You are on page 1of 129

BENTE PEDERSEN

LATO GRZECHU

1
- Oczywicie, e popyniecie! - parskna Raija. Krew laa si gwatownie. Raija
zacisna ran, by powstrzyma krwotok. Czoo miaa spotniae, wosy przyklejay si, wpaday
do oczu.
Antonia podara swoj halk na pasy. Rozerwaa rkaw bluzki Raiji. adna z kobiet nie
przejmowaa si rzucanymi na nie spojrzeniami. Jewgienij owszem, i dlatego ustawi si tak, by
zasoni on przed oczami ciekawskich.
Antonii udao si zaoy prowizoryczny opatrunek, ktry jednak szybko przesika
krwi. Raija zacisna zby.
- Rzucie moje rzeczy na brzeg! - rozkazaa. Przybraa dziarski wyraz twarzy, ale czua
zbliajcy si pacz. Tylko dla Michaia staraa si go powstrzyma. - Wam nie bd potrzebne.
- Oczywicie, e nie popyniemy! - Jewgienij uklk przed on, wzi j za rk i
ucisn mocno.
- Statek musi odpyn - rzucia Toni, potrzsajc kdzierzaw gow. Spojrzaa
twardo na Jewgienija ciemnymi oczami. - Jeste, u diaba, mczyzn! Pryncypaem!
- Toni zaopiekuje si mn - powiedziaa Raija przez zacinite zby, a nawet robic
grymas, ktry od biedy mona by uzna za umiech.
- Musz ci odprowadzi - protestowa. Toni tylko utkwia w nim oczy. Nic nie powiedziaa, a jednak przekazaa wiele.
- Misza! - Raija wycigna do w stron chopca. Drug zakrya czerwieniejcy
opatrunek. - Mama da sobie rad - zapewnia ochrypym gosem. Umiechna si. Jake
kochaa swego syna! Skoczy ju trzynacie lat. Moe w cigu tego lata stanie si mczyzn,
a ona nie bdzie tego wiadkiem. - Masz patrze, uczy si i dobrze si bawi. Obiecujesz?
Misza pokiwa ciemnowos gow. Raija spostrzega nagle, e syn jest bardziej
podobny do niej ni do Jewgienija. No i e jest adny.
- Obserwuj take za mnie - dodaa. - Po powrocie, w czasie zimy, wszystko mi
opowiesz!
Pokiwa gow twierdzco, ale si nie odezwa. Mia zacinite gardo. Raija widziaa,
e jej duy syn ma zbyt byszczce oczy, ale rozumiaa, e nie chcia, by ktokolwiek to widzia.
Ju teraz wola by odbierany jako mczyzna.
Jake pragna go przytuli, pocaowa - ale nie moga tego zrobi wobec tylu ludzi...
- Do widzenia - powiedziaa tylko, ciskajc do Michaia. Pogadzia szybko jego
policzek. Skra syna nadal bya mikka. Pewnie po powrocie bdzie szorstka...

Misza si cofn.
Jewgienij nie dostrzega nikogo wok nich. Nawet nie sysza. Obj ramieniem Raij.
Wargami przesun po jej czole, policzkach, ucaowa usta.
- Jestem pryncypaem - wyszepta. - Musz jecha. Ale moje myli pozostan z tob.
Przez cae lato bd przy tobie w Archangielsku.
- Wyzdrowiej - odpara Raija. Zamrugaa oczami, by pozby si wiszcych na jej
gstych rzsach ez.
Jewgienij odsun do ony i zobaczy krew.
- Kocham ci, mj aniele! - Pochyli si ku niej. Pocaowa jej skro, potem znowu usta.
- Jed. I nie myl o mnie zbyt czsto! - rzucia Raija. Przytuli j przez moment.
Najchtniej by zosta, ale przecie nie mg. By pryncypaem.
- Kto musi zawie j do Toni! - Jewgienij rozejrza si po tumie, pomagajc Raiji
stan na nogi. Z trudem si poruszaa.
Pechowy wonica szybko si zbliy. Chcia zadouczyni krzywdzie, ktr wyrzdzi
Bykowej. Jego ko by nadal niespokojny po wypadku, gdy to wz zaadowany skrzyniami
przechyli si i jedna z nich, o brzegach i rogach obitych metalem, spada prosto na Raij. Metal
rozora jej rami jak n.
Uoyli rann Raij na wozie. Nadal si umiechaa. Pocia si, krwawia, lecz si
umiechaa.
- Opiekuj si ni! - Jewgienij przytrzyma jeszcze Antoni.
- Oczywicie! - odpara Toni niemal zirytowana.
- W ran moe si wda zapalenie.
- Bdzie dobrze! Jewgienij puci przyjacik. Znw podszed do Raiji. Jeszcze raz
uciska. Pocaowa w czoo.
- Id ju! - poprosia Raija. - Kocham ci. Id! Tak zrobi. Popyn na zachd,
zabierajc ze sob ich niemal trzynastoletniego syna. By rok tysic siedemset czterdziesty
smy. Czternacie lat temu w Norwegii wzi Raij na pokad.
Tyle samo lat nie sta na pokadzie statku na prawdziwym morzu. Moe to bdzie jego
ostatnia podr. A pierwsza dla jego syna.
Raija te chciaa pyn z nimi na zachd. Nie potrafi jej tego wyperswadowa.
Ale ju nie musia.
Nie chcia dopuci do siebie tej myli, ale jednak zaistniaa. Wypadek by jak zesany z
nieba. Albo z pieka.
- Ju nie musisz si tak dzielnie umiecha - rzucia Toni, gdy wreszcie zostay same.

Olg wygonia na dwr. Jej trzynastoletnia crka nie sprzeciwiaa si zbytnio.


Rozumiaa. Te dorolaa. Raija zamkna oczy i oddychaa gwatownie.
- Musisz to czym cisn! - wystkaa. Antonia kiwna gow. Zacza rozwizywa
przesiknity krwi opatrunek. Palce zaczy jej si lepi.
- Musz to umy. Jest gboka - dodaa po chwili Toni.
Raija wiedziaa. Bez trudu mona by dotkn koci. Krew laa si nieprzerwanie.
Krcio jej si w gowie, czua mdoci. Baa si.
- Nie umiesz tego zatrzyma? - spytaa Toni, zrezygnowana. - Jakim zaklciem?
- Nic by to nie pomogo - wyszeptaa Raija. - Ju w nic nie wierz. Zreszt nigdy nie
umiaam pomc sobie samej. Poza tym chyba nie mam ju mocy. Oddaam j komu...
Antonia cisna brzegi rany. Przytrzymujc je, drug rk przyoya owinity ptnem
kawaek drewienka. Nic nie pomogo. Rana otwieraa si, gdy tylko cofaa donie. Nacisk tylko
wzmaga cierpienie Raiji, widziaa to po jej twarzy.
Toni zrobio si sabo. Rce miaa uwalane krwi, nie moga na nie patrze. W yciu ju
do napatrzya si na krew.
- Musisz to zszy!
Raija wbia w przyjacik oczy pociemniae z blu. Musiaa powtrzy swoje sowa.
Toni opanowaa si. Nie byo czasu na sabo. Ani na protesty, e nie umie.
- To moje siostry potrafi szy - zdoaa si umiechn. Raija odpowiedziaa jej tym
samym. - Oczyszcz ran wdk...
Raija krzykna, gdy pola si pyn. Ciao jej wygio si w cierpieniu. Nagle krzyk
ucich, mimo e ciao nadal byo napite.
Toni pamitaa, jak boli przemycie wdk choby tylko skaleczonego palca. Nie
rozumiaa, jak mona byo zdawi o tyle wikszy bl.
Ale przypomniaa sobie blizny na ciele Raiji.
Toni nawloka ig, ktrej uywaa do zszywania porwanych agli, zgit w uk i
spaszczon na kocu. Miaa nadziej, e bdzie wystarczajco ostra.
Nitka te powinna wytrzyma.
Co przewracao si w jej odku. Ale donie byy spokojne.
cisna brzegi rany. Wbia ig. Staraa si nie zwraca uwagi na reakcj Raiji.
Przecigna ig przez misie. Jako poszo. Toni odgadywaa, gdzie znajduje si ostrze. Pod
opuszkami palcw czua, jak przechodzi od dou z drugiej strony rany i wybija si na
powierzchni skry.
Z trudem przecigna ni. Sza opornie, bya caa czerwona.

Czy powinna zaszy ran do koca i dopiero potem zawiza? Czy wiza po kadych
dwch przekuciach?
To drugie wyjcie uznaa za rozsdne.
Wydao si jej, e nie da rady. Ale zamkna oczy i na nowo wbia ig. Czua, jak Raija
si wzdryga, jak jest spita... Przyspieszony oddech mwi wyranie o jej cierpieniu.
Zacza pracowa automatycznie. Szew szed za szwem. Byo ich dziesi. Moe
zmieciby si i jedenasty, ale Toni zdecydowanym ruchem zawizaa ni i odcia reszt.
Na lepo signa po butelk z wdk, przytkna do ust i pia, pia... W odku czua
ogie, w gardle pomienie.
Dopiero wtedy spostrzega, e nadal w prawej doni trzyma ig z zakrwawion nici.
Pucia j. Syszaa, jak upada. Przekna wicej wdki. Otara oczy. Nawet nie wiedziaa, e
pacze.
- Dasz mi wdki? - wyszeptaa Raija ochryple. Wycigna w stron Toni do, ktra
jednak zaraz opada.
Antonia przytkna kubek do ust rannej, podpara jej plecy, ale to nie pomogo. Raija
bya bezwadna. Toni pooya j z powrotem na siennik.
- A wic jednak zemdlaa - mrukna. miaa si i pakaa. Pogadzia sw
zakrwawion doni czoo Raiji, odsuna jej spocone wosy.
Raija nie syszaa.
Toni umya ran, naoya nowy opatrunek. Wypia reszt wdki, ale mimo to czua si
trzewa.
Przez okno dostrzegaa kolorowe agle Raiji Antonii daleko na wodzie.
A wic Jewgienij wyruszy w podr. Na zachd, do Norwegii. Jako kapitan Raiji
Antonii. Jako pryncypa. Moe zaspokoi swe tsknoty za morzem.
Gdyby tylko wiedzia, jak niebezpieczna bya ta rana, nie pojechaby.
Wiele mona byo powiedzie o Raiji, ale z ca pewnoci kobitka z niej z pieka
rodem! Z umiechem przekonywaa ma i syna, by pynli. Antonia chtnie by zobaczya, jak
ktrykolwiek z mczyzn zdobywa si na to, co ona!
- Jeste pijana - stwierdzia Olga po powrocie z nabrzea. Patrzya, jak znika statek. I
mwia wtedy sowa, ktrych dziewczynka w jej wieku nie powinna wypowiada.
Nie byo sprawiedliwoci na tym wiecie! Misza popyn do Norwegii, by uczy si o
statkach i handlu. A ona popyna tylko dla rozrywki!
Niewane, e bya tam przed Misza. Czua wyranie, e jego podr jest waniejsza od
jej wyprawy.

- Zszyam ran Raiji - Raisy! Toni musiaa pokaza Oldze ig i zakrwawion ni, by
crka jej uwierzya.
Dziewczynka zblada, co jak na ni byo niezwyke.
- Przecie wygldaa na... ma... Toni westchna i obja Olg.
- Jeste na tyle dorosa, by pozna prawd - powiedziaa. - Jako kobiecie pisane jest ci
udawanie. Bardzo czste. Raija wanie udawaa. Inaczej statek by nie odpyn. Jewgienij i
Misza by nie odpynli.
- A nie powinni zosta, skoro rana jest powana?
- A powinni? - spytaa Antonia, spogldajc crce w oczy. Dwie pary ciemnych oczu
spotkay si na dug chwil.
Olga przypatrzya si Raiji, jej bladej twarzy, wilgotnym wosom, plamom krwi na
skrze. Potem wyjrzaa przez okno. Nie widziaa ju statku, ale gdy zamkna oczy, wyobrazia
sobie go wyranie.
Misza na pewno by zosta, gdyby zdawa sobie spraw z powagi sytuacji. Misza kocha
Raij - Rais. Tak bardzo j kocha. Nigdy tego nie przyzna, ale Olga wiedziaa. Znaa go tak
dobrze, jak siebie.
I Misza tak strasznie cieszy si na podr na zachd...
Olga zaczynaa rozumie, jak to prawd jej matka wanie si z ni podzielia.
Udawanie.
- Raija przyjdzie do siebie - stwierdzia Toni. - W ran nie wda si zakaenie, jak dugo
mam wdk. A Jewgienij nigdy si nie dowie, jak bardzo byo to powane. Raija opowie mu o
tym, ale na pewno nie przekae wszystkiego.
- Bdzie udawaa? Toni pokiwaa gow i pogadzia crk po policzku.
- Szybko si uczysz, moja maa - powiedziaa z umiechem. - Szybko!
Co cisno si w brzuchu Olgi. Jeszcze nie chciaa by dorosa!
Widziaa ocean. Tylko ocean. Zielony, niebieski, we wszystkich swoich kolorach.
Widziaa biaot pian.
By tylko ocean.
Gbia.
Wok siebie dostrzegaa tylko ziele, gdy opadaa i opadaa, i opadaa...
Wreszcie jej stopy niemal dosigny dna.
Moga chodzi po dnie, ale nie dotykaa go. Stopy nie poruszay piasku, kamieni ani
rolin.
Unosia si ponad nimi.

Bya na dnie oceanu.


Oceanu bez ladw ycia.
Cisza. Nieskoczona cisza. I tylko ta ziele. Intensywna, przezroczysta ziele.
W oceanie by spokj. Niepojty spokj. Otacza j. Nie istniay dwiki ani zimno, ani
ciepo. Ani bl.
Tylko spokj.
Jej oczy widziay ziele. I patrzyy poprzez ziele. Tkwia w tej zieleni, na dnie oceanu.
Wiedziaa, e to niemoliwe, ale przyja to. Po prostu znalaza si tam, otoczona spokojem.
Nie bya sama.
Intensywnie czua, e nie jest sama. Ten spokj, ktry j otacza, nie by przeznaczony
tylko dla niej. Pochodzi z czego poza ni. Z czego, czego nie moga ujrze oczami. Z czego,
co istniao.
Nie by to ocean.
Co innego.
Ale napeniao spokojem. Dobrze. Chciaa tam zosta.
Ale nie moga dotkn stopami dna, nie moga pochwyci adnej roliny. Bardzo si
staraa, ale one jakby uchylay si przed ni. Zagarniaa tylko wod.
Zielon, przezroczyst wod.
Pyna. W gr.
- Pewnego razu wyciam kul z ramienia brata Jewgienija - rzucia Raija
zdecydowanym tonem. - Sdz, e te musiaam zszy ran. Widz to teraz wyranie. Tak jest
podobne...
- A wic pamitasz? - spytaa Antonia z trudem. Bolaa j gowa. Zasna, oparta o st
kuchenny.
Nie bya pewna, kiedy. Wszystko spowijaa mga.
- Wiedziaa o tym? - Raija od razu zaostrzya czujno. Rami j bolao, ale rozum nie
ucierpia w wypadku.
Antonia pokiwaa gow. To jeszcze spotgowao bl.
- I nic mi nie mwia? Teraz Toni pokrcia gow bardzo powoli.
- Dlaczego nie?
Raija chciaa usi, ale nie daa rady. Stracia przecie duo krwi. Zakrcio jej si w
gowie i bezwiednie wspara si na zranionej rce.
- Bo Jewgienij nie chcia - odpara Toni po chwili. - Dugo milcza. Czeka, a
odzyskasz pami. A poniewa nie wracaa, zatai wszystko. Dla twojego dobra. No i wasnego.

Ja te tak mylaam. A teraz ci to powiedzia, cho naprawd nadal powinien milcze.


Raiji zascho w ustach. Sowa Toni zaszokoway j. Antonia bya jej najlepsz
przyjacik. Czasami sdzia, e jest jej blisza ni Jewgienij.
Toni rozumiaa niektre sprawy lepiej ni Jewgienij. Toni wierzya. Wierzya
cakowicie.
A ona wiedziaa o Aleksieju!
Raija go nie pamitaa, poza faktem wyjmowania kuli. Nie pamitaa jego twarzy. Ani
ciaa. Ani tego, czy by wicej ni przyjacielem. A przecie to dla niego jechaa na wschd. Dla
niego chciaa rozpocz nowe ycie w obcym kraju.
Na pewno by jej kochankiem. Ale ona go nie pamitaa. A Toni wiedziaa o
wszystkim. I milczaa.
- Rozumiem, dlaczego Jewgienij nic nie mwi - stwierdzia w kocu Raija. - To, co on
zrobi, ja te bym zrobia. Pewna byam tylko swojego wieku, a on mnie nigdy nie poprawia.
Wiele rzeczy uoyo si na miejscu, gdy powiedzia mi o Aleksieju. Ale wiele stao si trudne.
- Dzieci? Raija pokiwaa gow.
- Czy mona zapomnie o czworgu dzieciach? Mona?
- A pamitasz? - odpara Toni pytaniem. Raija zaprzeczya.
- Czyli mona - stwierdzia Toni. - Jeli wierzysz Jewgienijowi.
- Przecie musz - westchna Raija, wsparta o poduszki. - Mam jaki wybr? Jak to
matk jestem - dodaa - jeli mogam zapomnie o swoich dzieciach? Gdzie one s? Jak jestem
matk, skoro je opuciam?
- Jeli spytaaby Misze, odparby, e najlepsz pod socem - odrzeka Toni ciepo. Nie umiemy spojrze za ciebie w przeszo. Nic o niej nie wiemy.
- Na pewno nie?
- Nie wiemy - zapewnia j Toni.
- Najgorsze w tym jest - rzucia Raija - e ju nie wiem, komu mog wierzy. Nie wiem
nawet, czy mog wierzy tobie. Moe Jewgienij prosi ci, by zataia co jeszcze?
Antonia poczua zimno w piersiach. Cieszya si, e potrafia kama, e ma w tym
dowiadczenie. Kto mniej odporny zamaby si i wypiewa wszystko.
- Sdz, e miaam dostateczne powody, by milcze - odpara. - Jeli nawet jest co
wicej, powody do zachowania milczenia s rwnie dobre.
- A wic jest co wicej?!
- O tym nie moesz nic wiedzie - wyznaa Toni. - Nadal jestem twoj przyjacik.
Nie mog wyrwa sobie serca, zoy go w twoich doniach z prob, by sama je wywrcia na

drug stron i sprawdzia. Mwi ci, e moesz na mnie polega. A ty musisz wybra, czy
chcesz, czy nie.
- Byoby mi atwiej, gdyby odpowiedziaa tak albo nie - westchna Raija.
- Nie moe by atwo - stwierdzia Toni. - Potrzebujesz teraz czego?
Ranna pokrcia gow.
Antonia musiaa rusza do codziennych obowizkw.
Raija nawet nie wspomniaa przyjacice o swoim zielonym nie. O oceanie, w ktrym
si zagbiaa a do osignicia spokoju.
Wiedziaa, e nigdy jej o nim nie opowie.
Tak pragna popyn na zachd. Do Norwegii. Gorco tego pragna. Wiody j tam
jej cieki snw, tego bya pewna. Chciaa nimi i, szuka dalszego cigu wielu cieek,
ktrymi zacza wdrowa w marzeniach.
Jewgienij uzna to za wymylony przez ni pretekst do odwiedzenia Soroya. Sdzi, e
wszystkie jej proby o podr na zachd wypywaj z chci zobaczenia Wasilija. Nie
powiedzia tego na gos, ale Raija dobrze znaa ma. Widziaa, jak zeraj go wtpliwoci.
Jewgienij by przekonany, e Raija tskni za Wasilijem.
Rzeczywicie byy chwile, gdy tsknia za Wasi. Tsknia a do blu.
Poprzednie lato przynioso jej tyle pomiennych przey.
Ale teraz Wasilij by na Soroya. W Finnmarku. W Norwegii. Bardzo daleko. Nie moga
do niego dotrze.
Nazywaa go przyjacielem. Ale miaa trzydzieci osiem lat. Wystarczajco wiele, by by
wobec siebie uczciwa. Na. tyle patrzya trzewo, by wiedzie, e wszystko wygldaoby
inaczej, gdyby Wasia nie wyjecha.
Na pewno byby jej przyjacielem. Bardzo bliskim przyjacielem. Moe staliby si sobie
tak bliscy, e zraniliby innych. e zraniliby siebie nawzajem.
Raija cieszya si, e Wasilij przebywa w Finnmarku.
Pod przymknitymi powiekami ujrzaa Jewgienija. Posrebrzay mu wosy. Dostrzega
to, gdy nastaa wiosna. Ciemno zimy ukrywaa siwizn. Wiosn brzowe wosy ma jakby
wyblaky, obramowanie twarzy stao si bardziej mikkie. Na samej twarzy przybyo wicej
bruzd. Znak upywu czasu. Zim nie dostrzegaa tego wszystkiego. Moe po prostu nie
zwracaa uwagi na wygld Jewgienija. Przecie dobrze wiedziaa, jak on wyglda. Mona sta
si lepym na drug osob, z ktr dzieli si ycie...
- Bdziesz za nim tskni? Toni stana w drzwiach, opierajc si o framug i splatajc
rce pod biustem. Otworzya, by do pokoju Raiji weszo nieco ciepa z kuchni.

- Oczywicie - odpara Raija. Sowo to byo tak gadkie, e wrcz wymkno si jej
bezwiednie. - Zostaam sama. Przecie Miszy te nie bdzie...
Toni pokiwaa gow. Umiech bdzi jej wok ust.
- Nie bdziesz samotna w Archangielsku, Raiju - Raiso. Masz mnie. Poowa miasta je ci
z rki. Jewgienij czuby si o wiele bardziej samotny, gdyby to ty wyjechaa.
Raija zamkna oczy. Bya to gorzka prawda. Tumaczya wiele.
Jewgienij znajdowa si w drodze na zachd. Ona nie. Tylko jej myli szy w lad za
nim.
Jej sny.

2
Jewgienij pen piersi wdycha zapach morza. Czu jego rytm pod stopami. Sta
pewnie, a ciao koysao si wraz z falami.
Tskni za tym. Przez te wszystkie lata spdzone na ldzie tskni za morzem. Wyrzek
si go dobrowolnie, ale jego serce zawsze bio dla sonej wody. Tskni za wiatrami, ktrych
nie czuo si na ldzie, za bezkresnym widnokrgiem, za nieprzewidywalnym tacem fal.
Na ldzie by szczliwy, ale na morzu czul jeszcze inny rodzaj szczcia.
Nie oznaczao to powrotu do pywania. Powiedzia to Raiji. Chodzio tylko o ten jeden
rejs. Ostatni. Musia znw poczu morze, a nie jak jego namiastk na Morzu Biaym czy
Dwinie. To byy tylko wody, a nie prawdziwy ocean.
Jego ostatni rejs. Michaia pierwszy. Dlatego tak wany. Dlatego nie chcia, by Raija
pyna, ale nie starczyo mu argumentw, by j powstrzyma.
Czyby jego myli spowodoway ten wypadek? Nie mia czystego sumienia. Nie mg
nawet na moment zapomnie o Raiji.
Michai pyta, dlaczego nie zawinli na wysp Soroya. Odpar, e zrobi to w drodze
powrotnej. Moe dotrzyma tej obietnicy.
Jewgienij sam si zastanawia, co go tu cigno. To on postanowi, e zawin do tego
fiordu. On wyznaczy kurs na widniejce w oddali strome gry.
Piy si niemal ku niebu, pokazujc im, e niebieski ma wiele odcieni. Ju morze byo
niebieskie. U podna gr widnia pasek zielonego, a dalej wznosiy si one: gry. Spowite
takim niebieskim kolorem, jakiego Jewgienij nigdzie indziej nie widzia. Wiedzia, e z bliska
skay s czarne. Kamie wzity w donie byby czarny albo szary, ale nie niebieski.
Ale te gry byy niebieskie. Dopiero tu pod niebem nacigay na siebie biae koderki
chmur. Miejscami cale, a miejscami dziurawe. Niebieskie niebo gadzio swoje niebieskie
siostry, gry.
Gry wiody ich w obrb zatoki, odsaniajc paski obszar przy ujciu rzeki, ktra
bkitn wstg sigaa od sonego morza ku szerokim paskowyom w gbi ldu, w innych
krajach. Jewgienij tam nigdy nie by, sysza tylko o miejscach o wielojzycznych nazwach.
Wyda polecenie zawinicia do tego fiordu moe dlatego, e wanie to miejsce
przeladowao go w snach przez te wszystkie lata...
Jego sumienie byo niczym otwarta rana. Nadal bolao. Musia znw zobaczy to
miejsce. I moe znw skama, po raz ostatni.
Jewgienij skoczy pidziesit lat. Zblia si do schyku ycia. Nadal mia nadziej na

wiele dobrych lat, ale w gbi serca wiedzia, e nie mg tego by pewien. Najlepsze lata ju
miny.
Michai mia zosta pryncypaem. Armatorem.
Jewgienij zawsze chcia popyn z synem w jego pierwszy rejs. I wanie tak si stao.
Ze wszystkich fiordw, do ktrych zawijaa Raija Antonia, tego jednego nie mg
omin.
Jewgienij pragn, by Michai zobaczy osad. Tylko zobaczy, nie chcia mu nic wicej
mwi. Moe, by zszed na ld, ten sam, po ktrym chodzia jego matka.
Dla Miszy wszystko nadal stanowio przygod, zabaw. Czas pokae, czy to naprawd
polubi. By jedynym dziedzicem czci majtku przypadajcej na Jewgienija. Misza waciwie
nie mia wyboru. Dlatego lepiej, by polubi morze i pywanie.
Mieli teraz cztery wiksze statki i kilka mniejszych odzi. Mieli kutry rybackie.
Oczywicie, to wiele kosztowao zarwno Jewgienija, jak i Olega, ale zapewnio im i ich
rodzinom solidne podstawy bytu. Ich spadkobiercy nie odziedzicz mao.
Jake dawno Jewgienij widzia ten fiord... Wtedy nawet sobie nie wyobraa, jak bardzo
zmieni si jego ycie.
Wtedy nawet nie marzy, e bdzie mia syna. A Michai zrodzi si w mioci.
To stanowio argument na jego obron. Chocia wtpi, czy bdzie jej potrzebowa.
Wiele wody upyno od tego czasu. Pitnacie lat. Pewnie ju dawno przestali na ni czeka.
May domek na cyplu wywiera na Jewgienija jaki magiczny wpyw. W ciszy wieczoru
sta oparty o reling ze wzrokiem skierowanym w jego stron. Widzia jakie postacie, ale nie
mg stwierdzi, czy nadal mieszka tam Reijo. Rwnie dobrze mogli to by obcy ludzie.
Jewgienij liczy na to.
- Bye tu kiedy, tato?
Chopiec podszed do niego niepostrzeenie. Stan obok ojca, te opar si o reling i
prbowa zgadn, na co patrzy ojciec.
- Tak - odpar Jewgienij. - Ale to byo dawno, dawno temu.
- Znae tu kogo? Pokiwa gow.
- Dobrze znae? - dry z ciekawoci Misza. - Czy tylko z nim handlowae?
- Naprawd znaem. Wzrok Jewgienija ponownie powdrowa w stron zagrody na
cyplu. Przybyo kilka budynkw. ciany z bali drewna byy dobrze utrzymane. Nad fiordem
dostrzeg szop i dk.
- To dziao si dawno temu, Michai. Dawno przed twoim urodzeniem. Byem wtedy
mody. On na pewno tu ju nie mieszka.

Mczce wspomnienia. Twarze przeladujce Jewgienija w snach.


Jak te uoyo si im ycie? Dzieci Raiji...
Myl ta mczya go zwaszcza wtedy, gdy patrzy na rozwj Miszy. Rozumia, co to
znaczy szczliwe dziecistwo. Rodzina. Misza dorasta otoczony mioci i matki, i ojca. A
Jewgienij cay czas wiedzia, e Raija ma jeszcze troje, ktre nigdy nie zaznay jej mioci.
Czworo, liczc wychowank.
Zdarzay si chwile, gdy Jewgienij nie by dumny z tego, co zrobi. Sta tu teraz, tak
bliski odpowiedzi na swoje pytania, i nie mg si odway, by je zada.
- Starzej si, Michaile - rzuci zmczony - starzej si.
Nie sucha sprzeciww syna.
Michai nic nie wiedzia.
Nigdy nie mia si dowiedzie, e ojciec zbudowa ich ycie na kamstwie.
Jewgienij wrci do swych obowizkw. Wyda rozkazy. Przepyn na Iwana, inny
statek zacumowany na wodach fiordu. Nie dogada si z kapitanem.
Pryncypa Iwana zosta nad Morzem Biaym, moe i daleko, ale kapitan musia po
powrocie przed nim odpowiada. Jewgienij i Oleg mogli si targowa, ustpowa, gdy chcieli.
Mogli swobodnie decydowa. Byli panami siebie.
Potem Jewgienij popyn na ld.
Dziwnie byo znw stan na tej ziemi. Na kamieniach, po ktrych chodzia i Raija.
Podnis jeden, zastanawiajc si przelotnie, czy go jej nie zawie.
Cisn go do morza.
Podeszli do niego ci, ktrzy mieli ryby na sprzeda. Mwili po norwesku, fisku i
laposku. Posugiwali si gestami i grymasami, sowami, ktre jakby rozumia. Uywali
wyrazw, o ktrych sdzili, e s rosyjskie.
Rozumieli si nawzajem. I nie rozumieli. Ale dogadywali si. Dobijali targu.
Wymieniali uciski doni.
Miejscowi rzucali ukradkowe spojrzenia na pusty rkaw koszuli Jewgienija. By do tego
przyzwyczajony i nawet nic nie zauwaa.
Czu si silniejszy, stojc na jej ziemi, otoczony tym krajobrazem. Grami.
Czy ona umiaaby mu kiedykolwiek wybaczy, gdyby wiedziaa...?
Sta tak, wysoki i wyprostowany, w ciemnych spodniach i wysokich butach. Nosi je
nawet na pokadzie statku. Szerok koszul mia woon w spodnie, w pasie owiza si
kolorowym szalem. Innym, nalecym do Raiji, okrci szyj. Przewysza wzrostem
miejscowych. Wyrnia si nie tylko brakiem ramienia.

Jewgienij poczu nagle, jak spord tumu na brzegu dosigo go szczeglnie


intensywne spojrzenie. Spojrzenie, ktre chciao przenikn go na wskro.
Odwrci si.
Serce ci mrz, a potem ogarn je ogie.
Rzeczywicie upyno duo czasu. Jewgienij nie dostrzega tego na sobie ani na Raiji.
Ona zawsze bya dla niego moda i liczna, jak wtedy.
Mg oceni upyw czasu, gdy patrzy na Misze.
A teraz ujrza, e ten mczyzna si postarza. Dostrzeg siwe pasma w gstej, jasnej
czuprynie - tej, ktra kiedy przypominaa an zboa w letni, soneczny dzie. Dostrzeg
zmarszczki na jego twarzy.
Ale oczy pozostay te same. Zielone, przejrzyste. Patrzyy na niego. Oceniay go.
Szok by rwnie wielki dla nich obu.
- Drawsi, Jewgieniju Dymitrowiczu - rzuci Reijo. Jewgienij odpowiedzia mu w jego
ojczystym jzyku. By mu winien chocia to.
- Paivaa, Reijo Kesaniemi. Kop lat.
- Znasz go? - zdziwi si mody chopak stojcy obok Reijo.
Jewgienij zastanowi si przez moment, czy to nie syn Raiji. Ale nie, jej syn mia
janiejsze wosy, poza tym ten nie mia jej rysw. On przecie rozpoznaby jej dzieci.
- Tak, znam go. Ale to byo dawno temu, Emil. Dawno.
Spojrzenie Reijo spoczo ciko na Jewgieniju, jakby chcia wydoby wzrokiem
prawd o minionych latach.
- Ci mczyni chc z tob dobi targu, Jewgienij. - Reijo wskaza doni jeszcze
jednego modzieca. Jewgienijowi spodoba si on: ciemnowosy, z bystrymi oczami i
ciekawym grymasem bkajcym si wok ust. Ten pierwszy, Emil, nie wzbudza w nim
adnych uczu. - Ja przyszedem tu jako tumacz - mwi dalej Reijo. Pitnacie lat starszy
Reijo.
- Dostan dobr cen - zapewni go Jewgienij ochrypym gosem. - Potem zapraszam ci
na mj statek, na herbat i rum.
Nie mg inaczej.
- Basiba - podzikowa Reijo. - Mamy wiele do omwienia.
- Tak, wiele, Reijo. Ktem oka Jewgienij dostrzeg, e na brzeg dosta si Michai.
Zesztywnia. Czy ten mokos nie mgby trzyma si z dala jeszcze przez chwil?
Reijo musiaby by lepy, eby nie zrozumie. A zawsze odznacza si bystroci
spojrzenia.

- Dzieciaki wrcz zwarioway - zamia si Misza. - Chyba nigdy wczeniej nie widziay
cukierkw!
- Bo moe i nie widziay! - uci Jewgienij. Sam sysza, jak szorstko to zabrzmiao.
Chcia tylko, by Misza sobie poszed. Przecie nawet jego gos by podobny do gosu Raiji!
Jeszcze ten chopicy, jasny. Zaamywa si ju czasem w mutacji, ale wci przypomina gos
matki.
Jewgienij dostrzeg spojrzenie Reijo. I sam popatrzy na jedynaka wzrokiem Fina.
Misza by wysoki, o dugich nogach. Ciemnowosy, niemal czarnowosy. Ciemnooki. Z
brwiami Jewgienija, cho z maym zaamaniem porodku kadej. Z umiechem Raiji. Prostym
nosem ojca, ale z policzkami niemal dziewczcymi.
Jewgienij nie wiedzia, jak Raija wygldaa jako dziewczynka. A Reijo wiedzia.
- Twj syn? - spyta Reijo, nie spuszczajc wzroku z chopaka.
- Tak - potwierdzi Jewgienij. Nie by w stanie doda nic wicej.
Milczenie Reijo uderzyo w Jewgienija niczym mocny wiatr.
- Mamy wiele do omwienia, Jewgienij - powtrzy Reijo ciko. Zaczerpn powietrza
i zacz mwi o handlu.
Michai zrozumia sytuacj na tyle, by znikn. Ale zdy rzuci ojcu czupurne
spojrzenie. Jewgienij by pewien, e Reijo rozpozna to spojrzenie i upr. Wiedzia, e w tym
przypadku nie uniknie powiedzenia prawdy.
Musia to wytumaczy.
Da Norwegom dobr cen. Worki z mk zmieniy waciciela. Beczki z rybami
zabrano dk na statek. Mka zostaa zaadowana na wzek chopakw.
Obserwowa, jak Reijo z nimi rozmawia. Kadzie rk na ramieniu ciemnowosego,
przekazujc jak wiadomo. Moe w cianach domu z bali przebywa jaka kobieta? Moe
Reijo ma on?
Jewgienij yczy mu tego.
Reijo w drodze na statek siedzia naprzeciwko niego. Jewgienij czu si jak zodziej,
natrt, ktry w dodatku zacumowa na wodach fiordu Reijo.
Misza zaj miejsce za jego plecami. Reijo mg mu si dobrze przyjrze. Porwna
ojca z synem i porwna syna z obrazem, ktry nosi w pamici.
Nie mona jej kocha, a potem zapomnie.
Weszli na statek i skierowali si do kajuty. Jewgienij przypomnia sobie, e jego obecna
kajuta nie rni si specjalnie od tej sprzed pitnastu lat. Spojrza na ni oczami Reijo.
Zrozumia, e tamten te j pamita.

Ikona Maryi Panny na cianie. Raiji zawsze podobaa si ta ikona, mimo e sama nie
bya szczeglnie wierzca. Na stoliku poniej - lampka oliwna, w szafce - kieliszki i kubki.
Krzesa miay skrzane siedzenia. Oboje z Raij nie lubili haftw. Raija wolaa tka. Kapa
przykrywajca koj bya jej dzieem. Niebieska niczym trzecia mio Jewgienija - morze.
Miedziana rukamojka. Taka, jak inne: zbiornik na wod, kran i miska.
Samowar te nie by ani wikszy, ani bardziej ozdobny ni na innych rosyjskich
statkach.
Jewgienij wskaza rk w stron jednego z krzese. Reijo usiad. Michai wszed za nimi
do kajuty, najwyraniej ciekaw obcego.
- Masz swoje obowizki, mj synu - powiedzia do niego Jewgienij. - Id do Olega,
powie ci, co trzeba zrobi. Ja musz porozmawia z tym panem. O interesach. Moesz ucisn
mu do na poegnanie.
Michai usucha ojca. Jego do utona w doni Fina.
- Musz si poegna - powiedzia Misza, cho nie wiedzia, czy tamten go rozumie.
Bardzo chcia z nim porozmawia, cho sam nie wiedzia, dlaczego. Moe przypomina mu
Wasi? Mieli co podobnego w umiechu, w zielonych oczach...
- Mj syn si egna - przetumaczy Jewgienij sztywno. - Niestety, nie mwi adnym z
jzykw, ktre ty znasz. Ma swoje obowizki.
Reijo przyj to wyjanienie bez mrugnicia okiem.
- Mio byo mi go pozna. Jest wietnym chopakiem. Takiego syna sam miaem
nadziej mie.
Jewgienij dokadnie przetumaczy synowi sowa Reijo, mimo e pojmowa ich
podwjne znaczenie. Ale Reijo zasugiwa na uczciwo.
Twarz Miszy rozjania si w umiechu. Lubi pochway. Jewgienij ze skurczem krtani
dostrzeg, jak uderzajco syn podobny jest w tym momencie do matki.
Chopak wyszed posusznie. Raija dobrze go wychowaa.
Jewgienij uroczycie nala rumu do dwch krysztaowych szklanek. Potrzebowa czego
na uspokojenie. Czasu na przygotowanie odpowiedzi na nieuniknione pytania.
Unieli ku sobie naczynia i wypili w milczeniu.
Reijo odezwa si pierwszy.
- Jak ona si miewa? Jewgienij poczu, jak drga mu policzek.
- Co chcesz usysze? - spyta, pragnc zyska na czasie. Kade sowo, o ile nie mwi o
niej, pomagao mu w tym.
- Prawd - odpar Reijo. W doni ciska szklank.

Jewgienij wcign z dreniem powietrze. To byo nieuniknione. Mia tego wiadomo,


gdy wydawa rozkaz zawinicia do fiordu Lyngen. Jednak nie zawrci.
- Zrozumiae, e chopak jest jej synem?
- Nie jestem lepy - rzuci Reijo. Tak, z pewnoci nie by. Jewgienij wypi do dna swj
rum. Dola im obu. W kocu skoczyby si i trunek. Musia co powiedzie, zanim kamstwa
przestan by wiarygodne.
- Tylko mnie moesz obarcza win - westchn. - Jeeli masz kogo nienawidzi, to
tylko mnie. Ona nie jest winna. To ja j uwiodem. Ja uyem wszelkich rodkw, by zostaa.
- A teraz?
Czy ona wrciaby, gdyby odzyskaa pami? Jewgienij nie by pewien. Ale w nagym
olnieniu ujrza twarz Wasilija obok Reijo. Dotychczas sdzi, e Wasia jest podobny do
Aleksieja. Bd! Wasia o wiele bardziej przypomina Reijo! Mogliby by brami.
- Ona nie yje.
- Od kiedy?
- Chopak skoczy trzynacie lat. - Przynajmniej to byo prawd. - Mia wtedy zaledwie
rok. Raija wracaa do domu z Archangielska z przyjacik. Jechay wozem konnym. Bya
zima. Jeden z koni przestraszy si czego i gwatownie szarpn. Raij wyrzucio, a potem wz
j przygnit.
Zamilk. Niech Bg wybaczy mu i to kamstwo! A czy Raija wybaczyaby?
- Nie cierpiaa - doda. Ujrza przed sob twarz Raiji. Jego Raiji. Raisy Bykowej. Jego
ony.
Nadal ywej. Starszej o pitnacie lat. Ale z gorc krwi pync w yach.
- Umara, gdy na niebie pona zorza polarna. Reijo podnis szklank do ust i jednym
haustem wypi zocisty pyn.
Co on teraz myla? Czy uwierzy? A dlaczego miaby nie uwierzy?
- Czekae na ni? Wiedzia, e to oczywiste, ale pytanie samo mu si wymkno.
- Waciwie nie - odpar Reijo z wahaniem.
Jewgienij by przekonany, e Fin mija si z prawd. Dostrzega bl zastygy w jego
twarzy. W twarzy ma Raiji. Raiji Kesaniemi.
- Masz kogo?
- Nie wiedziaem, czy si mog oeni - uci Reijo. - Teraz wiem.
Jewgienij zdawa sobie spraw z tego, e Reijo unikn odpowiedzi na jego pytanie.
Wiedzia take, dlaczego. Mino pitnacie lat i Reijo nie napotka adnej, ktra mogaby si
rwna z Raij.

- Jak si uoyo jej dzieciom? - Jewgienij musia si tego dowiedzie.


- Dobrze - odpar Reijo z dum. Jewgienij rozpozna t dum. Take by ojcem.
- Stay si moimi dziemi - mwi dalej Reijo. - Wszystkie zaoyy rodziny. Maja
pojechaa do Finlandii razem z mem, ktry stamtd pochodzi. Knut mieszka w pierwszym
domu Raiji i ma mi on, Fink. A moja Ida wysza za syna Mikkala.
- Byo jeszcze jedno?
- Owszem, Elise - umiechn si Reijo. - Przybrana crka Raiji. Wysza za brata Raiji,
Mattiego. Wszystkim uoyo si dobrze.
Tak, to stanowio pewne pocieszenie.
- Znienawidzili j? Jeeli kiedykolwiek powie Raiji prawd, ona na pewno zada mu
takie pytanie.
- Nie, nie nienawidzili - Reijo zastanowi si przez chwil. - Ale nigdy jej nie
zrozumieli.
Zielone oczy napotkay oczy Jewgienija. I to on musia odwrci wzrok.
- Mnie te byo trudno. Ale gdy zobaczyem chopaka, zrozumiaem. Ona zawioda
wystarczajco wielu. Nie moga opuci nowo narodzonego dziecka! To bya jej ostatnia
szansa, rodzaj odkupienia win wobec innych.
- Nazwalimy go Michai - wyzna Jewgienij, czekajc z napiciem na odpowied Reijo.
- To ma swj sens - umiechn si Fin. - wietny chopak, Jewgienij. Czasami auj,
e ja nie mam syna.
- Nadal jeste mody. Reijo pokiwa gow, wci umiechnity.
- Co si stao z twoj rk? - spyta.
- Spadem z masztu, a rami zaczepio si o lin i niemal oderwao. - Teraz umiechn
si Jewgienij. Ju dawno nie musia opowiada tej historii. W rejonach nad Morzem Biaym
wszyscy syszeli o czynach Carycy.
Reijo dola trunku do szklanek.
- To zdarzyo si w drodze std, pitnacie lat temu. Dopad nas sztorm. Raija uratowaa
mi ycie. Zatrzymaa krwotok. Kto z zaogi odci mi rami. Ona mnie pielgnowaa.
Jewgienij nie lubi przypomina sobie tego zdarzenia, ale by to winien Reijo.
- A wic potrzebowae jej! - wykrzykn Reijo. - Ona zawsze chciaa by komu
potrzebna. Inaczej nie umiaa y.
Jewgienij przytakn.
Taka bya Raija. Take jego Raija. Ta cecha charakteru wci jej pozostaa. Tylko nie
pamitaa swego ycia sprzed wypadku.

Ta dawna Raija naprawd umara pod zimowym, poncym zorz polarn niebem nad
Dwin.
To nie byo kamstwo.
Po prostu inna Raija zacza wtedy nowe ycie.
Kamstwo nie byo wielkie.
- Bg wiadkiem, e jej wtedy potrzebowaem.
- Jak ci w ogle poszo w yciu?
- Dobrze - Jewgienij wzruszy ramionami. Ogarno go zmczenie. Czul, jakby bardziej
postarza si dzisiaj ni przez te wszystkie lata. - Razem z przyjacielem mamy kilka statkw.
On przez te lata pywa jako kapitan na jednym z nich. Ja wypynem dopiero teraz. Michai
bdzie dobrze zabezpieczony na przyszo.
Nie lubi si chwali, bo czul, jakby przekonywa tego drugiego do swojej wartoci.
- Mnie te dobrze poszo - powiedzia Reijo, dorzucajc tylko jedno sowo: - Zoto.
- To dobrze. Baem si, e moe cierpicie niedostatek.
Nastpia chwila ciszy. Pili rum, zajci wasnymi mylami. Nawet nie patrzyli na siebie
nawzajem.
- Dlaczego nigdy nie przesae wiadomoci? Co roku przypywaj tu rosyjskie statki,
czsto i z Archangielska. Dlaczego nigdy nie napisae?! To byo oskarenie.
- Mylaem o tym - przyzna Jewgienij z cikim sercem. Teraz nie musia udawa
szczeroci. - Mylaem o tym cholernie duo razy. I odsuwaem to. Zostawiaem na pniej.
Usprawiedliwiaem si tym, e nie znam waszego alfabetu. Czuem, e gdybym to opisa,
zabibym j jeszcze raz, wobec siebie. A zawsze myli si najpierw o sobie.
Znw cisza.
- Spdzia dwa lata w Rosji - powiedzia Reijo z trudem. - Jak jej byo? Mwie, e
miaa przyjacik?
- Tak, Antoni - pokiwa gow Jewgienij. - Jest on mojego wsplnika. Antonia
zostaa przyjacik Raiji. Rni si, ale dla przyjani to niewane.
Nawet nie zauway, e powiedzia to w czasie teraniejszym, jak o yjcej.
- Ten statek nazwalimy na cze ich obu. Mamy jednego Sankt Nikoaja, nie
moglimy ryzykowa... Mamy Rais, to imi najbardziej przypomina jej wasne, ktre wielu
Rosjanom trudno byoby wymwi. Mamy te Tonie, to zdrobnienie od Antonii. No i ten,
Raija Antonia.
- Czy odszukaby mnie sam? - spyta Reijo nagle, jakby wcale nie sucha.
Popatrzyli na siebie dugo. Obaj byli mczyznami o silnej woli.

- Nie - odpar w kocu Jewgienij. - Zawinem do Lyngen, by Michai zobaczy to


miejsce. Zastanawiaem si, czy nadal tu mieszkasz. Godzinami wpatrywaem si w twj dom z
nadziej, e mieszka tu kto inny. Ze znalaze kogo i zacze nowe ycie gdzie indziej.
- Nie odpowiedziae na moje pytanie - upiera si Reijo.
Jewgienij uwaa, e odpowiedzia.
- Czy Raija bya szczliwa? - spyta Reijo. - Czy bya szczliwa? Tylko to chc
wiedzie. Moesz zachowa swoje wspomnienia w spokoju, Jewgienij. Chc wiedzie tylko to.
- Tak - odpar Rosjanin. - Bya szczliwa. Nigdy nie sdziem, e bd mg da jej
cho odrobin tego, co stracia. Ale uoyo si dobrze. Zadowolia si tym, co mogem jej
ofiarowa. Pokochaa mnie. I bya szczliwa.
- Czy nazywaa to rodzajem mioci? Jewgienij pokrci gow, zdumiony.
- Nie, mwia tylko, e mnie kocha. Reijo umiechn si. Jewgienij nie umia poj jego spokoju. Nie rozumia Reijo.
- Ida jest w domu - rzuci. - Moe Michai spotkaby si z ni?
Jewgienij zastanowi si.
- Nie chc opowiada mu o tej czci ycia matki. Nie chc, by zmieni o niej zdanie.
Pragn, by pamita j tak, jak ja. Zna tak, jaka bya u nas. Rozumiesz mnie?
Reijo po duszej chwili pokiwa gow.
- auj, e nie mog jej opowiedzie, jak powiodo si jej dzieciom.
Do Jewgienija draa, gdy odstawia pust szklank.
Reijo dopi swj trunek.
- Odpywacie jutro?
Jewgienij skin gow. Reijo wsta i ucisn do Jewgienija, patrzc mu dugo w oczy.
Moe szuka ladw kamstwa? Oczy Rosjanina niczego nie zdradziy. W kocu ju pitnacie
lat y w tym kamstwie...
- Dzikuj ci, e j uszczliwie! Jewgienij sysza, e Reijo mwi to szczerze.
- Po ode mnie kwiaty na jej grobie. Takie drobne, ktre rosn na skaach. Wanie
takie lubia.
Jewgienij znw pokiwa gow, z trudem przeykajc lin.
- Zawoam kogo, by ci zawiz na brzeg. Odprowadzi Reijo na pokad, wyda
rozkazy. Na wod spuszczono dk, a z burty drabink sznurow.
Ponownie Reijo ucisn do Jewgienija, pomacha z daleka Michaiowi. Zszed do
dki i usiad zwrcony twarz w stron ldu.
Jewgienij czu ulg, e nie jest tej nocy Reijo Kesaniemim.

- Kim by ten mczyzna, tato? - spyta Michai, stajc przy ojcu i patrzc w lad dki
odwocej nieznajomego.
Jewgienij obj ramieniem syna.
- To jego znaem kiedy, chopcze.
- To o nim mylae, e ju tu nie mieszka? Ojciec pokiwa gow.
- By moim dobrym przyjacielem, Michai. Dobrym przyjacielem, ktrego kiedy
bardzo zawiodem. Zawiodem jego zaufanie. Dlatego baem si go znw spotka.
- Czyli to dobrze, e si jednak spotkalicie - uzna Misza.
W sowach syna Jewgienij odnalaz lad mdroci yciowej Raiji.
- Wygldao na to, e on ci przebaczy, tato. Uwaam, e by miy. Podobao mi si, gdy
powiedzia, e chciaby mie syna takiego jak ja. Te mylisz, e on mnie polubi?
- Jestem tego pewien. Inaczej nie powiedziaby tak. Reijo nigdy nie mwi tego, czego
nie uwaa.
- Jak bardzo jego imi przypomina imi mamy! - zdumia si Misza.
- Te tak sdz.
- Mylisz, e on j zna? Jewgienij tylko pokrci gow. Nie by w stanie wypowiedzie
gono wicej kamstw.
- Odwiedzimy go?
- Nie, Michai. Odpywamy jutro. Bdzie jeszcze wiele fiordw. Jeszcze musimy kupi
wicej ryby, zanim zawrcimy. Nie sdziem, e ju ci si znudzio. Przecie tak chciae
popyn w ten rejs. Tyle musiaem prosi twoj matk, by ci pucia...
Misza pospiesznie zacz zapewnia ojca, e wcale mu si nie znudzio, o, nie! Chcia
po prostu zobaczy, jak yj ludzie w tym kraju.
- Bd inne fiordy - powtrzy Jewgienij. Misza zamilk na chwil, a potem owiadczy:
- Chc zosta kapitanem jak ty, ojcze.
Jewgienij ucisn ramiona syna. W tym momencie poczu, e wszystkie jego kamstwa
byy warte ceny, ktr za nie zapaci. Nawet to ostatnie byo niczym wobec sw syna. Syna
Raiji i jego, Michaia, ktry powiedzia mu, e chce pj jego drog.
Jewgienij by pewien, e Raija te byaby teraz dumna z syna.
Dumna i szczliwa.
Istniej gorsze kamstwa, pomyla Jewgienij. Cho pewnie Raija nie wybaczyaby mu
tego ostatniego.

3
Raija nie pozostaa dugo w miecie. Antonia moga j prosi i baga, ale nie miaa
wadzy nad przyjacik.
- Id, porozmawiaj z gubernatorem, jeli tak pilno ci do munduru! - prychna Raija. Zrobi tak, jak zechc!
Oczywicie dopia swego. Pojechaa do domu. Zacisna zby, by oszuka umiechem
przypadkowych przechodniw. Toni nie zdoaa oszuka.
Moe Raija potrzebowaa samotnoci. Ju bardzo dawno nie bya cakiem sama.
Nigdy wczeniej wasny dom nie wyda si Raiji tak ogromny. I pusty. Niemal syszaa
swj oddech. Wydawa si podmuchem wiatru.
Nie moga te dostatecznie ogrza domu. Byo lato, jasne noce. Mimo e napalia we
wszystkich piecach, marza.
Raija owina si szalem i usiada jak najbliej paleniska w kuchni. Tak blisko, e
syszaa, jak ogie do niej mwi. Ale wci marza.
Nadal wdrowaa ciekami snw. Nie bya pewna, czy kiedykolwiek dotrze do celu.
Widziaa przed sob tyle cieek do wyboru, tylko e nie wiedziaa, czy starczy jej czasu na
bdzenie.
Miaa trzydzieci osiem lat. Teraz bya tego pewna. Kiedy i w to wtpia.
Tak bardzo pragna, by kto uj j za rk i zaprowadzi tam, dokd powinna doj.
Dokd musiaa doj.
Tak bardzo chciaa odnale sam siebie...
Staa na wietrze, z rozpuszczonymi wosami. Wiatr bawi si nimi swobodnie. Od
zawsze by jej najwierniejszym wielbicielem. Potrafi pieci delikatnymi palcami, ale take
drapa pazurami.
Ubrana bya w odwitny strj. Dziao si to teraz i jakby nie teraz. Miaa na sobie
swoj najadniejsz sukni i miciutkie buty, a na ramionach zniszczony, brzowy szal.
Trzymaa go niczym najwikszy skarb, a wiatr prbowa jej go odebra.
Na szyi, na cienkim rzemyku, zawiesia klejnot - figurk ptaka z rozpostartymi
skrzydami, wyrzebionego w pokej koci. Nosia go z dum, bo przedstawia dla niej
wiksz warto ni wszelkie pery czy bursztyn.
Staa w porcie. Obserwowaa, jak marynarze zaadowuj statek. Statek noszcy jej imi.
Na pokadzie widziaa Wasilija. To nie moga by prawda, Raija wiedziaa, e Wasia
jest w Norwegii, na wyspie Soroya. Nie powinno go tu by!

Nie chciaa, by j dostrzeg, wic ukrya si w cieniu. Staa w mroku i patrzya na niego.
Wtedy nadeszli. Troje modych ludzi, ktrych nigdy wczeniej nie widziaa, ale jakby
znaa. Szukali kogo.
Mody mczyzna, czarnowosy, niewysoki, adny w szczeglny sposb. Mia bystre
oczy. Jego chd przywoa w Raiji cie wspomnienia czego z poprzedniego ycia. Ale pozosta
tylko cieniem.
Dwie mode kobiety. Jedn widziaa ju wczeniej. Ciemnowosa, z bliznami na
policzkach. Druga, modsza, te dumnie wyprostowana. Wosy miaa jak ogie. Raija
wiedziaa, e obie s siostrami, jeszcze zanim modsza si odwrcia. Ujrzaa wtedy wasn
twarz, cho oczy miay domieszk zielonego.
Raija wiele zrozumiaa.
Wysza z cieni.
- Szukacie mojego grobu? - spytaa. - Nie znajdziecie go. Tylko umarli maj groby, nie
wiecie? Dlaczego szukacie mojego? Ja nigdy nie bd miaa grobu. Spoczn na dnie morza.
Wtedy pocz si z tym, ktrego zawsze kochaam. Nie wiedzielicie tego?
Popatrzya na nich. Czua, e ich kocha.
- Chciaam zebra was wszystkich - mwia dalej. - Miaam was wicej, ni mi
przepowiedziaa Elle. Przyczynilicie mi wiele cierpienia albo moe to ja go wam
przysporzyam. Nie wiem. Ale byo mi ciko. Gdzie Knut?
- Urodzio mu si dziecko - odpara pomiennowosa dziewczyna. Jej crka. I
mczyzny o zielonych oczach. Innego ojca mie nie moga. - Chopczyk. Nazwali go Karl
Rasmus.
- Gdzie Elise? - spytaa Raija. Znaa te imiona. Nadeszy znikd.
Maja.
Ida.
Ailo.
Nad nimi taczya zorza polarna, bogosawic ziemi i domy. Przecie to niemoliwe.
W lecie nie wida zorzy!
Ale jednak j widziaa: una, zoty blask, zimny i ciepy zarazem.
Jaka droga, cieka...
- Elise wyjechaa - powiedziaa ruda Ida.
- Mojego Michaia tu nie ma. Jewgienij nie chcia go puci. Michai jest ucielenieniem
wyrzutw sumienia Jewgienija, zupenie jak ja. Jewgienij ukrad mi dziecko Mikkala, dlatego
nazwa swoje na jego cze. Take Jewgienij kocha i cierpi. Nie szukajcie mnie. Nie bdzie

adnego grobu. Nie marznijcie w tym zotym wietle. Dowiecie si, kiedy przyjdzie czas. Nie
zapomnijcie, e chc spocz w morzu. Niech Reijo nie zapomni!
Jego imi!
Mczyzny o zielonych oczach!
Mikkal.
To imi te znaa. Wiedziaa.
Czua spokj. Nie baa si morza. Ju nie stanowio zagroenia. Nic nie byo ju
niebezpieczne. Czua zaufanie do ognia. Jedno z jej dzieci miao wosy koloru ognia. Nie baa
si ani ziemi, ani powietrza - wiatr j kocha, zorza polarna stanowia jej ciek - no i morze
byo sprzymierzecem. Morze oznaczao spokj.
Morze na ni czekao.
Spojrzaa na modych i odpyna. Zniknli sprzed jej oczu, zlali si z zorz, ze zotym
blaskiem...
Raija ockna si przy palenisku. Byo nadal ciepe. Ju nie marza. Pamitaa twarze
tych trojga, statek, Wasi.
Pamitaa wyrzebionego ptaka, ktrego nosia na szyi. Palce poszukay go tam, ale nie
znalazy.
Ale sw Raija nie pamitaa. Imion te nie. Niczego z caej rozmowy.
Obrazy, postacie, blask.
Moga tylko zgadywa, domyla si, kim oni byli. Ale nie wiedziaa na pewno.
Mimo to czua spokj.
Ciao miaa zastyge i obolae. Bya sama. Ale spokojna. Przepeniona oczekiwaniem.
Wiedziaa, e odnajdzie waciwe cieki. Miaa przewodnika: zorza polarna stanowia jej
drog powrotn. Kiedy pjdzie ni po jasnym niebie. Moe trafi do domu?
Przygotowywaa si na spdzenie caego lata w samotnoci. Moe ta skaa, ktr nosia
wewntrz, runie i u jej stp zamieni si w gruz?
Moe.
Rami j nadal bolao. Jeszcze troch krwawio. Przyoya na ran okad z zi. Nie
miaa pojcia, skd to wszystko wie. Po prostu umiaa.
A moe jednak bya czarownic?
Dni mijay, nie pozostawiajc za sob ladw. Antonia czasem j odwiedzaa. Dwina
pyna spokojnie. Niosa ze sob ycie, wizaa ludzi z Morzem Biaym.
Raija nocami nia zwyczajne sny. W czasie dnia nigdy. Otwartymi oczami widziaa
rzeczywiste obrazy. Jej myli goniy Michaia, Jewgienija. Odnajdoway ich, ale nie na statku.

Raija aowaa, e nie jest tam z nimi. Ju prawie bya. Tak tego pragna!
Prowadzia j tam jej wietlista cieka. Wszystkie cieki.
Bya sama. Dopiero po jakim czasie zaczo jej to doskwiera.
Wtedy jej sen si speni.
Nadjecha na jednym z koni Antonii. Z wiatrem we wosach i zapachem sonej wody w
ubraniu. Szczupy, niewysoki, nieumyty i zaronity.
- Nie jeste na Soroya? - Raija nie ustaa na progu, pobiega mu na spotkanie i zadaa
pytanie, zanim on zdoa zacz. - Co si stao z ich statkiem? Z Jewgienijem? Michaiem?
Wasilij pokrci gow.
- Gdybym wiedzia, e przypyn, nie wracabym. Stao si co strasznego. Nawet nie
wiem, czy sam w to wierz, ale nie chciaem zostawa tylko po to, by si przekona, e si
myl.
- O czym ty mwisz? - spytaa Raija. Wasilij zacisn do na lejcach.
- Wszyscy wrcili - rzuci. - Wszyscy rybacy. Zabralimy reszt poowu i dki. Tam na
zachodzie mielimy do czynienia z przedziwnymi siami. Przedziwnymi.
Raija przyjrzaa mu si uwanie. Syszaa, jak niechtnie mwi, z jakim trudem dobiera
sowa.
- O czym ty mwisz? - spytaa ostronie. - Co si tam stao? Wypadek?
Wasilij zamia si, opierajc czoo o ciep szyj konia.
- Wypadek? Tak, moesz tak to nazwa - zamia si ponuro.
Powoli otworzy zacinite pici i pokaza Raiji wntrze doni.
- Jak ty by to nazwaa? Raija wpatrzya si. Obie donie mia pene pcherzy
podeszych rop.
Niektre popkay, ukazujc czerwone ciao.
- Poparzenie? - spytaa z dreszczem grozy. Wasilij pokrci gow.
- To nie byoby takie ze - odpar. - Poar te mielimy. Ale nie do ugaszenia. Nasze
szopy si spaliy. Ju ich nie ma. I nie poprosz Jewgienija ani Olega, by je odbudowa. Nie
tam.
- Skd si wziy te pcherze? Zielone oczy Wasilija wpatrzyy si w ciemnobrzowe
Raiji. By miertelnie powany.
- Dotknem ryby - rzuci. - Dwa miesice temu.
- Nie artujesz chyba? Zaprzeczy.
- Byo gorzej ni teraz - mwi dalej. - Zaczo si poprawia, gdy odpynlimy. Cay
czas w drodze do domu. Chyba niedugo si zagoi, przecie jestem ju w Rosji.

- O czym ty mwisz? - wyszeptaa Raija. Przeczuwaa odpowied. Nie wiedziaa, czy


chce j usysze.
- Zaklcia - odpar Wasilij. - Czarna magia. Takim siom si narazilimy. Zawsze trzeba
uwaa, komu nastpuje si na odciski. I na zachodzie, i tutaj. Tam si komu narazilimy. A za
pienidze mona kupi i magi.
Raija pokrcia gow. Nie w peni rozumiaa, e to mwi wanie Wasia. Wasia, ktry
by najbardziej mocno trzymajcym si ziemi czowiekiem. Ktry pyszni si tym, e nie wierzy
ani w Boga, ani w diaba. e wszystko to, co spotkao go w yciu, to jego wasne dzieo.
Przywiza konia do pala i poszed z Raij w stron domu. Milcza.
- Boli? - spytaa. Wzruszy ramionami.
- Bolao wczeniej, gdy smarowalimy to dziegciem...
Raija zadraa. - My?
Wasia pokiwa gow i usiad na progu. Poczeka, a ona zrobi to samo.
- Wszyscy to maj. Kucharz. Dzieci. Nawet ta, ktra u mnie sprztaa. Wszyscy.
- Wszyscy dotknli ryby? Przecie nie moglicie dotyka tej samej ryby!
- Nie - odpar Wasilij z powag. - Nie wszyscy dotknli ryby. Ale na przykad jakiego
przedmiotu. Wszyscy poczulimy, jak nas po krtkim czasie dziwnie piecze i swdzi.
Wszystkim ulyo, gdy odpynlimy. Tym, ktrzy mieli najmniej pcherzy, pozostay ju tylko
blizny.
Raija rozgrzebaa nog traw. Dokopaa si do czarnej, tustej ziemi. Ugniota j w
doni. Uja do Wasilija i pooya wntrzem do gry na swoim kolanie. Przyoya czarn
ziemi na pcherze. Jej usta poruszay si, wypowiadajc wci te same sowa. Wasilij wysili
such. Wydawao mu si, e Raija nie wie, e co mwi. Sowa wyleway si z jej ust jak
wezbrana rzeka na wiosn.
Potem wzia jego drug rk. Wklepaa w rany ziemi i ucisna.
Wasilij wreszcie dosysza jej sowa. Nie byy rosyjskie. Raija mwia po norwesku!
- Ziemi musisz wzi tam z powrotem. Ziemi musisz wzi tam z powrotem...
Powtarzaa to z na wp przymknitymi oczami, nieprzerwanie, cichym gosem, jak
modlitw.
Wasilij czu, e ma ciepe donie, ale pieky go inaczej. W gardle mu zascho.
Wpatrywa si w twarz Raiji. Widzia j jako cakiem obc osob, cho jednoczenie jake
znajom.
Jej usta przestay si porusza. Powoli otworzya oczy.
Powrcia.

Wasilij wola si nie zastanawia, skd. Istniay takie obszary wok Raiji, nad ktrymi
nie chcia si zbyt dugo zastanawia. Takie gbie, w ktre nie chcia si zanurza.
Lka si, bo by tylko zwyczajnym czowiekiem. Raija bya kim jeszcze. Kim
wspaniaym i zarazem przeraajcym.
Odwrcia jego donie. Co upado na ziemi. Wasilij nie chcia uwierzy, ale wydao
mu si, e ziemia zmienia kolor na bardziej czerwony. Pewnie wzrok spata mu figla.
Powoli znw obrcia donie wntrzem do gry.
Sama si wzdrygna. Wasilij te si przerazi.
Pcherze popkay. Pozasychay. Tam, gdzie dopiero co by gsty, tobiay nalot pod
cienk bon skry, teraz widnia schncy strup, a pod nim nowa warstwa skry.
- Powinna zosta namiestnikiem na Soroya! - odezwa si ochryple. - Co, u diaba,
zrobia?
- Ja nie wiem - odpara Raija szczerze. - Naprawd nie wiem. Po prostu zrobiam. Nie
wiedziaam, e mog. Moe tym razem nie daam z siebie wszystkiego. Co pozostao. Ale
przecie pomogo!
To by argument na jej obron.
On te tak uwaa.
Raija nie bya czarownic!
- Jak Jewgienij mg pozwoli, by zostaa? - spyta Wasilij, pieszczc j spojrzeniem. Boli? - spyta, dotykajc ostronie opatrunku na jej ramieniu.
- On musia jecha - odpara Raija. - Misza powinien wydorole. Jewgienij nie mg
nie popyn. To ja miaam zosta.
- Moe i tak - zgodzi si Wasilij. - To dla mnie miaa zosta w Archangielsku...
Raija wolaa, by nie powiedzia tych sw. Ta myl nie dawaa jej ju wczeniej
spokoju. Ale los nie moe by przecie tak przewrotny!
- Mylaa o mnie? - spyta Wasia, wchodzc za ni do domu.
- A czy wiosna przychodzi przed latem? - odpara pytaniem.
- Tsknia za mn?
- Wolaam, by tam pozosta! - rzucia Raija gwatownie, obracajc si do niego. Pragnam, by nigdy nie powrci z Soroya! By znalaz tam sobie kobiet! Pragnam, bymy
stali si dla siebie tylko bladymi wspomnieniami!
- A wic tsknia - umiechn si Wasia lekko. Usiad, wci trzymajc j
spojrzeniem. - Ja te miaem pragnienia. Take brzydkie yczenia. Choby takie, by Jewgienij
umar. Wtedy pakaaby na moim ramieniu, a ja nigdy, przenigdy bym ci nie puci.

Raij bolay jego sowa. Tym bardziej e ta myl nie bya dla niej nowa. Gdy Wasilij j
wypowiedzia, uwiadomia sobie, e i ona tak mylaa.
Myl bya brzydka. Ale nieobca.
To j przeraao.
Czyby dosza a tak daleko? Czyby taka si staa? A przecie zawsze sdzia, e jest
lojalna...
- Marzyem, e Jewgienij oszala. e go zamknli i trzymali z dala od wiata. I e ci
pocieszaem. I e ludzie mwili, e jeste dzielna i zasugujesz na szczcie - Wasilij
umiechn si z blem. - Marzyem, e Jewgienij opuci ci dla innej. Znaczyoby to te, e
oszala, ale nikt by tego tak nie rozumia. Marzyem, e ucieklimy... - Westchn. - Ale nic z
tego nie bdzie, prawda? To tylko marzenia, gupoty.,.
- Musisz si wykpa - rzucia Raija. Chciaa uciec od tych myli, od roje, ktre jej
take nie byy obce. W jej gowie urodzio si wiele podobnych. I wiele niepodobnych.
Ale nie moga si nimi podzieli z Wasilijem.
- Tylko nie nabieraj wody ze studni! - Wasilij zerwa si na nogi. - Dwina jest najlepsz
bali, o jakiej mona zamarzy. W dodatku cakiem blisko. Przecie nie zaszkodzi mi chodna,
rosyjska woda z rzeki?
- Zostao troch ubra po Waleriju - rzeka Raija. - Bo zakadam, e raczej nie chcesz
ubra Jewgienija? Zreszt byyby za due dla ciebie.
- Moesz by pewna, e nie zao ubra twojego ma!
Raija znalaza spodnie i koszul. Z kpin w oczach podaa mu je.
- Chyba wystarczy ci to? Tylko ja bd wiedziaa, e nie masz na sobie nic poza tym...
Znw ten jego umiech i bysk w oku, ktry oznacza flirt, arty i poczucie wsplnoty,
ktre mogo by niebezpieczne.
- A gdyby przypadkiem nie bya pewna - odrzek - moesz zawsze to sprawdzi!
Raija rzucia mu kawaek ptna.
- Wytrzyj si w to. Moe potrzebowaby czego wicej ni zimnej wody z rzeki do
umycia si, ale obawiam si, e ci w tym nie pomog.
- Nawet nie wyszorujesz mi plecw? - zdziwi si. - Bo wiem, e o wyszorowaniu
innych czci ciaa mgbym tylko marzy...
miech Wasi jakby zawis w powietrzu, gdy on wyszed. Pokj znw sta si pusty.
Czy to by los? Rka siy wyszej? Jakim cudem ta sia wysza dziaaaby tak
pokrtnie?
Ale Wasilij zstpi do niej prosto z jej snu. Wrci do domu. Do niej...

Wasia zjawi si znowu, szczkajc zbami. Z mokrymi, ociekajcymi wod wosami.


Jego stopy zostawiay mokre lady na pododze. Jego miech znw wypeni jej puste pokoje.
- Mateczka Dwina porzdnie mnie wychlastaa - rzuci. - Najwyraniej nie podobao si
jej, e pokazuj si taki brudny. Teraz jestem czyciutki jak nowo narodzone dziecko. Chcesz
sprawdzi?
Raija odpara, e nie, i e take nie chce, by jego brudne ubranie leao porodku
podogi.
- A wic na tyle starczyo ci wspaniaomylnoci - westchn Wasia. - Masz dla mnie
co do jedzenia? Ruszyem tu od razu, jak si dowiedziaem, e jeste. Powiedziaem Antonii
tylko to najwaniejsze.
Raija wystawia na st chleb, maso, ryb. Kwas.
- A kiedy mnie opowiesz? - spytaa Raija cicho. Siedziaa, patrzc, jak on je.
- Teraz nie - odpar Wasilij. Pochania jedzenie. Pi. Wygldao na to, e donie mu ju
nie dokuczaj.
Raija nie moga na nie spokojnie patrze. Wyranie pamitaa, jak wyglday wczeniej.
Moga przysic, e byy pene ran i podeszych rop pcherzy. Nie potrafia pogodzi si ze
wiadomoci, e umiaa je uleczy.
Ziemi i sowami w obcym jzyku, ktrego zapomniaa.
To przeraao.
- Dowiesz si wszystkiego - rzuci Wasilij. - Opowiem ci te o moich mylach. Tylko
tobie. Z nikim si nimi nie dzieliem. Tego jest tak duo, Raiju. I wci si boj.
- owilicie nielegalnie? Wasilij skrzywi si.
- Nie bardziej ni inni. Wszyscy troch prbuj. Jednak przewanie trzymalimy si
wyznaczonej strefy. Ale byo nas wielu do pmiska. Zbyt wielu chciao owi. Niektrzy
zrobi wszystko, by zgarn upy tylko dla siebie. Moe nie powinnimy tam mieszka. Chyba
sprawiedliwiej byoby, gdybymy nadal tylko kupowali ryb. Morze to wszystko, co oni maj
na wybrzeu Finnmarku. Nie wyobraasz sobie czego rwnie jaowego! Wybrzee jest nagie.
Ale mimo to - pikne. Ja, dorosy mczyzna, pakaem, gdy stamtd odpywalimy. Ale nikt
poza tob o tym nie wie.
- Jewgienij mia tam zawin - rzeka Raija.
- Mam nadziej, e zmieni zdanie - powiedzia Wasilij z powag. - Potrafiaby
uzdrowi pozostaych? Tak, jak mnie?
Raija zadraa. Odsuna od siebie wczeniej t myl, a teraz Wasia zada jej to wanie
pytanie.

- Nie wiem - Raija nie potrafia powiedzie, e wolaaby nie prbowa.


- Postarasz si? Pokiwaa gow. Nie moga inaczej.
- A wic Caryca znw zaoy swoj czarn peleryn - umiechn si Wasilij. - Dzi
powstan nowe zwrotki pieni o tobie, kochana.
- Nie bd tego taki pewien - mrukna Raija, lecz owina si peleryn i usiada na
koskim grzbiecie przed Wasilijem. On obj j ciasno, czua jego policzek przy swoim.
Baa si, e nie starczy jej na to zadanie mocy. Ale nie moga nie sprbowa.
To bya jej droga. Raisa Bykowa musiaa ni przej.

4
Dziwnie byo siedzie przed Wasilijem w drodze do Archangielska. Raija wolaa, by
pynli dk. Blisko Wasi niepokoia j. Jego ramiona obejmoway j nie tylko po to, by
dosign lejcw, ale take, by poczu jej ciao.
- Prosiem, by pozostali w porcie - powiedzia Wasilij, gdy byli blisko. Nie chcia jej
tego mwi wczeniej. - Mylaem o tobie, i nie ja jeden. Wielu w drodze do domu mwio o
Carycy...
- Nie pokadajcie we mnie zbyt duo nadziei! - zaprotestowaa Raija sabo.
Wasilij puci lejce jedn rk i obrci do ku niej. Raija nigdy nie widziaa, by rany
goiy si tak szybko. Przeszed j dreszcz. Odsuna jego rk.
Czekano na ni. Gdy wspia si na statek, usyszaa westchnienie ulgi. Nie toczyli si
wok, tylko wzrokiem ledzili kady jej ruch. Ale gdyby tylko daa znak, rzuciliby si ku niej.
Raiji zascho w gardle.
- Nie takiego powrotu si spodziewaam - zacza niepewnie. Skoro nie byo ani
Jewgienija, ani Olega, odpowiadaa za tych ludzi.
Usyszaa odgos szybkich krokw. Antonia te czua t odpowiedzialno. W oczach
miaa rozpacz.
- Podaram na pasy trzy przecierada - oznajmia - ale nikt mi nie pozwoli zrobi
opatrunku. Czekaj na ciebie.
Raija wiedziaa, e gdyby to ona chciaa pooy ten sam okad z zi, pozwoliliby jej na
to. W ni wierzono.
- Potrzebuj ziemi - rzucia, patrzc prosto w zdumione oczy Antonii.
Wasilij chwyci Tonie za rk i pocign za sob.
- Ty i ja idziemy po ziemi - powiedzia z naciskiem. - Nie pytaj o nic, tylko chod!
Gdy wrcili, Raija siedziaa na jednej z beczek z wod. Ciemna peleryna spywaa jej z
plecw. Odrzucia jej poy za siebie, by nie przeszkadzay w ruchach.
Wszyscy stali wok. Kilka kobiet pakao. Na twarzach mczyzn rysowaa si
surowo. Byo z nimi dwoje dzieci. Raija trzymaa jedno z nich na kolanach, drugie oparo si
o ni.
Wasilij i Antonia zatrzymali si na moment. Mieli ze sob dwa wiadra pene ziemi.
Wygrzebali j goymi rkami na skraju portu.
Toni zblada i zacisna usta, gdy Wasilij pokaza jej swoje donie. Przecie widziaa
na nich wczeniej pcherze!

- A jeli ich zawiedzie? - spytaa cicho. - Sdzisz, e j znienawidz?


Podesza do Raiji, postawia wiadra i wycofaa si. Stana obok Wasilija.
- Nie wiem, czy chc by tego wiadkiem - wyszeptaa.
Wasilij obj j ramieniem. Take si ba. Ba si, e Raija nie podoa, e ludzie skieruj
przeciwko niej swoje rozczarowanie i gniew.
Nienawidzi siebie za to, e sam j o to prosi.
Dzieci byy pierwsze.
Raija nie musiaa nic mwi - doroli i tak si odsunli. Tylko tych dwoje obja swoj
trosk, prb wniknicia w co, czego nie rozumiaa.
Wzia w palce troch ziemi. Bya wilgotna, cho niedaleko byo do zamarznitej
warstwy, nawet teraz, na pocztku lata. Wasilij i Antonia nie kopali gboko, ale przynieli
dobr, wilgotn ziemi.
Otworzya dziecic pistk. Mae usiowao zachowa dzielny wyraz twarzy. Bl trwa
ju tak dugo, e sta si czci jego ycia. Nic nie mogo go ukoi.
Raija przycisna gar ziemi do pcherzy i ran. Rosyjskiej ziemi. Na wierzch pooya
swoj do. Siedziaa z zamknitymi oczami. Jej ciemne brwi cigny si, przypominajc
zrywajcego si do lotu ptaka.
Jej usta poruszay si.
Powtrzya czynnoci z drug doni.
Cisza bya przytaczajca.
Raija powoli zdja warstw ziemi. Ludzie niepostrzeenie przysunli si bliej,
wycigajc szyje.
Antonia ukrya twarz na ramieniu Wasilija.
- Chyba nie wytrzymam - szepna.
Wasilij sta nieruchomo jak skaa. Niemal nie sysza bicia wasnego serca. Nie
spuszcza oczu z Raiji. Bya tak spokojna, tak pewna swego! Przepeniona nieskoczonym
spokojem. Nie rozumia, jak moga by tak nieporuszona. Czyby nie rozumiaa, jakich cudw
od niej oczekiwano?
Raija ucaowaa donie dziecka. Umiechna si lekko. Oczy miaa przepastnie czarne.
Wasilij dostrzeg to i zrozumia. Raija bya tu, ale zarazem nie tu. Jej spokj udzieli si
i jemu. Rozsdek podpowiada mu, e powinien si lka, ale zamiast tego czu, jak napenia go
jej spokj.
Westchnienie ludzi stanowio odpowied. Oni te mieli nadziej zbudowan na
marzeniu, na legendzie, ktr sami stworzyli: legendzie o Carycy. Tak samo obcej i

nieosigalnej jak anioy.


Raija zsadzia dziecko z kolan i wzia na nie drugie. Naoya ziemi na jego donie.
Przycisna wasnymi.
Antonia mocno obejmowaa Wasilija w pasie. Nie przejmowaa si tym, co inni mog
pomyle. Sama nie byaby w stanie utrzyma si na nogach.
- Nie wierz w to - powiedziaa cichym gosem, by nie przeszkadza Raiji. Jednoczenie
wiedziaa, e tamtej nic nie przeszkodzi, nawet krzyk. Nic, co pochodzio spoza niej samej.
Nadeszli ci z drugiego statku. Cigno ich jak my do wiata.
W ich oczach bya nadzieja, wdziczno - i strach.
Potem po kolei znikali, jakby czuli si czego wspwinni. Bez podzikowania. Ona i
tak by nie usyszaa.
Dopiero ostatni czowiek z ni porozmawia. Starzec. Cae ycie spdzi na morzu.
Wiele widzia.
Gdy Raija zdja ziemi z jego doni, pcherze nadal tam byy.
Rany ziay czerwieni.
Twarz starego zagodniaa. Jednym palcem pogadzi Raij ostronie po policzku.
- To na mnie nie dziaa - powiedzia cicho. - Nikt nigdy nie mg dotrze do mnie tego
rodzaju siami. A do teraz. - Pokaza donie. - To byy powane sprawy. Ale si zagoi. Teraz
jestemy w domu. Czas uleczy.
- Chciaabym ci pomc. Pokiwa siw gow. Poszuka wzroku Raiji.
- Wiem. Ale nie umiesz tak wiele, by to podziaao na mnie.
- Kim jeste? Umiechn si agodnie.
- Bya kiedy wiosna, gdy moje donie grzay i potrafiy koi bl. Byo lato, gdy
mogem sam sprawia bl, gdybym chcia. Czasami chciaem. Sprawiem tyle za, e nie
mogem zrwnoway go dobrem. Na jesieni ycia zapomniaem wszystkiego. Teraz, w zimie,
nic ju nie mam. Wierzysz mi?
Raija pokiwaa gow. Dlaczego miaaby nie wierzy?
- Naprawd chciaabym ci pomc - powtrzya.
Starzec odszed.
Nawet zaoga trzymaa si z dala. Raija zostaa sama. Peleryna spywaa jej po plecach
jak agiel. Albo zoone skrzyda.
Czarne skrzyda.
Wasilij uwolni si od Antonii. Ju jej nie dostrzega. Tak atwo zapomina o innych,
gdy tylko Raija bya w pobliu. Gdy nikt mu jej nie odbiera.

Obj j rkami w talii i unis z beczki. Donie ju go nie bolay. Rce Raiji w sposb
naturalny zaploty si na jego karku.
- Jestem taka zmczona - wyszeptaa.
Raija nie przesadzaa. Zachwiaa si. Wasilij poczu jej ciar, jeszcze zanim zdoa
podoy rk pod jej kolana. Trzyma j w ramionach.
Bya jego Raij.
Tylko jego.
- Odpoczniesz - obieca, dotykajc lekko wargami jej czoa.
Tylko Toni to dostrzega. Jej oczy wykrzyczay tysic ostrzee, ale Wasilij nie chcia
ich zauway.
Raija pooya ciko gow na ramieniu Wasi. Ju spaa. Powiedziaa, e jest
zmczona, ale bya wyczerpana!
- Dasz rad zanie j a do mnie? - spytaa Toni. Sza przed Wasilijem. Ten nie
odpowiedzia jej, zanim nie zeszli na ld.
Ludzie trzymali si na odlego. Zreszt Wasilij nie zwraca na nikogo uwagi.
Wszystko, co miao dla niego znaczenie, trzyma teraz w ramionach.
Liczya si tylko Raija.
- We konia - rzuci, nie patrzc w stron Toni. - Zabieram Raij do siebie.
Antonia wstrzymaa oddech. Spojrzaa uwanie na nich oboje.
Raija spaa w ramionach Wasilija. A on, przecie drobnej budowy, wydawa si teraz
wielki niczym skaa, gdy tak trzyma Raij. Toni zrozumiaa, e w tym momencie byby gotw
pj za ni na mier. Tak gbokie byo jego uczucie, tak prawdziwe. Tak niezmienne.
- Dobrze - powiedziaa w kocu. Upomnienia byy nie na miejscu. Zwaszcza nie z jej
ust.
To by nie byo waciwe.
Antonia nie chciaa tego nazywa po imieniu.
Wasilij zabiera Raij na niebezpieczny rejs, ale czyni to wiadomie. Antonia wtpia,
czy Raija by zaprotestowaa przeciw temu.
Wasilij by elementem niepokoju w yciu Raiji, by kim nieobliczalnym. Niczym wiatr
rozluniajcy wze jej wosw.
Antonia patrzya, jak przyjaciel niesie Raij w stron miasta. Ku swojemu domowi,
ktry napeni ciepem i mioci.
Moe tego wanie Raija potrzebuje.
Wic niech sobie to bdzie niewaciwe!

Raija obudzia si w nocy. Byo jasno, niebo rowozote.


Leaa w ku Wasilija. Wiedziaa to, zanim jeszcze otworzya oczy. Pomimo e jego
dom od dawna sta pusty, czua zapach Wasilija w pledzie, ktrym j okry.
Leaa tak przez dusz chwil, napawajc si tym. Wszystko si zmienia, gdy tylko
otworzy si oczy.
- Pamitasz co? - spyta Wasia. Przykucn, rozpalajc w piecu. Noce byy tu chodne
nawet w lecie. agodno matki natury ograniczaa si tylko do dni. Noce byy ostre bez wzgldu na por roku. Po takich zimach przyroda nie moga rozpieszcza ludzi w lecie. Jeszcze by
pomyleli, e tak powinno by zawsze...
- Jednemu nie pomogo - powiedziaa Raija. Usiada, ale nadal okrywaa si pledem
Wasilija. Byo w nim dobrze i bezpiecznie. Oddziela ich od siebie. - Powiedzia, e kiedy te
to umia. Jak on mg si tego pozby?
Ton gosu Raiji by tak przepeniony blem, e serce Wasilija si cisno. Jej dar
stanowi dla niej przeklestwo.
- Odmrozi sobie kiedy zim palec - rzuci Wasilij. Tak mwili ludzie. Nie wiedzia,
czy to by powd. - Mwi si, e powinno si mie wszystko na miejscu, by zachowa moc.
Raija wpatrzya si w niego. Nie moga w to uwierzy. Spojrzaa na swoje donie.
- Jeden palec? - spytaa. - I ju znikno? To takie proste? Nie wierz!
Wasilij nie chcia, by ona ofiarowaa cho jeden palec. Nic wicej nie powiedzia, by nie
sprowadza na ni myli, ktrych nie powinna mie.
- Dlaczego ja to umiem? - rzucia Raija w przestrze. - Skd wiem, jakie sowa
wypowiedzie? Co powinnam zrobi?
- Moe to nie tylko sowa - zacz Wasilij ostronie. - Moe mogaby mwi
zuparybna, zuparybna, i to te by zadziaao? Moe mogaby zoy razem donie - i te ich
uleczy? Sdz, e jest w tobie wicej mocy, ni uywasz, moja Raiju.
Raija nie odpowiedziaa. Wasilij nie naciska. Wiedzia, e miaa powody do milczenia.
- Co si wam zdarzyo tam na zachodzie? - spytaa w kocu, szukajc jego wzroku.
Wasilij poczu skurcz w odku. Nic nie jad od czasu kolacji u Raiji.
Ale teraz by nic nie przekn.
Czy mia jeszcze gdzie wdk? Albo kwas? Musia poczu ciepo w brzuchu, ale nie za
duo, by pamita kad spdzon z Raij chwil.
Chcia pamita wszystkie wsplne momenty.
Przejrza butelki. Na dnie jednej znalaz kilka kropli. Wypi i usiad na krawdzi ka.
- Zostaniesz u mnie na noc, Raiju? - spyta.

Pokiwaa gow. Jej myli nigdzie nie wdroway. Byy tutaj, nie na zachodzie.
Oczywicie, e zdradzaa i zawodzia zaufanie. To naleao do ciemnych stron jej ycia.
Ale teraz wanie w nich ya. W cieniach ciemnoci. One te stanowiy jej cz.
Wasia zdj buty, rozpi spodnie, cign koszul.
Stan przed Raij. Patrzy na ni. Czeka.
W pokoju byo ciepo. Drewno trzeszczao w piecu. Ogie zabarwia i tak row noc
na jeszcze mocniejszy kolor.
Okno wpuszczao wiato. Mogo rwnie wpuci spojrzenia, jeli kto chciaby
patrze.
To nie zawstydzao Raiji. Wasilij te o tym nie myla. Ich wiat by koloru rowego.
Raija odrzucia pled. Latem nie nosia poczoch, rozwizaa wic tylko tasiemki halki,
rozpia koszul i wstaa. Wysza z bielizny, pozostawiajc j na pododze niczym bia wysp.
Stali od siebie na odlego ramienia, potem bliej. On zbliy si do niej. Ona do niego.
Raiji podobao si jego ciao. Za kadym razem przyjemnie j to zaskakiwao. Baa si
tego, ale zarazem cieszya. Zapominaa za kadym razem, bo chciaa zapomnie. Jej ycie
staoby si nieznone, gdyby pami o Wasi krya cigle gdzie w jej podwiadomoci.
Podoba si jej. Jego minie. Jego jdrne ciao. e by szczupy. e tak rni si od
Jewgienija.
Znaa jego si. Znaa jego skr, wiedziaa, jak jest gadka i ciepa pod dotykiem jej
doni, jej skry. Znaa go dobrze: jego kanciaste barki, minie ramion, si doni, gadk,
tward pier, paski brzuch... Biodra, ktrych koci dobrze wyczuwaa pod skr. Pamitaa, e
lubia obejmowa jego biodra i czu, jak minie poladkw napinaj si pod wpywem jej
dotyku. Wiedziaa, jak mocno Wasilij potrafi obj udami jej uda i zacisn je. Pamitaa bysk
w jego oczach, gdy j znajdowa, otwiera i zanurza si w ni.
Raija znaa go. Podaa. Jeszcze si nie dotknli, a ona ju bya gotowa na jego
przyjcie. Rozpalona.
Chciaa zosta u niego na noc.
Chciaa.
Znikno wszystko, co nazywa si wstydem czy win. Pomidzy nimi nie byo na to
miejsca. Nie byo miejsca na poczucie, e robi co zabronionego. Przecie to byo tak pikne.
Nie mogo by ze...
Ramiona objy ciepe ciaa. Gorco i mocno Wasilij przywar do Raiji. Ich usta
spotkay si, otworzyy. Wargi paliy. Pieszczotliwe jzyki draniy.
Przewrcili si na jego wskie ko. Jej biodra opieray si o jedn krawd, jego uda o

drug. Wpatrywali si w siebie. miech nie da na siebie czeka. Dobry miech.


Wsplnota.
Zabroniona wsplnota. Ale uczuciami nie mona sterowa. Wyrw si. Maj przecie
skrzyda. Ta noc doda im wiele wiatru pod skrzyda!
- Kochaj mnie! - poprosia z czoem wspartym o jego czoo. U nasady wosw perli mu
si pot. Pot podania. Zielone oczy Wasilija pony ogniem. To Raija go budzia. To ona
sprawiaa, e traci zmysy, e przepeniay go przedziwne marzenia.
Wspia si na niego, okrywajc sob. Bya niczym ciepy, ywy pled. On by jej
siennikiem.
Jej czarne wosy spyway strumieniami na jego skr. Wasilij ze miechem przycign
Raij do siebie tak, by otoczy ich mrok.
- Jeste moj grot! - westchn. Umiechn si i pocaowa swoje sowa i sowa, ktre
ona chciaa wypowiedzie. Caowa cisz. Caowa jej usta, a stay si czerwone i nabrzmiae,
caowa, a rozpaliy si do pomieni.
Jej piersi muskay go sterczcymi sutkami, dajc pole najdzikszym fantazjom.
Przepyway w gorczce yami wraz z jego krwi. Niosa tylko podanie.
Raija bya kobiet, ciepem, pasj... bya niczym fala, ktra go zalewa, przykrywa,
poyka i kryje. Cofa si, by zaczerpn powietrza, i znw powraca.
On by piaskiem, ubogim wybrzeem, nagimi skaami, ktre ona omywaa, drania,
piecia.
Bya niczym odpyw i przypyw, niczym kapryne morze. Gaskaa, piecia, caowaa.
Zjadaa go. Pia. Bawia si...
Bya rwnie nieprzewidywalna jak morze. Mg dostrzega co w jej pytkich wodach,
ale gbia pozostawaa jej tajemnic. Nadchodzia jak fala, gdy si tego nie spodziewa.
Jej usta, ktre dotkny kadego skrawka skry Wasilija, powrciy ku jego twarzy.
Wycaowyway cieki na jego ciele, niewidzialne cieki, ktre mona tylko czu.
Przechodziy niczym ogie, ale nie pozostawiay popiou, tylko rozkosz.
- Spieszysz si? - spytaa cicho. Caowaa. Caowaa. Wasilij umiechn si szeroko.
Twarz mia otwart i bezbronn.
Raija uniosa biodra tak, by mg j znale. Wasilij unis swoje, ona opucia.
Spotykali si i oddalali. I znw, i znw...
W takt fal uderzajcych o brzeg cich noc.
Growaa nad nim, dopki znw jej nie przycign. Schowali si w wodospadzie jej
kruczoczarnych wosw, ktre staway si skrzydami - ptakw, aniow...

Potem on by nad ni. On by morzem, wiatrem, wszystkim, co miao w sobie rytm, co


poruszao si zgodnie z biciem serca. Co byo sam muzyk i yciem.
Wreszcie jego okcie opary si o siennik. Ustami spija smak sonej skry na jej szyi.
Zlizywa ar z jej skroni. Caowa umiechnite usta.
Jej ramiona zacisny si na jego plecach. Nie puszczay. Jej nogi trzymay go nadal.
Otaczaa go cakowicie.
Umiechaa si.
- Zosta! - poprosia. Nie mia wtpliwoci, co ma na myli.
Z du doz zrcznoci Wasilij okry ich oboje pledem. Nawet w ogrzanym pokoju
chd szybko zibi gorce ciaa. Pot podania zastyga gsi skrk.
Wasilij lea ciko na Raiji, otacza j, by w niej. Kocha j.
- Kocham ci - powiedzia, bo nie mg zamkn radoci. Bo to bya prawda.
- Wiem o tym - odpara.
Mimo e nie dodaa nic wicej, nie poczu si zraniony. Raija waya swoje sowa. Nie
rzucaa ich lekko. Kocha j i za to.
- Nie mw nic wicej! - poprosia. - Nie teraz. Zamkn oczy i po prostu bd nas czua...
Wasilij umiechn si. Opar policzek na jej policzku, czu, e jej serce bije szybciej ni
jego. Rozpywa si w jej cieple. Roztapia jej mikkoci. Wdycha jej zapach, ich zapach.
I jak ona zamkn oczy.
On te poczu - ich razem...
Bya gotowa dla niego, gdy powoli si obudzi ze snu. Obudzi si te gotowy dla niej.
W niej. Jeszcze nie cakiem wiadomie poruszy biodrami i poczu jej odpowiedzi Znajdowaa
odpowied na kade jego poruszenie. Rozmawiali swoimi ciaami. Obejmowali si leniwie.
Przypominali opite nektarem trzmiele, ktre jeszcze szukay kwiatw. Szukay i
znajdoway.
Napawali si sob w spokoju.
Razem wchodzili na wzgrza, wci wyej, ku grom, ku szczytom... Razem wspili si
na szczyt.
Raija zostawia lady zbw na jego ramieniu. On - siniaki na jej biodrach. Jego palce
musiay trzyma j blisko, jeszcze bliej ni to moliwe. Byli tak nienasyceni...
Czuli ciepo pod pledem. Swoje wsplne ciepo. Raija opara gow o rami Wasilija. Za
oknem jania ranek.
Wntrze jego doni pokrywaa wiea skra. Rowa niczym u maego dziecka.
- Opowiem ci o tym, co si zdarzyo - powiedzia Wasilij. - Ju zaraz dzie, a to nie jest

opowie, ktra pasuje do nocy.

5
Wasilij obejmowa Raij i wpatrywa si w rosyjski, letni poranek. Byo mu tak dobrze,
e nie mogo by lepiej. Ale mrz nadal w nim siedzia. Trzyma wspomnienia, od ktrych nie
umia si uwolni.
- Zaczo si ju w marcu - powiedzia. Zmarszczy brwi. Malowa sowami opowie,
ktr zabiera Raij na zachd. Na Soroya. Do Norwegii.
Do koszmaru.
Nasta czas wiosennego poowu dorsza. Rybacy, ktrzy spdzili zim w Rosji, wrcili
na zachd. Inni, ktrych nic nie wizao w kraju, zostawali na wyspie przez cay rok.
Przybywali ludzie z innych miejsc. Ludzie mieszkajcy wzdu wybrzea cignli do
Finnmarku. Z lasw na poudniu zjedali pospni Finowie. Niektrzy z nich stawiali wasne
szopy jak Rosjanie, ale gwnie wdrowali pomidzy domem a nadmorskim krajem.
Na wybrzeu Finnmarku mona byo usysze wiele jzykw. Wielu liczyo na zarobek
ukryty w gbinie morza.
Wasilij nie mg sobie przypomnie, kto zasia ziarno niezadowolenia pord
podlegych mu ludzi.
Ziarno niele zdyo wykiekowa, gdy je odkry. Korze znalaz poywk.
O niczym nie wiedzia, zanim nie zjawio si u niego kilku postawnych Norwegw,
mieszkacw wyspy. Nadeszli z obstaw, by pokaza, e maj si.
- Twoi ludzie owi na naszym obszarze. To niezgodne z prawem. Mimo e mieszkacie
na wyspie, nie jestecie std. Nie jestecie z Finnmarku ani z Norwegii. Jestecie i pozostaniecie
Rosjanami. A Rosjanie maj si trzyma na swoim obszarze!
- Nic o tym nie wiem - odpar Wasilij. - Porozmawiam z moimi ludmi. Oczywicie, e
bdziemy przestrzega regu. Nie przybylimy tutaj, by sia niezgod. Nie przybylimy, by was
rabowa. Chcemy y w pokoju. Morze jest tak due, e starczy dla wszystkich.
- O ile bdziecie si trzyma waszego terenu, to tak - zgodzili si przybysze.
- Zreszt ju kiedy Ruscy przybyli tu, by rabowa - rzuci najbardziej wymowny
spord Norwegw, miejc si znaczco. Szuka poparcia swoich kolegw. Stali szerok aw
przed Wasilijem. - Pewnie nie syszae, jak Ruscy chcieli obrabowa koci na Soroya?
Zamiali si. Wasilij zrozumia, e nie bdzie to historia, ktrej wysucha z radoci.
- Przybyli, gdy wszyscy byli w kociele na naboestwie. Gdy kto wyjrza na dwr,
zobaczy same statki Ruskich. Uzbrojonych po zby. Byo oczywiste, e nie przybywali jako
przyjaciele, tylko rabusie. Ale ksidz uklk, za nim wszyscy, i zanis modlitw do Boga o

ratunek przed tymi spragnionymi krwi zbjami. I zanim statki dobiy do brzegu, rozptaa si
straszna burza. Tylko w tym miejscu. Wszystkie statki poszy na dno. Wszystkie co do jednego.
Tak si dzieje, gdy Ruscy chc tu rabowa - zakoczy. Wyszli, szurajc butami.
- Dlaczego tylko Rosjanie musz paci recognition, by owi ryby? - spyta jeden z jego
ludzi.
- To opata, ktr ustaliy wadze norweskie - odpar Wasilij. - Tutejsi ludzie nie maj z
tym nic wsplnego. Jest powiedziane, e musimy opaca kad d, z ktrej owimy.
Postanowiono, e nie moemy owi na owiskach norweskich. e mamy si trzyma o mil od
wybrzea. Takie jest prawo.
- Finowie owi tam, gdzie Norwegowie. Co nas rni od nich?
Czuo si narastajc gorycz.
- Przecie te tu mieszkamy! - rzuci jeden, ktry faktycznie tu mieszka. y z
Norwek i czu, e Soroya jest bardziej jego domem ni kraj nad Morzem Biaym.
A by Rosjaninem.
- Mamy si trzyma poza ich obszarem! - rzek stanowczo Wasilij. - owimy tam, gdzie
nam wolno! Zrozumiano?
Popatrzy na nich po kolei. Niektrzy byli od niego starsi. Niektrzy modsi. Z
niektrymi sam pywa jako rybak, gdy nie mia innych widokw na przyszo.
Czu si jak jeden z nich, ale wiedzia, e oni tak go nie odbieraj. By ich przeoonym.
Sta ponad nimi, czy tego chcia, czy nie.
- Ty te zarzucaby lin na ich terenie, gdyby nie obmacywa ony pryncypaa!
Wasilij w zalepieniu zerwa si na rwne nogi, schwyci tego, ktry to powiedzia, za
konierz i przyoy mu pici w twarz. Nic nie widzia przez czerwon mg. Bi dalej, pki
ich nie rozdzielono.
- Trzymamy si poza ich granic! - powtrzy tylko, gdy wynieli tamtego. - Niczego
nie zyskamy, gdy oni zo skarg! Pjdzie prosto do naszej stolicy, a tam nie spiesz si
zbytnio, by si za nami uj!
Uspokoio si. Na troch. Na tyle, e Wasilij nie widzia powodu, by wysya o tym
zajciu meldunek do Jewgienija.
Nie pierwszy raz zadzierali z mieszkacami wyspy. Takie rzeczy musieli bra pod
uwag. Rnili si przecie. Chocia nie a tak bardzo, by nie mc y obok siebie.
Ryby byo sporo. Moe nie w obfitoci, ale sporo. Niektre z rosyjskich lodzi miay
szczcie w poowach. Trudno byo si nie cieszy. W niedziel piewali, pili kwas, taczyli.
A w poniedziaek rano jedna z lin przygotowanych do poowu bya pocita na kawaki.

Przypyw zatar lady sprawcw.


- Ani sowa o tym! - rozkaza Wasilij. - To z czystej zawici, nie przejmujmy si. Moe
ich zadowoli to, e dali upust zoci.
Mczyni patrzyli spode ba, ale zgodzili si.
- Spalcie t cholern lin i zrbcie now. Udajemy, e nic si nie stao.
Nastpnego ranka zosta pocity na strzpy agiel na jednej z odzi.
- To ju nie arty! - rzuci szyper tej odzi. - To czysta zoliwo i zamierzam znale
tego, kto to zrobi. Nie bd siedzia na dupie i czeka, a przebij mi dziur w dnie. Trzeba
podj msk decyzj!
- Poczekaj! - zaprotestowa Wasilij. - Pozwl mi porozmawia z Norwegami. Inaczej
nikt na tym nie zyska. Ani my, ani oni. Za tym nie stoj odpowiedzialni ludzie.
Zamiali mu si prosto w twarz. Nie obiecali, e bd trzyma zo w ryzach.
Tej nocy piciu jego ludzi pobio trzech norweskich rybakw. Pochodzili z gbi
Kilfjord, o wiele bardziej na poudnie. Nie mieli o niczym pojcia, ani o pocitym aglu, ani o
linie.
Ich szyper i ludzie z wyspy przyszli do Wasilija nastpnego ranka.
Byli bardzo wzburzeni.
- U nas nie wolno pobi czowieka niemal na mier zupenie bez powodu! - powiedzia
jeden z Norwegw. - Spodziewalimy si rnych rzeczy po was, ale ebycie rzucali si na
niewinnych ludzi...
- Moi ludzie s podenerwowani. Zniszczono nam cz sprztu - prbowa tumaczy
Wasilij. - Pocito nam agiel. Chopaki chcieli znale sprawc. Pomylili si, bardzo
przepraszam. Prbowaem ich powstrzyma, uspokoi. To si wicej nie powtrzy.
- Moesz to obieca? - spytali z szyderstwem w gosie. - Mwisz, e prbowae ich
powstrzyma. Nie za bardzo ci si udao. Jeeli nie umiesz spenia obowizkw, ktre ci
powierzono, lepiej zabieraj si z powrotem do Rosji.
- I we ze sob reszt! - doda inny.
- Nam te si nie podoba, e kto niszczy nam narzdzia - odpar Wasilij ostro. Bdziemy zmuszeni zameldowa o tym do waszych wadz. Wina nie ley tylko po naszej
stronie.
- Trzymajcie si poza granic na morzu! - rzuci jeden z Norwegw. - O nic wicej nie
chodzi.
Tej nocy Rosjanie trzymali wart. Ale nie byo cakiem jasno. Pewnie zdrzemnli si na
chwil. A wystarczya tylko chwila...

Dwa agle, pocite tak dokadnie, eby nie mona ich pozszywa.
Wasilij wzi ze sob ich resztki i poszed do starszyzny norweskiej.
Po ludziach przelecia lekki miech na widok ndznych strzpw.
- Ja si nie miej! - stwierdzi Wasilij. - Zapacilimy za owienie ryb. Otrzymalimy
prawo do poowu. Nie robimy tego nielegalnie. I chcemy to robi w pokoju, jak wszyscy. Nie
chcemy niezgody.
- Trzymajcie si poza granic! - rzuci jeden. Wasilij nie zdoa pochwyci jego
spojrzenia. Jak zreszt wielu. Norwegowie umiechali si pod nosem i nie patrzyli prosto w
oczy.
- Moi ludzie mwi, e owi poza granic - twierdzi Wasilij. - Dlaczego mam im nie
wierzy?
- Dziwnie duo ryb tam owi - rzuci kto. - Cholernie dziwne, e tylko Ruscy maj
takie szczcie. I to poza granic!
Zamiali si.
- Diabe pomaga swoim - zaartowa inny.
- Moe i wy powinnicie owi poza granic - rzuci Wasilij - jeli to tamtdy pynie
ryba!
Nowa salwa miechu.
- Nie podoba nam si to - doda Wasia. - Raz moglimy wzi ca spraw za kiepski
art. Za drugim razem ju si nie mialimy. Za trzecim - jestemy li.
- Taak, Ruscy zwykle wolno myl... Wasilij uda, e nie syszy.
- Jeeli to si powtrzy, zo skarg. Zadam, by winni zostali zapani i ukarani. To
niszczenie mienia. Przestpstwo!
Zamiali si jeszcze, cho nie tak gono. I nadal nie patrzyli mu w oczy.
- Sprawd, czy to nie upir morski wam szkodzi - miali si. - Moe on te was nie lubi?
Min tydzie bez nowych szkd. Pilnowali siebie nawzajem. Patrzyli spode ba. Zreszt
nastaa za pogoda i nikt nie wypywa w morze. Nie poprawio to nikomu humoru.
Wasilija dochodziy suchy o bijatykach na pici, o ktniach. Ale nikt si mu nie
skary.
Nikt z adnej strony.
Sam te by ostrony. Nie warto wchodzi na niepewny grunt.
Gdy wreszcie niebo wyjrzao zza chmur i odzie wyruszyy na pow, ponownie
rosyjskie zaogi miay szczcie. Zowili dwa razy tyle ryb, co rybacy na odziach norweskich i
fiskich.

Znw podniosy si gosy, e Ruscy oszukuj i owi w obrbie granicy.


- Przysigaem, e wszyscy pywacie poza! - zwrci si Wasilij do najstarszego szypra.
- Zdarzao si czasem, e wpywalimy na ich obszar - przyzna ten niechtnie. - Nie,
eby czsto, ale si zdarzao. Ale wtedy nikogo nie byo w pobliu! Nie niszczylimy ich lin!
Nie przeszkadzalimy im.
- Ale tym razem bylicie poza? Szyper zapewni go, e tak. Nie naruszyli prawa.
Tej nocy poamano wiosa w czterech z rosyjskich odzi.
adnych ladw na brzegu.
Wasilij napisa skarg, podajc take poprzednie wypadki. Napisa to, co uwaa: e
kto chce zniechci Rosjan do owienia ryb wok Soroya. Twierdzi, e jego rybacy trzymali
si wyznaczonej strefy i e nie naruszyli prawa.
- Sdz, e odwiedzi was upir morski - umiechn si staruszek ogldajcy wraz z
Wasilijem brzeg.
Leao tam tylko drewno wyrzucone przez morze, wodorosty, muszle. To, co zwykle.
- Upir morski? - spyta Wasilij z lekcewaeniem w gosie.
- Wiele dusz nie zaznaje spokoju - twierdzi starzec. Splun brzow lin i znw
umiechn si bezzbnymi ustami. - Moe nie wiecie, e ten, na ktrego ziemi pozwolono
wam postawi szopy, zagin na morzu? Nigdy nie spocz w grobie. Poszed na dno z ca
zaog. d wypyna na brzeg z porwanymi aglami i poamanymi wiosami. Nie, on nie
spocz w pokoju, ten Ulrik. On nie ma grobu.
Stary zagapi si w morze.
- Zreszt nigdy nikogo nie lubi. Nikt nie chcia stawia szopy na jego ziemi. Gdyby nie
wy, byoby tu pusto.
Wasilij zaniemwi. Nie wiedzia, co ma o tym sdzi. Stary twierdzi, e jaki umarlak
powsta z dna morza i zrobi im te szkody!
- Wci jeszcze znajdzie si kto, kto umie wicej ni inni - mwi dalej starzec. Wywoanie umarych to nie taka trudna sprawa. Gorzej ich zawrci.
Wasilij postanowi nic o tym nie mwi swoim ludziom.
Nazajutrz zachorowa jeden z szyprw. Lea w gorczce i gada od rzeczy. Przeywa
strachy, ktre tylko jego nawiedzay, bi si z tymi, ktrzy chcieli go przytrzyma na ku.
Krzycza.
A trzech musiao go trzyma na zmian. Dopiero po poudniu zmczy si i uspokoi.
Po nastpnych dwch dobach wsta. Ale nie chcia wypyn w morze.
Sta na brzegu, plujc w fale.

Wasilij popyn jako szyper na jego odzi. Chcia popracowa fizycznie, poczu si jak
inni. Moe go tak nie traktowali, ale Wasilij czu, e mu to pomoe.
owili poza granic. I mieli udany pow.
Rosjanie trzymali wart przy odziach. Rozpalili ogniska na brzegu, siedzieli wok,
grzejc si. Obchodzili odzie.
Wasilij widzia wiata przy brzegu. Bolao go to. Nie powinno tak by. Ryby
starczyoby dla wszystkich. Nikt nie powinien zazdroci innym. Wszyscy zawsze co zowi.
Tej nocy mia sen jakby wywoany sowami starca.
Z morza wynurzya si nieforemna posta. Wygldaa, jakby zarzucia mrok nocy na
ramiona.
Ogromnymi domi cia agle. Byskao ostrze noa tncego liny. amaa wiosa o
burt.
Potem zbliya si do niego. Sprawia, e nie mg si poruszy. Sta i czu zapach
morskiej wody, gnijcych wodorostw.
Bezksztatna posta, bez pocztku i bez koca. Co nieludzkiego, lecz jakby z zarysem
ciaa, ktre moe kiedy byo ludzkie.
Ziaa na niego trupim odorem. Powoli si obrcia i wrcia do morza. Wesza w fale,
stopia si z nimi. Bez ladu.
Dwie odzie zniszczone. Kto przejecha wiele razy czym ostrym po dnie. Nabray
wody jak sito. agle wisiay w strzpach. Wiosa doszcztnie poamane.
- Bylimy tu cay czas! - twierdzili ci, ktrzy zostali na warcie. - Bylimy tu. Nie
spalimy nawet przez chwil! Nikt nie mg tego zrobi! To niemoliwe! Nienormalne...
Tym razem na brzegu zebrao si wicej starcw. Rozmawiali midzy sob cicho,
kiwajc gowami i uwanie ogldajc brzeg.
Wasilij te go oglda.
Niczego nie znalaz.
Starcy posyali mu znaczce spojrzenia, ale nic nie mwili. Uznali, e go wystarczajco
ostrzegli. Gdyby czego chcia, niech sam pyta.
Gdy ju caa zaoga jednej odzi leaa w gorczce, zaczto si niepokoi. Ten, ktry
mieszka z Norwek, przynosi plotki z osady.
Wiele osb zaczo przebkiwa o upiorach morskich.
Pojawiy si pierwsze pcherze. Najpierw u szyprw. U Wasilija. W cigu nastpnych
dni dostali ich inni. Wszyscy Rosjanie mieli bolesne pcherze na wntrzach doni.
Nie mogli wypywa w morze.

Prbowali wszystkich rodkw znanych z domu. liny i dziegciu, moczu odstaego


przez jeden dzie. Niczego nie pominli.
Nic nie pomogo.
Najtwardsi zacisnli zby, owinli donie i wypynli w morze. Wasilij te. Ogarn ich
gniew, ktry ich zjednoczy. Co zagraao im z zewntrz i czy to czowiek, czy nie, razem
stawi temu czemu opr.
Wypynli.
I szczcie si odwrcio. owili tam, gdzie zwykle, i nic nie zowili. Musieli nawet
zdj ryby suszce si na erdziach, by mie co je.
Odkryli, e zalgy si w nich robaki. I to tylko w ich rybach, a nie zowionych przez
Norwegw czy Finw.
- Nawet robak dobrze wie, ktr ryb je! - miali si mieszkacy osady. - Moe teraz
zaczn je Rosjan?
Wasilij znw mia sen o postaci z morza. Za kadym razem podchodzia bliej. Czu jej
wilgo i chd.
Pewnego ranka wydao mu si, e widzi mokre lady na pododze sypialni i e w pokoju
czuje zapach morskiej wody i wodorostw.
Jeden z rybakw upad na wasny n, ktrym czyci ryby. Nie zdoali go uratowa.
Tu przed mierci krzycza ze strachu, mwic o czarnej, bezksztatnej zjawie, ktra siga po
niego.
Pochowali go zgodnie z rosyjskim obyczajem. Postawili na grobie prawosawny krzy.
Nastpnego ranka znaleli krzy zamany i rzucony na ziemi. Ogarn ich gniew, ale
krzya nie postawili na nowo.
Spotykao ich wiele drobnych wypadkw. Wielu wczepiay si haczyki w donie tak
mocno, e musieli je wycina. Pyno sporo krwi.
Wyskakiway im guzy i tworzyy si dziwne rany.
I to tylko im.
W nocy spalia si pierwsza d, owietlajc cae wybrzee. Mimo e wczenie to
odkryli, nie udao im si jej uratowa.
Norwegowie stali dziwnie nieruchomo, z rkami w kieszeniach i patrzyli. Gdy d si
spalia, wrcili do siebie.
Tylko jeden ze starcw podszed do Wasilija. Sta obok niego, zerkajc na zgliszcza
odzi. Pachniao palon smo. I morzem.
- Powinnicie odesa upiora w morze jedn z waszych odzi - poradzi. - Powinnicie

powici ktr d, z narzdziami i aglami. Zaczeka na niego i da mu d. Moe wtedy


przestanie wam to robi. Dajcie mu to, czego chce, a zostawi was w spokoju.
- Naprawd w to wierzysz? - zastanawia si Wasilij. By zmczony i ba si. Z jego
pcherzy cieka ropa. Bolay go i swdziay.
W nocy ni o ogniu i czarnej postaci z morza.
- Jestem stary - powiedzia Norweg. - Dugo yem. Wiele widziaem. Take upiory
morskie. Nie sdz, by to by Ulrik. A tak zy nie by. A jeli nawet to jest on, to nie
przychodzi z wasnej woli. Kto go na was nasa.
Wasilij sucha, sam nie wiedzc, czy wierzy, czy nie. By zmczony.
- Macie swojego umarego - twierdzi stary. - Nietrudno jest go wywoa. Jedyne, co
moe odgoni upiora, to inny upir. Poprosisz go, o co chcesz. Nie lubi by na posyki
yjcych, ale mona ich do tego skoni.
Wasilij czu, e zaraz zwymiotuje.
- Nie potrzebujemy czego takiego - zaprotestowa.
Wytrzymali przez cay sezon poowu. Gdy pierwsze odzie z poudnia zaczy wraca
do domu, jego ludziom rozwizay si jzyki.
Okazao si, e nie tylko Wasilij mia te sny. Wielu z Rosjan widziao bezksztatn
posta wynurzajc si z morza. Do wielu co mwia.
Ich ryby byy nie do odratowania. Przebrali te, ktre si jeszcze nadaway. Przejrzeli
beczki z solonymi rybami. Okazao si, e niektre zgniy. Jeszcze si nigdy nie zdarzyo, by
ryba gnia w sonej zalewie!
Wasilij przygotowa ludzi na powrt do Archangielska. Sam chcia pozosta.
Nastpny poar powsta w rodku dnia. Nikt nie zauway, w jaki sposb.
Rozprzestrzenia si z wiatrem. Ogie przenosi si z jednego dachu na drugi. Dopad kilka
odzi.
- Niech si, u diaba, spal! - zawoa ktry. Wasilij przyzna, e ma to jaki sens.
Niewiele uratowali. Zostawili ponce szopy i zaadowali, co si dao, na odzie.
Postawili agle i odpynli.
Ostatnie, co widzieli na Soroya, to ogie pezajcy po ziemi na ich terenie.
- Sdzisz, e to czarna magia? - spytaa Raija. Marza. Musiaa popatrze na donie
Wasilija. Zadraa, gdy ponownie ujrzaa gadk skr.
- Nie wiem - westchn Wasilij. - atwo tak powiedzie, prawda? To zdarzyo si tylko
nam. Mielimy te same sny. Te same choroby. Pcherze. Chorob morsk. Mczyni, ktrzy
pywali cale ycie, ca drog spdzili przewieszeni przez reling. Wielu drczyy koszmary. To

tylko nasze odzie zniszczono. Tylko nasza ryba si zepsua. Tylko nasze szopy spony.
- Chcesz tam wrci? - spytaa Raija.
- Nigdy w yciu! - odpar Wasia z przekonaniem. - Nigdy. Nie chc nas tam. Nie wiem,
kto mgby mie powd, by nas tak nienawidzi, ale nie chc si dowiedzie. Poradz
Jewgienijowi i Olegowi, by zapomnieli o Soroya. Zapomnieli o owieniu ryb w Finnmarku.
Lepiej kupowa, co potrzebujemy. Trzeba trzyma si z dala od czarnej magii. Tam co byo.
Nie wiem, co, ale kto bawi si mocami, ktrych nie wolno niepokoi. Kto bawi si nami.
- Obejmij mnie mocno! - poprosia Raija. Wiedziaa, e Jewgienij mia zawin na
Soroya.
By z nim Michai. Jemu nic nie moe si sta!

6
Dopynli do Soroya pnym wieczorem. Kolorowo pomalowany statek niemal zlewa
si z wieczornym niebem, ktre jakby przystroio si na ich przyjcie. Soce szczodrze
zabarwiao wiat. ty i czerwony czyy si z fioletem, wyostrzay pomaraczowym,
agodniay rowym...
Oleg i Jewgienij wpatrywali si w brzeg. Stali na pokadzie, od kiedy wyspa bya tylko
ciemniejszym skrawkiem ldu na horyzoncie.
Jewgienij ciekaw by czci tego, co w artach nazywa swoim krlestwem. Oleg chcia
tu powrci, by pokaza wszystko wsplnikowi. Uwaa, e to by jego pomys i wykonanie.
Nie przeszkadzao mu, e Liny ju tam nie byo.
- To si nie zgadza! - Oleg niespokojnie chodzi wzdu relingu jak kocur wietrzcy
kotki w rui. - To si zupenie nie zgadza! - powtrzy i wepchn pici do kieszeni.
- Co mao odzi - zauway Jewgienij, osaniajc oczy przed wieczornym socem.
- Naszych odzi tam nie ma - powiedzia Oleg z naciskiem. - A co gorsza, nie ma take
naszych szop!
Stali w milczeniu. Statek zbliy si do brzegu na ile mg. Nikt nie wypyn na ich
spotkanie. Ludzie stali na brzegu. Nikt nie macha rk na powitanie, nikt si nie cieszy. adne
dzieci nie skakay z radoci, przeczuwajc smak rosyjskich cukierkw.
- To dziwne - twierdzi Oleg stanowczo.
- Czy to na pewno tu? - Jewgienij chcia nieco rozadowa atmosfer, cho te by
niespokojny.
Oleg nie zauway jego pytania.
- Niech Misza zostanie - rzuci. Pomidzy brwiami mia gbokie bruzdy, twarz
zmienion niepokojem. - Co tu jest nie tak.
Jewgienij zaakceptowa jego sowa. Moe on by kapitanem Raiji Antonii, ale
waciwie to Oleg dowodzi. Zwaszcza tutaj. On zna tu wszystko.
dk spuszczono na wod, niemal zanim zakotwiczono statek. Oleg by niespokojny.
Nic nie mwi. Jako pierwszy wyskoczy na ld, nie czekajc na Jewgienija.
- Co si, u diaba, tu stao? - Oleg dostrzeg twarz brata Liny w tumie.
Samuel wzruszy ramionami.
- Wasi wyjechali - rzek. - Tylko Kola zosta u swojej kobiety.
- Dlaczego?
Oleg rozejrza si wok. Zobaczy resztki spalonych bali. Popi by jeszcze wiey.

- Spalio si - rzuci Samuel niechtnie. - Twoi ludzie chyba zachorowali.


- Wyczuwam wicej ni to - stwierdzi Oleg twardo. - Wicej ni poar.
Zwrci si do mczyzn, ktrzy podeszli do nich:
- Co si stao?
Jednak jedyn odpowiedzi byy tylko umykajce spojrzenia, odchrzkiwanie, drapanie
czubami kumagw o ziemi, plucie brzow lin. Nie pado ani jedno sowo.
- Porozmawiaj z Kol - zaproponowa Samuel cicho, rozgldajc si niespokojnie
dokoa. Nie chcia nic wicej mwi. Trzyma Olega na dystans.
- Przecie mieszkaem tu! - nie poddawa si Oleg. - Mieszkaem razem z wami! Byem
jednym z was, do cholery! Znam was. Rozmawiajcie ze mn!
- Ju tu nie mieszkasz - odpar Samuel. - Lina te nie ani twj syn. Twoje drugie
dziecko zostao tu pochowane. Ty nie jeste jednym z nas, Oleg. Jeste Ruski. Jeste
armatorem. Nigdy nie bye jednym z nas.
Szczere sowa.
Oleg odwrci si tyem do mieszkacw wyspy. Oni stali rami przy ramieniu, jakby
obawiali si, e Oleg uyje siy, by wydrze z nich wyznanie.
- Bije z nich nieczyste sumienie - rzuci do Jewgienija przez zacinite zby. Nie
przejmowa si, czy miejscowi go zrozumiej. Posugiwali si tylko rodzajem mieszanego
jzyka rosyjsko - norweskiego, ale potocznego rosyjskiego nie rozumieli.
Podeszli do miejsca, gdzie stay szopy. Obejrzeli resztki. Ogie strawi je do cna.
- Nawet nie usiowali gasi - stwierdzi Jewgienij z niedowierzaniem. Tutaj przecie
drewno byo niezwykle cennym materiaem.
Znaleli grb. Krzy by ju szary i wilgotny. Przeczytali wyryte imi i dat.
Wbili na nowo krzy w ziemi. Najbliszy sztorm i tak go przewrci, ale nie chcieli, by
lea.
- Prawie dwa miesice - rzuci. Popatrzy na Jewgienija. - Kola nie umie pisa. To nie
on zrobi. Musia jeszcze tu by Wasilij. Potem odpynli. Dlaczego?
- Kola nam odpowie - odpar Jewgienij. Czu niepokj pezncy po plecach.
Kobieta Koli, Ewa, miaa przestraszony wzrok i zapadnite policzki. Oleg nie pamita
jej takiej.
- O Boe, przyjechae teraz? - spytaa zdumiona, ale wpucia ich obu do rodka.
- Kto to, Ewa? - spyta Kola, ale jego gos brzmia obco.
Ewa skina gow w kierunku drugiej izby. Drzwi byy uchylone. Ukrya donie pod
fartuchem.

- Idcie do niego! - rzucia. - Porozmawiajcie z nim!


Ale sama zostaa w kuchni.
Oleg i Jewgienij najchtniej by si wycofali od razu. W ustach im zascho, przez chwil
nie mogli przywita si z tym, ktry lea, okryty, na ku. Nie poznaliby go, gdyby nie
wiedzieli, kto to jest.
Kola by dobrze zbudowanym modziecem okoo dwudziestki. Szerokim w barach, z
silnymi ramionami, mocno zarysowan szczk. Mia si niedwiedzia, z atwoci przerzuca
bale drewna.
Oczy pozostay te same. Niebieskie. Czujne.
- A wic przyjechalicie? Spotkalicie naszych? Wygldaj tak samo jak ja?
Gos Koli by ochrypy, pozbawiony siy, zupenie jak jego ciao. Wychudzony
mczyzna o obwisej skrze na przekr wszystkiemu trzyma si ycia.
- Przybywamy z poudnia - odpar Oleg. - Co, u diaba cikiego, si tu stao? Samuel
nie chcia powiedzie. Nikt nie chce nic powiedzie. Co ci si stao?
miech Koli zabrzmia nieprzyjemnie. Wychudzone ciao zatrzso si pod okryciem.
Niemal syszeli, jak jego koci obijaj si o siebie. Jewgienija i Olega przeszed dreszcz.
- Co si stao? - powtrzy Kola ochryple. Z trudem podnis si nieco z posania,
opierajc o cian. Dugo odpoczywa, zanim mg dalej mwi. - Mona powiedzie, e
zdarzyo si pieko, Oleg. Inaczej nie mog. auj, e nie pojechaem z nimi. Ewa nie chciaa.
Teraz i tak j opuszcz. Lepiej umrze w domu ni w miejscu, gdzie bd plu na twj grb...
Chciabym wiedzie, czy oni dopynli. - Nabra powietrza. - Podobno narazilimy si upiorowi
morskiemu.
Oleg i Jewgienij wymienili szybko spojrzenia. Czyby Kola postrada zmysy?
- Nikt mi nic nie mwi - cign chory. - Ju dawno nikt ze mn nie rozmawia. Nie
wiem, czy mona si tym zarazi, ale oni si boj, gupcy. Z Ew rozmawiaj. Ona nie jest
nasza, wic jej nie unikaj. Niczego nie rozumiem, ale zaczynam w to wierzy. We wszystko...
Spojrza na swoje donie. Koci doni. Ju nie mona nazwa ich domi.
- Dwa miesice temu mogem podnie konia - rzuci gorzko. - A teraz umieram.
Nabra powietrza i popatrzy dugo na pryncypaw.
- Mwi, e co zaczyna si w Danii. Nie chc, bymy tu owili. Sdz, e przybywamy,
zanim caryca Elbieta ruszy z armi na Finlandi. Boj si, e tu zostaniemy. Komu w
Norwegii poradzono, by nas przegna z wybrzea. Przede wszystkim stamtd, gdzie
zbudowalimy domy. Tu im si udao. Jeeli i gdzie indziej uyj upiorw, pewnie te si uda...
- Co si wydarzyo? - Oleg zacisn donie na oparciu ka. - Co, Kola?

Kola opowiedzia.
- Kto zniszczy narzdzia i odzie - odezwa si Jewgienij, gdy ten skoczy. - Kto
zrobi to rkami. Kto podpali domy...
- A choroby? - sprzeciwi si Kola. - Widzielicie te grb, prawda? On upad na wasny
n, gdy czyci ryb. Przecie robi to od maego. Widziaem chopw ze son wod w yach
paczcych ze strachu przed wypyniciem w morze. Dowiadczonych rybakw wymiotujcych
jak koty. Widziaem, jak bredzili w gorczce. Nikt inny nie chorowa. Tylko my. Wszyscy
mielimy sny. Ja nadal mam. Jaka oliza istota powstaje z morza. Co noc. Co noc bliej.
Czeka. Inni te to nili. Ja zostaem sam. Kiedy w nocy to mnie wreszcie dotknie, i wtedy si
nie obudz. Zreszt wszystko mi jedno. To ju nie jest ycie. To czekanie na upiora...
Utkwi wzrok w Olegu. Tylko oczy jeszcze yy w ciele Koli. Bya w nich wola ycia,
pomimo wszystko. Walczy. Wbrew wszystkiemu.
- Wiesz, e nie mwi bzdur. Ty wiesz, ktry ze starcw zna si na takich sprawach.
Wiesz, e mia powody, by to zrobi. Ty wiesz, Oleg. Wszyscy wiedz, e co za to dosta. Ale
na pewno zrobiby to i z wasnej woli.
Oleg nie odpowiedzia.
Jewgienij wpatrzy si w niego. Zdziwio go, e Oleg nie protestowa.
- Wiem - odezwa si Oleg w kocu. - Od razu o nim pomylaem, gdy zobaczyem
ciebie. Wiedziaem, e chodzi take o mnie...
- Nikt nie chce nam pomc - wychrypia Kola. - Ewa na kolanach bagaa tych, ktrzy
co potrafi. Obiecywaa im wszystko. Siebie te, jak sdz... Ewa mnie kocha. Nawet teraz.
Ale nikt nie chce nic zrobi. Nikt nie chce si jemu narazi. Trzymaj razem.
- Czy jako mona ci pomc? - spyta Oleg. Kola zamia si ponuro.
- Jednego upiora moe wygna tylko inny upir. Ale ani ty, ani ja nie potrafimy go
wywoa.
Jewgienij pomyla o Raiji i przebieg go dreszcz. Dobrze, e nie popyna z nimi.
- Zrobi dla ciebie wszystko, co bd mg - obieca Oleg, prostujc plecy.
- Pewnie ju za pno - odpar Kola. - Ale nie boj si mierci. S gorsze rzeczy.
- Zabior ci do Rosji - obieca Oleg. - ywego czy martwego.
Kola zamkn oczy. Ulga odmalowaa si na jego twarzy, ale nic nie odrzek.
- Najpierw sprbuj - mwi dalej Oleg. - Porozmawiam z nim. Nie bd go baga. Ale
porozmawiam z nim.
- Nie jedz niczego, czym ci poczstuje! - Kola wpatrzy si intensywnie w towarzyszy.
- Nie dotykaj niczego, jeli ci si uda!

Oleg pokiwa gow.


- Oni chc jego mierci - powiedziaa Ewa. Miaa zacit twarz, zapadnite policzki.
Zacisna zby. Wydawao si, e czsto tak robia. Z gbi oczu wyzieraa bezdenna rozpacz.
Ale gow trzymaa dumniej uniesion, ni Oleg pamita. Kobiety na tym wybrzeu miay
zaskakujce zasoby siy. Byy ostre i zawzite jak sama natura. Odpieray ataki najsilniejszych
podmuchw wiatru. Wzrastay z wiatrem wiejcym w twarz.
Przysza mu na myl Lina.
Moe powinien by j bardziej kocha? Ale nie mona wyhodowa mioci tam, gdzie
jej nie ma. Nie czu do niej wystarczajco wiele. Lina nigdy nie bya dla niego t jedyn.
Nie kocha jej wystarczajco mocno.
To te bya jego wina. Ponosi za to odpowiedzialno.
- Porozmawiam ze starym - powtrzy Oleg. Ewa pokrcia powoli gow. Jej spojrzenie
mwio wyranie, e to beznadziejne przedsiwzicie.
- adnemu z nich nawet si nie ni nam pomc. Wam. Gdy ich bagaam, nawet ze
wzgldu na mnie, jeli nie dla niego, powiedzieli, ebym raczej znalaza sobie mczyzn
wrd swoich. e powinnam by z Norwegiem. Wtedy mogabym go zatrzyma.
Zamiaa si gucho, tak samo jak wczeniej Kola. Oboje przechodzili przez pieko.
- Ofiarowaam im siebie - rzucia gorzko, z zacitoci. - Nie mam nic poza swoim
ciaem. I kiedy ich apska chtnie by mnie dotkny, obmacay. Ale teraz wymiali mnie.
Kazali przyj, gdy Kola ju umrze. e gdy ju bd sama, chtnie mi pomog.
Spluna na palenisko.
Oleg ucisn j szybko, pocaowa w oba policzki, otar jej zy.
- Zrobi, co mog! - obieca. - A jeli on umrze... - Zamilk na chwil. - Byoby ci o
wiele lepiej w Rosji, Ewo. Pomoemy ci si urzdzi, jeli zechcesz. Jeli nastpi to najgorsze.
Pokrcia gow. Znw ta duma kobiety z wybrzea. Znw wyprostowany kark.
- Nawet jeli Kola wyzdrowieje i odpynie z wami, ja zostan. Tu jest mj dom.
Uznali to. Musieli. Ona sama wiedziaa, co jest dla niej dobre. Tak bya kobiet.
- Znajd Niillasa - rzucia.
- Lapoczyka? - upewni si Oleg. Pokiwaa gow.
- On jedyny moe odway si pomc - powiedziaa. - Zna wszystkich. Moe zna
czarownika potniejszego ni ci, ktrych oni wywoali. Noaid.
- Prosia go ju?
- Nie byo go jeszcze. A tylko on moe pomc. Zamilka. Popatrzya na Olega
badawczo, czy pozna to imi. Wiedziaa, e tak.

- On kocha Lin - rzucia. - Kocha bardziej ni ty kiedykolwiek, Oleg.


Oleg przekn lin.
- Tu nie chodzi o Lin - stwierdzi. - Ju nie. Lina odjechaa std. Wybraa wasne ycie.
Ewa nic nie odpowiedziaa. Patrzya za nimi, jak odchodzili. Miaa nadziej, e Lina
odnalaza szczcie.
- Kim jest ten, do kogo idziemy? - spyta Jewgienij.
Oleg szed milczcy i zacity. Nie waha si.
- Dziadek Liny - odpar Oleg. - Moe to wszystko prowadzi a do Kopenhagi, nie wiem.
Ale rka, ktra tym kieruje, jest tutaj. Usta, ktre wypowiaday zaklcia, s ustami dziadka
Liny. Staruch nigdy mnie nie lubi. To bya dla niego wietna okazja do zemsty i poigrania z
siami nieczystymi. Lina zawsze powtarzaa, e on si nudzi, jeli musi si ogranicza do
gojenia ran i usuwania dziecicych wysypek.
- Nie mg uratowa waszego drugiego dziecka? - spyta Jewgienij.
Oleg wzruszy ramionami.
- Moe nie chcia - odpowiedzia twardo.
Z pomarszczon, okrg twarz wyglda niewinnie jak kady staruszek. Bystre oczy
przebiegy szybko po przybyszach. Jego ciao dowodzio, e si niele w yciu napracowa, ale
e jeszcze ma nieco si na zbyciu. Siwe wosy byy gste, okryway mu gow niczym porzdna
warstwa niegu.
- Pomyle tylko, e mnie odwiedzasz, Olegu Jurkw! - zamia si na powitanie stary i
Oleg dostrzeg, e swoje trzy zby nadal ma na miejscu. - Przyniose wdk?
- Czy wdka wystarczy, eby uzdrowi Kol? Twarz starego rozpyna si w jeszcze
szerszym umiechu. Wyglda tak przyjanie, uzna Jewgienij.
Nie rozumia dokadnie wszystkiego, co mwili, ale domyla si po tonie wypowiedzi.
Oleg nie przybywa z kurtuazyjn wizyt, to byo pewne.
- Nie sdz, eby Kola kiedykolwiek wyzdrowia. - Dziadek Liny uda smutek. - Taka
szkoda. By silnym, modym mczyzn. Jak to moe si szybko potoczy... To okropne, gdy
modzi odchodz przed starszymi.
Oleg zblad.
- Nie udawaj przede mn, Lars! Obaj wiemy, na czym stoimy. Ja wiem, co ty potrafisz.
Wiem, jakie masz o mnie zdanie. Znasz mnie. Prosz ci, by uzdrowi Kol. Zabierzemy go do
Rosji. Nic nie zyskasz na jego mierci.
- Nic nie zyskam take na tym, e bdzie y - odpar stary rwnie uprzejmym gosem.
Ale w oczach pojawi si wyraz zacitoci.

Jewgienij zrozumia, e nie maj do czynienia z miym dziadkiem. Pozory myl.


- Wic to ty namieszae? - spyta Oleg, nie spuszczajc ze starego wzroku.
Lars siedzia nieporuszony.
- Skd ci to przyszo do gowy? - spyta z min niewinitka.
- Wiele si wydarzyo - odpar Oleg. - Nie sdz, by ktokolwiek inny to potrafi. Nie
tylko ty posiadasz tak moc, Larsie Olssenie. Ale tylko ty posugujesz si zymi siami.
Niebezpiecznymi...
Dziadek Liny nadal si umiecha. Przypomina kota, ktry wanie wypi spodek
mietany.
On si wietnie bawi, uwiadomi sobie Jewgienij. Na t myl przeszy go nieprzyjemny
dreszcz.
- Milo usysze, e tak wysoko mnie cenisz, Jurkw - rzuci Lars. - Rzadko kiedy
modzi doceniaj nas, starszych.
Nie odpowiedzia na prob Olega. Nie zamierza. Napawa si ich zainteresowaniem,
tym, e go podejrzewaj.
Jewgienij uwiadomi sobie, jak sabo zna si na ludziach. Widzia w nim przecie tylko
nieszkodliwego staruszka!
- A wic nie chcesz? - spyta wprost Oleg. - Nawet jeli ci zapac?
Stary nadal pokazywa swoje trzy zby w umiechu.
- Tyle mi nigdy nie zapacisz, Olegu Jurkw - rzuci nadspodziewanie twardo. - Nawet
ty, ktry jeste bogaty. Ruscy nie mog mieszka na Soroya, rozumiesz? Ty powiniene by
zosta z Lin, a nie zostawi j sam. Przez ciebie umaro jej drugie dziecko.
- I przez ciebie? - Oleg nie spuszcza ze starego wzroku, ale nic nie mg wyczyta z
jego twarzy. Stanowi zamknit ksig. Nie zdradza wicej, ni sam chcia. - Moe moge
mu uratowa ycie?
Stary wzruszy ramionami i rozoy rce.
- Nie kademu pisane jest dugie ycie. Bg daje i odbiera. yciem i mierci nie mona
rzdzi. Nie wszystkie dzieci rodz si, by dorosn.
Jewgienija przeszed dreszcz. Coraz mniej zostawao z miego staruszka. Coraz bardziej
zdawa sobie spraw, kogo mia przed sob. Ba si.
- Mog was czym poczstowa? - zaproponowa stary. - Skoro jeste tak skpy, e
nawet nie wzie wdki, idc do mnie z wizyt... Gocie nie powinni odbiera gospodarzowi
gocinnoci.
- Niczego u ciebie nie chcemy - prychn Oleg. - A jeli chodzi o gocinno, nie masz

si czego obawia. To, czego nigdy nie byo w domu, nie moe znikn!
Oleg otworzy drzwi i przepuci Jewgienija. Lars zatrzyma ich, mwic:
- Uwaajcie na chopaka! To adny modzieniec. A ju mwiem, e nie wszystkie
dzieci rodz si, by dorosn. ycie jest nie do przewidzenia, prawda?
- Obiecuj ci pieko, Larsie Olssenie. Obiecuj ogie, mier i wszelkie okropnoci, jeli
co si stanie chopakowi!
Oleg nadal sta z doni zacinit na klamce.
Stary popatrzy na niego dziwnie, poruszajc ustami. Wyglda, jakby by gdzie indziej.
Jewgienij pocign za sob Olega. Nawet nie zamknli porzdnie drzwi.
- W kadym razie dotarlimy do waciwej osoby - rzuci Oleg. - Staruch bardzo chcia
si tym pochwali, ledwo si powstrzymywa. Jeszcze nie wie, jak daleko si moe posun.
Obawiam si, e nadal siedzi w nim wiele zego - westchn. - Michai nie powinien tu schodzi
na ld, tyle moemy zrobi. Zrozumiae, co o nim mwi?
Jewgienij pokrci gow. Zblad, gdy Oleg powtrzy mu sowa starego.
- Moe co mu zrobi? - spyta.
- Nie wiem - odpar Oleg powanie. - Boj si, e moe. Ja wierz Koli, rozumiesz?
Wierz Ewie.
Oni wiedz, co si za tym kryje. Wierz w to. Ja te.
- Upiory?
- Upiory - odpar Oleg, nie mrugnwszy nawet powiek. - Gdyby zna to wszystko, co
tu opowiadaj, nawet by nie pyta. Oni w to wierz. Widywali takie rzeczy. ycie i mier s
tu o wiele bliej ni u nas.
- To wszystko sprawka starego?
- A nie? - odpar pytaniem Oleg.
Stali na brzegu morza, wdychajc zapach wodorostw. Widzieli, jak soce delikatnie
dotyka morza promieniami. Moe myli ju o zanurzeniu si w nim. A moe zaczeka kilka dni.
Lato si jeszcze nie koczy.
- Wypyn std, zanim cokolwiek si zdarzy Michaiowi - stwierdzi Jewgienij. Mia
nieporuszon twarz.
- Michaiowi nic si nie stanie - obieca Oleg. Jewgienij nie wiedzia, na jakiej
podstawie mg to stwierdzi, jeli zna siy, ktre rzdziy na wyspie.
Znw pomyla o Raiji. Wbrew woli zapragn, by tu z nimi bya. Moe nie dlatego, e
mogaby czemu zapobiec. Nie chciaby jej naraa na konieczno interwencji. Zwaszcza nie
na to. Ale ona by zrozumiaa. Bardziej ni on, bardziej ni Oleg, tego by pewien.

Oleg pokiwa rk na dk. Znieruchomia. Popatrzy na swoj do. Jewgienij


podszed do niego.
- Ten stary... - warkn Oleg. Wntrze doni pokryte mia pcherzami.
- Klamka - rzuci Jewgienij. Oleg pokiwa gow. Schowa donie za plecami.
Ju czu, jak swdz. Wiedzia, e na tym si nie skoczy.
- Nie mogem przecie otworzy i zamkn drzwi bez dotykanie klamki! - rzuci sucho.
- A ty czego dotkne?
Jewgienij pokrci gow.
- Musimy jak najszybciej odnale Niillasa - rzek Oleg. - Nie sdz, by staruch da nam
duo czasu. Czuj, e chce mi pokaza swoje moliwoci...
- Jeeli co si stanie Miszy... Oleg pokrci gow. Znw zoy obietnic, cho nie
wiedzia, czy jej dotrzyma:
- Miszy nic nie grozi!

7
Nie tumaczyli, dlaczego nie zostaj tu na redzie.
- Spalio si? - pyta Misza. - Nie byo Wasilija?
- Tylko Kola - odpar Jewgienij szorstko. - Nikt inny. Zachorowali. Domy si spaliy.
Wszyscy wrcili do domu.
- W takim razie dobrze, e mama tam jest - powiedzia chopak tak naturalnie, e
Jewgienija przeszed dreszcz.
Czyby los nie chcia, eby Raija z nimi popyna?
Nie, nie wolno mu tak myle! Nie chcia o tym myle.
Wasilij by znw w Archangielsku. Tam gdzie Raija...
Nie, o tym take nie wolno mu myle!
Przecie nie wiadomo, czy dotarli do domu. Ta myl te bya straszna, ale Jewgienij
uczepi si jej.
- Podpyniemy tam, gdzie Lapoczycy maj obozowisko - wytumaczy Oleg. - Nie
dlatego, e odlego pomoe - doda, dawic i t nadziej w Jewgieniju. - Dla tych si
odlegoci si nie licz.
- Nie znaczy to, e pomogo im, gdy odjechali? - spyta Jewgienij, chocia domyla si
odpowiedzi.
- Moe nie - odpar Oleg. Spojrza na Michaia, znw na Jewgienija. Czeka, by
Jewgienij wypowiedzia te sowa, ale one nie nadeszy.
- Misza - odezwa si Oleg z westchnieniem. - To, co ci teraz powiem, przeznaczone jest
tylko dla twoich uszu. Nie chc, by zaoga si o tym dowiedziaa. Wierz, e dotrzymasz
tajemnicy. Niedugo bdziesz dorosym mczyzn. Ty poprowadzisz wszystko dalej. To co
dla mczyzn.
Jewgienij odwrci si do nich plecami. Patrzy w kierunku ldu, ciskajc mocno
reling. Nie wiedzia, czy to waciwe, czy nie zo zbyt wielkiego ciaru na ramiona
chopaka. Nie chcia, by Misza si ba, ale jednoczenie rozumia Olega. To wszystko moe te
dotkn Misze. Dlaczego tak nastawa, by Michai popyn w ten rejs? Dlaczego nie sucha
Raiji, ktra chciaa, by poczekali?
Na co narazi swoje dziecko?
- Na tej wyspie zdarzyy si rzeczy, ktre trudno poj - powiedzia Oleg, patrzc
chopakowi prosto w oczy. - Wiesz, e twoja matka ma niezwyke zdolnoci?
Misza pokiwa gow.

- S tu ludzie, ktrzy te potrafi dziwne rzeczy - mwi dalej Oleg. - Takie, ktrych
twoja matka nigdy by nie zrobia. Ze rzeczy. Nasi ludzie std uciekli. S tu tacy, ktrzy nie
chc, bymy tu owili. Ktrzy chc nas std wykurzy. Dlatego to si wydarzyo. I nadal si
dzieje. - Nabra oddechu. - Kola jest chory. To choroba, ktr mog uleczy tylko podobne siy.
Nie ma innego lekarstwa, rozumiesz, Misza? Musimy zrobi wszystko, by odnale tego, kto
ma wystarczajc moc, by uratowa Kol.
- Co...? - Michai chcia spyta o wszystko naraz, lecz zabrako mu sw.
- Wytumaczymy ci - obieca Jewgienij. - Ale teraz nie mamy czasu.
Oleg pokaza chopakowi wntrze swojej doni.
- Na przykad to - rzek z gorzkim umiechem. - Dotknem czego, czego nie
powinienem.
Jewgienij spojrza badawczo na syna. Michai wyglda na przestraszonego. To dobrze,
lepiej, by nie lekceway niebezpieczestwa.
- Jeli poczujesz co dziwnego - powiedzia - zaraz mw o tym mnie lub Olegowi.
Rozumiesz?
Ciemne oczy Miszy, tak podobne do oczu Raiji, rozszerzyy si. Zrozumia. Pokiwa
gow, zaciskajc pici.
Dobry Boe, chro Misze!
Zeszli na ld w rodku nocy. Ani Oleg, ani Jewgienij nie czuli zmczenia. Nie mieli
czasu na zmczenie.
Gdy szli po mikkich mchach, pord jasnej, agodnej nocy, trudno im byo poj, e
niebezpieczestwo czai si tak blisko. Gdyby nie pcherze na doni Olega, mogliby uzna
wszystko za cz zego snu.
Byli zmuszeni, by uwierzy w to, o czym si zwykle nawet nie wspomina.
W obozowisku panowaa cisza. Psy zwietrzyy ich z daleka. Zerway si na nogi,
obszczekujc zawzicie. Obwchiway ich i odprowadzay, ostrzegajc wacicieli.
Z jurt wychylay si ciemnowose gowy, z rzadka jasnowose.
Oleg rozpozna Niillasa.
Moe kto jeszcze rozpozna jego, ale wszyscy pochowali si, gdy zobaczyli, e wita si
z Niillasem.
Jewgienij te si z nim przywita. Niillas dugo spoglda na pusty rkaw koszuli
Rosjanina, ale bez zdumienia.
- Jeeli jej szukasz, ja nic nie wiem - odezwa si Lapoczyk, gdy usiedli w jego
namiocie. Wntrze owietlao jedynie ognisko. Byo jasno i przytulnie. wiat Niillasa wewntrz

skrzanych cian. - Czsto myl, e ona miaa prawo, by tak znikn. Tylko w ten sposb
moga stworzy dla siebie nowe ycie. Tutaj zawsze pozostaaby kochank bogatego Ruska.
Policzek Olega cign nerwowy grymas.
- Nie przyjechaem, by szuka Liny ani o niej rozmawia.
Otworzy lew do i pokaza Niillasowi.
- Nie powiniene tu przyjeda - odezwa si Lapoczyk po duszej chwili. Nie pyta,
skd ma te pcherze. Jego oczy byy mdre, widziay ju wiele. Nawet wyblaky przez lata,
jakby byy ju zmczone patrzeniem.
W wietle ognia jego jasne wosy wydaway si niemal rude. Cienie wyostrzyy
zmarszczki. Domi przywykymi do pracy obraca kawaek patyka.
- Syszae, co si tu wydarzyo? Niillas pokiwa gow.
- Nieprzyjemne sprawy - odpar. - Ze. Kto suy zym siom, a reszta tylko patrzy.
Wyraa zgod. Boj si sprzeciwi. Tak ju jest.
- Jeden z naszych umiera tam w osadzie. Powoli umiera. Mwi, e nocami przychodzi
do niego upir morski, co noc zblia si coraz bardziej.
- Wecie go ze sob!
- Nie chcemy tego czego zabiera ze sob.
- Ja nie mam takiej mocy - westchn Niillas. - Ja nie mog pomc, jeli ci o to chodzio.
- A znasz kogo, kto ma tak moc? - nie poddawa si Oleg.
Niillas siedzia nieporuszenie. Wedug Olega nie postarza si przez te lata. Mg mie
pomidzy trzydziestk a pidziesitk. Tylko oczy byy oczami dowiadczonego starca. Oczy
Niillasa miay tysic lat.
Dugo czekali na odpowied.
- Tutaj nie.
- Zaprowadzisz nas do niego? - spyta Oleg.
- Teraz?
- Nie mamy czasu do stracenia. Koli nie pozostao ju wiele nocy. Obiecaem mu, e
sprbuj go uratowa.
- Rwnie dobrze moge go zabra ze sob i odpyn.
- Nie moglimy ryzykowa - westchn Oleg. - Nie mielimy pewnoci...
Niillas zacz pakowa plecak. Nie potrzebowa wiele. Przyzwyczajony by do podry.
Cale ycie to podr. Mia mao rzeczy na wasno, nie wizay go. Ludzie te ju nie.
dk dopynli do statku. Zakotwiczyli go jak najbliej ldu. Opiek nad nim
powierzyli najstarszemu marynarzowi.

Michai poszed z nimi. Jewgienij waha si, czy to suszne, ale z drugiej strony
wiedzia, e bardziej by si ba o syna, gdyby nie by przy nim. Musia wiedzie, co si z nim
dzieje.
Ruszyli wczenie rano. Chocia i Oleg, i Jewgienij uwaali si za sprawnych fizycznie,
Niillas ich przeciga. Nawet Michai zadysza si, prbujc dotrzyma mu kroku.
Niillas spdzi poow wieku na tym samym paskowyu, przemieszczajc si wraz ze
stadem reniferw zgodnie z rytmem pr roku.
By wytrzymay jak renifer. Wiedzia, gdzie mog zatrzyma si na odpoczynek,
znajdowa rda szemrzce pod mchem. cieki tej krainy mia wpisane w stopy. To bya jego
kraina.
- Dotrzemy tam dopiero jutro - powiedzia Niillas, zdejmujc czapk. Nie przejmowa
si krcymi wok komarami. Rozpali ognisko. Popatrzy na niebo, na przesuwajce si
chmury. - Odpocznijmy przez najgortsz cz dnia. Nie dotrzemy tam szybciej bez
odpoczynku. Wszyscy go potrzebujemy.
Oleg chcia rusza dalej, ale zrozumia, e tutaj decyzje podejmuje Niillas. To by jego
wiat i warto byo sucha tego, ktry go zna.
Lapoczyk w zamyleniu z umiechem dugo wpatrywa si w Michaia. Jewgienija
rozpozna z opowieci Liny o Rosji.
- Pamitam jego matk - rzuci Niillas do Olega. Ten a podskoczy.
- Nie moesz! Mylisz si... - prbowa Oleg. Niillas pokrci gow z melancholijnym
umiechem.
- Miaa na imi Raija i bya pikna. Mikkal syn Pehra straci dla niej gow i zmarnowa
dla niej ycie, bo j pokocha. Nie myl si. Kobiety takiej jak ona si nie zapomina. Ten
dumnie wyprostowany kark... - zamia si cicho. - On ma to po niej. Wok niej byo wiele
niepokoju, taka ju bya. Urodzona nieco zbyt pikna. Nieco zbyt gorcokrwista. Nieco zbyt
uparta. Miaa odrobin zbyt wiele wszystkiego. Mikkal nie by na tyle mczyzn, by y z tak
kobiet - westchn - ale nie umia te y bez niej. Mona nazwa to przeklestwem, prawda?
atwo powiedzie, e nad ni ciyo przeklestwo. To nie to. Ona po prostu bya zanadto
kobiet. Czy on daje sobie Z tym rad?
- Raczej tak - odpar Oleg. Cieszy si, e Jewgienij nie rozumie norweskiego tak dobrze
jak on. e Michai te nie.
- Odpowiadasz cicho - rzuci Niillas. - Nie bd o niej wicej mwi. Nie we wszystkim
warto grzeba, prawda?
- Nie powinnimy teraz jej wspomina - odpar Oleg. - Tak bdzie lepiej dla wszystkich.

Lina co ci opowiadaa?
Niillas pokiwa gow.
- Troch. Ale nie mwilimy duo o innych. Nie potrzebowalimy.
Oleg spuci gow. Przekn lin. Poczu si skarcony jak chopiec. Nie byo to dobre
uczucie.
- Ta, ktr mam w domu, te jest zanadto kobiet - wyzna w kocu, umiechajc si
pgbkiem. - Dla mnie Lina nigdy taka nie bya. I nie wiem, czy powinienem udawa, e tak
byo.
Niillas te si umiechn. Nie by zy. Nawet nie w imieniu Liny. Wspomnienia o niej i
tak stanowiy co najpikniejszego i najdelikatniejszego, co nosi w sercu. Przepeniay go
ciepem niczym promienie letniego soca.
- Nie musisz si przede mn tumaczy - powiedzia. - Ja te j opuciem. Ja te nie
zostaem. Ja te nie powiciem jej mojego ycia. Jeli sdzisz, e j zawiode, to ja zrobiem
to samo. Moe nawet co gorszego. Nie chc si wywysza, ale dla Liny byem kim
najwaniejszym, bardziej ni kiedykolwiek ty. Ale i ja nie chciaem ofiarowa dla niej mojego
ycia.
- Dlaczego nie? - spyta Oleg.
Wiedzia, e Niillas ma racj. Wiedzia, e Lina kochaa tego mczyzn bardziej ni
kiedykolwiek jego. To wcale go nie bolao. Moe tylko stanowio may uszczerbek dla dumy.
Przegra przecie z duo starszym od siebie.
- Dlaczego nie poprosie, by zostaa z tob? Dlaczego nie ofiarowae jej swego ycia?
- Bo mao mi go pozostao - odpar Niillas. - Wkrtce znw byaby sama. Nie
yczybym jej tego. Lina potrzebuje poczucia bezpieczestwa bardziej ni czegokolwiek
innego. Mogem j kocha i zapewnia bezpieczestwo przez jaki czas, ale nie przez cae jej
ycie. Nie tak dugo, jak na to zasugiwaa. Lina powinna mie modego ma. I takiego ma.
Sdz, e Lina uwaa, e to, co si stao, byo waciwe. Teraz jest szczliwa. Na swj sposb.
- Zabraa ze sob mojego syna - rzuci Oleg gorzko. - Tego jej nigdy nie wybacz.
- Nigdy nie zrobie jej czego, czego ona nie moga ci wybaczy? - odpowiedzia
pytaniem Niillas.
Oleg zamilk.
- Macie o czym rozmawia - powiedzia Jewgienij, gdy Niillas zasn. Oni za byli zbyt
zajci odganianiem dnych krwi owadw krcych wok nich ca chmar.
- Obaj mielimy Lin - przyzna Oleg, przepeniony pogard do siebie samego. - On
mia na tyle rozumu, by obdarzy j porzdnym uczuciem. Ja nie dorosem do tego. Czy nie

wydaje ci si czasem, Jewgienij, e istniej kobiety zanadto kobiece, by zwyky mczyzna


mg z nimi y? Tak sdzi Niillas.
- Wydaje si, e w takim razie zna Raij - zamia si Jewgienij. - Jeli ktra miaaby
by zanadto kobiet, to tylko ona. No i Toni. Dlaczego tylko tobie i mnie dostay si takie
baby? Wszyscy inni maj zwyczajne...
- To te nie jest w porzdku - przyzna Oleg. Przemilcza, e Niillas naprawd zna
Raij.
Najlepiej, jeli Jewgienij nie bdzie o tym wiedzia. Jego czara i tak jest pena.
Lapoczyk i w tym mia racj: nie o wszystkim naley mwi.
- Jak twoja do? - spyta Jewgienij, sprowadzajc rozmow na zwyke tory.
- Daj sobie rad - odpar Oleg niefrasobliwie. Jednak do bolaa i pieka. Poprzysig
sobie mimo to, e si nie da. Zoliwy staruch nie bdzie igra ze zdrowiem i yciem innych dla
pienidzy, zemsty czy czegokolwiek innego.
- Czy Raija mogaby pomc? - spyta Jewgienij samego siebie. - Czy jej moc byaby
wystarczajca? Czy mogaby co takiego wywoa, gdyby chciaa?
Napotka wzrok Olega.
- Nie dowiemy si tego nigdy, prawda? Ale zastanawia si mona.
- Widzc to wszystko, boj si - wyzna Jewgienij. Zamilk. Myla o Raiji. Mia
wyrzuty sumienia, bo pragn, by kilkudziesiciu ludzi nigdy nie dopyno do domu nad
Morzem Biaym. Co w nim wolao, by raczej zginli, ni eby Wasilij znalaz si blisko niej.
A tak nisko upad. Takie mia myli. I nazywa je mioci...
Zanim ruszyli w drog, posilili si suszonym misem, ktre Niillas wzi ze sob. Oni
mieli suszon ryb. Kroili jak najciesze kawaki i dugo je uli. Popili wod z pobliskiego
rda.
Trzech Rosjan chtnie zjadoby jeszcze co, co wypenioby im odki, ale Niillas
wydawa si zadowolony.
Popoudnie przeszo w wieczr. Krajobraz wok nich mao si zmienia. Byo pasko,
gdzieniegdzie widzieli wzgrza. Kpy krzeww rzadko sigay im powyej kolan. Pomidzy
cienkimi gazkami yy lkliwe ptaki, ktre zryway si do lotu na chwil i zaraz wracay,
ledzc ich byszczcymi oczami. Z gbi krzeww dobiegay cienkie popiskiwania. Najwyraniej pisklta jeszcze nie wiedziay, e naley zachowywa si cicho w obliczu
niebezpieczestwa.
Niillas ostronie przeprowadza Rosjan pomidzy krzewami. Szanowa te mae,
skrzydlate istoty. Czasem zatrzymywa si, kadc palec na ustach i kac towarzyszom

sucha. Ptasie gardzioka daway najpikniejsze koncerty lata. Cisza nigdy nie bya cakowita.
Wdrowali dalej. Wchodzili w gb krainy dalej, ni Jewgienij i Oleg kiedykolwiek si
zapucili. Ogldali wicej ni ich rodacy z innych statkw. Otoczenie rnio si bardzo od
wybrzea, ubogiego w roliny, paska ldu biegncego wzdu nagich gr. Od osad lecych u
ujcia grskich rzek.
Ta kraina bya dzika, otwarta, pikna, cho te uboga. Stworzona do wdrwki, w
trakcie ktrej mogo si myle. Stworzona dla pokojowo nastawionego ludu. Tu nie byo si
gdzie ukry przed wrogami.
Kraina dla cierpliwych. Wdrwki po niej trway dugo.
Pikna kraina.
Jewgienij myla o tym, e to wanie jest Finnmark Raiji. Jej pustkowie na pnocy.
Nie by pewien, czy wanie tdy chodzia, ale na pewno po podobnej okolicy. cigaa
si z wiatrem na podobnych paskowyach. Taczya na podobnym mchu.
Moe spacerowaa za rk z Mikkalem po takiej krainie. Moe on zrywa dla niej kwiat
i wsuwa jej we wosy. Jego Raija wyrosa wrd takiego krajobrazu. Ale wtedy nie bya jego
Raij. Bya Raij Mikkala. Mod dziewczyn, mod kobiet jemu, Jewgienijowi, obc.
Otoczya ich letnia noc. Niebo stao si czerwone. Byo chodno. Wiatry znad wybrzea
chodziy ich spocone plecy.
Tylko Niillasowi nic nie zdawao si przeszkadza. Jego lud stworzy ubranie, ktre
pasowao do tego klimatu ju od setek lat. On si tu urodzi. Nic w tutejszej przyrodzie nie
mogo go zaskoczy. Lata cae uczy si tego, co teraz wiedzia.
To on wyszukiwa opa na ognisko w towarzystwie Michaia, modego i szybkiego.
Niillas ju wczeniej widzia podobny chd. Dziwne, jak co takiego przechodzi z pokolenia na
pokolenie. W tym chopaku widzia tyle z Raiji Mikkala syna Pehra. W tym nowym Mikkalu.
Nie musieli mu mwi, e s zmczeni. Niillas zauwaa takie rzeczy. On najmniej
potrzebowa odpoczynku, jednak to on pierwszy si zatrzyma. Wskaza im miejsce postoju.
To by jego ocean. Ocean paskowyu. Tu by kapitanem i pryncypaem, a oni ledwo
chopcami pokadowymi.
Noc trwaa ju jaki czas. Oleg czu, e nie da rady i dalej. Ale wstyd mu byo podda
si, zanim starszy od niego nie uzna, e czas odpocz.
Oleg szed wic dalej, stawiajc lew nog przed praw. Potem praw przed lew. I tak
znowu.
To ju nie byo trudne.
Szed. Zauway, e podoe dziwnie faluje. Nabrao odmiennych kolorw. Przecie to

jeszcze nie jesie!


Odkry, e pot zalewa mu oczy i zmienia widzenie wiata.
Oleg przetar oczy. Zapieko.
Do diaba! To bya do pokryta pcherzami! Mruga oczami, ale pieczenie si tylko
potgowao. Spojrza na do. Niektre pcherze popkay i pyna z nich gsta, ta ropa.
Jake go pieky oczy!
Oleg opad na kolana na te dziwnie czerwone wrzosy. Czu mikko mchu. Jednak
wszystko falowao jak morze, unosio si ku niemu jak ogromne fale...
Usysza krzyk. Zdziwi si.
Kto mg tu tak krzycze? Przecie wok rozcigao si pustkowie. Czyby dotarli ju
do ludzi? Oleg prbowa si rozejrze, ale nie mg. Nic nie widzia poza czerwon, pulsujc
mg.
Dotaro do niego, e ma otwarte usta, a go bol szczki. Gardo drao, policzki mia
napite.
Zamkn usta.
Zrobio si dziwnie cicho.
Wtedy zrozumia, e to wanie on krzycza. To by jego gos. Brzmia tak samo obco
jak gos Koli.
Oleg zanurzy si w oceanie paskowyu.
Wydao mu si, e ziemia zapada si wraz z nim. Faluje, bije jak serce.
Usysza kroki.
Udao mu si dostrzec cie czego bezksztatnego w dali czerwonej mgy. To czekao na
niego...
Olega otoczyli towarzysze. Patrzyli na niego. Jewgienij uklk przy nim, chcia go
dotkn, podnie...
Oleg lea niczym umary. Od duszej chwili szed wolniej, zosta w tyle, ale nie
cakiem. Jewgienij i Misza byli tak zmczeni, e nie zauwayli niczego, zanim nie usyszeli
krzyku. Niillas dobieg do niego pierwszy.
Krew spywaa Olegowi po twarzy. Wydawao si, e wypywa z oczodow. Krwawa
piana pokrywaa mu usta. Mia zacinite zby, a ciao napite niczym struna. Dra.
Jewgienij chcia go podnie, ale Niillas wycign n i przytrzyma byszczce ostrze
pomidzy Olegiem a Jewgienijem. Nic nie powiedzia, bo i tak nie mogli si porozumie bez
pomocy Olega.
Niillas powoli potrzsn gow.

Jewgienij podnis si i cofn. Czu, jak strach zimnymi kleszczami zaciska mu si w


piersiach.
- On nie moe tak lee! - Misza by zrozpaczony. - Tato, nie widzisz, e on jest chory?
Moe umrze! Musimy mu pomc!
Jewgienij tylko pokrci gow. Wzi syna za ramiona i pocign go za sob. Daleko.
Niillas zosta przy Olegu. Pokiwa gow, gdy odeszli. Cay czas trzyma ostrze noa
midzy sob a lecym. Obejrza go dokadnie, pochyli si i zbada podoe. Nic nie uszo jego
uwagi.
Ale ani razu nie dotkn Olega.
Wreszcie si podnis. Przynis opa na ognisko, uoy je blisko Olega. Rozpali.
Nadal szuka czego dokoa lecego.
W kocu wrczy n Jewgienijowi i zacisn mu do wok rkojeci. Wskaza na
ognisko, na reszt opau, na Jewgienija i Olega.
Jewgienij pokiwa gow.
Potem Niillas wskaza na siebie, nastpnie szerokim gestem da do zrozumienia, e
pjdzie dalej. Potem palcami, e wrci z powrotem. To te Jewgienij zrozumia. Pokiwa
gow.
Niillas wskaza na Misze, potem na siebie.
Jewgienij zmarszczy brwi. Czy naprawd chopak musi i z Lapoczykiem?
Niillas z powag w oczach pokiwa gow. Rzuci spojrzenie na Olega. Potem na Misze.
Znw pokiwa gow.
- To ju pewnie niedaleko, tato! - Misza te zrozumia. - Pjd z nim. Jeli on da rad, to
ja te. Jest dziwny, ale lubi go. No i chc zobaczy, jak mieszka ten, do kogo idziemy.
Jewgienij dugo patrzy na syna. Michai najwyraniej nie zrozumia, dlaczego nie
powinien zosta. Nie rozumia, dlaczego Niillas odda n ojcu. Pozostanie przy Olegu
wydawao si Jewgienijowi najprostszym zadaniem, najmniej niebezpiecznym.
- Id z nim - powiedzia w kocu.
Sam usiad przy ognisku. Pomidzy sob a Olegiem mia stal noa i ogie. Liczy na to,
e Niillas i Misza szybko wrc. Myla o Raiji. Pragn, by mg cign j mylami i prosi,
by im pomoga.
Potrzebowali jej teraz! Nie by w stanie sprosta sytuacji. Ba si.
Co powie Toni, jeli Oleg umrze?
Niillas bieg truchtem z Michaiem u boku. aowa, e nie moe z nim porozmawia.
Mg mie syna w tym wieku. Mg mie wielu synw. I crki.

Prbowa wywoa przed oczami obraz twarzy Liny. Lepiej pamita jej gos. I umiech.
Nadal czu dotyk jej doni na swoich skroniach.
Mg mie dziecko z Lin.
Chopak nada za nim. By wytrway.
Musia go ochroni, trzyma z dala. To nie s sprawy dla dzieci.
Zbliali si. Najpierw widzieli tylko rozproszone sztuki zwierzt. Potem wicej. Cae
stado.
Renifery pasy si spokojnie.
Niillas musia si zatrzyma, by na nie popatrze. Ich widok napeni go radoci. To
byy pikne zwierzta. Chciaby takie mie.
Nikt ich nie pas. Tu nie trzeba byo ich pilnowa.
Poszed dalej ju wolniej. Chopak u jego boku. Patrzy na wszystko z ciekawoci.
Niillas polubi go. Nie zawsze ludzie potrzebuj sw, by si pozna.
Niillas myla o Mikkalu. On nie mia w sobie wiele siy. Duo dobrego, oczywicie, ale
co byo w jego spojrzeniu poza t bursztynow otoczk tczwek. Co zdradzajcego sabo.
Mikkal syn Pehra nie by silnym mczyzn. Nie mgby da Raiji takiego syna jak ten
chopak.
Doszli do jurty. Saba smuka dymu sczya si leniwie z otworu. Nie wznosia si
wysoko, po chwili opadaa ciko na ziemi.
Odgarn klap i wszed do rodka. Skin wczeniej gow w stron chopaka, by zrobi
to samo. Nie chcia traci go z oczu.
- Czyby mia syna, Niillasie? - spyta zachrypnity gos. - Nie wiedziaam o tym! Jak
moge trzyma to w tajemnicy tak dugo? adny chopak, poka mi go!
Niillas wypchn chopaka przed siebie, ale nie puszcza. Skin gow w stron cienia.
Usiad przy ogniu i pocign za sob Michaia tak, by ten wszed w krg wiata.
- Poznajesz, do kogo jest podobny? - rzuci Niillas. - Pamitasz syna Pehra?
Staruszka pokiwaa gow.
- I t dziewczyn - odpara. - To jej syn. Ale nie twj. Dlaczego go tu przyprowadzie?
- Kto prosi o twoj pomoc, matko Biret. Zamiaa si rozgonie.
- A ty nie moesz pomc? Niillas pokrci gow.
- Potrzebujemy tego, kto umie najwicej. Kogo o wielkiej mocy. Chodzi o upiory.
Pokiwaa gow.
- Poczuam co zimnego - orzeka bez zdziwienia. - Widz, e przybywasz bez swojego
noa.

Mimo wieku wzrok jej nie szwankowa.


- Id za noem - powiedzia Niillas. - Zobaczysz mczyzn z krwawicymi oczami.
Jego do jest pokryta pcherzami. Chyba co go optao.
Kobieta siedziaa nieporuszona.
W namiocie zapada cisza. Sycha tylko byo oddechy ludzi. Niillas i Misza wpatrzyli
si w staruszk.
Miaa szeroko otwarte oczy, ale nie widziaa ich. Bya gdzie indziej.
Cisza trwaa dugo, przepeniona mylami. Dym z ogniska unosi si tajemniczymi
zawijasami, gincymi w otworze wychodzcym w czerwieniejc noc.
Ogie prawie wygas. Obok paleniska lea torf i chrust, ale Niillas bal si je ruszy, bo
nie chcia przeszkadza Biret.
- Jest tam wiele si - odezwaa si nagle staruszka. Wrcia niepostrzeenie dla nich. Nie s tak bezbronni jak sdzisz, Niillas. Jednorki jest otoczony dobr opiek. Chopak te.
Jemu nie grozi niebezpieczestwo. Kto robi wszystko, by go chroni. To raczej nie ty?
- Nie mam takiej mocy - odpar Niillas. Biret nigdy nie uznawaa jego sdu na ten temat.
Zawsze mwia, e on kamie, a nikt o zdrowych zmysach by jej nie kama.
- Przeniecie go tu - rzucia zdecydowanie. - Ju moecie go dotkn. Nie ma
niebezpieczestwa. Tylko to mogam teraz zrobi.
- Chopak zostaje? Pokiwaa gow.
- Musi. Ty i jednorki przyprowadzicie tego trzeciego.
Niillasowi udao si wytumaczy Michaiowi, e ma zosta. Nie wydawao si, by
chcia si sprzeciwia. Dzie by dugi, a intensywna wdrwka zmczya nogi chopaka.
- Uwaaj na niego! Biret umiechna si.
- Bd na niego uwaa tak, jak na ciebie, Niillas. Ich przyja bya odwieczna. Ona go
wykarmia, zastpia mu matk, gdy ta umara. Naleaa do jego przeszoci, o ktrej niechtnie
wspomina. Wydoby j stamtd, bo musia.
Niillas nie zna nikogo innego o rwnie wielkiej mocy. Nikogo. Wierzy jej lepo.
Pobieg przez paskowy.

8
Raij obudzio walenie w drzwi. W pnie usiada na ku. To nie by sen. Nawet nie
zdya si przestraszy, tylko wypltaa si z pocieli i boso podbiega do drzwi.
Jeszcze duo brakowao do poranka. Chyba niedawno zasna.
Kto nadal stuka. Bi piciami. Woa co. Z trudem rozpoznaa glos Wasilija,
zachrypnity i jakby obcy.
Odsuna zasuw i przekrcia klucz. Wasilij wpad jej w objcia, gdy otworzya. Udao
mu si dowlec do najbliszego krzesa. Pot go zalewa. Raija uklka przed nim, ujmujc jego
donie w swoje. Ucisn je tak mocno, e poznaa, i dzieje si co powanego.
- O co chodzi, Wasia? Jak tu dotare? Jeste chory?
- Przypynem dk - wyszepta z zamknitymi oczami. - We go ode mnie, Raiju,
bagam! On wrci, wrci! We go ode mnie, na mio bosk! We go!
- O czym mwisz? - Strach zapa Raij za gardo. ci mrozem jej yy, dotar do
serca. Na jej czole te zaperli si pot. Ucaowaa donie Wasilija, opara si o nie policzkiem. O czym ty mwisz, Wasilij? Co?
- O tym potworze z morza - odpar Wasilij, otwierajc oczy. Stay si niemal tak
ciemne, jak jej. - On wrci, Raiju, syszysz? Ju dugo czeka, czai si gdzie w moich snach.
- Dlaczego mi nie powiedziae? Wasilij pokrci gow. Mokre wosy przykleiy mu si
do czoa.
- To byo takie niewyrane, tylko czci snu... Boe, Raiju, we go ode mnie!
Raiji zy napyny do oczu. Ukrya twarz w jego doniach, mieszajc zy z jego potem.
Czua, e marznie. Po pododze cigno chodem nocy. Nie zamkna drzwi, ale nie
moga teraz puci Wasilija! Nie moga.
- Jest czarny i bezksztatny - wyszepta Wasilij gosem zduszonym przez pacz. - Gnije.
Wyciga do mnie swoje gnijce palce. Tam, gdzie mia oczy, co byszczy. Czuj, e na mnie
patrzy. Jest czarny jak dno morza. Kapie z niego, paruje zgnilizn. Przychodzi z zimnego
morza. Idzie po mnie, po mnie... We go, Raiju! On cuchnie! We go, we go!
Raija pakaa. Wasia prosi o zbyt wiele! Nie umiaa mu pomc! Moe umiaa leczy i
umierza bl, ale czego takiego nie! Dotyczyo czego, do czego baa si zbliy. Nie miaa
tego rodzaju mocy, bya tylko Raij...
Pakaa, caujc jego donie. Chciaa mu powiedzie, e nie jest w stanie mu pomc. Nie
ma mocy, by zrobi to, o co baga, e musi go zawie. Ale gos uwiz jej w gardle.
- Przychodzi do mnie we nie, Raiju. Przeladuje mnie. By za moj dk, gdy tu

pynem. Siga po moje wiosa! - Zaczerpn oddechu. - Widziaem we nie Misze. On patrzy
te na Misze. O Boe, Raiju, we go! Niech on nie dosignie Miszy! Niech nie dosignie mnie!
Jej strach zaostrzy si, sta si rwnie niebezpieczny jak ostry n.
Misza.
cisna donie Wasilija i wspara o nie czoo. Marza w stopy.
Misza...
Nic nie moe si sta jej dziecku! Nic nie dotknie jej syna! On jest jej dzieckiem! aden
upir morski nie skrzywdzi Michaia!
- We go std, Raiju - wyszepta Wasilij. - We go. Ja ju nie mog...
Zobaczya przed sob umiechnit twarz syna. I jakie cienie za jego plecami. Takie,
jakie opisa jej Wasilij. Widziaa bezksztatne ciaa wynurzajce si z morza. Widziaa ich
czarne oczy podobne do may. Czua odr rozkadu.
Widziaa, e Misza niczego si nie domyla, e nic nie widzi. By tak mody i radosny!
Nic nie dotknie jej syna!
Nadal trzymaa rce Wasi. Nie chciaa te, by co go skrzywdzio, ale Misza by
najwaniejszy!
Ogarna j litociwa ciemno. W ciemnoci nie istniao ani zimno, ani ciepo, ani bl,
ani rado. Unosia si w ciemnoci. Zjednoczya si z ni. Bya silna. Wypeniaa j ciemno,
staa si ciemnoci.
W wielkiej pustce istniao wszystko i nic. Bya pustk bez granic. Nigdzie si nie
zaczynaa. Nigdzie nie koczya. Bya jej czci, czci wszystkiego. Zjednoczona z moc.
Znika.
Wasilij marz jak pies. Szczka zbami. Cay zdrtwia. Gdy otworzy oczy,
uwiadomi sobie, e spa.
Drzwi byy szeroko otwarte. Dobiega go piew ptakw.
Na nogach czu ciar. Raija spoczywaa twarz na jego kolanach. Wasilij stan z
trudem na zdrtwiaych nogach i zdoa j podtrzyma, by nie upada na ziemi.
Dobry Boe, ona leaa na zimnej pododze w samej koszuli!
Jak dugo?
Kiedy on tu dotar?
Nie pamita. Sta z Raij w ramionach, a rozpacz ciskaa mu gardo. Kopniakiem
zamkn drzwi. Nie miao to teraz znaczenia, na dworze byo ju znacznie cieplej.
Wnis j do sypialni i zoy na szerokim ou. Dokadnie j otuli. Rozpali w piecu
kaflowym. Poczeka, a dobrze si rozpalio.

Zrzuci buty. Z trudem przekn resztki dumy i wszed do tego oa, cho przysiga, e
nigdy si w nim nie pooy. Otoczy Raij ramionami. Ogrzewa wasnym ciaem.
Jego serce byo ni przepenione. Pyna wraz z jego krwi. Oddycha jej oddechem.
Gdy zamyka oczy, widzia jej posta pod powiekami.
Powoli sobie wszystko przypomina. Przypomina swj koszmar. Pamita, co ujrza
przy drzwiach izby, gdy otworzy oczy.
Pamita, e drzwi zasaniao co czarnego, pynnego...
Pamita wilgotne lady na pododze, gdy to ju znikno. Smrd gnijcych
wodorostw, zapach morskiej wody. Szeroko otwartymi oczami widzia swj koszmar. Rce,
nieludzkie rce wycigay si do niego. Zaciskay w powietrzu tu przed nim. Wiedzia ju, co
go czeka.
Wasilij pamita, e ni te Michaia. Michaia otoczonego tym czarnym. Rce, albo nie
rce, wycigajce si ku niemu. Palce z wodorostw, ktre chciay dotkn ciaa chopca.
Bezdenne morze czekao, by si nad nim zamkn.
Wasilij pamita, jak wygrzeba si z ka, wzi dk i powiosowa Dwin pod prd.
Ten czarny potwr cay czas siedzia za nim na rufie...
Czul, jak jego przepastne oczy z jakim zadowoleniem i oczekiwaniem wwiercay mu
si w kark. Sprawiy, e wiosowa jak szalony. Zamkn oczy i wiosowa. Ale strach czai si
pod powiekami. Widzia jak przepa, zionc smrodem zgnilizny.
Wiosowa.
Pamita, jak zaomota w drzwi Raiji. Wiedzia, e tylko ona moe pomc.
A jeli nie...
Jeli mia umrze, to tylko u niej. Wtedy nawet mier bdzie pikna.
Przyby do niej i prosi o tak wiele.
Nie wiedzia, co si dziao potem. Zrozumia, e ona sprbowaa. I e chyba si udao.
Zasn.
Nie nio mu si nic, aden koszmar. Nawet odpocz...
Oczywicie, bal si. Czu bl i win. On, ktry j tak kocha, nie powinien jej naraa na
co takiego. Nie powinien prosi o co, co jej mogo zaszkodzi!
Bg jeden wie, gdzie Raija teraz jest. W jakiej gbinie. Zastanawia si, czym ona to
przypaci. To co, czego nie umia nazwa sowami. A o co jednak j poprosi.
Zastanawia si, czy to zabiera Raiji jej czas ycia, skraca go. Czy kradnie co z jej
ciepa. Czy j niszczy.
Ciemno bya wiatrem. Bya agodnym, pieszczotliwym, letnim wietrzykiem. Takim,

ktry pozostawia delikatne pocaunki na skrze.


Ciemno j unosia.
Ciemno i wiatr kochay j.
Kochajce ramiona otaczay j take w jasnoci dnia.
Czua jego zapach. Jego ciepo. Nie otwieraa oczu. Napawaa si jego bliskoci.
Czua, e ten wiatr wypeni i jego, sta si jej odwiecznym kochankiem.
Usta Wasilija na jej czole. Ostrone, pene uwagi.
- Obudzia si? - jego cichy gos. Delikatny niczym czerwcowa bryza. Raija otworzya
oczy i spojrzaa prosto w jego, niebieskozielone. By zaniepokojony.
By taki... jej.
- Dzikuj - z powag powiedzia to jedno sowo.
W oczach iskrzyo mu si wiato, jakiego nie mia nikt inny na wiecie. - Znikno,
przynajmniej teraz - mwi dalej Wasilij. - Spaem. Zabraa to. Dzikuj, Raiju! Dzikuj.
Musiaa si do niego zbliy. Podcigna si, okrywajc ich oboje pierzyn. Siedziaa,
nadal w jego ramionach. Te go obejmowaa.
Wasilij by z ni.
By dla niej.
- Widziaam Misze - wyszeptaa ustami przy szyi Wasilija. Ten obraz nadal j przeraa,
by tak ywy... - Chciay go dopa. Byo ich wiele... Czarne, olizge, wstrtne...
- Te to widziaem - odpar Wasilij. - To samo. Poczu rado. Wiedzia, e to przegrao.
Raija pokiwaa gow. Wcale jej nie zdziwio, e nili tak samo. Mao j dziwio. Miaa na to
zbyt wiele dowiadczenia. Przestaa odsuwa od siebie to, czego nie rozumiaa; nie zaprzeczaa
temu.
- Sdzisz, e ich powstrzymaam? - spytaa. - Nic nie moe si sta Miszy! Nic! On nie
powinien jecha. Mwiam Jewgienijowi, e on jeszcze jest za mody. Ale Jewgienij mnie nie
sucha. Jego syn ma zosta kapitanem - zakoczya gorzko.
- Tutaj to te mogo dosign Misze - powiedzia Wasilij cicho, odgarniajc pasmo
wosw z jej czoa. Nie chcia broni Jewgienija, nie chcia sta po jego stronie, ale nic nie
mg na to poradzi. - Misza jest wystarczajco duy. Wikszo z nas pyna w rejs, gdy
mielimy dziesi, jedenacie lat. Twj syn jest niemal za duy jak na pierwszy raz. On musi
pozna to ycie, do ktrego si urodzi. Nie moesz mu tego zabroni. Nie moesz zaprzeczy,
e morze bdzie jego yciem. Jest synem Jewgienija. Jest synem morza, urodzonym do sonej
wody i odzi. Nie moesz osania go przed tym, co bdzie jego przyszoci. Nie moesz
odciga od tego, co kocha.

- Swojemu synowi te by przeznaczy tak przyszo?


Wasilij pokiwa gow.
- A jak inn mgbym? Co innego umiem? Oczywicie, e pokazabym synowi morze.
Morze jest czym piknym. Jest moim przyjacielem. Znam je.
- Powiniene mie syna - powiedziaa Raija, opierajc gow o bark Wasilija.
- Nie chc - odpar, caujc jej skro. - Nie chciaem mie syna, ktry nie byby take
twoim. A to niemoliwe.
- Nie mw tak!
- Ale to prawda - odpar smutnym gosem. - Istniejesz tylko ty. Tylko ty. Nad tym nie
panuj. Gdybym mg wybiera, moe byoby inaczej.
Wpatrzy si w okno. By ju jasny dzie. Sysza trzaskanie ognia w piecu. Czu, jak
rozchodzi si ciepo.
- Czasem myl, e powinienem znale inn kobiet, ktr mgbym kocha, z ktr
dzielibym ycie. Czasem myl, e mgbym y bez tego czego wielkiego, czym ty mnie
napeniasz, najdrosza Raiju. ybym cich czuoci, ktr widz u innych, take u was z
Jewgienijem. Czego mu tak zazdroszcz. - Westchn. - A potem nie jestem tego pewny. Bo to,
co czy nas, jest tak wielkie, tak gbokie i wspaniae. Jest jednoczenie pene szalestwa,
czuoci i blu. Jest jak pragnienie upicia si na umr, pragnienie, by ju nigdy nie by sob.
Potem budzisz si i jest ci le, ale nie moesz si znw powstrzyma. To jest jak wdka, ale i
nie. Jest tak mocne, e mnie caego przepenia. Tak szalone, e mgbym dla ciebie umrze. Zamilk na chwil. - Dzi w nocy mylaem, e umr. e to czarne mnie dosignie i pocignie
za sob. To bya mier. Ale musiaem zdy do ciebie. Jeli miaem umrze, chciaem umrze
u ciebie. Rozumiesz, jak mocno ci kocham, moja Raiju? Rozumiesz?
Powoli pokiwaa gow.
On sprawi, e czua si tak pusta. Nie w porzdku. Uboga, bo nie moga mu da nic w
zamian. Zoy sowa w jej donie niczym drogocenne dary. Zawieray okruchy wiecznoci;
zawieray wicej ni to, o co ona kiedykolwiek prosia.
Raija nie moga ofiarowa mu sw, ktre mogyby si rwna jego sowom. Zawsze
pozostanie mu duna. Nie bya w stanie ofiarowa mu niczego, co miaoby podobn warto.
- Wci prosz ci o zbyt wiele! - westchn Wasilij. - Za duo wymagam. Mwi za
duo. Wybaczysz mi?
- Co mam ci wybaczy? - spytaa Raija. - Sam to powiedziae, Wasia: nad tym nie
panujemy. Ani ty, ani ja. Nie prosie, by tak si stao. Ja te nie. To po prostu nam si zdarzyo.
Pyniemy porwani tym samym prdem. On nas czy za kadym razem. Widziae kiedy li

walczcy z wiatrem? Widziae, jak piana odcza si od fal?


Wasilij pokrci gow. Oni pynli t sam rzek.
Moe byoby inaczej, gdyby znaleli si na penym morzu. Dopiero wtedy mogliby si
rozdzieli.
Mia nadziej, e nie nastpi to prdko.
- Mog powiedzie tylko to - wyznaa Raija z wahaniem, wac kade sowo - mog ci
powiedzie, e kocham ci na mj sposb. Ze to jest rodzaj mioci.
Ju to sysza wczeniej. Tyle moga da. Ani mniej, ani wicej.
Rodzaj mioci...
Dla tego, kto nie moe uzyska wicej, i to si liczy. Nie marnowa ycia.
I Wasilij by pewien, e dzielili namitno. Szalestwo. Pasj.
Mimo e nie uzyska od Raiji wielkiego, nieograniczonego uczucia, mimo e nie dotar
do samego jej wntrza, to jednak byli jzykami ognia z tego samego ogniska. Ponli razem.
Poerali si w ogniu.
Dzielili namitno.
Namitno bya ich wspln wasnoci. Bya pena. Nie stanowia namiastki, nie bya
rodzajem.
Jego usta odszukay jej usta. Znalazy. Rozchyliy wargami. Jego jzyk odszuka jej.
Raija obja go ramionami za kark tak mocno, e by si nie uwolni, gdyby nawet chcia.
Moe kochaa nie tylko Wasilija, ale to on j rozpala. Sprawia, e cakowicie si
otwieraa, mika, daa wicej. Bya wolna.
Wasilij by jej ekstaz.
Raija chciaa pon. Chciaa to z nim dzieli. Chciaa go za sob pocign.
Jej palce umiay obchodzi si z guzikami. Nawet w popiechu jak teraz, z ustami nadal
na jego ustach, zrcznie rozpia mu koszul i spodnie, cigna swoj koszul nocn,
ofiarowujc mu siebie, swoj nago, ciepo, ar skry, wyprone piersi, gorc wilgo ona.
Jej opuszki placw daway mu przedsmak raju. Znaczya jego skr swoimi zbami.
Wycaowywaa czerwone plamy na jego szyi.
Smakowa sol. Smakowa Wasilijem. Jej piknym, dzikim, ciepym Wasilijem.
Pieszczoty byy pospieszne, krtkie i gwatowne. Nie dawali sobie wiele czasu. Chcieli
szybko osign rozkosz tak siln, e niemal bolesn. Utonli gboko w szalestwie.
To byo niebo, do ktrego nie mieli prawa. Byo wszystkim - na chwil.
Ich mio tym razem bya niema. Usta daway pocaunki, a nie sowa. Caymi sob
pragnli rozkoszy, szalestwa, tego, co zakazane, niebezpieczne...

Raija uniosa si i opada na Wasilija. Ogarna go sob, a on jednoczenie j wypenia.


Posiadaa go i bya posiadana.
Wasilij przekrci si na ni, okry j sob, by jej biciem serca, jej ttnem.
Jego ciepe donie otuliy jej policzki. okcie opar obok jej ramion, jego nogi otaczay
jej nogi. Obramowa j samym sob. Stanowi cz obrazu, jaki wsplnie tworzyli. Czu jej
ciepo i dawa jej swoje ciepo.
Usta Raiji odnalazy jego usta. Caoway kujce policzki, kciki warg. Kusiy.
Caowaa go tak, a musia oderwa si na moment, by zapa oddech.
Usta Wasilija na jej szyi. Gorce usta, ktre chodziy. Ponca skra, ktra
przyjmowaa pocaunki, i sowa, ktre nie miay znaczenia poza t chwil zatracenia.
Jego usta na jej piersiach. Gorcy, wilgotny jzyk dranicy brodawki. Napczniae pki
w jego ustach. Raija czua, jak on ssie jej brodawki a do blu, a tak, e czuje to w
koniuszkach palcw.
Przywara do niego, koysaa go, prowadzia i puszczaa. Pozwalaa na jego pieszczoty.
Na takie, o ktre nie prosia, a ktre wiody j ku rozkoszy.
Wasilij by rytmem jej serca, a ona jego. Raija bya caym ciepem, ktre go otaczao.
Ona chciaa go obejmowa, czu, jak tonie w oceanie, ktrym si dla niego staa.
On by niczym zimorodek, ktry mia w tym oceanie zanurkowa. Jeszcze i jeszcze.
Chciaa pocign go w siebie.
Raija bya oceanem. Gbokim oceanem. Z pocztku lekko pofalowanym.
Potem wzburzonym. Chciaa go pochon, zatopi, posi. Pore.
Palce nie mogy trzyma wystarczajco mocno. Usta nie mogy opi si pocaunkami.
Skra nie znajdowaa si wystarczajco blisko. On nie zagbia si w ni wystarczajco
gboko.
Wzburzya si jeszcze mocniej. Bya niczym dziewita fala, ktra chciaa go pochon,
zatopi, zatrzyma na zawsze.
daa, daa.
Bya niepokojem, ktry chcia jeszcze, jeszcze...
Czua sodki smak na ustach. Czua, e wszystkie puste przestrzenie w niej si otwieraj.
Drzwi stoj na ocie. Wiedziaa, e on potrafi je wypeni. Wiedziaa to.
Ale nie moga czeka.
Rzucia si niczym nieobliczalne morze w czasie sztormu. Trzymaa go tak mocno jak
morze.
Trzymaa go, bya nim wypeniona w takiej rozkoszy, ktra smakowaa blem i

sodycz.
Jej paznokcie oray jego skr. Gryza jego usta a do krwi. Koysaa si i wyginaa w
uk falami, porwana nieskoczonym szalestwem.
Zatopia si w nim, patrzc na niego. Widziaa, e on ma t sam nago w spojrzeniu,
e odpywa w ten sam sztorm, e oddaje si jej cakowicie.
Bezbronni, objli si ciasno. Bezbronni, zatonli razem.
Ciepo, ktre czuli, zawierao te pustk. Ciepo, ktre czuli, byo wsplnot, o ktrej
wiedzieli, e nie potrwa dugo. Istniaa, dopki si obejmowali, dopki dawali sobie blisko,
siebie nawzajem.
- A tak przyrzekaem sobie, e nigdy nie bd si z tob kocha w tym ku...
Wasilij pocaowa kcik ust Raiji. By nasycony, smutny, ciepy.
Szczliwy na swj sposb.
Raija nie moga mwi, e to nie ma znaczenia. Miao.
Przepeniaa j melancholia. Ta sama melancholia, ktra zawsze j doganiaa. Nie moga
po prostu odda si Wasilijowi i potem by tylko szczliwa i przepeniona spokojem.
Zawsze czua cier. Nie moga usun go kochaniem. Za kadym razem, gdy wysuwaa
si z gorcych obj Wasilija, czua, e cier zagbia si mocniej.
- Co bdzie, jeli poczniemy dziecko? - przerwa cisz Wasilij.
- Nie wiem - odpara Raija. Mylaa o tym ju wczeniej, ale szybko odsuwaa t myl.
W gbi duszy czua, e to niemoliwe. Sdzia, e ju nie moe da ycia dziecku.
Czua si bezpodna.
Staa si niczym ubogie, kamieniste wybrzee. Nie umiaa tego wytumaczy, ale nie
wierzya, by moga mie wicej dzieci. To nie dlatego przepeniao j poczucie winy.
- Wierzysz, e Misza jest bezpieczny? - spytaa. Jej myli ju odeszy od Wasilija.
Zrozumia to. Paci swoj cen.
- Nie wiem - rzuci. - Nie moemy tego wiedzie na pewno, prawda?
Oddalia si od niego jeszcze bardziej, mimo e spoczywali w swoich ramionach. Myli
Raiji popyny na zachd.

9
Oleg lea w namiocie Biret. Mwi co nieskadnie po rosyjsku. Krzycza
nieprzytomnie. Siy ciemnoci siedziay mu na piersi, wbijajc ky. Kroiy go noami.
Niillasowi i Jewgienijowi z trudem udao si dowlec go tutaj. Oleg nie by bynajmniej
lekki, a Jewgienij mia tylko jedn rk.
Ale udao im si.
Teraz Biret klczaa przy Olegu. Uniosa mu powieki, osaniajc go przed wzrokiem
pozostaych. Niczego nie potrafili wyczyta z jej twarzy. Bya rwnie nieporuszona jak kora na
stuletniej sonie.
Niillas poczstowa towarzyszy gorcym rosoem. Poda go w kubkach wyrzebionych
z guzkw drzewnych - dziww natury. aden kubek nie by podobny do drugiego.
Jewgienij i Michai pili w ciszy. Z wdzicznoci, e mog napeni odki czym
ciepym. I dobrym.
- Czy Oleg umiera? - spyta Michai, przenoszc wzrok z ojca na Olega. Nie mg wiele
wyczyta z twarzy ojca Olgi. Pomyla o niej. O tym, jak on by znis, jeli jego ojciec by
umar. Michai pragn z caego serca, by nie musia zawie Oldze takiej wiadomoci. Nie
byby w stanie jej przekaza, w jaki sposb jej ojciec poegna si z tym wiatem.
- Nie wiem - odpar Jewgienij. Jego myli kryy wok Toni. Zacisn pici w
bezsilnej zoci.
- Czy ta kobieta to czarownica? - Michai musia to wiedzie.
- Nie wiem.
- Czy mama jest czarownic?
- Milcz! - parskn Jewgienij. Michai pochyli gow, zawiedziony i zraniony.
- Przepraszam - powiedzia cicho Jewgienij. - Wiem tak samo niewiele jak ty, Misza. I
nie sdz, by ona pochwalaa, e rozmawiamy. Moe jej przeszkadzamy.
Michai przekn lin, kiwajc gow. Nadal czu si tak, jakby ojciec go uderzy.
- Mam wam pomc, prawda? - Biret utkwia oczy w Niillasie.
Przytakn. Biret wiedziaa wicej ni inni. Zawsze tak byo. Mieszkaa samotnie na
odludziu i dawaa sobie rad. Jej reny byy nienobiae zarwno zim, jak i latem. miaa si
tylko, gdy j pytano, skd je ma i kto zajmuje si zwierztami. Biret nigdy niczego nie
brakowao.
- W nocy bdzie burza - dodaa. - Przepicie si tu. Sdz, e nasi gocie zasn
szczeglnie mocno. Tak bdzie najlepiej.

Popatrzya wymownie na Niillasa.


- Chyba nie stchrzysz na stare lata? Zamia si. Mia bysk w oku, mimo e wiedzia,
i Biret nie artowaa.
- Jeli ty to zniesiesz, to ja te. Moja skra zostaa solidnie wygarbowana przez ycie.
Trudno o co, co mogoby j skaleczy.
W jej oczach zagocia wielka czuo.
- Ty masz swoich opiekunw - powiedziaa. Bya o niego spokojna. - Dasz sobie rad.
Nie wiem, jak nasi gocie. Wok chopca jest krg. - Popatrzya mu w oczy. - To nie ty,
prawda?
- Ja tego nie potrafi. Nie mam takiej mocy. Nigdy nie miaem.
- Kto bardzo kocha tego chopca - rzucia Biret. - To dobrze dla niego. Dla mnie te.
Mniej troski.
Spojrzaa w stron otworu w grze namiotu. Nie widziaa wiele nieba, ale bya pewna
swego.
- Bdzie burza.
Noc zacza si gwatown burz. Wieczorem powietrze stao nieporuszone. Zgstniao
w kolorach rowym i szarym. Potem bardziej szarym ni rowym.
Nadszed wiatr. Z prdkoci huraganu pdzi po rwninie. Przynis ze sob deszcz
bijcy ziemi.
Biret wysza z namiotu. Sama.
- Pjd zajrze do moich renw - rzucia Niillasowi. Gdy po chwili wyszed za ni,
nigdzie nie zobaczy jej zwierzt.
- Ucieky przed wiatrem? - spyta. Staruszka umiechna si.
- Poczuam, e musz je zaprowadzi w spokojniejsz okolic - powiedziaa tylko.
Popatrzya w kierunku wiatru. Wia z pnocy.
Od strony morza. Niillas niemal czu wo sonej wody. Wiedzia, e to dziwne. y
przecie p wieku w tej okolicy i nigdy jeszcze nie mia do czynienia z wiatrem o tak
wyranym zapachu morza.
- Kto jeszcze nas odwiedzi tej nocy - powiedziaa Biret. Jej oczy zwziy si, patrzc na
co, czego Niillas nie mg dojrze. Zadra i poszed za ni do namiotu.
Czekali.
Jak Biret przewidziaa, Michai i Jewgienij szybko zasnli. Staruszka wasnorcznie
okrya ich skrami, jak troskliwa babcia. Szczeglnie dokadnie otulia chopca. Na jej
pomarszczonej twarzy goci wyraz czuoci.

Niillas siedzia ze skrzyowanymi nogami przy palenisku. Spoglda na Olega. O ile


mg dostrzec, Biret nie zrobia przy nim niczego poza ogldzinami. Ale przynajmniej spa
teraz spokojniej. Chorej doni nie widzia, a krew wok oczu obmyli, bo wygldaa strasznie.
- On ni - powiedziaa Biret cicho. - Ale nie wszystkie sny. Tylko tak mogam mu na
razie pomc. Musiaam odczy go na troch od niego samego.
Niillas zerkn na ni przelotnie. Nie by pewien, czy chcia zna szczegy. Niektrymi
rzeczami nie powinno si dzieli ze zbyt wieloma osobami.
- Nie yjesz tak dugo, by mc komu zaszkodzi, nawet jeli wiesz - umiechna si
staruszka, zupenie jakby zajrzaa do jego myli.
- Jeste niebezpiecznym przyjacielem - rzuci Niillas. - Przy tobie najlepiej nawet nie
myle.
Jej umiech nadal by pogodny. Wzbudza zaufanie. Ludzie mieli zaufanie do Biret.
- Czy ja zobacz naszych goci? - spyta Niillas. Zastanawia si, jak dugo jeszcze bd
czeka.
Burza na zewntrz zyskaa na sile. Bia w ciany jurty, szarpaa nimi. Ale Niillas czu
si bezpieczny.
Wiedzia, e Biret zadbaa o to, by jurta wytrzymaa. Staruszka miaa szczeglny blask
w spojrzeniu. Kciki ust podcigny si leciutko jak u maej dziewczynki, ktra zrobia komu
niewinn psot.
- Jeeli jeszcze ich nie zobaczye, nie sdz, by zobaczy ich pniej.
Niillasa a co zakuo. Ale pozosta na miejscu. Wiedzia, e nie chce ich zobaczy.
- Jeden jest za tob - powiedziaa Biret przyjacielskim tonem. - A dwa po prawej
stronie.
Niillas zerkn szybko, przez sekund, na prawo, ale nic nie dostrzeg. Odetchn z ulg.
- Masz potnych przyjaci - mwia dalej staruszka. - Jeste wystarczajco
zabezpieczony. Oni przyszli po innych.
Nastrj bezpieczestwa znikn bezpowrotnie. Od razu zrobio si nieprzyjemnie i
ponuro.
Niillas zastanawia! si, kiedy oni przybyli. By pewien, e by to zauway, wyczu.
Sdzi, e jest jednym z tych, ktrzy maj szsty zmys. Ale zrozumia teraz, dlaczego wci
patrzya za niego. Myla, e zerka na wejcie do namiotu, zupenie jakby to co musiao
posuy si wejciem!
Oczekiwa zakl, dugich formu, ktre zagnayby te upiory tam, skd przyszy. Czeka
na sowa.

Tymczasem Biret siedziaa nieporuszona, ze wzrokiem utkwionym poza niego. Niillas


wola nie wyobraa sobie, co ona moe tam widzie.
- Usid obok chopaka! - rozkazaa mu Biret. Niillas musia na ni spojrze, by si
upewni, e naprawd to usysza. Nie zauway, by poruszya ustami.
Jednak jej oczy powiedziay mu, e si nie myli. Dreszcz przeszed mu po plecach.
Ona nie uya sw.
Dotara do niego mylami!
Powoli wsta, oczekujc, e schwyci go jaka zimna do.
Nic si nie zdarzyo.
Usiad koo Michaia. Chopak poruszy si we nie, ale twarz mia odpron i
spokojn. Jego ojciec by bardziej spity, czoo mia pokryte potem. Spa, ale ni ze sny.
Niillas wycign swj n i pooy na kolanach. Ostrze zabyso w odblasku aru.
Z twarzy Biret wyczyta uznanie. Skrzywi si. Doprawdy nie rozumia, za kogo ona go
ma. Nawet dziecko wie, e stal odstrasza ze duchy. To nic, za co moga go chwali. Jeszcze nie
by tak stary, by zapomnie nauk z dziecistwa! Nadal moga na nim polega.
Dostrzeg, e Biret take trzyma n pomidzy sob a wejciem do namiotu.
Usiada obok Olega.
Czy to zagraao Olegowi i chopcu? I ojcu chopca?
Powiedziaa, e s trzy. Po jednym na kadego?
Niillas nie chcia dalej myle. Nie chcia wyobraa sobie wicej ni to, co si dziao.
Ale Biret nadal czekaa.
Nie rozumia, dlaczego. Sdzi, e ona chce je odegna. Sdzi, e ma wiksz moc, ni
dotychczas pokazaa. Sdzi, e przyprowadzi przybyszw do jedynej osoby, ktra sobie
poradzi. Jedynej, ktra powstrzyma czarn magi.
Teraz jednak zaczyna wtpi. Czyby Biret si zestarzaa?
- Przebylicie dalek drog - odezwaa si Biret. Niillas wzdrygn si. Czy to te
usysza w mylach?
Nie, ona nie zwracaa si do niego. Te nie do Rosjan. Wzrok miaa utkwiony tam,
gdzie wczeniej.
- Dug drog - mwia dalej przyjacielskim tonem, niczym do dawno nie widzianych
krewnych. - To nie jest miejsce na odpoczynek. Zreszt nie ma tu miejsca.
Niillas wbrew wasnej woli poszed wzrokiem za jej spojrzeniem. Jeeli co tam byo,
nie chcia tego widzie. Ale dostrzeg jakby zarys czego...
Czy to falowanie powietrza? Zapowied ruchu? Niespokojny cie?

Ogie rzuca dziwne cienie na ciany jurty. Wiatr tworzy dwiki, gwizda, szepta,
wali piciami.
Biret wbia swj n przez skry i warstw gazi jaowca a do ziemi. Znalaz si na
wysokoci piersi Olega. Donie opara na kolanach.
- Jego ja chroni - powiedziaa twardo. - Wracajcie do domu, tam skd przyszlicie.
Jeszcze na wielu sieciach potaczycie, jeli si znudzicie w gbinach. Wracajcie. Wecie ze
sob to, co mu zadalicie. Wecie jego koszmary! Wecie jego pcherze, bl, lepot!
Nic si nie zmienio. Nic w oczach Niillasa.
Jewgienij poruszy si niespokojnie we nie. Wystka sowa, ktrych Lapoczyk nie
zrozumia. Szuka ramienia, ktrego nie mia. Mwi, wyranie cierpic, ale nie mogli mu
pomc. Jego jzyk nie by ich jzykiem.
- Powrcie do morza! - rozkazaa Biret. - Naprawcie to, co zrobilicie na wyspie.
Zaniecie to temu, kto wam to zleci. Dajcie mu to, co zgotowa innym!
Niillas wstrzyma oddech. Teraz by ju cakiem pewien, e nie s sami w jurcie.
Na zewntrz troch si uspokoio. Wiatr zela. Wycisn ju do sucha ostatnie cikie
chmury.
Niillas dostrzega przez otwr w szczycie jurty, e niebo ma przebyski niebieskiego.
Moe ju nie byo wcale szare, moe to tylko dym z paleniska.
- Przybywacie z ziemi - rzucia Biret.
Zapada cisza.
Przy wejciu do jurty co si poruszyo. Cienie jakby zgstniay. Niillas intensywnie
wpatrywa si w mrok, ktrego samo wntrze by nie stworzyo, nie w lecie, nie o tej porze.
To nie by cie. To nie byo nic rzeczywistego. Nic takiego, czego mgby dotkn. Nic,
czego chciaby dotkn... Ruch.
- Przybywacie z ziemi - powtrzya Biret. Niillas nie rozumia, dlaczego to powtarza.
Nigdy nie sysza, by rozmawiano z upiorami, ktre chciano odegna.
Sysza ju wczeniej powtarzane szeptem wersy, zaklcia czytane przez szamanw,
ktre powinny odesa umarych tam, skd przyszli. Sysza sowa, ktrych uywali, by zwabi
pozbawione spokoju dusze, bkajce si poza swoimi grobami. Dusze unoszce si pomidzy
niebem a ziemi, midzy niebem a piekem, bo tylko takie mona byo przywoa.
Umarli, ktrzy odnaleli spokj, spoczywali tam, gdzie ich zoono. Na nich nie mona
byo wiczy czarnej magii.
- Ten, ktry wam to poleci, nie daje wam nic w zamian - mwia Biret.
Ona jakby targowaa si z tymi cieniami, ktre ledwo dostrzega. Podchodziy bliej ku

niej. Biret siedziaa nieporuszona.


- Nie daje wam nic poza tym, e wrcicie tam, skd przyszlicie - powiedziaa
przyjaznym tonem. Siedziaa swobodnie, ze skrzyowanymi nogami. - Ja mog ofiarowa wam
wicej. Mam wiksz moc ni on. Mogabym was zmusi do odwrotu. Siowalibymy si, lecz
to ja bym wygraa.
Zamilka.
Cienie na tle jurty nie poruszay si.
Dlaczego nie chciaa ich zmusza? Dlaczego ich nie odgania, skoro mwi, e umie?
Niillas spojrza na Olega. Te si poruszy. Z jego oczu spywaa krew.
Biret mwia o jego lepocie... Jakie ycie go czeka?
- Prosz was, bycie wrcili tam, skd przyszlicie! Obiecuj wam, e spoczniecie w
powiconej ziemi. Mam do tego moc.
Niillas nie odway si mrugn. O tym nie pomyla. Nie domyli si ze sw Biret.
Ukrywaa swoje przesanie a do teraz. I dopiero teraz uderzya.
Rozumiaa tsknot bkajcych si, pozbawionych spokoju dusz. Domylaa si ich
najwikszego pragnienia.
Spocz w powiconej ziemi.
Niillas zastanawia si, skd Biret czerpaa swoj moc. Wtpi, by wpyn na ni
Chrystus biaego czowieka. Wtpi, czy ksia z Danii i Szwecji natchnli j wiar w krzy i w
Boga cierpliwego i osdzajcego. Tego Boga, dla ktrego budowano kocioy, palono
inskrypcje runiczne i cinano szamanw. Do tego rodzaju ofiary raczej nie przekonali Biret.
Ale ona nie przejmowaa si tym. Jeli moga uywa wiary Norwegw dla siebie,
robia to. Jeli moga si posuy ni, by co osign, robia to. Jak teraz.
Cienie zgstniay. To ju nie tylko dym z paleniska.
Co tu byo.
Biret wpatrywaa si w to. Czekaa. Miaa swoj moc w pogotowiu.
Czekaa bez lku, gotowa na uycie swojej mocy. Ale najpierw ofiarowywaa ugod.
Cienie byy gste, niemal tworzyy ksztaty.
Ksztaty postaci.
Cienie pochyliy si nad Olegiem Jurkowem, nad rosyjskim kolosem, ktry da Linie
dwoje dzieci.
Ciemny wiatr przelecia nad Nillasem.
Jewgienij poruszy si we nie, mamroczc co niewyranie.
Chopak spa spokojnie.

Biret utkwia spojrzenie w wejciu do jurty. Czekaa nieporuszona.


Na zewntrz uspokoio si. Wiatry zawrciy, wia teraz agodny wiaterek z gbi ldu.
Wia ku morzu.
Zabra ze sob zapachy morskich fal.
Zabra cienie.
Ogie ody na palenisku. Skwiercza, rzuca iskry.
Biret odetchna, przekonujc Niillasa, e co si zmienio wewntrz ich namiotu.
Podniosa n z ziemi. Wytara go o spdnic i woya do pochewki. Spluna na kciuk
i otara krew spod oczu Olega. Uniosa jego powieki. Znw spluna, ocierajc mu same oczy.
Na jej ustach zagoci lekki umiech.
- Moesz schowa n, Niillas - powiedziaa. Sowami, nie mylami. - Bye dobrym
pomocnikiem - dodaa, nie wyjaniajc wicej. Nie dzikowaa. Ale te sowa z jej ust starczyy
za najcieplejsze podzikowanie. - W kadym razie poszy sobie - rzucia, kadc si na posanie.
Pod gow podoya zgit w okciu rk i otulia si derk. - Nie trzeba ju czuwa, Niillas.
Nie sdz, eby wiatry powrciy. Ale moje reny zatrzymam jeszcze na ich soczystych
pastwiskach a do jutra. Jako tego lata wyrs tu saby mech. A jak u was na Soroya?
- Dobrze - odpar Niillas z umiechem. Nie sdzi, by udao mu si zasn.
Myli si.
Nasta nowy dzie. Soce owietlao paskowy, karowate brzozy, mchy, podmoke
bagna, kamienie i skaki. agodne niebo miao bkitne oblicze, niezmcone nawet najmniejsz
chmurk. Wzrok siga najdalej, jak mg.
Biret sprowadzia swoje renifery z ich soczystych pastwisk, ktre tylko ona znaa.
Biaoskre stado paso si spokojnie koo skay.
Staruszka siedziaa przed jurt, patrzc w niebo. Niillas dostrzega w jej twarzy lady
niegdysiejszej urody. Ludzie mwili, e miaa najpikniejsze rude wosy, jakie mona sobie
wyobrazi. Teraz wyblaky, ju od kilkudziesiciu lat byy niemal siwe, ale nadal nosiy
powiat ognia.
Rzadko spotykao si taki kolor wosw wrd jego ludu.
Pamita j jako chopiec. Teraz patrzy na ni jako mczyzna. Musiaa by piknoci.
I tak jak on zostaa sama.
Zastanawia si, czy to by jej wybr, czy kto za ni postanowi.
Wewntrz namiotu budzio si ycie. Senne gosy mwiy co po rosyjsku, mwiy
coraz szybciej. Sowa toczyy si niczym lawina.
- Jewgienij, ja nie mam nawet ladw na doni. Ja widz! Ju mnie nic nie boli. Widz!

Oleg usiad na posaniu. Nie mg si napatrze do syta.


Jewgienij te usiad. Ju od pewnego czasu nie spa. Ba si przerwa cisz. Ba si tej
ciszy.
- Mylaem, e olepniesz na zawsze - powiedzia. - Krew leciaa ci z oczu.
Zachowywae si jak optany.
Oleg otworzy szeroko oczy. Dotkn ich palcami. Popatrzy na swoje donie.
- Widz! - upewni si.
- Nie ma nawet ladu krwi - stwierdzi Jewgienij. Mia wraenie, e powrci z innego
wiata. wiata, ktry nie nalea do rzeczywistoci. Najchtniej pobiegby od razu na statek i
popyn na wschd, do domu.
- Co si stao? - spyta Oleg.
Jewgienij nie wiedzia, czy on powinien mu opowiedzie o wszystkim.
- Porozmawiaj z Lapoczykiem. On to rozumie. Ja zasnem. Myl, e miaem zasn,
Misza te. Nie wiem, co si tu dziao.
Zamilk na chwil.
- Miaem jednak najgorsze sny. Moe byy prawdziwe. Nie wiem, Oleg. Nie wiem.
Byem w najczarniejszym piekle i nie wiedziaem, czy si stamtd wydostan. To by
koszmar...
- Ja te miaem koszmary. Straszliwe koszmary - przyzna Oleg.
Wymienili spojrzenia. Nie mogli wicej o tym mwi. Wystarczyo, e pamitali.
Misza nada] spa. Twarz mia pogodn, umiecha si leciutko.
Wyszli z jurty. Napotkali Niillasa i Biret. Oleg rozglda si wok z niedowierzaniem.
Wci otwiera lew do i patrzy na ni, jakby chcia sprawdzi, czy si nie myli. Ale wntrze
doni pokrywaa cienka, nowa skra. Bez pcherzy. Bez krwi.
- Co si wydarzyo? - spyta Oleg. Przenosi spojrzenie z Niillasa na staruszk.
Wiedzia, e wanie jej winien wdziczno.
- Jak si czujesz? - spytaa. - Widzisz? Pokiwa gow. Pokaza jej swoj do.
- Dzikuj ci - powiedzia. Biret potrzsna gow.
- Nie dzikuj mi. Nie sdz, by ci jeszcze przeladoway. Nie bye jedyny, prawda?
- Jeszcze jest jeden na Soroya - odpar Oleg.
- One dotary jeszcze dalej - oznajmia. - Przybyy z daleka.
- Morze Biae - rzuci Oleg. - Archangielsk. Rosja. A wic trafiy i do nas...
- Moe - odpara stara. Znaa te nazwy, cho nie wiedziaa dokadnie, gdzie le
miejsca, ktre oznaczaj. Gdzie daleko. To jej nie interesowao.

- Wrciy do siebie - stwierdzia. - Nie pojawi si ju, nie tak. Tego z wyspy wecie ze
sob, tak dla niego najlepiej.
Oleg nie pyta, skd staruszka to wie. Czu wobec niej respekt.
- Noc mielicie niespokojn - rzucia. - Nie mogam temu zapobiec. Ju to si nie
zdarzy. - Spojrzaa w oczy Olegowi. - Uwaaam, e najwaniejsze, by chopak znalaz si poza
tym wszystkim.
Oleg pokiwa gow.
- Mia siln opiek - powiedziaa Biret. - Wok niego by krg.
Jej oczy spojrzay pytajco, cho moe sama nie chciaa pyta. Leao to poniej jej
godnoci.
- Zadaj sobie pytanie - mwia jednak dalej - zadaj sobie pytanie, dlaczego jego matka
znalaza si tam, na wschodzie. Dlaczego tak daleko od domu.
Oleg przekn lin.
- Ucieka przed oskareniem o czary. Biret pokiwaa gow, umiechnita.
- A wic to tak byo - westchna, zadowolona, e rozumie. Niewiedza j mczya.
- Ona jest niezwyk kobiet - rzek z podziwem Oleg, gdy wracali ju na Soroya.
Otaczajcy ich krajobraz umiecha si do nich przyjanie. Dobrze byo wdrowa
wieczorem, cho nieco si ochodzio. Za to nie mczyo ich tyle owadw.
Teraz odpoczywali. No i osignli to, po co przybyli. Nieli lekkie serca.
- Nie sdziem, e kobiety mog mie tak moc - doda Oleg.
- Tak, Biret jest obdarzona tak moc - umiechn si Niillas. - Zauwaye, e miaa
kiedy rude wosy?
Oleg unis brwi pytajco.
- U nas rzadko zdarzaj si rudowosi. Mwi si, e kiedy pewien chopak wzi sobie
za on dziewczyn z podziemnego wiata, no i doczeka si rudowosych dzieci. Pniej w
obozowiskach pojawio si wiele obcych dziewczynek i chopcw. Mwiono, e przybyy z
innych obozowisk, ale trudno byo odnale ich krewnych, a nawet kogo, kto by ich zna. Zamilk wymownie. - Matka Biret bya jedn z tych obcych dziewczynek, ktrych nikt nie zna.
Wysza za m za ojca Biret. Nie poya dugo, a jej ojciec ponownie si oeni. adne z jego
dziesiciorga dzieci nie miao rudych wosw. Ale jego nowa ona pochodzia z jego wasnego
obozowiska. Oczywiste byo, kim s jej krewni.
- To brzmi niewiarygodnie - zauway Oleg. Przetumaczy opowie Lapoczyka
towarzyszom.
- Syszaem jeszcze bardziej niewiarygodne historie - zapewni go Niillas. - Widziae

stado biaych reniferw Biret?


Oleg pokiwa gow.
- Tak, pikne zwierzta - potwierdzi. - Nie wiedziaem, e mog by biae latem!
Niillas zamia si.
- Tak, to nie jest normalne - powiedzia. - Tylko szamani maj biae reny.
- A wic Biret jest szamank? - spyta Oleg. Na tyle dugo mieszka w Norwegii, e zna
to sowo.
- Pewnie jest - odpar Niillas. - Biae reny nie pochodz z tego wiata. Szamani
sprowadzaj je z tamtego wiata. Tam renifery s biae.
Oleg przetumaczy. Rosjanie przetrawili nowe wiadomoci. Nie wiedzieli, czy w nie
wierzy, ale nie mieli podstaw, by wtpi.
- Dlaczego powiedziaa, bymy poczekali z odpyniciem? - spyta Oleg. - Dlaczego
kazaa zaczeka na przypyw?
- Na pewno miaa swoje powody - stwierdzi Niillas z nieporuszon twarz.

10
Gdy dotarli do statku, nadal by odpyw. Na pokadzie panowa nerwowy nastrj.
- Dziay si tu dziwne rzeczy, kapitanie - mwili Jewgienijowi. Unikali jego spojrzenia,
dopki nie przypomnieli sobie, kto jest jego on. - Powiniene j wzi ze sob, kapitanie!
Opowiadali o pcherzach na ciele, ktre pojawiy si i znikny. O sodkiej wodzie,
ktra wydawaa si zepsuta wieczorem, a cakiem dobra rano. O koszmarach sennych, ktre ich
mczyy do tego stopnia, e dwch najmodszych marynarzy rzucio si do morza.
- Ledwo ich uratowalimy, kapitanie!
- Co to byo, kapitanie? Dlaczego odjechalicie? Kim on jest?
Ich spojrzenia powdroway w stron Niillasa. Obcego. Rni si od nich i, o ile
wiedzieli, take od Norwegw. By synem tego dziwnego narodu, ktry przenosi si z miejsca
na miejsce ze swoimi jurtami i stadami reniferw. To wrd nich byli tacy, ktrzy potrafili
rzuca zaklcia.
- Dziay si naprawd dziwne rzeczy, kapitanie! Jaka czarna magia!
Jewgienij podj decyzj sam. Ju dosy Oleg decydowa. Teraz jego kolej.
- Tak, to bya czarna magia - potwierdzi, gdy wszyscy zebrali si na pokadzie. - Nasi
ludzie zostali wypdzeni z Soroya czarami.
Przez zebranych przeleciao westchnienie. Obawy, ktre ywili, potwierdziy si, ale to
ich nie uspokoio.
- Wiemy o tym, co tu si dziao. Kola nam opowiedzia. Nie wiemy, co si stao z tymi,
ktrzy odpynli. - Nabra oddechu. - Ale mamy podstawy sdzi, e dotarli do domu.
Sowa Biret o tym, e nocni gocie przybyli z daleka... Jewgienij nie mwi wicej. To i
tak byo niepewne.
Jeeli to prawda, Wasilij by w Archangielsku.
Raija te...
- Co z Kol?
- To dla niego poszlimy w gb ldu - odezwa si Oleg. Wypchn przed siebie
Niillasa. Lapoczykowi nie spodobao si to, wola sta w cieniu i obserwowa, ni by
ogldanym. - Ten oto Niillas znal kogo o wikszej mocy ni ten, ktry uy swoich przeciwko
naszym, przeciwko Koli i nam.
Potoczy wzrokiem po zebranych.
- Kola by umierajcy. Mogem to przed wami ukry i powiedzie, e si le czu. Ale
mwi, jak jest. Wszyscy jestemy mczyznami. Nawet Misza sta si mczyzn. Kola by

umierajcy, gdy go odwiedzilimy. Wyglda jak szkielet obleczony skr. Wielu z was zna
Kol, wielu widziao go w tacu, przy kielichu, piewajcego. Wiecie, jak kocha ycie. Wiecie,
e potrafi si bi. Gdy go widzielimy, jeszcze walczy. Jedyne, co pozostao w nim ywe, to
oczy. Umiera. Teraz mamy nadziej, e to zatrzymalimy.
Zacisnli pici. Pochylili gowy. Przeykali lin. Nikt nie spojrza innemu w oczy,
zanim wiatr nie osuszy jego ez. aden by nie przyzna, e paka.
Oleg nie opowiedzia, co si jemu przydarzyo. Jewgienij te nie wspomnia ani
sowem. Nie chcieli przeraa zaogi.
To wystarczao.
- Wracamy na wysp - rzuci Jewgienij.
- Musimy? Rzadko sprzeciwiano si jego rozkazom.
- Musimy - potwierdzi Jewgienij. - Ju nic nam nie grozi. Jeeli nadal nie wierzycie,
pamitajcie, e zabieram ze sob mojego syna. Jego ycie znaczy dla mnie najwicej. Gdybym
sdzi, e to moe by dla niego niebezpieczne, nie zawijabym na Soroya.
Uznali jego racje. I wielu pomylao o Koli. On by jednym z nich. Zrobi to dla niego.
Wcignli kotwic. Rozwinli agle.
- Boisz si? - spyta Oleg Jewgienija. Stali rami przy ramieniu.
- Strasznie si boj - odpar.
- Czy tam moe by co gorszego ni to, przez co przeszlimy?
- Co mi mwi, e moe tak by - rzuci Jewgienij. - Ale nie sdz, by nas to spotkao.
- Cay czas auj, e nie ma z nami Raiji! - westchn Oleg. - Zaoga te tak mwi.
Maj do niej wicej zaufania ni do witego Nikoaja!
Jewgienij umiechn si kwano.
- Ja te auj - powiedzia. To bya gorzka prawda. - Ale nawet Biret z jej biaymi
reniferami nie sprowadzi jej tutaj. Raija jest i pozostanie w Archangielsku.
Wasilij te, pomyla. Nie powiedzia tego gono, ale nie musia. By pewien, e Oleg
myli o tym samym.
Tylko Jewgienij, Oleg i Niillas zeszli na ld. Michai chcia im towarzyszy, ale ojciec z
miejsca mu odmwi. aden z marynarzy nawet o tym nie wspomnia. Najchtniej woleliby
zakotwiczy jak najdalej moliwe. To, e jeszcze by odpyw, dziaao na ich korzy.
Znajdowali si dalej od ldu ni podczas przypywu.
Nikt nie czeka na nich na brzegu, ani by si przywita, ani by ich odgoni.
Niillas pierwszy zwrci na to uwag.
- To nie jest normalne... - zauway.

Wreszcie nadbiega jaka kobieta. Walczya z wiatrem szarpicym jej spdnic,


przytrzymujc j rkami, ale daa spokj. Dopiero gdy rzucia si Olegowi na szyj, rozpoznali
w niej Ew.
miaa si i pakaa, caujc policzki Olega. Rzucia si na szyj Niillasowi. Pocaowaa
Jewgienija w policzek. Znw uczepia si ramienia Niillasa.
- Wiedziaam, e to do ciebie trzeba si byo zwrci!
- Inni zrobili wicej - rzuci Lapoczyk zaenowany.
- Chyba nie musimy pyta, jak si ma Kola, co? - spyta Oleg.
Ewa potrzsna gow, prowadzc ich w stron domku, gdzie ya ze swoim
Rosjaninem.
- To cud! - twierdzia stanowczo.
- Moe nie cud - protestowa Niillas. Jemu to sowo kojarzyo si z tymi, ktrzy
najchtniej umierciliby takie osoby jak Biret i umiecili jej gow na drgu jako przestrog dla
tych, ktrzy jeszcze chcieliby oddawa si pogastwu.
- Nic mnie to nie obchodzi, jak to si stao! - rzucia Ewa stanowczo. Nie byo jej atwo
trwa przy mczynie, ktrego kochaa i ktry umiera. Ktry traci siy rwnie nieubaganie
jak li kncy jesieni. - Dwa dni temu znikny pcherze. Po prostu obudzi si bez nich! I
bez ran. Mia apetyt. Zjad. Nie musiaam nic w niego wmusza. Pi. Zatrzyma wszystko, nie
zwrci niczego ani jedn, ani drug stron, jak wczeniej. Spa! - zamiaa si. zy nadal
pyny jej z oczu, ale nawet ich nie ocieraa. - Spa spokojnie. Nie rzuca si, nie krzycza w
przeraeniu. Spa jak dziecko. Siedziaam i patrzyam na niego. By taki adny, gdy spa! Jego
ostatnie zby, ktre si ruszay, trzymaj si ju mocno. Niewane, jak to nazwiecie! Nie chc
wiedzie, co si wydarzyo. Ale dla mnie to cud! Kola umiera. Modliam si, by ju umar i si
nie mczy. A teraz yje. Bdzie y. Dla mnie to cud!
miaa si. miaa si i bya pikna. Jeszcze cztery dni temu przypominaa szary cie:
wyczerpana, zrezygnowana, paczca... Wtedy si poddaa. Oni stanowili ostatni desk
ratunku, ktrej si uczepia.
A teraz promieniaa.
- Syszycie to? - spytaa Ewa z umiechem. Zaczli nadsuchiwa. Teraz to usyszeli. To
nie by krzyk mew. To byo co nieludzkiego. Ewa, nadal z umiechem, skina gow w stron
domu dziadka Liny.
- Teraz krzyczy on, Lars Olssen. aden z jego sposobw nie dziaa. Gnbi go jego
wasne upiory. Ley, otoczony przez nie, pokryty pcherzami i ranami, mczony koszmarami...
tym wszystkim, czego yczy innym! - zamiaa si gorzko. - Wszystko wrcio do niego,

podego starucha. Moe kto mu wspczuje, ale nie ja! - Wstrzsna gow. - Wcale go nie
auj. Dostaje to, na co zasuy.
- Jest sam? - spyta Oleg. Teraz wyranie sysza krzyki. Czasem wydawao mu si, e
rozpoznaje jakie sowo, ale nie by pewien. To by tylko krzyk, krzyk udrczonej duszy.
- Kt by si odway tam pj? - Wzruszya ramionami. - Zreszt dlaczego kto
miaby si nim przejmowa? Sprowadzi mier i udrk na innych. Teraz sam tego
dowiadczy. Spojrzy mierci prosto w oczy, zanim ona zabierze jego ndzne szcztki.
- To dugo trwa? - spyta Niillas.
- Dwa dni - odpara. - Pierwsi syszeli jego krzyki poprzedniej nocy. Ale on czsto
awanturowa si po pijanemu. Gdy w dzie nie przesta, poszo tam kilku mczyzn. - Spojrzaa
w stron domu starego. Drzwi nie byy domknite, moe dlatego tak wyranie syszeli krzyki. Wicej tam nie pjd, to pewne. Nie chcieli powiedzie, kogo widzieli wok jego ka. Ale ja
wiem. Kola niejeden raz mi to opisywa.
Larssen zasuy na to. Nikt nie powinien mu wspczu! Niech cierpi!
- Twarda jeste - rzuci Niillas.
Wstrzsna gow. Bya jeszcze moda. Nadal miaa w sobie ogie. Umiaa wszystko
dzieli tylko albo na ze, albo na dobre.
Nadal umiaa nienawidzi.
- On to zrobi Koli. I pozostaym. Wiem, co si dziao, bo byam z nimi. Wiem.
Widziaam, jak Kola w oczach niknie. Pakaam i bagaam, ale aden z nich nie chcia ruszy
palcem, by nam pomc! - nabraa oddechu, drc. - Tak, jestem twarda. Jak kamie. Rwnie
zimna. To przez niego. Nienawidz go i mam nadziej, e bdzie si smay w piekle na wieki!
Dla niego nie ma wybaczenia! To moe nawet za mao...
Oleg i Niillas wymienili spojrzenia. Oni te kiedy widzieli wiat wycznie na czarno
lub na biao. Potem doszy tony szaroci.
Niillas spojrza w morze. Dostrzeg, e zaczyna si przypyw. Czu wiatry wiejce przy
przypywie, zapach sonej wody. Zapach przypywu.
- To ju niedugo - powiedzia. Pamita sowa Biret. Opisaa mu wicej ni Olegowi,
wytumaczya, czego si maj spodziewa.
- Te tam pjd - zwrci si do niego Oleg. - Ty idziesz, prawda?
Niillas pokiwa gow.
- Nikt nie moe by a tak sam - powiedzia. - Nawet on.
Ewa potrzsna gow z niedowierzaniem.
- Ale przynajmniej zabieram Jewgienija! - rzucia zdecydowanie i pocigna

pryncypaa za sob do domu.


Drzwi byy uchylone. Krzyki dobiegajce ze rodka ulatyway ku niebu niczym czarne
skrzyda.
Domy w osadzie stay ciche, z zasonitymi otworami okiennymi. I zaryglowanymi
drzwiami, jak domyla si Oleg.
Zamknli si w strachu przed tym, co dziao si z Larsem. Bd tak siedzie, dopki on
nie umilknie.
Chowaj si wrd cian, ktre na pewno by ich nie ochroniy przed siami ciemnoci.
Oleg otworzy drzwi nog. Pamita nadto dobrze, co stao si ostatnim razem, gdy uj
klamk.
Donone krzyki przeszyway im bolenie uszy.
Niillas przytrzyma Olega i wszed pierwszy do izby. Nie ba si dotkn klamki.
Dziadek Liny by winiem we wasnym ku. Stao w kcie izby i przylegao do
dwch solidnych cian z bali. Drewno przywdrowao tu z Rosji. Lars zbiera, co wyrzucio
morze, a wreszcie mg wybudowa ten dom. Wyrs w lepiance, dorose lata spdzi w
lepiance. Na staro mia dom z drewna.
Moe w lepiance udaoby mu si przebi przez cian.
Tutaj prbowa.
Ale bale byy gruboci mskiego ramienia. Rosy na rosyjskiej ziemi przez setki lat.
Na cianie Niillas i Oleg dostrzegli lady krwi.
Lars nie mg uciec z wasnego ka, przywizany do niego niewidzialnymi wizami.
Dwa upiory stay wzdu boku. Jeden w nogach.
Wok nich unosia si lodowata mga. Oleg i Niillas czuli zapach wodorostw, sonej
wody. Zapach mierci...
Ciemne, bezksztatne postacie. Pochylone, czekajce... Wydobyte z czarnej gbi morza.
Smrd zgnilizny gstnia w powietrzu.
Stay nieporuszone jak posgi. Stay, a boto kapao z nich na podog.
Stary krzycza, zaklina. Uywa wszelkich zakl, miesza wersy, wynajdowa nowe.
Jego sowa nie miay ju mocy.
Jego twarz zmienia si nie do poznania, pokryta pcherzami, z ktrych cieka ropa i
krew. Za kadym razem, gdy krzycza, otwieray si nowe rany. Jego donie i szyja pokryte
byy ranami.
Krzycza. Krzycza gosem, ktry ju ledwie si nis.
Pierwszy ockn si Niillas. Pocign Olega za sob i jeszcze starczyo mu rozsdku,

by zamkn za nimi drzwi.


Oleg pad na kolana i zacz wymiotowa. Paka i wymiotowa.
- On na to nie zasuy! Niillas nie odpowiedzia. Tego widoku tak prdko nie zapomni.
Moe nawet nigdy.
Najbardziej przeraaa go myl, e te trzy postacie jeszcze dwie noce temu siedziay za
jego plecami...
- Nikt nie zasuguje na tak mier! - powtrzy Oleg. - Wejd tam i zakuj go noem!
Oka mu miosierdzie!
- Wtedy pjdziesz do wizienia za zabjstwo sprzeciwi si Niillas. - Niedugo bdzie
koniec. Biret nie moga postpi inaczej. Ona nie panuje nad siami ciemnoci. Biret ma dobr
moc. Nie chciaa jego mierci. Ale on nie moe przecie y, prawda? Jeli zrobi co takiego
jeden raz, zrobiby i drugi. Wiedzia, e to potrafi. Oszoomia go jego wasna moc. To zy
przykad take dla modych.
- Nie zasuy na to - powtrzy Oleg uparcie. Nadal by blady.
Syszeli ochrype krzyki.
- On ju nic nie czuje - stwierdzi Niillas. - Jest nieprzytomny. Krzyczy, bo nie moe
przesta. Biret musiaa obrci jego yczenia ku niemu samemu. To, co si dzieje z nim, jest
dokadnie tym, co sprowadzi na innych. Nie zapominaj o tym, Oleg!
Oleg nic nie odpowiedzia. Odszed stamtd najszybciej, jak mg.
- Ju wkrtce koniec - zapewni Niillas. - Niedugo przypyw.
Kola y. Ju nie tylko oczy w nim yy. Nie mg powstrzyma ez, cho na pocztku
prbowa.
- Byem w piekle - powiedzia. - Byem tam wiele miesicy i chtniej bym umar, ni to
znw przey. - Spojrza na nich. - Naprawd.
Spojrza na Ew. Wzrokiem prosi o wybaczenie, ale by zdecydowany. Podj
ostateczn decyzj.
- Nie zostan na tej wyspie ani nocy duej.
- To ju mino - zapewni Jewgienij.
Trudno im byo nie sucha krzykw. Nadal rozbrzmieway goniej od wrzaskw mew.
Rwnie przenikliwie.
- To niewane - odpar Kola. - Ta wyspa nie jest dla mnie. Tutaj poznaem, co to pieko.
Nie zostan tu. Nie mog jeszcze sam i, ale chyba twoi marynarze mnie donios do dki.
Owiecie mnie lin pod pachami i wcigniecie na statek. Nie zostan tu! Nic na caym wiecie
mnie tu nie zatrzyma!

- Ewa? - rzuci Oleg.


Kobieta powoli pokrcia gow. Twarz miaa nieruchom, bez ladu umiechu. Nie
pakaa. Ju zabrako jej ez.
- To ycie Koli - powiedziaa, jakby nie miaa w nim adnego udziau. Staa oparta o
framug i pozwalaa, by wymazywa j ze swojego ycia. Nawet go nie prosia o zastanowienie.
- Wyruszymy, gdy bdzie przypyw - stwierdzi Oleg.
Biret nakazaa im czeka. Niillas mwi, e co si wtedy wydarzy.
Oleg wierzy obojgu na tyle, by ich posucha.
No i czekali. Zamknli otwory okienne jak wszyscy inni. Ukryli si za cianami z bali.
Zaryglowali drzwi, przekrcili klucz dwa razy, cho wiedzieli dobrze, e to wcale nie chroni.
Ukryli si w tym samym tchrzostwie co reszta osady. W tym samym strachu.
Moe weszli w to gbiej ni pozostali i dlatego bali si bardziej.
- Nie wiem, na co czekamy - rzuci Oleg niecierpliwie.
Nie przywyk do siedzenia w zamkniciu. Nawet nie umia wytrzyma zbyt dugo w
jednym miejscu.
Mia zbyt niespokojn krew. Jego myli zawsze wybiegay w przyszo.
Wyszed na dwr. Wpatrzy si w morze. Wrci i spojrza na zebranych.
- Woda dosza do najwyszego punktu - obwieci. - Czy ju czekalimy wystarczajco
dugo?
Stanowili dziwny pochd. Jewgienij, jednorki kapitan, olbrzym Oleg o plecach
szerokich jak dwuskrzydowe drzwi w domach bogaczy, niewysoki Niillas w skrzanych
spodniach i kaftanie. No i Ewa, z potarganymi wosami i smutkiem ukrytym w oczach.
To ona zatrzymaa si pierwsza. Byli w poowie drogi do brzegu, daleko od domw.
Pomidzy nimi a morzem nie byo nic. Tylko resztki spalonych domw Rosjan.
- Syszycie?! - spytaa z takim napiciem w gosie, e a przeszed ich dreszcz.
Nad Soroya krzyczay mewy.
- Ucich - powiedzia Oleg, nie majc na myli wiatru.
Stali w ciszy i nadsuchiwali. Pobledli. Ich oczy skieroway si ku domowi oddalonemu
od pozostaych.
Pojedyncze mewy kryy nad jego dachem. Jaka wrona. Mewy odgoniy j, nie
potrzeba im konkurencji przy stole.
Nie tylko oni zauwayli rnic. Inni te usyszeli, e krzyki ucichy.
Drzwi lepianek i domw pootwieray si.
Ludzie wyjrzeli na wiat.

Blade twarze, szybkie ruchy. Oczy podajce ku lecemu na uboczu domowi.


Brat Liny, Samuel, podszed do nich czworga z rkami w kieszeniach.
- Wyglda na to, e stary wykorkowa - rzuci, pozostawiajc na moment wpotwarte
usta jako niby umiech. - Czy Ewa powiedziaa wam, jakie pieko mielimy tu przez dwa dni i
noce?
Oleg pokiwa gow. Zwrci uwag, e Samuel od razu przybra taki ton, jakby znw
byli jedn rodzin. Mwi do niego jak stary przyjaciel.
- Powiedzieli, e byy u niego upiory.
Oleg mg si atwo domyli, e Samuelowi zabrako odwagi, by pj do domu Larsa,
ktry by przecie jego rodzonym dziadkiem!
- No tak, on nigdy nie nalea do grzecznych dzieci Boga - rzuci Samuel lekkim tonem.
Nie wydawa si by pogrony w aobie. Splun przez lewe rami. - Nie to, ebym mwi le
o zmarych. On by moim dziadkiem. Trudno bdzie pochowa go w zgodzie z kocioem. Od
dawno tam nie chodzi. Zreszt zadar kiedy z ksidzem. Mwi, e wywoa burz na morzu
w pogodny dzie, gdy ksidz wanie tu pyn. Tylko on o tym wiedzia. - Westchn. - No, ale
moe mimo wszystko nie zasuy na co takiego.
Oleg nie odpowiedzia. Poszed dalej za pozosta trjk. Czu, e Samuel za nim idzie,
ale na szczcie ju nic nie mwi. Nie musia sucha jego bezmylnego gadania.
Wydawao si, e po prostu szli w kierunku dki.
Ju wiedzieli, czemu Biret kazaa im zaczeka na przypyw.
Nie mogli nie zauway.
- Dobry Boe! - zatchn si Samuel. Oderwa si od grupy, podszed bliej i jeszcze
szybciej si cofn. Odwaga nie zaliczaa si do jego najwikszych zalet.
Niillas i Oleg podeszli bliej. Jewgienij przytrzyma Ew, obracajc jej twarz ku swojej
piersi.
- Nie patrz tam! - poprosi po rosyjsku. Ona i tak zrozumiaa.
- To jego cz brzegu - rzuci Oleg. - Czy to przypadek?
- Przesta krzycze przy przypywie - odpar Niillas. - Umar. Moe go wtedy opuciy. Przekn lin. Przepeniaa go wielka pustka. - Wtedy, w jurcie Biret, byo ich trzech - mwi
dalej. - Nie widziaem ich, ale ona mi powiedziaa. Trzech. No, widziaem jakby cienie.
Nie mg ju patrze na to, co leao na brzegu Larsa Olssena. Wzrok jego powdrowa
na fale, na morze, poza horyzont...
- Ona ich nie przywoaa - wspomina, czujc sucho w ustach. - Rozmawiaa tylko z
nimi. Targowaa si. Widziaem, jak ich cienie zagszczaj si wok niej, pochylaj si nad

ni. Biret siedziaa, nie mrugnwszy nawet powiek. Chronia ci, Oleg, tylko sob i swoim
noem.
Niillas wcign z dreniem powietrze. To nie byy jego najlepsze wspomnienia, a
wiedzia, e bd przeladowa go do koca jego dni.
Czego takiego si nie zapomina.
- Obiecaa im, e spoczn w powiconej ziemi - Niillas spojrza w oczy Olegowi. Prosia ich, by jej uwierzyli. eby odwrcili dziaanie ku temu, ktry im je zleci. Biret obiecaa
im grb.
odek Olega skurczy si nagle. Rozsdek mwi mu, e co takiego nie jest moliwe.
Ale przed nim na kamieniach leay trzy ciaa.
Bardziej szkielety ni ciaa. Przegnie, nie do rozpoznania.
Nie mona byo stwierdzi, do kogo naleay.
Tylko e byy ciaami bkajcych si dusz.
Teraz mogy otrzyma miejsce spoczynku. Grb. Wieczny spokj.

11
- Nigdy nie sdziam, e powiem ci co takiego - zamiaa si rozbrajajco Antonia.
Jednak powaga w jej oczach nie zdoaa przegra ze miechem. - Ludzie gadaj, Raiju.
Raija wstrzsna gow. Pozwolia, by wiatr porwa jej wosy, pogadzi policzki, wdar
si pod bluzk.
Toni przyjechaa konno razem z Olg.
Antonia siedziaa nad samym brzegiem Dwiny. Pomidzy brwiami miaa zmarszczk,
co u niej byo rzadkoci. Raija czego si spodziewaa. Moe wanie tego.
- Co gadaj ludzie? - spytaa hardo Raija. Wmawiaa sobie, e nie przejmie si tym
wcale.
Nieprawda. Przejmowaa si.
- Droga Raiju - Raiso! Nie mw mi, e si nie domylasz! Sdzisz, e noce s a tak
ciemne? Czy nie odprowadzaa Wasi za prg, gdy odjeda? Nie zauwaya, jak wtedy jest
jasno? Zapomniaa, jak wczenie wstaj ludzie?
Raija westchna.
Byli lekkomylni. yli w oszoomieniu. Czerpali z niego penymi garciami. yli
peniej, ni mieli do tego prawo. Czerpali z ycia penymi garciami.
Zbytnia zachanno bywaa niebezpieczna. Bya za, niewane, jak si na ni patrzyo.
Raija nie wiedziaa, czy moga bya przey to lato inaczej.
Moe moga...
Ale nie chciaa. Dokonaa wyboru. Bya w peni wiadoma swoich uczynkw.
Wasia by szalestwem, ktrego by si nie wyrzeka, cho to grzech tak myle.
Przecie miaa wszystko.
Miaa kogo, kto j kocha. Kogo teraz zrani.
Nie wiedziaa, czy naprawd sdzia, e to si utrzyma w tajemnicy.
Prawda bya taka, e nie zastanawiaa si nad tym zbytnio. On te. Wci jeszcze trwali
w oszoomieniu.
A ludzie gadali.
- Oni niedugo wrc, Raiju. Antonia najmniej ze wszystkich poczuwaa si do roli
straniczki moralnoci. Nie moga o nic prosi Raiji. Gdyby jej samej udzielono rad wtedy, gdy
porzucia rodzin, i tak by nie posuchaa.
Wybiera ten, do kogo naley ycie.
Podejmuje wasne decyzje. cieki, ktrymi sam bdzie szed.

- Mylisz, e ja nie wiem? - westchna Raija. - Mylisz, e on nie wie?


- On ci ju nie potrzebuje - stwierdzia Toni brutalnie. - Nie ma ju koszmarw. Od
dawna. Sam to mwi. On ci ju tak nie potrzebuje, kochana Raiju! Nie niszcz wicej, ni
musisz!
Raija z umiechem napawaa si pnym latem. Nie niszcz wicej, ni musisz... Wielu
powiedziaoby, e ona ju zniszczya wszystko.
- Powiedz mu, by ju nie przychodzi.
- Nigdy nie prosiam go, by przychodzi - odpara Raija. - On nigdy nie prosi mnie,
bym przysza. Po prostu przychodzilimy. Tak ju jest pomidzy nami. Unosi nas wiatr. Wiatr
wolnoci. Nie ma adnego przymusu, adnych wymaga. Tylko wolno.
- Teraz oszukujesz siebie - zauwaya Antonia. - Jak Jewgienij wrci, nie bdziesz miaa
adnego wiatru wolnoci, kochana. Bdziesz on Jewgienija Bykowa. Nie jeste wolnym
ptakiem z wiatrem pod skrzydami. Jeste on i matk. Jeste on pryncypaa. Matk
spadkobiercy. Nie jeste tylko Raij. Nie tylko Raij - Rais. Nie tylko t, ktr kocha Wasilij.
Jeste Bykowa. Raisa Bykowa. Twoja wolno to mrzonka. Jej nie ma. Wymylia j. Nie
masz skrzyde, podcito ci je ju dawno temu, moja liczna. Bykowa nie ma skrzyde. Bykowa
nie umie lata.
Raija znw wstrzsna dumnie gow. Ale nic nie odpowiedziaa. Zdusia w sobie
sowa.
- Chyba nie mog lata - przyznaa. - Masz racj. A statek niedugo wrci.
- Stan po twojej stronie - obiecaa Antonia. - Przysign, e plotki s nieuzasadnione.
Mog zawiadczy, e pomidzy tob a Wasilijem tego lata nic nie byo! - nabraa powietrza. Jeli bdzie potrzeba, Olga powie to samo. Jewgienij jej uwierzy.
- Ona bdzie dla mnie kama?
- Olga jest ju kobiet - odpara Toni z dum. - Ona ci kocha, Raiju. Doszy do niej
plotki, kiedy mnie o nie spytaa. Powiedziaam jej prawie ca prawd. Troch zniszczyam jej
wyobraenia o dorosym yciu...
Antonia popatrzya dugo na przyjacik.
- Tak, ona skamie, by ci ochroni, Raiju.
- Olga nie bdzie kamaa z mojego powodu - rzucia Raija zdecydowanie. - Nikt nie
bdzie dla mnie kama. Jestem na tyle silna, by za siebie odpowiada. Dobrze czy le, ale ja to
zrobiam. I zapac za to sama.
Toni zawoaa Olg, a sama odesza w stron domu.
- Kocham ci, Raiju - Raiso, niezalenie od tego, co ludzie mwi - przyznaa Olga

cicho. Spojrzenie, ktre posaa w kierunku plecw matki, mwio, e to wyznanie byo
przeznaczone tylko dla uszu Raiji.
Podja decyzj. Nabraa gboko powietrza i zadaa Raiji pytanie, ktrego nawet
Antonia jej nie zadaa:
- Bardziej kochasz Wasilija ni Jewgienija? Raija zapragna nagle znw mie
czternacie lat.
Nie pamitaa siebie takiej, ale jej ycie na pewno byo wtedy prostsze.
- Sama bym chciaa umie odpowiedzie na to pytanie, Olgo - odpara, gadzc
dziewczyn po policzku. Po chwili ciszy dodaa: - Bdziesz o tym rozmawiaa z Misza?
- Nie wiem - odrzeka Olga wymijajco.
- Lubisz go, prawda?
- Jest jakby moim bratem. Raija pokiwaa gow. Rodzestwo rzadko ma przed sob
tajemnice. Oczywicie, e Olga bdzie o tym z nim rozmawiaa. Ale Olga ju rozumiaa
sprawy, na ktre Misza by jeszcze zbyt niedojrzay. To bdzie bolao...
- Nie chc, eby milczaa z mego powodu, Olgo. Ani kamaa.
Dziewczyna spojrzaa na Raij, przekrzywiajc gow. Loki jej zataczyy.
- Jeste taka adna, Raiju - Raiso! - powiedziaa. - Chciaabym by tak adna, jak ty!
Rozumiem, dlaczego wszyscy mczyni ci wychwalaj. Dlaczego ci pragn. Dlaczego
Wasia... Ale dlaczego ty to robisz? Przecie ciebie te to bdzie bolao! - Zamilka, opierajc
podbrdek na podcignitych kolanach. - Widz, e Wasia jest przystojny, chocia stary. Ale
Jewgienij te jest przystojny, nawet bez jednej rki. Ale przecie nie kocha si tylko za to, jak
kto wyglda? Mona kocha kilku naraz? W ten sam sposb? Jednoczenie?
- Jake bym chciaa, eby Misza okaza si tak mdry, jak ty... - umiechna si Raija.
Poczua si stara. Stara jak wiat. Co najmniej jak babka. Crka Toni siedziaa z ni i
zasypywaa trudnymi pytaniami. A ona nie miaa tyle yciowej mdroci, by na nie
odpowiedzie.
A moe miaa?
- Nie wystarczy, e sprawia ci przyjemno patrzenie na kogo - powiedziaa w kocu. Nie mona spdzi ycia, wpatrujc si w kogo, niewane jak adnego. Pikno przemija.
Waniejsze, by znalaza kogo, kto jest pikny w twoich oczach.
Westchna. Zastanawiaa si, jak ona sama moga tak skomplikowa swoje ycie, skoro
umiaa da odpowied na trudne pytania modej osoby.
- Nigdy nie kochaam dwch osb w ten sam sposb - mwia dalej. - Nigdy nie
spotkaam dwch ludzi, ktrzy by byli tacy sami. A dzisiejsza Raija rni si od Raiji

wczorajszej albo jutrzejszej. Ja te si zmieniam. Ty te. Wszyscy si zmieniamy. Jest we mnie


Raija, ktra potrzebuje Jewgienija. Jewgienij oznacza bezpieczestwo. Jest jak skaa. Nikt go
nie skruszy. I ta Raija chce przy nim trwa. Ona lubi spokj, bezpieczestwo, nawet nud. A
druga Raija uwielbia szalestwo, oszoomienie, nieprzewidywalno. Jest jak wiatr. I ta Raija
jest strasznie zakochana w Wasiliju.
Spojrzaa na Olg. Napotkaa wejrzenie powanych, ciemnych oczu. Dziewczyna j
rozumiaa, ale widziaa te w jej oczach zawd. Ona miaa zaledwie czternacie lat...
- Rozumiesz teraz troch lepiej? Olga pokiwaa gow.
- Ale nie postpiaby tak samo? Potrzsna gow.
- Mam nadziej, e ci si uda - westchna Raija. - Nie ycz ci tego, co ja przeywam,
moja Olgo.
Wasilij przyby o zmroku. Jak zwykle przypyn dk. Moe sdzi, e zniknie pord
innych dek.
Dwina bya wodn drog.
Moe sdzi, e ukryje si w najbardziej otwartym miejscu.
Myli si.
Raija wiedziaa, e wiele par oczu ledzio go take tego wieczora.
Wiedziaa, e wielu liczyo, ile razy i jak dugo u niej by. Ile razy ona bya w jego
domku. Na pewno domylali si, co robili.
I nie mylili si. W wikszoci przypadkw nie odbiegao to od prawdy.
Zamkn za sob drzwi. To nie wystarczao. Raija czua, e czas, by spojrzeli prawdzie
w oczy.
Wasilij zapa j w pasie i okrci wok siebie. Taczy z ni, nucc swawoln
piosenk. Nawet jego miech zawiera rytm, do ktrego mogli taczy.
Pocaowa j mocno, nie wypuszczajc z silnych obj. Pachnia wiatrem i wod, ale
najbardziej wiatrem.
- Stskniem si za tob - powiedzia, pieszczc j spojrzeniem. Jego oczy przybray
swj odcie zieleni. Raija nigdy wczeniej nie spotkaa takiego spojrzenia, jak jego. Nawet, gdy
patrzy na innych, byo w nich to, co j tak urzekao. Dugo trwao, zanim zrozumiaa, co to jest.
Teraz wiedziaa: Wasilij mia w oczach ciekawo ludzi. Nikogo nie traktowa jak
nudnego czy mao wanego. W kadym czego szuka. I znajdowa. Czsto co, co tylko on
dostrzega.
- Dobry Boe, jake za tob tskniem! - powtrzy. Zamia si i opar czoo o jej czoo.
- Ty te musiaa za mn tskni. Przecie nikt nie mg ci powiedzie, jaka jeste pikna. Nikt

ci nie powiedzia, e masz najciemniejsze, najbardziej mylce oczy w caym Archangielsku.


Nikt nie wspomnia, e masz wosy niczym tkana sadza. Nikt, e masz usta, ktre prosz o
pocaunek. - Pocaowa j szybko. - Nikt ci nie powiedzia, e za tob tskni i e tylko ty
moesz to ukoi.
Raija rozemiaa si. Wasilijowi zawsze udawao si obudzi w niej beztrosk: t cz
jej duszy, ktra bya rwnie wolna i dzika jak on. Rwnie niedojrzaa. Rwnie dziecinnie
zadufana w sobie. Rwnie lekkomylna.
- Olga mi powiedziaa, e jestem adna - rzucia, targajc mu wosy. Te pragna
szalestwa. Chciaa mwi mu takie same gupstwa, jak on jej. Chciaa si beztrosko mia i
by z nim wolna.
Tak atwo byo mia si z Wasilijem. Tak atwo umiecha si do niego. Tak atwo
przerzuca si niepowanymi sowami.
artowali w sposb zrozumiay tylko dla siebie.
Duo si miali.
Ju od tak dawna Raija z Jewgienijem nie mieli powodw do miechu. Tak dawno nie
miali si razem, tak dawno nie podmiewali dobrodusznie z siebie.
- Zawsze si rozumielimy z Olg - przyzna Wasilij.
- Ona powiedziaa rwnie, e jeste adny, chocia stary - droczya si z nim Raija. Chyba zaczynasz traci swj wpyw na kobiety, Wasia Uskow!
Przeszed tanecznym krokiem, nadal j obejmujc, i usiad na awie. Raij posadzi
sobie na kolanach. Popatrzy na ni z peni zaufania w oczach. Dooy uwodzicielskie
spojrzenie, ktremu si jeszcze adna kobieta nie opara. Umiechn si tak melancholijnie, e
kada kobieta poczuaby ch pocieszania go.
- Ja trac wpyw na kobiety? - spyta. - Ja? Synny uwodziciel Uskow? Chyba co ci si
pomylio, Bykowa! Chyba mwisz o kim innym! Wszyscy mi zazdroszcz, bo mog mie
kad kobiet, jakiej zapragn. Nawet nie musz si stara. One bagaj mnie, bym przyszed,
wszystkie w wieku midzy pitnacie a pidziesit!
Raija miaa si i miaa.
- Ty zarozumiay banie! Pozwoli, by pocaowaa go w czoo. Unis ku niej usta i
niemo baga o pocaunek. Otrzyma go. Umiechn si smutno i przytuli policzkiem do jej
piersi.
- Tak, moja Raiju - powiedzia - jestem zarozumiaym baznem. Zawsze nim byem.
Chyba si starzej...
Mrugn do niej. Nawet w takiej chwili nie mg by cakiem powany.

- Tak, moja Raiju. Wiek zaczyna ciy, chyba nam obojgu.


Westchn.
- Zaczynam koczy z kobietami. Wieloma kobietami. Ju od jakiego czasu, dobrze o
tym wiesz. Miaem wiele kobiet, a jedyna, ktrej naprawd pragn, nie chce mnie.
- Ona nie chce mie tylko ciebie - poprawia go Raija. - To jej przeklestwo.
Zamia si gucho.
- Diabe jeden wie, jak sobie z tym poradz. Usta Wasilija wkrady si pomidzy guziki
bluzki Raiji. Palce mu pomogy. Pocaowa, poliza dranico. Nie chcia podnieca, tylko
posmakowa.
- Powinienem ci udusi - stwierdzi. - Jewgienij i ja powinnimy ci udusi. Upi si
do nieprzytomnoci i zrobi to goymi rkami.
Zastanowi si przez chwil.
- Waciwie to bdzie trudne dla Jewgienija, bo on ma przecie tylko jedn rk. Pewnie
ja bd musia ci udusi.
Raija miaa si tak, e a popyny jej zy. W miechu utopia pacz, ktry gnit jej
piersi od czasu rozmowy z Antoni.
- Kobiety takie jak ty s niebezpieczne - mwi dalej Wasilij. Ustami pieci jej szyj.
Raija przegia si do tyu, przyjmujc te pieszczoty. Nie chciaa, by przesta. On te nie.
Ludzie i tak ju widzieli, e przyszed. Ju i tak pomyleli swoje.
Gdyby poprosia go teraz, by sobie poszed, nie zrobioby to adnej rnicy.
- Ty i takie jak ty doprowadzacie mczyzn do samounicestwienia. Nie robicie nic, a
mczyni umieraj dla was. Nawet nie uronicie zy na adnym z wielu grobw.
- Za to tacy jak ty, Wasilij, sprawiaj, e mdre kobiety gupiej - odrzeka Raija
ochrypym gosem. - Mczyni jak ty plcz losy prostych kobiet. Wywouj niebezpieczne
marzenia. Budz tsknoty za niebem w ich objciach...
- Chod - wyszepta Wasilij. Caowa j. Caowa. Caowa. Okrywa ca skr
pocaunkami.
- Pozwl mi obudzi twoje tsknoty! Pozwl mi ci przekona, e razem stworzymy
niebo! Ze moje ramiona s twoim niebem, e ty jeste moim! Zamknij oczy, moja ukochana
Raiju, i zapomnij o rozsdku! Bd tylko moja, tylko moja, cho na chwil. Bdmy Raij i
Wasilijem w raju - cho na chwil!
Nietrudno byo j przekona.
Potem byo tak dobrze. Spokj, poczucie peni...
- Tak powinno by zawsze - powiedzia Wasilij cicho. - Czego potrzeba, by ze mn

ya? By dzielia swoje ycie ze mn?


Raija wtulia si mocniej w Wasi. Opara gow na jego ramieniu, czujc przez koszul
ciepo jego ciaa.
O tym nie rozmawiali. To byy niebezpieczne tematy.
- Nie wiem, czy bym moga - odpara z trudem. Duo j to kosztowao, ale odpowied
bya wynikiem dugich przemyle. Nie sdzia, by istniao inne rozwizanie.
- Czy to takie ze? - spyta Wasilij nieomal lekkim tonem. Pocign jeden z jej lokw i
nawija na palec. - Czy ty i ja nie jestemy dla siebie stworzeni? Nie sdzisz, bymy mogli by
szczliwi przez reszt ycia?
- Ty tego te nie wiesz - rzucia Raija, caujc jego szyj. - Ja te nie wiem. Dzi jest
wspaniale. Wczoraj te. Cae lato byo wspaniae. Ale nie byo rzeczywiste, prawda?
- Nie byo rzeczywiste? - Wasilij przycisn j do siebie tak mocno, jakby ju nigdy nie
mia puci. Albo wanie dlatego, e wiedzia, i musi pozwoli jej odej. - Czy ja nie jestem
rzeczywisty? Czy my nie istniejemy? Nie moesz tak myle! Kochalimy si przez cae lato.
Jeszcze nigdy nie byem a tak nagi przed adn kobiet. Przed adnym czowiekiem. Nikt nie
pozna mnie tak, jak ty tego lata! Nikt! I nie opowiadaj mi tu, e wielu widziao tak Raij, jak
ja tego lata. Nie mw mi, e bya tak Raij razem z Jewgienijem! Nigdy nie byem tak blisko
adnej kobiety, jak ciebie. Niewielu mczyzn widziao ci tak, jak ja ci widziaem. Nigdy
mnie nie przekonasz. Moesz mwi, co chcesz, ale nie to, e nie bylimy ze sob naprawd!
Raija pooya palec na ustach Wasilija, patrzc na niego z czuoci.
- Nie suchae mnie - rzucia z wyrzutem. - Nie syszae, co naprawd powiedziaam,
tak?
- Syszaem! Raija potrzsna gow. Poczua ogarniajcy j smutek. Przybliaa si do
rzeczywistoci, tej, ktrej Wasilij nie chcia dostrzec.
- Czy ylimy ze sob otwarcie, Wasia? Czy napotykalimy nowy dzie jak inni? Czy
mielimy wok nas dzieci? Ssiadw? Czy kcilimy si o drobnostki? Czy dzielilimy ze
sob dom? Obowizki, zmartwienia, strach, rado? Czy dzielilimy wszystko tak naprawd?
Potrzsna gow. Znaa odpowied.
- Nie byo tak, Wasia. Oboje to wiemy. ylimy poza tym wszystkim. Mielimy to, o
czym mwie. Tak, nikt inny nie obejmowa mnie rwnie ciasno jak ty. Nikt nie otwiera
przede mn swojej duszy jak ty. Widziaam gbi twojej duszy, a ty mojej. Poznalimy si tak
dokadnie - tak szybko. Stao si to moliwe jedynie dlatego, e mielimy tylko siebie. Nie
musielimy si nikim przejmowa, najukochaszy.
- Tylko siebie - odpar Wasia. - To te wiele. Pokiwaa gow. Jake dziwnie bdzie nie

czu jego zapachu. Jego ciepa. Jego doni.


Bdzie za tym tsknia. Za nim. Stali si sobie tak bliscy, e czua si jego czci. I
wiedziaa, e to jest niebezpieczne. Przecie nie moe wierzy, e mona sta si jednoci z
innym czowiekiem. Jeszcze umiaa liczy. Zawsze dostrzegaa cztery nogi, cztery rce, dwa
ciaa.
Ona i Wasia to dwie osoby.
Byli rozdzieleni, nigdy cakiem razem. Dwoje. Nie jedno, mimo e czsto si do tego
niebezpiecznie zbliali.
Jak teraz.
- To nie wystarcza - powiedziaa. Patrzya rozsdkowi w oczy i miaa ochot tylko na
ucieczk. Ucieczk w nowe lato. Lato z Wasilijem. Nie chciaa by tylko nieynk.
Wspomnienia na zawsze zwi ich z tym latem. Soneczne pasma pomieszane z
ognistymi, niebezpiecznie czerwonymi - ktre byy nimi, ich namitnoci, zabronion
namitnoci.
- To nie wystarczy, Wasilij. Istniej jeszcze inni ludzie. Zapomnielimy o nich. Bylimy
gupi.
Westchn. Policzek trzyma przy jej czole. Wzrok wbi w belki sufitu. Szalestwo.
- Ludzie gadaj - powiedzia. - Nie musisz tego mwi. Ja wiem.
- Gadaj - powtrzya za nim.
- Wkrtce wrci statek - doda Wasilij. - Wiedzielimy, e to si kiedy skoczy.
Raija pokiwaa gow. Wpatrzya si w inn rzeczywisto, ktr dzielili, ale ktrej nie
dotykali sowami. Teraz te nie.
Wiedzieli, e nie powinni nawet prbowa.

12
- Mog zosta na noc? - spyta Wasilij. Jedli kolacj. By wczeniej w stajni i dopatrzy
jej koni. Zamkn za sob drzwi.
- Ju i tak widzieli moj dk - doda. - Ju i tak o nas myl jak najgorzej, kochana.
Raija pokiwaa gow. Nie chciaa go wyrzuca, cho prbowaa wyrwa go ze swojego
ycia. A moe to sam siebie prbowaa wyrwa z jego ycia?
- Pojad, zanim si rozjani - obieca, jakby to z jego winy poranek ubiega go ju tak
wiele razy. Ona te nie chciaa go puci.
Powinni dzieli win.
- Po prostu musz tu zosta na noc - doda z takim arem, jakby cae jego ycie od tego
zaleao.
Przekn kilka yek zupy rybnej z kasz.
- Moe ty masz racj - mwi dalej. - Moe nie moglibymy y razem na co dzie. Za
dugo bylimy w raju, by zadowoli si codziennoci. To pewnie zada nam bl. Wczeniej o
tym nie mylaem. Pewnie bymy si ranili nawzajem, nie tylko tych innych.
- Przejdzie ci - odpara Raija. Odpowiedzia jej miech Wasilija. Sama te zacza si
mia. To ju by ich stay powd do artw, bo oboje wiedzieli a nadto dobrze, e tak atwo
mu nie przejdzie. Ze ona te bdzie cierpiaa.
e pewnie nigdy im nie przejdzie.
- Ale nie bdziemy o tym rozmawia dzisiaj! - Wasilij spojrza na ni z powag w
oczach. Wymg tak sam obietnic z jej oczu. - Czy Jewgienij ma moe kropelk czego
mocniejszego? - spyta, pomagajc Raiji posprzta ze stou. Postawi naczynia na miejsce, gdy
ju je umya. - Obiecuj, e po tej nocy nie bd prbowa niczego, co naley do Jewgienija, ale
dzi potrzebuj likieru. Czuj po sobie, e to jest noc na likier. Nie na wdk! Wdk pij
mczyni w knajpach. Trzeba czego sodkiego, by obejmowa kobiet. Rum te nie pasuje, to
dla mczyzn. Daj nam dobrego, przywiezionego z Norwegii likieru!
Raija zamiaa si.
- Chyba naprawd chcesz co uczci!
Signa na najwysz pk. Za kubkami znalaza butelk ze zocistym pynem.
- Zadowolony? Pokiwa gow.
- Nie czujesz, e to naprawd jest jaka okazja? - spyta. - Czy nie czujesz, moja
najdrosza Raiju, e to jest noc, ktra ju nigdy nie wrci?
- adna noc si nie powtarza - odpara Raija. Staraa si zachowa rozsdek i umiar, bo

baa si tego podniecenia Wasilija. Obawiaa si zielonego ognia, ktry pali si w jego oczach.
Tego grymasu ust. Bala si jego aru.
Wasilij kocha za bardzo.
- Rozpalimy na palenisku - powiedzia. - Rozpalimy bardzo mocno. Znajdziemy skr,
ktr nigdy nie okrywalicie si z Jewgienijem. - Przytrzyma j spojrzeniem. - Ju zbyt dugo
si poniaem. Jego te. Dzi w nocy nie bd ci obejmowa w jego ku. Dzi w nocy bd
si z tob kocha na skrze przed paleniskiem. Na pododze, ktr ty wyszorowaa do biaoci.
Dlatego jest bardziej twoja ni jego. On nigdy nie szorowa jej wod i wirem.
- Jeeli chcesz rozpali na palenisku, Wasia, to nanie drewna! - rzucia Raija,
zdejmujc fartuch.
Podoba jej si obraz, jaki przed ni roztoczy. Pobudzi jej wyobrani.
Mieli noce, ktre byy zgodne z jej marzeniami. Noce, ktre tworzyli razem, bez
planowania.
Ktre przeywali razem, wsuchani w siebie nawzajem.
Ta noc miaa nalee do Wasilija.
Raija znalaza cakiem now skr. Nieuywan. Pachniaa skr i futrem, niczym
innym. Nie miaa zapachu ani jej, ani Jewgienija.
Pooya j na pododze przed paleniskiem. Uklka, gadzc futro i dochodzc domi
a do podogi.
Wasia mia racj. Podoga naleaa do niej. Za kadym razem, gdy klczc szorowaa j,
braa j na wasno.
Moga da im miejsce na namitno.
Raija patrzya, jak Wasia rozpala na palenisku. Patrzya na jego donie. Czua, e je
kocha. Kocha ich dotyk, lekki albo mocny, szukajcy albo wymagajcy. Kochaa je.
Szybko si rozebraa, drc nieco, gdy powietrze si jeszcze nie ogrzao.
Rozpucia wosy. Lekko pofalowane od wizw warkoczy opady jej na plecy a do
pasa. Okryy piersi, biodra... Ubray j na nowo.
Wasilij odwrci si od ognia. Umiechn si do niej. Poczeka, a ogie dobrze si
rozpali i strawi pierwsze szczapy. Dooy wtedy stos grubszych polan. Pomienie odbijay mu
si w oczach.
Mikkimi ruchami zdj swoje ubranie. Nie krpowali si siebie. Znali si dobrze.
Znane krajobrazy.
Budzili w sobie znane sobie uczucia.
Znali si. Nie mona wstydzi si kogo, komu dao si tak wiele i od kogo otrzymao

si rwnie wiele.
Ich ubrania przypominay wyspy na biaej pododze morza.
Stanli na najwikszej wyspie. Stali, z domi szukajcymi doni, z ramionami, ktre
obejmoway, nie wic. Z ustami szukajcymi ust, z jzykami igrajcymi ze sob.
Razem.
Ze skr pod stopami.
Razem.
Ze skr pod kolanami.
Razem.
Ze skr pod ciaami oplatanymi rkami i nogami. Razem.
Razem.
Noc okrya ich pmrokiem. Ogie na palenisku nasyci si na chwil, zmieni w stos
arzcych si gowni. Niechtnie przyj jeszcze dwa polana i napocz je z pewn ostronoci.
Raija przyniosa jeden z wenianych pledw, ktrych uywaa Jelizawieta. Wasilij
widzia, skd go wzia, wic nie musiaa tumaczy. Zrozumia. Z umiechem okrya ich oboje.
- Gdyby to bya zima, le byoby z nami - stwierdzia Raija i zachichotaa. Poczua si
moda i gupia, cudownie, cudownie moda.
To nieprawda, e ma dorastajcego syna! To nieprawda, e jej przeszo spowijay
mroczne cienie.
To nie bya prawda. To by...
- Przecig - stwierdzia, unoszc si na okciach i wpatrujc si w Wasilija. - Wiesz, e
zim drtwieje mi krzy? Nigdy ci chyba nie mwiam, prawda? Jewgienij tego nie zauway,
zreszt zim ma swoje kopoty z ramieniem. A ja zaciskam zby i udaj, e wszystko jest w
porzdku. On pewnie sdzi, e po prostu mam zy humor. Czasem rano prawie nie mog wsta,
musz zsuwa si z ka. Zauwayby co takiego?
- Zauwaybym - odpar Wasilij. Lea na plecach z rkami splecionymi pod karkiem.
Nie dotykali si, lecz jednak dawali sobie nawzajem ciepo. Przepywao pomidzy nimi
niczym prd tak silny, jakby si naprawd dotykali.
- Masz rzsy jak dziewczyna - zauwaya nagle Raija. - Dugie i gste. I ciemne, cho
przecie nie masz ciemnych wosw. Nawet nie zim. Tylko te rzsy. Twoja matka miaa
ciemne wosy?
Pokiwa gow, ale nie chcia mwi o rodzicach. To by trudny temat. Raija i tak
wiedziaa wicej o jego dziecistwie ni ktokolwiek inny.
Ukrywao si za nowymi czasami. Najlepiej, by pozostao zapomniane.

Wasilij zapa butelk z likierem i wypi prosto z niej duy yk zocistego pynu. Grzao
w przeyku, grzao ca drog do odka. Moe nie musia pi ognia, wystarczajco duo byo
w nim gorcych uczu.
Wystarczajco duo.
- Gdyby tak by zwyczajnym mczyzn, prowadzcym zwyczajne ycie...
- ...ze zwyczajn on? - dokoczy za ni gorzkim tonem.
Raija pokiwaa gow. Nie poddaa si. Chciaa pozna go jeszcze bardziej. Chciaa
zajrze w kolejne zakamarki zasony, za ktr si chroni.
- Jak wygldaoby twoje ycie?
- Gdybymy ty i ja mieli co razem? - spyta zmczonym tonem, zamykajc oczy.
Oczywicie, e marzy na ten temat. Mia wystarczajco duo marze na ich oboje. Nie
brakowao mu ich. Moe to Raija odznaczaa si niezwyk wyobrani i umiaa opisywa j
wyszukanymi sowami, ale w kocu i on umia marzy.
- Nie, nigdy si nie dowiesz, jakby to byo z nami - poprawi. - Spytaa, jak wiodoby
si zwyczajnemu Wasilijowi Uskowowi. Temu, ktry nie kochaby tak szaleczo.
Westchn. Zamyli si. Takich marze chyba nigdy nie mia.
Wszystkie jego marzenia zwizane byy tylko z ni, z Raij. Z nikim innym.
- Ten Wasilij yby spokojnie i cicho. Nie wiem, co by robi. Moe byby rybakiem albo
marynarzem, siedzcym po uszy w dugach. A przecie teraz cakiem niele mi idzie! - zamia
si. Nawet na ten temat umia artowa. - Byby dziwny, bo wracaby jak najszybciej do domu.
Nie wymachiwaby kuflami w gospodach. Nie przepijaby swojej wypaty. Kupowaby pikne
materiay na suknie dla ony. A ona pewnie byaby rozsdna i szya z nich ubrania dla dzieci.
Wasilij niemal oczekiwa, e Raija zaprzeczy mu i powie, e wcale nie byaby taka
rozsdna, ale ona na tyle nie daa si porwa jego wizji.
- Ten zwyczajny Wasia - mwi dalej - miaby ca armi dzieci, bo nie umiaby
trzyma ap z dala od ony. Za kadym razem, gdy wracaby z rejsu, robiby jej dziecko. Co
roku rodziby si may Wasilijewicz lub maa Wasilijewna. Jaka Natasza czy Natalia, Walerij,
Anatolij, Stiepan... - westchn. - Moe i maa Raisa? Kto wie? Przecie nie on sam wybieraby
dla nich imiona? ona te pewnie miaaby co w tej sprawie do powiedzenia. W kocu to ona
by je wszystkie rodzia.
Raija umiechna si. Przesuna palcem wskazujcym od nasady jego wosw przez
czoo, nos, usta, podbrdek, szyj a do piersi. Tam spocza jej do.
- Chyba take lubiabym tego zwyczajnego Wasilija - powiedziaa. - Ale nie sdz, e
naprawd mgby by zwyczajny.

- Przecie sama o niego spytaa! - twierdzi Wasilij. - Sam nie wiem, jaki on mgby
by. Sdzisz, e naprawd kto taki istnieje?
- Na pewno. Raija przysuna si bliej niego. Leaa na brzuchu i opara okcie o jego
pier, a gow o swoje donie. Stopy wsuna pod pled, troch zaczynaa marzn.
- Opisae takiego mczyzn, jakich moe by wielu. Moe te byby taki. Z waciw
kobiet.
Wasilij nic nie odpowiedzia. Ale Raija i tak doskonale wiedziaa, co on myli.
Wiedziaa, jak wyglda jego serce. Co moe mieci. To ona trzymaa je w swoich
doniach.
- Ale ta kobieta nie byaby taka, jak j opisae - powiedziaa.
- Nie - potwierdzi. - To jeden z powodw, dla ktrych on nie mgby by zwyczajny.
Moe nie urodziaby wicej dzieci ni tylko Natali albo Stiepana. Ten zwyky Wasia miaby
pene rce roboty z on bardziej niesforn ni cae stadko dzieci. Ten zwyczajny Wasia nie
miaby czasu by zwyczajny...
Raija nie rozumiaa, dlaczego zbierao jej si na pacz. W kocu przecie przeyli swj
czas. Byo im dane to przey. Cae lato grzechu.
- Nie zasuye na to wszystko... - powiedziaa niezrcznie. Nie bya w stanie da mu
wicej ni daa, ni moga da tej nocy.
W jego miechu brzmiao odprenie, ciepo. Przypomina jej ich wszystkie wsplne
letnie noce. Wspln namitno. Jego miech to malowa.
- Sdz, moja Raiju, przyjaciko, ukochana, moja i nigdy nie moja kobieto... Sdz,
Raiju, e nie ma takiego mczyzny, ktry by zasugiwa na ciebie bardziej ni ja. Jake bym
chcia by tak pody, by tego zada!
Pogadzi j lekko po ramieniu i obrci na plecy.
cign z niej pled. Widzia j tylko w delikatnym wietle z pieca.
Gdy ju skra przyzwyczaia si do lekkiego chodu, sta si on nawet przyjemny.
Przypomina chd wiosny, pory nadziei. Zupenie jakby nadal mieli przed sob lato...
Wasilij otworzy drzwiczki pieca. Zrobio si janiej, z odcieniem czerwieni, jak
rankiem wczesnym latem lub wczesn zim.
Skra Raiji przybraa czerwonawy odcie. Zocisty, arzcy si. Jej wosy wydaway si
niemal rude, cho Wasilij dobrze wiedzia, e s koloru sadzy.
Opuszkami palcw delikatnie dotkn jej blizn. Z naboestwem przesun palcami po
kadej z nich.
Z mioci.

- Jake bym chcia mc je usun - powiedzia cicho, z melancholi. Peen uczu,


ktrych a ba si sobie uwiadomi. - Chciabym mie moc, by sprawi, by nigdy nie
powstay.
- Ja tego nie pamitam - odpara Raija wzruszona. Mruganiem odgonia zy.
Wasilij powiedzia to w sposb tak oczywisty. Co jej mwio, e on kocha j jeszcze
bardziej wanie z powodu tych blizn. e jeszcze potgoway jego uczucia. One stanowiy jej
cz. On to widzia i stawa si czci tego blu, ktrego nie pamitaa, a ktry musia gdzie
w niej si kry.
On go czu.
Pocaowa jej blizny. Kad z osobna. Te na piersiach. Na brzuchu. Na udach.
Caowa je tak, jakby chcia je zetrze, wymaza, wygadzi znw do gadkiej skry.
To byo rwnie niemoliwe, jak wszystko pomidzy nimi. Ale byo pikne. Raija
zapakaa. Wasilij ucaowa jej oczy. Jej zy. Spija jej zy.
- Kocham ci, Raiju - rzek. - Bdziesz zawsze w to wierzya? Bdziesz pamitaa?
- Jak mogabym zapomnie?
Raija usiada i obja mocno Wasilija. Siedzieli twarz w twarz. Czoo w czoo.
Pomidzy czubkami ich nosw pozostaa tylko niewielka przestrze. wiat skurczy si
do powietrza midzy nimi. By tak dobry, bliski. Nalea do nich.
Nagle go zapragnli. Nalea do nich dwojga.
Usta szukay ust. Nawlekali sznury pocaunkw kosztowniejszych ni pery. Bardziej
migoczcych w tym czerwonawym wietle ni caa biuteria carycy.
Nawet caryca Elbieta pozazdrociaby im takich klejnotw.
Raija owina si wok Wasilija, przesuna stopami po jego udach, odchylia w ty i
zaprosia go.
Przyszed.
Ich ciaa mwiy wasnym jzykiem, owietlone czerwonym blaskiem ognia.
Ich pot tworzy muzyk.
Ogie i pot.
W ekstazie byli samotni. Stanowia jedyn chwil, ktrej nie dzielili ze sob. Jedyn
chwil, gdy nurzali si we wasnej rozkoszy, chwil, gdy znikaa nawet ta druga osoba. Wtedy
byli Raij i Wasilijem, osobno. Ale potem znw byli razem. Znw dzielili si ze sob, peni
czci.
Dziki kademu potem jeszcze bardziej zbliali si do siebie. Kade potem
utrudniao im rozstanie. Wizao ich mocniej.

Wasilij otuli ich oboje w pled. Utkany przez ni z nitek, ktre przda, farbowaa,
wplataa. Penych znaczenia ponad to, e zajmowaa si tym z praktycznej potrzeby. W pracy
Raiji kada nitka miaa znaczenie.
Wasilij o tym wiedzia. Owinity jej pledem, czu si otoczony jej mioci.
Wena wchaniaa wilgo z ich cia, lady ich mioci, ich namitnoci.
Pochaniaa ich oboje.
Wasilij myla o tym. Dobrze, e tak si. dziao.
Dobrze.
Powinni zostawia po sobie takie lady.
- Jeste teraz zmczona? - spyta z ustami przy jej czole. Czu zapach jej wosw, ich
jedwabisty dotyk na swojej skrze.
- Mmmm - zamruczaa tylko. Bya nim nasycona, ale nie chciaa go puci. Jej ramiona
stanowiy mikkie okowy.
- Nie musisz lee tak niewygodnie - powiedzia. Raija pokrcia gow. Jej policzek by
nadal wilgotny. Wtulia si nim w jego szyj.
- Ja chc lee niewygodnie - odrzeka cicho, askoczc go ustami. - Chc lee tak
cudownie niewygodnie. Moesz by moj poduszk?
Mgby by i jej materacem, gdyby tylko chciaa. Mgby sta ca noc, trzymajc j na
rkach, gdyby tak yczya sobie spa.
Otuli j jeszcze dokadniej, tak by nawet skrawek skry poniej brody nie by
wystawiony na chd.
Obejmowa j i czul, jak jej ciao si odpra. Jak ona mu si oddaje, w takim stopniu,
jak moe.
Nigdy bardziej ni tak.
Nigdy nie bardziej ni jak teraz. Raija nie bya w stanie ofiarowa mu wicej ze swego
ycia.
Bya to gorzka prawda.
Wasilij czu, jak Raija usypia. Jak odpywa w sen, w nieznane marzenia, w noc.
Obejmowa j i sam nie mg zasn. Zreszt nie chcia.
Wystarczao mu to, e trzyma j w objciach. Wikszego szczcia nie mg zazna na
tej ziemi.
Moe nie byo dla niego wikszego szczcia? Nie by przecie zwyczajnym Wasilijem.
Nigdy nie bdzie zwyczajnym Wasilijem.
Nie taki los mu przeznaczono.

Trzyma j w objciach a do schyku nocy. Mia j w ramionach, we krwi, w sercu.


Czu, jak bardzo j kocha.
Gdy poranek szepn, e zaraz nadejdzie, Wasilij niechtnie j puci.
Wysun si z jej ramion, spod pledu. Opuci posanie, ktre dzielili.
Nie byo bardzo zimno. Ale i nie ciepo. Nic zreszt nie mogo wydawa mu si ciepe
po jej objciach.
wiat bez niej by zimny.
Wasilij ubra si szybko. Przeczesa palcami wosy. Nie mia innego grzebienia, a poza
tym nie przejmowa si swoim wygldem. Gdy od niej odchodzi, nie byo nikogo, dla kogo
chciaby by schludny.
Zdanie innych si dla niego nie liczyo.
Jaka ona bya adna we nie! Wydawaa si modsza, delikatniejsza. Nie mona byo
zapomnie jej twarzy. Gdy miaa otwarte oczy, bya Kobiet. Gdy zamknite, bya Anioem.
Wszystko w jednej osobie.
Wasilij unis j ostronie, nadal owinit w pled. Ucaowa w czoo. Dugo na ni
patrzy. Cieszy si, e nadal pi. Nic by jej nie umia teraz powiedzie. Zupenie nic, a wtedy
moe le by to zrozumiaa.
Pomidzy nimi nie powinno by miejsca na wtpliwo. Ta noc powinna wymaza
wszystko, co nie byo adne. To, co pozostanie, powinno by dobre.
Take dla Raiji.
Przenis j na ko i pooy na skrach. Poprawi okrycie ich pledem. Delikatnie
ucaowa usta.
Raija umiechna si lekko przez sen.
Wasilij cicho wyszed na zewntrz. Poszed w kierunku Dwiny, do dki, ktra miaa go
zawie do Archangielska.
Wstawa ranek.
A wic ludzie znw bd mogli o czym gada.

13
Wasilij nie przejmowa si spojrzeniami tych kilkorga ludzi, ktrych spotka w porcie.
Oni dokadnie wiedzieli, gdzie by. On wiedzia, e oni wiedzieli. Ale nie chciao mu si
do nich odzywa. Nawet pozdrowi. Niech sobie myl swoje.
To i tak nie miao znaczenia.
Poszed do domu. W izbie byo chodno, ale nie rozpala w piecu. Nastawa dzie, wic
nie zmarznie.
Zdj kurtk i powiesi na miejsce. Zawsze by porzdny, to jedna z jego pozytywnych
cech.
Dziwne, e o nich teraz pomyla.
Przygotowanie wszystkiego nie trwao dugo. Wydawa by si mogo, e co takiego
wymaga zaplanowania, przemylenia.
Nigdy nie sdzi o sobie, e dziaa pod wpywem impulsw.
Ale myl nie bya cakiem nowa.
Po prostu bya tego rodzaju, ktrego unika.
Mimo to bya jego wasna. Jego dzieckiem, nikogo innego.
Wasilij umiechn si, gdy ju by gotw. Dzie dopiero si zaczyna. Robio si
cieplej. Soce rozpoczynao swoj gr.
To bdzie adny dzie. Ale pne lato nigdy nie byo jego por roku. Nie przychodzio
dla niego.
Wkrtce przypynie statek z zachodu.
Zastanawia si, czy Raija ju si obudzia. Wolaby, by jeszcze spaa. Powinna by
pogrona w niewinnym nie, w tym stanie, kiedy nic nie mona zrobi.
Wasilij wyobrazi sobie ukochan. Nadal czu jej zapach na swoich ramionach. Na
kadym skrawku swojej skry jej zapach.
Nadal czu jej smak na swoich ustach. Nadal bya razem z nim.
Zawsze z nim.
Takie to proste.
Przez sekund aowa, e to nie bdzie adne. Ale takiego dokona wyboru.
Raija zrozumie.
Raija miaa pikne wspomnienia. Raija moga przypomnie sobie pikno za
zamknitymi powiekami. Raija moga wydosta ich czas ze schowkw jej pamici.
Moga.

Sznur by sztywny, nasiknity wod. Zimny w dotyku. Ostatnia pieszczota...


Wasilij zrobi krok w przd.
- Chc go zobaczy - powiedziaa Raija z naciskiem.
Antonia pakaa. Pakaa od chwili, gdy po ni przyszli. Ona ju go widziaa.
- To nie jest adny widok. Powinna pamita go jako Wasi, a nie jako...
- To jest Wasia - upieraa si Raija.
Zanim Antonia przyjechaa, nasta ju wieczr. Zanim Raija si dowiedziaa.
Nie moga tego zrozumie. Nie przypuszczaa, e mg by do tego zdolny. Ale wiele
rzeczy nabrao znaczenia.
Ich noc nabraa znaczenia.
Bya jego poegnaniem. Pikniej by tego nie wyrazi sowami. Raija bya mu za to
wdziczna.
- Chc go zobaczy - powtrzya. Nie umiaa podnie gosu. Pacz czai si za kadym
sowem.
Wysuchaa opowieci Antonii.
Kto spostrzeg go przez okno. Drzwi nie byy zamknite. Odcili go i pobiegli po
Antoni. Zanieli jej klucz.
- Gdyby mieszkaa w miecie, pewnie tobie by go dali - stwierdzia Toni. - Mog ci go
da.
- A dlaczego? - zaprotestowaa Raija. - Nigdy nie miaam jego klucza. Teraz te nie
potrzebuj.
Wysuchaa opowieci Antonii. Syszaa, jak wypowiada to sowo wiele razy. Syszaa,
jak mwi, e wszystko, co byo Wasilijem, ju nie istnieje.
Ze pozostao tylko ciao. Powoka bez ycia.
- Musz go zobaczy, Toniu. Jad do Archangielska. Mog spa u ciebie na pododze.
Musz go zobaczy. Rozumiesz? Nie boj si jego wygldu. I tak zapamitam go takim, jaki
by. Ale ja musz go zobaczy!
Antonia ju nie powstrzymywaa Raiji. W kocu nie bya dzieckiem. Nie wszystko w jej
yciu przypominao wiosenne kwiaty.
Moe wanie dla niej mier nie bya tym, czym dla wszystkich innych.
A Wasilij by jej...
- Zniesiesz ludzi? - spytaa tylko. - Gadaj o tym. I na pewno nie przestan, gdy ty
przyjedziesz...
- Co mnie to obchodzi? - spytaa Raija obojtnie. - Ja chc zobaczy Wasilija.

Ludzie wiedzieli. Myleli swoje. Ale nie byli nieprzyjani. Raija poczua silny przepyw
ciepa, gdy napotkaa grupk pod domem Wasilija. W spojrzeniach ludzi nie byo potpienia.
Rozsunli si na boki, gdy przyjechay.
Donie wycigny si w stron zeskakujcej z konia Raiji, przyjy lejce i uspokoiy
zwierz.
W sercach ludzi nie byo potpienia.
Nikt jej nic nie powiedzia. Ale patrzyli na ni tak, jakby patrzyli na wdow...
Antonia otworzya drzwi kluczem. Wepchna Raij do rodka i sama wlizna si za
ni. Znw przekrcia klucz.
Raija nie zdja paszcza. Kilkoma krokami przemierzya ma przestrze izby.
Pooyli go na ku.
Raija uklka przy nim i schwycia jego sztywn, blad do.
Antonia miaa racj. To nie by adny widok. mier nie bya adna. Nie taka jak ta.
Zauwaya lad po linie. Odcita, leaa na ziemi przy ku.
Widziaa stoek. Postawili go na miejsce, ktre on wybra. Zobaczya belk ponad nim.
Wasilijowi udao si przepchn pod ni lin.
Zrobi krok do przodu, a nie odepchn stoek. To stanowio dla niej rnic.
Nie umiaa tego wytumaczy ani nazwa. Ale to byo tak w jego duchu!
Raija dugo klczaa z doni Wasilija w swoich. Ju nie byo w tej doni siy. A tyle jej
mia. Tyle ciepa, wspczucia, tyle odwagi, miechu...
Tyle do ofiarowania.
Raija milczaa i pragna, by nigdy nie wkroczya w jego ycie. Wiedziaa, e przyniosa
mu szczcie. Wiedziaa, e bya powodem tak silnego uczucia, ktre nie kademu jest
przeznaczone. Dla Wasilija mio do niej bya czym najwikszym, najwaniejszym w jego
yciu. Jedyn rzecz, nad ktr nie umia zapanowa.
Raija nie pragna takiego koca.
Co w niej tego nie przyjmowao. Patrzya na niego i czua, e to waciwie nie jest jej
Wasilij. To, co byo nim, uleciao wraz z noc. Nie musiaa wiedzie dokadnie.
Pewna bya jedynie tego, e go tu nie ma.
Jego pozbawione ycia ciao leao przed ni. Dowd na to, e go ju nie ma. Ju nie
by ywym czowiekiem. Dla nikogo.
y kiedy dla niej. Da jej wszystko, co mg. Chcia ofiarowa jej ycie. Przyszo.
Ona nie moga tego przyj.
Dlatego nastpio to.

Gorzka to prawda.
Raija ucaowaa jego do i pooya na jego piersiach. Ucaowaa usta.
Wstaa i spojrzaa jeszcze raz na jego ciao.
To by Wasilij. A jednoczenie nie on.
Nie moga paka. Nie teraz. Jeszcze nie. Nie teraz, gdy na niego patrzya.
Tak si stara, by to adnie zakoczy. Piknie si poegna. Sprawi jej takie
poegnanie, ktre znaczyo wicej ni same sowa.
Pokaza jej swoj mio. Szczodrze ni j obdarowa.
Nadal czua jego zapach na swojej skrze. Jeszcze go nie zmya.
Teraz cieszyo j to.
Mg by razem z ni jeszcze przez chwil.
Moe te o tym tak pomyla.
Zawsze si dobrze rozumieli. To stanowio jeszcze jedn z czcych ich wizi.
Wasilij na pewno by nie chcia, by pakaa. Da jej w zamian najpikniejsze
wspomnienia, jakie mona mie.
Moe nawet nie chcia, by tu przysza i go widziaa...
Ale musia j na tyle zna, by wiedzie, e to zrobi.
To wymagao odwagi.
- Ju? - spytaa Antonia. Raija wzdrygna si. Czua, e jest sam na sam z Wasilijem.
Zapomniaa o obecnoci Toni. Istnia tylko Wasilij i ona.
Jak zawsze, gdy byli razem. Istnieli tylko oni.
- Kochaam go - powiedziaa Raija. On te o tym wiedzia. - Gdy bylimy razem,
zawsze go kochaam.
Antonia milczaa.
- Gdzie teraz jestem? - spytaa Raija. - Dlaczego jestem taka? Nie mogam opuci
Jewgienija dla niego. Na swj sposb kocham i Jewgienija. Ale kochaam Wasilija. Kochaam
go!
Antonii zascho w ustach. Zamkna za nimi drzwi na klucz.
Raija nie spaa tej nocy. Siedziaa przy stole kuchennym Antonii, dokadajc od czasu
do czasu polano do ognia.
Antonia i Olga pooyy si. Raija nie wiedziaa, czy pi. Toni na pewno zrozumiaa,
e Raija potrzebuje samotnoci.
Dobra bya wiadomo, e one j wspieraj. e myl o niej.
Wiedziaa te, e one take opakuj Wasilija.

To stao si tak nagle, e trudno byo nazwa to aob.


Raija nadal czua, e co w niej nadal odmawia uznania, e Wasilij nie yje. e odszed
na zawsze.
Widziaa jego ciao. Syszaa, jak nazywaj go umarym.
Ale w niej nadal y jego miech. Nadal syszaa jego gos, widziaa bysk w oku, czua
dotyk jego palcw na skrze, na wosach... Syszaa, jak on oddycha!
Raija powchaa swoje ramiona. Wiedziaa, e to jego zapach pomieszany z jej.
Nadal dla niej istnia.
A kilka ulic dalej leao jego ciao.
Wasilij sam dokona wyboru. To nie bya naga decyzja podjta po wdce. Nic takiego,
co si stao spontanicznie.
On si z ni poegna.
Raija bya blisko niego. Czua, e on jest z ni. Dla niej, obok niej, blisko...
Nie y, ale jednak nie odszed.
Gorycz...
Dokona wyboru.
Moe moga na niego wpyn... Ale teraz byo ju za pno.
Trzymaa si dumnie wyprostowana. Mona byo zgadn, e byo jej ciko, ale nie
pozwalaa nikomu sobie uly. Kroczya po ziemi i samotnie niosa bl.
Nikogo do siebie nie dopuszczaa. Swj bl zamkna w sobie i ciasno otulia.
Chciaa kupi milczenie. Chciaa zapaci za milczenie o tym, jak umar Wasilij.
Tylko lekarz przyj pienidze.
Biedni ludzie mieli swoj dum. Po mierci Wasilij Uskow znw sta si jednym z nich.
Oczywicie, e nie powiedz, e targn si na swoje ycie. Po prostu umar.
Zosta pochowany jak inni, bez zbdnych uroczystoci. Raija wiedziaa, e nie chciaby
ich. Ale zadbaa o trumn z heblowanych desek, o to, by by adnie ubrany, by mia mikko. By
wzi ze sob lok jej wosw.
Nic wicej nie moga zrobi.
Sza, milczca, ubrana na czarno, za jego trumn. Wspieraa si na ramieniu Antonii.
Bya wdow po nim.
Pochowaa go. I pojechaa sama do domu nad Dwin. Nie zostaa na stypie, by piciem
zaprowadzi go na drug stron.
Nie wiedziaa, czy w to wierzy. Nie wiedziaa, gdzie on jest poza jej mylami.
Widziaa, jak opucili jego trumn do ziemi. Sama go mya i ubieraa. Czesaa jego

wosy, gdy ju lea w trumnie.


Wiedziaa, gdzie spoczywa jego ciao.
Zamkna dokadnie w sobie to, co z niego zachowaa. Siedziaa owinita w pled, ktry
dawa im ciepo ostatniej nocy, gdy Wasilij si z ni egna. By wtedy tak blisko...
Gdy nasta poranek, zoya porzdnie pled i woya go do swojej skrzyni.
Zagrzaa wod. Bya jeszcze niemal wrzca, gdy Raija wesza do cebrzyka. Szorowaa
skr a do czerwonoci. Wyganiaa go ze swojej skry, wosw...
Zostaa sama Raija.
Sama.
Raija - Raisa.
Bykowa.
Ju nie ten wolny ptak, jakim bya tego lata. Nie ten ptak, ktry lata po niebie razem z
Wasilijem.
Dla niej te nadchodzia jesie.
Raija wyniosa wod po kpieli. Wyszorowaa dom, nawet ciany. Upraa swoje
ubranie. Upraa wszystko, co miaa na sobie, gdy bya razem z nim.
Upraa pociel. Wytrzepaa materace, poduszki i kodry. Wietrzya i wietrzya. Mya.
Szorowaa.
Przez jej palce przepyno morze wody, gdy zmywaa lato.
Raiji ju nic si nie nio. Jej noce przynosiy tylko sen. Bya tak zmczona, gdy si
kada spa, e jedynym jej marzeniem by sen.
Nie umiaa przyj nic innego.
Ale chciaa ni Wasilija. Chciaa. Chciaa czu, e do niej przychodzi.
Ale tak si nie stao.
On nie y.
Naprawd nie y.
Ale dopiero po kilku tygodniach bya w stanie pj na jego grb i popatrze na krzy,
tak obcy i jednoczenie znajomy. Dugo trwao, zanim moga uklkn i powiedzie sobie, e
on tam jest. Zanim moga co do niego powiedzie.
Czua bl. Cay czas. Cichy, ciki bl, ktry nie koczy si wraz z granicami jej ciaa.
Siga poza ni.
Ona bya blem.
aob.
Ale budzia si co rano.

ya.
Zaczynaa myle o nim w czasie przeszym. Zaczynaa mwi, e Wasilij by. e co
zrobi. Kiedy.
I al wtapia si w ni. Zaj jakie miejsce gdzie w gbi.
Wspistnia.
Ale ona ya. Dniem codziennym. Syszaa sam siebie, jak si mieje. Dziwnie byo
zwaszcza za pierwszym razem po jego mierci.
Potem miaa si czciej.
Przypominaa sobie powiedzonka, ktre ze sob przynosi. Te, ktre j bawiy.
Umiechaa si do wspomnie o nim.
Odkrya potem, e bya w stanie czu co innego ni smutek i al.
Nie to, by go zapomniaa. Raija nigdy nie zapomni Wasilija. Ale gdy si obudzia
pewnego ranka, pomylaa o Miszy.
Nie pomylaa o Wasiliju a do wieczora, gdy soce przedaro si przez chmury,
pogaskao j po twarzy i rozgonio chmury po wieczornym niebie.
Wasilijowi te by si spodoba ten widok, pomylaa.
To nie wzbudzio w niej smutku, tylko spokj. Zastanawiaa si, czy on gdzie tam mg
dzieli jej rado.
Tyle byo radoci w Wasiliju. Nie moga tego zapomnie. Musiaa to przekaza dalej. I
musiaa y dalej.
Musiaa i w przyszo z otwartymi oczami. Z otwartym umysem. Z radoci.
Wkrtce przypynie statek.
Statek przypyn.
Pojawi si na bkitnym morzu, pod bkitnym niebem. Wok nich wiat by
czerwony. Zoty. Przejrzysty.
Powietrze byo przejrzyste. Niebieskie. Na niebie ani jednej chmurki.
Przypynli o wicie. Na pocztku dnia. Na pocztku jesieni. Tej pory roku, gdy ziemia
zbiera plony tego, co zostao posiane, by przygotowa si na przetrwanie.
Jesie odsaniaa.
Jesie bya szczera.
Raija staa na agodnym wietrze i czekaa. Czekaa.
Rozpoznawaa postacie na pokadzie. Rozpoznaa Jewgienija. Misze.
Nie byo ich tutaj latem. Dugo ich nie byo.
Byli na zachodzie.

Poza jej zasigiem. Poza jej spojrzeniem. Daleko.


Troch marza. Baa si. Nie tego, e si dowiedz, bo musieli si dowiedzie. Przeya
swoj letni przygod, nie majc do niej prawa. To bya jej przygoda.
Wszystko ma swoj cen.
Nadal j pacia. Baa si. Nie chciaa, by Jewgienij usysza o tym od kogo innego ni
ona.
Raija patrzya, jak opuszczaj dk na wod. Patrzya, jak Misza do niej wchodzi.
Wracali do domu. Do niej.
Jesie j odsaniaa.

14
Jesie bya szczera. Miaa w sobie ogie i mrz. Bya ciepem i przenikajcym chodem.
Jewgienij obj j ramieniem troch z oczekiwaniem, troch z rezerw. Nie umia przy
wszystkich okazywa swoich uczu.
Misza te odsun si nieznacznie, gdy Raija go obja. Wida byo zmieszanie na jego
twarzy, gdy go przytulia i ucaowaa w oba policzki.
Jewgienij to przewidzia. Nie chciaa wtedy uwierzy, ale teraz sama to zobaczya.
Jej syn dors. Sta si wyszy, jego gos zaamywa si. To lato zabrao go jej.
Zauwaya, e si zmieni. Rysy jego twarzy byy niby takie same, a jednak inne. Inne ni
wtedy, wiosn, gdy odpywali.
Kilka miesicy ycia to wiele, gdy si jest w wieku Michaia.
Policzki mia ogorzae. Nigdy wczeniej nie wyglda bardziej zdrowo. Nadal bya w
nim mikko, pewnie nigdy nie bdzie w jego twarzy surowoci i zawzitoci - ale teraz by
bardziej mczyzn ni chopcem.
Jak to trudno przyzna, oddali go od siebie...
- Nie masz, mamo, pojcia, przez co przeszlimy! - wykrzykn przejty Michai.
Kocwka wypowiedzi przesza w wysokie tony. Raij ogarno wzruszenie.
- Sdz, e mama wie - rzuci Jewgienij. Pokiwaa gow.
Jak to jej si wydao teraz odlege! Niezwykle odlege. Dopiero oni jej to przypomnieli.
- Chyba wiem - odpara - ale opowiecie mi. Mamy czas. Jesie si jeszcze nie zacza, a
zima jest duga.
- Czy tamci przypynli? Rybacy? Wasia?
Raija znw pokiwaa gow.
Boe, jaki bl sprawio jego imi! Poczua, e wok niej ludzie wymienili spojrzenia.
Zrobio si bardzo cicho. Raija zrozumiaa. Poczua ciepo, to samo ciepo, ktrym j otoczyli,
traktujc jako wdow po Wasiliju.
Wspierali j.
Jewgienij mia racj: z wielu wzgldw Raija w Archangielsku bya bardziej u siebie ni
on. Ona nigdy nie byaby samotna w tym miecie.
Ludzie przejmowali si jej losem.
Dla niej bd milcze. Wszyscy jak jeden m.
- Oni wrcili - powiedziaa. - Wszystko z nimi dobrze. Na pewno ci opowiedz, co si
tam dziao. Ja wiem tylko to, co si dziao tu, potem.

- Chc rozmawia z Wasilijem! - zada stanowczym tonem Jewgienij.


- Nie moesz - odpara Raija, patrzc mu w oczy. Niewane, e dostrzeg jej bl. Jej
smutek. Byy jej czci i nie chciaa tego ukrywa. - Wasilij nie yje - Raija uwiadomia
sobie, e po raz pierwszy powiedziaa te sowa na glos.
To te by mur do zburzenia.
Musiaa przej przez jego ruiny. Musiaa rozpocz nowy czas. - Powiesi si.
To sprawiao bl. Na pewno adne z nich nie wyobraao sobie tak tego dnia. Nie tak
wyobraali sobie tam, na zachodzie, dzie powrotu. Raija nie tak miaa ich przyj.
Ale ona sama to przygotowaa. Jak kto sobie pociele, tak si wypi...
Miasto stano za ni. To poczucie wzruszao j, budzio mio do tych ludzi.
Bya przecie obca. A oni j przyjli jak jedn ze swoich.
Otoczyli j lojalnie milczcym krgiem. Nikt jej nie potpi. Nikogo nie zawierzbi
jzyk.
Tylko Raija nie moga milcze. Tylko ona musiaa wszystko wyprostowa.
To bolao. Sowa raniy, rozdrapyway a do krwi.
To ona zawioda.
Opowiadaa, wyamujc sobie palce. Nie dotykaa ju adnego z nich: ani ma, ani
syna. Majc sowa za agle, dryfowaa daleko od nich, dalej ni kiedykolwiek wczeniej
dotara.
Zupenie jakby to ona bya w dalekiej podry, podczas ktrej przeya przygody i
odnalaza co wspaniaego.
Nic nie ubarwiaa. Opowiadaa, jak byo. O ogniu, namitnoci, szalestwie. O mylach
o zdradzie, o sumieniu drcym dusz na strzpy, o wtpliwociach, o pogardzie, jak do siebie
czua.
Opowiadaa, e Wasilij jej potrzebowa.
Przekazaa jego opowie z Finnmarku. O tym, co zrobia dla zaogi.
Opowiedziaa o nocy, gdy Wasilij uciek do niej, goniony przez upiory z czarnego
morza. e jej potrzebowa. Opowiadaa, e przejmowaa si nim. Ze poczua co do niego.
- Kochaa go - przerwa jej Jewgienij. - Nazwij to waciwym sowem. Nic nie zmieni,
jeli tego nie nazwiesz. Kochaa Wasi.
- Tak - pokiwaa gow Raija. Zdziwiona, e m mwi o tym z takim spokojem.
Oczekiwaa gniewu. Zasugiwaa na gniew. - Rodzajem mioci.
Jewgienij uciek wzrokiem w bok. Takich sw uy Reijo. Reijo pewnie zna j lepiej
ni on. Przecie ona w Norwegii bya t sam osob.

Nie moga si zmieni.


W kocu tylko to pozostanie: rodzaj mioci. Moe tylko tak umiaa odpaci tym,
ktrzy j kochali.
To bolao.
Ale Jewgienij nadal mia wiadomo, e nosi w sobie co, czego jej nie moe
powiedzie. Wiele widzia w Lyngen, wiele usysza. Wiedzia to, za co ona oddaaby ycie.
Wiedzia, co si dzieje z jej dziemi. I o tym musia milcze.
- Wasia umar... powiesi si... dlatego, e si w tobie zakocha? - Misza spojrza na
Raij z niedowierzaniem malujcym si na twarzy. - Powiesi si, bo ty i on... cae lato? Jak
moga, mamo? Jak moga?!
Wpatrywa si w ni z rosncym gniewem i z gbokim rozczarowaniem.
Zerwa si zza stou tak gwatownie, e przewrci krzeso. Nie zauway tego. Cofa
si, nie spuszczajc z matki oczu.
Poblad. Zawd w jego oczach by wikszy od gniewu. Czu si zdradzony.
Wypad za drzwi.
Do Jewgienija przytrzymaa Raij. Ona ju wstaa, chciaa biec za synem, tumaczy...
- Niech biegnie - powiedzia Jewgienij. - Niech to z siebie wybiega, Raiju. On jest nadal
dzieckiem. Nie rozumie tego. Ale przeyje to i ci wybaczy...
Raija opada z powrotem na krzeso. Do ma nadal spoczywaa na jej doni. Nie
zasugiwaa na takie traktowanie. Na wiele ju nie zasugiwaa.
- A ty moesz wybaczy? - spytaa. - Zrozumie?
Dwie pary ciemnych oczu spotkay si na dugo.
Wiele przemilczeli wobec tego drugiego. Wiele nigdy nie powiedz. Nigdy nie otworz
wszystkich drzwi przed tym drugim. Jeszcze czuli wiele winy.
- Zrozumie? - Jewgienij potrzsn gow. - Nie sdz, bym kiedykolwiek mg ci
zrozumie. Ofiarowaem ci wszystko. Tak to widz. Nie wiem, czego ci mogo brakowa. Nie
rozumiem, co kobiety widziay w Wasi. Nie rozumiem, bo on nie by mczyzn, ktrego bym
wybra dla wasnej siostry. Wiem, e dla niego kobiety traciy gow. Nie umiay mu si oprze.
Ale nie rozumiem tego. Nie rozumiem, czemu on mg tyle dla ciebie znaczy. - Westchn,
nawet jakby si umiechn. - Zreszt nie wiem, czy chc to wiedzie. Chyba nie. A jeli chodzi
o wybaczenie... Tak, mog wybaczy. Bd na tyle mczyzn. Ale ty chyba nie chcesz za nim
pj?
Raija pokrcia gow. Taka myl przemkna jej przez gow, to prawda. Ale nie
zrobiaby tego. Wasilij by tego nie chcia. Wasilij chcia, by ya. Ona te tego chciaa.

- Umarli nie mog przesoni yjcych - mwi dalej. - ywe kobiety nie wybieraj
umarych na kochankw, prawda? Nawet takie kobiety jak ty, Raiju.
Umiechna si blado.
Co ta wyprawa zrobia z Jewgienijem? Nigdy wczeniej nie widziaa go takim
spokojnym. Nigdy wczeniej nie okazywa tyle zrozumienia...
Ale nie odmwia. Teraz ona kogo potrzebowaa. Potrzebowaa Jewgienija. Nie
zasugiwaa na to, ale potrzebowaa jego uczucia.
Ucisn jej do. By z ni.
- Kocham ci, Raiju - powiedzia ciko. - Taki mj los. Nie jestem Wasilijem. Nie o
mnie marz kobiety, nie do mnie wzdychaj. Ale jestem tu dla ciebie, Raiju. Jestem twoim
mem. Nadal nim bd.
Raija pochylia gow.
Nie zasugiwaa na Jewgienija. Nie bya pewna. Ale na swj sposb pragna i jego.
Michai wiosowa. Wiosowa ile si. Z caych si zacisn donie na wiosach.
A tak si cieszy na powrt do domu! A teraz wszystko byo nie tak. Byo brzydko.
Tak za ni tskni!
A teraz nawet nie mia ochoty mwi na ni mama. Nawet myle, e ona jest jego
matk.
Matki nie s takie!
Nie robi czego takiego...
Przecie ona jest stara.
Wasilij i ona...
Nie pomagao zamknicie oczu. I tak widzia ich wyranie pod powiekami.
Gorycz.
I ona powiedziaa, e kochaa Wasilija!
To byo ohydne. Takie rzeczy mogy si dzia tylko midzy mam i tat. Wszystko inne
byo - ze.
Nie mg sobie nawet wyobrazi, e ona moga si umiecha do Wasilija...
A przecie go lubi!
To byo najgorsze. Wszyscy lubili Wasilija. Moe z wyjtkiem taty. Ale tata przecie
jest mczyzn.
Nawet Olga powiedziaa, e Wasia jest adny. Misza nie by pewien. Nie wiedzia, jak
trzeba wyglda, by by uznanym za adnego. Nie to, eby si tym przejmowa. Mczyni nie
musz by adni. To takie dziewczyskie...

Nie wiedzia te, czy to dobrze, eby dziewczyna bya adna. To mogo by
niebezpieczne.
Tak, jak z mam...
Pozwoli dce pyn z prdem, czasem tylko sterujc wiosem.
Dopyn na ld poza miastem. Przemyka si bocznymi uliczkami. Nie chcia, by
ktokolwiek go zauway. Wszyscy przecie wiedzieli!
Wszyscy myleli o tym samym: o jego matce i o Wasiliju.
Michai wiedzia, co sobie myleli.
To byo ohydne!
Szed, nie pilnujc kierunku, jak dka unoszona prdem, ale zaszed tam, dokd chcia.
Grb Wasilija.
Czy ona te tu przychodzia? O czym mylaa, gdy tu bya? Jak o nim mylaa?
Czy czua, e to wszystko jej wina?
Czy to bya jej wina?
Czy Wasilij powiesi si, bo j kocha, a nie mg y razem z ni?
Czy tak si robi?
Czy istniej takie uczucia?
Ogarn go strach. Wszystko to, co si dziao w Norwegii, nauczyo go strachu.
Czy istniej rwnie silne uczucia? Dobre uczucia, ktre jednak tak mog opta, e
czowiek woli umrze?
Jak mona wybra mier?
To wszystko byo takie trudne. Tyle nie rozumia. Nie by pewien, czy chce dorosn...
To byo najgorsze.
- Tak mylaam, e tu bdziesz. - Olga uklka obok Michaia.
Rzuci na ni pene irytacji spojrzenie. aowa, e nie moe jej odpdzi, cho ona na
pewno go rozumiaa. Rozumiaa take to, e nie chce, by tu bya. Ale Olga nie naleaa do tych,
ktrych daoby si po prostu odpdzi.
- Zobaczyam twoj dk - wytumaczya i na tym samym oddechu dodaa: - On by
odwany.
- Zabicie siebie nie jest odwane! Olga pokrcia gow.
- Jest. Ty by si odway? Na to pytanie nie odpowiedzia.
- W kadym razie bohaterowie tego nie robi - rzuci. Chcia mie racj. Chcia, by Olga
mu j przyznaa. Chcia odnale co w Wasiliju, co potpia. Wola myle o nim jako o
tchrzu.

Ale Olga nie uwaaa go za tchrza.


Wyrywa kpki mchu, ugniata w kulki i rzuca przed siebie w zoci.
- Nienawidz jej! - krzykn. - Nienawidz!
- Ona ciebie przez to nie kocha mniej - odpara Olga niemal po dorosemu. Zirytowaa
go tym. - Mama mwi, e matki te maj prawo do popenienia bdu.
Olga nawijaa wosy na palec i gryza je w zamyleniu.
Michaiowi wydawao si to okropne. Ona bya rwnie okropna, jak jego matka.
- Wiedziaa o nich? - spyta, nie spuszczajc z niej spojrzenia.
Olga pokiwaa gow. Policzki jej si zarowiy, ale wysuna dumnie podbrdek i
potwierdzia.
Michai pamita ten gest od swojej matki. Ciekawe, czy Olga j naladuje?
- To jest ohydne - wymkno mu si. Olga z tym te si nie zgodzia. Pokrcia gow i
poklepaa ziemi na grobie Wasilija.
- Nie jest ohydne, e kto kogo kocha. Wasilij j kocha. Mama mwi, e kocha j, od
kiedy j spotka po raz pierwszy. Nie kady mgby to tak dugo ukrywa. Ale nie odebra wam
jej, prawda? Ona od was nie odesza.
- Jego kochaa bardziej?
To tu siedzia jego lk, zatruwajc go niczym kwasem.
- Bardziej ni kogo? Nie chcia, by Olga go o to pytaa. Michai nie chcia si przed ni
tumaczy. Nie chcia nazywa swego strachu. Nie chcia, by go rozumiaa. Ale jednoczenie
chcia, by wiedziaa.
Olga bya bystra. Wiele zauwaaa. I lepiej rozumiaa kobiety ni on...
- Bardziej ni tat... ni mnie?
- Raija - Raisa jest waciwie dziwna - odpara Olga po chwili namysu. - Ona take
kocha Jewgienija. Chyba mnie rozumiesz. Nie sdz, by to sama jako mierzya. Mama mwi,
e Raija ma w sobie wiele ciepa. Ze w jej sercu jest tyle miejsca, e potrafi kocha wielu
jednoczenie i na rne sposoby. - Wzruszya ramionami. - Sama chciaabym wiedzie, co to
znaczy. Jak tak mona. To trudne do pojcia, prawda? W kadym razie Raija bardzo za tob
tsknia. Wspominaa ci codziennie. I naprawd si o ciebie baa. Mama i Wasilij rozmawiali o
tym, gdy sdzili, e ja nie sysz. - Olga rozejrzaa si wok, mimo e byli sami na cmentarzu, i
zniya gos. - Mwili, e wtedy, gdy tak zachorowaa, no wiesz, jak... Mwili, e uya czego
ze swojej duszy, by ci ochroni. Tak, jak ona umie. Wasilij mwi, e si o ni ba.
- Tamci mwili, e kto mnie chroni - powiedzia Misza zamylony. - Wiele si tam
wydarzyo. Nie chc teraz o tym mwi, moe pniej...

Olga pokiwaa gow. Bya strasznie ciekawa, ale wiedziaa, e on na pewno jej opowie.
Zreszt tata ju troch mwi. Wystarczajco wiele, by poczua zimne dreszcze na plecach. I by
niecierpliwie czekaa na opowie Miszy. Tata potrafi z najciekawszej historii zrobi nudn
czytank.
Misza przesadza bardziej ni ona, wic jeli zmiesza jego wersj z wersj taty, pewnie
otrzyma co odpowiadajcego prawdzie.
- Widziae te upiory morskie? - Olga jednak nie moga si powstrzyma.
Michai umiechn si ktem ust. Ale ta Olga jest niemoliwa!
- Nie - odpar. - I bardzo si z tego ciesz... Olga westchna. Ona aowaa, e Misza
ich nie widzia. Byoby wspaniale sucha jego opowieci zim i czu dreszcze przechodzce po
plecach...
- A czy norweskie dziewczta byy adniejsze ode mnie? - spytaa zaczepnie, unoszc
ciemne brwi.
- Ech! - prychn Michai. - Nie widziaem wielu - prbowa si wykrca. - W kadym
razie byy nisze ni ty. A musiayby by naprawd brzydkie, by ty bya od nich adniejsza!
Misza zamia si z wasnego konceptu. Olga nic nie odpowiedziaa. Mylaa, jak to
atwo oszukiwa chopcw. Jak atwo odwraca tok ich myli.
- Idziesz do domu? - spytaa, podnoszc si. Dzie chyli si ku kocowi. Wieczr
przybiera niebieskawy odcie.
Michai poszed za ni z rkami w kieszeniach. Na twarzy mia udawan obojtno.
- Zostan pryncypaem, gdy dorosn - obwieci, kopic przydrone kamienie. - Bd
pywa na statkach daleko, daleko na zachd.
- To nie tylko twoje statki! - odcia si Olga. - Ja te bd armatorem!
Misza umiechn si do niej z wyszoci.
- Moesz by armatorem na ldzie, Olga. Ale to mczyni zostaj pryncypaami.
Wstrzsna gow. Co za gupota! Wszyscy s gupi. I to niesprawiedliwe!
- A moe ja zostan pryncypaem! - zacietrzewia si. - W kocu pierwsza wypynam
w rejs! Widziaam Norwegi przed tob, Misza. I nie miaam choroby morskiej!
Trafia w czuy punkt.
Misza wyszczerzy do niej zby w grymasie zoci. Zmieni zdanie. Nie idzie do niej.
- Jad do domu - rzuci i poszed w bok, ku Dwinie i swojej dce.
Olga bya paskudna i gupia. W kocu lepiej mu bdzie w domu. Moe sobie pj spa,
jeli rodzice nadal si bd kci.
Michai zasta tylko ojca. Jewgienij zdj buty i opar stopy na stole, mimo e byo to

surowo zakazane. Przed nim staa szklanka ze zocistym trunkiem, obok karafka. Michai
zauway jednak, e ojciec nie wypi zbyt duo.
- Mama? - spyta. ciga kurtk, stojc twarz do ciany. Nikt nie moe si domyli,
e on si przejmowa. Jeeli ona nie mylaa o nich, on nie musi ju jej kocha.
- Posza si przewietrzy - odpar Jewgienij. Spojrza przecigle na syna, zmuszajc go
do zajcia miejsca za stoem. - Nie stao si tak, jak oczekiwalimy, prawda?
Michai pokrci gow. Ojciec na pewno nie przesadza. Ale nie rozumia, jak on moe
siedzie tak spokojnie, jakby nic si nie wydarzyo!
- Twoja matka nie jest taka jak inne matki - powiedzia cicho Jewgienij. - Sam to wiesz.
Na tyle jeste dorosy. Nie ma wiele kobiet takich jak Raija, i moe to dobrze. Kochanie jej
czsto sprawia bl. Ale gorzej byoby y bez niej. Ja to wiem. Wasilij te to zrozumia.
- Jak ona moga? - spyta Misza, poblady. Mia tak zacity wyraz twarzy, e Jewgienij
widzia teraz w nim wicej z siebie ni z Raiji.
- Moga, poniewa nie moga tego nie zrobi - powiedzia po duszej chwili ciszy. - Nie
powiem ci, e jeste zbyt mody, by to zrozumie. Mona by starym i te tego nie rozumie.
Ona po prostu taka jest, ta twoja matka.
- Wybaczasz jej? Nie jeste na ni zy? - Michai nie mg uwierzy. - Przecie
puszczaa si z Wasi przez cae lato!
- Nie wolno ci uywa tego sowa, mwic o matce! - rzuci Jewgienij ostro. Niewane, co robia, ale na pewno nie to!
Michai milcza. Nie chcia wycofa swoich sw, ale ju ich nie powtrzy.
Dobrze, e mg je cho raz powiedzie. Gorzej byo myle i dusi je w sobie. Lepiej,
e ojciec tak zareagowa.
Ulyo mu.
Jewgienij spojrza na syna. Zobaczy modego mczyzn, ktry nadal mia w sobie
wiele z dziecka.
wiat to kiepskie miejsce. Misza te si tego nauczy. Nauczy pochyla kark. Wybacza.
Ale mia w sobie zbyt duo z Raiji, zbyt wiele uporu i dumy. To niebezpieczna
mieszanka. Sprawiaa, e jest si twardym, ale nie zawsze szczliwym.
Widzia po synu, e potpia Raij. Nie mia pewnoci, czy ona to zniesie. Sam by
zawiedziony, ale nie mg jej oskara.
- Pamitasz fiord pomidzy wysokimi grami, Misza? - spyta nagle ochrypym gosem,
wpatrujc si intensywnie w chopaka. - May domek z bali na cyplu i mczyzn o imieniu tak
podobnym do imienia mamy? Pamitasz go, Misza? Pamitasz tego mczyzn?

- To ten, ktry powiedzia, e chciaby mie takiego syna, jak ja? - Misza nie rozumia,
dlaczego ojciec go wspomnia akurat teraz.
Co byo w tym miejscu, sam to poczu. Wrci tam, gdy bdzie pryncypaem i gdy ju
bdzie sam decydowa o wszystkim.
Co go tam cigno.
- Nie chc, by wspomina mamie o tym fiordzie ani o tej osadzie - powiedzia z
naciskiem. - Nie chc, by mwi o tym mczynie!
Brwi Michaia cigny si. ycie dorosych byo tak zawikane!
- Dlaczego nie? Jewgienij sprbowa si umiechn.
- Pytae, czy on zna mam, pamitasz? Nie musia mu o tym przypomina! Michai pamita wszystko stamtd bardzo dobrze.
- Jeste ju na tyle dorosy, synu, e moesz dowiedzie si prawdy o nas. Ale nie
powiem ci ani sowa, dopki nie przysigniesz, e nic a nic nie powiesz mamie. Chcesz?
Michai przekn lin. To brzmiao powanie, niemal przeraajco. Chcia by
odbierany jako dorosy. A teraz by tak bardzo zy na mam, e i tak nie chce z ni rozmawia o
czymkolwiek!
- Przysigam.
- Ten mczyzna, ktry mieszka nad tamtym fiordem w Norwegii, w Lyngen, Reijo,
dobrze zna twoj matk. Jest jej mem.
Michai stara si przekn lin, ale gardo mia suche. Nic nie rozumia!
Jewgienij patrzy na niego powanie.
- Dlatego nie jest mi trudno wybaczy twojej matce - powiedzia. - Ona nic nie pamita.
Zbudowaem wszystko, co mam, wanie na tym. Wiem, skd pochodzi, wiem, kim jest, wiem,
kogo opucia i dlaczego. Wiem, kiedy. Ale nie powiem jej tego, jeli nadal bd mg tego
unikn. To duga historia i powiniene j pozna. Dotyczy take ciebie, Michai.
Jewgienij zacz opowiada.
Cay wiat Michaia stan na gowie. Cay wiat zwariowa. Sdzi, e moe ufa
dorosym, a przynajmniej rodzicom.
Ale oboje kamali.
Michai nie rozumia, bo przecie jemu si obrywao przy najniewinniejszym
kamstewku!
Ojciec y na kamstwie. Matka bez zmruenia oka zdradzia ojca.
Czy ju na nikim nie moe polega?
Michai szed wzdu Dwiny. Panowaa ciemno, chodna i niebieskawa. W jego duszy

te..
Matka siedziaa na brzegu, ciasno owinita szalem. W mroku wygldaa na mod i
bezbronn. Serce mu si cisno.
Zrozumia, e nadal j kocha. Nic na to nie mg poradzi. Nie mg przesta jej
kocha, mimo e go zawioda.
Zna j teraz lepiej. Ojciec wtajemniczy go w kamstwo. Sprawi, e czu si
wspwinny.
Nie usiad i nie powiedzia jej tego. Nie mg. Opanowa go ten sam strach, ktry
przeladowa ojca. Te zacz si ba, e ona odjedzie, jeli si dowie.
- Kocham ci, mamo - powiedzia. Sowa te z trudem przeszy mu przez gardo, ale
poczu ulg. I rado.
- Nawet, jeli wyznam, e nie wiesz wszystkiego?
- Zawsze.
- Bd miaa dziecko - rzucia Raija.
- Wasi? - spyta oszoomiony. Jej dorosy syn. Jej dziecko.
- Wasi - potwierdzia.
- I tak ci kocham - zapewni, siadajc obok niej na brzegu. Obj j.
Noc ich ukrya. Nikt nie widzia, e Misza pacze. Tylko Raija.
- Powinnam bya pyn z wami - powiedziaa. Michai pokrci gow.
- Tak miao by, mamo - odpar. - Powinna bya tu zosta. Tu, nad Morzem Biaym. U
nas. Nie powinna wczy si gdzie tam, na zachodzie.

You might also like