jan
Wikarjak, oprac. Kazimierz Liman, Warszawa 1974
Hofmeister, Adolf
1938 – Genealogische Untersuchungen zur Geschichte des
pommerschen Herzogshauses, Greifswald
Jal, Auguste
1840 – Archéologie Navale tom 1, Paris
Jöns, Hauke
2006 – Slawisch-skandinavische Kontakte an der südwestlichen
Ostseeküste im Lichte neuer Forschungen, [w:] Transformatio
mundi. The Transition from the Late Migration Period to the
Early Viking Age in the East Baltic, red. Mindaugas Bertašius,
Kaunas
Kiersnowscy, Teresa i Ryszard
1970 – Życie codzienne na Pomorzu wczesnośredniowiecznym,
wieki
X–XII, Warszawa
Kiersnowski, Ryszard
1954 – W sprawie początków organizacji państwowej na Pomorzu
Zachodnim, „Kwartalnik Historyczny” tom 61, Warszawa
Koczy, Leon
1933 – Źródła staronordyckie do dziejów Słowian, Poznań
1934a – Polska i Skandynawia za czasów pierwszych Piastów,
Poznań
1934b – Misje polskie w Prusach i na Pomorzu za czasu
Bolesławów, „Annales Missiologicae” tom 6, Poznań
Kosiarz, Edmund
1978 – Wojny na Bałtyku X–XIX w., Gdańsk
1994 – Bitwy morskie, Warszawa
Kurnatowska, Zofia
2002 – Początki Polski, Poznań
Labuda, Gerard
1954 – Słowiańszczyzna pierwotna. Wybór tekstów, Warszawa
1958 – Czy książęta zachodniopomorscy wywodzili się od
Piastów?, „Studia i Materiały do Dziejów Wielkopolski
i Pomorza” tom 4, Poznań
1960–1975 – Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny zachodniej
tomy 1–3; reprint: Poznań 2002
1962 – Wpływ powstania państwa polskiego na rozwój dziejowy
Pomorza, [w:] Początki państwa polskiego. Księga tysiąclecia
tom 2, red. Gerard Labuda, Warszawa; reprint: Poznań 2002
1999 – Słowiańszczyzna starożytna i wczesnośredniowieczna.
Antologia tekstów źródłowych (znacznie rozszerzona wersja
Słowiańszczyzny pierwotnej z 1954 roku), Poznań
Labuda, Gerard, red.
1969 – Historia Pomorza tom 1 (praca zbiorowa), Poznań
Leciejewicz, Lech
1958 – U źródeł bogactwa i potęgi Pomorza Zachodniego
w średniowieczu, [w:] Szkice z dziejów Pomorza tom 1, red.
Gerard Labuda, Warszawa
1959 – Kilka uwag o najstarszych ośrodkach państwa
zachodniopomorskiego, „Studia i Materiały do Dziejów
Wielkopolski i Pomorza” tom 5, Poznań
1970 – hasło: Pomorzanie, [w:] Słownik starożytności
słowiańskich tom 4, Wrocław
1979 – Normanowie, Wrocław
1989 – Słowianie Zachodni. Z dziejów tworzenia się
średniowiecznej Europy, Wrocław
1993 – Ośrodki władzy państwowej w księstwie
zachodniopomorskim w XII wieku, [w:] Lokalne ośrodki władzy
państwowej w XI–XII w. w Europie Środkowo-Wschodniej,
Wrocław
2000 – U źródeł konfliktu Pomorzan z państwem Piastów, [w:]
Źródła archeologiczne i ich treści, seria Archeologia historica
Polona tom 8, Toruń
Łosiński, Władysław
1973 – Wczesnośredniowieczny zespół osadniczy w Bardach
i Świelubiu pod Kołobrzegiem, „Koszalińskie Zeszyty Muzealne”
tom 3, Koszalin
1979 – Die Kontakte zwischen Pommern und Skandinavien im
frühen Mittelalter im Lichte von Forschungen im unteren
Parsęta-Flussgebiet, [w:] Rapports du IIIe Congrès International
d’Archéologie Slave tom 1, Bratislava
1982 – Osadnictwo plemienne Pomorza (VI–X wiek), Wrocław
2008 – Pomorze Zachodnie we wczesnym średniowieczu. Studia
archeologiczne (rozszerzone wersje artykułów publikowanych
w latach 1996–2004), Poznań
Maleczyński, Karol
1946 – Bolesław Krzywousty: zarys panowania (wersja
popularnonaukowa), Kraków
1975 – Bolesław III Krzywousty (wersja naukowa), Wrocław
Malinowski, Łukasz
2009 – Berserkir i úlfheðnar w historii, mitach i legendach,
Kraków
Marzec, Andrzej
1999 – Bolesław III Krzywousty, [w:] Piastowie. Leksykon
biograficzny, red. Stanisław Szczur i Krzysztof Ożóg, Kraków
Mąka, Henryk
2008 – Sarmaci na morzach, Warszawa
Myśliński, Karol
1948a – Bogusław I, książę Pomorza Zachodniego, Bydgoszcz
1948b – Polska a Pomorze po śmierci Krzywoustego, „Roczniki
Historyczne” tom 17, Poznań
1972 – Racibor, [w:] Słownik starożytności słowiańskich tom 4,
Wrocław
Orderyk Vitalis
Orderici Vitalis, Historia ecclesiasticae (Historia kościelna), [w:]
Monumenta Germaniae Historica. Scriptores tom 20, Hannoverae
1868; wydanie angielskie: The Ecclesiastical History of Orderic
Vitalis, tomy 1–6, tłum. i oprac. Marjorie Chibnall, Oxford 1968–
1980
Pieradzka, Krystyna
1953 – Walki Słowian na Bałtyku w X–XII wieku, Warszawa
Piskorski, Jan M.
2002 – Pomorze plemienne. Historia – archeologia –
językoznawstwo, Poznań–Szczecin
Powierski, Jan
1990 – Weryfikacja przekazu Herborda o antypolskim sojuszu
pomorsko-prusko-ruskim, AUNC seria Historia tom 24, Toruń
1994 – Pierwszy bunt Zbigniewa a zewnętrznopolityczne
położenie Polski w latach 1092–1094, [w:] Studia Bałtyckie,
Koszalin
Roslund, Mats
2007 – Guests in the House. Cultural Transmission between Slavs
and Scandinavians 900–1300 AD, Leiden (Holandia)
Rymar, Edward
1983 – Niektóre aspekty dyskusji wokół początków dynastii
książęcej na Pomorzu Nadwiślańskim, „Rocznik Gdański” tom
43, Gdańsk
2005 – Rodowód książąt pomorskich, Szczecin
Saxo Grammaticus
Saxonis Grammatici Gesta Danorum (Czyny Duńczyków), [w:]
Monumenta Germaniae Historica. Scriptores tom 29, Hannoverae
1892
Schütz, Caspar
Historia Rerum Prussicarum (Historia pruska), Zerbst (Niemcy) 1592
Smolarek, Przemysław
1955 – Inwentaryzacja źródeł do techniki szkutnictwa Słowian
Pomorskich, „Materiały Zachodniopomorskie” tom 1, Szczecin
1956 – W sprawie rekonstrukcji wczesnośredniowiecznych łodzi
pomorskich, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” tom 4,
Warszawa
1959 – Stan i perspektywy badań nad rozwojem szkutnictwa
w Polsce (do końca XVIII w.), „Kwartalnik Historii Kultury
Materialnej” tom 7, Warszawa
1963 – Zabytki szkutnictwa skandynawskiego, Gdańsk
1969 – Studia nad szkutnictwem Pomorza Gdańskiego w X–XIII
wieku, Gdańsk
Snorri Sturluson
Saga Magnús blinda ok Haralds gilla (Saga o Magnusie Ślepym
i Haraldzie Słudze Bożym); tekst staroislandzki sagi [w:]
Heimskringla. Sögur Noregs konunga (Krąg świata. Sagi
o władcach Norwegii) tomy 1–3, oprac. Nils Linder
i H. A. Haggson, Uppsala 1869–1872; Heimskringla tomy 1–3,
oprac. Bjarni Adhalbjarnarson, [w:] Islenzk fornrit tomy 26–28,
Reykjavík 1941–1951. Angielskie przekłady sagi [w:]
Heimskringla: A History of the Norse Kings, tłum. Samuel Laing,
London 1844, 1907; Heimskringla. History of the Kings of
Norway by Snorri Sturluson, tłum. i oprac. Lee Milton Hollander,
Austin 1991; niemiecki przekład sagi [w:] Heimskringla – Sagen
der nordischen Könige, tłum. i oprac. Hans-Jürgen Hube,
Wiesbaden 2006; polskie przekłady fragmentu sagi dotyczącego
wyprawy na Konungahelę [w:] Pieradzka 1953, Labuda 1954
i 1999, a w niniejszej książce: tłumaczenie rozdziałów 9–11 sagi.
Saga Magnús konungs berfœtts (Saga o Magnusie Bosonogim),
[w:] Heimskringla, j.w.
Sagan af Haraldi harðraða / Haralds saga Sigurðarsonar (Saga
o Haraldzie Srogim / Saga o Haraldzie Sigurdsonie), [w:]
Heimskringla, j.w.
Saga Óláfs hins helga (Saga o Olafie Świętym), [w:]
Heimskringla, j.w.
Saga Óláfs Tryggvasonar (Saga o Olafie Tryggwasonie), [w:]
Heimskringla, j.w.
Saga Sigurðar jorsalafara, Eysteins ok Óláfs / Magnússons Saga
(Saga o Sigurdzie Krzyżowcu, Eysteinie i Olafie / Saga o synach
Magnusa), [w:] Heimskringla, j.w.
Spors, Józef
1981 – Ośrodki stołeczne państwa zachodniopomorskiego w XII
wieku i pierwszej połowie XIII wieku, „Materiały
Zachodniopomorskie” tom 27, Szczecin
1988 – Studia nad wczesnośredniowiecznymi dziejami Pomorza
Zachodniego XII – pierwsza połowa XIII wieku, Słupsk
1994 – O domniemanej jedności plemiennej i państwowej
Pomorza we wczesnym średniowieczu, [w:] Społeczeństwo Polski
średniowiecznej tom 6, red. Stefan Kuczyński, Warszawa
Szrejter, Artur
1996 – Upadek świętej stolicy wikingów, „Dragon – Magazyn
Historyczny” nr 2, Warszawa
2006 – Mitologia germańska. Opowieści o bogach mroźnej
Północy (wydanie II), Gdańsk
2011 – Demonologia germańska. Duchy, demony i czarownice,
Gdańsk
2012 – Bestiariusz germański. Potwory, olbrzymy i święte
zwierzęta, Gdańsk
Ślaski, Karol
1960 – Podziały terytorialne Pomorza w XII–XIII wieku, Poznań
Śliwiński, Błażej
2000 – Pomorze w polityce i strukturze państwa
wczesnopiastowskiego, „Kwartalnik Historyczny” tom 107
Turasiewicz, Adam
2004 – Dzieje polityczne Obodrzyców. Od IX wieku do utraty
niepodległości w latach 1160–1164 (pierwsze wydanie książki
napisanej w latach 70. XX wieku), Kraków
Tyc, Teodor
1926 – Polska a Pomorze za Krzywoustego, „Roczniki
Historyczne” tom 2, Poznań; reprint: Teodor Tyc,
Z średniowiecznych dziejów Wielkopolski i Pomorza. Wybór prac,
oprac. Jan M. Piskorski, Poznań 1997
Tymieniecki, Kazimierz
1927 – Pomorze za Bolesławów, „Roczniki Historyczne” tom 3,
Poznań
1967 – Miasta, [w:] Słownik starożytności słowiańskich tom 3,
Wrocław
Umiński, Józef
1949 – Rola Bolesława Krzywoustego w uchrześcijanieniu
Zachodniego Pomorza, „Collectanea Theologica” tom 21,
Warszawa
Wachowski, Kazimierz
1903 – Słowiańszczyzna Zachodnia, Warszawa; reprint: oprac.
Gerard Labuda, Poznań 2000
Wehrmann, Martin
1937 – Genealogie des pommerschen Herzogshauses, Stettin
Wędzki, Andrzej
1968 – Nakło, [w:] Słownik starożytności słowiańskich tom 3,
Wrocław
Widukind
Widukindi, monachi Corbeiensis, Rerum gestarum Saxonicarum
sive Annalium libri tres (Dzieje saskie), [w:] Monumenta
Germaniae Historica. Scriptores rerum Germanicarum in usum
Scholarum, series nova, Berlin 1935
Wirski, Adam
1995 – Srebrne wieki Pomorza, Koszalin
1998 – Rodzime i recypowane instytucje Pomorza z głównym
uwzględnieniem ośrodków wczesnomiejskich w X–XI w., Koszalin
Wójcicki, Józef
1989 – Dzieje Polski nad Bałtykiem, Warszawa
Wróblewski, Wojciech
2006 – Invaders, Merchants or Settlers? Archaeological Evidence
of Scandinavian Activity in South-eastern Zone of the Baltic Sea
during the Viking Age, [w:] Transformatio mundi. The Transition
from the Late Migration Period to the Early Viking Age in the
East Baltic, red. Mindaugas Bertašius, Kaunas
Zientara, Benedykt
1970 – Polityczne i kościelne związki Pomorza Zachodniego
z Polską za Bolesława Krzywoustego, „Przegląd Historyczny”
tom 61, Warszawa
1970a – Stosunki polityczne Pomorza Zachodniego z Polską
w drugiej połowie XII wieku, „Przegląd Historyczny” tom 61,
Warszawa
Żak, Jan
1962 – Studia nad kontaktami handlowymi społeczeństw
zachodniosłowiańskich ze skandynawskimi od VI do VIII w. n. e.,
Wrocław
1963 – 1967 – „Importy” skandynawskie na ziemiach
zachodniosłowiańskich od IX do XI wieku tomy 1–3, Poznań
1988 – Problem „importów” skandynawskich w dorzeczu Odry
i Wisły w IX, X i XI wieku, [w:] Studia nad etnogenezą Słowian
i kulturą Europy wczesnośredniowiecznej tom II, red. Gerard
Labuda i Stanisław Tabaczyński, Wrocław
Przypisy
[9] W tej partii książki tłumaczę część rozdziału dziesiątego sagi. Dwa
pierwsze zdania z sagi spośród poniższych nie znalazły się
w przekładzie Krystyny Pieradzkiej, zawierał je natomiast przekład
Gerarda Labudy.
[17] Czasownik dráp zwykle tłumaczony jest jako „zabić”, ale w tym
miejscu najprawdopodobniej użyty został w swoim pierwotnym
znaczeniu: „wyrżnąć, zarąbać, zarżnąć [jak bydło]”.
[18] Nie wiadomo, co znaczy użyte w tym miejscu słowo skrínit – czy
„sanktuarium”, czy „relikwiarz”, czy, jak zaproponował Gerard Labuda,
„tabernakulum”.